background image

 

 

Barbara McCauley 

 

Noce z Hanną 

 

 

Tytuł oryginału :In Blackhawk’s Bed 

 

 

 

 

 

background image

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

WITAJCIE W RIDGEWATER, W TEKSASIE. LICZBA 

MIESZKAŃCÓW: 3546. MIASTO ZNANE Z NAJWIĘKSZEGO W 

ŚWIECIE PLACKA OWOCOWEGO! 

Seth Granger już z daleka zobaczył tę tablicę reklamową. Pod 

napisem ustawiła się rodzinka złożona z czterech osób. Za nimi w tle 

widniał placek owocowy rozmiarów Godzilli, z połyskliwymi wiśniami na 

wierzchu. 

Placek? 

Po ośmiu latach pracy w roli tajnego wywiadowcy policji w 

Albuquerque Seth był przekonany, że widział w życiu chyba wszystko. 

No, ale czegoś takiego na pewno jeszcze nie. 

Potrząsnął głową i zredukował gaz, zwalniając harleyem do 

dozwolonych sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Mandat za 

przekroczenie prędkości byłby ostatnią rzeczą, której mógł sobie życzyć w 

mieścinie Wielkiego Placka. Po sześciu godzinach spędzonych na 

autostradzie Zachodniego Teksasu, w upale, chciałby teraz dużą szklankę 

wody z lodem, możliwie największego, soczystego cheeseburgera, no i 

jeszcze warto uzupełnić paliwo w najbliższej stacji benzynowej. 

Wieczorem powinien być w Sweetwater, gdzie znajdzie motel, a potem 

pójdzie do jakiegoś baru. I od razu ujrzał w myślach duży kufel dobrze 

schłodzonej corony, czując prawie jej miłe szczypanie w wyschniętym 

gardle. 

Dodajmy do tego pizzę pepperoni, ładną kelnerkę i w ten sposób 

będziemy blisko owej doskonałej pełni, którą niekiedy oferuje życie. 

RS

background image

 

Zauważył, że przygląda mu się kobieta w średnim wieku, 

prowadząca małego czarnego terriera brzegiem szosy. Kiedy ją mijał, 

piesek zaczął się miotać, dwa razy obiegł swoją panią i omal jej nie 

powalił na ziemię, skrępowawszy długą smyczą. 

Seth obejrzał się i doszedł do wniosku, że ta mieścina wita go 

średnio gościnnie. 

Zreflektował się jednak, że to jego wygląd może nie budzić zaufania. 

Od paru dni się nie golił, włosy miał prawie do ramion, na głowie typowy 

kask harleyowca, do tego wypukłe gogle. Owa maskarada została 

wymuszona przez akcję, w której brał ostatnio udział; zadaniem jego było 

przeniknięcie do siatki nielegalnych wytwórców alkoholu. Razem ze swą 

maszyną byłby niezłą ilustracją na okładkę jakiegoś pisma. 

Skręcił ku stacji benzynowej. Zatrzymał się przy wolnym 

dystrybutorze i ściągnął hełm. Napełniając bak, zwrócił uwagę, że 

pozostali klienci starają się odwracać od niego wzrok. 

Zastanowił się, co by ci poczciwcy z Ridgewater zrobili, gdyby nagle 

wrzasnął w ich stronę „Buu!" i zakręcił młynka rękami. Powskakiwaliby 

pewnie do samochodów i czmychnęli, jak na widok diabła. Uśmiechnął się 

do tych przypuszczeń. 

Oczywiście nie zamierzał tak figlować. Miał na głowie poważne 

problemy. Przypomniał sobie list z kancelarii prawniczej... 

Kiedy Seth wrócił po nieudanej ostatecznie akcji na wytwórców 

whisky, zastał w domu spory stos korespondencji - jak zwykle głównie 

rachunków i ofert reklamowych. Wcale nie zamierzał się do tego zabierać. 

Tym, czego w pierwszej kolejności potrzebował, były raczej zimne 

kompresy na stłuczoną rękę i butelka „Jose Cuervo". 

RS

background image

 

Jednak ten list z kancelarii prawniczej leżał na wierzchu i zaciekawił 

Setha. Ktoś go chce pewnie oskarżyć o nadużycia policyjne - może ten 

sprytny dealer od amfy, a może ów łobuz, co bezkarnie tłukł żonę, aż Seth 

przymknął go któregoś dnia? Listę taką można by długo ciągnąć, 

pomyślał, i odłożył kopertę. 

Ale gdy już zrobił sobie opatrunek i nalał szklaneczkę tequili, wrócił 

do listu. Tym, co przyciągnęło jego uwagę, był teksański stempel hrabstwa 

Wolf River na kopercie. 

Znieruchomiał. 

Wolf River? 

Nagłym ruchem odstawił tequile i rozerwał kopertę. A teraz w 

Ridgewater, już w Teksasie, na stacji benzynowej, przypominał sobie 

słowa owego listu. Najlepiej pamiętał drugi akapit, trzecią linijkę... 

„...Rand Blackhawk i Elizabeth Marie Blackhawk, syn i córka 

Jonathana i Nory Blackhawk z Wolf River w Teksasie, nie zginęli w 

wypadku samochodowym, w którym stracili życie ich rodzice..." 

Pismo zawierało telefony kontaktowe, również pewne uwagi co do 

pozostawionego majątku, choć, jak pamiętał Seth, małe ranczo jego 

rodziców nie było wiele warte. 

No cóż, mniejsza z tym. Naprawdę ważne jest to, że Rand i Lizzie 

przeżyli. Nie zginęli w wypadku. 

Jego pierwszą myślą było to, że chodzi pewnie o jakieś 

nieporozumienie, wielkie nieporozumienie. Albo jeszcze gorzej, bo może 

to smutny żart? Ostatecznie jednak, dlaczego ktoś miałby sobie żartować z 

tych spraw? Komu jest znana przeszłość Setha Grangera? Mało kto wie, że 

przez pierwsze siedem lat życia, zanim został adoptowany przez Bena i 

RS

background image

 

Susan Grangerów, nosił nazwisko Blackhawk. Sam Seth ledwie to 

pamiętał. 

Wpatrywał się w cyfry migające na liczniku dystrybutora. .. A więc 

wtedy miał siedem lat. Rand, jego starszy brat, miał dziewięć. Elizabeth - 

którą zwano Lizzie - skończyła ledwie drugi roczek. 

Odczuł ten list niby dwudziestkę czwórkę przyłożoną do piersi. 

Powietrze uszło z jego płuc. Musiały więc minąć dwadzieścia trzy lata, 

nim się dowiedział, że jego brat i siostra są wciąż na tym świecie! Czuł się 

do głębi poruszony, wstrząśnięty. 

Nie pamiętał, jak długo siedział na skraju sofy w swoim mieszkaniu, 

w zapadającym zmierzchu, wpatrując się w list. Nie rozebrał się do spania, 

a rankiem natychmiast zatelefonował do prawnika, nagrywając się na 

automatyczną sekretarkę. W napięciu, z aparatem na kolanach czekał, aż 

do niego oddzwonią. 

No i wszystko się potwierdziło. Powiedziano mu, że Rand i Lizzie 

rzeczywiście żyją. Miejsce pobytu Randa jest znane; co do Lizzie prawnik 

wiedział jedynie, że przebywa ona gdzieś na wschodzie Stanów. Czy na 

południu? 

- Czy mógłby pan przyjechać do Wolf River? - zapytano go przez 

telefon. Czy mógłby? 

Do diabła, jasne, odpowiedział prawnikowi. 

Serce waliło mu jak szalone, a ręka drżała, gdy odkładał słuchawkę. 

Potem jeszcze przez dobry kwadrans wpatrywał się w aparat. 

Wyjazd ułatwiał fakt, że Setha zawieszono właśnie na sześć tygodni 

w czynnościach tajnego wywiadowcy, po ostatniej akcji. Mógł się od razu 

RS

background image

 

pakować i ruszać. Nic nie trzymało go w Albuquerque... Ani żadna żona. 

Ani dzieci. Ani jakiekolwiek zobowiązania. 

Owa szczególna wolność była tym, co Seth w życiu bardzo cenił. 

Owszem, miał niedawno przyjaciółkę, Julie, ale trudno jej było z nim 

wytrzymać. Nieuregulowany tryb egzystencji tajnego policjanta zniechęca 

kobiety. Nigdy nie wiadomo, kiedy mężczyzna będzie w domu i czy w 

ogóle będzie. 

Julie twierdziła zrazu, że wszystko zniesie. No i urządziła mu 

przytulne gniazdko, z kwiatami w dzbankach, ręcznie dzierganą narzutą na 

sofę, korkowymi podkładkami pod talerze w kuchni, pachnącymi 

świeczkami do kąpieli w łazience. Wszędzie pojawiły się w ramkach ich 

wspólne fotografie. 

Po sześciu miesiącach, z których więcej niż połowę spędziła sama, 

dała za wygraną. Uznała, że musi odejść, i uczyniła to w dramatyczny 

sposób. Odbyła się wielka awantura, z oskarżeniami o brak miłości i 

paleniem fotografii w kominku, ba, cisnęła nawet w ogień misternie 

dzierganą narzutę na sofę! Tak zadymiło się w mieszkaniu, że sąsiedzi 

musieli wezwać straż pożarną. 

Potem przez kilka tygodni Seth był przedmiotem niezliczonych 

docinków w swym komisariacie. Podrzucano mu do biurka a to kask 

strażaka, a to jakiś fragment gaśnicy pianowej lub aromatyzowaną 

świeczkę. 

Przysiągł sobie na przyszłość większą ostrożność w zawieraniu 

znajomości. W istocie, kiedy kobieta wprowadza się do mieszkania, z 

czasem zaczną się rozmowy o obrączkach, o ślubie i o dzieciach. Lecz są 

to rzeczy dobre dla faceta, który wykonuje bezpieczną pracę od dziewiątej 

RS

background image

 

do piątej, a nie dla agenta policji o nienormowanym trybie zajęć, i to zajęć 

śmiertelnie niebezpiecznych. 

Zapamiętał na zawsze wyraz udręki na twarzy swej przybranej matki 

tamtego wieczoru, gdy najlepsi przyjaciele ojca z posterunku, gdzie miał 

służbę, zapukali do drzwi ze spuszczonymi głowami. Tak, Ben Granger 

zginął, a Al Mott i Bob Davies stali się na następne dziesięć lat wujkami 

dla Setha. 

Po pogrzebie kładli do głowy chłopcu, żeby broń Boże nie myślał o 

pójściu w ślady ojca. Niech studiuje, zostanie menedżerem czy 

architektem: tak radzili. On ich nie posłuchał i matka Setha płakała owego 

dnia, gdy jednak postanowił dołączyć do policji w Albuquerque. Uściskała 

go mimo wszystko i pobłogosławiła. 

To było dziesięć lat temu. Przez dwa sezony pracował jako 

posterunkowy, potem awansował na tajnego wywiadowcę. I wkrótce 

zrozumiał, że wpadł jak śliwka w kompot. Poniewczasie ocenił, że Al i 

Bob mieli jednak rację. Mądrzej by zrobił, poszukawszy sobie spokojnej 

pracy. Życie tajnego policjanta obfituje w przygody, ale wiele z nich 

kończy się niestety klęską, i bywa, że ostateczną. 

Tak jak choćby ta ostatnia misja, pomyślał, wzdychając. 

Dystrybutor kliknął; bak był napełniony. Seth dosiadł swego harleya. 

Kiedy wkładał hełm i gogle, zauważył, że wpatruje się weń pewna siwa 

dama, właścicielka białego taurusa. Pomachał jej ręką, lecz ona się szybko 

odwróciła. 

Uśmiechając się krzywo do siebie, Seth ruszył ostro,cały czas 

świadomy, że wszyscy tu obecni przypatrują mu się bacznie, choć 

ukradkiem. 

RS

background image

 

Za kwadrans minie to miasteczko, może nawet prędzej. 

Wjechał w aleję wysokich wiązów, główną ulicę Ridgewater. 

Znajdowały się tu stare, wiktoriańskie domostwa. Niektóre miały na sobie 

staromodne szyldy, a to antykwariatu, a to biura prawniczego, a to 

gabinetu lekarskiego. Na każdym z tych szyldów, w lewym dolnym rogu, 

dodano jednak mały placek z owocami. To znaczy mały „wielki" placek. 

Seth pokręcił głową. Cóż to za dziwne miejsce. Jakie to szczęście, że on tu 

nie musi mieszkać. 

Był już prawie u końca alei, gdy zauważył dziecko, gwałtownie 

machające rączkami za schludnym, białym płotkiem, otaczającym spore 

domostwo. 

Odruchowo zwolnił i wtedy zauważył drugie dziecko, drugą 

dziewczynkę, w nader przykrej sytuacji. Paroletni aniołek o złotych 

włoskach wisiał bezradnie na drzewie, cztery metry nad ziemią. Gałąź 

zaczepiła o niebieską sukieneczkę i rozdarła ją. Na buzi dziecka widać 

było przerażenie. Bezgłośnie poruszało ustami. 

Seth nie namyślał się; zeskoczył ze swej maszyny, rzucając ją na 

pobocze. W następnej sekundzie przesadził płot i już wspinał się na 

drzewo, równocześnie pozbywając się kasku i okularów. 

- Trzymaj się, maleńka! - zawołał do dziewczynki. 

Ona wyciągnęła w jego stronę rączki. Ten ruch sprawił, że sukienka 

naddarła się jeszcze o kawałek i wyglądało na to, że dziecko spadnie. 

- Nie ruszaj się! Nawet nie oddychaj... - Seth pełzł ku niej po coraz 

cieńszej gałęzi. 

- Maddie! - zawołano rozpaczliwie z dołu. 

RS

background image

 

Seth zignorował ów głos i dalej robił swoje. Był już blisko 

dziewczynki. Schwycił ją za nadgarstek. - No! Mam cię! 

Tymczasem kobiecie udało się wejść na któryś z niższych konarów. 

Seth spojrzał w dół i ujrzał twarz ładnej blondynki, w tej chwili 

wykrzywioną strachem. Nachylił się i podał jej ostrożnie dziecko. 

- Mamusiu! - rozpłakała się dziewczynka, kurczowo chwytając 

rączkami szyję kobiety. 

Seth zaczął schodzić z gałęzi. Ale co za pech! Konar mocno 

zatrzeszczał, a w następnej chwili odłamał się od starego wiązu i Seth 

poleciał w dół. Uderzył o ziemię i stracił przytomność. 

Hanna Michaels wpatrywała się w mężczyznę z osłupieniem. 

Spróbowała zejść z dzieckiem z gałęzi. Kiedy postawiła córeczkę na 

trawie, podbiegła, przyklękła i przyłożyła ucho do piersi Setha. Na 

szczęście jego serce biło. Bogu dzięki. Hanna podniosła się i odetchnęła. 

- Madeline Nicole - zwróciła się poważnie do swej córki. - Stań obok 

siostrzyczki i nie ruszaj się nawet na krok. Rozumiesz mnie? 

Ciągle jeszcze zapłakana, Maddie pokiwała główką i podbiegła do 

Missy. Obie bliźniaczki objęły się mocno. 

- Droga sąsiadko, cóż tam się u was dzieje? - dał się słyszeć nagłe 

głos z ganku domu obok. To pani Peterson badała spojrzeniem zaistniałą 

sytuację. - Tam na trawie widzę przewrócony motocykl... 

- Pani Peterson, jak dobrze, że pani jest! - ucieszyła się Hanna. - 

Proszę szybko zadzwonić po doktora Iansky'ego... Zdarzył się wypadek. 

- Wypadek? - W spojrzeniu pani Peterson zabłysła ciekawość. 

- Nie mamy chwili do stracenia! Ten pan - Hanna pokazała głową - 

stracił przytomność. 

RS

background image

 

- Stracił przytomność? No dobrze, dobrze, zaraz zadzwonię... 

Chociaż dziś mamy wtorek... - starsza dama zawiesiła głos - i nie wiem, 

czy doktor będzie w klinice. On zwykle we wtorki jeździ z wnukiem na 

ryby, nad Brightman Lake i... 

- Pani Peterson, ja bardzo proszę! 

- Rozumiem, rozumiem, już lecę. - Pani Peterson obróciła się w 

swych ortopedycznych butach i pokuśtykała w głąb domu. 

Hanna znów pochyliła się nad Sethem, dotykając jego policzka. 

Twarz była ciepła i nawet nie blada. Głowę okalały rozrzucone w nieładzie 

długie, czarne włosy. Mocno wyrzeźbione męskie rysy przywodziły na 

myśl rdzennych mieszkańców tej ziemi. Na czole podchodził krwią 

potężny siniec. Seth zajęczał. 

- Leż spokojnie - szepnęła. - Za chwilę będzie tu lekarz. 

Odpowiedział jej kolejnym jękiem. Jego powieki poruszyły się, lecz 

nie uchyliły. Hanna postarała się uspokoić mężczyznę łagodnym gestem. 

Kładąc ręce na jego ramionach, poczuła, jaki jest muskularny. Zauważyła, 

że czarna koszulka z krótkimi rękawami jest z boku rozdarta. Przez 

rozdarcie widać było zadrapanie, ale chyba niezbyt groźne. Rozchyliła 

tkaninę, a potem rozejrzała się, czy nie ma jakichś innych obrażeń. 

Przesunęła ręką po klatce piersiowej Setha, po jego brzuchu i udach. 

Wszystko wydawało się zdrowe i takie kształtne, że poczuła dreszcz. 

Z jego skroni zaczęła spływać krew. Hanna sięgnęła do kieszeni 

dżinsów po chusteczkę, przypominając sobie zarazem, że jest brudna, bo 

została wcześniej użyta do otarcia buzi Maddie z galaretki winogronowej. 

Wobec tego wyciągnęła ze spodni brzeg swej różowej koszuli i tym 

rąbkiem spróbowała tamować krew na skroni leżącego. 

RS

background image

 

10 

Któż to mógł być, zaczęła się zastanawiać? Nikt z miejscowych. 

Hanna urodziła się w tym miasteczku przed dwudziestu sześciu laty i 

wszystkich tu znała. Rzuciła okiem na przewrócony motocykl. No tak, jest 

to po prostu ktoś przejezdny. 

Hanna nie była pewna, co się tu właściwie wydarzyło... Jeszcze 

przed kwadransem Missy i Maddie bawiły się lalkami w domu, ona zaś 

rozmawiała przez telefon z ciotką Marthą, wymieniając z nią odwieczne 

argumenty przeciw dalszemu pozostawaniu w Ridgewater. 

- To nie ma sensu, moje dziecko - upierała się jak zwykle ciotka. - 

Samotna matka, jak ty, wychowująca dwie dziewczynki gdzieś w 

zapadłym teksańskim miasteczku... Im potrzeba kultury i rodziny, i 

porządnego wychowania. - Potem padł wniosek, też nienowy. - 

Koniecznie musisz zerwać z tym bezsensownym pomysłem prowadzenia 

pensjonatu. Sprzedamy dom, a ty z dziewczynkami przeprowadzisz się do 

mnie, do Bostonu. 

Na próżno Hanna tyle razy tłumaczyła, że w Ridgewater jest jej 

najlepiej i że wcale nie ma ochoty wyzbywać się posiadłości, 

odziedziczonej jeszcze po dziadkach. 

Właśnie w trakcie tej rozmowy Hanna usłyszała harmider na 

podwórku, rzuciła słuchawkę i... ciotka Martha jest teraz pewnie mocno 

obrażona. 

Trudno, ciocią zajmiemy się później. Hanna spojrzała na leżącego 

motocyklistę. Nim trzeba się zająć. Oceniła, że mężczyzna jest, hm, raczej 

wysoki i waży pewnie ze sto kilogramów. 

Tymczasem Seth poruszył głową i jęknął. Hanna położyła dłoń na 

jego ramieniu i przysunęła się. 

RS

background image

 

11 

- Postaraj się nie ruszać - powiedziała łagodnie. Nagle otworzył oczy. 

Patrzył niby przed siebie, lecz niezbyt przytomnie. Potem usiadł i mocno 

chwycił ją za rękę. 

- Gdzie jest Vinnie? - zapytał. 

- Vinnie? 

- Był przecież ze mną, do licha... Gdzie się podział? 

- Ja... Ja nie wiem, kto... 

- Strzelano do nas! - krzyknął Seth. - Trzeba zawiadomić Jarrisa. 

Usiłowała go nakłonić do ponownego ułożenia się, ale bez skutku. 

- Dobrze, zawiadomię Jarrisa - powiedziała. - Tylko połóż się. Zaraz 

będzie lekarz. 

On nadal siedział. Po dłuższej chwili westchnął, potrząsnął głową, 

uniósł rękę do rozbitego czoła, potem przyjrzał się plamie krwi na swej 

dłoni. Przeniósł wzrok na Hannę. 

- Kim... pani... jest? - spytał powoli. 

- Nazywam się Hanna Michaels. - Starała się być opanowana, serce 

jednak mocno waliło jej w piersi. -Bardzo proszę, żeby pan... Lekarz zaraz 

tu będzie. 

Zamrugał. Znów przyłożył dłoń do czoła. 

- A... to dziecko, dziewczynka, na drzewie... 

- Wszystko jest dobrze - uśmiechnęła się. - I zawdzięczam to panu. 

Uratował pan Maddie. Bardzo dziękuję - uśmiechnęła się znowu. 

- Uhm... A mój harley? - Rozejrzał się. 

- Leży tam, przy krawężniku. 

- O żeż... - Tu Seth bardzo brzydko zaklął. 

RS

background image

 

12 

- Maddie, Missy. - Hanna spojrzała ku dziewczynkom. Obie stały 

nieruchomo, trzymając się za rączki. -Idźcie do domu. Szybciutko! 

Kiedy pobiegły, Hanna zwróciła się do Setha. 

- Zapłacę za naprawę, jeśli motor się popsuł. Również za lekarza, 

który powinien tu już być. 

Nie zastanawiała się w tym momencie, z czego zapłaci. Jednak miała 

najlepszą wolę. 

- E, nie ma o czym mówić... - Seth spróbował się podnieść. Zakręciło 

mu się w głowie, w dodatku poczuł silny ból w lewej nodze. Usiadł z 

powrotem. 

- No widzi pan! 

Popatrzył na nią. Miał przed sobą szczupłą kobietę z mnóstwem 

niesfornych loków wokół twarzy w kształcie serca, błękitnooką, o długich 

rzęsach. 

Mówiła coś jeszcze. Zawisł spojrzeniem na jej ustach. Były pełne, z 

uniesionymi nieco kącikami. Zapraszające. 

Opuścił oczy niżej i dostrzegł zakrwawiony rąbek jej koszuli. 

Zmarszczył się. 

- To przeze mnie? Podążyła za jego wzrokiem. 

- Starałam się zetrzeć krew... - Westchnęła. Potem spojrzała w stronę 

ulicy. - Dziwne, że nie ma jeszcze doktora Lansky'ego. 

- Nie potrzebuję lekarza. - Znów spróbował się podnieść. Ból w 

nodze sprawił jednak, że o mało nie upadł. 

Hanna przywarła do niego, usiłując go podtrzymać. 

- Niechże pan da spokój! - krzyknęła. - Bo posadzę pana siłą. 

RS

background image

 

13 

Omal się nie roześmiał. Ale mocno go bolało, więc chęć do śmiechu 

minęła. Hm, ta dziewczyna jest o połowę lżejsza od niego i... No, mniejsza 

z tym. 

Odchrząknął i odstąpił od swej siostry miłosierdzia. Uśmiechnął się 

przepraszająco. 

- Muszę zobaczyć, co z motorem. - Ruszył ku furtce, kuśtykając. 

Zbliżył się do harleya, leżącego na poboczu. Do licha, niedobrze. 

Obręcz przedniego koła była zwichrowana. No tak, to przez ten wysoki 

krawężnik. 

Usłyszawszy za sobą gardłowe warczenie, odruchowo odwrócił 

głowę. I złapał się za kark. Jezu, co za ból! I w dodatku ta bestia... 

O krok od niego szczerzył zęby wielki owczarek niemiecki. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

RS

background image

 

14 

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

- Beau! Waruj! 

Na komendę Hanny potężne psisko umilkło i posłusznie przysiadło. 

Seth odetchnął. 

Dobry Boże, pomyślał, co mnie tu jeszcze czeka? Może nadleci jakiś 

rój morderczych szerszeni? Albo meteor z nieba, przeznaczony właśnie dla 

mnie? 

- Grzeczny piesek. - Hanna podeszła i poklepała psa po łbie. 

- Rozkosznie w tym Ridgewater... - próbował się uśmiechnąć Seth. 

- To jest owczarek państwa Petersonów. Ale prawdopodobnie przyjął 

do swego stada również mnie i moje dziewczynki... No... - zwróciła się 

łagodnie do psa. - To jest przecież dobry pan... - Uniosła głowę. - Pan... 

- Granger - przedstawił się. - Seth Granger. 

- Miło mi, panie Granger - wyciągnęła do niego rękę. Ścisnęli sobie 

dłonie i przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. 

- Ale skoro pan się jednak porusza - Hanna cofnęła rękę - to może 

chodźmy do domu. Doprowadzimy tam pana do porządku... Co z tym 

doktorem Lanskym? 

- Nie, nie, po co mi lekarz? - protestował. - Zabiorę motor do 

najbliższego warsztatu, wycentrują mi tam koło i pojadę dalej. Mam pilne 

sprawy. - Schylił się ku swej maszynie. 

W następnej chwili zachwiał się. Hanna schwyciła go, ale nie była w 

stanie powstrzymać upadku. Oboje runęli na ziemię. 

I leżeli na trawie. Całe szczęście, że nie on na tej dziewczynie, tylko 

odwrotnie, boby jej zrobił krzywdę swym ciężarem. 

RS

background image

 

15 

Seth zaśmiał się. Całe to popołudnie go śmieszyło. A teraz było mu 

właściwie bardzo przyjemnie, pod tą śliczną blondynką. 

Oho, znowu pies. Owczarek warczał nad nimi, gotów do obrony pani 

Michaels. 

- No dobrze... - Kątem oka Seth obserwował groźną bestię. - Na 

wszystko się zgadzam. Pani i ten morderca jesteście górą. Róbcie ze mną, 

co chcecie. 

- Miał pan wiele szczęścia. - Doktor Lansky zsuwał okulary w dół 

nosa. - To wygląda na poważne skręcenie, choć jednak nie na złamanie. 

Od momentu kiedy doktorowi wraz z panią Michaels udało się 

przetransportować poszkodowanego do domu, ułożyć go na sofie, uwolnić 

od podartej koszulki i nad-pruć dżinsy dla zbadania skręconej kostki, 

dokoła Setha, tak jak to odczuwał, rozpętał się chaos. Co chwila dzwonił 

telefon, do drzwi pukali sąsiedzi, technik z warsztatu samochodowego 

ustalał warunki odholowania motocykla. Sethowi tętniło w mózgu, 

wirowało przed oczami. A noga puchła i bolała jak diabli. 

Zacisnął zęby i starał się nie kląć. Dobrze przynajmniej, że 

niepotrzebne będą szwy, jak orzekł lekarz, a także skaleczenie pod 

rozdartą koszulką jest tylko powierzchowne. 

Seth zerknął na Hannę, obserwującą w skupieniu zabiegi medyczne 

doktora. Jej boków czepiały się obie bliźniaczki. Gdzie jest ojciec tych 

dziewczynek? 

Spojrzał na rękę pani Michaels. Żadnej obrączki. 

- Właściwie przydałby się rentgen - doktor Lansky kontynuował 

oględziny skręconej kostki Setha. - Nigdy dosyć ostrożności... Na wszelki 

wypadek zostawię skierowanie. - Sięgnął do swego receptariusza. 

RS

background image

 

16 

Seth pokręcił głową. - Jutro powinienem być w drodze... 

- Co pan powie?! - Doktor Lansky poprawił okulary. Potem spojrzał 

w stronę Hanny i kontynuował ironicznie: - Wstrząsu mózgu u pacjenta 

nie stwierdzam, ale z jego słów wynika, że coś mu się jednak w głowie po-

przesuwało... 

Maddie i Missy zachichotały. Doktor Lansky zreflektował się i 

zwrócił się do dziewczynek: 

- A wy, dzierlatki, najlepiej zrobicie, jeśli pobiegniecie na 

podwórko... Zresztą ja też wychodzę, nie mam tu nic więcej do roboty. 

Hanna i Seth zostali sami. 

On przymknął oczy, a ona przyglądała mu się z nowym 

zaciekawieniem. 

Długimi nogami i szerokimi ramionami wypełnił całą jej małą, obitą 

kwiecistym materiałem kanapę. Czarne włosy do ramion leżały na oparciu 

sofy. Szczęki miał pan Granger silne, nieco kwadratowe, nieogolone. 

Wyraz ust - poważny. Poniżej dolnej wargi widniała blizna o nierównych 

brzegach. 

Zauważyła też inną bliznę, przebiegającą małym wężykiem przez 

biceps prawego ramienia. Obnażona w trakcie badania klatka piersiowa 

wydawała się wprost jak wyrzeźbiona. A dalej... 

Powróciła ku twarzy leżącego. Jej serce zabiło żywiej, bo Seth uniósł 

powieki i spod skrzydlatych, czarnych brwi spojrzały na nią ciemne oczy, 

o tęczówkach jak z polerowanego obsydianu. 

Zaczerwieniła się. 

- Panie Granger... 

- Proszę mi mówić Seth - zaproponował. 

RS

background image

 

17 

- Dobrze... - Złożyła przed sobą dłonie. - A więc, Seth... Chcę, żebyś 

wiedział... - Nabrała powietrza. -Raz jeszcze chcę ci podziękować za to, co 

zrobiłeś. 

Ponieważ nic nie odrzekł, kontynuowała: 

- Właściwie wciąż nie jestem pewna, co się stało... Jak się ta Maddie 

znalazła na drzewie? Dziewczynki wiedzą, że nie wolno im się wspinać 

bez dozoru dorosłych... 

- Na szczęście przejeżdżałem tamtędy i wszystko się dobrze 

skończyło - uśmiechnął się Seth. - W każdym razie dobrze dla Maddie. 

- No właśnie - kiwnęła głową Hanna. - Ale twój motor jest 

uszkodzony i twoje ciało też... 

