Na początku było wszystko
Paul Eijkemans
W rzeczywistości nie ma żadnego początku ani końca. Wszyscy jesteśmy rzeczywistą częścią
kontinuum, które zawsze istniało i zawsze będzie istniało, a zatem i my będziemy istnieć wiecznie.
Jednak na potrzeby tej opowieści od czegoś muszę zacząć.
Podróż w głąb siebie zacząłem tuż przed trzydziestką. Podobnie jak u wielu z nas, rozpoczęła się od
substancji psychotropowych, chociaż biorąc pod uwagę mój wiek, w dziedzinie enteogenów
zdecydowanie byłem „staruszkiem”. A to dlatego, że nigdy nie ciekawiły mnie te substancje, a w
tamtym okresie nawet wgląd w samego siebie. Jako nastolatek kilka razy skusiłem się i zapaliłem
marihuanę, tak jak cała masa moich rówieśników ze szkoły, przesiadująca w licznych holenderskich
„coffeeshopach”, ale poza poznaniem wyrażenia „głód haszyszowy”, niewiele mi to dało. Wręcz
przeciwnie – stan letargu, który w sposób nieunikniony wiąże się z paleniem marihuany, umocniło
mnie w przekonaniu, że dobrze robię, trzymając się od nich z daleka. Jeszcze innym powodem, dla
którego nie bardzo interesowałem się tym tematem było to, że zwyczajnie miałem inne
zainteresowania, poza którymi postrzegałem stosowanie substancji pomagających zobaczyć i poczuć
różne rzeczy w sposób inny od zwyczajnego jako nienaturalny. Tak więc tuż przed trzydziestką byłem
mniej więcej prawiczkiem, jeśli chodzi o eksperymenty z udziałem substancji wpływających na umysł,
a więc nazwiska takie jak Timothy Leary, Aldous Huxley i Alexander Shuldin zupełnie nie były mi
znane.
Wszystko się zmieniło, kiedy jeden z moich przyjaciół poszedł na zorganizowany pod gołym niebem
festiwal muzyki Trance – stylu będącego słynnym produktem eksportowym Holandii, na którym
przeżył swoje pierwsze doświadczenie psychodeliczne. Zażył tam tabletkę zawierającą
metylenodioksymetamfetaminę lub w skrócie MDMA – znaną jako Ekstaza (XTC), również słynny
holenderski produkt eksportowy. Tygodniami mówił o otwierającym umysł doświadczeniu, jakie
przeżył, a kiedy rok później nadszedł czas kolejnego festiwalu, poprosił mnie, bym mu towarzyszył i
również to przeżył. Nie byłem co do tego w pełni przekonany, ale jego entuzjazm i nieco poszukiwań
w Internecie na temat – niewielu jak się okazało – zagrożeń związanych z zażyciem tej substancji,
przekonały mnie.
Pozwól, że przybliżę ci osobę, jaką wówczas byłem. Ogólnie mówiąc, miałem całkiem udane życie. Po
uzyskaniu tytułu magistra ekonomii na uniwersytecie dołączyłem do szeregów korporacyjnych, na
początku w dziedzinie consultingu, a następnie szybko w dziedzinie zarządzania. Intuicyjne
rozumienie ludzi w połączeniu z umiejętnościami efektywnej analizy problemu pomogły mi szybko
wspiąć się po drabinie korporacyjnej kariery. Mieszkałem w ładnym mieszkaniu w Amsterdamie, nie
brakowało mi pieniędzy i miałem (i nadal mam) wspaniałych przyjaciół. Jednocześnie coraz bardziej
stawałem się świadomy uczucia, że czegoś mi brakuje. Patrząc z perspektywy, brakowało mi
głębszego połączenia z samym sobą, a więc i z całym otaczającym mnie światem. Było to częściowo
spowodowane dorastaniem w dość dysfunkcyjnej rodzinie, która odcisnęła na mnie ślady i
towarzyszące im uwarunkowania. Właśnie na tych uwarunkowaniach zbudowałem wszelkiego
rodzaju koncepty myślowe o sobie samym, co pierwotnie objawiło się tym, że wiodłem życie
skupione na umyśle i na tym, co na zewnątrz mnie, zamiast być bardziej ześrodkowanym na swojej
prawdziwej istocie. Właśnie między innymi to przełożyło się na nieodłączny brak pewności siebie oraz
pierwotną tęsknotę za łącznością z własnym ciałem. Było też coś jeszcze. Jako że byłem młody,
odnosiłem wrażenie, że biegam po katakumbach okalających basen, od jednej przebieralni do
drugiej, słysząc plusk wody i radosne okrzyki pływających w nim ludzi, lecz nie mogąc znaleźć wejścia
na sam basen. Intuicyjnie wyczuwałem, że w życiu było coś więcej niż tylko to, czego doświadczałem,
a jednak nie byłem w stanie dostrzec, co to było. Innymi słowy w moim życiu był to dokonały
moment, by rozpocząć przygodę.
Usiedliśmy na nasypie, na zielonym pagórkowatym terenie festiwalu, pośród 40 tysięcy innych
bawiących się osób. Mój przyjaciel wręczył mi małą czerwona pigułkę, która została mu z zeszłego
roku. Swoim wyglądem bardziej przypominała miniaturową witaminę C niż cokolwiek innego. Kiedy
się jej przyglądałem, spikerzy na scenie zaczęli monotonnie powtarzać: „Weź niebieską pigułkę, weź
czerwoną pigułkę”. Przyjąłem ich słowa za radę od samego Wszechświata, włożyłem pigułkę do ust,
przeżułem, połknąłem i podekscytowany czekałem, co się wydarzy. Zupełnie nic! Logicznie
tłumaczyliśmy to sobie, że MDMA ma najprawdopodobniej jakiś termin ważności i dlatego na mnie
nie zadziałała, więc postanowiliśmy, że kupimy kilka świeżych pigułek, chociaż nie mieliśmy pojęcia
gdzie. W pobliżu nas siedziała grupa ludzi, którzy – biorąc pod uwagę animusz, z jakim prowadzili
rozmowę o E.T. oraz rozmiar ich źrenic – najwyraźniej mieli większe doświadczenie od nas i
prawdopodobnie wiedzieli, skąd wziąć nieprzeterminowane pigułki. Wskazali nam trochę
podejrzanego gościa, który z saszetką na brzuchu krążył po festiwalowym terenie. Ewidentnie to on
nakręcał imprezę. Mój przyjaciel chwilę z nim negocjował i po kilku minutach wrócił ze świeżymi
pigułkami, które obaj przeżuliśmy i połknęliśmy. Minęło pół godziny, godzina, ale znów nic się nie
wydarzyło. Stało się dla nas jasne, że zostaliśmy oszukani, więc postanowiliśmy przejść do strefy
tanecznej, zamiast bezczynnie czekać na coś, co nie nadchodziło.
