Barbara Cartland
Niewinna kurtyzana
The wings of ecstasy
Od Autorki
Chociaż Wiedenstein jest państwem fikcyjnym, opis
Paryża z czasów II Cesarstwa odzwierciedla minioną
rzeczywistość.
Nazwa „półświatek" użyta została po raz pierwszy przez
Aleksandra Dumasa - syna, stanowiąc zarazem tytuł jego
komedii z 1855 roku przedstawiającej paryski świat ludzi
zdeklasowanych i środowisko kobiet lekkich obyczajów,
zachowujących jednak pozory. Ów „demi - monde" James
Matthew Barrie nazwał w jednej ze swych sztuk „światem nie
należącym ani do arystokracji, ani do burżuazji, lecz
dryfującym na falach paryskiego oceanu wydarzeń".
Królowały w nim kurtyzany, mistrzynie swej profesji,
zwane też „pocieszycielkami". Były wśród nich kobiety z
różnych środowisk traktujące swą urodę jak potężny kapitał, z
którego ciągnęły ogromne zyski. La Paiva - ,,Wielka
Rozpustnica" Paryża - urodzona w moskiewskim getcie,
szczyciła się kolekcją biżuterii, której wartość szacowano na
dwa miliony franków.
Wkroczenie Niemców do Paryża w marcu 1871 roku
przerwało rozkwit półświatka. Nigdy później nie odzyskał on
utraconego blasku i świetności.
Rozdział 1
Rok 1869
Arcyksiążę Wiedensteinu siedział pochłonięty lekturą
gazety, gdy reszta rodziny zgromadzona przy stole w
milczeniu spożywała poranny posiłek. Jak zwykle było w tej
rodzinnej atmosferze coś krępującego - nigdy nie wiedzieli, w
jakim humorze jest tego dnia ich ojciec. Książę Kendric
położył sobie ostatnią grzankę na talerzu. Posmarowawszy ją,
zgodnie z angielską modą, masłem i dżemem zjadł szybko i
ostentacyjnie odsunął się od stołu. W tej samej chwili jego
matka - arcyksiężna - oderwała wzrok od listu, który czytała, i
znacząco chrząkając utkwiła oczy w gazecie skrywającej jej
męża. Gazeta nawet nie drgnęła.
- Leopoldzie! - odezwała się w końcu dobitnym głosem.
Arcyksiążę wychylił się znad gazety zdradzając oznaki
rozdrażnienia oderwaniem go od lektury i napotykając
utkwione w nim oczy żony, powiedział:
- Tak, tak, oczywiście!
Książę Kendric i jego bliźniacza siostra, Maria Teresa,
którą w rodzinie nazywano „Zeną", z obawą spojrzeli w stronę
ojca, czując, że za chwilę znów dane im będzie wysłuchać
kolejnego kazania. Arcyksiążę złożył powoli gazetę i zdjął
okulary. Sądząc, że psują jego wygląd, nigdy nie nosił ich
poza domem, jeśli mógł się bez nich obejść. Wciąż był bardzo
przystojny i nadal, jak przez całe życie, spotykał kobiety,
które twierdziły, że nie potrafiłyby mu się oprzeć - fakt ten
bez powodzenia próbował ukryć przed swoją żoną.
- Wasz ojciec ma wam coś do zakomunikowania -
niepotrzebnie powiedziała arcyksiężna stłumionym głosem.
Książę Kendric pożałował, że nie opuścił jadalni
wcześniej. Szybko jednak doszedł do wniosku, że ucieczka by
się nie powiodła. Matka z pewnością zatrzymałaby go.
Arcyksiążę odchrząknął głośno.
- Otrzymałem od nauczycieli wyniki waszych postępów
w nauce w ciągu ostatnich trzech miesięcy - zaczął powoli, z
namaszczeniem i zamilkł.
Patrząc na swoją córkę nie mógł się oprzeć myśli, że
wygląda tego ranka szczególnie uroczo. Przez chwilę
delektował się tym spostrzeżeniem, by w końcu przenieść
wzrok na syna i utkwić go w nim z wyrazem surowej
wymówki.
- Twoje wyniki, Kendric - powiedział - nie są takie, jakich
oczekiwałem. Nauczyciele zgodnie twierdzą jednak, że stać
cię na więcej, gdybyś się postarał. Nie pojmuję, dlaczego ich
nie posłuchasz.
- Ależ chcę, ojcze - odparł wyzywająco książę Kendric. -
Gdybyś tylko zechciał zapytać o moje zdanie! Naprawdę!
Uczy się nas przestarzałymi metodami i to w dodatku
żałosnych nudziarstw!
To szczere wyznanie zaparło dech w piersi arcyksiężnej, a
Zena zerknęła nerwowo na brata.
- Marny rzemieślnik, który narzeka na swoje narzędzia -
ostro skonstatował arcyksiążę.
- Gdybyś pozwolił mi pójść na uniwersytet... - zaczął
Kendric.
Był to stary argument i arcyksiążę przerwał mu
stanowczo:
- Masz wstąpić do armii! Wiesz dobrze, że kiedy zajmiesz
moje miejsce, będziesz musiał dowodzić naszymi oddziałami
i... na Boga, dyscyplina dobrze ci zrobi!
Nastąpiła cisza. Najwyraźniej książę Kendric tłumił w
sobie słowa, które cisnęły mu się na usta. Ojciec i syn
przeszywali się wzrokiem, gdy wtrąciła się arcyksiężna:
- Proszę, wróćmy do tematu, Leopoldzie. Powiedz, jakie
masz plany względem dzieci. To przecież miały od ciebie
usłyszeć.
Przywołany tym wezwaniem do porządku, arcyksiążę
kontynuował:
- Wasza matka i ja przeanalizowaliśmy dokładnie wasze
osiągnięcia w nauce i twoje, Zeno, nie są wcale lepsze niż
Kendrica. Szczególnie, jeśli chodzi o język niemiecki.
- Gramatyka jest bardzo trudna, ojcze - broniła się Zena. -
A pan Waldshutz, jak mówi Kendric, jest tak gadatliwy i
nudny, że trudno nie zasnąć na jego lekcjach.
- Zgoda, rozumiem - uciął krótko arcyksiążę. - Dlatego
zdecydowaliśmy się wysłać was do Ettengen.
- Do Ettengen, ojcze?! - zawołała zdumiona Zena.
- Niemiecki Kendrica musi przecież nabrać ogłady, zanim
wyślemy go do Dusseldorfu - odpowiedział arcyksiążę.
Wyraźnie słychać było, jak Kendric sapnął ze złości,
zanim zapytał podniesionym głosem:
- Dlaczego miałbym jechać do Dusseldorfu?! Po co?!
- Do tego właśnie zmierzam - oznajmił arcyksiążę. - Twój
szwagier, Georg, zaproponował, i myślę, że to doskonały
pomysł, żebyś spędził rok w koszarach wstępując do korpusu
kadetów w pruskiej armii, by zdobyć porządną praktykę
wojskową.
- Rok wśród tych żądnych krwi militarystów?! -
wykrzyknął Kendric. - To piekło na ziemi!
- Wyjdzie ci to tylko na dobre. Zrobisz więc, jak każę -
odparł stanowczo arcyksiążę.
- Odmawiam. Stanowczo odmawiam - wymamrotał
Kendric, a w jego głosie zadźwięczała raczej rozpacz niż
nieposłuszeństwo.
- A co do ciebie, Zeno - kontynuował arcyksiążę,
zwracając się do córki. - Ponieważ zwykle robicie tyle hałasu,
gdy się was rozdziela, najpierw pojedziesz z Kendrikiem do
Ettengen, by również podreperować swój niemiecki, a
potem... wyjdziesz za mąż. Tak to zaplanowaliśmy z twoją
mamą.
Teraz z kolei w osłupienie wpadła Zena.
- Za mąż, ojcze?! - zapytała po chwili z przerażeniem w
oczach.
- Masz osiemnaście lat. Od pewnego czasu myśleliśmy o
znalezieniu ci odpowiedniego męża - odparł arcyksiążę. -
Miałem cichą nadzieję, że znajdzie się gdzieś w sąsiednim
państwie jakiś kawaler na tronie. Niestety, wszyscy kandydaci
są albo za młodzi, albo żonaci.
Zena westchnęła z ulgą, lecz za chwilę usłyszała:
- Wtedy twojej matce przyszło na myśl, że najlepiej
będzie, jeśli poślubisz jednego z jej rodaków. Cóż, czasem
okazuje się, że pożytecznie jest mieć żonę, która jest krewną
królowej Anglii.
Arcyksiężna skinęła głową przyjmując komplet z
zadowoleniem i nie mogąc powstrzymać się od dodania
czegoś od siebie, zauważyła:
- Musisz pamiętać, Zeno, że nie jesteś dziedziczką tronu i
znalezienie ci męża z rodziny królewskiej, a tym bardziej, co
było moim pragnieniem, jakiegoś następcy tronu, byłoby
niemożliwe.
- Ależ ja wcale nie chcę wychodzić za mąż, mamo... za
nikogo!
Księżna nachmurzyła się.
- Nie bądź niemądra! - ucięła krótko. - Oczywiście, że
wyjdziesz i to im szybciej, tym lepiej. Już ja tego dopilnuję.
Kendric wyjedzie przecież do Dusseldorfu, a bez niego
staniesz się całkiem nieznośna.
Czując, że matka ma rację, Zena zerknęła z rozpaczą w
stronę swego bliźniaka. Ten jednak, krzywiąc się na srebrną
maselnicę stojącą przed nimi na stole, wyraźnie gryzł się
własnym problemem.
- Napisałam już - ciągnęła arcyksiężna - do mojej siostry,
Małgorzaty, która, jak ci wiadomo, jest damą dworu królowej
Wiktorii i cieszy się jej zaufaniem. Mamy szczęście, że tak się
złożyło, i powinniśmy być jej wdzięczni za radę.
- Jaką radę, mamo? - zdołała zapytać Zena, czując, że usta
odmawiają jej posłuszeństwa.
- Moja siostra, Małgorzata, stwierdziła, że skoro nie ma
pod ręką nikogo odpowiedniego dla ciebie, należy zwrócić się
o pomoc do samej królowej. Podszepnęła jej więc pewną myśl
i otrzymała zgodę, byś poślubiła jednego z angielskich książąt.
Arcyksiężna przerwała czekając na reakcję Zeny, a
ponieważ się jej nie doczekała, mówiła dalej:
- Jest dwóch kandydatów, których rodziny ze strony
matek spokrewnione są z rodziną królewską. Obie więc, moja
siostra i królowa, doszły do wniosku, że twoje małżeństwo z
jednym z nich wyjdzie na dobre obu naszym krajom.
- Ale... ja nie chcę poślubić Anglika, mamo.
- A co masz przeciw Anglikom? - zapytała rozzłoszczona
arcyksiężna.
Zena pomyślała, że cokolwiek powie i tak nieuchronnie
okaże się niegrzeczna wobec matki. Spojrzała więc w
odpowiedzi na pusty talerz.
- Pominę milczeniem tę niewymownie infantylną uwagę -
stwierdziła oschle arcyksiężna.
- Przejdźmy do rzeczy, moja droga - wtrącił się
arcyksiążę. - Nie możemy debatować nad tą sprawą cały
dzień.
- Robię co mogę, Leopoldzie - chłodno odparła
arcyksiężna - ale stale mi się przerywa.
- Nikt już ci teraz nie przerwie - zapewnił ją.
- Wracając więc do tego, co mówiłam - ciągnęła bez
pośpiechu arcyksiężna. - Moja siostra, Małgorzata,
dowiedziała się, że jest dwóch książąt, których możemy brać
pod uwagę jako twoich przyszłych mężów, Zeno. Sugerowała
jednak, że książę Gatesford jest dla ciebie za stary, mimo że
niedawno został wdowcem.
Księżna przerwała czekając, aż Zena zapyta o jego wiek.
Zena milczała jednak, więc księżna kontynuowała:
- Jego Wysokość skończył właśnie sześćdziesiąt lat i
chociaż zajmuje wysoką pozycję społeczną i ma chwalebny
charakter, zdecydowaliśmy z ojcem, za radą mej siostry, że
nie nadaje się on dla ciebie.
- Nie wyszłabym za mąż za kogoś starszego niż mój
ojciec! - zdecydowała Zena.
- Poślubisz, kogo ci wskażemy - oznajmiła stanowczo
matka. - Wybraliśmy więc dla ciebie, może nieco niechętnie,
księcia Faverstone, który ma tylko trzydzieści trzy lata. Jego
matka jest w drugim pokoleniu kuzynką samej królowej i
daleką krewną wuja Jej Wysokości, księcia Cambridge.
- Przodkowie tego poczciwca są w porządku - wtrącił
arcyksiążę.
- Bezsprzecznie masz rację, Leopoldzie - zgodziła się
arcyksiężna. - Ale muszę przyznać, że wolałabym, by Zena
poślubiła kogoś starszego. Nie tylko dlatego, że potrafiłby
zapanować nad lekkomyślną stroną jej natury, ale też
wzmógłby w niej poczucie odpowiedzialności związane z
zajmowaną przez nią w świecie pozycją.
- Nauczy się wszystkiego prędzej czy później - odburknął
arcyksiążę.
Kochał Zenę szczególnie. Uważał, że ze wszystkich dzieci
właśnie ona była do niego najbardziej podobna i zawsze
gotów był bronić jej przed krytyką i oskarżeniami matki.
Tymczasem księżna faworyzowała swego młodszego,
czternastoletniego syna. Stale znajdowała w księciu Lousie
coś, co upodobniało go bardziej niż resztę jej dzieci do
Anglika i automatycznie sprawiało, iż stawał się on bliższy jej
sercu. Była chłodną kobietą, wychowaną w surowym rygorze
angielskiego domu, gdzie okazywanie uczuć było czymś
niestosownym. Wyszła za mąż za władcę Wiedensteinu ze
względu na korzystne koneksje i nie spodziewała się, że
zakocha się w swym przystojnym mężu od pierwszego
wejrzenia. Nigdy jednak nie potrafiła wyjawić mu swych
uczuć. Arcyksiążę był wówczas swego rodzaju romantycznym
herosem. Kochał piękne kobiety i zanim ożenił się z
arcyksiężna, dawał upust swoim słabościom, angażując się w
wiele żarliwych romansów. Nie rozumiał swej żony, ale
darzył ją szacunkiem. Z czasem nawet poczuł sentyment do jej
niezawodnego charakteru i byłby z pewnością zdumiony,
gdyby dowiedział się, jak dziko zazdrosna była o kobiety,
które faworyzował, i jak bardzo cierpiała wiedząc, ze nie
zachwyca się jej wyniosłą, posągową urodą.
Mimo wszystko los obdarzył ich wyjątkowo pięknymi
dziećmi. Arcyksiężna uważała jednak, że niesprawiedliwym
wyrokiem losu jej trzy córki podobne były z wyglądu i
temperamentu do ojca. Jakby tego było nie dość, jej najstarszy
syn, książę Kendric, również wydawał się być bardziej
Wiedensteinczykiem niż Anglikiem z urodzenia. Pozostała jej
więc nadzieja, że dwójka młodszych dzieci będzie inna. Jak
dotąd książę Louis wydawał się spełniać jej oczekiwania.
Zena wciąż jeszcze rozmyślała o tym, co powiedziała
matka. Wydawało jej się, że „książę Faverstone" brzmi
bardziej optymistycznie niż „książę Gatesford", ale i tak nie
miała najmniejszej ochoty wychodzić za żadnego Anglika. Od
najmłodszych lat nie potrafiła znaleźć nawet odrobiny ciepła i
otuchy przy boku matki. W gruncie rzeczy jako dziecko
obdarzana była przez nią tylko ciągłymi naganami, surowymi
wymówkami i karami, a niezmienne faworyzowanie przez nią
tego, co angielskie, sprawiło, że Zena była przeświadczona o
arogancji, apodyktyczności i bezduszności całej angielskiej
rasy.
Zawsze więc, kiedy rozmyślała o wyjściu za mąż, miała
nadzieję, marzyła i modliła się, żeby poślubić Francuza.
Małe królestwo Wiedenstein leżało na zachód od Bawarii,
z którą dzieliło część granicy. Na północy sąsiadowało z
prowincją Heidelburg, należącą do Prus, a na zachodzie
stykało się na krótkim odcinku z francuskim rejonem Alsace.
Większość ludności Wiedensteinu była pochodzenia
francuskiego, lecz wymieszana przez związki małżeńskie z
Bawarczykami. Zena i jej brat bliźniak byli wiec dwujęzyczni,
znając równie dobrze francuski, jak i niemiecki, choć ich
nauczyciel, który był Prusakiem, stale ganił ich za zbyt
miękką wymowę i kolokwializmy właściwe Bawarczykom.
Angielskim posługiwano się zazwyczaj jedynie w pałacowych
komnatach i to tylko z szacunku dla arcyksiężnej. Zena
stwierdziła kiedyś, starając się, by nie usłyszał jej ojciec, że
biorąc to wszystko pod uwagę, Wiedensteiczycy zasługują na
miano „nierasowych mieszańców". Tym bardziej że sama
matka ich władcy była przecież pół - Węgierką. Kiedyś
Kendric oznajmił Zenie:
- Każdy przecież wie, że jest w nas ta szalona,
awanturnicza żyłka.
- Tak, ale nie mamy okazji, by tego dowieść - zauważyła
smutno.
- W takim razie zaczekamy, aż będziemy dorośli - odparł.
Teraz, kiedy stało się to prawie możliwe, kiedy zostali
wypuszczeni z więzienia szkolnych murów, odwiedzani
jedynie przez swych nauczycieli, mają być rozdzieleni. Serce
Zeny zamierało z rozpaczy na myśl o tym. Była przecież
pewna, że gdy straci Kendrica, straci połowę siebie samej.
Rodzina w końcu wstała od stołu i opuściła jadalnię. Zena,
wychodząc w towarzystwie Kendrica, słuchała, na jakie
okropności będzie skazany w niemieckich obozowiskach.
- Słyszałem, że kadeci są tam traktowani jak zwierzęta -
uświadamiał ją Kendric. - Kiedy mają odrobinę wolnego
czasu, zmuszani są do staczania pojedynków w charakterze
rozrywki. Im więcej blizn jest na ich twarzach, tym bardziej
się tym szczycą. Zena jęknęła z przerażenia.
- Och, Kendric, niemożliwe, by cię to czekało!
- Niestety możliwe - mruknął ponuro.
Był niezwykle przystojnym młodym mężczyzną,
potrafiącym korzystać z łaski, którą obdarzyła go natura, i
Zena była zaszokowana myślą, iż miałby świadomie
wystawiać swą urodę na zeszpecenie.
Gdy tylko odłączyli od rodziców, skierowali się do ich
wspólnej bawialni. Usiedli naprzeciw siebie i rzucali
rozpaczliwe spojrzenia. Wydawało się im, że cały bezpieczny
i pewny świat runął, strącając ich w otchłań beznadziejności, z
której nie sposób się wydostać.
- Co robić?! - pytała Zena. - Co powinniśmy zrobić,
Kendric? Nie mogę przecież stracić cię na cały rok!
- Żeby tylko na rok! Na całe życie! - poprawił ją Kendric.
Zena jęknęła z rozpaczy.
- Będę musiała poślubić tego koszmarnego księcia. To
nawet gorsze niż sytuacja nieszczęsnej Melanie przy boku
Georga!
Umilkli oboje, rozmyślając nad smutnym losem ich
starszej siostry. Poślubiła Georga, księcia i dziedzica tronu
państwa Furstenburg, leżącego w północnych Niemczech.
Nazywano je niepodległym, choć faktycznie całkowicie
podlegało Prusom. Melanie znienawidziła swego męża od
pierwszego wejrzenia i chociaż małżeństwo uchodziło za
zgodne, często opowiadała bliźniakom, jak bardzo jest
nieszczęśliwa.
- Nie cierpię Georga - powtarzała niezmiennie. - Jest
pompatyczny, uparty i niewymownie głupi!
- Tak mi przykro! - współczuła jej Zena.
- Nie słucha nikogo poza swoim , ja" - ciągnęła Melanie. -
Wszyscy na dworze są nim śmiertelnie znudzeni, a ja czuję
się, jakbym była żywcem pogrzebana.
Teraz słowa Melanie wróciły do świadomości jak
przepowiednia jej własnej przyszłości. Jeżeli wszyscy Anglicy
są tacy, jak jej matka, to tylko stłumią jej radość życia.
Dotychczas poza krewnymi arcyksiężnej, którzy odwiedzali
ich od czasu do czasu, spotkała ich niewielu. Matka Zeny była
bowiem najmłodszą córką licznej angielskiej rodziny. Jej
siostry i bracia poślubili królewskich krewnych i pysznili się
tym, obnosząc się ze swą „Wysokością" na dworze
Wiedensteinów tak, jak żaden z jego władców. Stawali się
ludzcy tylko wtedy, gdy mówili o koniach.
Zanim ojciec Zeny wyszedł tego ranka z jadalni,
powiedział coś, co upewniło ją, że książę Faverstone będzie
taki, jak krewni z rodziny jej matki.
- Twoja matka, Zeno - zwrócił się do córki -
zaproponowała, by w następnym miesiącu zaprosić do nas
księcia Faverstone na wyścigi o Prix d'Or.
Była to najważniejsza gonitwa tego roku i właściciele
stadnin z całej Europy zapowiedzieli w niej swój udział, chcąc
walczyć o główną nagrodę.
Zena nie odzywała się, ojciec więc kontynuował:
- W ten sposób Faverstone pozna nas od najlepszej strony
i spotka całą elitę państwa. Podejmiemy go w stylu nie
zostawiającym mu żadnych złudzeń, że jako krewnych
angielskiej królowej może traktować nas protekcjonalnie.
- Nie widzę powodu, dlaczego miałby nas tak traktować -
wtrąciła się w obronie przyszłego zięcia arcyksiężna.
- Znam Anglików - odparł arcyksiążę, a Zena pomyślała,
że powiedział to, co sama czuła.
- Co zrobić, by zapobiec temu wszystkiemu? - zwróciła
się do brata, uciekając od ponurych myśli.
Kendric nie odpowiedział, mówiła więc dalej:
- To straszne, że mamy być rozłączeni, a na dodatek teraz
jeszcze musimy jechać do Ettengen, żeby wkuwać ten upiorny
niemiecki.
- Nie cierpię tego języka - oznajmił Kendric - a z tego co
wiem, nasz nowy profesor będzie jeszcze bardziej nudny niż
poczciwy baron.
- Z pewnością - przytaknęła Zena. - Musi mieć ponad
setkę, inaczej nie wysyłaliby nas do niego.
Ostatnie obwieszczenie arcyksięcia przy śniadaniu głosiło,
że za trzy dni bliźniaki mają się udać do małego, rodzinnego
miasta profesora Schwartza, gdzie pozostaną w jego
towarzystwie przez trzy tygodnie - był zbyt stary, by
przyjeżdżać na lekcje do stolicy.
- Będą wam towarzyszyć - dodał arcyksiążę - baron
Kauflen i hrabina Bernkasler, dbając o wasze przyzwoite
zachowanie i pilnując wywiązywania się z obowiązków.
Spróbujcie się im nie podporządkować, a narazicie się na mój
srogi gniew po powrocie!
- Wyobrażasz sobie spędzenie trzech tygodni w
towarzystwie tych starych nudziarzy?! - wykrzyknął Kendric
do Zeny.
- Mam ochotę uciec - wyszeptała załamana. - Tylko...
problem dokąd...?
Znów nastąpiła cisza, którą raptem przerwał Kendric:
- Mam pomysł!
Zena spojrzał na niego niespokojnie.
- Jeśli ma on nas wplątać w jeszcze większe kłopoty, nie
wiem, czy to zniosę - ostrzegła go. - Nie muszę ci chyba
przypominać, co się stało, gdy ostatnim razem nawiedziło cię
jedno z tych twoich olśnień.
Uśmiechnęła się na myśl o tym. Oboje objawiali
skłonności do figlów, odkąd tylko przestali raczkować, ale to
Kendric ze swoją wybujałą wyobraźnią miewał skandaliczne
pomysły, które nieuchronnie mściły się na nich obojgu - Zena
z czystej miłości do brata robiła posłusznie to, co jej kazał.
Kendric zerwał się z fotela i przemierzał nerwowo pokój.
Panował tutaj niemały bałagan, którego przyczyna była bardzo
prosta: służący załamali się i zrezygnowali z dalszych prób
przywrócenia porządku. Strzelby, kije do polo, rakiety,
szpicruty i piłki Kendrica przewracały się ze szczotkami,
paletami i wyszywankami Zeny, których nie cierpiała, a
którymi zadręczała ją matka. Były tu też niezliczone książki,
których przybywało stale, wraz ze wzrastającą w Zenie pasją
do czytania. Wypełniały one półki, leżały na stole, stolikach,
krzesłach a nawet na podłodze. Nie brakowało w pokoju
również kwiatów, które Zena zrywała w królewskim ogrodzie
i układała w piękne bukiety, nie mające sobie równych w
całym pałacu. Całość wieńczyły porozsadzane wokół lalki,
które uwielbiała jako dziewczynka, a teraz trzymała dla
ozdoby pokoju, ubierając je w barwne suknie ozdobione
klejnotami tak, by rozpraszały ponurość ciemnej boazerii.
Spoglądając teraz na pokój, Zena uświadomiła sobie, że
ktokolwiek wszedłby tu po raz pierwszy, łatwo mógłby
odgadnąć zainteresowania jej i Kendrica, a nawet ich
charaktery.
Naraz Kendric zatrzymał się, wykrzyknął coś podskakując
i podbiegł do drzwi. Otworzył je, wyjrzał na korytarz i znów
zamknął.
- Upewniam się - wyjaśnił zdziwionej Zenie - czy nikt nas
nie usłyszy. Jestem pewien, że dwa, trzy razy służący
podsłuchiwali nasze rozmowy i donosili mamie.
- Wiadomo więc, jak dowiedziała się o twojej pięknej
tancerce - uśmiechnęła się Zena.
- Nie mogło być inaczej - przyznał.
Nie obeszło się bez awantury, kiedy arcyksiężna
dowiedziała się o jego nocnych wypadach z domu. Udawało
mu się przez kilka nocy zmylać straże przy bramie i spędzać
miłe godziny w teatrze, gdzie nie tylko podziwiał występy
atrakcyjnej rosyjskiej baletnicy, lecz także zabierał ją na
kolacje. Gdy powiadomiona o tym arcyksiężna niemal
roznosiła pałac miotając się z oburzenia na karygodne
zachowanie syna, Kendric doszedł do wniosku, że jedyną
możliwą drogą dotarcia do jej uszu tej haniebnej wieści był
fakt, iż wychwalał wdzięki baleriny przed Zeną, relacjonując
jej w pokoju bawialnym niektóre z ich wspólnych uciech.
Teraz więc, by upewnić się, że nikt nie podsłucha jego
rozmowy z siostrą, ściszył głos i usiadł blisko niej, zanim
otworzył usta.
- A zatem posłuchaj, Zeno - zaczął. - Mam plan i ty
musisz mi pomóc w jego realizacji.
- Jaki plan? - zapytała.
- Wiesz, gdzie mieszka profesor Schwartz?
- Na mapie znalazłabym na pewno - odparła.
- Żeby tam dojechać, trzeba się przesiąść w Hoyes -
oznajmił jej Kendric.
Zena spojrzała na brata nieco niepewnie. W jego oczach
błyskały niespokojne ogniki, które przegnały wyraz rozpaczy,
jakby plan pochłonął go całkowicie. Instynktownie zaczęła się
bać, nie wiedząc, co Kendricowi znów przyszło do głowy.
- Wiesz, co się zwykle dzieje na stacji w Hoyes? - pytał
dalej.
- Nie, ale dowiem się od ciebie - odparła.
- Zatrzymują się tam pociągi z różnych stron Europy w
drodze do Paryża.
Sposób, w jaki Kendric to powiedział, sprawił, że Zena
wyprostowała się niespokojnie w fotelu i popatrzyła na niego
wystraszonym wzrokiem.
- O czym myślisz? Co sugerujesz? - zapytała.
- Planuję - zaczął powoli Kendric - naszą ucieczkę z rąk
tych psów policyjnych właśnie w Hoyes i proponuję spędzenie
jednego tygodnia naszej nauki w najweselszym mieście
świata.
- Oszalałeś?! - wykrzyknęła. - Jeśli im uciekniemy, wrócą
do ojca i doniosą o wszystkim, a on każe nas zatrzymać.
- Nie sądzę - odparł Kendric. - Nie zrobi nic, co
wywołałoby skandal. Poza tym nastraszymy te ponure, stare
sępy kłopotami, jeśli doniosą na nas ojcu.
Błękitne oczy Zeny zabłysły.
- Naprawdę myślisz, że uda nam się pojechać do Paryża
zamiast do domu tego nudnego starca? - zapytała.
- Nie myślę, wiem to i zamierzam tego dokonać -
stwierdził autorytatywnie.
- Ojciec i mama zabiją nas!
- Jeśli nas znajdą.
- Ale jak możemy ich przed tym powstrzymać? Przecież
ludzie rozpoznają nas!
- Gdy tylko znajdziemy się w Paryżu, nikt nas już nie
rozpozna - odparł.
- To znaczy... będziemy zamaskowani?!
- Oczywiście! Nie myślisz chyba, że przybędę do Paryża
jako następca tronu, książę Kendric z Wiedensteinu,
uprzedzając o tym naszą ambasadę i spędzając czas na
siedzeniu w muzeach?
- Ale to zbyt ryzykowne, zbyt zuchwale!
- Na Boga! Mam przecież prawo zrobić coś zuchwałego,
skoro czeka mnie rok salutowania i spełniania biegiem
rozkazów pruskich dowódców - żachnął się Kendric.
- To okrutne wysłać cię w takie miejsce - przyznała Zena.
- Jestem pewna, że ojciec uczynił to tylko za namową naszego
upiornego szwagra.
- Tak, koszary to miejsce, które Georg z pewnością uważa
za przyjemne - szydził Kendric.
- Ale... czy uda nam się dotrzeć do Paryża? - zapytała
znów Zena.
Wiedziała, że jeśli Kendric zacznie teraz tyradę przeciw
Georgowi, którego oboje nie znosili, wpędzi ich to w jeszcze
gorsze przygnębienie. Czasami, nie śpiąc w nocy, ze łzami w
oczach rozmyślała o udręce siostry wiodącej życie przy boku
takiego mężczyzny.
Wzmianka o Georgu przypomniała Zenie, że ma poślubić
Anglika. Idea ta wydala jej się tak koszmarna, że bez
zastanowienia ponagliła Kendrica:
- Mów dalej! Jak się dostaniemy do Paryża? Co zrobimy?
Za kogo się podamy?
- Wyrwiemy się tym starym wronom w Hoyes, a jak już
będziemy w pociągu do Paryża, nikt nie przeszkodzi nam w
dotarciu do celu. Oczywiście mogą wysiać nasze rysopisy
telegrafem, ale chyba uda mi się powstrzymać ich przed tym.
- Jak? - zapytała.
- Dowiesz się w swoim czasie - odparł. - Nie obmyśliłem
jeszcze wszystkiego do końca.
- Dalej, mów, co będzie, gdy dotrzemy do Paryża?
- Wówczas książę Kendric i księżniczka Maria Teresa
przestaną istnieć.
- Więc kim będziemy? Kendric zerknął nieco zagadkowo.
- Krępowałoby mnie przebywanie w Paryżu z siostrą,
która wymaga opieki i przyzwoitki.
- Gorzej byłoby, gdybym miała udawać twoją połowicę -
odparła Zena.
- Z pewnością. Pozostaje zatem tylko jedno wyjście -
oznajmił z uśmiechem.
- Jakie?
- Zostaniesz moją ukochaną przyjaciółką, mą chere amie,
choć to tak, jakbym brał kanapkę na królewską ucztę. Nie
będę jednak aż tak bezduszny, by zostawić cię w Hoyes.
Zena jęknęła.
- Jak mogłeś nawet o tym pomyśleć, ty egoistyczny,
nielojalny okrutniku?! Oczywiście, że mnie ze sobą
zabierzesz!
Kendric ujął ją za ręce.
- Zawsze robiliśmy wszystko razem, a ponieważ będzie to
najbardziej zuchwały i ostatni nasz wspólny wyczyn, więc
nawet gdy nas złapią, nie będziemy tego żałować.
- Ja na pewno nie! - powiedziała z przekonaniem Zena.
- To dobrze, bo to doskonały pomysł - odparł.
- Jaki pomysł?
- Taki, że zagrasz rolę mojej ukochanej. Roześmiała się,
beztrosko odrzucając głowę do tyłu.
- Och, Kendric! Myślisz, że potrafię? Pomyśl, co mama
by powiedziała, gdyby się o tym dowiedziała!
- Módlmy się lepiej, żeby to się nigdy nie stało! - odrzekł
poważniejąc. Zaraz jednak dodał wesoło: - Czy wiesz, że
uchodząc za pannę z półświatka, jak się to określa, będziesz
mogła mi towarzyszyć wszędzie tam, gdzie damy z wyższych
sfer nie mają wstępu?
Zena klasnęła w ręce.
- To ekscytujące! Tylko naucz mnie, jak mam się
zachowywać.
Zawahała się, zanim oznajmiła prowokująco:
- Jestem pewna, że coś ci o tym wiadomo.
- Niewątpliwie - odparł dumnie.
- I wiesz też, dokąd powinniśmy pójść w Paryżu?
- Mam niezły pomysł - przyznał - To prawda, nie byłem
w Paryżu od dwóch lat, odkąd wydoroślałem, ale kilku moich
nieco starszych przyjaciół ze szkoły mówiło to i owo.
Uśmiechnął się na wspomnienie tego, co od nich usłyszał.
- Filip - ciągnął po chwili dalej - którego ojciec był w
służbie dyplomatycznej w Paryżu, wspominał o kobietach
otaczanych protekcją samego cesarza, księcia Napoleona,
wielu mężów stanu i arystokratów, którzy płacą
astronomiczne sumy za ich usługi.
Zena spojrzała zdziwiona.
- Jakie usługi? - zapytała.
Kendric, zdając sobie sprawę, że dał się ponieść
entuzjazmowi, powiedział szybko:
- Mężczyźni, z którymi są związane... przyjaźnią, chwalą
się nimi między sobą, a one oczekują, że w zamian za to będą
obsypywane klejnotami.
- Chcesz powiedzieć, że to rodzaj zawodów, jak na
pokazie koni?
- Waśnie! - podchwycił Kendric. - Więc i ty będziesz
musiała się odpowiednio ubrać i oczywiście używać
kosmetyków. Inaczej skompromitujesz mnie, gdy się tam z
tobą pokażę.
- To nie będzie trudne - odparła Zena. - Mama, jak wiesz,
twierdzi, że wyglądam jak żałosna marionetka z groteskowego
przedstawienia.
Kendric roześmiał się.
- O tak, często to powtarza. To przez te twoje oczy i
włosy. Nic na to nie poradzisz.
- Nic - zgodziła się Zena. - Może jednak teraz ta moja
marionetkowa uroda na coś się przyda.
Kendric spojrzał na Zenę, jakby ujrzał ją po raz pierwszy.
- Wiesz, Zeno - przyznał - gdybyś nie była moją siostrą,
pomieszałabyś mi szyki w Paryżu.
- Rzeczywiście tak sądzisz? - zapytała zaciekawiona. -
Cóż, tak czy inaczej, postaram się nie przynieść ci wstydu.
Mam kilka nowych sukien, które wydają się dość szykowne.
- Lepiej dodaj im to i owo - uśmiechnął się. - Z tego co
słyszałem, kobiety w Paryżu są modne dopiero, gdy ich ubiór
robi piorunujące wrażenie. Ktoś kiedyś napomknął ojcu przy
kolacji, że cesarzowa wydaje po tysiąc pięćset franków za
suknię.
- O, nie! - wykrzyknęła Zena. - Nie sądzisz chyba, że
mogę z nią współzawodniczyć.
- Oczywiście, że nie - roześmiał się. - Ale jeśli uda nam
się zabrać ze sobą odpowiednią ilość pieniędzy, to może
kupimy przynajmniej jedną suknię, która będzie stosowna do
okoliczności. Dobrze, że masz choć trochę cennej biżuterii.
- Myślisz o tej, którą zostawiła mi babka? - zapytała. -
Jest schowana w sejfie, ale chyba uda mi się ją stamtąd
wydostać.
- Wyjdę na skąpca, jeśli tego nie dokonasz - odparł. Znów
spojrzał na swą siostrę.
- Lepiej będziesz wyglądać, jeśli pomalujesz rzęsy i
nałożysz trochę pudru na twarz. Cóż, nie wszystkich
mężczyzn stać na wydawanie milionów na kobiety.
- Aż tyle wydają? - zapytała z zapartym tchem.
- Słyszałem o jednej zwanej La Paiva - Kendric ściszył
głos. - Mężczyźni, z którymi się spotyka, wydają na nią
miliony franków.
