(Hamish Macbeth 18) Hamish Macbeth i śmierć osady M C Beaton

background image

SERIA KRYMINAŁÓW
Hamish Macbeth TOM 18

Hamish Macbeth i

śmierć osady

M.C. Beaton

background image

W SERII KRYMINAŁÓW
Hamish Macbeth ukażą się:

Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary
Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka
Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego
Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej
Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy
Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć snobki
Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia
Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha
Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca
Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela
Tom 11. Hamish Macbeth i śmierć zrzędy
Tom 12. Hamish Macbeth i śmierć macho
Tom 13. Hamish Macbeth i śmierć dentysty
Tom 14. Hamish Macbeth i śmierć scenarzysty
Tom 15. Hamish Macbeth i śmierć nałogowca
Tom 16. Hamish Macbeth i śmierć śmieciarza
Tom 17. Hamish Macbeth i śmierć celebrytki
Tom 18. Hamish Macbeth i śmierć osady

background image

Tytuł serii: Seria kryminałów Hamish Macbeth
Tytuł tomu: Hamish Macbeth i śmierć osady
Tytuł oryginalny tomu: Death of a Village, A Hamish

Macbeth Mystery

background image

Mojemu przyjacielowi, Davidowi Lloydowi z Lower

Oddington, Gloucestershire, z wyrazami miłości

background image

Rozdział pierwszy
W czasie wszystkich moich podróży nie spotkałem nigdy

ani jednego Szkota, który byłby człowiekiem o zdrowych
zmysłach. Sądzę, iż wszyscy ci, którzy takowe posiadają,
opuszczają ten kraj czym prędzej.

Francis Lockier

Każdy uczeń wie, jak działa propaganda: jeśli coś

powtarzane jest w kółko, nieważne, czy to prawda, czy nie,
ludzie zaczną w to wierzyć.

Hamish Macbeth, posterunkowy z miasteczka Lochdubh i

okolic, był do tej pory człowiekiem szczęśliwym,
zadowolonym z życia i pozbawionym ambicji. Tę jego
przypadłość zawsze uważano za pewne umysłowe kalectwo.
Tak myśleli nawet ci, którzy spędzali cały czas w domu i nie
odnosili żadnych sukcesów. Przez lata znajdował się pod
ostrzałem przeróżnych osób, które chciały, aby wziął się w
garść, zaczął żyć, ruszył z miejsca, awansował i porzucił
swoje lenistwo. Do teraz wszystkie te uwagi spływały po nim
jak woda po kaczce. Było to do czasu, aż Elspeth Grant,
miejscowa reporterka, dołączyła do tego chóru. To sposób, w
jaki go wyśmiewała, z pełną czułości pogardą, kiedy włóczył
się po miasteczku, wyłudzając poczęstunek, zalazł mu za
skórę. Jej lekkie niedowierzanie, że przez tyle lat nie chciał
„rozwijać się", było kroplą w morzu podobnych uwag, jakie
słyszał przez te wszystkie lata. Właśnie ta kropla przelała
czarę, poczuł się bezsilny i niezadowolony.

Gdyby miał coś do roboty, poza wypełnianiem pozwoleń

na wypas owiec i pouczaniem przypadkowych kłusowników,
uwagi Elspeth pewnie nie zaprzątałyby mu głowy. Do tego
Elspeth była atrakcyjna, czego nie chciał przyznać sam przed
sobą. Uważał, że to, co już wycierpiał przez kobiety,
wystarczy mu na całe życie.

background image

Zaczął oglądać programy podróżnicze w telewizji,

wyobrażając sobie, że spaceruje po gorących, piaszczystych
plażach, ogląda koralowe rafy lub uprawia wspinaczkę w
Himalajach. Wyrzucał sobie, że całe wakacje spędzał w
Szkocji.

Pewnego słonecznego poranka postanowił, że najwyższy

czas zrobić obchód po swoim rewirze, który obejmował spory
obszar Sutherland. Postanowił odwiedzić miasteczko Stoyre,
położone na zachodnim wybrzeżu. Była to raczej wioska niż
miasteczko. Przestępczość trzymała się od tego miejsca z
daleka. Powiedział sobie, że dobry policjant powinien
sprawdzać od czasu do czasu, co dzieje się na jego terenie.

Po deszczowej zimie i paskudnej wiośnie do szkockich

gór zawitała piękna pogoda, rzadki gość w tych stronach.
Wysokie góry o falistych zboczach skąpane były w upalnym
słońcu. Powietrze wpadające przez okno policyjnego land
rovera było ciężkie od zapachu dzikiego tymianku, wrzosów i
palonego torfu. Posterunkowy odetchnął głęboko i poczuł, jak
całe jego ponure niezadowolenie odchodzi w dal. Cholerna
Elspeth! Tak wyglądało życie. Teraz jechał równo krętą,
wąską drogą w stronę Stoyre.

Turyści rzadko odwiedzali tę wioskę. W taki piękny dzień

wydawało się to niemal nie do pomyślenia. Bielone domki
tłoczyły się nad brzegiem błękitnych wód Atlantyku. Była
tutaj mała kamienna przystań, gdzie trzy zacumowane kutry
rybackie kołysały się leniwie. Hamish zaparkował przed
pubem „Ręka rybaka". Wysiadł z samochodu. Lugs, jego
dziwacznie wyglądający pies, również wygramolił się z auta.

Hamish rozejrzał się na boki. Wioska wyglądała na

opuszczoną. Cisza i spokój wydawały się wręcz nienaturalne.
Żadne dziecko nie płakało, w żadnym z domów nie słychać
było płynącej z radia muzyki. Nikt nie wchodził ani nie
wychodził z małych sklepików, znajdujących się przy pubie.

background image

Lugs zjeżył się i warknął przeciągle.
- Spokojnie, piesku - powiedział Hamish. Spojrzał na

wznoszące się nad wioską wzgórze, gdzie za małym,
kamiennym kościółkiem znajdował się cmentarz. Może
odbywał się jakiś pogrzeb. Nie zauważył jednak, żeby coś się
tam poruszało.

- Chodź, piesku - powiedział do Lugsa. Pchnął drzwi

pubu i wszedł do środka. Znalazł się w niewielkim, bielonym
pomieszczeniu z niskim, belkowanym sufitem. Stało tam kilka
drewnianych stolików z blatami pokrytymi papierosowymi
niedopałkami. Za barem nie było nikogo.

- Jest tu ktoś? - zawołał Hamish głośno.
Z ulgą usłyszał, że ktoś poruszył się w tylnych

pomieszczeniach. Olbrzymi mężczyzna wszedł przez drzwi na
tyłach baru. Hamish rozpoznał w nim Andy'ego Crummacka,
właściciela.

- Jak leci, Andy? - spytał Hamish. - Wszyscy umarli?
- To ty, Hamishu. Czego się napijesz?
- Tylko wody z tonikiem. - Hamish rozejrzał się po

opustoszałym barze. - Gdzie są wszyscy?

- O tej porze jest zawsze spokojnie - Andy nalał tonik do

szklanki.

- Na zdrowie! - powiedział Hamish. - Napijesz się ze

mną?

- Za wcześnie. Przepraszam, ale muszę zrobić remanent. -

Andy udał się w kierunku drzwi za barem.

- Hej, zaczekaj chwilę, Andy. Dawno nie byłem w Stoyre.

Nigdy nie widziałem, żeby to miejsce było takie wymarłe.

- Jesteśmy spokojnymi ludźmi, Hamishu. - I nic się nie

dzieje?

- Nic. A teraz, jeśli pozwolisz... Właściciel zniknął za

drzwiami.

background image

Hamish wypił tonik, zsunął czapkę z daszkiem z czoła i

podrapał się po swojej ognistej czuprynie. Może coś sobie
wyobrażał. Nie był w Stoyre od miesięcy. Po raz ostatni
odwiedził wioskę w marcu, podczas rutynowego obchodu.
Pamiętał, że nad brzegiem stali ludzie, rozmawiając ze sobą, a
pub pełen był miejscowych.

Postawił szklankę na barze i wyszedł na zalaną słońcem

ulicę. Domy lśniły bielą, a delikatnie wzburzona, błękitna tafla
wody pokryta była oleistą powłoką.

Wszedł do sklepu.
- Dzień dobry, pani MacBean - przywitał się ze starszą

kobietą stojącą za ladą. - Nie ma dziś ruchu. Gdzie się
wszyscy podziali?

- Może są w kościele.
- Co? W poniedziałek? Czy odbywa się czyjś pogrzeb?
- Nie. Podać coś panu, panie Macbeth? Hamish oparł się o

ladę.

- No dalej, może mi pani powiedzieć - posterunkowy

zaczął się przymilać. - Co oni wszyscy robią w poniedziałek w
kościele?

- My tutaj w Stoyre jesteśmy pobożnymi ludźmi -

powiedziała sztywno. - I proszę, żeby pan o tym pamiętał.

Oszołomiony Hamish wyszedł ze sklepu i zaczął się

wspinać pod górę, kiedy drzwi kościoła się otworzyły i tłum
ludzi wylał się na zewnątrz. Większość ubrana była na czarno,
jak na pogrzeb.

Posterunkowy stał na środku ścieżki, podczas gdy tłum

szedł w jego kierunku. Pozdrawiał tych, których znał. „Dzień
dobry, Jock..., miłego dnia pani Nisbett", i tak dalej. Oni
natomiast rozdzielali się, dochodząc do niego, i kontynuowali
swój marsz w milczeniu, aż w końcu Hamish został na ścieżce
sam.

background image

Ruszył w kierunku kościoła, po czym skręcił w stronę

stojącej obok plebanii. Lugs dreptał za nim wytrwale. W
drzwiach wejściowych stanął pastor. Hamish zauważył, że był
to nieznany szczupły, nerwowy mężczyzna z wydatnym
jabłkiem Adama. Jego czarne szaty były zużyte i przykurzone.
Miał rzadkie rude włosy, pozbawione blasku oczy i małe,
zaciśnięte usta.

- Dzień dobry - przywitał się Hamish. - Nazywam się

Hamish Macbeth, jestem posterunkowym z Lochdubh. Jest
pan tutaj nowy?

Pastor niechętnie odwrócił się w jego stronę.
- Nazywam się Fergus Mackenzie - powiedział ze

śpiewnym, góralskim akcentem.

- Wygląda na to, że nieźle pan sobie radzi - zauważył

Hamish. - Kościół pełen ludzi w poniedziałek rano.

- Mamy tu do czynienia z silnym odnowieniem

duchowym - oświadczył Fergus. - A teraz, jeśli nie ma pan nic
przeciwko...

- Mam coś przeciwko - odpowiedział Hamish ze złością. -

Ta wioska zmieniła się.

- Tak, na lepsze. W całych szkockich górach nie znajdzie

pan bardziej bogobojnej wspólnoty. - Po tych słowach pastor
wszedł na plebanię i zatrzasnął Hamishowi drzwi przed
nosem.

Hamish wrócił nad brzeg, był coraz bardziej

zdenerwowany. Wioska znów opustoszała. Pomyślał, żeby
zapukać do któregoś z domów i dowiedzieć się, czy oprócz
odnowienia duchowego istniało jakieś inne wytłumaczenie
tego dziwnego zachowania. Ale jednak się rozmyślił. Spojrzał
w górę, gdzie na szczycie wzgórza stał niewielki dom. Był to
letni dom pewnego angielskiego emerytowanego wojskowego,
majora Jenningsa. Być może on okaże się bardziej towarzyski.
Posterunkowy zaczął ponownie wspinać się pod górę, minął

background image

kościół i zapukał do drzwi majora. Odpowiedziała mu cisza.
Hamish wiedział, że major spędza większą część roku na
południu Anglii. Pewnie jeszcze nie przyjechał. Posterunkowy
pamiętał, że Jennings przyjeżdżał na północ tylko na część
lata.

Kiedy zszedł ze wzgórza, zobaczył, że mieszkańcy znów

zaczęli poruszać się po wiosce. Pojawili się w sklepie i nad
brzegiem. Teraz witali się z nim uprzejmie. Hamish zatrzymał
panią Lyle, by spytać:

- Czy dzieje się u was coś niezwykłego?
Była niewysoką, okrągłą kobietą ze sztywnymi, siwymi

lokami. Okulary zsunęły się jej na czubek nosa.

- Co masz na myśli?
- Panuje tu jakaś dziwna atmosfera. Wszyscy mieszkańcy

byli w kościele, choć dzisiaj nie jest niedziela.

- Trudno to wytłumaczyć komuś takiemu, jak ty,

Hamishu Macbeth - odparła - ale w tej wiosce traktujemy
naszą wiarę poważnie i nie poświęcamy Bogu tylko jednego
dnia.

Jestem cynikiem, pomyślał Hamish, odjeżdżając.

Dlaczego wydaje mi się to takie dziwne? Wiedział, że w
niektórych odległych wioskach dobry kaznodzieja miał
większy wpływ na mieszkańców niż telewizja. Pan Mackenzie
musiał być doskonałym mówcą.

Kiedy Hamish wrócił do Lochdubh, odkrył, że wycieczka

do Stoyre podniosła go na duchu. Dręczący niepokój zniknął.
Pogwizdywał, przygotowując strawę dla siebie i psa. Potem
zaniósł jedzenie do ogrodu z przodu domu, gdzie ustawił
stolik i parasol. Czemu miał marzyć o francuskich
kawiarenkach, skoro w Lochdubh miał wszystko, czego
potrzebował?

Skończył właśnie jeść posiłek złożony ze smażonej

kaszanki i jajek, kiedy usłyszał, że ktoś go woła:

background image

- Znowu się lenisz, Hamishu?
Drzwi do ogrodu otworzyły się i do środka weszła Elspeth

Grant. Miała na sobie krótkie dżinsowe szorty i obcisłą bluzkę
bez ramiączek, odsłaniającą brzuch. Włosy ufarbowała sobie
na kolor oberżyny. Wysunęła krzesło i siadła obok niego.

- Problem z oberżyną polega na tym - zauważył Hamish -

że nikomu nie służy.

- A komu ma służyć? - spytała ostro Elspeth.
- Nikomu. To tak jak z purpurową pomadką do ust albo

czarnym lakierem do paznokci. Nic, co jest tak odległe od
naturalnego koloru, nie może dobrze wyglądać.

- A co ty możesz wiedzieć o tym, co jest seksowne?
- Jestem mężczyzną i zakładam, że chodzi ci o to, żeby

przyciągnąć płeć przeciwną.

- W dzisiejszych czasach kobiety ubierają się i czeszą dla

samych siebie.

- Bzdury.
- To prawda, Hamishu. Zatrzymałeś się w dawnych

czasach i żyjesz w tym stanie tak długo, że nie wiesz, jak jest
naprawdę. Nieważne, nudzę się. Nie mam o czym pisać.
Zawody górskie w Braikie zaczną się dopiero za tydzień.

- Może miałbym dla ciebie mały temat. Właśnie wróciłem

ze Stoyre. Ma tam miejsce jakieś religijne odrodzenie. Dziś
rano wszyscy mieszkańcy byli w kościele. Wygląda na to, że
mają nowego pastora, pana Mackenzie. Pomyślałem, że musi
być doskonałym kaznodzieją.

- Niewiele, ale zawsze coś - skwitowała Elspeth. -

Spróbuję tam pojechać w przyszłą niedzielę.

- Biorąc pod uwagę to, jak się zachowują, nie będziesz

musiała czekać tak długo. Prawdopodobnie chodzą na mszę
codziennie.

- Chcesz pojechać ze mną? Hamish wyciągnął swoje

długie nogi.

background image

- Dopiero stamtąd wróciłem. Czy siostry Currie widziały

cię już w tym stroju?

Siostry Currie, bliźniaczki w średnim wieku, były obie

starymi pannami i strażniczkami moralności w Lochdubh.

- Tak. Jessie Currie powiedziała mi, że powinnam pójść

do domu i włożyć spódnicę, a Nessie stanęła w mojej obronie.

- Naprawdę? Co powiedziała?
- Powiedziała, że moje buty są tak brzydkie, że sprawiają,

iż wszystko inne wygląda bardzo ładnie.

Hamish spojrzał w dół na parę ciężkich butów do

wspinaczki, które Elspeth miała na sobie.

- Rozumiem, co miała na myśli.
Elspeth zarumieniła się ze złości aż po końce swoich

włosów w kolorze oberżyny.

- Nie wiem, czemu w ogóle z tobą rozmawiam, Hamishu

Macbeth. Wychodzę.

Kiedy sobie poszła, Hamish rozparł się na krześle,

zakładając ręce z tyłu głowy. Nie powinien być w stosunku do
niej taki nieuprzejmy, ale uważał, że to jej uwagi na temat
jego braku ambicji popsuły mu beztroskę leniwych, letnich
dni.

Na posterunku zadzwonił telefon, dzwonek ostro wdarł się

w spokój dnia.

Westchnął, wstał i poszedł odebrać. W słuchawce rozległ

się znienawidzony przez niego głos. Na linii był inspektor
Blair.

- Rusz tyłek do Braikie, chłopcze. Ktoś okradł sklep

spożywczy Tellera przy High Street. Anderson niedługo tam
będzie.

- Już tam jadę - zameldował Hamish.
Zdjął czapkę z wieszaka w kuchni i założył ją na głowę.
- Nie, Lugs - zwrócił się do psa, który przyglądał mu się

swoimi dziwnymi, niebieskimi oczami. - Ty zostajesz.

background image

Wyszedł, wsiadł do policyjnego land rovera i odjechał,

zastanawiając się, co wiedział o sklepie Tellera. Był to sklep
na licencji i sprzedawał więcej produktów niż jego dwaj
konkurenci. Przyjął z ulgą informację, że będzie pracował z
detektywem Jimmym Andersonem, a nie bezpośrednio
Blairem.

Zaparkował przed sklepem i wszedł do środka. Pan Teller

był małym człowiekiem o surowej twarzy, z okularami w
złotych oprawkach na nosie.

- Nie spieszyło się wam - złościł się. - Zabrali całe moje

wino i pozostały alkohol, wszystko. Rano, po otwarciu sklepu
zauważyłem puste półki i od razu zadzwoniłem po policję.

- Byłem już przy innym zgłoszeniu - powiedział Hamish.

- Jak złodzieje dostali się do środka?

- Od tyłu - pan Teller podniósł blat lady i Hamish

przeszedł na drugą stronę.

Szyba w tylnych drzwiach była zbita.
- Niedługo przybędą tutaj śledczy. W tej chwili nie mogę

niczego dotykać.

- Cóż, mam nadzieję, że się pospieszycie. Muszę złożyć

wniosek do firmy ubezpieczeniowej.

- Na jaką sumę?
- Muszę wszystko podliczyć. Kilka tysięcy funtów.

Hamish spojrzał obojętnie na sprzedawcę. Był już wcześniej w
tym sklepie. Nie pamiętał żadnych wielkich zapasów wina czy
innego alkoholu. Stały tam może na trzech półkach niedaleko
kasy, to wszystko. Skupił się na panu Tellerze.

- Nie byłem w pana sklepie ostatnio. Czy powiększył pan

regał na alkohol?

- Nie, dlaczego pan pyta?
- Pamiętam, że były tu jakieś trzy półki z butelkami.
- Zabrali też wszystko z piwnicy.
- Lepiej niech mi pan to pokaże.

background image

Pan Teller poprowadził go do drzwi z boku sklepu. Zamek

był zniszczony. Hamish wyjął chusteczkę, sięgnął przez nią do
włącznika u szczytu schodów i zapalił światło. Stanął na
ostatnim stopniu i spojrzał w dół. Piwnica z pewnością była
pusta. I zakurzona.

Odwrócił się i zobaczył, że Jimmy Anderson właśnie się

pojawił.

- Cześć, Hamish - zawołał detektyw. - Przestępstwo, tak?

Prawdziwe przestępstwo. Cały ten wspaniały alkohol.
Zebrałeś już zeznanie?

- Jeszcze nie. Mogę zamienić z tobą słowo na zewnątrz?
- Jasne. Chętnie się czegoś napiję. Po drugiej stronie ulicy

jest pub.

- Jeszcze nie. Na razie chodźmy na zewnątrz.
Kiedy obaj funkcjonariusze wyszli na ulicę, pan Teller

przyglądał się im podejrzliwie.

- O co chodzi? - spytał Jimmy.
- Właściciel twierdzi, że skradziono alkohol o wartości

kilku tysięcy funtów. Kiedy zwróciłem mu uwagę, że w
sklepie ma tylko trzy półki z różnymi trunkami, powiedział, że
okradziono również jego piwnicę.

- No i co?
- Podłoga w piwnicy jest cała pokryta kurzem. Żadnych

śladów po pudełkach, a tym bardziej, żeby ktoś coś tam
ciągnął. Według mnie on nic nie miał w tej piwnicy. Może
chce wyłudzić ubezpieczenie.

- Firma ubezpieczeniowa na pewno sprawdzi zamówienia

i księgi.

- To prawda. Cóż, lepiej zbierzmy zeznania, a potem

porozmawiamy z jego dostawcą.

Wrócili do sklepu. Hamish wyjął notatnik.

background image

- A teraz, panie Teller, po otwarciu sklepu zorientował się

pan, że miało tu miejsce włamanie. O której to było, o
dziewiątej rano?

- O ósmej trzydzieści.
- Niczego pan nie dotykał?
- Zszedłem do piwnicy i zobaczyłem, że wszystko

zniknęło.

- Sprawdzimy, czy ktoś słyszał albo widział cokolwiek.

Jak się nazywa pański dostawca?

- Firma Frog's ze Strathbane. Czemu pan pyta?
- Firma ubezpieczeniowa będzie chciała zobaczyć pana

księgi, żeby porównać ilość straconego towaru ze spisem
dostarczonych produktów.

- Mogą sprawdzać w każdej chwili.
- Czy zauważył pan, żeby po miasteczku kręcił się ktoś

podejrzany?

- Chwileczkę, tak, tak. Dwa dni temu do sklepu przyszło

dwóch mięśniaków. Nie widziałem ich tutaj wcześniej.
Poprosili o papierosy, obsłużyłem ich, oni dalej rozglądali się
po sklepie.

- Jak wyglądali?
- Jeden, nie przymierzając, jak wielka małpa. Miał czarne

włosy i wyglądał na obcokrajowca. Duży nos i wydatne usta.
Miał na sobie koszulę w kratę i dżinsy.

- Czy mówił jak obcokrajowiec?
- Nie pamiętam.
Do sklepu weszło dwóch mężczyzn w białych

kombinezonach, niosąc ze sobą sprzęt.

- Przerwiemy na chwilę, a pan niech zaprowadzi naszych

śledczych na zaplecze. Sprawdzą ślady włamania - zarządził
Hamish.

- Co o tym myślisz? - spytał Jimmy'ego, kiedy właściciel

sklepu zniknął za tylnymi drzwiami razem ze śledczymi.

background image

- Wygląda na porządnego obywatela. Musimy jednak

sprawdzić tę firmę Frog's. Jeśli rzeczywiście dostarczyli mu
ten towar, będzie to znaczyć, że mówi prawdę.

- Nie podoba mi się ta podłoga w piwnicy.
- Cóż, jeśli jest tu coś podejrzanego, nasi chłopcy na

pewno to znajdą.

Czekali na powrót pana Tellera.
- A teraz - kontynuował Hamish - proszę powiedzieć, jak

wyglądał ten drugi mężczyzna.

- Był mały i miał chytre spojrzenie. Pamiętam -

gestykulował podekscytowany pan Teller - miał na sobie
koszulę z krótkim rękawem, a na lewym ramieniu miał
wytatuowanego węża.

- Kolor włosów?
- Być może ciemne, ale miał ogoloną głowę. Szczupła

twarz, czarne oczy i długi nos.

- Ubranie?
- Tak jak mówiłem, miał koszulę z krótkim rękawem,

niebieską i szare spodnie.

Hamish przyjrzał się uważnie właścicielowi sklepu

swoimi orzechowymi oczami.

- Niepokoi mnie stan podłogi w piwnicy.
- O co chodzi?
- Nie było żadnych śladów na zakurzonej powierzchni.

Żadnych śladów ciągnięcia.

- Cóż, może po prostu nieśli pudła.
Jimmy Anderson emanował zniecierpliwieniem typowym

dla kogoś, kto umierał z pragnienia.

- Chodźmy, Hamishu. Pozwólmy śledczym pracować, a

my zajmijmy się swoimi sprawami.

Hamish niechętnie poszedł za nim do pubu.
- Może wkradnę się tam i powiem chłopcom z wydziału

śledczego o tej zakurzonej podłodze w piwnicy.

background image

- Och, daj im spokój. Znają się na swojej robocie. -

Jimmy zamówił dwie podwójne whisky.

- W takim razie tylko jeden drink - zapowiedział Hamish.

- Nie ufam temu Tellerowi ani trochę.

W końcu odciągnął opierającego się Jimmy'ego od baru.

Pan Teller obsługiwał właśnie jakąś klientkę kupującą
artykuły spożywcze.

- Sądzę, że dzisiaj powinien pan zamknąć sklep -

zauważył Hamish.

Pan Teller wskazał palcem na rył sklepu.
- Oni powiedzieli, że wszystko jest w porządku.
- Niech pan nas przepuści - poprosił Hamish. Pan Teller

podniósł klapę lady.

Hamish i Jimmy przeszli na zaplecze.
- Jak idzie? - spytał Jimmy jednego ze śledczych.
- Nic specjalnego, wygląda na zwykłe włamanie. Na

zewnątrz leży żwir, więc nie udało nam się nic ciekawego
znaleźć. Nic, poza odciskami butów o numerze jedenastym na
podłodze w piwnicy.

- To moje ślady - przyznał się Hamish. - Ale co z

piwnicą? Kiedy tam zajrzałem, nic tam nie było, poza
nienaruszoną powłoką z kurzu.

- W takim razie powinieneś sobie zbadać wzrok.

Złodzieje zamietli to miejsce razem ze schodami.

- Co? - Hamish poczuł ucisk w żołądku.
- Sam zobacz. Skończyliśmy już tam na dole. Hamish

podszedł do drzwi piwnicy, włączył światło i spojrzał na
schody. Zobaczył na kurzu ślady miotły.

- Nie było ich, kiedy przyszedłem tu wcześniej. Teller

musiał to zrobić, kiedy wy dwaj byliście z tyłu.

Wściekły Hamish wrócił do sklepu, a za nim Jimmy.
- Dlaczego zamiótł pan schody? - ze złością zażądał

wyjaśnień.

background image

Pan Teller wyglądał jak pomnik urażonej niewinności.
- Nic nie zrobiłem. Poszedłem, żeby spytać, czy nie mają

ochoty na filiżankę herbaty. Jestem szanowanym
handlowcem, członkiem Klubu Rotarian i masonerii.
Porozmawiam sobie z pana przełożonym.

- Proszę bardzo! - krzyknął Hamish. - Mam pana!
- Chodź, Hamish. - Jimmy wyciągnął go przed sklep -

Wróćmy do baru. Kieliszek alkoholu cię uspokoi.

- Mnie już wystarczy i ty też nie powinieneś już pić.

Prowadzisz.

- Jeszcze jeden nikomu nie zaszkodzi - zaszczebiotał

Jimmy, wpychając Hamisha do ciemnego wnętrza baru. Wziął
drinki i poprowadził posterunkowego do stolika w rogu.

- A teraz, Hamishu, czy przypadkiem się nie mylisz?

Kiedy ktoś wspomina o wolnomularstwie, czuję ucisk w
żołądku. Szef jest członkiem.

Mówiąc szef, Jimmy miał na myśli nadkomisarza Petera

Daviota.

- Jestem całkiem pewny - odparł Hamish.
- Więc co według ciebie mamy zrobić, jeśli ten mały

człowieczek będzie miał księgi w porządku i wszystko będzie
się zgadzać z rejestrem dostaw od Frog's?

- Nie wiem - odparł Hamish.
- Twoje słowo przeciwko jego.
- Myślisz, że słowo policjanta ma jakieś znaczenie w tych

czasach.

- Nie przeciwko masonowi i członkowi Klubu Rotarian -

zauważył cynicznie Jimmy.

Hamish podjął decyzję.
- Jadę do Frog's. Możesz wypić mojego drinka.
Jimmy spojrzał tęsknie na whisky.
- Muszę donieść Blairowi, co robisz.
- Wstrzymaj się chwilę.

background image

- W porządku. Ale informuj mnie. Zobaczę, czy uda mi

się wyciągnąć coś z Tellera. Cuda nowoczesnej techniki
śledczej, tak?

- Coś jest nie tak z tą dwójką ze Strathbane. Wydaje mi

się, że chcą jak najszybciej skończyć robotę, bo mają jakiś
mecz albo coś w tym stylu.

Hamish najpierw sprawdził adres firmy Frog's w książce

telefonicznej, którą trzymał w land roverze, po czym pojechał
do Strathbane. Ich siedziba znajdowała się przy porcie, czyli w
tej okolicy Strathbane, której Hamish nienawidził. Z rzadka
pojawiające się, letnie słońce mogło wydobyć piękno
górskiego krajobrazu na wsi, ale port stawał się od tego ciepła
jeszcze bardziej śmierdzący: smród stęchłej ryby łączył się z
gnijącymi warzywami i czymś, co wiktoriańskie damy zwykły
nazywać „czymś jeszcze gorszym".

Nad drzwiami firmy wisiał wypłowiały od słońca szyld:

„Dystrybutor Whisky i Wina Frog's". Posterunkowy otworzył
drzwi i wszedł do środka.

- O rany, Mary! - krzyknął na widok niewielkiej

dziewczyny siedzącej za biurkiem. - Co ty tutaj robisz?

Drobna i zuchwała Mary Bisset mieszkała w Lochdubh.

Jej zwykle łobuzerska twarz miała tym razem znękany wyraz.

- Jestem na okresie próbnym, Hamishu. Nie mogę

poradzić sobie z tym komputerem.

- Gdzie jest twój szef?
W mieście na jakimś spotkaniu.
- Jak się nazywa?
- Pan Dunblane.
- Nie nazywa się Frog?
- Wydaje mi się, że jakiś pan Frog byt kiedyś

właścicielem. Och, Hamish, co ja mam począć?

- Przesuń się, zobaczę, co da się zrobić.

background image

Hamish usiadł przy komputerze i włączył go. Żadnej

reakcji. Wygiął swoje patykowate ciało i zajrzał pod biurko.

- Mary, Mary, nie włożyłaś wtyczki do gniazdka.

Dziewczyna zachichotała. Hamish podłączył komputer.

- Działa. Czy mogę ci jeszcze jakoś pomóc?
- Potrzebuję jakiegoś edytora tekstu. Muszę napisać kilka

listów.

- Zanim zaczniesz, wiesz może, gdzie twój szef trzyma

księgi rozliczeniowe?

- W sejfie.
Twarz Hamisha spochmurniała.
- Ale ty jesteś z policji, w związku z tym powinnam go

otworzyć.

- Znasz szyfr?
- To jeden z tych dawnych modeli. Klucz wisi na ścianie

razem z kluczami do wewnętrznego biura.

Hamish wszedł do środka.
- Gdzie są wszyscy? - spytał przez ramię.
- Pracują tu Jerry i Tam, ale oni pojechali do miasta razem

z panem Dunblane'em.

Hamish uśmiechnął się. Klucz, którego potrzebował,

wisiał na tablicy razem z innymi kluczami, opatrzony zgrabną
tabliczką „Sejf".

- Chodź, Mary - poprosił. - Lepiej, żebyś była świadkiem.
Hamish otworzył sejf. W środku na dolnej półce było

mnóstwo pieniędzy w banknotach. Wyżej stały dwie duże
księgi oznaczone jako „Rachunki". Posterunkowy wyjął je i
zamknął sejf. Usiadł przy biurku i zaczął je przeglądać.

- Stań na czatach, Mary, i krzycz, gdybyś kogoś

zobaczyła.

- O co w tym wszystkim chodzi? Posterunkowy

uśmiechnął się do niej.

background image

- Jeśli się uda, zabiorę cię któregoś wieczoru na kolację i

wszystko ci opowiem.

Nadkomisarz Peter Daviot skończył swoją przemowę,

wygłoszoną przed Stowarzyszeniem Przedsiębiorców
Strathbane. Lubił być zapraszany na tego typu imprezy.
Jednak jego zadowolenie nie miało potrwać długo. Właśnie
usiadł ponownie, oklaskiwany przez zgromadzonych, kiedy
zabrzęczała jego komórka. Przeprosił gości przy stole i
wyszedł, żeby odebrać. Dzwonił inspektor Blair.

- Macbeth wpakował nas w niezłe gówno - zawył Blair.
- Uważaj na słowa - warknął Daviot. - O co chodzi?
- Ktoś włamał się do sklepu Tellera w Braikie i ukradł

cały alkohol. Macbeth oskarża Tellera o zacieranie śladów, a
on grozi, że nas pozwie.

- O rany, lepiej pojedź tam i załagodź jakoś tę sytuację.
- Anderson jest na miejscu.
- Ty też tam jedź. To wymaga obecności oficera wyższej

rangi. Powiedz też Macbethowi, żeby się natychmiast do mnie
zgłosił.

Kiedy Daviot wrócił do komendy głównej, z

zaskoczeniem dowiedział się, że Hamish Macbeth już czekał,
żeby się z nim zobaczyć.

- Szybko poszło - powiedział do swojej sekretarki, Helen.

- Gdzie on jest?

- W pana gabinecie - odparła kwaśno Helen. Darzyła

Hamisha szczerą nienawiścią.

Daviot pchnął drzwi i wszedł do środka. Hamish wstał,

trzymając w ręku plik skserowanych kartek papieru.

- O co w tym wszystkim chodzi, Macbeth? Słyszałem, że

złożono na ciebie skargę.

- Chodzi o sklep Tellera - meldował Hamish. - Twierdzi,

że skradziono mu cały alkohol, którego dostawcą była firma
Frog's. Tutaj są kopie z ksiąg rachunkowych Frog's. Wszystko

background image

jest w nich czarno na białym. Ostatnia dostawa dla Tellera
zapisana jest w jednej z nich. Jednak w tej drugiej znajdziemy
pięciu innych właścicieli różnych sklepów, którzy domagali
się odszkodowania. Wypłacono im połowę kwoty, której
żądali.

- Jak na to trafiłeś?
- Dunblane'a, szefa Frog's, i jego dwóch pracowników nie

było w biurze. Znam sekretarkę. Otworzyła mi sejf.

- Macbeth! Nie możesz robić takich rzeczy bez nakazu

przeszukania!

- Więc teraz właśnie prosiłbym o ten nakaz. Sekretarka

nic nie powie. Powinniśmy się pospieszyć.

- Wysłałem Blaira do Braikie, ponieważ Teller groził nam

pozwem. Wydam nakaz przeszukania, weźmiemy detektywa
Macnaba i dwóch policjantów, i pojedziemy tam.

Był późny wieczór, kiedy Hamish Macbeth dotarł do

Lochdubh. Był szczęśliwym i zadowolonym człowiekiem.
Blair wrócił z Lochdubh w samą porę, żeby dowiedzieć się o
powodzeniu całej operacji. Pięciu innych sprzedawców
zostało zatrzymanych. Zgłosili domniemaną kradzież swoich
towarów, które sami zabierali i ukrywali. Po zapłaceniu
Dunblane'owi jego doli, dostawali połowę odszkodowania i
wciąż mieli swój towar.

Wiejski pejzaż skąpany był w dziwnym, bladym, letnim

świetle. Na północy Szkocji o tej porze roku nigdy nie robiło
się ciemno. Niektórzy ze starszych mieszkańców wciąż
wierzyli, że o zmroku wokół czaiły się wróżki, czekając na
nieostrożnego wędrowca.

Kiedy Hamish otworzył drzwi posterunku, powitało go

pełne wyrzutu szczekanie Lugsa. Hamish wziął psa na spacer,
a po powrocie zabrał się za przygotowywanie kolacji dla nich
obu. Kiedy tylko postawił miskę Lugsa na podłodze i usiadł

background image

przy stole, żeby rozkoszować się posiłkiem, ktoś z pasją
załomotał do drzwi.

Otworzył i stanął twarzą w twarz ze wściekłą matką Mary

Bisset.

- Zostaw moją córkę w spokoju, słyszysz? - krzyknęła. -

Ma dopiero dwadzieścia lat. Znajdź sobie kogoś w swoim
wieku.

Hamish zamrugał.
- Pani córka bardzo mi pomogła w naszym śledztwie w

sprawie wyłudzenia odszkodowania. Nie mogłem jej
powiedzieć, o co chodziło, ale obiecałem, że zabiorę ją na
kolację, żeby podziękować i wszystko wyjaśnić.

- Och, jasne - zadrwiła - cóż, romansuj sobie z kimś w

swoim wieku. Powinieneś się wstydzić. Casanova!

Po tych słowach wypadła na zewnątrz.
Hamish zatrzasnął drzwi. Kobiety, pomyślał. Dopiero

skończyłem trzydzieści lat, a przez nią czuję się jak stary
piernik.

background image

Rozdział drugi
Za żonę miał trzpiotkę ładną, dziecinną, bladą; Choć

myśleć nie umiała, mówiła ze swadą.

George Crabbe

Rano Hamish usiadł przy komputerze, żeby spisać pełen

raport w sprawie wyłudzeń odszkodowania. Jego długie place
szybko biegały po klawiaturze. Na zewnątrz wciąż było
słonecznie i nie mógł się doczekać, żeby wrócić do swoich
zwykłych zajęć, czyli włóczenia się po miasteczku i
plotkowania z mieszkańcami.

Zadzwonił telefon. Przez chwilę przyglądał mu się

niechętnie, w końcu odebrał.

- Hamish? - usłyszał cichy, przestraszony głosik. - To ja,

Bella Comyn.

- Dzień dobry, Bello. Co mogę dla ciebie zrobić?
- Boję się. Chcę od niego odejść, ale boję się, że mi coś

zrobi.

- Gdzie on teraz jest?
- W rzeźni w Strathbane.
- Daj mi pół godziny to zaraz przyjadę.
Hamish pisał w pośpiechu. Skończył raport, wysłał go do

komendy głównej i postanowił dowiedzieć się, co się dzieje z
Bellą.

Jadąc w stronę ich gospodarstwa, próbował przypomnieć

sobie wszystko, co wiedział o niej i jej mężu, Seanie. Dwa lata
temu Sean skończył czterdzieści lat. Był cichym,
małomównym człowiekiem. Pewnego razu wrócił z Inverness
z nową żoną - Bellą. Dziewczyna była piętnaście lat młodsza
od niego i mieszkańcy szeptali między sobą, że trudno byłoby
znaleźć gorszą kandydatkę na gospodynię. Bella nosiła
cieniutkie, uwodzicielskie stroje i spacerowała po Lochdubh w
niepraktycznych, wysokich szpilkach. Często chichotała,

background image

szczebiotała i wydawała się być względnie zadowolona ze
swojego życia.

Hamish zaparkował samochód przed bielonym domkiem i

zapukał do drzwi. Otworzyła Bella.

- Bardzo się cieszę, że jesteś. Zastanawiałam się, co mam

zrobić.

Hamish zdjął czapkę i wszedł za nią do kuchni.
- Napijesz się herbaty?
- Może później. Powiedz mi, o co chodzi.
Usiadła przy kuchennym stole. Na jej niegdyś blond

włosach, zaczesanych gładko do tyłu, widać było
kilkucentymetrowe odrosty. Jasnoniebieskie oczy były
zaczerwienione od płaczu.

- Dłużej tego nie zniosę. Czuję się jak w więzieniu. Nie

mogę nigdzie wyjść. Żadnego kina, kolacji w restauracji.
Tkwię tylko tutaj, dzień po dniu.

- Czy on cię bije?
- Nie, nie musi. Straszy mnie tylko, że uderzy, a ja robię

to, czego on chce. Popatrz na moje włosy - zawołała,
wyciągając pasmo w stronę Hamisha, żeby mógł się przyjrzeć
- zapowiedział, że jeśli jeszcze raz je ufarbuję, zabije mnie.

- Może powinniście pójść na terapię małżeńską?
- Wyobrażasz sobie Seana na takiej terapii? On twierdzi,

że swoje brudy należy prać we własnym domu.

- Dokąd byś poszła?
Nerwowo kręciła swoją złotą obrączką.
- Mam przyjaciela w Inverness. To za niego powinnam

była wyjść. Zadzwoniłam do niego. Powiedział, że mogę
przyjechać, kiedy tylko zechcę.

- Więc do czego ja jestem ci potrzebny?
- Ludzie tutaj mówią, że jesteś gotowy nagiąć trochę

prawo, żeby pomóc potrzebującym. Muszę mieć trochę czasu,
żeby spakować swoje rzeczy i wyjść. - Spojrzała z niepokojem

background image

na zegar. - Mamy tylko pół godziny. Nie umiem prowadzić.
Pomyślałam, że mógłbyś go za coś przymknąć, a potem
zawiózłbyś mnie na przystanek autobusowy w Lochdubh.

- Nie mogę tego zrobić! - krzyknął Hamish, którego

akcent stawał się mocniejszy zawsze wtedy, kiedy był
zdenerwowany. - Musisz porozmawiać z którąś z kobiet.

- Nie znam żadnej z nich.
- A ja nie mogę mieszać się w małżeńskie sprawy. Och,

mam pomysł. Zostaw to mnie. Widuję cię czasem w
miasteczku. Jak się tam dostajesz?

- Sean mnie zawozi. Potem idzie do pubu, podczas gdy ja

robię zakupy.

- Więc następnym razem po prostu wsiądź do autobusu.
- I miałabym zostawić wszystkie moje rzeczy? Mam tutaj

biżuterię mojej matki.

- Mogłabyś ją schować w torebce albo w siatce na

zakupy.

- On wciąż przeszukuje moje torby, a nuż ktoś podrzucił

mi jakiś liścik. Sprawdza rachunki telefoniczne. Jeśli będę
tutaj dalej mieszkać i przyjdzie kolejny rachunek, zapyta
mnie, po co dzwoniłam na policję. Chyba będę musiała
powiedzieć mu, że widziałam, jak kręcił się tutaj ktoś
podejrzany.

- Jak więc udało ci się skontaktować z tym mężczyzną z

Inverness?

- Kiedy byłam ostatnio w Lochdubh, zadzwoniłam z

budki telefonicznej, jak tylko Sean zniknął w pubie. Poszło na
to kilka funtów, moje ostatnie własne pieniądze. Nie daje mi
nic, poza pieniędzmi na zakupy, a kiedy wracamy do domu,
sprawdza wszystkie towary i odznacza je na liście.

- Musisz mieć przyjaciół, powinnaś zaprzyjaźnić się z

tutejszymi kobietami. Postaram się coś zorganizować.

background image

- To nic nie da. On je odprawi. Nagle Hamish się

uśmiechnął.

- W takim razie nie zna pani Wellington.
Hamish wrócił na posterunek i wpuścił Lugsa do środka.

Szedł właśnie na plebanię do pani Wellington, żony pastora,
kiedy dołączyła do niego Elspeth.

- Chodzi o Stoyre - zaczęła.
- Później, Elspeth - uciął Hamish. - Jestem zajęty. Posłała

mu zdziwione, rozczarowane spojrzenie i odwróciła się.

Nie powinienem być dla niej taki nieuprzejmy, pomyślał

Hamish. Ale wszystko w swoim czasie. Stoyre może
poczekać. Wszedł na plebanię.

Pani Wellington była budzącą grozę niewiastą, ubraną jak

zawsze, pomimo upału, w tweedowy żakiet, jedwabną bluzkę i
obszerną, tweedową spódnicę, do tego grube pończochy i
półbuty.

- Och, to ty - powitała go nieuprzejmie.
- Chciałbym z panią porozmawiać o pewnej delikatnej

sprawie.

- Znów masz problemy z dziewczynami? - zawołała. -

Matka Mary Bisset opowiada, że uganiasz się za jej córką.

- Bzdura. Mogę wejść?
Hamish wszedł do kuchni, ponurego pomieszczenia

wypełnionego silnym zapachem środków odkażających.
Zauważył, że na plebaniach zawsze panował mrok, tak jakby
światło uchodziło za coś zdrożnego.

Wyjaśnił, na czym polegał problem Belli. Pani Wellington

słuchała z uwagą i powiedziała:

- To lekkomyślna dziewczyna i on nigdy nie powinien był

się z nią żenić, ona jednak musi od czasu do czasu wyrwać się
z domu, a Stowarzyszeniu Matek zawsze przydadzą się nowe
członkinie.

- Ona nie ma dzieci.

background image

- Siostry Currie też nie - zauważyła pani Wellington

oschle - to im jednak nie przeszkadza w próbach kierowania
całym przedsięwzięciem. Zostaw to mnie, Hamish.

Hamish poszedł do biura „Highland Times", żeby

poszukać Elspeth. Znalazł ją siedzącą przy biurku, markotnie
zaplatającą włosy na ołówek.

- Więc o co chodzi ze Stoyre? - spytał.
- Wybrałam się tam i nic. Nikogo nie było w kościele.
- Więc tylko to mi chciałaś powiedzieć?
- Wydaje mi się, że powinieneś tam wrócić. Wyczuwam

w tym miejscu coś dziwnego.

- To znaczy co?
- Strach.
- To pewnie strach przed jakimś kalwińskim bogiem.

Wygląda na to, że stali się bardzo pobożni.

- Możliwe. Ale wyczuwam coś jeszcze.
Hamish nagle poczuł, że jest głodny jak wilk. Nie jadł

nawet śniadania. Aby wynagrodzić Elspeth swoje niemiłe
zachowanie, miał jej właśnie zaproponować, żeby poszła z
nim na kolację do włoskiej restauracji, ale ona spojrzała na
niego badawczo i zapytała z uśmiechem:

- Jak się ma twój romans z Mary Bisset?
- Nie ma żadnego romansu - odparł Hamish sztywno i

wyszedł. Co za irytująca dziewczyna.

Hamish poszedł na posterunek i wyjął pstrąga z

zamrażarki. Lugs zaskomlał. Nie lubił ryb i uważał, że jego
pan był samolubny. Rozchmurzył się jednak, kiedy Hamish
zaczął smażyć dla niego jagnięce wątróbki.

Po przygotowaniu jedzenia ustawił wszystko na tacy i

zaniósł do ogrodu przed posterunkiem. Postawił miskę Lugsa
na trawie, a sam rozsiadł się, żeby cieszyć się posiłkiem
złożonym z pstrąga smażonego w płatkach owsianych, sałatki
i frytek.

background image

Nad ogrodzeniem pojawiła się lisia twarz Jimmy'ego

Andersona.

- To wygląda znakomicie. - Otworzył furtkę i wszedł do

środka.

- Mam nadzieję, że już jadłeś - odparł Hamish. - Nie mam

ochoty znów gotować.

- Nie, nie jestem głodny. - Jimmy rozsiadł się na krześle

obok posterunkowego. Rozejrzał się wokół: krzak róży piął się
wzdłuż drzwi wejściowych i w stronę ogrodzenia. W słońcu
migotała tafla jeziora.

- Prowadzisz tutaj życie jak Riley („Szalone życie Maddy

Riley" - popularny brytyjski serial komediowy) - powiedział. -
Ciesz się tym, dopóki możesz.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał ostro Hamish.
- Cóż, po tym, jak rozwiązałeś tę wielką aferę

ubezpieczeniową, Daviot zaczyna coraz głośniej mówić, że
marnujesz się tutaj, a Blair go w tym utwierdza.

- Dlaczego? Przecież on mnie nienawidzi.
- Wydaje mu się, że jak zostaniesz przeniesiony do

Strathbane, to, no cóż, będziesz po prostu jednym z wielu
gliniarzy. A skoro będziesz blisko, łatwiej mu będzie
przypisywać sobie twoje zasługi.

- A co ciebie tutaj sprowadza?
- Mam wolne. Przyjechałem, żeby cię ostrzec przed tym,

co się szykuje. Poza tym wydaje mi się, że powinieneś
zaproponować mi coś do picia.

Hamish westchnął i wszedł do kuchni, po czym wrócił z

do połowy pełną butelką whisky i szklanką i postawił
wszystko na stole.

- Częstuj się.
- Dzięki.
- Więc co mogę zrobić, żeby zablokować mój awans? -

spytał Hamish.

background image

- Nie wiem. Skompromituj się jakoś - nie za mocno.
- Jak mam to zrobić?
Jimmy upił sporą porcję whisky.
- Wcześniej zawsze ci się jakoś udawało.
- Nie chcę przenosić się do Strathbane - jęknął Hamish i

zatoczył koło ręką. - Spójrz, co mogę stracić.

- Dziś jest piękny dzień, przyznaję. Ale co z tymi długimi

zimami?

- Uwierz mi, długie zimy w Strathbane wydają się jeszcze

gorsze niż tutaj.

- Mów, co chcesz. Wieśniak pozostanie wieśniakiem.

Chyba bym umarł, jakbym tu utknął i gadał do owiec.

- Jeśli najpierw nie wykończy cię ta butelka.
- Z tym dam sobie radę. Poczekaj chwilę. Mam pomysł. -

Jimmy wypił łyk whisky. - Właśnie rozpoczął służbę pupilek
Blaira, bliski krewny. Aresztuje każdego, kogo zobaczy.
Dzisiaj stoi z radarem przy głównej drodze do Strathbane.
Możesz przejechać obok niego, wyciągając ponad sto
kilometrów na godzinę.

- Policyjnym radiowozem? Pomyśli, że kogoś ścigam.
- Weź samochód prywatny, wypij trochę i zobaczysz, co

się stanie.

- Stracę prawo jazdy!
- Jesteś policjantem! Każą mu to zatuszować. Hamish

parsknął z powątpiewaniem.

- Kto mu każe? Blair? Daj spokój, Jimmy. Pomyśl trochę.
- Nie, ja mu każę. Podlizuje mi się, bo chce się dostać do

wydziału zabójstw. Powiem mu, żeby zapomniał o wszystkim
i szepnął słowo Daviotowi. Nadkomisarz nienawidzi pijanych
kierowców. Powiem mu, że jeśli ta sprawa trafi do prasy,
bardzo źle wpłynie na wizerunek policji.

Hamish spojrzał na Jimmy'ego z namysłem, po czym

powiedział:

background image

- Przyniosę jeszcze jedną szklankę.
Posterunkowy Johnny Peters stłumił ziewnięcie. Był

znudzony i zmęczony. Dochodził koniec jego zmiany.
Podobnie jak Blair, pochodził z Glasgow i nie miał zaufania
dla górali. Podejrzewał, że na swój prymitywny, prawie
telepatyczny sposób przekazali sobie informację o zastawionej
przez niego pułapce na pędzących za szybko kierowców.
Samochody mijały go z prędkością pięćdziesięciu kilometrów
na godzinę, chociaż dozwolone było sześćdziesiąt.

Odezwało się jego radio.
- Tu Peters - zameldował się.
- Z tej strony Anderson - usłyszał głos. - Właśnie

otrzymaliśmy informację o skradzionym samochodzie. Biały
ford eskort, należący do pani Angeli Brodie z Lochdubh. -
Peters właśnie zapisał numer rejestracyjny, kiedy jego bystre
spojrzenie zanotowało na horyzoncie białą plamkę
samochodu. Rozłączył się, pobiegł do samochodu i
zaparkował go w poprzek drogi.

Na początku wydawało się, że zbliżający się samochód,

który jechał z zawrotną prędkością, uderzy w niego, jednak
kierowca zahamował dosłownie metr przed nim i siedział za
kierownicą, uśmiechając się głupkowato.

Peters wysiadł, podszedł do samochodu i zapukał w szybę.

Hamish Macbeth otworzył okno i ze środka buchnął ostry
zapach whisky.

- Proszę wysiąść! - krzyknął Peters.
Hamish został zbadany alkomatem, skuty i oskarżony o

jazdę pod wpływem alkoholu i kradzież samochodu. Czuł
ulgę, że wysiadł już z samochodu Angeli. Jechał niezwykle
ostrożnie aż do momentu, kiedy znalazł się niedaleko
radiowozu i wtedy przyspieszył.

Kiedy Hamisha wyprowadzano z radiowozu, czekał na

niego Jimmy Anderson.

background image

- Peters - szepnął - co ty wyprawiasz, aresztowałeś

Hamisha Macbetha! Jest w tym momencie naszym bohaterem.
To on rozwikłał tę wielką sprawę oszustw
ubezpieczeniowych.

- Ja tylko wykonuję swoje obowiązki - odparł Peters

sztywno. - Jest pijany i jechał kradzionym samochodem.

- Czy to był ford eskort?
- Tak.
- Och, doktor Brodie właśnie dzwonił. To jego żona

zgłosiła kradzież samochodu, nie wiedziała, że jej mąż
pożyczył go Hamishowi.

- Niemniej jednak...
- Dalej. Rozkuj go. Nauczysz się, że staramy się trzymać

takie rzeczy z daleka od dziennikarzy. Porozmawiam z
Daviotem. Pozwól, że sam się tym zajmę.

Peters miał wątpliwości, jednak był najwyraźniej pod

wrażeniem tego, że Anderson był w tak dobrych stosunkach z
ich zwierzchnikiem. Zdjął kajdanki z nadgarstków
posterunkowego.

- Chodź, Hamish - powiedział Jimmy.
Hamish poszedł za nim, sztywnym, bocianim krokiem

pijanego człowieka.

- Potrzebuję dużo wody, Jimmy - szepnął - i kawy.
- Zostawię cię w stołówce i pójdę porozmawiać z

Daviotem.

Peter Daviot słuchał ponuro opowieści Jimmy'ego.
- Mam nadzieję, że został oskarżony - dopytywał się.
- Cóż, właśnie w tej sprawie przyszedłem, sir. Macbeth

jest popularny i przyjaźni się z wieloma dziennikarzami. Jeśli
zostanie oskarżony, stanie przed sądem i sprawa trafi do gazet.
To źle wpłynie na nasz wizerunek, sir. Nie chcemy zresztą,
żeby jakiś reporter przypomniał sobie o tamtej pijackiej
eskapadzie inspektora Blaira, którą udało nam się zatuszować.

background image

- Jakiś rok temu Blair wjechał swoim samochodem w drzewo
po tym, jak spił się wcześniej na policyjnym przyjęciu.

- Gdzie jest teraz Macbeth?
- W stołówce.
- I pomyśleć, że chciałem awansować tego człowieka.

Żeby taki talent szedł w parze z takimi niebezpiecznymi
skłonnościami.

- Mógłbym coś zasugerować, sir?
- Proszę.
- Macbeth daje sobie doskonale radę na swoim

stanowisku. On nigdy nie zaglądał do kieliszka. To była
jednorazowa wpadka. Pamięta pan jego narzeczoną, Priscillę
Halburton - Smythe?

- Tak.
- Cóż, dowiedział się, że dziewczyna wychodzi za mąż i

być może to go tak zdenerwowało.

- Powiedz mu, żeby do mnie przyszedł. Wyślij też

funkcjonariusza do Lochdubh po panią Brodie, żeby mogła
odebrać swój samochód.

