0574 DUO McCauley Barbara Zapomniana noc

background image

1

Barbara McCauley

Zapomniana noc

background image

2

PROLOG

Lucian Sinclair nie wierzył w miłość od pierwszego wej-

rzenia.

Sympatia od pierwszego wejrzenia - owszem.
Pożądanie od pierwszego wejrzenia - bez wątpienia.
Ale miłość? Zdecydowanie nie.
Z miłością -jeśli w ogóle istnieje coś takiego, jak miłość -

kojarzyły mu się słowa takie jak „związek", „na zawsze" i
„małżeństwo". To jakby coś w rodzaju garnituru. Garnituru,
który na jego braciach leżał jak ulał, ale jego zawsze uwierał
pod pachami i zupełnie do niego nie pasował.

Był zadowolony ze swojego życia. Przychodził i odcho-

dził, kiedy chciał. Niczego nie zamierzał zmieniać.

Zaśmiał się cicho. Rozbawił go niezwykły kierunek, w

jakim podążyły jego myśli. Ześlizgnął się cicho z łóżka. Starał
się nie obudzić śpiącej u jego boku kobiety. Za niecałe cztery
godziny musi się stawić na lotnisku. Tej nocy niewiele dał jej
pospać, więc niech teraz trochę odpocznie.

Znowu się uśmiechnął. On też przecież mało spał tej no-

cy.

Raina Sarbanes. Stanął koło łóżka i spojrzał na nią. To

chyba najpiękniejsza kobieta pod słońcem.

Wczoraj wieczorem, na weselu Gabe'a i Melanie, udało

mu się dowiedzieć co nieco o Rainie. Jego nowa bratowa

R

S

background image

3

wspomniała, że zdjęcia jej druhny znalazły się na okład-
kach kilku magazynów mody. Usłyszał też, że sześć lat te-
mu, gdy miała dwadzieścia dwa lata, była krótko żoną
greckiego potentata okrętowego. Studiowała wzornictwo w
Nowym Jorku, zajmowała się projektowaniem mody, a na-
stępnego dnia po weselu wylatywała do Włoch.

Większość informacji miał z drugiej ręki, od Melanie,

bo sama Raina nie chciała o sobie mówić. W ciągu nocy
poruszyli wiele tematów. Rozmawiali o Gabie i Melanie, o
Kevinie, synu Melanie z poprzedniego małżeństwa, o fir-
mie budowlanej Luciana, o studiach Rainy. Oraz o tym, że
w tej chwili żadne z nich nie jest zainteresowane stałym
związkiem.

Spojrzał na nią. Fascynował go sposób, w jaki światło

poranka przesiane przez koronkowe firanki oświetlało jej
zachwycającą twarz. Nie mógł się powstrzymać i dotknął
pasma jej włosów w kolorze ciemnej czekolady. Długie,
gęste, lśniące. Opadały na skórę jak rzeka płynnego jedwa-
biu - rzeka, w której chciało się zanurzyć.

Twarz okolona przez te wspaniałe włosy miała kształt

serca, gładką jak, porcelana jasną cerę, wysokie kości po-
liczkowe i prosty nos. Choć oczy były teraz zamknięte, do-
brze zapamiętał ich niezwykły błękit. To przez te oczy za-
brakło mu tchu w piersiach, gdy zobaczył ją po raz pier-
wszy. Było to na próbie ślubu brata, dwa dni temu.

Natychmiast jej zapragnął z taką siłą, że zrobiło mu się

miękko w kolanach. I, szczerze mówiąc, śmiertelnie go to
przeraziło.

Właśnie dlatego przez ostatnie dwa dni trzymał się od

niej z daleka. Ona też go nie zachęcała. Nawet bracia dro-

R

S

background image

4

czyli się z nim, powtarzając, że najbliższa przyjaciółka Melanie
najwyraźniej, poza urodą, ma też głowę na karku, bo pozosta-
ła odporna na wdzięk Luciana.

A potem zaproponował, że po weselu odwiezie ją do

domu Melanie i Gabe'a, I w mgnieniu oka wszystko się zmie-
niło.

Nadal nie miał pewności, które z nich wykonało pierwszy

krok. Wiedział tylko, że gdy weszli do domu, znalazła się w
jego ramionach. Ledwie zdążyli dotrzeć do łóżka. Oboje z
trudem łapali oddech. Zżerała ich silna żądza. Gdy w końcu
zdołali pozbyć się ubrań, pożądanie nie osłabło.

I nadal takie było.
Wiedział, co to pożądanie. Do licha, miał trzydzieści trzy

lata i nie był mnichem. Lecz ostatnia noc była inna. To było
coś nieokreślonego. Coś, co przekraczało normalne, wzajem-
ne zauroczenie.

Zastanawiał się, czy Raina nie dałaby się uprosić, żeby

zostać jeszcze kilka dni. Gabe i Melanie pojechali w podróż po-
ślubną. Mieliby dom tylko dla siebie. Nie, nie oczekiwał cze-
goś więcej. Oczywiście, że nie.

Ale kilka dni... Chętnie pokazałby jej różne zakątki Pen-

sylwanii, może zabrał na pięcioakrową działkę pod miastem,
gdzie zamierzał postawić dom.

Po prostu nie był gotów pozwolić jej tak od razu odejść.
Kupi kwiaty i poprosi ją o to, by nie wyjeżdżała. Nie

miał pewności, gdzie zdobyć bukiet o wpół do siódmej rano, ale
wiedział, że Sydney, ukochana jego brata, zawsze miała w
swojej restauracji róże. Był zły, że będzie musiał obudzić Syd-
ney tak wcześnie, ale czuł, że nie ma wyjścia.

Ubrał się po cichu, znalazł skrawek papieru w szafce

R

S

background image

5

nocnej i zostawił liścik na poduszce. „Wrócę. Poczekaj, Lu-
cian".

Chwycił kurtkę i na palcach wyszedł z sypialni. Na ze-

wnątrz wciągnął w nozdrza ostre, zimowe powietrze. W
nocy zrobiły się sople. Na ziemi leżał świeży śnieg.

Idealny poranek, pomyślał, po czym ruszył do swojej

półciężarówki. Już się nie mógł doczekać chwili, gdy wró-
ci.

Kilka minut później śpiąca kobieta uśmiechnęła się i

poruszyła. Niespokojnie pomacała poduszkę obok.

Liścik od Luciana zsunął się pomiędzy materac a za-

bytkowy zagłówek.

Dokładnie w tej samej chwili samochód Luciana

wpadł w poślizg na oblodzonej drodze. Wszystko pogrąży-
ło się w ciemności.

R

S

background image

6

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Na wiosnę miasto Bloomfield wracało do życia. Ogo-

łocone drzewa wypuszczały młode ustki. Zbrązowiałe, ja-
łowe pastwiska robiły się soczyście zielone. Zapach kwit-
nących wiśni przesycał wciąż jeszcze rześkie powietrze.
Ziemia przeciągała i budziła w ciepłych promieniach słoń-
ca. Nadszedł czas początków.

Czas dzieci.
Tego popołudnia, w drodze do Gabe'a, Lucian zauwa-

żył na farmie Johnsona z tuzin nowo narodzonych cieląt i
przynajmniej piątkę źrebiąt na ranczo Bainbridge'a. A nie
dalej niż wczoraj pod werandą domu, który budował sobie
kilka mil za miastem, znalazł gniazdo pełne młodziutkich
kociąt. Sześć kuleczek sierści, które jeszcze nie otworzyły
oczu, miauczało za mamą - urodziwą rudą, pręgowaną ko-
cicą, która przyglądała im się z brzegu pobliskiego lasu.
Lucian pogadał chwilę do kociaków, ale ich matka nie
chciała podejść. Wcześniej czy później będzie musiał ją
złapać i znaleźć jej i małym jakieś bezpieczniejsze schro-
nienie. Miał nadzieję, że wcześniej zdoła ją do siebie prze-
konać. Może to i kot, pomyślał z uśmiechem, ale w końcu
płci żeńskiej. Niedługo będzie mu siedziała na kolanach,
mrucząc z zadowolenia.

A skoro o kobietach mowa... Lucian stał w drzwiach

R

S

background image

7

jadalni w domu Gabe'a i Melanie i patrzył na czwórkę pań
zajętych dekorowaniem pokoju na jutrzejsze przyjęcie z
okazji rychłych narodzin dziecka Melanie. Jego siostra, Ca-
ra, ze swoim czternastomiesięcznym synkiem, Mateuszem
i bratowe, Abby, Sydney i Melanie grzebały w stosie ró-
żowych i niebieskich bibułek i wstążek. Ładny widok, po-
myślał. Z przyjemnością słuchał ich śmiechu. Nie chciało
mu się stąd wychodzić.

A poza tym wyczuł zapach ciastek.
- Lucianie, bądź tak miły i przynieś składane krzesełka.

- Uśmiechnięta Abby spojrzała na niego sponad kwiatka z
różowej bibułki i wsunęła sobie za ucho pasmo jasnych
włosów. - Callan by to zrobił, ale wybrał się dziś rano na
spotkanie z architektem.

- A Gabe zabrał Kevina na mecz - powiedziała Mela-

nie, która uparła się, że pomoże w strojeniu pokoju. - Wró-
cą najwcześniej za dwie godziny.

- Reese ma kelnerkę na macierzyńskim i brakuje mu

rąk do pracy. - Sydney była zajęta zawieszaniem transpa-
rentu z napisem „Witamy nowe dziecko w rodzinie!!!".

- Nie ma sprawy. - Lucian podszedł bliżej. Dookoła

pełno było różowych i niebieskicft balonów i serpentyn. Nic
dziwnego, że wszyscy mężczyźni wzięli nogi za pas. - I tak
nie ruszymy dalej z robotą, aż Callan uzyska aprobatę pro-
jektu. Mam mnóstwo czasu.

Trafiony, zatopiony! Lucian dostrzegł kątem oka stoją-

cy na stole talerz z ciastkami. Jeśli się nie mylił - a w przy-
padku kobiet i jedzenia rzadko się mylił - były to słynne
czekoladowe ciasteczka jego bratowej.

Sydney zauważyła jego nieprzytomne spojrzenie.

R

S

background image

8

- Masz ochotę na coś słodkiego?
- Już myślałem, że nigdy mnie nie poczęstujesz -jęknął

Lucian i zatopił zęby w ciastku. - Rany, dlaczego mój brat
się z tobą ożenił, zanim ja to zrobiłem?

- To samo pytanie zadał w zeszłym tygodniu mnie, gdy

przyszedł do nas na kolację - mruknęła Abby do Sydney.

- Mnie również - dodała Melanie. - Gdy trzy dni temu

upiekłam dla niego szarlotkę.

- To prawda, przysięgam. - Lucian uniósł dłoń. - Moi

bracia ożenili się z trzema ostatnimi kobietami na ziemi, z
którymi ja mógłbym się związać. Jestem skazany na życie
w samotności.

Wszystkie kobiety wzniosły oczy do góry i jęknęły gło-

śno.

- Całe życie musiałam wysłuchiwać od czwórki braci

takiego gadania. - Cara przełożyła sobie Mateusza z jed-
nego biodra na drugie. - Z tego, co mi wiadomo, drogi bra-
ciszku, nie bardzo łakniesz kobiecego towarzystwa.

- Żeniąc się, moi bracia pozostawili w tym mieście

mnóstwo zdruzgotanych kobiet. - Lucian podał ciastko sio-
strzeńcowi. Dziecko zaczęło gaworzyć ze szczęścia. - Jako
ostatniemu wolnemu Sinclairowi nie pozostaje mi nic in-
nego, jak nieść im ukojenie w bólu.

- Z tego, co słyszałam u kosmetyczki, bardzo poważnie

traktuje ten obowiązek. - Melanie położyła dłonie na okrą-
głym brzuchu, po czym nachyliła się i wyszeptała: - Sally
Lynn Wetters mówiła Annie Edmonds, że jest pewna, iż
Lucian zamierza poprosić ją o rękę.

Lucianowi ciastko stanęło w gardle.
Niebieskie oczy Abby zrobiły się okrągłe jak spodki.
- Lucian i Sally Lynn?

R

S

background image

9

- Byłaby z niej całkiem miła szwagierka. Trochę narwana,

ale urocza - powiedziała Sydney. - Ale Marsha Brenner mówiła
mi, że Laura Greenley liczy na oświadczyny Luciana. Nie da-
lej niż w zeszłym tygodniu...

- Hej! Jestem tu! Nie zauważyłyście? I nikogo nie za-

mierzam prosić o rękę. Chyba że, oczywiście... - Lucian wy-
szczerzył zęby do Sydney, Abby i Melanie - ... któraś z was,
moje śliczne, postanowi rzucić któregoś z moich braci i uciec
ze mną.

- Uwaga, drogie panie, uwaga! Oto słynny urok Sin-

clairów - ostrzegła Abby. - Żadna żywa kobieta się temu nie
oprze.

- A czy my tego nie wiemy? - Sydney uniosła brew i

uśmiechnęła się.

- Ejże, a Raina, druhna Melanie? - Cara wytarła Ma-

teuszowi czekoladę z buzi. - Jeśli mnie pamięć nie myli, była
dość odporna na magnetyzm Luciana. Melanie musiała ją
prawie błagać, by zgodziła się z nim zatańczyć na weselu.

Lucian się skrzywił. Jego męska duma cierpiała.
- Ejże. To nie w porządku. Jak mam się bronić, skoro na-

wet nie pamiętam tamtego wieczoru?

Następnego dnia rano uległ wypadkowi. Uderzył się w

głowę i stracił pamięć. Nie

-

pamiętał nawet spotkania z przy-

jaciółką Melanie, nie wspominając o tańcu z nią.

To było bardzo osobliwe przeżycie. Obudził się w szpitalu

i nie pamiętał nic z ostatnich dwóch dób. To było dziwne i...
niepokojące. Nawet teraz, po tylu miesiącach, wciąż nie przy-
pominał sobie niczego poza toastem, jaki wzniósł tamtego
wieczora za Gabe'a i Melanie.

R

S

background image

10

- E, tam, grała nieprzystępną. - Lucian wziął od Cary

siostrzeńca i zaczął go podrzucać na rękach. Mateusz pi-
snął z radości. - Jestem pewien, że gdyby miała więcej cza-
su i zdążyła mnie lepiej poznać, to bym ją zauroczył.

- Cieszę się, że tak to widzisz. - Melanie spojrzała na

zegarek. - Bo ona właśnie tu leci z Nowego Jorku. Jeśli nie
jesteś zajęty, to może zacząłbyś rzucanie na nią uroku od
odebrania jej z lotniska?

- Dla ciebie, Mel, nigdy nie jestem zbyt zajęty. - Zrobił

minę do bratowej, po czym znowu podrzucił Mateusza,
czym wywołał kolejną falę radości. - Zdawało mi się, że
ona mieszka we Włoszech.

- Dwa miesiące terhu przeniosła swoją firmę do Nowe-

go Jorku. Mam nadzieję, że uda mi się ją przekonać, by zo-
stała tu na dobre. - Melanie uśmiechnęła się do roześmia-
nego dziecka w ramionach Luciana. - Na pewno możesz po
nią pojechać?

- Mówiłaś, że jest niezamężna, prawda? - Lucian za-

pytał.

Sydney, Cara i Abby pokręciły zgodnie głowami, du-

sząc się ze śmiechu. Melanie zapisała na kartce godzinę i
numer lotu Rainy.

- Wiem, że jej nie pamiętasz, więc masz tu zdjęcie z

wesela. - Melanie przerzuciła szybko stertę fotografii leżą-
cych na stole, po czym podała jedną z nich Lucianowi. - To
powinno pomóc ci załatać dziurę w pamięci.

Cara wstała i wzięła syna od Luciana.
- Do tego trzeba więcej niż zdjęcia, Mel.

Lucian zmarszczył czoło. Wziął zdjęcie. Widział wcześ-
niej Rainę na zbiorowych fotografiach ślubnych, ale to było

R

S

background image

11

ponad rok temu. Na tym roześmiana Raina stała obok Melanie.
Miała czarną sukienkę bez rękawów. Ciemne włosy odrzuciła
do tyłu. Była piękna.

Olśniewająca.
Poczuł coś dziwnego. Jakby łaskotanie na plecach.
- Coś się stało? - Melanie zmarszczyła brwi. - Jeśli wo-

lałbyś...

- Oczywiście, że nic się nie stało.
Stłumił to dziwne uczucie, sięgnął po swoją skórzaną

kurtkę i wsunął zdjęcie do kieszeni.

- Dostarczę ci ją całą i zdrową, o pani.
- Dziękuję. - Melanie uśmiechnęła się do niego. - Aha,

Lucianie?

Już ruszył w stronę drzwi.
- Tak?
- Może byś wziął mój samochód? Uniósł brew.
- A co, dziewczyna z miasta nie przepada za półciężarów-

kami?

Pokręciła głową.
- Rzecz w tym, że u mnie łatwiej będzie zamontować fote-

lik dla dziecka.

Odwrócił się wolno.
- Fotelik dla dziecka?
- Nie powiedziałam ci? - zapytała. - Raina przyjeżdża z

dzieckiem.

Dobrze znów postawić stopy na ziemi, pomyślała z ulgą

Raina. W czasie lotu porządnie trzęsło, a Emma, zwykle naj-
spokojniejsza pod słońcem, trochę marudziła. Raina przy-

R

S

background image

12

tuliła pogrążone teraz we śnie dziecko. Drugą ręką ciągnęła wa-
lizkę na kółkach.

Wyszła z samolotu. Przez ostatni miesiąc pracowała po

szesnaście godzin na dobę, żeby przygotować wszystko do
zbliżającego się pokazu nowej, jesiennej kolekcji bielizny. Te-
raz szczegółami zajmie się jej asystentka, Annelise. Raina wie-
działa, że o nic nie musi się martwić.

Ale nawet gdyby było inaczej, za nic nie opuściłaby przy-

jęcia Melanie. Nie widziały się od ślubu przyjaciółki. Raina na
czternaście miesięcy przeniosła się do Włoch, po czym wró-
ciła do Nowego Jorku. Różnica czasu i nawał zajęć sprawiły,
że rozmawiały ze sobą zaledwie parę razy.

Lecz ani czas, ani odległość nie były w stanie rozluźnić

ich więzi. Melanie była dla Rainy jak siostra, której nigdy nie
miała. Dorastały razem, razem się śmiały, razem płakały. Dzie-
liły swoje najskrytsze sekrety.

Większość sekretów, pomyślała Raina i pocałowała czule

córeczkę w czubek głowy.

Przed nią szedł jakiś mężczyzna, który rozmawiał przez te-

lefon komórkowy. Zatrzymał się nagle, a ona się potknęła.
Pewnie by się przewróciła, gdyby ktoś z lewej nie złapał jej
za łokieć.

Odwróciła się i uśmiechnęła z zakłopotaniem.
- Dziękuję. Nic mi...
Zamarła.
Lucian? Lucian Sinclair!
Nie! jęknęła w duchu. Nie jestem gotowa. Jeszcze nie te-

raz.

A może nigdy nie będę.

R

S

background image

13

Wbił w nią te swoje niesamowite, zielone oczy i zmar-

szczył brwi.

- Wszystko w porządku
Oczywiście, że wszystko w porządku, do licha! Co ty

tu, do diabła, robisz?

- Tak - wydusiła z siebie, po czym odchrząknęła i do

dała: - Oczywiście.

Wiedziała, że wcześniej czy później się z nim spotka.

W końcu to brat Gabe'a. Ale nie spodziewała się go tutaj,
na lotnisku.

- Miała po mnie przyjechać Melanie - powiedziała sła-

bym głosem, wciąż walcząc o zachowanie spokoju, choć
kolana uginały się pod nią, jakby były z waty.

- Odbywają właśnie naradę plemienną przed przyję-

ciem, więc poprosiła, żebym ją zastąpił. - Nie puszczając
jej łokcia, schylił się po walizkę. - Wezmę to.

Nie przestała ściskać uchwytu, więc podniósł na nią

wzrok. Uniósł brew.

Nie chcę, byś cokolwiek ode mnie brał. Nigdy, pomy-

ślała.

- Och, przepraszam. - Puściła uchwyt. - Dziękuję.
- Może byłoby dobrze... - mruknął i wskazał na wy-

chodzących z samolotu pasażerów, którzy musieli ich omi-
jać - ... gdybyśmy się stąd ruszyli.

- Oczywiście.
Usiłowała wyrwać mu łokieć, ale z Emmą na rękach i

tłumem pasażerów dookoła, nie miała miejsca na taki ma-
newr. Więc trzymał ją dalej i prowadził przez tę ludzką
rzekę.
Tak doskonale pamiętała jego dłonie. Duże, twarde dło-
nie, silne, a jednocześnie zadziwiająco delikatne. Wiele

R

S

background image

14

razy śniła o tych dłoniach, o ich dotyku. A potem budziła
się - była sama i aż się zwijała z frustracji. Ze złości. Z bó-
lu…

Zapamiętała każde muśnięcie tych długich, szorstkich

palców, każdy zapierający dech w piersiach pocałunek tych
silnych ust, każde westchnienie i jęk rozkoszy. Dotykał jej
w miejscach, których nie poznał żaden mężczyzna, i spra-
wił, że zapragnęła rzeczy, o których nigdy nie myślała.

I nie zapamiętał nawet jej imienia.
„Lucian, mówi Raina..."
„Raina? Jaka Raina?"
Wspomnienie tego telefonu, tego cierpienia i poniże-

nia, dało jej siłę. Wywrócił jej świat do góry nogami, a ona
znaczyła dla niego tyle, co nic. Była kimś, o kim można za-
pomnieć. Za nic nie da po sobie poznać, że ta ich wspólna
noc znaczyła dla niej więcej niż każda inna noc w życiu.

Dużo, dużo więcej, pomyślała, tuląc do siebie dziecko.
- Nadałaś coś na bagaż? - zapytał Lucian. Skorzystała z

okazji i oswobodziła ramię. Pokręciła głową.

- Przyjechałam tylko na kilka dni.
- Większość kobiet przyjechałaby z pięcioma walizka

mi - odparł na to z uśmiechem.

Jak on może zachowywać się tak swobodnie? Jakby

nic się nigdy nie wydarzyło?

Uśmiechnęła się do niego zimno.
- No, to wychodzi na to, że nie jestem taka jak wię-

kszość kobiet.

Uniósł brew w reakcji na wyraźnie chłodny ton. Do li-

cha, do licha, klęła w duchu. Co innego zachowywać się
obojętnie, a co innego niegrzecznie. Jeśli nie chce, by za-
czaj jej zadawać pytania, to nie może zachowywać się jak
jędza.

R

S

background image

15

- Przepraszam. - Uśmiechnęła się cieplej. - Mam za so-

bą ciężki dzień. Emma wkrótce się obudzi. Jeśli nie masz
nic przeciwko temu, chciałabym się jak najszybciej znaleźć
w domu.

Lucian wskazał wyjście z lotniska.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Tak? To czołgaj się po ziemi i...

Położył jej dłoń na plecach i wyrwał w ten sposób z

zamyślenia. Jak on śmie tak po prostu jej dotykać? Jakby to
było naturalne? Zesztywniała i udawała, że w ogóle nic nie
zauważyła.

Dziękować Bogu w terminalu panował taki hałas, że

nie było mowy o normalnej rozmowie. Szli obok siebie,
jakby byli parą, co tylko jeszcze bardziej zdenerwowało
Rainę. Nie chciała, by ktokolwiek tak ich widział. Kilka
mijanych kobiet uśmiechnęło się do Emmy. Kilka innych
kobiet uśmiechnęło się do Luciana.

A co w tym dziwnego? pomyślała. Ją bez wątpienia

zwalił z nóg przy pierwszym spotkaniu. Ponad metr osiem-
dziesiąt wzrostu, muskularny, szeroki w ramionach, smagły.
I te jego oczy. Boże, wystarczyło jedno spojrzenie tych
ciemnozielonych oczu i pod kobietą uginały się nogi. Przy-
stojniak, w dodatku zmysłowy i obdarzony niezwykłym uro-
kiem. Która kobieta potrafiłaby się oprzeć takiej kombina-
cji?

Dobrze znała ten typ mężczyzn. Za jednego wyszła na-

wet za mąż. Właśnie dlatego na weselu Gabe'a i Melanie
trzymała się od niego na dystans. Instynktownie wiedziała,
że ten mężczyzna będzie miał nad nią wielką władzę.

A potem odwiózł ją do domu Melanie. I zostali sami.

Sami w tym wielkim domu, za oknem padał śnieg. Dotknął

R

S

background image

16

jej, czy też ona jego dotknęła. Wciąż nie była pewna. Dość,
że gdy jej dotknął, gdy ona dotknęła jego, nie było już od-
wrotu. I wcale nie chciała się cofnąć. A następnego dnia
rano zniknął.

- Czy coś się stało?
Zamrugała powiekami. Dotarło do niej, że wyszli już z

budynku lotniska i stali na parkingu. Lucian otworzył tylne
drzwi samochodu. Jęknęła cicho. Ciekawe jak długo tak
stoi.

- Nie, oczywiście, że nie.
Podeszła do auta, nachyliła się i ułożyła śpiącą córecz-

kę w foteliku. Założyła jej specjalne szelki. Ręce tak jej
drżały, że nie była w stanie zapiąć sprzączki.

- Pomóc ci? - zapytał Lucian.
Zanim zdążyła powiedzieć „nie", już się nachylił do

środka. Aż jej zaparło dech, gdy poczuła muśnięcie jego
muskularnego ramienia i dotknięcie palców na swojej dło-
ni.

Ogarnęły ją wspomnienia: długa, powolna droga do

łóżka, naglące szepty, dotyk nagiej skóry. Nie zmienił się
nawet jego zapach, męski i ostry. Ogarnęła ją fala gorąca.

A wszystko to w czasie, którego potrzebował do zapię-

cia sprzączki.

Lucian, oczywiście, wiedział, że powinien się odsunąć.

Już dawno zapiął tę sprzączkę. Dziecko było bezpieczne. A
jednak z jakiegoś powodu nie ruszył się.

Nigdy w życiu chyba nie był tak świadomy obecności

kobiety. Gdy tylko zobaczył ją, jak wychodziła z samolotu,
przyśpieszyło mu tętno. Łatwo było ją wypatrzyć, nie tylko
dlatego, że każdy mężczyzna w promieniu dziesięciu me-
trów nie mógł oderwać od niej oczu. Górowała wzrostem

R

S

background image

17

nad każdą z obecnych w pobliżu kobiet. A nie miała na no-
gach szpilek. Była wysoka i szczupła, miała ha sobie czarne
spodnie i bezrękawnik w kolorze wina. Pachniała czymś
lekkim, lecz egzotycznym. Ciemne, lśniące włosy zaplotła
w warkocz.

Może i wygląda ponętnie, pomyślał, ale jest zimna jak

arktyczna noc. Nigdy dotąd nie pociągały go snobki ani
kobiety przemądrzałe. Jeśli było coś, co skutecznie mogło
go odstraszyć, to właśnie taka postawa Królowej Śniegu. A
jednak, nie wiedzieć czemu, w przypadku tej kobiety to nie
miało znaczenia. No, bo proszę - znajdował się teraz w zu-
pełnie niewinnej sytuacji, ledwie dotykali się ramionami, a
on był pobudzony.

Coś w niej było. Coś tak niesamowicie... znajomego.

Nie pamiętał tego, ale wiedział, że poznali się na weselu.
Lecz to nie to. Chodzi o coś dużo ważniejszego, niż zwykłe
spotkanie.

Ale miał absolutną pewność, że nie było nic więcej. Z

tego, co słyszał, on i Raina ledwie zamienili wtedy słowo.
Ani na chwilę nie zostali sami.

Uznał, że coś będzie trzeba z tym zrobić, ale nie teraz.

Melanie by go zabiła, gdyby zaczął się przystawiać do jej
przyjaciółki jeszcze przed przywiezieniem jej do domu.

Lecz później... Nie znał sytuacji Rainy, nie wiedział,

czy w jej życiu ktoś jest - ojciec dziecka lub ktoś inny. Ale
nie była mężatką i to mu wystarczało. Czysta sytuacja.

Nie chcąc przestraszyć kobiety zbyt wyraźnymi awan-

sami, Lucian skupił się na dziecku, ciemnowłosej ślicznotce
z rumianymi policzkami i zadartym noskiem. Pod różowym
sweterkiem miała białą sukieneczkę haftowaną w różowe

R

S

background image

18

kwiatki. Maluteńkie buciki były wykonane z różowej saty-
ny. Była taka delikatna.

Uśmiechnął się do dziewczynki.
- Jak ma imię?
- Emma. - Głos Rainy był ciepły i czuły. Wygładziła

sweterek córeczki. - Emma Rose.

Lucian przyglądał się, jak Raina poprawia sweterek

Emmy. Miała długie palce. Ich ruchy przypominały swoją
lekkością muskanie motylich skrzydeł. Na ten widok za-
parto mu dech w piersiach.

Zmusił się do skupienia uwagi na dziecku.
- Oj, coś mi się zdaje, że ta ślicznotka złamie kilka serc.

Raina się uśmiechnęła.

- Teresa, niania Emmy, w kółko mi to powtarza. Twier-

dzi, że już teraz powinnam ją oddać do klasztoru.

Po raz pierwszy uśmiechnęła się naprawdę, zauważył

Lucian. Nieważne, że nie do niego. I tak go to urzekło.

- Gdyby była moją córką - droczył się Lucian – na

pewno też by mi to przyszło do głowy.

W jednej chwili światło w oczach Rainy zgasło. Znik-

nął też uśmiech.

Co on takiego powiedział?
- Niedługo się obudzi - Raina odsunęła się i stanęła ko-

ło auta. - Będzie głodna. Lepiej jedźmy, jeśli nie chcesz, by
popękały ci bębenki w uszach.

- To w drogę.
Lucian miał przeczucie, że wizyta Rainy Sarbanes w

Bloomfield sprawi, że jego życie zrobi się bardzo inte-
resujące.

R

S

background image

19

ROZDZIAŁ DRUGI

Dom Gabe'a i Melanie był piękny. Jednopiętrowy bu-

dynek z początku wieku stał na wspaniałej, dużej działce.
Gabe własnymi rękami doprowadził go do stanu dawnej
świetności. Był świeżo pomalowany na jasnoniebiesko, z
białą werandą. Okna lśniły w popołudniowym słońcu. Z
doniczek na froncie wylewały się żonkile, niczym małe
żółte słoneczka. Raina wiedziała, że w środku jest równie
pięknie. Wysokie sufity, błyszczące, drewniane podłogi,
ogromne kominki i jasna, przestronna kuchnia. Dom był
wyjątkowy - z charakterem i historią. I romantyczny, po-
myślała z uśmiechem. To w tym domu spotkali się i zako-
chali w sobie Melanie i Gabe.

To w tym domu ona i Lucian się kochali. W pięknym,

starym, rzeźbionym łożu z baldachimem, pod śnieżnobiałą
kołdrą, na błękitnych, flanelowych prześcieradłach.

Jakiś wybój na drodze wyrwał ją z zamyślenia. Odwró-

ciła się i spojrzała na córeczkę. Emma obudziła się kilka
minut temu i wciąż była lekko zaspana. Raina wiedziała, że
za parę chwil dziewczynka będzie się domagała butelki.

Półgodzinna droga z lotniska minęła w ciszy. Lucian

był uprzejmy, pokazywał jej różne ciekawe miejsca. Raina
czuła ulgę oraz wdzięczność, że nie próbował zmusić jej do
niczego poza zwykłą, powierzchowną pogawędką.

R

S

background image

20

Przebywanie w samochodzie tylko z nim i Emmą i tak

stanowiło próbę dla jej nerwów. Reagowała na niego wszy-
stkimi zmysłami. Na jego głos, zapach, temperaturę ciała.
Nieraz złapała się na tym, że się w niego wpatruje. W jego
silne ręce na kierownicy, kwadratowy podbródek, orli nos.
Za każdym razem odwracała spojrzenie i strofowała się w
duchu.