- Dlaczego? Jest aż tak piękna?
Kendricowi przemknęło przez myśl, że Zena jest zbyt
niewinna i że sprawa się trochę komplikuje. Trudno bowiem
będzie mu odpowiadać na jej pytania bez kłopotliwych
wyjaśnień, udzielanie których nie leżało w jego gestii. Czuł
jednak, że Zena miała rację i nie mógłby jej w tak okrutny
sposób zostawić samej w Hoyes. Podszedł więc do sprawy z
właściwą sobie beztroską ufając, że wszystko samo ułoży się
jak należy. Jeśli Zena odgadnie w końcu przyczynę wyglądu i
zachowania sławnych paryskich kurtyzan, niewiele to zmieni.
Dopóki jednak może mówić z nią o tym najmniej, jak się da,
niech nadal pozostaje w błogiej niewiedzy o trybie życia tych
kobiet. Domyślał się, że w gruncie rzeczy sam nie miał o nim
zbyt wielkiego pojęcia. Przeżył dotychczas dwa prawie nic nie
znaczące romanse: jeden z rosyjską tancerką, zanim brutalnie
zakazano mu ją widywać, i drugi, wcześniejszy, z lat
szkolnych, który trwał nieco dłużej. Jego rodzice byli
przerażeni dowiadując się, że starsi uczniowie uważali się za
dorosłych mężczyzn, a w mieście, gdzie znajdowała się
szkoła, nie brakowało kobiet, które skutecznie utwierdzały ich
w tym przekonaniu. Ale wszystko to było, jak Kendric dobrze
wiedział, całkiem inne od tego, co oferowały paryskie
kurtyzany - prawdziwe królowe tej profesji. Opisy ich urody,
szalonych ekstrawagancji i uczt wydawanych na ich cześć
przez zagorzałych wielbicieli nie przesadzały w niczym.
Kendric czuł więc nieodparte pragnienie odwiedzenia Paryża i
od roku molestował o to ojca. Arcyksiążę jednak powtarzał
niezmiennie stanowczo:
- Bardzo chciałbym cię tam zabrać, synu, ale wiesz, ile
zamieszania narobiłaby twoja matka, jeśli powodem naszego
wyjazdu byłaby tylko rozrywka. Będąc na razie w nie
najlepszych stosunkach z rządem francuskim, nie
wymyśliłbym żadnej rozsądnej, politycznej wymówki dla tej
eskapady.
Widział rozczarowanie na twarzy syna i uśmiechając się
ze zrozumieniem, mówił:
- Wiesz, co zrobimy, Kendric? Zaczekamy z tym jeszcze
rok. Wtedy matka nie będzie już miała nad tobą władzy i jakoś
uda nam się wymknąć do Paryża.
Kiedyś westchnął na wspomnienie tego miasta i rzekł:
- Często, siedząc tu, zastanawiam się, czy La Castiglione
jest nadal tak piękna, jak dawniej. Jest teraz kochanką samego
cesarza.
- Czy była też twoją „miłością", ojcze? - zapytał Kendric.
Wydawało mu się, że nie otrzyma odpowiedzi. Arcyksiążę
wyznał jednak po chwili milczenia:
- Bardzo krótko. Była wtedy wprawdzie bardzo młodym,
ale najurodziwszym stworzeniem pod słońcem, choć
przyznam, raczej nudnawym.
Roześmiał się i dodał:
- No cóż, mistrzynie w sztuce kochania są po to, by je
podziwiać i uwielbiać. Czego jeszcze można by od nich
wymagać?
- W rzeczy samej, ojcze - skwapliwie przytaknął Kendric.
„Gdy nas złapią, pomyślał teraz patrząc na siostrę, ojciec
mnie zrozumie". Wiedział jednak, że ani ojciec, ani matka nie
zechcą zrozumieć i wybaczyć mu, że zabrał ze sobą Zenę do
miasta określanego przez arcyksiężnę mianem „gniazda
rozpusty". I jednocześnie świadom był tego, jak bardzo Zena
bała się poślubić kogokolwiek, a tym bardziej Anglika. Nie
musiała mu o tym mówić; czuł to. Oboje przygnębieni byli
nieszczęściem Melanie i faktem, że do rodziny dostał się
człowiek nie posiadający ani odrobiny wrażliwości i
życzliwości. Wprawdzie z politycznego punktu widzenia był
to korzystny związek, gdyż Furstenburg był znacznie
większym i bardziej znaczącym państwem niż Wiedenstein, a
Melanie mogła w przyszłości zostać jego królową, ale jak
Zena kiedyś zauważyła: „Czy kobieta przy zdrowych
zmysłach chciałaby być królową? Chyba, że tą z talii kart! A
mężczyzna? Ten nawet wolałby chyba być waletem niż
królem!"
Kendric roześmiał się wtedy i przyznał jej rację.
„A który z mężczyzn przy zdrowych zmysłach chciałby
spędzić rok w koszarach Dusseldorfu? Albo która z tak
żywych i wrażliwych dziewcząt, jak Zena, chciałaby poślubić
Anglika?" - zastanawiał się teraz. „Oboje zasługujemy na
wyjazd do Paryża", stwierdził stanowczo w duchu i chociaż
czuł, że sumienie nie daje mu spokoju, zdecydowany był nie
słuchać go wcale.
Rozdział 2
Siedząc w pociągu wiozącym ją do Hoyes, Zena czuła, jak
mocno bije jej serce, i wcale nie mogła się skupić na
pouczającej lekturze książki, w którą hrabina Bernkasler
zaopatrzyła ją przezornie na drogę. Ettengen dzieliły jedynie
dwie godziny jazdy od stolicy Wiedensteinu i arcyksiążę uznał
za zbyteczne użycie królewskiego powozu do przewiezienia
tam bliźniaków. Zamiast tego, w zwykłym pociągu
zarezerwowano specjalny przedział, do którego Zena i
Kendric wsiedli odprowadzeni przez jednego z dworzan,
zawiadowcę stacji i innych przedstawicieli kolei. Podróżowali
faktycznie incognito, co było dla arcyksięcia dobrą wymówką,
by nie wysyłać zbrojnej eskorty na dworzec i nie wystawiać
straży przed domem profesora w Ettengen. Dlatego też, gdy
opuścili stolicę, Kendric i Zena stali się hrabią i hrabiną de
Castelnaud, używając jednego z pomniejszych tytułów
arcyksięcia.
Kiedy pociąg ruszył, Kendric spojrzał znacząco na siostrę,
dając do zrozumienia, że powodzenie ich ucieczki zależy nie
tylko od wykonywania przez nią jego poleceń „co do joty", ale
przede wszystkim od przypadku. Jeśli bowiem ekspres do
Paryża spóźniłby się, to pociąg, którym jechali, mógłby
dotrzeć do Hoyes przed nim, a wtedy zawieziono by ich
wprost do profesora czekającego już, by obdarzyć ich trzema
tygodniami niewysłowionej nudy. Przez kilka dni przed
wyjazdem Kendric nie potrafił mówić z Zeną o niczym innym,
jak tylko o ucieczce. Starał się też skontaktować ze swym
kolegą, Filipem, który był według niego kopalnią informacji.
Hrabina i baron nie byli już pierwszej młodości, więc
usadowiwszy się wygodnie w przedziałowych fotelach, nie
próbowali nawet podjąć rozmowy, lecz zamknęli oczy
pogrążając się w błogiej nieświadomości. Zena i Kendric
dobrze jednak wiedzieli, że nie mogą być pewni, czy ich
opiekunowie rzeczywiście śpią, i przezornie powstrzymali się
od rozmów. Po godzinnej jeździe pociąg sapiąc zatrzymał się
w Hoyes. Przedtem stawał na trzech małych stacjach,
zabierając po drodze pasażerów. Na ostatniej z nich Kendric
oznajmił:
- Muszę rozprostować nogi.
Baron Kauflen automatycznie otworzył oczy.
- Czy Wasza Wysokość życzy sobie, bym mu
towarzyszył?
- Ależ nie, nie - powstrzymał go Kendric. - Przespaceruję
szybko tam i z powrotem po peronie i zaraz wracam. Proszę
zostać w przedziale, baronie.
Baron odetchnął z ulgą, a Kendric pospiesznie wysiadł.
Zena wiedziała, że poszedł załatwić przeniesienie ich bagaży
na stacji w Hoyes do paryskiego ekspresu.
Bagaże były jeszcze jednym problemem, z którym, jak
sądziła, uporała się z wyjątkową pomysłowością pod
kierownictwem Kendrica.
- Nie możesz oczekiwać, że pozwolą ci zabrać do
Ettengen najlepsze i najwymyślniejsze suknie balowe -
uprzedzał ją. - Dlatego musisz wziąć dodatkowy kufer, który
sama spakujesz. Zanim dojedziemy do Hoyes, postaram się
zedrzeć z niego starą nalepkę i przykleić inną, którą będę miał
w kieszeni.
- Och, Kendric! - wykrzyknęła. - Wszystko staje się z
każdą chwilą coraz bardziej i bardziej skomplikowane. Mojej
pokojówce z pewnością wyda się dziwne, że sama pakuję
kufer.
- Więc wymyśl jakieś wytłumaczenie - zniecierpliwił się.
- Przecież Maria jest ci oddana, kiedy więc każesz jej
przysiąc, że będzie milczała, nie sądzę, by doniosła o tym
innym służącym czy, jeszcze gorzej, mamie.
Zena przyznała mu rację i powiedziała Marii, że zabiera ze
sobą kilka lepszych sukni balowych na wypadek, gdyby
poszła na jakieś przyjęcie.
- Proszę, nie wspominaj o tym nikomu, Mario - wróciła
się do służącej. - Mówiłam ci wprawdzie, że jedziemy z Jego
Wysokością do Ettengen, by się uczyć, ale trzy tygodnie to
zbyt dużo czasu, żeby zmarnować go tkwiąc jedynie z nosem
w książkach.
Maria miała dużo zrozumienia.
- Moja mama, Wasza Wysokość, zawsze mówiła, że
młodym jest się tylko raz. Dlatego nie zrobię nic, co mogłoby
popsuć plan Waszej Wysokości.
- Ufam ci, Mario - odparła Zena i żeby mieć pewność, że
służąca dotrzyma słowa, podarowała jej jedną ze swoich
sukien, która szczególnie podobała się dziewczynie.
Uszczęśliwiona Maria obiecała swą pomoc we wszystkim. W
rezultacie, lepiej niż uczyniłaby to Zena, sama spakowała
nadprogramowy kufer i przekonała Zenę, iż powinna też
zabrać dodatkowe pudło z bardziej szykownymi kapeluszami.
Wsiadając do wagonu po domniemanej przechadzce po
peronie, Kendric wesoło puścił oko w stronę siostry.
Wiedziała, że udało mu się nie tylko zamienić nalepki na
bagażach, ale też wysokim napiwkiem przekonać strażnika,
żeby dopilnował, by wskazane przez niego kufry znalazły się
w paryskim ekspresie w Hoyes. Tymczasem na stacji w Hoyes
nie było śladu oczekiwanego przez nich pociągu. Z tego,
którym przyjechali, zaczęli wysiadać ludzie. Kendric wyjrzał
przez okno udając, że ich obserwuje. Zena zaczęła się
obawiać, iż w ostatniej chwili ich plan się nie powiedzie, gdy
raptem Kendric wyprostował się w napięciu zwracając twarz
w inną stronę. Wiedziała, że dostrzegł zbliżający się paryski
ekspres. Bagażowi ruszyli biegiem na peron, gdzie miał się
zatrzymać na kilka chwil, zanim wyruszy w dalszą drogę.
Kendric ziewnął ostentacyjnie.
- Znudziło mnie czekanie - powiedział jakby od
niechcenia. - Chyba wyjdę do kiosku. Zobaczę, czy są jakieś
gazety do poczytania.
- Czy mógłbym wyręczyć Waszą Wysokość? - zapytał
baron.
- Nie, wolałbym sam coś wybrać - powiedział Kendric
obojętnym tonem.
Otworzył drzwi przedziału i zszedł na peron zostawiając je
nie zamknięte. Zena wiedziała, że to sygnał dla niej. Wstała i
powoli podeszła do okna udając, że obserwuje ruch na
peronie. Spostrzegła, iż Kendric skinął na nią, i szybko
odwróciła się w stronę hrabiny.
- Jego Wysokość prosi, bym wyszła na chwilę. Zaraz
wracam - oznajmiła jej, po czym zwinnie opuściła na swój
fotel list, który trzymała w ręku, i wyskoczyła na peron.
Biegnąc do brata słyszała jeszcze, jak hrabina robi jej
wymówki. Chwycił ją za rękę i bez słowa pędem ruszyli do
paryskiego pociągu. Portierzy z hukiem zamykali już
przedziały. W chwili, gdy zawiadowca przykładał gwizdek do
ust, Kendric szarpnął drzwi jednego z nich i zdecydowanym
ruchem wepchnął Zenę do środka. Pociąg ruszył wolno, kiedy
sam wskoczył do wagonu i zatrzaskując drzwi za sobą, uciął
krzyki zawiadowcy pomstującego na pasażerów czekających z
wsiadaniem do ostatniej chwili.
Zwalili się ciężko na siedzenia, zbyt zdyszani, by
wypowiedzieć choć słowo. Pociąg nabierał szybkości. Raptem
uświadomili sobie, że naprawdę udało im się uciec. Ich
opiekunowie nie mogli im już w niczym przeszkodzić.
Przedział pierwszej klasy był pusty. Zena domyśliła się, że
Kendric wybrał go rozważnie, gdy czekał, by dać jej sygnał do
ucieczki.
Spojrzał na Zenę i wybuchnął śmiechem.
- Przyznaj, że jestem geniuszem! - wykrzyknął. -
Wszystko poszło jak w zegarku! Bagaże są z nami.
Widziałem, jak strażnik osobiście je przenosił. I oto my, orni,
jesteśmy tu, by wyruszyć na przygodę, która zmrozi krew w
żyłach naszych prawnuków, gdy ją im opowiemy. Zena
roześmiała się.
- Nie dbam o prawnuki - przyznała - ale, co na to ojciec i
mama?
- Nie ma się czym przejmować - uspokajał ją. - Kiedy
baron przeczyta list, który napisałem, nie śmie nic powiedzieć
ojcu. Zbyt będzie wystraszony perspektywą utraty pracy.
- Co mu napisałeś? - zapytała.
- Wyjaśniłem, że zdecydowaliśmy się spędzić tydzień u
jednego z moich przyjaciół, zanim przystąpimy do nauki; że
będziemy tam zupełnie bezpieczni i że ani on, ani hrabina nie
powinni się martwić o nas.
- A oni i tak będą - mruknęła Zena.
- I wyraźnie dałem mu do zrozumienia - ciągnął Kendric,
jakby nie słyszał Zeny - że jeśli powiedzą cokolwiek ojcu, to z
pewnością wyładuje swój gniew nie tylko na nas, ale i na nich,
za niedowiezienie nas do miejsca przeznaczenia, jak im
kazano.
- Biedaczyska! - westchnęła Zena. - Nie mieli szans!
-
Niemniej wątpię, by ojciec uznał to za
usprawiedliwienie i wiem, co powiedziałaby na to mama. Tak
więc jestem całkiem pewny, że będą milczeć.
- Mam szczerą nadzieję, że tak - zauważyła nerwowo.
- Nawet jeśli wrócą do pałacu i powiedzą ojcu, że nas
zgubili - ciągnął Kendric - nie będzie mu łatwo znaleźć nas w
Paryżu. Faktycznie to tak, jakby szukać igły w stogu siana.
- No dobrze - poddała się Zena - a teraz chcę usłyszeć,
kim jesteśmy i jakie są nasze nazwiska.
Mówiąc to otworzyła torebkę i wyjęła z niej małe
puzderko.
- Myślę - dodała - że od razu powinnam zacząć zmieniać
wygląd.
- Słusznie - zgodził się Kendric.
- Mama była zdziwiona, że wyruszam w drogę w tak
szykownej sukni.
Roześmiała się.
- Ofuknęła mnie za dziwactwo mówiąc, że suknia i pelisa
bardziej nadają się na przywitanie księcia Faverstone.
Radość zniknęła z jej twarzy na wspomnienie Anglika.
- Zapomnij o nim przynajmniej na ten jeden tydzień -
odezwał się szybko Kendric. - Pamiętaj jedynie, że jesteś teraz
moją ukochaną przyjaciółką, moją chere amie i nie musisz
poślubiać nikogo.
- Och, jak te kobiety muszą być szczęśliwe - jęknęła
Zena.
Mówiąc to wstała, podeszła do małego lustra
zawieszonego nad siedzeniami i odwiązawszy kokardę, zdjęła
kapelusz. Tym razem jej włosy uczesane były nieco inaczej i
gęste loki opadały na ramiona w najmodniejszym stylu.
Wiedenstein szczycił się tym, że nie ustępował Paryżowi pod
względem mody, bowiem jego mieszkanki we wszystkim
pragnęły dorównać Francuzkom. Krawcy i projektanci mody
w Wiedensteinie niewolniczo podporządkowywali się
wymaganiom
swych
klientek,
a
fryzjerzy
godnie
dotrzymywali im kroku. Gdy pałacowy fryzjer, służący na
dworze prawie dwadzieścia Łat, zmarł, jego syn przejął
ojcowski interes i pozycję i zdecydował, iż księżniczka Maria
Teresa powinna stać się żywą reklamą jego umiejętności.
Wprawdzie arcyksiężna protestowała przeciw nowym
sposobom czesania Zeny, uznając wszelkie fryzury poza tymi,
które przystoją statecznym damom, za zbyt frywolne i rażące,
ale arcyksiążę poparł córkę, gdy oznajmiła matce:
- Nie chcę wyglądać niegustownie, mamo, i jestem
pewna, że ty też nie chcesz, by nasz dwór dorównał w nudzie i
ponurości temu, na którym przebywa Melanie.
Mówiąc to, dobrze wiedziała, że nawet jej rodzicie
uważali wizyty w pałacu Furstenburg za wyjątkowo niemiłe.
- Mój Boże! Gdybyśmy mieli do tego doprowadzić, chyba
bym abdykował! - zauważył, jak zwykle szczerze, arcyksiążę.
Arcyksiężna skarciła go wzrokiem za niepohamowaną
otwartość, lecz milczała i nowy sposób czesania się Zeny
został zaakceptowany.
Kendric patrząc teraz na siostrę pomyślał, że w swojej
jedwabnej sukni, modnie upiętej z tyłu koronkowymi szarfami
w zwoje fałd, z trudem mogłaby uchodzić za paryską
kurtyzanę, którą miała udawać. Jakby odgadując myśli brata,
Zena odwróciła się do niego twarzą. Zdążyła już pomalować
usta czerwoną szminką, a na śnieżnobiałe policzki nałożyć
puder.
- No i jak wyglądam? - zapytała.
- Fantastycznie! - odrzekł zaskoczony. - Nie tylko
stosowanie do swojej roli, ale też niezwykle pięknie!
- Dziękuję! - uśmiechnęła się. - Kiedy dojedziemy do
Paryża, pomaluję sobie rzęsy. W pociągu tusz mógłby dostać
się do oczu i spowodować ich pieczenie.
Usiadła naprzeciw niego mówiąc dalej:
- A teraz powiedz mi, dokąd się w Paryżu udamy i co
będziemy tam robić?
- Najpierw - zaczął teatralnym głosem Kendric - niech
wolno mi będzie przedstawić pani, chere amie, wicehrabiego
de Villerny.
Zena spojrzała zdumiona.
- Ale... on istnieje naprawdę!
- Wiem - przytaknął Kendric - i to jest właśnie mój
genialny pomysł: wcielić się właśnie w niego!
- Rzeczywiście, wicehrabia przebywa teraz chyba gdzieś
na wschodzie - przypomniała sobie Zena. - Ale załóżmy, że
spotkasz jego znajomego?
- To mało prawdopodobne - odparł. - A poza tym wiesz
równie dobrze, jak ja, że Francuzi są straszliwymi snobami i
śpią z almanachem gotajskim pod poduszką. Gdybym ukrywał
się pod zmyślonym nazwiskiem, szybko odkryliby, że jestem
oszustem.
- Rozumiem - przyznała.
Ojciec wicehrabiego de Villerny był przyjacielem ich ojca.
Był też wybitnym człowiekiem, który spędził życie na
zbieraniu wszelkiego rodzaju muszli i specjalistycznych
książek, którymi interesowali się wyłącznie konchologowie.
Jego kolekcja sławna była na cały świat i dzieci arcyksięcia
często zabierane były do wicehrabiego, by podziwiać ostatnie
nabytki. Bardziej niż widok muszli, cieszyła ich jednak
perspektywa brania udziału w smakowitych ucztach, a
ponieważ ich gospodarz był również doskonałym znawcą win,
więc częstował ich zawsze kieliszkiem, nawet gdy byli
znacznie młodsi. Kiedy dwa lata temu zmarł, Zenie było
szczerze przykro. Jego syn odziedziczył nie tylko tytuł, ale i
kolekcję ojca. Bardziej jednak interesowało go życie na
wschodzie, gdzie prowadził podejrzane interesy i na dworze w
Wiedensteinie jego imię wymawiano szeptem.
Myśląc teraz o tym, Zena doszła do wniosku, iż Kendric
miał rację podszywając się pod nazwisko wicehrabiego. Nie
będzie ono budziło niczyich podejrzeń, a spotkanie
kogokolwiek, kto znałby młodego de Villerny'ego, było
bardzo mało prawdopodobne.
- A kim ja jestem? - zapytała beztrosko, uspokoiwszy się.
- Ty oczywiście nie jesteś nikim ważnym - oznajmił
Kendric. - Chociaż niemało będzie mężczyzn spoglądających
na ciebie z zainteresowaniem.
Dostrzegł uśmiech na czerwonych ustach Zeny i szybko
dodał:
- Tylko masz się zachowywać przyzwoicie! Wiesz
dobrze, że nie powinienem był wplątywać cię w to wszystko.
Jeśli narobisz sobie jakichś kłopotów, lepiej nie myśleć, co
zrobi ze mną ojciec, gdy się o tym dowie!
- Dlaczego miałabym narobić sobie kłopotów? - zdziwiła
się. - Na pewno będę się zachowywać należycie. Wszystko
czego pragnę, to zobaczyć Paryż i zabawić się trochę.
Kendric pomyślał, że czego, jak czego, ale „rozrywek" z
pewnością nie powinno zabraknąć Zenie w Paryżu. Za późno
było jednak, by żałować czegokolwiek, a poza tym, jak już
sobie wcześniej powtarzał, nie mógłby być tak bezduszny, by
zostawić siostrę i cieszyć się tym wszystkim sam.
- Zastanawiałem się nad imieniem dla ciebie - powiedział.
- Powinno brzmieć raczej teatralnie.
- Więc może niech zostanie to prawdziwe -
podpowiedziała.
- Ależ tak! „Zena" jest bardzo dobre, no i będę spokojny,
że zareagujesz na nie, gdy się do ciebie zwrócę.
- Właśnie - przytaknęła. - A jakie ma być moje nazwisko?
- Myślałem o „Beauchamp" - powiedział. Zena
przechyliła głowę w zastanowieniu.
- „Piękne pole" - powtórzyła po niemiecku. - To brzmi
raczej zobowiązująco. Może lepiej „piękny kwiat"?
- Tak, masz rację! - przyznał.
Zena zachichotała i powiedziała po francusku:
- Panna Zena Bellefleur do pana usług, mój panie!
Wyglądała tak uroczo, gdy to mówiła, że Kendric raz jeszcze
poczuł lęk na myśl o tym, jakie mogą być tego konsekwencje
w Paryżu. Zaraz jednak przypomniał sobie, że Paryż to
przecież miasto, w którym co najmniej kilka najpiękniejszych
kobiet Europy, a wśród nich Zena, przejdzie nie zauważonych.
Ekspres dowiózł ich w dwie godziny do Paryża. Kiedy
wjeżdżał do olbrzymiej hali peronowej, Zena poczuła, jakby
wkraczała w całkiem nowy świat. Nigdy przedtem nie czuła
takiego podniecenia. Bagażowy załadował do powozu ich
kufry, na których widniały nalepki: „Własność wicehrabiego
de Villerny", i ruszyli przez wybrukowane ulice miasta. Mijali
wysokie, szare budynki z drewnianymi okiennicami i kafeterie
z klientami siedzącymi przy stolikach wystawionych na
zewnątrz. Zenie wydawało się, jakby unosiła się przed nią
kurtyna, za którą krył się niezwykle zachwycający spektakl.
Jak się okazało, jej zaradny brat załatwił dla nich również
mieszkanie.
- Filip ma w Paryżu przyjaciela, który dysponuje bardzo
wygodnym apartamentem na St Honore - wyjaśniał jej w
drodze. - Ów przyjaciel jest teraz we Włoszech, więc pozwolił
Filipowi korzystać z niego, kiedy tylko zechce odwiedzić
Paryż.
- A Filip wspaniałomyślnie odstąpił ten przywilej nam? -
zgadła.
- Nie tylko. Napisał też do konsjerżki, że jesteśmy jego
gośćmi, i nakazał jej zrobić wszystko, by zapewnić nam
komfort.
- Jak to miło! - wykrzyknęła Zena. - I jak to dobrze, że
masz takich przyjaciół!
- Zawsze wiedziałem, że taka znajomość kiedyś okaże się
pożyteczna - wyznał.
- Kiedy wrócimy do domu, trzeba będzie mu się jakość
odwdzięczyć - zauważyła.
Wyraz twarzy Kendrica zmienił się nagle. Domyśliła się,
że przypomniał sobie, iż dopiero za rok będzie mógł spotkać
się z kolegami i zrewanżować Filipowi. Nie chciała go jeszcze
bardziej przygnębiać, więc szybko zmieniła temat, zwracając
uwagę na otwarty już nowy gmach opery, który nie był
ukończony, gdy ostatnio odwiedzała Paryż.
Powóz skręcił wkrótce w rue de la Paix, gdzie mieli swe
salony najznamienitsi krawcy, a wśród nich sam Fryderyk
Worth.
- Tu kupię sobie suknię! - oznajmiła przejęta Zena.
- Najpierw zobaczymy, na co nas stać - stwierdził
praktycznie Kendric. - Wziąłem wprawdzie mnóstwo
pieniędzy, ale Paryż jest bardzo drogi.
- Przynajmniej nie musimy płacić czynszu - przypomniała
mu.
- Nie, ale jeśli mamy się zabawić, musimy przyjmować
gości. Filip napisał już do kilku swoich paryskich przyjaciół.
- Chyba nie wyjawił im, kim jesteśmy naprawdę -
zapytała zaniepokojona.
- Oczywiście, że nie! - żachnął się. - Wyjaśnił tylko, że
wicehrabia de Villerny, który mieszka w Wiedensteinie,
odwiedzi Paryż ze swoją wyjątkowo urodziwą przyjaciółką.
Zena roześmiała się.
- Och, Kendric, jesteś cudowny! Nikt inny nie
zaplanowałby tego tak sprytnie i tak ekscytująco.
- To dopiero się okaże - powiedział przezornie, ale Zena
widziała, że oczy błysnęły mu radośnie.
Mieszkanie było urocze. Mieściło się na pierwszym
piętrze dużego budynku, który Kendric nazwał „odpowiednim
zakończeniem" ulicy Świętego Honoriusza. Mieli do
dyspozycji duży salon, trzy sypialnie i, ku zdziwieniu Zeny,
małą kuchnię.
- Po co właścicielowi kuchnia? - zapytała. - Przecież jada
poza domem.
- Sądzę, że czasami uważa za wygodniejsze jadanie w
domu - odparł. - I jeśli konsjerżka nie jest dostatecznie
przygotowana do spełniania roli kucharki, to z pewnością
zawsze znajdzie się jakaś chere amie, która chętnie ją w tym
wyręczy.
W oczach Kendrica zamigotały ogniki. Tymczasem Zena
oświadczyła oburzona:
- Dobrze wiesz, że wprawdzie jestem niezłą kucharką, ale
nie zamierzam gotować w Paryżu! Chcę chodzić do restauracji
choćby dlatego, że mama mówi, iż królowie w nich nie jadają.
- Będziesz jadać w najlepszych - zapewnił ją Kendric. -
Mam tu ich listę.
- Więc na co czekamy? - zapytała.
- Czekamy, aż się przebierzesz - odparł. - A poza tym, nie
ma pośpiechu. Nikt w Paryżu nie jada o tak wczesnej porze.
Zapomnij
zatem
o
swoich
prowincjonalnych
przyzwyczajeniach.
Zena skrzywiła się i weszła do sypialni, którą sobie
wybrała - największej i najatrakcyjniejszej. Nieoczekiwanie
ujrzała w niej młodą osobę rozpakowującą jej kufer.
Domyśliła się, że musi to być córka konsjerżki.
- Ma pani piękne suknie, panienko - zauważyła
dziewczyna. - Czy wybiera się panienka na bal artystów?
- Dzisiaj? - zainteresowała się Zena.
- Tak, tak, panienko! Dzisiaj cały Paryż będzie się cieszył
najweselszym i najbardziej hucznym balem tego roku.
Wszyscy tam będą, no... może z wyjątkiem cesarzowej. Ona
tego nie pochwala.
Dziewczyna zerknęła w bok, by przekonać się, że Zena
słucha w napięciu, po czym mówiła dalej:
- Ale cesarz na pewno przyjdzie. Lubi patrzeć na ładne
kobiety. Twierdzi, że za każdym razem dodają nowego blasku
balowi.
Zena wybiegła z pokoju i przemierzając salon jak
błyskawica, wpadła do sypialni brata z okrzykiem na ustach:
- Kendric! Czy wiesz, że dziś wieczorem jest bal
artystów? Proszę, pójdźmy tam!
- Oczywiście, że pójdziemy - odparł spokojnie. - Nie
wspomniałem o tym, bo chciałem ci zrobić niespodziankę.
Zena patrzyła przez chwilę w milczeniu na brata, który
właśnie zdejmował żakiet i krawat, a w następnej rzuciła mu
się na szyję.
- Och, Kendric, jesteś cudowny! - zawołała. - Nikt nie ma
takiego fantastycznego brata, jak ja!
Uśmiechnął się, lecz zauważając otwarte drzwi
spoważniał.
- Cicho! - szepnął. - Zapomniałaś już, że nie jestem twoim
bratem? Nawet gdy jesteśmy sami, musimy być ostrożni!
- Przepraszam, zachowałam się bezmyślnie - przyznała
skruszona.
- Nic złego się nie stało - pocieszył ją. - Ale na przyszłość
uważaj. Nie możemy wzbudzić najmniejszych podejrzeń.
Wielu mężczyzn będzie wścibskich, gdy cię pozna.
Zena pocałowała brata w policzek i powiedziała:
- Jestem przekonana, że wiele też będzie ciekawskich
kobiet. Jesteś bardzo przystojny.
- Nigdy w to nie wątpiłem - przyznał zadowolony z siebie
Kendric.
- Jesteś też obrzydliwie zarozumiały - oburzyła się i
szybko wróciła do siebie, by się przebrać.
Jak zauważył Kendric, nie musiała się spieszyć, ale zanim
się rozpakowała, umyła, ułożyła włosy i umalowała, co
wydało jej się wyjątkowo upiorną czynnością, minęły aż trzy
godziny. Nałożyła suknię, którą arcyksiężna skrytykowała,
jako zbyt wyszukaną dla młodej panny. Była to kopia jednego
z modeli od Wortha, skrojona doskonale przez krawca z
Wiedensteinu według opisu samej Zeny. Kupiła nawet taki
sam materiał, jakim posłużył się Worth: niebieski, przetykany
srebrną nitką, który podkreślał złotorudy kolor jej włosów i
czynił jej błękitne oczy jeszcze większymi i bardziej lśniącymi
niż zwykle. Nic dziwnego, że miała niebieskie oczy, skoro
oboje jej rodzice mieli właśnie takie. Jednak oczy Zeny były
barwy alpejskiej goryczki, którą podziwiała w Szwajcarii. W
połączeniu z niezwykłym kolorem włosów i białą karnacją jej
twarz sprawiała niezwykłe i piękne wrażenie, czy też, jak
chciała jej matka, raziła groteskową teatralnością.
Przed wyjściem Zena pomalowała długie rzęsy, które stały
się jeszcze dłuższe, i uszminkowała czerwone usta. Zrobiwszy
to, poczuła, jakby rzeczywiście księżniczka Maria Teresa
przestała istnieć, przedzierzgając się w pannę z półświatka.
Była przekonana, iż słowo to nigdy nie splamiło ust jej matki.
Nie rozumiała nadal, dlaczego uważano kurtyzany za
bezwstydne. Jeżeli było tak, jak mówił Kendric, to musiały
być podobne do aktorek, które arcyksiężna zawsze
krytykowała, twierdząc, że żadna przyzwoita kobieta nie
afiszowałaby się publicznie po to tylko, by byle kto mógł ją
oglądać za pieniądze.
Gdy weszli do „Cafe Anglais", którą Kendric wybrał jako
najbardziej modną i słynną restaurację w całym Paryżu, Zena
miała wrażenie, jakby wstępowała na teatralną scenę. Scena, a
raczej restauracja, była bardziej okazała, niż oczekiwała.
Zauważyła w niej wiele mniejszych lub większych,
oddzielnych pomieszczeń, lecz nie była całkiem pewna,
czemu służyły. Usiedli w sali znajdującej się na parterze, a
zwanej „Wielką Szesnastką". Początkowo nie była
wypełniona. Z minuty na minutę jednak gości przybywało i
wkrótce nie było już wolnego stolika. W końcu pojęła,
dlaczego Kendric kazał jej się wystroić i wyglądać najlepiej,
jak potrafiła. Nie wyobrażała sobie, że kobiety mogą nosić na
sobie tyle biżuterii i ubierać się tak ekstrawagancko, a
zarazem niezwykle pięknie. Patrzyła okrągłymi z podziwu i
zdziwienia oczami, gdy jedna za drugą napływały z holu i
przesuwały się obok ich stolika ciągnąc za sobą treny sukien,
jak statki spienioną smugę wody. Ich włosy opadały w długich
lokach na łabędzie szyje, a obnażone piersi i ramiona
dosłownie iskrzyły się tonąc w niezliczonej ilości klejnotów.
Kendric zamówił kilka specjalności restauracji, które Zena
uznała za najwspanialsze potrawy, jakie kiedykolwiek jadła.
Co prawda trudno jej było ocenić je należycie, wodząc bez
przerwy oczami po sali i pochłaniając wzrokiem
współbiesiadników.
- Chciałabym wiedzieć, kim są ci wszyscy ludzie -
szepnęła do Kendrica.
- Wkrótce się dowiemy - odparł. - Znalazłem sporo
zaproszeń w naszym salonie, a i znajomi Filipa chętnie
widzieliby nas u siebie podczas wszystkich posiłków,
zwłaszcza na kolacjach.
- Czy jest coś niezwykłego w kolacji? - zdziwiła się.
- O tak! - uśmiechnął się. - Wtedy dopiero możemy ujrzeć
rozświetlony Paryż i zajrzeć do miejsc, gdzie nie wstąpiłaby
żadna przyzwoita kobieta.
- To brzmi interesująco - stwierdziła. - Ale dzisiaj
pójdziemy chyba na bal.
- Dołączymy przedtem do kilku znajomych Filipa w loży.
Lecz ostrzegam cię! Może tam panować dość swobodna
atmosfera, nie bądź więc zaskoczona.
Zena była tak przejęta, że nie potrafiła się zdecydować,
czy zostać jeszcze w restauracji, gdzie było tyle do
zobaczenia, czy może lepiej spieszyć się już na bal.
Ostatecznie, kiedy wydawało jej się, że zrobiło się bardzo
późno, zmusiła do wyjścia Kendrica rozbawionego jej
szczególnym wyczuciem czasu. W drodze rozmyślała o tym,
iż nikt nie może być w tej chwili szczęśliwszy od niej.
Cokolwiek wydarzy się potem, przy boku nudnego i ponurego
księcia Faverstone, na zawsze pozostanie jej wspomnienie tej
cudownej wyprawy.
Na balu powitały ich rozświetlone ściany tętniące
oszałamiającą muzyką, tańcem i śmiechem setek gości.
Zaprowadzono ich do lóż na piętrze, gdzie Kendric bez trudu
odnalazł znajomych Filipa. Widać było, że ich oczekiwali.
Wylewność, z jaką zostali przyjęci, wydała się Zenie
podejrzanie
przesadzona,
dopóki
nie
zauważyła
porozstawianych wokół pustych butelek po szampanie,
świadczących dobitnie o pochłonięciu ich zawartości przez
wesołe towarzystwo.
- Dalej! Do środka! Prosimy! - posypały się zaproszenia
pod adresem Kendrica. - Filip prosił, by się tobą zaopiekować!
Z największą radością spełnimy jego życzenie!
