289 Morgan Raye Spelnione marzenia

background image

RAYE MORGAN

Spełnione marzenia

ROZDZIAŁ PIERWSZY

— Proszę odłożyć dziecko tutaj.

Wielkimi ze zdumienia oczami Lisa Loring spoglądała to na kobietę w jaskrawo

różowym uniformie, to znów na taśmowy transporter, na którym w

plastikowych pojemnikach z dużymi uchwytami do noszenia leżały niemowlęta.

Było ich około pięć dziesięciu. Uśmiechały się i gaworzyły, mijając ją powoli.

— Dokąd one jadą? — usłyszała dobiegający z oddali swój własny głos.

— Pani dziecko zaraz do pani wróci — uśmiechnęła się łagodnie kobieta w

uniformie, — Proszę tylko przejść przez wykrywacz metalu. Dziecko będzie już

czekać na panią w poczekalni. — Uśmiechnęła się ponownie. — Gdzie jest pani

dziecko? Musi je tu pani teraz zostawić,

Lisa odwróciła się, miętosząc nerwowo rąbek żakietu. Trzy mała coś y ręce, lecz

nie wyglądało to na dziecko.

— Ja... nie wiem, gdzie jest moje dziecko wyszeptała.

— Moja droga — powiedziała kobieta w różowym uniformie.

— Obawiam się, że stanęła pani w niewłaściwej kolejce.

Lisa usłyszała za sobą niecierpliwy pomruk. Stojące za nią długim rzędem

kobiety, każda z nosidełkiem dla dziecka w ręku, zaczęły powtarzać raz po raz:

background image

SKAN anula

— Ona stanęła w niewłaściwej kolejce. Mój Boże, stanęła w niewłaściwej

kolejce.

— Bardzo mi przykro, proszę pani — odezwała się ze smutkiem w głosie

kobieta w różowym stroju. — Znalazła się pani w niewłaściwej kolejce. Musi

pani przejść do tamtej.

Lisa spojrzała we wskazanym kierunku. Dostrzegła tam inny ogonek, też

złożony z samych kobiet. A każda z nich ubrana była w elegancki wełniany

kostium, idealny do biura.

— Proszę postawić tutaj swoją teczkę — obsługująca kolejkę wskazała jej inny

transporter — Zostanie pani zwrócona w poczekalni.

Lisa powoli spuściła oczy. W dłoni o jaskrawo pomalowanych paznokciach

ś

ciskała rączkę aktówki.

— Chyba muszę przejść do innej kolejki — oznajmiła smutnym głosem. —

Bardzo mi przykro.

Otaczające ją kobiety współczująco pokiwały głowami.

— To nam jest przykro — powiedziała kobieta w różowym stroju. — Proszę do

nas wrócić, jeśli zdecyduje pani zmienić kolejkę.

Lisa ruszyła w stronę drugiego ogonka. Lecz im szybciej szła, tym dłuższą

drogę miała przed sobą. Ruszyła biegiem. Aktówka stała się nagle tak ciężka, że

upuściła ją. Biegła przed siebie. Coraz szybciej, coraz prędzej. Serce waliło jej

w piersi jak oszalałe... traciła oddech, usiłując dobiec za wszelką cenę. Lecz

kolejka zniknęła. Lisa odwróciła się. Rozglądała się przerażona. Wokół niej nie

było nikogo. Została zupełnie sama.

background image

Nagle rozległo się dzwonienie. Zakryła rękami uszy, zacisnęła powieki...

dzwonienie nie ustawało. Wydawało się, że coś będzie tak dzwonić i dzwonić,

dopóki...

Niepewną ręką Lisa odnalazła wreszcie budzik i wyłączyła go. Ziewając

szeroko, przeciągała się leniwie. Niechętnie otworzyła oczy. Za oknem było

jeszcze ciemno, lecz purpurowy blask znaczył już horyzont. Zbliżał się wschód

słońca.

Wolno pozbierała myśli i zadrżała. Znów miała sen o dziecku. To już zaczynało

być irytujące.

Czemuż wreszcie nie zdecyduje się na to, czego naprawdę pragnie?!

Jutro są jej trzydzieste piąte urodziny. Wskazówki biologicznego zegara zbliżają

się do punktu, którego nie wolno lekceważyć. Zadała sobie pytanie, którego

unikała od ponad piętnastu lat, odkąd poświęciła się karierze zawodowej. Czy

zamierza mieć dziecko, czy nie?

Pytanie to było niezwykle trudne. Dlatego zapewne wahała się tak długo. Jeśli

odpowie „nie”, tysiące drzwi zatrzasną się przed nią z hukiem. Na samą myśl o

tym chciało się jej krzyczeć. Lecz jeśli odpowie „tak”... W pewnym sensie było

to jeszcze straszniejsze.

Wymacała nocną lampkę i włączyła ją. Była w tym samym pokoju, w którym

sypiała, będąc dzieckiem. Zmieniło się tu wiele. I wystrój, i meble. Pozostał

jednak ten sam nastrój. Miły i przytulny.

Wspaniale byłoby tak leżeć, nie bacząc na otaczającą rzeczywistość.

Lecz Lisa nie „miała czasu do stracenia. Przeszłość nie miała znaczenia.

Pozostał jej tylko jeden wybór: teraz albo nigdy.

Jakby tego było mało, konieczność podjęcia decyzji nadeszła w najmniej

odpowiednim momencie. Oto znów znalazła się, przyciśnięta ciężarem nowych

obowiązków, w swoim rodzinnym mieście, które porzuciła, mając lat

background image

osiemnaście. Prowadzenie odziedziczonego po dziadku domu towarowego i

niedopuszczenie do jego bankructwa wymagało od niej niezwykłego wysiłku i

zmuszało do nieustannej walki ponad siły. Spalała się w tej szamotaninie. A tu...

Nie da się zaprzeczyć. Na przekór logice, wbrew rozumowi, zapragnęła mieć

dziecko.

Leżała w ogromnym, metalowym łóżku. Pod czyściutką, bielutką i pachnącą

pościelą. Było to wymarzone, cudowne łóżko do spania. Lecz było ono puste.

Zrobione dla dwojga, używane tylko przez jedną osobę.

Przyjemnie było leżeć tak i roztkliwiać się na myśl o własnym dziecku. Lecz

przecież brakowało jeszcze pewnego koniecznego elementu. Zanim będzie

mogła mieć dziecko, musi przedtem znaleźć męża.

— Zwyczajnego męża — mruknęła, spoglądając na żółtą chryzantemę na

tapecie. — Nie potrzebuję bohatera. Nie musi być silny, potężny. Niechby był

po prostu dobry Czy chcę aż tak wiele?

Najwidoczniej tak. Przez te wszystkie lata nie trafił się żaden stosowny

kandydat. Nie dlatego nawet, że brakowało chętnych; Lisa po prostu odtrącała

jednego po drugim. Z biegiem czasu, z rozwojem zawodowej kariery mężczyźni

coraz rzadziej pojawiali się w jej życiu. Aż w końcu uzmysłowiła sobie

pewnego dnia, że od jej ostatniej randki minął rok.

Bez randek nie będzie męża. a bez męża nie będzie dziecka.

Na dole w korytarzu zabytkowy zegar wybił godzinę.. Jego bicie niosło się po

wielkim, starym i pustym domu. Lisa prze ciągnęła się. Szkoda czasu na smutki.

Czekało na nią wiele pracy. Dom Towarowy Loringa rozpaczliwie potrzebował

zbawcy, ratunku przed ostateczną ruiną.

Lisa usiadła na łóżku. Na krześle tuż obok stała skórzana aktówka. Czy w jej

ś

nie nie było przypadkiem czegoś o aktówce? Nie mogła sobie dokładnie

background image

przypomnieć. My śląc o kolejnym pracowitym i męczącym dniu, weszła pod

prysznic.

— Ale.:. kto wie? — szepnęła do siebie. — Może dziś właśnie spotkam

mężczyznę moich marzeń?

Carson James usiadł na krawędzi basenu, by obeschnąć i złapać oddech.

Wiosenny ranek był chłodny, lecz on nie czuł zimna. Rozgrzał się, pływając.

Ale czy poprawiło mu to samopoczucie? Trudno powiedzieć. Ostatniej nocy

niemal wcale nie spał, a wcześniejsze dni wypełniła mu niezwykle ciężka praca,

Siedząc tak na brzegu basenu miał wrażenie, że ktoś wypchał mu głowę watą.

Przeciągnął się z grymasem na twarzy. Nie dość, że wrócił z przyjęcia bardzo

późno, to jeszcze przez całą noc musiał słuchać płaczu i krzyków dziecka

niemal tuż za ścianą. Był wściekły, a po głowie krążyły mu myśli o zemście.

— Łap!

Odwrócił gwałtownie głowę i chwycił lecący ku niemu gruby niebieski ręcznik.

— Dzięki— uśmiechnął się. Chyba to Sally, pomyślał, patrząc na ładną

dziewczynę. Mieszkała po sąsiedzku, wspólnie z kilko ma koleżankami. Wstał

powoli i zaczął się wycierać.

— Nie ma za co.

Szła do pracy, lecz widać było, że zwlekała, jakby czekając na zaproszenie do

dłuższej pogawędki. Carson nie był jednak w nastroju do rozmów. Ona zaś

nawet nie próbowała ukryć, że z przyjemnością przyglądała się błyskom

promieni słonecznych na jego wilgotnych, muskularnych ramionach, silnych

udach i wąskich biodrach ciasno opiętych elastycznymi kąpielówkami.

Obserwowała go jeszcze przez moment i ruszyła w stronę osiedlowego garażu.

— Do zobaczenia — rzuciła głosem pełnym nadziei.

— Słucham? — spojrzał w jej stronę. — Co? A, tak. Do zobaczenia.

background image

Szczerze mówiąc, prawie jej nie zauważył. W głowie dudniło mu jeszcze po nie

przespanej nocy, a jedna myśl obsesyjnie kołatała się w jego świadomości: „Już

czas!”

Przeniósł wzrok na daleki horyzont, gdzie niebo stykało się z oceanem, i poczuł

zew podróży i przygody. Znów nadszedł czas, by porzucić to miejsce i ruszyć w

nieznane.

— Hej, proszę pana! Proszę pana?

Drgnął zaskoczony i spojrzał w dół na małą osóbkę szarpiącą go za ręcznik.

Wydawało mu się, nie wiadomo czemu, że było to osiedle tylko dla dorosłych.

Ale ostatnio spostrzegał wokół siebie coraz więcej małych dzieci.

Tym razem była to niewysoka, poważna dziewczynka. Miała czarne oczy w

kształcie migdałów i krótko obcięte, lśniące, czarne włosy, przylegające do

główki jak czapeczka.

— Proszę pana, czy pomoże mi pan zdjąć mojego kotka? Jeszcze i kot? Przecież

zwierzęta także go denerwowały! Carson zmełł w ustach przekleństwo.

Wszystko sprzysięgło się przeciw niemu.

Gdzie jest ten kot? — burknął.

— Na drzewie. — Dziewczynka wpatrywała się w niego badawczo. — Nie

słyszy go pan?

Nagle usłyszał miauczenie. Odwrócił głowę w stronę rosnącego nie opodal

wiązu. Wysoko wśród gałęzi, czepiając się kurczowo pazurkami kory, śółty kot

zawodził żałośnie. Carson pomyślał, że nie zwrócił uwagi na to miauczenie, bo

wciąż jeszcze dźwięczał mu w uszach przeraźliwy płacz dziecka z sąsiedztwa.

Widział już kiedyś tę dziewczynkę. Wchodziła do sąsiedniego mieszkania. Jego

sąsiadka, Jan, powiedziała mu, że przyjedzie do niej na kilka dni siostra, ale ani

słowem nie wspomniała, że siostra przywiezie taki hałaśliwy bagaż.

background image

— Jest u was w domu jakieś niemowlę? — spytał podejrzliwie.

— Tammy — odrzekła dziewczynka bez wahania.

— Czy ona wciąż płacze?

— Ponieważ ząbkuje. Mamusia próbuje ją uciszać, ale ona płacze i płacze.

Mamusia mówi, że jeśli nie będziemy cicho, to ktoś powie administratorowi i

wywalą nas stąd.

Carson przez długą chwilę patrzył na nią ponuro.

— Mamusia ma rację — powiedział powoli sięgając po ubranie. Ale wiedział,

ż

e przesadza. Co prawda, gdy o drugiej w nocy tuż za cienką ścianą rozlegał się

przeraźliwy krzyk, obmyślał okrutne akty zemsty i wyobrażał sobie całą rodzinę

siedzącą na środku ulicy wśród tobołków.

Lecz gdyby przyszło co do czego, wiedział, że nie byłby w stanie złożyć skargi.

Nie. Pozostaje mu tylko cierpliwość i nie wyspanie...

Jeszcze jeden doskonały powód, żeby wyjechać, pomyślał spoglądając w

kierunku drzewa.

Przy krawędzi basenu stał mały stolik z kutego żelaza, Carson wziął leżący na

nim zegarek. Miał jeszcze godzinę, by dotrzeć do biura, lecz wcześniej już

postanowił, że zajrzy do Domu Towarowego Loringa i rozejrzy się tam trochę.

Z drugiej jednak strony.., mógł zrobić to później.

Spojrzał na dziewczynkę. Zwykle był odporny na różne dziecięce sztuczki, które

wywoływały powszechny aplauz wśród dorosłych. Ten łobuziak miał jednak

wyjątkowy urok. Nawet on nie potrafił się oprzeć błaganiu widocznemu w tych

ogromnych, brązowych oczach,

— No dobrze — burknął — ściągnę z drzewa twojego kota,

— Dziękuję panu — powiedziała, drepcząc za mm pospiesznie.

background image

Stanął pod di Uniósł głowę i westchnął ciężko. Łażenie po drzewach w samych

tylko kąpielówkach... nie było najmądrzejsze. Ale chyba nie miał wyboru:

— Jak się nazywasz, mała? spytał.

Michi Ann Nakashima. A mój kotek nazywa się Jake.

— Słuchaj więc, Michi Ann Nakashimo. Ubijemy interes. Ja zdejmę z drzewa

twojego kotka, a ty poprosisz swoją mamę, żeby przeniosła niemowlaka do

innego pokoju. W przeciwny koniec mieszkania. Zgoda?

Z poważną miną dziewczynka patrzyła na niego bez słowa.

— Dziecko płacze — wyjaśnił — Nie mogę spać.

Zrozumiała i pokiwała głową. -

— Zgoda — powiedziała. — Umowa stoi.

Mądra dziewczynka, przyznał. Takie dzieci byłbym w stanie polubić.

No, dobrze — prawie uśmiechnął się do małej. Ostatecznie za chwilę miał

Zostać bohaterem. Przynajmniej dla chudego kota i brązowookiej dziewczynki.

Całkiem niezły początek dnia.

— Do roboty! — mruknął i rozpoczął wspinaczkę. Kot nastroszył sierść i zaczął

fukać.

— Kici, kici. — Powoli zbliżał się do zwierzątka. — Dobry kotek, dobry. Zaraz

cię uratuję.

Lisa rozglądała się po ogromnym gabinecie z mieszaniną za chwytu i obawy. Z

tego gabinetu, z tego królewskiego fotela jej dziadek rządził swoim imperium

przez wszystkie lata jej dzieciństwa. A teraz ona zajęła jego miejsce.

Wydawało się to bardzo dziwne Nienaturalne.

background image

— Ciarki mnie przechodzą — mruknęła, spoglądając w stronę starca na

portrecie. Nawet po śmierci dziadek budził respekt. Opuściła wzrok i nim

zdążyła pomyśleć, bąknęła cicho:

— Przepraszam.

Już od miesiąca kierowała Domem Towarowym Loringa. Siedziała w wielkim,

starym fotelu stojącym w ogromnym gabinecie, którego niegdyś unikała.

Albowiem tam właśnie przebywał ten, który rozkazał jej zrezygnować z

idiotycznych, jego zdaniem, lekcji gry na fortepianie, zaniechać spotkań ż

zupełnie dla niej nieodpowiednim chłopakiem, Dougiem Switzerem, czy też

pójść do miejscowego liceum zamiast do wymarzonej szkoły z internatem na

Wschodnim Wybrzeżu.

Była posłuszna. Zawsze.., aż do pewnego momentu.

Miała wtedy osiemnaście lat, głowę pełną ideałów, a serce przepełnione złością,

gdy w jednej chwili spakowała się i opuściła nocą dom. Nienawidziła wtedy

dziadka za to, że ją do tego zmusił.

A w tej właśnie chwili, po niemal siedemnastu latach przyznała, że rozumie, jak

bardzo kochał to miasto i ten sklep... i jak bardzo pragnął, by i ona także

pokochała to wszystko.

Dziadek zmarł przed trzema tygodniami. Lecz wcześniej wezwał ją, przebaczył

i pogodził się z nią. Zlecił jej prowadzenie firmy. Niespodziewanie to, czym

pogardzała przez lata, stało się jej udziałem.

Czy była przygotowana do takiej pracy?

Z zadumą spojrzała za okno, jakby tam szukała potwierdzenia. I znalazła. W

swoim odbiciu. Ujrzała bowiem pewną siebie, atrakcyjną kobietę ubraną w

beżową garsonkę z przy piętą firmową plakietką. Wypisano na niej prostu: Lisa.

To był jej pomysł, żeby ułatwić sobie przyjazny kontakt z personelem.

Westchnęła głęboko i spojrzała wprost na portret.

background image

— Jestem już całkiem dorosła, dziadku — powiedziała cicho.

— Jestem gotowa.

Ale z przerażeniem stwierdziła, że oczy ma pełne łez.

Dzwonek telefonu wyrwał ją z zadumy. Sięgnęła po słuchawkę, ocierając oczy.

— Panna Loring? Mówi Krissi z działu kosmetyków — usłyszała konspiracyjny

szept. — Pamięta pani tego gościa, o którym mówiłam, że węszył wczoraj w

sklepie? Znów tu jest.

— Dziękuję, Krissi. Serce zabiło jej żywiej. — Zaraz tam przyjdę — dodała.

Zerwała się z fotela i energicznie ruszyła do windy. Jej ciemne oczy lśniły

gniewem. Po tym, co poprzedniego dnia usłyszała od Krissi, domyślała się, po

co ten człowiek przychodził. Jak świat światem, odkąd tylko sięgała pamięcią,

„Loring” zawsze toczył wojnę z Domem Towarowym Kramera, mieszczącym

się po drugiej stronie ulicy. Teraz właśnie Mike Kramer przysłał szpiega, by

wybadał, co też dzieje się w konkurencyjnej firmie zarządzanej przez kobietę.

Już ona to wyjaśni!

Przyklejona do ściany Krissi ukradkiem obserwowała intruza.

— Nadchodzi, panno Loring. Idzie w stronę działu z odzieżą ślubną — syczała

konspiracyjnie, ukrywając się za parą manekinów ubranych w ślubne stroje.

Przykucnąwszy, jak, rasowy detektyw, posuwała się ostrożnie w poszukiwaniu

dogodnego punktu obserwacyjnego, niecierpliwymi gestami nakazując to samo

Lisie.

W niemym zdziwieniu Lisa wysoko uniosła brwi, lecz posłusznie poszła w jej

ś

lady. Schowana za obfitą satynową kreacją usiłowała nie rzucać się w oczy.

Ale była zdecydowana za wszelką cenę przyłapać szpiega na gorącym uczynku.

— Tam jest!

background image

Rzeczywiście, był tam. Dokładnie taki, jak opisała go Krissi. Rozglądał się

badawczo po wszystkich kątach i ze ściągniętymi brwiami zapisywał coś w

notesie.

— Szpieguje dla Kramera — szeptała Krissi. Jej oczy lśniły za grubymi szkłami

okularów. - Założę się, że tak jest. Jak pani myśli?

Lisa zawahała się. Bała się skrzywdzić kogoś niesłusznym podejrzeniem. Lecz

ten człowiek, z wytężoną uwagą wpatrzony w biel satyny i koronek, absolutnie

nie wyglądał na klienta dnia działu - odzieży ślubnej. Choć miał, na sobie

elegancki ciemnoszary garnitur i wykrochmaloną, śnieżnobiałą koszulę, to jego

twarz i atletyczna sylwetka od razu zdradzały zbira. Takiego właśnie, jakiego

Mike Kramer mógłby wynająć do zniszczenia konkurencji.

— Czy mam wezwać ochronę? — spytała Krissi z nadzieją w głosie.

Lisa potrząsnęła głową.

— Nie, Krissi. Wracaj do pracy. Ja się tym zajmę.

Pucołowata twarz Krissi wyrażała rozczarowanie.

— Może powinnam zostać gdzieś tutaj, w ukryciu - podjęła jeszcze jedną próbę.

— Na wszelki wypadek.

— Nie ma takiej potrzeby. Lisa uśmiechnęła się leciutko.

— To tylko handel, Krissi, nie wojna gangów.

— No cóż, w porządku. — Krissi rzuciła jeszcze jedno tęskne spojrzenie w

stronę pochłoniętego pisaniem mężczyzny. — Chyba wrócę do pracy.

Gdy znikneła, Lisa westchnęła ciężko. Zupełnie nie miała pojęcia, co powinna

powiedzieć temu szpiegowi. Nigdy przedtem nie znalazła się w takiej sytuacji.

Nawet gdy była kierowniczką piętra w domu towarowym Bartholomew w

Nowym Jorku. Jedynie w małych miasteczkach walka o klientów może prze

kształcić się w waśń rodową.

background image

Tymczasem mężczyzna wyciągnął z kieszeni dyktafon i mówił coś do

mikrofonu. Zbyt jednak cicho, by Lisa mogła usłyszeć wypowiedziane słowa.

Bez wątpienia jednak były to rady i uwagi dla Mike”a.

Ogarnęła ją wściekłość. I bez niecnych poczynań Kramera sklep Loringa z

trudem funkcjonował. Jak Mike w ogóle śmiał nasyłać tutaj tego człowieka?!

Przestała się wahać. Energicznym krokiem ruszyła do konfrontacji ze

szpiegiem.

Carsona bolała głowa. Do tego c poganiał go nieubłaganie, a żołądek boleśnie

dopominał się o spóźniający się obiad. Dlaczego - pytał sam siebie. Dlaczego

postanowił raz jeszcze wrócić do Domu Towarowego Loringa, gdy już dawno

powinien był zajmować się sprawą Corington Electronics? Wyglądało na to, że

stał się pracoholikiem. Tylko tak mógł to sobie wytłumaczyć. Głupota! Zawsze

dumny był z własnej niezależności. Myśli, uczuć i decyzji. A tu, proszę! Tak

poświęcił się pracy dla Central Coast Bank, że ugrzązł w tej małej, sennej

nadmorskiej mieścinie na ponad rok.

Prawdę powiedziawszy, była to fascynująca praca. Zjawiał się w firmach

zalegających ze spłacaniem jego bankowi zaciągniętych kredytów i doradzał

zmiany w funkcjonowaniu, sposobie zarządzania i sprzedaży, które pozwalały

im wydobyć się z tarapatów. Kiedyś, przed laty, podjął tę pracę dla kaprysu. A

potem nie mógł wyjść z podziwu, jak wielce przypadła mu do gustu.

Niewątpliwie popadł już w rutynę. Poczuł nagle narastające od dawna

zmęczenie. Czas był najwyższy, by stąd wyjechać.

Sprawa „Loringa” nie wyglądała na prostą. Znał takie przypadki. Rodzinna

firma. Loringowie bronią się przed jakimikolwiek zmianami. Mogą odrzucić

jego wskazówki. I przepaść z kretesem. Już po kilku minutach spędzonych w

sklepie nabrał przekonania, że właściwie szkoda jego wysiłku.

background image

Powiedział to wszystko do mikrofonu w kilku zwięzłych zdaniach i szybko

wsunął dyktafon do kieszeni. Dostrzegł bowiem zdążającą ku niemu

sprzedawczynię. Była urocza. Dostrzegł to nawet mimo fatalnego

samopoczucia. Jasne włosy miała upięte w kok, a długie, czarne rzęsy otaczały

lśniące ciemne oczy. Ubrana była niezwykle elegancko. Miała na sobie kostium

z naturalnej wełny delikatnej jak mgła nad San Francisco i brązową jedwabną

bluzkę z małą falbanką pod szyją i z Wpiętą w nią złotą szpilką. Do klapy

ż

akietu przypięty miała identyfikator z wypisanym imieniem. Lisa.

W pierwszej chwili pomyślał sobie, że od bardzo dawna nie widział tak pięknej

kobiety. Zaraz potem, zatopiony w pracy, stwierdził, iż sprzedawczynie u

„Loringa” zarabiają zdecydowanie zbyt dużo, jeśli mogą pozwolić sobie na tak

kosztowne stroje.

Kolejna myśl, jaka przyszła mu do głowy, dowodziła, jak bardzo był zmęczony i

przepracowany. Uznał oto, iż powinien zalecić kierownictwu sklepu obniżenie

pensji wszystkim pracownikom. Na pewno natychmiast stałby się najbardziej

niepopularną postacią w mieście. Kąciki ust uniosły mu się w czymś w rodzaju

uśmiechu, gdy nadchodząca kobieta stanęła tuż przed nim.

Lisie jednak nie było do śmiechu. Ku jego zaskoczeniu, wbiła w niego twarde,

zaczepne spojrzenie. Kobiety często przypatrywały mu się, ale nigdy w taki

zimny i karcący sposób. Zaczynało to być interesujące. Czekał, zastanawiając

się, czego chciała.

Lisa natomiast spodziewała się po nim choćby odrobiny po kory. Wolałaby

nawet, by rzucił się do ucieczki. Albo żeby okazał choć odrobinę zażenowania.

Rozzłościła się jeszcze bardziej. Potrafiła radzić sobie z mężczyznami, więc nie

przestraszyła się ani trochę.

background image

— Co pan tu właściwie robi? — spytała, robiąc nieokreślony ruch ręką. Tylko w

oczach lśniły iskry gniewu.

- Kto? Ja? — Carson był całkowicie zaskoczony. Takie pytanie w ustach

sprzedawczyni było absolutnie nie na miejscu. Zdezorientowany, rozejrzał się

dokoła i ponownie spojrzał jej W oczy.

— Tak, pan. — Powiedziała to tak groźnie, z taką zawziętością, że omal nie

parsknął śmiechem.

— Rozglądam się. A pani co tu robi?

— Ja tu pracuję — Uniosła dumnie głowę.

— Właśnie Widzę — Wolno pokiwał głową z trudem po wstrzymując uśmiech.

Miała śliczną buzię. Mleczna skóra, mały nos i wielkie oczy koloru brazylijskiej

kawy. Patrząc na nią, przypomniał sobie wiosnę na południu, kiedy kwitną

derenie. Lecz było w jej twarzy napięcie, które kłóciło się z tym delikatnym,

łagodnym wyglądem.

— No, widzi pani — tłumaczył cierpliwie. — Pani tutaj pracuje. Ja tutaj kupuję.

Tak to już bywa. Dlatego owo miejsce nazywają sklepem.

— Pan tu wcale nie ma zamiaru niczego kupić — powiedziała z wyraźną

irytacją. — Skończmy tę grę. Dobrze wiem, po co pan tu przyszedł.

- No to wiemy oboje — Carson wpatrywał się w nią, myśląc, o co jej chodziło.

Była tak ponętna i urocza, ze postanowił dać jej jeszcze jedną szansę. — A

teraz, jeśli pani pozwoli...

Zamierzał odwrócić się i odejść, lecz ona zagrodziła mu drogę. Stała przed nim

z zaciśniętymi ustami i wściekłością w oczach.

— Pan naprawdę sądzi, że będę się bezczynnie przypatrywać, jak pan mi

szkodzi? Jeśli będzie trzeba, wezwę policję.

background image

— Policję? — powtórzył zdumiony — Posłuchaj, młoda damo. Nie wiem, za

kogo mnie pani bierze, ale... — Zupełnie poważnie zastanawiał się nad

psychiczną równowagą tej sprzedawczyni. — o co pani chodzi? Chce mnie pani

oskarżyć o kradzież?

— Sam pan wie najlepiej, o co — rzuciła.

Powoli zaczynał tracić cierpliwość.

— Czy jest pani taka uprzejma dla wszystkich klientów? Jeśli tak, to już wiem,

czemu firma ma kłopoty.

Znów chciał się odwrócić, lecz chwyciła go za ramię.

— Proszę posłuchać — zaczęła, ale zamilkła na widok zbliżających się klientek.

Wciąż go trzymając, uśmiechnęła się do nich uprzejmie. — Doskonale wiem, co

pan tutaj robi — szepnęła, gdy kobiety zniknęły za następnym stoiskiem. — Jest

pan szpiegiem, tak?

— Ja... szpiegiem? — wybąkał Carson. Myślał, że to jakiś żart, lecz Lisa była

ś

miertelnie poważna. — W porządku — rzucił z odrobiną szyderstwa. —

Rozpoznała mnie pani, choć nie noszę prochowca i ciemnych okularów.

— Przecież to oczywiste — odparła z pewnym wahaniem. — Obserwowałam

pana. Widziałam, co pan robił.

Wolno kiwał głową, usiłując znaleźć jakieś wyjaśnienie. Wszystko wydawało

mu się coraz bardziej zwariowane.

— Niech będzie. Zgadzam się. Oczywiście, że jestem szpiegiem. — Próbował

się uśmiechnąć. — Ciekawy jestem, co w tych stronach robicie ze szpiegami?

Wieszacie ich? Czy może mam stanąć przed plutonem egzekucyjnym?

Było w jego reakcji coś zastanawiającego, co zbiło ją nieco z tropu. Czyżby

popełniła pomyłkę?

background image

— Niech pan posłucha — mówiła szybko. — Wiem, że pan pracuje dla

Mike”a... że pan tylko zarabia na życie. Zapewne nie powinnam na panu

wyładowywać złości, ale...

— Chwileczkę! — Carson chwycił ją za rękę. Popatrzył na nią surowo. —

Niech się pani otrząśnie — powiedział zimno. — Nie pracuję dla żadnego

Mike”a. Nie jestem szpiegiem. Słowo!

— Och! — wykrzyknęła. Lecz nie była to reakcja na jego słowa. Patrzyła na

dłoń zaciśniętą na jej nadgarstku, podrapaną do krwi. Spojrzała mu w oczy.

Zrozumiał i westchnął ciężko.

— Bliskie spotkanie z kotkiem — wyjaśnił. — Każdy dobry uczynek musi

zostać natychmiast ukarany.

Jego słowa prawie do niej nie docierały. Wciąż patrzyła mu w oczy, żałując, że

w ogóle to uczyniła. Były niebieskie jak letnie niebo i sprawiały, że zamrugała

powiekami odrobinę zbyt szybko. Jego pełne usta również za bardzo

przyciągały jej uwagę.

Wyglądał na playboya. Pogardzała takimi typami. Czemu więc poczuła nagle,

ż

e serce podeszło jej do gardła?

Bez wątpienia nie był przystojny w tradycyjny sposób, ale za to bardzo męski i

bardzo pociągający. Rozpraszało ją to. Rzadko reagowała w ten sposób na

mężczyzn. Mówiąc szczerze, przez lata spotkań z różnymi mężczyznami stała

się w stosunku do przedstawicieli tej płci niezwykle cyniczna. Zwłaszcza gdy

chodziło o tych osobników, którzy starali się o jej względy. Dużo czasu

upłynęło od chwili, gdy widok jakiegoś mężczyzny spowodował szybsze bicie

jej serca.

Tym razem stało się coś dziwnego. Usiłowała zbagatelizować to wydarzenie.

Zmusiła się do oderwania od niego oczu, wzięła głęboki oddech i podjęła ostatni

wysiłek.

background image

— W porządku — powiedziała. — Jeśli nie pracuje pan dla Mi ke”a, niech pan

to udowodni. Proszę mi pokazać, co pan zapisał w swoim notesie.

Z westchnieniem puścił jej rękę.

— Nic z tego — odparł.

— Ach, tak! — zawołała oskarżycielskim tonem. A co z magnetofonem w

kieszeni pana marynarki? Założę się, że od mówi mi pan także wysłuchania

tego, co pan tam nagrał.

Z wolna zaczęła ogarniać go wściekłość. Ta kobieta bez wątpienia była szalona.

Lecz do diabła, niech się przyczepi do kogoś innego! On miał ważniejsze

sprawy do załatwienia.

— Wiesz, Liso — odezwał się cicho — jesteś bardzo piękną kobietą. Wydaje mi

się jednak, że przeciągasz strunę. Ktoś powinien ostrzec twoich szefów.

Naprawdę nie powinno się pozwalać ci w ten sposób traktować klientów.

Parsknęła gniewnie, lecz nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Kiwał tylko z

politowaniem głową. Potem spojrzał na zegarek.

— Robi się późno — powiedział. — Obawiam się, że tę sprawę będę musiał

załatwić innym razem.

- Mam dla pana niespodziankę, drogi panie — powiedziała Lisa stanowczo.

Wgłębi duszy zastanawiała się, co się stało z jej legendarnym opanowaniem.

Czemu jej serce tłukło się jak prze rażony ptak, a oddech stal się płytki i

urywany? — To ja jestem tutaj szefową. Wszystkiego. Będzie pan zatem musiał

zgłosić swoją skargę właśnie do mnie.

— Pani jest szefową...?! — Półuśmiech pojawił się na jego twarzy. — W

porządku. Jestem szpiegiem — westchnął i pokręcił głową. — Bardzo miło mi

się z panią gawędziło, Liso. Nie umiem nawet wyrazić, jak niezwykłe to było

doznanie. Ale prawda jest taka, że powinienem być już w całkiem innym

miejscu. Musi mi pani wybaczyć.

background image

Spojrzał na nią z wyraźną irytacją i ruszył w stronę ruchomych schodów. Lisa

stała bez ruchu, wpatrzona w oddalającą się postać. Powinna była wezwać

ochronę. Lecz cóż by to dało? A on i tak na pewno już nie wróci. Przecież

przyłapała go na gorącym uczynku.

Sęk w tym, że sprawy potoczyły się nie całkiem tak, jak by sobie życzyła.

Wciąż czuła dreszcze na wspomnienie jego błękitnych oczu. Fakt, że tego typu

mężczyzna wyzwolił w niej takie reakcje, deprymował ją nieco. Przecież

zupełnie nie takiego mężczyzny szukała.

Opuszczała stoisko z odzieżą ślubną, mając głowę pełną myśli o tym ideale,

którego pragnęła. Musi być łagodny i czuły. Powinien nosić tweedowe

marynarki ze skórzanymi łatami na łokciach i wiele czasu spędzać w fotelu przy

kominku, pogrążony w lekturze poezji. Najlepiej Roberta Browninga.

Poproszony o radę, powinien zastanawiać się dokładnie nad problemem. A na

imię mógłby mieć Ted. Albo William.

Westchnęła głęboko. Musiała przyznać samej sobie, że żyła nierzeczywistymi

marzeniami. Gdyby taki mężczyzna w ogóle istniał, należałoby szukać go gdzieś

w miasteczku uniwersyteckim, a nie w nadmorskiej mieścinie w Kalifomii,

gdzie pozostało jej tylko potykać się z niebieskookimi szpiegami-playboyami.

Niewielkie miała szanse na spotkanie łagodnego, mądrego Teda w tej słonecznej

krainie.

ROZDZIAŁ DRUGI

Nie ma niczego nadzwyczajnego w niebieskich oczach. Wielu mężczyzn je ma.

Gdyby tylko chciała ... Wystarczyło pójść na plażę. Spotkałaby tam mnóstwo

niebieskookich chłopców pływających na deskach.

background image

Nie. Nie o kolor oczu jej chodziło. Charakter. Tego szukała. Siła. Prawość.

Stanowczość i zrównoważone usposobienie.

— Partner i towarzysz życia — powiedziała głośno do siebie, kierując się w

stronę windy w drodze do swego biura. Kumpel i obrońca. Taki, który potrafi

przewinąć dziecko, i podgrzać mu kaszkę.

Ś

więty! Dodało jej drugie ja. Szukasz świętego w San Feliz. Wykształconego,

kochającego dzieci. Nie powinnaś trochę spuścić z tonu? Ostatecznie kończysz

już...

— Trzydzieści pięć lat — powiedziała na głos. — Wiem o tym.

- Słucham, panno Loring? — miła brunetka z działu dziecięcego wychyliła się

zza lady.

— Hm... nic takiego, Chelly. Mówiłam do siebie.

-. Ach, tak — uśmiechnęła się Chelly. — To dobrze.

Muszę bardziej uważać, pomyślała. Ludzie zaczną myśleć, że jestem szurnięta.

Mówienie do siebie weszło jej w krew. Być może dlatego, że zawsze czuła się

trochę samotna i brak jej było prawdziwych przyjaciół. A ostatnio jeszcze ta

wyczerpująca praca. Z rozrzewnieniem pomyślała o dniach spędzonych w

Nowym Jorku. Spokojne popołudnia upływające na pogwarkach z innymi

kierownikami pięter, dostarczające wytchnienia przerwy obiadowe, po kary

reklamowe i spotkania z dostawcami i projektantami. I wszystko to zamieniła na

pracę w podupadającym domu towarowym, po którym kręcili się szpiedzy i

duch dziadka. To chyba nie był dobry pomysł!

Szpieg. Tak, tym właśnie powinna się zająć. Pora dobrać się do Mike”a

Kramera. Na samą myśl o swym odwiecznym wrogu aż zatrzęsła się z

oburzenia.

background image

— Terry, połącz mnie z Kramerem — powiedziała, przechodząc przez

sekretariat.

— Dobrze, panno Loring.

Lisa zatrzymała się w pół kroku.

— Miałaś mówić mi po imieniu — po raz kolejny przypomniała dziewczynie.

— Oczywiście, panno Loring — odrzekła Terry. Spod grzywki

płomiennorudych włosów spoglądały szeroko otwarte, zielone oczy.

Lisa wzruszyła ramionami. Weszła do gabinetu i, nie patrząc nawet na portret

dziadka, siadła w jego fotelu. Zaczynała się w nim czuć całkiem swobodnie,

Po kilkunastu sekundach zadźwięczał dzwonek.

— Mike?

— Taaak? — usłyszała. Znali się od dziecka i zawsze byli nie przyjaciółmi.

Choć po powrocie nie spotkała go jeszcze osobiście, bez trudu mogła wyobrazić

sobie jego krępą postać i kwadratową twarz ze stale przyklejonym chytrym

uśmieszkiem.

— Mike”u Kramer, jesteś obrzydliwą żmiją!

Zachichotał. Zawsze tak było, że im bardziej ona wściekała się na niego, tym

bardziej jemu się to podobało.

Och, złotko, uwielbiam, gdy szepczesz mi do ucha takie czułe słówka. Co tym

razem przeskrobałem? Czy to coś naprawdę strasznego? Zdecydowałaś się

wreszcie sprzedać mi swój sklep?

Ręce jej opadły. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Przecież wiedziała, że to

się tak skończy. Czy już zawsze będzie wpadać w jego pułapki?

— Nigdy! - rzuciła kategorycznie. — Powinieneś to wiedzieć od dawna.

background image

— Daj spokój. Masz ostatnią szansę, żeby sprzedać ten sklep za godziwą cenę.

Inaczej zbankrutujesz.

Lisa westchnęła. Nic nie zmieniło się od czasów, gdy Mike zaczajał się za

rogiem szkoły, żeby straszyć ją dżdżownicami.

— Byłabym ci niezwykle wdzięczna, gdybyś od dziś trzymał swojego szpiega z

daleka ode mnie. Jeżeli interesuje cię, co się u nas dzieje, możesz przyjść i sam

się rozejrzeć.

— Szpiega, powiadasz? Wiesz,. Liso, to całkiem niezły pomysł.

Był absolutnie beznadziejny.

— Do widzenia, gadzie.

— Ja też cię kocham, Liso. Świetna zabawa, prawda? Bardzo cieszę się, że

wróciłaś do naszego miasta.

Ostrożnie położyła słuchawkę na widełki i opadła na miękkie, skórzane

poduszki fotela. Miała wrażenie, że zaczynała pojmować, co to znaczy nazywać

s Loring i odpowiadać za rodzinę. Czy choćby tylko za rodzinne

przedsiębiorstwo. Stało się to dla niej bardzo ważne.

Jutro skończę trzydzieści pięć lat, pomyślała. Trzydzieści pięć lat! Kamień

milowy. Czas już najwyższy urządzić swoje życie, uporządkować dom.

Zbyt długo żyła w beztroski sposób, a teraz świat zaczął walić się wokół niej.

— Rodzina jest najważniejsza — wyszeptał dziadek krótko przed śmiercią. —

Pamiętaj. Dopuściliśmy do tego, ja i ty, by między nami układało się jak

najgorzej. Teraz sama będziesz musiała ze wszystkim sobie radzić.

Zamyśliła się głęboko. Rodzina. Nigdy przedtem nie uważała jej za ważną

wżyciu. A teraz nie ma nikogo. Nie został jej na świecie ani jeden krewny.

Usłyszała pukanie. Do gabinetu wszedł Gregory Rice, dyrektor handlowy.

— Jesteś zajęta? — spytał z ciepłym uśmiechem. Lisa uśmiechnęła się także.

background image

— Nigdy dla ciebie, Greg. Z czym przychodzisz?

— Tylko kilka przypomnień. — Zamknął drzwi i usiadł po drugiej stronie

wielkiego, dębowego biurka. Wysoki i szczupły, zawsze elegancki i szykowny.

Należał do ludzi, którym ubranie przydawało jeszcze wdzięku.

Na moment stanął jej przed oczami szpieg. Podczas gdy elegancja Grega była

całkiem naturalna, szykowny garnitur szpiega nieodparcie nasuwał jej

skojarzenia z wystrojonym bokserem.

Bez pomocy Grega nie dałaby sobie rady. Od wielu lat pracował dla jej dziadka,

ostatnio właściwie sam prowadził dom handlowy. Czasem zastanawiała się, czy

jej przyjazd nie zburzył jego planów. Czy nie myślał o zajęciu miejsca dziadka?