Dzięki Bogu, w końcu dotarli na miejsce. Lucian za-

parkował przed domem i zgasił silnik. Przed przyjazdem
do Bloomfield miała w głowie jakiś plan. Lecz bała się, że
jeśli zostanie z Lucianem choćby pięć minut dłużej, nawet
pięć sekund, to cały plan weźmie w łeb.

Oficjalnie przyjechała na przyjęcie Melanie, ale miała

tu coś jeszcze do załatwienia. Coś ważniejszego i bardziej
przerażającego niż wszystko, z czym się kiedykolwiek w
życiu mierzyła.

- Raina!
Melanie wypadła frontowymi drzwiami i zbiegała po

schodach z werandy. Raina wysiadła z samochodu i ruszyła
w kierunku przyjaciółki. Rzuciły się sobie w ramiona.

- Och, niech cię obejrzę. - Raina przełknęła gulę w

gardle, która pojawiła się, gdy położyła dłoń na brzuchu
Melanie. - To po prostu cudowne.

Łzy płynęły po zarumienionych policzkach Melanie.
- Gdzie ona jest?
- Tutaj. - Raina odwróciła się w stronę auta. - Właśnie

się obudziła, więc może być trochę marudna...

Zamarła na widok Luciana z Emmą w ramionach. Po-

czuła się tak, jakby ktoś zatamował jej oddech.

- Chciała już wysiąść - powiedział Lucian, uśmiechając

R

S

background image

21

się do dziecka. - Wy dwie byłyście bardzo zajęte, więc ja o
to zadbałem.

Emma uśmiechnęła się do Luciana i pacnęła go dłonią

w policzek. Jej rączki były takie drobne, takie białe i gład-
kie na tle smagłej skóry mężczyzny.

Nie! Nie dotykaj jej! chciała krzyknąć Raina, ale tylko

zacisnęła wargi.

- Och, Ra... - zachwycała się Melanie. - O, mój Boże.

Mimo całej sytuacji Raina nie potrafiła powstrzymać fali

dumy i miłości. Ruszyła do Luciana, żeby wziąć od

niego córkę, ale Melanie ją uprzedziła.

- Chodź do cioci.
Wyciągnęła ręce do dziewczynki. Emma powiedziała

coś po swojemu i uśmiechnęła się, ale chyba nie miała
ochoty opuszczać objęć Luciana.

- Ona mnie lubi - oznajmił Lucian i podrzucił dziecko.

Emma zachichotała rozkosznie.

- Sama nie wie, co robi - powiedziała Melanie, po czym

klasnęła w dłonie i wzięła Emmę od Luciana.

Teraz, gdy Emma była na rękach u Melanie, Raina

znowu mogła zebrać myśli. Wolno wypuściła długo
wstrzymywany oddech.

- Czyż to nie jest najcudowniejsza istota pod słońcem?

- zapytała Melanie, pochylając się nad dziewczynką.

- Owszem - powiedział Lucian.
Raina spojrzała na niego ukradkiem. Aż się zarumieni-

ła, gdy zrozumiała, że wcale nie patrzy na dziecko, lecz na
nią. A potem zrobiło się jeszcze goręcej od gniewu. Jak on
może tak na nią patrzeć? Czy, w swojej arogancji, wydaje

R

S

background image

22

mu się, że wystarczy posłać jej to spojrzenie z gatunku „pra-
gnę cię" i ona od razu rzuci mu się w ramiona?

Skoro nie pamiętał nawet jej imienia?
Postanowiła, że nie będzie reagować na jego spojrze-

nia i komentarze. Nie żałowała spędzonej z nim nocy, ale
nic już do niego nie czuła. Teraz liczyła się dla niej tylko
Emma.

Na werandzie zaroiło się od kobiet. Przed dom wyszła

Cara z synkiem na rękach. Abby i Sydney biegły jak na
skrzydłach. Poprzednim razem Raina zdążyła się z nimi za-
przyjaźnić. Cieszyła się, że spędzą teraz ze sobą trochę
czasu.

Lucian przestępował niezręcznie z nogi na nogę, gdy

witały się wylewnie i prawiły sobie komplementy. Może i
nie rozumiał kobiet, ale mógł patrzeć na nie bez końca. A
ta piątka naprawdę przedstawiała sobą wspaniały widok.
Jego uwagę przykuwała jednak zwłaszcza ta, która nie na-
leżała do rodziny.

Jej twarz promieniała, a oczy aż się skrzyły. Przyszło

mu do głowy, że może, w takim razie, w jej żyłach wcale
nie płynie lód. Od chwili, gdy spotkali się na lotnisku, była
sztywna jak kłoda, a jednak teraz jej ruchy odznaczały się
wdziękiem tancerki. Intrygował go jej śmiech. Już go kiedyś
słyszał. Na taśmie wideo z wesela? A może to coś, co drze-
mie w zakamarkach jego pamięci? Czasami był bliski przy-
pomnienia sobie, co zaszło w ciągu tych dwóch dni, które
utracił. Jakiegoś zapachu, dźwięku, obrazu. Lecz nigdy nie
miało to takiej siły jak teraz.

I wtedy to uczucie zniknęło równie szybko, jak się po-

jawiło. Znowu była tylko chwila obecna. Śmiech pięknej
kobiety.

R

S

background image

23

Kobiety przerzucały się uwagami.
- Ma twój nos.
- Mateusz to wykapany ojciec.
- Sydney, pobraliście się z Reesem! Tak się cieszę.
- Jak było we Włoszech?
- Abby, po prostu uwielbiam twoją nową fryzurę.
I tak dalej. Było ich pięć, więc Lucian wiedział, że to

może potrwać jakiś czas. Sydney trzymała teraz na rękach
małą Emmę, która prowadziła własną konwersację z Ma-
teuszem. Wszystkie kobiety się śmiały i zachwycały malu-
chami. Lucian odwrócił się i wyjął z samochodu bagaże.

- Nie kłopocz się. Sama sobie poradzę. Spojrzał przez

ramię. Stała za nim Raina.

- To żaden kłopot.
- Nie, naprawdę. - Sięgnęła po torbę, którą właśnie wy

jął z auta. - Dam sobie radę sama.

Przez chwilę Luciana rozproszył dotyk jej dłoni. Miała

zadziwiająco delikatne palce.

- Nie wątpię. - Nie puścił torby. - Ale mama nauczyła

mnie dobrych manier. Nie mogę pozwolić, by kobieta sama
taszczyła swoje torby.

Lucian zdawał sobie sprawę, że ta uwaga była nieco

arogancka, ale za to skuteczna. Raina zacisnęła wargi i
cofnęła rękę.

- Dziękuję - powiedziała wbrew sobie.
Spojrzeli sobie prosto w oczy. Przez chwilę miał wra-

żenie, że chciała coś powiedzieć.

- Ja...
Emma zaczęła cicho popłakiwać. Raina odwróciła się

w jej stronę.

R

S

background image

24

- Musi być głodna. Już dawno minęła pora karmienia

- powiedziała zakłopotana, po czym znów popatrzyła na
Luciana. - Chcę... chciałabym ci podziękować za odebranie
mnie z lotniska.

Odwróciła się na pięcie i odeszła. Lucian patrzył za nią

ze zmarszczonymi brwiami. W tej kobiecie było coś dziw-
nego. Od chwili, gdy się spotkali na lotnisku, traktowała go
tak, jakby coś ją męczyło, jakby chciała coś powiedzieć.
Nie traciła opanowania, ale odnosił wrażenie, że w jej du-
szy wrze gniew. Jakby była na niego zła.

W ciągu ostatniej godziny nie zrobił nic, czym mógłby

wytrącić ją z równowagi. Co znaczy, że chodzi jej o coś, co
zrobił wcześniej.

Oczywiście. Na pewno powiedział jej podczas ślubu

albo wesela coś, co ją zdenerwowało. Ale z tego, co mówili
inni, on i Raina prawie nie rozmawiali.

Rany, nie mógł przecież przepraszać za coś, czego nie

pamiętał. Skoro Raina jest na niego zła, to czemu tego nie
powie?

Teraz nie mógł jej o to zapytać, nie w obecności tych

wszystkich ludzi. Będzie musiał poczekać na odpowiedniej-
szy moment. To raczej nie nastąpi szybko. Kobiety szły do
domu gadając jedna przez drugą. Zamknął samochód i po-
szedł za nimi.

- Och, Lucianie - Melanie zatrzymała się na werandzie

i poczekała na niego. - Niedługo kolacja. Zostaniesz, pra-
wda? Abby przygotowała pieczeń, a Sydney pierogi z jabł-
kami.

- Mnie nie trzeba dwa razy prosić. - Wyszczerzył zęby

w uśmiechu. - Gdzie mam zanieść torbę Rainy?

R

S

background image

25

- Do pokoju gościnnego na piętrze. - Uśmiechnęła się

i cmoknęła go w policzek. - Dzięki za odebranie jej i Em-
my z lotniska.

Może przy okazji kolacji uda mu się spokojnie z nią

porozmawiać.

- Strzeliłem gola, mamusiu. Tatuś mi pomagał, ale zro-

biłem to prawie sam. Prawda, tatusiu?

- Pewnie! Twardy z ciebie zawodnik. - Twarz Gabe'a

pojaśniała od dumy.

Kevin uśmiechnął się jeszcze szerzej, a jego niebieskie

oczy zamigotały.

- To było naprawdę coś, wujku Lucianie. Szkoda, że

nie mogłeś mnie zobaczyć.

- Ja też żałuję, że mnie tam nie było, stary. Następnym

razem będę na sto procent.

Lucian uśmiechnął się do bratanka i puścił do niego

oko. Serce Rainy zatrzepotało w piersiach. Lucian słuchał
Kevina cierpliwie od chwili, gdy usiedli do kolacji, mimo
że chłopiec gadał bez przerwy jak najęty. Jak na mężczy-
znę, który otwarcie oświadczył, że nie chce mieć dzieci,
świetnie sobie z nimi radził.

Gabe, Melanie, Kevin, Lucian i ona siedzieli przy stole

nad ogromną pieczenia, wielką michą ziemniaków i mar-
chewką. Jedzenie było przepyszne, ale Raina prawie nic nie
przełknęła. Emma siedziała obok na wysokim krzesełku i
piszczała za każdym razem, gdy chłopiec przerywał swoją
opowieść, żeby włożyć kęs do ust.

- Coś mi się zdaje, że Emma cię lubi, Kevinie - Melanie

droczyła się z synem.

R

S

background image

26

- Och, mamo. - Kevin jęknął, jak przystało na prawdzi-

wego sześciolatka. - Przecież to dzieciak.

Emma. rzeczywiście była pod urokiem Kevina od

chwili, gdy stanął w drzwiach. Raina uśmiechnęła się na tę
myśl. Zdaje się, że wszyscy mężczyźni z rodu Sinclairów
tak działali na kobiety.

Z drugiej strony Kevin nie był w ogóle zainteresowany

kobietami ani dziećmi. W tej chwili myślał tylko i wyłą-
cznie o piłce nożnej.

- Co powiesz na to, żebym wpadł do was jutro? - za-

pytał Lucian Kevina. - Mógłbyś mi pokazać, jak strzeliłeś
tego gola.

- Super! - Szeroki uśmiech na twarzy Kevina zaraz jed-

nak zbladł. - Och, zapomniałem. Nie będzie mnie jutro, bo
mama urządza przyjęcie dla naszego nowego dziecka.

- Zostaliśmy skazani na jednodniową banicję. - Gabe

westchnął z teatralną przesadą. - Wyrzucono nas z domu.

- Mówiłam wam już, że jeśli chcecie, możecie przyjść

na przyjęcie. - Melanie pokroiła synowi mięso na kawałki,
po czym wycelowała widelec w Gabe'a. - Obaj odrzucili-
ście propozycję.

- Bo nie chcemy siedzieć tu z bandą dziewczyn. - Ke-

vin zrobił kwaśną minę. - Wujku Lucianie, ty byś też nie
chciał, co?

- Tak się składa, że ja całkiem lubię dziewczyny - od-

parł Lucian z uśmiechem i spojrzał na Rainę. - A niektóre
lubię nawet bardzo.

Powiedział to jakby od niechcenia, ale. Raina dobrze

wiedziała, że te słowa były skierowane do niej. Flirtował z
nią. Tu, w tym domu, przy kolacji, na oczach Gabe'a i Me-
lanie.

R

S

background image

27

Aż się zagotowała z wściekłości. Szybko odwróciła się

do Emmy i podała jej kawałeczek ziemniaka.

- One ciebie też lubią - powiedział Kevin z wyraźną

odrazą w głosie. - Za każdym razem, gdy idziemy do skle-
pu spożywczego, Cindy Johnson wypytuje mamę o ciebie,
tak samo, jak ta pani z rudymi włosami na poczcie, która
się bardzo głośno śmieje. Nawet panna Shelly, moja na-
uczycielka, zawsze powtarza: „Co tam słychać u twojego
wujka Luciana?". Rany. - Kevin pokręcił głową. - Czemu
się wreszcie nie ożenisz z jedną z nich? Tylko nie z moją
panią, bo nie chciałbym mówić do niej „ciociu Shelly". Inne
dzieciaki chyba by umarły ze śmiechu.

Raina spojrzała na Luciana, który miał przynajmniej

tyle przyzwoitości, by wyglądać na lekko wytrąconego z
równowagi tym niespodziewanym i obszernym komunika-
tem na temat jego życia uczuciowego. Oczywiście wcale nie
była zaskoczona. Czegóż innego mogłaby się spodziewać
po mężczyźnie takim jak Lucian?

- Jeśli chodzi o ścisłość - dodała Melanie. - Rozma-

wialiśmy o tym nie dalej niż dziś rano. Prawda?

Posłał jej ostrzegawcze spojrzenie.
- Nie przypominam sobie.
W szarych oczach Melanie błysnęło rozbawienie.
- Wspominałeś coś, zdaje się, o obowiązku ukojenia ko-

biet, które płaczą po twoich braciach. O tym, że nie chcesz
rozczarowywać tych samotnych, niezamężnych biedulek.

- Cóż za wspaniałomyślność - powiedziała Raina.

Wszyscy podnieśli na nią głowy. Zaklęła w duchu.

- Tak się tylko przekomarzaliśmy. - Lucian zasłonił się

rękami. - Prawda, Mel?

R

S

background image

28

Melanie się uśmiechnęła.
- Czy to znaczy, że rzeczywiście zamierzasz poprosić

Sally Lynn o rękę?

Gabe aż się zakrztusił. Raina poderwała szarpnięciem

głowę do góry. Lucian miałby się ożenić? Serce łomotało
jej w piersiach jak oszalałe.

- Sally Lynn? - Gabe grzmotnął się pięścią w pierś. -

Sally Lynn Wetters? Kiedy zamierzałeś mi o tym powie-
dzieć?

- Co to znaczy „prosić o rękę"? - zapytał Kevin.
- Prosić kobietę, by została twoją żoną - wyjaśniła Me-

lanie.

- Wujek Lucian się żeni? - Oczy Kevina zrobiły się

okrągłe jak spodki. - Będziesz miał takie wielkie przyjęcie,
jak mama i tatuś?

- Nie żenię się - powiedział gwałtownie Lucian. - A już

na pewno nie z Sally Lynn.

- Och, tak, zapomniałem - ciągnął dalej Kevin, jakby

w ogóle nie dotarły do niego słowa Luciana. - Przez ten
wypadek nie pamiętasz przyjęcia mamy i taty. Ale ja wiem,
że dobrze się bawiłeś. Tańczyłeś z wszystkimi. Nawet z cio-
cią Rainą. To co, będę mógł przyjść na to twoje przyjęcie?

- Kevin - powiedział Lucian z wielką cierpliwością. -

Nie żenię się i nie będę miał żadnego...

- Jaki wypadek?
Słowa wymknęły się Rainie, zanim zdążyła zebrać my-

śli. Odrobina rozgniecionej marchewki, którą zamierzała
dać Emmie, zawisła w powietrzu. Nie miała pewności, czy
to napięcie w jej głosie, czy osłupiała mina, w każdym razie
wszyscy, nie wyłączając Kevina, zwrócili się do niej.

R

S

background image

29

- Jaki wypadek? - powtórzyła pytanie.
- To nic takiego. Żadna sprawa - zaprotestował Lucian.

Owszem, to wielka sprawa. Rainie aż się kręciło w głowie.
Ogromna.

- Przecież ci mówiłam o wypadku Luciana następnego

dnia po weselu. - Melanie zmarszczyła brwi, po czym do
dała już z mniejszą pewnością siebie. - Mówiłam?

Następnego dnia po weselu...
- Nie. Nie mówiłaś.
- Dopiero po powrocie z podróży poślubnej dowiedzie-

liśmy się, że Lucian trafił do szpitala - wyjaśniła Melanie.

- Do szpitala? - Raina wyszeptała te dwa słowa, po

czym wbiła wzrok w Luciana. - Byłeś w szpitalu?

- Tylko przez parę dni.
Emma zaczęła głośno domagać się jedzenia. Raina

trzęsącymi dłońmi włożyła córeczce do buzi porcję mar-
chewki.

- Byłaś już wtedy we Włoszech, Ra - powiedziała prze-

praszająco Melanie. - Pamiętasz pewnie, że rozmawiałyśmy
przez telefon dopiero po trzech miesiącach. Lucian czuł się
już dobrze, więc chyba uznałam, że nie ma co o tym wspo-
minać.

Nie ma co o tym wspominać? Dobry Boże! Raina zdu-

siła narastający w gardle krzyk. Ze wszystkich sił starała
się zachować spokój. Spojrzała Lucianowi prosto w oczy.

- Co się stało? Pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia.
- Chcesz powiedzieć... - zawahała się. - Chcesz po-

wiedzieć, że nie pamiętasz?

- Z raportu policyjnego wynika, że około szóstej trzy-

R

S

background image

30

dzieści jego furgonetka wpadła w poślizg. - Gabe podniósł
kieliszek merlota. - Sądząc po zniszczeniach samochodu i
tak wyszedł z tego obronną ręką.

- Ale nic nie pamiętasz? W ogóle niczego? - Miała

ochotę mocno nim potrząsnąć. - Nawet wesela?

- Z wesela pamiętam tylko toast. Nie wiedzieć czemu

właśnie to utkwiło mi w pamięci. - Lucian wzruszył ra-
mionami. - Wszyscy twierdzą, że świetnie się bawiłem,
więc pewnie tak było.

Och, bawiłeś się po prostu rewelacyjnie, pomyślała Ra-

ina. Nie tylko na weselu.

- A ostatnia rzecz, którą pamiętasz? - zapytała ostroż-

nie.

- Jak wracam do domu ze smokingiem - odparł Lucian.

- Tego dnia, gdy była próba ślubu.

To był dzień, w którym przyjechała do Bloomfield,

uświadomiła sobie Raina. Tamtego wieczora spotkali się po
raz pierwszy, na kolacji po próbie.

W takim razie nie mógł jej pamiętać. Nie pamiętał spo-

tkania z nią, tańca, jazdy do domu Gabe'a i Melanie...

I miłości aż do świtu.
- Wciąż nie wiemy, dokąd jechał o takiej wczesnej go-

dzinie. - Gabe wzbił wzrok w swój kieliszek. - Choć mamy
pewną teorię.

- Zamknij się, Gabe - warknął Lucian.
- Czemu? - Raina zacisnęła widelec w dłoni tak moc-

no, aż jej kostki zbielały. - Co to za teoria?

Gabe wyszczerzył zęby, wyraźnie bawiąc się zakłopo-

taniem brata.

- Wciąż miał na sobie smoking, więc chyba w ogóle

R

S

background image

31

nie dojechał do domu. Z czego wynika, że zamieszana w to
była kobieta.

- Mógłbyś zamilknąć? - Oczy Luciana się zwęziły.
- Reese, Callan i Ian robili zakłady, o którą z pań od-

wiedzających go w szpitalu chodzi, ale żadna się nie przy-
znała.

- Doprawdy? - Jej własny głos brzmiał jak obcy.
- Do dziś nie wyjaśniliśmy tej tajemnicy - powiedział

Gabe i dopił wino.

R

S

background image

32

ROZDZIAŁ TRZECI

To nie zbyt duża ilość wolnego czasu doprowadzała

Luciana do szaleństwa. W budownictwie zawsze tak było.
Przez cztery miesiące pracował po czternaście godzin na
dobę, a potem nic przez wiele tygodni. To mu odpowiadało.
Miał czas dla siebie. Mógł pracować przy swoim domu,
mógł wskoczyć na motocykl i pojechać gdzieś na parę dni.
Był wolny. Zatrzymywał się tam, gdzie chciał i na jak dłu-
go chciał.

Wiódł wspaniałe życie. Proste, nieskomplikowane, z

szerokim wachlarzem możliwości.

Nie, to nie zbyt duża ilość wolnego czasu doprowadza-

ła go do furii.

To Raina Sarbanes doprowadzała go do szaleństwa.

Nie mógł przestać o niej myśleć. Nawet teraz, przy barze w
tawernie brata, między Ianem i Callanem, przed telewizo-
rem, w którym właśnie transmitowano mecz, myślał o
przyjaciółce Melanie.

Ta kobieta nieźle namieszała mu w głowie. Najpierw

była chłodna i wyraźnie zdystansowana, a potem nagle,
podczas kolacji, zainteresowała się jego wypadkiem. Czy to
czysta uprzejmość, czy też szczere zainteresowanie?

I właściwie czemu interesowało ją to, co mu się przy-

darzyło?

R

S

background image

33

Rozbił samochód, ale wypadek nie był poważny. Kilka

zadrapań i siniaków, lekki wstrząs mózgu i trwający parę
dni nieznośny ból głowy, nic więcej. No, może poza wy-
mazaniem dwóch dni z życiorysu. Lekarz powiedział, że
utrata pamięci to całkiem normalna sprawa przy tego typu
urazach głowy. Lucian uznał, że w sumie to nic takiego.

Ale czasami to się może okazać wielką sprawą, pomy-

ślał. Bywało, iż ogarniało go wrażenie, że to właśnie jest
bardzo wielka sprawa.

Wczoraj wieczorem po kolacji chciał zapytać Rainę,

czy ją czymś uraził na weselu. Ale nie udało mu się pogadać
z nią na osobności. Poszła z dzieckiem do pokoju i już nie
zeszła na dół. Dziś odbywało się przyjęcie, więc nie mógł
tam pójść.

Zmarszczył brwi i podniósł kufel z piwem, nad którym

siedział od pół godziny. Cierpliwość nigdy nie była jego
mocną stroną.

Nagle dookoła rozległy się okrzyki radości. Właśnie

padł gol. Callan i Ian jednocześnie klepnęli Luciana w ple-
cy. A Lucian rozlał piwo.

- Uwaga, trzymam piwo - poskarżył się.
- I myślisz o kobiecie - dodał Reese, który podszedł do

nich i starł rozlany płyn z baru.

- Kim jest ta szczęściara? - zapytał Callan i podał Ia-

nowi pięć dolarów, które przegrał do niego w związku tym
meczem.

- A skąd wam w ogóle przyszło do głowy, że myślę o

kobiecie? - nachmurzył się Lucian. - Są inne sprawy, które
mnie zaprzątają.

Trójka mężczyzn spojrzała po sobie, a potem znowu na

niego.

R

S

background image

34

- Oglądał mecz? - zapytał Ian Callana.
- Nie.
- Pracował dziś przy swoim domu? - zapytał Ian Re-

ese'a.

Reese pokręcił głową.
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- Wypił choć trochę piwa, które Reese mu postawił pół

godziny temu?

Zajrzeli mu do kufla, a potem znowu spojrzeli porozu-

miewawczo po sobie.

- To kobieta - powiedzieli zgodnym chórem.
- No, dalej, brachu, daj spokój - powiedział Reese, za-

bierając mu ciepłe piwo, po czym podając świeże. - Gadaj.
Co jest?

- Nic nie jest.
I na dowód Lucian pociągnął długi łyk lodowatego

bursztynowego napoju.

Ian wziął orzeszka z miski stojącej na barze i rozłupał

go.

- Cara mówi, że śliniłeś się nieprzytomnie, gdy przy-

wiozłeś z lotniska przyjaciółkę Melanie. Jak ona się nazy-
wa, Rita?

- No i co z tego? - Wzruszył ramionami. - Przecież nie

jestem ślepy ani głuchy. A ona nazywa się Raina, nie Rita.

- Rzeczywiście! Raina.
Ian wyszczerzył do niego zęby. Lucian wiedział, że dał

się nabrać.

- Przykro mi was rozczarować. - Lucian udał znudzenie

i napił się piwa. - Ale spudłowaliście.

R

S

background image

35

- Najwyraźniej jest nie tylko piękna, ale jeszcze w do-

datku ma głowę na karku - mruknął Callan.

Lucian zgrzytnął zębami. Może dadzą mu spokój, jeśli

nie będzie zwracał na nich uwagi.

Ale dobrze wiedział, że to dopiero początek.
- Wujku lanie! Wujku Callanie! Wujku Reese! Wczoraj

strzeliłem gola. - To Kevin dopadł ich w podskokach. Zaraz
za nim szedł Gabe. - Wujek Lucian wie.

- Zgadza się, stary.
Świetne wyczucie czasu, pomyślał Lucian z wdzięcz-

nością. Nie ma to jak rozgadany sześciolatek. Najlepsza
metoda na powstrzymanie rozmowy o kobietach.

- Moim zdaniem to trzeba uczcić. - Reese pomachał do

drobnej, rudowłosej kelnerki. - Marie, hamburger i koktajl
czekoladowy dla mojego bratanka.

- Super! Dzięki, wujku Reese. - Kevin wspiął się z za-

pałem na stołek przy barze. - Trzeba też uczcić ślub wujka
Luciana.

Niewiele brakowało, a Lucian zachłysnąłby się piwem.

W restauracji zapanowała cisza, przerywana jedynie głosem
Williego Nelsona, który zawodził coś smętnie. Wszystkie
głowy zwróciły się w kierunku Luciana. Ian, Reese i Callan
gapili się na niego w osłupieniu.

Za to Gabe wyszczerzył zęby i usiadł na stołku obok

syna.

I to by było na tyle w kwestii „powstrzymywanie roz-

mów o kobietach", pomyślał Lucian. O ile znał swoje
szczęście, w najbliższym numerze „Bloomfield County Ga-
zette" pojawi się zapowiedź jego ślubu.

- Nie żenię się - oznajmił stanowczo i tak spokojnie,

R

S

background image

36

jak tylko potrafił w takich okolicznościach. - Z nikim. Do-
tarło to do wszystkich?

Lucian wypił łyk piwa i pokręcił głową. Na litość bo-

ską, czemu ostatnio wszyscy gadają o małżeństwie?

Żonaci po prostu nie są w stanie znieść szczęścia ludzi

wolnych. A on lubi być sam i zamierza utrzymać ten stan
jeszcze bardzo, bardzo długo. Może nawet na zawsze.

Trzeba by wyjątkowej kobiety, żeby zmienił zdanie. W

głębi ducha nie wierzył, że taka kobieta w ogóle istnieje.

- Och, Ra, popatrz na to. - W oczach Melanie zebrały

się łzy. Trzymała w ręce maciupeńki, biały, włóczkowy ka-
pelusik. - Czyż to nie najcudowniejsza rzecz pod słońcem?

- Jest śliczny - odpowiedziała z uśmiechem Raina, po

czym posadziła Emmę koło sterty pustych pudeł. Dziecko
pisnęło z radości. - Widzisz? Emmie też się podoba.

- Zachowywała się dzisiaj jak aniołek. - Melanie podała

dziewczynce czerwono-niebieską grzechotkę, która leżała
na szczycie pudeł. - Lubi przebywać wśród ludzi?

Raina usiadła na sofie koło Melanie. Rozkoszowała się

ciszą. Poziom decybeli produkowanych przez trzydzieści
kobiet na przyjęciu dorównywał chyba samolotowi odrzu-
towemu, który zmuszony jest lądować podczas burzy.
Ostatni goście wyszli zaledwie parę minut temu. Rainie
wciąż jeszcze dzwoniło w uszach.

- Od urodzenia przebywała w garderobie pełnej mode-

lek. Zajmowało się nią tyle kobiet, że nawet zaczęłam się
obawiać, iż nie będzie w stanie rozpoznać wśród nich włas-
nej matki. Musiałam wynająć nianię, żeby dziecko miało
trochę spokoju. - Raina wzięła do ręki bladozielone śpio-

R

S

background image

37

szki. Coś zakłuło ją w sercu. - Już nawet nie pamiętam,
kiedy Emma była taka mała.

- Ra. - Melanie spoważniała i wzięła Rainę za rękę. -

Tak mi żal, że nie mogłam być z tobą, gdy byłaś w ciąży.
Wiesz dobrze, jak bardzo tego chciałam.

- Pewnie, że wiem. - Raina uścisnęła przyjaciółkę.
- Dlaczego właściwie nigdy o tym nie rozmawiałyśmy?

Raina odwróciła wzrok. Przyglądała się córce, która

wrzucała grzechotkę do pustego pudła i zanosiła się

śmiechem. Nie rozmawiałyśmy, bo jestem tchórzem, chcia-
ła powiedzieć, ale nie potrafiła.

Bo za bardzo się bałam, że zapytasz mnie o ojca Em-

my.

Poinformowała Melanie o ciąży dopiero wtedy, gdy

była w szóstym miesiącu. Dobrze wiedziała, że to zabolało
przyjaciółkę, ale z drugiej strony była pewna, że może li-
czyć na jej zrozumienie, wybaczenie i cierpliwość. Melanie
posiadała te cechy, których brakowało Rainie.

- Przepraszam - powiedziała cicho Raina. - Po prostu

nie chciałam, żebyś się o mnie martwiła i... To takie że-
nujące. Z pewnymi rzeczami nie byłam w stanie się zmie-
rzyć.

- A teraz już jesteś?
Ciche pytanie Melanie odbiło się Rainie echem w gło-

wie. Spojrzała na córeczkę. Zalała ją fala ciepłych uczuć.

Czy jest już gotowa się z tym zmierzyć?
Wciąż kręciło się jej w głowie od sensacyjnych infor-

macji, które spadły na nią wczoraj podczas kolacji: Lucian
miał wypadek.
Gdy wstała wtedy rano, zmieniła pościel i zatarła wszel-
kie ślady obecności Luciana, po czym spakowała torby, za-

R

S

background image

38

dzwoniła po taksówkę i pojechała na lotnisko. Wsiadła do
samolotu i opuściła kraj. Przez cały czas była przekonana,
że po prostu sobie poszedł bez pożegnania.

Trzy miesiące później wykonała najtrudniejszy telefon

swojego życia.

„Lucian, mówi Raina..."
„Raina? Jaka Raina?"
Zakłopotanie w jego głosie, a potem długa cisza, jaka

zapadła w słuchawce sprawiła, że Raina poczuła się tak,
jakby ktoś wbił jej nóż w pierś. Co innego myśleć, że zo-
stawił ją, nie oglądając się za siebie, a co innego dowiedzieć
się, że nie pamiętał nawet jej imienia. To było ponad jej siły.
Bez słowa odłożyła słuchawkę i nigdy więcej nie zadzwoni-
ła.

Wypadek? Wstał rano, wyszedł i uległ wypadkowi!
Niemal całą noc przeleżała bez snu, przewracając się z

boku na bok. Spała w tym samym łóżku, w którym kochała
się wtedy z Lucianem. Przez głowę przelatywały jej obrazy:
samochód Luciana wpada w poślizg. Ranny Lucian leży na
poboczu, krwawi. Lucian w szpitalu, z zabandażowaną
głową, cały posiniaczony.