Właśnie zbliżaliśmy się do tłumu tańczących, kiedy z lewej strony przecięła nam drogę dziewczyna.
Była to jedna z tych atrakcyjnych, rozrywkowych dziewczyn, które czasem można zobaczyć na
festiwalach muzyki Trance, która naprawdę wiedziała, jak się ubrać, a raczej ubrać nie ubierając.
Miała na sobie kozaczki z futerkiem, obcisłe seksowne spodnie i ledwo widoczne bikini. Kiedy
przecinała moje pole widzenia, w mojej głowie pojawiła się intensywna, energetyczna gorączka. Była
to siła pochodząca z głębi i zdecydowanie o seksualnym wydźwięku. Zaraz potem podobnie ubrana
dziewczyna nadeszła z prawej strony – i znów w mojej głowie pojawił się świst rodem ze Świata
Wayne’a. Ładnie to ujmując, poczułem silne pragnienie połączenia na wielu poziomach. Nie znając
takich wyżyn energetycznych i będąc równie niepewnym co do tego, że będę w stanie kontrolować
się i nie strzelę gafy, spontanicznie je tuląc, zwróciłem się do swojego przyjaciela, że natychmiast chcę
wracać na pagórek i tam zostać. Bałem się możliwości utraty kontroli, ale również obecności
ewentualnego chłopaka w pobliżu – nasze radosne pojawienie się na festiwalu z dwoma tabletkami
mogło zakończyć się opuszczeniem go z dwoma wybitymi zębami w zaciśniętej dłoni.
Po powrocie na pagórek pojawiło się we mnie uczucie, że za chwilę wydarzy się coś bardzo ważnego.
Narastały we mnie potężne fale energii, coraz bardziej zwiększając moją świadomość. Już nie
słyszałem muzyki, lecz zacząłem fizycznie odczuwać każdy jej element, wewnątrz i na zewnątrz –
jakby była częścią mnie. Moje zmysły stały się ostre jak brzytwa. Widziałem najmniejsze szczegóły z
mojego otoczenia, a kiedy zestroiłem się z ludźmi, którzy rozmawiali kilkadziesiąt metrów ode mnie,
mogłem dosłownie „słyszeć” i rozumieć, o czym rozmawiali. Później zacząłem błądzić myślami.
Pojawiły się we mnie wszelkiego rodzaju pytania dotyczące życia, na temat tego, dlaczego pewne
sprawy wyglądają tak jak wyglądają, jaki wpływ miały na mnie wydarzenia z mojego życia oraz to, w
jakim momencie życia się obecnie znajduję. Jakiekolwiek pytanie pojawiło się w mojej głowie, prawie
natychmiast pojawiała się odpowiedź. Odpowiedzi te były tak złożone i zawiłe, że wykraczały ponad
wszelki poziom myślowy, jakiego kiedykolwiek doznałem, i byłem zdumiony tą ogromną różnicą
pomiędzy myśleniem w tym stanie a myśleniem w zwyczajnym stanie umysłu.
Kiedy poczułem się bardziej na siłach, wszedłem w tłum i chodziłem. Patrzyłem na mijających mnie
ludzi i obserwowałem ich oraz postrzegałem zupełnie inaczej od tego, jak normalnie postrzegałem
ludzi. Zawsze miałem oko do ludzi i intuicyjnie wyczuwałem, co się działo w ich wnętrzach, ale teraz
doświadczałem czegoś, co można by określić jako zwielokrotnienie tej umiejętności. Przede
wszystkim miałem dostęp do znacznie większej ilości informacji na poziomie odczuwania. W
mijających mnie ludziach dokładnie widziałem w najmniejszych szczegółach i wielopłaszczyznowo
blokady powstrzymujące ich przed wzniesieniem się na kolejny poziom własnej istoty. Tego typu
wiedza czy informacje nie ograniczały się tylko do nieuchwytnych konceptów, jak na przykład czyjaś
ścieżka życiowa. U niektórych osób dosłownie „widziałem” chorobę fizyczną w ciele oraz rozumiałem,
dlaczego są chorzy. Wpływało to na mnie tak silnie, że czasami sam musiałem oddychać w pewne
miejsca w swoim ciele, aby trochę zmniejszyć docierające do mnie impulsy.
Jednak najwspanialszym doświadczeniem było to, czego doświadczałem w swoim wnętrzu. Było to
uczucie głębokiego połączenia ze wszystkimi uczestnikami festiwalu, zwłaszcza tymi, którzy też zażyli
MDMA i ze wszystkim, co mnie otaczało. Nie była to łączność na poziomie mentalnym, lecz głębokie
połączenie na poziomie uczuć. Jednocześnie doświadczałem wszechogarniającej miłości, która
powstała w moim wnętrzu. Była to miłość do wszystkiego, co mnie otaczało, ale także do siebie
samego, o nigdy wcześniej nieznanej mi intensywności. W tej miłości dostrzegłem, że do tej pory
żyłem głównie z umysłu, a tym samym byłem oddzielony od otaczającego mnie świata, a więc i od
siebie samego. Zamiast pogrążyć się z tego powodu w smutku, czerpałem z tej miłości, by przyjrzeć
się memu oddzieleniu z całkowitą akceptacją.