Jeśli nawet tak było, nigdy nie dał tego po sobie poznać. I był nie zwykle

pomocny.

Greg rozsiadł się w fotelu i chrząknął cicho.

— Nie zapomnij, że jutro przyjdzie ten doradca z banku.

— Psiakrew! Zapomniałam. Na nie rozumiem, skąd obcy człowiek może

wiedzieć, co nam dolega. Sądzę, że raczej my sarni możemy to stwierdzić.

Przez chwilę w oczach Grega pojawiło się znużenie, jakby znów usłyszał słowa

zbyt często powtarzane. Zakasłał lekko, kryjąc twarz za wypielęgnowaną dłonią.

— To my jesteśmy dłużnikami i to bank ustała reguły gry. W odpowiedzi na

nasz wniosek kredytowy wyraźnie napis że musimy wprowadzić nowe

rozwiązania. Oni naprawdę nie chcą. nas zrujnować.

— Być może. Ale wciąż się zastanawiam, co dziadek zrobiłby w tej sytuacji.

— Ależ to jasne. — Greg parsknął śmiechem. — Powiedziałby im, żeby poszli

do diabła. I poszliby. Lecz żyjemy już w innych czasach. Musimy za nimi

nadążać.

Bez wątpienia Greg miał rację. Lisa ufała mu i polegała na nim całkowicie.

background image

— Będziesz potrzebowała pomocy, Liso Mario — powiedział dziadek przed

ś

miercią. — Świat jest okrutny, a kupiectwo to trudny zawód — mówił, z

trudem dobywając głosu. — Greg ma miasto, sklep i moje zasady. Był tutaj, gdy

ty pracowałaś w innej firmie. Potrzebujesz go.

„Był tutaj, gdy ty pracowałaś w innej firmie”. Dziadek zawsze wiedział, jak jej

dopiec. Lecz ona wróciła do San Feliz z postanowieniem nadrobienia straconego

czasu. Postanowiła też brać za dobrą monetę słowa dziadka — nie tak jak w

przeszłości. Był stary, mądry i ją kochał. Wciąż nie mogła pojąć, dlaczego tyle

czasu zajęło jej zrozumienie tego. Ale wróciła i zamierzała wykorzystywać czas

jak najwłaściwiej.

Greg wstał i ruszył do wyjścia.

— Powiedz mi, Greg, jak się nazywa ten przedstawiciel banku, z którym mam

się jutro spotkać?

— Carson James — odparł Greg zdziwiony. — Nikt ci nic o nim nie mówił?

— Nie. Dlaczego? — wpatrywała się w niego bez wyrazu.

- No cóż... — był wyraźnie zmieszany. — Sam nie wiem. Mówią, że to

podrywacz.— Rzucił jej ostrożne spojrzenie. — Jeśli chcesz, będę jutro cały

czas przy tobie, żeby...

— Mnie bronić — uśmiechnęła się. — Dzięki Greg. Doceniam twoją

propozycję. Sądzę jednak, że umiem radzić sobie z podrywaczami.

Znów gdzieś tam, w głębi mózgu, mignął jej obraz szpiega. Gdy Greg opuszczał

gabinet, gwałtownie potrząsnęła głową.

— Carson James — mruknęła i odwróciła się w stronę portretu dziadka. — No

to przekonamy się, co też pan James ma nam do zaproponowania, prawda?

background image

Carson siedział za biurkiem i przyglądał się białym grzywom fal oceanu, Biuro

na siódmym piętrze miało swoje uroki. Czasem zdawało mu się, że może

zobaczyć wszystko — delfiny, pelikany, żeglarzy na deskach i w jachtach...

mały parowy stateczek płynący do egzotycznego portu.

Poczuł ochotę, by wstać i wyjść.

— Cześć, Carson. — To był jego szef, Ben Capalletti. Stał przed nim z kopertą

w dłoni. — Ten list do ciebie przyszedł już kilka dni temu, ale byłeś ostatnio

taki zabiegany, że nie mogłem ci go dać.

Carson sięgnął po kopertę. Wiedział, że list został nadany w Leayenworth.

Rzucił na Bena badawcze spojrzenie i dostrzegł w jego oczach zdumienie. Ben

od razu zwrócił uwagę na datownik. Ben słyszał także krążące plotki.

Dzięki — rzucił Carson. Miał wielką ochotę odwrócić się i zmiąć kopertę, lecz

napotkał wzrok Bena i powstrzymał się. Ciepło, jakie emanowało z Bena,

uniemożliwiało lekceważenie tego człowieka. Wyprostował się, jakby ciężar

spadł mu z ramion.

— Co słychać u HoIly? — rzucił z uśmiechem. — Zdała egzamin na prawo

jazdy?

Ben ochoczo skorzystał z okazji. Potoczyła się długa i fascynująca opowieść o

tym, jak uczył jeździć samochodem swoją szesnastoletnią córkę. Jego opowieści

o rodzinie zawsze były zabawne. Carson często wybuchał śmiechem. Doskonale

wiedział, że Ben przesadza i wyolbrzymia fakty, ale wcale nie psuło to zabawy.

Bo, trzeba to przyznać, Ben miał o czym opowiadać. Posiadał gromadkę

wspaniałych dzieciaków — sześcioro. Carson na zawsze dziwiło to i

zdumiewało.

— Innymi słowy — stwierdził, gdy Ben zaczął zbierać się do wyjścia — Holly

wciąż nie jest królową szos.

background image

Dzięki Bogu! Nie. Za dwa tygodnie będzie znowu próbowała zaparkować

samochód równolegle do krawężnika. Na razie zostawiam moje auto dwie

przecznice od domu, żeby nie przyszło jej do głowy ćwiczyć potajemnie. Może,

przy odrobinie szczęścia, uda się nam dotrwać bezpiecznie, aż skończy szkolę.

Do tego czasu powinna zmądrzeć nieco.

Ben żartował. Carson wiedział o tym i ze śmiechem kiwnął mu ręką na

pożegnanie. Lecz gdy szef wyszedł, uśmiech zniknął z twarzy Carsona. Spojrzał

na trzymaną kopertę. W ciągu czterech miesięcy, odkąd ojciec odszukał jego

nowy adres, otrzymał już trzy takie same. To był kolejny powód, by wyjechać z

tego miasta. Wcisnął kopertę do kieszeni i zaczął zbierać rzeczy, które chciał

zabrać do domu.

Był zmęczony. Bolały go wszystkie kości i głowa. Czuł się okropnie. Przez

ostatnie miesiące pracował za dużo, za ciężko. I po co? Pozostali pracownicy

biura znosili taki tryb życia w pokorze, bo musieli utrzymać rodziny. Ale on?!

Czemuż, u diabła, miałby to robić? Równie dobrze mógłby łowić ryby na rafie

koralowej na Tahiti. Co za głupota! Harować bez potrzeby, gdy nic go do tego

nie zmuszało. Z pełną dokumentów teczką w ręce ruszył korytarzem. Po drodze

zajrzał do gabinetu Capallettiego.

— Dostałeś materiały dotyczące Coyington Electronics? — spytał.

Ben skinął głową.

— Jeszcze jedna doskonała robota, Carson — stwierdził spokojnie.

Carson kiwnął głową. Wiedział o tym dobrze.

— Wziąłem się teraz za Dom Towarowy Loringa.

— Królestwo starego Loringa. To będzie trudna sprawa.

Carson pomyślał o Lisie, o tej wariatce, którą spotkał poprzedniego ranka. A

przecież myśl, że, pracując u „Loringa”, będzie musiał jeszcze ją spotkać, była

background image

niezrozumiale przyjemna. Zabaw na historia. Nigdy dotąd nie przepadał za

szaleńcami.

— To prawda — przyznał. — Ale nie martw się. Dam sobie radę.

— Zawsze dajesz sobie radę — Ben uśmiechnął się. — Będziesz musiał

zmierzyć się z wnuczką Loringa. Mam nadzieję, że sobie z nią poradzisz.

— Tak — skrzywił się nieco na samą myśl o spotkaniu z dziedziczką, która nie

zna się na rzeczy, lecz ma głowę pełną pomysłów i ulepszeń, niekoniecznie

nadających się do czegokolwiek.

— W jakim wieku jest ta młoda dama?

— Wcale nie taka młoda. Minęło już chyba ponad dziesięć lat, jak skończyła

studia.

- Zamężna? :

— Nie. Nie będzie żadnego męża przeszkadzającego w negocjacjach. Dzięki

Bogu — Ben zamyślił się. — Minął już rok twojej pracy u nas. Chyba nadszedł

czas porozmawiać o twoim awansie, nie uważasz?

Carson zakasłał cicho. Nie znosił takich rozmów. Zbyt lubił Bena i tę pracę, by

podejmować takie rozmowy, gdy wiedział, że nie może obiecać, iż zostanie

dłużej.

— Jasne, Ben — uśmiechnął się z wahaniem. — Któregoś dnia... Teraz

chciałbym skoncentrować się na sprawie Loringów. Pogadamy, kiedy ją

skończę.

Z wyrazu twarzy Bena bez trudu wyczytał, że nie zwiódł go ani trochę. Ale co

miał zrobić? Ruszył ku windzie. Jego wzrok przykuł obraz wiszący na ścianie.

Palmy. Turkusowa laguna. Rozluźnił się, ból głowy ustąpił. To był dobry znak.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

— Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin — mruczała Lisa następnego ranka,

wjeżdżając powoli na podziemny parking pod sklepem

— Sto lat, niech żyję, żyję nam! — Ostrożnie zaparkowała auto i wyłączyła

silnik.

— Wszystkiego najlepszego! — Wrzuciła kluczyki do torebki.

— Niech żyje nam.

Dzień był wspaniały. Miała ochotę pognać na plażę. W taki dzień powinna

ś

miać się i biegać po gorącym piasku w gronie przyjaciół Albo może planować

oszałamiające przyjęcie w najmodniejszym nocnym klubie w mieście. Tak, jak

to było rok wcześniej W Nowym Jorku. Przyjaciele. Baloniki. Głośna muzyka i

mnóstwo prezentów.

— Nic z tego — szepnęła. Na takie zachcianki mogła sobie pozwolić w

przeszłości. Lecz to już minęło. Dziś były jej trzydzieste piąte urodziny. Kamień

milowy na drodze życia samotnej, niezamężnej kobiety. A naprawdę gorąco

pragnęła świętować ten dzień z kimś bliskim. Z kimś, kto zrozumiałby. Z kimś...

kochanym.

— Spóźniłaś się nieco — szepnęła sama do siebie. W nieznośnej ciszy obcasy

jej pantofelków stukały po betonie wyjątkowo głośno. Chyba że pospieszyłaby

się i zakochała jeszcze przed zachodem słońca.

— Nie ma szans — mruknęła Weszła do windy i nacisnęła przycisk ostatniego

piętra Obeszła się bez tego zwariowanego czegoś, zwanego miłością, przez

background image

trzydzieści pięć lat, a więc mogła jeszcze trochę poczekać. Chociaż Cuda się

zdarzają

Ale przecież coś przyjemnego mogłoby przydarzyć się jej tego dnia.

Koniecznie. Przecież były to jej urodziny Wychodząc z windy, niemal zderzyła

się z Garrison Page. Dziewczyna pracowała kiedyś w rachunkowości, a ostatnio

niemal codziennie — w odczuciu Lisy — wpadała do sklepu, by po chwalić się

swoim dzieckiem.

— Dzień dobry, panno Loring! — wykrzyknęła radośnie. Ubrana była w szorty i

sandały. Długie, brązowe włosy opadały na jej nagie ramiona. — Widziała już

pani moją Becky? — Uniosła w kilkumiesięczne niemowlę.

Lisie zrobiło się niewyraźnie. Ostatnio dzieci działały na nią wyjątkowo

przygnębiająco.

— Jaka urocza! Czy mogę... czy mogę ją potrzymać?

— Jasne. — Garrison podała Lisie maleństwo z radosnym uśmiechem. — Ona

jest cudownym dzieckiem. Gdyby ktoś za gwarantował mi, że wszystkie będą

takie, miałabym ich pewnie Z tuzin.

Lisa ostrożnie przytuliła kruszynkę. Aktówka upadła na podłogę. Nieważne.

Dziecko było takie delikatne, pachniało tak świeżo. Pudrem i rumiankiem. I

słońcem.

Przez długie lata Lisa w ogóle nie zauważała dzieci. Aż tu nagle, ostatnio, stale

miała wrażenie, że otaczają ją małe brzdące. Ilekroć znalazła się na ulicy,

dostrzegała je na każdym kroku. W telewizji nieustannie pojawiały się reklamy

odżywek dla dzieci, pieluszek i zabawek. Dzieci były też w restauracjach,

autobusach... wszędzie. Jak to się stało, że nigdy przedtem nie zorientowała się,

iż jest ich tak dużo?

— Czy pani ma dzieci, panno Loring?

background image

— Nie, Garrison. — Lisa uśmiechnęła się z przymusem. — Nigdy nie byłam

mężatką.

— No tak, to ograniczyłoby pani swobodę działania. Nie mam pojęcia, jak

samotne matki dają sobie radę. Ja mam najlepszą pomoc na świecie. Mieszkam

z całą moją rodziną. Z mamą, dwiema siostrami i szwagrem. No i z mężem,

rzecz jasna. I każde z nich ma przy małej jakieś zajęcie.

Wielka, wspaniała, zżyta rodzina! Lisa poczuła ukłucie zazdrości. Sama nigdy

nie doświadczyła czegoś takiego. Jakież to musi być wspaniałe. Przez ułamek

chwili chciała wyznać Garrison, że to dzień jej urodzin. Nie mogła zrozumieć,

dlaczego poczuła taką potrzebę.

Ponieważ, przyznała złośliwie, gdy później o tym myślała, liczyłaś na to, że

Garrison podaruje ci Becky w prezencie.

Ostatecznie jednak zatrzymała tę informację dla siebie.

— Miło było spotkać cię, Garrison — powiedziała, oddając jej dziecko. —

Powodzenia. Niech ci się mała zdrowo chowa.

— Dziękuję, panno Loring. Wrócę do pracy już za kilka ty godni.

Lisa szła korytarzem, starając się jak najdłużej zatrzymać w pamięci zapach i

dotyk niemowlęcia, zachować obraz rozczulającej buzia.

Gdy weszła do sekretariatu, Terry ze słuchawką telefoniczną przy uchu zaczęła

ż

ywo gestykulować.

— Och, panno Loring. Dzwoni pan Carson James.

Pan James. Przedstawiciel banku. To nie będzie przyjemny dzień.

— Odbiorę w gabinecie. Dziękuję, Terry.

Podeszła do swojego biurka i spróbowała mówić uprzejmym tonem.

— Panie James, niecierpliwie czekam na nasze spotkanie. Zdaje się, że jesteśmy

umówieni na dziesiątą?

background image

— Właśnie dzwonię, by powiedzieć, że się nieco spóźnię. Prawdopodobnie nie

zdołam przyjechać przed południem. Czy będzie to dla pani wielki kłopot?

Lisa wzdrygnęła się. Było coś znajomego w jego głosie.

— Ależ nie,.. skądże znowu. Zamówię dla nas lunch, jeśli nie ma pan nic

przeciwko temu. Przy okazji będziemy mogli porozmawiać.

I nie zapomnij o prezentach, dodała w myśli. To będzie moje urodzinowe

przyjęcie.

- Wspaniale — odparł.

Czy ona go już kiedyś poznała? Jego głos brzmiał tak znajomo. Musiała go już

kiedyś spotkać. I to niedawno.

— Sądzę, że będzie pan chciał zacząć od dokładnego obejrzenia sklepu —

zaczęła.

— Nie. Nie ma takiej potrzeby — przerwał jej. — Już to zrobiłem.

— Och!

Nieładnie! Nic jej o tym nie mówiąc!

— Rozumiem więc, że wie pan już o nas wystarczająco dużo, by sformułować

opinie i rady. — Lisa z trudem kryła irytację.

Ale on zupełnie zignorował jej przytyk.

— Prawdę mówiąc, panno Loring, dowiedziałem się niewiele. Dopiero pani

księgi powiedzą mi wszystko, czego potrzebuję.

Zawahał się przez moment, po czyni dodał:

— Ale jedną drobną radę mogę pani dać już teraz, na poczekaniu. Zna pani

sprzedawczynię ze stoiska z konfekcją ślubną, prawda? Ma chyba na imię Lisa.

Nie wiem jeszcze, jaką politykę kadrową pani prowadzi, ale jej powinna pani

przyjrzeć się bardzo uważnie. Ona jest niezrównoważona psychicznie.

background image

Długą chwilę Lisa siedziała jak skamieniała. Nie mogła ze brać myśli. Co, u

diabła... I nagle dotarło to do niej! To był on. Szpieg. Nie, ten człowiek nie był

szpiegiem. To był Carson James, przedstawiciel banku. O mój Boże! A ona

oskarżyła go... powiedziała mu... A niech to! Zapowiadał się udany dzień!

— Rozważę uważnie pana radę, panie James. — Lisa z, trudem

powstrzymywała drżenie głosu.

—Świetnie. Do zobaczenia o dwunastej.

Powoli odłożyła słuchawkę. Potem zachichotała, zakrywając usta rękami. O

rany! Chyba jednak popełniła błąd.

Myślała o tym człowieku. Przypominała sobie, jak wyglądał, jak się

zachowywał. I powoli pomiędzy zakłopotanie i zmiesza nie zaczęło wślizgiwać

się podniecające zaciekawienie. Już nie był groźnym i podstępnym

najemnikiem. Był zawodowcem, który miał przyjść jej z pomocą. Zaczynało to

być coraz bardziej interesujące.

Na biurku leżały dwie wiadomości od Grega. Pierwsza, że pojechał do Santa

Barbara, i druga, że być może nie zdoła wrócić tego dnia. Uzmysłowiła sobie, że

podświadomie liczyła trochę, iż Greg skrzyknie kilka osób, by uczcić jej

urodziny. W całym mieście tylko on jeden mógł to uczynić. Tylko on o tym

wiedział.

Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin! — mruknęła mnąc kartki z

wiadomościami. W tym samym momencie dotarło do niej, że sama jest sobie

winna. — No i dobrze! W końcu jestem zbyt dużą dziewczynką na urodzinowe

przyjęcia — mruknęła.

Opadła głęboko w fotel i otworzyła aktówkę. Wypełniały ją raporty finansowe.

Na biurku także piętrzyły się opasłe skoro szyty i segregatory pełne liczb i

wykresów. Powinna wziąć się do pracy. Podniosła słuchawkę i powiedziała:

background image

— Posłuchaj, Terry... — zawahała się, czy powinna mówić sekretarce o swoich

urodzinach. Jeśli zrobi to, natychmiast do wiedzą się wszyscy w całym gmachu.

Zacznie się zbieranie składek, ktoś pobiegnie po flakon perfum, których ona i

tak nigdy nie użyje. Dziewczęta zmarnują cenne godziny przerwy obiadowej na

szyk6wanie kart urodzinowych. Wszyscy będą robić za kłady, ile naprawdę ma

lat. A pracownicy cukierni w pośpiechu szykować będą tort „Z najlepszymi

ż

yczeniami” wypisanymi kleistym lukrem. Coś okropnego!

— Nie... już nic. Dziękuję — rzuciła.

Potem zadzwoniła na dół, do restauracji, i zamówiła do swojego biura

wykwintny posiłek na dwie osoby. Na pierwszą. Bądź co bądź, będzie to jednak

jej urodzinowe przyjęcie.

Odłożyła słuchawkę i westchnęła ciężko. Potem wyjęła duże, okrągłe okulary i

włożyła je. Urodziny urodzinami, robota mu siała być wykonana.

Następne godziny minęły szybko jak z bicza strzelił. Cały ten czas spędziła przy

komputerze, księgach rachunkowych i przepasłych tomach rejestrów i notatek,

które jej dziadek prowadził od niepamiętnych czasów. Co jakiś czas unosiła

głowę i spoglądała na portret. Czy była to tylko jej wyobraźnia, czy też

naprawdę dziadek spoglądał na nią odrobinę łagodniej? Być może zaczynał w

końcu wierzyć w nią?

Nie wiadomo kiedy minęło południe. Nawet tego nie zauważyła. Zorientowała

się dopiero wówczas, gdy usłyszała pukanie. Drzwi otwarły się i do gabinetu

wszedł gość.

— Jest tu ktoś? — Carson rozglądał się dookoła. — W sekretariacie nikogo nie

było, więc...

Stanął jak wryty. Powoli docierało do niego, że zza wielkich okularów spogląda

nań kobieta, którą spotkał. dzień wcześniej. Gdyby Lisa nie była tak skrępowana

background image

zaszłym nieporozumieniem, wybuchnęłaby śmiechem na widok jego stropionej

miny.

- Och, nie —jęknął ściągając brwi. — Tylko nie to. Pan James... — wstała,

zdjęła okulary i posłała mu niezdecydowany uśmiech. Długo nie mogła

pozbierać myśli. Głowę pełną miała wirujących liczb, tabel i wykresów.

— Taaak — odparł, rozglądając się niezdecydowanie. — Byłem tu umówiony z

panną Loring.

— Widzi pan... — Wciąż starała się uśmiechać jak najuprzejmiej. — Widzi pan,

jest pewien problem. Otóż... to ja jestem Lisa Loring.

— Pani kieruje tym domem towarowym? — Nie dało się nie zauważyć

niedowierzania w jego głosie. Ale w końcu naprawdę trudno mu było w to

uwierzyć.

— To, niestety, prawda — odparła.

Ostrożnie postąpił krok do przodu. Elegancki garnitur podkreślał jeszcze jego

potężne ramiona, a biel kołnierzyka doda wała blasku opaleniźnie.

Wyglądał na solidnego faceta.

Skąd więc to dziwne wrażenie, że dostrzegła w jego spojrzeniu coś

nieujarzmionego?

— Wczoraj zachowała się pani jak osoba niezrównoważona.

Skinęła głową. Za wszelką cenę chciała wyrzucić z pamięci tę idiotyczną scenę.

Przepracowanie. To była przyczyna. Chwilowe zaćmienie umysłu

spowodowane brakiem wypoczynku i przemęczeniem.

— Wiem o tym — przyznała. — Bardzo mi przykro. Wzięłam pana za... —

uśmiechnęła się przepraszająco — . . .za kogoś innego.

background image

Przyglądał się jej badawczo. Rzeczywiście była tak śliczna, jaką ją zapamiętał. I

w końcu niczego nie ryzykował, obdarzając ją zaufaniem. Podszedł do niej z

wyciągniętą ręką.

— Carson James — mruknął. — Z Central Coast Bank.

Jej drobna, szczupła dłoń zniknęła w jego wielkiej i silnej.

— Lisa Loring — powtórzyła, jakby próbując rozwiać jego wątpliwości.—

Bardzo się cieszę, że pan przyszedł. Zechce pan usiąść?

Usiadł, przyglądając się jej badawczo.

— Proszę się nie martwić — zapewniła, zapadając się w ogromnym fotelu

dziadka. Stary mebel dawał jej tym razem poczucie bezpieczeństwa.

Wciąż uśmiechała się życzliwie, badając przy tym przybysza uważnym

spojrzeniem. A więc to jest ten osławiony podrywacz. Może... Rzeczywiście

miał coś niezwykłego w lekko rozmarzonych oczach. Ale nie mogła zrozumieć,

dlaczego we wspomnieniach wydawał się jej aż tak atrakcyjny i pociągający.

Owszem. Twarz miał wyrazistą, opaloną i niebieskie, myślące oczy. Ciemne,

raczej długie włosy opadały na kołnierzyk koszuli, a brwi były szerokie i czarne.

Ale... Robertem Redfordem to on nie był. Co więc sprawiło, że wrył się jej w

pamięć tak mocno? Nie potrafiła odpowiedzieć.

— Wszystko jest w najlepszym porządku — ciągnęła, nie odrywając od niego

oczu. Wiem, kim pan jest naprawdę.

Skinął głową. Rozluźnił się. Być może nie będzie aż tak źle, pomyślał. Na

pewno przyjemnie było patrzeć na nią. Była szczupła, średniego wzrostu. Miała

delikatne rysy, przywodzące na myśl porcelanową figurkę. Ubrana była w białą

bluzkę i granatową spódniczkę, ale wydawała się stworzona do noszenia

pastelowych zwiewnych sukienek.

Ciekawe, ile ma lat? pomyślał. Pewnie ze trzydzieści. Rzucił okiem na jej

dłonie, szukając obrączki, lecz przypomniał sobie, że przecież Ben powiedział

background image

mu, że jest niezamężna. Może to rozwódka? Nie zauważył na biurku fotografii

dzieci. Czyżby była kolejną ambitną kobietą, poświęcającą życie karierze

zawodowej? Chyba jednak nie. Wyczuwał wokół niej niezwykłą, jak na kobietę

interesu, delikatność.

— I nie będzie pani więcej podejrzewać mnie o szpiegostwo — wolał się

upewnić.

— Bardzo przepraszam za moje podejrzenia — obdarzyła go kolejnym

uśmiechem. — Widzi pan, wszyscy wiedzą, że Mike Kramer jest zdolny do

wszystkiego. Kiedy więc zobaczyłam pana piszącego coś w notesie i

szepczącego do magnetofonu..

Ze zrozumieniem pokiwał głową. Na pewno jest bystry, inteligentny. Kto wie,

może, mimo opinii kobieciarza, jest naprawdę dobrym fachowcem? Może

rzeczywiście będzie umiał uratować jej sklep?

— Mike Kramer, tak — mruknął zamyślony, Znał Mike”a i dlatego doskonale

rozumiał jej podejrzenia. Mike zawsze gotów był spłatać komuś figla, nie

patrząc, ile sprawi tym przykrości. Był wspaniałym kompanem na meczu

piłkarskim lub w barze, ale w życiu sprawiał ludziom zwykle same kłopoty.

— To pani najpoważniejszy konkurent - prawda?

— 0, tak. Jedyny i bezwzględny. W Santa Barbara ludzie mogą zrobić zakupy

praktycznie wszędzie, na każdym deptaku. Ale tu, w San Feliz są tylko sklepy

Kramem i Loringa. Zawsze tak było.

I zawsze tak będzie, chciała powiedzieć. Lecz czy aby na pewno?

— A jak radzą sobie inni konkurenci? — spytał, wyjmując notes. — Mają

sklepy na promenadzie?

Uśmiechnęła się. Jednak jest zorientowany w sytuacji firmy. Może jest jeszcze

jakaś nadzieja?

background image

— Myślę, że dobrze sobie radzą, chociaż nigdy nie robiliśmy żadnych badań

rynku.

— Proszę mi powiedzieć, tak w wielkim przybliżeniu — otworzył notes i wyjął

pióro — ile, zdaniem pani, tracicie z tego powodu każdego tygodnia...

powiedzmy: w sprzedaży konfekcji damskiej?

— Zaraz... jedną minutkę — zaczęła gorączkowo przekładać papiery, które

pojawiły się na biurku podczas porannych godzin pracy. Miała gdzieś te dane...

Przyglądał się jej bez słowa. Zastanawiał się. Powinna przecież mieć pewne

doświadczenie. Pracowała w Europie, potem kilka lat spędziła w Nowym Jorku.

Tymczasem na razie nie mógłby wystawić jej zbyt wysokiej oceny.

Rozglądał się po gabinecie,

— Proszę mi powiedzieć — odezwał się po chwili — czy pani doradca, Gregory

Rice, dołączy do nas? — Lisa Loring była szefową, bowiem otrzymała cały ten

interes w spadku po dziadku. Ale, jak mu powiedziano, to właśnie Rice był

człowiekiem, z którym powinien rozmawiać. — Jak zrozumiałem, jest związany

za sklepem od bardzo wielu lat.

Podniosła głowę i w jego zniecierpliwionym spojrzeniu znów wyczytała to

samo: „Zwolnić Lisę!”

— Proszę się nie niepokoić, panie James — odparła cicho. Dam sobie radę. To

tylko chwilowa dekoncentracja.

Powróciła do poszukiwań, lecz wciąż nie mogła się skupić. Znów wróciło to, co

uderzyło ją w nim tak bardzo. Był Mężczyzną przez wielkie ;„M”. Czuła to w

każdym jego spojrzeniu. I gdy tak przyglądał się jej badawczo, poczuła, że jest

kobietą.

Te błękitne oczy...

background image

Przywołała się w myślach do porządku. Nie czas na to, po myślała. Musiała

zająć się interesami.

Wciąż wpatrywał się w nią. Szybko opuściła głowę.

Właściwie powinna być szczęśliwa. Czyż nie prosiła losu o mężczyznę na

urodziny? To był stuprocentowy mężczyzna. Ale co za pech! Zupełnie nie

pasował. Należało go zwrócić.

Kąciki jej ust zadrżały od z trudem hamowanego śmiechu, gdy wyobrażała sobie

rozmowę z kolosem w dziale reklamacji.

— Czy mogłabym wymienić tego osobnika na innego?

— Czy ma jakieś usterki, wady?

— Ach, nie. Jest w porządku. Po prostu ja potrzebuję kogoś bardziej zdatnego

do małżeństwa.

- Och, bardzo mi przykro. Takich nie mamy na składzie.

Wzięła się w garść. Nawet z własną wyobraźnią miała tego dnia tylko kłopoty.

Carson przyglądał się jej z niepokojem. Na jej twarzy nie dostrzegł wyrazu

przygnębienia. Zastanawiał się, czy aby na pewno rozumiała powagę sytuacji.

— Ma pani zapewne świadomość, w jak fatalnej kondycji jest pani firma,

prawda? — zaczął gładko. — Jedynym sposobem na uratowanie jej jest

zmniejszenie wydatków. Znaczne.

- Nie podniosła głowy. Powtórzyła jednak zdanie, którego ostatnio używała - ku

wściekłości Grega — bardzo często:

— Ścibolenie nie przysparza k1ientów

Carson zareagował natychmiast, mówiąc:

— Tym bardziej puste półki w sklepie. A tym się skończy, gdy zabraknie pani

pieniędzy na opłacenie dostaw.

background image

— Trafiony, zatopiony! — mruknęła, nie przerywając poszukiwań dokumentu.

Carson poczuł ulgę. Okazało się bowiem, że potrafiła zgodzić się ze wszystkim

co mówił, nie traktując tego jako osobistego ataku na nią. Lubił tę cechę u

kobiet. Szkoda, że spotykał ją tak rzadko.

Dyskretnie podziwiał delikatne rysy jej twarzy i fale jasnych włosów spływające

po karku. Spojrzał na rozchylenie bluzki i dostrzegł fantastyczne krągłości pod

delikatną tkaniną. Zachwycające. Niesłychanie zachwycające.

Dawno już nie doznawał takich wzruszeń. Tak poświęcił się pracy, że o bożym

ś

wiecie zapomniał. I dopiero podziwiając Lisę Loririg, uświadomił sobie, jak

wiele stracił.

Głos rozsądku przypomniał mu, że przecież zamierzał opuścić to miasto, więc

nie powinien wplątywać się w historie z kobietami. Lecz natura była silniejsza

od niego. Z prawdziwą rozkoszą napawał się wdziękiem Lisy. I nic nie mógł na

to poradzić.

Rozparł się w fotelu i naskrobał w notesie szereg nic nieznaczących liczb. Byle

tylko znów skoncentrować się na pracy!

Tymczasem Lisa odnalazła potrzebne dokumenty i wpatrywała się w niego

wyczekująco.

— Jest pan gotów? — spytała w końcu. Zaskoczony, gwałtownie podniósł

głowę. Była przekonana, że nie wierzył, iż ona znajdzie te papiery.

— Może chce pan przygotować się jeszcze przez chwilę? — spytała z jadowitą

słodyczą w głosie. — Chętnie zaczekam.

Co... ach, nie. Skądże znowu. — Wyprostował się i przy szykował do

notowania. Przyglądał się jej z chłodną uwagą. Jak na jego gust, była trochę za

bardzo spostrzegawcza. Wciąż trzeba mieć się przy niej na baczności. — Proszę.

Niech pani mówi.

background image

Wyprostowała się w fotelu i zaczęła. Podawała dane liczbowe, uzupełniając je

komentarzami i uwagami. Carson słuchał pilnie, zadawał pytania, notował

uwagi i spostrzeżenia. Na za dawane pytania Lisa odpowiadała wyjątkowo

rzeczowo i rozumnie.

Złe wrażenie, jakie na nim zrobiła, szybko minęło. Pod delikatną powłoką kryła.

się osoba niezwykle inteligentna i bystra, Prawdę mówiąc, nigdy dotąd nie

zetknął się jeszcze z kobietą-handlowcem tak fascynującą, błyskotliwą i niemal

drapieżną.

A przy tym niesłychanie pociągającą i pełną kobiecości. Ze aż chciało się wziąć

ją w ramiona. Przytulić!

Nagle, jakby pod wpływem jego spojrzenia, Lisa wyprostowała się i włożyła

okulary. Całe jej ciało zdawało się mówić:

„Nie dotykaj mnie!” To była chyba przyczyna, dla której na jej serdecznym

palcu nie było obrączki. Prawdopodobnie, tak jak i on ostatnimi czasy, była

Fatalnie!

— Czy leży na biurku, koło pana, wykaz dostawców? — spytała.

Na krótką chwilę ich oczy spotkały się. Z trudem powstrzymując cisnący mu się

na usta uśmiech, podał jej dokument. Nie odezwał się. Poraziła go bowiem

pewna myśl. śe bardzo powinien uważać na duże, ciemne, kobiece oczy.

Wielkie, ciemne oczy Michi Ann Nakashimy już przez dwa dni wodziły go na

manowce. Również tego ranka spotkał ją przed swymi drzwiami. Popatrzył na

ś

wieże zadrapania na dłoni i skrzywił się. Tym razem kotek wdrapał się jakimś

cudem na sąsiedni dom i znów nie mógł zejść.

— On już pana zna — przemawiała Michi z głębokim przekonaniem. — Na

pewno pana nie podrapie.

background image

Dowód tego miał wypisany na własnej skórze.

Zniecierpliwiony, sięgnął po następne dokumenty. Spomiędzy kartek wyśliznęła

się kolorowa broszurka. Chwycił ją i obejrzał, zamierzając położyć na

właściwym miejscu.

Ale nie miała ona nic wspólnego z omawianymi sprawami Nie została również

wydana przez firmę Loringa. Był to katalog mebli dziecięcych. Słodkie, białe

łóżeczko obwiedzione zostało grubą różową kreską. Czyżby zamierzała je

zamówić? Po co?

Spojrzał na nią Ona jednak pochłonięta była właśnie wypełnianiem arkusza

kalkulacyjnego. Wpatrzona w monitor komputera, przygryzła w skupieniu dolną

wargę. Ben mówił przecież, że jest niezamężna, pomyślał patrząc na łóżeczko.

Może to prezent dla siostry czy coś takiego?

— Wie pan co? — Lisa oderwała się raptownie od komputera.

— Będą nam potrzebne bilanse roczne z ostatnich dziesięciu lat.

A wszystkie są w archiwum w piwnicy. — Podniosła słuchawkę telefonu i

wybrała numer. Odczekała chwilę. — Wszyscy poszli na lunch — stwierdziła,

odkładając słuchawkę. — Czy zejdzie pan ze mną do piwnicy i pomoże mi ich

szukać.

To był naprawdę dobry pomysł. Jego niespokojny duch dokuczał mu tego dnia

wyjątkowo. Odrobina ruchu na pewno nie zaszkodzi.

— Niech pani prowadzi — powiedział, wstając. Otworzył drzwi i przytrzymał

je. Zastanawiał się, czy Lisa wyczuje, że jego uprzejmość miała na celu głównie

to, by musiała przejść tak blisko niego, żeby mógł uchwycić zapach jej włosów

Przechodząc obok Carsona, spojrzała mu prosto w oczy. Wie działa! A nieco

wymuszony uśmiech na jej twarzy nie zostawiał cienia wątpliwości. Nie była

zainteresowana!

background image

Z równie krzywym uśmiechem zamknął drzwi. Już bardzo dawno nie spotkał

kobiety tak szybko i trafnie wychwytującej najdrobniejsze niuanse.

Intrygowała go coraz bardziej.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Zeszli do archiwum Była to wielka i mroczna piwnica wy pełniona nie tylko

papierami, ale przede wszystkim jakimiś sprzętami i gratami. Rzucone w

nieładzie, spoczywało tam osiemdziesiąt lat historii Loringów.

— Co to jest? — spytał Carson. Ostrożnie podążał za Lisą, lawirującą między

różnymi dziwnymi przedmiotami wyłaniającymi się z mroku.

— Różne rzeczy. Przedmioty, z którymi mój dziadek nie potrafił się rozstać. —

Wskazała dwa potężne złociste maszty — Fragmenty platformy z parady sprzed

dwudziestu lat. To była chyba korona Statui Wolności. Z obchodów Dnia

Niepodległości. A to jest nie sprzedany towar — wskazała wielką żyrafę z

obtłuczonym uchem i ogromny żyrandol zwisający ze stropu.

Szła powoli wśród zakurzonych świadectw dawnej chwały i wielkości.

Uwielbiała to miejsce, gdy była dzieckiem. Spędzała tu całe godziny Miała swój

własny, tajemniczy świat

ś

łobiąc głębokie bruzdy w grubych pokładach kurzu przesunęła palcem po

masce miniaturowej kopii forda T. Poczuła w duszy ukłucie żalu.

Prawdopodobnie to tu właśnie nauczyła się żyć w świecie marzeń i wyobraźni.

Gdzie podziali się książęta i piraci, rycerze ratujący ją przed smokami i

olbrzymami? Czyżby miał ich zastąpić bohater w tweedowym garniturze?

Wymarzony, wyimaginowany ojciec jej dzieci?

background image

Kątem oka spojrzała na Carsona. Przeciskał się właśnie przez szczątki starej

karuzeli. Był jak najbardziej prawdziwy, rzeczy wisty. Był też mężczyzną. Lecz

choć starała się bardzo, nie potrafiła wyobrazić go sobie w tweedzie. Boże! Czy

musi to być tweed? pomyślała. Może nosić przecież wełnianą kamizelkę...

Przymknęła oczy, usiłując wyobrazić go sobie siedzącego w za dumie przy

kominku. Z fajką w jednej ręce i tomikiem poezji Wordswortha w drugiej.

Odwrócił się i dostrzegł jej spojrzenie. Widząc jego ironiczny uśmiech i nieme

pytanie w oczach, nie mogła powstrzymać uśmiechu. Odwróciła się szybko. I

pożałowała tego natychmiast. Nie chciała, by odniósł wrażenie, że się nim

interesowała. Bowiem tak było w istocie.

— Hej! — zawołał chwilę później. - Niech pani spojrzy, co znalazłem.

Dostrzegła go w odległym, mrocznym kącie zasłoniętym wielkimi,

plastikowymi saniami świętego Mikołaja. Podeszła bliżej. Leżały tam, ułożone

jak sąg drewna, stare obrazy.

— Co to takiego? - spytała. — Nie przypominam sobie, żebym widziała je

kiedykolwiek przedtem.

Były to oprawne w złocone ramy portrety. Prapradziadka, babki i jej dwóch

sióstr, ojca — bardzo jeszcze młodego — i na końcu praprababki.

A na ustawionym pod ścianą starym pianinie stały wyblakłe fotografie jej

rodziców. Serce zabiło jej gwałtowniej. Ujrzał zdjęcie ojca w mundurze

wojskowego pilota i jego fotografię zrobioną w dniu ukończenia studiów i w

dniu uroczystego otwarcia nowego działu w domu towarowym. Było tam także

zdjęcie obojga rodziców z małą Lisą.

Widziała już wiele fotografii swojej matki, lecz na żadnej mama nie wyglądała

tak wspaniale, jak na tej jednej.

— No, no! Kim jest ta znakomitość? — spytał Carson, zaglądając jej przez

ramię.-

background image

— Jak tam znakomitość — uśmiechnęła się. — To moja mama.

— Była niezwykle piękną kobietą.

— To prawda — zgodziła się Lisa.

Valerie Hopkins Loring miała urodę gwiazdy filmowej. Z fotografii spoglądała

na nich radośnie roześmiana, Z jasnymi loka mi wokół twarzy, urocza i pełna

powabu.

— Absolutnie niezwykła — powiedział Carson cicho.

Lisa skinęła głową. Tak rzeczywiście było. Dla połowy mężczyzn w mieście

dzień jej zamążpójścia był dniem prawdziwej żałoby. Jej piękna mama. Twarz,

którą pamiętała jak przez mgłę.

Ostrożnie pogłaskała fotografię.

Carson chciał zadać jakieś pytanie, lecz nie zrobił tego. Uczucia i emocje

malujące się na twarzy Lisy były aż nadto wyraźne. Po chwili odezwała się

sama.

— Oni.., moi rodzice, zginęli w katastrofie morskiej na Karaibach, kiedy

miałam dziesięć lat. — Odwróciła się do niego, próbując nieporadnie się

uśmiechnąć. — Czasami wraca to do mnie z taką mocą. — Jej głos się załamał i

oczy zupełnie niespodziewanie napełniły się łzami.

Wziął ją w ramiona. Tylko to mógł uczynić. A ona przytuliła się do niego. Lecz

zaraz odsunęła się z przepraszającym uśmiechem.

— Przepraszam. — Prędko otarła oczy. Co z nią, u diabła, się dzieje?! — Tak

mi głupio. Zwykle nie zachowuję się w taki sposób.

Nie mogła zrozumieć, co się z nią stało. Skąd nagle wzięły się tak impulsywne

reakcje. Przecież wzrastała w przeświadczeniu, że jej matka była kobietą

kapryśną i niemądrą. Dziadek wcale nie krył się ze swą niechęcią do synowej,

którą obarczał winą za śmierć syna. Przez wiele lat Lisa prawie nie myślała o

background image

matce. Zwłaszcza odkąd bez reszty poświęciła się pracy, karierze zawodowej. I

dopiero od niedawna, po przyjeździe do domu, wróciły do niej wspomnienia i

zaczęła z wolna widzieć swoją matkę w zupełnie innym świetle.

