Henning Mankell
(ur. 1948), jeden
z najpopularniejszych pisarzy szwedzkich.
Zas³yn¹³ seri¹ publikowanych od 1991
roku powieœci kryminalnych, których
bohaterem jest komisarz Wallander.
Sta³y siê one bestsellerami nie tylko
w Szwecji, na ca³ym œwiecie osi¹gnê³y
³¹czny nak³ad ponad szesnastu milionów
egzemplarzy; doczeka³y siê przek³adów
na dwadzieœcia piêæ jêzyków i wielu
ekranizacji, w tym trzynastoodcinkowego
serialu telewizyjnego (2004). Mankell
to tak¿e autor powieœci o tematyce
spo³ecznej, m.in. Comédia infantil
(wyd. pol. w przygotowaniu), ksi¹¿ek
dla dzieci i m³odzie¿y, dziennikarz,
dramaturg i re¿yser teatralny. Jego
twórczoœæ przynios³a mu wiele nagród,
m.in. Nagrodê Astrid Lindgren (1996)
i presti¿ow¹ niemieck¹ Nagrodê
Tolerancji (2004). Mieszka na przemian
w Szwecji i w Mozambiku. Nak³adem
W.A.B. ukaza³o siê dotychczas siedem
jego powieœci kryminalnych: Fa³szywy
trop (2002), Pi¹ta kobieta (2004),
Morderca bez twarzy (2004), Bia³a lwica
(2005), O krok (2006), Psy z Rygi (2006),
Mê¿czyzna, który siê uœmiecha³ (2007).
Wkrótce – Œciana ognia.
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio,
.
tytulowe MORDERCA 02/04/2004 11:59 Page 1
Marek Krajewski Koniec Êwiata w Breslau
Henning Mankell Morderca bez twarzy
Henning Mankell Piàta kobieta
Aleksandra Marinina Ukradziony sen
Aleksandra Marinina M´skie gry
Joanna Szymczyk Ewa i z∏oty kot
w serii:
tytulowe MORDERCA 02/04/2004 11:59 Page 2
tytulowe MORDERCA 02/04/2004 11:59 Page 3
Patronat medialny:
Rmf i Interia - loga
Tytuű oryginaűu:
Mördare utan ansikte
Copyright © 1991 by Henning Mankell
Published by agreement with Ordfronts Förlag AB, Stockholm and
Leonhardt & H
øier Literary Agency aps, København
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo W.A.B., 2004
Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W.A.B., 2004
Wydanie I
Warszawa 2006
1
O czymŔ zapomniaű, budzi siĹ i wie to z caűâ pewnoŔciâ.
Zapomniaű o czymŔ, co mu siĹ w nocy Ŕniűo. O czymŔ, co
powinien pamiĹtaĺ.
Próbuje sobie przypomnieĺ. Ale sen jest jak czarna dziu-
ra. Jak studnia, która nie ujawnia swojej zawartoŔci.
Na pewno jednak nie Ŕniűem o bykach, myŔli. Bo byűbym
taki spocony, jakby mnie w nocy trawiűa gorâczka. Tej nocy
byki zostawiűy mnie w spokoju.
LeŇy bez ruchu w ciemnoŔciach i nasűuchuje. Oddech Ňo-
ny u jego boku jest tak sűaby, Ňe ledwie go wyczuwa.
KtóregoŔ ranka bĹdzie przy mnie leŇeĺ martwa, a ja na-
wet tego nie zauwaŇĹ, myŔli. Albo ja bĹdĹ leŇeĺ martwy.
Jedno z nas umrze wczeŔniej niŇ drugie. KtóryŔ brzask bĹdzie
oznaczaű, Ňe jedno z nas zostaűo samo.
Patrzy na zegar stojâcy na stoliku przy űóŇku. Świecâce
wskazówki informujâ go, Ňe jest za kwadrans piâta.
Dlaczego siĹ obudziűem, myŔli. Zwykle ŔpiĹ do wpóű do
szóstej. Dzieje siĹ tak od ponad czterdziestu lat. Dlaczego
w takim razie teraz nie ŔpiĹ?
Nasűuchuje w ciemnoŔciach i nagle jest kompletnie roz-
budzony.
CoŔ jest inaczej. CoŔ siĹ zmieniűo.
5
OstroŇnie, po omacku, przysuwa jednâ rĹkĹ do twarzy
Ňony. Wyczuwa palcami ciepűo. A zatem nie umarűa. Zatem
jeszcze Ňadne z nich nie zostaűo samo.
WciâŇ nasűuchuje w ciemnoŔciach.
Koº, przychodzi mu do gűowy. Koº nie rŇy. To dlatego
siĹ obudziűem. Kobyűa ma zwyczaj haűasowaĺ po nocy. Sűy-
szĹ to przez sen, nie budzi mnie, moja podŔwiadomoŔĺ wie,
Ňe mogĹ spaĺ dalej.
OstroŇnie podnosi siĹ na skrzypiâcym űóŇku. Majâ to űóŇ-
ko od czterdziestu lat. To jedyny mebel, jaki kupili po Ŕlubie.
I jest to jedyne űóŇko, jakie bĹdâ mieĺ w tym Ňyciu.
Czuje rwâcy ból w lewym kolanie, kiedy idzie po drew-
nianej podűodze prosto do okna.
Jestem stary, myŔli. Stary i zuŇyty. KaŇdego ranka, gdy
otwieram oczy, jestem tak samo przeraŇony tym, Ňe juŇ skoº-
czyűem siedemdziesiât lat.
Wyglâda na dwór w zimowâ noc. Jest 8 stycznia 1990
roku i tej zimy w Skanii nie spadűo jeszcze ani trochĹ Ŕniegu.
Lampa przed wejŔciowymi drzwiami rzuca blask na ogród,
na przemarzniĹty kasztan i leŇâce za ogrodzeniem pola. MĹŇ-
czyzna mruŇy oczy i spoglâda w stronĹ sâsiedniej zagrody,
gdzie mieszkajâ Lövgrenowie. Biaűy, dűugi a niski dom spo-
wijajâ ciemnoŔci. Nad czarnymi drzwiami do stajni, usta-
wionej pod kâtem prostym do domu mieszkalnego, Ŕwieci
siĹ bladoŇóűta lampa. To tam kobyűa stoi w swoim boksie
i to stamtâd po nocach dochodzi jej niespokojne rŇenie.
Stary czűowiek wciâŇ nasűuchuje w ciemnoŔciach.
ňóŇko za jego plecami skrzypi.
— Co ty robisz? — mamrocze Ňona.
— Śpij — odpowiada. — Chciaűem rozprostowaĺ nogi.
— Bolâ ciĹ?
— Nie.
— No to Ŕpij! Nie wystawaj na zimnie, bo siĹ przeziĹbisz.
Sűyszy, jak Ňona odwraca siĹ na drugi bok.
Byű czas, kiedyŔmy siĹ kochali, myŔli. Ale broni siĹ przed
tym. To zbyt piĹkne sűowo.
6
Kochaĺ. To nie jest sűowo dla takich jak my. Czűowiek,
który przez ponad czterdzieŔci lat byű chűopem i pochylaű
siĹ w znoju nad ciĹŇkâ, gliniastâ skaºskâ ziemiâ, nie wypo-
wiada takich sűów, kiedy mówi o swojej Ňonie. W naszym
Ňyciu miűoŔĺ zawsze byűa czymŔ innym...
Przyglâda siĹ domowi sâsiadów, mruŇy oczy, próbuje
przebiĺ siĹ wzrokiem przez mrok zimowej nocy.
RŇyj, myŔli. RŇyj w tym swoim boksie, Ňebym wiedziaű,
Ňe wszystko jest jak zawsze. I Ňebym mógű siĹ jeszcze na
chwilĹ poűoŇyĺ pod ciepűâ koűdrâ. Dzieº emerytowanego rol-
nika i tak jest wystarczajâco dűugi i beznadziejny.
Raptem zdaje sobie sprawĹ, Ňe obserwuje kuchenne
okno sâsiadów. CoŔ tam jest nie tak. Przez te wszystkie lata
spoglâdaű codziennie na okna swoich sâsiadów. I teraz nagle
coŔ tam wyglâda zupeűnie inaczej. A moŇe to tylko ciemnoŔĺ
go zwodzi? Przymyka oczy i liczy do dwudziestu, by wzrok
odpoczâű. Potem znowu spoglâda na okno i teraz nie ma juŇ
wâtpliwoŔci, Ňe jest ono otwarte. Okno, które zawsze w nocy
byűo zamkniĹte, teraz jest otwarte. I kobyűa nie rŇaűa...
Kobyűa nie rŇaűa, poniewaŇ stary Lövgren nie odbyű swo-
jego zwykűego nocnego spaceru do stajni, kiedy daűa o sobie
znaĺ prostata i wygoniűa go z ciepűego űóŇka...
To przywidzenie, powiada sam do siebie. Wzrok mam
zmâcony, wszystko jest jak zawsze. Co by siĹ wűaŔciwie mog-
űo tutaj staĺ? W tej maűej wiosce Lenarp, trochĹ na póűnoc
od Kadesjö, po drodze do piĹknego Krageholmssjön, w sa-
mym sercu Skanii? Tutaj nic siĹ nie dzieje. Czas stanâű
w miejscu w tej wiosce, w której Ňycie toczy siĹ niczym stru-
myk pozbawiony energii i woli. Mieszka tu kilku starych
gospodarzy, którzy swojâ ziemiĹ sprzedali albo wydzierŇa-
wili innym. Ďyjemy sobie tutaj i czekamy na to, co nie-
uniknione...
