Steve Perry
OBCY: AZYL
umaczy
Waldemar Pietraszek
Wydawnictwo “ORION”
Kielce 1994
Tytu orygina u
ALIENS
NIGHTMARE ASYLUM
All rights reserved.
Copyrights © 1993 by Twentieth Century Film Corporation.
Aliens TM © Twentieth Century Film Corporation.
Cover art copyrights © 1993 by Dave Dorman.
Redaktor techniczny
Artur Kmiecik
Wszystkie prawa zastrze one
For the Polish edition
Copyrights © by Wydawnictwo „ORION” Kielce
ISBN 83-86305-01-0
Dianie oczywi cie;
I Johnowi Lockowi, który pewnie
Napisa by to troszk inaczej...
Sk adam podzi kowania: Mike’owi Richarsonowi za jego
Prac i uwagi; Jannie Silverstein za uwagi i zielony o ówek;
Verze Katz i Samowi Adamsowi za ich bezinteresown
pomoc. Ludzie, bez was nie dokona bym tego.
„Takie jest Prawo D ungli –
prawdziwe i stare jak Niebo;
Wilk, który si go trzyma prze yje,
Kto go z amie, musi umrze .”
Rudyard Kipling
1.
Na zewn trz, w miertelnej pustce, nie by o d wi ków. Lecz w rodku statku
kierowanego przez roboty zawibrowa y silniki grawitacyjne. Rozleg si niski odg os jakby
ogromnego instrumentu muzycznego. Przenika przez tkanki, ko ci a do g bin duszy.
Powoli otworzy y si pokrywy komór i uwolni y swych mieszka ców. Mechanizm, który ich
usypia , teraz, przywo
ich z powrotem do ycia.
Billie siedzia a w kuchni i wpatrywa a si w co , co mia o by kaw . Kolor by
prawid owy, ale to by o wszystko. Smaku nie by o prawie wcale - gor ca woda. Z jak
dziwn zawiesin . Patrzy a jak p yn stygnie, cz ciowo jeszcze przebywaj c w letargu po
ugim nie. Jej w asne ruchy by y mocno niepewne. Czu a si jak w czasie grypy - nie
mo esz tego wyleczy i musisz przeczeka . Kawa wibrowa a. Na jej powierzchni tworzy y
si ma e pier cienie, które bieg y od rodka i rozbija y si o cianki kubka.
Za plecami Billie rozleg si g os Wilksa:
- Smakuje jak gówno, co?
- Nie mo na tego zmieni - sm tnie zauwa
a dziewczyna. Nawet nie odwróci a si , by
spojrze na Wilksa. Ten siad obok niej i przygl da si jej badawczo przez kilka
sekund.Potem znowu przemówi .
- Dobrze si czujesz?
- Ja? Tak, w porz dku. Dlaczego mia abym si
le czu . Siedz na bezza ogowym statku,
który leci Bóg wie dok d, opu ci am Ziemi , któr opanowa y potwory, przebywam w
towarzystwie po owy androida i komandosa, który prawdopodobnie nie jest do ko ca
normalny.
- Ej e, co to znaczy „nie do ko ca”? - achn si Wilks. Billie zerkn a na niego. Nie
mog a powstrzyma bolesnego grymasu, który skrzywi jej twarz.
- Jezus, Wilks.
- Hej, dzieciaku, we si w gar . Sprawy nie stoj a tak le. Mamy siebie. Ty, ja i
Bueller.
Na chwil zapad o ci kie milczenie. Po minucie komandos odezwa si ponownie.
-Id przejrze komunikaty. Chcesz i ze mn ?
Billie podnios a si ze skrzyni, która zast powa a jej krzes o. Popatrzy a na Wilksa.
Blizny na jego twarzy by y czym , czego dotychczas prawie nie zauwa
a. Teraz jednak, w
sk pym o wietleniu, wyda o jej si , e twarz komandosa, nacechowana jest wszelkimi
znamionami w ciek ego okrucie stwa. Jakby jaki demon bawi si czarodziejskim lustrem:
-Nie - powiedzia a w ko cu.
- Twoja sprawa - odwróci si .
Poci gn a yk obrzydliwego p ynu. Zmarszczy a nos z niesmakiem.
-Poczekaj. Zmieni am zamiar. Id z tob .
Wygl da o na to, e nie b dzie zbyt wiele zaj na tym, statku. Odk d zostali obudzeni,
min tydzie i nic nie wskazywa o na to, e maj hamowa . Urz dzenia pok adowe by y
prymitywne, ale i tak potrafi yby wykry obecno ludzkich osiedli, gdyby takie znajdowa y
si w pobli u. Nap d grawitacyjny by o wiele wydajniejszy ni stare silniki reakcyjne, lecz
nawet, je eli w pobli u znajdowa si jaki system planetarny, to, Wilks nie potrafi go
wykry . By y lepsze sposoby na umieranie ni g odowa mier na statku p dz cym donik d.
Billie powinna pój i dowiedzie si , czy Mitch nie chcia by i z nimi. Mitch. Ci gle j
to dr czy o. Tak, kocha a go, ale czy kocha a t puszk z robakami, któr si okaza by ? No,
mo e nie dok adnie z robakami, ale to, co androidy mia y zainstalowane wewn trz swych
cia , mocno przypomina o d ugie d
ownice. Kocha a go i jednocze nie nienawidzi a. Jak to
mo liwe, e tak kra cowo ró ne uczucia mo na ywi do tej samej osoby? Mo e konowa y
w szpitalu, którzy po wi cili jej przypadkowi tyle lat, mieli racj ? Mo e jest ob kana?
Statek by ogromny, a wi kszo jego przestrzeni przeznaczono na magazyny. Tak
naprawd to jeszcze nie zdo ali obej wszystkich zakamarków. Billie przypuszcza a, e
zostan tu jeszcze d ugo. Mia a co do tego mocne podejrzenia, ale nie obchodzi o j to. Nie
by a jeszcze wystarczaj co znudzona. Po co sobie zawraca g ow ? Kto dba o jakie gówno?
Kabina sterownicza by a male ka, ledwo wystarcza a na dwie osoby. Projektanci zostawili
miejsce dla technika, na wypadek jakiej naprawy. Od pocz tku swego istnienia statek
sterowany by przez komputer i kilka robotów. Ekran monitora przekazuj cego komunikaty
by pusty, z wyj tkiem biegn cych z góry na dó kolumn danych zapisanych w j zyku
maszynowym.
- Czas na pokazy - odezwa si Wilks. Nie u miecha si jednak.
Cz owiek wygl daj cy jak Albert Einstein w wieku oko o sze dziesi ciu lat powiedzia :
- Mamy sygna ? Mamy po czenie. W porz dku. S uchajcie wszyscy, je eli gdzie tam
jeste cie. Tu Herman Koch z Charlotte. Nie marny ywno ci, prawie nie mamy te wody.
Jeste my opanowani przez te przekl te potwory, które zabijaj albo porywaj wszystkich
woko o! Zosta a nas tylko dwudziestka!
M czyzna znikn i nagle pojawi o si inne miejsce. Na zewn trz panowa jasny,
oneczny dzie . Wokó kwit y wiosenne kwiaty, jasnozielone li cie okrywa y drzewa.
Jednak co niesamowicie okropnego niszczy o t sielankow sceneri :
Jeden z obcych taszczy w swych apach kobiet . Niós j jak cz owiek d wigaj cy
ma ego psiaka. Potwór by wysoki na oko o trzy metry. wiat o migota o na jego czarnym
zewn trznym szkielecie. G ow mia w kszta cie jakiego dziwnie zmutowanego banana, a
ca a posta przypomina a groteskow krzy ówk insekta z jaszczurk . Z pleców stercza y mu
ko ciste wyrostki, jak zewn trzne ebra - po trzy pary z ka dej strony. Szed wyprostowany
na dwóch nogach, co wydawa o si prawie niemo liwe przy jego budowie. Z ty u wi si
ugi, umi niony ogon.
Pocisk odbi si od g owy potwora, nie czyni c mu wi cej krzywdy ni uderzenie
gumowej kulki o ulic z plastekretu. Obcy odwróci si i popatrzy w stron niewidocznych
strzelców.
- Celuj w kobi
! - kto krzykn . - Zastrzel Jann ! Zanim bestia zdo
a uciec ze sw
zdobycz , zabrzmia y jeszcze trzy strza y. Pierwszy chybi , drugi trafi w pier potwora i
rozp aszczy si na naturalnej zbroi. Trzecia kula trafi a kobiet tu nad lewym okiem.
- Dzi ki Bogu! - rozleg si g os niewidocznej osoby. Obcy wyczu , e wydarzy o si co
niedobrego. Podniós kobiet i trzyma j w wyci gni tych przed siebie apach. Kr ci g ow
na wszystkie strony, jakby bada sw ofiar . Potem popatrzy na strzelców. Cisn na ziemi
martw lub umieraj
kobiet , jakby by a niepotrzebnym ju
mieciem. Zacz biec w
kierunku zabójców jego zdobyczy. Wydawa przy tym g
ny syk...
Teraz by a to szkolna klasa. Rz dy ciemnych ekranów komputerowych terminali. Jedyne
wiat o pada o od strony rozbitego okna. Na pod odze le
o cz ciowo zjedzone ludzkie
cia o. Reszta przypomina a krwaw miazg . Rozk adaj ce si tkanki przyci gn y mrówki i
innych ma ych padlino erców. Resztki by y zbyt ma e, by okre li p
ofiary. Nad nimi, na
cianie, pó metrowe litery g osi y: DARWIN ESTIS KORECTO.
Darwin mia racj .
Czy to le ca na pod odze osoba napisa a te s owa jako ostatnie przes anie? Lub mo e
kto by tu pó niej, zobaczy , co si wydarzy o, i poszuka wyja nienia, zanim nie przysz y
stworzenia stoj ce teraz na szczycie
cucha pokarmowego? S owa jak te, mia y sw
wymow , ale w d ungli miecz, z by i pazury by y pot
niejsze ni pióro. Zawsze...
ody m czyzna, mo e dwudziestopi cioletni, siedzia w ko ciele we frontowej awce.
Religia nie by a popularna w ci gu ostatnich dwudziestu lat, ale ci gle by y jeszcze miejsca
do modlitwy. Delikatny blask spod krzy a zawieszonego nad o tarzem pada na m odego
cz owieka. Ten siedzia w pierwszym rz dzie awek, w pustym ko ciele. Oczy mia
przymkni te i modli si g
no.
- ...i nie wód nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode z ego mówi - Bo Twoje jest
królestwo, pot ga i chwa a na wieki. Amen.
Prawie bez chwili wytchnienia m odzieniec ponownie zacz monotonnym g osem:
-Ojcze nasz, który jest w niebie...
Mroczny cie pad nagle na cian przy ko cu rz du awek.
- ...Przyjd królestwo Twoje, b
wola Twoja... Cie rós .
- ..jako w niebie, tak i na Ziemi...
Rozleg o si g
ne szuranie po posadzce. Lecz m czyzna nie poruszy si , jakby nie
ysza .
- ...Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i odpu nam nasze winy, jako i my
odpuszczamy naszym winowajcom...
Obcy stan nad modl cym si cz owiekiem. Przejrzysta lina cieka a z rozwartych
szcz k. Wargi ods oni y ostre z by. Paszcza otworzy a si powoli i ukaza a drugi komplet
mniejszych z bów, które przypomina y cienkie, ostre gwo dzie.
- ...i nie wód nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode z ego... Wewn trzne z by zawieszone
by y jakby na o liz ej, postrz pionej tyczce. Wystrzeli y nagle z paszczy z osza amiaj
szybko ci i si . Wyrwa y dziur w szczycie g owy m czyzny, jakby jego czaszka nie by a
grubsza i twardsza ni mokry papier. Mózg i krew trysn y w gór . Oczy modl cego si
otworzy y si w ostatnim zdumieniu, a usta zdo
y jeszcze wyszepta :
- Bo e!
Potwór wyci gn szponiaste apy i wyrwa sw ofiar z awki. Pazury rozerwa y tkanki i
dotar y do serca, które nie wiedzia o, e ju jest martwe.
Obcy i jego zdobycz znikn li z ekranu, na którym pozosta o tylko troch krwi i strz pki
szarej substancji na awce. Wn trze ko cio a sta o puste i ciche.
Bóg, jak si wydawa o, nie zbawi nas ode z ego.
Wilks odchyli si do ty u w fotelu i patrzy ponuro na pusty ko ció .
- Automatyczna kamera - odezwa si . - Prawdopodobnie zainstalowana z powodu
odziei. Ciekawe, e jej sygna dotar tak daleko.
Z oczu.stoj cej obok Billie ciek y zy. - Wilks! - j kn a.
- Zadziwiaj ce, jak daleko ludzie potrafi przesy
wiadomo ci. Rzeczywi cie
potrzebuj pomocy. A mo e jest to ju tylko nagrobek? No wiesz, sygna y mog kr
w
przestrzeni przez wieczno . S nie miertelne. Mo e pomy leli, e kto o milion lat
wietlnych od Ziemi, przechwyci je i zwróci przez chwil uwag . Rozumiesz, chrupi c
pra on kukurydz przygl dasz si zag adzie ludzko ci.
Billie wsta a.
- Zamierzam zobaczy si z Mitchem - powiedzia a. . - Uca uj go ode mnie - rzuci
Wilks.
Billie zesztywnia a. Spostrzeg jej reakcj i pomy la o przeprosinach, ale nic nie
powiedzia . Pieprzy to. Niewa ne. Dalej przeszukiwa komunikaty, oczekuj c czego
innego, ale wszystko wygl da o podobnie. mier . Zniszczenia. Cia a porzucone na ulicach.
Zwierz ta ywi ce si trupami. Zgraja psów walcz cych o ludzkie rami . Nie by o d wi ku.
Obraz pochodzi pewnie z kamery nagrywaj cej uliczny ruch, ale atwo by o si domy le , e
warcz i szczekaj na siebie. Rami by o napuchni te i sinobia e. Pewnie le
o d ugo na
cu. Ktokolwiek by jego w
cicielem, nie musi si ju o nic martwi . Z pewno ci ju
nie dba o to, e psy si o nie bij . Teraz by o tylko padlin . Wy czy w ko cu obrazy z
Ziemi. To ju tylko historia, Wszystko, na co patrzy , ju si wydarzy o, sko czy o si .
Ponownie zacz bawi si przegl daniem. Szuka informacji, dok d zmierza ich statek
Sytuacja by a nie za ciekawa - transportowiec zosta zaprojektowany tak, e nie móg
przewozi pasa erów. W ko cu uda o mu si uruchomi kilka programów i dowiedzie si z
ekranu paru rzeczy. Statek zosta wys any z powodu obcych na Ziemi. By to stary trup
po atany drutem i modlitw o utrzymacie si przez jaki czas w ca
ci. Po tym, jak Wilks
zobaczy tego faceta w ko ciele, nie czu szacunku do modlitw. Nie znaczy o to wcale, e od-
czuwa go kiedykolwiek.
Statek wiedzia , dok d leci, ale to niewiele pomog o komandosowi. Musia a to by
planeta lub stacja kosmiczna gdzie tam w przestrzeni. Oko o dwustu milionów kilometrów
przed nimi znajdowa o si jakie s
ce klasy G, ale nie potrafi dostrzec adnych jego
satelitów. Musia y tam by bo w przeciwnym razie komory hipersnu nie uwolni yby ich.
„Mog o by jakie uszkodzenie, dupku - zabrz cza cichy g os w jego g owie. - Mo ecie
wszyscy umrze .”
„Pieprzy to - odpowiedzia Wilks g osowi. - Mam interesy do za atwienia przed
mierci .”
„My lisz, e Wszech wiat zwróci uwag na twoje interesy?”
„Odpieprz si , kolego. Ty i ja jedziemy na tym samym wózku.”
Odpowiedzia mu szyderczy miech.
2.
Mitch spoczywa na wózku, który zmajstrowali dla niego, i wygl da o to; jakby
normalnie siedzia . Bior c pod uwag , e poni ej talii nie pozosta o nic, prawdziwe siedzenie
nie by o mo liwe. Ko czy si po rodku. Niemal dok adnie pó cz owieka, - pó androida
zaklajstrowanego medyczn piank . Sam naprawi uszkodzenia uk adu kr enia. Utworzy
nowe po czenia i jego krwiobieg znów by zamkni tym systemem. Druga jego po owa
zosta a na planecie obcych oderwana przez rozw cieczonego potwora broni cego swego
gniazda. Ten jeden obcy zosta zabity, a pozosta e prawdopodobnie wyparowa y w
atomowych eksplozjach, które przygotowa im Wilks jako po egnalny podarunek. Cz owiek
rozerwany jak Mitch zmar by na tej diabelskiej planecie od szoku i utraty krwi. Androidy
by y lepiej skonstruowane.
Siedzia w kabince stworzonej dla napraw komputera. By a mniejsza ni pokój, w
którym siedzia Wilks. Us ysza Billie, gdy wchodzi a, i mia nadziej , e to nie ona.
- Mitch? Potrz sn g ow .
- Nie mog wej do systemu komputera - powiedzia . Kod dost pu do obszaru
nawigacyjnego jest sze dziesi ciocyfrowy i na dodatek jeszcze zakodowany przy u yciu
kolejnych czterdziestu cyfr. eby si tam wedrze , trzeba wieczno ci. Ale, ale. Gdzie s inne
statki? Opuszczali my Ziemi wraz z ca armad . Powinni tu gdzie by , a nie ma ich.
Jeste my sami. W tym nie ma adnego sensu.
Stan a obok jego wózka. Z trudem powstrzyma a si od pog adzenia go po czuprynie.
- Wszystko w porz dku...
- Nie, nie wszystko w porz dku! Nie wiemy, gdzie jeste my, dok d lecimy, czy w ogóle
prze yjemy! Musz , taka jest moja rola jako... - Odjecha w ty .
Ponownie potrz sn g ow .
Billie chcia o si krzycze . To, co zrobi a w ostatnim tygodniu znaczy o wi cej ni ca e
ycie. Zakocha a si w androidzie. Co gorsze, on zakocha si w niej i mia z tym wi cej
problemów ni ona. Kiedy wchodzili do komór hipersnu, zaakceptowa a to, co si wydarzy o.
Wierzy a, e jako to b dzie. Lecz kiedy si obudzili, co si zmieni o. Co w nim. I co w
niej samej. Nie uwa
a, e jest jedn z tych osób, które obnosz sw nienawi jak w óczni
i d gaj ka dego, kto si z nimi nie zgadza. Zawsze by a tolerancyjna. Cz owiek jest
cz owiekiem, niewa ne, czy urodzi a go kobieta, czy wyszed ze sztucznej macicy, czy te
zrobiono go w fabryce androidów. Niewa ne by o, sk d pochodzisz, ale dok d zmierzasz.
Po wi canie czasu na spogl danie wstecz nie mia o dla niej sensu. Ci gle to powtarza a.
A androidy by y lud mi.
Oczywi cie, ale czy chcia aby, eby jej siostra po lubi a którego ? Albo eby kto taki
zosta jej m em? Jezus!
Nie powiedzia jej, kim jest, i to by o jego zbrodni . Dowiedzia a si tego, gdy ju zostali
kochankami i gdy ju zapad jej g boko w serce. To bola o. Nigdy nie spodziewa a si , e
mo e j spotka co takiego. Zadziwiaj ce, ale tak by o. A. teraz? Chocia z drugiej strony
nadal znaczy dla niej bardzo du o. W sprzyjaj cych warunkach Mitch móg by znowu by
ca y. Móg by jak nowy. Mie perfekcyjnie zaprojektowane mi nie, delikatn skór i
wszystko inne na swoim miejscu... Dosy ! Co jeszcze tkwi o w tym wszystkim. Sama nie
by a pewna co. M czyzna - sztuczny czy nie - by czym nowym w jej yciu. M czyzna,
którego pokocha a zmieni j . Co zmieni o si w jej wn trzu. Chcia a to zrozumie , chcia a
da mu wszystko, czego b dzie od niej potrzebowa , ale nagle sta si dla niej kim innym -
zimnym, przestraszonym cz owiekiem, który nie pozwala jej si zbli
. Kim , kto nie chce
ucha o jej uczuciu, o gniewie i potrzebach. Kim , kto ukry si za murem i zakry r kami
uszy. Ci gle jednak próbowa a.
- Mitch, pos uchaj. Ja... - wyci gn a r
i tym razem dotkn a jego w osów. By y tak
naturalne jak jej w asne, takie, jakby wyros y ze skóry cz owieka. Tylko pod mikroskopem
mo na by o zauwa
ró nic .
- Nic nie mów, Billie.
Poczu a, jakby od tych s ów nadlecia mro ny podmuch. Tak zimny, e a zapar o jej
dech w piersi. Jak móg to zrobi ? Nie chce z ni nawet rozmawia ?
- Billie, prosz ... Spróbuj zrozumie . Nie... nie chcia em ci zrani . To... ja nie... nie
mog em. Przykro mi...
- Jestem zm czona - powiedzia a Billie. - Zamierzam troch odpocz .
Wysz a tak szybko, jak tylko pozwala a na to sztuczna grawitacja. Problem polega na
tym, e nikt nie uwa
za konieczne w czania ci enia w statku kierowanym przez roboty.
Jednak Wilks uruchomi ten system, jak wiele innych, gdy tylko weszli na pok ad. Teraz
mog o si zdarzy , e statek rozleci si od silniejszego, kichni cia.
Magazynek, którego u ywa a jako sypialni, by niewielkim pomieszczeniem o
rozmiarach dwa na trzy metry. By o tu gor cej ni gdziekolwiek na statku, gdy w
siedztwie znajdowa y si urz dzenia zasilaj ce system grzewczy transportowca. Rozebra a
si prawie do naga, pozostaj c jedynie w majteczkach i staniku. Po
a si . Pot cieka po
jej nagim ciele i po chwili resztka ubrania, któr zostawi a na sobie, by a kompletnie
przemoczona. Czu a, e ca a si lepi. Drzema a, gdy w drzwiach pojawi si Wilks. Nie
zd
a zaci gn zas ony. Jego nag e wtargni cie wr cz j zamurowa o.
- Rób troch ha asu, kiedy wchodzisz, Wilks. Przestraszy
mnie.
Wszed do komórki. Jego stopy prawie dotkn y le cej na pod odze dziewczyny.
Usiad a i podwin a nogi pod siebie. Widzia j nag i nie obchodzi o j to. Lecz sposób, w
jaki si jej przygl da by denerwuj cy
- Wszystkiego si boisz, Billie - odezwa si . Zamruga a oczami.
- O czym ty mówisz?
Podszed bli ej. Wyci gn r ce i chwyci j za ramiona. - Kiedy by
dzieckiem, ba
si
mierci, pó niej ba
si
ycia.
- Jezus, Wilks! Wyno si ...
Zanim zd
a zareagowa , jego d onie zacisn y si na jej piersiach.
- I zawsze ba
si mnie - doko czy .
Szarpn a si ze z
ci . Potem chwyci a jego r ce i odepchn a od siebie.
- Do diab a! Co ty sobie wyobra asz!
Z apa j za nadgarstki i pochyli si nad ni . Jego twarz znalaz a si teraz o kilka
zaledwie centymetrów od jej ust. Poczu a zapach jego potu i... pi ma.
-Naprawd wolisz t rzecz z pokoju komputerów? Jedyny, który jest odpowiednio
wyekwipowany, co?
Poczu a co twardego na brzuchu. Chryste, czy by chcia j zgwa ci ?
-Wilks! Przesta ! Dlaczego to robisz?
Odsun si nieco do ty u, jego twarz na moment zamar a, oczy by y przymkni te. Potem
powieki uchyli y si i dwa strumienie wewn trznego wiat a wytrysn y jej prosto w twarz.
Komandos wyszczerzy z by w szerokim u miechu.
- Dlaczego? Bo chc , eby popatrzy a na siebie. Na to, czego si obawiasz. Na mi
.
Na nami tno . Na ludzi. Billie popatrzy a w dó i dostrzeg a, e jej brzuch uciska nie to, o
czym my la a. To jego brzuch... -Aaaaghhh!
Wraz z tym krzykiem wytrysn a fontanna krwi i szcz tków wn trzno ci. Po chwili
pojawi si doros y okaz obcego. Niemo liwe! To by o fizycznie niemo liwe! Potwór
miechn si do niej , ukazuj c ostre z by drapie cy. Kapa a z nich lina i krew. Ruszy ku
niej...
- Wilks!
Billie usiad a. By a sama w swej pakamerze. Ca a by a zlana potem, a w osy zlepi y jej
si od wilgoci. Do licha, to by sen. Tylko sen! Jednak nie by to wy cznie koszmar.
Wiedzia a o tym, to by a wizja... komunikat. Wszystko widzia a zbyt wyra nie i odczuwa a
zbyt g boko. Byli tutaj. Na statku. Dziewczyna chwyci a swe ubranie i wybieg a.
Wilks ci gle walczy z programem, który uruchamia zewn trzne kamery. Mia nadziej ,
e zdo a powi kszy obraz, kiedy zobaczy Billie. W
a swój kombinezon do po owy.
Ca a ocieka a potem. Na statku nie by o zbyt wiele wody i wszyscy prawdopodobnie ju
cuchn li. Nawet Bueller, który mia tylko imitacj ludzkich gruczo ów potowych.
- Wilks, oni s tutaj. Na statku. Z apa a go za koszul .
- Spokojnie, spokojnie - zawo
. - Widzia
jakiego ? - ni a o nich - odezwa si
Bueller.
Billie odwróci a si i popatrzy a na niego, jakby zdradzi jak ich wspóln tajemnic .
- To nie by zwyczajny koszmar, Wilks. Czu am ich. Pami tasz tego s oniowatego
podró nika, który nas uratowa ? Czu am wtedy, e nas nienawidzi.
- Tak, kolekcjoner gatunków.
- Co w tym rodzaju. I teraz by o tak samo. Ci gle je czuj . To tak, jakby wietlny
promie wpada do mojego mózgu. Nie potrafi tego dotkn , ale to jest we mnie!
Wilks pokr ci g ow . Ten dzieciak zosta zbyt mocno okaleczony. Wszyscy zostali w
jakim stopniu zranieni: Stres atakowa ich ze wszystkich stron. Ale b dzie próbowa na
wszelkie sposoby wydosta ich z tego lataj cego grobu.
-S uchaj, Billie, to nie ma sensu...
- Gdzie jest karabin? Je eli nie chcesz mi pomóc ich znale
, zrobi to sama!
Wilks spojrza na Buellera. Android odwróci wzrok. Sprzeczanie si ze zdesperowan
kobiet nie by o nigdy jego najmocniejsz stron . Wilks wiedzia o tym. Chryste, kobiety
czasami zachowuj si , jakby nale
y do innego gatunku. Nie rozumia ich.
- Wi c?
- Dobra. Chcesz bawi si w komandosa? To si pobawimy. Ale to ja wezm karabin.
Mamy tylko jeden i to niepe ny magazynek. Wsta i podszed do szatki, gdzie trzymali kara-
bin. Wyj go, a potem wyci gn jeszcze pistolet, który nosi , zanim nie u
yli si do
hipersnu. Powinien zabra wi cej amunicji, a mo e nawet kilka karabinów M-41 E. Dobry
komandos zawsze gromadzi tyle broni, ile tylko zdo a, ale tym razem nie starczy o czasu.
Kiedy pieszysz si na statek, który ma uratowa ci przed wybuchem j drowym albo spotka-
niem z g odnym potworem, nie rozgl dasz si za amunicj .
Mia jeszcze kilka granatów do wyrzutnika, ale by y one bezu yteczne na statku
dz cym przez kosmiczn pustk . Dziura w pow oce oznacza a wtargni cie pró ni do
wn trza. Zosta yby po nich tylko ma e liczne kryszta ki. Tylko szaleniec chcia by tak
sko czy . Nawet pociski przeciwpancerne o kalibrze 10 mm by y problemem, chocia
dziury, jakie mog y zrobi , by y niewielkie. Wstrzelenie specjalnego kleju w strumie
uciekaj cego powietrza powinno zalepi takie uszkodzenie pow oki. Sprawdzi baterie, a
potem stan magazynka na ciek okrystalicznym wy wietlaczu. Pozosta o pi
adunków.
Cholernie ma o.
„Chwileczk . Wygl da na to, e nie b
potrzebne. Dzieciak jest po prostu
wystraszony. Obejdziemy statek i przekona si , e jeste my tu sami.”
Odwróci si do Billie.
- Chcesz wzi pistolet? Nie przebije pancerza, ale gdyby tak obcy otworzy paszcz , to
mo e...
- Daj mi go - przerwa a mu.
Poda jej bro - standardow wersj wojskowego pistoletu automatycznego typu Smith.
Zabra go genera owi na Ziemi, gdy tamten zastrzeli Blake. Genera wystrzeli trzy pociski,
potem Wilks jeszcze pi . Razem osiem. Ten model nie mia do adowywacza. By a to tania
wojskowa bro z magazynkiem na pi tna cie naboi. Zosta o, wi c siedem, mo e osiem, je eli
genera zwyk trzyma nabój w komorze.
-Masz siedem strza ów - powiedzia do Billie. Sprawdzi a bro .
-Potrzebuj tylko dwóch - powiedzia a. Spojrza a na Buellera i poprawi a si : - Trzech.
-No, idziemy znale
te potwory - powiedzia Wilks. Bueller, idziesz pobawi si z
nami?
-Naprawd my lisz, e istnieje jakie niebezpiecze stwo?
Wilks zerkn w stron dziewczyny, potem z powrotem na Buellera.
-Szczerze? Nie.
- Wi c zostan tutaj i b
dalej pracowa z komputerem. Sier ant widzia , jak gniew
wr cz kipi wewn trz Billie. Gdyby jednak powiedzia , e wierzy w obecno obcych na
statku, to Mitch musia by pój z nimi, gdy jest androidem. Próbowa by chroni dwójk
prawdziwych ludzi.
-Ruszajmy Billie. Zacisn a z by i rzuci a st umionym g osem:
-W porz dku. Idziemy.
„Do diab a! - my la Wilks. - trzeba by o to zrobi . Jak dot d jest dok adnie tak, jak
przewidywa em. Zero:’ Obszukali prawie ca y ogromny statek. By wystarczaj co du y, by
przegapi ma ego psa czy kup insektów. Czasem mo na przemyci co na statek pomimo
pól zabezpieczaj cych. Niektórzy maj na pok adzie swych ma ych ulubie ców.
- No i w
nie, Billie. Koniec. Nikogo nie ma.
- Co z magazynami na rufie? Wilks opar karabin o cian i podrapa si w rami .
- Nie wejdziemy tam. Zamek kodowy. Skoro my tam nie wejdziemy, nic stamt d nie
wyjdzie.
- Ej e, Wilks. Widzia am, co one potrafi . Ty te przy tym by
.
- Mo emy zerkn na drzwi. Skoro to ci uszcz liwi.
- To nie mo e mnie uszcz liwi . Po prostu musz sprawdzi . - Wzruszy ramionami.
Móg by w tym momencie da jej klapsa. To prawda, nie mia a lekkiego ycia. Oboje rodzice
zgin li, zabici przez obcych. Mo e nawet spotka o ich najgorsze i zostali zamienieni na
pokarm dla poczwarek. Lata, które dziewczyna sp dzi a w szpitalu psychiatrycznym na
Ziemi, te pozostawi y lady. I ca e to gówno ci gle w niej siedzia o.
Korytarz prowadz cy do rufowych magazynów by w ski i s abo o wietlony. Wilks
dostrzeg jednak, e w az prowadz cy do wn trza by zamkni ty, a czerwone wiate ko
zamka informowa o, e wszystko dzia a. Jak wszystkie inne wewn trzne drzwi w az by
hermetyczny i zabezpieczony na wypadek nag ej dekompresji - standardowa duralowa p yta,
sze cio lub siedmiocentymetrowej grubo ci. Nawet obcy mia by k opoty z przedarciem si
przez ni .
- Puk, puk - odezwa si Wilks. - Czy jest kto w domu? Zatrzymali si na chwil przed
wej ciem do magazynu.
- Przykro mi, Billie, ale polowanie sko czone. - Co to za zapach? - spyta a nagle.
Wilks poci gn nosem. Co si pali o. mierdzia o jakby... jak topi ca si izolacja
przewodu. Krótkie spi cie? atwo mog o powsta , bior c pod uwag sposób, w jaki
zbudowano ten statek.
- Zapach jest tutaj silniejszy - odezwa a si Billie i wskaza a w stron , z której przed
chwil przyszli. - Lepiej sprawdzi ... Leniwa smuga dymu pe
a wzd
korytarza jak gruby
sun cy nad pod og .
- Lepiej ap za ga nic - poradzi Wilks. Billie zdj a jedn z nich ze ciany.
Nagle doszed ich d wi k metalicznego zgrzytu, a potem ryk alarmu. Piana z sufitowych
przeciwpo arowych spryskiwaczy pojawi a si tu przed nimi. Szybko zbli
a si w ich
kierunku.
- Cholera! - wykrzykn komandos.
Bueller zobaczy na monitorze b ysk alarmu i napis: PO AR. Na pok adzie nie by o
komunikatorów. Nie móg porozumie si z Wilksem i Billie. Przy pomocy r k wyczo ga si
ze swego wózka i zacz „i ” tak szybko, jak tylko potrafi . Zadziwiaj ce, do czego jest
zdolny cz owiek, kiedy pieszy si na umówione spotkanie i jednocze nie wie, e ju jest
spó niony.
Piana przesta a p yn , a w sekund pó niej umilk d wi k alarmu. Wilks odetchn .
Oznacza o to, e ogie zosta ugaszony. Mo e by to fa szywy alarm, bo w korytarzu nie czu
by o podwy szonej temperatury.
-Zosta tutaj. Sprawdz to.
- Odpieprz si . B
os ania twoj dup . Musia si u miechn .
- Dobra. Uwa aj, pod oga jest liska.
Szli obok siebie w stron rufy. Ju po kilku metrach odnale li ród o dymu. Nadtopiony
kabel, który jeszcze troch dymi , chocia by prawie ca kowicie pokryty pian .
- Wilks.
Odwróci si i zobaczy to, co chcia a mu pokaza Billie. W cianie pomi dzy
korytarzem a magazynem zia a dziura. Mia a stopione, postrz pione brzegi i by a
wystarczaj co du a by móg przez ni przej cz owiek. Otwór by wypalony kwasem.
- O, kurwa - j kn Wilks.
- No w
nie - Billie skin a g ow .
3.
Billie rzuci a na ziemi ga nic i wyci gn a z kieszeni pistolet. Zacisn a r koje w
obu d oniach, które nagle sta y si mokre i spocone. Strach zamieni jej wn trzno ci w lodo-
wat bry . Chcia a uciec i ukry si gdzie , ale nie by o gdzie.
- Mia
racj - odezwa si Wilks. - To ja si myli em. Mi kko jak kot podszed do
dziury i zbada j , staraj c si nie dotyka brzegów.
- Ostro nie - powiedzia do dziewczyny.
Przeszli przez otwór w cianie. Pomieszczenie by o ciemne, a lekka po wiata padaj ca z
korytarza by a jedynym ród em wiat a. Nie, by y jeszcze male kie punkciki wiec cych
diod...
Sier ant odnalaz tablic kontroln i popatrzy na cyfry, które wy wietla a.
Jezusie!
Billie pokiwa a tylko g ow . Usta mia a zbyt wyschni te, eby przemówi .
Na pod odze le
obcy. Pod oga wokó niego by a cz ciowo prze arta jego krwi - kwasem
tak mocnym, e trudno w to by o uwierzy . Jedna z teorii, któr us ysza a Billie z nagranych
komunikatów, g osi a, e w
nie z powodu swej krwi mi so potworów ma tak nieprzyjemny
smak. To brzmia o naprawd okropnie. Jakie stworzenie mog o zjada takie monstra?
Obok obcego sta y urz dzenia, które zdawa y si by g ównym adunkiem w tym magazynie:
cztery komory do hipersnu. Ka da kry a jeszcze niedawno jednego cz owieka.
Z tych resztek, które pozosta y, nie z
oby si nawet pojedynczej osoby. Pokrywy komór
by y potrzaskane i zbryzgane krwi , bez w tpienia ludzk krwi , która ju dawno zasch a.
Billie chcia o si wymiotowa . Z trudem zdo
a zapanowa nad sob .
Wilks bada pulpit sterowniczy jednej z komór. Po chwili odwróci si do dziewczyny, która
bez przerwy rozgl da a si woko o, oczekuj c nag ego ataku bestii.
Ta czwórka tu podró owa a - powiedzia . - Byli g boko zamro eni, ale ywi.
Prawdopodobnie wiedziano, e s zainfekowani, i kto pomy la , e w ten sposób mo na
powstrzyma wzrost poczwarek. Wygl da na to, e si pomyli .
Dlaczego? Dlaczego kto to zrobi ? Komandos pokr ci g ow .
Nie mam poj cia - rozejrza si uwa nie dooko a. - Polityku. Mo e jaki zysk. Pó niej
dziemy prowadzi takie akademickie dyskusje. Prawdopodobnie by a tu czwórka obcych.
jeden zosta zabity, a jego krew u yta do wytopienia dziury, eby pozostali mogli st d wyj .
Ta trójka najwyra niej sko czy a niadanie i teraz posz a szuka obiadu.
Wilks wskaza luf karabinu na prawie ca kowicie zjedzone zw oki.
- Mitch!
- Nie bój si o Buellera. One nie znosz nawet zapachu androidów. Przekonali my si o
tym na ich planecie.
- Ale gdy go znajd , zabij go.
Pewnie tak. I nas tak e. Musia y st d wyj krótko przed tym, jak nadeszli my. Kwas
uruchomi system przeciwpo arowy. Idziemy. Musimy wróci do przedniej cz ci statku i
zabarykadowa si tam.
Co zaskroba o za ich plecami.
- Wilks...
- S ysza em.
Odwróci si i podniós karabin. Uruchomi laser celownika. Male ka czerwona plamka
zata czy a w odleg ym k cie. Co sykn o.
- Biblie...
Obcy pojawi si w kr gu md ego wiat a. By wysoki na trzy metry i b yszcz co czarny.
Je eli monstrum mia o oczy, to by y one ukryte. Jakichkolwiek jednak u ywa o zmys ów,
wiedzia o, e s tutaj ludzie. Zewn trzne szcz ki potwora rozwar y si i g sta ma zacz a
czy si z ostrych jak ig y z bów o grubo ci palca. Spiczasto zako czony ogon porusza si
na boki jak u kota na chwil przed skokiem.
- Wilks!
- Mam go.
Komandos podniós powoli karabin do ramienia. Billie zobaczy a, jak czerwona plamka
laserowego promienia przesuwa si z piersi bestii w gór . Czerwona zorza zamigota a na
wyszczerzonych z bach.
Obcy jeszcze szerzej otworzy paszcz . Czerwone wiate ko znikn o.
- egnaj, skurwysynu - powiedzia Wilks.
Wystrza karabinu w pustej przestrzeni magazynu zabrzmia jak grzmot. D wi k odbi
si od twardych cian i na chwil og uszy dziewczyn . Bestia upad a. Mo na by o dojrze ,
e czubek jej g owy, jakie dziesi centymetrów powy ej górnej szcz ki, jest otwarty jak
puszka. Ma e kawa ki pancerza posypa y si na boki. Cienki strumie
tawego p ynu s czy
si na pod og .
- Trafi
go! - wykrzykn a.
W az zacz dymi , gdy dotar a do niego krew potwora. Coraz wi cej
cego p ynu
wydostawa o si z roz upanej czaszki obcego.
-Wychodzimy, Billie, pr dko! To jest ci nieniowy w az, który prowadzi do komory
pomi dzy magazynem a pow ok zewn trzn ! Gdy to gówno prze re si przez zewn trzny...
Nie musia mówi wi cej. Billie skoczy a ku dziurze w cianie i wypad a na zewn trz.
Wilks dos ownie depta jej po pi tach.
- Szybciej, szybciej!
Alarm przeciwpo arowy ponownie wype ni ostrym d wi kiem korytarz. Piana zacz a
lecie z sufitu tu za ich plecami. Biegli, lizgaj c si na resztkach pozosta ych z
poprzedniego alarmu.
Ruszajmy si . Musimy dotrze do tamtego w azu! Billie wyprzedza a Wilksa o jakie
dwa metry, kiedy w czy si nast pny alarm. By o to ostrze enie przed dekompresj . Pi
metrów przed nimi zacz y zamyka si awaryjne drzwi si gaj ce od sufitu do pod ogi.
Czerwone wiat o miga o w szale czym tempie. Je eli co nie zatka dziury w pow oce statku,
ca e powietrze po tej stronie drzwi zostanie wyssane przez pró ni . Nikt, kto tu pozostanie
nie zdo a prze
. Udusi si .
Billie dopad a zamykaj cych si drzwi i po
a si na pod odze. Czo ga a si pod
drzwiami, czuj c, jak kaleczy sobie d onie i kolana. Ale przesz a! Odtoczy a si na bok. Zro-
zumia a, e Wilks nie zdo a zrobi tego co ona.
Jednak spróbowa . Rozci gn si na pod odze i wcisn pod drzwi, które opada y
nieub aganie. Dziewczyna ujrza a, e wciskaj si w jego cia o.
- Aaach! - zawy z bólu.
- Cholera! - rykn a i podbieg a na czworakach do drzwi. Musia a co pod nie wetkn .
Wsadzi co pod t przekl
p yt ! Mo e ga nic , cokolwiek! Nie by o czasu si zastana-
wia . Za sekund Wilks b dzie mia z amany kr gos up...
Bro . Ci gle mia a pistolet. Wyci gn a go i spróbowa a wcisn pod drzwi. Prawie
pasowa .
- Wypu powietrze! - krzykn a.
Wilks nie widzia , co ona robi, ale zrobi to, co mu kaza a. Wpycha a bro z ca ych si i
w ko cu lufa wesz a pod doln kraw
p yty. Kiedy Wilks wypu ci powietrze, da o jej to
pó centymetra. Ty r koje ci opar si o pod og i nagle twardy metal broni zacz
trzeszcze . Zaraz p knie!
Billie z apa a Wilksa za nadgarstki i poci gn a. - Dalej, Wilks, pchaj.
Cienki materia jego spodni rozdar si . Brzeg p yty zdziera cia o z po ladków, kaleczy
mi nie, ale komandos powoli si przesuwa .
Pistolet wyda d wi k jak gwó
wbijany w mokre drewno. W tym momencie Wilks
przesuwa pod drzwiami uda. Billie zapar a si pi tami o pod og , odchyli a do ty u, a
sier ant czo ga si w jej stron i przepycha swe cia o w szale czym po piechu. Jego stopy
wy lizn y si ze zmniejszaj cej si szpary dok adnie w momencie, gdy pistolet p
jak drut
z krystalicznej stali, a on sam pad wprost na Billie. Co ostrego uderzy o dziewczyn tu pod
okiem. Wilks ci gle le
na niej, kiedy drzwi zamkn y si ca kowicie.
Billie czu a, jak napi te mi nie pleców le cego na niej m czyzny odpr aj si pod
dotkni ciem jej d oni. Le eli tak przez nast pne kilka sekund. Potem Wilks wzi g boki
oddech i stoczy si z dziewczyny. Po
si na plecach obok niej.
- Dzi kuj - odezwa si po chwili. Billie próbowa a uspokoi oddech.
- Nie ma sprawy. Zwykle nie posuwam si tak daleko na pierwszej randce.
Wilks pokr ci g ow . Na ustach pojawi mu si ni to u miech, ni to bolesny grymas.
Kiedy rozleg si alarm, Bueller by w po owie drogi na ruf . Nie porusza si zbyt szybko
przy pomocy r k, ale d wi k syren wyzwoli w nim dodatkowe si y. Billie i Wilks byli w
niebezpiecze stwie! Musi ich uratowa . Szczególnie Billie.
Wilks dostrzeg Mitcha wlek cego si w ich kierunku. Bueller by wr cz karykatur
cz owieka uci tego w pasie. Z tego szczególnego k ta widzenia wygl da , jakby wynurza si
z pod ogi.
- Billie! Wilks!
- Wszystko w porz dku - odezwa si Wilks. - Po prostu kolejny dzie wakacji na statku
kosmicznym.
Wyci gn r
.
Bueller przechyli si na jedn stron . Ca y swój ci ar opiera teraz na palcach lewej
oni. Praw r
wyci gn w gór i dwójka m czyzn z czy a si w mocnym u cisku. Po
chwili sier ant wywindowa Mitcha na plecy.
- Billie...?
- Mieli my towarzystwo - powiedzia a dziewczyna. - Mo e nast pnym razem b dziecie
mnie s ucha .
Po powrocie do pokoju komputerów Wilks uruchomi wewn trzne kamery i zacz
przeszukiwa statek. Sprz t nie by zbyt wyrafinowany, po prostu tanie urz dzenia
produkowane w Kambod y. Ziemskie przepisy wymaga y instalowania kamer na wszystkich
statkach, nawet tych kierowanych przez roboty, i w tym momencie Wilks by zadowolony z
tych zarz dze . Kamery nie posiada y wykrywaczy ruchu ani czujników podczerwieni, ale
zawsze lepsze to ni nic.
To Bueller siedzia przymocowany do fotela operatora. Jego reakcje by y szybsze i lepiej
zna system komputerowy.
- S dzimy, e pozosta a jeszcze dwójka obcych - powiedzia a Billie. Opiera a si o ty
fotela, na którym siedzia Wilks, i wpatrywa a w monitory. Sier ant uparcie przeszukiwa
wszystkie pomieszczenia statku.
Niczego nie zobaczyli w g ównym korytarzu. - Jak dostali si na pok ad?
- Kto za adowa czwórk ludzi do komór hipersnu. Wszyscy byli nosicielami poczwarek
- odpowiedzia Wilks.- rodkowe adownie równie by y czyste.
- Dlaczego to zrobiono?
- Niez e pytanie. Zabij mnie, je eli wiem. - O, do diab a - zawo
nagle.
- Dobrze si czujesz? - spyta a Billie.
- Skurcz mi ni na karku. Nie zamierzam w ci gu najbli szych dni bra udzia u w
adnych biegach - popatrzy na Buellera. - Gdyby Billie mi nie pomog a, sta bym si twoim
bli niaczym bratem. W az przeci by mnie na pó .
Nadal nie by o wida
adnych potworów.
Wilks przywo
na ekran kolejny obraz. Tym razem by a to kuchnia. Nikogo.
- No w
nie - rozz
ci si Wilks. - Te oszcz dne skurwysyny zainstalowa y tylko tyle
kamer, ile wymagaj przepisy. Poza nimi jeste my lepi.
Nikt nie odzywa si przez kilka sekund.
- Mog wam zapewni dodatkowe oczy - nagle odezwa si Bueller.
Sier ant odwróci si raptownie. Ból wkr ci mu si w kr gos up i przenikn a do stóp.
Wilks zagryz wargi.
- O czym ty gadasz? Nigdzie nie pójdziesz.
- Nie, w mojej sytuacji nie by oby to mo liwe. Ale jest tu kilka samobie nych robotów
na baterie. Je eli przymocujemy kamer na jednym z nich, mo emy przeprowadzi dodat-
kowe poszukiwania.
Wilks zdoby si na u miech.
- Wspaniale, Bueller. A ja my la em, e macie mózgi w dupach. No, to zabierajmy si do
roboty.
Przygotowanie urz dzenia zaj o Mitchowi kilka godzin, ale kiedy sko czy , mieli do
dyspozycji ruchom kamer . Billie nie bardzo wiedzia a, co zrobi , gdy odnajd obcych, ale
wyobra
a sobie, e lepiej wiedzie , gdzie tamci s . Ci gle jeszcze mieli cztery naboje w
karabinie.
Robot razem kamer by tak du y jak redniej wielko ci pies. Ca
porusza a si na
sze ciu silikonowych kó kach i potrafi a wej wsz dzie tam, gdzie móg wej cz owiek.
- Dobra, smyku - powiedzia Wilks - biegnij i odszukaj nam te brzydkie potwory.
Min y prawie dwie godziny, zanim wytropili obcych. Byli na suficie w korytarzu, w
rodkowej cz ci statku. Gdyby Wilks nie wiedzia , e potrafi to zrobi , nie zauwa
by ich.
Jednak by jednym z tych, którzy widzieli, jak bestie chodz po cianach we wn trzu swych
kopców. Potwory nie porusza y si i dla niewprawnego oka mog y uchodzi za dziwn
rze
stworzon przez nowoczesnego artyst .
- S tam - odezwa si sier ant.
Billie pochyli a si do przodu, by lepiej widzie .
- Co teraz? - spyta a.
- Oczekuj propozycji.
- Mog wzi karabin - zacz Mitch. - Je eli tylko zdo am zbli
si do... .
- Nie - przerwa a Billie. - Potrafisz tak zrobi , eby robot ha asowa ?
Wilks i Mitch popatrzyli uwa nie na ni .
- Zwabimy ich do luku - t umaczy a dziewczyna - a gdy si tam znajd ...
- Tak - Wilks zrozumia , co mia a na my li. - Mo emy wyrzuci je w pró ni . Mo e si
uda.
- Macie lepszy pomys ?
Mitch i Wilks spojrzeli po sobie. Pokr cili g owami. - Wi c zróbmy to.
Bueller by dobry w kierowaniu robotem. Przesun go przez wewn trzny w az do luku
wyj ciowego i zacz uderza robotem o cian . Nie s yszeli d wi ku, ale musia o by to ca -
kiem niez e dudnienie.
- Przesu go w pobli e zewn trznego w azu - zaproponowa a Billie.
Bueller zrobi tak, jak powiedzia a. Skierowa kamer w stron otwartej klapy wiod cej
do wn trza statku. Po nieca ej minucie dwójka obcych pojawi a si w polu widzenia.
- Zach je do ataku - powiedzia Wilk .
Robot zacz porusza si w przód i w ty tu przed klap wiod
w pustk kosmosu.
- Prawdopodobnie wiedz , e to jest niejadalne. - S wewn trz - zauwa
a Billie.
- Zamknij ten pieprzony w az - powiedzia Wilks.
Mitch przerwa zabaw z robotem i przycisn guzik zamykaj cy wewn trzny w az.
Zanim obcy zd
yli zareagowa , ponownie uruchomi robota i pchn go wprost na dwójk
potworów. Ma a maszyna wbi a si w nog jednego z nich.
Obraz zata czy dziko, gdy obcy kopn robota.
- Chwytajcie si czegokolwiek. Wy czam grawitacj !
Wilks poczu znajomy ucisk w
dku. Mózg powiedzia cia u, e spada w dó i mo e
si roztrzaska .
- Wysadzaj zewn trzn klap !
Bueller nacisn guzik. Statek zako ysa si . - Mamy tam jak kamer ? - zapyta a Billie.
D
Mitcha kontynuowa a swój taniec po klawiaturze, palce przebiega y klawisze jak
szalone. Pojawi si obraz.
- To kamera na zewn trz statku - oznajmi . - Przekr cam... Tam, tam jest jeden!
Zatrzyma obraz. Jeden z obcych odlatywa w przestrze . Odlatywa ze swego
sanktuarium i b dzie podró owa w pustce przez miliony, mo e miliardy kilometrów. Tak to
sobie wyobra
Wilks.
- Gdzie jest drugi?
- Nie widz go - odpowiedzia Bueller - ale mam podgl d do wn trza luku.
Nacisn kilka klawiszy. Luk by pusty.
- Wspaniale! - powiedzia Wilks. - Hasta la vista, skurwysyny! - odwróci si do Billie. -
Jeszcze jeden punkt dla dobrych ch opców, dzieciaku.
W zerowej grawitacji w osy dziewczyny p ywa y w powietrzu we wszystkich
kierunkach. Zamkn a oczy i kiwn a g ow .
Bueller w czy grawitacj i w osy opad y... Nagle co zacz o wali w pow ok statku.
4.
Dudnienie wywo uj ce wibracj statku zmieni o si w odg os skrobania. Jakby pazury
giganta drapa y o metal.
- Brzmi to, jakby jaki kot chcia wej do rodka - powiedzia Wilks. - Dopadn go.
Spróbowa wsta . Niewidzialny mistrz karate wbi stalow pi
w krzy komandosa.
Skurcz i przenikliwy ból zmusi y go do pozostania w bezruchu. Ka da zmiana po
enia by a
niewskazana. Po chwili opad ci ko na fotel. Ten ruch równie wiele go kosztowa .
- A mo e i nie - wydusi przez zaci ni te z by. - Tamten pewnie zapomnia si wysika i
teraz chce wróci .
- Ja pójd - odezwa si Bueller.
- Chwileczk - wtr ci a si Billie. - Dlaczego ktokolwiek ma co robi ? Obcy jest na
zewn trz. Nie ma powietrza, zamarznie i zginie!
Wilks pokr ci g ow . Zabola o go.
- To nie jest cz owiek, Billie. Nie wiemy, w jaki sposób magazynuje tlen i energi .
Jednak mo e prze
w tamtych warunkach przez d ugi czas. Ka de z nas by oby ju tylko
wspomnieniem.
- Wi c co? Zostawmy go. Niech tam zdycha powoli. Bueller podniós g ow .
- Billie, to nie jest statek wojskowy. Nie ma opancerzenia. Na zewn trz znajduj si
elementy, które mog zosta uszkodzone. Przewody grzewcze albo hydrauliczne s zabezpie-
czone przeciwko tarciu atmosfery i py u kosmicznego, a nie przeciw temu co, robi ta bestia.
- O czym ty mówisz?
- Wsadzi palec w nieodpowiednie miejsce, walnie w co wa nego, albo rozerwie jak
instalacje i zniszczy statek – doda Wilks.
- Nie wierz .
- Zaufaj moim s owom, dziecko. Cz owiek w pró niowym ubraniu z pó kilogramowym
otkiem w r ce móg by to zrobi . I nawet by si nie spoci , wysy aj c nas do wieczno ci.
Billie z zaambarasowaniem pokr ci a g ow .
- Cudownie. Po prostu wspaniale.
- Mamy par skafandrów pró niowych – odezwa si Buller. – Z p powin . Zobacz , czy
uda mi si który za
.
Billie patrzy a na niego uwa nie, gdy mówi . Potem wzi a g boki wdech.
Wilks wiedzia na co si zanosi.
-
Nie - powiedzia a dziewczyna. – Ja pójd .
-
Billie... – zacz Mitch.
