Mankell Henning 鷏szywy trop

Henning Mankell

Fa艂szywy trop



Na pr贸偶no gi膮膰 mi, potrz膮sa膰 na pr贸偶no,

bo膰 stara jest i nieczu艂a ta krata,

nie rozewrze si臋, my艣l臋 o tym trwo偶no,

jako 偶e we mnie mocno tkwi ta krata,

dopok膮d nie sczezn臋, nie scze藕nie i krata,

Gustaf Froding, Gazda

Jonowi

Dominikana

Prolog

Tu偶 przed 艣witem Pedra Santan臋 obudzi艂 sw膮d kopc膮cej si臋 lampy naftowej. Otworzy艂 oczy i w pierwszej chwili nie wiedzia艂, gdzie jest. Zosta艂 wyrwany ze snu, kt贸ry chcia艂by jeszcze 艣ni膰. W臋drowa艂 przez przedziwny skalisty pejza偶, powietrze by艂o tam rozrzedzone i wydawa艂o mu si臋, 偶e opuszczaj膮 go wszystkie wspomnienia. Kopc膮ca lampa naftowa przenikn臋艂a do 艣wiadomo艣ci, przywo艂uj膮c s艂aby zapach wulkanicznego popio艂u. Ale nagle pojawi艂o si臋 co艣 jeszcze: g艂os udr臋czonego, dysz膮cego cz艂owieka. Wtedy sen prys艂 i Pedro wr贸ci艂 do ciemnego pokoju, w kt贸rym sp臋dzi艂 sze艣膰 dni i sze艣膰 nocy, 艣pi膮c zaledwie po kilka minut.

Lampa naftowa zgas艂a. Wok贸艂 panowa艂y ciemno艣ci. Siedzia艂 bez ruchu. Noc by艂a bardzo ciep艂a. Koszula klei艂a si臋 od potu. Zda艂 sobie spraw臋, 偶e cuchnie. Dawno si臋 nie my艂. Nie mia艂 na to si艂y.

Zn贸w us艂ysza艂 g艂os dysz膮cego cz艂owieka. Podni贸s艂 si臋 ostro偶nie i szuka艂 w ciemno艣ciach plastikowego kanistra z naft膮. Powinien sta膰 przy drzwiach. Musia艂o pada膰, kiedy spa艂em, pomy艣la艂. Czu艂 pod stopami wilgotn膮 ziemi臋. Z oddali dobieg艂o go pianie koguta. Wiedzia艂, 偶e to kogut Ramireza.

Zawsze pia艂 we wsi pierwszy, przed 艣witem. By艂 jak niecierpliwy cz艂owiek. Jak jeden z tych miastowych, kt贸rym si臋 zdaje, 偶e tyle ich czeka pracy, a nie starcza im czasu na nic wi臋cej pr贸cz troski o w艂asny po艣piech. Nie to, co tutaj, na wsi, gdzie wszystko wyznacza rytm 偶ycia. Po co mieliby dok膮d艣 p臋dzi膰, skoro ro艣liny, kt贸re zapewniaj膮 im byt, rosn膮 wolno?

Uderzy艂 d艂oni膮 o kanister. Wyj膮艂 szmacian膮 zatyczk臋 i odwr贸ci艂 si臋. Dyszenie, kt贸re s艂ysza艂 w ciemno艣ciach, stawa艂o si臋 coraz bardziej nieregularne. Znalaz艂 lamp臋, wyci膮gn膮艂 korek i ostro偶nie wla艂 naft臋. Pr贸bowa艂 sobie przypomnie膰, gdzie po艂o偶y艂 zapa艂ki. Pami臋ta艂, 偶e pude艂ko by艂o prawie puste, powinny w nim by膰 dwie albo trzy. Odstawi艂 kanister i obmacywa艂 r臋kami ziemi臋. Wyczu艂 je niemal od razu. Zapali艂 zapa艂k臋, podni贸s艂 szklany klosz i patrzy艂, jak knot zaczyna si臋 pali膰.

Odwr贸ci艂 si臋 z udr臋k膮. Nie chcia艂 tam patrze膰. Kobieta le偶膮ca pod 艣cian膮 umiera艂a. Ju偶 to wiedzia艂, mimo 偶e pr贸bowa艂 sobie wmawia膰, 偶e kryzys nied艂ugo minie. Dot膮d sen by艂 jego jedyn膮 ucieczk膮. Teraz nie mia艂 ju偶 szans. Cz艂owiek nigdy nie ucieknie od 艣mierci. Ani od swojej, ani od 艣mierci bliskiej osoby.

Kucn膮艂 obok jej 艂贸偶ka. Lampa rzuca艂a niespokojne cienie na 艣ciany. Spojrza艂 na jej blad膮 twarz. By艂a m艂oda i mimo zapadni臋tych policzk贸w nadal pi臋kna. Tylko uroda nie opuszcza mojej 偶ony, pomy艣la艂. W oczach zakr臋ci艂y mu si臋 艂zy. Dotkn膮艂 jej czo艂a. Gor膮czka zn贸w podskoczy艂a.

Obrzuci艂 spojrzeniem za艂atane kawa艂kiem tektury okno. Jeszcze nie 艣wita. Kogut Ramireza nie mia艂 na razie konkurencji. Oby do 艣witu, pomy艣la艂. Ona umrze w nocy. Nie w dzie艅. 呕eby tylko starczy艂o jej si艂 do 艣witu. Wtedy jeszcze mnie nie zostawi.

Nagle otworzy艂a oczy. Chwyci艂 jej d艂o艅 i pr贸bowa艂 si臋 u艣miecha膰.

- Gdzie dziecko? - spyta艂a tak s艂abym g艂osem, 偶e ledwie m贸g艂 j膮 zrozumie膰.

- U mojej siostry - odpowiedzia艂. - Tak jest najlepiej. Jego odpowied藕 chyba j膮 uspokoi艂a.

- D艂ugo spa艂am?

- Wiele godzin.

- Siedzia艂e艣 tutaj ca艂y czas? Musisz odpocz膮膰. Za kilka dni ju偶 mnie tu nie b臋dzie.

- Spa艂em - odpar艂. - Wkr贸tce wyzdrowiejesz.