Kendric uścisnął wyciągnięte dłonie przyjaciół Filipa,
przywitał się z czterema towarzyszącymi im kobietami, a
następnie przedstawił wszystkim Zenę. Pomyślała, że młode
damy są przesadnie umalowane i wystrojone. Była
zażenowana głębokością ich dekoldów i sposobem siedzenia z
założoną nogą na nogę eksponującym pończochy powyżej
kostki. Dwie z nich wylewnie przywitały i ucałowały
Kendrica, a gdy usiadł, znajdująca się bliżej niego objęła go
czule.
- Jesteś bardzo przystojny, mój kochany. - Usłyszała
Zena, jak kobieta szepce do ucha jej bratu. - A ja uwielbiam
urodziwych mężczyzn!
Wszystko to wydało się Zenie dziwnie niepojęte.
Powiedziała sobie jednak, że nie powinna się niczemu dziwić
ani nic krytykować. Był to świat, który chciała poznać i nie
wolno jej było teraz okazywać zakłopotania. Jeden z
młodzieńców wręczył jej kieliszek szampana i uzupełnił
zawartość kieliszków reszty towarzystwa. W dole na parkiecie
spostrzegła tancerzy w fantazyjnych strojach. Domyśliła się,
że są to studenci, którzy późnym wieczorem zaprezentują swe
dzieła powstałe w różnych akademiach. Często czytała o tym
balu w gazetach i choć stworzyła już sobie jego wizję,
stwierdzić musiała, że rzeczywistość znacznie prześciga jej
wyobraźnię. Oczywiście było gwarno i wesoło, lecz gdy
orkiestra zaczęła grać coraz głośniej i szybciej, a tańczący
wirowali na parkiecie w zawrotnym tempie, Zena czuła się
całkiem oszołomiona tym widokiem.
Jeden ze znajomych Filipa, którego zdążyła poznać
jedynie z imienia, oznajmił nagle, że ma ochotę potańczyć i
wszyscy zgodnie uznali, że powinni przyłączyć się do tłumów
na dole. Kendric zamierzał pozostać w loży, jednak dama,
która od początku przylgnęła do niego, wydęła prowokująco
wargi stwierdzając, że musi z nim zatańczyć.
- Chcę, byś mnie wziął w ramiona - oznajmiła. - Czy to
nie wystarczający powód do tańca?
- Zapewniam cię, że nie potrzebuję żadnego! - usłyszała
Zena odpowiedź brata i zanim się zorientowała, zniknął z loży
razem z innymi.
Została sam na sam z młodzieńcem o niezdrowym
wyglądzie.
- Czy dobrze się pan czuje? - zapytała widząc, że jej
towarzysz wierci się niespokojnie na brzegu krzesła.
- Chyba... poczuję się lepiej - wymamrotał - jeśli wyjdę...
zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Strasznie tu... duszno.
Po czym wyszedł zostawiając Zenę samą. Nie krępowało
jej to. Była zadowolona. Siedziała przechylona przez
balustradę i nikt nie przeszkadzał jej obserwować tańczących.
Widziała Kendrica, z trudem poruszającego się
w tłumie, z
dwoma ramionami swej partnerki wiszącymi mu na szyi,
mężczyzn w starożytnych zbrojach lub skąpo odzianych w
zwierzęce skóry, kobiety w nieprzyzwoicie przezroczystych,
greckich szatach, niezliczoną rzeszę pajaców i kilka
podejrzanie
wyglądających
zakonnic.
Wszystko
ją
fascynowało. Nie chciała przegapić niczego, nawet bójek,
które wybuchały w różnych częściach sali, kiedy mężczyźni
odbijali partnerki nieustępliwym tancerzom. Gdy jeden z nich,
wyjątkowo natrętny, otrzymał od tancerza cios w brodę i
zataczając się, jak w solowym tańcu, runął na wypolerowaną
podłogę, Zena zachichotała.
- Widzę, że bawi to panią - rozległ się raptem tuż obok
niej czyjś głos. - Nie dziwię się. Zawsze twierdzę, że to
widowisko jest niepowtarzalne.
Odwróciła się zaskoczona. Z sąsiedniej loży spoglądał na
nią jakiś dżentelmen. Dzieliła ich tylko niska ścianka, podczas
gdy poręcz obita czerwonym pluszem tworzyła jedną całość.
Musiał być wysoki, sądząc z szerokich ramion, które Zena
mogła dostrzec ze swego miejsca. Był niezwykle przystojny,
ale w inny sposób niż jej ojciec i brat. Odezwał się do niej po
francusku, choć nie wyglądał tak, jak francuscy koledzy
Filipa. Pomyślała, że to dlatego, iż był od nich starszy i
bardziej dystyngowany. Uświadamiając sobie, że nieznajomy
czeka na jej odpowiedź, rzekła:
- Może to dlatego, że pierwszy raz jestem na tym balu,
wydaje mi się on tak fascynujący.
- Czy jest to też pani pierwsza wizyta w Paryżu? Już
miała odpowiedzieć, że nie była w Paryżu od długiego czasu,
gdy pomyślała, że pytanie jest trochę podejrzane. W końcu
przecież mówiła po francusku, wiec dlaczego ów dżentelmen
miałby sądzić, że nie jest Francuzką? Przypomniała sobie, co
mówił Kendric:
- Jeśli już musisz kłamać, staraj się na ile to możliwe być
zawsze najbliżej prawdy.
- Co przez to rozumiesz? - zdziwiła się wówczas.
- Gdyby ktoś pytał cię, skąd jesteś, musisz odpowiadać,
że masz francuskiego przyjaciela, ale pochodzisz z
Wiedensteinu.
Spojrzała na niego przestraszona.
- Dlaczego miałabym tak mówić? Czy nie będzie to
niebezpieczne?
- Nie wyglądasz na Francuzkę. Za bardzo jesteś podobna
do ojca, ale też wcale nie jesteś podobna do bawarki - odparł. -
Poza tym nie obawiaj się, w końcu nie jesteś jedyną kobietą w
Wiedensteinie.
- Masz rację - zgodziła się. - Lepiej, jeśli będę mówić,
że
jestem z Wiedensteinu. Zbyt się przejmuję, że ktoś mógłby
mnie zdemaskować.
- Przynajmniej w tej sprawie się zgadzamy - odrzekł i
roześmiali się.
Zena uświadomiła sobie, że nie powinna dłużej zwlekać z
odpowiedzią nieznajomemu i szybko powiedziała:
- Chyba powinnam czuć się obrażona pana opinią o mnie.
Czy nie wyglądam dość szykownie, by być Francuzką?
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Zapewniam, że nie zamierzałem urazić pani. A jeżeli
oczekuje pani komplementów, to muszę przyznać, że jest pani
bardzo urocza, najurodziwsza ze wszystkich kobiet na tym
balu.
- Dziękuję - odpowiedziała obojętnie, wiedząc, że nie
wolno jej być zakłopotaną takimi komplementami, lecz
zachowywać się, jakby otrzymywała je każdego dnia.
- Proszę pozwolić mi jeszcze dodać - mówił dalej
nieznajomy
-
że
pani
włosy
mają
najbardziej
nieprawdopodobny i zachwycający kolor, jaki można sobie
wyobrazić. Jak to możliwe, że jest pani tak czarująco
niezwykła w tym mieście dziwów, w którym wydaje się, że
nikt nikogo nie może już niczym zaskoczyć. Zena roześmiała
się.
- Nie jestem pewna, czy to nie kolejna zniewaga. Czy
sugeruje pan, że farbuję sobie włosy?
- O nie! Wiem, iż byłoby to niemożliwe - odparł jej
rozmówca. - Tylko najdoskonalszy z artystów mógłby
dokonać takiego dzieła, a któż mógłby nim być, jeśli nie sama
natura?
Zena popatrzyła na nieznajomego oczami okrągłymi ze
zdumienia.
- Podziwiam nie tylko pani włosy - kontynuował - ale
także pani mały, prosty nos i niewiarygodnie piękne, błękitne
oczy.
Zena szybko przypomniała sobie, że będąc teraz kurtyzaną
nie powinna oczekiwać od mężczyzn innego zachowania, a
tym bardziej traktowania jej z należytym szacunkiem i
formalnościami, do których przywykła. Zmusiła się więc do
uśmiechu, lecz gdy spojrzała w czarne oczy nieznajomego, na
chwilę poczuła się onieśmielona. Nie mogąc pojąć dlaczego
zapragnęła nagle uciec i jednocześnie pozostać przy boku tego
mężczyzny.
- Czy mogę się przedstawić? - zapytał. - Może wtedy
bariera z tej dykty nie będzie nam przeszkadzać w rozmowie.
Dołączę do pani, a może pani zechce przejść do mojej loży?
Zena uznała zaproszenie za trochę niepokojące, lecz z
drugiej strony nie mogła kwestionować rozsądności
propozycji. Wiedziała, że ów bal jest przepustką do swobody,
wesołości i koleżeństwa, a ponieważ nie było obok niej
przyzwoitki, nikt nie mógł jej przedstawić temu
dżentelmenowi.
- Może... - zaczęła z wahaniem - lepiej będzie, jeśli to pan
przejdzie do mojej loży, choć przyjaciel, z którym przyszłam,
jest tu tylko gościem i... właściwie nie mam prawa nikogo
zapraszać.
- Zatem, ponieważ jestem sam i cała ta loża należy
wyłącznie do mnie - odparł - może jednak byłoby nam
zręczniej i wygodniej porozmawiać u mnie.
Zabrzmiało to bardzo przekonywająco. Tym bardziej że
uchroniłoby ją również przed wątpliwej przyjemności
towarzystwem chorego młodzieńca, gdyby przyszło mu do
głowy wrócić do loży, a co gorsza zaprosić ją do tańca. Była
dość doświadczona, by rozpoznać przyczynę jego
dolegliwości w nadużyciu szlachetnego paryskiego trunku i
nie pragnęła go więcej widzieć.
- Łatwo zauważy pani swego przyjaciela, kiedy wróci, a i
on nie będzie musiał daleko pani szukać - wyrwał ją z
zamyślenia głos nieznajomego.
- Tak, oczywiście - przyznała mu rację.
Wstała i skierowała się do wyjścia, torując sobie drogę
wśród porozsuwanych krzeseł i rzędów poustawianych na
podłodze pustych butelek po szampanie. Zanim dotarła do
celu, drzwi otworzyły się i stanął w nich nieznajomy z
sąsiedniej loży. W duchu przyznała sobie rację. Był
rzeczywiście wysoki, silnie zbudowany, o szerokich
ramionach, a ciemne oczy wydawały się teraz czarne i
patrzyły na Zenę w sposób, który uznała za nieco krępujący. Z
oczu tych jednak emanował też podziw dla jej urody
sprawiając, że nie mogła powstrzymać się od uczucia
satysfakcji.
Obie loże dzieliło zaledwie kilka kroków, lecz ta, do której
weszła, wydawała się z innego świata. Górowała czystością i
przestronnością nad bałaganem i niewygodą poprzedniej.
Nieznajomy podsunął jej fotel, który przedtem zajmował, a
sam usiadł na krześle. Wydało jej się to bardzo taktowne.
- Dziękuję - uśmiechnęła się.
- A teraz - odezwał się - proszę powiedzieć coś o sobie.
Zanim panią ujrzałem, czułem się trochę samotny i znudzony.
Teraz jednak ten wieczór nabrał blasku i czaru, jakby
rozbrzmiewała w nim muzyka Offenbacha, której mi
brakowało.
- Słyszałam, że kryje się w niej dusza Paryża.
- Gdybym nie był przekonany, że nie jest pani Francuzką,
chociaż pani akcent jest doskonały, powiedziałbym, że
dostrzegam w niej również pani obraz.
Zena uśmiechając się pomyślała, że jeśli nic innego, to
przynajmniej ten komplement sprawiłby teraz przyjemność jej
ojcu, który zawsze pragnął, by jego córka mówiła z paryskim
akcentem.
- Czy jest pan też gotów zgadnąć, skąd pochodzę? -
zapytała.
Potrząsnął głową.
- Nie, chociaż próbowałem, odkąd panią ujrzałem.
Niestety, nadal nie znam odpowiedzi na to pytanie.
- Może powinnam pozostawić tę zagadkę nie rozwiązaną,
jak każda straci swój czar i przestanie być interesująca, gdy się
ją rozwikła.
Sądziła, że tą uwagą sprytnie powstrzyma ciekawość
swego rozmówcy. Nie cieszyła się jednak długo. Nieznajomy
pochylił się w jej stronę mówiąc:
- Pani zagadka nie będzie nigdy rozwiązana, nawet jeśli
powie mi pani, gdzie się urodziła. Tak bardzo jest pani
intrygująca i jeśli mogę być szczery, fascynująca, że wciąż
przybywa pytań, na które nie znam odpowiedzi.
Ton jego głosu znów na chwilę onieśmielił Zenę, lecz
zaraz wytłumaczyła sobie takie zachowanie jako sposób
zwracania się każdego dżentelmena do pięknych kobiet, o
których słyszała i które miała okazję ujrzeć w „Cafe Anglais".
Nagle poczuła się jak aktorka w teatralnym przedstawieniu.
Pomyślała, że byłoby to niezręczne i naiwne, gdyby
zapomniała swej roli i zachowała się jak niedoświadczona,
płochliwa uczennica.
- Zaczął pan rozmowę, więc proszę mi się przedstawić -
powiedziała. - Nie ma tu nikogo, kto zrobiłby to za pana.
- Proszę bardzo - odparł. - Na imię mi Jean i by
formalności stało się zadość, dodam, że jestem hrabią de
Graumont.
- Miło mi - powiedziała oficjalnie. - Jestem Zena
Bellefleur.
- Czarujące, mademoiselle! Jakież inne imię mogłoby być
dla pani stosowniejsze? - uśmiechnął się podnosząc jej rękę do
swych ust.
Zdjęła przedtem rękawiczki i kiedy teraz miał pocałować
jej dłoń, pomyślała, że uczyni to niedbale jak inni mężczyźni
w stosunku do niej i jej matki. Tymczasem hrabia w istocie
całował jej skórę, nie rękę. Zenie wydało się to trochę dziwne
i zarazem podniecające. Znów poczuła się zażenowana i
szybko cofnęła dłoń, skupiając swą uwagę na tańczących na
parkiecie.
- Cóż, a więc czekam - usłyszała głos hrabiego po chwili.
- Na co? - zapytała.
- By powiedziała mi pani, skąd pochodzi, zakładając, że
nie zstąpiła pani z Wenus lub innej planety zamieszkanej
przez równie piękne boginie jak pani.
Zena zachichotała.
- Bardzo chciałabym móc powiedzieć, że sfrunęłam na
skrzydłach wprost z Drogi Mlecznej. Zabrzmiałoby to bardziej
czarująco niż: „przyjechałam z jakiegoś europejskiego
państwa".
- Którekolwiek nim jest, musi być wyjątkowe, skoro
stamtąd pani przybywa.
I tym razem wydało się Zenie, jakby oboje recytowali
wyuczone role z teatralnej sztuki. W Wiedensteinie był
pałacowy teatr i mimo że arcyksiężna postarała się, by grano
w nim wyłącznie klasyczne dramaty, wszystko zaś co było
„nieprzyzwoite", było zakazane, to dla Zeny świat wyobraźni
ożywiający za rampą nadal był radosną zabawą, którą nigdy
nie można było się nudzić.
- Dlaczego się pani uśmiecha? - zapytał hrabia. Zena
powiedziała prawdę.
- Pomyślałam, że zachowujemy się, jakbyśmy grali na
scenie, a ponieważ jesteśmy na balu, czuję się, jakby to mnie
właśnie przypadła główna rola w tym przedstawieniu.
- Jest pani rzeczywiście tą najważniejszą i najpiękniejszą
aktorką - przyznał - i jestem zaszczycony grając u pani boku, a
może raczej powinienem powiedzieć „z panią".
Znów w głosie hrabiego zabrzmiała poufałość, którą
dostrzegała też wyraźnie w jego oczach i bliskości jego osoby.
Uznała za niemądre ze swej strony dalsze wykręcanie się od
odpowiedzi i w końcu wyjaśniła:
- Pochodzę z Wiedensteinu. Hrabia uniósł brwi ze
zdziwienia.
- Czy aby na pewno? - zapytał.
- Oczywiście! Dobrze wiem, gdzie się urodziłam.
- Dziwię się - wyjaśniał - ponieważ mieszkanki
Wiedensteinu są bardzo podobne do Francuzek, a one
zazwyczaj mają ciemną karnację i włosy i chociaż też są żywe
i wesołe, nie wyglądają tak jak pani.
- Nie wszystkie kobiety w Wiedensteinie wyglądają jak ja
- uśmiechnęła się.
- Z pewnością - odparł. - Inaczej wszyscy mężczyźni
udaliby się tam niezwłocznie i wkrótce Wiedenstein
wypełniłby się niezliczoną rzeszą rozentuzjazmowanych Don
Juanów.
Roześmiała się.
- Cóż za uroczy pomysł!
- Obawiam się jednak - ciągnął hrabia - że jest pani
niepowtarzalna i w takim razie, choć to i tak całkowicie
zmienia moje zdanie o Wiedensteinie, nie mogę oczekiwać, że
jest tam przynajmniej jedna kobieta podobna do pani. - Ściszył
głos i powiedział prawie szeptem: - Tysiące mężczyzn, a może
więcej, musiało już pani mówić, że jest pani bardzo, bardzo
piękna...
Niespodziewanie dla niej samej, słowa te zaskoczyły
Zenę. Ich dźwięk jakby wibrował w niej przez chwilę,
sprawiając, że zapomniała o roli, którą grała. Spojrzała w oczy
hrabiego i spuściła szybko powieki.
- Nie powinien pan tak do mnie mówić - powiedziała
niepewnie.
- Dlaczego, skoro to prawda?
Zena umilkła. Po chwili hrabia odezwał się znów:
- Czy chce pani przez to powiedzieć, że przyjaciel, z
którym tu przyszła, poczułby się obrażony i mógłby wyzwać
mnie na pojedynek?
- Nie! - zaprzeczyła szybko. - Na pewno by tego nie
zrobił!
- Nie rozumiem, dlaczego zostawił panią samą? Chyba
wie, że zostawiając tak bezcenny skarb bez opieki naraża się
na ryzyko jego utraty.
Zena uśmiechnęła się.
- Nie sądzę, by Kendric się tym przejmował, ale miło mi
dowiedzieć się, iż jestem bezcennym skarbem.
- Jest wiele innych sposobów, na które mógłbym panią
opisać - powiedział. - Tylko to nie jest miejsce, gdzie łatwo to
przychodzi.
Jego słowa zagłuszyły hałas i śmiech dobiegające z
sąsiedniej loży. Zerknęła za ścianę i spostrzegła Kendrica
wchodzącego z dziewczyną, z którą tańczył. Za nimi zjawiły
się inne kobiety i mężczyźni, a wśród nich kilku, których
przedtem
nie
widziała.
Wszyscy
pochłonięci
byli
napełnianiem sobie kieliszków i jedynie Kendric dostrzegł
Zenę spoglądającą w ich stronę. Podszedł do przepierzenia i
zapytał:
- Wszystko w porządku, Zeno?
- Tak, oczywiście - odpowiedziała. - Czy mam do was
dołączyć?
Dopiero teraz uświadomił sobie, że jego siostra nie
znajduje się tam, gdzie ją zostawił, lecz w sąsiedniej loży.
Zamilkł na chwilę, zaskoczony, i zanim zdążył się znów
odezwać, hrabia uprzedził go mówiąc:
- Niech wolno mi będzie przedstawić się. Nazywam się
Jean de Graumont i to ja zaprosiłem pańską przyjaciółkę do
mojej loży. Była sama.
Kendric wyglądał na zawstydzonego.
- Myślałem, że ktoś z tobą został - zwrócił się do Zeny.
- Tak - przyznała - ale ten ktoś poczuł się źle i wyszedł
zaczerpnąć świeżego powietrza.
- Pomyślałem więc, że mogę się zaopiekować pańską
znajomą w czasie pana nieobecności - wtrącił hrabia.
- To bardzo uprzejmie z pana strony - przyznał Kendric. -
Nazywam się de Villerny.
- Pan de Villerny?! - wykrzyknął hrabia. - Słyszałem, że
pański ojciec nie żyje.
- Znał go pan? - zapytał Kendric. Zena czuła, że się
zaniepokoił.
- Mój ojciec również interesował się muszlami - wyjaśnił
hrabia. - Mówił mi tak dużo o kolekcji de Villerny'ego, że
wydaje mi się, jakbym ją sam oglądał, chociaż nigdy nie
miałem okazji zawitać do Wiedensteinu.
- W takim razie mam nadzieję pokazać ją panu kiedyś -
odparł Kendric spokojnie, a Zena pomyślała, że doskonale
zachowuje zimną krew.
- Dziękuję - powiedział hrabia. - Może nadarzy się
okazja, bym mógł przyjąć pańskie zaproszenie.
Zamilkli. W końcu Kendric odezwał się pierwszy, jakby
czuł, że musi to zrobić:
- Czy chciałabyś ze mną zatańczyć, Zeno?
- Wolałabym tu zostać i poobserwować innych - odparła.
- Wygląda na to, że na parkiecie jest niemałe zamieszanie.
- To prawda - przyznał ponuro Kendric i w chwili, gdy
miał jeszcze coś dodać, dziewczyna, z którą tańczył, podeszła
ujmując go pod ramię.
- Zaniedbujesz mnie - powiedziała przytulając się do
niego. - To nieładnie. Nalej mi, proszę, szampana i chodźmy
obejrzeć pokaz. A potem... pójdziemy gdzie indziej.
- Nie mogę - odparł Kendric. - Nie przyszedłem tu sam.
- Więc będziesz musiał zabrać ją ze sobą, choć troje to już
tłum - uśmiechnęła się.
Kendric zamilkł zakłopotany, a hrabia natychmiast
pospieszył mu z pomocą mówiąc:
- Może pozwoli pan, bym przyłączył się do państwa.
Jestem sam.
Zanim Kendric zdążył coś powiedzieć, dziewczyna, która
nadal wisiała mu na ramieniu, zawołała:
- Doskonały pomysł! Pójdzie pan z nami i wszyscy
będziemy zadowoleni. Chcę z tobą zatańczyć, mój piękny,
gdzie nie ma takiego tłoku.
To mówiąc pocałowała Kendrica w policzek i zarzuciła
mu ręce na szyję tak, że przez chwilę nie mógł uwolnić się z
jej uścisku.
Zena przyłapała się na tym, iż wpatruje się w brata
zdumiona. By go nie wprawiać w jeszcze większe
zakłopotanie, szybko odwróciła głowę i napotkała wzrok
hrabiego. Patrzył na nią z takim wyrazem oczu, że z kolei ona
poczuła się zażenowana. Nie wiedząc, gdzie spojrzeć,
ostentacyjnie wyjrzała za balustradę i utkwiwszy wzrok w
parkiecie, oznajmiła:
- Zaczyna się pokaz.
Wszystko wokół wydawało się dziwne i onieśmielające, a
jednak podniecało ją i fascynowało. Przemknęło jej przez
głowę, że gdyby arcyksiężna wiedziała, gdzie znajduje się i co
robi teraz jej córka, bez wątpienia dostałaby ataku serca.
Rozdział 3
"Musi być bardzo późno, a raczej bardzo wcześnie rano",
pomyślała Zena. Nie czuła zmęczenia. Nadal była podniecona
i rozbawiona tym wieczorem. Wystawa dzieł studentów na
balu trwała wyjątkowo długo, a mimo to nie nudziła
dostarczając widzom niepowtarzalnej zabawy. Adepci z
różnych dziedzin sztuki zgromadzili aa parkiecie swe
niezwykłe dzieła. Pojawiło się nawet ogromne, prehistoryczne
zwierzę, które jego twórcy dosiedli z taką fantazją, iż runęło
pod nimi wywołując aplauz widzów wiwatujących i
gwiżdżących z radości.
Zena cieszyła się wszystkim. Śmiejąc się z tego, co działo
się na sali, świadoma była, że hrabia obserwuje raczej ją niż
pokaz.
- Proszę spojrzeć! - zwróciła się do niego. - Tego pan
jeszcze nie widział! Co za zamieszanie!
- Wolę patrzeć na panią - odparł cicho, a Zena miała
nadzieję, że poza nią nikt go nie usłyszał. Właściwie nie
Musiała się tego obawiać. Loża przepełniona była nowymi
gośćmi, a kobiety dorównując w piciu mężczyznom stawały
się coraz bardziej hałaśliwe. Kendric wydawał się
zadowolony, że Zena przebywa w towarzystwie hrabiego, nie
zaś „chorego" młodzieńca, który zresztą nie pojawił się już
więcej. Również ona cieszyła się z obecności hrabiego. Była
mu wdzięczna, że ma się do kogo odezwać. Tym bardziej że
Kendrica pochłaniała całkiem osoba nadal nim oczarowanej
młodej damy, która, jak się okazało, miała na imię Nanette.
Hrabia siedział teraz obok Zeny w loży przyjaciół Filipa.
Zaczęła żałować, że się tu przenieśli. Było ciasno. Ze
strachem patrzyła, jak niektórzy przepychali się do balustrady,
by móc obserwować, co dzieje się na parkiecie, ryzykując
przy tym wypadnięciem za niską poręcz. Ucieszyła się więc,
gdy Kendric oznajmił, że czas wyjść.
Opuścili bal, tak jak zamierzali - we czwórkę, lecz zanim
dotarli do „Czarnego Kota" na Montmartre, zdążyło do nich
dołączyć kilku innych „przyjaciół Filipa".
W „Czarnym Kocie" było ciekawie, ale nie zabawili tam
długo. Odstraszył ich tłok i hałas. W poszukiwaniu miejsca do
tańca odwiedzili kolejny lokal na Montmartre. Kilka kobiet
tańczyło w nim w wielce gorszący sposób, bez partnerów,
unosząc suknie i ukazując znaczną część długości swych nóg
aż po obfitujące w falbanki halki.
- Mam wrażenie, że jest pani zaszokowana tym widokiem
- zauważył hrabia.
Zena gotowa była przyznać, że to prawda, ale w ostatniej
chwili przypomniała sobie, że jako kurtyzana bez zdziwienia
powinna akceptować zachowanie się tańczących kobiet.
- Nie, oczywiście, że nie - odpowiedziała szybko. - Ale
jest tu straszny hałas.
Hrabia zaproponował, by poszli gdzie indziej. Lecz, czy to
z powodu tego, że chciała tu jednak zostać, czy może dlatego,
iż kilku mężczyzn prosiło ją do tańca, Zena nie mogła się
zdecydować. Nie miała ochoty tańczyć z żadnym z przyjaciół
Filipa, z którymi przyszli. Nie tylko nie trzymali się pewnie na
nogach, ale też stale pokrzykiwali do siebie w tańcu z
zamiarem zamiany partnerek lub odbijali je sobie, jeśli głośne
negocjacje nie przynosiły pozytywnego rezultatu. Kiedy więc
jeden z nich poprosił ją
do tańca, Zena odmówiła. Nalegał
jednak dalej, dopóki hrabia nie powstrzymał go oznajmiając
jednocześnie:
- Pani jest ze mną.
- Przepraszam - odparł natychmiast mężczyzna. - Nie
wiedziałem, że to pana kociak.
Odszedł, a Zena przez chwilę usiłowała sobie
przypomnieć, co jeszcze oprócz czworonożnego zwierzęcia
płci męskiej kryje się za nazwą, którą ją właśnie obdarzono.
Niestety bezskutecznie. Tak czy inaczej interwencja hrabiego
spowodowała, iż mężczyźni zainteresowali się innymi
kobietami na sali, dając jej spokój.
Gdy w końcu znów wszyscy razem opuszczali lokal, Zena
spostrzegła zaskoczona, że na ramieniu Kendrica nie wisi już
Nanette, lecz towarzyszy mu inna francuska dziewczyna o
imieniu Yvonne. Bez wątpienia musiała mu się wydać
bardziej atrakcyjną. Wychodzili szepcząc ze sobą poufale, a
Kendric trzymał ją czule za rękę.
Następne miejsce, które odwiedzili za radą hrabiego,
znajdowało się na Polach Elizejskich. Kiedy tam dotarli,
ogrodowa orkiestra grała właśnie żywiołową polkę. Wśród
tańczących nie brakowało dżentelmenów w eleganckich,
wieczorowych strojach, takich jakie mieli na sobie hrabia i
kilku przyjaciół Filipa. Ale byli też mężczyźni w
welwetowych żakietach i luźnych krawatach, wyglądający na
artystów, urzędnicy w schludnych garniturach i kilka uroczych
dziewcząt z domów mód w ozdobionych kwiatami
kapeluszach i obszernych spódnicach, które wirowały wokół
nich w tańcu. Było wesoło, a muzyka porywała do tańca. Po
raz pierwszy hrabia zapytał Zenę:
- Zatańczymy?
Wiedziała, że nie uczynił tego wcześniej, gdyż
gdziekolwiek byli, wszędzie panował tłok i taniec oznaczał
ustawiczne przepychanie się lub obijanie o innych.
Uśmiechnęła się przyjmując zaproszenie i hrabia poprowadził
ją na parkiet. Rozbrzmiewał właśnie jeden z rozmarzonych
offenbachowskich walców. Zena tańczyła dobrze, ale
praktycznie tylko na pałacowych balach i to z dworzanami,
których obowiązkiem było partnerowanie jej. Teraz było
inaczej. Był przy niej hrabia. Oplótł ją ramieniem w talii,
trzymając, jak się jej wydało, za mocno i zbyt blisko siebie,
jakby stanowiła jego własność. Raz jeszcze jednak
powiedziała sobie, że nie wolno jej narzekać. Tańczył
doskonale. Nie rozmawiali, a Zena czuła, że na tym parkiecie
pod gwiazdami i w świetle gazowych lamp odnalazła
nareszcie Paryż, który pragnęła poznać. „Ciesz się każdą z
tych chwil, mówiła sobie, żebyś pamiętała dobrze ten wieczór,
gdy znajdziesz się w skostniałym świecie formalności i
pompatyczności w domu albo jeszcze gorzej w Anglii".
Wzdrygnęła się na myśl o tym chłodnym, surowym kraju.
- Czy coś panią niepokoi? Chciałbym, by tego wieczora
była pani szczęśliwa.
- Jestem szczęśliwa.
- A jednak przed chwilą pomyślała pani o czymś
niemiłym.
- Skąd może pan wiedzieć, o czym myślałam?
- Pani oczy odzwierciedlają jej duszę lub raczej, co może
bardziej zaskakujące, umiem czytać w pani myślach.
- Nie ma pan prawa tego robić...
- Dlaczego?
- Bo to naruszenie mojej intymności. Nie życzę sobie, by
ktoś wiedział, o czym myślę.
- Proszę więc spojrzeć w moje oczy i powiedzieć, co ja
myślę - zaproponował.
Spojrzała i czuła, że gdyby miała opisać ich wyraz, słowa
zabrzmiałyby bardzo nieskromnie i jednoznacznie. Jakby
odgadując, o czym myśli, powiedział:
- Właśnie tak! Nie mówmy zatem o tym, o czym oboje
dobrze wiemy.
Zaskoczona pomyliła kroki i potknęła się.
- Dlaczego mnie pan dręczy? - zapytała oskarżycielsko.
- Wcale tego nie czynię - odrzekł. - Raczej staram się
przed tym powstrzymywać. Nie muszę przecież mówić, że z
każdą chwilą coraz bardziej i bardziej intryguje mnie pani.
- Nonsens! I tak ma wyglądać ten wesoły wieczór, na
którym chce się pan rozerwać?
- Bawię się znakomicie - upierał się hrabia. - Lepiej niż
oczekiwałem.
Uśmiechnął się mówiąc:
- Przyjechałem dzisiaj do Paryża znudzony i zmęczony.
Sądziłem, iż będzie rozsądniej zacząć życie towarzyskie od
jutra.
Chociaż
więc
oczekiwali
mnie
przyjaciele,
zdecydowałem, że pójdę wcześniej do łóżka. Tymczasem
nieoczekiwanie przyszło mi do głowy zajrzeć na bal. Od
tamtej chwili wszystko się zmieniło.
Gdy to mówił, Zenie wydało się, jakby na chwilę jego
ramiona oplotły ją mocniej. Nie potrzebowała pytać dlaczego.
Czując jednak, że musi coś powiedzieć, zauważyła:
- Cieszę się, że podobał się panu bal. Od jutra zatem może
pan już spokojnie zacząć swe życie towarzyskie.
- Jutro zamierzam spotkać się z panią - odparł. - Czy
moglibyśmy zjeść razem obiad?
Pomysł wydał się Zenie bardzo ekscytujący, lecz
odpowiedziała:
- Muszę zapytać Kendrica. Tak naprawdę, nie wiem, jakie
są nasze plany na jutro.
- Może wicehrabia w ogóle nie uwzględnił pani w swych
planach.
Zena podążyła w stronę, gdzie patrzył hrabia. Zdumiona
ujrzała, iż Kendric siedzi na końcu długiego stołu, od którego
wstali, i trzymając Yvonne w ramionach całuje ją namiętnie.
Właściwie całe towarzystwo zachowywało się podobnie tego
wieczora. Zenie wydawało się to niestosowne w miejscu
publicznym, lecz starała się niczego nie zauważać. Nie
spodziewała się jednak podobnego zachowania po swoim
bracie. Odwróciła szybko głowę zażenowana.
- Zamierzam pokazać pani Paryż - uśmiechnął się do niej
hrabia. - I jestem przekonany, że wiele jest miejsc, które się
pani spodobają, a które możemy zwiedzić razem.
Zena nie odezwała się. Kiedy umilkła muzyka,
odprowadził ją do stolika i ku jej zaskoczeniu zostawił samą,
podchodząc do Kendrica. Rozmawiał z nim przez chwilę, po
czym wrócił mówiąc:
- Wicehrabia zgodził się, bym odwiózł panią do domu.
Wydaje się pani zmęczona, a on chciałby tu jeszcze trochę
zostać.
- Czy na pewno Kendric nie życzy sobie, żebym
zaczekała i wróciła razem z nim? - zapytała.
Uśmiechnął się. Nie rozumiała dlaczego, dopóki nie
powiedział:
- Cóż, właściwie jest raczej wdzięczny, że chcę się panią
zaopiekować.
Wprawdzie troskliwość hrabiego dziwiła Zenę, lecz
rzeczywiście czuła, że ogarnia ją zmęczenie. Z podniecenia i
obawy o los ich ucieczki nie zmrużyła prawie oka poprzedniej
nocy. Poza tym chciała być jutro wypoczęta i nie tracić na sen
za dnia ani chwili z tak cennego w Paryżu czasu. Nie
pozostawało jej więc nic innego, jak tylko przystać na
propozycję hrabiego. Pomógł jej nałożyć szal na ramiona i
gdy skierowała się w stronę Kendrica, by życzyć mu dobrej
nocy, spostrzegła, że jej brat wychodzi właśnie z ogrodu w
towarzystwie Yvonne. Prowadzona przez hrabiego, Zena
powoli ruszyła do wyjścia. Widziała, jak Kendric i Yvonne
wsiedli do jednej z czekających dorożek, która wkrótce
zniknęła w ulicznym tłumie.
- Zastanawiam się, dlaczego Kendric pojechał do innego
lokalu - odezwała się do hrabiego. - Jest tu przecież bardzo
miło i o wiele spokojniej niż gdzie indziej.
Wydawało jej się, że hrabia spojrzał na nią przenikliwie,
lecz tylko oznajmił:
- Prosił, bym w jego imieniu życzył pani dobrej nocy.
Zamilkła. Przywołał następną dorożkę i pomógł jej wsiąść.
Dach był zsunięty. Kiedy jechali, Zena spoglądając na
gwiazdy powiedziała:
- Zawsze wyobrażałam sobie, że Paryż to zaczarowane
miasto, ale okazało się, że jest o wiele piękniejsze i bardziej
ekscytujące, niż sądziłam.
- Pytałem wcześniej, czy to pani pierwsza wizyta w
Paryżu - przypomniał jej.
Tym razem odpowiedziała bez wahania:
- Pierwsza, odkąd przestałam być dzieckiem.
- Co chyba nie było tak dawno temu - zauważył. Stawał
się znów ciekawski. Przestała spoglądać na gwiazdy i zapytała
uśmiechając się:
- Czy próbuje pan odgadnąć mój wiek? Zawsze uczono
mnie, że czynić to jest niegrzecznie i niedyskretnie.
- Tylko wtedy, gdy kobieta próbuje ukryć swe lata -
odparł. - Nie musi mi pani jednak niczego zdradzać. Wiem
doskonale, że daleko pani do dojrzałości w latach i
doświadczeniu.
- To tylko domysły - zapewniła go czując, że musi podjąć
wyzwanie.
- Sądzę, że raczej czytam w pani myślach używając mego
instynktu, by odkryć prawdę.
- Nie życzę sobie, by pan to czynił - odrzekła. Mimo że
hrabia nie drgnął nawet, czuła, choć nie umiała tego
wytłumaczyć, iż zbliżył się do niej, stając się zbyt poufałym i
zaborczym.