- Posłuchaj - przerwał jej. - Co się stało, to się nie odstanie. A jeśli 

chodzi o mnie, nie przesadzajmy. Jutro mój harley będzie gotowy i ja też 

odzyskam formę. -Poruszył się na kanapie, próbując usiąść. 

Powstrzymywała go, ale on już prawie wstawał. Niestety, ledwie 

wsparł się na skręconej nodze, opadł z powrotem na kanapę, zaciskając 

szczęki. 

Ach, ci mężczyźni, pomyślała Hanna. Bywają czasami tacy 

dziecinni. 

- Seth... - Przeniosła się na kanapę obok niego. -Chyba będziesz 

musiał skorygować plany wyjazdowe. Ja mam pewną propozycję. 

- Propozycję... - Odchylił głowę na oparcie kanapy. 

- No tak. Otóż mógłbyś... 

W tym momencie poczuła, że prawa ręka mężczyzny wślizguje się 

gdzieś za jej plecy. Wstrzymała oddech, potem zerknęła w lewo. Seth nie 

patrzył na nią. Spoglądał w sufit. 

RS

background image

 

18 

Siedzieli przez chwilę nieruchomo, udając, że nic się nie stało. 

Następnie kciuk Setha bezczelnie zaczął głaskać jej przedramię. 

- Otóż mógłbyś... - powtórzyła. 

Seth obrócił głowę i spojrzeniem zawisł na jej ustach. Czas przestał 

płynąć. W ogóle cały świat zniknął, byli tylko oni dwoje... Hanna miała 

pustkę w głowie. Gdyby nie ten dziwny stan, który ją nagle ogarnął, z 

pewnością zerwałaby się z kanapy, może nawet zawołałaby „pomocy!". 

Ale nie zrywała się i nie wołała. 

Co się ze mną dzieje? Znała siebie i wiedziała, że jej reakcja nie jest 

normalna. 

- A więc co proponujesz? - odezwał się Seth. 

- Ja? - uśmiechnęła się z zakłopotaniem. 

- Miałaś jakąś propozycję. - Wysunął ramię spod jej pleców. 

- Ach tak... - Poczuła, że zaczyna ją palić rumieniec. 

- Myślałam - odsunęła się nieco - że mógłbyś przez parę dni 

wypoczywać tutaj. 

- Tutaj? - Rzucił jej zaintrygowane spojrzenie. - Nie bałabyś się 

obcego mężczyzny pod dachem? 

- Wiem, że to może naiwne - wzruszyła ramionami - ale po tym, co 

zrobiłeś dla Maddie, nie wydajesz mi się obcy... Zresztą miałam na myśli 

to, że będziesz gościem pensjonatu, który tu właśnie otwieram... 

Pierwszym gościem. 

- O! - Rozejrzał się. - A więc to jest pensjonat. 

- Tak. Chcę go nazwać „Pod Dziką Różą". Trafiłeś przypadkiem na 

ostatnie prace wykończeniowe... Dwa pokoje z łazienkami mam już 

gotowe. W tym jeden tu na dole. 

RS

background image

 

19 

- Hanno... - Seth potrząsnął głową. - A jednak ty wcale mnie nie 

znasz. 

- Nie znam? - Obróciła się ku niemu. - No więc muszę ci coś 

powiedzieć. Pani Peterson znalazła pod drzewem twój portfel. Twierdziła, 

że się otworzył, i przypadkiem zauważyła odznakę policjanta z 

Albuquerque. 

- Przypadkiem otworzył się... - Seth uniósł brwi. -Hm... 

- Jest tutaj. - Hanna schyliła się do koszyka na robótki, stojącego 

przy sofie. - Pani Peterson wyczytała z rozpędu, że jesteś stanu wolnego, 

że masz sto dziewięćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, trzydzieści lat, 

czarne oczy i czarne włosy. 

- „Z rozpędu wyczytała", powiadasz... No, ale tak czy owak, dziękuję 

za zwrot zguby. 

- Proszę bardzo. - Hanna uśmiechnęła się, czując równocześnie, że 

znów się rumieni. - Obawiam się, że nie jesteś już anonimowy w 

Ridgewater - dodała. - Tym bardziej że jak znam życie, nasz Billy Bishop 

z „Ridgewater Gazette" zechce coś o tobie napisać, i to na pierwszą stronę. 

A niech to. Seth po raz kolejny poczuł chęć powiedzenia paru 

brzydkich słów. Jarris będzie wniebowzięty, słysząc, że jeden z jego 

tajnych wywiadowców został opisany w jakiejś prowincjonalnej gazetce. 

Bezpośrednio po tej awanturze w Albuquerque, połączonej z koleżeńskim 

rękoczynem, bo tak było, no i zawieszeniem Setha w czynnościach na 

sześć tygodni... 

- Nie, nie!" - zaprotestował. - Gazeta odpada. Powiedz temu 

Bayleyowi... 

- ...Bishopowi. 

RS

background image

 

20 

- Jak go zwał, tak zwał. Żadnych artykułów! Ja się nie zgadzam. 

- Mogę spróbować - przyrzekła. - Ale ty nie znasz Billy'ego. 

Westchnął. Potem spojrzał na swoją puchnącą nogę. Okład z torebki 

zamrożonego groszku - co za pomysł! - zdawał się niewiele pomagać. 

Skręcona kostka bolała coraz mocniej. 

No tak. Nie wyruszy nigdzie ani dziś, ani jutro, ani zapewne 

pojutrze. Znowu westchnął. 

- Czy ten technik nie tkwi tam gdzieś jeszcze przy moim harleyu? - 

zapytał. - Mogłabyś sprawdzić? Miałbym dla niego pewne sugestie. 

- Technik? Dobrze. - Podniosła się z kanapy. - Może wdał się w 

jakieś plotki z sąsiadami. 

Kiedy szła w stronę drzwi, Sethowi przyszło do głowy, że zapyta ją, 

co się dzieje z ojcem jej dziewczynek. „Odruch wywiadowcy", 

usprawiedliwił swą ciekawość. 

- A twój mąż... Co on powie na takiego gościa jak ja? 

Odwróciła się, z ręką na klamce. 

- Nie mam męża. Rozwiedliśmy się. 

- Ach tak. Przepraszam. - Zmarszczył czoło. 

To, że Hanna jest wolna, ulżyło mu. I zaraz się zdziwił, dlaczego? 

Wśród kilku prostych reguł życiowych, którym hołdował, była zasada 

niezadawania się z mężatkami. Muszę mieć na nią jakąś wyjątkową chęć, 

doszedł do wniosku. 

- A więc otwierasz ten pensjonat sama... 

- Niezupełnie - pokręciła głową. - Dwa albo trzy razy w tygodniu 

będzie mi pomagała Lori, przyjaciółka. Chęć pomocy zgłasza też pani 

RS

background image

 

21 

Peterson... Wiem, że nie od razu rozkręcimy interes, ale w Ridgewater jest 

jak dotąd tylko jeden motel, a przyjezdnych bywa wielu. 

- Tak? A co ich tu sprowadza? „Największy placek owocowy na 

świecie"? 

- Nie ma się z czego śmiać! - Hanna sama się zaśmiała. - Od kiedy 

„Piekarnia Wilhelma" wytwarza raz w roku ten placek, zapisany już 

zresztą w Księdze Guinnessa, mamy tu rodzaj festiwalu. Zjeżdżają do nas 

całe pielgrzymki. Naprawdę będę mogła zarobić i na siebie, i na córki, 

prowadząc pensjonat. 

Zapukano do drzwi, przy których stała. Raz i drugi. 

- Widzisz? Nasi sąsiedzi nie mogą się doczekać. Panie Granger, 

Ridgewater w stanie Teksas chce pana powitać jak bohatera... Trudno, 

muszę otworzyć drzwi. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

RS

background image

 

22 

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Hanna aż do wieczora trzymała się na dystans. Zresztą żadne sam na 

sam nie wchodziło w rachubę z powodu licznych gości. 

Przedmiotem zainteresowania były też Maddie i Missy. Głaskano je 

po główkach, nazywano „dzielnymi dziewczynkami" i kazano 

przedstawiać własną wersję wydarzeń. Zrazu nieśmiało, potem coraz 

odważniej kolo-ryzowały, aż w końcu w ich bajce pan Granger wyrósł na 

człowieka ze stali. 

Właściwie dziwne, że nie przybył na pomoc w czerwonej pelerynie z 

wielką literą „S" na piersiach. 

Największy kłopot miał Seth z Billym Bishopem z „Ridgewater 

Gazette", bezczelnym blondynem z włosami na jeża. Dociekliwość 

młodego redaktora nie miała granic. Seth czuł, że ma chęć dać mu w zęby. 

Aby jednak wykonać ten zamiar, musiałby wstać z kanapy, a to było 

niemożliwe. 

Sąsiedzi Hanny okazali się na tyle sympatyczni, że poprzynosili ze 

sobą różne rzeczy do zjedzenia, chroniąc spiżarnię pensjonatu. Pojawiły 

się więc sałatki, pieczywo,kartony z sokiem; ktoś przydźwigał 

półzamrożoną miejscową specjalność - kawałek „największego na świecie 

placka owocowego". Gospodyni rozdawała talerze i sztućce, krzątała się 

przy kuchence mikrofalowej i, na ile mogła, osłaniała też Setha przed 

ludzką natarczywością. 

- Należałoby się panu jakieś trofeum - wystąpiła ni stąd, ni zowąd z 

inicjatywą pani Hinkle, miejscowa bibliotekarka. 

RS

background image

 

23 

- Na miłość boską, Mildred - powściągała ją pani Peterson. - Ten 

młody człowiek nie jest zwycięzcą w zawodach. On uratował dziecko. 

- To może dalibyśmy mu przynajmniej medal? - Bibliotekarka 

sięgnęła po kolejny kawałek placka. - Albo odznaczenie? 

- Ja wiem, co ja bym mu dała. 

Głos, który wypowiedział te słowa, należał do Lori Simpson, kobiety 

o płomienistych włosach. 

- Lori! - Hanna obejrzała się. - Witaj. Dziwiłam się, że jeszcze cię nie 

ma. - Potem ściszyła głos. - Ale co ty wygadujesz... Wstydziłabyś się. 

Jesteś przecież mężatką i matką trójki dzieci. 

- Eee - uśmiechnęła się Lori. - Dałabym mu... torcik z kremem. 

- Torcik! 

Lori puściła do swej przyjaciółki oko. 

- Ale krem bym rozsmarowała po nim całym i pomału zlizywała, 

aż... 

- Przestań! - Hanna ujrzała w wyobraźni detektywa Grangera 

posmarowanego tortem i westchnęła. - Lori, przecież ty masz męża, który 

cię uwielbia. Jak możesz...? 

- Och, skarbie. Ja cały czas tylko żartuję. - Lori obejrzała się na 

Setha. - ... W pewnym sensie. Bo nie mówię, że nic takiego nigdy nie 

robiłam. Właśnie z moim Johnem to robiłam. 

- Przestań! - powtórzyła z naciskiem Hanna. 

W istocie nie lubiła żadnych łóżkowych historyjek. Jej własne życie 

intymne nie układało się jak dotąd. Dlatego w ogóle wolała omijać tego 

rodzaju tematy. 

- A gdzie jest teraz John? - zapytała. 

RS

background image

 

24 

- Został w domu z dziećmi. Naszemu Patrickowi wyrzynają się 

właśnie trzonowce, a Nickie miała wypalanie kurzajki na paluszku i też 

uważa się za chorą. - Lori zauważyła Elmę Thumple przechodzącą z 

talerzem pierniczków; wychyliła się i sięgnęła po jeden. - Dobry ten mój 

John, poświęca się, i dzięki temu mogłam przyjść zobaczyć człowieka, 

który uratował moją chrzestną córeczkę. 

Lori Simpson ma swoje wady, pomyślała Hanna, ale gdyby nie ona, 

nie wiadomo, jak przeżyłaby te trzy lata po rozwodzie. Przyjaciółka 

podtrzymywała ją na duchu z wielkim oddaniem; była dla niej jak siostra. 

Hanna obejrzała się. Poczuła na karku czyjeś spojrzenie i było to 

spojrzenie Setha. Załomotało jej serce. Wolałaby, żeby tak nie patrzył. 

Spuściła oczy, lecz zaraz znów podniosła wzrok. 

Przystojny ten detektyw! Choć jest coś... jakby nadmiernie twardego 

w jego rysach. Ale to tylko dodaje mu seksapilu. No i ten zarost 

ocieniający policzki... I włosy do ramion. I mocne uda, opięte nogawkami 

spłowiałych dżinsów. I koszulka, znów czarna... Bandaż na czole, niby 

jakaś opaska wojenna... 

Wszystko to było dla niej dziwnie kuszące. Dla niej, która już prawie 

zapomniała, co znaczy kuszenie. Co znaczy pieszczota, ciche szepty w 

mroku... 

A Seth, jakby czytał w jej myślach, przymrużył właśnie oczy i 

wpatrywał się w nią intensywnie. 

Dobry Boże, i to właśnie jego zaprosiła pod swój dach? Mają tu 

przebywać sami, przed południem, gdy obie dziewczynki będą w szkole...? 

- Skarbie - usłyszała szept Lori. - Wpatrujesz się w tego 

przystojniaka tak, jakbyś mi chciała ukraść mój pomysł z torcikiem. 

RS

background image

 

25 

Hanna otrząsnęła się. 

- Lori, daj spokój. Tobie zawsze był tylko seks w głowie. 

Tymczasem Maddie i Missy podbiegły, by się przywitać z rudą 

„ciocią". I zaraz podjęły swoją własną opowieść o wydarzeniu, bardziej 

koloryzowaną niż kiedykolwiek. Hanna, korzystając z zamieszania, 

wymknęła się do kuchni. 

Zabrała się do przyrządzania kawy i przychodziła powoli do siebie 

po sensacjach wywołanych wymianą spojrzeń z Sethem. 

Dam sobie radę, postanowiła, odmierzając porcje maxwella do 

ekspresu. Dam sobie radę... Jutro od rana świat wróci w swoje koleiny. 

Hanna upiecze bułeczki dla „Jadłodajni Duke'a" i jak zwykle podrzuci je 

na miejsce przy okazji zawożenia dziewczynek do szkoły. Zajrzy do Toma 

Wheelera po jakieś nowe zlecenia, potem będzie dalszy ciąg remontu w 

sypialni numer dwa na górze. I już zaraz Maddie i Missy wrócą ze szkoły i 

trzeba im będzie pomóc w odrabianiu lekcji. Dalej kolacja, dobranocka, 

kąpiel przed snem. Może uda się obejrzeć jakiś film w telewizji. 

I gdzież tu czas na fantazje erotyczne? Nic mi nie grozi, uśmiechnęła 

się do siebie, napełniając ekspres wodą. Zresztą ten dom jest naprawdę 

duży; ona będzie miała swoje zajęcia na górze, Seth zostanie na dole... 

Będzie tu kilka dni, a potem odjedzie. Nigdy więcej się nie zobaczą. I tak 

być powinno. 

Równocześnie zacznie funkcjonować pensjonat. Ach, być kobietą 

niezależną! Móc porządnie zabezpieczyć finansowo siebie i dziewczynki... 

Następnie spłacić ciotkę Marthę. O niczym więcej Hanna nie marzyła. 

RS

background image

 

26 

No tak, przydałby się partner życiowy. Jakiś mężczyzna łagodny i 

opiekuńczy. Domator... Na pewno nie ktoś taki jak Seth, wolny, drapieżny 

ptak! 

Cóż... Na razie może się obejść bez mężczyzny. Najważniejsze są 

teraz Maddie i Missy... Seth Granger to ktoś niewątpliwie bardzo 

interesujący, ale na pewno nie materiał na ojczyma dwóch małych 

dziewczynek i na męża właścicielki pensjonatu w prowincjonalnym 

Ridgewater. 

Kawa już zaczynała perkotać. W tym czasie Hanna sięgnęła do 

lodówki po krem w aerozolu. Ktoś przyniósł jej świeże truskawki i 

oczywiście potrzebny był do nich krem. Hanna przypomniała sobie nagle 

słowa Lori: „Roz-smarowałabym krem po nim całym i pomału bym go 

zlizywała..." W jednej sekundzie jej wyobraźnia wyczarowała z wszelkimi 

szczegółami odpowiednią scenę. 

A niech to. Zaczęła wątpić, czy w tym niby obszernym domu uda jej 

się skutecznie omijać detektywa Grangera? A kilka dni jego 

nieuniknionego pobytu już teraz zaczęło jej ciążyć i dłużyć się, na zapas. 

Setha obudził w nocy zapach cynamonu. Otaczała go jakaś obca 

ciemność, ale w tym akurat nie było nic niepokojącego. Jako agent 

przywykł sypiać w różnych miejscach, w samochodach, na ławkach w 

parku, w obskurnych hotelikach, w squatach albo w przytułkach dla 

bezdomnych. Tak naprawdę rzadziej budził się we własnym łóżku. A 

gdzież to dziś jesteśmy? Ach tak, w Ridgewater. W pensjonacie Hanny 

Michaels. 

Co znaczy ten zapach cynamonu? Cynamonu i czegóż tam jeszcze: 

chyba pieczonych jabłek? Nie obudził go dotąd w policyjnej karierze 

RS

background image

 

27 

nigdy zapach cynamonu ani jabłek. Leżał i przez chwilę nie był pewien, 

czy nie zwodzi go potłuczona głowa, czy to nie jakieś omamy pourazowe. 

Poruszył głową. Pomacał bandaż na czole. Bolało trochę - ale już 

tylko trochę... Nie, nie, to nie żadne omamy. Tak jak i to wygodne łóżko, 

w którym leży, nie jest złudzeniem. Ani gładkie prześcieradło, puchowa 

kołdra i poduszka. 

A któraż to właściwie godzina? Seth zerknął na swój zegarek z 

wyświetlaczem. Czwarta pięćdziesiąt. Czyli nie noc - choć jeszcze nie 

dzień. 

Spróbował się przekręcić na bok. O, do diabła, noga rwie. Chyba już 

nic nie będzie z dalszego spania. 

Sięgnął do lampki stojącej na szafce obok. Zapalił ją, odrzucił kołdrę 

i, zaciskając zęby, usiadł na krawędzi łóżka. Spojrzał na opatrunek. Był na 

swoim miejscu, ale wydawał się ciasny. No tak, kostka cały czas puchnie. 

Seth rozejrzał się po pokoju. Ładnie tutaj... Pomieszczenie jest 

obszerne i wysokie, z drewnianą, wyfroterowaną podłogą, na której leżał 

granatowy dywanik... Tapety na ścianach były w biało-niebieskie pasy. 

Seth skakał na jednej nodze do łazienki. I tutaj przeważała biel, 

błękit oraz granat. 

Wykonawszy poranną toaletę, uznał, że właściwie czuje się całkiem 

nieźle. Jest mu dobrze, z wyjątkiem tej nieszczęsnej nogi. No i gdyby nie 

to, że spieszy się do Wolf River! Ale co robić, utknął w tym nieszczęsnym 

Ridgewater, miasteczku „największego w świecie placka owocowego". 

Przykuśtykał do łóżka i przysiadł na jego krawędzi. Nie, nie będzie 

się kładł. Pociągnął nosem. Skąd te zapachy? Wstał i kulejąc wyruszył na 

poszukiwanie źródła woni. Pomału przemierzył hol i skierował się w 

RS

background image

 

28 

stronę kuchni. Drzwi do niej były otwarte, a wewnątrz dało się słyszeć 

odgłosy krzątaniny i czyjeś nucenie. Seth zatrzymał się przed wejściem i 

tylko wysunął głowę poza framugę. Ujrzał Hannę, w lekkim szlafroczku i 

w rannych pantoflach. Wyjmowała właśnie z piekarnika blaszkę z ciastem. 

Buchnęła nowa fala słodkiego zapachu. Hanna, cały czas podśpiewując i 

nawet z lekka kręcąc biodrami w takt melodii, ostrożnie odstawiała 

blaszkę na blat kuchenny. 

Seth poczuł się nagle bardzo głodny. A chodziło mu nie tylko o 

ciasto. Kiedy wczoraj obejmował Hannę na sofie, i potem, gdy wymieniali 

te długie spojrzenia, doszedł do wniosku, że zawiązała się między nimi nić 

porozumienia... Ale cóż ta dziewczyna teraz śpiewa? Nadstawił ucha. Ach 

tak, to „Shake Your Bon-Bon" Ricky Martina. Do licha, dotąd nigdy nie 

lubił Ricky Martina. Ale teraz... Teraz go chyba polubi. 

Cofnął się i oparł plecami o ścianę. Nieładnie, że tak podgląda, 

pomyślał. No tak, nie jest na co popatrzeć... Co za figura, jakie nogi, jaka 

pupa... Znów zerknął zza framugi. Hanna wykładała bułeczki na tacę - 

były to najwyraźniej bułeczki - nie przerywając nucenia i lek- kiego 

kołysania całym ciałem. 

Z całą mocą zapragnął tej kobiety. Może wejść i po pro- stu jej o tym 

powiedzieć? Seth przywykł do działania bez -owijania rzeczy w bawełnę. 

Ba, ale tym razem sprawa jest nieco skomplikowana. Hanna to miła, 

uczciwa dziewczyna. Z małego Ridgewater. Zawróci jej w głowie, a za 

kilka dni będzie musiał wyjechać... Tak się nie robi! 

Pokusa była jednak wielka. Przypomniał sobie, jak leżeli wczoraj 

jedno na drugim, tam, obok harleya... 

Zapukał we framugę. 

RS

background image

 

29 

- Dzień dobry! 

Obróciła się i nieco zapłoniła. Bo stał przed nią półnagi mężczyzna, 

tylko w szortach i w koszulce. Zebrała na piersiach swój szlafroczek. 

- Wcześnie się budzisz - powiedziała. - Mam nadzieję, że to nie 

przeze mnie? 

- To te twoje zapachy z kuchni... - uśmiechnął się Seth. - Nie 

obudziłaś: ale cały czas mnie pobudzasz. 

Ruszył, kulejąc, ku stołowi. Ona podbiegła i ujęła go pod ramię. 

- Nie powinieneś jeszcze obciążać tej kostki - powiedziała. 

- Nic mi nie będzie. - Uchwycił się oparcia najbliższego krzesła. 

Jednocześnie przycisnął do boku rękę Hanny, dając poznać, że bardzo 

sobie tę zaofiarowaną pomoc ceni. 

Uwolniła rękę. Podeszła do blatu i sięgnęła po kolejną blaszkę z 

przygotowanymi do pieczenia bułeczkami. 

Seth teraz dopiero zauważył, że na iluś tacach piętrzą się całe tuziny 

gotowych ciast. 

- Co to? - Pokazał głową. - Czekamy dziś na nowe tłumy gości? 

Zaśmiała się i wsadziła blachę do pieca. Odwróciła się do Setha. 

- Nie ma obaw. Ja sobie w ten sposób po prostu dorabiam. Zamawia 

u mnie to wszystko pewna mała restauracyjka. Dostarczam im towar co 

rano, odwożąc dziewczynki do szkoły. - Wyjęła z szafki talerz i ułożyła na 

nim kilka rumianych bułeczek. - Poczęstuj się - zachęciła, stawiając talerz 

na stole. - Niektóre są z jabłkami, a inne z borówkami albo z bananem. 

- Mmm... - smakował, przymykając oczy. - Pycha! Nigdy w życiu 

nie jadłem lepszych bułeczek. 

- Dziękuję - uśmiechnęła się skromnie. 

RS

background image

 

30 

On sięgał po kolejne. Przytrzymał w dłoniach dwie, krągłe, ciepłe i 

wyobraził sobie, że... do licha. Niemądre skojarzenia. Spojrzał na Hannę. 

Śliczna i dzielna dziewczyna... O której musi wstawać, żeby upiec te 

tuziny bułek? 

Ona także na niego spoglądała. Moment się przeciągał... Wreszcie 

zamrugała oczami. 

- Może zrobię kawy. - Podeszła do ekspresu. 

Zanim się odwróciła, Seth zdążył zgadnąć, że Hanna pragnie go tak 

samo, jak on jej. 

Westchnął. A więc zaryzykować przelotny związek?. .. Ta kobieta 

jest równie słodka, jak jej poranne wypieki... Ale nie, nie powinien jej 

zawracać w głowie. To samotna matka, której instynkt każe zapewne 

szukać nowego opiekuna dla dzieci. A ja się na tatusia nie nadaję, uznał 

Seth. 

Ugryzł kolejną bułkę. Z rzeczy słodkich pozostańmy przy 

drożdżówkach, postanowił. A potem będzie kawa... A za kilka dni 

pojedzie do Wolf River. I piękna Hanna Michaels pozostanie tym, czym 

być powinna, przyjemnym wspomnieniem. Współbohaterką raczej 

skautowskiej niż erotycznej przygody. 

 

 

 

 

 

 

 

RS

background image

 

31 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

- Trzy tuziny jagodzianek, trzy tuziny bułek z bananem i cztery z 

jabłkami. - Phoebe Harmon skończyła pisać rachunek, podliczyła go i 

przesunęła po kontuarze w stronę Hanny. - Dałabyś radę upiec na jutro 

dodatkowe sześć tuzinów? Izba Handlowa urządza w naszej szkole 

średniej targi pracy. 

- Oczywiście. - Oznaczało to, że trzeba będzie wstać o godzinę 

wcześniej niż zwykle, ale Hanna była zadowolona, że wpadnie jej za to 

parę dolarów. - Mają być mieszane? 

- Czemu nie, mieszane. 

Phoebe, pulchna platynowa pięćdziesięciolatka, lat temu dziesięć 

poślubiła Duke'a Harmona i oboje otworzyli „Jadłodajnię Duke'a". Phoebe 

była świetną kucharką, ale nie zajmowała się wypiekami. W ogóle 

wszystkie słodkości serwowane u Duke'a sprowadzane były z zewnątrz. 

Na przykład Shirley Gordon piekła dla nich drobne ciasteczka i 

nadziewane placki, a Hanna specjalizowała się w drożdżówkach oraz 

zamówieniach specjalnych. 

- A jak się skończyły wczorajsze przygody? - uśmiechnęła się 

Phoebe. - Jak się czują dzisiaj dziewczynki? 

- Wszystko w porządku. - Hanna złożyła rachunek i schowała go w 

portfeliku. Spojrzała na zegarek. - Ale jeżeli zaraz nie zawiozę ich do 

szkoły, będą spóźnione. 

- Sekundeczkę, Hanno - poprosiła restauratorka. -Przecież to dwa 

kroki. Poplotkuj chwilę... Powiedz, co z tym motocyklistą. Mieszka u 

ciebie? 

RS

background image

 

32 

Hanna westchnęła. A więc wiadomość obiegła już miasteczko. 

- Tylko przez parę dni - wzruszyła ramionami. - Dopóki nie 

wydobrzeje, bo potłukł się, spadając z drzewa. 

- Szczęście, że to nie Maddie spadła - zatroszczyła się Phoebe, dając 

poznać, że najistotniejsze szczegóły dotarły do niej. - No ale on... - 

poruszyła brwiami - jest żonaty? 

- Nie. 

- A... zaręczony? Hanna pokręciła głową. 

- O ile wiem, nie. 

- I w jakim wieku? Poniżej pięćdziesiątki? 

- Poniżej... A powiem ci jeszcze - Hanna pochyliła się nad kontuarem 

- że ma nawet wszystkie swoje zęby. 

Phoebe odsunęła się z godnością. 

- Po co się tak zaraz nadymasz. - Poprawiła się na stołku. - Jesteś 

kobietą interesu i powinnaś działać przytomnie. Nie chciałabyś mieć 

kogoś, kto by zaopiekował się twoimi dziewczynkami? 

- Dziewczynki nie są bez opieki. 

- Bzdura. Jesteś młodą kobietą i potrzebny ci facet - zawyrokowała 

restauratorka. - Wiesz, że żadna z nas nie wytrzyma długo bez... 

Policzki Hanny poróżowiały. Że też one wszystkie czepiają się jej 

życia erotycznego, lub raczej braku jej życia erotycznego. 

Phoebe puściła oko. 

- Ale powiedz no dokładniej, jaki on jest. Słyszałam, że bardzo sexy! 

Trafne określenie, pomyślała Hanna. I przypomniała jej się poranna 

scena w kuchni. Jak była skrępowana pojawieniem się Setha, półnagiego... 

Ale oczywiście też i podniecona. Zresztą sama była nieubrana. 

RS

background image

 

33 

Ciekawe, czy widział te jej taneczne podrygi? Nagle się zawstydziła. 

Skąd jednak miała wiedzieć, że on wstanie tak wcześnie? Zresztą to 

wszystko nie ma znaczenia. Podobają się sobie nawzajem, ale nie pójdą do 

łóżka, to by nie miało żadnego sensu. On za kilka dni wyzdrowieje i 

wyjedzie. I tak jest dobrze. 

- Hej, jestem tutaj - obudziła ją z tych myśli restauratorka. - No, 

skarbeczku. Z ciebie jest niezła lalka, on też przystojniak, śpicie pod 

jednym dachem - trudno o lepszą okazję. 

- Nie będzie żadnych okazji - pokręciła głową Hanna. Na twarzy 

restauratorki odbiło się rozczarowanie. 

Hannie zachciało się nagle śmiać. Zapragnęła pocieszyć jakoś 

Phoebe. 

- Powiem ci coś - nachyliła się do niej - o nim i o mnie. Seth Granger 

strasznie polubił moje... drożdżówki. 

Pani Duke westchnęła i splotła ramiona. 

- To dziecinada, skarbie. Zbywasz mnie żarcikami, zapominając, że 

jednak różnimy się doświadczeniem. Ja chodziłam do szkoły razem z 

twoją mamą. 

Hanna też westchnęła i spojrzała na zegarek... O rany, przecież już 

po dzwonku! 

- Muszę lecieć, pa! - Posłała całusa Phoebe i ruszyła biegiem do 

dziewczynek, czekających w samochodzie. 

Kiedy Hanna odjechała z córkami, Seth spróbował oglądać telewizję. 

Przerzucił ileś kanałów, ale wszędzie znajdował albo głupie kreskówki, 

albo nudny sport, albo jakieś opery mydlane. To nie było dla niego. 