Powiedział przy kolacji, że to nic takiego, ale nawet nie

miał pojęcia, jak bardzo się myli. To była wielka rzecz.

Bardzo wielka!
Oczywiście Raina nadal nie wiedziała, jakie były jego

intencje, gdy wychodził tamtego ranka. Czy zamierzał wró-
cić? Tego się już nigdy nie dowie.

Bo on sam tego nie wiedział.
Nie pamiętał. Nie pamiętał spędzonej z nią nocy, nie

pamiętał wesela. Tak wnioskowała ze strzępów informacji,
które zdołała zebrać.

R

S

background image

39

Zamknęła oczy. Oddychała z coraz większym trudem.

Ból i gniew, które przepełniały ją od tamtej nocy, teraz
przybrały kształt poczucia winy. Będzie musiała jakoś wy-
jaśnić sytuację.

Gdyby tylko wiedziała, jak.
- Ra.
Dźwięk głosu Melanie wyrwał ją z zamyślenia. Czy

jest już gotowa? - to było pytanie Melanie.

Nie, nie była gotowa. Ale nie miała wyboru.
- Muszę coś załatwić. - Raina ścisnęła dłoń Melanie. -

Potem wszystko ci powiem. Obiecuję, że zrobię to przed
wyjazdem.

- Trzymam cię za słowo - odparła Melanie. - A teraz,

dopóki nie szaleje tu jeszcze tornado zwane Kevinem i Ga-
bem, może byśmy... - Przerwała i nadstawiła ucha. - Za
późno. Zapnij pasy.-

Drzwi frontowe otworzyły się z impetem. Do pokoju

wpadł Kevin. Rainie aż serce stanęło w piersiach, gdy zo-
baczyła, że zaraz za nim wbiega Lucian. Przegalopowali
przez pokój i zniknęli w kuchni.

Emma wpatrywała się w to wszystko oczami wielkimi

jak spodki.

W drzwiach stanął Gabe. Z uśmiechem podszedł do żo-

ny, nachylił się i pocałował ją.

- Niech zgadnę - powiedziała Melanie. - Dowiedzieli

się o torcie.

- Zgadza się. Wieść niesie, że jest czekoladowy, z bitą

śmietaną.

- I z kremem malinowym - dodała. - Schowałam dla

was kawałek. Jest w lodówce.

R

S

background image

40

- Jesteś kochana. - Pocałował ją jeszcze raz, po czym

wziął z podłogi Emmę. - A skoro o tym mowa, jak się ma
moja najulubieńsza mała dziewczynka?

- Jest gotowa iść spać - odpowiedziała Raina. Teraz,

gdy w domu pojawił się Lucian, chciała się jak najszybciej
wymknąć na górę. Zdawała sobie sprawę z tego, że muszą
porozmawiać, ale to był nie najlepszy moment. - Chodź,
myszko. Niech wujek Gabe i ciocia Melanie pobędą trochę
ze sobą.

- Moglibyśmy położyć ją spać? - zapytała Melanie i

uśmiechnęła się promiennie do męża. - Zapomniałam, jak
to jest. Gabe'owi też przyda się kilka lekcji.

- Chcesz powiedzieć, że do dziecka nie jest dołączona

instrukcja obsługi? - zapytał, łaskocząc Emmę w brzuszek.

Dziewczynka zaśmiała się i zaczęła domagać się wię-

cej pieszczot.

- A, pewnie, pewnie. - Gabe musiał pomóc Melanie

wstać
z kanapy, ale w końcu się dźwignęła. - Tylko, że ta instrukcja
składa się z samych czystych kartek. Podobnie jak książka
pod
tytułem „Co mężczyźni wiedzą o kobietach".

Z kuchni dobiegł ich głośny łomot, salwa śmiechu, po

czym w pokoju pojawił się Kevin. Miał całą buzię w cze-
koladzie. Ocierał ją wierzchem dłoni. Melanie zmarszczyła
brwi.

- Pokonałem wujka Luciana. Siłowaliśmy się na ręce o

pierwszy kawałek ciasta - oznajmił z dumą Kevin.

- Młodzieńcze, proszę na górę - powiedziała stanowczo

Melanie. - Prosto do wanny, a potem zakładaj piżamę.

- Och, mamo! - Kevin ruszył w stronę schodów. -

Wcale nie jestem zmęczony!

R

S

background image

41

- Ostatnim razem, gdy twierdziłeś, że nie jesteś zmę-

czony, zasnąłeś na nie pościelonym łóżku - powiedział Ga-
be. - W ubraniu, jeśli sobie dobrze przypominam.

- Nieprawda! - Kevin zrobił się czerwony jak burak. -

Tylko odpoczywałem.

Pobiegł na górę. Jego rodzice z Emmą ruszyli za nim.

Raina już miała wstać z kanapy, gdy Melanie odwróciła się
do niej.

- Zostań.
- Ale...
- Żadnego ale. - Melanie wolno wchodziła na górę. -

Zejdziemy, jak tylko położymy Emmę spać. Rozluźnij się,
odpocznij.

Rozluźnij się? Raina zaśmiałaby się gorzko, gdyby jej

gardło nie było tak ściśnięte. Nie było mowy o rozluźnieniu,
skoro w kuchni znajdował się Lucian.

- Hej!
Wolno wciągnęła powietrze do płuc, po czym spojrzała

przez ramię. Czemu ten facet zawsze wygląda tak ponętnie?
pomyślała z irytacją. W pracy nieustannie była otoczona
ludźmi w modnych, szytych na miarę ubraniach, a temu
mężczyźnie wystarczały spłowiałe dżinsy i dopasowany,
czarny T-shirt, żeby wyglądać seksownie.

Przełknęła gulę rosnącą w gardle i zmusiła się do

uśmiechu.

- Cześć.
W jednej ręce trzymał papierowy talerzyk z ogromnym

kawałkiem ciasta, a w drugiej widelczyk. Podszedł do niej
nie spuszczając z niej tych swoich niesamowitych, zielo-
nych oczu. Usiadł obok na kanapie.

R

S

background image

42

- Coś mi się zdaje, że Melanie zebrała niezłe łupy. -

Wskazał na prezenty leżące dookoła, a potem na małe pu-
dełko na ławie. - Co to jest?

- Radiowa niania. Nadajnik do pokoju dziecinnego. -

Skupiła się na równym składaniu białego kocyka. Mogła
tylko mieć nadzieję, że Lucian nie zauważy, jak bardzo drżą
jej ręce. - Z dwoma odbiornikami.

- Mówisz serio? Czego to ludzie nie wymyślą. -

Uśmiechnął się do niej, ukroił kęs ciasta i aż jęknął. - Oj,
jakie pyszne.

Miała wrażenie, że zaraz zwariuje. Lucian siedział tak

blisko i szczerzył zęby w tym słynnym uśmiechu Sinclai-
rów, od którego kobietom robiło się miękko w nogach. Na-
wet sposób, w jaki jadł tort, był ponętny. To, jak wkładał
wielkie kęsy czekolady i bitej śmietany do ust, to, jak jego
oczy błyszczały z powodu doświadczanej przyjemności.

Tamtej nocy to na nią tak patrzył, jakby chciał ją całą

zjeść. Zadrżała na samo wspomnienie.

- Zimno ci?
- Nie, nie - odpowiedziała szybko, po czym sięgnęła

po kolejny kocyk.

Kiwnął głową w stronę wiklinowego wózka, który stał

na stole.

- Tylko mi nie mów, że będą wkładać mojego bratanka

do tego przerośniętego kosza na chleb.

- A skąd wiesz, że to będzie chłopiec? - Gabe i Mela-

nie nie chcieli poznać płci dziecka przed narodzinami, co
nie powstrzymało rodzinnych spekulacji. - Równie dobrze
może być dziewczynka.

- Może, ale założyłem się o dziesięć dolców, że urodzi

R

S

background image

43

się chłopiec. - Przyjrzał się jej z namysłem. - Wiedziałaś
wcześniej, że Emma będzie dziewczynką?

Raina poczuła, że przyspiesza jej tętno. To zdecydowa-

nie nie był temat, który chciała poruszyć w rozmowie z
nim. A w każdym razie jeszcze nie teraz. Pochyliła się i
wyrównała pudełka po prezentach, którymi bawiła się
Emma.

- Wiedziałam.
- Więc nie chciałaś niespodzianki?
- Nie. - Podniosła głowę, gdy do ich uszu dotarł szum

wody z góry i radosne piski Emmy, a potem śmiech Me-
lanie i Gabe'a. - Chyba powinnam iść...

- Raino. - Odstawił talerzyk na ławę i wziął ją za rękę.

- Poczekaj.

Gdy poczuła jego dłoń zaciskającą się dookoła nadgar-

stka, resztki opanowania wyparowały w jednej chwili.
Usiadła, ale tylko dlatego, że nogi przestały ją podtrzymy-
wać i mogłaby upaść.

- Słucham? - zapytała, przeklinając siebie w myślach

za swój drżący głos.

- Dlaczego jesteś przy mnie taka zdenerwowana?
- Wcale nie jestem zdenerwowana.

To kłamstwo. Oboje o tym wiedzieli.

- Myślałem o tobie. - Kciukiem muskał lekko skórę jej

nadgarstka. - Zastanawiałem się, dlaczego tak się w sto-
sunku do mnie zachowujesz. Czy chodzi o coś, co zrobiłem
lub powiedziałem podczas wesela albo wcześniej?

- Nie. - To przynajmniej było zgodne z prawdą. - Nie

chodzi mi o coś, co powiedziałeś.

- Puls ci przyspieszył - mruknął. - W takim razie cho-

dzi o coś, co zrobiłem. Powiedz mi, proszę.

R

S

background image

44

Łagodny ton jego głosu i aksamitny dotyk jakby ją za-

hipnotyzował.

- To... to nie było podczas wesela ani wcześniej.
- Więc kiedy? Zamknęła oczy.
- Potem.

R

S

background image

45

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Potem? - Raina miała poważną minę. Lucian uznał

więc, że musiał zrobić coś naprawdę paskudnego. - Podo-
bno po weselu pojechałaś do domu Gabe'a i Melanie. Za-
łożyłem, że odwiozła cię Cara i Ian.

- Mieli mnie odwieźć - powiedziała cicho Raina. - Ale

Cara była w szóstym miesiącu ciąży. Padała z nóg. Powie-
działam im, żeby spokojnie wracali do domu, a ja poproszę
kogoś innego.

- Chcesz powiedzieć, że to ja cię odwiozłem?
- I tak miałeś tam zawieźć prezenty ślubne. Zabrałam

się przy okazji.

- I nikt nie widział, że wychodzimy razem? - zapytał.
- Wyjechaliśmy przez parking na tyłach domu. Być

może, w całym tym zamieszaniu, nikt tego nie zauważył.

Nie mógł znieść tej białej plamy w pamięci. Na począt-

ku doprowadzało go to do szału, ale potem po prostu przy-
jął do wiadomości, że prawdopodobnie nie przypomni so-
bie nic z tamtych dwóch dni. Poza toastem za Gabe'a i Me-
lanie, który wzniósł na weselu.

Pod opuszkami palców wyczuwał szybki puls Rainy.

Nagle, jakby go ktoś uderzył w splot słoneczny, zrozumiał,
co ona próbuje mu powiedzieć.

O, do licha...

R

S

background image

46

- Chcesz powiedzieć, że ja... że my... Kiwnęła głową.
- Spędziliśmy tę noc razem.
- O rany.
- Raino... mój Boże. Nie wiem... co powiedzieć. -

Zdarzało mu się bywać w niezręcznych sytuacjach, ale to
przerastało wszystko. - Ja nie... to znaczy... czy ja...

A niech to diabli! Naprawdę nie wiedział, co powie-

dzieć. Spali ze sobą. Spędzili razem noc. Tutaj, w tym do-
mu.

- Nic nie powiedziałaś? - wykrztusił z siebie. - Nawet

Melanie?

- Nie było powodu, żeby jej o tym mówić. To dotyczy-

ło mnie i ciebie.

- Ale mnie też nic nie powiedziałaś. - Próbował odzy-

skać równowagę. - Czemu?

- Spałam, gdy wyszedłeś następnego dnia rano. - Wy-

rwała dłoń z jego uścisku i wsunęła ją pod udo. - Gdy się
obudziłam, nie było ani ciebie, ani żadnej wiadomości. Nie
wróciłeś, więc pomyślałam...

- Że jestem wrednym łajdakiem. Rany. - Nagle jej wro-

gie zachowanie na lotnisku stało się zupełnie zrozumiałe.
Dobry Boże, i tak miał szczęście, że go nie zdzieliła po
głowie. - Raino, posłuchaj, nie mam pojęcia, gdzie wtedy
jechałem, ale przysięgam, że nie wyszedłbym bez pożeg-
nania.

- Nie wiedziałam o wypadku. - Pochyliła się w jego

stronę. - Nie wyjechałabym natychmiast.

Czuł się tak, jakby został znokautowany.
Kochali się. Wciąż jeszcze nie mógł w to uwierzyć.
I, do licha, nic z tego nie pamiętał.

R

S

background image

47

- Lucianie. - Podniosła głowę, gdy z góry dobiegł ich

dźwięk kołysanki. To Melanie śpiewała Emmie. Spojrzała
na niego. - Wbrew temu, co pewnie myślisz, i mimo że do-
piero co się spotkaliśmy, to nie był przypadkowy seks. Im-
pulsywny, owszem, nieoczekiwany, bez wątpienia. Ale nie
przypadkowy i nic nie znaczący.

- Cholera. - Pokręcił głową i przeczesał włosy palca-

mi.

- Jeśli jest coś, co bym chciał zapamiętać, to właśnie

seks z tobą.

Zarumieniła się.
- Lucian...
- Więc to ty jesteś tą tajemniczą kobietą. - Wyciągnął

jej dłoń spod uda i pogładził kciukiem kostki. - Sądząc z te-
go, co mówiła moja rodzina, zupełnie nie przypadłem ci do
gustu. Jak to... chciałem powiedzieć, jak my...?

Przerwał; Do licha, to niezręczne. Poruszał się po nie-

znanym terytorium, nie miał pojęcia, co się tak naprawdę
wydarzyło i jak do tego doszło. A już na pewno nie wie-
dział, co powiedzieć. Jak miał zapytać ją o szczegóły i nie
wyjść na grubianina?

Na górze trzasnęły drzwi. Raina szybko wyrwała rękę.
- Musimy porozmawiać, Lucianie, ale nie teraz.

Kiwnął głową. Melanie i Gabe rozmawiali z Kevinem

- z góry dochodziły ich głosy. Powinien wyjść, zanim

wrócą
na dół. Brat od razu by się zorientował, że coś się dzieje.

- Przyjdę rano. Obiecałem Kevinowi, że pogramy

w piłkę.

Nie spuszczał z niej oczu. Wstał i pociągnął ją za sobą.

Musnął palcami jej policzek. Zauważył, jak gwałtownie
wciągnęła powietrze i zatrzepotała rzęsami, opuszczając

R

S

background image

48

wzrok. Och, tak, pomyślał. Coś jest na rzeczy i to nie tylko
z jego strony.

- Jutro - szepnął.
- Tak - odpowiedziała. - Jutro.
Wyszedł. Jak to możliwe, że pojedyncze słowo może

kryć w sobie tyle obietnic, a jednocześnie lęku.

- Lucianowi się to nie spodoba. - Melanie pokręciła

głową. Wyjęła z brązowej papierowej torby świeże, jeszcze
ciepłe rogaliki i ułożyła je w koszyczku stojącym na ku-
chennym stole. - On nie znosi niespodzianek.

- Właśnie dlatego to taka dobra zabawa - powiedziała

na to Cara, dodając pokrojone banany do miski z sałatką
owocową. - Zorientuje się dopiero w chwili, gdy przekro-
czy próg tego domu. Ianie - zawołała w stronę salonu, gdzie
zebrali się mężczyźni. - Masz film w aparacie?

- Wszystko przygotowane - padła odpowiedź.
Różowe i niebieskie balony zniknęły, a zastąpiły je

czerwone i fioletowe. Wydrukowany na komputerze Abby
plakat głosił: „Wszystkiego najlepszego, Lucianie". Sydney
stała przy kuchennym blacie i lukrowała cynamonowe bu-
łeczki, które sama upiekła. Abby smażyła bekon. Cały dom
wypełniały wspaniałe zapachy i dźwięki przygotowań do
niedzielnego drugiego śniadania.

Przyglądając się tej krzątaninie, Raina doszła do wnio-

sku, że Sinclairowie po prostu uwielbiają uroczystości. Nie-
ważne, że nie dalej niż wczoraj odbyło się przyjęcie Mela-
nie. Urodziny to urodziny. Czy Lucianowi się to podoba,
czy nie, jego rodzina zamierzała świętować ten dzień.
Od wczoraj myślała o nim nieustannie. Jej córeczka po-

R

S

background image

49

grążona była w głębokim śnie w pokoju obok, a Raina całą
noc przewracała się z boku na bok i wsłuchiwała w cichy
szum radiowej niani, włączonej przez Melanie. Ten dźwięk
działał na nią kojąco. Szukała słów, w jakich mogłaby po-
wiedzieć Lucianowi o Emmie.

Powiedziała mu ,,jutro".
Dziś było to jutro.
Ni mniej, ni więcej, tylko jego urodziny. Dowiedziała

się o tym dopiero wczoraj wieczorem, gdy Melanie wspo-
mniała o przyjęciu-niespodziance, jakie szykowali dla niego
na następne przedpołudnie. Gdyby o tym wiedziała, umó-
wiłaby się na rozmowę na kiedy indziej.

Była coraz bardziej zdenerwowana. Dobrze wiedziała,

że on nie pozwoli jej odłożyć rozmowy. Chciał poznać pra-
wdę o tamtej nocy. I miał do tego prawo.

Gdyby tylko wiedziała wtedy o wypadku, o tym, że

trafił do szpitala, że stracił pamięć tych wspaniałych chwil
poprzedniej nocy. Wszystko mogłoby się potoczyć inaczej...

Ale nie wiedziała. Zycie składa się z samych „co by

było, gdyby". A teraz musi stawić czoło „tu i teraz".

- Raino, czy mogę cię prosić o pomoc? Nalej soku do

dzbanka i zanieś go na stół - Melanie wyjęła z lodówki kar-
ton soku pomarańczowego i postawiła go obok szklanego
naczynia. - Lucian powinien tu być lada moment, a ja mu-
szę jeszcze zaparzyć kawę.

Raina chętnie zajęła czymś ręce i myśli. Otworzyła

karton, przelała sok do dzbanka i zaniosła go do jadalni.
Reese stał w salonie na czatach i wypatrywał Luciana. Cal-
lan trzymał na rękach Emmę, a.Gabe Mateusza. Ku za-
chwytowi j obu bobasów, Kevin podskakiwał przed nimi
i robił miny.

R

S

background image

50

Nie potrafiła powstrzymać wzruszenia. Śmiech córecz-

ki sprawiał, że zbierało jej się na łzy.

- Oto, co dzieci robią z człowiekiem - powiedziała Ca

ra, która stanęła za jej plecami. - Stajesz się przez nie płacz
liwa, wzruszasz się z byle powodu. Gdy Mateusz pierwszy
raz się do mnie uśmiechnął, rozryczałam się jak bóbr.

Dołączyła do nich Melanie z miecznikiem w ręce.
- A mnie kompletnie zatkało, gdy przyniesiono mi Ke-

vina w szpitalu. - Melanie położyła dłoń na brzuchu, po
czym zamrugała powiekami. - O, rany, znowu pęcherz. Ga-
be mówi o mnie ostatnio „Wodospad".

Raina i Cara się uśmiechnęły ze zrozumieniem i otarły

łzy z oczu.

- Przyjechał!
Okrzyk Reese'a sprawił, że Rainie błyskawicznie pod-

skoczyło tętno. Wszyscy zebrali się w salonie. Raina wzięła
od Callana Emmę i stanęła z tyłu.

W drzwiach pokazał się Lucian.
- Niespodzianka!
Zatrzymał się zaskoczony, potem jęknął, pokręcił gło-

wą i wzniósł oczy do góry. Ian pstryknął zdjęcie.

- Boże, broń mnie przed tą szaloną rodzinką - powie

dział, ale w jego słowach nie było kąśliwości.

Wyszczerzył zęby w uśmiechu, po kolei uściskał Carę

i bratowe. Mężczyźni poklepali go po plecach i dali parę
sójek w bok.

Zdenerwowana Raina trzymała się z boku. Gdy Lucian

podszedł do niej z uśmiechem na twarzy, zalała ją fala pa-
niki. Zanim zdążyła się z niej otrząsnąć, przyciągnął je
obie, ją i Emmę, do siebie.

R

S

background image

51

Ciepło jego ciała, męski zapach, twarde jak skała mię-

śnie obejmujących ją ramion - wszystko to uderzyło jej do
głowy. Nie potrafiła oddychać, nie mogła myśleć. Dotarły
do niej głosy, zobaczyła błysk aparatu lana, ale cała jej
uwaga była skupiona na Lucianie.

Musnął delikatnie wargami jej policzek. Jej serce zało-

motało jak oszalałe.

Emma położyła mu rączkę na policzku i coś zaczęła

gaworzyć. Aparat błysnął znowu.

- Jedzenie na stole.
Z kuchni wyszła Sydney z dymiącą patelnią. Luciana

posadzono u szczytu stołu, a kobiety nałożyły mu jedzenie.
Reszta musiała sobie poradzić sama.

Jaka z nich wspaniała, tryskająca energią grupa! pomy-

ślała Raina, patrząc, jak półmiski przechodzą z rąk do rąk i
pada dowcip za dowcipem. Poprzednim razem, gdy przy-
jechała na wesele, nie było czasu na takie swobodne, ro-
dzinne spotkania. Próba ślubu w tawernie Reese'a, zaraz
potem sam ślub i wesele. Dwa dni minęły jak z bicza strze-
lił.

A już na pewno, z całkowitą pewnością można powie-

dzieć, że za szybko minęła noc po weselu.

Lucian spojrzał na nią, jakby czytał jej w myślach. Nie

spuszczał z niej oczu, jednocześnie potakując Callanowi,
który opowiadał o jakichś zmianach architektonicznych w
najbliższym projekcie. Powinna odwrócić wzrok, ale nie
potrafiła. Wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana,
jakby byli sami w tym pokoju...

Nagle Raina zamrugała powiekami. To Abby, która

siedziała obok, o coś ją zapytała:

R

S

background image

52

- Słucham?
- Melanie wspomniała, że za kilka tygodni masz pokaz

- powtórzyła Abby.

- Za dwa tygodnie. - Raina zmusiła się do odwrócenia

myśli od Lucianai - To nowa jesienna kolekcja bielizny.

Głowy wszystkich mężczyzn zwróciły się ku nim. Me-

lanie zmarszczyła brwi i pogroziła mężowi palcem.

- Powiedz tylko słowo, Gabie Sinclairze, a będziesz

dziś spał na sofie.

- No, co? - Gabe zrobił minę zupełnego niewiniątka. -

Chciałem właśnie poprosić o arbuza.

Rozległy się jęki i śmiechy. Melanie próbowała robić

wrażenie rozgniewanej, ale tylko pokręciła głową. Raina za-
uważyła spojrzenia, jakimi się wymienili. Pierwszy raz wi-
działa ludzi, którzy aż tak się kochali.

Uświadomiła sobie, że każda para w tym pokoju pa-

trzyła na siebie w ten szczególny sposób, pełen miłości i
szacunku, którego nie mogły wyrazić żadne słowa.

Była mężatką przez rok. Miała wtedy dwadzieścia dwa

lata. Nicholas Sarbanes był przystojny, bogaty, czarujący.
Zbyt późno zrozumiała, że Nicholas chciał tylko żony-
trofeum, pięknej kobiety u swojego boku, którą mógłby się
pochwalić, zrobić wrażenie na zamożnych przyjaciołach. Na
kilka tygodni oślepił ją blichtr, ale ten urok szybko zbladł,
podobnie jak jego rzekome uczucie do niej. Była tylko jed-
ną z wielu modelek, od których nie potrafił trzymać się z
daleka.

Nicholas nigdy nie patrzył na nią w taki sposób, w jaki

ci mężczyźni patrzyli na swoje żony. Żaden mężczyzna tak
na nią nie patrzył. Bywało, że patrzyli na nią pożądliwie,

R

S

background image

53

ale nie z taką miłością, jaką widziała teraz dookoła. Miłością
niewzruszoną. Wieczną i ponadczasową. Miłością, która w
jednym słowie potrafi zawrzeć wszystko. Albo nawet bez
słów. Miłością kryjącą się w spojrzeniu, które mogło zro-
zumieć tylko dwoje ludzi.

Rozmowy znowu oscylowały wokół rozgrywek piłki

nożnej i badań lekarskich dzieci. Lucian słuchał to rozmo-
wy o sporcie, to o dzieciach. Gdyby nie Raina, skupiłby się
całkowicie na męskich tematach, ale chciał się dowiedzieć o
tej kobiecie jak najwięcej.

Zeszłej nocy zrezygnował z partyjki pokera z Reesem i

braćmi McDougall. Zamiast tego cały wieczór chodził po
domu i myślał o Rainie. Boże, sporo miał do przemyślenia.

Wciąż nie mógł uwierzyć, że ze sobą spali. To znaczy,

nie wątpił, że Raina mówi prawdę. Dlaczego miałaby kła-
mać? Po prostu nie potrafił w to uwierzyć.

On to ma szczęście! Kochał się z najpiękniejszą kobie-

tą na ziemi i nic z tego nie pamięta. Ironia losu.

Gdy nie wrócił wtedy, musiała uznać go za kompletne-

go gbura. Mimo plotek dotyczących jego życia uczuciowe-
go, nigdy nie był rozwiązły ani okrutny. To nie leżało w je-
go naturze.

Miał tyle pytań - pytań, na które obiecała mu dziś od-

powiedzieć. Nie mógł się doczekać, kiedy zostanie z nią
sam na sam, ale teraz, przez to rodzinne przyjęcie urodzi-
nowe, musiał poczekać. Miał wrażenie, że zwariuje.
Gabe i Callan kłócili się o to, kto strzelił najwięcej goli
w tym sezonie. Lucian spojrzał na małą Emmę. Była równie
piękna jak jej matka, choć gdy się nad tym zastanowić, nie
bardzo przypominała Rainę. Dziewczynka mogłaby być

R

S

background image

54

córką jego siostry. Zwłaszcza te jej zielone oczy, pomyślał
Lucian. Dokładnie w tym samym odcieniu, co oczy Cary.

I Gabe'a. I Reese'a.
I... jego.
Zmarszczył brwi. Serce zaczęło mu bić szybciej. Wło-

sy Emmy również miały nieco inny odcień, niż Rainy.

Były ciemniejsze... jak jego.
Lucian spojrzał na Mateusza i Emmę, którzy siedzieli

obok siebie na wysokich krzesełkach. Różnica wieku była
tak nieduża, że wyglądali niemal jak bliźnięta.

Albo kuzyni.
Serce łomotało mu jak oszalałe. Nie. To niemożliwe.

Emma ma siedem miesięcy, wesele było... szybko policzył.

O, Boże!
Zerwał się nagle od stołu, wbił uporczywe spojrzenie

w Rainę. Właśnie coś mówiła, ale przerwała w środku zda-
nia i podniosła na niego wzrok. Lucian okrążył stół i pod-
szedł do niej. Oczy jej się rozszerzyły ze strachu.

Wziął ją za rękę. Skronie mu pulsowały, gdy mówił:
- Musimy porozmawiać.
- Lucianie! - Melanie wpatrywała się w niego zszoko-

wana.

Gabe zmarszczył brwi i już miał wstać.
- Nie wtrącaj się, Gabe - powiedział stanowczo Lucian.

- Przepraszam, Melanie, ale musicie nam wybaczyć.

Melanie otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale Raina

pokręciła głową.

- W porządku, Mel.
Melanie zacisnęła wargi i opadła na krzesło. Wszyscy

inni wpatrywali się w nich w milczeniu.

R

S

background image

55

Złapał ją za rękę i praktycznie zaciągnął na górę, do

pierwszego pokoju z brzegu. Był to pokój dziecinny.

Zamknął drzwi.
- Mów - wychrypiał. - Czy Emma jest moim dziec-

kiem?

R

S

background image

56

ROZDZIAŁ PIĄTY

Rainie krew odpłynęła z głowy. Co się stało? Siedzieli

przy stole, śmiali się, rozmawiali i nagle Lucian do niej
podszedł, popatrzył z taką intensywnością, że dosłownie za-
brakło jej tchu. Nie zdążyła nawet zebrać myśli.

Spojrzała na niego, zamrugała. Nie była w stanie wy-

dobyć z siebie głosu.

- Jest? - powtórzył pytanie.
Wyrwała mu się, roztarta ramię. Bez względu na oko-

liczności nie pozwoli się tak traktować.

- To nie jest odpowiednia chwila na tę rozmowę.
- Jest, prawda? - Wpatrywał się w nią z niedowierza-

niem. - Gdy wczoraj powiedziałaś mi, że spaliśmy ze sobą
po weselu, od razu powinienem był skojarzyć fakty.

- Lucianie, ja...
- Ma moje oczy, moje włosy. - Przeczesał te włosy dło-

nią i pokręcił głową. - To dziecko Sinclairów. Do licha,
Raino, dlaczego mi nie powiedziałaś?

- Kiedy? - Ją też zaczął ogarniać gniew. - Rano, gdy

się obudziłam, a ty zniknąłeś bez słowa? No, tak, wtedy
jeszcze nie wiedziałam, że jestem w ciąży.

- Mogłaś...
- Co? Zadzwonić do ciebie, gdy się dowiedziałam? -

Zmrużyła oczy. - Zadzwoniłam. Nie wiedziałeś, z kim roz-

R

S

background image

57

mawiasz. „Jaka Raina?", zapytałeś. Masz pojęcie, jak się
wtedy poczułam?

- Na litość boską! - Uniósł ręce. - Na wiedziałem, bo

straciłem pamięć.

- Czy mógłbyś, z łaski swojej, mówić trochę ciszej? -

syknęła. - Lucianie, nie jestem jasnowidzem. Nie miałam
pojęcia o twoim wypadku. Byłam w ciąży, a ojciec dziecka
nawet nie pamiętał mojego imienia. Zrobiłam, co należało.

Zacisnął szczęki i zaczął krążyć niespokojnie po poko-

ju.

- Czemu nie powiedziałaś o tym przynajmniej Mela-

nie?

- Naprawdę myślisz, że zadzwoniłabym do najlepszej

przyjaciółki i wciągnęła ją w taką historię? Miałam jej po-
wiedzieć, że spędziłam upojną noc z jej szwagrem, który
postawił sprawę jasno i powiedział, że nie chce się z nikim
wiązać, a dodatku mnie nawet nie pamięta? Po raz pierwszy
w życiu Melanie była - i jest - szczęśliwa. Miałam jej to
zepsuć?

Zacisnął wargi. Zbliżył się do niej.
- Miałem prawo wiedzieć, że będę miał dziecko.

Raina zamknęła oczy i kiwnęła głową.

- Przyznaję, że po tej rozmowie telefonicznej obieca-

łam sobie, że ci nic nie powiem, ale potem... - przerwała.
Starannie dobierała słowa: - Potem zrozumiałam, że musisz
się dowiedzieć. Ja nie mam żadnej rodziny. Gdyby coś mi
się stało, Emma zostałaby sama. Ta myśl po prostu mnie
przeraziła.

- Zamierzałaś mnie poinformować, bo muszę to wie-

dzieć, a nie dlatego, że bym chciał?

- Tamtej nocy powiedzieliśmy sobie jasno i wyraźnie,

że żadne z nas nie szuka miłości ani trwałego związku -

R

S

background image

58

ciągnęła ostrożnie. - Dlaczego miałabym sądzić, że zmie-
niłeś zdanie?