Apartament, w którym zatrzymała się z Kendrikiem,
znajdował się na szczęście niedaleko Pól Elizejskich i wkrótce
dorożka stanęła na ulicy Świętego Honoriusza przed wysokim
budynkiem.
- A więc to jest prywatny apartament wicehrabiego, gdzie
jak się domyślam zatrzymuje się pani z nim i jego
przyjaciółmi?
- Wynajęliśmy go tylko - wyjaśniła Zena.
Hrabia nie spieszył się z otwarciem drzwi. Nie patrząc na
Zenę powiedział:
- Uważam, że powinna pani od razu pójść do łóżka. Nie
będę zatem proponował odprowadzenia pani do drzwi, gdyż
jak zapewne się pani domyśla, mielibyśmy sobie dużo więcej
do powiedzenia, niż mogliśmy to uczynić do tej pory. Zjawię
się jutro o wpół do pierwszej, by zabrać panią na obiad do
jakiejś cichej restauracji, gdzie nikt nam nie będzie
przeszkadzał.
Niczego bardziej nie pragnęła, toteż już miała z radością
przyjąć tę propozycję, gdy przypomniała sobie o Kendricu.
- Najpierw muszę zapytać... - zaczęła.
- Wicehrabiego również dotyczy moje zaproszenie -
przerwał jej - pod warunkiem, że zechce nam towarzyszyć.
Czuję jednak, że będzie zajęty zabawianiem kogoś innego.
Sądząc ze sposobu zachowania się Kendrica wobec
Yvonne, Zena uznała to za bardzo prawdopodobne, a nie
tęskniąc za perspektywą zostania samej w domu, szybko
odrzekła:
- W takim razie z przyjemnością zjem z panem obiad.
Bardzo dziękuję za zaproszenie.
Wyciągnęła dłoń na pożegnanie. Ujął ją w obie ręce i
przez chwilę w milczeniu patrzył w jej oczy, jakby się nad
czymś zastanawiał. W końcu uniósł rękę Zeny do ust i całując,
powiedział powoli:
- Dobranoc, Zeno. Cieszę się, że mogłem ci towarzyszyć
podczas twojego pierwszego wieczoru w Paryżu. Zamierzam
uczynić wszystko, by był on tylko jednym z wielu naszych
wspólnych wieczorów.
Pocałował znów jej dłoń i jego usta jeszcze raz pożądliwie
dotknęły jej skóry. Wstał i otworzył drzwi dorożki. Pomógł
Zenie zejść na chodnik, po czym obudził drzemiącego stróża
zastępującego nocą konsjerżkę. Rozespany starzec wręczył
Zenie klucz do mieszkania i zagłębił się znów w fotelu,
zamykając oczy. Zena stała w ciemnym holu, na który padało
światło ulicznej latarni. W tym blasku jej włosy migotały,
jakby skrywały się w nich małe ogniki. Hrabia patrzył na nią
przez dłuższą chwilę.
- Dobranoc - powiedział cicho.
- Dobranoc... - odrzekła i odwróciwszy się, wbiegła na
schody. Czuła, że hrabia wciąż patrzy na nią pragnąc, jak ona,
by ten wieczór nie miał końca.
Słońce zaglądało do pokoju, gdy Zena się obudziła.
Domyśliła się, że musi być bardzo późno. Spojrzała na zegar
stojący na kominku i ledwo mogła uwierzyć, że jest prawie
jedenasta. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek spała tak
długo. Poprzedniego dnia konsjerżka uprzedziła ją i Kendrica,
że jeśli będą mieć ochotę na „małe śniadanie", powinni
zadzwonić, a córka lub ona sama przyniosą posiłek na górę.
Zena wyciągnęła zatem rękę do dzwonka, gdy przyszło jej na
myśl, że może Kendric zamówił już śniadanie. Weszła szybko
do salonu, by się upewnić. Był pusty. Zastukała do drzwi
sypialni brata. Była mu wdzięczna, że wracając późno w nocy
nie obudził jej. Kendric nie odpowiadał. Otworzyła drzwi i
pierwsze, co ujrzała, to ubrania brata porozrzucane na
krzesłach i na podłodze. On sam leżał w łóżku pogrążony w
głębokim śnie. Na moment zawahała się, czy go obudzić, lecz
szybko doszła do wniosku, że lepiej pozwolić mu się wyspać.
Wyszła z pokoju, zamknęła drzwi i zadzwoniła po śniadanie
zastanawiając się, jak Kendricowi uda się wypić ciepłą kawę,
jeśli dostaną tylko jeden wspólny posiłek. Minęło sporo czasu,
zanim w salonie pojawiła się córka konsjerżki z tacą, na której
dymił dzbanek z gorącą kawą w otoczeniu ciepłych rogalików,
truskawkowego dżemu i masła.
- Dzień dobry pani - przywitała się Renee stawiając "małe
śniadanie" na stoliku przy oknie. - Słyszałam, jak wróciła pani
o czwartej rano. Ale pan wrócił bardzo, bardzo późno.
Dopiero o siódmej. Domyśliłam się więc, że pewnie jeszcze
śpi.
- O siódmej?! - krzyknęła Zena. - Chyba nawet w Paryżu
ludzie nie tańczą do tej pory!
Dziewczyna zerknęła na nią podejrzliwie i chichocząc
zauważyła:
- Nie sądzę, by pan tańczył całą noc. Z pewnością nie,
m'mselle!
Po czym wyszła z pokoju, zostawiając Zenę w domysłach,
co oznaczają jej słowa. „Jeśli Kendric nie tańczył, to gdzie
był?", zastanawiała się. W końcu doszła do wniosku, iż
najprawdopodobniej odprowadził atrakcyjną Francuzkę do
domu i został u niej aż do rana, spędzając czas na rozmowie
przy winie.
Nie była przez nikogo wtajemniczona w szczegóły
przygody Kendrica z rosyjską baletnicą, nawet przez niego
samego. Nadal sądziła, że rodzice złościli się na brata
wyłącznie z powodu samowolnego i potajemnego
wychodzenia z pałacu i spotykania się z kimś takim, jak
balerina, która nie była według arcyksiężnej odpowiednim
towarzystwem dla następcy tronu. „A jeśli Kendric
zachowywał się wówczas tak, jak wczoraj w paryskich
lokalach?", zastanowiła się teraz Zena i już bez trudu mogła
pojąć oburzenie matki. „A gdyby tak mama dowiedziała się,
co wyczyniał na Montmartre z Yvonne? Całkiem by
oszalała!", pomyślała i raptem uświadomiła sobie, że jej
zachowanie wcale nie było lepsze. Tańczyła przecież z
mężczyzną, którego nikt jej formalnie nie przedstawił, i co
więcej, umówiła się z nim na obiad sam na sam, chyba że
dołączyłby do nich Kendric. Myśl o gniewie matki była
odstraszająca, lecz Zena powtarzała sobie, że nikt o niczym się
nie dowie pod warunkiem, że baron i hrabina nie opłakują już
w pałacu ich zniknięcia. „Niemożliwe! Jestem pewna, że nie",
pocieszała się. „Kendric ma rację. Przecież nie będą
ryzykować utraty swych pozycji, przyznając się do
niekompetencji". Mimo to sama świadomość, że mogliby to
uczynić, była przerażająca.
Zjadła śniadanie i wróciła do sypialni, by się przebrać. Bez
pomocy służącej z trudem zasznurowała mały gorset. Będąc
zaś pewną, że nie poradzi sobie z mnóstwem małych guzików
tyłu sukni, postanowiła zaczekać z tym do ostatniej chwili w
nadziei, że Kendric wkrótce się obudzi. Jeśli pozwoli mu
zostać w łóżku do dwunastej, i tak będzie to oznaczało tylko
pięć godzin snu, a to niewiele po nie przespanej nocy.
Upinając sobie włosy najlepiej, jak potrafiła, rozmyślała,
że jeśli mieliby wyjść z Kendrikiem również dzisiejszego
wieczora, będzie musiała poprosić konsjerżkę, by sprowadziła
dla niej fryzjera. Wyjęła z szafy jedną ze swych
najładniejszych i najszykowniejszych sukni. Uśmiechnęła się
na myśl o tym, że zanim ubierze się w nią na odbywające się
każdego lata ceremonialne przyjęcie królewskie, na które była
szyta, zjawi się w niej najpierw w skromnej, paryskiej
restauracji. Suknia ta miała też być, jak twierdziła arcyksiężna,
odpowiednim strojem na wyścigi o Prix d'Or, w których brał
udział koń księcia Faverstone. „Z pewnością zdziwiłby się,
gdyby wiedział, że wcześniej miałam ją na sobie w Paryżu,
siedząc przy stole sam na sam z francuskim hrabią, który
przedstawił mi się na balu artystów", pomyślała i uświadomiła
sobie nagle, że może wiedząc o tym, książę Faverstone
zrezygnowałby z poślubienia jej. W ten sposób pozbyłaby się
go na zawsze. Tylko że wówczas zamiast niego jej mężem
mógłby zostać jakiś potworny niemiecki arystokrata podobny
do Georga, a to byłoby leszcze gorsze! „Nie, nie będę się tym
przejmować!", powtórzyła sobie stanowczo. „Przynajmniej
przez te kilka dni zapomnę się i będę tylko Zeną Bellefleur -
dziewczyną bez znaczenia, która może robić co zechce".
Jednak czy jako panna z paryskiego półświatka, którą to rolę
przeznaczył jej Kendric, powinna zachowywać się jak
Yvonne? Zena czuła, że nie było to możliwe. „Jak mogłabym
zarzucać mężczyźnie w taki sposób ręce na szyję, tak go
obejmować i całować, i tańczyć w ten zakazany sposób?!" -
pomyślała. Nie potrafiłaby flirtować otwarcie z mężczyznami,
tak jak robiły to obserwowane przez nią kobiety.
Przypomniała sobie damy, które widziała w „Cafe Anglais".
Wydawało się, że pochodzą z wyższych sfer niż dziewczęta na
balu. „Pewnie siedzą tylko w fotelach i starają się pięknie
wyglądać, rozmyślała, a mężczyźni prawią im komplementy,
obsypując je klejnotami za to tylko, że są jak wspaniałe
obrazy, które można powiesić na ścianie i cieszyć się ich
widokiem". Zamyśliła się. Instynktownie czuła, że damy te
muszą jednak robić coś jeszcze, o czym nie miała pojęcia.
Gdy zegar wybił dwunastą, postanowiła obudzić Kendrica
i zapytać, czy zechce pójść z nią i hrabią na obiad. Drzwi
zostawiła otwarte i gdy już miała wstać, usłyszała, że Kendric
wychodzi ze swej sypialni. Krzyknęła z radości i wybiegła do
salonu, by się z nim przywitać.
- Kendric! Obudziłeś się nareszcie! Tak się cieszę!
Myślałam, że prześpisz cały dzień.
Kendric przecierał oczy.
- Chętnie bym to zrobił - ziewnął. - Która godzina?
- Po dwunastej. Zadzwonić po śniadanie, czy zjesz od
razu obiad?
- Chyba napiję się najpierw kawy - odrzekł. - Za dużo
wczoraj wypiłem. Głowa boli mnie jak diabli!
- Och, Kendric, tak mi przykro! Mam coś do nacierania
skroni. Zwilżę chusteczkę. Przyłożysz sobie do czoła. Może ci
pomoże.
Kendric jęknął i opadł ciężko na krzesło przy oknie. Ze
zwichrzonymi płowymi włosami wyglądał jak uczniak, który
właśnie wrócił ze szkoły. Zena zadzwoniła po śniadanie, po
czym przyniosła zwilżoną chustkę i obłożyła nią skronie brata.
Położył głowę na oparciu i zamknął oczy.
- Kendric, posłuchaj - nie dała mu spokoju Zena. - Hrabia
zaprosił nas na obiad i zaraz tu będzie. Jeśli nie masz ochoty
wychodzić, to sama z nim pójdę.
Kendric otworzył oczy.
- Właśnie mi przypomniałaś - stęknął - że obiecałem
zabrać Yvonne na obiad.
- A więc obejdziesz się beze mnie! Uśmiechnął się
figlarnie.
- Prawdę mówiąc głowiłem się, co z tobą począć?
- Och, nie ma sprawy - odparła Zena. - Pójdę z hrabią na
obiad. Cieszę się, że tak się złożyło. Nie zamierzam
bynajmniej przeszkadzać ci w twoich uciechach.
- To odpowiednie słowo - przyznał i odzyskując swą
zwykłą formę, wyprostował się. - Chyba nie muszę ci mówić,
Zeno, że się w niej zadurzyłem.
- Niewątpliwie Yvonne jest bardziej atrakcyjna niż
Nanette - stwierdziła Zena.
- O, tak! O całe niebo bardziej niż ten cały motłoch z
naszej loży.
Zena była tej samej myśli, ale ostrożnie zapytała, by nie
wyglądało to na śledztwo:
- Yvonne jest... aktorką?
Kendric zawahał się sekundę, zanim powiedział:
- Chyba była na scenie raz czy dwa razy.
- A co robi teraz?
Znów czekała chwilę na odpowiedź.
- Właściwie nie miałem czasu na zadawanie jej pytań.
- No tak... oczywiście - powiedziała niepewnie. - Nie
łatwo było wczoraj rozmawiać z kimkolwiek. Te orkiestry
grały tak głośno. Zwłaszcza ta na Montmartre.
- Nigdy nie poszedłbym z tobą na Montmartre, gdybym
wiedział, jak tam będzie.
- Ale to ostatnie miejsce na Polach Elizejskich było
urocze! - zauważyła. - Tylko dlaczego tak się spieszyłeś z
wyjściem? Dziwiłam się, że nie pożegnałeś się ze mną.
Kendric spojrzał skruszony.
- Prawdę mówiąc, Zeno - powiedział - zapomniałem o
tobie. - Zdjął kompres z czoła i wyznał: - Problem w tym, że
w ogóle nie powinienem był cię zabierać do Paryża. Teraz
niestety jest już za późno, by tego żałować.
- Z pewnością! - podchwyciła. - Dlatego nie przejmuj się
mną. Cieszę się każdą spędzoną tu chwilą, a hrabia okazał się
bardzo miły.
Kendric spojrzał na siostrę podejrzliwie.
- Czy zachowywał się wobec ciebie przyzwoicie? -
zapytał niespokojnie. - Nie próbował cię pocałować czy... coś
w tym rodzaju?
- Oczywiście, że nie! - uśmiechnęła się. - Pocałował mnie
wprawdzie w rękę, ale nie ma w tym przecież nic złego.
- Nie - przyznał bez przekonania. - Trzymaj go jednak na
dystans. Wiesz, jacy są Francuzi.
Roześmiała się.
- Właściwie jeszcze nie wiem, ale to ekscytujące w końcu
się dowiedzieć.
Kendric jęknął.
- Zeno, ostrzegam cię! Jeśli zrobisz coś skandalicznego,
przysięgam, że natychmiast zabieram cię do Ettengen.
- Och, Kendric! Nie! Nie myślisz chyba, że pozwoliłabym
ci na to. Obiecuję, że nie zrobię nic, czego byś nie
zaaprobował i masz szczęście, że nie żądam takiego
zobowiązania od ciebie.
- Punkt dla ciebie! - roześmiał się. - Ciągle jednak mam
przed oczami wizję tych upiornych koszmarów. Dlatego
staram się doznać w Paryżu jak najwięcej niezwykłych
wrażeń, by wspomnienie o nich dodawało mi otuchy przez ten
koszmarny rok, który mnie czeka.
- A więc robimy to samo - stwierdziła. Uśmiechnęli się,
jakby mówili bez słów, że bliźniaki zawsze myślą i czynią
podobnie.
W końcu pojawiło się „małe śniadanie" Kendrica. Renee
postawiła je na stole i Zena zwróciła się do niej z prośbą:
- Skoro tu jesteś, czy byłabyś tak miła i pomogła mi
zapiąć suknię?
- Oczywiście, m'mselle! Którą chce pani włożyć? -
zapytała Renee i skierowała się do sypialni Zeny.
Zena szła już za nią, gdy Kendric gwizdnął cicho.
Zatrzymała się, a Kendric szepnął:
- Daj jej napiwek.
Zena spojrzała na niego zdziwiona, po czym uświadomiła
sobie, że powinna to zrobić znacznie wcześniej.
- Tak, oczywiście - odpowiedziała cicho. - A ile?
Wzruszył ramionami.
- Dwa, trzy franki.
Kiwnęła głową i weszła do sypialni.
Kiedy Renee pomogła jej się ubrać, poszperała w torebce,
wyjęła trzy franki i wręczając pieniądze dziewczynie,
powiedziała:
- Dziękuję ci za pomoc.
Czuła się bardzo niezręcznie. Nigdy tego nie robiła. Do lej
pory podróżowała wyłącznie w towarzystwie hrabiny łub
jakiejś damy dworu, które ją w tym wyręczały.
Renee niemal porwała pieniądze z jej ręki.
- Bardzo dziękuję, m'mselle!
Gdy wyszła, Zena wychyliła głowę zza drzwi do salonu
upominając Kendrica:
- Pamiętaj, mów mi zawsze, co powinnam robić.
Pierwszy raz jestem zwykłą dziewczyną i właśnie pierwszy
raz w życiu wręczyłam komuś napiwek.
- W takim razie wiedz, że masz go dawać za każdą, nawet
najmniejszą usługę - pouczał ją. - Jeśli zapomnisz, Francuzi
szybko ci to wypomną.
Powiedział to takim tonem, że Zena zapytała:
- Ile kosztowała cię wczorajsza noc?
- Musiałem płacić również za Yvonne - usprawiedliwiał
się. - Wszystko pochłonęło więcej pieniędzy, niż się
spodziewałem. Wątpię, czy będziesz mogła zajrzeć do
Wortha.
- Wolę pójść do restauracji lub na tańce - odparła. - Poza
tym, nie zapominaj, że mam też trochę własnych pieniędzy no
i oczywiście moją biżuterię.
- Oszalałaś, jeśli zamierzasz sprzedać cokolwiek! -
wykrzyknął. - Niech tylko zniknie coś z sejfu, a zaraz to
zauważą i zacznie się śledztwo! Od razu wszystko
wyśpiewasz!
Zena wydała okrzyk przerażenia i zniknęła w sypialni.
Szybko nałożyła odpowiedni do sukni kapelusz i zerknęła w
lustro. Popatrzyła na swą upudrowaną twarz, pomalowane usta
i rzęsy i pomyślała, iż teraz z pewnością nikt nie rozpoznałby
jej w Wiedensteinie.
- Nikt się niczego nie dowie - szepnęła, dodając otuchy
swemu odbiciu w lustrze i usłyszała, jak otwierają się drzwi
do salonu.
- Jakiś dżentelmen do pana, monsieur - oznajmiła Renee
Kendricowi.
Serce Zeny zabiło mocniej. Wiedziała, kim jest ów
dżentelmen, zanim jeszcze dobiegł do niej niski głos hrabiego:
- Dzień dobry, de Villerny, widzę, że spałeś dzisiaj
dłużej!
- Tak, bardzo długo - odparł Kendric. - Dziękuję za
odprowadzenie mojej...
Zawahał się, a Zena wstrzymała oddech. Wiedziała, że
rozespany Kendric bezmyślnie zamierzał powiedzieć „mojej
siostry", lecz w końcu wybąkał „mojej Zeny". Gdy kończył
zdanie, Zena weszła do salonu. Hrabia wyglądał bardziej
imponująco niż poprzedniego wieczora. Stał z Kendrikiem
przy oknie, a słońce jakby oplatało go swymi promieniami.
- Dzień dobry, monsieur! - powiedziała statecznie.
Hrabia odwrócił się. Wydawało się jej, że dostrzega w
jego oczach uznanie dla swojej sukni, kapelusza i gustownego
makijażu.
- Dzień dobry, Zeno! - odrzekł. - Nie ma potrzeby pytać,
jak spałaś. Wyglądasz świeżo jak wiosenny poranek!
- Tak się właśnie czuję - odparła. - Za to biednego
Kendrica boli głowa i nie może nam towarzyszyć.
- Współczuję mu, ale się nie dziwię - uśmiechnął się. -
Jeśli ktoś decyduje się pić szampana na Montmartre, powinien
być szczęśliwy, że rano jest jeszcze żywy.
Zenie wydało się, że hrabia traktuje Kendrica z
pobłażaniem, więc powiedziała szybko:
- Kendric właśnie mówił, że nie powinniśmy chodzić w
takie miejsca.
- Ty z pewnością nie powinnaś - zauważył z naciskiem
hrabia.
- Prawisz kazania w nie dość jasnym stylu - przerwał mu
Kendric i zaraz dodał: - Muszę was już opuścić, bo spóźnię się
na umówiony obiad.
Wstał i skierował się do sypialni.
- O której wrócisz? Kiedy cię znów zobaczę? - zdążyła
zapytać Zena.
- Przed kolacją - odparł beztrosko. - Jeszcze nie
zdecydowałem, gdzie ją zjemy. Mamy dużo zaproszeń. Nie
przejrzałem wszystkich dokładnie.
- A ja miałem nadzieję, że zjecie kolację ze mną - wtrącił
się hrabia.
Kendric odwrócił się w drzwiach.
- Czy mogę zaczekać z odpowiedzią na tę propozycję do
wieczora? - zapytał, po czym, nie czekając na odpowiedź,
uśmiechnął się do siostry i zniknął za drzwiami.
Zena spojrzała na hrabiego. W jego oczach kryło się
zdziwienie. Bojąc się, że za chwilę z jego ust znów posypią się
pytania, na które nie miała ochoty odpowiadać, szybko
zapytała:
- Idziemy? Szkoda siedzieć tu, gdy słońce świecie tak
pięknie.
Chwyciła starannie dobraną do sukni torebkę i wkładając
długie rękawiczki, ruszyła do wyjścia przed hrabią.
Wyprzedził ją i otworzył drzwi, mówiąc:
- Czy powinienem powiedzieć ci teraz, jak pięknie
wyglądasz, czy zaczekasz aż znajdziemy się w restauracji,
którą wybrałem?
- Mogę zaczekać - odparła bezceremonialnie. - Uważam
prawienie komplementów za bardzo żenujące i wolałabym
wcale ich nie usłyszeć.
Zamykając za Zeną drzwi, odrzekł:
- Zatem, jeśli to prawda, jesteś wyjątkiem wśród kobiet w
tym mieście.
- Dość już się nasłuchałam komplementów od Francuzów,
które brzmiały zbyt pięknie, by mogły być szczere. I
zaczynam sądzić, że to prawda - stwierdziła.
Hrabia nie odpowiedział. Wyszli na ulicę. Zaskoczona
ujrzała czekający na nich duży powóz z lokajem przy
drzwiach i pełnokrwistymi rumakami w uprzęży. Wsiadła,
sadowiąc się wygodnie na miękkich poduszkach.
- Jak tu wytwornie! - wykrzyknęła.
- To pojazd znacznie stosowniejszy dla ciebie niż te,
którymi podróżowałaś wczoraj - odrzekł.
Miała ochotę zapytać, czy jest właścicielem powozu, czy
tylko go wynajął, ale doszła do wniosku, że byłaby to
impertynencja.
Czytając w jej myślach, hrabia powiedział:
- Pożyczyłem go od jednego z przyjaciół. Cieszę się, że ci
się spodobał.
Zabrzmiało to, jakby insynuował, że będąc prostą
dziewczyną, nie może być przyzwyczajona do tak
wytwornego sposobu podróżowania. Miała chęć uświadomić
hrabiemu, iż najczęściej jeździ królewską karocą, którą ciągną
ogiery z najsłynniejszej stajni w Wiedensteinie. Powstrzymała
się jednak, wiedząc, że jeśli zrodzi się w nim najmniejsze
podejrzenie, że pochodzi z rodziny królewskiej, to zniknie
czar przebywania sam na sam z mężczyzną, który traktuje ją
jak zwykłą chere amie. Ich spotkanie przestanie już być tak
ekscytujące. Po formalnościach, w których tonął dwór, po
oficjalności z jaką zwracali się do niej hrabina, dworzanie i
urzędnicy, zachowanie się hrabiego wydawało się Zenie
fascynujące. Traktował ją prawdopodobnie tak, jak Kendric
Yvonne czy inne kobiety, z którymi się spotykał. Na chwilę
poczuła się wyzwolona z wszelkich ograniczeń i ze śpiewnym
rozrzewnieniem w głosie powiedziała:
- To ekscytujące być w Paryżu, być z tobą. Powiedz,
proszę, dokąd jedziemy?
- Do małej restauracji na skraju Lasku Bulońskiego, którą
dopiero co otworzono i prawie nikt o niej nie wie - odrzekł. -
Te wspaniałe, w których wielcy tego świata jadają ze swymi
żonami, nie są dla nas. Przynajmniej nie dzisiaj.
Spojrzała z zapytaniem w oczach.
- Chciałbym cię do nich zabrać, by pochwalić się tobą -
wyjaśnił. - Mógłbym jednak spotkać przyjaciół, którzy nie
daliby nam spokoju, a właśnie dzisiaj chcę być z tobą sam na
sam, tylko w towarzystwie rozśpiewanych ptaków.
- To brzmi bardzo romantycznie! - powiedziała
spontanicznie.
- Chcę, żeby właśnie tak było - wyznał ciepłym, niskim
głosem.
Rozdział 4
Jadąc z hrabią do Lasku Bulońskiego, Zena nie wiedziała
jeszcze, że wspominać będzie chwile spędzone w małej
restauracji na jego skraju jako najbardziej czarujące,
najpiękniejsze w jej życiu. Wśród cienistych drzew ujrzała
nieduży, jednopiętrowy dom otoczony ogrodem kwiatów. Na
zewnątrz wystawionych było kilkanaście stolików, między
którymi uwijał się sam właściciel restauracji. Będąc również
kucharzem, przyjmował zamówienia gości bez pośpiechu,
wyjaśniając mniej obeznanym z kuchnią francuską jej
specjalności i doradzając w wyborze potraw. Jego hoża,
ubrana na czarno żona wypisywała rachunki, a dwaj synowie
spełniali obowiązki kelnerów. Było coś ciepłego i radosnego
w atmosferze całego tego miejsca, coś, czego Zena nigdy
przedtem nie doświadczyła i czuła z rozpaczą w sercu, że
nigdy nie dozna w przyszłości.
Gdy przyniesiono chłodzone lodem wino i postawiono je
na stole, hrabia uśmiechnął się do niej mówiąc:
- A teraz pozostaje nam tylko cieszyć się jedzeniem, które
z pewnością okaże się wyjątkowo dobre, i... sobą.
Poczuła się podniecona tym, jak do niej mówił.
- Cieszę się każdą chwilą mojej wizyty w Paryżu -
odparła. - I wiesz już, że pragnę ci podziękować za wczorajszy
wieczór.
- Jestem przekonany, że nie powinnaś odwiedzać takich
miejsc jak wczoraj ani przebywać w towarzystwie paryskiego
motłochu - powiedział stanowczo.
Milczała, a on mówił dalej:
- Zamierzam porozmawiać na ten temat z de Villernym i
mam nadzieję, że mi w tym nie przeszkodzisz.
Zena jęknęła.
- Proszę, nie, nie rób tego! - wykrzyknęła. - Wydaje mi
się, że czuł się już dość zawstydzony dziś rano. Poza tym boli
go głowa po tym okropnym winie, a mnie wcale nie
przeszkadzało zachowanie tych kobiet, gdyż byłam z tobą.
- A jednak - powiedział hrabia - to nie miejsce dla kobiet
takich jak ty.
- Cieszę się, że tak myślisz - szepnęła.
- Nadal jednak nie rozumiem - ciągnął - po co przywiózł
cię do Paryża, skoro nie zamierza spędzać z tobą czasu.
Zena zaczęła błądzić wzrokiem po ogrodzie. Obawiała się,
że w końcu hrabia o to zapyta. Wiedziała, że przecież musiało
mu się wydać podejrzane wczorajsze zachowanie Kendrica,
który bez pożegnania zostawił ją, swoją domniemaną chere
amie, samą w lokalu. Czuła, że cokolwiek teraz powie, uczyni
to całą sprawę jeszcze bardziej niejasną, dlatego szybko
zmieniła temat:
- Proszę... czy nie moglibyśmy porozmawiać o czymś...
bardziej interesującym? To wspaniałe być tu z tobą. Będę
wracać do tych chwil myślami, kiedy wrócę do domu.
Hrabia znieruchomiał.
- Zamierzasz wyjechać? - zapytał.
- Za dwa, trzy dni musimy wracać.
- Chcesz powiedzieć, że to de Villerny musi. Ty z
pewnością nie jesteś zobowiązana do towarzyszenia mu.
- Jeżeli on wyjedzie, to ja też - odparła stanowczo. - Nie
chcę o tym mówić. Pragnę, byś opowiedział mi o sobie. Czy
wiesz, że nadal nie mam pojęcia, skąd przybyłeś i gdzie się
zatrzymałeś w Paryżu?
Uśmiechnął się.
- Miło mi, że cię to interesuje. Mieszkam przy Polach
Elizejskich, w pięknym domu, który należy do hrabiego de
Soissons. Chciałbym pokazać ci kiedyś jego obrazy. To
najsłynniejszy kolekcjoner we Francji.
- Bardzo chciałabym je zobaczyć - powiedziała - ale
najpierw muszę zajrzeć do Luwru. Nie sądzę, by ktokolwiek
mógł malować bardziej romantycznie niż Fragonard czy
Boucher.
- Domyślam się, że musiałaś wcześniej poznać ich prace.
Spojrzała na niego oburzona.
- Oczywiście! W Wiedensteinie nie mieszkają sami
barbarzyńscy. Trochę cywilizacji już do nas dotarło.
Roześmiał się cicho.
- A więc z ciebie taka patriotka! Szanuję ludzi, którzy
kochają swój kraj i są z niego dumni.
- Ja szczycę się moim bardzo, chociaż jest mały, a jego
naród nie tak wspaniały, jak Niemcy czy Francuzi.
- A jednak twój kraj nabrał teraz ogromnego znaczenia w
Europie - odparł hrabia. - Wiesz dlaczego?
- Oczywiście - odpowiedziała. - Jeżeli Prusy zaatakują
Francję, co, jak wielu ludzi się obawia, jest bardzo
prawdopodobne, wówczas Wiedenstein, jak Szwajcaria,
będzie starał się zachować neutralność, a to może być trudne.
Mówiła z przekonaniem. Nieraz słyszała, jak jej ojciec i
politycy Wiedensteinu rozważali ten problem. Hrabia milczał,
więc ciągnęła dalej:
- Nie mogę znieść myśli, że Prusacy odważyliby się
wkroczyć do Francji. A gdyby tak spróbowali zniszczyć to
piękne miasto?
- Też o tym myślałem - odrzekł. - Chciałbym, by mógł cię
teraz usłyszeć cesarz.
- Ojciec mówił, że cesarz jest pod pantoflem cesarzowej,
a ona w wielkiej przyjaźni z ministrem spraw zagranicznych,
który tak bardzo nie cierpi Bismarcka, że gotów jest
wypowiedzieć Prusom wojnę - wyrzuciła z siebie jednym
tchem Zena i zakończyła okrzykiem: - Właśnie sobie
przypomniałam, że ministrem spraw zagranicznych jest hrabia
de Graumont, a to twoje nazwisko!
- To prawda - odparł spokojnie. - Ale de Graumont to
ogromna rodzina i ja jestem tylko ich bardzo dalekim
kuzynem.
Zapanowała cisza.
- Chyba... zachowałam się trochę niedelikatnie - zaczęła. -
Przepraszam... Proszę, zapomnij o tym, co po - wiedziałam.
Mówiąc to pomyślała, że jej przeprosiny są całkiem
zbyteczne. Robienie komukolwiek jakichkolwiek uwag
byłoby naganne, gdyby wyszły one z ust księżniczki Marii
Teresy, ale Zenie Bellefleur, cokolwiek by pomyślała czy
powiedziała, wszystko mogło ujść bezkarnie.
- Mam nadzieję, że zawsze już będziemy ze sobą tak
szczerzy - uśmiechnął się - bo właśnie sobie pomyślałem, że
twoja inteligencja wcale nie musi dorównywać urodzie, byś
była zachwycająco piękna.
Roześmiała się i zauważyła:
- Chcesz powiedzieć, że podobają ci się kobiety - lalki,
bezmyślne zabawki, których pozbywasz się, gdy cię znudzą.
Przypomniała sobie, że tak właśnie uważał Kendric,
twierdząc, iż najważniejsze jest, żeby kobieta była piękna.
Kiedyś zapytany przez Zenę, o czym rozmawia ze swoją
rosyjską baletnicą, odparł pogardliwie:
- Rozmawiam? Dlaczego miałbym z nią rozmawiać?
Ważne, że jest ładna i mam ochotę ją całować.
Z zamyślenia wyrwał Zenę głos hrabiego.
- O czym rozmawiacie z de Villernym, kiedy się nie
kochacie? - zapytał, jakby odgadując jej myśli.
Znieruchomiała na chwilę i instynktownie poczuła się
urażona tym, że śmie mówić z nią o czymś tak intymnym jak
uczucie miłości czy podejrzewać ją o to, że pozwala innym
mężczyznom mówić do siebie tak, jak pozwoliła jemu
wczorajszej nocy. Znów jednak uświadomiła sobie, że dla
hrabiego jest przecież tylko zwykłą chere amie.
- Nie mówimy teraz o Kendricu, lecz o tobie -
powiedziała stanowczo po długim, jak jej się wydawało,
milczeniu.
- A ja wolałbym mówić o tobie - odparł. - I zanim mi
przerwiesz, muszę powiedzieć raz jeszcze, że nigdy nie
spotkałem nikogo tak pięknego, tak czarującego jak ty.
Czarujące i piękne było wszystko, co tego popołudnia
mówili i robili. W restauracji zostali do chwili, gdy niemal
wszyscy goście już ją opuścili. Później ruszyli w wygodnym
powozie hrabiego de Soissons brzegiem Sekwany, docierając
do katedry Notre Dame, skąd zawrócili i klucząc wąskimi
uliczkami starego Paryża dojechali do okazałych bulwarów
wybudowanych przez barona Haussmanna. Wszędzie było tak
pięknie, tak ekscytująco, że Zenie wydało się naturalne, iż
hrabia trzymał ją za rękę, gdy rozglądała się wokół. Przez
chwilę chciała cofnąć dłoń, ale wydało jej się to infantylne.
Jechali więc dalej przez Paryż, siedząc blisko siebie ze
splecionymi dłońmi, dopóki konie nie zatrzymały się przed
apartamentem na St Honore.
- Czy mogę wejść z tobą? - zapytał hrabia. - Jeżeli de
Villerny wrócił, zapytam, czy pozwoli mi cię zabrać na
kolację. Może już się zdecydował.
- Tak, proszę - odparła. - Mam nadzieję, że się zgodzi.
- Z pewnością nie tak wielką jak ja - uśmiechnął się.
Klucz był u konsjerżki, co oznaczało, że Kendric jeszcze nie
wrócił. Weszli na górę. Hrabia otworzył drzwi i wprowadził
Zenę do rozświetlonego słońcem salonu.
- Kendrica jeszcze nie ma - zauważyła niepotrzebnie. -
Może jednak zaczekasz na niego.
- Zamierzałem to zaproponować - odrzekł. Podeszła do
okna, położyła torebkę i rękawiczki na krześle, po czym zdjęła
modny kapelusz i odwróciła się. Znalazła się tuż przed hrabią.
Stał obok niej plecami do okna, spowity promieniami
słonecznymi jak przedtem rano. Patrzyli na siebie w
milczeniu. Jakaś niepojęta dla Zeny siła popychała ich ku
sobie sprawiając, że ich ciała przyciągały się. Nie wiedziała,
czy to ona poruszyła się pierwsza, czy może hrabia. Jego
ramiona zamknęły się wokół niej i gdy patrzyła mu w oczy
zdumiona, jego usta spoczęły na jej ustach. Choć nigdy
przedtem nie całował jej żaden mężczyzna, często wyobrażała
sobie, że jeśli kogoś pokocha, to pocałunki będą tak cudowne
jak teraz, gdy czuła usta hrabiego na swoich. Jego pocałunki
jednak zdawały się być jeszcze wspanialsze. Były magiczne i
zniewalające, wzbudzając w niej coraz silniej niezwykłe
uniesienie, które odczuwała od pierwszej chwili spotkania z
nim. Mimo że nie umiała sobie tego wytłumaczyć, to nie
znane jej dotąd uczucie zdawało się być częścią jej marzeń,
tym na co czekała od dawna.
