0
Barbara McCauley
Noce z Hanną
Tytuł oryginału :In Blackhawk’s Bed
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
WITAJCIE W RIDGEWATER, W TEKSASIE. LICZBA
MIESZKAŃCÓW: 3546. MIASTO ZNANE Z NAJWIĘKSZEGO W
ŚWIECIE PLACKA OWOCOWEGO!
Seth Granger już z daleka zobaczył tę tablicę reklamową. Pod
napisem ustawiła się rodzinka złożona z czterech osób. Za nimi w tle
widniał placek owocowy rozmiarów Godzilli, z połyskliwymi wiśniami na
wierzchu.
Placek?
Po ośmiu latach pracy w roli tajnego wywiadowcy policji w
Albuquerque Seth był przekonany, że widział w życiu chyba wszystko.
No, ale czegoś takiego na pewno jeszcze nie.
Potrząsnął głową i zredukował gaz, zwalniając harleyem do
dozwolonych sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Mandat za
przekroczenie prędkości byłby ostatnią rzeczą, której mógł sobie życzyć w
mieścinie Wielkiego Placka. Po sześciu godzinach spędzonych na
autostradzie Zachodniego Teksasu, w upale, chciałby teraz dużą szklankę
wody z lodem, możliwie największego, soczystego cheeseburgera, no i
jeszcze warto uzupełnić paliwo w najbliższej stacji benzynowej.
Wieczorem powinien być w Sweetwater, gdzie znajdzie motel, a potem
pójdzie do jakiegoś baru. I od razu ujrzał w myślach duży kufel dobrze
schłodzonej corony, czując prawie jej miłe szczypanie w wyschniętym
gardle.
Dodajmy do tego pizzę pepperoni, ładną kelnerkę i w ten sposób
będziemy blisko owej doskonałej pełni, którą niekiedy oferuje życie.
RS
2
Zauważył, że przygląda mu się kobieta w średnim wieku,
prowadząca małego czarnego terriera brzegiem szosy. Kiedy ją mijał,
piesek zaczął się miotać, dwa razy obiegł swoją panią i omal jej nie
powalił na ziemię, skrępowawszy długą smyczą.
Seth obejrzał się i doszedł do wniosku, że ta mieścina wita go
średnio gościnnie.
Zreflektował się jednak, że to jego wygląd może nie budzić zaufania.
Od paru dni się nie golił, włosy miał prawie do ramion, na głowie typowy
kask harleyowca, do tego wypukłe gogle. Owa maskarada została
wymuszona przez akcję, w której brał ostatnio udział; zadaniem jego było
przeniknięcie do siatki nielegalnych wytwórców alkoholu. Razem ze swą
maszyną byłby niezłą ilustracją na okładkę jakiegoś pisma.
Skręcił ku stacji benzynowej. Zatrzymał się przy wolnym
dystrybutorze i ściągnął hełm. Napełniając bak, zwrócił uwagę, że
pozostali klienci starają się odwracać od niego wzrok.
Zastanowił się, co by ci poczciwcy z Ridgewater zrobili, gdyby nagle
wrzasnął w ich stronę „Buu!" i zakręcił młynka rękami. Powskakiwaliby
pewnie do samochodów i czmychnęli, jak na widok diabła. Uśmiechnął się
do tych przypuszczeń.
Oczywiście nie zamierzał tak figlować. Miał na głowie poważne
problemy. Przypomniał sobie list z kancelarii prawniczej...
Kiedy Seth wrócił po nieudanej ostatecznie akcji na wytwórców
whisky, zastał w domu spory stos korespondencji - jak zwykle głównie
rachunków i ofert reklamowych. Wcale nie zamierzał się do tego zabierać.
Tym, czego w pierwszej kolejności potrzebował, były raczej zimne
kompresy na stłuczoną rękę i butelka „Jose Cuervo".
RS
3
Jednak ten list z kancelarii prawniczej leżał na wierzchu i zaciekawił
Setha. Ktoś go chce pewnie oskarżyć o nadużycia policyjne - może ten
sprytny dealer od amfy, a może ów łobuz, co bezkarnie tłukł żonę, aż Seth
przymknął go któregoś dnia? Listę taką można by długo ciągnąć,
pomyślał, i odłożył kopertę.
Ale gdy już zrobił sobie opatrunek i nalał szklaneczkę tequili, wrócił
do listu. Tym, co przyciągnęło jego uwagę, był teksański stempel hrabstwa
Wolf River na kopercie.
Znieruchomiał.
Wolf River?
Nagłym ruchem odstawił tequile i rozerwał kopertę. A teraz w
Ridgewater, już w Teksasie, na stacji benzynowej, przypominał sobie
słowa owego listu. Najlepiej pamiętał drugi akapit, trzecią linijkę...
„...Rand Blackhawk i Elizabeth Marie Blackhawk, syn i córka
Jonathana i Nory Blackhawk z Wolf River w Teksasie, nie zginęli w
wypadku samochodowym, w którym stracili życie ich rodzice..."
Pismo zawierało telefony kontaktowe, również pewne uwagi co do
pozostawionego majątku, choć, jak pamiętał Seth, małe ranczo jego
rodziców nie było wiele warte.
No cóż, mniejsza z tym. Naprawdę ważne jest to, że Rand i Lizzie
przeżyli. Nie zginęli w wypadku.
Jego pierwszą myślą było to, że chodzi pewnie o jakieś
nieporozumienie, wielkie nieporozumienie. Albo jeszcze gorzej, bo może
to smutny żart? Ostatecznie jednak, dlaczego ktoś miałby sobie żartować z
tych spraw? Komu jest znana przeszłość Setha Grangera? Mało kto wie, że
przez pierwsze siedem lat życia, zanim został adoptowany przez Bena i
RS
4
Susan Grangerów, nosił nazwisko Blackhawk. Sam Seth ledwie to
pamiętał.
Wpatrywał się w cyfry migające na liczniku dystrybutora. .. A więc
wtedy miał siedem lat. Rand, jego starszy brat, miał dziewięć. Elizabeth -
którą zwano Lizzie - skończyła ledwie drugi roczek.
Odczuł ten list niby dwudziestkę czwórkę przyłożoną do piersi.
Powietrze uszło z jego płuc. Musiały więc minąć dwadzieścia trzy lata,
nim się dowiedział, że jego brat i siostra są wciąż na tym świecie! Czuł się
do głębi poruszony, wstrząśnięty.
Nie pamiętał, jak długo siedział na skraju sofy w swoim mieszkaniu,
w zapadającym zmierzchu, wpatrując się w list. Nie rozebrał się do spania,
a rankiem natychmiast zatelefonował do prawnika, nagrywając się na
automatyczną sekretarkę. W napięciu, z aparatem na kolanach czekał, aż
do niego oddzwonią.
No i wszystko się potwierdziło. Powiedziano mu, że Rand i Lizzie
rzeczywiście żyją. Miejsce pobytu Randa jest znane; co do Lizzie prawnik
wiedział jedynie, że przebywa ona gdzieś na wschodzie Stanów. Czy na
południu?
- Czy mógłby pan przyjechać do Wolf River? - zapytano go przez
telefon. Czy mógłby?
Do diabła, jasne, odpowiedział prawnikowi.
Serce waliło mu jak szalone, a ręka drżała, gdy odkładał słuchawkę.
Potem jeszcze przez dobry kwadrans wpatrywał się w aparat.
Wyjazd ułatwiał fakt, że Setha zawieszono właśnie na sześć tygodni
w czynnościach tajnego wywiadowcy, po ostatniej akcji. Mógł się od razu
RS
5
pakować i ruszać. Nic nie trzymało go w Albuquerque... Ani żadna żona.
Ani dzieci. Ani jakiekolwiek zobowiązania.
Owa szczególna wolność była tym, co Seth w życiu bardzo cenił.
Owszem, miał niedawno przyjaciółkę, Julie, ale trudno jej było z nim
wytrzymać. Nieuregulowany tryb egzystencji tajnego policjanta zniechęca
kobiety. Nigdy nie wiadomo, kiedy mężczyzna będzie w domu i czy w
ogóle będzie.
Julie twierdziła zrazu, że wszystko zniesie. No i urządziła mu
przytulne gniazdko, z kwiatami w dzbankach, ręcznie dzierganą narzutą na
sofę, korkowymi podkładkami pod talerze w kuchni, pachnącymi
świeczkami do kąpieli w łazience. Wszędzie pojawiły się w ramkach ich
wspólne fotografie.
Po sześciu miesiącach, z których więcej niż połowę spędziła sama,
dała za wygraną. Uznała, że musi odejść, i uczyniła to w dramatyczny
sposób. Odbyła się wielka awantura, z oskarżeniami o brak miłości i
paleniem fotografii w kominku, ba, cisnęła nawet w ogień misternie
dzierganą narzutę na sofę! Tak zadymiło się w mieszkaniu, że sąsiedzi
musieli wezwać straż pożarną.
Potem przez kilka tygodni Seth był przedmiotem niezliczonych
docinków w swym komisariacie. Podrzucano mu do biurka a to kask
strażaka, a to jakiś fragment gaśnicy pianowej lub aromatyzowaną
świeczkę.
Przysiągł sobie na przyszłość większą ostrożność w zawieraniu
znajomości. W istocie, kiedy kobieta wprowadza się do mieszkania, z
czasem zaczną się rozmowy o obrączkach, o ślubie i o dzieciach. Lecz są
to rzeczy dobre dla faceta, który wykonuje bezpieczną pracę od dziewiątej
RS
6
do piątej, a nie dla agenta policji o nienormowanym trybie zajęć, i to zajęć
śmiertelnie niebezpiecznych.
Zapamiętał na zawsze wyraz udręki na twarzy swej przybranej matki
tamtego wieczoru, gdy najlepsi przyjaciele ojca z posterunku, gdzie miał
służbę, zapukali do drzwi ze spuszczonymi głowami. Tak, Ben Granger
zginął, a Al Mott i Bob Davies stali się na następne dziesięć lat wujkami
dla Setha.
Po pogrzebie kładli do głowy chłopcu, żeby broń Boże nie myślał o
pójściu w ślady ojca. Niech studiuje, zostanie menedżerem czy
architektem: tak radzili. On ich nie posłuchał i matka Setha płakała owego
dnia, gdy jednak postanowił dołączyć do policji w Albuquerque. Uściskała
go mimo wszystko i pobłogosławiła.
To było dziesięć lat temu. Przez dwa sezony pracował jako
posterunkowy, potem awansował na tajnego wywiadowcę. I wkrótce
zrozumiał, że wpadł jak śliwka w kompot. Poniewczasie ocenił, że Al i
Bob mieli jednak rację. Mądrzej by zrobił, poszukawszy sobie spokojnej
pracy. Życie tajnego policjanta obfituje w przygody, ale wiele z nich
kończy się niestety klęską, i bywa, że ostateczną.
Tak jak choćby ta ostatnia misja, pomyślał, wzdychając.
Dystrybutor kliknął; bak był napełniony. Seth dosiadł swego harleya.
Kiedy wkładał hełm i gogle, zauważył, że wpatruje się weń pewna siwa
dama, właścicielka białego taurusa. Pomachał jej ręką, lecz ona się szybko
odwróciła.
Uśmiechając się krzywo do siebie, Seth ruszył ostro,cały czas
świadomy, że wszyscy tu obecni przypatrują mu się bacznie, choć
ukradkiem.
RS
7
Za kwadrans minie to miasteczko, może nawet prędzej.
Wjechał w aleję wysokich wiązów, główną ulicę Ridgewater.
Znajdowały się tu stare, wiktoriańskie domostwa. Niektóre miały na sobie
staromodne szyldy, a to antykwariatu, a to biura prawniczego, a to
gabinetu lekarskiego. Na każdym z tych szyldów, w lewym dolnym rogu,
dodano jednak mały placek z owocami. To znaczy mały „wielki" placek.
Seth pokręcił głową. Cóż to za dziwne miejsce. Jakie to szczęście, że on tu
nie musi mieszkać.
Był już prawie u końca alei, gdy zauważył dziecko, gwałtownie
machające rączkami za schludnym, białym płotkiem, otaczającym spore
domostwo.
Odruchowo zwolnił i wtedy zauważył drugie dziecko, drugą
dziewczynkę, w nader przykrej sytuacji. Paroletni aniołek o złotych
włoskach wisiał bezradnie na drzewie, cztery metry nad ziemią. Gałąź
zaczepiła o niebieską sukieneczkę i rozdarła ją. Na buzi dziecka widać
było przerażenie. Bezgłośnie poruszało ustami.
Seth nie namyślał się; zeskoczył ze swej maszyny, rzucając ją na
pobocze. W następnej sekundzie przesadził płot i już wspinał się na
drzewo, równocześnie pozbywając się kasku i okularów.
- Trzymaj się, maleńka! - zawołał do dziewczynki.
Ona wyciągnęła w jego stronę rączki. Ten ruch sprawił, że sukienka
naddarła się jeszcze o kawałek i wyglądało na to, że dziecko spadnie.
- Nie ruszaj się! Nawet nie oddychaj... - Seth pełzł ku niej po coraz
cieńszej gałęzi.
- Maddie! - zawołano rozpaczliwie z dołu.
RS
8
Seth zignorował ów głos i dalej robił swoje. Był już blisko
dziewczynki. Schwycił ją za nadgarstek. - No! Mam cię!
Tymczasem kobiecie udało się wejść na któryś z niższych konarów.
Seth spojrzał w dół i ujrzał twarz ładnej blondynki, w tej chwili
wykrzywioną strachem. Nachylił się i podał jej ostrożnie dziecko.
- Mamusiu! - rozpłakała się dziewczynka, kurczowo chwytając
rączkami szyję kobiety.
Seth zaczął schodzić z gałęzi. Ale co za pech! Konar mocno
zatrzeszczał, a w następnej chwili odłamał się od starego wiązu i Seth
poleciał w dół. Uderzył o ziemię i stracił przytomność.
Hanna Michaels wpatrywała się w mężczyznę z osłupieniem.
Spróbowała zejść z dzieckiem z gałęzi. Kiedy postawiła córeczkę na
trawie, podbiegła, przyklękła i przyłożyła ucho do piersi Setha. Na
szczęście jego serce biło. Bogu dzięki. Hanna podniosła się i odetchnęła.
- Madeline Nicole - zwróciła się poważnie do swej córki. - Stań obok
siostrzyczki i nie ruszaj się nawet na krok. Rozumiesz mnie?
Ciągle jeszcze zapłakana, Maddie pokiwała główką i podbiegła do
Missy. Obie bliźniaczki objęły się mocno.
- Droga sąsiadko, cóż tam się u was dzieje? - dał się słyszeć nagłe
głos z ganku domu obok. To pani Peterson badała spojrzeniem zaistniałą
sytuację. - Tam na trawie widzę przewrócony motocykl...
- Pani Peterson, jak dobrze, że pani jest! - ucieszyła się Hanna. -
Proszę szybko zadzwonić po doktora Iansky'ego... Zdarzył się wypadek.
- Wypadek? - W spojrzeniu pani Peterson zabłysła ciekawość.
- Nie mamy chwili do stracenia! Ten pan - Hanna pokazała głową -
stracił przytomność.
RS
9
- Stracił przytomność? No dobrze, dobrze, zaraz zadzwonię...
Chociaż dziś mamy wtorek... - starsza dama zawiesiła głos - i nie wiem,
czy doktor będzie w klinice. On zwykle we wtorki jeździ z wnukiem na
ryby, nad Brightman Lake i...
- Pani Peterson, ja bardzo proszę!
- Rozumiem, rozumiem, już lecę. - Pani Peterson obróciła się w
swych ortopedycznych butach i pokuśtykała w głąb domu.
Hanna znów pochyliła się nad Sethem, dotykając jego policzka.
Twarz była ciepła i nawet nie blada. Głowę okalały rozrzucone w nieładzie
długie, czarne włosy. Mocno wyrzeźbione męskie rysy przywodziły na
myśl rdzennych mieszkańców tej ziemi. Na czole podchodził krwią
potężny siniec. Seth zajęczał.
- Leż spokojnie - szepnęła. - Za chwilę będzie tu lekarz.
Odpowiedział jej kolejnym jękiem. Jego powieki poruszyły się, lecz
nie uchyliły. Hanna postarała się uspokoić mężczyznę łagodnym gestem.
Kładąc ręce na jego ramionach, poczuła, jaki jest muskularny. Zauważyła,
że czarna koszulka z krótkimi rękawami jest z boku rozdarta. Przez
rozdarcie widać było zadrapanie, ale chyba niezbyt groźne. Rozchyliła
tkaninę, a potem rozejrzała się, czy nie ma jakichś innych obrażeń.
Przesunęła ręką po klatce piersiowej Setha, po jego brzuchu i udach.
Wszystko wydawało się zdrowe i takie kształtne, że poczuła dreszcz.
Z jego skroni zaczęła spływać krew. Hanna sięgnęła do kieszeni
dżinsów po chusteczkę, przypominając sobie zarazem, że jest brudna, bo
została wcześniej użyta do otarcia buzi Maddie z galaretki winogronowej.
Wobec tego wyciągnęła ze spodni brzeg swej różowej koszuli i tym
rąbkiem spróbowała tamować krew na skroni leżącego.
RS
10
Któż to mógł być, zaczęła się zastanawiać? Nikt z miejscowych.
Hanna urodziła się w tym miasteczku przed dwudziestu sześciu laty i
wszystkich tu znała. Rzuciła okiem na przewrócony motocykl. No tak, jest
to po prostu ktoś przejezdny.
Hanna nie była pewna, co się tu właściwie wydarzyło... Jeszcze
przed kwadransem Missy i Maddie bawiły się lalkami w domu, ona zaś
rozmawiała przez telefon z ciotką Marthą, wymieniając z nią odwieczne
argumenty przeciw dalszemu pozostawaniu w Ridgewater.
- To nie ma sensu, moje dziecko - upierała się jak zwykle ciotka. -
Samotna matka, jak ty, wychowująca dwie dziewczynki gdzieś w
zapadłym teksańskim miasteczku... Im potrzeba kultury i rodziny, i
porządnego wychowania. - Potem padł wniosek, też nienowy. -
Koniecznie musisz zerwać z tym bezsensownym pomysłem prowadzenia
pensjonatu. Sprzedamy dom, a ty z dziewczynkami przeprowadzisz się do
mnie, do Bostonu.
Na próżno Hanna tyle razy tłumaczyła, że w Ridgewater jest jej
najlepiej i że wcale nie ma ochoty wyzbywać się posiadłości,
odziedziczonej jeszcze po dziadkach.
Właśnie w trakcie tej rozmowy Hanna usłyszała harmider na
podwórku, rzuciła słuchawkę i... ciotka Martha jest teraz pewnie mocno
obrażona.
Trudno, ciocią zajmiemy się później. Hanna spojrzała na leżącego
motocyklistę. Nim trzeba się zająć. Oceniła, że mężczyzna jest, hm, raczej
wysoki i waży pewnie ze sto kilogramów.
Tymczasem Seth poruszył głową i jęknął. Hanna położyła dłoń na
jego ramieniu i przysunęła się.
RS
11
- Postaraj się nie ruszać - powiedziała łagodnie. Nagle otworzył oczy.
Patrzył niby przed siebie, lecz niezbyt przytomnie. Potem usiadł i mocno
chwycił ją za rękę.
- Gdzie jest Vinnie? - zapytał.
- Vinnie?
- Był przecież ze mną, do licha... Gdzie się podział?
- Ja... Ja nie wiem, kto...
- Strzelano do nas! - krzyknął Seth. - Trzeba zawiadomić Jarrisa.
Usiłowała go nakłonić do ponownego ułożenia się, ale bez skutku.
- Dobrze, zawiadomię Jarrisa - powiedziała. - Tylko połóż się. Zaraz
będzie lekarz.
On nadal siedział. Po dłuższej chwili westchnął, potrząsnął głową,
uniósł rękę do rozbitego czoła, potem przyjrzał się plamie krwi na swej
dłoni. Przeniósł wzrok na Hannę.
- Kim... pani... jest? - spytał powoli.
- Nazywam się Hanna Michaels. - Starała się być opanowana, serce
jednak mocno waliło jej w piersi. -Bardzo proszę, żeby pan... Lekarz zaraz
tu będzie.
Zamrugał. Znów przyłożył dłoń do czoła.
- A... to dziecko, dziewczynka, na drzewie...
- Wszystko jest dobrze - uśmiechnęła się. - I zawdzięczam to panu.
Uratował pan Maddie. Bardzo dziękuję - uśmiechnęła się znowu.
- Uhm... A mój harley? - Rozejrzał się.
- Leży tam, przy krawężniku.
- O żeż... - Tu Seth bardzo brzydko zaklął.
RS
12
- Maddie, Missy. - Hanna spojrzała ku dziewczynkom. Obie stały
nieruchomo, trzymając się za rączki. -Idźcie do domu. Szybciutko!
Kiedy pobiegły, Hanna zwróciła się do Setha.
- Zapłacę za naprawę, jeśli motor się popsuł. Również za lekarza,
który powinien tu już być.
Nie zastanawiała się w tym momencie, z czego zapłaci. Jednak miała
najlepszą wolę.
- E, nie ma o czym mówić... - Seth spróbował się podnieść. Zakręciło
mu się w głowie, w dodatku poczuł silny ból w lewej nodze. Usiadł z
powrotem.
- No widzi pan!
Popatrzył na nią. Miał przed sobą szczupłą kobietę z mnóstwem
niesfornych loków wokół twarzy w kształcie serca, błękitnooką, o długich
rzęsach.
Mówiła coś jeszcze. Zawisł spojrzeniem na jej ustach. Były pełne, z
uniesionymi nieco kącikami. Zapraszające.
Opuścił oczy niżej i dostrzegł zakrwawiony rąbek jej koszuli.
Zmarszczył się.
- To przeze mnie? Podążyła za jego wzrokiem.
- Starałam się zetrzeć krew... - Westchnęła. Potem spojrzała w stronę
ulicy. - Dziwne, że nie ma jeszcze doktora Lansky'ego.
- Nie potrzebuję lekarza. - Znów spróbował się podnieść. Ból w
nodze sprawił jednak, że o mało nie upadł.
Hanna przywarła do niego, usiłując go podtrzymać.
- Niechże pan da spokój! - krzyknęła. - Bo posadzę pana siłą.
RS
13
Omal się nie roześmiał. Ale mocno go bolało, więc chęć do śmiechu
minęła. Hm, ta dziewczyna jest o połowę lżejsza od niego i... No, mniejsza
z tym.
Odchrząknął i odstąpił od swej siostry miłosierdzia. Uśmiechnął się
przepraszająco.
- Muszę zobaczyć, co z motorem. - Ruszył ku furtce, kuśtykając.
Zbliżył się do harleya, leżącego na poboczu. Do licha, niedobrze.
Obręcz przedniego koła była zwichrowana. No tak, to przez ten wysoki
krawężnik.
Usłyszawszy za sobą gardłowe warczenie, odruchowo odwrócił
głowę. I złapał się za kark. Jezu, co za ból! I w dodatku ta bestia...
O krok od niego szczerzył zęby wielki owczarek niemiecki.
RS
14
ROZDZIAŁ DRUGI
- Beau! Waruj!
Na komendę Hanny potężne psisko umilkło i posłusznie przysiadło.
Seth odetchnął.
Dobry Boże, pomyślał, co mnie tu jeszcze czeka? Może nadleci jakiś
rój morderczych szerszeni? Albo meteor z nieba, przeznaczony właśnie dla
mnie?
- Grzeczny piesek. - Hanna podeszła i poklepała psa po łbie.
- Rozkosznie w tym Ridgewater... - próbował się uśmiechnąć Seth.
- To jest owczarek państwa Petersonów. Ale prawdopodobnie przyjął
do swego stada również mnie i moje dziewczynki... No... - zwróciła się
łagodnie do psa. - To jest przecież dobry pan... - Uniosła głowę. - Pan...
- Granger - przedstawił się. - Seth Granger.
- Miło mi, panie Granger - wyciągnęła do niego rękę. Ścisnęli sobie
dłonie i przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.
- Ale skoro pan się jednak porusza - Hanna cofnęła rękę - to może
chodźmy do domu. Doprowadzimy tam pana do porządku... Co z tym
doktorem Lanskym?
- Nie, nie, po co mi lekarz? - protestował. - Zabiorę motor do
najbliższego warsztatu, wycentrują mi tam koło i pojadę dalej. Mam pilne
sprawy. - Schylił się ku swej maszynie.
W następnej chwili zachwiał się. Hanna schwyciła go, ale nie była w
stanie powstrzymać upadku. Oboje runęli na ziemię.
I leżeli na trawie. Całe szczęście, że nie on na tej dziewczynie, tylko
odwrotnie, boby jej zrobił krzywdę swym ciężarem.
RS
15
Seth zaśmiał się. Całe to popołudnie go śmieszyło. A teraz było mu
właściwie bardzo przyjemnie, pod tą śliczną blondynką.
Oho, znowu pies. Owczarek warczał nad nimi, gotów do obrony pani
Michaels.
- No dobrze... - Kątem oka Seth obserwował groźną bestię. - Na
wszystko się zgadzam. Pani i ten morderca jesteście górą. Róbcie ze mną,
co chcecie.
- Miał pan wiele szczęścia. - Doktor Lansky zsuwał okulary w dół
nosa. - To wygląda na poważne skręcenie, choć jednak nie na złamanie.
Od momentu kiedy doktorowi wraz z panią Michaels udało się
przetransportować poszkodowanego do domu, ułożyć go na sofie, uwolnić
od podartej koszulki i nad-pruć dżinsy dla zbadania skręconej kostki,
dokoła Setha, tak jak to odczuwał, rozpętał się chaos. Co chwila dzwonił
telefon, do drzwi pukali sąsiedzi, technik z warsztatu samochodowego
ustalał warunki odholowania motocykla. Sethowi tętniło w mózgu,
wirowało przed oczami. A noga puchła i bolała jak diabli.
Zacisnął zęby i starał się nie kląć. Dobrze przynajmniej, że
niepotrzebne będą szwy, jak orzekł lekarz, a także skaleczenie pod
rozdartą koszulką jest tylko powierzchowne.
Seth zerknął na Hannę, obserwującą w skupieniu zabiegi medyczne
doktora. Jej boków czepiały się obie bliźniaczki. Gdzie jest ojciec tych
dziewczynek?
Spojrzał na rękę pani Michaels. Żadnej obrączki.
- Właściwie przydałby się rentgen - doktor Lansky kontynuował
oględziny skręconej kostki Setha. - Nigdy dosyć ostrożności... Na wszelki
wypadek zostawię skierowanie. - Sięgnął do swego receptariusza.
RS
16
Seth pokręcił głową. - Jutro powinienem być w drodze...
- Co pan powie?! - Doktor Lansky poprawił okulary. Potem spojrzał
w stronę Hanny i kontynuował ironicznie: - Wstrząsu mózgu u pacjenta
nie stwierdzam, ale z jego słów wynika, że coś mu się jednak w głowie po-
przesuwało...
Maddie i Missy zachichotały. Doktor Lansky zreflektował się i
zwrócił się do dziewczynek:
- A wy, dzierlatki, najlepiej zrobicie, jeśli pobiegniecie na
podwórko... Zresztą ja też wychodzę, nie mam tu nic więcej do roboty.
Hanna i Seth zostali sami.
On przymknął oczy, a ona przyglądała mu się z nowym
zaciekawieniem.
Długimi nogami i szerokimi ramionami wypełnił całą jej małą, obitą
kwiecistym materiałem kanapę. Czarne włosy do ramion leżały na oparciu
sofy. Szczęki miał pan Granger silne, nieco kwadratowe, nieogolone.
Wyraz ust - poważny. Poniżej dolnej wargi widniała blizna o nierównych
brzegach.
Zauważyła też inną bliznę, przebiegającą małym wężykiem przez
biceps prawego ramienia. Obnażona w trakcie badania klatka piersiowa
wydawała się wprost jak wyrzeźbiona. A dalej...
Powróciła ku twarzy leżącego. Jej serce zabiło żywiej, bo Seth uniósł
powieki i spod skrzydlatych, czarnych brwi spojrzały na nią ciemne oczy,
o tęczówkach jak z polerowanego obsydianu.
Zaczerwieniła się.
- Panie Granger...
- Proszę mi mówić Seth - zaproponował.
RS
17
- Dobrze... - Złożyła przed sobą dłonie. - A więc, Seth... Chcę, żebyś
wiedział... - Nabrała powietrza. -Raz jeszcze chcę ci podziękować za to, co
zrobiłeś.
Ponieważ nic nie odrzekł, kontynuowała:
- Właściwie wciąż nie jestem pewna, co się stało... Jak się ta Maddie
znalazła na drzewie? Dziewczynki wiedzą, że nie wolno im się wspinać
bez dozoru dorosłych...
- Na szczęście przejeżdżałem tamtędy i wszystko się dobrze
skończyło - uśmiechnął się Seth. - W każdym razie dobrze dla Maddie.
- No właśnie - kiwnęła głową Hanna. - Ale twój motor jest
uszkodzony i twoje ciało też...