Zastanawia艂 si臋, czy wyczu艂a jego k艂amstwo. Zastanawia艂 si臋, czy ona wie, 偶e ju偶 nigdy nie wstanie z 艂贸偶ka. Czy偶by si臋 nawzajem, w rozpaczy, ok艂amywali? 呕eby to, co nieuniknione, by艂o mniej bolesne?

- Jestem bardzo zm臋czona - powiedzia艂a.

- Musisz spa膰, 偶eby wyzdrowie膰 - odpowiedzia艂, odwracaj膮c g艂ow臋, 偶eby nie zobaczy艂a, jak s艂abo nad sob膮 panuje.

Chwil臋 p贸藕niej do chaty zajrza艂 艣wit. Zanurzy艂a si臋 w nie艣wiadomo艣ci. Siedzia艂 na ziemi przy jej 艂贸偶ku. Zm臋czenie odebra艂o mu kontrol臋 nad my艣lami. W臋drowa艂y swobodnie, nie mia艂 si艂y ich okie艂zna膰.

Spotka艂 Dolores, kiedy mia艂 dwadzie艣cia jeden lat. Przeszli z bratem Juanem kawa艂 drogi do Santiago de los Treinta Caballeros, 偶eby popatrze膰 na karnawa艂. Dwa lata starszy Juan by艂 ju偶 w mie艣cie, Pedro znalaz艂 si臋 tutaj po raz pierwszy. W臋drowali trzy dni. Czasami uda艂o im si臋 podjecha膰 par臋 kilometr贸w na wozie zaprz臋偶onym w wo艂y. Przewa偶nie jednak szli. Raz chcieli si臋 zabra膰 na gap臋 autobusem. Ale zostali przy艂apani, kiedy wdrapywali si臋 na dach, 偶eby da膰 nura mi臋dzy torby i tobo艂ki. Kierowca ich przegoni艂 i pocz臋stowa艂 obelgami. Wykrzykiwa艂, 偶e nie powinno by膰 takich biedak贸w, kt贸rych nie sta膰 nawet na bilet autobusowy.

- Taki kierowca autobusu musi by膰 bardzo bogaty -powiedzia艂 Pedro, kiedy szli zapylon膮 drog膮, wij膮c膮 si臋 w艣r贸d niezliczonych plantacji trzciny cukrowej.

- G艂upi jeste艣 - odpar艂 Juan. - Pieni膮dze z bilet贸w id膮 do w艂a艣ciciela autobusu. Nie do tego, kto nim kieruje.

- A kto to jest? - spyta艂 Pedro.

- Sk膮d mam wiedzie膰? - obruszy艂 si臋 Juan. - Kiedy b臋dziemy w mie艣cie, poka偶臋 ci domy, w kt贸rych tacy mieszkaj膮.

W ko艅cu dotarli do celu. By艂 lutowy dzie艅 i ca艂e miasto ogarn臋艂a gor膮czka karnawa艂u. Pedro, oniemia艂y, patrzy艂 na kolorowe stroje z naszytymi, po艂yskuj膮cymi lusterkami. Przerazi艂y go maski diab艂贸w i zwierz膮t. Ca艂e miasto wydawa艂o si臋 ko艂ysa膰 w rytm tysi臋cy b臋bn贸w i gitar. Juan pewnie i swobodnie prowadzi艂 go ulicami i zau艂kami. Noce sp臋dzali na 艂awce w Parque Duarte. Pedro niepokoi艂 si臋, 偶e Juan zniknie mu z oczu w tym nieprzebranym t艂umie. Czu艂 si臋 jak dziecko, kt贸re boi si臋 zgubi膰 rodzica. Ale nie dawa艂 tego po sobie pozna膰. Nie chcia艂, 偶eby Juan si臋 z niego 艣mia艂.

A jednak sta艂o si臋. Ostatniego dnia, wieczorem. Byli na Calle del Soi, najwi臋kszej ulicy w mie艣cie, kiedy Juan nagle przepad艂 w t艂umie rozta艅czonych ludzi. Nie ustalili 偶adnego miejsca spotkania na wypadek, gdyby si臋 rozdzielili. Szuka艂 brata do p贸藕na, zapad艂a ju偶 noc, i nie znalaz艂. Nie by艂o go na parkowej 艂awce, gdzie wcze艣niej spali.

Nast臋pnego dnia, o 艣wicie, Pedro usiad艂 pod jednym z pomnik贸w na Pla偶a de Cultura. Ugasi艂 pragnienie wod膮 z fontanny. Nie mia艂 pieni臋dzy na jedzenie. Pomy艣la艂, 偶e pozostaje mu jedynie odszuka膰 drog臋 powrotn膮 do domu. Jak tylko wyjdzie z miasta, zakradnie si臋 na jedn膮 z wielu plantacji banan贸w i naje do syta.

Nagle zauwa偶y艂, 偶e kto艣 ko艂o niego siedzi. Dziewczyna w jego wieku. Pomy艣la艂, 偶e to najpi臋kniejsza dziewczyna, jak膮 kiedykolwiek widzia艂. Kiedy na niego spojrza艂a, speszony opu艣ci艂 wzrok. Ukradkiem zobaczy艂, jak zdejmuje sanda艂y i rozciera obola艂e stopy.

Tak w艂a艣nie pozna艂 Dolores. Cz臋sto p贸藕niej wspominali, 偶e po艂膮czy艂o ich znikni臋cia Juana w karnawa艂owym t艂umie i jej obola艂e stopy.

Siedzieli przy fontannie i rozmawiali. Okaza艂o si臋, 偶e Dolores jest w mie艣cie od niedawna. Szuka艂a posady s艂u偶膮cej, chodz膮c od drzwi do drzwi zamo偶nych dom贸w. Ale bez powodzenia. Tak jak Pedro, by艂a dzieckiem campesino i pochodzi艂a z wioski po艂o偶onej niedaleko wioski Pedra. Razem wyszli z miasta, ogo艂ocili bananowiec, 偶eby zaspokoi膰 g艂贸d, i im bli偶ej byli celu, tym wolniej szli.

Dwa lata p贸藕niej, w maju, przed por膮 deszczow膮, pobrali si臋 i zamieszkali w jego wiosce, w ma艂ym domku, kt贸ry dostali od jednego z wuj贸w Pedra. Pedro pracowa艂 na plantacji trzciny cukrowej, a Dolores uprawia艂a warzywa i sprzedawa艂a je przeje偶d偶aj膮cym kupcom. 呕yli biednie, ale byli m艂odzi i szcz臋艣liwi.