Ramiona hrabiego zacisnęły się mocniej, a jego pocałunki
stały się bardziej namiętne. Wiedziała już, że tego właśnie
zawsze pragnęła i że, choć bała się przyznać przed sobą, była
to - miłość. Miłość, która nie miała nic wspólnego z
wyrachowaniem, korzyściami czy pozycją społeczną. Było to
uczucie między kobietą i mężczyzną złączonymi sercem i
duszą, którzy należeli do siebie od dawna i nie potrzebowali
słów, by to wyrazić. Hrabia objął ją jeszcze mocniej. Czuła, że
całe jej ciało drży przy jego ciele. Nie dające się opisać
uniesienie wydawało się ogarniać ją jak gorące promienie
słońca, wypełniać jej serce i spływać wraz z pocałunkami na
jego usta. Pokój zdawał się wirować wokół niej. Jej stopy nie
dotykały już podłogi. Miłość unosiła ich w blasku słońca ku
niebu, nieziemskiemu pięknu i doskonałości. Nie należała do
siebie, była częścią hrabiego.
Poczuła, że uniósł głowę, dając wytchnienie jej wargom.
Przez chwilę patrzył w jej rozpromienione, niemal oślepiające
oczy i na płonące policzki. Nie musiał nic mówić. Czuł, że te
pocałunki różniły się od tych, którymi obdarzał inne kobiety.
Jakby pragnąc się w tym upewnić, dotknął znów ust Zeny.
Całował ją długo i namiętnie, sprawiając, że ich ciała drżały w
ekstazie unoszącej ich raz jeszcze ku słońcu.
Minęło sporo czasu zanim hrabia, czując, że nie powinien
dłużej trzymać Zeny w ramionach, poprowadził ją do sofy.
Usiedli i gdy spojrzała mu w oczy, powiedział:
- Żadna kobieta nie mogłaby być bardziej cudowna i
czarująca od ciebie. Musimy jednak porozmawiać, moja
najdroższa.
W tej samej chwili za drzwiami rozległy się kroki i w
progu stanął Kendric. Hrabia odsunął się nieco od Zeny.
- Przepraszam za spóźnienie! - zawołał Kendric, rzucając
cylinder na krzesło - ale spotkałem kilku przyjaciół Filipa i
otrzymałem wspaniałe zaproszenie na dzisiejszy wieczór,
Zeno.
- Za... proszenie? - zapytała nie swoim głosem. Hrabia
wstał.
- Wygląda na to, że nie zamierzasz przyjąć mojego -
zwrócił się do Kendrica.
- Przykro mi de Graumont - odparł Kendric. - Może jutro
uda nam się zjeść z tobą kolację. Dzisiaj jesteśmy zaproszeni
do księcia Napoleona, a to, jak sam wiesz, królewski rozkaz.
Potem udajemy się na przyjęcie do La Pai'vy. Takiej okazji
tym bardziej nie możemy zmarnować. Hrabia zmarszczył
brwi.
- Wątpię, byś znał księcia Napoleona. Kendric roześmiał
się.
- Dzisiaj właśnie, będąc w towarzystwie jednego z
przyjaciół Filipa, spotkałem go po raz pierwszy. Książę
dowiedział się przypadkiem, że przyjechałem do Paryża z
moją piękną przyjaciółką, i zapragnął ją poznać. - Kendric
zerknął na Zenę. - Wieczorem wydaje przyjęcie. Rozumiesz,
Zeno, że nie mogłem odmówić sugerując, że wolisz zjeść
kolację z kimś innym.
- Nie... nie, oczywiście, że nie - przytaknęła bez
przekonania.
- Chyba jednak zdajesz sobie sprawę, jaką książę cieszy
się reputacją, jeśli chodzi o kobiety - wtrącił się hrabia. -
Wydaje mi się, że nie jest to odpowiednie towarzystwo dla
Zeny.
Kendric wzruszył ramionami.
- Zena będzie pod moją opieką - powiedział. - A poza
tym, przyjąłem już zaproszenie i nie mogę niczego zmienić.
Zena wiedziała, że hrabia obawiał się czegoś i z trudem
powstrzymywał się od robienia Kendricowi dalszych
wymówek za nie przemyślaną decyzję. Czuła, że sytuacja
stała się niezręczna dla wszystkich. Szybko więc wyciągnęła
do hrabiego rękę na pożegnanie i powiedziała:
- Przykro mi, że nie możemy dzisiaj zjeść z tobą kolacji.
Chętnie jednak przyjmę twoje zaproszenie na jutrzejszy
wieczór, jeśli nadal jest aktualne.
- Zobaczymy się jutro wcześniej - odrzekł. - Nie
zapomniałaś chyba, że pozwoliłaś mi towarzyszyć ci w
wycieczce do Luwru.
Oczy Zeny rozbłysły radością.
- Oczywiście - uśmiechnęła się. - Kendric nie lubi
zwiedzać muzeów ani galerii, możemy więc wyruszyć z
samego rana.
- Przyjdę o jedenastej - obiecał hrabia. - Dziękuję za
uroczy dzień.
Uniósł dłoń Zeny do ust. Jego pocałunek wyrażał smutek z
powodu konieczności opuszczenia jej i radość ze wspólnie
spędzonego pięknego dnia. Pożegnał się z Kendrikiem, po
czym wyszedł. Gdy zniknął za drzwiami, Kendric
wykrzyknął:
- Zeno! Tyle mam ci do opowiedzenia! Na pewno ten
wieczór będzie szalenie interesujący, mimo że twój przyjaciel,
de Graumont, tak nie uważa.
Nie czekając na reakcję siostry wyjaśniał dalej, że
przyjęcia księcia Napoleona uchodzą w Paryżu za wielką
atrakcję, a o uczestnictwie w nich marzył, jak większość
Paryżan, od dawna.
- Książę może wydawać je u siebie w domu tylko wtedy,
gdy jego żona przebywa poza Paryżem - mówił podniecony. -
Wtedy zaprasza najsławniejsze i najpiękniejsze w mieście
kobiety.
- Jak te, które widzieliśmy w „Cafe Anglais"? - zapytała
Zena.
- Właśnie - przytaknął. - Może nie całkiem wyjdzie ci to
na dobre, ale gdy tam pójdziesz, będziesz miała okazję
spotkać najbardziej znane kurtyzany Europy. Te które czynią z
Paryża jedyny na tym kontynencie raj dla mężczyzn, chociaż
ich żony i matki nazywają to trochę inaczej.
- A do nich z pewnością należy nasza mama - zauważyła.
Kendric machnął rękoma.
- Chyba by mnie zabiła, gdyby wiedziała, dokąd cię
zabieram! - wykrzyknął. - A jednak uważam, że to, co
zobaczysz dziś wieczorem, będzie dla ciebie swego rodzaju
lekcją, o której oczywiście masz zapomnieć, gdy wrócimy do
domu.
Przygotowując się do wyjścia, Zena przyznała się przed
sobą, że nie tylko wolałaby z hrabią spędzić ten wieczór, lecz
także, że go kocha. Choć przerażało ją to słowo, wiedziała, że
skradł jej serce. Nie należało już do niej. Nigdy też nie będzie
należeć do innego mężczyzny. „Kocham go" - wyszeptała,
czując, że ta miłość nie ma przyszłości i złamie jedynie jej
serce. Jakże jednak zachwycające było to, że hrabia potrafił
wzbudzić w niej tak nieprawdopodobne uniesienie. A jutro
zobaczy go przecież znów. Jutro i w ciągu następnych pięciu
dni. Potem żyć będzie już tylko wspomnieniami i tragiczną
świadomością tego, że mogliby być razem, lecz dzieli ich
otchłań tak głęboka jak kanał La Manche i nie ma sposobu, by
ją pokonać. „Może pewnego dnia, kiedy będę samotna i
przygnębiona w Anglii, ujrzę go jeszcze", rozmyślała. „A
nawet, jeśli tak, to czy nie uczyni mnie to spotkanie jeszcze
bardziej nieszczęśliwą?" Zdecydowała, że musi znaleźć jakiś
sposób, by od jutra spędzać w towarzystwie hrabiego
możliwie najwięcej chwil, i postanowiła zakazać Kendricowi
przyjmowania zaproszeń w jej imieniu.
Ubrała się w jedną z sukien, które arcyksiężna kupiła jej
na bal z okazji wyścigów konnych. Malując sobie rzęsy i usta,
pomyślała, że jej osoba nie powinna rzucać się w oczy wśród
dam zaproszonych przez księcia Napoleona. Nie chciała
wzbudzać zainteresowania ani jego samego, ani żadnego
innego mężczyzny. Pragnęła jednak nie zawieść Kendrica i nie
dać przyjaciołom Filipa powodu do krytyki jego gustu
odnośnie kobiet. Wchodząc do salonu, czuła, że Kendric
oczekuje jej z niepokojem, nie wiedząc, czy nie będzie
wyglądała zbyt dystyngowanie. Jego wzrok skierował się
najpierw na głowę Zeny. Na szczęście fryzjer zjawił się w
porę. Uczesał ją bardziej zachwycająco niż kiedykolwiek
przedtem, wpinając w jej złotorude włosy trzy brylantowe
brosze w kształcie gwiazd, które mieniły się przy
najmniejszym ruchu. Szyję Zeny ozdabiał diamentowy
naszyjnik, który matka zakazała jej nosić do czasu, gdy będzie
mężatką, twierdząc, iż jest zbyt okazały dla młodej panny.
Oczy Kendrica zabłysły na widok naszyjnika.
Uśmiechając się powiedział:
- Jeśli cię zapytają, powiedz, że to ja ci go podarowałem.
Niewątpliwie podniesie znacznie mój prestiż, chociaż, gdyby
znali mnie lepiej, nie mogliby wyjść z podziwu, jak było mnie
na to stać.
Już miała zapytać brata, czy obdarował Yvonne jakimś
prezentem, kiedy pomyślała, że w ten sposób poddałaby w
wątpliwość jego hojność. Doszła też do wniosku, iż z
pewnością nie miał obowiązku tego czynić, znając
dziewczynę tak krótko. Nie wspomniała więc o niczym i
Kendric, obawiając się, że się spóźnią, popędził do wyjścia.
Ku jej zaskoczeniu, przed domem czekał powóz, by zawieźć
ich pod dom księcia Napoleona.
- Zachowujesz się po wielkopańsku - zauważyła z
uśmiechem.
- Trochę to kosztuje, ale jest konieczne - odparł. - Nie
zamierzam wyglądać jak ubogi krewny i nie muszę ci chyba
mówić, że niektórzy z przyjaciół Filipa traktują mnie
protekcjonalnie
tylko
dlatego,
że
przyjechałem
z
Wiedensteinu. Zena roześmiała się.
- Odechciałoby im się, gdyby "wiedzieli, kim tam jesteś!
Uśmiechnął się.
- Czasami korci mnie, by im to powiedzieć.
- Proszę, bądź ostrożny! - przestraszyła się.
- Nie martw się, pijany czy trzeźwy, tego jednego sekretu
na pewno nie zdradzę! - zapewnił ją. - A ty też uważaj
rozmawiając z de Graumontem. Mam wrażenie, że wpadłaś
mu w oko.
- Dlaczego tak sądzisz? - zapytała.
- Wydawało mi się, że był zazdrosny, iż zabieram cię na
kolację do księcia. No i to, jak na ciebie patrzy, wydaje się być
podziwem, a może czymś więcej - mrugnął do niej wesoło.
- Zwyczajnie, jest bardzo miły - odparła szybko. - I
przyjemnie się nam gawędziło podczas obiadu.
Mówiąc to uświadomiła sobie, że pierwszy raz w życiu
ukrywa coś przed bratem. Nie chciała, by Kendric wiedział, że
hrabia ją całował, a tym bardziej, że ona go kocha.
Zena nigdy nie wyobrażała sobie, że kobiety mogą
wyglądać tak pięknie, być tak wspaniale ubrane i ozdobione
taką ogromną ilością drogocennej biżuterii. Ale, i to „ale"
wcale nie było małe, była też zdumiona ordynarnością ich
języka i jałowością rozmów. Mężczyźni natomiast tak obnosili
się ze swymi wielkopańskimi tytułami, że nie musiała słuchać,
jak i o czym mówią, by zorientować się, iż reprezentują
śmietankę francuskiej arystokracji i wysokie sfery rządowe.
Wśród kobiet zauważyła dwie Angielki i jedną Rosjankę. Nie
potrafiła wprawdzie ocenić na podstawie jej mowy, jaki
poziom kultury reprezentuje Rosjanka, ale zdążyła zauważyć,
iż Francuzki mówią bez paryskiego akcentu, posługując się
często żargonem zupełnie dla niej niezrozumiałym. Jeśli zaś
chodzi o Angielki, to artykułowały dźwięki w takim stylu, że
arcyksiężna nie zatrudniłaby ich nawet jako pomywaczki.
Teraz dopiero Zena pojęła, dlaczego Kendric przebywając w
towarzystwie rosyjskiej baletnicy nie miał ochoty na
rozmowę.
Co mogło łączyć tych wybitnych przecież i niewątpliwie
inteligentnych mężczyzn z damami, które nie umiały
prawidłowo wymówić większości prostych słów i otwierały
usta po to tylko, by płynęły z nich potoki wulgarnych
dźwięków? Kobiety te szokowały ją i jednocześnie
intrygowały. Siedziała więc przy stole, wodząc oczami po ich
twarzach i ubiorach, zapominając o uprzejmości wobec
sąsiada po jej prawej ręce, któremu winna była rozmowę.
Kendric siedział po jej lewicy. Gości sadzano przy okrągłym
stole parami w kolejności, tak jak wchodzili na przyjęcie.
Partnerka księcia Napoleona była oczywiście przygotowana
do spełniania ważnej roli pani domu. Wyglądała tak
zachwycająco i była tak obwieszona biżuterią, że Zenie
wydawała się być primadonną, która cały aplauz widowni
postanowiła zagarnąć dla siebie.
- Czy usłyszę, jak pani na imię, piękna damo? - dobiegł
do jej uszu męski głos.
Odwróciła się w prawo. Na niebrzydkiej, lecz raczej
zniszczonej twarzy jej sąsiada przy stole malował się uśmiech.
Był mężczyzną w średnim wieku, którego hulaszczy tryb
życia i wiek wyraźnie wyżłobiły liczne bruzdy pod ciemnymi,
przenikliwymi oczami i na wysokim, inteligentnym czole
wyłaniającym się spod lekko siwiejących włosów.
- Mam na imię Zena, monsieur.
- Zastanawiam się, dlaczego nie spotkaliśmy się
wcześniej? - zapytał.
- Niedawno przybyłam do Paryża.
- To wszystko wyjaśnia - uśmiechnął się. - Pragnę, by
wiedziała pani, że moje przyjęcia, a jestem markizem de Sade,
są równie sławne i wspaniałe, jak naszego gospodarza. Mam
nadzieję, iż zaszczyci je pani swą osobą jako mój gość
honorowy.
- To bardzo uprzejmie z pana strony - odrzekła. Była
pewna, że słyszała już o markizie de Sade. Nie wiedziała
jednak przy jakiej okazji.
Markiz pochylił się ku niej, zaglądając jej w oczy. Nie
czuła do niego sympatii. Nie umiała wytłumaczyć dlaczego,
ale wydawał się jej mężczyzną, któremu nie powinna ufać.
- Czy mam rozumieć, że jest pani pod opieką de
Villerny'ego? - zapytał.
Uniknęła odpowiedzi popijając wolno wino z
kryształowego kielicha, na którym wyryto insygnia księcia
Napoleona.
- Jest dla pani za młody - ciągnął markiz. - Wiem
doskonale, patrząc na pani włosy, iż wystarczy, by
odpowiedni mężczyzna rozdmuchał ukryte w nich iskry, a
płomień miłości zapali się w pani dziko, pochłaniając
wszystko wokół niej. Mało prawdopodobne jednak, by de
Villerny był tym właściwym mężczyzną.
- Czy zechciałby pan - uśmiechnęła się Zena - powiedzieć
mi, jak nazywają się ci wszyscy niezwykli ludzie zgromadzeni
przy stole? Jestem tu po raz pierwszy i chętnie dowiem się,
kim są.
Sądziła, że sprytnie skieruje rozmowę na inny temat, lecz
markiz uśmiechnął się tylko i odrzekł:
- Pragnę rozmawiać wyłącznie o pani i... oczywiście o
sobie. Proszę mi powiedzieć, jak długo zna pani de
Villerny'ego?
- O, bardzo długo! - odpowiedziała zirytowana. -
I jesteśmy ze sobą bardzo szczęśliwi.
Mówiła prawdę, a w jej głosie rozbrzmiewała szczerość.
- Mam uroczy dom niedaleko Lasku Bulońskiego.
Chętnie bym go pani pokazał - oznajmił niezrażony markiz.
Zena milczała.
- A jutro wybralibyśmy się do Oscara Massina - ciągnął
dalej. - Wybrałaby pani sobie jedną z jego broszek. Bez
wątpienia są najpiękniejsze w Europie.
Powiedział to tak, iż Zena poczuła się niezręcznie i trochę
przestraszona odparła:
- Nie rozumiem, o czym pan mówi... panie markizie... a
gdybym spróbowała zrozumieć... sądzę, że chyba musiałabym
się rozgniewać.
Roześmiał się.
- Wprawdzie jest pani bardzo młoda, ale dość
inteligentna, by wiedzieć, że proponuję jej zamianę opiekuna
na takiego, który uczyni panią jedną z najsławniejszych kobiet
Francji, ba, nawet królową w jej profesji.
Zenie wydało się, że się przesłyszała, ale przypomniała
sobie słowa Kendrica. Znajdowała się przecież wśród kobiet,
które otrzymywały od jednych mężczyzn klejnoty i suknie po
to, by móc w nich paradować jak wyścigowe konie na
pokazach i wzbudzać zazdrość w innych. Przywykły do
przyjmowania drogich prezentów od graczy najwyżej
obstawiających w tych zawodach. „Nie wolno mi się złościć",
powiedziała sobie. „Powinnam zwyczajnie odmówić
markizowi, grzecznie, lecz stanowczo". Niestety, łatwiej było
to pomyśleć, niż uczynić. Powoli uświadamiała sobie, iż
markiz powziął decyzję co do jej osoby w chwili, gdy ją
ujrzał. Chciał ją mieć, a że wydawał się być mężczyzną, który
zawsze, w ten czy inny sposób, dostawał czego pragnął, nie
zamierzał wcale przyjmować jej odmowy. Żadne protesty
Zeny nie pomagały. Nie słuchał jej.
W miarę upływu czasu zaczęło wydawać się jej coraz
bardziej niezrozumiałe zachowanie nie tylko markiza, lecz
również całej reszty zgromadzonych gości. Mężczyźni stawali
się zbyt poufali w stosunku do kobiet i tylko jeden z nich, a
był nim Kendric, zachowywał się dziwnie inaczej, okazując
niezwykłe zainteresowanie osobą damy siedzącej po jego
lewej stronie: partnerki samego księcia Napoleona. Książę
Napoleon bowiem pochłonięty był w tym czasie całkowicie
rozmową z aktorką po jego prawicy, której dowcipne uwagi
rozśmieszały Jego Wysokość do łez i podbijały serca
dżentelmenów przy sąsiednich talerzach.
W końcu, francuskim zwyczajem, wszyscy razem,
mężczyźni i kobiety, opuścili jadalnię. Zena skorzystała z
okazji, by umknąć markizowi i przyłączyła się do dam, które
przed pójściem na przyjęcie do La Paivy udały się na piętro po
swe okrycia. Kiedy zjawiła się znów w salonie, z ulgą
spostrzegła, że Kendric stoi sam przy oknie. Szybko podeszła
do niego, zanim zdążyła to uczynić któraś z kobiet.
- Proszę, nie zostawiaj mnie samej z markizem de Sade -
jęknęła. - Jest raczej męczący.
- Słyszałem o nim - odrzekł. - Staraj się go unikać. Jeśli
stanie się zbyt natrętny, zabiorę cię do domu.
Już miała powiedzieć, że to doskonały pomysł, lecz w tej
samej chwili pojawiła się reszta kobiet i nim zdążała się
zorientować, oboje zostali wtłoczeni, wraz z jakąś zakochaną
parą, do powozu. Rozmowa urwała się z konieczności.
Mężczyzna siedzący naprzeciw nich całował i pieścił kobietę
w sposób bardzo krępujący Zenę. Siedziała i patrzyła
zażenowana na rozkochanych w sobie współpasażerów,
pocieszając się, że przynajmniej uwolniła się od zalotów
markiza. Gdy przy stole nie godziła się, by trzymał ją za rękę,
od razu czuła, że uciska jej kolana swą nogą. Chcąc uniknąć
podobnych umizgów, zmuszona była przez cały czas
niespokojnie wiercić się na krześle.
Droga do domu la Pai'vy była krótka. Niebawem
zatrzymali się przed najbardziej luksusową rezydencją Paryża.
Jej budowa trwała dziesięć lat. Wewnątrz przywitały ich
głośnie rozmowy i zapach drogich perfum, czyniących ten
dom całkiem innym od tych, w których bywała Zena. Mieścił
się w nim olbrzymi salon z pięcioma wysokimi oknami i
sufitem, na którym namalowana "Noc" przeganiała „Dzień", a
ściany zdobił purpurowy brokat. Całość sprawiała wrażenie
świątyni poświęconej bogini uciech. Zanim jednak Zena
znalazła się w salonie, udała się razem z innymi damami na
piętro, wspinając się, ku swemu zdumieniu, schodami, których
stopnie i poręcz zrobione były z onyksu. Oświetlały je
kryształowe lampy, osadzone na rzeźbionych, spiżowych
podporach. Kobiety zostawiły okrycia w sypialni pani domu,
którą niemal całkowicie wypełniało, wykonane z kości
słoniowej i rzadkich gatunków drzew, ogromne łoże stojące
jak ołtarz w alkowie. „Kosztowało ją sto tysięcy franków!",
usłyszała Zena pełen zawiści komentarz jednej z dam. W
sypialni znajdowało się też wiele innych rzeczy, którym miała
ochotę przyjrzeć się dokładniej. Obawiała się jednak, że jeśli
zbyt długo zostawi Kendrica samego, to dama, którą zabawiał
przy stole u księcia, raz jeszcze uzurpuje sobie wyłączne
prawo do jego osoby. Szybko zbiegła więc onyksowymi
schodami na dół.
Wchodząc do salonu spostrzegła z konsternacją, że
Kendric i markiz de Sade stoją naprzeciw siebie wymieniając
głośno niemiłe uwagi. Pospieszyła ku nim, zatrzymując się
przy boku Kendrica, który właśnie mówił:
- Powtarzam, panie markizie, że Zena jest moja i nie
zamierzam oddać jej ani panu, ani nikomu innemu!
Serce Zeny zamarło. Markiz wyglądał na tak
rozzłoszczonego i tak pewnego siebie, iż ze strachu
mimowolnie ujęła Kendrica za rękę.
- Już mówiłam markizowi, Kendricu - odezwała się cicho
- że należymy do siebie i nigdy cię nie opuszczę.
- A zatem to powinno panu wystarczyć! - zwrócił się
Kendric do markiza podniesionym głosem.
Zena zdała sobie sprawę, że jej brat wypił trochę za dużo.
Był rozdrażniony i obrażony zachowaniem markiza.
Korzystając więc z okazji, że orkiestra zaczęła właśnie grać,
szybko pociągnęła go za rękę, mówiąc:
- Zatańczmy, Kendricu.
- Chwileczkę! - powstrzymał ich markiz. - Proponowałem
już wprawdzie tej pięknej gołąbce biżuterię, ale domyślam się,
że oczekuje pan, bym podbił oferowaną wcześniej cenę.
Zgoda, podwajam ją.
- To zniewaga! - zawołał oburzony Kendric. Markiz
uśmiechnął się nieprzyjemnie.
- Jeżeli pana obraziłem, łatwo mogę zwrócić honor w
sposób uświęcony tradycją.
Domyślając się, co sugeruje, Zena krzyknęła z przerażenia
i nagle uświadomiła sobie, że ktoś jeszcze stoi obok niej. Nie
musiała spoglądać za siebie, by wiedzieć kto. Bez
zastanowienia odwróciła się, podeszła blisko hrabiego i
wyszeptała tak, by poza nim nikt jej nie usłyszał:
- Powstrzymaj go! Proszę, powstrzymaj! Kendric nie
może się z nim pojedynkować! Proszę, zrób coś!
W jej głosie rozbrzmiewała rozpacz. Przerażona zdała
sobie sprawę, że jeśli Kendric zostałby ranny, wyszłoby na
jaw, kim jest naprawdę. Łatwo też było domyślić się, że
wówczas markiz bez przeszkód mógłby mu ją odebrać. To
dlatego tak beztrosko, z uśmiechem na ustach zaproponował
Kendricowi pojedynek.
Jakby odgadując myśli Zeny, hrabia zbliżył się do
markiza, mówiąc:
- Muszę cię prosić, de Sade, byś przestał się naprzykrzać
tym młodym ludziom, którzy są moimi przyjaciółmi.
- Nie wtrącaj się! - markiz zwrócił swój gniew przeciw
hrabiemu. - Co to ma wspólnego z tobą?!
- Bardzo wiele - odparł hrabia. - Zamierzam bowiem
chronić mademoiselle Zenę przed mężczyznami takimi jak ty,
traktującymi ją jak przedmiot, którym można w tak nikczemny
sposób frymarczyć. Każdy przyzwoity mężczyzna byłby tym
oburzony!
Słowa te w ustach hrabiego zabrzmiały szczególnie
dobitnie. Markiz, niemal czerwony z wściekłości, odwarknął:
- Jak śmiesz mnie obrażać i wtykać nos w nie swoje
sprawy?
- Powiedziałem już, że ta sprawa dotyczy również mnie -
odrzekł spokojnie hrabia. - Jeżeli nadal chcesz się
pojedynkować, służę moją osobą. Zmierz się z kimś, kto
dorównuje ci doświadczeniem. Tak będzie uczciwie.
- Skoro tego właśnie sobie życzysz, z przyjemnością
spotkam się z wami obydwoma! - wykrzyknął markiz. - Potem
zaś już nikt i nic mi nie przeszkodzi i ta młoda dama zostanie
moją!
- Przenigdy! - krzyknął Kendric.
Zena czuła, że nie powinien się wcale odzywać. Z
przejęcia ścisnęła dłoń hrabiego, który pospieszył z pomocą.
- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli zabiorę Zenę do domu -
zwrócił się do Kendrica. - Nie ma powodu, by dłużej
przebywała w towarzystwie mężczyzny, który nie potrafi
zachowywać się jak dżentelmen.
- Dziękuję - odpowiedział Kendric.
- Nie ty będziesz o tym decydował! - wykrzyknął markiz
w twarz hrabiemu. - Mademoiselle Zena przyrzekła już oddać
się pod moją opiekę, dlatego to ja ją odwiozę!
Wyciągnął rękę w stronę Zeny, która cofnęła się i
przylgnęła do ramienia hrabiego.
- Chodźmy - powiedział spokojnie hrabia i wziąwszy
Zenę pod rękę, skierował się do wyjścia.
Markiz doskoczył do Zeny, chwycił ją za nadgarstek i
obejmując ramieniem w talii, pociągnął w bok.
- Dobrze wiesz, co dla ciebie najlepsze, moja śliczna! -
szepnął jej do ucha. - Powiedz tym żałosnym głupcom, że już
dokonałaś wyboru.
- N... nie! - wykrzyknęła Zena, usiłując uwolnić się z jego
rąk.
Bała się nie tylko o siebie, lecz przede wszystkim o
Kendrica. Zanim bowiem hrabia zdążył zareagować,
rozjuszony Kendric ruszył jej na pomoc krzycząc:
- Jak śmiesz jej dotykać?! Wiesz dobrze, że cię nie chce!
Jeżeli nie zostawisz jej w spokoju, wykopię cię na ulicę!
Markiz odwrócił się gwałtownie w jego stronę z uniesioną
ręką, jakby zamierzał go uderzyć. Zenie przemknęło przez
myśl, że teraz jej brat na pewno nie umknie pojedynku z
markizem, lecz w tej samej chwili wtrącił się hrabia.
- Zważaj łaskawie na swe zachowanie, de Sade! -
powiedział wymierzając markizowi policzek.
Markiz zbladł ze złości.
- Oczekuję cię o świcie w wiadomym miejscu! - wycedził
przez zęby. - A kiedy już się ciebie pozbędę, zamierzam się
wziąć za tego zarozumialca!
- Przyjmuję wyzwanie - odrzekł hrabia. - A co wydarzy
się potem, zobaczymy.
Markiz spojrzał mu w oczy z miną zwycięzcy.
- Zatem o piątej rano - powiedział i odszedł.
Zena jęknęła z przerażenia, lecz zanim zdążyła cokolwiek
powiedzieć, hrabia wziął ją pod rękę i ruszył w stronę holu.
- Proszę przynieść okrycie tej pani - zwrócił się do
służącego.
Mężczyzna zaczekał, aż Zena opisze mu swój szal, po
czym pobiegł na górę.
Nie wytrzymała i obejmując dłońmi ramię hrabiego,
spojrzała mu w twarz zrozpaczona.
- Wszystko w porządku - uspokoił ją. - Nie mów nic,
dopóki stąd nie wyjdziemy.
Służący wrócił z okryciem Zeny i wkrótce znaleźli się w
powozie. Przysunęła się do hrabiego skrywając twarz na jego
ramieniu. Objął ją i przytulił.
- Co mogę powiedzieć...? Jak ci dziękować...? -
wyszeptała. - Kendric nie mógłby przyjąć tego wyzwania, a
nawet gdyby to uczynił... jestem przekonana, że markiz
pokonałby go.
- De Sade uchodzi za jednego z najlepszych strzelców -
przyznał hrabia.
- Och, nie! - wykrzyknęła. - W takim razie ty też nie
możesz się z nim zmierzyć!
- Muszę - odrzekł.
- Ale... on, on może cię zranić!
- Takie jest ryzyko każdego pojedynku. Nie obawiam się
jednak.
- Nie, oczywiście, że nie - przytaknęła. - Jednak nie
powinnam była wplątywać cię w to. Uczyniłam tak tylko
dlatego, że bardzo bałam się o Kendrica.
Pomyślała, iż łatwiej byłoby jej wytłumaczyć wszystko,
gdyby mogła wyjawić, że Kendric jest następcą tronu
Wiedensteinu.
- Jest za młody, żeby pojedynkować się z kimś takim jak
de Sade - zapewnił ją hrabia. - Poza tym markiz jest szybkim
strzelcem i dlatego zawsze zwycięża w pojedynkach.
- A ty? - zapytała szeptem.
- Ja mogę mieć tylko nadzieję, że będę szybszy od niego.
- Co mogę powiedzieć? Wiem, że uczyniłam źle... bardzo
źle, prosząc cię o interwencję... ale gdy się zjawiłeś... wydało
mi się, że sam Bóg zesłał cię nam na pomoc.
- Kto wie, może tak właśnie było - uśmiechnął się. -
Otrzymałem zaproszenie od La Paivy na dzisiejszy wieczór
tak jak wy i cokolwiek się wydarzy, cieszę się, że dzięki
niemu mogłem ci pomóc.
- Naprawdę? - zapytała.
- Być może jest to jeszcze jeden sposób, by udowodnić ci,
jak wiele dla mnie znaczysz.
- Jeśli... coś ci się stanie... nigdy sobie tego nie wybaczę.
- Nie myśl tak - upomniał ją. - Staraj się raczej wierzyć,
że dobro zwycięży zło, że ponieważ markiz obrażał i ranił
ludzi, ja zostanę zwycięzcą.
- Będę się o to modlić z całego serca - przyrzekła.
Przytulił ją mocniej i w milczeniu dojechali na St
Honore.
Konsjerżka
wręczyła
hrabiemu
klucz.
Odprowadził Zenę aż do schodów. Sądziła, że wejdzie z nią
na górę, lecz powiedział tylko:
- Idź spać, ukochana. Staraj się myśleć jedynie o
radosnych chwilach, które czekają nas jutro, gdy razem
będziemy zwiedzać Luwr.
Zena milczała.
- Wrócę teraz - mówił dalej - by dowiedzieć się, czy de
Villerny nie wplątał się w jeszcze większe kłopoty, poszukam
sobie sekundantów, a potem udam się do domu.
- Nie potrafię nawet wyrazić... jak... jesteś wspaniały -
szepnęła.
- Może uda ci się to jutro - uśmiechnął się.
Ujął dłonie Zeny i unosząc do swych ust, ucałował obie.
- Dobranoc, moja najdroższa miłości. Śpij spokojnie i
pamiętaj o mnie w swoich modlitwach.
W oczach Zeny zabłysły łzy, lecz zanim znalazła słowa,
by wyrazić swe uczucia, hrabia zniknął za drzwiami.
Wchodziła powoli po schodach, czując się tak, jakby w
najmniej oczekiwanej chwili runął jej wyśniony świat i
wszystkie marzenia leżały zdruzgotane u jej stóp.
Rozdział 5
Zena. zdjęła suknię i wieczorowe pantofle. Nie
przebierając się położyła się na łóżku przy otwartych drzwiach
w oczekiwaniu na powrót Kendrica. Nie mogła zrozumieć, jak
to się stało, że znaleźli się z bratem w tak
nieprawdopodobnym położeniu. Wydawało jej się okrutne i
niewybaczalne, iż wplątała w całą tę historię hrabiego. Będzie
musiał teraz pojedynkować się, by ocalić Kendrica, nie
wiedząc dlaczego. Przerażało ją jednak również to, że Kendric
mógłby być ranny, a może nawet zabity w Paryżu. Nie mogła
do tego dopuścić. Gdyby mimo wszystko udało mu się
pokonać markiza : tak ktoś mógłby przecież odkryć, kim jest
naprawdę. Wówczas nie tylko ojcu, lecz wszystkim na dworze
musieliby powiedzieć, co robili w Paryżu. Nie potrafiła znieść
świadomości tego, jak zareagowałaby matka, dowiadując się,
jaką rolę grała w tej eskapadzie. Nie pozostawało jej nic
innego, tylko leżeć w napięciu i modlić się żarliwie, by
wszystko jakoś się ułożyło, by Kendric uniknął
zdemaskowania, a hrabia wyszedł cało z pojedynku. Już sama
myśl o potyczce hrabiego z najlepszym we Francji strzelcem
była dla Zeny męczarnią.
A jeśli zostanie zabity? A gdy przeżyje, czy kiedykolwiek
wybaczy jej, że wciągnęła go w tak niebezpieczną sytuację?
Przypomniała sobie, że tak czy inaczej, kiedy opuści Paryż z
Kendrikiem i więcej nie ujrzy hrabiego, będzie musiał o niej
zapomnieć. Ona jednak nie zapomni o nim nigdy. Wszystko
wydawało się tak bezsensowne, tak przerażające i
przygnębiające, iż czuła się niemal jak obłąkana, nie mogąc
znaleźć wyjścia z tego labiryntu nieszczęść.
Godziny dłużyły się niemiłosiernie. Prawie o czwartej nad
ranem usłyszała trzask drzwi wejściowych i po chwili w
salonie pojawił się Kendric.
Zerwała się z łóżka i wybiegając z sypialni, zawołała:
- Dlaczego przychodzisz tak późno?! Co się stało?!
Kendric rzucił kapelusz i surdut na krzesło i obejmując
ramieniem siostrę, powiedział:
- Wszystko w porządku. Nie przejmuj się. Już po
wszystkim i muszę przyznać, że cholernie się cieszę, iż nie
muszę się pojedynkować z markizem.
- Hrabia zrobi to za ciebie.
- Jestem mu za to wdzięczny.
- Prosiłam, by cię uratował.
- Najwyraźniej zależy mu na tobie - odparł Kendric. -
Jednak mam uczucie, że postąpiłem podle pozwalając mu
zająć moje miejsce. Ale co innego mogłem zrobić? - zapytał
rozbrajająco, niemal jak bezradny uczniak.
- Rozmyślałam o tym - przyznała Zena. - Z pewnością nie
mogłeś przyjąć wyzwania markiza. Czy on zraniłby ciebie,
czy ty jego, nieuchronnie wybuchłby skandal i ojciec
dowiedziałby się o wszystkim.
- Sądzisz, że o tym nie myślałem? - zapytał. - Mimo
wszystko, prawdę mówiąc, wstyd mi.
- Będę się modlić, będę się modlić z całego serca, żeby
pojedynek nie miał poważnych następstw i by wszyscy
zapomnieli, że kiedykolwiek miał miejsce.
Kendric milczał. Zena czuła, że nie jest dobrej myśli.
Wypuścił ją z objęć i ruszył w stronę sypialni mówiąc:
- Muszę się przebrać. Sekunduję hrabiemu. Nie życzył
sobie, by ktoś z jego przyjaciół dowiedział się o tym
pojedynku. Poprosiłem Antona, przyjaciela Filipa, żeby
towarzyszył mu jako drugi sekundant.
- Zamierzasz tam być? - wyszeptała. - W takim razie idę z
tobą.
- Nie zrobisz tego - odparł. - Kobiety nie pojawiają się na
pojedynkach.
- Ale ja się zjawię na tym jednym - stwierdziła
stanowczo. - Jak się tam dostaniesz?