Ponownie spoglâda na kuchenne okno i myŔli, Ňe ani
Maria, ani Johannes Lövgren nie zapomnieliby go zamknâĺ.
Z wiekiem rozrasta siĹ teŇ w czűowieku podstĹpny strach,
zamków wciâŇ przybywa, i nikt nie zapomina pozamykaĺ
7
okien przed zapadniĹciem nocy. StaroŔĺ oznacza teŇ strach.
Ów strach przed czajâcymi siĹ gdzieŔ zagroŇeniami, który
odczuwaűo siĹ jako dziecko, powraca, kiedy czűowiek siĹ
starzeje...
Mógűbym siĹ ubraĺ i wyjŔĺ, myŔli. PokuŔtykaĺ przez ogród,
czujâc na twarzy podmuchy zimowego wiatru, podejŔĺ do
pűotu dzielâcego nasze zagrody. Przekonaĺ siĹ na wűasne oczy,
Ňe to przywidzenie.
Postanawia jednak zostaĺ w domu. Wkrótce Johannes
wstanie z űóŇka i zacznie gotowaĺ porannâ kawĹ. Najpierw
zapali lampĹ w toalecie, a potem lampĹ w kuchni. Wszystko
odbĹdzie siĹ tak jak zawsze...
Stoi przy oknie i czuje, Ňe marznie. Starczy chűód, który
podpeűza do czűowieka nawet w najcieplejszym ze wszyst-
kich pokoi. A on wciâŇ myŔli o Marii i Johannesie. Z nimi
teŇ wűaŔciwie ŇyliŔmy jak w maűŇeºstwie, myŔli, i jako sâsie-
dzi, i jako rolnicy. PomagaliŔmy sobie nawzajem, dzieliliŔmy
troski w najtrudniejsze lata. Ale dzieliliŔmy ze sobâ równieŇ
to dobre Ňycie. Wspólnie obchodziliŔmy noce ŔwiĹtojaºskie
i wspólnie jadaliŔmy kolacje wigilijne. Nasze dzieci biegaűy
miĹdzy obiema zagrodami, jakby byűy wspólne. A teraz dzie-
limy naszâ dűugâ, niekoºczâcâ siĹ staroŔĺ.
Nie bardzo wiedzâc, dlaczego to robi, otwiera okno.
OstroŇnie, by nie obudziĺ Ŕpiâcej Hanny. Mocno zaciska pal-
ce na haczyku, bojâc siĹ, by podmuch zimowego wiatru nie
wyrwaű mu okna z rĹki. Ale na zewnâtrz jest cicho i teraz
przypomina sobie, Ňe w radiu nic nie wspominali o niepogo-
dzie nad skaºskimi równinami.
WygwieŇdŇone niebo wznosi siĹ nad ziemiâ czyste, jest
bardzo zimno. JuŇ ma zamknâĺ okno, kiedy wydaje mu siĹ,
Ňe sűyszy jakiŔ dÎwiĹk. Nasűuchuje, odwraca siĹ tak, by lewe
ucho znalazűo siĹ od strony okna. Jego dobre ucho, w prze-
ciwieºstwie do prawego, w którym utraciű sűuch w ciâgu
tych wszystkich lat spĹdzonych w dusznych kabinach haűaŔ-
liwych traktorów.
JakiŔ ptak, myŔli. To krzyczy jakiŔ nocny ptak.
8
Potem ogarnia go strach. LĹk pojawia siĹ nie wiadomo
skâd i wprawia go w drŇenie.
Bo wydaje siĹ, jakby woűaű czűowiek. Czűowiek, który
w rozpaczy pragnie dotrzeĺ do innych ludzi.
Gűos, który wie, Ňe musi siĹ przedrzeĺ przez grube ka-
mienne Ŕciany, by wzbudziĺ uwagĹ sâsiadów...
Przywidziaűo mi siĹ, myŔli znowu. PrzecieŇ nikt nie woűa.
Zresztâ kto by to miaű byĺ?
Zamyka okno tak gwaűtownie, Ňe jedna z doniczek spada
na podűogĹ i Hanna siĹ budzi.
— Co ty wyprawiasz? — pyta, a on sűyszy, Ňe jest ziryto-
wana.
Kiedy musi jej odpowiedzieĺ, nagle nabiera pewnoŔci.
— Kobyűa nie rŇy — mówi, siadajâc na brzegu űóŇka. —
A kuchenne okno u Lövgrenów jest otwarte. I ktoŔ woűa.
Hanna siada na posűaniu.
— Co ty wygadujesz?
On nie chciaűby odpowiadaĺ, ale teraz jest juŇ pewien,
Ňe to, co sűyszaű, to nie byű krzyk ptaka.
— To Johannes albo Maria — mówi. — To któreŔ z nich
wzywa pomocy.
Hanna wstaje z űóŇka, podchodzi do okna, wysoka i tĹga
stoi w swojej biaűej nocnej koszuli i patrzy w ciemnoŔĺ.
— Kuchenne okno nie jest otwarte — mówi szeptem. — Ono
jest wybite.
MâŇ podchodzi do niej, teraz marznie tak, Ňe caűy siĹ
trzĹsie.
— KtoŔ wzywa pomocy — mówi Hanna drŇâcym gűosem.
— Co robiĺ? — pyta jej mâŇ.
— Musisz tam iŔĺ — odpowiada Hanna. — Pospiesz siĹ!
— Ale jeŇeli to coŔ niebezpiecznego?
— Mamy nie pomóc naszym najlepszym przyjacioűom,
jeŇeli coŔ siĹ staűo?
Stary ubiera siĹ pospiesznie. Bierze latarkĹ, która stoi na
póűce obok bezpieczników i puszki z kawâ. Gliniasta ziemia
9
pod jego stopami jest zamarzniĹta. Kiedy siĹ odwraca,
w oknie widzi HannĹ.
Koűo pűotu przystaje. Wokóű panuje kompletna cisza. Wi-
dzi juŇ wyraÎnie, Ňe okno kuchenne zostaűo wybite. OstroŇ-
nie przechodzi przez niski pűot i zbliŇa siĹ do biaűego domu.
Ale teraz Ňaden gűos nie woűa.
Przywidziaűo mi siĹ, myŔli znowu. Jestem stary dziad, któ-
ry juŇ nie rozróŇnia, co siĹ dzieje naprawdĹ, a co mu siĹ
tylko wydaje. A moŇe jednak byki mi siĹ Ŕniűy dzisiejszej
nocy? Ten dawny sen o bykach biegnâcych prosto na mnie,
który mi uŔwiadomiű, Ňe kiedyŔ bĹdĹ musiaű umrzeĺ...
Wtedy ponownie sűyszy woűanie. Jest sűabe, bardziej jĹk
niŇ krzyk. To Maria.
Podchodzi wiĹc do okna sypialni i zaglâda ostroŇnie
przez szczelinĹ miĹdzy firankâ a okiennâ ramâ.
Nagle wie, Ňe Johannes nie Ňyje. Kieruje do wnĹtrza Ŕwiat-
űo latarki, a sam mruga kilkakrotnie, zanim zdobywa siĹ na
odwagĹ, by spojrzeĺ w gűâb pokoju.
Maria siedzi na podűodze, mocno przywiâzana do krzesűa.
Ma zakrwawionâ twarz, a jej sztuczna szczĹka, poűamana,
leŇy na zabrudzonej nocnej koszuli.
PóÎniej dostrzega jednâ stopĹ Johannesa. Widzi tylko
tĹ stopĹ. ResztĹ ciaűa zasűania firanka.
Odwraca siĹ i kuŔtyka z powrotem do pűotu. Kolano rwie
okropnie, bo nieostroŇnie potknâű siĹ na jakiejŔ grudzie.
Najpierw dzwoni na policjĹ.
Potem z szafy, w której pachnie naftalinâ, wyjmuje űom.
— Zostaº — mówi do Hanny. — Nie powinnaŔ tego oglâdaĺ.
— Ale co siĹ tam staűo? — pyta kobieta, bliska pűaczu
z przeraŇenia.
— Jeszcze nie wiem — odpowiada mâŇ. — Ale obudziűem
siĹ, bo kobyűa dzisiejszej nocy nie rŇaűa. To wiem z caűâ
pewnoŔciâ.
Jest 8 stycznia 1990 roku.
Jeszcze nie zaczĹűo Ŕwitaĺ.
10
2
Zgűoszenie telefoniczne zostaűo zarejestrowane na policji
w Ystad o godzinie piâtej trzynaŔcie. Przyjâű je wymĹczony
policjant, który peűniű sűuŇbĹ niemal nieprzerwanie od syl-
westra. Sűuchaű jâkajâcego siĹ gűosu i myŔlaű, Ňe to pewnie
jakiŔ starzec z zaburzeniami umysűowymi. Mimo to coŔ jed-
nak przykuűo jego uwagĹ. Zaczâű zadawaĺ pytania. Kiedy
rozmowa dobiegűa koºca, zastanawiaű siĹ tylko przez mo-
ment, nim ponownie uniósű sűuchawkĹ i wykrĹciű numer, któ-
ry znaű na pamiĹĺ.
Kurt Wallander spaű. Minionego wieczora siedziaű zbyt
dűugo i sűuchaű nagraº Marii Callas, które znajomy przysűaű
mu z Buűgarii. Raz po raz wracaű do jej
Traviaty
i gdy siĹ
w koºcu poűoŇyű, dochodziűa druga. Kiedy teraz dzwonek
telefonu wyrwaű go ze snu, zatopiony byű gűĹboko w erotycz-
nych marzeniach. By siĹ przekonaĺ, Ňe to wszystko mu siĹ
tylko Ŕniűo, wyciâgnâű rĹkĹ i poklepaű koűdrĹ obok siebie.