-
Skafander jest wyposa ony w buty magnetyczne – mówi a patrz c Bullerowi prosto w
oczy. – Nie myl si , prawda?
-
No tak, ale...
-
Wi c jak zamierzasz porusza si i jednocze nie nie karabin, Mitch? B dziesz
trzyma go w z bach, a buty za
ysz na r ce? Wilkis nie zdo a wyj na zewn trz, ty w
aden sposób nie zdo asz tego zrobi . Pozostaj ja.
Wilks i Buller wymienili spojrzenia.
-
Sam siebie nienawidz – powiedzia komandos – ale ona ma racj .
Billie rozebra a si do krótkiej koszulki i majtek. Luk wyj ciowy by wych odzony,
skafander za zakurzony i cuchn cy. Wesz a do dolnej jego cz ci i podci gn a nogawki.
Mro ne dotkni cie skafandra wywo
o dreszcze. Czu a si , jakby co usi owa o zamieni j
w sopel lodu. Wilks t umaczy jej z tuzin razy, jak ma ubiera ten strój, jak sprawdzi
szczelno i upewni si , e wszystko jest w porz dku. Gdyby móg si porusza , z
pewno ci sam by wszystko sprawdzi . Z drugiej strony, gdyby móg chodzi , to w
nie on
wyszed by na zewn trz.
Skafander mia komunikator i g os Wilksa rozleg si natychmiast, gdy tylko za
a
he m.
-
uchaj, dzieciaku. Nie b dziemy ci mogli zbyt wiele pomóc tam, na zewn trz.
Wewn trzne kamery zamarz yby, a to gówno z tamtej strony nie nadaje si do niczego. Mo e
uda si uruchomi sensory dalekiego zasi gu i skierowa je na ciebie, ale nawet wtedy
musisz polega na sobie.
-
Chcesz zobaczy , jak mnie zjada ten potwór?
-
Billie... – w komunikatorze odezwa si g os Mitcha.
-
To tylko art, Mitch. Nie obawiaj si . Znajd t besti i zastrzel j . Mam jeszcze
cztery adunki. Powinny wystarczy .
Chcia aby czu si tak odwa
, jak usi owa a im wmówi . Przewaga by a po jej stronie.
Wiedzia a, co ma robi , mia a karabin, który potrafi zniszczy potwora. By a te
inteligentniejsza, sprytniejsza ni on. Obcy byli jak wielkie mrówki czy pszczo y. Okrutne,
miertelnie niebezpieczne, ale g upie. Wszyscy to potwierdzali. Niezmordowane – tak,
sprytne – nie. Sztuczna grawitacja istnia a tylko wewn trz statku. Po tamtej stronie luku jej
nie by o. Trzeba by bardzo ostro nym, eby nie odlecie w pustk kosmosu. Billie b dzie
mog a chodzi po powierzchni statku, u ywaj c swych magnetycznych butów; obcy musi
trzyma si czego . No i nie spodziewa si jej.
-
W porz dku, jestem ubrana. Powietrze jest dostarczane prawid owo, ciep o i inne
zabezpieczenia dzia aj , je li wierzy zielonym wiate kom obok mojego policzka.
Zamierzam zamkn wewn trzny w az i usun powietrze z luku.
-
Jeste pewna, e chcesz wyj ? – spyta Wilks.
-
Tak, Mamusiu.
-
Billie. Uwa aj na siebie – to by g os Mitcha.
W jego g osie us ysza a mi
. Zastanowi o j to. Pokiwa a g ow , chocia wiedzia a, e
jej nie widzi.
-
Nie obawiaj si . Mam zamiar by naprawd ostro na.
Pompy zacz y pracowa . Ci ki skafander nad si od wewn trznego ci nienia, gdy
tylko luk zosta opró niony z powietrza. Na Boga! Billie czu a si , jak gdyby siedzia a we
wn trzu grubego balonu. Mog a porusza r kami i nogami, ale nie by o to atwe. Karabin
mia specjalny uchwyt, dzi ki któremu mog a swobodnie naciska spust mimo grubych
kawic. Upewni a si
e prze cznik ognia jest ustawiony na pojedyncze strza y.
Wy wietlacz stanu magazynka pokazywa cyfr 4, która jarzy a si czerwonym, jaskrawym
wiat em. Cztery strza y powinny wystarczy .
Inne czerwone wiat o zwróci o jej uwag . Oznacza o, e ci nienie wewn trz luku jest
praktycznie równe zeru. Billie prze kn a lin . Gard o mia a wyschni te na wiór.
-
Jestem gotowa do otwarcia zewn trznej klapy – powiedzia a.
-
Przyj em. Ruszaj.
az si otworzy . Gwiazdy by y jaskrawymi punkcikami na miertelnie czarnej kurtynie
przestrzeni. Lokalne s
ce wieci o po przeciwnej stronie statku. Billie ruszy a ku wyj ciu.
Wychyli a si na zewn trz i rozejrza a si na wszystkie strony. wiat a zewn trzne wieci y
si i w ich nik ym blasku natychmiast zobaczy a, e najbli sze otoczenie wyj cia jest puste.
Powietrze, które uciek o ze statku, zamarz o i unosi o si teraz cieniutk mgie
niedaleko
od w azu.
-
Nikogo w polu widzenia. Wychodz ...
-
Nie zapomnij, e prze czniki butów masz na prawym biodrze. Podnie jedn nog i
cz magnesy najpierw po tej samej stronie.
-
Pami tam.
Billie wysun a na zewn trz praw nog , zdj a ochraniacz z guzika na biodrze i
nacisn a go. But bezd wi cznie przylgn do powierzchni statku.
-
Magnesy s silniejsze pod ródstopiem, a s absze na pi tach i palcach – us ysza a g os
Wilksa. – Id normalnie, tak jak chodzisz, a buty ci utrzymaj . B dziesz si czu a, jakby
sz a po zwyk ym, twardym pod
u. Stale trzymaj jeden but na pow oce statku.
-
Wilkis, ju to mówi
i to ca kiem niedawno. Mój mózg jeszcze yje.
Billie wysun a na zewn trz drug nog i nacisn a przycisk lewego buta. Poczu a nag e
chybotanie cia a, gdy stawa a „pionowo”.
-
Poczujesz si prawdopodobnie jakby mia a upa – znów w czy si Wilks. – To
nic, nie martw si . Szybko si przystosujesz.
Billie rozejrza a si . Bo e, jakie to wielkie! Pomimo strachu, jaki ci gle czu a, zda a sobie
spraw z pi kna scenerii, w której si znalaz a. By to rodzaj przenikliwego poczucia
doskona
ci Wszech wiata. Ogrzewanie skafandra w czy o si i czu a si ca kiem dobrze
we wn trzu ci kiego ubioru. Jednak zimno pustki kosmicznej by o tak wielkie, e prawie
ysza a jego d wi k. Niezwykle si czu a stoj c tak po rodku nico ci, o miliony kilometrów
od czegokolwiek. Zda a sobie spraw , jak naprawd jest ma a w porównaniu do bezkresu
kosmosu.
-
To jest naprawd niezwyk e.
-
My
, e tak – us ysza a Wilksa. – Nigdy nie zapomnisz swojego pierwszego wyj cia
w przestrze .
-
Je eli tylko je prze yj – stwierdzi a.
Chodzenie, tak jak powiedzia sier ant, nie sprawia o jej trudno ci. Ma a niewygoda, do
której mo na by o si szybko przyzwyczai . Na czubku he mu mia a ma lamp i teraz
nie j w czy a. Znowu poczu a si , jakby by a jedyn osob w otaczaj cej j
niesko czono ci.
„Zbud si , Billie – powiedzia a do siebie. – Nie zapominaj po co tutaj jeste .”
-
Przechodz obok wielkiej tarczy – powiedzia a na g os.
-
ówna antena – odezwa si Wilks. – Widzisz co ?
-
Nic. Id w kierunku rufy. Pozostan na brzegu, eby widzie , co dzieje si pode mn .
-
Przyj em.
Billie ruszy a dalej. Karabin trzyma a gotowy do strza u, palec na spu cie. Nie powinno
si tego robi , ale nie chcia a ryzykowa maj c r ce w tych cholernych r kawicach, w
których w ogóle nie mia a czucia. S ysza a, e naukowcy pracowali nad skafandrem, który
potrafi by przewodzi impulsy w czasie rz du nanosekund. Mia y by te cienkie jak papier i
mocniejsze ni paj czy jedwab. Inwazja Obcych z pewno ci przerwa a te badania.
Min a paraboliczn anten i obejrza a j od ty u, eby upewni si , e nic nie skry o si
w jej cieniu. P powina, która czy a j ze statkiem, p yn a za ni bez d wi ku. Sprawdzi a
ty y anteny i zacz a si odwraca , gdy nagle k tem oka dostrzeg a jaki ruch.
Obróci a si w miejscu. Jej lewy but oderwa si od pow oki statku.
Obcy szybowa ku niej jak prehistoryczny gad lataj cy. Wyci gn ramiona, a szponiaste
apy usi owa y j schwyta .
„Musia rozp aszczy si na talerzu anteny” – pomy la a. Wiedzia a, e powinna by a
popatrze w gór . Fatalny b d...
Wrzasn a g
no pierwotnym krzykiem rozpaczy i unios a karabin. Skupi a uwag na
celu, my
c jednocze nie, e jej okrzyk wywo
reakcj Wilksa, który co mówi do niej
przez komunikator. Po sekundzie znikn nawet jego g os. Teraz ca a uwaga dziewczyny
zogniskowa a si na czarnej mierci, która bezg
nie zbli
a si do niej. Odleg e s
ce
rzuca o refleksy wiat a na pancerz potwora, którego cie dosi gn ju Billie. Nic dla niej
nie istnia o w tym momencie oprócz bestii i jej naje onej z bami paszczy. Nie by o czasu na
dok adne celowanie. Musia a po prostu wystrzeli ...!
Odrzut karabinu oderwa od metalu drugi but dziewczyny. Nie potrafi a stwierdzi , czy
trafi a obcego. Drugi strza odrzuci j w ty , a nogi zas oni y jej widok na potwora. P powina
utrzyma a j przy statku, ale zamiast powstrzyma jej ruch rzuci a j z powrotem w kierunku
pow oki.
Obcy przelecia obok niej mo e o metr. Jeden z jej strza ów musia trafi , bo strumie
ynu wydobywa si z czubka czaszki monstrum. Ciecz szybko zamarza a, tworz c
fantastyczne kryszta y. Kula najwyra niej tylko lekko zrani a obcego, ale wewn trzne
ci nienie wypycha o krew z ogromn si . W jej kierunku...
Billie naciska a spust raz za razem. Nie s ysza a strza ów, ale poczu a przez r kawice
elektroniczny sygna oznaczaj cy, e magazynek jest pusty. Wszystko odbywa o si w
przera liwie miertelnej ciszy.
Obydwa strza y chybi y, ale odrzuci y j z drogi nadlatuj cego monstrum. Tym razem
bestia przelecia a znacznie bli ej. Niespe na o pó metra. Nie by o jej atwo zawróci .
Skr ci a si ca a, ogon zatrzepota , a wewn trzne szcz ki wysun y si i k apn y jakby ze
ci. Potwór obraca si powoli i ci gle lecia w stron czarnej pustki.
Billie zdo
a podci gn si na p powinie i utrzymywa a si twarz w kierunku obcego.
Kiedy zmniejszy si do wielko ci mrówki, prawdziwej mrówki, spostrzeg a, e wiate ko
komunikatora b yska bez przerwy.
-
Billie, do diab a, odezwij si !
-
W porz dku. U mnie wszystko jak najlepiej.
-
Co si sta o?
-
Znalaz am naszego kotka. Nie dawa si przegoni . Widocznie polubi nasze
towarzystwo.
-
Na Budd i Jezusa razem!
-
nie do nich leci.
-
Z tob wszystko dobrze?
-
Tak.
-
Wracaj do rodka.
-
Id .
Poci gn a za p powin i stan a na nogi. Buty przylgn y do pow oki statku. Nareszcie.
Gdy sz a w kierunku w azu, spostrzeg a, e co po yskuje w s
cu. K t widzenia by
chyba w
ciwy i dlatego mog a to zauwa
.
-
Hej, Wilks?
-
Billie?
-
Co fruwa obok statku.
-
Obcy?
-
Nie, on odlecia ju daleko. Wygl da to jak smuga. Biegnie prosto ku ty owi statku,
ale pod k tem.
-
Zamarzni ta para – powiedzia Wilks. – Z powietrza, które wypchn o potwory. Albo
lad twojego wyj cia.
-
My
, e to co innego. Widywa am ju
lady zamro onego powietrza. To wygl da
raczej jak lad odrzutowca na niebie. Jest cieniusie kie i wygl da jakby zatacza o p tl . Nie
widz dok adnie z tego miejsca.
-
Jaka anomalia. Zapomnij o tym. Wchod do rodka.
-
Skoro ju tu jestem to musz to sprawdzi .
-
Powiedzia em, daj sobie z tym spokój.
-
Tak, wiem. Mówisz wiele rzeczy, Wilks.
-
Billie, mo e to obcy si wysika . Albo pu ci b ka. To niewa ne.
-
Mo e. A mo e obcy sikn tak mocno, eby zawróci do statku.
-
Przesta . One nie s takie sprytne.
-
A s ysza
o jakim stworzeniu, które mo e
w pró ni bez skafandra? Albo o
takim, które stuka w pow ok statku nie maj c zapasu powietrza ani zabezpieczenia
przeciwko temperaturze zera bezwzgl dnego? Mo e nie s zbyt b yskotliwe, ale maj twarde
ycie, Wilks.
Komunikator milcza .
-
Pójd zobaczy . Pewnie to nic takiego.
-
Ile strza ów ci zosta o? – w czy si Bueller.
-
Hmm, faktycznie to aden.
-
Cholera, Billie...
-
Bez znaczenia – powiedzia a. – Nie ma tu ju nic do zastrzelenia.
Nie mia a ju nawet karabinu. Nie pami ta a te , jak go straci a.
-
Co zrobisz, je eli oka e si , e to nast pny obcy? – spyta Wilks. – Pójdziesz na
skarg do jego mamy?
-
Tylko popatrz . Jeden potwór naraz wystarczy.
Buller zacz gramoli si ze swego fotela.
-
Dok d si wybierasz?
-
Na zewn trz.
-
Porzu te marzenia kolego. Nic takiego si nie wydarzy.
-
Sier ancie, je eli tam jest jeszcze jedna bestia, to Billie nie ma adnych szans. Jest
nieuzbrojona.
-
A ty? Ostatnim razem, jak star
si z obcym, straci
dup , Bueller. A by
wietnie wyszkolonym komandosem i mia
bro .
-
Wilks...
-
Cywilizacji mo e zapada si w nico , ale ty ci gle jeste komandosem pod moimi
rozkazami. Mam racje, Bueller?
-
Dobrze wiesz, e masz.
-
Wi c zosta tam, gdzie jeste . Nie wiemy, co si tam na zewn trz dzieje, a Billie nie
jest na razie w prawdziwym niebezpiecze stwie.
Bueller zdusi w sobie w ciek
. Wilks widzia , jak walczy z sob i w asn
niesubordynacj . Zaprogramowane pos usze stwo zwyci
o.
-
W porz dku – powiedzia Mitch g uchym g osem.
-
Dobry ch opiec. Zobaczymy, co mo emy zrobi , gdyby Bnillie potrzebowa a
pomocy.
Billie posz a w kierunku rufy statku. Dotar a a do urz dze cumowniczych. Silniki
grawitacyjne nie potrzebowa y ich; wytwarza y fale, przenikaj ce ca y statek, o ile to dobrze
zrozumia a. Ale zarz dzenia by y wyra ne i statek posiada równie rakiety steruj ce. W
czasie pracy g ównego nap du silniki rakietowe nie pracowa y. Tak jej powiedzia Wilks.
ówny silnik hamuj cy by rur o rednicy oko o trzech metrów. Jego dalszy kraniec
skry si w ca kowitej ciemno ci. Jedynym sposobem na jego zbadanie by o przechylenie si
przez kraw
i w czenie wiat a na he mie. Oznacza o to, e je eli w rodku siedzi
cokolwiek, dojrzy j natychmiast.
Powiedzia a Wilksowi i Mitchowi, co zamierza zrobi .
Dysza a g
no. Wizjer he mu wykonany ze specjalnego plastiku pokry y kropelki wody
o perfekcyjnie sferycznym kszta cie. W nieobecno ci grawitacji wyra ny by efekt dzia ania
napi cia powierzchniowego.
-
Dobra. Id .
Billie przylgn a p asko do pow oki statku. Dotyka a powierzchni tylko czubkami butów.
Pochyli a si i wyjrza a nad brzegiem dyszy silnika. Jej kraw
powleka g adki ceramiczny
materia . Trudno by o utrzyma go w d oniach. Wreszcie uda o jej si w lizgn do rodka.
Niczego nie dostrzeg a. Przynajmniej z tego kata widzenia. Wychyli a si dalej, eby
zobaczy ca e wn trze rury.
Male ka plama wiat a wy owi a z mroku mniejsz dysz , która s
a do kontrolowania
kierunku strumienia g ównego. Nic. Odetchn a swobodniej.
Nagle zobaczy a obcego. Przykucn za ma dysz , gotowy do skoku. Jakby wiedzia , e
dziewczyna przyjdzie do niego.
-
Do cholery! Jest w dyszy silnika!
Billie drapa a si jak szalona po cianie. D onie w r kawicach ze lizgiwa y si z
adkiego brzegu. Prawy but odczepi si od statku.
-
Obró si ! – wrzasn a na siebie. – Skieruj te pieprzone buty w dó !
Monstrum podnios o g ow i zdawa o si u miecha do niej. Zamierza o skoczy . Je eli
nie wyjdzie st d, atwo zostanie schwytana.
-
Billie, uciekaj z dyszy! – krzykn Mitch. – Odpal silnik!
-
Próbuj !
Czas zwolni swój bieg. Sekundy zamieni y si w dni, miesi ce, eony. Billie skr ca a si ,
usi uj c skierowa w dó buty, ale ci gle jej si nie udawa o. Bez pomocy nie poradzi sobie.
-
Billie!
Obcy skoczy . Zdawa si by zbudowany wy cznie z z bów i szponów.
-
Billie!.
Nagle dziewczyna zrozumia a, e w desperacji próbowa a robi rzecz zupe nie
niepotrzebn . Na zewn trz nie by o przecie grawitacji. Nie musia a wraca na pow ok
statku. Wystarczy o usun si z drogi lec cej bestii. Jej my lenie by o dwuwymiarowe, a
przecie tutaj i ona mia a skrzyd a. Mog a odlecie .
-
Jestem poza dysz !
Zahucza ogie .
topomara czowy blask uderzy w wizjer he mu i polaryzatory
natychmiast przyciemni y plastik.
Wyda o jej si , e s yszy wrzask obcego, gdy odlatywa od statku spowity w p on cy gaz,
który spala go ywcem. Cieszy a si na widok tej pieczeni. Stwierdzi a nagle, e u miecha
si z dzik , wilcz satysfakcj .
-
Usma si , ty sukinsynu – mrukn a pod nosem.
-
Billie?
-
Fajny strza , Match. Nast pny punkt dla dobrych ch opców. A teraz ju naprawd
wracam.
5.
Dwa dni po tym, jak Billie pos
a ostatniego obcego w pustk kosmosu, Bueller
przechwyci sygna y radiowe. By y na wojskowej d ugo ci fal i na dodatek kodowane, wi c
nie wiedzia , co zawiera transmisja. Jednak z mocy sygna ów wywnioskowa , e ich ród o
musi by blisko. Niestety, statek nie mia aparatury nadawczej. Mia tylko odbiornik.
Wilksowi nie zaj o zbyt wiele czasu ustalenie sk d zosta y wys ane dobiegaj ce ich
sygna y.
- Hej – odezwa si . – Popatrzcie tutaj.
Billie przechyli a si nad jego ramieniem i patrzy a jak sier ant pracuje z komputerem.
-
Mamy tu planetoid . Jest niewiele wi ksza ni Ksi yc, ale okr a lokalne s
ce po
asnej orbicie. By a po przeciwnej stronie swojej gwiazdy ni my, gdy wyszli my z komór,
wi c nic dziwnego, e jej nie widzieli my.
Po ekranie monitora przesuwa y si kolejne liczby. Wilks co nacisn i pojawi si z
grubsza sferyczny kszta t spowity w siatk linii.
-
Baza Komandosów Kolonialnych? – zdziwi si Bueller.
-
Tak. Mo na si by o domy le . Po cz kilka hermetycznych budynków, napompuj je
powietrzem, wstaw kilka generatorów grawitacji i otrzymasz komfortowy dom. Zak adaj c ,
e wychowa
si w slumsach. Wojsko ma setki takich baz w galaktyce, albo przynajmniej
mia o.
-
To tam lecimy? – spyta a Billie.
-
Nie widz w okolicy innego celu wycieczki, dziecko. Je eli ten cholerny czujnik nie
amie, to b dziemy na miejscu za kilka dni.
Ca a trójka wpatrzy a si w monitor komputera. Billie zaciekawi o, czy Wilks i Mitch
my
o tej samej rzeczy co ona. Czy jest to przysta dla uciekinierów takich jak oni, czy te
prosto z patelni wpadn w p omienie?
Wygl da o na to, e szybko si o tym przekonaj .
Nap d grawitacyjny by czym , co Wilks zawsze podziwia . Podró owali z szybko ci
nawet w cz ci nieosi galn przez dawne silniki. Kiedy zbli yli si do planetoidy – by a
niemal dok adnie wielko ci ziemskiego ksi yca – bezustanny pomruk generatorów umilk .
Statek obróci si i zacz hamowa w odleg
ci stu pi dziesi ciu milionów kilometrów od
celu. Pojawi a si niewielka wibracja pochodz ca z silników rakietowych, ale w porównaniu
z poprzednim stanem statek by w
ciwie nieruchomy.
-
Mo emy zu
ca pozosta wod na umycie si – powiedzia Wilks. – Chcemy
przecie wygl da porz dnie na przyj ciu, prawda?
-
Pewnie. Szczególnie, e nie spodziewaj si go ci – stwierdzi a ironicznie Billie.
Wzruszy ramionami.
Pomimo pozornego spokoju sier ant by zdenerwowany. Znale li si daleko od miejsc,
które mogli nazywa domem. Za go cinno mieszka ców bazy mog a okaza si
dyskusyjna.
Statek opada ku ma ej planecie. Grawitacja wzros a, gdy tylko dosta si w zasi g
dzia ania generatorów grawitacyjnych wojskowej bazy. Bueller wy czy wewn trzn
grawitacj i od razu zrobi o si przyjemniej.
dowanie by o fatalne – statek osiad wprost na ogonie, na ogniu silników hamuj cych.
Ca y statek dr
, gdy kompresory wt acza y powietrze do doku cumowniczego. Gdyby by o
go wystarczaj co du o, s yszeliby pracuj ce maszyny.
Plecy Wilksa w dalszym ci gu by y obola e, ale przynajmniej móg ju chodzi . Bueller
siedzia w wózku, który znalaz a Billie. Wreszcie rufowy luk wykaza wystarczaj
do
oddychania ilo powietrza i trójka pasa erów zesz a po rampie roz adunkowej, która
opu ci a si na zewn trz. Hydrauliczne teleskopy zasycza y i pochylnia zatrzyma a si . Poza
statkiem by o zimno, ale powietrze okaza o si znacznie wie sze ni to, którym przywykli
oddycha .
Oddzia ek komandosów w pe nym oporz dzeniu sta obok statku. Karabiny trzymali w
pogotowiu. Na widok wychodz cych, czterech najbli szych
nierzy przystawi o bro do
ramienia. Za ich plecami, w elektrycznym poje dzie siedzia oficer. Grube cygaro zwisa o
mu z ust. Nosi sfatygowany mundur polowy, a z ote naszywki i czapka informowa y, e jest
odszym genera em, brygadierem.
-
Spokojnie! – wrzasn genera .
Wyszed z ma ego samochodu. By
redniego wzrostu, lecz pot nie zbudowany. Mia
cia o mistrza w podnoszeniu ci arów. Oprócz czapki nosi na g owie komunikator ze
uchawkami i ma ym mikrofonem. Na biodrze dynda mu starodawny pistolet kalibru 10
mm. Bro by a wykonana z nierdzewnej stali, a r koje mia a wy
on autentycznym
santoprenem. R kawy munduru mia podwini te. Na przedramionach mo na by o dostrzec
tatua e: na lewym krzycz cego or a rozrywaj cego
cuchy, na prawym god o
Komandosów Kolonialnych i flag skrzy owan ze sztyletem. T czowy hologram wiec cy
na lewej piersi mówi , e oficer nazywa si T. Spears.
Genera podszed bli ej i zatrzyma si o krok przed trójk przybyszów.
-
Nie spodziewa em si tu zobaczy ca ego ambulatorium – burkn .
Wilks zamruga oczami. Nikt nie wiedzia , e s na pok adzie. Skoro ten cz owiek
spodziewa si zobaczy kogo innego ni oni, to oznacza o, e wiedzia o tamtej czwórce.
-
Je eli mówi pan, generale, o czterech ludziach w komorach, to nie my.
Spears uniós jedn krzaczast brew.
-
Co powiedzia
, komandosie? Wyja nij to.
-
Po prostu, lecieli my razem z nimi.
-
W porz dku – genera kiwn g ow i powiedzia do
nierzy stoj cych z ty u: -
Maxwell, Dowling, sprawd cie adunek.
-
Skoro mowa o tej czwórce w komorach hipersnu, to tracicie czas – powiedzia a Billie.
– Byli zainfekowani przez obcych.
Billei by a bystra. Wilks tak e zrozumia , o co chodzi o oficerowi.
-
Byli?
-
Bestie wyjad y sobie drog na zewn trz. Ludzie nie yj .
Sier ant zrozumia , e genera ma w dupie ludzi.
-
Co z obcymi? – spyta Spears.
Zanim Wilks zd
zareagowa , Billie powiedzia a:
-
Zabili my ich.
Genera zacisn z by. Jeszcze chwila i przegryz by cygaro.
-
Co takiego? Zabili cie moje ziemskie okazy.
Teraz Billie zamruga a zak opotana
-
Pa skie ziemskie okazy?
-
Sytuacja by a jasna – odezwa si Bueller. – Albo oni, albo my.
Genera spojrza na Mitcha.
-
uchaj no, sztuczniaku. Mam baz pe
ludzi i nie potrzeba mi wi cej. Chc mie
wyklute na ziemi potwory! Chc , eby moi naukowcy zbadali wszelkie mo liwe mutacje!
Jest wojna. Mo e nawet o niej nie s yszeli cie. Ale mówi wam, e w
nie pogrzebali cie
misj o najwy szym priorytecie. Móg bym was za to rozstrzela .
Wilks przyjrza si uwa niej genera owi.
Ten wyci gn cygaro spomi dzy warg i strz sn popió .
-
Wsadzi t trójk do izolatek i prze wietli – rozkaza . – Mo e sami s nosicielami i
próbuj to ukry . Dobrze by oby uratowa cokolwiek.
czy komunikator
-
Powell! Natychmiast do mnie. Mamy problem.
Lufa karabinu stukn a Wilksa w plecy. Sier ant poczu przera liwy ból i uderzy
nierza, który to zrobi . Potem zdo
zapanowa nad sob . Nie by o sensu zadziera z tymi
ch opakami. Ruszy do przodu. Mo e pó niej zdo aj si dowiedzie , o co tu, do diab a,
chodzi.
Jeden z
nierzy popycha wózek z Buellerem, drugi trzyma pod broni Wilksa i Billie.
Dziewczyna nie rozumia a zupe nie, co si dzieje. Weszli w d ugi korytarz, a kiedy dotarli do
jego ko ca, znale li si w progu wielkiej sali.
Billie j kn a.
Przy przeciwleg ej cianie sta rz d b yszcz cych cylindrów. Sze rur d ugich wysokich
na cztery metry i o rednicy oko o dwóch i pó metra. W rodku znajdowa si
bladoniebieski, pó prze roczysty p yn. W ka dym z pojemników siedzia doros y obcy.
Billie stwierdzi a nagle, e wbija paznokcie w rami Wilksa.
-
o, Jezu – wykrztusi sier ant.
Komandos z karabinem wskaza luf na zbiorniki i powiedzia :
-
Nie obawiaj si , sier ancie. Te dzieci tka s u pione. To fluoro polimer. yj , ale
nigdzie st d nie odejd .
Billie spostrzeg a mniejsze cylindry pouk adane na d ugim stole. Ka dy z nich zawiera
podobn do kraba poczwark . Kilku techników w sterylnych, osmotycznych ubraniach sta o
lub siedzia o obok. Dziewczyna, która sp dzi a pó
ycia w szpitalu, natychmiast rozpozna a
mikroskopy, lasery chirurgiczne, autoklawy i inny sprz t medyczny.
Poczu a, e za chwil zwymiotuje. Prowadzono tu badania nad obcymi. Po co? eby
dowiedzie si , jak je zabija ?
Tak w
nie musia o by . Po có innego mieliby to robi ?
6.
Wózek wid owy toczy si bezg
nie po pod odze na swych grubych oponach z w ókna
szklanego. Pot ny elektryczny silnik zabucza g
no, gdy kierowca zamkn specjalne
uchwyty wokó jednego z kontenerów i podniós zbiornik z obcym w rodku. Bardzo
ostro nie – operator wiedzia doskonale, czym grozi o zniszczenie pojemnika – ruszy w sw
drog do komory królowej.
Spears przygl da si i kiwa z zadowoleniem g ow . Kierowca by dobrym fachowcem.
Starannie unika najechania na przewody pod czone do pozosta ych zbiorników. Genera
mia w bazie wi cej ni setk obcych. Ka dy z nich znajdowa si pod dzia aniem specjalnie
dobranych rodków chemicznych. Naukowcy twierdzili, e podawane im chemikalia czyni y
je bardziej podatnymi na sugesti .
miechn si do siebie, prze uwaj c koniec cygara. By o to prawdziwe tytoniowe
cygaro, nielegalne jak cholera. Nie mia o to dla niego najmniejszego znaczenia. Prawo
pozosta o poza jego planet . Tyto nie by tak dobry jak ten wyhodowany w promieniach
ziemskiego s
ca, ale tutaj móg mie wy cznie taki. No i mia jeszcze sze bezcennych
cygar Jamaican Lonsdale. Prawdziwych maduros, czarnych i aromatycznych,
zapiecz towanych w szklanych rurkach z gazem szlachetnym. Za ka de z nich móg by atwo
dosta z dziesi tysi cy kredytek, gdyby tylko chcia sprzeda .
Chrz kn . Gdyby pieni dze znaczy y cokolwiek. Dla niego by y niczym. Potrzebowa
ich jedynie na zaopatrzenie bazy w sprz t, ywno i wszystko inne. Tu, w Trzeciej Bazie,
nikt nie u ywa pieni dzy.
nierze dostawali to, czego im by o potrzeba i musia o im to
wystarczy . Jego drogocenne cygara pochodzi y z Kuby i stanowi y dar od bogacza, którego
dup kiedy genera uratowa . Dosta wtedy osiem sztuk. Pierwsze wypali w dniu, kiedy
dosta swe generalskie gwiazdki jednocze nie dowództwo Trzeciej Bazy. Drugie, kiedy jego
medycy przywie li tu królow obcych i umie cili j w sztucznym, kontrolowanym mrowisku.
Planowa wypali trzecie po pierwszej zwyci skiej bitwie przeciwko dzikim obcym na Ziemi.
Thomas S.M.Spears mia swoje plany, wielkie plany i mia y si one wype ni poprzez
odbicie kolebki ludzko ci przy u yciu najbardziej mierciono nych
nierzy, jakimi
kiedykolwiek dowodzi cz owiek.
Odwróci si i poszed w kierunku biura. Id c, pali bez przerwy cygaro.
nierz rodzi
si do walki, a w jego przypadku by o to stwierdzenie prawdziwsze ni zwykle. Znalaz si
ród pierwszych przedstawicieli ludzkiego gatunku, którzy przyszli na wiat za pomoc
sztucznej macicy. Do dzi z dum u ywa
rodkowych inicja ów, które w
nie to oznacza y.
Zdarzy o si to w bazie wojskowej, gdzie zjawi y si pierwsze dzieci wyhodowane w ten
sposób. Wychowywa si w ochronce jak i inne dzieci wtedy urodzone. By o ich
dziewi cioro i wszystkie, oprócz jednego, zosta y
nierzami. Ten jeden te by pewnie
zosta , gdyby nie zgin w wypadku jeszcze jako ma y ch opiec. Pewnie, mózgowcy
wymy lili pó niej androidy, ale on nie by
adnym sztuczniakiem. By prawdziwym
cz owiekiem z wszystkimi chromosomami na swoim miejscu. Cz owiekiem, który wiedzia ,
czego chce. Co mo e zrobi i co musi zrobi .
Genera przystan przy jednym z kontenerów. Po
d onie na grubej pow oce z
pleksiglasu. Powierzchnia sztucznego tworzywa by a zimna. Obcy siedz cy w rodku nie
porusza si , ale oficer wyobra
sobie, e potwór wyczuwa go i boi si nawet b
c
pionym.
„Poznaj mnie – my la Spears. – Jestem twoim panem. Twoje ycie jest w moich r kach.
pos uszny i b dziesz
, nie b dziesz s ucha i umrzesz”.
Odszed kilka kroków od zbiornika, odwróci si i raz jeszcze spojrza na t okrutn
maszyn do zabijania, jak p ywa a u piona w rodku. To by
nierz doskona y. Zniszcz
wroga albo umrzyj za królow . Skin g ow obcemu i wyszed .
Na ko cu korytarza skr ci i poszed do ma ego biura, z którego kierowa ca baz .
Cholerne w adze cywilne na Ziemi robi to co zwykle. Próbuj ugasi po ar lasu konewk . A
jedynym sposobem, eby zniszczy wielki ogie jest rozpalenie jeszcze wi kszego. Trzeba
zniszczy paliwo – pokarm dla ognia – odci dop yw tlenu, zje to, co móg by zje po ar.
Oczywi cie, mo na strzela do obcych z pocisków przeciwpancernych, mo na rzuca na nich
bomby, ale to strata czasu. Czy nie lepiej zwalczy besti przy u yciu innej bestii o równej
zaci to ci w walce? Nie lepiej wykorzysta co , co mo e polowa na wroga, bo zna jego
sposób my lenia, bo jest takie samo jak on? Tak jak u ywa si królewskiej kobry do
polowania na jadowite w e czy psów my liwskich do cigania dzikiej zwierzyny, tak i w
tym przypadku rozwi zanie jest bole nie oczywiste. Genera sam nie móg w to z pocz tku
uwierzy . Nie wierzy , dopóki nie zobaczy jak dzia aj obcy. Teraz by ich gorliwym
wyznawc . W tpliwo ci zosta y wyeliminowane. Samotnie podejmie ten wysi ek.
Dotar do biura, otworzy staromodne drzwi i wszed do rodka.
Major Powell, jego pierwszy oficer, sta obok sto u z terminalem komputerowym.
Przygl da si holograficznemu obrazowi, który unosi si nad pod og . Spears móg odczy-
ta s owa obrazu, a nawet obejrze obraz od ty u, gdyby zechcia , ale poczu tylko
zaskoczenie i z
.
- Powell, s dzi em, e wyra nie poleci em ci posprz ta ten bajzel.
- Tak jest. Wszystko ju uporz dkowane. - Do mojej wi tyni - rozkaza genera .
Major skin g ow i pod
za swym zwierzchnikiem do wewn trznego pokoju.
Urz dzenie wn trza by o skromne: biurko, fotel, terminal komputerowy i kilka
pami tkowych zdj na plastikowych cianach. Spears okr
burko, ale nie usiad w fotelu.
- Wi c?
- Có ... lu... po... kontenery na obcych zosta y... zniszczone, panie generale. wiadczy to,
e najg bsze mo liwe zamro enie nie zahamowa o rozwoju poczwarek. Lu... eee...
kontenery... eee... nie
y. Sposób wyj cia obcych normalny, s dz c po rozpryskach krwi.
Cia a by y w znacznej cz ci zjedzone. Doros e osobniki zabi y bez w tpienia jednego ze
swoich i u
y jego krwi do wydostania si z zamkni tej przestrzeni magazynu.
- Niezwykle pomys owe - powiedzia Spears.
Wyj spomi dzy warg cygaro i przyjrza si zimnemu s upkowi popio u, który utrzyma
si na czubku. W
ca e cygaro do popielniczki na biurku.
- Mów dalej.
- Nigdzie nie by o ladu po pozosta ych. - S dzimy, e pozosta a trójka by a ywa. lady
kwasu w kilku miejscach statku wskazuj na walk pomi dzy tymi gapowiczami i obcymi.
Wst pnie przepyta em sier anta. Z jego raportu wynika, e jeden zosta zastrzelony na
pok adzie, a dwa pozosta e wyrzucone w przestrze .
- Cholera!
- Prawdopodobnie ta kobieta wysz a na zewn trz i zniszczy a pozosta e dwa osobniki,
które prze
y wiele minut w pró ni bez wyra nego uszczerbku.
- Kobieta to zrobi a? Dlaczego nie ten komandos? - Odniós do bolesne obra enia
podczas walki.
- Hmm. ycie w pró ni. Wiedzieli my ju o tym. Komora w g owie i jeszcze... jak si to
nazywa?
- Regulator pseudohipotalmiczny - odpowiedzia Powell. - W
nie. Podgrzewaj ten
swój kwas i dzi ki temu nie zamarzaj .
- Cia a dwóch zabitych na statku zosta y wyrzucone. - Niedobrze. Mogli my uzyska ,
chocia DNA
Spears popatrzy na wygaszone cygaro i pomy la , czy warto zapali je ponownie.
- Dwoje ludzi i pó androida przeciwko czterem obcym w bezpo rednim starciu. Nigdy
nie pomy la bym, e to si mo e tak sko czy . Ich taktyka mo e by interesuj ca.
- Ci pasa erowie na gap mieli wcze niejsze do wiadczenia z obcymi.
- Tak?
- Nie mamy adnych informacji o kobiecie, ale wojskowe archiwa zawieraj dossier
komandosa i androida. Ten ostatni, swoj drog , jest z oddzia ów bojowych.
- Jeden z naszych? - To pewne.
- Interesuj ce. Czy które z nich jest zainfekowane? - Prze wietlenie nic nie wykaza o.
- Niedobrze. Poka mi wyci g z archiwum. S
bowy dostarczy wci gu osiemnastu minut. -
To wszystko, Powell.
- Tak jest, panie generale.
Spears usiad , gdy tylko major znikn za drzwiami. Odchyli si do ty u i po
nogi
na biurku. Podniós cygaro i zapali je ponownie. Zaci gn si g boko i po chwili wy-
dmucha wielk , b kitnoszar chmur dymu. Wentylatory wessa y szybko ob ok w swe
przepastne g bie. Genera pomy la , e mo e uda si jednak wycisn co warto ciowego z
tej beznadziejnej sytuacji. Czasem najgorszy podmuch wiatru mo e przynie co
po ytecznego. Dobry
nierz powinien to dostrzec i wykorzysta . Trzeba obejrze dok adnie
dane na temat sier anta i androida. A je eli nie b
mieli nic ciekawego do zaoferowania, to
technicy dostan par cia dla wyl garni...
- W porz dku? - spyta Wilks Billie. - Tak, ca kiem nie le.
- Powinna depta tym ch opakom po odciskach. Oni tylko wykonuj rozkazy.
- Tak? Jak te niewini tka, co zrówna y z ziemi Ca berr podczas Wielkiego Buntu w
82.
- Co z tob , Bueller? . - adnych nowych uszkodze .
Wilks rozejrza si . Pokój by wi kszy ni niektóre z cel, jakie zwiedzi w swoim yciu.
Pi na pi metrów, okno zabezpieczone plastikow szyb , podwójne drzwi z prostym
zamkiem. W jednym z k tów znajdowa a si chemiczna toaleta, obok której wystawa ze
ciany zwyk y pojedynczy kran. Mi e miejsce. Sprytny facet z kawa kiem drutu móg
atwo
otworzy tak prymitywny zamek. Inna rzecz, e w
ciwie nie by oby gdzie ucieka po
sforsowaniu tych drzwi. Musieliby znowu ukra statek, ale bez podstawowej chocia by
wiedzy na temat nawigacji i znajomo ci rozmieszczenia siedzib ludzkich nie zaatakowanych
przez obcych, nie wiedzieliby, dok d odlecie .
- Widzia
monitory, które mijali my? - spyta a Billie. - Tak. Ci gle maj na orbicie
satelity szpiegowskie. Wy cznie do u ytku wojska. Ten major, który nas wypytywa ?
Powiedzia mi, e mog si przyda w czasie wojny. On sam wygl da na porz dnego faceta.
Jest taki... apologetyczny. Prawdopodobnie spotkamy go jeszcze.
- Nie mam zbyt wielkiego do wiadczenia z wojskowym sposobem my lenia. Co si tutaj
dzieje, Wilks?
- Nie wiem, do diab a. Genera wygl da mi na ZK - to jest zawodowego komandosa -
znam takich. Je, oddycha i sra nawet na chwa Korpusu. Prawdopodobnie rz dzi baz jak
despota. Pewnie wcale go nie obchodzi, co si dzieje na Ziemi. Ma swoje rozkazy i je
wykonuje. yje tym. A mo e my li, e jest tu czym w rodzaju bóstwa - wielu genera ów tak
my li - uwa a, e mo e zrobi wszystko. Trudno powiedzie , jak jest tutaj.
- Jak my lisz, co stanie si z nami? Wilks potrz sn g owa.
- Nie wiem. Pewne jest, e prowadz tutaj jaki eksperyment z obcymi. Mog si
za
, e jest to - albo by o - co bardzo dziwnego. ci le tajne. Jeste my ziarnkami piasku
w dobrze nasmarowanej maszynie tego faceta.
- Zawsze zabierasz mnie do niezwykle przyjemnych miejsc, Wilks.
Roze mia si .
- Nie mo na powiedzie , e to jest takie z e.
- No, nie - Billie zmusi a si do u miechu. - Te s owa po prostu przysz y mi do g owy.
Dobrze, a co teraz?
- Kolej na ich ruch. My czekamy i patrzymy, co zrobi . I chyba musimy z apa troch
snu.
Z tymi s owami Wilks rzuci si na jedno z
ek. Bueller zrobi to samo. Po chwili
zastanowienia Billie zaj a trzecie pos anie.
Wilks mia za sob wystarczaj co d ugi trening jako komandos i zasypia na zawo anie.
Cokolwiek ma si sta , to si stanie. B dzie si tym zajmowa , gdy przyjdzie na to czas.
Teraz w ci gu kilku sekund zapad w g boki sen.
Trójka
nierzy znajdowa a si na trzecim poziomie inodoros, st oczona w przestrzeni
przeznaczonej na jednoosobow kabin toalety. ciany mia y uszy w ca ej Trzeciej Bazie, ale
oni wyobra ali sobie, e ubikacja jest tym jedynym bezpiecznym miejscem. Ma e
pomieszczenie wykonano z bia ego, twardego plastiku. Na cianie widnia y litery SUOL-C -
system utylizacji odpadków ludzkich- chemiczny.
- Ile mamy czasu? - spyta jeden z komandosów. By to Renus, Wolfgang R., Szeregowy
Pierwszej Kategorii.
- Trzy dni - odpowiedzia drugi z
nierzy. Peterson, Sean J., kapral.
- Do dupy - rzuci trzeci. - Do cywilnej kolonii jest cztery dni, a potrzebujemy pi ciu, by
dotrze do kanionów. - Trzecim m czyzn by Magruder, Jason S., równie SPK. - Wi c
dziemy g odni, kiedy ju dotrzemy na miejsce - Powiedzia Peterson. - S uchajcie, mam ju
do tego jedzenia, tych wi ziennych porcji. Spears ma wszystko w tej pieprzonej bazie. Z
luksusowym papierem do dupy w cznie. Poza tym pe zacz ma skafandry pró niowe na
wyposa eniu. Ma te dodatkowe zapasy jedzenia.
- Wspania e, je eli lubisz te ytnie trociny- odezwa si Magruder.
- Ej e, czy by wola zosta tutaj?
- Uwa asz, e cywile nas przyjm i ukryj ? - spyta Renus. Peterson wzruszy ramionami.
- Kontaktuj si ze Spearsem. Wiedz , e balansuje na kraw dzi. Mog si obawia nas
przyj , ale zrobi to. Jemu powiedz , e nigdy o nas nie s yszeli.
- Jednak to ryzykowne - Magruder nie by przekonany.
- Tak jak powiedzia em, mo esz tutaj zosta . Wcze niej czy pó niej, przekroczysz punkt
regulaminu, o którym nawet nie s ysza
i... wiesz co to oznacza.
Komandos kiwn g ow .
- Wiem. Na papu dla obcych.
- Jak du o czasu nam zosta o? - zada pytanie Renus.
- Par ... mo e trzy godziny. Spears i Powell zabawiaj si w szalonego doktora z
gapowiczami - powiedzia Peterson. - Nasz genera lubi ogl da implantacj . My
, e
podnieca si patrz c, jak te bestie wpychaj si komu do gard a. Je eli zdo amy dotrze do
Kanionu Tysi ca i wy czymy ogrzewanie, nie b dzie móg nas znale na podczerwieni.
Os ona pe zacza pozwoli nam znikn z pola widzenia.
Trzej m czy ni popatrzyli po sobie.
- Mamy przynajmniej szans - zako czy Peterson. Wyszli chy kiem na korytarz..
Przy Po udniowym Luku sta na warcie Patin, Robert T., SPK. Opar si o cian . Jego
karabin sta obok. Popatrzy przed siebie i zobaczy ; e kto nadchodzi. U miechn si , ale
nie zmieni niedba ej pozycji. Nudna prac : I bez w tpienia mia ten sam pogl d na
pilnowanie luku, co wi kszo komandosów: Nie dostaniesz si z zewn trz, je eli nie znasz
kodu, który musi by dodatkowo potwierdzony. Skoro go znasz, jeste swój. Móg by wyj
na, zewn trz, ale kto chcia by to zrobi ? Planetoida nie by a zbyt przyjaznym dla cz owieka
miejscem, wi c, po co?
- Hej, Renus. Przyszed
dotrzyma mi towarzystwa?
Renus podszed bli ej.
- My lisz, e móg by wygra troch forsy ode mnie? Nic z tego. Decker przys
mnie,
ebym ci zmieni . Pompy na Czwartym wskazuj czerwony alarm w komorze zwrotnej.
Ciekawe, kto jest jedynym wykwalifikowanym pompierzem mi dzy nami?
- Pieprzysz - rzuci Patin. - Czerwony oznacza automatyczne wy czenie. Nie by o tam
nikogo, kto zadzwoni by po mnie przy
tym?
- Nie pytaj mnie, Bobby. Ja nic nie wiem.
Patin odlepi si od ciany i przeszed przez hal v~ stron wbudowanej w cian p ytki.
- Po cz si tylko z nadzorem i b
ca y twój, kole . W dzisiejszych czasach nigdy nie
za du o przezorno ci. Wartownik nie móg zobaczy , e Renus wyci gn co , co wygl da o
na skarpetk wype nion czym ci kim. - Przepraszam, Bobby - powiedzia .
- Co...?
Renus spu ci skarpet na g ow Patina. Rozleg si d wi k przypominaj cy uderzenie
grubej liny w plastikow beczk pe
p ynnego myd a. Cienki strumyk szaro ci wytrysn ze
skarpety. O owiany rut rozprysn si dooko a, uderzaj c w lampy na suficie i obsypuj c
nieprzytomnego ju wartownika.
- Idziemy! - krzykn Renus.
Peterson i Magruder podbiegli do niego. Ka dy z nich trzyma w r ce karabin. Renus
zabra bro Patina. Poniewa znali wewn trzny kod zamka, w az szybko stan otworem.
Kod zewn trznego w azu stanowi problem. Kiedy Peterson zacz próbowa swych si z
komputerem, Magruder wyci ga pró niowe skafandry. Razem z Renusem zacz li si szybko
ubiera .
- Nic z tego -oznajmi Peterson. - Nie mog z ama zabezpieczenia. Musimy stopi
zamek. W
nie uruchomi em alarm.
Magruder, który mia ju na g owie he m, skin g ow i podszed do drzwi. Wzi
plazmowy przecinak skradziony z magazynu. - Ustawi go na pe
moc.
- Uwaga na oczy - ostrzeg kolegów.
ysn o lepiaj cy strumie plazmy, zamieniaj c mroczne wn trze luku w s oneczne
po udnie na rozpalonej pustyni. Peterson zas ania oczy dopóki nie za
skafandra i he mu
z filtrem polaryzacyjnym.
Z zamkiem uwin li si szybko. Zabezpieczenia mia y chroni przed wej ciem z
zewn trz. Od rodka nie by y adn przeszkod . Plazmowy p omie zjada je prawie z tak
szybko ci , z jak Magruder przesuwa przecinak. Durastal sta a si najpierw pomara czowa,
potem stopi a si i zacz a kapa grubymi kroplami na pod og .
- Jeszcze tylko kawa ek!
- Wychodzimy! Szybko! Szybko!
az zacz si otwiera , lecz nagle zatrzyma si . Cz ciowo stopiony metal zakrzep w
strumieniu uciekaj cego powietrza i unieruchomi klap . Jednak szpara, która zd
a si
utworzy , by a wystarczaj co szeroka, by móg przez ni przecisn si cz owiek. Trójka
czyzn wygramoli a si w lodowat ciemno i pobieg a w stron zaparkowanych opodal
pojazdów. Generatory grawitacyjne rozci ga y swe pole na kilkaset metrów poza baz , wi c
nie musieli obawia si ulecenia w przestrze .
Dezerterzy za adowali si do pierwszego pe zacza, który napotkali. Po chwili
wieloko owa maszyna potoczy a si w mrok i znikn a.
Spears odchyli si w ty w swoim fotelu i przygl da si migocz cemu przed nim
obrazowi holograficznemu. - Powtórzy obraz z kamery 77, z godziny 6.30. Powietrze nad
jego biurkiem zamigota o i pojawi a si trójka komandosów, siedz cych w ubikacji..
- Powi kszy obraz do jednej ósmej. Kontynuowa . Ponownie przygl da si , jak trzech
czyzn zawi zuje spisek. Kiedy wyszli z kabiny, inna ukryta kamera przej a ledzenie,
nie trac c ich z oczu nawet na sekund .
Scen z wartownikiem genera zaplanowa sam. Postawiony tam
nierz nigdy nie
cieszy si jego sympati . Gdyby ten sukinsyn wykonywa swoje obowi zki jak nale y, nigdy
nie wypu ci by tej trójki. Jest jednak w
ciwe miejsce dla takich gnojków jak ten wartownik.
W wyl garni.
Spears z zainteresowaniem przygl da si , jak uciekinierzy topi zamek zewn trznego
azu. Dzia ali jak zgrana grupa. Jak doskonale znaj cy si zespó . Niedobrze, e swoje zdol-
no ci wykorzystuj w ten sposób.
- Generale?
Spears spojrza w stron drzwi. - Wej .
Wszed Powell. Genera ruszy d oni i projekcja znikn a.
- S ucham.
- Wyci g z archiwum jest ju w komputerze. - Numer wej cia?
Powell powiedzia .
Genera wystuka kilka znaków na klawiaturze. - Jak si nazywa ten komandos?
- Wilks.
- Nazwisko zosta o wpisane.
Powietrze zadrga o i zbudzi y si do ycia zarówno obrazy jak i informacje. Z
szybko ci wytrawnego profesjonalisty Spears przegl da dane.
- No, no. To pewne, e nasz komandos jest tym samym Wilksem?
- Identyfikacja zosta a potwierdzona przy u yciu magnetycznego wszczepu. To on.
- Ten sier ant ma wi cej do wiadczenia z dzikimi obcymi ni ktokolwiek z wyj tkiem
tej cywilnej baby, jak jej tam?
- Ripley, panie generale.
- W
nie. Nikt nie wie, gdzie ona jest, ale za to mamy w naszej bazie sier anta Wilksa:
Co za szcz liwy traf? Los si do nas u miechn , co, Powell?
- Tak jest. .le eli przejrzy pan dane androida, szybko zauwa y pan kolejn zbie no .
- Powiedz mi o tym.
- By
nierzem Grupy Specjalnej przygotowanej do akcji na rodzinnej planecie obcych.
Dowodzi nimi pu kownik Stephens. Dzia o si to przed opanowaniem Ziemi przez obcych.
- Stephens. Pami tam go z Kwatery G ównej. Papierkowicz. Nie potrafi znale nawet
swojego kutasa.
Pierwotna misja zdobycia przedstawiciela gatunku spe
a na niczym. Dane o podró y s
mocno niekompletne. Do czasu zanim ci, co prze yli akcj , wrócili na Ziemi , ta by a ju
podbita.
- A kobieta?
- adnych danych. Nie jest i nie by a w Armii. Nie mo emy prze ledzi jej historii -
Powell wzruszy ramionami. Wie pan doskonale, jak ci cywile nie dbali o przechowywanie
danych. Nawet w czasie pokoju.
Spears skin w zamy leniu g ow .
- Wi c nasz sier ant i ten sztuczniak maj za sob walki z dzikimi obcymi. S zbyt cenni,
eby przeznaczy ich na przek sk dla naszych pupilów. Przynajmniej do czasu, kiedy ju
wszystko z nich wyci gniemy.
- Tak w
nie my la em, panie generale. - Utnijmy sobie z nimi ma pogaw dk . – Tak
jest.
Billie poczu a zimny uchwyt na nogach. Metalowe obr czki zacisn y si na jej kostkach
i rozszerzy y si kolana. Spojrza a w dó i zobaczy a, e ca a jest naga.
Co wilgotnego i liskiego upad o na jej go y brzuch. Czysty, p aski i z g adk skór .
Popatrzy a w gór , eby wiedzie , sk d ta wilgo . Nic nie dostrzeg a. Wokó niej rozci ga
si obszar czego w rodzaju mg y. Ko czy si zaledwie kilka centymetrów od jej twarzy.
Zas ona by a szara i nieprzejrzysta.
" Pragn ci " - dobieg j cichy g os.
Nie, to nie by g os. S owa nie zosta y wypowiedziane. Po prostu pojawi y si w jej
my lach. To by y s owa kochanka, lecz nie mia y nic wspólnego z cz owiekiem.
