CARTLAND BARBARA
DZIEWCZYNA ZE SNU
Rozdział 1
Rok 1875
— Mamo, przyszedł list!
— Jaki list, Olindo?
Lady Selwyn starała się usiąść prosto. Córka podbiegła szybko do
łóżka. Zręcznie i delikatnie podniosła matkę i poprawiła poduszki. Na
dobrodusznej twarzy lady Selwyn widoczne były oznaki cierpienia.
— Czy to jest odpowiedź na twój list? — zapytała z obawą.
— Tak, mamo. To jest odpowiedź na ogłoszenie, które kiedyś
razem czytałyśmy szukając dla mnie pracy.
— Czy przysyłają robotę do domu?
— Nie, mamo, i dlatego też chciałabym z tobą porozmawiać na
ten temat.
Lady Selwyn załamała ręce, jakby spodziewała się usłyszeć jakąś
szokującą wiadomość. Jej córka uśmiechnęła się ciepło. Usiadła przy
łóżku i odezwała się spokojnie:
— Proszę cię, mamo, nie denerwuj się, dopóki nie dowiesz się
wszystkiego. Wiesz przecież, równie dobrze jak ja, że muszę w jakiś
sposób zarabiać na życie. Inaczej umrzemy z głodu. — Uśmiechnęła
się, aby złagodzić wrażenie bolesnych słów, jednak lady Selwyn i tak
się wzdrygnęła, a Olinda pospiesznie mówiła dalej: — Możesz się nie
zgodzić, jednak uważam, że jest to doskonała okazja, poza tym nie
będę długo poza domem.
— Poza domem — powtórzyła lady Selwyn bliska omdlenia.
Olinda sięgnęła po list i przeczytała:
Posiadłość Kehedon, Derbyshire
Szanowna Pani!
W odpowiedzi na list Szanownej Pani z dnia 15 bm., upoważniony
przez hrabinę wdowę pragnę Panią poinformować, że została
zaakceptowana Pani oferta.
Pani umiejętności, zaprezentowane na próbce haftu przysłanej do
nas, zostały wysoko ocenione, i dlatego hrabina chciałaby, aby Pani
rozpoczęła pracę natychmiast.
Der by jest stacją kolejową położoną najbliżej od posiadłości
Kehedon. Gdy tylko otrzymamy wiadomość o Pani przyjeździe,
wyślemy po Panią powóz.
Z wyrazami szacunku
James Lanceworth
sekretarz
Olinda skończyła czytanie listu swym łagodnym, aksamitnym
głosem i badawczo spojrzała na matkę.
— Rozumiesz, mamo, mam szansę pracować w arystokratycznym
domu hrabiny Kelvedon.
— Będziesz tam tylko pracownicą — powiedziała lady Selwyn.
— Jedziesz tam jako zwykła szwaczka.
— To nawet lepiej, mamusiu, będę traktowana na równi z
guwernantką, a to oznacza, że nie będę mieć do czynienia z
podrywaczami, niebezpiecznymi dżentelmenami, którzy, według
ciebie, czyhają na mnie za każdym rogiem. — Westchnęła cicho i
dodała: — Wiesz, mamo, gdybym przejmowała się twoimi obawami
co do mojej osoby, stałabym się bardzo zarozumiała.
Olinda była śliczną dziewczyną o dużych szarych oczach,
drobnej, wyrazistej twarzy i złocistych włosach. Miała wiele wdzięku
i gracji. Smukłe palce oraz głębokie spojrzenie zdradzały wrażliwą
naturę. Przejawiała się ona w łagodności i współczuciu, jakie miała
dla wszystkich ze swego otoczenia.
Jednak kontakty z ludźmi, zarówno z kobietami, jak i z
mężczyznami, miewała bardzo rzadko. Od dwóch lat, gdy stała się
dorosła, bez reszty poświęciła się swej chorej matce i bardzo rzadko
opuszczała rodzinną posiadłość.
Mieszkały samotnie w odległej części hrabstwa Huntingdonshire i
niewiele osób przychodziło do nich z wizytą, zwłaszcza gdy lady
Selwyn zachorowała i gości mogła przyjmować jedynie w sypialni.
Czasami mijały tygodnie i nikt ich nie odwiedził.
Olinda nie narzekała. Bardzo kochała matkę i martwiła się
widząc, że jej stan wciąż się pogarsza. Nic jej nie smakowało. Miała
apetyt na bardzo drogie potrawy, a na niektóre nie mogły sobie
pozwolić.
— Musimy coś zdecydować! — powiedziała Olinda dwa tygodnie
temu bardzo zdecydowanym głosem.
Kiedy lady Selwyn krzyknęła z przerażenia na wiadomość, że jej
córka chce pracować, Olinda zauważyła praktycznie:
— Nie mamy innego wyjścia, mamo. Mogłybyśmy sprzedać dom,
jednak wątpię, aby ktoś zechciał go kupić, zresztą obecnie jest zastój
w handlu nieruchomościami. A gdybyśmy nawet sprzedały naszą
posiadłość, dokąd byśmy poszły? Poza tym, to nie utrzymanie tego
domu pożera pieniądze, najwięcej kosztuje nas jedzenie.
— Jedzenie dla mnie — odezwała się lady Selwyn stłumionym
głosem. — Czy ja naprawdę muszę jeść tak dużo kurczaków, Olindo,
tak dużo jajek i pić tyle mleka?
— Tak polecił doktor, mamo, zresztą nie mogłabyś żyć
powietrzem czy tą odrobiną warzyw, które mamy w ogrodzie. —
Przerwała na chwilę, po czym dodała: — Oczywiście, mogłybyśmy
odprawić starego Hodgesa, jednak wiesz równie dobrze jak ja, że nie
dostałby innej pracy, a Nanny i tak bardzo rzadko otrzymuje od nas
pieniądze.
— Nie poradziłybyśmy sobie bez Nanny — szybko powiedziała
lady Selwyn.
— Więc zgadzasz się ze mną że muszę zacząć zarabiać, a nie
będzie to łatwe, bo ja przecież nic nie umiem robić.
Na szczęście, Nanny przypomniała Olindzie, że wyjątkowo
pięknie wyszywa i haftuje.
— Gdybym haftowała jedwabną bieliznę lub muślinowe chustki
do nosa, takie jakie robiłam mamie — zastanawiała się głośno Olinda
— może udałoby się to wstawić do sklepu?
— Czy to oznacza, że miałabyś pójść do sklepu i zachwalać
rzeczy, które sama zrobiłaś? Nie mogę znieść nawet takich myśli,
kochanie! — krzyknęła lady Selwyn ze zgrozą.
— Pomyślałam sobie — odezwała się Nanny — że w wielu
zamożnych domach znalazłyby się haftowane narzuty na łóżka czy też
tkane obrazy, które wymagają naprawy. Pamiętam, że panienka
Olinda naprawiła kiedyś bardzo zręcznie stary obraz należący do
babci.
Olinda spojrzała na ścianę. Był to wspaniały obraz francuski z
XVII wieku tkany jedwabną i srebrną nicią. Znalazła go na strychu
między wieloma rupieciami, które przysłano do ich domu po śmierci
babci.
— Jaki on byłby piękny — zwróciła się wtedy do lady Selwyn —
gdyby nie był tak zniszczony!
Obraz ukazywał postać symbolizującą lato, z wiązką kukurydzy,
otoczoną wieńcem z róż, bławatków, maków i przewiercieni. W głębi
widać było owoce — symbol lata.
Lady Selwyn sztuki haftu nauczyła się od matki, która była pół-
Francuzką i wychowywała się we Francji. Olinda dowiedziała się od
matki, że sztuka ta rozwinęła się we Francji po wyprawach
krzyżowych.
— Ludwik XI i Karol VII wezwali do Francji włoskich hafciarzy
— opowiadała lady Selwyn — i większość wytwornych haftów
kościelnych została wykonana przez nobliwe panie pod nadzorem
osób duchownych. W XVIII wieku modę na haft rozpowszechniła
madame de Pompadour i wkrótce francuskie hafty zasłynęły w całej
Europie. Za panowania Ludwika XV wzory były wesołe, frywolne,
ale pełne gracji. Po śmierci króla madame de Maintenon założyła
szkołę haftu w Saint-Cyr, w której dziewczęta zgłębiały tajniki tej
sztuki.
— Czy przetrwało coś z ich prac?
— Niestety — odpowiedziała lady Selwyn — wiele haftów
zniszczono podczas Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Nakazano wtedy
hafciarzom powyciągać wszystkie złote i srebrne nici.
— Co za bezmyślność!
Olindę bardzo zainteresowała sztuka haftu. Pod okiem matki
szybko robiła postępy. Siadywała przy jej łożu i wymyślała
najprzeróżniejsze wzory na chustki do nosa, poduszki czy nowe obicia
na krzesła. Matka była jej surowym krytykiem. Wkrótce w domu
znalazło się wiele prac Olindy. Kiedy jednak trzeba było wysłać
którąś z nich jako próbkę do Kelvedonu, nie mogły się zdecydować.
Również za namową Nanny przejrzały kiedyś ogłoszenia w
„Timesie".
— Ludzie mogą mieć najprzeróżniejsze potrzeby: hafty na torebki
czy obrusy.
— Albo przykrycia na poduszki — dodała Olinda — łatwo je
zrobić, a ja lubię naśladować stare wzory.
Pewnego dnia przeczytała ogłoszenie:
Poszukuje się uzdolnionej i doświadczonej hafciarki do naprawy
zasłon i narzut na zabytkowych łożach. Proszą zgłaszać się do
sekretarza posiadłości Kehedon w Derbyshire.
— To oznacza, że będziesz musiała wyjechać do Derbyshire! —
krzyknęła lady Selwyn.
— Tak, mamo, jednak za taką pracę na pewno dostanę dużo
pieniędzy. Przypuszczam, że zasłony mogą pochodzić z XVI lub XVII
wieku. Na pewno dam sobie radę.
— Dlaczego nie mogą ich tu przysłać?
— Dlatego że są duże i cenne — odrzekła Olinda — a poza tym
bardzo bym chciała zobaczyć Kelvedon.
— Wiesz coś o tej posiadłości? — zapytała lady Selwyn.
— Jest piękna i imponująca. Wydaje mi się, że widziałam gdzieś
ilustrację przedstawiającą dom. Spróbuję odnaleźć coś na ten temat w
starych gazetach papy.
— Zrób to, kochanie — powiedziała lady Selwyn — jednak i tak
nie zdecydowałam jeszcze, czy pozwolę ci tam pojechać.
Olinda uścisnęła rękę matki.
— Chyba nie przypuszczasz, mamo, że opuściłabym cię, gdyby
nie było to absolutnie konieczne? — spytała czule.
— Czy naprawdę jesteśmy w tak trudnej sytuacji finansowej? —
lady Selwyn zapytała córkę drżącym głosem.
— Mamy już bardzo niewiele pieniędzy — odparła Olinda — a
długi Geralda będziemy spłacać jeszcze dwa lata. Dopiero wtedy
odzyskasz całą rentę.
Obie zamilkły na wspomnienie tragicznej śmierci starszego o
sześć lat brata Olindy Geralda, który pojechał do Indii i został tam
zabity w potyczce z tubylcami. Kiedy okazało się, że nie żyje, a jego
śmierć niewarta była nawet wzmianki w gazetach, lady Selwyn
załamała się, stała się obojętna i apatyczna.
Bardzo kochała swojego syna, bo po śmierci męża to on wnosił
radość do jej serca. Lady Selwyn miała rentę, która wystarczała na
dostatnie życie dla niej i córki. Niestety, po śmierci Geralda okazało
się, że miał on dużo długów, bo podobnie jak inni powołani do armii
w Indiach był bardzo rozrzutny, a oprócz tego poręczył za
zadłużonego kolegę, który wkrótce po śmierci Geralda umarł na
cholerę w Kalkucie, gdzie wysłano go ze specjalną misją.
Rachunek, który żyrował Gerald, choć pewnie nie spodziewał się,
że będzie musiał kiedykolwiek go spłacać, został przedłożony jego
matce przez wierzycieli. Lady Selwyn, chcąc ratować honor syna,
zastawiła swą rentę na następne pięć lat. W ten sposób pieniędzy
zostało akurat tyle, aby utrzymać dom i wypłacić pensje dla starego
ogrodnika Hodgesa i dla Nanny.
— Musimy żyć bardzo oszczędnie — powiedziała Olinda — ale
poradzimy sobie.
Oznaczało to, niestety, że nie będzie żadnych nowych sukni ani
żadnych wyjazdów do krewnych, którzy mieszkali w Londynie.
Kiedyś matka planowała wysłać do stolicy Olindę po ukończeniu
przez nią osiemnastu lat. Także zdrowie lady Selwyn wciąż się
pogarszało i zapewnienie odpowiedniej diety oraz kupno leków
przepisanych przez doktora zrujnowało je doszczętnie, tak że nie
mogły związać końca z końcem.
Niepewność jutra dodała Olindzie odwagi.
— Pojadę do Kelvedonu, mamusiu, i proszę cię, nie martw się o
mnie. Przyrzekam, że wrócę do ciebie z górą pieniędzy możliwie
najszybciej.
Poświęciła wiele godzin, aby przekonać matkę, że jest to jedyne
rozwiązanie. W końcu Olinda zawiadomiła pana Jamesa Lancewortha,
że przyjedzie do Derby o piątej w środę 30 maja.
Tego dnia, ubrana do drogi, wyglądała ślicznie. Miała na sobie
szafirową suknię, którą sama uszyła, oraz pelerynę tego samego
koloru. Patrząc na nią lady Selwyn wyciągnęła ręce i powiedziała:
— Nie powinnaś jechać sama, kochanie. Mężczyźni są czasami
bardzo natarczywi; możesz mieć nieprzyjemności.
— Będę podróżować w przedziale „Dla pań" — uspokoiła matkę
Olinda — a jeśli chodzi o mężczyzn z Kelvedonu, jestem pewna, że
nie zechcą nawet spojrzeć na prostą szwaczkę.
— Słyszałam kiedyś — zniżonym głosem powiedziała lady
Selwyn — że bywały przypadki, kiedy obrażano guwernantki w
domach, w których pracowały. Proszę, obiecaj mi, że drzwi do swojej
sypialni zawsze będziesz starannie zamykała na klucz.
— Oczywiście, mamusiu. Mogę ci nawet przyrzec, że jeśli ujrzę
choćby cień nadchodzącego mężczyzny, krzykiem zacznę wzywać
policję.
— Olindo, ja nie żartuję!
— Wiem, kochana mamusiu, ty po prostu martwisz się, że
wyjeżdżam w daleki świat zupełnie sama. Nie zapominaj jednak, że
mam już dziewiętnaście lat i jestem dorosła. — Uśmiechnęła się. —
Będę się zachowywać bardzo poprawnie i obiecuję, że jeśli spotkają
mnie jakieś nieprzyjemności, natychmiast wrócę do domu.
— Przysięgasz, że zrobisz właśnie tak? — nalegała lady Selwyn.
— Pieniądze całego świata nie są warte narażania się na zniewagi lub
na traktowanie w nieodpowiedni sposób. Twój ojciec na pewno by się
nie zgodził na tę szaloną eskapadę.
— Ty wciąż myślisz, że to dla mnie tylko przygoda — zaśmiała
się Olinda. — Zapewniam cię jednak, że czeka mnie ciężka praca i, co
najważniejsze, dobrze płatna.
Wydęła lekko podbródek. Bardzo przypominała Geralda, gdy
oznajmiał, że chce iść własną drogą. Jak zwykle, na myśl o synu lady
Selwyn zachmurzyła się i już tylko słuchała Olindy nie robiąc
żadnych uwag.
— Nanny będzie się tobą opiekować, mamo. Poprosiłam także
naszych przyjaciół z wioski, żeby cię odwiedzali. Pani Parsons będzie
ci czytać, a panna Twitlets zrobi zakupy i dopilnuje, żebyś zawsze
miała świeże kwiaty w sypialni. — Westchnęła. — Kiedy tu wrócę,
okaże się, że wcale za mną nie tęskniłaś.
— Będę tęsknić za tobą w każdej chwili, kochanie — powiedziała
lady Selwyn — i nie zaznam spokoju, dopóki nie wrócisz cała i
zdrowa.
— I bogata — dodała Olinda całując matkę.
Jednakże nie czuła się zbyt pewnie na zatłoczonej stacji wśród
ludzi czekających na pociąg do Londynu. Zdecydowała się na ekspres
z Londynu do Derby, chociaż oznaczało to wyjazd z domu o bardzo
wczesnej porze.
Lady Selwyn tak wiele mówiła o nieprzyjemnościach i kłopotach,
które ją mogą spotkać, że Olinda poczuła się bezpiecznie dopiero w
swoim przedziale, kiedy pociąg ruszył. Zaczynała odczuwać
przyjemną ekscytację i uczucie to przesłoniło trochę obawy o to, co
pozostawiła za sobą. Perspektywa zamieszkania w Kelvedonie
wywoływała przyjemny dreszczyk emocji, bo jak sobie wyobrażała,
był to jeden z najznamienitszych domów w Anglii.
Czytała o nim cały artykuł w starym numerze „Illustrated London
News". Dowiedziała się, że kiedyś na jego miejscu stał klasztor, który
został zlikwidowany za panowania Henryka VIII w 1536 roku.
Później, za czasów Elżbiety I, wzniesiono tu zamek. Po kilku latach
pierwszy hrabia Kelvedonu, szambelan królowej Elżbiety I, znacznie
go powiększył i uświetnił. W końcu XVI wieku dom ostatecznie
wykończono.
— Zapowiada się nieźle — pomyślała Olinda patrząc na ilustrację
przedstawiającą Kelvedon.
Z następnej części artykułu dowiedziała się, że jego obecny
właściciel ma sześćdziesiąt pięć lat i wciąż sprawuje wiele
odpowiedzialnych funkcji na dworze królowej Wiktorii. Dalej
następowała długa lista jego zasług w hrabstwie, a na końcu znalazła
się informacja o tym, że poślubił lady Rozelinę Alward, córkę księcia
Hull, i z małżeństwa tego narodził się syn.
Kiedy zajrzała na tytułową stronę, stwierdziła, że egzemplarz
„Illustrated London News" pochodził sprzed pięciu lat. „To znaczy —
myślała Olinda — że hrabia już nie żyje, ponieważ w liście, który do
mnie przyszedł, sekretarz pisał o hrabinie wdowie."
Nie wspominała nic o synu hrabiny Kelvedonu, czując, że
mogłaby tym jeszcze bardziej zmartwić i tak już zaniepokojoną
matkę. Zresztą wydawało się prawdopodobne, że obecny hrabia ma
około czterdziestu lat i nie powinien stanowić niebezpieczeństwa w
rodzaju tych, których obawiała się jej matka.
„Biedna mama — myślała Olinda — wciąż uważa, że obracamy
się w eleganckim towarzystwie. Nie może zrozumieć, że przede
wszystkim pieniądze decydują o pozycji w społeczeństwie."
Kiedy pakowała rzeczy do podróży, nie zastanawiała się, co ze
sobą wziąć, lecz jak zabrać wszystko, co posiada. Zapakowała suknie,
które sama uszyła, wszystkie bardzo proste i skromne. Dobrze, że w
Kelvedonie będzie przebywać w części domu wydzielonej dla służby.
Nie będzie tam narażona na upokarzające spotkania z modnie
wystrojonymi damami lub zbyt pewnymi siebie dżentelmenami.
Pocieszyła się, że może będzie miała okazję obejrzeć sypialnię
królowej Elżbiety I i jej wspaniałe łoże, a także komnatę księżnej, w
której spała ukochana Karola II, Hortensja Mancini, księżna de
Mazarin. Księżna de Mazarin na pamiątkę swej wizyty w Kelvedonie
podarowała jego gospodarzom wspaniałe francuskie zasłony i narzutę
na łoże, które doskonale się zachowały.
Chociaż Olinda zabrała ze sobą walizkę pełną jedwabnych nici,
spodziewała się, że będzie ich potrzebować dużo więcej. Miała tylko
nadzieję, że hrabina zapłaci jej za te, które wzięła ze sobą bo były
bardzo drogie. Miała przy sobie mało pieniędzy, a także w domu
zostało ich niewiele. Umówiła się z Nanny, że wyśle trochę, zaraz gdy
otrzyma zapłatę.
„To jest przygoda — pomyślała Olinda patrząc za okno, gdy
pociąg nabierał prędkości. — Cieszę się, że jadę tam latem. Dom i
ogrody na pewno pięknie teraz wyglądają. Po powrocie opowiem o
wszystkim mamie."
Od ojca dowiedziała się dużo o obrazach i o meblach. Niestety, on
sam nigdy nie miał dość pieniędzy, aby pozwolić sobie na
kolekcjonowanie dzieł sztuki. Za to dobrze się na nich znał i chętnie
dzielił się swoją wiedzą z Olindą. Po podróży do Włoch opowiedział
jej dokładnie, co widział w Watykanie oraz w olśniewających
pałacach i rzymskich muzeach.
Cieszył się, że Olinda chętnie słucha, więc kupował jej książki, w
których czytała o różnych narodowych skarbach. Kiedyś, gdy jeszcze
była bardzo mała, zabrał ją na wycieczkę do Londynu. Zwiedzili tam
wtedy niektóre muzea.
„Chciałabym, żeby papa był tu teraz ze mną" — myślała Olinda
jadąc do Kelvedonu. Umarł, gdy miała piętnaście lat, wciąż bardzo jej
go brakowało. Wniósł wiele do jej życia oprócz żądzy poznawania
świata. Kiedy matka zachorowała, Olinda miała mało możliwości
poszerzania swojej wiedzy.
Przy okazji w Huntington kupowała książkę od wędrownego
handlarza, którą natychmiast czytała. Rezygnowała wtedy z nowej
sukni czy kapelusza, bo już nie starczało pieniędzy. Całe szczęście, że
pastor miał dość obszerną bibliotekę, i chociaż znajdowały się tam
głównie bardzo stare książki, Olinda zawsze znalazła dla siebie coś
interesującego.
„Jestem ignorantką, wielką ignorantką — myślała — zasmuciłoby
to papę." Teraz Olinda po raz pierwszy miała szansę zobaczyć stary
zabytkowy dom i poznać jego osobliwości. „Wspaniale" —
powtarzała sobie podczas długiej podróży dla dodania otuchy, a gdy
wysiadła z pociągu na stacji w Derby, wydawało się jej, że wkroczyła
w nowy świat. Czekał tam na nią lokaj w liberii. Miał na sobie białe
bryczesy i wysokie wypolerowane buty. Zdjął kapelusz, gdy
podchodził, aby ją przywitać.
— Panna Selwyn? — zapytał.
— Tak — odparła.
— Przed stacją czeka na panią powóz, ja zajmę się bagażem.
Wziął jej torbę i wyniośle wydał polecenie bagażowym, którzy
szybko przenieśli jej rzeczy. Powóz był imponujący, modny,
zaprzężony w dwa konie. Z szacunkiem podano jej rękę, aby mogła
wejść do środka, ktoś otulił jej nogi lekkim pledem. Gdy bagaż
przywiązano z tyłu i pojazd wreszcie ruszył, bagażowy uniósł rękę do
czoła. Olinda wychyliła się, aby obejrzeć Derby, jednak jechali bardzo
szybko i wkrótce znaleźli się poza miastem.
Było późne popołudnie. Cienie stawały się coraz dłuższe, ale
widziała bogate dwory skryte za alejami lip i wiązów, żyzne pola i
olbrzymie drzewa. Szlachta w tym majętnym hrabstwie na pewno jest
bardzo bogata i poważana. „Bale i przyjęcia są tu codziennością" —
myślała żałując, że nie jedzie do Kelvedonu jako gość, lecz jako
pracownica.
— Nie używaj swojego tytułu — powiedziała lady Selwyn, gdy
Olinda odpowiadała na ogłoszenie z „Timesa".
— Uważasz, że byłoby więcej zamieszania, gdybym go używała?
— zapytała wtedy.
— Nie chciałabym, aby ktoś, kto znał twojego ojca, dowiedział
się, co robisz — odrzekła lady Selwyn. — Nasze nazwisko jest dość
powszechne i jeśli tylko nie napomkniesz nic o swym pochodzeniu,
nie ma obaw, że ktoś się domyśli, kim był twój ojciec.
— Dobrze, mamusiu — zgodziła się Olinda. — Zapewniam cię,
że szwaczka Selwyn nie wzbudzi niczyjej ciekawości.
Jednak hrabina wdowa okazała gest przysyłając po Olindę
wygodny powóz, a nie otwartą bryczkę, jaką zwykle podróżowała
służba.
Olinda była ciekawa wyglądu swej pracodawczyni. Gdyby hrabia
jeszcze żył, miałby teraz siedemdziesiąt lat. Było więc bardzo
prawdopodobne, że hrabina ma około sześćdziesięciu lat, mogła więc
być tak samo niedomagająca jak matka Olindy, która w wieku
pięćdziesięciu lat wyglądała na dużo starszą. Utrata męża i syna
odebrała jej młodzieńczą radość życia, którą wcześniej promieniała.
Myśli o matce uleciały, gdy konie minęły ogromną bramę z
kutego żelaza i mknęły dalej aleją wysadzaną dębami, które, sądząc z
rozmiarów, rosły tu od wieków. Wkrótce Olinda dostrzegła ogromne
jezioro i dalej — sam Kelvedon.
Wyglądał imponująco, jeszcze wspanialej i piękniej niż na
ilustracji, którą kiedyś oglądała. Na tle błękitnego nieba wyraźnie
rysowały się kopuły, wysokie kominy z okresu panowania dynastii
Tudorów i wieża. Wydawało się, że ogromne, długie okna mienią się
wszystkimi barwami tęczy, jakby radośnie mówiły: „Witamy cię,
Olindo".
Zawsze myślała, że domy mają twarze. Twarz Kelvedonu wydała
jej się nieco wyniosła i dumna, ale także ciepła i ujmująca.
Spostrzegła olbrzymie ozdobne wejście w środku budynku i niżej
kamienne schody. Nie zdziwiła się jednak, kiedy powóz skręcił w
lewo i zatrzymał się przy innym, już nie tak okazałym, bocznym
wejściu.
„Na pewno będę jeszcze będę miała okazję obejrzeć westybul" —
pocieszała się. Kiedy powóz się zatrzymał, lokaj otworzył jej drzwi,
drugi zaprowadził ją schodami na górę, gdzie kobieta w średnim
wieku, w czarnej, szeleszczącej sukni, z pewnością ochmistrzyni,
przywitała Olindę.
— Nazywam się Kingston, panno Selwyn — przedstawiła się. —
Jaśnie pani prosiła, bym panią przywitała i zaprowadziła do jej
pokoju.
Uścisnęły sobie ręce. Olinda miała wrażenie, że ochmistrzyni
patrzy na nią trochę zdziwiona, jakby spodziewała się zobaczyć kogoś
dużo starszego.
— Czy podróż nie była męcząca, panno Selwyn?
— Nie, dziękuję bardzo — odparła Olinda — ale jestem w drodze
już od szóstej rano i bardzo byłabym wdzięczna, gdybym mogła się
teraz umyć i zmienić ubranie.
— Służąca rozpakuje pani rzeczy — powiedziała pani Kingston.
— Gdy tylko pani się przebierze, podamy herbatę.
— Dziękuję bardzo. — Olinda kiwnęła głową z wdzięcznością.
— Kiedy będzie pani gotowa, zawiadomię jaśnie panią o pani
przyjeździe. Na pewno zechce panią poznać. Jutro dopiero pokażę
zasłony wymagające naprawy. Dziś nie zdążymy już tego zrobić.
— Chciałabym wiedzieć — powiedziała Olinda — czy będę
naprawiać zasłony także w sypialni królowej Elżbiety i księżnej de
Mazarin?
Ochmistrzyni spojrzała bardzo zdziwiona.
— Wie pani coś o tych sławnych łożach? — zapytała.
— Czytałam o nich w „Illustrated London News" —
odpowiedziała Olinda.
— Wydaje mi się, że jaśnie pani będzie chciała osobiście
powiedzie, co należy zrobić — rzekła pani Kingston — jednak nie
zdradzę tajemnicy, jeśli powiem, że zasłony w komnacie księżnej
potrzebują pilnej naprawy.
— Wspaniale! —wyrwało się Olindzie, a gdy spojrzała na
ochmistrzynię, wydawało się, że spostrzegła błysk aprobaty w jej
oczach. Chyba podobał się jej entuzjazm Olindy.
Pokój Olindy był na drugim piętrze. Niezbyt duży, ale za to
przytulny. Niedługo po jej przybyciu przyniesiono kufry. Wkrótce
zjawiły się dwie czysto i schludnie ubrane służące, aby je rozpakować.
— Pokój, w którym będzie pani pracować, mieści się na
pierwszym piętrze — powiedziała pani Kingston. — Nie jest duży,
przedtem używałam go jako magazynu na rzeczy chwilowo
niepotrzebne. Został specjalnie przystosowany do pracy. — Po czym
dodała: — Znajduje się dość blisko pokoi gościnnych, aby w razie
potrzeby nie musiała pani tracić pół dnia na przyniesienie czegoś
stamtąd.
Uśmiechnęła się lekko.
— Ten dom jest tak ogromny, że czasami marzy mi się powóz,
który woziłby nas z jednej jego części w drugą — przerwała na chwilę
— lub może jeden z tych dziwacznych, nowoczesnych samochodów,
na które z pewnością wcześniej czy później moda minie; prawdziwi
dżentelmeni nigdy nie przestaną jeździć konno.
— Czy jest tu samochód? — zapytała Olinda.
— Jaśnie pani kupiła jeden dla pana Hansona — odpowiedziała
pani Kingston — paskudne, śmierdzące pudło, i psuje się co pół mili.
Nie można wybrać się nim w dalszą drogę. — W jej głosie można
było wyczuć złośliwe zadowolenie.
Wszystkiego ciekawa Olinda nie mogła powstrzymać się od
pytania:
— Ale hrabia bardziej interesuje się końmi?