Niestety, znajdowaű siĹ w űóŇku sam. Nie byűo przy nim ani
Ňony, która opuŔciűa go trzy miesiâce temu, ani tej ciemno-
skórej kobiety, z którâ przed chwilâ we Ŕnie miaű odbyĺ na-
miĹtny stosunek.
W tym samym momencie, gdy wyciâgaű rĹkĹ po sűuchaw-
kĹ telefonu, spojrzaű na zegarek. Wypadek samochodowy,
pomyŔlaű. GoűoledÎ i ktoŔ, kto pĹdziű za szybko po E14,
wylâdowaű w rowie. Albo awantura z uchodÎcami, którzy
przybyli do Szwecji porannym promem z Polski.
Uniósű siĹ na posűaniu i przycisnâű sűuchawkĹ do piekâ-
cego pod zarostem policzka.
— Wallander!
— Mam nadziejĹ, Ňe ciĹ nie obudziűem?
— Nie, do cholery. Nie ŔpiĹ.
Dlaczego czűowiek kűamie? Zastanawiaű siĹ. Dlaczego nie
mówiĹ tak, jak jest. Ďe najchĹtniej wróciűbym do przerwane-
go snu i próbowaű pogrâŇyĺ siĹ znowu w tamtym marzeniu
o nagiej kobiecie?
11
— PomyŔlaűem, Ňe powinienem zadzwoniĺ do ciebie.
— Wypadek samochodowy?
— No, nie, nie caűkiem. Telefonowaű jakiŔ stary gospodarz,
który mówiű, Ňe nazywa siĹ Nyström i mieszka w Lenarp.
Opowiadaű, Ňe jego sâsiadka siedzi zwiâzana na podűodze
i Ňe ktoŔ nie Ňyje.
Wallander intensywnie myŔlaű, gdzie moŇe byĺ to Lenarp.
GdzieŔ w pobliŇu Marsvinsholm, w niebywale jak na SkaniĹ
pofaűdowanej okolicy.
— To brzmi powaŇnie. PomyŔlaűem, Ňe najlepiej bĹdzie
zadzwoniĺ prosto do ciebie.
— Kogo masz teraz w komendzie?
— Peters i Norén sâ na mieŔcie, szukajâ kogoŔ, kto wybiű
okno w Continentalu. Mam ich odwoűaĺ?
— Powiedz im, Ňeby jechali do skrzyŇowania miĹdzy Ka-
desjö i Katslösâ i niech tam czekajâ. Daj im adres. Kiedy
byűo to zgűoszenie?
— ParĹ minut temu.
— Ten, który dzwoniű, na pewno nie byű pijany?
— Nie wyglâdaűo na to.
— No dobra.
Ubraű siĹ, nie biorâc prysznica, wypiű filiŇankĹ letniej ka-
wy, która zostaűa w termosie od wczoraj. Wyglâdaű przy tym
przez okno. Mieszkaű na Mariagatan, w centrum Ystad, fasa-
da domu naprzeciwko byűa szara i popĹkana. Zastanawiaű
siĹ przez chwilĹ, czy teŇ Ŕnieg spadnie tej zimy w Skanii.
Miaű nadziejĹ, Ňe nie. ŚnieŇne zadymki w Skanii zawsze
oznaczajâ niekoºczâcy siĹ nawaű roboty. Wypadki samocho-
dowe, odciĹte od Ŕwiata kobiety, które zaczynajâ rodziĺ,
samotni staruszkowie, do których nie moŇna dojechaĺ, i róŇ-
ni poűamaºcy, których trzeba zbieraĺ ze Ŕliskich ulic. ŚnieŇ-
ne zamiecie oznaczajâ chaos, a Wallander czuű, Ňe tej zimy
jest raczej kiepsko przygotowany na spotkanie z czymŔ ta-
kim. Poczucie klĹski po odejŔciu Ňony wciâŇ jeszcze paliűo
w piersiach.
12
Jechaű Regementsgatan, dotarű do Österleden. Przy Dra-
gongatan trafiű na czerwone Ŕwiatűo i wűâczyű radio, by wysűu-
chaĺ wiadomoŔci. CzyjŔ podniecony gűos opowiadaű o samo-
locie, który rozbiű siĹ nad odlegűym kontynentem.
Jest czas Òycia i czas Àmierci
, pomyŔlaű, próbujâc zetrzeĺ
z oczu resztki snu. To byűo zaklĹcie, które uűoŇyű sobie wiele
lat temu. Byű wtedy műodym policjantem i patrolowaű ulice
w rodzinnym Malmö. KtóregoŔ dnia pijany mĹŇczyzna, któ-
rego próbowali usunâĺ z parku Pildamm, nagle wyciâgnâű
wielki rzeÎnicki nóŇ. Wallander otrzymaű gűĹboki cios tuŇ
obok serca. Zaledwie parĹ milimetrów dzieliűo go od nieocze-
kiwanej Ŕmierci. Miaű wówczas dwadzieŔcia trzy lata i byűo
to pierwsze powaŇne ostrzeŇenie, co to znaczy byĺ policjan-
tem. Od tamtej pory zaklĹcie stanowiűo jego obronĹ przed
niepotrzebnymi wspomnieniami.
Wydostaű siĹ z miasta, minâű nowo zbudowany wielki
dom meblowy przy wjeÎdzie i dostrzegű morze, rozciâgajâce
siĹ daleko przed nim. Morze byűo szare i niebywale spokojne
jak na Ŕrodek skaºskiej zimy. W oddali na horyzoncie ryso-
waűa siĹ sylwetka statku, zdâŇajâcego na wschód.
ŚnieŇne zadymki jednak nadejdâ, pomyŔlaű.
PrĹdzej czy póÎniej bĹdziemy je tu mieĺ.
Wyűâczyű samochodowe radio i próbowaű skupiĺ siĹ na
tym, co go czeka.
Co wűaŔciwie wiedziaű?
Stara kobieta, zwiâzana, na podűodze? JakiŔ czűowiek, któ-
ry twierdzi, Ňe widziaű jâ przez okno? Mijajâc zjazd w stronĹ
Bjäresjö, przyspieszyű i uznaű, Ňe to chyba jednak jakiŔ sta-
rzec, któremu nagle skleroza oŇywiűa wyobraÎniĹ. W ciâgu
wielu lat swojej policyjnej kariery nieraz miaű okazjĹ siĹ do-
wiedzieĺ, do czego starzy, Ňyjâcy w izolacji ludzie mogâ
uŇywaĺ policji, jako ostatniego woűania o pomoc.
Policyjny samochód czekaű na niego przy bocznej drodze
na Kadesjö.
Peters wysiadű i obserwowaű zajâca, który spokojnie kicaű
sobie po polu.
13
Kiedy Peters zobaczyű Wallandera, zbliŇajâcego siĹ swoim
niebieskim peugeotem, uniósű rĹkĹ na powitanie i wróciű za
kierownicĹ.
PrzemarzniĹta, pokryta grudami ziemia chrzĹŔciűa pod
koűami. Kurt Wallander jechaű za samochodem policyjnym.
MinĹli rozjazd na Trunnerup, pokonali parĹ stromych wznie-
sieº i znaleÎli siĹ w Lenarp. SkrĹcili w wâskâ polnâ drogĹ,
niewiele szerszâ niŇ zwyczajny Ŕlad traktora. Przejechali jesz-
cze kilometr i byli na miejscu. Dwie zagrody, jedna obok
drugiej, dwa bielone wapnem zabudowania w otoczeniu
wypielĹgnowanych ogródków.
Starszy mĹŇczyzna szedű im pospiesznie na spotkanie.
Kurt Wallander zauwaŇyű, Ňe stary utyka, jakby mu dokuczaű
ból kolana.
Kiedy wysiadű z samochodu, stwierdziű, Ňe zaczĹűo wiaĺ.
MoŇe mimo wszystko nadciâga ŔnieŇyca?
Gdy tylko zobaczyű tamtego czűowieka, wiedziaű, Ňe czeka
go coŔ naprawdĹ strasznego. Z oczu mĹŇczyzny wyzieraűa
trwoga, której nie moŇna sobie wyobraziĺ.
— WywaŇyűem drzwi — powtarzaű niespokojnie, raz za ra-
zem. — Wyűamaűem drzwi, bo przecieŇ musiaűem zobaczyĺ.
Ale ona wkrótce umrze, ona teŇ umrze...
Weszli przez te wywaŇone drzwi. Cierpki zapach sta-
rych ludzi uderzaű w nozdrza. Tapety byűy bardzo zniszczo-
ne, Kurt Wallander musiaű mruŇyĺ oczy, by coŔ widzieĺ
w mroku.
— No to co siĹ tutaj staűo? — spytaű.
— Tam, w Ŕrodku — odpowiedziaű mĹŇczyzna.
A potem zaczâű pűakaĺ.
Trzej policjanci spoglâdali po sobie w milczeniu.
Kurt Wallander pchnâű drzwi czubkiem buta.
Byűo gorzej, niŇ sobie wyobraŇaű. DuŇo gorzej. PóÎniej
Kurt Wallander bĹdzie opowiadaű, Ňe to najgorsze, co kiedy-
kolwiek widziaű. A przecieŇ widziaű sporo.