Mg a nagle odp yn a na bok i przed jej twarz b ysn y z by. Bia e, grube ig y w
masywnych czarnych szcz kach, które stercza y z d ugiej, niemo liwie d ugiej g owy.
Billie j kn a. Przepe nia j strach. Ka da komórka cia a zawiera a ziarenko
przera enia.
" Przechyl si do ty u."
- Niezdolna do sprzeciwienia si rozkazowi Billie wygi a w uk szyj i zobaczy a tu za
sob wielkie, kr
e jajo 0 rozmiarach kosza na mieci. Wierzcho ek jaja otworzy si , w dó
pobieg a paj cza siateczka p kni . Wygl da o to jak obsceniczny w swym wygl dzie kwiat,
który rozkwita na przyspieszonym filmie.
Podobne do odnó y kraba ko czyny wysun y si ze rodka, d ugie ko ciste palce z
ostrymi pazurami bada y zewn trzny wiat. Szuka y czego .
Billie domy li a si , e to jej poszukuj .
- Otworzy a usta do krzyku i w tym momencie strumie
liny z paszczy stoj cej nad ni
bestii pociek jej na policzek. Wp yn pomi dzy wargi i do oczu. Billie próbowa a prze kn ,
ale by o tego zbyt du o.
"Pragn ci - monstrum przekazywa o jej swe my li. - Nie obawiaj si . B dzie nam
dobrze:'
- Nieeee!
Billie zbudzi a si , krzycz c przeci gle.
- Spokojnie, Uspokój si - mówi do niej Wilks.
Siedzia obok i trzyma j za ramiona. Na pod odze obok, balansuj c na jednej r ce
spoczywa Mitch. Drug d
opar o nog dziewczyny.
Billie wypu ci a ze wistem powietrze. Potrz sn a g ow . Nie by o potrzeby niczego
mówi . Wilks i tak wiedzia . On tak e mia koszmary.
Popatrzy a na Buellera. Czy androidy maj sny?
- Hej, wy tam - rozleg o si od drzwi. - Wstawa . Dwójka uzbrojonych komandosów
sta a wej ciu do ich celi. - Genera chce was widzie - poinformowa jeden z nich. - Powiedz
mu, e nasz terminarz na dzi jest ju pe ny odpowiedzia Wilks.
nierz wyszczerzy z by.
- Nie do mnie taka gadka, komandosie - powiedzia - sam mu to powiedz. Ruszajcie.
Machn karabinem.
Wilks popatrzy na Billie i Mitcha i wzruszy ramionami. - Skoro tak nalega.
Ca a trójka opu ci a pokój. Billie pcha a wózek, na którym jecha Mitch.
8.
Stó by z czarnego szk a, o ile Wilks dobrze zauwa
. Zbyt kosztowny jak na oficersk
mess gdzie w odleg ej bazie na nieznanej planetoidzie. Oczywi cie, móg by wykonany z
miejscowego minera u, a nie przywieziony na statku z Ziemi. Jednak nawet w takim
przypadku nie by czym , czego mo na si by o spodziewa na tym ko cu wiata. Krzes a
wydawa y si by bardzo proste, lecz kto do
wielu stara i umiej tno ci, eby je
wy cieli i ozdobi snycerskim ornamentem.
Po lewej stronie sier anta siedzia a Billie, po prawej Bueller. Ich trójka zajmowa a jeden
koniec stelu. Wzd
d
szych jego boków mog oby zasi
dwunastu ludzi, ale wszystkie
krzes a by y puste. Po drugiej stronie siedzia samotnie Spears. Taca z czym , co wygl da o
jak pieczone mi so, sta a przed nim, a w powietrzu unosi si aromatyczny zapach. D ugi nó
i widelec o dwóch ostrzach wbite by y w piecze .
- To nie jest, oczywi cie, prawdziwe mi so -przerwa cisz genera .
Wyci gn z mi sa sztu ce i przesun ostrze no a wzd
brzegu widelca.
- Mocno upakowane proteiny i soja. Nasz kucharz potrafi to jeszcze odpowiednio
spreparowa . Ca kiem niez e.
Spears siad do sto u bez czapki. G ow mia ys jak jajo. Nie mia na niej ani jednego
oska z wyj tkiem brwi i bokobrodów. Przynajmniej tyle dostrzeg Wilks.
Genera wbi widelec w piecze i zacz j kroi na plastry.
Za jego plecami pojawi si ubrany w kuchenn biel s
cy. Gdy tylko genera sko czy
oddziela pierwsz porcj , m czyzna podstawi talerz. Ruch by perfekcyjnie wyliczony.
Gdyby spó ni si o pó sekundy, mi so upad oby na szklany blat sto u. Spears nawet nie
spojrza , czy talerz jest podstawiony.
Zacz odcina kolejny p at. Drugi s
cy pojawi si w drzwiach i zd
akurat na
czas, by chwyci spadaj
porcj na talerz.
Trzeci plaster i trzeci s
cy.
Wydawa o si , e wszyscy tworz doskonale wy wiczony zespó , jak oddzia
nierzy
podnosz cy na komend karabiny. Spears wiedzia o tym.
Kiedy talerze dotar y do Wilksa, Billie i Buellera wraz ze szklaneczkami czerwonego
ynu - czy by wino? - genera ukroi wreszcie kawa ek dla siebie.
Czwarty s
cy by o u amek sekundy zbyt powolny. Zdo
chwyci na talerz jedynie
po ow plastra pieczeni. Przez chwil wygl da o na to, e porcja zsunie si z talerza i pla nie
o stó , ale m czyzna w bia ym kitlu zdo
gwa townym ruchem powstrzyma katastrof .
Piecze pozostawi a brudny lad na brzegu bia ego plastiku, ale zosta a na talerzu.
Genera owi drgn y mi nie uchwy, potem u
twarz w nieszczery u miech.
- Spocznij,
nierze.
Czwórka s
cych znikn a za drzwiami, zanim sko czy mówi .
Wilks nie chcia by znale si w skórze ostatniego z nich tego, który o ma y w os nie
upu ci porcji genera a i spowodowa , e oficer musia spojrze na niego ze z
ci . W bazie
wojskowej uwa ane to by o za niebezpieczn zbrodni . Genera podniós szklank .
- Za Korpus - powiedzia .
"Co, u diab a" - pomy la sier ant.
Podniós w asne szklane naczynie. K tem oka zauwa
, e Billie i Bueller zrobili to
samo, lecz bez zbytniego entuzjazmu.
Wino nie by o z e. Wilks nieraz pija du o gorsze. - Jedzcie - zach ci genera .
Kucharz musia by tutaj doskona y. Sier ant musia to przyzna . Doskonale wypieczona
wo owina by a najlepszym daniem, jakie jad kiedykolwiek. W
ciwa mi kko , wspania y
smak. Gdyby Spears o tym nie powiedzia , pomy la by, e to prawdziwe mi so. Nie
zauwa
by ró nicy. Nie znaczy o to, e by
wietnym znawc . Z jego zarobkami nie by o
mo liwe objadanie si prawdziwym mi sem. Ot, tu i ówdzie jaki królik, rybka albo przy
specjalnych okazjach kurczak. To by o wszystko. Ostatnim razem podejrzewa , e je pra-
wdziw wo owin na przyj ciu ze starymi kumplami par lat temu. Bior c pod uwag
dylatacj czasu podczas jego ostatnich podró y, by o to jeszcze dawniej.
Cokolwiek dzia o si w g owie Billie, nie przeszkadza o to temu, e dziewczyna
wyra nie delektowa a si spo ywanym daniem. A Bueller? Kto to móg wiedzie ? Ten model
androida móg je , nawet taki przeci ty na pó osobnik jak Mitch móg to robi . Zupe nie
inn spraw by a kwestia smaku. Nie wiadomo by o, czy androidy odczuwaj go w ten sam
sposób, co ludzie.
- Dobre jedzenie? - spyta genera maj c wype nione usta. Wilks skin g ow .
- Bardzo dobre.
Billie i Bueller tak e kiwn li potwierdzaj co i co zamruczeli. Znale li si w dziwnym
otoczeniu i postanowili uwa
przy konwersacji, czegokolwiek by dotyczy a. Ze swej strony
Wilks by przekonany, e facet siedz cy po drugiej stronie sto u jest szale cem, który dorwa
si do w adzy. Nie by o jednak sensu sprzeciwia si mu, zanim nie dowiedz si , o co w tym
wszystkim chodzi.
- Musicie wybaczy mi sposób, w jaki was tu powita em odezwa si Spears. - Jest wojna
i ostro no ci nigdy za wiele. "O, Jezu - pomy la Wilks. - Ten dupek czego od nas chce. To
jasne. Tylko czego b dzie oczekiwa ?"
- Zwróci o moj uwag , e posiadacie niebagatelne do wiadczenie z dzikimi obcymi,
sier ancie Wilks.
Sier ant prze uwa chwil w milczeniu. - Tak jest - powiedzia w ko cu.
Genera wepchn wielki kawa pieczeni do ust i
go w zamy leniu.
- Brali cie udzia w walkach w kilku ró nych miejscach, prawda?
- To prawda, generale.
Oficer pokiwa g ow . Oczy jakby mu nagle zaja nia y. - Dobrze. Wspaniale.
Popatrzy na Buellera.
- A ty komandosie? Swoje rany otrzyma
w walce, czy nie?
- Tak jest.
- Ci ch opcy s
nierzami, komandosami. Wiem o nich wszystko. A ty, m oda damo?
Wilks zauwa
, e Billie nie mo e wydoby ani s owa.
- Panie generale - wtr ci si - Billie by a na Rim, kiedy po raz pierwszy spotkali my si
z obcymi. Tylko ona prze
a. Genera uniós swe grube brwi.
- Czy to prawda?
Billie z wysi kiem skin a g ow .
- Prze
a samotnie ca y miesi c, ukrywaj c si - doda Wilks.
Brwi Spearsa ponownie pow drowa y w gór .
- Naprawd ? Niesamowite. Ile lat wtedy mia
, dziecko? - Dziesi - wykrztusi a Billie.
Twarz genera a skrzywi fa szywy u miech.
- Cudownie - prze kn nast pny k s. - Podziwiam was wszystkich troje. Walczyli cie
przeciwko najpot
niejszemu przeciwnikowi, przeciwko najdoskonalszym
nierzom, jakich
kiedykolwiek spotka cz owiek. S doskonali. Nieustraszeni, pot
ni, niemal nie do
powstrzymania. To, e prze yli cie jest czym niezwyk ym. Szcz liwym trafem, co nie
zaprzecza waszemu bohaterstwu.
Odsun talerz z prawie w po owie zjedzon porcj . S
cy wypad z drzwi, zabra
talerz i nape ni winem pust szklank genera a. Potem znikn tak cicho i szybko, jak si
pojawi . Spears odchyli si w ty w fotelu i powoli s czy trunek.
- Jedynym sposobem, by pokona wroga tak pot
nego jak ten, jest u ycie równie
pot
nych sprzymierze ców. Takich, którzy przeciwstawi dok adnie identyczn zaciek
i
umiej tno walki.
Billie nagle dozna a ol nienia.
- Próbuje pan wyhodowa tutaj oddzia y obcych?
- Pod odpowiednim dowódc moi
nierze odzyskaj Ziemi dla ludzko ci - powiedzia
Spears. - Pomy lcie o tym. Czy istnieje lepszy sposób? Dzikie potwory zachowuj si jak
mrówki. Z oddzia ami o równej sile, ale zu yciem odpowiedniej strategii i taktyki nie damy
tamtym najmniejszej szansy.
Billie zamierza a co powiedzie , lecz Wilks kopn j pod sto em. Nie otworzy a ust.
- Wspania y pomys , panie generale - pochwali sier ant.
Genera kiwn g ow wyra nie, zadowolony.
- Wiedzia em, e to zrozumiecie, sier ancie. Ca a wasza trójka walczy a z obcymi.
Wiecie, jak niewielkie szanse ma cz owiek, a nawet specjalnie szkolony android przeciwko
nim. Tu machn szklank w kierunku Buellera.
- W czym mo emy panu pomóc? - spyta Wilks.
Billie popatrzy a na niego, jakby nagle utraci w jej oczach wszystko. Ponownie kopn
pod sto em, nie zmieniaj c wyrazu twarzy. '
Je eli Spears zauwa
spojrzenie dziewczyny, to nic nie da pozna po sobie.
- Wasze do wiadczenie jest bezcenne, sier ancie. Mam stworzone w komputerach
scenariusze walk oraz nagrania star z Ziemi. W
ciwie sama teoria. Wasza trójka tam by a,
znacie realia. Potrzebuj waszej rady, waszej wiedzy. Moje od= dzia y musz by
przygotowane najlepiej jak to tylko mo liwe. Wtedy stworz w
ciw strategi .
- Z pewno ci , panie generale - Wilks u
sw pokryt bliznami twarz w rodzaj
miechu. - Bueller i ja jeste my mimo wszystko komandosami. Billie równie chce. pomóc.
Prawda, Billie?
- Prawda - skin a g ow .
Spears wprost promienia . Podniós szklank z winem. - Wznie my, wi c toast...
Zanim jednak zd
cokolwiek wi cej powiedzie , wszed major. Pojawi si w tych
samych drzwiach, których wcze niej u ywali s
cy.
Genera zastyg w bezruchu. - Co jest, Powell?
- Przepraszam, generale, e przeszkadzam. Sprawa bezpiecze stwa. Wartownik przy
Po udniowym Luku zosta pobity, a zamek zewn trznego w azu stopiony. Znikn jeden z
terenowych pa zaczy. Genera machn r
.
- Ach; to.
- Panie generale?
- To moja baza, majorze. Zrozum to wreszcie - popatrzy na Wilksa. - Musisz wiedzie o
wszystkim, skoro jeste na szczycie. Ko czcie, pa stwo, spokojnie posi ek. Mo ecie chodzi
po ca ej Trzeciej Bazie, macie moje zezwolenie. Gdyby cie mieli jakie pytania, major
Powell b dzie czu si szcz liwy mog c wam pomóc. Musz niestety teraz i i zobaczy , co
z tymi malkontentami, którzy niszcz w asno armii.
Z tymi s owami Spears wsta , sk oni si po wojskowemu Billie i wyszed z majorem
Powellem.
Wilks patrzy w plecy genera a. W tym momencie chcia by mie w r kach karabin.
W korytarzu Spears odezwa si do majora:
- Pilnuj ich. Androida skieruj do dzia u napraw i dopilnuj, eby dali mu, co tylko mog .
- Tak jest. - Jeszcze ten wartownik z Po udniowego Luku. Wsad go do komory z jajami.
Wszystko spieprzy .
Spears poczu satysfakcj , widz c, jak Powell prze yka z wysi kiem lin , s ysz c
rozkaz. Wszech wiat sta si miejscem, gdzie tylko silny i okrutny mo e prze
.
Sentymenty nale
y do innych czasów. Do przesz
ci i do dni po jego zwyci stwie. Do
niedalekiej ju przysz
ci. W mi dzyczasie trzeba podejmowa ci kie niejednokrotnie
decyzje. A on, Spears, nadawa si do tego.
Billie stwierdzi a, e ca a si trz sie. Nie by a pewna, czy ma dreszcze ze strachu, czy ze
ci. Wsta a, ale Wilks by obok. Przygarn j i zanim zdo
a cokolwiek zrobi , wy-
szepta :
- Gramy razem, Billie. Uwa aj. Maj tu pewnie kamer i poza tym nagrywaj ka de
owo.
Rozlu ni a si nieco. - Co ty mówisz?
- Je eli nie zrobimy, czego od nas oczekuj , nakarmi nami potwory. Udawaj, graj.
Dotar o wreszcie do niej, o czym mówi Wilks, i nag a my l zamieni a j w sopel lodu.
Przez chwil nie mog a nawet oddycha .
Do jadalni wszed szeregowiec i zacz wyje
z Mitchem. Billie b yskawicznie
wróci a do ycia.
- Co robisz?
- Rozkaz majora, psze pani. Zabieram go do Rebabu. Po co? - Prosz mnie nie pyta .
Robi tylko to, co mi kazano. - W porz dku, Billie - odezwa si Mitch. - To tak jakby
pos
a swojego latacza do warsztatu.
Billie popatrzy a z wyrzutem na niego. Komandos wyjecha z Buellerem: Szybko
znikn li w korytarzu.
- Odpr si - powiedzia Wilks normalnym g osem. - Genera po prostu chce si
przekona , czy jego oddzia y maj w
ciw opiek . Nie widzia em urz dze , jakie tu
zgromadzili, ale my
, e potrafi co zrobi z doln cz ci Mitcha. On sam te potrafi
zadba o siebie.
Billie nie potraci a skupi my li. To wszystko przypomina o jej jaki pieprzony,
nierealny ob d.
- Chod my, rozejrzymy si troch . Mo emy przecie zapozna si z nowym domem,
nie?
Billie kiwn a g ow . Im wi cej b
wiedzieli o tym ponurym miejscu, tym lepiej.
- Tak - powiedzia a. - To dobry pomys .
9.
Min o wiele dni. Wilks i Billie ci gle badali baz . Przypomina a tuzin innych, w
których sier ant przebywa w przesz
ci i by a standardowo wyposa ona w sprz t najni szej
jako ci, tak tani, jak to tylko mo liwe. Jedyn rzecz , która go tutaj uderzy a, byli ludzie, a
ciwie ich liczba. Wydawa o si , e jest zbyt ma a jak na baz tej wielko ci. Zwykle
wojsko mia o za du o
nierzy do pracy. Oficerowie lubili mie pod swoj komend jak
najwi ksze oddzia y. Ciep e cia a znaczy y wi cej ni zimna ska a. Bior c pod uwag
wielko miejsca, w którym przebywali, powinno by tutaj, co najmniej kilkuset ludzi wi cej.
Jak na razie Wilks i Billie ci gle m czyli si nad sposobem dotarcia do miejsc nie tak
atwych do znalezienia.
- Co tam jest? - spyta sier ant wartowników stoj cych przy wielkich podwójnych
drzwiach.
Dwójka
nierzy, m czyzna i kobieta, mia a bro w kaburach przy boku, ale wydawa o
si , e nie my
nawet o jej u yciu. Prawie dwumetrowego wzrostu m czyzna u miechn
si do Wilksa i Billie.
- Genera da nam pozwolenie poruszania si po ca ej bazie - powiedzia sier ant. -
Zechcecie otworzy te drzwi?
Teraz kobieta wyszczerzy a z by w szerokim u miechu. - Nie b dziecie chcieli tam
wej . Poka im, Atkins. Wysoki wartownik dotkn przycisku w cianie.
Hillie sapn a.
- O, kurwa pieprzona - powiedzia Wilks:
- Do diab a, ona nawet nie musi tego robi - odezwa a si kobieta. - Zap adnia siebie
sama.
Obraz pulsowa na cianie. Królowa obcych siedzia a w centrum ogromnej sali, jej
monstrualny odw ok wyrasta z ty u jej cia a jak jakie nieprzyzwoite, pó przezroczyste jelito.
Opleciony zabezpieczeniami umocowanymi do cian i sufitu by pe en jaj. W czasie, gdy
patrzyli na ni , królowa z
a nast pne do kolekcji innych za cielaj cych pod og . Para ro-
botnic sta a obok i natychmiast delikatnie przenios a nowe jajo na bok, a królowa zacz a
sk ada nast pne.
- Ci gle chcecie, eby my otworzyli drzwi? - Po co tu stoicie na warcie? - zapyta Wilks. -
Taki obowi zek - odpowiedzia a kobieta.
Wartownik przycisn guzik i holograficzna projekcja znikn a. Na jej miejsce pojawi a
si nowa.
Przy cianie naprzeciw jaj sta o dziesi cioro ludzi spowitych w mocne sieci. Bawe niany
materia skrywa ich prawie ca kowicie, pozostawiaj c jedynie go e twarze. Niektórzy z nich
byli przytomni, oczy mieli szeroko rozwarte. Nie wiadomo, czy byli ju zainfekowani, czy
jeszcze czekali na horror, który mia nadej ?
- Wy czcie to - warkn a dziewczyna.
Kiedy Wilks i Billie odchodzili, wysoki wartownik rzuci za nimi z rozbawieniem:
- Mi ego dnia, ludkowie.
Jasne by o, e zarówno on, jak i jego kole anka, nie stoj tam, by przeszkodzi komu w
wej ciu do rodka.
Stali tam, eby nikt nie wydosta si na zewn trz.
Spears przygl da si sier antowi i kobiecie, gdy odchodzili od projekcji pokazuj cej
komor z jajami. Byli s abi. Wi kszo ludzi jest taka. Ale mimo to mo e ich u
. To by o
wa ne dla niego
Popatrzy na zegarek.
- No, myszy prawie gotowe. Pora na kota, eby si obudzi .
Dotkn przycisku na klawiaturze.
- Tu Spears. Potrzebuj Pierwszego Plutonu z Kompanii A. Maj by gotowi do akcji.
Pe ne wyposa enie bojowe, polowe racje ywno ci. B
przy Luku Po udniowym za dzie-
si minut. Lepiej dla was, ebym nie czeka ,
nierze.
Wilks wszed pod prysznic. Przynajmniej wody w bazie nie brakowa o. Pompowana by a
z jakich podziemnych grot.
Samotna Billie w óczy a si po mrocznych, w skich korytarzach. Czu a si , jakby bez
przerwy kto j obserwowa . My la a, e oszaleje. Maj c za sob lata w szpitalu
psychiatrycznym, gdzie wszyscy s dzili, e ma halucynacje, posiad a pewn wiedz o
szale stwie. Tak w
nie dzia o si tutaj. Spears powinien si znale w silikonowym pokoju
bez klamek, zwi zany po czubek g owy i skazany na pe
psychiczn renowacj . Co to byli
za ludzie w komorze królowej? Co zrobili, e taki los ich spotka ? adna zbrodnia nie mo e
by tak okropna, eby skazywa cz owieka na tak kar . Spears jest kopni ty i powinien by
usuni ty. Zamiast tego dowodzi
nierzami i ma prywatn wyl garni pe
najbardziej
mierciono nych potworów, z jakimi zetkn si cz owiek. Co za Bóg pozwoli na taki rodzaj
oszo omienia? A mo e to bóstwo samo by o kopni te.
Podesz a do drzwi z napisem "
czno ". Otworzy y si , kiedy si do nich zbli
a.
Techniczka siedzia a przed rz dem monitorów. Obejrza a si , dostrzeg a Billie.
- S ysza am o was - powiedzia a. - Wchod . Wiem, e masz pozwolenie tu przebywa .
Billie zamy lona popatrzy a na kobiet . Dlaczegó by nie? Drzwi zamkn y si za ni
cicho.
Wilks sp uka z cia a el i rozkoszowa si sp ywaj
mu po skórze gor
wod .
Siedzieli tu po uszy w gównie, nie by o co do tego w tpliwo ci. Musi si z tym pogodzi .
Spodziewa si , e na planecie obcych b dzie w cha kwiatki od spodu. Do licha,
na
kredyt od pierwszego spotkania z tymi potworami na Rim. To ju tyle lat. Powinien by
wtedy zgin z ca ym swoim oddzia em. To, e prze
, graniczy o z cudem. Lata, które
up yn y od tamtych wydarze , by y wype nione nocnymi zmorami i wcale nie by y
przyjemne. Przez ca y czas by przygotowany na Wielki Skok i niech go diabli wezm , je eli
dba o to. Przeciwnie, równo to olewa . Wysadzi w powietrze planet obcych i nie
wystarczy o. On sam by , z niewiadomych przyczyn, ci gle ywy. Nie mia o to adnego
sensu. Nigdy nie by religijnym cz owiekiem, lecz wygl da o na to, e zosta stworzony do
wype nienia jakiej wielkiej misji. Gdyby popatrze z boku, to nie by przecie
szcz ciarzem. Poza tym by zm czony, chcia by rzuci to wszystko, ale nie potrafi . Czu si
tak, jakby by odpowiedzialny za ten b ahy problem: za rozprzestrzenianie si obcych, za
potwory, które prawie ca kowicie zniszczy y ludzk ras .
To nie by o w porz dku. Nikt nie mo e wymaga od jednej biednej g owy komandosa,
eby podo
a takiemu zadaniu. Lecz kiedy przybi swe w tpliwo ci do ciany logiki, poczu ,
e istnieje tylko jedna droga: musi uratowa ludzko .
Do cholery! Nawet nie potrafi zbyt dobrze p ywa , a co tu mówi o chodzeniu po
wodzie...
Stary cz owiek mia siw brod , a jego lewe rami spowija y niechlujnie zawini te
banda e. Ciemn , lepi
si od brudu baseballow czapk zsun w ty g owy. Mia ze sob
antyczn strzelb , która le
a obok. Ten kawa ek oksydowanej stali i drewna wygl da na
my liwsk bro sprzed setek lat, z czasów, kiedy ludzie polowali dla sportu, a nie by prze
.
czyzna siedzia ze skrzy owanymi nogami oparty plecami o stos po amanych mebli i
potrzaskanych resztek jakiej budowli. Przed nim p on o ma e ognisko, a blask jego
omieni tworzy na twarzy starca ruchome malowid o o ró nych odcieniach czerwieni.
Sze cioletnia z wygl du dziewczynka opiera a si o bok starego m czyzny. Twarzyczk
mia a brudn , w osy t uste. - Nadlatuj - powiedzia starzec.
Wyj z kieszeni buteleczk i sypn w ognisko jakiego proszku. Ogie buchn silniej
zielononiebieskim p omieniem. - Mam nadziej , e te skurwysyny maj w czone os aniacze.
Nad ich g owami, w ciemno ciach nocy pojawi y si ruchome wiate ka wojskowych
my liwców - czerwone i zielone punkciki na tle smogu, który w wi kszo ci by dymem.
Siedz cych przy ognisku doszed huk silników.
- Zobacz nas, Wujku? - spyta a dziewczynka.
- Mam nadziej , kochanie. Powinni - pokaza znacz co na niebieski w tym momencie
ogie .
Smuk a sylwetka rakiety oderwa a si od jednego z my liwców, potem inne przeci y
powietrze. Jak meteory przemkn y i znikn y b yskawicznie, tylko jasne b yski wybuchów i
sztuczne gromy wiadczy y o ich niedawnym istnieniu.
- Pieprzone pó
ówki - mrukn starzec.
Dziecko zakry o r czkami uszy, gdy rozleg y si pierwsze eksplozje. Fala uderzeniowa
przyt umi a ogie z tak
atwo ci , jak cz owiek zdmuchuje wiec .
W kr gu wiat a pojawi a si kobieta. Wygl da a na jakie pi dziesi t lat. Jej ubranie
by o brudne i pobrudzone popio em. Na ramieniu nios a pneumatyczny karabin.
Podesz a szybkim krokiem do dziewczynki. - Hej, Amy. Co u ciebie?
Dziewczynka podnios a w gór oczy.
- W porz dku, mamusiu. Znalaz
co do jedzenia?
- Tym razem nie, male ka. Mo e Leroy znalaz . Powinien by tu niebawem. O, do
diab a!
Te ostatnie s owa odnosi y si do g
nego wybuchu i b ysku jasnego wiat a. Py i ma e
kawa ki okruchów skalnych przelecia y nad g owami trójki przy ognisku. Ogie ponownie
zachwia si od podmuchu.
- Co oni sobie my
? - spyta a kobieta. - W taki sposób nie trafi z pewno ci
adnego
potwora.
- Pieprzone pó
ówki - powtórzy stary cz owiek i rozejrza si dooko a. - Lepiej
chod my st d, Mona. Obcy pewnie zaczn porz dki, kiedy tamci st d odlec .
- Co z Leroyem? - spyta a dziewczynka.
- Nie martw si o niego, dziecko. Spotka si z nami przy zbiorniku. Wie, e nie mo emy
tu zosta .
Starzec popatrzy poprzez ogie , jakby zwraca si do niewidzialnego obserwatora.
- To by by o na dzisiaj tyle. Spotkamy si jutro, o tej samej porze, na tym samym kanale
w kolejnym odcinku serialu " ycie na gruzach Ziemi". Pojawimy si o 19.00, chyba e
zjedz nas bestie. Lato si ko czy i wcze niej robi si ciemno. Do zobaczenia...
Wyci gn przed siebie starodawnego pilota na podczerwie i ca a trójka znikn a...
Billie zacisn a d
na plastikowym oparciu fotela. Raptem stwierdzi a, e mimowolnie
wstrzyma a te oddech, gdy obraz znikn z ekranu monitora. Z trudem dosz a po chwili do
siebie. Westchn a g boko.
- Zjawiaj si regularnie - odezwa a si techniczka. -Amy, Mona, Wujaszek Burt.
Czasem Leroy - ten jest Chi czykiem. Tak nam si przynajmniej wydaje. Dzieciak wygl da
na sze lat. Uwa amy, e jej matka dobiega trzydziestki, jak wiadcz niektóre ich
rozmowy. Stary ma gdzie ko o siedemdziesi tki i prawdopodobnie nie jest z rodziny,
chocia dziecko mówi do niego Wujku.
- Bo e! - westchn a Billie.
- Nie mam poj cia, dlaczego nadaj . Raczej nie po to, eby kto tam polecia i uratowa
ich.
Billie pokr ci a g ow w zadumie.
- Mo e to wszystko, co im pozosta o. Wa ne, e próbuj . Tacy s ludzie.
Techniczka wzruszy a ramionami i przywo
a kolejny obraz.
- Albo robili. Lokalizacja tej bazy jest utajniona, ale mog ci powiedzie , e to, co przed
chwil widzia
my, to historia. Nawet bior c pod uwag podró w u pieniu po hiperci ciu,
jeste my bardzo daleko od Ziemi. Ma a dziewczynka by aby teraz ca e lata starsza. Jest
starsza albo dawno zjedzona. To by taki list w butelce wy owiony z oceanu pró ni.
Billie skurczy a si w sobie. Wiedzia a, co musia a czu ta ma a dziewczynka.
Istnieje co takiego jak dobre samopoczucie po k pieli. Kiedy ocierasz si o mier tak
cz sto, jak sier ant Wilks zwyk czyni , drobiazg w postaci szalonego genera a nie ma dla
ciebie znaczenia. Wilks mia do mierci stosunek podobny jak mistrzowie miertelnej sztuki
walki Zen - nie przera
a go. yjesz albo umierasz, kiedy nadejdzie twoja kolej. Wiele razy
ju my la , e to jego karta jest na wierzchu talii, ale kostucha ci gle ci gn a od spodu.
Pieprzy to. Gor cy prysznic i czyste ubranie by y teraz najwa niejsze. Nic nie da o si z
nimi porówna . Za sekund ziemia mog a si rozst pi i po kn ci albo kometa mog a
spa na t cholern baz , jeden z obcych móg te zrobi hop zza w
a i wyje ci twarz,
lecz to wszystko wisia o gdzie w niepewnej, zasnutej mg przysz
ci. W tera niejszo ci
natomiast, Wilks czu si
wietnie. Cholernie dobrze. W tej jednej sekundzie wybranej z rzeki
czasu.
Statek, którym tu przylecia , nie wzbudza w nim szczególnego uwielbienia, lecz
ócz c si bezmy lnie po bazie, Wilks stwierdzi , e idzie w jego kierunku. Pojazd zosta
ju roz adowany; a teraz potrzebowa jeszcze paliwa i by mo e jakich napraw, by by
ponownie gotowym do startu. Umieszczono go w jednym z ogromnych magazynów, w
ciemnej, zimnej hali, której o wietlenie i ogrzanie by oby czystym marnotrawstwem energii.
Kroki sier anta rozleg y si g
nym echem, kiedy szed przez pusty magazyn w
kierunku Amerykanina. Klapa luku towarowego ci gle by a otwarta, a wiat a wewn trz
statku zosta y wy czone. Wilks wszed po pochylni i nacisn przycisk w czaj cy
wietlenie. W rodku by o odrobin cieplej.. To system grzewczy i silniki ci gle oddawa y
resztki ciep a. Wszed g biej i znalaz pust skrzyni . Usiad . Otoczenie by o tu niezwykle
spokojne, a jedynym d wi kiem by cichy szum obwodów zasilania. Po kilku sekundach
sier ant us ysza d wi k, którego oczekiwa : kroki na zewn trz statku.
Zbli
si kto , kto go ledzi .
Wilks napr
mi nie i pochyli ramiona w oczekiwaniu.
By gotowy do ruchu, je eli zajdzie jego potrzeba. Kroki zbli
y si .
Billie posz a w stron dzia u medycznego. Chcia a zobaczy , co robi z Mitchem. Mo e
jej na to pozwol .
Po drugiej stronie drzwi, które wygl da y na skrzy owanie drzwi do poczekalni z lukiem
statku kosmicznego, siedzia niski t usty m czyzna w laboratoryjnym kitlu, wygl daj cy na
malowid o. Dziewczyna dotkn a plastikowej ciany. Okaza a si bardzo zimna. Dobieg j
zniekszta cony elektronik g os m czyzny:
- Ten obszar jest Czysty - powiedzia . - Je eli chcesz wej , musisz by najpierw
odwszona.
- Odwszona?
- Chemicznie i elektrycznie oczyszczona z wszelkiej zewn trznej i wewn trznej flory i
fauny - wskaza na poziomy cylinder o rozmiarach trumny. - Nie mog si tu przedosta
adne bakterie. Potem twoje ubranie zostanie jeszcze spryskane.
Wyci gn jedn grub nog i dotkn materia u spodni.
- Osmotyczne. Pozwalaj skórze oddycha , ale wszystko inne nie potraci przez to
przej .
cznie z potem.
To wyja nia o, dlaczego w pokoju jest tak zimno. - Troch to wszystko k opotliwe -
powiedzia a.
- Przepisy. Nie mo e tu si dosta
aden dziki lokator. Nawet mimo u ywania promieni
UV nigdy nie jeste my pewni. Je eli chcesz tylko zaspokoi swoj nieposkromion cieka-
wo , lepiej obejrzyj sobie projekcj holograficzn . Zaoszcz dzisz sobie troch czasu B.
- Czasu B? - zdziwi a si .
- Jak bidet. Gdy wszystkie twoje wewn trzne bakterie si usma , ciekawe rzeczy zaczn
si dzia z twoimi kiszkami.
Po pierwszym odwszeniu b dziesz mia a po prostu tygodniow sraczk . Nie b dziesz si
mog a nigdzie ruszy , b dziesz ca y czas siedzie na klozecie.
-Aha. Szukam tu Sztucznej Osoby, która przyby a do bazy razem z nami.
- A, tego droida? Jest w laboratorium mechanicznym. Dopasowuj mu urz dzenia do
chodzenia. To nie potrwa ju zbyt d ugo. Mog po czy ci przez komunikator.
Billie zastanowi a si przez chwil .
- Nie. W porz dku. Porozmawiam z nim pó niej.
- Nie ma sprawy. B dziesz czego potrzebowa , popro . Jestem tu po to, eby ci pomóc.
adnej pomy ki nie b dzie. Billie odwróci a si i odesz a. My la a o ostatnich s owach
ciocha.
To by dla niej kolejny d ugi dzie . Czu a si zm czona. Wszystko, czego teraz pragn a,
to po
si i zasn . Nie, tylko nie sen. Nie koszmar, w którym obcy wdzieraj
si w jej u piony umys i wywo uj w nim przera aj ce obrazy.
My la a kiedy , e szpital jest okropnym miejscem. Przera
a j planowana operacja na
jej mózgu - chemiczna lobotomia, na któr zdecydowali si lekarze.
Bior c pod uwag to, co wydarzy o si od dnia ucieczki ze szpitala, pozbawienie jej
cz ci mózgu nie wydawa o si ju takie z e.
10.
Wilks dostrzeg m czyzn wchodz cego do luku towarowego, ale nie rozpozna go -
wiat a hangaru by y s abe, a lampy statku równie nie wieci y ja niej. Przybysz rozejrza
si woko o.
- Tutaj - odezwa si sier ant.
czyzna zastyg w bezruchu, potem si gn d oni do biodra, opar j na kaburze i
ponownie znieruchomia .
- Tak my la em, e to mo esz by ty - powiedzia Wilks. Przed nim sta Powell.
- Co tu...? - zacz .
Major zamacha gwa townie r
, uciszaj c go w ten sposób. Komandos zamilk .
Przygl da si , jak oficer wyci ga jaki elektroniczny przyrz d i wciska guzik. Zielone
znaczki pojawi y si na wy wietlaczu instrumentu.
- W porz dku. Czysto.
- ciany maj uszy? - spyta Wilks.
- A sufit oczy. Tak jest wsz dzie w bazie. To miejsce jest wyj tkiem. Za par dni i ten
statek b dzie zapluskwiony.
- Spears. - To paranoik. Jest tak szalony, jak paj k na gor cej p ycie. - Wyobra am to
sobie.
- yje swoim pomys em odzyskania Ziemi i pragnie zosta bohaterem tysi clecia. My li,
e ka dy musi mu s
. Podejrzewa, e kto dodaje mu trucizny do jedzenia i ka e
próbowa wszystkie potrawy s
cym. Wsz dzie w szy spiski przeciw sobie. W
normalnych czasach badacze pokr tno ci ludzkiego umys u pisaliby o nim ksi ki.
- Normalne czasy - sarkastycznie zauwa
Wilks - b
musia y chwil poczeka .
Powell skin g ow . - To prawda.
Major westchn . Wydawa o si , e toczy jak wewn trzn walk .
-Mo e istnienie cz owieka jako gatunku nie ma sensu. Mo e ludzko ci potrzebny jest
psychopatyczny morderca, eby pokona obcych.
Kolejny raz potrz sn g ow .
- Sam w to nie wierzysz, majorze - powiedzia sier ant. - Nie. To by by krok wstecz,
powrót do jaski . Jeste my... jeste my ponad to. Mamy rozwini
cywilizacj , jeste my...
yjemy w ród gwiazd. Nie mo emy zawróci .
- Nie broni Spearsa, ale s dz , e rozmowy nie maj wi kszego wp ywu na potwory.
- Rozumiem to. Lecz królowe s inteligentne. Mo na si z nimi porozumiewa . Robimy
to tutaj !. Nasza królowa wspó pracuje, b
, co b
. Obcy chc , w gruncie rzeczy tego, co
my - prze
.
- Je eli oczekujesz na co w rodzaju Braterstwa ycia, to tracisz swój cenny czas.
Widzia em moich przyjació zaszlachtowanych przez te bestie. By em na Ziemi tu przed
tym, jak ludzie woleli zgin od wybuchu j drowego, ni by zjedzonym przez potwory.
- Wiem, wiem. Nie powiedzia em, e powinni my wzi w obj cia obcych i oczekiwa ,
e b
si do nas u miecha . ycie w jednym wiecie z nimi jest ma o prawdopodobne:
Zbyt przypominaj gatunek ludzki sprzed milionów lat. S za bardzo egocentryczni, eby
my le o innych gatunkach jako podobnych sobie. Nie, nie sugeruj niczego. Ale jeste my
przecie inteligentni, cywilizowani. Wojna jest g upot , zniszczenie, anihilacja innego
gatunku, barbarzy stwem.
- Zabawnie s ysze takie s owa wychodz ce z ust Koman
Bosa Kolonialnego.
- Nie wszyscy
nierze s zabójcami. I nie ka dy oficer jest automatycznie infantylnym
upkiem.
- Nie oszukasz mnie.
Wyszczerzy z by. Powell by kim posiadaj cym sumienie i niew tpliwie chcia czego
dokona . Wilks nie by pewien czego, ale czu , e szybko si to wyja ni.
- Nie wysadzili si ca kowicie. Wiesz o tym, prawda? . - Co?
- Na Ziemi. Nic takiego si nie sta o. adnego totalnego atomowego zniszczenia. Nic
wi cej tylko taktyczne, niewielkie eksplozje, je li wierzy przekazom stamt d.
- Prawdopodobnie sta o si tak tylko, dlatego, e twoi przyjacielsko nastawieni obcy
zjedli tego, który mia nacisn guzik.
Wzruszenie ramion.
- No dobra, o co chodzi, majorze? Dlaczego mi mówisz o tym wszystkim i nara asz
asn dup ?
Powell kiwn g ow i g boko wci gn powietrze.
Ro liny nie mog y wyprodukowa na tyle grubej warstwy azotowo-tlenowej atmosfery,
która pozwala aby ludziom oddycha swobodnie, je eli tylko poruszaliby si gdzie indziej
ni po dnie g bokich kraterów. To prawda, e planetoida by a wystarczaj co du a by
utrzyma niektóre gazy przy powierzchni, ale termin, „ziemiopodobna" by grubo
przesadzony. Chyba, e kto uwa
by ludzi za krety albo pieski preriowe.
Sta o si jednak inaczej. Cywiln koloni za
ono z powodu du ej liczby podziemnych
jaski , które mog y zosta hermetycznie zamkni te i wype nione powietrzem. U ywano ich
jako schronów oraz do produkcji ywno ci. Natychmiast, gdy ma y wiatek sta si
samowystarczalny, pojawi y si mo liwo ci jego wykorzystania: baza wojskowa, kopalnie,
wi zienie bez mo liwo ci ucieczki. To by koniec podobie stwa do ziemskich warunków.
To, co wyprodukowa y ro liny, by o zabezpieczane pod powierzchni gruntu.
Skradziony pe zacz zbli ywszy si do fabryki, zwolni . Potem zatrzyma si . Wewn trz,
w ma ej kabinie siedzia a trójka dezerterów. Od czterech dni si nie myli i sko czy a im si
ywno .
- Uda o si - powiedzia Renus.
- Taka Jak na razie - doda Magruder.
Kieruj cy w tym momencie pe zaczem Peterson poruszy wargami, ale nie odezwa si .
- Radio ci gle milczy za wyj tkiem sygna ów naprowadzaj cych z Trzeciej Bazy -
odezwa si Renus.
- Spears móg nakaza cisz radiow . Nie b dzie s ycha nawet pierdni cia.
- W
nie - tym razem Peterson otworzy usta - ale powinni my z apa cho by Dopplera
albo co w tym rodzaju. - To nie jest miejsce, gdzie ludzie przychodz na piknik, no nie,
kurzy mó
ku? Wszystko tu jest pod ziemi .
Peterson popatrzy na Renusa. Wygl da tak, jakby mia zamiar wsta i waln koleg w
szcz
..
- Sko czcie to - powiedzia Magruder. - Zrobili my to. Uda o si i to jest najwa niejsze.
Spears nawet nie spojrza w t stron . Nie widzieli my adnych patrolowców. Jeste my
wolni.
- Poczuj si lepiej, gdy ju znajd si w rodku. - Peterson by wyra nie niespokojny.
- Wi c na co czekamy? - spyta Renus. - Ruszajmy. Pe zacz powoli ruszy .
W luku Amerykanina rozleg si g os Powella:
- Faszeruje badane obiekty wszelkimi rodzajami chemikaliów, a naukowcy sprawdzaj
ich wp yw na obcych. Nikt nie wie, co i jak na nie dzia a. Wewn trzny metabolizm potworów
jest zaskakuj cy.
Wilks odruchowo dotkn blizn na swej twarzy. Spostrzeg , co robi, i opu ci r
.
- Tak. Zauwa
em. Krew w postaci kwasu prawdopodobnie jest ich podstawowym
rozpuszczalnikiem.
- Zrobili my kilka podstawowych testów z królow . Nie przejmuje si zbytnio losem
swoich podw adnych. Zabili my kilka, a ona nie okaza a najmniejszego zdenerwowania czy
wrogo ci. Ale kiedy chcieli my uszkodzi lub zniszczy jakie jajo, by a bardzo poruszona.
- Ta cz, jak ci zagramy, albo zg adzimy twoje dziecko?
- Co w tym rodzaju. Wydaje si , e to dzia a. A królowa kontroluje reszt . Nie ca kiem
wiemy, w jaki sposób jaki rodzaj transmisji telepatycznej albo radiowej na ekstremalnie
niskich cz stotliwo ciach. Wsadzili my... eee... wprowadzili my pojedynczego cz owieka do
komory pe nej obcych i dali my mu jajo oraz miotacz ognia. Królowa patrzy a na to i aden
potwór nie dotkn cz owieka.
- Rany,. ale z was zimnokrwiste skurwysyny!
-To nie mój pomys , Wilks. Ca zabaw kieruje tu Spears. - Czemu kto nie wpakuje mu
kuli w czaszk ? A mo e lepiej by oby wrzuci mu granat do bidetu?
- Ma swoich zaufanych ludzi. I tak, jak powiedzia em, jest cholernie ostro ny.
Wilks pokr ci g ow z niedowierzaniem.
- Ufa ci?
- Nie ca kiem.
- Ale móg by go usun . Wtedy by tu dowodzi . - Nie jestem zabójc , mówi em ci.
- Tak. Mów dalej. Powell zacz opowiada .
Billie siedzia a w pokoju, który dla niej przygotowano w klitce wielko ci ubikacji.
Miejsca starczy o jedynie na
ko, krzes o, prysznic i toalet . W
nie sko czy a sprz tanie.
Nie chcia a spa , ale czu a si tak zm czona, e z pewno ci szybko u nie. Jeden z lekarzy, z
którym rozmawia a, da jej tabletk i powiedzia , e powinna j za
. Mia a uwolni j od
koszmarów. W ca ej bazie tylko ona je mia a.
Patrzy a na swe odbicie w lustrze, dziwi c si , kim jest ta chuda, z podkr onymi oczami
kobieta.
- Billie? Odwróci a si . Mitch.
Zreperowali go, ale, w jaki sposób. Górna cz
cia a utrzymywa a si na podwójnej
ramie metalowych nóg przypi tych do korpusu uprz
pasków biegn cych przez ramiona i
wokó talii. Platforma zaczyna a si tam, gdzie ko czy o cia o, i dalej przechodzi a w par
hydraulicznych teleskopów z nierdzewnej stali i twardego plastiku. Zako czone by y
owalnymi podstawami w niczym nie przypominaj cymi ludzkich stóp. Nie postarano si
tak e o proporcje - Bueller by osiemna cie lub dwadzie cia centymetrów ni szy ni wtedy,
gdy mi swe cia o w ca
ci. Wskutek tego d onie si ga y metalowych kolan. Pierwszym
wra eniem Billie by a my l, e widzi cz owieka, którego doln cz
odarto z cia a i pozosta
tylko metalowy szkielet.
- Có - powiedzia Mitch. - Jak my lisz, czy to ja?
art wypad p asko i z ama jej serce. Lecz to by o w
nie to, co prawdopodobnie chcia
zrobi . Przyj a wymian ciosów.
- My
, e sprzedali ci wersj demonstracyjn . Powiniene poczeka do przysz ego roku
na nowy model.
Zapad a cisza.
W ko cu Bueller przerwa milczenie.
- Nie maj tutaj odpowiednich urz dze . Zrobili i tak najlepiej, jak tylko mogli.
Znowu up yn a d uga chwila.
- U ciebie wszystko w porz dku?
- Skoro o to pytasz, to nie. Mój wiat jest w ruinie, moja mi
jest gówno warta, ja
sama jestem uwi ziona w wojskowej bazie z facetem, który uwa a, e potrafi hodowa ob-
cych jak domowe byd o. Galaktyka zmierza ku zag adzie. A mo e ty nic nie zauwa
,
Mitch?
Odwróci a si :
- Billie. Przykro mi.
- Dlaczego. Nic tu nie zawini
z wyj tkiem tego, co dotyczy mi
ci. W porównaniu z
kosmicznym wymiarem innych wydarze nie mato najmniejszego znaczenia. Zapomnij o
tym.
- Billie...
- Co, Mitch? - odwróci a si gwa townie i spojrza a mu w oczy. - Co zamierzasz z tym
zrobi ? Czy technicy schowali w swoim metalowym urz dzeniu jakiego ma ego, milutkiego
kutasika? Napompuj go, a b dzie ci stercza ca noc, co?
Bueller zamruga oczami. Podniós r
jak w obronnym ge cie, ale szybko j opu ci .
Potrz sn g ow . Potem odwróci si i wyszed . Cichy szum jego nowego nap du cich i
ycha by o tylko odg osy kroków. Szybko umilk y i one.
Billie westchn a ci ko. O, ludzie. St pa a po cienkiej linie. Chcia a go zrani i uda o jej
si . nauczono go, jak walczy z uczuciami, i teraz prawdopodobnie czuje si z amany.
Walczy a nieuczciwie, skacz c mu do gard a. Jak mog a to zrobi ?
"Jak? - dobieg j cichy g os z g bi duszy. - Jak móg kocha si z tob , pozwoli ci na
uczucie do siebie i nie powiedzie ci, e jest androidem?"
Czy mog y by jakie w tpliwo ci, czyj grzech jest wi kszy?
Billie ykn a na sucho tabletk , któr da jej lekarz, i pad a na
ko. Pod
a ma
tward poduszk pod g ow . ycie jest tak nieuczciwe.
Có to by a za oryginalna my l.
Gdy pe zacz zatrzyma si , trójka komandosów wysz a do wn trza przedsionka wytwórni
powietrza. Zamki by y tu kodowane, ale jeden z cywilów zapisa im w
ciwe cyfry..
- Na Boga, jaki p czek kluczy - odezwa si Renus.
- Nie wygl da na to, eby my mieli tutaj jakie towarzystwo, nie? - rzuci pytanie
Magruder. Pracowicie wprowadza kod.
Wewn trzny zamek otworzy si i weszli do rodka. Drzwi natychmiast zamkn y si za
nimi. Zdj li he my.
Mog nie przyj zbyt dobrze go ci wymachuj cych karabinami - zauwa
Peterson.
- To prawda. Ale b
si czu pewniej trzymaj c swój przy sobie.
Machn karabinem. Uzbrojony komandos wart by tyle, co trzydziestu nieuzbrojonych
cywilów.
- Je eli dadz nam jakie dzia ko, przechodzimy do planu B - do promu kosmicznego.
- Czy on naprawd mo e nas zabra , dok d b dziemy chcieli?
- Przywióz tu farmerów, nie?
- No tak, ale kto z nas umie tym kierowa ? Chyba nie ty? Renus by sceptyczny.
- Kto , kto nim przylecia - wtr ci Magruder. - Zaproponujemy mu co rozs dnego - tu
podniós znacz co karabin. Korytarz by szeroki i ciemny. Sklepienie gin o w mroku,
wysoko nad g owami. O wietlenie by o kiepskie.
- Zaduch - odezwa si Peterson. - I gor cej ni w dupie u diab a.
. - Jakie efekty uboczne dzia ania generatorów gazu - stara si wyja ni Magruder.
- Nagle sta
si ekspertem od tego gówna? - spyta Renus.
W ciemno ciach ich kroki odzywa y si g
nym echem. - Gdzie jest ktokolwiek? -
zdenerwowa si Peterson.
- Mo e maj przyj cie - powiedzia Renus. - Albo orgi . Te móg bym si troch teraz
zabawi z jak malutk cipk . - Ma e s najlepsze - mrukn Magruder. - Ej, móg by
przesta pierdzie .
- Pieprz ci .
- Jak to mówi ? Z czym do ludzi. S ysza em, e u ywasz mikroskopu, kiedy chcesz si
wysika .
Peterson roze mia si , a Magruder chichota z w asnego dowcipu. Poczuli si nagle
lepiej. S bezpieczni, genera ich nie wypatrzy i nie zatrzyma . Gdyby cywile nie chcieli
wspó pracowa , to... pieprzy ich. Mog ukra im transportowiec i ruszy , dok d b
chcieli.
- Co to jest na cianie? - spyta nagle Peterson. - Co? Gdzie?
Renus stukn karabinem w rami Magrudera. - W górze, po lewej.
Ca a trójka podesz a bli ej.
- Dlaczego tu, do diab a, nie ma wiat a? Czuj si jak w grobowcu.
Magruder w czy latark i skierowa na cian strumie
wiat a.
Jasno halogenowego reflektora wy owi a z mroku co przylepionego do ciany.
Wygl da o to jak szarawa p tla wykonana ze skamienia ych wn trzno ci.
- Jaka rze ba? - spyta Renus. - O, kurwa, kurwa!
Magruder i Renus spojrzeli zdziwieni na Petersona. - Co...?
- Ja... ja widzia em wcze niej to... to gówno! - No i?
- Jak sta em na warcie przy komorze królowej.
- O czym ty mówisz, do cholery? - krzykn Renus.
- Komora pieprzonej królowej ! Takie ajno by o tam wsz dzie na cianach!
Magruder skierowa
wiat o na dalsz cz
ciany. Dziwne "rze by" ci gn y si w g b
korytarza. Nieco dalej pokrywa y ju
cian od pod ogi do sufitu.
- Aaa!
Renus i Magruder skamienieli i skierowali karabiny na swego koleg .
- Co...?
Peterson ciera co z twarzy. Czyst , ci gn
si ciecz. - Có to jest, do diab a?
Peterson spojrza w sufit.
Renus i Magruder poszli za jego wzrokiem.
11.
Cudo nowoczesnej chemii nie pogr
o Billie we nie. Doda a lek do specjalnej
techniki relaksacyjnej, której nauczy a si w szpitalu, lecz ci gle nie spa a. Mitch odszed i
nie wiedzia a dok d. I, co gorsza, nie dba a o to.
nie. Pieprzy to.
Wsta a. By a wyczerpana, ale pozostawi a ju za sob najgorsze chwile. Umy a twarz i
spojrza a w ma e lustro nad umywalk . Jej twarz ci gle by a zm czona, oczy mia a
podkr one, mi nie ci gni te grymasem zm czenia. Kiedy Wilks wydosta j ze szpitala -
jak e dawno temu to by o - mia a szare w osy, d ugie prawie do ramion. Kolor pozosta , ale
ci a je gdzie w trakcie podró y. Nawet nie pami ta a kiedy. Zapewne w czasie jednego z
letargów po hiper nie. Je eli istnia jaki wszechpot
ny Bóg, który zwraca uwag na to, co
robi ludzie, musia mie perfidne poczucie humoru.
Osuszy a twarz, kilka razy wci gn a g boko powietrze i wysz a z male kiego pokoju.
Sz a noga za nog , jakby siedzia a na swych w asnych ramionach. Zupe nie nie
kontrolowa a, gdzie i po co idzie. Po pewnym czasie spostrzeg a, e nogi zaprowadzi y j
ponownie do pokoju czno ci. Mo e patrzenie na innych, którzy zajmowali si potworami,
przyniesie jej ulg . Poczu a, e boi si o ma dziewczynk , któr widzia a ostatnio.