By艂o tylko jedno ale. Po trzech latach Dolores nadal nie mog艂a zaj艣膰 w ci膮偶臋. Nigdy o tym nie rozmawiali. Ale Pedro widzia艂, 偶e 偶ona coraz bardziej si臋 tym martwi. W tajemnicy przed nim pojecha艂a pod granic臋 z Haiti szuka膰 pomocy u curiositas, nic si臋 jednak nie zmieni艂o.

Min臋艂o osiem lat. Pewnego wieczoru, kiedy Pedro wr贸ci艂 z plantacji, wysz艂a mu na spotkanie i powiedzia艂a, 偶e jest w ci膮偶y. Pod koniec 贸smego roku ich ma艂偶e艅stwa urodzi艂a c贸rk臋. Ledwie Pedro zobaczy艂 dziecko, od razu wiedzia艂, 偶e odziedziczy艂o urod臋 po matce. Tego samego wieczoru poszed艂 do ko艣cio艂a i ofiarowa艂 z艂ot膮 bi偶uteri臋, podarunek od matki, kiedy jeszcze 偶y艂a. Ofiarowa艂 j膮 Marii Dziewicy. Pomy艣la艂, 偶e ze swoim dzieckiem w powijakach przypomina Dolores i ich nowo narodzon膮 c贸rk臋. Wracaj膮c do domu, 艣piewa艂 tak g艂o艣no i dono艣nie, 偶e mijaj膮cy go ludzie zastanawiali si臋, czy przypadkiem nie wypi艂 za du偶o sfermentowanego soku z trzciny cukrowej.

Dolores spa艂a. Oddycha艂a coraz gwa艂towniej i porusza艂a si臋 niespokojnie.

- Nie mo偶esz umrze膰 - szepn膮艂 Pedro i zda艂 sobie spraw臋, 偶e nie potrafi ju偶 zapanowa膰 nad rozpacz膮. - Nie mo偶esz zostawi膰 mnie i c贸rki.

Dwie godziny p贸藕niej by艂o po wszystkim. Przez chwil臋 oddycha艂a spokojnie. Otworzy艂a oczy i spojrza艂a na niego.

- Musisz ochrzci膰 nasz膮 c贸rk臋 - powiedzia艂a. - Musisz j膮 ochrzci膰 i musisz si臋 ni膮 zaj膮膰.

- Nied艂ugo wyzdrowiejesz - odpar艂. - Razem p贸jdziemy do ko艣cio艂a i j膮 ochrzcimy.

- Mnie ju偶 nie ma - odpowiedzia艂a i zamkn臋艂a oczy. Potem odesz艂a.

Dwa tygodnie p贸藕niej Pedro wyszed艂 z wioski, nios膮c c贸rk臋 w koszu na plecach. Brat Juan kawa艂ek go odprowadzi艂.

- Wiesz, co robisz? - zapyta艂.

- Robi臋 tylko to, co konieczne - odpar艂 Pedro.

- Dlaczego musisz ochrzci膰 c贸rk臋 w mie艣cie? Dlaczego nie tutaj, w wiosce? Ten ko艣ci贸艂 by艂 dobry i dla ciebie, i dla mnie. I dla naszych rodzic贸w.

Pedro zatrzyma艂 si臋 i popatrzy艂 na brata.

- Przez osiem lat czekali艣my na dziecko. Kiedy w ko艅cu nasza c贸rka przysz艂a na 艣wiat, Dolores zachorowa艂a. Nikt nie m贸g艂 jej pom贸c. Ani lekarze, ani leki. Nie sko艅czy艂a trzydziestu lat i musia艂a umrze膰. Bo jeste艣my biedni. Bo chorujemy z n臋dzy. Pozna艂em Dolores w czasie karnawa艂u, kiedy znikn膮艂e艣 w t艂umie. Chc臋 p贸j艣膰 do du偶ej katedry przy placu, gdzie si臋 spotkali艣my. Moja c贸rka b臋dzie ochrzczona w najwi臋kszym ko艣ciele w naszym kraju. Tylko tyle mog臋 zrobi膰 dla Dolores.

Nie czekaj膮c na odpowied藕 Juana, odwr贸ci艂 si臋 i poszed艂. Kiedy p贸藕nym wieczorem dotar艂 do rodzinnej wioski Dolores, zatrzyma艂 si臋 przed domem jej matki. Powiedzia艂, dok膮d idzie. Stara kobieta ze smutkiem pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Smutek wp臋dza, ci臋 w szale艅stwo - powiedzia艂a. - Pomy艣la艂by艣 raczej o c贸rce, kt贸rej na pewno nie zrobi dobrze podskakiwanie na twoich plecach taki szmat drogi a偶 do Santiago.

Pedro milcza艂. Nast臋pnego dnia wcze艣nie rano podj膮艂 w臋dr贸wk臋. Ca艂y czas m贸wi艂 do dziecka, kt贸re siedzia艂o w koszu na jego plecach. Opowiedzia艂 wszystko, co pami臋ta艂, o Dolores. Kiedy nie mia艂 ju偶 nic do dodania, zaczyna艂 od pocz膮tku.

By艂 w mie艣cie po po艂udniu, kiedy na horyzoncie gromadzi艂y si臋 ci臋偶kie deszczowe chmury. Usiad艂 pod wrotami katedry Santiago Aposto艂 i czeka艂. Od czasu do czasu karmi艂 c贸rk臋 tym, co zabra艂 z domu. Przygl膮da艂 si臋 wszystkim przechodz膮cym ksi臋偶om. Albo wydawali mu si臋 zbyt m艂odzi, albo zbyt si臋 spieszyli, by m贸g艂 im powierzy膰 chrzest c贸rki. Czeka艂 wiele godzin. W ko艅cu zobaczy艂 starego ksi臋dza, kt贸ry wolno przemierza艂 plac, kieruj膮c si臋 do katedry. Wtedy wsta艂, zdj膮艂 z g艂owy kapelusz z 艂yka i wyj膮艂 c贸rk臋 z kosza. Stary ksi膮dz cierpliwie go wys艂ucha艂, po czym skin膮艂 g艂ow膮.