- Posłuchaj - przerwał jej. - Co się stało, to się nie odstanie. A jeśli
chodzi o mnie, nie przesadzajmy. Jutro mój harley będzie gotowy i ja też
odzyskam formę. -Poruszył się na kanapie, próbując usiąść.
Powstrzymywała go, ale on już prawie wstawał. Niestety, ledwie
wsparł się na skręconej nodze, opadł z powrotem na kanapę, zaciskając
szczęki.
Ach, ci mężczyźni, pomyślała Hanna. Bywają czasami tacy
dziecinni.
- Seth... - Przeniosła się na kanapę obok niego. -Chyba będziesz
musiał skorygować plany wyjazdowe. Ja mam pewną propozycję.
- Propozycję... - Odchylił głowę na oparcie kanapy.
- No tak. Otóż mógłbyś...
W tym momencie poczuła, że prawa ręka mężczyzny wślizguje się
gdzieś za jej plecy. Wstrzymała oddech, potem zerknęła w lewo. Seth nie
patrzył na nią. Spoglądał w sufit.
RS
18
Siedzieli przez chwilę nieruchomo, udając, że nic się nie stało.
Następnie kciuk Setha bezczelnie zaczął głaskać jej przedramię.
- Otóż mógłbyś... - powtórzyła.
Seth obrócił głowę i spojrzeniem zawisł na jej ustach. Czas przestał
płynąć. W ogóle cały świat zniknął, byli tylko oni dwoje... Hanna miała
pustkę w głowie. Gdyby nie ten dziwny stan, który ją nagle ogarnął, z
pewnością zerwałaby się z kanapy, może nawet zawołałaby „pomocy!".
Ale nie zrywała się i nie wołała.
Co się ze mną dzieje? Znała siebie i wiedziała, że jej reakcja nie jest
normalna.
- A więc co proponujesz? - odezwał się Seth.
- Ja? - uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- Miałaś jakąś propozycję. - Wysunął ramię spod jej pleców.
- Ach tak... - Poczuła, że zaczyna ją palić rumieniec.
- Myślałam - odsunęła się nieco - że mógłbyś przez parę dni
wypoczywać tutaj.
- Tutaj? - Rzucił jej zaintrygowane spojrzenie. - Nie bałabyś się
obcego mężczyzny pod dachem?
- Wiem, że to może naiwne - wzruszyła ramionami - ale po tym, co
zrobiłeś dla Maddie, nie wydajesz mi się obcy... Zresztą miałam na myśli
to, że będziesz gościem pensjonatu, który tu właśnie otwieram...
Pierwszym gościem.
- O! - Rozejrzał się. - A więc to jest pensjonat.
- Tak. Chcę go nazwać „Pod Dziką Różą". Trafiłeś przypadkiem na
ostatnie prace wykończeniowe... Dwa pokoje z łazienkami mam już
gotowe. W tym jeden tu na dole.
RS
19
- Hanno... - Seth potrząsnął głową. - A jednak ty wcale mnie nie
znasz.
- Nie znam? - Obróciła się ku niemu. - No więc muszę ci coś
powiedzieć. Pani Peterson znalazła pod drzewem twój portfel. Twierdziła,
że się otworzył, i przypadkiem zauważyła odznakę policjanta z
Albuquerque.
- Przypadkiem otworzył się... - Seth uniósł brwi. -Hm...
- Jest tutaj. - Hanna schyliła się do koszyka na robótki, stojącego
przy sofie. - Pani Peterson wyczytała z rozpędu, że jesteś stanu wolnego,
że masz sto dziewięćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, trzydzieści lat,
czarne oczy i czarne włosy.
- „Z rozpędu wyczytała", powiadasz... No, ale tak czy owak, dziękuję
za zwrot zguby.
- Proszę bardzo. - Hanna uśmiechnęła się, czując równocześnie, że
znów się rumieni. - Obawiam się, że nie jesteś już anonimowy w
Ridgewater - dodała. - Tym bardziej że jak znam życie, nasz Billy Bishop
z „Ridgewater Gazette" zechce coś o tobie napisać, i to na pierwszą stronę.
A niech to. Seth po raz kolejny poczuł chęć powiedzenia paru
brzydkich słów. Jarris będzie wniebowzięty, słysząc, że jeden z jego
tajnych wywiadowców został opisany w jakiejś prowincjonalnej gazetce.
Bezpośrednio po tej awanturze w Albuquerque, połączonej z koleżeńskim
rękoczynem, bo tak było, no i zawieszeniem Setha w czynnościach na
sześć tygodni...
- Nie, nie!" - zaprotestował. - Gazeta odpada. Powiedz temu
Bayleyowi...
- ...Bishopowi.
RS
20
- Jak go zwał, tak zwał. Żadnych artykułów! Ja się nie zgadzam.
- Mogę spróbować - przyrzekła. - Ale ty nie znasz Billy'ego.
Westchnął. Potem spojrzał na swoją puchnącą nogę. Okład z torebki
zamrożonego groszku - co za pomysł! - zdawał się niewiele pomagać.
Skręcona kostka bolała coraz mocniej.
No tak. Nie wyruszy nigdzie ani dziś, ani jutro, ani zapewne
pojutrze. Znowu westchnął.
- Czy ten technik nie tkwi tam gdzieś jeszcze przy moim harleyu? -
zapytał. - Mogłabyś sprawdzić? Miałbym dla niego pewne sugestie.
- Technik? Dobrze. - Podniosła się z kanapy. - Może wdał się w
jakieś plotki z sąsiadami.
Kiedy szła w stronę drzwi, Sethowi przyszło do głowy, że zapyta ją,
co się dzieje z ojcem jej dziewczynek. „Odruch wywiadowcy",
usprawiedliwił swą ciekawość.
- A twój mąż... Co on powie na takiego gościa jak ja?
Odwróciła się, z ręką na klamce.
- Nie mam męża. Rozwiedliśmy się.
- Ach tak. Przepraszam. - Zmarszczył czoło.
To, że Hanna jest wolna, ulżyło mu. I zaraz się zdziwił, dlaczego?
Wśród kilku prostych reguł życiowych, którym hołdował, była zasada
niezadawania się z mężatkami. Muszę mieć na nią jakąś wyjątkową chęć,
doszedł do wniosku.
- A więc otwierasz ten pensjonat sama...
- Niezupełnie - pokręciła głową. - Dwa albo trzy razy w tygodniu
będzie mi pomagała Lori, przyjaciółka. Chęć pomocy zgłasza też pani
RS
21
Peterson... Wiem, że nie od razu rozkręcimy interes, ale w Ridgewater jest
jak dotąd tylko jeden motel, a przyjezdnych bywa wielu.
- Tak? A co ich tu sprowadza? „Największy placek owocowy na
świecie"?
- Nie ma się z czego śmiać! - Hanna sama się zaśmiała. - Od kiedy
„Piekarnia Wilhelma" wytwarza raz w roku ten placek, zapisany już
zresztą w Księdze Guinnessa, mamy tu rodzaj festiwalu. Zjeżdżają do nas
całe pielgrzymki. Naprawdę będę mogła zarobić i na siebie, i na córki,
prowadząc pensjonat.
Zapukano do drzwi, przy których stała. Raz i drugi.
- Widzisz? Nasi sąsiedzi nie mogą się doczekać. Panie Granger,
Ridgewater w stanie Teksas chce pana powitać jak bohatera... Trudno,
muszę otworzyć drzwi.
RS
22
ROZDZIAŁ TRZECI
Hanna aż do wieczora trzymała się na dystans. Zresztą żadne sam na
sam nie wchodziło w rachubę z powodu licznych gości.
Przedmiotem zainteresowania były też Maddie i Missy. Głaskano je
po główkach, nazywano „dzielnymi dziewczynkami" i kazano
przedstawiać własną wersję wydarzeń. Zrazu nieśmiało, potem coraz
odważniej kolo-ryzowały, aż w końcu w ich bajce pan Granger wyrósł na
człowieka ze stali.
Właściwie dziwne, że nie przybył na pomoc w czerwonej pelerynie z
wielką literą „S" na piersiach.
Największy kłopot miał Seth z Billym Bishopem z „Ridgewater
Gazette", bezczelnym blondynem z włosami na jeża. Dociekliwość
młodego redaktora nie miała granic. Seth czuł, że ma chęć dać mu w zęby.
Aby jednak wykonać ten zamiar, musiałby wstać z kanapy, a to było
niemożliwe.
Sąsiedzi Hanny okazali się na tyle sympatyczni, że poprzynosili ze
sobą różne rzeczy do zjedzenia, chroniąc spiżarnię pensjonatu. Pojawiły
się więc sałatki, pieczywo,kartony z sokiem; ktoś przydźwigał
półzamrożoną miejscową specjalność - kawałek „największego na świecie
placka owocowego". Gospodyni rozdawała talerze i sztućce, krzątała się
przy kuchence mikrofalowej i, na ile mogła, osłaniała też Setha przed
ludzką natarczywością.
- Należałoby się panu jakieś trofeum - wystąpiła ni stąd, ni zowąd z
inicjatywą pani Hinkle, miejscowa bibliotekarka.
RS
23
- Na miłość boską, Mildred - powściągała ją pani Peterson. - Ten
młody człowiek nie jest zwycięzcą w zawodach. On uratował dziecko.
- To może dalibyśmy mu przynajmniej medal? - Bibliotekarka
sięgnęła po kolejny kawałek placka. - Albo odznaczenie?
- Ja wiem, co ja bym mu dała.
Głos, który wypowiedział te słowa, należał do Lori Simpson, kobiety
o płomienistych włosach.
- Lori! - Hanna obejrzała się. - Witaj. Dziwiłam się, że jeszcze cię nie
ma. - Potem ściszyła głos. - Ale co ty wygadujesz... Wstydziłabyś się.
Jesteś przecież mężatką i matką trójki dzieci.
- Eee - uśmiechnęła się Lori. - Dałabym mu... torcik z kremem.
- Torcik!
Lori puściła do swej przyjaciółki oko.
- Ale krem bym rozsmarowała po nim całym i pomału zlizywała,
aż...
- Przestań! - Hanna ujrzała w wyobraźni detektywa Grangera
posmarowanego tortem i westchnęła. - Lori, przecież ty masz męża, który
cię uwielbia. Jak możesz...?
- Och, skarbie. Ja cały czas tylko żartuję. - Lori obejrzała się na
Setha. - ... W pewnym sensie. Bo nie mówię, że nic takiego nigdy nie
robiłam. Właśnie z moim Johnem to robiłam.
- Przestań! - powtórzyła z naciskiem Hanna.
W istocie nie lubiła żadnych łóżkowych historyjek. Jej własne życie
intymne nie układało się jak dotąd. Dlatego w ogóle wolała omijać tego
rodzaju tematy.
- A gdzie jest teraz John? - zapytała.
RS
24
- Został w domu z dziećmi. Naszemu Patrickowi wyrzynają się
właśnie trzonowce, a Nickie miała wypalanie kurzajki na paluszku i też
uważa się za chorą. - Lori zauważyła Elmę Thumple przechodzącą z
talerzem pierniczków; wychyliła się i sięgnęła po jeden. - Dobry ten mój
John, poświęca się, i dzięki temu mogłam przyjść zobaczyć człowieka,
który uratował moją chrzestną córeczkę.
Lori Simpson ma swoje wady, pomyślała Hanna, ale gdyby nie ona,
nie wiadomo, jak przeżyłaby te trzy lata po rozwodzie. Przyjaciółka
podtrzymywała ją na duchu z wielkim oddaniem; była dla niej jak siostra.
Hanna obejrzała się. Poczuła na karku czyjeś spojrzenie i było to
spojrzenie Setha. Załomotało jej serce. Wolałaby, żeby tak nie patrzył.
Spuściła oczy, lecz zaraz znów podniosła wzrok.
Przystojny ten detektyw! Choć jest coś... jakby nadmiernie twardego
w jego rysach. Ale to tylko dodaje mu seksapilu. No i ten zarost
ocieniający policzki... I włosy do ramion. I mocne uda, opięte nogawkami
spłowiałych dżinsów. I koszulka, znów czarna... Bandaż na czole, niby
jakaś opaska wojenna...
Wszystko to było dla niej dziwnie kuszące. Dla niej, która już prawie
zapomniała, co znaczy kuszenie. Co znaczy pieszczota, ciche szepty w
mroku...
A Seth, jakby czytał w jej myślach, przymrużył właśnie oczy i
wpatrywał się w nią intensywnie.
Dobry Boże, i to właśnie jego zaprosiła pod swój dach? Mają tu
przebywać sami, przed południem, gdy obie dziewczynki będą w szkole...?
- Skarbie - usłyszała szept Lori. - Wpatrujesz się w tego
przystojniaka tak, jakbyś mi chciała ukraść mój pomysł z torcikiem.
RS
25
Hanna otrząsnęła się.
- Lori, daj spokój. Tobie zawsze był tylko seks w głowie.
Tymczasem Maddie i Missy podbiegły, by się przywitać z rudą
„ciocią". I zaraz podjęły swoją własną opowieść o wydarzeniu, bardziej
koloryzowaną niż kiedykolwiek. Hanna, korzystając z zamieszania,
wymknęła się do kuchni.
Zabrała się do przyrządzania kawy i przychodziła powoli do siebie
po sensacjach wywołanych wymianą spojrzeń z Sethem.
Dam sobie radę, postanowiła, odmierzając porcje maxwella do
ekspresu. Dam sobie radę... Jutro od rana świat wróci w swoje koleiny.
Hanna upiecze bułeczki dla „Jadłodajni Duke'a" i jak zwykle podrzuci je
na miejsce przy okazji zawożenia dziewczynek do szkoły. Zajrzy do Toma
Wheelera po jakieś nowe zlecenia, potem będzie dalszy ciąg remontu w
sypialni numer dwa na górze. I już zaraz Maddie i Missy wrócą ze szkoły i
trzeba im będzie pomóc w odrabianiu lekcji. Dalej kolacja, dobranocka,
kąpiel przed snem. Może uda się obejrzeć jakiś film w telewizji.
I gdzież tu czas na fantazje erotyczne? Nic mi nie grozi, uśmiechnęła
się do siebie, napełniając ekspres wodą. Zresztą ten dom jest naprawdę
duży; ona będzie miała swoje zajęcia na górze, Seth zostanie na dole...
Będzie tu kilka dni, a potem odjedzie. Nigdy więcej się nie zobaczą. I tak
być powinno.
Równocześnie zacznie funkcjonować pensjonat. Ach, być kobietą
niezależną! Móc porządnie zabezpieczyć finansowo siebie i dziewczynki...
Następnie spłacić ciotkę Marthę. O niczym więcej Hanna nie marzyła.
RS
26
No tak, przydałby się partner życiowy. Jakiś mężczyzna łagodny i
opiekuńczy. Domator... Na pewno nie ktoś taki jak Seth, wolny, drapieżny
ptak!
Cóż... Na razie może się obejść bez mężczyzny. Najważniejsze są
teraz Maddie i Missy... Seth Granger to ktoś niewątpliwie bardzo
interesujący, ale na pewno nie materiał na ojczyma dwóch małych
dziewczynek i na męża właścicielki pensjonatu w prowincjonalnym
Ridgewater.
Kawa już zaczynała perkotać. W tym czasie Hanna sięgnęła do
lodówki po krem w aerozolu. Ktoś przyniósł jej świeże truskawki i
oczywiście potrzebny był do nich krem. Hanna przypomniała sobie nagle
słowa Lori: „Roz-smarowałabym krem po nim całym i pomału bym go
zlizywała..." W jednej sekundzie jej wyobraźnia wyczarowała z wszelkimi
szczegółami odpowiednią scenę.
A niech to. Zaczęła wątpić, czy w tym niby obszernym domu uda jej
się skutecznie omijać detektywa Grangera? A kilka dni jego
nieuniknionego pobytu już teraz zaczęło jej ciążyć i dłużyć się, na zapas.
Setha obudził w nocy zapach cynamonu. Otaczała go jakaś obca
ciemność, ale w tym akurat nie było nic niepokojącego. Jako agent
przywykł sypiać w różnych miejscach, w samochodach, na ławkach w
parku, w obskurnych hotelikach, w squatach albo w przytułkach dla
bezdomnych. Tak naprawdę rzadziej budził się we własnym łóżku. A
gdzież to dziś jesteśmy? Ach tak, w Ridgewater. W pensjonacie Hanny
Michaels.
Co znaczy ten zapach cynamonu? Cynamonu i czegóż tam jeszcze:
chyba pieczonych jabłek? Nie obudził go dotąd w policyjnej karierze
RS
27
nigdy zapach cynamonu ani jabłek. Leżał i przez chwilę nie był pewien,
czy nie zwodzi go potłuczona głowa, czy to nie jakieś omamy pourazowe.
Poruszył głową. Pomacał bandaż na czole. Bolało trochę - ale już
tylko trochę... Nie, nie, to nie żadne omamy. Tak jak i to wygodne łóżko,
w którym leży, nie jest złudzeniem. Ani gładkie prześcieradło, puchowa
kołdra i poduszka.
A któraż to właściwie godzina? Seth zerknął na swój zegarek z
wyświetlaczem. Czwarta pięćdziesiąt. Czyli nie noc - choć jeszcze nie
dzień.
Spróbował się przekręcić na bok. O, do diabła, noga rwie. Chyba już
nic nie będzie z dalszego spania.
Sięgnął do lampki stojącej na szafce obok. Zapalił ją, odrzucił kołdrę
i, zaciskając zęby, usiadł na krawędzi łóżka. Spojrzał na opatrunek. Był na
swoim miejscu, ale wydawał się ciasny. No tak, kostka cały czas puchnie.
Seth rozejrzał się po pokoju. Ładnie tutaj... Pomieszczenie jest
obszerne i wysokie, z drewnianą, wyfroterowaną podłogą, na której leżał
granatowy dywanik... Tapety na ścianach były w biało-niebieskie pasy.
Seth skakał na jednej nodze do łazienki. I tutaj przeważała biel,
błękit oraz granat.
Wykonawszy poranną toaletę, uznał, że właściwie czuje się całkiem
nieźle. Jest mu dobrze, z wyjątkiem tej nieszczęsnej nogi. No i gdyby nie
to, że spieszy się do Wolf River! Ale co robić, utknął w tym nieszczęsnym
Ridgewater, miasteczku „największego w świecie placka owocowego".
Przykuśtykał do łóżka i przysiadł na jego krawędzi. Nie, nie będzie
się kładł. Pociągnął nosem. Skąd te zapachy? Wstał i kulejąc wyruszył na
poszukiwanie źródła woni. Pomału przemierzył hol i skierował się w
RS
28
stronę kuchni. Drzwi do niej były otwarte, a wewnątrz dało się słyszeć
odgłosy krzątaniny i czyjeś nucenie. Seth zatrzymał się przed wejściem i
tylko wysunął głowę poza framugę. Ujrzał Hannę, w lekkim szlafroczku i
w rannych pantoflach. Wyjmowała właśnie z piekarnika blaszkę z ciastem.
Buchnęła nowa fala słodkiego zapachu. Hanna, cały czas podśpiewując i
nawet z lekka kręcąc biodrami w takt melodii, ostrożnie odstawiała
blaszkę na blat kuchenny.
Seth poczuł się nagle bardzo głodny. A chodziło mu nie tylko o
ciasto. Kiedy wczoraj obejmował Hannę na sofie, i potem, gdy wymieniali
te długie spojrzenia, doszedł do wniosku, że zawiązała się między nimi nić
porozumienia... Ale cóż ta dziewczyna teraz śpiewa? Nadstawił ucha. Ach
tak, to „Shake Your Bon-Bon" Ricky Martina. Do licha, dotąd nigdy nie
lubił Ricky Martina. Ale teraz... Teraz go chyba polubi.
Cofnął się i oparł plecami o ścianę. Nieładnie, że tak podgląda,
pomyślał. No tak, nie jest na co popatrzeć... Co za figura, jakie nogi, jaka
pupa... Znów zerknął zza framugi. Hanna wykładała bułeczki na tacę -
były to najwyraźniej bułeczki - nie przerywając nucenia i lek- kiego
kołysania całym ciałem.
Z całą mocą zapragnął tej kobiety. Może wejść i po pro- stu jej o tym
powiedzieć? Seth przywykł do działania bez -owijania rzeczy w bawełnę.
Ba, ale tym razem sprawa jest nieco skomplikowana. Hanna to miła,
uczciwa dziewczyna. Z małego Ridgewater. Zawróci jej w głowie, a za
kilka dni będzie musiał wyjechać... Tak się nie robi!
Pokusa była jednak wielka. Przypomniał sobie, jak leżeli wczoraj
jedno na drugim, tam, obok harleya...
Zapukał we framugę.
RS
29
- Dzień dobry!
Obróciła się i nieco zapłoniła. Bo stał przed nią półnagi mężczyzna,
tylko w szortach i w koszulce. Zebrała na piersiach swój szlafroczek.
- Wcześnie się budzisz - powiedziała. - Mam nadzieję, że to nie
przeze mnie?
- To te twoje zapachy z kuchni... - uśmiechnął się Seth. - Nie
obudziłaś: ale cały czas mnie pobudzasz.
Ruszył, kulejąc, ku stołowi. Ona podbiegła i ujęła go pod ramię.
- Nie powinieneś jeszcze obciążać tej kostki - powiedziała.
- Nic mi nie będzie. - Uchwycił się oparcia najbliższego krzesła.
Jednocześnie przycisnął do boku rękę Hanny, dając poznać, że bardzo
sobie tę zaofiarowaną pomoc ceni.
Uwolniła rękę. Podeszła do blatu i sięgnęła po kolejną blaszkę z
przygotowanymi do pieczenia bułeczkami.
Seth teraz dopiero zauważył, że na iluś tacach piętrzą się całe tuziny
gotowych ciast.
- Co to? - Pokazał głową. - Czekamy dziś na nowe tłumy gości?
Zaśmiała się i wsadziła blachę do pieca. Odwróciła się do Setha.
- Nie ma obaw. Ja sobie w ten sposób po prostu dorabiam. Zamawia
u mnie to wszystko pewna mała restauracyjka. Dostarczam im towar co
rano, odwożąc dziewczynki do szkoły. - Wyjęła z szafki talerz i ułożyła na
nim kilka rumianych bułeczek. - Poczęstuj się - zachęciła, stawiając talerz
na stole. - Niektóre są z jabłkami, a inne z borówkami albo z bananem.
- Mmm... - smakował, przymykając oczy. - Pycha! Nigdy w życiu
nie jadłem lepszych bułeczek.
- Dziękuję - uśmiechnęła się skromnie.
RS
30
On sięgał po kolejne. Przytrzymał w dłoniach dwie, krągłe, ciepłe i
wyobraził sobie, że... do licha. Niemądre skojarzenia. Spojrzał na Hannę.
Śliczna i dzielna dziewczyna... O której musi wstawać, żeby upiec te
tuziny bułek?
Ona także na niego spoglądała. Moment się przeciągał... Wreszcie
zamrugała oczami.
- Może zrobię kawy. - Podeszła do ekspresu.
Zanim się odwróciła, Seth zdążył zgadnąć, że Hanna pragnie go tak
samo, jak on jej.
Westchnął. A więc zaryzykować przelotny związek?. .. Ta kobieta
jest równie słodka, jak jej poranne wypieki... Ale nie, nie powinien jej
zawracać w głowie. To samotna matka, której instynkt każe zapewne
szukać nowego opiekuna dla dzieci. A ja się na tatusia nie nadaję, uznał
Seth.
Ugryzł kolejną bułkę. Z rzeczy słodkich pozostańmy przy
drożdżówkach, postanowił. A potem będzie kawa... A za kilka dni
pojedzie do Wolf River. I piękna Hanna Michaels pozostanie tym, czym
być powinna, przyjemnym wspomnieniem. Współbohaterką raczej
skautowskiej niż erotycznej przygody.
RS
31
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Trzy tuziny jagodzianek, trzy tuziny bułek z bananem i cztery z
jabłkami. - Phoebe Harmon skończyła pisać rachunek, podliczyła go i
przesunęła po kontuarze w stronę Hanny. - Dałabyś radę upiec na jutro
dodatkowe sześć tuzinów? Izba Handlowa urządza w naszej szkole
średniej targi pracy.
- Oczywiście. - Oznaczało to, że trzeba będzie wstać o godzinę
wcześniej niż zwykle, ale Hanna była zadowolona, że wpadnie jej za to
parę dolarów. - Mają być mieszane?
- Czemu nie, mieszane.
Phoebe, pulchna platynowa pięćdziesięciolatka, lat temu dziesięć
poślubiła Duke'a Harmona i oboje otworzyli „Jadłodajnię Duke'a". Phoebe
była świetną kucharką, ale nie zajmowała się wypiekami. W ogóle
wszystkie słodkości serwowane u Duke'a sprowadzane były z zewnątrz.
Na przykład Shirley Gordon piekła dla nich drobne ciasteczka i
nadziewane placki, a Hanna specjalizowała się w drożdżówkach oraz
zamówieniach specjalnych.
- A jak się skończyły wczorajsze przygody? - uśmiechnęła się
Phoebe. - Jak się czują dzisiaj dziewczynki?
- Wszystko w porządku. - Hanna złożyła rachunek i schowała go w
portfeliku. Spojrzała na zegarek. - Ale jeżeli zaraz nie zawiozę ich do
szkoły, będą spóźnione.
- Sekundeczkę, Hanno - poprosiła restauratorka. -Przecież to dwa
kroki. Poplotkuj chwilę... Powiedz, co z tym motocyklistą. Mieszka u
ciebie?
RS
32
Hanna westchnęła. A więc wiadomość obiegła już miasteczko.
- Tylko przez parę dni - wzruszyła ramionami. - Dopóki nie
wydobrzeje, bo potłukł się, spadając z drzewa.
- Szczęście, że to nie Maddie spadła - zatroszczyła się Phoebe, dając
poznać, że najistotniejsze szczegóły dotarły do niej. - No ale on... -
poruszyła brwiami - jest żonaty?
- Nie.
- A... zaręczony? Hanna pokręciła głową.
- O ile wiem, nie.
- I w jakim wieku? Poniżej pięćdziesiątki?
- Poniżej... A powiem ci jeszcze - Hanna pochyliła się nad kontuarem
- że ma nawet wszystkie swoje zęby.
Phoebe odsunęła się z godnością.
- Po co się tak zaraz nadymasz. - Poprawiła się na stołku. - Jesteś
kobietą interesu i powinnaś działać przytomnie. Nie chciałabyś mieć
kogoś, kto by zaopiekował się twoimi dziewczynkami?
- Dziewczynki nie są bez opieki.
- Bzdura. Jesteś młodą kobietą i potrzebny ci facet - zawyrokowała
restauratorka. - Wiesz, że żadna z nas nie wytrzyma długo bez...
Policzki Hanny poróżowiały. Że też one wszystkie czepiają się jej
życia erotycznego, lub raczej braku jej życia erotycznego.
Phoebe puściła oko.
- Ale powiedz no dokładniej, jaki on jest. Słyszałam, że bardzo sexy!
Trafne określenie, pomyślała Hanna. I przypomniała jej się poranna
scena w kuchni. Jak była skrępowana pojawieniem się Setha, półnagiego...
Ale oczywiście też i podniecona. Zresztą sama była nieubrana.
RS
33
Ciekawe, czy widział te jej taneczne podrygi? Nagle się zawstydziła.
Skąd jednak miała wiedzieć, że on wstanie tak wcześnie? Zresztą to
wszystko nie ma znaczenia. Podobają się sobie nawzajem, ale nie pójdą do
łóżka, to by nie miało żadnego sensu. On za kilka dni wyzdrowieje i
wyjedzie. I tak jest dobrze.
- Hej, jestem tutaj - obudziła ją z tych myśli restauratorka. - No,
skarbeczku. Z ciebie jest niezła lalka, on też przystojniak, śpicie pod
jednym dachem - trudno o lepszą okazję.
- Nie będzie żadnych okazji - pokręciła głową Hanna. Na twarzy
restauratorki odbiło się rozczarowanie.
Hannie zachciało się nagle śmiać. Zapragnęła pocieszyć jakoś
Phoebe.
- Powiem ci coś - nachyliła się do niej - o nim i o mnie. Seth Granger
strasznie polubił moje... drożdżówki.
Pani Duke westchnęła i splotła ramiona.
- To dziecinada, skarbie. Zbywasz mnie żarcikami, zapominając, że
jednak różnimy się doświadczeniem. Ja chodziłam do szkoły razem z
twoją mamą.
Hanna też westchnęła i spojrzała na zegarek... O rany, przecież już
po dzwonku!
- Muszę lecieć, pa! - Posłała całusa Phoebe i ruszyła biegiem do
dziewczynek, czekających w samochodzie.
Kiedy Hanna odjechała z córkami, Seth spróbował oglądać telewizję.
Przerzucił ileś kanałów, ale wszędzie znajdował albo głupie kreskówki,
albo nudny sport, albo jakieś opery mydlane. To nie było dla niego.