— Jaśnie pana tu nie ma. — Pani Kingston zachmurzyła się. —
Jest za granicą i rzadko go widujemy — oznajmiła, po czym
odwróciła się i wyszła z pokoju.
Olindzie zrobiło się nieprzyjemnie. Pytanie było niedyskretne, a
może nawet niegrzeczne. Zdziwiła się jednak, że właściciel tak
wspaniałego, zabytkowego domu nie mieszka w nim. Nie śmiała
zapytać, kim jest pan Hanson.
Olinda umyła się i włożyła jasną sukienkę z szarego muślinu.
Miała nadzieję, że będzie w niej wyglądać trochę poważniej. Herbatę
podano w jej pracowni na dole. Kiedy służąca doprowadziła ją tam,
pani Kingston już czekała. Olinda rozejrzała się dokoła. Był to
całkiem przytulny pokój z widokiem na ogród. Na środku stał stół i
sofa z fotelem przy kominku. Zasłony z perkalu przypominały jej
salon w rodzinnym domu. Na podłodze leżał gruby dywan.
— Mam nadzieję, że się pani tu podoba, panno Selwyn —
powiedziała pani Kingston takim tonem, jakby nie spodziewała się
usłyszeć sprzeciwu.
— Jest bardzo ładny, dziękuję. Żałuję tylko, że trzeba go było
opróżnić, co z pewnością sprawiło kłopot.
Pani Kingston była wyraźnie zadowolona, widząc, że ma do
czynienia z uprzejmą osobą.
— Nie było żadnych kłopotów, panno Selwyn — odpowiedziała.
— Od czasu do czasu dobrze jest opróżnić pokój, aby go porządnie
wysprzątać. Czasami sobie myślę, że połowa pokoi w tym domu od
wieków wypełniona jest rupieciami. — Olinda zaśmiała się, a pani
Kingston rzekła: — Zostawiam panią teraz samą, aby pani spokojnie
wypiła herbatę, panno Selwyn. A potem przyjdzie lokaj i zaprowadzi
panią do jaśnie pani.
Olinda bardzo zgłodniała po podróży. Kanapki z ogórkiem, które
ze sobą przywiozła, były znakomite, a także biszkoptowe ciasteczka i
słodkie bułeczki z rodzynkami, których nie jadła od dziecka. Nanny
nie była zawołaną kucharką, choć potrafiła perfekcyjnie przyrządzić
pieczonego kurczaka, którego podawała z nadzieniem jabłkowym.
Ciast jednak nie umiała już robić tak dobrze, a ponieważ matka
Olindy nie przepadała za słodyczami, Olinda nie przejmowała się ich
brakiem w domu.
Zmęczenie odpływało, w miarę jak sączyła pyszną, aromatyczną,
chińską herbatę. Powróciło zainteresowanie i ekscytacja domem,
który krył tyle skarbów, a ona, już jutro, będzie mogła je oglądać.
Była pewna, że obraz tego domu na zawsze zachowa w pamięci.
Usłyszała pukanie do drzwi. Stanął w nich lokaj i rzekł:
— Jaśnie pani czeka, panno Selwyn.
Olinda wstała, przygładziła suknię i podążyła za nim szerokim
korytarzem. Na jego końcu zobaczyła zielonym rypsem obite drzwi i
gdy przeszła przez nie, wiedziała już, że znalazła się w głównej części
domu. Stąd już tylko kilka kroków dzieliło ich od głównej klatki
schodowej, z ozdobnie rzeźbionymi filarami w kształcie posążków
heraldycznych. Na ścianach zobaczyła wiele znakomitych obrazów.
— Gdyby papa mógł je zobaczyć — westchnęła.
Miała nadzieję, że znajdzie się tu jakiś kustosz, lub ktoś, kto
będzie mógł opowiedzieć jej o nich i o ich twórcach. Hall był
dokładnie taki, jak go sobie wyobrażała. Stało tu wiele marmurowych
figurek i ozdobnie rzeźbionych stołów. Zdążyła także zauważyć na
suficie malowidła bożków i bogiń. Bardzo chciała zatrzymać się na
chwilę i wszystko dokładnie obejrzeć, jednak lokaj szedł szybkim
krokiem. Gdyby prowadził kogoś ważnego, na pewno by się tak nie
spieszył.
Dotarli do wysokich mahoniowych drzwi.
— Panna Selwyn, jaśnie pani — zaanonsował lokaj Olindę i
dziewczyna weszła do środka.
Pokój był tak ogromny, że przez moment poczuła się speszona. Po
chwili w jego głębi zobaczyła kobietę siedzącą na sofie przy kominku.
Olinda domyśliła się, że ma przed sobą hrabinę wdowę.
Wysokie francuskie okna wzdłuż jednej ze ścian wychodziły na
taras, za którym rozciągał się ogród z fontanną błyszczącą w
popołudniowym słońcu. Wielkie wrażenie zrobiły na niej lustra tak
rozmieszczone, że odbijały się w sobie, i ogromny, kryształowy
kandelabr iskrzący się nad głową. Rozglądała się zauroczona idąc w
kierunku hrabiny.
Kiedy spojrzała na nią w końcu, z trudem opanowała zdziwienie.
Dama siedząca na sofie była o wiele młodsza, niż się spodziewała, i w
żaden sposób nie przypominała wizerunku kruchej starszej kobiety,
takiej jak jej matka. Piękne rude włosy kunsztownie upięte na głowie
były uderzająco żywe i błyszczące. Olinda zauważyła ze zdziwieniem,
że hrabina niewątpliwie użyła kosmetyków do malowania rzęs, a
także do pogłębienia koloru warg.
Była bardzo piękna. W młodości na pewno słynęła ze swej urody.
Olinda nie mogła oderwać od niej oczu. Dopiero po chwili dygnęła i
opuściła głowę.
— Dzień dobry, panno Selwyn — odezwała się hrabina. — Nie
przypuszczałam, że jest pani taka młoda.
Stwierdzenie to zabrzmiało jak zarzut. Olinda powiedziała
pokornie:
— Jestem pewna, że mimo młodego wieku zdołam dobrze
wykonać moją pracę.
— Czy na pewno sama zrobiłaś pokrycie na poduszkę, które do
nas przysłałaś jako próbkę?
— Tak, proszę pani.
Olinda nie wiedziała, jak powinna zwracać się do hrabiny, czy
jako do osoby swojego stanu, czy też „Jaśnie pani" jak mówi służba.
— Jestem bardzo zaskoczona, panno Selwyn — powtórzyła
patrząc na nią badawczo, jakby miała przed sobą oszusta.
Niespodziewanie rozległ się męski głos:
— Jeśli potrafi naprawić zasłony, Rozelino, nie ma znaczenia, jak
wygląda.
Olinda drgnęła zaskoczona. Zauroczona przestronnością pokoju i
jego umeblowaniem nie zauważyła, że po drugiej stronie kominka
siedzi mężczyzna. Spojrzała na niego, zastanawiając się, czy to jest
właśnie pan Hanson, o którym wspominała pani Kingston.
Był dobrze zbudowany, dość młody, z małym wąsem i
zuchwałym spojrzeniem, które czuła na sobie, kiedy na nią patrzył.
— Masz rację, Feliksie — odpowiedziała hrabina — ale wydaje
mi się dziwne, że wykonała sama tak zawiły wzór, a przecież nie
może mieć dużego doświadczenia.
— Możesz przecież poddać ją próbie, Rozelino — rzekł Feliks
Hanson. — Jeśli nie sprosta twoim oczekiwaniom, zawsze będziesz
mogła ją odprawić.
Olinda czuła się jak przedmiot, którego chcieli się pozbyć, ale
stała nieruchomo naprzeciw hrabiny.
— No cóż, chyba dam ci szansę — odezwała się hrabina z
niechęcią.
— Będę bardzo wdzięczna, proszę pani — odpowiedziała Olinda.
— Jestem pewna, że będzie pani zadowolona z mojej pracy.
— Będę zadowolona, jeśli będziesz pracować dobrze i skończysz
wszystko możliwie najszybciej — rzekła cierpko hrabina.
— Rozumiem, że jutro zaczynam pracę — powiedziała Olinda.
— Tak, pani Kingston pokaże ci dokładnie, co jest do zrobienia.
— Dziękuję, proszę pani.
Olinda znowu dygnęła i skierowała się ku wyjściu. Nie
przypuszczała, że podążał za nią Feliks Hanson, i kiedy sięgała po
klamkę, jego ręka niespodziewanie spoczęła na jej dłoni. Drgnęła
zaskoczona.
Usłyszała, jak szepnął cicho:
— Jesteś bardzo ładna, nie popsuj roboty.
Poczuła uścisk jego dłoni i gdy otworzyły się drzwi, wyszła
pospiesznie z wypiekami na twarzy.
Rozdział 2
— Jesteśmy w pokoju królowej — powiedziała pani Kingston.
Olinda rozglądała się zauroczona. Był jeszcze piękniejszy, niż
sobie wyobrażała. Zachwycona, oglądała ozdobnie pozłacane gzymsy
i boazerią wyłożone ściany, pomalowane w kwiaty, a także wspaniałe
łoże z bogato zdobionym baldachimem i zasłonami haftowanymi w
wymyślne wzory. Olinda żałowała, że nie widzi tego jej matka.
— Jakie to piękne! — wykrzyknęła.
— Wiedziałam, że będzie się pani podobać — z dumą
odpowiedziała pani Kingston.
Olinda zorientowała się już, że ochmistrzyni i inni starsi rangą
służący byli dumni ze skarbów znajdujących się w Kelvedonie.
Należały one do nich prawie tak samo, jak oni należeli do rodziny.
Mieli to już we krwi. Jak powiedziała kiedyś pani Kingston, nie tylko
ona pracowała tu od dwunastego roku życia, także jej rodzice i
dziadkowie służyli w tym wspaniałym majątku.
Sądząc po jej siwych włosach, była już starszą osobą, choć bez
śladu zmarszczek. Olinda domyślała się, że jej autorytet musiał
wzbudzać lęk wśród młodszych dziewcząt, które przyuczała do
służby.
— Z tym łóżkiem nie będzie wiele pracy — mówiła pani
Kingston — jednak myślę, że będzie trzeba zrobić jeden albo dwa
szwy na jednej z zasłon. — Przerwała na chwilę. — O, tu, proszę
popatrzeć, na szwie pękło kilka nici.
— Mogę to bardzo szybko naprawić — powiedziała Olinda.
Czuła się niemal oszołomiona przepychem tego domu. Dzień
rozpoczęła od zwiedzenia wielkiej Sali bankietowej pokrytej
malowidłami Verrio. Były tak śliczne, że Olinda chętnie zostałaby
tam przez cały dzień, aby przyjrzeć się dokładnie wszystkim
szczegółom. Wydawało się jej, że za chwilę postacie namalowane
przez artystę obudzą się i zejdą ze ścian, by z nią porozmawiać.
Salon nie wydawał się jej już taki okazały. Może dlatego, że
postacie oparte na wzorach Rafaela na gobelinach tkanych w Mortlake
Royal Faktory w 1635 roku były zbyt wielkie. Mimo to bardzo
żałowała, że jej matka nie może ich zobaczyć. Na pewno byłoby to dla
niej wspaniałe przeżycie. Chińskie umeblowanie zachwyciło ją swą
prostotą. Okazało się, że świetnie pasuje do angielskiego domu.
Biblioteka zrobiła na Olindzie największe wrażenie, zwłaszcza
wspaniałe złocone sklepienie według projektu Laguerre'a. Urok tego
pomieszczenia pogłębiał dodatkowo zapach starej skóry. Mieszanina
barw i wzorów pokoi sypialnych także nie pozwalała Olindzie
skoncentrować myśli na pracy.
Prywatny pokój pana domu został zaprojektowany jeszcze przez
pierwszego budowniczego Kelvedonu. „Musiał spać tak samo
wytwornie, jak wytwornie żył" — pomyślała Olinda. Ogromne łoże
prawie sięgało sklepienia. Na ścianie wisiały pozłacane lustra, w
których odbijał się kelvedoński herb. Przy gzymsie namalowano
pejzaże, przedstawiające okolicę.
Jedyny nowoczesny obraz wisiał nad kominkiem. Był to portret
hrabiny wdowy. Olinda raz jeszcze zachwyciła się jej urodą.
Płomienne włosy i zielone oczy znakomicie kontrastowały z jasną
cerą. Może nawet wyglądała bardziej uwodzicielsko niż Wenus, którą
miała tuż nad głową.
— Jaśnie pani była bardzo piękna, kiedy malowano ten obraz —
głośno powiedziała Olinda.
— Gdy brała ślub z jaśnie panem, była uznana za najpiękniejszą
dziewczynę Anglii — odrzekła pani Kingston.
— Wciąż jest bardzo piękna — zauważyła Olinda.
— Wszyscy musimy się kiedyś zestarzeć — zachmurzyła się
ochmistrzyni — chociaż niektórym ludziom trudno się z tym
pogodzić. — Po chwili dodała: — Teraz przejdziemy do pokoju jaśnie
pani.
Ruszyła w kierunku drzwi, a Olinda rzucając ostatnie spojrzenie
na ogromne, aksamitne łoże pomyślała, że ktoś sypia w pokoju pana
Kelvedonu. Zauważyła szczotki z kości słoniowej na stoliku, parę
rannych pantofli pod fotelem i inne drobiazgi na blacie komodzie,
takie jak portfel i gazetę. Na jednym z foteli leżały rzucone niedbale
rękawiczki do jazdy konnej.
Pani Kingston zorientowała się, o czym myśli Olinda, jednak nie
odezwała się słowem; przyspieszyła trochę prowadząc ją przez
łączący pokoje pasaż do następnego pomieszczenia. Otworzyła drzwi i
Olinda znalazła się w innym bajecznym pokoju — sypialni w
łagodnych odcieniach błękitu i różu. Sklepienie pokryto malunkami
kupidynów, a całe umeblowanie wykonane było z rzeźbionego,
posrebrzanego drewna.
— Jak tu ślicznie! — wyrwało się Olindzie, która pomyślała, że
pokój ten musiał bardzo pasować do pięknych włosów hrabiny i jej
zielonych oczu.
— Oryginalne narzuty na łóżko były w kolorze różu — wyjaśniła
pani Kingston. — Jednak usunięto je stąd, jak widać, i zastąpiono
jasnoniebieską taftą. W tym pokoju nic nie będzie pani musiała
naprawiać.
— Szkoda — westchnęła Olinda z uśmiechem. — Jest taki
piękny, że z chęcią bym tu pracowała.
— Myślę, że także spodoba się pani komnata księżnej de Mazarin,
gdzie jest wiele do zrobienia — powiedziała pani Kingston.
Już miały wychodzić, gdy nagle Olinda spostrzegła portret
wiszący przy kominku. Przedstawiał młodego mężczyznę z ciemnymi
włosami. Widziała już wiele portretów w tym domu, jednak ten
wyjątkowo przyciągnął jej uwagę.
— Kto to jest? — zapytała.
— Nasz jaśnie pan. To jego portret namalowany przez Sargenta.
— Bardzo przystojny mężczyzna — zauważyła Olinda.
— Był ślicznym dzieckiem i wyrósł na bardzo atrakcyjnego
mężczyznę.
Olinda wyczuła w głosie pani Kingston niezwykłe ciepło.
— Czy on tu mieszka? — zapytała.
Przez chwilę pani Kingston nie odpowiadała. Olinda poczuła się
nieswojo. To nie powinno jej obchodzić.
— Jaśnie pan przebywa za granicą już od dwóch lat — usłyszała
szorstką odpowiedź.
— I nie przyjeżdża tutaj? — Olinda była bardzo zdziwiona. —
Nie żal mu zostawiać tak pięknego domu?
— Pan niewątpliwie ma swoje powody — sucho odparła pani
Kingston, a Olinda znowu poczuła się bardzo niezręcznie.
— Bardzo przepraszam za swoją ciekawość — powiedziała
szybko — ale ten dom tak mnie fascynuje, jego historia i losy
właścicieli.
Wydawało się, że pani Kingston trochę złagodniała.
— Musi pani poprosić pana Thompsona, który jest tu kustoszem,
aby znalazł książkę o historii tego domu i o jego mieszkańcach.
— Czytałam o świętej pamięci hrabim w „Illustrated London
News" — powiedziała Olinda. — Dowiedziałam się, że był bardzo
szanowanym człowiekiem i zajmował wiele odpowiedzialnych
stanowisk.
— Zmarły hrabia był w każdym calu dżentelmenem, panno
Selwyn. Wszyscy bardzo go kochaliśmy, bo to zaszczyt pracować dla
takiego człowieka. Byliśmy pogrążeni w wielkim smutku, kiedy
odszedł.
Nie było żadnych wątpliwości, że to, co mówiła, jest szczere.
Olinda pomyślała, że pani Kingston ma jakiś żal do obecnego
hrabiego, choć jeszcze przed chwilą wyrażała się o nim tak ciepło...
„Dzieje się tu coś dziwnego" — pomyślała.
Kiedy przeszły do następnego salonu, Olinda ponownie oniemiała
z zachwytu. Ściany komnaty księżnej de Mazarin pokryte były
gobelinami ukazującymi igraszki leśnych nimf. Zasłony nad
wspaniałym łożem były wyszywane i haftowane w fantazyjne wzory.
Potem, w nocy, myślała o Hortensji — księżnej de Mazarin.
Przypomniała sobie jej dzieje i powód przyjazdu do Anglii. Hortensja
Mancini, jedna z trzech siostrzenic kardynała Mazariniego, była
niezwykle uzdolniona, piękna i bogata. Kardynał wybrał dla niej męża
Armanda de la Porte de la Meillaraye, który zgodził się, że po ślubie z
jego siostrzenicą przyjmie nazwisko żony razem z księstwem.
Hortensja podarowała swojemu narzeczonemu swą urzekającą
włoską urodę, a także trzydzieści milionów franków w prezencie od
kardynała. Niestety, wkrótce po ślubie u jej męża zaczęły się pojawiać
pierwsze oznaki szaleństwa. Zaślepiony urodą swojej żony, zwrócił
się przeciwko niej. Uważał, że wszelkie fizyczne radości są grzeszne.
Zaczął szukać sensu życia w religijnej ekstazie. Przejawiała się
ona w ciągłych aktach żalu i skruchy za fizyczną rozkosz. Snuł się po
pałacu intonując religijne pieśni i modlitwy, czasami rozbijał
młotkiem bezcenne, antyczne figurki i mazał czarną farbą obrazy,
które uważał za nieprzyzwoite.
Hortensja urodziła mu syna i trzy córeczki w ciągu siedmiu lat.
Ich ojciec z taką determinacją niszczył wszystko, co piękne, że kazał
wyrwać przednie zęby swoim córkom. Księżna zdołała temu jakoś
zapobiec i długo jeszcze znosiła z cierpliwością swój tragiczny los.
Wreszcie uciekła. Jej mąż domagał się wtedy, aby zamknięto ją w
klasztorze, gdzie więziono prostytutki i kobiety upadłe, oskarżał ją o
czyny, których nie popełniła.
Po wielu nieprawdopodobnych i niebezpiecznych przygodach
dotarła do Rzymu. Tam jednak także nie miała zaznać spokoju i wiele
jeszcze razy zmuszona była uciekać przed zemstą swego męża, aż
wreszcie znalazła się w Anglii. Gdy dotarła do Londynu, król Karol II
przywitał ją osobiście w swoim kraju.
W wieku trzydziestu lat Hortensja była jedną z najpiękniejszych
kobiet, jakie Karol, znawca kobiecej urody, spotkał w swoim życiu.
Był zachwycony nie tylko pięknem jej ciała, lecz także przymiotami
umysłu. Zmęczony życiem król znalazł w Hortensji źródło witalności,
młodości i energii. Stała się jego powiernikiem. Po raz pierwszy mógł
rozmawiać z kobietą o swych obawach, smutkach i tęsknotach, jakie
zaprzątały jego umysł i sumienie. Był z nią bardzo szczęśliwy —
znalazł miłość, jakiej szukał przez całe życie.
Olinda była bardzo przejęta losem Hortensji. Jej dzieje nie
przypominały znanych jej opowieści o miłości, o zdobywaniu pięknej
kobiety przez namiętnego i władczego dżentelmena. Opowiadały o
spotkaniu dwóch serc, umysłów i dusz. Kiedy patrzyła zamyślona na
wytworne łoże księżnej, wydało się jej przez chwilę, że przez pięknie
zdobione zasłony widzi szczupłą twarz z małym, prostym noskiem,
wysokie, inteligentne czoło i wyraźnie zarysowane usta.
Nagle pani Kingston zapytała ją ze zdziwieniem:
— Czy pani podziwia to łoże, panno Selwyn?
— Nigdy nie widziałam czegoś równie pięknego — szczerze
odpowiedziała Olinda.
Połączenie srebrnej i złotej nici, a także jedwabiu we wszystkich
kolorach tęczy, na czarnym aksamicie robiło oszałamiające wrażenie.
Olinda podziwiała wyhaftowaną jedwabiem srebrną muszlę,
ukazującą Wenus wynurzającą się z piany. Wenus Botticellego
ozdobiona była jedynie swoimi włosami, ta natomiast miała na sobie
naszyjnik z drobnych diamentów, a także perły i diamenty we
włosach.
Trudno byłoby znaleźć choćby cal wolnego miejsca. Aż roiło się
od ptaków, kwiatów, kupidynów i gwiazd. W tej nieprawdopodobnej
mieszaninie barw było coś z emocjonalnego uniesienia, które ktoś za
pomocą igły i nitki przeniósł na materiał.
— Jest to wyjątkowo piękne — orzekła Olinda.
— Tu będzie pani miała wiele do zrobienia — powiedziała pani
Kingston — narzuta jest w bardzo złym stanie i gdy będzie pani już
mogła rozpocząć swą pracę, każę przynieść ją do pani pokoju.
Jednakże — ciągnęła ochmistrzyni — jest tu też rozerwana zasłona
przy nocnym stoliku i to będzie trzeba naprawić na miejscu. — Pani
Kingston pokazała uszkodzone miejsce.
— Przywiozłam ze sobą trochę jedwabnych nici w odpowiednich
kolorach — powiedziała Olinda. — Jednakże będę ich potrzebować o
wiele więcej.
— Spodziewałam się tego, panno Selwyn — odpowiedziała pani
Kingston. — Proszę napisać, jakie będą potrzebne, a ja natychmiast
poślę stajennego do Derby. Jeśli tam ich nie dostanie — zostaną
specjalnie sprowadzone z Londynu. Naprawa zasłon z tego pokoju jest
najpilniejsza — i dlatego nie będę pokazywać pani następnych rzeczy
do reperacji, dopóki to nie będzie skończone.
— Bardzo dobrze — Olinda uśmiechnęła się — nie chciałabym
poczuć się przygnieciona nawałem pracy już na samym początku.
— Myślę podobnie, gdy rozpoczynam wiosenne porządki —
powiedziała pani Kingston. — Zaczynam od jednego pokoju i jakoś
po trochu wszystkie są wysprzątane.
— Tak, oczywiście.
Olinda patrzyła na uszkodzone miejsce w zasłonie i pomyślała, że
wygląda jednak trochę gorzej, niż zdawało się na początku.
Prawdopodobnie czyjaś stopa zaplątała się we frędzle i rozerwała
aksamit na prawie sześć cali. Haft ucierpiał na tym trochę, ale
naprawienie tego i zabezpieczenie od spodu, tak aby nie przerwało się
po raz drugi w tym samym miejscu, nie będzie trudne.
Pani Kingston spojrzała na zegarek, który nosiła przypięty do
piersi. Olinda zauważyła na nim inicjały V.R. Domyśliła się, że pani
Kingston dostała go w prezencie od królowej Wiktorii, która
odwiedziła kiedyś ten dom.
— Pora na lunch, panno Selwyn. Pójdziemy teraz razem do pani
pokoju, a po posiłku wróci tu pani, aby dopasować jedwabne nici,
które zabrała pani ze sobą.
— Dobrze — zgodziła się Olinda.
— Czy będzie pani umiała znaleźć właściwą drogę?
— Oczywiście. Wszystko jest na tym samym piętrze, choć
odległości są ogromne.
— Z pewnością. Często myślę sobie, że gdybym zmierzyła mile,
które codziennie pokonuję w tym domu, nikt by mi nie uwierzył, że
jest ich tak wiele — powiedziała pani Kingston.
— Bardzo pani dziękuję, że pokazała mi pani te wszystkie
wspaniałości.
— Wszystkie! — zaśmiała się pani Kingston. — Jest jeszcze ich
dużo: oranżeria, zbrojownia, północna galeria i wiele jeszcze innych
miejsc, których nie pokazałam ze względu na brak czasu.
— Mam jednak nadzieję, że znajdzie go pani, żeby mnie tam
zaprowadzić.
— Zrobię to bardzo chętnie, panno Selwyn, bo nieczęsto zdarza
mi się oprowadzać po domu tak wdzięcznego słuchacza jak pani.
Robię to tym chętniej, że, jak już pani zauważyła, dom ten jest bardzo
bliski mojemu sercu.
— Rozumiem — odpowiedziała Olinda. — Szczęściarzem jest
każdy, kto może tu mieszkać.
Wspomniała hrabiego, który wolał przebywać za granicą.
Wszystko, o czym czytała w artykule, było prawdą. Niewiele domów
w Anglii mogło konkurować z Kelvedonem.
Podążając za panią Kingston, Olinda myślała sobie, że nigdy nie
będzie żałować tej wizyty. Nagle przed oczyma stanęła jej postać
Feliksa Hansona. Od kiedy spotkała go w salonie, stale zaprzątał jej
myśli. Na początku bardzo się rozgniewała okazaną przez niego
poufałością. Jakże mógł ścisnąć jej dłoń i zwracać się do niej
szeptem?!
Olinda stwierdziła z przerażeniem, że boi się tego człowieka.
Było oczywiste, że jest bliskim przyjacielem hrabiny. To się czuło,
kiedy się do niego zwracała i patrzyła na niego. Pomyślała, że
znalazłaby się w bardzo niezręcznej sytuacji, gdyby Feliks Hanson
zaczął się do niej zalecać. Na pewno hrabina obwiniłaby za to Olindę.
Nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłoby do tego dojść, jednak
wciąż czuła uścisk jego palców.
Przypuszczała, że wszystkie kobiety niższego stanu muszą się
liczyć z podobnym traktowaniem, i zrozumiała teraz obawy matki.
Zanim poszła spać, upewniła się, że drzwi sypialni są zamknięte na
klucz, choć w głębi duszy nie wierzyła, aby jakikolwiek mężczyzna,
który jest dżentelmenem, mógłby nachodzić młodą kobietę w jej
pokoju. Wprawdzie czytała o podobnych wydarzeniach, jednak
obwiniała o to lekkomyślne panie, które prowokowały mężczyzn
pozostawiając na noc otwarte drzwi. W ten sposób łatwo można było
utracić reputację.
— Nie dopuszczę do tego, bym z powodu pana Hansona czy
kogokolwiek innego musiała wyprowadzić się z tego domu — Olinda
przyrzekła sobie zdecydowanie.
Jednakże nie była pewna, czy poradziłaby sobie, gdyby
mężczyzna uporczywie się do niej zalecał.
Po śniadaniu podszedł do niej pan James Lanceworth — sekretarz
hrabiny, który odpowiadał na ogłoszenie. Starszy pan o nienagannych
manierach krytycznie spoglądał poprzez swe okulary na Olindę.
— Mam nadzieję, panno Selwyn, że będzie pani w stanie
wywiązać się z zadania, którego się podjęła — powiedział trochę
pompatycznie. — Pomyślałem, oczywiście pod warunkiem, że pani
Kingston i jaśnie pani zaakceptują pani pracę, że będzie pani chciała
znać swoje wynagrodzenie.
— Dziękuję panu, rzeczywiście jest to dla mnie bardzo ważne —
powiedziała Olinda.
— Dowiadywałem się, jakie wynagrodzenie otrzymują osoby za
wykonanie podobnej pracy, i muszę przyznać, że jest ono niezwykle
wysokie, a pani jest jeszcze bardzo młoda.
— Nie chciałabym się spierać, panie Lanceworth — powiedziała
Olinda — ale jaką rolę może odgrywać tu wiek, jeśli praca wykonana
jest dobrze. Uważam, że ważniejsza jest praktyka.
Pan Lanceworth zastanowił się chwilę, zanim odpowiedział:
— Zgadzam się z panią, panno Selwyn, i dlatego z upoważnienia
jaśnie pani informuję, że zapłata za właściwie wykonaną pracę
wynosić będzie pięć szylingów za godzinę.
Olindzie trudno było w to uwierzyć. Nigdy, nawet w
najśmielszych marzeniach, nie liczyła na taką sumę. Jednak nauczona,
że w podobnych sytuacjach należy zachować spokój, odpowiedziała
opanowanym głosem:
— Chyba mogę przystać na te warunki, jeśli moja praca będzie
satysfakcjonować jaśnie panią.
— Oczywiście — zgodził się pan Lanceworth, po czym ukłonił
się lekko i wyszedł z pokoju.
Olinda stała patrząc za nim, jakby nie mogła uwierzyć w tak
wysoką sumę. Pięć szylingów za godzinę! Jeśli pracowałaby sześć
godzin dziennie lub może jeszcze więcej, oznaczałoby to, że do końca
tygodnia zarobiłaby dość pieniędzy na wszystkie potrzeby swojej
matki.
— Jesteśmy bogate! — powiedziała z zadowoleniem.
Po chwili przypomniała sobie Feliksa Hansona...
Zaraz po lunchu Olinda udała się do komnaty księżnej de
Mazarin. Po drodze oglądała wiele wspaniałych dzieł sztuki.
Zastanawiała się, czy ludzie mieszkający wśród takich skarbów
doceniają ich piękno, czy też jest im ono obojętne. Możliwe, że
przywykli do tego albo mają na głowie ważniejsze sprawy.