- Ochrzcz臋 twoj膮 c贸rk臋 - powiedzia艂. - Z daleka przyszed艂e艣 wiedziony wiar膮. W naszych czasach to bardzo rzadkie. Ludzie rzadko odbywaj膮 tak dalekie w臋dr贸wki, powodowani wiar膮. Dlatego 艣wiat wygl膮da tak, jak wygl膮da.

Pedro uda艂 si臋 za ksi臋dzem do mrocznej katedry. Czu艂 obecno艣膰 Dolores. Jej dusza unosi艂a si臋 nad nimi, by艂a z nimi, gdy szli do chrzcielnicy.

Stary ksi膮dz opar艂 lask臋 o kolumn臋.

- Jak dziewczynka b臋dzie mia艂a na imi臋? - spyta艂.

- Jak jej matka. Dolores. A na drugie Maria. Dolores Maria Santana.

Po chrzcie Pedro wyszed艂 na plac i usiad艂 pod pomnikiem, tam, gdzie dziesi臋膰 lat wcze艣niej spotka艂 Dolores. C贸rka spala w koszu. Siedzia艂 bez ruchu, zatopiony w my艣lach.

Ja, Pedro Santana, jestem prostym cz艂owiekiem. Po rodzicach nie odziedziczy艂em nic pr贸cz n臋dzy i ub贸stwa. Nie uda艂o mi si臋 zatrzyma膰 偶ony. Ale obiecuj臋 ci, 偶e nasza c贸rka b臋dzie 偶y膰 inaczej. Zrobi臋 wszystko, 偶eby nie musia艂a 偶y膰 tak jak my. Obiecuj臋 ci, Dolores, 偶e twoja c贸rka b臋dzie mia艂a d艂ugie, szcz臋艣liwe i godne 偶ycie.

Tego samego wieczoru Pedro opu艣ci艂 miasto. Z c贸rk膮, Dolores Mari膮, wr贸ci艂 do swojej wioski.

By艂o to 9 maja 1978 roku.

Ub贸stwiana przez ojca Dolores Maria Santana mia艂a wtedy osiem miesi臋cy.

Skania

21-24 czerwca 1994

O 艣wicie rozpocz膮艂 przemian臋. Wszystko dok艂adnie zaplanowa艂, 偶eby nie by艂o 偶adnej wpadki. Po艣wi臋ci na to ca艂y dzie艅, nie chcia艂 ryzykowa膰, 偶e nagle zabraknie mu czasu. Wzi膮艂 p臋dzelek i trzyma艂 go w d艂oni, przed sob膮. Ze stoj膮cego na posadzce magnetofonu dobiega艂y go g艂osy b臋bn贸w. Spojrza艂 na swoj膮 twarz w lustrze. I zrobi艂 na czole pierwsze czarne kreski. Zauwa偶y艂, 偶e d艂o艅 ma pewn膮. Nie jest wi臋c zdenerwowany. Mimo 偶e po raz pierwszy nak艂ada艂 makija偶 wojownika nie dla zabawy. Dotychczas by艂a to tylko forma ucieczki, spos贸b obrony przed niesprawiedliwo艣ciami, na jakie by艂 nieustannie nara偶ony. Teraz wielka przemiana nabra艂a innego charakteru. Powagi. Ka偶da namalowana kreska zdawa艂a si臋 go oddala膰 od poprzedniego 偶ycia. Nie by艂o odwrotu. Zabawa raz na zawsze si臋 sko艅czy艂a, wyruszy na wojn臋, w kt贸rej ludzie umr膮 naprawd臋.

艢wiat艂o by艂o bardzo ostre. 呕eby unikn膮膰 niepotrzebnych odbi膰, precyzyjnie poustawia艂 lustra. Kiedy tutaj wszed艂 i zamkn膮艂 za sob膮 drzwi, po raz ostatni sprawdzi艂, czy o niczym nie zapomnia艂. Wszystko by艂o na swoim miejscu. Starannie wyczyszczone p臋dzle, porcelanowe miseczki z farbami, r臋czniki i woda. Obok ma艂ej tokarki, na kawa艂ku czarnego materia艂u le偶a艂a bro艅: trzy siekiery, no偶e r贸偶nej d艂ugo艣ci i spray. W jednej tylko sprawie nic jeszcze nie postanowi艂. B臋dzie musia艂 wybra膰 bro艅. Nie m贸g艂 zabra膰 wszystkiego. Wiedzia艂 jednak, 偶e decyzja zapadnie sama, kiedy przyst膮pi do przemiany.

Zanim usiad艂 przed 艂aw膮, 偶eby pomalowa膰 twarz, opuszkami palc贸w sprawdzi艂 ostrza siekier i no偶y. Nie mog艂y by膰 ostrzejsze. Nie opar艂 si臋 pokusie i mocniej nacisn膮艂 palcem jeden z no偶y. Natychmiast pokaza艂a si臋 krew. Wytar艂 palec i n贸偶 r臋cznikiem. I usiad艂 przed lustrami.

Pierwsze kreski na czole powinny by膰 czarne. Jakby nacina艂 dwie g艂臋bokie rany, otwiera艂 m贸zg, opr贸偶niaj膮c go ze wszystkich wspomnie艅 i my艣li, kt贸re mu towarzyszy艂y, dr臋czy艂y i upokarza艂y. Potem b臋d膮 czerwone i bia艂e kreski, ko艂a, czworok膮ty, a na ko艅cu, na policzkach, w臋偶owe ornamenty. Jego bia艂a sk贸ra w og贸le nie b臋dzie widoczna. Tak dokona si臋 przemiana. To, co by艂o, przestanie istnie膰. Narodzi si臋 zwierz臋, kt贸re nigdy nie przem贸wi ludzkim g艂osem. Pomy艣la艂, 偶e gdyby to by艂o konieczne, bez wahania obetnie sobie j臋zyk.

Przemiana zaj臋艂a mu ca艂y dzie艅. Sko艅czy艂 tu偶 po sz贸stej po po艂udniu. Wtedy zdecydowa艂 si臋 zabra膰 najwi臋ksz膮 siekier臋. Wetkn膮艂 trzonek za gruby sk贸rzany pas. By艂y tam ju偶 dwa no偶e. Rozejrza艂 si臋. O niczym nie zapomnia艂. Spray w艂o偶y艂 do wewn臋trznej kieszeni sk贸rzanej kurtki.