- Powozem, który wynająłem na wczorajszy wieczór -
odpowiedział. - Prosiłem woźnicę, żeby zaczekał do końca
przyjęcia i odwiózł nas do domu. Jest teraz na dole i znów
czeka.
Mówiąc to usiadł na łóżku i zdjął kamizelkę. Zena usiadła
obok niego.
- Pojadę z tobą - oznajmiła. - Zostanę przez cały czas w
powozie, by móc obserwować pojedynek. Gdy będzie już po
wszystkim, od razu odjedziemy i nikt się nie dowie, że tam
byłam.
- Już ci powiedziałem, że nie pojedziesz - odparł. Spojrzał
Zenie w oczy.
- Podejrzewam, że stało się najgorsze: zakochałaś się w
hrabim - stwierdził.
Zena pomyślała, że wcześniej czy później Kendric
musiałby się tego domyślić. Byli sobie przecież bardzo bliscy.
- Kochani go - wyznała szczerze.
- O Boże! - jęknął. - Tylko tego nam brakowało, by
sytuacja stała się całkiem beznadziejna.
- Nic na to nie poradzę.
- Czy on też jest w tobie zakochany?
- Tak.
- Więc przysięgnij mi na wszystkie świętości, że nie
powiesz mu, kim jesteśmy. Wiem, jest dżentelmenem i
zachowałby się przyzwoicie, ale musisz sobie uświadomić, że
wystarczy, żeby nieumyślnie wyjawił nasz sekret swemu
znajomemu, lokajowi czy komukolwiek innemu i wówczas
moglibyśmy być szantażowani w nieprzyjemny sposób.
Zena milczała przez moment, po czym wyszeptała:
- Wiem, że gdy opuścimy Paryż, nigdy już... go nie
zobaczę.
Głos wyraźnie jej się załamał, kiedy wymawiała ostatnie
słowa. Bojąc się, że się rozpłacze, wybiegła z pokoju.
W sypialni szybko nałożyła na siebie najskromniejszą
suknię, jaką miała, przykrywając ją nie rzucającą się w oczy
peleryną z ciemnozielonego aksamitu. Wyjęła brosze z
włosów i zanim weszła do salonu, przemyła twarz i oczy
zimną wodą, czując, że wciąż zbiera jej się na płacz. Kendric
zjawił się w tej samej chwili. Spojrzał na Zenę, na wyraz jej
oczu i wyciągnął rękę w pełnym uczucia geście. Chwyciła ją
w obie dłonie,
- Głowa do góry, kochana siostrzyczko! - uśmiechnął się
prowadząc Zenę do wyjścia. - Może wszystko ułoży się lepiej,
niż moglibyśmy oczekiwać. Tak czy inaczej każdy musi
zapłacić za swoje grzechy.
Zbiegli po schodach trzymając się za ręce i wsiedli do
powozu. Gdy Kendric wyjaśniał woźnicy, dokąd ma jechać,
Zenie zdawało się, że mężczyzna dobrze wiedział, o jakie
miejsce chodzi. Znów doznała przykrego wrażenia, że w
Paryżu nie da się utrzymać w tajemnicy przed plotkarzami
nawet najbardziej błahego pojedynku. Nie powiedziała jednak
nic Kendricowi. Wsunęła rękę pod jego ramię i przytuliła się,
szukając otuchy w bliskości brata.
- Poradzi sobie - pocieszył ją, jakby zadała pytanie.
- A co zrobimy... jeśli... będzie ranny? - szepnęła.
- Postarał się o lekarza i pewnie markiz zrobił to samo -
uspokoił ją Kendric. - Cokolwiek się wydarzy, będzie na
miejscu odpowiednia pomoc lekarska.
„Na nic się to nie zda, jeżeli hrabia zostanie zabity",
pomyślała. Dobrze wiedziała, z tego co czytała w gazetach i
co mówił jej ojciec, że pojedynki były zazwyczaj raczej
honorowym rytuałem niż potyczkami na śmierć i życie. W
większości przypadków bardzo niewielka rana wystarczała, by
obrażony przeciwnik uznał się za usatysfakcjonowanego, a
wśród arystokracji poważne zranienie uchodziło nawet za
niehonorowe i grubiańskie zachowanie. Zena nie ufała jednak
markizowi. Instynktownie wyczuwała w nim złego i groźnego
przeciwnika. Przerażona jego zachowaniem na przyjęciu u La
Paivy, podejrzewała, że zdolny jest zrobić wszystko, choćby
najbardziej odrażającą rzecz, żeby tylko dostać ją w swoje
ręce. "Jeśli hrabia przegra pojedynek, rozmyślała, Kendric i ja
będziemy zmuszeni uciekać z Francji przed markizem". Myśl,
że musiałaby opuścić ukochanego wcześniej, niż się
spodziewała, była tak bolesna, iż z całych sił starała się nie
wracać do niej więcej.
Wstawał świt, gdy dojechali na umówione miejsce. Od
kilku minut promienie słońca padały na ukrytą w lesie polane i
Zena mogła dostrzec w słabym świetle dnia zarysowujące się
sylwetki mężczyzn.
- Przysięgnij mi - upomniał ją Kendric - że zrobisz
wszystko, by nikt nie dowiedział się, że tu jesteś. Jeśli wyda
się, że cię przywiozłem, będziemy mieć jeszcze większe
kłopoty.
- I tak byś mnie nie powstrzymał - odparła. Uścisnął
lekko jej ramię i wysiadł z powozu dokładnie
zamykając za sobą drzwi. Obserwowała, jak się oddala,
gdy nagle serce zabiło jej mocniej. Spostrzegła hrabiego, który
wyłonił się zza drzew z drugiego krańca polany i zbliżał się do
Kendrica w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Domyśliła się,
że musi to być Anton. Kilka sekund później do całej trójki
dołączył starszy dżentelmen z dużą lekarską torbą. Zena z
trudem oderwała wzrok od sylwetki hrabiego, by na chwilę
zerknąć w przeciwległą stronę, gdzie markiz rozmawiał ze
swymi sekundantami i lekarzem. Niebo szybko jaśniało i
mogła teraz wyraźnie dostrzec ich rysy. Wydało jej się, że
markiz wygląda szczególnie nieprzyjemnie i ma jeszcze
bardziej zdeprawowany wyraz twarzy niż na przyjęciu w
rezydencji La Pai'vy. Jego czarne oczy błyskały złowieszczo,
a wargi zaciskały się w okrutnym grymasie, który utwierdził
Zenę w przekonaniu, że zdecydowany jest poważnie zranić
hrabiego. Bezwolnie, szybko skierowała oczy na twarz
ukochanego mężczyzny, a jej usta zaczęły poruszać się w
gorących, płynących z głębi serca modlitwach. „Proszę...
Boże, ocal go! Proszę... pomóż mu zwyciężyć! Nie pozwól go
zranić! Proszę, Boże... pomóż nam!" - powtarzała bez
przerwy, jakby wierząc, że jej prośby niesione są do nieba na
niewidzialnych skrzydłach i Bóg, który obdarzył ją miłością
do hrabiego, musi ich teraz wysłuchać i zrozumieć.
Tymczasem na polanie nic się nie działo. Zaczęła się
zastanawiać, dlaczego przeciwnicy nie przystępują do
pojedynku, kiedy ujrzała zbliżającego się jeszcze jednego
mężczyznę. Zrozumiała, że czekali na arbitra. Był od nich
dużo starszy i wyglądał wyjątkowo dostojnie. Ukłonił się
markizowi i hrabiemu, po czym przez kilka chwil rozmawiał z
nimi. Domyśliła się, że pouczał ich o zasadach pojedynku. W
końcu otworzył pudełko z pistoletami. Markiz, będąc stroną
znieważoną, pierwszy wyjął z niego broń. Postępując zgodnie
z instrukcjami arbitra, stanęli na środku polany, plecami do
siebie, czekając na sygnał do rozpoczęcia pojedynku. Obaj
mieli na sobie cylindry i szykownie skrojone surduty. Zena
spostrzegła, tak jak poprzedniego dnia, gdy jechali do
restauracji w Lasku Bulońskim, że hrabia zsunął swój cylinder
w nieco zadziorny sposób na bok, jakby był pewien swego
zwycięstwa na przekór strzeleckiej renomie markiza. Nie
pocieszyło jej to jednak. Tak bardzo bała się o niego, iż
wzmogła swe modlitwy wierząc, że jakimś cudem
podtrzymają go na duchu, dodadzą mu sił, a może nawet
poprawią jego umiejętność obchodzenia się z bronią.
Nie potrafiła dłużej znieść napięcia siedząc w zamkniętym
powozie. Jednym ruchem opuściła szybę w oknie i w tej samej
chwili dobiegł do niej głos odliczającego arbitra:
- Raz... dwa... trzy...
Przy każdym dźwięku padającym z jego ust przeciwnicy
oddalali się od siebie o krok.
- Cztery... pięć... sześć... siedem... osiem... dziewięć...
dziesięć!
Markiz i hrabia odwrócili się do siebie twarzami, a Zena
nie mogąc patrzeć na to, co nastąpi, zacisnęła mocno powieki.
Rozległy się dwa niemal równoczesne strzały. Otworzyła
szeroko oczy, wypatrując sylwetki hrabiego wśród unoszącego
się z jego pistoletu dymu. Spostrzegła, że się zachwiał. Nie
umiała już zapanować nad ogarniającym ją lękiem.
Wyskoczyła z powozu i rzuciła się ku niemu tak prędko, jak
tylko małe stopy potrafiły ją nieść. Czuła, że nikt i nic nie
może powstrzymać jej od bycia blisko mężczyzny, którego
kochała, a który teraz był ranny. Widząc, że hrabia stoi wciąż
mocno na nogach, zarzuciła mu ręce na ramiona i krzyknęła
jak szalona:
- Jesteś... ranny! Och, ukochany... najdroższy... nie mogę
tego znieść!
Hrabia patrzył na nią przez chwilę zdumiony, po czym
jego jedno ramię objęło Zenę mocno.
- Co ty tu robisz? - zapytał.
Zanim miała czas, by odpowiedzieć, za jej plecami rozległ
się czyjś głos:
- De Graumont, proszę pozwolić mi zobaczyć, czy kula
nie utkwiła w pańskim ramieniu.
Zena krzyknęła z przejęcia i cofnęła się, ustępując miejsca
lekarzowi, który ostrożnie obejrzał ranę.
- Trafił odrobinę niecelnie - skomentował hrabia strzał
markiza.
- Tak, pan jednak nie chybił, hrabio - odparł poważnie
lekarz.
Zena po raz pierwszy obejrzała się za siebie. W
przeciwległym krańcu polany trzej mężczyźni pochylali się
nad czymś, co leżało na ziemi. Uświadomiła sobie, iż był to
markiz. Wstrzymała oddech z przerażenia, lecz nim zdążyła
otworzyć usta, by coś powiedzieć, stanął przy niej Kendric.
- Mówiłem ci, żebyś została w powozie! - upomniał ją
ostro.
- Myślałam, że... hrabia jest... śmiertelnie ranny -
wyszeptała.
Kendric już jej nie słuchał.
- Byłeś świetny! - uśmiechnął się do hrabiego. - Nie
widziałem jeszcze tak szybkiego strzału.
- Mam doświadczenie w strzelaniu - przyznał hrabia. - Do
kaczek oczywiście, nie do ludzi.
Doktor ściągnął rękaw surduta z ramienia hrabiego,
sprawnie zabierając się do zabandażowania nie krwawiącej
zbyt mocno rany. Oczom Zeny ukazał się ślad po kuli, która
rozszarpała koszulę i zostawiając długą, czerwoną pręgę na
skórze, przeszła obok.
- Sądzę, że dobrze zrobisz, dowiadując się, w jakim stanie
jest markiz - zwrócił się hrabia do Kendrica.
- Mam nadzieję, że za twoją sprawą więcej już nie będzie
mógł się nikomu naprzykrzać - odparł Kendric.
- Chodźmy, przekonamy się - ponaglił go stojący obok
Anton.
Kendric spojrzał na Zenę.
- Ja odwiozę Zenę do domu - rzekł hrabia, zanim Kendric
zdążył cokolwiek powiedzieć. - A ty przyjedziesz swoim
powozem.
Zabrzmiało to tak stanowczo, że Kendric po chwili
wahania zgodził się i odszedł z Antonem.
Hrabia podziękował lekarzowi, wręczając mu, jak się
Zenie zdawało, ogromną ilość franków i zarzuciwszy surdut
na zranione ramię, uśmiechnął się do niej.
- Czas ruszać. Dobrze wiesz, że nie wolno ci tu
przebywać.
- Przepraszani - szepnęła skruszona. - Obiecałam
Kendricowi, że nie wyjdę z powozu... ale gdy zobaczyłam...
jak się zachwiałeś... nie mogłam się powstrzymać, by nie
wybiec.
- Cieszę się, że nie wiedziałem, iż mnie obserwujesz -
przyznał. - Byłaś jednak bardzo dzielna przyjeżdżając tutaj.
To bardzo wzruszające.
Powóz czekał na drugim krańcu polany. Sadowiąc się w
nim, Zena wybrała przezornie miejsce przy nie zranionym
ramieniu hrabiego, a kiedy konie ruszyły, spojrzała na niego z
miną winowajczyni.
- Ukochana, wyglądasz na niewyspaną - uśmiechnął się.
-
Jak
mogłabym
spać,
kiedy...
byłeś
w
niebezpieczeństwie? - odparła.
- A więc modliłaś się za mnie.
- Rozpaczliwie... i moje modlitwy zostały wysłuchane.
Nie potrafię wyrazić... jak bardzo jestem za to wdzięczna.
Westchnęła cicho z ulgą, lecz zaraz zapytała niespokojnie:
- Chyba nie dostaniesz gorączki i nie rozchorujesz się?
- To tylko draśnięcie - uspokoił ją. - I prawdę
powiedziawszy, teraz, kiedy jest już po wszystkim, czuję coś
w rodzaju dumy, wiedząc, że udało mi się pokonać tak
doskonałego strzelca jak markiz.
- Byłeś wspaniały!
- Może dlatego, że miałem tę nieprzepisową przewagę w
postaci twoich modlitw i mojej miłości do ciebie - uśmiechnął
się.
Zena znów cicho westchnęła i oparła głowę na ramieniu
hrabiego.
- Spójrz na mnie - szepnął.
Uniosła posłusznie głowę. Spoglądał na nią w bladym
świetle promieni słonecznych wpadających przez okna
powozu.
- Bez tego całego makijażu i pudru na twarzy jesteś
jeszcze piękniejsza.
Zena drgnęła niespokojnie, przypominając sobie, że przed
wyjściem z mieszkania przemyła twarz zimną wodą.
Nieprzywykła do używania kosmetyków zapomniała
ponownie pomalować sobie oczy i usta, jak zwykle czyniła w
Paryżu.
- Taka jak teraz wydajesz się bardzo młoda, niewinna i...
nietknięta - mówił cicho, jakby do siebie.
Zastanawiała się, co powiedzieć, gdy odszukał jej usta i
ucałował je delikatnie, czule, bez porywczej namiętności, lecz
równie cudownie. Całował Zenę do chwili, gdy powóz skręcił
w St Honore, po czym uniósł głowę, a ona szybko wyszeptała,
jakby słowa paliły jej wargi:
- Kocham cię! Kocham cię tak... że... nie potrafię myśleć
o niczym innym... tylko o tobie.
- A ja o tobie, ukochana - odrzekł. - Kiedy przyjdę zabrać
cię na obiad, porozmawiamy o nas, o naszej wspólnej
przyszłości, gdyż wiem, że nie potrafiłbym już żyć bez ciebie.
- Nasza... wspólna przyszłość - zająknęła się wstrzymując
oddech.
Wydawało jej się, że jakaś lodowata ręka dotknęła jej
serca.
- Musimy być razem na zawsze - powiedział z
przekonaniem. - Chociaż znam cię tak krótko, wypełniłaś
moje życie całkowicie i nic już poza tobą nie liczy się dla
mnie.
Zanim konie zatrzymały się, pocałował ją raz jeszcze.
Lokaj zeskoczył na chodnik i otworzył drzwi.
- Nie przejmuj się niczym, ukochana - usłyszała szept
hrabiego. - Zostaw wszystko mnie. Połóż się i wyśpij. Ja
również zamierzam to uczynić. Zjawię się po ciebie o
trzynastej. Wówczas omówimy wszystko, co dotyczy nas
obojga.
Zena uśmiechnęła się i widząc, że hrabia chce wysiąść
razem z nią, powstrzymała go mówiąc:
- Proszę... zostań. Dobrze wiesz, że... nie powinieneś
poruszać ręką, dopóki... nie ustąpi krwawienie.
- Przejmujesz opiekę nade mną? - zapytał z uśmiechem na
ustach.
- Bardzo... chciałabym to uczynić...
Ich oczy znów się spotkały. Zena z wysiłkiem odwróciła
głowę. Wysiadła z powozu i obawiając się, iż hrabia pójdzie
za nią, szybko wbiegła do budynku nie oglądając się za siebie.
Spała mocno, gdy jakby z oddali dobiegł do niej głos
Kendrica. Powoli powracała do rzeczywistości, mając
nadzieję, że Kendric pójdzie sobie i pozwoli jej spać dalej.
Poczuła na ramieniu jego rękę.
- Obudź się, Zeno! Wstań!
- Co się stało...? - zapytała rozespana.
Przez chwilę widziała wszystko jak przez mgłę, nie mogąc
skupić uwagi. W końcu rozpoznała sylwetkę Kendrica
stojącego obok łóżka. Był ubrany tak jak wtedy, gdy jechali na
pojedynek.
- Obudź się, Zeno! - nalegał stanowczo. - Musimy
natychmiast wyruszać!
- Wy... ruszać? Dokąd?
- Do domu!
W jednej chwili usiadła na łóżku otwierając szeroko oczy,
jakby oblał ją zimną wodą.
- Czy stało się coś... złego? Co się wydarzyło?
- Wyjeżdżamy z Paryża - oznajmił. - Jeżeli się
pospieszysz, zdążymy na pociąg do Hoyes o jedenastej.
- Nie możemy... tak... od razu wyjechać. Dlaczego
musimy to zrobić?
Kendric usiadł obok niej na brzegu łóżka zdejmując
cylinder.
- Ludzie z prasy zaczęli zadawać pytania - wyjaśnił. - A
wiesz, jacy się stają, gdy zwietrzą coś, co może wywołać
sensację.
- Myślisz, że... zechcą napisać o pojedynku?
- Tak. To nie był zwykły pojedynek, jakich są tuziny,
mniej więcej jeden na dzień, jak sądzę. Ten był według prasy
wyjątkowy.
- Dlaczego?
- Bo to niezwykłe wydarzenie, kiedy markiz przegrywa
go z poważną raną w ramieniu.
- Jak bardzo poważną? - zapytała niespokojnie,
- Nie obawiaj się, nie amputują mu ręki ani nic z tych
rzeczy - uśmiechnął się. - Jednak fakt pozostaje faktem: był
ranny w pojedynku o kobietę i stracił ją. To wystarczy, żeby
Paryż miał o czym mówić, zwłaszcza gdy dowie się, jak ta
dama naprawdę ma na imię.
Zena wykrzyknęła przerażona:
- Tego... chcą się dowiedzieć?!
- Właśnie! - odpowiedział. - Już wiedzą, że przybyłaś do
Paryża ze mną, domniemanym hrabią de Villerny.
- Ale jak do tego doszli?
- Skąd mogę wiedzieć? Domyślam się, że markizowi
rozwiązał się język. Wczoraj wieczorem, gdy opuściłem
rezydencję La Pai'vy, miał powód, by wypić dużo więcej.
Słyszałem, jak przechwalał się, że pokona nie tylko hrabiego,
ale i mnie, żeby cię zdobyć.
Zena jęknęła.
- To wszystko... moja wina.
- Nic nie poradzisz, że wyglądasz, jak wyglądasz. Trzeba
było o tym pomyśleć, zanim przybyliśmy do Paryża.
- Co zrobić, by... powstrzymać ich przed odkryciem...
prawdy? - zapytała wystraszonym głosem.
- Pozostaje nam tylko jedno wyjście: zniknąć - powiedział
i zamilkł. - Jeżeli tu zostaniemy - mówił dalej po chwili - z
pewnością wywęszą, że nie jestem de Villerny. A gdy zaczną
wypytywać o nas w Wiedensteinie, twoje wyjątkowe
podobieństwo do księżniczki Marii Teresy nie ujdzie ich
uwagi.
Zena krzyknęła przerażona. Kendric wstał.
- Poprosiłem już Renee, żeby natychmiast przyszła i
zaczęła pakować twoje rzeczy - powiedział. - Posłałem też po
powóz. Masz godzinę na przygotowanie się do wyjścia.
- Ale... Kendric... a co będzie z... hrabią? - zapytała
nieśmiało.
- Zapomnij o nim! - odparł stanowczo.
Zaczęła się ubierać, gdy tymczasem Renee szybko, choć
niezbyt wprawnie pakowała jej suknie do kufra.
- Przykro mi, że już nas pani opuszcza, m'mselle -
odezwała się dziewczyna do Zeny. - Miło nam było gościć
panią.
- Dziękuję - bąknęła Zena w roztargnieniu i nagle
znieruchomiała.
- Renee, czy zrobisz coś dla mnie? - zapytała z
przejęciem.
- Oczywiście, m'mselle.
- Kiedy przyjdzie po mnie pan hrabia, tak jak obiecał, czy
mogłabyś wręczyć mu list.
Nie zamierzała początkowo wyjaśniać hrabiemu swego
zniknięcia. Sądziła, iż tak będzie rozsądniej. Teraz jednak
uświadomiła sobie, że nie może postąpić w ten sposób.
Kochali się. Nie umiałaby go opuścić bez słowa pożegnania.
Zanim nad ranem położyła się spać, rozmyślała zrozpaczona
nad tym, z jakim trudem przyjdzie jej słuchać hrabiego,
snującego plany dotyczące ich wspólnej przyszłości, i nie móc
wyznać mu całej prawdy. Kiedy Kendric powiedział jej o
konieczności ucieczki, wydawało się, iż los wziął sprawy w
swoje ręce, że łatwiej jej będzie wyjechać bez wyjaśnień, niż
zostać i kłamać. Teraz instynktownie czuła, że się myliła.
Lecz co napisać? Jak wyznać hrabiemu, że nie ma dla nich
wspólnej przyszłości, a ich miłość była czymś cudownym i
wspaniałym, co jednak tylko na krótką chwilę pojawiło się w
ich życiu.
Kiedy Renee kończyła pakować bagaże, Zena, gotowa do
wyjścia, wbiegła na chwilę do salonu. Chwyciła kopertę z
papierem z sekretarzyka i prędko wróciła do sypialni.
Obawiała się, że jeśli Kendric ujrzałby ją piszącą, domyśliłby
się wszystkiego. Z pewnością uznałby to za błąd z jej strony i
próbowałby ją powstrzymać. Nie zniosłaby teraz sprzeczki z
bratem. Usiadła przy toaletce i gdy skreśliła kilka pierwszych
słów, usłyszała głos Kendrica, rozmawiającego z ojcem Renee
pomagającym mu przy pakowaniu. Czując, że nie ma czasu,
napisała szybko:
Kocham cię, kocham! Muszę jednak wyjechać, a nie mogę
tego uczynić, nie powiedziawszy ci, jak jesteś dobry i
cudowny i że nigdy o tobie nie zapomnę. Napiszę więc
jeszcze, kiedy tylko dotrę do celu mojej podróży.
Z miłością i modlitwami
oddana ci
Zena.
Zdążyła włożyć list do koperty, gdy w pokoju zjawił się
Kendric.
- Gotowa?! Musimy wyruszać, Zeno! - zawołał w progu.
- Wszystko już spakowane, monsieur - odparła Renee,
odwracając uwagę Kendrica od Zeny.
Do salonu weszła konsjerżka. Kiedy Kendric wydawał jej
polecenia odnośnie bagaży, Zenie udało się wcisnąć Ust wraz
z dziesięcioma frankami do ręki Renee. Dziewczyna zręcznie
wsunęła go do kieszeni fartucha mówiąc głośno:
- Dziękuję, m'mselle - po czym szybko dodała szeptem: -
Zrobię na pewno to, o co pani prosiła!
Powóz ruszył wolno z załadowanymi na dach kuframi.
Zena jeszcze raz spojrzała w okna salonu na piętrze.
Przypomniała sobie pierwszy pocałunek hrabiego, swoje
zdumienie i zachwyt. Wiedziała, że nigdy nie zapomni tej
chwili pełnej czaru i ekstazy, kiedy zdawało jej się, że w jego
ramionach unosiła się ku słońcu. „Czy będę umiała żyć, nie
zaznając już więcej takiego szczęścia?", zapytała siebie,
czując, iż cały świat pogrąża się w ciemnościach.
Po dwóch godzinach jazdy Zena i Kendric znaleźli się w
Hoyes, gdzie zmuszeni byli czekać na osobowy pociąg mający
ich zawieźć do Ettengen. Z Paryża wyjechali w przedziale
zarezerwowanym wyłącznie dla nich, Zena jednak nie miała
okazji porozmawiać z bratem. Po nie przespanej nocy usnął,
gdy tylko pociąg ruszył. Choć sama również czuła się
zmęczona, nie mogła spać. Cały czas rozmyślała o hrabim,
zastanawiając się, co czuł, co pomyślał, kiedy Renee wręczyła
mu list i dowiedział się, iż opuściła z Kendrikiem Francję.
Przypominała sobie wszystkie słowa miłości, którymi ją
obdarował, wiedząc, że będzie je powtarzała do końca życia,
jako jedyną pociechę i podporę, kiedy nastaną dla niej lata
smutku i nieszczęść.
Kendric przechadzał się po peronie w Hoyes, jakby
potrzebował ruchu i spoglądał na siedzącą na drewnianej
ławce zrezygnowaną Zenę, obojętnie oczekującą dalszej
podróży. Gdy nadjechał pociąg do Ettengen, wskoczył
pierwszy, by znaleźć pusty przedział w pierwszej klasie, po
czym pomógł wsiąść siostrze. Bagażowy, otrzymawszy
napiwek za załadowanie kufrów, zapytał:
- Przepraszam, czy ktoś już panu mówił, że jest pan
uderzająco podobny do naszego następcy tronu?
Kendric uśmiechnął się.
- Chyba gdzieś już to słyszałem.
- Niesamowite! Mógłby pan być jego sobowtórem.
- Cóż, potraktuję to jako komplement - zażartował
Kendric.
- To wspaniały młodzieniec. Jesteśmy z niego bardzo
dumni - ciągnął bagażowy. - Z czasem zostanie dobrym
władcą.
- Mam nadzieję, że was nie zawiedzie - zauważył
Kendric.
Pociąg ruszył.
- Przyjemnie otrzymywać takie spontaniczne wyrazy
sympatii - wyznał Zenie. - Myślisz, że będzie ze mnie dobry
arcyksiążę?
- Jeśli nie będziesz się zachowywał tak, jak na
Montmartre...
Roześmiał się.
- Chyba powinienem cię przeprosić, choć przyznam, że
bawiłem się wówczas doskonale. Będzie co wspominać w
koszarach w Dusseldorfie!
Zena zdała sobie nagle sprawę, jak bardzo przerażała go
myśl o spędzeniu roku w surowym pruskim reżimie.
Wyciągnęła do brata rękę mówiąc:
- Nie wolno nam żałować tego, co zrobiliśmy. Cieszmy
się, że mieliśmy dość szczęścia, by zaznać tyle radości.
Spojrzał na siostrę i zrozumiał, że cierpi z powodu
rozstania z hrabią. Po chwili milczenia pocieszył ją:
- Przysięgam, Zeno, że gdybym mógł się teraz znaleźć na
tronie, uczyniłbym wszystko, by twoje małżeństwo z hrabią
było możliwe, żebyście mogli żyć razem szczęśliwie!
- Dziękuję - uśmiechnęła się. - To tak bolesne... wiedzieć,
że go już... nigdy nie ujrzę... Lecz zawsze będę wdzięczna
losowi za to, że spotkałam i pokochałam... tak wspaniałego
mężczyznę i... że on pokochał mnie.
Kendric westchnął. Nie potrafił znaleźć słów, by dodać
otuchy Zenie. Przez kilka minut jechali w milczeniu, zanim jej
przypomniał:
- Pamiętaj Zeno, że teraz jesteśmy hrabią i hrabiną de
Castelnaud.
- Zapomniałabym - przyznała i zapragnęła do końca życia
pozostać Zeną Bellefleur.
Powóz zatrzymał się na peryferiach małego Ettengen,
dowożąc ich do celu podróży. Wysiedli i znaleźli się przed
wysokim, surowym budynkiem z czerwonej cegły, bardziej
przypominającym szkołę niż dom. Stali przez chwilę,
zastanawiając się, co po ich ucieczce uczynili hrabina i baron.
- Powiem ci jedno - zauważył Kendric w drodze ze stacji
w Ettengen - jeżeli te psy podwórzowe nie pobiegły do ojca na
skargę, to pewnie ukryły się tu i czekają, by nas pokąsać.
Przygotuj się na niemiłe przyjęcie.
Nie przesadzał. Tylko fakt, iż wracali do Ettengen
wcześniej, niż zamierzali, mógł złagodzić gniew hrabiny i
barona.
Gdy zostali wprowadzeni do salonu, w którym profesor
Schwarz siedział w towarzystwie ich rozjuszonych
opiekunów, na głowy Zeny i Kendrica posypała się taka ilość
złorzeczeń i wymówek, że przez kilka chwil nie byli w stanie
otworzyć ust w swojej obronie. W końcu rozdrażniony
Kendric odezwał się ostro, ze stanowczością, o którą Zena nie
podejrzewałaby go wcześniej:
- Dość tego! Nie przyjechaliśmy tu po to, by wysłuchiwać
reprymendy. Nie jesteśmy uczniakami!
Spojrzał na profesora.
- Po pierwsze - mówił dalej - chciałbym pana przeprosić,
profesorze, że nie przybyliśmy wówczas, kiedy nas pan
oczekiwał. Jej Królewska Wysokość i ja straciliśmy jednak
tylko kilka dni z pańskich wykładów. Z łatwością nadrobimy
wszystko, jeżeli przyłożymy się do nauki, a oboje zamierzamy
to uczynić.
Zena czuła, że Kendric uderzył we właściwą strunę i udało
mu się nieco zjednać profesora. Skorzystała szybko z okazji i
powiedziała:
- Jestem zmęczona podróżą, panie profesorze, i byłabym
wdzięczna, gdyby ktoś wskazał mi mój pokój. Chciałabym
też, jeśli to możliwe, dostać coś zimnego do picia. W pociągu
było wyjątkowo gorąco.
Profesor pospieszył do kuchni, by wydać polecenia, a
hrabina, niosąc swą urażoną dumę, co podkreślała przy
każdym kroku, zaprowadziła Zenę na górę do miłego pokoju,
którego okna wychodziły na ogród z tyłu domu.
- Pani rzeczy stoją nie rozpakowane, mademoiselle la
comtesse - zwróciła się do Zeny, otwierając drzwi do jej
sypialni. - Lecz zanim zadzwonię na służącą, chciałabym
zauważyć...
- Jestem bardzo zmęczona - przerwała jej Zena - i nie
zamierzam zasiadać do kolacji, która zapewne się przedłuży,
dlatego proszę kazać przynieść mi coś na tacy na górę.
Hrabina spojrzała na nią zdumiona.
- Wasza Królewska... chciałam powiedzieć, mademoiselle
la comtesse jest chyba chora!
- Tylko zmęczona - pocieszyła ją Zena. - Proszę więc nie
zwlekać i łaskawie wydać odpowiednie polecenia.
Czuła, że tak jak Kendricowi pobyt w Paryżu dodał
męskiego autorytetu, tak jej pomógł wydorośleć. Nie była już
dzieckiem. „Jestem wystarczająco dojrzała, żeby być kochaną
przez mężczyznę, tłumaczyła sobie, a to czyni mnie kobietą.
Będąc zaś kobietą, nie pozwolę narzucać sobie woli tych,
którzy powinni słuchać moich rozkazów, a nie odwrotnie".
Właściwie zbyt była zmęczona, by wynajdywać teraz
jakiekolwiek argumenty usprawiedliwiające jej odmienne
zachowanie. Pragnęła tylko snu. Przedtem jednak musiała
zrobić coś, co pozwoliłoby jej zasnąć w spokoju: napisać
znów do hrabiego.
Leżąc w łóżku zapisała piórem całe trzy strony bloku
listowego, wyrażając swą miłość do niego, zanim ostatecznie
zdecydowała się wysłać krótki list:
Obdarowałeś mnie czymś bezcennym i doskonałym, co
przez całe życie wskazywać mi będzie drogę jak światło w
ciemności.
Choć nie ujrzę cię już więcej, i piszę to z rozdartym
sercem, wiem, że stałam się kimś innym, kimś lepszym.
Myślę, że miłość, ta prawdziwa miłość, jeśli ktoś ją znajduje,
sprawia, iż pragnie się być dobrym, by móc natchnąć nią
innych. To właśnie będę starała się czynić, gdyż natchnąłeś
mnie swym uczuciem.
Twoja miłość, niczym gwiazda przewodnia, zawsze
odległa i nieosiągalna, świecić będzie już zawsze nade mną, a
ja podążę za nią jak trzej mędrcy za Gwiazdą Betlejemską.
Wiem, że może nie będziesz tego świadomy, lecz często
będę w marzeniach blisko ciebie, chroniąc cię moją miłością,
jak wówczas, gdy wałczyłeś z markizem.
Cóż mogę jeszcze napisać poza tym, że od tej chwili aż po
nieskończoność moje serce i dusza należą do ciebie.
Zena.
Nie przeczytawszy listu, włożyła go do koperty i
pomyślała, że wystarczy, jeżeli zaadresuje: „Hrabia Jean de
Graumont, skrzynka pocztowa hrabiego de Soissons, Pola
Elizejskie, Paryż", a trafi do rąk jej ukochanego. Zadzwoniła
na służącą i poprosiła, by natychmiast zaniosła list na pocztę.
Dziewczyna, będąca, jak profesor, Niemką z pochodzenia,
spojrzała na Zenę niepewnie.
- To bardzo ważny list - próbowała przekonać ją Zena. -
Jeśli się pospieszysz, zapłacę ci hojnie za tę przysługę. Proszę,
podaj mi torebkę.
Wydało się jej, że oczy służącej zabłysły chciwie. Wyjęła
banknot dziesięciofrankowy i wraz z listem oraz pieniędzmi
na znaczek wręczyła dziewczynie.
- Zaraz go zaniosę, panienko - powiedziała gardłowym
głosem służąca kłaniając się. - I nikt się nie dowie, że
wychodziłam - dodała w pośpiechu, jakby odgadując myśli
Zeny.
- Dziękuję - uśmiechnęła się Zena.
Czując, że nareszcie może spokojnie zasnąć, ułożyła
głowę na poduszkach i zamknęła oczy. Przez chwilę miała
ochotę krzyczeć z rozpaczy za utraconą miłością i hrabią, nie
pojmując, jak mogła go opuścić. Szybko jednak wyobraziła
sobie, że jest przy niej, obejmuje ją i przytula szukając jej ust.
Szczęście, które jej dał, jeszcze raz ogarnęło Zenę jak jasne,
ciepłe promienie słońca i znów wypełniała ją cudowna,
doskonała miłość pogrążając we śnie.
Rozdział 6
Zena. powoli weszła do biblioteki profesora Schwarza. Od
czterech dni przebywała z Kendrikiem w Ettengen, a
wydawało się jej, że minęły już cztery długie wieki. Z każdą
chwilą tęsknota za hrabią wzmagała się, stając się coraz
boleśniejszą. Początkowo czuła psychiczne i fizyczne
odrętwienie, spowodowane szokiem wywołanym tyloma naraz
przeżyciami: pojedynkiem hrabiego, ucieczką z Paryża i teraz
pogrążaniem się w nieznośnej jałowości godzin spędzanych w
towarzystwie hrabiny i barona. Co noc, tonąc we łzach,
zasypiała w przeświadczeniu, że nigdy więcej nie zabłyśnie w
jej życiu słońce, a świat ogarniać będą wciąż większe
ciemności i smutek.
Ostatniej nocy nie mogła dłużej znieść rozdzierającej serce
tęsknoty i gdy wszyscy udali się na spoczynek, poszła do
sypialni Kendrica, by powiedzieć mu, że musi uciec.
- To nie ma sensu, Kendric - wyszeptała. - Nie umiem żyć
bez hrabiego. Wolę raczej umrzeć!
- Wszystko jakoś się ułoży - uspokajał ją. - Czas zagoi
rany.
Oparty o poduszki, z książką w ręku, patrzył na swą
siostrę, siedzącą na łóżku naprzeciw niego. Na jej twarzy
malowało się głębokie cierpienie. Pomyślał, że zaczyna mu
przypominać Melanie, choć nie było to fizyczne
podobieństwo.