Gdy dotarła do komnaty księżnej, rozejrzała się oczarowana
francuskim umeblowaniem, doskonale harmonizującym z łożem.
Okrycia krzeseł wyglądały jak za czasów królowej Anny. Oglądała
piękne inkrustowane komody, lustro zdobione kupidynami z czasów
Karola II, pozłacany stolik i drugi, służący do toalety. Pokój
wypełniała niepowtarzalna atmosfera, jak gdyby szczęście króla i
Hortensji pozostało tu na zawsze.
Chciałoby się pomarzyć o ich szczęściu, jednak przyrzekła sobie
surowo zabrać się do pracy. Wspaniałe łoże księżnej stało na lewo od
drzwi prowadzących na korytarz. Z trzech okien rozciągał się widok
na różany ogród. Zapach róż wdzierał się do środka, a słońce
promieniami zakreślało na dywanie złoty wzór.
Olinda usiadła na podłodze i rozłożyła wokół siebie wszystkie
nici. Przekonała się, że ma ich zbyt mało, aby zreperować choćby
kilka cali zawiłego wzoru. Brakowało jej także złotej oraz srebrnej
nici. Zanotowała, jakich kolorów jej brakuje, i postanowiła, że w
swoim pokoju wszystko przepisze na czysto. Spędziła w ten sposób
około pół godziny.
Drzwi nagle się otworzyły i usłyszała czyjś bardzo
podekscytowany głos:
— Wszędzie pani szukałem, pani Kingston, jaśnie pan przyjechał!
— Jaśnie pan? — nie dowierzała pani Kingston.
— Tak, pani Kingston, właśnie wszedł do domu. Powinien być
teraz u jaśnie pani; co się tam dzieje!
— Nie interesują mnie twoje komentarze, James, zachowaj je dla
siebie. Jaśnie pan nie zawiadomił nas o swoim przyjeździe.
— No właśnie, pani Kingston, no właśnie! Przyjechała z nim
także jakaś kobieta, na pewno będzie to wielka niespodzianka dla
jaśnie pani, gdy ujrzy tę „osobę".
— Natychmiast schodzę na dół — ucięła ochmistrzyni, dając do
zrozumienia, że nie zamierza dłużej słuchać uwag Jamesa.
— Jaśnie pani pewnie nie zechce teraz pani widzieć, pani
Kingston — droczył się — wysłała po panią, zanim przyjechał jaśnie
pan, i dopiero po tym, jak wprowadziłem go do salonu wraz z tą
osobą, przybiegłem na górę, aby panią odnaleźć.
— Posłuchaj, James, od tych nowin mam wielki zamęt w głowie,
więc przestań już paplać i zejdź mi z drogi. Zaraz udam się na dół i
sama przekonam się, czy jaśnie pani mnie teraz potrzebuje, a jeśli nie
— to poczekam! Czy to jasne?
— Jasne — zgodził się James.
Olinda usłyszała oddalające się szybkie kroki pani Kingston i
cięższe — służącego. Trafiła na taki ekscytujący moment! Hrabia
Kelvedonu, który nie był tu od dwóch lat, nagle wrócił z jakąś
kobietą, o której służący ze wzgardą mówił „osoba".
Olinda dobrze znała ten sposób określania ludzi przez służbę.
Nanny i stary Hodges w jej domu także używali różnych określeń
względem nieznajomych:
„Przyszła dama z wizytą do jaśnie pani."
„Jakaś kobieta pyta, czy może zobaczyć się z jaśnie panią."
„Jakaś osoba czeka przy tylnych drzwiach."
I, trzeba przyznać, że rzadko się mylili co do gości.
Mężczyzna, którego widziała na portrecie w sypialni hrabiny, był
bardzo piękny, miał ciemne oczy i włosy zaczesane do góry, które
odsłaniały wysokie czoło. Olinda żałowała, że nie mogła lepiej się
przyjrzeć obrazowi, ale pocieszyła się, że przy odrobinie szczęścia
będzie mogła teraz na własne oczy ujrzeć hrabiego.
W dzieciństwie bardzo rzadko widywała się ze swoimi
rówieśnikami, z którymi mogłaby bawić się i rozmawiać, dlatego
sama często wymyślała różne historie, które później odżywały w jej
świadomości. Teraz wyobraziła sobie, że hrabia wrócił, wziął w swe
ręce sprawy tego wspaniałego domu i całego majątku.
Przywiózł ze sobą atrakcyjną pociągającą kobietę, która podobnie
jak Hortensja królowi, da mu szczęście. Ich dom wkrótce wypełni się
dziećmi. W ten sposób rodzinna saga będzie wciąż żywa, przez
pokolenia stając się częścią historii Anglii.
Olinda zastanawiała się, czy kobieta, którą hrabia przywiózł ze
sobą, jest Włoszką czy Francuzką. Jeżeli przyjechała z zagranicy, jej
prestiż niewątpliwie zostanie przez służbę pomniejszony. Może
jednak pochodzić z arystokracji czy też nawet z rodziny królewskiej.
— W tym domu powinna zamieszkać księżniczka — szepnęła
Olinda z nutką romantyzmu w głosie i uśmiechnęła się,
uświadomiwszy sobie, że się zatopiła w swym bajkowym świecie, dla
którego ten dom stanowił właściwe tło.
Wróciła do swojego pokoju i starannie przepisała na czysto wykaz
nici, które będą jej potrzebne do pracy, po czym zadzwoniła na
służącą, aby dostarczyła go pani Kingston. Jedna z młodszych
służących wbiegła pospiesznie do pokoju Olindy. Nazywała się Lucy.
— Ojej, panienko, co się tu dzieje! — mówiła podekscytowana.
— Jaśnie pan przyjechał, i tyle przez to jest zamieszania!
— Rozumiem — powiedziała Olinda — nikt się nie spodziewał
jego przyjazdu.
— No właśnie — odrzekła Lucy. — Teraz pan Hanson znajdzie
się w bardzo niezręcznej sytuacji, ale dobrze mu tak!
Olinda nie bardzo wiedziała, co na to odpowiedzieć.
— Raz tylko widziałam jaśnie pana — ciągnęła Lucy — wyjechał
w dniu, w którym przyszłam do pracy, ale wiem, że go tu wszyscy
bardzo kochają. Pan Burrows, nasz starszy lokaj, będzie miał teraz
dużo pracy.
— Jaśnie pan długo był poza domem — zauważyła Olinda.
— Wszyscy myśleli, że już nigdy nie wróci, panienko — mówiła
Lucy — a szczególnie po tym, co powiedział przed wyjazdem!
Olinda dobrze wiedziała, że nie powinna plotkować ze służbą i że
jej matka nie byłaby teraz z niej zadowolona, jednak nie mogła
powstrzymać ciekawości i zapytała:
— Co powiedział?
Lucy zniżyła głos:
— Był w hallu, więc wszyscy słyszeli, jak mówił: „Będę
przeklęty jeśli zostanę w tym domu dłużej; wrócę tu tylko pod
warunkiem, że odzyskasz zdrowy rozsądek, choć wątpię, aby się to
stało!" — Lucy odetchnęła głęboko. — Później zszedł na dół, wsiadł
do powozu i pomknął, jakby go wiatr niósł!
Olinda nie mogła powstrzymać śmiechu.
— Lucy, opowiadasz o tym z takim przejęciem. Do kogo tak się
wtedy zwrócił?
— Do jaśnie pani, oczywiście! — Lucy odpowiedziała
niecierpliwie, jakby uważała Olindę za osobę niezbyt rozgarniętą.
— Jaśnie pani wyszła z salonu, gdy jaśnie pan opuszczał dom.
„Nie jedź, Roque", powiedziała wyciągając rękę. Wszyscy to widzieli,
a on jej tak odpowiedział!
Olinda postanowiła nie prowokować więcej Lucy żadnymi
pytaniami, chociaż była bardzo ciekawa.
— Wszystko to jest niezwykle interesujące — powiedziała
obojętnie — wydaje się jednak prawdopodobne, że hrabia zmienił
decyzję, skoro wrócił. Czy byłabyś tak uprzejma i podała tę kartkę
pani Kingston? Przekaż, że chciałabym mieć wymienione nici jak
najszybciej, ponieważ nie mogę bez nich pracować.
— Dam jej to, panienko — powiedziała wesoło Lucy — chociaż
wątpię, czy teraz to załatwi. Nic, tylko biega za jaśnie panem, ale
zrobię, co w mojej mocy.
— Dziękuję.
Olinda pozbierała jedwabne nici i udała się do komnaty księżnej.
Bardzo chciała wyjść do ogrodu, jednak rano straciła już wiele
cennego czasu zwiedzając dom. Jeśli przyjechała tu zarabiać
pieniądze, musi wziąć się do pracy, aby każde pięć szylingów
pomogło odzyskać zdrowie chorej matce.
Okna z komnaty księżnej wychodziły na południe, ale nie było już
w nich słońca. Zrobiło się trochę chłodniej. Kiedy Olinda usiadła na
podłodze i zabrała się do szycia, za oknem słychać było śpiew
ptaków, a zapach róż wdzierał się do środka. Czy można wymarzyć
sobie lepsze miejsce do pracy?
Rozpoczęła od naprawy aksamitu, zszywając rozerwane miejsce
bardzo drobnym ściegiem. Pracując za pomocą igły i nitki Olinda
zawsze pogrążała się we własnym wyimaginowanym świecie i
zapominała o rzeczywistości.
Hortensja de Mazarin... ktoś opisał kiedyś jej oczy w sposób
następujący: „Nie są niebieskie, szare ani czarne. Łączą w sobie
słodycz błękitu, wesołość szarości i temperament czerni". Karol
znalazł chyba to wszystko w jej oczach. „Ciekawe — zastanawiała się
Olinda — czy kiedykolwiek jakiś mężczyzna odnajdzie coś w moich."
Domyślała się, że jej szare oczy wyrażały raczej powagę i
rozmarzenie. Trudno jest jednak samemu oceniać wyraz własnych
oczu. Księżna miała szczęście, bo choć jej małżeństwo było nieudane,
w końcu znalazła tę jedną jedyną, wymarzoną miłość.
Olinda podniosła głowę i popatrzyła na baldachim, gdzie unosiły
się amorki otaczając dwa serca przebite strzałą. „Łoże stworzone do
miłości" — pomyślała Olinda i poczuła ból oczu. Nic dziwnego, bo w
pokoju zrobiło się już szaro i ciemno. Nie mogła kontynuować pracy
przy takim świetle. Wzięła się do pakowania swych przyborów, i gdy
wyciągała rękę po długie nożyce, usłyszała w korytarzu głęboki,
zdecydowany, męski głos:
— Pani Kingston, szukałem pani.
— Bardzo przepraszam, jaśnie panie, właśnie szłam...
Olinda pomyślała, że ochmistrzyni szła do pokoju księżnej, aby ją
stąd zabrać, jednak hrabia przerwał szorstko:
— Chciałbym wiedzieć, co znaczy ulokowanie mademoiselle le
Bronc na drugim piętrze?
— Zrobiłam to na polecenie jaśnie pani, milordzie.
— Tak się tu traktuje moich przyjaciół? — zapytał gniewnie
hrabia.
— Bardzo pana przepraszam, milordzie — odrzekła pani
Kingston drżącym głosem — ale jaśnie pani kazała...
— Domyślam się, co powiedziała! — krzyknął ostro. — Proszę
natychmiast przenieść mademoiselle le Bronc do jednego z pokoi
gościnnych na tym piętrze!
— Oczywiście, jaśnie panie, niezwłocznie wydam polecenia...
— Moi przyjaciele mają tu być traktowani z należytym
szacunkiem. A propos, gdzie ja będę spał?
Przez chwilę zaległa złowieszcza cisza, po czym pani Kingston
odezwała się niepewnie:
— Myślałam, że chciałby pan zająć pokój królewski...
— Dlaczego nie pokój mojego ojca? Ten, w którym zawsze spali
hrabiowie Kelvedonu? Czy on nie należy mi się?
— Oczywiście, jaśnie panie.
Gdy pani Kingston zamilkła, hrabia dodał gwałtownie:
— I niech pani wyrzuci stamtąd tego uzurpatora!
Ochmistrzyni była wyraźnie zdenerwowana. Nagle Olinda
usłyszała głos hrabiny:
—
Dlaczego
zmieniasz
moje
polecenia,
Roque?
Już
powiedziałam, gdzie ma spać twoja przyjaciółka.
— Dobrze wiem, dlaczego wybrałaś dla niej drugie piętro, jednak
uważam, że moi przyjaciele, podobnie jak twoi, mają równe prawa w
tym domu!
Po chwili hrabina odezwała się:
— To wszystko, pani Kingston.
— Dziękuję, milady.
Olinda słyszała oddalające się kroki ochmistrzyni i ku swojemu
przerażeniu usłyszała, że ktoś wchodzi do komnaty księżnej.
— Czy po to wróciłeś, Roque, żeby sprawiać kłopoty? —
usłyszała głos hrabiny.
Hrabia zapewne wszedł tu za matką. Olinda gorączkowo
zastanawiała się, co powinna zrobić. Gdyby wyszła z ukrycia, byłoby
jasne, że podsłuchiwała ich rozmowę. Zanim zdążyła podjąć
jakąkolwiek decyzję, hrabia odpowiedział:
— Raczej ty, mamo, jesteś powodem kłopotów. Wróciłem z
Francji, aby sprawdzić, co się tu dzieje.
— Sprawdzić, co tu się dzieje, a sam przywozisz ze sobą tę
kreaturę! — Hrabina podniosła głos. — Nie zamierzam być
przyzwoitką dla twojego kaprysu!
— Mój kaprys, jak to nazywasz — powiedział gorzko hrabia —
jest równy twojemu, mamo. Ivette przyjechała tu, aby dodać mi
odwagi, lub jeśli wolisz, aby uzupełnić ten czworokąt.
— Jak śmiesz! — krzyknęła hrabina. — Jak śmiesz mówić do
mnie w ten sposób!
— A jak ty śmiesz zachowywać się w ten sposób pod moją
nieobecność? — zareagował ostro hrabia. — Zresztą, jest to także
powód, dla którego wyjechałem za granicę.
— I powinieneś był tam zostać! — oschle powiedziała hrabina.
— To wciąż jest mój dom.
— Czy zapomniałeś, drogi synu, że nie można go utrzymać bez
pieniędzy? Dom jest twój, jednak pieniądze są moje, tak zdecydował
twój ojciec.
— Dobrze o tym wiem — odpowiedział hrabia — ale czy
pomyślałaś choćby przez chwilę, że zrobił to, ponieważ ci ufał? W
każdej chwili mogłem rozwiać jego złudzenia, ale go kochałem i nie
chciałem ranić, pozwoliłem mu żyć i umrzeć w nieświadomości!
— Mów sobie, co zechcesz, ale to ja trzymam wszystkie asy. Jeśli
wyrzucisz mnie z tego domu, nie zdołasz go utrzymać!
— Masz rację, mamo, ale jak powiedziałaś, dom jest mój i nie
pozwolę, by jakiś fircyk, który pragnie wkraść się w twe łaski dla
pieniędzy, zniesławił jego dobre imię!
— Po to tylko wróciłeś! — krzyknęła hrabina.
— Dokładnie tak — zgodził się hrabia. — Lanceworth powiedział
mi, że chcesz zmienić oranżerię na kryty kort tenisowy. Nigdy nie
uwierzę, mamo, że w twoim wieku chcesz uprawiać tenis. Oczywiste
jest, kto chce zniszczyć ten zabytkowy obiekt.
— Budowa nowego kortu byłaby o wiele kosztowniejsza —
odezwała się hrabina.
— Może dałoby się jakoś obejść bez tak wielu nowych sukni,
koni wyścigowych czy samochodu dla twojego kochanka — kwaśno
zauważył hrabia.
— To, co daję Feliksowi, to moja sprawa — ucięła hrabina — i
nie przypuszczam, żeby mademoiselle le Bronc, jeśli jest to jej
prawdziwe nazwisko, była tańszym nabytkiem!
— Przeciwnie, bardzo drogim — odparł hrabia. — Właśnie
dlatego pomyślałem, że będzie tu pasowała!
— Jeśli tak, to zabierz ją z powrotem tam, skąd ją wziąłeś! —
mówiła hrabina. — Nie usiądę przy jednym stole z tą kreaturą!
— W takim razie ja nie usiądę przy jednym z Feliksem Hansonem
— powiedział hrabia. — Co za wspaniały pomysł, mamo, możemy
jadać oddzielnie i kłócić się przy służbie, bo widownia dodaje
pikanterii naszym dyskusjom.
— Nie mogę zostać w domu, w którym jestem obrażana.
Zatrzymaj sobie tę dziewkę, może spać nawet w twoim łóżku!
— To samo mogę powiedzieć o Feliksie Hansonie, mamo.
Zapewniam cię jednak, że dopóki jestem w tym domu, nie pozwolę,
by spał w łóżku mojego ojca, choć tak usilnie próbuje wszędzie go
zastąpić...
W wypowiedzi hrabiego zabrzmiała bardzo wyraźna aluzja.
— Nienawidzę cię, Roque. Po co wróciłeś? Trzeba było zostać we
Francji, oddając się rozpuście i udając, że to wszystko moja wina!
— To jest twoja wina, mamo, zawsze tak było — odpowiedział
hrabia.
Po dłuższej chwili milczenia pierwsza odezwała się hrabina trochę
niepewnym głosem:
— Zapomnijmy o dawnych urazach. Jesteś już przecież dorosły.
Tak bardzo mnie kochałeś, gdy byłeś małym chłopcem, po prostu
mnie ubóstwiałeś, Roque. Pamiętam scenę zazdrości, jakami zrobiłeś,
kiedy odkryłeś, że mam kochanka. — Hrabia obruszył się. — Czego
jeszcze możesz się spodziewać? Twój ojciec był wiele ode mnie
starszy, a ja chciałam miłości, Roque. Nie mogłabym bez niej żyć. —
W głosie hrabiny dało się odczuć chęć usprawiedliwienia się. —
Spójrzmy na to jak dorośli ludzie.
— To znaczy jak? — zmęczonym głosem zapytał hrabia.
— Mógłbyś zająć należne ci miejsce w Kelvedonie.
— Byłabyś zadowolona, mamo, gdybyś mieszkała tu tylko ze
mną?
Po chwili złowrogiej ciszy hrabina krzyknęła:
— Co to znaczy, z tobą? Mam ze wszystkiego zrezygnować? Nie
mogę! Ja chcę mieć Feliksa, potrzebuję go, jest wszystkim, co
pozostało z mojej młodości!
— No cóż, sama dałaś odpowiedź na swoją propozycję —
powiedział zimno hrabia.
Olinda usłyszała cichy płacz i odgłos zamykanych drzwi.
Odetchnęła z ulgą. Przez cały ten czas siedziała na podłodze
nieruchoma i spięta tak, że nawet trudno jej było oddychać. Wstała
cicho, bardzo z siebie niezadowolona, że podsłuchała tę rozmowę, a
także dlatego, że nie była dość silna, aby im przerwać. Miała
zdrętwiałe nogi od siedzenia w nieruchomej pozycji na podłodze i
wstając, oparła się ręką o łóżko, aby się podeprzeć.
Nagle z przerażeniem spostrzegła, że pokój nie był pusty. Hrabia
nie wyszedł i stał teraz przy jednym z okien. Nie słyszał, jak się
poruszała, i dopiero po upływie kilku sekund, gdy wyczuł czyjąś
obecność, odwrócił głowę.
Spojrzał na nią zdziwiony. Zobaczył szeroko otwarte, naiwne i
trochę przerażone oczy. Włosy jaśniały na tle lśniących zasłon, a mała
dłoń spoczywała na jedwabnej narzucie. Olinda wyczuła, że hrabia
jest nie mniej zaskoczony niż ona.
— Kim jesteś i co tu robisz? — zapytał szorstko.
Rozdział 3
Hrabia patrzył przez okno. Jezioro szkliło się złociście w świetle
zachodzącego słońca. Na jego gładkiej powierzchni unosiły się
łabędzie, a karmazynowe azalie odbijały się w wodzie. Hrabia zawsze
tęsknił za tym
widokiem, chociaż sprawiał mu dziwny,
niewytłumaczalny ból.
Od dziecka bardzo kochał ten dom. Jego piękno wzruszało go i
zachwycało. Kiedy był w szkole, a potem na uniwersytecie, odtwarzał
w pamięci jego wygląd. Miał wrażenie, że dom ten zawsze był cząstką
jego samego i jego dziedzictwa.
Czuł, jak gniew, spowodowany ostrą wymianą zdań z matką
stopniowo odpływa. Pejzaż za oknem działał jak chłodna ręka na
rozpalonym czole. Kelvedon zawsze był w stanie go ukoić. Czuł się tu
lepiej; opuszczały go troski i niepokoje.
„Kocham to wszystko" — chciał szepnąć, patrząc na jezioro i
mostek, olbrzymie, stuletnie drzewa stojące w parku i na trawniki,
które opuszczały się ku brzegom jeziora jak szmaragdowy aksamit.
Ogromne zarośla zakreślały granicę ogrodów. Za nimi rosły duże lasy.
Hrabia w dzieciństwie wyobrażał sobie, że mieszkają tam smoki,
rycerze i inne tajemnicze stworzenia.
Cisza i spokój rozmarzyły go i wtedy nagle poczuł, że nie jest sam
w pokoju. Instynktownie odwrócił głowę i w mroku, który ogarniał o
tej porze pokój księżnej, ujrzał po przeciwnej stronie łoża małą twarz
o wielkich szarych oczach, otoczoną włosami tak jasnymi, że
mogłyby zastąpić blask promieni zachodzącego słońca.
Przez jeden niezwykły moment hrabia pomyślał, że twarz ta
należy do jednej z nimf z gobelinu na ścianie. Dopiero po chwili
zorientował się, że jest to żywa dziewczyna w szarej sukni.
— Kim pani jest — zapytał — i co tu robi?
Po chwili usłyszał odpowiedź udzieloną dźwięcznym, trochę
strwożonym głosem:
— Bardzo przepraszam, ja nie chciałam... podsłuchiwać
rozmowy... jaśnie państwa, ale nie miałam odwagi jej przerwać...
— Kim pani jest? — Hrabia jeszcze raz zadał to samo pytanie.
— Zostałam zaangażowana, aby naprawić wzory na narzutach i
zasłonach.
— I pozostawała pani, oczywiście, w ukryciu, kiedy rozmawiałem
tu z matką?
— Tak rzeczywiście było.
— I przypuszczała pani, że oboje wyszliśmy z pokoju?
— Tak. — Szare oczy spoglądały pokornie, po chwili Olinda
powiedziała niepewnie: — Chciałabym, aby pan wiedział, że nigdy
nie powtórzę niczego, co tu powiedziano, a ponadto spróbuję
wszystko wymazać z pamięci.
— Przecież wiem, że to nie jest możliwe — powiedział hrabia
sucho — ale wierzę, że niczego pani nie powtórzy. Chciałbym
wiedzieć, jak się pani nazywa.
— Olinda Selwyn.
— A więc mogę pani zaufać, panno Selwyn?
— Oczywiście.
Kiedy Olinda wyszła zza łoża, hrabia zauważył, że jest szczupła i
dość wysoka. W szarej sukni rzeczywiście wyglądała jak nimfa.
„Jest bardzo młoda" — pomyślał, patrząc na zaokrąglony kontur
twarzy, szczupłą szyję i głowę otoczoną włosami o jasnozłotej barwie.
Przypominała mu kogoś.
— Jak długo pani tu jest, panno Selwyn?
— Przyjechałam wczoraj wieczorem. Mam nadzieję, że dobrze
wykonam swoją pracę.
— Czy pani musi pracować?
— Tak, potrzebuję pieniędzy.
Spojrzała na niego, potem otworzyła drzwi i wyszła. Hrabia został
sam. Kiedy zniknęła mu z oczu, skierował się do apartamentów. Miał
nadzieję, że kiedy tam dotrze, wszelkie ślady po obecności
poprzednika zostaną usunięte. I, rzeczywiście, zobaczył Higsona i
starego Yaleta, którzy opiekowali się kiedyś ojcem, jak wieszają jego
ubrania w szafie, starannie układają buty do jazdy konnej i inne części
garderoby.
— Miło cię widzieć, Higsonie — powiedział hrabia wyciągając
rękę.
— Cały czas się modliłem, żeby jaśnie pan wrócił, zanim przejdę
na emeryturę.
— Przechodzisz na emeryturę? — zdziwił się hrabia.
— Były skargi, milordzie, że jestem już za stary.
— Któż to się skarżył?
Po dłuższej chwili stary człowiek odrzekł spokojnie:
— Goście jaśnie pani.
— Masz na myśli jednego, konkretnego? — naciskał hrabia.
Czuł, jak ponownie wzbiera w nim gniew.
— Tak, milordzie — odpowiedział drżącym głosem służący. —
Nie poruszam się już dostatecznie szybko dla kogoś, kto się zawsze
spieszy. Także jest mi trudno poradzić sobie z dobraniem
odpowiedniego ubrania dojazdy automobilem, do gry w golfa i innych
gier, w które nigdy nie grywano w Kelvedonie.
— Ile masz lat, Higsonie?
— Sześćdziesiąt trzy, milordzie, i nadawałbym się jeszcze do
wykonywania zajęć, które do mnie kiedyś należały.
— Wobec tego nie przejdziesz na emeryturę, jasne?
Przez chwilę w oczach starego człowieka zabłysnął ognik
szczęścia.
— Naprawdę, milordzie? Ale jaśnie pani powiedziała...
— Ja jestem panem tego domu, Higsonie, i nie pozwolę, abyś
został odprawiony, gdy jeszcze możesz i chcesz pracować. Tym
bardziej że służyłeś kiedyś mojemu ojcu. Teraz ja ciebie potrzebuję.
Chcę, abyś się mną zajmował.
— Czy pan zamierza tu pozostać, milordzie?
Pytanie wyraźnie zaskoczyło hrabiego. Przemierzywszy pokój
stanął naprzeciw kominka i patrząc na portret swojej matki
odpowiedział:
— Szczerze mówiąc, Higsonie, jeszcze nie podjąłem decyzji.
— Potrzebujemy tu pana, milordzie, bardzo potrzebujemy.
Jesteśmy tu bez pana bardzo nieszczęśliwi.
Hrabia odwrócił głowę.
— Jak mam to rozumieć?
— Konie nie lubią nowego samochodu, milordzie, niewiele się na
nich jeździ. A ten, kto teraz ich dosiada, nie robi tego tak, jak jaśnie
pan.
— Mów jaśniej — niecierpliwił się hrabia.
— Ciężkie ręce, cięty bat i kłujące ostrogi, jaśnie panie; dobry
jeździec nie traktowałby koni w ten sposób.
— A niech to diabli! Nie pozwolę, żeby to bydlę znęcało się nad
moimi końmi.
— To nie wszystko, milordzie — ciągnął Higson. — Jaśnie pani
interesuje się tylko końmi wyścigowymi. Te, których używało się do
polowań, czy te, na których jaśnie pan jeździł, rzadko kiedy wychodzą
na świeże powietrze. Abbey bardzo jest tym zmartwiony.
Abbey, starszy stajenny, umiał świetnie obchodzić się z końmi i
nie miał równego sobie w całym hrabstwie. Hrabia przypomniał sobie
swoje pierwsze przygody z końmi. Abbey był jego instruktorem i
nauczycielem w tej dziedzinie. W dzieciństwie wiele się od niego
nauczył, a przy tym dzięki niemu stadnina kelvedońska zasłynęła z
najlepszych koni w hrabstwie.
— Powiadasz, że Abbey nie jest zadowolony. — Hrabia zwrócił
się do Higsona. — A on nie myśli o odejściu?
— Nie, choć miał wiele propozycji, i mimo że nie jest
odpowiednio doceniany.
— Porozmawiam z nim — obiecał hrabia.
— On także od dawna wspominał, że chciałby pomówić z jaśnie
panem. — Powiesił ostatnie okrycie na drążku w szafie i zapytał: —
Co jaśnie pan włoży do obiadu?
Książę spojrzał na ubrania, które przywiózł ze sobą, jakby oglądał
je po raz pierwszy w życiu. Uświadomił sobie, że nadawały się do
noszenia w Paryżu, ale nie w tym domu.
— Wracałem w pośpiechu, Higsonie — powiedział — teraz
widzę, że nie zapakowano mi ubrań, których będę tu potrzebował. Są
chyba gdzieś jakieś moje stare rzeczy?
— Oczywiście, jaśnie panie — z uśmiechem potwierdził Higson.
— Wszystko jest czyste, wyprasowane i gotowe na powrót jaśnie
pana.
— Więc przynieś tu i ułóż na właściwym miejscu.
— Oczywiście, milordzie, natychmiast to zrobię.
Wydawało się, że hrabia machnął czarodziejską różdżką i
odmłodził starego sługę o dwadzieścia lat. Hrabia spojrzał na zegar na
kominku, wolno się rozebrał i przeszedł do łazienki, gdzie czekała na
niego gorąca kąpiel. W powietrzu unosił się zapach werbeny, której
zawsze używano w męskich łazienkach w Kelvedonie. Hrabia
zobaczył
prześcieradło
kąpielowe
z
jego
monogramem
i
kelvedońskim herbem w jednym z rogów. Na macie łazienkowej były
takie same insygnia.
Gdy wszedł do gorącej wody, przypomniał sobie dziwną
dziewczynę, którą spotkał w komnacie księżnej. Hafciarka! Nigdy
dotąd nie spotkał kogoś takiego, jednak przyznał, że człowiek o takim
zawodzie potrzebny jest w Kelvedonie. Jak dotąd, wszystkie hrabiny
Kelvedonu umiały wyszywać i haftować.
Jedna z nich własnoręcznie ozdobiła obicia sześćdziesięciu
krzeseł z jadalni czekając na męża, który był na wojnie. Przypomniał
sobie też inną, która wyszyła jedwabiem kilka obrazów, kiedy jej mąż
z wyrokiem śmierci wydanym przez Cromwella czekał na śmierć w
londyńskiej Tower.