Po raz ostatni spojrza艂 na swoj膮 twarz w lustrze. Wzdrygn膮艂 si臋. A potem wolno w艂o偶y艂 kask na g艂ow臋, zgasi艂 艣wiat艂o i wyszed艂. Boso, tak jak tutaj przyszed艂.

Pi臋膰 minut po dziewi膮tej Gustaf Wetterstedt 艣ciszy艂 telewizor i zadzwoni艂 do matki. Zgodnie ze starym zwyczajem. Odk膮d przesz艂o dwadzie艣cia pi臋膰 lat temu opu艣ci艂 fotel ministra sprawiedliwo艣ci i zaniecha艂 wszelkiej dzia艂alno艣ci politycznej, z niech臋ci膮 i niesmakiem ogl膮da艂 telewizyjne wiadomo艣ci. Nie m贸g艂 si臋 pogodzi膰 z tym, 偶e ju偶 go tam nie ma. Przez wiele lat ministrowania by艂 w centrum 偶ycia publicznego i przynajmniej raz w tygodniu pokazywa艂 si臋 w telewizji. Pilnowa艂, by sekretarki rejestrowa艂y ka偶de jego wyst膮pienie na ta艣mie wideo. Ta艣my zajmowa艂y teraz ca艂膮 艣cian臋 w jego gabinecie. Czasami je ogl膮da艂. I zawsze z zadowoleniem konstatowa艂, 偶e ani razu podczas tylu lat na stanowisku ministra sprawiedliwo艣ci 偶adne nieoczekiwane lub podchwytliwe pytanie z艂o艣liwego dziennikarza nie wyprowadzi艂o go z r贸wnowagi. Z nietajon膮 pogard膮 my艣la艂 o kolegach, kt贸rzy bali si臋 dziennikarzy telewizyjnych. Cz臋sto co艣 dukali, sami sobie przeczyli i nie umieli z tego wybrn膮膰. Jemu nigdy co艣 podobnego si臋 nie przydarzy艂o. Jego nikt nie usidli艂. Dziennikarze nie byli w stanie go pokona膰. Nigdy te偶 nie uda艂o im si臋 wytropi膰 jego tajemnicy.

W艂膮czy艂 telewizor o dziewi膮tej, na skr贸t wiadomo艣ci. Potem go 艣ciszy艂, przysun膮艂 telefon i zadzwoni艂 do matki. Urodzi艂a go bardzo wcze艣nie. Teraz mia艂a dziewi臋膰dziesi膮t cztery lata, jasny umys艂 i niespo偶yt膮 energi臋. Mieszka艂a sama w du偶ym mieszkaniu w centrum Sztokholmu. Ile razy podnosi艂 s艂uchawk臋 i wykr臋ca艂 numer, zawsze mia艂 nadziej臋, 偶e nie odbierze. Mia艂 powy偶ej siedemdziesi膮tki i zaczyna艂 si臋 niepokoi膰, 偶e matka go prze偶yje. Niczego bardziej nie pragn膮艂 ni偶 jej 艣mierci. Zosta艂by sam. Nie musia艂by do niej wydzwania膰, szybko by zapomnia艂, jak wygl膮da艂a.

Sygna艂y rozbrzmiewa艂y. Czekaj膮c, patrzy艂 na pozbawionego g艂osu lektora wiadomo艣ci. Po czwartym sygnale zacz膮艂 mie膰 nadziej臋, 偶e nareszcie umar艂a. I wtedy j膮 us艂ysza艂. Przybra艂 艂agodny ton. Spyta艂, jak si臋 czuje, jak min膮艂 dzie艅. Kiedy musia艂 uzna膰, 偶e jednak 偶yje, chcia艂 maksymalnie skr贸ci膰 rozmow臋.

Sko艅czy艂 i siedzia艂 z r臋k膮 na s艂uchawce. Ona nie umrze, pomy艣la艂. Nie umrze, chyba 偶e j膮 zabij臋.

Siedzia艂 w ciszy. Szumia艂o morze, w pobli偶u przejecha艂 samotny motorower. Wsta艂 z kanapy i podszed艂 do du偶ego okna tarasu z widokiem na morze. By艂 pi臋kny, nastrojowy zmierzch. Na brzegu opodal jego du偶ej posesji by艂o pusto. Ludzie siedz膮 przed telewizorami, pomy艣la艂. Kiedy艣 mogli zobaczy膰, jak chwytam reporter贸w za gard艂o. By艂em wtedy ministrem sprawiedliwo艣ci. Powinienem zosta膰 premierem. Ale nie zosta艂em.

Starannie zaci膮gn膮艂 ci臋偶kie zas艂ony, 偶eby nie by艂o 偶adnych prze艣wit贸w. Chocia偶 w swoim domu na wschodnich przedmie艣ciach Ystadu stara艂 si臋 偶y膰 anonimowo, zdarza艂o si臋, 偶e obserwowali go ciekawscy. Min臋艂o dwadzie艣cia pi臋膰 lat, odk膮d odszed艂 ze stanowiska, a mimo to nie zosta艂 jeszcze ca艂kiem zapomniany. Poszed艂 do kuchni i nala艂 sobie kawy z termosu. Kupi艂 go pod koniec lat sze艣膰dziesi膮tych, podczas oficjalnej wizyty we W艂oszech. By艂 tam bodaj w sprawie przedyskutowania wzrostu nak艂ad贸w na powstrzymanie rosn膮cej fali terroryzmu w Europie. W jego domu wsz臋dzie by艂y pami膮tki przywo艂uj膮ce na my艣l dawne czasy. Powinien je wyrzuci膰. Uzna艂 to jednak za bezsensowny wysi艂ek.

Usiad艂 na kanapie z fili偶ank膮 kawy. Pilotem wy艂膮czy艂 telewizor i my艣la艂 o mijaj膮cym dniu. Przed po艂udniem odwiedzi艂a go dziennikarka z pewnego du偶ego miesi臋cznika, kt贸ry publikowa艂 cykl reporta偶y o niegdy艣 znanych ludziach, obecnie na emeryturze. Nie uda艂o mu si臋 dociec, dlaczego wybra艂a akurat jego. Przysz艂a z fotografem, robili mu zdj臋cia nad morzem i w domu. Zawczasu postanowi艂, 偶e si臋 zaprezentuje jako pogodny staruszek, pogodzony ze swoim 偶yciem. M贸wi艂, 偶e jest bardzo szcz臋艣liwy. 呕e 偶yje w odosobnieniu, 偶eby w spokoju odda膰 si臋 medytacjom, i z dobrze udawanym za偶enowaniem napomkn膮艂 o ewentualnym spisaniu swoich wspomnie艅. Dziennikarka, kobieta oko艂o czterdziestki, by艂a pod wra偶eniem i traktowa艂a go z pokornym respektem. Potem odprowadzi艂 go艣ci do samochodu i pomacha艂 im na po偶egnanie.

