Barber David W Bach, Bethoven i inne chłopaki

background image

David W. Barber

Bach, Beethoven i inne

chłopaki,

czyli historia muzyki wyłożona wreszcie jak należy

Tłumaczyła: Barbara Świderska

Adamantan, 2003

background image

PODZIĘKOWANIA

Kiedy studiowałem muzykę na Uniwersytecie Królewskim (możecie wierzyć albo nie,

zdobyłem tytuł magistra ze specjalizacją w dziedzinie wokalistyki i historii muzyki), pewnego

dnia jeden z moich profesorów historii muzyki dyskretnie wziął mnie na bok i powiedział mi,

że choć moja praca jest dobra, to „zbyt łatwo daję się odwieść od tematu rzeczom

nieistotnym”. Ta książka, jak sądzę, tylko potwierdzi ów sąd.

Chciałbym podkreślić, że wszystkie informacje historyczne tu zawarte są prawdziwe

(no może prawie wszystkie). Kiedy Bach wyjeżdżał z Kóthen do Lipska naprawdę miał

jedenaście lnianych koszul „w praniu”. Jeśli mi nie wierzycie, możecie sobie sprawdzić sami.

Paru moich pełnych dobrych intencji byłych przyjaciół, czytając rękopis w fazie

przygotowań, uznało, że przypisy niepotrzebnie rozpraszają uwagę. Jeśli wy też macie ten

problem, opuśćcie, bardzo proszę, wszystkie przypisy. Ostrzegam was jednak, że stracicie

wiele (Alternatywnie: możecie czytać tylko przypisy, opuszczając główny tekst. Róbcie jak

uważacie.).

Dziękuję przyjaciołom i krewnym za moralne wsparcie i cierpliwe znoszenie moich

historiokomicznych wędrówek i nielogiczności, a także Geoffowi i Jacky Savage z „Sound

And Vision” oraz Dave’owi Donaldowi za jego ilustracje i ekspertyzę.

Bardzo cieszy mnie to rocznicowe wydanie po dziesięciu latach, dające możliwość

poprawienia wielu drobnych błędów - mam nadzieję, że bez wprowadzania nowych.

DWB Kingston 1986, Toronto 1996

background image

PIŁKA W GRZE

MUZYKA DAWNA

Choć już starożytni grecy mieli to i owo do powiedzenia na temat muzyki* [*Platon

uważał ją - chociaż nie bez zastrzeżeń - za całkiem dobry pomysł.] a przedtem człowiek

prehistoryczny, wyruszając co rano ze swojej jaskini, prawdopodobnie nucił jakiś rodzaj

pieśni o polowaniu na mamuty, historia muzyki - taka, jaką znamy - rozpoczyna się

zazwyczaj od chorału gregoriańskiego, zgodnie z teorią, że gdzieś musi się zacząć.

Zdarzyło się tak: pewnego ranka, w szóstym wieku czy coś koło tego, garstka

chłopaków z miejscowego klasztoru zebrała się na codziennym porannym nabożeństwie.

Jeden z mnichów położył się poprzedniego wieczora bardzo późno, tłumacząc fragment listu

świętego Pawła do Efezjan czy coś w tym rodzaju i zasnął w samym środku nabożeństwa.

Aby ukryć przed opatem jego chrapanie, kilku innych mnichów zaczęło śpiewać wersety

psalmu przeznaczonego na ten dzień. Narodziło się śpiewanie psalmów.

W rzeczywistości nie ma jakichkolwiek dowodów podtrzymujących tę teorię. Ma ona

jednak co najmniej taki sam sens, jak to, co rozpowiadał papież Grzegorz. Mówił, że z

Niebios sfrunęła gołębica, usiadła na jego ramieniu i podyktowała mu wszystkie chorały

prosto do ucha. Wierzcie, w co wam się podoba. W każdym razie, do około dziewiątego

wieku zasady śpiewu gregoriańskiego przyjęły się jako rodzaj klasztornego ceremoniału,

dyktującego mnichom co śpiewać, kiedy i jak długo. Guido z Arezzo pomyślał sobie, że

skrybom przepisującym muzykę byłoby dużo łatwiej, gdyby mieli linie, które by ich

prowadziły.* [*Przedtem różnie bywało.]

Gdyby pomyślał jeszcze trochę, mógłby dojść do sławy i majątku, wynajdując

książeczki do kolorowania. Guido był zdolnym facetem, ale miał złą opinię o śpiewakach.

Twierdził, że są „najgłupszymi ludźmi naszych czasów”.* [*Po łacinie brzmi to jakby

grzeczniej: Temporibus nostris super omnes hominesfatui sunt cantores.]

O mnichach też miał do powiedzenia parę niemiłych rzeczy. Uważał, że spędzają za

dużo czasu, usiłując śpiewać, a za mało studiując Pismo. Ciągle miał o coś pretensje.

Najbardziej znany jest jako wynalazca „Ręki Gwidona”, czyli zabawnego rysuneczku ręki,

całej pokrytej różnymi zawijasami. Twierdził, że studiując owe zawijasy, można zapamiętać

nuty każdego modus, w jakim utrzymany jest śpiew gregoriański* [*Bez paniki: modi to tak

naprawdę coś w rodzaju skal.] W dzisiejszych czasach najbardziej gorliwi muzycy wieszają

background image

sobie na ścianie plakaty z „Ręką Gwidona”, żeby sprawić bardziej uczone wrażenie.

Mnisi dzielili dzień na następujące po sobie Godziny, które nazywano także Oficjum.

Każda z godzin miała swoją własną muzykę, która była codziennie śpiewana. Było to ściśle

skodyfikowane. Jeśli chodziło o śpiewanie, niczego nie pozostawiano przypadkowi. Chorał

gregoriański śpiewany był w trzech różnych stylach, zależnie od tego, ile nut przypadało na

każdą sylabę tekstu. Jeśli tylko jedna, nazywano go sylabicznym; jeśli dwie lub trzy -

neumatycznym.* [*Albo pneumatycznym, bo pochłaniał więcej powietrza.] Jeśli było tyle

nut, że zapominało się, jakie słowo jest śpiewane, był to styl melizmatyczny.

W końcu niektóre odcinki melizmatyczne stały się tak skomplikowane, że ktoś wpadł

na pomysł, aby z powrotem opatrzyć je słowami. Czasem słów nie było już od tak dawna, że

nikt nie pamiętał, o czym właściwie śpiewa, i nowe słowa niewiele miały wspólnego z

oryginalnym tekstem. Te nowe teksty znane były jako tropy - i były całkiem fajne - do czasu,

gdy jakiś nudziarz nie zakazał ich na Soborze Trydenckim w XVI wieku.

Od ludzi, którzy nawykli do późniejszych stylów muzycznych, śpiew gregoriański

wymaga pewnego osłuchania. Dźwięk śpiewających jedną linię melodyczną męskich głosów

brzmi nieco podobnie do brzęczenia roju pszczół. Ale jest to naprawdę bardzo piękna

muzyka, jeśli dacie jej szansę.* [*I jeszcze w dodatku pożyteczna. Czas, jaki zajmuje

zaśpiewanie Miserere (Psalm 51) to dokładnie tyle, ile trzeba, aby zaparzyć filiżankę

herbaty.] Kobiety miały z chorałem gregoriańskim niewiele do czynienia. Zajmowali się nim

głównie mężczyźni. Jeśli koniecznie chcecie znaleźć kogoś, na kogo można zwalić winę za

ten stan rzeczy, to jest to święty Paweł. W swoim pierwszym liście do Koryntian pisze:

Mulieres in ecciesiis taceant albo „Niech wasze kobiety siedzą cicho w kościele”. Wszyscy

zrozumieli go zbyt dosłownie.

Chorał gregoriański przekształcił się w coś, co nazywa się organum, które było

ostatnim krzykiem mody od dziewiątego do dwunastego wieku. W swojej najprostszej postaci

polegało ono na śpiewaniu tej samej melodii gregoriańskiej co mnich siedzący koło ciebie, ale

w interwale doskonałym kwarty lub kwinty.* [*Nie warto wyjaśniać, dlaczego kwarty i

kwinty są doskonałe. Po prostu wierzcie mi na słowo.] Jest to trudniejsze do wykonania niż

się wydaje i wymaga odpowiedniego rodzaju koncentracji, w czym mnisi są szczególnie

dobrzy.

Kunsztowne organum zostało rozwinięte w wyrafinowaną formę sztuki przez dwóch

kompozytorów z paryskiej katedry Notre Dame w XII i XIII wieku: Leonina i jego następcę,

Perotina. Zebrali oni swoje utwory w wielkiej księdze, zwanej Magnus Liber.* [*Co znaczy

po łacinie „wielka księga”.]

background image

Większość tego, co wiemy o muzyce Leonina i Perotina, pochodzi z traktatu

napisanego przez anonimowego Anglika, około roku 1280. Różni się on od wszystkich

innych anonimów tym, że ma imię. No, może coś w rodzaju imienia, żeby odróżnić go od

wszystkich innych anonimowych pisarzy, nazywa się go Anonimem IV.* [*Anonimowie z

numerami od I do III nigdy się specjalnie nie liczyli.] Ze wszystkich Anonimów żyjących w

ciągu kilku stuleci Anonim IV jest jedynym, którego imię wszyscy pamiętają. Jego mamusia,

kimkolwiek jest, musi być bardzo dumna.

Jedną z najważniejszych cech motetu* [*Motet - forma wielogłosowego utworu

religijnego, powstała w XIII w., często z różnymi tekstami dla poszczególnych głosów -

przyp. red.] szkoły Notre Dame jest użycie schematów rytmicznych czyli modi* [*Uważajcie:

to nie to samo co dawne modi gregoriańskie.] Całe kariery akademickie opierały się na

próbach odpowiedzi na pytanie, czy melodie Perotina idą: dumtidum czy ndumtidum. Była to

dla niektórych kwestia życia lub śmierci. Dwaj francuscy muzykolodzy, Beck i Aubry,

posunęli się aż do tego, że dla rozwiązania tej kwestii stoczyli w roku 1910 pojedynek na

szpady. Odtąd muzykologia nie widziała niczego równie ekscytującego.* [*Aubry przegrał.

Umarł ze wstydu albo od ran kłutych albo od obu tych rzeczy naraz.]

A tymczasem, kiedy cała ta religijna muzyka dalej się rozwijała, trubadurzy i truwerzy

zajmowali się śpiewaniem pikantniejszych pieśni o prawdziwej miłości i dobrym winie. I o

tym, o ile jedna rzecz jest lepsza w towarzystwie drugiej. Odróżnienie trubadura od truwera

jest prawie niemożliwe. I nie pozwólcie nikomu wmówić sobie, że jest inaczej. Trubadurzy

mieli skłonność do wałęsania się po południowej Francji i podróżowania na północ. Truwerzy

wałęsali się na północy i wędrowali na południe. Poza tym prawie niczym się nie różnią.

Najważniejszą rzeczą, o jakiej trzeba było pamiętać, jeśli się było trubadurem*,

[*Albo truwerem.] było śpiewanie płynącej z głębi serca pieśni o tym, jak bardzo kochasz

kobietę twoich marzeń: jak cudowne są jej włosy, jak piękne jej oczy i cera, jak bardzo

pragniesz ją pocałować - coś w tym guście. Ty i obiekt twojej miłości jesteście dla siebie

przeznaczeni. Nigdy dotąd nie widziano tak prawdziwej miłości. Jeśli tylko mógłbyś pozbyć

się męża, wszystko byłoby idealne.* [*Zawsze jest jakiś hak.]

Do XIV wieku ta tradycja śpiewania o nieodwzajemnionej miłości rozrosła się w

prawdziwy przemysł, niemal dorównujący dzisiejszej muzyce pop. Wszyscy komponowali

płaczliwe pieśni o utraconej miłości i okrutnych pięknościach. Pomiędzy atakami płaczu

zdołali zapisać nieco muzyki w fantazyjnych rękopisach w kształcie serca.* [*Uważali, że to

fajnie wygląda.] Dwudziestowieczni potomkowie tych kompozytorów tworzą dla firm

produkujących pocztówki świąteczne.

background image

TERAZ

NARESZCIE DOKĄDŚ DOCHODZIMY

JOSQUIN

Josquin Desprez - jak pisze jeden z historyków - „wyłania się z mgły” w latach

sześćdziesiątych lub siedemdziesiątych XV wieku w Mediolanie. Musiał wyłonić się z mgły,

żeby zobaczyć, co pisze.

Josquin urodził się około roku 1440 w Pikardii i prawdopodobnie studiował muzykę u

Okeghema. Okeghem był w swoich czasach grubą rybą, ale dzisiaj bardziej cenimy

Josquina.* [*Tak to bywa. Subtelne, nieprawdaż?] Poza tym wiemy o życiu Josquina

niewiele. Dużo podróżował pracując jako śpiewak i kompozytor dla papieży, królów i innych

ważniaków w Mediolanie i Rzymie, a także dla króla francuskiego Ludwika XII.

Josquin miał opinię upartego - był jednym z owych błyskotliwych, ale kapryśnych

typów. Kiedy książę Ferrary rozważał kandydaturę Josquina na stanowisko dworskiego

kompozytora, książęcy sekretarz radził by zamiast niego zaangażować Isaaca. Isaac, twierdził

sekretarz, o wiele lepiej odnosi się do ludzi, a komponuje dużo szybciej. Nie lepiej, lecz

prędzej. Poza tym Josquin chciał dwieście dukatów, a Isaac gotów był pracować za sto

dwadzieścia. W każdym razie, pracę dostał Josquin. Właśnie dlatego fajnie jest być księciem:

można poprosić o radę, a potem ją zignorować. Josquin miał także poczucie humoru i

skłonność do figli. Kiedy znudziło mu się czekanie na obiecaną przez króla Francji

podwyżkę, skomponował motet do tekstu: „Pamiętaj o słowie danym słudze Twemu”.

Ludwik zrozumiał aluzję i Josquin dostał swoje pieniądze, po czym skomponował inny motet:

„Panie, postąpiłeś łaskawie w stosunku do sługi Twego”.* [*Renesansowy odpowiednik

notatek służbowych] Komponowanie motetów stanowiło dla Josquina rodzaj notatek

służbowych.

Wydaje się, że Josquin miał jakąś obsesję na punkcie pieniędzy.* [*Bierze się to z

pracy. Obsesja, nie pieniądze.] Jedną z jego najlepszych chansons jest Faulte d’argent

opowiadająca o tym, jak okropnie jest być bez grosza. „Jeśli tak powiadam - mówi tekst

Josquina - to dlatego, że wiem”.

Popularną w tamtych czasach techniką kompozytorską było budowanie mszy czy

motetu wokół melodii cantusfirmus, czyli śpiewu stałego. Bywało, że cantusfirmus (dla

przyjaciół - C.F.) brano z chorału gregoriańskiego albo jakiejś innej dobrze znanej melodii

tamtych czasów. Spróbujcie sobie wyobrazić całą mszę opartą o Pije Kuba do Jakuba, a

background image

będziecie mieli o tym wyobrażenie. Jedną z najpopularniejszych melodii C.F. była L’Homme

arme, rzecz o człowieku z mieczem w dłoni.* [*Jeśli posłuchacie uważnie, usłyszycie, że

brzmi ona bardzo podobnie do Orkiestry Klubu Samotnych serc sierżanta Peppera Beatlesów.

Poważnie.] W tamtych czasach było się nikim, jeśli się nie skomponowało przynajmniej

jednej mszy L’Homme arme. Josquin skomponował dwie, na wszelki wypadek.

Kompozytor poczuł się wreszcie zmęczony wędrówkami i w ostatnich latach życia

powrócił do swojej Pikardii. Zmarł w roku 1521, zostawiwszy otwartą drogę kompozytorom,

znanym jako „generacja postjosquinowska

. Należą do nich Nicolas Gombert, Adrian Willaert

i Clemens non Papa. Powód, dla którego ten ostatni ma tak niezwykły przydomek, nie jest

całkiem zrozumiały. Prawdopodobnie jednak nie ma to nic wspólnego z jego zdolnościami

rozrodczymi* [*„Non papa” oznacza „nie papież”; istnieje teoria, że kompozytora nazywano

tak, żeby się nie mylił z aktualnie panującą głową Kościoła - papieżem Klemensem - przyp.

tłum.]

PALESTRINA

Być może wprawi was w zakłopotanie wiadomość, że Palestrina to nie osoba, ale

miejsce. Kompozytor nazywał się właściwie Giovanni Pieriuigi da Palestrina. W różnych

okresach znany był też jako Joannes Petrus Aloysius Praenestinus, Joannes Praenestinus,

Giovanni da Penestrina, Geo Pietro Luigi da Pallestrina, Gianetti Palestrina, Gianetto del

Palestino, Gio Petralosis Pranestrino i Gianetto Palestrina. W tych okolicznościach czy

Palestrina to miejsce czy osoba wydaje się najmniejszym problemem.

Urodził się około roku 1525 w małym domku przy Via Cecconi w wiosce Palestrina

koło Rzymu jako syn Santo Pierluigiego i jego żony Palme. Jego babka ze strony ojca

umierając zostawiła mu materac i trochę sprzętów kuchennych. Jednak nie przydały mu się

one zbytnio, ponieważ miał dopiero dwa lata.

Gianetto (jak go wtedy nazywano) - szczęśliwy, wesoły dzieciak - został ministrantem

i śpiewał w miejscowym chórze. Kiedy miał dwanaście lat, powędrował do Rzymu, do szkoły

chóralnej, gdzie uczył się podstaw kompozycji i plucia. Mając lat dwadzieścia, dostał swoją

pierwszą pracę - organisty w rodzinnym mieście. Ożenił się z dziewczyną nazwiskiem

Lucrezia Gori, której ojciec akurat umarł, zostawiwszy jej trochę pieniędzy.* [*Szczęśliwi

małżonkowie odziedziczyli także dom, winnicę, trochę łąk i osła maści kasztanowatej.] W

końcu przydał mu się materac po babci.

background image

Niedługo potem Giovanni Maria del Monte, biskup Palestriny, został papieżem

Juliuszem III i przeniósł się do Rzymu. Juliusz okazał uznanie dla lokalnego talentu, mianując

Palestrinę szefem chóru u świętego Piotra.* [*To pokazuje, że zawsze trzeba być miłym dla

ludzi, na wszelki wypadek.]

Płacono mu za to sześć scudi miesięcznie. Znaczyłoby to dla nas znacznie więcej,

gdybyśmy wiedzieli, ile jeden scudo był wart, ale nie wiemy.* [*Była to równowartość około

jednej średniowiecznej korony, jeśli koniecznie chcecie wiedzieć.] Palestrinę zrobiono

później śpiewakiem chóru pontyfikalnego, chociaż nie miał zbyt dobrego głosu* [*Był

kiepski, nawet jak na tenora.] Jego pensja została podwyższona do dziesięciu scudi na

miesiąc.* [*Nie zawsze płacono mu w scudi. Pewnego razu za prowadzenie chóru w innym

kościele dostał dwa kozły.]

Juliusz III umarł w 1555 roku i został zastąpiony przez papieża Marcelego II, który

panował zaledwie trzy tygodnie. Zmarł nagle, kiedy nie posłużyło mu coś, co zjadł.* [*I nie

nazywajcie tego trucizną. To bardzo brzydko!] Marceli II nie byłby wart wzmianki, gdyby

Palestrina nie zadedykował mu swojej Missa Papae Marcelli, w pojedynkę ratując przez to

przyszłość muzyki. No cóż, tak przynajmniej twierdzi biograf Giuseppe Baini; a kimże

jesteśmy, żeby się z nim spierać?

Zdaje się, że muzyka religijna tamtych czasów stała się nieco przekombinowana.

Nowy papież. Paweł IV, wezwał więc do jej odnowy. Kompozytorzy wykorzystywali sprośne

piosenki jako podstawę dla swoich utworów religijnych. Najgorsze ze wszystkiego było zaś

to, że nie dawało się zrozumieć słów. Podobno niektórzy co bardziej konserwatywni

kardynałowie chcieli zupełnie zlikwidować polifonię i powrócić do źródeł, czyli do chorału

gregoriańskiego. Palestrina pokazał im Missa Papae Marcelli i zdołał ich przekonać, że

niektóre utwory mogą być całkiem przyzwoite. Najwyraźniej, kardynałowie ulegli perswazji.

Palestrina nie był bynajmniej typowym bujającym w obłokach muzykiem. Przeciwnie,

był obdarzonym sporym sprytem człowiekiem interesu, dorabiającym sprzedawaniem

Kościołowi beczek mszalnego wina. Natomiast oszczędzanie nie było jego mocną stroną.

Kiedy zmarł nagle jego syn, Angelo, kompozytor musiał się zapożyczyć, żeby oddać posag

panny młodej, który zdążył już przepuścić.

Żonę Palestriny zabrała w roku 1580 katastrofalna w skutkach epidemia grypy.

Pogrążyło to kompozytora w wielkim smutku. Przez jakiś czas rozważał myśl o porzuceniu

muzyki i zostaniu księdzem. Ogolił już sobie nawet głowę, ale potem zmienił zamiary. Ożenił

się z bogatą wdową, Virginią Dormuli, i przejął interes futrzarski i skórzany po jej zmarłym

mężu, dzierżącym monopol na zaopatrywanie dworu papieskiego w skóry gronostajowe. Na

background image

szczęście nie miał powołania do celibatu.

Palestrina wszedł w spółkę z młodym terminatorem sklepowym i we dwóch

opanowali cały rynek. Żona Palestriny też była nie w ciemię bita. Zainwestowała we

wspomniany interes 500 scudi, które potem wycofała i - pożyczyła Palestrinie na osiem

procent. Była właścicielką czterech domów, które wynajmowała spokojnym lokatorom.

Palestrina był bardzo zajęty. Rano prowadził skład futrzarski i przepychał toalety

swoich lokatorów; po południu komponował motety i msze. Jakimś cudem znalazł czas na

skomponowanie aż dziewięćdziesięciu trzech mszy i pięciuset motetów, nie wspominając o

czterech księgach madrygałów i o utworach religijnych różnego rodzaju.* [*Madrygały

okazały się później dla niego wielce kłopotliwe, ponieważ wszyscy oczekiwali, że będzie

stanowił wzór mistrza muzyki religijnej. Przyznając, że to on je napisał, powiedział potem:

„rumienię się i żałuję”. No cóż, był wtedy młody.]

Ale jego wydajność to jeszcze nic w porównaniu z ogromną liczbą dzieł - prawie 2000

- skomponowanych przez jego współczesnego, Orlanda di Lasso.* [*Albo inaczej Rolanda de

Lassus, albo... - och nie, nie przechodźmy przez to jeszcze raz.]

Urodził się w Belgii w roku 1530, czy coś koło tego i miał tak piękny głos, że był

trzykrotnie porywany przez rywalizujące ze sobą chóry. Lasso radził sobie świetnie. Zawsze

zdołał urządzić się tak, że angażowali go bogaci panowie, z którymi mógł w wielkim stylu

podróżować po całej Europie. Pewnego razu, gdy władze kościelne organizowały uroczystą

procesję po ulicach Monachium, cała ciżba prawie się rozpierzchła, kiedy zaczęło zanosić się

na deszcz. Gdy tylko chór zaczął śpiewać utwór Lassa, chmury się rozstąpiły i zaświeciło

słońce. Od tego czasu utwór ten śpiewano na wszelki wypadek w czasie każdej procesji na

świeżym powietrzu.

Lasso cieszył się olbrzymią popularnością jako kompozytor, a jego muzyka

rozbrzmiewała w najlepszych miejscach.* [*Charles Burney był chyba po prostu zazdrosny

mówiąc, że w porównaniu z Palestriną „Lasso był karłem na szczudłach”.] Choć w młodości

człowiek ten był dość zepsuty, w późniejszych latach się ustatkował i przestał pisać sprośne

piosenki. Pod koniec życia pomieszało mu się w głowie. Nie rozpoznawał własnej żony i

bełkotał niewyraźnie.

Jeśli chodzi o pobożność, to trudno przebić Tomasa Luisa da Victoria, hiszpańskiego

kompozytora z tego samego okresu. Był on jednocześnie księdzem. Nie przestawał

powtarzać, że ma zamiar porzucić komponowanie i poświęcić się kontemplowaniu rzeczy

wyższych. Jednak jakoś nigdy mu się to nie udało.*

[*Być może nie ma wyższych rzeczy.]

Zanim powrócił do Hiszpanii, studiował w Rzymie, i darzył Palestrinę takim podziwem, że

background image

nawet zaczął naśladować jego sposób ubierania się i przycinania brody.

Victoria nie był jedynym, który podziwiał Palestrinę, w swoich czasach bardziej nawet

poważanego niż większość muzyków dzisiaj. Zaledwie dwa lata przed jego śmiercią grupa

kompozytorów zebrała się i wydrukowała kilka utworów dedykowanych Palestrinie, którego

nazwali „oceanem wiedzy muzycznej

. Przyznali, że w porównaniu z nim są zaledwie

„rzekami, których życie związane jest z morzem”. Palestrina był mile połechtany, ale musiał

ich poprosić, by przestali, nim zanadto przemoczy nogi.

Zmarł w roku 1594 i został pochowany na cmentarzu św. Piotra. Przez te wszystkie

lata renowacji, i w ogóle, zapomniano, w którym dokładnie grobie leży, ale on ciągle gdzieś

tam jest i podlega dekompozycji.

GESUALDO

W powszechnej historii muzyki Don Carlo Gesualdo nie jest jakąś szczególnie ważną

postacią. Z drugiej strony, jest godny uwagi dla dwóch powodów: jest jedynym sławnym

muzykiem będącym arystokratą z krwi i kości, i jednocześnie jedynym (o którym wiemy),

który zamordował swoją żonę. Kilku muzyków zostało zamordowanych* [*Ktoś mógłby

powiedzieć, że nie tylu ilu powinno było.], ale Gesualdo to jedyny, który sam jest mordercą.

Poza tym jego muzyka jest osobliwa. Nawet dobre nuty brzmią dziwnie. Złe są straszne.

Gesualdo urodził się w roku 1560 we włoskiej rodzinie arystokratycznej. Był księciem

Venosy, hrabią Consy, panem Gesualdo, markizem Laino; miał oprócz tego całą masę innych

górnolotnie brzmiących tytułów.* [*Chociaż jego żona nazywała go zupełnie inaczej.] Stan

kawalerski wydawał się o wiele zabawniejszy. Drzewo genealogiczne jego rodu sięga czasów

sprzed Karola Wielkiego. Jego przodkowie mieli w zwyczaju albo walczyć w rozmaitych

wojnach, albo zostawać biskupami. Nie wierzyli w półśrodki.

Gesualdo dorastał w wielkim dostatku. Jako młody człowiek nade wszystko lubił

wymykać się z rodzinnego zamku koło Neapolu i z grupą przyjaciół śpiewać całą noc

madrygały. Przeszkadzało to sąsiadom, ale ponieważ był księciem, nikt nie śmiał się skarżyć.

Zabawa skończyła się w roku 1585. Starszy brat Gesualda, Luigi, umarł zostawiając

mu dziedziczenie rodowego nazwiska. Oznaczało to konieczność ożenku - coś, do czego nie

był entuzjastycznie nastawiony. Gesualdo poślubił kuzynkę. Donnę Marię d’Avaios, która

mając lat 25, zdążyła już wyjść za mąż dwukrotnie. Powinno mu to było dać nieco do

myślenia. Uroczystości weselne były huczne i ciągnęły się przez wiele dni. Wszyscy wypili

background image

za dużo, a Gesualdo i jego kumple śpiewali fałszywie do białego rana.

Przez kilka lat małżeństwo układało się dobrze. W każdym razie na tyle dobrze, że

doczekało się syna. Jednak dość szybko Donna Maria zaczęła czuć się dotknięta faktem, że

mąż bardziej interesuje się komponowaniem madrygałów, niż nią. Zaczęła spędzać czas w

towarzystwie niejakiego Fabrizio Carafy, księcia i hrabiego obdarzonego ognistym

temperamentem. Stale znajdowali pretekst, żeby jak najczęściej przebywać razem i bardzo

szybko znaleźli się na językach.* [*Carafa też był samotny. Jego żona była fanatyczką

religijną i miała skłonność do nocnych krzyków. Nie dawało mu to spać.]

Wieść o romansie dotarła w końcu do Gesualda, który wymienił wszystkie zamki w

drzwiach do pałacu. Nie na długo to poskutkowało. Donna Maria kazała dorobić nowe klucze

i dała je Carafie. Wreszcie, pewnego październikowego dnia, Gesualdo oświadczył żonie, że

udaje się na polowanie i urządził wielkie przedstawienie, pozorując odjazd. Oznajmił, żeby

nie oczekiwała go w domu na noc. Donna Maria umiała wykorzystać nadarzającą się okazję,

zaprosiła więc Carafę, żeby wpadł. Powiedziała, że potrzebuje dużego, silnego mężczyzny do

otwierania słoików z dżemem, czy coś w tym rodzaju.