Książę oglądał w Luwrze prace wykonane igłą i wydawało mu
się, że wcale nie były piękniejsze od tych, które miał we własnym
domu. „Mam nadzieję — pomyślał hrabia — że panna Selwyn zna się
na rzeczy, bo nie zniósłbym żadnego partactwa w Kelvedonie."
Przypomniał sobie powód swojego nagłego powrotu i znowu
ogarnął go zły nastrój. Jak śmiał ten impertynencki dorobkiewicz
proponować przebudowę oranżerii?! A poza tym, jak jego własna
matka mogła przystać na ten beznadziejny pomysł? Przez całą
powrotną drogę hrabia gorączkowo zastanawiał się, co jeszcze pod
jego nieobecność mogło zostać zeszpecone lub okaleczone.
Dobrze, że przynajmniej Lanceworth zachował odrobinę
zdrowego rozsądku i zawiadomił go o planach przebudowy oranżerii.
Mniejsze zmiany mogły już zostać przeprowadzone na polecenie
matki, polecenie inspirowane przez Feliksa Hansona!
Z ponurą miną hrabia wyszedł z łazienki. W pokoju natknął się na
Higsona, który szykował mu wieczorowy strój nie używany od dwóch
lat.
Przez ten czas hrabia przemierzył niemal cały świat. W gniewie
opuszczał dom, gdyż nie był w stanie zaakceptować Feliksa Hansona i
żyć z nim pod jednym dachem. Kłótnie z matką prowadzili w sposób
niegodny ich stanu. Oboje mieli dość gwałtowne temperamenty i nie
mogli się powstrzymać od ostrej wymiany zdań.
Hrabia przypominał sobie ze wstydem, jak bardzo kiedyś pragnął
naśladować swojego ojca, którego bardzo podziwiał za spokój i
opanowanie: nigdy nie podniósł głosu, ale jego niezadowolenie
odczuwało się bardziej niż gniewne krzyki. Jednak hrabia po matce
odziedziczył impulsywność, gwałtowny temperament i brak
hamulców, kiedy emocje brały górę nad rozsądkiem.
Przez ostatnie pięć wieków zawsze ktoś z ich rodziny był
zamieszany w towarzyski skandal czy jakiś słynny proces. Cudem
tylko świętej pamięci hrabia nie dowiedział się o niewierności swojej
żony. Bardzo jej ufał i nigdy nie przypuszczał, że mogłaby niegodnie
postępować.
— Stare ubranie bardzo dobrze pasuje, milordzie, teraz pan
wygląda jak prawdziwy dżentelmen, jeśli wolno się tak wyrazić.
Hrabia zaśmiał się cicho.
— Chcesz powiedzieć, że nie wyglądałem na dżentelmena, kiedy
przyjechałem. Może masz rację, jednak w Paryżu ludzie tak się
ubierają, a ja przecież stamtąd wracam.
Hrabia włożył do kieszonki na piersiach małą chustkę.
— Czy panna Selwyn jada na dole?
Przez moment Higson zastanawiał się, o kogo chodzi.
— Ta hafciarka? Nie, jej przynoszą posiłki do pokoju.
— Wobec tego będziemy bardzo miłą partie carree — powiedział
hrabia zuchwale i wyszedł z sypialni świadom podziwu Higsona.
W tym samym czasie Olinda jadła kolację w swoim pokoju. Lucy
przykryła stół białym obrusem. Na środku postawiła kandelabr.
Prawda, że nie był zbyt wyszukany, ale srebrny i miał trzy ramiona.
Lucy gawędziła. Nie powinna tego robić i Olinda wiedziała, że gdyby
wiedziała o tym ochmistrzyni, pokojówka dostałaby surową naganę.
Ciekawość Olindy jednak zwyciężyła i dlatego nie zrobiła
najmniejszego wysiłku, aby powstrzymać potok słów.
— Takie zamieszanie, że głowa pęka, panienko — mówiła Lucy
nalewając zupę. — Cały dom postawiony na nogi. Nigdy nie było
czegoś takiego. Pan Hanson wyrzucony z pokoju! Chciałabym
wiedzieć, co on na to! — Olinda nie odezwała się, więc Lucy
ciągnęła: — Bo to nie było w porządku, panienko, wszyscy tak
mówili. Nie powinien był zajmować pokoju milorda, nie miał do tego
żadnego prawa.
Olinda pomyślała, że Lucy z pewnością powtarza czyjąś opinię na
ten temat, może Burowsa — starszego lokaja albo nawet pani
Kingston.
— Od jak dawna mieszka tu pan Hanson? — zapytała obojętnie.
— Więcej niż dwa lata, panienko. Wszyscy mówią, że jaśnie pan
opuścił Kelvedon z jego powodu.
Lucy stanęła przy drzwiach. Inna służąca wniosła następne danie i
zabrała pustą wazę. Młody kurczak z grzybami przyprawiony dużą
ilością ziół, a do tego trochę warzyw i dwa rodzaje sosów wyglądały
smakowicie. Lucy przez czas obsługiwania Olindy była cicha i
skupiona, jednak potem znowu zaczęła mówić:
— Nie ma to jak dżentelmen, powiadam panience.
— Co to znaczy? — zapytała Olinda.
— Chodzi mi o sposób, w jaki wydaje polecenia, i o wiele innych
rzeczy — odpowiedziała pokojówka po chwili namysłu.
— Jakich rzeczy?
— Nie mogę tego pani powiedzieć, panienko.
Lucy wyszła zabierając ze sobą tacę.
Olinda zjadła posiłek ze smakiem. Była bardzo głodna, bo nie piła
popołudniowej herbaty. Gdyby to był zwykły dzień, z pewnością
dłużej delektowałaby się takimi pysznościami. Teraz jednak zatopiła
się w rozmyślaniach nad tym, co usłyszała od Lucy, i o młodym hrabi.
Kiedy odwrócił się od okna, nie rozczarowała się, wprost
przeciwnie: był naprawdę przystojny. Na portrecie w pokoju swojej
matki wyglądał bardzo młodo, a teraz twarz jego była ciemna, ponura
i trochę sarkastyczna w sposób, którego Olinda nie umiała wyjaśnić.
Wyglądał na pozbawionego złudzeń i może nawet niektórym ludziom
wydawał się cyniczny. Świadczyły o tym zmarszczki wokół ust.
Przypominał jej trochę Karola II, którego widziała na portretach.
Hrabia kiedyś uśmiechał się do życia, a teraz, jak zdołała stwierdzić,
drwił z przyszłości. Nigdy nie przypuszczała, że zobaczy dżentelmena
bez wysokiego kołnierzyka i gustownego krawata. Hrabia nosił się jak
francuscy artyści, których widziała na ilustracjach. Miał wykładany
kołnierzyk i luźno zwisający fular. Nosił marynarkę z czarnego
aksamitu i wzorzystą kamizelkę. Nie wyobrażała sobie ojca ani brata
w takim ubraniu. Ale do hrabiego bardzo taki strój pasował.
Tymczasem Lucy wróciła do pokoju.
— Ojej, panienko, umarłaby pani ze śmiechu, gdyby pani
słyszała, co się dzieje na dole. Jaśnie pani siedzi sztywno jak kołek w
jednym końcu stołu, a jaśnie pan patrzy na nią groźnie z drugiego!
Mademoiselle de Broucy — nie pamiętam dokładnie, jak się nazywa
— flirtuje z obydwoma dżentelmenami!
— Co to za danie, Lucy? — zapytała Olinda dając do
zrozumienia, że nie chce tego słuchać.
— Truskawki ze śmietaną panienko, z pysznym biszkoptem w
środku. To jedna ze specjalności naszego kucharza. Na pewno będzie
pani smakowało.
— Jestem pewna, że tak — uśmiechnęła się Olinda.
— Jeśli coś zostanie, panienko, to nie będzie z tym kłopotu. Ja i
Rose bardzo lubimy taki deser.
— Mam nadzieję, że dość wam zostawiłam — powiedziała
Olinda z uśmiechem.
— Ojej, niech panienka tak się tym nie przejmuje! Proszę wziąć
jeszcze jedną łyżkę!
— Zjadłam już dosyć, dziękuję — odpowiedziała stanowczo
Olinda.
Lucy przyniosła więc kawę i postawiła na stole przy kominku,
potem sprzątnęła wszystko ze stołu.
— Zostawiam kandelabr, zaraz lokaj przyniesie lampę. Spóźniają
się dziś trochę, oni też są podenerwowani tym wszystkim.
Opuściła pokój i zanim Olinda zdążyła napić się kawy, wróciła z
wielką, mosiężną lampą naftową którą postawiła na stole.
— Teraz lepiej — mówiła wesoło. — Można nawet czytać, chyba
panienka nie będzie już więcej szyć.
— Nie, dziś długo pracowałam — odrzekła Olinda.
— Moja matka zawsze mówiła: „Szanuj oczy, bo to jest twój
największy skarb" — powiedziała Lucy — i to jest prawda, panienko.
— Oczywiście, że tak — zgodziła się Olinda.
— Pójdę już. — Lucy rozglądała się dookoła, aby mieć pewność,
że o niczym nie zapomniała. — Muszę sprawdzić, co dzieje się na
dole. W razie potrzeby proszę dzwonić.
— Dobrze, Lucy, dziękuję bardzo.
Lucy zamknęła za sobą drzwi, a Olinda pod wpływem impulsu,
którego nie sposób wytłumaczyć, wstała i zamknęła drzwi na klucz.
Spokojniejsza, usiadła przy oknie, aby popatrzyć na ogród. Panował
tam niezwykły spokój. Gawrony siedziały na najwyższych gałęziach
drzew, słychać było krzyk puszczyka i łagodne gruchanie dzikich
gołębi.
Jaka nieprawdopodobna różnica między harmonią ogrodu a tym,
co działo się w domu! „Po co hrabia przywiózł ze sobą do Kelvedonu
tę kobietę", zastanawiała się, choć znała odpowiedź: zrobił to
rozmyślnie, aby dokuczyć matce i sprowokować ją. W odwecie za to,
że pozwoliła, by miejsce jego ojca zajął taki nikczemnik, jakim był
Feliks Hanson.
Olinda czuła, że jej matka również by nie zaakceptowała
Hansona. Jego głos i pospolity akcent zdradzał niski stan i drażnił ją,
podobnie jak dotyk jego dłoni i cichy szept.
„Teraz, gdy hrabia jest tutaj, Hanson będzie się starał
zachowywać należycie" — rozmyślała. Trudno jej było oderwać myśli
od dramatu, jaki rozgrywał się w tym domu. Hrabina, tracąca
młodość, a wraz z nią urodę, trzymała się kurczowo człowieka wiele
młodszego od siebie. Jednocześnie miała pełną władzę nad majątkiem,
co dawało jej przewagę nad synem. Olinda była pewna, że ta
upokarzająca sytuacja raniła dumnego młodego człowieka, który bez
zgody matki nie był w stanie utrzymać własnej posiadłości!
Olinda usiadła i zatopiła się w rozmyślaniach. Kiedy wstała, aby
odłożyć na stolik filiżankę po kawie, spostrzegła kartkę leżącą na
podłodze przy drzwiach. Z pewnością nie było jej tam, gdy zamykała
drzwi na klucz. Nic nie słyszała, ale ktoś musiał przyjść pod drzwi jej
pokoju i ukradkiem wsunąć list! Bardzo zdenerwowana, podniosła
papier. W jednym z rogów zobaczyła wygrawerowany adres i herb
Kelvedonu. Ktoś napisał bardzo małymi literami, jakby nie chciał
przyciągać niczyjej uwagi:
„Przyjdź do biblioteki po książkę o dwunastej."
Nie było żadnego podpisu, jednak Olinda bez cienia wątpliwości
wiedziała, czyja ręka skreśliła tych parę słów.
„Jak śmie! — nie mogła pohamować oburzenia. — Jak śmie
proponować mi potajemne spotkanie!" Kiedy ochłonęła, pomyślała
sobie, że Feliks Hanson jest pewny, że jego zaloty będą dobrze
przyjęte przez zwykłą hafciarkę, skoro nie odmówiła mu sama hrabina
wdowa, niegdyś najpiękniejsza kobieta Anglii.
Olinda miała wielką ochotę odesłać kartkę razem z niegrzeczną
odpowiedzią lecz po namyśle stwierdziła, że jest to niegodne jej stanu.
„Niech idzie do biblioteki i czeka tam na mnie!" — pomyślała.
Podarła kartkę na drobne kawałki i wyrzuciła do kosza na śmieci.
Wróciła do okna, ale spokój tego wieczora pierzchnął bezpowrotnie.
Bardzo zdenerwowana rozmyślała nad intrygą Feliksa Hansona.
„Muszę być ostrożna, bo jeśli hrabina dowie się, że on się do mnie
zaleca, zostanę odprawiona." Olinda miała na uwadze nie tylko
niezręczną sytuację, w jakiej by się znalazła, lecz przede wszystkim
utratę pensji, na którą tak liczyła jej matka. Pieniądze zarobione w
Kelvedonie wystarczyłyby na kilka miesięcy spokojnego życia dla
nich obu.
Jak przekonać tego człowieka, aby zostawił mnie w spokoju? —
zastanawiała się rozpaczliwie. Czuła się osaczona przez niego i, jak
dziecko, bała się, że nie zdoła od niego uciec. Przyniósł list, więc
musiał być pod drzwiami jej pokoju. Gdyby ich nie zamknęła, mógł
wejść do środka! Nie zdołałaby uciec od niego!
Olinda postanowiła zachować zdrowy rozsądek i nie wpadać w
panikę. Mimo to instynktownie spoglądała wciąż na drzwi, jakby
spodziewała się następnych listów. „To niedorzeczne — myślała o
swych obawach — jedno jest pewne: będzie czekał na mnie w
bibliotece sądząc, że będę posłuszna jego poleceniom, dlatego na razie
jestem bezpieczna."
Całe popołudnie spędziła w komnacie księżnej, a rano zwiedzała
rezydencję, toteż teraz zapragnęła odetchnąć świeżym powietrzem.
Zawsze lubiła spacerować po ogrodzie lub po polach otaczających
dwór. Kiedy żył jej ojciec, codziennie jeździli konno, ale po jego
śmierci matka nie mogła już pozwolić sobie na ich utrzymanie, Olinda
jeździła wtedy końmi okolicznych farmerów.
W części domu, w której zamieszkała, czuła się jak w więzieniu,
za którym czaił się Feliks Hanson. Gdy skończyła pracę, postanowiła
udać się do ogrodu. Ostrożnie otworzyła drzwi. Korytarz był pusty.
Wiedziała, że za zielonymi drzwiami są apartamenty państwa, więc
wybrała kierunek przeciwny.
Wkrótce natknęła się na niezbyt okazałą klatkę schodową którą
zeszła na parter. Z rozkładu domu wynikało, że korytarz na parterze
prowadził do pomieszczeń kuchennych. Szybko odnalazła drzwi
wiodące do ogrodu. Zamknęła je za sobą a klucz schowała do
kieszeni. „Będę mieć pewność, że dostanę się do środka, a poza tym
nikt nie będzie wiedział, że wyszłam z pokoju", pomyślała.
Na dworze było pięknie. Słońce już zaszło i na niebie zaczęły
pokazywać się gwiazdy. Księżyc był w nowiu — pokłoniła mu się
siedem razy na szczęście. „Spraw — prosiła zwrócona twarzą ku
niebu — abym mogła zarobić dość pieniędzy dla mojej mamy."
Pragnęła również dłużej tu pozostać, aby poznać osobliwości tego
domostwa. Chciała też poznać codzienne życie Kelvedonu i jego
historię. Tak wiele mogła się tu jeszcze nauczyć! W bibliotece na
pewno jest całe mnóstwo ciekawych książek. „Nie pozwolę odprawić
się z kwitkiem — pomyślała odważnie — nie poddam się!"
Wiedziała jednak, że ostateczna decyzja nie należy do niej, lecz
do hrabiny wdowy, która jeśli miałaby choć cień podejrzenia, to...
Olinda ciężko westchnęła. Trzymając się z dala od okien minęła
ozdobnie strzyżony żywopłot. Spacerując podziwiała ogród ziół
otoczony murem z czerwonej cegły, potem znalazła się wśród lilii.
Minęła małą żelazną furtkę. Ścieżką wiodącą przez sad owocowych
drzew, które o tej porze roku były całe w kwiatach, doszła aż do
jeziora.
Wydawało się bardzo duże. Kiedy odwróciła głowę w stronę
domu, stwierdziła, że ginął w zieleni drzew i ogrodów. Jezioro było
spokojne i ciche. Olinda patrząc na wodę spostrzegła nagle przed sobą
niewielki biały budynek. Była to mała grecka świątynia wzniesiona na
wyspie. Ciekawie zaprojektowany chiński mostek łączył ją z
brzegiem. Pomyślała, że musiał być zbudowany za Jerzego IV, który,
jako książę Walii, rozpowszechnił chińskie meble i architekturę
organizując wystawę w Brighton.
Olinda zachwycała się elegancją i równowagą mostka. Miała
wrażenie, że wkracza do krainy fantazji, którą podkreślała perfekcyjna
symetria greckiej świątyni. Niewątpliwie przywieziono ją tu z Grecji i
zrekonstruowano na obecnym miejscu. Był, niestety, taki okres w
historii Anglii, gdy kolekcjonowanie łupów pochodzących z grabieży
w Grecji było bardzo modne wśród wyższych sfer.
Przeszła do frontowej ściany świątyni i zobaczyła tam mały taras.
Rozciągał się stąd doskonały widok na jezioro aż do mostu według
projektu Adama. Popatrzyła na świątynię i spostrzegła w środku posąg
i dwa obejmujące się kupidyny. Nie widziała wyraźnie wszystkich
szczegółów, ale pomyślała, że z pewnością jest to symbol miłości.
Spojrzała na niebo.
„Przy świetle księżyca łatwiej mi będzie wyobrazić sobie, jak
świątynia wyglądała kiedyś w Grecji", pomyślała i usiadła na
drewnianej ławce stojącej na tarasie. Rozciągający się krajobraz w
blasku rozgwieżdżonego nieba urzekał swym pięknem!
Olinda zatopiła się w marzeniach. Myślała o Hortensji de
Mazarin, jak u boku Karola II wjeżdża do Kelvedonu. Oboje
zakochani w sobie bez pamięci. Radośni, że na wsi będą bliżej siebie,
wolni od protokołu dworskiego obowiązującego w Westminsterze.
Nie było tu jeszcze greckiej świątyni, ale mogli trzymając się za ręce
przychodzić nad jezioro, aby oglądać swoje odbicie w jego
nieruchomej tafli. Potem w zaciszu wielkiego łoża z baldachimem
przestawali być królem i księżną. Już jako mężczyzna i kobieta
wkraczali do własnego, pełnego miłosnych szeptów nieba.
Olinda drgnęła zaskoczona żywością tego obrazu i naraz zupełnie
niespodziewanie uświadomiła sobie, że nie jest na tarasie sama. Kiedy
błądziła po zakamarkach swojej wyobraźni, nie usłyszała, że ktoś
przeszedł mostkiem na wyspę. Jakiś mężczyzna stanął przy
balustradzie i podobnie jak ona przed chwilą patrzył na rozległe
jezioro. Jej serce biło jak oszalałe ze strachu i dopiero po chwili
rozpoznała w nieznajomym hrabiego, a nie mężczyznę, którego się
obawiała. Nie mogła pomylić ciemnych włosów, szerokich ramion ani
kształtu głowy. Widziała go już przecież w komnacie księżnej.
Nie poruszyła się. Jednak on raz jeszcze instynktownie wyczuł
czyjąś obecność. Odwrócił się. Gwiazdy i księżyc otulały czule swym
światłem jej włosy tworząc złocistą aureolę. Ujrzał parę zapatrzonych
w siebie oczu. Był zaskoczony, ale po chwili uśmiechnął się.
— Panna Selwyn! Zjawia się pani w najbardziej zadziwiających
momentach.
— Przepraszam — w głosie Olindy wyczuł zdenerwowanie — nie
wiedziałam, że jest to prywatne miejsce.
— Wcale nie jest — odpowiedział hrabia. — Myślałem jednak, że
tylko ja tu przychodzę.
— Znalazłam się przypadkiem — wyjaśniła. — Wyszłam na
spacer, a potem zobaczyłam mostek i świątynię. Było tak pięknie...
Olinda zamilkła, a hrabia dokończył:
— I chciała się pani przyjrzeć temu z bliska.
— Nigdy nie widziałam czegoś równie pięknego. Usiłowałam
wyobrażać sobie, jak ta świątynia wyglądała w Grecji. — Przeraziła
się, iż drżący głos mógłby zdradzić, że nie pochwala rabunku, i dodała
pospiesznie: — Pójdę już. Przepraszam, że przeszkodziłam...
— Ponieważ była tu pani pierwsza, prawda jest taka, że to ja
przeszkodziłem pani. — Usiadł obok niej i dokończył: — Przez
chwilę oboje możemy popatrzeć na świątynię i jezioro.
— Ono też jest bardzo piękne. Myślałam... — Przerwała
przestraszona, że z pewnością nie będzie interesować go to, co sobie
pomyślała.
— O czym pani myślała? — zapytał jednak.
— Myślałam o księżnej de Mazarin i o Karolu II. Musieli być tu
bardzo szczęśliwi.
— Szczęśliwi? — zapytał. — To oczywiście zależy od tego, co
pani rozumie przez szczęście.
W jego głosie Olinda wyczuła szyderstwo.
— Czytałam, że byli szczęśliwi, bo darzyli się prawdziwą, pełną
miłością — odrzekła spokojnie.
— Skąd może to pani wiedzieć?
— Księżna podarowała dla pańskiego przodka zasłony, których
renowację przeprowadzam, bo była szczęśliwa w Kelvedonie.
— I w tamtym łóżku!
Olinda zarumieniła się.
— Pragnę wierzyć, że księżna podarowała królowi to, czego
szukał przez całe swoje życie.
— Cóż to takiego? — spytał hrabia wyniośle.
— Miłość — odpowiedziała. — Prawdziwą miłość, która zawsze
go omijała, lecz której nigdy nie przestał szukać.
— Czy pani naprawdę w to wierzy? — zapytał. — Karol II,
hulaka i rozpustnik, który uwiódł każdą ładną kobietę we dworze.
Pani jest bardzo naiwna.
Hrabia się zdenerwował, jakby to, co mówił, dotyczyło jego
samego. Olinda poczuła nagłe pragnienie, aby opowiedzieć mu o
swoich odczuciach. Postarać się pomóc mu zrozumieć, na czym
polegało szczęście księżnej i Karola.
Złożyła ręce i popatrzyła w gwiazdy szukając w nich natchnienia,
a hrabia podziwiał jej kształtny profil wyraźnie zarysowany na tle
białych filarów świątyni. Olinda czuła, że czekał, aż coś powie, więc
po chwili odezwała się z wahaniem:
— Zawsze myślałam, że prawdziwa miłość jest jak święty Graal,
którego mężczyźni szukają w swoich duszach...
— I żaden nie znajduje — dokończył hrabia gwałtownie.
— To nie jest prawda — zaoponowała Olinda. — Wielu ludzi
znajduje ją na krótką chwilę. Miłość należy pielęgnować, jeśli się
chce, aby przetrwała. Prawdopodobnie dlatego jest taka cenna, a
ludzie nie rezygnują z poszukiwań.
— Co to znaczy? — zapytał hrabia.
— Mój ojciec powiedział kiedyś — ciągnęła rozmarzona Olinda
— że nasze najważniejsze ambicje powinny być nieosiągalne. Nie
wolno zrealizować ich do końca. Jeżelibyśmy dopięli swego, cel życia
przestałby istnieć.
Hrabia milczał zasłuchany.
— Zawsze musi zostać coś, co chcemy osiągnąć lub zdobyć:
nowy szczyt do pokonania, inny horyzont do zbadania i inna świetlista
gwiazda, wiodąca nas przed siebie.
— Czyż można być optymistą, jeśli ma się za sobą wiele prób i
porażek?
— Skoro posiadamy rozum i inteligencję, nigdy nie możemy być
zadowoleni, bo szukamy doskonałości.
Hrabia milczał. Po chwili odezwał się z szyderstwem w głosie:
— A jeśli mowa o miłości, z pewnością tak iluzoryczne uczucie
nie może być trwałe.
— Uważam, że miłość ma cechy nadprzyrodzone — mówiła
Olinda — i wszystko, co jest boskie w nas samych, gwałtownie
pożąda miłości, szuka jej i tęskni za nią.
— I zawsze kończy się to rozczarowaniem — zauważył hrabia.
— Czasami — sprostowała Olinda — ale nie powinno to
zniechęcać do kolejnych prób. Miłość jest taka wspaniała dlatego, że
nigdy się nie kończy i nigdy nie jest na nią za późno.
— Któż nauczył panią takich rzeczy? — zapytał hrabia oschle.
— Mój ojciec umarł, gdy miałam piętnaście lat— odpowiedziała
— jednak zdążyłam dowiedzieć się od niego bardzo wiele o życiu.
Kochał piękno, tak jak prawdopodobnie inni mężczyźni mogą
kochać... kobiety.
— Tak właśnie myślałem... — zaczął hrabia i przerwał.
Olinda spojrzała na niego czekając na koniec zdania.
— Rozmawiamy o takich sprawach — rzekł hrabia — a przecież
spotkaliśmy się zaledwie kilka godzin temu...
Olinda poczuła się niezręcznie, jakby to, co powiedział, było
przymówką pod jej adresem, i znowu się zarumieniła.
— Przepraszam — powiedziała pokornie — zachowałam się
bardzo niestosownie. Muszę już wracać do domu.
— Nie, proszę. — Hrabia chwycił ją za rękę. — Nie to miałem na
myśli. Byłem oschły i niemiły, ale tylko dlatego, że pani mnie
zaskoczyła.
Olinda siedziała na ławce, a on trzymał jej dłoń.
— Proszę ze mną zostać — powiedział błagalnie — ja muszę z
kimś porozmawiać. Zachowywałem się szorstko dlatego, że pani mnie
przestraszyła.
— Ja? Przestraszyłam? — zdziwiła się Olinda.
— Bo nieoczekiwanie pani się tu zjawiła, bo jest pani taka inna,
zupełnie jak nimfa na gobelinie w komnacie księżnej. — Odetchnął
głęboko. — Wciąż wydaje mi się, że pani zaraz rozpłynie się w
jeziorze i nigdy już się nie zobaczymy.
Olinda milczała, a jego palce zacisnęły się na jej dłoni.
— Czy pani istnieje naprawdę? — zapytał bardzo łagodnie.
— Nie wiem — odpowiedziała niewyraźnie.
Rozdział 4
Hrabia uśmiechnął się i wyrecytował:
Sen z nocnych ciemności,
Z księżyca i gwiazd łagodności.
Iluzja! Miraż, obłuda kłamliwa,
I tylko śmierć — śmierć jest prawdziwa.
Echo niosło po wodzie jego głos.
— Jakieś głębokie rany powodują takie rozgoryczenie —
powiedziała Olinda łagodnie.
— Dlatego przyszedłem tu, aby marzyć i oderwać się od
rzeczywistości — odparł. — Jak dotąd, nie spotkałem tu nikogo.
— Bardzo przepraszam, że przeszkodziłam.
— Nie to miałem na myśli — rzekł pospiesznie. — Cieszę się, że
pani tu jest, nadal wydaje mi się, że to tylko sen.
Olinda popatrzyła na jezioro, w którym odbijały się gwiazdy.
Księżyc stawał się coraz jaśniejszy i zmierzch przeradzał się w noc.
— Pani mówiła o miłości — odezwał się hrabia.
— Przepraszam, nie chciałam narzucać swojego zdania.
— Bardzo chętnie posłuchałbym pani jeszcze.
Olinda czuła, że coś się w nim zmieniło.
— Chciałbym wiedzieć, co pani o nas myśli — powiedział z
naciskiem. — Chciałbym znać bezstronną opinię obcej osoby.
— Wtedy, w komnacie księżnej, postąpiłam bardzo źle.
Powinnam była się pokazać, gdy tylko usłyszałam głosy — mówiła
Olinda z nieszczęśliwą miną.
— Pewnie bała się pani wywołać zamieszanie. Ja to rozumiem. —
Po chwili dodał: — Naprawdę bardzo chciałbym poznać pani
obiektywne zdanie.
Olinda patrzyła na niego zaskoczona. Nie mogła uwierzyć, że ją o
to prosi! Hrabia chciał znać opinię swej pracownicy!
— Boję się, że to, co powiem, będzie nieuprzejme — powiedziała
drżącym głosem.
— Więc umawiamy się, że wszystko, co zostanie tu dziś
wypowiedziane, będzie wolne od fałszu i konwenansów — dla dobra
drugiej strony. Jeśli chodzi o mnie, pani słowa potraktuję jak
przesłanie od bogów.
Olinda popatrzyła na dom. Okna lśniły złotawo, a kopuły odbijały
światło księżyca.
— Tu jest tak pięknie — powiedziała łagodnie. — Pan tutaj
powinien znaleźć szczęście.
— Próbowałem — odparł hrabia. — Szczęście poznałem tu jako
dziecko, a teraz nie mogę pogodzić się ze skalaniem wartości, które
szanowałem i w które kiedyś tak wierzyłem.
Olinda domyśliła się, że mówił o matce.
— Dla każdego młodego człowieka jest to bardzo bolesne.
— Cierpiałem wtedy tak samo jak i teraz! — rzekł hrabia
gwałtownie. — Ta kobieta jest moją matką i żoną mojego ojca. Jak
może zachowywać się w ten sposób?
Olinda myślała, że hrabia powie jeszcze coś. Jednak on bał się, że
ją spłoszy zbyt gwałtownymi słowami, choć takie właśnie
odzwierciedliłyby stan jego duszy.
Po chwili powiedziała:
— Kiedyś mój papa mówił, że oceniamy innych według siebie, co
nie pozwala nam zrozumieć do końca ich postępowania ani powodów,
którymi się kierują.