Wreszcie spojrzał na zegarek. Oho, już prawie dziewiąta! Dokończył 

RS

background image

 

34 

ubierania, potem zadzwonił ze swego telefonu komórkowego do warsztatu 

naprawczego, żeby zapytać, co z harleyem. O dziwo, odpowiedziała mu 

tylko automatyczna sekretarka; jeszcze było zamknięte. Dobrze im się 

dzieje w tych małych miasteczkach, pomyślał, nie przepracowują się. 

Postanowił pójść do saloniku z sofą. W saloniku przejrzał półkę z 

książkami. Sięgnął po książkę Johna Grishama. Rozsiadł się na kanapie i 

zaczął czytać. Równocześnie jego uszu dobiegły ciche dźwięki muzyki 

z pięterka. Zastanowił się. Może Hanna już wróciła? Może do niej zajrzeć? 

Nie, nie będzie jej zawracał głowy. Zresztą, ta noga... i schody... Spojrzał 

na nowy opatrunek, który zrobił sobie z użyciem rivanolu. 

Wrócił do Grishama. Po chwili zdał sobie sprawę, że po pięć razy 

czyta jedną stronę, myśląc o czym innym. Co ona tam może robić?... 

Pociągnął nosem. To chyba pasta do podłogi? Poczuł, że ma nieczyste 

sumienie. Hanna pracuje, poleruje podłogi, a on tu sobie wypoczywa. No, 

ba, ale jak miałby jej w czymkolwiek pomóc? Z tą nogą... 

Pokręcił głową. Hanna i Hanna. Co za obsesja. Warto by się 

otrzeźwić na świeżym powietrzu. Otrzeźwić? Albo przeciwnie, wypić 

jakąś whisky. Może jest tu gdzieś blisko bar? 

Podniósł się i pomału ruszył ku werandzie. Spostrzegł stojące na niej 

donice z roślinnością, dwa białe wiklinowe fotele i pomiędzy nimi 

ozdobny wózeczek kwiatowy z fiołkami. Uśmiechnął się. Wszystko to jest 

równie ładne, jak właścicielka tego domu. 

Nieładnie wyglądał urwany konar wiązu, wciąż leżący na trawniku. 

Jak również kilka oderwanych sztachet płotu, przez który wczoraj Seth 

skakał. Warto by coś z tym zrobić, pomyślał teraz. 

RS

background image

 

35 

Przytrzymał się mocno poręczy schodków i skakał na jednej nodze w 

dół. Nie zważając na ból w skręconej kostce, zaczął przemierzać trawnik. 

Co tam noga!... Zbliżył się do konara, uchwycił go i zaczął go odciągać za 

dom. Wrócił i zabrał się do zbierania wyłamanych sztachet. Przy tej 

czynności zobaczyła go Hanna. 

- Ty chyba nie masz dobrze w głowie! - zawołała z ganku. Stanęła, 

skrzyżowawszy ramiona, w pozie wyrażającej głęboką dezaprobatę. 

Pokuśtykał w jej stronę. Bardzo ładnie wygląda, zauważył. Włosy 

zebrała w rodzaj końskiego ogona, ale i tak ileś niesfornych kędziorów 

wymknęło jej się nad czołem i na skroniach. Miała na sobie białą 

bluzeczkę bez rękawów i błękitne szorty. 

- O ile wiem, doktor kategorycznie zabronił ci stawania na tej nodze 

- powiedziała. - A ty co wyrabiasz? 

- Chciałem się trochę przewietrzyć - użył pojednawczego tonu i 

położył sztachety na ganku. - Warto by je przybić. 

- Jeśli ci potrzeba powietrza, to siedź na werandzie i bądź moim 

gościem. Zamiast bawić się w dozorcę! -Czubkiem sandałka kopnęła lekko 

stosik sztachet. 

- E, nie jest ze mną tak źle... - Powiedziawszy to, postarał się 

udowodnić, że noga już go nie boli, i przeniósł na nią cały ciężar ciała. 

W tej samej sekundzie zobaczył wszystkie gwiazdy i padł jak długi 

na trawę. 

- Dobrze ci tak, bardzo dobrze! - Pokiwała głową Hanna, nie 

zamierzając go tym razem ratować. - Może wreszcie zmądrzejesz. - 

Pochyliła się z wysokości ganku i patrzyła, jak próbuje wstać, łapiąc się 

poręczy. - Zawsze jesteś taki trudny? 

RS

background image

 

36 

- Absolutnie nie. - Otrzepywał źdźbła z dżinsów. -Zazwyczaj jestem 

jeszcze gorszy. - Uśmiechnął się krzywo. - Przypadkiem trafiłaś na mój 

dobry dzień. 

- No, to miałam szczęście. - Przykucnęła, aby być bliżej jego twarzy. 

- I teraz będziesz już grzeczny, prawda? Czy mam wezwać ciężką 

artylerię? 

- Co za artylerię? - Uniósł brwi. 

- Na początek naszego doktora, któremu naskarżę na ciebie. Potem 

zaproszę Billy'ego Bishopa z „Ridgewater Gazette"; wiem, jak zdążyłeś go 

polubić. A w końcu urządzimy nowe party dla sąsiadów, dobrze? Niech 

przyjdą cię oglądać. Takie dziwo... 

- Okej, okej. - Uniósł ręce na znak, że się poddaje. - Wygrałaś. Będę 

grzeczny... Zawsze masz takie twarde serce? 

- Absolutnie nie. - Uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego rękę. - 

Trafiłeś dziś na mój dobry dzień. 

Przyjął ofiarowaną pomoc i pomału wspiął się na schodki. Palce 

Hanny były delikatne, lecz uścisk dłoni nadspodziewanie silny... 

Natychmiast wyobraził sobie te ręce na swoim ciele i zapragnął, aby owa 

wizja przybrała realny kształt. 

Kątem oka zauważył, że samochody mijające posesję Hanny 

zwalniają... Jeden zatrąbił. 

- To miejscowy. Jesteśmy na widoku - wzruszyła ramionami. - 

Chodźmy lepiej do środka. 

W saloniku usadowiła go na sofie i zaproponowała, że zrobi jakieś 

kanapki. 

RS

background image

 

37 

- Może zapiekankę z serem? I szynką? Co ty na to? - Zaczęła 

poprawiać swój koński ogon. 

- Rany! - westchnął. - Dziewczyno, chyba nie jestem takim inwalidą, 

żebym się nie mógł sam obsłużyć. 

Uniosła brwi, odczekała chwilę, po czym sięgnęła po słuchawkę 

telefonu bezprzewodowego, leżącą na stoliku obok sofy i wystukała jakiś 

numer. 

- Halo! Czy może mnie pani połączyć z Billym Bishopem? Dziękuję. 

Seth obserwował ją z rosnącym zdumieniem. Ależ ta dziewczyna jest 

w gorącej wodzie kąpana... 

- Hej! - spróbował jej przeszkodzić. - Tylko nie Bishop. 

Zignorowała to. 

- Cześć, Billy - uśmiechnęła się do słuchawki. - Mówi Hanna 

Michaels. Mam tutaj Setha Grangera, który zmienił zdanie i ma ochotę na 

wywiad. Może byś... 

Seth wychylił się z kanapy i spróbował złapać za telefon. Udało mu 

się chwycić jedynie za przegub ręki trzymającej słuchawkę. Pociągnął w 

dół i opadli na sofę. Hanna wyrywała się, nie przerywając rozmowy. 

- Tak, tak... Doszedł do wniosku, że ma coś ciekawego do 

powiedzenia na temat... swej pracy policyjnej w Albuquerque. 

Sethowi udało się wreszcie skutecznie unieruchomić Hannę. Półleżąc 

na niej, wyrwał słuchawkę. Przycisnął telefon do ucha. 

- Słuchaj, Billy! Ona nie mówiła serio... 

W tym momencie zdał sobie sprawę, że nie ma żadnego połączenia. 

Po tamtej stronie był ciągły sygnał. Nacisnął guzik, odłożył słuchawkę na 

RS

background image

 

38 

stolik i spojrzał na Hannę. Ona posłała mu złośliwy uśmiech, 

równocześnie usiłując wyrwać się z jego objęć. 

Nie pozwolił jej na to. 

- Baaardzo śmieszne, panno Michaełs. - Pogroził jej palcem. - Warto 

by cię zaaresztować za te sztuczki. 

- Aresztować! - Ściągnęła brwi. - Pod jakim zarzutem? 

- Pod zarzutem... - zastanowił się. - Próby wymuszenia. I to w 

odniesieniu do policjanta. 

- O, to rzeczywiście brzmi groźnie - zmarszczyła czoło. 

Spojrzała Sethowi prosto w oczy. I przeszył ją dreszcz. Zrozumiała, 

że czekała na tę chwilę, że ją sama sprowokowała. A on wszystko 

odgadł... Co będzie dalej? 

A cóż ma być? Są dorośli. Są sami... Grajmy dalej. 

- Panie oficerze, jeśli chce mnie pan aresztować... 

- Jestem detektywem. 

- A więc, detektywie Granger - mówiła czując, jak coraz żywiej 

krąży w niej krew. - Należałoby mi chyba najpierw odczytać moje prawa? 

Uśmiechnął się. 

- Ma pani prawo zachować milczenie... - rozpoczął urzędową 

formułkę. Po tych słowach zamknął w obu dłoniach jej nadgarstki, jakby 

nakładał kajdanki. . 

Mocno zacisnęła usta, odgrywając wolę „zachowania milczenia". 

- Wszystko, co pani od tej chwili powie, może być użyte przeciwko 

niej... - Nie puszczając, uniósł jej ręce i rozkrzyżował je na kanapie. 

Coraz mocniejsze drżenie przenikało jej ciało. Ach, jak dobrze żyć. 

Od lat już chyba nie czuła się tak wspaniale, jak teraz. 

RS

background image

 

39 

Seth był zaskoczony reakcjami Hanny. Spodziewał się jednak 

większego oporu... Również oporów z własnej strony. Tyle miał przecież 

argumentów przeciw ewentualnemu flirtowi. 

A teraz co? Najchętniej pożarłby tę słodką dziewczynę. 

Nie, nie: żadnego pożerania. Działajmy powoli. Pochylił głowę i, 

zaglądając w oczy Hanny, delikatnie potarł policzkiem jej policzek. Bo 

zdał sobie sprawę, że wciąż jeszcze nie jest ogolony. Nie protestowała. 

Zbliżył więc usta do jej ust i przelotnie ją pocałował... w górną wargę. 

Potem liznął dolną. Hanna przymknęła powieki, niecierpliwie czekając na 

coś więcej. A on zaraz dał jej to, odwiedzając językiem jej język. Ona 

przywarła brzuchem do jego brzucha i poruszyła biodrami. Puścił 

przeguby jej rąk i nakrył dłońmi piersi. 

Niestety, w tym momencie zadzwonił telefon. 

Hanna zamrugała oczami, jak zbudzona ze snu. 

Oboje patrzyli na siebie, z bardzo bliska, ale już rozdzieleni. 

Seth sięgnął po słuchawkę i bez słowa podał ją Hannie. Uniósł się i 

usiadł na sofie. 

- Tak?... Przepraszam, ciociu Martho. - Przytrzymywała słuchawkę 

ramieniem, wtykając bluzkę za pasek szortów. - Nie, nie, wczoraj to było 

uszkodzenie na linii... Dlatego nie mogłam oddzwonić. - Spojrzała na 

Setha, szukając usprawiedliwienia w jego oczach. - ...Od sąsiadów? A, 

słusznie, że też mi to nie przyszło... Bardzo cię przepraszam, ciociu. No, 

nie gniewaj się już. 

Seth pokręcił głową. Hanna wstała z kanapy. Uścisnęła ramię Setha i 

ruszyła ze słuchawką w stronę okna. 

- Ależ tak, z dziewczynkami wszystko w porządku... 

RS

background image

 

40 

Patrzył na nią ze współczuciem. Niektórzy dorośli ludzie mają jakby 

wieczny kompleks winy. Zresztą, mniejsza z tym. To nie jego sprawa. 

Hanna cały czas lawirowała w rozmowie. Najwyraźniej ciotka nic 

jeszcze nie wiedziała o wypadku, i chyba ma nie wiedzieć. Po chwili 

trzasnęły drzwi kuchenne. 

Seth przeczesał palcami włosy. Czekał. Kiedy po kwadransie Hanny 

wciąż nie było, wstał z kanapy i sięgnął po Grishama. No cóż, wypada 

zająć się czymś innym, nie panną Michaels. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

RS

background image

 

41 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

„Tak, ciociu Martho", „Nie, ciociu Martho", „Absolutna racja", 

„Oczywiście, oczywiście" - konwersacja z ciocią, lub raczej 

wysłuchiwanie jej pouczeń, zajęło Hannie prawie pół godziny. 

Kiedy wróciła do saloniku, spostrzegła, właściwie z ulgą, że Seth nie 

czeka na żaden „dalszy ciąg". Poszedł gdzieś. Wyjrzała na podwórze. Nie, 

tu go nie ma. I dobrze, przynajmniej nie bawi się dalej w dozorcę. Wrócił 

zapewne do swego pokoju. 

Ach, ta ciocia. Gdyby się dowiedziała, co się wczoraj przydarzyło 

Maddie, albo co dziś jej siostrzenica wyrabiała z pewnym mało znajomym 

mężczyzną na sofie w saloniku... Hm! Dostałaby apopleksji, jak amen w 

pacierzu. Bo ciocia jest staromodna i pruderyjna. Jest też nieznośnie 

wścibska. I jeszcze nadopiekuńcza. No tak - bo jest w istocie jej oddana. I 

kochana. I w ogóle jedyna. Hanna nie ma poza nią żadnej innej rodziny na 

świecie. 

Wróciwszy do salonu, spojrzała na sofę. Może jednak szkoda, że 

poszedł... Hanna czuła w sobie rozdwojenie wszelakich chęci. Nie 

wiadomo, co jest bardziej niebezpieczne: zaryzykować związek z Sethem, 

czy przegapić taką okazję? 

Spojrzała na zegarek. O Boże! Trzeba już przecież lecieć po 

dziewczynki do szkoły! 

Czas dziś wydawał się pędzić jak szalony. 

Hanna zeszła do pralni w suterenie. 

Zaczęła sortować bieliznę do namoczenia. Po chwili musiała się 

wyprostować i przeciągnąć. Nawet teraz jeszcze, po dwóch godzinach, 

RS

background image

 

42 

miała w ciele to napięcie, które się zaczęło podczas... Podczas czego? 

Właściwie do niczego przecież nie doszło... Ma to swoje zalety; ze 

wszystkiego łatwo się wycofać, wszystko da się obrócić w żart. Całowali 

się, trochę poprzekomarzali. Nic wielkiego. 

Załadowała bęben pralki. Nastawiła program. Nic wielkiego? To 

prawda. Ale może szkoda, że nic. Wcisnęła klawisz. Zabulgotała woda 

napełniająca maszynę. 

A jeśli nie będzie nowej sposobności do zbliżenia?... Westchnęła. 

Tak dawno już nie była z mężczyzną. Czy ja to jeszcze w ogóle umiem?, 

pomyślała. I znowu w całym ciele poczuła gorąco. Ba, czy ja to 

kiedykolwiek umiałam? 

Sięgnęła do kosza z kolorami. O, dżinsy pana Grangera. Te, w 

których spadł z drzewa. I czarna koszulka z bawełny, rozdarta z boku. Nie 

wiadomo, czy do uratowania. Włożyła palce w rozdarcie. Zamknęła oczy i 

poczuła się dziwnie uroczyście. 

W tej chwili przez uchylone okienko sutereny dobiegły ją głosy 

dziewczynek. Obie bawiły się grzecznie na podwórzu; skakały przez 

skakankę. Żadnego dziś wspinania po drzewach! Głosom Maddie i Missy 

wtórowało szczekanie Beau, który być może też chciałby sobie poskakać. 

Kiedy jechała przez miasteczko po córki, miała tak wyostrzone 

zmysły, że dostrzegła mnóstwo rzeczy, na które dotąd nie zwracała w 

ogóle uwagi. Na przykład: skrzynkę pocztową Bonnie Thurston zaczął 

owijać zimo-zielony bluszcz. Na Lubao Avenue położono nową 

nawierzchnię. Henry Wilcox, strażnik szkolny, strzegący w stroju 

odblaskowym przejścia przez jezdnię, zapuścił sobie sumiaste wąsy. 

Znów zaczęła oglądać dżinsy i koszulkę Setha. 

RS

background image

 

43 

- Wcale nie musisz prać moich rzeczy. 

Drgnęła na dźwięk jego głosu. Cóż to za obyczaje, skradać się tak 

cicho. Całe szczęście, że tym razem nie przyłapał jej na podśpiewywaniu 

czy podrygach tanecznych. 

- To nic takiego - postarała się ukryć zaskoczenie.  - I tak prawie co 

dzień robię pranie. - Sięgnęła po dżinsy. - Tę nogawkę - pokazała - mogę 

ci sama naprawić, ale nie wiem, co będzie z koszulką. 

- Daj spokój - machnął ręką. - Nie warto... 

- Co nie warto? 

- W ogóle się tym nie zajmuj. Wzruszyła ramionami. 

- W porządku, nie chcę ci się narzucać. Podszedł, kulejąc. 

- I tak już wiele dla mnie zrobiłaś, to mam na myśli. Nie musisz 

więcej. 

- Nie muszę więcej? 

- Hanna... - Zrobił zakłopotaną minę. - A w ogóle, to chciałem cię 

przeprosić... - Zagryzł dolną wargę. -Zdaje się, że sytuacja rano wymknęła 

nam się trochę spod kontroli. 

Spojrzała nań pytająco i zaraz spuściła oczy. 

- Chcę powiedzieć - Seth odchrząknął - że ja w żadnym wypadku nie 

miałem zamiaru cię skrzywdzić. 

- Nie skrzywdziłeś mnie - pokręciła głową. - Tylko że... 

- Bo gdybyś się miała czuć zagrożona - ciągnął - to ja się mogę w 

każdej chwili wyprowadzić do motelu. 

Popatrzyli na siebie. Hanna znów spuściła oczy. 

RS

background image

 

44 

- Nie, nie, nie wyprowadzaj się - powiedziała. - Tylko... Hm, trochę 

się wstydzę. - Wciąż nie podnosiła oczu. - Ja nigdy w życiu czegoś takiego 

nie robiłam.. 

- Czego nie robiłaś? - Seth uniósł brwi. - Nie byłaś z mężczyzną? 

Ty? 

- Ależ tak, byłam. - Sięgnęła po ręcznik. - Oczywiście miałam 

męża... No, ale nie całowałam się nigdy z nikim obcym. 

- A więc jestem jednak obcy? 

Spojrzała na niego. 

- Jesteś, i nie jesteś... Seth, przede wszystkim nie chciałabym, żebyś 

o mnie źle pomyślał. 

- Dlaczego miałbym źle myśleć? Ty o mnie też mogłabyś źle 

pomyśleć. Ale przecież nie mamy powodów, prawda? Byliśmy dla siebie 

rano po prostu mili. Bez szczególnych zobowiązań. 

- Bez? - wyrwało jej się. 

W nim żywiej zabiło serce, gdy usłyszał to pytanie. Tymczasem 

policzki Hanny zaróżowiły się, bo zdała sobie sprawę, że została na czymś 

przyłapana. 

- Oczywiście, masz rację - spróbowała zaraz zbagatelizować swe 

pytanie. - Bez zobowiązań. 

Przez chwilę stali, milcząc. 

- Nie tknę cię więcej... - zaczął ostrożnie Seth. - Za parę dni 

wyjeżdżam... 

Powoli pokiwała głową. 

- Chyba że... - zawiesił głos. 

- Że co? - Popatrzyła w okno. 

RS

background image

 

45 

- Że mnie o coś poprosisz. 

- O! - zerknęła na niego. 

Przez parę sekund spoglądali to na siebie, to gdzieś w obok. 

Wreszcie on zrobił krok w tył. Powoli odwrócił się i zaczął zmierzać 

do wyjścia. Kiedy był prawie na progu, usłyszał głos Hanny: 

- Seth? 

Spojrzał przez ramię. 

- Ty jechałeś dokądś wczoraj, przed tym wypadkiem. Może 

powinnam cię zapytać, czy nie potrzebujesz pomocy? To znaczy, czy nie 

mogłabym zadzwonić do kogoś albo... 

- Nie, dziękuję - uśmiechnął się. Pomyślał, że jego sprawa jest zbyt 

skomplikowana, aby warto było o niej teraz mówić. - Jechałem do Wolf 

River... - zaczął jednak. - Mam tam umówione spotkanie. Ale może ono 

poczekać. 

- Jeśli chcesz, zawiozę cię - zaproponowała. - Lori posiedzi przy 

dziewczynkach, a ja... Narobiłeś sobie przez nas kłopotów. 

- Kłopoty się zdarzają. - Wzruszył ramionami. Potem odwrócił głowę 

i pociągnął nosem. Uśmiechnął się. - Coś tam z kuchni ładnie pachnie. 

Jakby pieczeń? Mam nadzieję, że będę zaproszony? 

Ona też się uśmiechnęła. 

- Oczywiście, że tak. W ogóle czuj się tu jak u siebie w domu. 

Seth uznał, że przed obiadem warto jeszcze wziąć prysznic. Ściągnął 

u siebie w pokoju wszystkie bandaże i ruszył do łazienki. Kiedy stanął 

nagi pod ciepłym strumieniem wody, przypomniało mu się, jak to ona 

leżała pod nim... Jak pasowały do siebie ich ciała... I zaraz musiał puścić z 

RS

background image

 

46 

sitka zimną wodę. Co za udręka, przyrzec nietykalność tak pięknej 

kobiecie i zapewne musieć dotrzymać słowa! 

Czekano już na niego, kiedy zjawił się w kuchni. Hanna zabrała się 

zaraz do nakładania kartofli i mięsa, a dziewczynki paplały jak najęte. 

- A wiesz, mamusiu - powiedziała Maddie - że Derek Matthews umie 

na wdechu powtórzyć cały alfabet aż do literki „r"? 

- Czyżby? - Hanna zaczęła rozdzielać sałatkę z brokułów. 

- On ćwiczy i za tydzień powie cały alfabet - uzupełniła Missy. - 

Derek mówi, że „ćwiczenie czyni mistrza". 

- Tak? - Hanna popatrzyła na Setha i zauważyła rozbawienie w jego 

oczach. Skrzyżowali spojrzenia. - Czy to nie ten Derek - zwróciła się do 

Missy - którego tydzień temu musiała ratować pielęgniarka? Zdaje się, że 

wsadził sobie koralik do nosa. 

Zaczęli jeść. 

- I nie mógł wyjąć... - uzupełniła Missy. 

- Bo chłopcy pozakładali się - Maddie popatrzyła na Setha - który z 

nich dmuchnie dalej koralikiem z nosa. 

Hanna nie była pewna, czy Derek i te wszystkie nosy są 

wystarczająco apetyczne jako temat do konwersacji przy obiedzie, ale 

ostatecznie cieszyła się, że dziewczynki czują się z gościem swobodnie, bo 

dzięki temu i ona nie była skrępowana. Znikło gdzieś to napięcie, które od 

rana było między nią i Sethem. Atmosfera zrobiła się teraz prawie 

rodzinna. 

Żałowała, że nie udało jej się powstrzymać tego zawiedzionego 

„bez?", tam w pralni, w odpowiedzi na projekt Setna, aby potraktowali 

spotkanie na sofie „bez szczególnych zobowiązań". A teraz patrzyła, jak 

RS

background image

 

47 

on cierpliwie wysłuchuje tych głupstw o nieszczęsnym Matthewsie... 

Dziewczynki starały się przegadać jedna drugą i najwyraźniej ściągnąć na 

siebie uwagę gościa. Rzadko w tym domu bywali mężczyźni, od kiedy 

trzy lata temu odszedł ojciec... 

Brent się tłumaczył, że nie może pogodzić pracy zawodowej z 

życiem rodzinnym. W istocie był po prostu niedojrzały. Nigdy nie chciał 

być ojcem, a gdy urodziły się bliźniaczki, stracił też chęć do bycia mężem. 

Seth był więc pierwszym od paru lat mężczyzną nocującym pod tym 

dachem. I więcej niż mężczyzną; w oczach dziewczynek był bohaterem. 

Widać było, jak się odświętnie czują w jego obecności. 

I ja też chyba czuję się odświętnie, pomyślała Hanna. 

Przyglądała się śniadym, świeżo ogolonym policzkom Setha... 

Wykąpał się, odświeżył, zdjął bandaż z czoła. Wczorajszy siniec nie 

wydawał się już tak groźny. Czarne włosy, wilgotne jeszcze, sczesał na rył 

głowy. Włożył czystą koszulę, która ładnie opinała szeroką klatkę 

piersiową. Sztućce, które trzymał w silnych, dużych dłoniach, wydawały 

się zabawkami. Przypomniała sobie, jak te dłonie ściskały rano jej piersi, i 

zrobiło jej się gorąco. 

Postarała się zaprzątnąć czym innym swą uwagę. Spojrzała na córki. 

Bliźniaczki kłóciły się właśnie o to, o której godzinie w piątek mają się 

odbyć ich ulubione zajęcia z cyklu „Pokaż i opowiedz". 

- O dziewiątej! - upierała się Maddie. 

- O dziesiątej - mówiła Missy. 

- A właśnie, że nie. 

- A właśnie, że tak. 

- A właśnie... 

RS

background image

 

48 

- Dziewczynki, dosyć - przerwała Hanna i pogroziła im palcem. - 

Jutro ustalicie to po prostu z panną Reynolds. No, a co bierzecie tym 

razem? 

- Bierzemy pana Grangera. 

Seth wydał z siebie dziwny, stłumiony dźwięk. Hanna zamilkła i 

wpatrywała się w córki. 

- Kogo? 

- Wszystkie dzieci chcą go poznać - powiedziała Maddie. - Więc ja i 

Missy zgodziłyśmy się, że będzie fajnie go zabrać do szkoły. 

Hanna spostrzegła, że Seth nie jest zadowolony. Wyglądało na to, że 

detektyw, który musi sobie radzić z gangsterami, boi się małych dzieci. 

Wniosek rozbawił ją; z trudem powstrzymywała śmiech. Seth spojrzał na 

nią badawczo, pokręcił głową i westchnął. 

- Dziewczynki - zwróciła się do córek. - Obawiam się, że do „Pokaż i 

opowiedz" nie będziecie mogły zabrać pana Grangera. 

- Ojej, dlaczego? - zapytały jednogłośnie. 

- No cóż... - szukała argumentu. - Po prostu nie jest to możliwe. 

Maddie popatrzyła na Setha. 

- Pan nie lubi dzieci? 

- Ależ... lubię - odpowiedział z wahaniem. 

- No to niech się pan zgodzi... - poprosiła. Odłożył widelec, opierając 

go na krawędzi talerza. 

- Hm, nie wydaje mi się, żebym był kimś naprawdę interesującym. 

- Przecież jest pan! - Missy podskoczyła na stołku. - A wie pan, 

kiedyś Chelsea przyprowadziła swego wujka i on dla nas żonglował! - 

Spojrzała triumfalnie w stronę matki. - Raz tylko upuścił piłeczkę. 

RS

background image

 

49 

- Travis Jeffers przyniósł w zeszłym tygodniu chomika - włączyła się 

Maddie. - Ale pan będzie fajniejszy niż chomik. 

- Dziękuję - odrzekł cierpko Seth. 

- No, nieeech się pan zgodzi... 

- Czy ja wiem... - Seth skrzywił się. 

- Dziewczynki, same widzicie, że pan Granger nie ma na to ochoty. 

Wymyślcie coś innego. 

- Okeeej. - Dramatycznie przeciągając samogłoski, Maddie dziobnęła 

kawałek kartofla na swym talerzu. -Ale dzieciaki w szkole będą 

rozczarowane. 

- Może zabierzemy ten świecący globus od cioci Lori? - 

zaproponowała Missy. - To też może być cool. 

Bliźniaczki zaczęły się przerzucać kolejnymi pomysłami, a Seth 

patrzył raz na jedną, raz na drugą i widać było, że jest coraz bardziej 

zdezorientowany. 

Ciekawe, kim są jego bliscy?, pomyślała Hanna. Nie ma żony, ale 

spieszył się do kogoś w Wolf River. Pewnie do kobiety! Kto wie, czy nie 

ma ich wielu, w różnych miejscach. Jak jakiś marynarz. Mógłby mieć, 

oceniła, taki przystojniak... 

Marszcząc się, wróciła do jedzenia. Ale ja nie będę jedną więcej do 

kolekcji!, postanowiła. Co to, to nie. 

Nowa zwada, wszczęta przez bliźniaczki, oderwała ją od tych myśli. 

- Głupia jesteś! - Maddie wymierzyła widelec w Missy. 

- Sama jesteś głupia! 

RS

background image

 

50 

- A tobie brokuły wchodzą w zęby. - Maddie wzięła na widelec małe 

brokułowe „drzewko" i przyłożyła je sobie do górnej wargi. - O, tak ci 

wystają. 

Twarzyczka Missy poczerwieniała z wściekłości. 

- Bo powiem wszystkim w szkole, że śpisz z zajęczą łapką. 

- Natychmiast przestańcie! - Hanna zastukała w stół. - Dość tego. Nie 

wolno się w ten sposób zachowywać przy obiedzie, zwłaszcza w 

obecności gościa. Madeline, przeprosisz swoją siostrę, a potem pana 

Grangera. 

- Przepraaaszam. - Maddie spuściła oczka. 

- No! A teraz za karę obie na górę. I ja tam do was zaraz zajrzę. 

Bliźniaczki markotnie ruszyły do wyjścia. Hanna westchnęła. 

- Bardzo przepraszam. Nie wiem, co za licho w nie czasem wstępuje. 

- Hm. Rzeczywiście, warto by je trochę utemperować. 

- Staram się. Ale wiesz, samotnej matce nie jest łatwo. - 

Powiedziawszy to, zaczęła się zastanawiać nad prawdziwym stosunkiem 

Setha do dzieci. On chyba za nimi nie przepada? „Utemperowałby je". - 

Ty dzieci nie masz, prawda? 

- Nie mam, Bogu dzięki. - Odsunął talerz. - Ale pamiętam, jak mama 

nieraz kazała mnie i bratu też się wynosić od stołu. Bywały powody. 