Z satysfakcj膮 pomy艣la艂, 偶e nie powiedzia艂 ani jednego s艂owa prawdy. By艂a to jedna z niewielu rzeczy, kt贸re go nadal bawi艂y. Oszuka膰 i nie da膰 si臋 przy艂apa膰. Rozsiewa膰 pozory i z艂udzenia. Po wielu latach obecno艣ci w 偶yciu politycznym zda艂 sobie spraw臋, 偶e w konsekwencji zostaje jedynie k艂amstwo. Prawda przebrana za k艂amstwo albo k艂amstwo przebrane za prawd臋.

Niespiesznie dopi艂 kaw臋. Czu艂 narastaj膮ce zadowolenie. Najlepsze by艂y wieczory i noce. Wtedy oddala艂y si臋 od niego my艣li o wszystkim, co by艂o kiedy艣 i co min臋艂o bezpowrotnie. Nikt jednak nie m贸g艂 go pozbawi膰 najwa偶niejszego. Tajemnicy, kt贸r膮 zna艂 tylko on sam.

Czasami my艣la艂 o sobie jak o obrazie w lustrze, kt贸ry jest jednocze艣nie wkl臋s艂y i wypuk艂y. By艂a w nim ta sama dwuznaczno艣膰. Inni widzieli jedynie powierzchni臋, ot, zdolny jurysta, szanowany minister sprawiedliwo艣ci, pogodny emeryt, kt贸ry przechadza si臋 po ska艅skim nabrze偶u. Nikt nie podejrzewa艂, 偶e jest swoim w艂asnym sobowt贸rem. Sk艂ada艂 wizyty kr贸lom i prezydentom, k艂ania艂 si臋 z u艣miechem i my艣la艂: 偶eby艣cie tylko wiedzieli, kim naprawd臋 jestem i co o was my艣l臋. Kiedy sta艂 przed kamerami telewizyjnymi, ta sentencja - 偶eby艣cie tylko wiedzieli, kim jestem - nigdy nie opuszcza艂a jego 艣wiadomo艣ci. Ale nikt tego nie odczyta艂, nie zg艂臋bi艂 jego tajemnicy, tej oto, 偶e gardzi parti膮, kt贸r膮 reprezentuje, pogl膮dami, kt贸rych broni, wi臋kszo艣ci膮 ludzi, kt贸rych spotyka. I z t膮 tajemnic膮 umrze. Przejrza艂 艣wiat na wylot, wszystkie jego marno艣ci, widzia艂 bezsens egzystencji. Nikt jednak nie zna艂 jego prawdziwych pogl膮d贸w i nie pozna. Nie odczuwa艂 potrzeby dzielenia si臋 swoimi spostrze偶eniami i zapatrywaniami.

Coraz bardziej cieszy艂 si臋 na jutrzejszy dzie艅. Tu偶 po dziewi膮tej wieczorem mieli si臋 u niego zjawi膰 przyjaciele. Czarnym mercedesem z przydymionymi lustrzanymi szybami. Wjad膮 do gara偶u, on b臋dzie na nich czeka艂 w salonie, za starannie zaci膮gni臋tymi zas艂onami, jak teraz. Jego oczekiwania natychmiast wzros艂y, kiedy zacz膮艂 sobie wyobra偶a膰, jak膮 dziewczyn臋 mu tym razem przywioz膮. Przekaza艂 wiadomo艣膰, 偶e ostatnio by艂o za du偶o blondynek. Niekt贸re by艂y za stare, mia艂y ponad dwadzie艣cia lat. 呕yczy艂by sobie m艂odsz膮, najch臋tniej rasy mieszanej. Kiedy we藕mie dziewczyn臋 do sypialni, przyjaciele posiedz膮 w piwnicy, gdzie wstawi艂 telewizor. Przed 艣witem ju偶 ich nie b臋dzie, a on zacznie snu膰 fantazje o dziewczynie, kt贸r膮 przywioz膮 za tydzie艅. Na my艣l o jutrzejszym dniu podnieci艂 si臋, wsta艂 z kanapy i wszed艂 do gabinetu. Zanim zapali艂 艣wiat艂o, zaci膮gn膮艂 zas艂ony. Przez moment mia艂 wra偶enie, 偶e na brzegu kto艣 stoi. Zdj膮艂 okulary i zmru偶y艂 oczy. Zdarza艂o si臋, 偶e nocne marki wysiadywa艂y akurat pod jego posesj膮. Kilka razy musia艂 wzywa膰 policj臋, skar偶膮c si臋 na m艂odych ludzi, kt贸rzy rozpalali ognisko na brzegu i ha艂asowali. Policjanci zjawiali si臋 natychmiast i zabierali intruz贸w. Cz臋sto my艣la艂 o tym, 偶e nigdy nie przysz艂oby mu do g艂owy, jakie b臋dzie mia艂 wiadomo艣ci i kontakty jako minister sprawiedliwo艣ci. Nie tylko pozna艂 specyficzn膮 mentalno艣膰 szwedzkiej policji, pozyska艂 tak偶e przyjaci贸艂 w strategicznych punktach szwedzkiej machiny prawniczej. Nie mniej wa偶ne by艂y kontakty, jakie nawi膮za艂 ze 艣rodowiskiem przest臋pczym. Zaprzyja藕ni艂 si臋 z dzia艂aj膮cymi w pojedynk臋 inteligentnymi bandziorami i z szefami du偶ych grup przest臋pczych. Mimo 偶e sporo si臋 zmieni艂o w ci膮gu ostatnich dwudziestu pi臋ciu lat, jego stare kontakty nadal przysparza艂y mu du偶o rado艣ci. Zw艂aszcza ci jego przyjaciele, kt贸rzy dbali o to, by co tydzie艅 odwiedza艂a go panienka w stosownym wieku.