Być może taki był początek tej nocy, ale nie koniec.

Przynajmniej nie dla niej. Nad ranem marzyła już tylko o
tym, by koniec nie nastąpił nigdy. Zdążyła się w nim za-
kochać.

A potem on zniknął.
- Lucianie - westchnęła. - Odkąd się dowiedziałam

o ciąży, chciałam tego dziecka bardziej niż czegokolwiek
na świecie. Emma to całe moje życie.

Stał i patrzył na nią w milczeniu. Zmrużone oczy, za-

ciśnięte usta. Napięcie rosło, a on nadal nic nie mówił. W
końcu odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju.

Raina wypuściła długo wstrzymywany oddech, odcze-

kała chwilę i poszła za nim. Serce jej zamarto, gdy usłyszała
dźwięk zapalanego silnika samochodu Luciana.

Uporczywy płacz Emmy nie pozostawił jej wyboru.

Musiała iść do córeczki i stawić czoło rodzinie Luciana.

Wzięła głęboki wdech, uniosła głowę i weszła do jadal-

ni. Wszyscy poza Kevinem i Gabem nadal siedzieli przy
stole. Podnieśli głowy, gdy stanęła w progu.

- Przepraszam - zaczęła wyjaśniać, choć w gruncie rze-

czy nie miała pojęcia, co ma im powiedzieć. - Lucian i ja,
my...

- Raino, nic nie musisz mówić. - Melanie wstała od

stołu. Na rękach trzymała zmęczoną, marudną Emmę. - To
ja cię przepraszam. Wyłączyłam to, ale nie dość wcześnie.
Nie zanim...

Raina spojrzała w kierunku, który wskazywała jej Me-

lanie. Ku dębowemu kredensowi.

R

S

background image

59

O, Boże.
Serce Rainy przestało na moment bić.
Nadajnik w pokoju dziecinnym!
Z rosnącym przerażeniem popatrzyła na innych. Nie

wiedziała, ile dokładnie usłyszeli, ale najwyraźniej wystar-
czająco dużo.

O, Boże!
Reese jako pierwszy przerwał to niezręczną, koszmarną

ciszę.

- A to mi dopiero przyjęcie-niespodzianka!

Lucian wyciągnął gwóźdź z kieszonki przy pasie, usta-

wił go i uderzył młotkiem. Gwóźdź wszedł w drewno gład-
ko. Lucian zaklął, wyjął kolejny gwóźdź, uderzył młotkiem.
I zaklął.

Kolejny gwóźdź, kolejne uderzenie, kolejne przekleń-

stwo.

Trwało to już prawie dwie godziny. Wbijanie gwoździ,

przeklinanie. Myślenie.

Jestem ojcem.
Mam córkę.
Emma jest moim dzieckiem.
Ojciec. Córka. Dziecko.
Kosztowało go to dwie godziny, kilka tuzinów gwoź-

dzi oraz cztery stłuczone palce. W końcu stało się realne.
Był ojcem, ojcem Emmy.

Niezły prezent urodzinowy.
Westchnął ciężko, wrzucił młotek do kieszeni i otarł

twarz. Ledwie zdążył oswoić się z wczorajszą sensacją -o
nocy spędzonej z Rainą - a już wybuchła następna. Miał

R

S

background image

60

dziecko. Od siedmiu miesięcy był ojcem i nic o tym nie
wiedział!

- Do diabła!
Kopnął kawałek drewna leżący na werandzie. Raina

powinna mu była powiedzieć. Miał prawo wiedzieć.

Wciąż o tym myślał, próbował to jakoś poukładać,

zrozumieć. Próbował postawić się na jej miejscu. Myśli, że
on dał nogę; dowiaduje się, że jest w ciąży; dzwoni do nie-
go; on jej nie pamięta; postanawia sama wychować dziecko
i o niczym mu nie mówić, bo uważa, iż on nie chce tego
dziecka.

Lecz zawsze wracał do punktu wyjścia: Emma jest

również jego dzieckiem.

Raina mogła uważać go za gnidę, ale nie powiedzieć

mu, że jest ojcem... Poczuł świeży przypływ gniewu. Ko-
pnął inny kawałek deski.

To niewybaczalne - bez względu na okoliczności.
Do licha! Gdyby tylko potrafił sobie przypomnieć

choć najmniejszy drobiazg z tamtej nocy.

Podobno rozmawiali. On powiedział jej, że nie intere-

suje go związek ani dzieci. To prawda. Nigdy nie spotkał
kobiety, przy której zacząłby się poważnie zastanawiać nad
małżeństwem.

Lecz nigdy wcześniej nie spotkał kobiety takiej jak Ra-

ina. I nie chodziło o piękną twarz czy zabójcze ciało. Ciąg-
nęło go do niej jak do żadnej innej.

A mimo to miał ochotę skręcić jej kark. Gdyby został

u Gabe'a choć chwilę dłużej, nie wiadomo, do czego mo-
głoby dojść.
Wiedział, że niedługo będzie musiał wszystko wyjaśnić

R

S

background image

61

rodzinie. Na pewno mieli świadomość, że coś się dzieje i to
coś niebagatelnego. Ale najpierw musiał ochłonąć, upo-
rządkować uczucia i wszystko przemyśleć.

Był już odrobinę spokojniejszy. Trochę też przejaśniło

mu się w głowie.

Emma to jego córka, jego dziecko. Żaden Sinclair nie

odwraca się plecami do kogoś swojej krwi.

- On wróci, Ra. Daj mu trochę czasu. - Melanie wy-

łączyła gaz po czajnikiem i nalała wrzątku do kubka. - Czy
mogłabyś przestać tak krążyć dookoła i usiąść?

- Minęło już ponad dwie godziny. - Raina spojrzała na

zegarek. - Emma niedługo się obudzi. Nie chcę, żeby tu
wpadł i ją przestraszył.

- Nie zrobi tego. - Melanie włożyła do kubka torebkę z

herbatą. - A jeśliby zrobił, to obiecuję ci, że osobiście
zdzielę go patelnią. A teraz usiądź.

Raina niechętnie wykonała jej polecenie. Była spięta.

Zaraz zwariuje od tego czekania.

W życiu nie czuła się tak zażenowana, jak dzisiaj,

przed rodziną Luciana, gdy usłyszeli z jej własnych ust, że
Emma jest dzieckiem Luciana. Dobrze, że Reese przerwał
tę okropną ciszę. Potem wszyscy zaczęli mówić jedno
przez drugie.

Była wdzięczna Gabe'owi za to, że zabrał szybko Kevi-

na na dwór. Sześciolatek ani słowem się nie zająknął o
tym, co usłyszał, więc chyba nic z tego nie pojął. Natomiast
pozostali członkowie rodziny doskonale wszystko zrozu-
mieli.

Mężczyźni trzymali się na dystans, odrobinę niepewni,

co powinni zrobić czy powiedzieć. Natmiast Abby, Sydney,

R

S

background image

62

Cara i Melanie serdecznie Rainę wyściskały. Wszystkie
chyba ucieszyła świadomość, że przybył im ktoś nowy w
rodzinie. Nie usłyszała z ich strony żadnych oskarżeń, ocen
ani osądów. Dostrzegała kryjące się w ich spojrzeniach py-
tanie, ale nikt nie zadał go na głos. Po prostu zaakceptowały
sytuację.

Sinclairowie są niesamowici, pomyślała Raina, gdy

szła na górę, żeby położyć Emmę spać. Naprawdę niesa-
mowici. Kiedy zeszła z powrotem na dół, Okazało się, że
wszyscy wyszli, zostawiając ją w domu tylko z Melanie.

Chwilę to trwało, ale Raina w końcu powiedziała Me-

lanie prawdę. Pomijając szczegóły nocy spędzonej z Lucia-
nem, wyjaśniła przyjaciółce wszystko, co się wydarzyło.

- Wypij to - powiedziała Melanie siadając przy stole

na przeciwko Rainy. - Jesteś blada jak ściana.

Raina chciała zająć czymś ręce, więc chętnie wzięła

kubek, który postawiła przed nią Melanie. Promieniujące z
niego ciepło miło rozgrzewało lodowate dłonie. Napiła się
kwaskowatej, ziołowej herbaty.

- Przepraszam cię, Mel. - Raina wbiła wzrok w paru-

jący płyn w kubku. - Nie chciałam cię zdenerwować.

- Ra, przysięgam, że jeśli przeprosisz mnie jeszcze raz,

to chyba dostaniesz ode mnie po uszach.

- Puste przechwałki, pani Sinclair - uśmiechnęła się

Raina. - Obie wiemy, że w życiu nikogo nie skrzywdziłaś.

- Nieprawda. W siódmej klasie podstawiłam nogę temu

łajdakowi Williemu Thomasowi, który naśmiewał się z Mi-
tsy Davidson, bo nosiła grube okulary.

- Nie, to ja mu podstawiłam nogę - przypomniała jej

Raina.

R

S

background image

63

- No, tak, ale pomysł był mój - oburzyła się Melanie.

- Ty byłaś po prostu bliżej.

Raina parsknęła śmiechem, po czym westchnęła cięż-

ko.

- Och, Mel. Miałam zamiar powiedzieć ci o Lucianie,

a już na pewno nie chciałam, żebyś się dowiedziała w taki
sposób. Przyjechałam tu na twoje przyjęcie, a nie po to, by
wam tu komplikować życie.

- Kochanie, jak możesz nawet myśleć, że twoja śliczna

dziewczynka może być dla kogokolwiek komplikacją.

Raina z wysiłkiem powstrzymała cisnące się do oczu

łzy.

- Zresztą, wiesz, ja miałam podejrzenia. Co do ciebie

i Luciana.

Raina poderwała głowę.
- Podejrzewałaś coś? Ale skąd? Jak?
- Byłam tak zaabsorbowana Gabem, Kevinem i wszy-

stkim innym, co się wydarzyło w ciągu tych paru miesięcy,
że nie od razu to dostrzegłam - powiedziała Melanie. -Lecz
gdy dwa dni temu zobaczyłam, jak na siebie patrzycie, od
razu zrozumiałam, że o czymś mi nie mówisz. Martwiłaś
się. I to czymś poważnym.

- Czy to naprawdę było aż tak oczywiste?
- Może nie dla każdego. Ale my dwie znamy się jak

łyse konie, Ra. Nie było wątpliwości, że i Lucian jest tobą
zainteresowany.

- Ale jednak... - Raina pokręciła głową. - To by zna-

czyło, że ja, że my... - Nadal nie przechodziło jej to przez
gardło. - A już na pewno nie musiało oznaczać, że Emma
jest dzieckiem Luciana.

Melanie się uśmiechnęła.

R

S

background image

64

- Nie trzeba być geniuszem, żeby się tego domyślić.

Lucian był po prostu odrobinę wolniejszy w rachunkach,
niż ja. Zresztą postawmy sprawę jasno. Emma wygląda jak
dziecko Sinclairów. I jest coś jeszcze.

- Co?
- Zmieniłaś wtedy pościel w łóżku. Od tamtej pory nikt

nie mieszkał w tym pokoju, więc parę dni temu pomyślałam,
że powinnam założyć świeżą pościel. - Wyjęła z kieszeni
sukienki jakąś karteczkę. - I znalazłam to.

Raina wbiła wzrok w kawałek papieru, który podała jej

Melanie.

„Wrócę. Poczekaj, Lucian".
Zabrakło jej tchu. Zostawił liścik? A ona cały czas my-

ślała, że wyszedł bez słowa.

Nie mogła się ruszyć, nie mogła oddychać. Z ogrodu

dobiegł ją śmiech Kevina, który grał z Gabem w piłkę. W
tle było słychać ryki krów z sąsiedniej farmy. Do tego do-
chodziło głośne łomotanie jej serca.

„Wrócę."
Zamierzał wrócić? Słowa zaczęły się rozmazywać

przed jej oczami. Zamrugała powiekami, żeby pokonać łzy.

„Poczekaj."
Co miał na myśli? Że ma poczekać na jego powrót? A

może chciał powiedzieć coś więcej?

Istotne było to, że zostawił liścik. Że być może znaczy-

ła dla niego więcej niż przygodna znajoma.

- Spałam, gdy wychodził - wyszeptała Raina. - Nie wi-

działam tej kartki.

- Zsunęła się pomiędzy materac a zagłówek. Chyba

przeleżała tam cały ten czas. - Melanie nachyliła się i wzię-

R

S

background image

65

ła Rainę za rękę. - Och, Ra. Szkoda, że mi wcześniej nie
powiedziałaś. Tyle przeszłaś.

- Emma jest warta każdej minuty, każdej sekundy. -

Raina zamknęła oczy. - Gdy się trzyma własne dziecko na
rękach, wszystko inne przestaje się liczyć. Człowiek wie,
że przetrzyma wszystko.

- Czy mogę to zobaczyć?
Raina aż podskoczyła na dźwięk głosu Luciana. Stał w

drzwiach do kuchni. Miał na sobie dżinsową koszulę i
spodnie, mocno przybrudzone. Ciemne włosy przysypane
były trocinami. Podszedł do niej i wziął od niej kawałek
papieru. Przeczytał. Wolno uniósł wzrok i spojrzał na nią.

- Cóż... - Melanie wstała od stołu. - Chyba... Cóż...

Chyba powinniście... porozmawiać. Pójdę na górę i spraw-
dzę, co u Emmy.

- Melanie, nie musisz...
- Dzięki, Mel - przerwał jej Lucian.
Gdy Melanie wyszła, Lucian ustawił sobie krzesło uko-

śnie do Rainy i usiadł.

Jego bliskość wytrącała ją z równowagi. Ogarnął ją

ziemisty aromat drewna sosnowego oraz czysty, męski za-
pach.

- Przepraszam, że wyszedłem w ten sposób.
- Za którym razem? - zapytała chłodno.

Drgnął mu mięsień w szczęce.

- Przez ostatnie dwie godziny wbijałem gwoździe, żeby

móc porozmawiać z tobą spokojnie. Ale zapewniam cię,
Raino, że daleko mi do spokoju.

- Przepraszam. Jestem trochę spięta - przyznała. -

Obojgu nam jest niełatwo.

- Delikatnie to określiłaś. - Westchnął ciężko, po czym

R

S

background image

66

spojrzał znowu na kartkę papieru. - Muszę wiedzieć, co się
wydarzyło tamtej nocy.

Zakochałam się w tobie, miała ochotę powiedzieć. Ale

tego nie zrobiła. Nie o to pytał, nie to chciał usłyszeć.

- Wypakowaliśmy prezenty z samochodu - powiedzia-

ła cicho. - Zaczął padać śnieg i zaprosiłam cię na kawę. Nie
odmówiłeś. Staliśmy tak, patrząc na siebie. I nagle, nie
wiem jak i kiedy... - Zalała się rumieńcem. - Znaleźliśmy
się w łóżku.

- To akurat mnie nie dziwi - powiedział przysuwając

się bliżej.

Chrapliwy ton jego głosu sprawił, że nie mogła zebrać

myśli. Bez wątpienia pociąg fizyczny był między nimi wy-
jątkowo silny. I właśnie dlatego musi trzymać się od niego
z daleka.

- Raino. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Nigdy nie by

łem niefrasobliwy w kwestii seksu. Nie mogę uwierzyć, że
spędziliśmy razem noc i się nie zabezpieczyliśmy.

Rumieniec na jej policzkach jeszcze się pogłębił. Spo-

dziewała się tych pytań, wiedziała, że będzie musiała na
nie odpowiedzieć, ale to niczego nie ułatwiało.

- Oczywiście, że się zabezpieczyliśmy. - Splotła dłonie

leżące na kolanach. Wbiła w nie wzrok. - Ale pewnie... No,
cóż... Myśmy więcej niż raz... - Zamknęła oczy. - To była
długa noc, Lucianie. Mogę się tylko domyślać, że przy-
najmniej raz nie zachowaliśmy należytej ostrożności.

- Rozumiem.
Nie potrafiła podnieść na niego wzroku. Mówiła dalej,

spokojnym, cichym głosem:

- Przez pierwsze dwa miesiące swoje wyczerpanie tłu-

R

S

background image

67

maczyłam przeprowadzką i nawałem pracy. Po trzech mie-
siącach wiedziałam jednak, że coś jest nie tak. Test ciążowy
potwierdził moje podejrzenia.

- I wtedy do mnie zadzwoniłaś?

Kiwnęła głową.

- Przyznaję, że się bałam, ale uznałam, że powinieneś

wiedzieć.

- Do momentu, gdy powiedziałem: „Jaka Raina?" - do-

dał z westchnieniem.

- Tak.
Przez długą chwilę nic nie mówił, następnie wstał,

podszedł do zlewu i odwrócił się do niej. Miał posępną mi-
nę, zaciśnięte usta.

- Moim zdaniem - powiedział przez ściśnięte gardło -

jest tylko jedno wyjście.

Spojrzała na niego zmieszana.
- Bierzemy ślub! -

R

S

background image

68

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Teraz mina Rainy nie wyrażała już zmieszania, lecz

szok. Lucian się tego spodziewał. Zresztą chyba nikt nie był
bardziej wstrząśnięty niż on sam.

- Co powiedziałeś?
- Rano możemy załatwić pozwolenie, zrobić badania

krwi, a potem, najszybciej jak się da, stanąć przed sędzią
pokoju.

Wpatrywała się w niego z taką miną, jakby nagle wy-

rósł mu drugi nos.

- Uderzyłeś się młotkiem w głowę czy co? A może ten

wypadek po weselu Mel i Gabe'a jednak poważniej uszko
dził ci mózg?

Spodziewał się oporu, ale nie sarkazmu.
- Słuchaj, wiem, że to dość nieoczekiwana propozycja.

Przyznaję, że z tą ideą trzeba się oswoić, ale jeśli się nad
tym zastanowisz, to sama zrozumiesz, że to jedyne sensow-
ne wyjście.

- Jeśli się nad tym zastanowię?
- Właśnie.
- Jedyne sensowne wyjście?
Czemu ona w kółko powtarza jego słowa?
- Tak.
Schowała twarz w dłoniach. Ramiona zaczęły jej

drżeć.

R

S

background image

69

Podszedł do niej. Dobry Boże, nie chciał doprowadzić

jej do płaczu.

- Raino, tak będzie najlepiej. Musimy myśleć o Emmie

i... - Przerwał nagle, zmrużył oczy. - Ty się śmiejesz?

Uniosła głowę i machnęła ręką na znak, żeby dał jej

chwilę, ale zaraz złapał ją kolejny atak śmiechu. Znowu
opuściła głowę.

- Skończyłaś? - syknął przez zaciśnięte zęby.

Starała się odzyskać kontrolę nad sobą. Wstała i otarła

łzy z kącików oczu.
- Twoim zdaniem ślub to sensowne wyjście? W życiu

nie słyszałam większej bzdury.

- Och, naprawdę? - Zrobił krok w jej stronę. - A cze-

muż to ślub ze mną jest, twoim zdaniem, taką bzdurą?

- Mamy dwudziesty pierwszy wiek, Sinclair.
- Emma jest moją córką. Staram się postąpić, jak nale-

ży.

- Na litość boską, do tego nie musimy brać ślubu. Wy-

pracujemy jakiś system, Lucianie. Nie ma potrzeby się aż
tak poświęcać.

- A kto powiedział, że to jest poświęcenie? - wrzasnął.

- Gdybyś tylko...

Przez nadajnik z pokoju dziecięcego usłyszeli ciche

kwilenie Emmy i uspokajający głos Melanie. Raina zaci-
snęła wargi i zmrużyła oczy. Następnie podeszła do niego
tak blisko, że niemal się dotykali.

- Moi rodzice na tyle głośno wyrażali swoją wzajemną

antypatię, że w domu często gościła policja. Rozumiem, że
jesteś zły. Ale nie pozwolę na siebie krzyczeć, gdy moja
córka jest pod tym samym dachem. Rozumiesz?

Westchnął ciężko i przeczesał włosy palcami.

R

S

background image

70

- Słuchaj, mnie też nie jest łatwo. Cokolwiek o mnie

myślisz, nie podchodzę lekko do takich spraw jak ojcostwo.
Emma jest nie tylko twoją córką. Moją również. Do licha,
to dla mnie coś znaczy.

Z wolna napięcie znikało z jej twarzy.
- Lucianie - powiedziała cicho. - Przyznaję, że jeszcze

dwa dni temu nie darzyłam cię zbytnim szacunkiem. Gdy-
bym wiedziała, że zostawiłeś liścik albo że miałeś wypa-
dek, wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Ale to było wte-
dy. Teraz musimy stawić czoło teraźniejszości.

- Świetnie - powiedział spokojnie. - A teraz podaj

przynajmniej jeden powód, dla którego nie powinnaś za
mnie wyjść.

W gardle zawrzało jej od gniewu.
- Czyś ty słuchał, co ja do ciebie mówiłam? Mogłabym

ci podać całą listę powodów.

- Mieszkasz z kimś?
- Oczywiście, że nie.
- Spotykasz się z kimś?
- Nie na poważnie.
- Ja też nie.
Gapiła się na niego z niedowierzaniem.
- I tobie się wydaje, że fakt, iż żadne z nas nie jest w

tej chwili z nikim związane, wystarczy, żeby się pobrać?

- Uważam, że powinniśmy się pobrać, bo mamy dziec-

ko. Nie chcę, by ktokolwiek wytykał naszą córkę palcami.

- W dzisiejszych czasach samotni rodzice to normalna

sprawa.

Jednak jej głos nie był już taki silny i pełen przekona-

nia.

- I ja ich szanuję. Ale ludzie są różni. Zawsze znajdą

R

S

background image

71

się jacyś filistrzy. Czy chcemy, by nasza córka była obiek-
tem ich ataków?

Odwróciła się i roztarta ramiona.
- Moi znajomi tacy nie są. Nikomu nie pozwoliłabym

jej skrzywdzić.

- Będą dzieci w szkole, może ktoś w sąsiedztwie albo

sprzedawca w sklepie spożywczym. Wystarczy jakaś uwa-
ga, nawet niewinna. Pozwól mi ją przed tym ochronić. -
Podszedł do niej i położył jej ręce na ramionach. - Emma
jest moją córką, Raino. Pozwól mi dać jej nazwisko, póki
jest jeszcze mała.

Pokręciła głową, ale się nie odsunęła.
- My się nie kochamy, Lucianie. Cóż to byłoby za mał-

żeństwo, gdy dwoje ludzi prawie się nie zna i nic ich nie
łączy?

- Będziemy mieli czas, żeby się poznać. - Przez cienką,

bawełnianą tkaninę bluzki czuł ciepło jej ciała. W nozdrza
drażnił go słaby, kwiatowy zapach jej perfum. - I nie po-
wiesz mi, że tak zupełnie nic nas nie łączy.

- Boże, męskie gadanie. - Jej słowa zabrzmiały lodo-

wato. Odsunęła się. - Lucianie, tu nie chodzi o seks, a o
Emmę.

- Mówiłem właśnie o Emmie.
- Aha. - Poczuła się niezręcznie. - To dobrze.
- Ale skoro wywołałaś ten temat... - Zlikwidował dzie-

lący ich dystans. - To porozmawiajmy o tym.

- Nie ma o czym rozmawiać.
- Czyżby?
- Skończ z tym wreszcie, Sinclair. - Uniosła brodę. -To

była tylko jedna noc.

R

S

background image

72

Uśmiechnął się. Oczy jej pociemniały, gdy dotknął koł-

nierzyka jej bluzki.

- To była tylko jedna noc? - wyszeptał. - Czy też coś

więcej?

Koniuszkiem palca przesunął w dół jej dekoltu, aż do

pierwszego białego guziczka. Wbił wzrok w jej usta. Roz-
chyliła wargi. Oddychała płytko.

- Coś mi się zdaje, że właśnie tak to wyglądało za pier-

wszym razem — powiedział z namysłem. - Wypierałaś się
tego, może oboje się wypieraliśmy, aż doszło do wybuchu.
Mam rację?

- Nie.
W tym jednym słowie słychać było panikę. Jego wargi

znalazły się niebezpiecznie blisko.

- Moim zdaniem kłamiesz, Raino - wyszeptał.
- Lucianie, nie. Właśnie tak wyglądałoby nasze małżeń-

stwo. To byłoby kłamstwo.

Zamknął oczy, westchnął i zrobił krok do tyłu.
- Do licha, wcale by tak nie było. Moglibyśmy...
- Nie. - Pokręciła głową. - Tak nie można. Zostanę tu

jeszcze cztery dni. - Jej głos złagodniał. - Chcę zachować
się wobec ciebie uczciwie. Możesz spędzić tyle czasu z Em-
mą, ile tylko chcesz. Spróbujemy ustalić grafik wizyt. Mam
nadzieję, że uda nam się to zrobić bez pomocy prawników.

Grafik wizyt? Prawnicy? Miał ochotę powiedzieć jej

jasno i wyraźnie, co o tym sądzi, ale wiedział, że lepiej bę-
dzie ugryźć się w język.

- Doskonale - warknął.
- Idę teraz do Emmy.
Gdy go mijała, chwycił ją za rękę.

R

S

background image

73

- Straciłem siedem miesięcy życia mojej córki, Raino.
- Przykro mi, Lucianie - powiedziała cicho. Wiedział,

że mówi szczerze.

Zaklął cicho i puścił ją. Przez długą chwilę po jej wyj-

ściu gapił się jeszcze na zamknięte drzwi. Walczył z sobą.
Miał ochotę za nią iść.

Cholernie uparta kobieta!
Pierwszą rundę wygrała, ale wkrótce nastąpi kolejne star-

cie.

Zamierzał się do niego dobrze przygotować.

- Patrz, myszko - powiedziała Melanie do Emmy, gdy

w progu pokoju stanęła Raina. - Mamusia przyszła.

- Ja to zrobię. - Raina podeszła do przewijarki. Emma

uśmiechnęła się i wierzgnęła nóżkami. - Cześć, kochanie.
Miło ci się spało?

Uśmiech córki za każdym razem chwytał ją za serce.

Znikał codzienny stres, bez względu na to, jak było jej
ciężko.

Teraz ten uśmiech był jej rozpaczliwie potrzebny.
Melanie podała jej pieluszkę. Przyjrzała się przyjaciół-

ce spod uniesionych brwi.

- No i?
- No i... - Raina ułożyła pieluszkę i gładko przykleiła

taśmę na bokach. - Jego zdaniem... eee... powinniśmy się
pobrać.

- Co?
- Uważa, że powinniśmy się pobrać. - Raina ze zdzi-

wieniem stwierdziła, że mówi całkiem spokojnie, podczas
gdy w środku cała się trzęsła. - Czy mogłabyś mi podać ró-
żową koszulkę, która jest w torbie z pieluszkami?

R

S

background image

74

- Czekaj, czekaj. - Melanie wbiła w nią oczy wielkie

jak spodki. - Mój szwagier, Lucian Sinclair, mężczyzna,
który nad życie ceni sobie swój kawalerski stan, poprosił
cię o rękę, a ty mi mówisz „podaj koszulkę"?

- Precyzyjnie rzecz ujmując... - Raina bez mrugnięcia

powieką wzięła koszulkę od Melanie - ...powiedziałam
„podaj mi różową koszulkę".

- Raino, na litość boską. Co mu odpowiedziałaś?
- Powiedziałam „nie".
- No, pewnie! - Melanie zmarszczyła brwi. - Co on so-

bie wyobrażał?

- Myślał o Emmie. - Raina pocałowała córeczkę, po

czym wzięła ją na ręce i przytuliła. - Chce, by nosiła jego
nazwisko. Chce ją chronić przed filistrami.

Melanie się nachmurzyła.
- Filistrami?
Raina cmoknęła jedwabistą główkę Emmy i wciągnęła

w nozdrza słodki zapach jej skóry.

- Złymi ludźmi, którzy tylko szukają powodu do plotek.
- Och, prawda - westchnęła Melanie. - Ale od razu się

żenić?

- Teoretycznie to ma sens. To chyba jedyna rzecz, któ-

ra mogłaby mnie skłonić do rozważenia tak absurdalnego
pomysłu.

- Chcesz powiedzieć, że zastanawiasz się nad przyję-

ciem jego oświadczyn?

- Oczywiście, że nie. - Raina pokręciła energicznie gło-

wą, ale nawet ona sama słyszała niepewność w swoim gło-
sie. A jeśli Lucian ma rację? Jeśli ludzie będą wytykać Em-
mę palcami? Poczuła ucisk w piersi. - Powiedziałam mu,

R

S

background image

75

że może spędzić tyle czasu z Emmą, ile tylko chce i że mu-
simy wymyślić jakiś plan wizyt.

- Rany boskie. - Oczy Melanie rozszerzyły, się jak

spodki. - Wyobrażam sobie, jak na to zareagował.

- Tupał nogą. - Raina połaskotała Emmę w paluszek,

który mała chciała sobie włożyć do buzi. - Ale w końcu się
ze mną zgodził.

- Nie bądź tego taka pewna. - Zwątpienie błysnęło w

oczach Melanie. - Sinclairowie potrafią postawić na swoim,
jeśli się na coś zawezmą. Uwierz mi, wiem coś o tym.

- Z tobą i Gabem jest inaczej - powiedziała stanowczo

Raina. - Kochacie się. A Lucian i ja prawie się nie znamy.

Melanie się roześmiała.
- Tak, tak! Wmawiaj to sobie. Może nawet uda .ci się

w to uwierzyć.

Z dołu dobiegł ich głos Kevina. Melanie ruszyła do

drzwi.

- Muszę iść, zanim mój syn i mąż dojdą do wniosku,

że przekąska przed obiadem oznacza kawałek ciasta wiel
kości góry lodowej. Zejdź do nas, gdy będziesz gotowa.

Co innego bawić się z dzieckiem, a zupełnie co innego

wykąpać je i przewinąć.

Luciana zalała fala paniki. Jego wzrok spoczął na

wierzgającej, półnagiej dziewczynce leżącej na przewijarce.
Dobry Boże, mniej się bał przed pierwszym skokiem spa-
dochronowym.

Chyba oszalał, upierając się, by Raina pozwoliła mu

wykąpać Emmę. Zastrzegał się, że wie, co robi. Przecież to
nie może być nic skomplikowanego, prawda? Nieraz wi-

R

S

background image

76

dział, jak Cara kąpie Mateusza. Wyglądało na całkiem pro-
ste.

Tak proste, jak wspinanie się po linie wysmarowanej

czymś tłustym.

Udało mu się włożyć jedną rączkę w rękawek malut-

kiej, białej koszulki, ale Emma nie chciała współpracować
w sprawie drugiej rączki. I coś było nie tak z pieluszką, ale
nie bardzo wiedział co.

- Pomóc ci? - usłyszał pytanie Rainy zza pleców.

Obejrzał się. Stała w progu z butelką w ręce i przyglą
dała mu się z rozbawieniem i troską.

- Udało mi się.
Zdołał wtłoczyć drugą rączkę do rękawka.
- Założyłeś tyłem na przód - oznajmiła Raina podcho-

dząc bliżej.

- Umiem założyć koszulkę - bronił się. - Codziennie to

robię. Metka z tyłu.

- Mówiłam o pieluszce.
- Aha.
Przyjrzał się pieluszce. Więc na tym polegał problem.
- I byłoby prościej, gdybyś najpierw wkładał jej koszul

kę przez głowę, a dopiero potem na rączki. Ona jest bardzo
łagodna, ale i jej cierpliwość ma swoje granice.

W życiu każdego mężczyzny przychodzi chwila, gdy

trzeba przyznać się do porażki, pomyślał Lucian z rezyg-
nacją. Właśnie nadszedł taki moment.

- Sam bym do tego doszedł - mruknął, odsunął się i

przepuścił Rainę do stołu.