Tej nocy Gesualdo potajemnie powrócił do pałacu i przyłapał swoją żonę z

kochankiem w łóżku.* [*Carafa był wówczas ubrany w nocną koszulę Donny Marii. Białą, z

czarnym koronkowym kołnierzem i mankietami. Ja tego nie zmyślam, naprawdę.] Zastrzelił

ich oboje, a potem - dla pewności - kilkakrotnie przebił nożem. Historyk Cecil Gray zgadza

się z angielskim eseistą Quinceyem, że morderstwo powinno być postrzegane jako dzieło

sztuki. Gray przyznaje Gesualdowi punkty za pistolety i szpadę, ale mówi, że powinien był

kilka razy uderzyć ją kijem. „Kilka mocnych uderzeń pałką - powiada - wprowadza

urozmaicenie, wyrazistość i dodaje uroku”.

Po morderstwie Gesualdo zaniepokoił się, że ludzie - na przykład rodzina jego żony -

mogą mieć do niego pretensje, uciekł więc do swego rodzinnego zamku i ściął wszystkie

okoliczne drzewa, żeby nikt nie mógł się do niego podkraść. Martwił się nie bez powodu:

zamordowany książę miał bratanka, który pewnego razu zabił mnicha uderzeniem w głowę

tylko za to, że ów trochę za głośno recytował wiersz.

Gesualdo zabił nie tylko swoją żonę i jej kochanka, ale także ich małego synka, drugie

dziecko swej żony. Zauważył bowiem, że chłopiec wygląda znajomo, ale nie jest podobny do

niego. W paroksyzmie gniewu wsadził dziecko do kołyski zawieszonej na sznurach

uczepionych u sufitu i zakołysał je na śmierć.* [*Potem z tego powodu dręczyło go poczucie

winy, więc kazał zbudować klasztor w tej okolicy. Wtedy poczuł się lepiej.] Nie trzeba

mówić, że morderstwa stały się przyczyną wielu plotek. Wszyscy poeci pisali o tym

background image

wydarzeniu, ale raczej trzymali stronę żony, nie Gesualda. Twierdzili, że przesadził.

W kilka lat później znowu się ożenił. Jego drugą żoną była Donna Eleonora d’Este,

która go przeżyła. Ale ich małżeństwo nie było usłane różami. Gesualdo mógł tego nie

wiedzieć, ale Donna Eleonora miała prawdopodobnie romans z kardynałem Allesandro

d’Este, który nie tylko był człowiekiem Kościoła, ale jeszcze na dodatek jej przyrodnim

bratem. (Pewnie sobie myślał, że i tak nie mogą powiesić go dwa razy.)

Po swoim powtórnym ożenku Gesualdo spędzał większość czasu na dworze księcia

Ferrary, którego - jak jego przodków - cieszył widok wałęsających się dookoła muzyków i

kompozytorów. Na dworze w Ferrarze bawili tak sławni kompozytorzy jak Josquin des Prez,

Orlando di Lasso, Cipriano de Rore, Obrecht, Marenzio i inni. Przebywał tu kilka lat

Palestrina i nawet John Dowland wpadł kiedyś z wizytą.

Gesualdo opublikował swoją pierwszą księgę madrygałów pod pseudonimem

Gioseppe Pilonij, ale teraz zaczął drukować pod własnym nazwiskiem. Być może fakt, że był

słynnym mordercą, wpływał na zwiększenie sprzedaży.* [*Gray zauważa, że duża część jego

kompozycji powstała już po morderstwie. Stwierdza, że muzyka była bardziej odpowiednim

środkiem wyrazu] Łącznie opublikował sześć ksiąg madrygałów, prawie wszystkie

charakteryzują śmiałe i niezwykłe następstwa harmoniczne.* [*Kompozytor Igor Strawiński

nazwał go „dziwakiem chromatyzmów”.]

Być może osobliwe harmonie Gesualda mają coś wspólnego z jego nieustannymi

dolegliwościami jelitowymi. Jak pisze w roku 1632 niejaki Don Ferrante della Mara,

Gesualdo nie był w stanie się wypróżnić, jeśli „przynajmniej dziesięciu lub dwunastu ludzi,

których trzymał specjalnie w tym celu, nie biło go gwałtownie trzy razy na dzień, podczas

której to operacji miał zwyczaj radośnie się uśmiechać”. To jak się wydaje wszystko

wyjaśnia.

background image

PARU

ANGLIKÓW

BYRD

William Byrd (1543-1623) był kompozytorem żyjącym w czasach elżbietańskich i

jako taki miał trudności z ortografią: przejawiał skłonność do umieszczania Wielkich Liter w

Najdziwniejszych Miejscach.*

[*Wszelkie błędy ortograficzne, na jakie natraficie, nie są

pomyłkami niżej podpisanego autora, ale wynikiem pracowitego przepisywania.] Stolicą

Anglii był jednak, podobnie jak dzisiaj, Londyn, w którym Byrd spędził szmat czasu.

Nie wiadomo nic o rodzicach Byrda, ale rozsądnie byłoby przypuszczać, że miał ich

wymaganą liczbę, po jednym każdej płci. Dzieciństwo spędził w Lincolnshire, gdzie jego

ojciec był, być może, autentycznym Kłusownikiem z Lincolnshire. Ponieważ w wieku lat

dwudziestu Byrd był już tytularnym organistą katedry w Lincoln, mamy prawo przypuszczać,

że przedtem pobierał gdzieś lekcje muzyki. W innym wypadku nie utrzymałby się na tej

posadzie tak długo, to znaczy jakieś 10 lat.*

[*Chyba że, cała parana była niemuzykalna.

Notowano takie przypadki.]

Później Byrd udał się do Londynu i został Gentelman of the Chapel Royal.* [*Czyli

muzykiem kapeli królewskiej.] Na dodatek on i inny kompozytor - jego nauczyciel, Thomas

Tallis (przepraszam, ale naprawdę nie ma dość czasu, żeby powiedzieć o nim więcej) - mieli

zagwarantowany przez królową Elżbietę monopol na drukowanie muzyki. Dawało im to

wyłączne prawo publikowania wszelkiej muzyki „czy to granej, czy śpiewanej” w

jakimkolwiek języku.

Tallis i Byrd byli nie tylko jedynymi posiadaczami przywileju na drukowanie muzyki,

lecz także jedynymi, którym wolno było drukować papier nutowy, na którym muzykę pisano.

Innymi słowy, opanowali cały rynek. Współcześni kompozytorzy, mający trudności z

publikacją swoich utworów, dobrze by zrobili, mając tę taktykę na uwadze.

Elżbieta kochała muzykę; jeden z ówczesnych biografów powiedział: „Śpiewa

zupełnie wyjątkowo, zarówno głosem, jak i rękoma”. Musiał to być język migowy. Część

utworów Byrda przeznaczona była do wykonywania w domu przez ludzi, którzy rozglądali

się za czymś, co można by robić po obiedzie. Szarad jeszcze nie wynaleziono. I nawet gdyby

istniała telewizja, nie byłoby w niej nic godnego oglądania, z wyjątkiem może inscenizacji

Wojny Dwóch Róż, ówczesnej wersji Pucharu Róży. W przypadku madrygałów, każdy głos

drukowany był osobno albo wszystkie partie drukowano na jednej karcie, ale w różnych

background image

kierunkach zgodnie z ruchem wskazówek zegara, tak, że wszyscy mogli śpiewać siedząc

wokół stołu.* [*Kiedy im się znudziło, mogli zagrać w brydża.] Ponieważ jedynie w

przypadku najbardziej zręcznych gospodarzy można było liczyć na zgromadzenie na

proszonej kolacji odpowiedniej liczby głosów wokalnych, utwory te często były przeznaczone

do wykonywania przez „głosy albo viole”.* [*czasem voices or viols - glosy lub wiole -

często vile voices - ohydne głosy.] W ten sposób każda z partii wokalnych mogła być grana na

instrumencie smyczkowym, choć wtedy trudno było czasem zrozumieć słowa. Jeśli wszyscy

grali i nikt nie śpiewał, stawało się to niemożliwe.

Popularność śpiewania madrygałów wzrosła w Anglii po opublikowaniu w roku 1588

obszernego zbioru utworów tego rodzaju, przeważnie włoskiego pochodzenia, pod tytułem

Musica Transalpina. Wspominam o tym interesującym fakcie, ponieważ żadna historia

angielskiej muzyki renesansowej nie byłaby bez tego faktu kompletna, a poza tym lubią o to

pytać na egzaminach.* [*Nie ostrzegałem was, że będzie egzamin?]

Większość kompozycji Byrda napisana została z myślą o wykonaniu w czasie

nabożeństw (obu wyznań; Byrd nie był grymaśny), przeważają więc w nich utwory wokalne.

Ktoś błędnie wykombinował, że im dłużej śpiewa chór, tym krótsze jest kazanie. Uważano, że

to korzyść dla wszystkich, z wyjątkiem może księdza.

Chociaż Byrd znany jest głównie ze swojej muzyki religijnej, powinno się pamiętać,

że napisał także mały zabawny madrygał Suzanna Fayre Sometime Assaulted Was By Two

Old Men Desiring Of Her Cause* [*Zuzanna napastowana przez dwu starców], który jest

właśnie o tym, co macie na myśli. Kiedy się zaśpiewa tytuł, jest się już prawie w połowie

utworu. Choć jedną z głównych cech madrygału jest zdolność malowania muzyką obrazu, o

którym opowiadają słowa, ten akurat nie jest - całe szczęście - dobrym tego przykładem.

CLARKE

Jeremiah Clarke (1670?-1707)* [*Znak zapytania przy jego dacie urodzenia oznacza,

że nie jest całkiem pewne, w którym roku się urodził. Jego mama musiała pamiętać, ale nikt

nie pomyślał żeby ją o to zapytać.], którego daty życia podawane są przeważnie w nawiasach,

żeby nie uciekły, był prawie współczesnym Henryego Purcella. Był organistą w katedrze św.

Pawła w Londynie i pamiętany jest jako ten, który skomponował Trumpet Voluntary

Purcella* [*Voluntary oznacza, że nie trzeba tego grać, jeśli się nie ma ochoty.] To znaczy,

właśnie on w rzeczywistości je skomponował, ale wielu - myśląc, że jest jak na niego za

background image

dobre - przypisywało je Purcellowi. Wydaje się to nie fair, nawet w czasach, gdy nie było

jeszcze praw autorskich i honorariów.* [*Ale nie honorów. Te były na swoim miejscu.]

Utwór znany jest też jako Marsz Księcia Danii, chociaż jest niemożliwe, by to książę Danii

go skomponował.

Clarke zakochał się nieszczęśliwie w jednej z pań ze swojej parafii. Był tak

zrozpaczony, że popełnił samobójstwo. Niezdolny do wyboru pomiędzy utopieniem się a

powieszeniem, rzucił monetę. Moneta utknęła sztorcem w błocie, więc wrócił do domu i się

zastrzelił.

PURCELL

Henry Purcell urodził się prawdopodobnie w roku 1659.* [*Urodził się na pewno;

prawdopodobnie zdarzyło się to w roku 1659.] Jak to bywa z wieloma innymi

kompozytorami, szczególnie dawnymi, dane dotyczące życia Purcella są niepewne. Jednak

przynajmniej to jedno wydaje się nie budzić wątpliwości: na imię miała Frances i wyszła za

niego.

Purcell jest powszechnie uważany za największego kompozytora angielskiego od

czasów Williama Byrda (chociaż nikt nie pytał Byrda, co o tym wszystkim sądzi). Na

szczęście dla Henry

ego, kiedy się urodził, Byrd nie żył już od paru lat, toteż nie doszło

między nimi do bezpośredniej konfrontacji. (Byrd - jako umarły - był także mniej skłonny do

obrażania się.) Szkoda, że nie wiemy, kiedy obchodził urodziny, ale nie można zwalać winy

na urzędnika stanu cywilnego. Skąd miał wiedzieć, że ten mały chłopiec wyrośnie na

największego angielskiego kompozytora? Wyglądał całkiem jak inne małe berbecie, darł się i

ślinił w swoim beciku. W dzisiejszych czasach, na wszelki wypadek, sporządza się

dokładniejsze zapisy.* [*Chociaż nie zarejestrowano daty urodzin Purcella, po wielokroć

rejestrowano jego muzykę. Zerknijcie tylko do katalogu Schwanna.]

Henry był synem Thomasa Purcella i miał wujka Henry’ego - obaj byli muzykami.

Muzykiem był również jego brat, Daniel. Chyba, że Thomas był jego wujem, a w tym

przypadku jego ojcem był Henry.* [*Nikomu jednak nie przyszło do głowy nazywać go

Henrym Purcellem II.] Nie był to pierwszy przypadek w historii, kiedy kilku członków jednej

rodziny było muzykami. Za czasów J. S. Bacha wymknęło się to zupełnie spod kontroli.

Purcell rozpoczął swoją muzyczną karierę jako chłopiec, śpiewając w Chapel Royal

Był członkiem chóru.* [*Jako taki był upoważniony do noszenia liberii, w której skład

background image

wchodził „płaszcz z surowego szkarłatnego materiału, podszyty aksamitem.] Chórzystami z

Chapel Royal kierował kapitan Cooke, którego nie należy mylić z tym kapitanem Cookiem,

który był kimś zupełnie innym.* [*Dostojnicy udający się do Kaplicy Królewskiej w nadziei

usłyszenia pieprznych marynarskich kawałków byliby tak samo rozczarowani, jak ci, co

wyruszyliby na pokładzie Endeavour, statku Cooka, oczekując, że słuchać będą pobożnych

psalmów.]

Cooke (ten od muzyki) nie miał łatwego życia, ponieważ restauracja dopiero się

zaczęła i dokoła panował straszny bałagan. Za czasów Cromwella nie wolno było uprawiać

muzyki i wszyscy trochę wyszli z wprawy. Jeden z pisarzy posuwa się aż do stwierdzenia, że

„nie było ani jednego chłopca [...] zdolnego z łatwością zaśpiewać swoją partię”.* [*To z

pewnością niesprawiedliwe. Musiał być przynajmniej jeden - gdziekolwiek.] Żeby zapewnić

odpowiedni poziom Chapel Royal, Cooke wysłał poszukiwaczy talentów, by przeczesali cały

kraj, podebrali obiecujących małych chłopców innym chórom. Inne chóry nie były

zachwycone, ale król uważał, że to świetnie.

Po kilku latach śpiewania Purcell otrzymał pracę jako terminator, będący „opiekunem,

budowniczym, naprawiaczem, konserwatorem i stroicielem regałów, organów, wirginałów,

fletów i fletów prostych oraz wszystkich w ogóle instrumentów dętych”.* [*Dali mu tę pracę,

kiedy stracił głos, przechodząc mutację. Być może uważano, że do tego właśnie najlepiej się

nadaje.] Ten tytuł robił wrażenie, choć był raczej rozwlekły. Purcell, można przypuszczać,

skrócił go na coś bardziej poręcznego, w rodzaju „Królewski Budowniczy Instrumentów” czy

„Henio Złota Rączka”. Później został mianowany kompozytorem dla królewskich skrzypiec*

[*Same nie umiały komponować.], a jeszcze później zrobiono go organistą w Opactwie

Westminsterskim.

W roku 1682 Purcell został mianowany Gentelman of the Chapel Royal. Śpiewał i

altem i basem. Było to bardzo kłopotliwe dla tych, co stali obok niego. Kiedy właśnie ledwo

przyzwyczaili się do jego altu, on śpiewał nagle niską, basową nutę. Szeroko zakrojone

badania muzykologiczne dowiodły, że prawdopodobnie nie próbował śpiewać obydwoma

głosami jednocześnie. Jako dodatek do zasadniczej pensji dżentelmeni dostawali roczną

premię. Pierwotnie były to trzy jelenie, ale potem zamieniono je na określoną kwotę

pieniędzy, łatwiejszą do podzielenia między trzydziestu dwóch ludzi.* [*Coraz trudniej było

o jelenia.] Purcell był na ogół dobrze opłacany za różne usługi świadczone królowi. Do jego

obowiązków należało również komponowanie muzyki uświetniającej koronacje, śluby,

urodziny* [*Musiała już chyba w tym rozdziale być mowa o urodzinach?], oraz przyjazdy i

odjazdy Ważnych Osobistości.* [*Ciągle zawracano mu głowę pisaniem Ód na Przyjazd albo

background image

Odjazd. Czasem miał ochotę, żeby sobie po prostu pojechali i dali mu święty spokój.]

Komponował także ody do świętej Cecylii, patronki muzyki. Spodziewał się, że

przyniesie mu to szczęście, i miał rację. Nawet jeśli często płacono mu z funduszu Tajnych

Służb, nie znaczy to wcale, że był szpiegiem.* [*Trudno go sobie wyobrazić z pistoletem w

mankiecie, albo przemycającego zaszyfrowaną wiadomość w jednym z anthemów.] Jeden z

historyków stwierdził, że w ostatnich latach życia „muzyka teatralna nie przestawała płynąć

spod pióra Purcella”. Możemy go sobie wyobrazić siedzącego wygodnie przy swoim biurku z

piórem, z którego skapuje atrament, i kartkami niezapisanego papieru, porozrzucanymi

dookoła, by wchłaniały to wszystko, i mającego nadzieję, że chociaż część będzie na tyle

czytelna, by dała się wykorzystać w Dioklecjanie czy Fairy Queen.

Na dodatek tak długo, jak długo królowa Maria miewała urodziny, Purcell musiał

komponować dla niej Ody Urodzinowe. Wreszcie powiedziała, że ma dość, i umarła. Żeby

okazać jej swoją wdzięczność, Purcell napisał Muzykę żałobną dla Królowej Marii.* [*Choć

nie była w stanie (leżąc nieżywa) w pełni jej docenić]

Muzyka obejmowała kilka anthemów, czyli kościelnych utworów chóralnych z

akompaniamentem żałobnych trąbek. Nie wiadomo dokładnie, dlaczego trąbki były żałobne.

Być może opłakiwały fakt, że wcale nie były trąbkami, a puzonami (nikt nie chce, aby jego

nazwisko było źle wydrukowane w programie) W każdym razie, chcąc pokazać, że nigdy nie

można być pewnym, czy jakiś utwór nie przyda się po raz drugi, Purcell umarł już w rok

później. Ten sam utwór wykonano na jego własnym pogrzebie, choć nikt nawet nie pomyślał,

by zatytułować go Muzyka Żałobna dla Henry Purcella.* [*Nie znajdował się doprawdy w

dużo lepszym niż królowa położeniu, aby podziwiać muzykę. Ale on już ją słyszał.]

Umarł 21 listopada 1695 roku, w wigilię dnia świętej Cecylii. Niektórzy uważają, że

był zakłopotany, ponieważ nie skończył ody na ten rok, i śmierć była jedyną wymówką, jaka

mu przyszła do głowy. Inna legenda o jego śmierci mówi, że pewnego dnia wrócił późno do

domu, po paru drinkach z chłopakami. Żona nie pozwoliła mu wejść, na skutek czego dostał

zapalenia płuc i umarł. Świetna historia, ale to nie był Purcell. To był Maurice Greene.

Greene był niezłym kompozytorem, ale zabrakło mu odrobinę, by został zapamiętany, więc

wydaje się nie w porządku odbieranie mu tego jedynego momentu chwały. Wiemy, że nie

chodzi o Purcella, ponieważ intensywne badania wykazały, że listopad był tego roku

szczególnie łagodny. To jest właśnie kłopot z muzykologią: jakiś mądrala zawsze odkopie

raporty o pogodzie i popsuje zabawę.

background image

BAROK

MONTEVERDI

Koniec epoki renesansu i początek baroku miał miejsce 25 marca 1600 roku o

czwartej po południu. Żadna inna historia muzyki nie miała dotychczas odwagi oświadczyć

tego w tak stanowczy sposób. Chciałbym w tym miejscu odnotować ten fakt i wyjaśnić

wszelkie zastarzałe nieporozumienia. Renesans pętał się jeszcze przez kilka dekad po Anglii,

ale na kontynencie europejskim nie pozostał już po nim żaden ślad.* [*Anglicy zawsze byli

nieco opóźnieni. Nowe prądy potrzebowały czasem i pięćdziesięciu lat, żeby pokonać kanał.]

Publiczność zmęczyło słuchanie ciągle tej samej, starej polifonii, tak zwanej ars

perfecta, czyli „sztuki doskonałej”, którą można znaleźć w muzyce Josquina, Palestriny i całej

reszty. Chcieli czegoś nowego. A kompozytorzy byli pełni dobrej woli, by im to dać,

ponieważ i tak skończyły im się rzeczy, które mogli powiedzieć starym językiem.

Claudio Monteverdi był jedną z głównych postaci owego przejścia od starego stylu do

nowego. Stary styl określał jako „pierwszą praktykę”. Swój nowy styl muzyczny nazwał

„drugą praktyką”, i mówił wszystkim, że lada dzień napisze książkę, w której wyjaśni

wszystko o swoich poglądach na te sprawy.* [*Tak naprawdę, to nigdy nie zdołał tego

zrobić.]

Monteverdi urodził się w 1567 roku w Cremonie, małym mieście w północnych

Włoszech. Cremona była przyjemnym miejscem do życia: duże i pełne uroku domy, szerokie

i proste ulice. Jednak jeśli chodzi o muzykę, było tam trochę nudno, nawet w przybliżeniu nie

tak ciekawie, jak w Mantui, Ferrarze albo Wenecji. Ojciec Monteverdiego, tak jak potem

Haendla, był cyrulikiem-chirurgiem, później zaś został lekarzem.

Prawdopodobnie Monteverdi stawiał swoje pierwsze muzyczne kroki, śpiewając w

kremońskiej katedrze. Muzycy kościelni nie cieszyli się takim prestiżem, jak ci z dworów

królewskich, ale stali wyżej na drabinie społecznej niż miejscy muzykanci albo piffari,

których praca polegała na chodzeniu za burmistrzem i dęciu w trąby, kiedy ten miał

powiedzieć coś ważnego, przeciąć wstęgę, czy coś w tym rodzaju.

Monteverdi musiał uczyć się dobrze, ponieważ wydał swoją pierwszą księgę motetów,

kiedy miał zaledwie piętnaście lat. Były to motety trzygłosowe, czyli nie tak trudne do

napisania jak czterogłosowe, ale i tak było się czym pochwalić. W ciągu pięciu lat, zanim

ukończył dwudziesty rok życia, opublikował pięć ksiąg motetów i madrygałów. Napisane

background image

były one w starym stylu. Ale Monteverdi dopiero się rozgrzewał. Stawało się oczywiste, że

Cremona jest za mała dla jego talentu.

I tak w roku 1591 spakował torbę i wyruszył do Mantui, gdzie został kompozytorem

na dworze księcia Vincenzo Gonzagi. Ojciec Vinzenza, Guglielmo był szczodrym

protektorem sztuki, a jego dwór przyciągał najlepszych muzyków i artystów z całej Europy.

Vincenzo nawet w połowie nie był takim człowiekiem, jak jego ojciec, przynajmniej

jeśli chodzi o docenianie dobrej muzyki. Właściwie był to kawał łajdaka, kobieciarz i

hazardzista. Kiedy znudził się swoją pierwszą żoną, rozwiódł się z nią pod pretekstem, że jest

„zdeformowana”. Nie sprecyzował, jak. Jej rodzina odparowała, że sam jest starym

impotentem. Wtedy Vincenzo zaproponował, żeby sprawdzono jego męskość na dowolnej

dziewicy z Wenecji.* [*Najwyraźniej dziewice z Mantui nie były dość dobre dla niego. Albo

nie było już ani jednej.] Z jakiegoś powodu całej sprawy zaniechano.

Pomimo swoich wad Vincenzo lubił muzykę, nawet jeśli traktował ją tylko jako

sposób na zaimponowanie swoim kochankom. Pewnego razu zaplanował wielki spektakl

muzyczny, z kostiumami, fantazyjnymi tkaninami i mnóstwem dobrego jedzenia, tylko po to,

żeby przypodobać się swojej hiszpańskiej kochance, Agnese d’Argotti. Całe przedsięwzięcie

jednak odwołano, kiedy dama oświadczyła, że ten pomysł ją nudzi. Monteverdi bez

wytchnienia pilnie komponował dla Vincenza. W każdy piątek w Wielkiej Sali Lustrzanej

odbywał się koncert. W 1592 roku Vincenzo poprowadził swoją armię przez Alpy, by pomóc

Austrii odeprzeć atak Turków. Monteverdi dołączył do wyprawy, choć bez zbytniego

entuzjazmu. Jednak walka zrobiła na nim tak duże wrażenie, że wiele lat później napisał

księgę madrygałów wojennych.

Irytacja Monteverdiego brała się między innymi stąd, że musiał z własnej kieszeni

opłacić część kosztów podróży. W dzisiejszych czasach wydatki tego rodzaju zostałyby

uznane za uzasadnione i odpisane od podatku.

W 1600 roku teoretyk muzyki Giovanni Artusi opublikował atak na nową muzykę,

którą uznał za kompletnie niezrozumiałą. Artusi ubolewał, że nowocześni kompozytorzy

łamią wszelkie niepodważalne dotąd zasady, uświęcone trwającą od wieków tradycją.*

[*Czyż to nie brzmi znajomo?]

Choć nie wymienił wyraźnie nazwiska Monteverdiego, dla wszystkich było oczywiste

o kogo chodzi. Monteverdi zdawał się tym nie przejmować; dalej komponował tak samo.

Kilka lat później Artusi przypuścił drugi atak, tym razem publikując nazwiska.

Monteverdi nie miał zamiaru się poddawać. Przeciwnie. Posunął się do stworzenia

całkiem nowego stylu muzycznego, który dał początek operze. Jego dramma per musica z

background image

roku 1607 Orfeo może być uznana za pierwszą prawdziwą operę, choć sam pomysł pochodzi

z wcześniejszych pism Vincenzo Galilei (ojca astronoma Galileusza), który był mistrzem

tego, co sam nazywał stile rappresentativo, stylem przedstawiającym. Galilei był przekonany,

że ów styl kompozytorski stanowi powrót do muzyki starożytnych Greków. Nie miał na tę

teorię dowodów, ponieważ nie ma wskazówek co do brzmienia muzyki greckiej. Ale pomysł

robił wrażenie.

Rok 1607 był pomyślny z innych względów: Włosi zaczęli właśnie pojmować zasady

właściwego posługiwania się widelcami. Szło ku dobremu.

1610 rok był dla Monteverdiego przełomowy. Trafiła mu się gratka: posada maestro

di capella w bazylice św. Marka, największym i najbogatszym kościele Wenecji. Dostawał

300 dukatów rocznie, czyli więcej niż dotąd widział przez całe życie i o 100 dukatów więcej

niż poprzedni maestro.

Miał dużo pracy. Kierował chórem, złożonym z około 50 śpiewaków i

instrumentalistów, a także musiał skomponować i przygotować muzykę na około 40

głównych świąt kościelnych rocznie. Wenecjanie potrafili świętować.* [*W święto

Wniebowstąpienia grupa dostojników wypływała na morze w bucintoro, czyli barce doży i

rzucała do wody wielki weselny pierścień symbolizujący zaślubiny Wenecji z morzem.]

Wszyscy przyjeżdżali do Wenecji, żeby się bawić - była takim ówczesnym Las Vegas.

Monteverdi lubił swoją nową pracę, która dawała mu możliwość tworzenia i stały

dochód. Kiedy książę Mantui zaoferował mu z powrotem jego dawną posadę, Monteverdi

natychmiast odmówił.* [*Z grubsza tłumacząc z włoskiego, jego odpowiedź brzmiała:

„Chyba się zgrywasz!”] Bardzo słusznie zrobił, nie wróciwszy do Mantui. Niedługo potem

członkowie rodziny Gonzagów i armia cesarska pokłócili się o to, kto ma sprawować kontrolę

nad księstwem. Całe miasto zostało splądrowane, a żołnierze przywlekli do niego zarazę.

Przestało to być fajne miejsce.

Monteverdi uniknął zarazy, ale w końcu umarł ze starości w wieku lat

siedemdziesięciu pięciu. Miejski urzędnik pomylił się, wpisując jego wiek do aktu zgonu, ale

było to tak dawno temu, że nie robi to żadnej różnicy.

VIVALDI

Antonio Vivaldi (1678-1742) uważany jest za jednego z największych kompozytorów

włoskich epoki baroku. Cieszył się sławą, poważaniem i żył dostatnio przez większość swego

background image

życia, ale umarł jako biedak. Bywa i tak.

Vivaldi mógłby poczuć się urażony określaniem go jako Włocha, ponieważ urodził się

i mieszkał w Wenecji. W tych czasach była ona niezależnym miastem-państwem, a więc

formalnie rzecz biorąc, Vivaldi był Wenecjaninem, nie Włochem. Podkreślanie różnicy

pomiędzy Wenecjanami a Włochami to sport, w którym można być naprawdę dobrym tylko

wtedy, jeśli się jest Wenecjaninem. Dziś sztuka ta znajduje się w stanie upadku.

Kiedy urodził się mały Antonio, akuszerka, która przyjmowała poród, od razu go

ochrzciła. Nie była wcale pewna czy dziecko wyżyje, a chciała mu dać jakąś szansę u

świętego Piotra. Przeżył, ale pozostał chorowity do końca życia.