Pięć minut później, opity wodą mineralną i czarną kawą i

nieco bardziej trzeźwy Hamish Macbeth stanął przed swoim
przełożonym.

- Siadaj - warknął Daviot. - Podejrzewam, że pozycja

stojąca wymaga od ciebie wiele wysiłku. To poważna sprawa.
Powinieneś stracić prawo jazdy i zostać zawieszony.

Hamish zachichotał.
- Co cię tak bawi?
- Nie mogę przestać myśleć o tych wszystkich sprawach,

które bym rozwiązał, jakby mnie zawieszono. W telewizji
detektywi i policjanci zawsze zostają zawieszeni i wtedy
rozwiązują te wszystkie sprawy.

- Weź się w garść, człowieku. Trzeba będzie zatuszować

tę sprawę dla dobra naszej reputacji. Wiesz, że zamierzałem

background image

cię awansować? To by było na razie tyle. Nadajesz się tylko
do tego, żeby być wiejskim posterunkowym. Bardzo się na
tobie zawiodłem.

- Bardzo przepraszam, sir.
- Nie pozwól, żeby to się powtórzyło. Wynoś się stąd. I

wytrzeźwiej!

***
- Mam nadzieję, że się udało - powiedziała Angela

Brodie, odwożąc Hamisha z powrotem do Lochdubh.

- Och, udało się. Dzięki, Angela. Przestań się na mnie

gapić i skup się na drodze.

- Jak bardzo jesteś pijany?
- Prawie wytrzeźwiałem. Wypiłem tyle, żeby przekroczyć

dopuszczalną normę.

- Ten samochód cuchnie jak gorzelnia. Hamish spojrzał

na nią z poczuciem winy.

- Wylałem trochę na siedzenia.
- W takim razie, kiedy wrócisz, kupisz u Patela środek do

czyszczenia tapicerki i wszystko wyczyścisz.

- Dobrze, Angelo.
- Pani Wellington odwiedziła mnie tuż przed przyjazdem

policjanta ze Strathbane. Wygląda na to, że przydzieliłeś jej
misję uratowania Belli Comyn. Mówi, że mąż ją bije.

- Jeszcze nie bije, ale zastrasza ją i nie daje jej w ogóle

swobody.

- Wydaje się być w niej szaleńczo zakochany. Naprawdę

wydaje ci się, że mógłby ją kiedyś skrzywdzić?

- Ona najwyraźniej się tego obawia.
- Wybieram się do niej jutro z panią Wellington.
- Daj mi znać, jak wam pójdzie.
Po powrocie do Lochdubh Hamish kupił środek do

tapicerki i starannie wyczyścił przednie siedzenia w
samochodzie Angeli. Miał suche usta i czuł w nich okropny

background image

posmak, a głowa pękała mu z bólu. Wreszcie udało mu się
skończyć. Marzył teraz jedynie o dwóch aspirynach i długim
śnie.

Szedł właśnie w stronę posterunku, kiedy nadbiegła

Elspeth.

- Hamish, jest coś jeszcze w sprawie Stoyre. Głowa

pękała mu z bólu.

- Czy ktoś nie żyje, jest ranny albo został okradziony?
- Nie, nie o to chodzi. Chodzi o...
- Daj spokój, Elspeth. Porozmawiamy jutro. Dziennikarka

została, patrząc, jak posterunkowy odchodzi.

Rano zbudził się wypoczęty i bardzo głodny. Poszedł

prosto do Patela, żeby kupić bekon. Kiedy przekroczył drzwi
sklepu, usłyszał siostry Currie, Nessie i Jessie, rozmawiające z
ożywieniem.

- Mówię ci, czyścił jej samochód i śmierdział alkoholem -

mówiła Nessie. - Dlaczego miałby to robić?

- Dlaczego go pani o to nie zapyta? - wtrącił się Patel.
- Ponieważ on ciągle kłamie, ciągle kłamie - odparła

Jessie.

- Jeśli chce pani wiedzieć - wyjaśniał Hamish ze złością -

zabrałem się z panią Brodie do Strathbane, żeby zawieźć
trochę whisky dla mojego chorego przyjaciela. Wpadła na
jakiś kamień, butelka nie była dobrze zakręcona, więc trochę
alkoholu wylało się na tapicerkę.

W sklepie zapanowało milczenie. Siostry Currie, które

nienawidziły, gdy ktoś przyłapywał je na plotkowaniu (lubiły
opowiadać, że nigdy nie zajmowały się takimi rzeczami),
zapłaciły za zakupy i pospiesznie wyszły ze sklepu. Hamish
kupił paczkę bekonu i wrócił do domu. Nie musiał kupować
jajek. Jego kury doskonale się niosły.

Rozmyślał o wydarzeniach dnia poprzedniego i wtedy

przypomniał sobie o Elspeth. Naprawdę musi przestać być dla

background image

niej taki nieuprzejmy. Po śniadaniu poszedł do siedziby
miejscowej gazety, gdzie dowiedział się, że dziewczyna
pojechała, żeby napisać reportaż o targach kwiatów w
Dornoch.

Zastanawiał się, czy nie pojechać do Stoyre, potem jednak

porzucił tę myśl. Miał inne wioski w swoim rewirze, które
musiał odwiedzić, a w Stoyre nie miało przecież miejsca
żadne przestępstwo.

Późnym wieczorem wrócił razem z Lugsem, zadowolony,

że jego teren był tak samo spokojny, jak na początku lata.
Ugotował posiłek dla siebie i psa, i sięgał właśnie po
słuchawkę, żeby zadzwonić do Elspeth, kiedy rozległ się
dzwonek telefonu. W słuchawce zabrzmiał potężny głos pani
Wellington:

- Musisz coś zrobić.
- Co się stało?
- Sean odszedł od Belli. Byłam u nich dzisiaj razem z

Angelą, żeby zasugerować dziewczynie uczestnictwo w
spotkaniach Stowarzyszenia Matek. Sean był w domu.
Wydawało się, że jest zadowolony z tego pomysłu. Jak
wychodziłyśmy, wszystko było w porządku. Ale właśnie
zadzwoniła do mnie Bella cała roztrzęsiona. Powiedziała, że
jej mąż po prostu wyszedł. Oświadczył, że już nie wróci.

- Już do niej jadę.
- Spotkamy się na miejscu.
Oczy Belli znów były czerwone, ponieważ znowu płakała.

Pani Wellington trzymała ją za rękę, podczas gdy dziewczyna
wyrzucała z siebie całą historię. Sean udawał, że jest
zachwycony, że została zaproszona do Stowarzyszenia Matek.
Kiedy Angela i pani Wellington wyszły, zaczął się wściekać i
powiedział, że wszystko ukartowała, żeby mieć okazję do
wymykania się z domu i spotkań z innymi mężczyznami,

background image

potem podbił jej oko i zakomunikował, że ma jej dosyć i że
odchodzi na zawsze.

- Będzie ci lepiej bez niego - stwierdziła pastorowa.
- Dasz sobie radę? - spytał Hamish. - Mam na myśli

kwestie finansowe.

- Mamy wspólne konto. Mogę wypłacać pieniądze.
- Myślałem, że Sean nie pozwalał ci mieć żadnych

pieniędzy.

- Nie pozwalał mi nic wypłacać bez swojej zgody. Ale

uwierzcie mi, tym razem nie zamierzam go pytać o zdanie.

- Więc o której wyszedł?
- Około jedenastej rano.
- Ale zadzwoniłaś do pani Wellington dopiero

wieczorem.

Bella spuściła głowę.
- Myślałam, że wróci. Wydawało mi się, że on mnie

nigdy nie zostawi. Porzuciłam już pomysł o ucieczce.

Z zewnątrz dobiegło ich przeciągłe wycie. Bella

podskoczyła ze zdenerwowania.

- Co to było?
- To mój pies - odparł Hamish. - Zobaczę, co się dzieje.

Pani Wellington skrzywiła się niezadowolona.

- Nie powinieneś ciągnąć tego psa wszędzie ze sobą.

Hamish poszedł do land rovera. Otworzył drzwi od strony
pasażera, a Lugs wyskoczył na ziemię. Podniósł nogę nad
kołem samochodu.

- A więc to o to chodziło. - Hamish wrócił do środka.
- Może Sean po prostu wyszedł, żeby trochę ochłonąć.

Pozwolisz, że rozejrzę się po domu?

Czy we wzroku Belli mignął przez chwilę strach?
- Proszę bardzo.
Hamish przeszedł do salonu. Prawie nowy, trzyczęściowy

komplet wypoczynkowy w jasnobrązowym kolorze

background image

zdominował całe wnętrze. Przy jednej ze ścian stała etażerka
wypełniona porcelaną. Zamiast kominka, zamontowano
piecyk. Widać było, że pokój trzymano na specjalne okazje:
wizytę pastora albo jakieś przyjęcie od czasu do czasu.

Poszedł do sypialni. Dwuosobowe łóżko przykrywała

krwistoczerwona, pikowana kapa. Po jednej stronie łóżka,
najwyraźniej należącej do Belli, stał stolik nocny, na którym
piętrzyły się magazyny filmowe i romanse w miękkiej
oprawie. Podszedł do stolika stojącego po stronie Seana. Stał
tylko budzik, nic więcej. Otworzył górną szufladę. W środku
była Biblia Gedeonitów i paczka prezerwatyw. Czy Sean nie
chciał mieć dzieci? Wyszedł z sypialni, skierował się na tyły
małego domku i pchnął drzwi. Był tam gabinet Seana. Stało
tam starodawne, składane biurko, na nim komputer i starannie
poskładane kartki papieru. Przejrzał je. Rachunki z farmy,
papiery dotyczące odrobaczania owiec, rachunki za prąd i
telefon, nic, co mogłoby rzucić światło na zniknięcie Seana.
Otworzył szuflady i skrupulatnie sprawdził ich zawartość. W
dolnej szufladzie znalazł dwa paszporty, jeden należący do
Seana, i drugi do Belli. Zajrzał do paszportu należącego do
dziewczyny. W środku widniało wciąż jej nazwisko
panieńskie - Bella Wilson.

Przejrzał wszystko ponownie, nie znajdując żadnych

wskazówek wyjaśniających zniknięcie Seana.

Pomyślał, że nieobecność mężczyzny trwała zaledwie parę

godzin. Z pewnością szkoda było czasu policjanta, żeby
panikować tak wcześnie.

Jechał właśnie wzdłuż brzegu, kiedy zobaczył Elspeth

Grant. Zatrzymał się z piskiem opon.

- Masz ochotę wpaść na posterunek na filiżankę herbaty?
- A co się stało?
- Byłem dla ciebie ostatnio trochę niemiły. Ale miałem

ważne rzeczy na głowie.

background image

Elspeth odwróciła się w stronę posterunku.
- Spotkajmy się na miejscu - rzuciła przez ramię. Hamish

pojechał dalej. Dziewczyna szła szybko i w momencie, kiedy
zaparkował land rovera, czekała już na niego przy kuchennych
drzwiach.

Otworzył drzwi i wprowadził ją do kuchni.
- Masz dla mnie jakieś przestępstwo? - spytała Elspeth,

kiedy Hamish włączał czajnik elektryczny, swój najnowszy
nabytek. Lato było takie ciepłe, więc nie trzeba było rozpalać
codziennie w piecu.

Hamish opowiedział jej o oszustwach ubezpieczeniowych.

Kiedy skończył, zapytała:

- Wiesz, kiedy ta sprawa trafi do sądu?
- Dowiem się dla ciebie. Byłem właśnie u Belli Comyn.
- Ta blond cizia z Lochdubh. Co u niej?
- Jej mąż się zmył. To znaczy wyszedł dopiero dziś rano.

Pewnie wróci. Dziewczyna twierdzi, że dręczył ją i zastraszał.

- Widziałam ich na zawodach górskich w zeszłym roku.

Wydawał się być w niej szaleńczo zakochany.

- Jestem pewien, że tak jest. Może to dlatego tak krótko ją

trzyma. Proszę, twoja herbata. Weź sobie cukier i mleko.

- Dlaczego Lugs kładzie mi łapę na spódnicy?
- Uwielbia herbatę. To niezwykłe jak na psa. Daję mu

trochę na urodziny i święta.

Elspeth wybuchła śmiechem.
- Traktujesz tego psa jak swoje dziecko. Ludzie

bezdzietni zawsze tak się zachowują.

Hamish zarumienił się z gniewu.
- Mam już trochę dosyć twoich wycieczek osobistych,

Elspeth.

- Przepraszam. Wydaje mi się, że powinieneś pojechać

jeszcze raz do Stoyre.

background image

- Dlaczego? Ponieważ wyczułaś tam strach. Potrzebuję

faktów.

- Cóż, są na przykład państwo Bainowie ze Stoyre.

Przeprowadzili się do domku na górze.

- No i?
- Wyglądają na przestraszonych i nie chcą rozmawiać o

Stoyre. - Elspeth odgarnęła z twarzy zabłąkany kosmyk
włosów. - Powiem ci coś: pojedźmy razem na mszę w
niedzielę. Sami rozeznamy się w sytuacji.

- Mogę być zajęty - stwierdził Hamish wyniośle.
- Gniewasz się, bo dokuczałam ci, mówiąc, jak traktujesz

psa. Daj spokój, Hamishu. Pojedźmy, może być zabawnie.

- No dobrze - zgodził się niechętnie. - Msza jest zwykle o

jedenastej. Przyjadę po ciebie o dziesiątej.

- W porządku, panie władzo. Powinnam już iść.

Odwróciła się w drzwiach i spojrzała na niego z namysłem.

- Na twoim miejscu nie wierzyłabym w nic, co opowiada

Bella - przestrzegała.

- Czemu tak mówisz? Uśmiechnęła się.
- To tylko przeczucie.
Po jej wyjściu Hamish przeszedł do policyjnego biura i

włączył komputer.

Po wpisaniu hasła, wpisał nazwisko Belli Wilson.

Wpatrywał się w ekran. Bella Wilson, zamieszkała przy
Donnei Street w Inverness, w wieku lat trzynastu została
skazana przez sąd dla nieletnich za znęcanie się nad Aileen
Hendry poprzez ciągłe bicie i kopanie. W wieku osiemnastu
lat została skazana za uderzenie Henry'ego Cathcarta
pogrzebaczem w głowę. Hamish odchylił się na swoim krześle
i jęknął straszliwie. Sean zniknął, a Bella miała dostęp do ich
wspólnego konta. Gdzie był Sean?

background image

Rozdział trzeci
Śmierci, śmierci, przybądź po mnie, Ciało me w

cyprysach złóż, Bo dziewczyna, bo dziewczyna W serce moje
wbiła nóż. (Tłum: Stanisław Barańczak.)

William Szekspir

Następnego dnia Hamish poszedł porozmawiać z Bellą.

Kiedy podszedł do frontowych drzwi, usłyszał, jak
dziewczyna śpiewa. Zapukał i czekając na jej odpowiedź,
odwrócił się i rozejrzał. Nie mieli ogrodu, tylko obskubaną
przez owce murawę i stare, rdzewiejące maszyny. Przy murku
dostrzegł świeżo przekopany fragment ziemi.

Bella otworzyła drzwi. Włosy miała ufarbowane na blond,

wyglądała świeżo i ładnie.

- Znalazłeś go? - spytała.
- Jeszcze nie. Mogę wejść?
- Tak - odsunęła się niechętnie. Hamish wszedł do kuchni

i zdjął czapkę.

- Usiądź, Bello.
- O co chodzi?
- Chodzi o twoją kartotekę policyjną - zaczął trochę

podenerwowany Hamish, a jego akcent zrobił się bardziej
syczący.

- To było dawno temu - rzuciła wyzywająco. - I w obu

przypadkach zostałam sprowokowana.

Hamish odetchnął głęboko.
- Czy biłaś swojego męża?
- Co? - wrzasnęła. - Taka drobna kobieta jak ja miałaby

bić takiego wielkiego faceta?

- To się zdarza.
- Nie, powiedziałam prawdę. On się znęcał nade mną.
- Przed domem jest świeżo przekopany kawałek ziemi.

Kto tam kopał?

background image

- Ja. Zamierzałam posadzić tam kwiaty.
- Więc nie będziesz miała nic przeciwko temu, jeśli

wezmę łopatę i sprawdzę.

Twarz Belli zesztywniała.
- Będziesz potrzebował nakazu.
- Och, zdobędę go. W tym celu będę musiał zgłosić twoją

przeszłość kryminalną, i nie tylko ja będę cię przesłuchiwał,
ale również oficerowie wyższej rangi ze Strathbane, a śledczy
przeszukają cały twój dom.

- Och, w takim razie idź i kop sobie - prychnęła. - Łopata

jest obok kuchennych drzwi.

Hamish podszedł do drzwi i wziął łopatę. Wyszedł i stanął

w jasnym świetle słonecznym. Zaledwie jakieś kilkanaście
centymetrów pod powierzchnią natknął się na martwego
owczarka collie. Wyciągnął ciało psa i położył je na murawie.
Zwierzę zginęło niedawno. Zostało zabite, co widać było po
rozbitej głowie. Posterunkowy kucnął, czując, że robi mu się
niedobrze.

Odwrócił głowę. Bella stała obok kuchennych drzwi.
- Ty to zrobiłaś - powiedział głucho.
- Nie ja, Sean - odparła. - Nie chciałam, żebyś się

dowiedział.

Hamish wstał i podszedł do land rovera, wezwał przez

radio Strathbane i mówił coś bardzo szybko. Potem wrócił i
stanął obok martwego psa.

- Ty wścibski draniu - syknęła Bella, a jej twarz

wykrzywiła się paskudnie z gniewu - mówię ci, że on wyszedł
i powiedział, że nigdy nie wróci.

- Policjanci ze Strathbane zjawią się tutaj wkrótce i

poproszą, żebyś pojechała z nimi na przesłuchanie.

- Myślałam, że ty jesteś tutejszym policjantem - drwiła.
- Nie, jeśli mamy do czynienia ze sprawą o morderstwo -

odparł Hamish cicho.

background image

Kiedy Bella została zabrana, Hamish wrócił na

posterunek, żeby spisać raport. Gdy już skończył, rozparł się
na krześle. Co, jeśli Sean naprawdę uciekł, ponieważ bał się
jej? Będzie potrzebował pieniędzy. Hamish założył czapkę,
wyszedł i wyruszył do banku, gdzie poprosił o rozmowę z
dyrektorem, panem MacCallumem.

- Chodzi o Seana Comyna. Zaginął, obawiamy się, że nie

żyje. Czy pobierał w ostatnim czasie pieniądze z konta?

- Nie powinienem rozmawiać o rachunkach moich

klientów. To poufne informacje.

- Domniemanie morderstwa oznacza, że nie ma mowy o

żadnych poufnych informacjach.

- Przypuszczam, że jeśli panu nie pomogę, zdobędzie pan

nakaz - dyrektor włączył stojący na swoim biurku komputer.
Hamish czekał cierpliwie, kiedy mężczyzna wpisywał różne
kody zabezpieczające.

- O, już mam - uśmiechnął się pan MacCallum. - Sean

Comyn wypisał czek dla Queen i Barrie, agencji
nieruchomości ze Strathbane.

- Kiedy? - Wczoraj.
- Coś jeszcze?
- Dwieście funtów wyjęte tego samego dnia z bankomatu

w Strathbane.

- Cóż, wygląda na to, że wciąż żyje, dzięki Bogu. Hamish

wrócił na posterunek i wybrał numer agencji nieruchomości.
Wyjaśnił, że policja próbowała skontaktować się z Seanem
Comynem.

- Wynajęliśmy mu dom. Szukał czegoś taniego.

Znaleźliśmy mu coś odpowiedniego w Stoyre.

- Pod jakim adresem?
- Numer sześć, nad brzegiem.
- Dziękuję. - Znowu Stoyre, pomyślał Hamish, kiedy

wyjeżdżał, zostawiając ponurego Lugsa.

background image

Kiedy wjechał między skupisko domków, które składały

się na malutką wioskę Stoyre, z ulgą zauważył ruch na ulicach
i w przydomowych ogródkach. Mężczyźni pracowali głównie
przy naprawie sieci. Elspeth i jej lęki! Zaparkował przed
pubem i poszedł brzegiem morza w kierunku domku numer
sześć. Była to rybacka chatka, biedna i zaniedbana, w
przeciwieństwie do sąsiadujących z nią domów. Zapukał do
drzwi.

Odetchnął z ulgą, kiedy otworzył mu Sean Comyn we

własnej osobie. Był nieogolony i miał zaczerwienione oczy.

- Czy coś się stało? - spytał. - Coś z Bellą?
- Chciałbym z tobą porozmawiać. Wpuścisz mnie? Sean

zaprowadził go do salonu. Pokój był ciemny i prawie pusty,
stało tam jedynie kilka starych krzeseł i sofa.

- Zanim zaczniemy - Hamish wyjął telefon komórkowy -

zadzwonię do komendy i powiem, że się znalazłeś.

Sean próbował coś powiedzieć, ale Hamish podniósł rękę,

żeby go uciszyć.

- Zaczekaj chwilę - poprosił. Zameldował Jimmy'emu

Andersonowi, że Sean jest cały i zdrowy.

- Jeśli ona go biła - dopytywał się Jimmy - będzie chciał

wnieść oskarżenie?

- Zobaczę, co uda mi się zrobić. Hamish rozłączył się i

zwrócił do Seana.

- Zanim zacznę, chciałbym, żebyś zadzwonił do dyrektora

banku i zamroził swoje konto bankowe. Jeśli tego nie zrobisz,
ona całkiem je wyczyści.

Sean wziął od niego telefon. Nie pytał o nic ani nie

protestował, po prostu zadzwonił i zrobił to, co zasugerował
mu Hamish. Potem oddał mu telefon i usiadł, lekko się
garbiąc, wsunął dłonie między nogi.

- A teraz - Hamish starał się być delikatny - ona cię biła,

prawda?

background image

Nastała długa cisza, a potem Sean wyprostował się i wziął

głęboki oddech.

- Skąd miałem wiedzieć? Wydawała się taka ładna,

delikatna jak mały ptaszek. Zaczęło się zaraz po ślubie.

Jej oczy przybierały taki pusty wyraz i zaczynała mnie bić,

czym popadnie. Pewnego dnia powiedziałem, że nie
zamierzam już tego dłużej znosić i odchodzę od niej.
Roześmiała mi się w twarz. Potem, patrząc wyzywająco na
mnie, sama uderzyła się mocno w okolicę oka. „Powiem, że ty
to zrobiłeś", poinformowała mnie.

- Musisz wnieść oskarżenie.
- Nie mogę, Hamish. Będę pośmiewiskiem całej Szkocji.
- Zabiła jednego z twoich owczarków collie. - Hamish

opowiedział mu o grobie psa.

Twarz Seana poszarzała, bił się z myślami:
- Nie mogę pozwolić, żeby ludzie się dowiedzieli, że ona

znęcała się nade mną.

- Dowiedzą się prędzej czy później. Policjanci i śledczy

przetrząsnęli całe wasze gospodarstwo w poszukiwaniu twego
ciała.

- Jeśli ta sprawa trafi przed sąd, gazety wszystko opiszą.

Nie utrzyma się to w tajemnicy.

Hamish westchnął i rozejrzał się wokół.
- Kto jest właścicielem tego domku?
- Jakaś para. Wynajmują go letnikom. Od dłuższego czasu

nie mogli znaleźć chętnych.

- Masz tu telefon?
- Jest tam. To automat na monety. Wszystko tutaj ma

licznik na monety - gaz i prąd.

- Nie możesz dalej żyć w ten sposób. Pomyśl o swoich

zwierzętach. Jest gorąco, a Bella raczej je zatłucze, niż
zaniesie im wody.

Mężczyzna wzdrygnął się.

background image

- Daj mi trochę czasu, Hamishu, aż zbiorę się na odwagę.

Ale nie zamierzam wnosić oskarżenia.

Hamish zanotował sobie jego numer telefonu.
- Jeszcze tu wrócę - zapowiedział.
Kiedy Hamish wyszedł, udał się w kierunku land ro - vera

i zadzwonił ponownie do Jimmy'ego.

- Na dzień dzisiejszy nie zamierza wnieść oskarżenia.
- No cóż, za to TONZ zamierza to zrobić - odparł Jimmy,

mając na myśli Towarzystwo Opieki Nad Zwierzętami. -
Znaleźliśmy zakrwawiony młotek. Nie dostaliśmy jeszcze
raportu o pochodzeniu krwi, ale na młotku są jej odcisk
palców, a skoro Sean żyje, należy przypuszczać, że jest to
krew tego psa. Sean natomiast zapłaci grzywnę i utknie w
Stoyre. A Bella doprowadzi jego gospodarstwo do ruiny.

- Gdzie ona teraz jest?
- Johnny Peters odwozi ją do domu.
- Życzę mu powodzenia. Jadę się z nią zobaczyć.
Kiedy znów znalazł się w Lochdubh, sporządził kolejny

raport i udał się do gospodarstwa Seana. Kiedy zbliżał się do
drzwi, czuł instynktownie, że nikogo nie ma w domu.
Nacisnął klamkę, drzwi były zamknięte. Może jeszcze nie
wróciła. Z drugiej strony spisanie raportu jednak zajęło mu
trochę czasu.

Wrócił do land rovera, pojechał do Lochdubh i zatrzymał

się przed sklepem Patela. Codzienny autobus do Inverness
powinien odjechać jakieś pół godziny temu. Wszedł do sklepu
i spytał pana Patela:

- Czy ktoś widział Bellę Comyn odjeżdżającą autobusem?
Nessie Currie zjawiła się za nim, jej oczy błyszczały zza

grubych szkieł okularów.

- Ta biedulka odjechała z dwiema dużymi walizkami.

Policjant odwiózł ją na przystanek autobusowy. Co się stało?

background image

Hamish nie odpowiedział. Wrócił na posterunek i

zadzwonił do Jimmy'ego.

- Bella Comyn wyjechała do Inverness. Johnny Peters

odwiózł ją na przystanek.

- Sprawdzę, czy już wrócił i oddzwonię do ciebie.
Hamish wyprowadził Lugsa na spacer, a potem

przygotował miskę strawy dla swojego czworonożnego
przyjaciela. Zastanawiał się właśnie, czy znowu zadzwonić do
Jimmy'ego, kiedy rozległ się dźwięk telefonu. Usłyszał głos
Jimmy'ego:

- Petersa nie poinformowano, z jakiego powodu Bella

znalazła się w komendzie. Przyszedł na służbę i od razu
polecono mu odwieźć ją do Lochdubh. Wcisnęła mu
historyjkę o tym, że przyjechała, żeby zgłosić zaginięcie męża
i że jest tak zdenerwowana, że chce zatrzymać się u swoich
krewnych w Inverness. Spakowała się szybko i on odwiózł ją
do Lochdubh. Tam zadzwoniła do banku i najwyraźniej
zdenerwowało ją to, czego się dowiedziała.

- Zasugerowałem Seanowi, żeby zamroził konto. Oboje

mieli do niego dostęp.

- W każdym razie ona wsiadła do autobusu i odjechała.
- Powiadom policję w Inverness. Dorwiemy ją choćby za

tego psa, jeśli nie uda się jej zatrzymać za nic innego.

- Robi się.
- Dzięki Bogu nie ma prawa jazdy, bo zabrałaby jeszcze

samochód Seana. Pojadę do Stoyre i odwiozę go do domu.

- Dlaczego Stoyre? - spytał Hamish, kiedy wiózł Seana w

stronę Lochdubh.

- To najtańszy dom, jaki udało mi się znaleźć. Chciałem

go wynająć tylko na miesiąc - na wakacje.

- Domyślasz się, dokąd mogła udać się Bella?
- Jest jedynaczką, a jej rodzice nie żyją.
- A inni krewni, którzy byli na waszym ślubie?

background image

- Nikogo nie było. Pobraliśmy się w urzędzie stanu

cywilnego, a świadkami byli moi dwaj kuzyni.

- Miała jakichś przyjaciół? - Hamish zastanawiał się, czy

spytać go o tego mężczyznę z Inverness, o którym
wspominała Bella. Opowiadała przecież, że powinna była za
niego wyjść, ale nie zdecydował się na to.

- Nic o tym nie wiem.
- Nie wydało ci się to dziwne?
- Nie. Myślałem, że po prostu chciała być tylko ze mną.

Nie mogłem uwierzyć, że tak młoda i ładna dziewczyna mogła
się mną zainteresować.

- Mam nadzieję, że już jej nie kochasz, Sean. Jeśli wróci,

masz do mnie natychmiast zadzwonić.

- Obiecuję. Jak mogła zabić mojego psa? Którego?
- Nie wiem.
- To pewnie Bob - stwierdził ponuro. - Zawsze był taki

przyjazny. Natomiast drugi, Queenie, śmiertelnie się jej bał.

Kiedy przyjechali do gospodarstwa Seana, patrzyli w

milczeniu na domostwo.

- To dziwne. W zasadzie niby wszystko będzie tak, jak

przed ślubem. Ale nie tak samo, jeśli wiesz, co mam na myśli.
Będę żyć w strachu, że nagle się odwrócę i zobaczę, że ona
stoi za mną.

- Jest poszukiwana za zabicie psa, to bestialstwo. Z tego

powodu uciekła. Wątpię, czy wróci. Znajdź prawnika i wystąp
o rozwód.

Hamish siedział cierpliwie w land roverze. Sean wysiadł

sztywno z wozu, po czym wyjął leżącą na tylnym siedzeniu
walizkę.

- Dzięki, Hamishu.
- Lepiej pójdę z tobą - postanowił posterunkowy. - Razem

zobaczymy, czy nie zabrała czegoś, czego nie powinna wziąć.

background image

Sean otworzył drzwi. Hamish czekał w kuchni, podczas

gdy mężczyzna rozglądał się po domu.

- Wzięła tylko swoje rzeczy i ubrania - stwierdził.

Podszedł do drzwi i głośno zagwizdał. Przybiegł do niego
owczarek collie.

- To jest Queenie - uśmiechał się smutno, głaszcząc

zwierzę. - Dam sobie radę, Hamishu.

- Nie ukrywaj prawdy o tym, co się wydarzyło, Sean.

Przekonała wszystkich, że to ty znęcałeś się nad nią. Nie ma
się czego wstydzić. Ludzie nie oczekują, żebyś w odwecie
uderzył kobietę.

- Przemyślę to.
Hamish wrócił na posterunek i zadzwonił do Jimmy'ego

Andersona:

- Jakieś wieści?
- Ani śladu Belli. W Inverness policja czekała na

przystanku, ale nie było jej w autobusie. Zapytany kierowca
oświadczył, że wysiadła w Dingwall. Nie wiemy nic o tym,
żeby pojechała stamtąd kolejnym autobusem albo pociągiem.
Zapadła się pod ziemię.

- Czy policja w Dingwall sprawdza firmy taksówkarskie?
- Nikt już niczego nie sprawdza, Hamishu.
- Dlaczego?
- Blair twierdzi, że szkoda, żeby nasi ludzie marnowali

czas i energię na szukanie dziewczyny, która zabiła psa. Kazał
nam wszystkim wziąć się do innej roboty.

- Czy ten dureń nie wie, że następnym razem może zabić

człowieka?

- Jego to nie obchodzi.
- Skoro jesteś przy telefonie, powiedz mi, czy słyszałeś o

czymś, co dzieje się w Stoyre?

- Gdzie leży Stoyre?
- To mała wioska na wybrzeżu.

background image

- To twój rewir. Nie, nic nie słyszałem.
Hamish podziękował mu i rozłączył się. Potem zadzwonił

do pani Wellington i opisał jej, jak naprawdę wyglądało
małżeństwo Seana. Na początku nie chciała mu uwierzyć, aż
opowiedział jej o zabitym psie.

- Kobieta, która dopuściła się takiego czynu, jest zdolna

do wszystkiego - orzekła pani Wellington.

Z tą samą informacją Hamish zadzwonił do Angeli Brodie,

na koniec spytał:

- Do Lochdubh przeprowadziła się nowa rodzina,

nazywają się Bain. Gdzie jest ich dom?

- Na obrzeżach. To ten, który należał kiedyś do żony

śmieciarza, Marthy Macleod. Pamiętasz, ona i twój były
podwładny przeprowadzili się po ślubie, żeby zamieszkać
bliżej Hotelu Zamek Tommel.

Początkowo Clarry był posterunkowym, a Hamish na

krótki czas awansował do rangi sierżanta. Potem wystąpił ze
służby, żeby zostać szefem kuchni w hotelu.

- Odwiedzę państwa Bain jutro - postanowił Hamish.
- Po co?
- Z uprzejmości, to wszystko.
Hamish ciągle pamiętał, że Elspeth, kierowana

przeczuciem, nie ufała Belli. Twierdziła też, że Bainowie bali
się czegoś.

Hamish przeszedł obok sklepu Patela i ruszył aleją w

stronę domku Bainów. Zapukał do drzwi, otworzyła mu niska,
szczupła kobieta. Miała ziemistą cerę i małe czarne oczy,
którymi przyglądała mu się ostrożnie.

- Pani Bain?
- Tak, a o co chodzi? Chyba nie o Mairie, prawda?

Wysłałam ją do sklepu.

- Nie, to tylko towarzyska wizyta. Słyszałem, że

przeprowadziliście się państwo ze Stoyre.

background image

- Tak, to prawda. Wszystko u nas w porządku -

oświadczyła i zamierzała zamknąć drzwi.

- Chciałem tylko porozmawiać z panią. - Hamish nie

przywykł do tak nieprzyjaznego traktowania. - Czy pani mąż
jest w domu?

- Śpi. Całą noc pracował przy połowie. Jakiś cieniutki

głosik za Hamishem zapiszczał:

- Przyniosłam mleko, mamo.
Hamish odwrócił się. Stała za nim mała dziewczynka, na

oko dziesięcioletnia.

- W tej chwili wejdź do domu! - rozkazała jej matka.

Dziewczynka prześlizgnęła się pomiędzy nimi i zniknęła w
korytarzu.

- Więc wszystko u was w porządku? - nie dawał za

wygraną Hamish.

- Tak, tak, w porządku. A teraz, jeśli pan pozwoli...
- Czy coś się dzieje w Stoyre?
Miała ochotę zamknąć drzwi, ale zawahała się.
- Nie, dlaczego pan pyta?
- Kiedy tam byłem, jakaś dziwna atmosfera panowała w

wiosce.

- Cóż, nie może pan chyba aresztować atmosfery - to

mówiąc, kobieta stanowczo zamknęła drzwi.

Hamish odsunął czapkę i podrapał się po swojej ognistej

czuprynie. Odwrócił się i poszedł z powrotem nad brzeg i
wzdłuż przystani. Archie Maclean, rybak, siedział na murku
przed domkiem, paląc ręcznie skręconego papierosa.

- Piękny dzień, Archie - zagadnął Hamish, siadając obok

niego.

- Tak, to prawda.
- Czy ty nigdy nie śpisz?
- Kimnę się dziś po południu. Moja żona znowu sprząta.
Z domku za nimi dochodziły gorączkowe odgłosy.

background image

- Poszedłem odwiedzić Bainów - ciągnął Hamish.
- Tak, Harry Bain był z nami zeszłej nocy.
- Jaki on jest?
- Mały, cichy facet. Niewiele można o nim powiedzieć.

Dobrze pracuje, właśnie przeprowadził się ze Stoyre.

- Doszły cię jakieś wieści, dlaczego się przeprowadzili,

Archie?

- Niewiele, poza tym, że najwyraźniej mieli tam

niezwykle wpływowego kaznodzieję. Kościół jest wciąż
pełny.

- Jeśli będziesz miał okazję porozmawiać z Harrym,

spróbuj się czegoś dowiedzieć.

- W porządku. Tylko po co? Myślisz, że dzieje się tam

coś podejrzanego?

- Nie wiem. To tylko przeczucie.
Hamish wstąpił do Patela po gazety i wrócił na

posterunek. Pora, żeby odpocząć i zapomnieć o Belli i Stoyre.
Wziął leżak ze sobą do ogrodu i z Lugsem u stóp zasiadł do
czytania.

Na posterunku zadzwonił telefon. Hamish ze

zniecierpliwieniem zaszeleścił gazetą. Niech automatyczna
sekretarka nagra wiadomość. Okno biura było otwarte.
Sekretarka włączyła się i zapowiadający się na spokojny dzień
zakłócił głos Blaira.

- Jedź do Stoyre. Dom majora Jenningsa został

wysadzony w powietrze.

- A gdzie jest major? - spytał Hamish, kiedy stali razem z

Jimmym i innymi detektywami i policjantami.

Dokonywali niespiesznie oględzin spalonej konstrukcji,

która kiedyś była domkiem majora.

- Leci tutaj z południa. Mamy tu brygadę

antyterrorystyczną.

background image

- Tak daleko na północy, to nie mogła być IRA (Irlandzka

Armia Republikańska - organizacja zbrojna walcząca o
niepodległość Irlandii, a następnie o przyłączenie Irlandii
Północnej do Republiki Irlandii).

- Major jest na emeryturze, ale kiedyś pracował dla

wywiadu wojskowego. Może miał coś w wspólnego z Irlandią
Północną?

- Jesteś pewien, że to jakiś środek wybuchowy? Może to

był piecyk gazowy?

- Jest za wcześnie, żeby definitywnie stwierdzić. Może to

po prostu jacyś dranie, którzy nienawidzą Anglików?
Pamiętasz ten film „Braveheart"?

- Oczywiście - odparł Hamish - ale ten film był

przekłamany historycznie.

- Tak, ale wiesz, że spowodował falę antyangielskich

nastrojów wśród tych niezbyt rozgarniętych. Potem ten koleś z
show - biznesu, Cameron McIntosh z Mallaig. Jego dom też
został zniszczony.

- No cóż, zobaczymy - zaniepokoił się Hamish. Pomyślał

w tym momencie, że to chyba nie mogło wydarzyć się w
Stoyre. Spojrzał na spokojne morze, a potem na ciepłą od
słońca, kamienną przystań. A jednak działo się tutaj coś złego.

Blair właśnie szedł w jego kierunku.
- Rusz ten swój leniwy tyłek, Macbeth, i sprawdź, czego

uda ci się dowiedzieć od miejscowych.

Hamish zaczął schodzić z pagórka, oddalając się od

zrujnowanego domku majora.

Postanowił spróbować najpierw zasięgnąć języka na

plebanii. Wreszcie drzwi otworzyła mu kobieta, którą w
pierwszej chwili wziął za młodą dziewczynę. Ubrana była w
krótką, letnią sukienkę, włosy miała związane w dwa kucyki.
Na chudych nogach białe skarpetki do kostek i czarne, płaskie

background image

buty. Subtelne, drobne rysy nie zdradzały wieku, zauważył
jednak cienką pajęczynę zmarszczek pokrywającą jej twarz.

- Pani Mackenzie?
- Tak, panie władzo. Może pan wejdzie? Mój mąż jest

zajęty swoimi obowiązkami w parafii - głos miała miękki i
śpiewny.

Hamish zdjął czapkę i ruszył za nią do kuchni po

kamiennej podłodze korytarza. Długie, przesuwane
pionowookna były otwarte, a przez śnieżnobiałe firanki
wpadał do środka delikatny wiatr. Ciemnoczerwona kuchenka
marki Raeburn stała pod jedną ze ścian, naprzeciwko komody
z kolorowymi, wzorzystymi talerzami. Na środku znajdował
się wyszorowany drewniany stół kuchenny, a wokół niego
krzesła z drabinkowymi oparciami.

- Proszę usiąść - zapraszała pastorowa. - Może napije się

pan kawy?

- Z przyjemnością.
Kobieta nasypała rozpuszczalną kawę do dwóch kubków,

zdjęła czajnik z kuchenki i zalała kawę wrzątkiem.

- Proszę się częstować cukrem i mlekiem - podsunęła je

bliżej, siadając naprzeciwko niego. - Podejrzewam, że
przyszedł pan w sprawie tego okropnego wypadku.

- Domek majora, tak. Co może mi pani na ten temat

powiedzieć?

- Nic. - Jej oczy były szaroniebieskie i lekko skośne. To

był ten typ szkockich oczu, w których wszystko się odbijało,
nie zdradzając uczuć patrzącego. - Nad ranem obudziła nas
olbrzymia eksplozja, okna na plebanii zadrżały.

- Więc wstaliście i poszliście zobaczyć, co się stało.
- No cóż, nie. Oboje byliśmy bardzo zmęczeni, więc

ponownie zasnęliśmy.

- Na Boga, kobieto! Zwykła ciekawość powinna każdego

skłonić do wyjścia, żeby zobaczyć, co się stało.

background image

- Dziwne rzeczy dzieją się codziennie - oznajmiła sucho. -

To wola boska i nie do nas należy jej kwestionowanie.

- Powiedziałbym, że do wszystkich należy

kwestionowanie woli człowieka - zauważył Hamish oschle.
Spojrzał na nią z zaciekawieniem. - Chodzi mi o to, że to nie
Bóg wysadził domek majora w powietrze. Zrobił to jakiś
niegodziwiec albo cała banda chuliganów.

- To mógł być piorun albo błyskawica.
- Bóg sam wysadził domek majora? Bzdura. Co niby taki

porządny człowiek jak major miałby zrobić, żeby narazić się
na gniew boży?

Jej i tak wąskie usta stały się jeszcze węższe, kiedy

zacisnęła je z naganą w oczach.

- Kiedy przebywał w wiosce, nie chodził do kościoła.
- Tu jest kościół prezbiteriański. Można przypuszczać, że

major jest prawdopodobnie członkiem Kościoła
anglikańskiego.

- Możliwe.
- Co to niby ma znaczyć?
Piła w milczeniu kawę, podczas gdy Hamish spoglądał na

nią z rezygnacją.

- Więc nie ma mi pani nic do powiedzenia?
- Nie mam o czym. Wstał i sięgnął po czapkę.
- Jeśli coś sobie pani przypomni, proszę dać mi znać.
- Trafi pan do wyjścia?
- Tak.
Oszołomiony Hamish wyszedł na zewnątrz. Stanął pod

drzwiami plebanii i spojrzał w dół, na wioskę Stoyre, szeregi
domków skupione nad spokojnym morzem. Powietrze było
świeże i czyste. Gdzieś w górach zabeczała owca.

Zszedł do wioski i udał się do pubu. Przy stolikach

siedziało kilku miejscowych. Kiedy przekroczył próg baru,

background image

wstali i wyszli. Andy Crummack, właściciel, polerował
szklanki.

- Wygląda na to, że nie sprzyjam twoim interesom -

podsumował Hamish.

- My w wiosce trzymamy się razem - odparł Andy.
- Nie lubimy też wścibskich gliniarzy, którzy zadają

pytania.

- Więc lepiej do tego przywyknijcie - warknął Hamish. -

Bo na mnie się nie skończy. - Wyjął notatnik.

- A teraz powiedz mi, gdzie byłeś, kiedy domek majora

wyleciał w powietrze?

- We własnym łóżku.
- Wyszedłeś, żeby zobaczyć, co się stało?
- Nie, myślałem, że to był grom.
- Człowieku, huk musiał być niesamowity. O której to

usłyszałeś?

- Jak spojrzałem na zegarek, było tuż po piątej.
- Andy, coś się dzieje w tej wiosce i ja zamierzam

dowiedzieć się wszystkiego.

- Tak, no cóż, to twoja praca.
Drzwi pubu otworzyły się i do środka weszła Elspeth.

Hamish z ulgą ujrzał twarz kogoś, kto nie pochodził z tej
wioski.

- Chodź na drinka - pomachał do dziewczyny. Wskazał

palcem Andy'ego: - Nie ma sensu o nic go pytać.

Hamish zamówił wodę z tonikiem dla siebie, whisky dla

Elspeth i zaniósł szklanki do stolika w rogu.

- Masz dla mnie jakieś informacje? - spytał.
- Zupełnie nic. Wszyscy słyszeli ten huk o świcie i

dosłownie nikt nie wyszedł ani nawet nie wyjrzał przez okno,
żeby sprawdzić, co się stało. Tak przynajmniej twierdzą.

- Dalej uważasz, że oni się czegoś boją?

background image

- Nie, ale to jest właśnie dziwne. Ich twarze są bez

wyrazu, gdzieś wewnątrz oni wszyscy są zachwyceni i
tajemniczy, jak dzieci, które mają coś do ukrycia.

- Czy nie uważasz - Hamish przyglądał się jej strojowi -

że może udałoby ci się uzyskać więcej informacji od
mieszkańców, jeśli włożyłabyś coś mniej dziwacznego?

Elspeth miała na sobie szarą szyfonową bluzkę, krótkie

dżinsowe szorty i rozczłapane buciory.

- Nie, ty stary zgredzie. Nikomu nie uda się wyciągnąć

niczego z tej bandy.

Hamish spojrzał ponad jej ramieniem przez okno i

zobaczył znajomą sylwetkę zbliżającą się do drzwi.

- Blair - syknął. - Nie mów, że mnie widziałaś.
Przeskoczył przez bar i umknął na zaplecze w momencie,

kiedy inspektor wchodził do środka. Z tyłu pomieszczenia
znajdował się magazyn, którego drzwi wychodziły na
zachwaszczony ogród. Pośrodku magazynu klęczał pogrążony
w modlitwie właściciel baru. W ręce trzymał Biblię. Hamish
przemknął obok niego i wypadł na zewnątrz. Andy wydawał
się nieświadomy jego obecności.

Hamish chodził wytrwale od drzwi do drzwi. Zadawał

pytania i otrzymywał takie same odpowiedzi. Podobnie
Elspeth nic nie zwojowała. Właśnie wychodził z jednego z
domków, kiedy usłyszał wołającego Jimmy'ego Andersona.

- Dowiedziałeś się czegoś? - pytał detektyw. Hamish

westchnął.

- Mam wrażenie, że oni wszyscy wierzą, że to był gniew

boży. Żaden z nich nigdy nie zaatakował Anglika, ale oni nie
lubią nawet tych, którzy mieszkają na południe od Perth.

- Widziałeś Blaira?
- Szedł do pubu. Pewnie wciąż tam jest.
- Cóż, to go zajmie na jakiś czas. Major powinien zjawić

się tutaj dziś po południu. Zastanawiam się, co ma do

background image

powiedzenia. Saperzy przeczesują ruinę domku. Mówią, że to
może być jedna z tych bomb używanych przez IRA.

- Czemu nie mogę uwierzyć, że to ma coś wspólnego z

IRA - wymamrotał Hamish. - Dzieje się tutaj coś dziwnego,
Jimmy.

- Zgadzam się z tobą. Uważam, że zrobił to ktoś z nich, z

czystej zawiści. Może Pan kazał im to zrobić. Czy w tej
wiosce są przypadki endogamii? (Zawieranie małżeństw w
obrębie wąskiej wspólnoty)

- Teraz już nie.
- Zgłupiałbym, jakbym miał mieszkać w takim miejscu

jak Stoyre. Pomyśl, jak to miejsce musi wyglądać zimą, kiedy
słońce wstaje o dziesiątej, a zachodzi o drugiej.

- Tak samo dzieje się w Strathbane.
- Tak, ale tam toczy się jakieś życie, człowieku. Światła,

ruch uliczny, teatry, kina, kluby.

- Przestępczość i narkotyki.
- Możliwe, ale nie mamy tam do czynienia z niczym tak

dramatycznym, jak tutaj.

- O, jest twój szef - szepnął Hamish.
Podszedł do nich Blair, czerwony na twarzy i ziejący

whisky.

- Ty - wskazał na Jimmy'ego - wrócisz ze mną do domu

majora. A ty, Macbeth, zajmij się swoimi codziennymi
obowiązkami. Mamy tu wystarczająco dużo ludzi.

Hamish odszedł. Wiedział, że Jimmy zapewne

wtajemniczy go później we wszystko. Był też przekonany, że
nie dowie się już niczego więcej od mieszkańców.

Kiedy ruszył do Lochdubh, zauważył małą, okrągłą

chmurę zbliżającą się w kierunku słońca. Poczuł na policzku
wilgotny wiatr wpadający przez otwarte okno. Podejrzewał, że
zacznie padać, zanim dotrze do domu. Kiedy zajechał na
posterunek, niebo było całkiem szare. Wydawało się, że

background image

chmury opadały coraz niżej, zamiast pędzić z wiatrem
nadciągającym od strony morza.

Wyprowadził Lugsa, nakarmił go i dopiero potem zadbał

o siebie. Zajrzał jeszcze do owiec i wrócił do domu w
momencie, kiedy pierwsze, ciężki krople zaczęły spadać.
Zaparzył imbryk herbaty, usiadł przy kuchennym stole, żeby
przemyśleć sytuację zaistniałą w Stoyre. Wraz z postępującą
szarością dnia i delikatnym deszczem padającym za oknem
Hamish zagłębiał się w domysłach. Był teraz pewien, że to
ktoś z miejscowych wysadził domek w powietrze. Z jakiegoś
powodu chciał się pozbyć majora. Jennings lub któryś z jego
gości, którzy zwykle przyjeżdżali w góry, musieli kogoś
obrazić. A w tych stronach o urazach nie zapominano i
Hamish zdawał sobie sprawę, że górale zawsze cierpliwie
czekali na okazję do zemsty.

Zabrał kubek z herbatą do biura i stanął przy oknie,

spoglądając na wzburzone od deszczu wody jeziora. Ze
wzgórza naprzeciwko spływała mgła, opadając niczym szary
wieniec wokół czubków drzew. Mały jacht pojawił się w polu
widzenia. Dwie postaci cumowały łódź, do posterunku
dobiegały odgłosy silnika.

Usiadł za biurkiem, włączył komputer i zaczął spisywać

raport. Jutro będzie niedziela. Hamish pamiętał, że obiecał
Elspeth, że pojadą razem do kościoła w Stoyre. Wysłuchanie
kazania Fergusa Mackenziego mogło okazać się interesujące.
Być może zrozumieją, co jest w nich tak niezwykłego, że
wywołały w mieszkańcach tak silne duchowe odrodzenie.

Jimmy Anderson przyjechał wczesnym wieczorem.
- Cholerna pogoda. Masz whisky?
- Nie - odparł Hamish. - A sklep jest zamknięty. W sobotę

zamykają wcześniej.

- Masz cokolwiek innego?
- Zostało mi trochę brandy ze świąt.

background image

- Może być.
Hamish wyjął z szafki butelkę.
- Nie będę ci towarzyszył. Nie przepadam za brandy.
- Dlatego została ci jeszcze ze świąt. Dobrze. Będzie

więcej dla mnie. Nalej do pełna.

Hamish nalał porcję brandy do szklanki i postawił ją przed

Jimmym.

- Zimno się robi - poskarżył się detektyw.
- Rozpalę w piecu. Masz jeszcze jakieś życzenia?
- Nie - odparł Jimmy, pociągając łyk brandy. - O, już mi

lepiej. Blair działa mi na nerwy. Przyjechały jakieś szychy ze
Scotland Yardu i jakieś ważniaki z MI5 (Secret Service, czyli
brytyjska Służba Bezpieczeństwa), więc nasz inspektor się
popisuje, rozstawia wszystkich po kątach i płaszczy się przed
nimi.

Hamish włożył papier do pieca i zapalił zapałkę. Kiedy w

piecu buchnął ogień, wrzucił trochę czarnego torfu i kilka
polan.

- Uważam, że jest to sprawa lokalna - stwierdził

posterunkowy.

- Cóż, tak dla wyjaśnienia, ci idioci zrzucają to na Boga.
- Udało ci się dowiedzieć, dlaczego Bóg miałby być zły

na major Jenningsa?

- Pani MacBean ze sklepu była trochę bardziej rozmowna

niż pozostali.

- Co powiedziała?
- Kiedy spytałem, dlaczego Bóg wysadził domek majora

w powietrze, odpowiedziała, że ścieżki Pana są nieznane.
Uwierz mi, w porównaniu do całej tej szalonej bandy,
powiedziała mi naprawdę sporo.

- Tak długo, jak policja będzie przekonana, że był to atak

terrorystyczny, zostawią mieszkańców w spokoju. Czy major
już przyjechał?

background image

- Tak, ale nie wyglądał na zmartwionego. Poinformował

nas, że domek był ubezpieczony. Dodał również, że miał
trochę problemów z miejscowymi. Uważa, że było to
spowodowane czystą złośliwością.

- Jakiego rodzaju problemy?
- Takie, jakie ma każdy nowo przybyły - nikt mu nie

ułatwia, hydraulik się nie zjawia, żadnej pomocy w ogrodzie
albo przy remoncie, tego typu rzeczy.

- Jadę jutro do kościoła - oznajmił Hamish. - Może na

początek uda mi się dowiedzieć, dlaczego wszyscy zrobili się
tacy religijni.

- Może i ty zobaczysz światłość - zadrwił Jimmy. - Podaj

mi butelkę.

background image

Rozdział czwarty
Gdzie stąpaliśmy po tej udręczonej, świętej ziemi.
Lord Byron

Kiedy następnego dnia Hamish wstąpił po Elspeth.

Pierwsze, o czym pomyślał, było to, że dziewczyna
przynajmniej postara się ubrać tak, żeby wyglądać
przyzwoicie. Obawiał się, że mogła wpaść na pomysł i włożyć
króciutkie, obcisłe szorty. Jednak miała na sobie długą czarną
spódnicę, czarny sweter, a wokół szyi zawiązała szal w
szkocką kratę. Kiedy wsiadła do land rovera, zauważył, że
włożyła swoje ulubione, rozczłapane buty.

- Nie masz jakiegoś innego obuwia? - spytał Hamish.
- Hamishu Macbeth! Jakimś cudem udało ci się

przeistoczyć w zgorzkniałego męża, choć nigdy się nie
ożeniłeś. Widziałeś kiedyś stopy kobiety, która całe życie
chodziła w szpilkach? Całe są zdeformowane. Ruszaj więc i
pilnuj własnego nosa.

Na przednią szybę padała delikatna mżawka. Hamish

włączył wycieraczki. Zaczęły niechętnie pracować, zgrzytając
za każdym ruchem w prawo.

- Musisz kupić nowe - zauważyła Elspeth.
- Nieprawda - odparł Hamish. Jeśli chodziło o różne

drobiazgi, czasami okazywał się strasznym sknerą. - Są
idealne na ulewy.

Jakby chcąc udowodnić jego słowa, deszcz zaczął padać

rzęsiście.

- Prognoza pogody nie jest najgorsza - powiedziała

Elspeth - podobno później ma się rozpogodzić.

- Przychodzi ci do głowy jakikolwiek powód, dla którego

ktoś wysadził dom majora?

- To ma coś wspólnego z mieszkańcami wioski. Jestem

tego pewna. Bije od nich jakiś religijny fanatyzm.

background image

- Uważasz, że niby Bóg kazał im to zrobić?
- Coś w tym stylu - odpowiedziała Elspeth niejasno. - O,

spójrz, tam przed nami widać kawałek błękitnego nieba.