- Pewnie tak. Rzecz w tym, że dziesięciolatki nie noszą

już pieluszek - odparła z uśmiechem.

R

S

background image

77

- Bardzo śmieszne. - Odgarnął włosy z czoła. - Na

pewno nauczyłbym się do tego przed jej drugimi, no, naj
wyżej trzecimi urodzinami.

Patrzył w milczeniu, jak szczupłe palce Rainy zręcznie na-

prawiają wyrządzone przez niego szkody. Gdy wzięła do ręki
śpioszki, już wiedział, że bez jej pomocy nie dałby sobie ra-
dy.

- Czyli odziedziczyła mój charakter? - zapytał, podczas

gdy Raina zakładała Emmie miękkie śpioszki z flaneli.

Spojrzała na niego pytająco.
- Mówiłaś, że ma łagodne usposobienie.
W tym momencie Emma zacisnęła wargi i wydała z siebie

pełen drwiny dźwięk, po czym cicho beknęła.

- Rzeczywiście jest kilka podobieństw - odparła Raina

z uśmiechem.

Emma zaczęła gaworzyć. Lucian nie był w stanie po-

wstrzymać uśmiechu. Zdaje się, że dziś sporo się śmiał - za
każdym razem, gdy patrzył na córkę.

Na swoją córkę.
To słowo było dla niego wciąż obce, ale sama Emma już

nie. Został na kolację, potem bawił się z dziewczynką na dy-
wanie w salonie. Miał już wcześniej do czynienia z dziećmi,
ale nigdy nie był pod takim urokiem. Fascynowało go
wszystko, co robiła Emma. Od sięgania po grzechotkę do sia-
dania. Jego zdaniem, to dziecko było genialne.

- Czas iść do łóżeczka, myszko.
Raina wzięła Emmę na ręce, pogłaskała ją po policzku, po

czym sięgnęła po butelkę.

- Mógłbym? Pozwoli mi to zrobić? - zapytał Lucian.

R

S

background image

78

- Nie jestem pewna. Żaden mężczyzna jej dotąd nie kar-

mił.

Te słowa sprawiły Lucianowi niezmierzoną przyjem-

ność. Nie mógł znieść myśli o tym, że jakiś inny facet
mógłby trzymać na rękach jego córkę. Dziwne - wiedział,
zaledwie od dwunastu godzin wiedział, że jest ojcem, a już
zrobił się wyjątkowo zaborczy w stosunku do swojego
dziecka.

I w stosunku do matki dziecka też.
Raina podała mu najpierw Emmę, potem butelkę.
- Usiądź na fotelu bujanym.
Małe piąstki Emmy zaciskały się na butelce. Popiski-

wała cichutko i bez oporów piła mleko. Przez cały czas nie
spuszczała oczu z Luciana.

Raina wyłączyła górne światło. Zostawiła tylko lamp-

kę z Kubusiem Puchatkiem na komodzie.

- Powinna zasnąć, zanim opróżni butelkę - powiedziała

cicho i ruszyła w stronę drzwi. - Połóż ją na plecach i przy-
kryj kocykiem.

- Zostań, Raino. - Lucian kiwnął głową w stronę tabo-

retu stojącego obok fotela. - Usiądź koło nas. Opowiedz mi
o Emmie.

Zawahała się, po czym podeszła i usiadła.
- Co chciałbyś wiedzieć?
- Wszystko. - Spojrzał na dziecko. Miało coraz cięższe

powieki. - Ile ważyła, jak się urodziła? Co lubi? Czy śpi
spokojnie przez całą noc? Czy jest zdrowa? Co...?

- Spokojnie, spokojnie. - Raina powstrzymała go ru-

chem ręki. - Nie pytaj o wszystko na raz.

Emma spała słodko w jego ramionach. Siedzieli razem

w pogrążonym w półmroku pokoju i Raina odpowiadała po

R

S

background image

79

kolei na pytania. Zachichotał, gdy mu opowiedziała, jak
Emma skrzywiła się pierwszy raz, gdy jadła groszek.
Zmarszczył brwi, gdy usłyszał o reakcji alergicznej na an-
tybiotyk, którym leczono infekcję jej ucha. Tak bardzo
chciałby wtedy być z nimi, gdy różne rzeczy działy się po
raz pierwszy. Pierwszy uśmiech, pierwszy wybuch śmie-
chu, pierwszy kęs jedzenia.

Z każdym pytaniem Emma stawała się coraz bardziej

jego dzieckiem.

Gdy położył ją w łóżeczku, wiedział już, że nie ma od-

wrotu. Emma jest jego dzieckiem, jego córką.

I będzie nosiła jego nazwisko.

R

S

background image

80

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Stój. Tak, dokładnie tam. Nie, trochę w lewo.

Raina zdusiła jęk i posłusznie przesunęła się w lewo.

- Czekaj, czekaj, zatrzymaj się. Tak, teraz dobrze. Pro-

szę
o uśmiech.

Jeśli usłyszy to słowo jeszcze raz, to chyba zacznie

krzyczeć. Ale i tak się uśmiechnęła. Zrobiłaby wszystko,
żeby tylko jak najszybciej mieć to za sobą.

Świeżo upieczony ojciec z nowiutkim aparatem foto-

graficznym to niebagatelna kombinacja.

Lucian zjawił się godzinę temu, zabrał ją i Emmę do

ogrodu za domem, rozłożył koc na skąpanym w słońcu
trawniku, po czym zabrał się do robienia zdjęć. Zużył już
co najmniej cztery rolki filmu. Czołgał się po ziemi, stawał
na głowie i nie przestawał pstrykać. Na spranych dżinsach i
granatowym T-shircie miał zielone plamy od trawy i smugi
brudu. Ciemne włosy poprzetykane były kawałkami ga-
łązek i wiosennymi liśćmi. A jego entuzjazm nie malał.

Raina nie miałaby nic przeciwko zaimprowizowanej se-

sji fotograficznej, gdyby Lucian się nie upierał przy tym, że
ona też ma w niej brać udział. Próbowała mu wytłumaczyć,
że to niepotrzebne. Próbowała nawet namówić go, żeby od-
dał aparat w jej ręce - w końcu jego obecność na zdjęciach
byłaby bardziej uzasadniona.

R

S

background image

81

Lecz ten facet był uparty jak osioł.
Przez dwa dni, które minęły od rozmowy o małżeń-

stwie ani się o tym nie zająknął. Nie wspomniał też nic o
wizytach, planach czy czymkolwiek, co będzie się działo
po jej wyjeździe. Czas spędzał na zabawie z córką, wypy-
tywaniu o nią. Upierał się, że będzie ją ubierał i kąpał. Ra-
ina czuła ulgę, ale jednocześnie nie pozbyła się podejrzeń.
Łatwo poszło.

Zbyt łatwo.
I to ją denerwowało.
- Doskonale. - Lucian klęczał na brzegu koca. Uśmie-

chnął się do córki i potrząsnął pluszowym psem. Było to
jedno z przynajmniej sześciu zwierzaków, jakie dla niej ku-
pił. Piesek chyba wyjątkowo przypadł Emmie do gustu. -
Zrobimy ci z nim zdjęcie, co?

- Już zrobiliśmy - poinformowała go Raina. - Z pięć

albo sześć razy. Powinniśmy wracać do domu.

- Czemu? - Wyjął z kieszeni nowy film. - Błękitne

niebo, kilka chmurek na horyzoncie, ciepły wietrzyk. Em-
ma świetnie się bawi. Cóż lepszego moglibyśmy robić?

Na tym właśnie polegał problem. Raina nie potrafiła

wy
myślić nic lepszego. Zresztą nie tylko Emma dobrze się ba
wiła. Ona sama też nie mogła narzekać. I to było niebez
pieczne. Im więcej czasu spędzała z Lucianem, tym trudniej
będzie jej wyjechać.

Przez ostatnie dwa dni zachowywał się jak dżentel-

men. Wypytywał ją o pracę, zabawiał. Ani razu nie wspo-
mniał o ich wspólnej nocy, nie zadawał żadnych związa-
nych i z tym pytań.

Namieszał jej w głowie.

R

S

background image

82

Każde niewinne dotknięcie ramienia czy dłoni sprawia-

ło, że miękła w środku. Wystarczyło, że na nią spojrzał, że
posłał jej ten zabójczy uśmiech Sinclairów, a kolana się
pod nią uginały.

Właśnie teraz wyszczerzył do niej zęby. Dobrze, że

trzymała Emmę na rękach. Wystarczyło jedno spojrzenie i
zupełnie traciła głowę.

- Co? - zapytała odrobinę ostrzej, niż zamierzała.

Usiadł obok niej, wyciągnął swoje długie, muskularne no-
gi, wziął od niej Emmę i posadził ją sobie na kolanach.

- Tak się zastanawiam, czy byłaś równie trudna wtedy,

gdy pozowałaś do reklam?

Wzniosła oczy do góry.
- Proszę pana, jeśli panu się wydaje, że ja jestem trud-

na, to niech pan przyjdzie za kulisy podczas jednego z moich
pokazów. Te dziewczyny nadają słowu „trudny" zupełnie
nowe znaczenie. A zresztą... - Uniosła włosy z karku i roz-
koszowała się powiewami chłodnego wiatru. - To było daw-
no temu.

- Czemu to rzuciłaś? - zapytał Lucian. - Sławę, wielki

świat.

Nie mogła powstrzymać śmiechu.
- Osiem godzin pozowania w bikini na szczycie góry,

narażona na chłód i wiatr albo sześć godzin w ciężkim
sprzęcie do wspinaczki w nieznośnym upale studia. Świet-
na zabawa.

Uśmiechnął się i podrzucił Emmę na kolanach. Dziew-

czynka zachichotała.

- Według Melanie, gdybyś nie odeszła z branży, Rainę

można by dziś porównywać do Cindy czy Christy. Podobno
miałaś swój styl.

R

S

background image

83

- Melanie jest moją przyjaciółką. Czuje się w obowiąz-

ku mówić takie rzeczy. - Obejrzała się, zerwała żółty kwia-
tek i połaskotała nim córeczkę w policzek. - A jeśli chodzi
o „styl", to wszystko sprowadzało się do trzech min.

- Naprawdę? - Podniósł aparat. - Sprawdźmy. - Po

czym mruknął do Emmy: - Powiedz mamusi, że przestanę
robić zdjęcia, jeśli zgodzi się współpracować.

- Słowo?
- Słowo.
- No, to dobrze. Oto mina pod tytułem: „Kto? Ja?".

Wyobrażam sobie zawsze, że wygrałam coś na loterii. -
Podrzuciła głowę, uniosła brwi i zacisnęła usta. Lucian
pstryknął zdjęcie. - A to „Nie mam pojęcia". Myślę wtedy
o tym, co się kryje wewnątrz balonu.

Lucian parsknął śmiechem i zrobił kolejne zdjęcie.

Emma wsadziła sobie grzechotkę do buzi i zaczęła gawo-
rzyć.

- A to „Chodź i weź mnie, jestem twoja". Schyliła gło

wę, podniosła wzrok i rozchyliła wargi. - Wyobrażam so
bie, że całuję się z...

Tobą.
Wyjrzał zza aparatu.
- Z kim? Zarumieniła się.
- Z... z Harrym Connickiem Juniorem.
- Z Harrym Connickiem Juniorem? - spojrzał na nią

z niedowierzaniem.

Kiwnęła głową.
- Szaleję za nim.
Pokręcił głową. Uniósł aparat.
- Nie ruszaj się.

R

S

background image

84

Spojrzała na jego usta i znowu jej się przypomniało,

jakie cuda potrafił robić samymi wargami. Wiatr musnął jej
ciepłą skórę. Niósł zapach hiacyntów. A ona myślała jedy-
nie o tym, jak bardzo chciałaby poczuć znów te wargi na
swojej skórze. Odruchowo pochyliła się w jego stronę.

- Halo? Jest tu kto?
Raina poderwała się na dźwięk głosu Melanie. Poje-

chała z Gabe'em do lekarza. Najwyraźniej już wrócili.

- Tutaj - zawołał Lucian, po czym pstryknął Gabe'owi

i Melanie zdjęcie, gdy szli przez trawnik.

Gabe wziął Emmę na ręce, na co dziewczynka aż pi-

snęła z radości, a Lucian zrobił kolejne zdjęcie.

- Oho - Melanie spojrzała na aparat. - Coś mi się zdaje,

że ktoś sobie dzisiaj kupił nową zabawkę.

- Jak tam wizyta? - zapytała Raina.
- Doktor mówi, że wszystko jest w porządku. - Mela-

nie pogładziła czule swój brzuch i uśmiechnęła się. - Już
niedługo.

- Pewnie - powiedział Gabe. - Jeśli miałaby się zrobić

jeszcze większa, to chyba musiałbym poszerzać drzwi.

- A jak myślisz? Po co za ciebie wyszłam? - Melanie

przechyliła głowę i spojrzała na męża. - Kobieta nigdy nie
wie, kiedy będzie potrzebowała dobrego stolarza albo me-
chanika. A ponieważ Bill z warsztatu był już żonaty, zo-
stałeś mi tylko ty.

- A ja myślałem, że wyszłaś za mnie, bo jestem przy-

stojny i mam poczucie humoru - odparł Gabe z miną smut-
nego psa.

- Gdyby zależało jej na tym, to by wyszła za mnie -

zażartował Lucian.

R

S

background image

85

- Chodź, ślicznotko. - Melanie wzięła dziecko od Ga-

be'a i ruszyła w stronę domu. - Emma i ja jesteśmy głodne,
prawda?

- W dużej zamrażarce jest chyba z pół wołu - mruknął

Gabe, idąc za nimi.

Melanie posłała mu piorunujące spojrzenie przez ra-

mię. Zrobił minę niewiniątka. Raina pokręciła głową. Za-
częła się zbierać.

- Poczekaj. - Lucian złapał ją za rękę i przytrzymał, aż

Gabe i Melanie znaleźli się poza zasięgiem głosu.

- Obiecałeś nie robić więcej zdjęć - odparła stanowczo.
- Chcę porozmawiać.
Puls jej przyspieszył. Jego dotyk sprawiał, że krew bu-

rzyła się jej w żyłach.

- O czym?
- Przecież wiesz.
Całe przedpołudnie zachowywał się nienagannie. Te-

raz wpatrywał się w nią z wielką intensywnością. Spoważ-
niał.

- Dobrze. - Usiadła z powrotem. - Mów.
- Nie tutaj, Raino. - Nie spuszczał z niej tych zielonych

oczu. - Musimy znaleźć jakieś miejsce, gdzie będziemy
sami.

Lucian zaparkował samochód i obszedł dom od tyłu,

żeby otworzyć Rainie frontowe drzwi. Wiedział, że jest
zdenerwowana. Nie był pewien, czy to z powodu czekają-
cej ją rozmowy o Emmie, czy też dlatego, że jest z nim
sam na sam.

Podejrzewał, że chodzi i o to, i o to.

Przez całą krótką drogę milczała. Nie zapytała go nawet,

R

S

background image

86

dokąd jadą. Siedziała obok niego wyprostowana i patrzyła
prosto przed siebie, wyraźnie gotując się na najgorsze.

- Może powinnam zadzwonić do Melanie - powiedzia-

ła, gdy otworzył drzwi samochodu. - Sprawdzę tylko, czy
położyła Emmę spać.

- Emma jest w dobrych rękach, Raino. Przestań się już

martwić.

Zafrasowana mina ustąpiła zaskoczeniu, gdy wysiadła

z samochodu i spojrzała na drewniany dom. Posłała mu py-
tające spojrzenie.

Wzruszył ramionami.
- To coś w rodzaju hobby.
- Jest twój?
- Mój i banku, ale przede wszystkim mój. - Wziął ją

pod rękę. - Chodź, oprowadzę cię.

Sam zaprojektował dom. Połączył współczesność ze

stylem charakterystycznym dla starych rancz: wysokie
ganki od frontu i od tyłu, podwójne drzwi, które jeszcze nie
były osadzone. Ale już je kupił. Były piękne, dębowe, z
fazowanymi szybkami.

- Mam przerwę w pracy między poszczególnymi pro

jektami - wyjaśnił, gdy wchodzili po schodach. - Teraz za
biorę się do wstawiania okien. - Zatrzymał się w drzwiach.
- Panie przodem.

Weszła do środka. Jej kroki odbijały się echem od na-

gich ścian. Przedpokój i salon były po prostu ogromne.
Oniemiała.

- Ale wielkie.
- Trochę mnie poniosło. - Uśmiechnął się zmieszany.

Przeszła do salonu, cały czas kręcąc głową z szacun-

R

S

background image

87

kiem, a potem znalazła się w kuchni. Patrzył, jak robi na-
bożną minę.

- Och, Lucianie. - Podbiegła do pustej ramy nad zle-

wem, w której w przyszłości znajdzie się okno. - Niesa-
mowity widok.

- Prawda? - powiedział skromnie i stanął koło niej. -

Okna salonu, kuchni i głównej sypialni wychodzą na las.

Chłodny wiatr wpadł do środka i zburzył jej włosy.

Chmury otaczały południowe słońce. Lucian widział, że Ra-
ina zadrżała, roztarta ramiona ź zimna i odwróciła się do
niego:

- Pięknie tu.
Ty jesteś piękna, miał ochotę powiedzieć, ale się poha-

mował. W końcu wyłoniła się zza tego muru, za którym
chowała się od paru dni. Nie chciałby tego zniszczyć. W tej
chwili na jej twarzy malował się wyraz takiego rozradowa-
nia, że zabrakło mu tchu w piersiach. Marzył, żeby wziąć
ją w ramiona, tu i teraz. Chciał pocałunkami odgonić chłód,
chciał usłyszeć, jak wypowiada jego imię i poczuć na sobie
jej dłonie.

Zamiast tego wsunął ręce w kieszenie dżinsów i tylko

się uśmiechnął.

- Dzięki. To jeszcze trochę potrwa, ale wszystko idzie

w odpowiednim kierunku. - Zmarszczył brwi, bo ją znowu
przeszył dreszcz. - Wracajmy, jeśli jest ci zimno.

Pokręciła głową.
- Nie, nie. Zresztą obiecałeś mi oprowadzanie.

Pokazał jej resztę pomieszczeń na dole: pokój dzienny,

przyszły gabinet i łazienkę gościnną. Na piętrze znaj-

dowały się dwie mniejsze oraz główna sypialnia, każda z
osobną łazienką.

R

S

background image

88

Puchł z dumy, gdy Raina zachwycała się rozplanowa-

niem, chwaliła jego pracę. Poza krewnymi nie było tu dotąd
żadnych kobiet. Nie przyprowadzał tu tych, z którymi się
umawiał. Raina była pierwsza.

Na wiele sposobów. Ta myśl go otrzeźwiła.
Ostatnie dwa dni spędził z Emmą, uczył się ją przewi-

jać, karmić kaszką i mlekiem, kąpać. Brakowało mu słów,
by opisać uczucie, jakie rosło mu w piersi za każdym ra-
zem, gdy patrzył na córeczkę. Po raz pierwszy w życiu czuł
coś równie głębokiego. Coś, co dosłownie zapierało mu
oddech, co śmiertelnie go przerażało, a jednocześnie spra-
wiało, że czuł wewnętrzną pełnię.

Kochał Emmę. Już to wiedział. Kochał ją tak bardzo,

jakby był z nią od dnia jej narodzin. Wiele go ominęło, te-
raz nie chciał tracić ani dnia więcej. Pragnął stanowić część
jej życia.

Chciał, by nosiła jego nazwisko.
Dał Rainie dwa dni. Zegar szybko odmierzał minuty,

jakie pozostały do odlotu jej samolotu. Ostatnie dwie noce
krążył bezsennie po domu, próbując znaleźć jakieś wyjście
z sytuacji.

Nie mógł pozwolić im wyjechać. Po prostu nie mógł.
Bo chciał mieć koło siebie nie tylko Emmę. Pragnął też

matki Emmy.

Nad ich głowami rozległ się grzmot, który wyrwał Lu-

ciana z zamyślenia. Deszcz załomotał w dach.

- Oho. - Wziął ją za rękę i sprowadził na dół. - Lepiej

się stąd wynośmy.

Gdy znaleźli się na ganku, niebiosa się otworzyły. W

połowie schodków Lucian usłyszał jakiś dźwięk.

R

S

background image

89

O, do licha!
- Co się stało? - zapytała, przekrzykując kolejny

grzmot.

Lucian pokręcił głową, zaciągnął ją z powrotem na ga-

nek, pod okap i powiedział:

- Poczekaj tutaj.
Sam tymczasem uklęknął na ziemi i zajrzał pod schod-

ki. Pod domem płynęła woda.

- Lucian, co się dzieje?
- Pod gankiem mieszkają kocięta - odkrzyknął. - Mat-

ka jest dzika i nie pozwala mi się zbliżyć, ale zostawiam jej
jedzenie, więc... Ej, poczekaj.

Zanim zdążył ją powstrzymać, już znalazła się na

czworakach koło niego. Lało jak z cebra.

- Widzę małe - powiedziała. - Woda się na nie leje.

- Zaraz wracam - wrzasnął głośno, bo znowu zagrzmia-
ło.
Rzucił się biegiem i chwycił brezent, który przykrywał

wielką stertę cementu. Dobrze wiedział, że torby prze-

miękną i cały materiał się zmarnuje, ale co tam. Kupi no-
wy. Po chwili był z powrotem. Przykrył schodki brezen-
tem.

- Dobrze. - Raina wstała i uśmiechnęła się. - Teraz są

suche.

Pokręcił głową i złapał ją za rękę. Oboje byli cali mo-

krzy i ubłoceni. Raina na pewno umierała z zimna.

- Wynośmy się stąd.
Pociągnął ją w głąb lasu, gdzie stała dziesięciometrowa

przyczepa. Nie była luksusowa, ale też nie całkiem prymi-
tywna.

Oboje dopadli jej przemoknięci do suchej nitki. Wpa-

rowali do środka, śmiejąc się i z trudem łapiąc oddech.

R

S

background image

90

- Poczekaj chwilę.
Zostawił ją drżącą z zimna i ociekającą wodą w małym

korytarzyku wyłożonym płytkami, wyjął ręcznik z szafki i
już był z powrotem.

Wytarł jej włosy, po czym zarzucił jej ręcznik na ra-

miona.

- To był naprawdę bohaterski wyczyn, panie Sinclair. -

Otarła sobie twarz. - Któż by zgadł, że masz słabość nie
tylko do dzieci, ale również do kociąt?

- Tylko nikomu o tym nie mów. - Odgarnął mokre wło-

sy z twarzy. - Wiesz, muszę dbać o swój wizerunek.

- Ach, owszem, twój wizerunek - odparła z uśmie-

chem, po czym wytarła mu twarz ręcznikiem. - Twardziela.

Była zarumieniona od biegu, oczy aż się jej skrzyły.

Uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy ich spojrzenia się spot-
kały. Zamarła.

Ręcznik wysunął się jej z dłoni. Ostrożnie dotknęła je-

go policzka.

Miał wrażenie, że serce wyskoczy mu z piersi. Spojrzał

na jej usta, a ona wolno zamknęła dzielącą ich przestrzeń.

- Lucian...

R

S

background image

91

ROZDZIAŁ ÓSMY

To szaleństwo, powtarzała sobie Raina. Szaleństwo i

czysta głupota.

I nic jej to nie obchodziło.
Policzek Luciana był mokry, ale ciepły. Wyczuwała

szorstkość zarostu. Przynieśli ze sobą zapach deszczu.
Grzmoty rozlegające się nad przyczepą był niczym w po-
równaniu z burzą, jaka szalała wewnątrz jej ciała.

- Lucian - wyszeptała po raz drugi jego imię.

Woda spływała mu z włosów po twarzy. Gdy musnęła

palcem jego wargi i starła z nich krople deszczu, zaci-

snął usta. W zwężonych oczach mrugnęło coś prymityw-
nego i niebezpiecznego, coś bardzo zmysłowego.

- Wiem, że to... że my...
Zamknął jej usta pocałunkiem, namiętnym i żarłocz-

nym. Jednym ruchem pchnął ją do tyłu, przycisnął do za-
mkniętych drzwi. Miała wrażenie, że skórę liżą jej gorące
płomienie, rozchodzą się po całym ciele. Przywarła do nie-
go. Sama nie byłaby chyba w stanie ustać na nogach. Jego
wargi miały smak burzy.

Ogień i deszcz, pomyślała oszołomiona. Cichutki głos

rozsądku coś tam szeptał jej w głowie, ale go ignorowała.
To, co działo się między nią a Lucianem, nie miało nic
wspólnego z rozsądkiem. Zupełnie nic.

R

S

background image

92

Tu chodziło o rozkosz. O pożądanie tak silne, tak do-

głębne, że nie można go było zignorować.

Tak jak za pierwszym razem, pomyślała. I za każdym

następnym razem.

Tak jak teraz.
Przywarła do niego ciaśniej, poczuła litą ścianę musku-

larnej piersi, szerokie ramiona.

Jej zmysły szalały. Tylko Lucian tak na nią działał. Był

jedynym mężczyzną, przy którym zupełnie traciła nad sobą
kontrolę, uwalniała ukrytą wewnątrz namiętność, o którą
nawet siebie nie podejrzewała.

Poczuła rozpacz, gdy zrozumiała, że Lucian jest jedy-

nym mężczyzną, który potrafi doprowadzić ją do takiego
stanu. I nawet jeśli jej nie kocha, to i tak pozostaje jedy-
nym.

Lecz po chwili przestała o tym myśleć, bo on przycią-

gnął ją do siebie.

- Raino. - Obsypywał pocałunkami jej szyję. - Po

wiedz mi, że mnie pragniesz tak samo mocno, jak ja ciebie.

Nie mogła złapać oddechu, więc tylko jęknęła i przytu-

liła się do niego.

Odsunął się odrobinę i spojrzał jej prosto w oczy.
- Powiedz to. Muszę to od ciebie usłyszeć.

Patrzyła na niego z dezorientacją. Jak można w ogóle

o coś takiego pytać? Nie powiedziała tego głośno, ale

przecież to ona zaczęła, praktycznie błagała go, żeby się z
nią kochał.

- Powiedz to - powtórzył chrapliwym, pełnym napięcia

głosem. - Muszę to usłyszeć.

- Pragnę cię, Lucianie. - Ujęła jego twarz w dłonie. -

Wiesz dobrze, że pragnę cię od pierwszej chwili.

R

S

background image

93

Jego zielone oczy w kolorze liści patrzyły na nią z

wielką intensywnością. Nagle opanował ją strach, strach
przed wejściem w ten ciemny, gęsty las, lęk przed wkro-
czeniem w niewiadome. Była pewna, że zagubi się i zosta-
nie tam na zawsze.

Ale już było za późno, już nie mogła zawrócić. Za póź-

no, za późno, huczało jej w głowie. Dobrze o tym wiedzia-
ła - już była stracona.

Znowu go pocałowała, tym razem łagodnie, tak jak

nigdy nie całowała żadnego mężczyzny. Wargami, sercem,
całą duszą.

Temperatura rosła. Każde muśnięcie warg działało tak,

jakby ktoś dokładał do ognia.

- Raino, owiń mnie nogami w pasie.
Zrobiła to posłusznie i aż jęknęła, gdy poczuła jego

gorące wargi na płatku ucha.

Dokładnie tak to zapamiętała, dokładnie o tym marzy-

ła od tamtej nocy.

- Połóż mi głowę na ramieniu - wyszeptał i otoczył ją

ramionami.

Sufit był niski.. Gdy Lucian wchodził do małej sypial-

ni, musiał schylić głowę.

Stał w nogach łóżka, wciąż trzymał ją na rękach. Oboje

zapomnieli o przemoczonych ubraniach i włosach. Raina
ujęła jego głowę i pocałowała go. Tym razem nie łagodnie,
lecz drapieżnie.

Oderwała się od niego, żeby złapać oddech. Lucian

wpatrywał się w nią intensywnie, gdy zdzierała z siebie
mokry top. Rzuciła go na podłogę.

Jego wargi i zęby działały cuda. Ona tymczasem prze-

R

S

background image

94

czesywała mu włosy palcami. Musiała zagryźć usta, żeby
nie krzyczeć.

Deszcz przestał lać. Rozległo się tylko ciche bębnienie

jego kropel bijących o dach. Raina leżała z głową na ra-
mieniu Luciana pod niebieskim, bawełnianym kocem i gła-
skała jego muskularną pierś. Oboje pogrążyli się w rozmy-
ślaniach.

Dopiero teraz Raina rozejrzała się po małej sypialni.

Była czysta, choć surowa, z wbudowanym stolikiem noc-
nym po jednej stronie łóżka i małą sosnową komodą po
drugiej. Leżała na niej sterta książek oraz piłka. Wąskie
okna zdobiła zazdrostka. Na bladobłękitnej wykładzinie le-
żały kolorowe dywaniki. Przez drzwi prowadzące do innej
części przyczepy widać było małą, granatową kanapę i inne
wbudowane szafki. Domyśliła się, że łazienka znajduje się
za drzwiami obok sypialni.

Duży kontrast w stosunku do okazałego domu, który

Lucian sobie budował. A jednak było tu przytulnie. Bardzo
przytulnie.

Lucian pierwszy przerwał ciszę.
- Czy tak było wcześniej?
Jego głos brzmiał szorstko. Była w nim szczypta za-

skoczenia.

Raina spodziewała się pytań dotyczących ich pierwszej

nocy. Bała się tej rozmowy. Aż do tej chwili. Teraz było to
zupełnie naturalne.

Uniosła się na łokciu, oparła brodę na dłoni. Kreśliła

palcem kółka na jego piersi.

- Wcześniej?

R

S

background image

95

- Nie wstydź się, kochanie. - W jego oczach błyskało

rozbawienie. - Doskonale wiesz, o czym mówię.

- Tak. Dokładnie tak było. Uniósł brwi i zagwizdał.
- Nieźle.
- A, tak. - Uśmiechnęła się. Gdyby była kotem, to by

teraz zamruczała. - Nieźle.

- Raino. - Położył łagodnie dłoń na jej dłoni. - Prze-

praszam, że mnie nie było, gdy się obudziłaś. Nie wiem,
dlaczego wtedy wyszedłem, być może nigdy już się tego
nie dowiem, ale jestem pewien, że zamierzałem wrócić. List
tego dowodzi.

- Co się stało, to się nie odstanie, Lucianie - wes-

tchnęła. - Nie zmienimy tego. Zresztą nawet gdybym mo-
gła to zmienić, nie zrobiłabym tego. Zawsze, gdy patrzę na
Emrhę, czuję ogromną wdzięczność za to, co dała mi ta
noc. A skoro o tym mowa... - usiadła - ...muszę zadzwonić
do Melanie.

Sięgnął za łóżko i wyjął komórkę z ładowarki. Wybrał

numer, po czym podał jej telefon. Melanie odebrała po pier-
wszym dzwonku.

- Mel, przepraszam - powiedziała Raina, starając się nie

zwracać uwagi na dłoń Luciana, która wsunęła się pod koc.
- Złapała nas burza. - Wciągnęła głośno powietrze, gdy
dłoń zamknęła się na jej piersi. - Tak, to znaczy, tak, oczy
wiście, jesteśmy bezpieczni. Martwiłam się o Emmę. Czy
grzmoty ją obudziły? Och, to dobrze.

Lucian skubał ją zębami w szyję, w uszy. Jego dłoń ca-

ły czas wędrowała po jej ciele, pieściła ją. Raina z trudem
wydobywała z siebie głos:

R

S

background image

96

- Och, naprawdę? Cóż, my... będziemy... niedługo. -

Stłumiła jęk. - Wkrótce, jestem pewna.

Dotyk jego szorstkiej dłoni na brzuchu sprawił, że

przeszył ją dreszcz rozkoszy. Nie zdążyła odłożyć telefonu,
a on zsunął rękę jeszcze niżej.