— Jak mam to rozumieć? — zapytał szorstko.
— Mój ojciec powiedział — ciągnęła Olinda — że nie możemy
zrozumieć zachowania złodzieja, skoro nigdy nie chcieliśmy niczego
ukraść lub jeśli nigdy nie zaznaliśmy głodu. Jak sędziowie mogą
wydać sprawiedliwy wyrok za morderstwo, skoro nigdy nie byli
mordercami? Skąd mogą wiedzieć, jakie to uczucie?
— Wiem, co chce pani powiedzieć — rzekł hrabia. —
Oczywiście, że wiem, jednak to nie dotyczy kobiet.
— Nie ma na świecie dwóch identycznych kobiet. Jednak
uważam, że wszystkie szukają miłości. Czasami nawet robią to
nieświadomie, bo rządzi tym przeznaczenie. — Przerwała na chwilę.
— Jeśli przestają szukać i poddają się, wtedy przegrywają godząc się
na to, co im dał los.
— Jak może pani tak mówić? — zapytał hrabia. — Czy wie pani,
jaki ból sprawia mi matka, akceptując kolejnych mężczyzn zesłanych
jej przez los?
Hrabia był bardzo wzburzony.
— Ja bardzo niewiele wiem — odpowiedziała Olinda. — Nigdy
jeszcze nie zaznałam miłości, dlatego nie mam pojęcia, jaki ma wpływ
na ludzi. — Westchnęła. — Jednak wiem, że niektóre kobiety
uważają, że w miłości najważniejsze jest ciało. Moim zdaniem ważny
jest także intelekt i dusza. Dopiero wszystko razem tworzy prawdziwą
miłość.
Mówiąc to myślała o Hortensji de Mazarin. Wiedziała, że jej
słowa zabolały hrabiego, lecz przecież chciał usłyszeć prawdę.
Hrabina nie mogła się pogodzić z utratą młodości i urody. Bała się, że
mężczyźni przestaną ją adorować, bo poza ciałem nie miała nic do
zaoferowania.
— Nie wiem, co powinienem teraz uczynić. Przecież nie mogę
tolerować takiego postępowania w domu, który kiedyś należał do
mojego ojca i do moich przodków — mówił hrabia rozgoryczony.
Olinda cieszyła się, że zechce z nią rozmawiać tak szczerze,
chociaż znała tego powody: po prostu nie bał się jej. Była obcą
dziewczyną, która zjawiła się jak sen w jego życiu i prawdopodobnie
jak sen zniknie. Ale właśnie ją — podejrzewała, że po raz pierwszy w
życiu — prosił o pomoc.
— Uważam — zaczęła Olinda — że powinien pan tu wrócić i
zająć należne miejsce, doglądać majątku i wywiązywać się z
obowiązków w hrabstwie.
— I tolerować tego człowieka!
— Każdy z nas ma swoje własne życie i nie powinien starać się
wtrącać do innych ani wpływać na ich decyzje.
— To niemożliwe — powiedział hrabia cicho.
— Każdy człowiek jest wyspą, prawie taką jak ta, na której teraz
jesteśmy — ciągnęła Olinda — a jedyną drogą do porozumienia się
powinien być most utworzony z... miłości.
Hrabia nie odezwał się. Wstał wciąż wpatrzony w jezioro, a
Olinda myślała, że patrzy głęboko w swoje serce. Być może dostrzegł,
jak bezsensowny był jego gniew. Nie wiedziała, czy mu pomogła, czy
też jeszcze bardziej wszystko zagmatwała. To, co mówiła, było
szczere. Nie musiała dobierać słów — same cisnęły się na usta.
Wstała i oddaliła się cicho. Wracała do domu przez chiński
mostek i przez ogród. Było dość światła, aby bezpiecznie poruszać się
po ścieżkach. Cienie wydawały się groźne, jednak Olinda nie bała się.
Dotarła bezpiecznie do domu i wkrótce znalazła się w swoim pokoju.
Poczuła, że wraz z przestąpieniem progu znalazła się w realnym
świecie, opuszczając krainę zamglonych, nocnych marzeń.
— Boże, spraw, aby posłuchał moich rad — modliła się w łóżku.
Tej nocy do późna myślała o hrabi.
W bibliotece na dole Feliks Hanson usłyszał, jak zegar wybija
wpół do pierwszej i kopnął ze złością kratę przed kominkiem.
— Do diabła z tą dziewczyną! — zaklął. — Dlaczego nie
przyszła, skoro jej kazałem?
Nieobecność Olindy tłumaczył sobie tylko strachem przed
zdemaskowaniem. Nie przyszło mu do głowy, że ona po prostu nie
chce przyjąć jego zalotów. Rzadko dostawał kosza od pięknych
kobiet, a cóż dopiero od jakiejś pospolitej hafciarki, która musi
zarabiać na chleb! Był pewien, że jest tylko kwestią czasu, a ulegnie
mu ochoczo, jak robią zazwyczaj kobiety jej stanu.
Kłopot w tym, że hrabina była bardzo czujna i Feliks rzadko miał
sposobność adorować inne kobiety. Tej nocy niespodziewany
przyjazd hrabiego odwrócił jej uwagę i była to doskonała okazja, aby
poznać lepiej tę piękną szarooką dziewczynę, która od pierwszej
chwili bardzo mu się spodobała. Spokojna, bezpretensjonalna,
skromna i niedoświadczona. Oczywiście, kiedy za sprawą Feliksa nie
będzie można użyć tego ostatniego określenia, stanie się jak wszystkie
inne: wymagająca, zaborcza i despotyczna.
Feliks obiecał sobie jednak, że kiedyś i tak spotka się z Olindą
sam na sam, nie bacząc na hrabinę ani na to, co z tego wyniknie. W
gniewie znowu kopnął kratę przed kominkiem. Był zmęczony. Nigdy
przedtem nie czekał na kobietę tak długo.
Rola przyjaciela hrabiny wdowy miała swoje zalety, choć ostatnio
Feliks coraz dotkliwiej zaczynał odczuwać także wady swej pozycji.
Był synem prawnika. Pochodził z małego miasteczka. Jego ojciec
zdobywał praktykę nie tylko wśród mieszkańców miasteczka, lecz
także wśród szlachty ziemiańskiej, dla której był tanim i wygodnym
doradcą prawnym.
Skąpił i oszczędzał, aby tylko dać Feliksowi solidne
wykształcenie w dobrych prywatnych szkołach, a potem na
uniwersytecie w Cambridge. Miał nadzieję, że syn zdobędzie
stypendium, jednak szybko okazało się, że nie jest on pracowitym
studentem. Nie przykładał się do nauki, ku rozpaczy ojca, który miał
nadzieję, że Feliks zdobędzie dyplom i przejmie po nim pałeczkę.
Młody człowiek szybko odkrył, że Cambridge może dać mu wiele
przyjemności, których nie zaznał nigdy w rodzinnych stronach.
Wkrótce znalazł się w grupie studentów, którzy podobnie jak on
przedkładali przyjemności nad naukę, czym doprowadzali do
rozpaczy swoich rodziców.
Nie dostał dyplomu z Cambridge, ale wyniósł stamtąd
powierzchowną wiedzę, która pozwalała mu dość swobodnie poruszać
się w eleganckim towarzystwie, i niezachwianą pewność siebie w
stosunku do kobiet. Postanowił to wykorzystać i rzeczywiście nie miał
z tym trudności.
Przebywał w domach znanych osobistości i romansował z
kobietami, które pomagały mu piąć się na wyższe szczeble w
towarzystwie i dawały komfort życia codziennego, bez którego już nie
umiał się obejść. Ktoś powiedział o nim kiedyś z pogardą: kochliwy
niebieski ptak, i to było właściwe określenie.
Zdecydował, że ożeni się z bogatą dziedziczką i zapomni o swym
niechlubnym pochodzeniu, żyjąc w rozrzutnym i pustym światku,
który bardzo mu odpowiadał. Jedyny problem stanowili ojcowie
tychże dziedziczek, którzy mieli dużo więcej zdrowego rozsądku niż
ich żony i córki. Zanim zdążył oświadczyć się pannie — już odsuwali
go od upatrzonego łupu i informowali, że traci swój czas.
Dosyć często zdarzały się jednak mężatki, które znudzone
nieudanym pożyciem małżeńskim, chętnie, choć ostrożnie, flirtowały
z przystojnym kawalerem bez zobowiązań. W ten sposób Feliks piął
się coraz wyżej. Czasami zdarzało mu się nawet gościć na
przyjęciach, gdzie honorowym gościem był sam książę Walii.
Na jednym z takich wieczorów poznał hrabinę wdowę po hrabi z
Kelvedonu. Rozelina pokazała się wtedy w towarzystwie tuż po
okresie obowiązującej żałoby po śmierci męża. Była znudzona wsią i
czarną krepą, którą musiała nosić wedle zarządzenia królowej
Wiktorii. Przez rok nie chodziła na bale i przyjęcia, więc bardzo
chciała nadrobić stracony czas.
Wciąż bardzo piękna i zgrabna mimo ukończonych czterdziestu
siedmiu lat, robiła na wszystkich wielkie wrażenie. Wyrafinowana i
doświadczona w postępowaniu z mężczyznami, była bardziej
namiętna niż jakakolwiek kobieta, z którą Feliks kiedykolwiek
romansował. Od początku był nią zachwycony i pierwszy raz w życiu
— zakochał się. Jednakże egoizm nie pozwolił mu zbyt długo skupiać
uwagi na innej niż własna osobie.
Początkowo byli ze sobą szczęśliwi. Potem coraz dotkliwiej
zaczął odczuwać jej despotyzm i niszczycielską zazdrość. Nie ufała
mu i chciała, aby jak najwięcej czasu spędzał w Kelvedonie. A Feliks
nie lubił wsi. Kochał Londyn, rozrywki, towarzystwo. To go bawiło i
podniecało. Nie był w Kelvedonie szczęśliwy. Ani przeszłość tego
domu, ani dzieła sztuki tu zgromadzone wcale go nie obchodziły.
Natomiast uwielbiał wydawać polecenia dla armii służących, gdyż
dawało mu to poczucie, że jest kimś ważnym.
Drogi samochód był tylko jego zachcianką, bez której mógłby się
świetnie obejść. To prawda, że jazda sprawiała mu przyjemność,
podobnie jak zwycięska partia tenisa czy golfa. Lecz cóż z tego, jeśli
nie podziwiały go piękne kobiety, gdy siedział za kierownicą, a on nie
widział zachwytu w ich oczach?
— Wróćmy do Londynu — błagał hrabinę, gdy nadeszła wiosna.
— Po co? — odpowiadała. — Zdajesz sobie sprawę, że
musiałabym kupić ci oddzielne mieszkanie. W rodzinnym domu na
Grosvenor Square nie moglibyśmy być razem, tak jak tutaj.
— Dlaczego nie? — pytał nadąsany.
— Ponieważ, mój drogi Feliksie, dostalibyśmy się na języki i
królowa potępiłaby nasz związek.
Był to dla Feliksa niezbity argument. Kiedyś usiłował przekonać
hrabinę, aby wyszła za niego za mąż, lecz dowiedział się, że wtedy
utraciłaby wszelkie prawa do pieniędzy, którymi rozporządzała. Jej
zmarły mąż sporządził testament, kiedy Roque był jeszcze małym
chłopcem. Żonę uczynił główną spadkobierczynią. Mogła dowolnie
rozporządzać ogromną rodzinną fortuną.
Hrabia bał się, że gdyby niespodziewanie umarł, jego
niepełnoletni syn, Roque, miałby kłopoty z rozsądnym zarządzaniem
pieniędzmi. Jednak lata mijały, Roque ukończył dwadzieścia jeden lat,
a on nie zmienił testamentu. Kiedy umarł, warunki testamentu
zaszokowały jego syna. „Jak mógł zrobić coś takiego?" — zastanawiał
się zrozpaczony.
Wiedział, że ojciec bardzo kochał żonę. Z pewnością, nigdy nie
przypuszczał, że po jego śmierci syn popadnie w konflikt z matką,
gdy Feliks Hanson zamieszkał w Kelvedonie. Ale teraz znudzony
życiem na wsi Feliks postanowił wyrwać się ze swego więzienia.
Wkrótce ukończy dwadzieścia siedem lat, a przecież nic jeszcze nie
osiągnął. Jeśli w porę nie ustawi się w życiu, zestarzeje się jak
Rozalina i będzie już za późno.
To prawda, że dostał od hrabiny wiele kosztownych prezentów,
jednak nie miał dostępu do gotówki. Zastanawiał się, jak powiedzieć
jej o swych długach: w banku był zadłużony na ponad cztery tysiące
funtów. Krawcowi winien był około tysiąca. „Najpilniejszym
problemem są teraz te długi, a potem muszę koniecznie stąd uciec."
Do czasu znalezienia bogatej żony postanowił utrzymywać się z
własnych pieniędzy.
Stwierdził, że zrobił błąd szukając żony wśród młodych
dziewcząt, lepsza byłaby bogata wdowa lub też stara panna, która, z
powodu swych wątpliwych wdzięków, nie znalazła męża. Taka z
pewnością przyjęłaby Feliksa, który był przecież bardzo atrakcyjnym
mężczyzną.
Świat poza Kelvedonem oferował wiele możliwości. Tutaj czuł
się jak w klatce, a Rozelina z każdym dniem stawała się bardziej
wymagająca i władcza. Wiedział, że bardzo jej na nim zależy i
zdecydował, że wykorzysta to, aby uregulować swe zobowiązania.
Tymczasem postanowił zabawić się trochę z szarooką dziewczyną.
Nie spodziewał się żadnych oporów z jej strony.
Uśmiechnął się, spojrzał w lustro na swe odbicie i stwierdził, że
niewątpliwie jest wyjątkowo przystojnym mężczyzną. Żadna kobieta
mu się nie oprze. Miał jeszcze szanse zdobyć coś w życiu, ale tu, w
Kelvedonie, tracił tylko czas.
„Porozmawiam z Rozelina o tych rachunkach przy pierwszej
nadarzającej się okazji" — zdecydował i z zuchwałym wyrazem
twarzy wyszedł z biblioteki prosto do swojej sypialni. Wiedziony
przyzwyczajeniem skierował się do pokoju, który zajmował przez
ostatnie dwa lata. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że
przeniesiono go do innego po drugiej stronie korytarza.
Nie był ani tak duży, ani okazały jak poprzedni, ale Feliksa nie
interesowało wnętrze. Rozmyślał o swej przyszłości, a także o
pewnych bardzo atrakcyjnych ustach, które obiecał sobie pocałować
przed wyjazdem.
Rano, gdy Olinda jadła śniadanie, Lucy przyniosła najświeższe
nowiny.
— Jaśnie pan pojechał na przejażdżkę konną — mówiła. —
Słyszałam od pana Burrowsa, że Abbey, który zajmuje się końmi, był
bardzo zadowolony, gdy jaśnie pan polecił mu przygotować
najlepszego konia na ósmą.
— Hrabia pewnie świetnie jeździ konno — zauważyła Olinda
obojętnym tonem.
— Jest niezrównany, tak mówi Abbey, a i konie bardzo się
cieszyły, bo to nie to samo wozić stajennego czy pana w siodle.
Olinda skinęła głową. Pospiesznie kończyła śniadanie, aby udać
się do pracy. Kiedy wstawała od stołu, do pokoju weszła pani
Kingston.
— Dzień dobry, panno Selwyn.
— Dzień dobry.
— Przed chwilą oglądałam pani wczorajszą pracę, muszę
przyznać, że wygląda bardzo dobrze. Prawie nie widać miejsca, w
którym była dziura. Jaśnie pani na pewno będzie bardzo zadowolona.
— Dziękuję pani.
Pani Kingson położyła pudełko na stole.
— Są tu jedwabne nici, które można było dostać w Derby, po
resztę wysłałam już zamówienie do Londynu.
— Tymi nićmi zreperuję jedynie zasłony w pokoju księżnej.
Możliwe, że do innych pokoi będę potrzebować jeszcze innych
kolorów, a na pewno dużo złotej i srebrnej nici.
— Spodziewałam się tego, panno Selwyn. To wszystko jest takie
drogie, także nici. W ogóle wciąż wszystko drożeje, nie mam pojęcia,
jak będziemy sobie radzić, jeśli nic się nie zmieni.
— To prawda — zgodziła się Olinda.
Lucy wyszła z pokoju, a pani Kingston powiedziała półgłosem do
Olindy:
— Polecono mi oprowadzić po domu tę aktoreczkę, którą jaśnie
pan ze sobą przywiózł. Przyznaję, że niezbyt się z tego cieszę. Czy
taka osoba może w ogóle coś wiedzieć o antykach?
— Może zaciekawią ją francuskie pokoje? — podsunęła Olinda i
pomyślała, że chętnie poznałaby mademoiselle le Bronc.
— Też tak myślałam. Przyprowadzę ją do pokoju księżnej. Proszę
się nie dziwić, kiedy ją pani zobaczy. Tego rodzaju osób raczej nie
przyjmujemy w Kelvedonie.
Ochmistrzyni pokręciła głową z pogardą i wyszła z pokoju, a
Olinda uśmiechnęła się i zamyśliła. Wiedziała, po co hrabia przywiózł
ze sobą tę pannę. Musiał dla niej wiele znaczyć, skoro zgodziła się
pojechać z nim w tak długą i męczącą podróż.
Olinda wróciła myślami do ostatniego wieczoru. To było jak sen,
w którym tak szczerze i otwarcie rozmawiała z hrabią. Ośmieliła się
mówić nawet o miłości z zupełnie obcym mężczyzną i, co więcej,
podjęła krytykę postępowania jego matki. Trudno uwierzyć, że
siedzieli razem wpatrzeni w jezioro i rozmawiali tak jak dwoje bardzo
bliskich sobie ludzi.
Wszystko było takie naturalne. Słowa same cisnęły się na usta.
Oboje całkiem swobodnie i bez żadnego skrępowania wyrażali swe
poglądy. Tak było wczoraj przy świetle księżyca. Wtedy Olinda czuła
się pewniej. W świetle dnia czułaby się bardzo zakłopotana i
onieśmielona. „Na pewno nie posłucha moich rad i wróci do Paryża"
— usiłowała być obojętna, jednak nie mogła odwrócić swej uwagi od
jego osoby, kiedy pracowała w pokoju księżnej.
Siedziała skupiona nad szyciem i swoimi myślami, kiedy
niespodziewanie usłyszała głos pani Kingston:
— Ten pokój z pewnością panią zainteresuje, mademoiselle.
Spała w nim księżna de Mazarin, kiedy przebywała w tym domu wraz
z królem Karolem II. Działo się to ponad dwieście lat temu.
Olinda wstała z podłogi. Ujrzała przesadnie wystrojoną pannę o
dużych, zmysłowych ustach, pomalowanych na jaskrawoczerwony
kolor. Tuszowane rzęsy, jasne farbowane włosy i ciemne brwi
kontrastowały
z
bladą
cerą.
Wszystko
razem
wyglądało
ekstrawagancko, ale było bardzo francuskie.
Miała na sobie suknię w czarno-białe paski z odrobiną czerwieni,
która pasowała do czerwonych ust, paska i domowych pantofli, a na
głowie mały kapelusik ozdobiony ptasimi piórami, jakiego z
pewnością żadna Angielka nie ośmieliłaby się włożyć.
Panna le Bronc wyglądała dość prowokująco, ale wesoło i
uwodzicielsko. Kiedy rozglądała się po pokoju, jej usta rozchyliły się
w figlarnym uśmiechu i Olinda stwierdziła, że hrabia zaprosił
niezwykle zabawną towarzyszkę do podróży.
— To właśnie jest łoże księżnej — mówiła pani Kingston wolno
jak przewodnik, który oprowadza po zamku niezbyt rozgarnięte
dziecko. — A oto zasłony darowane ówczesnym gospodarzom
Kelvedonu za okazaną gościnność.
Pani Kingston spojrzała na Olindę.
— Właśnie panna Selwyn naprawia niektóre wzory, które uległy
zniszczeniu w ciągu wieków.
— Bonjour, mademoiselle — odezwała się Olinda.
— Umiesz mówić po francusku? — zapytała w tym samym
języku panna le Bronc.
— Oui, mademoiselle, lecz nieczęsto nadarza mi się okazja
rozmowy z rodowitym Francuzem.
— Voyons, więc musimy trochę porozmawiać, nieprawdaż? —
powiedziała panna le Bronc. — Czy mogę zobaczyć, co tu robisz?
Olinda pokazała swą pracę.
— Jesteś w tym świetna! — krzyknęła po francusku panna le
Bronc. — Znam się trochę na szyciu, nauczyły mnie tego zakonnice,
ale nie potrafię szyć tak dobrze jak ty! Wygląda to wspaniale.
Merveilleux!
— Merci, mademoiselle — odpowiedziała grzecznie Olinda, po
czym z ciekawości zapytała: — Jak się pani bawi w Anglii? Jest tu
pani po raz pierwszy?
— Tak — odparła mademoiselle — twój kraj jest bardzo ładny,
jednak nie czuję się tu dobrze. Ja kocham Paryż, teatry, tańce, ruch.
Tutaj nic się nie dzieje.
Olinda zaśmiała się.
— Przyzwyczai się pani — powiedziała spokojnie.
— Mon Dieu, non! — zaprzeczyła żywo panna le Bronc. — Ja nie
chcę tego, a poza tym mam swoją pracę i swoją karierę!
— Oczywiście, pani jest przecież aktorką.
— Jestem tancerką, mademoiselle, tańczę w Moulin Rouge. —
Spojrzała na Olindę i uśmiechnęła się. — Na pewno nie słyszałaś o
takim kabarecie. To nie dla takich grzecznych panienek jak ty. A jest
to świetna zabawa, szczególnie dla mężczyzn.
— Czy podoba się też jaśnie panu?
— On dobrze się bawi jedynie wtedy, gdy nie myśli o tym domu
— odparła mademoiselle, wznosząc ręce. — Tiens! Przecież on
ciągle mówi tylko o Kelvedonie! — Westchnęła. — Czasami pytam:
„Jak możesz kochać Kelvedon? Przecież do kochania są kobiety. To
one są ciepłe, dobre, ekscytujące. Dlaczego ciągle myślisz o domu?"
— Zabawne — uśmiechnęła się Olinda.
— Nie jest to zabawne dla kobiety, która musi wciąż tego słuchać
— odpowiedziała mademoiselle. — Milord potrafi być uroczy,
przystojny i czarujący, ale kiedy mówi o Kelvedonie, jest bardzo
angielski i strasznie nudny.
Ostatnie słowa wymówiła niemal z odrazą, a potem się śmiała.
Czerwone usta zaokrągliły się wdzięcznie, a oczy wyglądały jak małe
szczelinki. Pani Kingston, która nie rozumiała ani słowa po francusku,
przenosiła wzrok z jednej na drugą. Po chwili poczuła się
zaniepokojona i odezwała się szorstko:
— Myślę, że już czas, mademoiselle, aby udać się do innych
pomieszczeń na tym piętrze.
— Widziałam już dosyć! — ucięła zdecydowanie panna le Bronc.
— Te sale są zbyt wielkie i przeraźliwie puste. Powinny być
wypełnione wesołymi ludźmi, którzy śpiewaliby tu, tańczyli i pili
wino. — Rozejrzała się po pokoju i powiedziała zaczepnie: — Dobrze
zrobiono we Francji podczas Rewolucji: Wszystkie meble z
zabytkowych chdteawc zostały wyniesione i spalone!
— Spalone! — krzyknęła bliska omdlenia pani Kingston. —Ależ
każdy taki mebel jest wart tysiące funtów i, co ważniejsze, jest
odrobiną historii całego narodu.
— Cóż to jest historia? — zapytała panna le Bronc machając ręką
lekceważąco. — Mnie interesuje moje własne życie, nie innych. —
Odwróciła się do Olindy i dodała: — Dobrze się zastanów. Będziesz
szyć, kiedy się zestarzejesz, a teraz używaj życia, kiedy jeszcze jesteś
młoda! Jeśli kiedyś przyjedziesz do Paryża, pokażę ci, jak ludzie
potrafią się bawić!
— Dziękuję, mademoiselle — odpowiedziała grzecznie Olinda —
jednak uważam, że jest mało prawdopodobne, abym się kiedyś tam
znalazła.
— Czy nie ma już pani ochoty zwiedzać domu? — z
niedowierzaniem zapytała pani Kingston.
— Non, merci — odpowiedziała panna le Bronc. — Zobaczę, czy
monsieur wrócił już z przejażdżki. Bardzo chętnie napiję się z nim
wina. Na to właśnie mam teraz ochotę.
Wyszła z pokoju, a pani Kingston spojrzała na Olindę
rozpaczliwie unosząc brwi. Olinda śmiała się głośno, zasiadając do
pracy. Nie było wątpliwości, że panna le Bronc to bardzo zabawna
osóbka, a jednak nawet w jej towarzystwie hrabia nie przestawał
myśleć o Kelvedonie.
Było w tym coś patetycznego. Pośród wszystkich uciech Paryża
hrabiego przejmowała troska o rodzinny dom. Olinda żachnęła się na
tę myśl. Przecież hrabia nie był jakimś bohaterem sztuki, który
przebywał za granicą na wygnaniu. Sam rozmyślnie skazał się na
banicję, unikając odpowiedzialności za losy majątku, choć dobrze
wiedział, że jego miejsce jest tu, w hrabstwie, wśród poddanych. „Nie
powinnam być wczoraj tak krytyczna wobec niego — rozmyślała
Olinda — a jednak jestem bardzo ciekawa, czy posłucha moich rad."
„Pamiętaj, że jesteś tylko hafciarką!" — powiedziała sobie
twardo, a mimo to jej serce zabiło gwałtownie, kiedy usłyszała, że
ktoś wchodzi do pokoju. Miała nadzieję, że to hrabia chce ją zobaczyć
w świetle dnia. Kiedy kroki zbliżyły się do łoża, podniosła głowę: stał
przed nią Feliks Hanson we własnej osobie. Popatrzyła na niego
zaskoczona i jednocześnie trochę rozczarowana.
— Ach, to pan! — krzyknęła odruchowo.
— Tak, to ja. Nie przyszła góra do Mahometa, przyszedł
Mahomet do góry. Dlaczego wczoraj się nie zjawiłaś?
— Nie wierzę, że czekał pan na mnie — powiedziała Olinda,
nisko pochylając głowę nad zasłoną.
— Ależ, oczywiście, że czekałem. Prawie do pierwszej w nocy.
Jak możesz być tak niewdzięczna?
— Niewdzięczna? — powtórzyła zdziwiona Olinda.
Spojrzała na niego. Stał niedbale oparty o słup łoża. Miał coś
takiego w oczach, że Olinda pospiesznie odwróciła wzrok.
— Gdyby nie moja skromna osoba — rzekł — zostałabyś
odesłana do domu. Nie miałabyś nawet szans, aby pokazać, co
potrafisz. Zresztą, jesteś za ładna i nie powinnaś pracować.
Powiedział to niemal pieszczotliwie, jednak Olinda ostro
zareagowała:
— Jeśli to prawda, to bardzo dziękuję. A teraz proszę zostawić
mnie w spokoju, bo mam jeszcze wiele do zrobienia.
— Bardzo mnie to cieszy — powiedział — bo to oznacza, że
zostaniesz dłużej. Chciałbym z tobą porozmawiać, droga Olindo.
— Nazywam się Selwyn!
— Olinda brzmi wiele ładniej, a poza tym nie będziemy tracić
czasu na wstępy!
— Wstępy? Do czego? — zapytała zdziwiona.
— Lepszego poznania się — odparł czule. — Masz prześliczne
usta.
— Nie ma pan prawa mówić do mnie w ten sposób, panie
Hanson!
— A któż mi nie pozwoli?
— Jaśnie pani, z pewnością, nie byłaby zadowolona, gdyby
wiedziała, że wdaje się pan w rozmowy z jej pracownicą!
— Ona nie powinna się niczego domyślać, dlatego oboje musimy
być bardzo czujni — powiedział Feliks. — Ostatniej nocy
zmarnowaliśmy świetną okazję, jaka może nie nadarzyć się przez
kilka następnych dni! Ale spotkajmy się dziś późnym popołudniem.
Olinda popatrzyła na niego.
— Nie zamierzam się z panem spotykać, panie Hanson! —
odpowiedziała szorstko.
— Chcesz udawać „trudną do zdobycia"? — zapytał łagodnie. —
Zgoda, odrobina oporu nie zaszkodzi. Rezultat będzie tym
przyjemniejszy.
— Nie będzie żadnych rezultatów! — zareagowała ostro Olinda.
— Jeśli pan nie przestanie, zaraz pójdę do jaśnie pani, aby
powiedzieć, że przeszkadza mi pan w pracy!
Miała nadzieję, że ta groźba go zaniepokoi, jednak on tylko
zaśmiał się szyderczo, a złowrogie echo niosło się po pokoju.
— Podobasz mi się, tylko dlaczego mówisz takie głupstwa?
Przecież wiesz dobrze, że nie zrobisz nic takiego.
— Zrobię, jeśli pan zaraz stąd nie wyjdzie!
— Czy to znaczy, że chcesz bardzo szybko spakować swoje
rzeczy i opuścić ten dom? — znowu się roześmiał. — Nie rób
głupstw, Olindo. Jaśnie pani umie rzucać kości, ty masz tu mniejsze
szanse niż ja!
Olinda przyznała mu w duchu rację. Usiłowała skupić się na
szyciu.
— Tak więc po małej potyczce, w której odniosłem zdecydowane
zwycięstwo, musisz to przyznać, porozmawiajmy rozsądnie.
— Nie mamy o czym — rzekła Olinda.
— Miałbym wiele do powiedzenia, ale jeden pocałunek wyraziłby
najlepiej moje uczucia.
Olinda opuściła zasłonę na kolana.