- Bardzo mi przykro, Zeno - odezwał się w przypływie
uczucia. - Nie powinienem był zabierać cię do Paryża.
- Nigdy nie będę żałowała, że tak się stało! - odparła
gwałtownie. - Mogłabym żałować wszystkiego w życiu, lecz
nie spotkania z hrabią! Tylko... dlaczego mam tak cierpieć?!
Dlaczego
miałabym
poślubić
człowieka,
którego...
znienawidzę?!
Zamilkła. Po chwili wolno i dobitnie stwierdziła:
- Wracam do Paryża, by odnaleźć hrabiego. Księżniczka
Maria Teresa przestała istnieć. Dla obywateli Wiedensteinu -
jestem martwa!
Kendric wziął ją za rękę.
- Posłuchaj, najdroższa! Gdy to zrobisz, nie ty będziesz
martwa, lecz hrabia.
Zena zdrętwiała.
- Co masz na myśli? - zapytała niespokojnie.
- To, że ojciec dowie się o wszystkim, odnajdzie ciebie i
hrabiego, po czym wtrąci go do więzienia na podstawie
jakiegoś fikcyjnego oskarżenia lub jeśli okaże się to
niemożliwe, bo jest zbyt ważną figurą we Francji, postara się,
by zginaj w jakimś „nieszczęśliwym wypadku".
- Nie wierzę ci! - wykrzyknęła. - Próbujesz mnie
nastraszyć, żebym nie wróciła do Paryża!
Palce Kendrica zacisnęły się na dłoni Zeny.
- Wiesz, że bardzo chcę, byś była szczęśliwa - powiedział
spokojnie. - Przypominasz sobie naszą kuzynkę Gertrudę?
Zastanowiła się chwilę.
- Masz na myśli... tę, która jest teraz królową Albanii?
Skinął twierdząco głową.
- Tak. Podobnie jak tobie, kazano jej poślubić
bezdusznego i dość nieokrzesanego króla Albanii, ale
zbuntowała się.
- Dlaczego? - zapytała cicho.
- Zakochała się w jednym z dyplomatów akredytowanych
przy dworze jej ojca. Wydawało im się, że nie mogą bez siebie
żyć.
- Czuję to samo... - szepnęła Zena.
- Postanowili uciec. Gertruda miała wykraść się z pałacu,
by do niego dołączyć. Sądzili, że dawno już będą za granicą,
zanim ktokolwiek zorientuje się, że zniknęli.
- Dlaczego im się... nie udało? - zapytała zdławionym
głosem, patrząc na brata wystraszonymi oczami.
- Na dzień przed zamierzoną ucieczką, kiedy byli całkiem
pewni, że nikt nie ma pojęcia o ich planie, ukochany Gertrudy
wyruszył, jak każdego ranka, na konną przejażdżkę, spadł z
konia i zabił się na miejscu.
Nastąpiła długa chwila ciszy.
- Czy na pewno nie był to zwykły wypadek? - zapytała w
końcu Zena.
- Był doskonałym jeźdźcem - odparł Kendric. - Poza tym,
to mało prawdopodobne, by ktoś wyrzucony z siodła przez
konia czy nawet przerzucony przez jego głowę tak od razu
umierał.
Na moment znów zapanowało milczenie, po czym Zena
zapytała nieśmiało:
- I... myślisz, że coś takiego może... przytrafić się...
hrabiemu?
- Jestem tego pewien - odpowiedział. - W ten sposób
zapobiegnie się skandalowi i nikt poza ojcem i mamą o
niczym się nie dowie. Ty wrócisz do Wiedensteinu, a hrabia
zniknie.
Zena zakryła twarz rękoma. Wiedział, że płacze. Objął ją
mówiąc:
- To wszystko kara, którą płacimy za to, kim jesteśmy.
Mnie też, kiedy nadejdzie mój czas, nie pozwolą poślubić tej,
którą pokocham. Ożenię się z jakąś wybraną dla mnie, nudną
księżniczką i będę musiał żyć z nią bez względu na to, jaką
żoną okaże się w rzeczywistości.
- Ale... przynajmniej czasami będziesz mógł od niej...
uciec - powiedziała stłumionym głosem.
- Mam nadzieję - odrzekł.
Przypomniał sobie, jak często ojciec powtarzał mu, że
bardzo chciałby pojechać do Paryża, lecz jest to niemożliwe.
Zena wytarła oczy.
- Będę... starała się... być silną - powiedziała. - Ale...
wszystko stanie się... jeszcze trudniejsze, gdy... nie będzie cię
przy mnie.
- Wówczas i mnie będzie dużo ciężej... - zauważył ponuro
Kendric.
Rozmawiali jeszcze długo, nie znajdując sposobu na
uniknięcie smutnej przyszłości, która nieubłaganie zbliżała się
z każdym mijającym dniem. Jedyną pociechą był fakt, że
mogli na razie cierpieć razem i dlatego, leżąc tej nocy w
łóżku, Zena płakała nie tylko z powodu rozstania z hrabią,
lecz także z bratem.
Jakby w zgodzie z jej uczuciami, dzień zaczaj się mgliście
i pochmurno. Słońce wyjrzało tylko kilka razy, gdy uczyli się
pod nadzorem profesora w pokoju zwanym gabinetem, i
schowało się zupełnie. Pogoda uczyniła lekcje bardziej
nudnymi i męczącymi niż kiedykolwiek przedtem. Profesor
Schwarz był perfekcjonistą. Zwracał uwagę na każde
niegramatycznie wypowiedziane zdanie, najmniejszy błąd w
wymowie czy intonacji, doprowadzając Zenę do stanu, w
którym pragnęła krzyczeć ze złości. Nie dość tego, codziennie
podczas ćwiczeń i wykładów obecni byli hrabina i baron
pilnując, by Kendric i Zena nie uciekli im po raz drugi.
Towarzyszyli im nie tylko w gabinecie. Starali się być blisko
nich niemal wszędzie, co czyniło pobyt w Ettengen całkiem
nie do zniesienia.
- To wszystko nasza wina - stwierdziła Zena w
odpowiedzi na narzekania Kendrica.
Czuła, że jedyną ucieczką są dla niej teraz jej własne
myśli.
Po skończonym obiedzie składającym się z ciężkich,
niemieckich dań, zupełnie niepodobnych do francuskich
potraw, którymi raczyli się w pałacu, profesor udał się na
odpoczynek. Będąc człowiekiem sędziwym, zwykle ucinał
sobie dwugodzinną, poobiednią drzemkę. Tym razem
dołączyli do niego hrabina i baron. Lekcje ich podopiecznych
rozpoczęły się tego dnia znacznie wcześniej. Zmęczeni
biernym w nich uczestnictwem, wpadli na genialny pomysł,
żeby wynagrodzić sobie swój trud małą sjestą. Wychodząc z
jadalni nalegali, by Zena i Kendric poszli w ich ślady. Co
dzień obawiali się, że bliźniaki znów znikną i wymuszali od
nich przysięgi na honor, iż żadne nie opuści domu czy ogrodu
bez ich wiedzy.
- Mam taką ochotę uwolnić się od tych starych wron, że
gotów jestem obiecać im wszystko! - powiedział Kendric, gdy
zostali w końcu sami.
- Przecież usiłują tylko wykonywać swoje obowiązki -
odpowiedziała Zena. - Na pewno wystraszyliśmy ich
porządnie naszą ucieczką.
Kendric wybrał sobie kilka gazet spośród sterty leżącej na
stoliku, po czym oznajmił:
- Za gorąco dzisiaj na siedzenie w domu. Idę poczytać w
ogrodzie. Pójdziesz ze mną?
- Przyjdę za chwilę - odrzekła. - Poszukam tylko czegoś
do czytania.
- Wątpię, by było tu w czym wybierać poza
historycznymi książkami - zauważył ironicznie.
Zena pomyślała, że lepsze to, niż nie robić nic i rozmyślać
o hrabim, doprowadzając się do płaczu.
Kendric wyszedł, a ona skierowała się do gabinetu
profesora, gdzie rzędy półek z książkami wypełniały prawie
wszystkie ściany. Na jednej z nich znalazła kilka francuskich
książek. Wyciągała je kolejno, zaglądając do każdej w nadziei
trafienia na coś, co ją zaciekawi, gdy usłyszała, że drzwi za
nią otwierają się.
- Miałeś rację! - zawołała nie odwracając głowy,
przekonana, iż w progu stoi Kendric. - Wszystko to straszne
nudziarstwa!
- Może więc miałabyś ochotę porozmawiać ze mną? -
zaproponował jej czyjś męski głos.
Drgnęła tak gwałtownie, że niemal wypuściła z rąk
książkę, którą właśnie przeglądała. Odwróciła się i zdumiona
ujrzała w drzwiach hrabiego. Wysoki, elegancko ubrany
wyglądał tak przystojnie, że przez chwilę zdawało jej się, iż
śni na jawie, ulegając złudnym wspomnieniom z Paryża.
Tymczasem hrabia zamknął drzwi i powoli zbliżył się do niej.
Wstrzymując oddech, stała nadal w bezruchu, dopóki
nieodparte pragnienie, by rzucić się ku niemu, dotknąć go i
przekonać się, czy jest realny, nie sprawiło, że ocknęła się z
oszołomienia i zapytała drżącym głosem:
- C... co się stało? Skąd się tu... wziąłeś?
- W żandarmerii poinformowano mnie, że jedyną piękną,
młodą kobietą o złotorudych włosach i błękitnych oczach w
Ettengen jest hrabina de Castelnaud. Odnalazłem ją więc
niezwłocznie - odpowiedział uśmiechając się.
- Szukałeś... mnie? - zapytała nieswoim głosem. Stanął
obok niej mówiąc:
- Doprowadziłaś mnie prawie do szaleństwa znikając w
tak okrutny sposób. Nie zostawiłaś adresu czy choćby
najmniejszego znaku, który wskazałby mi drogę do ciebie.
- Napisałam przecież, że... już więcej nie wolno mi cię
widywać.
- Byłem załamany, bezgranicznie zrozpaczony - odrzekł
poważniejąc. - Nigdy nie czułem się tak nieszczęśliwy!
- Ale teraz... jesteś tu...
- Tak - uśmiechnął się znów. - Jestem tu dzięki twojemu
drugiemu listowi.
- Nie było na nim mojego adresu - zauważyła szybko.
- Urząd pocztowy umieścił go za ciebie - odparł, - Kiedy
ujrzałem stempel z Ettengen, złapałem pierwszy pociąg do
Wiedensteinu i oto jestem.
Zena odłożyła książkę, którą trzymała, jakby stała się dla
mej za ciężka.
- A więc... tak mnie odnalazłeś...
Nie potrafiła ukryć radosnego drżenia głosu ani faktu, że
jej oczy lśniły rozpromienione pośród bladej twarzy.
- Właśnie tak! - przyznał uśmiechając się.
Objął Zenę i przysunął do siebie. Czuła, że serce chce jej
wyskoczyć z piersi. Uniosła twarz, spoglądając w jego oczy.
Patrzył na nią długo, zanim powiedział:
- Odnalazłem cię i teraz pragnę tylko dowiedzieć się,
kiedy za mnie wyjdziesz. Przekonałem się bowiem, ukochana,
że nie mogę żyć bez ciebie!
Gwałtownie i niemal brutalnie przyciągnął Zenę do siebie.
Jego usta spoczęły na jej wargach. Całował ją inaczej niż
przedtem. Pocałunki były zaborcze, namiętne i pożądliwe.
Paliły jej usta jak ogień. Czuła, że zbyt cierpiał z powodu
rozstania z nią, by mógł zapanować teraz nad swymi
uczuciami. Przemknęło jej przez myśl, że gdyby pierwszy
pocałunek hrabiego był tak płomienny, byłaby przerażona.
Tym razem jednak coś dzikiego i nieopisanie cudownego
budziło się w niej pod wpływem ognia, który w nim płonął.
Znów unosił ją w swych ramionach ku słońcu. Otaczały ich
jego świetliste, gorące promienie, ukazując Zenie inne,
wspaniałe i podniecające, zmysłowe oblicze miłości, którym
się upajała. Rozwiały się jej przygnębienie i rozpacz. Całował
ją nadal, aż poczuła, iż całe jej ciało drży pod wpływem
ogromnej i nieokiełznanej siły, która nigdy przedtem nią nie
zawładnęła. Wydawało jej się, że narodziła się ponownie,
ożywiona nagle nieznanym jej dotąd gwałtownym i pełnym
ekstazy uczuciem, które rozbudził w niej hrabia. Jego serce
biło mocno obok jej. Wiedziała, że odczuwał to samo
uniesienie, jakim ją obdarzał. Stanowili jedną istotę, jakby
złączoną najprawdziwszym węzłem małżeńskim. Nic nie było
w stanie ich rozdzielić.
Uniósł głowę. Zena czuła, że gdyby nie trzymał jej w
ramionach, osunęłaby się na podłogę. Całe jej ciało tętniło z
podniecenia. Ukryła twarz na ramieniu hrabiego i wyszeptała
słabym głosem:
- Kocham cię... kocham i chyba nigdy więcej... nie ujrzę.
- I ja cię kocham! - odrzekł gwałtownie. - I już nigdy
mnie nie opuścisz, ukochana! Nikt nie przeszkodzi mi w tym,
byś była moją.
W jego głosie rozbrzmiewało echo pocałunków i tylko
nadludzkim wysiłkiem Zena zmusiła się do myślenia,
wiedząc, że to co mówił było niemożliwe.
- Muszę... muszę z tobą porozmawiać - powiedziała. Usta
hrabiego spoczęły na jej czole.
- O czym tu mówić? - uśmiechnął się. - Wiem, że nie
jesteś tą, za którą się podawałaś, a de Villerny jest w
rzeczywistości hrabią de Castelnaud.
Spojrzała mu w oczy.
- Wiesz... kim jest Kendric?
- W żandarmerii powiedziano mi, że jest twoim
bliźniaczym bratem - odrzekł. - Zachwycony tą wiadomością,
gotów byłem obdarować mego informatora kilkoma tysiącami
franków, gdyby nie to, że posądzono by mnie o przekupstwo.
Wydawał się tak szczęśliwy, gdy to mówił, że Zena nie
potrafiła powiedzieć mu prawdy. Ramiona hrabiego znów
zacisnęły się wokół niej.
- Jak mogłaś zrobić coś tak haniebnego? Jak mogłaś
przybyć do Paryża udając kurtyzanę? - zapytał. - Chyba
powinienem być wściekły na twojego brata za zabieranie cię
w miejsca, w których nie pokazałaby się żadna dama! Za to,
że pozwolił ci przebywać wśród ludzi, którzy mogli cię
wplątać w niemałe kłopoty, gdyby mnie tam nie było.
- Ale... byłeś tam - uśmiechnęła się - i uwolniłeś mnie od
markiza.
- Lepiej nie myśleć, co by się stało, gdyby mi się to nie
udało - powiedział poważnie.
- Wiem... powinnam była... uciec - szepnęła czując, że
musi się jakoś usprawiedliwić.
- Nie tak łatwo uciekłabyś przed markizem jak przede
mną - zauważył.
- Nie chciałam... uciekać od ciebie... - powiedziała cicho -
ale Kendric mówił, że dziennikarze zaczną się mną
interesować.
- Czuję, że miałabyś sporo kłopotów, gdyby twoi rodzice,
zakładam, że żyją, dowiedzieli się o całej tej maskaradzie,
która ci nie przystoi.
Sposób, w jaki podchodził do tej sprawy, przekonał Zenę,
iż powinna wyznać, kim jest naprawdę. Przez chwilę miała
nadzieję, że zdoła namówić hrabiego do wywiezienia jej z
Wiedensteinu, że znajdą na świecie miejsce, w którym będą
mogli się ukryć, gdzie nikt ich nie odnajdzie i gdzie na zawsze
już będą razem. Jeżeli jego miłość była tak ogromna jak jej,
nic poza nią nie miałoby wówczas znaczenia. Przypomniała
sobie jednak, co mówił Kendric ostatniej nocy, i zrozumiała,
że zbyt mocno kocha hrabiego, by ryzykować jego życiem,
chociaż bycie bez niego nie miało dla niej sensu.
Ujął ją delikatnie palcami pod brodę i uniósł jej głowę.
- Jesteś tak piękna... tak zabawnie i zachwycająco piękna!
Jak mogłaś spodziewać się, bawiąc się w ten niedorzeczny
sposób w pannę z paryskiego półświatka, że mężczyźni nie
zapragną cię posiąść?!
W jego głosie słychać było wymówkę, którą tłumaczył
strach o jej los.
- Może wydać ci się to... niemądre i złe - szepnęła - a
nawet nieprzyzwoite, ale... przecież... gdybym nie pojechała
do Paryża, nie spotkałabym ciebie.
Uśmiechnął się mówiąc:
- Bardzo dobre usprawiedliwienie, moja najdroższa.
Tylko że z naszego spotkania może wyniknąć wiele niemiłych
konsekwencji w przyszłości.
Widząc, że nie rozumie, wyjaśnił:
- Choćby to, że nie będę mógł cię zabrać ze sobą do
Paryża, dopóki książę Napoleon i markiz nie zapomną, jak
wyglądasz.
- To bez znaczenia jeśli bym tylko mogła być z tobą! -
odparła. - Lecz... jest coś, co... muszę ci powiedzieć.
Głos jej zadrżał. Hrabia spojrzał na nią przenikliwie.
- Co ci jest? - zapytał. - Kocham cię i wiem, że ty też
mnie kochasz. Wszystko czego pragnę, moja najdroższa, mała,
piękna hrabino z Wiedensteinu, to ożenić się z tobą
najszybciej, jak można.
- Właśnie to... o tym... muszę z tobą porozmawiać -
powiedziała cicho. - Ja... nie mogę wyjść za ciebie.
- Dlaczego?
Jego głos zadźwięczał przejmująco. Czując, że nie potrafi
zetrzeć wyrazu miłości z jego oczu ani uśmiechu z ust,
westchnęła i wyszeptała:
- Zanim ci powiem... pocałuj mnie jeszcze raz... tak... jak
zrobiłeś to przed chwilą.
- Znęcasz się nad mną - poskarżył się. - Teraz, kiedy cię
odnalazłem, nie liczy się nic poza tym, że cię kocham. Pragnę
się troszczyć o ciebie, a przede wszystkim pilnować, byś nie
robiła więcej równie niebezpiecznych i nie przemyślanych
głupstw, jak udawanie paryskiej kurtyzany.
Uśmiechnął się i dodał:
- Od pierwszej chwili, gdy cię ujrzałem, wydawało mi się,
że jest coś niestosownego i rażącego w twoich pomalowanych
rzęsach i ustach, a kiedy przemówiłaś do mnie, zdałem sobie
sprawę, jak bardzo jesteś niewinna, zakładając oczywiście, że
nie odgrywałaś przede mną swojej roli niczym najdoskonalsza
aktorka.
- Naprawdę... tak myślałeś? - zapytała. - I... nie
szokowało cię... moje zachowanie?
- Owszem, szokowało mnie to, że znalazłaś się na
parkiecie na Montmartre, że zgodziłaś się zjeść obiad z
nieznajomym w Lasku Bulońskim...
Zamilkł na moment, a Zena ledwo dosłyszalnym głosem
powiedziała:
- Wcale... nie zamierzałam pozwolić ci... byś mnie...
pocałował... ale to było tak wspaniałe... tak cudowne uczucie,
że... nie sądzę, by było w tym... coś złego.
- Czy jestem pierwszym mężczyzną, który cię pocałował?
- zapytał.
- T... tak.
- Wiedziałem! - wykrzyknął. - Wiedziałem o tym, gdy
tylko moje usta dotknęły twoich, a one, tak jak
przypuszczałem, upewniły mnie, że jesteś czysta i niewinna.
- Cieszę się... że tak myślałeś.
- Tak, to było wspaniałe! A jednak nie powinno było się
zdarzyć - powiedział stanowczo. - I dopóki będę czuwał nad
tobą, dopilnuję, by się nie powtórzyło.
Jego słowa przypomniały Zenie, co musi powiedzieć.
Zadrżała ze strachu.
- Co cię niepokoi? - zapytał. - Powiedz, ukochana, i
miejmy to już za sobą, by móc spokojnie pomyśleć o naszej
przyszłości.
Przypomniała sobie, jak mówił o ich przyszłości w
Paryżu. Dobrze wiedziała, że nie ma dla niej żadnej
przyszłości przy boku hrabiego. Czuła, że łzy napływają jej do
oczu i mocno zacisnęła powieki.
- Pocałuj mnie... proszę... pocałuj - błagała. - A potem...
powiem ci to... co powinieneś wiedzieć.
Objął ją tak mocno, że ledwo mogła oddychać, i
pocałował. Najpierw delikatnie i czule, potem zaś pożądliwie i
zniewalająco. Jego usta prześlizgnęły się po jej nosie i oczach,
by spocząć na szyi i karku. Zanim zdążyła się temu zdziwić,
poczuła budzące się w niej nieznane i podniecające uczucie,
które wprawiało ją w tak niepojętą, szaloną ekstazę, że
zabrakło jej tchu i z trudem chwytała powietrze, oddychając
szybko rozchylonymi ustami. Jeszcze raz ucałował jej usta.
Zapragnęła umrzeć w jego ramionach, nim wyjawi, kim jest
naprawdę, i będą musieli rozstać się na zawsze.
Uwolnił Zenę z uścisku, spoglądając na jej rozpalone
policzki, purpurowe od pocałunków wargi i lśniące oczy,
które zdawały się skupiać w sobie całe słoneczne światło.
- Kocham cię... Jean - wyszeptała.
Pierwszy raz wymówiła imię hrabiego. Czuła, że
całkowicie do niego należy. Żaden tytuł ani pozycja społeczna
nie były w stanie ich rozdzielić. Byli zwykłą, zakochaną parą,
po prostu Zeną i Jeanem.
Oczy i usta hrabiego uśmiechały się do niej triumfalnie,
jakby stoczył zwycięską walkę z przeciwnikiem, który będzie
musiał poddać się jego woli.
- A teraz chcę usłyszeć to, co zamierzałaś mi powiedzieć -
odezwał się głębokim, niskim głosem.
Trzymał ją wciąż w ramionach. Zenie wydawało się, że
nie zdobędzie się na odwagę, dopóki będzie czuła jego dotyk.
Odsunęła się i podeszła do okna. Patrzyła przez nie, nie
dostrzegając ani słońca, ani drzew, ani kwiatów, ani nawet
leżącego na trawie Kendrica, który czytał gazetę. Widziała
jedynie dostojność pałacowych murów, salę tronową,
siedzących w niej matkę i ojca, a po ich bokach dwa ozdobne
krzesła, stojące jak małe trony przeznaczone dla niej i jej
brata.
Milczała długą chwilę, aż w końcu usłyszała głos
hrabiego:
- Czekam!
- Ja... ja... - odezwała się niemal niedosłyszalnie, jakby jej
słowa płynęły z oddali. - Ja... nie jestem tą... za którą mnie...
uważasz.
- Nie jesteś hrabiną de Castelnaud?!
- N...nie.
- Jeszcze jedno przebranie? - zapytał. Zena kiwnęła
twierdząco głową.
- Więc kim jesteś? - zdziwił się i szybko dodał: - Zanim
wyjaśnisz cokolwiek, pozwól mi powiedzieć, że kimkolwiek
jesteś, Zeną Bellefleur, hrabiną de Castelnaud czy jeszcze
kimś innym, dla mnie jesteś i będziesz kobietą, którą kocham i
uczynię moją żoną!
- Gdybym tylko mogła cię poślubić... byłabym
najszczęśliwsza na świecie...
Słowa jej przepełniała taka gorycz, że hrabiego
mimowolnie ogarnął lęk.
- Dlaczego nie wolno ci tego uczynić? - zapytał. -
Niemożliwe, byś była już mężatką!
- N...niezupełnie!
- Jeśli jesteś z kimś zaręczona - odrzekł - zapomnij o nim!
Domyślam się, że jak w każdej francuskiej rodzinie, nie
pytając cię o zdanie, obiecano twą rękę jakiemuś młodzikowi
wybranemu przez twoich rodziców. Wiedz zatem, że na
pewno za niego nie wyjdziesz! Poślubisz mnie!
Zenie przyszło na myśl, że może nie powinna mówić już
nic więcej i od razu zgodzić się na ślub z hrabią pod
warunkiem, że natychmiast wywiezie ją z Wiedensteinu.
Kendric z pewnością pomógłby im. Łatwo byłoby wymknąć
się z domu profesora, przedostać przez mur i zanim nastanie
świt, znaleźć się z hrabią we Francji. Minąłby tydzień lub
nawet więcej, nim ojciec dowiedziałby się, kto jest przyczyną
jej ucieczki. Do tego zaś czasu pobraliby się i zostałaby jego
prawowitą małżonką. „Tak zrobimy. Udam teraz, że wszystko,
co miałam do powiedzenia, to właśnie to, iż jestem już
zaręczona", zdecydowała, lecz na chwilę znów odezwało się w
niej wspomnienie o kuzynce Gertrudzie i jej nieszczęsnym
ukochanym. Czy uda im się uniknąć podobnego losu? Czuła,
że nie śmie ryzykować życiem hrabiego i musi powiedzieć mu
prawdę.
Jakby potwierdzając, że rzeczywiście potrafi czytać w jej
myślach, hrabia odezwał się poważnie:
- Musisz powiedzieć prawdę, Zeno, nawet najbardziej
bolesną. Sekrety tylko zniszczą naszą miłość, wzbudzając w
nas podejrzenia i mnożąc bariery między nami.
Wiedziała, że ma rację. Choćby to miało bardzo zranić jej
serce, powinien dowiedzieć się wszystkiego. Nie może
poświęcić go w imię miłości, jakkolwiek byłaby ona ogromna.
Wzięła głęboki oddech i powoli, roztrzęsionym głosem
powiedziała:
- Jestem... Marią Teresą... księżniczką Wiedensteinu!
Zapanowała cisza.
Czuła, że łzy napływają jej do oczu, i mocno zacisnęła
dłonie aż do białości palców.
- Czy to prawda? - zapytał w końcu hrabia, patrząc na nią
przenikliwie.
Nie potrafiła wydobyć z siebie słowa, jedynie kiwnęła
głową.
- I będąc córką władcy tego państwa ośmieliłaś się
pojechać do Paryża udając kobietę lekkich obyczajów, jedną z
tych, o których nie powinnaś nic wiedzieć?!
- K...Kendric był załamany i... nieszczęśliwy - tłumaczyła
- ponieważ... ojciec kazał mu jechać do Dusseldorfu na rok
praktyki w pruskiej armii.
- Rozumiem jego niechęć - przyznał hrabia. - Mógł jechać
do Paryża, jeśli się już na to zdecydował, ale nie miał prawa
zabierać cię ze sobą!
- Wszystko robiliśmy... zawsze razem - odrzekła. -
Więc... byłoby bardzo okrutne... gdyby zostawił mnie tu samą.
- Mogłaś mu towarzyszyć jako jego siostra.
- Sądził, że wówczas pozbawiłoby go to swobody
korzystania z paryskich uciech, gdyż musiałabym... chodzić
wszędzie z przyzwoitką. Tak więc... zostałam... jego chere
amie.
- Nie trudno go pojąć - zgodził się hrabia. - Mimo
wszystko od początku był to zupełnie szalony pomysł. Nie
rozumiem, co robili wasi opiekunowie w czasie, gdy
wprowadzaliście w życie wasz plan.
- Udało nam się tylko dlatego, że najpierw jechaliśmy do
Ettengen - wyjaśniała. - Paryski ekspres zatrzymał się w
Hoyes w chwili, gdy... nasz pociąg był już na stacji.
Wskoczyliśmy do niego, zostawiając list pilnującym nas
dwojgu... starszym ludziom. Było w nim napisane, że ojciec
bardzo się na nich rozgniewa... jeżeli powiedzą mu o naszej
ucieczce.
Zena odwróciła się od okna.
- Pragnę cię poślubić... - powiedziała zrozpaczona. -
Oddałabym... duszę... żeby zostać twoją żoną, żyć z tobą i...
móc kochać cię nadal. Ale... nie mogę tego uczynić.
- Dlaczego? - zapytał. - Czy bycie królewską córką jest
dla ciebie ważniejsze niż nasza miłość?!
Zena podeszła do hrabiego i położyła dłonie na jego piersi.
Nie objął jej. Wydawało się, że patrzy na nią chłodno i
krytycznie.
- Kocham cię - szepnęła. - Przysięgam, że... kocham cię
bardziej niż życie. Gdybyś mnie poślubił... poszłabym za
tobą... na koniec świata.
- Ale nie stanie się tak, ponieważ jesteś Jej Królewską
Wysokością!
- Pragnę być... twoją - odrzekła. - Nawet gdybyśmy
musieli się ukrywać i żyć w szałasie... obsługiwałabym cię i
kochała... i nic innego nie miałoby znaczenia.
- A jednak nadal zamierzasz mnie odprawić.
- Muszę...
Głos Zeny załamał się.
- Dlaczego?
W oczach hrabiego wyraźnie dostrzegła srogość. Spojrzała
w nie błagalnie, pragnąc, by ją zrozumiał, po czym wyjaśniła:
- Wczorajszej nocy powiedziałam Kendricowi, że nie
zniosę już dłużej rozstania z tobą... że chcę uciec... wrócić do
Paryża i... odnaleźć cię.
- A Kendric rozsądnie ci to wyperswadował - zauważył
oschle hrabia.
- Powiedział, że jeśli to uczynię, zginiesz - odparła.
Czuła, jak ciało hrabiego zesztywniało pod jej palcami.
- Skąd mu to przyszło do głowy? - zapytał.
- Podobnie było z naszą kuzynką. Zakochała się w
pewnym dyplomacie, ale... kazano jej poślubić króla Albanii.
- Co uczyniła?
- Postanowiła uciec z nim. Sądzili, że nikt nie wie o ich
zamiarze. Zdarzył się jednak, jak się to mówi, „nieszczęśliwy
wypadek". Jej ukochany udał się na konną przejażdżkę i...
skręcił kark!
- Sądzisz, że może mi się coś takiego przytrafić?
- Kendric jest tego pewien... a jeśli nawet nie, to ojciec
gotów jest uwięzić cię na podstawie jakiegoś fikcyjnego
oskarżenia... na przykład... za szpiegostwo.
- Wówczas rozstrzelano by mnie - powiedział hrabia w
zamyśleniu.
Zena jęknęła.
- Jak... mogłabym... na to pozwolić?! Nie... przeżyłabym
tego!
Wydało jej się, że hrabia nie jest przekonany o jej
szczerości, i załamana zawołała:
- Kocham cię! Kocham cię tak... rozpaczliwie, że gdyby
nie kryło się w tym żadne... niebezpieczeństwo dla ciebie...
spakowałabym rzeczy i poszła z tobą już w tej chwili...
Jednak, jeśli to uczynię, a ty... zginiesz z tego powodu... zabiję
się!
Ostatnie słowa wyszeptała niemal bez tchu, lecz usłyszał
je. Objął Zenę, a ona wybuchła niepohamowanym płaczem.
- Kocham cię... kocham... - powtarzała. - Być bez ciebie...
to żyć z nożem w sercu! Nie umiem istnieć... bez ciebie i nie
mogę... pozwolić ci umrzeć... z mojego powodu!
Płacz Zeny przerodził się w burzę łez. Szlochała
roztrzęsiona na ramieniu hrabiego. Przytulił ją mocniej.
Poczuła jego usta na swych włosach i próbowała odnaleźć
ukojenie w jego objęciach.
- Nie płacz, moja piękna! - uspokajał ją. - Nasza miłość
będzie szczęśliwa. Mimo że spotkaliśmy się w tak godnych
potępienia okolicznościach, pragnę, byś nigdy tego nie
żałowała.
- Nie żałuję niczego! To była... najcudowniejsza rzecz...
jaka przytrafiła się... w moim życiu - zaszlochała. - Ale...
przeze mnie... mogłeś zostać ranny w pojedynku, a teraz...
przeze mnie... musimy się rozstać.
- Powinniśmy raczej winić za to los - odrzekł. - Los
sprawił, że ty i Kendric byliście dość odważni, by uciec i on
posadził nas obok siebie na balu artystów i on pomógł mi cię
odnaleźć, choć myślałem, że utraciłem cię na zawsze.
- Jednak... musisz mnie opuścić...
Mówiąc to, spojrzała w twarz hrabiemu. Pomyślał, że
nawet z oczami pełnymi łez i drżącymi ustami nadal jest
najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek ujrzał.
- Kocham cię! - szepnął. - Boże, jak ja cię kocham.
Musisz być dzielna, najdroższa.
- Nie... będzie mi... łatwo - zauważyła. - I... jeszcze coś...
muszę ci powiedzieć.
- Co takiego?
- Ojciec i mama... postanowili już za kogo wyjdę za mąż.
Hrabia nie odzywał się przez chwilę i w końcu wolno
zapytał:
- Komu zatem masz być poślubiona?
- Zostanę żoną... Anglika.
- Przeraża cię to?
- Oczywiście... że tak! Anglicy są... zimni, aroganccy i
bezduszni... Będę musiała żyć... bez miłości i bez ciebie...
pośród ludzi, którzy... nigdy się nie śmieją.
- Kim jest ten Anglik?
- To książę Faverstone. Przybędzie wkrótce do
Wiedensteinu, by wziąć udział w Prix d'Or.
Wydawało jej się, że hrabia nie zrozumiał, więc wyjaśniła:
- To u nas najbardziej znaczące wyścigi konne.
- Tak, słyszałem o nich - przyznał. - Ale dlaczego musisz
poślubić właśnie angielskiego księcia?
- Nie ma do wzięcia żadnego księcia pretendenta do
tronu, a on jest przynajmniej krewnym samej królowej
Wiktorii.
- Sądzisz, że będziesz z nim nieszczęśliwa?
- Jak mogłoby... być inaczej?! - zdziwiła się. -
Zwłaszcza... teraz, kiedy ciebie... spotkałam.
Westchnęła głęboko.
- Moja siostra, Melanie, jest rozpaczliwie nieszczęśliwa u
boku następcy tronu Furstenburga. Mnie też... czeka taki los.
Hrabia milczał chwilę, po czym powiedział bardzo cicho:
- Zatem, ponieważ nie mógłbym znieść tego, iż będziesz
nieszczęśliwa, muszę cię wybawić od niego, ukochana.
- Ocalisz mnie?! - zapytała entuzjastycznie.
Na moment jej oczy zabłysły radością, lecz po chwili
odezwała się posępnie:
- Nic... nie możesz uczynić. Kendric nie żartował...
Wiem, że ojciec nigdy... nie dopuści do tego, by z powodu
mojej... ucieczki wybuchł... skandal... Zawsze już...
musiałabym się obawiać, że... może ci się przydarzyć coś
strasznego.
- Czy rzeczywiście zależy ci na mnie? - zapytał. - Czy
może sądzisz raczej, że łatwiej ci będzie żyć u boku
angielskiego księcia? - Nie czekał na odpowiedź, mówiąc
dalej: - Sama przecież zauważyłaś, że ukrywając się możemy
popaść w nędzę. Czy miłość może znaczyć aż tak wiele dla
kobiety, by dla jednego mężczyzny bez wahania, z radością
zrezygnowała z pięknych strojów, biżuterii i wygody
posiadania mnóstwa służących?
- Mogę nosić na sobie... szmaty, szorować podłogi i...
żebrać... jeśli tylko... będę z tobą!
W głosie Zeny było coś tak przejmującego, że wpatrywał
się w nią przez długą chwilę, po czym przyciągnął do siebie i
pocałował, sprawiając, iż jej ciało znów zaczęło pulsować w
zachwycie i uniesieniu.
- Znajdę jakieś wyjście z tej ślepej uliczki, które może
wcale nie okaże się takie straszne, jak się obawiasz -
wyszeptał odrywając usta od jej warg.
- To znaczy, że... będę mogła... żyć z tobą? - zapytała.
- To znaczy, że zamierzam cię poślubić - odrzekł. -
Prawda bowiem, Zeno, jest taka, że po raz pierwszy proszę
kobietę, by została moją żoną, gdyż wiem, iż po raz pierwszy
spotkałem taką, z którą będę szczęśliwy do końca życia.
- I ja wiem... że będę z tobą... szczęśliwa.
- Postaram się o to, rozkochując cię w sobie tak, by żaden
inny mężczyzna nie liczył się dla ciebie.
- Żaden... inny... mężczyzna - powtórzyła i zadrżała na
myśl o księciu Faverstone.
- Co robić?! Co... możemy... zrobić? - zapytała znów
zrozpaczona.
- Prosiłem, byś zostawiła wszystko mnie - uspokoił ją. -
Chcę być pewien zwycięstwa, więc lepiej będzie, jeżeli nie
będziemy już o tym mówić.
- Ale... jeśli... przegrasz?
- Może zabrzmi to zarozumiale - odparł - lecz przyznam,
że zawsze udaje mi się zdobywać to, czego pragnę. A ciebie,
Zeno, pragnę tak, jak nigdy niczego dotąd nie pragnąłem.