Po chwili, w przypływie nieczęstego wglądu w siebie, uważność, w której byłem pogrążony,
zwróciłem na nią samą, by się jej przyjrzeć. Energia poszybowała w górę i otworzyła się dla mnie
całkiem nowa przestrzeń, w której mogłem postrzegać naturę tej uważności. Pojąłem, że sposób, w
jaki teraz postrzegam rzeczywistość, nie jest wywołany przez MDMA, lecz że ta uważność była
wrodzoną świadomością tylko czekającą na odkrycie. Substancja ta jedynie pomogła mi
przetransformować moje uwarunkowania wywołujące stan oddzielenia – coś, na co wszyscy cierpimy
w mniejszym lub większym stopniu – w taki sposób, że chwilowo nie było prawie żadnych ograniczeń,
by wydostały się z mojego wnętrza. Uwarunkowania te jednocześnie ujawniły mi, że w zasadzie
wszyscy je mamy, podobnie jak woda na Arktyce, która pojawia w momencie, w którym przebije się
przez pokrywę lodową. Zauważyłem także kilka innych uwarunkowań, które pojawiły się w mojej
świadomości, chociaż widziałem ich o wiele więcej, które nie były w stanie się przebić. Utknęły w
gęstej warstwie uwarunkowań w stylu zombie, które a energia MDMA tylko napędzała je, by krążyły
wciąż i wciąż, zataczając koła, jak w Benny Hillu, w którym bohaterowie apatycznie gonią własne
iluzje, zamiast wznieść się ponad nie. Ich ruchy idealnie odzwierciedlały aktualny stan ich wnętrza.
Energia wewnątrz mnie powoli ustępowała. Dzikie fale, które się przeze mnie na początku tego
doświadczenia przetaczały, z każdą godziną zmniejszały się, stając się małymi falami. W końcu
doznałem uczucia głębokiego wewnętrznego pokoju i spokoju, jakiego nigdy dotąd nie
doświadczyłem. Czułem się tak, jakby coś się scaliło. Pojawiła się też ekscytacja. Uświadomiłem sobie,
że odkryłem coś cennego i chociaż wiedziałem, że uczucie oddzielenia prawdopodobnie z powrotem
się wkradnie, kiedy znów zejdę we własne uwarunkowania, poprzysiągłem sobie, że znajdę sposób,
by ponownie otworzyć te drzwi. Byłem pewien, że to jest możliwe. Przezywając to doświadczenie,
zauważyłem, że MDMA odgrywało w tym procesie drugoplanową rolę, oraz że dowolna ścieżka
usuwająca uwarunkowania, a tym samym oddzielenie, pomogłaby mi otworzyć te drzwi być może
nawet na stałe, z pomocą lub bez pomocy katalizatora.
Kilka miesięcy później rozmawiałem ze swoim sąsiadem Polakiem, mieszkającym w Amsterdamie
piętro niżej ode mnie. Razem ze wspomnianym przyjacielem nazywaliśmy go „Aptekarzem”,
ponieważ miał niewielkie białe pudełko z czerwonym krzyżem, w którym prawdopodobnie trzymał
wszelkie substancje psychoaktywne, jakie dotąd zostały odkryte. Z całą pewnością w pudełku tym
znajdowała się najsilniejsza trawka, jaką można było dostać w całym Amsterdamie, sądząc po dymie,
jaki regularnie unosił się z jego mieszkania do mojego. Kiedy rozmawialiśmy o moim doświadczeniu z
MDMA, powiedział, żebym może dał szansę Ayahuasce, ponieważ pozwala ona „rozmawiać z
Bogiem”. Jego słowa wzbudziły moje zainteresowanie. Któż bowiem nie chciałby być Nealem
Donaldem Walschem? Po powrocie do jego mieszkania natychmiast zacząłem poszukiwania w
Internecie i znalazłem stronę kobiety, która od czasu do czasu zapraszała do Holandii rdzennych
szamanów, którzy pracowali z Ayahuascą. Wysłałem jej e-mail, że jestem zainteresowany i
natychmiast otrzymałem odpowiedź, że szczęśliwym zbiegiem okoliczności właśnie w nadchodzący
weekend przyjeżdża do niej szaman i że są jeszcze wolne miejsca.
Kilka dni późnej siedziałem już w tipi na obrzeżach Amsterdamu razem z dwudziestoma innymi
uczestnikami, pośrodku zaś płonęło duże ognisko. Prowadzący ceremonię szaman podał każdemu z
nas niewielki kieliszek płynu o gorzkim smaku, który nazywał Natem; po jego wypici z ekscytacją
czekałem, co się wydarzy. Dwadzieścia minut później nagle u szczytu tipi usłyszałem brzęczenie
tysiąca pszczół. Spojrzałem w górę, ale żadnej tam nie zobaczyłem. Zamknąłem oczy i tak jak było
zawsze wtedy ciemno, teraz ujrzałem fluorescencyjny obraz pszczoły w zielonych i fioletowych
kolorach, podobny do znaczka pocztowego. Kiedy się mu przyglądałem, znaczek szybko powielił się w
tysiące innych i kolejnych znaczków – wszystkie na jednej, ogromnej karcie. W jednej chwili było ich
tak wiele i nadal się powielały, że już wykraczały poza moje pole widzenia. Następnie poczułem
przełamanie czegoś z towarzyszącym temu fizycznym bólem moich gałek ocznych i wtedy nagle w
umyśle byłem w stanie widzieć w perspektywie 360 stopni. W mojej wizji widziałem wszystko naraz.
Zrozumiałem, że Natem, które otrzymałem od szamana, pomogło mi pokonać ograniczające mnie
uwarunkowania, które fizyczne pole widzenia, u większości ludzi wynoszące 95 stopni, zamieniły w
niefizyczne pole widzenia.
Następnie karta za znaczkami złożyła się w sześcian, który zaczął się obracać. Na jego ściankach
zobaczyłem fragmenty krótkiego filmu i dzięki tej metaforze zrozumiałem rzeczywistość
rzeczywistości. Jesteśmy jakby w środku tego sześcianu, a to, czego przezeń doświadczamy, jest w
pewien sposób „projekcją” dokonywaną przez samą rzeczywistość do naszych zmysłów fizycznych.