Gdy dotarli do Stoyre, deszcz momentalnie ustał. Elspeth

przywykła już do nagłych zmian pogody w szkockich górach.
Wciąż jednak przyglądała się zafascynowana, w jaki sposób
chmury rozchodziły się i nad czarnymi, spokojnymi wodami
morza zaczynało świecić słońce. Z kominów chat stojących w
dole leciał dym. Większość mieszkańców wciąż korzystała z
bojlerów montowanych z tyłu kominków, zatem ogień
rozpalano przez okrągły rok.

Na wzgórzu wokół ruin domku majora łopotały na wietrze

taśmy policyjne. Nad brzegiem pełno było samochodów i
telewizyjnych busów.

- Masz konkurencję - zauważył Hamish.
- Nie wyciągną niczego od mieszkańców. Jeśli mnie się

nie udało, to im też się nie uda.

- Uważasz się za świetną reporterkę?
- Nie, ale ja w przeciwieństwie do nich pochodzę z gór.
Hamish zaparkował w wąskiej przerwie między stojącymi

samochodami.

- Nie będą mogli napić się tutaj niczego - stwierdził. - W

niedzielę pub jest zamknięty.

Wysiedli z policyjnego land rovera. Wokół kręciło się

wielu znudzonych dziennikarzy. Żaden z nich nie zadał sobie
trudu, żeby podejść do nowo przybyłych. Po nieudanych
próbach wydobycia jakichkolwiek informacji od mieszkańców
pewnie uznali pobyt wśród tej małej społeczności za stratę
czasu.

Elspeth i Hamish dołączyli do mieszkańców wioski,

idących rzędem do kościoła.

- A teraz zobaczymy, jak wyglądają tutejsze kazania.

Wnętrze kościoła było ciasne, pomalowane na biało.

background image

Nie zauważyli żadnych figur ani krzyży. Nie było nawet

organów. Kantor kościelny, siedzący w jednej z pierwszych
ławek, uderzył w kamerton (Kamerton, inaczej diapazon -
przyrząd służący do strojenia instrumentów muzycznych) i
zaintonował hymn.

Wierni zaczęli śpiewać:
Jest zielone wzgórze, daleko od murów miasta.
- Kiedyś myślałam, że chodzi o takie miasto, w którym

nie ma murów - szepnęła Elspeth. - Potem zrozumiałam, że
chodzi o wzgórze poza miastem.

- Ciii! - warknęła jakaś starsza kobieta.
Po hymnie odczytano dwa fragmenty z Biblii, a potem

pastor wstał, żeby wygłosić kazanie. Hamish słuchał z
niedowierzaniem. Cokolwiek wznieciło w sercach
mieszkańców tę religijną gorączkę, z pewnością nie były to
kazania Fergusa Mackenziego. Hamish i Elspeth siedzieli w
końcowych ławach kościoła i musieli wysilać się, żeby
usłyszeć słowa pastora. Jego delikatny głos nie niósł się zbyt
dobrze. W jego kazaniu nie było pasji, nie straszył też ogniem
piekielnym. Mówił, że wszyscy mieszkańcy wiedzą, że zostali
wybrani przez Boga i muszą sprostać temu wyróżnieniu.
Mówił o Mojżeszu i gorejącym krzewie, a potem o
poprowadzeniu Izraelitów do ziemi obiecanej. Cichy głos
pastora, ciepło stłoczonych ciał oraz słońce wpadające teraz
przez okna podziałały na Hamisha jak środek nasenny, głowa
zaczęła mu opadać. Elspeth energicznie szturchnęła go w
żebra.

- Uważaj.
Msza zakończyła się odśpiewaniem psalmu dwudziestego

trzeciego.

Elspeth i Hamish czekali na zewnątrz przy drzwiach

kościoła, żeby zobaczyć, czy może wierni mają coś
interesującego do powiedzenia pastorowi, jednak słyszeli

background image

tylko szepty w stylu „wspaniała msza" lub odpowiedzi na
pytania pastora o zdrowie albo dzieci.

Hamish zobaczył panią MacBean, właścicielkę sklepu,

wziął więc Elspeth pod rękę i ruszył za kobietą.

- Kiepska sprawa z tym domkiem majora - zagadnął.
- Nie powinniśmy rozmawiać o takich rzeczach w

niedzielę - upomniała pani MacBean sztywno. - Nasze myśli
powinny zaprzątać wznioślejsze sprawy.

To przypomniało Hamishowi o szczególnych zwyczajach

niektórych prezbiterian, którzy w niedzielę nawet nie
pozdrawiali swoich przyjaciół. Tak jak powiedziała pani
MacBean, powinni zajmować się wówczas bardziej
wzniosłymi sprawami. Wyjątkowo rygorystycznie obchodzili
Dzień Pański. Niektóre zgromadzenia miały nawet w
zwyczaju wybieranie specjalnej „policji", która w niedzielę
pilnuje, czy ktoś nie robi czegoś tak grzesznego jak oglądanie
telewizji albo rozwieszanie prania.

Kobieta zaczęła pospiesznie schodzić ze wzgórza.
- Wziąłem ze sobą coś jedzenia - poinformował Hamish. -

Jeśli masz ochotę, to możemy teraz przekąsić i się napić.
Siądźmy na murze przystani. Powinno być już sucho.

Otworzył drzwi land rovera i wyjął koszyk.
- Niezły z ciebie gospodarz - skomentowała Elspeth.
Hamish poczuł ukłucie irytacji i zastanowił się, dlaczego

nawet najdrobniejsza uwaga dziewczyny brzmiała jak krytyka.

Hamish zabrał ze sobą owoce, kanapki i termos z kawą.
- A teraz podsumujmy, co wiemy?
- Nic - odpowiedziała Elspeth, spoglądając z

rozmarzeniem na morze.

- Rusz głową! - fuknął ostro Hamish. - Może nasi chłopcy

znaleźli tam na wzgórzu dowody na obecność IRA, zatem
powinniśmy zapomnieć o całej sprawie. Ktokolwiek to zrobił,
jest już na pewno w Irlandii.

background image

- W porządku, zastanowię się - odparła Elspeth. - Na

początku mieszkańcy bali się. Coś ich przerażało. Potem
pozbyli się tego lęku. Coś sprawiło, że nabrali pewności.
Puśćmy wodze fantazji. Pastor mówił o Mojżeszu i gorejącym
krzewie. Mówił, że są ludem wybranym, nie Izraelitami, ale
mieszkańcami Stoyre. Ludzie tutaj są bardzo przesądni. Na
wybrzeżu rzadko panuje taka pogoda. Wiatr hula okrągły rok,
gleba jest nieurodzajna, kiepskie połowy ryb, spadek cen i
wszystkie te cholerne regulacje Unii Europejskiej.

- Wszyscy powinniśmy przeprowadzić się do Brukseli -

zadrwił Hamish. - Jestem pewien, że tam nie przestrzegają
żadnych zasad i regulacji.

- Cicho! Nie przerywaj! Kazałeś mi się zastanowić, więc

myślę. Może ktoś z wioski miał jakieś wizje.

- Pewnie ktoś się upił i miał majaki.
- Komuś najwyraźniej coś się objawia. Na pewno nie

Matka Boska, uznaliby to za zbyt papieskie. Nie może to
również być żadne stare, celtyckie bóstwo jak kelpie (Postać z
celtyckiego folkloru; nadnaturalny wodny koń, który zgodnie
z wierzeniami celtyckimi nawiedza górskie jeziora i rzeki). To
nie wyjaśniałoby, czemu wszyscy tak chętnie chodzą do
kościoła. Jest to jakaś wizja, która najpierw ich przeraziła, a
potem natchnęła nadzieją. Coś, co zabroniło im o tym mówić.

- Może zapomnijmy o tych nadprzyrodzonych historiach.

Chcesz jeszcze kawy?

- Chętnie.
- W porządku. Powiedzmy, że jakaś osoba lub grupa osób

chce, żeby odgrodzić Stoyre od świata. Tylko dlaczego?

- Ciche, przyjemne miejsce do handlu narkotykami.
- To prawda. Wówczas jednak ktoś zobaczyłby jakichś

obcych ludzi lub łodzie. Spróbuję jeszcze raz pogadać z
Seanem Comynem, a potem porozmawiam z Bainami. Idzie
Jimmy.

background image

Hamish pomachał Jimmy'emu Andersonowi, który kroczył

wzdłuż przystani w ich kierunku. Detektyw podszedł i otarł
chusteczką spoconą, czerwoną, lisią twarz.

- Nie wiedziałem, że będzie tak gorąco - zaczął narzekać.

- Cześć, Elspeth. Masz coś do picia, Hamish?

- Zostało trochę kawy w termosie.
- Kawa! Fuj! W tej wiosce nie ma ani kropli alkoholu.
- Jak idzie śledztwo?
- Wszędzie tylko kamienne twarze mieszkańców, którzy

nie chcą pisnąć ani słowa. Blair przejął część przesłuchań i
myślałem, że dostanie zawału. Nikt niczego nie widział. Nikt
nawet nie wstał z łóżka, żeby sprawdzić, co to był za hałas.

- Jakieś wieści w sprawie ataku terrorystycznego?
- Nic. A ty dowiedziałeś się czegoś?
- Wiem tylko, że coś roznieciło w tych ludziach fanatyzm

religijny. Major zwykle przywoził tutaj swoich przyjaciół na
ryby. Czy na liście jego gości był ktoś, kim mogliby
zainteresować się terroryści?

- Nie. Natomiast sam major wykonywał tylko jakieś

pomniejsze czynności wojskowe w Belfaście i to wiele lat
temu. Jako emeryt nie ma kontaktu z dawną pracą. Zresztą jest
dość podekscytowany całą sprawą. Planował sprzedać ten
dom, jednak ubezpieczenie wypłaci mu dużo więcej, niż
uzyskałby ze sprzedaży.

- Może sam to zrobił. Jimmy uśmiechnął się.
- Blair go o to oskarżył i trzeba było wzywać Daviota,

żeby przyjechał i uspokoił majora. Masz dzisiaj wolne?

- Tak.
- Może wpadnę do ciebie do Lochdubh w drodze

powrotnej. Masz whisky?

- Nie. A ty wypiłeś całą brandy.
- Patel ma dzisiaj otwarte?

background image

- Teraz nie. Otwiera sklep tylko rano, ze względu na

niedzielną prasę.

- Cholera! W takim razie wracam do siebie.
- Jak długo policja zamierza tu zostać? - spytała Elspeth.
- Jeszcze kilka dni, a jeśli coś dziwnego dzieje się w

Stoyre, to uwierz mi, że się szybko nie poddadzą. Powiedzmy,
że sprawa z domkiem majora to tylko miejscowe porachunki.
Mogła to być czysta złośliwość, ale wątpię w to. On
przyjeżdżał tutaj tylko latem. Był natomiast członkiem
wywiadu. Może ktoś nie chciał, żeby w tej okolicy kręcił się
jakiś bystry nieznajomy, który mógłby zauważyć rzeczy,
których nie dostrzegliby inni mieszkańcy.

- Jakieś wieści w sprawie Belli Comyn?
- Jeszcze nic. Chciałbym, żeby udało nam się ją

zatrzymać, zanim zniszczy życie kolejnej osobie.

Hamish odwiózł Elspeth, wrócił na posterunek, nakarmił

kury (niektóre były już dość stare, ponieważ nie miał serca
zabić żadnej na rosół), po czym wyprowadził Lugsa i usiadł
przed telewizorem. Uważał, że na dziś wystarczająco się
napracował. Sean i Bainowie mogą poczekać do jutra.

Jak tylko rozwiązał i zdjął swoje ciężkie służbowe

buciska, które nosił, nawet gdy nie miał na sobie munduru, w
biurze zadzwonił telefon. Zastanawiał się zbyt długo, czy
odebrać, więc włączyła się automatyczna sekretarka i usłyszał
głos pani Wellington:

- Clarry zadzwonił z hotelu. Próbował się z tobą

skontaktować. Jedna z pokojówek twierdzi, że widziała dziś
Bellę Comyn w Bonar Bridge.

Hamish oddzwonił do pastorowej i spytał:
- Gdzie ją widziano?
- Przy tym sklepie tuż obok mostu. Podziękował, z

powrotem włożył buty i westchnąwszy głęboko, wyruszył w

background image

długą drogę do Bonar Bridge. Tym razem Lugs towarzyszył
mu, zajmując przednie siedzenie pasażera.

- Wiesz, Lugs, zastanawiam się, co się teraz dzieje w

Stoyre - pies niechętnie odwrócił wzrok od umykającego za
oknem krajobrazu i lekko warknął.

- Zgadzam się - potwierdził Hamish. - Ja też nie mam

pojęcia i nie podoba mi się to. Mam trochę zaległego urlopu.
Zastanawiam się, czy nie wybrać się tam na parę dni i się
rozejrzeć, a nuż uda mi się czegoś dowiedzieć. Mógłbym
zatrzymać się w tym domku, który wynajmował Sean. Podoba
ci się w Stoyre?

Lugs znowu westchnął.
- Mnie też nie - odparł Hamish. - Ale dzieje się tam coś

dziwnego.

Pan i jego pies jechali dalej do Bonar Bridge w milczeniu.
Kiedy Hamish wreszcie dotarł do miasteczka, słońce

zniknęło za chmurami.

Miejsce wyglądało na opuszczone. Zaparkował przed

sklepem i wszedł do środka. Nie było ani jednego klienta.
Kobieta za ladą spytała:

- Mogę w czymś pomóc? To pan, panie Macbeth,

prawda?

- Tak - potwierdził Hamish, podchodząc bliżej i

zdejmując czapkę. - Czy my się znamy?

- Poznaliśmy się dwa lata temu podczas zawodów

górskich w Braikie. Mój syn utknął na drzewie i pan pomógł
mu zejść.

- Pamiętam. Pani Turner, prawda?
- Zgadza się. Co mogę dla pana zrobić?
- Szukam Belli Comyn, małej, ładnej blondynki.

Słyszałem, że była tu dzisiaj.

- Och, ona! Za co jest poszukiwana?

background image

- Tylko w jednej sprawie dotyczącej większego śledztwa.

Wie pani, gdzie ona mieszka?

- W jednym z tych szwedzkich domów komunalnych,

Sutherland Lane, pod numerem dwudziestym czwartym.

- Mieszka sama?
- Nie, spotyka się z Jamiem Stuartem. Zamierzają się

pobrać.

- Naprawdę? Kim jest ten Jamie Stuart?
- Jest mechanikiem samochodowym. Pracuje w

warsztacie w Alness.

- Dziękuję. Pójdę z nimi porozmawiać.
Szwedzkie domy były to dwukondygnacyjne, drewniane

budynki, budowane przez rząd po drugiej wojnie światowej.
Hamish krążył po okolicy, dopóki nie znalazł Sutherland
Lane. Dom pod numerem dwadzieścia cztery wyglądał na
świeżo wyremontowany. Ogród był schludny i posprzątany.
Framugi okienne zostały niedawno odmalowane, jak również
drzwi wejściowe.

Zadzwonił do drzwi. Otworzył mu szczupły, młody

mężczyzna.

- Czy coś się stało? - spytał zaniepokojony.
- Przyszedłem porozmawiać z Bellą. Młody mężczyzna

odsunął się.

- Proszę wejść. Mam nadzieję, że nie przynosi pan

żadnych złych wieści - poprowadził Hamisha do salonu. Bella
siedziała i wyszywała obrus. Wyglądała niczym wzór cnót
domowych. Kiedy zobaczyła Hamisha, w jej oczach rozbłysła
czysta nienawiść, zaraz jednak uśmiechnęła się i powiedziała:

- Och, to ty, Hamishu. Jak miło cię widzieć. Napijesz się

herbaty?

Hamish usiadł i przyglądał się jej.
- Szukaliśmy ciebie, Bello.
- O co w tym wszystkim chodzi? - spytał ostro Jamie.

background image

- Chodzi o tego, psa, którego zabiłam - niewinnie

szczebiotała Bella. - Opowiadałam ci o tym. Uderzyłam go w
głowę w obronie własnej, a teraz ściga mnie Towarzystwo
Opieki nad Zwierzętami.

Hamish odwrócił się i powiedział do Jamiego:
- Słyszałem, że zamierzacie się pobrać. Wiedział pan, że

ona ma już męża?

- Pobierzemy się, jak tylko Bella dostanie rozwód - odparł

Jamie.

Hamish spojrzał na Bellę.
- Złożyłaś już pozew o rozwód?
- Nie miała odwagi, żeby stawić czoło temu potworowi.

Jak on ją traktował! - wykrzyknął Jamie.

Hamish wstał.
- Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami odezwie się do

ciebie, Bello. Chciałbym zamienić z panem słowo na
osobności, Jamie.

Jamie wyszedł do ogrodu i odwrócił się w stronę

Hamisha:

- Dlaczego, do cholery, prześladujecie niewinną

dziewczynę?

- Przyszedłem, żeby pana ostrzec. Proszę mnie posłuchać

i to uważnie. Bella biła swojego poprzedniego męża. Jeśli mi
pan nie wierzy, powinien pan pojechać do Lochdubh i z nim
porozmawiać. Ona jest niebezpieczna i była w przeszłości
notowana za napaści.

Jamie spojrzał na niego wyniośle.
- Ona wszystko mi powiedziała. To, jak Sean wszystko

przekręcał, żeby wyglądało na jej winę. Kocham ją i nic tego
nie zmieni.

- To największa kłamczucha, jaką znam. Czy ma pan

jakieś pieniądze?

- Słucham?

background image

- Czy jest pan zamożny?
Jamie wyglądał na zbitego z tropu.
- Jestem oszczędny i mam trochę odłożone. Moja matka

zmarła w zeszłym roku i zostawiła mi niezłą sumkę.

- Więc proszę tego pilnować, bo ona wyczyści pana do

zera. Niech mi pan wyświadczy przysługę. Proszę nie
spisywać testamentu.

- Mam ochotę wnieść oskarżenie przeciwko panu za

pomówienia!

- Proszę bardzo - odparł Hamish ze znużeniem. Zaczął

szperać w swojej przepastnej kieszeni. - To moja wizytówka.
Jeśli będzie potrzebował pan pomocy, proszę do mnie
zadzwonić.

Jamie podarł wizytówkę i rzucił strzępki na ziemię, po

czym odwrócił się na pięcie i wszedł do domu.

Hamish wsiadł do land rovera i spojrzał na Lugsa.
- Starałem się, jak mogłem. Co jeszcze mogę zrobić?
Kiedy wrócił na posterunek, wysłał raport do

Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Czuł, że to strata
czasu. Kiedy usłyszą wymyśloną przez Bellę historyjkę o
agresywnym psie, uznają, że nie mają wystarczająco dużo
dowodów, żeby postawić ją przed sądem. Sean mógłby
protestować, że zwierzę było łagodne, ale nie widział całego
zajścia. Bella mogłaby twierdzić, że pies stał się agresywny
pod nieobecność swego pana. Policja wtedy umorzy śledztwo.

Drzwi kuchni otworzyły się i posterunkowy usłyszał głos

Jimmy'ego Andersona.

- Jest ktoś w domu?
Hamish wyszedł, żeby go przywitać. Jimmy trzymał w

rękach butelkę whisky.

- Gdzie udało ci się kupić alkohol w niedzielę? - spytał

Hamish.

background image

- W Hotelu Zamek Tommel. Powiedziałem menedżerowi,

żeby dopisał ci to do rachunku.

- Ja nie mam rachunku w hotelu!
- Cóż, teraz już masz. Nalej po szklance.
- Wypiłeś już tyle mojej whisky, że za tę butelkę mógłbyś

sam zapłacić.

Jimmy uśmiechnął się lisio.
- Gdyby nie ja, nie miałbyś dostępu do wszystkich tych

poufnych informacji.

Hamish wyjął z kuchennej szafki dwie szklanki i postawił

je na stole. Obaj mężczyźni usiedli przy stole. Jimmy najpierw
nalał sobie solidną porcję, a potem mniejszą Hamishowi.

- Jak policjanci mogą aresztować ludzi za prowadzenie

samochodu pod wpływem alkoholu - zaczął Hamish - skoro
detektywi śmierdzą jak gorzelnia.

- Przestań narzekać, napij się i posłuchaj. To nie był

żaden skomplikowany ładunek wybuchowy, tylko bomba
domowej produkcji.

- Ale przecież IRA używa takich bomb.
- Tak, ale to oznacza, że mógł to być któryś z

mieszkańców. Wybuch mógł być w równym stopniu
spowodowany eksplozją piecyka gazowego, jak i samej
bomby. Znasz majora, prawda?

- Zamieniłem z nim tylko kilka zdań. Dość sympatyczny

człowiek - podsumował Hamish.

- Wszystko, czego udało nam się dowiedzieć od

mieszkańców, to że była to kara boska. Twierdzą, że major i
jego goście urządzali dzikie imprezy z upadłymi kobietami i
narkotykami.

- O rany! Upadłe kobiety! Czy tak właśnie mówili?
- Oczywiście. Nie sądzisz, że sam bym tak to ujął. Na

próżno próbowaliśmy ich przekonać, że major i jego goście są
szanowanymi obywatelami w średnim i starszym wieku i nie

background image

w głowie im takie zabawy. Mieszkańcy Stoyre patrzyli tylko
przed siebie uparcie i bez słowa.

- Nie jestem w stanie zrozumieć tego religijnego

fanatyzmu. Poszedłem na jedną z mszy Mackenziego i nie
działo się podczas niej nic gwałtownego czy podburzającego
tłum.

- Może złagodził kazanie ze względu na twoją obecność.
- Nie sądzę. Mam zaległy urlop. Może pojadę tam na

tydzień. Kiedy znajdę się pomiędzy nimi, może któreś z nich
pęknie i powie mi coś.

- Zamierzasz wtajemniczyć Blaira w swoje zamiary?
- Za żadne skarby. Więc jakie jeszcze masz dla mnie

wieści?

- Nic, poza tym, że major wyjechał z Sutherland. Odebrał

odszkodowanie i powiedział, że zamierza osiedlić się gdzieś w
Perthshire, pomiędzy cywilizowanymi ludźmi. On uważa, że
to wina tych antyangielskich nastrojów.

- Możliwe. Tak przy okazji, znalazłem tę wstrętną Bellę

Comyn. Mieszka w Bonar Bridge razem ze swoją nową ofiarą.
Zamierza się rozwieść z Seanem i wyjść za mąż za tego
nowego. - Hamish opowiedział Jimmy'emu więcej o swojej
wizycie.

- No to niedługo będziemy przeszukiwać bagna w

poszukiwaniu tego nieszczęśnika - wieszczył Jimmy. - Pójdę
już - wstał, zakręcił butelkę whisky i zamierzał schować ją do
kieszeni.

- Nawet się nie waż - krzyknął Hamish gniewnie. -

Zapłaciłem za ten bimber, więc zostaje u mnie. Następnym
razem kup sobie własną gorzałę!

Następnego dnia Hamish postanowił wybrać się ponownie

do państwa Bain. Tym razem zobaczył mężczyznę
przekopującego grządki z kwiatami. Musiał to być Harry
Bain.

background image

- Pan Bain?
- Tak. O co chodzi?
Był niskim, zgarbionym mężczyzną o długich rękach.

Grube, czarne, kręcone włosy sterczały na czubku głowy
niczym peruka. Jego wąskie oczy miały jasnoszary kolor, a
twarz wyglądała na zniszczoną od częstego przebywania na
zewnątrz.

- Słyszał pan, że domek majora został wysadzony w

powietrze?

- Tak, niesamowita sprawa.
- Co się dzieje w Stoyre? O co chodzi z całą tą

pobożnością?

Mężczyzna odwrócił się, podniósł łopatę i wbił ją w

ziemię, robiąc sobie przerwę w pracy.

- Nic na ten temat nie wiem - odparł Harry. - My

pilnujemy swoich spraw.

- Więc czemu przeprowadziliście się tutaj?
- Stoyre jest za bardzo oddalone od cywilizacji.
- Lochdubh też raczej nie należy do wielkich miast.
- Macie tutaj lepszą szkołę. Tam córka nie robiła

wystarczających postępów w nauce.

- Musiał pan coś zauważyć - niecierpliwił się Hamish. -

Coś pan przecie mną ukrywa.

- Nie ma czego ukrywać - uciął mężczyzna. - Nie ma pan

jakichś przestępców do złapania?

- Tak, mam. Na początek tych, którzy wysadzili domek

majora.

- Nie mogę panu w tym pomóc. A teraz chciałbym wrócić

do pracy.

Hamish poddał się i odszedł. Wrócił na posterunek, zabrał

psa i pojechał do Strathbane. Wstąpił do komendy głównej,
żeby złożyć podanie o tygodniowy urlop. Na schodach spotkał
nadkomisarza Daviota.

background image

- Co cię tutaj sprowadza? - spytał Daviot.
- Należy mi się kilka dni odpoczynku, sir - odparł

Hamish.

- W takim momencie? Jednak skoro mamy całą grupę

antyterrorystów, którzy pomagają Blairowi w Stoyre, nie
będziesz im potrzebny. Powiedz sierżantowi Macgregorowi z
Cnothan, żeby przejął twój rewir.

- Oczywiście, sir.
- Kiedy zamierzasz wyjechać?
Hamish zastanowił się szybko. Powinien odczekać kilka

tygodni, żeby wszystko wróciło do normy. Jeśli pojedzie do
Stoyre od razu, Blair wciąż tam będzie, co skutecznie
przeszkodzi mu w dochodzeniu.

- Za dwa tygodnie, sir.
- Dokąd się wybierasz?
- Chyba odwiedzę mojego kuzyna z Dornoch - wymyślał

na poczekaniu Hamish, a jego orzechowe oczy spoglądały
niewinnie, jak zawsze, kiedy kłamał.

- Baw się dobrze. Jak się miewa panna Halburton -

Smythe?

Hamish nie miał ochoty rozmawiać o swojej dawnej

ukochanej, która teraz miała wyjść za kogoś innego.

- W porządku - zasalutował na pożegnanie i zaczął

wspinać się po schodach.

Jak tylko załatwił swoje sprawy w komendzie, udał się do

biura nieruchomości i zarezerwował ten sam domek, w którym
wcześniej zatrzymał się Sean. Wręczono mu klucze, mówiąc,
że w tym momencie nikt nie chce wynajmować żadnych
nieruchomości w pobliżu Stoyre.

Wracając do Stoyre, Hamish wstąpił do Seana Comyna,

żeby opowiedzieć gospodarzowi o swoim spotkaniu z Bellą.

- Mam nadzieję, że poprosi o rozwód - westchnął Sean. -

Ale nie zamierzam zapłacić jej ani centa.

background image

- Nie sądzę, że będziesz musiał - odparł Hamish.
- Nie będzie chciała, żeby jej kryminalna przeszłość

wyszła na jaw przed sądem. Po co ci ogrodzenie dla saren? -
posterunkowy wskazał na nowy płot, stojący na początku
pola.

- Owce nie są już dochodowe - mruknął Sean - zamierzam

spróbować z sarnami.

- W takim razie powodzenia. - Hamish odwrócił się.
- Jeśli dowiesz się czegoś jeszcze o Belli, daj mi znać -

zawołał Sean.

- Masz to jak w banku.
Kiedy Hamish wrócił na posterunek, zastał tam czekającą

na niego Elspeth.

- Czy to towarzyska wizyta? - spytał. - Czy przyszłaś po

informacje?

- Słyszałam od pani Wellington, że widziano Bellę w

Bonar Bridge.

- Wejdź na herbatę, to wszystko ci opowiem. Elspeth

słuchała uważanie, podczas gdy Hamish, relacjonując,
przygotowywał herbatę w imbryku.

Usiedli przy kuchennym stole, Lugs ułożył się obok.
- Nie potrafię sobie jakoś wyobrazić, żeby poprosiła o

rozwód, nie żądając niczego w zamian.

- Ona nie może nic zrobić. Mówiłem Seanowi, że pewnie

zdaje sobie sprawę, że w sądzie jej kryminalna przeszłość
wyjdzie na jaw.

- Więc nic mu się nie stanie. - Elspeth wypiła łyk herbaty.

- Chyba że wcześniej spisał korzystny dla niej testament.

- Co?
- Jeśli zapisał jej wszystko, wówczas musi natychmiast

zmienić testament i powiadomić ją o tym.

- Nie myślisz chyba, że mogłaby mu coś zrobić?

background image

- Dlaczego nie? Zatłukła na śmierć psa. Teraz ma nowego

kochanka i jeśli Seanowi coś się stanie, jej chłopak
prawdopodobnie będzie się zaklinał, że była z nim cały czas.

- Chyba powinienem mu o tym powiedzieć. Niech zmieni

swój testament - odparł powoli Hamish.

- Zrób to teraz.
Hamish poszedł do biura i wybrał numer Seana. Nikt nie

odebrał. Wrócił do kuchni.

- Nie ma go. Przerzuca się na hodowlę saren i buduje

nowe ogrodzenie. Pewnie jest gdzieś w polu.

- Cóż, biegnij tam i porozmawiaj z nim.
- Panikujesz, Elspeth. Bella ma nowego kochasia, który

najwyraźniej jest zamożny. Zadowoli się tym.

Jej cygańskie oczy przyjrzały się posterunkowemu.
- Tylko nie mów, że cię nie ostrzegałam.
- Posłuchaj, Elspeth, to, że piszesz horoskopy do gazety,

nie oznacza, że jesteś obdarzona szóstym zmysłem - odparł
Hamish, a jego szkocki akcent stawał się bardziej syczący, w
miarę jak posterunkowy irytował się.

- W takim razie, ty leniwy gliniarzu, sama z nim

porozmawiam.

- Rób, jak chcesz.
Wścibska baba, pomyślał Hamish kwaśno, kiedy

dziewczyna wyszła. Po czym prawie natychmiast poczuł
wyrzuty sumienia. Elspeth próbowała tylko pomóc.

Tego popołudnia pracował w swoim gospodarstwie,

rozkoszując się słońcem i czystym powietrzem. Pracę w polu
przerwał dzwoniący na posterunku telefon. Niechętnie wrócił,
żeby sprawdzić wiadomość na sekretarce. Usłyszał głos
Seana.

- Bella przyjeżdża, żeby się ze mną zobaczyć. Nie

zamierza o nic prosić. Szybki rozwód na podstawie rozbicia

background image

pożycia małżeńskiego. Przywiezie ze sobą papiery
rozwodowe.

Hamish przypomniał sobie słowa Elspeth. Wsiadł do land

rovera i ruszył drogą wzdłuż brzegu. Zobaczył wychodzącą z
redakcji Elspeth i zatrzymał się z piskiem.

- Wskakuj - zawołał. - Sean dzwonił. Bella jedzie, żeby

się z nim zobaczyć.

Elspeth wskoczyła do samochodu.
- Więc doszedłeś do wniosku, że jednak istnieje jakieś

niebezpieczeństwo?

- Lepiej się upewnić, że nie istnieje.
- Nie jedź więc prosto do jego domu. Zaparkuj kawałek

dalej. Jeśli coś zamierza, schwytamy ją na gorącym uczynku.
Oczywiście, jeśli nie będzie za późno.

Hamish zaparkował na końcu zakurzonej drogi, która

prowadziła do gospodarstwa. Przed domem stał zaparkowany
ford metro.

- Wygląda na to, że już przyjechała - powiedział. -

Musiała nauczyć się prowadzić. Pospieszmy się.

- Zajrzyj najpierw przez kuchenne okno - ponagliła go

Elspeth. - Jeśli siedzą tam i rozmawiają, zapukamy do drzwi.

Wokół domu nie było ogrodu. Jedynie sprężyste wrzosy

rosnące pod oknami tłumiły odgłosy ich kroków. Hamish
kucnął i ostrożnie zajrzał przez okno. Sean leżał z
zamkniętymi oczami w fotelu przed kominkiem. Na stole stała
otwarta butelka whisky i dwie szklanki. Bella podniosła się z
siedziska, wyjmując broń. Miała cienkie, gumowe rękawiczki.
Potem przyklęknęła i próbowała zacisnąć bezwładną dłoń
Seana na pistolecie.

Hamish pobiegł do drzwi i wpadł do środka. Bella

odwróciła się, oszalała ze strachu i wściekłości. Hamish i
Elspeth padli się na ziemię. Wystrzał pistoletu ogłuszył ich
oboje. Hamish zerwał się, zanim dziewczyna zdążyła oddać

background image

drugi strzał. Wyrwał jej broń z ręki, przewrócił na ziemię i
skuł. Bella krzyczała coś o nadużyciach. Hamish sprawdził
puls Seana. Wciąż żył. Odgadł, że Bella odurzyła go
tabletkami i planowała upozorować samobójstwo.

Kiedy z Lochdubh dotarły posiłki, Bella płakała i mówiła,

że Sean chciał popełnić samobójstwo, a ona próbowała go
powstrzymać.

- Cóż, to by było na tyle - powiedział zmęczony Hamish,

kiedy Bella odjechała razem z policją. Seana zabrało
pogotowie. - Teraz przynajmniej ją mamy. Prędko jej nie
zobaczymy.

- To nauczy cię, żeby na przyszłość mnie słuchać -

podsumowała Elspeth. - Teraz lecę, żeby napisać o tym dla
krajowych dzienników.

- Sprawa jest w toku. Nie możesz nic napisać, dopóki nie

zostanie oskarżona.

- Ależ mogę. Po prostu nie wymienię jej nazwiska.

Opiszę wszystko i dodam, że jakaś kobieta pomogła policji w
śledztwie. Może postawisz mi kolację któregoś wieczoru?

- Zapraszam cię na jutro. Do włoskiej restauracji.
Na posterunku Hamish usiadł i spisał długi raport. Biedny

Jamie Stuart. Policja pewnie ściągnęła go już do Strathbane,
na wypadek, gdyby okazał się wspólnikiem Belli.

background image

Rozdział piqty
Na Johna Barleycorna czyny wspaniałe! Strachu nie znają

już serca zuchwałe! Gdy piwa nie braknie, zła się nie
zlękniemy; Z gorzałką w ręce, z diabłem w twarz staniemy!

Robert Burns

Następne kilka dni upłynęły Hamishowi spokojnie.

Sierżant Macgregor z Cnothan niechętnie zgodził się przejąć
jego rewir na czas „urlopu" posterunkowego. Wieści o
wybuchu w domku majora zniknęły nawet z lokalnych gazet.
Elspeth odwołała kolację, mówiąc, że „pracuje nad jakąś
historią". Hamisha trochę to zaskoczyło, poczuł się
rozczarowany.

Pogoda nie była najlepsza. Deszcz padał bez przerwy

przez dwa dni. Jednak pod koniec tygodnia znowu wyszło
słońce. Purpurowe wrzosy płonęły na zboczach dwóch gór
wznoszących się nad Lochdubh. Tafla jeziora była gładka,
niezmącona nawet jedną falą. Hamish rozłożył się na leżaku w
ogrodzie. Lugs leniuchował u jego stóp z łapami uniesionymi
do góry. Błogi nastrój nie pozwalał myśleć o brutalnych
wydarzeniach.

Niestety, beztroski spokój został zakłócony przez

Jimmy'ego Andersona. Przyszedł w poszukiwaniu resztek
tamtej whisky. Hamish przyniósł drugi leżak i szklanki.
Jimmy usiadł wygodnie, rozejrzał się i westchnął zadowolony.

- Jak postępuje śledztwo w sprawie Stoyre? - spytał

Hamish.

Jimmy podniósł szklankę, podziwiając kolor, jaki

przybrała w słońcu whisky i pociągnął solidny łyk alkoholu.

- Nic - odparł lakonicznie - po staremu. Mieszkańcy

milczą. Ci na górze są raczej pewni, że to był ktoś z wioski.

background image

- Zastanawiam się, dlaczego tak sądzą. W końcu

skonstruowanie bomby wymaga trochę znajomości w zakresie
chemii.

- Prawda jest taka: doszli do wniosku, że nie użyto

mocnego środka wybuchowego. Trochę gazet, trochę nawozu,
paliwo i jakaś szmatka. Wystarczy to podpalić, wrzucić do
środka i wiać, gdzie pieprz rośnie. Resztę załatwił piecyk
gazowy majora.

- To jednak wciąż wymaga trochę wiedzy.
- Każdy mógł znaleźć w Internecie instrukcję

skonstruowania takiej bomby.

- Nie przypuszczałem, że ktokolwiek w Stoyre ma

komputer!

- Każdy mógł przyjść do kafejki internetowej w

Strathbane.

Hamish przyjrzał się uważnie detektywowi.
- Sprawdzili przecież tę kafejkę i nie znaleźli nikogo, kto

próbowałby szukać takich informacji.

- Niby tak.
- Chyba wezmę parę dni urlopu i zatrzymam się tam na

jakiś czas - zdecydował się Hamish.

- Moim zdaniem to strata czasu. Czy Blair o tym wie?
- Nie! I nic mu nie mów na ten temat.
- W porządku.
- Więc w Stoyre nic się nie dzieje?
- Cisza i spokój. Wczoraj w kościele czytali wiersz „Tam

o'Shanter" (Od imienia tytułowej postaci z wiersza Roberta
Burnsa wywodzi się nazwa tradycyjnego szkockiego nakrycia
głowy) Roberta Burnsa.

- Mocna rzecz.
- Czytała go jakaś kobieta o piskliwym głosie. O co

chodzi z tym piwem?

- Dzięki niemu nie zlękniesz się zła.

background image

- A gorzałka?
- To whisky. Woda życia. Nie mów mi, że nie wiedziałeś?
- Nigdy nie miałem drygu do interpretacji wierszy. Ta

bomba to pewnie był wyraz tych antyangielskich nastrojów.
Blair zasugerował, że to może sam major stoi za tym
wybuchem, potem jednak czym prędzej się z tego wycofał, bo
facet zaczął grozić, że zaciągnie całą wioskę przed Komisję do
spraw Stosunków Rasowych.

- Wiesz co, żadna nacja chyba nie wie tak mało o swojej

historii jak Szkoci. Wiesz, Jimmy, skąd pochodzą Szkoci?

- Myślałem, że zawsze tu byli.
- Pochodzą z Irlandii Północnej, skąd wyruszyli, żeby

wymordować Celtów i Piktów. Było to jedno z największych
ludobójstw w historii. Problemy zawsze sprawiali ci
mieszkający na nizinach, nie my. Żyli w cieniu Celtów, ubrani
we frędzle w szkocką kratę. Nieważne, wracając do Stoyre,
jakie panują tam nastroje? Czy mieszkańcy boją się czegoś?

- Nie. Panuje tam dziwna atmosfera. Jakieś tłumione

podniecenie, zachowują się jak dzieci czekające na święta
Bożego Narodzenia.

- To bardzo ciekawe. Nie mogę się doczekać, kiedy tam

pojadę. Będę się trzymał z daleka od wszystkiego, póki
przełożeni stamtąd nie wyjadą.

- To nie powinno długo potrwać. Gdyby to była duża,

profesjonalna bomba, zostaliby tam na dłużej. W tym
momencie wszystko wskazuje na to, że to miejscowi.

Furtka ogrodowa zaskrzypiała i weszła Elspeth. Miała na

sobie prawie przezroczystą hinduską bluzkę, pokrytą czymś,
co wyglądało jak malutkie kawałeczki lustra. Do tego włożyła
bardzo krótkie spodenki, eksponujące jej mocne, opalone
nogi, obute jak zwykle w rozczłapane mokasyny.

- Co powiesz na kolację dziś wieczorem? - spytała

Hamisha.

background image

- Bardzo chętnie. Widzimy się o dwudziestej we włoskiej

restauracji.

Elspeth uśmiechnęła się do Jimmy'ego.
- Do zobaczenia, Hamishu.
- Człowieku - wysapał Jimmy, kiedy dziewczyna wyszła

z ogrodu. - Ale z ciebie szczęściarz. Niezła sztuka.

- Elspeth? To tylko lokalna dziennikarka.
- Wiem. Spotkałem ją już wcześniej, pamiętasz? Nie

podejrzewałem, że się tobą interesuje.

- Jesteśmy tylko przyjaciółmi - oświadczył Hamish

sztywno.

- Chciałbym mieć takich przyjaciół - uśmiechnął się

Jimmy.

- Trochę dziwacznie się ubiera.
- Staraj się iść z duchem czasu. Jesteś trochę zacofany,

Hamishu.

Kiedy Hamish przyszedł wieczorem do restauracji,

Elspeth już na niego czekała. Miała na sobie jaskrawy żakiet,
uszyty z rombów kolorowego aksamitu, pod nim wypłowiały
czarny T - shirt, do tego włożyła długą czarną szyfonową
spódnicę. No i swoje buty.

Nagle przed oczami stanął mu obraz Priscilli, siedzącej w

tym miejscu, nienagannie ubranej, ze starannie ułożonymi
włosami. Poczuł głęboki smutek. Włosy Elspeth wprawdzie
nie miały już koloru oberżyny, ale sterczały na wszystkie
strony, tak jakby dziewczyna włożyła palec do kontaktu.
Usiadł i ze zdumieniem zauważył, że paznokcie miała
pomalowane na czarno.

Hamish obiecał sobie, że już nie będzie komentował

wyglądu Elspeth. W końcu to, w co się ubierała i jak
wyglądała, nie było jego sprawą. Ale nie wytrzymał i spytał:

- Co ty zrobiłaś z paznokciami. Wyglądają, jakbyś

przytrzasnęła sobie palce drzwiami od samochodu.

background image

- Siadaj, zamknij się i zamów coś do jedzenia - odrzekła

przyjaźnie Elspeth - umieram z głodu.

Kelner Willie Lamont, który przed ślubem z kuzynką

właściciela restauracji był policjantem, przyszedł, żeby
przyjąć zamówienie.

- Co dla ciebie, Hamishu?
- Czemu najpierw nie zapytasz damy, na co ma ochotę? -

skarcił go Hamish.

- Racja. Na Boga, dziewczyno, twoje paznokcie są całe

czarne.

- Na Boga, obsługa w tej restauracji jest koszmarna. Czy

masz w zwyczaju wygłaszanie osobistych uwag pod adresem
gości?

- Przepraszam - wymamrotał Willie - więc na co masz

ochotę?

- Najpierw na sałatkę Cezar, a potem lazanię.
- Ja poproszę o zestaw sałatek, a potem penne z

bazyliowym sosem. Przynieś też butelkę wina stołowego -
poprosił Hamish.

Willie zapisał zamówienie, po czym dalej stał,

przestępując z nogi na nogę.

- Na co czekasz? - zapytał ostro Hamish.
- Zabawna sprawa z tym Stoyre - wystękał Willie.
- Wiesz coś na ten temat?
- Nie, ale słucham uważnie, co ludzie mówią.
- Super. Teraz może jednak przyniósłbyś nam nasze

dania?

- Lucia zastanawia się, kiedy przyjdziesz odwiedzić

małego Hamisha, swojego chrześniaka.

- Powiedz jej, że niedługo wpadnę.
- Zaczął już chodzić, a ty nie widziałeś, jak stawiał

pierwsze kroki.

- Willie! Jedzenie!

background image

Elspeth patrzyła, jak Willie zniknął w kuchni.
- Co Lucia w nim widzi? - spytała.
- Jest schludny. Ma bzika na punkcie sprzątania. Zajmuje

się wszystkimi domowymi obowiązkami. To właśnie Lucia w
nim kocha.

- Więc co się dzieje w Stoyre? - spytała Elspeth. -

Niedawno tam byłam.

- Na pewno wiesz więcej niż ja. Dowiedziałaś się czegoś?
- Nie, ale dzieje się tam coś niedobrego.
- Skąd wiesz?
- Czuję to.
- Zamierzam zrobić coś bardziej praktycznego, żeby

dowiedzieć się, o co w tym chodzi. - Hamish wtajemniczył ją
w swoje plany urlopowe.

- Ja też mam trochę zaległego wolnego - odparła Elspeth -

mogłabym pojechać z tobą.

- I gdzie byś się tam zatrzymała?
- Oczywiście tam, gdzie ty.
- Mielibyśmy przeciwko sobie całą tę bogobojną

wspólnotę. Uznaliby, że żyjemy w grzechu.

- Cóż, w takim razie wpadnę cię odwiedzić. Hamish miał

wrażenie, że dziewczyna go prześladuje.

- Daj mi po prostu prowadzić w spokoju moje śledztwo -

westchnął cicho.

Elspeth lekko się zarumieniła i z ulgą zobaczyła, że Willie

przyniósł im wino.

- Czy w Lochdubh dzieje się teraz coś, o czym nie wiem?

- spytał Hamish, żeby przerwać kłopotliwe milczenie, które
nastąpiło po wygłoszonej przez niego uwadze.

- Może będziesz mógł pomóc - zastanawiała się Elspeth. -

Znasz starą panią Docherty?

- Oczywiście. Dawno jej nie widziałem.

background image

- Jest całkiem sama. Wymaga profesjonalnej opieki.

Zaczyna tracić zmysły i naprawdę powinna znaleźć się w
domu opieki.

- Ma jakichś krewnych?
- Tylko córkę, która mieszka w Glasgow. Pani Wellington

pisała do niej kilka razy, ale nie dostała żadnej odpowiedzi.

- Do jakiego domu opieki mogłaby trafić?
- Jest jeden niedaleko Braikie.
- Rzeczywiście, zapomniałem o nim. Nazywa się „Dom

pod sosnami".

- Może mógłbyś ją odwiedzić i przekonać, żeby tam

została. Pamiętaj, że to będzie oznaczało również, że trzeba
sprzedać jej domek.

Dalej rozmawiali przyjaźnie i Hamish musiał przyznać, że

naprawdę dobrze bawił się tego wieczora.

***
Następnego dnia odwiedził panią Docherty. Drzwi

frontowe były otwarte na oścież, wsunął więc głowę do środka
i zawołał:

- Pani Docherty! To ja, Hamish!
- Wejdź! - głos kobiety był zadziwiająco mocny. Wszedł

do małego, zagraconego saloniku. Pani Docherty wyglądała
tak samo zdrowo i krzepko, jak w dniu, kiedy widział ją
ostatnim razem. Grube włosy posiwiały, ale postawna
sylwetka nadal nie była zgarbiona. Twarz miała pooraną
licznymi zmarszczkami, jasne, szare oczy spoglądały żywo.

- Siadaj, Hamishu. Możesz zaparzyć herbaty, kiedy już

powiesz, co cię sprowadza.

- To towarzyska wizyta - zaczął niezdarnie.
Jej bystre oczy przyjrzały mu się z rozbawieniem.
- Doszły mnie słuchy, że trochę pani zniedołężniała -

wykrztusił Hamish, po czym zaczerwienił się z zażenowania.

Kobieta roześmiała się.

background image

- Nie denerwuj się tak. Komputer i książki są dla mnie

wystarczającą rozrywką. Większość odwiedzających ludzi
męczy mnie. Często przychodzą osoby, których nie mam
ochoty widzieć, więc mamroczę coś i ślinię się. Chyba
powinnam przestać albo wsadzą mnie do domu starców.

- Słyszałem, że otworzyli jakiś nowy w Braikie.
- Nie taki nowy. Ma już rok. Nie poszłabym tam, nawet

jakbym była umierająca.

- Dlaczego?
- Uważam, że oni tam zabijają ludzi - odparła.
- Och, niech pani da spokój. Wiedziałbym coś o tym.
- Miałam serdeczną przyjaciółkę w Braikie. Maisie

Freeman. Zrobiła się bardzo słaba i rodzina namówiła ją, żeby
przeniosła się do „Domu pod sosnami". To prywatny dom
opieki, jeśli jednak zapiszesz im swój dom, obiecują ci
najlepszą na świecie opiekę medyczną aż do śmierci. Miała
tylko córkę Aileen, która jakiś czas temu wyszła za mąż.
Aileen to samolubna krowa. Jej mąż jest dość zamożny, więc
strata pieniędzy za dom po śmierci Maisie nie dotknęła ich za
bardzo. Chcieli się tylko jej pozbyć. Jak mówiłam, była trochę
słaba, choć całkowicie sprawna. Kiedyś odwiedziłam ją. Nie
spodobali mi się pracownicy, byli odrażający i próbowali się
przymilać. Maisie wytrzymała tam tylko miesiąc.

- Co jej się stało?
- Spadła ze schodów i złamała kark. Pokoje są na

parterze, na piętrze znajdują się biura. Nie miała potrzeby,
żeby wchodzić na górę.

- Może chciała poskarżyć się z jakiegoś powodu

menedżerowi?

- Wówczas posłałaby po niego. Miała reumatyzm.

Wspinaczka po takich schodach była dla niej jak wejście na
Mount Everest.

- Jak wytłumaczyli ten wypadek właściciele domu opieki?

background image

- Stwierdzili, że Maisie postradała rozum. Musiała sama

wejść po schodach, nie zdawała sobie sprawy, gdzie się
znajduje i prozaicznie potknęła się. Odwiedziłam ją dwa dni
przed śmiercią, była zupełnie sprawna umysłowo. Wiesz, jak
to jest. Starsi ludzie uważani są za zbyteczny balast. Wiesz,
jak według mnie będzie wyglądała przyszłość? Wydaje mi się,
że znajdą sposób, żeby przedłużyć ludzkie życie i wszyscy
będą wyglądać tak samo młodo. Młodzi zwyrodnialcy zaczną
jednak nienawidzić wszystkich starszych ludzi, bo będą
zajmować im miejsca pracy i przestrzeń na tej planecie. Ktoś
zacznie podawać w Internecie daty urodzin i będą zaczną
zabijać starych.

- Wie pani co, pojadę tam i porozmawiam z nimi.
- Nie wiem, jakim cudem chcesz się czegokolwiek

dowiedzieć. Mam odłożonych trochę pieniędzy. Ludzie o tym
nie wiedzą. Kusi mnie, żeby samej się tam zgłosić i zobaczyć,
co się stanie.

- Jeśli pani podejrzenia okażą się prawdziwe, to

odradzam, może to być niebezpieczne.

- Nie, jeśli będę udawać zniedołężniałą staruszkę.

Oczywiście nie cały czas, musiałabym od czasu do czasu
wyglądać na sprawną umysłowo, żebym mogła się pewnego
dnia wypisać.

- Proszę wziąć też pod uwagę, że może to oznaczać

konieczność przepisania im na własność pani domu.

- To będzie ryzykowne, ale również ekscytujące.
- Proszę poczekać, nieruchomości w górach nie osiągają

zbyt wysokich cen na rynku. Jeśli pensjonariusze zaczną
padać jak muchy zaraz po przyjęciu do domu opieki,
zostałoby przeprowadzone dochodzenie.

- Myślę, że oni są sprytniejsi. Tylko starsi, naprawdę

chorzy ludzie decydują się na pobyt w domu opieki.

background image

- Pojadę tam i się rozejrzę. Powiem, że to prywatna

wizyta. Mam krewnego w podeszłym wieku, który może być
zainteresowany.

- Mógłbyś również poprosić tę reporterkę, żeby

sprawdziła dla ciebie nekrologi ludzi z Braikie, którzy zmarli
w ciągu ostatniego roku.

- Najpierw sam się rozejrzę.
- No dobrze. A teraz idź i zrób herbatę.
Zaraz po wizycie u pani Docherty Hamish wstąpił do biura

redakcji. Elspeth siedziała przed komputerem z ołówkiem
wetkniętym we włosy.

- Tracę tu tylko czas - westchnęła, kiedy zobaczyła

Hamisha. - Jak mogę dodać trochę dramatyzmu do ostatniego
spotkania Stowarzyszenia Matek?

- Dlaczego nie postarasz się znaleźć pracy w którejś z

gazet w Glasgow?

- Pomyślę o tym. Co ty tutaj robisz?
- Chciałem cię prosić o przysługę. Mogłabyś sprawdzić

archiwum nekrologów i podać mi nazwiska starszych osób z
„Domu pod sosnami", które zmarły w ciągu ostatniego roku?

- Po co ci to potrzebne?
- Czy nie mogłabyś tego po prostu zrobić?
- Zapomniałeś, że jestem reporterką? Co się dzieje? Ktoś

praktykuje eutanazję?

- Możliwe. To pomysł pani Docherty.
- Mówiłam, że jest stuknięta.
- Ona tylko udaje, ale nie mów o tym nikomu. To jej

sposób na pozbycie się ludzi, którzy ją nudzą.

- Och, doprawdy? - spytała Elspeth ze złością. - To jest jej

sposób na mnie. Poszłam do niej, bo przygotowywałam
materiał o Lochdubh w dawnych czasach, a ona gapiła się
tylko na mnie bezmyślnie.

- Niektórzy ludzie nie przepadają za dziennikarzami.

background image

- W porządku. Sprawdzę to dla ciebie, jeśli obiecasz mi,

że dasz znać, jeżeli coś więcej się za tym kryje.

Jeszcze tego popołudnia Hamish pojechał do Braikie.

„Dom pod sosnami" był sporo oddalony od głównej drogi.
Teraz przypomniał sobie, że rok temu czytał o jego budowie.
Wokół rozciągał się sosnowy las, od którego ośrodek wziął
swoją nazwę. Słońce migotało pomiędzy drzewami, kiedy
posterunkowy jechał w stronę domu. Wreszcie ujrzał długi,
dwukondygnacyjny budynek.

Zaparkował przed wejściem i wszedł przez główne drzwi.

Ciemnoskóry pielęgniarz wyszedł mu na spotkanie. Hamish
próbował odgadnąć jego narodowość. Hindus? Pakistańczyk?

- W czym mogę panu pomóc? - spytał pielęgniarz.
- Moja matka jest już w podeszłym wieku i zastanawia

się, czy nie zgłosić się do państwa - zagadnął Hamish. -
Zastanawiałem się, czy mógłbym się tutaj najpierw rozejrzeć.

- Proszę pójść ze mną do biura, przedstawię pana

naszemu menedżerowi, panu Dupont.

Hamish, idąc na górę, zauważył, że na schodach nie było

wykładziny. Pielęgniarz zapukał do drzwi z matowego szkła.
W środku odezwał się głos:

- Proszę wejść.
Niski, elegancki mężczyzna ubrany w rozpinany sweter z

naszytym godłem wstał i przywitał się z nimi.

- Nazywam się Dupont - przedstawił się. Miał

przerzedzone brązowe włosy, duży nos, wydatne usta i czarne
oczy. W jego głosie słychać było delikatny akcent.

- Chciałbym zorientować się, jakie warunki opieki

państwo proponujecie. Moja matka wkrótce będzie
potrzebowała opieki.

Pan Dupont roześmiał się.
- Dziwne. Człowiek nigdy by nie pomyślał, że policjant

może mieć matkę.

background image

- Wie pan, kim jestem?
- Pan nazywa się Hamish Macbeth i jest pan policjantem

stacjonującym w Lochdubh.

- To jest sprawa prywatna. Czy mogę się rozejrzeć?
- Sam pana oprowadzę.
Pan Dupont wyszedł zza biurka. Jego szare spodnie miały

ostro zaprasowane kanty, a małe czarne buty były
wypolerowane na wysoki połysk. Odprawił pielęgniarkę i
poprowadził Hamisha po schodach w dół.