Dziewczynk oddalon o biliony kilometrów. Jak jej by o na imi ? Amy?
Musia a nast pi zmiana, gdy w pokoju siedzia tym razem m czyzna. Mia jednak te
same polecenia co jej poprzedniczka.
-Annie mówi a, e by
tutaj wcze niej - odezwa si technik.-Wchod do rodka.
Billie kiwn a mu g ow i usiad a obok jego fotela.
Obrazy migota y na ró nych monitorach. Czasem by y to testy urz dze , czasem
zakodowane informacje przebiegaj ce po ekranach komputerów tak szybko, e nie mo na
by o ich odczyta . Ludzko wysy
a swe komunikaty zamienione w niewidoczne fale
przemierzaj ce galaktyk we wszystkich kierunkach Czy kto s yszy? Czy kto jest tam, w
pustce?
Na ekranie po lewej stronie pojawi a si kobieta. Mia a atrakcyjn sylwetk , ciemne,
krótko obci te w osy, w skie wargi i lekko wystaj ce ko ci policzkowe. Mówi a co szybko,
ale obraz nie wydawa
adnego d wi ku. Pot pojawi si na jej czole i zacz sp ywa po
twarzy.
-Kto to jest?
Technik spojrza na obraz. U miechn si .
- To Ripley.
- Ripley?
czyzna spojrza na ni jakby by a niezbyt rozgarni tym dzieckiem.
-Ellen Ripley. Ta Ripley. By a na Nostromo i Sulaco. By a tam od samego pocz tku, na
LV - 426, co oznacza pierwszy kontakt z obcymi.
przez ostatnie lata w jaskini, czy co?
- Mo naby tak powiedzie . Co si z ni sta o ?
Technik nacisn kilka klawiszy.
-Przykro mi, ale nie b dzie d wi ku. To naprawd stare nagranie. Od czasu do czasu
przechwytujmy jakie . Pr dko
wiat a jest tak ma a. Je eli chcesz, mog to pod czy do
komputera czytaj cego z ruchu warg.
- Co si sta o z Ripley? - powtórzy a Billie.
- Nie wiadomo -technik wzruszy ramionami. - Ze wszystkich, którzy lecieli Nostromo,
prze
a tylko ona. Wszystko sta o si z powodu jakiego debilnego pilota transportowca,
który usiad nie tam gdzie trzeba w nieodpowiednim czasie i zosta zainfekowany. Ona
wróci a pó niej do tamtej koloni jako doradca za ogi z
onej z Komandosów Kolonialnych.
Kolonie zniszczy a eksplozja adunku nuklearnego Prawdopodobnie wszyscy zgin li. By y
pog oski...
Billie, psychicznie wyczerpana, wpatrywa a si w technika. Czeka a.
- Mia em kumpla, zwykle pracowa w cywilnym Dziale Biotechnologii w jednej z
ziemskich spó ek. Twierdzi , e Ripley uda o si opu ci baz przed wybuchem. Jest
uwi ziona gdzie w Jakim odci tym wiecie. Wys ano kogo na poszukiwania i na tym
ko czy si ta historia. Wiele wydarzy o si po inwazji. Zreszt kto wie?
-Wydaje mi si , e wiesz du o na ten temat.
- Nie ca kiem. Spears...eee. genera Spears bada wszystko, co dotyczy obcych. Jakie
szcz tki jego wiadomo ci przedostaj si do nas. Popytaj za og .
Billie patrzy a na kobiet na ekranie. Poczu a co w rodzaju wspólnoty dusz. Jak
zachowa a si w obliczu grozy obcych? Czy gdzie
yje? A mo e istnieje tylko w postaci
atomowego py u, po mierci w nuklearnym piekle podobnym do tego, jakie przygotowa
Wilks na planecie potworów? Mo e mia a pecha i sko czy a jako ludzki ywy inkubator do
wyl gu poczwarki obcych?
Obraz znikn . Billie przechyli a si w ty i pozwoli a, by nowe piksele przelatywa y
przed jej oczami. Ich dzia anie by o podobne do hipnozy, dzia
y jak wiat o stroboskopu, a
niski d wi k dodatkowo wprowadza jej umys w stan odr twienia, powodowa senno .
Zanim si spostrzeg a, zapad a w ci ki sen.
lina, która kapn a na Petersona, wiadczy a, e on b dzie pierwszym celem.
Komandos podniós karabin i otworzy ogie , wodz c luf we wszystkie strony. Rozsiewa
we wszystkich kierunkach Rozsiewa we wszystkich kierunkach 10-milimetrowe o owiane
pociski ze stalowymi koszulkami Przeciwpancerne kule j cza y i wizgota y, rozbijaj c si o
sufit, a odg os wybuchaj cych adunków uderza w uszy wszystkich trzech
nierzy, niemal
ich og uszaj c.
Renus i Magruder podnie li równie bro , ale nie zd yli wystrzeli . Potwory posypa y
si ze sklepienia. Póki si nie porusza y, pozostawa y niewidoczne, teraz ca y korytarz zaroi
si nimi.
Pierwsza bestia spad a na Petersona i rozp aszczy a go na pod odze. Bro brz kn a o
cian .
nierz krzycza krzykiem bez s ów.
Potwór uniós g ow jak jaki monstrualny prze uwacz. Ze szponów zwisa mu
cz owiek wygl daj cy w tym momencie jak lalka.
- Kurwa! Zastrzel go! - wrzasn Magruder.
- Nie mog , Peterson jest na linii strza u...!
- Uciekajmy, wiejmy st d. Pr dko!
- Na pomoc! - wrzeszcza Peterson. Wreszcie zdo
wyartyku owa s owa.
Obcy trzymaj cy cz owieka zbli
si do ciany i wyci gn
apy. Inni obcy - dwójka,
nie trójka - wy oni a si z mroku tu przed komandosami i chwyci a Petersona. Podawa y go
sobie z ap do ap.
- O, Jezu! - Renus Wystrzeli i najbli szy obcy pad rozpryskuj c we wszystkie
kierunkach
ty p yn jak wod z p kni tego balonu.
- Aach! - krzykn
nierz, gdy kwas spryska mu kombinezon wypalaj c natychmiast
ma e dziury. Odwróci si i uciek .
Renus nie widzia jego ucieczki, Strzela bez przerwy z karabinu rozsiewaj c w ca ym
korytarzu ha as i mier . Upad kolejny potwór, przeci ty na pó na wysoko ci bioder. Jednak
Peterson by ju zgubiony. Znikn z pola widzenia.
Coraz wi cej bestii skaka o z sufitu i otacza o Renusa.
- Gi cie skurwysyny!
Ci
y ogie karabinu M.-41E wyrzuca teoretycznie siedemset pocisków na minut ,
czyli nieco wi cej ni jedena cie na sekund . Z broni nastawion na ogie automatyczny
magazynek zawieraj cy sto pocisków opró nia si w ci gu oko o dziewi ciu sekund.
By o to dziewi najd
szych sekund w yciu Renusa.
W chwil potem - serce komandosa zd
o uderzy trzy razy, jeden z obcych skoczy
na niego. Z paszczy potwora wystrzeli a szczerz ca z by wewn trzna szcz ka i zamkn a si
na krzycz cym z przera enia gardle
nierza. Wrzask cich natychmiast do g uchego
charkotu. Obcy zachowali Petersona do implantacji, ale Renus by dla nich tylko wie ym
mi sem. Ostatni rzecz , któr uda o mu si zrobi przed mierci , by o naci ni cie spustu
wyrzutnika granatów 30-milimerowy adunek uderzy w cian pod k tem, odbi si w gór i
eksplodowa gdzie pod sufitem. Wybuch zasypa korytarz mierciono nymi od amkami i
deszczem ognia.
Magruder ucieka , ponaglany strachem i adrenalin . Kwas wypala coraz g bsze dziury i
wydziela gryz cy dym. Fala uderzeniowa prawie go przewróci a, ledwo utrzyma si na
nogach.
Przed nim znajdowa o si wyj cie oznakowane jako Wewn trzna Ochrona ycia.
Komandos dotar do drzwi i uderzy kilka razy jak oszala y w p ytk zamka, Drzwi stan y
otworem. Wskoczy do rodka i przycisn kolejny guzik. Trzyma go tak d ugo, a wej cie
nie zamkn o si ca kowicie.
- O, Jezu, Jezu!
By bezpieczny, bezpieczny. Przynajmniej chwilowo. Musi teraz jak najszybciej znale
drog na zewn trz! Rozejrza si wokó .
Co zazgrzyta o. Twarde pazury na metalowej kracie.
Magruder spojrza w gór . Dojrza obcego siedz cego mu nad g ow na aluminiowej
perforowanej p ycie sufitu.
- O, do diab a!
Podniós karabin i wypali . Pó tuzina pocisków uderzy o w krat . Jeden z nich musia
trafi potwora, który upad jak marionetka z przeci tymi sznurkami. Kwas zacz wylewa
si z rany. Przepala metal, kapa na pod og poni ej. Szybko zacz unosi si dym.
Komandos cofn si przed
cym deszczem i rozp aszczy na cianie.
Co waln o w drzwi. Cienki metal wybrzuszy si do rodka jakby to by a folia.
-O, ludzie!
Szpon przeszed prze cian i chwyci Magrunera tu nad nerk . Ten szarpn si z bólu i
poczu , jak co ostrego wyrywa mu kawa cia a na plecach. Wrzasn z bólu. Dziura na
wiach
nierza wype ni a si natychmiast krwi . Zrobi krok do przodu i wdepn w
ka
kwasu rozlanego na pod odze. Natychmiast zacz y dymi byty i poczu , jak ogie
ogarnia mu stopy.
Rzuci bro , ci gn buty parz c sobie r ce. Potem rzuci si do drzwi po przeciwnej
stronie tych, przez które usi owa si wedrze obcy. Opar si o nie, a te otworzy y si pod
jego ci arem. Upad .
Jaki ruch nad nim! Obcy! Nie, to nie by potwór, to cz owiek! Dzi ki Bogu!
Wtedy spostrzeg , e stoi nad nim Spears.
- Kar za zdrad jest mier - powiedzia genera .
miechn si .
Spears obserwowa wszystko. Pocz tek dezercji, szale czy rajd przez kaniony, wej cie
do wytwórni powietrza. Ci g upcy my leli, e mog bezkarnie ukra pe zacz i uciec. Nawet
nie poszukali ukrytych kamer na pok adzie. Genera bawi si widokiem ka dej najmniejszej
chwili tej podró y. Zna ka dy szczegó , ka de s owo, jakie pad o w czasie tej ucieczki. Tak
samo jak ostatni atak obcych, który zarejestrowa y urz dzenia do inwigilacji. Wprawdzie
niektóre przewody zosta y uszkodzone przez robotnice podczas budowy mrowiska wewn trz
opustosza ej fabryki, ale i tak wiele fotoczu ych oczu pozosta o na swoich miejscach.
Wszystko by o nagrywane i kierowane do komputera w Trzeciej Bazie, gdzie obrazy by y
analizowane, by poszerzy wiedz na temat potworów.
Trojka dezerterów wpad a w panik i to nape ni o Spearsa niesmakiem. Prawdziwi
komandosi powinni kontrolowa swoje zachowanie, panowa ca kowicie nad polem ostrza u
u przej przez gromad obcych do bezpiecznego miejsca. Lecz ludzie s s abi, przepe nieni
strachem i trac panowanie nad sob . Gubi ich w asne cholerne uczucia. Gdyby na miejscu
dezerterów znalaz a si trójka uzbrojonych potworów, ca e stado dzikich obcych nie
zdo
oby ich pokona . S takie, jacy powinni by prawdziwi
nierze - bez uczucia
strachu, bez adnego emocjonalnego gówna, które bierze si z tego z tego, e cz owieka rodzi
kobieta. NA swój sposób Spears uto samia si z obcymi. On sam pochodzi od jaja i
plemnika, ale nie by uzale niony w adnym momencie od yj cej matki.
Komandos u jego stóp wyj cza :
- Ge... genera ! Dzie... ki Bogu...
- Spieprzy
to, synu. Zesra
si ze strachu. Bo jeste s aby. Ale przydasz si . Twój
przypadek b dzie d ugo jeszcze ogl dany i analizowany. Twoja mierdz ca ucieczka b dzie
nauczk , b dzie lekcj , jak nie nale y post powa , b dzie klasycznym przyk adem z ej
taktyki zbudowanej na jeszcze gorszej strategii.
Odwróci si . Para
nierzy w pe nym rynsztunku bojowym sta a obok. Byli
zdenerwowani. Wokó nich unosi si zapach strachu. Nie byli wiele lepsi ni ten le cy na
pod odze kundel, ale przynajmniej wykonywali rozkazy.
- Sko czy em z tym gównem - Spears wskaza na Magrunera. - Robotnice musz by
odne. Dajcie im kolacj .
- Nie!- krzykn dezerter. - Nie mo e pan! Prosz !
Usi owa si podnie .
Jeden z
nierzy otworzy drzwi. Obcy i tak byli o w os od wtargni cia przez s siedni
pokój. ciana zacz a ju p ka pod ich uderzeniami.
- Prosz ! Proosz
!
Dwóch komandosów poci gn o Magrudera w kierunku drzwi. Wierzga nogami i pr
ce, by powstrzyma to, co nadchodzi o. Chwyci jedn d oni za futryn . Strach dodawa
mu si . Uda o mu si powstrzyma na chwil wlecz
go dwójk .
Spears podniós nog i kopn Magrudera w r
. Strzaska mu palce.
nierz wrzasn ,
pu ci drzwi i natychmiast zosta wypchni ty z pokoju. Drzwi zamkn y si cicho.
Genera patrzy przez plastikow p yt , jak obcy wdzieraj si do pomieszczenia, w
którym znalaz si nieszcz sny komandos. G os skazanego na mier przenikn przez cian .
Wida by o, jak kopn pierwszego potwora który si do niego zbli
, lecz by to ostatni,
rozpaczliwy wysi ek walcz cego o ycie strace ca.
Spears odwróci si .
- Chod my - powiedzia . - Sko czone.
Dwaj komandosi rzucili si do wyj cia. Ten widok wywo
u miech na twarzy Spearsa.
Mia przyk ad, jak mo na utrzyma
nierza w ryzach. Tak jest panie generale! Tak w
nie
powinno by .
12.
Powell chodzi a tam i z powrotem nerwowym, szybkim krokiem.
- By o tu stu sze dziesi ciu o miu cywilów - powiedzia .
- M czy ni, kobiety, dzieci. Spears da ich obcym. Wytwórnia powietrza sjest w pe ni
zautomatyzowana, wi c ludzie s ... byli zb dni.
Wilks stwierdzi nagle, e stoi i zaciska z ca ych si pi ci.
Major przesta kr
, odwróci si i popatrzy na sier anta.
- Pozwoli
mu na to.
- Nie jestem morderc - broni si Powell. - Nie potrafi zabi nawet Spearsa.
- Widzia em, e si gn
po pistolet, kiedy wszed
tutaj.
- Ale go nie wyci gn em Móg bym, my
, e móg bym to zrobi , gdybym naprawd
uwa
, e moje ycie jest w niebezpiecze stwie.
- A nie pomy la
, e tak w
nie jest? Czego ty w
ciwie oczekujesz? Formalnego
wypowiedzenia wojny?
Powell przez chwil przetrawia ostatnie zdanie Wilksa.
- S uchaj - powiedzia w ko cu. Przyby em tu, by s
mojej planecie. Studiowa em, by em
w swoim czasie by zosta ksi dzem. Planowa em po zako czeniu nauki, e b
kap anem.
Nie wysz o i trafi em tutaj. To, co robi Spears, napawa mnie odraz , ale droga do wiat
ci
nie wiedzie przez tworzenie mroku.
Wilks przygl da si swemu rozmówcy. Mia ju wcze niej do czynienia z takimi
facetami. Wojsko musi mie w swych szeregach pewn liczb lekarzy i typków od religii. Ich
mentalno , ze wzgl du na ich pochodzenie, jest z regu y pacyfistyczna. Je eli zostajesz
ranny w bitwie, to potrzebujesz kogo , kto ci poskleja, i od tego jest chirurg. Skoro jeste
emocjonalnie rozbity musisz mie kogo w rodzaju powiernika - Wilks nigdy tego nie
potrzebowa - i s psycholodzy czy ojczulkowie. S potrzebni, ale nikt nie chce mie ich u
boku, kiedy wszystko wokó p onie, a przeciwnik zaczyna strzela . Tym bardziej nikt nie
chce mie takiego dowódcy, kiedy siedzi na pierwszej linii. Nie znaczy to, e wszyscy s tacy
sami. Wilks widzia lekarzy, którzy potrafili z u miechem wyrwa serce, i wyznawców
ró nych bogów, którzy bez namys u spaliliby stadion wype niony ma ymi dzie mi, gdyby
tylko tego od nich za da . Lecz Powell nie by jednym z nich.
Bior c pod uwag sytuacj , by a to z a wiadomo .
Czego w
ciwie ten cz owiek chce? Dlaczego mówi Wilksowi o tym wszystkim?
Nagle za wita o mu dlaczego. Powell by jednym z tych, którzy kupuj na targu mi so w
opakowaniu, i z my
, e to sojowy substytut zjadaj go ze smakiem. Nie by
owc i by
ponad uciechami gry, jak jest my listwo Lecz kiedy ju mi so by o zapakowane... Przecie
zwierz zosta o zabite i skrwawione. Móg je mi so, byle nie polowa i zabija .
Potrafi jednak rozpozna my liwego od jednego rzutu oka.
Wilks pokiwa g ow . Fajnie, prze yje to. Przyzwyczajony by do wykonywania za
kogo brudnej roboty.
Królowa by a gigantyczna, wi ksza ni inne w adczynie.
By a si a natury, nie do powstrzymania i niewiarygodna jak co ze staro ytnych mitów.
By a Niszczycielem wiata, po eraczem dusz i g upot by o przeciwstawia si jej.
Szale stwem by o nawet my lenie o tym.
Królowa szeroko ziewn a, jej cztery wewn trzne czaszki otworzy y si i zamkn y jak
chi ska uk adanka. Wygl da o, e mo e poch on wszystko, od myszy do s onia. Nie by a
jednak zainteresowana ani myszami, ani s oniami. Pragn a zdobyczy. Pragn a...
Billie odwróci a si , by uciec, ale nogi wros y jej w ziemi . Potrafi a si jedynie
przesuwa powolnym, limaczym ruchem jak p yn cy lodowiec. Czu a si , jakby mia a na
nogach o owiane buty albo sz a po dnie basenu wype nionego g stym syropem.
Krzykn a, ci gle usi uj c uciec, ale jej wysi ki by y daremne. Poczu a zapach królowej,
gdy podesz a bli ej. By ostry, gorzki, jak pal cy si plastik. Stosy cia sk adane od lat
otoczy y Billie oceanem, w którym nie by o ryb. Naje ony krwaw pian grzywacz za chwil
za amie si nad jej g ow ...
- Nie obawiaj si - powiedzia a królowa.
os mia a agodny, melodyjny jak g os matki uspokajaj cy przestraszone dziecko.
- Kocham ci . Pragn . Potrzebuj .
- Nie! - krzykn a dziewczyna. Ju s ysza a to wcze niej. Wiedzia a, e to k amstwo.
Szarpn a si w swoim osobistym p ynnym bursztynie jak prehistoryczna mucha czekaj ca
na dotkni cie mierci, jak uwi ziony owad czekaj cy na Wieczno , która ma go poch on .
- Kocham ci . Chod . Pozwól mi dotkn ci ...
Zimny szpon chwyci j za rami .
- Nie!
- Spokojnie! - powiedzia technik. Sta obok i trzyma r
na jej ramieniu.
- Wszystko w porz dku. Po prostu ni o ci si .
Billie zamruga a i spróbowa a przej z otch ani koszmaru do rzeczywisto ci.
- Wiem jak to jest - Mówi dalej technik. - Jak tak e o niej ni .
Billie popatrzy a na niego niezdolna do wydania z siebie najmniejszego d wi ku.
- Powied lekarzom. Maj tam ró no ci, które powinny pomóc.
- Nie pomagaj - zdo
a wreszcie powiedzie kilka s ów. - mam z tym do czynienia od
dziesi tego roku ycia. To tylko kwestia czasu, eby sny zmieni y si w rzeczywisto .
Na zewn trz rozleg y si odg osy, jakby, kto szed korytarzem w metalowych butach.
Billie dok adnie wiedzia a, kto mo e wydawa takie d wi ki.
Do licha. Co ma zrobi z Mitchem? Nawet kiedy tak go ola a ostatnio, czu a w sobie t
dziwn energi , to ci nienie, ten napór. Do diab a, trzeba to wreszcie nazwa po imieniu.
Czu a mi
.
Cholera.
Gdy tylko opu cili t cz
wytwórni, gdzie spotkali Magrudera, Spears z
krótk
wizyt w najnowszej komorze z jajami. Z grubsza by o ich tam tuzin. Le
y na zrobionej
przez obcych pod odze, wszystkie wie utkie, najwy ej kilkudniowe. Wsz dzie mo na by o
dostrzec sprz t do podgl dania i pods uchiwania. Genera wiedzia , e ma mo liwo ci
szybkiego wy czenia albo zniszczenia tego systemu. Drzwi do tej komory pozostawa y ca y
czas otwarte, tak e robotnice mog y pracowa bez przeszkód. Jednak wchodz c do komory
Spears zakr ci korb i zamkn je, by mu przez chwil nie przeszkadzano.
Lubi odwiedza jaja. Skórzaste, b yszcz ce muszle zamkni te mocno, chroni y swoj
cenn zawarto . Zawsze ich widok dziwnie porusza genera a. Nie by cz owiekiem
zdolnym do g bokich prze
duchowych, adnym myd kiem rozmy laj cym o niemo liwej
do zmiany przesz
ci, albo o nieprzewidywalnej przysz
ci. By cz owiekiem czynu, nie
my licielem, jednak w tym pomieszczeniu ci gle odnajdywa jakie bezlitosne pi kno. Le eli
przed nim nie narodzeni wojownicy zrodzeni z najwi kszych i najokrutniejszych
nierzy,
jakich spotka cz owiek. A genera by cz owiekiem wojny.
Wraz z dwoma miertelnie przera onymi
nierzami u boku Spears podszed do
najbli szego jaja i po
d
na szorstkim pojemniku kryj cym w swym wn trzu tajemnic
ycia. Mo na by o zrzuci t ma beczu
z wysokiego budynku w ziemskim polu
grawitacyjnym, a odbi aby si jak plastikowa pi eczka nie powoduj c najmniejszego
uszkodzenia swej zawarto ci. Genera wiedzia o tym, bo kiedy ju tak zrobi . W sali o
zmiennej wielko ci przyspieszenia grawitacyjnego, któr zbudowali uczeni, zrobiono
dotychczas kilka takich eksperymentów. Jaja mia y ogromn wytrzyma
. Nawet przy 3g
zachowywa y spoisto . Mo na je by o przeci - istnia y narz dzia wystarczaj co ostre -
lecz lepiej, eby robi cy to cz owiek mia b yskawiczny refleks. W przeciwnym wypadku
móg straci twarz, gdy kwas który tryska ze rodka, by bardziej
cy ni krew doros ego
obcego. Natura dobrze zabezpieczy a ycie nie narodzonych potworów. Za ma e poczwarki
by y istnymi diab ami.
Speras u miechn si szeroko i pog aska jajo, jakby to by a g owa ulubionego psa.
Królowe obcych rozmna
y si na drodze partenogenezy, a robotnice by y ca kowicie
bezp ciowe Istnia y te samce- laboratoria bazy znalaz y kilku, które jak si okaza o,
stanowi y obiekt czego w rodzaju seksualnej nagonki ze strony samic. Samce, kiedy ich
liczba przekroczy a pewn granic , walczy y ze sob zajadle, a pozostawa przy yciu tylko
jeden osobnik. To on spó kowa potem z królow . Je eli to prze
, a by to okrutniejsza
zabawa ni bitwa z innymi samicami, nied ugo pozostawa przy yciu. Jego tryumf by
krótkotrwa y. W ci gu kilku sekund po wyczerpuj cym stosunku by zjadany przez okrutn
kochank .
Naukowcy be kotali co o genetyce, ale nie by o to wa ne. W ogóle si nie liczy o.
Przecie nawet gdy nie by o samców, królowa mog a si rozmna
bez przeszkód. A gdyby
zabrak o królowej, u jednej z robotnic nast powa o to, co badacze nazwali burz hormonaln ,
po której robotnica stawa a si królow .
Genera potrz sn g ow w zachwycie. Co za niesamowite skurwysyny! Obcy byli tacy,
i jakich marzy ka dy dowódca. Mo na by o odbudowa swoje oddzia y w ci gu kilku
miesi cy pod warunkiem, e prze
przynajmniej jeden
nierz.
Jego komandosi kr
yli woko o, a Spears czu ich strach. Ponownie wytrzeszczy z by w
miechu, cz ciowo dlatego, e doskonale wiedzia i ich przera eniu, cz ciowo z powodu
widoku w asnej erekcji, która napina a mu spodnie. Dot d nigdy mu si to nie zdarzy o
podczas g askania jaj obcych. Widocznie on równie prze ywa burz hormonaln . W jego
yciu by o to rzadkie zjawisko, dotychczas wy adowywa si w wa niejszych dziedzinach
ycia. Nie dlatego, e uwa
seks za co niemi ego, nie, to nie o to chodzi o. Po prostu jego
praca poch ania a zbyt wiele czasu i energii. Na nic wi cej nie zostawa o. Oczywi cie, kiedy
by m odszy, my la , e b dzie
wiecznie i wiecznie b dzie móg pieprzy ka
dziur .
Kiedy zrobi to pierwszy raz, nauczy si jednak czego wa nego, bardzo wa nego.
Za mia si g
no do swoich wspomnie . Ech, sier ant Instruktor Strzelania
Brandywine. Co si z ni teraz dzieje?
Kadet Komandosów Kolonialnych Spears by w wieku pi tnastu lat ci gle o dwa lata
przed sw pierwsz walk , chocia nosi ju trzy tatua e. „Strzelba” Brandywine mia a
prawdopodobnie dwa razy tyle co on, by a pot nie zbudowana i potrafi a trafi z dwudziestu
kroków w szczurze oko zarówno z karabinu, jak i z pistoletu Mog
sobie za yczy , które to
ma by oko. Swe czarne w osy nosi a krótko obci te, mia a tward , zaci
twarz i adnych
widocznych oznak kobiecych piersi. Spears da by si zabi , byle j zdoby . „Strzelba” by a
mierciono
maszyn do zabijania i to podnieca o m odego kadeta. Kilka razy podgl da j
pi
si pod prysznicem, starannie ukrywaj c przed jej wzrokiem salut swego
najkrótszego ramienia. By o w takich momentach diabelnie twarde i stercza o niemal
pionowo w gór .
Zawsze my la , e Brandywine niczego nie widzi, ale pewnego popo udnia po
wiczeniach w sali gimnastycznej znalaz si z ni pod prysznicem sam na sam. Jak zwykle,
jego fiut usi owa wystartowa w powietrze. Spears bez przerwy kr ci kurkami, by
„Btrzelba” nie zauwa
a, co si z nim dzieje.
Po chwili zakr ci a wod w swoim natrysku i zacz a wychodzi . Bardzo dobrze.
Lecz odg os kroków po mokrym plastiku wydawa si dochodzi z przeciwnego
kierunku. Dojrza j k tem oka, kiedy stan a tu za nim i klepn a go w rami .
-Chod , kadecie. Musisz si nauczy , jak tego u ywa .
Spears my la dotychczas o sobie jak o prawdziwym komandosie. Pot
nym,
nieustraszonym, zimo oceniaj cym ka
sytuacj . Teraz poczu , e si czerwieni.
- S ucham?
- Chcesz mnie nadzia na swoj dzid ju od kilku tygodni, dzieciaku. W mojej kwaterze, za
pi minut. B dziesz móg troch postrzela .
Odwróci a si i wysz a. Patrzy na ej muskularne po ladki i nie móg z apa tchu. By
przera ony.
Jednak by o ca kiem fajnie. „Strzelba” mia a do wiadczenie, z ca pewno ci
rozprawiczy a wielu kadetów i by a cierpliwa.
Pierwsza runda trwa a nie d
ej jak trzy sekundy. Potem Spears wypró ni magazynek
swej broni. Pi strza ów, nie wi cej. To by o wspania e, ale natychmiast zorientowa si , e
nie zrobi w
ciwe nic dla Brandywine. Zacz przeprasza .
- O, rany. Przykro mi, ja...
- Zapomnij o tym, kadecie - przerwa a mu. - Znam was doskonale, m odzików. Poza tym
nawet nie zacz li my. Daj no tu ten twój instrumencik.
Nast pne trzy godziny by y dla kadeta Spearsa jedn cudown chwil . Owszem,
zazna w yciu wiele przyjemno ci, ale nic nie dawa o si porówna z tym, czego go
nauczy a tego popo udnia. „Strzelba” Brandywine. Zadziwiaj ca rzecz. Najwa niejsz
spraw by a cierpliwo . On by napalonym kadetem, yj cym w ci
ym po piechu, w
biegu, w wy cigu, w którym musia by pierwszy. Nie móg , nie umia czeka .
Brandywine nauczy a go tego.
Byli w jej
ku, z czeni po raz pi ty. Ona le
a na plecach, jedn nog zgi a i
odsun a na bok, a stop wsadzi a pod po ladek. Spears, ci ko dysz c. Le
na niej i
zawzi cie porusza si w przód i w ty .
- Zwolnij troch , ch opczyku.
- Co?
Si gn a r
i chwyciwszy go za biodro zwolni a jego ruchy.
- Kiedy jeste na strzelnicy i cel pokazuje si tu przed tob , co robisz?
- Strza na punkt, trzy kule, nie? Jedna w g ow , w serce dwie - odpowiedzia znanym
wierszykiem, jakby by w klasie. Potem, du o potem, doszed do tego, e naprawd w niej
by .
- Prawid owo. Namys mo e ci zgubi w bezpo redniej walce. Ale kiedy znajdujesz si
pi dziesi t metrów od celu, czy post pisz tak samo?
Kadet kontynuowa swe ruchy w tempie, jakie mu narzuci a „Strzelba”.
- Nie, prosz pani. Staranni wyceluj i wpakuj dwie kule w korpus.
- Brzmi nie le - wyszczerzy a z by.
Podnios a nog tak, e palce stóp celowa y w sufit.
- Teraz wyja nij, dlaczego tak post pisz.
- Strza na punkt jest niedok adny na dalszy dystans. W takiej sytuacji dok adno jest
wa niejsza ni szybko . Strzeli za szybko i chybi ? To oznacza, e wróg zd
y wycelowa
i trafi . Lepiej by wolniejszym, ale pewnym.
- Poruszaj si teraz troch mocniej i odrobin szybciej - unios a kolana prawie do twarzy. -
Dobrze. Teraz w
tu palec. Potrzyj troch .
By ju znów bardzo blisko. Zmusi si jednak do utrzymywania tempa, jakiego chcia a.
- ycie jest jak odleg
, kadeciku. Czasem trzeba si
pieszy , czasem zwolni . Nauczenie
si robienia wszystkiego we w
ciwym czasie i tempie jest tak samo wa ne jak wszystko
inne. Rozumiesz mnie?
Skin g ow . Zbli aj c si do szczytu, zgodzi by si ze wszystkim, co by mu
powiedzia a. Jednak zrozumia lekcj . Metoda nauczania by a unikalna.
- Teraz szybko. Ruszaj si , kadecie, ruszaj si .
Wykona rozkaz. To by a naprawd diabelnie dobra metoda nauczania.
Spears wróci do rzeczywisto ci. Poklepa jajo i wsta . Jego seksualne podniecenie
min o. Cz owiek mniej cierpliwy ni on straci by szans stworzenia niezwyci onej armii.
Je eli „Strzelba” Brandywine jeszcze yje, jest staruszk dobiegaj
osiemdziesi tki.
Ciekawe by oby spotka si z ni , eby pokaza , jakie jej lekcja wyda a owoce. A mo e, do
diab a, i wypieprzy j w imi dawnych czasów.
- Wychodzimy,
nierze.
Tego rozkazu nie musia powtarza dwa razy.
13.
- Królowa nauczy a si wykonywa rozkazy genera a - powiedzia Powell. G ow mia
spuszczon i patrzy pod nogi.
- S ucha go? - spyta Wilks.
Przebywali ju d ugo we wn trzu statku i Wilks czu si zm czony, ale chcia us ysze
wszystko, co tylko mia do powiedzenia major.
- Tak. Spears tresowa j jak psa. U ywa do tego swej zapalniczki do cygar.
nierz trzyma
miotacz p omieni wycelowany w jajo, a królowa musia a na to patrze . Potem wpuszcza do
jej komory cz owieka, a kiedy si ga a po zdobycz, zapala zapalniczk . Bestia szybko poj a,
o co chodzi. Mog
zostawi kogo razem z ni i tuzinem robotnic na ca e godziny, z adne
z nich nawet go nie dotkn o. Ta królowa nie jest g upia.
- Dziwnie to brzmi - kontynuowa Powell - ale ona potrafi po wi ci robotnice bez chwili
zastanowienia, ale s ucha Spearsa, by ochroni jaja.
- Jest obca - Wilks wzruszy ramionami. - To, co dziwne dla nas, nie musi by takie dla niej.
Mo e jej odpowiedzialno ko czy si , kiedy te cholerne potwory si ju wykluj .
- Tak w
nie uwa a genera . Ale królowa kontroluje robotnice. Telepatycznie,
empatycznie, czy jeszcze w inny sposób. Nie mamy tak czu ych przyrz dów, eby by do
ko ca pewni. Na pewno nie jest to zwi zane z d wi kami ani adnym przekazem wizualnym.
Wszystko to potrafimy wykry i zarejestrowa . Robili my testy z zamkni tymi w szczelnych
komorach robotnicami. W aden sposób nie mog y widzie ani s ysze królowej, a robi y to,
czego oczekiwa od nich Spears.
- Macie wi cej ni jedn królow - stwierdzi nagle sier ant.
- Sk d wiesz - Powell a zamruga oczami ze zdziwienia.
- Sk
bior si jaja w wytwórni powietrza. Chyba e wozicie królow tam i z powrotem.
- Nie. W
yli my tam jedno jajo z tutejszej hodowli. Spears zrobi to w asnor cznie. Teraz
tam dziesi tki robotnic, które opiekuj si m od królow .
Wilks z niesmakiem potrz sn g ow .
- Spears nie zdaje sobie sprawy, do czego w rezultacie dojdzie.
- Uwa a, e wie. Pracowa nad tym wi cej ni ktokolwiek. Miesi c temu zabra
dwudziestk robotnic i kaza maszerowa w szyku. Kilka z nich nauczy trzyma
zmodyfikowany M. - 69 i pozwoli im strzela .
- Jezu!
- Tak, w
nie tak. Co do celno ci, to s jak klown w cyrku. Nie trafi yby w wie e
ko cieln z dziesi ciu kroków, ale zawsze...
Wilks kiwn g ow ze rozumieniem. Monstrum z karabinem maszynowym. Jedyn
przewag cz owieka w spotkaniu z tymi potworami by a bro . Gdy zostan uzbrojone jak
ludzkie oddzia y, b
nie do powstrzymania.
- Robotnice s g upie - mówi Powell - ale nawet najg upszy czubek potrafi w miar
prosto wystrzeli . My limy te , e zdolno ci królowej pozwalaj widzie jej to, co widz jej
podw adni. A ona jest sprytna co najmniej ta, jak my. Gdyby wierzy zapewnieniom
psychologów.
- Na Budd i Chrystusa.
- Okrutne, ale prawdziwe.
Wilks wsta i zacz przemierza pusty luk.
- Lecz co za sens? - zastanowi si g
no. - Ziemia to historia. Kiedy wyruszali my
tutaj, prawie ca a by a ju opanowana. Jeszcze kilka lat i nie b dzie tam nikogo ywego. Par
bomb neutronowych mo e wysterylizowa ca a planet . Wszyscy ci kowboje to g upcy.
- To nie chodzi o uratowanie Ziemi i ludzi, którzy tam s - powiedzia major. - Chodzi tu
o Spearsa i jego w asn chwa lub co w tym rodzaju. Tak do ko ca to nie wiem, o co tu
chodzi.
Wilks skin g ow .
- W porz dku. Doszli my do sedna sprawy, majorze.
Powell westchn .
- Wystarczaj co du o ludzi nie yje, sier ancie. To si musi sko czy . Spears jest teraz
w wytwórni powietrza. Na zewn trz szleje burza magnetyczna spowodowana wzrostem
aktywno ci s onecznej. B dzie odci ty przez kilka godzin, mo e nawet przez ca y dzie lub
dwa. Nie b dzie móg w tym czasie wróci . Powinni my rozpocz nasze przygotowania
natychmiast.
- Dobrze - zgodzi si Wilks.
- Mitch?
Drzwi do jego pokoju by y otwarte. By teraz na wpó maszyn , ale druga po owa by a
zaprogramowana na sen. Le
na wznak, a prze cierad o okrywa o go do po owy piersi.
- Wejd , Billie.
wiat o wewn trz by o przy mione i z trudno ci mo na by o cokolwiek dostrzec.
Zbli
a si do palety zast puj cej Buellerowi
ko. Zatrzyma a si ze dwa metry przed ni .
- Przepraszam - powiedzia a. - Nie powinnam tego powiedzie .
Ci gle le
na plecach, tylko r ce za
za g ow . Patrzy ci gle prosto w sufit.
- Rozumiem, e by o ci smutno.
- Nikt nie da mi prawa mówi do ciebie w ten sposób. To jest jak... - przerwa a.
- Jak co?
Odwróci a si troch . Patrzy a teraz na cian , a nie na niego.
- To enuj ce - powiedzia a. - My la am, e to min o, e przesta am ci uwa
za
sztuczn osob , e to si nie liczy.
- Ale ci gle ma to znaczenie, prawda?
Jej westchnienie by o prawie szlochem.
- Kiedy opu cili my komory hipersnu, wyda
mi si taki zimny, nieprzyst pny. Taki
odleg y. Nie rozumia am tego. Ci gle nie rozumiem. Co si sta o, Mitch? Zmieni
si . Czy
to ja si zmieni am?
Usiad , a prze cierad o zsun o si w dó a do bioder. Ci gle okrywa o metalowy
szkielet przypi ty do dolnej cz ci jego cia a. W tym o wietleniu Bueller wygl da dla niej
jak cz owiek.
„Jest cz owiekiem - upomnia a si w my lach - mo e nie takim samym jak ja, ale
cz owiekiem.”
- Zrobiono nas tak podobnymi do ludzi, jak to tylko by o mo liwe. Odeszli my tak
daleko od pierwszej generacji androidów, jak oni odeszli od robotów. Jeste my prawie
ludzkimi istotami.
Zabawne, ale chodzi y wie ci w wytwórni, e nast pne pokolenie syntetyków b dzie
mog o powsta w macicy i od urodzenia uwa
siebie za ludzi. Mieliby zaprogramowane
wspomnienia dzieci stwa, rodziny, a poza tym mieliby mie zaprojektowane cia o, ca e cia o,
równie wn trze, dok adnie jak u cz owieka. Nie do odró nienia dla nieuzbrojonego oka.
Mieliby nie tylko wygl da tak samo, ale te my le , e s lud mi. Mieliby mie
wbudowane Zasady Funkcjonowania, ale my leliby, e s to ich osobiste normy etyczne.
Posiadaliby te same wymagania energetyczne, mo liwo ci przetwarzania ywno ci, tlenu, te
same naturalne cykle biologiczne. We wszystkich normalnych zastosowaniach byliby lud mi.
Nie mogli si jednak rozmna
, ale byliby silniejsi, szybsi i bardziej trwali.
- Mitch...
- Oczywi cie - Bueller mówi dalej, ignoruj c, ignoruj c j zupe nie - pojawia si
pytanie: Co za sens? Skoro potrzebujesz zwyk ych ludzi, czemu nie produkowa ich
metodami znanymi od pradziejów? Normalna para rodziców albo ostatecznie sztuczna
macica. Odpowiedzi s ograniczone mo liwo ci cz owieka. Nie mo e lub nie potrafi on
wykonywa wielu brudnych lub niebezpiecznych prac. Promieniowanie, eksploracja obcych,
wrogich wiatów, ratownictwo w pró ni, ró ne samobójcze misje.
Nowe androidy by yby perfekcyjne. Akceptowane w spo eczno ci, ale mo liwe do
usuni cia bez odrobiny alu, bez podra nienia delikatnych uczu cz owieka. Permanentni
obywatele trzeciej kategorii. Nie, nawet nie obywatele, ale niewolnicy, prywatna w asno ,
lojalni jak psy, gotowi s
ca ym sob na rozkaz.
- Jezus, Mitch...
- Jeszcze nie sko czy em. eby uzyska tak doskona y model, trzeba eksperymentowa .
Model przechodni musi mia si we w
ciwych momentach i p aka , kiedy wypada, a
nawet zakochiwa si , je eli to potrzebne. I w tym punkcie si znale li my, ty i ja. To dzia a.
Moje hormony zachowuj si , tak jak zaplanowano, i zakocha em si w tobie. Jedyna
przeszkoda w tym, e rozumiem moje uczucia i potrafi je dok adnie rozdzieli .
Billie popatrzy a na niego.
- I obrazi
si na mnie?
- Nie. Nie na ciebie. S uchaj, ja naprawd ci kocham. Ale nienawidz ludzi za to, e
mnie takim uczynili. Nie dali mi adnej wskazówki, adnego sposobu na to, eby poradzi
sobie z uczuciem w sposób racjonalny.
Billie u miechn a si nik ym, smutnym u miechem. Jego oczy by y lepsze ni jej.
Dojrza wyraz twarzy dziewczyny.
- Powiedzia em co zabawnego?
Us ysza a z
w jego g osie.
- W pewien sposób, tak. Mnie te nikt nie da najmniejszej wskazówki, jak mam
post powa z „tymi rzeczami”, Mitch.
- Mi
i logika nie id w parze. Szukasz czystej, prostej drogi. Mi dzy nami,
„naturalnymi”, równie nie zdarza si to cz sto. Mi
jest zwykle szale stwem,
oszo omieniem, czasem jest bolesna, a czasem wr cz okropna.
- Ty masz co najmniej mo liwo wyboru.
- I co mi to daje, jak my lisz? Nie mo esz wybiera , zanim nie zrobisz pewnych rzeczy.
- Mo esz odej . Nie musisz mnie kocha .
- Mog odej od ciebie, ale nie uciekn przed w asnym uczuciem. Dlatego nie mog
poradzi sobie ze sob . Mog abym odej , ale to, co czuj ka e mi zosta z tob .
- Jest to poza moimi mo liwo ciami zrozumienia.
- Witamy w klubie.
Zapad a cisza. Gdyby powiedzieli to sobie, zanim zacz si ich romans. Gdyby Billie
wiedzia a. Nie by a bigoteryjna, mog aby to pewnie zaakceptowa .
„Naprawd ? Jeste tego pewna, Billie? Jeste pewna?” To by o jej cholerne drugie „ja”.
Teraz nie by a ju pewna.
Przynajmniej do ko ca.
Spears siedzia w statku i czeka , eby przesz a ta pieprzona burza. G upiec. Powinien
wiedzie , e wzrasta aktywno magnetyczna s
ca. Powinien zniszczy zdrajców i
natychmiast zbiera dup z powrotem do bazy. Mogliby zd
, gdyby si po pieszyli.
Dobra. Co jest, to jest. Nie warto p aka nad rozlanym mlekiem. Trzeba wykorzysta
czas jak najlepiej. Mia zaplanowanych kilka scenariuszy walk, a symulator zosta ju
zaprogramowany do pola bitwy z oddzia ami obcych w roli g ównej. Jeszcze tego nie
wypróbowali, ale to tylko kwestia czasu. Kiedy b
gotowi, nic w ca ym wszech wiecie nie
dzie w stanie ich powstrzyma . S owo za Spearsa b dzie znaczy o wi cej ni s owo Boga,
kiedy jego oddzia y zostan ju sforsowane. Naprawd tak b dzie.
To tylko kwestia czasu.
14.
czyzna d wigaj cy stra acki topór z durastali przebieg przez otwart przestrze .
- Tutaj, szybko - zawo
.
Po sekundzie drugi m czyzna pojawi si w polu widzenia. Tenniós ma
opat z
czk z zielonego plastiku. Obaj byli brudni, a ich ubrania by y znoszone i w wielu
miejscach podarte. Pierwszy mia na sobie skórzan marynark , która kiedy pewnie by a
czarna, a teraz rzuca a si w oczy wyblak a szaro ci . Drugi nosi wiatrówk z kapturem z
ciemnoniebieskiego nylonu czy sylonu.
- Jeste pewny? -spyta Nylon.
- Nie, nie ca kiem - odpar Skóra. - Ale je eli to prawd , b dziemy si p awi w t uszczu.
Dalej kopmy.
czy ni stali obok zawalonego budynku. Tu za nimi znajdowa o si
ukowate
wej cie wygl daj ce na wykonane ze stali - widnia y na nim pomara czowo br zowe placki
rdzy. Z boku stercza o kilka powykr canych metalowych pr tów.
- Cz owieku, dokopanie si tam zajmie par godzin.
- Pewnie, ale tam jest sk ad wojskowej ywno ci. Mówi si o zapuszkowanych tonach i
ca ych cysternach czystej wody. Mo emy zabra to do ukrytego podziemia i ju nigdy nie
obawia si tych wstr tnych potworów.
Nylon podniós opat wype nion gruzami odrzuci zawarto za siebie.
- Ukryte Podziemie. Wierzysz w te bzdury? - zapyta .
- Wierz , e mo na kupi najpi kniejsz kobiet za pi puszek, a dziesi ciu
uzbrojonych drabów za sto. Z ci arówk pe
wojskowych protein jestem pewny, e mo na
znale Ukryte Podziemie. Teraz zamknij si i kom.
Skóra u ywa topora, jakby to by oskard, odrzucaj c na boki ceg y i kawa ki betonu.
- Dobra, dobra. Gdzie Petey?
- Na wiecy, g upku. Na wie y.
Nylon popatrzy w gór na wynios y budynek po drugiej stronie ulicy. Cz
konstrukcji
wyrasta a o trzy, mo e cztery kondygnacje ponad wszystkie budowle w otoczeniu i stercza a
jak dziwna ska a uformowana nie przez wiatr i deszcz, ale przez bomby i ogie .
- Nie widz go.
- Nie powiniene go widzie . On ma widzie ciebie i ka dego, kto b dzie si tutaj
zbli
. Chyba nie my lisz, e w óczy bym si po otwartym terenie i nie pomy la o ochronie
dla mojej cennej dupy?
Nylon wzruszy ramionami, nic nie powiedzia i wróci do kopania. Obaj m czy ni
zaj li si prac i s ycha by o tylko odg osy.
- Amy, co robisz? Spyta szeptem niewidoczny g os.
- Nagrywam, Wujaszku Burt. Mo na us ysze wszystko, co mówi . Wygl da na to, e s
blisko kamery.
- Nie powinna wychodzi , Amy. Wiesz o tym. Mama by aby... Hej, daj mi kamer .
Obraz drga , pojawi si obraz gruntu i kawa ek nogi dziewczynki. Potem znieruchomia
ponownie na dwóch sylwetkach kopi cych zawzi cie m czyzn. Tylko k t widzenia zmieni
si nieco.
- Nie rusza si - dobieg g os niewidocznego cz owieka.
Sekund pó niej pojawi si wysoki m czyzna z trzymanym przy biodrze karabinem na
mi kkie, przeciwludzkie adunki.
nierz mia bro wycelowan w dwójk kopaczy.
- O, kurwa - rzuci Nylon. -Gdzie, do diab a, by Petey?
- S uchaj - odezwa si Skóra - Tu jest tego du o. Nie jeste my zach anni, podzielimy si .
Przybysz roze mia si g
no.
- Nic tam nie ma, moje kotki. Rozpu cili my plotk , eby wy apywa takich frajerów jak
wy.
- Skurwysyny - powiedzia cicho Skóra.
- O, rany! - krzykn nagle Nylon. - Jeste jednym z tych pieprzonych dokarmiaczy
potworów!
nierz zrobi krok do przodu i uderzy m czyzn luf karabinu w twarz. Uderzenie
by o wystarczaj co silne, by powali Nylona na kolana, ale nie na tyle pot ne, by go
og uszy .
- Przesta warcze , kundlu. Nigdy tak do mnie nie mów. S
ymy królowej. To zaszczyt.
Zaszczyt, s yszysz? Ty tego i tak nie zrozumiesz. Nie jeste jednym z Wybra ców - odwróci
si w lewo - Simmons, King, do mnie.
Dwójka
nierzy uzbrojona w karabiny pojawi a si w polu widzenia kamery. Przed
nimi szed trzeci m czyzna z r kami zwi zanymi z ty u.
- Petey!
- Nie nakarmicie mn tych pieprzonych potworów! - krzykn Skóra.
Rzuci toporem w pierwszego
nierza, odwróci si i zacz ucieka .
Simmons i King podnie li bro .
- Mam go! - krzykn który z nich. - Pilnujcie reszt !
Pad strza i kula trafi a biegn cego m czyzn w kostk . Zdo
jeszcze tylko jeden krok
i zwali si na ziemie. Zacz rozpaczliwie krzycze .
Topór nie zrobi
adnej widocznej krzywdy pierwszemu z
nierzy.
- Id cie i we cie go - powiedzia wysoki. - Przypilnuj tych dwóch.
Dwójka
nierzy posz a po wrzeszcz cego Skór .
- Królowa b dzie zadowolona z tej trójki - odezwa si pierwszy
nierz. - Obdarzy nas
miechem.
Powiód wzrokiem po pustce wokó , pustce, która kiedy by a ruchliw ulic du ego
miasta.
Obraz zacz dr
.
- Idziemy, Amy - w g osie niewidocznego Wujaszka Burta zabrzmia o zniecierpliwienia.
- Szybko!
Obraz znikn . Skaner zacz wyszukiwanie kolejnego przekazu.
Billie siedzia a przed pustym teraz ekranem, a serce wali o jak oszala e.
- Wielu sta o si takimi - Powiedzia a techniczka Annie. - Nie tylko chroni poluj ce na
ludzi robotnice, ale sami dla nich pracuj . Ci ko sobie wyobrazi , jak cz owiek mo e to
robi .
Billie westchn a ci ko. Tak. Niezwykle trudno by o to sobie wyobrazi , ale tak by o.
Jak cz owiek móg upa tak nisko? Jezu!
Znajomy ci ar karabinu ucieszy Wilksa. Sier ant nie mia os ony pancerze, ale za to
cztery zapasowe magazynki dyndaj ce mu przy pasie. Pi setek adunków to du o.
Powell poszed do centrum komputerowego, eby zrobi to, na czym si zna . Mia
przej kontrol . Wilks by przyzwyczajony do niebezpiecze stwa i walka by a jedyn
rzecz , któr komandosi nauczyli go dobrze wykonywa
Drzwi do pokoju czno ci nie by y nawet zamkni te. Oczywi cie , nie by o adnego
powodu, eby obawia si czegokolwiek. W
ciwie to nie by o dot d takiego powodu.
Kiedy sier ant wszed do ma ego pomieszczenia, ujrza Billie siedz
w jednym z
foteli. Wpatrywa a si w pusty ekran. Obok niej siedzia a techniczka.
- Odejd od konsoli - rozkaza . Billie podnios a g ow .
- Wilks. Co tu...?
Kobieta z czno ci chcia a wcisn jaki guzik.
- Hej, nie chcesz tego zrobi , prawda? - skierowa karabin w jej stron . - Odjed w ty z
fotelem i wsta powoli.
. Zrobi a, co jej kaza . - Wilks!
- Sta obok, Billie.
Dziewczyna potrz sn a g ow ze zdziwienia, ale zrobi a, co jej kaza .
Otworzy najpierw konsol , a potem wycelowa w monitory. Nosi w uszach specjalne
umiki, wi c strza y nie by y dla niego czym nieprzyjemnym, lecz obie kobiety zakry y
uszy r kami. Techniczka krzykn a. Trzydzie ci pocisków wystarczy o. Twardy plastik
rozprysn si , niebieskawe, delikatne ogniki krótkich spi przebieg y po powierzchni znisz-
czonych obwodów. Obrazy znikn y i pozosta a tylko p aska szaro martwych ekranów.
czno dalekiego zasi gu by a ju histori , przynajmniej na razie. By o jeszcze radio i
Doppler w pe zaczach i statkach. Niektóre z nich mog y osi gn pojazdy Spearsa poni ej
horyzontu, ale przy ucie szcz cia nikt nie zd y tego zrobi . Trzeba si po pieszy . Gdyby
sta o si inaczej, to te nie ma to wi kszego znaczenia.
- Wilks, co ty, do cholery, robisz?
- Zamach stanu. Albo rewolucj , jak wolisz. Kiedy Spears wróci, zostanie pozbawiony
dowodzenia. Powell je w
nie przejmuje.
- Cholera, ten mi czak? - odezwa a si techniczka. - Spears po re go ywcem.
- Gdyby to by tylko on, to z pewno ci . Ale jest paru
nierzy, którzy nie chc sta si
karm dla bestii genera a i b
po stronie nowego dowódcy. No i jeszcze jestem ja. W
której dru ynie chcesz zagra , siostrzyczko?
Kobieta obliza a wargi. Westchn a.
- Jestem z tob . Wcze niej czy pó niej ka dy co spieprzy. A wtedy idzie si do
mrowiska. Wol raczej po kn kul ni jajo.
Wilks kiwn g ow .
- Wi c chod my. Opowiedz mi wszystko o systemie czno ci bazy.
- Co z burz ,
nierzu?
czyzna potrz sn g ow . Wyra nie by zdenerwowany.
- Ci gle szaleje, panie generale. Nie ma nadziei na start przez co najmniej trzy godziny -
nierz prze kn g
no lin - panie generale.