Jego ojciec, Gianbattista, był cyrulikiem i do tego utalentowanym skrzypkiem,

natomiast matka, Camilla, córką zwyczajnego krawca. Vivaldi miał trzy siostry i dwóch braci,

którzy nieustannie popadali w jakieś tarapaty.* [*Jego brat, Francesco, został skazany na

banicję za przedrzeźnianie jakiejś grubej ryby.

Vivaldi uczył się na księdza i w końcu nim został, choć przebrnięcie przez wszystkie

stopnie święceń kapłańskich zabrało mu prawie dziesięć lat. Nawet gdy otrzymał pełne

święcenia, rzadko odprawiał mszę. Twierdził, że uniemożliwia mu to słabe zdrowie - cierpiał

na astmę. Niektórzy biografowie wolą wierzyć, że nigdy nie był w stanie odprawić całej mszy

za jednym zamachem, ponieważ zawsze pędził do zakrystii, by zanotować jakiś temat

muzyczny, który właśnie przyszedł mu do głowy. Kilku biografów wyznaje także teorię

głoszącą, że był wysoko postawiony w weneckim podziemiu kryminalnym. Nie ma potrzeby

traktować jej poważnie. Z powodu koloru włosów Vivaldi nosił przydomek Il prete rosso

(rudy ksiądz). Dzisiaj pewnie nazywano by go Marchewką.

Większość życia spędził jako nauczyciel skrzypiec w Ospedale della Pieta, szkole dla

osieroconych dziewcząt. Pieta została zbudowana w roku 1348, jako jedna z czterech w

mieście instytucji charytatywnych dla podrzutków, sierot i innych dzieci bez środków do

życia. Musiało być dużo tych nieboraków, ponieważ przez kilka stuleci, zanim Vivaldi zaczął

tu uczyć, budynek był kilkakrotnie rozbudowywany. Pieta przeznaczona była wyłącznie dla

dziewcząt i młodych kobiet, z których wiele było nieślubnymi córkami kochanek i konkubin

ludzi bogatych i wpływowych. Sierociniec otaczał wysoki kamienny mur z żelazną bramą.

Obok niej znajdowała się niewielka nisza w ścianie, akurat taka, żeby zmieściło się w niej

niemowlę. Każdego ranka odźwierny sprawdzał, co nowego przybyło. Brama opatrzona była

także dużym szyldem, ostrzegającym każdego, że wolno mu zostawić tylko takie dziecko,

którym naprawdę nie może zająć się sam.

Większość swoich utworów Vivaldi skomponował dla wychowanek z sierocińca, w

background image

którym powstała orkiestra słynna na całą Europę. W każdą niedzielę orkiestra Piety dawała

koncert w wypełnionej po brzegi kaplicy. Ponieważ koncert odbywał się w kościele, oklaski

były zabronione. Publiczność okazywała więc swoje uznanie, kaszląc i głośno wydmuchując

nosy. Niektóre z sierot osiągnęły dzięki swoim muzycznym zdolnościom niemałą sławę.

Sam Vivaldi miał opinię dobrego skrzypka i kompozytora. Ucząc w Ospedale della

Pieta grał także na skrzypcach w orkiestrze operowej i czasem zastępował, jako dyrygent,

kierownika muzycznego sierocińca, Francesco Gaspariniego, który miał w zwyczaju znikać

od czasu do czasu.* [*Pewnego dnia, w 1713 roku wziął urlop i już nigdy nie wrócił.]

Wenecja w czasach Vivaldiego była miejscem niezwykle ekscytującym. Muzyka

rozbrzmiewała wszędzie: na rynku melodie wygwizdywał nawet najbiedniejszy szewc czy

sprzedawca owoców. Gondolierzy zaczynali śpiewać na najmniejszą zachętę. Wenecjanie byli

osobliwymi ludźmi: nade wszystko uwielbiali wydawać duże sumy na drogie i wymyślnie

uszyte ubrania. Omijali surowe prawa, ograniczające liczbę dni w roku, w które wolno się

było przebierać. W roku 1732 uchwalono prawo zakazujące zbyt luksusowych wachlarzy. W

1750 wydano przepis mówiący, że odwiedzające się panie nie mają prawa podawać

poczęstunku za więcej niż jednego dukata.

Niemniej jednak co roku tłumy zjeżdżały się do miasta, by wziąć udział w słynnym

karnawale. Królowie i królowe, książęta, księżne i inni przedstawiciele europejskiej

arystokracji przybywali z wizytą, chodzili na przyjęcia, koncerty i przedstawienia operowe.

Kiedy Fryderyk IV, król Danii i Norwegii, odwiedził Wenecję w karnawale roku 1708, dla

uniknięcia wszystkich tych ukłonów i podlizywania się, jakie zazwyczaj znosić muszą

królowie, przedstawiał się wszystkim jako hrabia Olenburg. Był tak oczarowany urodą

Wenecjanek, że woził z sobą dwanaście miniaturowych portretów swoich faworyt. Następca

tronu Rosji i jego żona swoją wizytą wywołali w mieście niemałe poruszenie odmówiwszy

zapłacenia połowy rachunku hotelowego.

W roku 1713 Vivaldi zwrócił się ku pisaniu oper, z których czterdzieści dziewięć

zachowało się do naszych czasów. Jego pierwszą operą był Ottone in villa z librettem

Domenico Lallego. (Naprawdę Lalli nazywał się Sebastiano Biancardi, ale zmienił nazwisko

opuściwszy Neapol, kiedy oskarżono go o defraudację.) Wszystkie one powstały w latach

1713-1739, co daje średnią mniej więcej dwu oper rocznie.* [*Sam Vivaldi twierdził, że

napisał dziewięćdziesiąt cztery opery, tak więc ten wynik może ulec zmianie.]

Rekord stanowiła opera Manilo: została skomponowana zaledwie w pięć dni. Vivaldi

informuje o tym na stronie tytułowej. Maestro chwalił się kiedyś, że komponuje szybciej, niż

kopista jest w stanie przepisywać. Oszczędzał czas stosując skróty. W rękopisie jednego z

background image

jego koncertów skrzypcowych przestał w pewnym momencie wypisywać figuracyjną partię

basu; opatrzył napisany wcześniej fragment komentarzem: dla tępaków.

Chodzenie na XVIII-wieczną operę wenecką było zdecydowanie bardziej zabawne,

jeśli było się bogatym. Bogaci siedzieli w prywatnych lożach, gdzie mogli uprawiać hazard i

ucztować. Świetnie się bawili, rzucając pestki pomarańczy i plując na ludzi pod nimi, często

po to, by pogasić im świece. Śpiewacy operowi stanowili dla kompozytora oddzielny

problem. Na przykład słynny kastrat Luigi Marchesi upierał się, by zawsze - bez względu na

to, kogo gra i w jakiej operze - pojawiać się na scenie po raz pierwszy, stojąc na szczycie

wzgórza. Nie było dla niego ważne, czy w fabule opery w ogóle potrzebne jest wzgórze. Albo

dostawał pagórek, albo nie śpiewał. Przystrojony w hełm z pióropuszem, zbrojny w szpadę,

tarczę i lancę wchodził, śpiewając arię Mia speranza io pur vorrei, którą kompozytor

Giuseppe Sarti napisał specjalnie dla niego.

Choć opery Vivaldiego były w jego czasach bardzo popularne i choć skomponował

także sporo muzyki religijnej, dziś pamięta się o nim przede wszystkim dla jego koncertów, z

których większość przeznaczona jest na skrzypce i orkiestrę. Najbardziej znane spośród nich

Cztery pory roku. Nawet ci, którzy nie lubią muzyki poważnej, lubią Cztery pory roku

Vivaldiego, więc coś w tym musi być.

Ogółem Vivaldi skomponował około czterystu pięćdziesięciu koncertów tego czy

innego rodzaju. Ludzie, którzy uważają, że w jego muzyce jest za dużo powtórzeń twierdzą,

że napisał ten sam koncert czterysta pięćdziesiąt razy. Nie jest to całkiem sprawiedliwe:

napisał dwa koncerty, każdy dwieście dwadzieścia pięć razy.

BACH

Prawie wszyscy w rodzinie Bachów byli dobrymi muzykami, ale nikt nie dorównywał

Johannowi Sebastianowi. Jeśli się chce, można prześledzić genealogię rodziny Bachów aż

pięć generacji wstecz. I tak jednak nie znajdzie się nikogo, kto przebił J. S. Różni członkowie

klanu Bachów byli organistami, miejskimi muzykantami i instrumentalistami w Turyngii,

małym państewku we wschodniej części tego, co teraz jest Niemcami. Turyngia była

kompletnie zalana Bachami-muzykami.

Prapradziadek Johanna Sebastiana, stary Veit Bach, był młynarzem. Lubił grać na

lutni, gdy młyńskie kamienie zasypywały podłogę mąką. J. S. powiedział później, że być

może pomagało mu to w zachowywaniu rytmu. Ojciec Johanna Sebastiana, Johann

background image

Ambrosius, ożenił się z Elżbietą Lammerhirt pochodzącą z rodziny dobrze prosperujących

futrzarzy i mistyków na pół etatu. Johann Ambrosius miał brata bliźniaka o imieniu Johann

Christoph. Byli do siebie tak podobni, że nawet własne żony nie mogły ich odróżnić. Johann

Ambrosius (albo ktoś, kto wyglądał identycznie jak on) i Elżbieta mieli trzech synów:

Johanna Christopha, Johanna Jakoba i Johanna Sebastiana.

Johann Sebastian urodził się 21 marca 1685 roku i został ochrzczony w dwa dni

później w małym kościele świętego Jerzego w Eisenach. Według ostatnich doniesień, kościół

wciąż jeszcze stoi, a obecny pastor nadal wspomina to historyczne wydarzenie, chrzcząc

kolejne niemowlęta w tej samej chrzcielnicy. Być może wyobraża sobie, że wywrze to wpływ

na ich życie.

W wieku lat ośmiu Johann Sebastian został wysłany do szkoły, gdzie szło mu

znacznie lepiej niż jego bratu Johannowi Jacobowi. Dobrze śpiewał i był jednym z tych

uczniów, co zawsze na wszystko mają odpowiedź. Prawdopodobnie nikt go za bardzo nie

lubił. Jego matka umarła, gdy miał lat dziewięć, ojciec - rok później, toteż Sebastiana wysłano

do małego miasteczka Ohrdurf, by zamieszkał ze starszym bratem, Johannem Christophem,

organistą, uczniem Johanna Pachelbela - tego samego, który napisał sławny Kanon. Ponieważ

brakowało pieniędzy, wkrótce zadecydowano o wysłaniu małego Sebastiana do szkoły

chóralnej u św. Michała w Lineburgu. Jej reguła stanowiła, że śpiewacy mają być

„potomkami biednych ludzi, bez środków do życia, ale posiadającymi dobre głosy”.

Wyglądało na to, że chłopak kwalifikuje się pod każdym względem. Nie pozostało mu więc

nic innego, jak wyruszyć.

Szkoła płaciła za jego czesne, pokój i wyżywienie, dawała mu także świece i drewno

na opał. Przechodząc mutację, Sebastian, jak powiadają, przez tydzień mówił i śpiewał

oktawami. Musiał to być interesujący efekt, ale się nie utrzymał. W każdym razie później

nadal go zatrudniano - grał na skrzypcach, altówce i organach. Jednym ze sposobów, w jaki

Bach uczył się muzyki było kopiowanie utworów poprzedników. W czasach szkolnych robił

tego bardzo dużo. Dziś nazwalibyśmy takie postępowanie plagiatem, ale wtedy musiało to

być OK. Ponieważ nie wynaleziono jeszcze kserokopiarek, zmuszony był wszystko

przepisywać ręcznie. Historyk Cecil Gray mówi: „Wchłonął wszystkie style, zamiast zostać

wchłoniętym przez nie”. Karl Geiringer wyraża podobną: „Młody Sebastian chłonął wszelką

naukę z taką łatwością, jak gąbka chłonie wodę”.

Przez jakiś czas Bach studiował w Luneburgu organy u Georga Bohma, który był

uczniem J. A. Reinkena. Bach przeszedł piechotą trzydzieści mil do Hamburga, żeby

posłuchać gry Reinkena.* [*Jak się wkrótce przekonacie, była to tylko rozgrzewka przed

background image

wielkim maratonem do Lubeki.]

Przybywszy do Hamburga Bach był głodny i zmęczony długim marszem, nie miał

jednak pieniędzy na posiłek. Jak sam opowiada, siedział właśnie przed gospodą, dumając o

swoich sprawach i o jedzeniu, rozcierając zmęczone stopy, gdy z otwartego okna wyrzucono

dwie śledziowe głowy. I jakby tego nie było dość, każda z nich nadziana duńskim dukatem.

No i co wy na to?

Po wyczerpujących studiach i wchłonięciu wszystkiego, co było do wchłonięcia

nadszedł czas, by podjąć jakąś stałą pracę. Jego pierwszą posadą było stanowisko organisty i

dyrygenta chóru małego kościoła św. Bonifacego w Arnstadt. Chórzyści, sami chłopcy, byli

marnymi śpiewakami, za to nieźle chuliganili. Młody Bach z trudem utrzymywał porządek.

Nie pomagał mu w tym jego krewki temperament. Zdarzyło się nawet, że wdał się w uliczną

awanturę z jednym ze swoich chórzystów, niejakim Geyersbachem, który nazwał go

„parszywym psem”.* [*Bach sam był sobie winien. Wcześniej nazwał Geyersbacha

Zippelfagottist, beczącym fagocistą.]

Nieco później Bach poprosił o pozwolenie na podróż do Lubeki, by posłuchać gry

Dietricha Buxtehudego, wielkiego duńskiego organisty. Nie odniesiono się do tego pomysłu

entuzjastycznie, ale dano mu cztery tygodnie urlopu. Wyruszył, znowu na piechotę.* [*Może

miał nadzieję na powtórzenie się numeru z monetą w rybiej głowie.] Tym razem było to

ponad dwieście mil, ale jakoś zdołał je pokonać.

Bach spędzał w Lubece cudowne chwile i był do głębi poruszony grą Buxtehudego.

Ponieważ ów myślał o emeryturze, zaproponował swoją posadę Bachowi, który miał wtedy

dwadzieścia lat. Był w tym jednak pewien hak - Bach musiałby poślubić córkę Buxtehudego,

Annę Margretę, która dobiegała trzydziestki.* [*Była to transakcja wiązana. Wiem, wiem,

umieracie z ciekawości: praca (i córka) dostała się w końcu człowiekowi nazwiskiem Johann

Christian Schieferdecker.]

Buxtehudemu wydawało się to całkiem rozsądne, ponieważ zrobił dokładnie to samo,

aby przejąć tę posadę od swojego poprzednika, Franza Tundera. Jednak Bach nie był równie

entuzjastycznie nastawiony do tej oferty. Powiedział, że dziękuje, ale nie. Dwaj inni wielcy

muzycy tych czasów - Johann Mattheson i Jerzy Fryderyk Haendel - także odrzucili tę

propozycję pracy i małżeństwa. Nie o ten rodzaj dodatków do pensji im chodziło. Tak czy

owak, kompozytor spędził w Lubece cztery miesiące. Kiedy powrócił do Arnstadt, władze

kościelne były łagodnie mówiąc, zagniewane. Co więcej, Bach wrócił z mnóstwem

ekstrawaganckich pomysłów, i zaczął grać kościelne chorały z wieloma dodatkowymi nutami

i ozdobnikami. Irytowało to parafian, ponieważ nie byli w stanie usłyszeć melodii. Kazano

background image

mu dać sobie z tym spokój i grać prosto. Tak też zrobił. Grał na złość zbyt prosto.

Bacha nie skusiła córka Buxtehudego, ponieważ miał na oku kogoś, kto mieszkał

bliżej. Całkiem blisko, jeśli chodzi o ścisłość. Nazywała się Maria Barbara Bach i była jego

kuzynką drugiego stopnia ze strony ojca. Była sierotą, mieszkała ze swoją ciotką i wujem w

domu zwanym „Pod Złotą Koroną”. Bach jakiś czas też tam mieszkał i w ten sposób się

poznali. W każdym razie było to wygodne. Śliczna jak pączek róży Maria Barbara śpiewała

pięknym sopranem. Władze kościelne od razu zauważyły, że tych dwoje spędza razem nieco

za dużo czasu na chórze organowym. Wprawdzie ćwiczyli tylko swoje utwory, ale rzeczy

tego rodzaju denerwują ludzi kościoła.

Biorąc to wszystko pod uwagę, Bach zdecydował, że byłoby dobrze przeprowadzić się

gdzie indziej. Pobrali się i przenieśli do Mihlhausen, gdzie Bach dostał nową posadę. Jego

pensja wynosiła teraz 85 guldenów na rok plus „trzy miary zboża, dwie wiązki drewna - jedną

buku, jedną dębu albo osiki - i sześć wiązek chrustu, dostarczane pod drzwi”. Po ślubie młode

małżeństwo zostało wsparte finansowo spadkiem po Tobiaszu Lammerhircie, wuju Bacha ze

strony matki. Czternaście lat później, w roku 1721, kiedy umarła Maria Barbara i Bach miał

się ożenić ponownie, otrzymał spadek po wdowie po Tobiaszu Lammerhircie.

Sprawy w Muhlhausen nie układały się jednak najlepiej. Władze kościelne, jak się

okazało, było to grono zgorzkniałych staruchów, którzy nie znali się na żartach. Nie minął

rok, a Bach przyjął posadę nadwornego organisty Wilhelma Ernsta, „Jego Książęcej i Jaśnie

Oświeconej Wysokości Saksonii-Weimaru. Książę zaoferował Bachowi podwojenie jego

poprzedniej pensji i kompozytor zapytał: „Od kiedy mam zacząć?” Zawierający dymisję list

Bacha do władz kościelnych w Muhlhausen zaczyna się tak: „Wasza Magnificencjo,

Szanowni i Uczeni Panowie, Najłaskawsi Protektorzy i Szlachetnie Urodzeni Panowie”.*

[*Nie chciał nikogo pominąć.] Potem jest gorzej.

Książę był dobrym człowiekiem, choć nieco surowym. Wszyscy musieli gasić światła

o ósmej wieczorem (latem o dziewiątej), miał także zwyczaj pytać, wybranych na chybił trafił

służących, o temat kazania kapelana. Chciał się upewnić, czy przypadkiem nie spali. Książę

kochał muzykę i organy w Weimarze były całkiem dobre, ale pierwszą rzeczą, którą Bach

zrobił było zainstalowanie nowego rejestru dzwonków. Odtąd były jeszcze lepsze.

Lata ćwiczeń, nie wspominając już o pieszych wędrówkach, uczyniły z Bacha

fantastycznego organistę. Gdy pewnego razu grał koncert na dworze w Kassel, wykonał

kunsztowne solo pedałowe tak znakomicie, że następca tronu zdjął z palca pierścień i dał mu

go w prezencie. Jeden z obserwatorów tak to skomentował: „Jeśli tylko dzięki

umiejętnościom swoich nóg zasłużył na taki dar, to cóż ofiarowałby mu książę, gdyby użył

background image

również swoich rąk?”* [*Być może na księciu łatwo było zrobić wrażenie. Pewnie dawał

pierścień każdemu, kto akurat przechodził.]

Mimo to Bach do końca pozostał tak samo skromnym człowiekiem, jakim był zawsze.

Pewnego razu, kiedy ktoś prawił mu komplementy na temat jego gry, powiedział: „To

naprawdę nic takiego. Trzeba tylko uderzać odpowiednie nuty w odpowiednim czasie, a

instrument gra sam. Jemu łatwo to było mówić.* [*Historyk, dr Charles Bumey mówi, że

Bach posługiwał się czasem trzymanym w ustach kijkiem, żeby uderzyć klawisz, którego nie

mógł nacisnąć żadną z rąk.]

Mniej więcej w tym czasie zaprzyjaźnił się z Johannem Gottfriedem Waltherem,

organistą i leksykografem.* [*Byli kuzynami. Matka Walthera pochodziła z Lammerhirtów.]

Wygrał także publiczny muzyczny pojedynek z wielkim francuskim wirtuozem, Louisem

Marchandem, który w ogóle się nie pokazał. Przypomniał sobie nagle, że ma jakąś ważną

sprawę poza miastem. Wiecie, jak to jest.

Bach spędził w Weimarze prawie dziesięć lat, lecz potem uznał, że czas się stamtąd

ruszyć. Stary książę pokłócił się ze swoim bratankiem, a kompozytor tkwił pomiędzy nimi.

Przyjął więc pracę na dworze księcia Leopolda Anhalt-Kóthen. Bach rozstał się ze swoim

pracodawcą w nie najlepszych stosunkach. Spędził prawie miesiąc w areszcie za „zbyt

uporczywe domaganie się dymisji”. Przebywając za kratkami, skomponował czterdzieści

sześć preludiów chorałowych, tak więc nie był to zupełnie stracony czas.

W Kóthen miał Bach siedemnastoosobową orkiestrę, która dostarczała mu zajęcia jako

kompozytorowi. Dworscy introligatorzy musieli wreszcie poprosić go, żeby zwolnił,

ponieważ nie mogli za nim nadążyć. Skomponował też niewielki zbiorek utworów z myślą o

kształceniu swego syna. Wilhelma Friedemanna.* [*Chłopiec, jak powiadają, był bardzo

zdolny, zupełnie jak tata. Historycy wiedzą o tym, ponieważ miał zwyczaj bazgrać na swoich

szkolnych książkach. Może po prostu mu się nudziło.] Można by traktować dzieci Bacha jako

jego kuzynów drugiego stopnia, młodszych o jedno pokolenie. Ale może nie jest to najlepszy

pomysł.

Bach ubiegał się o stanowisko organisty w Jakobkirche w Hamburgu. I chociaż olśnił

sędziów swoją grą, nie chcieli dać mu posady, jeśli nie złoży sporej „darowizny” na rzecz

kościoła. Odmówił i praca dostała się trzeciorzędnemu organiście, Johannowi Joachimowi

Heitmannowi, który akurat miał na zbyciu 4000 marek.* [*Tego samego oczekiwano od

starających się o posadę miejskiego cukiernika.]

Później Bach skomponował cykl sześciu koncertów, który przesłał jako dar

Christianowi Ludwigowi, margrabiemu Brandenburgii.* [*O wielu margrabiach dziś już się

background image

nie pamięta. Zastanawiam się, dlaczego?] Bardzo porządnie przepisał partyturę, przewiązał ją

ładną wstążką i wysłał. Margrabia podziękował mu uprzejmie, ale prawdopodobnie nigdy nie

otworzył pakunku. Nie miał orkiestry, toteż nie bardzo zależało mu na posiadaniu prywatnej

muzyki. I w końcu o takie myślenie nam chodzi.

Po śmierci Marii Barbary Bach ożenił się powtórnie, tym razem z Anną Magdaleną

Wulcken, która mając lat dwadzieścia była o szesnaście młodsza od niego. Była bardzo dobrą

śpiewaczką, a ponadto świetnie przepisywała nuty. Przepisywała rękopisy męża i po jakimś

czasie jej pismo zaczęło wyglądać tak, jak jego. Może sama napisała część utworów... kto

wie?

Szef Bacha, książę Leopold, także ożenił się w tym czasie, ale nie miał takiego

szczęścia. Jego nową żoną została kuzynka, księżniczka Anhalt-Bernberg, która uważała

muzykę za marnowanie czasu. Lubiła za to robótki ręczne, ale to jednak nie to samo. I tak w

roku 1723 Bach i jego nowa żona zapakowali swój dobytek i dzieciaki (w tym czasie było ich

siedmioro: czterech chłopców i trzy dziewczynki) i przenieśli się do Lipska, gdzie Bach został

mianowany kantorem i dyrektorem muzycznym Thomasschule. Jego dobytek stanowiło sześć

klawesynów, lutnia i parę innych instrumentów, kilka lichtarzy, dwa srebrne dzbanki do kawy

- jeden duży, drugi mały - srebrny dzbanek do herbaty i meble różnego rodzaju. Miał też trzy

różne płaszcze (jedwabny był, jak mówił, nieco zniszczony) i jedenaście lnianych koszul „w

praniu”. Prawdopodobnie odebrał je, zanim opuścił miasto.

Do obowiązków Bacha w szkole św. Tomasza należało uczenie chłopców muzyki,

łaciny i gramatyki oraz prowadzenie statecznego i spokojnego życia. Do prowadzenia lekcji

łaciny wynajął zastępcę nazwiskiem Petzoldt* [*Nie mogę powiedzieć, żebym miał mu to za

złe.] Bach był w Lipsku bardzo zajęty. Kiedy nie musztrował małych chłopców, poświęcał

czas pisaniu: skomponował trzysta kantat, Mszę h-moll i wielką Pasję według św. Mateusza,

(jeśli chcecie, możemy też wspomnieć o Pasji według świętego Jana). W wolnych chwilach

komponował też inne rzeczy. Nie opuścił go dawny temperament: kiedy władze

uniwersyteckie odrzuciły jego podanie, w którym wyraził gotowość napisania

okolicznościowego utworu, i dały to zlecenie człowiekowi nazwiskiem Gorner, Bach rzucił w

niego swoją peruką i powiedział, że ów lepiej by zrobił, gdyby został szewcem. Pensja Bacha

w szkole wynosiła 700 talarów rocznie, plus dodatkowe wynagrodzenie za prowadzenie chóru

podczas pogrzebów.* [*W liście do swego przyjaciela, Erdmanna, Bach utyskiwał, że ludzie

w Lipsku nie umierają na tyle licznie, by zapewnić mu przyzwoite utrzymanie.]

Stary rektor szkoły zmarł i został zastąpiony przez Johanna Augusta Ernestiego. Był to

jeden z owych postępowych facetów, co to nie troszczą się specjalnie o muzykę. Miał

background image

zwyczaj nazywać chłopców ze szkolnej orkiestry „knajpianymi grajkami”, co nie wpływało

dobrze na ich morale. Bach spędzał coraz więcej czasu na podróżowaniu po całym kraju, jako

wymówkę podając opiniowanie nowych organów.

W ostatnich latach życia był prawie niewidomy i bardzo podupadł na zdrowiu. Był w

stanie zanotować jeszcze tylko pierwszych 239 taktów ostatniej fugi ze Sztuki fugi,

najbardziej zadziwiającej i skomplikowanej kompozycji fugowanej, jaką kiedykolwiek

napisano. Angielski okulista, John Taylor, podjął próbę zoperowania jego oczu, ale nie dało to

dobrych rezultatów: operacja uczyniła go kompletnie niewidomym. Niespodziewanie, 18

lipca 1750 roku, wzrok Bacha cudem powrócił, kompozytor dostał jednak ataku apopleksji.*

[*Prawdopodobnie zobaczył rachunki od lekarza.] Zmarł w 10 dni później.

Anna Magdalena nie wyszła powtórnie za mąż i próbowała wyżyć za nędzną rentę.

Umarła jako handlarka na lipskiej ulicy.

Wilhelm Friedemann nieźle się spisywał jako kompozytor i solista-wirtuoz. Jedno ze

źródeł mówi, że „miał pięknie ukształtowaną dłoń o długich palcach”.

Carl Philipp Emanuel pracował dla Fryderyka Wielkiego, króla Prus. Fryderyk lubił

grać na flecie, ale dość swobodnie traktował tempo. C. P. E. grał swoje i siedział cicho. Bądź

co bądź, Fryderyk był królem.

Johann Christian przeniósł się do Londynu i komponował opery.

Byli i inni Bachowie, ale żaden z nich nie osiągnął zbyt wiele. Wnuk Bacha, Johann

Sebastian II, był malarzem, ale to by było na tyle. W maju roku 1871, jak pisze historyk

Stanford Terry, „krew Bacha przestała płynąć w żyłach śmiertelników”.

HAENDEL

Gdyby ktokolwiek przypuszczał, że z Haendla wyrośnie tak wielki kompozytor, być

może wiedzielibyśmy więcej o pierwszych latach jego życia. Niestety, nikt wtedy nie zwracał

na niego większej uwagi.* [*Następnym razem będziemy mądrzejsi. Niektórzy ludzie już tacy

są.]

Jerzy Fryderyk Haendel urodził się w 1685 roku w niewielkim mieście Halle, w

Saksonii. Jeśli pojedziecie dziś do Halle, znajdziecie tam dom z tabliczką „Miejsce urodzenia

Haendla”. Haendel urodził się w domu obok.

Jego dziadek, Valentin Haendel przeprowadził się do Halle około roku 1600 i został

oficjalnym miejskim kontrolerem wagi chleba. Jego ojciec, Georg (czyli też Jerzy), który w

background image

chwili narodzin chłopca miał sześćdziesiąt dwa lata, był znanym cyrulikiem i chirurgiem. To

nad wyraz użyteczna kombinacja zawodów, chociaż klienci musieli być ostrożni, prosząc

Georga, żeby uciął trochę na górze i po bokach. Ale przynajmniej jeśli zaciął kogoś przy

goleniu, wiedział, jak go zszyć z powrotem. Pewnego razu usunął część ostrza noża chłopcu,

który połknął go półtora roku wcześniej. Georg po prostu zawiązał na odłamku pętlę ze

sznurka i pociągnął. Chłopiec zdobył sławę jako Rudolf Połykacz Szpad.