Sypialnia byűa dosűownie zalana krwiâ. Nawet porcela-
nowa lampa wiszâca u sufitu zostaűa obryzgana. Na űóŇku,
14
gűowâ naprzód, leŇaű stary mĹŇczyzna z nagim torsem
i w ŔciâgniĹtych czĹŔciowo dűugich kalesonach. Twarz byűa
zmasakrowana nie do poznania. Zupeűnie, jakby ktoŔ chciaű
mu odciâĺ nos. RĹce miaű zwiâzane na plecach, lewe udo
zűamane. Z krwawej masy sterczaűa biaűa koŔĺ.
— O, do diabűa — jĹknâű Norén za plecami Wallandera,
a on sam poczuű, Ňe robi mu siĹ niedobrze.
— Ambulans — wykrztusiű, z trudem przeűykajâc ŔlinĹ. —
Szybko! Jak najszybciej...
Potem pochyliű siĹ nad kobietâ, póűleŇâcâ na podűodze,
przywiâzanâ do krzesűa. Ten, kto jâ wiâzaű, zacisnâű na jej
chudej szyi pĹtlĹ. Biedaczka ledwo mogűa oddychaĺ i Kurt
Wallander zawoűaű do Petersa, by znalazű czym prĹdzej jakiŔ
nóŇ. Poprzecinali cienki sznur, który wpiű siĹ gűĹboko w jej
nadgarstki i szyjĹ, a potem ostroŇnie uűoŇyli kobietĹ na pod-
űodze. Kurt Wallander trzymaű jej gűowĹ na kolanach.
Popatrzyű na Petersa i stwierdziű, Ňe obaj myŔlâ o tym
samym: Kto mógű byĺ aŇ tak okrutny, Ňeby zrobiĺ coŔ podob-
nego? Zacisnâĺ pĹtlĹ na szyi starej bezbronnej kobiety?
— Niech pan zaczeka na dworze — powiedziaű Wallander
do pűaczâcego mĹŇczyzny, który wciâŇ staű na progu. — Niech
pan tam zaczeka i niczego nie rusza.
Stwierdziű, Ňe nie mówi, ale krzyczy.
Zawsze krzyczĹ, kiedy siĹ bojĹ, pomyŔlaű. Na jakim Ŕwie-
cie my Ňyjemy?
MinĹűo niemal dwadzieŔcia minut, zanim przyjechaűo po-
gotowie. Oddech kobiety stawaű siĹ coraz bardziej nieregu-
larny i Kurt Wallander zaczynaű siĹ obawiaĺ, Ňe na pomoc
moŇe byĺ za póÎno.
Poznaű kierowcĹ ambulansu, Antonsona, natomiast sani-
tariusz byű műodym mĹŇczyznâ, którego nigdy przedtem nie
widziaű.
— CzeŔĺ! — przywitaű siĹ Wallander. — MĹŇczyzna nie Ňyje,
ale ona jeszcze oddycha. Spróbujcie podtrzymaĺ jâ przy
Ňyciu.
— A co tu siĹ staűo? — spytaű Antonson.
15
— Mam nadziejĹ, Ňe ona bĹdzie nam mogűa odpowiedzieĺ,
jeŔli przeŇyje. A teraz siĹ pospieszcie!
Kiedy ambulans zniknâű na Ňwirowej drodze, Kurt Wal-
lander i Peters wyszli na dwór. Norén ocieraű twarz chus-
teczkâ do nosa. Świt z wolna podpeűzaű do zabudowaº. Kurt
Wallander spojrzaű na zegarek. Za dwie wpóű do ósmej.
— To po prostu rzeÎnia — jĹknâű Peters.
— Gorzej — powiedziaű Wallander. — Zadzwoº i wezwij tu
caűâ ekipĹ. Powiedz Norénowi, Ňeby zamknâű dom. Ja tym-
czasem pójdĹ porozmawiaĺ z tym sâsiadem, który ich
znalazű.
Dokűadnie w chwili, gdy wymawiaű ostatnie sűowo, usűy-
szaű coŔ, co zabrzmiaűo jak krzyk. Drgnâű, a wtedy krzyk
siĹ powtórzyű.
Wallander zdaű sobie sprawĹ, Ňe to rŇenie konia.
Poszedű do stajni i otworzyű drzwi. W mrocznym wnĹtrzu
koº wierciű siĹ niespokojnie w swoim boksie. Pachniaűo ciep-
űym nawozem i urynâ.
— Daj koniowi siana i wody — powiedziaű Wallander.
— W obejŔciu sâ pewnie jeszcze jakieŔ inne zwierzĹta.
Kiedy wyszedű ze stajni, przeniknâű go dreszcz. Czarne
ptaki wrzeszczaűy na samotnym drzewie, daleko stâd, na po-
lu. Wciâgnâű gűĹboko do pűuc lodowate powietrze i stwierdziű,
Ňe wiatr przybiera na sile.
— Pan siĹ nazywa Nyström? — zwróciű siĹ do starego, który
juŇ przestaű pűakaĺ. — Teraz musi pan opowiedzieĺ, co siĹ
tutaj staűo. JeŔli dobrze rozumiem, mieszka pan tutaj, po
sâsiedzku?
Tamten potwierdziű skinieniem gűowy.
— I co to siĹ staűo? — spytaű drŇâcym gűosem.
— Mam nadziejĹ, Ňe pan mi to powie — powtórzyű Kurt Wal-
lander. — MoŇe moglibyŔmy pójŔĺ do pana do mieszkania?
W kuchni na krzeseűku siedziaűa skulona kobieta w sta-
roŔwieckim szlafroku. Ale gdy tylko Kurt Wallander siĹ
przedstawiű, wstaűa i zaczĹűa gotowaĺ kawĹ. Obaj mĹŇczyÎni
usiedli przy kuchennym stole. Wallander patrzyű na Ŕwiâtecz-
16
ne ozdoby, które wciâŇ jeszcze wisiaűy w oknie. Na parape-
cie leŇaű stary kot i nie spuszczaű oka z goŔcia. Wallander
wyciâgnâű rĹkĹ, Ňeby go pogűaskaĺ.
— On gryzie — ostrzegű gospodarz. — Nie przywykű do ludzi.
Widuje tylko mnie i HannĹ.
Kurt Wallander pomyŔlaű o Ňonie, która go opuŔciűa, i za-
stanawiaű siĹ, od czego tu zaczâĺ. Bestialskie morderstwo,
myŔlaű. A jeŔli szczĹŔcie nam nie dopisze, to wkrótce bĹdzie-
my mieĺ podwójne bestialskie morderstwo.
Nagle zaczâű siĹ nad czymŔ zastanawiaĺ. Zastukaű w szy-
bĹ do stojâcego na zewnâtrz Noréna.
— Przepraszam na moment — rzekű do gospodarza i wstaű.
— Koº nakarmiony — raportowaű Norén. — Innych zwierzât
nie znalazűem.
— Zaűatw, Ňeby ktoŔ pojechaű do szpitala — powiedziaű Kurt
Wallander. — Na wypadek gdyby ona odzyskaűa przy-
tomnoŔĺ. Na wypadek gdyby coŔ mówiűa. Musiaűa przecieŇ
widzieĺ.
Norén kiwnâű gűowâ.
— PoŔlij kogoŔ z dobrym sűuchem — dodaű Wallander. —
I najlepiej Ňeby czytaű z ruchu warg.
Kiedy wróciű, zdjâű kurtkĹ i poűoŇyű jâ na kuchennej
leŇance.
— No to proszĹ opowiadaĺ — rzekű. — ProszĹ opowiadaĺ
i niczego nie pomijaĺ. Mamy czas, nie trzeba siĹ spieszyĺ.
Po dwóch filiŇankach sűabej kawy pojâű, Ňe ani Nyström,
ani jego Ňona nie majâ niczego waŇnego do powiedzenia.
Poznaű jedynie historiĹ Ňycia poszkodowanego maűŇeº-
stwa i dowiedziaű siĹ, o której godzinie coŔ zaniepokoiűo
sâsiadów.
Pozostaűy jeszcze dwa pytania.
— Nic paºstwu nie wiadomo, czy oni nie przechowywali
w domu jakiejŔ wiĹkszej sumy pieniĹdzy? — spytaű.
— Nie — zaprzeczyű Nyström. — Wszystko wkűadali do
banku. Emerytury teŇ. Kiedy sprzedali ziemiĹ, zwierzĹta
i maszyny, pieniâdze oddali dzieciom.
17
Drugie pytanie wydaűo mu siĹ bez sensu. Mimo to je
zadaű, w tej sytuacji nie miaű wyboru.
— Nie wiecie paºstwo, czy mieli jakichŔ wrogów?
— Wrogów?
— No, kogoŔ takiego, kogo moŇna by podejrzewaĺ, Ňe to
zrobiű.
Wyglâdaűo na to, Ňe gospodarze nie do koºca rozumiejâ,
o co chodzi.
Wallander powtórzyű wiĹc pytanie.
Tamci wciâŇ spoglâdali na niego zdezorientowani.
— Tacy jak my nie majâ wrogów — odpowiedziaű mĹŇ-
czyzna. Wallander odniósű wraŇenie, Ňe starszy czűowiek
poczuű siĹ uraŇony. — Zdarza siĹ czasem, Ňe siĹ przemówimy.
O utrzymanie drogi albo o granice pastwiska. Ale nie mor-
dujemy siĹ nawzajem.
Wallander skinâű gűowâ.
— Wkrótce znowu siĹ odezwĹ — rzekű i wstaű z pűaszczem
w rĹce. — Gdyby któreŔ z paºstwa przypomniaűo sobie coŔ
wiĹcej, proszĹ zadzwoniĺ na policjĹ. Pytajcie o mnie. Nazy-
wam siĹ Kurt Wallander.