Obdarzyła Carsona niepewnym uśmiechem. Uczucia, których dotąd nie znała,

wytrącały ją z równowagi. Koniecznie musiała się nauczyć je ukrywać.

Carson stał nieruchomo z opuszczonymi ramionami. Patrzył na nią z uczuciem

lęku i bezradności. Pragnął znów wziąć ją w ramiona, lecz powstrzymał się.

Wiedział, że ona tego nie chciała. Ale to, co czuł, trzymając ją w objęciach... Co

to było? Poczucie siły i dawania bezpieczeństwa? Gotów był chronić ją przed

całym światem, aż do śmierci.

Skrzyżował ramiona. Starał się otrząsnąć z tych bardzo dziwnych odczuć.

Lisa odgarniała grube warstwy kurzu z kolejnych starych fotografii. Zbliżył się.

— Wychowywała się pani bez rodziców? — spytał cicho.

— Miałam tylko dziadka. A pan? — spytała, patrząc mu w oczy.

Odwrócił wzrok. To pytanie zawsze wprawiało go w zakłopotanie.

— Ja... moja matka zmarła zaraz po moim urodzeniu. A ojciec... Wychowywali

mnie krewni. Zabrali mnie do siebie.

Ukryte za wilgotnymi od łez rzęsami oczy Lisy zajaśniały ciepłym uśmiechem.

— Zatem pan też jest sierotą — stwierdziła.

Nic nie odpowiedział. Nie miał najmniejszej ochoty, by wyjawić jej prawdę. A

była ona taka, że jego ojciec siedział w więzieniu. Jak tylko sięgał pamięcią,

ojciec zawsze siedział W jakimś więzieniu. Malwersacje, sprzeniewierzenia,

oszustwa, fałszowanie czeków. Bez względu na to, jak sprawy nazywano, po

prostu był złodziejem. W dodatku zawsze przyłapywanym na gorącym uczynku.

Ale o tym Carson nigdy z nikim nie rozmawiał.

background image

Zamiast więc odpowiedzieć, sam zadał kolejne pytanie:

— Czy i pani była jedynaczką?

Skinęła głową. Wymienili porozumiewawcze uśmiechy, zbliżeni nagle

swoistym pokrewieństwem. Lisa nadal miała w pamięci jego kojący uścisk.

Chciała zrobić coś, powiedzieć, po dziękować mu jakoś. Tylko że w żaden

sposób nie potrafiła znaleźć stosownych słów. Nie chciała bowiem zbytnio go

ośmielać. W końcu nie był mężczyzną, jakiego poszukiwała.

— Cóż — powiedziała. Powinniśmy odszukać te księgi, po które przyszliśmy.

Muszą być gdzieś tutaj, na tych półkach pod ścianą. Za tą starą ekspozycją —

wskazała za siebie.

A tam, w styropianowej rzece, brodziły dwa manekiny. Ubrane w wysokie

wadery, w kompletne stroje wędkarskie, trzymały w rękach wędki ze

wspaniałymi, staroświeckimi kołowrotkami. Carson aż gwizdnął cicho z

zachwytu.

— Kiedy to było używane? — spytał, biorąc ostrożnie w palce cieniuteńką

ż

yłkę.

Lisa ostrożnie obeszła styropianową rzekę.

— Były tu od zawsze, jak sięgam pamięcią. Wydaje mi się, że dziadek używał

tego jako dekoracji co roku na rozpoczęcie sezonu wędkarskiego.

Doprawdy wspaniałe.

Jego może trochę dziecinny zachwyt sprawił jej prawdziwą przyjemność. Był

naprawdę bardzo interesującym mężczyzną. To bardzo źle...

Nieostrożnie zrobiła krok w bok i straciła równowagę.

-0!

Odruchowo uczepiła się jednego z manekinów. Kątem oka dostrzegła

rzucającego się w jej stronę Carsona. Gotów, był złapać ją natychmiast.

background image

Przemknęło jej przez głowę, że on mógł pomyśleć, iż ukartowała to w i

urządziła takie przedstawienie. Z trudem utrzymała równowagę, chwytając

jednocześnie przewracającego się manekina.

— Wszystko w porządku! — rzuciła pospiesznie. — Auuuu! — krzyknęła, gdy

spróbowała pokręcić głową.

— Co się stało? — zaniepokoił się Carson.

— Ja, oj... — kręciła się, próbując uwolnić głowę z pułapki.

— Coś mnie trzyma za włosy!

Okazało się, że złapała się na wędkę. Dosłownie. Zaplątany we włosy haczyk

trzymał mocno.

— Aj! — krzyknęła, gdy haczyk ukłuł ją w palec. Po tylu latach wciąż był ostry.

Carson stanął tuż przy niej.

— Jedną chwilkę. Proszę stać spokojnie — powiedział, nie dając jej żadnej

szansy protestu. — Zaraz się tym zajmę. — Przysunął się bliżej. Bardzo blisko.

— Poradziłabym sobie sama — powiedziała bez przekonania.

— Niech się pani nie upiera — uśmiechnął się. — Będę bardzo ostrożny.

Serce zaczęło jej walić w piersi. W poszukiwaniu haczyka

Carson przysuwał się coraz bliżej i na pewno musiał to usłyszeć. Spróbowała

wstrzymać oddech, lecz to tylko pogorszyło sprawę.

— Spokojnie, jeszcze tylko momencik — powtarzał łagodnie.

Zamknęła oczy, by nie patrzeć na jego twarz o centymetry tylko oddaloną od jej

twarzy. Lecz wciąż czuła ciepło jego ciała, delikatny zapach, łagodny dotyk.

Miała wrażenie, że za chwilę zemdleje.

background image

Powinna była wiedzieć, że tak to się skończy. Już wtedy, gdy rzuciła mu się w

ramiona, szukając ukojenia. Czuła, że powinna ratować się, zrobić coś.

Natychmiast.

Tylko co? Była w pułapce. Nie mogła się poruszyć. Pozostało jej tylko

wstrzymywać oddech i czekać bez ruchu, aż Carson uwolni ją od haczyka.

Dłonie Carsona wciąż tkwiły w jej włosach. Wysupłał już haczyk, lecz nie

ruszał się. Stali przyciśnięci do siebie. Pierś do piersi, brzuch do brzucha.

Odsunął tylko nieco głowę i spojrzał w dół.

Zawsze sam siebie ostrzegał przed czymś takim. Przed mieszaniem pracy

zawodowej z romansowaniem. Wiedział, że to zawsze sprowadza kłopoty. Miał

ś

wiadomość, że powinien uciekać od tej dziewczyny jak najdalej. Ale nie mógł.

Nie tym razem. To było silniejsze od niego.

Lisa stała bez ruchu. Z lekko uniesioną głową, z zamkniętymi oczami i

rozchylonymi wargami. Zapragnął ich dotknąć. Każ dym nerwem, Wstrzymując

oddech, powoli schylał się ku nim.

- Nie.

Przez krótką chwilę nie był pewien, czy naprawdę usłyszał jej głos. Zatrzymał

się z ustami tuż przy jej wargach.

—Nie?

— Nie — odparła bardziej stanowczo. — Nie całuj mnie,

Odsunął się trochę. Ale tylko trochę.

— Dlaczego nie? — spytał niemal obojętnie.

Pokręciła wolno głową, nie spuszczając z niego oczu. Dziw nie zamglonych.

— Ponieważ nie chcę tego — oznajmiła kategorycznie. Doskonale wiedziała, co

mówi.

background image

Lecz czy na pewno? Carson wciąż miał wątpliwości. Czasami trudno

rozszyfrować słowa kobiety.

— Twoje oczy nie mówią „nie” — zauważył.

— Wiem — westchnęła ciężko i uśmiechnęła się krzywo. — No dobrze. To

prawda. Każdym nerwem, każdą komórką mego ciała pragnę twego pocałunku.

—. A więc... — Niebieskie oczy pełne były wątpliwości.

Koniecznie musiała mu wytłumaczyć. Położyła mu dłonie na piersi i odepchnęła

go lekko.

— U mnie zawsze rozum panował nad ciałem. A on mówi: nie. Jasno i wyraźnie

Carson przyglądał się jej przez chwilę, po czym cofnął się o krok. Patrzył tylko,

jak porządkowała ubranie.

— O co chodzi — spytał. — Nie uważasz za stosowne angażować się

uczuciowo z partnerami w interesach? Nie chcesz mieszać spraw prywatnych i

zawodowych tak?

— Nie. To nie o to chodzi - spojrzała na niego z ulgą, ale i ze smutkiem.

Nie powinna karmić go kłamstewkami. Musiała powiedzieć mu prawdę.

Zasłużył na to.

— Będę z tobą szczera, Carsonie. Jestem już za stara na igraszki i swawole.

Wiem, czego potrzebuję, a na pewno nie jest to niezobowiązujący flirt.

Patrzył na nią zdumiony i zakłopotany. Przecież trzeba bawić się, swawolić. W

taki właśnie sposób ujawnia się cała radość życia. Czyżby ona tego nie

pojmowała? Nigdy o tym nie słyszała?

— Czego więc, twoim zdaniem, potrzebujesz? — spytał. Odwróciła się szybko i

ruszyła w stronę półek z dokumentami. A on poszedł za nią.

background image

— To bardzo proste powiedziała po chwili. — Interesuje mnie tylko

rozwiązanie ostateczne. Mały domek otoczony różanymi klombami. Dwa koty

biegające po podwórku. A za domkiem huśtawka.

— A w dziecięcym pokoju małe, białe łóżeczko — mruknął pod nosem. Dwa

plus dwa równa się cztery.

— Słucham? — spytała, lecz on tylko pokręcił głową. — Sam więc widzisz —

ciągnęła. — To, czego chcę ja i to, czego chcesz ty, to zupełnie inne rzeczy.

Kompletnie do siebie nie pasujemy.

Odszukała potrzebne akta i zaczęła podawać je Carsonowi. Przyjmował je

posłusznie, lecz twarz miał chmurną.

Skąd możesz wiedzieć, czego ja chcę? — spytał w końcu.

Roześmiała się.

— To akurat czytam w twoich oczach.

Obładowani papierami ruszyli do wyjścia.

— Posłuchaj, co ci powiem — zaczął, pomijając milczeniem uwagę Lisy o jego

pragnieniach. Czuł, że właściwie musi przyznać jej rację. Śmieszyło go to. Była

tak cholernie szczera. — Moim zdaniem ciągle jeszcze wierzysz w bajki.

— W szczęśliwe zakończenia? Oczywiście.

— Jeśli więc przełożymy to na język bajek...

— To jesteś wielkim złym wilkiem — dokończyła.

— A to ciekawe! Zawsze uważałem siebie za pięknego księcia.

— A więc musisz rozważyć to ponownie — roześmiała się, gdy opuszczali

mroczne podziemia.

— No nie. Daj spokój — udawał urażonego. — Piękny książę ofiarowuje swej

wybrance uczucie... podniecające przeżycia...

background image

— Jestem pewna, że masz w tym wielką wprawę, — Dostrzegła w jego oczach

potwierdzenie swych przypuszczeń. Potrząsnęła głową. — To jest męski punkt

widzenia. Kobiecy różni się nieco. Dla nas: „I żyli długo, i szczęśliwie...”

oznacza, że się pobrali i mieli dużo dzieci.

Winda dotarła do celu. i zatrzymała się z cichym zgrzytem. Carson otworzył

drzwi.

— I to ma dawać tyle szczęścia? — rzucił żartobliwie.

Widziała, że ją podpuszczał, lecz zupełnie nie była w nastroju do takich żartów.

Szybkim krokiem szła przez biuro, czując jego obecność tuż za plecami.

— Oczywiście! Ty bez wątpienia uważasz, że „długo i szczęśliwie” oznacza —

do romansu z kolejną ślicznotką w następnym tygodniu.

Nie odpowiedział.

Wszyscy pracownicy wyszli z biura i przy biurku Terry również nie było

nikogo. Porozkładali przyniesione stosy dokumentów na biurku oraz na

wszystkich krzesłach i ruszyli do gabinetu Lisy. W drzwiach Carson zatrzymał

ją. Spojrzała nań zaskoczona.

- Możesz mi wierzyć lub nie — powiedział nieco zagniewany — ale uważam, że

ź

le mnie oceniłaś.

Posunęła się jednak za daleko. Pożałowała słów, które wypowiedziała.

— Wiesz... nie chciałam powiedzieć, że uważam ciebie za... takiego. Ja tylko...

— Chciałaś po prostu powiedzieć, że nie możemy poznać się lepiej, ponieważ ty

szukasz męża, a ja się na męża nie nadaję.

Oblała się gorącym rumieńcem, żałując, że w ogóle zaczęła tę rozmowę.

— Nie o to chodzi. Chciałam tylko powiedzieć, iż osiągnęłam już taki wiek, że

traktuję życie bardzo poważnie. A ty, moim zdaniem, nie.

background image

— Wychodzi na to samo — wzruszył ramionami. — Ale przecież nawet mnie

nie znasz. Odnosisz się do wyobrażenia o mnie, które sobie stworzyłaś. Nie

zadałaś sobie nawet trudu, by dociec prawdy. Czyż nie tak?

Miał rację. Cofnęła się nieco, taksując go spojrzeniem Próbowała wniknąć w te

niebieskie oczy... poza te szerokie ramiona... wyrazistą, męską twarz...

Próbowała porównać to, co widziała, z obrazem ubranego w tweedową

marynarkę, kochające go dzieci ojca rodziny. Przez krótką chwilę prawie udało

się jej wtłoczyć Carsona Jamesa w ramy tego wymarzonego obrazu. I

natychmiast poczuła, że jej erce przyspieszyło gwałtownie. Gdyby .

I wtedy napotkała jego wzrok. Dostrzegła iskierki uśmiechu, wynikające z

poczucia humoru, a za nimi spojrzenie zachęcające i zmysłowe. Przyszły ojciec

jej dzieci nie powinien patrzeć na kobiety tak prowokująco! Nie potrafiła

powstrzymać się i wybuchnęła śmiechem.

— 0 co chodzi? — spytał zdetonowany.

— Przepraszam. To nie z ciebie. — śmiała się. Podszedł bliżej i chwycił ją za

ręce.

— Nigdy nie przypuszczałem, że jestem aż taki śmieszny.

— Nie... to nie to. Po prostu... — Nim zrozumiała, co czyni, pogładziła połę

jego marynarki. To było takie proste. Dotknąć go. Znali się tak mało. Czemu

zatem jedno muśnięcie wywoływało tyle emocji? Odsunęła się o krok. Ale choć

już go nie dotykała, wciąż czuła, dziwne podniecenie.

— Bardzo atrakcyjny z ciebie mężczyzna, Carsonie. Ale nie jesteś tym, którego

szukam. — Powiedziała to szczerze i jasno, licząc, że ułatwi im to zachowanie

dystansu. Ale pewna tego nie była ani trochę.

— Czy nie moglibyśmy zostać przyjaciółmi? — spytał cicho.

background image

Powoli pokręciła głową. Nie mogła oderwać wzroku od jego oczu.

— Nie — odparła równie cicho. — Nie sądzę.

Jej odpowiedź sprawiła mu j

— Nie na długo — nalegał. — Niebawem wyjeżdżam na Tahiti.

— Och! To bardzo dobrze, czyż nie? — Okazało się, że trafnie go oceniła.

Znudzony playboy udający poważnego finansistę. Na szczęście pojedzie sobie i

będzie mogła odetchnąć. Chyba.

— Czemu na Tahiti? — spytała.

Bo jest tam zupełnie inaczej. I jeszcze tam nie byłem.

Przypatrywała mu się uważnie. W końcu machnęła ręką i roześmiała się.

— No dobrze, panie Carsonie James. Dajmy już sobie spokój. Potwierdziłeś

właśnie, że to ja miałam rację.

— Czyżby? — uśmiechnął się krzywo.

— Oczywiście. Ja pragnę stabilizacji. Ciebie nosi z miejsca na miejsce. Czyli,

tak jak powiedziałam, jesteśmy całkowicie różni.

— Otwarła drzwi do gabinetu i rzuciła mu przez ramię znaczące spojrzenie. —

Przestań więc podważać moje słowa. Ja naprawdę wiem, co mówię...

Zrobiła jeszcze krok i zastygła w bezruchu. Jej gabinet zamienił się

niespodziewanie w małą, wytworną francuską restaurację. Wszystkie księgi i

dokumenty znalazły się na stoliku pod ścianą. Biurko przykrywał wielki

koronkowy obrus, zastawiony srebrnymi półmiskami, pośrodku płonęły świece.

Ich płomienie migotały i mieniły się w kryształowych naczyniach.

Owszem, zamówiła wytworny obiad. Ale Delia najwyraźniej w jakiś sposób

dowiedziała się, kto będzie gościem, i wyciągnęła z tego wnioski. Sława

Carsona Jamesa była rzeczywiście ogromna. Wyglądało to zupełnie jak

zaproszenie do romansu. Będzie musiała dobrze zmyć Delii głowę.

background image

Kątem oka zauważyła, że Carson był równie zaskoczony. Uśmiechnęła się do

niego, jakby wszystko to sarna zaplanowała.

- Ach, obiad na stole rzuciła niedbale. — Może zechcesz zająć miejsce?

Nic nie powiedział. Lisa nie miała wątpliwości, że dostrzegła respekt w jego

oczach. Co też musiał sobie pomyśleć? Najpierw zapewniała go, że absolutnie

nie interesuje jej jako mężczyzna, a tu taka niespodzianka.

A rzeczywiście była to niespodzianka.

Grzyby duszone w białym winie. Karczochy faszerowane krewetkami. Kurczę

w sosie musztardowym. A na deser tort.

Na pewno zastanawiał się, co to wszystko miało znaczyć.

I rzeczywiście się nad tym zastanawiał. Wiele razy jadał „służbowe obiady”.

Nigdy jednak nie były tak wystawnej wyszukane. Chyba jednak nie ma takiego

jedzenia na Tahiti, pomyślał.

Mniejsza z tym. Mają tam za to tropikalne owoce. I kobiety żyjące dniem

dzisiejszym. Dwa grzyby w barszcz, pod sumował.

Ze wstydem musiał przyznać, że panna Lisa Loring miała rację. Całkowicie.

Nieważne, jak zabawne było spieranie się z ni miała rację. Zupełnie do siebie

nie pasowali. Podobało mu się, że powiedziała to tak jasno i szczerze. Nie

pozostawiając żadnych złudzeń. Dzięki temu, że było to takie oczywiste, bez

trudu mogli uniknąć kłopotów. Ostrzeżony — ubezpieczony!

Smakuje? — spytała po chwili.

— Bardzo — odparł ostrożnie. Zupełnie jakby się bał, że będzie musiał zapłacić

za tę ucztę. — Jedzenie jest wspaniałe.

Było nawet więcej niż wspaniałe. Było absolutnie doskonałe. Sięgając po

kolejny .kawałek kurczęcia, spoglądał na Lisę spod oka.

— Jeżeli w ten sposób jadasz na co dzień, to nie dziwię się, że sklep ma kłopoty.

background image

Roześmiała się.

— Nie jadam takich wykwintnych potraw codziennie. Powiedziała to w sposób

tak znaczący, że uwierzył natychmiast.

— Cóż to zatem za okazja? Czy jest dziś jakiś szczególny powód do

ucztowania?

— Jest powód — powiedziała, kręcąc głową. — Ale to tajemnica.

— Tajemnica? Jakiego rodzaju?

Złożyła dłonie, patrząc gdzieś w przestrzeń.

— Taka, której nie zdradza się nikomu.

— No, nie. Zawsze trzeba powiedzieć przynajmniej jednej osobie.

- Dlaczego?

Bo inaczej nie będzie to prawdziwa tajemnica. To tak, jak z tą zagadką o

drzewie. Jeżeli przewróci się w lesie i nikt tego nie usłyszy, to zrobiło jakiś

hałas czy nie?

— A zrobiło?

— Skąd mogę wiedzieć. Nie było mnie tam wtedy. — Uśmiechał się z

wyraźnym zadowoleniem. — Ale teraz jestem tutaj. I możesz zdradzić mi swój

sekret.

Podobał się jej ten jego uśmiech.. Czemuż powiedziała mu, że nie mogą zostać

przyjaciółmi? Robi się z niej stara zrzęda. W końcu odrobina przyjaźni nie może

zaszkodzić. I tak Carson zamierza wyjechać na Tahiti, .

— To widzę — powiedziała. — Ale kim jesteś? Zawodowym powiernikiem?

— Właśnie.

Zastanawiała się ze wzrokiem wbitym w materiał jego garnituru. Jeśli mu

powie, będzie jedynym człowiekiem na Zachodnim Wybrzeżu, który będzie o

background image

tym wiedział. Nie bardzo mogła zrozumieć, dlaczego na samą myśl. o tym

poczuła ciarki na plecach. Z jakiegoś głupiego powodu chciała, by był tą jedyną

osobą.

— No, dobrze — powiedziała w końcu.

Czekał w milczeniu.

— Znasz się na sekretach, prawda? — spytała półżartem. Ale na pół serio. —

Jeśli ci powiem, to nie powtórzysz absolutnie nikomu?

— Słowo harcerza.

— Tylko ty i ja będziemy o tym wiedzieć.

Skinął głową i czekał. Było to bardzo przyjemne.

Wciąż jeszcze wahała się.

— Dobrze. — Spojrzała mu prosto w oczy. — To jest... Dzisiaj jest dzień....

Dziś są... moje urodziny.

— Twoje urodziny? — Carson nigdy nie przywiązywał do takich okazji wielkiej

wagi, ale rozumiał, że dla kobiety może to być bardzo ważne. Tak więc

ś

więtowała właśnie swoje urodziny z nim — zupełnie obcym człowiekiem. Było

to bardzo smutne. — I zupełnie nikt o tym nie wie?

Skinęła głową.

— Wróciłam tu dopiero niedawno — wyjaśniła. — Przyjaciele z Nowego Jorku

przysłali mi kartki z życzeniami. Telefonowali. Ale tutaj nie ma nikogo... —

Głos jej zadrżał nieco.

Carson w zadumie przyglądał się jej włosom. Powysuwały się spod

przytrzymujących je szpilek. Przygoda z haczykiem również nadwerężyła

idealny kok. Teraz utworzyły. one wokół jej twarzy delikatną, lśniącą aureolę. ..

— Co robisz dziś wieczorem? — spytał, wiedziony nagłym impulsem. — Może

pójdziemy potańczyć?

background image

Nie spojrzała na niego. . . .

— Zdecydowaliśmy, że nie będzie żadnych randek, pamiętasz?

— Nie. To ty tak zdecydowałaś. A poza tym to nie będzie randka. Powinnaś

przecież uczcić swoje urodziny.

Spojrzała mu w oczy i nabrała pewności, że żartował.

— Nie, dziękuję — odparła. — Mam jeszcze dużo pracy. — Wstała i zebrała

naczynia na tacę.

Dostrzegł przepełniającą ją ostrożność. Lęk przed nadmiernym zbliżeniem się

do kogokolwiek. Rozpoznał to, z czym sam borykał się na co dzień. Mieli ze

sobą bardzo wiele wspólnego. A przy tym tak bardzo różnili się ód siebie. Lisa

za wszelką cenę starała się być silna. Na nim zaś robiła wrażenie kruchej i

bezbronnej. Budziło to w nim pragnienia, o których istnieniu już niemal

zapomniał.

Wszystko było jednak w porządku. Oboje wiedzieli, na czym stali, i oboje

kontrolowali sytuację.

Lisa usiadła w swoim fotelu i sięgnęła po okulary.

— Chyba powinniśmy wziąć się do pracy — rzuciła, odwracając się do

komputera.

Wstał więc i wyszedł z gabinetu, by zabrać kilka skoroszytów z wielkiej sterty,

którą przynieśli z piwnicy. Terry wróciła już po przerwie obiadowej. Obdarzyła

go uśmiechem, do jakich przywykł na co dzień. To podniosło go trochę na

duchu.

— Czy możesz mi powiedzieć — spytała Lisa, gdy wrócił do gabinetu —jak w

innych domach towarowych na naszym terenie rozwiązują sprawę podziału i

dystrybucji zysku? Mam zastrzeżenia do tego, co dzieje się u mnie. Chciałabym

dokonać pewnych zmian.

background image

Usiadł, kiwając głową. Bez wątpienia bardzo zależało jej na uratowaniu sklepu.

Widać było wyraźnie, że się starała. Nie bardzo tylko jeszcze wiedziała, w jaki

sposób pokonać trudności.

Zastanawiał się przez moment. Według niego były tylko dwa wyjścia z sytuacji.

Albo powinien powiedzieć jej całą prawdę i poradzić, by wycofała się

natychmiast, minimalizując straty albo wziąć się ostro do pracy i walczyć razem

z nią. Pierwszy wariant nie był może dokładnie tym rozwiązaniem, z powodu

którego go tu przysłano, lecz mógł się stać, na dłuższą metę, najmniej bolesny.

Drugie zaś rozwiązanie gwarantowało drogę długą i ciernistą, która również

mogła doprowadzić Lisę do bankructwa.

— Muszę przyjrzeć się temu uważniej — odpowiedział. — Jeszcze do tego

wrócimy.

Kiwnęła głową, nie podnosząc oczu. Gdy pochylała się nad księg4 rachunkową,

przygryzała w skupieniu dolną wargę. Po przedniego dnia uznał ją za wariatkę,

dzień później była dla niego zupełnie inną kobietą.

— Powiedz mi coś — przerwał jej niespodziewanie. — Co naprawdę myślisz o

tym miejscu?

— Co masz na myśli?

— Dom Towarowy Loringa był dla twojego dziadka całym życiem i światem.

Ty wyjechałaś stąd przed wielu laty. Jaki masz stosunek do tego

przedsiębiorstwa? Ile naprawdę zapału możesz z siebie wykrzesać do pracy i

nim? Jak wiele energii i zaangażowania chcesz włożyć w tę firmę? A może jest

to dla ciebie po prostu kolejne miejsce pracy?

Milczała dłuższą chwilę.

Przez wiele lat dużo nas z dziadkiem dzieliło — mówiła wolno, nie patrząc

Carsonowi w oczy. — Musiałam mu coś udowodnić, zanim mogłam wrócić.

- A teraz? Komu próbujesz coś udowodnić?

background image

— Sobie.

— Powiem ci zatem bez owijania w bawełnę, Ten sklep to bagno.

Zaczerwieniła się. Odebrała jego słowa jak atak na jej rodzinę, jej przodków.

— Nie złość się — rzucił szybko, wyczuwając jej nastrój. — Pozwól mi

skończyć. Chcę tylko, żebyś spojrzała na sprawę obiektywnie. Ten sklep był

kiedyś kwintesencją tego, czym powinien być dom towarowy w małym

miasteczku. Ale to było dawno temu. Sklep starzał się wraz z twoim dziadkiem.

Dom Towarowy Loringa w obecnym stanie nie jest dzisiaj wart zachodu. Muszę

wiedzieć — pochylił się, by w jej oczach szukać odpowiedzi — czy masz

ochotę walczyć o ten sklep? Czy jest tu coś, o zachowanie czego w ogóle warto

toczyć batalię?

Zapanowała cisza. Lisa, nie wiadomo czemu, drżała. Gorączkowo szukała słów.

Carson czekał cierpliwie. Tylko w błękitnych oczach widać było niecierpliwe

oczekiwanie na odpowiedź.

— Nie bardzo wiem, jak to wyjaśnić — zaczęła ostrożnie — W ogóle nie jestem

pewna, czy potrafię.

— A więc nie rozumiem, po co w ogóle zawracamy sobie tym głowę. — Z

trzaskiem zamknął trzymaną księgę rachunkową.

Zamarła. Serce stanęło jej w gardle. Chciała rzucić się ku niemu, złapać go za

rękę.

— Nie możesz pozbyć się mnie w ten sposób!

- Nie pozbywam się ciebie, Liso — powiedział cicho. Pochylił się, zaglądając

jej głęboko w oczy. — Pytam tylko, czy ty sama, w głębi serca, nie masz ochoty

pozbyć się tego przedsiębiorstwa. Chcę, żebyś wejrzała w siebie, zastanowiła

się, na czym najbardziej ci zależy? Czy nadal jest to sklep twojego dziadka, czy

też rzeczywiście ty nim teraz kierujesz?

background image

Wstał i zaskakująco delikatnie pogłaskał ją po policzku.

— Powiem ci, co powinnaś zrobić, Liso. Rzuć w kąt te księgi, idź na plażę,

zapatrz się na fale i pomyśl. Zastanawiaj się. Wejrzyj w swoją duszę. Dotrzyj do

swych najskrytszych pragnień i postaraj się je zrozumieć.

Lisa wstała także. Nogi dygotały pod nią. Wciąż c się zagrożona, nadal

podświadomie broniła się przed napaścią na Loringów, na nią samą. I nawet nie

umiała wyrazić tego słowami!

— Gówno prawda — zawołała, pełna bezsilnej wściekłości.

— Bzdury opowiadasz! Doskonale wiadomo, co należy zrobić. Jeśli ty nie

potrafisz mi pomóc, to bank powinien przysłać kogoś innego.

Ś

miał się, kręcąc głową. Jej słowa spłynęły po nim jak woda po kaczce.

— Mieszkasz w tym wielkim starym domu swojego dziadka, zaraz przy plaży?

— przerwał jej.

— Tak, ale...

— Przyjadę wieczorem — rzucił, wychodząc z gabinetu. — Mam nadzieję, że

do tej pory będziesz już znała odpowiedź.

W drzwiach odwrócił się. Spojrzał na nią, już ciesząc się na wieczorne

spotkanie. W porządku, nie pasowali do siebie. To i dobrze. Przecież i tak miał

wkrótce wyjechać.

— Jadę teraz na przystań pożeglować trochę — powiedział, spoglądając na

zegarek. Miał przy tym minę małego łobuziaka.

— Muszę potrenować przed wyprawą na Tahiti — dodał.

- Przyda ci się — uśmiechnęła się przez łzy.

Wyszedł żwawym krokiem.

background image

Lisa zdjęła okulary i bezmyślnie obracała je w palcach. Mógłby być darem

niebios, gdyby ona była młodsza. A tak... nie mogła tracić czasu na kogoś

takiego. Zbyt było na gry i zabawy.

I tylko przez moment wyobraźnia wzięła górę nad rozumem i podsunęła jej

obrazy z życia z kimś takim jak on. Do wszystkich posiadanych przez niego

zalet dorzuciła te, które zawsze wysoko ceniła; i ukazał się ktoś absolutnie

wyjątkowy...

Szaleństwo. Po co w ogóle zawracać sobie głowę takim typem? Wcale nie

chciała zmieniać Carsona. Pragnęła znaleźć kogoś odpowiadającego jej

marzeniom. To była jedyna właściwa droga. Carson James w ogóle nie wchodził

w rachubę. Jej po trzeb był mężczyzna o zupełnie innym usposobieniu. Carson

wcale nie nadawał się na przyszłego ojca jej dzieci. Może na kochanka...

Zadrżała. Zbyt długo nie było w jej życiu mężczyzny.

Wzdychając smutno, wróciła do swych ksiąg.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Zatrzymała samochód na podjeździe. Nie wysiadała. Patrzyła na ogromne, w

wiktoriańskim stylu zbudowane gmaszysko, które od niedawna nazywała

domem.

Dom, rodzinny dom Tam dom twój, gdzie serce twoje

— Tam dom twój— mruczała Lisa — gdzie muszą cię przyjąć, gdy nie masz

dokąd pójść.

Kto to powiedział Jakiś potworny cynik

background image

Wyszła z auta i obszedłszy budynek, stanęła w blasku słońca zachodzącego nad

oceanem. Słony wiatr musnął jej włosy. Be tonowy chodnik przysypany był

piaskiem, który chrzęścił pod skórzanymi podeszwami jej pantofelków.

No dobrze. Oto fale, oto ocean i zachód słońca. Ale gdzie to obiecane

objawienie?

Muszę uratować sklep — krzyknęła. — Pragnę tego, gdyż w ten sposób mogę

potwierdzić pozycję, jaką zawsze miała moja rodzina.

To tylko słowa. Lecz cóż naprawdę znaczą? Takie oszustwo Carson rozszyfruje

w minutę. Z ciężkim westchnieniem wróciła w stronę domu. Tuż przed samymi

drzwiami zderzyła niespodziewanie z czymś na kółkach.

Było to małe, lekkie i wykonane z aluminium. Wózek dla lalek. Z materacykiem

i różową kołderką. Jakaś dziewczynka musiała bawić się na plaży i zapomniała

go zabrać. Wiele różnych przedmiotów znajdowała jaz przedtem przed swoimi

drzwiami — dętki, ręczniki plażowe, piłki do siatkówki. A teraz jeszcze wózek.

Postawiła go na skraju chodnika. Gdy mała właścicielka wróci po niego,

znajdzie go bez trudu Do rączki wózka przywiązana była żółta tekturowa

tabliczka. Widniał na niej dość smętny w te5 sytuacji napis: „Dziecko na

pokładzie”.

Z uśmiechem sięgnęła do skrzynki po korespondencję. Kartki z życzeniami

urodzinowymi, rachunki, zaproszenia. Rzuciła je wszystkie na stolik w salonie i

poszła do kuchni przygotować sobie kanapkę. Na porządny posiłek, jak zwykle,

brakowało jej czasu. Miała mnóstwo pracy.

Zaczekaj! odezwał się w niej jakiś głos. Przecież to twoje urodziny!

Odwróciła się i spojrzała na zegar.

— Właściwie mogłabym chyba z godzinkę...

background image

Jej spojrzenie pobiegło w stronę jednej z szuflad sekretarzyka. Kryła się tam jej

tajona przed światem słabostka. Nie paliła. Właściwie nie piła — czasem czy

dwa dla towarzystwa. Nie spotykała się z mężczyzn Niestety. Nie zajadała się na

wet truflami w czekoladzie. Ale i ona miała swój sekret. Zajęcie, które

uwielbiała ponad Wszystko.

Niezmiernie rzadko pozwalała sobie na taką chwilę słabości. Lecz tego

wieczoru okazja była doprawdy wyjątkowa.

—. Tylko godzinkę — przyrzekła sobie, wydobywając z szuflady naręcze

lśniących czasopism. — Zaraz nastawię budzik.

Wzięła swoje skarby i poszła do sypialni. Zdjęła buty, rozsiadła się wygodnie na

łóżku i wzdychając z zadowoleniem, rozłożyła pisma na kolanach. Z barwnych,

błyszczących okładek spoglądały na nią uśmiechnięte brzdące. Jej twarz także

opromienił uśmiech. Włożyła okulary i wolniutko przewracając strony,

pogrążyła się w lekturze. Kto by pomyślał, że aż tak wiele można dowiedzieć

się o tych małych istotkach.

W ostatnich tygodniach odkryła w sobie wielką potrzebę zdobywania takiej

wiedzy. Głowę wciąż miała zajętą problemami związanymi z ratowaniem

sklepu, ale serce spowijały jej dziecięce kołderki. Pragnęła dziecka.

Jeśli tak, to czemu przez te wszystkie lata nie zrobiłaś niczego, by je mieć?

Pytała nie raz samą siebie. Nie kiwnęłaś palcem!

Była to szczera prawda. Nigdy nie podjęła nawet próby wyjścia za mąż. Więcej.

Każdą sposobność odrzucała, odkładając plany małżeńskie na później. I nawet

nie mogła złożyć tego na karb okoliczności. Wszystko, co zrobiła, uczyniła

absolutnie świadomie. Robiła co chciała. Dokonywała wyborów i ponosiła ich

konsekwencje. I wszystko układało się świetnie aż do tej pory nagle bowiem

pewne sprawy uległy zmianie.

Małżeństwo. Dzieci. Trzydzieści pięć lat.

background image

Słowa te dźwięczały w jej głowie, mieszały się. To było nie sprawiedliwe.

Gdyby była mężczyzną, nadal miałaby dużo czasu. Ale ponieważ była kobietą,

mu borykać się z faktem, że nie miała już ani chwili do stracenia. Praktycznie

stanęła przed dylematem: teraz albo nigdy.

A czym się zajmowała? Przeglądaniem magazynów.

Czas płynął niezauważenie.

Lisa podkuliła nogi pod siebie. Bezwiednie wyjęła spinki i włosy rozsypały się

jej na ramiona. Pochłonięta była bez reszty lekturą. Zagłębiła się w

rozważaniach na temat jakości odżywek dla niemowląt oraz porównaniu wad i

zalet tradycyjnych pieluszek z bawełny i pampersów. Zastanawiała się, kiedy

można zacząć podawać dziecku pokarm w stanie stałym i czy można

rozpoczynać naukę pływania przed nauką chodzenia.

Z drżeniem czytała właśnie przerażający opis dyfterytu, gdy niespodziewane

skrzypnięcie sprawiło, że drgnęła gwałtownie. Odwróciła się. W drzwiach do

pokoju stał Carson James.

- Cześć — Powiedział to w taki sposób, jakby byli starymi przyjaciółmi. —

Pukałem, ale nikt nie odpowiadał. Obszedłem dom dookoła i zobaczyłem, że

siedzisz tu i czytasz, więc wszedłem przez taras.

Z trudem przełykając ślinę, Lisa składała pospiesznie pisma, rozglądając się

ukradkiem za jakimś schowkiem.

— Och... cześć — rzuciła słabym głosem.

Wszedł do pokoju i usiadł na krześle.

— Niezbyt tu bezpiecznie, wiesz? Powinnaś zabezpieczyć się przed

włamywaczami.

— Wiem o tym. — Lisa usiłowała wcisnąć pisma pod poduszkę. Czemu, u

diabła, tak ją to krępowało? Nie wiedziała. Po prostu czuła to.

background image

— Widzę, że wciąż ciężko pracujesz — powiedział z uśmiechem. — Co to?

Raporty finansowe?

— Niezupełnie. — Pod poduszką nie chciały się zmieścić. Spod brokatowych

frędzli wystawały pulchne nożyny z fotografii na okładce. Przyglądała się im

uważnie. Carson także.

— 0 — powiedział. — Artykuły o dzieciach.

— Wiesz, ile dziś skończyłam lat — przerwała mu. — Trzydzieści pięć!

Trzydzieści pięć lat.

Patrzyła na niego, jakby to wyjaśniało absolutnie wszystko. Czy naprawdę

będzie musiała mu opowiedzieć, jak bardzo pragnęła zostać matką? Miała

nadzieję, że nie. Był w końcu bardzo spostrzegawczy i na pewno dawno

zorientował się we wszystkim bez jej pomocy. Ale w oczach miał wyraźne

oczekiwanie. Na dalsze wyjaśnienia.

— I co z tego? — przerwał milczenie, wzruszając ramionami. Uznał widać, że

nie doczeka się od niej żadnego wyjaśnienia.

— Ja skończyłem trzydzieści pięć lat już parę lat temu. I spójrz tylko, nadal

wszystko działa jak należy.

— Wiem. Ale ty jesteś mężczyzną.

— To prawda. A ty jesteś kobietą. Już dawno to zauważyłem.

Potrząsnęła głową. Wciąż szukała sposobu, by wytłumaczyć mu wszystko jak

najbardziej logicznie, bez wdawania się w zbędne szczegóły.

— Spełniamy zupełnie inne funkcje biologiczne — powiedziała wymijająco.

— Nie żartujesz? —rzucił. — To zaczyna być interesujące. Czy

przeprowadzimy badania kliniczne?

Wybuchnęła śmiechem.

— Jeśli o mnie chodzi, to na pewno nie.

background image

— Przecież to ty zaczęłaś.

Z trudem powstrzymywała kolejny wybuch śmiechu. Specjalnie udawał, że nic

nie rozumie.

— W takim razie i ja skończę, dobrze? — spytała.

— Jeśli musisz — odparł z niechęcią.

— Muszę. Wstała i pozbierała czasopisma. — Weźmy się do pracy dodała.

Siedząc jej kroki obrócił się wraz z krzesłem. Poruszała się szybko,

niecierpliwie. Była w tym jednak intrygująca gracja. Szczerze mówiąc,

intrygowało go właściwie wszystko, co jej dotyczyło. To nie był dobry znak.

Do diabła! W końcu i tak wyjedzie lada dzień. Urocza i kusząca kobieta nie

zdoła go zatrzymać. Nie zdarzyło się to przecież nigdy dotąd.

Uspokoił się nieco.

- Zaczekaj chwilkę — powiedział, gdy otwierała sekretarzyk.

— Chciałbym usłyszeć coś więcej na ten temat. Chcesz powiedzieć mi, że

zaczynasz coraz bardziej pragnąć dziecka?

Wreszcie zrozumiał!

Wsunęła pisma do szuflady i odwróciła się ku niemu.

— Co ty możesz wiedzieć o pragnieniu posiadania dziecka - powiedziała cicho,

— Bez przerwy mówią o tym w telewizji. — Wzruszył ramionami. — Stale

pokazują kobiety walące głową w mur... — zawahał się. — Które nagle, z

chwilą osiągnięcia trzydziestu pięciu lat, zaczynają pragnąć dziecka w sposób...

— Zacisnął wargi. Jednak po chwili kontynuował. — W sposób, w jaki ludzie

pragną ślicznego szczeniaczka zobaczonego na wystawie. W jaki mężczyźni

szaleją za sportowymi samochodami. Tak właśnie kobiety pragną dzieci. Nigdy

nie mogłem tego zrozumieć.

background image

Spojrzał na nią ostrożnie, spodziewając się, że będzie wściekła. Ona tymczasem

ś

miała się.

— No nie. Absolutnie niczego nie zrozumiałeś — powiedziała.

— Gdybyś zrozumiał cokolwiek, nie zrobiłbyś tak idiotycznych porównań.