- A więc masz brata? 

- Uhm. - Seth spojrzał w okno. - I siostrę. 

- A gdzie mieszkają? - zapytała. Popatrzył na nią i pokręcił głową. 

- Nie mam pojęcia. Uniosła zdumiona brwi. 

- Jak to, nie masz pojęcia? 

RS

background image

 

51 

- To skomplikowane... - Przeczesał palcami włosy. Odczekał chwilę. 

- Wiesz, może lepiej pomogę ci przy zmywaniu? 

Patrzyła na niego, nieco oszołomiona. 

- Nie, nie, sama pozmywam. - Powstrzymała go ruchem ręki, widząc, 

że zaczyna zbierać rzeczy ze stołu. 

- Dam sobie radę. 

- W takim razie dzięki za obiad. - Uśmiechnął się. 

- Pieczeń była pyszna. 

- Cieszę się. - Odsunęła krzesło. - Lubię takie komplementy. 

Patrzyła za nim, jak utykając, rusza w stronę drzwi. Wydał jej się 

jeszcze bardziej zagadkowy niż wczoraj, gdy prawie go nie znała. Pełen 

rezerwy... Choć także i obiecującego ognia. Jeździec znikąd - na harleyu. 

Z pięterka dolatywały ją śmiechy córek. Właściwie była im 

wdzięczna za te występy przy stole. Dzięki nim obiad przebiegł w 

naturalnej atmosferze. No tak, a za chwilę urządzimy kąpiel, pomyślała; 

naczynia pozmywa potem... Jutro trzeba wstać o godzinę wcześniej niż 

zwykle. Są dodatkowe tuziny drożdżówek do upieczenia. 

Kuszona czy nie kuszona przez Setha, lub własne pragnienia, Hanna 

nie miała w swoim życiu miejsca na nic więcej niż to, co stanowiło jej 

codzienność. Przekonując sama siebie, że tak właśnie jest, opuściła 

kuchnię, kierując się do pokoiku Maddie i Missy. 

 

 

 

 

 

RS

background image

 

52 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Następnego poranka Seth pierwsze kroki skierował na ukwiecony 

ganek. Dzień był piękny, z błękitnym niebem, jaskrawym słońcem i 

paroma obłoczkami. W powietrzu unosiły się zapachy późnego lata; 

dominowała woń róż, które Hanna hodowała po wschodniej stronie 

werandy. Było bardzo cicho; żadnych pił ogrodniczych czy nisko 

przelatujących helikopterów, ewentualnie syren policyjnych. Uliczką za 

płotem z rzadka przemykało auto. Że też w ogóle są jeszcze takie miejsca 

na świecie, pomyślał. Nie był nawet pewien, czy on to rzeczywiście lubi. 

Noga bolała dziś o wiele mniej. Opuchlizna prawie zeszła. Można by 

już chyba wsiąść na harleya, tylko czemu ci z warsztatu nie dzwonią? 

Pokręcił głową, nagle zirytowany. Seth próbował być cierpliwy, jednak 

umiejętność czekania nie była jego najmocniejszą stroną. 

Na dźwięk entuzjastycznego, głośnego szczekania obejrzał się i 

zobaczył Beau, opierającego się przednimi łapami o płot, dzielący posesję 

pani Peterson od podwórza Hanny. Ogon psa wachlował przyjaźnie. Beau 

znowu zaszczekał. 

- A więc zostaliśmy kumplami? - Seth uśmiechnął się. Kulejąc lekko, 

zszedł z ganku, zbliżył się do owczarka i poskrobał go między uszami. 

Pies obwąchał łaskawą rękę. - Lukrowane drożdżówki - powiedział Seth, 

spoglądając na dłoń. - Hanna upiekła dziś rano dość bułeczek, żeby 

wykarmić pół Ameryki. 

Beau szczeknął w odpowiedzi dwa razy. 

- Nie do wiary - pokręcił głową Seth. - Ta kobieta nigdy nie ma 

dość... Okropnie pracowita. 

RS

background image

 

53 

Pies uniósł łeb i wydał z siebie gardłowe warknięcie. 

- Hej, kolego, wczoraj proponowałem jej pomoc -tłumaczył się Seth. 

- Ale nie skorzystała. 

Ciekawe, czy Hanna w jakikolwiek sposób skorzysta z tego, że tu 

jestem, zastanowił się. W pralni przyrzekł, że więcej jej nie dotknie. 

Chyba że jednak zostanie poproszony... Ale przecież nie zostanie nigdy 

„poproszony"! Bo ta dziewczyna, choć ma temperament, jest nieśmiała. A 

wobec tego... Jak tu naraz i dotrzymać, i nie dotrzymać słowa? 

Beau zaskowyczał z cicha. Seth uśmiechnął się krzywo i poklepał 

zwierzę po łbie. 

- Czy ja coś mówię? - wzruszył ramionami. - Powiedziałem, że nie 

tknę, to nie tknę. Umiem nad sobą panować. 

Wyglądało na to, że Beau się z tym ostatnim zgadza, bo szczeknął 

raźno. Potem opuścił łapy na ziemię i odbiegł w głąb posesji pani 

Peterson. Seth patrzył chwilę za psem i już zamierzał wracać na ganek, 

gdy nagle owczarek pojawił się znowu, coś niosąc w pysku. Wspiął się 

łapami na płot. 

- O! - wyrwało się z ust Setha. - Cóż to? 

Beau trzymał w zębach „Ridgewater Gazette", jeszcze 

nierozpakowaną, pod opaską. 

- To dla mnie? - Rozejrzał się. - No dobrze... Ale tylko pożyczam - 

zastrzegł się i sięgnął po tygodnik. 

Z gazetą w ręku ruszył w stronę werandy, gotów rzeczywiście dla 

rozrywki zajrzeć do tego pisemka, z pewnością nudnego, bo cóż 

ciekawego może się dziać w takiej dziurze jak Ridgewater? Idąc, zsuwał 

opaskę i nagle jego oczom ukazały się wielkie litery strony tytułowej: 

RS

background image

 

54 

BOHATERSKI OFICER POLICJI Z ALBUQUERQUE RATUJE MAŁĄ 

DZIEWCZYNKĘ. 

O kurczę! To o nim. Zatrzymał się. Rozłożył płachtę. Pod okazałym 

nagłówkiem widniała nie mniej okazała fotografia, czyjażby, jeśli nie 

detektywa Grangera. I nie było to zdjęcie z przedwczoraj, tylko z promocji 

w szkole policyjnej, sprzed ładnych paru lat. 

Skąd oni to wytrzasnęli?! 

Klnąc pod nosem, zaczął czytać artykuł: 

„Podczas dramatycznej i śmiałej akcji ratunkowej detektyw Seth 

Granger z policji w Albuquerque rozbił swój motocykl o krawężnik i 

błyskawicznie wspiął się na drzewo, by uratować życie siedmioletniej 

Madeline Michaels. Naoczni świadkowie..." 

Naoczni świadkowie? Co za świadkowie! Nikogo nie było. Seth 

zazgrzytał zębami i czytał dalej: 

„Naoczni świadkowie twierdzą, że mała Maddie wisiała na 

niebezpiecznej wysokości, zaczepiwszy sukienką o konar, i byłaby spadła, 

gdyby nie natychmiastowe działanie bohaterskiego detektywa Grangera. 

Maddie, razem z siostrą Missy, bawiły się..." 

Artykuł był długi i afektowany, z mnóstwem pedantycznych danych i 

fotografii osób, które uznały za stosowne cośkolwiek powiedzieć. Zajął 

całą pierwszą stronę i trzy czwarte drugiej kolumny. Wzbogacały go 

szkolne rysuneczki Maddie i Missy. 

Seth zmiął gazetę i chciał biegiem ruszyć ku werandzie, ale poczuł 

promieniujący ból w lewej nodze. 

Billy Bishop jest już martwy, uznał. Muszę go tylko dopaść. 

RS

background image

 

55 

Hanna stała na drabince, szpachlując szczeliny wokół nowo 

osadzonej ramy okiennej w sypialni. Ochlapała sobie gipsem ramiona, 

drelichowe ogrodniczki i nawet koński ogon, wystający spod czapki 

„Rangersów", jej ulubionego klubu bejsbolowego. Oczami duszy widziała 

się w wannie... Była spocona i oblepiona gipsem. Czuła krople spływające 

jej pod koszulą, wzdłuż brzucha, do pępka. 

A więc doda sobie płynu do kąpieli, może zielonego 

jabłuszka? I pogrąży się wśród piany, lekkiej jak obłoczek. .. Puści 

jakąś muzykę, coś celtyckiego, w rodzaju Loreeny McKennitt. Albo coś 

romantycznego, jak Andrea Bocelli. Czystość, obłoczki, aksamitny tenor 

Bocellego... 

- Hanna! 

Drgnęła na dźwięk swego imienia tak silnie, że omal nie spadła z 

drabiny. 

- Hanna! - Seth z impetem przekraczał próg, wymachując zmiętą 

gazetą. - Ty to widziałaś? 

Masz ci los. 

- Widziałaś? - pytał niecierpliwie. 

- Gazetę? 

- No jasne, że gazetę. - Uniósł płachtę w górę. - Nowy numer. 

- Nie, nie widziałam. 

Co było prawdą. Nie prenumerowała „Ridgewater Gazette" z 

powodu szczupłego budżetu, a również dlatego, że w jej mieścinie jako 

środek przekazu wystarczała plotka. Wszyscy tu wszystkich znali; można 

się było obejść bez prasy. 

RS

background image

 

56 

Jednak wiedziała, o co chodzi. Miała rano kilka telefonów... A 

dotyczyły one artykułu Bishopa. Hanna przemilczała to przy śniadaniu z 

Sethem, aby go nie drażnić. Miała nadzieję, że gość o niczym się nie 

dowie. 

No, ale dowiedział się jakoś. 

- ...I to na pierwszej stronie! - Seth potrząsał tygodnikiem. - Na 

cholernej pierwszej stronie. - W jego głosie słychać było rozżalenie i 

wściekłość. 

Schyliła się po gazetę. Rzeczywiście. BOHATERSKI OFICER 

POLICJI... I do tego fotografia na pół kolumny. Zresztą bardzo udana... 

- Hanno. - Seth z wyrazem wyczerpania przymknął oczy. - Zejdź z 

drabiny. 

Wcale nie miała na to ochoty. Nie żeby się go bała, ale... zawsze to 

lepiej górować nieco nad mężczyzną. 

- Nie - powiedziała. - Muszę jeszcze skończyć tę robotę - pokazała 

szpachlą. 

- Ja bardzo proszę. - Słowa te zostały wypowiedziane nader 

zasadniczym tonem. 

Nadal ze szpachlą w dłoni, zstąpiła kilka szczebli w dół. Zrównała 

się z nim spojrzeniem. 

- Hanno. - Zacisnął zęby. - Wiesz, kim jestem. Tajnym policjantem. 

- Tajnym policjantem - powtórzyła. 

- Właśnie. - Wyjął szpachlę z jej dłoni i odłożył ją na parapet. - A jak 

myślisz, co jest ostatnią rzeczą, której by sobie życzył tajny policjant? 

- Dekonspiracji? 

- Brawo. Dekonspiracji.  

RS

background image

 

57 

Hm. On ma rację, pomyślała. 

- Seth... Bardzo cię przepraszam. Nie miałam pojęcia. .. 

Przerwał jej, unosząc dłoń. 

- To są zasady ogólne. - Wyjął gazetę z jej ręki i po-stukał palcem w 

swoją fotografię. - A teraz... 

- Ale ty nie wykonujesz w Ridgewater jakiegoś zadania? - przerwała 

mu. - Czy może... - Nakryła usta dłonią. 

- Na szczęście nie. - Cień uśmiechu przemknął przez jego twarz. I 

wtedy napięcie między nimi zelżało. 

- Nie wykonuję w tej chwili żadnego zadania - uzupełnił. - A 

jednak... 

- Jesteś na urlopie? - wtrąciła szybko. Sama nie wiedziała, czemu o 

to pyta. 

Seth spojrzał na nią i zastanowił się. 

- Zgadłaś. - Zaczął zwijać gazetę w rulon. - Jest to rodzaj urlopu. 

- Rodzaj? 

Postukał zwiniętą gazetą w drabinę. 

- Mam sześć tygodni wolnego. Na zastanowienie się. - Poruszył 

brwiami. - Bo miałem sprzeczkę z szefem. Dość ostrą. 

- Ostrą? - Hanna zdała sobie sprawę, że już któryś raz z rzędu 

powtarza słowa Setha, dorzucając tylko znak zapytania. 

- Owszem - pokiwał głową. - Mówiąc wprost, dostał ode mnie w nos. 

Należało mu się. 

- Dałeś swemu szefowi w nos?! - Hanna zrobiła okrągłe oczy. - I co 

teraz będzie? 

RS

background image

 

58 

- Hm. - Wzruszył ramionami. - Na razie mam sześć tygodni 

wolnego... 

Przez chwilę oboje milczeli. 

- Odmówił mi wsparcia podczas ostatniej obławy -podjął. - Przez co 

omal nie straciłem partnera. Sam zresztą też nieźle wtedy oberwałem. - 

Spojrzał w okno. -Wpuścił mi do akcji mundurowych, w najgorszym 

momencie. Cud, że nikt z naszych nie zginął. No, a kiedy się z nimi 

pojawił - Seth skrzywił się - nie wytrzymałem i przyłożyłem mu. 

Seth rozłożył ponownie „Ridgewater Gazette". Spojrzał na nagłówek 

artykułu. 

- Te sześć tygodni to jeszcze nic... - zastanawiał się na głos. - Ale jak 

Jarris to zobaczy - postukał w papier - mam jak w banku zwolnienie. To 

znaczy, odeślą mnie do roboty przy biurku. Albo będę kierował ruchem 

ulicznym. - Podniósł głowę i smętnie się uśmiechnął. 

- Co za pech - westchnęła Hanna. - Jarris to twój szef? 

- Uhm. 

- Pamiętam, że wymawiałeś jego imię zaraz po upadku z drzewa. 

Majaczyłeś. 

- Hm, zalazł mi za skórę. 

- Ale wiesz... - Wskazała gazetę. - To wszystko było nie do 

uniknięcia. W Ridgewater niewiele się dzieje. Musiałeś zostać bohaterem, 

skoro zrobiłeś to, co zrobiłeś. 

- Tak, tylko że ja wyraźnie prosiłem... Machnęła ręką. 

- Wiesz, prosić Bishopa! To bardzo wścibski chłopiec. - Odgarnęła 

grzywkę z czoła. - Chociaż właściwie tylko wścibscy nadają się na 

dziennikarzy... 

RS

background image

 

59 

Prawdopodobnie miała rację. Spojrzał jej w oczy. 

- No dobra - powiedział. - Dosyć o tym. ..Boi tak nie wiadomo - 

zastanowił się - czy wróciłbym do swojej pracy. 

- Jak to, nie wiadomo? Splótł ramiona. 

- A tak... Z Jarrisem od dawna mieliśmy na pieńku. On uważa, że 

jestem niesubordynowany. 

- I to prawda? Popatrzył w okno. 

- Bo ja wiem? Lubię działać na własną rękę. I we własnym rytmie. 

Hanna poprawiła się na drabince. Spróbowała przy-siąść na jednym 

ze szczebli. 

- Podobno bywam nieprzewidywalny. Impulsywny. -Zrobił pół 

kroku do przodu. 

Teraz mnie obejmie, pomyślała. I chciała tego. Ale czuła się też 

zmęczona. Była ochlapana gipsem, potargana. 

- A tobie się wydaje, że jaki jestem? - zapytał. 

- Nie wiem... - Pokręciła głową. 

- Nie, nie jestem impulsywny - powiedział i cofnął się. 

Szkoda, jednak szkoda... 

- Zawsze dokładnie wiem, co robię - wyjaśnił. -I zazwyczaj wiem, 

czego chcę... A ty? - zapytał. 

Znów pokręciła głową. 

Chociaż właściwie wiem... Spojrzała na jego usta. Tylko nie umiem 

o to poprosić... 

Tymczasem on odwracał się już i zaczynał się rozglądać po ścianach 

i suficie. 

- Dobrze sobie radzisz - powiedział, oceniając poprawki. 

RS

background image

 

60 

- Dziękuję. - Schyliła się po szpachlę i zaczęła się znów wspinać na 

szczyt drabiny. - Po tej sypialni będę miała do zrobienia jeszcze drugą, i 

koniec. 

Seth przespacerował się wzdłuż ścian. Hanna zauważyła, że prawie 

nie kuleje. 

- Z nogą jest lepiej! - stwierdziła. 

On pokiwał głową, nie odwracając się, i zajrzał do łazienki. 

W łazience leżało kilka paczek glazury, płytki białe i granatowe. 

Teraz odwrócił się, rzucił okiem na Hannę i pomyślał, że dziewczyna nie 

ma pewnie pieniędzy na glazurnika. 

Przykląkł i zbadał zawartość otwartego pudła tekturowego. Był tam 

wentylator sufitowy. 

- Mam nadzieję, że wszystkie pokoje będą gotowe do Bożego 

Narodzenia - odezwała się Hanna. 

Nie zareagował. Ona zaś mówiła dalej: 

- Moi dziadkowie zostawili ten dom mamie i ciotce Marcie... - 

Poprawiła się na drabinie. - Kiedy mama zmarła, sześć lat temu, 

właścicielką połowy posesji zostałam ja. Wynajmowaliśmy potem to 

wszystko przez trzy lata, wreszcie sama się tu wprowadziłam, zaraz po 

tym jak... - Odchrząknęła. 

- Po rozwodzie, tak? - pomógł Seth, wysuwając głowę z łazienki. 

- Właściwie po separacji. - Uniosła szpachlę i wykonała nią nowe 

czynności na suficie. - Do formalnego rozwodu doszło w następnym roku. 

- No a twoja ciotka? Mieszka w Ridgewater? Hannie ulżyło, że Seth 

nie pyta o jej męża i tym podobne szczegóły. 

- Pochodzi stąd, ale mieszka w Bostonie. 

RS

background image

 

61 

- Zdaje się, że wczoraj nie była zbyt zadowolona, kiedy do ciebie 

dzwoniła? 

Hanna poczuła falę gorąca na wspomnienie tego, co zostało wczoraj 

przerwane telefonem z Bostonu. Postarała się szybko opanować. Potem 

zerknęła w dół. 

- Ciocia Martha jest trochę wścibska... Matkuje mi. Jest jedyną 

rodziną, jaką mam. 

- Matkuje. Matkuje matce dzieci! - Pokiwał głową Seth. 

- Hm, z tej mojej cioci jest kawał oryginała. Należy na przykład do 

Cambridge Revolutionary Society. Dałbyś wiarę? Mniej groźnie wygląda 

jej Boston Women's Cultural League. 

- Revolutionary Society? Wygląda to na przypadek policyjny! - 

zaśmiał się Seth 

- No widzisz, coś dla ciebie. 

Ciekawie rozwijającą się rozmowę przerwał klakson na dole. Hanna 

obróciła się ku oknu i ujrzała Maddie i Missy, wyskakujące z czarnego 

yukona Lori. Szybko zeszła w dół po drabinie. Wybiegła na korytarz. I już 

było słychać tupot dziecięcych kroków na ganku. 

- Tu jesteśmy! - zawołała Hanna w kierunku schodów. - Na górze! 

- Mamusiu, mamusiu! - zbliżały się głosy. - Mamusiu, my jesteśmy 

sławne! 

Po chwili Hanna weszła do sypialni ze swymi pociechami, 

czepiającymi się jej rąk, i spojrzała przepraszająco na Setha. 

- Popatrz, mamo! - Maddie zaczęła ściągać z pleców tornister i 

wyszarpnęła z niego pomiętą nieco gazetę. Missy zaraz wyrwała ją 

siostrze. 

RS

background image

 

62 

- Ja pokażę! - zawołała. - O, tutaj są nasze rysunki. 

- Oddawaj! - rzuciła się na nią Maddie. 

- Dziewczynki, spokój - ostrzegła Hanna. - Bardzo ładne. - Wzięła do 

ręki pismo. - Ale myśmy to już widzieli. Pan Granger ma ten sam 

tygodnik. 

Seth przykucnął i rozwinął przed oczami bliźniaczek płachtę 

„Ridgewater Gazette". Nie pomstuje na dzieci, pomyślała Hanna. Nawet 

się uśmiecha. 

Maddie i Missy zaczęły bezładnie opowiadać, jak to nauczycielka w 

klasie wywołała je na środek i poprosiła, żeby jeszcze raz opisały 

zdarzenia sprzed dwóch dni, i cała pierwsza lekcja była właściwie tylko o 

tym, i że wszyscy się zmartwili, że pan Granger nie chce przyjść do 

szkoły... 

- A może by jednak przyszedł? - Maddie spojrzała na matkę z 

nadzieją i objęła Setha, który wciąż kucał, za szyję. Z drugiej strony objęła 

go Missy. 

- Dziewczynki, puśćcie pana Grangera - zakomenderowała Hanna. 

Była zdumiona, jak łatwo obie córki wchodzą w kontakt z tym 

mężczyzną. W ciągu ostatnich lat poznała kilku kandydatów, swatanych 

jej przez dobre sąsiadki, ale żaden jak dotąd nie spodobał się 

bliźniaczkom. A ten -proszę, od razu... Choć prawdopodobnie z 

dotychczasowych kawalerów jest najmniej odpowiednim na „towarzysza 

życia", na tatusia, poczciwego opiekuna i tak dalej. 

- No, panienki, zaraz będzie lunch - powiedziała. -Idźcie myć rączki. 

Poderwały się i rzuciły w stronę drzwi. U progu zatrzymały się 

jednak i odwróciły, jakby prowadzone jedną myślą. 

RS

background image

 

63 

- A pan Granger? Niech też z nami zje - poprosiła Missy. 

Hanna zauważyła w oczach Setha wahanie. Bliźniaczki nie dały mu 

jednak szansy. Podbiegły i uchwyciły go za ręce. Po chwili już cała trójka 

opuszczała zgodnie pokój. Maddie wypytywała, czy Seth lubi tosty z 

masłem orzechowym i bananami. 

Hanna zaczęła porządkować narzędzia i składać drabinkę. 

- Mamusiu! - doleciało ją ze schodów. Był to głosik Maddie. - A 

ciocia Lori... Słyszysz? 

Wychyliła się na korytarz. 

- Słyszę. 

- Ciocia Lori prosiła, żeby powiedzieć, że zabiera nas jutro na piknik 

o trzeciej, nie o czwartej, bo odwołała dentystę. 

Zanim Hanna zdążyła zareagować, cała trójka zeszła już ze schodów 

i oddaliła się. 

Piknik? Ach, tak. Wskutek zamieszania trwającego od przedwczoraj 

Hanna zapomniała, że Lori obiecała zabrać w weekend bliźniaczki nad 

jezioro, na Wickamackee. Lori ma w tym kempingu jakieś udziały; jest w 

radzie nadzorczej. 

Usłyszała śmiechy córek i szum wody w pionie łazienkowym. 

A więc mają zostać sami z Sethem... Cały weekend mają być skazani 

na siebie. I co z tego wyniknie? 

 

 

 

 

 

RS

background image

 

64 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

- Dziesięć dni! To jakieś żarty. Taki drobiazg ma wam zająć dziesięć 

dni?! 

Seth zgrzytał zębami, słuchając, jak Ned Morgan z „Serwisu 

Morgana" wyjaśniał, dlaczego uszkodzenie motocykla wymaga tak długiej 

naprawy. Według Neda nową obręcz do koła trzeba sprowadzić aż z 

Kalifornii, co zajmie jeszcze ze cztery dni, jeśli nie dłużej. Potem już pan 

Morgan z synem Edem poradzą sobie choćby w parę godzin. 

Ned i Ed. Beznadziejna sprawa. 

Seth trzasnął słuchawką aparatu, stojącego w saloniku. Następnie 

klął z cicha przez dobre dwie minuty. 

Siedzi już w tym Ridgewater piąty dzień i wygląda na to, że posiedzi 

jeszcze długo. Noga jest już prawie wyleczona, siniec na czole znika, 

tymczasem... Eh, do diabła. 

Sprawy w Wolf River nie mogą czekać tak długo! 

Usłyszawszy podniecone szczekanie Beau, Seth sięgnął do 

kryształowej misy stojącej na stoliku po miętową czekoladkę i ruszył w 

stronę otwartego okna. Wychylił się i zobaczył, że pies tak wita Hannę, 

podjeżdżającą swoim minivanem. Rozpakował czekoladkę, włożył ją do 

ust i obserwował, jak Hanna parkuje, otwiera drzwi auta i wychyla się, aby 

poklepać po łbie Beau. 

Wczoraj wieczorem ulotniła się gdzieś. Lori zabrała Maddie i Missy 

na ten piknik w lesie, a ona... Zrobiła Sethowi świetną kolację, to prawda, 

kurczaka w ziołach, z małymi czerwonymi ziemniakami i zielonym 

groszkiem - ale potem włożyła kwiecistą sukienkę, upięła wysoko włosy i 

RS

background image

 

65 

powiedziała pa, pa, a było to może około ósmej. Życzyła Sethowi dobrej 

nocy i zaznaczyła, żeby na nią nie czekał. 

Dziś rano znowu gdzieś pojechała, znowu wystrojona. Seth kręcił 

zdziwiony głową, bo dotąd widywał ją tylko w dżinsach albo w 

ochlapanych gipsem ogrodniczkach, w których i tak mu się podobała. No, 

ale w tych sukienkach jest po prostu zjawiskowa, uznał. I zastanawiał się, 

dla kogo ona tak się upiększa? 

Nie zapyta jej o to, rzecz jasna. Ostatecznie nic mu do tego. A 

dlaczego by się nie miała stroić i chodzić na randki? Jest samotna, młoda, 

szuka przyjaźni... Lori zorganizowała jej wychodne, dzieci są nad 

jeziorem. Wszystko w porządku. Dlaczego miałaby się ograniczać? 

Teraz uśmiechała się i głaskała psa. Jak ona ładnie się uśmiecha, 

szkoda, że nie do mnie. Seth ssał czekoladkę, ponieważ był głodny, ale nie 

był to głód brzucha, jasne, że nie. 

- Mam apetyt na tę dziewczynę - powiedział półgłosem. - Takie są 

fakty. 

Kiedy wróciła wczoraj w nocy, obudził się i długo nie mógł zasnąć. 

Przewracał się z boku na bok, wyobrażając sobie, że wstaje, przecina na 

ukos korytarz i puka do drzwi jej pokoju. Potem w myślach rozbierał ją, 

zdejmował tę kwiecistą sukienkę... Całował jej piersi, brzuch, kształtne 

nogi... 

Co mnie podkusiło, bił pięścią w poduszkę, żeby jej obiecać 

nietykalność - „chyba że sama zechce inaczej". 

Minęły dobre dwie godziny, zanim zmęczony tymi rozważaniami i 

wizjami znowu się zdrzemnął. 

No, a teraz patrzył na nią i wszystkie tamte obrazy wracały. 

RS

background image

 

66 

Stop, powiedział sobie. Jeśli zaraz nie przestanę, rzucę się po prostu 

na nią, ledwie wejdzie do domu. 

Cofnął się od okna. Usłyszał, jak trzasnęły drzwi w domu od strony 

pralni. I zaraz Hanna pojawiła się w saloniku, szeleszcząc zakupami. Nie 

zauważyła go; zrzuciła pakunki na sofę i stanęła twarzą w stronę 

korytarzyka, prowadzącego ku sypialniom. Stała tak dłuższą chwilę, 

przygryzając dolną wargę. Potem pokręciła głową. 

Wreszcie odwróciła się i drgnęła, zaskoczona. 

- Seth! Tu jesteś! 

- Ano tutaj - odpowiedział. Ciekaw był, czy zamierzała go odwiedzić 

w pokoju. Uśmiechnął się. - Ładnie wyglądasz. 

- Co? Ach. - Jej rzęsy zatrzepotały, a ręka sama wygładziła sukienkę. 

- Dziękuję. 

Wygląda na zmęczoną, pomyślał i jeszcze raz zastanowił się, co 

mogła robić wczoraj w nocy i dziś rano. 

Nic ci do tego, udzielił sam sobie reprymendy. 

- Parę razy dzwonił telefon - powiedział, decydując się pozostać na 

gruncie neutralnej konwersacji. - A listonosz kazał mi się podpisać na 

kwitku pocztowym. Położyłem ci - pokazał głową - taką dużą kopertę tam, 

na stoliku. 

Spojrzała ku stolikowi, podeszła i podniosła list. Obróciła go i twarz 

jej pojaśniała. 

- Dzięki - powiedziała i przycisnęła kopertę do piersi. 

Nie był pewien, czy dziękuje jemu, czy może jakimś siłom 

wyższym? Wyglądało na to, że przesyłka jest z tych, na które się bardzo 

czeka. 

RS

background image

 

67 

- Zrobię zaraz obiad. - Zaczęła rozrywać kopertę. -Może byśmy 

nawet otworzyli butel... - Zmieniła się nagle na twarzy. - O, do licha. 

- Co się stało? - Oderwał się od ściany, o którą się opierał. 

- Nie, nic... - Ponownie zajrzała do koperty. - Nic - powtórzyła. 

Zrobiła kilka kroków w stronę kuchni. Ale przystanęła i jeszcze raz 

zaczęła czytać list. Złożyła papier i westchnęła. 

- Coś złego? - Podszedł do niej. Ruszyła powoli, kręcąc głową. 

- Zrobię steki - powiedziała głucho. - I sałatkę. Nie odstępował jej. 

- Seth... - Przystanęła. - Miałam dziś ciężki dzień. Pozwól mi teraz 

pobyć trochę samej z sobą. 

Wzruszył ramionami. Cóż, trudno. Dziewczyna ma do tego prawo. 

Znikła za drzwiami kuchni. 

On nasłuchiwał przez chwilę. Nic nie było słychać. Żadnych 

przygotowań do obiadu? Nie, absolutna cisza. 

Nic mi do tego, jeszcze raz powtórzył sobie w myślach. Potem 

wyszedł na ganek, oparł się łokciami o barierkę i popatrywał na 

prześwitujące wśród drzew niskie wieczorne słońce. 