— Proszę posłuchać, panie Hanson — powiedziała. — Jestem tu
dlatego, że potrzebuję pieniędzy. Moja matka jest ciężko chora i tylko
pracując mogę zapewnić jej jedzenie i leki, które trzymają ją przy
życiu. Nie chcę narażać jej zdrowia romansując tu z panem lub
kimkolwiek innym. Proszę zostawić mnie w spokoju!
Hanson znowu się zaśmiał.
— Świetnie — powiedział — a oto akt drugi: niewinna dziewica i
niegodziwy baron. Zrobiłabyś majątek występując na scenie!
— Wszystko, co powiedziałam, jest szczerą prawdą!
— Ależ oczywiście. Mnie interesuje jednak twoja ładna buzia i
zamierzam zdobyć swoje całusy wcześniej czy później. Opór na nic
się nie zda.
Uczynił krok w jej stronę. Olinda przestraszyła się trochę, choć
wiedziała, że trudno byłoby mu ją pocałować, gdyż siedziała nadal na
podłodze, jednak serce zaczęło bić jak oszalałe.
— No chodź, moja słodka — powiedział głosem, który z
pewnością większość kobiet uznałaby za uwodzicielski — jesteśmy
przy końcu drugiego aktu.
Wyciągnął ku niej ręce i Olinda zrozumiała, że zamierza unieść ją
z podłogi. Odsunęła się i chwyciła długie nożyczki krawieckie. Kiedy
zobaczyła jego rękę tuż przed sobą, zadała nimi cios i ostry koniec
zostawił krwawy ślad na skórze tuż ponad kciukiem. Krzyknął z bólu,
jednak szybko się opanował wkładając zranioną rękę do ust.
— Ty mała jędzo!
Ssał skaleczoną dłoń patrząc na nią ze złością. Po chwili, może
dlatego, że wydawała się taka mała, bezradna i przerażona, nagle
zaczął mówić innym tonem.
— Jeśli nie przestaniesz zachowywać się w ten sposób, będziesz
miała kłopoty— zagroził.— Mogę powiedzieć milady, że jesteś
niebezpieczna, a wtedy nie będziesz mogła tu zostać ani chwili dłużej.
— Wtedy musiałby pan również wyjaśnić, dlaczego go zraniłam
— odpowiedziała Olinda.
— Masz na wszystko odpowiedź. Tyle że ja nie zamierzam
poddawać się tak szybko. Poza tym, mówiłem już, że podobają mi się
kobiety z charakterem i będę miał wielką satysfakcję, Olindo, kiedy
cię zdobędę i sprawię, że mnie pokochasz wbrew swej woli.
— Nigdy nie pokocham pana! Nigdy! — odpowiedziała Olinda
stanowczo. —A to, co pan nazywa miłością, wcale nią nie jest.
— Skąd możesz wiedzieć, skoro nigdy tego nie przeżyłaś? —
zapytał. — Stawiam swą reputację, że nigdy jeszcze nie kochałaś się z
mężczyzną, i nie byłbym zdziwiony, gdyby okazało się, żeś nie
zaznała rozkoszy pocałunku.
Wbrew swojej woli Olinda zarumieniła się po koniuszki uszu.
— Byłem tego pewien! — triumfował. — Mogę cię zapewnić, że
nikt nie nauczy cię korzystać z tych przyjemności lepiej niż ja.
— Bardzo chciałabym zostać już sama — powiedziała oschle
Olinda.
Feliks Hanson wciąż ssał ranę, z której sączyła się krew.
— Intrygujesz mnie — rzekł. — Jest to dla mnie wyzwanie.
— Prosiłam tylko, żeby zostawił mnie pan w spokoju —
powiedziała zmęczonym głosem Olinda.
— Czyli prosiłaś o to, czego nie mam zamiaru uczynić.
Zobaczymy, kto wygra!
Ruszył w stronę drzwi. Już miał chwycić za klamkę, kiedy nagle
otworzyły się same.
— Co ty tu robisz, Feliksie?
Stanęła przed nim hrabina.
Rozdział 5
Pierwszy odezwał się Feliks:
— Wszedłem tu po ręcznik. Popatrz! — znalazł natychmiast
wytłumaczenie.
Musiał pokazać swą zranioną dłoń, bo zapytała szorstko:
— Co się stało? Kto ci to zrobił?
— Znajdź coś, abym mógł to opatrzyć. Bardzo boli.
Mówiąc to wziął hrabinę za rękę i wolno poprowadził w stronę
korytarza. Olinda słyszała oddalające się głosy. Kiedy zupełnie
umilkły, nieco się odprężyła. W pierwszej chwili była przekonana, że
hrabina domyśli się, po co naprawdę Hanson wszedł do pokoju. Potem
miała wrażenie, że zaczął panować nad sytuacją.
„Dlaczego nie chce zostawić mnie w spokoju?" — zastanawiała
się rozpaczliwie. Była przerażona. W każdej chwili groziło jej
niebezpieczeństwo.
— Jak się to stało? — zapytała hrabina, kiedy Feliks prowadził ją
korytarzem.
— Potknąłem się o jedną ze zbroi i upadłem — odpowiedział. —
Zupełnie nie mam pojęcia, po co stoi tego tyle w korytarzu. Ręka
potwornie mnie boli!
— Po co wchodziłeś do tamtego pokoju? — pytała hrabina
patrząc na niego podejrzliwie. — Pani Kingston prosiła, abym
obejrzała pracę tej dziewczyny, a ja ciebie tam znalazłam!
— Jaka dziewczyna? O czym ty mówisz?
— Ta, która naprawia wzory zasłon. Nalegałeś, aby ją przyjąć —
mówiła hrabina. — Jeśli jest teraz w pokoju księżnej, to kłamiesz, że
jej tam nie widziałeś!
— Nikogo nie widziałem! — zdecydowanie odpowiedział Feliks
Hanson. — Wszedłem tam po jakiś ręcznik, bo rana krwawiła. Te
drzwi były pierwsze, na które się natknąłem. — Znowu włożył
zranioną rękę do ust i dodał: — Oczywiście, ponieważ nikt tam nie
śpi, nie znalazłem ani ręcznika, ani wody. Chyba trzeba przemyć to
skaleczenie.
— Bardzo bym chciała ci wierzyć! — westchnęła.
— A dlaczego, u diabła, miałabyś mi nie wierzyć? — zapytał
Feliks z pretensją w głosie. — Wielki Boże! Jeśli szukanie odrobiny
wody do przemycia rany budzi jakieś podejrzenia, nic na to nie
poradzę! — mówił rozgniewany.
Po chwili dotarli do jego pokoju. Feliks wszedł do środka.
Podszedł do umywalki i wlał trochę wody do porcelanowej miski.
Włożył tam zranioną rękę i zapytał:
— Czy w tym domu jest jakiś bandaż?
— Ależ tak. Zaraz przyniosę — powiedziała hrabina i wyszła.
Feliks odetchnął z ulgą. Jeszcze przed chwilą jego pozycja wisiała
na włosku. Wyobrażał sobie, jak zachowałaby się Rozelina, gdyby
znalazła go w pokoju księżnej rozmawiającego z tą małą dziewką
Selwyn. I nie chciał nawet myśleć, co by się stało, gdyby robił z nią
cokolwiek innego! „Żyję tu — myślał rozżalony — jak w klatce."
Czuł się osaczony. Miał wrażenie, że wciąż go ktoś podgląda lub
podsłuchuje. „Muszę wracać do Londynu" — podjął nagle decyzję.
Do pokoju wróciła hrabina niosąc opatrunek, bandaż i butelkę
antyseptyku. Wyraz oczu Feliksa zdradzał, że nad czymś się
zastanawia.
— Już nie krwawi tak mocno.
Feliks wyjął rękę z wody i osuszył ręcznikiem.
— Teraz może boleć. — Hrabina zmoczyła watę antyseptykiem i
przyłożyła do rany.
— O Boże! — krzyknął. — Masz rację, rzeczywiście bardzo boli.
— Ale zapobiega infekcji. Te zbroje liczą sobie kilka wieków.
Nie chcesz mieć chyba kłopotów ze zgojeniem rany?
Feliks pomyślał, że nożyce Olindy na pewno były czyste i nie
powinny spowodować infekcji. Poddał się jednak posłusznie
zabiegom hrabiny.
— Jeśli nie poskutkuje, trzeba będzie posłać po doktora.
— Nic mi nie będzie!
— Wciąż nie mogę zrozumieć, po co wszedłeś do tamtego
pokoju. Dlaczego mnie nie szukałeś?
— O Boże, Rozelino, czy musisz w kółko powtarzać to samo?
— Gdybyś zaczął zalecać się do tej dziewczyny jak w Newmarket
do córki mojego instruktora, natychmiast bym cię stąd wyrzuciła! —
mówiła ściszonym głosem. — Nie zamierzam ponownie znosić
takiego upokorzenia!
Była opanowana, ale Feliks wiedział, że wtedy jest bardziej
niebezpieczna, niż gdy wpada w furię.
— Myliłaś się wówczas — powiedział stanowczo. — Podobnie
zresztą jak teraz. Tak czy owak, nie musisz mnie stąd wyrzucać,
Rozelino, postanowiłem wyjechać.
— Co to znaczy?
— Wyjeżdżam z Kelvedonu. Mam zamiar udać się do Londynu.
— Ale dlaczego? Co się stało?
Hrabina wyraźnie zmieniła ton. Jej zielone oczy błysnęły
niespokojnie.
— Muszę poszukać pracy — odpowiedział. — Potrzebuję
pieniędzy.
— Dlaczego? Po co? Przecież masz tu wszystko, czego
zapragniesz!
— Jesteś dla mnie bardzo szczodra i wiesz, jak bardzo jestem ci
za to wdzięczny, ale przecież nie mogę prosić cię, abyś spłacała moje
długi.
— Długi? Jakie długi?
— Twoje prezenty znaczą dla mnie bardzo wiele — uśmiechnął
się Feliks. — Nie znalazłby się chyba nikt bardziej życzliwy i
szczodry, ale muszę ci wyznać, że mam w banku długi.
— Długi?
— Pochodzą jeszcze z czasów studenckich — szczerze
odpowiedział Feliks — i wreszcie nadeszła pora, aby je spłacić;
zrobili się bardzo natarczywi. Zresztą mam jeszcze inne
zobowiązania. — Hrabina milczała, więc Feliks ciągnął odważnie: —
No cóż, wszystko się kiedyś musi skończyć. Nadszedł czas, abym
wziął się do roboty. Nie będę miał problemów z jej znalezieniem.
Znam kilka firm, które bardzo chętnie mnie przyjmą.
— To oznacza, że zamieszkasz w Londynie?
— Niekoniecznie — odparł niedbale — może być Birmingham,
Manchester lub każde inne duże, przemysłowe miasto.
— Feliksie, nie możesz mnie opuścić!
Feliks miał nadzieję usłyszeć ten rozpaczliwy krzyk i odparł z
dobrze udawanym drżeniem w głosie:
— Nie myśl tylko, że chcę tego. Dałaś mi, Rozelino, tak dużo
szczęścia, że nie potrafiłbym nigdy tego zapomnieć. Znaczyliśmy
przecież dla siebie tak wiele. Teraz nadszedł, niestety, czas, abyśmy
powiedzieli sobie: „Żegnaj!".
— Nie! Feliksie, nie! Nigdy nie pozwolę ci odejść! Ile pieniędzy
potrzebujesz? — zapytała zdesperowana.
— Nie mogę ci powiedzieć — odparł. — Jest mi bardzo wstyd, że
tak zaniedbałem swoje sprawy finansowe.
— Ile?—powtórzyła.
— Osiem tysięcy funtów.
Hrabina ciężko dyszała.
— Znajdę je, bądź pewny, że znajdę, chociaż nie będzie to łatwe.
Nie mogę ich wziąć z konta Kelvedonu, bo księgowi sprawdzają ich
stan co miesiąc i z pewnością zawiadomiliby Roque'a o braku tak
dużej sumy.
— Nie chcę, żeby twój syn o tym wiedział — powiedział szybko
Feliks.
— Nie dowie się — uspokoiła go hrabina. — Sama znajdę te
pieniądze. Mam dość swoich. Mogę też zastawić biżuterię.
— Oczywiście, ale ja na to nie pozwolę.
Zapomniał o biżuterii. Klejnoty Rozeliny wraz z tymi, które
odziedziczyła po przodkach, tworzyły wspaniałą kolekcję i wszystkie
były niewiarygodnie cenne. Feliks bardzo żałował, że nie podwyższył
stawki do dziesięciu tysięcy funtów. Za klejnoty Rozelina mogła
dostać każdą cenę. Przeklinał się w duchu za swoje gapiostwo. Jednak
po namyśle stwierdził, że jeśli dostanie osiem tysięcy — może kilka
miesięcy spędzić w Kelvedonie i przez ten czas na pewno uda mu się
zdobyć jeszcze trochę.
— Wypiszę czek na moje prywatne konto — powiedziała
Rozelina — ale musisz mi obiecać, mój kochany Feliksie, że taka
sytuacja się nie powtórzy. Proszę też, abyś pokazywał mi wszystkie
zaległe rachunki, jakie nadejdą. Postaram się je uregulować. Nie jest
łatwo w krótkim czasie znaleźć tak pokaźną kwotę.
— Wystarczy, że się uśmiechniesz — powiedział Feliks — a bank
da ci milionową pożyczkę bez najmniejszych zastrzeżeń.
— Czy chcesz mi się przypodobać, kochanie? — zapytała
hrabina. — Ostatnio nie byłeś dla mnie zbyt miły.
— To dlatego, że się martwiłem.
— Trzeba mi było o tym powiedzieć, głuptasku. Pieniądze nie
mogą stanąć na drodze do naszego szczęścia.
— A jednak ich nie masz — odrzekł. — Musisz pozwolić mi
pójść do pracy, Rozelino.
— Nie mogłabym żyć bez ciebie, wiesz o tym. Jesteś mój i nie
będę się tobą z nikim dzielić.
W jej głosie Feliks wyczuł wyraźną aluzję. Przeklinał się w
duchu, że dał się złapać w komnacie księżnej. Był pewien, że
Rozelina wyszła do ogrodu i że ma wolny czas przynajmniej przez pół
godziny. Jednakże stało się i Feliks wiedział, że Rozelina będzie teraz
jeszcze bardziej podejrzliwa niż dawniej.
Był skończonym głupcem, kiedy nieostrożnie spotykał się z córką
instruktora jazdy konnej w Newmarket. Wyglądała na smaczny kąsek
i, co więcej, nie stawiała najmniejszego oporu. Niestety, nadeszła
Rozelina i znalazła ich razem w jednym z końskich boksów. Kłamał,
aby odzyskać jej łaski, i chociaż mu przebaczyła, od tamtej pory
przestała mu ufać.
Feliks przyrzekł sobie nie wdawać się więcej w żadne związki z
kobietą dużo od siebie starszą. Zawsze podobały mu się młode, proste
dziewczyny. Czuł się przy nich bardzo pewnie i władczo. Niestety,
tego rodzaju kobiety nie posiadały pieniędzy. Toteż stanął ponownie
w punkcie wyjścia szukając zabezpieczenia w bogatej żonie.
— Wejdź do mojego pokoju — odezwała się hrabina. — Zaraz
wypiszę ci czek. Nie chcę, abyś się dłużej martwił ani tak dziwnie
zachowywał jak przez ostatnie dwa dni. — Uśmiechając się dodała:
— Znam cię dobrze, mój kochany, byłam pewna, że masz jakieś
kłopoty.
— Zastanawiałem się, jak ci powiedzieć o tym wyjeździe —
odparł Feliks.
— To się nigdy nie stanie — zapewniła go gorąco hrabina. — Jest
cudownie, że możemy być razem. Muszę ci wyznać, Feliksie, że z
nikim nie byłam tak szczęśliwa.
„Szkoda, że ja nie mogę powiedzieć tego samego o sobie" —
pomyślał ze złością. Jednak objął ją czule i razem udali się do
buduaru, który znajdował się na drugim końcu korytarza. Znaleźli się
tam pośród wazonów z pięknymi kwiatami. Niektóre z nich
wyhodowano w szklarniach, inne rosły na balkonach w ogrodzie.
Mieniły się bajecznym kalejdoskopem kolorów w okresie kwitnienia
na początku lata. W powietrzu unosił się egzotyczny zapach, który
sprowadzano dla hrabiny aż z Paryża.
Usiadła przy wytwornym francuskim sekretarzyku, otworzyła
szufladę i wyjęła książeczkę czekową. Wypisała czek swym
eleganckim wyrazistym charakterem pisma, podpisała go i wręczyła
Feliksowi.
— Prezent dla kogoś, kogo bardzo kocham — uśmiechnęła się.
— Dziękuję ci, Rozelino, wiesz, jak bardzo jestem ci za to
wdzięczny.
Wsunął czek do wewnętrznej kieszeni marynarki.
— Jak wdzięczny? — zapytała zalotnie.
Ułożyła prowokująco usta. Wiedział, na co czekała.
— Pozwól mi to udowodnić — powiedział biorąc ją w ramiona.
Olinda skończyła pracę nad zasłoną godzinę po tym, jak Feliks z
hrabiną wyszli z pokoju księżnej. Na szczęście uniknęła
nieprzyjemności. Pozbierała jedwabne nici, wytarła z obrzydzeniem
nożyce, na których dostrzegła ślad krwi, i wróciła do swojego pokoju.
Zadzwoniła na służącą i po chwili zjawiła się Lucy.
— Mogłabyś poprosić panią Kingston, aby poleciła przynieść do
mojego pokoju narzutę z komnaty księżnej?
— Tak, oczywiście, panienko — odparła Lucy.
Olinda domyślała się, że Hanson nie przyzna się, po co wszedł do
komnaty, w której pracowała. Postanowiła mu pomóc. To była
kwestia zsynchronizowania wydarzeń: jeśli hrabina znajdzie ją przy
pracy w jej własnym pokoju, uwierzy Feliksowi i rozwieją się
wszystkie jej podejrzenia.
Brzydziła się swoim postępowaniem, ale nie chciała utracić
dobrze płatnej pracy. Była także bardzo ciekawa, co zdecyduje hrabia
i czy skorzysta z jej rad. Gdyby teraz musiała wyjechać, to tak jakby
niespodziewanie utraciła bardzo ciekawą książkę przeczytawszy ją
zaledwie do połowy. A trudno byłoby zgadnąć, jaki będzie koniec
kelvedońskiego dramatu.
To prawda, że poradziła hrabiemu, aby pozostał w swoim domu,
jednak głęboko wątpiła, czy byłby w stanie znieść tak upokarzającą
sytuację. Hrabia nienawidził Feliksa Hansona. Ale czy miał jakiś
wybór? Zapewne wróci do Paryża i zacznie zadręczać się z tęsknoty
za rodzinnym krajem, domem, końmi, posiadłością i wszystkim, co
stanowi część jego samego. „Dlaczego hrabina nie pojmuje, jak
wielką krzywdę wyrządza swojemu synowi?" — zastanawiała się.
Ostatniego wieczora wystąpiła w obronie tej kobiety, która
wszystko, co posiadała, traciła wraz ze swą młodością. Następnego
dnia jednak żałowała swojej postawy. Także matka Olindy z
pewnością potępiłaby postępowanie hrabiny. Lady Selwyn bardzo
surowo krytykowała niskie morale i hulaszczy tryb życia wyższych
sfer z otoczenia księcia Walii. Często mawiała, że ludzie ci dają
bardzo zły przykład dla całego kraju. Dziwiła się, że następca tronu
otacza się kobietami, które plotkują o jego słabostkach, a potem
wszystko trafia do prasy.
Olinda nie zwracała wtedy uwagi na przestrogi matki, ponieważ
nie sądziła, że spotka kiedyś ludzi z tego kręgu. Dopiero w
Kelvedonie stała się świadkiem tragicznego w skutkach romansu z
wyższych sfer — egoistyczna hrabina przedkładająca występne życie
nad miłość do własnego syna. Olinda rozumiała jego cierpienia i
wszystkich innych ludzi z majątku.
Hrabina wdowa była zupełnie inna niż Hortensja. Nie posiadała
tak bujnego jak ona intelektu ani wiedzy. Jak mogła mieć nadzieję, że
znajdzie szczęście u boku mężczyzny o dwadzieścia lat młodszego od
siebie! Olinda wzdrygnęła się na myśl o Feliksie Hansonie. Bardzo
chciała spotkać teraz hrabiego, pocieszyć go, dodać otuchy i odpędzić
troski. Pragnęła natchnąć go myślą o przyszłości, bo przecież miał
jeszcze całe życie przed sobą. Nie warto zatruwać go sobie
nikczemnym postępowaniem matki.
Służące przyniosły narzutę z komnaty księżnej. Olinda wzięła się
do pracy, ale jej myśli wciąż krążyły wokół otaczających ją
problemów i nie mogła skupić się nad szyciem. Odeszły fantazje,
które zawsze nawiedzały ją przy szyciu. Zaczęła rozmyślać o hrabi.
Kiedy nadszedł czas lunchu, do pokoju weszła Lucy, aby nakryć
do stołu.
— M'mselle wyjechała dziś rano — zaczęła rozmowę.
— Naprawdę? — zdziwiła się Olinda.
— Jaśnie pan odwiózł ją na stację w Derby — odpowiedziała
Lucy. — Mówiła przed wyjazdem do pani Kingston, że tęskni za
Paryżem. Pani Kingston powiedziała na koniec: „Mam nadzieję, że
odpoczęła tu pani trochę". „Odpoczywać będę w grobie! —
odpowiedziała jej mademoiselle — a ten dom jest jak krypta, nie mam
pojęcia, jak wy tu wytrzymujecie!" — Lucy zaśmiała się. — Co pani o
tym sądzi, panienko? Krypta! Pani Kingston była zaszokowana, a
kiedy opowiedziała o tym panu Burrows, to on powiedział: „Nigdy
nie domyślisz się, co powiedzą ci cudzoziemcy, bo oni nie są tacy jak
my. Ale ona powiedziała prawdę!"
Olinda
zaśmiała
się
szczerze.
Z
pewnością
podobnie
zareagowałby stary Butler. Była bardzo szczęśliwa: hrabia nie wrócił
do Paryża z mademoiselle le Bronc. Możliwe, że zamierzał zostać w
domu tymczasowo, ale to już znaczyło dla niej bardzo wiele. Gdyby
tylko mogła go zobaczyć i dowiedzieć się, co zamierza uczynić!
Nie była jednak pewną czy zechce z nią jeszcze kiedyś
rozmawiać. To prawda, że zeszłej nocy otworzył się przed nią. Ale
wtedy cierpiał, a ona była przypadkowo spotkaną, obcą mu osobą.
Zjawiła się jak sen, podobnie jak gwiazdy, powietrze, jezioro i
wspaniały dom na tle rozgwieżdżonego nieba. I tylko nastrój sprawił,
że rozmawiali bardzo szczerze o jego osobistych problemach. Teraz
nadszedł nowy dzień...
„Będzie mnie unikał — westchnęła Olinda — i ja także nie będę
się starała go spotkać." Bardzo zasmuciła ją ta myśl. Tęsknota za jego
głosem i chęć ujrzenia hrabiego wzmagały się wraz z upływem dnia.
Po kolacji nie poszła jednak na wyspę. Byłoby oczywiste, że udała się
tam, aby się z nim zobaczyć. Wyszła na zewnątrz znajomymi
drzwiami i rozmyślnie spacerowała w odległej części ogrodu. Słońce
wciąż było jasne, chociaż cienie stawały się coraz dłuższe. Hrabia o
tej porze powinien być na obiedzie.
Nie chciała, żeby ktoś zobaczył ją w ogrodzie o tej porze.
Spacerując wśród róż natrafiła na bardzo stary zegar słoneczny.
Rozplanowanie poszczególnych części ogrodu wciąż zaskakiwało i
zachwycało. Znalazła labirynt i, jak dziecko, zapragnęła go
spenetrować. Strach przed zagubieniem się był jednak silniejszy.
Natknęła się na wodospad, opadający z łoskotem do stawu
ogrodowego. Spieniona woda błyszczała otoczona krzewami i
roślinami pochodzącymi z różnych części globu.
Olinda wspięła się schodami w górę wodospadu i znalazła się
pośród kolorowych azalii. Trzymając się ścieżki dotarła na szczyt
wzgórza. Rozejrzała się. Stała u stóp posągu z białego marmuru.
Usiadła na drewnianej ławce, skąd rozciągał się piękny widok na całą
dolinę. Oglądała ogród, piękny dom i jezioro. Poprzez gałęzie drzew
zauważyła niewyraźny zarys greckiej kaplicy i zastanowiła się przez
chwilę, czy hrabia pójdzie tam, myśląc, że ona tam będzie. Po chwili
zaśmiała się ze swoich urojeń. Czy hrabia chciałby spotykać się ze
zwykłą hafciarką?
Widok z góry był bardzo piękny. Słońce zaczynało się powoli
chować za horyzontem. Szum drzew z okolicznych lasów rozpraszał
ciszę kończącego się dnia. Przysłuchiwała się trzepotom ptasich
skrzydeł i szmerom zwierząt mieszkających pod ziemią. Była
ciekawa, czy przychodzili tu jacyś ludzie, aby zaznać ciszy i spokoju
lub też uciec od problemów, które ich czekały w domu.
Kelvedon powinien dawać ludziom szczęście, jak mówiła wczoraj
do hrabiego, a oni niszczą się tu nawzajem. Najbardziej tragiczną
postacią tego dramatu był hrabia. Ambitny i bezradny. Olinda,
zamyślona, usiłowała przypomnieć sobie rysy jego twarzy i piękną
barwę głosu. I nagle...
— Wiedziałem, że tu będziesz, Olindo — po raz pierwszy zwrócił
się do niej po imieniu.
Usiadł obok niej na ławce. Nie przestraszyła się. Zjawił się przy
niej, bo przywołała go swoimi myślami.
— Jak domyślił się pan... gdzie mnie znaleźć? — zapytała.
— Spodziewałem się, że nie będziesz miała odwagi pójść do
greckiej kaplicy — odpowiedział — a tutaj też czasami przychodzę,
aby odnaleźć spokój i żeby... marzyć.
— Nie wiedziałam o tym.
— Podświadomie odnalazłaś to miejsce. Rozumiesz teraz, że nie
możemy się unikać.
Olinda spojrzała na niego. Wydawał się młodszy i szczęśliwszy
niż wczoraj. Miał na sobie strój wieczorowy, w którym na pewno
zasiadł do obiadu. Nagle uświadomiła sobie, że musiała pod posągiem
spędzić dużo czasu. Słońce schowało się już za drzewami i niebo
ciemniało na wschodzie.
— Nie chcesz usłyszeć sprawozdania?
— Jakiego sprawozdania? —powtórzyła zdumiona Olinda.
— To znaczy dowiedzieć się, jak zastosowałem się do twych
poleceń.
Śmiał się z niej, ale nie było jej przykro. W jego głosie wyczuła
niespodziewaną poufałość, która ją onieśmieliła.
— Miałem nadzieję, że cię to interesuje? — spytał hrabia.
— Interesuje mnie wszystko, co chce mi pan powiedzieć.
Uśmiechnął się ciepło.
— Wiedziałem, że będziesz się martwić, ale niepotrzebnie się
obawiałaś. Nie żałuję, że ci się zwierzyłem, ani nie czuję się tym
zakłopotany. Chciałem się tylko przekonać, czy masz rację, i
stwierdziłem, że masz.
Olinda spojrzała na niego ze zdumieniem. Skąd mógł wiedzieć, o
czym myślała przez cały dzień? Przeczuwała, co postanowił, jednak
zapytała:
— A więc co pan zdecydował?
— Najpierw odwiozłem na stację mademoiselle le Bronc, która
postanowiła wrócić do Paryża. Niepotrzebnie ją tu zaprosiłem, a ty nie
miałaś odwagi mi tego powiedzieć. Potem poszedłem obejrzeć mój
cały majątek.
— Czy pracujący w nim ludzie ucieszyli się z pana wizyty?
— Tak, tak mi się wydawało. Nigdy dotąd nie przyszło mi do
głowy, że ci ludzie tak bardzo mnie potrzebują.
— Jest pan częścią ich życia.
— Tak — odpowiedział. — Nie zdawałem sobie z tego sprawy.
— A teraz?
— Oni chcą, abym był tu z nimi, uczestniczył w ich życiu:
słuchał, pomagał i doceniał ich pracę.
— Czy dlatego poczuł się pan szczęśliwy?
— Każdy chce być potrzebny. Gdybym słuchał ojca, wiedziałbym
o tym dużo wcześniej. Ludzie pracujący w majątku oddają swemu
panu istotę swojego życia.
Olinda splotła palce swych dłoni.
— Bardzo się cieszę... że znalazł pan tu swoje miejsce.
— Powinienem był dawno podjąć taką decyzję — rzekł hrabia —
ale spróbuję jeszcze nadrobić stracony czas. Zmarnowałem dwa lata i
muszę je jakoś odzyskać.
— Jestem pewna, że potrafi pan tego dokonać — powiedziała
cicho Olinda.
— Skąd możesz wiedzieć?
— Czuję to.
— Opowiedz mi coś o sobie — po chwili ciszy poprosił hrabia.
— Nie mam nic ciekawego do powiedzenia — odparła Olinda. —
Mam chorą matkę i potrzebujemy pieniędzy na leki. Niewiele umiem,
ale szycie idzie mi całkiem nieźle.
— Masz także wiele innych zalet: wyobraźnię, zdolność
przewidywania.
— Może należałoby użyć określenia: instynkt — powiedziała
Olinda spokojnie.
— Tak, instynkt, który radzi, jakie postępowanie jest właściwe.
Czego jeszcze można chcieć? — Hrabia spojrzał na nią. Jej jasne
włosy pięknie kontrastowały z zielenią drzew w dali. — Wiesz, jaka
to bogini? — spytał ukazując posąg.
— Nie zdążyłam się przyjrzeć — odparła Olinda — byłam
oczarowana krajobrazem.
— To Atena, bogini mądrości — wyjaśnił. — Wiedziała więcej
niż wszyscy ludzie i bogowie razem wzięci. Czy to nie mądrość
właśnie jest, według ciebie, tak ważna w miłości?