Ojciec Haendla nie interesował się muzyką, więc uważał, że jego syn też nie

powinien.* [*W muzyce roi się od ludzi, którzy mogli zostać prawnikami. Zdaje się, że to

typowy przypadek.] Chciał, żeby chłopak został prawnikiem i do czegoś w życiu doszedł.

Jego matka, Dorothea, była bardziej tolerancyjna, i jak głosi wieść, przeszmuglowała do

domu mały, cichy instrument klawiszowy, zwany klawikordem, aby chłopiec mógł w nocy

ćwiczyć na strychu, kiedy ojciec już spał. Ta historyjka jest zbyt piękna, aby była prawdziwa.

Jeśli pytacie mnie o zdanie, sądzę, że wymyślił ją sam Haendel.* [*Według niektórych wersji,

to ciotka Anna podarowała mu instrument. Ale po co komplikować sprawy?]

Pewnego dnia, kiedy miał około dziesięciu lat, pomaszerował z ojcem do pałacu

księcia, który życzył sobie więcej loków i małego podstrzyżenia z tyłu. Kiedy ojciec zajęty

był cięciem, chłopiec zawędrował do kaplicy, gdzie stały organy. Zapominając o dobrych

manierach, zaczął grać jeden z utworów wyćwiczonych na strychu. Na szczęście książę się

nie pogniewał, przeciwnie - obiecał ojcu lekcje muzyki dla chłopca. I tak Jerzy Fryderyk

zaczął się uczyć gry na organach u człowieka nazwiskiem Zachau.

Haendel zapisał się na uniwersytet w Halle w wieku siedemnastu lat, by studiować

prawo. Jego ojciec zmarł w tym samym roku, ale Jerzy Fryderyk i tak kontynuował studia,

choć nie miał do tego serca. Żeby nie wiem co, i tak wolał koncerty od kodycyli. Ale

powinniście zobaczyć jego testament. Jest w nim więcej kodycyli niż możecie sobie

wyobrazić. Był to jednak miły gest w stosunku do staruszka. Mimo to dość szybko i

skwapliwie skorzystał Haendel z szansy objęcia posady organisty katedry w Halle i porzucił

szkołę. Grywał tam zresztą już wcześniej, i to wielokrotnie, kiedy tamtejszy organista

pojawiał się zbyt pijany, żeby grać.

Przed rokiem 1703 Haendel opuścił Halle dla wielkiego miasta, jakim był Hamburg.

Utrzymywał się z grania drugich skrzypiec w orkiestrze operowej i prywatnych lekcji.

Haendla nie satysfakcjonowało granie drugich skrzypiec gdziekolwiek. Ale to dawało

utrzymanie.* [*Pamiętacie? To samo przytrafiło się Bachowi. Może lepiej nie pytać.]

Zaprzyjaźnił się z Johannem Matthesonem i obaj pojechali do Lubeki, by poznać

Dietricha Buxtehudego, wielkiego duńskiego organistę. Obu im zaproponował swoją posadę

background image

w zamian za poślubienie córki. Odpowiedzieli, że pomyślą o tym, i w pośpiechu opuścili

miasto.

Haendel i Mattheson pokłócili się strasznie pewnego razu i postanowili rozstrzygnąć

spór za pomocą pojedynku na rapiery. Cios Matthesona mógł mieć poważne konsekwencje,

ale jego szpada zatrzymała się na guziku płaszcza Haendla. Potem spór został załagodzony i

znowu byli przyjaciółmi, ale Haendel zaczął odtąd nosić płaszcze z bardzo dużymi guzikami.

Jego pierwsze dwie opery zostały wystawione w Hamburgu: odniosły umiarkowany

sukces. Kompozytor wiedział jednak, że jeśli chce tworzyć wielką operę, musi udać się do

Włoch. Uczynił to w roku 1706, choć nie jest jasne, skąd wziął pieniądze, żeby sobie na to

pozwolić.

Większą część roku 1707 spędził w Rzymie, chociaż nie wystawiano tam żadnych

oper. Papież ich zakazał, jako nieprzyzwoitych i bluźnierczych. Mimo braku oper Haendel i

tak dobrze się bawił, biorąc udział w licznych wydarzeniach muzycznych i bywając na

przyjęciach poznał wszystkich wybitnych kompozytorów włoskich owych czasów, takich jak

Archangelo Corelli i obaj Scarlatti - Alessandro i jego syn, Domenico.

Haendel i młody Scarlatti rywalizowali o miano lepszego wirtuoza. Scarlatti wygrał na

klawesynie, ale Haendel nie dał mu szansy na organach, tak więc skończyło się na remisie.

Przez jakiś czas Jerzy Fryderyk bawił się w turystę. Wybrał się do Wenecji. W 1709 roku

wystawiono tam jego operę Agrippina. Publiczność była nią tak zachwycona, że zaczęła

wołać: Viva il caro Sassone, co znaczy Niech żyje kochany Saksończyk. Haendel był na fali i

wiedział o tym. Łącznie spędził we Włoszech około trzech lat. Oprócz oper skomponował

niemal sto kantat i trochę muzyki kościelnej. No i dobrze się bawił.

W 1710 roku przyjął posadę kapelmistrza u elektora Hanoweru. Dostał tę pracę,

ponieważ znał kogoś, kto znał kogoś.* [*Tak samo jest i dzisiaj.] Po kilku miesiącach

poprosił o urlop, żeby pojechać do Londynu. Po drodze, przejeżdżając przez Halle, wpadł do

swojej mamy, która kazała mu zabrać czyste skarpetki i napisać do domu, kiedy tylko będzie

miał okazję.

W Anglii stał się jeszcze większą gwiazdą, niż był we Włoszech. Londyńczycy

przyjęli go z wielkim entuzjazmem. Od czasu śmierci Purcella w 1695 roku nie mieli żadnego

naprawdę porywającego kompozytora, więc przybył w samą porę. Z okazji swojej pierwszej

wizyty w Londynie skomponował operę Rinaldo, uwielbianą przez tłumy. Całe obszerne

fragmenty Rinalda zaczerpnięte zostały z Agrippiny, wcześniejszej opery Haendla, i z kilku

oratoriów, ale słuchacze tego nie wiedzieli. A Haendel nie miał zamiaru ich o tym

informować.* [*Haendel często zapożyczał swoją własną muzykę. Później stał się nieco

background image

bardziej zachłanny i zaczął podkradać także od innych kompozytorów].

Jedną z atrakcji Rinalda było zastosowanie fletów prostych, które naśladowały śpiew

ptaków. A na wypadek, gdyby nie zostało to właściwie zrozumiane, w czasie każdego

przedstawienia wypuszczano na scenę kilka żywych wróbli. Chwyty tego rodzaju są w

porządku, dopóki nie wymkną się spod kontroli.* [*W jednej z jego późniejszych oper

występowały żywe niedźwiedzie.] W końcu Haendel uświadomił sobie, że lepiej będzie

dotrzymać słowa i powrócić do pracy w Hanowerze, chociaż wcale nie miał na to ochoty. W

porównaniu z Londynem życie na dworze hanowerskim było nudne. W ciągu niespełna roku

przekonał elektora, by znowu puścił go do Londynu, obiecując wrócić w „rozsądnym” czasie.

Jego pierwsza wizyta w Londynie trwała siedem miesięcy. Ta druga prawie pięćdziesiąt lat.

Skomponował parę oper na sezon 1712, a także odę na urodziny królowej Anny,

będącą jego pierwszym utworem do tekstu angielskiego. Wprawdzie nie znał jeszcze zbyt

dobrze języka, ale pracował z wielkim zapałem.

W roku 1713 Owen MacSwiney, dyrektor teatru Haymarket, opuścił miasto ze

wszystkimi pieniędzmi uzyskanymi za operę Haendla, Teseo. Położyło się to cieniem na ich

stosunkach.

W roku 1714 zmarła królowa Anna i szef Haendla, elektor Hanoweru (co za

niespodzianka!) został królem Anglii, Jerzym I. Nie potrafił powiedzieć ani słowa po

angielsku, ale zdawało się to nie przeszkadzać nikomu, a już najmniej jemu. Nigdy nie

wiedział, o czym jest właśnie mowa, ale to nie był warunek otrzymania posady.

Wielu sądzi, że Jerzy był zły na Haendla, za to że od niego zwiał. Krąży więc

historyjka, o tym, jak to Haendel skomponował suitę orkiestrową, znaną jako Water Music

(Muzyka na wodzie), żeby powrócić do łask króla. Jerzy wcale nie był zły. Przeciwnie. Jedną

z pierwszych rzeczy, jakie zrobił, kiedy tylko przybył do Anglii, było przyznanie Haendlowi

podwyżki. Zaszczycił także swą obecnością przedstawienie jego opery Rinaldo. Był niby w

przebraniu, ale przyprowadził jedną ze swoich ulubionych kochanek i oboje szczebiotali

przez cały czas po niemiecku, więc wszyscy wiedzieli, kim jest.* [*Wiecie, jak to jest: traci

się poczucie czasu.]

Nie ma wątpliwości, że Jerzemu podobała się Muzyka na wodzie, którą Haendel

skomponował na osobliwą królewską wycieczkę po Tamizie. Król i jego przyjaciele płynęli w

dół rzeki, jedząc i pijąc, podczas gdy kompozytor z pięćdziesięcioma muzykami płynął obok

nich na innej barce, grając muzykę taneczną. Królowi Muzyka tak bardzo przypadła do gustu,

że musiano mu ją zagrać trzy razy. Był to olbrzymi sukces, chociaż grający nieco się

zamoczyli.

background image

Haendel przeniósł się na jakiś czas do Middlesex, gdzie przebywał jako gość Jamesa

Brydgesa, księcia Chandos. Chandos był skarbnikiem armii królowej Anny podczas wojny o

sukcesję hiszpańską i jakimś trafem po jej zakończeniu był sporo bogatszy niż na początku.

Wydał fortunę na budowę wielkiego domu, zwanego Cannons, w którym było mnóstwo

gościnnych pokoi. W czasie swojego tam pobytu Haendel skomponował jedenaście

kościelnych anthemów, znanych teraz jako Chandos Anthems. Anegdota głosi, że pewnego

razu podczas burzy Haendel schronił się w wiejskiej kuźni, a potem skomponował cykl

wariacji na temat melodii gwizdanej przez „Muzykalnego Kowala”. Możecie w to wierzyć,

jeśli chcecie.

W roku 1719 grupa arystokratów założyła Królewską Akademię Muzyki i poprosiła

Haendla, by został jej dyrektorem muzycznym. Chcieli wykonywać wielkie opery. Jerzy

Fryderyk pojechał więc do Europy zaangażować śpiewaków. Zajrzał też do Halle zobaczyć

się z matką. Słysząc, że Haendel jest w mieście, Bach przewędrował dwadzieścia mil z

Lipska, by się z nim zobaczyć, ale kiedy przybył, Haendel właśnie był wyjechał.

Opera w XVIII wieku była całkiem inna niż dzisiejsza. Publiczność nawet nie

udawała, że słucha muzyki. Przychodzono tam w celach towarzyskich, by pograć w karty,

jeść i flirtować z kim się miało ochotę. Śpiewacy też nie byli lepsi. Mieli zwyczaj włączania

do akcji swoich ulubionych arii, nawet jeśli pochodziły z innej opery.

Główna rola kobieca (nazywana prima donna) śpiewana była zazwyczaj przez

sopranistkę. Główną partię męską grał przeważnie kastrat pochodzący z Włoch, gdzie

specjalizowali się w operacjach tego rodzaju i mieli ostrzejsze noże. Nazywany był on primo

uomo. Tenorów wykorzystywano rzadko, i nigdy w ważnych rolach. Muzyka składała się

głównie z arii, około trzydziestu, w formie da capo z wbudowaną powtórką. To tak, jakby się

miało zagwarantowany bis.

Akademia Królewska została otwarta w 1720 roku i Haendel energicznie zabrał się do

pracy, komponując jedną operę po drugiej. Publiczność stworzyła rywalizację między nim a

innym kompozytorem, Bononcinim. To było jednak nic w porównaniu z walką o palmę

pierwszeństwa dwu głównych sopranów, Cuzzoni i Faustiny.

Haendel przywiózł Cuzzoni z Włoch. Była nieco kapryśna, ale miała cudowny głos.

Horace Walpole opisuje ją jako małą i przysadzistą. Kiedy pewnego razu nie zgodziła się ze

sposobem, w jaki Haendel kazał jej śpiewać arię, ten trzymał ją za oknem, póki nie podzieliła

jego punktu widzenia.

Przez cały czas miał kłopoty ze śpiewakami. Kiedy tenor nazwiskiem Gordon

zagroził, że wskoczy na jego klawesyn, kompozytor odpowiedział: „Uprzedź mnie kiedy, to

background image

dam ogłoszenie. Więcej ludzi przyjdzie zobaczyć jak skaczesz, niż posłuchać, jak śpiewasz”.

To mu zamknęło gębę.

Aby przyciągnąć większe tłumy. Akademia sprowadziła inny sopran, śpiewaczkę

nazwiskiem Faustina. Jej rywalizacja z Cuzzoni doszła do absurdu. W jednej z oper Haendel

musiał skomponować dwie arie, po jednej dla każdej z pań, z jednakową liczbą nut, tak, by

nie uchybić żadnej z nich. Współzawodnictwo osiągnęło apogeum w roku 1727, w czasie

przedstawienia opery Bononciniego Astianatto. Poszczególne frakcje publiczności

wygwizdywały przeciwniczkę, aplauzem reagując na swoją faworytkę. Widownia rozgrzała

się do tego stopnia, że wybuchła walka, której towarzyszyła bójka na scenie - dwa soprany

walczyły na zęby i paznokcie. Niektórzy traktują rozrywkę bardzo poważnie.

W tym samym roku Jerzy I zmarł, zjadłszy za dużo melonów; jego sukcesorem został

Jerzy II.* [*Jerzy II nie był lepszy. Zmarł siedząc w toalecie.] Na jego koronację Haendel

skomponował anthem Zadok The Priest* [*Kapłan Zadok], który od tej pory wykonuje się na

każdej koronacji. Ale Jerzy dostał go jako pierwszy.

W roku 1729 Haendel odbył drugą podróż do Włoch w poszukiwaniu dobrych

śpiewaków i powrócił z sopranistką nazwiskiem Anna Maria Strada del Po. Pozostała ona w

stosunku do niego lojalna, nawet wtedy, kiedy interesy szły źle i kiedy inni jego śpiewacy

zdezerterowali do konkurencyjnego teatru operowego - The Opera of the Nobility.

Spekulowano, że Haendel i Strada mogli mieć romans, ale nie znajduję dowodów

podtrzymujących tę teorię. W rzeczywistości niewiele wiadomo o jego życiu uczuciowym.

Nie ożenił się nigdy, chociaż zdawał gustować w towarzystwie kobiet. (Była taka, z którą

podróżował po Europie jako młody człowiek, ale zapomniałem nazwiska). Historyk Stanley

Sadie tak to ujmuje: „Kompozytor, który potrafił portretować kobiety w swojej muzyce w

sposób tak żywy, jak robił to Haendel, nie mógł być w tej kwestii całkowitym ignorantem w

realnym życiu”. Taktownie powiedziane.

W jakimś miejscu każdej dyskusji o Haendlu musi pojawić się jego oratorium

Mesjasz. Oratorium było dla Haendla użyteczną ucieczką od problemów związanych z operą.

Pod wieloma względami muzyka jest taka sama, ale odpadają wszystkie kłopoty związane z

dekoracjami, kostiumami i ruchem scenicznym. Na ogół oratorium jest o wiele tańsze w

produkcji niż opera, co musiało przemawiać do jego zmysłu do interesów.* [*Do opery

zniechęcały go także okropne libretta. Punktem kulminacyjnym Serse, na przykład, jest pieśń

miłosna głównego bohatera skierowana do drzewa.]

Mesjasz powstał w ciągu zaledwie trzech tygodni. To szybko, ale do rekordu daleko,

nawet jak na niego.* [*Operę Faramondo skomponował w dziewięć dni. To dopiero

background image

świadczy o jego możliwościach.] Libretto skompilował Charles Jennens - dobry librecista, ale

też rozrzutny fircyk. Miał specjalnego służącego, którego zadaniem było zbieranie skorupek

po ostrygach, które Jennens rozrzucał wszędzie, gdziekolwiek przechodził.

W drodze na dublińską premierę Mesjasza Haendel zatrzymał się na krótko w Chester

i zebrał grupę śpiewaków, żeby przećwiczyć kilka nowych chórów. Jeden z basów, drukarz

nazwiskiem Janson narobił tyle błędów, że Haendel wściekł się na niego: „Zdawało mi się, że

mówił pan, iż umie czytać nuty a Vista”. „Tak, proszę Pana, umiem” - odpowiedział Johnson

- „ale nie prima Vista”. Mesjasz został po raz pierwszy wykonany w 1742 roku dla siedmiuset

osób upchniętych w teatrze zdolnym pomieścić sześćset. W anonsach proszono panie o

ubranie się w spódnice bez krynolin, a panów - o pozostawienie szpad w domu, by zajmowali

mniej miejsca. Był to olbrzymi sukces, powtórzony później w Londynie, gdzie Haendel odtąd

co rok używał Mesjasza do hucznego zamykania sezonu.

Jerzy Fryderyk był oczywiście ekspertem od wielkiej, efektownej muzyki. Pewnego

razu powiedział do kompozytora Glucka: „Anglicy lubią to, do czego mogą wybijać takt, od

czego pękają im bębenki w uszach”.* [*Musimy jednak pamiętać, że Haendel powiedział

kiedyś o Glucku: „wie o kontrapunkcie nie więcej niż mój kucharz”.]

Jak każdy może wam opowiedzieć, król był tak poruszony pierwszym londyńskim

wykonaniem oratorium Alleluja, że aż wstał, dając tym samym początek idiotycznej tradycji,

która trwa do dzisiaj. Osobiście sądzę, że przysnął i nagłe tutti poderwało go na nogi. Jeśli już

mówimy o „mocnym uderzeniu”, to wspomnieć tu trzeba o Royal Fireworks Music (Muzyce

Królewskich Ogni Sztucznych) Haendla. Król wydał wielkie przyjęcie z ogniami sztucznymi

i skomponowaną do nich muzyką. Jednak specjalny podest podtrzymujący fajerwerki stanął w

ogniu i wszystko wybuchło za wcześnie. Potem spadł deszcz. Kiedy dym się rozwiał, okazało

się, że jest dwóch zabitych i setki rannych. Ale muzyka była ładna.

W tych czasach Haendel zestarzał się, bardzo utył i zaczął ślepnąć. Jego wzrok

pogorszył się jeszcze po operacji przeprowadzonej przez Johna Taylora, który zasługuje na

miejsce w historii, zrujnowawszy wzrok dwu największych kompozytorów tej epoki, Bacha i

Haendla, a także historyka Edwarda Gibbona.

Haendel umarł w Wielki Piątek 1759 roku i został pogrzebany w Opactwie

Westminsterskim, pośród poetów. Pomyślicie pewnie, że biorąc pod uwagę ilość utworów,

jakie skomponował, ktoś powinien był pomyśleć o wykonaniu jednego z nich podczas

pogrzebu. Tymczasem muzykę żałobną skomponował William Croft. Haendel zemścił się

później. Crofta nikt już dzisiaj nie słucha. Dużo można osiągnąć, kiedy się człowiek

naprawdę postara!

background image
background image

KILKA KLASYCZNYCH PRZYKŁADÓW

HAYDN

Haydn nie miał ani błyskotliwej indywidualności Mozarta, ani posępnej, romantycznej

pasji Beethovena. Był raczej typem ze średniej kadry kierowniczej.

Jako młody człowiek mieszkał kilka lat w Wiedniu, usiłując związać koniec z

końcem, ale większość swojego życia - prawie pięćdziesiąt lat - spędził na tej samej posadzie,

dającej mu możliwość tworzenia i finansowe zabezpieczenie. Był o dwadzieścia cztery lata

starszy od Mozarta, a jednak przeżył go o osiemnaście lat. I do ostatnich lat życia, w

przeciwieństwie do Beethovena, cieszył się dobrym zdrowiem. Mieszkał na poddaszu, i w

ogóle. Ostatni okres życia spędził na zasłużonej, spokojnej emeryturze, otoczony wygodą i z

prywatnym zapasem swego ulubionego wina, tokaju. Umarł w roku 1809, w wieku

siedemdziesięciu siedmiu lat, ze sporą sumką odłożoną w banku i garderobą pełną ładnych

ubrań. Byłby jeszcze szczęśliwszy, gdyby jego życie uczuciowe ułożyło się lepiej.

Haydn urodził się w roku 1732 w rodzinie prostych wieśniaków w małej austriackiej

miejscowości Rohrau, niedaleko granicy węgierskiej. Jego ojciec był kołodziejem w drugim

pokoleniu, jego matka zaś - kucharką. Ochrzcili swojego syna Franz Joseph, ale w domu

nazywali go Sepperl. Jako chłopiec był dobrze ułożony i czysty. Lubił udawać, że gra na

skrzypcach wziąwszy dwa kawałki drewna na opał. Był to jednak dopiero początek.

Kiedy miał sześć lat przeniósł się do kuzyna, nauczyciela z pobliskiego miasta

Hainburg. Kuzyn ów, Franek, był człowiekiem surowym, przeświadczonym, że uczniowie

mogą nauczyć się wszystkiego, jeśli tylko bija się ich dostatecznie często. Haydn nauczył się

od niego przynajmniej tyle, by przyjęto go jako chórzystę do katedry św. Stefana w Wiedniu.

Przesłuchał go kierownik chóru, Georg Reutter, który przekupywał go czereśniami i nauczył

jak się śpiewa tryl. Dużo później Haydn powiedział, że nigdy już nie mógł słuchając tryli

pozbyć się myśli o smaku czereśni.

Mały Haydn był dobrym śpiewakiem, ale nieco psotnym. W końcu doigrał się - jeden

z kawałów kosztował go utratę miejsca. Obciął warkoczyk chłopcu stojącemu przed nim i

Reutter wywalił go z chóru. Stało się to w samą porę: rozpoczynał mutację i zaczynano coś

przebąkiwać o kastracji. Został więc sam na sam ze swymi siedemnastoma latami, trzema

zniszczonymi koszulami, obszarpanym płaszczem i bez grosza przy duszy.

Przez następnych parę lat prowadził cygańskie życie jednego z wielu ulicznych

background image

wiedeńskich grajków. Poza tym zarabiał trochę lekcjami muzyki, akurat tyle, by opłacić

komorne za maciupeńkie poddasze przy Michaelerplatz. Późną nocą studiował utwory

fortepianowe Carla Philippa Emanuela Bacha i komponował własne.

Pierwszy wielki przełom nastąpił, kiedy wraz z kilkoma kolegami wykonał serenadę

pod domem Johanna Josepha Kurza, aktora i mima, od jego najsłynniejszej roli zwanego

powszechnie Kurz-Bernardon. Bernardon to rodzaj postaci komediowej, prostaczek znany

także jako Hanswurst. Kurz zamówił u Haydna muzykę do opery komicznej Der krumme

Teufel (Garbaty Diabeł). Haydn dostał za nią dwadzieścia pięć dukatów, co pozwoliło mu

poczuć się bardzo bogatym. Potem jego sprawy zaczęły wyglądać coraz lepiej. Dworski

poeta, Metastasio, mieszkał w tym samym domu w nieco ładniejszym mieszkaniu. To poprzez

niego poznali się Haydn i Niccola Porpora, słynny nauczyciel śpiewu i kompozytor. Haydn

został jego akompaniatorem i lokajem. Porpora nauczył go nie tylko podstaw kompozycji, ale

także czyszczenia butów i aksamitnego płaszcza.

Mniej więcej w tym czasie Haydn zakochał się do szaleństwa w jednej ze swoich

uczennic, ślicznej młodej pannie, Therese Keller, córce perukarza. Chciał się z nią żenić, ale

ona postanowiła zostać mniszką. Kiedy w roku 1756 wstępowała do klasztoru, skomponował

na tę ceremonię niewielki koncert organowy na dowód iż nie żywi urazy. Jako rodzaj nagrody

pocieszenia, ojciec Teresy zaproponował mu poślubienie jej starszej siostry, Anny Marii. Ona

miała lat trzydzieści jeden, on dwadzieścia osiem. Zbyt przybity, by jasno myśleć, wyraził

zgodę. Pożałował tego: Anna Maria była brzydka, kłótliwa i okazała się fatalną gospodynią.

Niedługo po ślubie przeżyła odrodzenie religijne i spędzała całe godziny na rozmowach z

duchownymi, którzy odwiedzali ich dom. Najgorsze ze wszystkiego było to, że zupełnie nie

miała uznania dla niego jako muzyka. Nie obchodziło jej, czy jest szewcem, czy

kompozytorem. Używała jego rękopisów do wykładania blach do ciasta, albo cięła papier na

papiloty. Jak na ironię, Teresa wkrótce opuściła klasztor. Ale wtedy było już za późno.

Haydn miał na swoje cierpienia proste antidotum: wałęsał się tu i ówdzie. Powiedział

później, że nie robi sobie z tego powodu wielkich wyrzutów, ponieważ jego żona nie mogła

mieć dzieci.* [*Nie jestem pewien, czy nadążam za jego rozumowaniem, ale nie mogę

powiedzieć, żebym go potępiał.] Najpierw zakochał się w śpiewaczce. Nazywała się Luiga

Polzelli. Oboje nie przestawali żywić nadziei, że jej mąż i jego żona umrą. Jej mąż, owszem,

umarł, ale żona Haydna żyła, jak na złość, aż do roku 1800, kiedy on miał już sześćdziesiąt

osiem lat. Polzelli wyszła tymczasem za kogoś innego. Drugą miłością Haydna - poznał ją

podczas wizyty w Londynie - była również śpiewaczka, Rebecca Schroeter. Były też

prawdopodobnie inne.

background image

Dzięki swojej znajomości z Porporą, Haydn dostał niebawem pracę kompozytora na

dworze czeskiego arystokraty, hrabiego Morzina. Następnie zaproponowano mu posadę, na

której pozostał do końca życia - nadwornego kompozytora i kapelmistrza węgierskiego

arystokraty, księcia Paula Antona Esterhazy’ego.

Paul Anton nie pożył długo. Wkrótce zastąpił go brat, Nicolaus Wspaniały. Nicolaus

był miłym człowiekiem i niezłym muzykiem, nawet jeśli miał skłonność do przesadnie

strojnego przyodziewku.* [*Na Goethem szczególne wrażenie zrobił jego wyszukany,

ozdobiony diamentami mundur huzarski.] Uniform Haydna był mniej wyszukany: niebieski

ze złotymi ozdobami. Później zmienił go na czerwony ze złotymi ozdobami.

Nicolaus lubił grać na instrumencie zwanym barytonem, będącym skrzyżowaniem

wiolonczeli z gitarą. Nikt już go dzisiaj nie buduje. Ale jeśli mielibyście chęć nauczyć się

grać na barytonie, wiedząc, że to Haydn napisał na niego około stu sześćdziesięciu utworów

kameralnych, to powinno to zapewnić wam zajęcie na jakiś czas.

Niezadowolony z rodzinnego pałacu w Eisenstadt, Nicolaus postanowił zbudować

sobie nowy, letni zamek, który nazwał Esterhaza. Kazał postawić go na bagnach, na

kompletnym odludziu, albowiem bardzo lubił polować na kaczki. Esterhaza była wspaniałym

miejscem, ale Haydn i jego muzycy niechętnie tkwili na tym dzikim bagnisku, z dala od

Wiednia, nie wspominając już o żonach i mężach. Kwatery były przeważnie jednoosobowe.

Haydn miał do dyspozycji jeden z kilku apartamentów, z pokojem dla żony, choć nie spędzał

z nią więcej czasu, niż musiał.

Niechęć do tkwienia na odludziu skłoniła Haydna do napisania jednej z jego

najbardziej znanych symfonii - nr 45, fis-moll, znanej jako Pożegnalna. Cały dowcip polegał

na tym, że pod koniec części finałowej, kiedy partie poszczególnych instrumentów kolejno

milkną, każdy z muzyków gasił swoją świecę i opuszczał scenę. Wreszcie zostało tylko

dwóch skrzypków, Haydn i Luigi Tomasini. Nicolaus pojął aluzję i następnego dnia wszyscy

zabrali się do pakowania walizek.

Kompozycje Haydna mają więcej przydomków niż dzieła jakiegokolwiek innego

kompozytora w historii muzyki. Kiedy się weźmie pod uwagę fakt, że napisał, na przykład, co

najmniej dwadzieścia dwie symfonie w tonacji D-dur, przydatność przydomków staje się

zrozumiała. Łącznie napisał około stu siedmiu symfonii, tuzin mszy, pięćdziesiąt dwie sonaty

fortepianowe i osiemdziesiąt cztery kwartety smyczkowe. Musiał mieć coś, co w nocy

trzymało go poza domem.

Nawet jeśli jego małżeństwo okazało się katastrofą, miał pełno rzeczy, z których mógł

być zadowolony. Był szanowany przez swych współczesnych, nie wyłączając Mozarta i

background image

Beethovena, którzy u niego studiowali.* [*Od Beethovena przyjmował symboliczną opłatę i

pozwalał mu płacić za kawę, kiedy razem wychodzili.] Członkowie jego orkiestry nazywali

go Papa. Miał krótkie, grube nogi i wielki nos oraz poczucie humoru ze skłonnością do figli.*

[*Uważał za dość zabawne, kiedy w czasie lekcji, w chwili odwracania strony hrabinie

Morzin rozpięła się bluzka.]