- Nie pochodzi pan stąd - zagadnął Hamish. - Co

sprowadziło pana w szkockie góry?

- Wcześniej zarządzałem domem opieki w Kent.

Zaoferowano mi tutaj lepsze warunki zatrudnienia.

- A czy właściciel pochodzi z tej okolicy?
- Pan Frazier również pochodzi z południowej Anglii.

Nieruchomości i ziemia są tutaj znacznie tańsze niż w
pozostałej części Wysp. Wszyscy pensjonariusze mają swoje
własne pokoje i profesjonalną opiekę pielęgniarską. Ci, którzy
nie muszą leżeć w łóżku, mogą korzystać z okolicznych
terenów i siłowni. Tak, mamy trenera, który prowadzi
specjalną, niezbyt forsującą gimnastykę. Jeśli o mnie chodzi,
zapewniamy doskonałe jedzenie i jesteśmy w stanie sprostać
wszystkim gustom.

Mężczyzna otworzył drzwi.
- Nie chcę przeszkadzać innym pensjonariuszom, a ten

pokój jest w tym momencie wolny.

W pokoju znajdowało się szpitalne łóżko, dwa twarde

krzesła, jeden mały stolik i wygodny fotel. Perkalowe zasłonki
były odsłonięte, okno wychodziło na sosnowy las. W pokoju
stały również telewizor i radio. Na podłodze leżała gruba
wykładzina dywanowa.

- Ile wynosi u was opłata za pobyt? - spytał Hamish.
- Dwa tysiące funtów miesięcznie.

background image

- O rany, nie mógłbym sobie na to pozwolić!
- Cóż, przygotowaliśmy też pewną interesującą ofertę.

Nie lubimy odprawiać z kwitkiem nikogo, kto jest w
potrzebie. Czy pana matka posiada własny dom?

- Tak.
- Więc wystarczy, że przepisze go na nas, a my

zagwarantujemy jej najlepszą opiekę aż do ostatnich dni.

- Czy wszyscy wasi pacjenci korzystają z tej oferty?

Mężczyzna roześmiał się.

- Ależ skąd. Nie moglibyśmy sobie na to pozwolić.

Większość naszych pacjentów płaci za pobyt lub robią to ich
bliscy.

- Nie przypuszczałbym, że tutejszych ludzi byłoby stać na

taką opiekę.

- Mamy u nas pensjonariuszy z różnych miejsc. Na tym

polegał geniusz całego pomysłu. Ludzie mają bardzo
romantyczne wyobrażenie na temat szkockich gór.

Zatrzasnął drzwi pokoju i poprowadził Hamisha długim

korytarzem. Otworzył kolejne drzwi.

- To jest jadalnia przeznaczona dla pensjonariuszy, którzy

poruszają się o własnych siłach.

Pokój nie był zbyt duży, znajdowało się w nim jedynie

dziesięć stołów.

- A teraz przejdziemy do sali gimnastycznej -

zaproponował pan Dupont. Otworzył kolejne drzwi, za
którymi znajdowało się przestronne pomieszczenie.

- Nie przypuszczałbym, że którykolwiek z pensjonariuszy

będzie wystarczająco sprawny, żeby ćwiczyć na tych
maszynach i podnosić ciężary - zauważył Hamish.

- Och, prowadzimy również zajęcia dla mieszkańców

Braikie. O, jest nasz trener, Jerry Andrews.

Jerry wszedł do środka. Był wysportowanym, młodym

mężczyzną o blond włosach. Miał na sobie biały dres, jego

background image

opaloną, kwadratową twarz cechowały niezwykle regularne
rysy, skóra natomiast była gładka jak u plastikowej lalki. Pan
Dupont przedstawił go Hamishowi. Jerry sepleniąc wyjaśnił,
że specjalizuje się w masażach i zajęciach pilates dla starszych
osób.

Pan Dupont ponownie ruszył, aby kontynuować

oprowadzanie, a jego małe, błyszczące buciki błyskały przed
Hamishem.

- A to - otworzył kolejne drzwi - nasz gwóźdź programu.
Hamish przyjrzał się dużemu basenowi. Żadnych

kąpiących się, pusto, woda była błękitna i nieskazitelnie
czysta.

- Bardzo ładny - stwierdził. - Przedyskutuję to z moją

matką i dam panu znać.

Kiedy odprowadzano Hamisha do wyjścia, posterunkowy

zauważył:

- Nie widziałem żadnych pensjonariuszy. Skoro niektórzy

z nich są wystarczająco sprawni, żeby korzystać z siłowni i
basenu, czy nie powinni gdzieś tutaj chodzić?

Pan Dupont roześmiał się wesoło.
- Popołudniami wszyscy idą do swoich pokoi, żeby się

zdrzemnąć.

- Myślałem, że starsi ludzie nie śpią zbyt dużo, moja

matka na pewno nie.

- Nie sypiają zbyt dużo w nocy, ale lubią się spokojnie

zdrzemnąć po południu. Starsi ludzie lubią dyscyplinę i
ustalony rytm dnia.

Skąd pochodził jego dziwny akcent? - zastanawiał się

Hamish. Nie, to nie był Francuz. Może Niemiec. Czy
naprawdę nazywał się Dupont?

Kiedy posterunkowy znalazł się na zewnątrz, zadrżał.

Podejrzenia pani Docherty nie były bezpodstawne.

background image

Pojechał z powrotem do Lochdubh. Z dala zobaczył, że

Elspeth szła właśnie na posterunek.

- Mam coś dla ciebie - zawołała, kiedy wysiadł z land

rovera.

- Chodź do domu. Zobaczymy, co tam masz. Elspeth

usiadła przy kuchennym stole.

- Mam cztery nazwiska, wszyscy ci ludzie mieszkali w

Sutherland, w „Domu pod sosnami" i zmarli w ciągu
ostatniego roku.

- Pokaż. Panie Hudson, Jones, Chandler i Price. Dwie

pochodziły z Braikie i dwie z Cnothan. Wszystkie według
nekrologu umarły spokojnie.

- Przynajmniej w jednym przypadku jest to kłamstwo -

stwierdziła Elspeth, a oczy jej błyszczały. Podsunęła mu
wydruk. - Tutaj jest artykuł o pani Price. Miała siedemdziesiąt
trzy lata, nie taki znów sędziwy wiek. Znaleziono ją martwą w
basenie, tam, gdzie woda była najgłębsza. Jej córka mówi, że
kobieta nie umiała pływać. Przeprowadzono śledztwo.
Według pracowników domu opieki pani Price nie była w pełni
władz umysłowych i musiała zawędrować do basenu. Po tym
incydencie zwolniono pielęgniarkę, która miała dopilnować,
żeby drzwi do pomieszczenia z basenem były zamknięte,
kiedy nikt z niego nie korzystał. Nieszczęśliwy wypadek.
Oczywiście jest jeszcze pani Maisie Freeman.

- Zostaw mi te artykuły - poprosił Hamish. - Sprawdzę, co

się stało z pozostałymi trzema kobietami.

Elspeth triumfalnie wyciągnęła kolejny plik kartek,

niczym magik wyjmujący królika z kapelusza.

- Tutaj mam adresy ich krewnych.
- Dobra robota. Zaraz się tym zajmę.
- Nie zasłużyłam na buziaka? - dziewczyna uśmiechnęła

się do niego.

Hamish zarumienił się lekko i udał, że nie słyszy.

background image

- Wielkie dzięki, Elspeth. Jeśli odkryję, że coś nie gra,

pierwsza się o tym dowiesz.

Córka pani Price, Sarah MacPherson, mieszkała w

Cnothan. Hamish wiedział, że najpierw powinien zadzwonić
do sierżanta Macgregora, ale ten będzie chciał wiedzieć, o co
dokładnie chodzi. Chciał sam wszystko załatwić po swojemu.
Posterunkowy nakarmił Lugsa, obiecał psu, że po powrocie
wyprowadzi go na spacer, po czym wyruszył do Cnothan,
małego miasteczka, które uważał za najmniej przyjazne
miejsce w szkockich górach. Pani MacPherson mieszkała w
schludnym domku za kościołem.

Drzwi otworzyła niska, okrągła kobieta. Miała na sobie

fartuch z dużymi kieszeniami. Siwe włosy nawinięte były na
plastikowe wałki.

- Pani MacPherson?
- Tak. W czym mogę pomóc?
- Jestem posterunkowy Hamish Macbeth z Lochdubh -

przedstawił się Hamish. Tym razem nie miał na sobie
munduru. Nie chciał, żeby ktoś z mieszkańców doniósł
sierżantowi, że widziano w Cnothan jakiegoś policjanta.

- Mogę wejść?
- Nie ma pan żadnych złych wieści?
- Nie, nie - uspokajał Hamish. - To tylko taka drobna

sprawa.

- W takim razie proszę wejść.
Hamish usiadł w małym, zagraconym salonie i zaczął:
- Chodzi o pani matkę.
- O jej śmierć? Myślałam, że policja nie zamierza się tym

zajmować.

- Pojawiły się nowe okoliczności. Czy pani matka miała

jakąś nieruchomość, którą przepisała na rzecz domu opieki?

background image

- Tak, miała mały, ładny domek, Rannoch Lodge, nad

jeziorem. Miałam go odziedziczyć, ale mama uznała, że lepiej
będzie, jak oszczędzi mi kosztów na dom opieki.

- Czy była bardzo chora?
- Trochę cierpiała z powodu artretyzmu i miała

osteoporozę. Trudno jej było poruszać się bez czyjejś pomocy.
Ale była zupełnie sprawna umysłowo, cokolwiek by
opowiadali pracownicy tego domu. Nigdy nie nauczyła się
pływać i panicznie bała się wody.

- Kiedy widziała ją pani po raz ostatni?
- To było dzień przed jej śmiercią - pani MacPherson

otarła łzę, która spłynęła po jej pulchnym policzku. - Mówiła,
że podawali jej tabletki, które uśmierzały ból. Była bardzo
rozmowna i wydawało się, że jej się tam podoba. Twierdziła:
„Będę żyła jeszcze naprawdę długo i to są dobrze wydane
pieniądze".

- Nie chcę, żeby ktokolwiek, a w szczególności sierżant

Macgregor, wiedział, że prowadzę dochodzenie w tej sprawie
- powiedział Hamish. - Nie chcę, żeby pani komukolwiek o
tym mówiła. Jeśli pracownicy domu opieki coś knują i
dowiedzą się, że się nimi interesuję, zatrą wszystkie ślady.

- Zrobię wszystko, co pan karze, oficerze, jestem to winna

mojej biednej matce.

Po powrocie do Lochdubh Hamish wziął Lugsa na spacer

wzdłuż brzegu i zastanawiał się, co robić. Jeśli zwróci się do
Strathbane, Blair podejdzie do telefonu i zacznie na niego
wrzeszczeć, że marnuje czas na sprawę, która już dawno
została zamknięta. Jeśli wyśle starszą pani Docherty do tego
domu opieki i coś jej się stanie, będzie miał ją na sumieniu. A
co, jeśli nic się nie stanie? Jeśli kobieta niczego się nie dowie?
Utknie w „Domu pod sosnami" na resztę życia, straci swój
przytulny domek i własną niezależność. Zabrał Lugsa z
powrotem na posterunek i nakarmił go, podając mu solidną

background image

porcję jagnięcych wątróbek, po czym udał się do domku pani
Docherty.

Starsza pani słuchała uważnie, kiedy posterunkowy

zdawał jej relację.

- A co z pozostałymi trzema kobietami? - spytała, kiedy

Hamish skończył opowieść. - Powiedziałeś mi tylko o pani
Price.

- Postanowiłem na razie ich nie niepokoić. Nie chcę, żeby

wieści dotarły do domu opieki.

Oczy pani Docherty błyszczały z podekscytowania.
- Zamierzam to zrobić. Zapiszę się do nich.
- Ale może pani stracić swój dom!
- Zawsze chciałam być panną Marple. Przechowam

wszystkie moje rzeczy w magazynie.

- To bardzo ryzykowne - odradzał Hamish, drapiąc się po

swojej ognistej czuprynie. - Nie mogę nawet sam pani tam
zarejestrować, ponieważ powiedziałem, że szukam czegoś dla
mojej matki.

- Poproś tę dziewczynę z gazety. Może powiedzieć, że

jestem jej ciotką. Ty też musisz zaryzykować, Hamishu.
Inaczej niczego się nie dowiesz. Nawet jeśli zostanę tam do
końca życia, to co z tego? Jeśli nie dzieje się tam nic złego,
zapewnią mi opiekę, kiedy będę bardzo słaba. Jeśli natomiast
coś się tam kryje, dowiem się tego.

- Jeśli jest pani pewna...
- Jestem całkiem pewna.

background image

Rozdział szósty
Śmierć anuluje wszystkie zobowiązania.
Przysłowie osiemnastowieczne

Elspeth była zaskoczona, że pani Docherty tak szybko

została przyjęta do „Domu pod sosnami". Zawiozła ją tam
dzień po tym, jak Hamish powiedział jej o zaistniałej sytuacji.
Pani Docherty podpisała niezbędne dokumenty i postanowiła
przeprowadzić się już następnego dnia. Spakowała do walizki
swoje książki i ubrania, zabrała komputer i telefon
komórkowy. Uzgodniły także, że skoro Elspeth ma swój
udział w tym przedsięwzięciu, udając jej siostrzenicę, to
zajmie się również pakowaniem mebli oraz pozostałych
rzeczy i przekaże je do magazynu.

Hamish umówił się z panią Docherty, że natychmiast

zadzwoni do niego, gdyby pojawiły się jakieś problemy.
Poprosił Angelę Brodie, żonę doktora, żeby zajęła się jego
owcami i kurami, podczas jego urlopu w Stoyre.

- Nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział, że się tam

wybieram - ostrzegł ją.

- Chyba oszalałeś! - wykrzyknęła Angela. - Jeśli masz

rację i coś się tam dzieje, narażasz ją na niebezpieczeństwo.

- Myślę, że ona potrafi się o siebie zatroszczyć - odparł

Hamish gniewnie. Był zdenerwowany, ponieważ sam obawiał
się, że popełnia błąd.

- To będzie na twoją odpowiedzialność. Mam jednak

pewien pomysł. Jestem żoną lekarza, nie będzie więc w tym
nic dziwnego, jeśli odwiedzę panią Docherty od czasu do
czasu.

- Och, zrobiłabyś to? Byłoby wspaniale, Angelo.
- Nie dla ciebie, ty nie zasługujesz na przysługę.

Myślałam, że pani Docherty jest całkiem zdziecinniała.

background image

- Ona od czasu do czasu udaje zniedołężniałą, żeby ludzie

nie zakłócali jej spokoju.

- Tak czy inaczej, pójdę ją odwiedzić, ale powiem jej przy

okazji, że popełnia duży błąd.

- Upewnij się tylko, że nikt was nie słyszy. Jeszcze nie

wyjeżdżam do Stoyre. Pozostanę tu przez jakiś czas.

Kiedy pani Docherty została zakwaterowana w „Domu

pod sosnami", sama zaczęła mieć wątpliwości, czy to jest
rozsądne postępowanie. Miejsce nie wydawało się być ani
trochę podejrzane. Panowała tu jednak dyscyplina, a ona nie
była zachwycona tym, że ktoś będzie ją zmuszał do
dwugodzinnej, popołudniowej drzemki. Pozostali
pensjonariusze, choć wciąż mogli o własnych siłach
opuszczać swoje pokoje, wyglądali jak kruche zjawy.

Kobieta przyjęła najbardziej stosowną, według siebie,

taktykę: najpierw kilka przebłysków świadomości, a potem
stawała się rozchwiana emocjonalnie i zapominała o
wszystkim. W domu pojawił się nowy pensjonariusz, pan
Jefferson. Był niecodziennym zjawiskiem wśród
mieszkańców. Pani Docherty zauważyła tu głównie
zniedołężniałe, starsze panie. Pierwszego dnia zachęcono ją do
odwiedzenia świetlicy. Mniej sprawnie osoby zostały
przywiezione na wózkach, które ustawiono rzędem przed
dużym telewizorem. Widok ten był bardzo przygnębiający. Na
zewnątrz świeciło słońce i kobieta poczuła potrzebę, żeby
wymknąć się do sosnowego lasu i zaczerpnąć trochę świeżego
powietrza.

Nie mogła jednak bez pozwolenia wychodzić na zewnątrz.

Skoro pracownicy sądzili, że nie była w pełni władz
umysłowych, z pewnością zaraz ktoś poszedłby za nią.
Wróciła do swojego pokoju. Okno było nisko osadzone, a
pomieszczenie znajdowało się na parterze. Czuła się na tyle
sprawna, żeby się wydostać na zewnątrz, nie robiąc przy tym

background image

zbyt dużo hałasu. Udało się, zaczerpnęła głęboko powietrze,
które pachniało sosnami, i pomału zaczęła iść w stronę lasu.
Stawiała na trawie niepewne kroki, na wypadek gdyby ktoś
miał ją zobaczyć. Wreszcie znalazła się pomiędzy sosnami.
Zagłębiła się w las. Zaraz na początku natrafiła na powalony
pień, przysiadła na nim ostrożnie, żeby zastanowić się nad
swoją sytuacją. Już wcześniej doszła do wniosku, że wszystko
się ułoży. Jeśli nic się nie wydarzy, będzie tu miała swoje
książki i komputer, które dostarczą jej rozrywki. Nie
zamierzała również pozwolić, żeby opanowało ją
przygnębienie z powodu przebywania wśród tylu słabych,
starych i nie całkiem sprawnych umysłowo osób. Trochę się
obawiała, że czas spędzany wśród tych „żywych trupów"
może spowodować, że sama postrada rozum. Zastanawiała się,
czy jest możliwość odzyskania aktu własności oraz
dokumentów, które podpisała, przekazując swoją posesję
domowi opieki. Nagle poczuła, że włosy jeżą jej się na głowie.
Odniosła wrażenie, że jest obserwowana. Odwróciła się
powoli.

Pan Jefferson, nowy pensjonariusz, stał tam, podpierając

się kijem. Obserwował ją dyskretnie. Kiedy zauważył, że
spojrzała na niego, podszedł i usiadł obok.

- Piękny dzień - zagadnął.
Twarz pani Docherty miała pusty wyraz.
- Nieźle pani udaje - uśmiechnął się przyjaźnie. W jego

mowie słychać było delikatny ślad cockneya (Dialekt miejski,
charakterystyczny dla mieszkańców Londynu). - Pani pokój
sąsiaduje z moim. Wyglądałem właśnie przez okno, kiedy
zobaczyłem, jak się pani wymyka na zewnątrz. Co pani
kombinuje?

Pani Docherty zaśliniła się trochę i wydała z siebie kilka

nieartykułowanych dźwięków.

background image

- Za chwilę przyjdą nas szukać - ostrzegał. - Zawsze tak

robią. To jest takie eleganckie więzienie. Chce pani wiedzieć,
czemu tu trafiłem?

Ciekawość wzięła górę i pani Docherty postanowiła

porzucić swoją grę.

- Ponieważ jest pan stary?
- Mam dopiero osiemdziesiąt osiem lat - odparł urażony. -

Wszystko zaczęło się od tego, kiedy po raz ostatni trafiłem
przed sąd.

- Za co?
- Za kradzież.
- Jest pan włamywaczem?
- Na przymusowej emeryturze. Pracowałem pod różnymi

nazwiskami. Ostatnio jako pułkownik Forbes - Peters - jego
akcent stał się bardzo elegancki. - Umiałem się odpowiednio
przypochlebiać miłośnikom jazdy konnej. Zapraszano mnie na
weekendy. Tu zwędziłem trochę porcelany spode (Słynna
angielska porcelana), tam trochę srebra, często trafiała się też
jakaś biżuteria. Jednak mnie złapano - wrócił do swojego
normalnego akcentu. - Mój syn jest prawnikiem, zdobył
wykształcenie dzięki kapitałowi, który zarobiłem w
nielegalnych interesach. On nie jest taki jak ja. Jest nadęty,
surowy, a jego żona ma wysokie aspiracje towarzyskie. Udało
mu się przekabacić jakiegoś psychiatrę, który zdiagnozował u
mnie kleptomanię średniego stopnia. Syn poinformował mnie,
że załatwi wszystko, jeśli dam mu spokój i pójdę do domu
opieki, który sam sobie wybiorę, i nigdy już nie będę narażać
jego kariery. I tak oto jestem. Intryguje mnie pani zachowanie,
o co chodzi z tym udawaniem?

Pani Docherty wzruszyła ramionami z rezygnacją i

opowiedziała mu o swoich podejrzeniach dotyczących domu
opieki. Swoją opowieść zakończyła słowami:

- Mam wrażenie, że chyba popełniłam wielki błąd.

background image

- Nie sądzę. Ja też czuję, że dzieje się tutaj coś złego.

Trafiła kosa na kamień.

Był niedużym, dziarskim mężczyzną o brązowych

włosach i małych brązowych wąsikach. Najprawdopodobniej
farbowanych, pomyślała pani Docherty. Miał dużą, źle
dobraną sztuczną szczękę i odstające uszy. Nagle przekrzywił
głowę i znieruchomiał.

- Posłuchaj. Idą po nas.
- Te lasy są rozległe. Istnieje szansa, że nas nie znajdą.
- Oni nie, ale psy tak. - Psy!
- Ciii. Zacznij udawać ogłupiałą, a ja powiem, że

przyszedłem tutaj za tobą. Pamiętaj - dodał pospiesznie - nie
zażywaj żadnych lekarstw, które ci podadzą. Według mnie
połowa z pensjonariuszy jest tak otępiała dlatego, że podają
im końskie dawki środków uspokajających.

- Spuszczam je w toalecie. Czy myślisz, że...?
Pani Docherty przerwała, kiedy trener Jerry Andrews

wyłonił się spomiędzy drzew, prowadząc na smyczy dwa psy
gończe.

- Wstawaj, mamuśka - pan Jefferson przybierał znów

swój „elegancki" akcent. - Nie powinnaś tak się oddalać -
uśmiechnął się promiennie do trenera. - Tutaj jesteśmy!
Zobaczyłem, że ona idzie w tym kierunku i uznałem, że lepiej
za nią pójdę.

Plastikowa twarz Jerry'ego była niewzruszona.
- Nie lubimy, kiedy pensjonariusze błądzą sami po

okolicy. Może stać się im jakaś krzywda. Zabierz ją i chodźcie
za mną.

Pani Docherty zaczęła się bać i była naprawdę

zadowolona, że może się złapać silnego ramienia pana
Jeffersona. Mamrotała coś niezrozumiałego, kiedy
prowadzono ją do domu.

background image

- Na razie nie wchodźcie do swoich pokoi - rozkazał

Jerry. - Zabierz panią do świetlicy, a ja dam wam znać, kiedy
jej pokój będzie posprzątany.

Kiedy znaleźli się w świetlicy, pani Docherty opadła na

krzesło.

- Jak się pani nazywa - szepnął pan Jefferson.
- Pani Docherty.
- A na imię?
- Annie.
- W porządku, Annie. Jestem Charlie. Lepiej udawajmy,

że zasnęliśmy. Będziemy przez to wyglądać całkiem
niegroźnie.

Pani Docherty rzeczywiście zasnęła, czuła się zmęczona

spacerem i strachem, jaki ją opanował, kiedy ujrzała Jerry'ego
i psy. Zbudziła się wreszcie i zobaczyła pochylającą się nad
nią pielęgniarkę.

- Chodź, Annie - pielęgniarka wyglądała na władczą

kobietę. - Pora na odpoczynek.

„Dopiero co się zdrzemnęłam" - pomyślała gniewnie pani

Docherty. Pozwoliła się jednak poprowadzić do pokoju,
dygocząc i mamrocząc niezrozumiale swoje żale.

Pani Docherty była dość wysoką kobietą, ale pielęgniarka

bez problemu, bardzo sprawnie położyła ją do łóżka. Podała
jej szklankę wody i dwie tabletki.

- To twoje witaminy, kochanie.
Pani Docherty trzymała tabletki w ustach, dopóki

pielęgniarka nie wyszła, po czym wstała i wypluła je do
znajdującego się w rogu pokoju zlewu. Kiedy się odwróciła,
zobaczyła, że w jej oknach zamontowano kraty. Stłumiła
rodzącą się panikę i podeszła do drzwi. Były zamknięte na
klucz.

Nagłe poczuła się bardzo stara i słaba. Usiadła na łóżku i

położyła dłonie na kolanach, próbując opanować ich drżenie.

background image

Klamka w drzwiach zaczęła się powoli obracać, a pani

Docherty zastygła ze strachu. Charlie Jefferson wsunął się do
środka.

- Jakim cudem otworzyłeś drzwi? - wysapała Annie.

Charlie pomachał jej przed oczami pękiem wytrychów.

- A więc założyli ci kraty w oknach. To dobrze.
- Dobrze dla kogo?
- Teraz mam pewność, że oni coś knują. Ścigają ludzi z

psami. Zakładają kraty w oknach.

- Chciałabym odzyskać dokumenty, które podpisałam,

oddając im mój domek.

Mężczyzna wyciągnął z kieszeni w połowie pełną butelkę

whisky. Na umywalce stały dwie szklanki. Nalał do nich
porcje whisky i podał jedną pani Docherty.

- Wychyl kielicha, jak to mawiają w tych obcych

stronach.

Usiedli obok siebie na łóżku, popijając whisky.
- Mam dla ciebie propozycję.
Ośmielona alkoholem pani Docherty uśmiechnęła się:
- Tego się nie spodziewałam.
- Posłuchaj, jeśli uda mi się odzyskać dla ciebie te

papiery, będę mógł z tobą zamieszkać?

- Co takiego?
- Masz, napij się jeszcze. Ile masz lat?
- Jestem rok starsza od ciebie.
- W porządku. Będziemy mogli opiekować się sobą

nawzajem. Nie będę wchodził ci w drogę.

- Lubię spędzać czas sama!
- Zastanów się nad tym.
- Zastanowię się.
- Oboje zbliżamy się do wieku, kiedy będziemy

potrzebowali pomocy.

- Zrozum, nawet cię nie znam, a ty jesteś kryminalistą.

background image

- Byłym kryminalistą.
- Jest jeszcze jedna sprawa. Jeśli coś się tutaj dzieje i oni

mordują ludzi, chcę spróbować znaleźć jakiś dowód. Ujmę to
tak: jeśli pomożesz mi w tym przedsięwzięciu, poważnie
zastanowię się nad tym, czy ze mną zamieszkasz.

- Zgoda. Będę musiał dostać się do tych biur, przejrzeć

akta i sprawdzić, kto jeszcze przepisał im dom i mieć na nich
oko.

- Nie daj się złapać. Może mają alarm na podczerwień

albo coś w tym stylu.

- Wątpię. Kogo mogą się obawiać? O Boże, ktoś idzie.

Siedzieli sztywno. Na korytarzu słychać było kroki,

ktoś przystanął przy drzwiach do pokoju pani Docherty,

tak, jakby się zawahał i ruszył dalej.

- Lepiej już pójdę - szepnął Charlie. Z powrotem sprawnie

zakorkował butelkę. Umył obie szklanki i odstawił je na
umywalkę, po czym sięgnął ręką przez kraty i otworzył okno.

- Trzeba pozbyć się zapachu whisky. Zamknij je, kiedy

wyjdę.

Wymknął się po cichu z pokoju, a pani Docherty usłyszała

odgłos zamykanego zamka.

Kobieta spojrzała na zegarek. Została godzina do końca

sjesty. Zamknęła okno, przepchnęła przez odpływ tabletki,
które wcześniej wypluła do zlewu, po czym wzięła komórkę i
zadzwoniła na posterunek w Lochdubh.

Hamish Macbeth wysłuchał z niepokojem jej opowieści o

panie Jeffersonie i wydarzeniach minionego dnia.

- Nie powinienem był na to pozwolić - westchnął ze

smutkiem. - Chcę, żeby pani stamtąd wyszła. I to natychmiast!

- Nie, jeśli nie odzyskam mojego domu.
- Poproszę, żeby Elspeth przyjechała do pani.

background image

- To chyba wiele nie da. Wydaje mi się, że teraz przez

jakiś czas będą mnie obserwować. Muszę dalej udawać
zniedołężniała staruszkę.

- I tak ją do pani wyślę.
Elspeth była tak samo zaniepokojona jak Hamish. Zdjęła z

posesji pani Docherty tabliczkę z napisem „Na sprzedaż" i
schowała ją w ogrodzie. Kiedy przyjechała do „Domu pod
sosnami", obie zaprowadzono do świetlicy. Pełniąca dyżur
pielęgniarka cały czas nie opuszczała pomieszczenia i
przysłuchiwała się każdemu słowu. Elspeth musiała grać
zatroskaną siostrzenicę, a biedna pani Docherty udawała, że
nie rozumie, co się do niej mówi.

Wreszcie zdesperowana dziewczyna spytała:
- Mogę zabrać ciocię Annie na spacer?
- Obawiam się, że nie możemy na to pozwolić -

oświadczyła spokojnie pielęgniarka. - Znaleźli pani ciotkę
błądzącą po okolicy. Nie chcemy, żeby stała się jej jakaś
krzywda.

- Ale przecież zajmę się nią!
- Nie, obawiam się, że to niemożliwe.
Elspeth wyszła więc stamtąd, czując się tak samo winna i

sfrustrowana jak Hamish Macbeth.

Godzinę później Angela Brodie odwiedziła „Dom pod

sosnami" i również nie mogła wydobyć z pani Docherty
żadnego sensownego słowa.

Tej nocy pani Docherty zastanawiała się, jakie postępy

poczynił Charlie Jefferson. Musiała przyznać, że posiadanie
wspólnika podnosiło ją na duchu, zwłaszcza gdy cisza
panująca w tym miejscu była tak przerażająca, a drzwi znów
zostały pozamykane. Pielęgniarka przyniosła tabletki, ale tym
razem nie czekała, aż pani Docherty je zażyje. Kobieta
zawinęła je w chusteczkę i schowała do torebki. Postanowiła
oddać je Elspeth podczas następnej wizyty. Wtedy przekażą te

background image

specyfiki do analizy. Powiedziano jej, że to witaminy, ale pani
Docherty była przekonana, że były to w najlepszym razie
tabletki nasenne. Mogły być przyczyną ciszy, jaka panowała
w nocy w domu opieki.

Na północy Szkocji noce nigdy nie były całkiem czarne,

szare światło przebijało się przez zaciągnięte zasłony. Pani
Docherty rozsunęła je i usiadła w fotelu przy oknie, czekając
na Charliego.

Około czwartej zaczęła już zasypiać, nagle wyprostowała

się, usłyszała cichy trzask otwieranego zamka. Pan Jefferson
wślizgnął się do środka i zamknął za sobą drzwi.

- W pokoju jest wystarczająco widno, a jeśli włączymy

światło, mogą nas zobaczyć. Nie jestem pewny, czy ktoś z
nich nie patroluje okolicy.

- Co udało ci się znaleźć? - spytała niecierpliwie.
- Cóż, w każdej chwili mogę ci przynieść twój akt

własności i papiery, które podpisałaś. W tym momencie
znalazłem oprócz ciebie jeszcze dwa nazwiska. Pani Hague i
pani Prescott. Właściwie to rozmawiałem już wcześniej z
panią Prescott. Jest zupełnie sprawna umysłowo. Ma duży
dom w Perthshire, sporo wart. Myślę, że powinniśmy ją
obserwować.

- Jak ona wygląda?
- Czarne, farbowane włosy, bardzo szczupła. Drobna i

zgarbiona. Miała na sobie bawełnianą sukienkę w duże
czerwone róże.

- Wiem, która to. Porusza się o własnych siłach. Wiesz, że

oni nigdy nie wspominają o basenie albo sali gimnastycznej?
W umowie mamy też masaże!

- Prowadzą zajęcia sportowe i wodny aerobik dla osób z

zewnątrz - oświadczył pan Jefferson. - Nie będą tracić czasu i
pieniędzy na takich starych pierników, jak my.

- Zastanawiam się, kto podpisał akt zgonu pani Price.

background image

- Hamish powiedział, że pisano o tym w gazetach. Musiał

być tutaj lekarz. Nie pamiętam, jak się nazywał. Nieważne,
trzymajmy się blisko pani Prescott.

- Łatwo ci powiedzieć. Ja mam być stuknięta, pamiętasz?

Jeśli zacznę z nią rozmawiać, nabiorą podejrzeń.

- Jednak musimy spróbować.
Następnego ranka w świetlicy pan Jefferson usiadł obok

pani Prescott.

- Nic, tylko ciągle ta telewizja. Strasznie to męczące, nie

uważa pani? - zaczął.

- Nic innego nam nie oferują oprócz tabletek, przez które

po przebudzeniu czuję się, jakbym miała kaca - poskarżyła się
kobieta.

- Czemu wybrała pani ten dom?
- Kończyły mi się pieniądze. Sama nie byłam już w stanie

dłużej utrzymać tak dużego domu. Dowiedziałam się, że tutaj
oferują opiekę do końca życia i przepisałam na nich mój dom.
Wydawało mi się, że to dobry pomysł. Te wszystkie rachunki
przepełniały mnie strachem. Zeszłoroczna zima była bardzo
mroźna i rachunek za ogrzewanie był bardzo wysoki. Miło jest
nie martwić się o pieniądze za jedzenie i opiekę.

Przerwała, kiedy jej ciałem wstrząsnął atak kaszlu. Po

chwili doszła do siebie i powiedziała ze smutkiem:

- Mam rozedmę płuc. To efekt palenia przez całe życie.

Wciąż mam ochotę na papierosa. Wczoraj przyłapali mnie, jak
paliłam przy oknie. Dostałam porządną reprymendę. Lekarz
zaproponował, że może zrobić mi zastrzyk, po którym nie
będę już miała ochoty na papierosa.

- Jaki lekarz?
- Doktor Nash. Pracuje tu jako lekarz.
- To dziwne. Słyszałem, że ludzie stosują akupunkturę,

plasterki nikotynowe albo hipnozę. Nigdy nie słyszałem o
zastrzykach.

background image

- Cóż, to oni są specjalistami. Powinni wiedzieć najlepiej.
- Kiedy dostanie pani ten zastrzyk?
- W gabinecie o piętnastej.
- Gdzie to jest?
- Na końcu tego korytarza, pomiędzy salą gimnastyczną i

basenem.

Pan Jefferson zagryzł nerwowo swoje sztuczne zęby. Jeśli

powie jej, żeby tam nie szła, będzie musiał wytłumaczyć
dlaczego. Jeśli zastrzyk okaże się właściwy, to straci okazję,
żeby dowiedzieć się czegokolwiek.

Czas na odpoczynek zaczął się o czternastej.

Zaprowadzono wszystkich do pokoi. Charlie odczekał pół
godziny i poszedł do pani Docherty. Słuchała o problemach
pani Prescott i o czekającym ją zastrzyku.

- Co możemy zrobić? - spytała.
- Już obszedłem cały budynek. Teraz już wiem, gdzie jest

gabinet zabiegowy. Przestali cię już zamykać. Widocznie
doszli do wniosku, że jesteś nieszkodliwa.

Pani Docherty spojrzała na niego z ciekawością.
- Nie boisz się o swoje bezpieczeństwo?
- Zapomniałaś, że mój nadęty syn umieścił mnie tutaj i

płaci za mój pobyt. Nie mogą odebrać mi domu. Chodźmy.

Wymknęli się najpierw do pokoju pana Jeffersona, a

potem przez okno na zewnątrz. Pani Docherty czuła, jak serce
wali jej z podekscytowania i miała nadzieję, że nie padnie
trupem, zanim nie odkryją, co się tutaj naprawdę dzieje. Pod
oknami musieli iść na czworakach.

- Jestem na to za stara - wysapała w pewnym momencie.
- Jest dobrze - syknął. - Wreszcie jesteśmy na miejscu.

Dochodzi piętnasta.

Zajrzeli do środka, spoglądając przez dolną część okna.

Mężczyzna w białym kitlu, zapewne doktor Nash, rozmawiał
z wyglądającym na Hindusa pielęgniarzem. Pani Docherty i

background image

pan Jefferson słyszeli stłumione głosy, jednak nie rozumieli, o
czym rozmawiano. Wtedy pielęgniarka wprowadziła panią
Prescott. Porozmawiali z nią chwilę, po czym położono
kobietę na łóżku. Wciąż rozmawiając, doktor Nash podniósł
strzykawkę. Pielęgniarz wyglądający na Hindusa podwinął
rękaw bawełnianej sukienki pani Prescott. Zrobiono zastrzyk.
Doktor Nash wciąż coś mówił. Pani Prescott zamknęła oczy.
Dwie pielęgniarki i lekarz stali, obserwując ją, po czym doktor
Nash kiwnął głową i cała trójka wyszła z gabinetu.

- Myślę, że ona nie żyje - wyszeptała przerażona pani

Docherty. - Co my zrobimy?

- Poczekajmy do kolacji, wtedy spytam, gdzie ona jest.

Jeśli nie żyje, zadzwonisz do tego posterunkowego i
sprowadzisz tutaj policyjnego patologa, który przeprowadzi
porządną sekcję zwłok.

- Policja będzie chciała nas przesłuchać - stęknęła pani

Docherty, kiedy wracali na czworakach do swoich pokoi. - A
ci tutaj mogą nas zawczasu uśmiercić.

- Więc możemy zwiać stąd w cholerę jeszcze dziś w

nocy. Policja przesłucha nas w domu. Zdobędę twój akt
własności. Nie będą chcieli nas przesłuchać, zanim nie
przeprowadzą autopsji.

Kiedy wrócili do pokoi, pani Docherty była tak

wyczerpana, że przespała prawie cały czas, jaki został do
kolacji. Kiedy się obudziła, wszystko wydawało się jedynie
złym snem. Z pewnością trochę poniosła ich fantazja. Pani
Prescott będzie siedziała tam, gdzie zwykle.

Po wyprawie na czworakach panią Docherty bardzo bolały

kolana. Umyła się i przebrała, ponieważ sukienka, którą miała
podczas wyprawy, była cała w plamach z trawy. Dopiero w
drodze do jadalni pomyślała, że personel może nabrać
podejrzeń. Stuknięta stara baba zwykle nie przebierała się i nie
pojawiała tak ochoczo w porze posiłków.

background image

Serce jej zamarło, kiedy weszła do jadalni. Miejsce pani

Prescott było puste. Pan Jefferson strzepywał swoją serwetę.

- Gdzie jest pani Prescott? - spytał kelnerkę.
- Och, proszę pana, wybiła jej godzina i umarła.
- Elsie! - krzyknęła stojąca przy drzwiach pielęgniarka. -

Nie plotkujemy z pensjonariuszami!

Pani Docherty grzebała w swoim talerzu. Nie była w

stanie nic zjeść. Wieczór wydawał się ciągnąć w
nieskończoność. Musiała poczekać, aż skończy się kolacja, a
potem czas na telewizję, aż wreszcie przyjdzie pielęgniarka,
żeby zabrać ją do pokoju. Spojrzała na stojącą przy jej łóżku
półkę z książkami. Jak mogła być tak głupia, żeby zabierać ze
sobą książki i komputer? Może pomyśleli, że to inicjatywa
Elspeth. Pamiętała, że dziewczyna mówiła personelowi, że jej
„ciotka" miewa czasem przebłyski świadomości.

Schowała tabletki razem z tymi, które ukryła już

wcześniej, po czym wzięła komórkę i zadzwoniła do Hamisha
Macbetha. Wysłuchał jej uważnie i powiedział niecierpliwie:

- Proszę nie mówić nikomu, że w końcu pozwoliłem

wybrać się pani do tego domu opieki. Proszę po prostu
siedzieć cicho.

- Zamierzamy uciec stąd dziś w nocy. - Jak?
Kobieta opowiedziała mu o panu Jeffersonie.
- Jeśli w Strathbane kiedykolwiek dowiedzą się, że

zachęcałem kogoś do włamania, to już po mnie. Proszę się
upewnić, że on nie zostawi żadnych odcisków palców.

- Jestem pewna, że tego nie zrobi. Powiedz Elspeth, żeby

zabrała jutro moje rzeczy z magazynu.

Po telefonie pani Docherty Hamish siedział przez chwilę,

marszcząc czoło. Potem zadzwonił do domu nadkomisarza
Daviota i wytłumaczył mu całą sytuację.

background image

- Zaraz wyślemy tam policyjnego patologa i nasz oddział.

Jesteś pewien, że ta pani Docherty nie zmyśliła sobie
wszystkiego?

Hamish cierpliwie opowiedział mu ponownie o umowie,

w ramach której pacjenci mogli przepisać swoją posesję na
rzecz domu opieki i jak pięcioro z nich zmarło, a pani Prescott
była szósta.

- To straszne. Lepiej sam tam pojadę.
- Zobaczymy się na miejscu, sir - odpowiedział Hamish,

po czym zaczął się modlić, żeby jego podejrzenia się
sprawdziły.

Pani Docherty spakowała swoją walizkę. Wydawało się

jej, że czeka całe wieki, a panu Jeffersonowi na pewno coś się
stało. Potem usłyszała jakiś delikatny dźwięk, dobiegający od
strony okna, wyjrzała na zewnątrz. Pan Jefferson wysiadał
właśnie z długiego, niskiego, sportowego samochodu.
Przechodząc, szepnął:

- Idź do mojego pokoju i wyjdź przez okno.
Serce waliło jej jak młot, kiedy przenosiła do pokoju

Charliego swoją walizkę, książki i komputer, a potem
podawała mu przez okno.

- Pospiesz się - ponaglał ją.
Wyszła przez okno i wsiadła do samochodu, zamykając

pospiesznie drzwi.

Teraz muszę to jakoś odpalić - mruknął.
- Jak udało ci przepchnąć tu to auto?
- Droga prowadzi z góry. Po prostu odblokowałem

hamulec i zepchnąłem samochód.

Nagle samochód zalało światło. Hinduski pielęgniarz

pojawił się w oknie pokoju pani Docherty.

- No dalej! - syknął pan Jefferson desperacko. Samochód

zapalił z hałasem. Wycofał auto, wjeżdżając na wzgórze

background image

dokładnie w momencie, kiedy główne drzwi otworzyły się i
trener razem ze swoimi psami wypadł na zewnątrz.

Pani Docherty chwyciła gorączkowo pana Jeffersona za

ramię, samochód podskakiwał na wybojach podjazdu.

- Zdobyłeś mój akt własności i papiery, które

podpisałam? - spytała, próbując przekrzyczeć warkot silnika.

- Tak! Poczekaj. Zapomniałem o elektrycznie sterowanej

bramie.

- Zamyka się. Nigdy nie uciekniemy!
- Trzymaj się, Annie. Jedziemy!
Docisnął pedał gazu i kiedy samochód przemykał się

przez zamykającą się bramę, usłyszeli paskudny odgłos tarcia
metalu o metal.

- Zrobione! - krzyknął, skręcając z piskiem opon na

drogę. - Samochód tego łajdaka trochę się porysował, ale
zasłużył, żeby go nawet całkiem skasować.

- Czyj to samochód?
- Doktora Nasha.
Annie Docherty zaczęła się śmiać naprawdę rozbawiona.
Hamish Macbeth musiał odłożyć swój wyjazd do Stoyre.

Okazało się, że pani Prescott umarła z powodu
przedawkowania morfiny. Pozostałe ciała poddano
ekshumacji. Główny inspektor Blair był w szpitalu z powodu
problemów z wątrobą, dzięki czemu Hamishowi łatwiej było
kryć pana Jeffersona. Jefferson poinformował policję, że oboje
obawiali się o własne życie, a ponieważ biura domu opieki
były otwarte, poszedł tam i zabrał dokumenty pani Docherty.
Tak, miał bogatą kartotekę, ale teraz jest praworządnym
obywatelem i jak zauważył, gdyby nie on i pani Docherty,
policja nigdy nie dowiedziałaby się prawdy.

Okazało się, że pan Dupont, menedżer domu opieki,

nazywał się Heinrich Bergen i był poszukiwany przez
hamburską policję za podobne przestępstwa.

background image

Z powodu papierkowej roboty związanej z tą sprawą

Hamish spędził wiele godzin przed komputerem. Uznał, że to
prawdziwe zrządzenie losu i wszystkie zasługi przypisał
Annie Docherty i Charliemu Jeffersonowi. Nie musiał więc
martwić się, że zostanie awansowany i przeniesiony do
Strathbane.

Elspeth wysłała artykuł o całym zajściu do gazet

krajowych. Pani Docherty i pan Jefferson zostali okrzyknięci
współczesnymi panną Marple i Herkulesem Poirot. Kiedy cały
szum wokół sprawy ucichł wraz z nastaniem pierwszych
zimnych, ciemnych nocy, myśli Hamisha znów powędrowały
do Stoyre.

Pod koniec sierpnia Hamish przeprowadził się do letniego

domku w Stoyre. Bardziej wyczuwał niż widział, że
mieszkańcy obserwują go z zainteresowaniem. Lugs skomlał
niezadowolony, kiedy badał podejrzliwie teren.

- Tak, wiem piesku, o co ci chodzi. Wnętrze śmierdziało

pleśnią i kurzem, chociaż domek najwyraźniej był niedawno
sprzątany. Zaniósł swoją walizkę do sypialni na górze, po
czym wrócił do salonu i uklęknął przy kominku. Poprosił,
żeby przygotowano opał, ponieważ noce zaczynały być
chłodne. Obok kominka stało wiadro torfu, kosz z drewnem
oraz pudełko ze szczapami na rozpałkę. Wziął ze stolika
„Highland Times", jakiś stary numer. Zmiął kartki gazety i
włożył je do palenisku, dodał trochę podpałki i rozpalił ogień,
po czym usiadł na piętach, obserwując płomienie. Z kominka
wyleciał kłąb gryzącego dymu. Przeklinając, posterunkowy
pobiegł otworzyć okna. Poczekał, aż ogień wygaśnie, po czym
ostrożnie wsunął rękę do komina. Otwór był zablokowany
zmiętymi gazetami. Wyciągnął je razem z sadzą.

Wciąż przeklinając, posprzątał bałagan i ponownie

rozpalił ogień. Tym razem płomień buchnął w górę. Dosypał
torfu i drewna. Wyjął odkurzacz z szafki pod schodami i

background image

włączył go. Nic się nie stało. Oczywiście, musiał płacić za
każde użycie prądu. Wyłowił z kieszeni monetę
pięćdziesięciopensową i wrzucił ją do licznika przy drzwiach
wejściowych. Tym razem odkurzacz zaczął działać. Sprzątnął
sadzę, która spadła na dywan, wyłączył urządzenie i poszedł
na górę, żeby się umyć i rozpakować.

Poszedł prosto do łazienki. Nie było tam wanny, jedynie

prysznic. Hamish Macbeth nie lubił pryszniców. Uwielbiał
wylegiwać się w wannie. Pomyślał jednak, że w tym
momencie, kiedy był cały pokryty sadzą, prysznic jest
zdecydowanie lepszym rozwiązaniem. Kiedy zaczął się już
myć, zauważył, że w mydelniczce nie było mydła. Dobrze, że
wziął ze sobą pod prysznic butelkę szamponu, użył go, żeby
umyć włosy i ciało.

Wytarł się ręcznikiem, włożył czyste ubranie i zaczął się

rozpakowywać. Szafa była po prosty wnęką z zasłonką,
dyndającą na zaledwie trzech zaczepkach. Lugs siedział w
progu, przyglądając się swojemu panu z zainteresowaniem.

- Jedno ci powiem, Lugs, to wstyd i hańba - oświadczył

Hamish, a jego syczący akcent zdradzał rosnące
zdenerwowanie. - Jak mogą spodziewać się, że turyści tu się
zatrzymają, skoro proponują takie okropne warunki?

W prowizorycznej, żółtej komodzie szuflady z trudem się

wysuwały. Hamish poukładał w nich tyle, ile zdołał, powiesił
swój jedyny porządny garnitur i mundur, a resztę zostawił w
walizce, którą kopnął pod łóżko.

Usiadł na łóżku. Było twarde, przykryte cienkimi kocami i

śliską, pikowaną narzutą.

- Cóż, Lugs, musi nam to na razie wystarczyć. Chodź,

sprawdzimy, czy sklep jest jeszcze otwarty.

Posterunkowy wyszedł z domu razem z psem. Dochodząc

do sklepu, słyszał, że ze środka dobiegają rozmowy, ale kiedy
wszedł, zapanowała cisza.

background image

Wzruszył ramionami i zaczął przechadzać się z koszykiem

pomiędzy półkami, wybierając potrzebne produkty: świeże
mleko, bekon i chleb oraz mydło.

Postawił koszyk na ladzie, pani MacBean po kolei

wyjmowała z niego produkty i wprowadzała ceny do
starodawnej kasy.

Zapłacił za zakupy. Produkty wciąż leżały na ladzie.
- Nie ma pani jakiejś reklamówki? - spytał Hamish.
- Torby są po trzy pensy. Hamish westchnął.
- W takim razie poproszę dwie.
- Co pan u nas robi? - spytała pani MacBean.
- Przyjechałem na wakacje.
- Z Lochdubh?
- Tak, a dlaczego nie?
Spojrzała na niego, a jej oczy zdradzały wewnętrzną walkę

pomiędzy wielką ochotą na plotki a pragnieniem zachowania
milczenia. Wygrała ciekawość.

- Pracował pan przy śledztwie w sprawie domu opieki w

Braikie?

- Tak, okropna historia.
- Starość jest wystarczająco okropna - zauważyła,

opierając się o ladę - i bez ludzi próbujących cię zabić.

- Chodzi o to - odpowiedział Hamish przyjaźnie, - że to

byli nikczemni ludzie, ale pani Docherty okazała się bardzo
odważna. Ona...

Twarz kobiety nagle stężała.
- Jeśli to wszystko, panie Macbeth, to ja muszę zrobić

remanent.

Hamish odwrócił się powoli. Sklep, który był

minisupermarketem, składał się z dwóch alejek pomiędzy
półkami, dwóch lodówek i zamrażarki. Drzwi z tyłu sklepu
zasłonięte były kotarą. Kotara poruszyła się lekko i
znieruchomiała ponownie.

background image

Odwrócił się z powrotem do pani MacBean. Jej oczy

wyglądały, jakby były zrobione z szarego szkła. Całkiem bez
wyrazu. Posterunkowy wziął zakupy i wyszedł ze sklepu.

Dzień był mglisty. Wszystko znieruchomiało, z wyjątkiem

fal, które od czasu do czasu rozbijały się o kamienistą plażą.
Posterunkowy wrócił do domku i zaczął przygotowywać sobie
późne śniadanie.

W domku było ciemno, włączył górne oświetlenie, na

które składały się dwie żarówki w porcelanowym żyrandolu
zwisającym na przewodach.

Schował wiktuały, które przywiózł ze sobą, razem z tymi,

które kupił w sklepie, zostawiając bekon i jajka. Lugs
zaskomlał cicho.

Hamish poczuł lekkie zniecierpliwienie.
- No tak, zapomniałem karmy dla psa. Poczekaj tutaj.

Wyszedł i pobiegł do sklepu. Kiedy otworzył drzwi, usłyszał
panią MacBean:

- Mówi, że jest na wakacjach... - wtedy kobieta zobaczyła

Hamisha i zamilkła. W sklepie było pięć osób. Klienci zaczęli
wychodzić, spuścili głowy i przechodzili obok niego, nie
podnosząc oczu.

Hamish wziął sześć puszek jedzenia dla psa i butelkę

whisky, zapłacił i wyszedł. Wrócił do domku, nakarmił Lugsa
i włączył kuchenkę elektryczną.

W tym momencie zgasło światło. Przeklinając, wrzucił

kolejne pięćdziesiąt pensów do licznika i lampy znów się
zapaliły.

- Ci dranie majstrowali przy liczniku - zwrócił się do

Lugsa. Zrobił sobie śniadanie, a potem zadzwonił do agencji
nieruchomości, żeby zgłosić „zepsuty" licznik, ponieważ „z
pewnością nie oszukaliby państwo swoich klientów".

background image

Agent nieruchomości zaniepokoił się i obiecał, że

natychmiast wyśle tam elektryka. W Stoyre był jeden
fachowiec świadczący takie usługi.

Ktoś właśnie zapukał do drzwi, w momencie, kiedy

Hamish odkrył z wściekłością, że bojler z ciepłą wodą też miał
licznik na monety.

Otworzył i spojrzał w dół na małego, pokracznego

mężczyznę z torbą na narzędzia.

- Jestem Hughie McGarry - przedstawił się. - Facet ze

Strathbane mówi, że będzie pan tu tylko przez tydzień.
Przyszedłem, żeby zrobić porządek z licznikiem.

- Świetnie, proszę wejść.
- To trochę zajmie. Lepiej by było, żeby pan w tym czasie

poszedł na krótki spacer i nie wchodził mi w drogę.

- W porządku - zgodził się Hamish, lustrując w myślach

swoją walizkę, nie było tam nic, co warto by ukraść. Dorzucił
do ognia, wziął Lugsa na smycz i ruszył w kierunku drzwi.

- Ile panu to zajmie?
- Około godziny.
- Pan tutaj mieszka?
- Tak, na wzgórzu, kawałek za kościołem. Pokraczny

mężczyzna wziął krzesło i postawił je pod licznikiem.

- Zobaczę, jak to wygląda.
Chociaż mgła zaczęła się cofać i świeciło słońce, McGarry

miał na sobie kilka warstw ubrań, które pachniały intensywnie
palonym torfem. Jego pomarszczona twarz była ponura, a
wokół oczu miał dziwne, czerwone obwódki. Obok pudełka
postawił lewar.

- Muszę tylko wyłączyć prąd. Czemu pan sobie nie idzie?
Hamish spacerował wzdłuż brzegu. Pozdrawiał

mieszkańców wioski, mówiąc „witam" i „co za piękny dzień",
na co odpowiadali mu uprzejmie „tak, rzeczywiście", wokół
panowała jednak dziwna, pełna napięcia atmosfera.

background image

Ostatnie resztki mgły cofały się znad wioski w kierunku

górskich zboczy. Po niebie szybowała leniwie czapla. Hamish
pomyślał, że jest to jedna z tych zapomnianych, górskich
wiosek. Naprawdę piękna, ale jednocześnie tak oddalona od
głównego szlaku, że turyści rzadko mieli okazję odkryć to
miejsce. Powietrze było czyste i świeże. Posterunkowy nagle
całym sercem zapragnął, żeby w Stoyre nie działo się nic
złego. Jednak wciąż pozostawało pytanie, kto wysadził w
powietrze domek majora. Teraz na zboczu wzgórza stały
ruiny, niczym czarna skorupa.