— A jeŇeli oni wrócâ...? — wyjâkaűa kobieta.
Wallander pokrĹciű gűowâ.
— To na pewno byli rabusie, a tacy nie wracajâ. Nie trze-
ba siĹ obawiaĺ.
Czuű, Ňe powinien powiedzieĺ coŔ wiĹcej, Ňeby ich uspo-
koiĺ. Ale co by to miaűo byĺ? Jakie poczucie bezpieczeºstwa
mógűby ofiarowaĺ ludziom, którzy wűaŔnie siĹ dowiedzieli,
Ňe ich najbliŇszy sâsiad zostaű brutalnie zamordowany? I któ-
rzy musieli liczyĺ siĹ z tym, Ňe wkrótce moŇe takŇe umrzeĺ
jego Ňona?
— Jest jeszcze koº — rzekű. — Kto bĹdzie go karmiű?
— My — odpowiedziaű stary. — Kobyűa dostanie wszystko,
czego potrzebuje.
Wallander wyszedű na dwór, w przejmujâcy chűód wczes-
nego poranka. Wiatr wciâŇ siĹ wzmagaű i Wallander mu-
siaű siĹ pochylaĺ, kiedy szedű do samochodu. WűaŔciwie
18
powinien jeszcze zostaĺ i przywitaĺ siĹ z technikami. Byű
jednak przemarzniĹty, czuű siĹ marnie, nie chciaű tu sie-
dzieĺ dűuŇej niŇ to konieczne. Poza tym widziaű przez okno,
Ňe z technikami przyjechaű Rydberg, a to oznacza, Ňe nie za-
koºczâ pracy, dopóki nie obrócâ na wszystkie strony i nie
zbadajâ kaŇdej, najmniejszej nawet grudki gliniastej ziemi
na miejscu przestĹpstwa. Rydberg, który za parĹ lat miaű
odejŔĺ na emeryturĹ, byű policjantem traktujâcym swój za-
wód z wielkâ pasjâ. Choĺ mógűby sprawiaĺ wraŇenie czűo-
wieka przesadnie pedantycznego i powolnego, zawsze dawaű
gwarancjĹ, Ňe miejsce przestĹpstwa zostanie zbadane ŔciŔle
wedűug planu.
Rydberg cierpiaű na reumatyzm i chodziű z laskâ. Teraz,
kuŔtykajâc, szedű przez podwórze na spotkanie Wallandera.
— Nie wyglâda to dobrze — powiedziaű. — WnĹtrze domu
to prawdziwa rzeÎnia.
— Nie ty pierwszy to mówisz — odparű Kurt Wallander.
Rydberg miaű powaŇny wyraz twarzy.
— Macie jakiŔ punkt zaczepienia?
Kurt Wallander potrzâsnâű gűowâ.
— Zupeűnie nic? — W gűosie Rydberga brzmiaűa jakby
proŔba.
— Sâsiedzi niczego nie widzieli ani nie sűyszeli. MyŔlĹ,
Ňe to zwyczajni wűamywacze.
— Nazywasz to obűâkane okrucieºstwo zwyczajnym?
Rydberg byű poruszony i Kurt Wallander poŇaűowaű swo-
ich sűów.
— Nie, uwaŇam naturalnie, Ňe to jakieŔ potworne typy
grasowaűy tu dzisiejszej nocy. W rodzaju tych, co to zajmujâ
siĹ wyszukiwaniem samotnych obejŔĺ, gdzie mieszkajâ sa-
motni starzy ludzie.
— Musimy ich dopaŔĺ — powiedziaű Rydberg. — Zanim zno-
wu uderzâ.
— Tak — zgodziű siĹ Kurt Wallander. — Nawet gdybyŔmy
w tym roku nie mieli zűapaĺ Ňadnych innych przestĹpców,
to tych tutaj musimy dopaŔĺ.
19
Wsiadű do samochodu i odjechaű z tego okropnego
miejsca. Na wâskiej polnej drodze o maűo siĹ nie zderzyű
z innym samochodem, który z wielkâ szybkoŔciâ jechaű
z naprzeciwka. Wallander rozpoznaű kierowcĹ. To dzienni-
karz pracujâcy dla duŇej gazety o krajowym zasiĹgu, któ-
ry ruszaű do boju, gdy tylko w okolicach Ystad wydarzyűo
siĹ coŔ interesujâcego dla szerszej publicznoŔci.
Wallander przejechaű kilka razy tam i z powrotem przez
Lenarp. W oknach paliűy siĹ Ŕwiatűa, ale ludzi na dworze nie
byűo.
Co teŇ oni sobie pomyŔlâ, kiedy siĹ dowiedzâ? — zasta-
nawiaű siĹ.
Czuű siĹ okropnie. Widok starej kobiety z pĹtlâ na szyi
caűkowicie zburzyű jego spokój. NiepojĹte okrucieºstwo.
Kto mógű zrobiĺ coŔ takiego? Dlaczego nie uderzyű kobiety
siekierâ w gűowĹ, Ňeby w jednej chwili byűo po wszystkim?
Po co te tortury?
Wolno jechaű przez niewielkâ wieŔ i próbowaű sobie jakoŔ
poukűadaĺ w gűowie plan czynnoŔci Ŕledczych. Przy skrzy-
Ňowaniu na Blentarp zatrzymaű siĹ, wűâczyű ogrzewanie, bo
marzű coraz bardziej, a potem siedziaű bez ruchu i wpatrywaű
siĹ w horyzont.
To on bĹdzie kierowaű dochodzeniem, tego byű pewien.
Nic innego nie wchodzi w rachubĹ. Po Rydbergu to on, mi-
mo swoich zaledwie czterdziestu dwóch lat, ma w policji
kryminalnej w Ystad najdűuŇszy staŇ.
Znaczna czĹŔĺ czynnoŔci Ŕledczych opieraĺ siĹ musi na
rutynie. Badanie miejsca przestĹpstwa, przesűuchania ludzi
mieszkajâcych w Lenarp i przy drogach, którymi przypusz-
czalnie uciekali napastnicy. Czy ktoŔ widziaű coŔ podejrzane-
go? CoŔ niezwykűego? JuŇ brzmiaűy mu w gűowie te wszystkie
pytania.
Kurt Wallander wiedziaű jednak z doŔwiadczenia, Ňe na-
pady rabunkowe na wsi czĹsto bywajâ trudne do wyjaŔ-
nienia.
Jedyne, na co miaű nadziejĹ, to Ňe stara kobieta przeŇyje.
20
Ona widziaűa. Ona wie.
JeŔli jednak umrze, podwójny mord bĹdzie bardzo trudno
wyjaŔniĺ.
Wallandera przepeűniaű niepokój.
Zazwyczaj wzburzenie wyzwalaűo w nim wielkâ energiĹ
i chĹĺ dziaűania. A poniewaŇ jest to warunek wszelkiej pracy
policyjnej, Wallander uwaŇaű, Ňe jest dobrym policjantem.
Teraz jednak czuű siĹ zmĹczony i niepewny.
Zmusiű siĹ do wűâczenia pierwszego biegu. Samochód
toczyű siĹ kilka metrów. Potem znowu siĹ zatrzymaű.
Jakby dopiero teraz dotarűo do niego, co przeŇyű w ten
wczesny zimowy poranek.
Ów bezsensowny, potworny napad na bezbronnych sta-
rych ludzi napeűniaű go przeraŇeniem.
Staűo siĹ coŔ, co w Ňadnym razie nie powinno byűo siĹ
tutaj zdarzyĺ.
Wyjrzaű przez okno. Wiatr szarpaű drzwiami wozu i gwiz-
daű w szczelinach.
Teraz muszĹ zaczâĺ, pomyŔlaű.
Jest dokűadnie tak, jak mówi Rydberg.
Musimy dopaŔĺ tych, którzy to zrobili.
Pojechaű prosto do szpitala w Ystad i wsiadű do windy,
Ňeby dostaĺ siĹ na oddziaű intensywnej opieki medycznej.
Na korytarzu natychmiast zauwaŇyű műodego aspiranta Mar-
tinssona, który siedziaű na krzeŔle przy jakichŔ drzwiach.
Kurt Wallander skrzywiű siĹ zirytowany.
Czy naprawdĹ nie mogli juŇ przysűaĺ do szpitala nikogo
innego, tylko takiego niedoŔwiadczonego műodzika? I dlacze-
go on siedzi za drzwiami? Dlaczego nie tkwi przy űóŇku cho-
rej, gotów zarejestrowaĺ kaŇdy szept wydobywajâcy siĹ z jej
zmasakrowanych warg?
— Hej — powiedziaű Kurt Wallander. — Co sűychaĺ?
— Kobieta jest nieprzytomna — odparű Martinsson. — Leka-
rze nie majâ chyba wielkich nadziei.
— Dlaczego siedzisz tutaj? Dlaczego nie na sali?
— Powiedzâ mi, jakby siĹ coŔ dziaűo.
21
Wallander zauwaŇyű, Ňe Martinsson czuje siĹ niepewnie.
ZachowujĹ siĹ jak stary, zgorzkniaűy nauczyciel, pomyŔlaű.
OstroŇnie uchyliű drzwi i zajrzaű do Ŕrodka. W przedsion-
ku Ŕmierci szumiaűy i bűyskaűy liczne maszyny. WĹŇe zwisaűy
ze Ŕcian niczym przezroczyste wielkie glisty. Kiedy wsunâű
gűowĹ, pielĹgniarka odczytywaűa jakieŔ diagramy.