Gdy zmarł w 1809 roku, wyprawiono mu skromny pogrzeb, ponieważ Austria była

dość zajęta najazdem wojsk Napoleona. Paru studentów medycyny ukradło czaszkę Haydna.

Ukryli ją w małej czarnej szkatułce, wyściełanej białym jedwabiem. Chcieli studiować

wypukłości na jego głowie.

W roku 1829, a więc dwanaście lat po śmierci Haydna książę Nicolaus Esterhazy

kazał ekshumować ciało. Ale się wściekł, kiedy zobaczył, że nie ma głowy! W końcu

wyśledził złodziei i zażądał jej zwrotu. Podarowali czaszkę Haydna Wiedeńskiemu

Towarzystwu Muzycznemu, a księciu dali w zamian inną. Dopiero w 1954 roku głowa

Haydna została pochowana z resztą jego ciała. Poza tym był to raczej pozbierany facet.

MOZART

Mozart to po prostu wymyślony przez boga sposób na to, żebyśmy wszyscy czuli się

niewiele warci. Ilekroć skomponujesz utwór, o którym myślisz, że jest szczególnie dobry,

podcina ci skrzydła myśl, że Mozart prawdopodobnie skomponował lepszy mając dziewięć

lat.

27 stycznia 1756 roku był dniem jakich wiele, aż do godziny ósmej wieczorem, kiedy

Leopoldowi i Annie Marii Mozart, w małym mieszkaniu na trzecim piętrze, wynajmowanym

od sklepikarza, narodziło się największe muzyczne cudo wszechczasów. Imię dziecka

brzmiało Johannes Chrysostomus Wolfgangus Theophilus, ale on wolał Wolfgang Amadeus.*

[*zmienił Theophilus na Amadeus, oba z nich oznaczają „Bogumił”.]

Mały Wolfgang nie od początku był aż tak wybitny. W rzeczywistości przez pierwsze

trzy lata życia był dość zwyczajny: siusiał w majtki, bawił się nóżką i ślinił się jak każde inne

małe dziecko. Mniej więcej do czwartego roku życia był kompletnym próżniakiem - nie

skomponował ani jednej nuty i prawie wcale nie grał na klawesynie. W wieku lat pięciu

zakasał rękawy i zabrał się do poważnej roboty. Został cudownym dzieckiem w grze na

instrumentach klawiszowych i zaczął komponować proste utwory. Dźwięk trąbki solo

sprawiał, że z wrzaskiem wybiegał z pokoju. Nie należał też raczej do miłośników fletu.

background image

W wieku dziewięciu lat napisał pierwszy utwór chóralny, znajdujący się obecnie w

British Museum. Jest to kompozycja do tekstu wersu z Psalmu 46 - Bóg jest naszą ucieczką i

mocą.* [*Kto by się spierał? Można wybaczyć Mozartowi, że nazwał ten utwór madrygałem.

Był mały i musiał się jeszcze wiele nauczyć.] Z napisaniem pierwszej opery. La Finta

Semplice wstrzymał się do dwunastego roku życia. Od tego momentu już nie można go było

powstrzymać. W swoim krótkim, trzydziestosześcioletnim życiu Mozart skomponował pół

tuzina oper będących arcydziełami i parę innych, dwadzieścia jeden koncertów

fortepianowych, dwadzieścia cztery kwartety smyczkowe, siedemnaście mszy, wiele różnego

rodzaju utworów kameralnych i koncertów na inne instrumenty oraz czterdzieści jeden

symfonii.* [*Może tych symfonii było o kilka więcej lub mniej. Nie będę się czepiał.]

Dlaczego Mozart był takim rekordzistą? Bardziej niż ktokolwiek inny odpowiedzialny

jest za taki stan rzeczy jego ojciec: Leopold bez przerwy gderał i rugał swego syna,

przykazywał ciężko pracować, zarabiać pieniądze i nade wszystko nie wałęsać się z innymi

muzykami. Ale Mozarta nie interesowała ciężka praca: chciał się dobrze bawić.* [*Leo

uważał, że muzycy nie mają klasy. Może i miał rację.]

Nie ma wątpliwości, że już małego Mozarta prześladowały natręctwa. Kiedy uczył się

matematyki cały pokój - ściany, podłogi, meble - zasmarowany był cyframi pisanymi

kawałkiem kredy.* [*Jego rodzice powinni się cieszyć, że żyli przed wynalezieniem

flamastrów.] Przyczyną jego nerwowości były nieustanne trasy koncertowe, jakie odbywał ze

swoją starszą siostrą, Anną Marią, znaną jako Nannerl. Leopold obwoził swoje dzieci, jako

grające cuda, po wszystkich dworach arystokratycznych i wielkich miastach Europy.*

[*Oboje mieli po siedem lat.] W czasie wizyty na francuskim dworze królewskim Mozart

oświadczył się Marii Antoninie. Odrzuciła go.

W czasie wizyty w Rzymie - miał wówczas czternaście lat - zapisał partyturę Miserere

Allegriego, usłyszawszy je tylko raz, śpiewane przez chór w Kaplicy Sykstyńskiej. Papież

zabronił kopiowania partytury, ale nie powstrzymało to Mozarta. Mendelssohn powtórzył ten

sam wyczyn siedemdziesiąt lat później, w wieku dwudziestu jeden lat.

W 1782 roku, całkowicie wbrew woli ojca, Mozart ożenił się z Konstancją Weber,

córką właścicielki pensjonatu, w którym mieszkał, a której starsza siostra, Alojza, wcześniej

go porzuciła. Ojciec uważał, że żadna z panien Weber nie jest dość dobra dla jego syna.

Mozart, romantyczny jak zawsze, pisał o Konstancji w liście do niego: „Nie jest brzydka, ale

nie jest też pięknością. Nie jest błyskotliwa, ale ma dość zdrowego rozsądku, by podołać

obowiązkom żony i matki”.

Konstancja była zupełnie tak samo nieodpowiedzialna jak jej niedojrzały małżonek i

background image

ich gospodarstwo było jednym wielkim bałaganem. W ciągu dziewięciu lat pobytu w Wiedniu

przeprowadzali się jedenaście razy. Plotkowano, że oboje flirtowali na boku, mimo to byli

zakochani i szczęśliwi. I tylko to się liczy.

Jakiś czas Mozart pracował na dworze arcybiskupa Salzburga, aż do dnia, kiedy

potraktował arogancko jego zarządcę, który wykopał Mozarta ze stanowiska - i to dosłownie,

w całym tego słowa znaczeniu, prosto w siedzenie. Pozycję w domu arcybiskupa zajmował

taką, jak każdy inny służący; kompozytorzy nie byli uważani za kogoś lepszego od lokajów

czy pokojówek. W liście do ojca Mozart objaśnia etykietę, obowiązującą podczas obiadu:

„Nota bene, dwaj lokaje siedzą u szczytu stołu, ale przynajmniej dostałem miejsce wyższe niż

kucharze”.

Część problemów Mozarta brała się stąd, że był nieokrzesany i pozbawiony taktu,

szczególnie w wydawaniu opinii o kolegach kompozytorach, ale nie tylko - zarówno w

listach, jak i osobiście. Kiedy zmarł francuski filozof Wolter, Mozart napisał: „Ten bezbożnik

i arcyłajdak Wolter wykitował jak pies, jak bydlę. Oto jego nagroda”. Ludzie zazwyczaj czują

się dotknięci komentarzami tego rodzaju.* [*Bywał także sprośny. Lektura jego listów do

kuzynki, Marii Anny Tekli, przyprawiłaby was o rumieńce.]

Mozart stale borykał się z kłopotami finansowymi, częściowo dlatego, że za wiele

zamówień i koncertów nie płacono mu gotówką, lecz podarkami. „Ani grosza, tylko piękny

złoty zegarek” pisze w jednym z listów. „W podróży potrzeba pieniędzy, a ja, powiem ci,

mam teraz pięć złotych zegarków”. Często pożyczał pieniądze od przyjaciela, Michaela

Puchburga, któremu zdaje się nie przeszkadzało, że nigdy ich nie oddawał.

Posada na dworze cesarza Franciszka Józefa przynosiła Mozartowi osiemset guldenów

rocznie. To więcej niż zarabiał jego ojciec, ale znacznie mniej niż dwa tysiące, które dostawał

Gluck. Ale Gluck więcej pracował. Obowiązki kompozytorskie Mozarta wobec cesarza nie

należały do nadmiernych. Mawiał o swojej pensji: „zbyt wysoka za to, co zrobiłem, ale zbyt

niska za to, co mógłbym zrobić”.

Wiele z jego utworów powstało na specjalne okazje albo w darze dla przyjaciół.

Napisał na przykład serenadę na ślub córki Sigmunda Haffnera, zamożnego salzburskiego

burmistrza.* [*Haffner rokrocznie wypłacał arcybiskupowi okrągłą sumkę, by uniknąć

sprawdzania swoich ksiąg rachunkowych.] Znaczna część tych utworów nie przyniosła mu

wiele pieniędzy, jeśli w ogóle jakieś. Ale doprawdy, sam był sobie winien: pił za dużo i

znaczne kwoty przegrywał w karty i w bilard. Z obu powodów tkwił w nędzy.

Wszyscy lubią myśleć, że Mozart umarł bez grosza i został pochowany z

bezimiennymi biedakami. To nie do końca prawda. Zostawił bowiem długi, a jego żona

background image

załatwiła zwykły pogrzeb, żeby zmniejszyć koszta. Po jego śmierci żona stała się bardzo

obrotna w interesach. Sprawowała troskliwą opiekę nad jego rękopisami i dbała o ich

publikację. Wyszła potem za dyplomatę i muzyka amatora, Georga Nikolausa Nissena, który

jest autorem biografii wielkiego kompozytora.* [*Na nagrobku Nissena napisane jest: „Tu

leży mąż wdowy po Mozarcie”. Oto tytuł do sławy.]

Konstancja robiła także co mogła, by bronić reputacji Mozarta. Kiedy poczuła się

dotknięta kilkoma komentarzami na jego temat, uczynionymi przez Schlichtegrolla, wykupiła

cały nakład książki i usunęła obraźliwe fragmenty. Było też wiele gadania o tym, że Mozart

został otruty przez Salieriego, rywalizującego z nim kompozytora. Jeśli chcecie, możecie w to

wierzyć. Znajdziecie się w doborowym towarzystwie: Puszkina i Rimskiego-Korsakowa,

którzy poświęcili operę całej tej historii. Ja też chciałbym w to wierzyć. Naprawdę bym

chciał. To świetna historia.

Mozart był objawieniem i geniuszem. Stanowił wzór dla tych wszystkich, którzy

przyszli po nim. Zaczął młodo, narobił dużo hałasu i umarł wystarczająco wcześnie, aby

wszyscy mogli lamentować nad jego niezrealizowanymi możliwościami. Każdy z was, kto

chce być uznany za objawienie i geniusza powinien pójść za jego przykładem.*

[*Angielskiemu kompozytorowi Williamowi Crotchowi niewiele brakowało do ideału, jakim

był Mozart. Urodził się w 1775 roku, był cudownym dzieckiem koncertującym w wieku

trzech lat a pełnoprawnym profesorem został mając dwadzieścia dwa lata. Pierwsze oratorium

napisał jako czternastolatek. Umarł w roku 1847 w podeszłym wieku lat siedemdziesięciu

dwóch, z upływem czasu stając się kimś o wiele mniej godnym uwagi.]

Mozart był niski - trochę ponad metr sześćdziesiąt - mało atrakcyjny, arogancki,

wybuchowy i nieodpowiedzialny. Ale był geniuszem, który komponował chwytającą za serce

muzykę. Muzykę, która do dziś jest wielbiona, choć wieki upłynęły od jego śmierci. Dowodzi

to, że grzeczność to nie wszystko.

background image

ROMANTYCY

BEETHOVEN

Spośród wszystkich wielkich kompozytorów Beethoven był tym, któremu

prawdopodobnie narodziło się najwięcej epokowych myśli. Był kapryśny, zrzędliwy,

arogancki i często zachowywał się obraźliwie. Ale umiał też być ciepły, czuły i dobrotliwy.

Trzeba było tylko wpaść na niego w odpowiedniej chwili.

Ludwig van Beethoven urodził się 16 grudnia 1770 roku w Bonn, w małym domku

przy Bonngasse. Jego rodzina przeprowadziła się niebawem do większego domu przy

pobliskiej Rheingasse.* [*Nawet sam Beethovem długo myślał, że urodził się w 1772 roku.]

Dziadek Beethovena był kapelmistrzem elektora w Bonn i dobrze prosperującym

handlarzem win. Jego ojciec był zaledwie przeciętnym muzykiem i, przykro mi to

powiedzieć, pijakiem. Ogromnie pragnął, żeby chłopiec okazał się cudownym dzieckiem, jak

Mozart. Mały Ludwig zaczął pobierać lekcje fortepianu w bardzo młodym wieku, był tak

mały, że musiał stać na fortepianowym stołku, żeby dosięgnąć klawiszy. Ojciec mówił

wszystkim, że syn ma dwa lata mniej, żeby wydawał się bardziej utalentowany.

Beethoven był niechlujnym chłopcem, takim, co to zawsze zapomina umyć się za

uszami. Opuścił szkołę w wieku lat jedenastu i do szesnastego roku życia pracował jako

nadworny organista elektora. Zaczął już komponować niewielkie utwory i jak szatan czytał

nuty.* [*Jego dworską liberię stanowiły: „morskozielony surdut, zielone spodnie do kolan, ze

sprzączkami, pończochy z białego lub czarnego jedwabiu, buty z czarnymi kokardami”.]

W 1792 roku przeniósł się do Wiednia, gdzie przez krótki czas pobierał lekcje u

Haydna, Albrechtsbergera i Salieriego. Był zbyt uparty, by się wiele nauczyć od

któregokolwiek z nich. Johann Schenk poprawiał ćwiczenia Beethovena, zanim ten pokazał je

Haydnowi, co oszczędziło mu nieco zakłopotania. Jako koncertujący pianista Beethoven był

bardzo modny w wiedeńskim towarzystwie, nawet jeśli nie miał należytych manier.

Arystokracja oczekiwała od niego uniżoności i spodziewała się, że będzie znał swoje miejsce.

Beethoven, owszem, znał je, tylko że nie było to miejsce, o którym oni myśleli. Pewnego razu

zbeształ swego chlebodawcę, księcia Lichnowskiego, rzucając uwagę: „Są i będą tysiące

książąt. Jest tylko jeden Beethoven”. Kiedy chciał - czyli prawie zawsze - potrafił być bardzo

uparty. Jeśli nie miał odpowiedniego nastroju, nie chciał grać, nawet jeśli się go błagało - jak

to uczyniła hrabina Thun - na kolanach.* [*Ale, jak zauważa Frau von Bemhardt, „hrabina

background image

Thun była bardzo ekscentryczną kobietą”.]

Był zbyt zajęty myśleniem o wielkiej muzyce, żeby przejmować się konwenansami.

Kiedy pewnego razu skrzypek Ignaz Schuppanzigh uskarżał się na szczególnie trudne miejsce

w jednym z kwartetów smyczkowych Beethovena, ten wykrzyknął do niego: „Nie mogę

myśleć o twoich nędznych skrzypcach, kiedy rozmawiam z moim Bogiem”. Miał ochrypły

śmiech i zwyczaj spluwania, ilekroć przyszła mu na to ochota. Jak można się spodziewać po

człowieku o tak gwałtownym temperamencie, Beethoven miał duże problemy z utrzymaniem

służących. Po prostu nie byli w stanie z nim wytrzymać.* [*Na przykład 16 maja 1820 roku

wyrzucił pomoc kuchenną, którą najął 17 kwietnia. Pokojówka, którą najął 1 lipca, uciekła

28]

Równie słabo się dogadywał z właścicielami mieszkań, więc musiał zmieniać je co

kilka miesięcy.* [*Jeden z gospodarzy w Baden bardzo był rad, mając Beethovena za

lokatora. Po jego wyprowadzce sprzedał na licytacji zasłony zabazgrane nutami.]

Był strasznie niechlujny. Baron de Tremont przysięga, że w czasie jednej z jego wizyt

u Beethovena widział pod fortepianem pełen nocnik. A kiedy Beethoven przychodził z

wizytą, dobrze było pochować co lepszą porcelanę. Często upuszczał różne rzeczy. Nie lepiej

zachowywał się w restauracjach. Wychodził nie zapłaciwszy rachunku albo - nieobecny

duchem - płacił za posiłek, którego nie zamawiał. Gryzmolił nuty na serwetkach, obrusach i

kartach dań. Pewnego razu tak rozzłościł się na kelnera, że rzucił w niego swoim daniem z

cielęciny w sosie. Lubił ryby, ale jego ulubionymi daniami były jajecznica w zupie chlebowej

albo pełna miska makaronu z parmezanem. Lubił też mocną kawę, zawsze z sześćdziesięciu

ziarenek na filiżankę.* [*Z Beethovenem nigdy nic nie było wiadomo. Starannie je liczył,

żadne tam pięćdziesiąt dziewięć czy sześćdziesiąt jeden.]

Nie wolno nam tracić z oczu tego, co czyni Beethovena tak wielkim. Mógł sobie być

gburem i niechlujem, ale był genialnym kompozytorem.* [*Wielkość to czasem kwestia

dyskusyjna. Alfred Einstein w swojej książce Wielkość w muzyce trafia w sedno, pytając:

„Czy Fryderyk Wielki był wielki?” No właśnie. Był?]

Napisał dziewięć symfonii, pięć koncertów fortepianowych, szesnaście kwartetów

smyczkowych, dziesięć sonat skrzypcowych i pięć wiolonczelowych, trzydzieści dwie sonaty

na fortepian, dwie msze, muzyki kameralnej więcej niż jestem w stanie wymienić i duet na

dwoje okularów obbiigato.* [*Nie jestem pewien, czy chodziło o okulary altowe w G czy

barytonowe w C.]

Napisał jedną operę, Fidelio i cztery uwertury, które ją rozpoczynają. Pierwsze trzy

były próbne i nazywane są teraz Uwerturami Leonom, żeby się nie pomyliło. Wiemy, że był

background image

wielkim kompozytorem, ponieważ miał bardzo duży mózg. I jak to zauważył Wagner,

ponieważ był on zamknięty w tak grubej czaszce.* [*Jak to elokwentnie ujęto w autopsji, jego

mózg „zawierał mniejszą niż normalnie ilość wody. Zwoje zdawały się dwukrotnie głębsze i

liczniejsze niż zazwyczaj”. Coś to musiało oznaczać.]

Beethoven nie ożenił się nigdy, chociaż lubił flirtować, a jego przyjaciel twierdził, że

stale był w kimś zakochany.* [*Pewnego razu chwalił się, że najdłuższe z tych zauroczeń

trwało siedem miesięcy.] Być może, w przeciwieństwie do Bacha, Griega czy Strawińskiego,

nie miał w rodzinie żadnej kuzynki na wydaniu. Oświadczył się Magdalenie Willman,

śpiewaczce wiedeńskiej opery dworskiej, ale odmówiła mu, ponieważ „był taki brzydki i na

wpół pomylony”. I dobrze się stało: Beethoven cierpiał na syfilis.* [*Nie wspominając o

chronicznych zaparciach - na przemian z biegunką - tyfusie i obrzękach.]

Nie sposób nazwać go wysokim, śniadym i przystojnym. No dobrze, był przynajmniej

śniady. Miał zdrowe zęby, przeszywające oczy i surową twarz z dziobami po ospie. Mierzył

trochę ponad metr sześćdziesiąt.* [*Sytuuje go to bezpośrednio obok Mozarta - ok. 163 cm,

Schuberta ok. 155 cm, Wagnera ok. 165 cm, Schonberga ok. 163 cm i Strawińskiego ok. 160

cm - innych WIELKICH geniuszy.]

Kiedy zmarł jego brat Kasper, Beethoven stoczył długą sądową batalię ze swoją

bratową, Johanną, o opiekę nad ich synem, a swoim bratankiem, Karlem. Chciał dobrze dla

chłopca, bo z pewnością niczego dobrego nie powiedziałby o Johannie, która jego zdaniem

nie nadawała się do roli matki.* [*Kiedy był uprzejmy, nazywał ją Królową Nocy. Nie

powtórzę, jak jeszcze potrafił ją nazwać.] Lata sądowej bitwy odcisnęły na nim swoje piętno;

jedyne co był w stanie skomponować w owym czasie, to dwa koncerty wiolonczelowe, trzy

sonaty fortepianowe (w tym sonata Hammerklavier) i cykl pieśni An die ferne Geliebte (Do

dalekiej ukochanej). Nic wartego wzmianki.

Największą tragedią Beethovena była oczywiście jego postępująca głuchota. Zaczął ją

zauważać około trzydziestki, a przed pięćdziesiątką całkowicie utracił słuch. Z upływem lat

zrywał coraz więcej strun w swoim fortepianie, tłukąc w klawisze, żeby usłyszeć dźwięki. W

końcu kompletnie usunął się w cień i umarł w 1827 roku. Anselm Huttenbrenner, czuwający

przy jego łożu opowiadał, że w ostatnich chwilach życia Beethoven przebudził się ze

śpiączki, by wznieść gniewną pięść ku niebiosom. Nastąpiło dramatyczne uderzenie gromu,

zalśniła błyskawica i wielki kompozytor skonał.* [*Nie powinniśmy bez zastrzeżeń wierzyć

relacji Huttenbrennera. W końcu to właśnie on zgubił dwie ostatnie części Symfonii

niedokończonej Schuberta.]

W czasie pogrzebu Beethovena dwudziestotysięczny tłum wyległ na ulice, by oddać

background image

mu ostatni hołd. Wśród niosących trumnę byli Schubert i Hummel.* [*Luigi Lablache,

operowy bas, który śpiewał na pogrzebie, żegnał w ten sposób także Haydna i Chopina.

Górowałby nad Beethovenem. Miał dwa metry wzrostu.]

Historycy muzyki mają skłonność do romantycznego idealizowania postaci

Beethovena, ukazując geniusza borykającego się z tragedią głuchoty. Ja wolę myśleć o nim,

kiedy odkładał na bok komponowanie wspaniałej muzyki, by zwymyślać arystokratę albo

cisnąć talerzem w głowę kelnera.

WAGNER

Muzykę Wagnera albo się lubi, albo nie. Dla niektórych opera wagnerowska - jako

synteza muzyki i dramatu - jest najwyższą formą sztuki. Dla innych są to tylko trwające całą

wieczność wrzaski jakichś grubasów po niemiecku. Ja osobiście przychylam się do zdania

Rossiniego, który powiedział, że „Wagner ma dobre momenty, ale słabe kwadranse”.* [*To

mniej więcej podsumowuje problem.]

W 1813 roku w Lipsku Johannie i Carlowi Fridrichowi Wagnerom urodziło się

dziecko, które nazwano Wilhelm Richard, ale Wilhelma przyszły kompozytor szybko się

pozbył.* [*Z powodów bliżej znanych tylko jego rodzicom w latach chłopięcych wołano na

niego Kozak.] Sześć miesięcy po narodzinach dziecka pierwszy mąż Johanny zmarł, a ona

wydała się powtórnie za mąż, za aktora - Ludwiga Geyera.* [*Ludwig był - jak to nazywają -

długoletnim przyjacielem rodziny. Mały Richard był do niego dziwnie podobny.] Przez jakiś

czas, jeszcze w dzieciństwie, Richard używał nazwiska Geyer, ale potem zmienił je z

powrotem na Wagner.

Jako chłopiec Wagner bywał czasem kłopotliwy. Co kilka nocy budził się wrzeszcząc,

ile sił w płucach, aby wszyscy wiedzieli, że nadal tu jest.* [*Śpiewacy w jego operach robią

to samo.] Szkołą nie przejmował się zbytnio i bez przerwy wagarował. Pewnego dnia

zawiadomiono rodziców, iż nie pokazywał się na lekcjach przez sześć miesięcy, i uprzejmie

poproszono, żeby powiedzieli mu, jeśli go zobaczą, by nie spodziewał się promocji.

W tych czasach Wagner zamierzał zostać sławnym poetą albo dramatopisarzem.

Pierwsza sztuka - zatytułowana Leubald - którą napisał mając czternaście lat czy coś koło

tego, sprawiła mu pewne kłopoty. Ponieważ w czwartym akcie uśmierconych zostało

czterdziestu dwóch bohaterów, aby jakoś zakończyć fabułę, zmuszony był większość z nich

ponownie wprowadzić na scenę w charakterze duchów. Wagner nie pokazał swego

background image

pierwszego dzieła nikomu, poza siostrą Cecylią.

W wieku piętnastu lat Wagner po raz pierwszy usłyszał Dziewiątą Symfonię

Beethovena. Zrobiła na nim ogromne wrażenie. Od tej chwili postanowił zostać wielkim

kompozytorem, równie wielkim jak Beethoven.* [*Wagner był przekonany, że Beethoven był

największym muzycznym geniuszem, jaki kiedykolwiek się narodził, właśnie z powodu

grubej czaszki. No cóż, on to uważał za logiczne.]

Wśród pierwszych kompozycji Wagnera znalazła się uwertura koncertowa. Aby

instrumenty mu się nie myliły, napisał partyturę różnymi kolorami atramentu: smyczki - na

czerwono, dęte drewniane - na zielono, blachę i perkusję - na czarno. Pierwsze wykonanie

było katastrofą, ponieważ cała publiczność chichotała z powodu kotła.* [*Inwencja Wagnera

została poważnie ograniczona, kiedy skończył mu się zielony atrament.]

Wagner wstąpił na Uniwersytet Lipski, gdzie przodował w piciu i grach hazardowych,

nieco ubocznie traktując wyzywanie wszystkich dookoła na pojedynki na szpady. Pewnego

razu przegrał całą rentę swojej matki, ale na szczęście odzyskał ją z powrotem, stawiając

wszystko na jedną kartę. Nie został na uniwersytecie długo: porzucił go, kiedy okazało się, że

oczekują od niego także chodzenia na zajęcia.* [*W których nigdy nie brał udziału.]

Pomimo katastrofy jego uwertury i choć nie grał dobrze na żadnym instrumencie (był

lichym pianistą i kiepsko śpiewał), powierzono mu kierowanie małym teatrem operowym w

Magdeburgu, gdzie poznał swą przyszłą żonę, śpiewaczkę Minnę Planer.

Pierwsze wykonanie opery Wagnera miało miejsce w Magdeburgu w roku 1836. Das

Liebesverbot, oparta na Miarce za miarkę Szekspira, nie odniosła spektakularnego sukcesu:

odbyły się zaledwie dwa przedstawienia. Pierwszego wieczoru śpiewający główną rolę męską

tenor zapomniał większość swojej partii i schował się za wielkim boa z piór, mając nadzieję,

że to pomoże.* [*To się nigdy nie sprawdza.] Drugiego wieczoru przedstawienie zrobiło

całkowitą klapę. Zazdrosny mąż pierwszej sopranistki wtargnął za kulisy i walnął drugiego

tenora pięścią w nos, myśląc, że ów ma romans z jego żoną. Kiedy śpiewaczka próbowała go

powstrzymać, oberwała także, po czym padła zemdlona. Gorzej już być nie mogło, do tego

wszystkiego uciekł z domu pies Wagnera, pudel.* [*Wagner trzymał psy przez całe życie.

Przez jego dom przewinęły się dwa czarne pudle - Speck i Dreck, kilka nowofunlandów, dwa

spaniele: Peps i Fips; kilka terierów i szpic zwany Putzi.]

W obliczu niepowodzenia opery i dla uniknięcia spłacenia rosnących długów, Wagner

i Minna uciekli się do taktyki, którą jeszcze wielokrotnie mieli się posłużyć: w pośpiechu

opuścili miasto. Pragnąc utrzymać jak największą odległość pomiędzy sobą a rozgniewanymi

wierzycielami, pożeglowali do Francji i zamieszkali w Paryżu, gdzie Wagner zarabiał harując

background image

dla pewnego wydawcy muzycznego. Niektórzy muzykolodzy uważają, że podróż statkiem do

Francji mogła zainspirować go do skomponowania opery Derfliegende Hollander (Holender

Tułacz).* [*Albo po prostu dostał tylko morskiej choroby.] Holender i wcześniejsza opera,

Rienzi, zostały przyjęte przychylnie, toteż Wagnerowi zaproponowano pracę drugiego

Kapellmeistra Opery Drezdeńskiej. Musiał tylko obiecać, że nie będzie się wtrącał do tego,

jak wykonują Mozarta i inne standardy.

Wagner energicznie zabrał się do pracy nad dwiema innymi operami, Tannhauserem i

Lohengrinem. Pierwsze wykonanie Tannhausera, które miało miejsce w 1845 roku, poszło

dobrze, ale pozostawiło publiczność raczej oszołomioną.* [*Podobnie jest dzisiaj.] Była to

jednak dopiero rozgrzewka. Prawdziwe zmieszanie miało nastąpić niebawem. Wagner na

krótko dał się porwać ruchowi rewolucyjnemu. Pisał gniewne rozprawy demaskujące

kapitalizm.* [*Może myślał, że byłby to sposób na wymazanie własnych długów.]