Spears skin g ow . Nie by o mo liwo ci wp yn na warunki atmosferyczne. Na
niektórych planetach prowadzono pomiary, które pomaga y przewidywa pogod na
powierzchni. wiat z kontrolowanym klimatem nie wepchn by
nierzy w b oto albo nie
zamrozi w niegu w nieodpowiednim momencie. Dobry dowódca musi przewidzie
wszystko, tak e pogod . Wiele bitew przegrano nie z powodu przewagi wroga, ale z
powodu zmiany pogody. Kamikadze - Boski Wiatr uratowa kiedy stare ziemskie imperium
Nihonese od inwazji z morza. Lepsza pogoda na pocz tku konfliktu pozwoli a na marsz na
po udnie w czasie Wojny Secesyjnej. Australijskie Wojny, Akturia ska Akcja Policyjna,
Konflikt Berringetti. We wszystkich przypadkach kaprysy natury mia y decyduj ce
znaczenie. Jak denerwuj ce musi by dla dowódcy uczucie przegranej w wyniku,
powiedzmy, monsunu. Wie, e jest doskona ym strategiem, ma najlepsze wyposa enie i
doborowe wojsko. I co z tego? W takim przypadku nawet zagorza y ateista mo e zacz
wierzy w bogów.
Pokiwa g ow w zamy leniu.
- Co z czno ci ? Mamy po czenie z baz ?
- Niestety, panie generale. Nawet transmitery LOS nie mog si przedrze przez to
diabelstwo. Przykro mi.
- Nie twoja wina,
nierzu. Próbuj dalej.
Genera odwróci si od czno ciowca. Ci gle tkwili przy po udniowym wej ciu do
wytwórni powietrza w umocnionym terenie, gdzie robotnice nie mog y wej , nawet gdyby
pozwoli a im na to królowa. Pod oga wydawa a metaliczne d wi ki pod grawitacyjnymi
butami Spearsa, gdy szed w kierunku interkomu. W czy go i popatrzy na swoich ludzi.
Siedzieli skupieni razem i rozmawiali przyciszonymi g osami. Tak dzia
o na nich
przera aj ce s siedztwo obcych.
- Komputer, pokaza obraz z komory królowej.
Projekcja holograficzna pojawi a si tu przed genera em. Cztery kamery dawa y obraz
odej królowej nap cznia ej od jaj. Znajdowa a si w komorze po
onej cztery poziomy
pod miejscem, gdzie sta Spears.
- Dobra dziewczynka - odezwa si z u miechem. - Dbaj o moich przysz ych
nierzy.
Komputer, uruchom miotacz pod ogowy w komorze.
- Wylot miotacza jest zablokowany - odezwa si komputer.
miech genera a nieco przygas . Wystarczy tylko na to pozwoli , a królowa nie
przestanie próbowa . Jej robotnice pokry y pewnie uj cie metrow warstw przetworzonej
ska y, by nie mo na by o uruchomi g ównego przyrz du do tresury ich królowej. .
- Oczy ci wylot.
Po chwili jasno pomara czowy p omie pojawi si w jednym z k tów komory. Szybko
ja nia , by w ko cu sta si o lepiaj co bia ym. B ysn a cieniutka niebieska linia. W
ciemnym pomieszczeniu wygl da a jak promie lasera.
- Wylot czysty - zakomunikowa komputer.
Królowa zauwa
a to równie , a Spears móg by postawi milion kredytek przeciw
mysim bobkom, e wiedzia a, co nadchodzi.
- Zapali miotacz. P omie przez pó sekundy.
ysk p on cego gazu wystrzeli pod sufit w pojedynczym wytrysku gor ca i zgas tak
nagle, jak si pojawi .
Królowa patrzy a, jak ogie znika, potem przesun a g ow i spojrza a wprost w
obiektyw kamery.
Spears zachichota . Wiedzia a, e si jej przygl da.
- Komputer, obraz pulsuj cego pokoju do komory, a moj twarz na ekran. Niech mnie
widzi.
W komorze zadrga o powietrze i pojawi a si projekcja. Kamery nie przekazywa y zbyt
dobrze jej obrazu, ale genera wiedzia , e królowa widzi go dok adnie. Potwór popatrzy na
to, co dzia o si przed ni , potem ponownie wprost w kamer . Otworzy paszcz i sykiem
potwierdzi , e widzi obraz genera a wewn trz komory.
- Bardzo m drze, mamusiu. - Spears z aprobat kiwn g ow . Popatrzy na swych
ludzkich
nierzy.
- Gizhamme, Ceman, Kohm za mn . Idziemy do pomieszczenia znakowania.
Trójka m czyzn wymieni a spojrzenia, ale wykona a rozkaz.
Bardzo dobrze, kiedy ci s uchaj . I kiedy id za tob bez szemrania.
Billie sz a razem z Wilksem.
- Damy ci karabin, Billie - powiedzia sier ant. - Dostaniesz go, gdy tylko opanujemy
sytuacj na tym poziomie.
- Co my w
ciwie robimy?
- Szukamy sprzymierze ców. Powell da mi list m czyzn i kobiet, na których mo emy
polega . Dosta em te namiary tych, którzy z ca pewno ci pozostan po stronie Spearsa.
Zamierzamy ich unieszkodliwi . Kiedy genera wróci do domu, nie b dziemy musieli si go
zbytnio obawia . Schwytamy go, rozpieprzymy ca y jego gówniany interes i b dziemy yli
ugo i szcz liwie.
- Ju to kiedy mówi
.
- Ci gle nad tym pracuj , dziecko. Daj mi troch czasu. Ziemia te nie zosta a
zbudowana w ci gu jednego dnia. Wiesz o tym, co?- wyszczerzy z by.
Billie te si u miechn a. By a zm czona i mia a wiele problemów na g owie, lecz nie
mia a k opotów z zaakceptowaniem tego planu. Je eli nie zrobi czego z tym szale cem
dowodz cym baz , wcze niej czy pó niej ich zabije. Wygra albo zgin , to by o najlepsze
wyj cie.
- Wiesz, gdzie jest Mitch?
- Je eli jest tam, gdzie w tej chwili powinien by , to tak. Ma przej kontrol nad
systemem ochrony ycia.
- Dlaczego tam?
- Baza jest wojskowa, wi c s tu modularne systemy zabezpieczaj ce powietrze,
ci enie, ciep o i wiat o, ale je eli g ówny system zostanie wy czony, zamkn si klapy
bezpiecze stwa. My b dziemy mie nowe kody, nasi przeciwnicy nie. Zostan
zakorkowani, dopóki im nie pozwolimy wyj .
- Fajna sztuczka.
- Tak my
. To pomys Powella. Nie jest to dobry
nierz liniowy, ale nie jest
najgorszy za konsol .
Wilks wyci gn ma y instrument z pokrowca przy pasie i popatrzy na niego.
-Aha, jeste my tutaj. Przed nami pi tka z ych ch opców w poczekalni przed komor
królowej. Stój za mn i nie wchod w pole ostrza u.
- Zrozumia am.
- Dobrze znowu by w akcji, prawda?
- Tak. Ci ko mi to mówi , ale masz racj .
- To nic trudnego. Powinna tylko cz ciej powtarza i b dzie ci to przychodzi o z
atwo ci .
- Najpierw musisz mie racj raz na zawsze, Wilks. - Lubi ci , dzieciaku. Chod my.
Spears trzyma pulsacyjny pistolet do malowania pi centymetrów od czaszki robotnicy.
Potwór mia zamkni
paszcz , ale mo na by o wyczu jego mierdz cy oddech. Bestia
mog aby go zabi w mgnieniu oka, lecz nie robi a tego. Królowa rozumia a, co by si sta o z
ni i jej bezcennymi jajami, gdyby która z jej robotnic cho by dotkn a genera a pazurem.
Wszystko by o pod kontrol . On mia tu w adz . Zaj o troch czasu znalezienie pi ty
Achillesa obcych, ale gdy tylko zosta a znaleziona, genera ci gle trzyma strza
wycelowan prosto w to s abe miejsce. By o tylko jedno, a on wiedzia , jak je wykorzysta .
Genera porusza miarowo pistoletem do znakowania. Farba by a wzbogacona
kapsu kami z trytem. Pistolet zosta zaprogramowany i umieszcza po naci ni ciu spustu
ciwe numery na dowolnej powierzchni. Równie kolory zosta y zaprogramowane.
Nieruchomy obcy mia sta si za chwil cz onkiem oddzia u Zielonych. Nowi Komandosi
Kolonialni genera a byli zgrupowani w siedmiu korpusach, po jednym dla ka dego koloru
czy. Dotychczas mia w ka dym z oddzia ów po dwadzie cia robotnic. Nie by o to wiele,
ale od czego trzeba zacz .
Numer 19 wgryz si w zewn trzny szkielet obcego wystarczaj co g boko, by zosta
tam na sta e, wystarczaj co p ytko, by nie uszkodzi wewn trznych organów potwora. W
nocy radioaktywny tryt by widoczny z du ej odleg
ci, natomiast w wietle dnia du y,
kolorowy numer odcina si wyra nie od ciemnoszarej czaszki. W specjalnym o wietleniu
identyfikator pulsowa
wiat em przypominaj cym laserowe i dowódca móg w ten sposób
kontrolowa swych
nierzy z odleg
ci wi kszej. ni zasi g wzroku.
Spears umie ci numer na czaszce obcego, potem przechyli si w ty i popatrzy na
swoje dzie o.
- Witaj w oddziale Komandosów Kolonialnych, synu. Potwór nie zareagowa , ale
genera wyobrazi sobie, e s yszy g boki pomruk zrozumienia.
Poklepa robotnic po czaszce. By a zimna, g adka, troch lepka w dotyku.
-Teraz nie ruszaj si z miejsca,
nierzu, dopóki nie wyjd st d.
Spears dojrza trójk komandosów obserwuj cych go, jak porusza si po platformie.
- Jezu Chryste - wyszepta jeden z nich.
Musia przypuszcza , e Spears go nie us yszy. Ale us ysza . Zanotowa to sobie w
pami ci. Nielojalno jest wsz dzie. Nawet w ród tak zwanych najlepszych.
Wyci gn r
i dotkn czaszki kolejnego obcego, by uspokoi si , zanim ponownie
podniesie pistolet do znakowania. Z tymi
nierzami nie b dzie problemów. B
robi to,
co im rozka e królowa, a on potrafi kontrolowa królow .
yszcz ca ziele wtopi a si w g ow nowego rekruta. Semper fidelis. Ju nigdy nie
dzie to prawd - ten komandos zawsze b dzie pos uszny. B dzie perfekcyjnym
nierzem.
Doskona ym.
ROZDZIA 15
Jeden ze sprzymierze ców Powella przyszed tu za Wilksem i Billie. Tak e by
uzbrojony w karabin. We dwójk nie mieli problemów ze schwytaniem czterech m czyzn i
jednej kobiety - zdeklarowanych zwolenników Spearsa. Tak przynajmniej my la o nich
Powell. Wilks nie do ko ca ufa majorowi, ale w tym przypadku wybór by prosty. Powell
nie by m ciwym zabójc .
- Co to za idiotyzm, sier ancie? - spyta jeden z pojmanych
nierzy.
- Zmiana warty - pad a odpowied . - Najpro ciej mówi c: Spears poszed w odstawk .
Na jego sto ku jest teraz Powell. Co si nie podoba?
Pi tka komandosów spojrza a po sobie. Potem wszyscy popatrzyli na bro , któr Wilks
trzyma gotow do strza u.
- Z ama
kilka przepisów naraz, sier ancie - odezwa a si kobieta - Spears wytnie ci w
dupie now dziur .
- Tak? Jak d ugo zamierzasz nie przekroczy jednego z przepisów genera a i nie
sko czy jako przek ska dla jego pupilów? - spyta Wilks. - Zna
tych ludzi, którzy teraz
wisz tam, u potworów?
Machn r
w stron
ciany po lewej stronie. Za ni znajdowa a si komora królowej.
Wida by o, e to ich poruszy o. Gdyby Spears wróci i odzyska kontrol nad baz ,
siedzieliby g boko w gównie. By niezwykle pami tliwym cz owiekiem. Z drugiej strony,
je eli Powell jest nowym honczo, to nie odda ich na po arcie
obcym. Sprytny komandos siedzia by cicho i czeka na rozwój sytuacji.
Ale sprytny komandos pomy la by te , e droga do komory królowej w charakterze
zapasu protein dla nowego wojska Spearsa to tylko kwestia czasu. Szybko mo na si o tym
przekona , jak trójka dezerterów. Tylko podpadniesz i ci nie ma.
Ten naprzeciwko ma karabin. Nawet g upi komandos wie, e mier w nieokre lonej
przysz
ci jest lepsza od natychmiastowej.
- Wygl da na to, e to twoje przedstawienie, sier ancie odezwa si jeden z
nierzy.
- No w
nie. Chod my ju na ma y spacer, co?
wiat a zamruga y i rozleg si d wi k hermetycznych klap opadaj cych w swoje le a.
To z pewno ci dzia anie Buellera. O wietlenie awaryjne za wieci o si prawie natychmiast.
W ci gu pó sekundy, mo e nawet szybciej. Niestety ta krótka chwila wystarczy a
najwi kszemu z je ców, by spróbowa wykorzysta ciemno ci. Skoczy na Wilksa.
W pierwszym odruchu sier ant chcia zastrzeli frajera. By to m czyzna pot
ny, ale
powolny i Wilks mia du o czasu, by go trafi . Lecz zabicie
nierza tylko za to, e le
pojmowa swe obowi zki, nie trafia o do przekonania komu , kto ca e prawie ycie sp dzi
w korpusie. Robi to ju wcze niej i nienawidzi tego.
Zrobi ma y krok w lewo i wyrzuci w gór nog w pot
nym kopni ciu, które trafi o
atakuj cego w
dek. Uderzenie pozbawi o
nierza tchu i pozwoli o sier antowi na wy-
prowadzenie drugiego ciosu, tym razem w prawe kolano. Chrupn a ko i wielki komandos
zwali si na pod og , przeklinaj c z bólu.
Lojalny Powellowi
nierz podniós do oka karabin i wycelowa w pozosta czwórk .
- Nie strzela ! - krzykn Wilks. - Nie potrzeba nam trupów.
Uzbrojony m czyzna zerkn w stron sier anta.
- Mój cz owiek jest w kontroli ycia - powiedzia Wilks. Je eli cokolwiek stanie si ze
mn , stracicie ciep o i powietrze. Jeste cie tu zakorkowani bez kodów wyj cia. Kto chce si
udusi , mo e mnie zabi .
eby pokaza , e nie obawia si tego, opu ci bro . Czworo komandosów popatrzy o na
siebie niepewnie. Co innego zgin szybko w walce, a co innego le
na pod odze i
wci ga powietrze coraz bardziej przesycone dwutlenkiem w gla. Niezbyt przyjemny
sposób na umieranie.
Nikt wi cej nic nie zrobi, sier ancie. Mo esz by pewny. - To dobrze. Pomó cie temu
pajacowi i idziemy. Wspaniale. Jak dot d sz o dobrze. Wilks mia nadziej , e dalej pójdzie
równie atwo.
Billie zauwa
a, e Wilks zdaje si panowa nad sytuacj . Przechodzili przez kolejne
drzwi. Sier ant wyjmowa magnetyczn kart i wk ada do czytnika. Za jedn z klap czeka a
trójka m czyzn, ale Wilks wys
naprzód jednego ze schwytanych komandosów z r kami
podniesionymi w gór , eby wyja ni tamtym sytuacj . Wybór by prosty: oddanie broni
albo zamarzni cie w ciemno ciach pozbawionych na dodatek powietrza. W zapale akcji
musia zapomnie , e obieca Billie da karabin, bo jak dot d nie dosta a adnej broni. Nie
by o tu jej zbyt wiele, par karabinów i kilka pistoletów. Z pewno ci Spears nie lubi , kiedy
jego ludzie w óczyli si po bazie z na adowan broni . Mog a przecie naj kogo pokusa
strzelenia do niego zza w
a.
Dotychczas uda o im si zgromadzi oko o trzydziestu ludzi, z czego po owa by a lojalna
genera owi. Tak twierdzi
Wilks. Wydawa o si , e odró nia ich za pomoc tajemniczegq instrumentu, który nosi
ze sob . Interesujace.
- Dok d idziemy? - spyta a go Billie.
- Do Centralnej Montowni - odpowiedzia . - Trzeba rozdzieli to bractwo na swoich i
przeciwników. Powell mówi, e w bazie jest stu siedemdziesi ciu pi ciu komandosów,
czterdziestu o miu naukowców, par androidów i pi tna cie robotów pomocniczych.
Spears ma ze sob pluton - dwudziestu pi ciu ludzi. Nie mo emy zostawi nikogo
biegaj cego tu na wolno ci. Móg by narobi k opotów.
- Du o ludzi do odszukania - stwierdzi a zas piona. - Par setek.
- By o wi cej. Powell mówi , e by o tu prawie pi ciuset komandosów. Domy lasz si ,
gdzie jest ponad po owa z nich? Billie nagle poczu a sucho w gardle. Prze kn a lin .
- Razem z kolonistami Spears da obcym na po arcie ponad czterystu ludzi.
- Bo e!
- Powiedzia bym, e jest gorszy od diab a, gdybym w niego wierzy .
Billie zamruga a i pomy la a o cz owieku, który pos
tylu przedstawicieli swojego
gatunku na t okropn
mier . Musi by szalony.
- Z pewno ci jest - odezwa si Wilks.
Stwierdzi a ze zdumieniem, e od d
szej chwili g
no my la a.
-Ale nie martw si . Zamierzamy to sko czy . Powell twierdzi, e medycy, którzy s po
naszej stronie wiedz , jak szybko za atwi si z obcymi. Mo emy ich zgasi jak wiat o -
strzeli palcami - o tak szybko. Gdy tylko zamkniemy wszystkich lojalistów, zamienimy t
baz w cmentarzysko potworów. Nieco gorzej wygl da sprawa wytwórni powietrza, ale co
wy
my limy. W najgorszym wypadku zrobimy ma e nuklearne bum!
Jedna ze schwytanych kobiet odwróci a si i krzykn a:
- Nie mo ecie tego zrobi ! Ta wytwórnia jest warta miliardy! I potrzebujemy tlenu!
- Siostro, ta planetoida jest stracona. Nawet gdyby my j ca upiekli, to i tak jaki obcy
móg by zakopa si gdzie g boko. One mog bardzo d ugo
bez po ywienia, wody,
nawet bez powietrza. Mog trwa ca e lata, czekaj c na g upca, który tu wyl duje. Najlepsze,
co mo emy zrobi , to zabi je wszystkie, wystartowa na sterylnym statku i zniszczy pla-
net .
- I pozwoli , by Ziemia zosta a opanowana i zniszczona przez potwory? Straci jedyn
szans na jej odzyskanie? Wilks popatrzy na kobiet .
- Kupi
to gówno, co? My lisz, e Spears zamierza oczy ci nasz Ziemi z pomoc
setki potworów?
- On wie, co robi. Sier ant pokr ci g ow .
- Ruszaj, siostro. Skoro w to wierzysz, jeste tak samo stukni ta jak on.
Spears nauczy si , e sytuacja, w której si znalaz
, cz sto pozostaje poza ludzk
kontrol . Kiedy schwyta a ich burza magnetyczna, nie by o mo liwo ci dostania si do bazy.
Genera pogodzi si z tym i nie marnotrawi czasu. Opracowywa komputerowe scenariusze
walk, znaczy nowych
nierzy, a teraz sta w nie u ywanym korytarzu. Na jego ko cu
znajdowa a si mi kka p yta przeznaczona na kulochwyt. Nie by a to nowoczesn ,
holograficzna strzelnica, ale ci gle spe nia a swe zadanie.
nierz sta w ukryciu o dziesi
metrów od genera a i ciska w powietrze metalowe puszki.
Genera trzyma d
zaci ni
na r koje ci pistoletu tkwi cego w pochwie.
- Rzut! - krzykn i wyci gn bro .
Puszka pojawi a si na wysoko ci oczu i leniwie pow drowa a ukiem w stron sufitu.
By a jaskrawo czerwona i du a jak niewielki kosz na mieci. Porusza a si powoli w ma ej
grawitacji planetoidy. Mo na by o stworzy tu sztuczne ci enie, ale wymaga o to dobrego
programisty do obs ugi generatora i wiele czasu.
Genera strzeli . Pocisk trafi w puszk , kiedy osi gn a swoje najwy sze po
enie.
Przy niskiej grawitacji uderzenie pocisku powinno zmie puszk z pola widzenia Spearsa.
Genera strzeli jeszcze dwa razy, kiedy opada a w dó . Doszed go s odki zapach, kiedy
syrop i miazga owocowa wyla y si z podziurawionego naczynia. Grzmot wystrza ów
wype ni korytarz, lecz Spears mia w uszach specjalne t umiki, które przepuszcza y
normalne d wi ki, a powstrzymywa y wszelkie odg osy o nat
eniu wi kszym od
osiemdziesi ciu decybeli.
- Dobry strza , panie generale - us ysza g os niewidocznego komandosa.
Genera zachichota . Gówno prawda. Na pó
lepy
nierz trafi by z tej odleg
ci w cel
tak du y jak ta puszka. Nast pnym razem we mniejsz
nierzu. Gotowy... rzucaj!
Strza y zadudni y w pustej przestrzeni. Wszystkie trafi y w kolejn puszk , tym razem
, wielko ci g owy cz owieka. No, teraz by y to rzeczywi cie dobre strza y.
Powell do czy do Wilksa i Billie w G ównej Montowni. - Majorze?
- Mamy wszystkich ludzi Spearsa z wyj tkiem tych, których zabra ze sob - oznajmi
Powell.
- Jeste cie trupami, majorze - odezwa si najwy szy rang
jeniec. - Genera zgniecie was jak pluskwy, kiedy wróci.
- Mo e, ale zaryzykujemy. Mam zamiar da wam szans . Ci, którzy zostaj wierni
genera owi Spearsowi i jego chorym marzeniom, przej na lewo. Ci, którzy zgadzaj si
ucha moich rozkazów, zanim nie skontaktujemy si z Dowództwem Sektora, zebra si
po prawej, przy cianie od strony rufy.
Doki i miejsca, gdzie cumowa y statki, by y wi ksze, ale to pomieszczenie stanowi o
normalne miejsce spotka . Dwie setki ludzi zaszemra o, potem utworzy o k bi cy si t um
rozprawiaj cy i gestykuluj cy gwa townie. Musieli wymieni mi dzy sob dr cz ce ich
niepewno ci:
- Powell postrada zmys y i...
. - Nie chc wisie jako arcie dla potworów... - Co jest zgodne z prawem, sier ancie...?
- Tak czy owak jeste my straceni... - Ech, pieprzy to. Id z majorem...
Wilks przygl da si m czyznom, kobietom i androidom. Roboty si nie liczy y, nie
mia y statusu Sztucznych Osób. Androidy nie mia y równie wyboru bo zosta y zaprogramo-
wane do wykonywania rozkazów tego, kto dowodzi. Spears odszed , Powell by teraz
najwy szy rang . Ludzie z wolna podzielili si na dwie grupy z grubsza o tej samej
liczebno ci. Stan li po przeciwnych stronach pomieszczenia. Na stron Powella przesz a
wi kszo naukowców. Mo e ich cz ste kontakty z obcymi nauczy y ich czego . Równie
wi kszo zwyk ych
nierzy stan a przy cianie od strony rufy, podczas gdy oficerowie -
paru kapitanów i poruczników - a tak e wi kszo podoficerów, pozosta a przy Spearsie. To
by o typowe. Sier anci yli zwykle od akcji do akcji i bardziej wierzyli w wojskow
dyscyplin ni w jakiekolwiek mrzonki. Oficerowie zwykle trzymali si razem, bo... byli
oficerami.
- Nie przypuszcza em, e tak wielu b dzie przy nim
obstawa - stwierdzi cicho Powell.
- Do diab a, ja nie wierz w asnym oczom, e tak wielu jest z nami - powiedzia Wilks. -
Co zrobimy z tamtymi?
- Wsadzimy ich pod klucz. B dzie im troch ciasno, ale musieli si tego spodziewa .
- Co z niepewnymi?
- B dziemy ich pilnowa - zdecydowa Powell. - Z wyj tkiem ciebie i jeszcze kilku, nie
wierz
adnemu na tyle, eby da im bro .
Wilks skin g ow . - Zgadzam si .
- W porz dku. Wszyscy przy tamtej cianie, macie wróci do swych normalnych zaj .
Wkrótce zostaniecie zatwierdzeni. Wasze komunikatory maj by w czone bez przerwy.
Dostaniecie przez komputer wiadomo , gdzie macie si zg osi . B dzie troch zamieszania,
ale postaramy si utrzymywa wszystko w ruchu.
- Co z genera em? - odezwa a si Billie.
- Hmm - mrukn Wilks - czy macie tu jak bro przeciwlotnicz ?
- Nic z tego - odpowiedzia major. - Nie spodziewali my si nigdy ataku z powietrza.
Niektóre pe zacze i skoczki maj zamontowane lekkie karabiny maszynowe kalibru 20 mm.
- Wystarczy, by ci gn na ziemi ma y transportowiec zauwa
sier ant. - Lepiej
po lij kogo zaufanego, kto potrafi strzela . Najlepszym sposobem zatrzymania Spearsa
dzie zestrzelenie go, zanim dowie si , e ma k opoty.
- Wola bym go schwyta
ywcem - stwierdzi Powell.
- Z ca ym szacunkiem, majorze. Spears b dzie niebezpieczny tak d ugo, jak d ugo
pozostanie przy yciu. Je eli znajdzie si tu ponownie, b dzie mia armi zwolenników
równie liczn jak nasza. Doda do tego trzeba jego umiej tno kontrolowania obcych,
prawda? Sam powiedzia
, e królowa jest mu pos uszna.
Powell westchn g
no. - To prawda.
- Nie lubi gubi dobrych komandosów. Musia em ju to kiedy robi i wola bym nie
powtarza . Lecz do takich celów mnie wynaj
, majorze. Do brudnej roboty. Mam racj ?
Major przymkn na chwil oczy i pokiwa z rezygnacj g ow .
- Tak.
- No i dobrze. Ty rz dzisz baz , majorze, a ja zajm si Spearsem.
Powell znowu kiwn g ow i Wilks odwróci si , by odej . Major wola by nikomu nie
wydawa rozkazu zastrzelenia genera a, ale móg sta z boku i pozwoli to zrobi Wilksowi.
- Idziemy, Billie. B
si lepiej czu , gdy b dziesz ze mn . - Co z Buellerem?
- W porz dku. B dzie siedzia tam, gdzie dotychczas, dopóki nie b dziemy wiedzieli, co
jest co.
- Dok d idziemy?
- Przygotowa powitanie dla Spearsa. Kiedy go tu nie ma, mo emy u pi wszystkie jego
zwierzaki.
Billie pokr ci a g ow . - Dzi ki Bogu.
- Niewa ne dzi ki komu. Idziemy.
ROZDZIA 16
- Burza min a, panie generale. Mo emy startowa , kiedy pan zechce.
Spears kiwn g ow na potwierdzenie i podniós w gór palec w czym w rodzaju
salutu.
- adowa si .
Ludzie pobiegli do skoczka. Spieszno im by o opu ci to przekl te miejsce. Wytwórnia
powietrza nale
a teraz do obcych, a ludzie po prostu si ich bali. A przecie dopóki byli
potrzebni genera owi, nie mieli si czego obawia . Niebawem mog o si to zmieni , ale nie w
tej chwili. Dobry dowódca nie marnuje niczego co mo e by jeszcze potrzebne.
Spears wdrapa si na pok ad transportowca i przeszed do kabiny sterowniczej. Pilot
czy ju wszystkie systemy, albo mo e trzyma je ca y czas w gotowo ci. Spears
miechn si .
- Startujemy - rozkaza .
Pojazd zadr
z wysi ku i uniós si w gór . Podmuch wyczy ci l dowisko z
najmniejszego py ku. Ruszyli powoli do przodu. Kiedy wydostali si ju z hangaru, ma y
statek powietrzny pomkn jak strza a do dalekiego celu.
- Nie s ysz naprowadzania - odezwa si genera :
- Prawdopodobnie jakie pola resztkowe. Zawirowania mog powodowa zak ócenia.
Nie jest to niczym niezwyk ym po takiej burzy.
- Nasz komunikator dzia a?
- Wszystkie systemy wiec na zielono, wi c tak, panie
generale. - Wezwij Trzeci Baz . Sygna kodowany. - Tak jest.
Pilot przesun palec po wra liwej na ruch poprzeczce kontaktu, a potem dotkn guzika
obok.
Genera przygl da si tym czynno ciom. Czeka .
- Jest odpowied , panie generale - odezwa si pilot. Przyj te, potwierdzone, zielony i
zielony.
Spears potar kciukiem policzek. Natrafi na punkt, gdzie wyrwa ostatnio kilka
osków. To by tylko ma y pieprzyk, ale nawet takie ma e znami mo e przynie ci mier .
-Wywo aj ich ponownie. Podaj kod 096-9011-D jak delta. - Panie generale? Nie
rozpoznaj tego kodu...
- To by o do przewidzenia, synu. Zrób po prostu, co ci kaza em.
- Tak jest.
Pilot wystuka cyfry.
Skoczek mia wiele holoprojektorów. W chwil po przes aniu kodu powietrze nad
konsol zawirowa o przez chwil , potem pojawi si kolor bladego b kitu. Czysty sygna .
- Patrzcie, patrzcie - powiedzia genera . - Mamy w domu jakie k opoty.
- Panie generale, tam nic nie ma. - Dok adnie tak.
Pilot wygl da na zak opotanego.
- Nie znasz, synu, historii o psie, który nie szczeka ? Pilot pokr ci g ow .
- Dawno temu, na Ziemi,
sobie znany badacz zbrodni. W czasie rozpatrywania
jednego z przypadków powiedzia : "Jest to sprawa psa szczekaj cego w nocy:' Jego asystent,
który zbiera wszelkie dane, zauwa
: "Ale pies przecie nie szczeka :' Detektyw
odpowiedzia : "No w
nie."
Pilot wygl da , jak kto zbudzony po pi dziesi cioletnim nie. Spears potrz sn z
niezadowoleniem g ow .
- Sygna nie powinien by czysty. Taki jak ten oznacza k opoty.
- Aha. Rozumiem.
To, czy zrozumia rzeczywi cie, nie mia o najmniejszego znaczenia. Genera nie by tak
upi, by zostawia baz bez odpowiednich zabezpiecze . Czas sprawdzi nast pne. Zawsze
istnia o prawdopodobie stwo, e burza uszkodzi a co w skomplikowanej elektronice
urz dze ,
- Posad tu gdzie nasz transportowiec - powiedzia do pilota.
- Panie generale?
- Ma y trik. Nie obawiaj si .
Wilks na
he m ubrania pró niowego. Ogrzewacze pe zacza dzia
y tak s abo, e
mo na by o odmrozi sobie uszy. Billie siedzia a w fotelu drugiego operatora i czeka a na
polecenia.
- W porz dku. Musimy przyj , e ich pojazd ma tak sam si ognia co nasz. W takim
przypadku musimy strzeli pierwsi. Bro jak mamy jest podobna do tej, jaka by a na
downiku, kiedy byli my na ojczystej planecie obcych: dzia ka kierowane przez roboty, 20-
milimetrowe uranowe adunki przeciwpancerne. Wszystko, co musimy zrobi , to wprowa-
dzi opis celu, jako... - Wilks przycisn kilka klawiszy podaj c specyfikacj lekkiego
skoczka wojskowego - w czy system, o tutaj... - podniós zabezpieczenie i przycisn gu-
zik. Za wieci a si lampka kontroli ognia
- Jeszcze kod bezpiecze stwa...
Za wieci si ekran monitora. B ysn y na nim jaskrawe litery: UZBROJENIE.
SYSTEM W GOTOWO CI BOJO
WEJ. - To jest to. Odt d wszystko b dzie przebiega automatycznie. Kiedy statek
pojawi si w zasi gu wykrywaczy, nasz system zestrzeli go.
- Razem z nim jest dwudziestu pi ciu
nierzy - przypomnia a Billie. - Czy s ysza
kiedy wyra enie: "spali co razem ze szczurami"?
- To zale y o jaki rodzaj szczurów chodzi, dziecko. Ci faceci s po jego stronie. Nie my l
o nich czy o ich rodzinach. Nie my l o niczym takim.
- To zimne, wyrachowane okrucie stwo.
- Wojna jest okrutna, Billie. Ludzie umieraj . Czasem trzeba dokona wyboru: ty czy
oni. Je eli Spears zdo a si tutaj dosta i uwolni lojalnych sobie ludzi, reszta zostanie
pos ana w charakterze papu dla mamusi i ma ych dzieci tek. W doskona ym wiecie nie
by oby miejsca dla
nierzy i komandosów. W tym realnym s potrzebni.
Pomimo tego, co czu a, Billie potakuj co skin a g ow . Mia racj . Czu a to. Sama
wcze niej zabija a zarówno androidy, jak i ludzi. Pami ta a napastnika, który zaatakowa ich
statek. Nie do ko ca si zgadza a z Wilksem, ale mia cholern racj .
- Skoro dzia ka s automatyczne, to po co tu siedzimy? Wzruszy ramionami.
- To tak jak z pilotem na transportowym statku kosmicznym. Na wypadek, gdyby co
posz o le. Mo e spa napi cie pr du, co mo e przesta dzia
, mo e dzia a trafi w
skoczka, ale kto z niego ucieknie i przedostanie si tutaj. Musimy by w pogotowiu.
Billie zdusi a westchnienie. Ludzie czuwaj cy nad dzia aniem maszyny nios cej mier .
Czasem zastanawia a si , czy ludzie s lepsi od obcych. Tamci byli zabójcami, ale raczej na
sposób mrówek czy pszczó . Potwory szuka y zdobyczy, po ywienia, nie rozrywki. W tpi a,
czy potrafi planowa pu apki na przedstawicieli swojego gatunku.
Jednak nie chcia a zosta obiadem dla jakiej bestii. Kilka razy by a ju tego bliska.
Ludzie, jak Spears i tamci na Ziemi, którzy apali innych dla królowej, byli ob kani. Trzeba
zrobi wszystko, eby ich powstrzyma . Chcia aby, tylko eby nie musia a tego robi ona.
- Generale, przyn ta jest ju dziesi kilometrów od nas. Spears spojrza na ekran
komputera i odwróci si od pilota.
- Dzia aj jak zwykle.
- Tak jest.
Pojazd, w którym teraz si znajdowali, mia przyt ch y zapach starego, zepsutego
powietrza, ale wszystko pracowa o jak nale y. Genera wiedzia , sk d pochodzi ten odór.
Zapasowy pojazd sta w wytwórni powietrza przez d
ej ni rok, zaparkowany i
zabezpieczony, czekaj cy na tak okazj jak ta. Skoczek, którym przylecieli z bazy,
znajdowa si teraz daleko przed nimi. By pusty i zdalnie kierowany przez cz owieka, który
zwykle go prowadzi . Drugi pilot sterowa pojazdem, w którym si znajdowali, i utrzymywa
takie same parametry ruchu jak pierwszy. Nie by o to w
ciwie konieczne - ten statek mia
przewag nad przyn
lec
przed nimi. Mia zamontowane specjalne os ony, które czyni y
go niewidzialnym dla radaru i Dopplera, a czrno oksydowana pow oka ukrywa a go prawie
ca kowicie tak e przed ludzkim okiem i przyrz dami optycznymi. Gdyby jednak czapka
niewidka mia a le funkcjonowa , to i tak leniwy operator radaru zobaczy by dwa echa
zamiast jednego. Pomy la by, e to normalne zjawisko podwójnego odbicia.
- Pi kilometrów, panie generale.
- Teraz spokojnie, synu.
To mog a by przesada, ale genera nauczy si , e lepiej by ostro nym ni martwym.
By o jeszcze tyle rzeczy do zrobienia. wiat czeka , by go podbi , chwa a by j zdoby ,
wojna, by j wygra .
miechn si do siebie. A zwyci stwo zaczyna si w domu, czy nie?
- Nadlatuj - powiedzia nagle Wilks. - Tu na samym dole. Ma y zielony punkcik pe
po
ekranie radaru w kierunku jego rodka. Po chwili zacz pulsowa , zmieniaj c kolory od
zieleni do bursztynu.
CEL WST PNIE ROZPOZNANY - zab ys o na dole ekranu.
- Zaczyna si gra - szepn sier ant.
Punkt rozpali si jaskraw czerwieni .
CEL POTWIERDZONY. WPROWAD KOD ZAPRZESTANIA OGNIA, JE ELI
CHCESZ PRZERWA AKCJ .
Wilks zerkn na Billie. Potrz sn a g ow .
- Wszyscy s twoi - mrukn sier ant, chocia wiedzia , e komputer i tak go nie
zrozumie.
Pulsuj cy punkt rozszerzy si i przybra kszta t oczka. B kitna siatka pojawi a si w
rogu ekranu i wkrótce pokry a sylwetk pojazdu. Pier cie w rodku siatki zlewa si z
obrysem celu.
SZE DZIESI T SEKUND DO OPTYMALNEGO DYSTANSU.
Zacz o si odliczanie od sze dziesi ciu w dó .
Wilks obserwowa dziewczyn . Wzrok mia a wlepiony w ekran i mruga a gwa townie.
Dysza a ci ko. Kiedy do otwarcia ognia zosta o jeszcze trzydzie ci sekund, odezwa a si :
- Jezu, czuj si , jakbym patrzy a na egzekucj .
- Bo tak w
nie jest.
PI TNA CIE SEKUND DO OPTYMALNEGO DYSTANSU.
Wilks przycisn jaki guzik i wy czy monitor zewn trznej kamery.
Zobaczyli naje on gwiazdami ciemno .
- Jest tam - zamrucza Wilks bardziej do siebie ni do Billie.
Male ki punkcik przesuwa si powoli na granicy widoczno ci.
PI
SEKUND DO OPTYMALNEGO DYSTANSU.
Hydraulika dzia ek cicho szumia a, gdy lufy wodzi y powoli za celem.
OPTYMALNY DYSTANS. ROZPOCZ CIE OGNIA.
Dzia ka by y bezodrzutowe, wi c siedz cy w rodku pe zacza ludzie nie poczuli mocnych
wstrz sów. Jednak bro wibrowa a i oboje czuli si , jakby dostali drgawek. Pró nia na
zewn trz nie przenosi a d wi ków, ale powietrze wewn trz robi o to nienajgorzej. Odg os by
taki jak przy rozdzieraniu grubego betonu. Co dziesi ty pocisk by smugowy, a dzia ka
strzela y tak szybko, e wida by o jedn
wietln smug kolorowego ognia biegn
ku
nadlatuj cemu skoczkowi. Komputer przelicza b yskawicznie wszystko: pr dko celu,
ci enie, pr dko ci kich uranowych pocisków. Nie by o mowy, by spud owa .
aden pocisk nie chybi .
Opancerzenie pojazdu nie by o wystarczaj cym zabezpieczeniem. Nawet ogie zwyk ego
karabinu maszynowego móg je przebi . Wilks widzia iskry, które powstawa y przy
uderzeniu pocisków o pow ok i inne, tworz ce si , kiedy pojawi y si pierwsze p omienie.
Smugi trafi y w skoczka, niektóre dotar y do silnika i zniszczy y go. Pojazd straci moc i
stabilno . Opada powoli w polu niewielkiego ci enia jak zepsuta zabawka, któr rzuci o
znudzone dziecko.
- Bo e! - wykrztusi a Billie.
Wilks patrzy . Nie pojawi si
aden uciekinier. To wygl da o zbyt prosto. Do zobaczenia
w piekle, Spears.
- Panie generale, przyn ta dosta a si pod ogie .
Spears pokiwa z zadowoleniem g ow .
- Ustaw parametry ognia na nasz bateri .
- B dziemy musieli pozby si os ony.
- To nie ma ju znaczenia. Niebawem b dziemy ich mieli.
Obaj piloci rzucili si wykona rozkaz.
"Musi si za tym kry Powell - pomy la Spears. - Powinienem si domy le , e jednak
masz jaja, chocia nie masz kutasa, ty skurwysynu. Ale je eli zdecydowa
si gra z
najlepszymi, musisz by lepszy ni oni, majorze. Mam zamiar w asnymi r kami nakarmi
królow twoim cierwem."
Skoczek schodzi w dó , rozsiewaj c podsycane tlenem p omienie, które gas y jednak
szybko w prawie ca kowitej pró ni. Statek uderzy o grunt, podskoczy , uderzy raz jeszcze,
wysy aj c w gór strz py rozerwanego metalu. Ma a grawitacja pozwoli a polecie
niektórym z nich na ca kiem spor odleg
. Ci cwaniacy od sztucznej grawitacji powinni
jednak przy
si do roboty. Zewn trzna kamera przybli
a obraz. Wilks nie dostrzeg
adnych cia , ale przypuszcza , e wszyscy pasa erowie zostali w rodku przypi ci do swych
foteli. Widok martwych cia porozrzucanych na powierzchni planetoidy nie by czym , co
sier ant chcia by ogl da .
Adios, generale.
POJAWI SI NAST PNY CEL - b ysn napis na monitorze - OPTYMALNY
DYSTANS: MINUS TYSI C METRÓW. ROZPOCZ CIE OGNIA.
Wilks podskoczy . Wpatrzy si w monitor i w ci gu sekundy odnalaz radarowy obraz
zbli aj cego si celu. Musieli mie drugi pojazd.
- Cholera! Zak daj he m! Ruszaj si ! Uciekamy st d, ju !
Opu ci swoj os on twarzy, chwyci Billie za r
i poci gn j za sob . Wspieli si do
wyj cia. Sier ant przycisn guzik, zamek otworzy si .
Byli ju na zewn trz, kiedy pierwszy pocisk wyrwa dziur w pow oce pe zacza.
17.
Spears obserwowa , jak twarde z by pocisków z jego karabinów rozrywaj pe zacz na
strz py. Czu swoist satysfakcj z powodu wyprowadzenia przeciwnika w pole. Nie da si
schwyta w pu apk , nie da si oszuka .
Ostrzeliwany pojazd trz
si od uderze , dr
i podskakiwa . Odleg
by a na tyle
ma a, e kamery dostrzeg y dwie sylwetki
nierzy opuszczaj cych statek i uciekaj cych jak
najdalej od niego.
- Zabi ich - rozkaza genera .
Gdyby troch si zastanowi , mo e wyda by inny rozkaz. Przecie nowe wojsko stale
potrzebuje po ywienia i pojemników na swoje poczwarki. Ale komenda pad a, a on nie by
cz owiekiem, który cofa swe rozkazy bez wa nego powodu. Uniewa nienie rozkazu zawsze
le wiadczy o dowódcy, czyni go niezdecydowanym w oczach innych. Nie ma znaczenia, e
jego ludzie i tak szybko zapomnieliby o tym - Spears sam nie chcia si czu cz owiekiem
niepewnym.
Pe zacz kontynuowa swój konwulsyjny taniec pod kulami, a dwójka uciekinierów ci gle
bieg a.
- Czy nie wyrazi em si jasno? - powiedzia genera zimnym spokojnym g osem.
- N... nie, pa.. panie generale. Ale komputer jest ustawiony na pe zacz. Musz go
przestawi na cz owieka.
- Wi c zrób to.
- Tak jest.
Palce pilota pobieg y po klawiaturze.
Karabiny maszynowe zaszumia y i zacz y celowa w biegn ce sylwetki.
Za pó no. Para ludzi dotar a bezpiecznie do bazy i znikn a z pola widzenia.
- Przykro mi, panie generale.
- Niewa ne. Pe zacz jest zniszczony i to by o najwa niejsze. Zniszczy inne statki na
dowisku.
- Panie...
- Ostrzelaj je. Nie chc dosta ognia w plecy i nie chc zostawi przeciwnikowi adnego
sprawnego pojazdu.
Pilot skin g ow .
- Tak jest.
Podstawow zasad walki jest zniszczenie przeciwnikowi takiej ilo ci sprz tu, by nie
móg go na czas naprawi lub odbudowa . Spears kontrolowa przestrze i zamierza
utrzyma swoj przewag . Na razie Powell uwa
, e jest bezpieczny w bazie. Nie wiedzia
o drogach wiod cych do wn trza. M dry oficer nie pozwoli sobie na zablokowanie
wszystkich wej czy wyj . Powell nie by m dry. Spears by .
Billie dysza a ci ko. Ubranie pró niowe nie by o przeznaczone do biegania i tak
szybkiego zu ycia tlenu. Lecz wreszcie byli w rodku. Bezpieczni.
Wilks zd
ju do po owy rozebra si ze skafandra. Po chwili podszed do
komunikatora wisz cego na cianie luku. Uruchomi go.
- Tu Wilks. Mamy niespodziank . Spears wys
pustego skoczka. Sam przylecia
drugim. Nasz pe zacz zniszczony. Jeste my w luku po udniowym. Billie, co si dzieje na
zewn trz?
Dziewczyna podesz a do klapy i uruchomi a kamer obserwacyjn . Za wieci a si
niewielka holoprojekcja. Kurz unosi si wokó pojazdów na l dowisku. B ysn a pojedyncza
iskra na pow oce jednego z pe zaczy, a stoj cy obok skoczek run nagle na bok.
Billie odwróci a si od sier anta.
- W
nie rozwalili nam wszystkie pe zacze i skoczki.
- S ysza
? - rzuci Wilks do komunikatora.
os Powella rozlegaj cy si przez g
nik by wyra nie zdenerwowany:
- Bo e. Co teraz mamy robi ? On mo e ob upi baz jak skórk z banana!
- Nie zrobi tego - nie zgodzi si sier ant. - Nie b dzie chcia ryzykowa strat w ród
obcych. Jednak z pewno ci ma jaki plan ataku. le go ocenili my. Skoro, zdecydowa si
wys
przyn
, musi du o wiedzie i zna sposób dostania si do bazy. My nie wiemy co
planuje. Uzbrój wszystkich, którym ufasz. Szybko. Zabezpiecz wszystkie w azy. Wszystkich,
którzy mogliby pomóc Spearsowi pod klucz.
- To nie b dzie atwe, nie jeste my pewni...
- S uchaj, majorze. Jeste my pewni czego innego. Je eli jaki cholerny cwaniak otworzy
drzwi i wpu ci Spearsa, wpadniemy w gówno po uszy. Nie mo emy da mu najmniejszej
szamsy. Gdy istnieje jakakolwiek w tpliwo co do lojalno ci
nierza, zamykaj go za
grubymi drzwiami..
- W porz dku. Zrozumia em.
Spotkam si z tob za pi minut w Centrum Dowodzenia.
Wilks odwróci si do Billie.
- Genera niszczy nasze mo liwo ci walki w przestrzeni i ucieczki st d na powierzchni .
To zajmie mu nieco czasu. Chod my.
- Dok d?
- Powell mo e wydawa rozkazy, ale nie jest liniowym oficerem. Potrzebuje kogo , kto
potrafi powiedzie mu, co ma robi . Kogo , komu ufa. Jedn rzecz ju spieprzy em, nie chc
tego zrobi po raz drugi.
- Sytuacja jest taka z a?
- Mo e by gorsza. Spears mo e zgromadzi wszystkich swoich
nierzy w jednym
miejscu, a my musimy pilnowa ka dego wej cia, wi c b dziemy rozproszeni. Musi jednak
przedrze si przez luk. Tak d ugo, jak dziemy mieli
nierzy przy wej ciach, potrafimy go
powstrzyma . Powell ustawi nowe kody i postawi ca baz w stan alarmu, gdy tylko
genera wyl dowa ze swoimi lud mi. Przewaga jest ci gle po naszej stronie. My
, e
mo emy j utrzyma , ale nigdy nie wiadomo. Spears jest niezwykle przebieg y. Dlatego jest
genera em, a ja sier antem. Chod my.
Ruszyli biegiem.
- Post py w akcji? - spyta Spears.
Krew w nim wrza a, czu si jak my liwy tropi cy niebezpiecznego zwierza. Istnia o
pewne ryzyko, ale by pewny, e to on wygra.
- Panie generale, wszystkie pojazdy l dowe i przestrzenne s unieruchomione. Wszystkie
silniki zniszczone, a systemy zasilania nie dzia aj .
- Bardzo dobrze.
Wewn trz bazy by y jeszcze statki kosmiczne, ale nikt nie mo e ich u
nie pojawiaj c
si na powierzchnie planetoidy. Je eli Powell planuje uciec kosmicznym transportowcem,
dzie mia ma niespodziank . Genera nie dba nigdy o kody na pe zaczach czy skoczkach
- nie by o gdzie na nich ucieka . Jednak statki kosmiczne nie mog y si unie nawet na
centymetr bez jego zezwolenia. Ani Powell, anie jego ma a grupka buntowników nigdzie nie
uciekn . Byli unieruchomieni w bazie i zapewne my leli, e maj nad nim przewag . Jak e
si mylili.
- Wyl duj na tych wspó rz dnych - powiedzia do pilota.
Wyrecytowa kilka cyfr.
nierz wykona rozkaz bez zb dnych pyta . By to lepy
zau ek opodal Pó nocnego Luku, sk d nie szerszy ni dwudziestometrowy korytarz wiód do
pomieszcze reaktora bazy. Ogromne aluminiowe i ceramiczne p yty mog y by u yte jako
radiatory usuwaj ce z bazy nadmiar ciep a w przypadku awarii. Pluton móg przej t dy do
dalszych cz ci zupe nie niezauwa ony. Nie by o tu kamer. Nikt nie móg ich zobaczy , jak
zbli aj si do luku, nikt nie b dzie si ich spodziewa , dopóki nie zastukaj w drzwi. Powell
wprawdzie zmieni kody, je eli by tylko wystarczaj co przewiduj cy, ale genera i na to mia
odpowied .
Kolejn wielk niespodziank dla niepos usznych. Nie ma w tpliwo ci, do kogo b dzie
nale
o zwyci stwo. G ównym problemem jest dokonanie tego jak najczy ciej, przy jak
najmniejszych stratach. Za setki lat b
uczy taktyki na sytuacjach, które przygotowa
Spears.
Powell wygl da , jakby próbowa chodzi po cianach. R ce mu si trz
y, by blady, pot
pojawi si mu na skroniach i górnej wardze. Z tuzin karabinów le
o na stole, a skrzynki z
amunicj sta y obok na pod odze. Kiedy Wilks podszed do majora, Billie ruszy a do broni.
Cokolwiek si wydarzy, nie b dzie bezbronna.
nierz stoj cy przy stole machn karabinem, jakby chcia j odp dzi .
- Wilks - Zawo
a dziewczyna.
Sier ant odwróci si .
- Pozwóle jej wzi jeden - powiedzia do
nierza.
Komandos nawet nie spojrza na Powella, by ten potwierdzi rozkaz. Wiedzia , kto tak
naprawd dowodzi niezale nie od stopnia. Kiwn g ow na znak, e zrozumia . Billie wzi a
karabin, sprawdzi a go. Komora nabojowa by a pusta. Wyj a ze skrzyni magazynek i
wcisn a go na w
ciwe miejsce. Potem zabra a jeszcze trzy, ka dy po sto adunków
przeciwpancernych, i w
a po jednym do ka dej kieszeni. Trzeci wsadzi a za pas. Maj c
czterysta strza ów mog a teoretycznie zabi wiele potworów pod warunkiem, e one nie
api jej wcze niej. Zarzuci a bro na rami . Poczu a si troch lepiej. By a uzbrojona.
Wilks i Powell chodzili tam i spowrotem. atwo by o dostrzec, e z majora zrobi si
ma y, przera ony gówniarz. Ten cz owiek by stworzony do pokoju. Wilks powiedzia kiedy
Billie, e powinien by kap anem albo lekarzem, nie
nierzem. Cywilizowani osobnicy
nigdy nie b
dobrymi wojownikami.
Billie podesz a do komunikatora. Poprosi a o po czenie z Mitchem.
- Tu Bueller.
Nie by o wizji, Billie nie wiedzia a, jak j w czy , ale on z pewno ci j widzia .
- Mitch.
- Billie. Co u ciebie?
- Jestem z Wilksem w Centrum Dowodzenia - powiedzia a.
- U mnie w porz dku.
- Widzia em, jak uciekali cie z pe zacza. Ba em si o ciebie.
- To ju przesz
. Powiedz mi co ty tam robisz?
- Zamierzam zosta tutaj, a sytuacja si nie wyja ni. Je eli Spears albo jego ludzie
dostan si do rodka, b
móg zrobi par po ytecznych rzeczy. Zamkn dop yw
powietrza, albo ciep a, wy czy
wiat a. To spowolni ich ruchy. Mog zrobi du o dobrego.
Billie kiwn a g ow , kiedy dotar o do niej, o czym mówi.
- Rozumiem.
Wilks dawno temu poinformowa j , e androidy zaprojektowane do akcji na planecie
obcych nie mog y w warunkach bojowych strzela do ludzi. Problem z Mitchem polega na
tym, e Zmodyfikowane Prawo Asimova nie pozwala o mu tego robi . Je eli nie mia
pewno ci, e tylko zrani cz owieka i nie spowoduje to jego mierci, nie wystrzeli, chocia
potrafi umie ci kul tam, gdzie zechce. Cz owiek móg by si przecie wykrwawi nawet ze
zranionej stopy, a androidowi nie wolno tak ryzykowa . Oczywi cie, z wyj tkiem tych
androidów, które nie s zaprogramowane zgodnie z prawem. A to jest prawie niemo liwe,
chocia Billie wiedzia a, e to nieprawda. Wi kszo napastników, którzy zaatakowali ich
podczas poprzedniej misji, by a sztuczna. I zabija a ludzi.
- S uchaj, Mitch. Kiedy to wszystko si sko czy, musimy usi
i spokojnie
porozmawia . Nie potraktowa am ci zbyt dobrze, sama nie rozumiem dlaczego, ale chc si
poprawi .
- Dzi kuj , Billie. Nawet nie wiesz, jak si ciesz , e to powiedzia
.
- adnych gwarancji. My
, e sama dok adnie nie wiem co z tym zrobi .
- Cokolwiek jest zawsze lepsze ni nic.
Poczu a niezadowolenie. Ci gle traktowa a go tak samo. Jednak my l o swojej albo jego
mierci by a okropna.
- Dobra. Pos uchaj. Musz ju i . Porozmawiamy pó niej.
- B
ostro na - us ysza a jeszcze. - Nie chc , eby co ci si przytrafi o. Ja...ja...
- Nie mów tego, Mitch. Nie teraz.
Wy czy a si .
Za jej plecami Wilks i Powell zacz li krzycze na siebie.