- Co mówiła Melanie? - mruknął.
- Mówiła... - Słowa odbijały się jej echem w głowie,

musiała walczyć o ich uchwycenie. - Emma ma się świet-
nie. Sydney i... - Zacisnęła rękę na kocu. - ... Abby wpadły
na chwilę. Melanie powiedziała... - Wygięła się w łuk. -
...że mamy się nie spieszyć.

Wciągnął ją jednym ruchem pod siebie.
- Chcesz tego? - zapytał chrapliwie. - Nie spieszyć się?
- Nie - odpowiedziała z wysiłkiem.
Znowu to samo. Furia. Dzika, naga żądza. Wstrząsała

nimi niczym tornado, niekontrolowane, dzikie, dramatycz-
ne i podniecające.

Dali się ponieść.

- Więc tak mieszkasz.
- Na ogół.
Lucian wyjął słoik z kawą rozpuszczalną z szafki nad

małą kuchenką i postawił go na blacie, następnie sięgnął do
szuflady po łyżeczkę. Raina siedziała za jego plecami przy
stole kuchennym z nogami podwiniętymi pod siebie. Przebrał
się w suche ubrania i jej dał białą, bawełnianą koszulę. Z
trudem wciągnęła na siebie przemoczone dżinsy. Burza się
odsunęła. Przez chmury przezierało popołudniowe słońce.

- Gdy pracuję nad jakimś dużym projektem, to nocuję

w przyczepie na budowie - wyjaśnił. - A to jest moja baza.

R

S

background image

97

- Niezłe miejsce.
Spojrzał na nią badawczo, bo wydawało mu się, że po-

wiedziała to z sarkazmem. Nie dostrzegł go w jej oczach.
Chyba była szczerze zainteresowana i zauroczona jego skro-
mnym domostwem. Włosy jej już wyschły i teraz spadały
ciemną falą na ramiona. Gdy patrzył na nią, w jego koszuli,
z potarganymi włosami i wargami wciąż opuchniętymi od
jego pocałunków, poczuł jakieś ukłucie w piersi.

- Jakoś sobie radzę.
Rozległ się dzwonek mikrofalówki. Lucian otworzył

drzwiczki, wyjął ze środka dwa parujące kubki i wsypał do
każdego z nich po dwie łyżeczki kawy.

- Mikrofalówka, telewizor, elektryczność, kanalizacja -

powiedziała z uśmiechem. — Powiedziałabym, że radzisz
sobie doskonale.

Postawił kubki na stole i usiadł naprzeciwko. Do licha,

ależ ona piękna, pomyślał. Aż go skręcało w środku, gdy
zaczęła dmuchać na swoją kawę. Po raz kolejny przeklął
fakt, że nie pamiętał ich wspólnej nocy. W głowie wciąż
mu się kręciło. Zastanawiał się, jaka musiała być cała noc z
nią. Jaka mogłaby być.

Chciał się tego dowiedzieć. Jedno popołudnie z tą ko-

bietą to za mało.

Pragnął więcej.
A ona, jakby czytała w jego myślach, podniosła głowę.

Patrzyli sobie prosto w oczy. Jej uśmiech z wolna zniknął.
Znowu spuściła wzrok.

Wziął ją za rękę. Wolno przesunął kciukiem po kost-

kach. Rozkoszował się miękkością jej skóry.

- Raino, myślę, że powinniśmy się pobrać.

R

S

background image

98

- Czemu? - zapytała cicho. - Bo dobrze nam ze sobą w

łóżku?

- Nie. - Zacisnął dłoń i zaraz ją rozluźnił. - Choć to

akurat specjalnie mi nie przeszkadza.

Wyrwała rękę.
- To nie powód, żeby brać ślub.
- Powodem jest Emma.
- Już to przedyskutowaliśmy - powiedziała stanowczo.

- Powiedziałam już, że nie będę bronić ci widywać się z
Emmą. Możesz ją odwiedzać, kiedy tylko chcesz.

- W Nowym Jorku? - Zdusił przekleństwo cisnące mu

się na usta. - W święta i latem? Weekend tu i weekend tam,
gdy tobie to pasuje? Do licha, to mi nie wystarczy.

- Co chcesz przez to powiedzieć? Chodzi ci o podział

praw rodzicielskich? - Jej oczy zrobiło się lodowate. -
Uważasz, że nasza córka powinna mieszkać tutaj? W tej
przyczepie? I patrzeć na kobiety przewijające się przez two-
ją sypialnię?

Zamarł, ogarnęła go fala gniewu. Walczył o zachowa-

nie kontroli. Wreszcie odezwał się wolno:

- Nigdy w życiu nie przyprowadziłem tutaj żadnej ko-

biety. A już na pewno nie zrobiłbym tego, gdyby pod tym
samym dachem była moja córka. Lecz skoro wywołałaś ten
temat, to co z tobą? Skąd mam wiedzieć, kto sypia w twoim
łóżku, gdy moja córka jest w pokoju obok?

Wystarczyła sama myśl o tym i zagotował się z gnie-

wu. Co będzie, gdy Raina wróci do Nowego Jorku?

Nie chciał nawet o tym myśleć. Nie mógł. Nie bez

wrzasków i walenia pięścią w stół.

- Sama się o to prosiłam. - Zamknęła oczy i westchnę-

R

S

background image

99

ła ciężko. - Ale ja muszę stawiać te pytania, Lucianie. Jeśli
Emma będzie tu do ciebie przyjeżdżać, zwłaszcza beze
mnie, to muszę to wiedzieć.

Odetchnął głęboko, odczekał chwilę, aż gniew trochę

osłabnie.

- Nie myślę o podziale praw rodzicielskich - powie-

dział spokojnie. - Nie wierzę w dobroczynne skutki prze-
kazywania sobie dziecka z rąk do rąk. Nie zrobiłbym tego
Emmie.

- Wiem. - Odrobinę jej ulżyło. - Przyglądałam ci się

przez te ostatnie parę dni. Masz do niej wspaniałe podejście.
A ona cię uwielbia.

- W takim razie wyjdź za mnie i pozwól mi dać jej na-

zwisko. Zostań moją żoną choć na trochę, chociaż na rok
czy dwa. Emma będzie miała świadomość, że przynajmniej
spróbowaliśmy.

- A rozwód poprawi jej samopoczucie? - Pokręciła gło-

wą. - Lucianie, już raz wyszłam za mąż z niewłaściwych
powodów. Nie zrobię tego po raz drugi.

- A jeśli postanowisz znowu wyjść za mąż? - Aż mu

krew zawrzała na samą myśl. - Co wtedy? Jakie będę miał
prawa?

- To by nic nie zmieniło między tobą i Emmą. Ona za-

wsze będzie twoją córką.

- Tylko żebyś ty o tym nie zapomniała. Zawsze będę

częścią jej życia, Raino. Zawsze. A to znaczy, że zawsze
będę też w twoim życiu. Musisz to zaakceptować.

- Może i będziesz w moim życiu, Lucianie - odpowie-

działa z naciskiem. - Ale to wcale nie znaczy, że trafisz do
mojego łóżka za każdym razem, gdy przyjdzie ci na to

R

S

background image

100

ochota. Zaakceptuj to. Jeśli chcesz zawrzeć formalne poro-
zumienie, jedno z nas skontaktuje się z prawnikiem i zała-
twimy wszystko, co konieczne.

- Nie chcę żadnego cholernego prawnika. - Ledwie się

powstrzymywał, żeby nią nie potrząsnąć. - Chcę widywać
Emmę, gdy przyjdzie mi na to ochota. A nie wtedy, gdy
będzie to wynikało z jakiegoś dokumentu.

- Dobrze. - Wolno wciągnęła powietrze. - Możesz

przyjeżdżać do Nowego Jorku tak często, jak tylko chcesz.
Ja będę przyjeżdżała do Bloomfield przynajmniej co dwa
miesiące. Gdy Emma będzie starsza, przedłużymy jej poby-
ty tutaj. Gdy pójdzie do szkoły, zastanowimy się nad kwe-
stią wakacji i świąt. A teraz muszę już wracać. - Wstała i
włożyła buty. - I tak zbyt długo mnie nie ma. Emma pew-
nie się już obudziła.

Cholernie uparta kobieta! Wyszedł za nią na zewnątrz.

Z jej postawy - była wyprostowana jak struna - domyślił
się, że dyskusja została zakończona. Może to i lepiej, bo
chyba zacząłby krzyczeć.

Wsiadła do samochodu, zanim zdążył otworzyć jej

drzwi, co go jeszcze bardziej wytrąciło z równowagi. Pod-
czas jazdy zaciskał dłonie na kierownicy. Raina skrzyżowa-
ła ręce na piersi i w milczeniu patrzyła prosto przed siebie.
Włączył kasetę Nirvany, zwiększył głośność, co skutecznie
uniemożliwiło rozmowę.

Gdy zaparkował przed domem Gabe'a, odpięła pas i

wysiadła. Dogonił ją dopiero na schodkach. Do licha, nie
poruszyli kwestii pieniędzy, ubezpieczenia zdrowotnego ani
szkoły.

Złapał ją za rękę w chwili, gdy otworzyła drzwi.

R

S

background image

101

- Słuchaj, Raino, musimy...
Oboje zamarli na widok Abby z Emmą na rękach. Mia-

ła zmartwioną minę.

- Co się stało? - zapytali jednocześnie.
- Chodzi o Melanie - odpowiedziała napiętym głosem.

- Gabe właśnie zabrał ją do szpitala. Miała krwotok.

R

S

background image

102

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Raina nienawidziła szpitali. Zapachu środków antysep-

tycznych, przyciszonych głosów, surowych, ciemnych ko-
rytarzy. Miała zaledwie osiemnaście lat, gdy spędziła dwa
tygodnie w szpitalu przy łóżku matki, która umierała na ra-
ka. Próbowała odszukać ojca, ale wyprowadził się nie wia-
domo dokąd, gdy była na pierwszym roku studiów. Nadal
nie miała z nim kontaktu. Po pogrzebie matki pojechała na
stypendium i zaczęła pracować jako modelka. Nie oglądała
się za siebie.

Wyjątkiem była Melanie. Przed przyjściem na świat

Emmy Raina nie miała poza Melanie nikogo bliskiego. A
teraz Melanie była w szpitalu.

Raina siedziała w poczekalni, trzęsąc się ze strachu.

Miała zaciśnięte powieki. Nagle w miejsce zimna pojawiło
się ciepłe, silne ramię, które delikatnie przyciągnęło ją bli-
żej.

- Raino...- - usłyszała głos Luciana. - Nic jej nie bę-

dzie. Obojgu nic nie grozi.

Podniosła głowę, spojrzała na niego i złapała go za po-

ły dżinsowej kurtki.

- Melanie? I dziecku?
- Melanie jest wciąż nieco odurzona po cesarskim cię-

ciu, ale wszystko poszło dobrze. A sądząc po tym, jak głoś-

R

S

background image

103

no się wydziera moja nowa bratanica, ma się po prostu do-
skonale.

- Och, dzięki Bogu. - Raina nie mogła powstrzymać

łez ulgi. - Dziewczynka. Mała dziewuszka. Jesteś pewien,
że nic jej nie jest?

- Wszystko w najlepszym porządku. - Lucian uśmie-

chnął się do niej. - Jeśli już musisz się o kogoś martwić,
martw się o Gabe'a. Chyba zaraz padnie trupem.

Roześmiała się. Pozwoliła sobie cieszyć się jego bli-

skością.

- Co się właściwie stało?

Pokręcił głową.

- To podobno mogło być groźne, ale na szczęście Me-

lanie bardzo szybko znalazła się w szpitalu, więc zdążyli
jej zrobić cesarskie cięcie, zanim doszło do stanu krytycz-
nego.

- Tak się bałam. - Zadrżała i ukryła twarz na jego pier-

si. - Tak strasznie się bałam.

- Już w porządku, kochanie - mruknął i przytulił ją

mocno. - Nikomu nic nie grozi. Musisz poznać moją małą
bratanicę. Jest malutka, różowa i śliczna. Dali jej na imię
Kayla.

- Kayla. - Uśmiechnęła się. Wiedziała, że Melanie i

Gabe wybrali wcześniej to imię. Gdyby był chłopiec, na-
zwaliby go Kyle. - Powinniśmy zadzwonić do Abby i Syd-
ney. Na pewno siwieją ze zgryzoty.

- Callan już się tym zajął. - Odgarnął jej włosy z twa-

rzy.- Przestań już się martwić.

Sydney odebrała Kevina ze szkoły i przywiozła go do

domu. Abby została z Emmą. Cara i Ian byli w drodze z Fi-

R

S

background image

104

ladelfii, a Reese i Callan zjawili się w szpitalu dosłownie
parę minut temu.

Raina był pod wrażeniem. Wszyscy Sinclairowie sta-

wili się szybko i bez zbędnych pytań. Emma jest członkinią
tego klanu, pomyślała z radością. Co by się nie działo, każ-
dy krewny pomoże córce Luciana. Łączyła ich silna więź.
Emma zawsze będzie mogła liczyć na ich bezwarunkową
miłość.

W błysku chwili wszystko stało się jasne jak słońce.

Wiedziała już, co powinna zrobić. Nie mogła myśleć tylko
o sobie.

Wyprostowała się, wzięła głęboki wdech. Lucian spoj-

rzał na nią. Jego oczy skojarzyły się jej ze szmaragdami.

- Lucianie… - Sama zdziwiła się siłą swojego głosu. -

Jeśli nadal chcesz się ze mną ożenić, to odpowiedź brzmi
„tak".

- Lucianie, mówię ci, że jeśli zaciśniesz szczękę jeszcze

mocniej, to połamiesz sobie zęby.

Lucian zmarszczył czoło i skrzyżował ręce na piersi.

Popatrzył ponuro na Reese'a.

- A ty, brachu, jeśli się nie pozbędziesz tego uśmieszku

wyższości, za chwilę stracisz parę zębów.

- Coś mi się zdaje, że ktoś jest dziś nieco drażliwy. -

Callan odepchnął się od barierki werandy i stanął koło Re-
ese'a.

Było piękne, wiosenne popołudnie. Błękitne niebo.

Ciepło. Powietrze przesycone zapachem róż.

- To pewnie dlatego, że się dziś żenisz - powiedział

Reese. - Więc ci wybaczymy.

R

S

background image

105

Lucian oczywiście wiedział, że to nastąpi. Żarty i do-

wcipy. Sam nie oszczędzał braci, gdy się żenili. Odgrywali
się teraz. Szarpnął jedwabny krawat i zrobił krok w ich
stronę.

- Wiecie, gdzie mam wasze przebaczenie?
- Spokojnie, chłopcy - strofował ich Ian.
- Czemu to tak długo trwa? - zapytał Lucian. - Mamy

zacząć za dziesięć minut.

- Za pięć, jeśli chodzi o ścisłość. - Ian wyszczerzył zę-

by i poklepał pana młodego po ramieniu. - Nie dziwi mnie
twoja niecierpliwość. Ja już widziałem pannę młodą.

Panna młoda!
Lucianowi zaschło w gardle, zabrakło mu powietrza w

płucach. Dobry Boże, żeni się!

Chciał tego. Najbardziej na świecie chciał, by Emma

nosiła jego nazwisko. Chciał, by czuła, że jest w pełni ak-
ceptowana, nie tylko przez niego, ale przez wszystkich Sin-
clairów.

Wiedział, dlaczego Raina zmieniła zdanie i czemu

przełożyła lot do Nowego Jorku. Strach o Melanie i małą
Kaylę był powodem tej zmiany. On też czuł lęk. Uświado-
mił sobie wtedy, że rodzicielstwo, odpowiedzialność za
drugie życie każe człowiekowi zmierzyć się z własną
śmiertelnością. Ta świadomość była dla niego szokiem.
Upokorzyła go.

Nie było rzeczy, której by nie zrobił dla własnego

dziecka.

Jutro Raina zabierze Emmę do Nowego Jorku. Ustalili,

że może do nich przyjeżdżać kiedy tylko będzie chciał.
Obiecała mu też, że będzie odwiedzała Bloomfield tak czę-
sto, jak tylko praca jej na to pozwoli.

R

S

background image

106

To za mało. Zdecydowanie za mało. Ale będzie musia-

ło wystarczyć.

Zamrugał. Bracia gapili się na niego. Zdaje się, że się

zamyślił.

- Co? - zapytał, poirytowany rozbawieniem malującym

się na ich twarzach.

- Właśnie dali znak. - Ian wskazał na drzwi. - Idź.

- Raino, na litość boską, przestań się wiercić. - Melanie

siedziała na wyłożonym poduszkami fotelu w swojej sypial-
ni. Na rękach trzymała śpiącą Kaylę. - I nie obgryzaj pa-
znokci. Rozmażesz szminkę i zniszczysz lakier.

- Wcale się nie wiercę. - Raina splotła ciasno dłonie na

brzuchu. - Po prostu chciałabym mieć to już z głowy.

- Każda panna młoda tak mówi. No, możemy iść. -

Sydney zapięła zamek sukienki z kremowego jedwabiu i
podała Rainie żakiet od kompletu. - Doskonale.

Raina wygładziła strój. Tę samą sukienkę włożyła na

chrzciny Emmy. Teresa przysłała ją z Nowego Jorku. Do-
starczono ją zaledwie trzy godziny temu, przez co wszystkie
kobiety osiągnęły niemalże stan przedzawałowy. Zwłasz-
cza, gdy Raina wyciągnęła z walizki małą czarną i oznaj-
miła, że włoży ją zamiast tamtej. Żartowała. Sama musiała
przyznać, że jej ulżyło, gdy kurier zadzwonił do drzwi.

- Och, Raino, wyglądasz ślicznie!
Komplementy i entuzjazm kobiet dodawały Rainie

otuchy. Mimo że to nie był prawdziwy ślub ani prawdziwe
małżeństwo, chciała wyglądać ładnie. Pragnęła, by ten dzień
był wyjątkowy.

Rozległo się ciche stukanie do drzwi. Wszystkie spój-

R

S

background image

107

rzały w tamtym kierunku. Do środka zajrzała Cara, pode-
kscytowana i zarumieniona.

- Ksiądz już przyjechał - powiedziała. - Och, Raino, wyglą-

dasz oszałamiająco.

- Już się nie mogę doczekać, kiedy Lucian ją zobaczy. -

mruknęła Sydney. - Szczęka mu opadnie.

Na samą wzmiankę o Lucianie Raina poczuła ucisk w żołąd-

ku. Ogarnęła ją panika.

Nie chciała całego tego zamieszania. Wystarczyłby sędzia

pokoju. Lecz gdy po rodzinie rozeszła się wieść o ślubie Luciana,
nie dało się powstrzymać grupy gorliwców. Nawet Melanie, jej
najlepsza przyjaciółka, weszła do konspiracji. I teraz na dole cze-
kało ponad dwadzieścioro gości, Przyjaciele i współpracownicy
Luciana. Duchowny.

Wszyscy czekali na nią.

Nie mogła oddychać.

- Oho! - Sydney podprowadziła ją do łóżka i kazała usiąść. -

Spuść nisko głowę, kochanie, i oddychaj. Wolno i spokojnie.

- Prze... przepraszam - wydusiła z siebie Raina. To... takie

niesprawiedliwe w stosunku do was. Zadaliście sobie... tyle trudu.
To nie... My nie... - Schowała twarz w dłoniach. Nie mogła cią-
gnąć dalej tej farsy.

- Pobieramy się tylko ze względu na Emmę - wyszeptała i

uniosła głowę. - My się nie kochamy.

Kobiety wymieniły znaczące spojrzenia, po czym uśmiechnę-

ły się ze zrozumieniem i cierpliwością. Cara wzięła Rainę za rękę.

- To zupełnie normalne, że denerwujesz się przed ślubem.

R

S

background image

108

- Ale my się nie kochamy - upierała się Raina. - Me

lanie wie, że to prawda. Wszystkie byłyście dla mnie takie
cudowne. Nie chcę was okłamywać. Lucian i ja nie bę
dziemy razem mieszkać, a za rok czy dwa weźmiemy roz
wód.

Sydney usiadła obok niej i otoczyła ją ramieniem.
- W takim razie cieszmy się czasem, jaki mamy jako

szwagierki.

Emma zagaworzyła radośnie, gdy Abby usiadła po dru-

giej stronie Rainy i przytuliła ją. Ta niespodziewana mani-
festacja uczuć sprawiła, że Raina nie była w stanie po-
wstrzymać łez.

- Ejże, a ja? - poskarżyła się Melanie. - Nie mogę się

ruszyć.

Śmiejąc się kobiety podeszły do Melanie i uściskały ją

ostrożnie, żeby nie zbudzić dziecka.

- Chusteczka! - Abby opanowała szloch i sięgnęła po

pudełko stojące na komodzie.

Ktoś zastukał do drzwi.
- Hej - zawołał Gabe z korytarza. - Lucian już prawie

dziurę wydeptał w dywanie. Jesteście gotowe?

Oczy Rainy zrobiły się wielkie jak spodki. Zaprzeczyła

ruchem głowy.

- Jeszcze minuta - odpowiedziała szybko Sydney. Zer-

wały się wszystkie, zaczęły zakładać szpilki i poprawiać
makijaż.

- Coś starego. - Melanie wyciągnęła z kieszeni zabyt-

kowy grzebień do włosów z szylkretu.

- Coś nowego. - Abby podała Rainie białą, koronkową

chusteczkę.

R

S

background image

109

- Coś pożyczonego. - Sydney założyła Rainie sznur

pięknych pereł.

- Coś czerwonego. - Uśmiechnięta Cara pomachała

czerwono-białą podwiązką i nim Raina zdążyła zaprotesto-
wać, miała ją już na nodze.

Sydney podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież.

Stał tam Gabe z Kevinem, który walczył z kołnierzykiem
sztywno wykrochmalonej, białej koszuli.

Gabe spojrzał najpierw na żonę. Jego wzrok złagod-

niał, gdy spoczął na dziecku. Następnie popatrzył na Rainę
i zamrugał powiekami.

Raina rozejrzała się gorączkowo po pokoju.
- Zamknijcie szybko okno, bo ona zaraz przez jedno

z nich wyskoczy - zażartowała Melanie.

Gabe wziął żonę i dziecko na ręce. Minie co najmniej

dwa tygodnie nim będzie w stanie sama chodzić po scho-
dach.

- Jesteś gotowa?
- Nie!
Abby i Sydney stanęły po bokach i podprowadziły Ra-

inę do schodów. Gdy usłyszała muzykę, zrobiła krok do
tyłu, ale łagodnieją przytrzymały. Nie było odwrotu. Syd-
ney włożyła jej do ręki bukiet białych róż i cmoknęła w po-
liczek.

Na dźwięk marsza weselnego Raina zacisnęła zęby i z

wolna, krok za krokiem, zaczęła schodzić na dół. Nogi
miała jak drewniane kołki.

Schody się skończyły.
Odszukała wzrokiem Luciana. Szła pomiędzy białymi,

składanymi krzesełkami, które tworzyły zaimprowizowane
przejście. Szła do niego. Już nie słyszała muzyki, nie wi-
działa ludzi dookoła.

R

S

background image

110

Był tylko Lucian.
Miał na sobie grafitowy garnitur i ciemnopopielaty, je-

dwabny krawat pasujący do jasnoszarej koszuli. Przypo-
mniała sobie chwilę, gdy zobaczyła go po raz pierwszy, jak
wtedy kolana się pod nią ugięty. Teraz było tak samo. Ogro-
mnym wysiłkiem stawiała krok za krokiem i trzymała głowę
prosto. Inaczej na pewno zrobiłaby z siebie wariatkę.

Jakoś udało jej się powiedzieć właściwe słowa, wsu-

nąć mu obrączkę na palec. Zamknąć oczy i dać się pocało-
wać na zwyczajowe „możesz pocałować pannę młodą".

Pozwoliła sobie na udawanie przez parę chwil, że to

wszystko nie jest tylko maskaradą.

- Skąd się tutaj wzięli ci wszyscy ludzie? - Lucian stał

z butelką piwa w dłoni koło Gabe'a, który opierał się ple-
cami o pień świerka. - Nie pamiętam, żebym zapraszał Ma-
bel i Henry'ego Binderbych.

Prawdę mówiąc nie pamiętał, żeby zapraszał połowę

obecnych. Goście napływali przez cały wieczór. W pew-
nym momencie w domu był taki tłok, że gospodarze wesela
zmuszeni byli wystawić stoły na zewnątrz. Wieża Gabe'a
grała głośno. Sydney przywiozła świece i obrusy z restau-
racji, podobnie jak dodatkowe tace z kanapkami i sałatka-
mi. Re-ese zadzwonił po pomoc do swojej tawerny. Godzi-
nę temu przyjechał samochód z beczką piwa i skrzynką
szampana.

To by było na tyle w kwestii skromnego wesela.

- Ludzie chcą wziąć udział w wielkim, historycznym wy-
darzeniu - powiedział Gabe. - Ślub Luciana Sinclaira do-
starczy tematów do plotek na wiele tygodni. Już słyszałem
cztery różne wersje tego, jak i gdzie się oświadczyłeś, nie

R

S

background image

111

wspominając o miejscach, które zwiedzicie podczas roman-
tycznej podróży poślubnej. Hej, czy to nie Sally Lynn We-
tters i Laura Greenley?

Lucian zachłysnął się piwem. Boże, co innego gościć

na weselu ludzi z miasteczka, a co innego narzeczone. No,
byłe narzeczone.

Super! Sally Lynn już go wypatrzyła. Usta miała ja-

skrawo czerwone, w tym samym odcieniu co sukienka. W
innych okolicznościach z przyjemnością popatrzyłby na ład-
ną blondynkę.

Lecz teraz liczyła się tylko jedna kobieta. Raina.
Gdy zobaczył ją, jak szła do niego między krzesłami,

miał wrażenie, że niebo się otworzyło i zesłało mu wspa-
niały dar. Raina była wcieleniem wszystkiego, o czym mógł
marzyć mężczyzna.

Rozejrzał się za nią. Stała na tylnej werandzie z Rafem

Barclayem, miejscowym szeryfem. Śmiała się. Poczuł falę
zazdrości. Rafe był nieżonaty i przystojny - tak przynaj-
mniej twierdziły kobiety.

Rafe był również jego przyjacielem. Chodzili razem do

szkoły, raz na jakiś czas jeździli na ryby albo grali w poke-
ra. Często rywalizowali w żartach, ale Lucian nigdy nie był
o niego zazdrosny.

Aż do tej chwili.
- A ku ku! Lucianie! - zawołała do niego Sally Lynn

i podeszła bliżej. - Czemu się tam chowasz?

Lucian uśmiechnął się z wysiłkiem. Jak to dobrze, że

nigdy nie poszedł do łóżka z Sally Lynn. Czułby się teraz
nieznośnie.

- Gabe - wyszeptał pod nosem. - Pomóż mi. Jeśli ci

życie miłe, nie zostawiaj mnie teraz samego.

R

S

background image

112

Gabe zachichotał, wzniósł w milczeniu toast butelką

piwa i odszedł.

Lucian postanowił, że go zabije. Po czym uznał, że sko-

ro Gabe jest mężem i ojcem dwójki dzieci, to go tylko oka-
leczy.

- Moje gratulacje, Lucianie - wymruczała Sally

Lynn, stanęła na palcach i pocałowała go prosto w usta.

- Życzę tobie i twojej nowej żonie wszystkiego najle-

pszego.

- Dziękuję.
Przestępował niezręcznie z nogi na nogę. Nie wiedział,

co powiedzieć:

- Choć muszę powiedzieć... - Wydęła wargi. - Że je-

stem trochę zaskoczona.

- Życie jest pełne niespodzianek, czyż nie? - Spojrzał

znowu tam, gdzie stała Raina, ale i ona, i Rafe zniknęli.

- Nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć.
- Zgadza się. - Zachichotała i przesunęła palcem po

klapie jego garnituru. - Zwłaszcza w twoim przypadku, Lu-
cianie. Zawsze byłeś taki porywczy.

- Prawda?
Lucian odwrócił się na dźwięk głosu Rainy. Tak był

zajęty rozglądaniem się za nią, że nie zauważył, kiedy pode-
szła do niego z boku. Sally Lynn się cofnęła.

- Raino - powiedział niewyraźnie. - To jest Sally Lynn

Wetters. Sally Lynn, to Raina.

Sally Lynn wyciągnęła dłoń.
- Lucian i ja jesteśmy starymi... przyjaciółmi - za-

akcentowała ostatnie słowo.

- Miło mi.

R

S

background image

113

Powiedziała to z takim chłodem, że Sally Lynn zapo-

mniała języka w gębie.

- No, tak, cóż... - odchrząknęła Sally Lynn. - Mnie

też miło było cię poznać.

Raina kiwnęła głową, uśmiechnęła się, ale nic nie po-

wiedziała.

- Pa, Lucianie. - Sally Lynn spojrzała na niego, wes-

tchnęła i odeszła.

- Raino...
- Zaraz będą kroić tort - powiedziała spokojnie. - Chy-

ba powinniśmy się tam pokazać. Twoja rodzina zadała sobie
tyle trudu.

- Raino...
- Może byłoby dobrze, gdybyś starł szminkę Sally

Lynn z ust. - Podała mu czystą chusteczkę. - Nie przypo-
mina kolorem mojej.

Nachmurzył się, wziął chusteczkę i wytarł wargi. Popa-

trzył na czerwoną plamę. Dlaczego czuje się winny? Nic
złego nie zrobił.

- Kiedyś się spotykaliśmy - wyjaśnił. - To wszystko.

Nigdy się z nią nie przespałem.

- Czy ja cię o coś pytam? - Patrzyła mu prosto w oczy.

- Wzięliśmy ślub, ale oboje wiemy, że tylko ze względu na
Emmę. Bez względu na to, jak długo pozostaniemy mał-
żeństwem, nigdy nie będę cię pytać o to, co i z kim robisz.
W zamian oczekuję tego samego.

Zadrgał mu jakiś mięsień z kąciku oka. Wcale mu się

nie podobał temat tej rozmowy. A już na pewno nie po-
dobała mu się sugestia, że ona może umawiać się i sypiać z
kim chce. Zwłaszcza teraz, gdy została jego żoną.

R

S

background image

114

Wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie.
- Co ty, do diabła, próbujesz powiedzieć?
- Wydawało mi się, że to jasne - odpowiedziała spo-

kojnie, choć jej oddech zrobił się płytszy. - Nie oczekuję
od ciebie życia w celibacie, choć dla zachowania pozorów
mógłbyś być bardziej dyskretny.

- Cóż za wspaniałomyślność z twojej strony. - Zacieś-

nił uścisk. - Zakładam że ty również zachowasz dyskrecję.

- Potrafię się kontrolować.
- Czyżby?
Coraz bardziej się wściekał na samą myśl o tym, że Ra-

i-na mogłaby pójść do łóżka z kimś innym. Była to wście-
kłość pomieszana z pożądaniem. Pragnął jej tak bardzo, że
miał wrażenie, że zaraz zwariuje. Opuścił głowę. Jego, ust
znalazły się blisko jej warg. Ku swojemu zadowoleniu
stwierdził, że Raina je rozchyliła.

- To właśnie robiłaś ze mną w łóżku parę dni temu, skar

bie? Tak byś to nazwała? Kontrolowaniem siebie?

Potrwało chwilę, nim dotarły do niej jego słowa. Wy-

prostowała się. Rozejrzała się na boki, po czym zamknęła
oczy i westchnęła.

- Przepraszam cię, Lucianie - powiedziała cicho. - Nie

chciałam się kłócić. To był męczący dzień i jestem trochę
wytrącona z równowagi.

Kiwnął głową i przysunął się do niej.
- Chyba można powiedzieć, że to był męczący dzień

dla nas obojga.

- Lecę jutro o dziesiątej rano - powiedziała niepewnie.