— Tu nie wolno wchodziĺ — powiedziaűa ostro.
— Jestem policjantem — wyjaŔniű pojednawczo. — Chciaűem
siĹ tylko dowiedzieĺ, co z niâ.
— Powiedziano wam, Ňe macie czekaĺ na zewnâtrz — nie
ustĹpowaűa pielĹgniarka.
Zanim Kurt Wallander zdâŇyű odpowiedzieĺ, do pokoju
pospiesznie wszedű lekarz. Zdaniem Wallandera wyglâdaű nie-
pokojâco műodo.
— Nie Ňyczymy sobie tu nikogo postronnego — oznajmiű
na widok Kurta Wallandera.
— Zaraz sobie pójdĹ. Chciaűem siĹ tylko dowiedzieĺ, jak
ona siĹ czuje. Nazywam siĹ Kurt Wallander i jestem policjan-
tem. Z policji kryminalnej — uŔciŔliű, choĺ nie byű pewien,
czy stanowi to jakâŔ róŇnicĹ. — To ja nadzorujĹ Ŕledztwo
w sprawie tego, czy tych, którzy to zrobili. Co z niâ?
— Zdumiewajâce, Ňe ona w ogóle jeszcze Ňyje — powie-
dziaű lekarz i gestem przywoűaű Wallandera bliŇej űóŇka.
— Szczerze mówiâc, nie potrafimy okreŔliĺ, jakie i jak gűĹbo-
kie sâ obraŇenia. Najpierw musimy siĹ zatroszczyĺ, Ňeby
przeŇyűa. Ale gardűo jest strasznie zdeformowane. Wyglâda
tak, jakby ktoŔ chciaű jâ udusiĺ.
— Tak wűaŔnie byűo — westchnâű Kurt Wallander, przyglâ-
dajâc siĹ chudej twarzy, ledwo widocznej spod bandaŇy
i róŇnych rurek.
— AŇ dziw, Ňe nie umarűa — powtórzyű lekarz.
— Mam nadziejĹ, Ňe przeŇyje — rzekű Kurt Wallander.
— My zawsze mamy nadziejĹ, Ňe wszyscy nasi pacjenci
przeŇyjâ — powiedziaű lekarz i zaczâű studiowaĺ ekran, na
którym zielone linie nieprzerwanie ukűadaűy siĹ w faliste
wzory.
22
Kurt Wallander opuŔciű salĹ, kiedy lekarz oznajmiű, Ňe nic
wiĹcej powiedzieĺ nie moŇe. Rokowania sâ niepewne. Maria
Lövgren moŇe umrzeĺ, nie odzyskawszy przytomnoŔci. Trud-
no cokolwiek przewidzieĺ.
— Umiesz czytaĺ z ruchu warg? — zapytaű Martinssona.
— Nie — odparű tamten, spűoszony.
— Szkoda — rzekű Kurt Wallander i wyszedű.
Ze szpitala pojechaű prosto do brâzowego budynku poli-
cji, poűoŇonego we wschodniej czĹŔci miasta.
Usiadű przy biurku i patrzyű przez okno na widocznâ stâd
starâ czerwonâ wieŇĹ wodociâgowâ.
Byĺ moŇe nasze czasy wymagajâ caűkiem innych policjan-
tów, myŔlaű. Policjantów, którzy nie reagujâ tak gwaűtownie,
kiedy siĹ ich w mroÎny styczniowy poranek wyciâga z űóŇka
i kaŇe wejŔĺ do rzeÎni w jednej ze skaºskich wsi, gdzie za-
szlachtowano ludzi. Wymagajâ policjantów, którzy nie prze-
Ňywajâ takich katuszy niepewnoŔci jak ja?
Z zamyŔlenia wyrwaű go dzwonek telefonu.
To ze szpitala, przyszűo mu natychmiast do gűowy.
Dzwoniâ, Ňeby powiedzieĺ, Ňe Maria Lövgren umarűa.
No a jeŔli siĹ ocknĹűa? JeŔli coŔ powiedziaűa?
Wpatrywaű siĹ w aparat, który ciâgle dzwoniű.
Do diabűa, pomyŔlaű. Do diabűa.
Wszystko, tylko nie to.
Kiedy jednak podniósű sűuchawkĹ, usűyszaű gűos córki.
Podskoczyű tak, Ňe omal nie strâciű aparatu na podűogĹ.
— Tata — powiedziaűa i rozlegű siĹ brzĹk monety.
— CzeŔĺ — odparű. — Skâd dzwonisz?
Ďeby to tylko nie byűa Lima, pomyŔlaű. Albo Katmandu
czy inna Kinszasa.
— Jestem w Ystad.
To go ucieszyűo. Bo to znaczy, Ňe bĹdzie mógű jâ zoba-
czyĺ.
— Przyjechaűam ciĹ odwiedziĺ — mówiűa córka — ale zmie-
niűam zdanie. Teraz jestem na dworcu, zaraz wyjeŇdŇam.
23
Chciaűam ci tylko powiedzieĺ, Ňe mimo wszystko miaűam
zamiar siĹ z tobâ spotkaĺ.
Rozmowa zostaűa przerwana, a on siedziaű ze sűuchawkâ
w dűoni.
Miaű wraŇenie, Ňe jest martwa, jakby trzymaű w rĹce coŔ,
co zostaűo odciĹte.
Cholerny bachor, pomyŔlaű. Dlaczego ona siĹ tak zacho-
wuje?
Jego jedyna córka, imieniem Linda, miaűa dziewiĹtnaŔ-
cie lat. Dopóki nie skoºczyűa piĹtnastu, mieli bardzo dobry
kontakt. To do niego, a nie do mamy przychodziűa zawsze
z problemami, albo jeŔli czegoŔ bardzo chciaűa, a nie miaűa
odwagi poprosiĺ matki. Patrzyű, jak siĹ zmienia z kanciastego
podlotka w műodâ kobietĹ o wyzywajâcej urodzie. Dopóki
nie skoºczyűa piĹtnastego roku Ňycia, nie dawaűa po sobie
poznaĺ, Ňe nosi w duszy tajemnicze demony, które kiedyŔ
zawiodâ jâ na peűne zagadek manowce.
Pewnego wiosennego dnia, wkrótce po piĹtnastych uro-
dzinach, nagle, bez ostrzeŇenia, próbowaűa popeűniĺ samo-
bójstwo. Zdarzyűo siĹ to w którâŔ sobotĹ po poűudniu. Kurt
Wallander naprawiaű jedno z ogrodowych krzeseű, a jego Ňo-
na myűa okno. On odűoŇyű műotek i wszedű do domu, ogar-
niĹty nagűym niepokojem. Linda leŇaűa na űóŇku w swoim
pokoju, Ňyletkâ podciĹűa sobie nadgarstki i gardűo. Potem,
kiedy juŇ najgorsze minĹűo, lekarze powiedzieli mu, Ňe byűa-
by umarűa, gdyby nie wszedű wtedy do domu i nie zachowaű
na tyle zimnej krwi, by zaűoŇyĺ jej opatrunki uciskowe.
Szok wűaŔciwie nigdy nie minâű. Kontakt miĹdzy nim
a Lindâ zostaű zerwany. Ona jakby siĹ wycofaűa, a on nigdy
nie zdoűaű pojâĺ, co mogűo jâ pchnâĺ do próby samobójczej.
Linda skoºczyűa szkoűĹ, podejmowaűa jakieŔ przypadkowe
prace, ale zdarzaűo siĹ, Ňe znikaűa na dűugie okresy. W dwóch
przypadkach Ňona zmusiűa go, by zgűosiű córkĹ jako zagi-
nionâ. Koledzy mogli widzieĺ jego ból, kiedy córka staűa
siĹ obiektem poszukiwaº. Pewnego dnia jednak wracaűa
24
i wystarczyűo ukradkiem przeszukaĺ jej kieszenie i obejrzeĺ
paszport, by odtworzyĺ trasĹ podróŇy, które odbyűa.
Do cholery, myŔlaű. Dlaczego siĹ nie zatrzymasz? Dlacze-
go nie zmienisz trybu Ňycia?
Telefon zadzwoniű ponownie i Kurt Wallander chwyciű
sűuchawkĹ.
— Tu tata — powiedziaű bez zastanowienia.
— O co ci chodzi? — usűyszaű gűos swego ojca. — Dlaczego
przedstawiasz siĹ jako tata? MyŔlaűem, Ňe jesteŔ policjantem.
— Akurat teraz nie mogĹ rozmawiaĺ. MógűbyŔ zadzwoniĺ
póÎniej?
— Ach tak? Nie moŇesz? A co ci w tym przeszkadza?
— Dzisiaj rano staűo siĹ coŔ bardzo powaŇnego. Ja sam
niedűugo do ciebie zatelefonujĹ.
— I co takiego siĹ staűo?
Jego sĹdziwy ojciec telefonowaű do niego niemal co-
dziennie. Wielokrotnie Kurt Wallander zostawiaű w centrali
wiadomoŔĺ, Ňeby nie űâczyĺ rozmów ojca. Starszy pan zdoűaű
go jednak przejrzeĺ, przedstawiaű siĹ jako ktoŔ inny albo
zmieniaű gűos, Ňeby oszukaĺ telefonistki.
Kurt Wallander widziaű tylko jednâ moŇliwoŔĺ, by unik-
nâĺ rozmowy z ojcem.
— BĹdĹ u ciebie dzisiaj wieczorem — powiedziaű. — Wtedy
pogadamy.