Kiedy udaje się nam wyjść poza raczej dosłowne zmysły fizyczne lub je przezwyciężyć, wówczas
wykraczamy w znacznie szerszą rzeczywistość, która wznosi się znacznie wyżej ponad rzeczywistość
fizyczną. Mówiąc inaczej, wchodząc do środka, tak naprawdę wychodzisz na zewnątrz. Dalsza część
nocy upłynęła na zrozumieniu, które mógłbym nazwać „lekcjami”, wraz z towarzyszącym temu
wszystkiemu procesem zadawania pytań i otrzymywania odpowiedzi, identycznym, jakiego
doświadczyłem przez wspomnianym festiwalem, chociaż to doświadczenie było bardziej naturalne i
wyważone od wcześniejszego. Dookoła mnie ludzie wymiotowali, a mnie doświadczenie to ominęło.
Po tym przeżyciu mogłem myśleć tylko o jednym: chcę jeszcze! Nie żebym czuł fizyczne uzależnienie,
ale czułem przynaglenie do dalszego badania tego, co ujrzałem. Niestety szaman powrócił do
swojego lasu deszczowego. Ale jak to zwykle bywa, poszukawszy trochę w Internecie, wkrótce
pojawiła się nowa okazja. Tym razem była to grupa psychonautów, psychologów i poszukiwaczy
przygód, którzy organizowali comiesięczne ceremonie z Ayahuascą w Amsterdamie. Robili to bez
udziału szamana. Ceremonia odbyła się w dużym pomieszczeniu w centrum Amsterdamu. Wszyscy
ustawiliśmy się w kolejce, by otrzymać niewielki kieliszek naparu, który smakował tak samo
niedobrze, jak po raz pierwszy wtedy w tipi, po czym usiedliśmy na wygodnych krzesłach,
ustawionych w krąg. Po około 10 minutach zaczęły wymiotować pierwsze osoby, a po około 20
większość uczestników ewidentnie przeżywała doświadczenia, po które tutaj przyszła. Ja d=nie
doświadczyłem niczego. Żadnych wizji, wymiotów, objawień – nic. Przez półtorej godziny po prostu
siedziałem na krześle, przyglądając się, jak pozostali uczestnicy wyraźnie cieszyli się przezywanymi
doświadczeniami. Czułem się jak jedyny trzeźwy na imprezie, gdzie wszyscy inni są pijani.
Kiedy pojawiła się okazja na wypicie drugiego kieliszka, zamieniłem parę słów z jednym z
organizatorów, który był równie zaskoczony jak ja, że pierwszy kieliszek nie przyniósł żadnych
efektów. Sam sobie wytłumaczyłem to w ten sposób, że prawdopodobnie w moim ciele powstał
pewnego rodzaju opór wobec psychoaktywnych składników tego naparu po wypiciu go po raz
pierwszy. Mężczyzna przynaglił mnie, bym wypił drugi kieliszek. Dwie minuty po jego wypiciu
uśmiechnąłem się do niego szeroko, ponieważ pod powiekami zamkniętych oczu zaczęły się pojawiać
wszystkie kolory. Mieszały się one z muzyką wykonywaną przez obecnych tam muzyków i w całym
tym procesie czułem, jak moja energia wznosi się na coraz wyższy poziom, jednocześnie
intensyfikując kolory. Następnie nagle z tyłu głowy pojawił się niewielki otwór, przez który zostałem
wciągnięty niczym chustka przez obręcz, zaś ja sam mocno się rozszerzyłem.
Znalazłem się w przestrzeni, w której byłem zaledwie punktem świadomości. Ciało tu nie istniało.
Ponownie byłem w stanie widzieć w perspektywie 360 stopni i poza tym, co widziałem, nie byłem w
stanie sprecyzować ani poczuć, co było górą, dołem, lewą czy prawą stroną. Świat, w którym się teraz
znajdowałem, składał się z wzorów geometrycznych. Znajdowały się tam ogromne zielonkawe
powierzchnie z błękitnawym niebem. Dookoła mnie w bliskiej odległości latały owady w kolorze
metalu, by mi się przyjrzeć. Byłem też w stanie czuć i słyszeć otaczające mnie inne formy
świadomości. witały mnie one i pytały, dlaczego powrót do domu tak długo mi zajął. Tak właśnie to
odczuwałem – pełen emocji powrót do domu ze słynną, nowojorską paradą otaczających mnie
energii.
Przebywanie w tej przestrzeni ani trochę mnie nie przerażało, ponieważ w większości były to znajome
odczucia. Poza tym kiedykolwiek otwierałem oczy, w rzeczywistości fizycznej, jaką znałem, było
całkowicie ciemno, i to dawało mi poczucie kontroli. Wszystko było bardziej interesujące przy
zamkniętych oczach. Zacząłem poruszać się po świecie swoich wizji, co polegało po prostu na
skupieniu uwagi na miejscu, w którym chciałem się znaleźć, a wówczas natychmiast się tam
przenosiłem. Podróżując w ten sposób po przestrzeni, widziałem najpiękniejsze kolory, z których
niektóre nawet nie istnieją w rzeczywistości fizycznej. Najtrafniej można je opisać jako kolory będące
mieszaniną cech postrzeganych oczami umysłu w sposób znacznie bardziej wyrafinowany niż oczami
fizycznymi. Następnie muzycy przeszli do wolniejszych utworów. Wygląd zewnętrzny przestrzeni
natychmiast zmienił się i zamiast odczucia „bycia na zewnątrz”, zacząłem czuć się „wewnątrz”. Kolory
nabrały brązowawych odcieni z odrobiną żółci i pomarańczu, niczym płomienie ogniska. I znów nie
było ani góry, ani dołu, ani lewej, ani prawej strony, lecz wszystko naraz. Jako że przestrzeń zmieniła
się wraz ze zmianą muzyki, doszedłem do wniosku, że ewidentnie istnieje związek między
rzeczywistością niefizyczną a fizyczną i że nie są one od siebie oddzielone.