Czy szło o niemądre porównania, czy nie, zrobiło mu się trochę głupio. Przecież

nie mogła aż tak bardzo pragnąć dziecka. Wyglądało na to, że granica

trzydziestu pięciu lat jest dla kobiety bardzo trudna do pokonania. Fatalnie! W

końcu był to dzień jej urodzin. W tym zapewne tkwił cały problem. Z tego

powodu była taka przewrażliwiona. Musiał więc pomóc jej przeżyć jakoś ten

dzień. A jutro na pewno nie zostanie śladu po tym chwilowym odchyleniu od

normy.

Oparta o sekretarzyk, wpatrywała się w jakiś nieokreślony punkt na ścianie.

Uśmiechała się Trudno jednak było odgadnąć z wyrazu jej twarzy, o czym

myślała. Bosa, z rozpuszczonymi włosami, nie była już taka nieprzystępna i

oficjalna.

— Coś ci powiem. — Wstał i podszedł do niej. — Pójdziemy coś zjeść. Co ty

na to?

Spojrzała na niego wyraźnie zaskoczona.

— Och... nie powinnam...

— Powinnaś. — Delikatnie wziął ją za rękę. — No chodź, jubilatko. Koniec

pracy na dzisiaj. Idziemy uczcić twoje święto.

Zaryzykowała. Spojrzała mu w oczy. I natychmiast pożałowała tego.

— Sklep nie zbankrutuje, jeśli przez jeden wieczór nie będziesz trwać na

posterunku — nalegał. — Idź, włóż sukienkę. Ostatecznie, nieczęsto kończy się

trzydzieści pięć lat. Nigdy więcej nie trafi ci. się taka okazja.

background image

Miał rację. Lecz ją wciąż dręczyły wyrzuty sumienia. Jak to? Miałaby zostawić

nie dokończoną pracę i zażywać uciech i rozrywek? Ale po chwili przestała

mieć skrupuły.

— Dobrze — odparła cicho. Tylko oczy rozjarzyły się jej radośnie. — Zaczekaj

tutaj.

Zakręciła się na pięcie i zniknęła. Carson zaś wciąż miał w oczach jej obraz.

Nagle poczuł, że zrobiło mu się duszno. Położył rękę na sercu, jakby chciał je

uspokoić.

— Bilet na Tahiti, W jedną stronę — mruknął. Wolnym krokiem spacerował po

pokoju, dotykał różnych cacek i bibelotów poustawianych tu i tam. — To będzie

dla mnie najlepsze lekarstwo.

Przypomniało mu się, jak doskonale potrafił unikać do tej pory różnych

sercowych pułapek, i skrzywił się z niesmakiem.

Na podłodze leżało jedno z pism Lisy. Podniósł je i ujrzał zdjęcia roześmianego

dziewięciomiesięcznego niemowlaka.

- Trzymaj się, mały - mruknął.

Dobry Boże! Ona naprawdę uważa, że chciałaby mieć takie hałaśliwe,

upaćkane, zaślinione coś. Na fotografiach wygląda to uroczo. Proszę bardzo. Na

przykład ten okropny bachor na zdjęciu wygląda jak uroczy bobasek, ale

wystarczy posadzić go sobie tylko na kolanach....

Stanęły mu przed oczami okropne wizje. Brudne, zasmarkane niemowlęta z

przepełnionymi pieluchami stale wyjące i żądające nie wiadomo czego.

Zamrugał nerwowo. Nie. Lisa była zbyt błyskotliwa i ambitna, by chcieć

uwiązać się w taki sposób. Gdy by musiał, na pewno znalazłby sposób, by ją o

tym przekonać.

Lisa stała przed lustrem jak przed magicznymi drzwiami do przeszłości. W

poszukiwaniu sukienki przetrząsnęła szafy które niegdyś należały do jej matki.

background image

Nawet przez chwilę nie pomyślała, że mogłaby wyjąć którąś ze swoich

sukienek. Miała ich nawet sporo, lecz do tej pory nawet ich nie rozpakowała.

Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Od początku wiedziała, że żadna z nich

nie będzie dobra na ten wieczór. Czuła to. Nagle zapragnęła się ubrać, wyglądać

jak... jej mama.

Zadrżała, gdy to sobie uświadomiła. Przez całe życie za wszelką cenę starała się

jak najmniej ją przypominać. W domu wszyscy uważali, że jej matka była

podstępnym wampem, bo usidliła jej ojca, a potem wywiozła na Karaiby, na

stracenie. Powtarzano, że żyła tylko dla przyjemności, od jednego balu do

drugiego. Lisa powinna być zupełnie inna. Była bystra i pracowita i miała stać

się chlubą całej rodziny. Tak w każdym razie widział to jej dziadek. Nie

wszystko ułożyło się potem po jego myśli, ale przez lata powtarzane słowa

wbiły się jej w pamięć bardzo mocno. Nigdy nie chciała być taka jak jej matka.

Aż do tego wieczoru.

Szafy matki wciąż wypełniały kreacje sprzed dwudziestu pięciu, trzydziestu lat.

Lisa nie mogła zrozumieć, po co dziadek zatrzymał je wszystkie. Ale ucieszyła

się. I właśnie stała przed lustrem w krótkiej, czarnej sukience na cieniutkich

ramiączkach. Obcisłej jak pończocha.

Uśmiechnęła się. Ta sukienka nigdy nie będzie leżała na niej tak jak na matce.

Była na to zbyt szczupła, zbyt mało... kobieca. Ale, doprawdy, wcale nie

wyglądało to źle. Prawdę powiedziawszy, prezentowała się rewelacyjnie.

Zwinęła włosy i wpięła w nie kilka spinek. Sięgnęła po lokówkę i zakręciła

pasma włosów po obu stronach twarzy w spiralne loczki. W puzderkach mamy

znalazła klipsy —długie, migocące przy każdym poruszeniu złote cylindry.

Doskonałe.

Ogarnęło ją podniecenie. Już od lat nie robiła czeg9ś takiego. Stanął jej nagle

przed oczami Carson, ich niedoszły pocałunek w piwnicy. Przytknęła dłoń do

ust i zastanawiała się; czy powinna dać mu jeszcze jedną szansę.

background image

— Tak — odpowiedziała, patrząc swemu obliczu głęboko w oczy. Roześmiała

się. Jak dobrze jest się śmiać. Natychmiast poczuła się młodsza.

Gdy schodziła po schodach, serce biło jej w przyspieszonym rytmie. Stojąc

przed lustrem uważała, że wybrała świetny strój. Teraz poczuła, że jest

beznadziejny. Ten ubiór miał jej dać szansę na odmianę losu. Ale nie była w

nim sobą. Co będzie, gdy Carson uzna, że wygląda jak pajac?

Carson czekał u podnóża schodów, lecz twarz miał w cieniu. Nie mogła

zobaczyć, co kryje się w jego oczach. Zatrzymała się w połowie, drogi i

uśmiechnęła niezdecydowanie.

— Jak ci się podoba? — spytała. Natychmiast pożałowała tego. Przecież miała

za wszelką cenę ukrywać każde zawahanie się i brak pewności siebie!

Carson milczał. Czemu nic nie mówisz?! pomyślała gorączkowo. A przecież

sama była sobie winna. Po co usiłowała naśladować matkę? Lecz było już za

późno.

Odwróciła się. Już chciała biec na górę, zedrzeć z siebie to okropne ubranie...

Nie zdążyła. Carson podszedł bliżej i odezwał się:

— Myślę... — Jego rozmarzony wzrok ślizgał się po jej nagich ramionach, po

gładkiej linii bioder, po wszystkich powabnych krągłościach. — Myślę, że

trzydzieste piąte urodziny naprawdę warto świętować.

Nie potrzebował mówić nic więcej, bo uśmiech znów zagościł na jej twarzy.

Wykonała, jak modelka na wybiegu, kilka tanecznych kroków i obrotów.

Wyjmując z szafy płaszcz dostrzegła stertę ksiąg na stole. Tym razem jednak

poczucie winy odegnała od siebie w jednej chwili. Tego wieczoru zamierzała się

bawić.

— Wiesz — podeszła do Carsona — to sukienka mojej mamy. Nigdy dotąd nie

nosiłam czegoś takiego.

background image

— Muszę przyznać — powiedział, biorąc od niej płaszcz — że absolutnie ciebie

odmieniła.

Znowu wybuchnęła śmiechem, Jego nietajony zachwyt sprawiał jej prawdziwą

radość.

— Tylko na ten wieczór. Jutro znów wrócę do stosownych butów i kostiumu.

Gdy podawał jej płaszcz, na mgnienie oka zatrzymała spojrzenie na swym

odbiciu w wielkim lustrze. Suknia, uczesanie, wygląd... Na ułamek chwili

wróciły do niej dalekie, zapierające dech wspomnienia z dzieciństwa. Słodki

zapach gardenii i tłusty odcisk szminki na policzku, gdy mama pochylała się, by

pocałować ją przed wyjściem.

— Przyprowadzę samochód usłyszała jakby z oddali głos Carsona. Stała przed

lustrem, odbywając błyskawiczna, podróż w czasie. Obrazy. Przelatywały przez

jej głowę jeden za drugim. Jak to jest być kobietą taką jak matka? Kobietą którą

ś

ledziły spojrzenia wszystkich mężczyzn? Istotą, która mogła zmienić całe życie

mężczyzny.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Potrząsnęła głowa, by odpędzić natrętne myśli, i wyszła za Carsonem. Przez

całą drogę do miasta nie odzywali się do siebie. Carson obserwował Lisę kątem

oka. Zaskoczyła go sukienką, uczesaniem, tanecznym krokiem. Zaskoczyła?!

Do diabła! Oszołomiła go do tego stopnia, że zapomniał języka w gębie. Czy

naprawdę była to ta sama Lisa, która poprawiała na nosie duże okulary,

perorując o konieczności ratowania sklepu za wszelką cenę Uświadomił sobie z

lekkim niepokojem, ze w tym cudownym ciele żyły dwie tak różne kobiety

Poczuł się trochę przytłoczony.

background image

— Dokąd jedziemy? — przerwała milczenie.

— Do śółtego Krokodyla. Chyba że chcesz pojechać do Santa Barbara?

— Nie. Może być śółty Krokodyl. Nigdy tam nie byłam.

W lokalu tym było ciemno, duszno od tytoniowego dymu i potwornie głośno Za

to w najmniej oczekiwanych momentach pojawiały się oślepiające błyski

jaskrawego światła

Bramkarz obrzucił ich uważnym spojrzeniem.

— Okropnie dziś tłoczno — Przekrzykiwał hałas. Na jego twarzy nie pojawił się

nawet cień zainteresowania nimi — Sam nie wiem. Możecie wejść, ale

będziecie musieli dosiąść się do kogoś. Albo poczekacie. Przynajmniej do

dziesiątej.

Carson i Lisa popatrzyli na siebie i wybuchnęli śmiechem. Oczywiście, że się

przysiądą. Zbyt dawno nie robiła czegoś takiego, by teraz zrezygnować i

spokojnie wrócić do domu.

— W porządku. — Teraz Carson krzyczał do bramkarza. — Przysiądziemy się

Bramkarz z ociąganiem opuścił swój posterunek i wskazał im stolik tuż przy

scenie, na której zespół muzyczny produkował ten potworny jazgot. Przeciskali

się wśród pląsających i wirujących osób. Raz po raz dolatywały ich słowa i

gesty powitania. Wyglądało na to, że przynajmniej połowa obecnych znała

Carsona.

Nagle ktoś chwycił Lisę za rękę.

— Hej, ty. Pamiętasz mnie? — usłyszała.

Spojrzała na natręta i, właściwie wbrew sobie, uśmiechnęła się szeroko.

— Mike Kramer — powiedziała. Patrzyła w twarz, która prawie nie zmieniła się

przez ostatnie dwadzieścia lat. Może tylko ubyło mu nieco włosów na głowie i

zaokrąglił się podbródek.

background image

— Mój Boże — Mrugał nerwowo powiekami, zaskoczony. W końcu zerwał się

na równe nogi — Jezu! Lisa! Nigdy przedtem nie zauważyłem, że jesteś tak

podobna do matki.

Uśmiechnęła się.

— Ja też nie — przyznała. Zaraz jednak przypomniała sobie, kim jest Mike, i

uśmiech zamarł na jej wargach.. — No cóż, musimy iść. Mamy miejsca przy

tamtym stoliku obok, sceny.

— Nie, nie, nie! — Mike wprost rozpływał się ze szczęścia. Jego oczy lśniły,

kołysał się z przejęcia. — Nalegam. Będzie nam niezwykle miło, jeśli

zostaniecie z nami. Prawda, Joanno?

Lisa spojrzała na towarzyszkę Mike”a. Była to ładna, rudowłosa dziewczyna,

która uśmiechała się szeroko.

— Tak, oczywiście, Mike — odparła słodkim głosikiem. — Twoi przyjaciele

zawsze są mile przeze mnie widziani.

W tej chwili Lisa zorientowała się, że Joanna i Carson wpatrują się w siebie z

uwagą.

— Cześć, Joanno — rzucił Carson z kamiennym wyrazem twarzy — Jak się

masz?

— Już lepiej — odpowiedziała z głębokim westchnieniem. Po chwili

uśmiechała się znowu. — Dużo, dużo lepiej — sięgnęła po dłoń Mike”a i

ś

cisnęła ją mocno.

Mike nie zauważył tego gestu. Zajęty był ożywioną rozmową z kelnerem.

Patrząc na niego, Lisa zorientowała się, że nie miał zielonego pojęcia, iż Joanna

i Carson znali się wcześniej. Instynkt podpowiadał jej, że nie byłby z tego

zadowolony. Sytuacja stawała się niezręczna. Rozglądała się z nadzieją, w

poszukiwaniu dwóch wolnych krzeseł przy jakimkolwiek innym stoliku.

background image

— Proszę, proszę! — Mike skończył rozmowę z kelnerem i wrócił do stolika.

— A to spotkanie! — uśmiechnął się do Lisy. Potem roześmiał się głośno,

prawie zagłuszając muzykę. — Już wiem! W taki subtelny i delikatny sposób

dajesz mi do zrozumienia, że jesteś gotowa sprzedać mi sklep, prawda?

Oczy Lisy rozbłysły ze złości.

— Co takiego?! — spytała, hamując się z trudem. Wstrętny uśmieszek Mike”a

doprowadzał ją do szału.

— Zjawiłaś się tutaj, żeby powiedzieć mi, że wygrałem. Zgadłem? Dostanę w

końcu ten szacowny zabytek.

Wyprostowała się. Jej spojrzenie stało się nagle lodowate. Pomyślała o dziadku.

— Za żadne skarby, Mike”u Kramerze oznajmiła, akcentując mocno każdą

sylabę.

— Co to znaczy, za żadne skarby? Dobrze wiesz, że nie poradzisz sobie sama -

Spojrzał na Carsona. — No tak, już nie jesteś sama bąknął pod nosem. Masz

teraz Jamesa po swojej stronie.

Carson nie odwrócił oczu.

— To Lisa kieruje Domem Towarowym Loringa — powiedział — Ja pilnuję

tylko interesów banku. Wiem jednak, że doskonale daje sobie radę. — Głos

stwardniał mu nieco — I będzie sobie dawać, o ile konkurenci nie będą jej

rzucali kłód pod nogi:

Mike przyglądał mu się dłuższą chwilę, wreszcie roześmiał się.

— Daj spokój. Przecież wiesz, że to dżungla. Musisz być twardy — Uśmiechnął

się do Lisy. — Poza tym Lisa i ja jesteśmy starymi kumplami. Rozumiemy się

ś

wietnie. Dawno temu chodziliśmy ze sobą.

Całą siłą woli Lisa zmuszała się do zachowania spokoju: Mike zawsze działał jej

na nerwy. Czemu znowu dała się wciągnąć w tę słowną utarczkę? Spodobał się

background image

jej natomiast sposób, w jaki zachował się Carson. Bardzo chciałaby nauczyć się

takiego spokoju i opanowania.

— Lisa nic ci nie mówiła? — ciągnął Mike. — Znamy się od dziecka.

— To prawda — odezwała się Lisa jadowicie. — Chętnie rozdeptywałeś moje

zamki z piasku.

Mike wzruszył ramionami. Spojrzał na Carsona, jakby u nie go szukał

sprawiedliwości.

— Ta kobieta nigdy nie potrafiła spokojnie przyjąć konstruktywnej krytyki —

poskarżył się.

Nim ktokolwiek zdążył zareagować, Mike zaborczym ruchem przytulił

rudowłosą dziewczynę.

— Oto, moja droga Liso — powiedział - kobieta, która będzie matką moich

dzieci. Czyż nie jest piękna?

Lisa obdarzyła dziewczynę uprzejmym uśmiechem. Czyżby to znaczyło, że

zamierzali się pobrać? Na to wyglądało. Dlaczego więc Joanna tak uparcie

wpatrywała się w Carsona? Bez wątpienia znali się kiedyś bardzo dobrze. Lisa

poczuła się trochę nie swojo, ale zbeształa siebie w myślach. W końcu miała

tego wieczora się bawić. A Carson nie był i nie jest przecież jej własnością. Ta

dociekliwość tylko ją ośmiesza.

Mike paplał bez ustanku, wychwalał Joannę, lecz nikt go właściwie nie słuchał.

Joanna spojrzała porozumiewawczo na Carsona, po czym wydęła usta i zwróciła

się do Mike”a:

— Co się dzieje z moim koktajlem? Czy nigdy się go nie doczekam?

Mike wstał i ruszył na poszukiwanie kelnera.

— No i cóż, Carsonie? — odezwała się Joanna. Spojrzała na niego takim

wzrokiem, że Lisa natychmiast zapragnęła stać się niewidzialną.

background image

— No i cóż, Joanno. — Twarz Carsona nie wyrażała niczego.

— Właśnie.

— Właśnie.

— Bardzo dawno cię nie widziałam.

— To możliwe — pokiwał głową — Zapewne dlatego, że od bardzo dawna nie

bywałem w mieście.

Zamrugała nerwowo powiekami jakby nie bardzo zrozumiała jego słowa.

— Ach tak — powiedziała. — To na pewno dlatego.

— Otóż to! — odrzekł Carson. Widać było wyraźnie, że dosyć już miał tej

rozmowy.

Lisa kręciła się nerwowo. Pomyślała, że chciałaby móc ująć rękę Carsona, tak

jak to Joanna uczyniła z ręką Mike”a. Widać było, że tamta właściwie jej nie

zauważała, i Lisa poczuła gorące pragnienie pokazania, że Carson przyszedł z

nią i przede wszystkim z nią.

Spojrzała w jego stronę i poczuła ucisk w żołądku. Ponad wszelką wątpliwość

widać było, że tamci dwoje znali się wcześniej bardzo dobrze. Ale jak dobrze?

Od jak dawna? I co z tego przetrwało do tej pory?

Właściwie nie była to jej sprawa, ale chciała wiedzieć.

Nagle Carson spojrzał w jej stronę i uśmiechnął się ciepłym, czułym

uśmiechem. Lisa uspokoiła się natychmiast. Nie potrzebował niczego więcej.

Joanna również dostrzegła ten uśmiech i jej piękne, zielone oczy zalśniły

groźnie, Wrócił Mike. Usiadł obok niej z kieliszkiem w dłoni, lecz ona nawet

tego nie zauważyła.

— Jestem bardzo zdziwiona, że wciąż jesteś w mieście—mówiła do Carsona —

Mówiłeś, że zamierzasz wyjechać już wtedy, gdy chodziliśmy ze sobą. A to

było przecież wiele, wiele miesięcy temu.

background image

Mike rozglądał się, zaskoczony i zdumiony. W wyciągniętej ręce nadal trzymał

koktajl dla Joanny. Ona jednak nie zwracała na to uwagi. Mike zmarszczył brwi.

— Czy wy się znacie? — spytał podejrzliwie. Widać było wyraźnie, że mu się

to nie podobało.

— Tak, znamy się. — Carson uśmiechał się ponuro — Jesteśmy starymi

przyjaciółmi.

— Właściwie byliśmy parą — rzuciła Joanna teatralnym szeptem. —

Chodziliśmy sobą przez wiele miesięcy.

— Tygodni — poprawił Carson. Wyglądał przy tym tak, jakby zastanawiał się,

w jaki sposób wytrzymał z nią aż tak długo.

— Kilka tygodni.

— A mnie się zdawało, że to trwało całe miesiące — upierała się Joanna. — Ale

teraz... — obdarzyła Lisę rozmarzonym uśmiechem.

— Teraz znalazłam wspaniałego mężczyznę. — Poklepała Mike”a po ramieniu.

— Człowieka na tyle dorosłego, że nie obawia się odpowiedzialności i

zaangażowania — dodała nieco głośniej — Mężczyznę dojrzałego, który

pragnie mieć dzieci... rodzinę. Czułego, kochającego człowieka, który rozumie

potrzeby kobiety — zakończyła nieco patetycznie, z nutką tryumfu w głosie.

Twarz Carsona poczerwieniała. Lisa natychmiast zorientowała się, że jest on na

granicy wytrzymałości.

— Chodźmy zatańczyć — Zerwała się, biorąc go za rękę. — No, chodź. Grają

właśnie coś wolniejszego.

Popatrzył na nią martwym, nieobecnym wzrokiem. Jak człowiek wyrwany ze

snu w zupełnie obcym miejscu. Pociągnęła go, a on wstał posłusznie i ruszył za

nią na parkiet. Jeszcze tylko rzucił przez ramię wściekłe spojrzenie na Joannę.

background image

Znaleźli się w gęstym tłumie tańczących. Wciąż jeszcze miał szkliste, nieobecne

spojrzenie i mocno zaciśnięte szczęki. Lisa uśmiechnęła się Wyglądało na to, że

raczej nie łączyło go z tam tą kobietą jakieś głębsze uczucie. Na wszelki

wypadek, tak dla pewności, postanowiła jeszcze podroczyć się z nim trochę.

— Joanna jest naprawdę śliczna — zaryzykowała. Poczuła, że obejmujące ją

ramię zesztywniało.

— Tak. Ona jest śliczna — powtórzył ponurym głosem.

Lisa kiwnęła głową. Może to głupie, lecz wolałaby, żeby zaprzeczył.

— Ma długie nogi — ciągnęła.

— Tak — powiedział. — Długie, długie nogi.

Zacisnęła zęby, Nie mogła przecież wymieniać tak po kolei wszystkich zalet

Joanny. Ale Carson najwyraźniej nie zamierzał wykazać żadnej inicjatywy.

ś

eby więc zdobyć pewność, musiała go wypytać.

Zawahała się. Dookoła było zdecydowanie zbyt głośno. Wal śmiało, pomyślała,

bez skrupułów. W końcu on zawsze może odmówić odpowiedzi, zaprotestować.

— Dlaczego więc... dlaczego zerwaliście ze sobą? — Uniosła głowę usiłując

wyczytać coś z jego twarzy.

- Hmmm? wahał się chwilę. Zwątpiła już, czy w ogóle odpowie. —

Zastanówmy się — zaczął powoli. — Myślę, że to dlatego, że ona szukała męża.

A to w ogóle nie mieściło się w moich planach.

Nie. Nie była to odpowiedź, jakiej Lisa oczekiwała. Tańczyli w milczeniu. W

pewnym momencie przyszło jej do głowy, że jego słowa miały być dla niej

ostrzeżeniem. Jeśli tak, to powinna... Co? Uspokoić go? Rozproszyć obawy?

Obrócić wszystko w żart? Czy może uciec do domu i wypłakać się w poduszkę?

Szybko dokonała wyboru i uśmiechnęła się zalotnie.

— Tak też myślałam. Po prostu unikasz kobiet polujących na mężów, czy tak?

background image

Uspokajał się, rozluźniał. Już się prawie uśmiechał.

— Właśnie tak — przyznał.

— W takim razie co ze mną — drążyła dalej.

— Jak to co z tobą? — zapytał zaskoczony.

— Przecież ja szukam męża. Nie mogłeś tego nie zauważyć

— Zauważyłem — skrzywił się. — Oczywiście, że zauważyłem. Ale przecież

my nie robimy nic...

— Jak zatem nazwiesz ten wieczór? — Teraz Lisa wydawała się zdziwiona.

— Spotkanie w interesach — odparł.

Patrzyła na niego z otwartymi ustami, aż wreszcie dostrzegła żartobliwe błyski

w jego oczach. Roześmiali się oboje. Ale mimo wszystko Lisa poczuła się

trochę nieswojo.

Objął ją mocniej, a ona oparła głowę na jego piersi. Był tak blisko, że słyszała

bicie jego serca, ciepło jego oddechu. Zamknęła oczy. Przytuliła się mocniej do

silnego, ciepłego ciała.

Tylko na minutkę, obiecała sobie. Lecz czas zatrzymał się w miejscu.

Biła się z myślami. Z jakiego to powodu miała się trzymać z daleka od tego

człowieka? Zupełnie nie mogła sobie przypomnieć. Mniejsza z tym.

Przynajmniej tego wieczoru. Ten wieczór powinna poświęcić celebrowaniu

swoich urodzin.

Rankiem modliła się o mężczyznę. W końcu nigdy nie dosta je się dokładnie

tego, czego się chciało. Chciała mężczyzny na zawsze, głowy rodziny. Dostała

Carsona Jamesa. Jednak, musiała to przyznać, nie miała o to do losu pretensji.

Pozwoliła sobie odpływać, poddawać się rozkosznemu wrażeniu ciepła i

spokoju, czując na plecach ramię Carsona, słysząc bicie jego serca.

background image

Nagle zauważyła, że melodia się zmieniła. Wszyscy wokół miotali się w

szalonym rytmie. Odskoczyła od Carsona gwałtownie. Byka oszołomiona,

zdezorientowana.

— Carson? — Spojrzała mu w twarz. Lecz on także wyglądał dziwnie.

— Słucham, Liso?

Z dłonią zanurzoną w jej włosach patrzył na nią z nadzieją w oczach. Serce

załomotało jej w piersi gwałtownie, Mój Boże! pomyślała przerażona. Co się za

chwilę stanie?

Jego wzrok hipnotyzował ją. Nie odzywali się, lecz i bez tego nawiązała się

między nimi nić porozumienia. I stało się, że serce Lisy biło w oszalałym

tempie, a Carson zaklął pod nosem, nim zdołał oderwać od niej oczy.

Jego opór słabł. To bardzo źle. Mimo ogromnych wysiłków nie potrafił się temu

przeciwstawić. Ta delikatna i łagodnie uśmiechająca się kobieta miała na niego

wpływ niespodziewanie duży. Zbyt duży. Zaczynało to wyglądać na coś więcej

niż tylko fizyczny pociąg. Jeśli nie będzie ostrożny, może nagle wpaść w sidła

kobiety, której wymagania znacznie przerastały jego możliwości. Powinien

natychmiast odwieźć ją do domu i trzymać się od niej z daleka. Powinien usilnie

nalegać, aby mógł dokończyć swoje zadanie, współpracując z Gregorym

Rice”em.

Nie. To też nie był dobry pomysł. Natychmiast po powrocie do domu musi

zarezerwować sobie bilet na Tahiti. Tego właśnie potrzebował. I to jak

najszybciej.

— Powinniśmy.., już wracać — powiedział.

Odsunął się, uwolnił Lisę z objęć. Kiwnęła głową i odwróciła się. śeby nie

dostrzegł rozczarowania na jej twarzy.

Tak, wracajmy — zmusiła się do uśmiechu. — Do naszych uroczych przyjaciół.

background image

Przedzierali się przez tłum tańczących. Lisa delektowała się wspomni tych

krótkich chwil spędzonych w ramionach Carsona. Wiedziała, że nie jest on

mężczyzną, jakiego potrzebowała. A gdyby tak potrafiła go zmienić? Gdyby,

jak mama, zdołała przerobić go na swoją modłę. Czego potrzeba, by dokonać

takiej sztuki? Talentu i zdolności, które powinna mieć zapisane w genach.

Zachichotała i ścisnęła dłoń Carsona. Odwzajemnił jej uśmiech i dalej ruszył

poprze tłum — do Joanny.

Dawna, zażyłość Carsona i Joanny dokuczała Lisie. Tym bardziej że była chyba

dość bliska. Choć z drugiej strony, w tej chwili wszystko wskazywało na to, że

to Carson ją zerwał, a Joanna pałała gorącą żądzą zemsty. Ta myśl nieco

poprawiła Lisie samopoczucie. Choć przecież nie miała do tego żadnego prawa.

Nie chciała wszak mężczyzny w rodzaju Carsona. Potrzebny jej był człowiek

pragnący ustatkować się. Pragnęła kogoś takiego jak... Mike.

— O Boże! —jęknęła.

— Co się stało? -- rzucił Carson przez ramię.

— śycie nie traktuje nas sprawiedliwie, prawda? — uśmiechnęła się potrząsając

głową.

Popatrzył na nią z powagą.

— śycie traktuje nas tak, jak mu na to pozwolimy — powiedział surowo.

Popatrzył przy tym na nią tymi swoimi dwoma odpryskami błękitnego nieba. —

Sami musimy dokonywać wyborów.

Co byś powiedział, pomyślała, gdybym oświadczyła, że wybrałam ciebie?

Ktoś z tłumu zawołał Carsona, a on odpowiedział uśmiechem. Lisa westchnęła

ciężko. Nie mogła wybrać Carsona. Nie było go w jej karcie dań. Ani jej w jego.

— Zawiedzeni kochankowie — mamrotała głupio, przeciskając się przez tłum.

— Ofiary dręczącego przeznaczenia i igraszek losu.

background image

- Co ty tam mruczysz? spytał Carson przyciągając ją bliżej.

— Nic nie słyszę.

Jak cudownie było mieć go tak blisko, Czuć przy sobie silne, pomocne ramię.

Przez te wszystkie lata kariery zawodowej mogła wmawiać sobie, że tego nie

potrzebuje. Ale to nieprawda. Musiała walczyć z pragnieniem rzucenia mu się w

ramiona i za trzepotania rzęsami.

— No, dotarliśmy — powiedziała, spoglądając na Mike”a i Joannę. Znaleźli się

przy stoliku i skończył się czas na prywatne rozmowy.

Carson podsunął jej krzesło i sam usiadł obok. Po drugiej stronie stołu Mike i

Joanna gruchali jak dwa gołąbki. Słodkim słówkom i uściskom nie było końca.

Wystarczał już sam dziecięcy szczebiot... Gdy więc tamci dwoje zaczęli śpiewać

pełnym głosem stare miłosne piosenki, Lisa i Carson spojrzeli po sobie, a potem

zerknęli w stronę wyjścia.

- Och, słuchajcie — Joanna uśmiechała się radośnie — nic na to nie poradzimy.

Jesteśmy tacy podnieceni naszym planowanym ślubem... i w ogóle. Zupełnie

zwariowaliśmy.

Trudno było temu zaprzeczyć. Lisa pobłażliwie pokręciła głową. Próbowała

wymyślić jakiś temat do rozmowy. Skoro tak się złożyło, że tego dnia to ona

była wścibska, więc nie wahała się zbyt długo.

— Mike wspominał o dzieciach — odezwała się. — Czy zamierzacie mieć je do

razu?

— Oczywiście — wykrzyknęła Joanna. — Zamierzam mieć ich przynajmniej

czworo. Dwóch chłopców i dwie dziewczynki — zachichotała. — Dwóch

małych Mike”ów i dwie rudowłose panienki, czyż to nie cudowne?

Lisa uśmiechnęła się dyplomatycznie.

background image

Lecz Joanna wyraźnie się rozochociła. Widać było, że sprawa posiadania dzieci

ma dla niej wielkie znaczenie.

— Chcę mieć tyle dzieci, ile tylko będę mogła. Póki jestem w odpowiednim

wieku. Nie uważacie, że tak właśnie należy postępować?

Oj! To już zabolało Lisę, która spróbowała się uśmiechnąć.

— Niektóre z nas — powiedziała — wcale nie byłyby zadowolone, gdyby miały

dzieci tak wcześnie. Wiele kobiet specjalnie odkłada to do trzydziestki, czasem

nawet do czterdziestki,

— Tak bywa — Joanna energicznie kiwała głową - ale czy nie uważasz, że w

ten sposób krzywdzą swoje dzieci?

Lisa aż wyprostowała się, gotowa do dalszej walki. Jednak nie dane jej było

odparować ciosów.

Nim zdołała wyrzec choć jedno słowo, do dyskusji wtrącił się Mike.

— Daj spokój — rzekł do swojej przyszłej żony. — Z Lisą nie rozmawia się o

dzieciach. Ona jest kobietą interesu, Cóż ją mogą obchodzić dzieci?

- Uśmiechnął się złośliwie. — Ta młoda dama potrzebuje czegoś ode mnie, a ja

zamierzam dać jej to tego wieczora.

Zrobił dramatyczną pauzę, a wszyscy zastygli w oczekiwaniu. Lisa prawie z

przerażeniem zastanawiała się, co też on miał na myśli. Mike zaś usiłował

udawać pełnego dobrych intencji. W innej sytuacji widok ten rozbawiłby Lisę

do łez.

- Moja droga Liso. Zamierzam dać ci dobrą radę. Szczerze martwię się o ciebie.

I o twój sklep. To prawda.

- Nie musisz — warknęła Lisa.

— Naprawdę. I dlatego zamierzam ci pomóc. Zdradzę ci tajemnicę moich

sukcesów.

background image

— Mike...

Uniósł ręce, uciszając jej protest.

Oto, co powinnaś zrobić, by twój sklep przynosił dochody. Musisz iść z duchem

czasu. A dziś liczy się to, co błyszczące, kolorowe. Nikt już nie dba o jakość,

solidność, Ludzie chcą, by nimi wstrząsnąć, poruszyć ich. Emocje zawsze

wygrywają. Jak to ktoś powiedział: nie należy przeceniać klientów.

Lisę wręcz zatkało, gdy usłyszała teorię Mike”a. Nie wiedziała, czy śmiać się,

czy płakać.

— Chyba to niezupełnie tak — wykrztusiła.

— Daj spokój. Znam się na ludziach. Oni kochają kicz i tandetę. Więc aplikuję

im to, a oni są zachwyceni. Ty, droga Liso, próbujesz opierać się na tradycji i

solidności, więc zostaniesz pogrzebana przy okazji ostatniego szalonego

pomysłu Kramera. Uwierz mi, nie możesz wygrać.

— Zobaczymy. Porozmawiamy za pół roku, Mike.

Potrząsnął głową, jakby był szczerze zaniepokojony przyszłością jej sklepu.

Przysunął się bliżej i ciągnął głośnym szeptem:

— Zdradzę ci pewien sekret, bo mi cię naprawdę żal. W najbliższy poniedziałek

będzie u nas wielki dzień. — Rozejrzał się podejrzliwie dokoła i tajemniczo

zniżył głos. — Zastąpimy wszystkie manekiny żywymi mężczyznami.

Modelami. Uwierz mi, będzie na co popatrzeć. Posłałem po nich do Los

Angeles. Mówię ci, wszystkie kobiety w mieście oszaleją.

Lisa z trudem powstrzymała głośny jęk. Mike bez wątpienia był draniem, ale

przy tym geniuszem. I ona chciała z nim konkurować? Jak, u diabła?! Zawsze to

on potrafił dostrzec, co przyciągało i urzekało klientów. A ona? Miała tylko

powielać jego pomysły? Wykluczone Potrzebowała czegoś własnego, absolutnie

wyjątkowego.

background image

Myśli kłębiły się w jej głowie. Mike opierał się na upodobaniu ludzi do

błyskotek i blichtru. Zatem ona powinna oprzeć się na czymś zgoła przeciwnym.

Tylko na czym?

Nagle uświadomiła sobie, że już od wielu dni chodził jej po głowie pewien

pomysł. Tyle tylko, że aż do tego wieczora nie miała czasu, by go dokładnie

przemyśleć. Ale przecież... Zamyśliła się głęboko.

Tymczasem Mike tokował dalej.

— Byle tylko weszli do środka. Tylko o to chodzi. Przyciągnąć ich. A wtedy już

na pewno zostawią trochę zielonych.

Na swój sposób Mike miał rację. Jej jednak to nie odpowiadało. Nie chciała, nie

mogła mamić ludzi błyskotliwymi sztuczkami, tak jak on. Musiała postępować

zgodnie z tym, w co sama wierzyła.

Oblizała wyschnięte wargi. Cień uśmiechu pojawił się na jej twarzy.

— Wiesz, Mike — powiedziała cicho — może nawet w pewnym sensie masz

rację.

Pochylił się ku niej, jakby chciał odczytać słowa z ruchu jej ust.

— O czym ty mówisz? — spytał z naciskiem.

Uśmiechnęła się. Tak! Im dłużej o tym myślała, tym lepiej to wszystko

wyglądało.

— Nic takiego, Mike. Pomogłeś mi tylko rozwinąć pewien pomysł.

— Chcesz powiedzieć, że podsunąłem ci jakieś wyjście z sytuacji? —

zarechotał. — Daj spokój moja miła. Chyba nie jesteś aż tak głupia? Przecież

wiesz, że dla twojego sklepu nie ma ratunku.

background image

Lisa spojrzała na Carsona. Siedział na brzeżku krzesła z za ciśniętymi

szczękami. Jego oczy mówiły: „Walnę go, jeśli tylko zechcesz”. Wybuchnęła

ś

miechem i położyła rękę na jego dłoni.

— Nie potrzeba — powiedziała, jakby odezwał się głośno — Nie słyszałeś, co

Mike powiedział przedtem? On i ja świetnie się rozumiemy. — Uśmiechnęła się

szeroko. — Prawdę mówiąc — zwróciła się do wszystkich przy stoliku —

właśnie pomógł mi zadecydować, co mam robić dalej ze sklepem. Dziękuję,

Mike. Nigdy ci tego nie zapomnę.

Mike zastygł zaskoczony. Zbladł. Cała pyszałkowatość i pewność siebie nagle

go opuściły.

— Co ja takiego powiedziałem? — zapytał skonsternowany.

— Chyba nie zamierzasz wykorzystać mojego pomysłu z modelami, co?

— Ależ skąd! Nie. Męscy modele zupełnie nie są w moim stylu — uśmiechała

się przyjaźnie, ale tajemniczo. — Grają kolejny wolny kawałek — zwróciła się

do Carsona. — Zaryzykujesz?

Uśmiechnął się. Nie zrozumiał, o czym Lisa mówiła, zwracając się do Mike”a,

lecz i tak bardzo podobał mu się sposób, w jaki to zrobiła.

— Z tobą zaryzykuję wszystko. Chodźmy.

Wiatr znad oceanu pachniał wodorostami i chłodził n ramiona. Lisa szczelniej

otuliła się płaszczem. Ocean miał kolor atramentu. Mały skrawek księżyca

rzucał na powierzchnię wody delikatną poświatę.

— Kiedy byłam małą dziewczynką, mnóstwo czasu spędzałam na tej plaży. —

Powoli szli po zimnym piasku. — Znałam tu każdą mewę, każdego kraba.

— Prawdziwa kalifornijska dziewczyna — mruknął Carson.

background image

Popatrzyła na niego. Już kwadrans wcześniej -zdjęli buty i szyli w księżycowym

blasku. A on nawet jej nie dotknął. Wyglądało na to, że mogła nie doczekać się

upragnionego pocałunku.

— Ale ty nie jesteś stąd, prawda? — spytała.

Uśmiechnął się słabo i odwrócił twarz.

- Nie — odparł. — Mieszkam tutaj nieco ponad rok.

Jego odpowiedź zastanowiła ją.

— A gdzie jest twój dom... twoja rodzina? — spytała po chwili.

— Tak naprawdę, to nie mam żadnej rodziny. — Zakaszlał, nie patrząc na nią.

— Nikogo, o kim warto by rozmawiać.

Co masz na myśli?-

— To, że... —zaczął, wyraźnie zirytowany takim przepytywaniem. — W

pewnym sensie mam jakąś rodzinę, lecz nie utrzymujemy kontaktów. Jesteśmy

trochę skłóceni.

Lisa westchnęła ciężko. Zorientowała się bez trudu, że za tą wymijającą

odpowiedzią kryło się coś więcej.

— To może być duży błąd — powiedziała. — Rodzina jest bardzo ważna.

Zawsze chciałam mieć wielu krewnych.

— Przecież miałaś rodzinę — żachnął się niecierpliwie. — Dziadka.

— Tak. I z własnej woli odwróciłam się od niego. Od tego, który był jedynym

moim krewnym. Dzisiaj mnie przeraża sama myśl o tym.

Wreszcie odwrócił się ku niej i spojrzał jej w oczy.

— I teraz chcesz mieć dziecko, żeby jakoś to naprawić, tak?

Uniosła głowę, by wiatr odgarnął jej włosy z oczu. Uczucia do dziadka i

pragnienie posiadania dziecka nie miały żadnego związku. Ale to przecież nadal

background image

nie była cała prawda. Tylko w jaki sposób mu to wytłumaczyć, jak pokonać jego

niechęć do dzieci? Może chodziło o rodzinę? O strach przed związaniem się z

kimkolwiek?

Pewnie chodziło tylko o to, że nie miał ochoty odpowiadać na pytania.

— Bardzo chcę mieć dziecko — przyznała. — Ale najpierw musi być ślub.

— Jesteś strasznie staroświecka.

— To prawda — pokiwała głową. — Przekonałam się, że jestem nawet bardziej

staroświecka, iż kiedykolwiek przypuszczałam.

Skrzyżował ramiona. Wbił wzrok w ciemne fale. Gdzieś daleko stąd były wyspy

Tahiti. Zbyt daleko, by je zobaczyć, ale nie na tyle odległe, by ku nim nie

ruszyć.

Zrobiło się późno. Powinien wrócić do domu. Spełnił już tego wieczora dobry

uczynek Zabrał Lisę do miasta, by uczcić jej urodziny. Wolno obrócił głowę i

kątem oka spojrzał za siebie. Na Lisę. Dobry uczynek?! pomyślał. Gdyby mógł,

kopnąłby sam siebie. Spędził z tą kobietą cudowne chwile. Była delikatna i

kusząca, gdy trzymał ją w ramionach, wesoła i błyskotliwa w rozmowie, trudno

było oderwać od niej wzrok. Zrozumiał, że gdyby odwrócił się i stanął z nią

twarzą w twarz, pocałowałby ją na pewno. I wtedy... wtedy...