Hanna stała oparta o blat kuchenny z kopertą w rękach. A to łobuz, 

szeptała. Żeby ją choć uprzedził, że tak będzie. Ale nie. Zaskoczył ją, i 

przez to postawił w nader trudnej sytuacji. 

Drżała jej ręka, gdy jeszcze raz sięgała po czek od swego byłego 

męża. Wypisane na nim cyfry wydawały się nieporozumieniem: sto 

pięćdziesiąt dolarów. 

Wpatrywała się w tę liczbę z niemądrą nadzieją, że jakimś cudem na 

końcu przybędzie zero i w ten sposób suma zbliży się nieco do tej, jaka 

powinna się była znaleźć na blankiecie. Do zapłacenia jest tyle 

RS

background image

 

68 

rachunków! Elektryczność, karta kredytowa, telefon, zaległa opłata za 

naprawę samochodu, materiały budowlane do remontu pensjonatu, czynsz, 

który winna jest ciotce... 

No tak, ale przecież cyfra na czeku się nie zmieni - podobnie jak sam 

Brent nigdy się nie zmieni. Jest idiotką, bo gotowa była mu znowu 

uwierzyć, gdy niedawno zapewniał, że tym razem ureguluje wszystko, jak 

należy. 

Ostrzegła, że spotkają się na sprawie alimentacyjnej, gdy ją 

zawiedzie, ale on przysięgał, że dotrzyma słowa. No a teraz fakty są inne. 

Zacisnęła zęby. Chciało jej się naraz płakać i tupać ze złości. 

Nie, płakać nie będzie. Co to, to nie. 

Gdyby mogła, podarłaby ten czek i cisnęła go do kosza. Ba, ale 

zawsze jest to sto pięćdziesiąt dolarów. Wystarczy może na rachunek za 

prąd i jakieś jednorazowe zakupy w sklepie. Bądź przeklęty, Michaels, 

szeptała, rzucając kopertę na stół. 

Wyjęła z lodówki warzywa na sałatkę. Włożyła je do zlewozmywaka 

i odkręciła kran. Lecz wtedy i w niej puściły jakieś zawory; spod powiek 

pociekły łzy. 

A niech to diabli! Wytarła policzki wierzchem dłoni. 

Próbowała dalej robić obiad, lecz łzy były silniejsze. Lały się 

strumieniem. Zakręciła wodę, przysiadła na stołku, położyła głowę na 

blacie i ukryła twarz w zgięciu łokcia. 

W takiej to pozie zastał ją Seth, który w końcu zajrzał do kuchni. W 

pierwszej chwili chciał się wycofać, bo płacz nie jest rzeczą na pokaz. 

Jednak przeważyło współczucie. 

RS

background image

 

69 

- Hanno... - Podszedł, przykucnął obok niej i pogłaskał ja po ręce. - 

Co się stało? 

Na chwilę umilkła, ale zaraz znowu zaczęła łkać. 

Co się robi z kobietami, które płaczą? Seth nigdy tego dobrze nie 

wiedział i teraz też czuł się bezradny. Wstał i rozejrzał się. Dostrzegł rolkę 

papierowych ręczników. Urwał kawał wstęgi i podsunął ją Hannie. 

- Dzię... dziękuję. - Zaczęła sobie osuszać twarz. 

- Chciałbym ci jakoś pomóc... - zaczął i zaraz umilkł, widząc, że ona 

kręci głową. 

- Ale dlaczego nie? - Znowu próbował ją pogłaskać. 

Westchnęła ciężko i popatrzyła na niego zaczerwienionymi oczyma. 

Potem sięgnęła po kopertę leżącą na stole, wyjęła z niej list i podała mu 

bez słowa. 

Zaczął czytać: 

Droga Hanno, przepraszam, że to tylko sto pięćdziesiąt dolarów, ale 

naprawdę nie mam w tej chwili więcej. Ciągle czekam na dokończenie tej 

transakcji z Owenem i mam nadzieję, że powiedzie mi się. Potraktuj ten 

czek jako symbol mej dobrej woli, a wkrótce dostaniesz całą zaległą sumę. 

Daj mi jeszcze miesiąc albo dwa; bądź cierpliwa. Uściski. 

Brent 

- Domyślam się, że to od twego eks-męża. - Seth zaczął składać list. 

Kiwnęła głową. 

- Alimenty? - zapytał, a gdy znów potwierdziła, poczuł, jak mu się 

zaciskają szczęki. - Od ilu miesięcy zalega? - spytał. 

Hanna mocno zaplotła ręce i wzruszyła ramionami. 

- Nie warto o tym mówić. 

RS

background image

 

70 

- Warto, jak diabli warto! - oburzył się. - Pobłażanie rozzuchwala 

tylko takich cwaniaczków. 

Spojrzała na niego. Milczała dłuższą chwilę. W końcu westchnęła: 

- Trudno, coś wymyślę. 

- A jak nie? 

Wciągnęła powietrze głęboko do płuc. Potem zacisnęła wargi. 

- Połowa tego domu należy do mnie... - zaczęła. -Ciotka już dawno 

chciała, żebyśmy całość sprzedały. No to sprzedamy i... 

- I wyniesiesz się stąd. I będzie po pensjonacie. 

- Czasem człowiek nie ma wyboru. Ostrożnie uśmiechnął się do niej. 

- Ale ty masz wybór. 

- Jaki? 

- Na przykład ja mogę ci pomóc. Mam na koncie jakieś oszczędności 

i... 

- O, nie! - sprzeciwiła się energicznie. - To są wyłącznie moje 

kłopoty. Nie mogę cię w nie wplątywać. 

- Popatrzyła na niego, jakby go widziała po raz pierwszy. 

- Znamy się ledwie parę dni... 

- Co to za argument? 

- Seth, doceniam to, co chciałbyś dla mnie zrobić, i bardzo ci 

dziękuję. - Odgarnęła włosy z czoła. - Ale nie. 

- Przecież to by była pożyczka - upierał się. -I stopniowo byś mi ją 

spłacała. 

- Nie. 

Gwałtownie wciągnął i wypuścił powietrze. 

- Ależ ty jesteś uparta! 

RS

background image

 

71 

Odkręciła kran, pochyliła się i przemyła sobie oczy. Otarła twarz 

trzymaną ciągle wstęgą papierowego ręcznika. Potem powiedziała przez 

ramię: 

- Możliwe. 

Spojrzał w sufit i potrząsnął głową. 

- Nigdy nie spotkałem kobiety takiej jak ty. 

- Ta znaczy jakiej? - Jej głos brzmiał równocześnie zaczepnie i 

żałośnie. - Upartej, głupiej, naiwnej... 

Obruszył się. 

- Czy tak właśnie siebie widzisz? Ja powiedziałem „uparta", ale nie 

„głupia"... 

- Eh... - machnęła ręką. Zamilkli oboje. 

Znowu chętnie by ją pogłaskał. Ale racja, miał jej przecież nie 

dotykać bez wyraźnej zachęty. 

- Hanno. - Nachylił się i oparł ręce o blat kuchenny po obu jej 

stronach. - Nie opowiadaj więcej tych bzdur o sobie. 

- Bzdur? 

- I powiem ci coś jeszcze - dodał cicho. 

- Co? - szepnęła. 

- Jesteś piękna, chcę, żebyś to wiedziała. I do tego bardzo seksowna. 

Spróbowała cofnąć głowę. Zmarszczyła się. 

- O nie, teraz po prostu kłamiesz. 

- Nigdy bym cię nie okłamał, Hanno. Nie ciebie. -Mówił to i 

usiłował przełamać podejrzliwość w jej spojrzeniu. Była fam rzeczywiście 

nieufność, ale i coś jeszcze. Pożądanie?... Gdy nerwowo oblizała wargi, 

RS

background image

 

72 

Seth poczuł, jak krew żywiej krąży w jego żyłach. - Chciałabyś wiedzieć, 

o czym myślałem, kiedy patrzyłem, jak wysiadałaś teraz z samochodu? 

- Może o obiedzie...? Zignorował tę próbę ucieczki w żarcik. 

- Zastanawiałem się, z kim spędziłaś ostatnią noc, no i dzisiejszy 

dzień. Ktokolwiek to był, wydaje mi się szczęśliwym facetem. 

Pokręciła głową. Coraz trudniej było jej zebrać myśli. Seth był tak 

blisko. 

- Nie, nie, nic z tych rzeczy - uśmiechnęła się. - Ja tylko 

zastępowałam koleżankę w barze. Coś jej nagle wypadło i poprosiła o 

pomoc... Dlaczego sądzisz, że byłam z mężczyzną? 

- A dlaczego miałbym tak nie myśleć? - Cofnął się o pół kroku. - 

Kobieta śliczna jak ty, w weekend, rusza gdzieś wystrojona... 

- Wystrojona? - Popatrzyła po sobie. - Ależ to moja odwieczna 

sukienka. 

- Bardzo ładna. - Znowu się nachylił. - A w nocy próbowałem 

policzyć - szepnął do jej ucha - ile też guziczków musiałbym odpiąć, 

żeby... 

- Och... - Przełknęła ślinę. I odpowiedziała w myślach: Chyba pięć. 

- I jeszcze - zezował spojrzeniem ku jej ustom - myślałem sobie, co 

nosisz pod spodem... Coś praktycznego jak bawełna, czy może, bo ja 

wiem, jedwabie? 

Nie odpowiedziała. Pozwoliła tylko opaść swojej głowie w tył i 

spojrzeniem zatonęła w jego spojrzeniu. Oddech jej stał się szybszy i 

płytszy. 

Seth rejestrował to wszystko, ale jeśli sprawy miałyby się posunąć 

dalej, następny ruch musi należeć do niej, nie do niego! 

RS

background image

 

73 

- Hanno, pragnę cię. Chcę się z tobą kochać. Znowu nic nie 

odpowiedziała ani nie uczyniła żadnego gestu. Oddychała tylko coraz 

szybciej. 

- Seth - szepnęła w końcu. - Może byś mnie najpierw pocałował? 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

RS

background image

 

74 

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Przez całe swoje życie Hanna nie poprosiła żadnego mężczyzny, aby 

ją pocałował. 

Teraz jednak czuła, jak w szybkim tempie przekracza kolejne 

bariery. Ale to dlatego, że chodziło o Setha. Był nieznajomy, a przecież 

nie był obcy. W jego pożądaniu rozpoznawała własne pożądanie; on ją 

otwierał - gdy inni dotąd raczej zniechęcali. 

Przywarł do niej swym mocnym ciałem, owionął ją oddechem, w 

którym rozpoznała czekoladę i miętę. I musiała się uśmiechnąć, bo zgadła, 

skąd ten smak. Przyjęła w siebie jego język, a był jak słodki batonik. I 

czuła, jak napina jej się skóra, a piersi zaczynają się domagać pieszczoty. 

O, jakże pragnęła jego dłoni na sobie... I zdumiało ją, że sama też 

wszędzie pragnęłaby go gładzić. 

Oderwał się od niej, łapiąc oddech. 

- Hanno, chodźmy do mnie - szepnął. Kiedy skinęła głową, uniósł jej 

dłoń ku ustom. 

- Powiedz, że naprawdę tego chcesz. 

- Chcę - zamruczała i zaraz przeniknął ją dreszcz,bo Seth zaczął 

leciutko gryźć jej palce. - Chcę ciebie i chcę, żebyś to ze mną zrobił. 

Odległość przez hol do pokoju Setha była niewielka, a jednak wydała 

się Hannie najdłuższym dystansem jej życia. Co krok przystawali i 

ponawiali pocałunki. On szeptał jej do ucha słowa, jakich dotąd nie 

usłyszała od nikogo i które ją zawstydzały, trwożyły i podniecały. Mówił, 

jak jej pragnie, jaka jest piękna i co będą zaraz robić. 

RS

background image

 

75 

Sama się dziwiła, jak dalece wierzy jego słowom; czuła się teraz 

rzeczywiście piękna i nie mniej od niego pragnęła tego, co miało się 

wydarzyć. Nigdy przedtem nie przeżywała takich rzeczy; miała wrażenie, 

że się właśnie rodzi w jakimś całkiem innym świecie niż ten, który znała 

dotąd. 

Sypialnia Setha tonęła w rudawej pomroce zmierzchu. Podróż od 

drzwi do łóżka znowu zdawała się trwać wieki. Zanim się położyli, 

szeptali jeszcze, wędrowały ich ręce, spragnione dotknięć, a do Hanny 

pomału docierało, że właśnie ten szczególny rytm, ociąganie się i jakby 

nie-konieczność tego, co ma zaraz nastąpić, są istotą miłosnego spotkania. 

Celem jest całe to spotkanie, a nie jakaś krótka rozkosz, lub jej brak, na 

zakończenie. 

Być może Lori, czy Phoebe, to właśnie próbowały jej przekazać, gdy 

po swojemu, wśród chichotów, opowiadały o przygodach w łóżku. 

Seth gładził jej biodra i plecy; całował kark. Zaczął rozpinać 

guziczki sukienki. 

- Jeden - mruczał - dwa, trzy, cztery. A więc to miały być cztery 

guziczki. 

- Myślałam, że mam pięć. 

- Ale cztery wystarczą. Popatrz. - Zsunął z niej sukienkę i pomógł jej 

opaść w dół. Przykucnął i czubkiem języka polizał ją w pępek. Pociągnął 

zębami za gumkę majtek. - A więc jednak nosisz coś jedwabnego? -

uśmiechnął się. 

Przykucnęła, tak jak on. 

- Teraz ja - powiedziała. I wstając zaczęła ściągać z niego czarną 

koszulkę z krótkimi rękawami. 

RS

background image

 

76 

Kiedy się uniósł, wtuliła się w niego policzkiem, czując łaskotanie 

jego piersi. 

- Chodź - szepnął do niej zachęcająco i pociągnął ją na łóżko. 

Upadli oboje w poprzek i znowu się całowali. Hanna sięgnęła ku 

zapięciu dżinsów Setha. Obserwował jej starania, pomagając jedną ręką, 

póki spodnie i szorty nie zjechały na podłogę. Wtedy uniósł się i nachylił 

do swej torby podróżnej, stojącej u wezgłowia. 

- Co się stało? - szepnęła. 

Uśmiechnął się i z bocznej kieszeni sakwojażu wydobył małe 

pudełeczko. Położył je na szafce nocnej przy łóżku. 

Zrozumiała, że chodzi o zabezpieczenie. Przymknęła oczy. 

- Dziękuję - zamruczała - że o tym pamiętałeś. Ja... ja nie myślałam... 

- Nie trzeba myśleć - pocałował ją w czoło. -W każdym razie nie 

teraz. 

Objęli się znowu, potem on, pieszcząc jej szyję i ramiona, 

pomaleńku zaczął odpinać stanik. Cicho kliknęła metalowa sprzączka i 

Seth w ostatnich blaskach wieczoru ujrzał piersi, o których marzył w 

zeszłą noc, nie mogąc zasnąć. Albo też marzył o nich od chwili, w której 

się poznali? Objął ustami lewą sutkę i pobudził ją do życia, sam rosnąc 

razem z nią. Potem zajął się prawą, lewą zaś łaskotał wnętrzem dłoni. 

Hanna wzdychała, przeciągając się pod nim. Któż by się spodziewał 

po tym dużym, silnym mężczyźnie takiej delikatności? Poczuła, jak 

między piersiami i ku dołowi brzucha krąży w niej zapowiedź czegoś 

niesłychanego. Było to nowe, cudowne i prawie nieznośne. W chwilę 

potem palce Setha przeniknęły pod tkaninę jej majteczek i ofiarowały 

nową porcję słodyczy... 

RS

background image

 

77 

On wychylił się i sięgnął ku paczuszce leżącej na szafce. 

Zaszeleściło, a Hanna szybko pozbyła się majteczek. Wrócił do niej i zaraz 

spotkali się spojrzeniami. Objęła go udami i prawie wciągnęła w siebie, 

także i w źrenice, zapraszające, rozszerzone. Od tego można umrzeć - 

myśl ta krążyła w niej odległym echem, w rytmie, w jakim się kołysali. 

Kiedy już nie mogła wytrzymać, zaczęła wołać Setha, coraz głośniej, aż 

wreszcie z krzykiem zapadła się w nieznaną otchłań. Jej ciało zdążyło 

jeszcze poczuć, że on podążył za nią, że zdążył, że są, tam, teraz, oboje. 

Powoli przychodzili do siebie. Leżeli na boku; ona wtulona w niego 

jak mała łyżeczka w dużą łyżkę. Po chwili Seth zrozumiał, że Hanna 

zasypia. Musnął wargami spocony kark, wdychając zapach włosów. Potem 

postarał się uwolnić ramię i podniósł się z łóżka. Nakrył leżące ciało 

brzegiem kołdry, a sam zaczął się ubierać. 

Do pokoju zaglądał księżyc. W jego świetle wnętrze wyglądało jak 

czarno-biała fotografia. Seth przyjrzał się uśpionej Hannie. Dłonie 

podłożyła sobie pod policzek; jasne loki rozsypały się po poduszce. 

Leciutki uśmiech wyginał złożone jak do pocałunku wargi. 

Poczuł, jak znowu rośnie w nim pożądanie; krew zaczęła żywiej 

pulsować. Wiedział jednak, że nie zakłóci tego snu. 

Nie uczyniłby tego ze względu na nią, ale także i ze względu na 

siebie. Był dotąd z wieloma kobietami i oczywiście uwielbiał seks, jak 

każdy normalny człowiek, ale z Hanną przydarzyło mu się coś, co dotąd 

rzadko przeżywał i, prawdę mówiąc, nie przepadał za tym. Tym czymś 

była utrata kontroli nad sobą. Za bardzo pragnął tej dziewczyny... A 

kochając się z nią przed chwilą, dotarł tam, gdzie zapomina się swego 

imienia i gdzie nad niczym się nie panuje. 

RS

background image

 

78 

Odwrócił wzrok i po cichu wyszedł z pokoju. Był głodny, a i ona 

pewnie będzie głodna, jak się obudzi... Nie jestem wielkim kucharzem, 

pomyślał, ale można by jednak coś tam zaimprowizować w kuchni. 

Znalazł w lodówce marchewkę, którą obmył, pokroił i postawił na 

płycie w niewielkiej ilości wody. Obrał kilka kartofli, wrzucił je do 

szklanego naczynia i umieścił w kuchence mikrofalowej. Myszkując w 

staromodnej spiżarce, odkrył butelkę caberneta i otworzył ją. Potem 

przypomniało mu się, że Hanna mówiła o jakichś stekach. Rozejrzał się i 

rzeczywiście zobaczył je, owinięte w folię, gotowe do smażenia. Obok 

listu od byłego męża. 

Marszcząc brwi, sięgnął po list i zaczął go czytać. W nagłówku 

widniało logo Michaels Realty, Pośrednictwa w Handlu 

Nieruchomościami. Four Oaks, w Teksasie. A więc to tak, pan Michaels 

jest poważnym przedsiębiorcą - a stać go zaledwie na sto pięćdziesiąt 

dolarów dla żony. Przydałaby mu się jakaś nauczka, pomyślał Seth. Warto 

by się do niego dobrać. Four Oaks jest niedaleko stąd. 

- Hej. 

Odwrócił się na dźwięk głosu Hanny. Przyglądała mu się, stojąc w 

progu, z rękami zaplecionymi na karku. Była w sukience, ale niedopiętej, i 

prawdopodobnie bez stanika. Poczuł, jak uderza nań nowa fala gorąca i 

natychmiast wyobraził sobie, że są z powrotem w łóżku... 

Hola: trzeba się kontrolować, postanowił. 

- Witaj - uśmiechnął się. Po czym sięgnął do kredensu i wyjął dwa 

kieliszki. Napełnił oba cabernetem i ruszył w stronę Hanny. Zbliżywszy 

się, pocałował ją delikatnie, wręczył szkło i wzniósł toast. 

- Za nasze poznanie! 

RS

background image

 

79 

Upiła mały łyk i oparła się plecami o futrynę. Nic nie mówiła; 

przymknęła powieki. 

- No widzisz, chce ci się spać - pogłaskał ją po karku. - Po co 

wstawałaś? 

Spojrzała na niego. 

- Jeszcze dziesięć minut, a nie zasnęłabym potem-w nocy. 

- Mam dla ciebie dobrą wiadomość - posłał jej półuśmiech. - Tej 

nocy wcale nie będziesz spała. 

Uniosła brwi, udając, że nie wie, o czym mowa. Znowu pocałował ją 

w usta, podniósł w górę kieliszek, potem cofnął się i odstawił swoje wino. 

- Muszę zobaczyć, co z marchewką - powiedział. Dopiero teraz 

dotarło do Hanny, co właściwie Seth robi w kuchni. 

Ruszyła od progu. 

- Daj, może ja... 

- Absolutnie nie - powstrzymał ją. - Ty sobie grzecznie usiądziesz, 

dobrze? - Nie czekając na odpowiedź, zaczął zdejmować garnek z 

marchewką z ognia. Następnie rozpakował steki, otwarł piekarnik i 

umieścił je na ruszcie. 

- Ale może jednak... 

- Ty siadaj - powiedział stanowczo. Odwrócił się i sięgnął po krzesło. 

Przysunął je. - Zapraszam - wykonał gest. 

Nie pozostawało nic, jak go usłuchać. Zacisnęła usta, udając 

nadąsaną. 

On ustawiał już talerze na stole, sięgał po sztućce. Zadzwoniła 

kuchenka mikrofalowa; widać kartofle doszły. Seth wydobył je i zbadał 

widelcem miękkość. Pokiwał głową. 

RS

background image

 

80 

- Marchewkę musisz odlać, bo będzie wodnista - poradziła Hanna. 

- Jasne, jasne - kiwnął głową. Z dużą energią wychlusnął zawartość 

garnka do durszlaka, wskutek czego trochę marchewek wyskoczyło na 

podłogę. 

Hanna się zaśmiała, on obejrzał się na nią i wzruszył ramionami. 

Pozbierał wszystko i opłukał pod kranem. Schylił się zaraz do piekarnika, 

bo zapach steków sygnalizował, że jeszcze chwila, a będą spalone. 

Wydobył je i poukładał na talerzach. 

- Udało się! - Pociągnęła łyk wina. - Wszystko ci się udaje, Seth... 

Dumny usiadł naprzeciwko niej i zaczął nakładać warzywa na 

talerze. Trącili się kieliszkami. 

- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz - powiedział. 

Było to wieloznaczne i budziło większą nadzieję niż tylko na 

smaczne jedzenie za chwilę. 

Patrzyła nań z wdzięcznością. Potem spojrzała na swój talerz i znów 

na Setha. Niebywałe: mężczyzna zrobił jej obiad! Nigdy w życiu jej się 

coś podobnego nie zdarzyło. I nagle poczuła łzy pod powiekami. Zaczęło 

ją ściskać w gardle. Oparła się łokciami na stole i ukryła twarz w dłoniach. 

- Co się stało, Hanno? - Seth wstał z krzesła, podszedł i objął ją 

ramieniem. Pocałował w czubek głowy. 

Ona wzdychała i nic nie mówiła. Przykląkł obok niej. 

- No, maleńka. Jestem przy tobie. Zerknęła w dół. 

- Wiesz... - znów schowała twarz - kiedy kochaliśmy się... Ja 

pierwszy raz ... Bo nigdy jeszcze... 

Nie mogła tego dokończyć. Było to dla niej za trudne. Znowu 

zerknęła, aby sprawdzić, czy on zrozumiał i czy się z niej nie będzie śmiał. 

RS

background image

 

81 

- Hanno. - Posadził ją sobie na kolanach. - Masz dwadzieścia sześć 

lat, byłaś mężatką, masz dzieci i mówisz, że nigdy... 

- Nigdy - ucięła. Nie chciała, żeby wyraźnie nazwał to, co jej się 

nigdy dotąd nie zdarzyło. 

Ujął jej twarz w dłonie i obrócił ku sobie. 

- Popatrz na mnie. 

Ujrzała w jego oczach powagę i czułość. Odetchnęła z ulgą. 

- Naprawdę dziwnego miałaś męża. - Pokręcił głową. - I właściwie 

dlaczego za niego wyszłaś? 

Położyła głowę na jego ramieniu. 

- Hm, dlaczego... - Wzruszyła ramionami. - Z braku doświadczenia, z 

poczucia zagubienia... - Sięgnęła po kieliszek i upiła łyk wina. - Mama 

ciężko zachorowała, kiedy kończyłam szkołę średnią. Musiałam się nią 

dużo zajmować. Ojciec od paru lat już nie żył. Nie miałam czasu na 

randki, prywatki, poznawanie rówieśników. .. 

- A więc nie poznałaś Brenta w szkole? Uśmiechnęła się smutno. 

- O, nie. Było to w rok po maturze, gdy właśnie umarła mama. A 

Brent przeprowadził się z Dallas, bo w Ridgewater powstawała filia 

handlu nieruchomościami, którą miał pokierować... Spodobałam mu się i 

bez przerwy mnie nachodził. Był miły, przystojny i wytrwały. No i 

zakochałam się w nim. Ożenił się ze mną być może dlatego, że nie miał 

nic lepszego do roboty w tym miasteczku... Przed ślubem nie poszliśmy do 

łóżka. - Spojrzała na Setha. - Miałam swoje głupie zasady. 

- Ach, te zasady... - westchnął Seth. - Testujesz byle auto przed 

kupieniem, a nie sprawdzasz człowieka, z którym miałabyś spędzić życie. 

RS

background image

 

82 

- No właśnie - skinęła głową. - Dość prędko się okazało, jak jesteśmy 

źle dobrani. Banalna historia... W dodatku on awansował i zaczął sporo 

wyjeżdżać. I oczywiście miewał różne kobiety. A ja już zaszłam w ciążę i 

potem urodziłam bliźniaczki, to mnie przykuło do... Banalna historia - 

powtórzyła. - Ale nauczyłam się nie zwracać uwagi na ten... na ten aspekt 

życia... Teraz, po lekcji z tobą - pokręciła głową - nagle dotarło do mnie, 

jak byłam stratna... A wiesz, Seth... - zmieniła ton na figlarny - zacznę 

chyba pilnie chodzić na różne randki, bo... 

Zrozumiał, że chce się z nim podrażnić. Uniósł więc teatralnie brew i 

pogroził jej palcem. 

- Pamiętaj, że można przedobrzyć! Co za dużo, to niezdrowo. 

- Za dużo? Jakie za dużo? - wzruszyła ramionami. - Pierwszą randkę 

miałam dopiero teraz, a drugą... 

Nie zdążyła nic więcej powiedzieć, bo nakrył jej usta swoimi. I długo 

całowali się, zapominając o stygnącym na stole obiedzie. 

- Seth - uniosła w pewnej chwili głowę. Popatrzyła mu w oczy i 

znów powtórzyła jego imię. - Seth... Chodź. - Próbowała zejść z jego 

kolan. - Chodź, pójdziemy to znowu zrobić. 

Uśmiechnął się i zmarszczył czoło. Przytrzymał ją za ramię. 

- Wiesz, skarbie, że możesz na mnie zawsze liczyć, ale... Najpierw 

powinnaś chyba coś zjeść? Musisz nabrać sił przed nocą. 

- O? - uśmiechnęła się z mieszaniną rozczarowania, nadziei i 

nieśmiałości. 

- Tak, tak - pokiwał głową. - Najpierw obowiązki, potem 

przyjemności... Ktoś musi zjeść to - pokazał głową talerze - nad czym się 

tak natrudziłem. 

RS

background image

 

83 

Niedzielny poranek nadszedł o wiele za szybko. Hanna spała na 

brzuchu, z głową głęboko wtuloną w poduszkę. Leżąc obok, Seth 

obserwował delikatne wznoszenie się i opadanie jej ramion. 

Powstrzymywał się przed chęcią ucałowania nagiej skóry. Musiał się 

hamować przed potrzebą wsunięcia ręki pod kołdrę i pogłaskania pleców, 

pośladków, nóg. O tak, najchętniej w ogóle by ją zaraz obudził i... 

Nie, nie, niech sobie pośpi. 

Z wielu powodów należy jej się wypoczynek. Zrywa się przecież tak 

wcześnie do tych drożdżówek... A dziś niedziela, dzień wolny od 

wypieków. No a poza tym i tak mają cały dzień dla siebie. Maddie i Missy 

wracają podobno dopiero po południu. 

W tym momencie Hanna westchnęła i poruszyła się. Zaszeleściła 

pościel, gdy przewracała się na plecy. Otworzyła oczy i zamrugała. Przez 

chwilę wydawała się zdezorientowana. 

- Dzień dobry - powiedział Seth, unosząc głowę. 

- A więc to nie sen... 

Wsparł się na łokciu, pochylił i pocałował ją delikatnie najpierw w 

górną, potem w dolną wargę. Ona przymknęła oczy, uśmiechnęła się i 

prawą ręką objęła jego kark. Przyciągała go ku sobie, więc nasunął się na 

nią. I zaraz poczuł, jak obejmują go w pasie jej uda. Musiał zrobić to, co 

najbardziej chciał teraz zrobić. W rosnącym zapamiętaniu. 

Leżeli potem przez kilka minut, wciąż objęci, pogrążeni jedno w 

drugim, odpoczywając. 

- Może byśmy tu zostali cały dzień? - zaproponował, całując ją w 

obojczyk. - W łóżku. 

Przeciągnęła się. 

RS

background image

 

84 

- Bardzo chętnie. Pod warunkiem, że ktoś nam będzie robił papu. 

Odgarnął z czoła włosy. 

- A gdybyśmy tak teraz zadzwonili po pizzę? 

- Pizza na śniadanie? - zdziwiła się. Nie odpowiedział. 

Wreszcie ona zaczęła mu końcem palca kręcić kółka na piersi. I 

zapytała: 

- Właściwie jak to się stało, że nie jesteś żonaty? Było to proste 

pytanie i nagle zdziwiła się, że zadaje mu je dopiero teraz. Tak mało o nim 

wiedziała... Sama odsłoniła się już przed nim cała, z ciałem i chyba duszą, 

tymczasem on pozostawał dla niej zagadką. Uniosła głowę i czekała na 

odpowiedź. Odpowiedzi nie było, więc wzruszyła ramionami i zaczęła 

wstawać z łóżka. Wtem poczuła jego rękę. 