Teraz poczułem, jak częstotliwość mojej energii przechodzi kilka stopni wyżej na następny poziom –
znów znajdowałem się w rzeczywistości fizycznej. Tym razem jednak była pewna różnica. Zamiast
doświadczać jej jako przestrzeni ze stałymi przedmiotami, doświadczałem jej jako bardziej płynnej o
znacznie mniejszej stałości. Doświadczenie to zaowocowało wglądem o tym, jak wspólnie tworzymy
rzeczywistość fizyczną, kreując ją poprzez „wymyślanie” jej na wyższym poziomie, tam, gdzie nie jest
już w stałym stanie skupienia. Wraz z tym przyszło zrozumienie, co w praktyce oznacza
„nieograniczony wszechświat”. Niezależnie od tego, jak daleko spojrzysz lub jak daleko pójdziesz, w
rzeczywistości fizycznej zawsze będzie coś więcej do odkrycia, ponieważ natychmiast ją taką
tworzymy. Nawet jeśli naukowiec podzieli najbardziej elementarną cząstkę, poza nią znajdzie się cały
zbiór nowych (być może niefizycznych). Nawet gdyby astronauta zawędrował na najdalszy kraniec
znanego nam wszechświata, przybywszy tam, zauważyłby, że nie ma żadnego krańca. Granica tylko
wskazuje ograniczenia naszej własnej percepcji oraz to, że ograniczenie to zmienia się w chwili, kiedy
zamierzamy go dotknąć. Następnie poziom mojej energii gwałtownie podskoczył i zacząłem
odczuwać znaczny dyskomfort z powodu częstotliwości, do których mój system energetyczny nie był
przyzwyczajony. Doznałem tak potężnych fali mdłości, że musiałem się położyć, po czym obficie
wymiotowałem. Kiedy ten kawałek oddzielenia wyszedł ze mnie, wszystko przyspieszyło jeszcze
bardziej. Sposób, w jaki postrzegałem rzeczywistość, znacznie się zmienił. Moment prawdy nadszedł,
kiedy spojrzałem na kobietę, która zajmowała się mną, kiedy leżąc wymiotowałem jak kot. Już nie
doświadczałem jej jako osoby oddzielonej ode mnie. Zamiast tego doświadczałem jej jako myśli, jako
kreacji – jako mojej myśli, jako mojej natychmiastowej kreacji. Następnie mój umysł zrobił kolejny
krok w logicznym myśleniu: „Jeśli ona jest tylko myślą, a ja jako osoba żyję na tym samym poziomie
co ona, wówczas i ja muszę być myślą. Ale jeśli jestem tylko myślą, wówczas kim u licha jest myślący
ja?”.
Wydaje mi się, że była to wersja dla ubogich starego jak świat pytania „Kim jestem?”, które zawiodło
mnie w całkiem nową przestrzeń. W jednej chwili wszystkie moje definicje o sobie samym na jakoś
czas poszły „za okno”, a czas i przestrzeń całkowicie zniknęły. W tamtej chwili stałem się
świadomością, w której powstają wszelkie zjawiska, szczytem piramidy egzystencji, w której jesteśmy
odrębnymi jednostkami. Stałem się w pełni świadomy kolektywności, jaką jesteśmy, i widziałem
taniec, jaki razem wykonujemy w rzeczywistości fizycznej, jak również wiele poziomów pomiędzy „tu”
a miejscem, w którym wszyscy jesteśmy jednością, i gdzie wszyscy wiemy, na najwyższym poziomie
własnych istot, że jesteśmy po prostu jedną świadomością. Doświadczenie to trwało zaledwie krótką
chwilę, lecz w tym ułamku sekundy zdałem sobie sprawę, że wszystko, co mnie otacza, jest
odzwierciedleniem mnie samego, ponieważ to ja jestem całym swoim otoczeniem, podobnie jak i ty.
Beatlesi mieli rację w piosence The Walrus, śpiewając „Jestem nim, tak jak ty jesteś nim, tak jak jesteś
mną, a wszyscy jesteśmy jednością”. Braaawo.
Doświadczenie to nie było jednak zbyt radosne. Właściwie to było całkiem przerażające i miało to
związek ze mną, nadal trzymającym się kawałków oddzielenia w sowim wnętrzu, jednocześnie
przechodząc we wspomnianą jedność. Można powiedzieć, że chociaż byłem w stanie przeżyć to
doświadczanie, nie byłem jeszcze całkowicie gotów na przejście w ten wymiar, z powodu pracy, jaką
miałem do wykonania na niższych poziomach. Oddzielenie rodzi strach i właśnie taki strach ujawnił
się, kiedy zrozumiałem, że w tej przestrzeni byłem całkowicie sam i nie miałem nic do zrobienia, nie
musiałem też nigdzie iść. Jakie to było przerażające i jakie przerażająco nudne! Pojawił się też strach,
że jeśli przestanę myśleć, cały wszechświat – który na wyższym poziomie był niczym innym, jak tylko
myślą – przestanie istnieć wraz z wyciszeniem moich myśli. Dopiero znacznie później zrozumiałem, że
cały ten strach wywodził się z oddzielenia, nie zaś z całości, lecz w tamtej chwili miał on na mnie
przerażający wpływ. To właśnie z powodu strachu istotne jest, by ceremonie z medycyną roślinną
odbywać z kimś, kto jest w stanie energetycznie poradzić sobie z przestrzenią, aby zapobiec
przenoszeniu się uczestników w wymiary, na które jeszcze nie są gotowi.
Słyszy się czasem historie o ludziach, którzy z różnych powodów nagle wskakują w taką rzeczywistość.
Odkrywają wówczas, że są Bogiem, a później kradną samochody i robią inne złe rzeczy, ponieważ
naprawdę czują, że mają prawo do tych samochodów lub do czegokolwiek innego, ponieważ koniec
końców są przecież Bogiem. Ci ludzie nie zdają sobie sprawy, że tego typu wgląd jest jak medalion,
który ma dwie strony: jeśli ty jesteś Bogiem, wszyscy inni też Nim są. Ogólnie oznacza to, że wszyscy
mamy te same prawa lub nie mamy żadnych praw. Wszechświat nie ma ulubieńców. Na poziomie
elementarnym oznacza to, że nawet jeśli odkryjesz, że jesteś Bogiem, w twoim doświadczeniu jako
człowieka tak naprawdę nic się nie zmienia. Schwytaniu w tego typu pułapkę zastawioną przez ego
zapobiega „niepchanie się” w wymiary, na które nie jest się gotowym i przechodzenie tam
automatycznie po wykonaniu odpowiedniej ilości pracy w pozbywaniu się fałszywego siebie.