Wreszcie spojrzał na zegarek. Oho, już prawie dziewiąta! Dokończył
RS
34
ubierania, potem zadzwonił ze swego telefonu komórkowego do warsztatu
naprawczego, żeby zapytać, co z harleyem. O dziwo, odpowiedziała mu
tylko automatyczna sekretarka; jeszcze było zamknięte. Dobrze im się
dzieje w tych małych miasteczkach, pomyślał, nie przepracowują się.
Postanowił pójść do saloniku z sofą. W saloniku przejrzał półkę z
książkami. Sięgnął po książkę Johna Grishama. Rozsiadł się na kanapie i
zaczął czytać. Równocześnie jego uszu dobiegły ciche dźwięki muzyki
z pięterka. Zastanowił się. Może Hanna już wróciła? Może do niej zajrzeć?
Nie, nie będzie jej zawracał głowy. Zresztą, ta noga... i schody... Spojrzał
na nowy opatrunek, który zrobił sobie z użyciem rivanolu.
Wrócił do Grishama. Po chwili zdał sobie sprawę, że po pięć razy
czyta jedną stronę, myśląc o czym innym. Co ona tam może robić?...
Pociągnął nosem. To chyba pasta do podłogi? Poczuł, że ma nieczyste
sumienie. Hanna pracuje, poleruje podłogi, a on tu sobie wypoczywa. No,
ba, ale jak miałby jej w czymkolwiek pomóc? Z tą nogą...
Pokręcił głową. Hanna i Hanna. Co za obsesja. Warto by się
otrzeźwić na świeżym powietrzu. Otrzeźwić? Albo przeciwnie, wypić
jakąś whisky. Może jest tu gdzieś blisko bar?
Podniósł się i pomału ruszył ku werandzie. Spostrzegł stojące na niej
donice z roślinnością, dwa białe wiklinowe fotele i pomiędzy nimi
ozdobny wózeczek kwiatowy z fiołkami. Uśmiechnął się. Wszystko to jest
równie ładne, jak właścicielka tego domu.
Nieładnie wyglądał urwany konar wiązu, wciąż leżący na trawniku.
Jak również kilka oderwanych sztachet płotu, przez który wczoraj Seth
skakał. Warto by coś z tym zrobić, pomyślał teraz.
RS
35
Przytrzymał się mocno poręczy schodków i skakał na jednej nodze w
dół. Nie zważając na ból w skręconej kostce, zaczął przemierzać trawnik.
Co tam noga!... Zbliżył się do konara, uchwycił go i zaczął go odciągać za
dom. Wrócił i zabrał się do zbierania wyłamanych sztachet. Przy tej
czynności zobaczyła go Hanna.
- Ty chyba nie masz dobrze w głowie! - zawołała z ganku. Stanęła,
skrzyżowawszy ramiona, w pozie wyrażającej głęboką dezaprobatę.
Pokuśtykał w jej stronę. Bardzo ładnie wygląda, zauważył. Włosy
zebrała w rodzaj końskiego ogona, ale i tak ileś niesfornych kędziorów
wymknęło jej się nad czołem i na skroniach. Miała na sobie białą
bluzeczkę bez rękawów i błękitne szorty.
- O ile wiem, doktor kategorycznie zabronił ci stawania na tej nodze
- powiedziała. - A ty co wyrabiasz?
- Chciałem się trochę przewietrzyć - użył pojednawczego tonu i
położył sztachety na ganku. - Warto by je przybić.
- Jeśli ci potrzeba powietrza, to siedź na werandzie i bądź moim
gościem. Zamiast bawić się w dozorcę! -Czubkiem sandałka kopnęła lekko
stosik sztachet.
- E, nie jest ze mną tak źle... - Powiedziawszy to, postarał się
udowodnić, że noga już go nie boli, i przeniósł na nią cały ciężar ciała.
W tej samej sekundzie zobaczył wszystkie gwiazdy i padł jak długi
na trawę.
- Dobrze ci tak, bardzo dobrze! - Pokiwała głową Hanna, nie
zamierzając go tym razem ratować. - Może wreszcie zmądrzejesz. -
Pochyliła się z wysokości ganku i patrzyła, jak próbuje wstać, łapiąc się
poręczy. - Zawsze jesteś taki trudny?
RS
36
- Absolutnie nie. - Otrzepywał źdźbła z dżinsów. -Zazwyczaj jestem
jeszcze gorszy. - Uśmiechnął się krzywo. - Przypadkiem trafiłaś na mój
dobry dzień.
- No, to miałam szczęście. - Przykucnęła, aby być bliżej jego twarzy.
- I teraz będziesz już grzeczny, prawda? Czy mam wezwać ciężką
artylerię?
- Co za artylerię? - Uniósł brwi.
- Na początek naszego doktora, któremu naskarżę na ciebie. Potem
zaproszę Billy'ego Bishopa z „Ridgewater Gazette"; wiem, jak zdążyłeś go
polubić. A w końcu urządzimy nowe party dla sąsiadów, dobrze? Niech
przyjdą cię oglądać. Takie dziwo...
- Okej, okej. - Uniósł ręce na znak, że się poddaje. - Wygrałaś. Będę
grzeczny... Zawsze masz takie twarde serce?
- Absolutnie nie. - Uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego rękę. -
Trafiłeś dziś na mój dobry dzień.
Przyjął ofiarowaną pomoc i pomału wspiął się na schodki. Palce
Hanny były delikatne, lecz uścisk dłoni nadspodziewanie silny...
Natychmiast wyobraził sobie te ręce na swoim ciele i zapragnął, aby owa
wizja przybrała realny kształt.
Kątem oka zauważył, że samochody mijające posesję Hanny
zwalniają... Jeden zatrąbił.
- To miejscowy. Jesteśmy na widoku - wzruszyła ramionami. -
Chodźmy lepiej do środka.
W saloniku usadowiła go na sofie i zaproponowała, że zrobi jakieś
kanapki.
RS
37
- Może zapiekankę z serem? I szynką? Co ty na to? - Zaczęła
poprawiać swój koński ogon.
- Rany! - westchnął. - Dziewczyno, chyba nie jestem takim inwalidą,
żebym się nie mógł sam obsłużyć.
Uniosła brwi, odczekała chwilę, po czym sięgnęła po słuchawkę
telefonu bezprzewodowego, leżącą na stoliku obok sofy i wystukała jakiś
numer.
- Halo! Czy może mnie pani połączyć z Billym Bishopem? Dziękuję.
Seth obserwował ją z rosnącym zdumieniem. Ależ ta dziewczyna jest
w gorącej wodzie kąpana...
- Hej! - spróbował jej przeszkodzić. - Tylko nie Bishop.
Zignorowała to.
- Cześć, Billy - uśmiechnęła się do słuchawki. - Mówi Hanna
Michaels. Mam tutaj Setha Grangera, który zmienił zdanie i ma ochotę na
wywiad. Może byś...
Seth wychylił się z kanapy i spróbował złapać za telefon. Udało mu
się chwycić jedynie za przegub ręki trzymającej słuchawkę. Pociągnął w
dół i opadli na sofę. Hanna wyrywała się, nie przerywając rozmowy.
- Tak, tak... Doszedł do wniosku, że ma coś ciekawego do
powiedzenia na temat... swej pracy policyjnej w Albuquerque.
Sethowi udało się wreszcie skutecznie unieruchomić Hannę. Półleżąc
na niej, wyrwał słuchawkę. Przycisnął telefon do ucha.
- Słuchaj, Billy! Ona nie mówiła serio...
W tym momencie zdał sobie sprawę, że nie ma żadnego połączenia.
Po tamtej stronie był ciągły sygnał. Nacisnął guzik, odłożył słuchawkę na
RS
38
stolik i spojrzał na Hannę. Ona posłała mu złośliwy uśmiech,
równocześnie usiłując wyrwać się z jego objęć.
Nie pozwolił jej na to.
- Baaardzo śmieszne, panno Michaełs. - Pogroził jej palcem. - Warto
by cię zaaresztować za te sztuczki.
- Aresztować! - Ściągnęła brwi. - Pod jakim zarzutem?
- Pod zarzutem... - zastanowił się. - Próby wymuszenia. I to w
odniesieniu do policjanta.
- O, to rzeczywiście brzmi groźnie - zmarszczyła czoło.
Spojrzała Sethowi prosto w oczy. I przeszył ją dreszcz. Zrozumiała,
że czekała na tę chwilę, że ją sama sprowokowała. A on wszystko
odgadł... Co będzie dalej?
A cóż ma być? Są dorośli. Są sami... Grajmy dalej.
- Panie oficerze, jeśli chce mnie pan aresztować...
- Jestem detektywem.
- A więc, detektywie Granger - mówiła czując, jak coraz żywiej
krąży w niej krew. - Należałoby mi chyba najpierw odczytać moje prawa?
Uśmiechnął się.
- Ma pani prawo zachować milczenie... - rozpoczął urzędową
formułkę. Po tych słowach zamknął w obu dłoniach jej nadgarstki, jakby
nakładał kajdanki. .
Mocno zacisnęła usta, odgrywając wolę „zachowania milczenia".
- Wszystko, co pani od tej chwili powie, może być użyte przeciwko
niej... - Nie puszczając, uniósł jej ręce i rozkrzyżował je na kanapie.
Coraz mocniejsze drżenie przenikało jej ciało. Ach, jak dobrze żyć.
Od lat już chyba nie czuła się tak wspaniale, jak teraz.
RS
39
Seth był zaskoczony reakcjami Hanny. Spodziewał się jednak
większego oporu... Również oporów z własnej strony. Tyle miał przecież
argumentów przeciw ewentualnemu flirtowi.
A teraz co? Najchętniej pożarłby tę słodką dziewczynę.
Nie, nie: żadnego pożerania. Działajmy powoli. Pochylił głowę i,
zaglądając w oczy Hanny, delikatnie potarł policzkiem jej policzek. Bo
zdał sobie sprawę, że wciąż jeszcze nie jest ogolony. Nie protestowała.
Zbliżył więc usta do jej ust i przelotnie ją pocałował... w górną wargę.
Potem liznął dolną. Hanna przymknęła powieki, niecierpliwie czekając na
coś więcej. A on zaraz dał jej to, odwiedzając językiem jej język. Ona
przywarła brzuchem do jego brzucha i poruszyła biodrami. Puścił
przeguby jej rąk i nakrył dłońmi piersi.
Niestety, w tym momencie zadzwonił telefon.
Hanna zamrugała oczami, jak zbudzona ze snu.
Oboje patrzyli na siebie, z bardzo bliska, ale już rozdzieleni.
Seth sięgnął po słuchawkę i bez słowa podał ją Hannie. Uniósł się i
usiadł na sofie.
- Tak?... Przepraszam, ciociu Martho. - Przytrzymywała słuchawkę
ramieniem, wtykając bluzkę za pasek szortów. - Nie, nie, wczoraj to było
uszkodzenie na linii... Dlatego nie mogłam oddzwonić. - Spojrzała na
Setha, szukając usprawiedliwienia w jego oczach. - ...Od sąsiadów? A,
słusznie, że też mi to nie przyszło... Bardzo cię przepraszam, ciociu. No,
nie gniewaj się już.
Seth pokręcił głową. Hanna wstała z kanapy. Uścisnęła ramię Setha i
ruszyła ze słuchawką w stronę okna.
- Ależ tak, z dziewczynkami wszystko w porządku...
RS
40
Patrzył na nią ze współczuciem. Niektórzy dorośli ludzie mają jakby
wieczny kompleks winy. Zresztą, mniejsza z tym. To nie jego sprawa.
Hanna cały czas lawirowała w rozmowie. Najwyraźniej ciotka nic
jeszcze nie wiedziała o wypadku, i chyba ma nie wiedzieć. Po chwili
trzasnęły drzwi kuchenne.
Seth przeczesał palcami włosy. Czekał. Kiedy po kwadransie Hanny
wciąż nie było, wstał z kanapy i sięgnął po Grishama. No cóż, wypada
zająć się czymś innym, nie panną Michaels.
RS
41
ROZDZIAŁ PIĄTY
„Tak, ciociu Martho", „Nie, ciociu Martho", „Absolutna racja",
„Oczywiście, oczywiście" - konwersacja z ciocią, lub raczej
wysłuchiwanie jej pouczeń, zajęło Hannie prawie pół godziny.
Kiedy wróciła do saloniku, spostrzegła, właściwie z ulgą, że Seth nie
czeka na żaden „dalszy ciąg". Poszedł gdzieś. Wyjrzała na podwórze. Nie,
tu go nie ma. I dobrze, przynajmniej nie bawi się dalej w dozorcę. Wrócił
zapewne do swego pokoju.
Ach, ta ciocia. Gdyby się dowiedziała, co się wczoraj przydarzyło
Maddie, albo co dziś jej siostrzenica wyrabiała z pewnym mało znajomym
mężczyzną na sofie w saloniku... Hm! Dostałaby apopleksji, jak amen w
pacierzu. Bo ciocia jest staromodna i pruderyjna. Jest też nieznośnie
wścibska. I jeszcze nadopiekuńcza. No tak - bo jest w istocie jej oddana. I
kochana. I w ogóle jedyna. Hanna nie ma poza nią żadnej innej rodziny na
świecie.
Wróciwszy do salonu, spojrzała na sofę. Może jednak szkoda, że
poszedł... Hanna czuła w sobie rozdwojenie wszelakich chęci. Nie
wiadomo, co jest bardziej niebezpieczne: zaryzykować związek z Sethem,
czy przegapić taką okazję?
Spojrzała na zegarek. O Boże! Trzeba już przecież lecieć po
dziewczynki do szkoły!
Czas dziś wydawał się pędzić jak szalony.
Hanna zeszła do pralni w suterenie.
Zaczęła sortować bieliznę do namoczenia. Po chwili musiała się
wyprostować i przeciągnąć. Nawet teraz jeszcze, po dwóch godzinach,
RS
42
miała w ciele to napięcie, które się zaczęło podczas... Podczas czego?
Właściwie do niczego przecież nie doszło... Ma to swoje zalety; ze
wszystkiego łatwo się wycofać, wszystko da się obrócić w żart. Całowali
się, trochę poprzekomarzali. Nic wielkiego.
Załadowała bęben pralki. Nastawiła program. Nic wielkiego? To
prawda. Ale może szkoda, że nic. Wcisnęła klawisz. Zabulgotała woda
napełniająca maszynę.
A jeśli nie będzie nowej sposobności do zbliżenia?... Westchnęła.
Tak dawno już nie była z mężczyzną. Czy ja to jeszcze w ogóle umiem?,
pomyślała. I znowu w całym ciele poczuła gorąco. Ba, czy ja to
kiedykolwiek umiałam?
Sięgnęła do kosza z kolorami. O, dżinsy pana Grangera. Te, w
których spadł z drzewa. I czarna koszulka z bawełny, rozdarta z boku. Nie
wiadomo, czy do uratowania. Włożyła palce w rozdarcie. Zamknęła oczy i
poczuła się dziwnie uroczyście.
W tej chwili przez uchylone okienko sutereny dobiegły ją głosy
dziewczynek. Obie bawiły się grzecznie na podwórzu; skakały przez
skakankę. Żadnego dziś wspinania po drzewach! Głosom Maddie i Missy
wtórowało szczekanie Beau, który być może też chciałby sobie poskakać.
Kiedy jechała przez miasteczko po córki, miała tak wyostrzone
zmysły, że dostrzegła mnóstwo rzeczy, na które dotąd nie zwracała w
ogóle uwagi. Na przykład: skrzynkę pocztową Bonnie Thurston zaczął
owijać zimo-zielony bluszcz. Na Lubao Avenue położono nową
nawierzchnię. Henry Wilcox, strażnik szkolny, strzegący w stroju
odblaskowym przejścia przez jezdnię, zapuścił sobie sumiaste wąsy.
Znów zaczęła oglądać dżinsy i koszulkę Setha.
RS
43
- Wcale nie musisz prać moich rzeczy.
Drgnęła na dźwięk jego głosu. Cóż to za obyczaje, skradać się tak
cicho. Całe szczęście, że tym razem nie przyłapał jej na podśpiewywaniu
czy podrygach tanecznych.
- To nic takiego - postarała się ukryć zaskoczenie. - I tak prawie co
dzień robię pranie. - Sięgnęła po dżinsy. - Tę nogawkę - pokazała - mogę
ci sama naprawić, ale nie wiem, co będzie z koszulką.
- Daj spokój - machnął ręką. - Nie warto...
- Co nie warto?
- W ogóle się tym nie zajmuj. Wzruszyła ramionami.
- W porządku, nie chcę ci się narzucać. Podszedł, kulejąc.
- I tak już wiele dla mnie zrobiłaś, to mam na myśli. Nie musisz
więcej.
- Nie muszę więcej?
- Hanna... - Zrobił zakłopotaną minę. - A w ogóle, to chciałem cię
przeprosić... - Zagryzł dolną wargę. -Zdaje się, że sytuacja rano wymknęła
nam się trochę spod kontroli.
Spojrzała nań pytająco i zaraz spuściła oczy.
- Chcę powiedzieć - Seth odchrząknął - że ja w żadnym wypadku nie
miałem zamiaru cię skrzywdzić.
- Nie skrzywdziłeś mnie - pokręciła głową. - Tylko że...
- Bo gdybyś się miała czuć zagrożona - ciągnął - to ja się mogę w
każdej chwili wyprowadzić do motelu.
Popatrzyli na siebie. Hanna znów spuściła oczy.
RS
44
- Nie, nie, nie wyprowadzaj się - powiedziała. - Tylko... Hm, trochę
się wstydzę. - Wciąż nie podnosiła oczu. - Ja nigdy w życiu czegoś takiego
nie robiłam..
- Czego nie robiłaś? - Seth uniósł brwi. - Nie byłaś z mężczyzną?
Ty?
- Ależ tak, byłam. - Sięgnęła po ręcznik. - Oczywiście miałam
męża... No, ale nie całowałam się nigdy z nikim obcym.
- A więc jestem jednak obcy?
Spojrzała na niego.
- Jesteś, i nie jesteś... Seth, przede wszystkim nie chciałabym, żebyś
o mnie źle pomyślał.
- Dlaczego miałbym źle myśleć? Ty o mnie też mogłabyś źle
pomyśleć. Ale przecież nie mamy powodów, prawda? Byliśmy dla siebie
rano po prostu mili. Bez szczególnych zobowiązań.
- Bez? - wyrwało jej się.
W nim żywiej zabiło serce, gdy usłyszał to pytanie. Tymczasem
policzki Hanny zaróżowiły się, bo zdała sobie sprawę, że została na czymś
przyłapana.
- Oczywiście, masz rację - spróbowała zaraz zbagatelizować swe
pytanie. - Bez zobowiązań.
Przez chwilę stali, milcząc.
- Nie tknę cię więcej... - zaczął ostrożnie Seth. - Za parę dni
wyjeżdżam...
Powoli pokiwała głową.
- Chyba że... - zawiesił głos.
- Że co? - Popatrzyła w okno.
RS
45
- Że mnie o coś poprosisz.
- O! - zerknęła na niego.
Przez parę sekund spoglądali to na siebie, to gdzieś w obok.
Wreszcie on zrobił krok w tył. Powoli odwrócił się i zaczął zmierzać
do wyjścia. Kiedy był prawie na progu, usłyszał głos Hanny:
- Seth?
Spojrzał przez ramię.
- Ty jechałeś dokądś wczoraj, przed tym wypadkiem. Może
powinnam cię zapytać, czy nie potrzebujesz pomocy? To znaczy, czy nie
mogłabym zadzwonić do kogoś albo...
- Nie, dziękuję - uśmiechnął się. Pomyślał, że jego sprawa jest zbyt
skomplikowana, aby warto było o niej teraz mówić. - Jechałem do Wolf
River... - zaczął jednak. - Mam tam umówione spotkanie. Ale może ono
poczekać.
- Jeśli chcesz, zawiozę cię - zaproponowała. - Lori posiedzi przy
dziewczynkach, a ja... Narobiłeś sobie przez nas kłopotów.
- Kłopoty się zdarzają. - Wzruszył ramionami. Potem odwrócił głowę
i pociągnął nosem. Uśmiechnął się. - Coś tam z kuchni ładnie pachnie.
Jakby pieczeń? Mam nadzieję, że będę zaproszony?
Ona też się uśmiechnęła.
- Oczywiście, że tak. W ogóle czuj się tu jak u siebie w domu.
Seth uznał, że przed obiadem warto jeszcze wziąć prysznic. Ściągnął
u siebie w pokoju wszystkie bandaże i ruszył do łazienki. Kiedy stanął
nagi pod ciepłym strumieniem wody, przypomniało mu się, jak to ona
leżała pod nim... Jak pasowały do siebie ich ciała... I zaraz musiał puścić z
RS
46
sitka zimną wodę. Co za udręka, przyrzec nietykalność tak pięknej
kobiecie i zapewne musieć dotrzymać słowa!
Czekano już na niego, kiedy zjawił się w kuchni. Hanna zabrała się
zaraz do nakładania kartofli i mięsa, a dziewczynki paplały jak najęte.
- A wiesz, mamusiu - powiedziała Maddie - że Derek Matthews umie
na wdechu powtórzyć cały alfabet aż do literki „r"?
- Czyżby? - Hanna zaczęła rozdzielać sałatkę z brokułów.
- On ćwiczy i za tydzień powie cały alfabet - uzupełniła Missy. -
Derek mówi, że „ćwiczenie czyni mistrza".
- Tak? - Hanna popatrzyła na Setha i zauważyła rozbawienie w jego
oczach. Skrzyżowali spojrzenia. - Czy to nie ten Derek - zwróciła się do
Missy - którego tydzień temu musiała ratować pielęgniarka? Zdaje się, że
wsadził sobie koralik do nosa.
Zaczęli jeść.
- I nie mógł wyjąć... - uzupełniła Missy.
- Bo chłopcy pozakładali się - Maddie popatrzyła na Setha - który z
nich dmuchnie dalej koralikiem z nosa.
Hanna nie była pewna, czy Derek i te wszystkie nosy są
wystarczająco apetyczne jako temat do konwersacji przy obiedzie, ale
ostatecznie cieszyła się, że dziewczynki czują się z gościem swobodnie, bo
dzięki temu i ona nie była skrępowana. Znikło gdzieś to napięcie, które od
rana było między nią i Sethem. Atmosfera zrobiła się teraz prawie
rodzinna.
Żałowała, że nie udało jej się powstrzymać tego zawiedzionego
„bez?", tam w pralni, w odpowiedzi na projekt Setna, aby potraktowali
spotkanie na sofie „bez szczególnych zobowiązań". A teraz patrzyła, jak
RS
47
on cierpliwie wysłuchuje tych głupstw o nieszczęsnym Matthewsie...
Dziewczynki starały się przegadać jedna drugą i najwyraźniej ściągnąć na
siebie uwagę gościa. Rzadko w tym domu bywali mężczyźni, od kiedy
trzy lata temu odszedł ojciec...
Brent się tłumaczył, że nie może pogodzić pracy zawodowej z
życiem rodzinnym. W istocie był po prostu niedojrzały. Nigdy nie chciał
być ojcem, a gdy urodziły się bliźniaczki, stracił też chęć do bycia mężem.
Seth był więc pierwszym od paru lat mężczyzną nocującym pod tym
dachem. I więcej niż mężczyzną; w oczach dziewczynek był bohaterem.
Widać było, jak się odświętnie czują w jego obecności.
I ja też chyba czuję się odświętnie, pomyślała Hanna.
Przyglądała się śniadym, świeżo ogolonym policzkom Setha...
Wykąpał się, odświeżył, zdjął bandaż z czoła. Wczorajszy siniec nie
wydawał się już tak groźny. Czarne włosy, wilgotne jeszcze, sczesał na rył
głowy. Włożył czystą koszulę, która ładnie opinała szeroką klatkę
piersiową. Sztućce, które trzymał w silnych, dużych dłoniach, wydawały
się zabawkami. Przypomniała sobie, jak te dłonie ściskały rano jej piersi, i
zrobiło jej się gorąco.
Postarała się zaprzątnąć czym innym swą uwagę. Spojrzała na córki.
Bliźniaczki kłóciły się właśnie o to, o której godzinie w piątek mają się
odbyć ich ulubione zajęcia z cyklu „Pokaż i opowiedz".
- O dziewiątej! - upierała się Maddie.
- O dziesiątej - mówiła Missy.
- A właśnie, że nie.
- A właśnie, że tak.
- A właśnie...
RS
48
- Dziewczynki, dosyć - przerwała Hanna i pogroziła im palcem. -
Jutro ustalicie to po prostu z panną Reynolds. No, a co bierzecie tym
razem?
- Bierzemy pana Grangera.
Seth wydał z siebie dziwny, stłumiony dźwięk. Hanna zamilkła i
wpatrywała się w córki.
- Kogo?
- Wszystkie dzieci chcą go poznać - powiedziała Maddie. - Więc ja i
Missy zgodziłyśmy się, że będzie fajnie go zabrać do szkoły.
Hanna spostrzegła, że Seth nie jest zadowolony. Wyglądało na to, że
detektyw, który musi sobie radzić z gangsterami, boi się małych dzieci.
Wniosek rozbawił ją; z trudem powstrzymywała śmiech. Seth spojrzał na
nią badawczo, pokręcił głową i westchnął.
- Dziewczynki - zwróciła się do córek. - Obawiam się, że do „Pokaż i
opowiedz" nie będziecie mogły zabrać pana Grangera.
- Ojej, dlaczego? - zapytały jednogłośnie.
- No cóż... - szukała argumentu. - Po prostu nie jest to możliwe.
Maddie popatrzyła na Setha.
- Pan nie lubi dzieci?
- Ależ... lubię - odpowiedział z wahaniem.
- No to niech się pan zgodzi... - poprosiła. Odłożył widelec, opierając
go na krawędzi talerza.
- Hm, nie wydaje mi się, żebym był kimś naprawdę interesującym.
- Przecież jest pan! - Missy podskoczyła na stołku. - A wie pan,
kiedyś Chelsea przyprowadziła swego wujka i on dla nas żonglował! -
Spojrzała triumfalnie w stronę matki. - Raz tylko upuścił piłeczkę.
RS
49
- Travis Jeffers przyniósł w zeszłym tygodniu chomika - włączyła się
Maddie. - Ale pan będzie fajniejszy niż chomik.
- Dziękuję - odrzekł cierpko Seth.
- No, nieeech się pan zgodzi...
- Czy ja wiem... - Seth skrzywił się.
- Dziewczynki, same widzicie, że pan Granger nie ma na to ochoty.
Wymyślcie coś innego.
- Okeeej. - Dramatycznie przeciągając samogłoski, Maddie dziobnęła
kawałek kartofla na swym talerzu. -Ale dzieciaki w szkole będą
rozczarowane.
- Może zabierzemy ten świecący globus od cioci Lori? -
zaproponowała Missy. - To też może być cool.
Bliźniaczki zaczęły się przerzucać kolejnymi pomysłami, a Seth
patrzył raz na jedną, raz na drugą i widać było, że jest coraz bardziej
zdezorientowany.
Ciekawe, kim są jego bliscy?, pomyślała Hanna. Nie ma żony, ale
spieszył się do kogoś w Wolf River. Pewnie do kobiety! Kto wie, czy nie
ma ich wielu, w różnych miejscach. Jak jakiś marynarz. Mógłby mieć,
oceniła, taki przystojniak...
Marszcząc się, wróciła do jedzenia. Ale ja nie będę jedną więcej do
kolekcji!, postanowiła. Co to, to nie.
Nowa zwada, wszczęta przez bliźniaczki, oderwała ją od tych myśli.
- Głupia jesteś! - Maddie wymierzyła widelec w Missy.
- Sama jesteś głupia!
RS
50
- A tobie brokuły wchodzą w zęby. - Maddie wzięła na widelec małe
brokułowe „drzewko" i przyłożyła je sobie do górnej wargi. - O, tak ci
wystają.
Twarzyczka Missy poczerwieniała z wściekłości.
- Bo powiem wszystkim w szkole, że śpisz z zajęczą łapką.
- Natychmiast przestańcie! - Hanna zastukała w stół. - Dość tego. Nie
wolno się w ten sposób zachowywać przy obiedzie, zwłaszcza w
obecności gościa. Madeline, przeprosisz swoją siostrę, a potem pana
Grangera.
- Przepraaaszam. - Maddie spuściła oczka.
- No! A teraz za karę obie na górę. I ja tam do was zaraz zajrzę.
Bliźniaczki markotnie ruszyły do wyjścia. Hanna westchnęła.
- Bardzo przepraszam. Nie wiem, co za licho w nie czasem wstępuje.
- Hm. Rzeczywiście, warto by je trochę utemperować.
- Staram się. Ale wiesz, samotnej matce nie jest łatwo. -
Powiedziawszy to, zaczęła się zastanawiać nad prawdziwym stosunkiem
Setha do dzieci. On chyba za nimi nie przepada? „Utemperowałby je". -
Ty dzieci nie masz, prawda?