- Poczekaj. - Spojrzał na nią. - Wiesz, jestem gliną... I to nie takim, 

który pracuje od dziewiątej do piątej i od poniedziałku do piątku. Tajny 

wywiadowca musi być dyspozycyjny, bez przerwy. Czasem znikam z 

domu na wiele dni, no i nocy. - Uśmiechnął się. - A robota, którą 

wykonuję, jest paskudna. Człowiek nigdy nie ma pewności, czy nie wróci 

w kawałkach. Czy żona wytrzymałaby coś takiego?... Owszem - dodał - 

próbowałem jakichś związków, ale... 

Urwał, a ona poczuła, że krew pulsuje jej w skroniach. Ależ tak, to 

zazdrość, zrozumiała. Te jego „związki"... Miał przecież wiele kobiet. 

Zerknęła ukradkiem. 

No jasne, taki mężczyzna... Cóż, mniejsza o te kobiety. Pogłaskała 

ramię, które ją wciąż obejmowało. 

- A rodzina - powiedziała - ta, którą posiadasz... Czy ojciec i matka 

nie martwią się o ciebie? 

RS

background image

 

85 

- Ojca zabili, kiedy byłem nastolatkiem - odparł cicho. - Pracował w 

obyczajówce i został zastrzelony podczas pełnienia obowiązków. 

- A teraz ty jesteś gliną. Wyobrażam sobie, co przeżywa matka, 

kiedy wychodzisz do pracy. 

- Co przeżywałaby, gdyby wiedziała - sprostował Seth. - Ale ona 

mało wie. Myśli, że pracuję w drogówce... Zresztą, kontaktujemy się 

rzadko, bo od czasu, gdy przeszła na emeryturę, mieszka na Florydzie. 

- A... twoja siostra i brat? - zapytała ostrożnie. -Mówiłeś, że nie 

wiesz, gdzie oni są? 

Poczuła, że zesztywniał. Ujrzała, jak zaciska szczęki. 

Prawdopodobnie zadała nieodpowiednie pytanie. 

- Przepraszam - szepnęła. - Nie chcę cię w żaden sposób urazić. 

Westchnął i popatrzył na nią. 

- Nic, nic... Czemu nie masz się dowiedzieć... -Mocniej przygarnął ją 

ramieniem. - Otóż widzisz... ja byłem dzieckiem adoptowanym. Moi 

prawdziwi rodzice zginęli, kiedy miałem siedem lat. 

- O, Seth. - Skłoniła głowę na jego pierś. - Tak mi przykro. 

Odgarnął włosy z jej twarzy. 

- Mieszkałem na małym ranczu niedaleko Wolf River, z rodzicami, z 

moim starszym bratem Randem i z malutką Elizabeth. - Zamilkł. - No i 

widzisz... Nie pamiętam dobrze tamtej nocy. Była ulewa. Rodzice wracali 

z nami z Wolf River... Właściwie znam to z czyjeś relacji, bo myśmy spali, 

to znaczy dzieci. W każdym razie samochód wpadł w poślizg i zleciał z 

wysokiej skarpy do potoku. 

- Ojej! - jęknęła. 

RS

background image

 

86 

- Mnie samemu prawie nic się nie stało; miałem tylko lekki wstrząs 

mózgu i złamany obojczyk. Hm... A jednak mój świat całkiem się 

rozleciał. Następnego dnia znalazłem się w jakimś obcym domu, a po 

tygodniu okazało się, że będę się inaczej nazywał. Tak jak przybrani 

rodzice. 

- Zaraz. - Obróciła się ku niemu. - Chwileczkę. Zostaliście 

rozdzieleni? Z bratem i siostrą? 

Wzruszył ramionami. 

- Nie mam pojęcia, jak do tego doszło. - Podciągnął się na łóżku i 

usiadł, oparty o wezgłowie. - Powiedziano mi wtedy, że Rand i Lizzie 

zginęli, razem z matką i ojcem. - Pokiwał głową i pomilczał chwilę. - I ja 

w to wierzyłem przez dwadzieścia trzy lata. 

Usiadła obok niego. 

- No i? 

- No i teraz, dosłownie dwa tygodnie temu, dostałem list od prawnika 

z Wolf River, z którego się dowiedziałem, że Rand i Lizzie jednak żyją. 

Wyobrażasz sobie? Żyją! Adoptowano ich, tak samo jak mnie. 

- Hm, ale dlaczego was rozdzielili? To straszne. Pokiwał głową. 

- Jechałem właśnie, by wyjaśnić te zagadki... Przez Ridgewater. 

- O, Seth, co za pech! - Ukryła twarz w dłoniach. - I byłbyś dawno na 

miejscu, gdyby nie ta historia z Maddie. 

- Hanno. - Pogłaskał ją po głowie. - Spójrz na mnie. Kiedy spotkały 

się ich oczy, powiedział: 

- Nie zmieniłbym ani jednego szczegółu w tym wszystkim, co tu się 

stało. Rozumiesz? 

- Naprawdę? - Uśmiechnęła się. - ...Z artykułem Billy'ego włącznie? 

RS

background image

 

87 

Zmarszczył czoło. 

- No dobrze. Bez artykułu. 

- Naprawdę? - powtórzyła. 

- Naprawdę. 

Uśmiechając się, przywarła ustami do jego ust. Potem oderwała się i 

zmarszczyła czoło, z wyrazem zastanowienia. 

- A... jak ty się nazywałeś, zanim adoptowali cię Grangerowie? 

- Blackhawk. - Zapatrzył się przed siebie niewidzącym wzrokiem. - 

To było tak dawno temu... Grangerowie byli dla mnie bardzo dobrzy, a 

jednak czegoś mi było u nich zawsze brak... Czułem, że... 

- Że oni coś wiedzą? O Lizzie i Randzie? Wzruszył ramionami. 

- Możliwe! Zobaczę, co powie prawnik, gdy dotrę wreszcie do Wolf 

River... Ale poza tym - uśmiechnął się i objął Hannę - poza tym mam 

jeszcze sprawę do jednej dziewczyny... 

- Ach, to tak! - Wywinęła mu się i wyskoczyła z łóżka. Sięgnęła po 

jego czarną koszulkę z krótkim rękawem, leżącą na podłodze. 

Uśmiechnęła się, włożyła koszulkę i ruszyła w niej do drzwi. Przez ramię 

rzuciła: 

- W takim razie ja mam coś do załatwienia z George'em. 

- Z kim? - Odrzucił pościel, chwycił swoje dżinsy i w dwóch krokach 

dopędził Hannę. - Z jakim znowu George'em? 

- No wiesz, tym z komiksu „Wypatruj-drzew-George". 

Uniósł brew i z jedną nogą w nogawce zaczął się uderzać w szeroką 

pierś, małpio się przy tym garbiąc. Potem objął Hannę, ale ona mu się 

znowu wywinęła i wybiegła na korytarz. Seth wciągnął drugą nogawkę i 

kontynuował pogoń. 

RS

background image

 

88 

Zaczęli biegać po całym domu, dokazując jak dzieci. Całowali się, 

przysiadali i pokładali na mijanych meblach. Byli właśnie na sofie w 

saloniku, gdy dał się słyszeć dzwonek u drzwi frontowych. 

- Tak wcześnie? - zdziwił się Seth. - Dziewczynki miały wrócić 

dopiero po południu. 

Hanna podniosła się i przez hol ruszyła ku wejściu; on za nią. Kiedy 

odsuwała zasuwkę przy drzwiach, wydało jej się, że zarys osoby za szybą i 

firanką jest dziwnie znajomy. 

- O rany! - Położyła rękę na ustach. Na progu domu stała ciocia 

Martha. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

RS

background image

 

89 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Sam w kuchni, z kubkiem czarnej kawy w rękach, Seth obserwował 

przez otwarte okno panią Peterson, jak przycina krzaki róż, podczas gdy 

Beau buszuje po trawniku, dzierżąc w potężnych szczękach kość wielkości 

kija bejsbolowego. Miarowe klip, klip, klip sekatora mieszało się z 

szumem niewidzialnej kosiarki. W ciepłym powietrzu unosił się zapach 

świeżo ściętej trawy. 

Byłby to piękny niedzielny poranek, gdyby nie zgrzytający w salonie 

przenikliwy, nacechowany surowością głos cioci Marthy. 

Seth zacisnął pałce na kubku, w którym kawa zdążyła dawno 

wystygnąć. Trudno się delektować tchibo, kiedy się słyszy, jak ktoś karci 

Hannę, która nie jest żadną smarkulą... A broni się jak dziecko, 

wypowiadając nieskładne zdania. 

Kiedy pół godziny temu ujrzał ciocię w drzwiach, miał ochotę się 

roześmiać. Na twarzy starszej pani zobaczył taką zgrozę, że wyglądało to 

prawie na grę aktorską, rodem z burleski. Owszem, oboje z Hanną byli nie 

całkiem ubrani, ale czy dorośli ludzie muszą zawsze być ubrani? 

Na oko starsza pani wydawała się światową damą. Była szczupła, 

elegancka, z modnie przyciętą srebrną czupryną; jej twarz ozdabiał 

dyskretny makijaż. Miała około sześćdziesiątki. Wprawne oko detektywa 

od razu dostrzegło na środkowym palcu prawej dłoni pierścień z 

brylantem, więcej wart niż całoroczna pensja na przykład tajnego 

policjanta. 

Seth, przedstawiony przez Hannę cioci, potraktowany został z 

pogardą. Dostało mu się spojrzenie bazyliszka; zaraz potem dama, 

RS

background image

 

90 

ująwszy swą siostrzenicę za łokieć, posterowała nią w stronę saloniku. I 

trzasnęły drzwi. 

Cóż było robić? Seth poszedł do swego pokoju, gdzie dokończył 

ubierania. Włożył czystą koszulę i tenisówki. Potem ruszył do kuchni, 

żeby nastawić kawę. Odmierzył na wszelki wypadek trzy porcje. Bo kto 

wie, może ciotka da się ułagodzić filiżanką tchibo? 

Czekając, aż ekspres zrobi swoje, przespacerował się pod drzwi 

saloniku. I usłyszał przez te drzwi różne przykre rzeczy. Starsza dama 

wyrzucała Hannie, że jest nieodpowiedzialna, że zachowuje się 

niedopuszczalnie albo wręcz bezwstydnie. 

- Jak śmiałaś! - krzyczała ciotka. - Pod moim dachem! 

- Ależ, ciociu - jąkała się Hanna. - To jest także... mój dom. 

- No, no! - groziła ciotka. - Podatki miałyśmy płacić obie, a ty przez 

ostatni kwartał nie wniosłaś ani centa. 

Seth odstąpił od drzwi i od myśli zaniesienia do salonu kawy. W 

ogóle postanowił się nie wtrącać. Bo jakbym się wtrącił, pomyślał, to 

byłaby z tego grubsza awantura. 

Z kuchni przyglądał się przez okno scence z panią Peterson, jej 

różami, sekatorem i psem. Nadstawiał jednak ucha, co się dzieje w 

saloniku. Cofnął się na próg kuchni. Ciągle jeszcze trwała perora cioci; 

nawet z tej odległości i przez zamknięte drzwi można było usłyszeć 

oderwane zdania. 

„Co powiedziałaby na to twoja matka, Panie świeć nad jej duszą"... 

„Nieprzyzwoite, nieprzyzwoite!" „Schadzki z nieznajomym"... 

Seth odstawił kubek. Nie, tego stanowczo za wiele. Ruszył szybkim 

krokiem. Po chwili kładł już rękę na klamce drzwi do salonu. 

RS

background image

 

91 

Wewnątrz ujrzał Hannę siedzącą w grzecznej różowej sukience 

(kiedy zdążyła się przebrać?) i w pozie wyrażającej podporządkowanie. 

Ciotka Martha stała przy kominku. Władczo zaplotła ramiona i zacisnęła 

usta. Kiedy Seth wtargnął do środka, skierowała w jego stronę nos niczym 

groźnie zaostrzony instrument. 

- Wybaczy pani - powiedział, ignorując nieprzyjazną postawę 

starszej damy - ale ja tu nie jestem nieznajomy. 

Powiedziawszy to, stanął przy Hannie. 

- Seth, proszę cię... - skierowała nań znękane spojrzenie. - Wszystko 

w porządku. 

- W porządku? Jak to w porządku?! – powtórzył w stronę ciotki 

Marthy. - Pani oskarża Hannę o jakieś groteskowe przestępstwa... 

- A więc pan podsłuchuje pod drzwiami... 

- Podsłuchuję? Ależ pani głos dudni w całym domu! 

- Proszę cię... - zaczęła znowu Hanna i ujęła go za łokieć. - To nam 

nie pomoże. 

Seth zrobił krok w stronę ciotki. 

- Czy pani wie, jak ta dziewczyna stara się, jak walczy o przeżycie? - 

Obejrzał się przez ramię. - Wstaje co dzień o wpół do piątej, piecze dla 

restauracji drożdżówki; bierze każdą okazyjną pracę... A ten dom 

wyremontowała prawie sama. Własnymi rękami... - Przez chwilę dyszał, 

milcząc. - Pani coś mówiła o pieniądzach - podjął. - Hm, warto, żeby pani 

wiedziała, że były mąż Hanny nie płaci jej alimentów. 

Ciotka uniosła brwi. 

- Czy to prawda? Moje dziecko... - jej głos złagodniał. 

Zwróciła się do Setha: 

RS

background image

 

92 

- Ona wcale nie musi tak żyć. Proponowałam siostrzenicy wygodny 

dom w Bostonie i prywatną szkołę dla jej córek, Boston to miasto bogate, 

kulturalnie i cywilizacyjnie... A Ridgewater? Czym ci ludzie tutaj żyją, 

poza tym idiotycznym festiwalem „największego na świecie placka 

owocowego"? 

- Mają na przykład serce. - Seth pokiwał głową. -Tak, tak. Czy pani 

jeszcze wie, co to znaczy mieć serce? 

W saloniku zapadła cisza.  

- Wypraszam sobie - wycedziła wreszcie ciotka Martha. - Kim pan 

jest, żeby mnie o to pytać? Podjęłam niemało starań, aby utorować drogę 

córce mej siostry do odpowiedniej pozycji w życiu... 

- Chwileczkę - przerwał Seth. I brnął dalej. - Pozycja, mówi pani? 

Ależ ona i tutaj ma pozycję. Jest u siebie, pod własnym dachem. Zamierza 

prowadzić pensjonat. Jest niezależną matką, i to bardzo dobrą matką... A w 

ogóle ma dwadzieścia sześć lat i nie musi się nikomu tłumaczyć z życia 

prywatnego. 

- Seth, nie tak ostro - jęknęła Hanna ze swej kanapy. - Ciociu, 

spróbuj zrozumieć... - Wstała i ruszyła do przodu. 

Ciotka powstrzymała ją ruchem dłoni. 

- A więc tak, moja droga - powiedziała. - Widzę, że nie jestem tutaj 

mile widziana. - Spojrzała zimno na Setha, a potem znów na siostrzenicę. - 

Rozumiem, że twoje gusty, także w odniesieniu do mężczyzn, nie 

zmieniają się... Zatem... wsiadam do następnego autobusu i wracam do 

Bostonu! 

- Nie, ciociu, zostań. - Hanna próbowała objąć starszą panią. - 

Bardzo cię proszę! 

RS

background image

 

93 

Ciotka otrząsnęła się gniewnie. 

- Kiedy się opamiętasz, zadzwoń, i wtedy być może pogadamy. - 

Sięgnęła za siebie i podniosła z podłogi małą, skórzaną torbę z paskiem na 

ramię. - Mam nadzieję, że nastąpi to dość szybko, w przeciwnym razie 

musiałabym dojść do wniosku, że zdolna jesteś tylko do złych wyborów. 

A wtedy... - zawiesiła głos - podejmę decyzję za ciebie. Sprzedamy ten 

dom. Hanna zbladła. 

- Nie. Bardzo proszę. Daj mi trochę czasu, ciociu... Zwrócę ci 

wszystkie długi. Ale nie sprzedawaj... 

- Byłam i tak wystarczająco długo cierpliwa! - Starsza pani tupnęła. - 

Wiem, że trudno ci się będzie pogodzić z tym, iż poniosłaś w życiu 

kolejną klęskę, ale gdy zamieszkasz z dziewczynkami w Bostonie, 

będziesz mi na pewno wdzięczna. Nie wątpię w to. 

Ciotka Martha posłała jadowite spojrzenie Sethowi, po czym 

skierowała się ku wyjściu. Hanna postąpiła kilka kroków za nią, ale 

zatrzymała się z opuszczonymi ramionami. Drzwi trzasnęły, a ona 

westchnęła ciężko. 

- Widzisz, Seth, cośmy narobili? - Pokiwała głową. - Dlaczego się w 

to w ogóle wtrącałeś? 

- Od początku okropnie cię traktowała. - Podszedł do niej. - Nie 

mogłem tego wytrzymać. A jej zarzuty są po prostu idiotyczne. 

- Ciotka Martha uparła się, żeby mi matkować... Taka już jest. A 

teraz wyjeżdża stąd wściekła. Jeśli mi zabierze ten dom, nie wiem, co 

zrobię. 

- Przecież jesteście współwłaścicielkami? 

RS

background image

 

94 

- Owszem, ale na nierównych prawach. Z testamentu, jaki zostawili 

rodzice, wynika, że ostateczne decyzje podejmuje ona. 

- A jeśli ty ją spłacisz? 

- Ale z czego, Seth, z czego? 

Zastanowił się. 

- Banki dają pożyczki na rozkręcenie małego interesu... Poza tym 

masz chyba jakichś przyjaciół. No i masz mnie - uśmiechnął się. - Ja ci 

pomogę. 

Potrząsnęła głową. 

- Nie. Banki nie udzielają pożyczek tym, co nie mają nic pod zastaw. 

A ja nie mam. U przyjaciół zaś nie zadłużam się z zasady. No i zwłaszcza 

od ciebie - pokręciła głową - od ciebie nie wezmę pieniędzy, Seth. 

Mówiliśmy już o tym. Bardzo ci jestem wdzięczna, ale nie. 

- Źle robisz - westchnął. - Wolisz być uzależniona od ciotki niż... 

- Skąd wiesz, co dobrze albo źle robię? - wzruszyła ramionami. - 

Całą tę sytuację oceniasz z zewnątrz... Zresztą jak miałbyś ją oceniać - 

zreflektowała się. - Jesteś tu zaledwie parę dni. A za parę dni znów ruszysz 

w drogę... - Spojrzała na niego. - Tymczasem ja zostanę z tymi wszystkimi 

ludźmi, wśród wydeptanych ścieżek. I będę się jakoś starała z dnia na 

dzień przeżyć... Więc lepiej się nie wtrącaj! - zakończyła z nagłą irytacją. 

- Na miłość boską, Hanno, czy mogłabyś mi... 

- Dosyć. Nie mówmy już o tym. - Odwróciła się, podeszła do stolika 

przy sofie i schyliła się po coś. Po chwili podała Sethowi kluczyki od 

swego samochodu. 

- Masz, przejedź się teraz do miasta, rozejrzyj się tu trochę... W 

restauracyjce w centrum dają niezłe omlety. Mają tam też stół bilardowy. 

RS

background image

 

95 

A może zagrasz w rzutki? Rozerwij się. A ja... - odgarnęła włosy z czoła - 

spróbuję jakoś pozbierać myśli. Dziewczynki - dodała - nie wrócą przed 

siódmą. 

Zważył klucze na dłoni. Zacisnął szczęki. 

- Rozumiem, że chcesz się mnie pozbyć, tak? 

- Mniej więcej - powiedziała zmęczonym głosem. Milczeli oboje, 

wreszcie on zapytał: 

- Pozbyć na chwilę, czy na dobre? Może lepiej, żebym się w ogóle 

zaczął pakować? 

- Seth... - uśmiechnęła się smutno. - Co ty wygadujesz? Ja chcę po 

prostu chwilę odpocząć. Pobyć sama z sobą. - Podeszła i pocałowała go. - 

Tylko to. 

Przycisnął ją do siebie. 

- No cóż... Trudno. Wobec tego... 

Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo nagle odezwał się telefon. 

Hanna obróciła się i podniosła ze stolika słuchawkę. Przyłożyła ją do ucha. 

- To do ciebie. Dzwoni porucznik Jarris. Jarris. A niech go! 

- Taaak? - Czekając na głos po tamtej stronie, spoglądał w oczy 

Hanny, które zdawały się nic nie wyrażać. - Tak, poruczniku, wiem. Ale 

zajmie mi to mimo wszystko ze dwa tygodnie. 

Porucznik dalej wyszczekiwał jakieś opinie, tymczasem Seth patrzył, 

jak Hanna powoli się odwraca i zmierza w stronę schodów. 

A niech to. 

- Przyjadę wtedy, kiedy przyjadę! - rzucił głośno. Potem oderwał 

słuchawkę od ucha, spojrzał na nią i cisnął ją na podstawkę. Przesunął ręką 

po twarzy. Skierował wzrok ku schodom. Były już puste. 

RS

background image

 

96 

Stanowczo nie był to w jego życiu dzień szczególnie udany. 

Hanna siedziała przy kuchennym stole i jeszcze raz przebiegała 

wzrokiem kolumny cyfr. No nie, nic się nie da zrobić, kręciła głową. Nie 

starczy jej nie tylko na spłacenie ciotki, ale nawet na bieżące wydatki. 

Oparłszy się łokciami o blat, ujęła w dłonie czoło. Czuła się 

wyczerpana, jednak nie fizycznie, choć mało co spała zeszłej nocy. Miała 

rozedrgane nerwy po wizycie ciotki. No i ta świadomość opłakanej 

sytuacji finansowej... 

W ciągu ostatnich dwóch godzin, po tym jak Seth pojechał do 

miasta, znów pracowała na drabinie, uszczelniając ostatnie pęknięcia na 

sufitach pokojów na górze. Potem wzięła prysznic, starając się odprężyć 

pod strumieniem raz gorącej, raz zimnej wody. 

No tak... Ciotka Martha oczywiście nigdy jej nie wybaczy: tego 

Hanna była pewna. Nikt dotąd nie śmiał przemawiać tak jak Seth do 

bogatej i wpływowej Marthy Richman! Ciotka była wyraźnie wstrząśnięta 

- choć zdawała się nie tracić tupetu. 

Hanna, wbrew samej sobie i na przekór sytuacji, w jakiej się 

znalazła, zaczęła się uśmiechać. Ten Seth... 

I chociaż była pewna, że ciocia nigdy jej nie przebaczy, była równie 

przekonana, że Martha odezwie się wkrótce. Ona tak kocha te perory 

telefoniczne... Jakkolwiek w sprawie dalszych losów domu w Ridgewater 

może się okazać nieprzejednana. 

A wtedy - koniec z Ridgewater i z pensjonatem... Do licha! 

Nie, nie, trzeba koniecznie coś wymyślić. Tylko co? 

RS

background image

 

97 

Spojrzała na zegar kuchenki mikrofalowej. Była prawie czwarta. Na 

początek warto by wymyślić jakiś obiad... Nie wiadomo, czy Seth zje coś 

w mieście; może wróci do domu głodny? 

Dom. To dziwne, z jaką łatwością kojarzyło jej się teraz to słowo 

właśnie z Sethem. Niby wiedziała, że detektyw Granger jest w Ridgewater 

tylko przejazdem i wszystko wskazywało, że pozostanie tu jeszcze krócej, 

niż myślała, no bo ten dzisiejszy telefon od jego szefa... A jednak... 

Westchnęła. Cóż mnie z nim właściwie łączy? Przeżycia fizyczne... 

Ale nie było żadnych obietnic. Trochę pieszczot, wzajemnej dobroci. I to 

wszystko! 

Nie, to nie wszystko. Samotne serce zawsze pragnie czegoś więcej. 

Może i pragnie: ale cóż wyniknie z takich pobożnych życzeń? 

Gdyby pobożne życzenia były pięciocentówkami, mówiła zwykle jej 

matka, wszyscy bylibyśmy bogaci. 

Wzdychając ciężko, Hanna położyła głowę w zagięciu łokcia i 

nasłuchiwała dźwięków płynących przez otwarte okno z sąsiedztwa: u 

Clarków dzieci dokazywały na basenie, Charlie Hanson strzygł żywopłot 

swym elektrycznym sekatorem, u pani Peterson huczał klimatyzator. Same 

znajome, bezpieczne odgłosy. To jest jej mały światek. Tu żyli rodzice i 

dziadkowie i tu chciałaby też wychowywać Maddie i Missy. 

Dom. Prawdziwe gniazdo... Nie jakaś tam efekciarska, wykładana 

marmurem budowla w Bostonie... Prawdziwe gniazdo to ten dom, to 

miasto. I tutaj jest jej miejsce. A nawet jeśli pisana mi przegrana, 

pomyślała, to nie poddam się bez walki. O, nie! 

Dobrze, ale walka będzie później. Teraz potrzebowała choćby małej 

chwili wypoczynku. Wygodniej oparła głowę na rękach. Zamknęła oczy. 

RS

background image

 

98 

Charlie Hanson dalej strzygł swój żywopłot, dzieci u Clarków 

popiskiwały... 

Seth znalazł ją w tej pozycji pół godziny później. Spała z głową na 

stole, na podłożonym ramieniu. Było w jej pozie coś, co go wzruszyło. 

Spojrzał na goździki, które przywiózł z miasta. W drugiej ręce dzierżył 

pudło z pizzą. 

Przysiadł na wolnym krześle. Jeszcze przez chwilę nic się nie działo, 

jednak Hanna musiała przez sen coś poczuć, bo poruszyła się i, nie 

podnosząc głowy, uchyliła powieki. 

- Mmm, co za zapachy... - wymruczała. 

- Pizza - uśmiechnął się, popychając palcem pudło po stole. - Mam 

nadzieję, że lubisz pizzę pepperoni. 

Wyprostowała się na krześle. 

- Wcale nie musiałeś tego robić - powiedziała. - Ja właśnie 

zamierzałam gotować obiad. 

Wzruszył ramionami. 

- No cóż. Nie ma obowiązku jej jeść. Wyrzucimy, chcesz? 

Złapała go za rękę. 

- Mowy nie ma! Zostaw to albo zginiesz. Uśmiechając się, siadł z 

powrotem i obserwował, jak węszyła, uchylając wieczka tekturowego 

pudła. Całą kuchnię wypełniła woń ostrych przypraw i sosu 

pomidorowego. 

Hanna zaczęła wykładać placek na talerze, gdy zaskoczył ją 

ponownie, wręczając bukiet goździków, który trzymał dotąd za plecami. 

Znieruchomiała i zaraz rozjaśniła się. 

- Jakie śliczne! Seth, ależ mnie rozpieszczasz... 

RS

background image

 

99 

- Nie rozpieszczam, tylko przepraszam... To z powodu ciotki. W 

końcu wyjechała przeze mnie. 

- Czy ja wiem... - zawahała się. - No, w każdym razie bardzo ci 

dziękuję. - Wzięła bukiet z jego rąk i zanurzyła w nim nos. Wstała i 

zaczęła szukać w kredensie wazonu. 

- Słuchaj, Hanno... - Podszedł do niej. - Powiedz, co mógłbym 

zrobić, żeby sprawy między tobą i ciotką jakoś się wyprostowały. - Starsza 

pani nie wzbudziła w nim sympatii, ale dla Hanny gotów był na wiele. -

Wynająć billboard i zamówić okolicznościowy plakat? A może samolot z 

bannerem „Przepraszam"? Podpisać cyrograf krwią? 

- Oj, Seth - pokręciła głową. - Nie szalej... Nic nie musisz. Ciotka 

Martha bywa naprawdę irytująca, już ja to wiem najlepiej. Ale nie jest 

pamiętliwa. 

- Czyżby? 

Podstawiła wazon pod kran. 

- No, może jest częściowo pamiętliwa. - Umieściła kwiaty na stole. - 

Tego, że ją nazwałeś „kimś bez serca", łatwo nie przełknie. 

Westchnął. 

- Co mnie podkusiło? - Przeczesał włosy. 

- Wiesz? - uśmiechnęła się. - Chociaż właściwie... 

- Właściwie co? 

- Właściwie to było niezłe! 

 Spojrzał na nią okrągłymi oczami. 

Usiadła przy stole i przysunęła do siebie kwiaty. Zanurzyła w nich 

twarz. 

RS

background image

 

100 

- Nikt nigdy jeszcze nie stawał tak w mojej obronie. To znaczy, nikt 

od czasu, jak byłam w piątej klasie i Tommy Belgarden - podniosła głowę 

- ...dał w nos Joeyowi Wintersowi. Bo Winters skradł mi drugie śniadanie. 

Seth sięgnął przez stół i wziął ją za rękę. Przesunął kciukiem po 

kostkach jej dłoni. 

- Dzielny Tommy - pochwalił. - Dobry chłopak. Spojrzała na ich 

złączone ręce. 

- Ciotka nie zawsze była taka... - zaczęła. - Kiedy byłam małą 

dziewczynką, często nas odwiedzała i nieraz dostawałam od niej różne 

drobiazgi. Mam taką indyjską szkatułkę, w której są tajemne szufladki... 

Miałam siedem lat, kiedy mi ją kupiła. 

Hanna uśmiechnęła się do wspomnień, po czym westchnęła. 

- Minął rok i wyszła za wujka Lloyda, który mieszkał w Bostonie. 

Wtedy się zmieniła. Rzadziej się uśmiechała i rzadko nas odwiedzała. 

Kiedy mama umarła, uparła się, żebym zamieszkała u nich. A jeszcze 

bardziej na to nalegała, kiedy ja się rozwiodłam i prawie jednocześnie 

umarł wujek. - Uniosła wzrok. - Ale przecież moje miejsce jest tutaj, 

prawda? Nieważne, jak ciężko miałabym pracować, oszczędzać i tak 

dalej... 

Chciał jej powiedzieć, że znalazł już sposób na jej kłopoty, ale się 

wstrzymał. Przecież ona tak stanowczo opiera się pomocy z jego strony. 

Wobec tego nie powie na razie, że zadzwonił do kilku agencji. Czasem 

warto być uprzejmym, grzecznie pukać do drzwi i czekać. W innych 

wypadkach, gdy się nie ma czasu, drzwi można wyłamać. Dziś właśnie 

Seth poradził sobie w ten sposób. Bo czas jest tym, na czym jemu i Hannie 

najbardziej zależy. 