— Bardzo ważna — poważnie odparła Olinda, wspominając
dzieje Hortensji.
— Niewiele kobiet posiada mądrość — ciągnął hrabia — zresztą
mężczyźni boją się mądrych kobiet.
— Boją się? — zdziwiła się Olinda.
— Żaden mężczyzna nie chciałby żyć z kobietą mądrzejszą od
siebie.
— Rozmawiamy chyba o dwóch różnych sprawach — mówiła
wolno Olinda. — Spryt czy bystrość mogą budzić obawy, lecz
mądrość to coś zupełnie innego.
— Masz rację, oczywiście, znowu ją masz! — stwierdził hrabia.
— Jak to jest, że zawsze potrafisz wszystko uporządkować? Instynkt
mądrości! Tak, i tego właśnie potrzebuje mężczyzna! — Nagle wstał.
— Chodź — powiedział — odprowadzę cię do domu. Kiedy się
ściemnia, trudno odnaleźć właściwą ścieżkę.
Olinda zastanawiała się, czy nie była to wymówka, aby się jej
pozbyć, ale przekonała się, że już o zmroku trudno się było poruszać
w lasku, a były jeszcze schody przy wodospadzie. Kiedy dotarli do
ogrodu, zrobiło się ciemno. Nadchodziła noc. Nic nie mówili, ale
Olinda miała wrażenie, że rozmawiały ze sobą ich dusze. Nie bardzo
wiedziała, o czym, ale była szczęśliwa idąc u jego boku.
„Pewnie dlatego, że zrobił, co mu doradziłam" — tłumaczyła
sobie, chociaż gdzieś w głębi wiedziała, że nie był to jedyny powód.
Dotarli do drzwi, do których Olinda miała klucz. Wziął go od niej,
przekręcił w zamku i oddał.
— Dobranoc, Olindo — rzekł — i dziękuję.
Sięgnęła po klucz i kiedy ich palce zetknęły się przez chwilę,
Olinda poczuła nagły dreszcz w całym ciele. Spojrzała na niego z
uwagą, a on schylił głowę do pocałunku.
— Dziękuję... — zaczął i ich wargi spotkały się.
Olindę przeszył dreszcz rozkoszy. Trzymał ją w swoich
ramionach i całował jej usta. Czuła miłe podniecenie, jakieś ciepło
przenikało jej ciało. Nigdy przedtem nie doświadczyła podobnego
uczucia. To było tak cudowne, wzniosłe i patetyczne, że nie
znalazłoby odzwierciedlenia w myślach ani słowach. Czuła się tak,
jakby otoczyło ich jaśniejące światło, a oni razem przekroczyli bramy
niebios. Cudowne to wrażenie odebrało zdolność rozumowania i czas
stanął w miejscu.
Nie pamiętała, jak dostała się do swojego pokoju. Przekręciła
klucz w zamku i została sama. Leżała w łóżku z ukrytą twarzą. Nie
miała sił, aby się rozebrać. Szumiało jej w głowie, a całe ciało drżało.
Nie chciała podnieść głowy i znaleźć się w zwykłym, szarym świecie.
„Nie wiedziałam — myślała — że taka właśnie jest miłość!"
Dlaczego nie domyśliła się, w chwili, gdy go ujrzała przy oknie,
że może jej dać szczęście — wymarzoną miłość, rozkosz ciała,
umysłu i duszy — to jest właśnie ów święty Graal, o którym mówiła.
Po chwilach uniesienia Olinda nagle powróciła do rzeczywistości.
Hrabia zapewne nie odebrał tego pocałunku w ten sam sposób co ona.
Na pewno całował już wiele kobiet, a ona była tylko jedną z nich.
Całował ją uszczęśliwiony, że podjął trafną decyzję. Całował ją z
wdzięcznością, bo poradziła mu, jak postąpić. To wszystko. Przecież
nic nie mówili o miłości. Na pewno jej nie kocha i z pewnością nigdy
nie pokocha.
Nie miała nic do zaoferowania hrabiemu Kelvedonu. Stanowił
świetną partię w towarzystwie i miał ogromny majątek i tytuł. Na
pewno był oblegany przez kobiety. Fakt, że miał obsesję na punkcie
niewłaściwego prowadzenia się matki, niczego nie zmieniał. Mimo
wszystko wciąż był świetnym kandydatem na męża, a poza tym
bardzo atrakcyjnym mężczyzną.
„Jak choć przez chwilę mogłam myśleć, że się mną interesuje —
myślała zrozpaczona — gdyby nawet wiedział o moim pochodzeniu, i
tak nic by to nie zmieniło. Nie mam nic do zaoferowania, nic!"
Ostatnia myśl brutalnie sprowadziła ją na ziemię i pozostawiła w
szarej rzeczywistości, gdzie rządziły okrutne, bezlitosne prawa.
„Pozostała mi tylko tęsknota" — myślała ze smutkiem. Wiedziała,
że jej życie nie będzie już tak spokojne i pogodne jak dawniej. Zaczęła
robić sobie wyrzuty, że pozwoliła na pocałunek. Skąd mogłam
wiedzieć, że chce to uczynić? — usiłowała się usprawiedliwiać.
Gdyby mogła cofnąć czas! Przecież on mógł sobie pomyśleć,
podobnie jak Feliks Hanson, że jest kobietą bez żadnych zasad:
flirtującą z każdym, kto zwróci na nią uwagę. Mógł także uwierzyć, że
godziłaby się nie tylko na pocałunki i ich związek stałby się
romansem.
Olinda była przerażona.
— Czy mógłby tak pomyśleć? Czy mógłby?!
Było to całkiem prawdopodobne. Dobrze wychowane dziewczęta
nie pozwoliłyby pocałować się mężczyźnie, którego spotkały zaledwie
trzy razy w życiu. A ona nie broniła się ani nie protestowała, po prostu
poddała się, upajając się szczęściem tej wzniosłej chwili.
„A może taki jest każdy pocałunek?" — łudziła się, chociaż
wiedziała, że to nieprawda. Gdyby pocałował ją Feliks Hanson,
byłoby zupełnie inaczej, czułaby odrazę i obrzydzenie. Tylko hrabia
miał moc wzbudzania w niej przeżyć, o których przedtem nie miała
pojęcia.
„Jak mogłam mu na to pozwolić?"
Rozmawiała przedtem o miłości, jednak nie miała pojęcia, że jest
właśnie taka. Teraz zrozumiała, dlaczego królowie porzucają trony,
dlaczego ludzie toczą wojny i umierają, z miłości! Westchnęła ciężko.
Pomyślała, że miłość jest jeszcze wspanialsza i piękniejsza, niż rozum
ludzki jest w stanie pojąć. To jest Absolut. Zrozpaczona, że utraciła ją
bezpowrotnie, i że nigdy jej już nie znajdzie, zaczęła płakać z żalu.
Ogromne, ciepłe łzy spływały po policzkach, a największa mądrość
świata nie umiałaby ukoić smutku dziewczyny.
Rozdział 6
Feliks Hanson schodził na dół gwiżdżąc z zadowoleniem. Był w
świetnym humorze, ponieważ pierwszy raz udało mu się wygrać
partię tenisa z zawodowym graczem. Dobry nastrój pogłębiał fakt, że
czek wypisany przez hrabinę już w poniedziałek wpłynie na jego
konto, a on sam zacznie myśleć o powrocie do Londynu.
Długo w nocy rozmyślał o swej sytuacji finansowej i doszedł do
wniosku, że jest całkiem niezła. Po spłacie długów zostanie mu ponad
dwa tysiące funtów i wiele prezentów, które dostał od hrabiny:
zapinki do mankietów, szpilki do krawatów, złoty zegarek, łańcuszek,
sygnet i wiele innych kosztowności, które można było spieniężyć.
Miał także trzy konie zapisane na swoje nazwisko, ale trudno byłoby
je sprzedać, ponieważ mieszkały w kelvedońskich stajniach.
Feliks wiedział, jak mściwa okazałaby się Rozelina, gdyby tylko
domyśliła się, że chce ją porzucić. Pocieszał się, że nie będzie w stanie
wyrządzić mu wiele zła. Pewnie nie pozwoliłaby zabrać mu koni,
samochodu i prezentów. Ogólnie rzecz biorąc, przyszłość Feliksa
zapowiadała się zadowalająco.
Spojrzał na zegar wiszący w hallu. Kolacja miała być podana za
dwadzieścia minut, postanowił więc włożyć strój wieczorowy. Szedł
w kierunku biblioteki, gdy nagle zobaczył Henry'ego. Młody służący
bardzo interesował się samochodami. Feliks korzystał już kilkakrotnie
z jego usług.
— Dobry wieczór, Henry — odezwał się Feliks.
— Dobry wieczór, sir — odpowiedział z szacunkiem lokaj.
— Milady jest jeszcze na dole?
— Nie, sir. Jaśnie panią bolała głowa i teraz odpoczywa. Pan
Burrows ma nadzieję, że będzie mogła zejść na kolację.
Feliks uśmiechnął się z zadowoleniem. „A więc mam wolną
chwilę — pomyślał. — Rozelina wcześnie dziś pójdzie do łóżka, a ja
w tym czasie zobaczę się z tą małą szarooką Selwyn."
— Chciałbym prosić cię o przysługę, Henry — zwrócił się do
lokaja konfidencjonalnym szeptem. — Dam ci list, który wsuniesz
pod drzwi pokoju panny Selwyn, tak jak poprzednio.
— Oczywiście, sir.
— Poczekaj chwilę.
Pospiesznie udał się do biblioteki, usiadł przy biurku i napisał:
„Muszę się z tobą zobaczyć, to bardzo pilne! Przyjdę do twojego
pokoju około dziesiątej. Zostaw otwarte drzwi."
Złożył kartkę i skinął na Henry'ego, który czekał w hallu. Wcisnął
szybko list do jego ręki i przeszedł na drugą stronę pokoju radośnie
pogwizdując. Przed wyjazdem z Kelvedonu zamierzał zaznać
przyjemności pocałunku z tą szwaczką Selwyn.
Po chwili niespodziewanie drzwi biblioteki otworzyły się z
trzaskiem i kiedy się odwrócił, stanął twarzą w twarz z hrabiną. Jedno
spojrzenie wystarczyło, aby stwierdzić, że jest wściekła. Wtargnęła do
pokoju jak burza i wycedziła złowieszczo:
— Jak śmiesz?! Jak śmiesz snuć w tym domu intrygi z inną
kobietą?!
Feliks wolno podszedł do niej.
— Nie mam pojęcia, o czym mówisz, kochanie.
— Bardzo dobrze wiesz, o czym mówię! I nie próbuj kłamać!
Przed chwilą przeczytałam list, który lokaj niósł na górę. Wynoś się z
tego domu razem z lokajem i nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy!
— Co ty mówisz, Rozelino? — próbował załagodzić sprawę. —
Przecież to jest śmieszne.
— Ostrzegałam cię. — Hrabina podniosła głos. — Ostrzegałam,
że nie zniosę twoich zalotów do innej kobiety. Skoro dokonałeś już
wyboru, możesz się wynosić!
— Jesteś śmieszna —powiedział Feliks z wyrzutem. — Przecież
wiesz, że cię kocham. Prawdę mówiąc, chciałem porozmawiać z
dziewczyną o prezencie na twoje urodziny.
— Kłamiesz, kłamiesz! — krzyczała z wściekłością. — Byłam
głupia, że ci wierzyłam. Miałam nadzieję, że chodzi ci o coś więcej
niż o pieniądze. — Przerwała na chwilę, aby odetchnąć. — A teraz
wiem, że tylko o to ci chodziło. Ale się rozczarujesz! Zaraz zablokuję
czek, a do poniedziałku nie będzie już wart nawet papieru, na którym
go wypisałam!
Feliks milczał.
— Wszystkie prezenty, które dostałeś ode mnie, masz zostawić!
Jeśli tego nie zrobisz, podam cię do sądu!
— Rozelino, to jakieś straszne nieporozumienie — Feliks bronił
się słabo. — Pozwól mi to wyjaśnić.
— Nie będę cię więcej słuchać! — krzyczała ze złością. —
Słuchałam cię już zbyt długo. Wciąż mnie okłamywałeś. Byłam
głupia, że ci wierzyłam. A teraz wynoś się z tego domu, zanim sama
cię wyrzucę! — Przez chwilę jeszcze chodziła nerwowo po pokoju,
potem podeszła do drzwi i dodała na koniec: — Nie chcę więcej o
tobie słyszeć ani cię widzieć. Rozumiesz? — krzyczała donośnie.
Odeszła, ciężko dysząc z gniewu. Zbliżała się do salonu, kiedy z
drugiej strony korytarza pojawił się Roque. Biegł ku niej, wyraźnie
czymś zdenerwowany.
— Mamo! — krzyknął. — Chciałbym porozmawiać z tobą!
— O czym? — zapytała hrabina niechętnie.
Weszła do salonu próbując się uspokoić. Roque nie powinien się
niczego domyślić. Wiedziała, że wiadomość o Feliksie byłaby dla
niego miłym zaskoczeniem, ale nikomu nie miała ochoty sprawiać
przyjemności. Nienawidziła wszystkich mężczyzn, w tym także
własnego syna.
Hrabia wszedł za nią do salonu i powiedział wzburzony:
— Cóż, do diabła, zrobiłaś z kaplicą?
— Z kaplicą? — powtórzyła zbierając myśli.
— Tak, z kaplicą — powtórzył hrabia — która stanowi doskonały
przykład siedemnastowiecznej architektury. Przetrwała wprawie
nienaruszonym stanie od ukończenia w roku 1680. Mówię „prawie",
bo Bóg tylko raczy wiedzieć, co się z nią tam teraz dzieje!
— A tak, pamiętam — odpowiedziała hrabina. — Feliks chciał
zrobić z niej salę gimnastyczną. Ma odpowiedni kształt i dobre
światło. Zapewnił mnie, że sprzęt sportowy nie zniszczy fresków.
— Czy ty nie masz żadnego poszanowania ani szacunku dla
świętości? — zapytał hrabia z gniewem.
— Przecież kaplica nigdy nie była używana — próbowała się
bronić hrabina.
— A czyja to wina? — zapytał hrabia. — Używało się jej, kiedy
żył mój ojciec, dziadek... Przecież jest to Dom Boży i nigdy nie będzie
służyć jako sala gimnastyczna dla jakiegoś fircyka! — Hrabina nie
odzywała się, więc hrabia ciągnął: — Czy Kelvedon zupełnie cię nie
obchodzi? Czy znaczy dla ciebie tak niewiele, że zgodziłaś się
zbezcześcić zabytkową kaplicę?
Mówił z goryczą, a jego ostatnie słowa ponownie doprowadziły
hrabinę do wybuchu wściekłości. Nie panowała już nad sobą.
— Kelvedon! Kelvedon! Kelvedon! Zawsze Kelvedon! —
krzyczała. — Nic się dla was nie liczy, oprócz tego domu. Tak myślał
twój ojciec, ty i wszyscy! Monstrualne muzeum pamiątek po
zmarłych!
Przerwała na chwilę. Nie zależało jej na synu, chciała go zranić,
podobnie jak przed chwilą ją zranił Feliks Hanson.
— Mam dość Kelvedonu! Powiem ci teraz, co z nim zrobię!
Zamierzam zamknąć ten dom i wyrzucę z niego wszystkich starych,
zniedołężniałych służących, którzy dla ciebie są tacy ważni!
Zamieszkam w Londynie lub za granicą i wydam co do pensa
wszystkie pieniądze. Zamierzam się dobrze bawić! Od jutra niech
zaczną zamykać okiennice! — dodała wychodząc.
— Mamo, nie możesz tego zrobić! — krzyknął hrabia.
— Właśnie, że mogę, i tak się stanie!
Minęła hall i zaczęła wspinać się po schodach na górę. Hrabia
podbiegł do niej.
— Mamo, proszę, porozmawiajmy spokojnie.
Hrabina nie odpowiadała.
— Mamo! — powtórzył hrabia błagalnie.
Odwróciła głowę i spojrzała na niego ponad poręczą.
— Już postanowiłam — odpowiedziała chłodno. — Ten dom
zostanie zamknięty, a służba zwolniona. Jeśli chcesz go utrzymać,
możesz sprzedawać obrazy ze ścian, jeden po drugim! — mówiła z
mściwym gniewem.
— Prędzej ujrzę cię martwą! — krzyknął patrząc na nią oszalałym
wzrokiem.
Hrabina z szyderczym śmiechem wchodziła po schodach, a hrabia
rzucając przekleństwa zbiegł na dół. Stary Burrows, który wszedł do
hallu, aby zaanonsować obiad, stał i skonsternowany przypatrywał się
tej gwałtownej scenie.
Dziesięć minut później Lucy przybiegła do pokoju Olindy z
najświeższymi wiadomościami.
— Co za straszna awantura, panienko — powiedziała stawiając na
stole tacę.
— Awantura? — zapytała szybko Olinda.
— I o panią, panienko, tak myślę.
— Czy powiedziałaś, że... o mnie, Lucy?
— Tak, naprawdę, panienko. Pan Hanson dał Henry'emu list, aby
wsunął go pod drzwi pani pokoju, tak jak pierwszej nocy, gdy pani tu
przyjechała.
Olinda znieruchomiała. Więc Feliks Hanson nie przyszedł wtedy
osobiście tylko prosił lokaja, aby go wyręczył! Było to tym bardziej
poniżające.
— Pan Hanson napisał dzisiaj do pani jeszcze jeden list —
powiedziała Lucy — i poprosił Henry'ego, aby go panience
dostarczył. A Henry jest taki głupi! Nie pracuje tu chyba zbyt długo,
bo wcale nie zna się na rzeczy.
— I cóż się stało? — zapytała Olinda bliska omdlenia.
— Niech panienka sobie wyobrazi, Henry wchodził frontowymi
schodami. Gdyby pan Burrows go złapał, miałby po prostu kłopoty,
ale on natknął się na jaśnie panią.
— Na jaśnie panią?
— Tak, panienko. Wzięła od Henry'ego list, a kiedy go
przeczytała, zbladła jak ściana. Tak opowiadał Henry.
Olinda sztywno siedziała przy stole. To oznaczało, że natychmiast
zostanie zwolniona. Nie zarobi pieniędzy, tak bardzo potrzebnych
matce, i będzie musiała opuścić hrabiego.
— I co potem? — zapytała słabo.
— Jaśnie pani poszła do biblioteki, aby odszukać pana Hansona
— podjęła Lucy — i czy panienka uwierzy? Kazała mu wynieść się z
domu!
— Skąd to wiesz?
— Henry wszystko słyszał. Potem otworzyła drzwi i powiedziała,
że nie chce go więcej widzieć.
— Jakże on mógł... napisać list do mnie? — Olinda była
zdruzgotana tą wiadomością.
— To jeszcze nie wszystko, panienko.
— Cóż jeszcze? — zapytała Olinda obojętnie, czując, że nic
gorszego nie mogło chyba się już wydarzyć.
— Jaśnie pani weszła do salonu, a z kaplicy nadbiegł jaśnie pan
ze straszną awanturą.
— Z kaplicy?!
— Tak, panienko. Był tam z Lanceworthem około szóstej i
wyszedł bardzo rozgniewany.
— Coś się stało w kaplicy?!
— Pan Hanson zrobił z niej salę gimnastyczną, a hrabiemu się to
nie podobało.
— Nie dziwi mnie to.
— Dlatego — ciągnęła Lucy — przyszedł, aby od razu pomówić
o tym z jaśnie panią. Najpierw kłócili się w salonie, a potem jaśnie
pani wyszła. Krzyczała, że zamierza zamknąć dom i odprawić
personel. Jaśnie pan prosił, aby tego nie robiła, ale ona powiedziała,
że jeśli sam chce prowadzić dom, to może sprzedawać obrazy ze ścian
na jego utrzymanie. — Lucy przerwała na chwilę, po czym
dokończyła dramatycznie: — A wtedy on powiedział: „Prędzej ujrzę
cię martwą!", i wyszedł.
Olinda podeszła do okna. Aż trudno uwierzyć, że to wszystko
zdarzyło się naprawdę. I jak wytłumaczyć decyzję hrabiny? Właśnie
teraz, gdy hrabia zdecydował się tu zostać?
— Obiad wystygnie, panienko — usłyszała głos pokojówki.
— Nie będę nic jeść, dziękuję, Lucy.
— Co się tu dzieje, panienko! Jaśnie pan wyszedł z domu i
pewnie nie będzie na obiedzie. Jaśnie pani zamknęła się w sypialni i
nikogo nie chce widzieć — nawet panny Heyman, swojej
garderobianej!
Lucy przestawiła tacę zjedzeniem na boczny stolik.
— A pan Hanson jest w jadalni — powiedziała — na pewno
zajada z apetytem, choć to wszystko jego wina.
„Tak, to jego wina" — powtórzyła w myślach Olinda. Jak mógł
napisać do niej list i pozwolić, aby przechwyciła go hrabina? Nie
miała pojęcia, co tam napisał. Na pewno usiłował ją namówić na
spotkanie. „To wszystko jego wina" — powtórzyła jeszcze raz i
zaczęła myśleć o hrabi.
Domyślała się, gdzie go znaleźć. Wiedziała, gdzie zwykle szukał
ukojenia i spokoju, którego teraz tak potrzebował. Hrabina zadała mu
wielki ból decydując się na zamknięcie Kelvedonu. I choć to prawda,
że sam skazał się na wygnanie z domu, jednak wciąż go kochał i
tęsknił za nim.
— Na pewno nic już panience nie przynosić? — zapytała Lucy.
— Mamy jeszcze smaczne danie z indyka.
— Przykro mi, Lucy — odpowiedziała Olinda. — Jestem bardzo
przejęta tym, co mi powiedziałaś, i chciałabym teraz zostać sama.
— Wszyscy jesteśmy bardzo zdenerwowani, jeśli o to chodzi. Ja
pewnie znajdę pracę, ale pan Burrows powiedział, że jest już za stary.
Pan Higson, lokaj hrabiego, tak się cieszył, że nie musi odejść na
emeryturę, a teraz — jest w rozpaczy!
Lucy wyszła wreszcie z pokoju.
Olinda rozmyślała nad tym, co usłyszała, patrząc za okno. Po
chwili wstała i udała się do ogrodu. Znajomą ścieżką poszła w stronę
jeziora, gdzie na wyspie w blasku zachodzącego słońca błyszczała
grecka kaplica. Wszystko wyglądało jeszcze piękniej niż ostatnio.
Widziała złote kaczeńce zakreślające brzegi jeziora i łabędzie, które
dostojnie unosiły się na wodzie. Róże oplatały balustrady chińskiego
mostka.
Znalazła go tam. Siedział pochylony na drewnianej ławce z
twarzą ukrytą w dłoniach. Wiedział, że przyszła, choć wcale nie
patrzył w jej stronę.
— Przegrałem, Olindo.
— Nie, nie — sprzeciwiła się, siadając obok niego. — To nie
pana wina. Nie powinien się pan oskarżać.
— Nie powinienem był na nią krzyczeć — powiedział — ale nie
mogłem pogodzić się z profanacją kelvedońskiej kaplicy. Tam jest
pochowany mój ojciec, także tam odbył się mój chrzest. To miejsce
jest częścią życia mojego i moich przodków już od wielu wieków.
— Rozumiem — powiedziała Olinda łagodnie.
— To mnie wytrąciło z równowagi — mówił, chcąc się
usprawiedliwić.
— Pana matka bardzo się zdenerwowała krótko przed waszą
rozmową — powiedziała Olinda. — Myślę, że jeszcze może zmienić
decyzję.
Hrabia westchnął ciężko. Patrzył na ukochany dom i jezioro.
— Dlaczego tak uważasz?
— Ona wyrzuciła Hansona — odrzekła cicho.
— Wyrzuciła go?! — krzyknął hrabia. — Skąd wiesz? Dlaczego
to zrobiła?
— Bo napisał list do mnie, a ona go przechwyciła.
Olinda usiłowała zachować spokój, a hrabia patrzył na nią z
niedowierzaniem.
— Napisał list do ciebie?
— Tak, już drugi raz — wyjaśniła. — Pierwszy list wsunął pod
drzwi mojego pokoju, zaraz gdy przyjechałam. Chciał się spotkać ze
mną w bibliotece o północy.
— Co zrobiłaś z tym listem?
— Podarłam go — odpowiedziała — ale bałam się Hansona.
Hrabia zacisnął usta.
— Nie powiem, co myślę o tym łajdaku, aby nie robić ci
przykrości.
— On jest pewien, że żadna kobieta mu się nie oprze, a na pewno
żadna szwaczka — rzekła cicho.
— Nic już nie jest w stanie zmienić moich uczuć do tego
obrzydliwego człowieka.
— W każdym razie wzięła ten list od lokaja, a potem poszła
rozprawić się z Hansonem.
Hrabia milczał.
— Czy nie rozumiesz? Była bardzo zraniona i miała chęć odegrać
się na kimś. Pewnie jutro, kiedy nie będzie już tu Hansona, łatwo
będzie ją przekonać, aby zmieniła zdanie.
— Wątpię, bo jeśli pozbyła się Hansona, znajdą się inni
mężczyźni, zawsze tak było. A poza tym ona nie cierpi Kelvedonu.
— Można to zrozumieć. Jest po prostu zazdrosna. Ten dom tak
wiele znaczył dla twojego ojca, a teraz dla ciebie.
— Czy wszystkie kobiety są takie?
— Nie, jeśli nie chcą zazdrośnie skupiać całej uwagi na swojej
osobie. Pana matka nie umie akceptować rywala.
— Chyba rozumiem, lecz cokolwiek byś powiedziała, aby mnie
pocieszyć, czuję, że nasze drogi się rozchodzą i matka na pewno
wyjedzie do Londynu zabierając wszystkie pieniądze. — Po chwili
podjął z bólem w głosie: — Nie mogę spokojnie patrzeć na cierpienia
ludzi, którzy mi zaufali. Burrows jest za stary, aby znaleźć inną pracę,
Higson pracuje tu mimo emerytalnego wieku, pani Kingston kocha
Kelvedon tak samo jak ja.
— Wiem — powiedziała. — Dlatego trzeba znaleźć jakieś
rozwiązanie.
— Jakie rozwiązanie?! — krzyknął.
— Musi pan koniecznie coś wymyślić.
Mówiła z takim przekonaniem, że spojrzał na nią zdziwiony.
Czuł, że jej wiara dodaje mu sił.
— Chyba masz rację, musi być jakieś wyjście.
— Ma pan jakieś własne pieniądze?
— Około siedmiu tysięcy funtów rocznie. Dość dla kawalera na
podróże lub na spokojne życie w rodzinnym domu w Londynie. Ten
dom utrzymywała moja matka. — Po chwili dodał gorzko: —
Oszczędnie gospodarując można utrzymać za to Kelvedon przez
miesiąc.
— Może mógłby pan coś sprzedać?
— Nie zamierzam skorzystać z sugestii mojej matki i sprzedawać
obrazów ze ścian. Nigdy nie uważałem, że są moje. One będą należeć
do mojego syna, a potem do jego dzieci. To samo odnosi się do całego
majątku. Każdy akr tej ziemi jest cennym dziedzictwem, które należy
do przyszłych pokoleń.
— I nic poza tym?
— Jest jeszcze domek myśliwski w Leicester na kilkuset akrach i
stajnie koni wyścigowych w Newmarket. Jeślibym to sprzedał,
udałoby się utrzymać Kelvedon trochę dłużej. Trzeba jednak spojrzeć
prawdzie w oczy, Olindo. Moja matka nie jest taka stara, może żyć
jeszcze nawet trzydzieści lat.
— Na pewno uda się panu przekonać ją wcześniej czy później.
Oboje wiedzieli, że kiedyś hrabina się zestarzeje i mężczyźni
przestaną ją adorować. Może pogodzi się wtedy z synem i uzna, że
tylko on liczy się w jej życiu.
Długo jeszcze rozmawiali ze sobą analizując przeróżne
możliwości. Słońce zaszło i zapadła noc. Księżyc i gwiazdy znowu
przyświecały nad ich głowami. Było jasno. Olinda wyraźnie widziała
jego piękną twarz. Hrabia nabierał pewności siebie, jakby rozmowa z
Olinda dodała mu wiary we własne siły.
— Może pan tego dokonać! Jestem pewna! Trzeba będzie
poprosić o pomoc służbę, chłopów i wszystkich ludzi z majątku.
Trzeba z nimi szczerze porozmawiać.
— Myślisz, że się zgodzą?
— Kochają pana i wierzą w pana szlachetne intencje. Na pewno
staną po pana stronie.
Hrabia podniósł wysoko głowę. Miał w oczach wolę walki, której
przedtem tam nie dostrzegła.
— To jest wyzwanie — powiedziała cicho — jeśli tylko pan je
przyjmie, w końcu pokona wszelkie trudności i wygra!
Hrabia czuł, że Olinda wierzy w jego siły. Odwrócił głowę, aby
spojrzeć na tę zadziwiającą dziewczynę, dzięki której wstąpiła weń
nowa energia. Światło księżyca oświetlało jej włosy, które tworzyły
dookoła głowy złocistą aureolę.
— Dlaczego we mnie wierzysz?
— Po prostu wierzę.
— Całym sercem?
— Całym sercem — odpowiedziała szczerze.
Od rana myślała o sobie zmartwiona, że stracił o niej dobre
zdanie. Tu, nad jeziorem, jej uwaga skupiła się wyłącznie na jego
osobie. Rozmyślała gorączkowo, jak dodać mu sił, odwagi i wiary w
siebie. Naraz poczuła się skrępowana.
— Musi już być bardzo późno — powiedziała — muszę wracać.
Wstali oboje patrząc na siebie.
— Czy mogę na ciebie liczyć, Olindo? Nie dam sobie rady bez
ciebie.
— Czy na pewno... tego pan chce?
Uśmiechnął się.
— Pragnę całym sercem.
— Więc uczynię wszystko, co pan zechce.