Posterunkowy po raz pierwszy zaczął się poważnie

zastanawiać, czy przypadkiem nie wystawił się na
niebezpieczeństwo. Ktokolwiek posunął się do tego, żeby
podłożyć bombę pod dom majora, może równie dobrze i jego
zaatakować. Wrócił niespiesznie, wsiadł razem z Lugsem do
land rovera i pojechał do Braikie, gdzie kupił dwa czujniki
dymu. Po powrocie do Stoyre zobaczył, ze McGarry skończył
już pracę i wyszedł, zostawiając otwarte drzwi. Hamish
rozejrzał się wokół, badając wszystkie pomieszczenia.
Ostrożnie włączył światło, nie nastąpił jednak żaden groźny
błysk ani wybuch.

Dołożył do ognia, pomimo iż dzień był raczej ciepły.

Chciał się pozbyć chłodu, który wciąż panował we wnętrzu
domku. Zamontował czujniki dymu, jeden na dole, na suficie
w salonie, a drugi u szczytu schodów, nad niewielkim
półpiętrem.

W kuchni znalazł gaśnicę. Umieścił ją przy drzwiach

wejściowych.

Zjadł wczesną kolację i uznał, że odpocznie wieczorem i

trochę sobie poczyta. Kupił wcześniej w miejscowym sklepie
butelkę whisky, na wypadek gdyby Jimmy złożył mu wizytę.
Nalał sobie szklankę, sięgnął po książkę i zaczął czytać. Lugs
rozciągnął się przed kominkiem, wzdychając z zadowoleniem.

background image

Wcześniej tego samego dnia Elspeth poszła do domku

pani Docherty, żeby sprawdzić, jak radziły sobie dwie
miejscowe gwiazdy.

- Bardzo dobrze, moja droga - odparła pani Docherty. -

Nacieszyliśmy się już naszymi pięcioma minutami sławy.

- To jeszcze nie koniec - zapowiedziała Elspeth. -

Będziecie zeznawać w tej sprawie. Jak się pani mieszka z
panem Jeffersonem?

- Na początku myślałam, że będzie nam trochę ciasno, ale

wszystko dobrze się układa. Mamy osobne pokoje, a on lubi
wychodzić i włóczyć się po miasteczku.

- Nie boi się pani, że będzie go kusił powrót do dawnych,

niechlubnych nawyków?

- Jest już trochę za stary, żeby ryzykować kolejną

odsiadkę w więzieniu. Myślę, że będzie dobrze. Gdzie jest
Macbeth? Na drzwiach posterunku wisi informacja, żeby
kierować wszystkie zgłoszenia do Cnothan.

Elspeth zawahała się. Chyba nic złego się nie stanie, jeżeli

powie tej starszej pani, gdzie jest Hamish.

- Jeśli pani nikomu nie powie...
- Nie powiem.
- Cóż, pamięta pani, jak ktoś wysadził domek majora w

Stoyre?

- Tak, oczywiście. Pisały o tym wszystkie gazety.
- Hamish pojechał tam na wakacje. Oficjalnie na urlop.

Zatrzymał się w jakimś domku nad brzegiem jeziora.
Zamierza jednak rozejrzeć się tam i sprawdzić, czy uda mu się
czegoś dowiedzieć.

Po wyjściu Elspeth pani Docherty powitała wracającego

pana Jeffersona słowami:

- Ten policjant, Hamish, pojechał do Stoyre na wakacje.
- Naprawdę? To ta wioska, gdzie wysadzono dom w

powietrze?

background image

- Właśnie ta. Tak naprawdę zamierza zatrzymać się tam i

zobaczyć, czy uda mu się coś odkryć.

- Mógł nam o tym powiedzieć. Przecież rozwiązaliśmy

dla niego sprawę tego domu opieki.

- Możemy wybrać się tam dziś wieczorem i złożyć mu

wizytę.

- Ja prowadzę - zapowiedział pan Jefferson szybko. Pani

Docherty słynęła z tego, że pędziła z szybkością trzydziestu
kilometrów na godzinę.

***
W domku letniskowym zaczął dzwonić alarm

przeciwpożarowy zamontowany nad schodami. Lugs podniósł
się z dywanu i zaczął szczekać. Jego pan spał w fotelu.

Pies chwycił go za jedną z nogawek spodni i zaczął

ciągnąć. Hamish się jednak nie obudził. Lugs uniósł głowę i
zaczął wyć.

- Wydaje się, jakby wszyscy stąd wyjechali - stwierdził

pan Jefferson, parkując nad brzegiem. - To miejsce jest
opustoszałe.

Pani Docherty wysiadła sztywno z samochodu.
- Słyszę wycie psa - zaniepokoiła się.
- Tam! - zawołał pan Jefferson. - Z górnego okna tego

domku wydobywa się dym.

Pobiegł do drzwi domku, podczas gdy pani Docherty

podążała za nim najszybciej, jak potrafiła. Pan Jefferson
załomotał do drzwi. Nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte.
Wyjął z kieszeni swój zestaw wytrychów i otworzył zamek.
Kiedy otworzył drzwi, Lugs wybiegł mu na spotkanie,
szczekając dziko. Pan Jefferson zakrył usta chusteczką,
pobiegł na górę i wpadł do sypialni. Płomienie tańczyły
wzdłuż listwy podłogowej. Mężczyzna wrócił szybko na dół,
wyłączył prąd i cały domek pogrążył się w ciemności. Potem
wrócił na górę z gaśnicą i skierował ją na ogień, w końcu

background image

ugasił pożar. Okno było otwarte na kilka centymetrów.
Otworzył je na oścież, aby dym swobodnie wydostał się na
zewnątrz.

Wrócił na dół, kaszląc i dławiąc się. W świetle kominka

zobaczył, jak pani Docherty klepie Hamisha po twarzy.

- Czy on żyje? - zapytał.
- Tak, stracił tylko przytomność. Co było przyczyną

pożaru?

- Chyba wadliwa instalacja elektryczna. Odciąłem prąd.

Musimy zadzwonić na policję.

- Nie, najpierw spróbujmy dobudzić Hamisha. Jeśli

policja przyjedzie do Stoyre, będą mu utrudniać dochodzenie.
Może mu się to nie spodobać. Czy jest tutaj jakiś środek na
wymioty?

Pani Docherty przeszukała szuflady.
- Nic, tylko sól. To może zadziałać, ale lepiej go najpierw

dobudźmy. Postaw go na nogi.

Starsza para dźwignęła i pchnęła Hamisha, który tylko

zsunął się na podłogę.

- Mogli go otruć - wysapał pan Jefferson. - Podjadę pod

drzwi samochodem. Spróbujemy wsadzić go na tylne
siedzenie i zawieziemy do doktora Brodie.

- Na pewno jest czymś odurzony, ale puls ma mocny.

Dobrze, idź po samochód.

Na szczęście Hamish odzyskał przytomność na tyle, że

udało im się wyprowadzić go z domku i załadować na tylne
siedzenie samochodu. Lugs wskoczył do auta za swoim
panem. Pan Jefferson zamknął drzwi i ruszył z zawrotną
prędkością.

Doktor Brodie otworzył drzwi i patrzył oniemiały na

starszą parę, która mówiła jednocześnie o pożarze,
narkotykach i Hamishu. W końcu, jak tylko udało mu się

background image

zrozumieć, o co im chodzi, poszedł do samochodu. Hamish
spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem.

- Chodź, stary - powiedział lekarz, wyciągając go z auta -

zaprowadzimy cię do domu.

Angela, żona doktora, wyszła, żeby im pomóc.
Położyli Hamisha na dywanie w salonie. Doktor Brodie

zbadał mu wzrok, świecąc w oczy latarką.

- Tak, najprawdopodobniej został odurzony. Powinniśmy

zadzwonić do Strathbane.

- Myślę, że powinniśmy najpierw zapytać Hamisha, co

wolałby zrobić - stwierdziła pani Docherty. - To tajna misja -
dodała z powagą.

- Och, w porządku. Najpierw go trochę rozruszamy.

Angela, złap go z jednej strony, a ja wezmę go z drugiej.

Hamish pomału dochodził do siebie, aż wreszcie był w

stanie usiąść i wypić czarną kawę.

- Jestem pewien, że coś było w tej whisky, którą kupiłem

w tamtejszym sklepie. Mężczyzna o nazwisku McGarry
przyszedł, żeby naprawić mi licznik. Mógł dosypać coś do
butelki i majstrować przy okablowaniu. Wzięliście ze sobą tę
butelkę?

- Nie widziałam żadnej butelki ani szklanki - oświadczyła

pani Docherty. - Sprawdzałam na wypadek, gdybyś zażył
jakieś lekarstwo.

- W Stoyre musi dziać się coś naprawdę poważnego,

skoro ktoś próbował zabić policjanta - zastanawiał się Hamish.
- Dzwoniliście do Strathbane?

- Nie, czekaliśmy, żeby spytać cię o zdanie.
- Nie mogę zachować tego w tajemnicy - stwierdził

Hamish. - Zadzwonię do Daviota.

Czekali, podczas gdy posterunkowy rozmawiał przez

telefon. Słyszeli, jak Hamish mówił swojemu zwierzchnikowi,

background image

co się stało, a potem słuchawka zaskrzeczała pełnym
oburzenia głosem nadkomisarza.

Wtedy Hamish przerwał mu, mówiąc:
- To jest poważna sprawa, sir. Mam pewien pomysł.

Mogę przyjechać i omówić to z panem?

Kiedy odłożył słuchawkę, spytał Angelę:
- Mogę pożyczyć twój samochód? Jadę porozmawiać z

Daviotem.

- Nie możesz jeszcze prowadzić - stwierdził lekarz.
- Nic nie szkodzi - wtrącił radośnie pan Jefferson
- my go zawieziemy, prawda, Annie?
- Oczywiście. Angela uśmiechnęła się.
- Lepiej niech pan pójdzie ze mną do łazienki i umyje

sobie twarz, panie Jefferson. Jest pan cały czarny od dymu.

Choć Hamish był jeszcze otumaniony, nie mógł się

nadziwić energii, jaka rozpierała starszą parę, kiedy jechali do
Strathbane z nim i Lugsem na tylnym siedzeniu.

- Jedziemy do jego domu? - spytał pan Jefferson, hamując

gwałtownie, kiedy nagle na drogę wyskoczył jeleń. - Na
szczęście udało mi się w niego nie uderzyć

- powiedział radośnie, kiedy zwierzę przebiegło i zniknęło

w ciemności. - Mógł mi całkiem zniszczyć samochód.

- I nas też - dodał Hamish, który czuł, że przeżył już

wystarczająco duży stres. - Spotkanie mam w komendzie.
Skąd pan wiedział, że to był przewód i że trzeba wyłączyć
prąd?

Zapadła cisza. Przed nimi przeleciała sowa i przez chwilę

słychać było jedynie pracujący silnik samochodu. Potem pan
Jefferson powiedział niechętnie:

- Mogę się równie dobrze przyznać, jako nawrócony

obywatel. Próbowałem kiedyś tego numeru. Nie chciałem
nikogo zabić, tylko wypłoszyć ludzi z domu, w którym się

background image

zatrzymałem, żebym mógł wynieść trochę błyskotek w całym
tym zamieszaniu.

- Nigdy nie przypuszczałem, że będę komuś wdzięczny za

jego przestępcze umiejętności - skonstatował Hamish. -
Uratował mi pan życie. Skąd wiedzieliście, że jestem w
Stoyre?

- Twoja dziewczyna nam powiedziała - odparła pani

Docherty.

- Ona nie jest moją dziewczyną - sprostował Hamish

gniewnie, po czym oparł się i zamknął oczy.

background image

Rozdział siódmy
Człowiek to jedyne stworzenie, które potrafi śmiać się i

płakać, ponieważ jest jedynym stworzeniem, które dostrzega
różnicę pomiędzy tym, jak jest, a jak być powinno.

William Hazlitt

- Mam nadzieję, że masz mi do przekazania coś

konkretnego - powitał go Daviot. - Jest druga w nocy.

Hamish opowiedział mu o zamachu na swoje życie.
- I nawet nie zadzwoniłeś? Wyślę tam natychmiast

naszych chłopców!

- Proszę chwilę zaczekać, sir. Jeśli pan to zrobi,

mieszkańcy będą utrudniać nam śledztwo, tak jak poprzednio.
Nie ma dowodów na to, że whisky była zatruta. Wszyscy
zmówią się i będą twierdzić, że się upiłem. Jestem
przekonany, że ten elektryk wiedział, co robi. Również jestem
pewien, że przez lata nie wydano ani grosza na remont tego
domku. Przewód okaże się wadliwy i jeśli jakiś elektryk
sprawdzi dom, jestem przekonany, że znajdzie też inne
usterki.

- Więc, co proponujesz?
- Proszę, żeby wysłał pan do Stoyre policjantów

przebranych za robotników. Niech sprawdzą wszystko i
pomogą mi to uporządkować. Trzeba też naprawić zamki i
zainstalować alarm przeciwwłamaniowy. Proszę jeszcze nie
zgłaszać o niczym w agencji nieruchomości. Wrócę tam jutro
razem z robotnikami i będę się zachowywał, jakby nic się nie
stało. To zastanowi tego, który próbował mnie zabić. Myślę,
że na razie będą siedzieć cicho. To, co się tam dzieje, musi
być poważną sprawą, w którą zaangażowana jest cała wioska.
Na północ od Stoyre jest pełno zatok, które mogą okazać się
dla kogoś bardzo wygodne. Wiedzie tam tylko droga gruntowa
przebiegająca przez wioskę. Chciałbym się tam rozejrzeć i

background image

sprawdzić, czy ktoś nie prowadzi jakichś nielegalnych
interesów.

Daviot przyjrzał się Hamishowi, po raz kolejny żałując, że

ten człowiek nie zachowywał się trochę bardziej jak zwykły
policjant. Za każdym razem, kiedy patrzył na Hamisha
Macbetha, jego długie, patykowate ciało, przyjemną twarz i
ognistą czuprynę, widział, że jest indywidualistą. Pamiętał, że
dzięki Hamishowi policja ze Strathbane trafiła na czołówki
gazet z powodu rozwiązania sprawy oszustw
ubezpieczeniowych i domu opieki. Oba te sukcesy
zawdzięczali jemu.

- Niech tak będzie - zgodził się niechętnie. - Masz czas do

końca tygodnia. Jeśli niczego nie znajdziesz, stracimy tylko
pieniądze. Nie jesteś już pod wpływem tych narkotyków?

- Raczej nie.
- Jak się tutaj dostałeś?
- Docherty i Jefferson mnie przywieźli, ta starsza para

uratowała mi życie.

- Obiecaj mi, że będziesz ich trzymał z dala od tej sprawy.
- Zgoda - odparł Hamish.
Omówili szczegóły i Hamish poszedł do stołówki, gdzie

znalazł pana Jeffersona karmiącego Lugsa słodkimi
bułeczkami.

- Zepsuje mu pan zęby - zawołał Hamish. Popatrzył na

stojącą na ziemi miseczkę: - I dał mu pan kawy do picia.

- Temu biednemu psu należało się coś smacznego -

powiedziała pani Docherty. - No i co, wyślą tam ludzi?

Hamish zawahał się. Detektyw Harry MacNab siedział

przy stoliku obok i najwyraźniej przysłuchiwał się ich
rozmowie.

- Chodźmy - odparł posterunkowy.
W drodze powrotnej para zadręczała Hamisha pytaniami,

aż ten w końcu znużony się poddał:

background image

- Dobrze, powiem wam, ale musicie trzymać się z dala od

Stoyre - poprosił i wtajemniczył ich w szczegóły planu.

- Możemy ci pomóc - zapalił się pan Jefferson.
- Nie, zrobiliście już wystarczająco dużo. Nie wolno wam

zbliżać się do Stoyre. Możecie mi to obiecać?

Oboje zgodzili się niechętnie.
- Czy policja dowiedziała się, co to były za tabletki, które

podawano nam w tamtym domu opieki? - spytała pani
Docherty, zmieniając temat.

- „Betterdorm". Tabletki nasenne.
- Co to jest „Betterdorm"? - spytała pani Docherty.
- To nazwa lekarstwa. Jest to środek uspokajający,

podobny do barbituranu. Efektem jest spowolniona akcja
serca, wolniejszy oddech i obniżenie ciśnienia. Małe dawki
powodują euforię. Większe mogą powodować depresję,
irracjonalne zachowania, osłabione odruchy i zaburzenia
mowy. To wspaniały sposób, żeby starsi ludzie wyglądali na
zniedołężniałych.

- Może coś podobnego dzieje się w Stoyre - zastanawiał

się pan Jefferson. - Może ktoś zajmuje się przemytem
narkotyków, a cały ten fanatyzm religijny to tylko
przykrywka.

- Niech pan zapomni o Stoyre - uciął Hamish. - Po prostu

podwieźcie mnie i nie zbliżajcie się więcej do tego miejsca.

Następnego dnia Hamish wyjrzał przez okno i spojrzał na

brzeg. W domku pracowali robotnicy, usuwając zniszczenia
po pożarze i sprawdzając instalację elektryczną. Jeden z nich
zakładał alarm przeciwwłamaniowy, a ślusarz wymieniał
zamki. Co oni z tego zrozumieją?

„Oni" to byli mieszkańcy wioski. Stali w grupkach w

pewnym oddaleniu od domu, przyglądali się i szeptali coś.
Przez otwarte okno do uszu Hamisha dotarły szmery ich
głosów, brzmiące jak szum fal na plaży.

background image

Poczuł zabobonny lęk, a po ciele przeszedł mu dreszcz. To

było niczym film science fiction, gdzie kosmici zawładnęli
ludźmi.

Wtedy od strony brzegu nadjechał mały, głośny, sportowy

samochód i zatrzymał się przed domem. Z auta wysiadła
Elspeth. Miała na sobie ciemnoczerwony kardigan do kostek,
a pod spodem białą bluzkę i krótkie spodenki. Hamish poczuł
dziwną radość na jej widok. Jakby jej przyjazd przerwał nagle
jakieś dziwne zaklęcie. Mieszkańcy zaczęli się rozchodzić.

- Wejdź - uśmiechnął się. - Co cię sprowadza?
- Przyjechałam, żeby sprawdzić, co zamierzasz - odparła

Elspeth. - Co robią tutaj ci robotnicy?

- Miałem problem z niesprawną instalacją elektryczną.
- Och, naprawdę? Więc po co ci alarm

przeciwwłamaniowy i nowe zamki?

- Przejdźmy się na spacer wzdłuż wału. Chodź, Lugs.
- Co mu się stało? - spytała. - Wygląda dość mizernie.
- Jego futro przeszło zapachem od dymu. Musiałem go

wykąpać dzisiaj rano. Rozchmurzy się, kiedy wyjdzie na
słońce.

Przystanęli i przyglądali się, jak Lugs wycierał się

zawzięcie o trawę.

- Dobrze, że nie ma wichury - odezwał się Hamish. -

Sądzę, że wiem, dlaczego ten domek jest taki zimny i
wilgotny. Mogę się założyć, że w czasie burzy fale rozbijają
się o ten wał i płyną prosto pod drzwi.

Elspeth pochyliła się i pogłaskała Lugsa. Pies wzdrygnął

się, tak jakby chciał ją odepchnąć, po czym odsunął się trochę
i spojrzał na nią swoimi dziwnymi, niebieskimi oczami.

- Twój pies jest o mnie zazdrosny.
- Bzdury. Nigdy nie był zazdrosny o Priscillę. „Szlag by

trafił tę cholerną babę" - pomyślała Elspeth.

- Powiedz mi prawdę. Co się tak naprawdę tutaj dzieje?

background image

- Nie możesz nikogo w to wtajemniczać i pamiętaj, nie

pisz o tym. Jeśli będę coś wiedział, pierwsza się o tym
dowiesz.

Opowiedział jej o narkotykach, które mu podano, a

następnie o pożarze i o tym, jak został uratowany. Oczy
dziewczyny błyszczały z podekscytowania.

- Więc byli gotowi zabić policjanta, żeby ukryć to, co

tutaj knują!

- Na to wygląda.
- Czemu więc Strathbane nie przesłuchuje mieszkańców?
- Przekonałem szefa, żeby zostawił to mnie. Miejscowi na

razie nic nie zrobią.

- Właśnie - zgodziła się Elspeth. - Będą czekać, aż

wyjedziesz.

- Kiedy robotnicy skończą, zamierzam wybrać się na

spacer wzdłuż wybrzeża, żeby się trochę rozejrzeć.

- Poszłabym z tobą, ale muszę napisać reportaż z

Cnothan.

- O czym?
- O zawodach w pieczeniu ciast.
- Nie wytrzymasz tutaj długo, jeśli będziesz ciągle pisać o

takich głupotach.

- Jeśli będę się trzymać blisko ciebie, na pewno trafię na

jakiś duży temat. Mam takie przeczucie.

- Mogłabyś coś dla mnie zrobić.
- Co?
- Sprawdź, czy mogłabyś mi załatwić mapy morskie dla

północnej części tego wybrzeża. Muszę sprawdzić, czy nie ma
tutaj jakichś jaskiń, w których mogłaby ukryć się łódź.

Wracając do redakcji późnym popołudniem Elspeth,

zobaczyła starszą pani Docherty, stojącą nad jeziorem.
Przeszła przez ulicę i stanęła obok niej.

- Gdzie pani partner? - spytała.

background image

- Och, mam go dosyć.
- Tak szybko? Co się stało?
- Chce, żebyśmy się pobrali.
- A pani tego nie chce? Pani Docherty westchnęła.
- Wolałabym, żeby zostawił mnie w spokoju. Nie wie, że

sporządziłam testament na jego korzyść. Nie zamierzam
zostawiać niczego mojej córce. Od lat mnie nie odwiedziła.
Jemu się wydaje, że jeśli mnie poślubi, będzie zabezpieczony.
Nie ma żadnych pieniędzy.

- Jeśli i tak zamierza mu pani zostawić pieniądze, czemu

pani za niego nie wyjdzie?

- Prawda jest taka, że nie miałabym nic przeciwko, żeby

znów żyć sama. Denerwuje mnie, że ciągle ktoś się obok
kręci. Czasem boli mnie ramię. Może dlatego jestem taka
drażliwa.

„Mam nadzieję, że to nie angina" - pomyślała Elspeth.
- Kiedy ostatni raz była pani u lekarza?
- Lata temu. Nie ufam lekarzom i szpitalom.
- Doktor Brodie jest w porządku. Dobrze by było, gdyby

powiedziała mu pani o bolącej ręce.

- Zastanowię się.
Kiedy pani Docherty otworzyła drzwi swojego domku,

zakrztusiła się dymem papierosowym, który wydobywał się z
salonu.

- Mówiłam ci, żebyś nie palił w domu - krzyknęła z

wściekłością.

Pan Jefferson zgasił papierosa i otworzył okno.
- Zamieniasz się w zrzędę, Annie. Powinnaś być mi

wdzięczna. Gdyby nie ja, nie miałabyś swojego domu.

- Bez ciebie też zdobyłabym wystarczająco dużo

informacji dla policji.

- Skoro tak twierdzisz.

background image

Pani Docherty poczuła nagle, że nie jest w stanie

przebywać z nim w jednym pomieszczeniu. Będzie musiał
stąd odejść. Hamish Macbeth! On będzie wiedział, co zrobić.

- Dokąd idziesz? - spytał pan Jefferson, kiedy skierowała

się do drzwi.

- Wychodzę - warknęła.
Kiedy pani Docherty jechała wzdłuż brzegu z prędkością

trzydziestu kilometrów na godzinę, zobaczyła ponownie
Elspeth i zatrzymała się.

- Jadę zobaczyć się z Hamishem Macbethem -

wymamrotała. - On będzie wiedział, jak mogę pozbyć się
Charliego Jeffersona.

- Może go pani nie zastać w domu. Wybierał się na spacer

na północ od Stoyre, żeby przeszukać tamtejsze zatoki.

- Niedługo będzie ciemno. Powinnam się pospieszyć.

Odjechała.

Dotarcie do Stoyre zajęło jej dużo czasu, ponieważ zawsze

jeździła bardzo wolno. Zaparkowała przy brzegu i zadzwoniła
do drzwi Hamisha. On jednak nie otwierał.

Postanowiła pójść na północ, mając nadzieję, że spotka

posterunkowego, kiedy ten będzie wracał do domu. Noc była
jasna i gwieździsta. Szła drogą porosłą trawą, dopóki nie
poczuła zmęczenia. Zdała sobie sprawę, że najwyższa pora,
żeby zawrócić. Usiadła na kamieniu i postanowiła chwilę
odpocząć.

Pani Docherty miała właśnie wstać, kiedy nagle ujrzała

coś strasznego. Jakaś przerażająca postać, ubrana w pelerynę
stała przed nią, tak wysoka, że zasłaniała gwiazdy.

Wiedziała, że był to Ponury Kosiarz. Krzyknęła

przejmująco, śmiertelnie przerażona, i złapała się za serce.

***
Hamish Macbeth siedział w rogu pubu w Stoyre, a pies

leżał u jego stóp. Wokół nich było pusto. Miejscowi usiedli

background image

tak daleko od niego, jak tylko mogli. Niech się zdenerwują,
może wtedy coś się wydarzy. Zadzwoniła jego komórka.
Odezwała się zaniepokojona Elspeth.

- Trochę się martwię, Hamishu. Czy widziałeś może panią

Docherty?

- Nie, jestem w pubie, całkowicie wykluczony z

towarzystwa.

- Ona ma dosyć Charliego Jeffersona, chociaż przepisała

mu wszystko w testamencie. Teraz znów chce żyć sama. Jakiś
czas temu pojechała do Stoyre, żeby poprosić cię o pomoc.
Niestety, powiedziałam jej, że wybierasz się na północ od
wioski i ona być może poszła w tamtym kierunku.

- Nie poszedłem tam - odparł Hamish. - Robotnicy

pracowali cały dzień, więc chciałem poczekać, aż skończą.
Lepiej pójdę jej poszukać.

Kiedy wyszedł z „Ręki rybaka", zobaczył mały samochód

pani Docherty, zaparkowany przed jego domkiem.
Natychmiast wyruszył w kierunku prowadzącym na północ od
osady. Wiatr zaczął się wzmagać, a cienka warstwa chmur
płynęła po niebie, zasłaniając księżyc i gwiazdy.

Posterunkowy przyspieszył kroku, Lugs dreptał tuż za

nim. Wyjął latarkę i oświetlał drogę przed sobą.

Wspiął się na wzgórze i wtedy zobaczył, że leży tam pani

Docherty. Sprawdził jej puls, ale nic nie wyczuł. Oświetlił jej
twarz latarką. Zobaczył pośmiertną maskę przerażenia.

Wyjął telefon i zadzwonił do Strathbane, a potem zdjął

kurtkę i delikatnie przykrył nią twarz pani Docherty.

Następne kilka dni były jak koszmarny sen. Sekcja zwłok

wykazała, że pani Docherty zmarła z powodu zawału. Daviot
uznał, że miarka się przebrała. Tajna operacja Hamisha nie
przynosiła efektów. Jeśli Hamish uważał, że coś dziwnego
działo się na północ od osady, to najwyższy czas, żeby wysłać
tam cały oddział policji, by przeczesała ten obszar. Odrzucił

background image

argumenty Hamisha, który twierdził, że coś przestraszyło tę
kobietę. Policyjny patolog powiedział, że pani Docherty
cierpiała na dusznicę i mogła umrzeć w każdej chwili.
Wystarczająco dużo wydano na remont domku. Daviot
przedyskutował sprawę z głównym inspektorem Blairem,
który słusznie zauważył, że była to strata policyjnych
pieniędzy. Ustalono, że Hamish wraca do swojego rewiru, a
biuro nieruchomości zostanie obciążone kosztami części
napraw. To prawdopodobnie była jednak wina wadliwego
przewodu elektrycznego.

Daviot otrzymał raport ze Scotland Yardu informujący o

tym, że kiedy domek majora wyleciał w powietrze, był
zadłużony i ubezpieczony na wyższą kwotę, niż był wart.
Obawiano się, że major sam zaaranżował wypadek, jednak
niczego nie można mu było udowodnić.

Ale Hamish miał do wykonania jeszcze jedno zadanie,

zanim opuści Stoyre. Kiedy pełne policjantów samochody
ruszyły, żeby przeczesać wybrzeże, on udał się do kościoła.
Wiedział, że w tym momencie odprawiana była msza.

Przeszedł przez nawę i podszedł do ambony, odsuwając na

bok oniemiałego pastora. Posterunkowy spojrzał na
zgromadzonych i powiedział:

- Zabiliście ją. Wiem, że jesteście winni jej śmierci, bo

pomagacie i wspieracie niegodziwości, które dzieją się tutaj.
Macie jej krew na swoich rękach. Coś lub ktoś przestraszył tę
niewinną kobietę na śmierć. Wy i wasze cholerne
nabożeństwa. Mam nadzieję, że wszyscy będziecie się smażyć
w piekle.

Macbeth był w okropnym nastroju do końca dnia. Czuł, że

powinien odwiedzić biednego pana Jeffersona, ale postanowił
zostawić to na wieczór. Był pewien, że w Stoyre działo się coś
niedobrego. Pani Docherty może i miała słabe serce, jednak
był przekonany, że to, co się stało, to nie był przypadek.

background image

Po spisaniu obszernego raportu wysłał go do Strath - bane,

po czym przygotował posiłek dla siebie i Lugsa, a potem
znużony postanowił wyruszyć do pana Jeffersona.

Starszy mężczyzna otworzył drzwi, jego oczy były

czerwone od płaczu.

- Wejdź, Hamishu - cicho zapraszał. - Nie wiem, czy

płaczę dlatego, że mój syn powiedział, że muszę teraz znaleźć
sobie kolejny dom opieki, czy że tak za nią tęsknię. Znałem ją
od niedawna, ale dzięki niej nie czułem się samotny. Siadaj.

- Najwyraźniej nie słyszał pan o testamencie.
- Jakim testamencie?
- Pani Docherty. Przed śmiercią powiedziała Elspeth, że

zapisała panu wszystko. Jeśli więc chce pan tu nadal
mieszkać, to ma pan do tego prawo. Lepiej niech się pan
rozejrzy i sprawdzi, czy uda się panu poznać nazwisko
wykonawcy testamentu.

- Mógłbyś sprawdzić, Hamishu? Jak będę przeglądać jej

rzeczy, znowu zacznę płakać.

Hamish zaczął przeszukiwać domek Annie Docherty. Na

szafie znalazł czarne metalowe pudełko. W środku były
dokumenty, metryka urodzenia, akt ślubu i dwa testamenty.
Według pierwszego wszystko dziedziczyła córka pani
Docherty, jednak Hamish z ulgą wyciągnął kopię drugiego
testamentu, w którym wszystko zapisane było panu
Jeffersonowi. Wziął dokument, zaniósł go Charliemu.

- Tutaj są nazwiska wykonawców testamentu. Niech pan

rano do nich zadzwoni. Córka została poinformowana.

- Pewnie przyjedzie na pogrzeb.
- Obawiam się, że nie.
- Dlaczego?
- To trudna osoba. Kiedy poinformowałem ją, że jej

matka nie żyje, odparła spokojnie, że można się było tego
spodziewać. Potem spytała, ile może uzyskać ze sprzedaży

background image

domku. A kiedy uświadomiłem jej, że Annie zapisała
wszystko panu, wtedy wykrzyczała, że w takim razie musi pan
zapłacić za pogrzeb, a ona nie zamierza przyjeżdżać.

- I tak wszystko już zorganizowałem - odparł pan

Jefferson. - Zająłem się tym wcześniej, bo wiedziałem, że żyją
z córką w konflikcie. To dziwne, że wykonawcy testamentu
nie zadzwonili do mnie.

- Jeszcze jest na to za wcześnie i pewnie wyślą panu

informację listem ekonomicznym, jak to mają w zwyczaju.
Przynajmniej będzie pan mógł wysłać im rachunek za
pogrzeb.

- Będziesz na uroczystości?
- Człowieku, jesteśmy w szkockich górach. Zjawi się całe

Lochdubh. Pogrzeb jest jutro o czternastej, prawda?

- Tak, ciało zostało wczoraj oddane. Archie Maclean

powiedział, że byłoby miło, żeby przywieźć ją tutaj, jak
nakazują dawne tradycje, jednak nie zniósłbym tego. Chcę ją
zapamiętać taką, jaka była za życia.

Archie Maclean - pomyślał nagle Hamish. - Zastanawiam

się, czy udało mu się dowiedzieć od Harry'ego Baina czegoś o
Stoyre.

- Byłem w szoku, kiedy dowiedziałem się, że w chwili

śmierci tak naprawdę miała dziewięćdziesiąt dwa lata -
oznajmił pan Jefferson. - Powiedziała mi, że jest młodsza.

- Pewnie nie czuła się na dziewięćdziesiąt dwa lata -

odparł Hamish. - Była tak pełna życia.

- Czuję się winny jej śmierci.
- Dlaczego?
- Mogłem sam prowadzić to śledztwo w domu opieki. Nie

powinienem pozwolić jej, żeby tamtego dnia szła na
czworakach aż pod tamten gabinet. Boję się, że te wszystkie
wydarzenia doprowadziły do jej śmierci.

background image

Hamish pomyślał, że nie jest to odpowiedni moment, żeby

mówić mu swoich podejrzeniach. Być może kobieta
wystraszyła się czegoś śmiertelnie.

Zamiast tego pocieszał:
- Kiedy ktoś umiera, ludzie czują gniew i mają poczucie

winy. Ale sekcja zwłok wykazała, że w jej przypadku śmierć
mogła nadejść w każdym momencie. Po pogrzebie poczuje się
pan lepiej.

- Myślisz, że gdybym zapalił papierosa, byłoby to

bluźnierstwo? Annie nie mogła znieść, kiedy paliłem w domu.

- Na pewno nie. Ona chciałaby, żeby poczuł się pan jak u

siebie.

- Wiesz, że chciałem się z nią ożenić? Czy mówiła coś o

mnie?

Oczy Hamisha błyszczały szczerością, jak zwykle, kiedy

miał skłamać.

- Powiedziała, że był pan największym dżentelmenem,

jakiego kiedykolwiek spotkała.

Jefferson zapalił papierosa drżącymi palcami.
- Dzięki, Hamishu. Bardzo mi na niej zależało.
- Wierzę, że tak było - powiedział Hamish cicho. -

Zobaczymy się na pogrzebie. - Wstał i skierował się do drzwi.
- A tak przy okazji, czy zamówił pan catering?

- Co? - pan Jefferson patrzył na Hamisha bezmyślnie w

kłębach papierosowego dymu.

- Stypa. Wszyscy przyjdą tutaj po pogrzebie. Och,

nieważne. Zajmę się tym. Niech pan tylko kupi u Patela trochę
whisky i trochę słodkiej sherry dla dam.

Hamish wyszedł, po czym odwiedził panią Wellington,

Angelę Brodie i siostry Currie, błagając je, żeby pomogły przy
cateringu. W przypadku sióstr Currie natrafił na opór.

- Ona żyła w grzechu, żyła w grzechu - powiedziała

Jessie.

background image

- W tym wieku? Nie robiła nic złego. Tylko ktoś o

naprawdę nieczystych myślach mógł wpaść na coś takiego -
oburzył się Hamish. - Jeśli żadna z was nie zamierza pomóc,
lepiej już sobie pójdę i poszukam prawdziwych chrześcijan.

- Nie musisz się od razu obrażać - łagodziła Nessie. -

Zaraz zaczniemy piec ciasta.

Dzień pogrzebu Annie Docherty był spokojny i słoneczny.

Na cmentarzu zgromadzili się wszyscy mieszkańcy Lochdubh.
Pan Patel zamknął sklep, kutry rybackie kiwały się leniwie,
zacumowane na jeziorze, poniżej kościoła. Hamish wiedział,
że w domu pogrzebowym zrobili, co w ich mocy, żeby
przywrócić twarzy pani Docherty spokojny wyraz. Kiedy
jednak spuszczano trumnę do grobu, poczuł, jakby jej
przerażone, pełne bólu spojrzenie przebijało się do niego przez
zamknięte wieko. Kiedy inni stali pogrążeni w modlitwie,
Hamish poprzysiągł zemstę. Kazano mu opuścić Stoyre.
Powiedziano mu, że zmarnowano wystarczająco dużo czasu i
pieniędzy na tę sprawę. Informacja, że major mógł sam
wysadzić swój domek, bardzo zdenerwowała Strathbane.
Jednak Hamish zamierzał dalej prowadzić to śledztwo.

Po ceremonii wszyscy weszli do kościoła. Pani Wellington

zadzwoniła do pana Jeffersona poprzedniego wieczoru,
mówiąc, że domek będzie zbyt mały, żeby pomieścić tych
wszystkich ludzi. Stypa rozpoczęła się spokojnie, tace ze
szklankami whisky krążyły z rąk do rąk, a ludzie opowiadali
sobie historie o pani Docherty, jak trzydzieści lat temu
przyjechała do miasteczka. Pastor wygłosił krótkie
przemówienie o tym, jak wspaniałą była kobietą i, ku
przerażeniu Hamisha, pani Wellington zaintonowała
„Cudowną Bożą łaskę" (Protestancka pieśń religijna (ang.
„Amazing Grace")), a pianista próbował desperacko podążać
za jej fałszującym śpiewem. Potem przyjęcie zrobiło się

background image

głośne i ku zaskoczeniu pana Jeffersona, miejscowy zespół,
składający się z perkusji, dud i akordeonu, zaczął przygrywać.

- Jak długo to potrwa? - spytał Hamisha.
- Całą noc. Kiedyś uroczystości ciągnęły się tygodniami -

posterunkowy zobaczył Jimmy'ego Andersona, który wszedł,
żeby do nich dołączyć. - Nie spodziewałem się ciebie tutaj.

- Pomyślałem, że złożę kondolencje.
- Potrafisz wyczuć darmową whisky na kilometr - odparł

Hamish cynicznie. - Weź sobie szklankę i chodźmy na
zewnątrz.

Kiedy stali przed wejściem do kościoła, Hamish zapytał:
- Więc sprawa w Stoyre jest już zakończona?
- Na to wygląda.
- Jimmy, ta starsza kobieta umarła ze strachu.
- Zgadzam się z tobą. Jednak przeszukano całe wybrzeże i

nic nie znaleziono. Wydano kupę kasy i Daviot wciąż jest zły
z powodu kosztów naprawy instalacji elektrycznej, instalacji
alarmu przeciwwłamaniowego i nowych zamków w tamtym
domku letniskowym. Jak zwykle, chodzi o pieniądze.

- Jeśli naprawdę coś znajdę, ciężko będzie sprowadzić ich

tutaj ponownie.

- Naprawdę sądzisz, że dzieje się tam coś złego?
- Oczywiście. Major Jennings może i ma kłopoty

finansowe, ale założę się, że to nie on wysadził swój domek,
nie wynajął też nikogo, żeby to zrobił.

Jimmy dokończył swoją whisky.
- Jeśli coś usłyszę, pierwszy się o tym dowiesz. Lepiej

wróćmy do środka.

Hamish podszedł do Archiego Macleana, który stał przy

bufecie, nakładając sobie jedzenie.

- Dowiedziałeś się czegoś od Harry'ego Baina? - spytał.

background image

- Nic na temat Stoyre - powiedział Archie. - Ale ten

człowiek wydaje się być naprawdę przerażony. Boi się
własnego cienia. Wierzy we wróżki.

- Co! W te małe, kolorowe stworki ze skrzydełkami?
- Nie, w inne wróżki. Małych, złych ludzików. - Jest tu

dzisiaj? Chciałbym z nim porozmawiać.

- Kiepska sprawa z panią Docherty. Była wspaniałą

starszą damą. Zawsze można było z nią pożartować.

- Chcesz powiedzieć, że nie udawała przed tobą

zniedołężniałej staruszki?

- Nie, lubiła mnie. Jesteś pewien, że ten Jefferson jej nie

zabił? Dostanie wszystko, co miała.

- Kto ci o tym powiedział?
- Och, wieści szybko się roznoszą.
- Nie, on nie ma z tym nic wspólnego i jeśli usłyszysz, że

ktoś powtarza te plotki, postaraj się je uciąć. Ten człowiek za
dużo już przeszedł.

- Jest twoja dziewczyna. - Archie się uśmiechnął.
- Ona nie jest moją dziewczyną - odparł gniewnie Hamish

i odwrócił się. Spodziewał się ujrzeć za sobą Elspeth. Jednak
to Mary Bisset patrzyła na niego.

- Nigdy nie zabrałeś mnie na tę obiecaną kolację,

Hamishu - powiedziała. Była już lekko wstawiona.

- Twoja matka praktycznie wyzwała mnie od starych

zboczeńców.

- Och, ta moja matka. Nigdy jej nie słucham. Powinniśmy

się spotkać.

Przyciskała do niego swoją pierś. Trzepotała rzęsami,

grubo pokrytymi maskarą. Posterunkowy odsunął się.

- Jesteś świetną dziewczyną - powiedział desperacko. -

Nie możesz jednak zachowywać się w ten sposób, bo moja
dziewczyna będzie wściekła.

Mary wydęła usta.

background image

- Nie wiedziałam, że masz dziewczynę.
- Hamish!
- Elspeth - odetchnął z ulgą. - Zastanawiałem się, gdzie

byłaś? Masz ochotę odetchnąć trochę świeżym powietrzem? -
wziął ją pod ramię.

- Dopiero przyszłam... - zaczęła, ale Hamish poprowadził

ją w kierunku drzwi.

- O co ci chodzi? - spytała zdumiona Elspeth, kiedy

znaleźli się na zewnątrz.

- O Mary Bisset. Podrywała mnie i bałem się, że w

pewnej chwili jej matka rzuci się na mnie z wałkiem do ciasta.

Elspeth roześmiała się.
- Przejdźmy się trochę, dajmy czas dziewczynie ochłonąć.

Hamish spojrzał teraz na Elspeth uważniej. W świetle
płynącym z okien kościoła zauważył, że miała na sobie szarą,
zwiewną sukienkę, ozdobioną kilkoma drobnymi cekinami,
które błyszczały, kiedy się poruszała, niczym gwiazdy
pomiędzy welonem z chmur. Włosy upięła na czubku głowy.
Na nogi włożyła sandałki na wysokim obcasie. Zaczął czuć się
niezręcznie i żałował, że nie miała na sobie któregoś ze
swoich idiotycznych ubrań lub chociażby rozczłapanych
buciorów.

- O co chodzi? - spytała ponownie. Przeklął w duchu jej

szósty zmysł.

- Nie jestem przyzwyczajony do tego, że wyglądasz tak

atrakcyjnie - wymamrotał niewyraźnie.

- Cóż, to dość dwuznaczny komplement, jeśli to w ogóle

jest komplement. Kiedy masz wolne?

- W sobotę. Posłuchaj, nie chciałbym, żebyś sobie coś

pomyślała...

- Spokojnie, panie władzo. Nie miałam na myśli nic

zdrożnego. Co powiesz na wycieczkę do Stoyre?

background image

- Po co? Sprawa jest zamknięta. Zatrzymała się i spojrzała

na niego.

- Oboje wiemy, że dzieje się tam coś złego. Pojedziemy

na piknik. Włożymy górskie buty i sami rozejrzymy się po
wybrzeżu.

- Co możemy znaleźć, skoro całemu oddziałowi

detektywów i policjantów się nie udało?

- Na początek mam te mapy morskie. - I?
- Jest tam wiele zatok, nie mogli sprawdzić wszystkich.

Jeśli pójdziesz drogą na północ do miejsca, gdzie teren się
wznosi i zaczynają się klify, zobaczysz, że droga się kończy.
Na dole są jaskinie. Wspinałeś się kiedyś?

- Trochę.
- Ja mam spore doświadczenie. Warto zejść na dół i

rozejrzeć się w tych jaskiniach.

- Masz liny i inny sprzęt?
- Tak. Będziesz potrzebował odpowiednich butów do

wspinaczki. Możemy urządzić sobie piknik w Stoyre, a potem
wyruszymy w drogę. Może być trochę ciężko z koszem
piknikowym i sprzętem do wspinaczki.

- W porządku - odparł Hamish.
- Będziemy musieli zostawić Lugsa. Może próbować

schodzić za nami po klifie.

- To mądry pies - odparł Hamish. - Będzie tęsknić, jeśli

go zostawię.

- Jestem w stanie znieść inną kobietę - mruknęła Elspeth,

częściowo do siebie - ale pies!

- Co?
- Powiedziałam, żebyś zostawił Lugsa u Angeli. Lubi ją i

będzie mógł cały dzień uganiać się za kotami.

- Może masz rację. Lepiej wracajmy na przyjęcie.

Odwrócili się i weszli do kościoła. Mary Bisset stałana

background image

zewnątrz. Elspeth objęła Hamisha w pasie i położyła mu
głowę na ramieniu.

- Kochanie - powiedziała głośno - nikt nie potrafi całować

tak, jak ty.

Mary wpadła z powrotem do kościoła.
- No to koniec - bąknął niezadowolony Hamish. - Jutro

będą o tym mówić w całym miasteczku.

***
Stypa trwała dalej, Hamish przerzucił się na wodę

mineralną. Żałował, że Jimmy Anderson nie zrobił tego
samego. Detektyw odsypiał pijaństwo w jednej z cel na
posterunku. Następnego ranka Hamish próbował go dobudzić,
ale on tylko jęknął, że ma dzisiaj wolne i ponownie zasnął.

Jimmy bardzo namieszał, pomyślał Hamish. Mocno się

upił i powiedział siostrom Currie, że pani Docherty umarła, bo
bardzo się czegoś przestraszyła. Nessie powiedziała o tym
pani Wellington, która powtórzyła jej słowa swoim donośnym
głosem w chwili, kiedy w nawie kościelnej było cicho.
Hamish bezskutecznie starał się uciąć tę plotkę. Mógł tylko
dziękować Bogu, że pan Jefferson poszedł wcześniej do łóżka.
Miał nadzieję, że nie usłyszy o tym od któregoś z
mieszkańców, w przeciwnym razie Hamish był pewien, że
mężczyzna wyruszy do Stoyre, żeby zbadać tę sprawę na
własną rękę.

Zostawił wiadomość Jimmy'emu, żeby sam przygotował

sobie śniadanie, a potem wyruszył na obchód. Chociaż miał
pełne prawo, żeby pojechać do Stoyre, które znajdowało się w
jego rewirze, postanowił zostawić to miejsce w spokoju aż do
soboty. Pojechał do wioski Drim i wstąpił do Jocka, który
prowadził sklep wielobranżowy.

- W wiosce jest spokojnie? - spytał sprzedawcę.
- Aż za spokojnie. W tym roku nie mamy żadnych

turystów.

background image

- I to cię dziwi? Powinniście się wstydzić tego, jak

traktujecie przyjezdnych.

- Nie lubimy, jak obcy wtrącają się w nasze sprawy.
- Co oznacza, że nigdy nie jesteście mili dla turystów, a

potem zastanawiacie się, dlaczego nie wracają.

- Był taki jeden dziwny facet na łodzi.
- Naprawdę? Na jakiej łodzi?
- To był potężny jacht. Przypłynęli, żeby uzupełnić

zapasy. Wyglądali na obcokrajowców.

Hamish wyjął notatnik.
- Co możesz o nich powiedzieć?
- Och, nigdy nie byłem spostrzegawczy, jeśli chodzi o

ludzi. Wszyscy obcokrajowcy wyglądają dla mnie tak samo.

Ktoś mógłby pomyśleć, że sprzedawca jest rasistą i mówił

w ten sposób o Japończykach albo Chińczykach, jednak
Hamish wiedział, że dla Jocka nawet Anglicy wyglądali tak
samo.

- Postaraj się - prosił cierpliwie. Jock odwrócił się.
- Ailsa! - krzyknął.
Z zaplecza wyszła jego żona.
- Chodzi o tych obcokrajowców - tłumaczył Jock. -

Macbeth chce wiedzieć, jak wyglądali.

- A, ci. Dwóch przyszło do sklepu, ale na łodzi byli

jeszcze jacyś. Jeden był wysokim blondynem o szczupłej
twarzy, a ten drugi był niski i ciemny. Rozmawiali ze sobą w
jakimś obcym języku.

- Widzieliście może nazwę tej łodzi?
- Tak.
- Więc jak się nazywała?
- Za żadne skarby nie mogę sobie przypomnieć.
- Jock?
- Mnie nie pytaj, ja nie pamiętam nawet, co się działo

wczoraj.

background image

Hamish westchnął i zamknął notes. Pukał do kolejnych

domów w miasteczku. Najlepsze informacje uzyskał od
starszej pani, która mówiła, że lubi siedzieć nad jeziorem i
przez lornetkę obserwować ptaki. Powiedziała, że pomyślała
wówczas, że to trochę dziwne. Na bokach łodzi znajdowały
się tablice zasłaniające jej nazwę, a kiedy wypłynęła na
jezioro, coś wiszącego z tyłu również zasłaniało nazwę, a nie
była to żadna flaga. Więc jakim cudem Ailsie udało się
zobaczyć nazwę? Posterunkowy wrócił do sklepu, jednak tym
razem kobieta oświadczyła, że prawdopodobnie tylko jej się
wydawało, że widzi nazwę łodzi.

Zastanawiam się, czy ma to jakiś związek ze Stoyre -

pomyślał Hamish. Może jednak chodzi o narkotyki.

Odjechał i odwiedził jeszcze okoliczne wioski, sprawdzał,

co słychać u starszych osób, zatrzymywał się czasem, żeby
pogawędzić, po czym wczesnym wieczorem wrócił na
posterunek. Jimmy już poszedł sobie, zostawiając na stole w
kuchni brudne naczynia po śniadaniu. Lugs, który towarzyszył
Hamishowi, zaczął szurać głośno swoją miską.

Hamish ugotował jedzenie dla psa, a potem usmażył dla

siebie pstrąga. Kończył właśnie jeść, kiedy Lugs położył łapę
na jego kolanie i spojrzał mu oskarżycielsko w twarz.

- O co chodzi? - spytał Hamish. - Nie dostaniesz nic

więcej jedzenia - pochylił się, żeby pogłaskać psa po głowie.
Lugs odskoczył. Hamish popatrzył na niego z zakłopotaniem.

Drzwi kuchni otworzyły się i Elspeth zawołała:
- Mogę wejść? Mam mapy i inne rzeczy.
Lugs warknął cicho, odszedł do rogu i położył się,

odwracając się do nich tyłem.

Gdyby ten pies był człowiekiem, przysiągłbym, że jest

zazdrosny - pomyślał Hamish, spoglądając ze zdziwieniem na
zwierzę. Ale Lugs wcale nie był zazdrosny o Priscillę. Może

background image

dlatego, że ta bestia wiedziała, że i tak nic z tego nie będzie -
pomyślał Hamish cynicznie.

- Czemu więc myśli, że jest coś pomiędzy mną a Elspeth?
- Jeśli przestałeś już rozmyślać o swoim psie, Hamishu -

fuknęła Elspeth - moglibyśmy przejrzeć te mapy.

- Och, jasne. Poczekaj, tylko sprzątnę ze stołu. - Hamish

zebrał brudny talerz i sztućce i wrzucił je do zlewu.

- W porządku, zobaczmy, co my tu mamy.
Zaczęli razem studiować mapy.
- Poniżej ustępów skalnych znajdują się jaskinie -

zauważył Hamish.

- Ale klify są tutaj bardzo strome. Czy takie

ukształtowanie terenu nie utrudnia wpłynięcia łódką?

- Może nie w czasie odpływu.
- Jednak wciąż byłoby ciężko. Pogoda tego lata była dość

łagodna. Pomyśl, co się dzieje tam na dole podczas burzy.

- Możemy tam zajrzeć. Pojadę jutro do Strathbane i kupię

buty do wspinaczki.

Kiedy w sobotę wyruszyli sportowym samochodem

Elspeth, Hamish czuł się trochę przygnębiony. Buty do
wspinaczki kosztowały według niego nieprzyzwoicie dużo.
Nie lubił wydawać pieniędzy na rzeczy, które uważał za
zbędne. Zwykle wkładał swoje przydziałowe buty od
munduru, nawet kiedy był ubrany po cywilnemu. Lugsa trzeba
było zanieść do Angeli na rękach, ponieważ zaparł się
pazurami i odmówił wyjścia z samochodu.

Dzień był przyjemny, w powietrzu czuło się orzeźwiający

chłód, zapowiadający w szkockich górach nadejście wczesnej
jesieni.

- Czyż to nie wspaniały dzień? - spytała Elspeth.
- Lepiej zatrzymajmy się już tu i rozłóżmy się z

piknikiem, zanim dojedziemy do Stoyre. Nie chcę, żebyśmy
zwracali na siebie uwagę.

background image

Elspeth zatrzymała się na poboczu drogi wiodącej do

osady. Rozgościli się na wzgórzu porośniętym jaskrawymi
wrzosami, z którego widać było Stoyre.

- Żadnego wina? - spytała Elspeth.
- Żadnego - warknął Hamish. - Musimy być w formie,

kiedy będziemy się wspinać. Bóg jeden wie, ile to wszystko
kosztowało.

- Mogłam sama przygotować jedzenie - obruszyła się

Elspeth - gdybym wiedziała, że kilka kanapek i kawa
nadszarpnie twój budżet.

- To nie jedzenie, dziewczyno. Chodzi o te buty. Elspeth

popatrzyła z zakłopotaniem na duże, czarne przydziałowe
buciska Hamisha.

- Myślałam, że dostajecie za darmo obuwie do munduru.
- Nie te! Buty do wspinaczki.
- Och, nie wiedziałam. Jako posterunkowy pewnie za

dużo nie zarabiasz. Nie mogłeś ich po prostu wypożyczyć?

- Próbowałem. Nie udało się.
- Powiem ci, co zrobimy: jeśli odkryjemy coś wielkiego i

sprzedam tę historię krajowym gazetom, zwrócę ci za te buty.

Hamish nagle uśmiechnął się do dziewczyny.
- Byłem naprawdę nieprzyjemny, jeśli coś znajdziemy,

będą warte każdego pensa.

Zjedli posiłek w przyjemnej ciszy. Potem Hamish

rozejrzał się wokoło.

- Dobrze byłoby tutaj zostawić samochód i obejść wioskę.

Jeśli pójdziemy drogą za osadą u stóp wzgórza, mogą dostrzec
nas z daleka i wziąć za turystów.

- Masz rację - zgodziła się Elspeth, wkładając naczynia do

koszyka. - Ruszajmy, zobaczmy, co znajdziemy w tych
jaskiniach.

Zrobili spore koło, zanim zeszli tam, gdzie kończyła się

porośnięta trawą droga prowadząca na północ od wioski.

background image

Szli cały czas naprzód, aż dotarli na szczyt klifów. W dole

słyszeli fale rozbijające się o skały i krzyki morskich ptaków,
nurkujących i zataczających koła nad ich głowami. Hamish
wyjął mapy i rozłożył je na płaskim kamieniu, pozostałości po
epoce lodowcowej, który w miarę upływu czasu porósł
purpurowymi wrzosami.