Kiedy jednak rewolucja została stłumiona, uciekł do Weimaru, gdzie zaopiekował się

nim pianista i kompozytor Franz Liszt.* [*Nie wspominając już o jego córce Cosimie. Ale o

tym później.] Okres fascynacji socjalizmem nie trwał u Wagnera zbyt długo i po kilku latach

pisał już o „wulgarnym samolubstwie mas”. Niezależnie od komponowania, Wagner pisał

eseje i diatryby na cały szereg tematów, o większości których nie miał zielonego pojęcia. Był

więc ten kawałek o czaszce Beethovena, a także trochę niewybaczalnych oszczerstw pod

adresem Żydów.* [*Adolf Hitler uważał, że Wagner jest cudowny. Daje wam to chyba jakieś

pojęcie?]

W późniejszych latach zaczął wychwalać zalety wegetarianizmu. Gdybyśmy wszyscy

przestali jeść mięso i spożywali tylko jarzyny i owoce - twierdził - świat stałby się lepszym

miejscem.* [*Uważał, że wszyscy powinniśmy przenieść się do stref podzwrotnikowych,

gdzie łatwiej jest stosować wegetarianizm.] „Brzegi jezior w północnej Kanadzie - pisał

Wagner - roją się od wegetariańskich panter i tygrysów”.* [*Jeśli pod koniec XIX wieku żyły

w Kanadzie jakieś wegetariańskie pantery i tygrysy, to już wyginęły.]

Jednak eseje Wagnera to nic w porównaniu z jego wkładem w rozwój opery. Doznał

olśnienia, że wszelka wielka sztuka musi czerpać inspirację z mitologii przedchrześcijańskiej,

zabrał się do tworzenia epickiej sagi, łączącej muzykę i dramat w jedno dzieło sztuki, które

nazwał Gesamtkunstwerk. Teorie Wagnera znalazły zastosowanie w jego cyklu operowym

Der Ring des Nibelungen (Pierścień Nibelunga), składającym się z czterech oper.*

[*Odnotujmy tylko, że są to Das Rheingold (Złoto Renu), Die Walkure (Walkiria), Siegfried

(Zygfryd) i Gotterdammerung (Zmierzch bogów).] Zrobił sobie przerwę w środku, żeby

skomponować Tristana i Izoldę, ale nie warto o tym wspominać. Wszystkie cztery opery

background image

cyklu opowiadają historię magicznego pierścienia, o który wszyscy walczą. Jest on strzeżony

przez Córy Renu, a kradnie go karzeł Alberich. Właściwie to prawie wszyscy próbują ukraść

pierścień: Fafner, olbrzym wyglądający jak smok, Wotan, władca bogów, Mime, inny karzeł,

i Zygfryd, zuchwały bohater.

Rodowód Zygfryda, podobnie jak samego Wagnera, jest dość zawiły, ponieważ jego

matka i ojciec, Zyglinda i Zygmund byli parą bliźniąt. Cała sprawa staje się jeszcze bardziej

skomplikowana, gdy do akcji włącza się Brunhilda i cała reszta. Ale ja raczej nie będę w to

wnikał. Opery należące do cyklu trwają łącznie dwadzieścia dwie godziny.* [*Całkowita

produkcja Wagnera to sześćdziesiąt jeden godzin muzyki komponowanej w pięćdziesiąt trzy

lata, czyli nieco ponad godzina rocznie. Nie tak źle, jeśli się na nią spojrzy od tej strony.] Jako

część swojej teorii Gesamtkunstwerk, Wagner rozwinął styl kompozytorski zwany

„niekończącą się melodią”. Stworzył leitmotiv (motyw przewodni), czyli krótką melodię

symbolizującą każdą ważną postać i wiele scenicznych rekwizytów pojawiających się w

dramacie. Jest więc motyw Zygfryda, pierścienia, miecza i tak dalej - łącznie

dziewięćdziesiąt. Leitmotw pomaga publiczności wyobrazić sobie, co dzieje się na scenie. To

dość istotne, jeśli się kupiło tańsze miejsce z tyłu i nie można się zorientować o co chodzi.

Claude Debussy uważał, że leitmotywy są głupie, mówiąc: „System leitmotywów przywodzi

na myśl świat nieszkodliwych szaleńców, którzy śpiewając wymieniają między sobą bilety

wizytowe”.

Skoro mowa o nieszkodliwych szaleńcach, to Wagner dostał większość pieniędzy na

budowę swej ogromnej opery w Bayreuth od Szalonego Króla, Ludwika Bawarskiego.

Ludwik nazywany był szalonym dla wielu powodów, z których tylko jednym było danie

Wagnerowi tylu pieniędzy.

Stosunek Wagnera do małżeństwa był, powiedzmy to sobie bez ogródek, daleki od

ideału. Zawsze musiała się znaleźć jakaś kobieta, którą - przynajmniej przez jakiś czas -

uważał za bardziej interesującą od swojej żony, Minny. Przez te wszystkie lata spędził

wieczór czy dwa z Matyldą Wesendonk (której mąż, Otto, i tak finansował wystawianie jego

oper), Julią Schwabe, Judith Gaultier.* [*Kiedy miał sześćdziesiąt trzy lata, a ona

dwadzieścia cztery, próbował zrobić na niej wrażenie wspinając się na drzewo. Musiało

zadziałać.] I oczywiście Cosimą Liszt.* [*Aha, jeszcze z jej siostrą, Blandine. Idę o zakład, że

nawet się nie zarumienił.] O większości tych kobiet (i o innych) opowiada w swojej

autobiografii, Mein Leben (Moje życie), którą podyktował Cosimie.

Ona sama też stanowiła ciekawy przypadek: Cosima była również nieślubnym

dzieckiem, środkowym z trójki, jaką urodziła Lisztowi Marie d’Agoult, która później zaczęła

background image

pisać powieści pod pseudonimem Daniel Stern. Kiedy przyszła na świat Cosima, Marie była

jeszcze żoną hrabiego Charlesa d’Agoult, ale to tylko szczegół. Zresztą hrabia w większości

przypadków nie był pewien ojcostwa. Rozwiązał ten problem, nazywając wszystkie dzieci

„dziećmi mojej żony”. Cosima, którą nazywano Bocianem, wyszła za Hansa von Buelowa,

znakomitego pianistę i dyrygenta. Był on wielkim orędownikiem muzyki Wagnera i pozostał

nim nawet wtedy, kiedy dowiedział się, że kompozytor i jego żona są, no cóż... bardzo

dobrymi przyjaciółmi.* [*Córka urodziła się w 1865 roku i otrzymała imię Izolda. Czyż nie

oryginalnie?]

Wagner i Cosima mieli jeszcze dwoje dzieci, Ewę i Zygfryda. Przy ostatnim nawet się

pobrali. Von Buelow natomiast po drugim dziecku miał już dość. Zainteresował się muzyką

Brahmsa, który był kawalerem.* [*Brahms miał prawdopodobnie romans z wdową po

Robercie Schumannie, Klarą. Nie wnikajmy w to jednak.]

Wagner odniósł zdecydowany sukces i w latach poprzedzających swą śmierć - zmarł

w 1883 roku - w pełni ulegał swojemu zamiłowaniu do luksusu. Lwia część Parsifala, jego

ostatniej opery, powstała po wielogodzinnym wylegiwaniu się w gorącej, perfumowanej

kąpieli. Jego zamówienia na wytworne ubrania z satyny, jedwabiu i futra poddawały próbie

talent jego szwaczki. Szczególnie lubił „blady i delikatny odcień różu”. „Wrażliwość moich

zmysłów jest niezwykle wyostrzona, intensywna i żarłoczna” - napisał.* [*Gdyby Freud

spotkał Wagnera, byłby to dla niego wielki dzień. Ale działo się to jeszcze zanim Freud

naprawdę wystartował.] „Musi ona znaleźć ujście w ten czy inny sposób, skoro moim

postanowieniem jest śród pełnej udręki pracy, powołać do życia nieistniejący świat”.*

[*Oddajmy jednak ostatnie słowo Fryderykowi Nietzchemu. „Czy Wagner w ogóle jest istotą

ludzką? Czy nie jest on raczej chorobą?” Dobre pytanie. Pewien francuski recenzent nazwał

opery Wagnera „muzyką obłąkanego eunucha”.]

W porządku. Bo mimo wszystko, co znaczy kilka par różowej bielizny w porównaniu

z dwudziestoma dwoma godzinami Pierścienia? Czy naprawdę chcecie, żebym na to

odpowiedział?

BRAHMS

Wszyscy znają Brahmsa; tę Kołysankę napisał właśnie on. Ale bądźmy sprawiedliwi,

było tego więcej. Napisał także Requiem. Jeśli chcecie zrobić wrażenie na przyjaciołach, to

możecie napomknąć o jego Kołysance jako o Wiegenlied, opus 49 nr 4.* [*Jak mogliście się

background image

spodziewać, Brahms skomponował swoje opus 49 niedługo po tym, jak skończył opus 48 i na

krótko przed rozpoczęciem opusu 50. Był bardzo zdyscyplinowany.] Jeśli macie przyjaciół,

na których takie rzeczy robią wrażenie, to powinno im się spodobać.

Johannes Brahms urodził się w roku 1833 w Hamburgu, gdzie w tym czasie mieszkali

jego rodzice. Jego ojciec, Jakob, był kontrabasistą, aczkolwiek mało wybitnym. Jego matka,

Christine, była szwaczką. Kiedy wyszła za Jakoba, miała czterdzieści jeden lat - o

siedemnaście więcej niż mąż. Nie stanowili dobranej pary. Młody Johannes pobierał pierwsze

lekcje muzyki u swojego ojca. Chociaż i matka także mogła się przyczynić do talentu, z jakim

wplatał skomplikowane linie melodyczne w tkaninę muzyki.* [*Była kulawa, co mogłoby

wyjaśniać jego zamiłowanie do synkopowanych rytmów.]

Kiedy Brahms dorastał, pieniędzy bezustannie brakowało. Już jako młody chłopiec

uzupełniał dochody rodziny, grając na fortepianie w jednym z owych obskurnych barów czy

tawern w portowej dzielnicy. Nie przepadał za tym zajęciem, ale przynosiło ono dochód.*

[*Później grywał tam, gdzie przychodziła lepsza klientela.]

Choć większość z nas wyobraża go sobie takim, jaki był w starszym wieku -

zaniedbanego, z bujną białą brodą, długimi siwymi włosami i w workowatym ubraniu -

prawdą jest, że był kiedyś szczupłym, niebieskookim blondynem, uchodzącym za całkiem

przystojnego. Oto świadectwo tego, do czego może dojść, jeśli się pali za dużo tanich cygar.

Brahms nigdy się nie ożenił, chociaż raz brakowało niewiele. Wszystkie te lata grania

na pianinie w portowych burdelach odcisnęły głębokie piętno na jego młodym umyśle;

obawiam się, że to właśnie był powód jego lekceważącego stosunku do kobiet. Wiele źródeł

utrzymuje, że większość jego kłopotów wzięła się stąd, iż przeszedł mutację dopiero w wieku

dwudziestu czterech lat. Kobietą, z którą niemal się ożenił, była śpiewaczka o imieniu

Agathe. Zaręczyli się nieoficjalnie, ale Brahms zrejterował w ostatniej chwili, mówiąc jej w

panice: „Kocham cię, ale okowy to nie dla mnie”.

Mimo że Brahms urodził się w Hamburgu i przez jakiś czas pracował w Lipsku, to

większość życia spędził w Wiedniu. Ostatnie dwadzieścia sześć lat życia spędził w tym

samym mieszkaniu. Albo je lubił, albo był zbyt leniwy, żeby się przeprowadzać. Jadał

zazwyczaj w swojej ulubionej piwiarni: Czerwonym Jeżu.

To w Wiedniu młody Brahms poznał Roberta Schumanna i jego żonę, Klarę. W tych

czasach Schumanna zaczynały prześladować jakieś dziwne dźwięki. W jednym ze swoich

nielicznych lepszych dni napisał entuzjastyczny esej do swego dawnego czasopisma

muzycznego, traktujący o tym, jak cudowna jest muzyka Brahmsa. Brahms tymczasem

zakochał się w jego żonie.

background image

Wielu współczesnych mu kompozytorów nie doceniało go, ponieważ pozostał przy

staromodnych klasycznych formach. Nie poszukiwał też nowych technik kompozytorskich,

jak to robił Wagner. Brahms jednak uważał, że to, co było dobre dla Beethovena, jest dobre i

dla niego. Zwolennicy Wagnera sądzili jednak, że powinien był poszerzać horyzonty. Jego

symfonie potrzebowały ich zdaniem, paru potężnych wagnerowskich tub. W moich książkach

Brahms występuje jako jeden z największych kompozytorów, jacy kiedykolwiek żyli,

ponieważ nie pisał oper. Każdy, kto unika oper, nie może być całkiem do niczego.

To dyrygent Hans von Bilow zaliczył Brahmsa do „Trzech B”, wraz z Bachem i

Beethovenem.* [*Von Bilow uznawał Pierwszą Symfonię Brahmsa za „Dziesiątą

Beethovena”. Był świetny w układaniu zgrabnych powiedzonek.]

Dzisiaj wydaje się to dość rozsądne, ale w czasach Brahmsa uwaga ta wywołała spore

poruszenie. Nie ma zgody co do tego, kto powinien zostać uznany za czwarte „B”, jeśli w

ogóle jest ktoś taki.* [*Czy zwróciliście kiedykolwiek uwagę na to, jak wielu sławnych

kompozytorów ma nazwiska zaczynające się na B? Binchois, Byrd, Buxtehude, Bach, Benda,

Boccherini, Beethoven, Bałakiriew, Borodin, Beriioz, Bruckner, Bizet, Bartok, Britten, Berg,

Bernstein, Berio, Boulez i oczywiście Samuel Barber. Uważam, że to ogromnie inspirujące.]

background image

NA SKRZYDŁACH PIEŚNI

SCHUBERT

Z jakiegoś powodu wiele osób ma kłopot z odróżnieniem Schuberta i Schumanna. W

rzeczywistości jest to dość proste: Schubert to ten mały, pękaty z kręconymi ciemnymi

włosami i małymi okularami w drucianych oprawkach. Schumann był wyższy i ożenił się z

Klarą.

Ale odróżnienie ich muzyki, to już całkiem inna historia, która pochłania całe lata

studiów. Obaj kompozytorzy żyli w pierwszej połowie XIX wieku i pisali Lieder, co jest

liczbą mnogą od słowa Lied, oznaczającego po niemiecku „pieśń”. Pisano je na śpiew z

akompaniamentem fortepianu. Większość z nich to pieśni miłosne o różach, młynach,

strumieniach i innych ślicznych rzeczach. Ale trafiają się i takie o złośliwych duchach leśnych

i złamanych sercach, a także o innych aspektach życia, których raczej bym nie zgłębiał.

Franz Peter Schubert urodził się w 1797 roku w Wiedniu w małej dzielnicy, zwanej

Himmelpfortgrund, jako dwunaste z czternaściorga dzieci.* [*Jego najstarszy brat, Ignaz,

przyszedł na świat zaledwie dwa miesiące po ślubie rodziców. Ten temat rzadko poruszano w

rozmowach przy stole.] Jego ojciec był nauczycielem i prowadził prywatną szkołę. Będąc

małym chłopcem, Schubert śpiewał w Królewskim Seminarium. Wolno mu tam było nosić

fajny mundur z trójgraniastym kapeluszem.* [*Gdyby Schubert był naprawdę dobry, mógł

pomyśleć o napisaniu baletu o swoim trójgraniastym kapeluszu. Ale temat ten musiał

poczekać aż do roku 1919, kiedy zajął się nim Manuel de Falla.]

Mały Franz był cudownym dzieckiem i w wieku lat jedenastu rozpoczął lekcje teorii i

kompozycji u Antonia Salieriego.* [*Pamiętacie może: to ten, co nie otruł Mozarta.] Kiedy

był starszy, uczył przez jakiś czas w szkole swojego ojca, ale po czterech latach nie mógł już

dłużej znieść sali pełnej wrzeszczących bachorów. Porzucił nauczanie i zaczął prowadzić

życie kompozytora, związanego się z cyganerią artystyczną. Był w tym naprawdę dobry.

Każdego ranka, jeśli tylko nie miał zbyt dużego kaca, komponował pieśni, muzykę

kameralną, symfonie i opery do kiepskich librett. Popołudniami wałęsał się po wiedeńskich

kawiarniach, jedząc Sachertorte i gawędząc z przyjaciółmi. Większość stanowili muzycy i

poeci oraz cała ta podejrzana zbieranina. Wieczorami spędzano czas na piciu i dalszych

rozmowach o doniosłości sztuk w ogólnym porządku rzeczy. Następnego zaś ranka wstawał z

chęcią robienia tego wszystkiego od początku. Było to proste życie, które go zupełnie

background image

zadowalało. Oczywiście, zawsze brakowało mu gotówki. Przyjaciele nazywali go

Schwammerl czyli Grzybkiem.

Jak wszyscy artyści w ciągu wieków, Schubert czuł, że to, co robi jest ogromnie, ale to

ogromnie ważne. „Państwo powinno mnie utrzymywać” powiedział kiedyś. „Przyszedłem na

świat wyłącznie po to, żeby komponować”.* [*Wielu innych uważało podobnie. Zdaje się, że

ten problem jest nieśmiertelny.] Raz nawet próbował, bez przekonania, podjąć stałą pracę,

grając na fortepianie w teatrze operowym, czy coś w tym rodzaju. Stałej posady nigdy jednak

nie utrzymał dłużej. Z jednego powodu - punktualność nie była jego mocną stroną.

Schubert nigdy się nie ożenił. Był prawdopodobnie zbyt zajęty. Owszem, zakochiwał

się, ale był bardzo nieśmiały. Jego pierwszą miłością była Therese Grob. Wyszła za piekarza.

Przez jakiś czas Schubert uczył gry na fortepianie dwie córki węgierskiego szlachcica.

Uważał, że starsza jest ładna, a poza tym lubił flirtować ze służącą owego szlachcica, która

nazywała się Pepi Pockelhofer.* [*Gdzieś po drodze złapał syfilis, ale nie jestem pewien, od

kogo. Wypadły mu wszystkie włosy, ale w końcu odrosły.]

Schubert nie był popularny w swoich czasach, chociaż jego przyjaciele zbierali się od

czasu do czasu na wieczornych koncertach w całości poświęconych jego muzyce. Koncerty te

nazywano Schubertiadami.* [*Albo Schubertiaden, jeśli wolicie po niemiecku.] Dał w życiu

tylko jeden publiczny koncert, o którym gazety ledwie wspomniały, będąc pod wrażeniem

niedawnego wiedeńskiego występu wirtuoza skrzypiec Nicolo Paganiniego. Paganini był

bardziej interesujący, ponieważ zaprzedał duszę diabłu.

Schubert nie miał raczej szczęścia do wydawców. Kiedy wysłał kopię swojej pieśni

Erikonig (Król elfów) do jednego z nich, ten zwrócił ją jedynemu Franzowi Schubertowi

jakiego znał, trzeciorzędnemu kompozytorowi z Drezna. Ów drugi Schubert przysłał w

odpowiedzi nieuprzejmy list z żądaniem, żeby mu nie zawracano głowy takim „nędznym

towarem”. Niewiele kompozycji Schuberta zostało opublikowanych za jego życia, a te, które

spotkało to szczęście, nie sprzedawały się dobrze.* [*Za to już pierwszego dnia sprzedano

1800 egzemplarzy podręcznika gry na fortepianie Johanna Nepomuka Hummla. Ludzie

wiedzieli, czego chcą.]

Biorąc pod uwagę, jak krótko żył Schubert - zmarł w roku 1828, mając trzydzieści

jeden lat - stwierdzić należy, że wyprodukował zadziwiająco dużo muzyki: dziewięć

symfonii* [*Dogonił Beethovena, ale go nie wyprzedził.], dziewiętnaście kwartetów

smyczkowych, dziesięć oper, całą masę sonat fortepianowych, najrozmaitsze utwory

kameralne i ponad sześćset pieśni. Był prawdopodobnie jedynym, który szybkością pisania

dorównał Mozartowi.* [*Schumann powiedział, że melodie Schuberta są pełne

background image

skoncentrowanego, lirycznego szaleństwa. Może wam się to na coś przyda.]

Dla jakichś powodów uwertura, którą napisał do swej opery Die Zauberharfe, jest

obecnie znana jako uwertura Do Rozamundy, całkiem innego utworu. Nie próbujcie tego

zrozumieć, to nie ma sensu. Jak na ironię, jego najsłynniejszym dziełem jest symfonia, której

nigdy nie dokończył.* [*Osiągnięcie sławy w ten sposób jest trudniejsze, niż wam się zdaje.

W przeciwnym razie wielu kompozytorów byłoby bardziej sławnych, niż są.] Nikt nie wie na

pewno, dlaczego nie skomponował zakończenia, choć jest na ten temat mnóstwo teorii.

Niektórzy myślą, że Schubert dokończyłby dzieła, gdyby miał czas. Z drugiej strony, może

nie miał więcej pomysłów?

W czasie swojej ostatniej choroby przykuty do łóżka Schubert stał się pożeraczem

książek i wielbicielem powieści Jamesa Fenimorea Coopera. Jego ulubioną był Ostatni

Mohikanin.

Schumann odkrył rękopis Dziewiątej Symfonii Schuberta w domu jego brata, w stercie

nut na fortepianie. Nigdy nie był zbyt schludny.

ROBERT SCHUMANN

Nie był nawet w przybliżeniu postacią tak interesującą jak Schubert, choć i jego życie

obfitowało w różne ciekawe momenty. Kiedy nie szperał w papierach Schuberta, poszukując

zaginionych symfonii, zajmował się komponowaniem swojej własnej muzyki.

Urodził się w roku 1810 w Zwickau. Jego ojciec był księgarzem i na całe życie

zaszczepił mu miłość do literatury. Po niegodnym uwagi dzieciństwie, już jako młodzieniec,

udał się do Lipska, by studiować prawo. Taki był cel, choć większość czasu spędzał chodząc

na koncerty, ćwicząc na fortepianie i paląc cygara. Lubił też piwo.

W wieku dwudziestu lat zaczął studiować grę na fortepianie u Friedricha Wiecka,

którego jedenastoletnia córka, Klara, była już świetną, koncertującą pianistką i najmilszą

dziewczynką, jaką można sobie wyobrazić. Schumann przeprowadził się do domu Wiecków,

by być bliżej swego nauczyciela.* [*Czy wy nie chcielibyście mieszkać w tym samym domu,

co wasz nauczyciel fortepianu? Ja bym nie chciał.]

Początki Schumanna były obiecujące i Wieck uznał, że ma on wielki talent. Jednak

jego karierę, jako koncertującego pianisty, spotkał przykry koniec po tym, jak chcąc

wzmocnić palce prawej ręki, wynalazł rodzaj uprzęży, urządzenie, które trwale okaleczyło

dwa z jego palców. Z tego powodu zepsuł mu się także charakter pisma.* [*Naukowcy nie są

zgodni co do tego, które z jego palców dotknięte były paraliżem. Niech się spierają. Dostarcza

to pożywki uczonym muzycznym czasopismom.] Ale przecież chciał dobrze.* [*Jednym z

background image

lekarstw przepisanych Schumannowi przez najlepszych lekarzy było moczenie chorej ręki we

wnętrznościach świeżo ubitego zwierzęcia. Nie sprecyzowali jakiego.] Schumann był także

krótkowidzem i miał lęk wysokości, co wykluczało go z listy poborowych. Zawsze, kiedy

tylko było to możliwe, mieszkał na parterze.

W Klarze zakochał się nie od razu. Przede wszystkim była jeszcze za mała. Durzył się

raczej w innej uczennicy Wiecka, niejakiej Ernestynie von Fricken. Była pulchna i

sympatyczna - chociaż, jak powiadają, żaden intelektualny cud. Wydaje się, że jego

entuzjazm dla niej osłabł, kiedy odkrył, że nie jest baronówną, a jedynie nieślubną córką

niezamężnej szwagierki barona. Pech.

Poszczególne części jego cyklu fortepianowego Karnawał oparte są na temacie

wywodzącym się z nazwy miasta, gdzie mieszkała rodzina Ernestyny.* [*Opinie o Karnawale

były podzielone: Liszt zaliczał go do największych kiedykolwiek napisanych dzieł. Z drugiej

strony, Chopin uważał, że to słaba muzyka.] Schumann zawsze lubił wyprowadzać zręczne

tematy muzyczne ze słów.* [*Średniowieczna nazwa tego pomysłu brzmi: soggetto cavato,

gdybyście chcieli wiedzieć.]

Jego pierwszy opublikowany utwór. Wariacje ABEGG zostały napisane dla córki

pewnej rodziny z Mannheim która nosiła nazwisko Abegg, oczywiście. Kompozycja została

opublikowana w 1830 roku przez Friedricha Kistnera, „wydawcę, który - jak zanotował

Schumann w swoim dzienniku - jest oszustem, co oświadczam dla potomności i dla dobra

wszystkich innych kompozytorów”. Zdaje się, że łączyła ich typowa relacja kompozytor-

wydawca.

W tym czasie Schumann i Klara doszli do wniosku, że są w sobie szalenie zakochani i

stworzeni dla siebie. Zaczęli jak opętani pisać listy, w tę i z powrotem. Ojciec Klary

sprzeciwiał się zawzięcie. Nazywał Schumanna nicponiem i pijakiem i starał się nie dopuścić

do małżeństwa.* [*Istnieje cała teoria na temat tego, że Schumann miał syfilis, któremu

przypisywano również odpowiedzialność za jego okaleczoną rękę i inne rzeczy.] Powinien

był wiedzieć, jakie są dzieci: im więcej im się czegoś zakazuje, tym większą mają na to

ochotę. W listopadzie 1835 roku Schumann po raz pierwszy pocałował Klarę. Zapisał to w

swoim dzienniku, żeby nie zapomnieć. Ona miała lat szesnaście, on dwadzieścia pięć.

Wieck nadal był przeciwny ich związkowi, ale zakochani mało o to dbali. W końcu

wnieśli sprawę do sądu i w roku 1849 sędzia zezwolił im na ślub. Byli bardzo szczęśliwi i

mieli ośmioro dzieci.

Choć Schumann odnosił sukcesy jako kompozytor i krytyk, nie był utalentowany jako

dyrygent. Zazwyczaj po prostu w oszołomieniu machał ramionami.* [*W czym przypominał

background image

większość dyrygentów, których oglądaliście. Wydaje się jednak, że jego sposób machania był

gorszy.] Przy pewnej pamiętnej okazji nie przestał taktować, kiedy utwór już się skończył.

Uważa się to za niewłaściwe.

Jako kompozytor najlepiej znany jest ze swoich utworów fortepianowych, takich jak

Karnawał, Papillons (Motyle) i Koncert fortepianowy a-moll. Napisał ponad dwieście

pięćdziesiąt pieśni. W późniejszych latach skomponował cztery symfonie i nieudaną operę.

Przez wiele lat Schumann działał jako krytyk muzyczny. Założył własną muzyczną

gazetę, której był wydawcą. Jest to sposób trafny jak żaden inny, by zapewnić sobie

możliwość publikacji własnych tekstów. Pisał pod dwoma pseudonimami: Florestan i

Euzebiusz. Jako Florestan był wylewny i przesadnie entuzjastyczny; jako Euzebiusz - bardziej

wyważony w opiniach. Jego najsłynniejsza uwaga jako krytyka dotyczyła pierwszego

wrażenia, jakie wywarła na nim muzyka Fryderyka Chopina. Powiedział: Panowie, czapki z

głów, oto geniusz! Brzmiało to świetnie i opinię tego rodzaju w dzisiejszych czasach Chopin

umieściłby na okładce swojego pierwszego albumu.

Wydaje się, że literacki pomysł pisania pod dwoma pseudonimami naraz zakłócił

Schumannowi właściwą ocenę stanu rzeczy. Miał pewne trudności z odróżnieniem fantazji od

rzeczywistości: dwie części Karnawału dedykowane są Florestanowi i Euzebiuszowi.

Pod koniec życia kłopoty Schumanna z postrzeganiem rzeczywistości przybrały na

sile. Słyszał dziwne głosy i różne hałasy, mówił, że duchy Schuberta i Mendelssohna

przychodzą do niego, by dyktować mu tematy muzyczne. Czasem twierdził, że jest ścigany

przez tygrysy i hieny.

Po samobójczej próbie, kiedy to rzucił się do Renu, dobrowolnie dał się zamknąć w

zakładzie dla obłąkanych, gdzie przeżył ostatnie lata życia. Umarł w 1856 roku. Często

dokuczliwie rozbrzmiewał mu w uszach ciągły dźwięk a.* [*Bedrich Smetana napisał, że w

ostatnich latach swojej głuchoty słyszał często pierwszy przewrót akordu As-dur,

rozbrzmiewający w bardzo wysokim rejestrze. Zdarzało się to co wieczór pomiędzy szóstą a

siódmą regularnie jak w zegarku.]