- Nie mam, Bogu dzięki. - Odsunął talerz. - Ale pamiętam, jak mama
nieraz kazała mnie i bratu też się wynosić od stołu. Bywały powody.
- A więc masz brata?
- Uhm. - Seth spojrzał w okno. - I siostrę.
- A gdzie mieszkają? - zapytała. Popatrzył na nią i pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia. Uniosła zdumiona brwi.
- Jak to, nie masz pojęcia?
RS
51
- To skomplikowane... - Przeczesał palcami włosy. Odczekał chwilę.
- Wiesz, może lepiej pomogę ci przy zmywaniu?
Patrzyła na niego, nieco oszołomiona.
- Nie, nie, sama pozmywam. - Powstrzymała go ruchem ręki, widząc,
że zaczyna zbierać rzeczy ze stołu.
- Dam sobie radę.
- W takim razie dzięki za obiad. - Uśmiechnął się.
- Pieczeń była pyszna.
- Cieszę się. - Odsunęła krzesło. - Lubię takie komplementy.
Patrzyła za nim, jak utykając, rusza w stronę drzwi. Wydał jej się
jeszcze bardziej zagadkowy niż wczoraj, gdy prawie go nie znała. Pełen
rezerwy... Choć także i obiecującego ognia. Jeździec znikąd - na harleyu.
Z pięterka dolatywały ją śmiechy córek. Właściwie była im
wdzięczna za te występy przy stole. Dzięki nim obiad przebiegł w
naturalnej atmosferze. No tak, a za chwilę urządzimy kąpiel, pomyślała;
naczynia pozmywa potem... Jutro trzeba wstać o godzinę wcześniej niż
zwykle. Są dodatkowe tuziny drożdżówek do upieczenia.
Kuszona czy nie kuszona przez Setha, lub własne pragnienia, Hanna
nie miała w swoim życiu miejsca na nic więcej niż to, co stanowiło jej
codzienność. Przekonując sama siebie, że tak właśnie jest, opuściła
kuchnię, kierując się do pokoiku Maddie i Missy.
RS
52
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Następnego poranka Seth pierwsze kroki skierował na ukwiecony
ganek. Dzień był piękny, z błękitnym niebem, jaskrawym słońcem i
paroma obłoczkami. W powietrzu unosiły się zapachy późnego lata;
dominowała woń róż, które Hanna hodowała po wschodniej stronie
werandy. Było bardzo cicho; żadnych pił ogrodniczych czy nisko
przelatujących helikopterów, ewentualnie syren policyjnych. Uliczką za
płotem z rzadka przemykało auto. Że też w ogóle są jeszcze takie miejsca
na świecie, pomyślał. Nie był nawet pewien, czy on to rzeczywiście lubi.
Noga bolała dziś o wiele mniej. Opuchlizna prawie zeszła. Można by
już chyba wsiąść na harleya, tylko czemu ci z warsztatu nie dzwonią?
Pokręcił głową, nagle zirytowany. Seth próbował być cierpliwy, jednak
umiejętność czekania nie była jego najmocniejszą stroną.
Na dźwięk entuzjastycznego, głośnego szczekania obejrzał się i
zobaczył Beau, opierającego się przednimi łapami o płot, dzielący posesję
pani Peterson od podwórza Hanny. Ogon psa wachlował przyjaźnie. Beau
znowu zaszczekał.
- A więc zostaliśmy kumplami? - Seth uśmiechnął się. Kulejąc lekko,
zszedł z ganku, zbliżył się do owczarka i poskrobał go między uszami.
Pies obwąchał łaskawą rękę. - Lukrowane drożdżówki - powiedział Seth,
spoglądając na dłoń. - Hanna upiekła dziś rano dość bułeczek, żeby
wykarmić pół Ameryki.
Beau szczeknął w odpowiedzi dwa razy.
- Nie do wiary - pokręcił głową Seth. - Ta kobieta nigdy nie ma
dość... Okropnie pracowita.
RS
53
Pies uniósł łeb i wydał z siebie gardłowe warknięcie.
- Hej, kolego, wczoraj proponowałem jej pomoc -tłumaczył się Seth.
- Ale nie skorzystała.
Ciekawe, czy Hanna w jakikolwiek sposób skorzysta z tego, że tu
jestem, zastanowił się. W pralni przyrzekł, że więcej jej nie dotknie.
Chyba że jednak zostanie poproszony... Ale przecież nie zostanie nigdy
„poproszony"! Bo ta dziewczyna, choć ma temperament, jest nieśmiała. A
wobec tego... Jak tu naraz i dotrzymać, i nie dotrzymać słowa?
Beau zaskowyczał z cicha. Seth uśmiechnął się krzywo i poklepał
zwierzę po łbie.
- Czy ja coś mówię? - wzruszył ramionami. - Powiedziałem, że nie
tknę, to nie tknę. Umiem nad sobą panować.
Wyglądało na to, że Beau się z tym ostatnim zgadza, bo szczeknął
raźno. Potem opuścił łapy na ziemię i odbiegł w głąb posesji pani
Peterson. Seth patrzył chwilę za psem i już zamierzał wracać na ganek,
gdy nagle owczarek pojawił się znowu, coś niosąc w pysku. Wspiął się
łapami na płot.
- O! - wyrwało się z ust Setha. - Cóż to?
Beau trzymał w zębach „Ridgewater Gazette", jeszcze
nierozpakowaną, pod opaską.
- To dla mnie? - Rozejrzał się. - No dobrze... Ale tylko pożyczam -
zastrzegł się i sięgnął po tygodnik.
Z gazetą w ręku ruszył w stronę werandy, gotów rzeczywiście dla
rozrywki zajrzeć do tego pisemka, z pewnością nudnego, bo cóż
ciekawego może się dziać w takiej dziurze jak Ridgewater? Idąc, zsuwał
opaskę i nagle jego oczom ukazały się wielkie litery strony tytułowej:
RS
54
BOHATERSKI OFICER POLICJI Z ALBUQUERQUE RATUJE MAŁĄ
DZIEWCZYNKĘ.
O kurczę! To o nim. Zatrzymał się. Rozłożył płachtę. Pod okazałym
nagłówkiem widniała nie mniej okazała fotografia, czyjażby, jeśli nie
detektywa Grangera. I nie było to zdjęcie z przedwczoraj, tylko z promocji
w szkole policyjnej, sprzed ładnych paru lat.
Skąd oni to wytrzasnęli?!
Klnąc pod nosem, zaczął czytać artykuł:
„Podczas dramatycznej i śmiałej akcji ratunkowej detektyw Seth
Granger z policji w Albuquerque rozbił swój motocykl o krawężnik i
błyskawicznie wspiął się na drzewo, by uratować życie siedmioletniej
Madeline Michaels. Naoczni świadkowie..."
Naoczni świadkowie? Co za świadkowie! Nikogo nie było. Seth
zazgrzytał zębami i czytał dalej:
„Naoczni świadkowie twierdzą, że mała Maddie wisiała na
niebezpiecznej wysokości, zaczepiwszy sukienką o konar, i byłaby spadła,
gdyby nie natychmiastowe działanie bohaterskiego detektywa Grangera.
Maddie, razem z siostrą Missy, bawiły się..."
Artykuł był długi i afektowany, z mnóstwem pedantycznych danych i
fotografii osób, które uznały za stosowne cośkolwiek powiedzieć. Zajął
całą pierwszą stronę i trzy czwarte drugiej kolumny. Wzbogacały go
szkolne rysuneczki Maddie i Missy.
Seth zmiął gazetę i chciał biegiem ruszyć ku werandzie, ale poczuł
promieniujący ból w lewej nodze.
Billy Bishop jest już martwy, uznał. Muszę go tylko dopaść.
RS
55
Hanna stała na drabince, szpachlując szczeliny wokół nowo
osadzonej ramy okiennej w sypialni. Ochlapała sobie gipsem ramiona,
drelichowe ogrodniczki i nawet koński ogon, wystający spod czapki
„Rangersów", jej ulubionego klubu bejsbolowego. Oczami duszy widziała
się w wannie... Była spocona i oblepiona gipsem. Czuła krople spływające
jej pod koszulą, wzdłuż brzucha, do pępka.
A więc doda sobie płynu do kąpieli, może zielonego
jabłuszka? I pogrąży się wśród piany, lekkiej jak obłoczek. .. Puści
jakąś muzykę, coś celtyckiego, w rodzaju Loreeny McKennitt. Albo coś
romantycznego, jak Andrea Bocelli. Czystość, obłoczki, aksamitny tenor
Bocellego...
- Hanna!
Drgnęła na dźwięk swego imienia tak silnie, że omal nie spadła z
drabiny.
- Hanna! - Seth z impetem przekraczał próg, wymachując zmiętą
gazetą. - Ty to widziałaś?
Masz ci los.
- Widziałaś? - pytał niecierpliwie.
- Gazetę?
- No jasne, że gazetę. - Uniósł płachtę w górę. - Nowy numer.
- Nie, nie widziałam.
Co było prawdą. Nie prenumerowała „Ridgewater Gazette" z
powodu szczupłego budżetu, a również dlatego, że w jej mieścinie jako
środek przekazu wystarczała plotka. Wszyscy tu wszystkich znali; można
się było obejść bez prasy.
RS
56
Jednak wiedziała, o co chodzi. Miała rano kilka telefonów... A
dotyczyły one artykułu Bishopa. Hanna przemilczała to przy śniadaniu z
Sethem, aby go nie drażnić. Miała nadzieję, że gość o niczym się nie
dowie.
No, ale dowiedział się jakoś.
- ...I to na pierwszej stronie! - Seth potrząsał tygodnikiem. - Na
cholernej pierwszej stronie. - W jego głosie słychać było rozżalenie i
wściekłość.
Schyliła się po gazetę. Rzeczywiście. BOHATERSKI OFICER
POLICJI... I do tego fotografia na pół kolumny. Zresztą bardzo udana...
- Hanno. - Seth z wyrazem wyczerpania przymknął oczy. - Zejdź z
drabiny.
Wcale nie miała na to ochoty. Nie żeby się go bała, ale... zawsze to
lepiej górować nieco nad mężczyzną.
- Nie - powiedziała. - Muszę jeszcze skończyć tę robotę - pokazała
szpachlą.
- Ja bardzo proszę. - Słowa te zostały wypowiedziane nader
zasadniczym tonem.
Nadal ze szpachlą w dłoni, zstąpiła kilka szczebli w dół. Zrównała
się z nim spojrzeniem.
- Hanno. - Zacisnął zęby. - Wiesz, kim jestem. Tajnym policjantem.
- Tajnym policjantem - powtórzyła.
- Właśnie. - Wyjął szpachlę z jej dłoni i odłożył ją na parapet. - A jak
myślisz, co jest ostatnią rzeczą, której by sobie życzył tajny policjant?
- Dekonspiracji?
- Brawo. Dekonspiracji.
RS
57
Hm. On ma rację, pomyślała.
- Seth... Bardzo cię przepraszam. Nie miałam pojęcia. ..
Przerwał jej, unosząc dłoń.
- To są zasady ogólne. - Wyjął gazetę z jej ręki i po-stukał palcem w
swoją fotografię. - A teraz...
- Ale ty nie wykonujesz w Ridgewater jakiegoś zadania? - przerwała
mu. - Czy może... - Nakryła usta dłonią.
- Na szczęście nie. - Cień uśmiechu przemknął przez jego twarz. I
wtedy napięcie między nimi zelżało.
- Nie wykonuję w tej chwili żadnego zadania - uzupełnił. - A
jednak...
- Jesteś na urlopie? - wtrąciła szybko. Sama nie wiedziała, czemu o
to pyta.
Seth spojrzał na nią i zastanowił się.
- Zgadłaś. - Zaczął zwijać gazetę w rulon. - Jest to rodzaj urlopu.
- Rodzaj?
Postukał zwiniętą gazetą w drabinę.
- Mam sześć tygodni wolnego. Na zastanowienie się. - Poruszył
brwiami. - Bo miałem sprzeczkę z szefem. Dość ostrą.
- Ostrą? - Hanna zdała sobie sprawę, że już któryś raz z rzędu
powtarza słowa Setha, dorzucając tylko znak zapytania.
- Owszem - pokiwał głową. - Mówiąc wprost, dostał ode mnie w nos.
Należało mu się.
- Dałeś swemu szefowi w nos?! - Hanna zrobiła okrągłe oczy. - I co
teraz będzie?
RS
58
- Hm. - Wzruszył ramionami. - Na razie mam sześć tygodni
wolnego...
Przez chwilę oboje milczeli.
- Odmówił mi wsparcia podczas ostatniej obławy -podjął. - Przez co
omal nie straciłem partnera. Sam zresztą też nieźle wtedy oberwałem. -
Spojrzał w okno. -Wpuścił mi do akcji mundurowych, w najgorszym
momencie. Cud, że nikt z naszych nie zginął. No, a kiedy się z nimi
pojawił - Seth skrzywił się - nie wytrzymałem i przyłożyłem mu.
Seth rozłożył ponownie „Ridgewater Gazette". Spojrzał na nagłówek
artykułu.
- Te sześć tygodni to jeszcze nic... - zastanawiał się na głos. - Ale jak
Jarris to zobaczy - postukał w papier - mam jak w banku zwolnienie. To
znaczy, odeślą mnie do roboty przy biurku. Albo będę kierował ruchem
ulicznym. - Podniósł głowę i smętnie się uśmiechnął.
- Co za pech - westchnęła Hanna. - Jarris to twój szef?
- Uhm.
- Pamiętam, że wymawiałeś jego imię zaraz po upadku z drzewa.
Majaczyłeś.
- Hm, zalazł mi za skórę.
- Ale wiesz... - Wskazała gazetę. - To wszystko było nie do
uniknięcia. W Ridgewater niewiele się dzieje. Musiałeś zostać bohaterem,
skoro zrobiłeś to, co zrobiłeś.
- Tak, tylko że ja wyraźnie prosiłem... Machnęła ręką.
- Wiesz, prosić Bishopa! To bardzo wścibski chłopiec. - Odgarnęła
grzywkę z czoła. - Chociaż właściwie tylko wścibscy nadają się na
dziennikarzy...
RS
59
Prawdopodobnie miała rację. Spojrzał jej w oczy.
- No dobra - powiedział. - Dosyć o tym. ..Boi tak nie wiadomo -
zastanowił się - czy wróciłbym do swojej pracy.
- Jak to, nie wiadomo? Splótł ramiona.
- A tak... Z Jarrisem od dawna mieliśmy na pieńku. On uważa, że
jestem niesubordynowany.
- I to prawda? Popatrzył w okno.
- Bo ja wiem? Lubię działać na własną rękę. I we własnym rytmie.
Hanna poprawiła się na drabince. Spróbowała przy-siąść na jednym
ze szczebli.
- Podobno bywam nieprzewidywalny. Impulsywny. -Zrobił pół
kroku do przodu.
Teraz mnie obejmie, pomyślała. I chciała tego. Ale czuła się też
zmęczona. Była ochlapana gipsem, potargana.
- A tobie się wydaje, że jaki jestem? - zapytał.
- Nie wiem... - Pokręciła głową.
- Nie, nie jestem impulsywny - powiedział i cofnął się.
Szkoda, jednak szkoda...
- Zawsze dokładnie wiem, co robię - wyjaśnił. -I zazwyczaj wiem,
czego chcę... A ty? - zapytał.
Znów pokręciła głową.
Chociaż właściwie wiem... Spojrzała na jego usta. Tylko nie umiem
o to poprosić...
Tymczasem on odwracał się już i zaczynał się rozglądać po ścianach
i suficie.
- Dobrze sobie radzisz - powiedział, oceniając poprawki.
RS
60
- Dziękuję. - Schyliła się po szpachlę i zaczęła się znów wspinać na
szczyt drabiny. - Po tej sypialni będę miała do zrobienia jeszcze drugą, i
koniec.
Seth przespacerował się wzdłuż ścian. Hanna zauważyła, że prawie
nie kuleje.
- Z nogą jest lepiej! - stwierdziła.
On pokiwał głową, nie odwracając się, i zajrzał do łazienki.
W łazience leżało kilka paczek glazury, płytki białe i granatowe.
Teraz odwrócił się, rzucił okiem na Hannę i pomyślał, że dziewczyna nie
ma pewnie pieniędzy na glazurnika.
Przykląkł i zbadał zawartość otwartego pudła tekturowego. Był tam
wentylator sufitowy.
- Mam nadzieję, że wszystkie pokoje będą gotowe do Bożego
Narodzenia - odezwała się Hanna.
Nie zareagował. Ona zaś mówiła dalej:
- Moi dziadkowie zostawili ten dom mamie i ciotce Marcie... -
Poprawiła się na drabinie. - Kiedy mama zmarła, sześć lat temu,
właścicielką połowy posesji zostałam ja. Wynajmowaliśmy potem to
wszystko przez trzy lata, wreszcie sama się tu wprowadziłam, zaraz po
tym jak... - Odchrząknęła.
- Po rozwodzie, tak? - pomógł Seth, wysuwając głowę z łazienki.
- Właściwie po separacji. - Uniosła szpachlę i wykonała nią nowe
czynności na suficie. - Do formalnego rozwodu doszło w następnym roku.
- No a twoja ciotka? Mieszka w Ridgewater? Hannie ulżyło, że Seth
nie pyta o jej męża i tym podobne szczegóły.
- Pochodzi stąd, ale mieszka w Bostonie.
RS
61
- Zdaje się, że wczoraj nie była zbyt zadowolona, kiedy do ciebie
dzwoniła?
Hanna poczuła falę gorąca na wspomnienie tego, co zostało wczoraj
przerwane telefonem z Bostonu. Postarała się szybko opanować. Potem
zerknęła w dół.
- Ciocia Martha jest trochę wścibska... Matkuje mi. Jest jedyną
rodziną, jaką mam.
- Matkuje. Matkuje matce dzieci! - Pokiwał głową Seth.
- Hm, z tej mojej cioci jest kawał oryginała. Należy na przykład do
Cambridge Revolutionary Society. Dałbyś wiarę? Mniej groźnie wygląda
jej Boston Women's Cultural League.
- Revolutionary Society? Wygląda to na przypadek policyjny! -
zaśmiał się Seth
- No widzisz, coś dla ciebie.
Ciekawie rozwijającą się rozmowę przerwał klakson na dole. Hanna
obróciła się ku oknu i ujrzała Maddie i Missy, wyskakujące z czarnego
yukona Lori. Szybko zeszła w dół po drabinie. Wybiegła na korytarz. I już
było słychać tupot dziecięcych kroków na ganku.
- Tu jesteśmy! - zawołała Hanna w kierunku schodów. - Na górze!
- Mamusiu, mamusiu! - zbliżały się głosy. - Mamusiu, my jesteśmy
sławne!
Po chwili Hanna weszła do sypialni ze swymi pociechami,
czepiającymi się jej rąk, i spojrzała przepraszająco na Setha.
- Popatrz, mamo! - Maddie zaczęła ściągać z pleców tornister i
wyszarpnęła z niego pomiętą nieco gazetę. Missy zaraz wyrwała ją
siostrze.
RS
62
- Ja pokażę! - zawołała. - O, tutaj są nasze rysunki.
- Oddawaj! - rzuciła się na nią Maddie.
- Dziewczynki, spokój - ostrzegła Hanna. - Bardzo ładne. - Wzięła do
ręki pismo. - Ale myśmy to już widzieli. Pan Granger ma ten sam
tygodnik.
Seth przykucnął i rozwinął przed oczami bliźniaczek płachtę
„Ridgewater Gazette". Nie pomstuje na dzieci, pomyślała Hanna. Nawet
się uśmiecha.
Maddie i Missy zaczęły bezładnie opowiadać, jak to nauczycielka w
klasie wywołała je na środek i poprosiła, żeby jeszcze raz opisały
zdarzenia sprzed dwóch dni, i cała pierwsza lekcja była właściwie tylko o
tym, i że wszyscy się zmartwili, że pan Granger nie chce przyjść do
szkoły...
- A może by jednak przyszedł? - Maddie spojrzała na matkę z
nadzieją i objęła Setha, który wciąż kucał, za szyję. Z drugiej strony objęła
go Missy.
- Dziewczynki, puśćcie pana Grangera - zakomenderowała Hanna.
Była zdumiona, jak łatwo obie córki wchodzą w kontakt z tym
mężczyzną. W ciągu ostatnich lat poznała kilku kandydatów, swatanych
jej przez dobre sąsiadki, ale żaden jak dotąd nie spodobał się
bliźniaczkom. A ten -proszę, od razu... Choć prawdopodobnie z
dotychczasowych kawalerów jest najmniej odpowiednim na „towarzysza
życia", na tatusia, poczciwego opiekuna i tak dalej.
- No, panienki, zaraz będzie lunch - powiedziała. -Idźcie myć rączki.
Poderwały się i rzuciły w stronę drzwi. U progu zatrzymały się
jednak i odwróciły, jakby prowadzone jedną myślą.
RS
63
- A pan Granger? Niech też z nami zje - poprosiła Missy.
Hanna zauważyła w oczach Setha wahanie. Bliźniaczki nie dały mu
jednak szansy. Podbiegły i uchwyciły go za ręce. Po chwili już cała trójka
opuszczała zgodnie pokój. Maddie wypytywała, czy Seth lubi tosty z
masłem orzechowym i bananami.
Hanna zaczęła porządkować narzędzia i składać drabinkę.
- Mamusiu! - doleciało ją ze schodów. Był to głosik Maddie. - A
ciocia Lori... Słyszysz?
Wychyliła się na korytarz.
- Słyszę.
- Ciocia Lori prosiła, żeby powiedzieć, że zabiera nas jutro na piknik
o trzeciej, nie o czwartej, bo odwołała dentystę.
Zanim Hanna zdążyła zareagować, cała trójka zeszła już ze schodów
i oddaliła się.
Piknik? Ach, tak. Wskutek zamieszania trwającego od przedwczoraj
Hanna zapomniała, że Lori obiecała zabrać w weekend bliźniaczki nad
jezioro, na Wickamackee. Lori ma w tym kempingu jakieś udziały; jest w
radzie nadzorczej.
Usłyszała śmiechy córek i szum wody w pionie łazienkowym.
A więc mają zostać sami z Sethem... Cały weekend mają być skazani
na siebie. I co z tego wyniknie?
RS
64
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Dziesięć dni! To jakieś żarty. Taki drobiazg ma wam zająć dziesięć
dni?!
Seth zgrzytał zębami, słuchając, jak Ned Morgan z „Serwisu
Morgana" wyjaśniał, dlaczego uszkodzenie motocykla wymaga tak długiej
naprawy. Według Neda nową obręcz do koła trzeba sprowadzić aż z
Kalifornii, co zajmie jeszcze ze cztery dni, jeśli nie dłużej. Potem już pan
Morgan z synem Edem poradzą sobie choćby w parę godzin.
Ned i Ed. Beznadziejna sprawa.
Seth trzasnął słuchawką aparatu, stojącego w saloniku. Następnie
klął z cicha przez dobre dwie minuty.
Siedzi już w tym Ridgewater piąty dzień i wygląda na to, że posiedzi
jeszcze długo. Noga jest już prawie wyleczona, siniec na czole znika,
tymczasem... Eh, do diabła.
Sprawy w Wolf River nie mogą czekać tak długo!
Usłyszawszy podniecone szczekanie Beau, Seth sięgnął do
kryształowej misy stojącej na stoliku po miętową czekoladkę i ruszył w
stronę otwartego okna. Wychylił się i zobaczył, że pies tak wita Hannę,
podjeżdżającą swoim minivanem. Rozpakował czekoladkę, włożył ją do
ust i obserwował, jak Hanna parkuje, otwiera drzwi auta i wychyla się, aby
poklepać po łbie Beau.
Wczoraj wieczorem ulotniła się gdzieś. Lori zabrała Maddie i Missy
na ten piknik w lesie, a ona... Zrobiła Sethowi świetną kolację, to prawda,
kurczaka w ziołach, z małymi czerwonymi ziemniakami i zielonym
groszkiem - ale potem włożyła kwiecistą sukienkę, upięła wysoko włosy i
RS
65
powiedziała pa, pa, a było to może około ósmej. Życzyła Sethowi dobrej
nocy i zaznaczyła, żeby na nią nie czekał.
Dziś rano znowu gdzieś pojechała, znowu wystrojona. Seth kręcił
zdziwiony głową, bo dotąd widywał ją tylko w dżinsach albo w
ochlapanych gipsem ogrodniczkach, w których i tak mu się podobała. No,
ale w tych sukienkach jest po prostu zjawiskowa, uznał. I zastanawiał się,
dla kogo ona tak się upiększa?
Nie zapyta jej o to, rzecz jasna. Ostatecznie nic mu do tego. A
dlaczego by się nie miała stroić i chodzić na randki? Jest samotna, młoda,
szuka przyjaźni... Lori zorganizowała jej wychodne, dzieci są nad
jeziorem. Wszystko w porządku. Dlaczego miałaby się ograniczać?
Teraz uśmiechała się i głaskała psa. Jak ona ładnie się uśmiecha,
szkoda, że nie do mnie. Seth ssał czekoladkę, ponieważ był głodny, ale nie
był to głód brzucha, jasne, że nie.
- Mam apetyt na tę dziewczynę - powiedział półgłosem. - Takie są
fakty.
Kiedy wróciła wczoraj w nocy, obudził się i długo nie mógł zasnąć.
Przewracał się z boku na bok, wyobrażając sobie, że wstaje, przecina na
ukos korytarz i puka do drzwi jej pokoju. Potem w myślach rozbierał ją,
zdejmował tę kwiecistą sukienkę... Całował jej piersi, brzuch, kształtne
nogi...
Co mnie podkusiło, bił pięścią w poduszkę, żeby jej obiecać
nietykalność - „chyba że sama zechce inaczej".
Minęły dobre dwie godziny, zanim zmęczony tymi rozważaniami i
wizjami znowu się zdrzemnął.
No, a teraz patrzył na nią i wszystkie tamte obrazy wracały.
RS
66
Stop, powiedział sobie. Jeśli zaraz nie przestanę, rzucę się po prostu
na nią, ledwie wejdzie do domu.
Cofnął się od okna. Usłyszał, jak trzasnęły drzwi w domu od strony
pralni. I zaraz Hanna pojawiła się w saloniku, szeleszcząc zakupami. Nie
zauważyła go; zrzuciła pakunki na sofę i stanęła twarzą w stronę
korytarzyka, prowadzącego ku sypialniom. Stała tak dłuższą chwilę,
przygryzając dolną wargę. Potem pokręciła głową.
Wreszcie odwróciła się i drgnęła, zaskoczona.
- Seth! Tu jesteś!
- Ano tutaj - odpowiedział. Ciekaw był, czy zamierzała go odwiedzić
w pokoju. Uśmiechnął się. - Ładnie wyglądasz.
- Co? Ach. - Jej rzęsy zatrzepotały, a ręka sama wygładziła sukienkę.
- Dziękuję.
Wygląda na zmęczoną, pomyślał i jeszcze raz zastanowił się, co
mogła robić wczoraj w nocy i dziś rano.
Nic ci do tego, udzielił sam sobie reprymendy.
- Parę razy dzwonił telefon - powiedział, decydując się pozostać na
gruncie neutralnej konwersacji. - A listonosz kazał mi się podpisać na
kwitku pocztowym. Położyłem ci - pokazał głową - taką dużą kopertę tam,
na stoliku.
Spojrzała ku stolikowi, podeszła i podniosła list. Obróciła go i twarz
jej pojaśniała.
- Dzięki - powiedziała i przycisnęła kopertę do piersi.
Nie był pewien, czy dziękuje jemu, czy może jakimś siłom
wyższym? Wyglądało na to, że przesyłka jest z tych, na które się bardzo
czeka.
RS
67
- Zrobię zaraz obiad. - Zaczęła rozrywać kopertę. -Może byśmy
nawet otworzyli butel... - Zmieniła się nagle na twarzy. - O, do licha.
- Co się stało? - Oderwał się od ściany, o którą się opierał.
- Nie, nic... - Ponownie zajrzała do koperty. - Nic - powtórzyła.
Zrobiła kilka kroków w stronę kuchni. Ale przystanęła i jeszcze raz
zaczęła czytać list. Złożyła papier i westchnęła.
- Coś złego? - Podszedł do niej. Ruszyła powoli, kręcąc głową.
- Zrobię steki - powiedziała głucho. - I sałatkę. Nie odstępował jej.
- Seth... - Przystanęła. - Miałam dziś ciężki dzień. Pozwól mi teraz
pobyć trochę samej z sobą.
Wzruszył ramionami. Cóż, trudno. Dziewczyna ma do tego prawo.
Znikła za drzwiami kuchni.
On nasłuchiwał przez chwilę. Nic nie było słychać. Żadnych
przygotowań do obiadu? Nie, absolutna cisza.
Nic mi do tego, jeszcze raz powtórzył sobie w myślach. Potem
wyszedł na ganek, oparł się łokciami o barierkę i popatrywał na
prześwitujące wśród drzew niskie wieczorne słońce.