- Jakieś półtora kilometra stąd - powiedział w końcu,

zwijając mapy - zaczniemy schodzić w dół. Teraz jest odpływ,
więc powinniśmy znaleźć kawałek plaży. Lepiej, żeby nie
okazało się, że pod nami jest tylko morze.

Szli gęsiego, prowadziła Elspeth, drobna, ale silna. Jej

nogi były mocne i opalone i bez wysiłku dźwigała swój
plecak. Miała na sobie szorty i koszulę w czerwono - białą
kratę. Wreszcie Hamish ogłosił postój.

- Myślę, że to tutaj.
Charlie Jefferson szedł właśnie wzdłuż brzegu, kiedy

spotkał panią Wellington.

- Dobrze pan wygląda - zauważyła pastorowa.
- Reszta mieszkańców ma najwyraźniej gigantycznego

kaca. Mam nadzieję, że jakoś pan sobie radzi.

- Tak, jest w porządku - westchnął ze smutkiem.
- Przynajmniej nie została zamordowana.
W oczach pani Wellington pojawiło się coś

nieprzeniknionego i Charlie spojrzał na nią badawczo.

- To ciekawe.
- O czym pan mówi?
- Powiedziałem, że przynajmniej nie została

zamordowana, a pani twarz przybrała jakiś dziwny wyraz.

- Nikt nie lubi rozmyślać o morderstwie - odparła pani

Wellington i oddaliła się pospiesznie.

Pan Jefferson stał i patrzył za nią. Potem podeszła do

niego Angela, prowadząc na smyczy Lugsa.

- Gdzie jest Hamish? - spytał.

background image

- Wyjechał gdzieś na jeden dzień - poinformowała

Angela. - Zajmuję się Lugsem.

- Dokąd pojechał?
- Nie wiem.
Pan Jefferson odgadł, że kłamała. Pożegnała się z nim i

odeszła.

Jego ciekawość została rozbudzona. Poszedł do sklepu.

Jeśli w miasteczku krążyły jakieś plotki, ktoś na pewno powie
o tym panu Patelowi. Wtem usłyszał jakiś męski głos:

- Tamten detektyw był bardzo pijany, słyszałeś, co

powiedział?

- Wyszedłem wcześniej - usłyszał odpowiedź pana Patela.
- Opowiadał, że biedna, stara pani Docherty przestraszyła

się czegoś na śmierć.

- Niemożliwe!
- Widziałem, jak Macbeth jechał gdzieś z tą reporterką.

Może dowie się czegoś.

Pan Jefferson podbiegł do lady. Poznał Munga Pattersona,

pracownika leśnego.

- Powiedziałeś, że coś przestraszyło Annie na śmierć? -

pytał niecierpliwie.

- Ja nic nie mówiłem - skłamał Mungo. - Powiedziałem

tylko, że te dzisiejsze ceny każdego mogą śmiertelnie
wystraszyć.

Pan Jefferson cmoknął z obrzydzeniem swoimi

sztucznymi zębami i wyszedł. Pojedzie do Stoyre. Był pewien,
że znajdzie tam Hamisha.

Hamish i Elspeth stali na kamienistej plaży i patrzyli

oniemiali, jak wielkie fale Atlantyku rozbijały się u ich stóp.

- Myślę, że mogliśmy zejść w złym miejscu. Nie widzę

żadnej jaskini.

- Tam w skale jest jakaś szczelina - wypatrzyła Elspeth. -

Może dokądś prowadzi.

background image

- Lepiej się pospieszmy. Nadciąga przypływ. Opuścili

plażę i pomaszerowali po śliskich od wodorostów kamieniach.

- Nawet jeśli to dokądś prowadzi - krzyknął Hamish - nic

nam to nie da. Nie jest możliwe wpłynąć tutaj łodzią.

Elspeth weszła przez szczelinę w skale, Hamish podążył

za nią. Znaleźli się w dużej jaskini. Oboje wyjęli latarki i
zaczęli oświetlać wnętrze.

- Nic tu nie ma - skwitował Hamish. - Lepiej wracajmy na

górę. Spróbujmy zejść trochę dalej.

- Poczekaj! - zawołała Elspeth. - Ta jaskinia sięga bardzo

głęboko. Może gdzieś prowadzić.

Dziewczyna ruszyła do przodu, Hamish niechętnie poszedł

za nią.

- Tu na końcu jaskinia zakręca! - odwróciła się i

krzyknęła.

Szli w dół naturalnym korytarzem, który przez wieki

rzeźbiły morskie fale.

- Myślę, że powinniśmy zawrócić - ponaglał Hamish. -

Jeśli zostaniemy tu dłużej, fala odetnie nam drogę powrotną.

- Jeszcze tylko kawałek.
Minęli następny zakręt i usłyszeli, że dźwięk fal stawał się

coraz głośniejszy. Korytarz nagle przeszedł w kolejną jaskinię,
a przed wąskim wejściem rozciągała się niewielka plaża.

- Ktoś tutaj był. - Elspeth zeszła i podniosła puszkę po

coli.

- To może być to miejsce - przyznał Hamish. - W czasie

przypływu można wpłynąć tu łodzią. Z trudem, ale jest to
możliwe.

Podszedł do wejścia jaskini i wyjrzał na zewnątrz.
- Z obu stron jaskini znajdują się skalne ścianki, tworząc

naturalną zatokę. Dlatego fale nie atakują tego miejsca tak
mocno.

background image

- Hamish! - zawołała Elspeth. - Chodź tutaj i zobacz.

Wrócił do jaskini i dołączył do niej. Dziewczyna trzymała w
ręku pęk wodorostów.

- To plastik - triumfowała. - I to było tym przykryte.

Podążył wzrokiem w kierunku, który wskazywała palcem.
Zobaczył słupek do cumowania.

- To jest zupełnie nowe - powiedział Hamish, a oczy mu

błyszczały. - Lepiej chodźmy stąd, wracajmy na klif, tam
zdecydujemy, co robić.

Pan Jefferson czuł, że jego stare nogi mają już dosyć.

Kiedy miał jeszcze sporo energii, postanowił pójść wzdłuż
klifów jeszcze dalej i potem zawrócić. Maszerował, myśląc:
„Robię to dla ciebie, Annie. Bądź przy mnie."

W końcu poczuł się zbyt zmęczony, żeby iść dalej.

Położył się na wrzosach.

Leżał na plecach i patrzył w niebo, obserwując szybujące

ptaki. Może zdrzemnie się chwilę, żeby zregenerować siły.
Zamknął oczy.

Nagle otworzył je z powrotem. Niedaleko dobiegał odgłos

skrobania. Gdyby stał, mógłby nic nie usłyszeć, jednak leżąc,
zagrzebany we wrzosach, słyszał dźwięk wędrujący po ziemi.
Ostrożnie podniósł głowę. Na szczycie występu skalnego stał
człowiek, pochylał się nad czymś i skrobał. Miał na sobie
czarną kurtkę z kapturem, który zasłaniał mu twarz.

Pan Jefferson schował się we wrzosach, a serce biło mu

jak szalone. Było coś złowrogiego w tej postaci. Leżał tam,
nasłuchując, aż skrobanie ustało. Wtem usłyszał zbliżające się
w jego kierunku kroki, ktoś minął go i podążał w stronę osady.
Odczekał dziesięć minut i podniósł się. Potem ostrożnie wstał
i się rozejrzał. Nikogo nie było widać.

Poszedł do miejsca, w którym klęczał mężczyzna. Do

kamienia przywiązana była lina, przewieszona przez brzeg

background image

klifu i znikająca w dole. Lina była przecięta i nadszarpnięta,
zostało zaledwie kilka nitek.

Pan Jefferson rozejrzał się ze strachem na boki.

Ktokolwiek tam był - a przecież mogli to być Elspeth i
Hamish - ktoś chciał, żeby lina pękła. Podciągnął ją, aż minął
przecięty fragment i zaczął zawiązywać linę wokół skały.

Potem podszedł do krawędzi klifu, położył się na brzuchu

i spojrzał w dół. Jednak zbyt mocno wysunięta do przodu
krawędź zasłaniała mu widok.

Spróbował krzyknąć, ale uznał, że huk fal, wiatr i krzyki

mew zagłuszą jego głos.

- Coś jest nie tak - zauważył Hamish. - Ta lina była trochę

dłuższa.

- Hamish, jestem pewna, że wszystko jest w porządku.

Musimy spróbować.

Duża fala rozbiła się o kamienistą plażę, rozbryzgując się

u jej stóp.

- Pospieszmy się! - krzyknęła.
- Ty pierwsza - zaproponował Hamish. - Myślałem, że

masz profesjonalny sprzęt wspinaczkowy, a nie jakąś cholerną
linę.

- To dobra lina, a ten klif ma tylko dziesięć metrów

wysokości.

Dziewczyna złapała linę i zaczęła się wspinać. Hamish

czekał, aż zniknęła za górną krawędzią klifu, złapał linę i
podciągnął nogi w chwili, kiedy olbrzymia fala rozbiła się w
miejscu, w którym stał.

Kiedy wreszcie wdrapał się na szczyt, zastał tam Elspeth i

pana Jeffersona. Siedzieli razem na wrzosowisku i rozmawiali.

- Nie powinno pana tutaj być - oburzył się. - Co pana tu

sprowadziło? Jak pan nas znalazł?

background image

Zanim pan Jefferson zdążył otworzyć usta, Elspeth

pospiesznie opowiedziała Hamishowi o postrzępionej linie.
Hamish pochylił się i obejrzał przecięcie.

- Jak wyglądał ten człowiek?
- Nie widziałem jego twarzy - referował pan Jefferson. -

Był ubrany w czarną kurtkę z kapturem, zasłaniającym mu
twarz.

- Chodźmy stąd - zarządził Hamish, rozwiązując linę. -

Wrócimy przez wioskę i nie będziemy się nimi przejmować.
Stało się. Jakim cudem nas pan znalazł? - spytał ponownie.

Pan Jefferson opowiedział, jak usłyszał plotki o tym, że

pani Docherty została przestraszona, i doszedł do wniosku, że
Hamish i Elspeth wybrali się w to miejsce. Szedł w tę stronę,
aż w końcu zobaczył tamtego mężczyznę odcinającego linę.

Wyruszyli powoli w drogę powrotną, zatrzymując się od

czasu do czasu, żeby teraz naprawdę wykończony pan
Jefferson mógł odpocząć. Kiedy dotarli do osady, nikogo nie
dostrzegli. Żadna firanka nie zadrżała, kiedy przechodzili
obok.

- Spotkamy się wszyscy na posterunku policji - polecił

Hamish.

- Nie zamierzasz zadzwonić do Strathbane?
- Właśnie to chcę z wami omówić.
Kiedy wszyscy troje znaleźli się w kuchni na posterunku,

Hamish od razu zaczął naradę.

- Sprawa wygląda tak. Jeśli powiadomię Strathbane,

wyślą tam swoich ludzi. Znajdą przystań w jaskini, ale nic
poza tym. Kimkolwiek są ci przestępcy, będą czekać w
ukryciu, aż policja znowu zniknie. Zastraszyli mieszkańców
osady i ci siedzą cicho.

- Zrobili coś więcej, niż tylko ich zastraszyli - dodała

Elspeth. - Oni w ogóle nie wydają się przerażeni. Wszyscy są
pod wpływem jakichś duchowych eksperymentów.

background image

Zastanawiam się, co to takiego. Myślisz, że ktoś próbuje
zamelinować tam jakąś wielką dostawę narkotyków?

Hamish zastanawiał się przez chwilę w milczeniu.
- Nie muszą zastraszać czy manipulować wszystkimi

mieszkańcami osady, żeby się nie wtrącali. W północnej
Szkocji jest pełno takich ukrytych miejsc, a wpłynięcie łodzią
do tamtej jaskini wymaga od załogi dużych umiejętności.

- Wrak statku? - spytał pan Jefferson.
- Coś mi właśnie przyszło do głowy - wyprostował się

nagle Hamish. - Co prawo mówi na temat wraków?

- Mam w samochodzie laptop - podchwyciła Elspeth. -

Pójdę po niego i sprawdzę.

Dziewczyna ruszyła żwawo do auta, wróciła zaraz z

laptopem.

- Niech popatrzę. O, mam. Wraki. Tutaj jest napisane:

„Ustawa o ochronie wraków z 1973 daje uprawnienia
sekretarzowi stanu w odniesieniu do dowolnego miejsca na
wodach Wielkiej Brytanii, po których pływa lub może pływać
rozbity statek, lub znajduje się na dnie morza. Wraki te muszą
być chronione przed bezprawną ingerencją ze względu na
historyczne, archeologiczne lub artystyczne znaczenie statku
lub ze względu na przedmioty znajdujące się na nim teraz lub
przedmioty, które mogły znajdować się dawniej, a które teraz
mogą się znajdować w okolicy wraku". Proszę bardzo!

- Jak ktoś mógłby zdobyć pozwolenie? - spytał.
- Od sekretarza stanu, ale tutaj jest napisane, że mogą je

otrzymać jedynie osoby, które wykażą, że posiadają
odpowiednie umiejętności oraz sprzęt do przeprowadzania
operacji ocalenia mienia statku w sposób zgodny z
historyczną, archeologiczną lub artystyczną wartością obiektu.
Nawet jeśli ktoś dostanie pozwolenie, wszystko, co znajdzie,
musi zostać zgłoszone urzędnikowi do spraw katastrof
morskich, który musi ogłosić odnalezienie wraku w celu

background image

poinformowania potencjalnych osób roszczących sobie do
niego prawo.

- No, to już coś na początek - powiedział Hamish.
- Zapytam w biurze sekretarza stanu, żeby sprawdzić, czy

ktoś składał wniosek o pozwolenie na jakieś operacje morskie
na naszych terenach. Jeśli nie, wezmę od nich listę wraków.
Panie Jefferson, to nieocenione, że zjawił się pan w
odpowiednim momencie, ale proszę nie zbliżać się już więcej
do Stoyre. Obiecuje pan?

- Obiecuję - zgodził się pan Jefferson, krzyżując palce za

plecami.

Kiedy Elspeth i pan Jefferson wyszli, Hamish poszedł do

Angeli, żeby odebrać Lugsa.

- Wejdź i siadaj - zapraszała Angela, kiedy pies zmęczył

się już szczekaniem i skakaniem wokół Hamisha.

- Lugs był bardzo przygnębiony. Nie zaczepiał nawet

moich kotów. Napijesz się kawy?

- Bardzo chętnie. Chyba poproszę o czarną - dodał szybko

Hamish, widząc, że jeden z kotów włożył głowę do dzbanka z
mlekiem.

- A więc, co się dzieje? - spytała Angela. - Czy ty i ta

ładna reporterka jesteście parą?

- Nie, nie jesteśmy. Ona jest ładna?
- Jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś, to chyba tylko ty

jeden. Mary Bisset opowiada, że wy dwoje spotykacie się ze
sobą.

- Powiedziałem jej tak tylko po to, żeby dała mi spokój.
- Więc co wy dwoje robicie?
- Węszymy wokół Stoyre.
- Znaleźliście coś? - spytała, stawiając przed nim kubek z

kawą.

Posterunkowy zdjął koci włos z brzegu kubka i zastanowił

się, czy Angela zauważyłaby, gdyby tego nie wypił.

background image

- Nic a nic - odparł Hamish. - Chociaż zwykle zwierzał

się Angeli, nie chciał, żeby jeszcze komuś w Lochdubh
przyszło do głowy bawić się w detektywa. - Czy oprócz
Harry'ego Baina jest w Lochdubh jeszcze ktoś, kto kiedyś
mieszkał w Stoyre?

- Jest stary pan Gorrie, mieszka przy drodze do Drim.
- Pójdę z nim porozmawiać.
- Po co?
- Po prostu ciekawi mnie jedna sprawa. - Jaka?
- Nie wierć mi dziury w brzuchu, Angelo. Nie mam w

tym momencie ochoty na rozmowę.

Następnego ranka Hamish wyjechał, żeby odwiedzić pana

Gorrie. Spodziewał się, że będzie to bardzo stary człowiek.
Jednak w szkockich górach trudno jest określić z wyglądu
faktyczny wiek, ponieważ whisky i ostra pogoda często
sprawiają, że ludzie wydają się starsi.

Pan Gorrie otworzył drzwi. Jego twarz była poorana

bruzdami i naznaczona wieloma zmarszczkami. Wciąż jednak
trzymał się prosto, choć głowa zapadła mu się nieco w
ramiona. Czuć było od niego mocny zapach palonego torfu i
papierosów.

- Wejdź, Hamishu - miło zapraszał. - Dawno cię u mnie

nie było.

Hamish poczuł wyrzuty sumienia. Zwykle starał się

odwiedzać starszych, samotnych ludzi podczas obchodu, żeby
sprawdzić, czy wszystko u nich w porządku. Zapomniał jakoś
o panu Gorrie.

Hamish nie chciał od razu przechodzić do pytań o Stoyre,

rozmawiali więc o pogodzie, jesieni i cenach owiec. W końcu
Hamish powiedział tak zwyczajnie, jak tylko potrafił:

- Mieszkał pan kiedyś w Stoyre, prawda?
- Tak, kiedy moja Jeannie jeszcze żyła, świeć Panie nad

jej duszą. Mieliśmy mały domek nad brzegiem morza. Kiedy

background image

podczas dwóch wielkich burz fale rozbijały się o nasze drzwi,
Jeannie stanowczo powiedziała, że nie chce już więcej
mieszkać tak blisko morza. Ja przestałem już wypływać na
połowy ryb, więc kupiliśmy domek tutaj. Biedna Jeannie. Nie
żyje już od dwudziestu lat. Przez długi czas chciałem do niej
dołączyć, ale miłościwy Pan miał inne plany, dlatego wciąż
chodzę po tej ziemi. Nadal prowadzę samochód, ale zaczyna
to już być trochę trudne. Za każdym razem, kiedy chcę
odnowić prawo jazdy, muszę przesłać opinię lekarza
potwierdzającą moją sprawność.

- Czy ma pan kontakt z kimś ze Stoyre?
- Nie, nie mam tam rodziny, a żeby zrobić zakupy, jeżdżę

teraz tylko do Drim.

- Kiedy mieszkał pan w Stoyre, czy słyszał pan coś o

wrakach statków znajdujących się w okolicy?

- Nie, o niczym takim nie słyszałem. Zaraz, poczekaj

chwilę. Dawno temu, na początku wojny...

- Drugiej wojny światowej?
- Tak, właśnie tej. Pamiętam czasy, kiedy rozprawiało się

o wojnie, to każdy wiedział, o której mowa. Kiedy zostałem
zdemobilizowany i wróciłem, mój ojciec opowiedział mi, że
na plaży niedaleko przystani znaleziono dwóch Niemców.
Jeden był martwy, natomiast drugi nie pożył za długo. Ten,
który jeszcze żył, nie chciał powiedzieć, skąd się tam wzięli i
czy byli rozbitkami z jakiegoś statku.

- Kiedy to miało miejsce?
- Nie pamiętam dokładnie, ale to było gdzieś na początku

wojny.

Hamish westchnął. Będzie musiał poczekać na raport z

biura sekretarza stanu. Złożył wniosek rano, zanim jeszcze
przyjechał do pana Gorrie. Miał nadzieję, że biuro rządowe
prześle raport bezpośrednio do niego, a nie przez Strathbane.

Nagle zdał sobie sprawę, że pan Gorrie coś mówił.

background image

- ...jak Napoleon.
- Przepraszam - odparł Hamish. - Nagle pomyślałem o

czymś innym. O co chodzi z tym Napoleonem?

- Rosja. Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby

Rosja zachowała przymierze z Niemcami. Jednak tak się nie
stało i decyzja Hitlera o ataku na Rosję osłabiła Niemcy.
Widzisz, Napoleon zrobił to samo. Stracił tysiące ludzi.
Człowieku, nie ma na świecie tak groźnego przeciwnika, jak
rosyjska zima.

Rozmawiali dalej o różnych sprawach i Hamish obiecał,

że będzie go częściej odwiedzał.

„Sam możesz tak skończyć - przemawiał do siebie -

pewnego dnia będziesz za stary, żeby żyć samemu".

Przypomniał sobie swoje słodkie marzenia o poślubieniu

Priscilli i założeniu rodziny. Teraz jednak dziewczyna miała
wyjść za kogoś innego. „Dlaczego?" - zastanawiał się. Nigdy
nie była specjalnie zainteresowana seksem. Może jej
narzeczony rozniecił w niej jakąś iskrę, a jemu się nie udało.

Wrócił myślami do Stoyre. Wiele lat temu morze

wyrzuciło na brzeg dwóch rozbitków, jednego martwego, a
drugiego konającego. Nie wzięli się przecież znikąd, musieli
wypaść z jakiegoś statku.

Cóż, nic nie mógł zrobić, pozostało tylko czekać na raport.

background image

Rozdział ósmy
Od duchów, zjaw, i potworów I innych nocnych

koszmarów Wybaw nas Panie!

Stara, szkocka modlitwa

Dwa dni później Hamish otrzymał długi faks z biura

sekretarza stanu. Chwycił kartkę, czytał z zapałem
wiadomość, po czym rzucił ją z niesmakiem.

- Nic! - nachmurzył się. - Zupełnie nic. Żadnych danych

na temat wraków w okolicy Stoyre z jakiegokolwiek okresu.
Co teraz? - Lugs nie odpowiadał i wydawał się być
niezainteresowany.

Jeśli istnieje raport o jakimś statku, który może zawierać

cenny ładunek, wówczas mógłby ponownie otworzyć
śledztwo w Strathbane.

Zadzwonił do Elspeth i opowiedział jej o raporcie.
- Co teraz? - spytała dziewczyna.
- Nie wiem - odparł Hamish, czując bezradność. - Jestem

pewny, że coś lub ktoś przestraszył śmiertelnie biedną Annie
Docherty. Kiedy dotarła do Stoyre, mogło być już ciemno.
Zastanawiam się, czy próbowaliby mnie przestraszyć.

- Już dwa razy próbowali cię zabić. Prawdopodobnie teraz

nie będą wyskakiwać zza krzaków, krzycząc „buu!", jeśli coś
takiego zrobili pani Docherty. Sądzę, że powinieneś
poinformować Strathbane o tej jaskini, w której ktoś niedawno
cumował.

- A co będzie, jeśli okaże się, że nie ma tam żadnego pala

do cumowania? Mogli się stamtąd przenieść. Jeśli jednak
później zdobędę jakiś dowód, policja niechętnie zabierze się
do tej sprawy.

Pan Jefferson usiadł w domku Annie i błądził

niewidzącym wzrokiem za chmurą papierosowego dymu.
Zastanawiał się, co mógłby zrobić. Jeśli coś było przyczyną

background image

tego dziwnego, duchowego odrodzenia w Stoyre, być może na
plebanii znajdowała się jakaś wskazówka. Mógłby zaczekać,
aż wszyscy znajdą się w kościele i wtedy włamać się na
plebanię.

Zadzwonił do Hamisha Macbetha.
- Jak się nazywa właściciel pubu w Stoyre?
- Andy Crummack. Czemu pan pyta?
- Znam to nazwisko. Już go kiedyś spotkałem.
- Niech pan posłucha, panie Jefferson, przypuszczam, że

Stoyre jest bardzo niebezpiecznym miejscem. Nie wolno tam
panu jechać.

- Oczywiście, że nie - zapewniał pan Jefferson - dałem

panu słowo, prawda?

Pożegnał się, odłożył słuchawkę, sprawdził w książce

telefonicznej numer telefonu do „Ręki rybaka" i sięgnął po
aparat. Telefon odebrał mężczyzna i pan Jefferson spytał:

- Czy to Andy Crummack.
- Tak, a kto mówi?
- Jestem turystą. Chciałem tylko odwiedzić wasz kościół.

Kiedy jest następna msza?

- Jutro o jedenastej.
Pan Jefferson podziękował mu i rozłączył się. Jeśli byli

przygotowani na to, że ktoś z zewnątrz będzie przyglądał się
ich uroczystości, wówczas w kościele nie działo się nic, co
chcieli ukryć.

Pojedzie do Stoyre jutro rano i kiedy tylko upewni się, że

wszyscy są już w kościele, włamie się na plebanię i zobaczy,
czy uda mu się cokolwiek znaleźć. Był to winien Annie.

Pan Jefferson wyruszył następnego ranka, czując się

podekscytowany i odmłodzony tym, że wreszcie coś robi w
konkretnym celu. Zaplanował swój przyjazd do Stoyre na
dziesięć po jedenastej. Osada wyglądała na opuszczoną.
Ruszył szybko w kierunku plebanii, obszedł dom i stanął pod

background image

kuchennym drzwiami. Nacisnął na klamkę i okazało się, że
drzwi były otwarte. Wśliznął się do środka, przeszedł,
rozglądając się, przez kuchnię, szukał gabinetu pastora.
Podszedł do zamkniętych na klucz drzwi, wyciągnął swój pęk
wytrychów i otworzył je. Pospiesznie wkroczył do środka i
skierował się prosto do biurka. Zaczął przeglądać papiery.

Kazania i sprawy parafialne, nic interesującego. Otworzył

szufladę po prawej. Nadal nic interesującego: jakieś sterty
papierów, wyciągi bankowe i stare kazania. Otworzył szuflady
po lewej. W górnej znalazł odbitkę obrazu.

Odwrócił kartkę. Na odwrocie widniał napis: „Józef,

biskup Sarras, syn Józefa z Arymatei, obiecał po śmierci
przekazać Święty Graal Alainowi, który klęczy, pogrążony w
modlitwie. Z 'Historii Świętego Graala', francuski manuskrypt,
początek XIV wieku".

„Czy to wszystko?" - zastanawiał się. Czy to był powód

duchowego odrodzenia w Stoyre? Czy przesądni mieszkańcy
zostali przekonani, że ktoś podaruje im Świętego Graala?

Wyczuł jakiś delikatny ruch za swoimi plecami, odwrócił

się, ale było już za późno. Ktoś zarzucił mu na głowę torbę i
wykręcił ręce do tyłu.

Przez następne dwa dni Hamish musiał zapomnieć o

spekulacjach na temat Stoyre. Siedmiolatek Tommy Gilchrist
z Braikie zaginął. Policja przeczesywała Braikie i okoliczne
tereny. Główny inspektor Blair stał na czele śledztwa i kiedy
nie był zajęty organizowaniem konferencji prasowych,
upewniał się, że Hamish nie zbliża się na krok do rodziców
chłopca. Chciał, żeby wszystkie zasługi związane z tą sprawą
były przypisane jemu.

Żeby zdobyć jakieś informacje, Hamish musiał polegać

jedynie na krótkich rozmowach z Jimmym Andersonem.

- To całkiem zwyczajni ludzie - relacjonował Jimmy. -

Ian i Morag Gilchrist doczekali się dziecka dość późno.

background image

Według mnie byli chyba dość surowi dla tego chłopca.
Widziałem jego pokój. Żadnych plakatów, zabawek, nic z
rzeczy, których mógłbyś się tam spodziewać.

- A co z krewnymi? - spytał Hamish.
- Ma ciotkę i wujka w Strathbane. Niczego się od nich nie

dowiedzieliśmy.

- Czy zniknęły jakieś ubrania chłopca?
- Tylko te, w które był ubrany do szkoły w dniu

zaginięcia. To wszystko.

- Czy z domu zniknęły pieniądze albo jedzenie?
- Nie sądzę, żeby ktoś ich o to pytał. Czemu cię to

interesuje?

- Ten malec mógł po prostu uciec z domu - dociekał

Hamish.

- To trwa już dwa dni. Myślę, że mógł mieć wypadek. O,

idzie Daviot. Biegnę i popytam jeszcze tu i tam.

- Macbeth! - zawołał Daviot.
W tym samym momencie, w którym Hamish podszedł do

swojego przełożonego, pojawiła się potężna i spocona
sylwetka Blaira.

- Wygląda na to, że stoimy w miejscu - podsumował

Daviot.

- Robimy, co w naszej mocy - warknął Blair. - Wracaj do

swoich obowiązków, Macbeth.

- Poczekaj chwilę - wtrącił Daviot. - Rozmawiałeś może z

rodzicami chłopca? - spytał Hamisha.

- Nie.
- Nie, co? - warknął Blair.
- Nie, sir.
- Myślę, że powinieneś z nimi porozmawiać.
- Nie widzę... - zaczął Blair ze złością, jednak

nadkomisarz uniósł dłoń.

background image

- Macbeth zna tutejszych ludzi. Może uda mu się

wyciągnąć od rodziców jakieś informacje, które ty
przeoczyłeś. Idź i zobacz się z nimi.

Hamish czym prędzej wyruszył do domu komunalnego na

obrzeżach miasteczka, w którym mieszkali państwo Gilchrist.
Wytłumaczył policjantowi, który pełnił wartę przy drzwiach,
że polecono mu porozmawiać z rodzicami.

Zdjął czapkę i usiadł w fotelu, naprzeciwko pani i pan

Gilchrist siedzieli obok siebie na sofie. Przyglądał się im. Byli
w średnim wieku i bardzo do siebie podobni, oboje okrągli,
korpulentni, o pucołowatych, niewzruszonych twarzach. Na
nalanej twarzy pani Gilchrist nie widać było śladu łez. Hamish
z niepokojem pomyślał o mieszkańcach Stoyre. „Tutaj
również kryła się jakaś tajemnica" - pomyślał, a jego góralska
intuicja wyostrzyła się.

- Tylko kilka pytań - zaczął uspokajająco. - Mówią

państwo, że syn wyszedł do szkoły, tak jak zwykle, ale
nauczyciel zgłasza, że dziecko nigdy tam nie dotarło.

- Zgadza się - odparł pan Gilchrist, a jego głos był

chrapliwy i nieprzyjemny. Był to głos człowieka, który nie
odzywał się za często.

- Czy Tommy był szczęśliwym dzieckiem?
- Nie miał żadnych powodów, żeby być nieszczęśliwy -

oświadczyła pani Gilchrist - dajemy mu wszystko, czego
potrzebuje.

- Zauważyłem, że w policyjnych raportach nie ma nic o

jego przyjaciołach ze szkoły. Czy miał jakiegoś bliskiego
przyjaciela?

Rodzice spojrzeli na siebie, a potem pan Gilchrist

poinformował:

- Nic o tym nie wiemy.
- Jednak chyba musicie utrzymywać kontakty z rodzicami

kolegów syna. Pani Gilchrist?

background image

- Wolimy pilnować własnego nosa.
- Mogę obejrzeć pokój chłopca?
Pani Gilchrist podniosła się z wysiłkiem i ruszyła w stronę

drzwi. Hamish podążył za nią. Kobieta poszła na górę i
otworzyła drzwi.

„Jimmy nie mówił, że jest aż tak źle" - pomyślał Hamish.
W pokoju stało wąskie łóżko, wąska, wysoka szafa,

twarde krzesło i biurko. Na nocnej szafce leżała Biblia.
Hamish stał w bezruchu, wczuwając się w panującą tu
atmosferę.

- Chodźmy na dół. Chciałbym zadać państwu jeszcze

kilka pytań.

Usiadł i zwrócił się do pani Gilchrist, kiedy kobieta opadła

już na sofę.

- Czy Tommy chodził do kościoła?
- Tak - powiedział pan Gilchrist z dumą. - W każdą

niedzielę bez wyjątku. Rano idzie z nami na mszę, potem
szkoła niedzielna po południu i wieczorne czytanie Biblii.

- To naprawdę sporo religii jak na jednego, małego

chłopca.

- Religii nigdy za wiele - stwierdził pan Gilchrist, a jego

oczy płonęły.

- Czy ma pan coś przeciwko temu, żebym zajrzał do

waszego ogrodu?

Nic nie odpowiedzieli, siedzieli tylko i patrzyli na niego.

Hamish przeszedł przez kuchnię znajdującą się z tyłu domu,
otworzył drzwi, po czym trzasnął nimi, wciąż pozostając w
środku. Zaczął otwierać różne szuflady, aż znalazł tę, w której
znajdowały się klucze, z których wybrał jeden, mały, srebrny.
Cicho jak kot, poruszając się na palcach, wrócił do schodów.
Kiedy szedł do pokoju Tommy'ego, zauważył, że pod
schodami znajdowała się zamknięta na kłódkę szafa. Wsunął
klucz do zamka i otworzył drzwi. Spojrzała na niego para

background image

przerażonych oczu. Tommy Gilchrist siedział tam,
zakneblowany i związany.

Hamish pobiegł do frontowych drzwi, otworzył je i

krzyknął: - Jest tutaj!

Pobiegł z powrotem i wziął chłopca na ręce, podczas gdy

policjanci wpadli do domu i zgromadzili się wokół niego.
Chłopiec zaczął płakać. Hamish rozwiązał go i wyciągnął mu
knebel z buzi. Podniósł malca delikatnie i wyniósł na
zewnątrz. Z salonu dobiegał ostry głos Jimmy'ego Andersona,
który odczytywał rodzicom zarzuty o znęcanie się i
zaniedbywanie dziecka.

- Zadzwoniliśmy po karetkę - zapewniał policjant -

biedny maluch. Jego rodzice muszą być potworami.

- Podejrzewam, że są fanatykami religijnymi - stwierdził

Hamish ponuro - ale cicho, nie rozmawiajmy o tym więcej
przy chłopcu.

Flesze aparatów błyskały Hamishowi w twarz. Przyjechali

dziennikarze. Hamish odwrócił się do policjantki i szepnął:

- Chłopiec bardzo śmierdzi. Nie pozwolili mu nawet iść

do toalety. Idź i weź pidżamę i czyste ubranie.

Karetka szybko dotarła na miejsce, chociaż Hamishowi

wydawało się, że trwa to całe wieki. Podniósł chłopca
delikatnie i ułożył go w samochodzie. Wróciła policjantka,
niosąc małą walizkę z rzeczami Tommy'ego, wsiadła do
środka, a Hamish przekazał jej chłopca.

Blair siedział przy barze w miejscowym pubie, pił dużą

whisky i rozmawiał z barmanem.

- Jeśli o mnie chodzi, to szkoda czasu policji. Chłopak

pewnie spadł ze skały albo utopił się w bagnisku.

Potem usłyszeli odgłos policyjnych syren mijających pub.

Inspektor dopił whisky i wybiegł na ulicę. Pierwszą rzeczą,
jaką zobaczył, był tłum ludzi kłębiących się pod domem
państwa Gilchrist, których właśnie prowadzono do radiowozu.

background image

Blair brutalnie torował sobie drogę przez tłum, aż wreszcie

znalazł Jimmy'ego Andersona.

- Co się stało?
- Hamish znalazł Tommy'ego, siedział związany w szafie

pod schodami. O rany, a nam nawet nie przyszło do głowy,
żeby przeszukać dom - dodał Jimmy złośliwie. - Szkoda, że
pana nie było. Dziennikarze zrobili kilka niezłych zdjęć
Hamisha niosącego chłopca.

***
- Co skłoniło rodziców do tego, żeby zrobić coś tak

potwornego własnemu dziecku? - spytał Hamish Jimmy'ego,
kiedy siedzieli wieczorem na posterunku w Lochdubh.

- Znaleźli „Playboya" schowanego pod jego materacem.

Powiedzieli, że opętał go diabeł i ich obowiązkiem było
wypędzić go z chłopca.

- To chyba ich opętał diabeł. Co stanie się z chłopcem?
- Państwo Clair, czyli ciotka i wujek chłopca, są przy nim

w szpitalu. Mam nadzieję, że sąd przyzna im opiekę nad
dzieckiem. Daviot wezwał nas wszystkich na dywanik.
Dlaczego nie przeszukaliśmy domu? Na miłość boską, jak ty
na to wpadłeś? Kiedy nie ma dziecka, a rodzice zgłaszają jego
zaginięcie policji, nie myślisz o tym, żeby przeszukać dom.

- Zobaczyłem pokój chłopca. Matka w ogóle nie płakała.

Widziałem Biblię przy jego łóżku. Czemu jednak zgłosili jego
zaginięcie.

- Nie zgłosili. To wszystko dzięki tej młodej

nauczycielce, która uczy Tommy'ego. Kiedy nie zjawił się w
szkole, poszła do jego domu. Rodzice powiedzieli, że wyszedł
do szkoły i to wszystko. Zaczęła więc pytać ludzi z
miasteczka, a potem zadzwoniła na policję.

- Mogę wejść - zawołała Elspeth, otwierając drzwi do

kuchni.

background image

Zanim Hamish zdążył odpowiedzieć, dziewczyna weszła i

usiadła razem z nimi.

- Jesteś bohaterem dnia - uśmiechnęła się do Hamisha. -

W końcu cię awansują, czy ci się to podoba, czy nie. Ale ja
mam dla ciebie kolejną zagadkę.

- Jaką?
- Nikt nie widział ostatnio pana Jeffersona i jego

samochód zniknął. Przed chwilą byłam u niego w domu.
Drzwi są zamknięte. Znalazłam z tyłu okno, przez które
weszłam do środka.

- Włamanie i wtargnięcie - zażartował z niej Jimmy -

powinniśmy cię aresztować.

- Zobaczcie, znalazłam na stole kuchennym kartkę

papieru, jest na niej napisane: „Wyjechałem na jakiś czas na
południe. Do zobaczenia wkrótce, Charlie".

- Masz ją ze sobą?
- Tak, proszę - dziewczyna wyciągnęła kartkę z kieszeni i

podała im.

- Czy to jest jego charakter pisma?
- Nie wiem - odparła Elspeth - po co ktoś miałby

zostawiać taki list u niego w domu?

- Nie podoba mi się to. Ma to coś wspólnego ze Stoyre.

Jadę tam teraz. Zobaczę, czy uda mi się znaleźć jego
samochód.

- Jadę z tobą!
- Nie, jadę sam. W ten sposób będę mniej się rzucał w

oczy.

Elspeth na próżno protestowała. Hamish wyruszył w drogę

razem z Lugsem.

Noc była jasna i gwieździsta, a w powietrzu czuć było

delikatny przymrozek. Hamish zostawił land rovera nad
brzegiem morza i zaczął iść w kierunku osady, jednak nigdzie
nie widział samochodu pana Jeffersona.

background image

- Pójdziemy na północ - mruknął do Lugsa - ten stary

głupiec mógł znowu pójść w tamtą stronę.

Pan i jego pies wyszli z wioski. Właśnie dochodzili na

szczyt wzgórza, do miejsca, w którym nagle kończyła się
ścieżka, kiedy duża, zakapturzona postać wyrosła nagle tuż
przed Hamishem. W pierwszej chwili posterunkowy zamarł z
przerażenia, potem jednak spojrzał na swojego psa. Lugs
siedział spokojnie w świetle księżyca, zadowolony z
odpoczynku po tak długim spacerze. Hamish odetchnął
głęboko.

- Chodź, piesku - powiedział i przeszedł przez stojące

przed nim widziadło. Odwrócił się, a zjawa już zniknęła.

Wrócił biegiem do land rovera i ruszył w drogę powrotną

do Lochdubh, jadąc tak szybko, jak tylko mógł. Teraz już
wiedział, co zabiło Annie. Pobiegł do biura i zawahał się,
sięgając po telefon. Zamiast do Strathbane, zadzwonił do
Elspeth i opowiedział jej, co się stało.

- To hologram - szepnęła zaskoczona i podniecona. -

Widziałeś już jakiś wcześniej?

- Nie, nigdy.
- Och, czasami używają ich w zamkowych muzeach,

gdzie przedstawiają jakieś historyczne postaci.

- Znasz kogoś, kto potrafi je tworzyć?
- Tak sądzę. Mój były chłopak, zawsze był kujonem,

mieszka w Strathbane. Lepiej zadzwoń do komendy.

- Jeszcze nie. Muszę pokazać tym naiwniakom z osady,

jak dali się nabrać. Możesz na jutro sprowadzić swojego
przyjaciela razem z jego sprzętem? Czy długo zajmie
przygotowanie takiego hologramu?

- Muszę go spytać. Wydaje mi się, że eksperymentował z

nimi kiedyś. Wiem, że hologram to wiązki światła tworzące
pewien wzór, który nagrywa się na kliszę filmową, a który

background image

przy odpowiednim odtworzeniu tworzy trójwymiarowy obraz.
Czyj hologram chcesz zrobić?

- Jezusa Chrystusa.
- To żądanie, bluźnierstwo czy prośba?
- Prośba. Jak ma na imię twój chłopak?
- Były chłopak. Graham Southey.
- Jak z nim porozmawiasz, powiedz, żeby do mnie

zadzwonił.

***
Hamish chodził w tę i z powrotem. Kiedy zadzwonił

telefon, chwycił nerwowo za słuchawkę. Odezwał się Graham.
Hamish wtajemniczył go w szczegóły sprawy, a potem spytał:

- Dasz radę to zrobić?
- Przywiozę jutro sprzęt - obiecał Graham. - To bardzo

ekscytujące. Pamiętaj, żadnych gwałtownych ruchów
powietrza w pomieszczeniu, nie może się tam znajdować zbyt
głośna wentylacja lub innego rodzaju wibracje. Temperatura
powinna być stała.

- Myślę, że to się da zrobić.
- Będę pracował całą noc i jutro przyjadę.
Hamish podziękował mu i rozłączył się. Teraz w końcu

przekona się, czy uda mu się stworzyć coś, co przerwie tę
osobliwą zmowę milczenia panującą w Stoyre.

W piwnicy plebanii siedział pan Jefferson, przywiązany

do krzesła. Nie został zakneblowany, krzyczał więc lak długo,
aż opadł z sił. W czasie posiłków dwaj zamaskowani
mężczyźni rozwiązywali go i czekali, aż skończy jeść. Potem
prowadzili go do wiadra z zamontowanym sedesem i czekali
cierpliwie, kiedy próbował załatwić swoje potrzeby, jak
dziecko, które uczy się korzystania z toalety. Potem znów go
związywali. Pan Jefferson był bardzo sprawny jak na swój
wiek, jednak zaczynał coraz bardziej opadać z sił. Mieszkańcy
Lochdubh bardzo troszczyli się o niego od czasu śmierci

background image

Annie, był więc przekonany, że wielu z nich pukało do drzwi
jego domku. Sądził, że nie mogąc go zastać, zawiadomili
Macbetha. Jeśli to była plebania, to co za pastor w niej
mieszkał? Przynajmniej go nie bili. Choć był zbyt przerażony,
żeby jeść, musiał przyznać, że posiłki były smaczne i
pożywne. Daremnie szarpał krępujące go więzy. Miał
przeczucie, że znajdująca się nad jego głową plebania była
pusta. Najbardziej przerażała go myśl, że oni, kimkolwiek
byli, w końcu jednak go zabiją.

Zaniepokojeni mieszkańcy Stoyre zgromadzili się w

kościele. Czarny materiał, jeszcze z czasów drugiej wojny
światowej, zasłaniał okna.

Pastor Fergus Mackenzie stanął i zwrócił się do

zgromadzonych.

- Obecny tu pan Macbeth z jakiegoś powodu wierzy, że

zostaliśmy oszukani i zamierza pokazać nam, w jaki sposób.

- Bzdury - krzyknęła ze złością jakaś kobieta. Ludzie

ruszyli do wyjścia, Hamish jednak wcześniej upewnił się, że
drzwi były pozamykane.

Graham ustawił swój sprzęt na stole z tyłu kościoła.

Hamish spodziewał się, że będzie chuderlawym mięczakiem
w grubych okularach, on jednak okazał się być wysokim i
przystojnym blondynem.

Hamish skinął mu głową. Kościół wypełniła niebiańska

muzyka, wznosząc się i opadając, i nagle przed oniemiałym
tłumem pojawiła się postać Jezusa. Ludzie zaczęli padać na
kolana. Oczy Jezusa były pełne współczucia, a ramiona miał
rozpostarte nad zgromadzonymi.

Muzyka ucichła. Zwykle miękki głos Hamisha brzmiał

ostro, kiedy posterunkowy krzyknął:

- Właśnie tak to zostało zrobione. Ktoś sprawił, że

uwierzyliście, że coś wam się objawiło. To jest zwykły

background image

hologram. Chodźcie i dołączcie do Grahama, stojącego z tyłu
kościoła. On pokaże wam, jak to działa.

Elspeth zaczęła ściągać zasłony i promienie słońca

oświetliły kościół. Kiedy ludzie zgromadzili się wokół
Grahama, zaczął tłumaczył im zwięźle, w jaki sposób
powstają hologramy. Ktoś głośno westchnął i usłyszeli odgłos
upadającego ciała. Pani Mackenzie, żona pastora, zemdlała.
Kilku mężczyzn podniosło ją i posadziło na ławce.

- Więc teraz proszę, żebyście zaczęli mówić - przemawiał

Hamish, kiedy Graham skończył swój wykład. - Opowiedzcie,
w jaki sposób zostaliście oszukani.

Ludzie stali ze spuszczonymi głowami, szurając nogami.
- Ja powiem - odezwał się Fergus Mackenzie. - Było to

kilka miesięcy temu, dzień był ponury i miałem właśnie
rozpocząć nabożeństwo, kiedy pojawił się przed nami Bóg.

- Skąd pan wiedział, że to był Bóg? - spytał Hamish.
- Wyglądało to jak ilustracja z Biblii.
- Długie włosy, obfita, falująca broda, sandały?
- Proszę nie bluźnić, oficerze?
- No dalej! - krzyknął Hamish. - Jedna z tych waszych

wizji śmiertelnie przeraziła starszą kobietę.

- Usłyszeliśmy muzykę, a potem pojawił się ten głos,

jakby nie z tej ziemi. Bóg powiedział nam, że ludzie pracujący
dla niego zamierzają wydobyć z dna morza Świętego Graala.
Będzie to długie i trudne zadanie i nie wolno nam rozmawiać
o tym z nikim spoza osady. W przeciwnym razie jego gniew
zwróci się przeciwko nam i wszyscy będziemy smażyć się w
ogniu piekielnym.

- Widzieliście tych ludzi? Gdzie oni są?
- Ich łódź jest zacumowana w Scorie Bay. Nie może nas

pan winić, oficerze. Jesteśmy prostymi ludźmi.

- Czy Bóg kazał wam również wysadzić w powietrze

domek majora?

background image

- Mieliśmy następną wizję...
- Co to było tym razem?
- Archanioł Gabriel. Powiedział nam, że major był

grzesznym człowiekiem i że Graal nie może zostać złożony w
naszym kościele, jeśli on nadal będzie mieszkał w osadzie.

- Więc kto wykonał brudną robotę? Pastor zwiesił głowę.
- Wszyscy ponosimy za to odpowiedzialność.
- Zajmę się tym później. Macie trzymać język za zębami i

wrócić do swoich zajęć, tak jak zwykle. Nie chcę, żeby coś
zaalarmowało tych ludzi. Teraz powiedzcie - kontynuował
Hamish - co zrobiliście z tym starszym dżentelmenem,
Charliem Jeffersonem?

Pan Jefferson usłyszał odgłosy kroków, ktoś schodził

szybko po schodach do piwnicy. Poczuł, że ogarnia go
przerażenie. Jeśli przyszli, żeby z nim skończyć?

Drzwi otworzyły się i do środka wszedł Hamish Macbeth,

a za nim Elspeth i Graham. Oczy pana Jeffersona nagle
wypełniły się łzami i mężczyzna wykrztusił:

- Myślałem, że już nigdy nie przyjdziecie.
Hamish wyciągnął składany nóż, otworzył go i rozciął

więzy krępujące Jeffersona. Elspeth klęknęła i zaczęła
rozmasowywać mu kostki. Hamish podał Charliemu
piersiówkę z whisky i mężczyzna pociągnął solidny łyk.

- Może ktoś ma przy sobie papierosy?
Graham wyjął paczkę, zapalił jednego papierosa i podał go

Charliemu.

- Więc co się stało? - spytał pan Jefferson.
- Najpierw niech pan lepiej powie, skąd pan się tutaj

wziął - odparł Hamish.

- Dowiedziałem się, że ktoś śmiertelnie przestraszył

Annie. Pomyślałem, że przyjadę tutaj i kiedy wszyscy będą w
kościele, rozejrzę się po plebanii. Skoro ten pastor ma taki
wpływ na całą osadę, pomyślałem, że mogę tu coś znaleźć.

background image

Przeszukiwałem właśnie szuflady jego biurka, kiedy ktoś
zarzucił mi worek na głowę i zostałem tutaj sprowadzony siłą.

- Panie Jefferson, trudno mi oskarżyć pastora o porwanie,

ponieważ Strathbane zna pana kryminalną przeszłość i będą
zadawać trudne pytania, na przykład dlaczego pan się włamał
i wtargnął na plebanię. Zabiorę pana do Lochdubh i proszę,
żeby pan tam został, aż cała sprawa się wyjaśni.

- Nie chcę już mieszkać w Lochdubh - powiedział pan

Jefferson, a jego oczy znów wypełniły się łzami. - Bez Annie
to już nie to samo. Myślisz, że miałaby coś przeciwko temu,
gdybym sprzedał jej domek i wrócił do Londynu? Tutaj za
dużo się dzieje.

- Nie sądzę, żeby miała coś przeciwko temu - zapewnił

Hamish. - Tymczasem wracajmy do domu. Elspeth pana
odwiezie. Pański samochód znajduje się w garażu pastora. Na
razie zostawimy go tam. Nie jest pan w stanie prowadzić.
Wyślę kogoś po pańskie auto.

- Ja mogę nim pojechać - odezwał się Graham. -

Zostawiłem swój samochód na posterunku.

- Dzięki za pomoc, Graham. A teraz pozwólcie, że zajmę

się pastorem.

Kiedy wyszli, Hamish dołączył do siedzącego w kuchni

pastora.

- Musi pan wybaczyć mojej żonie - sumitował się pan

Mackenzie - poszła się położyć. Żyła w dużym napięciu. Bała
się, że ten starszy dżentelmen umrze. Myślę, że wszyscy
oszaleliśmy.

Hamish spojrzał na niego z uwagą.
- Mamy nowe stulecie. Jakim cudem ludzie mogą żyć w

takim odizolowaniu w dobie telewizji i wszystkich tych
środków masowego przekazu?

background image

- W Stoyre nie mamy telewizji. Góry blokują odbiór, a

nikt nie przejmuje się takim miejscem, jak to. Nasza wiara w
Boga jest bardzo silna.

- Trochę gorzej jest natomiast ze zdrowym rozsądkiem -

odparł Hamish. - A teraz muszę powiedzieć, że jeszcze nie
ufam panu na tyle, żeby wtajemniczać pana w dochodzenie.
Proszę, żeby wszyscy zajęli się własnymi sprawami i pod
żadnym pozorem nie rozmawiali o tym, co tu się wydarzyło.
Albo oskarżę was wszystkich o morderstwo i porwanie.
Rozumie pan?

Pastor skinął głową.
- Jeśli będziecie współpracować, daruję wam porwanie

pana Jeffersona.

- Zrobię wszystko, o co pan poprosi.
- Czy widział pan tych mężczyzn z Scorie Bay?
- Zostaliśmy poinstruowani, żeby trzymać się z dala od

tego miejsca. Wydaje mi się jednak, że za dnia chowają gdzieś
swoją łódź i nurkują w nocy. Musi nam pan wybaczyć.
Myśleliśmy, że taka jest wola boska.

- Dla odmiany moglibyście spróbować chrześcijaństwa

lub judaizmu - grzmiał Hamish sarkastycznie. - I przestańcie
się zachowywać, jakbyście byli członkami jakiegoś dziwnego
kultu. Wie pan, skąd się wzięła opowieść o Świętym Graalu?
Sięga czasów legend celtyckich i magicznych naczyń do picia.
- Przed oczami stanęła mu wykrzywiona ze strachu twarzy
pani Docherty, dodał więc z wściekłością: - Dorośnij,
człowieku! Po prostu dorośnij!

„Czas wybrać się do Strathbane - pomyślał Hamish,

wychodząc z plebanii. - Mam sporo do wyjaśnienia".

Po powrocie do Lochdubh Hamish próbował zostawić

Lugsa u Elspeth, ale zwykle przyjaźnie usposobiony pies tym
razem warczał i szczerzył zęby. Posterunkowy musiał
ponownie błagać o pomoc Angelę. Pojechał do komendy i

background image

pomaszerował do gabinetu nadkomisarza Daviota. Natknął się
na zaporę w postaci jego sekretarki, Helen.

- Nie wejdzie pan tam - oświadczyła, zasłaniając sobą

drzwi. - Jest bardzo zajęty i nie wolno mu przeszkadzać.

Hamish podniósł kobietę i postawił obok, po czym wszedł

do środka. Daviot siedział w fotelu przed telewizorem,
oglądając mecz Rangersów z Celtikiem. Podniósł się z trudem
z fotela i zapytał z wściekłością:

- Jak śmiesz wdzierać się tutaj? Prosiłem, żeby mi nie

przeszkadzać.

- Zmieni pan zdanie, kiedy usłyszy, co mam do

powiedzenia - uśmiechnął się Hamish przyjaźnie.

- W porządku. Możesz usiąść. Lepiej, żeby to było coś

naprawdę ważnego.

Hamish cierpliwie rozpoczął swoją relację od początku,

opowiadając o hologramie, który przestraszył jego i panią
Docherty, a potem o przedstawieniu, jakie urządził
mieszkańcom Stoyre. Nie wspomniał jednak nic o panu
Jeffersonie.

- Zatem - kończył opowieść - nocą nurkują w Scorie Bay i

wtedy możemy ich złapać.

- Powinniśmy zgłosić się do biura sekretarza stanu i

sprawdzić, czego oni tam szukają.

- Już to zrobiłem - cierpliwie kontynuował Hamish. - Nie

mają żadnych informacji na temat jakiegokolwiek wraku w
tych okolicach.

- Mogliśmy zająć się tą sprawą wcześniej, gdybyś nie

trzymał wszystkich informacji dla siebie!

- Dopóki nie zmusiłem mieszkańców i pastora, żeby

zaczęli mówić, niczego byście nie znaleźli. Oddział
przyjechałby w ciągu dnia i nie trafilibyście na żaden ślad.

- Gol! - przeciągle krzyknął sprawozdawca z ekranu

telewizora.

background image

Pan Daviot odwrócił się, spojrzał i westchnął.
- W porządku. Zajmę się tym i będę cię informował na

bieżąco.

- Nie - zaprotestował Hamish.
- Coś ty powiedział, Macbeth?
- Chodziło mi o to, sir, żeby być na miejscu, kiedy zjawi

się oddział. To moje dochodzenie.

- Ta sprawa jest dla ciebie zbyt duża. No dobrze, niech

tak będzie. Spróbuję zorganizować ludzi i pojedziemy tam,
powiedzmy, o północy. Spotkajmy się w Stoyre i stamtąd
ruszymy dalej.

- Wiem, gdzie cumują łódź. Urządzili sobie port w

jaskini, do której można dostać się tylko schodząc z klifu. Nie
można tam dotrzeć w czasie przypływu. Potrzebni są
wyszkoleni alpiniści.