- Jeśli chcesz, poproszę Gabe'a, żeby zawiózł mnie na lot-
nisko.

R

S

background image

115

Miał ochotę nią potrząsnąć, powiedzieć jej, że jest jego

żoną i nigdzie nie pojedzie. Ale wiedział, że na dłuższą me-
tę to by tylko jeszcze bardziej pogorszyło sytuację. I tak
Raina by wyjechała, a on zostałby z urażoną dumą.

- Ja was zawiozę - powiedział przez ściśnięte gardło.

Odsunęła się od niego i uśmiechnęła wargami, choć oczy

pozostały smutne.
- Pójdziemy teraz pokroić tort?
- Dobrze.
Odczekał chwilę, żeby się uspokoić, po czym poszedł

za nią. Pokroi tort, powtarzał sobie zaciskając zęby. Pokroi
go na wielkie kawałki. I każdy z nich rozkwasi na tej jej
ślicznej buzi.

R

S

background image

116

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Janice, niech Brandy zrobi ci zakładkę na ramiączku.

Lidio, miałaś włożyć niebieski push-up, a nie czarny bez
ramiączek.

Raina starała się zachować spokój w środku tego cha-

osu. Siedziała w garderobie na podłodze. Ucięła właśnie
nitkę zwisającą ze szwa srebrnej, satynowej koszulki. De-
idre, rudowłosa modelka, która miała ją na sobie, zrobiła
wolny obrót. Raina obejrzała ją krytycznie.

- Dwadzieścia minut! - Do środka wpadła Annelise,

asystentka Rainy, z naręczami białego tiulu.

Rainę ścisnęło jeszcze mocniej w żołądku.
- Raino, błagam cię - krzyknęła Aurel, modelka z

Bronxu. Wzięła się pod boki i wysunęła dolną wargę. -
Pozwól mi włożyć do tego czarnego gorsetu obrożę z ćwie-
kami.

- Aurie - powiedziała cierpliwie Raina, licząc w duchu

do trzech. - Zapomnij o tym, wypluj gumę i wyprostuj się.

Ta kobieta jest może zjawiskowo piękna i działa na

tłum, pomyślała Raina z westchnieniem, ale nie ma pojęcia
o modzie. A w głowie ma tak pusto, że niemal słychać
echo.

- Piętnaście minut! - rzuciła znowu Annelise.
Tym razem przebiegła przez pomieszczenie z pluszo-

R

S

background image

117

wym misiem, którego miała nieść jedna z modelek prezen-
tujących koszule nocne.

Oddychaj, powiedziała sobie Raina. Wolno i spokoj-

nie. ..

Oddychaj wolno i spokojnie...
Dokładnie tych samych słów użyła Sydney w dniu, w

którym Raina Sarbanes została panią Sinclair. W dniu, w
którym jej życie stanęło na głowie.

Miała wrażenie, że to było dawno, całe wieki temu,

choć w rzeczywistości minęło zaledwie osiem dni. Tydzień
temu Lucian zawiózł ją i Emmę na lotnisko. Prawie się do
siebie nie odzywali. Wymienili zaledwie parę grzeczno-
ściowych uwag. Napięcie między nimi było nie do wytrzy-
mania. Lucian pocałował i uściskał Emmę

;

Rainy nie do-

tknął. Po prostu skinął głową i szybko się pożegnał.

Nie zadzwonił ani razu.
Rzadko bywała w domu. Miała mnóstwo pracy przy

pokazie. Zwykle Emma i jej niania przychodziły z nią do
biura, więc w domu nie było nikogo. Ale miała przecież
automatyczną sekretarkę. Gdyby zadzwonił, zostawiłby
wiadomość.

Ona też mogła do niego zadzwonić.
Przynajmniej raz dziennie brała do ręki telefon. Po

czym odkładała go z powrotem. I znowu podnosiła słu-
chawkę.

I odkładała.
Dlaczego tak trudno jest powiedzieć „przepraszam"?
Odsunęła kosmyk włosów, który opadł jej na oko.

Ucięła kolejną nitkę. Przeprosiła Luciana podczas wesela,
ale wiedziała, że powinna zrobić to jeszcze raz. Może rze-
czywiście przesadnie zareagowała na tę blondynkę, która
się na nim uwiesiła. Lecz gdy zobaczyła, że ta kobieta całuje

R

S

background image

118

go prosto w usta i przywiera do niego całym ciałem... Miała
ochotę wydrapać jej oczy.

- Raino, dziesięciocentymetrowe czarne szpilki do czar-

nego, koronkowego stanika czy do satynowego z drutami?

Raina podniosła głowę spojrzała na asystentkę.
- Słucham?
Annelise poprawiła na nosie duże okulary w czarnych, ro-

gowych oprawkach, po czym pokazała jej dwa staniki.

- Dziesięciocentymetrowe czarne szpilki do...
Gdy Annelise przerwała w pół słowa, Raina skończyła

zdanie za nią:

- Satynowego z drutami. Do koronkowego sandałki.

Annelise nic na to nie powiedziała, ale też nie ruszyła się z
miejsca. Raina nagle uświadomiła sobie, że nie tylko jej asy-
stentka zamilkła. W całym pomieszczeniu zapadła cisza, co
było rzeczą zupełnie niesłychaną w przypadku dwudziestki
kobiet przygotowujących się do pokazu.

Raina zmarszczyła brwi i rozejrzała się na boki. Wszy-

stkie kobiety patrzyły się na coś za jej plecami.

Obróciła się.
O, Boże!
Oddychaj wolno i spokojnie...
Pięć metrów od niej stał Lucian. Był wyraźnie podener-

wowany. I niewiarygodnie przystojny. Wszystkie kobiety w
pomieszczeniu aż się oblizywały na jego widok.

- Lucian?! - Zerwała się z podłogi tak szybko, że musiał

ją przytrzymać, by się nie przewróciła.

- Hej, przystojniaku - zawołała jedna z modelek. -

Może byś tu podszedł i zapiął mi sukienkę.

R

S

background image

119

Lucian nie zareagował. Nie odrywał oczu od Rainy.
- Przepraszam. Wiem, że to niedobry moment. Zamie-

rzałem usiąść sobie grzecznie w pierwszym rzędzie, ale gdy
powiedziałem hostessie, kim jestem, przyprowadziła mnie
tutaj.

- A kim jesteś, mój śliczny? - zapytała Aurel i prze-

ciągnęła się jak kotka.

Kilka innych modelek też podeszło bliżej, tworząc krąg

jak wilczyce wokół ofiary

- To mój mąż - oznajmiła głośno Raina.

Zapadła cisza jak makiem zasiał.

Teraz wszystkie kobiety gapiły się na nią, a nie na nie-

go. Nawet jej asystentka miała oczy jak spodki. Raina ani
słowem nie wspomniała nikomu o zmianach, jakie zaszły w
jej życiu podczas pobytu w Bloomfield. Wszyscy byli w
szoku. To mogłoby nawet być śmieszne, gdyby nie było ta-
kie nieprzyjemne.

- Lucianie, co ty tutaj robisz? - zapytała tak spokojnie,

jak tylko potrafiła.

Serce waliło jej w piersiach jak szalone.
- Powiedziałaś, że mogę przyjechać, kiedy tylko będę

chciał. - Rozejrzał się na boki, popatrzył na skąpo odziane
modelki, po czym znowu skupił wzrok na Rainie. Przełknął
ślinę. - Zapomniałem, że to pokaz kolekcji bielizny.

- Więc tak po prostu przyjechałeś?
Była wewnętrznie rozdarta. Zupełnie nie wiedziała, czy

rzucić mu się na szyję czy pokazać drzwi. Jak on mógł tak
po prostu się zjawić?

Wiedziała dobrze, o czym myśli każda z obecnych ko-

biet, bo sama o tym myślała.

R

S

background image

120

- Byłem u ciebie - wyjaśnił. - Niania nie chciała mnie

wpuścić. Powiedziała, że tu cię znajdę.

- Na litość boską, Lucianie, nie mogę teraz rozmawiać.

Pokaz jest za... - spojrzała na zegarek. - Rany! Za trzy mi-
nuty! Wszyscy na miejsca, przygotować się! Jamie, wy-
chodzisz pierwsza. Popraw ramiączko i nałóż błyszczyk na
usta. Aurel, natychmiast zdejmij tę obrożę. Annelise, dopil-
nuj, proszę, żeby mój... żeby pan Sinclair trafił do drzwi.

Wszyscy zaczęli kręcić się jak w ukropie. Jednak Ra-

ina nie mogła nie zauważyć tęsknych spojrzeń rzucanych w
stronę Luciana, który właśnie znikał za drzwiami. Sama
ledwie była w stanie oderwać wzrok od tych szerokich ra-
mion.

Na dźwięk głosu konferansjera Raina aż podskoczyła.

Rozległy się pierwsze takty muzyki ZZ Top. Rozpoczął się
pokaz.

Pierwsza modelka wyszła na wybieg. Przez następne

pół godziny Raina jakoś zdołała skupić się na pracy i zapo-
mnieć o Lucianie.

Na dwudziestym pierwszym piętrze hotelu Hilton

szampan lał się strumieniami. Kelner w smokingu wniósł
tacę z koreczkami. Kilka osób kołysało się w rytm muzyki,
na przemian jazzu, latynoskiej i rocka. Inni kręcili się przy
barze, dyskutując o modzie: kto jest na topie, a kto wypadł
z obiegu.

Nowa kolekcja bielizny Rainy, zatytułowana „Szept",

zdecydowanie była na topie.
Lucian stał koło sztucznej palmy w kącie. Rozkoszował
się widokiem Rainy. Miała na sobie skromną, czarną su-

R

S

background image

121

kienkę z jedwabiu. Krążyła między gośćmi. Z wdziękiem
przyjmowała komplementy krytyków, nabywców i proje-
ktantów.

Trzy tygodnie temu uważałby siebie za najszczęśliw-

szego człowieka na ziemi. Siedział w pierwszym rzędzie na
pokazie damskiej bielizny, pomiędzy olśniewająco piękny-
mi kobietami. Każdy inny mężczyzna uznałby, że zmarł i
trafił do nieba.

Lecz on nie był każdym innym mężczyzną. I nie działo

się to trzy tygodnie temu. Trzy tygodnie temu jego życie
się zmieniło. A ten ostatni tydzień, bez Emmy, bez Rainy,
to było prawdziwe piekło. Wszystko teraz wyglądało ina-
czej.

W tej chwili liczyła się dla niego tylko jedna wysoka,

piękna kobieta.

Jego żona.
Marzył, by wszyscy zniknęli.
Zwłaszcza Aurel, pomyślał z westchnieniem, blondyn-

ka żująca gumę, która od pięciu minut opowiadała mu o
swoim udziale w telewizyjnej „Randce w ciemno".

- Więc powiedziałam facetowi, no, powiedziałam coś

w rodzaju, a tobie się wydaje, że kim jesteś, Melem Gib-
sonem? A on mi na to, a tobie się wydaje, że kim jesteś,
Julią Roberts? Wyobrażasz sobie? Porównał mnie do Julii
Roberts. Nieźle, co? A potem powiedział...

Lucian kiwał głową i od czasu do czasu rzucał jakieś

„hmm" lub „naprawdę?", a Aurel ciągnęła dalej swoją
szczegółową relację z telewizyjnego debiutu. Ani na mo-
ment nie spuszczał oczu z Rainy, która właśnie witała się z
jakimś ciemnowłosym mężczyzną w garniturze od Arma-

R

S

background image

122

niego. Z tego, co zdołał podsłuchać, wnioskował, że ów męż-
czyzna był Włochem.

Właśnie nachylił się i szepnął coś Rainie na ucho. Lu-

cian zesztywniał. Raina uśmiechnęła się i uniosła brew.
Spojrzała z zainteresowaniem na rozmówcę, który coś jej
dalej opowiadał. Następnie westchnęła i pokręciła głową.

Łajdak! Lucian zagryzł wargi. Gość podrywał Rainę. Na

oczach jej męża. Miał ochotę wcisnąć mu do gardła te jego zło-
te spinki do mankietów i wyciągnąć je przez...

- Hej, słodziutki - odezwała się wysoka, dorodna mo

delka o kruczoczarnych włosach. Stała teraz koło niego
z dwoma kieliszkami szampana. - Mam wrażenie, że mu
sisz czymś zająć te swoje wielkie dłonie.

Lucian opierał się plecami o ścianę, więc nie miał gdzie się

cofnąć. Uśmiechnął się grzecznie i przyjął szampana, ale nie
zamierzał przyjąć od niej nic więcej. Aurel tymczasem ciągnęła
dalej swoją opowieść o randce z jakimś Stevem. Lucian patrzył
na Rainę. Wzięła Włocha pod ramię i poder szła z nim do in-
nej grupki gości.

Cholera! Jak długo może trwać taka impreza?
Kolejna kobieta dołączyła do niego. Była to rudowłosa,

zielonooka piękność, która mogłaby być modelką, gdyby była
wyższa. Powiedziała coś do niego, ale nie miał pojęcia, co. Cały
czas tylko kiwał głową z uśmiechem.

- Wspaniale - powiedziała i podała mu wizytówkę. -

Daj mi tylko swój numer telefonu. Zadzwonię do ciebie.

O co ona go zapytała?
- Ach, no, cóż, ja...
- Po co masz do niego dzwonić? - zapytała Raina, która

R

S

background image

123

nagle znalazła się koło nich i uśmiechała się do rudowłosej
ślicznotki. - Witaj, Phoebe.

Lucian miał ochotę ucałować Rainę. Również dlatego,

że go uratowała.

- Cześć, Ra - odpowiedziała Phoebe z uśmiechem. -

Dawno się nie widziałyśmy. Twój przyjaciel właśnie się zgo
dził pozować do zdjęć. Mam kontrakt z Calvinem Kleinem.
Byłby idealny.

Lucian prawie się zachłysnął szampanem. Raina unio-

sła brwi i spojrzała na niego pytająco.

- Naprawdę?
Przecież nie mógł się przyznać, że nie słuchał, co się

do niego mówi. Sesja zdjęciowa? Rany boskie! Za żadne
skarby świata!

- Jestem wdzięczny za propozycję... - och, jak ona się

nazywa? A, tak! - ...Phoebe, ale obawiam się, że nie mogę.
Nie jestem...

- Phoebe - wtrąciła się Raina. - To mój mąż, Lucian

Sinclair. Lucianie, poznaj Phoebe Knight. Jest fotografem.

- Mąż? - Oczy Phoebe rozszerzyły się ze zdziwienia.

Patrzyła to na Luciana, to na Rainę. - Chyba nie widzia-
łyśmy się dłużej, niż mi się zdawało, Ra. Koniecznie musi-
my się umówić na lunch.

- Umówimy się. - Raina wzięła Luciana pod rękę. -A

teraz, wybaczcie, muszę przez chwilę pobyć sama z tym
mężczyzną.

- Tylko przez chwilę? - zapytała Aurel chrapliwym

głosem. - Mnie by chwila nie wystarczyła.

Lucian uśmiechnął się na widok rumieńca, który za-

barwił policzki Rainy. Odciągnęła go na bok.

R

S

background image

124

- Chwała Bogu! - Otoczył ją ramieniem i wyszeptał jej

prosto do ucha: - Uratowałaś mnie.

- Nawet nie masz pojęcia, ile mi zawdzięczasz - od-

parła unosząc brew. - Te dwie pożarłyby cię żywcem.

Na co ona sama miała też ochotę. Zaciągnęła Luciana

do sypialni. Zza zamkniętych drzwi dochodziła rytmiczna,
latynoska muzyka.

Nie mogła się nawet gniewać na Aurel i Kimmy. Były,

jakie były, jak syreny, których cel jest jasny: rzucić każdego
mężczyznę na kolana. Były piękne, ale nie w typie Luciana.

- Dlaczego, na Boga, powiedziałeś Phoebe, że będziesz

pozował do zdjęć? - zapytała, krzyżując ręce na piersiach.

Podrapał się w kark i przestąpił z nogi na nogę.
- Nie do końca powiedziałem. Po prostu byłem tro-

chę... To znaczy...

- Nieważne. - Zamknęła oczy i westchnęła. - Zresztą to

i tak nie moja sprawa.

Na weselu powiedziała mu, że nie będzie o nic pytać. I

co zrobiła przy pierwszej okazji, gdy znaleźli się sami? Za-
częła go wypytywać jak zazdrosna idiotka.

Cóż, jeśli Lucian chce wziąć udział w sesji Phoebe, to

jego sprawa. Może pozować nawet w setkach sesji.

Gdyby Phoebe nie była jej dobrą znajomą, pomyślała

Raina, chyba by jej powyrywała wszystkie te rude włosy.

Nagle poczuła się zbyt zmęczona, żeby stać. Usiadła na

krawędzi łóżka.

- To był męczący dzień. Nie mam siły się z tobą kłócić.
- To dobrze.
Materac ugiął się, gdy Lucian usiadł koło niej. Była

zmęczona, ale nie martwa. Jej ciało ożyło nagle. Znowu ta
mi-

R

S

background image

125

gotliwa świadomość jego bliskości. Znajomy męski zapach,
ciepło promieniujące z jego ciała, zmysłowość buchająca
jak skwar z nowojorskich ulic w sierpniu.

Wyglądał na trochę zmęczonego. Raina zauważyła, że

ma lekko zaczerwienione oczy. Ciekawe, czy tęsknił za nią
przez te parę dni? A może był na nią zły? Bardzo chciała
się tego dowiedzieć, ale wiedziała, że nie wolno jej pytać.

- Moje gratulacje. Kolekcja odniosła sukces - przerwał

milczenie.

- Dzięki. - Dostała bardzo dużo zamówień, więcej, niż

kiedykolwiek marzyła. Czemu nie czuła się wspaniale? - To
był udany dzień.

- Mam nadzieję, że nic nie popsułem, zjawiając się na

pokazie - powiedział.

Zaśmiała się cicho i roztarta obolały kark.
- Dziewczyny tak nakręcił sam twój widok, że były na

wybiegu porywające. Wszystko po to, żeby zrobić na tobie
wrażenie. Chyba z dziesięć razy słyszałam dziś słowo „pio-
runujący" zarówno w odniesieniu do moich projektów, jak
mojego męża.

Odwrócił wzrok, ale zdążyła jeszcze zauważyć, że się

zarumienił. Rozbawił ją i zauroczył fakt, że potrafiła go za-
wstydzić.

Nagle uświadomiła sobie, że Lucian nosi obrączkę.

Ona swoją zdjęła po powrocie z Bloomfield, bo nie była
gotowa odpowiadać na pytania kolegów z pracy. Nie była
pewna, czy Lucian zauważył brak obrączki na jej palcu i
czy ma to dla niego znaczenie. Wiedziała jednak, że emocje
między : nimi nadal rosły. Jeśli nie będą uważać, to może
się okazać, że stąpają po cienkim lodzie.

R

S

background image

126

- Chciałem zobaczyć Emmę. Teresa mnie nie wpuściła.
- Mówiłam jej o tobie. Że się pobraliśmy. - Do czar-

nych dżinsów Luciana przyczepiła się jakaś nitka. Raina le-
dwie się powstrzymała przed jej strzepnięciem. - Ale ona
jest bardzo nieufna w stosunku do obcych ludzi.

- Pokazałem jej prawo jazdy, wyniki badania krwi i bi-

let lotniczy - powiedział oschle. - Powiedziała mi, że Em-
ma śpi, po czym zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.

- Jest cudowna dla Emmy. - Teresa była jak matka dla

niej i jak babcia dla Emmy. Raina nie miała pojęcia, co by
bez niej zrobiła. - Nie bądź na nią zły za to, że jest ostrożna.

- Zły? - Spojrzał na nią zaskoczony. - Myślałem o tym,

żeby jej dać podwyżkę. Dobrze jest wiedzieć, że ktoś taki
opiekuje się Emmą.

Ta nieoczekiwana uwaga ją rozśmieszyła. Następnie

Raina spuściła głowę i wbiła wzrok w swoje dłonie.

- Lucianie - powiedziała cicho. - Dlaczego przyjecha-

łeś?

- Do Emmy.
Serce się jej ścisnęło. Oczywiście, wiedziała, że będzie

przyjeżdżał do Emmy, ale skłamałaby twierdząc, że nie
miała nadziei, iż będzie też przyjeżdżał do niej. Ależ ze
mnie idiotka, pomyślała.

- Ucieszy się. - Zmusiła się do uśmiechu, po czym

wstała z łóżka. - Teraz już poszła spać, ale możesz
przyjść...

Wziął ją za rękę i posadził z powrotem na łóżku.
- Przyjechałem też do ciebie.
Serce podskoczyło jej w piersi. Podniosła na niego

wzrok.

R

S

background image

127

- Do mnie?
- Martwiło mnie to, jak się rozstaliśmy. Pomyślałem...

No, cóż, chcę, żebyś wiedziała, że między mną a Sally Lynn
naprawdę nic nie było. To...

- Lucianie, przepraszam cię za to, co wtedy powiedzia-

łam. Nie powinnam była. I naprawdę nie musisz mi mówić,
że...

Położył jej palec na ustach.
- Nigdy z nią nie spałem. I nigdy w życiu nie miałem

zamiaru się z nią żenić. A mogło ci się obić o uszy coś na
ten temat.

- Naprawdę? - Nienawidziła siebie za to, że tak ją usz-

częśliwił tym oświadczeniem. Nie mogła się jednak po-
wstrzymać. - Bo jeśli miałeś zamiar, jeśli myślisz, że mógł-
byś. ..

- Na litość boską, Raino. - Wbił wzrok w sufit. - Mo-

głabyś się zamknąć? To i tak jest trudne.

Nie była pewna, co na to odpowiedzieć, więc zamilkła.

Dotyk tej szorstkiej, spracowanej dłoni sprawiał, że prze-
szywały ją dreszcze.

- Chciałem, żebyś została.
- Mieszkam w Nowym Jorku, Lucianie. - Dlaczego

chciał, żeby została? Czy tylko z powodu Emmy? Czy za
nią też tęsknił? - Tu pracuję.

- Do licha, wiem. - Ze zdenerwowaniem przeczesał

dłonią włosy. - Słuchaj, pozwól mi zostać tu przez kilka
dni. Chcę spędzić trochę czasu z Emmą i...

Przerwał. Czekała z zapartym tchem.
- I obiecuję, że nie będę ci wchodził w drogę.

Dlaczego pozwoliła sobie uwierzyć, że on chce spędzić

R

S

background image

128

trochę czasu także z nią? Nadzieja na to ulotniła się gdzieś
w jednej chwili. Ogarnęła ją fala zmęczenia, ciężkiego jak
ołów. Chciała teraz wrócić do domu i położyć się spać.

- Już ci mówiłam, że możesz przyjeżdżać tu, kiedy tyl-

ko chcesz. - Westchnęła, po czym wstała. - Przyjdź rano i...

Przerwała nagle i nadstawiła ucha.

- Co?
- Słyszysz? Zmrużył oczy.
- Nic nie słyszę.
- Właśnie.
Podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież.
Apartament był pusty. Wyszli nawet kelnerzy. Przy

drzwiach stał stolik na kółkach. Do butelki szampana, która
chłodziła się w wiaderku z lodem, przyklejona była karte-
czka. Obok stały dwa smukłe kieliszki, miseczka z truska-
wkami i opakowanie bitej śmietany.

Lucian stanął za nią, odkleił karteczkę i przeczytał.
- „Gratulacje dla pary młodej! Zabawcie się z truska-

wkami i bitą śmietaną. Inwencji wam pewnie nie zabraknie!
Uściski. Wszyscy".

Zachichotał.
Odwróciła się gwałtownie, prawie na niego wpadła.

Robiło się coraz goręcej.

- Chyba pomyśleli, że chcemy zostać sami.
- Coś podobnego! - Sięgnął po bitą śmietanę, nabrał jej

na palec. - Wiedziałaś, że mam słabość do bitej śmietany?

Gdy zlizał z palca lekki krem, Rainę przeszył dreszcz.

Rozchyliła wargi.

R

S

background image

129

- Nie... nie wiedziałam.
- A wiesz, do czego jeszcze mam słabość? - zapytał ci-

cho, patrząc jej prosto w oczy.

Ledwie oddychała.
- Do truskawek?
Pokręcił wolno głową. Odstawił pojemnik z bitą śmie-

taną na stolik. - Do ciebie.

R

S

background image

130

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Do ciebie.
Od tych słów przeszył ją dreszcz. Niczym piorun zele-

ktryzowały jej umysł i ciało.

- Jeśli chcesz, żebym wyszedł, powiedz to teraz. - Wpa

trywał się w nią intensywnie. - Natychmiast.

Zapadła cisza. Linia napięcia przebiegała między nimi

niczym naprężona lina. Raina miała wrażenie, że balansuje
na niej, próbuje zachować równowagę przy pomocy logiki
i rozsądku.

Czy chce, żeby on wyszedł?
Nigdy w życiu nikt jej tak nie pożerał wzrokiem. Prze-

raziło ją to, a jednocześnie podekscytowało. Podnieciło.

Czy chce, żeby on wyszedł?
Za nic w świecie.
- Zostań.
Gdy jego ramiona się zamknęły się dookoła niej, gdy

przyciągnął ją do siebie i zmiażdżył usta w pocałunku, Rai-
na poczuła, że lina się spod niej usuwa. Upadek nie miał
końca i był przesycony radością. Adrenalina wirowała jej
w żyłach, skronie pulsowały, a serce śpiewało.

- Przysięgam ci, że nie po to tu przyjechałem. Lucian

trzymał ją w ramionach. Musnął wargami jej miękkie wło-

R

S

background image

131

sy. Leżeli teraz w łóżku, oboje pogrążeni w myślach. Nie
chciał, żeby takie były jego pierwsze słowa, ale jakoś tak
wyszło.

- Lucianie, jesteś kiepski w łóżkowych pogawędkach.
- Przekręciła głowę i szczypnęła go zębami. - Liczyłam

na
coś w rodzaju „niesamowite" albo „cudowne".

Uśmiechnęła się z satysfakcją, niczym kot, który wła-

śnie wypił miseczkę śmietanki.

- To by było niedopowiedzenie. - Wsunął jej kosmyk

włosów za ucho.

Zarumieniła się ślicznie. Spuściła wzrok.
- Więc co chcesz powiedzieć? Przykro ci, że się wła-

śnie kochaliśmy?

- No, coś ty! - Widok jej rozsypanych na poduszce

włosów, obrzmiałych i zaczerwienionych od pocałunków
warg, zamglonych od pożądania oczu sprawiał, że w ogóle
nie mógł sobie przypomnieć, co chciał powiedzieć. - Nigdy
nie byto mi przykro, że się z tobą kochałem. Przykro mi
tylko, że nie pamiętam pierwszego razu. To mnie okropnie
deprymuje.

- Nic takiego... takiego, jak ty... - Wciąż na niego nie

patrzyła. - Nigdy mi się nic takiego nie zdarzyło. Jakbym
nagle znalazła się w środku tornada. - Kreśliła palcem kół-
ka na jego piersi. - To nadal trwa, Lucianie - dodała cicho.

- Mogłabym się tego wypierać, ale nigdy nie należałam

do
wstydliwych. Seks z tobą jest niesamowity.

Seks? Dlaczego to słowo nagle tak bardzo go zirytowa-

ło? Czy tylko to się między nimi działo? Nic innego? Tylko
uprawiali seks?

A może chodziło o coś więcej? Nigdy w życiu czegoś

R

S

background image

132

takiego nie czuł, do żadnej kobiety. Wprawiało go to w za-
kłopotanie.

Wiedział na pewno, że chce być z Rainą. W łóżku i po-

za nim. Nie tylko dlatego, że była matką jego dziecka. Nie
z powodu jej urody. Dlatego, że była sobą, Rainą. Tęsknił
za nią przez ostatni tydzień. Tęsknił za jej śmiechem, za
błyskiem w oczach. Bez niej czuł pustkę, jakiej nigdy dotąd
nie doznał.

Czuł się... samotny.
Rany, ależ to patetyczne! Odkąd to doskwiera mu sa-

motność? Miał dużą rodzinę, bratanków, bratanicę, przyja-
ciół. I Emmę. Na samą myśl o niej zabrakło mu tchu. Do
licha, zachowuje się niedorzecznie. Jeszcze trochę, a za-
cznie pisać wiersze i robić wycinanki w kształcie serdu-
szek.

Wyrwał się z zamyślenia i skupił znowu na kobiecie,

którą trzymał w ramionach. Jej palce nadal błądziły po jego
piersi. Słaby dotyk wystarczył, bo znowu zrobiło mu się
gorąco, serce zaczęło łomotać, a krew szybciej krążyć w ży-
łach.

- Raino. - Jej imię zabrzmiało w jego ustach delikatnie.

- Mam trochę czasu, tydzień lub dwa, zanim zabierzemy
się do pracy nad następnym projektem. Wynajmę pokój w ja
kimś hotelu w pobliżu twojego mieszkania, spędzę trochę
czasu z Emmą.

I z tobą, dodał w duchu.
Jej palce na moment znieruchomiały.
- Będzie uszczęśliwiona.
- Wspaniale.
Dlaczego chciał, żeby powiedziała „my"? My będzie-

my uszczęśliwione?

R

S

background image

133

- Co z kotem? Zmarszczył brwi.
- Z kotem?
- Kotką pod twoim schodkami. I z kociakami. Kto się

nimi teraz zajmuje?

- Och, o nie ci chodzi. - Pogłaskał ją po ramieniu. -

Mieszkają w mojej przyczepie. Zostawiłem kiedyś otwarte
drzwi i wprowadziły się bez pytania. Abby się teraz o nie
troszczy.

Uśmiechnęła się i wtuliła w niego.
- Lucianie?
- Tak?
Zapadła cisza. Dopiero po dłuższej chwili Raina pod-

niosła głowę i spojrzała na niego.

- Nie musisz iść do hotelu.
Serce mu podskoczyło w piersi. W jej oczach dostrze-

gał niepewność. Byli tacy ostrożni, tacy uważni. Dlaczego
po prostu nie powiedzą tego, co myślą?

- Masz pokój gościnny?
Jej dłonie, gładkie i ciepłe, przesunęły się po jego bo-

kach.

- Nie.
- A dużą sofę?
- Raczej małą. Ma tylko półtora metra.
- Jejku, jejku, pani Sinclair? - powiedział przeciągając

głoski. - Czy pani sugeruje, że mam spać w pani łóżku?

Zatrzepotała rzęsami i zalała się rumieńcem.
- To bardzo duże łóżko. Tak będzie wygodniej. - Ru-

mieniec jeszcze się pogłębił. - To znaczy, będziesz bliżej
Emmy.

R

S

background image

134

- No, tak, obojgu nam zależy na dobru Emmy, praw-

da? - Uśmiechnął się. - A co z Teresą?

- Jesteśmy po ślubie, zapomniałeś? Być może będzie-

my jej musieli pokazać świadectwo ślubu, zanim się zgo-
dzi.

Jego wargi znalazły się blisko jej ust.
- Jesteś pewna, że nie będę ci przeszkadzał?
- Przestań gadać bzdury, Lucianie - mruknęła i rozchy-

liła wargi.

- A co z twoim włoskim przyjacielem? - zapytał. Czę-

ściowo się z nią droczył, ale chciał się tego dowiedzieć.

- Z jakim włoskim przyjacielem?
- Tym facetem w garniturze od Armaniego, ze złotymi

spinkami do mankietów. Nie będzie zły, że się u ciebie za-
trzymam?

Otworzyła oczy.
- Antonio Barducci? To felietonista z „New York So-

phisticate".

- Szeptał ci coś do ucha. - Lucian szczypnął ją zębami

w ucho. - Nie podobało mi się to.

Parsknęła śmiechem. Lucian nachmurzył się i uniósł

głowę.