Przygarnął ją do piersi. Drżała czując jego bliskość. Nie zamierzał
jej pocałować, ale mocno przytulił ją do siebie, tak że poczuła ciepło
jego ciała.
— Wciąż nie jestem pewny, czy ty naprawdę istniejesz. Jesteś jak
sen, który śniłem w tej kaplicy. Chcę, żebyś tu była, bo tylko twoja
obecność pobudza mnie do walki.
Olinda nie odpowiedziała. Cóż za szczęście być tak blisko niego,
czuć bicie jego serca! Powiedział, że jej potrzebuje!
Hrabia rozluźnił uścisk.
— Idź do domu, kochanie, będziesz jutro zmęczona. Pracowałaś
ciężko przez cały dzień.
— A pan?
— Zostanę tu jeszcze trochę. Chcę pomyśleć o Kelvedonie i o
tobie. Może poproszę o radę boginię mądrości?...
— Patrzyła na Kelvedon wiele lat, na pewno będzie wiedziała, jak
ci pomóc.
— Zawsze zrobisz jakąś słuszną uwagę.
Wziął jej rękę i podniósł do ust.
— Dziękuję, moja słodka. Wiem, że nie są to odpowiednie słowa,
ale przecież my dwoje doskonale obchodzimy się bez słów.
— Dobranoc — pożegnała go czule Olinda.
Odeszła nie oglądając się za siebie. Ogarnął ją błogi spokój i
wiedziała, że hrabia również się uspokoił. Oboje stoczyli bitwę, w
której udział brały nie tylko serca, lecz także umysły i dusze. To była
najważniejsza bitwa w ich życiu.
Doszedłszy do trawnika rozejrzała się, aby poszukać osłony
krzewów. Nie chciała, by ją ktoś zauważył. Popatrzyła w górę na
ogromny budynek, który w świetle księżyca wyglądał imponująco, i
nagle zatrzymała się zdumiona.
Zaraz po śniadaniu Lucy położyła na stole zasłonę z komnaty
księżnej. Pokojówka wyglądała na zmęczoną. Na pewno długo w
nocy rozmawiała z innymi służącymi o niepewnej przyszłości. Olinda
także nie mogła usnąć. Jak zwykle rozłożyła nici i przygotowała się
do pracy nad narzutą. Była jednak bardzo zdenerwowana. Bała się, że
w każdej chwili nadejdzie wiadomość o wymówieniu pracy. Hrabina
na pewno uważa, że Olinda odwzajemniała zaloty Hansona, i będzie
chciała się na niej zemścić.
Olinda była ciekawa, czy Feliks Hanson wyjechał już z
Kelvedonu, ale nie chciała pytać o to Lucy. Pracę rozpoczęła o wpół
do dziewiątej. Po godzinie, kiedy skupiona naprawiała zawiły wzór z
kwiatami, usłyszała dziwne zamieszanie w korytarzu.
Nagle do pokoju wbiegła Lucy.
— Panienko, panienko! — krzyczała tak przeraźliwie, że Olinda
zerwała się przerażona.
— Co się stało, Lucy?
— Nasza jaśnie pani, panienko, ach, to okropne!
— O czym ty mówisz, Lucy?
— Jaśnie pani nie żyje i wszyscy mówią że jaśnie pan ją
zamordował!
Przez chwilę Olinda nie była w stanie otworzyć ust.
— Kto mówi takie rzeczy?
— Wszyscy, panienko. Panna Heyman znalazła jaśnie panią
martwą na podłodze, musiała tak leżeć przez całą noc! I mówią, że to
jaśnie pan!
— Jak mógłby coś takiego zrobić?
— Przecież sam powiedział! Jaśnie pan powiedział: „Prędzej
ujrzę cię martwą". Wszyscy to słyszeli: pan Burrows, Henry, James.
— On nie mógłby zrobić czegoś takiego! — powiedziała Olinda
wzburzona.
— Zaraz będzie policja. Podobno Hanson jest w strasznym stanie.
Henry mówił, że łzy ciekły mu po policzkach.
Olinda nie wierzyła w to. Spacerowała po swoim pokoju nie
wiedząc, co ze sobą zrobić. Nie mogła teraz pójść do hrabiego.
Pocieszała się, że nikt nie uwierzy, że zabił własną matkę. Często w
gniewie ludzie mówią sobie przykre rzeczy. Na pewno w głębi serca
bardzo ją kochał mimo krzywdy, jaką mu wyrządziła. „Pewnie szybko
to wyjaśnią" — starała się zachować spokój.
Wiedziała jednak, że służba będzie powtarzać między sobą te
niefortunne słowa, może nawet w zmienionej formie, i oczyszczenie
hrabiego z zarzutu popełnienia morderstwa szybko nie nastąpi.
Godzinę później do pokoju Olindy weszła pani Kingston. Miała
podpuchnięte, czerwone oczy, ale spokojnie odezwała się do Olindy:
— Jest już policja, panno Selwyn. Cały personel ma stawić się w
hallu. Pani nie jest członkiem personelu, jednak pułkownik Gibbon
chciałby zapewne, żeby pani również się tam udała.
— Ja chcę tam być.
Olinda pomyślała, że wszystko będzie lepsze niż pozostanie w
pokoju, gdzie nie dochodzą żadne wiadomości. Poszła za
ochmistrzynią. Kiedy schodziły na dół, Olinda zauważyła komisarza
w niebieskim mundurze. Obok niego przy kominku stał hrabia. Na
jego widok serce Olindy zabiło gwałtownie. Był bardzo blady, jednak
nie utracił nic ze swojego dostojeństwa. Patrzyła na niego z
podziwem.
W hallu czekała już służba. Wśród niej znaleźli się też
Lanceworth, Thompson, Burrows, pokojówki i sześciu lokajów.
Komisarz zwrócił się do zebranych:
— Jestem tutaj, ponieważ wasza pani, hrabina została znaleziona
martwa. Śmierć nastąpiła ostatniej nocy, kiedy nie życzyła sobie, aby
ktokolwiek do niej wchodził. — Komisarz ogarnął spojrzeniem
wszystkie osoby.
— Słyszałem jednak, że tuż przed kolacją grożono hrabinie.
Gdzie jest starszy lokaj?
— Jestem, sir — odezwał się pan Burrows wysuwając się
nieznacznie do przodu.
— Nazwisko?
— George Burrows, sir.
— Proszę opowiedzieć, co działo się wczoraj, kiedy wszedł pan
do hallu, aby zaanonsować kolację.
Burrows spojrzał rozpaczliwie na hrabiego.
— Chcę usłyszeć prawdę — naciskał komisarz widząc wahanie
lokaja. — Powiedziano mi już, co się stało. Teraz proszę jedynie o
powtórzenie tego przy wszystkich.
— Słyszałem, jak jaśnie państwo się kłócili. Jaśnie pani mówiła,
że zamierza zamknąć dom i odprawić personel.
Burrows przerwał.
— Mów dalej — zażądał komisarz.
— Jaśnie pani powiedziała, że jaśnie pan może sprzedawać
obrazy ze ścian, jeśli chce utrzymać dom.
— Co na to hrabia?
— Powiedział: „Prędzej ujrzę cię martwą!"
— Czy ktoś jeszcze słyszał te słowa? — zapytał komisarz
spoglądając po zgromadzonych.
James powiedział coś niewyraźnie.
— Nazwisko?
— James Hater, sir.
— Czy to, co przed chwilą powiedział pan Burrows, jest prawdą?
— Tak, sir.
— Kto jeszcze był wtedy w hallu?
— Ja, sir.
— Nazwisko?
— Henry Jackson, sir.
— I ty także słyszałeś te słowa?
— Tak, sir.
Stojący dalej Feliks Hanson westchnął głośno i zakrył oczy
rękoma. Tym razem komisarz zwrócił się do hrabiego.
— Czy przyznaje pan, że przytoczone tu słowa rzeczywiście
padły wczoraj z pańskich ust?
— Tak — odpowiedział hrabia.
Zaległa przeraźliwa cisza. Jedna ze służących pociągnęła nosem.
— Mam prawo wstrzymać się z obroną do przyjazdu mojego
adwokata — mówił dalej hrabia — lecz chciałbym powiedzieć tu
wszystkim, że zwróciłem się tak do matki w afekcie, ale jej nie
zamordowałem. Jeśli zginęła z ręki skrytobójcy, to z pewnością nie
była to moja ręka!
Spojrzał w stronę Feliksa Hansona, który wciąż, w geście
rozpaczy, ręką zasłaniał oczy.
— W tych okolicznościach, milordzie, muszę pana prosić, aby
udał się pan ze mną na komisariat, gdzie zostanie sporządzony raport.
— Oczywiście — zgodził się hrabia.
Nagle niespodziewanie do przodu wysunęła się Olinda.
— Czy mogę coś powiedzieć?
Wszyscy spojrzeli w jej stronę.
— Proszę podać nazwisko.
— Nazywam się Olinda Selwyn. Jestem córką świętej pamięci
lorda Selwyna, który był kiedyś Najwyższym Sędzią Anglii.
Rozległ się głośny pomruk zdziwienia. Komisarz odezwał się
grzecznie:
— Pamiętam pani ojca, panno Selwyn, co chciała pani
powiedzieć?
— Hrabia wyszedł wczoraj z domu natychmiast po kłótni z
matką. Był na wyspie przy greckiej kaplicy. Dołączyłam tam do niego
po dziewiątej wieczorem.
— Jak długo byliście tam razem?
— Prawie do drugiej w nocy.
— Czy hrabia wrócił do domu razem z panią?
— Nie, chciał jeszcze pospacerować.
— To znaczy, że wróciła pani do domu sama?
— Tak. W powrotnej drodze zatrzymałam się na chwilę przy
trawniku, aby spojrzeć na księżyc. I wtedy właśnie zobaczyłam
mężczyznę, który wychodził z pokoju hrabiny przez okno. —
Wszyscy znieruchomieli. — Spuszczał się rynną na dół. Nie miał z
tym kłopotów, bo był dobrze zbudowany. Zeskoczył na ziemię i
przeszedł przez trawnik. Niósł ze sobą białe zawiniątko. Zakopał je w
jednym z klombów.
— Czym to zrobił?
— Rękoma. Potem wrócił do domu, małym nożykiem podważył
zamek w oknie biblioteki i wszedł do środka.
Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk.
— To były klejnoty hrabiny! — krzyknęła panna Heyman bardzo
zdenerwowana. — To złodziej je zabrał! Myślałam, że jaśnie pani je
gdzieś odłożyła, a to ktoś je ukradł!
— Można je odnaleźć nietknięte w jednym z klombów —
powiedziała spokojnie Olinda.
— Czy rozpoznała pani tego mężczyznę? — zwrócił się komisarz
do Olindy.
— Tak.
Popatrzyła w stronę Feliksa Hansona. Ich oczy spotkały się. Nagle
rozległ się jego krzyk:
— Do diabła! Dobra, wziąłem te klejnoty. Myślałem, że nikt nie
będzie się o nie martwił. Ale ja jej nie zabiłem! Kiedy tam wszedłem,
była już martwa. Martwa, mówię wam!
Jego histeryczny krzyk rozbrzmiewał w hallu.
Nagle służący podszedł do Olindy i wręczył jej telegram.
Rozdział 7
Olinda spacerowała po ogrodzie. Był trochę zaniedbany: trawniki
już dawno powinny być przycięte. Tylko wokół domu wyglądał
ładnie. Stary Hodges bardziej dbał o warzywa niż o kwiaty. Olinda
wdychała z rozkoszą zapach róż i przewiercieni. Pachniały prawie tak
samo jak szlachetne róże, których osobiście doglądała lady Selwyn
kiedyś, gdy była zdrowa.
Wszystkie kwitnące kwiaty Olinda włożyła do trumny, aby
chociaż trochę ożywiły smutną szarość wiejskiego kościółka. Dotarła
do strumienia i zapatrzyła się na płynącą wodę. Przypomniała sobie
nieruchomą taflę jeziora z Kelvedonu i pełne gracji łabędzie unoszące
się na jego powierzchni. Jej myśli nie mogły oderwać się od tamtego
miejsca.
Wspomnienie hrabiego raniło ją bardzo boleśnie i była pewna, że
zawsze już tak będzie. „Koniec, już po wszystkim, dlaczego nie
chcesz spojrzeć prawdzie w oczy?", powtarzała wkoło, wiedziała
jednak, że nie da się uciec od własnych wspomnień. Zawsze
pozostanie tęsknota za uczuciem zachwytu, którego doznała przy
pierwszym pocałunku.
Nie widziała hrabiego, od kiedy wyjechała z Kelvedonu. W
dramatycznej chwili wyznań Feliksa Hansona Olinda przeczytała
telegram, który podał jej służący.
„Przyjedź natychmiast. Nanny."
Domyśliła się, że matka musi być bardzo chora. Miała nadzieję,
że jeszcze ją zobaczy żywą. Jednak już w progu twarz Nanny
powiedziała jej wszystko.
— Jaśnie pani umarła we śnie — powiedziała Nanny. — Na
pewno wolała umrzeć nie będąc świadoma tej chwili.
— Och, Nanny, dlaczego nie było mnie wtedy przy niej? —
płakała Olinda.
— I tak panienka nie mogłaby jej pomóc, zresztą nikt z nas nie
spodziewał się, że umrze. Lekarz mówił, że wygląda lepiej. A już po
jej śmierci powiedział, że bardzo cierpiałaby, gdyby dłużej żyła.
Przecież nie chciałaby panienka tego?
— Oczywiście, że nie.
— Czy panienka wiedziała, że jaśnie pani miała raka?
— Podejrzewałam to.
— Dobrze, że umarła we śnie. Panienka musi być teraz dzielna.
Jaśnie pani na pewno bardzo życzyłaby sobie tego.
Olinda stała przy łóżku swej matki. Wiedziała, że Nanny ma
rację. Trudno byłoby zachować spokój patrząc na ból i cierpienie
ukochanej osoby — matki. „Najpierw ojciec, potem Gerald i teraz
mama. Zostałam zupełnie sama" — rozpaczała Olinda.
Pogrzeb był bardzo skromny. Nie miały wielu krewnych ani
znajomych. O śmierci swej matki Olinda zawiadomiła dwóch
kuzynów i kilku serdecznych przyjaciół ojca, którzy zawsze przysyłali
życzenia na święta Bożego Narodzenia.
Po pogrzebie Olinda zaczęła zastanawiać się nad swoją
przyszłością. Wraz ze śmiercią matki renta została zmniejszona o
połowę. To oznaczało, że zamiast dwóch lat, trzeba czterech, aby
spłacić długi brata. Gdyby dorabiała choć trochę, wystarczyłoby na
bardzo oszczędne życie dla niej i dla Nanny.
Myśl o pracy znowu przypomniała jej Kelvedon i hrabiego. „Nie
będzie mnie już więcej potrzebował" — myślała otwierając „Timesa"
dwa dni po powrocie do domu. Znalazła tam informację: „Z żalem
zawiadamiamy o nagłej śmierci hrabiny wdowy po hrabi z Kelvedonu
spowodowanej atakiem serca. Hrabina przeżyła 47 lat. Jako lady
Rozelina Alward, córka drugiego księcia Hull, została poślubiona w
roku 1857 dziewiątemu hrabiemu Kelvedonu. Z małżeństwa tego
narodził się jeden syn, obecnie kawaler i spadkobierca majątku. Od
śmierci ojca w 1893 roku — dziesiąty hrabia Kelvedonu."
„Atak serca", pomyślała. Takie oświadczenie uwalniało od
zarzutów każdego, nawet Hansona. Olinda wierzyła mu, kiedy mówił,
że znalazł ją martwą. To prawda, że był kobieciarzem, egoistą i szukał
łatwego życia, ale to jeszcze nie powód, by podejrzewać go o
morderstwo. Cieszyła się, że obyło się bez skandalu. Hrabia osiągnął
wszystko, czego pragnął.
A ona nie była mu więcej potrzebna i z pewnością szybko
zapomni o dziewczynie-zjawie, z którą w ciemnościach rozmawiał o
swoich problemach. Olinda zamyśliła się. Jakie to dziwne, że zawsze
spotykali się o zmierzchu lub w nocy: w komnacie księżnej, przy
greckiej kaplicy, u stóp Ateny i znowu na wyspie w świetle księżyca.
„Jestem dla niego tylko snem i zapomni mnie tak jak się zapomina
sny."
Usiłowała oderwać od niego swe myśli i skupić się na rozmowie z
Nanny, ale wciąż czekała z nadzieją na pukanie do drzwi, telegram
czy list. „Może był wdzięczny, że uratowałam go od podejrzeń służby
i komisarza. Nie musiał składać formalnego oświadczenia na policji.
Ale i bez mojej pomocy odkryliby prawdę."
Kiedy otoczyły ją ciemności w zaciszu jej własnego pokoju, nie
mogła dłużej nad sobą panować. Ciało drżało, a gorące łzy spływały
po policzkach.
— Kocham go, kocham — szeptała do poduszki.
Żeby chociaż mogła go zobaczyć! Minął tydzień, a ona nie
otrzymała z Kelvedonu żadnej wiadomości i utraciła już wszelką
nadzieję. Stała zamyślona przy strumieniu obserwując małą rybkę
przemykającą między kamieniami. Słońce prześwitywało przez
gałęzie drzew i skrzyło się na wodzie. Przypominała sobie odbicie
gwiazd w jeziorze i złote światło okien.
Hrabia jest już wolny. Sam decyduje o wszystkim. Może teraz
przyjmować swych przyjaciół w Kelvedonie. Oni będą umieli docenić
piękno tej rodowej siedziby. Ale jeśli ma to być dom, hrabia powinien
się ożenić. Może nawet już się to stało?
Ta myśl ją przeraziła. Pamiętała przecież, jak mówił, że obrazy
nie należą do niego, lecz do jego syna i jego następców. „Musi mieć
dziedzica — myślała Olinda — a Kelvedon potrzebuje nie jednego
dziecka, lecz wielu." Gdyby on sam miał rodzeństwo, nie obdarzyłby
matki tak wielką miłością a potem rozczarowanie nie byłoby takie
bolesne.
— Muszę się modlić, żeby znalazł miłość, prawdziwą miłość —
szeptała Olinda — i aby żona urodziła mu dużo dzieci.
Olinda całym sercem życzyła szczęścia hrabiemu, jednak myśl o
innej kobiecie w jego ramionach sprawiała jej wielki ból. Przecież ją
pocałował, a ona go pokochała. Żal ścisnął jej serce. Nie zdołała
powstrzymać łez. Odbicie słońca na powierzchni wody rozmazało się.
— Czy ty płaczesz, Olindo?
Ktoś stanął obok niej. Wstała szybko, zdziwiona, bo nie słyszała
odgłosu kroków. Spojrzała przez łzy na intruza. Zanim zdążyła się
zorientować, przytulił ją mocno do siebie, jakby chciał odgonić
smutki, które wywołały łzy w jej oczach. Złożył pocałunek na jej
ustach i oboje przenieśli się w inny świat. Zabrał ją z otchłani
rozpaczy, łez i obaw prosto ku bramom raju. Teraz była bezpieczna i
szczęśliwa.
Po chwili podniósł głowę, popatrzył na nią z zachwytem i
powiedział:
— Moja kochana! Mój cudowny śnie! Tak za tobą tęskniłem!
— Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę — wyszeptała Olinda
— i że nie będziesz mnie już potrzebował.
Spojrzała na niego. Nigdy przedtem nie widziała go w tak
radosnym nastroju.
— Nie będę cię potrzebować? Jak mogłaś myśleć coś takiego?
— Bo masz już wszystko, czego pragnąłeś.
— Wszystko oprócz ciebie — odparł — a ty jesteś dla mnie
najważniejsza. Tylko z tobą będę szczęśliwy.
— Naprawdę tak myślisz?
Hrabia przytulił ją mocno.
— Bardzo mi pomogłaś, Olindo. Dzięki tobie uwierzyłem w
siebie i postanowiłem, że nawet bez odpowiednich funduszy
utrzymam Kelvedon! — Spojrzał jej głęboko w oczy. — I wierzę, że z
twoją pomocą mógłbym tego dokonać.
— Oczywiście, że tak.
— Ale nie bez ciebie.
I znowu ją całował. Długo i władczo, jakby wszystko, co miała do
zaoferowania: serce, rozum i duszę, należało już do niego.
Usiedli obok siebie na powalonym pniu.
— Nie mogłem wyrwać się wcześniej — wyjaśnił. — Musiałem
sam dopilnować wielu spraw. Na pogrzeb przyjechało dużo krewnych
i nie wszyscy odjechali zaraz po ceremonii. Moja matka już od
pewnego czasu chorowała na serce. Doktor przestrzegał, aby się nie
przemęczała i nie denerwowała. Gniew był bardzo niebezpieczny dla
jej zdrowia.
— Wiedziałeś o tym?
Hrabia pokręcił głową przecząco.
— Moja matka nie mówiła nigdy, że ma kłopoty ze zdrowiem.
Bała się, iż to oznaka starości, a poza tym nie było mnie w domu od
dwóch lat — wyjaśnił z wyraźnym poczuciem winy.
— Uważam, że to nie ma znaczenia, zresztą, jeśli twoja matka
miałaby wybór, na pewno wolałaby zostać w pamięci jako piękna
kobieta.
— To prawda — zgodził się hrabia — lecz jeśli umarłaby
dwadzieścia cztery godziny wcześniej, nie cierpiałaby z powodu
perfidii Hansona i mojej głupoty.
Znowu pojawił się ból w jego głosie. Olinda szybko uścisnęła
jego rękę.
— Nie możesz robić sobie wyrzutów — powiedziała. — Musisz
być rozsądny i pogodzić się z tym. Twój ojciec na pewno nie chciał,
abyś został wydziedziczony.
— To prawda. Teraz muszę pomyśleć o przyszłości, razem z tobą,
Olindo.
— Z największą przyjemnością — powiedziała ciepło.
— A jeśli chodzi o Feliksa Hansona, byłem dla niego bardzo
szczodry. Matka wypisała mu czek na osiem tysięcy funtów. Przyznał,
że miała zamiar go anulować, ale pozwoliłem mu zatrzymać te
pieniądze.
— Bardzo mnie cieszy twoja decyzja.
— Zabrał ze sobą także samochód, który podarowała mu kiedyś.
— Uśmiechnął się i dodał: — To nie był akt wielkiej szczodrości z
mojej strony. Nie lubię samochodów. Kocham swoje konie.
— Ja także kocham konie — szepnęła cicho.
— Wszystkie czekają na ciebie w Kelvedonie.
Olinda westchnęła ze szczęścia i położyła głowę na jego ramieniu.
— Mamy wiele do zrobienia, kochanie — powiedział — lecz
przede wszystkim pragnę z tobą rozmawiać. Musimy przedyskutować
wiele spraw dotyczących naszej wspólnej przyszłości. Na pewno nie
będziemy się nigdy nudzić, jeśli nawet dużą część życia spędzimy w
Kelvedonie.
— Ja bardzo pokochałam Kelvedon.
— Czy mówisz tak, aby zrobić mi przyjemność?
Przytrzymał dłonią jej podbródek i spojrzał przenikliwie w oczy.
— Czy wiesz, że nigdy jeszcze nie patrzyliśmy sobie prosto w
oczy przy świetle dnia?
— Myślałam o tym — przytaknęła Olinda. — Zawsze
spotykaliśmy się o zmierzchu lub w nocy.
— Mój cudowny śnie — powiedział ze wzruszeniem. — W dzień
jesteś jeszcze piękniejsza. Widzę teraz twoje oczy pełne blasku słońca
i te prześliczne włosy.
Przyglądał się uważnie jej twarzy, jakby chciał zapamiętać każdy
szczegół. Olinda przymknęła oczy i czerwone rumieńce pokryły jej
policzki.
— Czuję się onieśmielona — próbowała protestować.
— Bardzo lubię, gdy tak się czerwienisz — powiedział czule. —
Muszę ci się przyznać, że trochę obawiałem się ciebie i twojej
mądrości. Mówiłaś, co powinienem robić, jak pokonywać trudności i
jak osiągać ideały, po które nigdy nie ośmieliłbym się sięgnąć. —
Olinda drżała ze szczęścia. — A teraz znajduję nie amazonkę czy
Joannę d'Arc, lecz śliczną, młodą dziewczynę, która rumieni się ze
wstydu. Myślałem, że kobiety już tego nie potrafią.
Olinda próbowała wysunąć się z objęć hrabiego, ale jego usta
znalazły jej wargi i znowu poszybowali ku niebiosom.
— Chciałbym jeszcze ci coś powiedzieć — rzekł podniósłszy
głowę. — Kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz w komnacie księżnej,
miałem wrażenie, że gdzieś cię już widziałem. Jednak nie mogłem
sobie wtedy przypomnieć.
— A teraz?
— Przypominasz mi kobiecą postać z obrazu Leonarda da Vinci
Zwiastowanie. Kiedy Leonardo malował ten obraz był jeszcze bardzo
młodym człowiekiem. Anioł Gabriel przychodzi do Marii o
zmierzchu. Natura także jest częścią cudu — pogłębia kontrast między
szarością dnia i bladozłotymi włosami dziewicy.
Hrabia ucałował włosy Olindy.
— Często oglądałem ten obraz w Luwrze. Robił na mnie
szczególne wrażenie. Teraz już wiem dlaczego: widziałem na nim
ciebie.
Olinda wtuliła się w jego ramiona.
— Jestem szczęśliwa, bardzo szczęśliwa, że myślisz o mnie w ten
sposób. Myślałam...
— Co myślałaś?
— Że uznasz mnie za kobietę łatwą do zdobycia, gdyż
pozwoliłam ci się pocałować.
— Nic takiego nie przyszło mi nawet do głowy. Czułem, że jesteś
niewinna i doskonała.
Ucałował jej oczy i czoło.
— Muszę cię lepiej poznać. Mam wrażenie, że odnajdę w tobie
więcej niż kiedykolwiek spodziewałem się odkryć w którejś z kobiet.
— Byłabym bardzo smutna, gdybyś się rozczarował —
wyszeptała Olinda.
— Czy nie mówiłaś, że prawdziwa miłość składa się z serca,
umysłu i duszy? — Pocałował ją czule. — Wiem, że jestem bardzo
zarozumiały sądząc, że zdobędę twe serce.
— Ono... już jest twoje — wyszeptała nieśmiało Olinda.
— Przy tobie będę musiał odświeżyć swoje wiadomości. Kiedyś
miałem wiele zainteresowań, jednak czas spędzony w Paryżu był pod
tym względem, niestety, zmarnowany.
— Z pewnością nie jesteś mniej inteligentny od swojego ojca,
który był człowiekiem szanowanym i znanym ze swej mądrości.
— Jeśli ty odziedziczyłaś żądzę wiedzy po swoim ojcu, drżę na
myśl, jak mądre będą nasze dzieci.
— Bardzo bym chciała, aby były takie jak ty — wyznała i znów
się zarumieniła.
— Z pewnością odziedziczą twój charakter. — Hrabia uśmiechnął
się. — No i urodę. Czy wiesz, moja słodka, że jesteś bardzo piękna?
— Nikt jeszcze mi tego nie mówił.
— Będę to powtarzać tak długo, aż mi uwierzysz. Jest jeszcze
trzecia część miłości — dusza.
— Czy uważasz, że ją mamy?
— Ty na pewno, dlatego chciałbym cię prosić, abyś pomogła mi
odnaleźć moją. — Przytulił ją mocno do siebie. — Kiedy tęskniłem za
tobą, modląc się, aby czas szybciej mijał i abym mógł do ciebie
przyjechać, przeglądałem książkę o księżnej de Mazarin. Miałaś rację,
kochanie, ich miłość była pełna. Żadna kobieta nie znaczyła dla króla
tyle co księżna.
— Inspirowała go.
— Tak jak ty mnie! Nauczyła go inaczej patrzeć na świat,
pokochała go całym sercem. Tak jak ty, kochanie. Podarowałaś mi
miłość, o jakiej nie miałem pojęcia: wzniosłą i czystą. I wiem już, że
miałaś rację, Olindo, miłość czyni bogów z ludzi. Jest rajem dla
zakochanych.
— Tak właśnie myślałam, kiedy pierwszy raz mnie pocałowałeś
— wyszeptała uszczęśliwiona — ale bałam się, że możesz mieć inne
zdanie.
— Nasz pierwszy pocałunek był inny od tych, które dawałem lub
otrzymywałem od kobiet. Był pełen uczucia i przyznaję, że trochę się
bałem.
— Bałeś?
— Bałem się, że to tylko moja fantazja. — Po chwili dodał: —
Nie zamierzałem cię wtedy pocałować. Bardzo się cieszyłem, że jest
ktoś, kto mnie rozumie. Wydawało mi się, że spotkałem nieziemską
istotę, zjawę, która może zniknąć w każdej chwili.
— A po pierwszym pocałunku?
— Trochę się boję, że jesteś tylko snem i że cię utracę wraz z
nadejściem nocy.
— Zostanę z tobą na zawsze.
— Będziemy wspólnie spędzać czas przez całe dnie i noce. Wciąż
będę cię trzymał w ramionach, aby mieć pewność, że nie uciekniesz.
Hrabia wziął Olindę za rękę i razem zaczęli iść w stronę domu.
Kiedy znaleźli się między krzakami dzikich róż i przewiercieni, hrabia
nagle przystanął.
— Czy to wszystko dzieje się naprawdę? — zapytał. — Czy to
możliwe, by tak nagle przenieść się z otchłani rozpaczy w bezmiar
szczęścia?
— Kiedy dwoje ludzi kocha się — odpowiedziała — prawdziwa
miłość jest jak święty Graal i można ją znaleźć.
— My ją znaleźliśmy — powiedział hrabia.
Spojrzała na niego zakochanymi oczyma, pełnymi blasku, jakiego
nie widział u żadnej kobiety. Ich usta znowu się odnalazły, a dusze
wzniosły ku nieosiągalnym szczytom. I tak pozostali, otuleni boską
poświatą miłości.