Tak, pożądał jej. I co z tego? Wiele razy w swoim życiu po żądał różnych

kobiet. Nie miało to żadnego znaczenia. Kiedyś nie wahałby się ani chwili.

Pocałowałby ją i wprosił się na... nocleg. I wszystko jakoś by się potoczyło.

Lecz tym razem było inaczej. Traktował jej pragnienia z nie zwykłą powagą.

Zamierzał uczciwie pokazać jej, że nie ma najmniejszej ochoty wiązać się z

kimkolwiek. A najlepszym sposobem udowodnienia tego było trzymanie rąk

przy sobie. W ten sposób nie skrzywdzi nikogo.

Znów spojrzał na Lisę. Z zamkniętymi oczami wystawiła twarz na powiew

słonego wiatru. Była śliczna! Te brwi, długie, ciemne rzęsy, rozchylone usta.

background image

Wyglądała tak niewinnie. Jakby czekała na kogoś, kto ją pokocha. Po raz

pierwszy w życiu poczuł nagle gorącą tęsknotę, by stać się połową całości.

Spojrzał na Lisę wystraszony. Wciągnął głęboko w płuca zimne po wietrze.

— Opowiedz mi o swojej rodzinie — poprosiła, zanim zdążył powiedzieć coś

na tyle zjadliwego i niemiłego, by powiększyć dystans między nimi. Aż

przystanął, zaskoczony.

— Nie ma o czym opowiadać — warknął. — Uczepiłaś się tego tematu! —

narzekał.

— Każdy z nas wywodzi się z jakiejś rodziny — powiedziała.

— Krewni są najważniejsi.

— Nie dla mnie — potrząsnął głową. — Dla mnie nie.

Szukała jego oczu, bo w nich chciała doszukać się jakichś wskazówek. Bez

skutku. Milcząc, zawrócili w stronę domu.

— Co dokładnie masz przeciwko rodzinie? — spróbowała po raz ostatni.

— Miałem jej serdecznie dość, gdy byłem mały — burknął.

Szli dalej ramię przy ramieniu. Czemu mnie nawet nie objął? pomyślała Lisa,

— Myślałam, że jesteś jedynakiem.

— Jestem. Ale mój ojciec... długo przebywał poza domem. Praktycznie całe

ż

ycie spędziłem u krewnych. — Spojrzał na nią z ukosa. — Powiem ci coś o

rodzinie. Nikt nie zajdzie ci za skórę tak mocno jak najbliżsi.

O to więc chodziło! Miał rodzinę, ale nie przepadał za nią.

— Czy ja wiem? — zamyśliła się. Za zakrętem ukazał się jej dom. Wiktoriański

spowity tajemniczymi cieniami, wyglądał jak dekoracja z filmu o duchach.

Wspaniałe miejsce na bal w czasie Halloween. Prawie widziała zwisające z

okapu zjawy, świecącą migotliwym blaskiem świecy okropną gębę wykonaną z

wydrążonej dyni, straszącą na ganku, i przeraźliwie skrzypiące drzwi. A także

background image

grupkę dzieci chichoczących, lecz przestraszonych. — Trudno jest iść przez

ż

ycie samotnie.

Zakłopotany Carson potarł dłonią kark.

Ale nie tobie — powiedział prawie wesoło. — Ani mnie. Lisa westchnęła.

— Wygląda na to, że mówiłeś poważnie — powiedziała. — Nie masz

najmniejszego zamiaru zostać w najbliższym czasie ojcem.

W jej głosie było tyle tęsknoty, że serce cisnęło mu się gwałtownie. Mój Boże!

pomyślał. Ona mnie przeraża!

— Ja?! — wykrzyknął. — Nie! Ani trochę.

Wzruszyła ramionami i zrobiła smutną minę.

— Nie spodziewałam się tego po tobie. Będę chyba musiała wykreślić cię z

mojej listy.

Popatrzył na nią uważnie. Nabijała się z niego. To pewne. Nie mógł przeoczyć

figlarnych ogników w jej oczach.

— No, nie! —jęknął. — To ja byłem na niej? Tak? Pokiwała głową, udając

powagę.

W kolumnie „do wypróbowania”. Tuż zaraz za pewnym światowym przywódcą

i dwoma sławnymi muzykami.

— Za?! — uniósł wysoko brwi. — A cóż oni mają takiego, że mnie

wyprzedzili?

Roześmiała się.

— Doprawdy nic. Po prostu poznałam ich wcześniej.

— Niech ci będzie — śmiał się wesoło. — A kto w takim razie jest na twojej

liście w kolumnie „nie wymagający próby”.

— Nikt — spojrzała mu w oczy. — Ta rubryka jest zupełnie pusta.

background image

Przyglądał się jej przez moment bardzo uważnie.

— No, tak — powiedział w końcu przytłumionym głosem. — To powinno dać

ci wiele do myślenia, prawda?

Bardzo wolno pokręciła głową.

— Nie mam zamiaru zrezygnować — powiedziała tak cicho, że ledwie usłyszał

jej słowa poprzez szum fal. Nie mam czasu na głupstwa.

To tu jest pies pogrzebany, pomyślał. Im dłużej to trwało, tym mniej czasu

pozostawało jej „na głupstwa”. Sądził, że dopóki oboje wiedzieli, czego chcą,

nic im nie groziło. A jednak mylił się. Powinien był o tym wiedzieć już tańcząc

z nią, trzymając ją w ramionach.

Był to ostatni moment, ostatnia jego szansa, jeśli nie chciał wpaść w tarapaty.

Tylko jedno zostało mu do zrobienia. Zakręcił się nerwowo.

— Chyba powinienem już wracać do domu — wyrzucił z siebie w końcu.

— Zaczekaj, Carsonie. — Chwyciła go za ramię. Odwrócił się, lecz unikał jej

wzroku. — Chciałam ci coś powiedzieć. Ciągle jeszcze nie odpowiedziałam na

pytanie, które zadałeś mi dziś rano.

Kiwnął głową wyczekująco.

— Chciałeś dowiedzieć się, dlaczego pragnę uratować sklep. Słuchaj więc —

Wzięła głęboki wdech. — Dom Towarowy Loringa jest dzieckiem mojej

rodziny. Jeśli dopuszczę do upadku sklepu, to tak, jakbym ją zniszczyła. Jeśli

sprawię, że rozkwitnie na nowo, to nada to nowy sens ich życiu Wszystkich —

dziadka, ojca, mamy. I powstanie także spuścizna dla moich dzieci.

Jej słowa zrobiły na nim wielkie wrażenie. Bez wątpienia płynęły z głębi serca.

— I jest coś jeszcze. — Uśmiechnęła się szelmowsko. — Chcę i muszę kopnąć

Mike”a w sam wiesz, w co.

background image

Wybuchnął śmiechem. Zapragnął objąć ją... Lecz nie mógł tego zrobić. Przy

ograniczeniach, które sami sobie narzucili, była zupełnie poza jego zasięgiem.

Jej twarz pojaśniała z emocji. Z oczu bił blaski determinacja. śądza pokonania

Mike”a. Gotowa była walczyć do końca, do upadłego. A to oznaczało, że póki

toczyła się ta wojna, on nie mógł wyjechać. Całkiem bez udziału świadomości

uniósł dłoń, by odgarnąć jej włosy z czoła. I nim zorientował się co czyni,

głaskał ją po policzku, pochylał się... zamierzał ją pocałować! A gdyby ją

pocałował, na pewno zostałby na dłużej...

— Muszę iść burknął. Zmusił się też do cofnięcia ręki i odsunął o krok.

Lisa stała nieruchomo. Tylko jej wielkie oczy lśniły W blasku księżyca.

— Dziękuję za wszystko — powiedziała cicho. — To był naprawdę cudowny

wieczór.

— Dla mnie też — odparł. Wahał się jeszcze przez moment, po czym zniknął za

węgłem domu.

Lisa stała bez ruchu. Czuła żal i gorycz. Nie chciał jej pocałować! Urok

wieczoru prysł jak mydlana bańka.

Wolno ruszyła schodami do drzwi. Na ganku stał wózek dla lalek z karteczką z

napisem: „Dziecko na pokładzie”. Widocznie ktoś z przechodniów sądził, że

należy on do mieszkańca tego domu i przesunął go w bezpieczniejsze miejsce.

Podeszła bliżej, położyła dłoń na uchwycie wózka. Było coś niezwykle

smutnego w obrazie pościeli, nie używanej poduszki. Nie było dziecka na

pokładzie.

Wzięła się w garść. Nie zamierzała pogrążać się w rozpaczy. Wyjęła klucze,

otworzyła i lekko popchnęła drzwi. Dzień jej urodzin skończył się. Pora wrócić

do domu.

Z westchnieniem przekroczyła próg.

background image

— Liso.

Odwróciła się gwałtownie. Carson biegł ku niej pospiesznie, pokonując po dwa

stopnie na raz.

— Liso Zupełnie zapomniałem złożyć ci życzenia urodzinowe.

W jego ciemnych jak noc oczach czaiło się nieznane. Lecz nic to! Objął ją

mocno, gorączkowo. A ona uniosła ku niemu twarz w geście pełnym oddania.

Pocałunek był mocny, niemal brutalny. Spadł na nią jak sztormowa fala na cichą

plażę. Odebrał jej dech w piersiach, wystraszył... przeraził. A przecież

przylgnęła do Carsona, chłonąc żar jego podniecenia, smakując uroczą słodycz

pocałunku. Zdumiona budzącymi się w niej tęsknotami.

Pragnął jej. Czuła jego pożądanie. I jak nigdy przedtem, sama pożądała Do

diabła z poszukiwaniem odpowiedniego ojca dla jej dzieci! Ważny był tylko

Carson. Jego męski zapach, gwałtowne bicie serca. I jego gorące ciało tulące ją

z taką mocą.

Stało się to, czego Carson obawiał się najbardziej. Sprawy wymknęły mu się

spod kontroli. Gwałtowność reakcji Lisy zaskoczyła go. W końcu, znali się

dopiero jeden dzień. Im gwałtowniej ją całował, tym bardziej mu się poddawała.

Przytuliła się do niego, przylgnęła mocno. Czuł, że nawet jego ciało wymyka

mu się spod kontroli. Zupełnie jakby był nastolatkiem. Przeraził się. Podniósł

głowę. A ona uniosła ku niemu zamglone spojrzenie. Uśmiechała się.

Nie wiedział, co powiedzieć. Coś ścisnęło go za gardło. Wargi wyschły mu

nagle na wiór. Ten pocałunek był jak objawienie. Pociągała go od dawna; Od

pierwszej chwili. Ale ten pocałunek przyszedł odrobinę zbyt późno i wywołał w

nim tylko poczucie winy.

Lisa spoglądała na niego pytająco. Nie mogła zrozumieć, co wywołało na jego

twarzy wyraz takiego udręczenia. Milczał. A ona nie chciała odezwać się

pierwsza.

background image

Jego duże dłonie wciąż spoczywały na jej ramionach. Powoli przytulił ją i

pochylił się, szepcząc wprost do ucha:

— Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Liso.

Poczuła łagodne muśnięcie jego ust na policzku... I Carson zniknął w

ciemnościach. Tym razem na dobre.

A ona stała nieruchomo, czując nadal ciepło jego dotyku. Tak czy inaczej, były

to najwspanialsze urodziny w jej życiu.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Na stojącym opodal basenu metalowym stoliku leżał bilet lotniczy. Dzień był

upalny i wokół basenu zgromadził się wcale pokaźny tłumek. Ludzie śmiali się i

pokrzykiwali ale Carson prawie nie słyszał ich głosów.

Na Tahiti, w jedną stronę W zamyśleniu gładził palcami gładkie, kolorowe

tekturki biletu lotniczego. Rezerwacja potwierdzona Wszystkie opłaty

uregulowane Był gotów do wyjazdu

Minęły już dwa tygodnie od dnia, w którym zdecydował, ze musi wyjechać na

wyspy najszybciej, jak tylko będzie to możliwe. Przez te dwa tygodnie pracował

ramię w ramię Lisą Loring. I było dokładnie tak, jak obiecała — bez reszty

pochłonięci byli pracą. Czarująca, uwodzicielska kobieta, z którą odwiedził

ś

ółtego Krokodyla, istota, której czar przeraził się tak bardzo, że omal nie

zrezygnował z urodzinowego pocałunku, by nie znaleźć się W sytuacji bez

wyjścia, ta właśnie kobieta zniknęła bezpowrotnie Zastąpiła ją Lisa w wielkich,

okrągłych okularach, komenderująca energicznie i tryskająca ciągle nowymi

pomysłami

background image

Najzabawniejsze było to, ze nie uspokoiło go to wcale Nadal czuł jasno i

wyraźnie, że powinien wyjechać na Tahiti najszybciej jak się da.

Było w niej coś, czemu nie potrafił się oprzeć. Nie mógł wprost uwierzyć, że po

tylu latach znalazł się pod takim urokiem kobiety, która krytykowała jego

pomysły, spoglądając na niego przez okulary upodabniające ją do wiejskiej

nauczycielki. I, co gorsza, pragnącej wyjść za mąż i mieć dzieci. Jak w ogóle

mogło do tego dojść?!

Znany mu był widok mężczyzn, którzy założyli rodziny Smutni, zagubieni

osobnicy krążący po supermarketach w poszukiwaniu odżywek dla dzieci, licząc

na elektronicznych kalkulatorach wydatki i zastanawiający się, czy po

zapłaceniu czynszu wystarczy im pieniędzy do następnej wypłaty. Snuli się

wśród półek w poplamionych mlekiem garniturach i udawali, że okropne

zawodzenie, rozlegające się w całym sklepie, wcale nie po z popychanego przez

nich wózka.

Widział tych mężczyzn i obchodził ich z daleka, śmiejąc się z nich ukradkiem,

szczęśliwy na samą myśl, że on sam nigdy nie znajdzie się w tak ośmieszającym

położeniu. Nie był w stanie zrozumieć, jak można samego siebie wystawić na

takie tortury. Miłość odpowiedniej kobiety warta jest wiele, ale nie aż tyle.

Stało się jednak coś dziwnego. Po raz pierwszy w życiu zaczął rozumieć,

chociaż bardzo jeszcze niewyraźnie, jakie są powody tego, że mężczyzna z

własnej woli wyrzeka się wolności i żeniąc się oraz zakładając rodzinę, popełnia

społeczne samobójstwo. Były to jedynie mgliste przypuszczenia i z pewnością

nigdy nie zdoła pojąć tego w pełni. A gdyby jeszcze mógł natychmiast przenieść

się na Tahiti, cała ta sprawa w ogóle przestałaby go obchodzić.

Zastanawiało go tylko jedno. Wiele miał w życiu przygód z kobietami. Całował

je i uwodził. Był całowany i uwodzony. I czuł się wówczas cudownie. Lecz gdy

spojrzał wstecz, uświadomił sobie, że wszystkie te romanse zlały się w jedno i

stały się nie do odróżnienia Nie pozostały mu po nich żadne znaczące

background image

wspomnienia. Czemu więc ten jeden, urodzinowy pocałunek Lisy odcisnął mu

w duszy taki wyraźny, niepowtarzalny ślad?

Z irytacją spojrzał na licznych mieszkańców osiedla i ich gości, siedzących

dookoła basenu. Dostrzegł przechodzącą nie daleko Sally. Pomachała mu ręką.

Odwzajemnił pozdrowienie. Lecz prędko odwrócił głowę, by dziewczyna nie

odniosła wrażenia, że zachęca ją do rozmowy. Westchnęła, wzruszyła

ramionami i podeszła do grupki roześmianych młodzieńców. Oni jej nie

zniechęcali.

Tymczasem Carson wymyślał sobie w duchu od najgorszych.

Czuł, że postępuje głupio. Przecież to właśnie Sally była taką kobietą, jakiej

potrzebował. Na krótki, przelotny romans. Do tego był przyzwyczajony i było

mu z tym dobrze. Co się więc z nim działo? Czemu nagle nie mógł zebrać się na

odwagę?

Opadł na leżak i wystawił twarz na promienie słoneczne. Musiał stopniowo

przyzwyczajać się do warunków panujących na Tahiti, gdzie słońce prażyło

bezlitośnie. Tam będzie pływał, łowił ryby na koralowej rafie i urządzał sobie

wycieczki na otwarty ocean.

Wtem stanęła mu przed oczami Lisa. I jej śliczne, ciemne oczy. Jak też

wyglądałaby Lisa na Tahiti? Czy wyrzuciłaby precz wielkie, okulary?

Wdziałaby spódniczkę z trawy nie, lepiej sarong. W rozpuszczone włosy

wpięłaby pachnące orchidee. Miałaby nagie ramiona i bose stopy. Z

przymkniętymi oczami rozkoszował się tym obrazem. Aż do bólu. Ci

wyspiarze! Oni wiedzą, jak żyć. Gdybyż tak mógł zabrać Lisę na Tahiti..

— Hej, proszę pana.

Znał ten głos. Otworzył jedno oko. Tuż przed nim, trzymając na rękach żółtego

kota, stała Michi Ann Nakashima. Zrezygnowany, zamknął oko. Miał nadzieję,

background image

ż

e dziewczynka uzna, że jej znajomy śpi. Leżał bez ruchu, oddychając równo i

powoli.

Ale Michi nie dała się nabrać.

— Hej, proszę pana — powtórzyła nieco głośniej.

Otworzył oczy.

— Nazywam się Carson — oznajmił ponuro — Carson James.

— Hej, panie Carsonie James — powtórzyła. — Czy może pan pomóc mojemu

kotkowi?

Popatrzył na ogromne kocisko. Nieruchome, żółte oczy patrzyły nań

złowieszczo. Carson skrzywił się. Co jeszcze mógłby zrobić dla tego zwierzaka?

— Co tym razem stało się staremu Jake”owi? — spytał z ociąganiem. . .

— Skaleczył sobie łapkę — odparła. — Czy mógłby pan ją obejrzeć?

Carson nerwowo poprawił się na leżaku. Ślady zadrapań z jego rąk jeszcze nie

całkiem zniknęły. Wkoło basenu siedziało wielu innych dorosłych. Czemu ta

mała zawsze przychodziła właśnie do niego?

— No, nie wiem, Michi Ann. — Carson grał na zwłokę — Twój kot bardzo

mnie nie lubi.

— Wcale nie, proszę pana. Wielkie, brązowe oczy patrzyły z ufnością. — On

właśnie lubi tylko pana.

— Lubi — Spojrzał w rozgniewane ślepia raz, potem drugi. Czy zwierzę może

ś

miać się z człowieka? Zmarszczył brwi.

— Czemu nie zwrócisz się z tym do mamy, Michi? — spytał.

— Kobiety są znacznie lepszymi pielęgniarkami.

— On lubi pana.

— Czyżby? — Napotkał jej wzrok. — No dobrze — zgodził się wreszcie.

background image

Wydało mu się, że kot uśmiechnął się samymi kącikami warg. Chyba zaczynam

wariować! pomyślał Carson. Przecież to tylko zwierzę! Zacisnął mocno usta.

— Trzymaj go mocno — rozkazał dziewczynce — Spróbuję go obejrzeć.

Gryząc koniec pióra, Lisa kątem oka obserwowała Carsona. Greg jednostajnym,

cichym głosem omawiał z nim raporty finansowe i pięcioletni plan wyjścia z

kryzysu. Wciąż wracał przy tym do spraw, które poruszali już setki razy i które

dawno prze stały ją interesować. Martin Schultz, kierownik zaopatrzenia,

przysypiał w kącie, Terry rozwiązywała krzyżówkę, a Carson niecierpliwie

bębnił palcami po okładce notesu. Wszystko, o czym mówił Greg, Lisa już znała

na pamięć. Opracowany przez Grega i Carsona plan zakładał zwolnienie części

personelu, wzmocnienie działu reklamy i ograniczenie asortymentu towarów.

Tymczasem ona już dawno podjęła decyzję, które z tych zamierzeń gotowa jest

rozważyć, a które odrzucić. Kategorycznie.

Jeszcze nie wymyśliła sposobu, w jaki im to powie. Sama nie potrafiła do końca

wyrazić słowami, co chodziło jej po głowie, ale jednego była pewna: będzie

działała w zupełnie nowy sposób. Na pewno wielu ludziom się to nie spodoba.

Ale w końcu to był jej dom towarowy. Czy ktoś mógłby temu zaprzeczyć?

Utonąć lub dopłynąć! Tak to mniej więcej wyglądało. Albo jej plan powiedzie

się, albo Dom Towarowy Loringa przestanie istnieć. W każdym razie musiało to

być mocne uderzenie. I to natychmiast. Coś absolutnie nowego, co tchnęłoby

nowe życie w zatęchłe, pokryte starymi pajęczynami wnętrze jej domu

towarowego. A potem... Potem będzie mogła zająć się swoimi sprawami

osobistymi.

Znów spojrzała na Carsona. Tego dnia wydawał się wyjątkowo przystojny w

granatowej marynarce i szarych spodniach. Tylko na nosie miał okropne, świeże

zadrapania. Przyszło jej na myśl, że może miał jakiś wypadek albo wdał się w

background image

bójkę. Lecz nie zapytała go o to. Postanowiła nie wtrącać się w jego prywatne

sprawy,

Podniósł głowę i spostrzegł, że jest obserwowany. Lisa skrzy wiła się i szybko

odwróciła wzrok. Zasłużył sobie na to. Jak się dobrze zastanowić, to tylko jej

szkodził.

No, może nie w planach ratowania sklepu. W tej kwestii jego rady były

rzeczywiście niezwykle przydatne.

Na czym zatem polegał problem? Otóż najwięcej szkód spowodował Carson w

jej życiu uczuciowym, które jak płomień usiłowała rozniecić z popiołów

zaniedbania.. Prawdę mówiąc, odkryła nie tak dawno, że w mieście było

całkiem sporo całkiem niezłych kandydatów na mężów. Gdy zaczęła

uczestniczyć w różnych przyjęciach i spotkaniach, zaczęła także spotykać

mężczyzn stanu wolnego. Bardzo przystojnych nawet. Mężczyzn, którzy

rozwiedli się albo zapomnieli ożenić. Tych, którzy stracili żony i tęsknie

rozglądali się za damskim towarzystwem. Takich, którzy osiągnęli wiek, w

którym wypadałoby się już ustatkować. Mogłaby być w siódmym niebie.

Możliwości cisnęły się ze wszystkich stron.

Staje jednak gdzieś tam w tle czaił się Carson. Wracał raz po raz jak wyrzut

sumienia.

Tak było również poprzedniego wieczora. Uczestniczyła w zorganizowanej

przez burmistrza degustacji win. Przez cały czas dotrzymywał jej towarzystwa

dentysta, Andy Douglas. śona zostawiła go i wyjechała. Zamierzała zrobić

karierę artystyczną na Broadwayu. Andy był interesującym mężczyzną i miał

ujmujący uśmiech. W pewnym momencie podszedł, by napełnić jej kieliszek. A

stało się to w chwili, gdy usiłowała właśnie wylać jego zawartość do wazonu.

Wybuchnęli śmiechem. Andy zaczął prawić jej komplementy, zalecać się. Być

może innego wieczoru mogłoby coś z tego wyniknąć. Lecz gdy właśnie

background image

flirtowała z Andym w najlepsze, dostrzegła Carsona. Stał oparty o ścianę i

przyglądał się jej z daleka.

Nie zbliżał się do niej ani nie zagadywał. Lecz już do końca wieczoru nie mogła

odpędzić od siebie obrazu jego mrocznej twarzy i jarzących się błękitnych oczu.

Ś

miała się głośno, ale cała radość z niej uszła. Biedny Andy. Przypuszczalnie

nigdy nie zrozumie, dlaczego odrzuciła jego zaproszenie na kolację. A im dłużej

o tym myślała, tym mniej sama to rozumiała.

Tyle razy powtarzałeś, że wprost nie możesz doczekać się wyjazdu na Tahiti,

rozmyślała, obserwując siedzącego po drugiej stronie stołu konferencyjnego

Carsona. A więc mam dla ciebie, mój drogi, niespodziankę. Ja czekam na ten

dzień równie niecierpliwie.

Następnego dnia po ich wyprawie do Zółtego Krokodyla Lisa wierzyła jeszcze•

naiwnie, że Carson zmieni się i że ona potrafi go zmienić. Wydawało się jej, że

potrafi, jak jej matka, urobić każdego mężczyznę wedle swojej woli.

Lecz Carson zgotował jej przykrą niespodziankę. Dobitnie jej wykazał, że jego

urobić się nie da. Nie zmienił się ani odrobinę. Nie chciał się zmienić. Zresztą,

po co miałby to robić? Był naprawdę szczęśliwy taki, jaki był — niespokojny

duch, nieujarzmiony. Niech robi, co chce!

— Przepraszam, panno Loring. — Głos Carsona wyrwał ją z zamyślenia. —

Ogromnie mi przykro, że przerywam pani rozmyślania, ale chciałbym rzucić

okiem na te zestawienia, które przycisnęła pani łokciem.

— Ależ proszę bardzo, panie James — odparła takim samym, sztucznie

wytwornym tonem. Przesunęła po stole w jego stronę stos skoroszytów. — Jeśli

będę mogła jeszcze czymś panu służyć, proszę się nie krępować i śmiało

powiedzieć mi o tym.

Niebieskie oczy pociemniały. Pragnęła uciec od ich spojrzenia, lecz nie mogła

pozwolić sobie na to. Tak to wyglądało już od wielu dni, Rozmawiali w sposób

background image

niesłychanie uprzejmy, ale zawsze w jakimś momencie jedno z nich czyniło

sarkastyczną uwagę, doprowadzając drugie do szału. Chwilami wydawać się

mogło, że toczyli jakąś długą, podjazdową wojnę. Tyle tylko, że oboje nie

wiedzieli, o co walczą.

To była prawda. Zupełnie do siebie nie pasowali.

To była tragedia. Nigdy przedtem Lisa nie spotkała żadnego mężczyzny,

którego pocałunek zrobiłby na niej takie wrażenie. Na samo wspomnienie ciarki

przebiegały jej po plecach. Wie działa, że nie zazna czegoś podobnego z innym

mężczyzną.

Gdyby tylko był troszeczkę inny. Gdybyż pojawił się choćby cień nadziei na to,

ż

e Carson zmieni zdanie i zacznie dostrzegać uroki życia rodzinnego. Ale

wiedziała, że jego irytujący sposób bycia był bez wątpienia tarczą, wręcz

pancerzem, który miął uchronić go przed taką ewentualnością. I dlatego ona

odwdzięczała się podobnym zachowaniem.

Ale gdybyż tylko... gdyby. . Przymknęła oczy. Carson stanął jej przed oczami

jak żywy. W tweedowym garniturze. Taki czuły i dobroduszny. Na kominku

huczy ogień. Z hallu dobiega śmiech. Do pokoju wpadają dzieci. Troje. W

białych, flanelowych piżamach. Tatuś Carson uśmiecha się i wyciąga ku nim

ramiona, a one pędzą do niego, piszcząc z radości...

— Liso? Liso? — Greg delikatnie potrząsał ją za ramię. — Dobrze się czujesz?

Popatrzyła na niego mętnym wzrokiem, z żalem żegnając wyczarowaną w

wyobraźni scenę. Greg przyglądał się jej z uwagą. Jak zresztą i pozostali

siedzący przy stole.

— Przepraszam. Jestem chyba trochę przemęczona — usprawiedliwiała się z

niewyraźnym uśmiechem. — Może skończylibyśmy naradę? Wrócimy do

sprawy jutro.

background image

Cichy pomruk aprobaty zmieszał się z szelestem składanych papierów i

pakowanych dokumentów. Lisa wstała pierwsza. Z całym naręczem opasłych

rejestrów ruszyła do drzwi. Nim się jednak zorientowała, znalazł się u jej boku

Carson.

— Za dużo pracujesz, za ciężko — powiedział z przyganą w głosie. —

Powinnaś wziąć kilka dni wolnego. Musisz wypocząć.

Kto? Ja? — Spojrzała na niego ponad stosem dokumentów.

— O mnie się nie martw. Jestem wypoczęta.

— 0, tak — mruknął kpiąco. Czekali na windę. Stanął tuż przed nią. — Tych

sześciu godzin snu dziennie nie liczę — powiedział. — Tobie potrzeba

odmiany. Musisz oderwać się od tego wszystkiego, przestać myśleć o

interesach. — Zawahał się przez moment. — Co robisz dziś wieczorem? Nie

poszłabyś ze mną na małą kolacyjkę?

Stała bez słowa. Po raz pierwszy od tak dawna w ogóle wspomniał o wspólnego

wyjścia. Serce zabiło jej mocniej. Pokusa była tak silna. Kolacja we dwoje.

Rozmowa, śmiech, może jeszcze jeden pocałunek. Zadrżała.

Odetchnęła głęboko i odrzekła jednym tchem:

— Tak mi przykro. Jestem dziś zajęta.

Jego oczy błysnęły niebezpiecznie, aż ją zmroziło

— Wybierasz się na kolację z Andym Douglasem, prawda - spytał cicho przez

zaciśnięte zęby.

Doskonale wiedziała, co powinna odpowiedzieć. Lecz nie zdobyła się na to.

— To nie twoja sprawa — rzuciła tylko — Ale wiedz, że nie wybieram się z

nim.

— Słyszałem, jak zapraszał cię wczoraj wieczorem — powiedział z gniewem

Carson.

background image

Popatrzyła nań zimno.

— Przeoczyłeś najwyraźniej ten moment, w którym mu odmówiłam.

— Nie lubisz go? — Wyraźnie nadal jej nie wierzył.

- Ja.. lubię go. Nawet bardzo. — Lisa popatrzyła mu prosto w oczy.

Westchnął głęboko.

— To dlaczego nie umówiłaś się z nim dzisiaj?

Powinna była powiedzieć mu, że to nie jego sprawa, i nakazać mu zostawić ją w

spokoju. I nie podsłuchiwać. Nie wykrztusiła jednak ani słowa. Stała

nieruchomo, wpatrzona w jego błękitne oczy. Udawanie nie miało sensu. Nawet

w obronie własnego honoru. Mogła, rzecz jasna, buntować się, walczyć, lecz w

imię czego? Gdyby potrafił odgadnąć jej myśli, gdyby umiał wyczytać je z jej

oczu, wiedziałby, dlaczego nie mogła umówić się z Andym. Ciekawe, czy go to

w ogóle obchodziło?

Nadjechała winda. Lisa odwróciła się i weszła do środka. Carson nie poruszył

się, a ona nie czekała na niego. W końcu mógł zjechać inną windą. Albo zejść

schodami. Nie dbała o to, co zrobi.

Następnego ranka znowu zebrali się wokół stołu konferencyjnego. Lisa była

trochę poirytowana i zniecierpliwiona. Wszystkie szczegóły już

przedyskutowali. Wszelkie obliczenia zostały dokonane, a wyniki skrzętnie

zapisane. Tabele i wykresy sporządzono i przestudiowano na wszystkie możliwe

sposoby. Był już najwyższy czas, by sprecyzować ostateczny plan. I realizować

go.

Popatrzyła na Carsona. Jak długo jeszcze będzie uczestniczył w tych

spotkaniach? Co się z nią sianie, gdy zabraknie go w pobliżu? Zauważyła, że

odruchowo wysuwał i chował do kieszeni bilet lotniczy. Nosił go stale przy

sobie. Jak talizman. Może i jej przydałby się jakiś amulet?

background image

— Co to za wrzawa? Co tam się dzieje?

Dopiero okrzyk zirytowanego Grega zwrócił jej uwagę na podniesione głosy

dochodzące zza drzwi. Zadowolona z nie przewidzianej przerwy, podniosła się

szybko.

— Zaraz to wyjaśnię — oznajmiła i ruszyła do drzwi. W korytarzu, jak zwykle z

małą Becky na ręku, stała Garrison. Rozgorączkowana, opowiadała coś

sekretarce i zgromadzonym urzędnikom.

— O co chodzi, Garrison? Co się stało? — spytała Lisa.

Garrison podbiegła do niej z wypiekami na twarzy.

— Och, panno Loring, nie uwierzy mi pani! Wracam właśnie od Kramera.

Sprowadzili tam niedawno modeli.., żywe manekiny, prawda? I wie pani co?!

Teraz są tam modelki, Prawie gołe! Przysięgam. Mają na sobie kostiumy bikini

albo koronkową bieliznę... Przechadzają się, uśmiechają, pokazują, co mają na

sobie i opowiadają w którym dziale można to kupić. Ale wie pani, co jest

najlepsze? Większość z nich ma na sobie tylko te wąziutkie sznureczki. To co

one właściwie reklamują?!

— Wygląda na to... — Lisa nie wiedziała, jak zareagować.

— No właśnie. Ciekawe, co będzie dalej i co jeszcze wymyśli Kramer? —

paplała podniecona Garrison — Zaraz pójdę tam znowu. Nie chce pani

popatrzeć?

Lisa stała bez ruchu, kompletnie zdruzgotana.

— Ja.... nie teraz, dziękuję — wybąkała — A przy okazji, Garrison, kiedy

zamierzasz wrócić do pracy?

Dziewczyna przytuliła dziecko i westchnęła ciężko.

— Chciałabym wrócić do pracy jak najprędzej, panno Loring. Ale u mnie w

domu wszyscy teraz wychodzą na całe dnie, a ja nie chcę zostawiać Becky z

background image

obcymi. Gdy tylko znajdę kogoś zaufanego... — Pomachała Lisie ręką idąc w

stronę windy.

Lisa wróciła do gabinetu. Wszyscy, oczywiście, słyszeli no winy Garrison.

Wokół stoki toczyła się ożywiona rozmowa. Lisa mogłaby przysiąc, że

przynajmniej dwa razy usłyszała słowo „bikini”. Carson odchrząknął i unikając

jej spojrzenia, po wiedział:

— Obawiam się że będę musiał... wyjść na chwilę. Mam coś do zrobienia.

Lisa aż żachnęła się na tak ewidentną nielojalność. Gwałtownym ruchem

położyła dłonie na jego teczce.

— Idziesz do Kramera, prawda? — rzuciła oskarżycielsko.

— A jeśli tak, to co? — Carson spojrzał gdzieś w bok.

— Wprost nie mogę uwierzyć, że jesteś taki niedojrzały. Tak cię pociągają

półnagie modelki?

Jego oczy zabłysły zwycięsko.

— Przeszkadza ci to? — spytał uprzejmie. Przeszkadzało. Jeszcze jak! Ale

prędzej umarłaby, niżby przy znała się do tego.

— Oczywiście, że nie! Po prostu nie zdawałam sobie sprawy, że jesteś aż tak

niedojrzały.

Z błyskiem w oku wolno pokiwał głową.

— Potrafię być bardzo dojrzały — zapewnił ją — w zależności od okoliczności.

To jedna z ważniejszych cech mojego charakteru.

— W to nie wątpię. — Popatrzyła dookoła i uświadomiła sobie, że zebrani

przysłuchują się im wyjątkowo uważnie. — No cóż. Idź, skoro musisz —

niedbale machnęła ręką.

Połowa z tych modelek to bez wątpienia twoje przyjaciółki, dodała w myśli.

background image

Gdyby nie pozostali obecni, powiedziałaby to na głos. A więc zmierzyła go

tylko wyniosłym spojrzeniem i rzuciła:

Pozdrów ode mnie Mike”a.

Ruszył do drzwi, lecz zatrzymał się w pół drogi. Spojrzał jej prosto w twarz.

Zastanawiał się chwilę, po czym, z pewnym ociąganiem, powiedział:

— Słuchaj, powinnaś się sama przekonać, o co tam naprawdę chodzi. Ktoś

powinien jednak patrzeć konkurencji na ręce, prawda?

Miał rację. Ona sama po raz ostatni była w sklepie Kramerów chyba jeszcze

jako małe dziecko. W jaki więc sposób ma walczyć z czymś, czego nawet nie

widziała?

— Masz rację — przyznała. Uśmiechnęła się do niego, a on odwzajemnił

uśmiech. — Idę z tobą.

— Doprawdy? — Carson nie mógł ukryć satysfakcji.

— Jak najbardziej — przytaknęła.

Oboje jakby w ogóle zapomnieli o świadkach ich rozmowy. Zupełnie nie

zwracali na nich uwagi.

— No to chodźmy — zadecydował, biorąc ją za rękę. Wyszli. Początkowo Lisa

twierdziła, że pójdzie do Kramera otwarcie, nie kryjąc się jak szpieg, za jakiego

wzięła Carsona przy pierwszym spotkaniu. Lecz ostatecznie zmieniła zdanie.

Czułaby się bardzo niezręcznie, gdyby Mike ją zobaczył.

Z przebraniem nie będzie żadnych kłopotów — zauważył Carson. — Jesteś

przecież właścicielką dużego sklepu.

Ostatecznie zdecydowała się na perukę z czarnych, nastroszonych loczków,

ciemne okulary słoneczne i sztuczne futro. Carson również wybrał okulary, a do

tego czapeczkę baseballową z dużym daszkiem i skórzaną marynarkę. Gdy

background image

przechodzili obok stoiska z biżuterią, nie mogli oprzeć się pokusie i

wypożyczyli złote obrączki.

— Jesteśmy państwo Candy i Chet Barkerowie z Las Vegas zaanonsował

Carson i oboje wybuchnęli śmiechem. — Przyjechaliśmy w odwiedziny do

ciotki.

Wsunął jej obrączkę na palec. Zachichotała. Poczuła się jak uczniak na

wagarach.

Przeszli przez ulicę i wmieszali się w tłum cisnący się do sklepu Kramera. Sam

widok tego tłumu działał przygnębiająco wobec kompletnego braku klientów w

stoiskach Domu Towarowego Loringa.

Gdy znaleźli się wewnątrz, miny im zrzedły. To było prawdziwe zaskoczenie.

Ś

wiatła, barwy i kakofonia dźwięków otaczały ich zewsząd. Przytłaczały. W

każdym kącie ustawiono monitory, w których można było bez przerwy oglądać

koncerty muzyki rockowej. Wszędzie powiewały transparenty z napisami i

kolorowymi symbolami, informującymi o sprzedawanych towarach. Co chwila z

ogromnych głośników rozlegał się rozentuzjazmowany głos i rzucając

dowcipami, zapraszał do wzięcia udziału w wyprzedaży różnych towarów. A

modelki rzeczywiście robiły wrażenie, jak to opisała Garrison. Ubrane w

półprzezroczyste ciuszki, tańczyły w rytm głośnej muzyki. Publiczność była

nimi zachwycona. To był dzień Kramera! Kramer nie ma sobie równych!

— Zostaliśmy z tyłu — powiedziała Lisa cichym głosem, trzy mając się

ramienia Carsona. — I to bardzo, bardzo daleko.

Kiwnął głową. Nie ośmielił się wyznać jej tego właśnie tu, lecz on sam stracił

resztkę nadziei. Mike Kramer był prawdziwym geniuszem promocji i reklamy.

Czym Lisa mogłaby go pokonać? Zastanawiał się właśnie, jak ją pocieszyć i

podtrzymać na duchu, gdy zza pleców dobiegł go głos:

— Proszę pana. Pamięta mnie pan?

background image

Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z małą właścicielką żółtego kota, sąsiadką

z osiedla. Jak zwykle patrzyła na niego z wielką ufnością. I po co mu to

przebranie! Zmarszczył się, niezadowolony.

— Michi Ann. Jak mnie rozpoznałaś?

Popatrzyła na niego z politowaniem. Jak można zadawać tak niemądre pytania?

— Zobaczyłam pana i przyszłam się przywitać — wyjaśniła rezolutnie. —

Niech pan popatrzy na moje buty — z durną wskazała swoje nowiuteńkie

lakierki.

— 0! Są wspaniałe — bąknął Carson. Niezbyt orientował się w zasadach

wychwalania nowych butów. śeby więc zejść z nie bezpiecznej ścieżki, wskazał

Lisę dziewczynce i przedstawił je sobie:

— Michi Ann Nakashima, a to Lisa Loring.

— Jak się pani miewa? zapytała grzecznie Michi Ann. — Czy ma pani kota?

— Kota? — Lisa uśmiechnęła się. — Nie. Niestety, nie mam.

— Może pani mieć ślicznego kotka, jeśli tylko pani zechce. Są tu, na parterze, w

stoisku ze zwierzętami. — Spojrzała na Carsona. — Pan też powinien kupić

sobie kota.

Carson uśmiechnął się z przymusem.

— Obawiam się, że nie mogę mieć kota, Michi Ann. Przeprowadzam się bardzo

często.

— To tak jak my, odkąd tatuś odszedł — Dziewc3ynka ze zrozumieniem

pokiwała głową. Na chwilę cień smutku prze jej buzię. — Ale wie pan co?

Dobrze, że mam Jake”a. Zawsze gdy przyjeżdżamy w nowe miejsce i jest mi

smutno, bo nie znam nikogo, a to okropne, to zaraz wszystko jest w porządku,

bo mój kot zawsze jest ze mną. On jest moim najlepszym przyjacielem. Pan też

by tak się czuł, gdyby pan miał kota takiego jak Jake.

background image

— Obdarzyła Carsona uroczym uśmiechem.

Na samą myśl, ze ktoś mógłby zasmucić to dziecko, Carson wściekle zacisnął

pięści. Natychmiast stanęły mu przed oczyma obrazy z własnego dzieciństwa.

Ukląkł i zdjął okulary, by bez przeszkód spojrzeć dziewczynce w oczy.

- Ja także jestem twoim przyjacielem, Michi Ann — powie dział cicho. Pamiętaj

o tym, dobrze? Kiedykolwiek będę w tym mieście, zawsze możesz na mnie

liczyć. Jak na Jake”a.

— Jasne, proszę pana. Wiem. — Michi Ann z powagą skinęła głową — Mama

mnie woła Do widzenia — I już jej nie było

Carson podniósł się powoli.

— Sądziłam, że nie lubisz dzieci — zauważyła Lisa, gdy wolnym krokiem

ruszyli między stoiska.