Ojciec bardzo niechĹtnie daű siĹ spűawiĺ.
— W takim razie o siódmej — mruknâű. — Wtedy bĹdĹ miaű
czas, Ňeby ciĹ przyjâĺ.
— PrzyjadĹ o siódmej. CzeŔĺ.
OdűoŇyű sűuchawkĹ i zablokowaű telefon, Ňeby nie űâczono
juŇ wiĹcej rozmów.
Zaniepokojony pomyŔlaű, Ňe powinien wziâĺ samochód
i pojechaĺ na dworzec poszukaĺ córki. Powinien z niâ po-
rozmawiaĺ, spróbowaĺ nawiâzaĺ ponownie kontakt zerwany
w tak niezrozumiaűy sposób. Ale z drugiej strony wiedziaű
teŇ, Ňe lepiej tego nie robiĺ. Nie mógű ryzykowaĺ, Ňe córka
ucieknie od niego na zawsze.
25
Drzwi siĹ otworzyűy i Näslund wsunâű gűowĹ do pokoju.
— Hej — powiedziaű. — Czy mogĹ go teraz przyprowadziĺ?
— Przyprowadziĺ kogo?
Näslund spojrzaű na zegarek.
— Jest dziewiâta — odparű. — Wczoraj mówiűeŔ, Ňe o tej
porze chciaűbyŔ mieĺ Klasa M
ånsona na przesűuchanie.
— Jakiego M
ånsona?
Näslund przyglâdaű mu siĹ zdumiony.
— Tego, co okradű sklep przy Österleden. ZapomniaűeŔ
o nim?
W tej chwili sobie przypomniaű, a jednoczeŔnie zdaű so-
bie sprawĹ z tego, Ňe Näslund jeszcze nie wie o morder-
stwie, którego dokonano w nocy.
— BĹdziesz musiaű przejâĺ tego M
ånsona — powiedziaű.
— Dzisiaj w nocy w Lenarp mieliŔmy morderstwo. MoŇe na-
wet podwójne. Starsze maűŇeºstwo. BĹdziesz musiaű przejâĺ
M
ånsona. Ale teraz odűóŇ tĹ sprawĹ. Przede wszystkim trzeba
siĹ skoncentrowaĺ na dochodzeniu w Lenarp.
— Adwokat M
ånsona juŇ przyszedű — westchnâű Näslund.
— JeŇeli go odprawiĹ, narobi wrzasku.
— No to przeprowadÎ jakieŔ wstĹpne przesűuchanie. JeŔli
adwokat siĹ wŔcieknie, to trudno. Zwoűaj na dziesiâtâ zebra-
nie w moim pokoju. Wszyscy majâ byĺ obecni.
Uprzâtnâű z biurka stosy papierów, podarű kilka kuponów
totolotka, których jeszcze nie zdâŇyű wypeűniĺ, poszedű do
pokoju jadalnego i nalaű sobie kubek kawy.
O dziesiâtej wszyscy spotkali siĹ w jego pokoju. Ryd-
berg, wezwany z miejsca przestĹpstwa, siedziaű na chwiej-
nym krzeŔle przy oknie. Stojâcy i siedzâcy policjanci wypeű-
nili pomieszczenie, w sumie byűo ich siedmiu. Wallander
dzwoniű do szpitala i dowiedziaű siĹ, Ňe stan starej kobiety
jest wciâŇ krytyczny.
Potem przedstawiű zebranym, co siĹ staűo.
— To wyglâdaűo duŇo gorzej, niŇ moglibyŔcie sobie wyob-
raziĺ, prawda, Rydberg?
26
— Zgadza siĹ — odparű tamten. — Jak w amerykaºskim fil-
mie. Nawet czuĺ byűo zapach krwi, choĺ przecieŇ na ogóű
tak nie bywa.
— Musimy zűapaĺ tych, którzy to zrobili — zakoºczyű Kurt
Wallander swoje wystâpienie. — Nie wolno dopuŔciĺ, by tacy
dranie chodzili na wolnoŔci.
W pokoju panowaűa cisza. Rydberg bĹbniű palcami po
oparciu krzesűa. Na korytarzu za drzwiami rozlegű siĹ Ŕmiech
kobiety.
Kurt Wallander rozejrzaű siĹ po pokoju. Znajdowali siĹ tu
wszyscy jego wspóűpracownicy. Nikt z nich nie byű mu szcze-
gólnie bliski. Ale stanowili zespóű.
— No — powiedziaű. — To co robimy? PowinniŔmy zaczy-
naĺ.
Byűo za dwadzieŔcia jedenasta.
3
Za piĹtnaŔcie czwarta Kurt Wallander zdaű sobie sprawĹ,
Ňe jest gűodny. Lunchu w ciâgu dnia zjeŔĺ nie zdâŇyű. Po
zakoºczeniu zebrania zajâű siĹ organizowaniem poŔcigu za
mordercami z Lenarp. WciâŇ myŔlaű o mordercach w liczbie
mnogiej; miaű przeczucie, Ňe byűo ich wiĹcej niŇ jeden. Nie
potrafiű sobie wyobraziĺ, Ňe jeden czűowiek mógűby urzâdziĺ
takâ krwawâ űaÎniĹ.
Na dworze byűo juŇ ciemno, kiedy usiadű w fotelu przy
swoim biurku, by podjâĺ próbĹ sformuűowania komunikatu
dla prasy. Na blacie biurka znajdowaűo siĹ mnóstwo kartek
informujâcych o telefonach, które przyniosűa tu jedna z pra-
cownic centrali. Po bezskutecznym poszukiwaniu wiado-
moŔci od córki zgarnâű wszystkie kartki i wűoŇyű do pojem-
nika z przychodzâcâ pocztâ. Chciaű uniknâĺ stania twarzâ
w twarz z dziennikarzami i kamerami telewizyjnymi po to
tylko, by powiedzieĺ, Ňe policja nie natrafiűa dotâd na Ŕlad
27
przestĹpców, którzy dokonali brutalnego morderstwa na
starym rolniku, scedowaű wiĹc ten obowiâzek na Rydberga.
Komunikat dla prasy musiaű jednak napisaĺ sam. Wyjâű
z szuflady biurka kilka arkuszy papieru. Ale co takiego miaű
napisaĺ? Rezultatem pracy caűego dnia byűo mnóstwo zna-
ków zapytania.
Byű to równieŇ dzieº oczekiwania. Na oddziale intensyw-
nej opieki medycznej leŇaűa stara kobieta, która przetrwaűa
duszenie sznurem i teraz walczyűa o Ňycie.
Czy kiedykolwiek siĹ dowiedzâ, co nieszczĹsna kobieta
widziaűa tej strasznej nocy w samotnej zagrodzie? Czy teŇ
umrze, zanim zdâŇy cokolwiek wyznaĺ?
Kurt Wallander patrzyű przez okno, w ciemnoŔĺ.
Zamiast komunikatu dla prasy zaczâű pisaĺ podsumowa-
nie, co udaűo im siĹ zrobiĺ w ciâgu dnia i na czym policja
mogűaby siĹ w dalszej pracy opieraĺ.
Nic takiego nie ma, pomyŔlaű, kiedy skoºczyű. Dwoje sta-
rych ludzi, niemajâcych wrogów, nieposiadajâcych Ňadnych
schowanych pieniĹdzy, zostaűo brutalnie napadniĹtych, pod-
danych torturom. Sâsiedzi nie sűyszeli nic. Dopiero kiedy
napastnicy juŇ siĹ oddalili, zorientowali siĹ, Ňe okno w kuch-
ni zostaűo wybite, i usűyszeli woűania staruszki o pomoc. Ryd-
berg na razie Ňadnych Ŕladów na miejscu zbrodni nie znalazű.
To wszystko.
Starzy ludzie mieszkajâcy w poűoŇonych na uboczu
zagrodach zawsze sâ naraŇeni na napady rabunkowe. Bywajâ
wiâzani, bici, niekiedy mordowani.
Ale tutaj mamy do czynienia z czymŔ innym, myŔlaű Kurt
Wallander. Ta pĹtla na szyi opowiada ponurâ historiĹ o sta-
wianiu oporu i o nienawiŔci, moŇe teŇ o zemŔcie.
W tym zajŔciu byűo coŔ, co odróŇniaűo je od innych.
A teraz pozostawaűo tylko mieĺ nadziejĹ. Liczne patrole
policyjne przepytywaűy przez caűy dzieº mieszkaºców Le-
narp. MoŇe ktoŔ coŔ widziaű? CzĹsto napady na starych ludzi
mieszkajâcych samotnie poprzedzane sâ przez przestĹpców
28
rozpoznaniem terenu. MoŇe wiĹc Rydberg mimo wszystko
znajdzie jakieŔ wskazówki na miejscu przestĹpstwa?
Kurt Wallander spojrzaű na zegarek.
Kiedy telefonowaű po raz ostatni do szpitala? CzterdzieŔci
piĹĺ minut temu? GodzinĹ?
Postanowiű zaczekaĺ, aŇ skoºczy ten nieszczĹsny komu-
nikat dla prasy.
WűoŇyű na uszy sűuchawki swojego maűego magnetofonu
i wűâczyű kasetĹ z Jussi Björling. Trzeszczâce dÎwiĹki nagra-
nia z lat trzydziestych nie zdoűaűy zagűuszyĺ Ŕwietnej muzyki
Rigoletta
.