- Będę się modlić... będę się modlić tak rozpaczliwie... jak
wówczas, gdy walczyłeś z markizem. Boję się jednak -
przyznała Zena.
- Ja też się boję, że mogę cię utracić - wyznał. - Może
teraz, kiedy już wiem, kim jesteś, powinienem zostawić cię w
spokoju?
Zarzuciła mu ręce na szyję.
- Nie pozwolę ci... odejść! - zawołała. - Gdybym miała cię
więcej nie ujrzeć... nie wiem, co bym zrobiła! Och,
najdroższy, nie! Nie mogę cię stracić, Jean!
- Ani ja ciebie - szepnął. - Dlatego właśnie musisz mi
zaufać i uwierzyć we mnie, ukochana.
- Przekonałam się już, że jesteś najwspanialszym
mężczyzną na świecie - zapewniła go. - Ale teraz to nie
markiz stoi na twej drodze, lecz mój ojciec, cały, potężny
dwór i ten kraj, któremu przewodzi. Jak... uda ci się ich
wszystkich pokonać?
- Miłość pokona wszystko - odrzekł łagodnie. - Musimy
wierzyć, że nasza jest dość silna, by tego dokonać.
- Moja jest! Przysięgam... że jest! - wykrzyknęła. -
Kocham cię tak bardzo, że wypełniasz cały świat. Nie istnieją
dla mnie oceany, niebo, słońce, księżyc ani gwiazdy, jesteś
tylko... ty!
Przytulił ją do swego policzka.
- Uwielbiam cię! - uśmiechnął się. - Pewnego dnia
dowiesz się, jak bardzo, a nastąpi to po naszym ślubie.
- Gdybym tylko... potrafiła w to uwierzyć.
- Połowa sukcesu to wiara. Musisz ufać, że zwyciężymy
w tej walce - przekonywał ją. - Jeszcze raz więc, proszę cię,
Zeno, zaufaj mi!
Wzięła głęboki oddech i wyszeptała:
- Wierzę w ciebie i... zawsze będę wierzyć.
- W takim razie, ukochana, na pewno zwyciężymy!
Nie czekając na odpowiedź obsypał Zenę pocałunkami.
Znów zawładnęło nią uniesienie. Nie potrzebowała już słów,
by dowieść, że mu ufa. I nawet jeśli jej racjonalny umysł nie
był do końca o tym przekonany, to pozostawała jej jeszcze
płynąca z głębi serca i duszy wiara w Boga. To on zesłał im
miłość, która ich połączyła, i nie wątpiła, że on również
sprawi, iż spełnią się ich marzenia.
Rozdział 7
Wyjechawszy z Hoyes, pociąg zaczaj nabierać prędkości.
Zena spojrzała na Kendrica siedzącego naprzeciw niej w
przedziale. Wiedziała, że jest równie niespokojny, jak ona.
Poprzedniego dnia przybył do Ettengen kurier, przekazując im
wiadomość od ojca. Oboje mieli natychmiast wracać do
stolicy. Mogli się jedynie domyślać przyczyny tak nagłego
wezwania i to niepokoiło ich najbardziej. Gdy tylko znalazła
się z bratem sama, zapytała:
- Myślisz, że ojciec dowiedział się o naszej ucieczce do
Paryża? Ale kto mógłby mu o tym powiedzieć?!
- Żebym to ja wiedział! Zresztą, może być wiele innych
powodów, dla których kazał nam wracać do domu.
- To dlaczego chce, żebyśmy się tak spieszyli?
- Nie mam pojęcia - odrzekł.
Zena zdecydowała, iż nadszedł czas na ujawnienie
sekretu, który trzymała w tajemnicy przez dwa dni, i
powiedziała o wizycie hrabiego w Ettengen.
- Odnalazł cię?! - wykrzyknął niedowierzająco Kendric.
Skinęła twierdząco głową, po czym streściła swą
rozmowę, informując brata o tym, że hrabia wie, kim
naprawdę są, i pragnie poślubić ją bez względu na przeszkody,
które stoją mu na drodze.
- Chyba oszalałaś wierząc, że to uczyni! - zauważył ostro
Kendric.
- Powiedział mi, że mogę mu zaufać - odparła
zmartwiona.
Usiadł obok i objął ją ramieniem.
- Posłuchaj, Zeno, zdaję sobie sprawę, co czujesz, i wiem,
że jesteś bardzo nieszczęśliwa, ale nie pozwolę, byś żyła
złudzeniami! One tylko wpędzą cię w jeszcze większe
przygnębienie.
- Kocham go! - szepnęła załamana. - Och, Kendric,
jestem w nim rozpaczliwie zakochana.
- Rozumiem - uspokajał ją. - Ale uwierz mi, to niczego
nie zmieni. Jeśli hrabia spotka się z ojcem i zacznie ubiegać
się o twoją rękę, przysporzy tym sobie tylko mnóstwo
kłopotów.
- Uprzedzałam go...
- Posłucha cię więc, jeśli jest rozsądny, i wróci do Paryża
- pocieszył ją. - Sam chętnie bym to zrobił.
- Ja też... - jęknęła i zaniosła się szlochem.
Pociąg dojechał do stolicy Wiedensteinu późnym
wieczorem. Na peronie oczekiwał ich przedstawiciel dworu i
grupa służących gotowych zająć się bagażami. Zenie
wydawało się, że stoją tam jak otwarte drzwi do sztywnego,
zimnego świata konwenansów, które czekają tylko na to, by
się za nią zatrzasnąć i uwięzić w nim na zawsze. Nie była już
hrabiną de Castelnaud, lecz Jej Królewską Wysokością
księżniczką Marią Teresą. Wsiadła z Kendrikiem do
królewskiego
powozu,
odprowadzana
przez
licznie
zgromadzonych gapiów i przedstawicieli kolei. Gdy tylko
ruszyli,
niespokojnie
zapytała
towarzyszącego
im
przedstawiciela dworu:
- Dlaczego kazano nam wracać? Mieliśmy zostać w
Ettengen jeszcze przez dziesięć dni.
- Sądzę, że Jego Królewska Wysokość wolałby wyjaśnić
to sam - odparł dworzanin. - Proszono mnie jedynie, bym
poinformował Wasze Książęce Wysokości, iż po powrocie
natychmiast mają się udać do swoich pokoi i przebrać się.
Spojrzała na niego zdziwiona.
- Jego Królewska Wysokość podejmuje właśnie gościa i
oczekuje na Wasze Wysokości w „Czerwonym Salonie" -
wyjaśnił ich opiekun.
Wiadomość ta nie rozwiała obaw Zeny. Nadal nic nie
rozumiała i mogła się tylko domyślać, że gość ojca musi być
kimś ważnym. Zastanawiała się, który z władców sąsiednich
państw złożył mu wizytę i co było w niej tak szczególnego, iż
musiała być z Kendrikiem przy tym obecna. Doszła do
wniosku, że zadawanie dalszych pytań niczego nie wyjaśni, i
zamilkła, skupiając uwagę na odkłanianiu się pozdrawiającym
ją przechodniom.
- Jak myślisz, co się dzieje? - zapytała Kendrica, gdy
wolno wchodzili schodami prowadzącymi do ich pokoi.
- Nie mam pojęcia - odparł. - Cokolwiek jednak by to
było, cieszę się, że dzięki temu nie rozszalała się jeszcze burza
wisząca nad naszymi głowami.
Przebierając się w swej sypialni, Zena, zaniepokojona
niejasną sytuację, nie zwróciła uwagi na suknię, którą wybrała
dla niej pokojówka. Była wprawdzie bardzo ładna, lecz nie tak
wyszukana i ozdobna jak te, które nosiła w Paryżu. Jej
prostota sprawiła, że Zena wyglądała bardzo młodo i świeżo.
Kendric zastukał do drzwi, gdy był gotów, i oboje, jak para
uczniaków przyłapana na wagarach, zeszli z duszami na
ramieniu do „Czerwonego Salonu".
Lokaj wpuścił ich do obszernego pomieszczenia, w
którym arcyksiążę znajdował się z żoną w towarzystwie sporej
grupy ludzi. Zauważywszy ich, odłączył się od gości i zbliżył,
by ich przywitać.
- Jesteśmy w domu, ojcze! - uśmiechnęła się Zena całując
ojca w policzek.
- Cieszę się, że znów was widzę, moi drodzy! - odrzekł
arcyksiążę.
Z wyrazu jego oczu i beztroskiego tonu Zena
wywnioskowała, iż jej obawy były bezpodstawne. Jakikolwiek
bowiem był powód wezwania ich do pałacu, z pewnością nie
wzbudził on gniewu ojca.
- Jak się masz, synu? - arcyksiążę zwrócił się do
Kendrica.
- Z radością wracam do domu, sir - odparł Kendric.
Arcyksiążę uśmiechnął się, domyślając się, że dla
Kendrica pobyt u profesora Schwarza musiał być
wyjątkowo nudny, po czym ujął za rękę Zenę i rzekł:
- Wezwałem was tu, ponieważ książę Faverstone przybył
wcześniej, niż się spodziewaliśmy. Waśnie rozmawia z twoją
matką, Zeno. Chciałbym ci go przedstawić.
Zesztywniała, lecz posłusznie ruszyła za ojcem, wiedząc,
że nic innego nie może uczynić. Szła obok niego, mijając
urzędników i polityków, aż w końcu dostrzegła matkę
rozmawiającą z kimś przed kominkiem. Nagle zrozumiała, iż
Kendric miał rację. Hrabia mówił jej same niedorzeczności
twierdząc, że uda mu się uczynić ją swoją żoną. Czuła, że
mała iskra nadziei, która zabłysła w jej sercu w chwili ich
spotkania w Ettengen, zgasła jak światło świecy zdmuchnięte
zimnym powiewem. Była zgubiona i nikt, nawet hrabia, nie
mógł wybawić jej od stojącego przed nią Anglika i jego kraju.
Przez ułamek sekundy chciała rzucić się do ucieczki, by
uniknąć spotkania z księciem. Czuła, jak jej stopy niemal
same rwą się do drzwi, i jednocześnie świadoma była, w jakie
osłupienie wprawiłaby gości swoim zachowaniem. Lata nauki,
by czynić tylko to, co słuszne i stosowne, zmusiły ją, mimo
woli, do pozostania przy ojcu. Wiedziała już, że mężczyzna,
którego kochała, zawiódł ją i właśnie przesądzał się jej los.
Zapragnęła, by ziemia rozstąpiła się i pochłonęła ją. Chciała
umrzeć. Tymczasem stała nadal zesztywniała z napięcia, ze
spuszczonymi oczami, nie śmiąc spojrzeć na człowieka,
którego zmuszona była poślubić.
- A więc jesteś, Zeno! - usłyszała głos swej matki. Nie
miała nawet możliwości przywitać się z nią.
Arcyksiążę przerwał żonie, zanim skończyła mówić,
zwracając się do córki:
- Pozwól, Zeno, że przedstawię ci księcia Faverstone,
naszego nieoczekiwanego, choć bardzo mile widzianego
gościa.
Wyciągnęła automatycznie dłoń na przywitanie. Poczuła,
że ujmuje ją czyjaś silna ręka, i usłyszała słowa:
- Jestem zaszczycony i oczarowany spotkaniem z Waszą
Książęcą Wysokością!
Było coś znajomego w tym niskim, męskim głosie i
znaczącego w uścisku palców, które trzymały jej dłoń. Powoli,
jakby jakaś siła zmuszała ją do tego, uniosła oczy. Zdało jej
się, że śni na jawie albo postradała zmysły. Stał przed nią
Jean, wysoki i przystojny, z uśmiechem na ustach i oczach,
patrzących na nią z wyrazem miłości, którą tylko ona mogła
zrozumieć. Miała wrażenie, że na chwilę przestała oddychać.
To spotkanie było tak niewiarygodne, tak oszałamiające, iż
świat wydawał się unosić i wirować wokół niej, jakby za
moment miała zemdleć. Hrabia nadal trzymał mocno jej dłoń
w swojej. Usłyszała jego ledwo dosłyszalny głos: - Mówiłem
ci, byś mi zaufała.
Czerwony dywan przykrywał peron, przy którym
odnowiony, królewski pociąg lśnił świeżą, biało - czerwoną
farbą.
Ogłuszające
okrzyki
wiwatujących
tłumów,
zgromadzonych wzdłuż całej trasy z pałacu, docierały aż do
hali dworcowej, gdzie rodzina królewska i dostojnicy
państwowi odprowadzali nowożeńców do pociągu. Przy
wejściu na peron księżniczka Maria Teresa Faverstone i jej
mąż żegnali się z bliskimi i znajomymi życzącymi im udanego
miesiąca miodowego. Udawali się w podróż poślubną dużo
później, niż nakazywał zwyczaj. Zatrzymali się w pałacu
dłużej z powodu uroczystej, królewskiej kolacji. Wprawdzie
bankiet, zgodnie z tradycją, powinien był się odbyć wieczór
wcześniej, lecz tego właśnie dnia koń księcia wygrał gonitwę
o Prix d'Or i jego właściciel zmuszony był zaszczycić swą
obecnością wieczorne przyjęcie w klubie dżokejskim.
Ponieważ łatwo można było przewidzieć rezultat gonitwy,
bankiet dla nowożeńców, na którym mieli się zjawić
przedstawiciele innych europejskich rodów królewskich,
przełożono na następny dzień.
Ten długi, uroczysty i niezwykły dzień nie zmęczył Zeny.
Czuła się tak szczęśliwa, tak przejęta i podniecona, iż
wydawało jej się, jakby unosiła się na skrzydłach radości w
cudownym, zachwycającym śnie. Nie miała prawie okazji być
sam na sam z hrabią, odkąd dowiedziała się, kim jest
naprawdę. Na usta cisnęły jej się tysiące pytań. Wyczekiwała
z niecierpliwością chwili, gdy zostaną tylko we dwoje nie
narażeni na ciągłe podpatrywanie i pilnowanie. Na razie
jednak musiała zadowolić się banalnymi rozmowami, które
mogły być bez obaw podsłuchane. Po tym, jak została mu
przedstawiona, książę spędził w pałacu jeszcze dwa dni, a
następnie udał się do Anglii, by powiadomić królową i
krewnych o swych zaręczynach. W tym czasie zostawiono im
tylko pięć minut na rozmowę w odosobnieniu, które miały być
wykorzystane przez księcia na formalne oświadczyny. Lecz
jak mogliby zmarnować te kilka bezcennych chwil na
rozmowę, skoro można je było wypełnić pocałunkami.
- Czy to prawda...? Rzeczywiście... jesteś księciem
Faversone? - udało się Zenie wyszeptać niedowierzająco,
kiedy książę na moment pozwolił wytchnąć jej ustom.
- Zadałem sobie podobne pytanie, gdy Zena de
Castelnaud oznajmiła mi, że jest księżniczką Marią Teresą -
odrzekł i znów obsypał ją pocałunkami.
Przy pożegnaniu na peronie Kendric uśmiechnął się
figlarnie i szepnął Zenie do ucha tak, by go nikt nie słyszał:
- Mogę się założyć, że dziękujesz teraz swojej szczęśliwej
gwieździe za to, iż miałaś okazję pojechać ze mną do Paryża!
- Zawsze będę ci bardzo, bardzo wdzięczna za zabranie
mnie na tę tak godną potępienia wyprawę - odparła i
roześmiali się oboje.
Była wdzięczna losowi, że nie tylko ona mogła być teraz
szczęśliwa. Tego dnia bowiem, kiedy wróciła z Kendrikiem z
Ettengen, a goście udali się do swych pokoi, by przebrać się
do kolacji, arcyksiążę podszedł do syna i obwieścił mu
radosną nowinę:
- Tak przy okazji, Kendric, nasze plany co do ciebie
zmieniły się. Nie pojedziesz do Dusseldorfu.
Kendric spojrzał na ojca z nadzieją w oczach.
- Minister obrony uważa, że Niemcy zdecydowane są
wcześniej czy później zaatakować Francję, nie powinniśmy
więc czynić niczego, co sugerowałoby, że udzielamy
Bismarckowi poparcia - wyjaśnił arcyksiążę.
- Najzupełniej się z tobą zgadzam, ojcze! - przyznał
entuzjastycznie Kendric.
- Dlatego - ciągnął dalej arcyksiążę, jakby go nie słyszał -
zdecydowaliśmy wysłać specjalną misję wojskową do Anglii i
innych krajów europejskich. Jej przewodnictwo objął generał
Nieheims, któremu będziesz towarzyszył.
Na twarzy Kendrica odmalowało się podniecenie.
Arcyksiążę uśmiechnął się i dodał:
- Sądzę, że ucieszy cię fakt, iż pierwszą wizytę złożycie
francuskiemu dowództwu w Paryżu.
- Cudownie, ojcze! - wykrzyknął Kendric. Arcyksiążę
oparł rękę na ramieniu syna.
- Wiedziałem, że poprawi ci to humor. Chętnie udałbym
się z tobą...
- Niezły pomysł, sir! - zawołał rozentuzjazmowany
Kendric. - Przyjedziesz do mnie na kilka dni, żeby sprawdzić,
jak wywiązuję się z tej ważnej misji.
Arcyksiążę roześmiał się.
- Widzę, synu, że masz zadatki na dyplomatę.
Oczywiście, rozważę twoją propozycję.
Uśmiechnęli się do siebie znacząco, po czym Kendric
wybiegł z pokoju, by podzielić się swą radością z Zeną. Oboje
byli tak szczęśliwi, że rzucili się sobie w objęcia jak młode
dzieci.
- Spotkasz się z Yvonne w Paryżu? - zapytała Zena.
- Kto wie? Może upatrzę sobie jakąś lepszą zdobycz -
mrugnął do niej wesoło.
- Nie stać cię będzie na klejnoty od Massina! - roześmiała
się.
Pożegnawszy się z bratem, Zena uściskała rodziców.
- Życzę ci szczęścia, najdroższa - powiedział arcyksiążę.
- Już teraz jestem szczęśliwa! Bardziej niż kiedykolwiek
w życiu, ojcze - zapewniła go Zena.
Spojrzał na nią nieco zdziwiony, choć również
zadowolony. Nie miało to już wprawdzie znaczenia, lecz
zawsze gorzko żałował, że jego starsza córka, Melanie,
zmuszona była poślubić mężczyznę, którego nie kochała i z
którym nie była szczęśliwa. Patrzył więc teraz z radością i
spokojnym sumieniem na Zenę, machającą do niego z
otwartego okna pociągu. Jej oczy promieniowały szczęściem,
które wydawało się udzielać księciu Faverstone.
Gdy peron wraz z odprowadzającymi zniknął w oddali,
Zena odwróciła się i spojrzała na księcia. Ich oczy spotkały
się. Poczuła, jakby znów była w jego ramionach. Nie dotknął
jej jednak.
- Miałaś bardzo długi dzień, ukochana. Połóż się, a ja
tymczasem zdejmę z siebie to pompatyczne przebranie.
Roześmiała się.
- Wyglądasz bardzo dostojnie.
Książę miał na sobie mundur pułkownika królewskiej
gwardii konnej, lśniący od zawieszonych na nim orderów, o
które postanowiła wypytać, gdy tylko znajdzie na to czas.
Zdawało jej się, że w tej chwili żaden mężczyzna nie mógłby
wyglądać wspanialej i bardziej pociągająco od księcia.
- Powiem ci, jak wyglądasz, ale trochę później - odezwał
się widząc, że Zena nie odchodzi i przypatruje mu się w
zachwycie. - Nie mogę się już doczekać tej chwili, więc
błagam, pośpiesz się! - ponaglił ją.
Uśmiechnęła się i wyszła z salonu, udając się do
sąsiadującej z nim sypialni. Znała dobrze rozkład pomieszczeń
w pociągu, często podróżując z ojcem po kraju i za granicę.
Nigdy jednak nie korzystała z głównej sypialni, która należała
do jej rodziców, a którą odnowiono specjalnie na jej ślub.
Niezwykły pośpiech, z jakim zawarli związek małżeński,
książę tłumaczył słabym zdrowiem swej matki. Gdyby umarła,
musiałby odłożyć ślub na rok do zakończenia żałoby.
Docierając do Anglii, Zena miała się jednak przekonać, iż jej
teściowa była pod stałą opieką lekarską i nic nie zagrażało jej
życiu, a nawet wróżono jej długie lata w zdrowiu. Cały
Wiedenstein
poruszony
był
nagłym
zamążpójściem
księżniczki Marii Teresy. Jednego dnia Zena oglądała
zwycięski bieg konia księcia, by już następnego zostać jego
żoną. Wszystkich ekscytowało szalone tempo wydarzeń i
dreszcz emocji, który im towarzyszył. Początkowo arcyksiążę,
a jeszcze bardziej arcyksiężna, krytykowali ów „wielce
gorszący" pośpiech. Kiedy jednak Zena jechała do katedry,
siedząc w powozie u boku ojca, usłyszała, jak szepnął jej do
ucha:
- Gdybyś chciała znać moje zdanie, to, prawdę mówiąc,
tylko na dobre wyjdzie temu krajowi taki lekki wstrząs. Może
twój ślub wyrwie go z letargu.
Zerknęła na niego zdziwiona.
- Naprawdę tak myślisz, ojcze? - zapytała.
- Naprawdę - uśmiechnął się. - Wszyscy musieli się
porządnie natrudzić, by zdążyć przygotować stolicę na takie
wydarzenie, a to oznacza, że chyba wkroczyliśmy w wiek
wzmożonej wydajności produkcyjnej.
Westchnęła i już miała powiedzieć, iż stało się tak za
sprawą Jeana, a raczej Johna, bo tak teraz książę życzył sobie,
by go nazywała, ale pomyślała, że nie może przypisać mu tej
zasługi. Tylko miłość mogła dokonać czegoś tak niezwykłego!
Pociąg mknął szybko po szynach, gdy Zena nieśmiało
otworzyła drzwi do królewskiej sypialni i zapomniała o
wszystkich wydarzeniach minionych dni. Stała pośród
białych, zdobionych złotem ścian, naprzeciw okien, w których
wisiały błękitne zasłony w kolorze jej oczu, i czuła, że się
rumieni. Łóżko zdawało się wypełniać prawie całkiem mały
przedział. Kiedy pokojówka pomagała jej zdjąć tiarę i skrzącą
się od diamentów i srebra suknię, którą miała na bankiecie,
błądziła oczami po ozdobionych koronkami i królewskimi
insygniami poduszkach i rozmyślała o tym, iż dobrze się stało,
że spędzą tę noc w pociągu, a nie w pałacu księcia de Soisson,
który John wynajął we Francji na ich miodowy miesiąc.
Nieuchronnie, po przybyciu do Paryża, zmuszeni by byli
zapoznać się z wieloma urzędnikami i personelem
dyplomatycznym, potem zaś skazani zostaliby na towarzystwo
służby pałacowej. Tu było inaczej. Obsługiwała ją tylko jedna
pokojówka, a księcia Faverstone lokaj. Gdy udadzą się do
wagonu, gdzie spała reszta służących, zostanie sam na sam ze
swym mężem. Wiedziała, że pociąg będzie jechał krótko i
zanim rano przekroczy granicę, zatrzyma się na noc na
bocznicy. Wówczas stukot kół nie zakłóci już ciszy, w której
wyznają sobie słowa miłości od dawna przepełniające ich
serca.
Kiedy z samego Paryża sprowadzono dla panny młodej
nocną koszulę z przezroczystego szyfonu zdobionego
koronką, arcyksiężna nie mogła powstrzymać się od krytyki,
nazywając ją „wielce nieprzyzwoitym strojem". Zena nałożyła
ją teraz na siebie i ułożyła się w łóżku. Było miękkie i
wygodne. Zimna pościel chłodziła przyjemnie po upalnym
dniu. Pokojówka z suknią w rękach rozejrzała się po sypialni
sprawdzając, czy wszystko jest w porządku, po czym dygnęła
mówiąc:
- Dobranoc, Wasza Książęca Wysokość.
- Dobranoc, Louise - odrzekła Zena.
Została sama. Na łóżko padało jedynie przyćmione światło
nocnej lampki. Usłyszała, że drzwi uchyliły się i w progu
stanął książę. Serce zaczęło jej bić jak oszalałe. Powoli wszedł
do sypialni. Zdawał się być otoczony świetlistą aureolą jak
wtedy, gdy stał przy niej w słońcu, w paryskim salonie na St
Honore. Zrozumiała, że i wówczas, i teraz spowijał go blask
płonącej w nich miłości. Patrzyła na niego oparta o poduszki.
Długie, złotorude włosy spływały na jej ramiona, a ogromne,
błękitne oczy opromieniały małą twarz. Wydała się księciu
najpiękniejszą istotą na ziemi, czystą i nietkniętą. Dostrzegał
wyraźnie zarys jej piersi pod szyfonową koszulą. Pożądał jej
szaleńczo, lecz w tej chwili rządziły nim nie zmysły, a dusza.
Zena wzbudzała w nim szacunek i uduchowione natchnienie,
których nie odczuwał przedtem wobec żadnej kobiety.
Łączyło go z nią coś, czego nie można było wyrazić słowami,
co pulsowało między nimi i unosiło ich dusze ku niebu
sprawiając, że stawali się lepszymi i doskonalszymi niż przed
spotkaniem w Paryżu. Zena czekała, aż odezwie się pierwszy.
- Czy wiesz, jak bardzo jesteś piękna? - usłyszała po
chwili.
- Chciałabym... dowiedzieć się tego... od ciebie... -
odrzekła. - Pragnę, byś powiedział mi... że jesteś szczęśliwy,
że zostałam... twoją żoną.
- Spróbuję wyrazić to słowami, ukochana - uśmiechnął
się. - Czuję się, jakbym poruszył niebo i ziemię, byś była
moją, a przecież nie uczyniłem nic. Los wyręczył nas we
wszystkim.
- Los, który kazał mi... jechać do Paryża i... spotkać ciebie
- szepnęła, po czym ujęła księcia za ręce i zapytała: - Czy
wiesz, że gdybym cię nie poznała w tak niezwykłych
okolicznościach, które... szokowały cię... może teraz...
patrzyłabym na ciebie z nienawiścią, bo jesteś Anglikiem? Kto
wie, ile czasu zajęłoby mi przekonanie się, że jesteś całkiem...
inny niż sobie wyobrażałam...
Książę odparł z uśmiechem:
- Cóż, ja jestem pewien, że zakochałbym się w
księżniczce Marii Teresie od pierwszego wejrzenia, tak jak
zakochałem się w ślicznie wymalowanej Zenie Bellefleur.
- Wydaje mi się - zauważyła Zena - iż to, co czułeś w
Paryżu do dziewczyny z sąsiedniej loży... nie było miłością,
którą teraz oboje czujemy.
- Być może nie - przyznał. - A jednak w chwili, gdy
spojrzałem w twe oczy i usłyszałem twój głos, stało się coś
bardzo dziwnego z mym sercem.
- Czy rzeczywiście?
- Tak - powiedział stanowczo. - Ale nie zapytałaś mnie
jeszcze, co robiłem w Paryżu pod przybranym nazwiskiem.
- Nie miałam okazji - odrzekła. Roześmiał się.
- Kiedy zobaczyłem, jak szczelnie otaczają cię w pałacu
przyzwoitki i damy dworu, jak zniewolona jesteś dworskim
protokółem, zrozumiałem, dlaczego tak bardzo chciałaś
stamtąd uciec.
- Nie podejrzewałabym żadnego Anglika o zdolność
rozumienia czyichś uczuć - docięła mu Zena. - Ale w końcu...
iluż z nich wpadłoby na genialny pomysł, by udawać...
Francuza?
- Nie miałem czasu, by powiedzieć ci, że matka mojego
ojca, moja babka, była Francuzką. Łatwo się domyślić, iż
nazywała się właśnie de Graumont - wyjaśniał książę z
uśmiechem na ustach. - Zawsze, gdy jako młody chłopak
pragnąłem uciec z Anglii, przybywałem do Francji,
zatrzymywałem się u jednego z krewnych z licznej rodziny de
Graumont albo ukrywałem się pod ich nazwiskiem, żeby...
- Móc cieszyć się swobodą! - dokończyła za niego Zena.
- Tak - przyznał. - Pozwalało mi to uniknąć spędzania
nudnych godzin w pałacu Tuilleries w towarzystwie cesarza i
jego małżonki. Zapewniam cię, że angielski książę może
cierpieć z powodu pozycji społecznej prawie tak bardzo, jak
królewska księżniczka!
- A więc tak jak ja znalazłeś się na balu artystów w
Paryżu, uciekając z własnego kraju.
- Właśnie tak! - uśmiechnął się. - A wiesz, przed kim
uciekałem?
- Nie.
- Przed księżniczką Wiedensteinu, Marią Teresą -
odrzekł.
Oczy Zeny rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Kiedy dowiedziałem się - wyjaśniał książę - że
życzeniem samej królowej jest, bym poślubił jakąś nieznaną
mi europejską księżniczkę, byłem przerażony!
- Nie miałeś ochoty... ożenić się?
- Skądże! - roześmiał się. - Byłem szczęśliwym
kawalerem, który, nie będę ukrywał, miewał romanse z
wieloma kobietami. Żadnej z nich jednak nie pragnąłem pojąć
za żonę.
- Dlaczego nie mogłeś... zwyczajnie... nie przyjąć mojej
ręki? - zapytała zdziwiona.
- Gdy znajdziemy się w Anglii, przekonasz się, że
niełatwo jest sprzeciwić się woli królowej - odparł
poważniejąc na chwilę. - Mimo wszystko miałem ogromną
ochotę odmówić życzeniu Jej Królewskiej Mości i by
obmyślić plan działania, uciekłem do Paryża.
- A co poza tym zamierzałeś robić w Paryżu? - zapytała.
Oczy księcia zabłysły wesoło.
- Wyznam ci szczerze, iż zamierzałem rzucić się w wir
paryskich uciech.
- Uciech... które... oferują mężczyznom... kurtyzany.
- No właśnie!
Zena wykrzyknęła stłumionym głosem:
- A gdybym tak spotkała cię za późno? Gdybyś już
znalazł sobie kogoś, kto by cię zabawiał? Na przykład jedną z
tych kobiet, które były na kolacji u księcia Napoleona.
Wówczas nigdy nie przyjechałbyś do Wiedensteinu!
- Kiedy cię poznałem - odrzekł spokojnie - doszedłem do
wniosku, że jedynym sposobem uniknięcia ślubu z
księżniczką Marią Teresą jest przyjęcie zaproszenia
arcyksięcia, prosząc go jednak o pozwolenie zabrania ze sobą
mej żony, Zeny Bellefleur, by mogła obejrzeć wyścigi o Prix
d'Or.
Zena uśmiechnęła się.
- Tak się cieszę... tak bardzo, bardzo jestem...
szczęśliwa... że mnie pokochałeś!
- Jak mogłoby być inaczej - zdziwił się - skoro jesteś nie
tylko najwspanialszą istotą, jaką ujrzałem w mym życiu, ale
też tą, którą, wydaje mi się, kochałem kiedyś w innym
wcieleniu, a może po prostu... jesteś częścią mnie samego...
Jego głos ucichł, gdy wymawiał ostatnie słowa. Pochylił
się, by objąć Zenę i pocałować jej pulsujące oczekiwaniem
usta. Poczuł miękkość i ciepło jej ciała. Jego ręce przesuwały
się po nim, przyciągając ją wciąż bliżej i bliżej. Zdawało jej
się, że ramiona księcia otwierają przed nią bramę do niebios,
w które wstępuje. Jej ciało drżało w porywach ekstazy tak
silnej i zniewalającej, iż sprawiało jej to niemal ból. A jednak
było w tym coś cudownego, czego oczekiwała i o co modliła
się całe życie.
Uwolnił Zenę z objęć. Krzyknęła stłumionym głosem, nie
chcąc, by ją zostawiał i otworzywszy oczy spostrzegła, że
zdejmuje koszulę, unosi przykrycie i kładzie się obok niej.
Pociąg zatrzymał się. Wokół zapanowała cisza. Nieświadomi
tego patrzyli sobie w oczy. Znów objął ją i powoli przysunął
blisko siebie.
- Czuję się tu... jak w naszym małym, wyśnionym domku,
w którym żylibyśmy szczęśliwie... uciekając razem z
Ettengen, gdzie dbałabym o ciebie i... kochała cię -
wyszeptała.
- Nie ma znaczenia, gdzie jesteśmy - odrzekł. - Pragnę
tylko twojej miłości, ukochana, i przyrzekam, że od tej chwili
do końca mych dni będę troszczył się o ciebie.
Przytulił Zenę mocniej i uśmiechając się szepnął:
- Nigdy więcej moja najdroższa, piękna, mała żono nie
pozwolę ci uczynić nic skandalicznego, gdyż nie tylko będę
bał się ciebie utracić, ale także dlatego, że będę szalenie
zazdrosnym mężem,
- A ja... zazdrosną żoną - odparła. - Po naszym ślubie
może... znów pojedziesz do Paryża, by... znaleźć sobie jedną z
tych pięknych kobiet... Obdarujesz ją klejnotami i...
zapragniesz, by cię zabawiała...
- Jeśli znajdę się kiedykolwiek w Paryżu - powiedział - to
tylko z tobą przy boku. I jakież będę przeżywał męczarnie
zostawiając cię nawet na chwilę samą w pokoju!
- Tak bardzo... pragniesz być ze mną?
- Fascynowałaś mnie i podniecałaś od pierwszej chwili,
gdy cię ujrzałem. Pożądałem cię. Było jednak w tobie coś
niezwykle
niewinnego,
mimo
twych
umalowanych,
czerwonych ust. Coś, co jak zbroja chroniło cię przede mną.
- Och, Jean, to co mówisz jest tak piękne! - krzyknęła
stłumionym głosem. - Jestem szczęśliwa, że wzbudzałam w
tobie... takie uczucia.
- Nadal tak jest - odrzekł. - I chociaż jesteś teraz moją
żoną, najdroższa, to zaspokajając me pragnienia uczynię
wszystko, by być wobec ciebie delikatnym i czułym, żeby nie
zranić twych uczuć, nie skrzywdzić cię i nie zrazić do siebie.
- Skoro cię kocham... i... należę do ciebie... nie mógłbyś...
skrzywdzić mnie.
Ukryła twarz na ramieniu księcia i wyszeptała:
- O wielu sprawach nie wiem... Będziesz musiał nauczyć
mnie... jak zachowują się, co robią kobieta i mężczyzna,
kiedy... kochają się... Czuję jednak, że... cokolwiek by to było,
okaże się... cudowne i piękne, gdyż... to ty będziesz przy
mnie. Wiem, że będzie to równie wspaniałe... jak twoje
pocałunki... tak doskonałe i potężne, jak... blask słońca i sam...
Bóg.
Delikatnie ucałował jej oczy, mały prosty nos i
zaróżowione policzki. I kiedy usta Zeny oczekiwały warg
księcia, poczuła ciepło jego pocałunków na szyi i karku. Jej
ciało zadrżało z podniecenia. Świadom tego powoli obnażył
jej ramię i pocałował je. Jego usta posuwały się wciąż niżej i
niżej pieszcząc skórę Zeny, aż odnalazły pierś. Poczuła
nieokiełznane podniecenie. Jej ciało posłusznie poddawało się
jego dłoniom jak rozedrgana struna palcom skrzypka.
Uniósł twarz, by spojrzeć w jej oczy.
- Czy jestem niedelikatny? Może zbyt zuchwały? -
zapytał cichym, namiętnym głosem.
- N...nie... nie... - odrzekła.
- A może jestem zbyt oziębły.
Z jej ust wyrwał się okrzyk rozbawienia. Założyła ręce na
szyję księcia i wyszeptała:
- Jesteś... gorący... zdumiewająco cudowny... i... bardzo
zniewalający.
Znów posiadł jej usta całując je zaborczo i pożądliwie. W
tych namiętnych pocałunkach kryła się jednak jakaś głęboka
czułość. I choć Zena nie potrafiła tego wytłumaczyć,
wydawały się jeszcze bardziej wspaniałe i upajające. Dłonie
księcia przesuwały się po jej ciele wzbudzając w niej coraz
silniejsze, nieznane porywy ekstazy ogarniające ją jak
promienie słońca, które stając się wciąż gorętszymi,
zamieniały się w purpurowe płomienie ognia. Czuła palący żar
ust księcia. Zapragnęła, by objął ją mocniej, by mogła być
bliżej niego. Nie pojmowała, czego chce, lecz wiedziała, że
bez tego nie będzie całkowicie jego, a jej życie nie stanie się
kompletne.
- Kochaj mnie...! Chcę... byś mnie kochał! - wykrzyknęła
w uniesieniu. - Proszę... proszę... naucz mnie... miłości.
Słowa te roznieciły ogień w piersi księcia. Rozszalałe
płomienie ogarniały ich coraz bardziej i bardziej, niczym
jedną istotę unoszoną na skrzydłach ekstazy ku słońcu.