— Nigdy nie powiedziałem, że nie lubię dzieci. Przyznałem tylko, że wolę żyć

bez nich.,

— Rozumiem — uśmiechnęła się. Przeciskali się przez gęsty tłum. Carson

położył dłoń na ramieniu Lisy i kierował nią delikatnie. Bardzo jej się to

podobało. Odpowiadała jej taka bliskość, zażyłość. Z niezrozumiałych

powodów niekłamany sukces Kramera jakoś nie sprawiał jej spodziewanej

przykrości.

— Słuchajcie! Słuchajcie wszyscy! — rozległ się nagle ze wszystkich

głośników głos Mike”a — Spotkał nas dzisiaj wielki zaszczyt. Lisa Loring,

właścicielka Domu Towarowego Loring’a jest tutaj. Robi u nas zakupy!

Dziękujemy, Liso! Ale ta czarna peruka zupełnie do ciebie nie pasuje, moja

droga. Czemu nie odwiedzisz salonu piękności Kramera? Nasze dziewczyny

zrobią cię tam na bóstwo. Hej, hej, Liso, to ja!

background image

Carson z całej siły trzymał ją za rękę, gdy pędem ruszyła do wyjścia. Mełła w

ustach przekleństwa, o których znajomość nigdy siebie nawet nie podejrzewała.

A Carson zanosił się od śmiechu.

— To wcale nie jest śmieszne! — krzyknęła. Uniosła kołnierz futerka, modląc

się, by nikt więcej jej nie rozpoznał. — Nienawidzę go! Muszę pokonać tego

drania, Carsonie. Muszę!

Carson spoważniał. Po tym, co zobaczył dzisiejszego dnia i porównał z prącą

minionych dwóch tygodni, zupełnie stracił wiarę, że w ogóle będzie to możliwe.

Wrócili do sklepu. Pozbyli się futra, peruki i skórzanej marynarki. Wzrok Lisy

przykuło migotanie obrączki na palcu. Carson zdjął już swoją, schował ją do

pudełeczka i przyglądał się Lisie uważnie. Wyraźnie czekał, by pomóc jej w

zdjęciu złotego krążka. W dziwnym odruchu zacisnęła pięść i ruszyła w stronę

windy. Z obrączką na palcu, Już po chwili zrobiło się jej głupio. Ale nie

zamierzała się wycofać. Chociaż przez chwilę chciała pozwolić nieść się

marzeniom.

Carson wciąż stał przy stoisku z biżuterią. Zastanawiał się przez moment. Złota

obrączka pięknie błyszczała na czarnym aksamicie. Zupełnie niespodziewanie

poczuł ukłucie dziwnej tęsknoty.

— Zatrzymam ją jeszcze przez jakiś czas, dobrze — zwrócił się do stojącej za

ladą Chelly.

Ekspedientka wzruszyła ramionami, spoglądając spod długich, wytuszowanych

rzęs.

— Mam pana pokwitowanie, więc w razie potrzeby będę wiedziała, do kogo się

zwrócić po pieniądze. — Chelly uśmiechnęła się łobuzersko.

background image

Wsunął pudełko do kieszeni, odwrócił się nerwowo i omal nie wpadł na ścianę.

Wytrąciło go to z równowagi jeszcze bardziej. Co się ze mną dzieje, do diabła?!

pomyślał. Zabieram ślubną obrączkę! Po co, do cholery? Dlaczego?

Ponieważ Lisa zabrała swoją.

Tylko że to nie miało sensu. Przecież nie zamierzał się żenić. Po co mu zatem ta

obrączka? Najchętniej zwróciłby ją natychmiast, ale... brakło mu odwagi. Chelly

szybciutko poinformowałaby o tym wszystkich.

Stał przed otwartą windą nie mogąc zdecydować się, jak postąpić. Stałby tam

zapewne jeszcze przez wiele godzin, gdyby nie pojawił się Greg.

— No, to ruszajmy — powiedział. - Właśnie zadzwoniła do mnie Lisa. Zwołała

jeszcze jedną konferencję w swoim gabinecie.

Carson bez słowa wszedł do windy. Obrączka w kieszeni paliła go żywym

ogniem.

Lisa już na nich czekała. Krótko zrelacjonowała wszystkim, co zobaczyła u

Kramera, po czym stwierdziła ponuro:

Zniszczą nas. Wygląda na to, że nie mamy żadnych szans, by im dorównać.

Próbując stworzyć coś równie efektownego, hałaśliwego i nachalnego, zawsze

pozostaniemy tylko marnymi naśladowcami. I dlatego... — przerwała i sięgnęła

po szklankę. — I dlatego postanowiłam, że pójdziemy zupełnie inną drogą. Kra-

mer postawił na blichtr, na hałaśliwą i beztroską młodość. My postawimy na

rodzinę. Myśląc perspektywicznie, uważam, że to właśnie rodzina stanowi dla

wielu ludzi element najtrwalszy.

background image

Dokoła stołu rozległy się niezdecydowane pomruki. Była pewna, że nie zdoła od

razu przekonać zebranych do swojej wizji. Brnęła jednak dalej, wyłuszczając

szczegóły swego planu.

— Po pierwsze, zmienimy nazwę sklepu na Centrum Rodzinne Loringa. Każdy

dział zorganizujemy tak, żeby jak najlepiej służył potrzebom rodziny.

Otworzymy przedszkole dla dzieci pracowników. Może również i dla dzieci

klientów? W dziale niemowlęcym zatrudnimy wykwalifikowaną pielęgniarkę,

która będzie szkoliła matki w opiece nad niemowlętami. W dziale dziecięcym

zatrudnimy psychologa, który będzie również redagował pismo i prowadził w

nim kolumnę porad. Naszym celem będzie stworzenie miejsca, w którym

współczesna rodzina będzie mogła zaopatrzyć się we wszystko, co jest jej

niezbędne. A przy okazji, zamiast zwalniać połowę personelu, obniżymy ceny

do rozsądnego minimum i postaramy się jak najbardziej zwiększyć obroty.

Przez następną godzinę tłumaczyła i wyjaśniała wszystkie szczegóły swego

pomysłu. Starała się dać swoim partnerom możliwość gruntownego

przemyślenia wszystkich jej zamierzeń i sprecyzowania opinii. Stale miała

jednak wrażenie, że nikt z obecnych nie palił się specjalnie do realizowania jej

planu.

Poczuła cień zwątpienia, lecz wciąż trwała przy swoim. Bo tak naprawdę nie

widziała innego wyjścia.

— Myślę, że wyjaśniłam już wszystko — zakończyła. — Jestem zaproszona na

obiad klubu rotariańskiego do Le Chateau. Muszę już iść. Przemyślcie, proszę,

wszystko, a jutro rano przedyskutujemy to raz jeszcze.

Bardzo chciała poznać opinię Carsona. Lecz Z jego twarzy nie mogła wyczytać

niczego. Równie dobrze mógł był w ogóle nie zdejmować ciemnych okularów.

Ale teraz właśnie z jego opinią liczyła się najbardziej.

background image

Carson wstał i zbierał swoje rzeczy. Przez moment Lisa po myślała, że wyjdzie,

nie odezwawszy się ani słowem. Lecz gdy wstała, zbliżył się do niej i szepnął do

ucha:

— Postanowiłaś za wszelki cenę wykorzystać swoją obsesję na punkcie rodziny

dla ratowania firmy, co?

Spojrzała nań hardo, gotowa odeprzeć atak. Lecz w jego oczach pojawił się cień

uśmiechu.

— Zrealizuj swój plan. Musi ci się to udać, Liso — powiedział.

— Szkoda, że nie będę mógł zobaczyć, jak ci się powiodło.

Wyszedł, nie mówiąc już nic więcej. Lisa stała bez ruchu, oniemiała. Ulga

walczyła w niej ze zwątpieniem. Nie możesz teraz wyjechać - pomyślała. Nie

teraz. Gdy wszystko wisi na cienkim włosku. Poczuła ogromny ciężar w

piersiach. Cóż ona pocznie bez niego?

Carson wpatrywał się w trzymaną szklankę z przekonaniem, że będzie gorzko

ż

ałował tego, na co się zdecydował. Czuł w duszy dziką ochotę na zrobienie

czegoś szalonego...

Znajdował się na patio Le Chatoeu najlepszej restauracji w okolicy, gdzie klub

rotariański wydawał swój do roczny obiad. Byli tu wszyscy liczący się w

mieście ludzie. Gerald Horner, największy przemysłowiec, wykładał mu właśnie

z zapałem coś na temat rozwoju terenów nadbrzeżnych. Carson jednak nie

słuchał go wcale. Wszystkie jego myśli zajęte były Lisą. Stała po drugiej stronie

patio, nie opodal fontanny, otoczona wianuszkiem mężczyzn. Nie mógł oderwać

od niej oczu.

Po co w ogóle przyjechał na ten obiad?

Początkowo sądził, że będzie mógł ją wesprzeć. Była przecież od niedawna w

tym mieście. Mógł przedstawić ją temu i owemu, ułatwić nawiązanie

kontaktów. Okazało się jednak, że jego obecność była zupełnie zbyteczna.

background image

Mężczyźni ciągnęli ku niej jak ćmy do światła. Doskonale dawała sobie radę

sama. Po co więc został? śeby zjeść jeszcze jeden marny obiad? Słuchać

gadaniny ludzi, z którymi nie miał ochoty rozmawiać, o sprawach, które nie

obchodziły go ani trochę?

Patrzył na Lisę. Śmiała się serdecznie, odchylając do tyłu głowę. Dano sygnał

do rozpoczęcia obiadu i wszyscy zaczęli łączyć się W pary, by ruszyć do sali

jadalnej. Teraz pewnie Lisa przebiera w propozycjach, pomyślał. Zaraz

zadecyduje, kto będzie jej towarzyszył przy stole. Nerwowo przesunął dłonią po

włosach. Usiłował nie patrzeć w jej stronę. Cóż go to w końcu obchodzi? Niech

sobie siedzi, obok kogo chce. Co za różnica.

Jednym haustem opróżnił szklankę i skrzywił się okropnie. Kogo próbował

oszukiwać? Jeśli to nie robiło mu żadnej różnicy, to po diabła tu sterczał? Tak!

Obchodziło go to. Chciał być z nią. Czemu więc nie ruszył nawet palcem, żeby

ją do tego skłonić?!

Lisa uniosła rękę, by wsunąć za ucho niesforny kosmyk. Na jej palcu zamigotała

złota obrączka.

— Eureka — szepnął, uśmiechając się do siebie. Wsadził rękę do kieszeni. Tak,

była tam ślubna obrączka. Wsunął ją na palec, kiwnął głową do

zdezorientowanego Geralda, rzucając zdawkowe przeprosiny i zaczął przeciskać

się przez otaczający Lisę tłumek.

Gdy znalazł się obok Lisy napotkał jej zdumiony wzrok. Jej jasne włosy lśniły w

blasku świateł jak aureola. Miała na sobie sukienkę podkreślającą jeszcze jej

urodę. Poczuł tęsknotę tak silną, że aż odbierającą dech w piersiach. Dopiero po

chwili odzyskał zdolność mówienia. Przecisnął się do niej, zupełnie nie

zwracając uwagi na głośne pomruki niezadowolenia.

background image

— Panowie wybaczą — zaczął uprzejmym tonem. Kierował na prawo i lewo

uśmiechy pełne pewności siebie, której tak naprawdę nie miał zbyt wiele. —

Obawiam się, że muszę domagać się od panów ustąpienia mi pierwszeństwa.

— Doprawdy? — Pierwszy zaprotestował Andy Douglas. Stanął tuż przy Lisie,

jakby miał zamiar bronić dostępu do niej siłą.

— A na jakiej to podstawie?

Carson ujął rękę Lisy i uniósł ją wysoko do góry. Dwie obrączki zamigotały

znacząco.

— Z przykrością muszę was, panowie, zmartwić. Lisa i ja pobraliśmy się dziś

rano — powiedział dobitnie — Jestem więc pewien, że zrozumiecie, iż

chcielibyśmy zostać przez chwilę sami.

— Co takiego?! — Andy Do drgnął tak gwałtownie, że na wszelki wypadek

ktoś przytrzymał go mocno.

— Co takiego? — próbowała protestować Lisa. Lecz jej głos zginął w ogólnym

tumulcie, gdy Carson wziął ją pod ramię i po prowadził do jadalni.

— Dlaczego to zrobiłeś? — parsknęła gniewnie, gdy znaleźli się przy

odosobnionym nieco, skrytym wśród zieleni stoliku nakrytym dla dwóch osób.

Nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Czyżby wydawało mu się, że był to

dobry żart, czy też po prostu wypił za dużo? — Ktoś mógł naprawdę w to

uwierzyć.

— Musiałem to zrobić. — Carson podsunął jej krzesło i gestem zachęcił, by

usiadła. — Dla twojego dobra.

Nie miała pojęcia, jak postąpić. Powinna wyłajać go, odwrócić się na pięcie i

wrócić do tamtych, tak dla niej miłych i uprzejmych mężczyzn. Było jej dobrze

w ich towarzystwie i Carson nie powinien był zachowywać się w taki sposób.

background image

Lecz gdy już tak się stało, musiała przyznać, że to on był właśnie tym, z którym

naprawdę chciała spędzić ten wieczór. Zrobiła więc nadąsaną minę, ale usiadła.

On tymczasem obszedł stolik i przesunął drugie krzesło tak, by siedzieć obok

niej.

— Ciekawe, w jaki sposób to brutalne porwanie może służyć mojemu dobru?

spytała.

- No, cóż... - Usiadł i patrzył na nią z zadowoloną miną.

— Nie mogłem wprost patrzeć na to, jak nazbyt hojnie obdarzałaś tych panów

swoimi łaskami, jak jakaś naśladowczyni Scarlet O”Harry. Nie mogłem

pozwolić na to właśnie dla twojego dobra.

Lisa przyglądała mu się, nie bardzo wiedząc co o tym wszystkim myśleć.

—. Jesteś zazdrosny — powiedziała wreszcie cicho.

— Jeszcze jak - przyznał ponuro.

Nie mogła w to uwierzyć! Podejrzewała, że to jakiś żart. Ale Carson miał

niezwykle poważną minę. A jeśli było tak rzeczy wiście.. Powinna rozzłościć się

naprawdę.

— Krótko mówiąc — zaczęła — sam mnie nie pragniesz, ale nie chcesz też, by

miał mnie ktokolwiek inny.

Popatrzył na nią zaskoczony.

— Kto powiedział, że ja ciebie nie pragnę?

- Jak to kto?! Ty sam. Mówisz to każdym słowem, każdym gestem. Jak tylko

potrafisz.

Tu go trafiła! Wbił oczy w obrus i przesuwał tam i z powrotem srebrne sztućce,

unikając jej wzroku.

— W porządku, Może i nie chcę angażować się poważnie. Ale to wcale nie

znaczy, że zgodzę się, by kręcił się przy tobie byle kto — mruknął.

background image

— Słucham?! — Lisa nie posiadała się z oburzenia.

Uniósł głowę. Chociaż doskonale wiedział, jak absurdalnie to zabrzmi, nie był w

stanie owijać prawdy w bawełnę.

— Jak długo jestem tutaj, nie życzę sobie widzieć przy tobie jakiegokolwiek

innego mężczyzny - oświadczył.

Była wściekła. Widać było wyraźnie białe linie wokół gniew nie zaciśniętych

szczęk.

— Wobec tego powinieneś chyba wyjechać jak najszybciej, nieprawda - rzuciła.

— Hm... — Carson znów wbił wzrok w serwetę. — O tym właśnie chciałem z

tobą porozmawiać.

— Tak? — Serce Lisy zatrzepotało gwałtownie. Irytowała ją i złościła jego

nonszalancja wobec wszystkich i wszystkiego, lecz nie potrafiła oprzeć się jego

wdziękowi. Gdyby zrezygnował z wyjazdu...

— Zastanawiam się właśnie nad przesunięciem wycieczki na Tahiti o kilka

tygodni — zaczął. — Myślałem o twoim nowym planie. Mógłbym pomóc ci go

zrealizować — wyrzucił z siebie z wyraźną ulgą. — Co ty na to?

Jakże nienawidziła samej siebie za radość, jaką sprawiły jej te słowa! Powoli,

ostrożnie rozprostowała serwetkę i ułożyła ją na kolanach.. Siląc się na

obojętność, powiedziała:

— Tak? Myślę, że dalibyśmy sobie radę i bez ciebie. — Spojrzała na niego z

ukosa, ale wyraź jego oczu sprawił, że natychmiast zmiękła. — Chociaż na

pewno będzie dużo przyjemniej, gdy zostaniesz z nami — dodała pospiesznie.

— Świetnie. — Carson uśmiechnął się nieznacznie i położył dłoń na jej dłoni.

Naprawdę zależy mi na twoim sukcesie. Nie. Nie dlatego, że powierzono mi

zajęcie się tym domem towarowym. Po prostu, zależy mi... na tobie.

background image

Znów odżyły w niej dawne nadzieje. Gdyby się jednak bardzo postarała, ze

wszystkich sił, może jednak zdołałaby go zmienić?

Nie! skarciła się w myślach. Wiedziała, że on nie był prze znaczony dla niej, i

musiała pogodzić się z tym faktem. Wyjazd na Tahiti został jedynie przełożony,

a nie odwołany. Ale z drugiej strony mogła przecież cieszyć się chwilą.

Dotykiem jego dłoni, brzmieniem głosu, spojrzeniem. Wypiła łyk wina i

uśmiechnęła się do swych myśli. Właściwie, czemu nie?

Choć siedzieli tuż obok siebie przysunęła się do niego jeszcze bardziej.

— Wszyscy patrzą teraz w stronę głównego stołu — powiedziała. — Nie

uważasz, że powinieneś mnie pocałować?

Wstrzymując oddech, czekała na jego reakcję. Co naprawdę kryło się w głębi

tych błękitnych oczu? Powiedział, że zależy mu na niej i jest o nią zazdrosny.

Czemu więc wciąż się wahał?

Wolno przesuwał spojrzeniem od jej zaróżowionego policzka, przez łagodne

linie szyi z widocznym pulsującym tętnem, do wyniosłych, krągłych piersi

falujących w głębokim dekolcie suk ni. Siłą woli wziął się w karby. To było

trudniejsze, niż sądził. Powolnym ruchem przesunął ręką po głowie Lisy, wplótł

palce we włosy i odwrócił ją twarzą ku sobie, Starannie unikając jej wzroku,

wbił spojrzenie w pełne, zmysłowe usta. Pochylił się. Zamierzał być czuły,

tkliwy i delikatny. Nie mógł pozwolić, by zorientowała się, jak bardzo jej

pragnął.

Pocałował ją. Ostrożnie, z ociąganiem, niemal po przyjacielsku. Nie udzielił jej

odpowiedzi na żadne z ważnych pytań. Pozostawił ją z niezaspokojonym

pragnieniem. Jeszcze więcej. Znacznie więcej!

Wyprostowała się i zachichotała nerwowo. On opadł na krzesło i przeniósł

spojrzenie gdzieś w przestrzeń. Zapanowała głucha cisza.

background image

Lisa była rozczarowana i zdezorientowana. Po raz pierwszy miała do czynienia

z kimś tak skrytym i tak szalenie powściągliwym. Chociaż, przyszło jej do

głowy, może jednak nie poznała się na nim? Czyżby to były tylko słowa? Może

wcale nie lubił jej tak bardzo?

Zaczęła mówić o jakichś obojętnych im obojgu sprawach. Carson odprężał się

powoli, odpowiadał jej od czasu do czasu. Odetchnęła ź ulgą. Wyglądało na to,

ż

e wszystko się jakoś ułoży.

Obiad upłynął im we wspaniałej atmosferze. Jedzenie było smakowite i

wyborne, humor dopisywał. Gawędzili, śmiali się. Pozostali uczestnicy

przyjęcia uwierzyli chyba w historyjkę o ich ślubie i nie przeszkadzali im przez

cały wieczór. Oczywiście, wystarczyłby moment, by Lisa zdołała wyjaśnić im

wszystko, ale wcale tego nie chciała. Im więcej czasu spędzała u boku Carsona,

tym bardziej była pewna, że jego właśnie pragnie najbardziej. - - Zaprosiła go

do siebie do domu. On jednak zgodził się jedynie na wspólny spacer. Gdy

dotarli do plaży, Lisa zrzuciła buty i szczelnie owinęła się płaszczem. Noc była

chłodna i mglista.

Ruszyli w ciemność bez słowa. Z jakiejś przyczyny żadne z nich nie miało

ochoty odzywać się.

W pewnym momencie Carson zatrzymał się. Popatrzył na wzburzony ocean, na

fale z szumem rozbijające się o brzeg.

— Słyszałem, że nadchodzi sztorm — oznajmił..

- Czuję to — potwierdziła, podchodząc bliżej.. — A ty? Spojrzał na nią i

niecierpliwie machnął ręką.

— Odczuwasz zbyt wiele — zbeształ ją łagodnie. — Nie przejmuj się tak

wszystkim.

background image

Porywy wilgotnego wiatru szarpały włosy Lisy, oblepiały nimi twarz.

Wydawało się jej, że zrozumiała, czego od niej oczekiwał. Spodziewał się, że

pomoże mu wytrwać w przekonaniu, iż nie łączy ich nic szczególnego.

— Aleja chcę czuć — odparła. Na tym polega sens życia. Emocje, uczucia są

prawdziwe i chcę ich doznawać, przeżywać. Pragnę śmiać się szczerze i

naprawdę płakać. — Jej oczy pociemniały ze złości. — I kiedy jestem całowana,

też chcę czuć.

Odwrócił się. Podniósł oszlifowany przez wodę kamyk i cisnął go daleko w fale.

— Bardzo mi przykro, że mój pocałunek nie sprawił ci zadowolenia - rzekł

chłodno, zapatrzony w ciemność. — Nie orientowałem się, że tak odpowiada ci

ż

ycie na pokaz. Sądziłem, że ktoś taki jak ty raczej nie lubi znajdować się w tak

niezręcznych sytuacjach w miejscach publicznych.

— W niezręcznych sytuacjach?! Lisa chwyciła go za klapy i przyciągnęła bliżej,

zmuszając, by spojrzał jej w oczy. — Nie jesteśmy w miejscu publicznym,

Carsonie.

Udręka. To właśnie zobaczyła W jego oczach, gdy wziąwszy jej twarz w dłonie,

powiedział zduszonym głosem;

— Nie rób tego, Liso. Nie zaczynaj czegoś, czego oboje będziemy żałować.

Puściła klapy i wsunęła dłonie pod marynarkę Garsona. Ciepło jego ciała

cudownie odpędzało chłód nocy.

— Ja się nie boję — szepnęła. — Dlaczego więc ty się lękasz?

Gorący dotyk jej dłoni emanował przez cienką koszulę, przenikał go całego na

wskroś. Carson zadygotał.

— Liso, przysięgam na Boga...

— Nie — zaprotestowała łagodnie. — Nie przysięgaj. Nie myśl. Po prostu

pocałuj mnie. Mocno.

background image

— Liso...

Wplotła dłonie w jego włosy i przyciągnęła go. Pocałowała pulsujący punkt na

jego szyi. Gwałtownie uniósł głowę i zacisnął powieki. Bardziej poczuła niż

usłyszała jego ciężkie westchnienie. Chwycił ją w ramiona. Przywarł ustami do

jej warg. Ziemia usunęła się Lisie spod nóg.

Całował ją zachłannie, pełen obaw przed tym, co nadchodziło nieuchronnie.

Wiedział, że musi ze wszystkich sił zapanować nad sobą. Lecz nie był pewien,

czy sił mu wystarczy.

Delektował się smakiem pocałunku, odurzającym zapachem kobiecej skóry,

ż

arem rozchylonych warg. Wsunął dłonie pod jej płaszcz, szukając dalej...

Przylgnął do niej całym ciałem, przycisnął do siebie.

Nie wiedział, czy cichy okrzyk radości był rzeczywistością, czy tylko tworem

wyobraźni. Szukał więc odpowiedzi, badając językiem wnętrze jej ust, pieszcząc

je wargami. Pożądał Lisy. Potrzebował jej dotknięć, jej ciała, jej pragnienia.

Czekał już tak długo. Zbyt długo. Musiał... mieć ją. Natychmiast.

To był obłęd. Szaleństwo. Musiał powstrzymać się, przestać. Oderwał się od

Lisy, dysząc ciężko. Oddychał głęboko, próbując uspokoić rozedrgane nerwy.

Tylko w oczach wciąż jeszcze lśniło pożądanie. Pobladła twarz Carsona jarzyła

się w ciemnościach. Ujął w dłonie jej twarz i kręcąc głową wyrzucał z siebie

urywane słowa.

— Boże, Liso! Gdybym tylko mógł pozwolić sobie na związanie się z

kimkolwiek... To byłabyś jedynie ty.

Odwrócił się gwałtownie i szybko ruszył przed siebie.

Lisa stała bez ruchu. Jak mógł zostawić ją w ten sposób? Jak mógł porzucić ją?

Przecież wiedziała, że pragnął jej równie mocno, jak ona jego.

background image

Łapiąc gorączkowo powietrze, usiłowała zrozumieć, co się właściwie

wydarzyło. Patrzyła na znikającą we mgle postać zastanawiając się, czyjego

słowa powinny radować ją, czy smucić? Poczuła nagłą złość.

Odwróciła się i potykając się co krok, ruszyła do domu. Za trzymała się dopiero

przed wózkiem dla lalek, nadal stojącym na ganku. Dotknęła dyndającej na

wietrze tekturki. Jeśli zostawię wszystko w rękach Carsona, pomyślała, to

pozostanie mi tylko śnić i marzyć, nic więcej. Niczego więcej się nie doczekam.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Carson zagiął róg strony czytanego właśnie powieścidła. Złożył się jak

koszykarz do rzutu za trzy punkty i cisnął książkę na stojący po drugiej stronie

pokoju fotel.

— Tłum oszalał z zachwytu — mruknął. Podniósł się i ruszył do kuchni. —

Wszyscy skandują głośno jego imię. Carson! Carson! Carson!

Nalał wody do papierowego kubka. Wypił, zgniótł kubek w dłoni i rzucił go do

kosza na śmieci.

I Carson zrobił to znowu! On jest niesamowity!

Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu jeszcze czegoś do rzucenia, lecz w

zasięgu wzroku miał tylko toster i pojemnik z tuzinem jajek. Zostawił go na

stole, gdy szykował sobie rano omlet. Rozważał przez chwilę możliwość

wykonania rzutu pojemnikiem z jajkami, ale rozmyślił się. Gdyby spudłował,

miałby nie zły bałagan do posprzątania.

Poryw sztormowego wiatru zatrząsł całym domem, światła zamigotały i

przygasły. Rzucił się na łóżko i włączył radio. Kręcił przez chwilę gałką, aż

background image

trafił w końcu na stację nadającą wiadomości. Akurat odczytywano informacje o

pogodzie.

— . . .z wielką siłą zaatakował dzisiejszej nocy — mówił lektor.

-- Silny wiatr, w połączeniu z niespotykanie wysokim przypływem sprawiły, że

Wydział Bezpieczeństwa Publicznego zarządził ewakuację mieszkańców ze

wszystkich domów usytuowanych wzdłuż wybrzeża. Fale zalały...

Klnąc z cichą wyłączył radio i sięgnął po słuchawkę telefonu. Wybrał numer

Lisy. Chyba już po raz piąty od powrotu ze sklepu Loringa. Wciąż zajęty. Jak to

możliwe? Dlaczego nie kupiła sobie telefonu z automatem do łączenia drugiej

rozmowy?!

A może celowo odłożyła słuchawkę? Przez cały dzień wbijali sobie szpilki,

ś

cinali się. Wiedział, że była na niego zła za to, co powiedział poprzedniego

wieczoru i w jaki sposób odszedł. Ale przecież zrobił to dla jej dobra. Czy

naprawdę uważała, że cieszyło go odmawianie sobie tego, czego pragnął

najbardziej na świecie?!

Pierwsze kroki tego ranka skierował do stoiska z biżuterią, by zwrócić obrączkę.

Lisa zrobiła to już wcześniej. Złoty krążek mienił się na czarnym aksamicie.

— Co to za historia z waszym ślubem? -spytał Greg, gdy Carson wszedł do

biura. — Wszyscy plotkują o tym od rana.

— To prawda — rzuciła z uśmiechem Lisa. — Byliśmy przez chwilę

małżeństwem minionego wieczoru. Ale to się już skończyło Miodowy miesiąc

trwał bardzo krótko i nigdy nie zdołaliśmy się porozumieć. Tak więc późnym

wieczorem szybko rozwiedliśmy się. I teraz wszyscy są bardzo szczęśliwi. —

Przeszyła Carsona lodowatym spojrzenie Carson jest jak jeden z tych lwów z

filmu musi być wolny. Jest jak swawolny wiatr — zawsze gotów do włóczęgi.

Czy nie tak, Carsonie? — spytała jadowitym tonem.

background image

Rozsiadł się w fotelu, uśmiechając szeroko. Za nic nie okazałby, jak bardzo go

dotknęła.

— Wszystko zależy od punktu widzenia — stwierdził, siląc się na żartobliwy

ton — To jej przysługiwało prawo zerwania. Ja zachowałem prawo do

odwiedzin raz w tygodniu. Teraz czekam jeszcze tylko na informację o

wysokości alimentów, jakich ode mnie zażąda

Bardzo się starała okazać mu niechęć, lecz iskierki rozbawienia w jej oczach

zdradziły ją. Ulżyło mu trochę. Cieszył się z faktu, że przez całą resztę dnia ani

razu nie wróciła do sprawy, mimo że on sam pokpiwał sobie z tego rzekomego

ś

lubu od czasu do czasu. Zrozumiał, że uraził ją mocno.

Wciąż zastanawiał się, jak powiedzieć jej, iż żałuje tego i że jest mu naprawdę

przykro.

Ponownie sięgnął po telefon i wybrał numer Lisy. Nadal był zajęty. Nie odłożył

słuchawki i wybrał numer centrali.

— Wszyscy operatorzy są chwilowo zajęci. Proszę czekać...— usłyszał.

Zrozumiał, że linie w mieście nie były zajęte, lecz uszkodzone. Cisnął

słuchawkę na widełki, chwycił kurtkę i ruszył do drzwi. Potężny sztorm

atakował wybrzeże właśnie w okolicy, w której mieszkała Lisa. Musiał upewnić

się, że nic jej nie groziło. A skóro nie mógł uczynić tego telefonicznie, musiał

zrobić to osobiście.

Jechał w stronę wybrzeża i z każdą chwilą niepokoił się coraz bardziej.

Wściekłe uderzenia wiatru kołysały samochodem. Wszędzie dokoła leżały

połamane gałęzie i grube konary. Kawałki blachy obijały się o płoty i pnie

drzew. Całe j dachów z domków plażowych leżały na trotuarach. To był

naprawdę potężny sztorm.

background image

Auto drżało i dygotało, ślizgało się na zakrętach, atakowane zewsząd przez silne

podmuchy. Strugi wody lały się z nieba tak obficie, że wycieraczki nie dawały

rady odgarniać ich z szyb. Mijane domy były w większości ciemne i puste. Lecz

w domu Lisy świeciło się światło. Czyżby wciąż jeszcze tam była?

Zostawił samochód na ulicy i walcząc z ulewą, dobrnął do tylnych drzwi.

Załomotał w nie, krzycząc głośno:

— Liso! Liso?!

Odpowiedziała mu cisza. Obszedł dom dokoła i wbiegł na taras. Sprawdzał po

kolei wszystkie okna, aż w końcu znalazł takie, które ustąpiło pod naporem.

— Liso! — zawołał, gdy znalazł się w środku.

Wszystkie światła w całym domu były zapalone, lecz nigdzie nie było ani śladu

ż

ywego ducha.

— Liso? — przebiegł przez salon, gabinet, wielki hol. Wbiegł na schody. —

Liso?

Usłyszał skrzypienie otwieranych drzwi i odwrócił się gwałtownie.

— Carson?— Lisa stała w drzwiach sypialni. Miała na sobie niebieską jedwabną

piżamę. Włosy jak złoty obłok otaczały jej twarz. Była bosa. — Co ty tu robisz?

Ciężko oparł się o ścianę, Czuł ulgę, że jednak ją odnalazł, przede wszystkim

jednak był oszołomiony jej widokiem. Jaki człowiek byłby w stanie znieść to

wszystko? Najpierw cały dzień nieustannej walki i sporów. Później rosnąca z

każdą chwilą obawa o jej zdrowie i życie a teraz... Lśniący jedwab bardziej

podkreślał niż ukrywał jej ciało. Ponętne krągłości bioder, płaski brzuch,

wyniosłe piersi zakończone jędrnymi, wyraźnie zarysowanymi pod delikatną

materią sutkami. Na moment stracił oddech, jak po uderzeniu w żołądek.

background image

— Przyszedłem zabrać cię stąd — wydusił z siebie. Jak zahipnotyzowany

wpatrywał się w wielkie ciemne oczy. I z całej siły starał się nie okazać, jak na

niego działała. — Chodźmy już. Nie możesz zostać tutaj. To jest zbyt

niebezpieczne.

— Nie bądź niemądry — pokiwała głową. — Ten dom stoi tutaj już prawie od

stu lat. Jeszcze jeden mały sztormik nie wyrządzi mu żadnej krzywdy.

Najchętniej porwałby ją w ramiona i pobiegł do wyjścia. Zmusił się jednak do

zachowania spokoju.

— To nie jest jakiś tam sztorm. Wszędzie dookoła walą się drzewa. Za chwilę

może runąć twój dach. Lada moment woda zaleje ganek — wskazał w kierunku

frontu domu. — Wszyscy w tej dzielnicy opuścili już swoje domy.

Kręciła głową przecząco, głucha była na wszystkie jego argumenty. A on nie

mógł oderwać wzroku od jej piersi, kołyszących się pod cienką tkaniną. Był u

kresu wytrzymałości. Powinien koniecznie coś zrobić. Mu odzyskać panowanie

naci sobą, Gwałtownie wepchnął pięści do kieszeni i warknął:

— Chodź już. Idziemy!

— Ja zostaję tutaj — upierała się. — Tu jest moje miejsce.

Może tylko tak mu się wydawało, lecz miał wrażenie, że droczyła się z nim.

Miał już dosyć jej przekory. Trochę było tego nadto, jak na jeden dzień. Zrobił

kilka kroków i otworzył drzwi do sypialni. Ujął Lisę za ramiona, obrócił w

miejscu i powiedział rozkazująco.

— Włóż coś. Zabieram cię do siebie.

Usłyszała kategoryczny ton w jego głosie i zawahała się. Ni gdy nie upierała się

dla zasady. Jeśli rzeczywiście było to takie ważne, powinna go posłuchać.

background image

— Dokąd mnie zabierasz? — spytała, wyjmując z szuflady sweter i dżinsy.

Odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy. Ujrzała w nich... to, co zrobił z nim

widok jej piżamy. Zadrżała z podniecenia. Jeśli miała spędzić tę noc u niego...

— Do mnie — odparł z nieznacznym wahaniem. — Chyba że znasz jakieś

lepsze miejsce?

— Nie — szybko pokręciła głową. — Nie. U ciebie będzie mi zupełnie dobrze.

Ich spojrzenia spotkały się i oboje natychmiast poznali swoje myśli.

— Pośpiesz się — ponaglił cicho.

— Dobrze.

Lecz nie ruszyła się: Patrzyła na niego ogromnymi, ciemnymi oczami.

Zadrżał. Była tak blisko, że czuł jej ciepło, wdychał zapach jej włosów. Jak w

transie zrobił krok, potem drugi. Jego ręka sama uniosła się, dotknęła ramienia

Lisy. Zsunęła się po gładkim materiale aż do piersi.. Wstrzymując oddech, ujął

w palce twardą sutkę.

śą

dze wzięły górę nad świadomością, wymknęły się spod kontroli. Cały był

pożądaniem. Każdym nerwem, każdym skrawkiem ciała pragnął jej. Musiał ją

mieć, bez chwili zwłoki, Pozwolił więc, by jego ręka zsunęła się niżej, w dół jej

brzucha, i jeszcze dalej.

A ona nie protestowała, nie powstrzymywała go. Tylko gdzieś z głębi jej krtani

wydobył się cichy jęk. Biodra poruszyły się, wychodząc naprzeciw jego

niecierpliwej dłoni. Rozpięła guziki piżamy i po chwili bluza zsunęła się z jej

ramion. Z szelestem tak cichym, że zginął w wyciu wiatru, opadła na podłogę.

Carson wbił oczy w różowe koniuszki jej piersi i westchnął ciężko. Przez

moment brakło mu oddechu, miał wrażenie, że się dusi. Przestał myśleć. Mógł

tylko ruszyć ku niej... z nią... Głaskał, dotykał, napawał się delikatnością i

background image

gładkością skóry, jakiej jeszcze nie znał... Czuł żar, wielki ogień rozpalający

zmysły. Pragnął Lisy. Czekał już zbyt długo. Musiał ją mieć.

Znaleźli się na łóżku. Carson miał rozpiętą koszulę i gorączkowo szarpał się ze

swoimi dżinsami. Gdy znów spojrzał na Lisę, była już całkiem naga. Miedziano

złota opalenizna lśniła w świetle lamp.

Znów dotykał jej skóry, głaskał. Sunął od ramienia, przez pierś, do płaskiego

brzucha. I dalej. Tam gdzie oczekiwała go, rozpalona i spragniona.

Nie powinien był tego robić, lecz nie było już odwrotu. Uniósł głowę i spojrzał

jej w twarz. Może zrobi coś, powie, pomoże, może. go powstrzyma? Lecz jej

oczy były jak bezdenne jezioro, jak zamglony, jesienny krajobraz

— Nie przerywaj — wyszeptała. — Och, proszę, Carsonie, nie przerywaj!

Unosiła się na fali rozkos4r, odpływała. Gdyby i tym razem cofnął się,

zrezygnował, oszalałaby chyba.

Nie mogła pozwolić mu odejść. Rękami wczepiła się w jego włosy i

przyciągnęła go do siebie. Rozchyliła usta, witając namiętnie jego pocałunek.

Poczuła na sobie ciężar ciała Carsona. Zachwycona i szczęśliwa, objęła go

jeszcze mocniej. Drżącą ręką dotykała gładkiej jak atłas skóry, zachwycona jego

pięknem. Jęknął cicho pod dotykiem jej palców. Zadygotał z narastającej żądzy.

Krzyknęła, gdy wszedł w nią. Potem znowu i jeszcze raz. Wydawało się jej, że

oszaleje. Czuła tuż przy uchu jego ciężki, urywany oddech. Zapadała w otchłań

potężniejącej rozkoszy. Pragnęła jej, pragnęła dać ją i jemu.

I trwało to chyba wieczność całą. Nawet gdy było już po wszystkim, trwali w

uścisku, tuląc się do siebie. Nie odzywali się. Długo leżeli w zupełnym

milczeniu. Oczy Lisy wypełniły się łzami. Na szczęście Carson nadal leżał z

twarzą wtuloną w jej włosy i nie mógł ich zobaczyć.

background image

Były to łzy szczęścia i zachwytu nad niezwykłością doznań, których właśnie

doświadczyła. Były to także łzy radości, gdyż uświadomiła sobie, że kochała

Carsona ponad wszystko.

Carson uniósł głowę. Grymaś bólu i cierpienia przemknął po jego twarzy.

— Mój Boże, Liso — szepnął głucho. — Nie powinienem był tego robić! —

Delikatnie pocałował ją w usta.

— Przecież sama tego chciałam — odparła po prostu. — I jestem bardzo

szczęśliwa.

Obrócił się na bok, by móc patrzeć na nią. Płomienie pożądania znów zaczęły

rozgrzewać mu krew. Pochylił głowę i musnął językiem nabrzmiałą sutkę. Ciało

Lisy wygięło się leniwie, jęknęła cichutko. Miała właśnie powiedzieć coś

uwodzicielskie go, gdy zza okna doleciał wzmocniony potężnym głośnikiem

głos.

Uwaga! Cała dzielnica została już ewakuowana. Jeśli ktoś jest w tym domu,

musi opuścić go natychmiast. Nikt więcej nie pozostał już w całej dzielnicy.

Nikomu nie możemy zagwarantować bezpieczeństwa!

— O Boże! — Carson uniósł głowę. — Zostawiłem samochód na ulicy —

Nagle przypomniał sobie, po co właściwie przyjechał.

— Hej! Musimy zabierać się stąd.

— Nie! — Lisa wyciągnęła ku niemu ramiona. Lecz on chwycił ją za nadgarstki

i podniósł.

— Musimy! Została już tylko godzina do przypływu. Przy tej wichurze

wszystko może się zdarzyć.

Wstała, wciąż trzymając go za ręce.

— Jedziemy do ciebie? — spytała.

Skinął głową.

background image

— W porządku. — Uśmiechnęła się.

Ubrali się pospiesznie i zbiegli na dół. Byli już prawie przy drzwiach, gdy Lisa

coś sobie przypomniała.

— Zaczekaj — krzyknęła. Mimo protestów Carsona pobiegła do drzwi. Gdzie

podział się ten wózek dla lalek? Od tygodni stał przecież na ganku. Chciała

koniecznie schować go przed burzą, lecz wózek gdzieś przepadł.

Biegiem wróciła do Carsona, puszczając mimo uszu jego cierpkie uwagi.

Przyzwyczaiła się do tego wózka, do przyczepionej do rączki barwnej tekturki.

Zniknięcie wózka zmartwiło ją.

Jechali pustymi ulicami, walcząc z wichurą.

— Tylko głupiec wychodzi z domu w taką pogodę — zauważył Carson z —

Zastanawiam się, co my tu robimy?

Lisa wybuchnęła śmiechem. Doskonale wiedziała, że postępuje niemądrze. W

przeciwnym wypadku nie byłoby jej teraz z Carsonem. Lecz szalenie jej to

odpowiadało.