RS

background image

 

101 

Ręka jej wydawała się w jego dłoni taka mała... On jednak wiedział, 

że w tej rączce drzemie spora siła... W istocie nie spotkał nigdy kobiety, 

którą by podziwiał bardziej niż tę właśnie, żadnej, która by mu tak 

zawróciła w głowie, jak Hanna. 

- Wiesz co... - Wysunęła dłoń. - Jeszcze chwila, a pizza będzie 

zimna. Bierzmy się do jedzenia. 

Seth patrzył, jak ze smakiem je, i sam też poczuł wielki głód. Ale nie 

był to głód jedzenia - w każdym razie nie w pierwszej kolejności. 

Nałożył sobie kawałek placka. 

- Przepraszam - odezwała się po chwili - że tak starałam się ciebie 

stąd wyprawić. - Uśmiechnęła się. - Może nie powinnam była... 

- Nic się nie stało. - Machnął ręką uzbrojoną w widelec. - Dzięki 

temu obejrzałem miasteczko i nawet pogadałem trochę z ludźmi. - Wbił 

widelec w pizzę. - Czy wiedziałaś, że June i Bob Chase'owie spodziewają 

się pierwszego dziecka? Albo że samochód Charliego Thomasa parkuje 

ponoć wieczorami przed domem Mavis Goldbloom? 

Roześmiała się. 

- A to plotkarz!... Ale rozumiem - poruszyła brwiami - detektyw Seth 

Granger jest na tropie, w swoim żywiole... 

Wzruszył ramionami, zanurzył kawałek pizzy w sosie pepperoni i 

włożył go sobie do ust. Przez chwilę żuł, po czym odezwał się: 

- Rozumiem więc, że nie chcesz wiedzieć, co usłyszałem... na 

przykład o Cindy Baker. 

Ciekawość zabłysła w jej oczach. 

- Oczywiście, że nie. Cindy Baker jest moją znajomą i nie będę jej 

oplotkowywała za plecami. 

RS

background image

 

102 

- Okej. - Seth sięgnął po kolejny kawałek pizzy. -Udał nam się obiad, 

prawda? 

- Uhm - powiedziała, nie przerywając żucia. 

- W ogóle sprzedają tu niezłe wypieki... Byłem w supermarkecie - 

wyjaśnił. 

Przez chwilę jedli w milczeniu, aż wreszcie Hanna stanowczym 

ruchem odłożyła widelec. 

- No i? 

- Co za „no i"? 

- Co z tą Cindy? 

- Aha, więc już nie jestem „plotkarzem"? 

- Zacznij gadać albo cię dziobnę widelcem! - Wykonała groźny ruch. 

Nachylił się i szepnął konfidencjonalnie: 

- Pojechała do Dallas. 

- Cindy? Do Dallas? I co z tego? 

- Pojechała powiększyć sobie cycuszki. 

- Och! - Cofnęła się w krześle. - I kto ci o tym powiedział? 

- Billy Bishop. 

- Billy Bishop! Zakolegowałeś się z Bishopem! -Hanna z podziwem 

kręciła głową. - A jeszcze parę dni temu chciałeś go zabić. 

- Ja? Nie, Billy jest w porządku - wypierał się Seth. - No więc 

spotkaliśmy się w barze, wypiliśmy po piwie... Pograliśmy nawet w bilard. 

Co prawda, zapowiedziałem mu, że jeśli jeszcze raz coś o mnie naskrobie 

w swojej gazecie, złamię mu rękę. 

- No tak. A więc miałeś dzień pełen wrażeń. - Hanna otarła smugę 

sosu z górnej wargi Setha. 

RS

background image

 

103 

Złapał ją za przegub. 

- Przepraszam, to przyzwyczajenie... 

- Miłe przyzwyczajenie - powiedział i zaczął leciutko gryźć jej palce, 

jeden po drugim. - Smaczne - uśmiechnął się. 

Poczuł drżenie przebiegające jej ramię. Zajrzał w oczy Hanny i 

dostrzegł coś, co rosło także w nim: pożądanie. 

- Wiesz chyba, że ja i ty - poruszyła palcami - jesteśmy tutaj także 

przedmiotem różnych plotek. 

- Uhm. - Skinął głową. Łatwo zgadnąć. -I co, przejmujesz się tym? 

Pochyliła się ku niemu. 

- Czy ja wiem? Wydaje mi się, że mam czyste sumienie. 

- Czyste sumienie... - Odwrócił jej dłoń wnętrzem do góry i polizał 

czubkiem języka. - Może za czyste... Może warto by trochę naprawdę 

pogrzeszyć? 

- Może i warto - szepnęła. - Mamy jeszcze trochę czasu, nim wrócą 

dziewczynki... 

Wstał i splótł palce z palcami jej dłoni. Drugą ręką przyciągnął ją do 

siebie i złączył się z nią czułym pocałunkiem. 

- W takim razie pośpieszmy się. - Objął ją ramieniem. 

 

 

 

 

 

 

 

RS

background image

 

104 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Seth stawał w życiu oko w oko z różnymi łobuzami, widział już 

przed nosem lufę nabitej trzydziestki piątki; dostał cios rzeźnickim nożem. 

Kiedyś przeleciał parę metrów pchnięty podmuchem wylatującej w 

powietrze bimbrowni; skakał z okna pierwszego piętra, aby uniknąć kuli; 

zdarzyło mu się być osaczonym przez dwa rozwścieczone rottweilery. 

Tym jednak, czego nigdy nie doświadczył i z czym nie wiedział, jak 

sobie radzić, były siedmioletnie dziewczynki, rozkapryszone i uparte. 

Stojąc teraz w drzwiach sypialni bliźniaczek, trzymał na tacy dwa 

talerze parującej zupy. Maddie i Missy usiadły w swych łóżeczkach i jak 

na komendę skrzywiły buzie. 

- My nie chcemy zupy - powiedziała Maddie. 

- Wolimy chrupki Charlie Choo Choo - uzupełniła Missy. 

- Nie poszłyście do szkoły z powodu przeziębienia... - zaczął Seth. - 

A wasza mama przed wyjściem do pracy prosiła mnie, żebym wam dał 

rosół z makaronem. 

Po dwóch dniach taplania się w jeziorze obie dziś miały stan 

podgorączkowy i katar. 

Maddie schowała się pod kołdrą. I teraz stamtąd, jak spod ziemi, 

dobiegł jej głos: 

- Nienawidzimy zup z kluskami. 

- Kluski smakują ohydnie - dodała Missy, także już spod kołderki. 

Seth zastanawiał się, co robić. Może by przegłodzić łobuzice? Nic im 

nie dać? Ale potem pomyślał, że można by je też czymś przekupić. 

- A co byście powiedziały na słodkie płatki po rosole? - zapytał. 

RS

background image

 

105 

Obie wynurzyły się spod nakryć i pokręciły główkami. 

- Chcemy Choo Choo - powiedziała Maddie. 

- A potem niech już będzie ta zuuupa - wyśpiewała Missy. 

Ładne rzeczy. Nie, taka kolejność odpada. 

Dziś rano Phoebe znów poprosiła Hannę o zastąpienie kelnerki. Seth 

zaofiarował się od razu z pomocą przy dziewczynkach. Pomoc nie została 

przyjęta, ale on nalegał. No i w końcu Hanna ustąpiła. 

A teraz miał za swoje. Starcie z bliźniaczkami w sprawie rosołu było 

już którąś kolejną mitręgą tego poranka. Bo najpierw dzieciny nie chciały 

zrozumieć, że nie wolno im wyjść spod kołderek. Baraszkowały po 

pokoju, pociągając nosami, a kiedy huknął na nie, czmychnęły co prawda 

do łóżeczek, ale zaczęły się stamtąd domagać różnych rzeczy. Missy 

pytała, gdzie jest jej lalka, potem obu zachciało się pić, następnie poprosiły 

o chusteczki papierowe, a zaraz potem, żeby im opowiedzieć jakąś bajkę. 

Teraz zaś przyszła pora na lunch i na nieszczęsny rosół. 

- Słuchajcie, skarby. - Seth zrobił krok naprzód. - To nie jest zupa, to 

jest lekarstwo. Jesteście chore i musicie to zjeść. 

- M-m - Pokręciła główką Missy. 

- Co za m-m? Nie macie nade mną litości... -Wciągnął głośno 

powietrze. -I co ja powiem waszej mamie? 

Obie wzruszyły ramionkami. 

- Może chociaż zjecie odrobinkę? A ja się poświęcę i zjem resztę. 

Roześmiały się. 

- No dooobra - powiedziała Maddie. - Ale wiesz co? Zrobimy czary i 

będziemy udawali, że ta zupa to herbata. 

Tylko spokojnie, powiedział sobie Seth. 

RS

background image

 

106 

- Oczywiście, odtąd rosół nazywa się oficjalnie herbata. 

W tejże sekundzie obie bliźniaczki wyskoczyły ze swych łóżeczek. 

- Hola! - zawołał, lecz one już się krzątały w swym kąciku z 

zabawkami, wyciągając lalczyny komplet do herbaty, mikroskopijne 

filiżanki, spodeczki i łyżeczki. 

- Nie urządza się przyjęć w łóżku - poinformowała Maddie. 

Stał i patrzył, jak powstaje kącik przyjęć, z małym stolikiem i 

krzesełkami dla krasnoludków. Dziewczynki usadowiły się na tych 

krzesełkach, podniosły główki i czekały. 

- A ty nie siądziesz? Och, nie. Tylko nie to. 

- Ja tam w herbatkach nie biorę udziału - pokręcił głową. - Wiecie, 

jestem facetem. Faceci nie chodzą na herbatki. 

Dolna warga Maddie zaczęła drżeć. Oczka Missy po-wilgotniały. 

Seth zacisnął zęby, zacisnął też palce na uchwytach tacy. Nie, nie 

ustąpi. Mogą sobie płakać, on o to nie dba. Nie pozwoli manipulować sobą 

dwóm siedmiolatkom. 

Absolutnie nie weźmie udziału w jakimś tam przyjęciu herbacianym 

dla lalek i krasnoludków. 

Nieważne, że bolały ją nogi, a także i ręce, od dźwigania ciężkich tac 

przez ostatnie sześć godzin. Hanna wracała do domu jak na skrzydłach. W 

kieszeniach miała sporo napiwków; zarobiła też swoją dzienną stawkę u 

Phoebe. Dziurawy budżet domowy zostanie podłatany. 

Cisza, która ją spotkała na progu, zdawała się dobrze rokować. 

Bliźniaczki w dniach choroby bywały przecież nieznośne. A dziś...? 

Ciekawe, jak Seth sobie z nimi poradził? 

RS

background image

 

107 

Pomału weszła na schody. Cały czas nasłuchiwała. Dobiegł ją szmer 

głosów z sypialni dziewcząt. A więc nie śpią. Zrobiła jeszcze dwa kroki i 

usłyszała, jak Missy pyta: 

- A teraz ile kostek bierzesz? 

Zgadła, że to jakieś przyjęcie dla lalek. Ale to znaczy,że nie są w 

łóżkach. Ruszyła szybko korytarzem. Nagle przystanęła, bo usłyszała głos 

Setha. - No... może sześć. 

Skradając się na palcach, dotarła do drzwi, które okazały się w trzech 

czwartych uchylone. Zerknęła zza framugi. Ujrzała Maddie i Missy na 

maleńkich krzesełkach oraz Setha siedzącego na podłodze. No tak, 

gdzieżby się dwumetrowy i stukilowy mężczyzna zmieścił w foteliku dla 

karzełków... A cóż to tak pachnie? To chyba rosół... A kostkami „cukru" 

są oczywiście prażynki Charlie Choo Choo. 

Schowała się. Nie do wiary. Seth bawi się z jej córkami w kąciku dla 

lalek. Tajny policjant popija z malutkiej filiżanki... rosołek. 

Nasłuchiwała dalej, jak on wychwala styl nakrycia stołu, 

niezrównany smak „herbaty" i tym podobne rzeczy. Całkowicie wszedł w 

rolę. Bliźniaczki zaczęły go teraz informować o swych planach 

urodzinowych: to już niedługo, za dwa tygodnie... 

Poczuła, że coś ściska ją w piersi. Zamknęła oczy i zapragnęła, żeby 

to narastające wzruszenie znikło. Lecz ono nie znikało, ponieważ tam, w 

dziecięcym pokoiku, działy się jakieś czary, a tutaj - tutaj stała ona i... 

A niech cię, panie Granger, pomyślała. Dawałyśmy sobie radę, 

zanim tu przybyłeś. Byłyśmy całkiem szczęśliwe, wystarczałyśmy sobie 

we trzy. A teraz? 

Otarła łzy, które spłynęły jej po policzkach. 

RS

background image

 

108 

No tak, jestem zakochana, pokiwała głową. Nie ma wątpliwości. 

Ba: do tego jest zakochana w nieodpowiednim człowieku! I przy tym 

dzieje się to o złym czasie i w marnym miejscu. 

Wzruszyła ramionami. Cóż, powtórka z życia. Znów nieodpowiedni 

człowiek, nieodpowiednie miejsce i czas. 

Cichutko wycofała się aż do schodów i zeszła do kuchni. Obmyła 

twarz wodą i zastanowiła się, co dalej? Nie powie Sethowi, że widziała go 

w pokoju u dziewczynek. On przecież lubi grać twardego faceta, a twardzi 

faceci nie bawią się w herbatki dla krasnoludków. Wątpliwe, żeby zgadł, 

iż mężczyźni stają się w oczach kobiet jeszcze bardziej męscy, kiedy 

potrafią okazać czułą fantazję. 

Rozejrzała się i pomyślała, że najlepiej będzie, jeśli zrobi teraz coś 

pożytecznego. „Pracowita pszczoła nie ma czasu na zmartwienia". Może 

upiec placek? Spróbowała sobie przypomnieć, co ma w spiżarni, i doszła 

do wniosku, że mogłaby zrobić ciasto malinowe. Polewane czekoladą. 

Wstała i zabrała się do dzieła. Poczuła, że robi jej się trochę weselej, 

i nawet zaczęła z cicha podśpiewywać melodyjkę Dixie Chicksów, którą 

usłyszała parę razy w radiu. Przystąpiła do mieszania mąki z jajkami. 

Wtem skrzypnęły drzwi do kuchni i znajomy - nazbyt znajomy - głos 

powiedział: 

- No tak, ty zawsze byłaś dobra w kuchni. Upuściła jajko na podłogę. 

Odwróciła się. 

- Brent. 

Przyglądał jej się od progu, z rękami w kieszeniach luźnych, szytych 

na miarę spodni. Zauważyła, że zrobił sobie jasne pasemka w swych 

ciemnoblond, krótko ostrzyżonych włosach. Był opalony, jakby regularnie 

RS

background image

 

109 

odwiedzał solarium czy też całe lato wylegiwał się na plaży. Ewentualnie 

jedno i drugie, pomyślała. Do tego te błękitne oczy... Wiele kobiet dało się 

uwieść ich urokowi. Ona też, kiedyś. 

Jej były mąż spojrzał na podłogę, gdzie upadło jajko. Potem zaczął 

przesuwać wzrok w górę, ślizgając się oczami po kształtach Hanny. 

- Ciągle jesteś ładna - pochwalił. - A cóż to, pracujesz teraz w 

restauracji? 

Ruchem brwi i całej głowy zaznaczył, że widzi jej ciemną 

spódniczkę i grzeczną, białą bluzkę z krótkim rękawem - strój, którego nie 

zdjęła po powrocie od Phoebe. Ona zaś pomyślała, że gdyby nie upuściła 

tego jajka, cisnęła by nim teraz prosto w niego. 

- Po coś się tu zjawił? - zapytała szorstko. 

 Zmarszczył czoło. 

- Mogłabyś się chociaż trochę ucieszyć na mój widok. Zwłaszcza że 

przynoszę dobre wieści. 

- Dobre wieści! - prychnęła, wzruszając ramionami. - Nie wierzę w 

żadne dobre wieści od ciebie. 

- A jednak! - Uśmiechnął się krzywo. - Mam dla ciebie czek. 

Czek? Tak nagle? Sięgnęła po papierowy ręcznik, urwała kawał 

wstęgi i kucnęła, żeby zebrać jajko. O co chodzi z tym czekiem? Dotąd 

nigdy nie przywoził pieniędzy osobiście. A w ogóle jak się już miał 

pojawić w Ridgewater, umawiał się, dzwonił i wiele razy przesuwał 

terminy. Dzisiaj zaś... Dziwna sprawa. 

Wstała, wyrzuciła brudny papier i zaczęła myć ręce. 

- Te sto pięćdziesiąt dolarów, co je ostatnio... - zaczęła. - Mam 

nadzieję, że nie pojawiasz się z jakąś jałmużną. 

RS

background image

 

110 

- Ranisz mnie, Hanno - westchnął. Sięgnął do tylnej kieszeni spodni i 

wydobył portfel. - Dostaniesz teraz ode mnie całą należną ci sumę - 

oświadczył uroczyście. 

Wyciągnęła rękę, lecz on pomachał tylko papierkiem i znowu go 

schował. Poczuła się jak piesek, któremu ktoś zadyndał przed nosem 

plasterkiem szynki. 

- O co chodzi? - Splotła ramiona. 

W oczach Brenta zamigotało coś niedobrego. Zbliżył się do niej i 

schwycił ją za przegub. 

- Coś za coś... - powiedział. - Dostaniesz ten papierek, ale najpierw... 

Naprawdę ładna z ciebie dziewczyna! - Przyjrzał jej się z ukosa. - 

Mogłabyś... 

- Puszczaj! - Wyszarpnęła rękę. Odstąpiła do tyłu. On natychmiast 

ruszył za nią. 

- Kotku, zdziczałaś z samotności... - Znowu spróbował ją schwycić. 

- Brent, nie! 

- Zostaw ją! 

Brent Michaels, zaskoczony, odwrócił głowę i ujrzał Setha który nie 

miał wcale przyjacielskiego wyrazu twarzy. 

- O... A kim pan jest? 

Seth zignorował pytanie. Zwrócił się do Hanny: 

- Nic ci nie jest? 

- Nie, wszystko w porządku - odrzekła ostrożnie.  

Kiwnął głową. 

RS

background image

 

111 

- Dobrze... A ty - zwrócił się do napastnika - uważaj, pętaku. Jeśli 

jeszcze raz jej dotkniesz, lepiej żebyś sobie wcześniej obstalował wizytę u 

dobrego dentysty. I może do kompletu u ortopedy. Co ty na to? 

- Hej, coś taki ostry? - Brent nie dawał za wygraną. - Jeśli myślisz, że 

mnie wystraszysz... 

Nie udało mu się dokończyć, bo Seth chwycił go za kark i pchnął w 

stronę drzwi. 

- Wynocha! - powiedział. - No już! - Tupnął nogą. 

- Poczekaj! - zawołała Hanna. Podbiegła do Brenta i zręcznie 

sięgnęła do tylnej kieszeni jego spodni. Wydobyła czek. 

- No! - jeszcze raz tupnął nogą Seth. 

Przybysz wycofał się za próg. Po chwili dało się słyszeć trzaśniecie 

drzwi frontowych, a potem ryk silnika sportowego porsche. 

Hanna obejrzała czek. Jej twarz się rozjaśniła. To było rzeczywiście 

to. Cała suma, którą był jej winien za trzy lata! 

Rzuciła się w ramiona Setha. Śmiała się i całowała go. 

- Seth, stał się jakiś cud!... Mamy pieniądze, nie będę musiała 

sprzedawać domu. Będę mogła otworzyć pensjonat. Mam wszystko, o 

czym marzyłam. 

Nie, nie wszystko, zabrzmiało zaraz w jej sercu. Bo marzenia 

zmieniły się przecież, od kiedy pojawił się Seth. W gruncie rzeczy nie ma 

znaczenia nic, w czym on nie miałby wziąć udziału. 

Uwolniła się z jego objęć. Poczuła, że napływają jej do oczu łzy. 

Odchrząknęła. 

- Seth, pójdę chyba zajrzeć do dziewczynek... A potem zaraz wrócę i 

upiekę ci fantastyczny placek z malinami. Chcesz? Polewany czekoladą. 

RS

background image

 

112 

Ruszyła w stronę schodów. Czuła się równocześnie szczęśliwa i 

nieszczęśliwa. Próbowała zrozumieć, jak to jest, dlaczego to, co najlepsze i 

najgorsze, lubi chodzić parami? 

Zaczął się Festiwal Placka Owocowego. 

Festiwal urządzano zwykle na boisku sportowym miejscowej szkoły 

średniej i tak samo było w tym roku. Wzdłuż bieżni okalającej boisko 

ustawionych zostało wiele straganów i przyczep z odpustową tandetą, z 

rzeczami do jedzenia i także z grami. W ciepłym, wrześniowym powietrzu 

mieszały się zapachy smażonych kurczaków, frytek i hamburgerów. 

Hałasowała muzyka country. 

Na samym zaś środku boiska, na podwyższeniu ozdobionym 

amerykańską flagą, wystawiony niczym u jakiegoś cukiernika 

wielkoludów, królował Największy Placek Owocowy Świata. 

Miał ponad metr grubości, kilka metrów w obwodzie; do jego 

upieczenia - według tabliczki informacyjnej - zużyto 50 kilogramów 

owoców i 25 kilogramów orzechów. 

- Moje ty śliczności! 

Seth obejrzał się i zobaczył łysiejącego mężczyznę z cygarem w 

zębach. Ach tak, to Charlie Thomas, miejscowy hydraulik i mechanik. 

Seth nie był pewien, czy Charlie zwraca się tymi słowami do placka, czy 

do Hanny, stojącej obok. 

Hanna... Ona naprawdę jest śliczna, pomyślał Seth. Była dziś w 

liliowej sukience z białymi guziczkami na gorsie i z małym kołnierzykiem, 

też białym. Kiedy schodziła rano w tym stroju po schodach, z 

zaróżowionymi policzkami, uśmiechnięta, zastanowił się, czy nie chciałby 

RS

background image

 

113 

codziennie oglądać jej tak na schodach, no i sypiać z nią razem w tym 

wielkim łóżku, a także budzić się, trzymając ją w objęciach. 

Nie kochali się nigdy, kiedy Maddie i Missy były w domu; starali się 

wtedy nawet w ogóle nie dotykać, stwarzając pozory dystansu. Co innego, 

kiedy dziewczynki przebywały w szkole. No i gdy Hanna nie musiała 

akurat upiec czegoś dla restauracji albo nadganiać innych prac zleconych... 

Zresztą i Seth nie siedział z założonymi rękami. Pomagał Hannie w 

robotach remontowych, pomalował dwie sypialnie, założył wentylator w 

łazience. Naprawił też w końcu płot, przez który przedzierał się 

pamiętnego dnia, gdy ratował Maddie. 

Zapomniał już, jak to przyjemnie jest zrobić coś własnoręcznie! Coś 

naprawić, a potem przyglądać się z satysfakcją dobrze wykonanej pracy. 

Kiedyż to było ostatnio, gdy czuł się twórcą czegoś, był ważny, 

niezastąpiony? Nie pamiętał. Czy należał w ogóle do jakiegoś miejsca, był 

naprawdę związany z jakimiś ludźmi...? 

Jego przybrani rodzice byli dla niego dobrzy, kochali go na swój 

sposób, ale zawsze mu czegoś przy nich brakowało. Seth rozejrzał się 

teraz dookoła, rejestrując obecność tłumu: nie był to zwykły tłum. Czuło 

się, że są tu przeważnie sąsiedzi, choć przyjechało też sporo turystów. 

Panował familiarny nastrój. 

Zauważył dwóch chłopców, którzy biegli gdzieś z watą cukrową na 

patyku, i nagle coś nim wstrząsnęło. Pamięć odtworzyła zapomniany obraz 

sprzed lat: dwaj chłopcy, boisko szkolne, nastrój pikniku... 

„I oto zdobywcą pierwszej nagrody w kategorii dziewięcio- i 

dziesięciolatków w Junior Bronco Rodeo jest Rand Blackhawk, syn 

Jonathana i Nory z Blackhawk Ranch!" Duma rozpierała Setha, gdy 

RS

background image

 

114 

patrzył, jak jego starszy brat wstępuje na podium i trener przekłada mu 

przez głowę i ramię błękitną, lśniącą wstęgę. „Patrzcie, mamo, tato, to 

Rand!", wołał Seth. „On wygrał! On wygrał! Wygrał!" 

Nastrój podniecenia udzielił się nawet małej Lizzie, która zaczęła się 

wiercić w objęciach matki, popiskiwać i też wyciągała paluszek. 

Tymczasem Rand zbiegł z podium i już zaraz był przy nich. Ojciec 

uścisnął mu rękę, a wtem pojawiła się Kristen McDougall, koleżanka ze 

szkoły, zarzuciła Randowi ręce na szyję, pocałowała go w policzek i 

zawstydzona uciekła. 

Potem była wspólna zabawa w rzutki, ciskanie dziesięciocentówkami 

na talerzyk, hot dogi z keczupem i różowe, puszyste obłoki waty 

cukrowej... 

- ...no i potrzebuje to-to pieca wielkości mniej więcej garażu dla 

buicka - perorował Charlie Thomas. 

Seth zamrugał oczami, starając się uchwycić sens zdania, które 

usłyszał. Nie bardzo mu się to udało, bo wciąż jeszcze myślami przebywał 

tam, daleko, o dwadzieścia lat stąd. 

Westchnął. Bliscy... Gdzież oni wszyscy są? I czy uda mu się w 

końcu spotkać brata i siostrę? 

Potrząsnął głową, próbując się skupić na tym, co się dzieje teraz, 

tutaj. A więc o czym to mówił Charlie? Piekarnik wielkości garażu? 

- ...fundamenty kładł jeszcze mój dziadek - kontynuował Thomas. - 

Było to dobre osiemdziesiąt lat temu, więc oczywiście paliło się w takim 

piecu drewnem. Nie było łatwo utrzymać przez trzy dni stałą temperaturę 

220 stopni. Dopiero kiedy dziadek naszego Henry'ego Williarda 

zainstalował ruszt gazowy... 

RS

background image

 

115 

- Seth! Seth! - rozległo się wołanie cienkich głosików i jak spod 

ziemi wyrosły Missy i Maddie. - Chodź zobacz, chodź zobacz! Będą zaraz 

kroić ciasto! 

- Przeproście pana Thomasa, żeście mu przerwały -pouczyła Hanna 

swoje córki. 

- Przepraszaaamy - odezwały się unisono. Po czym zaczęły ciągnąć 

Setha za ręce. - No chodź. Chodź! 

Seth spojrzał pytająco na Hannę. Uśmiechnęła się. 

- Idźcie. Przynajmniej raz w życiu trzeba coś takiego zobaczyć z 

bliska. 

Na podium stał już burmistrz Ridgewater, zaopatrzony w nóż do 

ciasta wielkości szabli. Uniósł to monstrum do góry i wtedy rozległy się 

oklaski oraz gwizdy. Wkrótce spory kawał placka spoczął na srebrnej tacy. 

Burmistrz dał znak, że chce coś powiedzieć. 

- W tym roku honorowa pierwsza porcja przypada... - tu 

dramatycznie zawiesił głos i zaczął szukać oczami w tłumie. Znalazł: jego 

wzrok padł na Setha. 

O Boże, tylko nie to... 

- ...Sethowi Grangerowi! 

Obdarowany rozejrzał się, jakby to nie o niego chodziło. Zauważył w 

pobliżu Hannę, która zdawała się równie zaskoczona, jak on. A więc to nie 

jej sprawka... 

Tymczasem Maddie i Missy, podskakując jak szalone, zaczęły 

ciągnąć Setha na podium. Zbyt skołowany, aby protestować, znalazł się 

twarzą w twarz z burmistrzem, zmuszony został do wysłuchania kwiecistej 

RS

background image

 

116 

pochwały swego bohaterstwa podczas ratowania Maddie, a potem 

wypadało już tylko skosztować słynnego placka. 

Spróbował i otrzymał wielkie brawa. Następnie burmistrz puścił 

swoją szablę dalej w ruch, obdzielając wszystkich chętnych kawałkami 

gigantycznego wypieku. Seth musiał wytrzymać rozliczne poklepywania 

po plecach i ściskania dłoni, i już zaraz głośniej zagrała muzyka; zaczęły 

się tańce na klepisku. Liczne panie miały chęć zawirować z bohaterem 

dnia, zaś wielu panów -z mamusią uratowanej Maddie. 

Godziny szybko mijały; przyszła pora na hot dogi z keczupem, na 

zabawę w rzutki, ciskanie dziesięciocentówkami na talerzyk i w końcu na 

watę cukrową. 

- Hej, Seth, cześć! - Z tymi słowy, wyciągając rękę, zbliżył się w 

pewnej chwili Ned Morgan, właściciel warsztatu samochodowego. 

A niech to diabli. 

Chciał, nie chciał, Seth uścisnął podaną prawicę i przyjął do 

wiadomości, że jego motocykl jest nareszcie gotowy. Kątem oka 

zauważył, jak cień przebiega przez twarz Hanny. 

Tymczasem Ned mówił: 

- ...No i jesteśmy kwita. Bo za robociznę i części do motoru dostałem 

już forsę od twojej agencji ubezpieczeniowej. Więc - tu zadyndał 

kluczykami od harleya - baw się dobrze. Szerokiej drogi. 

- Cześć, Ned - uśmiechnęła się blado Hanna. Wiedziała, że chwila 

taka jak ta nadejdzie, a jednak dała się jej zaskoczyć. - Wy tu sobie 

pogadajcie jeszcze - powiedziała, spuszczając wzrok - a ja pójdę do Lori... 

Siedzi z moimi pannami w tej budzie, gdzie się maluje indiańskie wzorki 

na twarzy. 

RS

background image

 

117 

Seth patrzył za nią, jak się oddala. Ścisnęło mu się serce. No tak, 

pojawienie się harleya jest oczywistym wstępem do rozstania. Ale cóż 

można innego zrobić? Czy mogliby się nie rozstawać? 

Zaczęli gadać z Nedem i wymieniać fachowe uwagi o wyższości 

silnika chłodzonego wodą nad silnikiem chłodzonym powietrzem, albo 

przekładni łańcuchowej nad wałem Cardana, a w końcu - motocykli 

amerykańskich nad japońskimi. 

Hanna, wracając z festiwalu, opuściła szybę samochodu; pozwoliła, 

by owiewało ją chłodne powietrze wczesnojesiennego zmierzchu. 