Hanna stała oparta o blat kuchenny z kopertą w rękach. A to łobuz,
szeptała. Żeby ją choć uprzedził, że tak będzie. Ale nie. Zaskoczył ją, i
przez to postawił w nader trudnej sytuacji.
Drżała jej ręka, gdy jeszcze raz sięgała po czek od swego byłego
męża. Wypisane na nim cyfry wydawały się nieporozumieniem: sto
pięćdziesiąt dolarów.
Wpatrywała się w tę liczbę z niemądrą nadzieją, że jakimś cudem na
końcu przybędzie zero i w ten sposób suma zbliży się nieco do tej, jaka
powinna się była znaleźć na blankiecie. Do zapłacenia jest tyle
RS
68
rachunków! Elektryczność, karta kredytowa, telefon, zaległa opłata za
naprawę samochodu, materiały budowlane do remontu pensjonatu, czynsz,
który winna jest ciotce...
No tak, ale przecież cyfra na czeku się nie zmieni - podobnie jak sam
Brent nigdy się nie zmieni. Jest idiotką, bo gotowa była mu znowu
uwierzyć, gdy niedawno zapewniał, że tym razem ureguluje wszystko, jak
należy.
Ostrzegła, że spotkają się na sprawie alimentacyjnej, gdy ją
zawiedzie, ale on przysięgał, że dotrzyma słowa. No a teraz fakty są inne.
Zacisnęła zęby. Chciało jej się naraz płakać i tupać ze złości.
Nie, płakać nie będzie. Co to, to nie.
Gdyby mogła, podarłaby ten czek i cisnęła go do kosza. Ba, ale
zawsze jest to sto pięćdziesiąt dolarów. Wystarczy może na rachunek za
prąd i jakieś jednorazowe zakupy w sklepie. Bądź przeklęty, Michaels,
szeptała, rzucając kopertę na stół.
Wyjęła z lodówki warzywa na sałatkę. Włożyła je do zlewozmywaka
i odkręciła kran. Lecz wtedy i w niej puściły jakieś zawory; spod powiek
pociekły łzy.
A niech to diabli! Wytarła policzki wierzchem dłoni.
Próbowała dalej robić obiad, lecz łzy były silniejsze. Lały się
strumieniem. Zakręciła wodę, przysiadła na stołku, położyła głowę na
blacie i ukryła twarz w zgięciu łokcia.
W takiej to pozie zastał ją Seth, który w końcu zajrzał do kuchni. W
pierwszej chwili chciał się wycofać, bo płacz nie jest rzeczą na pokaz.
Jednak przeważyło współczucie.
RS
69
- Hanno... - Podszedł, przykucnął obok niej i pogłaskał ja po ręce. -
Co się stało?
Na chwilę umilkła, ale zaraz znowu zaczęła łkać.
Co się robi z kobietami, które płaczą? Seth nigdy tego dobrze nie
wiedział i teraz też czuł się bezradny. Wstał i rozejrzał się. Dostrzegł rolkę
papierowych ręczników. Urwał kawał wstęgi i podsunął ją Hannie.
- Dzię... dziękuję. - Zaczęła sobie osuszać twarz.
- Chciałbym ci jakoś pomóc... - zaczął i zaraz umilkł, widząc, że ona
kręci głową.
- Ale dlaczego nie? - Znowu próbował ją pogłaskać.
Westchnęła ciężko i popatrzyła na niego zaczerwienionymi oczyma.
Potem sięgnęła po kopertę leżącą na stole, wyjęła z niej list i podała mu
bez słowa.
Zaczął czytać:
Droga Hanno, przepraszam, że to tylko sto pięćdziesiąt dolarów, ale
naprawdę nie mam w tej chwili więcej. Ciągle czekam na dokończenie tej
transakcji z Owenem i mam nadzieję, że powiedzie mi się. Potraktuj ten
czek jako symbol mej dobrej woli, a wkrótce dostaniesz całą zaległą sumę.
Daj mi jeszcze miesiąc albo dwa; bądź cierpliwa. Uściski.
Brent
- Domyślam się, że to od twego eks-męża. - Seth zaczął składać list.
Kiwnęła głową.
- Alimenty? - zapytał, a gdy znów potwierdziła, poczuł, jak mu się
zaciskają szczęki. - Od ilu miesięcy zalega? - spytał.
Hanna mocno zaplotła ręce i wzruszyła ramionami.
- Nie warto o tym mówić.
RS
70
- Warto, jak diabli warto! - oburzył się. - Pobłażanie rozzuchwala
tylko takich cwaniaczków.
Spojrzała na niego. Milczała dłuższą chwilę. W końcu westchnęła:
- Trudno, coś wymyślę.
- A jak nie?
Wciągnęła powietrze głęboko do płuc. Potem zacisnęła wargi.
- Połowa tego domu należy do mnie... - zaczęła. -Ciotka już dawno
chciała, żebyśmy całość sprzedały. No to sprzedamy i...
- I wyniesiesz się stąd. I będzie po pensjonacie.
- Czasem człowiek nie ma wyboru. Ostrożnie uśmiechnął się do niej.
- Ale ty masz wybór.
- Jaki?
- Na przykład ja mogę ci pomóc. Mam na koncie jakieś oszczędności
i...
- O, nie! - sprzeciwiła się energicznie. - To są wyłącznie moje
kłopoty. Nie mogę cię w nie wplątywać.
- Popatrzyła na niego, jakby go widziała po raz pierwszy.
- Znamy się ledwie parę dni...
- Co to za argument?
- Seth, doceniam to, co chciałbyś dla mnie zrobić, i bardzo ci
dziękuję. - Odgarnęła włosy z czoła. - Ale nie.
- Przecież to by była pożyczka - upierał się. -I stopniowo byś mi ją
spłacała.
- Nie.
Gwałtownie wciągnął i wypuścił powietrze.
- Ależ ty jesteś uparta!
RS
71
Odkręciła kran, pochyliła się i przemyła sobie oczy. Otarła twarz
trzymaną ciągle wstęgą papierowego ręcznika. Potem powiedziała przez
ramię:
- Możliwe.
Spojrzał w sufit i potrząsnął głową.
- Nigdy nie spotkałem kobiety takiej jak ty.
- Ta znaczy jakiej? - Jej głos brzmiał równocześnie zaczepnie i
żałośnie. - Upartej, głupiej, naiwnej...
Obruszył się.
- Czy tak właśnie siebie widzisz? Ja powiedziałem „uparta", ale nie
„głupia"...
- Eh... - machnęła ręką. Zamilkli oboje.
Znowu chętnie by ją pogłaskał. Ale racja, miał jej przecież nie
dotykać bez wyraźnej zachęty.
- Hanno. - Nachylił się i oparł ręce o blat kuchenny po obu jej
stronach. - Nie opowiadaj więcej tych bzdur o sobie.
- Bzdur?
- I powiem ci coś jeszcze - dodał cicho.
- Co? - szepnęła.
- Jesteś piękna, chcę, żebyś to wiedziała. I do tego bardzo seksowna.
Spróbowała cofnąć głowę. Zmarszczyła się.
- O nie, teraz po prostu kłamiesz.
- Nigdy bym cię nie okłamał, Hanno. Nie ciebie. -Mówił to i
usiłował przełamać podejrzliwość w jej spojrzeniu. Była fam rzeczywiście
nieufność, ale i coś jeszcze. Pożądanie?... Gdy nerwowo oblizała wargi,
RS
72
Seth poczuł, jak krew żywiej krąży w jego żyłach. - Chciałabyś wiedzieć,
o czym myślałem, kiedy patrzyłem, jak wysiadałaś teraz z samochodu?
- Może o obiedzie...? Zignorował tę próbę ucieczki w żarcik.
- Zastanawiałem się, z kim spędziłaś ostatnią noc, no i dzisiejszy
dzień. Ktokolwiek to był, wydaje mi się szczęśliwym facetem.
Pokręciła głową. Coraz trudniej było jej zebrać myśli. Seth był tak
blisko.
- Nie, nie, nic z tych rzeczy - uśmiechnęła się. - Ja tylko
zastępowałam koleżankę w barze. Coś jej nagle wypadło i poprosiła o
pomoc... Dlaczego sądzisz, że byłam z mężczyzną?
- A dlaczego miałbym tak nie myśleć? - Cofnął się o pół kroku. -
Kobieta śliczna jak ty, w weekend, rusza gdzieś wystrojona...
- Wystrojona? - Popatrzyła po sobie. - Ależ to moja odwieczna
sukienka.
- Bardzo ładna. - Znowu się nachylił. - A w nocy próbowałem
policzyć - szepnął do jej ucha - ile też guziczków musiałbym odpiąć,
żeby...
- Och... - Przełknęła ślinę. I odpowiedziała w myślach: Chyba pięć.
- I jeszcze - zezował spojrzeniem ku jej ustom - myślałem sobie, co
nosisz pod spodem... Coś praktycznego jak bawełna, czy może, bo ja
wiem, jedwabie?
Nie odpowiedziała. Pozwoliła tylko opaść swojej głowie w tył i
spojrzeniem zatonęła w jego spojrzeniu. Oddech jej stał się szybszy i
płytszy.
Seth rejestrował to wszystko, ale jeśli sprawy miałyby się posunąć
dalej, następny ruch musi należeć do niej, nie do niego!
RS
73
- Hanno, pragnę cię. Chcę się z tobą kochać. Znowu nic nie
odpowiedziała ani nie uczyniła żadnego gestu. Oddychała tylko coraz
szybciej.
- Seth - szepnęła w końcu. - Może byś mnie najpierw pocałował?
RS
74
ROZDZIAŁ ÓSMY
Przez całe swoje życie Hanna nie poprosiła żadnego mężczyzny, aby
ją pocałował.
Teraz jednak czuła, jak w szybkim tempie przekracza kolejne
bariery. Ale to dlatego, że chodziło o Setha. Był nieznajomy, a przecież
nie był obcy. W jego pożądaniu rozpoznawała własne pożądanie; on ją
otwierał - gdy inni dotąd raczej zniechęcali.
Przywarł do niej swym mocnym ciałem, owionął ją oddechem, w
którym rozpoznała czekoladę i miętę. I musiała się uśmiechnąć, bo zgadła,
skąd ten smak. Przyjęła w siebie jego język, a był jak słodki batonik. I
czuła, jak napina jej się skóra, a piersi zaczynają się domagać pieszczoty.
O, jakże pragnęła jego dłoni na sobie... I zdumiało ją, że sama też
wszędzie pragnęłaby go gładzić.
Oderwał się od niej, łapiąc oddech.
- Hanno, chodźmy do mnie - szepnął. Kiedy skinęła głową, uniósł jej
dłoń ku ustom.
- Powiedz, że naprawdę tego chcesz.
- Chcę - zamruczała i zaraz przeniknął ją dreszcz,bo Seth zaczął
leciutko gryźć jej palce. - Chcę ciebie i chcę, żebyś to ze mną zrobił.
Odległość przez hol do pokoju Setha była niewielka, a jednak wydała
się Hannie najdłuższym dystansem jej życia. Co krok przystawali i
ponawiali pocałunki. On szeptał jej do ucha słowa, jakich dotąd nie
usłyszała od nikogo i które ją zawstydzały, trwożyły i podniecały. Mówił,
jak jej pragnie, jaka jest piękna i co będą zaraz robić.
RS
75
Sama się dziwiła, jak dalece wierzy jego słowom; czuła się teraz
rzeczywiście piękna i nie mniej od niego pragnęła tego, co miało się
wydarzyć. Nigdy przedtem nie przeżywała takich rzeczy; miała wrażenie,
że się właśnie rodzi w jakimś całkiem innym świecie niż ten, który znała
dotąd.
Sypialnia Setha tonęła w rudawej pomroce zmierzchu. Podróż od
drzwi do łóżka znowu zdawała się trwać wieki. Zanim się położyli,
szeptali jeszcze, wędrowały ich ręce, spragnione dotknięć, a do Hanny
pomału docierało, że właśnie ten szczególny rytm, ociąganie się i jakby
nie-konieczność tego, co ma zaraz nastąpić, są istotą miłosnego spotkania.
Celem jest całe to spotkanie, a nie jakaś krótka rozkosz, lub jej brak, na
zakończenie.
Być może Lori, czy Phoebe, to właśnie próbowały jej przekazać, gdy
po swojemu, wśród chichotów, opowiadały o przygodach w łóżku.
Seth gładził jej biodra i plecy; całował kark. Zaczął rozpinać
guziczki sukienki.
- Jeden - mruczał - dwa, trzy, cztery. A więc to miały być cztery
guziczki.
- Myślałam, że mam pięć.
- Ale cztery wystarczą. Popatrz. - Zsunął z niej sukienkę i pomógł jej
opaść w dół. Przykucnął i czubkiem języka polizał ją w pępek. Pociągnął
zębami za gumkę majtek. - A więc jednak nosisz coś jedwabnego? -
uśmiechnął się.
Przykucnęła, tak jak on.
- Teraz ja - powiedziała. I wstając zaczęła ściągać z niego czarną
koszulkę z krótkimi rękawami.
RS
76
Kiedy się uniósł, wtuliła się w niego policzkiem, czując łaskotanie
jego piersi.
- Chodź - szepnął do niej zachęcająco i pociągnął ją na łóżko.
Upadli oboje w poprzek i znowu się całowali. Hanna sięgnęła ku
zapięciu dżinsów Setha. Obserwował jej starania, pomagając jedną ręką,
póki spodnie i szorty nie zjechały na podłogę. Wtedy uniósł się i nachylił
do swej torby podróżnej, stojącej u wezgłowia.
- Co się stało? - szepnęła.
Uśmiechnął się i z bocznej kieszeni sakwojażu wydobył małe
pudełeczko. Położył je na szafce nocnej przy łóżku.
Zrozumiała, że chodzi o zabezpieczenie. Przymknęła oczy.
- Dziękuję - zamruczała - że o tym pamiętałeś. Ja... ja nie myślałam...
- Nie trzeba myśleć - pocałował ją w czoło. -W każdym razie nie
teraz.
Objęli się znowu, potem on, pieszcząc jej szyję i ramiona,
pomaleńku zaczął odpinać stanik. Cicho kliknęła metalowa sprzączka i
Seth w ostatnich blaskach wieczoru ujrzał piersi, o których marzył w
zeszłą noc, nie mogąc zasnąć. Albo też marzył o nich od chwili, w której
się poznali? Objął ustami lewą sutkę i pobudził ją do życia, sam rosnąc
razem z nią. Potem zajął się prawą, lewą zaś łaskotał wnętrzem dłoni.
Hanna wzdychała, przeciągając się pod nim. Któż by się spodziewał
po tym dużym, silnym mężczyźnie takiej delikatności? Poczuła, jak
między piersiami i ku dołowi brzucha krąży w niej zapowiedź czegoś
niesłychanego. Było to nowe, cudowne i prawie nieznośne. W chwilę
potem palce Setha przeniknęły pod tkaninę jej majteczek i ofiarowały
nową porcję słodyczy...
RS
77
On wychylił się i sięgnął ku paczuszce leżącej na szafce.
Zaszeleściło, a Hanna szybko pozbyła się majteczek. Wrócił do niej i zaraz
spotkali się spojrzeniami. Objęła go udami i prawie wciągnęła w siebie,
także i w źrenice, zapraszające, rozszerzone. Od tego można umrzeć -
myśl ta krążyła w niej odległym echem, w rytmie, w jakim się kołysali.
Kiedy już nie mogła wytrzymać, zaczęła wołać Setha, coraz głośniej, aż
wreszcie z krzykiem zapadła się w nieznaną otchłań. Jej ciało zdążyło
jeszcze poczuć, że on podążył za nią, że zdążył, że są, tam, teraz, oboje.
Powoli przychodzili do siebie. Leżeli na boku; ona wtulona w niego
jak mała łyżeczka w dużą łyżkę. Po chwili Seth zrozumiał, że Hanna
zasypia. Musnął wargami spocony kark, wdychając zapach włosów. Potem
postarał się uwolnić ramię i podniósł się z łóżka. Nakrył leżące ciało
brzegiem kołdry, a sam zaczął się ubierać.
Do pokoju zaglądał księżyc. W jego świetle wnętrze wyglądało jak
czarno-biała fotografia. Seth przyjrzał się uśpionej Hannie. Dłonie
podłożyła sobie pod policzek; jasne loki rozsypały się po poduszce.
Leciutki uśmiech wyginał złożone jak do pocałunku wargi.
Poczuł, jak znowu rośnie w nim pożądanie; krew zaczęła żywiej
pulsować. Wiedział jednak, że nie zakłóci tego snu.
Nie uczyniłby tego ze względu na nią, ale także i ze względu na
siebie. Był dotąd z wieloma kobietami i oczywiście uwielbiał seks, jak
każdy normalny człowiek, ale z Hanną przydarzyło mu się coś, co dotąd
rzadko przeżywał i, prawdę mówiąc, nie przepadał za tym. Tym czymś
była utrata kontroli nad sobą. Za bardzo pragnął tej dziewczyny... A
kochając się z nią przed chwilą, dotarł tam, gdzie zapomina się swego
imienia i gdzie nad niczym się nie panuje.
RS
78
Odwrócił wzrok i po cichu wyszedł z pokoju. Był głodny, a i ona
pewnie będzie głodna, jak się obudzi... Nie jestem wielkim kucharzem,
pomyślał, ale można by jednak coś tam zaimprowizować w kuchni.
Znalazł w lodówce marchewkę, którą obmył, pokroił i postawił na
płycie w niewielkiej ilości wody. Obrał kilka kartofli, wrzucił je do
szklanego naczynia i umieścił w kuchence mikrofalowej. Myszkując w
staromodnej spiżarce, odkrył butelkę caberneta i otworzył ją. Potem
przypomniało mu się, że Hanna mówiła o jakichś stekach. Rozejrzał się i
rzeczywiście zobaczył je, owinięte w folię, gotowe do smażenia. Obok
listu od byłego męża.
Marszcząc brwi, sięgnął po list i zaczął go czytać. W nagłówku
widniało logo Michaels Realty, Pośrednictwa w Handlu
Nieruchomościami. Four Oaks, w Teksasie. A więc to tak, pan Michaels
jest poważnym przedsiębiorcą - a stać go zaledwie na sto pięćdziesiąt
dolarów dla żony. Przydałaby mu się jakaś nauczka, pomyślał Seth. Warto
by się do niego dobrać. Four Oaks jest niedaleko stąd.
- Hej.
Odwrócił się na dźwięk głosu Hanny. Przyglądała mu się, stojąc w
progu, z rękami zaplecionymi na karku. Była w sukience, ale niedopiętej, i
prawdopodobnie bez stanika. Poczuł, jak uderza nań nowa fala gorąca i
natychmiast wyobraził sobie, że są z powrotem w łóżku...
Hola: trzeba się kontrolować, postanowił.
- Witaj - uśmiechnął się. Po czym sięgnął do kredensu i wyjął dwa
kieliszki. Napełnił oba cabernetem i ruszył w stronę Hanny. Zbliżywszy
się, pocałował ją delikatnie, wręczył szkło i wzniósł toast.
- Za nasze poznanie!
RS
79
Upiła mały łyk i oparła się plecami o futrynę. Nic nie mówiła;
przymknęła powieki.
- No widzisz, chce ci się spać - pogłaskał ją po karku. - Po co
wstawałaś?
Spojrzała na niego.
- Jeszcze dziesięć minut, a nie zasnęłabym potem-w nocy.
- Mam dla ciebie dobrą wiadomość - posłał jej półuśmiech. - Tej
nocy wcale nie będziesz spała.
Uniosła brwi, udając, że nie wie, o czym mowa. Znowu pocałował ją
w usta, podniósł w górę kieliszek, potem cofnął się i odstawił swoje wino.
- Muszę zobaczyć, co z marchewką - powiedział. Dopiero teraz
dotarło do Hanny, co właściwie Seth robi w kuchni.
Ruszyła od progu.
- Daj, może ja...
- Absolutnie nie - powstrzymał ją. - Ty sobie grzecznie usiądziesz,
dobrze? - Nie czekając na odpowiedź, zaczął zdejmować garnek z
marchewką z ognia. Następnie rozpakował steki, otwarł piekarnik i
umieścił je na ruszcie.
- Ale może jednak...
- Ty siadaj - powiedział stanowczo. Odwrócił się i sięgnął po krzesło.
Przysunął je. - Zapraszam - wykonał gest.
Nie pozostawało nic, jak go usłuchać. Zacisnęła usta, udając
nadąsaną.
On ustawiał już talerze na stole, sięgał po sztućce. Zadzwoniła
kuchenka mikrofalowa; widać kartofle doszły. Seth wydobył je i zbadał
widelcem miękkość. Pokiwał głową.
RS
80
- Marchewkę musisz odlać, bo będzie wodnista - poradziła Hanna.
- Jasne, jasne - kiwnął głową. Z dużą energią wychlusnął zawartość
garnka do durszlaka, wskutek czego trochę marchewek wyskoczyło na
podłogę.
Hanna się zaśmiała, on obejrzał się na nią i wzruszył ramionami.
Pozbierał wszystko i opłukał pod kranem. Schylił się zaraz do piekarnika,
bo zapach steków sygnalizował, że jeszcze chwila, a będą spalone.
Wydobył je i poukładał na talerzach.
- Udało się! - Pociągnęła łyk wina. - Wszystko ci się udaje, Seth...
Dumny usiadł naprzeciwko niej i zaczął nakładać warzywa na
talerze. Trącili się kieliszkami.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz - powiedział.
Było to wieloznaczne i budziło większą nadzieję niż tylko na
smaczne jedzenie za chwilę.
Patrzyła nań z wdzięcznością. Potem spojrzała na swój talerz i znów
na Setha. Niebywałe: mężczyzna zrobił jej obiad! Nigdy w życiu jej się
coś podobnego nie zdarzyło. I nagle poczuła łzy pod powiekami. Zaczęło
ją ściskać w gardle. Oparła się łokciami na stole i ukryła twarz w dłoniach.
- Co się stało, Hanno? - Seth wstał z krzesła, podszedł i objął ją
ramieniem. Pocałował w czubek głowy.
Ona wzdychała i nic nie mówiła. Przykląkł obok niej.
- No, maleńka. Jestem przy tobie. Zerknęła w dół.
- Wiesz... - znów schowała twarz - kiedy kochaliśmy się... Ja
pierwszy raz ... Bo nigdy jeszcze...
Nie mogła tego dokończyć. Było to dla niej za trudne. Znowu
zerknęła, aby sprawdzić, czy on zrozumiał i czy się z niej nie będzie śmiał.
RS
81
- Hanno. - Posadził ją sobie na kolanach. - Masz dwadzieścia sześć
lat, byłaś mężatką, masz dzieci i mówisz, że nigdy...
- Nigdy - ucięła. Nie chciała, żeby wyraźnie nazwał to, co jej się
nigdy dotąd nie zdarzyło.
Ujął jej twarz w dłonie i obrócił ku sobie.
- Popatrz na mnie.
Ujrzała w jego oczach powagę i czułość. Odetchnęła z ulgą.
- Naprawdę dziwnego miałaś męża. - Pokręcił głową. - I właściwie
dlaczego za niego wyszłaś?
Położyła głowę na jego ramieniu.
- Hm, dlaczego... - Wzruszyła ramionami. - Z braku doświadczenia, z
poczucia zagubienia... - Sięgnęła po kieliszek i upiła łyk wina. - Mama
ciężko zachorowała, kiedy kończyłam szkołę średnią. Musiałam się nią
dużo zajmować. Ojciec od paru lat już nie żył. Nie miałam czasu na
randki, prywatki, poznawanie rówieśników. ..
- A więc nie poznałaś Brenta w szkole? Uśmiechnęła się smutno.
- O, nie. Było to w rok po maturze, gdy właśnie umarła mama. A
Brent przeprowadził się z Dallas, bo w Ridgewater powstawała filia
handlu nieruchomościami, którą miał pokierować... Spodobałam mu się i
bez przerwy mnie nachodził. Był miły, przystojny i wytrwały. No i
zakochałam się w nim. Ożenił się ze mną być może dlatego, że nie miał
nic lepszego do roboty w tym miasteczku... Przed ślubem nie poszliśmy do
łóżka. - Spojrzała na Setha. - Miałam swoje głupie zasady.
- Ach, te zasady... - westchnął Seth. - Testujesz byle auto przed
kupieniem, a nie sprawdzasz człowieka, z którym miałabyś spędzić życie.
RS
82
- No właśnie - skinęła głową. - Dość prędko się okazało, jak jesteśmy
źle dobrani. Banalna historia... W dodatku on awansował i zaczął sporo
wyjeżdżać. I oczywiście miewał różne kobiety. A ja już zaszłam w ciążę i
potem urodziłam bliźniaczki, to mnie przykuło do... Banalna historia -
powtórzyła. - Ale nauczyłam się nie zwracać uwagi na ten... na ten aspekt
życia... Teraz, po lekcji z tobą - pokręciła głową - nagle dotarło do mnie,
jak byłam stratna... A wiesz, Seth... - zmieniła ton na figlarny - zacznę
chyba pilnie chodzić na różne randki, bo...
Zrozumiał, że chce się z nim podrażnić. Uniósł więc teatralnie brew i
pogroził jej palcem.
- Pamiętaj, że można przedobrzyć! Co za dużo, to niezdrowo.
- Za dużo? Jakie za dużo? - wzruszyła ramionami. - Pierwszą randkę
miałam dopiero teraz, a drugą...
Nie zdążyła nic więcej powiedzieć, bo nakrył jej usta swoimi. I długo
całowali się, zapominając o stygnącym na stole obiedzie.
- Seth - uniosła w pewnej chwili głowę. Popatrzyła mu w oczy i
znów powtórzyła jego imię. - Seth... Chodź. - Próbowała zejść z jego
kolan. - Chodź, pójdziemy to znowu zrobić.
Uśmiechnął się i zmarszczył czoło. Przytrzymał ją za ramię.
- Wiesz, skarbie, że możesz na mnie zawsze liczyć, ale... Najpierw
powinnaś chyba coś zjeść? Musisz nabrać sił przed nocą.
- O? - uśmiechnęła się z mieszaniną rozczarowania, nadziei i
nieśmiałości.
- Tak, tak - pokiwał głową. - Najpierw obowiązki, potem
przyjemności... Ktoś musi zjeść to - pokazał głową talerze - nad czym się
tak natrudziłem.
RS
83
Niedzielny poranek nadszedł o wiele za szybko. Hanna spała na
brzuchu, z głową głęboko wtuloną w poduszkę. Leżąc obok, Seth
obserwował delikatne wznoszenie się i opadanie jej ramion.
Powstrzymywał się przed chęcią ucałowania nagiej skóry. Musiał się
hamować przed potrzebą wsunięcia ręki pod kołdrę i pogłaskania pleców,
pośladków, nóg. O tak, najchętniej w ogóle by ją zaraz obudził i...
Nie, nie, niech sobie pośpi.
Z wielu powodów należy jej się wypoczynek. Zrywa się przecież tak
wcześnie do tych drożdżówek... A dziś niedziela, dzień wolny od
wypieków. No a poza tym i tak mają cały dzień dla siebie. Maddie i Missy
wracają podobno dopiero po południu.
W tym momencie Hanna westchnęła i poruszyła się. Zaszeleściła
pościel, gdy przewracała się na plecy. Otworzyła oczy i zamrugała. Przez
chwilę wydawała się zdezorientowana.
- Dzień dobry - powiedział Seth, unosząc głowę.
- A więc to nie sen...
Wsparł się na łokciu, pochylił i pocałował ją delikatnie najpierw w
górną, potem w dolną wargę. Ona przymknęła oczy, uśmiechnęła się i
prawą ręką objęła jego kark. Przyciągała go ku sobie, więc nasunął się na
nią. I zaraz poczuł, jak obejmują go w pasie jej uda. Musiał zrobić to, co
najbardziej chciał teraz zrobić. W rosnącym zapamiętaniu.
Leżeli potem przez kilka minut, wciąż objęci, pogrążeni jedno w
drugim, odpoczywając.
- Może byśmy tu zostali cały dzień? - zaproponował, całując ją w
obojczyk. - W łóżku.
Przeciągnęła się.
RS
84
- Bardzo chętnie. Pod warunkiem, że ktoś nam będzie robił papu.
Odgarnął z czoła włosy.
- A gdybyśmy tak teraz zadzwonili po pizzę?
- Pizza na śniadanie? - zdziwiła się. Nie odpowiedział.
Wreszcie ona zaczęła mu końcem palca kręcić kółka na piersi. I
zapytała:
- Właściwie jak to się stało, że nie jesteś żonaty? Było to proste
pytanie i nagle zdziwiła się, że zadaje mu je dopiero teraz. Tak mało o nim
wiedziała... Sama odsłoniła się już przed nim cała, z ciałem i chyba duszą,
tymczasem on pozostawał dla niej zagadką. Uniosła głowę i czekała na
odpowiedź. Odpowiedzi nie było, więc wzruszyła ramionami i zaczęła
wstawać z łóżka. Wtem poczuła jego rękę.