Na którymś ze skrzyżowań wielki kawał drewna przeleciał przed nimi, o włos

tylko mijając szybę samochodu. Lisa wtuliła się w fotel. Poczuła lęk. Carson

miał rację. To nie był żaden mały sztormik.

Byli już niedaleko domu Carsona. Z trudem przebijając wzrokiem ciemności, w

ś

limaczym tempie posuwali się naprzód. Nagle Carson zahamował gwałtownie.

— Co się stało? — spytała wystraszona.

— Nie widzisz? Ten wielki stary eukaliptus przewrócił się na ulicę — Zawrócił

samochód, zjechał na pobocze i wyłączył silnik. — Dalej będziemy musieli

pobiec.

background image

Pobiegli. Wielkie krople waliły w nich jak kamienie. Wiatr szarpał ich za

ubrania, wydzierał oddech z płuc. Biegli, trzymając się za ręce. Wpadli wreszcie

do mieszkania Carsona. Prze moczeni do ostatniej nitki, zanosili się od śmiechu.

— Musimy natychmiast zrzucić z siebie ubranie — powiedział, ściągając z Lisy

mokry sweter.

— Masz rację — przyznała, rozpinając pasek przy jego spodniach.

Po chwili byli zupełnie nadzy i kochali się na dywanie. Szkoda im było czasu na

przejście do sypialni. Lisa oplotła go nogami, poganiała okrzykami. A on szeptał

jej imię, unosząc się i opadając, wprawiając ją w rozkoszne drżenie.

Ich miłość była dzika i namiętna. Doznania tak silne, że Lisa długo jeszcze

rozkoszowała się spełnieniem, jakiego nie zaznała nigdy przedtem. Z

niewiadomego powodu prawie natychmiast zapragnęła, by powtórzyło się to

jeszcze raz. Może nie była pewna, czy ta ich pierwsza noc nie będzie zarazem

ostatnią? A może to Carson był taki wspaniały?

Poszli razem pod prysznic. Potem Carson zawinął ją w swój wielki niebieski

ręcznik i rozpalił ogień na kominku. Lisa w za dumie patrzyła w tańczące

płomienie. Nie mogła wprost uwierzyć, że po nocy smutnej i pustej mogła

przyjść noc pełna szczęścia i radości.

Wiedziała, że z tym mężczyzną nie będzie żyła długo i szczęśliwie. Była to

ś

wiadoma decyzja. Brać, co się da.

Carson wstał i dołożył drew do ognia na kominku. Lisa patrzyła na niego z

czułością i miłością. Uwielbiała go. Tęskniła za nim, za jego ramionami,.

tulącymi ją mocno, za jego ustami na jej skroni, za jego głosem i dotknięciami.

Budził w niej gorące namiętności. Dostarczał rozkoszy. Lecz ona chciała jeszcze

więcej.

background image

Usiadł obok niej i przytulił ją do siebie. Z cichym westchnieniem wsparła mu

głowę na ramieniu. Tego właśnie pragnęła naprawdę. Jego ciepła,, uczucia,

przyjaźni. Miłości.

Czy zdołała go zmienić? Zerknęła na niego i omal nie parsknęła śmiechem. Nie!

To on zmienił ją. Niecierpliwą, nudną pracoholiczkę zmienił w kapłankę

miłości. Przynajmniej na tę noc. Wsunęła mu ręce pod koszulę. Westchnął,

czując jej dotyk, ochoczo poddając się dalszym pieszczotom.

— Znów zaczynamy — szepnęła mu prosto do ucha.

Tym razem zaniósł ją do sypialni i ułożył na szerokim łóżku. Potem długo

pieścił i całował, aż zaczęła się pod nim wić. W końcu zawołała głośno:

- Kochaj mnie, Carsonie. Już!

Wziął ją w objęcia, usiłując nie zauważyć, że jej słowa oznaczają coś więcej niż

tylko fizyczne zjednoczenie.

Zawinięci w prześcieradła leżeli potem w bladym świetle padającym z korytarza

i rozmawiali. Na zewnątrz burza tłukła wściekle w ściany domu, w dach,

chłostała deszczem podwórze. Lecz oni leżeli w cieple, z dala od chłodu i

wilgoci.

— Liso? — spytał w pewnej chwili, nawijając na palec kosmyk jej włosów. —

Czy ty... jesteś zabezpieczona?

Nie był to jej pierwszy raz i sama zawsze dbała o siebie. Ale to pytanie zmroziło

ją. Po raz pierwszy tej nocy rzeczywistość przypomniała o sobie.

— Niczego się nie bój — odparła matowym głosem. — Znam twój stosunek do

dzieci.

Leżał bez ruchu, ze wzrokiem wbitym w sufit. Chodziło mu przede wszystkim o

nią, o jej bezpieczeństwo, ale rzeczywiście, miała prawo odebrać to w ten

background image

sposób. W końcu naprawdę nie chciał mieć dzieci. Właściwie w ogóle nie był

gotów do małżeństwa.

— Pewnego dnia — szeptała cicho, kładąc mu głowę na ramieniu — będziesz

musiał mi powiedzieć dlaczego, gdy tylko wspomnę o dzieciach, natychmiast

robisz się taki zły.

Spojrzał na nią. Była taka piękna ilekroć patrzył na nią czuł, że byłby gotów

wyznać jej wszystko.

— To musi chyba mieć związek z twoim dzieciństwem — zastanawiała się.

— Jak wszystko na świecie.

— Freud ucieszyłby się, słysząc twoje słowa. — Uniosła się n łokciu, by lepiej

go widzieć. — Powiedz mi zatem, o co chodzi — dopytywała się, głaszcząc go

pieszczotliwe. — Dawno, dawno temu oddano cię do cyrku? I dzieciaki z

widowni rzucały w ciebie orzeszkami, gdy próbowałeś ćwiczyć na trapezie

Wtedy znienawidziłeś wszystkie dzieci?

Roześmiał się z przymusem i odwrócił do niej plecami.

Nie? — roześmiała się. Przysunęła się do niego i łaskotała go dalej. —

Wychowałeś się wśród wilków? Od dzieciństwa zmuszano cię do niewolniczej

pracy? A może błąkałeś się po pustyni Gobi ciężarówką pełną dzieci? Co? —

pochyliła się i pocałowała go prowokująco. — Co?

Przez ramię spojrzał na nią z wymuszonym uśmiechem.

— Dobrze — powiedział odwracając się do niej przodem. — Powiem ci, jak

było.

Znieruchomiała. Czuła, że w ten sposób ułatwi mu przywołanie wspomnień.

— Niemal całe dzieciństwo spędziłem u ciotki Flo. To była siostra mojej mamy.

Miała sześcioro własnych dzieci i nie była uszczęśliwiona, gdy okazało się, że

musi się zająć także mną.

background image

— Bolesny grymas przemknął po jego twarzy. — Wciąż słyszę jej wrzaskliwy

głos, gdy wydzwaniała do różnych osób, próbując znaleźć kogoś, kto by mnie

od niej zabrał.

Powoli docierał do Lisy koszmar jego opowieści.

— Ile miałeś wtedy lat? — spytała, z wielkim trudem po wstrzymując drżenie

głosu.

— Około czterech. — Rzucił jej krótkie spojrzenie. I pamiętasz to wszystko?

Zaśmiał się, lecz zabrzmiało to sztucznie i niewesoło.

— Tego rodzaju wspomnienia towarzyszą człowiekowi przez całe życie —

odparł i natychmiast pożałował tego. Nie miał zamiaru użalać się nad swoim

losem. Zastanawiał się, w jaki sposób przerwać tę rozmowę.

— I co było dalej? — spytała ze współczuciem. — Zostałeś u niej aż do

pełnoletności?

— Niemalże — odparł niechętnie. Lecz jedno spojrzenie na Lisę przekonało go,

ż

e taka odpowiedź jej nie wystarczała. Wytarmosił ją delikatnie za ucho, marząc

o tym, by znów kochać się z nią, zamiast prowadzić tę rozmowę.

— Kiedy okazało się, że jest na mnie skazana, postanowiła przynajmniej mieć

ze mnie jakiś pożytek. Przez pierwsze lata, jak sądzę, nie bardzo jej to

wychodziło. Ale gdy skończyłem osiem lat, znalazła wreszcie sposób. Musiałem

pilnować dzieci. Otworzyła właśnie sklepik, z dzianiną i wyrobami

włókienniczymi, i potrzebowała kogoś do opieki nad dziećmi, Jej mąż nigdy nie

pracował... Zawsze można było znaleźć go w barze. Tak więc zostałem jej tylko

ja. Przez rok nie posyłała mnie nawet do szkoły. Powiedziała nauczycielowi, że

robi to z powodu nagłego wypadku w rodzinie.

— I nikt nie zareagował? Pozwolili jej na to?

background image

— O ile wiem, nikt nawet o mnie nie zapytał. — Carson wzruszył ramionami.

— I w taki sposób zostałem opiekunem niemowląt. — Oczy zaszkliły mu się —

Boże, co to były za brudne, zafajdane bachory! — Po tylu latach wstrząsnął się

na samo wspomnienie. — Ciotka Flo nie była najlepszą gospodynią. W jej domu

zawsze brakowało pieniędzy na buty czy ubrania dla dzieciaków, Czasem nawet

na jedzenie. Wtedy nauczyłem się — uśmiechnął się blado — gotować

wieczorem hot dogi, by następnego dnia na tej wodzie przyrządzić zupę.

Wrzucałem do niej tylko resztki z lodówki i powstawała wspaniała zupa dla

dzieciaków.

— Och! — stęknęła Lisa.

— Możesz mi wierzyć. Nic na świecie nie smakowało obrzydliwiej. Zdarzyło

się kiedyś, że cała nasza siódemka musiała zadowolić się tylko puszką kremu z

kukurydzy. To był nasz obiad.

— Carson potrząsnął głową — zawsze tak było. Nie chodziłem do szkoły tylko

przez rok. Ale gotowałem o wiele dłużej. Musiałem, jeśli sam chciałem jeść. Ale

muszę przyznać, że najbardziej nie cierpiałem sprzątania. Wszędzie w

mieszkaniu panował okropny brud i bałagan. Dzieciaki wciąż były zafajdane i

nie domyte. Teraz, patrząc wstecz, wydaje mi się, że było w tym wiele mojej

winy. Były brudne, bo nie robiłem niczego, by to zmienić.

— Ale przecież sam byłeś jeszcze dzieckiem.

— I wcale nie byłem stworzony do prowadzenia domu — odrzekł —

Nienawidziłem każdej spędzonej tam minuty.

Nie takie rzeczy chciała usłyszeć.

— Jak wyglądały twoje stosunki z kuzynami? — spytała głaszcząc go po

policzku.

— Nie lubiłem ich. Odkąd musiałem żyć wśród nich, byli dla mnie tylko bandą

zasmarkanych bachorów — Jego twarz zmieniła się nagle. — Poza Angelą —

background image

dodał łagodnie. — Ona była inna... — Od tej chwili uśmiech towarzyszył

ożywionym nagle wspomnieniom. — Była taka drobna i słaba... ale chciała

nieść wszystkim pomoc. Była jak mała mama, wiesz? Z wielkim trudem

próbowała hodować roślinki, które nie chciały rosnąć...

— Dotknął lekko włosów Lisy i zaczął przesuwać je między palcami. — Miała

jasne włosy. Jak ty. Przynosiła mi potajemnie jedzenie do garażu.

— Do garażu?

— Tak. Tam sypiałem. Kiedy ciotka Flo była wściekła, wyganiała mnie z

kuchni. Angela przynosiła mi wtedy coś dojedzenia, gdy wszyscy poszli już

spać.

Zamilkł. Niemal wbrew sobie Lisa zadała pytanie, na które bała się usłyszeć

odpowiedź:

— Co stało się z Angelą?

— Umarła — odrzekł Carson obojętnym tonem. Lecz to nie zmyliło Lisy.

Wyczuła ogromny ból w jego głosie. — Zabił ją samochód.

Przez długą chwilę nie odzywał się. Lisa zapragnęła wziąć go w ramiona, ukoić

cierpienia chłopca, który tak gwałtownie utracił jedynego przyjaciela. Lecz coś

w jego postawie powstrzymało ją przed tym.

— Niedługo potem odszedłem stamtąd — odezwał się w końcu. — Miałem

wtedy czternaście lat. Po śmierci Angeli nic mnie już tam nie trzymało.

Lisa cierpiała wraz z nim. Współczuła chłopcu, który musiał dorastać w tak

okropnym miejscu. Chciała go przekonać, że są na świecie kochające się

rodziny, szczęśliwe dzieci, schludni, czuli dla siebie ludzie, Właśnie taka,

rodzinę ona zamierza stworzyć. I że on... także mógłby.

background image

Ale nie był to najlepszy moment do zmuszania go, by zrewidował swoje

poglądy na temat posiadania dzieci. Ta sprawa musiała poczekać. Lecz jakaś

cząstka jej duszy bardzo obawiała się, że właściwy moment nigdy nie nadejdzie.

Spędzili tę noc zamknięci w czułych objęciach, podczas gdy burza szalała na

dworze. Rankiem, po obudzeniu się, Lisa nie czuła żadnych wyrzutów sumienia,

nie żałowała niczego. Carson również.

Popijali poranną kawę i dokazywali jak dzieci. Rozmawiali o burzy i w pewnej

chwili zaczęli omawiać sprawy sklepu i pomysł Lisy polegający na stworzeniu

centrum rodzinnego.

— Wiele ryzykujesz — ostrzegał ją.

— Wiem o tym — uśmiechnęła się. — Ale do odważnych świat należy,

prawda?

Patrzył na nią z uwagą. Nigdy przedtem nie myślał w ten sposób. Tymczasem

ona była już myślami gdzieś indziej.

— Wiesz, przyszło mi do głowy kilka pomysłów, jak zreorganizować dział dla

matek. — powiedziała — Masz jakiś papier? Muszę je zapisać, nim zapomnę.

— Jasne — powiedział, nalewając kawę do dzbanka — Weź sobie samą. Papier

jest na biurku.

Podeszła do pięknego, zabytkowego sekretarzyka z zamykanym drewnianą

ż

aluzją blatem. Nigdzie nie dostrzegła ani jednej kartki. Zaczęła szperać w

przegródkach i znalazła trzy podłużne koperty. Wszystkie były zaadresowane do

Carsona i wszystkie nadano w Leayenworth.

Leayenworth.

Czy to nie tam znajdowało się wielkie więzienie federalne? Uniosła koperty i

nagłe z jednej z nich wysunął się list. Upadł na podłogę. Schyliła się, by go

podnieść, i zupełnie niechcący przeczytała nagłówek: „Drogi synu”.

background image

Zaraz, zaraz, przecież Carson nie miał ojca.

Nigdy nie czytała cudzej korespondencji. Nie była wścibska. Lecz tym razem

nie mogła się powstrzymać i spojrzała na podpis. „Twój ojciec, Daniel James”.

— Carsonie — krzyknęła cicho.

Szum wody płynącej z kranu zagłuszył jej wołanie.

Z bijącym sercem otworzyła list i czytała, przeskakując gorączkowo z akapitu

do akapitu.

„Nie potrafię opisać, jak bardzo żałuję... Jesteś wszystkim, co mi zostało na

ś

wiecie.. Nigdy nie odpowiadasz na moje listy, lecz wciąż nie tracę nadziei...

Gdybyś się tylko odezwał, gdybyśmy mogli zacząć wszystko od nowa... Nie

mam nadziei, że mi przebaczysz, lecz gdybyś zdołał... Kocham cię, synu”.

— Carsonie — zawołała głośniej. Trzymając papier w wyciągniętej ręce,

podeszła do niego. — Co to jest?

Oczy mu pociemniały, gdy spostrzegł, co miała w ręku. Wyciągnął dłoń i ruszył

ku niej.

— Oddaj mi to — warknął.

— Nie — odsunęła się — To jest list od twojego ojca. Sądziłam, że twój ojciec

nie żyje.

Wolno pokręcił głową.

— Nigdy tego nie powiedziałem; Pozwoliłem ci tak sądzić, ale nigdy tego nie

powiedziałem. Tak czy inaczej, dla mnie on nie żyje.

— Dlatego, że jest w więzieniu? — Wpatrywała się weń szeroko otwartymi

oczami.

— Między innymi — wzruszył ramionami.

Podeszła do niego i położyła mu ręce na piersi.

background image

— Och, Carsonie, tak nie można. Czytałeś ten list. Twój ojciec rozpaczliwie

pragnie zobaczyć cię, porozmawiać z tobą. On ciebie potrzebuje..

Jak mogła dotrzeć do niego, jak sprawić, by zapomniał o złości, o goryczy

przesłaniającej mu prawdę?

— Carsonie! Musisz mu odpisać. Powinieneś do niego pojechać.

— Nigdy — rzucił przez zaciśnięte zęby.

Jak go przekonać? W głębi jego oczu szukała odpowiedzi.

— On,.. błaga cię.

Odwrócił się, by skończyć tę rozmowę. Lecz Lisa nalegała.

— Wiem, co to znaczy samotność — mówiła — Wiem, co to żal i żąda zemsty.

— Jakże trudno jest przekonać kogoś, by od sunął na bok urazy. To także

dobrze znała. Urazy nie pozwalają człowiekowi myśleć logicznie. — Zbyt długo

odsuwałam się od mojego dziadka. Dziś tego żałuję. To jest twój ojciec. Musisz

mu odpisać!

Mięśnie miał napięte jak postronki. śyły na jego szyi nabrzmiały. Wiedziała, że

ledwie wytrzymywał tę udrękę, lecz czuła, że musi doprowadzić rzecz do końca.

— Nie chcę niczego robić — rzucił szorstko. — Nie chcę znać tego człowieka.

Wciąż pisze do mnie, wciąż mnie dręczy. Ale on mnie nic nie obchodzi! Odłóż

te listy, Liso. Albo lepiej wyrzuć.

Nie odezwała się. Szybko wsunęła listy do przegródki i znalazła wreszcie czystą

kartkę papieru. Carson był strasznie uparty. Nie wolno jej było o tym

zapominać.

Usiedli i popijali kawę. Lecz beztroski nastrój prysł. Rzeczywistość przegnała

marzenia. Ostrożnie dobierając słowa, Carson próbował się tłumaczyć.

background image

— Od pierwszej chwili, od tamtego wieczoru w śółtym Krokodylu — mówił,

unikając jej wzroku — próbowałem ze wszystkich sił zwalczyć w sobie

pragnienie ciebie.

— 0, tak. To było wyraźnie widać. — Lisa przyglądała mu się znad krawędzi

filiżanki. Kochała go. Chciała, by poczuł, że może powiedzieć jej wszystko.

Siedziała niemal bez ruchu. Byle go me przestraszyć, swe zniechęcić jakimś

gestem czy słowem. — Prawdę mówiąc, robiłeś to tak wspaniale, że chwilami

byłam święcie przekonana, że zupełnie za mną nie przepadasz.

— Bo tak było — przyznał. — Chwilami cię naprawdę nie cierpiałem. —

Uśmiech zniknął z jego twarzy. — Lecz równocześnie szalałem za tobą. I ty

wiedziałaś o tym..

— I dlatego, rzecz jasna— spojrzała na niego w zadumie — traktowałeś mnie,

jakbym była kandydatką do telewizyjnej „Randki w ciemno”.

— Jasne — wzruszył ramionami, rozpierając się na krześle.

— Wiesz, wcale mi się to nie podoba. — Lisa ostrożnie odstawiła filiżankę. —

Dlaczego wciąż się spieramy?

— Ponieważ to ty miałaś rację, Liso. Od samego początku. Zupełnie do siebie

nie pasujemy. Różnimy się pragnieniami i marzeniami. Powinniśmy byli

trzymać się od siebie jak najdalej.

Czy to możliwe, żeby tak uważał po ostatniej nocy? Nie mogła wprost w to

uwierzyć.

— Naprawdę aż tak bardzo boisz się być z kimś na stałe — spytała cicho.

Zaklął pod nosem, rzucając jej złe spojrzenie.

— Daj spokój, Liso. Nie chodzi o żaden „strach przed jakimś związkiem”.

Nigdy o to nie chodziło. Przez cały czas było tak, jak powiedziałaś na początku.

background image

Ja chciałem czegoś innego, ty również. Mogliśmy nawet spędzić wiele miłych

chwil, ale nie ma szans... na żadną wspólną przyszłość.

Drżała. Wszystkie jej nadzieje waliły się w gruzy. Miała ochotę go udusić.

— Nie martw się, Carsonie — powiedziała, starając się nie okazywać żalu. —

Nie zamierzam siłą zawlec cię do ołtarza, wciągnąć w pułapkę małżeństwa.

Nigdy tego nie zamierzałam.

Wziął ją za rękę. Skupił się, by znaleźć słowa, które pokazałyby jej to, co

naprawdę czuł i myślał.

— No cóż, w porządku. — Czuł, że zachowuje się jak samolub.

— W takim razie nie mamy się czym martwić. Wyrwała rękę z jego dłoni.

— Tak jest — mruknęła — Wszystko jest w porządku. Powinnam się ubrać

powiedziała, wstając — Muszę pojechać do domu i sprawdzić, czy burza nie

narobiła szkód. I trzeba wreszcie wziąć się do pracy.

Carson siedział nieruchomo. Wściekły był na samego siebie za własną

nieudolność, za to, że nie potrafił wyrazić swoich uczuć. Lisa niczego nie

zrozumiała. Nie dostrzegła rzeczywistych przyczyn jego obaw. Nie zorientowała

się, co go przerażało najbardziej. Przecież jeśli się zakocha, nie potrafi już

dłużej bez niej żyć. Gdy nie będzie jej w pobliżu, stanie się do niczego. Lecz

gdy Lisa będzie przy nim, czy potrafi nad sobą panować? Sam już nie wiedział,

co jest dla niego gorsze.

Po raz pierwszy W życiu bał się tego, co mogło się zdarzyć.

Ale tego nie mógł jej wyznać.

Dzwonek u drzwi zadźwięczał donośnie. Carson wstał i poszedł otworzyć. W

strugach deszczu stała ubrana w żółty nie przemakalny płaszczyk Michi Ann.

Trzymała w ręce wielką papierową torbę, z której dobiegały dziwne dźwięki.

Coś bardzo starało się z niej wydostać.

background image

— Dzień dobry panu — powiedziała ze smutkiem. Mocno pociągnęła nosem, a

w ciemnych oczach zakręciły się łzy — Czy może pan coś dla mnie zrobić?

Z niechęcią spojrzał na torbę, lecz uśmiechnął się.

— Co mam zrobić, Michi?

— Czy może pan zaopiekować się moim kotkiem? - spytała, wyciągając ku

niemu torbę.

Zaklął w duchu.

— Hm dlaczego? — spytał w końcu. — Dokąd się wybierasz - Nagle dostrzegł

w jej oczach łzy. — Hej! co się stało? Wejdź. Opowiedz mi wszystko.

Michi stanęła w przedpokoju. Woda kapała z jej płaszczyka, a oczy szkliły się

od łez.

— Jedziemy na Hawaje, do babci — powiedziała. Słowa z trudem docierały do

Carsona przez spazmy szlochu. — Mamusia powiedziała, że nie mogę zabrać

Jake”a i że odda go do schroniska...

Posłuchaj — Carson przyklęknął —Nie musisz się martwić. Zaopiekuję się nim.

Nikt nie odda twojego najlepszego przyjaciela do schroniska.

— Naprawdę, proszę pana?

Co miał powiedzieć? Chociaż tyle mógł zrobić dla tej małej.

— Oczywiście. Wypuść go tutaj, na podłogę.

Dziewczynka zrobiła kilka kroków, postawiła torbę i cofnęła się nieco. Z torby

dobiegł szelest. Powoli pozagniatany papier rozprostował się i z wnętrza

wysunął się żółty łebek z błyszczącymi ślepkami.

Carson wstał i przyglądał się zwierzęciu., Wielki Boże, myślał, co się z tym

robi? Chyba będę musiał wynieść się z domu?

— Jak długo cię nie będzie, Michi? — spytał z obawą.

background image

— Mamusia mówiła, że będziemy u babci przez dwa tygodnie. Chyba —

odparła.

— Dwa tygodnie. No — wydusił — Wspaniale! Zaopiekuj się twoim kotem.

- Dziękuję Wiedziałam, że pan mi pomoże,. — Objęła go i uniosła buzię. — Pan

jest moim najlepszym przyjacielem — po wiedziała — Tak jak Jake.

Schylił się i pocałował ją w główkę.

— Jesteśmy kumplami, Michi. Nagle zaschło mu w gardle. Poczuł, jak serce mu

taje.

Dziewczynka ruszyła do wyjścia. W drzwiach odwróciła się i popatrzyła na

kota. Pociągnęła nosem.

- Cześć, Jake — powiedziała cienkim głosikiem. — Zobaczy my się, jak wrócę.

— O nic się nie martw. Carson ruszył za nią do drzwi. — Będziesz się świetnie

bawić na Hawajach, zobaczysz. Nie potrzebujesz Jake”a. Wciąż będziesz zajęta

zabawą z kuzynami i nowymi przyjaciółmi. Zanim się spostrzeżesz, trzeba

będzie wracać.

— Pewnie tak będzie, proszę pana — odrzekła. Łzy znów na płynęły jej do

oczu. — Cześć.

Po chwili, zniknęła w strugach deszczu.

Carson odwrócił się. Człowiek i kot długo patrzyli sobie w oczy.

— No, dobra — mruknął Carson. Tylko bez paniki. Na pewno można poradzić

sobie z kotem.

Ale jak, do diabła?! Należałoby chyba zamknąć go w pokoju. A może po prostu

wyrzucić go za drzwi? Niech na dworze po czeka na, powrót Michi. Ale co

będzie, jeśli ona nie wróci?

Zaraz, zaraz. Co się z nim dzieje? W końcu przecież jest mężczyzną! Po prostu

musi pokazać tej bestii, kto tu rządzi.

background image

Skrzyżował ręce na piersi i wbił w kota groźne spojrzenie. Jake nie przejął się

tym zupełnie. Wciąż siedział w torbie. Trzeba chwycić go za skórę na karku,

pomyślał Carson, i pokazać mu, gdzie jest jego miejsce.

— Uważaj, Jake — zaczął surowo. — Nie próbuj się stawiać.

Ruszył w stronę torby.

W tej chwili do pokoju weszła Lisa.

- Och! — wykrzyknęła — Jaki śliczny kotek! — Porwała zwierzątko na ręce i

przytuliła mocno. — Nie wiedziałam, że masz kotka — wykrzyknęła

rozentuzjazmowana — Jaki on śliczny.

— Nie mam — Carson nie odrywał oczu od Jake”a. Ten zmrużył ślepia i

mruczał cicho. — To kot Michi Ann. Pamiętasz tę dziewczynkę, którą poznałaś

u Kramera? Prosiła mnie, bym za opiekował się nim przez kilka tygodni. Mała

wyjeżdża na Hawaje.

— Ach, tak — zdziwiła się Lisa. Carson skrzywił się.

— Tylko nie mów, że jestem starym, sentymentalnym głupcem, dobrze? To

wcale nie jest tak. Prawda jest taka, że nie cierpię tego kota. A on mnie.

— Przecież to taki słodki kiciuś?

— Raczej diabeł wcielony. To jest zabójca. Uwierz mi.

Popatrzyła na przytulone do jej ramion zwierzątko, a ono spojrzało na nią ufnie i

łagodnie.

— Dobrze - powiedziała — Jeśli chcesz, zabiorę go do domu. Założę się, że nie

zrobi mi krzywdy.

To było doskonałe rozwiązanie. Przez chwilę Carson poczuł, że znalazł

wybawienie, Ale pokręcił głową.

— Nie. Obiecałem, że się nim zaopiekuję. Nie mogę zawieść Michi Ann

background image

— W porządku. Lisa wypuściła kota. — Czy możesz odwieźć mnie do domu?

Na mnie chyba już czas.

Nie spuszczał z niej wzroku.

Czy naprawdę tego właśnie chciał?

Pal licho wszelkie skrupuły. Podszedł i chwycił ją w ramiona.

— Pomyliłaś się — szepnął całując jej kark, ucho, policzek.

— To nie jest właściwa pora na wychodzenie. Uśmiechnęła się.

— Doprawdy? A na co w takim razie jest odpowiednia pora? Roześmiał się i

skubnął zębami jej wargę. Nie musiał używać słów. Wystarczyło, by pozwolił

przemówić swemu ciału.

ROZDZIAŁ Dziewiąty

Otwieramy za tydzień.

W skupieniu Lisa słuchała sprawozdania Grega z przygotowań do ceremonii

otwarcia Centrum Rodzinnego Loringa. Oto miały zrealizować się jej marzenia.

Już niedługo okaże się, czy będzie to sukces, czy porażka. Do tego w zasadzie

wszystko się sprowadzało.

Wypiła łyk wody. Od wielu dni miała ją zawsze przy sobie. Wciąż czuła

suchość w gardle. Tłumaczyła sobie, że to z napięcia i zmęczenia. Bo tak też

było w istocie.

Spojrzała na siedzącego po drugiej stronie stołu Carsona. Uniósł brwi. Minęły

już trzy tygodnie, odkąd zrozumieli, co czuli do siebie. Od tej pory spotykali się

regularnie. Były to rajskie tygodnie. Koszmarne tygodnie.

background image

Wstała. Spojrzała na zgromadzonych i uśmiechnęła się.

— Chciałabym podziękować wam wszystkim za to, co zrobi liście w ostatnich

tygodniach. Wszyscy razem pracowaliśmy bardzo ciężko. Już niedługo

przekonamy się, czy było warto. Ja wierzę, ze tak Nasza przyszłość zależy od

nas samych Tak jak nasza przeszłość. — Uśmiechnęła się i ruchem głowy

wskazała portret dziadka. — Wygram czy nie, chciałabym, żebyście wiedzieli,

jak bardzo cenię wasz ogromny wysiłek; Jeśli wszystko pójdzie dobrze, na

pewno wam to wynagrodzę. Dziękuję raz jeszcze;

A przecież tyle było jeszcze do zrobienia, przedszkole dla dzieci pracowników

już działało, ale punkt opieki nad dziećmi klientów wciąż istniał tylko w

planach. Lisa często odwiedzała przedszkole pracownicze w poszukiwaniu

pomysłów. Poświęciła wiele czasu na zabawę z dziećmi, obserwowanie ich.

Ulubienicą wszystkich była mała Becky, córeczka Garrison. Wszyscy chcieli

brać ją na ręce i przytulać. Wiele razy podczas tych zajęć Lisa czuła na sobie

spojrzenie Carsona. Niepokojące i nieodgadnione.

— Dziwię się, dlaczego nikt nie wpadł na to już wiele lat temu zastanawiała się

później, gdy przechadzali się z dala od przeraźliwego dziecięcego wrzasku. —

Przecież to takie oczywiste, że matka, która wie, że jej dziecko jest pod dobrą

opieką, pracuje znacznie lepiej. Czemu nikt nie zauważył tego wcześniej?

Wystarczy odrobina logiki.

— Kobiecej logiki — drażnił się z nią Carson.

Wybuchnęła śmiechem.

— Kobieca logika sprawia, że świat nie przewraca się do góry nogami —

stwierdziła.

Przebywali ze sobą, kiedy tylko mogli. Lisa nie chciała afiszować się swoim

romansem przed personelem, ale nie mogła wytrzymać bez Carsona. Tak jak on

bez niej. Spędzali radosne chwile w jej domu, w jego mieszkaniu, w

background image

samochodzie. Wciąż czuli nienasycony głód siebie. Jakby nie widzieli się całe

wieki. Bywały dni, gdy kilku godzinna rozłąka była nie do wytrzymania.

Tak właśnie stało się poprzedniego wieczoru. Zostali zaproszeni na przyjęcie,

które odbywało się na pływalni. W fantastycznej budowli wykonanej głównie ze

szkła. Hala, mieszcząca basen, zbudowana była z wielkich panoramicznych

szyb, przez które widać było całą okolicę i ocean. Można było śledzić statki

wychodzące w morze, latarnię morską na cyplu. Przyjemnie było słuchać szumu

fal i jednocześnie pluskać się w ciepłej wodzie, popijać koktajle lub pocić się w

saunie,

Lisa włożyła na tę okazję jednoczęściowy kostium kąpielowy. Uznała, że będzie

odpowiedni. Zakrywał akurat tyle, ile powinien. Dopiero w wodzie, gdy

zauważyła łakome spojrzenia siedzących wokół basenu mężczyzn, zrozumiała

swoją pomyłkę. Mokry kostium przylegał tak, że uwydatniał wszystko, co miał

zakryć. W spojrzeniu Carsona znalazła potwierdzenie swoich najgorszych obaw.

Zawstydzona, wyszła z wody i szybko ruszyła do szatni.

W szatni ustawiono w dwóch rzędach kabiny służące do przebierania się. Po

jednej stronie dla pań, po drugiej dla panów. Weszła do ostatniej, zsunęła z

siebie kostium i rzuciła go na podłogę. Sięgnęła po gruby biały ręcznik, by

wytrzeć włosy. Nagle usłyszała za sobą cichy szelest. Odwróciła się

gwałtownie.

— Carson!

— Ciiii. — Carson przyłożył palec do ust. Drugą ręką sięgnął za siebie i

przekręcił klucz w zamku. Błyszczącymi oczami wodził po jej nagich piersiach,

smukłej talii, długich nogach. Spojrzała mu w oczy i dostrzegła w nich dobrze

znany żar.

— Carsonie, nie — szepnęła. — Nie tutaj.

background image

Uśmiechnął się. Przytulił ją do siebie. Dotknął jej piersi. Głaskał je i pieścił, aż

sutki nabrzmiały, stwardniały.

— A dlaczego nie? — spytał cicho— Wszyscy są zajęci zupełnie czymś innym.

Nikt nawet nie zauważy naszej nieobecności.

Wcale nie musiał przekonywać jej zbyt długo. Jego ręce uczyniły to za niego.

— Ale ze mnie rozpustnica — mruknęła.

— To ciekawe — Carson szeptał jej wprost do ucha. — To może wypróbujemy

jakieś nowe pozycje?

Roześmiała się cicho. Niecierpliwie pomogła mu pozbyć się kąpielówek i już po

chwili leżała na podłodze, a Carson wypróbowywał nowe możliwości.

Uprawianie miłości z Carsonem nigdy nie było monotonne i nudne. Stale

wynajdywał nowe pieszczoty, odkrywał nowe miejsca, których dotknięcie

budziło w niej coraz większe pod niecenie. Rozpalał ją do białości, aż zaczynała

wić się i k Wychodziła naprzeciw pieszczotom, Całym ciałem łaknęła go.

Pragnęła mieć go blisko.., bardzo blisko...

— Liso? — rozległ się nagle czyjś głos za drzwiami kabiny. Otwarła szeroko

przerażone oczy. Na chwilę straciła oddech.

— Liso? To ja, Andy Douglas. Wiem, że tam jesteś. Słyszałem twój głos.

Zrozpaczona, spojrzała na Carsona. Lecz on nie przerwał ani na moment. Jakby

w ogóle niczego nie słyszał.

— Liso, posłuchaj. Mam wspaniały pomysł. To przyjęcie i tak prawie już się

kończy. Może wsiądziemy do mojego nowego rollsa i wybierzemy się na

przejażdżkę? Pojechalibyśmy na przełęcz Cally Widać stamtąd wspaniale

ś

wiatła miasta. Moglibyśmy nawet pojechać do Santa Barbara. Znam tam uroczą

kawiarenkę. Co ty na to?

background image

Nawet gdyby chciała, nie mogła mu odpowiedzieć. To Garson był panem

sytuacji. Zacisnęła powieki i wbiła mu paznokcie w ramiona. Byle tylko nie

krzyczeć. Bała się, że Carson zacznie jęczeć, choć sama z trudem

powstrzymywała krzyk. Znów była z nim! Tak jak tego pragnęła.

- Serwują w niej wspaniałe kanapeczki. Z ogórkiem. Na pewno Ci się tam

spodoba.

Leżała, nie mogąc złapać tchu. Carson patrzył na nią z góry, dusząc się od

ś

miechu.

— Porachuję się z tobą, zobaczysz! — Spojrzała na niego z wyrzutem. — Nie

mogę uwierzyć...

— Albo możemy pojechać wzdłuż brzegu oceanu. Jest tam niezwykła wioska

rybacka. Niedaleko Camino Corto. Na zupełnym odludziu. Z przyjemnością ci

ją pokażę.

Lisa wstała i zaczęła się ubierać. Mamrotała coś przy tym bez przerwy. Garson

miał mniejszy kłopot. Naciągnął na siebie kąpielówki i już był gotów.

— Liso? Liso?

Rzuciła Carsonowi jadowite spojrzenie, westchnęła głęboko i otworzyła drzwi.

Wyszła z wysoko podniesioną głową,

— Bardzo mi przykro, Andy — powiedziała, uśmiechając się niepewnie. —

Dziękuję, że mnie zaprosiłeś, ale dziś wieczorem będę zajęta.

— Psiakrew — mruknął Andy i w tym momencie ujrzał wychodzącego

Carsona. Bez trudu zauważył ich pałające jeszcze twarze, nieład w ubiorze Lisy

i natychmiast dodał dwa do dwóch — O kurczę! Skoro tak się rzeczy mają...

— Tak się właśnie rzeczy mają — Lisa uśmiechnęła się do niego szeroko —

Przykro mi.

Zostawili go stojącego bez ruchu. A Lisa szepnęła do Carsona z wściekłością:

background image

— Jeśli jeszcze kiedyś zrobisz mi coś takiego, zabiję cię!

— Tylko zrób to tak jak przed chwilą — odrzekł — a umrę szczęśliwy.

Gdy następnego ranka Carson przybył do sklepu, Lisa siedziała już w swoim

biurze. Z uwagą studiowała raporty kasowe.

— Zostaw drzwi otwarte — powiedziała, podnosząc głowę.

Spojrzał na nią, całkiem zdezorientowany.

— Dlaczego — spytał, gdy nie doczekał się wyjaśnień.

— Ponieważ chcę mieć pewność, że nie przyjdą ci do głowy żadne głupie

pomysły.

— Ja już urodziłem się z głupimi pomysłami — powiedział.

— Prawdę mówiąc... — Rozsiadł się wygodnie w fotelu i popatrzył na nią

badawczo. — Przyszedł mi do głowy pewien doprawdy znakomity...

Lisa zdjęła okulary i spytała podejrzliwie:

— Czy mogę wiedzieć, jakiż to?

Niebieskie oczy objęły ją pełnym czułości spojrzeniem.

— Boże powiedział. — Ależ ślicznie dzisiaj wyglądasz. Wiesz o tym? A może

zaplanowałaś to sobie? Czy też jest to twój naturalny...

— Carsonie! — przerwała mu gniewnie. — Powiedz mi natychmiast, co to za

pomysł? Nie mam zamiaru ocknąć się nagle wśród tłumu gapiów...

— Już dobrze — ustąpił niechętnie. — śałujesz mi odrobiny przyjemności.

— Mów! — Jej oczy zalśniły groźnie.

— Dobrze, dobrze. Wiesz? Ben Capalletti zabiera żonę, najstarszą córkę i na

weekend do San Francisco.

background image

— Carsonie! Nie mamy czasu na wycieczki do San Francisco...

— Wiem o tym. Pozwól mi skończyć. Usłyszałem, jak Ben wydzwaniał do

różnych osób w poszukiwaniu jakiejś opieki do czwórki swoich młodszych

dzieci, których nie zabiera ze sobą.

— I co z tego?

— Wyobrażasz sobie, jaki był zaskoczony i zdziwiony, gdy ja się zgłosiłem?

— Wyobrażasz sobie, jak ja jestem tym zdziwiona?

Jak się pewnie domyślasz, miałem w tym swój cel — wyznał, bardzo z siebie

zadowolony.

— Nie wątpię — mruknęła. Z trudem hamowała wybuch śmiechu. Carson

James zgłasza się na ochotnika do niańcz dzieci!

— Wciąż marzysz o posiadaniu dzieci — pochylił się do przodu i spojrzał jej

głęboko w oczy Uważasz, że niczego nie pragniesz bardziej niż rodziny. No to

przekonamy się, jak sobie poradzisz.

— Masz na myśli...

Niemożliwe. Na pewno żartował. Szelmowskie błyski w jego oczach zdawały

się to potwierdzać.

— Mam na myśli brudne pieluchy — powiedział. — A także karmienie o

drugiej w nocy i wycieranie zasmarkanych nosów.

Pochylił się nad stołem pogłaskał ją po policzku grzbietem dłoni — Wóz albo

przewóz, moja droga. Mówię o prawdziwych dzieciach. Nie o świeżutko

wykąpanych maleństwach gaworzących w kolorowych nosidełkach w twoim

sklepowym przedszkolu.

On mówił poważnie! zrozumiała. Specjalnie chciał ją postawić w dramatycznej

sytuacji bez wyjścia, by przekonała się, jak nieprawdziwe były jej sny i

marzenia. Tylko co będzie, jeśli mu się to uda? Jej duch walki nie pozwolił

background image

wątpić w sukces zbyt długo. 0, nie! Ona mu pokaże! Zniesie wszystko, co mogą

jej zgotować tamte maluchy.

— Ależ będzie się działo! — Carson snuł przerażającą opowieść — Może nawet

poleje się krew? Myślisz, że dasz sobie radę?

Pewnie! Daj mi tylko sposobność, pomyślała.

— Zrobię wszystko, co w mojej mocy, panie kapitanie — przytknęła dłoń w

czoła, salutując po żołniersku.

— Z przyjemnością to obejrzę - uśmiechał się z zadowoleniem. — Będzie to

powrót Lisy Loring do rzeczywistości.

— Możliwe — Uśmiechała się buńczucznie. Carson był bardzo pewny swego.

Widziała to wyraźnie.