Możesz sobie wyobrazić, jak bardzo doświadczenia te zmieniły moje zdanie o tym, jaka naprawdę jest
rzeczywistość, jako że mój sposób widzenia teraz zmienił się w taki, który zawierał także
rzeczywistość niefizyczną. Jednocześnie zmienił się z punktu widzenia zakorzenionego w oddzieleniu
w osadzony w jedności. Zasadniczo można powiedzieć, że to, co się stało, zaszło dzięki egzystencji w
świecie skupionym na przedmiotach. Inaczej mówiąc, moja egzystencja pomogła mi zakorzenić się w
rzeczywistości niefizycznej i wykorzystywać zakorzenienie w świecie fizycznym jako przydatne
narzędzie, lecz nie jako domyślny zawór bezpieczeństwa. Doświadczenia te pomogły mi także
bardziej zrozumieć świadomość, a zwłaszcza jej najwyższy rodzaj, służący wszystkiemu, co jest
„poniżej”. Niektórzy nazywają ją Bogiem, ale równie dobrze możesz nazwać ją Jamesem. Fani Star
Treka nazwaliby ją Komputerem. Nie jest to świadomość odrębna od tego, kim jestem, ani od tego,
kim ty jesteś, ponieważ zasadniczo jesteś tą świadomością. Zdaje się, że wiele osób, które „wierzą w
Boga”, nie zdają sobie sprawy, że sami są Bogiem, a przez to stwarzają wszelkiego rodzaju
niepotrzebne wyobrażenia mentalne na temat tej świadomości, jak na przykład mężczyznę z długą
brodą, rządzącego wszechświatem i odrębnego od nich.
Odkryłem, że Boga z natury nie da się zdefiniować, lecz jeśli jednak trzeba by było jakoś to zrobić,
wówczas określenie „bezsilny” znajdowałoby się wysoko na tej liście, ponieważ ta świadomość nie
może samodzielnie podejmować decyzji ani działać, a to z powodu jej niedualistycznej natury.
Wszelkie działanie lub jakakolwiek decyzja natychmiast przeniosłaby Boga z jedności w dualizm, a
wówczas przestałby być Bogiem. Dokładnie z tego powodu wiem, że Neale Donald Walsch to oszust.
Nie można rozmawiać z Bogiem, ponieważ kiedy On/Ona/Ono zaczyna się skomunikować z drugą
osobą, przestaje być Bogiem. Neale nie zdawał sobie sprawy, że zamiast rozmawiać z Bogiem,
rozmawiał z samym sobą. Prawdopodobnie nie bardzo się tym przejmuje, że źle to odebrał, ponieważ
dzięki temu stał się milionerem. Bóg nie jest też ani wszechwiedzący, ani wszechmocny. Potrafię
wymienić przynajmniej kilkanaście rzeczy, które potrafię zrobić, a których Bóg nie może. Na przykład
potrafię się zgubić. Mogę też mieć słabe strony. Jestem przekonany, że istoty wszechwiedzące nie są
do tego zdolne.
Interesujący jest sposób, w jaki religie tkwią w wielu błędnych przekonaniach, wynikających z
głębokiej ignorancji niedulaności. Jednym z takich błędnych przekonań są wierni czczący coś na
zewnątrz i postrzegający to jako drogę ku wzniesieniu, pozostając nieświadomymi, że religia służy
wyłącznie jako terapia mająca na celu wyzwolenie się z niej samej. Mówi się, że człowieka stworzył
Bóg na swoje podobieństwo, lecz w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie: to Boga stworzył
człowiek na swoje podobieństwo. Niektórzy biorą to bardzo dosłownie i przedstawiają Boga jako
białego mężczyznę rasy kaukaskiej. Jakże bardzo muszą być zaskoczeni chrześcijańscy konserwatyści,
kiedy przybywszy do bram niebios, orientują się, że tak naprawdę Bóg jest młodą, czarnoskórą
lesbijką na wózku inwalidzkim. Niektórzy obraz Boga traktują tak poważnie, że są gotowi zabijać, by
go utrzymać, ale według mnie ani żaden Bóg, ani żadna religia nie są warte zabijania, a jeśli tak jest –
lepiej zacznij od siebie samego. Nie oznacza to, że nie istnieje doskonały Bóg lub jakkolwiek byśmy
nazwali tę najwyższą formę świadomości. Doskonały Bóg istnieje, lecz jego rola bardzo różni się od
roli pensjonariusza zajmującego się ziemskimi sprawami. Powodem, dla którego istnieje ów
doskonały Bóg, jest zapewnienie nam – niedoskonałym lub zmagającym się z wyzwaniami Bogom –
wszystkiego, czego tylko potrzebujemy do kreowania własnej rzeczywistości, która jest wszystkim, co
nas otacza. A ponieważ czujemy, że posiadamy wolną wolę w tworzeniu tej rzeczywistości, nie ma ani
jednej rzeczy, którą ten doskonały Bóg zrobiłby sam. Gdyby tylko uczynił jakikolwiek ruch,
natychmiast byłoby to sprzeczne z tą wolną wolą, co czyni tego doskonałego Boga całkowicie
bezsilnym, więc pomyśl dwa razy, zanim zechcesz zamienić się z Bogiem. Kiedykolwiek słyszę, że
„uduchowieni ludzie” tak bardzo pragną wznieść się w to miejsce, zawsze głośno się śmieję, ponieważ
kiedy znajdziesz się na szczycie piramidy, zrozumiesz, jak bardzo nie chcesz być doskonałym Bogiem.
Z chwilą, w której się tam znajdziesz, natychmiast zapragniesz powrócić tam, skąd przyszedłeś.
Właśnie dlatego mówię ludziom pragnącym duchowego doświadczenia jedności z Wszechświatem, że
w zasadzie jest to żart.
Tam, w górze, w czystej jedności, nie ma już nic do zrobienia, nic do odkrycia. Nie ma nawet miejsca
na przyjęcie-niespodziankę. Tam, w górze – która jest tutaj, jeśli tylko odrobinę zmienisz perspektywę
– jedyną osobą, dla której możesz przygotować przyjęcie-niespodziankę jesteś ty sam, a ponieważ już
o nim wiedziałeś, nie jest ono już nawet niespodzianką. Z radością więc wrócisz do swojego
niedoskonałego stanu i wyrazisz wielki podziw dla wytrwałości i cierpliwości doskonałego Boga.
zjednoczenie z Wszechświatem i świadomość, że jesteś Bogiem, jest po prostu kolejnym stanem i
zwyczajnie kolejnym środkiem ziemskiej podróży. To zaledwie jeden przystanek na trasie
niezliczonych stanów istnienia. Jest to zrozumienie, że jesteś kulką od flipperra, samym flipperem i
jego producentem jednocześnie, zarazem doświadczając tego wszystkiego z perspektywy flippera.