- Będziemy mieć łodzie i alpinistów - zapewnił Da - viot,

a jego wzrok znowu powędrował tęsknie w stronę odbiornika
telewizyjnego.

- Ale da mi pan znać, jeśli to będzie dziś w nocy?
- Tak, tak.
Hamish czekał niecierpliwie cały dzień. Telefon

zadzwonił kilka razy, ale byli to tylko mieszkańcy, którzy
chcieli porozmawiać i Hamish musiał siłą powstrzymywać się,
żeby nie krzyczeć na nich, że blokują linię.

W końcu o dwudziestej pierwszej zadzwonił Jimmy

Anderson:

- Akcja została odwołana z dzisiejszej nocy -

poinformował.

- Dlaczego, na Boga...?
- Nie widziałeś prognozy pogody?
- Człowieku, cały dzień siedzę przy telefonie i czekam na

informacje. Co jest nie tak z pogodą?

background image

- Dziś wieczorem nad wybrzeże ma nadciągnąć huragan.

Przygotujmy się na najgorsze, poczekajmy do jutra i miejmy
nadzieję, że pogoda się uspokoi. W takich warunkach nie będą
nurkować.

Hamish rozłączył się i usiadł pogrążony w niemiłych

rozmyślaniach. Jeśli istniał wrak statku, a w nim na tyle cenny
ładunek, żeby ci ludzie podejmowali aż takie ryzyko,
kierowani chciwością mogą zignorować prognozę pogody.

Wyjął mapy, które dostał od Elspeth, i zlokalizował na

nich Scorie Bay. Był to szeroki basen wodny, znajdujący się
trochę dalej na północ w stosunku do jaskini. Nie nurkowali
więc w małej, naturalnej przystani obok jaskini, gdzie
cumowali swoją łódź. Hamish czuł niepokój. A co, jeśli
wydobywali ładunek z jakiegoś wraku i magazynowali go?
Jeśli dziś w nocy zamierzali nurkować po raz ostatni? Jeśli
oddział policji przyjedzie na przykład jutro, mogą już stąd
zniknąć. Może mają w osadzie informatora, który ostrzeże ich,
że mieszkańcy poznali już prawdę o tym, skąd brały się owe
wizje. Może to spowodować, że wpadną w panikę i
postanowią nie przejmować się pogodą. Może przez pośpiech
i chciwość zapomnieli sprawdzić prognozę dla żeglarzy.

Postanowił, że musi pojechać do Stoyre i zobaczyć na

własne oczy, co się tam dzieje. Było to dość ryzykowne. Jeśli
zauważy go któryś z mężczyzn, mogą spakować się i odejść.
A kiedy przyjedzie policja, może nie zostać po nich nawet
ślad.

Nakarmił Lugsa, wsiadł do policyjnego land rovera i

wyruszył do Stoyre. Wiał silny wiatr. Ale mieszkańcy
Sutherland, w tym Hamish, byli przyzwyczajeni do tak
ekstremalnych warunków pogodowych.

Zaparkował samochód i ukrył go w starym kamieniołomie

niedaleko Stoyre. Obawiał się, że jeśli go zostawi przy brzegu
morza, sól z rozpryskujących się fal zniszczy karoserię.

background image

Wysiadł z land rovera i zaczął iść w kierunku osady, potem
skręcił na północ. Wzmagający się wiatr zaatakował go z
całym impetem i posterunkowy zaczął zataczać się pod
wpływem siły podmuchu niczym pijak. Huragan szarpał i
grzmiał po niebie, niczym gniew boży, którego obawiali się
mieszkańcy Stoyre. Powietrze pełne było życia. Fale, które
rozbijały się o brzeg, bryzgały naokoło ostrymi, słonymi
kroplami.

Hamish pochylił głowę i z trudem wspinał się na szczyt

klifu. Wydawało się, że cały świat trząsł się od tego zgiełku.
Duża i mocna latarka, którą niósł w plecaku, bardzo mu
ciążyła.

Silny podmuch wiatru zrzucił go z drogi i posterunkowy

wylądował na wrzosach, próbując złapać oddech. Nie mógł
wyjąć map, ponieważ wiedział, że wiatr zaraz wyrwałby mu je
z rąk. Podniósł się z trudem i szedł dalej, oświetlając drogę
latarką. Wreszcie rozpoznał skałę, do której poprzednim
razem przywiązał linę. Już niedaleko.

Pomyślał, że szło się równie ciężko, jak we mgle.

Powietrze było gęste od rozbryzgującej się wody. Huk był
ogłuszający. Posterunkowy był tak zmęczony i poturbowany,
jakby przed chwilą uczestniczył w bójce. Oczy piekły go od
soli. Wiatr teraz świszczał niczym demon.

Dotarł na szczyt klifu. Pod nim, jeśli dobrze przypuszczał,

znajdowało się Scorie Bay.

W świetle latarki dostrzegł wąskie przejście, wyglądające

jak królicza ścieżka, prowadząca w dół. Według mapy
powinna znajdować się tam plaża.

Hamish zdjął swój mały plecak i pociągnął go za sobą aż

do krawędzi klifu, obok ścieżki. Wątpił, że niżej wciąż
znajdowała się jakaś plaża.

background image

Odpiął ramiączka plecaka, wyjął dużą latarkę i włączył ją.

Mocny strumień światła oświetlił fale, piętrzące się jak góry.
W takich warunkach nikt nie mógł wypłynąć w morze.

Przechylił wielką latarkę, umieszczoną na statywie, i

zaczął kierować ją na lewo i na prawo.

Wtedy strumień światła padł na łódź motorową. Właśnie

wzniosła się na olbrzymiej fali. Kapitan siedzący za sterem
zasłonił sobie oczy przed padającym na łódź światłem i
krzyknął coś. Łódź zniknęła, zanurzając się dziobem w dół.
Hamish czekał. Myślał o twarzy Annie Docherty,
wykrzywionej w grymasie przerażenia, i w ogóle nie było mu
żal ludzi na pokładzie.

Łódź uniosła się ponownie. Kapitan wciąż coś krzyczał.

Hamish widział też innych mężczyzn, mniej więcej czterech.
Łódź dryfowała po grzbiecie fali całą wieczność. Kołysała się
na szczycie, jak zabawka w szponach porywczego oceanu.
Zanurzyła się w kolejną otchłań i znikała.

Hamish wciąż oświetlał fale oceanu, wycierając sobie sól

z oczu. Na następnej fali nie wzniosła się żadna łódź. Wtedy w
świetle latarki zobaczył żółty kolor kombinezonu
przeciwdeszczowego i białą kamizelkę ratunkową. Jakiś
człowiek próbował dopłynąć do brzegu, a Hamish żadnym
sposobem nie mógł zejść na dół, żeby mu pomóc. Zdawał
sobie sprawę, że wiatr zmiótłby go ze ścieżki i wrzucił do
morza.

Mężczyzna walczył z falą, która go poniosła w stronę

klifu. Hamish zamknął na chwilę oczy. Kiedy otworzył je
ponownie, na szalejącym, huczącym morzu nie było już
nikogo. Po kilku minutach w świetle latarki ukazały się
szczątki wraku.

Posterunkowy wyłączył latarkę i z trudem schował ją z

powrotem do plecaka, który wcisnął pomiędzy dwa kamienie.

background image

Ruszył w kierunku Stoyre, uginając się pod naporem

wiatru.

Wydawało mu się, że podróż trwała wiele godzin. Mocny

podmuch wiatru zrzucił go ze ścieżki i uderzył nim o skałę,
posterunkowy krzyknął z bólu i leżał tam przez chwilę, łapiąc
oddech i zbierając siły, żeby dotrzeć do osady i tam schronić
się przed huraganem.

Kiedy pokonał wzgórze nad wioską, mały księżyc wyjrzał

zza czarnych, postrzępionych chmur.

Hamish patrzył z rozpaczą w dół i upadł na kolana.
Wielkie fale rozbijały się nad osadą, wdzierając się

pomiędzy domy i zdążając w kierunku kościoła.

Zalewały Stoyre.

background image

Rozdział dziewiąty
Panie, mój Panie! Utonąć - co za śmierć bolesna;

Przeraźliwy huk wody, wdzierający mi się do uszu! Okropny
widok śmierci, co mi przed oczami staje! Wydaje mi się, że
zobaczyłbym tysiące wraków; Tysiące ludzi, których szczątki
ryby jedzą; Garnki złota, wielkie kotwice, stosy pereł...

William Szekspir

Hamish zamrugał, sól wciąż wdzierała mu się do oczu. W

kościele na wzgórzu nagle rozbłysło światło. Zataczając się i
potykając, posterunkowy pobiegł w tamtą stronę. Niebo nad
nim grzmiało i huczało, a ziemia pod jego stopami trzęsła się
od gwałtownych ataków burzy.

Dotarł do drzwi kościoła. Złapał za klamkę małych

drzwiczek prowadzących do głównego wejścia, nacisnął i
wszedł do środka. Odwrócił się i z wysiłkiem zatrzasnął za
sobą drzwi, na które napierał wiatr.

Rozejrzał się po kościele. W środku znajdowali się

wszyscy mieszkańcy, którzy przyprowadzili również swoje
zwierzęta domowe, a nawet kury. Siedzieli w milczeniu w
ławkach. Pod ścianą piętrzyła się duża sterta ich dobytku.

Hamish wyjął komórkę, jednak nie mógł złapać zasięgu.

Jego ubranie było całkiem przemoczone. Podszedł do ołtarza,
przy którym pastor sprawdzał listę nazwisk.

- Muszę porozmawiać z komendą - wysapał Hamish.
- Telefony nie działają - odparł Fergus Mackenzie, po

czym podniósł głos: - Pani Tyle? Gdzie jest pani Tyle?

- Nie mogła z nami pójść - odpowiedział jakiś głos,

walcząc ze łzami. - Jest tam na dole, razem ze swoją małą
wnuczką, która przyjechała do niej z Oban.

- Gdzie ona mieszka? - spytał Hamish.
- Nad brzegiem.

background image

Fale rozbijają się o te domy - pomyślał posterunkowy.

Wstał i krzyknął:

- Idę tam i zobaczę, czy uda mi się sprowadzić panią

Tyle. Potrzebuję mocnej liny i kilku ochotników.

- Nie uda się ci się zbliżyć do tego miejsca - Andy

Crummack patrzył zrezygnowany.

- Możemy spróbować. Na miłość boską, poszukaj jakiejś

liny.

Z zakrystii przyniesiono solidny sznur od dzwonu

kościelnego. Hamish zwinął go i zaniósł do drzwi kościoła.
Andy razem z dwoma innymi mężczyznami podążył za nim.

- Zejdziemy na dół tak daleko, jak nam się uda -

komenderował posterunkowy. - Zawiążę sobie tę linę wokół
pasa. Wciągnijcie mnie, jak tylko sytuacja okaże się
beznadziejna.

Otworzyli drzwi i wyszli w noc. Hamish rozglądał się

pospiesznie. Wielkie fale rozbijały się o małe, położone przy
brzegu, dwukondygnacyjne, domki rybackie, po czym
wpadały do ogrodów i podchodziły aż pod kościół. Zawiązał
sobie linę wokół pasa.

- Trzymajcie ją mocno, żeby cofająca się fala nie zmiotła

mnie w stronę domów. Który z nich należy do pani Tyle?

- Trzeci od końca - krzyknął Andy.
Hamish czekał, aż fale się cofną, po czym ocenił, ile czasu

trwa przerwa przed nadciągnięciem kolejnych. Wtedy
wyruszył. Czekał, aż większe fale rozbiją się nad domkami, a
potem zaczął biec. Cofająca się fala była bardzo silna, upadł
dwa razy i mężczyźni musieli podciągnąć go i postawić na
nogi za pomocą liny. Na końcu ogrodu zobaczył metalową
konstrukcję do wieszania prania i kiedy fala ponownie
uderzyła, chwycił się jej. Trzymał się mocno, wstrzymując
oddech, aż fala się cofnęła. Teraz pobiegł pędem do domku
pani Tyle. Tylne drzwi były otwarte. Potknął się, biegnąc w

background image

ich stronę, popchnięty cofającą się falą. Kiedy fala znów
uderzyła, złapał się poręczy schodów. Woda wpadała przez
rozbite okna z przodu domu. Znów wstrzymał oddech i
poczuł, jak mu się mięśnie napinają. Fala cofnęła się w
momencie, kiedy poręcz zaczęła pękać w miejscu, w którym
trzymał się jej dłońmi. Poczuł szarpnięcie liny wokół pasa.
Odwiązał ją. Otarł sól z oczu i pobiegł na górę. Pani Tyle i jej
wnuczka mogą znajdować się w pokoju z tyłu domu.

Na szczycie schodów potknął się o jakieś ciało. Sprawdził

po omacku dłonią. Wyglądało na to, że była to kobieta.
Odnalazł jej szyję. Nie wyczul pulsu. Fala znów uderzyła w
domek, jednak tym razem z mniejszą siłą. Pchnął drzwi z tyłu
korytarza. Z pokoju, od strony sufitu dobiegł go płacz.

- Gdzie jesteś? - krzyknął.
- Tu, na górze - usłyszał drżący, dziecięcy głos. Srebrne

światło księżyca wpadło do pokoju. Stała tam wysoka,
starodawna szafa. Na szczycie błysnęła para małych oczu.

- Przyszedłem, żeby cię uratować! - krzyknął. - Podaj mi

rękę.

Poczuł, jak mała dłoń chwyta jego ramię i pociągnął,

zachęcając:

- Skacz! Złapię cię.
Przycisnął dziecko do piersi i pobiegł w kierunku schodów

w momencie, kiedy kolejna fala zaatakowała domek. Sufit,
pod którym przed chwilą chowało się dziecko, zawalił się.

- Już po nim! - krzyknął Andy Crummack, kiedy

mężczyźni ciągnęli linę. Cofnęli się na teren pod kościołem i
usiedli, patrząc na wzburzoną wodę i fale, oświetlone
światłem księżyca.

Byli zbyt oszołomieni i skołowani, żeby ponownie

schronić się w kościele, choć wiatr szarpał ich ubrania
przemoczone bryzgającą wokół woda. Kolejna olbrzymia fala

background image

rozbiła się o domki. Andy ściągnął czapkę i schylił głowę, a
słone łzy mieszały się ze słoną wodą na jego twarzy.

- Coś się tam rusza! - zawołał jeden z mężczyzn. - Widzę

coś!

Fala cofnęła się, a wysoka sylwetka Hamisha wyłoniła się

z kuchennych drzwi domku pani Tyle. Posterunkowy trzymał
w ramionach dziecko.

Mężczyźni biegli naprzód, ślizgając się w wodzie, dopóki

nie dotarli do Hamisha. Złapali go silnymi ramionami i
pomogli wydostać się na suchy ląd, a potem do kościoła.

- Przebierzcie to dziecko w jakieś suche ubranie -

krzyknął Hamish. - I dajcie jej coś ciepłego do picia. Jak ma
na imię?

- Annie - powiedziała jedna z kobiet.
„Przynajmniej jedną Annie udało mi się uratować" -

pomyślał Hamish. Odezwał się delikatnie do dziecka:

- Jesteś już bezpieczna.
- Gdzie babcia? - spytała żałośnie dziewczynka.
- Przyjdzie później - skłamał Hamish. - Głowa do góry,

poczujesz się lepiej, jak wyschniesz.

Fergus Mackenzie podszedł do posterunkowego.
- Przyniosłem swoje rzeczy z plebanii. Wyjąłem dla pana

suche ubranie i ręcznik.

Hamish poszedł za nim do zakrystii.
- Rozumiem, że pani Tyle nie żyje? - spytał pastor.

Hamish kiwnął głową i zaczął zdejmować ubranie.

- Była upartą kobietą - powiedział ze smutkiem Fergus. -

Nie opuściłaby domu.

Andy Crummack wszedł do środka i podał Hamishowi

ćwierćlitrową butelkę whisky.

- Masz, napij się.
- Nie pozwolę na picie alkoholu w domu bożym -

oświadczył surowo pastor.

background image

Hamish zignorował go i pociągnął łyk alkoholu, po czym

oddał butelkę Andy'emu. Potem wytarł się, włożył bieliznę,
dżinsy i sweter, które zostawił dla niego pastor razem z parą
grubych skarpet i bamboszy.

Hamish zauważył podniszczony fotel w rogu zakrystii.
- Siądę na moment - postanowił. - Jestem śmiertelnie

zmęczony.

Zanurzył się w fotelu. Oczy same mu się zamknęły i

natychmiast zapadł w głęboki sen. Andy wyszedł i po chwili
wrócił z dwoma kocami, którymi przykrył Hamisha.

Zwrócił się do pastora.
- Pewnie powie pan, że ta burza to kara boska.
- Ja już nic nie wiem - westchnął pastor i zaczął płakać.
Hamish się obudził. Spojrzał na zegarek i potrząsnął nim,

ale mechanizm stanął. Kupił go na straganie w czasie
zawodów górskich i zapłacił za niego dwa funty. Była to
imitacja zegarków do nurkowania. Sprzedawca powiedział
mu, że zegarek był odporny na wodę i wstrząsy. „Powinienem
być mądrzejszy" - pomyślał Hamish.

Wyszedł z zakrystii. Kościół był prawie pusty, oprócz

kilku kur i dwóch kotów, które spały na ławce, nie zauważył
nikogo.

Wyszedł na słońce. Teraz czuć było tylko delikatną bryzę,

niebo było błękitne i płynęło po nim zaledwie kilka puchatych
chmurek. Morze cofnęło się, jednak fale wciąż groźnie
rozbijały się o wał na przystani. Ludzie chodzili wokół,
oglądając zniszczenia.

Hamish czuł się obolały i zmęczony, kiedy szedł po

namokniętej trawie w stronę, gdzie zostawił swojego land
rovera. Strome ściany kamieniołomu osłaniały to miejsce
przed szalejącym wiatrem. Włączył radio i połączył się z
komendą, żeby złożyć raport. Daviot kazał mu czekać na
przybycie Morskiego Patrolu Powietrznego. Straż przybrzeżna

background image

również miała zostać powiadomiona. Może to chwilę zająć,
ponieważ zniszczone zostało całe wybrzeże.

- Jeśli pan pozwoli, sir - proponował Hamish - wrócę do

Lochdubh, przebiorę się w mundur i sprawdzę, czy posterunek
nie został zniszczony. Minie trochę czasu, zanim wszyscy
tutaj dotrą.

- W porządku. Tylko pospiesz się.
„Żadnych gratulacji - pomyślał Hamish. - Żadnego jedź do

domu i odpocznij". Pojechał w kierunku Lochdubh, ciesząc
się, że w okolicy prawie nie było drzew, w innym wypadku
był pewien, że droga byłaby zablokowana.

Miał nadzieję, że Lochdubh zniosło nawałnicę dużo lepiej

niż Stoyre. Jego miasteczko przynajmniej nie znajdowało się
tuż nad brzegiem Atlantyku, ale na końcu jeziora.

Hamish pokonał wreszcie mostek w kształcie łuku i

wjechał do miasteczka. Zobaczył panią Wellington, zatrzymał
land rovera i wychylił się przez okno.

- Duże zniszczenia?
- Zerwane dachy i brak elektryczności - poinformowała. -

Ale mieliśmy dużo szczęścia. Las po drugiej stronie zatrzymał
największe natarcie.

Hamish spojrzał na drugi brzeg jeziora i zobaczył, że

wiele drzew było wyrwanych z korzeniami.

- Lepiej sprawdzę, co się dzieje na posterunku.
Pojechał żwawo i niebawem zaparkował przed

komisariatem. Westchnął ze smutkiem. Dach z kurnika został
zerwany, a okno w salonie wybite.

Znużony wysiadł z land rovera i wyjął narzędzia.

Planował zdrzemnąć się chwilę, ale musiał najpierw naprawić
kilka rzeczy. Kiedy uporał się z dachem kurnika, usłyszał
znajome szczekanie i odwrócił się. Za nim stała Angela z
Lugsem.

background image

- Zaczynałam się martwić, kiedy nie wracałeś na noc do

domu, wzięłam Lugsa. Musiałam powstrzymać Elspeth, żeby
nie jechała za tobą w tej burzy.

Hamish zszedł z drabiny i pogłaskał Lugsa.
- Muszę cię prosić, żebyś zajęła się nim jeszcze przez

chwilę, Angelo. - Opowiedział jej szybko, co się wydarzyło. -
Wyświadcz mi przysługę i idź do Bainów powiadomić ich, co
się stało. Ta ich mała dziewczynka może mieć teraz koszmary
nocne.

- Musisz tam wrócić? Wyglądasz na wyczerpanego.
- Chcę tam być, żeby wszystko doprowadzić do końca.

Chcę sprawdzić, czy któryś z tych mężczyzn przetrwał i
jestem ciekaw, czego oni szukali. Rano nie udało mi się dostać
w pobliże Scorie Bay. Fale były wysokie niczym góry.

Kiedy Angela wyszła, ciągnąc za sobą Lugsa, który nie

miał ochoty z nią iść, Hamish zabezpieczył wybite okno w
salonie, ogolił się, włożył mundur i ponownie wyruszył w
drogę. Kiedy mijał redakcję, poczuł, że powinien odezwać się
do Elspeth, ale postanowił, że zrobi to później.

Kiedy jechał pospiesznie do Stoyre, zrównał się z długim

kordonem policyjnych radiowozów.

Dwa helikoptery z Powietrznego Patrolu Morskiego

leciały w kierunku morza, zniżając lot.

Poczuł przypływ energii na myśl, że tak wielu

profesjonalistów zjawiło się, żeby pomóc. Hamish dołączył do
jadącego do Stoyre konwoju.

Kiedy posterunkowy wysiadł z auta nad brzegiem, Blair

zbliżył się do niego, czerwony ze złości.

- Opóźniłeś wszystko, zatrzymując dla siebie informacje -

wrzasnął. - Mogliśmy ich złapać.

- W samym środku huraganu? - zdumiał się Hamish.

background image

Inspektor otworzył usta, żeby dalej karcić

posterunkowego, ale szybko je zamknął, kiedy Daviot
podszedł do nich.

- Dobrze, że jesteś, Hamishu. - Kiedy używał pierwszego

imienia posterunkowego, oznaczało to, że był z niego
zadowolony. - Poprowadź naszych ludzi do Scorie Bay. Za pół
godziny będzie odpływ i morze się uspokaja. Może uda nam
się tam dostać.

- Przynajmniej nie ma dziennikarzy, którzy plątaliby się

wokół - zauważył Hamish.

- Wszyscy zostali surowo poinstruowani. Nie będzie

żadnego przecieku do prasy, dopóki to wszystko nie dobiegnie
końca.

Hamish zauważył, że Blair starannie skrywał malujące mu

się na twarzy uczucia. Posterunkowy zaczął się zastanawiać,
czy inspektor ich nie wsypał.

Dogonił Jimmy'ego Andersona i razem wyprowadzili z

osady ludzi ubranych w stroje do wspinaczki. Mieszkańcy
stali przed swoimi zrujnowanymi domami, przyglądając się im
w milczeniu. Wyglądało na to, że byli w szoku. Przy przystani
rozbite kutry rybackie wznosiły się i opadały.

Ładna pogoda sprawiła, że nocna burza wydawała się być

tylko koszmarnym snem. Gdyby nie zrujnowane domy w
osadzie, trudno byłoby uwierzyć, że cokolwiek się wydarzyło.

- Sam nie zamierzasz schodzić z klifu? - spytał Jimmy.
- Nie, chyba że będę musiał. Chcę tylko przetrwać ten

dzień i iść spać.

- Musieli być naprawdę głupią gromadką, żeby uwierzyć,

że te hologramy to objawienia - podsumował Jimmy, który
słyszał już całą historię.

- Wszyscy jesteśmy owcami zbaczającymi ze swych

ścieżek - zacytował Hamish. - Nie bądź dla nich zbyt surowy.
Zycie w Stoyre jest dość trudne, szczególnie zimą, kiedy

background image

osada naprawdę jest odcięta od reszty świata. Nie mogą
odbierać telewizji, chyba że cyfrową, ale wątpię, żeby
ktokolwiek tutaj mógł sobie na to pozwolić. Mówię ci, Jimmy,
czasem w trakcie ciemnych, burzowych nocy, sam robię się
trochę przesądny.

- Nie wiem, jak ty znosisz życie w Lochdubh, ale może to

już długo nie potrwać.

- Co masz na myśli? - spytał Hamish.
- Nie uda ci się uniknąć awansu po takiej akcji.
- Coś wymyślę - odparł Hamish.
- Pamiętasz, gdzie dokładnie znajduje się Scorie Bay?
- Zostawiłem plecak nad zejściem, leży wciśnięty

pomiędzy dwa kamenie. Posłuży za drogowskaz.

- Myślałem, że twoja dziewczyna, ta reporterka, będzie

tutaj.

- Ona nie jest moją dziewczyną. - Hamish poczuł wyrzuty

sumienia. Zadzwoni do niej, jak tylko będzie mógł.

Szli dalej. Silny wiatr, który wiał, kiedy przyjechali,

zamienił się teraz w delikatną bryzę.

- Są jakieś zniszczenia jeszcze gdzieś w kraju? - spytał

Hamish. - Nie słuchałem wiadomości.

- Tylko tutaj, na północy. Zatrzymaliśmy główne natarcie.

Zawsze uważałem za dziwne, że w takim małym kraju może
być taka różnica w pogodzie pomiędzy północą i południem.

- To tutaj. Tam leży mój plecak. Poprowadził alpinistów

naprzód.

- Powinniście bez problemu zejść tą małą dróżką, ale

sprzęt do wspinaczki może wam się przydać później.

Czterech mężczyzn wyruszyło w dół po wąskiej ścieżce.
- Wziąłem ze sobą piersiówkę - możemy siąść i napić się,

zanim Blair do nas dołączy.

- Nie, dzięki Jimmy. Chyba pójdę za nimi.

background image

Jimmy zauważył, że Hamish miał na sobie buty do

wspinaczki i mundur.

- Wyglądasz w tym jak cofnięty w rozwoju gnom. I tak

zamierzałeś zejść razem z nimi?

- Ten kawałek jest łatwy. Może odpuszczę sobie ten

odcinek prowadzący do jaskini.

- Ja poczekam tutaj - stwierdził Jimmy, siadając na

kamieniu i wyciągając piersiówkę.

Hamish ruszył w dół po stromej ścieżce. Droga była

urwista i musiał chwytać się gałęzi janowca, żeby nie upaść.

W końcu dotarł do srebrnej, kamienistej plaży. Mężczyźni

pochylali się nad ciałem do połowy zanurzonym w wodzie.

Jeden z nich dal sygnał helikopterowi.
- Zanim ich zawołacie - poprosił Hamish - pozwólcie mi

się przyjrzeć.

Pochylił się nad mężczyzną. Miał jasne włosy i pociągłą

twarz.

- Pomóżcie mi zdjąć mu kamizelkę ratunkową -

powiedział Hamish. - Jemu już się nie przyda.

- Jest bardzo ciężki - stwierdził jeden z mężczyzn.
- Nadal jest ciężki? - spytał Hamish, klękając przy

zwłokach i opróżniając kieszenie z przodu jego
nieprzemakalnego kombinezonu. Wyciągnął dwie sztabki
złota.

- To pewnie przyczyniło się do jego śmierci - patrzył,

siadając na piętach. - Chciwość.

Za nimi rozległ się potok przekleństw. Blair pokonał

ostatni odcinek trasy na tyłku. Za nim szedł Daviot, trzymając
się w miarę pewnie ścieżki w swoich miejskich butach.

- Co znalazłeś, Hamish? - spytał Daviot.
- Nie miałeś prawa dotykać ciała przed przyjazdem

swoich zwierzchników - krzyknął Blair. - Jesteś tylko
wiejskim gliną.

background image

- Już, Blair, wystarczy - uśmiechnął się Daviot. - Już

niedługo będzie wiejskim gliną.

Hamish poczuł, że serce mu zamarło.
- Ten mężczyzna miał przy sobie dwie sztabki złota.
- Rzeczywiście! - Daviot klęknął przy ciele. -

Przypuszczam, że pochodzą z jakiegoś wraku. Są na nich
jakieś pieczęcie?

- Żadnych, sir.
Daviot zwrócił się do jednego z mężczyzn:
- Przeszukajcie go i sprawdźcie, czy ma przy sobie jakieś

dokumenty. Policyjny fotograf powinien zaraz się tu zjawić
razem z patologiem. Sprowadź ich tu, Hamishu, a wtedy
wyniesiemy stąd ciało. Potem wróć tutaj. Nurkowie niedługo
przybędą i chcę, żebyś im wskazał, gdzie widziałeś tę łódź.

- Dobrze, sir - zasalutował Hamish. Próbował zachować

jak największy dystans pomiędzy sobą a nadkomisarzem. Cały
czas myślał ze zgrozą o tym awansie.

Kiedy znużony ponownie piął się w górę, marzył tylko o

własnym, wygodnym łóżku. Zauważył, że policyjny fotograf i
patolog zbliżali się w jego stronę, więc poprowadził ich
ścieżką w dół.

- Dziennikarze przyjechali do Stoyre - mruknął lekarz. -

Policja zatrzymuje ich w osadzie.

Hamish znów pomyślał o Elspeth i jęknął w duchu.
Elspeth włączyła telewizor w redakcji, żeby sprawdzić,

czy nie ma czegoś ciekawego w wiadomościach ze Strath -
bane. Lochdubh nadal było odcięte od prądu, ale redakcja
miała swoje własne zasilanie.

- Największe zniszczenia zanotowano w osadzie Stoyre,

położonej w Sutherland, w północnych górach

- donosił komentator. - Przekazujemy głos naszemu

reporterowi, Callumowi Sinclairowi.

Na ekranie pojawił się brodaty mężczyzna w skafandrze.

background image

- Stoję nad brzegiem morza pośrodku szczątków osady,

która zeszłej nocy została zniszczona przez huragan.

- Cały ekran zajmował reporter, w irytującym i typowym

dla telewizji stylu, odsłaniając jedynie fragment wioski.

- Jednak rozgrywa się tutaj jeszcze jeden dramat
- kontynuował. - Nad północnym klifem znajduje się duży

oddział policji. Wygląda na to, że zagraniczni nurkowie
terroryzowali mieszkańców Stoyre...

Elspeth wyłączyła telewizor i pobiegła do samochodu. Jak

tylko się jej uda dorwać Hamisha Macbetha, to go zabije!

Hamish czekał cierpliwie na plaży na przybycie łodzi.

Gdyby tylko nie było tutaj Daviota i Blaira, z chęcią położyłby
się na kamykach i zasnął.

Wreszcie łajba z nurkami przybiła do brzegu. Hamish

wskazał im miejsce, gdzie po raz ostatni podczas sztormu
widział łódź. Patolog i fotograf skończyli pracę i Daviot dał
sygnał helikopterowi, że można zabrać ciało.

- Teraz zaprowadzę alpinistów do tej jaskini - postanowił

Hamish.

Poprowadził mężczyzn z powrotem wąską ścieżką.
- To tam - wskazał kierownikowi grupy. - Znajdziecie

szczelinę w skale. Jeśli wejdziecie przez nią i podążycie
zakręcającym korytarzem, znajdziecie miejsce, w którym
cumowała ich łódź.

- Przywiążemy cię liną - zaproponował mężczyzna.
- Lepiej będzie, jeśli zejdziesz pierwszy i poprowadzisz

nas.

Hamish ze znużeniem poprowadził ich drogą w dół klifu i

odetchnął z ulgą, kiedy znaleźli się na plaży. Poczekał na
pozostałych i zakomunikował:

- Fala niedługo będzie zawracać, musimy się pospieszyć.

Poprowadził ich przez szczelinę, potem zakręcającym
korytarzem. Przechodził w dużą jaskinię, którą badał razem z

background image

Elspeth. „Och, Elspeth - pomyślał ponuro - nigdy mi nie
wybaczysz".

Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyli, był stos sztabek złota,

ułożony na krawędzi skały.

- Człowieku, tylko spójrz na to! - wykrzyknął jeden z

mężczyzn. - To musi być warte fortunę.

Fala rozbiła się przed jaskinią.
- Wiejmy stąd, dopóki możemy - ponaglał Hamish.
- Mam przy sobie aparat - jeden z alpinistów sięgnął do

kieszeni.

Hamish czekał cierpliwie, kiedy mężczyzna robił zdjęcia

sztabkom złota, po czym ruszyli w drogę powrotną.

Bolały go niemiłosiernie ręce, a głowa ciążyła ze

zmęczenia jak kamień. Kiedy dotarł na szczyt klifu, miał
szczerą nadzieję, że już nigdy nie będzie musiał tam schodzić.

Zgłosił znalezisko Daviotowi, po czym spytał:
- Znaleźli jeszcze jakieś ciała?
- Jeszcze jedno za Scorie Bay. Też miał przy sobie złoto.

Świetna robota, Hamishu. Myślę, że powinniśmy wrócić do
osady i przygotować wystąpienie dla prasy.

- Ja się tym zajmę - powiedział ochoczo Blair.
- Nie, to jest chwila dla Hamisha. Tylko kilka słów o

zagranicznych nurkach, którzy nielegalnie przeszukiwali wrak
statku. Istnieje obawa, że wszyscy zginęli podczas sztormu.
Później Strathbane wyda obszerniejszą notkę. Potem chyba
możesz iść do domu.

Hamish miał już odmówić rozmowy z prasą, jednak

słysząc magiczne słowa o powrocie do domu, uznał, że może
stawić czoło każdemu, nawet dziennikarzom.

Kiedy wracali do zniszczonej osady, zostali otoczeni przez

ekipy telewizyjne, reporterów i fotografów.

Daviot przedstawił Hamisha jako posterunkowego, który

rozwikłał tajemnicę Stoyre. Hamish wygłosił krótkie

background image

przemówienie, tak jak go poinstruowano. Mówił właśnie
„żadnych pytań", kiedy Andy Crummack krzyknął:

- Powinni wiedzieć, że uratowałeś życie małej Annie!
- O co chodzi? - zawołało kilka głosów, po czym kamery

i mikrofony zwróciły się w stronę Andy'ego.

Andy dokładnie opisał grozę sytuacji, w której Hamish

ryzykował własne życie, wychodząc w środku burzy na
ratunek Annie.

Blair zgrzytał zębami, kiedy flesze oślepiły zmęczoną

twarz Hamisha.

- Myślę, że to by było na tyle - zakończył Daviot.
- Możesz iść, Hamishu. Dobra robota.
Natychmiast zebrał się i ruszył biegiem do land rove - ra,

wykorzystując resztkę sił, jaka mu pozostała. Jednak zanim
udało mu się dotrzeć do auta, ktoś z wściekłością złapał go za
rękaw.

- Łajdak - syknęła dziewczyna.
- Och, Elspeth. - Hamish starał się uśmiechnąć.
- Nie miałem kiedy cię powiadomić. Ty i tak pracujesz

dla tygodnika.

- Piszę też dla kilku krajowych gazet. Już nigdy się do

ciebie nie odezwę.

Hamish zobaczył, że reporterzy idą w jego kierunku,

wskoczył więc do land rovera i odjechał. Obiecał sobie, że
wynagrodzi to jakoś Elspeth. Poda jej więcej szczegółów ze
śledztwa i będzie wiedzieć więcej niż inni dziennikarze.
Wiedziała przecież o hologramach.

Kiedy wrócił do Lochdubh, wstąpił do Angeli, żebrząc,

żeby jeszcze przez jakiś czas mu pomogła. Planował spać tak
długo, jak to możliwe.

- Po prostu zostaw Lugsa wieczorem w kuchni - prosił. -

Ale nie mów nikomu, że wróciłem. Nie zamierzam otwierać
drzwi ani odbierać telefonów.

background image

Kiedy znalazł się już na posterunku, zjadł kanapkę,

rozebrał się, z westchnieniem ułożył się w wymarzonym łóżku
i zapadł w głęboki sen. Tego dnia przed posterunkiem
zgromadzili się dziennikarze. Pukali do drzwi, telefon wciąż
dzwonił, ale Hamish nic nie słyszał. Wieczorem pospiesznie
opuścili Lochdubh na wieść o tym, że Strath - bane miało
ogłosić raport w sprawie Stoyre.

Angela, widząc, że wokół nie było nikogo, otworzyła

drzwi kuchni na posterunku i wpuściła do środka Lugsa. Pies
pobiegł prosto do sypialni i wskoczył na łóżko, szczekając
głośno. Hamish zbudził się i go pogłaskał.

Wstał, ubrał się i zaczął przeglądać zawartość lodówki i

szafek kuchennych. Krzycząc przez otwór na listy w
drzwiach, Jimmy Anderson obwieścił swoją obecność.
Hamish wpuścił go do środka. Jimmy miał ze sobą butelkę
whisky i dużą zapiekankę mięsną.

- Whisky jest od Andy'ego Crummacka, a zapiekanka od

żony pastora.

- Wstawię ją do piekarnika. Co się dzieje? Odnaleziono

jeszcze jakieś ciała?

- Tak, jeszcze cztery. Sami Niemcy. Posłuchaj jednak

tego: nurkowie znaleźli wrak niemieckiej łodzi podwodnej.
Znaleźli też jakieś dokumenty schowane w nieprzemakalnej
kasecie. Wygląda na to, że złoto było przeznaczone dla Rosji,
kiedy podpisała z Niemcami pakt o nieagresji i w zamian
dostała część Polski i kraje bałtyckie. Nie wiem, co się stanie
ze złotem, ale to decyzja odbiorcy wraku. Podejrzewam, że
należy do rządu niemieckiego. Jednak pewnie to rozstrzygnie
się na samej górze.

- W jaki sposób zatonęła ta łódź podwodna?
- Zderzyła się czołowo z podwodną górą w Scorie Bay.
- Czy załoga nie mogła uciec? Woda nie jest tam głęboka.

background image

- Jeden człowiek dostał się na brzeg i potem umarł, tak

przynajmniej opowiadają miejscowi, którzy jeszcze pamiętają
tamte czasy. Z jakiegoś powodu reszta załogi została na statku
zbyt długo. Poza tym to stało się w środku zimy, więc woda
zapewne była lodowata. Niemcy zdecydują, czy ich szkielety
mają zostać na dnie, w tym wojennym grobie, czy zabiorą je i
pochowają.

- Musieli płynąć w kierunku brytyjskiego wybrzeża,

opłynąć je i zawrócić w kierunku Rosji - spekulował

Hamish.
- Może się zgubili. Kto wie? Cóż, nieważne, kogo to teraz

obchodzi? - bezdusznie zakończył dywagacje Jimmy. - Czy ta
zapiekanka nie jest już gotowa?

- Poczekaj chwilę. To piec, a nie mikrofalówka.
- Czemu nie kupisz sobie mikrofali, ty zacofany

człowieku?

- Nie mogę się do nich przekonać. Jimmy uśmiechnął się.
- Blair jest na ciebie naprawdę wściekły za rozgłos, jaki

zdobyłeś. Naciska na Daviota, żeby cię awansował i może
nawet wysłał do Glasgow.

- Coś wymyślę.
- Jedyna rzecz, jaka mogłaby cię teraz uratować przed

tym awansem, to śmierć albo załamanie nerwowe.

Hamish wstał.
- Zajrzę do tej zapiekanki. Jeśli miałbym załamanie

nerwowe, mogliby wysłać mnie na przedwczesną emeryturę i
to też by mi się nie podobało.

- To może małe załamanie nerwowe?
- Musiałbym dostać zaświadczenie od doktora Brodie'ego,

a on jest uczciwym człowiekiem i nie zgodziłby się na taką
mistyfikację.

- Mógłbyś mu to przedstawić w następujący sposób. Jeśli

zabiorą cię z Lochdubh, mogą zlikwidować tutejszy

background image

posterunek. Wszędzie dookoła zamykają komisariaty.
Powiedz mu, że wydanie zaświadczenia o twojej chwilowej
niepoczytalności to jego obowiązek względem społeczności
miasteczka.

- Może spróbuję. Zapiekanka gotowa.
Hamish podzielił potrawę na trzy części. Większą część

nałożył Jimmy'emu, i dwie mniejsze porcje sobie i Lugsowi.

- Nie daje się psu dobrej zapiekanki! - wykrzyknął

Jimmy. - Nie słyszałeś o czymś takim, jak karma dla psów?

- Lugs woli jedzenie dla ludzi - oświadczył Hamish

wyzywająco. - Poza tym ostatnio często zostawiałem go
samego. Zasłużył na coś smacznego.

- Ech, lepiej znajdź sobie kobietę. Lugs zawarczał z

wściekłością.

- W porządku, on tylko żartuje - dodał Hamish szybko, a

Lugs schylił głowę i zaczął jeść.

- Mówiąc o kobietach... ta zapiekanka jest wyśmienita.

Ale wracając do kobiet, co z tą twoją śliczną reporterką?

- Jeśli ona się jeszcze kiedyś do mnie odezwie, to będzie

cud. Znalazła tego kolesia, który przygotował hologram.
Załatwiła mapy. Zeszła ze mną z klifu i znalazła tę jaskinię.
Powinienem odwiedzić ją, żeby opowiedzieć o dzisiejszym
przeszukiwaniu.

- Kup jej bukiet róż.
- W Lochdubh?
- W Strathbane jest bardzo dobra kwiaciarnia. Hamish

spojrzał na Jimmy'ego.

- Wiesz co, jeśli dam ci pieniądze, wyślesz jej bukiet

kwiatów w moim imieniu?

- Jasne. Z jaką wiadomością?
- Napisz po prostu „Przepraszam, Hamish". Powinno

wystarczyć.

background image

Następnego dnia Jimmy wybrał się do kwiaciarni. Tuż

obok znajdował się salonik prasowy pełen gazet, których
czarne nagłówki krzyczały o odnalezieniu złota i mniejszą
czcionką o odważnym posterunkowym, który uratował
dziecko. Jimmy wszedł do kwiaciarni i zamówił tuzin
czerwonych róż dla Elspeth, które miały zostać wysłane do
redakcji w Lochdubh.

- Jaką wiadomość mamy dołączyć? - spytał sprzedawca.
- Zapiszę panu.
Gryzł koniec długopisu. Wiadomość od Hamisha była

zbyt ogólna. Temu facetowi przyda się w życiu trochę miłości.
Jimmy wykaligrafował dużymi literami:

„Jest mi bardzo przykro. Z wyrazami głębokiej miłości.

Twój Hamish".

Następnego dnia Hamish wyszedł z posterunku przez tylne

okno w kuchni, najpierw wynosząc swojego psa. Do drzwi
wejściowych dobijali się dziennikarze. Poszedł w stronę
wzgórza przez pole na którym pasły się jego owce, po czym
zawrócił i robiąc spore koło, wrócił do miasteczka. Szedł
aleją, mijając domek sióstr Currie, i udał się do gabinetu
doktora Brodie'ego.

Poczekalnia była pełna ludzi i Hamish poczuł, że rośnie w

nim nadzieja. Wiedział, że połowa miejscowych obiboków
przychodziła tutaj po fikcyjne zwolnienia z powodu bólu
pleców i skoro doktor Brodie godził się na to, mógł równie
dobrze przystać na załamanie nerwowe.

Przeczytał kilka opowiadań miłosnych w starych

numerach jakiegoś pisma dla kobiet, żeby zabić czas.
Pracownicy leśnictwa i ludzie pracujący w biurze w Strath -
bane wchodzili rzędem, trzymając się za plecy, po czym
wychodzili uśmiechnięci i wyprostowani.

W końcu przyszła jego kolej.

background image

- Siadaj, Hamishu - poprosił doktor Brodie. - Co ci

dolega? Nie pamiętam kiedy ostatnio byłeś chory. Czytałeś
gazety? Zostałeś okrzyknięty bohaterem.

- Poniekąd z tego powodu tu jestem - zaczął smętnie

Hamish. - Sprawa wygląda tak: wiem, że zamierzają
zaproponować mi awans, co oznacza przeprowadzkę do
Strathbane albo nawet do Glasgow.

- Może już pora, żebyś ruszył naprzód. Jednak co to ma

ze mną wspólnego?

- Chciałbym, żebyś wystawił mi zaświadczenie, że

przechodzę załamanie nerwowe.

- Nie mogę tego zrobić. To byłoby oszustwo.
- A co z tymi wszystkimi zwolnieniami, które wypisujesz

ludziom z bolącymi plecami?

- To co innego. Niektórzy naprawdę mają problemy z

kręgosłupem. Niektórzy cierpią na bóle psychosomatyczne,
ponieważ nienawidzą swojej pracy, ale nie mogą sobie
pozwolić, żeby ją rzucić. Kilka dni wolnego od czasu do czasu
pozwala im zachować pracę.

- Więc żeby ulżyć twojemu sumieniu, popatrz na to w ten

sposób: jeśli mnie przeniosą, prawdopodobnie zamkną
posterunek w Lochdubh.

- Nie złapiesz mnie na to - uśmiechnął się doktor Brodie.

- Popatrz tylko na te wszystkie sprawy, które ostatnio
rozwiązałeś.

- Twierdzą, że sierżant Macgregor, ten leniwy obibok,

mógłby otrzymać wsparcie ze Strathbane i zająć się tymi
terenami. Powodem jest to, że Blair koniecznie chce sprawić,
żebym stał się jednym z bezimiennych policjantów, służących
w dużym oddziale. Poprze każdy wniosek o przeniesieniu
mnie gdziekolwiek. Nie będziecie mieć policjanta w
Lochdubh.

background image

- Możliwe. Jednak jeśli skłamię, że cierpisz na załamanie

nerwowe, mogą poprosić wykwalifikowanego psychiatrę,
żeby zajął się tobą.

- Poradzę sobie z tym. Będę po prostu siedział

nieruchomo i patrzył tępo przed siebie.

- Nie zauważą różnicy, porównując do tego, jak zwykle

się zachowujesz. W porządku, załatwmy to w taki sposób.
Wiele ostatnio zrobiłeś, nikt temu nie zaprzeczy. Powiemy, że
cierpisz na lekką depresję i jesteś wyczerpany psychicznie.
Zalecę ci odpoczynek i przerwę w wykonywaniu czynności
służbowych. To wszystko, co mogę zrobić. Na twoim miejscu
wziąłbym urlop i zmył się stąd. Wyślę raport do Strathbane
razem z zaświadczeniem.

- Doskonale. Będę ci bardzo wdzięczny. Jest jeszcze

jedna sprawa.

- Mów.
- Mógłbyś poprosić swoją żonę, żeby wyszła do tych

dziennikarzy i powiedziała im, że wezwano mnie do komendy
głównej w Strathbane?

- Dobrze. - Doktor Brodie podniósł słuchawkę i

zadzwonił do żony. Potem rozłączył się i powiedział:

- Jest już w drodze na posterunek. Poczekaj tu, a ona

oddzwoni, kiedy droga będzie wolna. Jesteś moim ostatnim
pacjentem, zgadza się?

- Tak, ostatnim.
- Wyjeżdżasz dzisiaj?
- Chyba tak zrobię. Najpierw jednak pojadę do Stoyre.
- Tam również będą dziennikarze.
- Jeśli pojadę wieczorem, już ich nie będzie. Nie ma się

tam gdzie napić. Pub został zniszczony i nie mają się też gdzie
zatrzymać.

Doktor Brodie przyjrzał się patykowatemu, rudemu

policjantowi.

background image

- To dziwne spotkać człowieka tak pozbawionego

ambicji.

- Sam taki jesteś - odparł Hamish wyzywająco.
- Mógłbyś już mieć duży gabinet w mieście.
- To co innego. Jestem lojalny wobec moich pacjentów.
- A ja jestem lojalny wobec mieszkańców Lochdubh -

odparł Hamish delikatnie.

- Cóż, miejmy nadzieję, że ta historia o twojej chorobie

wypali.

Zadzwonił telefon.
- To Angela. - Wysłuchał swojej żony i odłożył

słuchawkę.

- Pozbyła się dla ciebie tych dziennikarzy. Czym

zamierzasz jechać? Jeśli oficjalnie będziesz na urlopie, nie
możesz jeździć policyjnym land roverem.

Hamish uśmiechnął się.
- Wziąłem go, ponieważ moja zdolność postrzegania

została zaburzona. Poza tym wątpię, czy będą sprawdzać
posterunek.

Hamish wyszedł i zawahał się, stając przed drzwiami

redakcji. Zobaczył nadjeżdżający samochód z kwiaciarni.
Lepiej spotka się z Elspeth później, dużo później.

Wrócił na posterunek, spakował plecak i wydrukował

informację z prośbą o kierowanie wszystkich zgłoszeń do
sierżanta Macgregora z Cnothan. Potem otworzył szafkę,
wyjął namiot i sprzęt kempingowy.

- Będziemy żyć w spartańskich warunkach, Lugs.

Żadnych komórek, nikt nie będzie nam przeszkadzał.

Zapakował wszystko do land rovera i poczekał do

wieczora. Od czasu do czasu słyszał pukanie do drzwi, jednak
nie otwierał. Oczywiście mogła to być Elspeth, ale zamierzał
zadzwonić do niej, kiedy opuści Stoyre.

***

background image

Kiedy wjechał do Stoyre, osada pogrążona była w

ciemności. Zniszczona wioska nadal nie miała elektryczności.
Zaparkował land rovera, poszedł na plebanię razem z
drepczącym za nim Lugsem i zapukał do drzwi.

Fergus Mackenzie otworzył i uśmiechnął się na widok

Hamisha.

- Proszę wejść. Co pana sprowadza?
Hamish podążył za pastorem do salonu, gdzie jego żona

siedziała nad robótką przy świetle oliwnej lampy.

- Proszę siadać - zapraszał. - Będziesz tak dobra i zrobisz

nam herbatę, kochanie? Chyba że ma pan ochotę na coś
mocniejszego?

- Dziękuję, nie będę nic pił. Chciałem tylko spytać, jak się

sprawy mają. Czy wszyscy mieszkańcy byli ubezpieczeni?

- Nie, wielu z nich nigdy nie zawracało sobie tym głowy.

Kutry rybackie też są zniszczone, ale one przynajmniej były
ubezpieczone. Wszyscy w wiosce są rozgoryczeni. Wszystkie
gazety opisały historię o tym, jak daliśmy się nabrać na te
hologramy. Ludzie nie chcą teraz rozmawiać z prasą.

- Podejrzewałem, że coś takiego może się wydarzyć.

Chciałbym, żeby poszedł pan do telewizji w Strathbane...

- Wiem, że dużo pan dla nas zrobił, ale wszyscy uważają,

że media już wystarczająco z nas zadrwiły.

- Porozmawiam z nimi. Jest jakiś sposób na to, żeby

wszyscy zebrali się w kościele?

- Mogę użyć kościelnego dzwonu. To powinno ich tutaj

sprowadzić.

- Proszę tak zrobić. A ja z nimi porozmawiam.
Poszli razem do małego, kamiennego kościoła i Hamish

usłyszał, jak dzwon zaczął bić dźwięcznie. Mieszkańcy
maszerowali do kościoła na wzgórzu. Hamish czekał, aż
wszyscy siądą w ławkach. Potem wstał i zwrócił się do
zgromadzonych:

background image

- Wiem, że prasa z was zadrwiła, ale wielu z was pilnie

potrzebuje pieniędzy. Możecie sprawić, że media będą dla was
pracować. Nie próbowaliście zdobyć współczucia brytyjskiej
widowni. Chcecie martwić się o pieniądze do końca swoich
dni, czy wolicie poszukać pomocy?

- Wszystkim nam przyda się trochę pomocy - krzyknął

Andy Crummack.

- W takim razie jutro pastor sprowadzi telewizję ze

Strathbane, a my wszystko przygotujemy. Pastor odprawi
krótkie nabożeństwo na przystani...

- Mamy już dosyć religii! - krzyknęła jakaś kobieta.
- Macie dosyć fałszywych bożków - odparł Hamish - a

teraz pastor odprawi krótkie, podkreślam krótkie,
nabożeństwo, niektórzy z was muszą zacząć płakać. Musicie
wyglądać naprawdę żałośnie.

- To nie będzie trudne - powiedział Andy i parę osób

roześmiało się.

- A teraz potrzebna mi ładna dziewczyna z dobrym

głosem.

- Elsie Queen! - krzyknęła jakaś kobieta. - To moja Elsie.

Wygrała medal podczas Mod.

Mod był corocznym festiwalem pieśni celtyckich.
- Czy jest tu z nami? Proszę ją przyprowadzić. Szczupła

nastolatka została wypchnięta do przodu przez małą,
agresywną kobietę, która, jak ocenił Hamish, musiała być jej
matką. Elsie była wysoka, szczupła i miała pociągłą bladą
twarz jak z obrazów Modiglianiego oraz długie jasnoblond
włosy. Oczy dziewczyny były lekko skośne, nadając jej
twarzy egzotyczny wygląd, cechę, którą czasem można było
zauważyć w górach.

- Masz białą sukienkę? - spytał Hamish.
- Mam piękną suknię, którą miałam na sobie podczas

Mod - odpowiedziała dziewczyna.

background image

- Dobrze. A teraz niech wszyscy podejdą do przodu, a ja

powiem wam, co zrobimy.

Sharon Judge od niedawna pracowała jako reporterka dla

telewizji w Strathbane. Kiedy wóz telewizyjny wjeżdżał do
Stoyre, dziewczyna zastanawiała się, czy będzie miała
kiedykolwiek okazję, żeby się wybić. O Stoyre sporo już
pisano. Słyszała, że miejscowi znowu przestali rozmawiać z
dziennikarzami. Możliwe, że nie będzie czego sfilmować i
będzie to tylko strata czasu.

Pastor powiedział coś o jakimś nabożeństwie. Operator

sfilmuje to, ona przygotuje relację, a cały materiał pewnie
zostanie odrzucony. Nie mogła się nadziwić, ile pieniędzy
marnowano na reportaże, które nigdy nie miały pojawić się na
ekranie.

Sharon wiedziała, że nie jest wystarczająco napastliwa -

albo wystarczająco seksowna. Los pokarał ją przyjazną,
otwartą twarzą, skrytą pod burzą loków. Mężczyźni drażnili
się z nią, mówiąc, że wygląda jak uczennica, ale nie była
dziewczyną, którą się podrywało. Jej seksowna przyjaciółka
Elena mówiła, że Sharon była dziewczyną, którą mężczyzna
chciałby poślubić, jednak uznała to za kiepskie pocieszenie.

Dźwiękowiec, który prowadził, zatrzymał wóz przy

przystani.

- Jesteśmy na miejscu. Potrzebuję dziesięć minut na

rozstawienie sprzętu.

Wysiedli z wozu. Mieszkańcy gromadzili się na przystani.

Wszyscy byli ubrani na czarno, z wyjątkiem niezwykłej,
przypominającej wróżkę dziewczyny, ubranej w długą białą
suknię. Na wale przystani stał dudziarz, ubrany w tradycyjny
szkocki strój.