Posta膰 na brzegu by艂a przywidzeniem. Poprawi艂 zas艂ony i wysun膮艂 szuflad臋 biurka, kt贸re odziedziczy艂 po ojcu, surowym profesorze prawa. Wyj膮艂 kosztowny, pi臋knie zdobiony album i powoli, niemal nabo偶nie wertowa艂 sw贸j zbi贸r zdj臋膰 pornograficznych, pami臋taj膮cych pocz膮tki sztuki fotografowania. Najstarsze zdj臋cie by艂o prawdziwym rarytasem: dagerotyp z 1855 roku, kt贸ry kupi艂 kiedy艣 w Pary偶u. Przedstawia艂o nag膮 kobiet臋 obejmuj膮c膮 psa. Jego kolekcj臋 dobrze zna艂o jedynie doborowe grono m臋偶czyzn o identycznych zainteresowaniach. Zdj臋cia Lecadre'a z lat dziewi臋膰dziesi膮tych XIX wieku, kt贸rych by艂 posiadaczem, ust臋powa艂y jedynie kolekcji pewnego leciwego potentata przemys艂u hutniczego z okr臋gu Ruhry. Najd艂u偶ej zatrzymywa艂 si臋 przy zdj臋ciach bardzo m艂odych modelek, b臋d膮cych - s膮dz膮c po oczach - pod wp艂ywem narkotyk贸w. Cz臋sto 偶a艂owa艂, 偶e sam nie po艣wi臋ci艂 si臋 fotografii. By艂by teraz w posiadaniu unikatowych zbior贸w.

Przejrza艂 album i w艂o偶y艂 go do szuflady. Od przyjaci贸艂 wym贸g艂 obietnic臋, 偶e po jego 艣mierci zaoferuj膮 zdj臋cia pewnemu paryskiemu antykwariuszowi specjalizuj膮cemu si臋 w tego typu transakcjach. Pieni膮dze ze sprzeda偶y mia艂y trafi膰 na konto fundacji dla m艂odych prawnik贸w, kt贸r膮 ju偶 za艂o偶y艂, a kt贸rej istnienie ujawniono by dopiero po jego 艣mierci.

Zgasi艂 lamp臋 na biurku i siedzia艂 w mroku. Cicho szumia艂o morze. Zn贸w mu si臋 wydawa艂o, 偶e s艂yszy przeje偶d偶aj膮cy w pobli偶u motorower.

Ci膮gle nie m贸g艂 sobie wyobrazi膰 w艂asnej 艣mierci, mimo 偶e mia艂 przesz艂o siedemdziesi膮t lat. W USA dwukrotnie uczestniczy艂 incognito w egzekucjach; widzia艂 艣mier膰 na krze艣le elektrycznym i, co rzadkie, w komorze gazowej. Sprawi艂o mu to osobliw膮 przyjemno艣膰. Ale w艂asnej 艣mierci sobie nie wyobra偶a艂.

Wszed艂 do salonu i nala艂 sobie z barku kieliszek likieru. Zbli偶a艂a si臋 p贸艂noc. Przed snem pozosta艂 mu jedynie kr贸tki spacer nad morzem. W艂o偶y艂 kurtk臋, wsun膮艂 stopy w par臋 zu偶ytych drewniak贸w i opu艣ci艂 dom.

By艂o bezwietrznie. Jego posiad艂o艣膰 le偶a艂a na uboczu, nie widzia艂 st膮d 艣wiate艂 w oknach najbli偶szych s膮siad贸w. Z oddali dobiega艂 szum samochod贸w jad膮cych w kierunku Kasebergi. Poszed艂 przez ogr贸d do furtki, kt贸ra wychodzi艂a na brzeg. Ku swemu niezadowoleniu zauwa偶y艂, 偶e lampa przy furtce jest popsuta. Morze czeka艂o. Wyj膮艂 klucze i otworzy艂 furtk臋. Po chwili by艂 na brzegu. Morze by艂o spokojne. Daleko na horyzoncie widzia艂 艣wiat艂a statku, kt贸ry p艂yn膮艂 na zach贸d. Rozpi膮艂 rozporek i sika艂 do wody, rozmy艣laj膮c o jutrzejszej wizycie.

Nagle, cho膰 nic nie s艂ysza艂, zorientowa艂 si臋, 偶e kto艣 za nim stoi. Zesztywnia艂, sparali偶owany strachem. Potem szybko si臋 odwr贸ci艂.

Cz艂owiek, kt贸rego zobaczy艂, przypomina艂 zwierz臋. M臋偶czyzna mia艂 na sobie tylko kr贸tkie spodnie. Z histerycznym przera偶eniem spojrza艂 mu w twarz. Nie wiedzia艂, czy jest zdeformowana, czy przes艂ania j膮 maska. Dostrzeg艂 w jego r臋ku siekier臋. Pomy艣la艂 mgli艣cie, 偶e d艂o艅 obejmuj膮ca trzonek jest bardzo ma艂a, 偶e m臋偶czyzna przypomina kar艂a.

Krzykn膮艂 i ruszy艂 do bramy.

Zmar艂 w tym samym momencie, w kt贸rym ostrze siekiery przeci臋艂o mu kr臋gos艂up, tu偶 pod 艂opatkami. Ju偶 nie widzia艂, jak cz艂owiek, kt贸ry by膰 mo偶e by艂 zwierz臋ciem, kl臋ka, przecina mu czo艂o, po czym jednym mocnym szarpni臋ciem zrywa w艂osy.

Min臋艂a p贸艂noc. By艂 wtorek, 21 czerwca.

W pobli偶u odezwa艂 si臋 samotny motorower. Po chwili d藕wi臋k silnika umilk艂.

I zn贸w by艂o bardzo cicho.