Popatrywała na mijane domy; niedługo wszystkie ganki zostaną tu 

udekorowane dyniami i straszydłami Halloweenu, a wkrótce potem 

popłyną zapachy jabłecznika z cynamonem oraz indyków pieczonych na 

Święto Dziękczynienia. 

Zawsze kochała tę porę roku. Od Dnia Dziękczynienia już tylko krok 

do Bożego Narodzenia. A cały ten niezwykły czas zaczyna się w 

Ridgewater właściwie bardzo wcześnie, bo od wrześniowego Festiwalu 

Placka Owocowego. 

Jednak dziś wieczorem Hanna bez radości myślała o czasie, który 

miał nadejść. 

Ponieważ dzisiejszy wieczór jest ostatnim, jaki spędzi razem z 

Sethem. 

Skręciła z drogi na podjazd przed domem i ujrzała Setha siedzącego 

na schodkach ganku. Obok niego stał harley, przyprowadzony z warsztatu 

Neda. Poczuła, jak mocno wali jej serce. 

RS

background image

 

118 

Nie, nie będzie próbowała zmieniać jego planów. Rozumiała, że on 

ma swoje życie w Albuquerque. Ona zaś, razem z dziećmi, należy do 

Ridgewater. Tu jest ich miejsce. 

Wysiadając z auta, zgarnęła całe naręcze zabawek kupionych dla 

Maddie i Missy. 

- A gdzie dziewczynki? - zapytał Seth. 

- Lori urządza im maraton filmów z Myszką Miki u siebie. - 

Wręczyła zabawki Sethowi i zaczęła szukać kluczy. - Będą też u niej 

spały. 

Przyjaciółka była tak dobra, że umożliwiła Hannie skupienie się na 

przeżywaniu rozstania. „Tylko nie płacz - doradzała. - Nie dodawaj 

nieszczęścia do nieszczęścia". 

Weszli do domu. Nie zapalając światła, przystanęli w holu naprzeciw 

siebie. Cisza gęstniała. Wreszcie Seth się poruszył. 

- Hanno, ja... 

- Nic nie mów. - Wyciągnęła rękę i dotknęła jego ust końcami 

palców. Przybliżyła się i pocałowała go. -Nie mów mi... tego. 

Naręcze zabawek z hurgotem osunęło się na posadzkę. Seth objął 

Hannę. Znów stali nieporuszeni. A cisza gęstniała - jak rzecz. 

Nie wiadomo kiedy znaleźli się w sypialni i przy świetle księżyca 

kochali się, jakby to robili po raz pierwszy. Bo rzeczy pierwsze i ostatnie 

bywają do siebie podobne. Kochali się długo, nieprzytomnie, ale i 

przytomnie, tak, żeby dobrze siebie zapamiętać na resztę życia. 

A potem Hanna wsparła się o wezgłowie i wodząc końcem palca po 

mocnym ramieniu Setha, powiedziała: 

RS

background image

 

119 

- Jest coś, co wolałabym jednak wiedzieć. Sięgnął po jej rękę i 

ucałował ją. 

- Wiesz, że nigdy bym cię nie okłamał. Pytaj. 

- Chodzi mi o ten czek, z którym tu się tak dziwnie pojawił Brent... 

Czy ty miałeś w tym jakiś udział? 

Usiadł obok niej. 

- Hanno, ja... 

- Seth, tak czy nie?  

Westchnął. 

- Możliwe, że źle zrobiłem... - zaczął. - Przepraszam. Miałem się nie 

wtrącać. 

Pocałowała go. 

- Nie przepraszaj. Wiesz, jak były mi potrzebne te pieniądze. - Znów 

go pocałowała. - To ja cię przepraszam. Powinnam ci była bardziej ufać. 

Objął ją ramieniem. 

Długo wtulała się w niego, aż nagle zachichotała i pokręciła głową. 

- Swoją drogą ciekawa jestem, jak tyś go do tego zmusił? 

- To nic wielkiego. Wiesz chyba, że istnieją legalne agencje 

rewindykacyjne? Zatelefonowałem, gdzie trzeba, i tyle. Ma się paru 

znajomych w paru pożytecznych miejscach. 

Zanim ułożyli się do snu, Hanna poprosiła jeszcze, żeby odjechał 

jutro możliwie wcześnie. 

- Wiesz, dziewczynki mogłyby nie zrozumieć, dlaczego nas 

opuszczasz... 

To ja nic nie rozumiem, pomyślała. I poczuła, że do oczu mimo 

wszystko napływają jej łzy. 

RS

background image

 

120 

Stłumiła płacz: miała przecież „nie dodawać nieszczęścia do 

nieszczęścia". 

Leżała potem długo, słuchając, jak on oddycha, i pozwalała, by 

ciemność przepływała przez nią... Nie, nie ciemność, najwyżej półmrok. 

Bo świecił księżyc i księżycowe światło rysowało teraz czarno-białą 

fotografię... Wizerunek rozstania, które było rozdzierające - lecz przy tym 

zadziwiająco piękne. 

Fotografie nieszczęść są nieraz bardzo piękne. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

RS

background image

 

121 

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

 

Mały model kolejki tkwił w rogu biura Henry'ego Barnesa. Seth 

nachylał się i podziwiał precyzję szczegółów. Zresztą model zawarty był 

w szerszym krajobrazie, przedstawiającym miasteczko górnicze, z jego 

typowymi elementami, hotelem, głównym składem towarów i saloonem. 

Cała ta zabawkowa makieta skojarzyła się jakoś Sethowi z domkiem 

dla lalek Maddie i Missy. To z tego domku wyjęta została przecież 

zastawa herbaciana do spożycia rosołu owego pamiętnego dnia, gdy 

dziewczynki były chore. 

Uśmiechał się, wspominając tamten dzień. Potem westchnął... 

Pożegnał się z Ridgewater przedwczoraj, o świcie, tak jak obiecał. 

Pocałował w policzek śpiącą Hannę, zszedł cicho po schodach, a swego 

harleya uruchomił dopiero dwieście metrów od domu, prowadząc go 

najpierw cicho opustoszałą drogą. 

Za ścianą zadzwonił telefon. Seth wyprostował się, nasłuchiwał 

przez chwilę, po czym znowu nachylił się nad makietą miasteczka. Udało 

mu się zajrzeć przez małe okienka do składu towarów. No, no, pokręcił 

głową. Wewnątrz ujrzał bowiem sprzedawcę małego jak Tomcio Paluch, a 

za jego plecami szeregi półek, gęsto obstawionych towarem. Były tam 

piramidki konserw, mikroskopijne bele płótna, wiadra, uprząż, oskardy, 

nawet książki. 

Nagle pomyślał o Bożym Narodzeniu; przypomniały mu się 

zabawki, które dostawał od rodziców pod choinkę, on, Rand i Lizzie. 

Niemal poczuł zapach żywej choinki... I spojrzały nań, od wewnątrz, od 

strony duszy, dobre, kochające oczy matki. 

RS

background image

 

122 

Potrząsnął głową. Nie, nie wolno się tak rozklejać. 

W tejże chwili szczęknęły drzwi i do biura wkroczył sędzia Barnes. 

- Przepraszam, że dałem panu na siebie czekać -uśmiechnął się. - 

Przeciągnęła się w sądzie taka tam... nasza lokalna pyskówka. Ernie 

Farsons kontra Victoria Wellington. Poszło o zdeptaną grządkę 

wystawowych dalii pani Farsons. 

Siwy prawnik miał na sobie grafitową sportową bluzę, białą koszulę 

bez krawata i do tego sprane dżinsy. A na głowie - teksański kapelusz. 

- Henry Barnes - wyciągnął rękę. - Zresztą, proszę mi mówić Henry. 

I niechże pan siada, Seth. 

Zajęli miejsca po dwóch stronach solidnego biurka. Sędzia 

wpatrywał się przez chwilę w swego gościa. 

- Niech mnie kule biją - powiedział. - Co za podobieństwo. - Pokręcił 

głową. - Niewykluczone, że trafiła mi się najdziwniejsza sprawa w całej 

karierze. 

Seth siedział jak na szpilkach, ledwie opanowując niecierpliwość. 

- Myślałem, że spotkam się tutaj z bratem, dzisiaj... 

Sędzia oparł się wygodnie i zetknął dłonie końcami palców. 

- Hm, doszliśmy do wniosku... - powiedział z namysłem - że może 

lepiej będzie wyjaśnić najpierw kilka szczegółów. - Pochylił się nad 

biurkiem i otworzył tekę, którą przyniósł z sobą. - Zacznijmy od początku. 

- Obrócił teczkę w stronę Setha. - Proszę - powiedział. - Tutaj są wszelkie 

dane, daty, nazwiska... Ale jeśli chcesz - uśmiechnął się - to ja ci to krótko 

streszczę. A ten plik i tak zabierzesz ze sobą. 

Seth rzucił okiem na segregator. Wpiętych było do niego mnóstwo 

papierków, a wszystkie pokryte drobnym druczkiem. 

RS

background image

 

123 

- No to poproszę o streszczenie - uśmiechnął się. 

W dwie godziny później Seth stał w oknie pokoju na czwartym 

piętrze hotelu „Cztery Wiatry" i patrzył na miasto. Ktoś przecinał właśnie 

ulicę, zmierzając do drugstore'u, tego samego drugstore'u, w którym matka 

kupowała Sethowi cukierki z lukrecji, gdy był jeszcze dzieckiem. Nieco 

dalej był zakład fryzjerski, do którego ojciec zabierał obu chłopców na 

postrzyżyny. A tam? Przecież to piekarnia! Ileż świeżych bułeczek się w 

niej kupiło, aby wygrzebywać palcem ze środka pachnący miąższ. Na rogu 

zaś stoi kościół. Teraz właśnie zabrzmiał dzwon na kościelnej wieży 

zegarowej. 

Do licha. Wszystko tu takie znajome, bliskie sercu. I wszystko 

wydaje się utracone. 

Potrząsnął głową. Nie do wiary, że tak się to życie potoczyło. 

Odwrócił się od okna i spojrzał na segregator leżący na stole. Sędzia 

Barnes streścił mu zawartość tej teki, ale należy przecież wreszcie i 

samemu do niej zajrzeć. Podszedł do stołu, usiadł i zaczął przewracać 

karty. 

A więc tak, rzeczywiście, po śmierci rodziców losy ocalonych dzieci 

wziął w swoje ręce brat ojca, William Blackhawk. 

Seth poczuł, że zaciskają mu się pięści. Gdyby nie to, że ten 

stryjaszek zginął dwa lata temu, kto wie, czy uszedłby teraz cało z rąk 

bratanka. To William uknuł-wówczas tę intrygę... Stryj nienawidził - jak 

wyjaśniał skrótowo sędzia Barnes - Jonathana i Thomasa, swoich 

pozostałych braci za to, że ożenili się z kobietami spoza rezerwatu. Starał 

się unikać ich oraz ich dzieci, choć wszyscy razem mieszkali w Wolf 

River. 

RS

background image

 

124 

I to jemu udało się tak urządzić, że Rand, Seth i Lizzie trafili do 

adopcji w trzech różnych rodzinach. A każdemu z trojga dzieci 

tłumaczono, że pozostała dwójka nie żyje. 

Lecz to nie koniec intrygi. Bo jak to bywa - Seth w pracy policjanta 

stykał się z tym nieraz - zawiść i nietolerancja splatają się czasem z 

przestępstwem pospolitym, motywowanym chciwością. I był to właśnie 

przypadek Williama. Fakt, że z horyzontu znikli niektórzy potencjalni 

spadkobiercy Jonathana, pozwalał mu żywić nadzieję na przejęcie części 

schedy po dziadku Blackhawku, który zgromadził znaczny majątek. 

Dziwnym sposobem zaczęli też znikać z Wolf River świadkowie, 

mogący pokrzyżować plany stryja Williama. Spencer Radick, szeryf, który 

jako pierwszy dotarł na miejsce wypadku i dobrze wiedział, że wszystkie 

dzieci przeżyły, wyjechał z miasteczka w parę tygodni potem i słuch o nim 

zaginął. 

Rosemary Ownes, gospodyni Williama, która zabrała tamtej nocy 

Randa i zajmowała się nim do dnia, gdy został adoptowany przez rodzinę 

z San Antonio - otóż Rosemary też wkrótce znikła z Wolf River i 

wiadomo było tylko tyle, że zamieszkała gdzieś w Vermont. (Według 

zawartego w segregatorze świadectwa, zmarła pół roku temu na raka płuc.) 

I teraz Leon Waters, nieuczciwy prawnik z pobliskiego Granite 

Springs, który zaaranżował nielegalną adopcję dzieci i spreparował 

świadectwa ich zgonu: Leon Waters zamknął swoje biuro prawnicze zaraz 

po przeprowadzeniu sprawy w sądzie rodzinnym i... rozpłynął się w 

powietrzu. 

Według sędziego Barnesa, wszystko to inspirował stryj William, 

kupując sobie nieobecność oraz milczenie tych osób. Całe oszustwo 

RS

background image

 

125 

mogłoby nigdy nie wyjść na jaw, gdyby nie dziennik, odkryty po śmierci 

Rosemary, w którym istniał dokładny opis pamiętnej nocy i jej następstw - 

z nazwiskami, datami, miejscami. Dziennik 

Rosemary przekazany został ostatniemu z Blackhawków, żyjących 

jeszcze w Wolf River, Lucasowi, kuzynowi Setha. Lucas był posiadaczem 

małego rancza, położonego tuż pod miasteczkiem; był żonaty i miał troje 

dzieci. 

Seth odsunął segregator, odchylił się w krześle i zaplótł ręce na 

karku. No tak, to wszystko jest jak labirynt. Sporo rzeczy trzeba tu będzie 

jeszcze dokładnie ustalić, powiązać ze sobą... Ale można to będzie zrobić 

później. 

Rzecz najważniejsza: ujrzeć wreszcie Lizzie i Randa! Co prawda 

wciąż nie było wiadomo, gdzie się Lizzie znajduje... Natomiast Rand, jak 

powiedział sędzia Barnes, przyjechał właśnie do Wolf River i mało tego, 

zamierzał się tu w okolicy osiedlić, razem z narzeczoną. 

Seth spojrzał na telefon. Wiedział, że brat czeka na sygnał od niego. 

Wstał i przeszedł się po pokoju. Wrócił do stołu i sięgnął po słuchawkę. 

Odłożył ją i znów się przeszedł. Potem jeszcze dwa razy powtórzył taką 

rundę. 

Wciąż się nie mógł zdecydować. Emocje były zbyt wielkie. 

Zatrzymał się przy oknie i znów z góry obserwował ulicę. Jakaś blondynka 

wyszła z drugstore'u; Seth poczuł ukłucie w sercu: a jeśli to Hanna? Nie, 

nie ona. Skąd miałaby się tu wziąć? 

Postanowił, że zadzwoni do Randa, ale po lunchu. Najpierw zjedzie 

do baru hotelowego i poprosi o piwo z hamburgerem. 

RS

background image

 

126 

W holu na dole, zaledwie zrobił parę kroków, stanął jak wryty. Cóż 

to, lustro? Nie, był to ktoś bardzo podobny do niego, prawie jak sobowtór. 

Ten sam wzrost, budowa, karnacja, twarz, włosy, spojrzenie. Co prawda, 

tamten włosy miał nieco krótsze. A i ubrany był inaczej, bo nosił koszulę 

dżinsową z długim rękawem, nie zaś błękitny T-shirt. 

Obaj stali naprzeciwko siebie dłuższą chwilę, podobnie zaskoczeni i 

najwyraźniej tak samo wzruszeni. 

Seth ruszył do przodu pierwszy. 

- Rand... - powiedział cicho. - Witaj, bracie. 

- Hej, Seth. 

Padli sobie w ramiona, śmiejąc się i poklepując po plecach. 

- A niech cię! - Rand odsunął się na chwilkę, przyjrzał się bratu i 

znów go objął. - Dwadzieścia trzy lata - powiedział. - Dwadzieścia trzy 

lata... 

- Ja właśnie miałem do ciebie dzwonić... - zaczął się tłumaczyć Seth. 

- Ty łotrze! - Rand szturchnął go pod żebro. - Straciłem już nadzieję i 

po prostu postanowiłem cię w tym hotelu dopaść. 

Skierowali się ku barowi. Usiedli i zamówili po szklance piwa i po 

hamburgerze z sałatą. 

- Słyszałem, że jesteś gliną. 

- Sędzia Barnes powiedział, że masz stadninę. 

I dalej nastąpiła szybka, chaotyczna wymiana zdań, jak to bywa przy 

takich spotkaniach, kiedy do opowiedzenia jest wielki kawał życia, a 

niecierpliwość i ciekawość naglą. 

- No a Lizzie? - zapytał w pewnej chwili Seth. -Wiemy coś o niej? 

Sędzia Barnes mówił... 

RS

background image

 

127 

Rand skinął głową. 

- Cały czas próbuję... Wynająłem prywatnego detektywa, żeby jej 

szukał. Jacob Carver, słyszałeś o takim facecie? 

Seth zrobił niepewną minę. 

- Ustaliliśmy - ciągnął Rand - że Lizzie dość długo mieszkała poza 

krajem, ze swymi przybranymi rodzicami. Ale wszyscy już wrócili, jak 

twierdzi Carver, i są gdzieś na Wschodnim Wybrzeżu. Myślę, że wkrótce 

będziemy znali ich dokładny adres. 

- Czy ona nas jakoś zapamiętała? - zastanowił się Seth. - Była wtedy 

taka malutka. 

- Hm... - Rand upił łyk piwa. - To może być problem. Ale 

zobaczymy... 

Kończąc lunch, umówili się, że obejrzą stare ranczo ich rodziców, 

niedaleko Wolf River, ale może nie dziś. Na dziś zaproszeni są do Lucasa 

Blackhawka. 

I rzeczywiście, wieczorem Rand zawiózł Setha do ich kuzyna. Seth 

poznał miłą żonę Lucasa, Juliannę, i trójkę ich dzieci. Z Randem 

przyjechała też narzeczona, Grace. Wszyscy rozsiedli się do kolacji przy 

wielkim okrągłym stole; końca nie było opowieściom i żartom. Seth czuł, 

że jest w rodzinie, naprawdę to czuł. Wspólna krew, to wspólna krew. 

A jednak czegoś mu tutaj brakowało. Brakowało Lizzie, to prawda, 

ale nie tylko jej. 

Przyglądał się bratu i Grace i widział, jak są dobrze dobrani. Snuli 

oboje opowieść o gromadce koni zabłąkanych w kanionie i o tym, jak 

Rand w pojedynkę wyłapał je wszystkie na lasso. Przekomarzali się, kpili 

RS

background image

 

128 

z siebie wzajemnie, ale byli dla siebie życzliwi i najwyraźniej rozumieli 

się w pół słowa. 

Tak, tak, nie tylko Lizzie tutaj brakuje... Nadchodzi w życiu czas, że 

człowiek ma dosyć samotnego życia i choćby szukał racjonalnych 

argumentów na rzecz niezależności, nie okłamie duszy. Hanna... Skąd 

przyszło mu do głowy, że jej los i jego los nie są do połączenia? Trzeba 

podjąć jakieś działanie. 

Gromada maluchów podrygiwała w takt pulsującej muzyki disco. 

Drżały od niej ściany domu. Maddie i Missy sprosiły na swe urodziny 

prawie całą klasę. Bal odbywał się w saloniku, a częściowo też na 

werandzie. Lori i jej mąż John pomagali Hannie utrzymać w tym 

wszystkim jaki taki ład. 

- Czy mam już nakładać lody? - Lori próbowała przekrzyczeć Donnę 

Summer. 

- Niech sobie jeszcze pohasają - machnęła ręką Hanna. 

Po kwadransie przerwano jednak muzykę i do saloniku wjechały dwa 

torty. Zapalono świeczki, po siedem na każdym, tłum dzieci niezbyt 

składnie odśpiewał „Happy Birthday", po czym bliźniaczki zdmuchnęły 

świeczki. Tort Missy miał różową polewę i białe napisy, zaś Maddie - 

odwrotnie. 

Dziewczynki mocno przeżyły zniknięcie Setha. Płakały i uspokoiły 

się dopiero wtedy, gdy mama obiecała im wielkie przyjęcie urodzinowe, 

tańce i w ogóle czarodziejski wieczorek, w którym sama odegra rolę Betty 

Baleriny. 

RS

background image

 

129 

W tej chwili Hanna, w diademie Betty, przystąpiła do uroczystego 

krojenia tortów. Lori rozdawała talerzyki, a jej mąż nalewał do kubeczków 

soki. 

Hanna ruszyła do kuchni po lody. Przecinała właśnie hol, gdy w 

otwartych drzwiach wejściowych zamajaczyła jej znajoma postać. 

Stanęła jak wryta. To niemożliwe. Poczuła, że bardzo mocno wali jej 

serce. 

- Hej! - uśmiechnął się Seth. Wsparł się ramieniem o framugę. - 

Może bym się tu na coś przydał? Ładny masz diadem - pochwalił. 

Zerwała z głowy dziecinną ozdobę i zaczerwieniła się. Najchętniej 

rzuciłaby się w jego ramiona, ale rozstawali się przecież tak bardzo „na 

zawsze", że nie wiedziała teraz, co im wolno... I co właściwie oznacza ten 

powrót? 

- Hej - odpowiedziała przez ściśnięte gardło. - Co cię tu sprowadza, 

Seth? 

Oderwał się od framugi i zrobił dwa kroki w jej stronę. 

- Chciałem ci opowiedzieć o swojej rodzinie. 

Cofnęła się odruchowo. Przyjechał tu, żeby opowiedzieć o rodzinie? 

A potem ruszy sobie dalej? Poczuła, że rośnie w niej złość. Do diabła z tą 

rodziną! Waliło jej serce i zaczęło pulsować w skroniach. W dodatku znów 

z saloniku dobiegło dudnienie tanecznego disco. 

- Wiesz co - powiedziała - muszę przynieść dzieciom lody. Chodźmy 

do kuchni. 

Weszli i zamknęli drzwi. 

- O! - Seth się rozejrzał i pociągnął nosem. - Są też i drożdżówki. - 

Podszedł do tacy. - Można jedną? 

RS

background image

 

130 

- Proszę - wzruszyła ramionami. - No, a co z tą... z tą twoją rodziną? 

- Bardzo dobrze - odrzekł z kęsem drożdżówki w ustach. - Rand się 

żeni za miesiąc. I wyobraź sobie, będzie odnawiał nasze stare ranczo - to, 

gdzieśmy się wychowywali. 

- Pięknie - pochwaliła. - I co jeszcze? 

- Polubiłabyś Grace, jego narzeczoną... Julianna, żona mego kuzyna, 

też jest fajna. 

- Masz jakiegoś kuzyna w Wolf River? 

- Nie wiedziałem, że mam, ale tak jest. Lucas Blackhawk. On i 

Julianna mają trójkę dzieci, dwuletnie bliźnięta i czterotygodniowego 

noworodka. 

- Pięknie - powtórzyła. - A co do dzieci... - Podeszła do lodówki. 

Otworzyła ją i wydobyła duże plastikowe pudło, owinięte szeleszczącą 

folią i przewiązane kokardą. - Wiesz, pomyślałam, że Maddie i Missy nie 

powinny się dowiedzieć, że przyjechałeś. One już... - nie dokończyła. 

Seth powoli wycierał sobie palce, oblepione lukrem z bułeczek. 

- Hanno... - zaczął. 

- Tak naprawdę - przerwała mu - po coś tu przyjechał? 

- Czegoś zapomniałem... - zawiesił głos. Zapomniał...? Zdążyła 

wcześniej przeszukać cały dom, właśnie w nadziei, że coś zostawił i że 

będzie to miała. Ale nic nie znalazła. 

- Co takiego zostawiłeś? Uśmiechnął się. 

- Ciebie. 

Zawirowało jej w głowie. Postawiła pudło z lodami na stole i wsparła 

się łokciem o krzesło. 

RS

background image

 

131 

Podszedł i mocno ją objął. Od razu wtuliła się w niego i poczuła, że 

ma łzy w oczach. 

- Ciebie zostawiłem... - Kołysał się z nią. - A potem szeptem dodał: - 

Ciebie, a także Maddie i Missy. 

- Maddie i Missy? - Odchyliła się nieco, mrugając niepewnie. 

Pocałował ją delikatnie. 

- Wiesz... - zaczął. - Myślałem, że jak odzyskam tych moich 

Blackhawków, to już nic mi w życiu nie będzie brakowało. Ale pomyliłem 

się. Bo wy... 

- Seth, co ty mi chcesz powiedzieć? Przygarnął ją znowu. 

- Po prostu to, że cię kocham - zamruczał jej do ucha. - Że was 

wszystkie kocham - powiedział głośno. Odstąpił pół kroku. - Hanno, 

wyjdziesz za mnie? 

Wpatrywała się w niego oniemiała. 

- Ale... Przecież ty... - Potrząsnęła głową. - Tłumaczyłeś mi, że... 

Przyciągnął ją i obsypał pocałunkami. Potem, nie wypuszczając z 

objęć, poprosił: 

- Powiedz lepiej krótko, że mnie kochasz. 

- Hm... Chyba wiesz - szepnęła. Wsparła się na nim mocno. - 

Możliwe nawet, że kochałam cię, zanim cię jeszcze poznałam... Czekałam 

na kogoś takiego jak ty. Byłam gotowa. 

Spojrzał na nią zdziwiony. 

- Ale wyjdziesz za mnie, czy nie? 

- No, a ta twoja okropna praca... ? Wzruszył ramionami. 

- Zaskoczę cię. Mam dość tajnej policji. Rzucam to. Przyłożyła dłoń 

do piersi. 

RS

background image

 

132 

- Niemożliwe! 

- Jak najbardziej możliwe - uśmiechnął się. - Jedyna tajna robota, 

jaką mam jeszcze ochotę wykonywać, to ta... z tobą... 

- Seth! - udała zgorszenie. 

- A co do możliwej posady... Tutaj, w Ridgewater, Ned Morgan 

zaproponował mi miejsce u siebie, w warsztacie. 

- Nabierasz mnie! 

- Owszem - zgodził się. - Nabieram. Ned mnie wcale nie chce. Ale 

myślę... - zawiesił głos - że może by u ciebie... Poduczysz mnie, jak się 

prowadzi pensjonat. Co ty na to? 

Postanowił, że jej nic na razie nie powie o tych pięciu milionach 

dolarów, które wedle sędziego Barnesa należą mu się po dziadku. Obleją z 

Hanną tę bajeczną wiadomość później i zastanowią się, co zrobić z takim 

majątkiem. 

- A więc...? - Podniósł jej dłoń do ust i ucałował. - Czekam na 

odpowiedź... Prosiłem panią o rękę. 

- Oj, Seth - uśmiechnęła się. - Tak. Sto razy tak. Znów się mocno 

objęli, całowali, a potem ni stąd, ni zowąd przetańczyli kawałek do 

rytmów dobiegających z saloniku. 

- Może byśmy urządzili ślub w weekend przed Świętem 

Dziękczynienia? Do tego czasu zdążę cię przedstawić całej rodzinie i 

nawet pojechać z tobą do mamy na Florydę. 

- Święto Dziękczynienia? Ale to przecież za trzy tygodnie? 

- Masz rację - zastanowił się. - Trzy to za długo... No to jak: dwa 

tygodnie? 

Zaśmiała się, zarzucając mu ręce na szyję. 

RS

background image

 

133 

- Droczysz się ze mną. Dobrze wiesz, że tak szybko nie da się nic 

urządzić. Potrzebna jest suknia ślubna, kwiaty, trzeba wydrukować 

zaproszenia, urządzić przyjęcie... 

- No, zaproszenia to nam może wydrukować Billy Bishop - 

powiedział Seth. - Właściwie jedno duże zaproszenie, na całą pierwszą 

stronę „Ridgewater Gazette". 

Hanna otworzyła szeroko oczy. 

- Jak to, chciałbyś sprosić całe miasto? 

- Absolutnie. Zaprosiłbym nawet ciotkę Marthę, jeśli tylko zechce 

przyjechać. 

- Myślę, że przyjedzie - zastanowiła się Hanna. -Dasz wiarę, że 

przysłała kilka dni temu bukiecik kwiatów? I dołączyła list, w którym 

przeprasza za swe zachowanie. 

Uniósł brwi. 

- Czy my mówimy o tej samej ciotce? 

- Jedynej, jaką mam... A chyba to wszystko przez ciebie, panie 

Granger. To przez ciebie ruszyło ją sumienie. 

- Hm! - Pokręcił głową. - A przy okazji: nie będę się już nazywał 

Granger. Chcę wrócić do nazwiska Blackhawk. Mam nadzieję, że nie 

masz nic przeciw temu. 

- Granger... Blackhawk... Wolę Blackhawk - zadecydowała. - Wolę 

się nazywać Hanna Blackhawk niż Hanna Granger! 

Znowu się objęli i przez chwilę stali milcząc. 

- I co, nie przeszkadza ci, że będziesz mieszkał w Ridgewater? - 

odezwała się pierwsza. - W miasteczku największego na świecie placka 

owocowego? 

RS

background image

 

134 

- Byłbym największym w świecie osłem, gdyby mi to miało 

przeszkadzać. Mój dom, moje życie jest tam, gdzie ty jesteś. Ty i twoje 

dziewczynki. 

W chwili, gdy wymawiał słowo „dziewczynki", jak na zamówienie 

dał się słyszeć tupot kroków i do kuchni wpadły Maddie i Missy, wołając 

od progu o lody. Ledwie ujrzały Setha, rzuciły się w jego stronę. On 

schylił się ku nim i zaraz się wyprostował, unosząc je w ramionach. One 

całowały go w policzki i targały za włosy. 

- A wiesz, a wiesz - mówiła zdyszana Maddie - że jak 

zdmuchiwałam świeczki, to powiedziałam sobie takie życzenie, żebyś 

wrócił i... 

- Ja też, ja też! - przekrzykiwała ją Missy. -I ty wróciłeś. 

- Nasze życzenia się spełniły! 

- Nie tylko wasze. - Seth nachylił się z uśmiechem ku Hannie. - Moje 

też. - Pocałował ją delikatnie w usta. - Moje też. 

RS


Document Outline