- Hej, to może być interesujące - powiedział kamerzysta,

odzyskując humor.

background image

- Poczekam, aż skończy się nabożeństwo i wtedy

przeprowadzę kilka wywiadów.

Kamerzysta Jerry Mathieson spojrzał na nią ze

współczuciem. Wiedział, że zawsze przydzielano jej najgorszą
pracę. Miał do niej słabość. Była inna niż pozostałe,
gruboskórne kobiety pracujące w telewizji. Zgłosił się do tego
zadania z nadzieją, że pozna ją trochę lepiej.

- Wydaje mi się, że możemy zrobić coś ciekawego. Może

zrobię kilka dobrych ujęć podczas mszy, ty możesz nagrać
komentarz.

Kiedy ubrani na czarno mieszkańcy zgromadzili się nad

przystanią, na tle olśniewająco błękitnego morza, Sharon
zaczęła czuć rosnącą ekscytację. Jakaś niska kobieta zawiązała
tej ładnej dziewczynie w białej sukni szarfę w szkocką kratę.
Szarfa została przypięta za pomocą wielkiej broszy z kwarcu
dymnego.

Pastor zajął swoje miejsce przed zgromadzonymi i

podniósł ręce.

- Zebraliśmy się tu dzisiaj - zaczął - aby uczcić pamięć

pani Tyle, która utonęła podczas burzy. Niech spoczywa w
pokoju. Chcemy również dodać sobie nawzajem otuchy w tym
nieszczęściu. Zniszczone zostały nasze domy i łodzie. Pewnie
zastanawiacie się, jak poradzić sobie w tych trudnych czasach,
które są przed nami...

- Popatrz na te twarze w pierwszym rzędzie - szepnął

Jerry do Sharon. - Są wspaniałe.

W pierwszym rzędzie przed pastorem zgodnie z

ustaleniami Hamisha, zgromadzili się najbardziej fotogeniczni
mieszkańcy Stoyre, o najbardziej wyrazistych twarzach.

- Tak więc - ciągnął dalej pastor - możecie czuć, że świat

zapomniał o was i waszym nieszczęściu. Może wam się
wydawać, że spadła na nas jakaś kara za to, że daliśmy się
zwieść złym ludziom. Proszę was jednak, abyście nie tracili

background image

nadziei. Na świecie są jeszcze dobrzy ludzie, i jestem pewien,
że znajdą się tacy, którzy zechcą nam pomóc. Niech Bóg was
błogosławi.

Wśród zgromadzonych panowało milczenie. Potem Elsie

Queen zaczęła śpiewać celtycką pieśni żałobą. Jej czysty,
donośny głos wzniósł się ponad wzgórza. Kilka kobiet zaczęło
głośno płakać, a niektórym mężczyznom pociekły łzy po
policzkach, Sharon poczuła gulę w gardle.

Kiedy Elsie w końcu przestała śpiewać, włączył się

dudziarz i wszyscy odśpiewali psalm dwudziesty trzeci.
Kamerzysta czuł narastające podniecenie. Te niesamowite
twarze, ta dziewczyna w białej sukience, kontrastującej z
czarnymi ubraniami reszty mieszkańców, do tego wysoki
dudziarz, a wszystko usytuowane na tle przystani. Dawało to
wspaniały obraz.

Po śpiewach nastąpiła krótka modlitwa.
Sharon wyszła naprzód, żeby przeprowadzić kilka

wywiadów, oczekując, że zostanie zignorowana, jednak ludzie
opowiadali jej wzruszające historie o tym, jak stracili
wszystko, w tym zwierzęta, oraz o wstydzie z powodu tego, że
dali się nabrać na te sztuczkę z hologramami.

Kiedy wreszcie spakowali się i jechali w kierunku

Strathbane, Jerry powiedział:

- Puścimy ten materiał w wiadomościach o osiemnastej.

Idealnie sobie poradziłaś, Sharon. Masz ochotę napić się ze
mną później drinka, żeby to uczcić?

- Jesteś pewien, że mamy co świętować?
- Jestem całkowicie przekonany. Uśmiechnęła się do

niego.

- W takim razie bardzo chętnie.
- Nie wiem, czy mnie wzrok nie mylił - wtrącił się

dźwiękowiec, manewrujący dużym wozem pomiędzy ostrymi
zakrętami - ale wydawało mi się, że z tyłu zgromadzenia

background image

wdziałem tego wysokiego policjanta, tego, który ocalił tę małą
dziewczynkę, jednak kiedy spojrzałem tam ponownie, już go
nie było.

- Rudowłosy, zgadza się? - spytał Jeny.
- Tak, wyższy od reszty.
- Rozmawiałam z wysokim, rudym mężczyzną -

oświadczyła Sharon. - Ale to był jeden z mieszkańców.

- W taki razie to nie mógł być ten gliniarz.
Elspeth włączyła telewizor, aby obejrzeć o osiemnastej

wiadomości, żeby sprawdzić, czy policja ze Strathbane
przekazała dalsze raporty w sprawie wraku statku. Zamiast
tego zobaczyła twarz urodziwej reporterki Sharon Judge, która
zapowiedziała transmisję nabożeństwa ze Stoyre. Elspeth
musiała przyznać, że ceremonia była bardzo wzruszająca i
była wściekła, że to przegapiła. Kiedy nabożeństwo ciągnęło
się dalej, zaczęła odnosić wrażenie, że jest w tym coś
sztucznego. W pewnym momencie kamera przesuwała się po
twarzach zgromadzonych i dziewczyna dostrzegła w tłumie
Hamisha Macbetha, który nagle schylił się i zniknął z pola
widzenia.

Kiedy ceremonia dobiegła końca, wściekła Elspeth usiadła

na krześle. Dzięki temu nabożeństwu zaczną napływać czeki z
pomocą z całego kraju. Mieszkańcy osady nigdy nie daliby
rady zaaranżować czegoś tak chwytliwego. Hamish Macbeth
jednak mógłby na to wpaść. Chciał więc zaprezentować ich
prośbę o pomoc i znów nie zadał sobie najmniejszego trudu,
żeby ją powiadomić.

Na biurku w wazonie stał bukiet róż, który jej przysłał.
Dziewczyna chwyciła go i cisnęła do kosza.

background image

Rozdział dziesiąty
GUILDENSTERN: Tkanka, która buduje ambicję, jest

ledwie cieniem sennego marzenia.

HAMLET: Senne marzenie samo w sobie jest niczym,

ponad cień.

ROSENCRANTZ: To prawda, jednak ja pielęgnuję

ambicję tak lekkiej i ulotnej konstrukcji, że wydaje się być
cienia cieniem.

William Szekspir

- Tak więc, panowie, wszyscy jesteśmy co do tego zgodni

- podsumował nadkomisarz Daviot, spoglądając na siedzących
przy stole wysokich rangą oficerów - Hamish Macbeth
zostanie przeniesiony do Glasgow, żeby rozpocząć szkolenie
na stanowisko detektywa.

Oficerowie potwierdzili.
- Co stanie się z posterunkiem w Lochdubh? - spytał

Blair, który był zachwycony, że przebywa w tak zacnym
gronie i chciał w jakiś sposób zaznaczyć swoją obecność.

Rozgorzała dyskusja i komendant skwitował:
- Czy jest konieczne, żeby zatrzymać ten komisariat?

Musimy ustalić priorytety. Sierżant Macgregor z Cnothan
może spokojnie przejąć rewir Macbetha.

Główny inspektor z Glasgow, człowiek o bystrym

spojrzeniu, zabrał głos:

- Poczekajcie chwilę. Przyglądaliśmy się tym wszystkim

sprawom, które Hamish rozwiązał. Na początku było
oszustwo ubezpieczeniowe...

- To była sprawa Strathbane i nie należała do kompetencji

Macbetha - przerwał Blair.

- Więc dlaczego potrzeba było posterunkowego z gór,

żeby to rozwiązał?

background image

- Macbeth zajął się tymi sprawami, ponieważ odkrył

oszustwo podczas badania włamania w Braikie - tłumaczył
Daviot.

- Poradzilibyśmy sobie - zaprotestował Blair - nie

potrzebowaliśmy Macbetha.

- Och, naprawdę? - spytał inspektor z Glasgow. -

Wcześniej miały jednak miejsce inne oszustwa, we wszystkich
brał udział ten sam dostawca whisky i nie byliście w stanie
sami niczego wykryć.

Daviot posłał Blairowi ostrzegawcze spojrzenie.
- Zazwyczaj - powiedział pojednawczo - Macbeth

prowadzi raczej proste życie, a my spotkaliśmy się tutaj,
ponieważ szkoda, aby jego talenty marnowały się w górskiej
wiosce.

Do środka wszedł jakiś posterunkowy i wręczył kopertę

Helen, sekretarce pana Daviota, która spisywała protokół ze
spotkania. Otworzyła list i powiedziała:

- Myślę, że powinien pan to przeczytać, sir.
Podała kartkę Daviotowi, który zapoznał się z jej treścią i

twarz mu pociemniała.

- Obawiam się, panowie, ze jest to list i zaświadczenie

lekarskie od doktora Brodie'ego z Lochdubh. Pisze on, że
Macbeth cierpi na depresję i wyczerpanie i zaleca mu dwa
tygodnie urlopu.

- Co! - zawołał Blair. - Ten człowiek to skończony łgarz!
- Jeśli tak łatwo dopada go przemęczenie - zauważył ktoś

- wydaje mi się, że nie sprosta wymogom miejskiego światka
przestępczego.

- On udaje! - zawył Blair, poczerwieniały z wściekłości. -

Ten lekarz to jego przyjaciel.

- Helen, połącz mnie z doktorem Brodie'em. Helen

wyszła z pokoju i po kilku minutach wróciła.

background image

- Mam jego numer. Mam do niego zadzwonić i przełączyć

do pana?

- Nie, daj mi telefon. - Helen postawiła aparat przed

nadkomisarzem i podyktowała mu numer.

Reszta czekała. Słyszeli, jak Daviot zadawał pytania, po

czym słuchał w milczeniu odpowiedzi lekarza. W końcu
podziękował mu i pożegnał się.

- Macbeth - relacjonował - wyjechał gdzieś i nikt nie wie,

dokąd. Ostatnia wiadomość, jaką zostawił, informowała, że
wróci na posterunek za dwa tygodnie.

- To jakieś brednie... - zaczął Blair. Daviot spojrzał na

niego lodowato.

- Mógłbyś poczekać na zewnątrz?
Blair wyszedł, płonąc na twarzy. Chodził niecierpliwie w

tę i z powrotem. „Och, proszę cię - modlił się do Boga, w
którego nie wierzył - wyślij Hamisha Macbetha do Glasgow
albo na Hebrydy Zewnętrzne (Archipelag położony na
północnym zachodzie Szkocji, złożony z dwustu wysp),
wszędzie, byle nie do Lochdubh.

Inspektor czekał długo. Wreszcie drzwi otworzyły się i

wszyscy opuszczali salę gęsiego. Blair czekał niecierpliwie,
po czym podszedł do Daviota.

- No i jak? - zapytał.
- Co jak?
- Chciałem spytać, co się stało, sir.
- Postanowiliśmy zostawić Macbetha tu, gdzie obecnie

pracuje. Powinien nam to zgłosić. Nie możemy zawiesić go,
ponieważ jest bohaterem. Zawsze był indywidualistą. Może
będzie bezpieczniej zostawić go tam, gdzie jest teraz. Nie! -
nadkomisarz podniósł rękę, żeby powstrzymać wybuch Blaira.
- Powinieneś wiedzieć, kiedy się nie odzywać. Nie było
żadnego powodu, dla którego miałbyś brać udział w tym
zebraniu. Mogłeś chociaż siedzieć cicho i nie robić z siebie

background image

widowiska. Doktor Brodie jest porządnym człowiekiem.
Byłem kiedyś w Lochdubh razem z żoną i nasz pudel Snuffy
zachorował. Miejscowy weterynarz był na wakacjach, więc
zabraliśmy biednego Snuffy'ego do doktora Brodie'ego.
Okazał się być bardzo miły. Zatrzymał Snuffy'ego na nocną
obserwację i pies następnego dnia był całkiem zdrów. Musimy
liczyć się z opinią takiego człowieka. Możesz już odejść.

Blair odmaszerował i żeby trochę poprawić sobie humor

upił się na umór.

Hamish, który rozłożył swój kemping na wzgórzu,

usłyszał komórkę. Telefonował doktor Brodie.

- Dzwonił ten twój przyjaciel, Jimmy Anderson. Twoje

kłopoty zostały pomyślnie rozwiązane. Możesz cieszyć się
urlopem.

- Wielkie dzięki.
- Powinieneś podziękować psu swojego przełożonego.

Ten zwierzak zachorował kiedyś, zająłem się nim i oddałem
następnego dnia zupełnie zdrowego. Nadkomisarz uważa, że
jestem geniuszem.

- Co mu dolegało?
- Pobawiłem się trochę w detektywa i dowiedziałem się,

że Daviotowie jedli tego wieczora kolację we włoskiej
restauracji, gdzie, jak się okazało, Willie Lamont zajmował się
w kuchni zwierzakiem i przekarmił tego żarłoka. Pozwoliłem
tylko tej bestii to przespać. A co teraz porabiasz?

- Rozbiłem obozowisko. Tylko ja i Lugs. Cisza i spokój.

Jakieś wieści o Elspeth?

- Tej reporterce? Nie. Czemu pytasz? Ona nigdy nie

choruje.

- Dzwoniłem do niej kilka razy, ale zaraz się rozłącza.
- Zawsze miałeś pecha w miłości - stwierdził lekarz i

zaniósł się bezdusznym śmiechem.

background image

Hamish cały następny dzień spędził na pieszych

wędrówkach, po czym wrócił na kemping nad rzeką, gdzie
zostawił land rovera. Wyjął namiot, wyciągnął kuchenkę
polową i zaczął smażyć kiełbaski.

- To się nazywa życie, prawda, Lugs? - uśmiechał się,

odwracając kiełbaski na patelni.

Lugs zamerdał ogonem, wystawił język i zaczął

wpatrywać się niecierpliwie w naczynie.

Słońce zachodziło za górami, znikając w pełnym blasku

chwały. Hamish czuł zadowolenie. Zmartwienia związane ze
ślubem Priscilli i sprawą z Elspeth odsunął stanowczo od
siebie. Przez całe dwa tygodnie był wolny od obowiązków.
Cały dzień nie widział nikogo oprócz dwójki piechurów
gdzieś w oddali.

Po kolacji czytał przez chwilę przy świetle gazowej lampy

i w końcu postanowił pójść spać. Umył się i zakopał w śpiwór,
wciąż ubrany w sweter i spodnie, ponieważ noc była bardzo
zimna. Lugs wcisnął się obok niego i obaj szybko pogrążyli
się we śnie.

***
Nagle Hamish zbudził się w środku nocy, a wszystkie jego

zmysły raptownie się wyostrzyły. Automatycznie sięgnął,
żeby odszukać szorstkie futro Lugsa, jednak nie mogąc
nigdzie namacać psa, wygramolił się ze śpiwora. Zapalił
gazową lampę. Nadal nigdzie ani śladu Lugsa.

Wtem zamarł. Wejście do namiotu uchyliło się i do środka

wczołgał się jakiś mężczyzna. Trzymał przed sobą pistolet.

- Nie ruszaj się. - Miał kilkudniowy zarost. Ubrany był w

skafander i czarne spodnie, na których Hamish dostrzegł białe
ślady od soli. Mężczyzna był niski i żylasty, z pociągłą twarzą
i czarnymi oczami, które błyszczały złowrogo w świetle
lampy.

background image

- Mój pies - jęknął Hamish, czując suchość w ustach. - Co

zrobiłeś z moim psem?

- Jest bardzo cichy, nieprawdaż? - zadrwił mężczyzna.

Ten akcent!

- Jesteś Niemcem. Byłeś członkiem tamtej załogi nurków.

- A ja rozpoznałem ciebie z gazet. - Mówił lekko, a jego
angielski był perfekcyjny. - Więc to jest policjant, który
popsuł wszystkie nasze plany.

- Jak udało ci się dostać na brzeg?
- Nie naładowałem sobie złota do kieszeni, tak jak

pozostali. Teraz przygotuj mi coś do jedzenia. Będę cię miał
na muszce.

„Muszę z nim dalej rozmawiać" - pomyślał Hamish.

Namiot był niski, musiał więc zginać się wpół.

- Lepiej wystawię kuchenkę na zewnątrz.
- Nie. Gotuj tutaj!
Hamish ustawił kuchenkę, podpalił ją i postawił na

wierzchu patelnię.

- Mam bekon i jajka.
- Może być.
- A co potem? - spytał Hamish.
- Potem zabiję cię i zabiorę twój radiowóz. Hamish

spojrzał na broń.

- My tutaj w górach nie znamy się za bardzo na broni -

głos Hamisha brzmiał miękko i przyjaźnie, tak jakby zabawiał
rozmową przyjaciela. - Co to za model?

Mężczyzna roześmiał się.
- Ale jesteś odważny. Szkoda będzie cię zabijać. To, mój

przyjacielu, jest HS dwa tysiące, półautomatyczny pistolet,
wyprodukowany w Chorwacji. Jest najlepszy w swoim
rodzaju.

background image

Tłuszcz był rozgrzany. Hamish położył na patelni dwa

plastry bekonu. „Ten człowiek może mnie zabić, ale najpierw
postaram się zrobić mu jakąś krzywdę" - pomyślał.

Wiedział, że na tym terenie nikt nie mieszkał w promieniu

wielu kilometrów, kto więc mógł zjawić się tutaj nagle w
środku nocy?

Wtem usłyszał jakieś głosy. Ledwie był w stanie uwierzyć

własnym uszom. Potem jakaś kobieta krzyknęła.

- Poświeć tutaj latarką. To pies. Jest ranny. Mężczyzna

zaklął.

- Wyłaź na zewnątrz i idź do nich. Szybko! Hamish

wyłączył kuchenkę i wyszedł z namiotu, niosąc przed sobą
gazową lampę. Światło padło na Lugsa. Pies leżał
nieruchomo, a na jego głowie widać było paskudną ranę.
Hamish poczuł narastającą wściekłość. Dwie postaci klęczały
nad nim. Kobieta i mężczyzna. To pewnie ci piechurzy,
których widział wcześniej. Mężczyzna oświetlał latarką
Lugsa.

- Co się tutaj stało? - spytał.
- Podnosić się - rozkazał Niemiec - ręce do góry.

Oszołomieni podnieśli się, wpatrując się w pistolet.

- Dołącz do nich - rozkazał Niemiec Hamishowi. -

Oprzyjcie się o land rovera. Wygląda na to, że będę musiał
was zabić.

- Nie chcesz najpierw czegoś zjeść? Nurek uśmiechnął

się.

- Niezły jesteś. Sam mogę sobie ugotować.
- Uderzyłeś tego psa? - spytała kobieta, a oczy wezbrały

jej łzami.

- Musiałem go uciszyć. Wywabiłem go z namiotu

kawałkiem sera. Śledziłem tego człowieka cały dzień.

- Zastrzel go, ale pozwól nam odejść - zawołała kobieta. -

Nic nie powiemy.

background image

- Co robicie w środku nocy w górach? - spytał Hamish.
- To nasz miesiąc miodowy. Pomyśleliśmy, że spacer w

gwiaździstą noc będzie romantyczny.

- Jestem Hamish Macbeth, posterunkowy z Lochdubh.

Jak się nazywacie?

- Jestem Peter, a to Linda.
- Na miłość boską - wtrącił się Niemiec, a jego akcent stał

się wyraźniejszy. - Miejmy to już za sobą.

Podniósł broń.
- Mogę odwrócić się plecami? - spytał Hamish. - Nigdy

nie miałem ochoty patrzeć śmierci w twarz.

- W porządku. Wszyscy się odwróćcie. Oprzyjcie się o

samochód.

- Mogę zmówić krótką modlitwę?
- Jesteś stuknięty, tylko szybko.
Hamish po cichu wsunął długą rękę przez otwarte okno

land rovera i zacisnął palce na czymś, co miał nadzieję tam
znaleźć.

- Dalej! - krzyknął Niemiec. - Nie wiem, czemu

zawracam sobie głowę tymi bzdurami!

- Za wszystko, co otrzymam - zaczął Hamish cicho -

niech dziękuję Panu.

Jednym szybkim ruchem chwycił broń, którą wcześniej

naładował, chcąc upolować królika na rosół, rzucił się na
ziemię, przeturlał na bok i strzelił Niemcowi w klatkę
piersiową.

Linda zaczęła wrzeszczeć.
- Zamknij się! - krzyknął Hamish. - Daj mi pomyśleć. -

Musiał zawieźć Lugsa do weterynarza. Będzie musiał
wyjaśnić, dlaczego wziął ze sobą land rovera na wakacje. Co
gorsza, będzie musiał wyjaśnić, po co trzymał naładowaną
broń na przednim siedzeniu samochodu, który nie był
zamknięty i miał otwarte okno.

background image

Ukląkł przy Niemcu. Nie wyczuł pulsu.
Ignorując Lindę, która teraz płakała, oraz Petera, który

zwymiotował, Hamish wsiadł do land rovera i włączył radio.
Połączył się ze Strathbane, desperacko prosząc o wysłanie
helikoptera i pokrótce wyjaśniając, co się stało. Podał im
swoją lokalizację najdokładniej, jak potrafił, i powiedział, że
rozpali ognisko.

Potem odwrócił się i powiedział do Petera.
- Będziesz musiał pomóc mi znaleźć drewno i wrzosy,

żeby przygotować ognisko. Weź się w garść, człowieku.

Potem Hamish uklęknął przy Lugsie. Pies miał krwawiącą

ranę na głowie. Wciąż oddychał... ledwie.

Wyjął z namiotu śpiwór i przykrył nim psa, a potem

poszedł po rzeczy na ognisko.

- Tu są tylko wrzosy - wysapał Peter, wracając z pełnymi

rękami.

- To wystarczy. Będziemy potrzebować całej sterty. Linda

skuliła się obok land rovera i zamknęła oczy.

Hamish postawił ją na nogi.
- Jesteś w szoku, nie możesz teraz spać. Ruszaj się i

pomóż mi z tym ogniskiem.

- Nie możesz przykryć czymś tego mężczyzny? -

wzdrygnęła się i spojrzała na martwe ciało Niemca.

Hamish poszedł do namiotu i wrócił z kocem, którym

przykrył zwłoki.

Kiedy zebrali wielki stos wrzosów, oblał je benzyną i

zapalił zapałką.

- Powinni to zobaczyć. Przynieście więcej wrzosów.

Minęła godzina, w czasie której desperacko dokładali do
ognia, a Hamish cały czas modlił się, żeby Lugs przeżył.

Kiedy usłyszał huk helikoptera wynurzającego się zza

góry, poczuł, że mógłby się rozpłakać. Po chwili pojawił się
kolejny helikopter.

background image

Obie maszyny wylądowały na wrzosowisku. Ze środka

wyskoczyli policjanci, na czele z Jimmym Andersonem.

- To Lugs! - zawołał Hamish. - Jest śmiertelnie ranny.

Musimy zawieźć go do weterynarza.

MacNab, partner Jimmy'ego, był razem z nimi.
- Hamish, musimy zebrać pełne zeznanie. Trzeba

poczekać na patologa...

- Mamy dwa helikoptery - powiedział Jimmy, - a

Macbeth potrzebuje opieki lekarskiej.

- Z jakiego powodu? - spytał MacNab.
- Coś wymyślę. Idź, Hamishu.
Hamish podniósł delikatnie Lugsa i wsiadł do helikoptera.
- Do szpitala? - spytał pilot.
- Nie, do weterynarza - odparł Hamish.
Hamish trzymał Lugsa przez całą drogę do małego

lotniska w Strathbane. Pilot uprzedził o ich przybyciu i wóz
policyjny już na nich czekał. Hamish wiedział, gdzie w
Strathbane mieszkał weterynarz, więc pilotował kierowcę do
jego domu. Kiedy byli na miejscu, walił bez opamiętania do
drzwi, aż zaspany weterynarz otworzył, przecierając oczy.

- To mój pies, Fred - wysapał Hamish. - On umiera. Ktoś

go uderzył. Nie chcę, żeby umarł.

- Zanieś go do gabinetu, drzwi obok. Wezmę tylko

fartuch.

W gabinecie Lugs został położony na stole.
- Źle to wygląda - mruknął weterynarz. - Musisz go ze

mną zostawić, Hamishu. Nie, nic nie możesz zrobić. Idź i się
prześpij.

Macbeth niechętnie wrócił do radiowozu.
- Przed chwilą dostałem wiadomość przez radio -

poinformował kierowca. - Pan Daviot wstał i jedzie do
komendy. Chce, żebyś złożył pełne zeznanie.

Hamish jęknął.

background image

Nadkomisarz Daviot spotkał się z Hamishem w pokoju

przesłuchań, a nie w swoim gabinecie. Był tam jeszcze jeden
detektyw, jakiś nowy, którego Hamish nie rozpoznał.
Włączono magnetofon i Daviot wyjaśnił:

- Chcę, żebyś złożył pełne wyjaśnienie w tej sprawie.

Rozumiem, że ten mężczyzna był ostatnim członkiem
niemieckiej załogi. Dwoje turystów zeznało, że wyciągnąłeś
broń z policyjnego land rovera i zastrzeliłeś go. Twierdzą
również, że mężczyzna był gotowy zabić was wszystkich. My
jednak musimy wiedzieć, dlaczego wziąłeś policyjny
radiowóz w momencie, kiedy powinieneś być na urlopie i
czemu trzymałeś naładowaną broń w niezamkniętym
samochodzie, który do tego miał otwarte okno.

„Muszę z tego jakoś wybrnąć - pomyślał Hamish. - Nie

stać mnie na to, żeby stracić pracę".

- Kiedy wyjeżdżałem na urlop, podwiozła mnie

przyjaciółka - zaczął Hamish. Nastała chwila ciszy. Taśma w
magnetofonie kręciła się. „Będę musiał poprosić Angelę, żeby
mnie kryła" - pomyślał Hamish. Potem kontynuował:

- Do plecaka spakowałem sprzęt potrzebny na kempingu.

Razem z psem spacerowaliśmy po wznoszących się nad
Stoyre górach. Nagle dostrzegłem jakiegoś mężczyznę
czającego się w oddali. Zacząłem się zastanawiać, czy
rzeczywiście wszyscy członkowie załogi utonęli.

- Dla uzupełnienia nagrania, Macbeth, mówisz o

Niemcach, którzy przeszukiwali wrak statku w poszukiwaniu
złota?

- Tak, chodzi mi o nich. Zadzwoniłem do mojej

przyjaciółki Angeli Brodie i poprosiłem ją, żeby zabrała mnie
do Lochdubh. Jestem ostatnio wyczerpany, dlatego
zastanawiałem się, czy mi się coś nie przywidziało.
Pomyślałem jednak, że wrócę i zobaczę, czy uda mi się
odnaleźć tego człowieka. Wziąłem ze sobą broń. Wiedziałem,

background image

że jeśli byłby to jeden z nich, nie cofnie się przed niczym.
Wróciłem tam, żeby przeszukać teren, jednak niczego nie
znalazłem. Nagle w środku nocy wydało mi się, że słyszę jakiś
hałas, otworzyłem więc land rovera i naładowałem broń. W
tym momencie mój pies, Lugs, pobiegł w noc, szczekając.
Usłyszałem jakiś trzask. To musiał być cios, jaki ten
mężczyzna zadał Lugsowi. Pobiegłem w tamtym kierunku i
znalazłem psa leżącego wśród wrzosów i tego Niemca, który
celował we mnie z pistoletu.

Kazał mi wrócić do namiotu. Podniosłem mojego psa i

wziąłem ze sobą. Przed namiotem kazał mi położyć Lugsa na
ziemi, wejść do środka i przygotować jedzenie. Zacząłem
przygotowywać dla niego jajka i bekon, kiedy usłyszałem, jak
Linda i Peter, para tych turystów, wykrzykiwali coś na widok
psa. Ten mężczyzna kazał mi wyjść na zewnątrz. Powiedział,
że zamierza nas wszystkich zastrzelić. Spytałem, czy mogę się
odwrócić plecami. Zgodził się. Sięgnąłem do land rovera,
chwyciłem broń, padłem na ziemię, przeturlałem się i wtedy
go zastrzeliłem.

- Jednak skoro podejrzewałeś, że na wolności grasuje

niebezpieczny przestępca, dlaczego tego nie zgłosiłeś?

- Ostatnio nie jestem sobą, sir - przyznał się Hamish

drżącym głosem. - Czuję się taki słaby i roztrzęsiony.

Daviot zwrócił się do detektywa.
- Wyłącz magnetofon i poczekaj na zewnątrz. Kiedy

detektyw wyszedł, Daviot spojrzał na Hamisha i westchnął.

- Co ja mam z tobą zrobić? Poinformowaliśmy już prasę,

że jesteś na urlopie. Nie chcemy, żeby się dowiedzieli, że
ganiałeś po okolicy, bawiąc się w samotnego szeryfa z
Dzikiego Zachodu. Wydamy oświadczenie o tym, że na
wzgórzach widziano jakiegoś podejrzanego mężczyznę, a ty
musiałeś iść i to zbadać. Zrobimy z tego oficjalne śledztwo.
Wytłumacz mi tylko jedną rzecz. Jakim cudem ten Niemiec

background image

dał ci czas, żebyś mógł sięgnąć do land rovera, chwycić broń,
a potem odwrócić się i strzelić?

- Spytałem, czy mogę odmówić modlitwę. Myślę, że to

go zbiło z tropu. Ja natomiast bardzo szybko strzelam, sir.

- Rzeczywiście, przypominam sobie. Zgarniałeś kiedyś

wszystkie nagrody na strzelnicy w Moy Hall. Czemu
przestałeś brać udział w zawodach?

- Chciałem dać szansę innym - odparł Hamish z

prostoduszną próżnością górala. - Jestem w tym zbyt dobry, a
to nie fair w stosunku do innych.

- Wyglądasz jak wrak człowieka. Zawiozę cię do

Lochdubh. Kazałem policjantowi odprowadzić twój samochód
na posterunek.

- Jeśli mógłbym o coś prosić, sir, muszę zostać tutaj do

rana. Mój pies jest u weterynarza.

- Oczywiście - zreflektował się Daviot szybko, a Hamish

był wdzięczny, że jego zwierzchnik miał słabość do zwierząt.

- Sprawdzę, czy któraś z cel jest wolna.
- Ten jeden raz możesz pozwolić sobie na hotel. Zapłać za

pokój kartą kredytową, a potem dołącz rachunek do innych
wydatków. Masz przy sobie swoją kartę?

Hamish sprawdził kieszenie.
- Tak, wciąż mam swój portfel.
- W takim razie do zobaczenia.
Hamish wybrał mały hotelik w pobliżu gabinetu

weterynarza. Zadzwonił do Angeli Brodie, która zgodziła się
przysiąc, że go woziła. Była szósta, kiedy wgramolił się do
łóżka. Zamówił budzenie na dziewiątą.

Kiedy zadzwoniono z pobudką, umył się, ubrał i ze

smutkiem dostrzegł rudą szczecinę na brodzie. Spróbował
zjeść szybkie śniadanie w małej jadalni, ale jedzenie stawało
mu w gardle. Odsuwał właśnie talerz, kiedy weszła Angela.
Jej szczupła twarz rozpogodziła się na jego widok.

background image

- Pomyślałam, że lepiej będzie, jak przyjadę i będę cię

wozić, żeby wszystko wyglądało wiarygodnie. Chodźmy,
zobaczmy, co z Lugsem.

Całą drogę do weterynarza Hamish siedział zgarbiony na

siedzeniu pasażera. Po śmierci swojego poprzedniego psa,
Towsera, nie chciał mieć kolejnego. Pewnego dnia rybak
Archie Maclean znalazł błąkającego się po wrzosowiskach
Lugsa i podarował go Hamishowi na Gwiazdkę. Od samego
początku Hamish był oczarowany psem z wielkimi uszami i
dziwnymi, niebieskimi oczami.

- Myślisz, że wyjdzie z tego? - spytał Angelę.
- Trudno powiedzieć, musimy poczekać, co powie

weterynarz - odpowiedziała.

- Jesteśmy na miejscu. Uspokój się, Hamishu. Nie próbuj

wyskakiwać z samochodu, dopóki nie zaparkuję.

Hamish wszedł do poczekalni. Była pełna ludzi

siedzących ze swoimi zwierzętami. Poszedł w kierunku drzwi
gabinetu.

- Proszę czekać na swoją kolej! - krzyknęła z

wściekłością jakaś kobieta. Hamish i Angela, nie oglądając
się, weszli do środka.

- Nie potrafisz pukać? - spytał niezadowolony Fred, który

pochylał się właśnie nad kotem, żeby zrobić mu zastrzyk. -
Idźcie usiąść w poczekalni, a ja zaraz was zawołam.

- A mój pies?
- Z twoim psem wszystko w porządku.
- Proszę pozwolić weterynarzowi zająć się moim kotem -

obruszyła się szczupła kobieta, kręcąca się wokół stołu.

Wrócili do poczekalni. Angela trzymała Hamisha za rękę,

żeby dodać mu otuchy. Wieczorem cale Lochdubh wiedziało,
że posterunkowy i żona lekarza trzymali się za ręce.

Wreszcie szczupła kobieta wyszła z gabinetu razem ze

swoim kotem. Spojrzała na Hamisha:

background image

- Mógł pan zaszkodzić Tiddles tym swoim wtargnięciem.
Weterynarz wyszedł za kobietą.
- Wy dwoje, wpychający się bez kolejki, chodźcie do

środka. Ten twój pies musi mieć czaszkę ze stali. Zrobiłem mu
prześwietlenie. Porządnie oberwał, ale żadne kości czaszki nie
zostały uszkodzone. Doznał tylko mocnego wstrząsu.

Przechodząc, patrzyli na kojce, gdzie siedziały różne chore

zwierzęta.

- Jesteśmy na miejscu - powiedział weterynarz.
Lugs miał na czubku głowy biały opatrunek. Zamknął

oczy i leżał na boku.

- Lugs - zawołał miękko Hamish.
Pies otworzył jedno niebieskie oko i zamerdał słabo

ogonem.

- Mogę zabrać go do domu?
- Nie, zostaw go tutaj, dopóki do ciebie nie zadzwonię. A

teraz zmykaj. Muszę zająć się innymi zwierzętami.

Kiedy wrócili do samochodu Angeli, Hamish jęknął:
- Mógłbym przespać cały miesiąc, ale powinienem

wracać do Lochdubh i spisać pełen raport.

- Wiesz, co zrobimy? Spiszę ten raport za ciebie, ty mi

tylko dyktuj. Jesteś taki zmęczony, że palce będą ci się plątać
na klawiaturze komputera.

- U Elspeth wszystko w porządku?
- Chyba zaczęła dochodzić do siebie. Ale znowu się

wścieknie, kiedy obejrzy wiadomości. Jeszcze większe
zamieszanie, a ty nawet nie dałeś jej znać.

- Nie miałem czasu!
- Miejmy nadzieję, że ona to zrozumie. Dzwonili, żeby

sprawdzić, czy cię woziłam, i potwierdziłam. Na pewno
ucieszysz się na wieść, że mój wspaniały mąż przekonał
Daviota, że zdecydowanie powinieneś zaznać trochę ciszy i

background image

spokoju. Więc nadal jesteś na urlopie. Kiedy skończymy z tym
raportem, będziesz mógł spać całymi dniami.

Land rover stał zaparkowany przed posterunkiem. Hamish

zabrał rzeczy z auta i razem z Angelą weszli do środka. Zaczął
dyktować jej raport, spisała wszystko dokładnie na
komputerze i wysłała do Strathbane. Przez cały czas dzwonili
dziennikarze z prośbą o wywiad.

- Tym razem to nie Blair jest odpowiedzialny za przeciek

do prasy - powiedział Hamish. - Uważa, że jestem za bardzo
popularny. Słyszałaś, jak mają się sprawy w Stoyre?

- Telewizja ze Strathbane wyemitowała bardzo

wzruszający program o mieszkańcach osady. Zaczęły spływać
czeki od dobroczyńców. Muszą założyć fundusz powierniczy.
Jakaś dziewczyna, Elsie Queen, która śpiewała celtycką pieśń,
podpisała kontrakt z agentem z Londynu. Stoyre już nigdy nie
będzie takie, jak dawniej.

- Nie, to nieprawda - zapewniał Hamish. - Świat ruszy

dalej i wkrótce wszyscy zapomną o Stoyre. Czy to nie smutne,
że wzruszamy się i postanawiamy pomóc dopiero wtedy,
kiedy powiedzą nam to w telewizji?

- Masz coś wspólnego z tą historią w Stoyre? Jestem

pewna, że sami nie wpadliby na pomysł, żeby odegrać
podobny spektakl. Sceneria była naprawdę bajeczna. Było w
tym coś hollywoodzkiego.

- Och, naprawdę? Szkoda, że to przegapiłem.
- Nie miałeś więc z tym nic wspólnego?
- O rany, ale jestem zmęczony. Jeśli pozwolisz, Angelo,

to pójdę się położyć.

Kiedy wreszcie Hamish rozciągnął się na łóżku, jego

myśli zaczęły galopować jak szalone i powróciły dawne
zmartwienia: czy Lugs wyzdrowieje, czy Priscilla naprawdę
zamierzała wyjść za mąż, no i czy Elspeth jeszcze
kiedykolwiek się do niego odezwie?

background image

Sięgnął po amerykańską powieść kryminalną i zaczął ją

czytać w miejscu, w którym kiedyś przerwał. Amerykański
detektyw został pobity metalowym prętem, nie spał dwie noce
i ciągle się nie poddawał. „Czuję się przez to jak mięczak" -
pomyślał Hamish. Książka wysunęła mu się z ręki i upadła na
podłogę, posterunkowy zamknął oczy i wreszcie usnął.

Hamish spał nieprzerwanie do następnego ranka i

zauważył niezadowolony, że pod posterunkiem stoją
dziennikarze.

Zadzwonił do Strathbane i poprosił o pozwolenie

porozmawiania z prasą, ponieważ wiedział, że inaczej nie
odejdą stąd, a on bardzo chciał wrócić do swojego
codziennego, spokojnego życia.

Otrzymał wiadomość od Daviota, że przecież jest chory,

więc główny inspektor Blair zjawi się wkrótce, żeby
porozmawiać z dziennikarzami.

Blair w końcu przyjechał. Wyglądało na to, że był w

doskonałym humorze. Hamish uchylił lekko kuchenne drzwi i
zaczął słuchać.

- Chcecie usłyszeć oświadczenie, chłopcy - zaczął Blair -

proponuję więc, żebyśmy wszyscy poszli do pubu, a ja
przekażę wam informacje.

- Co z Macbethem? - krzyknął jeden z nich.
- Nie znajdziecie go tutaj. Jest na urlopie. Chodźcie.

Hamish czekał, aż wszyscy odejdą, potem zadzwonił do
Archiego Macleana.

- Blair zabrał dziennikarzy do pubu, żeby wygłosić

oświadczenie. Mógłbyś wyświadczyć mi przysługę, pójść tam
i posłuchać, co powie?

- Pewnie - odparł Archie - ale będziesz mi winny piwo.
Tego ranka Hamish czekał cierpliwie, aż usłyszał pukanie

do kuchennych drzwi. Otworzył je i do środka wsunął się
Archie.

background image

- Nigdy nie słyszałem takiego steku bzdur - śmiał się

rybak. - Nie sądzę, żeby dziennikarze jeszcze cię niepokoili.

- Co powiedział Blair? - spytał Hamish, stawiając przed

Archiem butelkę whisky i szklankę. - Nalej sobie.

- Ten grubas powiedział im, że nadal cierpisz z powodu

wyczerpania, ale wrócisz za kilka tygodni. Potem zaczął
opowiadać, jakim jest wspaniałym detektywem, a z minuty na
minutę stawał się coraz bardziej pijany i głośny. Dziennikarze
wychodzili jeden po drugim, aż w pewnym momencie Blair
został sam, przechwalając się przed samym sobą. Potem
wsiadł do samochodu i odjechał.

- On prowadził?
- Tak, ale daleko nie zajedzie.
- Dlaczego tak myślisz?
- Zadzwoniłem do Strathbane i powiedziałem, że

zauważyłem jakiegoś zalanego w trupa grubasa, który właśnie
wyszedł z pubu i wyjechał na drogę do Strathbane, prowadząc
volvo W - reg. Według mnie całkiem dobrze wyglądasz.
Naprawdę cierpisz z powodu wyczerpania?

- Nie do końca. Jestem na urlopie.
- Wyjeżdżasz gdzieś?
- Możliwe. Mój pies został ranny.
- Lugs! Co się stało? Podobno pisali coś w gazetach, ale

nie czytałem.

Hamish opowiedział Archiemu o swoich przygodach.
- Więc - dodał na koniec - chyba powinienem cieszyć się

tym urlopem, bo później spędzę sporo czasu przed sądem,
składając wyjaśnienia.

- Wiesz, że całe Lochdubh mówi o tym, że trzymaliście

się za ręce z Angelą Brodie?

- Och, na miłość boską! - wykrzyknął gniewnie Hamish.
- Siostry Currie spytały ją o to i ona powiedziała, że od lat

jest w tobie zakochana.

background image

- Lepiej pójdę porozmawiać z Angelą i powiem jej, żeby

dała już spokój. Ona nigdy nie rozumiała, że takie
nieodpowiedzialne żarty mogą narobić sporo zamieszania w
miasteczku.

Kiedy pół godziny później Hamish rozmówił się z Angelą,

kobieta wyglądała na skruszoną.

- Wiesz, jak to jest, Hamishu. To są takie plotkary, do

tego przekonane o własnej praworządności, że po prostu nie
mogłam się powstrzymać.

- Problem polega na tym, Angelo, że jeśli będę zaprzeczał

tym plotkom, ludzie naprawdę zaczną w to wierzyć.

- Może powinieneś zacząć pokazywać się z Elspeth.
- Próbowałem do niej zadzwonić, ale odkłada słuchawkę.
- Porozmawiaj z nią. To ładna i mądra dziewczyna. Nie

mógłbyś lepiej trafić.

- Mam już dosyć kobiet.
- Przestań więc uganiać się za tymi, które są poza twoim

zasięgiem.

- W każdym razie porozmawiam z nią.
- Masz ochotę na kawę?
Hamish spojrzał na koty przechadzające się po stole w

kuchni Angeli.

- Może wpadnę później i wtedy się napiję.
Posterunkowy wyszedł i udał się do redakcji. Powietrze

było czyste i rześkie. Jezioro było spokojne i nieruchome i
nawet najdelikatniejszy podmuch wiatru nie mącił
lustrzanogładkiej tafli. Nagle po wodzie odbił się echem
warkot pił elektrycznych. Pracownicy leśnictwa usuwali
powalone pnie drzew. Z kominów niósł się dym palonego
torfu. Niebo było jasnobłękitne, a słońce świeciło żółtym,
zamglonym blaskiem, jakby traciło na sile przed nadejściem
szkockiej zimy.

background image

Powiedziano mu, że Elspeth wyszła, żeby przygotować

reportaż, ale miała niedługo wrócić. Hamish skręcił w aleję,
minął domek sióstr Currie i skierował się do państwa Bain.

Drzwi otworzył mu pan Bain. Wyglądał na

zawstydzonego widokiem Hamisha.

- Pewnie uważa mnie pan za skończonego durnia. Proszę

wejść.

Hamish podążył za nim do salonu.
- Czy to dlatego opuścił pan Stoyre? - spytał

posterunkowy.

- Tak. Proszę siadać i odpocząć. Naprawdę się bałem. Nie

chciałem brać w tym udziału. Widzi pan, oni wszyscy
wierzyli, że dostaną Świętego Graala, będą z niego pić i żyć
wiecznie.

- Pan w to nie uwierzył?
- Pomyślałem, że lepiej nie mieszać się w takie sprawy,

ale to wszystko odcisnęło na mnie swoje piętno. Uznałem, że
najlepiej wynieść się ze Stoyre do miejsca, gdzie życie
wygląda normalnie. Tamta historia przestraszyła mnie na tyle,
że bałem się o tym mówić. Cieszę się, że odkrył pan, że to
była tylko sztuczka, bo wiele dzieci, w tym moja córeczka,
miałyby potem koszmary senne do końca życia. Może coś
panu podać? Kawa, herbata, coś zimnego?

- Nie, dziękuję. Będę już szedł.
Harry Bain spojrzał na niego zawstydzony.
- Mam nadzieję, że wszystko się panu ułoży.
- Och, sprawa jest zamknięta, a ja mam urlop. Już po

wszystkim.

- Nie o to mi chodziło.
- Więc o co?
- Na pewno ciężko jest kochać zamężną kobietę.
- Nie jestem zakochany w Angeli! - zawył Hamish.

background image

- Och, biedna kobieta. Ona pana kocha, a pan nie chce

tego przyjąć do wiadomości.

- Rusz głową, człowieku. Ona droczyła się tylko z

siostrami Currie. Angela była ze mną u weterynarza. Byłem
bardzo zdenerwowany, bo myślałem, że Lugs nie przeżyje.
Ona ma dobre serce, więc trzymała mnie za rękę.

- Naprawdę tak było? Wielu ludzi będzie zawiedzionych.
- Dlaczego?
- Moja żona właśnie opowiadała mi, jak oni wszyscy

lubią porządne plotki.

Hamish jęknął.
- Boskie wizje, Święty Graal, wrak statku, morderstwo i

całe to zamieszanie, a wam chce się gadać tylko o zmyślonym
romansie.

- Na to wygląda. Wie pan, jak to jest. Jednak straciłem,

opuszczając Stoyre. Po tym programie telewizyjnym pieniądze
płyną do osady ze wszystkich stron. Ale w Lochdubh jest
lepiej. Więcej tu życia.

Hamish wyszedł i udał się do domku pana Jeffersona.

Zapukał do drzwi i mężczyzna otworzył ucieszony jego
widokiem.

- A, to ty. Czytałem o tobie we wszystkich gazetach.

Mógłbyś mnie wtajemniczyć.

- Chodzi panu o najnowsze wieści, o tym, że jakiś

niebezpieczny Niemiec błąkał się po okolicy? Jak się pan
miewa? Nadal wybiera się pan na południe? Z powrotem do
miasta?

- Wciąż to odkładam. W tym miasteczku dzieje się

więcej, niż można by sądzić. Archie Maclean wziął mnie
wczoraj w nocy na połów. Doktor Brodie zabrał mnie do
Strathbane na golfa, a różne damy zapraszają mnie na obiad.
Zaczyna mi się tu podobać. Czasem myślę o Annie i wówczas
dopadają mnie wyrzuty sumienia.

background image

- Annie Docherty byłaby zachwycona tym, że podoba się

panu w Lochdubh.

- To prawda. Wiele się tutaj dzieje. O co chodzi z tym

romansem między tobą a żoną lekarza?

Posterunkowy wyjaśnił mu całą sytuację z Angelą i

ponownie udał się do redakcji. Tym razem Elspeth siedziała
przy swoim komputerze z długopisem wetkniętym we włosy.

- Och, to ty - rzuciła krótko. - Masz jeszcze jakieś

rewelacje zatajone przede mną?

- Elspeth, bardzo cię przepraszam. Popatrz na to z innej

strony. Całą noc spędziłem wśród szalejącej burzy, a potem
przyjechała cała ekipa ze Strathbane. Nie było czasu. Dostałaś
kwiaty ode mnie?

- Tak, razem z twoją łzawą wiadomością. Orzechowe

oczy Hamisha spojrzały badawczo.

- Jaką wiadomością? Ja po prostu cię przeprosiłem.
- Razem z wyrazami miłości.
- Poprosiłem Jimmy'ego Andersona. Musiał dodać coś od

siebie.

- Więc nawet nie mogłeś się pofatygować, żeby samemu

wysłać mi kwiaty?

- Elspeth, to jest niedorzeczne. O co my się tak naprawdę

kłócimy?

Dziewczyna patrzyła przez dłuższą chwilę w monitor.
- W porządku. Postaw mi kolację.
- Kiedy?
- Dziś o dwudziestej.
- Cieszę się. We włoskiej restauracji?
- Niech będzie.
Tego wieczora Hamish zadzwonił do weterynarza i

dowiedział się, że następnego dnia może odebrać psa.

- Jednego nie rozumiem, Fred, dlaczego Lugs nie

szczekał? Ten Niemiec powiedział, że zwabił go kawałkiem

background image

sera. Lugs jednak ma szósty zmysł i wyczuwa
niebezpieczeństwo na odległość.

- Chyba mogę na to odpowiedzieć. Dziś byłem zajęty i

miałem tylko chwilę, żeby zjeść coś w gabinecie. Wyjąłem
jakieś krakersy i kawałek sera Stilton (Typ sera pleśniowego),
który miałem w lodówce, a za drzwiami obok usłyszałem
straszne zawodzenie i szczekanie. Poszedłem tam razem z
krakersem i stiltonem w ręce i zobaczyłem szalejącego Lugsa.
Otworzyłem drzwiczki klatki i dałem mu kawałek. Połknął
krakersa z serem, prawie odgryzając mi palce. Czy
dowiedziałeś się kiedykolwiek, skąd pochodzi Lugs?

- Nie, wiem tylko, że błąkał się po wrzosowisku.
- Może jego poprzedni właściciel miał bardzo

wyrafinowany gust. Następnym razem twój pies będzie szukał
odpowiedniego porto, które pasowałoby do sera.

Hamish roześmiał się i obiecał, że przyjedzie jutro rano.
Wyjął swój jedyny porządny garnitur, wyszczotkował go

starannie, po czym wziął wyprasowaną koszulę i elegancki,
jedwabny krawat. Nie miał odpowiednich butów, włożył więc
swoje zwykłe, przydziałowe buciory. Nogi będzie przecież
trzymał pod stołem.

Elspeth, ubrana w wiśniową wełnianą sukienkę i czarną

moherową etolę, szła brzegiem jeziora w stronę włoskiej
restauracji. Była zadowolona, że kłótnia dobiegła końca.

Była tak pogrążona w przyjemnych rozmyślaniach, że nie

zauważyła zbliżających się sióstr Currie, które nagle wyrosły
przed nią. Latarnie świecące nad jeziorem odbijały się w ich
grubych szkłach okularów.

- Dokąd to się wybieramy dziś wieczorem? - spytała

Nessie.

- Umówiłam się z Hamishem na kolację.

background image

- Taka młoda dziewczyna jak ty mogłaby znaleźć sobie

kogoś lepszego niż tego cudzołożnika, cudzołożnika -
powiedziała Jessie.

- Nie wiem, o czym panie mówią - odparła Elspeth,

próbując je wyminąć, jednak Nessie ścisnęła ją za ramię.

- Nikt ci nie powiedział? Całe miasteczko o tym mówi.
- Nie, ludzie tobie by nie powiedzieli - dodała Nessie.
- Ty dowiesz się ostatnia.
- Ostatnia - powtórzyła Jessie.
- Dowiem się o czym? Proszę posłuchać, robi się już

późno...

- Hamish Macbeth ma romans z Angelą Brodie.
- Kto wam o tym powiedział? - zapytała ze złością

Elspeth.

- Sama Angela. Czy nie powiedziała nam otwarcie, że

kocha go od lat?

- Muszę już iść. - Elspeth wyswobodziła ramię. Ruszyła

w kierunku restauracji i zatrzymała się. Hamish mówi Angeli
bardzo dużo. Przypomniała sobie, jak pewnego dnia widziała
ich oboje nad jeziorem, pochylonych i pogrążonych w
rozmowie.

Wszystkie jej żale do Hamisha nagle powróciły.

Odwróciła się na pięcie i wróciła do domu.

- Chcesz już coś zamówić? - spytał Willie Lamont.
- Jeszcze nie. Czekam na Elspeth. Spóźnia się. Spróbuję

do niej zadzwonić.

Poczekał, aż Willie odejdzie, wyjął komórkę i wybrał

domowy numer dziewczyny.

- Słucham? - usłyszał głos Elspeth.
- Gdzie jesteś? - spytał Hamish. - Nie zamierzasz przyjść?
- Nie, ale podejrzewam, że nie będziesz sam zbyt długo.

Czemu nie zaprosisz Angeli Brodie, czy może wreszcie
pomyślałeś o jej mężu?

background image

Hamish rzadko tracił cierpliwość, tym razem jednak nie

mógł się pohamować.

- Na miłość boską, ty idiotko...
- Jak mnie nazwałeś?
- Przepraszam, Elspeth, ja tylko...
Dziewczyna rzuciła słuchawką. Próbował dodzwonić się

do niej jeszcze kilka razy, ale sygnał był zajęty. Pomachał do
Williego.

- Nie przyjdzie. Poproszę spaghetti i kieliszek wina.
- W porządku, Hamish. Wiesz, że możesz na mnie liczyć.

Hamish popatrzył na niego z zaskoczeniem.

- Dzięki, Willie.
- Kiedy człowiek ma problem, zawsze dobrze jest z kimś

porozmawiać.

Hamish zmrużył oczy.
- Mów, o co chodzi, Willie.
- Wiem, że Kościół gani cudzołożenie, ale...
- To się nazywa cudzołóstwo! - krzyknął Hamish.
W restauracji zapadło milczenie, a wszyscy goście zaczęli

mu się przyglądać.

- Skreśl moje zamówienie - warknął Hamish Macbeth i

wyszedł z restauracji, trzaskając drzwiami.

Następnego dnia odebrał Lugsa od weterynarza i ruszył w

drogę powrotną do Lochdubh z psem na siedzeniu pasażera.

- Co zrobimy z naszym urlopem, przyjacielu? - spytał

Hamish. - Mam ochotę wybrać się do Inverness i poderwać
jakąś ładną dziewczynę.

Lugs warknął głucho.
- Och, dobrze to ująłeś - odparł Hamish. - Nie potrafiłeś

jednak wyczuć mordercy, tak byłeś zaaferowany stiltonem.

„Naprawdę mi odbija - pomyślał ze smutkiem. -

Rozmawiam o wakacjach z własnym psem".


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
(Hamish Macbeth 25) Hamish Macbeth i śmierć walentynki M C Beaton
D19250210 Rozporządzenie Rady Ministrów z dnia 18 marca 1925 r o zaliczeniu osady Iłża w powiecie i
M C Beaton Hamish Macbeth 16 A Highland Christmas
M C Beaton Hamish Macbeth 10 Death of a Charming Man
M C Beaton Hamish Macbeth 09 Death of a Travelling Man
Hamish Macbeth es a kannibal ho M C ?aton
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 18 Posłaniec śmierci
Supernatural Forces in Macbeth
MacBeth Trajedy or Satire
Tragedy in MacBeth
MacBeth Analysis of?ar
MacBeth Tragic Hero
blood in macbeth
MacBeths?cent into hell
Lady Macbeth
18 Robb J D Rozłączy ich śmierć

więcej podobnych podstron