- Poczekaj. - Spojrzał na nią. - Wiesz, jestem gliną... I to nie takim,
który pracuje od dziewiątej do piątej i od poniedziałku do piątku. Tajny
wywiadowca musi być dyspozycyjny, bez przerwy. Czasem znikam z
domu na wiele dni, no i nocy. - Uśmiechnął się. - A robota, którą
wykonuję, jest paskudna. Człowiek nigdy nie ma pewności, czy nie wróci
w kawałkach. Czy żona wytrzymałaby coś takiego?... Owszem - dodał -
próbowałem jakichś związków, ale...
Urwał, a ona poczuła, że krew pulsuje jej w skroniach. Ależ tak, to
zazdrość, zrozumiała. Te jego „związki"... Miał przecież wiele kobiet.
Zerknęła ukradkiem.
No jasne, taki mężczyzna... Cóż, mniejsza o te kobiety. Pogłaskała
ramię, które ją wciąż obejmowało.
- A rodzina - powiedziała - ta, którą posiadasz... Czy ojciec i matka
nie martwią się o ciebie?
RS
85
- Ojca zabili, kiedy byłem nastolatkiem - odparł cicho. - Pracował w
obyczajówce i został zastrzelony podczas pełnienia obowiązków.
- A teraz ty jesteś gliną. Wyobrażam sobie, co przeżywa matka,
kiedy wychodzisz do pracy.
- Co przeżywałaby, gdyby wiedziała - sprostował Seth. - Ale ona
mało wie. Myśli, że pracuję w drogówce... Zresztą, kontaktujemy się
rzadko, bo od czasu, gdy przeszła na emeryturę, mieszka na Florydzie.
- A... twoja siostra i brat? - zapytała ostrożnie. -Mówiłeś, że nie
wiesz, gdzie oni są?
Poczuła, że zesztywniał. Ujrzała, jak zaciska szczęki.
Prawdopodobnie zadała nieodpowiednie pytanie.
- Przepraszam - szepnęła. - Nie chcę cię w żaden sposób urazić.
Westchnął i popatrzył na nią.
- Nic, nic... Czemu nie masz się dowiedzieć... -Mocniej przygarnął ją
ramieniem. - Otóż widzisz... ja byłem dzieckiem adoptowanym. Moi
prawdziwi rodzice zginęli, kiedy miałem siedem lat.
- O, Seth. - Skłoniła głowę na jego pierś. - Tak mi przykro.
Odgarnął włosy z jej twarzy.
- Mieszkałem na małym ranczu niedaleko Wolf River, z rodzicami, z
moim starszym bratem Randem i z malutką Elizabeth. - Zamilkł. - No i
widzisz... Nie pamiętam dobrze tamtej nocy. Była ulewa. Rodzice wracali
z nami z Wolf River... Właściwie znam to z czyjeś relacji, bo myśmy spali,
to znaczy dzieci. W każdym razie samochód wpadł w poślizg i zleciał z
wysokiej skarpy do potoku.
- Ojej! - jęknęła.
RS
86
- Mnie samemu prawie nic się nie stało; miałem tylko lekki wstrząs
mózgu i złamany obojczyk. Hm... A jednak mój świat całkiem się
rozleciał. Następnego dnia znalazłem się w jakimś obcym domu, a po
tygodniu okazało się, że będę się inaczej nazywał. Tak jak przybrani
rodzice.
- Zaraz. - Obróciła się ku niemu. - Chwileczkę. Zostaliście
rozdzieleni? Z bratem i siostrą?
Wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia, jak do tego doszło. - Podciągnął się na łóżku i
usiadł, oparty o wezgłowie. - Powiedziano mi wtedy, że Rand i Lizzie
zginęli, razem z matką i ojcem. - Pokiwał głową i pomilczał chwilę. - I ja
w to wierzyłem przez dwadzieścia trzy lata.
Usiadła obok niego.
- No i?
- No i teraz, dosłownie dwa tygodnie temu, dostałem list od prawnika
z Wolf River, z którego się dowiedziałem, że Rand i Lizzie jednak żyją.
Wyobrażasz sobie? Żyją! Adoptowano ich, tak samo jak mnie.
- Hm, ale dlaczego was rozdzielili? To straszne. Pokiwał głową.
- Jechałem właśnie, by wyjaśnić te zagadki... Przez Ridgewater.
- O, Seth, co za pech! - Ukryła twarz w dłoniach. - I byłbyś dawno na
miejscu, gdyby nie ta historia z Maddie.
- Hanno. - Pogłaskał ją po głowie. - Spójrz na mnie. Kiedy spotkały
się ich oczy, powiedział:
- Nie zmieniłbym ani jednego szczegółu w tym wszystkim, co tu się
stało. Rozumiesz?
- Naprawdę? - Uśmiechnęła się. - ...Z artykułem Billy'ego włącznie?
RS
87
Zmarszczył czoło.
- No dobrze. Bez artykułu.
- Naprawdę? - powtórzyła.
- Naprawdę.
Uśmiechając się, przywarła ustami do jego ust. Potem oderwała się i
zmarszczyła czoło, z wyrazem zastanowienia.
- A... jak ty się nazywałeś, zanim adoptowali cię Grangerowie?
- Blackhawk. - Zapatrzył się przed siebie niewidzącym wzrokiem. -
To było tak dawno temu... Grangerowie byli dla mnie bardzo dobrzy, a
jednak czegoś mi było u nich zawsze brak... Czułem, że...
- Że oni coś wiedzą? O Lizzie i Randzie? Wzruszył ramionami.
- Możliwe! Zobaczę, co powie prawnik, gdy dotrę wreszcie do Wolf
River... Ale poza tym - uśmiechnął się i objął Hannę - poza tym mam
jeszcze sprawę do jednej dziewczyny...
- Ach, to tak! - Wywinęła mu się i wyskoczyła z łóżka. Sięgnęła po
jego czarną koszulkę z krótkim rękawem, leżącą na podłodze.
Uśmiechnęła się, włożyła koszulkę i ruszyła w niej do drzwi. Przez ramię
rzuciła:
- W takim razie ja mam coś do załatwienia z George'em.
- Z kim? - Odrzucił pościel, chwycił swoje dżinsy i w dwóch krokach
dopędził Hannę. - Z jakim znowu George'em?
- No wiesz, tym z komiksu „Wypatruj-drzew-George".
Uniósł brew i z jedną nogą w nogawce zaczął się uderzać w szeroką
pierś, małpio się przy tym garbiąc. Potem objął Hannę, ale ona mu się
znowu wywinęła i wybiegła na korytarz. Seth wciągnął drugą nogawkę i
kontynuował pogoń.
RS
88
Zaczęli biegać po całym domu, dokazując jak dzieci. Całowali się,
przysiadali i pokładali na mijanych meblach. Byli właśnie na sofie w
saloniku, gdy dał się słyszeć dzwonek u drzwi frontowych.
- Tak wcześnie? - zdziwił się Seth. - Dziewczynki miały wrócić
dopiero po południu.
Hanna podniosła się i przez hol ruszyła ku wejściu; on za nią. Kiedy
odsuwała zasuwkę przy drzwiach, wydało jej się, że zarys osoby za szybą i
firanką jest dziwnie znajomy.
- O rany! - Położyła rękę na ustach. Na progu domu stała ciocia
Martha.
RS
89
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Sam w kuchni, z kubkiem czarnej kawy w rękach, Seth obserwował
przez otwarte okno panią Peterson, jak przycina krzaki róż, podczas gdy
Beau buszuje po trawniku, dzierżąc w potężnych szczękach kość wielkości
kija bejsbolowego. Miarowe klip, klip, klip sekatora mieszało się z
szumem niewidzialnej kosiarki. W ciepłym powietrzu unosił się zapach
świeżo ściętej trawy.
Byłby to piękny niedzielny poranek, gdyby nie zgrzytający w salonie
przenikliwy, nacechowany surowością głos cioci Marthy.
Seth zacisnął pałce na kubku, w którym kawa zdążyła dawno
wystygnąć. Trudno się delektować tchibo, kiedy się słyszy, jak ktoś karci
Hannę, która nie jest żadną smarkulą... A broni się jak dziecko,
wypowiadając nieskładne zdania.
Kiedy pół godziny temu ujrzał ciocię w drzwiach, miał ochotę się
roześmiać. Na twarzy starszej pani zobaczył taką zgrozę, że wyglądało to
prawie na grę aktorską, rodem z burleski. Owszem, oboje z Hanną byli nie
całkiem ubrani, ale czy dorośli ludzie muszą zawsze być ubrani?
Na oko starsza pani wydawała się światową damą. Była szczupła,
elegancka, z modnie przyciętą srebrną czupryną; jej twarz ozdabiał
dyskretny makijaż. Miała około sześćdziesiątki. Wprawne oko detektywa
od razu dostrzegło na środkowym palcu prawej dłoni pierścień z
brylantem, więcej wart niż całoroczna pensja na przykład tajnego
policjanta.
Seth, przedstawiony przez Hannę cioci, potraktowany został z
pogardą. Dostało mu się spojrzenie bazyliszka; zaraz potem dama,
RS
90
ująwszy swą siostrzenicę za łokieć, posterowała nią w stronę saloniku. I
trzasnęły drzwi.
Cóż było robić? Seth poszedł do swego pokoju, gdzie dokończył
ubierania. Włożył czystą koszulę i tenisówki. Potem ruszył do kuchni,
żeby nastawić kawę. Odmierzył na wszelki wypadek trzy porcje. Bo kto
wie, może ciotka da się ułagodzić filiżanką tchibo?
Czekając, aż ekspres zrobi swoje, przespacerował się pod drzwi
saloniku. I usłyszał przez te drzwi różne przykre rzeczy. Starsza dama
wyrzucała Hannie, że jest nieodpowiedzialna, że zachowuje się
niedopuszczalnie albo wręcz bezwstydnie.
- Jak śmiałaś! - krzyczała ciotka. - Pod moim dachem!
- Ależ, ciociu - jąkała się Hanna. - To jest także... mój dom.
- No, no! - groziła ciotka. - Podatki miałyśmy płacić obie, a ty przez
ostatni kwartał nie wniosłaś ani centa.
Seth odstąpił od drzwi i od myśli zaniesienia do salonu kawy. W
ogóle postanowił się nie wtrącać. Bo jakbym się wtrącił, pomyślał, to
byłaby z tego grubsza awantura.
Z kuchni przyglądał się przez okno scence z panią Peterson, jej
różami, sekatorem i psem. Nadstawiał jednak ucha, co się dzieje w
saloniku. Cofnął się na próg kuchni. Ciągle jeszcze trwała perora cioci;
nawet z tej odległości i przez zamknięte drzwi można było usłyszeć
oderwane zdania.
„Co powiedziałaby na to twoja matka, Panie świeć nad jej duszą"...
„Nieprzyzwoite, nieprzyzwoite!" „Schadzki z nieznajomym"...
Seth odstawił kubek. Nie, tego stanowczo za wiele. Ruszył szybkim
krokiem. Po chwili kładł już rękę na klamce drzwi do salonu.
RS
91
Wewnątrz ujrzał Hannę siedzącą w grzecznej różowej sukience
(kiedy zdążyła się przebrać?) i w pozie wyrażającej podporządkowanie.
Ciotka Martha stała przy kominku. Władczo zaplotła ramiona i zacisnęła
usta. Kiedy Seth wtargnął do środka, skierowała w jego stronę nos niczym
groźnie zaostrzony instrument.
- Wybaczy pani - powiedział, ignorując nieprzyjazną postawę
starszej damy - ale ja tu nie jestem nieznajomy.
Powiedziawszy to, stanął przy Hannie.
- Seth, proszę cię... - skierowała nań znękane spojrzenie. - Wszystko
w porządku.
- W porządku? Jak to w porządku?! – powtórzył w stronę ciotki
Marthy. - Pani oskarża Hannę o jakieś groteskowe przestępstwa...
- A więc pan podsłuchuje pod drzwiami...
- Podsłuchuję? Ależ pani głos dudni w całym domu!
- Proszę cię... - zaczęła znowu Hanna i ujęła go za łokieć. - To nam
nie pomoże.
Seth zrobił krok w stronę ciotki.
- Czy pani wie, jak ta dziewczyna stara się, jak walczy o przeżycie? -
Obejrzał się przez ramię. - Wstaje co dzień o wpół do piątej, piecze dla
restauracji drożdżówki; bierze każdą okazyjną pracę... A ten dom
wyremontowała prawie sama. Własnymi rękami... - Przez chwilę dyszał,
milcząc. - Pani coś mówiła o pieniądzach - podjął. - Hm, warto, żeby pani
wiedziała, że były mąż Hanny nie płaci jej alimentów.
Ciotka uniosła brwi.
- Czy to prawda? Moje dziecko... - jej głos złagodniał.
Zwróciła się do Setha:
RS
92
- Ona wcale nie musi tak żyć. Proponowałam siostrzenicy wygodny
dom w Bostonie i prywatną szkołę dla jej córek, Boston to miasto bogate,
kulturalnie i cywilizacyjnie... A Ridgewater? Czym ci ludzie tutaj żyją,
poza tym idiotycznym festiwalem „największego na świecie placka
owocowego"?
- Mają na przykład serce. - Seth pokiwał głową. -Tak, tak. Czy pani
jeszcze wie, co to znaczy mieć serce?
W saloniku zapadła cisza.
- Wypraszam sobie - wycedziła wreszcie ciotka Martha. - Kim pan
jest, żeby mnie o to pytać? Podjęłam niemało starań, aby utorować drogę
córce mej siostry do odpowiedniej pozycji w życiu...
- Chwileczkę - przerwał Seth. I brnął dalej. - Pozycja, mówi pani?
Ależ ona i tutaj ma pozycję. Jest u siebie, pod własnym dachem. Zamierza
prowadzić pensjonat. Jest niezależną matką, i to bardzo dobrą matką... A w
ogóle ma dwadzieścia sześć lat i nie musi się nikomu tłumaczyć z życia
prywatnego.
- Seth, nie tak ostro - jęknęła Hanna ze swej kanapy. - Ciociu,
spróbuj zrozumieć... - Wstała i ruszyła do przodu.
Ciotka powstrzymała ją ruchem dłoni.
- A więc tak, moja droga - powiedziała. - Widzę, że nie jestem tutaj
mile widziana. - Spojrzała zimno na Setha, a potem znów na siostrzenicę. -
Rozumiem, że twoje gusty, także w odniesieniu do mężczyzn, nie
zmieniają się... Zatem... wsiadam do następnego autobusu i wracam do
Bostonu!
- Nie, ciociu, zostań. - Hanna próbowała objąć starszą panią. -
Bardzo cię proszę!
RS
93
Ciotka otrząsnęła się gniewnie.
- Kiedy się opamiętasz, zadzwoń, i wtedy być może pogadamy. -
Sięgnęła za siebie i podniosła z podłogi małą, skórzaną torbę z paskiem na
ramię. - Mam nadzieję, że nastąpi to dość szybko, w przeciwnym razie
musiałabym dojść do wniosku, że zdolna jesteś tylko do złych wyborów.
A wtedy... - zawiesiła głos - podejmę decyzję za ciebie. Sprzedamy ten
dom. Hanna zbladła.
- Nie. Bardzo proszę. Daj mi trochę czasu, ciociu... Zwrócę ci
wszystkie długi. Ale nie sprzedawaj...
- Byłam i tak wystarczająco długo cierpliwa! - Starsza pani tupnęła. -
Wiem, że trudno ci się będzie pogodzić z tym, iż poniosłaś w życiu
kolejną klęskę, ale gdy zamieszkasz z dziewczynkami w Bostonie,
będziesz mi na pewno wdzięczna. Nie wątpię w to.
Ciotka Martha posłała jadowite spojrzenie Sethowi, po czym
skierowała się ku wyjściu. Hanna postąpiła kilka kroków za nią, ale
zatrzymała się z opuszczonymi ramionami. Drzwi trzasnęły, a ona
westchnęła ciężko.
- Widzisz, Seth, cośmy narobili? - Pokiwała głową. - Dlaczego się w
to w ogóle wtrącałeś?
- Od początku okropnie cię traktowała. - Podszedł do niej. - Nie
mogłem tego wytrzymać. A jej zarzuty są po prostu idiotyczne.
- Ciotka Martha uparła się, żeby mi matkować... Taka już jest. A
teraz wyjeżdża stąd wściekła. Jeśli mi zabierze ten dom, nie wiem, co
zrobię.
- Przecież jesteście współwłaścicielkami?
RS
94
- Owszem, ale na nierównych prawach. Z testamentu, jaki zostawili
rodzice, wynika, że ostateczne decyzje podejmuje ona.
- A jeśli ty ją spłacisz?
- Ale z czego, Seth, z czego?
Zastanowił się.
- Banki dają pożyczki na rozkręcenie małego interesu... Poza tym
masz chyba jakichś przyjaciół. No i masz mnie - uśmiechnął się. - Ja ci
pomogę.
Potrząsnęła głową.
- Nie. Banki nie udzielają pożyczek tym, co nie mają nic pod zastaw.
A ja nie mam. U przyjaciół zaś nie zadłużam się z zasady. No i zwłaszcza
od ciebie - pokręciła głową - od ciebie nie wezmę pieniędzy, Seth.
Mówiliśmy już o tym. Bardzo ci jestem wdzięczna, ale nie.
- Źle robisz - westchnął. - Wolisz być uzależniona od ciotki niż...
- Skąd wiesz, co dobrze albo źle robię? - wzruszyła ramionami. -
Całą tę sytuację oceniasz z zewnątrz... Zresztą jak miałbyś ją oceniać -
zreflektowała się. - Jesteś tu zaledwie parę dni. A za parę dni znów ruszysz
w drogę... - Spojrzała na niego. - Tymczasem ja zostanę z tymi wszystkimi
ludźmi, wśród wydeptanych ścieżek. I będę się jakoś starała z dnia na
dzień przeżyć... Więc lepiej się nie wtrącaj! - zakończyła z nagłą irytacją.
- Na miłość boską, Hanno, czy mogłabyś mi...
- Dosyć. Nie mówmy już o tym. - Odwróciła się, podeszła do stolika
przy sofie i schyliła się po coś. Po chwili podała Sethowi kluczyki od
swego samochodu.
- Masz, przejedź się teraz do miasta, rozejrzyj się tu trochę... W
restauracyjce w centrum dają niezłe omlety. Mają tam też stół bilardowy.
RS
95
A może zagrasz w rzutki? Rozerwij się. A ja... - odgarnęła włosy z czoła -
spróbuję jakoś pozbierać myśli. Dziewczynki - dodała - nie wrócą przed
siódmą.
Zważył klucze na dłoni. Zacisnął szczęki.
- Rozumiem, że chcesz się mnie pozbyć, tak?
- Mniej więcej - powiedziała zmęczonym głosem. Milczeli oboje,
wreszcie on zapytał:
- Pozbyć na chwilę, czy na dobre? Może lepiej, żebym się w ogóle
zaczął pakować?
- Seth... - uśmiechnęła się smutno. - Co ty wygadujesz? Ja chcę po
prostu chwilę odpocząć. Pobyć sama z sobą. - Podeszła i pocałowała go. -
Tylko to.
Przycisnął ją do siebie.
- No cóż... Trudno. Wobec tego...
Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo nagle odezwał się telefon.
Hanna obróciła się i podniosła ze stolika słuchawkę. Przyłożyła ją do ucha.
- To do ciebie. Dzwoni porucznik Jarris. Jarris. A niech go!
- Taaak? - Czekając na głos po tamtej stronie, spoglądał w oczy
Hanny, które zdawały się nic nie wyrażać. - Tak, poruczniku, wiem. Ale
zajmie mi to mimo wszystko ze dwa tygodnie.
Porucznik dalej wyszczekiwał jakieś opinie, tymczasem Seth patrzył,
jak Hanna powoli się odwraca i zmierza w stronę schodów.
A niech to.
- Przyjadę wtedy, kiedy przyjadę! - rzucił głośno. Potem oderwał
słuchawkę od ucha, spojrzał na nią i cisnął ją na podstawkę. Przesunął ręką
po twarzy. Skierował wzrok ku schodom. Były już puste.
RS
96
Stanowczo nie był to w jego życiu dzień szczególnie udany.
Hanna siedziała przy kuchennym stole i jeszcze raz przebiegała
wzrokiem kolumny cyfr. No nie, nic się nie da zrobić, kręciła głową. Nie
starczy jej nie tylko na spłacenie ciotki, ale nawet na bieżące wydatki.
Oparłszy się łokciami o blat, ujęła w dłonie czoło. Czuła się
wyczerpana, jednak nie fizycznie, choć mało co spała zeszłej nocy. Miała
rozedrgane nerwy po wizycie ciotki. No i ta świadomość opłakanej
sytuacji finansowej...
W ciągu ostatnich dwóch godzin, po tym jak Seth pojechał do
miasta, znów pracowała na drabinie, uszczelniając ostatnie pęknięcia na
sufitach pokojów na górze. Potem wzięła prysznic, starając się odprężyć
pod strumieniem raz gorącej, raz zimnej wody.
No tak... Ciotka Martha oczywiście nigdy jej nie wybaczy: tego
Hanna była pewna. Nikt dotąd nie śmiał przemawiać tak jak Seth do
bogatej i wpływowej Marthy Richman! Ciotka była wyraźnie wstrząśnięta
- choć zdawała się nie tracić tupetu.
Hanna, wbrew samej sobie i na przekór sytuacji, w jakiej się
znalazła, zaczęła się uśmiechać. Ten Seth...
I chociaż była pewna, że ciocia nigdy jej nie przebaczy, była równie
przekonana, że Martha odezwie się wkrótce. Ona tak kocha te perory
telefoniczne... Jakkolwiek w sprawie dalszych losów domu w Ridgewater
może się okazać nieprzejednana.
A wtedy - koniec z Ridgewater i z pensjonatem... Do licha!
Nie, nie, trzeba koniecznie coś wymyślić. Tylko co?
RS
97
Spojrzała na zegar kuchenki mikrofalowej. Była prawie czwarta. Na
początek warto by wymyślić jakiś obiad... Nie wiadomo, czy Seth zje coś
w mieście; może wróci do domu głodny?
Dom. To dziwne, z jaką łatwością kojarzyło jej się teraz to słowo
właśnie z Sethem. Niby wiedziała, że detektyw Granger jest w Ridgewater
tylko przejazdem i wszystko wskazywało, że pozostanie tu jeszcze krócej,
niż myślała, no bo ten dzisiejszy telefon od jego szefa... A jednak...
Westchnęła. Cóż mnie z nim właściwie łączy? Przeżycia fizyczne...
Ale nie było żadnych obietnic. Trochę pieszczot, wzajemnej dobroci. I to
wszystko!
Nie, to nie wszystko. Samotne serce zawsze pragnie czegoś więcej.
Może i pragnie: ale cóż wyniknie z takich pobożnych życzeń?
Gdyby pobożne życzenia były pięciocentówkami, mówiła zwykle jej
matka, wszyscy bylibyśmy bogaci.
Wzdychając ciężko, Hanna położyła głowę w zagięciu łokcia i
nasłuchiwała dźwięków płynących przez otwarte okno z sąsiedztwa: u
Clarków dzieci dokazywały na basenie, Charlie Hanson strzygł żywopłot
swym elektrycznym sekatorem, u pani Peterson huczał klimatyzator. Same
znajome, bezpieczne odgłosy. To jest jej mały światek. Tu żyli rodzice i
dziadkowie i tu chciałaby też wychowywać Maddie i Missy.
Dom. Prawdziwe gniazdo... Nie jakaś tam efekciarska, wykładana
marmurem budowla w Bostonie... Prawdziwe gniazdo to ten dom, to
miasto. I tutaj jest jej miejsce. A nawet jeśli pisana mi przegrana,
pomyślała, to nie poddam się bez walki. O, nie!
Dobrze, ale walka będzie później. Teraz potrzebowała choćby małej
chwili wypoczynku. Wygodniej oparła głowę na rękach. Zamknęła oczy.
RS
98
Charlie Hanson dalej strzygł swój żywopłot, dzieci u Clarków
popiskiwały...
Seth znalazł ją w tej pozycji pół godziny później. Spała z głową na
stole, na podłożonym ramieniu. Było w jej pozie coś, co go wzruszyło.
Spojrzał na goździki, które przywiózł z miasta. W drugiej ręce dzierżył
pudło z pizzą.
Przysiadł na wolnym krześle. Jeszcze przez chwilę nic się nie działo,
jednak Hanna musiała przez sen coś poczuć, bo poruszyła się i, nie
podnosząc głowy, uchyliła powieki.
- Mmm, co za zapachy... - wymruczała.
- Pizza - uśmiechnął się, popychając palcem pudło po stole. - Mam
nadzieję, że lubisz pizzę pepperoni.
Wyprostowała się na krześle.
- Wcale nie musiałeś tego robić - powiedziała. - Ja właśnie
zamierzałam gotować obiad.
Wzruszył ramionami.
- No cóż. Nie ma obowiązku jej jeść. Wyrzucimy, chcesz?
Złapała go za rękę.
- Mowy nie ma! Zostaw to albo zginiesz. Uśmiechając się, siadł z
powrotem i obserwował, jak węszyła, uchylając wieczka tekturowego
pudła. Całą kuchnię wypełniła woń ostrych przypraw i sosu
pomidorowego.
Hanna zaczęła wykładać placek na talerze, gdy zaskoczył ją
ponownie, wręczając bukiet goździków, który trzymał dotąd za plecami.
Znieruchomiała i zaraz rozjaśniła się.
- Jakie śliczne! Seth, ależ mnie rozpieszczasz...
RS
99
- Nie rozpieszczam, tylko przepraszam... To z powodu ciotki. W
końcu wyjechała przeze mnie.
- Czy ja wiem... - zawahała się. - No, w każdym razie bardzo ci
dziękuję. - Wzięła bukiet z jego rąk i zanurzyła w nim nos. Wstała i
zaczęła szukać w kredensie wazonu.
- Słuchaj, Hanno... - Podszedł do niej. - Powiedz, co mógłbym
zrobić, żeby sprawy między tobą i ciotką jakoś się wyprostowały. - Starsza
pani nie wzbudziła w nim sympatii, ale dla Hanny gotów był na wiele. -
Wynająć billboard i zamówić okolicznościowy plakat? A może samolot z
bannerem „Przepraszam"? Podpisać cyrograf krwią?
- Oj, Seth - pokręciła głową. - Nie szalej... Nic nie musisz. Ciotka
Martha bywa naprawdę irytująca, już ja to wiem najlepiej. Ale nie jest
pamiętliwa.
- Czyżby?
Podstawiła wazon pod kran.
- No, może jest częściowo pamiętliwa. - Umieściła kwiaty na stole. -
Tego, że ją nazwałeś „kimś bez serca", łatwo nie przełknie.
Westchnął.
- Co mnie podkusiło? - Przeczesał włosy.
- Wiesz? - uśmiechnęła się. - Chociaż właściwie...
- Właściwie co?
- Właściwie to było niezłe!
Spojrzał na nią okrągłymi oczami.
Usiadła przy stole i przysunęła do siebie kwiaty. Zanurzyła w nich
twarz.
RS
100
- Nikt nigdy jeszcze nie stawał tak w mojej obronie. To znaczy, nikt
od czasu, jak byłam w piątej klasie i Tommy Belgarden - podniosła głowę
- ...dał w nos Joeyowi Wintersowi. Bo Winters skradł mi drugie śniadanie.
Seth sięgnął przez stół i wziął ją za rękę. Przesunął kciukiem po
kostkach jej dłoni.
- Dzielny Tommy - pochwalił. - Dobry chłopak. Spojrzała na ich
złączone ręce.
- Ciotka nie zawsze była taka... - zaczęła. - Kiedy byłam małą
dziewczynką, często nas odwiedzała i nieraz dostawałam od niej różne
drobiazgi. Mam taką indyjską szkatułkę, w której są tajemne szufladki...
Miałam siedem lat, kiedy mi ją kupiła.
Hanna uśmiechnęła się do wspomnień, po czym westchnęła.
- Minął rok i wyszła za wujka Lloyda, który mieszkał w Bostonie.
Wtedy się zmieniła. Rzadziej się uśmiechała i rzadko nas odwiedzała.
Kiedy mama umarła, uparła się, żebym zamieszkała u nich. A jeszcze
bardziej na to nalegała, kiedy ja się rozwiodłam i prawie jednocześnie
umarł wujek. - Uniosła wzrok. - Ale przecież moje miejsce jest tutaj,
prawda? Nieważne, jak ciężko miałabym pracować, oszczędzać i tak
dalej...
Chciał jej powiedzieć, że znalazł już sposób na jej kłopoty, ale się
wstrzymał. Przecież ona tak stanowczo opiera się pomocy z jego strony.
Wobec tego nie powie na razie, że zadzwonił do kilku agencji. Czasem
warto być uprzejmym, grzecznie pukać do drzwi i czekać. W innych
wypadkach, gdy się nie ma czasu, drzwi można wyłamać. Dziś właśnie
Seth poradził sobie w ten sposób. Bo czas jest tym, na czym jemu i Hannie
najbardziej zależy.