Zjednoczenie z Wszechświatem nie jest końcowym przystankiem, jak uważają niektórzy religijni
ludzie, którzy jeszcze tego nie doświadczyli. Nie jest to nawet najbardziej interesujące doświadczenie,
jakie znam. Jest mnóstwo bardziej interesujących doświadczeń do przeżycia i stanów świadomości,
lecz to zdaje się zajmować bardzo wysoką pozycję na listach życzeń ludzi uduchowionych. Zawsze
mówię ludziom, żeby nie zawracali sobie tym głowy. To naprawdę strata czasu, nawet jeśli poświęcisz
temu tylko minutę, a poza tym pragnienie znalezienia się tam jeszcze cię od tego odsuwa. A już
szczególną stratą czasu jest siedzenie przez 30 lat nago na szczycie góry lub mantrowanie kilka godzin
dziennie. Po zejściu ze szczytu piramidy nadal będziesz robił to, co robiłeś, zanim dowiedziałeś się, że
jesteś Bogiem. Jedyną różnicą jest to, że teraz naprawdę wiesz, że wszystko jest jednością. Mogłem ci
o tym powiedzieć, zanim poszedłeś na górę, chociaż byłoby to wielkie rozczarowanie. Mówiąc
inaczej, Bóg to tylko akronim oznaczający „pozbycie się definicji”
*
. W momencie, kiedy wszelkie
definicje na temat siebie samego znikną, zdasz sobie sprawę, że jesteś samą świadomością.
Niektórych ludzi przeraża idea, że w niebie nie ma dziadka, który ich pilnuje, ponieważ zawsze łatwiej
jest zrzucić odpowiedzialność za czyjeś życie na kogoś innego, niż samemu ją wziąć. Nie oznacza to
jednak, że nie istnieje system przewodnictwa. Przede wszystkim masz siebie samego. Mówię tu także
o twoim ciele, które jest znacznie inteligentniejsze od ciebie. Twój organizm w inteligentny sposób
przeprowadza wiele procesów jednocześnie, doskonale wiedząc, co jest dla ciebie dobre, a co złe.
Inteligencja twojego pola energetycznego przewyższa nawet inteligencję organizmu, warto więc
nauczyć się dobrze ją wykorzystywać. Wszyscy mamy dostęp do swoich systemów energetycznych
poprzez uczucia. Kiedy nauczysz się im ufać, zaczniesz otrzymywać stamtąd odpowiedzi. Jeżeli zaś
twój własny system nie udzieli ci odpowiedzi, zawsze możesz polegać na wielu formach inteligentnej
świadomości obecnych we Wszechświecie, które pomagają tam, gdzie to konieczne. Wszystko, co cię
otacza, jest w służbie dla ciebie, ponieważ nie jesteś odrębny od wszystkiego, co istnieje. Dotyczy to
również najwyższej świadomości spełniającej rolę pasywnej siły, z której możesz skorzystać.
To, co tutaj opisałem, nie jest ani przełomowe, ani też żadną nowością. Od wieków wielu mówiło to
samo. Niektórzy nawet opracowali metody, by uświadomić sobie to samo poprzez medytacje, jogę
czy świadome śnienie. Za pomocą kilku z tych metod mogłem powtórzyć to pierwsze doświadczenie
jedności z Wszechświatem i tym samym bardziej umocnić tę świadomość, by przejawiała się też w
życiu codziennym. Nauki te w wielu przypadkach zostały zinstytucjonalizowane i zamieniły się w coś,
co właśnie ta metoda miała z ciebie usunąć – sztywny zbiór iluzorycznych systemów wierzeń, które
trzymają ludzi w pułapkach. Jeśli na przykład przeanalizujesz oryginalne słowa Jezusa Chrystusa,
zrozumiesz, że znacznie częściej niż raz mówi o świadomości i o jedności ze wszystkim. Musisz tylko
odrzeć jego słowa z energii tamtych czasów i pojąć prawdziwe znaczenie określeń używanych przez
niego, by słuchający go lepiej mogli go zrozumieć. Mówił on o tej samej świadomości, o której
mówiło wielu innych mistrzów, lecz wcale nie tak wielu Bogów.
Jeśli nawet niechcący powrócisz do warunkowania, a tym samym oddzielenia, coś pozostaje,
ponieważ teraz rozumiesz, że to naprawdę jedno ponad pojmowaniem tego jako koncept myślowy.
Można to porównać do sytuacji, w której w lewej ręce trzymamy książkę i czytamy ten rozdział,
napisany prawą ręką; obie ręce mają się doskonale jako lewa i prawa, będąc jednocześnie częścią
*
Ang. God – Get Over Defining (przyp. tłum.).
tego samego ciała. Zrozumienie, które we mnie pozostało, przywiodło mnie na ścieżkę
samowyzwolenia, do uwolnienia od warunkowania, aby zintegrować tę świadomość jedności w
sobie, jednocześnie żyjąc w dualistycznym świecie. Wkrótce po przeżyciu tych otwierających umysł
doświadczeń odszedłem z pracy i całkowicie zmieniłem styl życia. Podróżowałem po świecie, by
spotkać tych, którzy mogliby mnie nauczyć medytacji, jogi, technik uzdrawiania, przyrządzania
zdrowych posiłków, odczytywania i poruszania energii oraz wszystkiego, do czego mnie ciągnęło.