Tymczasem on zastanawiał się nad czymś. Pochylił się w jej stronę i powiedział

powoli:

— Posłuchaj. Zróbmy interes. — Zamknął jej dłoń w swojej. Na twarzy błąkał

mu się łagodny, pełen współczucia uśmiech, który sprawił że nabrała ochoty, by

go uderzyć. — Jeśli może ci to pomóc w rozstrzygnięciu, czy naprawdę właśnie

na dzieciach zależy ci najbardziej... — zawiesił głos, a oczy zaszły mu mgiełką

rozmarzenia. — Pojedź ze mną na Tahiti.

Tego nie spodziewała się. Serce zabiło jej mocniej.

— Przecież masz tylko jeden bilet - bąknęła.

— Chętnie wymienię go nawet na bilet do Chin, jeśli tylko ty będziesz ze mną.

Słowa Carsona były jak balsam na jej udręczoną duszę. Z rozkoszą pojechałaby

z nim na Tahiti. Ale nie tego oczekiwała. Od takich krótkotrwałych porywów

musiała trzymać się z daleka. Zależało mu na niej w tym momencie. Tylko na

jak długo?

background image

— Zgadzam się na eksperyment z dziećmi — powiedziała. — Ale co do

wyjazdu na Tahiti... — Wzruszyła ramionami.

Nie nalegał. Pokiwał głową i powiedział:

— W porządku. W sobotę wieczorem. Nie zapomnij.

Jak mogłaby zapomnieć?! Przypominał jej o tym, ilekroć się spotkali. Aż w

końcu nadszedł ten wieczór, gdy z drżeniem serca udała się do domu

Capallettich.

Początek był zupełnie niewinny.

Rodzina Capallettich mieszkała w uroczym domu, na skraju urwistego brzegu,

ze wspaniałym widokiem na ocean. Carson przedstawił ją wszystkim dzieciom i

oprowadził po pokojach. Lisa przyglądała się sprzętom i wyposażeniu sypialni

dwulatka i niemowlęcia. Nie mogła ukryć zachwytu. Czapeczki, buciczki,

smoczki, grzechotki, wszystko było takie urocze, takie dla niej nowe i nie znane.

Te milutkie dzieci, ten przytulny dom. Jakże Carson mógł sądzić, że wizyta u

Capallettich może zmienić jej poglądy w sprawie dzieci?

Po raz pierwszy poczuła niepokój; gdy najmłodsze z dzieci zaczęło płakać.

— Jak myślisz, o co mu chodzi? — spytała Carsona z obawą w głosie.

— Wiem tyle, co i ty — odparł, usuwając się na bok. — Nie znam się na

dzieciach.

Próbowała zabawiać małego, robiła do niego miny, uśmiechała się. Lecz płacz

nie cichł. Przeciwnie stawał się coraz głośniejszy. Wreszcie Lisa poczuła

prawdziwy niepokój. A jeśli dziecku naprawdę coś się stało? Skąd miała

wiedzieć, co mu dolega, jeśli nie mogło jej tego powiedzieć?

Carson zaproponował że podgrzeje butelkę. Dzieciak wypluł jednak smoczek i

wrzeszczał coraz głośniej.

background image

— Szybko! — rzucił Carson, patrząc uważnie na zsiniałą nieco od krzyku

twarzyczkę. — Noś go! Zanim zacznie wyć.

— Nosić go?!

— Oczywiście. Musisz wziąć go na ręce i chodzić tam i z powrotem. Godzina

za godziną. Uwierz mi, gdy raz zaczniesz, nigdy nie pozwoli ci przestać. Dzieci

to uwielbiają.

— Ale... jak mam zajmować się pozostałymi dziećmi, nosząc bez przerwy

niemowlę?

— Zaczynasz chwytać — Carson wycelował w nią palec.

Nosiła niemowlę. Rzeczywiście, uspokoiło się, gdy znalazło się w jej

ramionach. Delikatny zapach jego włosków był dla Lisy cudowną nagrodą za

trud i wysiłek. Ale Carson miał rację. Gdy zaczęła kołysać niemowlę, nie mogła

już przestać. Dziecko jej na to nie pozwalało. Nawet gdy zwolniła tylko tempo

marszu, zaczynało krzyczeć. Chodziła więc po całym domu, na podwórko, do

kuchni... W pewnym momencie natknęła się na dwunastoletniego Billa.

Billy przez cały wieczór chodził po domu z kijem baseballowym na ramieniu.

Jakby ten kij był częścią jego stroju. Lisa zamierała z przerażenia za każdym

razem, gdy chłopiec przechodził koło czegoś kruchego, łatwo tłukącego się.

Chodząc z niemowlęciem, zauważyła w pewnej chwili, że Billy kieruje się do

wyjścia.

Dokąd się wybierasz? — spytała uprzejmie, chociaż niemowlę coraz bardziej jej

ciążyło i była bardzo zmęczona.

— Idę pograć.

— Po ciemku — Nie uwierzyła mu

— Mama zawsze mi pozwala — powiedział, patrząc na nią surowo.

background image

Czy to możliwe? Spojrzała błagalnie na Carsona. Ten jednak tylko pokręcił

głową.

— Wiesz — zwróciła się do chłopca — wolałabym, żebyś nie wychodził z

domu po zmroku. Będziesz musiał zaczekać, aż wróci mama.

— Ale ona wróci dopiero jutro! wykrzyknął chłopiec.

Lisa zawahała się przez chwilę, a w końcu rzuciła krótko:

— To prawda. Skoro tak zmienił taktykę — skoro nie mam co robić, może

wypożyczymy jakąś kasetę z filmem?

-Nie.

- Dlaczego?

— Ponieważ jesteśmy zbyt zajęci.

— Ja nie jestem.

Miał rację. Lisa gorączkowo szukała jakiegoś rozwiązania.

— Nie masz zajęcia? - powiedziała. — Pozmywaj naczynia.

Nawet nie zareagował na tak idiotyczną propozycję.

— Czy mogę zaprosić na noc kilku kolegów? — zapytał.

— Myślę, że nie dzisiaj.

— Dlaczego?

Lisa zmełła w ustach przekleństwo. Nim odpowiedziała, po liczyła do

dziesięciu.

— Bo ja tak chcę — odparła. — Czemu nie pójdziesz się pobawić?

— Czy mogę zabrać telewizor do mojego pokoju?

O Boże! On mnie zadręczy na śmierć, pomyślała. A tu niemowlę znów wpadło

w złość, że przestała chodzić, i zaczęło wierzgać nogami.

background image

— Nie wiem — powiedziała z rozpaczą — Czy twoja mama pozwała ci na to?

— Pewnie! Zawsze.

— Nie wierz mu ani trochę — przyszedł jej z pomocą Carson.

Billy rzucił mu pełne nienawiści spojrzenie i wściekły wyszedł z pokoju.

— Dlaczego to zrobiłeś? - Lisa zmarszczyła czoło. — Przecież nazwałeś go

kłamcą.

— On jest kłamcą — roześmiał się Carson.

— Ale to taki miły chłopiec... — mruknęła skonsternowana.

— Oczywiście! I wyrośnie na prawego, uczciwego obywatela. Ale na razie ma

dwanaście lat. Będzie próbował wmówić w ciebie wszystko, aby tylko móc

przenieść telewizor do pokoju.

Przyglądała mu się zdumiona. Czy zdawał sobie sprawę, jak dużo wiedział o

dorastających dzieciach? Wydawało się, że wracają do niego wspomnienia z

przeszłości.

— Może moglibyśmy wszyscy razem usiąść w salonie i po oglądać telewizję?

— zaproponowała nieśmiało. Takie wspólne, rodzinne oglądanie.

— 0, tak! — mruknął z kwaśną miną. — Idealna rodzinka przed telewizorem.

Nie rób tego, bo będziesz żałować.

Przełożyła niemowlę na drugie ramię i wykonała zdrętwiałą ręką kilka kolistych

ruchów. Uważała, że jej pomysł był dobry. Oczami duszy już rozkoszowała się

tym uroczym, rodzinnym obrazkiem Wszystkie dzieci w jej objęciach,

przytulone, zajadające prażoną kukurydzę.

— Co masz przeciwko temu? — spytała.

background image

Wprost nie mógł uwierzyć, że Lisa do tego stopnia nie miała pojęcia o

dzieciach. Ale po zastanowieniu się musiał przyznać, że po latach zajmowania

się dziećmi ciotki był naprawdę, wybitnym specjalistą w dziedzinie pedagogiki.

Właściwie zapomniał już, że posiadł taką wiedzę. Uzmysłowienie sobie tego

sprawiło mu nawet sporą przyjemność. Zawsze to miło wykazać, że człowiek

zna się na czymś.

— Wydaje ci się, że to dobry pomysł — zaczął — ale on się nigdy nie

sprawdza. Widzisz, dzieci nigdy nie oglądają telewizji. Największą frajdę

sprawia im przeszkadzanie innym w jej oglądaniu. Dwuletnie dzieci nigdy nie

pojmują, o co chodzi na ekranie. Najchętniej wtedy rozrabiaj pokrzykują.

Biegają po pokoju, rzucają w telewizor, czym popadnie, Ale nie oglądają

ciągnął. — Kto w takim razie będzie siedział przed telewizorem? Siedmiolatek,

który uwielbia filmy rysunkowe, i dwunastolatek, który kocha filmy o

policjantach i bandytach. A co z nami - spojrzał jej głęboko w oczy. — Czy

będziemy oglądać idiotyczne kreskówki, czy też historie o policjantach?

— Wyświetlają dzisiaj „Casablankę” — przypomniała sobie z błyskiem w oku.

— Może...

— Nie licz na to — pokręcił głową — Nie pozwolą ci tego filmu obejrzeć. Nie

mają litości.

Chyba jednak Carson miał rację. Wyglądało na to, że doskonale znał się na

dzieciach. Choć pozornie przyglądał się z boku jej wysiłkom i śmiał się pod

nosem, to tak naprawdę bez przerwy kontrolował sytuację, doradzał jej i

ostrzegał. Poczuła się strasznie przygnębiona.

Kiedy C.C. — dwulatek — wrzucił kluczyki od samochodu do ubikacji, to

Carson je wydobył. Kiedy siedmioletnia Dea niemal ostrzygła wszystkie

pluszowe maskotki Holly, to Carson przy pomocy elektrycznej maszynki do

golenia Bena zatuszował skutki jej wysiłków. A potem jeszcze posprzątał. W

background image

końcu wreszcie to on nosił niemowlę, by Lisa mogła położyć pozostałe dzieci

do łóżek.

Ku zaskoczeniu Lisy to właśnie Billy poprosił, by opowiedziała mu coś przed

snem. Musiała więc na poczekaniu wymyślić jakąś mrożącą krew w żyłach

historię. Bajki o księżniczkach i wróżkach uznała w tym wypadku za

niewłaściwe.

Carson z niemowlęciem, śpiącym na jego ramieniu, stał w drzwiach pokoju

Billy”ego. Słuchał opowiadania Lisy i bił się z myślami. Sądził, że sytuacja, w

jaką ją wmanewrował, przerośnie ją i wreszcie Lisa pojmie problemy i kłopoty

związane z posiadaniem dzieci. Tymczasem ona radziła sobie tak, jakby

zajmowała się dziećmi przez całe życie. Co zatem po winien uczynić, jak

postąpić? Okazało się, że Lisa ma na prawdę dar obcowania z dziećmi. Czy był

w stanie zniechęcić ją do czegoś, czego tak gorąco pragnęła? Do czego została

stworzona.

Widok chłopca, usypiającego w baseballowej czapeczce na głowie, wywołał w

jego pamięci obrazy z własnego dzieciństwa. Wszystko, co opowiadał Lisie o

tamtych czasach, było prawdą. Zabrakło tylko postawy jego ojca. I właśnie

teraz, gdy patrzył na nią, opowiadającą chłopcu cichym głosem jakąś historyjkę,

przypomniał sobie te chwile, które jego ojciec spędzał

— między kolejnymi pobytami w więzieniu — z nim. Ojciec dbał o niego. Też

opowiadał mu przed snem różne historie, zabierał na mecze. Carson zdumiał się,

ż

e tak łatwo o tym zapomniał. A przecież, gdy było to możliwe, ojciec naprawdę

troszczył się o niego. Nagle uświadomił sobie, że przez lata całe był na ojca

wściekły za to, że ten opuszczał go, zostawiał na pastwę ciotki Flo. Zrozumiał,

iż znienawidził ojca dlatego, że chwile, które spędzali razem, były takie

cudowne i że nie potrafił wybaczyć ojcu jego postępków, które przerywały

brutalnie ich wspólne życie. Może należałoby przemyśleć to wszystko raz

jeszcze?

background image

Miała to być noc przemyśleń dla Lisy. Przywiózł ją tu, by udowodnić jej, że

rzeczywistość dalece odbiega od jej marzeń. Tymczasem to dla niego nastał czas

rozliczeń z samym sobą. Cały jego plan spalił na panewce.

Ranek pełen był gorączkowej krzątaniny, ale w sumie nie wydarzyła się żadna

katastrofa. Lisie podobało się nawet szykowanie śniadania dla tak wielkiej

gromady. Dopóki kuchenne zapachy nie spowodowały u niej mdłości.

— Twarz ci dziwnie zzieleniała — zauważył Carson. Odebrał jej łyżkę i

posadził na krześle.

Lisa wciągnęła głęboko powietrze i odwróciła głowę, by nie patrzeć na jedzenie.

— Mam kłopoty z żołądkiem — przyznała.

— Ach, tak - powiedział z troską — Może to zatrucie?

— Nie, to nie to — zaprzeczyła, unikając jego spojrzenia. — Wiesz, myślę, że

to na skutek stresu. Odkąd postanowiliśmy stworzyć Centrum Rodzimie

Loringa, wciąż tylko o tym myślałam...

— No tak. Na pewno. — Odgarnął jej włosy z czoła. — Może powinnaś wziąć

jakiś proszek? Na pewno znajdziesz coś w apteczce Bena.

— Nie, nie — odrzekła nerwowo — Nie powinnam łykać żadnych pigułek.

— Dlaczego?

— Ponieważ, no, hm... nigdy tego nie robię Nie cierpię lekarstw.

Przez chwilę stał bez ruchu, w końcu wzruszył ramionami i poszedł pomóc

Billy”emu w poszukiwaniach kija baseballowego. Lisa wyszła do holu i stanęła

przed lustrem. Powoli uniosła rękę i dotknęła policzka. Nie potrafiła przyznać

się nawet przed samą sobą, że to nie był stres. Czuła, że coś działo się z całym

jej ciałem. Chyba... była W ciąży.

W pierwszej chwili wydało się jej to zupełnie niemożliwe. Była przecież taka

ostrożna! Ale...

background image

Kilka dni później poszła do lekarza. I wtedy jej przypuszczenia potwierdziły się.

— Tak — upewnił ją lekarz — jest to chyba piąty tydzień ciąży. Co pani teraz

zamierza?

— O co panu chodzi? — spytała zaskoczona.

— No, Wiem, że nie jest pani mężatką. Ma pani trzydzieści pięć lat. Czy to

przemyślana decyzja?

Przemyślana decyzja! Zakręciło się jej w głowie i nie potrafiła skupić myśli.

Była w ciąży z Carsonem i nie mogła powiedzieć mu o tym! Nie mogła zdradzić

swojego sekretu nikomu.

Co za ironia losu! Oto właśnie doczekała się tego, czego pragnęła z całej duszy.

Tyle tylko, że wyszło nie tak, jak się spodziewała. Dwie rzeczy, o których

marzyła, znajdowały się w zasięgu jej ręki. Lecz sięgając po jedną, musiała

zrezygnować z tej drugiej.

Kochała Carsona. Nieprzytomnie, do szaleństwa. Potrzebo wała go jak

powietrza do życia. Ale nie mogła powiedzieć mu, że jest z nim w ciąży. Dał

bardzo wyraźnie do zrozumienia, że nigdy nie zgodzi się zostać ojcem. Była

wobec niego nie w po rządku.

Równocześnie pragnęła mieć dziecko. Marzyła o nim. Wreszcie poczęła je i

miała możliwość urodzić je, wychować, kochać. Lecz to oznaczało utratę

Carsona.

Utracić Carsona! Nie była w stanie nawet myśleć o tym. Jak mogłaby żyć bez

niego?

Tego dnia przyjechał do niej na kolację. Przywiózł wielką stertę pudeł i

pudełeczek z chińskimi potrawami, żeby nie mu siała gotować. Ukrywając przed

nim prawdę, czuła się jak zdrajczyni. Ale co miała zrobić?

background image

Co gorsza, wcale nie była pewna, co Carson mógłby kazać jej zrobić w tej

sytuacji. Wolała nawet o tym nie myśleć.

Kochali się, potem poszli na spacer po plaży. Przez cały ten czas Lisa usiłowała

nie pamiętać o tym, co nosiła w sobie. Uda wała, że wszystko w porządku,

ś

miała się, rozmawiała z Carsonem. I tylko czuła, jak z każdą chwilą umiera

kolejny kawałek jej duszy.

Dziecko. Ich dziecko. Może to będzie chłopiec? Ciekawe, czy będzie podobny

do Carsona? Powinny to być najszczęśliwsze chwile jej życia. Tymczasem

miała wrażenie, że dźwiga na ramionach przytłaczający ją ciężar.

A potem, tuż przed zaśnięciem, Carson przypomniał jej, że wkrótce wyjedzie.

— Wiesz, że zaraz po otwarciu Centrum wyjeżdżam na Tahiti — oznajmił.

Wziął ją w ramiona i przytulił. — Czy pojedziesz ze mną?

Zapytał, chociaż znał odpowiedź. Odwróciła się ku niemu, i spróbowała

uśmiechnąć.

— Bardzo chciałabym — powiedziała. — Wiesz o tym...

— Ale nie możesz — dokończył. Rozczarowanie i gniew pojawiły się w jego

oczach.

Nie mogła wydobyć głosu ze ściśniętego gardła, więc pokiwała tylko głową.

Odwrócił się i wbił wzrok w czerń oceanu za oknem. Ogarnęła go nagła

rozpacz. Nie umiał wyobrazić sobie życia bez Lisy.

Czy powinien zostać?

Nie, nie powinien. Zostając, obiecywałby jej rzeczy niemożliwe. Okłamałby ją.

Musi wyjechać.

background image

Lisa zastanawiała się, dlaczego Carson zamilkł. Stał się taki nieprzystępny,

zimny? Wiedziała, że coś go gryzło, lecz nie śmiała o nic pytać, Może powinna

jednak wyznać mu prawdę? Tylko co by to dało?

Nie, nie mogła: Nie powinna niewolić go w ten sposób, chwytać w pułapkę.

Obiecała; że nic takiego nigdy się nie zdarzy. Musi dotrzymać przyrzeczenia.

Nagle Carson gwałtownie odwrócił się do niej.

— Wyjeżdżam — rzucił niemal z wściekłością. — A wciąż mam w domu tego

cholernego kota. Czy będziesz mogła się nim zająć?

Michi Ann ciągle jeszcze nie wracała. Carson rozmawiał już nawet z sąsiadką,

Jan. Jej zdaniem, należało oczekiwać jej przyjazdu za kilka dni. I do tego czasu

zobowiązany był zapewnić Jake”owi opiekę. Udało im się osiągnąć zawieszenie

broni. Gdy pewnego razu Jake wykonał jego polecenie i potulnie poszedł do

sypialni, Carson poczuł, że rozpiera go durna. Potem, powolutku, zaczęli się

wzajemnie tolerować. Zostali niemal przyjaciółmi.

A teraz musi opuścić i zostawić na pastwę losu tego zwariowanego zwierzaka.

— Oczywiście, zajmę się kotem — odparła. Odetchnęła głęboko i dodała: —

Mam nadzieję, że będziesz miał udaną podróż.

Spojrzał jej w oczy. śadne nie potrafiło zmusić się do uśmiechu. Oboje

wiedzieli, że cokolwiek się stanie, nigdy już nie będą szczęśliwi.

Wiedziałam, że tak będzie, pomyślała Lisa. Ale czy miałam zrezygnować z tych

kilku wspólnych miesięcy, by teraz oszczędzić sobie bólu?

Nigdy!

Otwarcie Centrum Rodzinnego Loringa było kolosalnym sukcesem. Mieszkańcy

San Feliz chętnie chodzili do Kramera, by obejrzeć to, co staje się modne, lecz

background image

gdy czegoś potrzebowali, szli do Loringa. Lisa była bardzo zadowolona. Walka

z Kramerem przestała ją interesować. To była dziecinada.

Postanowiła przekazać kierowanie sklepem w ręce Grega. Zasięgnęła nawet w

tej sprawie opinii Carsona i ten przyznał jej rację. Tak więc sukces, choć

zasłużony i satysfakcjonujący, wpłynął w znaczący sposób na jej życie. Miała

ważniejsze sprawy na głowie. Była w ciąży, a człowiek, którego kochała

właśnie z jej życia.

Carson wyjeżdża! Te dwa słowa dudniły w jej głowie nieustannie. Zupełnie nie

potrafiła wyobrazić sobie, czy będzie po trafiła z tym żyć.

Nadeszła ich ostatnia wspólna noc. Lisa próbowała śmiać się i żartować, lecz

wciąż czuła łzy pod powiekami. Ciągle rozmyślała o rozwijającym się w niej

ż

yciu. Powinnam mu powiedzieć, powtarzała sobie w myślach. Mój Boże,

przecież wyjedzie, nic nie wiedząc!

Kochali się. Potem, gdy leżeli przytuleni, zdecydowała się. Bez względu na

wszystko Carson musiał dowiedzieć się prawdy.

Już nabierała powietrza w płuca, by wyrzucić z siebie słowa, których bała się

tak bardzo, gdy Carson zaskoczył ją.

— Nie jadę na Tahiti — oświadczył.

Zastygła w bezruchu.

— Nie — wybąkała.

— Jeszcze nie — pokręcił głową — Jadę do Kansas. Zamierzam zobaczyć się z

ojcem.

— Och, Carsonie! Jestem taka szczęśliwa. Szukała jego oczu. Dostrzegła w nich

gorycz.

— Wiem! Ujął w dłonie jej twarz i pocałował Lisę w czoło.

background image

— Powinnaś być szczęśliwa. Robię to przez ciebie.

Wstała i podeszła do okna. Noc była ciemna. Srebrny księżyc żeglował po

oceanie. Jak ma teraz mu wyznać „prawdę? Czy mogłaby odwlec jego

pojednanie z ojcem?

— Nadal mam nadzieję, Liso, że jednak pojedziesz ze mną — nalegał. —

Mógłbym zabrać cię, wracając.

Zapatrzona w dal, pokręciła głową.

— Nie. Nie mogę wyjechać. Trzyma mnie tu zbyt wiele Spraw.

Podszedł i objął ją mocno,

— Chcę, żebyś wiedziała — szepnął — że nigdy do nikogo nie czułem tego, co

czuję do ciebie. Zmieniłaś moje życie, Liso. Nigdy ci tego nie zapomnę.

Uśmiechnęła się i łzy napłynęły jej do oczu. A więc jednak była podobna do

matki. Zmieniła podrywacza w statecznego i rozważnego mężczyznę. Nie

zdołała jedynie przezwyciężyć jego potrzeby wędrowania. Ten człowiek musiał

czuć się wolnym.

— Kocham cię, Carsonie — szepnęła łamiącym się głosem.

W odpowiedzi pocałował ją. Wtedy uświadomiła sobie, że nigdy nie usłyszała

od niego podobnych słów. I już ich nie usłyszy.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Minął już tydzień od wyjazdu Carsona, gdy Michi Ann zgłosiła się po kota,

Pewnego dnia stanęła w drzwiach domu Lisy.

— Cześć — powiedziała — Ciocia Jan twierdzi, że Jake jest u pani. Dziękuję,

ż

e pani się nim zaopiekowała. Czy mogę już zabrać go z powrotem?

— No cóż, to zależy. — Lisa uśmiechnęła się do dziewczynki.

background image

— Wydarzyło się cos Lepiej wejdź i zobacz sama

Zaprowadziła Michi do komórki mieszczącej się na tyłach domu, gdzie Carson

uszykował Jake”owi legowisko Odsunęła zasłony Na miękkich poduszkach

leżało grube żółte kocisko i sześć maleńkich kociąt, tulących się do niego... a

raczej: niej. śółte oczy wpatrywały się w dziewczynkę z głębokim

zadowoleniem.

— Nareszcie! — wykrzyknęła radośnie Michi.

Zdumiona Lisa wysoko uniosła brwi

— To ty wiedziałaś, że to jest kotka?— spytała.

— Oczywiście — Wielkie oczy dziewczynki spoglądały na Lisę niewinnie —

Jake to zdrobnienie od Jacqueline

Przecież to takie proste!

Lisa potrząsnęła głową.

— Dlaczego mówiłaś o niej „on”?

— Nie wiem. — Dziewczynka wzruszyła ramionami. — Wszyscy tak mówili.

Nie zastanawiałam się nad tym.

Lisa wybuchnęła śmiechem. Ostrożnie pogłaskała małą po głowie.

— No, cóż, jeśli chcesz je zabrać, musisz zdobyć jakieś pudełko czy coś w tym

rodzaju. Michi zmarszczyła brwi. Po chwili buzia rozjaśniła się.

— Mam wózek w samochodzie — powiedziała — Ciocia Jan kupiła go dla

mojej lalki w sklepie ze znalezionymi rzeczami. Będzie odpowiedni.

Wybiegła i po chwili wróciła, prowadząc nieco rozklekotany wózek z różową

poduszeczką i żółtym kartonikiem dyndającym u rączki. Na kartoniku widniał

napis: „Dziecko na pokładzie”. Lisa patrzyła na wózek, nie wierząc własnym

oczom. Wreszcie zaczęła się śmiać.

background image

— Nie do wiary — mruknęła. Ale musiała przyznać, że taki obrót sprawy

bardzo ją ucieszył. Po kilku tygodniach spędzonych przed jej domem wózek

nareszcie trafił we właściwe ręce. A po za tym był rzeczywiście idealny do

przewiezienia wielkiego żółtego kota i sześciu kociąt.

Pomachała na pożegnanie Michi Ann i cofnęła się do domu. Przez ostatnie dni

ż

yłą jak we śnie. Wszystkie jej myśli krążyły wokół tylko jednej sprawy. Wokół

ciąży.

Carson wyjechał. Powinna zapomnieć o nim. Ale za to będzie miała dziecko. I z

każdym dniem stawało się to dla niej coraz ważniejsze.

Była pewna że Carson napisze do niej, zatelefonuje. Tym czasem wcale się nie

odzywał. I z upływem czasu pogodziła się z tym. Złamało jej to serce, lecz

przynajmniej nie miała złudzeń.

Wiele czasu poświęcała na spacery po plaży. Mówiono, że to dobre dla jej

zdrowia. Miała więc mnóstwo czasu na myślenie. I na rozmawianie z

rozwijającym y niej dzieckiem.

Dziecko rosło. Jej brzuch robił się coraz większy. Często przyłapywała się na

tym, że kładzie dłoń na tej rosnącej wypukłości, jakby oczekiwała stamtąd

jakieś sygnału. Sama nie wiedziała, co miałoby to być. Alfabet Morse”a? Ale

wciąż mówiła do dziecka, a potem milkła w oczekiwaniu odpowiedzi.

Od jej przyjazdu do San Feliz tyle się zmieniło. Zakochała się. Poczęła dziecko.

Uratowała sklep. Był to, prawdę mówiąc, najważniejszy rok w jej życiu.

Tak przynajmniej stale sobie powtarzała. Bo cóż innego jej pozostało?

Usiłowała nie myśleć o Carsonie. Chociaż na zawsze miał zostać ojcem jej

dziecka, to przecież był już tylko fragmentem przeszłości.

background image

Kiedy więc pewnego wieczoru usłyszała jego głos w słuchawce telefonicznej, z

najwyższym trudem powstrzymała cisnące się do oczu łzy. Była szczęśliwa,

słysząc jego głos. Choć czuła, że oznacza to, iż nieuchronnie zbliża się chwila

ostatecznego pożegnania.

Rozmawiali cicho. Lisa kuliła się w fotelu, jakby wierzyła, że jakimś cudem

zdoła go w ten sposób zatrzymać. Opowiedział jej o swoim ojcu, o tym jak

rozmawiali, poznawali się, odkrywali na nowo.

Czuję się tak, jakbym był zupełnie nowym człowiekiem — wyznał. — Jestem

odrodzony. Zaczynam wszystko od nowa. Wszystko dzięki tobie, Liso.

Poczuła ucisk w krtani. Nie zaryzykowała odpowiedzi.

— W sobotę wyjeżdżam na Tahiti — powiedział bardzo cicho.

Milczała.

— Liso — przerwał ciszę, Jakieś dziwne nuty zabrzmiały w jego głosie.. —

Zmień zdanie. Pojedź ze mną.

Chwile długie jak wieczność minęły, nim zdołała wreszcie wykrztusić:

— Nie mogę, Carsonie. Bardzo mi przykro.

Nie odzywał się tak długo, że pomyślała już nawet, iż rozłączył się. Lecz gdy

wreszcie zaczął mówić, jego głos brzmiał zupełnie zwyczajnie.

— Posłuchaj, mam przesiadkę w San Francisco. Przylecę w południe i będę miał

dwie wolne godziny. Może pojechałabyś ze mną na lunch? Bardzo chciałbym

zobaczyć się z tobą — dodał zduszonym głosem.

To był koszmar. Prawdziwa tortura. Tęskniła za nim. Pragnęła krzyczeć głośno

z radości i popędzić na spotkanie z nim. Ale nie mogła tego zrobić. Musiała być

silna.

To dla dobra dziecka, powtarzała sobie, kładąc dłoń na brzuchu. To dla dobra

dziecka.

background image

— W sobotę — rzuciła z udawaną lekkością. — Och! Tak mi przykro, Carsonie.

Mam już inne plany na sobotę. Obawiam się, że już nie mogę ich zmienić.

— Mogłabyś, gdybyś chciała — rzucił prawie gniewnie.

Zamknęła oczy.

— Masz rację — przyznała. — Ale zrozum, Carsonie, próbuję tylko robić to, co

najlepsze dla nas obojga.

— Oczywiście. Milczał przez chwilę. — Mam nadzieję, że znajdziesz kiedyś

kogoś, kto zasłuży sobie na ciebie, Liso — powiedział. I nie było w jego głosie

cienia ironii. — Jesteś naprawdę wyjątkowa. Ja... tęsknię za tobą. Bardzo.

Łzy zamgliły jej oczy. śal ścisnął gardło tak bardzo, że nie mogła wydusić ani

słowa. Próbowała wymówić jego imię, poruszała wargami. Lecz nie wydobył

się z nich żaden dźwięk.

— śegnaj, Liso. Niech ci się darzy. Kocham cię.

Usłyszała trzask odkładanej słuchawki i spazm wstrząsnął jej ciałem. Rozłączył

się. Powiedział, że ją kocha, i rozłączył się!

— Carsonie — krzyczała do słuchawki. Lecz on już jej nie słyszał.

Chciała zerwać się, pędzić, szukać numeru jego telefonu. Ale powstrzymała się.

To nie miało sensu. Słowo „kocham” nie rozwiązywało niczego. I choć

powtarzała to sobie przez całą noc, natychmiast przekonywała samą siebie, że

była bardzo dumna z tego, iż potrafiła zapanować nad sobą. Ze nie popędziła do

niego.

Tak było najlepiej. Dla dobra dziecka.

Pocieszała się tą wiarą przez następne dni. śyła jak we śnie, jakby próbowała

oderwać się od rzeczywistości.

background image

Aż nadszedł piątek. Wieczorem, gdy leżała w łóżku, poczuła nagle, że coś się w

niej poruszyło.

Przyłożyła dłoń do brzucha, wstrzymała oddech. Znów! Poczuła to. Poczuła

kopnięcie dziecka!

Opanowała ją niezwykła radość, nie znane dotąd podniecenie. Cud, jaki się

wydarzył, przytłoczył ją. Jej dziecko... dziecko Carsona... było, istniało. Musiała

podzielić się z nim tą radością, tym nadzwyczajnym uczuciem.

Mówiła sobie, że oszalała. Powtarzała to sobie, krążąc po domu, szykując się do

porannej podróży do San Francisco. Lecz żadne rozsądne argumenty nie trafiały

do niej. Musiała spróbować jeszcze raz. Ten ostatni raz. Była to winna

Carsonowi.

Zdecydowała się włożyć jasnozielony kostium z szerokim żakietem,

maskującym jej zaokrąglone kształty. O świcie wsiadła do samochodu i ruszyła

na autostradę. Późnym przedpołudniem szukała już miejsca na parkingu na

lotnisku.

Wypatrzyła go natychmiast w tłumie pasażerów samolotu ze Środkowego

Zachodu. Wyglądał mizernie. Był zmęczony i zgaszony. Lecz gdy ujrzał ją,

twarz mu się rozjaśniła. Gwałtownie porwał ją w ramiona.

— Ślicznie wyglądasz — powiedział, gdy wycałował każdy skrawek jej twarzy i

szyi. — Służy ci przebywanie z dala ode mnie. Przytyłaś.

Odsunęła się od niego.

— Poszukajmy jakiegoś ustronnego miejsca, gdzie moglibyśmy porozmawiać.

— powiedziała, rozglądając się po hali przylotów. — Chciałabym powiedzieć ci

o czymś ważnym.

— Ja też. — Carson objął ją i przytulił. — Może pojedziemy do którejś z tych

małych, kameralnych restauracyjek? Jest ich tu wiele w pobliżu. Zajmiemy

stolik na uboczu.

background image

Znaleźli coś odpowiedniego, zamówili jedzenie i żartowali ze sobą przez chwilę.

Obsługa była sprawna i życzliwa. Kelnerka wskazała im stolik w cichym kącie,

szybko przyniosła zamówione potrawy i zostawiła ich w spokoju.

Lisa była szczęśliwa z tego spotkania. Świat stał się nagle wesoły i radosny.

Serce biło szybciej w jej piersi.

Nagle zamilkli, oboje unikając swego wzroku.

— Carsonie, ja...

— Posłuchaj, Liso...

Zaczęli równocześnie i zamilkli.

— Ty pierwszy — nalegała Lisa. Ja mogę poczekać.

— Jesteś pewna?

Kiwnęła głową.

— W porządku. — Carson westchnął. — Krótko mówiąc, nie chcę jechać na

Tahiti.

— Co — spojrzała nań uważnie.

To prawda. — Popatrzył na nią ze smutkiem. — Przez cały miniony tydzień

wpatrywałem się w mój bilet i myślałem... o ile bardziej wolałbym być

gdziekolwiek, byle z tobą, niż na Tahiti. — Podniósł rękę. — Poczekaj. Pozwól

mi skończyć. Ja... widzisz, zawsze uważałem, że mam w sobie duszę wiecznego

wędrowca i nigdzie nie potrafię zagrzać miejsca. Lecz coś się zmieniło.

Uświadomiłem sobie, że to nie jest prawda.

Lisa wstrzymała oddech. Kiwnęła tylko zachęcająco głową. Ujął ją za rękę.

— Szukałem czegoś, Liso, i... poczułem, że dłużej nie muszę już szukać.

— Carsonie... — Lisa zdołała wykrztusić tylko jego imię.

background image

— Zaczekaj. Wiem, że nie jestem mężczyzną twoich marzeń i w niczym nie

przypominam człowieka, jakiego szukałaś. Faceta, który uczyniłby twoje życie

takim, jakie sobie wymarzyłaś. Lecz bardzo chciałbym być z tobą, Liso. Czy

mogłabyś... czy zechciałabyś zgodzić się na to?

Zagryzła wargi i mocno zacisnęła powieki.

— Liso?— spytał drżącym głosem — Czy wyjdziesz za mnie?

Kiwnęła głową z oczyma pełnymi łez.

— Ale stawiam warunek — powiedziała — Wiem, że mówiłeś, iż nie lubisz

dzieci, ale.. chciałabym mieć dziecko. Przynajmniej jedno. Widzisz...

Ujął jej twarz i mocno pocałował w usta.

— Och, Liso, to żaden problem. Miej ich sobie nawet dziesięcioro. Jakoś to

zniosę.

— Ach... — Próbowała uśmiechnąć się, chociaż czuła, że zbiera się jej na płacz.

— Czy my naprawdę zamierzamy wziąć ślub?

Pocałował ją znowu.

— Liso, Liso, tak! — Jego oczy lśniły. —Niczego bardziej nie pragnę.

Strugi łez spływały po jej policzkach. Lecz mówiła dalej:

— Widzisz.., jest jeszcze coś. Mam dla ciebie niespodziankę. Ja... Podaj mi rękę

i zamknij oczy.

— Słucham?

— Po prostu zrób to.

Przyglądał się jej przez moment, ocierał łzy z jej policzków. W końcu

posłusznie zamknął oczy i podał jej rękę. Ujęła ją i delikatnie położyła... nie był

pewien, gdzie. Gorączkowo usiłował domyślić się, o co jej chodzi. Czuł pod

background image

palcami materiał wełnianego kostiumu Lisy, a pod nim wydatne zaokrąglenie jej

ciała. Nie była to chyba jednak kobieca pierś.

I wtedy stało się to. Coś poruszyło się pod jego dłonią.

— O Boże - cofnął dłoń jak oparzony. Otworzył oczy i spostrzegł, że pochyła

się... nad brzuchem Lisy. Siedziała z rozchylonym żakietem. Próbował coś

powiedzieć. Przełknął ślinę i ode tchnął głęboko dwa razy.

- Jesteś w ciąży — wykrztusił wreszcie.

Skinęła głową ze skupieniem na twarzy..

— Jesteś zły — spytała cichutko

- Zły?!

Wciąż patrzył na jej wystający brzuch. Ostrożnie dotknął go znowu. Potem

spojrzał prosto w jej oczy.

— Będziemy mieli dziecko — zdumiał się. — Ty i ja. — Uśmiech rozjaśnił mu

twarz. —Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś?

— Bo... bałam się. Nie chciałam, żebyś czuł się schwytany w pułapkę.

Wiedziałam, że nie chciałeś mieć dzieci i...

— Nie przepadam za dziećmi. Cudzymi. Ale nie dotyczy to moich własnych.

Naszych. Nie rozumiesz, na czym polega różnica? — Spoglądał na nią

zdziwiony. Lisa nie wiedziała, że on sam dostrzegł tę różnicę dopiero wtedy,

gdy poczuł delikatne kopnięcie w dłoń.

Dziecko kopnęło znowu i Carson roześmiał się głośno.

— Jak sądzisz, co to jest? — spytał podniecony. — Kolano? Łokieć? Lisa

ś

miała się, rozbawiona jego entuzjazmem. Czyżby naprawdę wszystko miało

skończyć się dobrze? A może to tylko sen?

— Sądzę, że to stópka — odparła.

background image

Wzięła go w ramiona.

— Carsonie James — powiedziała zduszonym głosem. — Zupełnie nie wiem,

skąd przyszło ci do głowy, że nie jesteś mężczyzną moich marzeń. Byłeś w

błędzie. Jesteś jedynym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek naprawdę kochałam.

Jedynym, z którym pragnę spędzić całe moje życie.

Objął ją i przytulił z całej siły.

— Liso, moja droga Liso — szeptał. — Stworzymy rodzinę, ja i ty, i to

maleństwo. Rodzinę, o jakiej oboje marzyliśmy.

Widziała w blasku jego oczu, w drżeniu głosu, że każde wy powiadane słowo

płynęło z głębi jego duszy. Uspokoiła się w jego ramionach, przepojona takim

ogromem szczęścia i nadziei, że wprost bała się w nie uwierzyć. Wszak jeszcze

kilka godzin temu była przekonana, iż utraciła go na zawsze. I oto wszystko, o

czym kiedykolwiek marzyła, miała w zasięgu rąk.

— Rodzina — wyszeptała, głaszcząc go po policzku. — Stworzymy szczęśliwą

rodzinę, Carsonie.

Ujął jej dłoń i ucałował.

— Rodzina — powtórzył. — Tak. Jesteśmy rodziną.

Znów położył rękę na jej wypukłym brzuchu. Tam, gdzie tak niedawno wyczuł

poruszenie. Lisa śmiała się. Ostatecznie jednak „kocham” znaczyło

wystarczająco dużo.

— Czy wszystko w porządku? — usłyszeli głos kelnerki, która dostrzegła na ich

stoliku nie naruszone potrawy. — Czy coś państwu nie smakowało? Może

powinnam...

Carson wysunął się z objęć Lisy. Z kieszeni marynarki wydobył portfel.

— Jedzenie było w porządku.— powiedział —Ale my musimy już iść.

background image

Wyjął z portfela bilet lotniczy. Położył go na stole wraz z dużą sumą pieniędzy,

znacznie przekraczającą kwotę rachunku.

— Chce pani polecieć na Tahiti — spytał kelnerkę, pomagając Lisie wstać. —

Nie będę mógł wykorzystać tego biletu. Jeśli zdoła pani spakować się w ciągu

godziny, będzie pani miała darmową podróż.

Kelnerce wprost zabrakło tchu. Podniosła bilet i gorączkowo przebiegła po nim

wzrokiem.

— A pan dokąd się wybiera — zapytała.

— Ja? — Carson uśmiechnął się, mocniej przytulając Lisę — Ja wracam do

domu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
POLSKA Kraina Spełnianych Marzeń
Niech się spełnią marzenia me, Teksty piosenek, TEKSTY
Spełnienia marzeń pod puchową poduchą
5 5 Spełnione marzenia
Salier Patty Dom spelnionych marzen
Karnet DL Spełnienia marzeń J874327
SAMODOSKONALENIE, SPEŁNIONE MARZENIA
May McGoldrick Spełnione Marzenia (tomy)
POLSKA Kraina Spełnianych Marzeń
Niech się spełnią marzenia me, Teksty piosenek, TEKSTY
MORGAN, Raye Royal nights (es) Catching the crown 03
Palmer Diana Spełnione marzenia
34 Roberts Nora Spełnić marzenia 01 Pieśń gór
Nora Roberts Spełnić marzenia Pieśń gór
136 Morgan Raye Żona milionerów
Spełnione marzenia
McGoldrick May Spełnione marzenia

więcej podobnych podstron