- S uchaj - wrzasn sier ant ostrym tonem. - Trzymaj te pieprzone w azy pod ci
stra ! Zaspawaj je, szczególnie te do roz adunku towarów! Nie wiesz przecie , jakie
przyrz dy ma ten pieprzony genera . Mo e mie dost p do g ównego komputera, nawet
c na zewn trz.
- Niemo liwe. System jest zabezpieczony, wewn trzne modemy zablokowane...
- Do cholery, Powell. Ten cz owiek jest
nierzem, zjad na tym z by i ju raz nas
oszuka . Je eli wedrze si do rodka i zacznie dzia
, umrze wielu ludzi. Nie wiedzia
o
drugim skoczku, prawda?
Szcz ki majora napi y si , wargi utworzy y cieniutk kresk , ale potrz sn przecz co
ow .
- Nie.
- Zapami taj sobie, e ma co wi cej ni tylko naszywki. S uchaj, my jeste my
samowystarczalni, a oni maj tylko polowe racje ywno ci i sprz tu. Je eli wystarczaj co
ugo potrzymamy ich na zewn trz, wygramy.
Powell g
no wypu ci powietrze.
- W porz dku. Wydam rozkazy.
Wilks kiwn g ow i popatrzy na Billie. Dziewczyna nie wiedzia a zbyt wiele o
sprawach armii, ale wydawa o jej si , e nast pny ruch nale y do Spearsa. Nie podoba o jej
si to. Ten facet by wariatem. Nikt nie móg przewidzie , co zrobi. Mo na by tylko czeka .
Spears wiód swój pluton w kierunku Luku Wschodniego. Zdrajcy pewnie stracili
skoczka z oczu, kiedy lecia na pó noc, i teraz spodziewali si ataku z tamtej strony. To
prawda, e teraz my la o czyms wi cej. Je eli dostanie si do rodka bez wi kszych strat,
dzie to wygl da o lepiej na historycznych ta mach. Kto za sto lat powie :"Có to za
znakomity dowódca. Jaki przewiduj cy."
Dotarli do ukrytego miejsca w pobli u luku. Nikt nie wiedzia , e s tutaj. Genera sam
za
materia wybuchowy na zamek. Uwa
na wszystko. U ywa tylko r cznej
sygnalizacji i czno ci przy pomocy wzroku. Radio musia o zamilkn .
adunek za
ony, ludzie w pogotowiu. Spears wyci gn specjalny transmiter i
popatrzy na przykryty os on guzik. Nie spodziewa si , e b dzie kiedy w takiej sytuacji,
ale teraz nikt nie mo e powiedzie , e genera Thomas A. W. Spears zosta schwytany ze
spodniami w gar ci, kiedy zacz a si bitwa.
Zdj os on przycisku i przycisn guzik jednym, stanowczym ruchem. U miechn si
szeroko. Powell i jego banda bohaterów b dzie mia a si czego ba .
Tak, panowie. Drzwi do komory królowej i krata zabezpieczaj ca pomieszczenie
dwudziestu pi ciu robotnic za chwil stan otworem, a przed nimi pojawi si ma y
holograficzny obraz Spearsa trzymaj cego w r ce miotacz.
Genera zachichota , wyobra aj c sobie zdziwienie królowej. Powell te si zdziwi.
- Czas na obiad - powiedzia . - Id cie i we cie go sobie.
18.
- Skurwysyn! - wrzasn jaki cz owiek. Zagrzechota y strza y.
W Centrum Dowodzenia Wilks odezwa si cichym g osem:
- Powell...?
- To stra nik przy komorze królowej - poinformowa major i nacisn kilka klawiszy.
Pojawi si kolorowy obraz, holoprojekcja z kamery w korytarzu. Wida by o stra nika
strzelaj cego do czego , co znajdowa o si poza zasi giem obiektywu.
Powell znowu co nacisn . Obraz przesun si nieco. Ukazywa teraz otwarte drzwi.
- O, kurwa! - mrukn Wilks.
Stra nik znów krzycza . By to ten sam m czyzna, który kiedy
artowa sobie z Wilksa i
Billie, kiedy chcieli obejrze komor .
Ostro zako czony ogon pojawi si nagle w polu widzenia. Trafi wrzeszcz cego
nierza i przebi mu klatk piersiow tak atwo, jak ig a przebija cienk tkanin . M czyzna
zwiotcza , bro wypad a mu z r k i stukn a o pod og . Masywny ogon napr
si i
odrzuci martwe cia o.
- S odki Jezu - powiedzia cicho Powell.
- Wypu ci królow - odezwa si Wilks. - To Spears.
Zacz y nap ywa kolejne raporty.
Królowa mia a u boku swoj gwardi .
- Idziemy do statków kosmicznych - zadecydowa sier ant.
- Baza jest ska ona. Wszyscy b dziemy trupami, je eli tu zostaniemy.
W ko cu jednak plan tego sukinsyna te mo e spali na panewce. B dzie mia
przynajmniej sporo zabawy zaganiaj c do komór potwory przy pomocy ludzi, którzy mu
zostan .
Pi c minut do wypuszczenia królowej i jej orszaku na wolno i zach cenia ich do
zabijania wszystkiego na swej drodze Spears machn r
i jego ludzie wysadzili w az.
adunek wybuchowy rozerwa si bezg
nie w pozbawionej powietrza pustce, ale metal
zamka skr ci si , a tlen z wn trza luku natychmiast zamarz w krystaliczny py .
- Naprzód!
Stra nicy zacz li strzela , przynajmniej ci, których wybuch nie pozbawi przytomno ci.
Ludzie genera a mieli przewag zaskoczenia i tylko jeden z nich pad , zanim luk nie zosta
zdobyty. Byli wewn trz, wróg by w rozsypce, a ich akcja przebieg a niespodziewanie
adko. Wszystkie szczegó y walki by y przekazywane do skoczka i nagrywane. B dzie je
mo na potem zmontowa , eby zapewni ci
wydarze i zachowa dla potomnych oraz
heroicznego genera a. W ko cu nie by jakim fotelowym dowódc i nagranie poka e
prawd .
ciwie to jeszcze tego nie dokona . O, nie. Ten, kto stanie mu na drodze, gorzko
po
uje. Je eli tylko b dzie mia do czasu, by poczu cokolwiek.
Machn na swych
nierzy, by podnie li swe os ony twarzy.
- Idziemy - powiedzia . - Nie zdejmowa skafandrów. B
chcieli prawdopodobnie
zniszczy nas u ywaj c systemu podtrzymywania ycia. Idziemy do szóstki. Cisza radiowa
nie obowi zuje. I tak wiedz , e tu jeste my - opu ci os on i doda przez radio: - Spróbujcie
bra ich ywcem. Strzela nisko.
Wilks bieg z karabinem gotowym do strza u. Billie i Powell pod ali tu za nim. W
powietrzu wibrowa d wi k alarmu. Czerwone wiat a b yska y na ka dym zakr cie.
Wsz dzie przebiegali spanikowani ludzie. Wykrzykiwali informacje, które i tak by y znane
wi kszo ci, ale nikt z nich nie spotka si jeszcze z najgorszym.
Wilks wiedzia , e ci, którzy napotkali obcych, nie mogli ju biega . Spears wypu ci te
cholerne bestie, a te szybko wpad y w sza polowania i chwyta y ka dego cz owieka, który
znalaz si w zasi gu ich szponów.
Billie natkn a si na przeno ny komunikator i zabra a go.
- Mitch! Mitch, odezwij si ! Uciekaj stamt d, spotkamy si przy statku! Obcy s na
wolno ci! Spears jest w bazie! Mitch!
Je eli j us ysza , to nie odpowiedzia . Sier ant nie mia teraz czasu na zastanawianie si
dlaczego.
Obcy pojawi si w korytarzu i ruszy ku biegn cej trójce. Rozwar swe diabelskie
szcz ki. G sta, lepka lina cieka a d ugimi pasmami z ostrych z bów.
- Pieprz ci - rykn Wilks.
Podrzuci b yskawicznym ruchem karabin wycelowa bez u ycia lasera - nie starczy oby
na to czasu - i wystrzeli krótk seri .
Przeciwpancerne pociski trafi y obcego w g ow i rozerwa y na kawa ki tward
chitynow pokryw czaszki. Trysn kwas. Potwór zatoczy si , uderzy o cian i osun si
w ko cu na pod og .
Grom wybuchów wdar si do uszu sier anta i uderzy w b benki jak ci ka apa
olbrzyma. Poczu ból, który szybko min . Pozosta o tylko uporczywe, g
ne dzwonienie.
Powinien za
ochraniacze. Oczywi cie, je eli ci gle si obawiasz, e og uchniesz na
staro , to na pewno si tak stanie.
yn na pod odze kipia i wysy
w powietrze chmury gryz cego dymu. Szybko w era
si w g adk pod og .
- Uwa ajcie na krew, nie wdepnijcie w ni !
Pobiegli dalej.
nirz wyszed zza rogu z broni gotow do strza u. To Spears pierwszy go dostrzeg .
Podniós pistolet i opar go na palcach drugiej d oni. Przyj klasyczn pozycj i wypali trzy
razy. Technika nazwana potrójnym strza em z Mozambiku. Nazwa wzi a pocz tek od
pewnej akcji staro ytnej policji w jednym z afryka skich krajów. By a to standardowa
procedura w tamtych czasach: dwa szybkie strza y w serce i jeden w g ow . Zawsze w tej
kolejno ci. Spears podejrzewa , e takie post powanie spowodowane by o kamizelkami
kuloodpornymi noszonymi pod zwyk ym ubraniem. Technika mia a dawa pewno , e cel
zostanie zlikwidowany. Ostatni strza by dodatkowym zabezpieczeniem.
Nieszcz sny komandos nie nosi
adnego pancerza i wszystkie trzy strza y by y
miertelne.
Kiedy upad , genera poczu co w rodzaju triumfu, ten rodzaj uniesienia kiedy
wychodzisz zwyci sko z pojedynku jeden na jednego. Wróci o stare wspominanie z czasów,
kiedy by ch opcem i pokona swego pierwszego...
Tommy ukry si w komórce pomi dzy szczotkami i odkurzaczami. Proszki do
czyszczenia wywo ywa y kr cenie w nosie. Chcia o si kicha , ale ci ni cie nozdrzy
zapobiega o temu. Na zewn trz kr
Jerico Axe. Szuka Tommy'ego. By blady wit i
wszyscy powinni jeszcze spa . I doro li i kadeci byli jeszcze w
kach nie Jerico.
Axe by g upim dupkiem i Tommy wiedzia o tym, ale znaczy o to tyle, e tamten by
wielkim, g upim dupkiem. Tommy by na jego czarnej li cie chocia nie wiedzia dlaczego.
Zawsze, kiedy w pobli u nie by o nikogo z doros ych Jerico kopa Tommy'ego gdzie
popada o. Tommy broni si , ale tamten by starszy, dziesi kilo ci szy i o sze miesi cy
bardziej zaawansowany w sztuce walki. Tommy zawsze zadawa kilka ciosów, raz nawet
ama nos temu kutasowi, ale zap aci za to z aman r
, wybitymi dwoma z bami i
pi tnastoma szwami nad lewym okiem.
Tommy yczy swemu dr czycielowi wycieczki przez pustyni pod pal cym s
cem a
do wyczerpania si . yczy mu, by nikt nie znalaz jego cia a, dopóki padlino ercy nie
za atwi si z jego cia em.
Móg by równie dobrze spodziewa si , e Jerico stanie przed komisj , w której sk adzie
dzie Tommy Spears. Ten dupek nie by a tak g upi.
Tommy siedzia w komórce i mia nadziej , e jego prze ladowca nie zajrzy tutaj. By
zm czony i chcia znale si w
ku, eby nie zosta skopanym przez tegi wielkiego
pó
ówka.
Bose stopy zaklaska y o pod og tu za drzwiami kryjówki. Jerico zdj buty, ale i tak
st pa ci ko jak zepsuty robot i robi du o ha asu. Tommy us ysza , e otwiera drzwi do
azienki, eby zobaczy czy nie ukrywa si tam jego ofiara.
Cholera. Móg zajrze tutaj. W
ciwie nie by o tu miejsca, gdzie naprawd mo na by si
schowa z wyj tkiem ogromnego kosza na odpady. Pewnie, gdyby tak zakopa si w
mieciach i przykucn na dnie pojemnika, Jerico nie zobaczy by go.
Tommy wsta i zacz przek ada nog przez kraw
kosza, ale nagle zatrzyma si .
Ogarn a go niepowstrzymana w ciek
, gor cy gniew zawrza mu we krwi, sp yn do
krocza, potem do nóg. Wype ni mu pier nieznanym dot d uczuciem, wreszcie zawirowa
pod czaszk .
Pieprzy to!
To nie mog o by tak. Nie powinienem si ukrywa przed tym fiutem Jerico Axem tylko
dlatego, e tamten jest wi kszy i silniejszy oraz lepiej wyszkolony ni on sam. To nie tak.
W nik ym wietle lampek kontrolnych stoj cego przy drzwiach robota zdo
dojrze
skrobaczk do pod ogi umocowan do jego pojemnika na narz dzia. By to po prostu
aluminiowy pr t, nieco d
szy ni pó metra i gruby prawie jag przegub Tommy'ego. Na
ko cu mia do czony komplet ró nego rodzaju ostrzy. Maszyna u ywa a go do zdrapywania
ró nego rodzaju zanieczyszcze przylepionych do pod ogi. Narz dzie przypomina o nieco
kos , któr kto wygi pod dziwnym k tem.
Tommy wzi skrobaczk . Zwa
w r ce. By a przyjemne ci zka.
Kiedy Jerico otworzy drzwi, Tommy by ju gotowy.
Wi kszy ch opiec zd
tylko mrugn i otworzy szeroko oczy ze zdumienia gdy
Tommy skoczy i wbi ostrze w czaszk znienawidzonego dr czyciela. Trafi tu nad prawym
okiem. Us ysza chrupni cie!
Jerico wrzasn - jak to wspaniale brzmia o - potem zatoczy si do ty u. Cofa si , a
plecami opar si o przeciwleg
cian . Osun si w dó i usiad . Wyci gn skrobaczk z
rany. Krew zala a mu ca kowicie oko. Popatrzy w gór na Tommy'ego i dopiero wtedy
zrozumia , co si sta o.
Tommy ruszy w jego kierunku.
- Dawaj to - powiedzia cicho i si gn po metalowe narz dzie. Chwyci skrobaczk , a
Jerico pozwoli mu na to. Tommy nie wiedzia , co tamten my li, ale czu strach starszego
ch opca. Sam prze ywa rodzaj przera enia zmieszany ze z
ci i czym , czego nigdy
wcze niej nie odczuwa . By o to poczucie wielkiej si y, pot gi i zadowolenia z pokonania
wroga.
- Ja krwawi !
- Ju nied ugo - powiedzia Tommy. Podniós skrobaczk i ruszy do przodu.
Tommy Spears mia dziewi lat, kiedy zabi swego pierwszego wroga...
- Na wi te gówno! - rykn jeden z komandosów Spearsa. Genera pozby si
wspomnie w mgnieniu oka i popatrzy na zabitego
nierza. Zadziwiaj ce. Jego wy czenie
si trwa o mo e pi sekund, a ilo informacji by a olbrzymia. Pami musia a dzia
jak
modem.
Nad martwym cia em sta jeden z obcych i gotowa si do ataku.
Genera ruszy do przodu. wiat o z sufitu o wietli o dok adnie jego twarz.
- Wiesz, kim jestem - powiedzia i wyci gn zza pasa transmiter. - A królowa wie, co to
jest.
Machn przyrz dem. Pod oga w komorze z jajami naszpikowana by a materia ami
wybuchowymi, a transmiter móg spowodowa ich wybuch. Oczywi cie, teraz królowa
mog a kaza robotnicom poprzenosi jaja w inne, bezpieczniejsze miejsce, ale nie mia a
czasu, by ewakuowa wszystkie. Poza tym nie wiedzia a, czy Spears nie zaminowa ca ej tej
pieprzonej bazy.
To, co widzia a robotnica, widzia a i królowa.
Potwór zasycza , potem odwróci si i pobieg w przeciwnym kierunku.
- Na wi te gówno - powtórzy
nierz. - On si pana przestraszy !
- Mia powody - stwierdzi genera . - Idziemy. Pluton nie zawaha si nawet przez
moment.
- Powell?
- T dy - pokaza major.
Wilks odwróci si , by popatrze na dziewczyn .
- W porz dku - sapn a Billie. Zaczyna o jej brakowa tchu.
- Co z Mitchem...?
...kiepsko smakuje - odpar sier ant. -Je eli si nie b dzie rusza , przejd obok i nie
zauwa go.
- Ale nie Spears - odezwa si Powell.
- Dzi kuj , majorze - sarkn Wilks, za do Billie powiedzia :
- S uchaj, wie dok d idziemy i zrobi wszystko, co b dzie móg , eby nam si uda o, a
potem do czy do nas.
- Nie chce go tu zostawi - powiedzia a Billie. - No i dobrze. Poczekamy na niego.
Obiecuj .
Billie skin a g ow . Tak musia o by . Nie mia a wyboru. Musia a zaufa Wilksowi.
Kto krzykn za nimi bulgocz cym. niesamowitym wrzaskiem.
- Czas nas goni!
Billie wydawa o si , e biegnie ju od nie wiadomo jak dawna. Mo e ca e ycie. Jednak
nie by o czasu na odpoczynek.
- Dalej - krzykn a na Wilksa i Powella. - Jestem tu za
wami. Przyspieszyli biegu.
19.
Wilks nie ba si
mierci. Bieg do miejsca, które wydawa o mu si najbezpieczniejsze na
tej ma ej planecie, ale je eli si to nie uda, to trudno. I tak
na kredyt, co powtarza sobie
bez przerwy. Jak d ugo ju ? Dwana cie, czterna cie standardowych lat? Billie mia a dziesi ,
kiedy pierwszy raz spotka a si z obcymi. Musi j zapyta , ile ma teraz. On sam powinien
zgin z reszt swego oddzia u, ale tak si nie sta o. Od tamtej pory du o czasu sp dza nad
butelk i faszerowa si chemikaliami, by zapomnie . Los tak chcia , mo e jaka
nadprzyrodzona si a wszech wiata, a mo e po prostu szcz cie Kolonialnego Komandosa.
Gdzie na cie ce jego ycia pojawi si nowy cel: zniszczy obcych do ostatniej robotnicy,
do ostatniego jaja. Gdyby pozwoli si tutaj zabi , zniweczy by nieodwo alnie mo liwo ci
wype nienia swej misji, a to przera
o go bardziej ni
mier . Tylko jeden raz w yciu
naprawd si ba , ale to by o bardzo dawno temu.
Kilka lat wcze niej, podczas jednego a jego chemicznych ekscesów, Wilks zosta
znaleziony przez cywilów na ulicy. Zastali go nagiego, a jego wszczepione identyfikatory
przepad y. Ludzie, którzy go obrabowali i próbowali zabi nie chcieliby kto zidentyfikowa
cia o. Cywile nie wiedzieli, e maj do czynienia z
nierzem i zabrali go do centrum
medycznego, gdzie zaopiekowano si nim. W standardowym post powaniu terapeutycznym
by a równie przewidziana sesja z psychiatr . Pech chcia , e trafi do szpitala
akademickiego, gdzie wielu m odych lekarzy chcia o zaj si tym dziwnym pacjentem i jego
depresj . Bo czy cz owiek z tak zniekszta con twarz mo e by normalny?
Nie zaj o im du o czasu wykrycie, e maj do czynienia z komandosem. Szybko te
postawili diagnoz . Czekaj c na zabranie swego podopiecznego przez andarmeri
Wojskow , chcieli wydusi z niego, ile si da. Taka gratka mog a si wi cej nie powtórzy .
W czasie jednej z takich sesji z atrakcyjn m od lekark , któr w innych warunkach
ch tnie by sprawdzi w
ku, dowiedzia si o Syndromie Doca Hollidaya.
Holliday, jak si dowiedzia , by kim w rodzaju felczera w dawnych czasach na Ziemi. A
mo e by dentyst czy kim w tym rodzaju. zachorowa na gro
i w tamtych czasach
nieuleczaln chorob .
- Wi c - powiedzia a mu m oda pani doktor - spakowa manatki i wyjecha w miejsce o
ciep ym i suchym klimacie, co mia o mu przynie ulg przy jego dolegliwo ciach. Zosta
tam zawodowym graczem w karty i szulerem. Uczestniczy w wielu pojedynkach na
rewolwery, chocia nie by szczególnie dobrym strzelcem. I zawsze potrafi pokona
przeciwnika. Na przyk ad móg w publicznym miejscu strzeli do cz owieka u ywaj c broni
nazywanej sze cio strza owcem i za ka dym razem chybi z odleg
ci siedmiu metrów.
Bior c pod uwag , e taka bro by a we wprawnych r kach skuteczna mniej wi cej na
pi dziesi t metrów, by to
osny wynik. Pó niej przerzuci si na co , co nazywano
"obrzynem", i na ile dobrze mnie poinformowano, by a to straszna bro na krótki dystans.
- Interesuj ce - zgodzi si Wilks i pomy la , e chyba j przeleci, je eli nie znajdzie
innego sposobu, eby si zamkn a. Zanim zd
cokolwiek powiedzie , m oda kobieta
zacz a
opowiada dalej, w sposób oczywisty zakochana w swoim w asnym g osie.
- Z tego, co nasi badacze historii medycyny potrafi nam powiedzie , wynika, e
wygrywa , bo nie dba o przegran . Wilks zmarszczy brwi.
- Co to oznacza? - zapyta i od razu tego po
owa .
' - Pan Holliday przypuszcza , e szybko umrze. Faktycznie
poza przewidywanym
terminem mierci. Mo e diagnoza by a niedok adna. Ale poniewa my la , e jego dni s
policzone, a ich liczba jest niewielka, wierzy , e nie ma nic do stracenia. Kiedy stawa do
pojedynku, nie czu strachu przed mierci . By ju , w swoim przekonaniu, martwy. Pó niej
regularnie zacz spo ywa ogromne ilo ci alkoholu, a to dodatkowo go znieczula o. Kiedy
doda to do czasu reakcji jego przeciwników i jako ci broni, mo emy wyt umaczy sobie
przewag , jak posiada . Wi kszo ludzi staj cych do takiej rywalizacji nie chce umiera .
To powoduje moment zawahania albo nawet co v rodzaju paniki. Cz owiek, który nie dba o
to, czy b dzie
czy umrze, ma jedyny cel: strzeli i niech to diabli. I oczywi cie to
wszystko razem wzi te okazywa o si fatalne w skutkach dla przeciwników Pana Hollidaya.
Wilks potrz sn g ow .
- Cudownie. A teraz nie chcia aby si rozebra i po wiczy troch z bohaterem
wojennym, zanim przyjd mnie zabra ? U miechn a si , jakby jego rubaszna odzywka
wcale jej nie zaskoczy a.
- My
, e nie, kapralu Wilks. To nie by oby nic profesjonalnego...
Biegn c korytarzem, w którym kr
y potwory poszukuj ce zdobyczy, Wilks
wyszczerzy z by w szerokim u miechu. "Teraz wiem, co czu
, Doc - pomy la . - Kiedy
po yczasz sobie troch czasu od kostuchy i nie dbasz o to, czy umrzesz, wszystko wydaje si
proste i mi e.
Billie dojrza a m czyzn z karabinem, który usi owa si ukry . Kiedy zorientowa si ,
e go zobaczy a, podniós karabin i wycelowa w jej stron .
- Wilks! - krzykn a.
Podnios a sw bro i skierowa a j w stron strzelca. - Nie rób tego,
nierzu! - wrzasn
Powell. Jednak komandos nie us ucha .
- Genera wróci ! Wszyscy jeste cie ju padlin !
Billie i Wilks strzelili niemal jednocze nie.
nierz okr ci si wokó w asnej osi i upad .
Z dwóch ran w klatce piersiowej bluzga a krew.
Billie poczu a md
ci. Zabijanie ludzi nigdy nie jest atwe. Bieg a jednak dalej. Instynkt
samozachowawczy zwyci
.
Kto wy czy
wiat o i wszystkie urz dzenia podtrzymania ycia. Spears by na to
przygotowany. Jego
nierze byli ubrani w skafandry pró niowe i d wigali ze sob wszelki
sprz t potrzebny w walce.
- W czy duchy,
nierze - powiedzia genera .
Sam prze czy filtr w os onie na podczerwie i zobaczy korytarz w zielonkawym,
upiornym o wietleniu. Pstrykn prze cznikiem lampy na he mie i od razu ciany zaja nia y
jaskraw zieleni . Zrobi o si jasno, prawie jak normalnie. Jednak dla kogo , kto sta obok
lampy, wieci y ledwo zauwa alnym, ciemnofioletowym wiat em.
- Zatrzyma si ! Cofn si z pola ostrza u!
Kto pojawi si przy kra cu korytarza dwadzie cia metrów z przodu. Genera ujrza
czyzn wymachuj cego r kami i us ysza wo anie:
- Generale! Czy to pan? Nie strzelajcie, jestem po waszej stronie!
Spears nie widzia zbyt wiele, ale dostrzeg , e krzycz cy cz owiek nosi s
bowy
kombinezon i nie ma adnej broni.
- Ognia - zakomenderowa .
Dwóch komandosów wystrzeli o. Rozleg si przyt umiony, ale wyra nie s yszalny
wi k. M czyzna upad , jakby nagle uciek y spod niego nogi. Z pewno ci w bazie jest
wielu sprzymierze ców, lecz Spears nie mia czasu sprawdza ka dego. Jeden wróg z
granatem móg by wyrz dzi ogromne szkody. Lepiej najpierw oczy ci pole, a dopiero
potem zaj si sortowaniem je ców.
Niespodziewanie znikn a grawitacja. Nie by o adnego ostrze enia, po prostu nagle jej
nie by o. Biegn cy komandosi wyskoczyli raptownie w gór , uderzaj c w ciany i sufit albo
sun li niepowstrzymanym p dem po pod odze, niezdolni do kontroli swych ruchów.
Prze czenie z prawie pe nego ziemskiego ci enia do mo e jednej dziesi tej nigdy nie by o
przedmiotem treningu
nierzy.
- W czy buty! - rykn Spears.
Pod pod og znajdowa y si magnetyczne paski umieszczone tam z my
o takich
nie przypadkach. Buty komandosów pozwala y chodzi niewiele wolniej ni przy
normalnej grawitacji.
Kiedy wszyscy
nierze och on li z zaskoczenia, okaza o si , e tylko jeden zosta ranny
zbyt ci ko, by kontynuowa marsz. Sanitariusz stwierdzi , e po ama sobie szyj i wymaga
natychmiastowego umieszczenia w sekcji medycznej.
- Mo e chodzi ?
- Nie, panie generale. Jest sparali owany.
- Zostawcie go. Kto pó niej po niego przyjdzie. "Tak naprawd to jaki obcy" - pomy la
Spears.
Ten cz owiek by teraz bezu yteczny jako
nierz, wi c mo e pos
jako jedzenie dla
nowego wojska. Mo na na to pozwoli .
- Panie generale! - krzykn ranny cz owiek. - Prosz ! Nie zostawiajcie mnie tutaj! Nie
zostawiajcie mnie tym potworom!
- S
y tak e ten, kto le y i czeka - powiedzia Spears. To wojna, synu. Spieprzy
spraw i p acisz za to.
nierze, idziemy.
Pluton przeszed obok, buty dudni y o pod og . Krzyk rannego ucich , kiedy genera
czy radio na trzeci kana .
Powell s ucha komunikatora, który niós ze sob . Potrz sn g ow . On, Wilks i Billie
zbli ali si do korytarza ko cz cego si hangarami statków kosmicznych. Ci gle mieli
wiat o i energi , chocia prawie ca a baza ich nie mia a. W raportach, które mo na by o
us ysze przez komunikator, s ycha by o objawy paniki. G osy zdawa y si krzycze tym
samym, przera onym tonem:
- Podtrzymanie ycia wy czone w D-2...
- Stracili my Maurego, potwory go porwa y i...
- Luki powietrzne zamkni te, powtarzam, zamkni te... - ...wpadli my pod ogie . Kto tu
strzela...
- Potwory, potwory! Aaaa!
Odg osy wybuchów, karabinowe strza y, brz k metalu o metal i inne zwiastuny
gwa townej mierci. Wszystko mo na by o us ysze w g
niku.
Wilks poczu si przez chwil ci szy, jakby kto nagle usiad mu na ramionach. Potem
to uczucie znikn o.
- Wilks?
- Kto bawi si grawitacj - powiedzia . - My
, e Bueller usi uje opó ni marsz
Spearsa albo odrzuci obcych.
Powell sam by na granicy paniki i sier ant to widzia . Twarz majora poblad a, pot
wyp ywa wszystkimi porami skóry. Ci gle wciska coraz to nowe klawisze komunikatora,
jakby od tego zale
o jego ycie.
- Baza jest zdobyta - powiedzia w ko cu. - Spieprzyli my to. Powinienem to lepiej
przygotowa , zanim spróbowa em. On jest zabójc . Szale cem. Przegrali my.
- S uchaj - odezwa si Wilks tonem, jakim mówi si do ma ego dziecka. - S uchaj,
mo emy st d odlecie . We miemy jeden ze statków.
Powell pokr ci g ow .
- Nie mo emy. Zbyt du o czasu zajmie programowanie lotu. Dopadn nas. Dopadn !
- Uruchomimy stary program - powiedzia sier ant. - Zabierze nas tam, sk d przylecia .
- Niezbyt dobry pomys . Przylecia y z Ziemi. Wszystkie. - Zmienimy ten cholerny
program w czasie lotu! Ruszaj si , Powell!
Major popatrzy na niego uwa nie. .
- W porz dku. Teraz ty dowodzisz, dobra?
osny frajer. Powinien zaj si inn prac . Powiedzmy, popija sobie herbatk gdzie
na uniwersytecie, rozmawia z profesorami o sztuce wspó czesnej albo historii staro ytnej.
Jest tylko jedna ma a przeszkoda. Bez zabójców takich jak Spears i -ech! – jak Wilks nie
dzie ju takich miejsc. Mo e ju nigdy.
Przed nimi wysz a z cienia dwójka obcych i zacz a sycze . Sier ant poczu , e si
miecha.
"Pieprz was - pomy la . - Znacie mnie, co? Jeste cie zgubione w pojedynku z Doc
Holidayem, wy g upie skurwysyny. Stan obok Billie, która równie dostrzeg a potwory.
Stali rami przy ramieniu i jednocze nie podnie li karabiny.
Korytarz wype ni si grzmotem wystrza ów. - Idziemy, Powell. Trzymaj si nas.
Ca a trójka ruszy a ku wej ciu do hangaru.
20.
Hangar by jeszcze cichym, spokojnym miejscem. Obcy nie zdo ali do niego dotrze .
Dwójka stra ników wpu ci a ich do rodka bez problemów. Rozkaz Powella jeszcze dzia
.
Ogromna przestrze hangaru wydawa a si prawie pusta. W chwili; gdy rozleg si
pierwszy d wi k alarmu, pracowa tu t um ludzi. Teraz nie by o nikogo.
- Na który ze statków naj atwiej si . dosta ? - spyta Wilks - I który jest przygotowany do
drogi?
- Tamten - wskaza Powell.
W bazie mog o znajdowa si wi cej statków, ale ten hangar mie ci cztery, w czaj c w
to kierowany komputerem transportowiec, na którym przylecieli Wilks, Billie i Bueller.
Sier ant by zadowolony, e to nie Amerykanina pokaza Powell. Wola by mie w podró y
bardziej ludzkie warunki ni poprzednio. Z drugiej strony, w czasie burzy ka dy port jest
dobry. To miejsce ze Spearsem i gromad obcych za plecami przypomina o nie tylko burz .
To by prawdziwy huragan.
- Wszyscy na pok ad - machn karabinem w kierunku statku.
Baza by a zniszczona. Spears i jego oddzia poruszali si w ród chaosu, strzelaj c do
wszystkiego, co pojawi o si w polu widzenia. W wi kszo ci byli to ludzie, ale zastrzelili te
kilka robotnic, które by y zbyt opiesza e w wykonywaniu polece genera a. Do diab a,
przecie atakowanie go by o prawie samobójstwem.
Tylko kilka potworów uda o si uratowa . B dzie musia ograniczy straty. Wprawdzie
zmierza do zwyci stwa w bitwie i wojnie, ale baza by a stracona. Có , dobry dowódca wie,
kiedy zabra swoje czo gi i wycofa si . Trzecia Baza spe ni a ju swoj rol . Chcia by mie
troch wi cej czasu, ale jaki dowódca ma go w wystarczaj cej ilo ci? Próbujesz osi gn
perfekcj , ale musisz pogodzi si z tym, co masz, i ruszasz dalej. Kiedy wchodzisz do walki,
musisz wykorzystywa to, co masz a nie to, co chcia by mie . W doskona ej galaktyce
móg by zawsze mie
nierzy i sprz t, jaki by by ci potrzebny do realizacji planów. W
realnym wiecie rzadko tak si zdarza.
Oddzia straci jeszcze dwóch ludzi. Jeden zosta zastrzelony, drugi zgin na minie.
Wszystko jednak sz o dobrze. Miejsce, gdzie zgromadzi swe najlepsze potwory, swego
rodzaju mietank , by o dobrze zabezpieczone nawet przed wybuchem j drowym i tylko on
mia klucz otwieraj cy drzwi. Te robotnice by y bezpieczne i stanowi y jedyn cenn rzecz
na tej go ej skale, z której trzeba wreszcie odlecie . To tak e dobrze zabezpieczy . Biedny
by by genera , który nie potrafi sobie zapewni drogi odwrotu. A Spears nie chcia by takim
genera em.
Poprowadzi swój oddzia w kierunku hangarów.
Billie ju si nie ba a, jej poziom adrenaliny we krwi obni
si , lecz ci gle by a w
pogotowiu. Dziwna by a my l, e mo e czu si tak jak teraz, ale tak w
nie by o. A mo e w
ko cu postrada a zmys y. By a jednak zbyt zm czona, eby si nad tym zastanawia .
- I co? - odezwa si Wilks.
By o to skierowane do Powella, który marszczy brwi nad kontroln p ytk przy w azie.
Wpisa ju ca seri liczb i popatrzy na statek.
- Klipa nie otwiera si - powiedzia dr cym g osem. - Widz . Dlaczego?
Major pokr ci g ow .
- Nie wiem. To jest Rozkaz Otwarcia i powinien otwiera ka dy zamek w bazie, cznie z
ch odziark w kuchni. Spears dba o to, kiedy tu by . Kod ustala ka dy, kto dowodzi baz . To
dzia
o. I powinno nadal dzia
.
- Jeste pewny, e poda
w
ciwe cyfry? - spyta a Billie. - Oczywi cie. Jestem pewny.
Wilks westchn g boko.
- Spears. Ten pieprzony czubek znowu nas okpi . Powinni my si domy le . Taki
paranoik jak on nie ufa nikomu co do statków. Szczególnie, kiedy go tu nie ma. Musimy si
ama .
- To zajmie du o czasu - stwierdzi major. - P ytka zamka
fiest opancerzona.
- Nie widz innej mo liwo ci.
Spears ze swymi
nierzami dotar do zewn trznego hangaru przez tunel ewakuacyjny,
który dawno temu sam kaza wybudowa . Dwa transportowce sta y cicho w ogromnej hali.
Genera zostawi pó plutonu na zewn trz jako os on , ale okaza o si to niepotrzebne. Byli tu
sami. Spears prawie poczu lito nad wrogiem. Byli bez klasy. Tak naprawd Powell nigdy
nie mia szansy.
- Dobra. Reszta za mn do wewn trznego hangaru. Powoli zbli yli si do przej cia.
- My
, e gotowe - powiedzia Wilks.
ytka zosta a stopiona, mieli jut dost p do elektroniki zamka. Teraz atwo by o go
otworzy . Wilks zamkn dop yw zasilania do zamka i u
r cznego podno nika, eby
odsun klap . Zrobi ju pi tnastocentymetrow szpar , kiedy us ysza g os za plecami:
- Nie rusza si !
Odwróci g ow i zobaczy pó tuzina komandosów w skafandrach pró niowych z
wycelowan w niego broni . Rzuci szybkie spojrzenie Billie. Zrozumia a. Lepiej zgin w
walce ni zosta oddanym potworom.
- egnaj, Billie - szepn . - Przykro mi.
Schyli si po karabin oparty o pow ok statku i k tem oka dostrzeg , e dziewczyna ju
trzyma bro w pozycji strzeleckiej. Czeka na uderzenia pocisków, które by go zabi y,
wiedz c, e nie ma sposobu unikni cia mierci. Pieprzy to!
lepiaj ce bia e wiat o sp yn o na Wilksa i zabra o mu wiadomo . Dziwne, nigdy
nie przypuszcza , e to tak wygl da...
Kiedy Wilks odzyska przytomno , le
na plecach obok Powella, a Billie znajdowa a
si po drugiej stronie majora. Zamruga oczami. Nic z tego nie rozumia .
- Fajna sztuczka, sier ancie - powiedzia Spears.
Wilks przetoczy si na bok i spotka kpi cy wzrok genera a. Za oficerem stali
komandosi, a ka dy z nich trzyma w r ce pr t naje ony drutami. Powodowa y przy
dotkniecie utrat przytomno ci.
- adunki og uszaj ce - odpowiedzia genera na nieme pytanie sier anta. -
zamontowa em je we w azach wszystkich statków. Gdyby uniós klap jeszcze o jakie pi ,
sze centymetrów, nie musia bym u ywa tego - pokaza mu ma y przyrz d.
Wilks popatrzy na Spearsa, w g owie ci gle mu szumia o. Co mia urobi , ale co?
- Nie ma sensu porywa si na jakie bohaterskie gesty, sier ancie - ci gn genera . - Po
prostu znowu zosta by og uszony. Nie umrzesz. Jeszcze.
Genera popatrzy teraz na Powella, który ci gle by nieprzytomny.
- Powinienem wiedzie , e ten kutas jednak nie ma jaj. Czy to wy byli cie w pe zaczu, z
którego zestrzelono mojego skoczka?
Wilks zmusi si do kiwni cia g ow .
Spears zrobi to samo.
- Trak my la em. Masz punkt za próbowanie, ale wybra
z stron . Niedobrze.
Podziwiam facetów z ikr nawet, je eli s wrogami.
Billie zamrucza a przez sen.
- Kto przegrywa, kto traci - zako czy genera . Odwróci si do swoich
nierzy.
- Dobra, panowie. Znacie swoje zadania. Za adujcie statek, zbierzcie sprz t. Posortujcie
je ców i uwolnijcie tych lojalnych. Dam wam list .
- Co zamierza pan zrobi ? - spyta Wilks.
W g owie mu szumia o i czu , e za chwil mo e wymiotowa . Wci gn powoli i
boko powietrze.
- Có , nie powinno ci to zbytnio obchodzi w twojej sytuacji. Ale poniewa dostarczy
mi przyjemno ci prawdziwej walki, powiem ci. Wracam do domu, na Ziemi . Zabieram ma y
oddzia obcych. Gdy tylko zademonstruj warto swojego wojska, dostaniemy wsparcie na
utworzenie pe nej armii z
onej z obcych. Zamierzamy skopa dupy dzikim potworom,
synu. A kiedy poka nagrania w jaki sposób si to robi, dostaniemy wszystko co potrzebne
do wygrania tej wojny.
Na Boga! On naprawd w to wierzy! Ten facet by o kilka kilogramów l ejszy od masy
krytycznej, a g upi jak rozgnieciony karaluch.
- Co z nami? - to odezwa si Powell, który wróci do przytomno ci i nawet zdo
usi
.
- Pan i pa scy sprzymierze cy powinni cie stan przed s dem. wojennym, majorze. Nie
mam za du o czasu na takie g upstwa, wi c zostaniecie tutaj, dopóki nie przy
po was
oddzia u, eby was zabra .
- Nie mo e nas pan tu zostawi ! W bazie s obcy! Zostaniemy zabici, zjedzeni!
- Powinien pan o tym pomy le , zanim zacz li cie dzia
, majorze.
Spears odwróci si i wyszed .
Wilks zrobi ruch, jakby chcia wsta , ale dwóch
nierzy zrobi o krok do przodu.
Znacz co podnie li osza amiacze. Sier ant po
si bez s owa. Próba ataku sko czy aby
si tylko wi kszym bólem g owy po przebudzeniu. Gdyby w ogóle si obudzi . Teraz nie
wolno mu by o spa . Cokolwiek mia o si im przydarzy , chcia widzie , jak nadchodzi.
21.
Mitch le
na Billie i porusza si powoli lecz z wielk si . Wype nia j ca . Pot perli
si na jego twarzy. Podpiera si na r kach, pr
c pot
ne musku y, z czony z ni jedynie
przy j drach, w miejscu, gdzie styka si z jej onem.
Nadzy i po czeni. Ta czyli.
Billie jeszcze nigdy nie czu a takiego spe nienia, tak ca kowitego spe nienia si jako
kobieta, jako ludzka istota. Zawsze mia a nadziej , e to j spotka, ale nie oczekiwa a tego.
Mia a kogo , kto ja kocha, kogo ona kocha. Oddawa a si ca kowicie i czu a ca kowite
oddanie...
Byli czym wi cej ni dwojgiem kochanków, byli jedno ci . Zacz porusza si
szybciej, zbli aj c si do szczytu, a ona porusza a si razem z nim. Tak, tak. Tak, tak, tak!
Krzykn .
Billie patrzy a na jego otwarte usta i zobaczy a, e szpon rozrywa mu wargi. Nie si ga
jednak w jej kierunku. Szponiasta d
rozros a si w rami zbyt grube i d ugie by mog o
wysun si z ust Mitcha. Opu ci o si w kierunku jego brzucha. Rozdziera o na swej drodze
skór i mi nie, by w ko cu rozdzieli cia o na dwie cz ci. Górna zosta a odrzucona i na niej
pozosta y tylko l
wie i nogi. Bia y p yn wytrysn z rozerwanego cia a i spryska j
obsceniczn fontann - gor
, s on . W tym samym momencie poczu a w sobie wytrysk... -
Nie!
Billie ci gle czu a ucisk na nogach, szarpa a si pod obezw adniaj cym j ci arem...
- Billie! To ja, Wilks. Obud si .
Zamruga a, wracaj c do przytomno ci. Bola a j g owa, md
ci wype ni y jej prze yk
gor cym, gorzkim smakiem.
nierze stali obok, obserwuj c wszystko uwa nie. W r kach
ca y czas trzymali pr ty osza amiaczy.
- Wilks?
- Spears. Zostali my og uszeni granatami.
Billie nie wiedzia a, o czym on mówi. Gdzie si znajduj ? Ostatni rzecz , któr
zapami ta a, by ich szale czy bieg. Czu a si jakby ci gle jeszcze bieg a.
- Billie. - Co?
- W porz dku?
Po kawa ku wraca a jej wiadomo . Obcy w korytarzu. Drzwi statku nie chc si
otworzy . M czy ni z karabinami wycelowanymi w nich. Niema decyzja jej i Wilksa. B
walczy . - Ju wszystko wiem. Co teraz?
Powell siedzia z plecami opartymi o cian , kolana przyci gn do piersi.
- Spears zamierza za adowa potwory na najwi kszy transportowiec i wystartowa .
Mówi , e leci na Ziemi . My zostaniemy tutaj razem z komandosami i naukowcami.
- Hej, sko czcie te gadki - jeden z
nierzy stan obok nich. - Zostaniecie tutaj ze
zdrajcami. Ci, którzy byli wierni genera owi, polec z nim.
Powell za mia si histerycznie.
- Naprawd jeste tak g upi,
nierzu? On ju ci nie potrzebuje, jeste zb dnym
adunkiem. Zawadzasz tylko.
- Nie masz racji, majorze - odezwa si drugi z
nierzy - genera dba o swoj w asno .
- Swoj w asno ? Chryste, on, genera my li, e jest jakim pieprzonym Bogiem, ty
imbecylu! Jeste cie dla niego nie wi cej warci ni zu yty papier toaletowy. Wykorzysta ju
was i teraz zostawi razem z nami.
Stra nicy popatrzyli po sobie. Dowódca, starszy sier ant, z którym Billie zamieni a
kiedy kilka s ów, pokr ci g ow . - Zapomnijcie o tym, ch opaki. Major usi uje nas podzieli
i rozbroi . Jak dot d genera dba o was, prawda? Nie dajcie si oszuka temu pajacowi. Nie
yszeli cie, jak genera kaza wam adowa sprz t, gdy tylko zdrajcy zostan wy apani?
Pozosta a pi tka komandosów zamrucza a co niewyra nie. Billie wyda o si , e
wyja nienie dowódcy nie zadowoli o ich do ko ca, ale nie mia o to znaczenia. I tak nie
pozwoliliby im wyj .
- Dobra - odezwa si znowu dowódca. - Teraz, kiedy pi ca królewna si obudzi a,
idziemy. Rusza si .
Wilks wsta i pomóg Billie. Dwóch komandosów szturchn o Powella.
Billie poczu a, jak Wilks spr
si ca y. Zamierza nadal walczy . Nie wiedzia a, jak
chce to zrobi ; ale pójdzie razem z nim.
Zgas y wiat a.
- Co do cholery... - kto krzykn :
Rozleg si trzask, jakby nast pi o krótkie spi cie, a potem rz enie.
- W czy duchy - rozdar si dowódca komandosów. W czy duchy, do cholery!
Przez d
sz chwil nic si nie dzia o, czas jakby zawisn w paj czej sieci...
- Wszyscy widz ? Meldowa ! Rozleg si chór g osów.
- Niech nikt si nie rusza - rozkazywa dalej dowodz cy
nierz.
- Widzimy was tak dok adnie, jakby by o po udnie na równiku.
wiat a zapali y si ponownie, lecz trzy razy ja niejsze ni wcze niej.
nierze wrzasn li, niemal jednym, g osem. R ce pow drowa y do opuszczonych na
twarze os on. Jeden z komandosów podniós plastik i pociera pi ciami oczy.
- Co...?
- Bueller! - krzykn Wilks.
Kopn jednego z
nierzy w
dek, chwyci osza amiacz, zanim ten upad na pod og
i dotkn nim szyi drugiego stra nika. Nawet przez skafander musia o to by niez e
uderzenie. - Szybko! T dy!
Billie pobieg a za Wilksem. Powell by tu za nimi. - Co si sta o?
- S o lepieni. Dostali w oczy nag y impuls par milionów razy silniejszy ni normalne
wiat o hangaru. Zwyk e skafandry nie maj w os onach filtrów t umi cych takie b yski.
Wojsko jest za biedne, by wydawa pieni dze na g upoty. To musia o by jak spojrzenie w
centrum wybuchu j drowego. Szybciej!
Wyd
yli krok.
Spears osobi cie dogl da za adunku pojemników z obcymi na transportowy wózek,
kiedy w komunikatorze rozleg si oszala y z przera enia g os:
- Panie generale, Powell i tamtych dwoje uciekli!
Spears poczu w ciek
. Trzyma ich przecie w matni. - To niewa ne. Zamkni ci, czy
na wolno ci i tak musz tu zosta . Uwa ajcie. Strzelajcie, gdy tylko si poka , ale nie
szukajcie ich. Mog si chowa gdzie chc .
Po wydaniu polece dalej przygl da si , jak kontener w druje w gór i ostro nie jest
opuszczany na transporter. Tylko on zna kody zamków statków. Dwa z nich by y
przygotowane do lotu w tandemie. Na jednym b dzie jego cenny adunek, drugi b dzie wióz
tylko jednego pasa era - genera a Spearsa. Inne statki pozostan tutaj. Straszne
marnotrawstwo sprz tu, ale nie my la o tym. Wojna wymaga po wi ce zarówno w
sprz cie, jak i w ludziach. Cz owiek, który nie potrafi podejmowa takich decyzji, nie
powinien dowodzi .
Silniki statków, które tu pozostan , zostan zniszczone w trzydzie ci sekund po jego
odlocie. Ktokolwiek tu zostanie, b dzie musia czeka , a kto przyleci i go st d zabierze. A
bior c pod uwag apetyty pozostaj cych potworów, nie b dzie kogo zabiera .
Oczywi cie, zabiera ze sob królow . Tego wymaga jego plan. Kontroluj c j , mo e
kontrolowa robotnice. Niektórzy z techników s dzili, e nowa królowa mo e powsta z
robotnicy, je eli nie b dzie adnej w pobli u, ale tutaj tak si nie stanie. Ilo po ywienia na
tej prawie pozbawionej powietrza planecie jest mocno ograniczona. Zapasy komandosów i
naukowców szybko si sko cz , a wraz z nimi nadzieja na jedzenie. Chyba e obcy maj
swoja wersj cudownego rozmno enia chleba i ryb, jakiego dokona Jezus.
miechn si do swych my li. Pomys mesjasza w ród obcych by zabawny.
ciwie, kontynuuj c my l, jego mogli obwo
zbawicielem. Jest to wystarczaj co
prawdziwe. Zamierza poprowadzi ich do lepszego wiata, do królestwa pot gi i chwa y.
Dlaczego nie mieliby tak o nim my le ? Nie znaczy to, e w ogóle my
, ale tak samo jest
w przypadku ludzkiego wojska.
- Ostro nie z tym adunkiem - zawo
. - Nie otwiera klapy przed czasem.
Niedobrze z pozosta ymi w wytwórni powietrza, ale czasem nie wszystko idzie jak po
ma le. Stare przys owie, e najlepsze plany bitwy maj krótkie ycie, tu nie ma zastosowania.
Ci gle by a to niewielka strata. Nic, co mog oby powstrzyma dobrego dowódc .
Spears ponownie u miechn si szeroko. Postanowi , e gdy tylko wystartuj , zapali
jedno ze specjalnych cygar. Przecie w
nie wygra pierwsz bitw w wojnie przeciwko
obcym. Ci gle móg zapali nast pne po pierwszej wygranej na Ziemi.
Tak zrobi, na Boga.
-
Co teraz? – spyta Powell.
-
Wydaje mi si , e ju tu byli my – powiedzia Wilks.
Znajdowali si w nieu ywanym magazynie. Wsz dzie sta y puste pud a pi trz ce si w
nierównych stosach i wygl daj ce jakby zaraz mia y si zwali w dó .
-
Mo emy uciec, ale si nie ukryjemy – mówi dalej sier ant. – Musimy opu ci
planetoid albo b dziemy trupami.
-
Ale jak?
-
Spears we mie najwi kszy statek. Tak przynajmniej my
. Mo e jeszcze jeden do
pary. Musimy znale
sposób, eby dosta si na który , zanim genera nie przyci nie
guzika.
-
Ale jak? Ponownie spyta major.
-
Wiesz, gdzie s obcy, których ma zabra ?
-
W specjalnym magazynie. Wiem, gdzie to jest.
-
Idziemy tam.
-
Je eli nas kto zobaczy...
-
.. to nas zastrzeli – nie da mu sko czy Wilks. – Pieprzy to, majorze. Idziemy.
Spears poszed za pierwszym za adowanym kontenerem, a jego ludzie zacz li wci ga
nast pny. Nic nie mog o pój
le, skoro osobi cie wszystkiego dogl da . atwo schwyta
ponownie królow . Wszystko, co musia zrobi , to odszuka nowe miejsce znoszenia jaj i
machn jej przed nosem miotaczem ognia. Gdy tylko to zrobi , wszystkie potwory
biegaj ce po bazie uspokoi y si natychmiast. ciany kontenera, w którym zamkn
królow , by y nieprzezroczyste tak, e nie wiedzia a, dok d j zabiera.
Wszystko by o pod kontrol .
Hala by a mocno strze ona, ludzie pracuj cy z transporterami równie byli pilnowania,
lecz pusty pojazd sta w
nie w korytarzu. Kierowca i dwóch
nierzy nic nie robili.
Czekali.
-
To jest to – powiedzia cicho Wilks.
-
Co? – Powell wyra nie nie rozumia .
-
Nasza szansa. Mo emy ukry si na transporterze, a ten zawiezie nas prosto do statku,
który zabiera Spears.
-
Oszala
. Nigdy nam si to nie uda.
-
Oczekuj innych propozycji.
Powell przygl da mu si przez chwil , potem spojrza na Billie. Dziewczyna pokiwa a
ow .
-
Wilks jest naprawd dobry w te klocki – powiedzia a- Uratowa nas ju
wcze niej. Cokolwiek ka e...
Wilks skin g ow .
-
Dobra. Zrobimy tak...
Spears obserwowa za adunek kolejnego kontenera. Wszystkie jego plany zaczyna y si
spe nia . Jest to historyczny dzie dla Korpusu.
Billie wysz a naga zza rogu, przy którym sta a trójka m czyzn opartych o pusty
transportowiec.
-
Jezu Chryste – zawo
jeden z nich. – Popatrzcie.
Billie u miechn a si i przejecha a koniuszkiem j zyka po opuszce palca. Potem
dotkn a lekko swego lewego sutka, który natychmiast stwardnia i powi kszy si . Zrobi a
krok w ty i znikn a z pola widzenia.
-
Hej – krzykn
nierz – poczekaj kochanie! – Zwariowa
– odezwa si drugi -
Spears prze uje ci na papk , jak si st d ruszysz.
-
To tylko minuta – upiera si pierwszy.
-
Spears... – tym razem wtr ci si kierowca.
-
Pieprzy Spearsa – rozz
ci si komandos.
-
Ech – zdecydowa drugi – Id z tob . Wol raczej wypieprzy t ma . Chod my.
Dwójka komandosów ruszy a tam, gdzie przed chwil znikn a Billie.
Kiedy skr cili za róg, zobaczyli, jak stoi z rozstawionymi nogami, ramionami
wyci gni tymi w ich kierunku i zach caj cym u miechem na twarzy.
„Jak m czy ni mog by tak g upi? – pomy la a – Czy naprawd wierz , e kobieta,
której nigdy przedtem nie spotkali, mo e by tak podniecona na ich widok, e rozbiera si do
naga i idzie do nich wilgotna i gotowa?”
Widocznie tak by o. Dwóch komandosów zbli
o si do niej zostawiaj c po drodze
sprz t i rozpinaj c kombinezony.
Wilks stan bezg
nie za nimi i waln ich w g owy pr tem, który zabra stra nikowi.
Obaj m czy ni upadli.
-
teraz mamy bro i mundury – powiedzia Wilks.