RS
101
Ręka jej wydawała się w jego dłoni taka mała... On jednak wiedział,
że w tej rączce drzemie spora siła... W istocie nie spotkał nigdy kobiety,
którą by podziwiał bardziej niż tę właśnie, żadnej, która by mu tak
zawróciła w głowie, jak Hanna.
- Wiesz co... - Wysunęła dłoń. - Jeszcze chwila, a pizza będzie
zimna. Bierzmy się do jedzenia.
Seth patrzył, jak ze smakiem je, i sam też poczuł wielki głód. Ale nie
był to głód jedzenia - w każdym razie nie w pierwszej kolejności.
Nałożył sobie kawałek placka.
- Przepraszam - odezwała się po chwili - że tak starałam się ciebie
stąd wyprawić. - Uśmiechnęła się. - Może nie powinnam była...
- Nic się nie stało. - Machnął ręką uzbrojoną w widelec. - Dzięki
temu obejrzałem miasteczko i nawet pogadałem trochę z ludźmi. - Wbił
widelec w pizzę. - Czy wiedziałaś, że June i Bob Chase'owie spodziewają
się pierwszego dziecka? Albo że samochód Charliego Thomasa parkuje
ponoć wieczorami przed domem Mavis Goldbloom?
Roześmiała się.
- A to plotkarz!... Ale rozumiem - poruszyła brwiami - detektyw Seth
Granger jest na tropie, w swoim żywiole...
Wzruszył ramionami, zanurzył kawałek pizzy w sosie pepperoni i
włożył go sobie do ust. Przez chwilę żuł, po czym odezwał się:
- Rozumiem więc, że nie chcesz wiedzieć, co usłyszałem... na
przykład o Cindy Baker.
Ciekawość zabłysła w jej oczach.
- Oczywiście, że nie. Cindy Baker jest moją znajomą i nie będę jej
oplotkowywała za plecami.
RS
102
- Okej. - Seth sięgnął po kolejny kawałek pizzy. -Udał nam się obiad,
prawda?
- Uhm - powiedziała, nie przerywając żucia.
- W ogóle sprzedają tu niezłe wypieki... Byłem w supermarkecie -
wyjaśnił.
Przez chwilę jedli w milczeniu, aż wreszcie Hanna stanowczym
ruchem odłożyła widelec.
- No i?
- Co za „no i"?
- Co z tą Cindy?
- Aha, więc już nie jestem „plotkarzem"?
- Zacznij gadać albo cię dziobnę widelcem! - Wykonała groźny ruch.
Nachylił się i szepnął konfidencjonalnie:
- Pojechała do Dallas.
- Cindy? Do Dallas? I co z tego?
- Pojechała powiększyć sobie cycuszki.
- Och! - Cofnęła się w krześle. - I kto ci o tym powiedział?
- Billy Bishop.
- Billy Bishop! Zakolegowałeś się z Bishopem! -Hanna z podziwem
kręciła głową. - A jeszcze parę dni temu chciałeś go zabić.
- Ja? Nie, Billy jest w porządku - wypierał się Seth. - No więc
spotkaliśmy się w barze, wypiliśmy po piwie... Pograliśmy nawet w bilard.
Co prawda, zapowiedziałem mu, że jeśli jeszcze raz coś o mnie naskrobie
w swojej gazecie, złamię mu rękę.
- No tak. A więc miałeś dzień pełen wrażeń. - Hanna otarła smugę
sosu z górnej wargi Setha.
RS
103
Złapał ją za przegub.
- Przepraszam, to przyzwyczajenie...
- Miłe przyzwyczajenie - powiedział i zaczął leciutko gryźć jej palce,
jeden po drugim. - Smaczne - uśmiechnął się.
Poczuł drżenie przebiegające jej ramię. Zajrzał w oczy Hanny i
dostrzegł coś, co rosło także w nim: pożądanie.
- Wiesz chyba, że ja i ty - poruszyła palcami - jesteśmy tutaj także
przedmiotem różnych plotek.
- Uhm. - Skinął głową. Łatwo zgadnąć. -I co, przejmujesz się tym?
Pochyliła się ku niemu.
- Czy ja wiem? Wydaje mi się, że mam czyste sumienie.
- Czyste sumienie... - Odwrócił jej dłoń wnętrzem do góry i polizał
czubkiem języka. - Może za czyste... Może warto by trochę naprawdę
pogrzeszyć?
- Może i warto - szepnęła. - Mamy jeszcze trochę czasu, nim wrócą
dziewczynki...
Wstał i splótł palce z palcami jej dłoni. Drugą ręką przyciągnął ją do
siebie i złączył się z nią czułym pocałunkiem.
- W takim razie pośpieszmy się. - Objął ją ramieniem.
RS
104
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Seth stawał w życiu oko w oko z różnymi łobuzami, widział już
przed nosem lufę nabitej trzydziestki piątki; dostał cios rzeźnickim nożem.
Kiedyś przeleciał parę metrów pchnięty podmuchem wylatującej w
powietrze bimbrowni; skakał z okna pierwszego piętra, aby uniknąć kuli;
zdarzyło mu się być osaczonym przez dwa rozwścieczone rottweilery.
Tym jednak, czego nigdy nie doświadczył i z czym nie wiedział, jak
sobie radzić, były siedmioletnie dziewczynki, rozkapryszone i uparte.
Stojąc teraz w drzwiach sypialni bliźniaczek, trzymał na tacy dwa
talerze parującej zupy. Maddie i Missy usiadły w swych łóżeczkach i jak
na komendę skrzywiły buzie.
- My nie chcemy zupy - powiedziała Maddie.
- Wolimy chrupki Charlie Choo Choo - uzupełniła Missy.
- Nie poszłyście do szkoły z powodu przeziębienia... - zaczął Seth. -
A wasza mama przed wyjściem do pracy prosiła mnie, żebym wam dał
rosół z makaronem.
Po dwóch dniach taplania się w jeziorze obie dziś miały stan
podgorączkowy i katar.
Maddie schowała się pod kołdrą. I teraz stamtąd, jak spod ziemi,
dobiegł jej głos:
- Nienawidzimy zup z kluskami.
- Kluski smakują ohydnie - dodała Missy, także już spod kołderki.
Seth zastanawiał się, co robić. Może by przegłodzić łobuzice? Nic im
nie dać? Ale potem pomyślał, że można by je też czymś przekupić.
- A co byście powiedziały na słodkie płatki po rosole? - zapytał.
RS
105
Obie wynurzyły się spod nakryć i pokręciły główkami.
- Chcemy Choo Choo - powiedziała Maddie.
- A potem niech już będzie ta zuuupa - wyśpiewała Missy.
Ładne rzeczy. Nie, taka kolejność odpada.
Dziś rano Phoebe znów poprosiła Hannę o zastąpienie kelnerki. Seth
zaofiarował się od razu z pomocą przy dziewczynkach. Pomoc nie została
przyjęta, ale on nalegał. No i w końcu Hanna ustąpiła.
A teraz miał za swoje. Starcie z bliźniaczkami w sprawie rosołu było
już którąś kolejną mitręgą tego poranka. Bo najpierw dzieciny nie chciały
zrozumieć, że nie wolno im wyjść spod kołderek. Baraszkowały po
pokoju, pociągając nosami, a kiedy huknął na nie, czmychnęły co prawda
do łóżeczek, ale zaczęły się stamtąd domagać różnych rzeczy. Missy
pytała, gdzie jest jej lalka, potem obu zachciało się pić, następnie poprosiły
o chusteczki papierowe, a zaraz potem, żeby im opowiedzieć jakąś bajkę.
Teraz zaś przyszła pora na lunch i na nieszczęsny rosół.
- Słuchajcie, skarby. - Seth zrobił krok naprzód. - To nie jest zupa, to
jest lekarstwo. Jesteście chore i musicie to zjeść.
- M-m - Pokręciła główką Missy.
- Co za m-m? Nie macie nade mną litości... -Wciągnął głośno
powietrze. -I co ja powiem waszej mamie?
Obie wzruszyły ramionkami.
- Może chociaż zjecie odrobinkę? A ja się poświęcę i zjem resztę.
Roześmiały się.
- No dooobra - powiedziała Maddie. - Ale wiesz co? Zrobimy czary i
będziemy udawali, że ta zupa to herbata.
Tylko spokojnie, powiedział sobie Seth.
RS
106
- Oczywiście, odtąd rosół nazywa się oficjalnie herbata.
W tejże sekundzie obie bliźniaczki wyskoczyły ze swych łóżeczek.
- Hola! - zawołał, lecz one już się krzątały w swym kąciku z
zabawkami, wyciągając lalczyny komplet do herbaty, mikroskopijne
filiżanki, spodeczki i łyżeczki.
- Nie urządza się przyjęć w łóżku - poinformowała Maddie.
Stał i patrzył, jak powstaje kącik przyjęć, z małym stolikiem i
krzesełkami dla krasnoludków. Dziewczynki usadowiły się na tych
krzesełkach, podniosły główki i czekały.
- A ty nie siądziesz? Och, nie. Tylko nie to.
- Ja tam w herbatkach nie biorę udziału - pokręcił głową. - Wiecie,
jestem facetem. Faceci nie chodzą na herbatki.
Dolna warga Maddie zaczęła drżeć. Oczka Missy po-wilgotniały.
Seth zacisnął zęby, zacisnął też palce na uchwytach tacy. Nie, nie
ustąpi. Mogą sobie płakać, on o to nie dba. Nie pozwoli manipulować sobą
dwóm siedmiolatkom.
Absolutnie nie weźmie udziału w jakimś tam przyjęciu herbacianym
dla lalek i krasnoludków.
Nieważne, że bolały ją nogi, a także i ręce, od dźwigania ciężkich tac
przez ostatnie sześć godzin. Hanna wracała do domu jak na skrzydłach. W
kieszeniach miała sporo napiwków; zarobiła też swoją dzienną stawkę u
Phoebe. Dziurawy budżet domowy zostanie podłatany.
Cisza, która ją spotkała na progu, zdawała się dobrze rokować.
Bliźniaczki w dniach choroby bywały przecież nieznośne. A dziś...?
Ciekawe, jak Seth sobie z nimi poradził?
RS
107
Pomału weszła na schody. Cały czas nasłuchiwała. Dobiegł ją szmer
głosów z sypialni dziewcząt. A więc nie śpią. Zrobiła jeszcze dwa kroki i
usłyszała, jak Missy pyta:
- A teraz ile kostek bierzesz?
Zgadła, że to jakieś przyjęcie dla lalek. Ale to znaczy,że nie są w
łóżkach. Ruszyła szybko korytarzem. Nagle przystanęła, bo usłyszała głos
Setha. - No... może sześć.
Skradając się na palcach, dotarła do drzwi, które okazały się w trzech
czwartych uchylone. Zerknęła zza framugi. Ujrzała Maddie i Missy na
maleńkich krzesełkach oraz Setha siedzącego na podłodze. No tak,
gdzieżby się dwumetrowy i stukilowy mężczyzna zmieścił w foteliku dla
karzełków... A cóż to tak pachnie? To chyba rosół... A kostkami „cukru"
są oczywiście prażynki Charlie Choo Choo.
Schowała się. Nie do wiary. Seth bawi się z jej córkami w kąciku dla
lalek. Tajny policjant popija z malutkiej filiżanki... rosołek.
Nasłuchiwała dalej, jak on wychwala styl nakrycia stołu,
niezrównany smak „herbaty" i tym podobne rzeczy. Całkowicie wszedł w
rolę. Bliźniaczki zaczęły go teraz informować o swych planach
urodzinowych: to już niedługo, za dwa tygodnie...
Poczuła, że coś ściska ją w piersi. Zamknęła oczy i zapragnęła, żeby
to narastające wzruszenie znikło. Lecz ono nie znikało, ponieważ tam, w
dziecięcym pokoiku, działy się jakieś czary, a tutaj - tutaj stała ona i...
A niech cię, panie Granger, pomyślała. Dawałyśmy sobie radę,
zanim tu przybyłeś. Byłyśmy całkiem szczęśliwe, wystarczałyśmy sobie
we trzy. A teraz?
Otarła łzy, które spłynęły jej po policzkach.
RS
108
No tak, jestem zakochana, pokiwała głową. Nie ma wątpliwości.
Ba: do tego jest zakochana w nieodpowiednim człowieku! I przy tym
dzieje się to o złym czasie i w marnym miejscu.
Wzruszyła ramionami. Cóż, powtórka z życia. Znów nieodpowiedni
człowiek, nieodpowiednie miejsce i czas.
Cichutko wycofała się aż do schodów i zeszła do kuchni. Obmyła
twarz wodą i zastanowiła się, co dalej? Nie powie Sethowi, że widziała go
w pokoju u dziewczynek. On przecież lubi grać twardego faceta, a twardzi
faceci nie bawią się w herbatki dla krasnoludków. Wątpliwe, żeby zgadł,
iż mężczyźni stają się w oczach kobiet jeszcze bardziej męscy, kiedy
potrafią okazać czułą fantazję.
Rozejrzała się i pomyślała, że najlepiej będzie, jeśli zrobi teraz coś
pożytecznego. „Pracowita pszczoła nie ma czasu na zmartwienia". Może
upiec placek? Spróbowała sobie przypomnieć, co ma w spiżarni, i doszła
do wniosku, że mogłaby zrobić ciasto malinowe. Polewane czekoladą.
Wstała i zabrała się do dzieła. Poczuła, że robi jej się trochę weselej,
i nawet zaczęła z cicha podśpiewywać melodyjkę Dixie Chicksów, którą
usłyszała parę razy w radiu. Przystąpiła do mieszania mąki z jajkami.
Wtem skrzypnęły drzwi do kuchni i znajomy - nazbyt znajomy - głos
powiedział:
- No tak, ty zawsze byłaś dobra w kuchni. Upuściła jajko na podłogę.
Odwróciła się.
- Brent.
Przyglądał jej się od progu, z rękami w kieszeniach luźnych, szytych
na miarę spodni. Zauważyła, że zrobił sobie jasne pasemka w swych
ciemnoblond, krótko ostrzyżonych włosach. Był opalony, jakby regularnie
RS
109
odwiedzał solarium czy też całe lato wylegiwał się na plaży. Ewentualnie
jedno i drugie, pomyślała. Do tego te błękitne oczy... Wiele kobiet dało się
uwieść ich urokowi. Ona też, kiedyś.
Jej były mąż spojrzał na podłogę, gdzie upadło jajko. Potem zaczął
przesuwać wzrok w górę, ślizgając się oczami po kształtach Hanny.
- Ciągle jesteś ładna - pochwalił. - A cóż to, pracujesz teraz w
restauracji?
Ruchem brwi i całej głowy zaznaczył, że widzi jej ciemną
spódniczkę i grzeczną, białą bluzkę z krótkim rękawem - strój, którego nie
zdjęła po powrocie od Phoebe. Ona zaś pomyślała, że gdyby nie upuściła
tego jajka, cisnęła by nim teraz prosto w niego.
- Po coś się tu zjawił? - zapytała szorstko.
Zmarszczył czoło.
- Mogłabyś się chociaż trochę ucieszyć na mój widok. Zwłaszcza że
przynoszę dobre wieści.
- Dobre wieści! - prychnęła, wzruszając ramionami. - Nie wierzę w
żadne dobre wieści od ciebie.
- A jednak! - Uśmiechnął się krzywo. - Mam dla ciebie czek.
Czek? Tak nagle? Sięgnęła po papierowy ręcznik, urwała kawał
wstęgi i kucnęła, żeby zebrać jajko. O co chodzi z tym czekiem? Dotąd
nigdy nie przywoził pieniędzy osobiście. A w ogóle jak się już miał
pojawić w Ridgewater, umawiał się, dzwonił i wiele razy przesuwał
terminy. Dzisiaj zaś... Dziwna sprawa.
Wstała, wyrzuciła brudny papier i zaczęła myć ręce.
- Te sto pięćdziesiąt dolarów, co je ostatnio... - zaczęła. - Mam
nadzieję, że nie pojawiasz się z jakąś jałmużną.
RS
110
- Ranisz mnie, Hanno - westchnął. Sięgnął do tylnej kieszeni spodni i
wydobył portfel. - Dostaniesz teraz ode mnie całą należną ci sumę -
oświadczył uroczyście.
Wyciągnęła rękę, lecz on pomachał tylko papierkiem i znowu go
schował. Poczuła się jak piesek, któremu ktoś zadyndał przed nosem
plasterkiem szynki.
- O co chodzi? - Splotła ramiona.
W oczach Brenta zamigotało coś niedobrego. Zbliżył się do niej i
schwycił ją za przegub.
- Coś za coś... - powiedział. - Dostaniesz ten papierek, ale najpierw...
Naprawdę ładna z ciebie dziewczyna! - Przyjrzał jej się z ukosa. -
Mogłabyś...
- Puszczaj! - Wyszarpnęła rękę. Odstąpiła do tyłu. On natychmiast
ruszył za nią.
- Kotku, zdziczałaś z samotności... - Znowu spróbował ją schwycić.
- Brent, nie!
- Zostaw ją!
Brent Michaels, zaskoczony, odwrócił głowę i ujrzał Setha który nie
miał wcale przyjacielskiego wyrazu twarzy.
- O... A kim pan jest?
Seth zignorował pytanie. Zwrócił się do Hanny:
- Nic ci nie jest?
- Nie, wszystko w porządku - odrzekła ostrożnie.
Kiwnął głową.
RS
111
- Dobrze... A ty - zwrócił się do napastnika - uważaj, pętaku. Jeśli
jeszcze raz jej dotkniesz, lepiej żebyś sobie wcześniej obstalował wizytę u
dobrego dentysty. I może do kompletu u ortopedy. Co ty na to?
- Hej, coś taki ostry? - Brent nie dawał za wygraną. - Jeśli myślisz, że
mnie wystraszysz...
Nie udało mu się dokończyć, bo Seth chwycił go za kark i pchnął w
stronę drzwi.
- Wynocha! - powiedział. - No już! - Tupnął nogą.
- Poczekaj! - zawołała Hanna. Podbiegła do Brenta i zręcznie
sięgnęła do tylnej kieszeni jego spodni. Wydobyła czek.
- No! - jeszcze raz tupnął nogą Seth.
Przybysz wycofał się za próg. Po chwili dało się słyszeć trzaśniecie
drzwi frontowych, a potem ryk silnika sportowego porsche.
Hanna obejrzała czek. Jej twarz się rozjaśniła. To było rzeczywiście
to. Cała suma, którą był jej winien za trzy lata!
Rzuciła się w ramiona Setha. Śmiała się i całowała go.
- Seth, stał się jakiś cud!... Mamy pieniądze, nie będę musiała
sprzedawać domu. Będę mogła otworzyć pensjonat. Mam wszystko, o
czym marzyłam.
Nie, nie wszystko, zabrzmiało zaraz w jej sercu. Bo marzenia
zmieniły się przecież, od kiedy pojawił się Seth. W gruncie rzeczy nie ma
znaczenia nic, w czym on nie miałby wziąć udziału.
Uwolniła się z jego objęć. Poczuła, że napływają jej do oczu łzy.
Odchrząknęła.
- Seth, pójdę chyba zajrzeć do dziewczynek... A potem zaraz wrócę i
upiekę ci fantastyczny placek z malinami. Chcesz? Polewany czekoladą.
RS
112
Ruszyła w stronę schodów. Czuła się równocześnie szczęśliwa i
nieszczęśliwa. Próbowała zrozumieć, jak to jest, dlaczego to, co najlepsze i
najgorsze, lubi chodzić parami?
Zaczął się Festiwal Placka Owocowego.
Festiwal urządzano zwykle na boisku sportowym miejscowej szkoły
średniej i tak samo było w tym roku. Wzdłuż bieżni okalającej boisko
ustawionych zostało wiele straganów i przyczep z odpustową tandetą, z
rzeczami do jedzenia i także z grami. W ciepłym, wrześniowym powietrzu
mieszały się zapachy smażonych kurczaków, frytek i hamburgerów.
Hałasowała muzyka country.
Na samym zaś środku boiska, na podwyższeniu ozdobionym
amerykańską flagą, wystawiony niczym u jakiegoś cukiernika
wielkoludów, królował Największy Placek Owocowy Świata.
Miał ponad metr grubości, kilka metrów w obwodzie; do jego
upieczenia - według tabliczki informacyjnej - zużyto 50 kilogramów
owoców i 25 kilogramów orzechów.
- Moje ty śliczności!
Seth obejrzał się i zobaczył łysiejącego mężczyznę z cygarem w
zębach. Ach tak, to Charlie Thomas, miejscowy hydraulik i mechanik.
Seth nie był pewien, czy Charlie zwraca się tymi słowami do placka, czy
do Hanny, stojącej obok.
Hanna... Ona naprawdę jest śliczna, pomyślał Seth. Była dziś w
liliowej sukience z białymi guziczkami na gorsie i z małym kołnierzykiem,
też białym. Kiedy schodziła rano w tym stroju po schodach, z
zaróżowionymi policzkami, uśmiechnięta, zastanowił się, czy nie chciałby
RS
113
codziennie oglądać jej tak na schodach, no i sypiać z nią razem w tym
wielkim łóżku, a także budzić się, trzymając ją w objęciach.
Nie kochali się nigdy, kiedy Maddie i Missy były w domu; starali się
wtedy nawet w ogóle nie dotykać, stwarzając pozory dystansu. Co innego,
kiedy dziewczynki przebywały w szkole. No i gdy Hanna nie musiała
akurat upiec czegoś dla restauracji albo nadganiać innych prac zleconych...
Zresztą i Seth nie siedział z założonymi rękami. Pomagał Hannie w
robotach remontowych, pomalował dwie sypialnie, założył wentylator w
łazience. Naprawił też w końcu płot, przez który przedzierał się
pamiętnego dnia, gdy ratował Maddie.
Zapomniał już, jak to przyjemnie jest zrobić coś własnoręcznie! Coś
naprawić, a potem przyglądać się z satysfakcją dobrze wykonanej pracy.
Kiedyż to było ostatnio, gdy czuł się twórcą czegoś, był ważny,
niezastąpiony? Nie pamiętał. Czy należał w ogóle do jakiegoś miejsca, był
naprawdę związany z jakimiś ludźmi...?
Jego przybrani rodzice byli dla niego dobrzy, kochali go na swój
sposób, ale zawsze mu czegoś przy nich brakowało. Seth rozejrzał się
teraz dookoła, rejestrując obecność tłumu: nie był to zwykły tłum. Czuło
się, że są tu przeważnie sąsiedzi, choć przyjechało też sporo turystów.
Panował familiarny nastrój.
Zauważył dwóch chłopców, którzy biegli gdzieś z watą cukrową na
patyku, i nagle coś nim wstrząsnęło. Pamięć odtworzyła zapomniany obraz
sprzed lat: dwaj chłopcy, boisko szkolne, nastrój pikniku...
„I oto zdobywcą pierwszej nagrody w kategorii dziewięcio- i
dziesięciolatków w Junior Bronco Rodeo jest Rand Blackhawk, syn
Jonathana i Nory z Blackhawk Ranch!" Duma rozpierała Setha, gdy
RS
114
patrzył, jak jego starszy brat wstępuje na podium i trener przekłada mu
przez głowę i ramię błękitną, lśniącą wstęgę. „Patrzcie, mamo, tato, to
Rand!", wołał Seth. „On wygrał! On wygrał! Wygrał!"
Nastrój podniecenia udzielił się nawet małej Lizzie, która zaczęła się
wiercić w objęciach matki, popiskiwać i też wyciągała paluszek.
Tymczasem Rand zbiegł z podium i już zaraz był przy nich. Ojciec
uścisnął mu rękę, a wtem pojawiła się Kristen McDougall, koleżanka ze
szkoły, zarzuciła Randowi ręce na szyję, pocałowała go w policzek i
zawstydzona uciekła.
Potem była wspólna zabawa w rzutki, ciskanie dziesięciocentówkami
na talerzyk, hot dogi z keczupem i różowe, puszyste obłoki waty
cukrowej...
- ...no i potrzebuje to-to pieca wielkości mniej więcej garażu dla
buicka - perorował Charlie Thomas.
Seth zamrugał oczami, starając się uchwycić sens zdania, które
usłyszał. Nie bardzo mu się to udało, bo wciąż jeszcze myślami przebywał
tam, daleko, o dwadzieścia lat stąd.
Westchnął. Bliscy... Gdzież oni wszyscy są? I czy uda mu się w
końcu spotkać brata i siostrę?
Potrząsnął głową, próbując się skupić na tym, co się dzieje teraz,
tutaj. A więc o czym to mówił Charlie? Piekarnik wielkości garażu?
- ...fundamenty kładł jeszcze mój dziadek - kontynuował Thomas. -
Było to dobre osiemdziesiąt lat temu, więc oczywiście paliło się w takim
piecu drewnem. Nie było łatwo utrzymać przez trzy dni stałą temperaturę
220 stopni. Dopiero kiedy dziadek naszego Henry'ego Williarda
zainstalował ruszt gazowy...
RS
115
- Seth! Seth! - rozległo się wołanie cienkich głosików i jak spod
ziemi wyrosły Missy i Maddie. - Chodź zobacz, chodź zobacz! Będą zaraz
kroić ciasto!
- Przeproście pana Thomasa, żeście mu przerwały -pouczyła Hanna
swoje córki.
- Przepraszaaamy - odezwały się unisono. Po czym zaczęły ciągnąć
Setha za ręce. - No chodź. Chodź!
Seth spojrzał pytająco na Hannę. Uśmiechnęła się.
- Idźcie. Przynajmniej raz w życiu trzeba coś takiego zobaczyć z
bliska.
Na podium stał już burmistrz Ridgewater, zaopatrzony w nóż do
ciasta wielkości szabli. Uniósł to monstrum do góry i wtedy rozległy się
oklaski oraz gwizdy. Wkrótce spory kawał placka spoczął na srebrnej tacy.
Burmistrz dał znak, że chce coś powiedzieć.
- W tym roku honorowa pierwsza porcja przypada... - tu
dramatycznie zawiesił głos i zaczął szukać oczami w tłumie. Znalazł: jego
wzrok padł na Setha.
O Boże, tylko nie to...
- ...Sethowi Grangerowi!
Obdarowany rozejrzał się, jakby to nie o niego chodziło. Zauważył w
pobliżu Hannę, która zdawała się równie zaskoczona, jak on. A więc to nie
jej sprawka...
Tymczasem Maddie i Missy, podskakując jak szalone, zaczęły
ciągnąć Setha na podium. Zbyt skołowany, aby protestować, znalazł się
twarzą w twarz z burmistrzem, zmuszony został do wysłuchania kwiecistej
RS
116
pochwały swego bohaterstwa podczas ratowania Maddie, a potem
wypadało już tylko skosztować słynnego placka.
Spróbował i otrzymał wielkie brawa. Następnie burmistrz puścił
swoją szablę dalej w ruch, obdzielając wszystkich chętnych kawałkami
gigantycznego wypieku. Seth musiał wytrzymać rozliczne poklepywania
po plecach i ściskania dłoni, i już zaraz głośniej zagrała muzyka; zaczęły
się tańce na klepisku. Liczne panie miały chęć zawirować z bohaterem
dnia, zaś wielu panów -z mamusią uratowanej Maddie.
Godziny szybko mijały; przyszła pora na hot dogi z keczupem, na
zabawę w rzutki, ciskanie dziesięciocentówkami na talerzyk i w końcu na
watę cukrową.
- Hej, Seth, cześć! - Z tymi słowy, wyciągając rękę, zbliżył się w
pewnej chwili Ned Morgan, właściciel warsztatu samochodowego.
A niech to diabli.
Chciał, nie chciał, Seth uścisnął podaną prawicę i przyjął do
wiadomości, że jego motocykl jest nareszcie gotowy. Kątem oka
zauważył, jak cień przebiega przez twarz Hanny.
Tymczasem Ned mówił:
- ...No i jesteśmy kwita. Bo za robociznę i części do motoru dostałem
już forsę od twojej agencji ubezpieczeniowej. Więc - tu zadyndał
kluczykami od harleya - baw się dobrze. Szerokiej drogi.
- Cześć, Ned - uśmiechnęła się blado Hanna. Wiedziała, że chwila
taka jak ta nadejdzie, a jednak dała się jej zaskoczyć. - Wy tu sobie
pogadajcie jeszcze - powiedziała, spuszczając wzrok - a ja pójdę do Lori...
Siedzi z moimi pannami w tej budzie, gdzie się maluje indiańskie wzorki
na twarzy.
RS
117
Seth patrzył za nią, jak się oddala. Ścisnęło mu się serce. No tak,
pojawienie się harleya jest oczywistym wstępem do rozstania. Ale cóż
można innego zrobić? Czy mogliby się nie rozstawać?
Zaczęli gadać z Nedem i wymieniać fachowe uwagi o wyższości
silnika chłodzonego wodą nad silnikiem chłodzonym powietrzem, albo
przekładni łańcuchowej nad wałem Cardana, a w końcu - motocykli
amerykańskich nad japońskimi.