Komunikat dla prasy zawieraű osiem linijek tekstu. Kurt
Wallander poszedű do jednej z sekretarek, poprosiű jâ, by
przepisaűa to na maszynie i skopiowaűa w odpowiedniej licz-
bie egzemplarzy. Przy okazji przeczytaű ankietĹ, która miaűa
byĺ rozesűana do mieszkaºców Lenarp i okolicy. Czy widzia-
no coŔ niezwykűego? CoŔ, co moŇna by űâczyĺ z brutalnym
napadem? Nie miaű wielkiego zaufania do takich ankiet, ra-
czej nie wierzyű, by na podstawie odpowiedzi daűo siĹ sfor-
muűowaĺ jakieŔ wnioski. Wiedziaű natomiast, Ňe telefony bĹdâ
dzwoniĺ nieprzerwanie i Ňe dwóch policjantów bĹdzie mu-
siaűo przez caűy dzieº wysűuchiwaĺ informacji pozbawionych
znaczenia.
Mimo wszystko trzeba to zrobiĺ, myŔlaű. Mimo wszystko
musimy siĹ dowiedzieĺ, czy nikt niczego nie widziaű.
Wróciű do swojego pokoju i ponownie zadzwoniű do szpi-
tala. Tam jednak nic nie ulegűo zmianie. Stara kobieta wciâŇ
walczyűa o Ňycie.
WűaŔnie odűoŇyű sűuchawkĹ, gdy do pokoju wszedű Näs-
lund.
— Miaűem racjĹ — powiedziaű.
— RacjĹ?
— Adwokat M
ånsona byű wŔciekűy.
Kurt Wallander wzruszyű ramionami.
— PrzeŇyjemy to.
Näslund potarű czoűo i zapytaű, jak siĹ sprawy majâ.
29
— Na razie nic. RuszyliŔmy ze Ŕledztwem, to wszystko.
— Widziaűem, Ňe przyszedű protokóű z medycyny sâdowej.
Wallander zmarszczyű brwi.
— Dlaczego ja go nie dostaűem?
— LeŇy u Hanssona.
— Do diabűa, przecieŇ nie powinien tam leŇeĺ!
Kurt Wallander wstaű i wyszedű na korytarz. Zawsze to
samo, myŔlaű. Papier nigdy nie trafia tam, gdzie powinien.
Mimo Ňe coraz staranniej notowano wszystko z datami i go-
dzinami, to i tak waŇne papiery miaűy zwyczaj trafiaĺ nie
tam, gdzie trzeba.
Hansson rozmawiaű przez telefon, kiedy Wallander zapu-
kaű i wszedű. Spostrzegű, Ňe biurko Hanssona zasűane jest Île
ukrywanymi kuponami wyŔcigowymi i programami gonitw
w caűym kraju. W siedzibie policji byűo tajemnicâ poliszyne-
la, Ňe Hansson wiĹkszoŔĺ czasu pracy spĹdza na dzwonieniu
do róŇnych trenerów koni wyŔcigowych w kraju i wybűagi-
waniu informacji, które konie naleŇy obstawiaĺ. Wieczory
natomiast poŔwiĹcaű na wymyŔlanie przebiegűych systemów
typowania, które miaűyby mu gwarantowaĺ wielkie wygrane.
KrâŇyűy teŇ pogűoski, Ňe w kilku przypadkach rzeczywiŔcie
zgarnâű sporâ sumĹ. Nic pewnego jednak nikt nie wiedziaű.
A Hansson raczej nie prowadziű Ňycia na szerokiej stopie.
Kiedy Kurt Wallander wszedű, Hansson zasűoniű sűuchaw-
kĹ rĹkâ.
— Protokóű z medycyny sâdowej — powiedziaű Wallander.
— Masz go?
Hansson staraű siĹ schowaĺ program wyŔcigów w Jägersro.
— WűaŔnie miaűem ci go przynieŔĺ.
— Numer cztery w siódmej gonitwie to pewny zwyciĹzca
— powiedziaű Kurt Wallander, biorâc z biurka plastikowâ
teczkĹ.
— Co chcesz przez to powiedzieĺ?
— WűaŔnie to. Ďe to pewny zwyciĹzca.
Zostawiajâc Hanssona z rozdziawionymi ustami, Wallan-
der wyszedű. Na korytarzu spojrzaű na zegar i stwierdziű,
30
Ňe do spotkania z prasâ pozostaűo jeszcze póű godziny. Wró-
ciű wiĹc do swojego pokoju i dokűadnie przeczytaű protokóű
lekarski.
BrutalnoŔĺ morderstwa staűa siĹ, jeŔli to moŇliwe, jeszcze
bardziej szokujâca niŇ rankiem, kiedy przyjechaű do Lenarp.
Przy wstĹpnym badaniu lekarz nie potrafiű stwierdziĺ,
co byűo bezpoŔredniâ przyczynâ Ŕmierci.
Miaű po prostu zbyt wiele moŇliwoŔci do wyboru.
Na ciele znajdowaűo siĹ osiem gűĹbokich ciĹĺ czy teŇ ran
kűutych, zadanych jakimŔ ostrym narzĹdziem. Lekarz skűon-
ny byű przypuszczaĺ, Ňe to rany kűute. Ponadto prawa koŔĺ
udowa zostaűa zűamana. Podobnie lewe ramiĹ i nadgarstek.
Ciaűo nosiűo Ŕlady oparzeº, jâdra byűy opuchniĹte, a koŔĺ czo-
űowa wgnieciona. BezpoŔredniej przyczyny Ŕmierci jeszcze
nie ustalono.
Do oficjalnego protokoűu lekarz doűâczyű notatkĹ.
,,To jakieŔ szaleºstwo — pisaű. — Ten czűowiek zostaű pod-
dany takiej przemocy, Ňe wystarczyűoby na odebranie Ňycia
czterem lub piĹciu osobom”.
Kurt Wallander odűoŇyű protokóű.
Czuű siĹ okropnie.
CoŔ mu siĹ w tym nie zgadzaűo.
Wűamywacze napadajâcy na starsze osoby na ogóű nie
kierujâ siĹ nienawiŔciâ. Oni szukajâ pieniĹdzy.
Skâd ta potworna przemoc?
Kiedy stwierdziű, Ňe sam sobie nie potrafi udzieliĺ na to
odpowiedzi, jeszcze raz przeczytaű podsumowanie, które
dopiero co napisaű. Czy o czymŔ nie zapomniaű? Czy nie
przeoczyű jakiegoŔ szczegóűu, który potem moŇe siĹ okazaĺ
istotny? Nawet jeŔli dochodzenie policyjne jest przewaŇnie
cierpliwym szukaniem faktów, które dadzâ siĹ ze sobâ poűâ-
czyĺ, to on wiedziaű z doŔwiadczenia, Ňe pierwsze wraŇenie
z miejsca przestĹpstwa równieŇ bywa waŇne. Zwűaszcza jeŔli
policjant znalazű siĹ tam jako jeden z pierwszych i niedűugo
po popeűnieniu przestĹpstwa.
31
W podsumowaniu, które napisaű, byűo coŔ, co kazaűo mu
siĹ zastanowiĺ: czy mimo wszystko nie zapomniaű o jakimŔ
detalu?
Dűugo tak siedziaű, nie majâc pojĹcia, co by to mogűo byĺ.
Maszynistka przyniosűa przepisanâ na czysto i skopio-
wanâ notatkĹ. W drodze na konferencjĹ prasowâ wstâpiű do
toalety i tam spojrzaű na siebie w lustrze. Stwierdziű, Ňe
powinien siĹ ostrzyc. Ciemne wűosy zaczynaűy mu opadaĺ
na uszy. I powinien trochĹ schudnâĺ. W ciâgu tych trzech
miesiĹcy, od kiedy nagle opuŔciűa go Ňona, przytyű siedem
kilogramów. W swojej nieznoŔnej samotnoŔci jadaű wyűâcz-
nie w barach szybkiej obsűugi, przewaŇnie pizzĹ, tűuste ham-
burgery i droŇdŇówki.
— Ty tűusty idioto — powiedziaű gűoŔno sam do siebie.
— NaprawdĹ chcesz wyglâdaĺ jak zgnuŔniaűy stary dziad?
Postanowiű natychmiast zmieniĺ zwyczaje Ňywieniowe.
Gdyby to byűo konieczne dla odzyskania figury, gotów byű
równieŇ rozwaŇyĺ, czyby nie wróciĺ do papierosów.
Zastanawiaű siĹ, jak to siĹ dzieje, Ňe praktycznie wszyscy
policjanci sâ rozwiedzeni. Ďe Ňony policjantów porzucajâ
swoich mĹŇów. KiedyŔ, czytajâc jakiŔ kryminaű, stwierdziű
z westchnieniem, Ňe wszĹdzie jest tak samo Île.
Policjanci sâ rozwodnikami. Koniec kropka...
Pokój, w którym miaűa siĹ odbyĺ konferencja prasowa,
byű peűen ludzi. WiĹkszoŔĺ to znajomi dziennikarze. Zauwa-
Ňyű jednak równieŇ kilka obcych twarzy, a jakaŔ dziewczyna
z pryszczami na policzkach, ustawiajâc swój skrzeczâcy mag-
netofon, rzucaűa mu kokieteryjne spojrzenia.
Kurt Wallander rozdaű swój lakoniczny komunikat i usiadű
na niewielkim podwyŇszeniu. WűaŔciwie komendant policji
w Ystad teŇ powinien byĺ tu obecny, on jednak znajdowaű
siĹ wűaŔnie na urlopie w Hiszpanii. Rydberg obiecaű, Ňe przyj-
dzie, jak tylko skoºczy z telewizjâ. Tymczasem jednak Kurt
Wallander byű sam.
32
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio,
.