Mimo wszystko musicie przyznać, że napisał trochę świetnej muzyki. I co z tego, że

był czasem zwariowany? Musimy tolerować odrobinę szaleństwa, jest ono siłą napędową

twórczego ducha.

background image

NADCHODZĄ ROSJANIE

POTĘŻNA GROMADKA

Ruś weszła do zachodniej historii muzyki w X wieku, kiedy Włodzimierz, książę

kijowski, zadecydował, że wszyscy mają zostać chrześcijanami.* [*Wysłuchał relacji o

ceremoniach w Bizancjum i był pod wrażeniem kadzideł i dzwonów.] Przedtem Rusinów

interesowały wyłącznie własne pieśni ludowe. Kościół, kiedy już powstał, muzyką ludową się

nie zajmował. Władze kościelne uważały, że to pusta rozrywka. Wreszcie, w 1636 roku,

sprawy nabrzmiały do tego stopnia, że głowa kościoła, patriarcha Józef, zakazał wszelkiego

muzykowania po domach. W Moskwie spalono w wielkim ognisku pięćdziesiąt fur

instrumentów. Resztki wrzucono do rzeki. Chłopi myśleli, że to zabawa: stali dookoła i

kibicowali. Te rzeczy są dość kosztowne, jak wiecie.* [*Nie przypuszczam, żeby rozumieli

co jest grane z tymi instrumentami]

Jakiś czas potem. Piotr Wielki oświadczył, że muzyka mimo wszystko nie jest taka

zła. I stworzył orkiestrę wojskową, by na nowo puścić sprawy w ruch. Jego córka, cesarzowa

Elżbieta, lubiła operę, chociaż jej służący musieli chodzić od domu do domu, żeby nakłonić

szlachtę do wizyty w teatrze. W czasach Katarzyny Wielkiej nakłanianie przestało być

potrzebne. Katarzyna szczególnie lubiła francuską operę komiczną.* [*Wszystko inne ją

nudziło.]

Pierwszym godnym wzmianki rosyjskim kompozytorem jest Michał Glinka: wszyscy

przed nim - to modele próbne. Glinka postanowił stworzyć naprawdę rosyjski styl muzyczny.

Zdawał sobie sprawę, że tym, co Rosjanie robią chyba najlepiej, jest śpiewanie pieśni

ludowych. Na nich więc oparł większość swoich utworów. Tym razem nikt niczego nie

podpalił ani nie wrzucił do rzeki.

Najbardziej znanymi utworami Glinki są jego dwie opery: Życie za cara oraz Rusłan i

Ludmiła. Żadna z nich nie została zanadto dobrze oceniona podczas pierwszego wykonania.

Życie za cara spotkało się z przyjęciem, które w najlepszym razie określić można jako letnie.

Być może problem polegał po części na tym, że Glinka najpierw napisał uwerturę, a później

dopiero operę. W ten sposób daleko się nie zajedzie.* [*Konstanty Bachturin był pijany,

pisząc zarys fabuły, co prawdopodobnie nie pomogło sprawie. Wyobrażacie sobie?]

Z Rusłanem było jeszcze gorzej. Na pierwszym przedstawieniu gwizdali nawet

niektórzy śpiewacy i członkowie orkiestry.* [*W najlepszych kręgach tak się nie postępuje.]

background image

Glinka był słabowitym dzieckiem i leniwym dorosłym. Jako płaczliwy romantyk

zakochiwał się mniej więcej co kilka tygodni. Jest jednak uważany za ojca muzyki rosyjskiej,

cóż więc mogę powiedzieć?

Kompozytorem, który naprawdę dał niezależność muzyce rosyjskiej, był Milij

Bałakiriew, urodzony w 1837 roku w Niżnym Nowogrodzie. Był krępy, miał wielką,

kwadratową głowę, gruby kark i zezowate, małe oczka. Większą część życia przepracował na

rządowej posadzie.

Bałakiriew zebrał wokół siebie grupę młodych kompozytorów, którzy

uważali, że muzyka rosyjska jest czymś najwspanialszym od czasu wynalezienia krojonego

chleba. Byli to Cesar Cui, Aleksander Borodin, Mikołaj Rimski-Korsakow i Modest

Musorgski. Zbierali się całą piątką w domu Bałakiriewa i do rana rozprawiali o muzyce.

Znani są jako Potężna Gromadka. We Francji mówi się o nich Les Cinq (Grupa pięciu).*

[*Nie mylić z Les Six (Grupa sześciu).] Po rosyjsku nazywają się Moguczaja Kuczka, czyli

właśnie Potężna Gromadka.

Potężna Gromadka gorąco popierała muzykę rosyjską i głośno o tym mówiła. Jeśli byś

się z nimi nie zgodził, nie mógłbyś być ich przyjacielem. Wygadywali złośliwości o

Czajkowskim i Antonie Rubinsteinie, których brzmienie uznawali za zbyt mało rosyjskie, by

się mogło podobać.* [*Bałakiriew nazwał kiedyś Rubinsteina idiotą. Równie grzecznie

wyrażał się prawie zawsze.]

Cui był synem napoleońskiego oficera. Jego ojciec został w Rosji, kiedy jego

towarzysze sobie poszli. Miał trzech synów, których nazwał Cezar, Aleksander i Napoleon.

Kariera wojskowa wydawała się dla nich nieunikniona. Cui dorastał w biedzie i przez całe

życie pozostał oszczędny, by nie powiedzieć skąpy. Jego wyobrażenie o wystawnym podjęciu

kogoś sprowadzało się do poczęstowania go herbatą z konfiturą.

Chociaż był kompozytorem, większą rolę odegrał jako dziennikarz broniący

narodowej muzyki rosyjskiej, którą pisali jego przyjaciele. (Opera Cui Ratcliff miała w roku

1869 siedem przyzwoitych wykonań, ale ósme było tak fatalne, że następnego dnia autor sam

skrytykował je w gazecie.) W końcu Cui został wyniesiony do godności generała armii

rosyjskiej. Dożył sędziwego wieku osiemdziesięciu trzech lat i aż do końca nauczał strategii

wojskowej i sztuki fortyfikacji. Jeśli pytacie mnie, jak wymawia się jego nazwisko, nie mogę

wam pomóc. Radźcie sobie sami.

Musorgski pochodził z bogatej szlacheckiej rodziny, której korzenie sięgały

trzydziestu dwóch pokoleń i pierwszej ruskiej dynastii. Swoje nazwisko zawsze wymawiał z

akcentem na pierwszej sylabie. Nikt inny go nie słuchał i dziś wszyscy mówią zwyczajnie

Musorgski, co dla nas brzmi poprawnie. Jakiś czas służył w wojsku jako porucznik, a potem

background image

objął ciepłą posadkę w ministerstwie transportu.

Był zawsze bardzo przywiązany do matki, przeżył więc ciężko jej śmierć. Zaczął

spędzać wiele czasu z jej najlepszą przyjaciółką, kobietą posuniętą w latach. Nie jestem

całkiem pewien, czy ich stosunki były tak do końca zdrowe. Z pewnością dostarczały ludziom

tematu do rozmów. Przezywano go Modinka. Cui zawsze tak na niego mówił.

Najbardziej znanym utworem Musorgskiego są Obrazki z wystawy. Skomponował je

na fortepian, nie zdając sobie sprawy, że znacznie częściej słuchane będą w wykonaniu

wielkiej orkiestry symfonicznej. Napisał też Borysa Godunowa i jeszcze jedną operę, a

umierając pozostawił dwie inne niedokończone. Umarł dość nieoczekiwanie w wieku

czterdziestu jeden lat, wypiwszy o wiele za dużo.*

[*Przykro mi to mówić, ale był to jego

stały zwyczaj.]

Rimski-Korsakow - służył w marynarce wojennej i pewnego razu, jako mały chłopiec,

spadł - dla nabrania wprawy - z masztu okrętowego.* [*Opowiadał, że maszt miał wysokość

siedmiu pięter, ale mógł trochę przesadzić.] Był dość młody, kiedy Bałakiriew wprowadził go

do swojej grupy i na zawsze pozostał jego protegowanym. Podczas kiedy inni zajęci byli

gadaniem, Rimski-Korsakow naprawdę zabrał się do komponowania. Jeśli nie dorastaliście na

innej planecie, musieliście słyszeć jego suitę Szecherezada, a może także i Kaprys hiszpański.

Jego opera Mozart i Salieri w znacznej mierze ponosi odpowiedzialność za utrwalenie

legendy, która głosi, że Mozart został zamordowany przez swojego zazdrosnego rywala.

Napisał około jedenastu innych oper, ale ich tytuły wyleciały mi z pamięci. Jedna z nich ma

niewygodny tytuł Bajka o carze Sałtanie, jego synu sławnym i potężnym Gwidonie

Sałtanowiczu i pięknej księżniczce łabędzi. Mógł zgłosić ten tytuł do konkursu na Najdłuższy

Tytuł Operowy, ale nie jestem pewien, czy to zrobił.* [*Jeśliby tak jednak zrobił, to trudno

sobie wyobrazić, by mógł nie wygrać.] Jedyne, co wszyscy znają z tego utworu, to fragment

trzeciego aktu, nazywany Lotem trzmiela.

Borodin - urodził się jako nieślubne dziecko, nie miał jednak zwyczaju o tym

wspominać. Jego ojciec, książę Luka Gedeonoszwili, zawsze powtarzał, że ma zamiar

poślubić jego matkę, ale jakoś zapomniał. Borodin dorastał uważając się za dziewczynkę i

zawsze mówił do swojej mamy „ciociu”, ale poza tym miał normalne dzieciństwo. Kilka razy

próbował wysadzić dom w powietrze, ponieważ jego matka popełniła błąd, kupując mu

„Małego chemika”.* [*To nigdy nie jest mądry prezent dla dziecka.]

Został w końcu

doktorem medycyny i pełnoetatowym profesorem chemii.* [*Jego Badania fluorku benzolu

były wielkim przebojem roku 1863.] Muzykę traktował jako hobby.

Pociesza mnie, i być może wy także usłyszycie to z radością, że Borodin jako młody

background image

człowiek był bardzo niezgrabny w stosunku do kobiet. Jednego razu pokazał dziewczynie, z

którą się umówił, szafkę na bieliznę, ponieważ nie mógł myśleć o niczym innym.* [*Jej

reakcja nie została odnotowana. Pewnie powiedziała mu, że jest ładna.] Później poprawił się i

miał jednocześnie żonę i kochankę. Pisał do żony długie listy, w których opowiadał jej, jak

bardzo kocha swoją kochankę. Pewnie nie miała wielkiej ochoty tego słuchać.

Najlepiej znanym utworem Borodina jest opera Kniaź Igor, którą po jego śmierci

dokończył Rimski-Korsakow. Tańce Połowieckie z II aktu są często grane do dziś. Napisał

także cykl wariacji na Pałeczki do jedzenia.* [*Pałeczki do jedzenia opublikowano po raz

pierwszy w Glasgow, jeśli chcecie wiedzieć.]

Z upływem lat członkowie Potężnej Gromadki stopniowo oddalali się od siebie;

pomału czar prysł. Rimski-Korsakow, Borodin i Bałakiriew zmarli na atak serca. To trzech z

pięciu, czyli sześćdziesiąt procent. Powiedziałbym, że to raczej wysoki odsetek. Zanadto

przejmowali się przyszłością muzyki rosyjskiej.* [*Przynajmniej wy się nie przejmujcie.]

Biednego starego Bałakiriewa spotkał najsmutniejszy koniec. Stał się bardzo

zabobonny i prawie codziennie naradzał się z wróżbitami. Zrezygnował z czerwonego mięsa,

a jadał tylko śnięte ryby. Nie pytajcie mnie, dlaczego.

CZAJKOWSKI

Czajkowski był jednym z tych mazgajowatych, uczuciowych facetów. Nade wszystko

lubił porządnie sobie popłakać. Jeśli nie mógł płakać, pochlipywał. Sprawiało to, że czuł się

lepiej. Piotr Iljicz zawsze był wrażliwym chłopcem. Najdrobniejsza wymówka uczyniona

przez nianię powodowała, że nadąsany zmykał do kąta.* [*Miała na imię Fanny.] Nazywała

go porcelanowym dzieckiem.* [*Pewnie czasem nazywała go mniej życzliwie. Nie zostało to

jednak zanotowane.] Dorósłszy, Czajkowski uczynił z fochów całą sztukę: został mistrzem w

obrażaniu się. Jego muzyka też jest dość płaczliwa.

Lekcje gry na fortepianie rozpoczął w wieku siedmiu lat, uległszy fascynacji

pozytywką, grającą fragmenty Don Giovanniego Mozarta. Był to początek jego trwającej całe

życie miłości do muzyki tego kompozytora.* [*Mozart grany na pozytywce brzmi lepiej niż

jakikolwiek inny kompozytor.]

Czajkowski studiował prawo i był jakiś czas zatrudniony jako prawnik na rządowej

posadzie. Doskonalił na niej umiejętność wyglądania na zajętego, podczas gdy robił niewiele.

Poważne studia muzyczne podjął dopiero po dwudziestym pierwszym roku życia. Zaczął

background image

późno, ale powetował to sobie. Wyznał kiedyś, że nim rozpoczął studia u Antona Rubinsteina

w Konserwatorium Petersburskim nie wiedział nawet, ile symfonii skomponował Beethoven.

Pierwszym utworem, który zamówiono u Czajkowskiego, była mała uwertura na

temat hymnu duńskiego. Napisał ją dla rosyjskiego księcia i jego duńskiej narzeczonej. Dostał

za to parę wysadzanych drogimi kamieniami spinek do mankietów, które natychmiast

sprzedał koledze ze studiów.* [*Było to jedno z jego najbłyskotliwszych posunięć

finansowych. Zazwyczaj po prostu trwonił pieniądze.]

Choć zdobył sławę jako kompozytor, nigdy nie został dobrym dyrygentem, nawet

swojej własnej muzyki. Zawsze był bardzo nerwowy i przejmował go chorobliwy strach, że w

środku utworu odpadnie mu głowa. Podpierał ją więc lewą ręką i dyrygował tylko prawą.

W latach 1872-1876 był krytykiem muzycznym Gazety Moskiewskiej, ale nie

powinniśmy czynić mu z tego zarzutu. Wypowiadał zdecydowane sądy o innych

kompozytorach: uważał, że Wagner jest nudny, Bach - taki sobie, a Heandel - trzeciorzędny.

Miał także nieco zastrzeżeń w stosunku do Beethovena. Lubił Brahmsa jako człowieka, ale

nienawidził jego muzyki.* [*„Czy Brahms jest głęboki?” - pytał. W porównaniu z czym?]

Życie uczuciowe Czajkowskiego było, by rzec bez ogródek, pogmatwane. Jako młody

człowiek żywił przekonanie, że jest zakochany w śpiewaczce operowej, sopranie Desiree

Artot, ale mylił się. Posunął się nawet do tego, że poślubił młodą niewiastę, Antoninę

Miliukową.* [*„Powinienem podjąć poważny wysiłek, by kogoś legalnie poślubić” - napisał

do brata, Modesta.] Nie brzmi to zbyt romantycznie.* [*Nie powinien był zawracać sobie

głowy.] Małżeństwo od początku do końca okazało się katastrofą i trwało dziewięć tygodni

(To ledwie dość czasu, by rozpakować prezenty ślubne.).

W ataku depresji próbował popełnić samobójstwo. Zanurzył się w Newie, mając

nadzieję, że złapie zapalenie płuc. Tylko się przeziębił, gdybyście chcieli wiedzieć. Antonina,

po tym jak ją opuścił, miała na pęczki kochanków i przynajmniej jedno dziecko. Spotkawszy

się po latach, ucięli sobie miłą pogawędkę. Zmarła w domu dla obłąkanych.

Mimo wszystko ów rok 1877 okazał się pomyślny. Czajkowski otrzymał list od swojej

wielbicielki, Nadieżdy von Meck, czterdziestosześcioletniej wdowy z jedenaściorgiem dzieci

i taką ilością pieniędzy, że sama nie wiedziała, co z nimi robić. Pomyślała sobie, że byłoby

fajnie mieć swojego własnego kompozytora. Postanowiła zatem, że będzie regularnie wysyłać

Czajkowskiemu pensję, aby cały swój czas mógł poświęcić komponowaniu. Postawiła

jedyny, raczej ekscentryczny warunek: mieli się nigdy nie spotkać. Przez czternaście lat

pisywali do siebie, nigdy jednak nie widzieli się osobiście. (Tak naprawdę, to raz

przypadkiem wpadli na siebie. Oboje jednak uciekli, zbyt zakłopotani, by cokolwiek

background image

powiedzieć. Tak więc to się nie liczy).* [*Poprosił ją nawet o rękę, ale mamusia powiedziała,

że nie jest dla niej dość dobry. Jako młody człowiek Claude Debussy uczył fortepianu córkę

pani von Meck.]

Czajkowski był płodnym kompozytorem. Dziś jest najlepiej znany ze swoich późnych

symfonii* [Myśleliście, że zapomnę o uwerturze Rok 1812? To ta z armatami.] i muzyki

baletowej (Jezioro łabędzie, Śpiąca królewna i Dziadek do orzechów). Pisał muzykę

kameralną i inne jeszcze utwory orkiestrowe, w tym słynny Koncert fortepianowy b-moll.

Który Anton Rubinstein nazwał niewykonalnym ujrzawszy partyturę po raz pierwszy.*

[*Zmienił zdanie, kiedy utwór zdobył popularność Anton Rubinstein nie był kimś, kto

przepuściłby dobrą okazję.] Za swoje najlepsze dzieło uważał VI Symfonię (Patetyczną).

Tylko dwie z jego ośmiu oper naprawdę weszły do repertuaru - Eugeniusz Oniegin i

Dama Pikowa. Kowal Wakuła nie był nigdy wielkim hitem, nawet po tym, jak Czajkowski

zmienił tytuł na Buty* [*Ani wtedy, gdy zrobił to ponownie, tym razem na Kaprysy Oksany.]

Porzucił pracę nad wcześniejszą operą Mandragora. Libretto było za głupie. Zmiana tytułu

nie wystarczyła. Jego pierwsza opera, Oprycznik, opowiada o tajnej policji z czasów Iwana

Groźnego. Nie jest dziś często wykonywana. Tajna policja była w Związku Radzieckim

tematem drażliwym i nawet teraz budzi podejrzenia.

Czajkowski* [*W krajach anglosaskich jego nazwisko pisze się Tchaikowsky,

Chaikovsky, albo nawet Chaikovski. Jest to nic więcej, jak dodawanie niepotrzebnej pracy

bibliotekarzom. Ja osobiście nie chcę mieć z tym nic wspólnego.] zmarł w 1893 roku jako

człowiek sławny, którego muzyka cieszy się powodzeniem. Ni mniej ni więcej, taki autorytet,

jak encyklopedia Grove’a w swojej ostatniej edycji informuje, że zażył truciznę, by uniknąć

skandalu, jakim mogło stać się ujawnienie romansu z bratankiem pewnego wpływowego

arystokraty. Grove twierdzi, że historyjka o tym, jakoby umarł na cholerę, napiwszy się

surowej wody to kompletne pomyje. Nie będę się spierał z ekspertami.

background image

ŚMIESZNIE KRÓTKA HISTORIA OPERY

OPERA

Zawsze będą istnieli ludzie, którzy uważają, że opera reprezentuje najwyższe

osiągnięcie artystyczne w muzyce. Uważają tak, ponieważ myślą, że wszyscy inni też tak

myślą.* [*Psychologia nazywa to mentalnością tłumu.] Opera jest liczbą mnogą od

łacińskiego opus, co znaczy „praca” i to właśnie się odczuwa słuchając opery.* [*Niektórzy

myślą, że liczba mnoga od opus powinna brzmieć opusy. Dla pewnych ludzi nie ma żadnej

nadziei.] Tak naprawdę, to całą winę ponosi Monteverdi. Gdyby w 1607 roku nie napisał

dramatu muzycznego Orfeo, całe to operowe szaleństwo być może nigdy by się nie zaczęło.*

[*Są i tacy, którzy czynią odpowiedzialnym Vinzenza Galilei i jego szajkę Camerata, ale byli

oni jedynie wspólnikami. I to nieobecnymi na miejscu przestępstwa.]

Raz się pojawiwszy, opera stała się ostatnim krzykiem mody. Kościół w Rzymie robił

co mógł, by powstrzymać jej rozwój. Uważał, że zamiast pisać opery, kompozytorzy powinni

skupić całą energię na tworzeniu oratoriów. Podziałało, ale tylko na jakiś czas.* [*Oratorium

jest operą bez dekoracji, kostiumów i akcji. Jest więc dużo tańsze do wystawienia, ale nawet

w połowie nie tak zabawne.]

W XVII i XVIII wieku istniały dwa typy opery: opera seria i opera buffa, inaczej

mówiąc opera poważna i komiczna. Śpiewacy operowi zdobywali ogromną popularność i

wielkie wpływy zarówno w dziedzinie muzyki, jak i polityki, a najpopularniejszym głosem

tych czasów we Włoszech był castrato. Mali chłopcy z obiecującymi głosami byli poddawani

przemianie w castrati czy tego chcieli, czy nie.* [*Medyczna nazwa tej operacji brzmi:

usunięcie gruczołów płciowych. Chcieliście, to wiecie.] W XVIII wiecznych Włoszech los

ten przypadł w udziale około czterem tysiącom chłopców, z których większość do niczego nie

doszła. Chyba największym i najsłynniejszym z castrati był Carlo Broschi, znany jako

Farinelli. Zapędził w kozi róg większość swoich współczesnych, zarówno płci męskiej, jak i

żeńskiej.* [*Może dlatego, że poza ćwiczeniem nie miał nic lepszego do roboty.] Został

nadwornym śpiewakiem króla hiszpańskiego Filipa V. Co wieczór śpiewał mu do snu. Król

wolał to niż bajkę na dobranoc.

Niezwykle popularna opera buffa wyrosła z krótkich, komicznych sztuk z muzyką,

nazywanych intermezzi. Wykonywano je pomiędzy aktami dłuższych, poważnych oper. Jedną

z najpopularniejszych była La serva padrona (Służąca panią) Giovanniego Battisty

background image

Pergolesiego. Żadna szanująca się historia opery (a ta książka z pewnością nią jest) nie byłaby

kompletna, gdyby pominęła ten utwór.

Tymczasem we Francji Jean Baptiste Lully, w takich dziełach jak Alceste i

Bellerophon, połączył dramat muzyczny i balet, tworząc francuski typ opery. Jego obiecująca

kariera została nagle przerwana w 1687 roku, kiedy zmarł, uderzywszy się w palec u nogi.

Lully miał zwyczaj wybijać takt, ciężką laską uderzając o podłogę. Wyobraźcie tylko sobie:

pewnego dnia, dyrygując Te Deum dla króla, walnął się w palec tak mocno, że wdała się

gangrena.* [*Właściwie było to zakażenie krwi.]

Anglia na dobrą sprawę nigdy nie stworzyła własnego typu opery, chociaż Henry

Purcell w Dydonie i Eneaszu sprawdził się całkiem dobrze. Anglików zadowalał import opery

włoskiej. Często robili to za nich naturalizowani cudzoziemcy, tacy jak Haendel.* [*By

dowiedzieć się czegoś więcej o operach Haendla, przeczytajcie, proszę, rozdział jemu

poświęcony, zawarty w tej książce. Nie chce mi się powtarzać tego samego dwa razy.]

Jedynym oryginalnie angielskim wkładem w rozwój opery jest maska, dramat

poetycki, któremu towarzyszy muzyka. Maska Thomasa Aine’a, Alfred, napisana w 1741

roku, zawiera pieśń, która znana jest obecnie jako Rule Britannia. Inny angielski wariant

opery, zwany operą balladową jest w rzeczywistości zbiorem popularnych melodii

ukradzionych z innych oper i opatrzonych nowymi słowami. Opera żebracza (The Beggar’s

Opera) Johna Gay’a jest tego najsłynniejszym przykładem. Prawa autorskie były w XVIII

wieku traktowane znacznie swobodniej, więc chociaż wielu mu groziło, Gay nigdy nie stracił

ani grosza w żadnym procesie.* [*Za to jedna z piosenek z Opery żebraczej, Mack the Knife,

Mackie Majcher), stała się standardem jazzowym. Od jej wykonawców Gay nie dostaje ani

grosza tantiem. Dobrze mu tak.]

Wielkie zmiany przyniosło pojawienie się kolejnego niemieckiego kompozytora,

Christopha Willibalda Glucka, który doszedł do wniosku, że utrwalona tradycja opery

włoskiej jest jawną kpiną z realizmu intrygi dramatycznej. Złościła go aria da capo ze swą

wbudowaną powtórką i pozbawionymi umiaru kadencjami, które wprowadzano po to, by

pozwolić zabłysnąć śpiewakom.* [*W petycji przedstawionej kierownictwu Opery Paryskiej

przez grupę śpiewaków włoskich żądano, by kadencja trwała „siedem minut i trzydzieści

sześć sekund, bez nabierania oddechu”.]

Jego pierwszym wielkim sukcesem była nowa wersja starogreckiego mitu, który po

raz pierwszy opracował Monteverdi. Prawykonanie Orfeusza i Eurydyki Glucka miało

miejsce w 1762 roku, potem - w roku 1767 - wystawiono Alcestę. Kolejny wielki tryumf miał

miejsce w roku 1774, w czasie paryskiego wykonania Ifigenii w Aulidzie. Położyło ono kres

background image

długotrwałej kłótni dzielącej Paryż na tych, co woleli francuską opera comique i

zwolenników włoskiej opera buffa, co nazwano „wojną buffonistów z antybuffonistami”.

Wojna buffonistów z antybuffonistami była tylko jedną z wielu, które uczyniły

studiowanie historii opery zajęciem tak ciekawym. Haendel uważał, że Gluck wie o

kontrapunkcie nie więcej niż jego kucharz, a poeta Franz Grillparzer powiedział o Wolnym

Strzelcu (Der Freischutz) Carla Marii von Webera: „Ta opera może się podobać jedynie

głupcom albo idiotom, albo uczonym mędrkom, albo ulicznym rabusiom czy mordercom”.

Ale jedną z najsławniejszych była katastrofa premiery Cyrulika Sewilskiego (Il Barbiere di

Siviglia) Gioacchino Rossiniego.

Rossini skomponował swojego Cyrulika w 1816 roku, w nieco ponad dwa tygodnie.

Ponieważ czasu było mało, zapożyczył intrygę z historii, którą wcześniej wykorzystał w

swojej operze Giovanni Paisiello.* [*Rossini pożyczył też trochę muzyki.] Ten, co nie

powinno nikogo dziwić, był raczej wściekły. Wysłał więc grupę wiernych przyjaciół, by

zakłócili premierowy wieczór. Ci zatem gwizdali, syczeli i rzucali na scenę różne przedmioty.

Zabawy tego rodzaju wyprowadzają śpiewaków z równowagi. Jeden z nich potknął się o

swoją szatę, inny zerwał strunę w gitarze, jeszcze inny wypadł przez zapadnię. Wtedy ktoś

wypuścił na scenę kota. Opera skończyła się. W sumie okazała się jeszcze śmieszniejsza niż

było to intencją Rossiniego. Drugiego wieczora było spokojniej: ani śladu kota. Potem

Paisiello nie miał już szans.* [*Garściami także czerpał ze swoich własnych, wcześniejszych

utworów, i to było w porządku. Miał w czym wybierać: pomiędzy rokiem 1810 a 1824

skomponował trzydzieści dwie opery. W Polsce prawdziwym fanatykiem operowym jest ten,

kto wysłuchawszy całej uwertury do Cyrulika Sewilskiego, nie pomyśli ani razu o audycji

„Sześćdziesiąt minut na godzinę” - przyp. tłum.]

Rossini to jeden z najpopularniejszych włoskich kompozytorów operowych swoich

czasów. Był tak sławny, że przeszedł na emeryturę w wieku trzydziestu siedmiu lat i resztę

swego długiego życia (umarł w 1868 roku, mając lat siedemdziesiąt sześć) poświęcił

przyjemnościom bycia kucharzem-smakoszem i bon vivantem. Bardzo utył, ale się tym nie

przejmował.

Był płodnym i niezwykle szybko pracującym kompozytorem, który najlepiej tworzył

pod presją. Uwerturę do Sroki złodziejki napisał w roku 1817, dzień przed premierą.

Impresario zamknął go w pokoju na piętrze, a na straży postawił czterech osiłków, którzy stali

nad Rossinim, kiedy komponował. Jak tylko skończył stronę, jeden ze strażników wyrzucał ją

przez okno - wprost do rąk kopisty, czekającego na dole. Mieli przykazane wyrzucić

Rossiniego, gdyby nie skończył na czas. Jego ostatnią operą był Wilhelm Tell, napisany w

background image

1829 roku.

Byli też i inni włoscy kompozytorzy operowi. Donizetti jest całkiem w porządku, jeśli

tylko lubicie sceny szaleństwa. Ale kolejnym naprawdę wielkim kompozytorem jest Giuseppe

Verdi.* [*Tak przynajmniej nazywał go jego ojciec. Na świadectwie chrztu zapisano: Joseph

Fortuninus Franciscus Verdi. Miał siostrę, którą ich ojciec, w przebłysku oryginalności,

nazwał Giuseppą.] Poważany historyk muzyki, Donald Jay Grout, dokonał podsumowania

wkładu Verdiego w historię muzyki, stwierdzając: „Verdi jest jedynym wybitnym

kompozytorem w historii, który był jednocześnie dobrze prosperującym rolnikiem”.* [*Nie

jestem pewien, co uprawiał, ale cokolwiek to było, był w tym dobry.]