Hanna, wracając z festiwalu, opuściła szybę samochodu; pozwoliła,
by owiewało ją chłodne powietrze wczesnojesiennego zmierzchu.
Popatrywała na mijane domy; niedługo wszystkie ganki zostaną tu
udekorowane dyniami i straszydłami Halloweenu, a wkrótce potem
popłyną zapachy jabłecznika z cynamonem oraz indyków pieczonych na
Święto Dziękczynienia.
Zawsze kochała tę porę roku. Od Dnia Dziękczynienia już tylko krok
do Bożego Narodzenia. A cały ten niezwykły czas zaczyna się w
Ridgewater właściwie bardzo wcześnie, bo od wrześniowego Festiwalu
Placka Owocowego.
Jednak dziś wieczorem Hanna bez radości myślała o czasie, który
miał nadejść.
Ponieważ dzisiejszy wieczór jest ostatnim, jaki spędzi razem z
Sethem.
Skręciła z drogi na podjazd przed domem i ujrzała Setha siedzącego
na schodkach ganku. Obok niego stał harley, przyprowadzony z warsztatu
Neda. Poczuła, jak mocno wali jej serce.
RS
118
Nie, nie będzie próbowała zmieniać jego planów. Rozumiała, że on
ma swoje życie w Albuquerque. Ona zaś, razem z dziećmi, należy do
Ridgewater. Tu jest ich miejsce.
Wysiadając z auta, zgarnęła całe naręcze zabawek kupionych dla
Maddie i Missy.
- A gdzie dziewczynki? - zapytał Seth.
- Lori urządza im maraton filmów z Myszką Miki u siebie. -
Wręczyła zabawki Sethowi i zaczęła szukać kluczy. - Będą też u niej
spały.
Przyjaciółka była tak dobra, że umożliwiła Hannie skupienie się na
przeżywaniu rozstania. „Tylko nie płacz - doradzała. - Nie dodawaj
nieszczęścia do nieszczęścia".
Weszli do domu. Nie zapalając światła, przystanęli w holu naprzeciw
siebie. Cisza gęstniała. Wreszcie Seth się poruszył.
- Hanno, ja...
- Nic nie mów. - Wyciągnęła rękę i dotknęła jego ust końcami
palców. Przybliżyła się i pocałowała go. -Nie mów mi... tego.
Naręcze zabawek z hurgotem osunęło się na posadzkę. Seth objął
Hannę. Znów stali nieporuszeni. A cisza gęstniała - jak rzecz.
Nie wiadomo kiedy znaleźli się w sypialni i przy świetle księżyca
kochali się, jakby to robili po raz pierwszy. Bo rzeczy pierwsze i ostatnie
bywają do siebie podobne. Kochali się długo, nieprzytomnie, ale i
przytomnie, tak, żeby dobrze siebie zapamiętać na resztę życia.
A potem Hanna wsparła się o wezgłowie i wodząc końcem palca po
mocnym ramieniu Setha, powiedziała:
RS
119
- Jest coś, co wolałabym jednak wiedzieć. Sięgnął po jej rękę i
ucałował ją.
- Wiesz, że nigdy bym cię nie okłamał. Pytaj.
- Chodzi mi o ten czek, z którym tu się tak dziwnie pojawił Brent...
Czy ty miałeś w tym jakiś udział?
Usiadł obok niej.
- Hanno, ja...
- Seth, tak czy nie?
Westchnął.
- Możliwe, że źle zrobiłem... - zaczął. - Przepraszam. Miałem się nie
wtrącać.
Pocałowała go.
- Nie przepraszaj. Wiesz, jak były mi potrzebne te pieniądze. - Znów
go pocałowała. - To ja cię przepraszam. Powinnam ci była bardziej ufać.
Objął ją ramieniem.
Długo wtulała się w niego, aż nagle zachichotała i pokręciła głową.
- Swoją drogą ciekawa jestem, jak tyś go do tego zmusił?
- To nic wielkiego. Wiesz chyba, że istnieją legalne agencje
rewindykacyjne? Zatelefonowałem, gdzie trzeba, i tyle. Ma się paru
znajomych w paru pożytecznych miejscach.
Zanim ułożyli się do snu, Hanna poprosiła jeszcze, żeby odjechał
jutro możliwie wcześnie.
- Wiesz, dziewczynki mogłyby nie zrozumieć, dlaczego nas
opuszczasz...
To ja nic nie rozumiem, pomyślała. I poczuła, że do oczu mimo
wszystko napływają jej łzy.
RS
120
Stłumiła płacz: miała przecież „nie dodawać nieszczęścia do
nieszczęścia".
Leżała potem długo, słuchając, jak on oddycha, i pozwalała, by
ciemność przepływała przez nią... Nie, nie ciemność, najwyżej półmrok.
Bo świecił księżyc i księżycowe światło rysowało teraz czarno-białą
fotografię... Wizerunek rozstania, które było rozdzierające - lecz przy tym
zadziwiająco piękne.
Fotografie nieszczęść są nieraz bardzo piękne.
RS
121
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Mały model kolejki tkwił w rogu biura Henry'ego Barnesa. Seth
nachylał się i podziwiał precyzję szczegółów. Zresztą model zawarty był
w szerszym krajobrazie, przedstawiającym miasteczko górnicze, z jego
typowymi elementami, hotelem, głównym składem towarów i saloonem.
Cała ta zabawkowa makieta skojarzyła się jakoś Sethowi z domkiem
dla lalek Maddie i Missy. To z tego domku wyjęta została przecież
zastawa herbaciana do spożycia rosołu owego pamiętnego dnia, gdy
dziewczynki były chore.
Uśmiechał się, wspominając tamten dzień. Potem westchnął...
Pożegnał się z Ridgewater przedwczoraj, o świcie, tak jak obiecał.
Pocałował w policzek śpiącą Hannę, zszedł cicho po schodach, a swego
harleya uruchomił dopiero dwieście metrów od domu, prowadząc go
najpierw cicho opustoszałą drogą.
Za ścianą zadzwonił telefon. Seth wyprostował się, nasłuchiwał
przez chwilę, po czym znowu nachylił się nad makietą miasteczka. Udało
mu się zajrzeć przez małe okienka do składu towarów. No, no, pokręcił
głową. Wewnątrz ujrzał bowiem sprzedawcę małego jak Tomcio Paluch, a
za jego plecami szeregi półek, gęsto obstawionych towarem. Były tam
piramidki konserw, mikroskopijne bele płótna, wiadra, uprząż, oskardy,
nawet książki.
Nagle pomyślał o Bożym Narodzeniu; przypomniały mu się
zabawki, które dostawał od rodziców pod choinkę, on, Rand i Lizzie.
Niemal poczuł zapach żywej choinki... I spojrzały nań, od wewnątrz, od
strony duszy, dobre, kochające oczy matki.
RS
122
Potrząsnął głową. Nie, nie wolno się tak rozklejać.
W tejże chwili szczęknęły drzwi i do biura wkroczył sędzia Barnes.
- Przepraszam, że dałem panu na siebie czekać -uśmiechnął się. -
Przeciągnęła się w sądzie taka tam... nasza lokalna pyskówka. Ernie
Farsons kontra Victoria Wellington. Poszło o zdeptaną grządkę
wystawowych dalii pani Farsons.
Siwy prawnik miał na sobie grafitową sportową bluzę, białą koszulę
bez krawata i do tego sprane dżinsy. A na głowie - teksański kapelusz.
- Henry Barnes - wyciągnął rękę. - Zresztą, proszę mi mówić Henry.
I niechże pan siada, Seth.
Zajęli miejsca po dwóch stronach solidnego biurka. Sędzia
wpatrywał się przez chwilę w swego gościa.
- Niech mnie kule biją - powiedział. - Co za podobieństwo. - Pokręcił
głową. - Niewykluczone, że trafiła mi się najdziwniejsza sprawa w całej
karierze.
Seth siedział jak na szpilkach, ledwie opanowując niecierpliwość.
- Myślałem, że spotkam się tutaj z bratem, dzisiaj...
Sędzia oparł się wygodnie i zetknął dłonie końcami palców.
- Hm, doszliśmy do wniosku... - powiedział z namysłem - że może
lepiej będzie wyjaśnić najpierw kilka szczegółów. - Pochylił się nad
biurkiem i otworzył tekę, którą przyniósł z sobą. - Zacznijmy od początku.
- Obrócił teczkę w stronę Setha. - Proszę - powiedział. - Tutaj są wszelkie
dane, daty, nazwiska... Ale jeśli chcesz - uśmiechnął się - to ja ci to krótko
streszczę. A ten plik i tak zabierzesz ze sobą.
Seth rzucił okiem na segregator. Wpiętych było do niego mnóstwo
papierków, a wszystkie pokryte drobnym druczkiem.
RS
123
- No to poproszę o streszczenie - uśmiechnął się.
W dwie godziny później Seth stał w oknie pokoju na czwartym
piętrze hotelu „Cztery Wiatry" i patrzył na miasto. Ktoś przecinał właśnie
ulicę, zmierzając do drugstore'u, tego samego drugstore'u, w którym matka
kupowała Sethowi cukierki z lukrecji, gdy był jeszcze dzieckiem. Nieco
dalej był zakład fryzjerski, do którego ojciec zabierał obu chłopców na
postrzyżyny. A tam? Przecież to piekarnia! Ileż świeżych bułeczek się w
niej kupiło, aby wygrzebywać palcem ze środka pachnący miąższ. Na rogu
zaś stoi kościół. Teraz właśnie zabrzmiał dzwon na kościelnej wieży
zegarowej.
Do licha. Wszystko tu takie znajome, bliskie sercu. I wszystko
wydaje się utracone.
Potrząsnął głową. Nie do wiary, że tak się to życie potoczyło.
Odwrócił się od okna i spojrzał na segregator leżący na stole. Sędzia
Barnes streścił mu zawartość tej teki, ale należy przecież wreszcie i
samemu do niej zajrzeć. Podszedł do stołu, usiadł i zaczął przewracać
karty.
A więc tak, rzeczywiście, po śmierci rodziców losy ocalonych dzieci
wziął w swoje ręce brat ojca, William Blackhawk.
Seth poczuł, że zaciskają mu się pięści. Gdyby nie to, że ten
stryjaszek zginął dwa lata temu, kto wie, czy uszedłby teraz cało z rąk
bratanka. To William uknuł-wówczas tę intrygę... Stryj nienawidził - jak
wyjaśniał skrótowo sędzia Barnes - Jonathana i Thomasa, swoich
pozostałych braci za to, że ożenili się z kobietami spoza rezerwatu. Starał
się unikać ich oraz ich dzieci, choć wszyscy razem mieszkali w Wolf
River.
RS
124
I to jemu udało się tak urządzić, że Rand, Seth i Lizzie trafili do
adopcji w trzech różnych rodzinach. A każdemu z trojga dzieci
tłumaczono, że pozostała dwójka nie żyje.
Lecz to nie koniec intrygi. Bo jak to bywa - Seth w pracy policjanta
stykał się z tym nieraz - zawiść i nietolerancja splatają się czasem z
przestępstwem pospolitym, motywowanym chciwością. I był to właśnie
przypadek Williama. Fakt, że z horyzontu znikli niektórzy potencjalni
spadkobiercy Jonathana, pozwalał mu żywić nadzieję na przejęcie części
schedy po dziadku Blackhawku, który zgromadził znaczny majątek.
Dziwnym sposobem zaczęli też znikać z Wolf River świadkowie,
mogący pokrzyżować plany stryja Williama. Spencer Radick, szeryf, który
jako pierwszy dotarł na miejsce wypadku i dobrze wiedział, że wszystkie
dzieci przeżyły, wyjechał z miasteczka w parę tygodni potem i słuch o nim
zaginął.
Rosemary Ownes, gospodyni Williama, która zabrała tamtej nocy
Randa i zajmowała się nim do dnia, gdy został adoptowany przez rodzinę
z San Antonio - otóż Rosemary też wkrótce znikła z Wolf River i
wiadomo było tylko tyle, że zamieszkała gdzieś w Vermont. (Według
zawartego w segregatorze świadectwa, zmarła pół roku temu na raka płuc.)
I teraz Leon Waters, nieuczciwy prawnik z pobliskiego Granite
Springs, który zaaranżował nielegalną adopcję dzieci i spreparował
świadectwa ich zgonu: Leon Waters zamknął swoje biuro prawnicze zaraz
po przeprowadzeniu sprawy w sądzie rodzinnym i... rozpłynął się w
powietrzu.
Według sędziego Barnesa, wszystko to inspirował stryj William,
kupując sobie nieobecność oraz milczenie tych osób. Całe oszustwo
RS
125
mogłoby nigdy nie wyjść na jaw, gdyby nie dziennik, odkryty po śmierci
Rosemary, w którym istniał dokładny opis pamiętnej nocy i jej następstw -
z nazwiskami, datami, miejscami. Dziennik
Rosemary przekazany został ostatniemu z Blackhawków, żyjących
jeszcze w Wolf River, Lucasowi, kuzynowi Setha. Lucas był posiadaczem
małego rancza, położonego tuż pod miasteczkiem; był żonaty i miał troje
dzieci.
Seth odsunął segregator, odchylił się w krześle i zaplótł ręce na
karku. No tak, to wszystko jest jak labirynt. Sporo rzeczy trzeba tu będzie
jeszcze dokładnie ustalić, powiązać ze sobą... Ale można to będzie zrobić
później.
Rzecz najważniejsza: ujrzeć wreszcie Lizzie i Randa! Co prawda
wciąż nie było wiadomo, gdzie się Lizzie znajduje... Natomiast Rand, jak
powiedział sędzia Barnes, przyjechał właśnie do Wolf River i mało tego,
zamierzał się tu w okolicy osiedlić, razem z narzeczoną.
Seth spojrzał na telefon. Wiedział, że brat czeka na sygnał od niego.
Wstał i przeszedł się po pokoju. Wrócił do stołu i sięgnął po słuchawkę.
Odłożył ją i znów się przeszedł. Potem jeszcze dwa razy powtórzył taką
rundę.
Wciąż się nie mógł zdecydować. Emocje były zbyt wielkie.
Zatrzymał się przy oknie i znów z góry obserwował ulicę. Jakaś blondynka
wyszła z drugstore'u; Seth poczuł ukłucie w sercu: a jeśli to Hanna? Nie,
nie ona. Skąd miałaby się tu wziąć?
Postanowił, że zadzwoni do Randa, ale po lunchu. Najpierw zjedzie
do baru hotelowego i poprosi o piwo z hamburgerem.
RS
126
W holu na dole, zaledwie zrobił parę kroków, stanął jak wryty. Cóż
to, lustro? Nie, był to ktoś bardzo podobny do niego, prawie jak sobowtór.
Ten sam wzrost, budowa, karnacja, twarz, włosy, spojrzenie. Co prawda,
tamten włosy miał nieco krótsze. A i ubrany był inaczej, bo nosił koszulę
dżinsową z długim rękawem, nie zaś błękitny T-shirt.
Obaj stali naprzeciwko siebie dłuższą chwilę, podobnie zaskoczeni i
najwyraźniej tak samo wzruszeni.
Seth ruszył do przodu pierwszy.
- Rand... - powiedział cicho. - Witaj, bracie.
- Hej, Seth.
Padli sobie w ramiona, śmiejąc się i poklepując po plecach.
- A niech cię! - Rand odsunął się na chwilkę, przyjrzał się bratu i
znów go objął. - Dwadzieścia trzy lata - powiedział. - Dwadzieścia trzy
lata...
- Ja właśnie miałem do ciebie dzwonić... - zaczął się tłumaczyć Seth.
- Ty łotrze! - Rand szturchnął go pod żebro. - Straciłem już nadzieję i
po prostu postanowiłem cię w tym hotelu dopaść.
Skierowali się ku barowi. Usiedli i zamówili po szklance piwa i po
hamburgerze z sałatą.
- Słyszałem, że jesteś gliną.
- Sędzia Barnes powiedział, że masz stadninę.
I dalej nastąpiła szybka, chaotyczna wymiana zdań, jak to bywa przy
takich spotkaniach, kiedy do opowiedzenia jest wielki kawał życia, a
niecierpliwość i ciekawość naglą.
- No a Lizzie? - zapytał w pewnej chwili Seth. -Wiemy coś o niej?
Sędzia Barnes mówił...
RS
127
Rand skinął głową.
- Cały czas próbuję... Wynająłem prywatnego detektywa, żeby jej
szukał. Jacob Carver, słyszałeś o takim facecie?
Seth zrobił niepewną minę.
- Ustaliliśmy - ciągnął Rand - że Lizzie dość długo mieszkała poza
krajem, ze swymi przybranymi rodzicami. Ale wszyscy już wrócili, jak
twierdzi Carver, i są gdzieś na Wschodnim Wybrzeżu. Myślę, że wkrótce
będziemy znali ich dokładny adres.
- Czy ona nas jakoś zapamiętała? - zastanowił się Seth. - Była wtedy
taka malutka.
- Hm... - Rand upił łyk piwa. - To może być problem. Ale
zobaczymy...
Kończąc lunch, umówili się, że obejrzą stare ranczo ich rodziców,
niedaleko Wolf River, ale może nie dziś. Na dziś zaproszeni są do Lucasa
Blackhawka.
I rzeczywiście, wieczorem Rand zawiózł Setha do ich kuzyna. Seth
poznał miłą żonę Lucasa, Juliannę, i trójkę ich dzieci. Z Randem
przyjechała też narzeczona, Grace. Wszyscy rozsiedli się do kolacji przy
wielkim okrągłym stole; końca nie było opowieściom i żartom. Seth czuł,
że jest w rodzinie, naprawdę to czuł. Wspólna krew, to wspólna krew.
A jednak czegoś mu tutaj brakowało. Brakowało Lizzie, to prawda,
ale nie tylko jej.
Przyglądał się bratu i Grace i widział, jak są dobrze dobrani. Snuli
oboje opowieść o gromadce koni zabłąkanych w kanionie i o tym, jak
Rand w pojedynkę wyłapał je wszystkie na lasso. Przekomarzali się, kpili
RS
128
z siebie wzajemnie, ale byli dla siebie życzliwi i najwyraźniej rozumieli
się w pół słowa.
Tak, tak, nie tylko Lizzie tutaj brakuje... Nadchodzi w życiu czas, że
człowiek ma dosyć samotnego życia i choćby szukał racjonalnych
argumentów na rzecz niezależności, nie okłamie duszy. Hanna... Skąd
przyszło mu do głowy, że jej los i jego los nie są do połączenia? Trzeba
podjąć jakieś działanie.
Gromada maluchów podrygiwała w takt pulsującej muzyki disco.
Drżały od niej ściany domu. Maddie i Missy sprosiły na swe urodziny
prawie całą klasę. Bal odbywał się w saloniku, a częściowo też na
werandzie. Lori i jej mąż John pomagali Hannie utrzymać w tym
wszystkim jaki taki ład.
- Czy mam już nakładać lody? - Lori próbowała przekrzyczeć Donnę
Summer.
- Niech sobie jeszcze pohasają - machnęła ręką Hanna.
Po kwadransie przerwano jednak muzykę i do saloniku wjechały dwa
torty. Zapalono świeczki, po siedem na każdym, tłum dzieci niezbyt
składnie odśpiewał „Happy Birthday", po czym bliźniaczki zdmuchnęły
świeczki. Tort Missy miał różową polewę i białe napisy, zaś Maddie -
odwrotnie.
Dziewczynki mocno przeżyły zniknięcie Setha. Płakały i uspokoiły
się dopiero wtedy, gdy mama obiecała im wielkie przyjęcie urodzinowe,
tańce i w ogóle czarodziejski wieczorek, w którym sama odegra rolę Betty
Baleriny.
RS
129
W tej chwili Hanna, w diademie Betty, przystąpiła do uroczystego
krojenia tortów. Lori rozdawała talerzyki, a jej mąż nalewał do kubeczków
soki.
Hanna ruszyła do kuchni po lody. Przecinała właśnie hol, gdy w
otwartych drzwiach wejściowych zamajaczyła jej znajoma postać.
Stanęła jak wryta. To niemożliwe. Poczuła, że bardzo mocno wali jej
serce.
- Hej! - uśmiechnął się Seth. Wsparł się ramieniem o framugę. -
Może bym się tu na coś przydał? Ładny masz diadem - pochwalił.
Zerwała z głowy dziecinną ozdobę i zaczerwieniła się. Najchętniej
rzuciłaby się w jego ramiona, ale rozstawali się przecież tak bardzo „na
zawsze", że nie wiedziała teraz, co im wolno... I co właściwie oznacza ten
powrót?
- Hej - odpowiedziała przez ściśnięte gardło. - Co cię tu sprowadza,
Seth?
Oderwał się od framugi i zrobił dwa kroki w jej stronę.
- Chciałem ci opowiedzieć o swojej rodzinie.
Cofnęła się odruchowo. Przyjechał tu, żeby opowiedzieć o rodzinie?
A potem ruszy sobie dalej? Poczuła, że rośnie w niej złość. Do diabła z tą
rodziną! Waliło jej serce i zaczęło pulsować w skroniach. W dodatku znów
z saloniku dobiegło dudnienie tanecznego disco.
- Wiesz co - powiedziała - muszę przynieść dzieciom lody. Chodźmy
do kuchni.
Weszli i zamknęli drzwi.
- O! - Seth się rozejrzał i pociągnął nosem. - Są też i drożdżówki. -
Podszedł do tacy. - Można jedną?
RS
130
- Proszę - wzruszyła ramionami. - No, a co z tą... z tą twoją rodziną?
- Bardzo dobrze - odrzekł z kęsem drożdżówki w ustach. - Rand się
żeni za miesiąc. I wyobraź sobie, będzie odnawiał nasze stare ranczo - to,
gdzieśmy się wychowywali.
- Pięknie - pochwaliła. - I co jeszcze?
- Polubiłabyś Grace, jego narzeczoną... Julianna, żona mego kuzyna,
też jest fajna.
- Masz jakiegoś kuzyna w Wolf River?
- Nie wiedziałem, że mam, ale tak jest. Lucas Blackhawk. On i
Julianna mają trójkę dzieci, dwuletnie bliźnięta i czterotygodniowego
noworodka.
- Pięknie - powtórzyła. - A co do dzieci... - Podeszła do lodówki.
Otworzyła ją i wydobyła duże plastikowe pudło, owinięte szeleszczącą
folią i przewiązane kokardą. - Wiesz, pomyślałam, że Maddie i Missy nie
powinny się dowiedzieć, że przyjechałeś. One już... - nie dokończyła.
Seth powoli wycierał sobie palce, oblepione lukrem z bułeczek.
- Hanno... - zaczął.
- Tak naprawdę - przerwała mu - po coś tu przyjechał?
- Czegoś zapomniałem... - zawiesił głos. Zapomniał...? Zdążyła
wcześniej przeszukać cały dom, właśnie w nadziei, że coś zostawił i że
będzie to miała. Ale nic nie znalazła.
- Co takiego zostawiłeś? Uśmiechnął się.
- Ciebie.
Zawirowało jej w głowie. Postawiła pudło z lodami na stole i wsparła
się łokciem o krzesło.
RS
131
Podszedł i mocno ją objął. Od razu wtuliła się w niego i poczuła, że
ma łzy w oczach.
- Ciebie zostawiłem... - Kołysał się z nią. - A potem szeptem dodał: -
Ciebie, a także Maddie i Missy.
- Maddie i Missy? - Odchyliła się nieco, mrugając niepewnie.
Pocałował ją delikatnie.
- Wiesz... - zaczął. - Myślałem, że jak odzyskam tych moich
Blackhawków, to już nic mi w życiu nie będzie brakowało. Ale pomyliłem
się. Bo wy...
- Seth, co ty mi chcesz powiedzieć? Przygarnął ją znowu.
- Po prostu to, że cię kocham - zamruczał jej do ucha. - Że was
wszystkie kocham - powiedział głośno. Odstąpił pół kroku. - Hanno,
wyjdziesz za mnie?
Wpatrywała się w niego oniemiała.
- Ale... Przecież ty... - Potrząsnęła głową. - Tłumaczyłeś mi, że...
Przyciągnął ją i obsypał pocałunkami. Potem, nie wypuszczając z
objęć, poprosił:
- Powiedz lepiej krótko, że mnie kochasz.
- Hm... Chyba wiesz - szepnęła. Wsparła się na nim mocno. -
Możliwe nawet, że kochałam cię, zanim cię jeszcze poznałam... Czekałam
na kogoś takiego jak ty. Byłam gotowa.
Spojrzał na nią zdziwiony.
- Ale wyjdziesz za mnie, czy nie?
- No, a ta twoja okropna praca... ? Wzruszył ramionami.
- Zaskoczę cię. Mam dość tajnej policji. Rzucam to. Przyłożyła dłoń
do piersi.
RS
132
- Niemożliwe!
- Jak najbardziej możliwe - uśmiechnął się. - Jedyna tajna robota,
jaką mam jeszcze ochotę wykonywać, to ta... z tobą...
- Seth! - udała zgorszenie.
- A co do możliwej posady... Tutaj, w Ridgewater, Ned Morgan
zaproponował mi miejsce u siebie, w warsztacie.
- Nabierasz mnie!
- Owszem - zgodził się. - Nabieram. Ned mnie wcale nie chce. Ale
myślę... - zawiesił głos - że może by u ciebie... Poduczysz mnie, jak się
prowadzi pensjonat. Co ty na to?
Postanowił, że jej nic na razie nie powie o tych pięciu milionach
dolarów, które wedle sędziego Barnesa należą mu się po dziadku. Obleją z
Hanną tę bajeczną wiadomość później i zastanowią się, co zrobić z takim
majątkiem.
- A więc...? - Podniósł jej dłoń do ust i ucałował. - Czekam na
odpowiedź... Prosiłem panią o rękę.
- Oj, Seth - uśmiechnęła się. - Tak. Sto razy tak. Znów się mocno
objęli, całowali, a potem ni stąd, ni zowąd przetańczyli kawałek do
rytmów dobiegających z saloniku.
- Może byśmy urządzili ślub w weekend przed Świętem
Dziękczynienia? Do tego czasu zdążę cię przedstawić całej rodzinie i
nawet pojechać z tobą do mamy na Florydę.
- Święto Dziękczynienia? Ale to przecież za trzy tygodnie?
- Masz rację - zastanowił się. - Trzy to za długo... No to jak: dwa
tygodnie?
Zaśmiała się, zarzucając mu ręce na szyję.
RS
133
- Droczysz się ze mną. Dobrze wiesz, że tak szybko nie da się nic
urządzić. Potrzebna jest suknia ślubna, kwiaty, trzeba wydrukować
zaproszenia, urządzić przyjęcie...
- No, zaproszenia to nam może wydrukować Billy Bishop -
powiedział Seth. - Właściwie jedno duże zaproszenie, na całą pierwszą
stronę „Ridgewater Gazette".
Hanna otworzyła szeroko oczy.
- Jak to, chciałbyś sprosić całe miasto?
- Absolutnie. Zaprosiłbym nawet ciotkę Marthę, jeśli tylko zechce
przyjechać.
- Myślę, że przyjedzie - zastanowiła się Hanna. -Dasz wiarę, że
przysłała kilka dni temu bukiecik kwiatów? I dołączyła list, w którym
przeprasza za swe zachowanie.
Uniósł brwi.
- Czy my mówimy o tej samej ciotce?
- Jedynej, jaką mam... A chyba to wszystko przez ciebie, panie
Granger. To przez ciebie ruszyło ją sumienie.
- Hm! - Pokręcił głową. - A przy okazji: nie będę się już nazywał
Granger. Chcę wrócić do nazwiska Blackhawk. Mam nadzieję, że nie
masz nic przeciw temu.
- Granger... Blackhawk... Wolę Blackhawk - zadecydowała. - Wolę
się nazywać Hanna Blackhawk niż Hanna Granger!
Znowu się objęli i przez chwilę stali milcząc.
- I co, nie przeszkadza ci, że będziesz mieszkał w Ridgewater? -
odezwała się pierwsza. - W miasteczku największego na świecie placka
owocowego?
RS
134
- Byłbym największym w świecie osłem, gdyby mi to miało
przeszkadzać. Mój dom, moje życie jest tam, gdzie ty jesteś. Ty i twoje
dziewczynki.
W chwili, gdy wymawiał słowo „dziewczynki", jak na zamówienie
dał się słyszeć tupot kroków i do kuchni wpadły Maddie i Missy, wołając
od progu o lody. Ledwie ujrzały Setha, rzuciły się w jego stronę. On
schylił się ku nim i zaraz się wyprostował, unosząc je w ramionach. One
całowały go w policzki i targały za włosy.
- A wiesz, a wiesz - mówiła zdyszana Maddie - że jak
zdmuchiwałam świeczki, to powiedziałam sobie takie życzenie, żebyś
wrócił i...
- Ja też, ja też! - przekrzykiwała ją Missy. -I ty wróciłeś.
- Nasze życzenia się spełniły!
- Nie tylko wasze. - Seth nachylił się z uśmiechem ku Hannie. - Moje
też. - Pocałował ją delikatnie w usta. - Moje też.
RS