- Co cię tak rozbawiło?
- Zapytał mnie... - schowała twarz w poduszce. - Za-

pytał mnie, czy jesteś wolny. Powiedział, że jesteś belissi-
mo.

Lucian zalał się rumieńcem.
- To wcale nie jest śmieszne.
Usiadła na krawędzi łóżka, wciąż nie mogąc powstrzy-

mać się od śmiechu. . - To przekomiczne.

- Akurat - mruknął z irytacją. - I co mu powiedziałaś?

R

S

background image

135

- Dałam mu twój numer telefonu.
- Co?!
- Żartuję, żartuję. - Sięgnęła po bluzkę. - Powiedzia-

łam mu, że jesteś moim mężem i ma ci dać spokój.

Westchnął z ulgą.
- To dobrze.
Spojrzała na niego przez ramię i uśmiechnęła się.
- Powiedziałam mu, że ja też uważam, że jesteś belis-

simo.

- Naprawdę? - Uśmiechnął się do niej, po czym pokle-

pał poduszkę. - Wracaj tutaj i powiedz to jeszcze raz. Mam
słabość do takich tekstów.

Zerwała się z łóżka.
- Hej. Dokąd idziesz?
Zniknęła za drzwiami. Odrzucił kołdrę i już miał iść za

nią, ale wróciła. Serce skoczyło mu do gardła na widok jej
nagiego ciała. Zbliżała się do niego powoli, w jednej ręce
trzymała butelkę szampana, a w drugiej pojemnik z bitą
śmietaną.

- Wiem, do czego jeszcze masz słabość. - Uśmiechnęła

się i podeszła bliżej. - Co na to powiesz?

A on zapomniał języka w gębie, ale to i tak nie miało

znaczenia. Na to pytanie nie trzeba było odpowiadać sło-
wami.

Przez cały następny tydzień w nowojorskim świecie

mody wrzało jak w ulu. Wszyscy dyskutowali o nowej ko-
lekcji bielizny Rainy. „Nowatorska", „seksowna" - to były
określenia pojawiające się w kółko w pismach branżowych i
codziennych. Nie wspominając o opiniach przekazywa-
nych

R

S

background image

136

sobie z ust do ust. Zamówienia napływały szeroką falą, te-
lefony w biurze dzwoniły bez przerwy. Nawet teraz, gdy
Raina jechała windą do domu, miała wrażenie, że wciąż
dzwoni jej w uszach. Całe to zamieszanie ją ekscytowało,
ale była już zmęczona.

A w domu czekał na nią Lucian.
Gdy pierwszego dnia zjawili się nad ranem w jej mie-

szkaniu, Emma jeszcze spała. Lucian stanął nad jej łóżecz-
kiem. Nie mógł się doczekać, kiedy dziewczynka się obu-
dzi. Gdy tylko zaczęła się ruszać, wziął ją na ręce i przytu-
lił.

- Dzień dobry, myszko - powiedział takim tonem, jak-

by mówił to codziennie.

Rainie serce się ścisnęło na widok rozradowanej miny

Emmy, sposobu, w jaki przytuliła się całym ciałkiem do
Lu-ciana i położyła mu główkę na ramieniu. Uświadomiła
sobie, że nawet gdyby go jeszcze nie kochała, zakochałaby
się w tym momencie po uszy.

Ale już go kochała. Od zawsze i na zawsze.
Miała nadzieję, że on ją też z czasem pokocha. Lecz

nigdy nie usłyszała od niego słów, na które tak bardzo cze-
kała. Wydawał się zadowolony z obecnego układu. Ona wy-
chodziła do pracy, on spędzał całe dnie z Emmą.

A noce, pomyślała Raina z mieszaniną przyjemności i

bólu, noce spędzał z nią, w jej łóżku. Przez ostatni tydzień
zaznała tak mało snu, że na nogach trzymała ją chyba sama
adrenalina. Nie skarżyła się jednak. To był zupełnie niesa-
mowity, dziki tydzień.

I zaraz miał się skończyć.

Zatrzymała się przed drzwiami swojego mieszkania.
Chwilę trwało, nim odzyskała kontrolę nad sobą. Wiedzia-

R

S

background image

137

ła, że nie powinna być zła - przecież nic więcej jej nie obie-
cywał. To ona zaprosiła go do swojego domu, do swojego
łóżka. Nie domagała się niczego więcej, nie prosiła o nic w
zamian. To by wymagało odwagi.

Ale fakt pozostawał faktem - z pewnością chciała cze-

goś więcej.

Cieszyła się każdą minutą spędzoną z Lucianem, lecz

więcej tego nie powtórzy. Nie potrafiłaby znieść takiego bó-
lu przy okazji każdej jego wizyty w Nowym Jorku.

Zostaną przyjaciółmi - dla dobra Emmy. Lecz Raina

wiedziała, że nie zaspokoi jej nic poza prawdziwym mał-
żeństwem.

Westchnęła, przycisnęła czoło do framugi, zamknęła

oczy. Wzięła głęboki wdech i cicho otworzyła drzwi do
mieszkania. Lucian bawił się z Emmą na podłodze w salo-
nie.

Serce drgnęło jej na ten widok. Ten wielki facet śpie-

wał swojej małej córeczce piosenkę.

- Co tak wspaniale pachnie? - zapytała w progu. Na

pewno sos do spaghetti Teresy. Zmusiła.się do uśmiechu
i zaniknęła za sobą drzwi. - Cześć, skarbie.

Lucian podniósł na nią wzrok. To czułe słowo nie było

oczywiście przeznaczone dla niego, lecz dla Emmy. Poje-
dyncze słowo, wymówione z taką tkliwością sprawiło, że
poczuł ucisk w piersi. Uśmiechnął się do niej, po czym
wziął Emmę na ręce i wstał.

- Daj mamusi buzi.
Raina cmoknęła Emmę w policzek i pogłaskała ją po

szyi. Dziewczynka się roześmiała. Lucian nachylił się, żeby
pocałować Rainę. Zesztywniała i odsunęła się.

- Jedliście już?

R

S

background image

138

Chyba była zmęczona. I spięta.-Pomyślał, że zna wiele

sposobów na zlikwidowanie tego napięcia.

- Emma dostała trochę rigatoni. Chciała się ze mną po

dzielić, ale powiedziałem jej, że czekam na ciebie.

Raina zdjęła płaszcz i odwiesiła go do szafy. Zawahała

się przez chwilę, nim się odwróciła.

- Coś się stało? - zapytał z troską.
- Czas na kąpiel!
Z łazienki wyszła Teresa. Ze środka dobiegał szum wo-

dy. Lucian zdążył polubić drobną, siwowłosą, grecką nia-
nię. Była to surowa kobieta, zawsze oficjalna, ale szczerze
kochała Emmę i Rainę. Dzień czy dwa trwało, nim zaczęła
go traktować odrobinę przyjaźniej. Przełamała się, gdy
przywiózł jej słodycze z greckiej cukierni po drugiej stronie
miasta. Następnego i każdego kolejnego ranka czekała na
niego świeżo zaparzona kawa. A gdy wracał z codziennego
spaceru z Emmą, lunch był już gotowy. Wczoraj Teresa
upiekła nawet czekoladowe ciasteczka. Usłyszała, jak mó-
wił Rainie, że za nimi przepada.

Wspaniała kobieta, pomyślał z uśmiechem i podał jej

Emmę.

^ Pomogę ci - zaproponowała Raina, ale Teresa mach-

nęła ręką i połaskotała Emmę w brzuszek frotową kaczką.
Poszły do łazienki.

- Skąd się wzięła ta kaczka? - Raina spojrzała na Lu-

ciana podejrzliwie. - Znowu wybrałeś się na zakupy?

- Nie miałem nic innego do roboty po południu. Mam

też coś dla ciebie. - Z uśmiechem wyciągnął z kieszeni ko-
szuli dwa bilety. - „Dark Water". Piątek, ósma wieczorem.
Ty i ja.

R

S

background image

139

Sztuka była absolutnym hitem na Broadwayu. Duszę

niemal zaprzedał diabłu, żeby zdobyć te bilety.

- Dziękuję. - Raina uśmiechnęła się słabo. - Wspaniały

pomysł.

„Dziękuję?" „Wspaniały pomysł?" Nie takiej reakcji

się spodziewał. Zmarszczył brwi. Raina poszła do kuchni i
zajrzała do garnków. Powietrze wypełnił zapach pomido-
rów i ziół. Naprawdę wyglądała na wyczerpaną.

Miała za sobą męczący tydzień. Już on dopilnuje, żeby

dziś wcześniej się położyła, postanowił. I poszła spać.

Podszedł do niej od tyłu, objął ją.
- Wspaniały pomysł?
Oparła się o niego na krótką chwilę, po czym się odsu-

nęła.

- Nie mogę iść.
Coś było nie tak. Coś więcej niż zmęczenie wynikają-

ce ż nawału pracy i braku snu.

Poczuł się tak, jakby dostał cios w splot słoneczny.
- Powiesz mi, co się dzieje?
- Lucianie... - Zawahała się, wzięła głęboki oddech. -

Dostałam propozycję pracy od Rosinna Designs we Floren-
cji.

- Od Rosinna Designs? - Nie kupował produktów tej

ekskluzywnej firmy odzieżowej, ale słyszał o niej. Nie
mógł nie słyszeć. - We Florencji we Włoszech?

- Tak.
- Propozycje pracy to na ogół powód do świętowania -

powiedział spokojnie. - Możesz mi w takim razie powie-
dzieć, dlaczego wyglądasz tak, jakby właśnie zdarzyła się
tragedia?

R

S

background image

140

- Mam jechać do Florencji. Ucisk w sercu jeszcze się

wzmógł.

- Jedziesz do Włoch? Kiedy?
- Jutro.
- Jutro?
- Przykro mi. - Jej głos drżał. - Wiem, że to dość nie-

oczekiwane. To stało się tak szybko.

- Delikatnie to określiłaś. - Powtarzał sobie, że musi

zachować spokój. - Nie ma sprawy. Zostanę z Emmą je-
szcze przez kilka dni, aż wrócisz.

Skrzyżowała ręce na piersiach, jakby zrobiło się jej

zimno. Zamknęła oczy. Otworzyła je i powiedziała:

- Emma jedzie ze mną. Nie będzie nas pół roku.

Zamarł. Miał wrażenie, że wszystko w środku zamieniło

mu się w lód.
- Jedziesz jutro na pół roku do Florencji i zabierasz z

sobą moją córkę? Tak po prostu?

- To dla mnie wielka szansa. Nie mogę odmówić.
- Pewnie, że nie możesz. - Zagryzł wargi, żeby po-

wstrzymać cisnące się na usta słowa.

- Przez trzy lata pracowałam ciężko, żeby wypracować

sobie pozycję w branży. - Spojrzała mu prosto w oczy. -
Czemu miałabym odrzucić taką propozycję?

Milczał.
- Pół roku minie jak z bicza strzelił - powiedziała. -Jak

wrócimy...

- Do licha, Raino, nigdzie nie pojedziecie! - Odsunął

się od niej i przeczesał włosy palcami. - Nie możesz tak po
prostu zabrać Emmy i wyjechać. To moja córka. Przy-
pominam ci też, że jesteśmy małżeństwem.

R

S

background image

141

- Papiery i obrączka nie czynią z tego prawdziwego

małżeństwa - powiedziała cicho. - Ustaliliśmy, że pobie
ramy się ze względu na Emmę. Zgodziliśmy się również,
że w którymś momencie weźmiemy rozwód. Z mojej strony
nic się nie zmieniło.

Jej słowa ledwie do niego docierały. Był wściekły. A

niech to wszyscy diabli!

- Świetnie - zgrzytnął zębami. - Jedź sobie do Floren

cji. Ale zostaw Emmę.

Popatrzyła na niego zszokowana. Szybko jednak wzię-

ła się w garść.

- Nie ma mowy.
- Czemu? Będziesz w pracy od rana do wieczora. Wez-

mę półroczny urlop. Callan i Gabe mnie zastąpią. Zaopie-
kuję się Emmą.

Podeszła do niego. Zacisnęła wargi.
- Emma jest całym moim światem. Kocham ją. Nigdzie

się bez niej nie ruszę.

Przyszła mu na myśl lwica broniąca małego lwiątka.

Trochę go to uspokoiło. W głębi ducha wiedział, że ona ma
rację, że Emma powinna być z nią, ale serce mówiło mu
coś innego.

- Ja też ją kocham - powiedział przez zaciśnięte zęby. -

Czy to, czego ja chcę, w ogóle się nie liczy?

- Bardziej niż ci się zdaje - odparła cicho. - Ona jest

częścią ciebie i to się nigdy nie zmieni. Nie wiesz tego?

Odwrócili się oboje, gdy z łazienki dobiegł ich plusk

wody i śmiech Emmy.

Lucian ostatkiem sił powstrzymywał się, żeby nie za-

cząć krzyczeć, nie potrząsnąć Rainą, nie zrobić czegoś, by
zmieniła zdanie.

R

S

background image

142

Lecz ona była zdeterminowana. Nie zmieni zdania.

Wyjedzie. I Emma też. Nic nie mógł na to poradzić.

Zacisnął zęby i odwrócił się do niej tyłem.
- Przebiorę Emmę i położę ja spać. Zjedz kolację.
Nie próbowała z nim dyskutować, za co był jej wdzię-

czny. Ubrał Emmę w piżamkę, ukołysał ją do snu i przykrył
kocykiem, po czym wyszedł na palcach z jej pokoju. Złapał
swoją kurtkę i ruszył do drzwi.

Chciał znaleźć najbliższy bar i zamówić dużego drin-

ka.

A może dwa.

R

S

background image

143

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Raina szła za Teresą, która niosła na rękach śpiącą Em-

mę. Przedzierały się przez głośny i tłumny terminal. Zawsze
przyjeżdżała na lotnisko z dużym wyprzedzeniem. Kolejka
była krótka, w dodatku lot miał półgodzinne opóźnienie. W
efekcie przyszło im czekać całą godzinę. Normalnie taki
dodatkowy czas działałby na Rainę uspokajająco, ale tym
razem marzyła jedynie o tym, żeby jak najszybciej wyje-
chać.

Tylko że tak naprawdę nie chciała wyjechać. Nie mo-

gła znieść myśli, że wsiądzie do samolotu i oddali się od
Luciana.

W gardle jej zaschło. Miała wrażenie, że ze wszystkich

stron otaczają ją szczęśliwe, roześmiane twarze. Pary trzy-
mały się za ręce. Kobieta i mężczyzna, którzy wyraźnie do-
piero co się przywitali, stali objęci koło bankomatu, nie-
świadomi uśmiechów na twarzach ludzi dookoła.

Raina z trudem powstrzymywała płacz.
Może nie byłoby aż tak źle, gdyby przed wyjazdem

zdołali porozmawiać. Gdyby się wczoraj nie pokłócili. I
gdyby Lucian nie wyszedł w taki sposób.

Gdyby nie wrócił o trzeciej nad ranem, w dodatku kom-

piętnie pijany.

Na pewno nie pamiętał, jak pomagała mu położyć się

R

S

background image

144

na sofie, co nie było łatwe, biorąc pod uwagę jego gabaryty.
Ale jakoś się jej udało. Zwinął się w kłębek.

Był taki bezbronny we śnie. A ona o niczym innym nie

marzyła, jak o tym, by odwołać podróż. Zapomnieć o pro-
pozycji pracy albo wysłać tam w zastępstwie Annelise. Jej
asystentka była zdolna i pracowita. Z pomocą faksu, tele-
fonu i komputera oraz jednej czy dwóch krótkich wypraw
do Florencji wszystko dałoby się załatwić.

Lecz ta chwila minęła. Skoro Lucian nie poprosił ją, by

została, nie powiedział tych słów, na które tak czekała, nie
było powodu odwoływać wyjazdu.

„Kocham cię."
To chciała usłyszeć. Być może jemu wystarcza stan

obecny: obrączka, ale brak zobowiązań, seks bez 'miłości.
Ale jej nie.

I nigdy nie wystarczy.
A jednak nie żałowała, że za niego wyszła. Emma nosi

nazwisko ojca i nikt nigdy nie będzie szeptał za jej plecami.
Lucian i jego rodzina obsypią ją miłością.

Lecz ból wynikający z nieodwzajemnionego uczucia

do Luciana dla niej samej byłby zabójczy. Wiedziała też,
że nigdy nikogo nie pokocha tak, jak jego. Nawet się nie
zbliży do tego poziomu intensywności.

Rano próbowała go obudzić, wołała go po imieniu, po-

trząsała za ramię, ale się nie ocknął. Nawet wtedy, gdy za-
dzwonił dzwonek do drzwi, gdy kierowca wynosił bagaże.
Ani wtedy, gdy pocałowała go w czoło. Zostawiła mu liścik
na kuchennym stole. Żegnała się z nim i podawała adres
hotelu i numer telefonu we Florencji. Nie podała natomiast
numeru lotu.

R

S

background image

145

Może tak będzie lepiej, pomyślała. Lepiej wyjechać w

ten sposób, po cichu. Gdyby go obudziła, pewnie by się po-
kłócili i byłoby jeszcze gorzej. Więcej bólu.

Gdy Lucian się obudził, miał wrażenie, że przez jego

głowę prowadzi trasa jakiegoś wielkiego pochodu. Tłumy
wiwatowały, dudniły tuby, maszerowały orkiestry dęte. Za-
schło mu w ustach, żołądek podchodził do gardła.

Ostrożnie otworzył oczy, jęknął i zamknął je z powro-

tem.

Poranne słońce wwiercało się w powieki. Termin

„płynny ogień" nabrał nagle nowego znaczenia.

Jeśli jeszcze żyje - a nie był tego pewien - to nigdy

więcej nie chce nawet słyszeć o alkoholu.

Miał na sobie to samo ubranie, co wczoraj. Wolno i

ostrożnie wyprostował nogi. Usiadł. Musiał się złapać ma-
teraca, żeby nie spaść z łóżka.

To nie łóżko. Otworzył oczy. To sofa.
Nic dziwnego, że czuje się tak, jakby ktoś wcisnął go

do pralki i włączył długi program prania. Rozprostował ko-
ści. Tępe dudnienie w głowie zmieniło się w ostry, kłujący
ból.

Idiota, idiota, idiota!
Chciał utopić smutek w alkoholu, ale nie miał zamiaru

wypić aż tyle. Nie zamawiał nic mocnego - choć pierwotnie
miał taki zamiar. Lecz jedno piwo prowadziło do następne-
go. Ani się spostrzegł, a już kilka osób się nad nim użalało.
Każdy koniecznie chciał postawić mu kolejkę. Na szczęście
dwóch nowych kumpli pomogło mu wrócić do domu. Nie
miał pojęcia, o której.

R

S

background image

146

Spojrzał na zegarek. Musiał chwilę poczekać, aż

wzrok mu się wyostrzy. Do licha. Już prawie jedenasta.

W mieszkaniu było cicho. Zbyt cicho. Nagle zrozu-

miał. Wyjechały.

Nie miał pojęcia, jakimi liniami ani o której miały le-

cieć.

Do licha, do licha, do licha!
Ostatnie przedpołudnie, które mógł spędzić z córką,

przespał w pijanym widzie. Żałosny kretyn. Zobaczy ją do-
piero za pół roku.

I Rainę też.
Poczuł ucisk w żołądku. Wiedział, że nie ma to nic

wspólnego ze zbyt dużą ilością piwa.

Zamknął oczy, wziął głęboki wdech. Nawet taki nie-

wielki ruch wywołał pulsujący ból głowy. Tylko raz w ży-
ciu tak go bolała głowa - tego ranka po wypadku. Wtedy
też nie było to miłe.

Co za ironia losu, pomyślał. W obu przypadkach szło o

Rainę. Przecież wyszedł wtedy tylko po to, żeby kupić jej
kwiaty...

Otworzył oczy i poderwał głowę, nie zważając na

ostry ból w skroniach.

Kwiaty?
Pojechał wtedy po kwiaty. Był niedzielny poranek,

kwiaciarnia była jeszcze zamknięta, więc boczną drogą po-
jechał do restauracji Sydney. Miał nadzieję, że dostanie
tam parę róż. W nocy spadł śnieg, było ślisko. Myślał o
Rainie, wpadł w poślizg i...

Nic.
Do diabła! Nie mógł sobie przypomnieć, co się zdarzy-

ło potem. Ciemność. Absolutna ciemność.

R

S

background image

147

Zamknął oczy, odsunął od siebie wszystko i pozwolił

myślom się prowadzić...

Wesele Gabe'a i Melanie... Szczękanie sztućców, toast

szampanem. „Za państwa młodych", słyszał swoje własne
słowa.

Stał z tyłu... Raina koło niego...
„Może ja cię odwiozę? I tak muszę zawieźć prezenty."
W domu Gabe'a strzepnął śnieg z kurtki...
„Napijesz się kawy?"
„Pewnie."
Patrzyli na siebie, dzieliło ich zaledwie parę centyme-

trów. .. Nagle znalazła się w jego objęciach, całował ją, obo-
je byli upojeni, nie szampanem, lecz sobą nawzajem.

O, Boże! Przypomniał sobie. Nie szczegóły, ale wię-

kszość pamiętał. Jak wchodzili po schodach na górę, jak
walczyli z ubraniami.

Następny poranek.
„Wrócę. Poczekaj, Lucian."
Chciał, żeby została. Z nim. Tak, jak teraz.
Przepełniła go panika. Jak coś takiego mogło mu się

zdarzyć dwa razy?

„W piątek rano wyjeżdżam do Florencji. Wrócę za pół

roku."

Przez gęstą mgłę otulającą jego mózg przebiły się jej

wczorajsze słowa.

„Czemu miałabym odrzucić taką propozycję?" zapyta-

ła go, a on nic na to nie powiedział.

„Papiery i obrączka nic czynią z tego prawdziwego

małżeństwa... Z mojej strony nic się nie zmieniło."

„Czemu miałabym odrzucić taką propozycję?"

R

S

background image

148

„Nic się nie zmieniło..."
Miał wrażenie, że czaszka mu pęknie, gdy rozległ się

dzwonek telefonu. Skrzywił się.

Telefon! To musi być Raina! Musi!
Dźwignął się na nogi, zatoczył i jakoś doczołgał do te-

lefonu w kuchni. Złapał słuchawkę.

- Raina! - wrzasnął. - Raino, czy to ty?
- Obawiam się, że nie - usłyszał w słuchawce głos Me-

lanie.

Zapowiedziano jej lot. Raina podniosła głowę i prze-

rwała zabawę z Emmą. Teresa stała koło niej. Wyciągnęła
ręce do dziecka, które uśmiechnęło się promiennie i zama-
chało rączkami.

- Trzeba iść, myszko. - Raina pocałowała córkę i po-

dała ją Teresie.

Westchnęła, wzięła torbę z pieluszkami i poszła za Te-

resą i Emmą. Przez duże okno zobaczyła samolot, usłyszała
głośny warkot silnika.

Ostateczność sytuacji, świadomość, że naprawdę wy-

jeżdża, napełniła ją bólem.

Stłumiła zbierające się w oczach łzy, podała dokumen-

ty ładnej blondynce w mundurze linii lotniczych.

- Raino! Poczekaj! Poderwała głowę.
- Błagam cię, poczekaj! Serce przestało jej bić. Lucian.
Przedzierał się przez tłum, rozpychał się łokciami, wy-

krzykiwał jej imię.

R

S

background image

149

Serce łomotało jej tak gwałtownie, jakby chciało wy-

skoczyć z piersi.

- Lucian?
Stanął przed nią jak wryty. Nie mógł złapać tchu. Był

czerwony na twarzy, nieogolony, włosy miał potargane, na-
dal nosił tę samą pogniecioną niebieską koszulę i dżinsy co
wczoraj. Pachniał mocną kawą i gumą miętową.

- Raino - wykrztusił, łapiąc oddech. - Nie możesz wy-

jechać.

- Co ty tutaj robisz? - Nie była pewna, czy nogi ją

utrzymają. - Jak mnie znalazłeś?

- Melanie - odparł, wciąż ciężko dysząc. - Zadzwoniła

dziś rano. Ona znała numer lotu. Nie możesz wyjechać, Ra-
ino. Nie możesz.

Raina rozejrzała się dookoła. Wszyscy dookoła przy-

glądali im się z ciekawością. Nawet Teresa, z uniesioną
brwią.

- Lucianie, już o tym rozmawialiśmy. Nic się nie zmie-

niło.

- Przepraszam - wtrąciła się zniecierpliwiona pani z

obsługi. - Wchodzi pani?

- Tak. - Raina podała bilety.
- Nie. - Lucian jej je wyrwał.
- Ejże! - Spojrzała na niego zmrużonymi oczami. -

Oddawaj.

Spojrzał na Teresę.
- Tereso, błagam, poczekaj - powiedział, po czym wziął

Rainę za rękę i odciągnął ją na bok, żeby nie tarasować
przejścia. - Raino, proszę cię, musisz mnie przynajmniej
wysłuchać.

- Masz trzydzieści sekund.

R

S

background image

150

Wiedziała, że jeśli potrwa to dłużej, to się złamie i zgo-

dzi na wszystko.

- Mylisz się.

Serce jej zamarło.

- Przyjechałeś tutaj, żeby mi powiedzieć, że się mylę?

Do widzenia, Lucianie.

Próbowała się wyrwać, ale trzymał ją mocno.
- Wysłuchaj mnie. Przyjechałem, żeby ci powiedzieć,

że nie masz racji, twierdząc, iż nic się nie zmieniło. Zmieni-
ło
się. Wszystko się zmieniło.

Zamarła. W jego głosie było tyle niepokoju, w oczach

taka rozpacz. Było coś jeszcze, coś o czym nie śmiała my-
śleć...

- Myliłaś się mówiąc, że nie masz powodu, żeby zo-

stać. - Jego uścisk złagodniał, głos też. -I myliłaś się,
twierdząc, że nasze małżeństwo to tylko papiery i obrączki.
Mylisz się, Raino. Jest ważny powód, żebyś została.

- Jaki, Lucianie? - usłyszała swój własny, bezgłośny

szept. - Jaki powód?

- Kocham cię.
Zadrżała. Spojrzała mu prosto w oczy i zobaczyła to.

Przełknęła ślinę.

- Kochasz mnie?
- Kocham cię od pierwszej chwili.
- Od spotkania na lotnisku w Filadelfii? Pokręcił gło-

wą.

- Nie, od pierwszej chwili.
- Ale przecież ty... przecież nie pamiętasz.
- Nie pamiętałem aż do dzisiejszego ranka. Niektóre

rzeczy wciąż jeszcze są trochę niewyraźne, ale jedno pa-

R

S

background image

151

miętam jasno i wyraźnie. Przyznaję, że się przed tym bro-
niłem, ale taka właśnie jest prawda. Zakochałem się w tobie
od pierwszego wejrzenia. Nie chciałem, byś wyjechała po
weselu Gabe'a i Melanie.

Był tak zdenerwowany i rozgorączkowany, że Raina by

się nie zdziwiła, gdyby ochrona lotniska wyrzuciła go z lotni-
ska. Ale zdaje się, że wszyscy dookoła po prostu im się
przyglądali i czekali z zapartym tchem na dalszy ciąg tego
spektaklu.

- Co ty mówisz, Lucianie? - zapytała ostrożnie. Mu-

siała mieć absolutną pewność, że dobrze go rozumie.

- Zostań ze mną. - Wziął ją za rękę i podniósł do ust. -

Ty i Emma. Możemy mieszkać tam, gdzie będziesz chciała,
w Bloomfield, Nowym Jorku, Florencji, Timbuktu, wszę-
dzie. Nic mnie to nie obchodzi. Tylko pozwól mi się ko-
chać. I spróbuj pokochać mnie.

Była zbyt wstrząśnięta, żeby coś powiedzieć. Wbiła w

niego wzrok. Nie wiedział? Nie dostrzegł tego?

- Czy ty jesteś ślepy? - zdołała wykrztusić, po czym

zaczęła się śmiać. - Ty beznadziejny głupcze! Przecież ja
też cię kocham!

Lucian poczuł ulgę. Kocha mnie, pomyślał. Aż mu się

w głowie kręciło z radości. Jak pijany miłością idiota, któ-
rym w rzeczy samej był, wrzasnął głośno i porwał ją na rę-
ce. Jej torby poleciały na podłogę. Śmiejąc się w głos, za-
rzuciła mu ręce na szyję.

W końcu postawił ją z powrotem na ziemi i pocałował,

długo i namiętnie.

- Przepraszam bardzo - odezwała się znowu pani z ob-

sługi. Nawet ona patrzyła na nich z nadzieją. - Zaraz za-
mykamy wejście. Czy pani zostaje?

R

S

background image

152

- Jeśli nie możesz zostać - wykrztusił. - Polecę za tobą

następnym samolotem. Nie mogę żyć bez ciebie i Emmy.
Nie przeżyję następnych sześciu godzin, nie wspominając
o sześciu miesiącach. Boże, jak ja was potrzebuję!

- Nigdzie nie musisz jechać, Lucianie. - Ujęła jego

twarz w dłonie. - Zostaję. Oczywiście, że zostaję.

Rozległ się głośny aplauz. Lucian rozejrzał się dooko-

ła. Kilka kobiet miało tęskne miny, kilku mężczyzn uśmie-
chało się szeroko. Nawet Teresa miała łzy w oczach. Ski-
nęła z aprobatą, podeszła do nich i podała Lucianowi po-
grążoną we śnie córkę.

Musiał przełknąć ślinę. Miał wrażenie, że serce wy-

skoczy mu z piersi, tak bardzo kochał to dziecko i jego
matkę.

- A co z Florencją? - zapytał. Bał się, że dostarcza jej

pretekstu do wyjazdu, ale wiedział, że musi o to zapytać. -
Co będzie, jeśli nie pojedziesz?

- Jakoś to załatwię - odparła. - Coś mi się zdaje, że

moja asystentka wybierze się w końcu w swoją wymarzoną
podróż do Włoch.

- Mogę się przeprowadzić do Nowego Jorku - oznajmił

Lucian. - Bracia zajmą się interesami na miejscu. Sprzedam
dom, gdy tylko go wykończę.

- Chcesz sprzedać nasz dom? - Raina nachmurzyła się

i pokręciła głową. - Nie ma mowy. Już sobie wybrałam po-
kój na gabinet. Pierwszy przy schodach. Sypialnia naszej
córki będzie po drugiej stronie korytarza.

- A dwa pozostałe pokoje? - Uniósł brew. - Masz ja-

kieś pomysły?

- No, cóż, szkoda by było nie wykorzystać takiej wspa-

niałej przestrzeni, prawda?

R

S

background image

153

- Pewnie. Popracujemy nad tym. Mamy dużo czasu. Do

końca życia, kochanie.

- Myślisz, że uda ci się to zapamiętać, Lucianie?

Pocałowała go.

- Spokojnie. - Pogłębił pocałunek i uśmiechnął się. -

Zaufaj mi, tego nie zapomnę.

R

S


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
373 McCauley Barbara Dwa sluby i pogrzeb
WIERSZ NA 23 SIERPNIA 2009 BARBARA PALA NOC
515 McCauley Barbara Z dala od zgielku
McCauley, Barbara Der Kuss des schwarzen Falken
373 McCauley Barbara Dwa śluby i pogrzeb
515 McCauley Barbara Z dala od zgielku
Dwa śluby i pogrzeb McCauley Barbara
373 McCauley Barbara Dwa śluby i pogrzeb
0597 DUO Kelly Mira Lyn Noc w Chicago
McCauley Barbara Dwa śluby i pogrzeb
515 McCauley Barbara Z dala od zgiełku
1102 DUO Booth Karen Niezapomniana noc
0515 McCauley Barbara Z dala od zgiełku
McCauley Barbara Noce z Hanną
871 DUO Dunlop Barbara Przystanek Las Vegas

więcej podobnych podstron