-
Jezu, Wilks. Czy to s ci, którzy mieli broni cywilizowanego wiata? Nic dziwnego,
e obcy nas pokonali.
Wilks wyszczerzy z by i pokr ci g ow .
-
Có mog powiedzie ? Jak znajdziesz przyjemniejsze miejsce ni galaktyka,
powiedz. Przy cz si . Teraz zak adaj te achy.
-
Szybko wam posz o – zauwa
kierowca, kiedy ujrza dwójk
nierzy id c w
kierunku transportera. Min o zaledwie pi minut odk d odeszli.
-
Jaka by a?
-
By am wspania a – powiedzia a Billie, podnosz c g ow i pozwalaj c, eby zobaczy
jej twarz.
Kierowca si gn po pistolet, ale Wilks wycelowa
wie o zdobyty karabin w jego pier .
-
Nie rób tego – powiedzia . – Zrobimy sobie ma y spacer.
Trzy minuty pó niej kierowca i dwaj komandosi le eli zwi zani w dole korytarza, a
Powell uruchamia transportowiec. Szef za adunku w
nie zamacha na nich, by podje
ali.
Szef zna Powella z widzenia, wi c major ukry swoj twarz. Wilks i Billie nie musieli
tego robi . Byli po prostu dwójk komandosów.
Spears obserwowa kontener z królow , jak powoli wsuwa si do wn trza statku. Je eli
nawet by a zdenerwowana, nie okazywa a tego. Siedzia a cicho, zamkni ta w pojemniku z
czystej stali.
Kiedy by a ju w bezpiecznym miejscu, genera poczu ulg .
Kaza jednemu z poruczników nadzorowa dalszy za adunek robotnic:
-
Dobra, jak ostatni kontener b dzie na pok adzie, chc by wszyscy
nierze zebrali si
w hangarze Bydgoszcz wraz ze sprz tem i natychmiast zacz li adowa si na Granta.
Chc mie na pok adzie ka dego wiernego mi komandosa do 16.00 Wykona .
Twarz porucznika rozja ni a si .
-
Tak jest, panie generale!
-
Staraj si , synu.
Genera poszed do swojej kwatery. Mia par rzeczy, które chcia sam zapakowa .
Kiedy tylko to zrobi, wszystko b dzie zapi te na ostatni guzik. U miechn si na
wspomnienie przys owia, które pozna w swej pierwszej podró y: „Kiedy wyje
asz, nie
ogl daj si za siebie.” Co w tym by o. Tutaj te zostawia wiele, ale nic, co mog oby go
ciga . Rusza ku pe nej chwa y przysz
ci. Tutaj pozostawa a tylko mier .
Victis honor. Zostawmy to strace com.
22.
-
Co z Mitchem?
Wilks obserwowa szeroki korytarz, przez który Powell prowadzi transportowiec. Szuka
kogo , kto móg by ich rozpozna . Jak dot d, nie by o nikogo.
-
Nie wiem – odpowiedzia a Billie. – Po tym ostatnim numerze ze stra nikami
powinien opu ci centrum kontrolne. Spears z pewno ci wys
nierzy, by je
zabezpieczyli. Mieli my szcz cie, e zosta tam tak d ugo.
-
Obieca
, e go nie zostawimy.
-
uchaj Billie. On jest inteligentniejszy ni dziewi dziesi t komandosów w bazie,
czaj c w to mnie. Wie, e musimy opu ci planet . Nie potrafimy przewidzie , co
zrobi Spears, ale kiedy ju st d odleci, wszyscy, co tu pozostan , szybko b
tylko
wspomnieniem.
-
Nie spotkali my ostatnio adnego obcego – powiedzia a Billie. – Mo e wszystkie
zgin y.
-
Nie wierz w to.
Powell chrz kn i przemówi :
-
Spears prawdopodobnie znowu je opanowa przy pomocy królowej.
-
Ale Mitch...
-
Ma nowe metalowe nogi i wystarczaj
ilo rozumu, by znale si tam, gdzie
powinien – doko czy Wilks. – Prawdopodobnie ju schowa si w którym z
hangarów.
Billie zamilk a. Nie by a pewna swych uczu , ale widzia a, e nie chce zostawi Mitcha.
-
Nie zamierzamy chyba wjecha tak po prostu do statku, prawda? – odezwa a si po
chwili.
-
Niby dlaczego. Schyl g ow i nikt ci nie rozpozna. Wszyscy si spiesz, nikt nie
spodziewa si nas na tym transporterze. Zaparkujemy, zrobimy hop i znikniemy
gdzie w g binach statku.
-
To brzmi nieprawdopodobnie.
-
Nie znasz dobrze komandosów – za mia si Wilks.
-
On ma racj – wtr ci Powell. – Ka dy b dzie tak zdenerwowany, boj c si zosta
tutaj, e nikt niczego nie zauwa y.
Billie pokr ci a g ow z niedowierzaniem. Nie wierzy a, e im si uda, ale nie mia a
adnego lepszego pomys u.
Spears szybko zapakowa wszystkie rzeczy, które uwa
za cenne, do pojedynczej
skrzyni z twardego plastiku. By a to para wykonanych z nierdzewnej stali rewolwerów Smith
& Wesson z r koje ciami wy
onymi rzadkim gatunkiem drewna. Nale
y kiedy do
po udniowoameryka skiego dyktatora, który sam siebie ustanowi W adc Drugiego
Lebanonu w Systemie Khadaji. Spears wyj bro zza jego pasa w chwil potem, jak
przestrzeli frajerowi g ow .
W skrzyni znalaz o si te miejsce na paczk cygar, z których ka de skryte zosta o w
hermetycznym pojemniku, a te w
one w plastikowe pude eczko. Obok cygar spocz a ma a
kolekcja dysków informacyjnych, s owniki wojskowe i historyczne. By tu tak e hologram z
codziennymi wiczeniami.
Mia jeszcze oczywi cie inne rzeczy, ale tych nie pozostawi by za adna cen . Poza tym
nierz wtedy podró uje najlepiej, kiedy ma lekki baga .
Sko czy pakowanie i opu ci swoj kwater . Ruszy do statku. Nie odwróci si ani razu.
Pomimo tego, co powiedzia a Billie, Wilks by zdenerwowany. Hangar by ogromny i
wsz dzie by o mnóstwo zamieszania, ale co mog o pój
le. Dobra, zrobi , co musz
zrobi , i pieprzy reszt . Przynajmniej byli teraz uzbrojeni i je eli zgin , to zgina w walce.
By y gorsze sposoby umierania. A wyjedzenie od wewn trz przez poczwark obcych by o
najgorsze z mo liwych do wyobra enia.
Dwójka
nierzy zaj a si za adunkiem obcych do adowni. Nazw statku wypisano
du ymi literami na pow oce: CMC MACARTHUR.
-
Zaje za tamten transporter – powiedzia Wilks – Zatrzymaj i wysi
na przeciwn
stron . Tam jest w az konserwacyjny, prawda?
-
Tak.
-
Co zrobimy, gdy nas kto rozpozna? – spyta a Billie.
-
Za atwimy go. Ten statek ma odlecie . Je eli b dzie trzeba, musimy wywalczy sobie
drog do rodka. Mo emy te wedrze si przez gór . Majorze? Poradzisz sobie z
tym?
Powell potrz sn g owa i nic nie odpowiedzia .
Wilks nie by pewny majora, ale w tym momencie nie mia wyboru. Billie, ech, Billie.
Jeszcze Bueller, je eli si zjawi. A Powell? Có , po yjemy, zobaczymy.
Transporter ze swym mierciono nym adunkiem potoczy si dalej na swych
silikonowych ko ach.
Spears zobaczy ostatni wózek transportowy zbli aj cy si do statku. W ci gu pi tnastu
minut za adunek b dzie zako czony. Pierwszy krok do ostatecznego celu, do odzyskania
Ziemi.
Porucznik, którego zostawi odpowiedzialnym za za adunek, podszed szybkim krokiem.
-
Panie generale, w
nie przyby ostatni transportowiec.
-
Czas?
-
Dziesi minut, panie generale.
-
Dobrze, bardzo dobrze. Gdy tylko sko czycie, zaczynacie adowa si na Granta.
Potem polecicie za MacArthurem i Jacksonem na orbit i dokonacie skoku w
przestrze E. Jakie pytania?
-
Nie, panie generale.
-
W porz dku. Dzia ajcie.
Spears popatrzy na ludzi pracuj cych przy statku. Skin g owa na jednego z nich, który
nie spojrza w jego stron . Potem odszed w stron Jacksona.
Wilks i Billie byli ju przy w azie konserwacyjnym, kiedy kto za ich plecami krzykn :
-
Hej, wy trzej ! Co tam robicie? Przebywanie na tym terenie jest zabronione!
Wilks odwróci si gotowy nacisn spust karabinu, lecz Powell wszed mu na lini
ognia.
-
Spokojnie,
nierzu – powiedzia .
-
Major Powell?
-
Masz racj .
Przez chwil m ody komandos wygl da na zak opotanego. Wbijano mu do g owy od
pierwszego dnia s
by w Korpusie: „ Kiedy oficer ka e ci skaka , skacz i b
ju w
powietrzu, zanim powie ci, jak wysoko powiniene skoczy .” Mo e wody intelektu
komandosów by y muliste, ale jedno widzieli jasno: genera by wy szy rang od majora, a to
genera wyda mu rozkazy.
-
Id dalej, Billie – szepn Wilks. Poniewa Powell zas ania go przed wzrokiem
nierza, powoli podniós karabin i ostro nie wysun luf .
-
Lepiej b dzie, jak pójdzie pan ze mn , majorze – odezwa si
nierz
-
Nie mam na to czasu,
nierzu – odpowiedzia Powell. – Genera Spears i ja
przedyskutowali my ró nice zda i teraz mam sprawy, które nie mog czeka .
Zadzwo do niego, je eli chcesz, ale ja si spiesz .
Wilks dostrzeg , e komandos si gn do prze cznika przy prawym uchu. W ci gu
sekundy w czy si na lini i gra b dzie sko czona. Sier ant mia ju bro wycelowan
prosto w wartownika, tylko Powell zas ania mu widok. Teraz albo nigdy.
-
Powell, padnij !
Major by bardzo szybki. Skoczy w prawo i pad p asko na ziemi , ods aniaj c Wilksowi
komandosa.
ody
nierz zd bia . Nie wiedzia , czy ma nawi za
czno czy strzela . Spróbowa
zrobi obie rzeczy naraz.
Wilks wystrzeli tylko raz i trafi
nierza w rodek piersi. Czysty strza prosto w serce.
Pocisk 10 mm zabija natychmiast. G owa czy kr gos up by y lepszym celem dla serii, ale
pojedynczy strza móg zgin w szumie ogromnego hangaru. Ci
y ogie na pewno
zwróci by uwag .
Komandos upad . Na jego twarzy ci gle malowa o si zdumienie. Jego karabin stukn o
pod og i wypali . Krótka seria zagrzmia a w hali. Pociski z niekontrolowanej, rzucanej
odrzutem broni posypa y si wokó .
Co najmniej jeden z nich trafi tocz cego si po pod odze Powella. Wilks dojrza , jak
eksplodowa a g owa majora.
Sier ant, kiedy by ch opcem, w
pewnego razu petard do melona. Pocisk
wystrzelony z tej odleg
ci musia wywo
taki sam efekt jak wybuch niewielkiego
przecie
adunku w arbuzie.
-
O, kurwa!
-
Wilks?
-
aduj si do statku, Billie . Pr dko!
Siedz cy ju w kabinie sterowniczej Jacksona Spears otrzyma nagle meldunek.
-
Panie generale, jaka ma a strzelanina obok MacArthura.
Spears w czy komputer.
-
Przyczyna? – zapyta .
-
Panie generale, znale li my cia o majora Powella obok jednego z wej .
-
Rozumiem. Jakie inne odznaki wrogiej dzia alno ci?
-
Nie, panie generale. MacArthur jest za adowany i zabezpieczony.
-
Dobrze. Niech zdrajcy pochowaj Powella – powiedzia Spears. – Startuj w ci gu
trzech minut. Oczy ci hangar i wy czy grawitacj .
-
Tak jest, panie generale.
Spears po czy MacArthura z Jacksonem i sprawdzi jeszcze raz kody, eby upewni
si , e w komputerach wszystko jest w porz dku. Zielone wiate ka pokazywa y mu
prawid owe funkcjonowanie wszystkich systemów. Nad g ow powoli zacz przesuwa
si ostatni otwarty jeszcze w az. Genera wyczuwa prace wielkich pomp, które wysysa y
powietrze z hali hangaru do pojemników statku. Ci enie zacz o male . Teraz tylko
ma y ci g silników i statek podniesie si . Kiedy wysunie si z hangaru, silniki wyniosa go
pe
moc na orbit .
-
Jedna minuta do startu – obwie ci g os komputera kontrolnego.
Jackson mia ju woln przestrze nad sob , a w ci gu trzydziestu sze ciu sekund
równie nad MacArthurem rozsunie si pow oka hangaru...
Spears pokiwa g ow . Doskonale.
Wewn trz statku Billie i Wilks przygl dali si rz dom kontenerów kryj cych w swoich
wn trzach obcych .
-
Chryste – wyszepta a Billie.
-
Taaa... Chod my znale kabin sterownicz .
Zrobili mo e dziesi kroków, gdy nagle zmala o ci enie.
-
Wilks, co to jest?
-
Nie wiem. Mo e jakie zaburzenia w bazie, albo...
-
Albo co?
-
Nic.
-
No, Wilks. Nie zaczynaj dra ni si ze mn .
-
Mo e to przygotowania do startu. Wy cz grawitacj wewn trz hangaru, eby
atwiej wysun statek na zewn trz. W ten sposób nie usma hali w czasie startu.
-
Nie mo emy odlecie . Mitch ...
-
Wiem, wiem. Zobaczymy, czy uda nam si znale sterowni i co zrobi .
Przy naturalnym ci eniu planetoidy, normalne chodzenie by o niemo liwe, skakaliby do
sufitu przy ka dym kroku. Wilks porusza si stosuj c co w rodzaju p ywania pod wod .
apa si za co i wypycha ca e cia o do przodu. Billie szybko nauczy a si tego samego.
Z ka dym ruchem byli bli ej kabiny sterowniczej.
-
Pocz tek startu – powiedzia komputer.
Spears poczu lekki wstrz s, gdy silniki podnosi y statek. Po chwili wy czy y si i
masywny pojazd zacz dryfowa jak balon wype niony gor cym powietrzem w zimny
poranek. Genera dotkn przycisku. Zewn trzne opancerzenie odsun o si i polaryzacyjna
yta zabezpieczaj ca kabin poja nia a. Czer przestrzeni otacza a statek i ma planet jak
zas ona usiana punkcikami laserowego wiat a.
Lubi podró e kosmiczne. wiadomo pokonywania tak ogromnych przestrzeni
nape nia a go dum . Czu pot
cz owieka, wiedzia , e mo e ruszy na podbój galaktyki
bezpieczny w swej cudownej maszynie, os oni ty przed zabójczym dzia aniem pró ni, która
potrafi a zestali powietrze.
„Nie mo esz mnie nawet dotkn ” – pomy la . Za mia si z impotencji kosmicznej
pustki.
Nacisn inny przycisk i w czy zewn trzne kamery. Przywo
na ekran obraz z ty u
statku. Zobaczy MacArthura wynurzaj cego si z hangaru.
Kiedy drugi statek by ju na górze, Spears odnalaz nast pny przycisk. Nie by o go tutaj,
kiedy budowano t kabin . Du y guzik wieci jaskraw czerwieni z wierzcho ka du ego
transmitera. Genera w asnor cznie go tu umie ci . Teraz wcisn kciukiem przycisk.
Poni ej, w bazie, silniki pozosta ych statków zacz y zamienia si w p ynn ,
bezu yteczn mas . W ci gu minuty to, co by o szczytowym osi gni ciem ludzkiej techniki,
sta o si rozpalona do bia
ci zup wrz cego metalu i plastiku. Tylko Bóg potrafi by to
odbudowa . I nawet on musia by by diabelnie dobrym in ynierem.
Spears otworzy z namaszczeniem plastikowe pude ko z cygarami. Wybra jedno ze
rodka skrzyneczki, wyj i odkr ci zabezpieczenie hermetycznej rurki. Cichy syk
uciekaj cego gazu niós ze sob zapach wie ego tytoniu. Stukn w rurk i wyj ciemne
cygaro Jamaican Lonsdale. Przyjrza mu si z zachwytem. Bezcenna, warta fortun ,
wysmuk a pi kno . Za chwil ja zapali. U miechn si . Czy to nie normalna kolej rzeczy?
Nawet to wspania e cygaro b dzie tylko popio em po wypaleniu. Nic nie jest wieczne. Licz
si tylko czyny. I nikt nie dokona wi kszego ni odbicie planety z r k wroga i przywrócenie
rodzajowi ludzkiemu jego domu rodzinnego.
Obci koniec Lonsdala, zwil
li cie pomi dzy wargami, potem przez chwil lekko ssa
ko cówk . Si gn po zapalniczk .
Pierwsze poci gni cie wype ni o mu nozdrza. Wydmuchiwa powoli aromatyczny dym w
zimne powietrze kabiny i patrzy , jak znika w otch aniach wentylatorów.
„Niewiele jest rzeczy wspanialszych ni to” – pomy la zbawca ludzko ci.
Niewiele, panie generale.
23.
-
Wilks! – krzykn a Billie. – Zatrzymaj statek!
Grawitacja znikn a, statek unosi si w gór i Wilks wiedzia , ze z tego miejsca, gdzie
siedzia , nic nie potrafi zrobi . Konsola kontrolna statku by a zablokowana; nic nie czego
próbowa , nie odpowiada o. Jednak ci gle próbowa .
-
Wilks, do diab a, obieca
...!
-
Wi c wytocz mi proces! Nie mog ugry tego gówna! Statek leci na automatach
Billie gapi a si na niego, jakby nagle wyros y mu rogi i ogon.
-
Jest pewnie pod czony do Spearsa – powiedzia ju spokojniej. – polecimy, gdzie on
poleci. Przykro mi.
Ci gle patrzy a na niego. Nie odezwa a si ani s owem.
Wilks westchn , odchyli si w ty i zaci gn swój pas bezpiecze stwa. Pewnie z
Buellerem nie wysz o najlepiej, ale to nie jego wina. Móg by sprowadzi statek na dó dla
tego jednego androida, gdyby tylko potrafi . Ale tak nie by o. Nie lubi zostawia
komandosów ze swego oddzia u na pewn
mier . W przesz
ci ju mu si to zdarza o.
Wielu jego kumpli zgin o w ten sposób. Do diab a, kiedy na ciebie kolej, to przepad o.
Billie powinna doj do takiego wniosku ju dawno. Je eli tego nie zrobi a, to le. ycie
jest twarde. Powinna to wiedzie .
Spears mia w czony komunikator i zanim up yn o kilka minut, us ysza to, czego si
spodziewa .
-
Generale Spears! Tu Pockler na Grancie! Mamy uszkodzone silniki. Statek nie daje
si uruchomi ! Nie mo emy wystartowa panie generale!
Komunikator nie przekazywa obrazu, ale Spears móg sobie z tonu g osu wyobrazi jak
przera ony by ten
nierz, który tak rozpaczliwie krzycza do mikrofonu.
-
Generale Spears? Mamy meldunki z innych statków. Kto uszkodzi wszystkie
silniki! Panie generale! Generale! Prosz , niech si pan odezwie!
Spears poci gn kolejn porcj dymu. Bo e, co to by za wspania y tyto ! Musia
oczywi cie wypali ca e, chocia móg by po ow schowa na pó niej, nawet bez otoczki
szlachetnego gazu. Nie, nie zrobi tego.
-
Generale Spears! Jeste my tu w pu apce! Musi pan zawróci MacArthura!
Wentylatory wessa y dym. Pomy la , e móg by je wy czy i spróbowa wypu ci kilka
kó ek. Powinny d ugo si utrzymywa przy tak ma ej grawitacji.
-
Panie generale! Robotnice oszala y. Dobijaj si do statku, s wsz dzie. Zachowuj
si , jakby potraci y zmys y!
Spears obserwowa
arz cy si koniuszek cygara. Trzyma je pionowo. S upek popio u
by ju tak du y, e najmniejszy ruch móg go str ci . Nie trzeba za mieca kabiny
odpadkami niezale nie od tego, czym by y wcze niej. Ciekawe, e obcy ju wiedz , e
królowa odlecia a. Naprawd interesuj ce. Ciekawy by zawsze, czy empatyczna czno
dzia a na du e odleg
ci. Wygl da na to, e tak. Mama odesz a i dzieci s smutne. Bardzo
interesuj ce.
-
Generale...!
Co za wspania e cygaro, teraz tylko ono si liczy.
Konsola statku by a zablokowana, ale dzia
komunikator.
Wilks nie chcia nadawa , nie chcia , by ktokolwiek odkry , gdzie si znajduj . Uwa
, e
nikt nie wie, gdzie s i najlepiej, gdyby tak pozosta o.
Jednak kto wiedzia , gdzie si znajduj . I po czy si z nimi kompletnym przekazem
razem z wizj .
Bueller.
Cholera.
-
Mitch!
Nie wygl da gorzej ni w rzeczywisto ci. Billie nie potrafi a rozpozna , gdzie jest. By o
to jakie pomieszczenie przypominaj ce biuro. Siedzia przy biurku. Jego nowe nogi nie by y
widoczne i gdyby nie wiedzia a tego, mog aby my le , e ca y jak wtedy, gdy spotkali si po
raz pierwszy. To by o tak dawno temu I tak daleko st d.
-
Cze Billie. Ten kana jest bezpieczny. Nikt nie przechwyci przekazu, je eli co
powiesz. Je eli nie chcesz, zrozumiem.
Billie popatrzy a na Wilksa. Wzruszy ramionami.
-
Gadaj. Nikt nawet nie domy la si , e tu jeste my. W
nie stwierdzi em, e ten statek
jest jak transportowiec, a my pilnujemy Spearsowi adunku.
-
Mitch. To ja.
-
Ciesz si , e znowu ci widz . Obawia em si , e ci trafi , gdy zacz a si ta
strzelanina.
-
Widzia
to?
-
By em po drugiej stronie korytarza.
-
Mitch, tak mi przykro...
-
Nie twoja wina –przerwa jej. – Spears tak zaprogramowa wasz statek. Nie
zatrzymaliby cie go bez powa nego uszkodzenia.
-
Mo esz dosta si na inny?
miechn si nik ym smutnym u miechem.
-
Prawdopodobnie, ale to by nic nie da o.
nierze zgromadzili si w jednym i nie
wystartowa . Na mój rozum, to Spears uszkodzi silniki. Nie chcia , by ktokolwiek
polecia za nim.
Gdzie w tyle rozleg a si g ucha eksplozja.
-
Co to by o?
-
Chyba granaty. Robotnice wysz y st d i wpad y w amok.
Spears zabra ich królow . Chyba to wyczu y.
-
O, Bo e...
-
Nic nie mo na na to poradzi , Billie. Ja jestem tutaj, a ty tam. Je eli istnieje Bóg, ma
nieco spaczone poczucie humoru. Po tym, co widzia em..
-
Mitch! Ja... ja...
-
Nie, Billie. Mia em troch czasu na my lenie i doszed em do wniosku, e masz racj .
Jeste my zbyt ró ni, by wytrwa razem przez d
szy czas. Próbowali my i pewnie w
ko cu zam czyliby my si na mier . To nie dlatego, e ja pojmowa em to na swój
sposób, a ty na swój. Po prostu jeste my inni.
-
Uda oby nam si , gdyby si tak cholernie nie ba – powiedzia a Billie.
Potrz sn g ow . Kolejny odg os wybuchu przep yn kana ami telewizyjnymi i
rozleg si w kabinie statku.
-
Nie. Nowsze modele androidów, naprawd doskona e, b
mo e zdolne radzi sobie
z problemami czysto ludzkimi. Zanim nie zosta em rozdarty przez obcego, potrafi em
oszuka czyje oko. To wszystko. Oszukiwa em równie siebie przez krótki czas. W
ko cu nie jestem prawdziwym cz owiekiem. Nie w taki sposób jak ty.
Billie nie mog a wykrztusi s owa.
czy si Wilks.
-
Jeste lepszy ni my oboje. I to jest twoim problemem, Bueller. Silniejszy,
sprytniejszy, szybszy i kiedy sprawy zaczynaj i
le, bardziej ludzki, wi cej
wybaczaj cy. Gdybym to ja siedzia w twoich butach – je eli ci gle je masz –
ola bym totalnie wszystko. Ty pozwoli
nam odlecie cz owieku. Mitch.
Billie zamruga a i popatrzy a na sier anta. Po raz pierwszy u
imienia Buellera.
Mitch tak e to zauwa
.
-
Dzi ki, Wilks.
os mu dr
tak, e ledwo potrafi wymówi te dwa s owa. O, Bo e!
-
Zaopiekuj si Billie.
-
Zrobi to.
-
Mitch.
-
Musz i Billie. Tam umieraj ludzie. Chocia nauczy em si , e nie ka dego warto
ratowa , ci gle nie potrafi z ama tego prawa etyki, które mi wbudowano. Uwa aj
na siebie, Billie. Kocham ci . Teraz wiem, e zawsze ci kocha em. I przez ca y czas,
jaki mi pozosta , b
ci kocha . egnaj.
Obraz znikn , zanim zd
a cokolwiek powiedzie .
-
Mich!
-
Wy czy si – powiedzia Wilks.
Patrzy na puste miejsce, gzie przed chwil migota a holoprojekcja. Nie móg spojrze na
Billie.
Gdyby by a na jego miejscu te nie mog aby patrze na nikogo. Czu a si podle. Mitch
by androidem, ale Wilks mia racj . By lepszy ni ona. Du o lepszy.
aka jeszcze przez d ugi czas.
-
Zeszli my z orbity i poruszamy si ju w kierunku celu – odezwa si Wilks.
Skin a g ow , ale nie odezwa a si .
-
Prawdopodobnie niebawem wejdziemy w przestrze Einsteina. Jest tu z pó tuzina
komór. Inne zosta y zdemontowane, eby zrobi miejsce na kontenery obcych. Te, co
zosta y, wydaj si sprawne.
Billie dalej nie odezwa a si ani s owem.
-
Powinni my zej na dó i sprawdzi je. Nie wiadomo, jak d ugo b dziemy lecie .
Mo e miesi ce, mo e lata.
Spojrza a na niego. Jej milczenie denerwowa o go.
-
uchaj, ju sprawdzi em statek ratunkowy. Usuni to go, eby zrobi miejsce na
adunek. Gdyby zosta , mogliby my wróci . Jest tu kilka ci kich skafandrów
pró niowych, ale to nam nic nie da. Nawet, gdyby my prze yli lot w dó – co jest
prawie niemo liwe – nie wydostaliby my si st d. Obcy opanuj baz , wiesz o tym.
Powrót bez mo liwo ci ucieczki by by samobójstwem. Nie mo emy w aden sposób
im pomóc.
-
Rozumiem – powiedzia a p askim, wypranym z emocji, cichym g osem
-
Mo e kiedy dotrzemy do celu, uda nam si zmusi Spearsa do zap acenia za
wszystko.
-
Nigdy nie b dzie to wystarczaj
rekompensat – stwierdzi a tym samym tonem
Billie.
-
Mo e nie, ale poczuj si lepiej.
Po tych s owach nie rozmawiali ze sob przez d
szy czas.
W swoim statku genera Thomas S. M. Spears spa spokojnym snem cz owieka, który nie
obawia si niczego, nie poczuwa si od adnej winy i nie wstydzi si
adnego ze swoich
czynów. Odpoczynek uzupe nia przyjemny, lekko seksualny sen o wojnie. Genera jecha
wraz ze Stonewallem Jacksonem. W
nie rozpoczyna a si Bitwa o Chancellorsville.
Jackson jeszcze nie odniós swych ran.
-
Dzi Pan da nam zwyci stwo – odezwa si do Spearsa.
Genera , który pogardza ka
religi , u miechn si i skin g ow . Pan pomaga tym,
którzy maj
nierzy i najlepsz strategi oraz taktyk . Jednak ci gle „Zwyci stwo” jest
kluczowym s owem
I tak b dzie zawsze.
24.
Wilks siedzia w tym, co pozosta o z kabiny sterowniczej, i patrzy na obraz z kamery
umieszczonej na dziobie statku. Drugi pojazd kosmiczny by mo e o kilometr dalej i nieco z
boku. Oba statki mog yby by jeszcze bli ej siebie, gdy nap d grawitacyjny nie stwarza
adnego niebezpiecze stwa uszkodzenia s siada. Jednak silniki manewrowe by y starego
typu i mog y narobi k opotów.
Na tle czarnej zas ony czerni i srebrzystych punktów gwiazd statek genera a wygl da
jak zamro ony pomnik. Nie by o adnego wra enia ruchu. Wydawa si wisie w pustce.
Jak we wszystkich wojskowych pojazdach zaprojektowanych dla cz owieka, Jackson
mia na pok adzie zapasy pewnych artyku ów. Racje ywno ciowe nie zadowoli yby nawet
do przeci tnego podniebienia, ale mo na by o dzi ki nim prze
. Ich ilo bi a
wystarczaj ca, by Wilks i Billie mogli przetrwa nawet kilka lat w pe nym zdrowiu. Mieli tu
zapewnion sta dostaw zarówno witamin, jak i soli mineralnych. Oczywi cie na wypadek,
gdyby ca y czas pozostawali w normalnej przestrzeni.
Billie nie odzywa a si zbyt wiele i Wilks to rozumia . By a smutna i podziela jej
uczucie. Próbowa j ostrzec dawno temu, przy pierwszych oznakach niebezpiecze stwa, ale
nie chcia a go s ucha . Problemem by o, e by starszy i m drzejszy, lepiej znaj cy ró ne
galaktyczne cie ki. My lisz, e masz co do zaoferowania, ale nikt nie chce ci s ucha .
Billie by a dzieciakiem, a on by wystarczaj co stary, by by jej ojcem. Nie, nie my la o
sobie nigdy w ten sposób, ale dostrzeg zwi zek pomi dzy Billie i Buellerem zaraz, kiedy si
rozpocz a ich znajomo . Próbowa jej powiedzie , ostrzec j , ale ona by a jak rekruci
Komandosów Kolonialnych, których ogl da przez tyle lat. Zarozumiali, my leli, e nikt nie
potraci zrobi nic lepiej ni oni, wynajduj cy od nowa ko o na w asny u ytek, wywa aj cy
otwarte drzwi. Cz sto ich wys uchiwa , tych napuszonych gadek i niewypowiedzianych
my li: "Stary farciarz jak ty? Co ty wiesz, dziadku? Nigdy nie by
m ody, a je eli by
, to
tak dawno temu, e ju wszystko zapomnia
. Oszcz dzaj si , staruszku, stoisz nad grobem."
Pieprzone dzieciaki.
Mieli racj tylko co do jednego: prawie nie pami ta , e by kiedy równie g upi jak oni.
Potrafi sobie to przypomnie , ale zawsze potrz sa przy tym z niedowierzaniem g ow .
Gdyby móg mie znowu dziewi tna cie lat, za atwi by si z tymi ma ymi zarozumia ymi
skurwysynami w pi minut. Nawet w trzy minuty.
- Wilks? - Hmm?
- Co zamierzamy zrobi ?
Wzruszy ramionami. Móg by zrozumie jej pytanie na sto sposobów, ale wiedzia , e
ciwy jest tylko jeden: Co maj zrobi ze Spearsem? Facetowi daleko by o do wi tego.
Zostawi na mier swoje oddzia y, wielu
nierzy zabi , a teraz by na drodze do celu,
który móg okaza si kresem ludzkiej historii.
- Wilks?
- W tej chwili, nic. Nie mamy adnego sprz tu, adnej broni z wyj tkiem r cznej.
Karabin nie zrobi krzywdy takiemu statkowi, nawet gdyby my zdo ali go dosi gn .
Oczywi cie, mogliby my wyj w pró ni , mamy kilka ubra , ale przy
pieszamy i nie ma szans na osi gni cie wi kszej pr dko ci wzgl dnej. Pistolety
odrzutowe w skafandrach s za s abe.
Nie mówi nawet o tym, co by si sta o, gdyby Spears wpad w takim momencie na
pomys przej cia do przestrzeni Einsteina.
Billie zamruga a. Nie wiedzia , czy jest rzeczywi cie zainteresowana tym, co mówi do
niej, ale takie sprawia a wra enie.
- S uchaj, pola nap dowe prawie w ca
ci pod aj za statkiem, który je generuje.
Gdyby my podnie li klap W azu, mo e uda oby nam si lecie wraz z nimi. Ale cokolwiek
wysz oby poza nie, rami , noga albo g owa, zosta oby z ty u.
Billie znów zamruga a, ale nie powiedzia a ani s owa.
- Pole jest lepsze ni najlepszy pancerz. No wiesz, nic nie mo e si dosta do wewn trz,
wi c nie mieliby my szans na powrót. Nawet gdyby my nie zostali rozci ci, a to mog oby
si zdarzy , musieliby my pozosta na zewn trz tak d ugo, jak statek przebywa by wewn trz
pola. Miesi ce, mo e rok, mo e d
ej.
- Mo e nie by oby to najgorsze - odezwa a si Billie.
- Mo e, gdyby ci nie zale
o na tlenie i chcia aby si udusi w swoim w asnym
dwutlenku w gla. Potem, gdy statek zrobi by skok w normaln przestrze , nasze cia a
wytrysn yby do przodu i podró owa y sobie w pustce przez wieczno . Znam lepsze
sposoby na odej cie z tego wiata.
-A ja gorsze.
- Zgoda. S i gorsze. - Co nam pozostaje?
- Czekanie. Mogliby my zniszczy ten statek. Spears nie chce tego, nie z jego armi na
pok adzie. Mo e uda oby nam si go oszuka . Jako wedrze si do komputera, przej kon-
trol i przygwo dzi tego sukinsyna. Albo mo e kiedy wyjdziemy na zewn trz mogliby my
zacz powoli spada i mie szans .
- Na...?
- Do diab a, nie wiem, Billie. Nie znam wszystkich odpowiedzi. Wdepn
w to
wszystko wtedy co i ja. Mo e gdyby tak siebie cholernie nie
owa a, wymy li aby co !
Przyjrza a mu si uwa nie.
- Wiedzia
, e Mitch jest androidem. Wiedzia
, zanim go spotka am. Nie
powiedzia
mi.
Wzrok Wilksa b dzi gdzie po suficie.
- No tak. Próbowa em ci wbi do g owy, eby trzyma a si z daleka od niego, nie? W
ogóle ci to nie obchodzi o. Nie obwiniaj mnie o to, dziecko. Zrobi em wszystko z
wyj tkiem zamkni cia ci w kabinie na klucz. Nie s ucha
, co do ciebie mówi em,
prawda? Stary lekoman od dwudziestu prawie lat w odstawce. Co on si na tym zna? Tak
my la
, mam racj ? Billie spu ci a wzrok.
- Tak - szepn a. - To nie twoja wina. Przepraszam. Czu , jak ulatnia si gdzie jego
. Jezu. Pot
ny, niezwyci ony komandos pobity przez ma dziewczynk .
- W porz dku. Ja te ci przepraszam.
W tym momencie zosta o powiedziane chyba ju wszystko. Zanim na nowo zacz li
rozmawia , rozleg y si dzwonki alarmowe.
- Do licha. To sygna oznaczaj cy, e zosta o nam dziesi minut. Do tego czasu
musimy znale si w komorach. Lepiej si po pieszmy.
- Czemu mamy si
pieszy ?
- Przechodzenie w inn przestrze mo e sko czy si bardzo brzydko dla twojej
psychiki, je eli nie b dziesz spa a. By em w takim stanie przez pó godziny. Rodzaj testu
kontrolnego. To by o trzydzie ci minut najokropniejszych koszmarów,
jakie kiedykolwiek widzia em.
Wzdrygn a si , a Wilks wiedzia dlaczego. Oboje nili o obcych zbyt wiele razy i
wiedzieli, co znacz koszmarne sny. Po pieszyli do komór hipersnu.
Spears mia trzy komory do wyboru i wszystkie funkcjonowa y doskonale. Genera by
cz owiekiem dba ym o swoje bezpiecze stwo i dlatego wyznawa zasad potrójnego zabez-
pieczenia. Nic nie mog o zosta pozostawione na pastw
lepego losu.
Wszed do rodkowej komory. Wszystkie trzy by y wyposa one w specjalny system
alarmowy. Je eli którykolwiek z podzespo ów bioelektroniki zacz by le funkcjonowa , ge-
nera zosta by obudzony i przeniesiony do innej komory. Nawet w stanie pó snu da by sobie
rad z zaprogramowaniem swego drugiego
a.
Nie s dzi , e co mog o si przydarzy , ale wola by przygotowany. We w
ciwym
czasie musi przyby na Ziemi . We w
ciwym czasie musi osi gn punkt, z którego
rozpocznie podbój planety. Spodziewa si stoczy szereg bitew, które przejd do historii,
jak: Gettysburg, Alamo, Waterloo, mo e jeszcze bitwa na Równinie Dzbanów i w ruinach El
Salvador. By a jaka tajemnicza symbolika cz ca tych dawnych
nierzy i jego now
armi . Stoj c na barkach jakiego historycznego olbrzyma, móg doda tylko pomnik swojej
chwa y. Na marginesie mówi c, na Ziemi by o jeszcze troch terenów, które nigdy nie
zazna y wojny. Mo na by wybra takie miejsce jako kolebk zwyci stw genera a Thomasa
S. M. Spearsa.
Gdy pokrywa komory zasun a si i medyczna maszyneria pod czy a swe ko cówki do
jego cia a, Spears dokonywa wyboru.
Bunker Hill, Rio del Morte, Pearl Harbor, Wzgórza Golam Bagdad, 38 Równole nik,
Sparta, Rzym...
Tak wiele miejsc, spo ród których mo e wybiera . Jakim cudownym zjawiskiem jest
wojna...
25.
Sen: My li trójki ludzi przetaczane chemicznie przez wilgotne
obwody ich mózgów p yn y pr dami przez neurony, kondensatory dendrytów, a
pod wiadomo
piewa a sw hormonaln pie .
Samotne w miliardach kilometrów pustki broni y siebie ~i czuwa y nad innymi,
nieludzkimi istotami. ni y.
Jedne bawi y si . Dwójka innych wi a si schwytana w szpony strachu. Z tej ostatniej
pary, jedna sz a na spotkanie mierci, lecz walczy a nieustraszenie, chocia wiedzia a, e
mier zwyci y. Druga odkry a, e b dzie
wiecznie, ale z potworem jako sta ym
towarzyszem jej dni.
Nie by o w tpliwo ci, który ze snów by najbardziej przera aj cy.
26
Billie przebudzi a si i przez chwil nie wiedzia a, gdzie jest i jak si tu znalaz a. Bola a
g owa, ramiona i nogi mia a zdr twia e, a usta wysuszone. W zadziwiaj cy sposób czu a,
e to najszcz liwsza chwila w jej yciu: nie mia a baga u. Nagle przypomnia a sobie.
Pokrywa komory by a odsuni ta, pompy wy czone, a powiew przyt ch ego powietrza
statku owion jej twarz. Us ysza a szcz k od strony komory Wilksa, odwróci a si i zoba-
czy a, e równie si obudzi .
Sier ant usiad , przetar oczy i obliza wargi. Spostrzeg Billie i skin jej g ow .
- Czas wstawa i oczy ci si troch - powiedzia . G os mia mocno zachrypni ty. -
Nast pny dzie ku chwale Korpusu.
Billie spojrza a pytaj co.
- Tak mówi sier ant w moim starym plutonie, kiedy ko czyli my sesj z którym z tych
frajerów.
- Co si z nim sta o?
- Jedno mi e stworzonko mia o inne zdanie ni on i go zjad o.
Poszli oboje pod prysznic. Billie rozebra a si i wesz a pod strumie wody. Ta lecia a
niemrawo, ale by a gor ca i dziewczyna czu a, jak sp ywa z niej ca e odr twienie
kilkumiesi cznego snu.
Wilks patrzy na ni , na jej nago , potem odwróci si i pozwoli sp ywa wodzie po
osach, twarzy i w dó po ca ym
ciele. Billie ujrza a na jego skórze blizny, niektóre jeszcze gorsze ni na twarzy.
Widoczne lady jego
nierskiego ycia zarówno na polu walki, jak i w ró nych spelunkach.
Ciekawa by a, dlaczego nie kaza sobie tych szram usun . Nawet tak pokancerowany, mia
ci gle spr
yste, muskularne cia o jak na cz owieka w wieku jej ojca. Jakie mia kszta tne
po ladki.
Zabawne, ale nigdy nie my la a w ten sposób o Wilksie, z wyj tkiem koszmarnych
snów. Jej sny by y, swoj drog , standardowe od dzieci stwa. Potwór wychodz cy z kogo ,
kogo zna a. Wszystkie najstraszniejsze rzeczy dzia y si zawsze z bliskimi jej lud mi. Z
rodzicami, z bratem.
Wilks odwróci si i spostrzeg , e Billie mu si przygl da. Jej wzrok b dzi gdzie w
okolicy l
wi sier anta. Gdyby my la o niej jak o godnej po
dania kobiecie, by oby to
atwe do zauwa enia. M czy nie trudno ukry tego rodzaju reakcj . Nie znaczy o to, e
mia a du e do wiadczenie z m czyznami, zaledwie kilku mia a w yciu, ale ka dy, kto wy-
chowa si w szpitalu, ma niez e poj cie o anatomii. Wiedzia a, co i gdzie powinno wchodzi
i jak to co wygl da na moment przedtem. Wilksa cz onek nie zasalutowa jej i wida by o
wyra nie, e nie okazuje najmniejszego zainteresowania Billie jako kobiet .
- Jak d ugo spali my?
Wilks sta z zamkni tymi oczami i wystawia twarz na dzia anie gor cej wody. Wzruszy
ramionami.
- Nie wiem. Nie sprawdzi em jeszcze zapisu. Ale skoro statek nas obudzi , musimy by
blisko celu.
- Co teraz?
- Sko czymy si k pa i co zjemy. Potem pomy limy nad nast pnym posuni ciem.
Jedna r ecz naraz, to najlepsze wyj cie.
Billie skin a g ow i pochyli a si nieco tak, eby woda
sp ywa a jej w dó po kr gos upie. Mo e to jest naprawd sposób na pokonywanie
cie ek ycia bez ryzyka postradania zmys ów. Robi jedn rzecz naraz, odgryza ma e
kawa eczki i
bez nara ania si na zad awienie.
Spears dokona odkrycia w
ciwie przez przypadek. Obudzi si sze godzin
wcze niej, umy si , zjad pierwszy posi ek. Potem w
pok adowy kombinezon i poszed
sprawdzi systemy swego królestwa. By a to czynno , która bardziej mia a uspokoi jego
umys , ni wykry cokolwiek. Komputer pok adowy by wystarczaj cym nadzorc ca ej apa-
ratury, lecz genera by cz owiekiem ostro nym i stara si zawsze sprawdza , czy wszystko
przebiega jak nale y.
W tym przypadku tak nie by o. System wi
cy statek transportowy, który lecia kilka
kilometrów za Jacksonem, wykry , e dwie komory do hipersnu by y u ywane podczas po-
dró y przez hiperprzestrze . Woda zosta a pobrana ze zbiorników, a potem zwrócona do
oczyszczenia. Pobór mocy by nieco wy szy, ni wymagany do zapewnienia jego wojsku
odpowiednich warunków. Zu ycie tlenu równie przekracza o troch oczekiwan warto .
Mog y by dwie tego przyczyny: pierwsza - z e funkcjonowanie albo komputera, albo
systemów MacArthura, lub druga...
Kto bez jego zezwolenia znalaz si na statku. Spa w jego komorach, a teraz oddycha
jego powietrzem, pije jego wod i u ywa jego wiate . B dzie tak e zjada jego zapasy yw-
no ci. Poza powi zaniem ze sob nap dów, statki nie by y po czone ze sob winny sposób.
Genera nie pomy la , e b dzie to konieczne. Teraz nie mia na transportowcu swych uszu i
oczu ani adnej mo liwo ci odci cia dop ywu powietrza czy eaergii. Wprawdzie mia na
pok adzie Jacksona wystarczaj
ilo broni, by zniszczy swego towarzysza podró y, ale
oznacza oby to strat jego ukochanego, drogocennego adunku.
Siedzia rozparty w fotelu i ponuro przygl da si dostarczanym przez komputer
informacjom. W porz dku. Wi c ma tam par pasa erów na gap . Niewielki k opot. Nie
wiedz , e on wie o nich. Kiedy wyl duj na Ziemi, zaopiekuje si nimi troskliwie, zanim
zd
cokolwiek zrobi . Dwójka dezerterów, przestraszonych ludzkich
nierzy. Nie b dzie
z nimi najmniejszych problemów. Jeden granat og uszaj cy do w azu i nikt stamt d nie
wyjdzie o w asnych si ach. Po swojej stronie mia przewag szkolonej latami taktyki. Do
dowania ci gle pozostawa o kilka tygodni i b dzie mia mnóstwo czasu na przemy lenie
sposobu na wykurzenie tych szczurów.
W mi dzyczasie trzeba by o jeszcze zrobi wiele rzeczy. Musia przygotowa si do
nadchodz cych bitew. Wojna by a coraz bli ej. Ju sta a za drzwiami.
Wilks wiczy . U ywa do tego cz ci statku wcale nie przeznaczonych na przyrz dy
gimnastyczne. Grubych rur u ywa do podci gania si na nich, sto ków do robienia pompek.
Czegokolwiek do zaczepienia stóp i robienia sk onów. Pracowa ci ko, ci ej, ni gdyby
przebywa na statku sam. Epizod pod prysznicem wywo
u niego mieszane uczucia. Z
jednej strony, pami ta j jako ma dziesi cioletni dziewczynk , któr uratowa od
mierci, gdy zgin li jej rodzice. Ale stoj c obok nagiej Billie spostrzeg nagle, e
dziewczynka wyros a na atrakcyjn kobiet , a jemu nigdy nie zdarza o si by oboj tnym na
tak poci gaj ce wdzi ki. Billie kocha a si z Buellerem i on o tym wiedzia .
Lecz... Jezu Chryste. Mia tyle lat, e móg by by jej ojcem. Co wi cej, przez d
szy
czas w
nie tak rol odgrywa . Nie widzia jej od dziesi tka lat, mo e d
ej, i tamto
dziecko oraz ta kobieta niewiele mia y ze sob wspólnego. Có , to nieuczciwe z jego strony
my le w ten sposób. Przynajmniej w cz ci.
Sko czy trzeci parti po pi dziesi t przysiadów. Brzuch mu p on , mi nie dr
y,
jakby za chwil mia y si rozlecie . Le
na pod odze, a por sp ywa mu z cia a. Ci ko
wiczy przez ca godzin . Teraz pod prysznicem pu ci zimn wod .
Billie otworzy a pojemnik z jedzeniem. Prze
a zawarto do plastikowego naczynia i
ogrza a porcj . Mia o to zapach mi sa w sosie warzywnym. Pomy la a, e musi to by jaki
sojowy substytut.
Wszed Wilks i skin jej g ow . Otworzy a dla niego drugi pojemnik.
Przez chwil jedli w milczeniu. Min y ju trzy dni, odk d wrócili do normalnej
przestrzeni. Wi kszo tego czasu Wilks . sp dzi na wiczeniach.
- Unikasz mnie? - spyta a Billie. Popatrzy na ni znad talerza.
- Nie. Dlaczego pytasz?
- Wydajesz si by ci gle zamy lony.
Patrzy bez s owa na br zow bryj stoj
przed nim. -To prawda. Obmy lam plan, to
wszystko. My
.
- Tak? - Tak.
- Powiesz mi o nim?
- Oczywi cie, chocia nie jest jeszcze doskona y: - Nigdzie si nie piesz .
- W porz dku. Jestem pewny, e znajdujemy si ju w Uk adzie S onecznym: Nie mog
tego potwierdzi
adnym
gównianym instrumentem, wszystkie s zablokowane, ale czuj to. Z nap dem
grawitacyjnym b dziemy nied ugo na Ziemi. Najwy ej kilka tygodni. Musimy porusza si z
pr dko ci blisk pr dko ci wiat a i kilka ostatnich dni podró y b dzie po wi conych na
hamowanie przy u yciu silników hamuj cych.
- Dobra. To wszystko wiem.
- Gdy tylko Spears je w czy, wszystko zacznie zwalnia w tym samym tempie. Statki,
on i my. Je eli ubierzemy si i wyjdziemy na zewn trz, mo emy u
odrzutu do przyspie-
szenia. B dziemy poruszali si .tak szybko jak kula karabinowa, ale to pr dko wzgl dna.
- Wi c, ubieramy si , wyskakujemy i apiemy Spearsa. I co?
- Poniewa nie wie, e tu jeste my, mo e uda nam si go zaskoczy .
- Mo e?
- Hmm, có . Ma wykrywacze masy. Plus radar i Dopplera. Gdyby si nam przytrafi o
przesun przed jego wykrywaczami, zobaczy nas. Prawdopodobnie jest tam te zainstalo-
wany alarm, który go ostrze e przed niespodziewanymi go mi.
- I rozstrzela nas na kawa eczki, prawda?
- Mo e nie. Mo e wy czy silniki i zostawi nas wisz cych w pró ni. Zak adaj c, e nasz
statek nas nie rozgniecie jak robaki, kiedy przeleci obok.
- Powiedz mi, dlaczego twój pomys wcale mi si nie podoba?
- Mo emy jeszcze poczeka i waln
go w eb, kiedy otworzy w az do statku, by
wypu ci swoje zwierz tka.
- To ju b dzie na Ziemi, ale tam jest kilka milionów obcych. Nie, dzi kuj .
- W porz dku. Jego detektory wychwytuj ka
mas wielko ci statku albo wszystko,
co zbli a si z du pr dko ci . Asteroidy, z om, tego typu rzeczy.
- No i?
Gdyby my zbli yli si bardzo wolno, mo e wykrywacze nie zobaczy yby nas, dopóki
nie byliby my w statku?
- To brzmi dziecinnie.
- Mog jeszcze zej do komory silników i porozrabia troch z m otkiem. Je eli
reaktory nie zamieni nas w nadprzewodz
kul , to mo e genera przyleci do nas zobaczy ,
co si dzieje. Z pewno ci nie chce straci swego adunku.
- Ten plan te mi si wcale nie podoba.
- Mnie równie . Je eli nie wymy lisz niczego lepszego, poczekajmy, a wyl duje, i
wtedy zobaczymy.
Billie westchn a.
- Zawsze co si wydarzy, co, Wilks? Z tob nigdy nie mo na si nudzi .
- W
nie. Przecie
ycie to zabawa.
Spears przygotowywa swój galowy mundur. B dzie w nim podczas pierwszej na Ziemi
bitwy. Wyci gn czapk ze z oceniami na daszku, generalskie gwiazdki, regulaminowe
jedwabne baretki odznacze i b yszcz ce buty z ortoplastu. Wyj te pas z przypi tymi do
niego kaburami swych dwóch antycznych rewolwerów i kordzik mundurowy. Prawd
mówi c, nie by o zwyczaju nosi go, tak jak i odznacze , na polu bitwy, ale najpierw
wyjdzie na scen , a dopiero potem poprowadzi sw now armi do boju. Nie, zostanie na
ty ach. Jego osoba jest zbyt cenna, by ryzykowa . Niedobrze. Nigdy nie nale
do ETS -
eszelonu ty owych skurwysynów - nie by dowódc zza biurka. Ale w tym przypadku musi
po wi ci przyjemno stania rami w rami ze swymi
nierzami, kiedy zaczyna si
wymiana strza ów. B dzie przecie najcenniejsz postaci na polu walki, nie tylko dlatego,
e b dzie tam jedynym cz owiekiem, ale gdyby jemu co si przytrafi o wojna b dzie
przegrana. Tylko on i królowa mog dowodzi
nierzami, a jej nie ufa . Nie b dzie
walczy , kiedy jego zabraknie.
Nie, tym razem musi pozosta na ty ach. Przynajmniej do chwili, gdy b dzie mia
wi cej wojska i wi cej ludzi do pomocy. By przecie teraz, by o nie by o, genera em
dowodz cym Kolonialnymi Komandosami. Ba, g ównodowodz cym wszystkich si
militarnych. Dlaczego nie? Kiedy przypomnia sobie d ugie pasmo swych wojskowych
sukcesów, nie w tpi , e nadaje si do takiej funkcji. Gdyby kto zaprzeczy jego prawu to
tego, gdyby kto okaza si tak g upi, jeden ruch r ki, i usun by go. Zjedzcie go, ch opcy.
miechn si . Wszystko sz o jak najlepiej. Z wyj tkiem paru ciemnych plam
pozostawionych w Trzeciej Bazie. Oczywi cie nie by o to nic, co mog oby zainteresowa
przysz ych historyków, czy spowodowa zgrzyty w g adko tocz cej si maszynerii. Teraz
licz si tylko nadchodz ce dni. Wszystkie lata przygotowa zaczynaj owocowa . Odwiesi
mundur i od
na bok kordzik i buty.
Zdecydowa si na l dowanie w Po udniowej Afryce, w jej pó nocnowschodniej cz ci,
któr nazywano prowincj Natal. Tam w
nie, pod koniec dziewi tnastego stulecia, tubylec
o imieniu Keczwajo dowodzi wielk armi wojowników znanych jako Zulusi. To byli
wspaniali
nierze, ci Zulusi. By o ich te ca e mrowie, ale nie mieli szans w walce z
zaawansowan technologicznie armi brytyjsk . W jednej ze s ynnych bitew ma y oddzia
brytyjskich
nierzy stan przeciwko ogromnej armii Zulusów i normalnie wyci j w
pie . Po prostu, mieli lepsz bro , lepsz taktyk i byli lepiej wyszkoleni.
Spears znalaz si w podobnej sytuacji. Jego ma y oddzia , dobrze wyszkolony i
kierowany przez znakomitego dowódc , pokona tubylcz armi . Wszyscy obcy byli sobie
równi, ale decyduj ce znaczenie maj dowódcy, którzy decyduj o bitwie. Obcy byli okrutni,
twardzi jak elazo, ale walczyli jak mrówki. Nie znali sztuki wojennej jak ludzie, a w ród
ludzi niewielu zna o j tak dobrze jak Spears.