Uczyłem się od nich nie technik, lecz pozbywania się własnych iluzji, by wejść jeszcze głębiej w siebie,
a każda coraz to nowy poziom ujawniał się niemal automatycznie z każdą nowo poznaną metodą i
techniką. Jednocześnie pozwoliłem sobie zanurzyć się w kulturach znacznie odmiennych od mojej, by
zrozumieć i nawiązać więź z energiami, które ze sobą niosą. W międzyczasie pracowałem
kontraktowo w dziedzinie zarządzania, z każdym nowym kontraktem zapewniając sobie coraz to
nową szansę szkolenia i wspierania współpracowników z wykorzystaniem wcześniej zdobytej wiedzy,
a z końcem każdego kontraktu stwarzając sobie nową szansę i zarabiając pieniądze na podróże po
świecie, by znów uczyć się nowych rzeczy.
Znaczną część mojej nauki zajmowało wieloletnie zgłębianie świata świętych roślin, chociaż muszę
przyznać, że zajmowanie się wszystkimi sprawami niezwiązanymi z medycyną roślinną było równie
cenne i istotne dla budowania moich umiejętności profesjonalnej pracy z tymi roślinami, co ich
niezliczone zażywanie. Zaczęło się to od uczestnictwa w ceremoniach pewnego rdzennego szamana i
kilku innych, kiedykolwiek tylko był w Europie, a następnie przekształciło się w kilkumiesięczny pobyt
w lesie deszczowym w Ekwadorze u tego szamana i jego rodziny, a w końcu w spędzanie kilku
miesięcy rokrocznie wśród rdzennych Szuarów, by zgłębiać wiedzę o roślinach, a jednocześnie o mnie
samym u samego źródła. Wszedłem na ścieżkę medycyny roślinnej, zupełnie nie myśląc o
profesjonalnej pracy z nią, ponieważ znalazłem się na tej ścieżce z czystej ciekawości. Poza tym przez
dość długi czas niespecjalnie zachwycała mnie wizja spędzania kilku nocy pod rząd z grupą
wymiotujących ludzi i zajmowania się powstałymi w rezultacie energetycznymi zanieczyszczeniami.
Takie podejście na szczęcie także oszczędziło mi egoistycznej duchowej iluzji, którą dostrzegam w
wielu aspirujących do tej ścieżki, to znaczy potrzeby uratowania świata za pomocą tych roślin po
spędzeniu tygodnia lub trzech w lesie deszczowym na piciu Ayahuasci, zamiast podjęcia decyzji o
profesjonalnej pracy z tymi roślinami z powodu odkrycia prawdziwego talentu do tego i po
wystarczającej ilości pracy nad sobą, by wydobyć swój talent i bezpiecznie pracować z tymi roślinami
na poziomie energetycznym.
W pewnym momencie coś we mnie zaskoczyło. Lata podróżowania, zgłębiania i oczyszczania samego
siebie, nagle złożyły się w całość. Uświadomiłem sobie, że to, czego przez te wszystkie lata nauczyłem
się o sobie samym i o tych roślinach, może wykorzystać do znacznie bardziej efektywniej pomocy
innym, niż jaką mogłem świadczyć w świecie korporacyjnym. Odszedłem więc z mojej kontraktowej
pracy w biznesie i obecnie mam pracę, którą uważam za najlepszą na świecie. Prawie w każdy
weekend siedzę przy ognisku z grupą osób szczerze chcących odnaleźć prawdę w sobie samych przez
pozbycie się iluzji. Razem z nimi i roślinami podróżuje w nową rzeczywistość, wspomagając w ten
sposób ich proces uzdrawiania i jednocześnie ucząc się czegoś nowego z każdą wypitą porcją
medycyny, ponieważ nauka ta nigdy się nie kończy, niezależnie od poziomu, na którym się znajdujesz.
Jest to niezwykle wymagająca praca, przeze wszystkim ze względów energetycznych, a poza tym
ponieważ w moim życiu było wiele rzeczy, które musiałem „odpuścić”, by móc wykonywać tę pracę.
Jednocześnie jest to praca niezwykle wynagradzająca pod względem radości, której doświadczam,
kiedy widzę, jak inni wzrastają w życiu pełnym pokoju, szczęścia i miłości, a także kiedy obserwuję
swój własny rozwój.
Moje doświadczenie z MDMA niezwykle mocno pomogło mi wkroczyć na ścieżkę świętych roślin,
chociaż muszę powiedzieć, że w zasadzie nie jestem zwolennikiem substancji psychotropowych,
zwłaszcza tych powstałych w laboratoriach, zażywanych bez konkretnego celu. Z całą pewnością w
mojej pracy nie ma miejsca na zażywanie chemicznie wytwarzanych enteogenów. Wszystko ma swój
czas i miejsce. Z uwagi na fakt, iż przychodzą do mnie ludzie w poważnym stopniu wyniszczeni w
wyniku nadużywania takich substancji, chcę pozostać jak najdalej od ciemnych stron enteogenów.
Dotyczy to też ciemnych stron świętej medycyny roślinnej, a w szczególności niektórych, żeby nie
powiedzieć wielu tych, którzy ją podają. Medycyna roślinna jest lecznicza tylko wówczas, jeśli jest w
ten sposób używana. Uzdrowiciele pracujący z medycyną roślinną powinni są nimi tylko wówczas,
kiedy na wielu poziomach pozostają na ścieżce zdrowia.
W nieograniczonym wszechświecie każdy punkt samoświadomości jest niepowtarzalnym centrum
stworzenia. Tym samym każdy z nas ma unikalną ścieżkę, by stać się takim centrum. Tej książki nie
napisałem, by zachęcić cię do pojęcia ścieżki, którą ja idę, lecz by pomóc ci odnaleźć twoją własną do
wewnętrznej prawdy, bez względu na to, czy jest to ścieżka z roślinami, czy bez nich. Mam nadzieję,
że dobrze rozumiesz znaczenie moich słów i czujesz ich istotę – że zamiast na mnie lub na palec,
którym wskazuję pewne kwestie, patrzysz w gwiazdy i w ten sposób odnajdziesz właściwe wejście na
basen.
Artykuł ten jest fragmentem książki pt. „Uwishin”, która ukaże się jeszcze w tym roku, o
doświadczeniach autora z rdzennymi szamanami Górnej Amazonii. Z autorem można skontaktować
się drogą e-mailową:
. Autor
pozostaje otwarty na pytania i konstruktywne dyskusje na temat stosowania medycyny roślinnej.
Serdecznie też zaprasza też do dzielenia się linkiem do tego artykułu z innymi.