Kiedy nie zajmował się uprawą ogrodu, Verdi znalazł czas na napisanie dwudziestu

sześciu oper, w tym takich przebojów, jak Traviata i Aida. Mógłby czegoś nauczyć się od

Rossiniego; poproszono go o skomponowanie Aidy na uroczystości związane z otwarciem

Kanału Sueskiego, które miało miejsce w 1869 roku. Nie całkiem dotrzymał terminu.*

[*Potrzebował kogoś, kto by mu zagroził, że wyrzuci go przez okno.] Jedno łączy go z

Rossinim: wieczór premiery Traviaty w 1853 roku okazał się katastrofą. Publiczność była

zaszokowana, widząc operę wykonywaną we współczesnych ubraniach. Do tego tenor się

przeziębił i prawie nie mógł śpiewać. Trudno się też było powstrzymać od śmiechu na widok

korpulentnej sopranistki grającej bohaterkę usychającą na gruźlicę.* [*Istnieje długa tradycja

obarczonych nadwagą śpiewaczek operowych: Marietta Alboni, popularna wykonawczyni

oper Rossiniego, przytyła tak bardzo, że nie była w stanie poruszać się po scenie.

Zdecydowała się na karierę koncertową. Śpiewała siedząc w wielkim fotelu.]

Ileż jeszcze zostało do powiedzenia o operze - o wiele więcej, niż mam na to miejsca.

Nie doszedłem nawet do Belliniego, Pucciniego czy żadnego innego, nie wspominając już o

Hektorze Berliozie, Richardzie Straussie czy którymś ze współczesnych kompozytorów

operowych, takich jak Alban Berg czy Igor Strawiński.

Moją ulubioną operą współczesną jest

Oswobodzenie Tezeusza, dzieło skomponowane przez francuskiego kompozytora Dariusa

Milhaud w 1928. Trwa ono około siedmiu minut. Z dziesięciominutową przerwą jestem w

stanie wytrzymać.* [*Wrocławskie przedsiębiorstwo gazownicze wystąpiło o sądowy zakaz

wystawiania opery Paula Hindemitha Neues vom Tage, w której bohaterka śpiewa o

wyższości ogrzewania elektrycznego nad gazowym. Przedsiębiorstwo uważało, że szkodzi to

jego interesom.]

background image

BAŁAGAN

W KTÓRYM

TKWIMY

TERAZ

STRAWIŃSKI

Strawiński wystartował z wielkim hukiem, ale z upływem lat, stawał się coraz mniej

kontrowersyjny. Może po prostu przyzwyczailiśmy się do niego.

Urodził się w 1882 roku i dorastał w Sankt Petersburgu, gdzie jego ojciec był

śpiewakiem operowym. Jego najwcześniejszym wspomnieniem z dzieciństwa był, jak

opowiadał, osobliwy odgłos rytmicznego mlaskania, jakie dobywało się z ust starego

rosyjskiego wieśniaka.* [*Były to, należy przypuszczać, obluzowane sztuczne szczęki.]

Zaczął brać lekcje fortepianu, harmonii i kontrapunktu.* [*Harmonię uznał za nudną, ale

kontrapunkt polubił.]

Studiował prawo na Uniwersytecie w Petersburgu, bardziej po to, by przypodobać się

rodzicom, niż z jakiegokolwiek innego powodu. Tak naprawdę chciał zostać kompozytorem.

Pokazał kilka swoich wczesnych kompozycji Rimskiemu-Korsakowowi, który został jego

nauczycielem.* [*Starszy kompozytor taktownie doradził Strawińskiemu kontynuowanie

studiów] Kiedy Rimski-Korsakow zmarł w 1908 roku, Strawiński skomponował utwór

żałobny ku jego czci. Ktoś zapodział go gdzieś w czasie rewolucji.

Strawiński już w młodości odniósł wielki sukces, komponując muzykę dla Les Ballets

Russes (Balety Rosyjskie) Siergieja Diagilewa. Pierwszy był Ognisty Ptak, ale prawdziwa

niespodzianka nastąpiła przy drugim - Pietruszce, który publiczność przywitała gwizdaniem i

syczeniem.* [*Strawiński nie był w stanie tego zrozumieć; przecież próba kostiumowa

wypadła tak dobrze!]

Pierwsze wykonanie Święta Wiosny w 1913 roku stało się jednym z największych

skandali w historii muzyki. Od gwizdów i syków aż huczało. Zaraz potem wybuchły bójki i

wkrótce na widowni zrobił się jeszcze większy chaos niż na scenie. Strawiński miał szczęście,

że wyszedł z tego cało. Powiedział później, że poruszenie spowodowane było nie tyle jego

muzyką, co „gestami, zbyt śmiałymi i wyuzdanymi, które wykonywał Niżyński, w

przekonaniu, że wobec erotycznego tematu wszystko jest dozwolone. Nie ma potrzeby

przenosić całości zasług na tancerza. Strawiński był zbyt skromny.* [*Strawiński był

atakowany ze wszystkich stron. Kiedy Pablo Picasso namalował jego portret, pojawiły się

kłopoty z jego odprawieniem na granicy, ponieważ urzędnicy myśleli, że jest to rodzaj mapy

albo szyfrowanego diagramu.]

background image

Potem jego muzyka stała się mniej prowokacyjna, jako że zmienił styl na

„neoklasyczny; później flirtował z serializmem.* [*Jean Baptiste Lully skomponował Koncert

dla Królewskiej Sypialni, ale to nie to samo.] Od przypadku do przypadku pisywał także

pojedyncze utwory, jak jazzowy koncert klarnetowy dla orkiestry Wody’ego Hermana czy

taniec dla cyrku Ringling Brothers. Pierwsze wykonanie zostało zapowiedziane następująco:

„Pięćdziesiąt słoni i pięćdziesiąt pięknych dziewcząt w Niezwykłym Choreograficznym

Wyczynie.* [*Flirtowanie z serializmem - to jak zabawa dynamitem.] Można spokojnie

powiedzieć, że Strawiński jest jedynym kompozytorem w historii muzyki, który napisał polkę

dla stada słoni.* [*Widok pięćdziesięciu słoni w różowych baletowych spódniczkach musiał

być niezły. Słoń jest jedynym zwierzęciem, które można nauczyć stania na głowie. Jest też

jedynym z czterema kolanami, a jednak nie umie skakać.] To nie żart: choreografię

przygotował George Balanchine. Strawiński nigdy nie widział baletu, ale później spotkał się z

Bessie, pierwszą z gruboskórych, i uścisnął jej nogę.

Przez całe lata krytycy byli dla Strawińskiego raczej nieuprzejmi. Pisząc o jego

utworze poświęconym pamięci Debussyego, krytyk Ernest Newmann stwierdził: „Nie miałem

pojęcia, że Strawiński aż tak nie znosi Debussy’ego. Gdyby moje wspomnienia o przyjacielu

były tak bolesne, jak wydają się wspomnienia Strawińskiego o Debussym, to próbowałbym o

nim zapomnieć. Inny krytyk określił jeden z utworów jako „tryumf muzycznej tępoty nad

literacką siłą tekstu [...] Jedynym dźwiękiem, jaki dodawał mi sił, był odgłos nakręcania

zegarka przez upartego sąsiada.

W końcu Strawiński przeprowadził się do Kalifornii i został obywatelem

amerykańskim. Pewnego razu policja bostońska chciała ukarać go studolarową grzywną za

jego aranżację Gwiaździstego sztandaru.* [*Oto co go spotkało, kiedy próbował być patriotą.]

Często pisał muzykę na jakimkolwiek skrawku papieru, który miał pod ręką:

serwetkach, kopertach czy restauracyjnym menu.* [*Zabranie go na obiad mogło być ciężką

próbą nerwów.] Do snu lubił się ubierać w zniszczony, stary zielony beret, a swoją muzykę

porównał kiedyś do własnego nosa: „Nikt nie będzie krytykował kogoś lub czegoś, co działa -

powiedział. - Nos nie jest zrobiony, nos po prostu jest. Tak jak moja sztuka”. No cóż, jest to

jakiś sposób spojrzenia na sprawę.

SCHONBERG

„Naprawdę nie powinniśmy zwalać wszystkiego na Schonberga. Jego zdaniem,

background image

niczego nie był winien: „Jestem niewolnikiem wewnętrznej siły, silniejszej niż moje

wykształcenie” - powiedział pewnego razu. A kiedy indziej stwierdził: „Jestem tylko

przekaźnikiem pewnej idei. Idea jest niczym prąd elektryczny w powietrzu. Może pochodzić

z Jowisza - z kosmosu - to nie jest dowiedzione!”* [*Wdowa po Albanie Bergu, jednym z

uczniów Schonberga, twierdziła, że Berg regularnie rozmawia z nią zza grobu, przekazując jej

instrukcje dotyczące jego opery Lulu. Ludzie bywają różni.]

Arnold Schonberg nie zawsze był radioodbiornikiem w ludzkim ciele odbierającym

muzyczne transmisje z Jowisza. Według wszelkich dostępnych danych, jego dzieciństwo było

dość zwyczajne.

Jako dorosły był niski, łysiejący i miał duże, wyłupiaste oczy. Może za dużo

czytał.

Schónberg urodził się w Wiedniu w 1874 roku. Zaczął brać lekcje skrzypiec, mając

osiem lat. Kiedy opuścił szkołę, przez krótki czas pracował w banku, ale to nie skończyło się

dobrze. Zaczął komponować sam, bez przygotowania. Był właściwie samoukiem, jeśli

pominąć krótki okres, kiedy studiował kontrapunkt u Aleksandra von Zemlinskiego. Ożenił

się z siostrą Zemlinskiego, Matyldą, a więc lekcje, tak czy inaczej, na coś się przydały.

Jako młody człowiek, Schonberg lubił wałęsać się po wiedeńskich kawiarniach, pić

espresso i dyskutować o muzyce Wagnera z intelektualistami, których tam spotykał. Od czasu

do czasu podejmował się orkiestrowania muzyki dla miejscowej operetki. Nie przepadał

specjalnie za tą pracą, ale potrzebował pieniędzy.

Nazwisko Schonberg bywa pisane Schoenberg. On sam jednak nie przejmował się

językowymi problemami dotyczącymi swojego nazwiska. Był zbyt zajęty rozmyślaniem o

tym, jak zrewolucjonizować język muzyki. Zaczął w sposób dość prosty, pisząc w

wyszukanym, silnie schromatyzowanym stylu, wyrosłym z dzieł Mahlera. Posunął się jednak

dalej, rozciągając granice tonalności poza punkt krytyczny. Kiedy rozwiał się dym, struktury

tonalne, będące rezultatem całych wieków ewolucji, leżały w gruzach na podłodze, a

Schonberg stał pośród ruin. Nie był to przyjemny widok.

System kompozytorski rozwinięty przez Schonberga, a później kontynuowany przez

jego uczniów, Albana Berga i Antona von Weberna został nazwany serializmem albo

dodekafonią. Dwanaście dźwięków, na jakie składa się oktawa, jest tu poukładanych w serie,

nazywane też szeregami dźwiękowymi, z których rozwijany jest cały materiał melodyczny

utworu. Dalej wyjaśnienia stają się zbyt ezoteryczne.* [*Schonberg ubolewał przez całe

życie, że nikt go nie rozumie. Mnie to nie dziwi.]

Muzyka Schonberga od samego początku była przez publiczność koncertową

traktowana z dezaprobatą i witana drwinami. W czasie pierwszego wykonania jego zbioru

background image

pieśni, w roku 1900, na widowni doszło do walki na pięści. W czasie premiery Symfonii

Kameralnej wielu słuchaczy opuściło wcześniej salę, robiąc po drodze straszny hałas. Walili

pięściami w krzesła, głośno gwizdali i szydzili.

Przed następnym koncertem Schonberg kazał wydrukować adresowaną do

publiczności uwagę, mówiącą, że wykupienie biletu upoważnia do siedzenia cicho i

słuchania, a nie do wyrażania opinii o muzyce. Nie poprawiło to sytuacji. Bójka na jednym z

koncertów znalazła swój epilog w sądzie, a lekarz zeznający w obronie oskarżonych

stwierdził, że wielu słuchaczy wykazywało wyraźne oznaki nerwicy, będące następstwem

słuchania muzyki.

26 grudnia 1934 to pamiętna data: w Suicie Gdur na smyczki Schonberg napisał

pierwsze od dwudziestu siedmiu lat oznaczenie tonacji, aby pokazać, że nie zapomniał, po co

one są.

Przez jakiś czas jego hobby było malarstwo, a za młodu eksperymentował z maszyną

do pisania nut. Poza tym niewiele było w stanie oderwać go od powziętej samozwańczo misji

- emancypacji dysonansu. Traktował tę misję bardzo poważnie: „Jest moim historycznym

obowiązkiem - powiedział - czynić to, co nakazuje mi moje przeznaczenie”. No cóż, człowiek

robi to, co musi.

background image

ANGIELSCY WIEJSCY OGRODNICY

WILLAMS

Ralph Vaughan Williams siedział sobie pewnego ranka, nie robiąc nic szczególnego,

kiedy przyszło mu do głowy, że byłoby fajnie odrodzić muzykę angielską, której ostatnio nie

najlepiej się wiodło.

W roku 1903, a nawet wcześniej, już od śmierci Purcella w roku 1695, los

angielskiego kompozytora prezentował się raczej ponuro. Och, możecie wymienić parę

nazwisk - Wesley, Walmisley i cała reszta - ale spędzali oni większość czasu, wałęsając się w

pobliżu katedr. Możecie też próbować zrobić na mnie wrażenie Deliusem i Elgarem, ale

będzie to tylko bluff.

Vaughan Williams uznał, że najlepszą drogą postępowania będzie powrót do

angielskich pieśni ludowych. Oznaczało to wielogodzinne wędrówki godzinami po

wrzosowiskach i moczarach. On i Gustav Holst mieli zwyczaj robić to całymi dniami,

zbierając pieśni ludowe, ballady i wiejskie piosenki, które znajdowali leżące sobie w lesie i

porozrzucane po wiejskich łąkach.

W końcu Vaughan Williams zebrał około ośmiuset takich melodii. Ponieważ byłby to

wielki wstyd pozwolić im się zmarnować, często wykorzystywał je w swoich utworach, by

dodać im rustykalnego uroku. Czasem sam wymyślał melodyjki, które brzmiały jak piosenki

ludowe. Była to jego ulubiona rozrywka, której ciągle się oddawał, żeby nie wyjść z wprawy.

Jak to ujmuje jeden z biografów: „Przesiąkł sam tymi modelami melodycznymi i

specyficznymi rytmami”.

Vaughan Williams urodził się w 1872 roku w Gloucester, ale dorastał w Surrey. Jego

rodzina żyła w dostatku, co bardzo ułatwiło mu utrzymanie się z komponowania. W rodzinie

ze strony ojca było bardzo wielu prawników, ale jego ojciec był anglikańskim wikarym.

Matka była córką Josepha Wedgwooda. Ponieważ była także siostrzenicą Karola Darwina,

ewolucjonisty, i żoną pastora, można sobie wyobrazić jak wyglądały ich rozmowy przy stole.

Jeden z największych kłopotów z Vaughanem Williamsem polega na tym, że nie wiadomo,

jak go nazywać. Jego prapradziadek nosił zwyczajne nazwisko Williams. Vaughan, zdaje się,

dołączyło gdzieś po drodze. Wszyscy teraz nazywają kompozytora: Vaughan Williams, i nie

mam zamiaru sprzeciwiać się temu trendowi. No i jeszcze problem z jego imieniem, które

wygląda jak Ralph, ale prawdopodobnie powinno być wymawiane: Rejf.* [*Nie

background image

zapominajcie, że jest to naród, który „Gloucester” wymawia jak „Gloster”.]

Jakkolwiek się nazywał, wcześnie rozwinął się u niego talent muzyczny. Swój

pierwszy utwór skomponował w wieku sześciu lat - była to czterotaktowa melodyjka na

fortepian, The Robin’s nest. Potem nic już nie było w stanie go powstrzymać. Komponował

muzykę chóralną, pieśni solowe, utwory religijne, suity pieśni ludowych. Dodajmy do tego

dziewięć symfonii.* [*Znowu ta magiczna cyfra] No cóż, to było wczesne dzieło i sześć oper.

Kiedy miał dziesięć lat, napisał operę lalkową, pod tytułem Kalosze szczęścia.

Wielu kompozytorów rozpoczyna karierę bardzo błyskotliwie, a starzejąc się - traci

animusz. Vaughan Williams przeciwnie: wiele swoich najlepszych utworów napisał w wieku,

w którym większość kompozytorów zajmuje się już tylko polerowaniem sztucznych szczęk.

Swoją ostatnią, dziewiątą symfonię skomponował mając osiemdziesiąt sześć lat, na krótko

przed śmiercią w 1958 roku.

Wędrówki z czasów młodości musiały być dobre dla zdrowia, nie wspominając już o

nadzwyczaj szczęśliwych kaloszach.

BRITTEN

Benjamin Britten nie napisał utworu o kaloszach, za to włączył część pod tytułem

Slung Mugs do swojej muzyki teatralnej, Noye’s Fludde. Urodził się w 1913 roku. Jako młody

człowiek wyruszył by pozbierać pieśni ludowe, które Vaughan Williams pozostawił niedbale

porozrzucane dookoła. Podnosił je, szorował szczotką i umieszczał w swoich utworach. Czuł

się wtedy lepiej. Napisał też trzynaście oper, w tym Petera Grimesa, która opowiada o

rybaku, i Alberta Herringa* [*Śledzia - przyp. tłum.], który nie ma w ogóle nic wspólnego z

rybą.* [*Ryby występują też w Billy Bud. Akcja toczy się na morzu i tak też czasem czuje się

publiczność po wysłuchaniu tego utworu.]

Britten często nazywany jest drugim Purcellem.* [*Brzmi to dość efektownie.]

Szczęśliwy Albert Herring, który nie ma zbiegiem okoliczności, nic wspólnego z rybą urodził

się 22 listopada, w dzień świętej Cecylii, patronki muzyki. Purcell zmarł w wigilię dnia

świętej Cecylii, a więc Britten urodził się zaraz następnego dnia, tylko dwieście osiemnaście

lat później. Niektórzy przypisują temu wielkie znaczenie. Bo ostatecznie, cóż to jest tych

marnych dwieście osiemnaście lat?

Britten zmarł w roku 1976, a przedtem został lordem Brittenem i Wielkim Nestorem

Muzyki Angielskiej. Stanowisko to jest aktualnie wolne. Tylko poważne kandydatury będą

background image

rozpatrywane.

IVES

Charles Ives (1874-1954) jest w muzyce tym, czym w filozofii był Henry David

Thoreau: absolutnym indywidualistą, niezależnym i obdarzonym silną wolą. Nie przejmował

się tym, co inni myślą o jego muzyce. Komponował po prostu tak, jak chciał. Oczywiście,

bardzo pomocny był fakt, że nie próbował zarabiać na życie jako kompozytor. Większość

dorosłego życia spędził w Nowym Jorku, gdzie pracował jako agent ubezpieczeniowy. Ożenił

się z panną Harmony Twichell i wiódł szczęśliwe życie przedstawiciela klasy średniej.

Komponował tylko wieczorami i w weekendy. W soboty chodził czasem do miejscowej

piwiarni i grał ragtime’y na fortepianie.

Swoje niezależne usposobienie odziedziczył po ojcu, Georgu Ivesie. Ives senior był

najmłodszym kapelmistrzem armii Unii w czasie wojny secesyjnej. Pewnego razu, w czasie

burzy z piorunami, przesiedział prawie całą noc na dworze, słuchając dźwięku dzwonu z

pobliskiego kościoła. Resztę nocy spędził na poszukiwaniu tego dźwięku w swoim

fortepianie. Nie było go tam.

George był autorem wynalazku, który nazwał maszyną ćwierćtonową. Był to aparat

opatrzony dwudziestoma czterema skrzypcowymi strunami oraz zestawem ciężarków i

krążków. Komponował na owej maszynie ćwierćtonowe melodie i kazał je sobie śpiewać

małemu Charlesowi. Ives powiedział, że ojciec później „zaprzestał tej praktyki, chyba, że

miała to być kara”. Inna jego ulubiona zabawa polegała na tym, że kazał Charlesowi śpiewać

jakąś popularną piosenkę - powiedzmy Swanee River - w określonej tonacji, podczas gdy sam

akompaniował mu w innej. Powiadał, że chce w ten sposób rozwijać uszy chłopca.

Charles Ives kontynuował naukę na Yale University, gdzie jego nauczycielem muzyki

został Horatio Parker, znany kompozytor. Ives lubił Parkera, chociaż w porównaniu z ojcem

był jedynie konserwatywnym starym nudziarzem. Jego szkolne akta pokazują, że był

zaledwie przeciętnym studentem w przedmiotach innych niż muzyka.* [*Najgorsze stopnie

miał z francuskiego.] W Yale Ives spędzał czas bardzo przyjemnie: był najlepszym

miotaczem w drużynie baseballowej, która pokonała studentów pierwszego roku. Potem

organizował drużynę piłki nożnej. Komponował nie tylko własną „poważną” muzykę, ale

także marsze dla szkolnej orkiestry i muzykę do wodewilowych przedstawień studenckich

korporacji. Skomponował łącznie pięć symfonii i kilka dużych utworów orkiestrowych, dwie

background image

sonaty fortepianowe, około dwustu pieśni i wiele innych utworów, wszystkie dość dziwaczne.

Jak na ironię, poślubił kobietę o imieniu Harmony.

Jako kompozytor tak dalece wyprzedził swoje czasy, że nawet dzisiaj wielu słuchaczy

nie rozumie, o co mu chodzi. Swoją filozofię podsumował dość zgrabnie, pisząc: „Mój Boże,

a cóż dźwięk ma wspólnego z muzyką?

background image

DOKĄD

DALEJ?

CAGE

John Cage był enfant terrible muzyki awangardowej. To jedyne określenie, które jest

w stanie adekwatnie go opisać.

Co można powiedzieć o muzyce Cage’a? Zgodnie z jego własnym, filozoficznym

podejściem do komponowania, mógłbym równie dobrze nie powiedzieć niczego. „Nie mam

nic do powiedzenia - twierdził tajemniczo - ale mówię to, i to jest poezja”. Rozumiecie?

Cage urodził się w 1912 roku w Los Angeles. Zawsze był gadułą. Mając siedemnaście

lat wygrał konkurs krasomówczy, a rok później wygłosił pożegnalne przemówienie na

zakończenie szkoły średniej. Rzucił college po dwóch latach i przez następne trzy wędrował

po Europie. Powróciwszy do Kalifornii, utrzymywał się pracując w przedziwnych zawodach,

w tym ogrodnika i introligatora.* [*Wraz z trzema innymi introligatorami stworzył kwartet

perkusyjny.] Wygłaszał także odczyty o sztuce nowoczesnej i muzyce współczesnej dla

kalifornijskich gospodyń domowych. Studiował u wielu nauczycieli, w tym u Arnolda

Schonberga, który powiedział, że Cage nie ma poczucia harmonii.

Z powodu swoich poszukiwań na polu muzyki aleatorycznej, czyli opartej na

przypadku, został nazwany „apostołem indeterminizmu w muzyce”. Jako kompozytor był

bardziej zdeterminowany niż większość jego kompozycji. Dla określenia sposobu wykonania

utworu zaczął wykorzystywać rzuty monetą, kostką i chińskim I Ching* [*Nie jest to

całkowicie nowe. Mozart napisał cykl walców wymagających rzucania kostką. To samo

zrobili Haydn i C. P. E. Bach.] Jego kompozycja z 1951 roku, Imaginary Landscape Nr 4

(Pejzaż wyobraźni), przeznaczona jest na dwanaście odbiorników radiowych nastawionych na

różne stacje wybrane za pomocą rzutu monetą.

Około 1940 roku Cage wymyślił coś, co nazwał preparowanym fortepianem. Chodziło

o fortepian nafaszerowany różnego rodzaju przedmiotami, które umieszczał na strunach,

zmieniając w ten sposób dźwięk instrumentu. Uzyskanie najlepszego efektu zajęło mu jakiś

czas. Najpierw próbował z półmiskiem do ciasta, ale ciągle się przesuwał. Wtedy pomyślał o

gwoździach, te jednak stale wpadały pod struny. Wreszcie uznał, że najlepsze będą śruby i

wkręty, choć używał też innych przedmiotów, takich jak gumowe uszczelki do okien i

skrawki papieru.* [*Wcześniejszy utwór. Credo In Us, na czterech perkusistów i radio

zawiera cenną wskazówkę dla wykonawców, którym radzi unikać „dzienników radiowych w

background image

czasie krajowych lub międzynarodowych katastrof”. Dzieci, nie próbujcie tego w domu!]

Jego pierwszym utworem na fortepian preparowany była suita taneczna Bacchanale.

Charakterystyczne dla muzyki Cage’a jest występowanie nietypowych instrumentów lub ich

nietypowych zestawień. Jego utwór Living Room Music wymaga czterech wykonawców partii

rytmicznych wykorzystujących „wszelkiego rodzaju sprzęty domowe lub elementy

architektoniczne”, takie jak książki, czasopisma, meble, ściany - cokolwiek.

Aby wykonać utwór Music for Carillon Nr 1, podziurkował, w sposób przypadkowy

taśmę perforowaną, która steruje urządzeniem wprawiającym w ruch dzwony. Branches

przeznaczone są na perkusyjne warzywa (nieperkusyjne się nie nadają), łącznie z

grzechotkami ze strąków i amplifikowanymi kolcami kaktusa. W Iniets czterech

wykonawców dmie w muszle, a tło dźwiękowe tworzą płonące sosnowe szyszki.* [*Jeśli nie

chcecie używać odgłosu prawdziwych płonących sosnowych szyszek, Cage proponuje,

żebyście odtworzyli go z taśmy, dostępnej w każdym lepszym archiwum nagrań.]

Cage był innowatorem w wielu różnych dziedzinach. Jako jeden z pierwszych urządził

mieszkanie na strychu nowojorskiego domu towarowego, co obecnie jest bardzo modne. Jego

apartament został opisany w numerze Junior Harper’s Bazaar z czerwca z 1946 roku.

Wiedział więcej na temat grzybów niż wy i ja razem wzięci, i w 1962 roku założył dla siebie i

innych miłośników grzybów Nowojorskie Towarzystwo Mikologiczne. Powiedział kiedyś, że

gdyby mógł zacząć wszystko od początku, zostałby raczej botanikiem.

29 sierpnia 1952 był historycznym dniem muzyki współczesnej: w Woodstock, stan

Nowy Jork, David Tudor, przyjaciel kompozytora, po raz pierwszy wykonał jego utwór 4’33.

W utworze tym, po raz pierwszy wykonanym na fortepianie - choć przeznaczony jest na

jakikolwiek instrument lub zespół, wykonawca po prostu siedzi w ciszy przez cztery minuty i

trzydzieści trzy sekundy. Ukazuje to wiarę Cage

a, że w dziedzinie formy włączenie ciszy

jako podstawowego elementu utworu jest „jedynym nowym pomysłem od czasów

Beethovena”. Cisza nie jest nigdy całkowita - powiada Cage. Stale otaczają nas dźwięki:

wiatr, ptaki, ruch drogowy, nasz własny oddech czy cokolwiek innego. „Muzyką, którą wolę,

bardziej nawet niż moją własną czy kogokolwiek innego - powiedział kiedyś - jest to, co

słyszymy po prostu siedząc cicho”.* [*Dla porównania: „59 1/2” na instrument smyczkowy,

32’57.9864” i „34’46.776” dla pianisty, „26/499” na instrument smyczkowy i „27/10.554

dla perkusisty. W 1962 roku napisał „4’33 Nr 2”, znane także jako „OW”. To bardzo proste.]

Zmarł w 1992 roku w Nowym Jorku. Może z powodu hałasu, jaki tam panuje.

Dlatego posiedźmy cicho jakieś cztery i pół minuty rozmyślając o wkładzie, jaki

wniósł Cage do rozwoju muzyki.

background image
background image

CODA

A zatem kończymy już nasze rozważania o historii muzyki. Można było powiedzieć o

wiele więcej, stale też wiele się dzieje, ale i nam jest potrzebna perspektywa czasowa.

Porozmawiajmy o tym za sto lat.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
mikolajek i inne chlopaki pdf
mikolajek i inne chlopaki jedna z przygod
projekt z gospodarki, Gospodarka wodno ściekowa, Nowy folder (3), Gorący, inne projekty, Gorączko, g
Dzień Chłopaka, Dokumenty język polski i inne
Barber Chris & Pykitt David Legenda Camelotu
Barber Chris , David Pykitt Legenda Camelotu
Jak powiedzieć NIE chłopakowi i inne tematy
Seminarium3 Inne zaburzenia genetyczne

więcej podobnych podstron