"Dajcie mi d wigni i punkt podparcia, a porusz galaktyk " - pomy la genera . Mia
ju punkt podparcia. D wignia lecia a za nim drugim statkiem. By w tym momencie tak po-
dniecony, e ledwo móg oddycha .
27.
- Obudzi
si ?
Billie le
a na brzuchu. Odwróci a si na plecy i popatrzy a w gór . Mia a na sobie
tylko bielizn i nie nakrywa a si niczym, bo w statku by o gor co. Nad ni sta Wilks w
kombinezonie.
- Teraz ju tak.
- Zaczynamy hamowa . - O, kurcz .
- W
nie. Czas ubiera si na przyj cie, dziecko.
Przed Spearsem widnia obraz olbrzymiej cej z ka
chwil Ziemi. Jeszcze tylko
tydzie . Usi owa czyta histori Powstania Gladiatorów, ale nie móg si skupi nad
tekstem. Przez ca e lata uczy si cierpliwo ci, czekania na w
ciwy moment, ale teraz
trudno by o nie niecierpliwi si , gdy cel by tak blisko. To by o wiat o w jego tunelu,
wst ga na mecie d ugiego i ci kiego biegu. Patrzy na obraz planety przez wizjer. Nie
wystarcza o mu to, wi c podniós opancerzenie i bezpo rednio spojrza na odleg kul przez
grube, hartowane szk o.
Nie obawiaj si , staruszko: Genera Spears leci ci uratowa . Ju si zbli a. Jeszcze kilka
dni i rozpocznie si twoje wyzwolenie.
Wilks wiedzia , e nie wolno mu my le o pora ce. Nie wszystko mo e pój dobrze, ale
gdyby kto potrafi prze
widywa wszelkie potkni cia, nawet nie ruszy by si z miejsca. Do licha, pieprzy to.
Je eli b dziesz si trz
przez ca y czas ze strachu, nigdy niczego nie dokonasz. Masz plan i
zrealizuj go, to najlepsza metoda.
Stali we dwoje w luku, prawie ca kowicie ubrani do wyj cia. Mieli ze sob wszystko, co
mog oby im si przyda . Zabrali dodatkowe butle z tlenem, karabiny i amunicj , zabrali
wszystko co tylko uda o im si znale . Po czeni byli d ug na trzy metry link
przywi zan do pier cieni na biodrach, jego na prawym, jej na lewym. Nie by o innego
sposobu na utrzymanie takiej samej pr dko ci po wyj ciu na zewn trz. Wilks spodziewa
si , e b
porusza si oko o dwóch kilometrów na godzin pr dko ci wzgl dnej. Na
pewno nie szybciej. Powietrza mieli na oko o trzy godziny i w tym czasie musieli dosta si
do statku Spearsa. Inaczej b dzie z nimi le. Sier ant ca e skafandry obwiesi granatami do
karabinowych wyrzutni. Je eli braknie im tlenu, to wysadz si w powietrze. To lepsza
mier ni powolne duszenie si . Usuwasz tylko ochronn pow oczk i bum!, koniec wiata.
- Billie?
,Mocowa a si ze swoj uprz
. Ci gle nie mog a zamkn zatrzasku w kroczu.
- Nie mog wcisn tej cholernej wtyczki. Musz tego u ywa ?
- Je eli nie chcesz, eby fruwa y ci przed oczami
te kuleczki za ka dym razem, kiedy
zrobisz si, to musisz.
- To nieuczciwe - stwierdzi a. - Musia o to by wymy lone przez jakiego m czyzn .
- Natura tak urz dzi a swoj hydraulik , przykro mi. Pomóc ci?
Na chwil zapad o milczenie.
- Raczej nie. Gdyby to zrobi , mo e nie wyszliby my st d
tak szybko.
nie, to by o to. Wilks kiwn g ow i u miechn si . Wi c równie jej chodzi y
takie my li po g owie. Poczu si nieco lepiej, chocia nie bardzo wiedzia , z jakiego
powodu.
Billie odpowiedzia a u miechem i Wilks zrozumia , e dziewczyna wie, o czym
pomy la .
- No, uda o si - powiedzia a. - Jej, to jest zimny, ma y diabe .
- Szybko si ogrzeje. Gotowa? - Je li chodzi o wyj cie, to tak.
- Dobra. Mo emy zaczyna nasze przedstawienie.
Billie u miechn a si do niego, kiedy otwiera zewn trzne drzwi. On tak e my li o
seksie. To s chyba jedyne przyjemne rozwa ania.
W jej przypadku marzenia zawsze by y przyjemniejsze ni sam akt. Nie w czasie
robienia tego, ale potem. Pomys , e mog aby obudzi si nast pnego ranka u boku Wilksa
wyda jej si dziwny. Mo e jej refleksje mia y zwi zek z tym, e znowu jej ycie wisi na
cieniutkiej nitce. My lisz o spó kowaniu, kiedy mo esz za chwil nie istnie . Nauczy a si
tego w szpitalu. Powiedzieli jej tam, e jest to normalna reakcja na zagro enie ycia,
szczególnie w nag ej i okrutnej konfrontacji z gwa cicielem. By o te co o zmniejszaniu
stresu.
Klapa otworzy a si powoli. Powietrze wyp yn o na zewn trz i zaraz zmieni o si w
mgie
bia ych kryszta ków. Wilks wyszed na zewn trz i u ywaj c magnetycznych butów
stan na pow oce. Wygl da jak cier wyrastaj cy z ga zi. Billie wysz a za nim.
Kiedy ju oboje stan li obok siebie, Wilks obróci si tak, by stan plecami do
odleg ego o kilometr drugiego statku. - W porz dku? Nie odpowiadaj, tylko kiwnij g ow .
Billie zrobi a to. Powiedzia jej, e u yj laserowych komunikatorów o zasi gu kilkuset
metrów. Rozmówcy musz pozostawa ze sob w kontakcie wzrokowym. Spears nie mo e
us ysze ich rozmów, jednak w pobli u jego statku nie nale
o w ogóle otwiera ust. Gdyby
dowiedzia si , e s tak blisko, szybko wymy li by jaki
miertelny trik. Kiedy b dzie
chcia a mu co przekaza , musi odwróci si plecami do Jacksona.
Wilks ruszy wzd
statku. Bez posiadania punktu odniesienia nie mo na ustali , gdzie
jest góra, gdzie dó . Billie szybko przywyk a do my li, e idzie po wierzcho ku pow oki, nie
po jej spodzie.
Kilka minut zaj o im dotarcie do dziobu MacArthura. Kiedy ju wisieli na czubku jak
muchy na bananie, Wilks odwróci si i popatrzy na ni .
- Pami tasz wszystko? Billie skin a g ow .
- W porz dku. Wy cz zasilanie butów i n trzy w cz odrzut. Raz... dwa... trzy!
Jednocze nie wykona a te dwie czynno ci, o których mówi Wilks. Urz dzenie dzia
o
jak domowy spryskiwacz do kwiatów. By a to cienka dysza z d wigni i ma y, p katy po-
jemnik ze spr onym gazem.
Po w czeniu usi owa o wyrwa si jej z d oni, ale cisn a mocniej wyci gn a rami
przed siebie. Oderwa a si od statku. Obróci a si lekko i zobaczy a Wilksa, jak kieruje swój
odrzut we w
ciwym kierunku. Zrobi a to samo.
Gaz tworzy migotliwe kryszta ki.
Wymaga o to troch wysi ku, ale ju po kilku minutach sier ant i Billie p yn li w pró ni
obok siebie. Cienka linka, która ich czy a, nie by a w ogóle napi ta. Dziewczyna unios a
troch g ow i zobaczy a przed sob statek. Ich w asny szybko zmniejszy si do rozmiarów
zabawki zawieszonej w czarnej
otch ani. Wilks ponownie wypu ci kilka niewielkich porcji gazu i obróci si do Billie.
- Zrelaksuj si i baw si tym lotem.
Billie kiwn a g ow . Stwierdzi a, e oddycha zbyt szybko i zmusi a si do spowolnienia
oddechów. To rzeczywi cie by o czym niezwyk ym tak lecie po ród nico ci jak magiczny
ptak lec cy przez otch
wieczno ci. Co by nie mówi , to by o co .
Spears wiedzia , e nie mo e sobie pozwoli na zm czenie na tym etapie ekspedycji.
Poniewa nie móg usn , za
rodek nasenny. Lekarstwo przenikn o go ch odem i w
ci gu minuty poczu senno . Postanowi usn patrz c na zbli aj
si Ziemi , wygl daj
teraz jak ma a pó kula o wietlona na "górze". Znaczy o to, e s
ce wieci ponad ni . Z tej
odleg
ci by o ju tak jasne, e polaryzatory przyciemni y szk o.
Lek zaw adn nim i zabra go w obj cia Morfeusza. Wilks móg ju dostrzec niektóre
szczegó y statku. Znaczy o to, e s w odleg
ci oko o sze ciuset, siedmiuset metrów od
niego. Zwolnili troch , ale wygl da o na to, e ci gle poruszaj si zbyt szybko. Nie
zastanawia si ju nad tym. Albo im si uda, albo... pieprzy to.
Przekaza Billie, e kieruj si do jednego z luków rufowych. Pomy la , e je eli Spears
jest w kabinie na dziobie statku, gdzie powinien by , to zajmie mu minut lub dwie dostanie
si na ty y. Nie by to du y statek, ale nie by o powodu, eby genera przesiadywa na jego
rufie, je eli nikt nie puka do kuchennych drzwi. Mo e to da im troch czasu. Dziecinne
my lenie, ale co im pozosta o.
Kiedy tylko wejd do statku, je eli wejd , zrzuc ubrania, chwyc karabiny i powitaj
Spearsa.
W tym momencie ko czy si plan Wilksa. Przypuszcza , e genera jest sam, Bueller
zdawa si to potwierdza , ale nie by o to pewne. Mo e jest tam kto jeszcze. Powinni
uwa
, je eli dotr ju tak daleko.
Jednak ci gle by optymist . Czy nie przedostali si a tutaj? Mimo wszelkich
przeciwno ci i niech ci nieznanych bóstw, ci gle yli. Mo e maj jakiego patronuj cego im
Boga, który nie robi nic innego, tylko opiekuje si nimi. A mo e w
nie wszystkie zapasy
szcz cia s ju na wyczerpaniu. Nie da rady si dowiedzie . Trzeba po prostu i naprzód.
Billie zauwa
a, gdy zbli yli si do statku, e czuje strach. Nigdy si nie przyzwyczai a
do tego uczucia. Unikn a mierci ju wielokrotnie w ci gu swego ycia. Po raz pierwszy na
Rim. Oczekiwa a, e przywyknie do tego, jak mo na przywykn do zbyt gor cej k pieli.
Kiedy wejdziesz i nie poruszasz si , twoje cia o samo si przystosuje.
Nic takiego si nie zdarzy o. Skok adrenaliny we krwi, gwa towne bicie serca i zbyt
szybki oddech by y takie same za ka dym razem. Wn trzno ci skr ca y jej si w jeden wiel-
ki supe , a usta wysycha y. I dobrze si sta o, e Wilks kaza jej wcisn t moczow
wtyczk . Odczuwa a to tak, jakby strach wyciska z niej wszystkie p yny. Im bardziej si
zbli ali do statku genera a, tym bardziej chcia a zawróci i uciec. Jej wiadomo zdawa a
sobie spraw , e nie wolno jej tego zrobi , ale jakie g bokie pok ady pod wiadomo ci
chcia yby znale jak g bok dziur i ukry si w niej.
- Uciekaj! - szepta o jej co za uchem. - Odp
! piesz si , zanim b dzie za pó no!
Z jednej strony zawsze mia a fatalistyczne podej cie do ycia, z drugiej, panicznie ba a
si umrze . W
ciwie to nie
ba a si samej mierci, ale sposobu, w jaki przyjdzie j spotka . Zapa w wieczny sen w
wieku stu dziesi ciu czy dwudziestu lat, w otoczeniu rodziny i przyjació , którzy j kochaj ,
patrze na wnuki i prawnuki, to nie by o najgorsze. Ale by zjedzon przez bezrozumne
obce potwory albo p yn a do mierci przez pustk ? Nie, to nie by dobry sposób na za-
ko czenie jej krótkiego ycia.
Nic nie mo na by o jednak zrobi . Trzeba podj ryzyko i wybra pomi dzy mierci
mo liw a pewn .
- Poczekaj ! - krzycza jej wewn trzny g os. - Zawsze lepiej poczeka !
Spears sta w Laswari, obok nowej drogi zbudowanej przez In ynierów Królewskich, a
ciemna ziemia dymi a jeszcze po przejechaniu dzia ci gni tych przez konie. SirArtur
odwróci si do niego i powiedzia :
- No, stary, co o tym my lisz? Zatrzymamy tych cholernych dziadów?
Spears skin g ow . SirArtur nie by jeszcze ksi ciem Wellington - co genera wiedzia
dok adnie - ale sta naprzeciw rodzin Sindhia i Bhonsle z Maranty. Wiedzia te , e Hindusi
przegraj .
- Zatrzymamy ich.
- Wi c bierzmy si za nich, co?
Sir Artur zamacha do oficerów, którzy czujnie czekali na jego sygna .
Rykn y dzia a, odezwa y si muszkiety.
Bo e, jak Spears kocha ten zapach spalonego czarnego prochu.
Fale umieraj cych Hindusów zacz y p yn nad terenem bitwy. Krzyk jednej z
biednych dusz wzniós si ponad inne w ca ej gamie rozpaczliwych okrzyków, jakby kto
przerywa
tylko dla zaczerpni cia oddechu i dalej ci gn monotonny j k z regularno ci maszyny.
Aaachhh! Aaachhh! Aaachhh!
Spears przebudzi si na d wi k alarmu. Jeszcze otoczony oparami swego chemicznego
snu, nie bardzo wiedzia , co oznacza ten ha as. Wyci gn r
i wy czy d wi k. Przymkn
oczy. S dzi , e jeszcze ni...
Prze ama kleszcze narkotyku. Alarm oznaczaj cy zbli anie si do statku jakiego
obiektu.
Nic nie by o wida przez szyb . Pomimo posiadania czu ej aparatury elektronicznej,
pierwszym odruchem genera a by o spojrzenie przez okno. Dopiero po chwili zacz
pos ugiwa si przyciskami konsoli.
Radar nic nie pokazywa . Na ekranie Dopplera te nie dostrzeg niczego. Ale szybko
dowiedzia si , o co chodzi. Dwa obiekty wielko ci cz owieka znajdowa y si przy rucie
Jacksona. Szybkie skojarzenie faktów kaza o mu doj do wniosku, e musz to by
gapowicze z MacArthura.
Tak jakby mogli przylecie z innego miejsca.
Patrzcie, patrzcie. Oczywi cie. Ju wiedzia , kim byli. To ten cholerny sier ant! A skoro
Powell nie yje, drug osob musi by ta kobieta. Zadziwiaj ce. Je eli to rzeczywi cie oni,
musz mie
ycie twardsze ni kot.
Spears cieszy si , e si tu znale li. W ten sposób jego adunek nie jest w aden sposób
zagro ony.
Wsta szybko, chwyci pasz pistoletem i ruszy na ruf . Nie wiedzia , jak d ugo spa ,
zanim nie obudzi go alarm, ale widocznie wystarczaj co d ugo, by zd yli przylecie z dru-
giego statku. A zamki w azów nie zosta y zakodowane. Któ spodziewa by si go ci w
bokiej pustce? B
mogli wej na pok ad. B dzie musia ich zabi , zanim co
uszkodz ...
Zwolni kroku. Zatrzyma si na chwil . Przecie mog by uzbrojeni. Doskonale wiedz
kto dowodzi tym statkiem. Gdy
by nie wzi tego pod uwag , móg by atwo zosta zastrzelony. Tak nie mo e si sta .
Sta ci gle w miejscu. Nie, bohaterszczyzna nie ma teraz sensu. Byli chwastami i tak musi ich
potraktowa .
Odwróci si i poszed z powrotem do kabiny sterowniczej. Mia tu wszelkie
wyposa enie do kontroli statku nie tak jak na MacArthurze. Powietrze, zasilanie, nawet
grawitacja. Szczury wejd prosto w pu apk , o której jeszcze nie wiedz . Czas uruchomi
nagrywanie. Historia wojskowo ci b dzie mia a w przysz
ci niez y ubaw.
28.
- Co teraz? - spyta a Billie. - Mo emy zdj te ubranka? Otworzy a swoj os on twarzy,
a Wilks zrobi to samo,
eby mogli rozmawia swobodnie. Po sekundzie jednak sier ant gwa townie j zamkn .
- Nie. Spears nie przyszed po otwarciu w azu, co oznacza, e wie o nas. Mo esz
zostawi niepotrzebne rzeczy, ale bro trzymaj w pogotowiu.
Wilks ju zd
sprawdzi swój karabin. Suche cz ci broni by y mniej wi cej odporne
na dzia anie niskich temperatur, ale ruchome cz ci niekoniecznie. Strzeli kilka razy prze-
czrikiem ognia i wyrzuci na prób kilka adunków. Nie chcia by mie niczego
zaspawanego na mur przez lodowat pró ni , kiedy Spears pojawi si z karabinem w d oni.
- W porz dku. Mój jest sprawny. - Dobrze.
- Co teraz?
- Teraz poczekamy troch i zobaczymy, co si stanie. Je eli wie, e tutaj jeste my, zrobi
co .
-Albo wrzuci nast pny granat og uszaj cy, jak to zrobi w bazie. Poczeka i naci nie
spust.
- To mo liwe. I to jest kolejny powód, eby my zaczekali tutaj. Gdy nic nie wydarzy si
w ci gu nast pnej godziny, wyjdziemy st d. Bardzo ostro nie.
Billie skin a g ow . - Ty dowodzisz.
Wilks chcia by si czu tak wspaniale, jak usi owa jej to wmówi .
Spears sko czy przygotowania. Musia za
, e ten sier ant - jak on si nazywa?
Watts? Jenks? Jako tam? - jest wystarczaj co dobrym
nierzem, by sprawdzi wszystko
zanim zacznie dzia
. Je eli tak, to domy li si , e przeciwnik wie o nim i jest
przygotowany na spotkanie. I jest to prawd . Na jego miejscu Spears zakopa by si w jakiej
kryjówce, przygotowa do obrony i czeka na okazj , eby zdoby przewag . Wystarczy by
jeden strza . Sier ant musi wierzy , e genera zrobi jeden g upi krok i da mu tak szans .
- Przykro mi,
nierzu, nie tym razem - mrukn do siebie.
Niedobrze, e zrezygnowa z dowodzenia ludzkimi oddzia ami. Ten sier ant móg by by
wietnym oficerem. By odwa ny, sprytny, zdolny do podj cia ryzyka. W innych czasach
Spears wywindowa by go w gór i cieszy by si , e ma takiego zdolnego
nierza pod
swoimi rozkazami. By pewny, e jedn z osób, które ukry y si gdzie na rufie, by ... Wilks.
O w
nie, tak si nazywa : Wilks.
Spears zasalutowa swemu niewidocznemu przeciwnikowi. Mo e w kolejnym wcieleniu
dziesz mia wi cej szcz cia, synu.
Ruszy do ataku.
Billie pochyli a si i próbowa a wcisn w kontener. Wygl da o na to, e jest pusty i
dzie w nim wystarczaj co du o miejsca. Nie by a przekonana, czy jej kryjówka nale y do
najlepszych. Skafander pró niowy te nie by projektowany do takich wyczynów.
Znajdowali si w miejscu sk d mogli obserwowa w az wiod cy do dalszych cz ci
statku. Innymi drogami, którymi mo na si tu by o dosta , by y w azy wychodz ce w
pró ni , ale w tpliwe by o, e Spears skorzysta z tej mo liwo ci. Wilks jednak zabezpieczy
je tak, e nie da o si ich otworzy z adnej strony. Nikt nie móg ich zaj od ty u. Tak
przynajmniej twierdzi sier ant. Lecz nikt nie móg tak e wyj nie wk adaj c w to du o
wysi ku.
Czekanie, e co si wydarzy, denerwowa o Billie. Z
ci o j coraz bardziej z ka
minut . Nie mog a tego znie .
Nagle zapad a ciemno . Kiedy rozejrza a si , by znale Wilksa, wystrzeli a nagle w
powietrze. Cholera...!
- Billie, zamknij os on ! Natychmiast!
Wilks b yskawicznie zatrzasn swoj i w czy dop yw tlenu. Us ysza , e drzwi do
korytarza otwieraj si i próbowa na wyczucie skierowa karabin w tamtym kierunku. By o
to trudne zadanie przy braku ci enia. Spears odci
wiat o i grawitacj , prawdopodobnie te
powietrze. Wilks nie s dzi , e zaraz wysunie si zza drzwi lufa jego broni. Móg by si raczej
za
, e zaleje wod ca ruf albo wrzuci tu granat. Nie mog o to by nic wielkiego, nic,
co wyrwa oby dziur w pod odze statku.
Bomba og uszaj ca?
Skafander nie jest os ona przed czym takim, nie mówi c ju o pocisku 10 mm. Cholera,
jasna cholera!
Kiedy komputer wy czy zasilanie, powietrze i grawitacj , genera by ju na pozycji.
Nawet gdyby tamci unikn li skutków zaskoczenia, to i tak ich na chwil oszo omi. Starczy
mu czasu, by wrzuci granat do dziury. Kiedy strac przytomno , za atwienie ich b dzie ju
dziecinnie proste.
Drzwi otworzy y si cicho. Spears pochylony prawie do pod ogi wrzuci granat, cofn
si szybko i przylgn do ciany. Blask wybuchu móg si w cz ci wydosta przez otwarty
az i nie chcia si znale w jego zasi gu. Bez grawitacji granat móg d ugo si porusza ,
zanim uderzy w cian . W tym czasie kto móg by wyskoczy zza drzwi, ale raczej si tak
nie zdarzy – granat mia ustawiony zapalnik na bardzo krótki czas. Oko o sekundy.
Grawitacja wróci a. Spears by na to przygotowany. Odg os upadku poza w azem
powiedzia mu, e przeciwnik nie by . U miechn si ...
wiat a oczywi cie by y wy czone, ale ma e lampki kontrolne przy drzwiach zasilane
by y z baterii. Czerwone i zielone punkciki nie dawa y zbyt wiele wiat a, lecz wystarczy y
by Wilks dostrzeg szybki ruch przy w azie.
Ci gle wisia z pó metra na d pod og i strza z karabinu wprawi by go w ruch z
pr dko ci rakiety. Lecz przecie musia co zrobi .
Skierowa luf w kierunku drzwi. Nacisn r koje , co o ywi o laserowy celownik.
Czerwona plamka ta czy a dziko w okolicy drzwi. Kiedy znikn a, wyobrazi sobie, e kto
chce wej . Wystrzeli .
Odrzut wyrzuci go w powietrze...
Billie zobaczy a b ysk wystrza u, czerwono pomara czow g owni p omieni. wiat o,
jakie zab ys o, pozwoli o jej dostrzec, gdzie si znajduj , ale natychmiast ca e pomieszczenie
uton o w nieprzeniknionych ciemno ciach. He m st umi odg os strza u, ale us ysza a, jak
pocisk uderza w co przy drzwiach. A mo e jej si wydawa o? By o tak ciemno.
O lepiaj cy b ysk odrzuci j , kiedy co uderzy o w ni , przewracaj c do ty u. Pofrun a
jak ptak z po amanymi skrzyd ami.
Ci enie wróci o i upad a na pod og , przejecha a po niej kawa ek i zatrzyma a si .
O, Jezu...!
Spears rozpozna karabinowy wystrza i us ysza , jak pocisk uderza w cian tu ko o
niego. Strza i wybuch granatu zla y si prawie w jeden d wi k. Poczeka sekund i wszed
zobaczy co si sta o...
Wilks ci ko uderzy o pod og , wyl dowa na lewym barku, przetoczy si i przyj
pozycj strzeleck . Wysun karabin i umie ci czerwon plamk celownika na cianie obok
drzwi. Na wypadek, gdyby Spears rozp aszczy si tam, pu ci seri . Karabin mia
prze czony na ogie pó automatyczny dla lepszej kontroli. Mia nadziej , e Billie jest na
tyle przytomna, by le
na pod odze...
Pociski zagrzechota y o cian pomi dzy cia em genera a i jego ramieniem. Kilka
centymetrów i by oby po nim. Do diab a! Granat nie trafi !
Kule wyrwa y spore dziury, a ciana wygl da a tak, jakby poku j ostrym narz dziem.
Czas na przegrupowanie. Jego pierwszy atak nie uda si . Spears wiedzia kiedy si
wycofa .
Nacisn guziki zamka przy drzwiach. Zamkn y si bezg
nie. Odbieg szybko w ty ku
nast pnemu w azowi w korytarzu. Przeszed na drug stron i zatrzyma si . Zamkn klap .
Ten w az by przeznaczony do odci cia tylnej cz ci statku na wypadek uszkodzenia
pow oki. By hermetyczny, zbudowany ze specjalnego stopu i odporny na strza y ze
zwyk ego karabinu.
Genera wyj miniaturow spawark punktow i zaspawa drzwi u ich podstawy. Potem
doda jeszcze pó metra z prawej i lewej strony. Potem otworzy p ytk zamka i spali ca
elektronik . W ko cu przyspawa d wigni r cznego otwierania w azu. To wej cie
pozostanie zamkni te, chyba, e kto u yje laserowego przecinaka do wyci cia dziury. Nie
przypuszcza by Wilks by na to przygotowany. Jednak na wszelki wypadek przymocowa do
azu na wysoko ci oczu dwa granaty i przeci gn cienki drucik. Gdyby jakim cudem
uda o im si wedrze tutaj, nieostro ny krok i b dzie po nich. Potykacz umie ci trzy metry
od drzwi. Mog rozejrze si za pu apk w samym wej ciu, ale nie zauwa drutu, gdy ju
mieli w az za sob .
„Nie – pomy la - przede wszystkim tu nie wejd .”
Nie móg d ugo utrzymywa ma ego ci enia na tak ma ym statku, ale móg wy czy
ogrzewanie, wiat o, powietrze. Nawet je eli maj ze sob zapasy tlenu, nie mog go mie
wi cej ni na dzie czy dwa.
Aha, lepiej wy czy nagrywanie. Nie wszystko posz o tak g adko jak przewidywa . Nie
ma problemu. Zwyci stwo jest zwyci stwem. Mo e nie by to osza amiaj cy wyczyn, ale s
przecie zakorkowani w rufie, a to ich koniec. Da im mo liwo spróbowania si z nim, ale
nie skorzystali.
To nie by a, swoj drog , wygrana godna cygara.
Za mia si cicho z w asnego dowcipu i ruszy na przód.
Wilks i Billie zapalili swe lampy na he mach i wreszcie mogli si spokojnie rozejrze .
By o ciemno, a sier antowi wydawa o si , e robi si równie zimno. Powietrze tak e
stawa o si coraz ci sze.
- Mo emy jeszcze troch pooddycha jego powietrzem – powiedzia do dziewczyny. –
co si mia o sta , ju si sta o. B dziemy musieli znowu wykorzysta nasze butle. Cholera.
- Wilks, jeste my odci ci?
- Tak. Zamkn w az hermetyczny i rozwali zamek. Musia od dawna wiedzie , e tu
jeste my. Mieli my i tak szcz cie, e bomba og uszaj ca nas nie unieszkodliwi a. Có ,
jeste my zamkni ci. Teraz nigdzie si nie mo emy wydosta .
- Nie mo emy wyj na zewn trz?
- Mo e by si uda o. Chyba potrafi bym odblokowa w az, ale Spears natychmiast
strz sn by nas, jak pies strz sa pch y. Nie uda nam si znale wyj cia.
- Mo e wysadzi statek w powietrze?
Popatrzy na ni . Zrozumia co mia a na my li. Je eli mieli tu umrze , mogli zabra ze
sob tego skurwysyna.
- Nie s dz . To wojskowy statek. Mog spróbowa wybuch granatów, jakie mamy, ale to
zniszczy w najlepszym przypadku tylko ruf . Ten statek jest zbudowany z segmentów, z
hermetycznych cz ci. Mogliby my wysadzi
ciany dzia owe, ale segmenty s mocno
opancerzone. Nap d znajduje si w rodkowej cz ci i jest poza zasi giem. Nawet gdyby my
dokonali powa nych uszkodze , zawsze zd y przenie si na MacArthura.
- Co nam zosta o?
- Có , mo emy dosta si do magazynów tlenu i przej nad nim kontrol . To da nam
mo liwo oddychania jeszcze przez par dni.
- Ale nie do samej Ziemi?
- Nie s dz .
- Cholera!
- Przykro mi dzieciaku. Próbowali my. Nie uda o si . Czasem co nie wyjdzie.
- Nic nie mo emy zrobi ?
- Nic, dopóki nie przekonamy Spearsa, eby da nam klucz do statku ratunkowego.
- Mo e gdyby my powiedzieli grzecznie „prosz ”?
Wilks my la o tym od sekundy
- Hmm. Mam lepszy pomys . Mo e je eli dodamy do tego s ówko „albo”.
- Halo, generale Spears – rozleg si g os z komunikatora. Pochodzi z kana u, na jakim
znajdowa y si komunikatory skafandrów pró niowych.
Genera siedzia usadowiony wygodnie w fotelu. Pokiwa g ow z zadowoleniem.
- Spodziewa em si ciebie, synu. Fajnie, e próbowa
, ale przegra
.
- Mo e tak, mo e nie. Billie i ja przypuszczamy, e wiedzia pan co robi, odcinaj c nam
drog .
- Co za ró nica
nierzu? Do domu daleko. Wy nigdy tam nie dojdziecie.
- Mogliby my, maj c jeden z ratowniczych statków.
Spears roze mia si .
- Tak, wtedy zdo aliby cie tego dokona . Ale musia bym da wam który z w asnych, a
nie widz takiej mo liwo ci. Nie macie nic do zaoferowania.
- Ale mo e mamy co na sprzeda .
- Synu, co ty mi mo esz sprzeda ?
- A co z tymi dziewi cioma granatami M-40, które wybuchn wszystkie naraz?
- Wi c wysadzisz dup statku i zabijesz siebie. To nawet nie zadra nie ródokr cia.
Mo esz próbowa , ale powiniene wiedzie , e to nic nie da.
- Ech, generale. Przecie nie mówi em , e granaty wybuchn tutaj.
Genera gwa townie pochyli si do przodu.
- O czym ty mówisz?
- No có , Billie i ja pomy leli my, e dobrze b dzie dosta na pa ski statek. Bior c pod
uwag nasze wcze niejsze do wiadczenia, musieli my zak ada , e nas pan pokona.
- Dobre za
enie.
- Tak. Pan jest przecie genera em, a ja sier antem. Ale pomy leli my, e skoro mamy
umrze , to do diab a, warto po mia si na koniec.
- Mów dalej.
Spears wiedzia o czym si dowie za chwil , i przeszy go zimny dreszcz.
- Zanim opu cili my statek, nafaszerowa em MacArthura materia ami wybuchowymi.
Co w rodzaju ma ej niespodzianki, zna to pan, generale, prawda? Z zapalnikiem czasowym.
Dali my sobie mnóstwo czasu, eby móc dotrze tutaj i pokona pana. Pozosta o jeszcze
oko o godziny.
- Blefujesz.
- Przewidzia em, e pan tak pomy li. Ale nie oszukuj . Poza tym, czy potrafi pan podj
takie ryzyko? Je eli rzeczywi cie uzbroili my adunki, pa skie potwory dostan bilet do
wieczno ci w ci gu pi dziesi ciu o miu minut. Decyzja nale y do pana, generale.
Spears wpatrywa si w komunikator. Wilks blefowa , by tego pewien. A je eli nie...
Cholera, czy zaryzykowa ?
- Je eli decyduje si pan na ten ma y handel, to warunki s nast puj ce: odblokuje pan
jeden ze statków ratowniczych w ci gu dwóch minut. W ten sposób wystarczy panu czasu,
eby polecie i rozbroi zapalniki. Billie i ja wyjdziemy ze statku g ównego i przejdziemy na
ratowniczy. Przez radio podam panu, gdzie umie ci em bomby. Mo e pan zabrac drug
rakiet i polecie do swoich pupilów. Dwadzie cia minut powinno wystarczy .
- Zak adaj c, e wierz ci i zrobi to, co mówisz – powiedzia Spears – co mnie
powstrzyma przed zamienieniem was w atomowy py zaraz po tym, jak dowiem si , gdzie s
adunki?
- Pa skie s owo mi wystarczy.
Genera u miechn si .
- Moje s owo?
- Jest pan cz owiekiem honoru, prawda?
- Oczywi cie, synu.
Spears
kciuk. Nie mo e zaryzykowa . Nie mo e narazi swojej armii. Poza tym,
kiedy tylko znajd si w ratowniczym statku, b
dla niego atwym celem, a gdyby
pozostali na rufie mogliby mu przygotowa niejedn niespodziank . Ten sukinsyn jest
diabelnie ywotny.
- W porz dku, komandosie. Uk ad stoi.
Billie u miechn a si do Wilks.
- Kupi to!
- Jeszcze nie jeste my wolni – ostrzeg sier ant, ale równie si u miechn . –
Prawdopodobnie planuje, e zestrzeli nas z dzia ek, gdy tylko znajdziemy si na pok adzie
rakiety.
- Co z jego honorem?
- artujesz? To typowy socjopata. Ma tyle honoru co paj k.
- Wi c jak powstrzymamy go od zniszczenia nas?
- Mam pomys . Je eli b dziemy szybcy i b dziemy mieli troch szcz cia, to nam si
uda. Je eli nie, nie b dziemy w gorszej sytuacji ni teraz.
- Jestem z tob – powiedzia a. – Chocia nie znaczy to, e mam inne wyj cie.
Kiedy tylko znale li si w statku ratowniczym – ma a rakieta przygotowana by a do
kilkutygodniowej podró y – odezwa si komunikator.
- Dobra. Teraz chc wiedzie , gdzie s bomby?
Wilks zaj ty by uruchamianiem nap du. Odpali ma e silniki i w czy systemy
podtrzymywania ycia.
- Zapnij pasy – poleci Billie.
- Zrobi a co kaza , ale jednocze nie zapyta a:
- Dok d lecimy? Nie mo emy si nigdzie ukry .
- Mo emy patrz uwa nie.
Nacisn guzik i ma y stateczek ruszy do przodu.
- Wilks, chc zna natychmiast po
enie bomb albo uniewa niam nasz uk ad i posy am
ci do diab a.
- Za pó no – powiedzia sier ant.
- Co to znaczy...?
- Pa skie dzia a s na górze, po bokach i na dziobie. Pole ostrza u pokrywa ca , pe
stref , ale nie ma adnych dzia ek bezpo rednio pod miejscem kotwiczenia statków
ratunkowych. Nie mo e pan ostrzela tego miejsca bez ryzyka, e przypadkowo trafi w siebie
albo w nas.
Ma a rakieta oddali a si o kilka metrów od wi kszego statku.
- Potrafimy si utrzyma ?
- Niezbyt d ugo. Zacznie kombinowa z nap dem i szybko stracimy kontakt. A przecie
nie mo e czeka , czas nie stan w miejscu. Trzymaj si .
Wilks w czy komunikator.
- Generale, pomieszczenia kontroli zasilania w magazynach z Obcymi, g ówny kabel
biegn cy do kabiny sterowniczej, nap d grawitacyjny obok kompleksu yro.
- Cholera! My la em, e blefujesz.
- Nie, ale k ama em. Ma pan oko o dziesi ciu minut na unieszkodliwienie adunków, a
nie dwadzie cia. Gdyby spróbowa pan pobawi si z nami za pomoc dzia ek Jacksona, nie
starczy panu czasu na uratowanie MacArthura.
Na chwil zapad a cisza, potem w komunikatorze zabrzmia y s owa genera a:
- Móg by by doskona ym oficerem liniowym, synu. Masz wi cej ikry ni w ca ej
awicy ryb.
- Dzi kuj generale.
- W porz dku. Mo esz opowiada swym wnukom, e stan
ze mn do walki i
prze
. A to co znaczy.
- Wy czy si – powiedzia do Billie Wilks.
Wraz z tymi s owami obróci stateczek i szybko znalaz si o dwa kilometry za
wi kszym towarzyszem. Wygl da o to tak, jakby ma a rybka ucieka a z paszczy rekinowi.
Przyspieszenie wcisn o ich w fotele.
- Nie s dz , e b dzie strzela w tym kierunku – zauwa
Wilks. – Nie b dzie
ryzykowa ostrzelania MacArthura. Mam nadziej .
- My
... S dz ... e masz... racj .
Tym razem okaza o si , e j mia .
Ma y stateczek oderwa si od Jacksona i pe
moc silników pomkn ku
MacArthurowi.
29.
Po wyj ciu z pomieszczenia silników Spears potrz sn g ow . Nie by o adnych bomb.
Nie by o ich te w podanych przez Wilksa miejscach. Ten sukinsyn jednak blefowa . Przez
chwil genera czu si tak zirytowany, e móg by udusi w asnymi r kami cz owieka, który
go oszuka . Jednak po chwili oprzytomnia . Nic przecie si nie sta o. Po prostu jeden
komandos i jeden cywil uratowali swoje skóry. I co? Po tym, jak zademonstruje swój sposób
na zbawienie Ziemi, nikt nie uwierzy w ich opowie ci, nawet gdyby byli tak g upi, eby je
rozpowszechni . Facet by zbyt do wiadczonym komandosem i wiedzia ile na d
sz met
warte jest okpienie genera a. Nie, z pewno ci zakopi si w jakiej dziurze i b
chcie
pozosta niewidzialnymi. Gdy b
cicho siedzie , maj szans , e nikt ich nie odnajdzie.
Kiedy tylko otworz g by, zostawia lad.
Nie. To si nie mo e zdarzy .
Oczywi cie bomby mog y zosta ukryte gdzie indziej, ale Spears nie wierzy w to ani
sekund . Nie, po prostu zosta wystrychni ty na dudka. Jeszcze raz podniós dwa palce w
niemym ge cie salutowania.
Wilks. Naprawd dobry komandos.
- Czy naprawd nam si uda o?
W male kiej kabinie statku ratunkowego Wilks wypu ci ze wistem powietrze.
- Tak. Zrobili my to. Jest poza zasi giem naszego radaru, ale musi na pewno polecie na
transportowiec, eby wszystko sprawdzi na miejscu. Och jak chcia bym zobaczy jego g
,
kiedy przekona si , e nie ma adnych adunków wybuchowych.
- Nie chc go wi cej ogl da , dzi kuj za taka przyjemno .
Wilks roze mia si g
no. Nagle zamilk i zmarszczy brwi.
- Uda o mu si uciec. Pobi nas i uciek . Chc spotka go jeszcze raz. Na odleg
strza u.
- Powiniene by zadowolony, e on nie ma nas na odleg
strza u. Swoja drog , gdzie
jeste my i dok d lecimy?
- Za par dni znajdziemy si wewn trz orbity ksi yca, je eli tylko mo na ufa
komputerowi. Odebra em kilka sygna ów z tego rejonu, ale zbyt s abe, by je zrozumie .
Mo e automatyczna stacja na Ziemi. Albo co z kolonii na Ksi
ycu, je eli taka jeszcze
istnieje. Mo e stacja wej ciowa L-5? Ustawi em szperacz na najsilniejszy sygna . S uchaj,
mo esz ju zdj skafander, je li chcesz. Tam z ty u jest chemiczna toaleta, za tym
niebieskim przepierzeniem. Niestety, musimy spa w fotelach, a nasza dieta b dzie troch
ograniczona. Powinni my jednak to wytrzyma .
- Jeste naprawd dobry, Wilks. Du o sprytniejszy ni na pierwszy rzut oka.
- Tak my lisz?
- Tak. I w ogóle jeste inny, ni wygl dasz.
U miechn a si , a on odwzajemni u miech. By strasznie niezadowolony, e Spearsowi
uda o si wymkn , ale Billie mia a racj . Lepiej by
ywym i by mo e podj pewnego
dnia walk .
Spears rozbudzi Królow z g bokiego snu. Oczywi cie, ca y czas musia pozostawa
zamkni ta, ale mog a przygl da mu si przez przezroczyste ciany. Mog a patrze , jak raz za
razem zapala zapalniczk . Mog a widzie migotanie ma ego p omienia na twardej pow oce
swojego wi zienia.
- Tak, wiem, e mnie pami tasz. Nadchodzi czas bitwy. Czas dla ciebie i twoich dzieci.
Mo esz z
milion jaj, je eli b dziesz mnie s ucha , a moi
nierze b
wykonywa
rozkazy. Zrozumia
?
Po
d
na plastikowej cianie.
Królowa lekko odwróci a g ow , ale poza tym nie wykona a adnego ruchu.
By pewny, e go zrozumia a. Mo e nie same s owa, ale by a wystarczaj co sprytna, by
wiedzie o co mu chodzi. Robotnice nie by y zbyt b yskotliwe, ich umys y by y wr cz
ciemne, ale Królowa nie by a g upia. Zna a go i pami ta a. Spears by pewien, e jest dla niej
kim w rodzaju Boga.
- Do zbli aj cego si statku – rozleg si nagle g os w komunikatorze. – Tu Stacja
Wej ciowa. Podaj swój identyfikator.
Wilks u miechn si szeroko.
- Tu statek ratunkowy rakiety Komandosów Kolonialnych Jacksona – powiedzia . – Na
pok adzie dwoje nieska onych, powtarzam nieska onych pasa erów.
- Ratunkowy z Jacksona, otwórz modem kontrolny do przej cia komputera.
Ci gle byli jeszcze daleko od stacji, tak, e transmisja trwa a kilka sekund. Wilks odda
kontrol nad nap dem komputerowi.
- Ratunkowy Jackson, jeste cie na automatach. B dziemy was powoli ci ga , dopóki
zespó dekontaminacji nie spotka waszego statku. Przybli ony czas ich przybycia: dziewi
godzin.
- Przyj em. B dziemy czeka .
Billie unios a brew.
- Musz nas sprawdzi , czy nie mamy ze sob , a raczej w sobie, z biastych
niespodzianek – powiedzia sier ant. – To znaczy, e stacja jest czysta. Wej cie L-5 jest
ca kiem du e, mniej wi cej jak po owa stacji Luna Jeden. Dwana cie, pi tna cie tysi cy ludzi
mieszka o tam zanim zacz y si k opoty na Ziemi. Pewnie dobudowali kilka modu ów, eby
zrobi miejsce uciekinierom. B dziemy trzymani w kwarantannie, zanim nie upewni si , e
nie jeste my zainfekowani. Poza tym przepuszcz nas przez CAT skaner albo zafunduj nam
fluoroprojekcj . Potem ju b dziemy wolni.
- Nie mog w to uwierzy – powiedzia a Billie. – Dotarli my wreszcie do jakiego
bezpiecznego miejsca.
„Mo e” – pomy la Wilks.
Popatrzy na twarz dziewczyny i nie odezwa si . Kiwn tylko g ow .
L dowanie transportowca wymaga o zu ycia wi kszo ci pozosta ego paliwa, ale Spears
mia jeszcze w zapasie l downik. Powodem, dla którego przesiad si na MacArthura by a
obawa o mo liwe ofiary w ród
nierzy podczas przechodzenia statku przez atmosfer .
Kiedy statek opada ku le cemu w po udniowej Afryce obszarowi wybranemu na
dowanie, Spears wzi prysznic, ogoli si i za
mundur. Przypi pas z rewolwerami,
kordzik, w
buty. Przyjrza si swemu odbiciu w monitorze. Wspaniale. Tak powinien
wygl da g ównodowodz cy genera . Sprawnie, bojowo, imperialnie.
Wzi jedno z drogocennych cygar i w
je za pas, by wyj i zapali , kiedy statek
znajdzie si na Ziemi.
nierze zostali ju uwolnieni, chocia Królowa nadal pozostawa a
zamkni ta. Do czasu, kiedy wyl duj wszystko musia o by gotowe. Spodziewa si gdzie w
pobli u znajdzie si jakie mrowisko Obcych. Kiedy tamte potwory przypuszcz atak na
statek, spotkaj si z nieprzyjemn niespodziank .
Kamery by y w czone, automatyczny re yser b dzie nagrywa najbardziej dramatyczne
uj cia zgodnie z programem wprowadzonym do komputera. Zbli enia dowódcy i wiele
plenerów. B dzie to mo na pó niej odpowiednio zmontowa .
W pe ni ubrany podszed do cz ci statku, gdzie byli zgromadzeni jego
nierze.
Identyfikatory wieci y blado na ich g owach. Stali spokojnie i czekali na rozkazy. lina
cieka a im z paszcz k i s ycha by o szelest chitynowych pancerzy.
- B
cie teraz w pogotowiu – odezwa si g
no.
Pogodowy radar doniós o burzy przesuwaj cej si wzd
terenu, na którym mieli
dowa . Cholera. A mia nadziej na s oneczne popo udnie. Có , kamery potrafi
dostosowa si do ka dego o wietlenia. Poza tym s abe wiat o i deszcz mog y doda
dramaturgii. To w ko cu by o tylko t o. Kiedy wyl duj , musi zleci komputerowi wys anie
przekazu na ywo z pierwszej bitwy. Szcz liwcy, którzy przechwyc transmisj , b
mogli
widzie to tak, jak si naprawd wydarzy.
W Stacji Wej ciowej Billie i Wilk umyli si i poszli z
raport miejscowym w adzom.
Wiele wydarzy o si , odk d opu cili Ziemi . Prawie wszystkie wie ci by y z e. W skrócie
opowiedzia im o tym lekarz, który si nimi zajmowa .
- Tak – ci gn m czyzna – nikt nie wie, ilu ludzi yje jeszcze tam na dole. Ci, którzy
pozostali, s dobrze ukryci.
Billie pomy la a o ma ej dziewczynce, któr widzia a na ekranie monitora w Trzeciej
Bazie. Czy jeszcze yje?
- Hej, Henry, popatrz na to.
Lekarz zwolni , kiedy jaka kobieta zamacha a do nich.
- O co chodzi, Brucie?
- Przekaz na ywo, z Ziemi. Spójrzcie.
Wilks i Billie poszli za swoim przewodnikiem.
- Jezu! – krzykn a Billie. – To Spears!
Henry i kobieta spojrzeli na ni .
- Znasz tego czubka?
Dziewczyna i sier ant popatrzyli po sobie.
- Tak – odezwa si wreszcie Wilks. – Jeste my starymi przyjació mi.
Rampa opad a i Spears wyszed w deszcz. Daszek jego czapki dawa wystarczaj
os on i cygaro, które trzyma w z bach nie gas o. Wci ga dym raz za razem.
Przez kurtyn d
u dojrza zbli aj ce si sylwetki. Wyci gn kordzik i
zakomenderowa :
- Pierwszy oddzia naprzód, wyrówna . Drugi oddzia , os ania skrzyd a.
Postanowi wstrzyma si z rozdaniem broni, zanim nie przekona si , jak jego
nierze
zachowuj si w polu.
Numer 15 zbli
si do genera a. Przekrzywi g ow i zacz mu si przygl da .
- Do cz do oddzia u
nierzu – powiedzia Spears. Machn b yszcz
g owni
kordzika.
Numer 15 sta w bezruchu. Nagle otworzy paszcz i przezroczysta lina ciek a z
rozwartych szcz k.
- Wyda em ci rozkaz! – rykn Spears.
Z pomi dzy szcz k numeru 15 wysun y si wewn trzne z by.
- Nie b
tolerowa niesubordynacji!
Genera machn kordzikiem. Nie by a to tylko ozdobna zabawka. By wystarczaj co
ci ki, a ostrze wykonane z chirurgicznej stali by o ostre jak brzytwa. Dosi
o szyi potwora,
a cios by perfekcyjnie wymierzony.
Numer 15 straci g ow i pad jak ra ony piorunem.
Kwas obla ostrze kordzika i natychmiast uniós si gryz cy dym. Metal rozpu ci si i
ciek razem z deszczówk .
Spears popatrzy na swój zniszczony kordzik.
- Jasna cholera!
Rzuci na ziemi ocala a r koje i wyci gn swoje rewolwery marki Smith & Wesson.
Wystrzeli w cia o Numeru 15.
- Na Boga – szepn a Brucie.
Wilks i Billie nic nie powiedzieli. Patrzyli na ekran bez s owa. Sier ant zerkn w dó i
spostrzeg , e dziewczyna kurczowo ciska jego d
.
Pó tuzina Obcych wysz o ze statku za plecami Spearsa. D wiga y królow razem z jej
kontenerem. W adczyni gestem wskaza a zamek i jedna z robotnic szybko zacz a przy nim
manipulowa .
- Nie dotykaj tego – wrzasn genera .
Wystrzeli pozosta e pociski w robotnic –
nierza Numer 9. Nie zrobi o to na Obcym
adnego wra enia. Mi kkie o owiane kule rozp aszczy y si o twardy pancerz.
Drzwi kontenera stan y otworem.
Spears wyci gn zapalniczk . Trzyma j wysoko podniesion , eby mog a j dostrzec
Królowa. Zapali p omie . Pomimo deszczu i wiatru, ma y ogie nie zgas i ta czy w
podmuchach burzy.
- Ogie , widzisz! Ogie ! Spal wszystkie twoje pieprzone jaja, jakie kiedykolwiek
zniesiesz! Ogie !
- O, ludzie – j kn kto cicho.
Billie nie by a pewna kto. cisn a r
Wilksa. Odpowiedzia jej mocnym u ciskiem.
Królowa stan a naprzeciw Spearsa i patrzy a w dó ze swej czterometrowej wysoko ci.
- Tak, to prawda suko! Jestem cz owiekiem z ogniem! Upiek twoje male stwa! Zadrzyj
ze mn , a zrobi z nich jajecznic , mo esz si za
!
Tak, jak psy Obcy nie u miechali si . Ale w tym momencie wydawa o si , ze Królowa
nie to zrobi a. Wyci gn a jedno ze swych mniejszych ramion i jednym ruchem zgasi a
zapalniczk .
- O kurwa...!
Nagle królowa chwyci a Spearsa i podnios a go, u ywaj c wi kszych ramion. Genera
szarpa si , kl , wyci gn z ust cygaro i usi owa roz arzonym ko cem przypali chitynowy
pancerz. Wszystko sz o le! Nie tak mia o by ! On mia kontrolowa Królow !
Królowa wyci gn a ap i chwyci a gard o Spearsa w swe pot
ne szpony.
- Nie rób tego! – wrzasn genera . –
nierze, nie pozwólcie jej! To ja jestem waszym
dowódc ! Mnie macie s ucha ! Powstrzymajcie j ! powstrzymajcie!
To by y jego ostatnie s owa. Ostatni my
by o stwierdzenie, e kto musia si
pomyli . Mia jeszcze czas, by doj do wniosku, e to on zrobi b d. Nie powinien
pozwoli ...
Szybkim ruchem królowa oderwa a Spearsowi g ow . Zrobi a to z tak
atwo ci , z jak
cz owiek odrywa g ówk kwiatu. Rzuci a cia o w bok u podnó a rampy. G ow trzyma a
chwil d
ej, potem tak e odrzuci a j na bok.
Przez przypadek g owa potoczy a si dok adnie przed obiektyw jednej z kamer. Wyraz
jej twarzy wyra
jedno uczucie. Niewys owione przera enie.
- To by by o na tyle o rewolucji – powiedzia Wilks wpatruj c si w martw twarz
genera a.
Miejscowi Obcy zatrzymali si i przygl dali nowo przyby ym. Po chwili niedoszli
nierze odwrócili si i odeszli w szalej
burz .
Królowa zabra a swe dzieci i powiod a je w dal.
B yszcz ce numery na ich g owach by y jeszcze przez jaki czas widoczne, ale i one
szybko znikn y w potokach deszczu.
- O, kurwa – powiedzia Henry.
30.
Po z
eniu krótkiego raportu w adzom Billie i Wilks spotkali si w sali konferencyjnej,
której chyba nikt nie u ywa. Na cianach by o wiele ekranów, ale dziewczyna nie mia a
ochoty patrze na cokolwiek.
- Dosta , na co zas
– odezwa si Wilks. – Wola bym jednak, gdyby my to my
zrobili. A byli my ju krok od tego. Lepiej samemu rozwi zywa takie problemy, nie
uwa asz?
- Chyba tak.
- Wracaj c do rzeczy, Spears nie wiele pomóg Ziemi.
Billie pokr ci a g ow .
- No wiesz, mo e jestem szalona, jak by on, ale mia am nadziej , e mo e to zrobi. To
znaczy nienawidzi am go za to kim by , co robi , ale w jaki dziwny sposób chcia am, eby
mu si uda o. Mo e naprawd jestem tak kopni ta jak on.
- Nie ca kiem.
- Wielkie dzi ki. Jeste my znów w tym samym punkcie. Potwory opanowa y Ziemi ,
miliardy ludzi zgin y, reszta czeka na swoja kolejk i nie ma mo liwo ci eby cokolwiek
zrobi .
- To nie za dobre podej cie do sprawy – powiedzia kto od drzwi.
Billie odwróci a si i spojrza a. Przy wej ciu sta a kobieta. Wysoka, szczup a, z krótko
ci tymi w osami. Nosi a kombinezon zwykle spotykany na statkach kosmicznych.
- Czy my si znamy? – spyta Wilks.
- Nie s dz , eby my spotkali si wcze niej.
Billie pozna a t twarz. W ci gu kilku sekund przypomnia a sobie, gdzie j wcze niej
widzia a – w pokoju czno ci Trzeciej Bazy. Ta kobieta by a w jednym ze starych nagra .
- Ripley – odezwa a si g
no – Ty jeste Ripley.
Po ustach kobiety przebieg nik y u miech.
- To prawda.
- Przypuszczano, e nie yjesz...
- Z tego co s ysza am, wy tak e. Wszech wiat jest pe en niespodzianek, prawda?
Znowu si u miechn a, tym razem nieco szerzej.
- Cholera, je eli tak nie jest – mrukn Wilks.
- My
, e mamy ze sob wiele wspólnego – powiedzia a Ripley. –Mo e powinni my
usi
i porozmawia .
Tym razem to Billie si u miechn a.
- My
, e masz racj .
W jednym ta Ripley z pewno ci si nie myli a:
Wszech wiat jest pe en niespodzianek.
KONIEC