21 czerwca, o dwunastej w po艂udnie, Kurt Wallander wyszed艂 z budynku komendy policji w Ystadzie. 呕eby nikt nie zauwa偶y艂 jego znikni臋cia, wymkn膮艂 si臋 przez gara偶. A potem wsiad艂 do samochodu i pojecha艂 do portu. Poniewa偶 by艂o ciep艂o, zostawi艂 marynark臋 na krze艣le w swoim pokoju. Ci, kt贸rzy w ci膮gu najbli偶szych godzin b臋d膮 go szuka膰, pomy艣l膮, 偶e jest w budynku. Zaparkowa艂 przed teatrem, uda艂 si臋 na najdalsze molo i usiad艂 na 艂awce pod czerwonym barakiem morskiej s艂u偶by ratowniczej. Wzi膮艂 ze sob膮 ko艂onotatnik i kiedy zamierza艂 zabra膰 si臋 do pisania, zorientowa艂 si臋, 偶e nie ma pi贸ra. W pierwszym odruchu irytacji chcia艂 wrzuci膰 notatnik do basenu portowego i da膰 sobie z tym spok贸j. Wiedzia艂 jednak, 偶e to niemo偶liwe. Koledzy nigdy by mu tego nie wybaczyli.

Nie przejmuj膮c si臋 jego protestami, wybrali go, 偶eby w ich imieniu wyg艂osi艂 mow臋 po偶egnaln膮 na cze艣膰 ich komendanta Bj贸rka, kt贸ry tego dnia, o trzeciej, ko艅czy艂 u nich prac臋.

Wallander nigdy dot膮d nie wyg艂asza艂 偶adnych m贸w. Jedyne publiczne wyst臋py, w jakich musia艂 uczestniczy膰, to niezliczone konferencje prasowe, organizowane na u偶ytek prowadzonych 艣ledztw. Ale jak si臋 dzi臋kuje odchodz膮cemu komendantowi? I za co si臋 w艂a艣ciwie dzi臋kuje? Czy w og贸le mieli za co by膰 mu wdzi臋czni? Najch臋tniej powiedzia艂by kilka s艂贸w o tym, jak bardzo go niepokoj膮 powa偶ne i najwyra藕niej nieprzemy艣lane reorganizacje i redukcje w policji.

Wyszed艂 z komendy, 偶eby si臋 w spokoju zastanowi膰, co powie. Poprzedniego wieczoru siedzia艂 do p贸藕nej nocy przy kuchennym stole i nic nie wymy艣li艂. Ale teraz musi. Za niespe艂na trzy godziny wr臋cz膮 Bj贸rkowi prezent. Nast臋pnego dnia Bj贸rk zacznie prac臋 w Malm贸 jako szef wojew贸dzkiego wydzia艂u do spraw cudzoziemc贸w.

Wsta艂 z 艂awki i poszed艂 do portowej kawiarni. Na cumach ko艂ysa艂y si臋 rybackie kutry. Przypomnia艂 sobie, 偶e siedem lat temu by艂 艣wiadkiem wy艂awiania zw艂ok z basenu portowego. Otrz膮sn膮艂 si臋 z tych wspomnie艅. Mowa, jak膮 mia艂 wyg艂osi膰 na cze艣膰 Bj贸rka, by艂a teraz wa偶niejsza. Kelnerka po偶yczy艂a mu d艂ugopis. Usiad艂 przy stoliku, zam贸wi艂 kaw臋 i zmusi艂 si臋 do skre艣lenia kilku s艂贸w. Do pierwszej uda艂o mu si臋 skleci膰 p贸艂 strony. Ponuro patrzy艂 na rezultat. Wiedzia艂 jednak, 偶e nic lepszego nie wymy艣li. Przywo艂a艂 kelnerk臋, dola艂a mu kawy.

- Lato ka偶e na siebie czeka膰 - powiedzia艂 Wallander.

- Mo偶e wcale nie przyjdzie - odpar艂a.

Mimo swojego beznadziejnego przem贸wienia Wallander by艂 w dobrym humorze. Za kilka tygodni pojedzie na urlop. Mia艂 sporo powod贸w do rado艣ci. Zima by艂a d艂uga i m臋cz膮ca. Wypoczynek bardzo mu si臋 przyda.

O trzeciej zebrali si臋 w sto艂贸wce i Wallander wyg艂osi艂 mow臋 na cze艣膰. Potem Svedberg wr臋czy艂 by艂emu szefowi spinning, a Ann-Britt H贸glund - kwiaty. Wallanderowi uda艂o si臋 nieco urozmaici膰 dr臋twe przem贸wienie, gdy w nag艂ym ol艣nieniu postanowi艂 przytoczy膰 kilka zdarze艅, jakie si臋 przytrafi艂y jemu i Bj贸rkowi. Og贸lne rozbawienie wzbudzi艂a opowie艣膰 o ich k膮pieli w szambie, kiedy zawali艂o si臋 rusztowanie. Potem pili kaw臋 i jedli tort. Bj贸rk w swojej mowie po偶egnalnej 偶yczy艂 powodzenia nast臋pcy. A raczej nast臋pczyni. By艂a ni膮 Lisa Holgersson, pracuj膮ca dotychczas w jednym z wi臋kszych okr臋g贸w policji w Smalandii. Mia艂a obj膮膰 stanowisko jesieni膮. Na razie obowi膮zki komendanta powierzono Hanssonowi.

Po uroczysto艣ci Wallander wr贸ci艂 do siebie. Do uchylonych drzwi zapuka艂 Martinsson.

- 艁adne przem贸wienie - powiedzia艂. - Nie wiedzia艂em, 偶e to potrafisz.

- Bo nie potrafi臋 - odpar艂 Wallander. - Przem贸wienie by艂o kiepskie. Wiesz o tym r贸wnie dobrze jak ja.

Martinsson ostro偶nie usiad艂 na popsutym krze艣le przeznaczonym dla go艣ci.

- Ciekawe, jak to b臋dzie z szefem kobiet膮 - zacz膮艂.

- A dlaczego mia艂oby by膰 藕le? - zdziwi艂 si臋 Wallander.

- Martw si臋 lepiej o redukcje.

- W艂a艣nie dlatego przyszed艂em. Chodz膮 s艂uchy, 偶e w Ystadzie maj膮 zmniejszy膰 liczb臋 personelu w czasie weekend贸w, z soboty na niedziel臋 i z niedzieli na poniedzia艂ek.

Wallander przygl膮da艂 si臋 Martinssonowi z niedowierzaniem.

- 艢wietnie - powiedzia艂. - A kto b臋dzie pilnowa艂 aresztant贸w?

- Wie艣膰 niesie, 偶e zajmie si臋 tym prywatna firma ochroniarska.

Wallander patrzy艂 na Martinssona zdziwiony.

- Firma ochroniarska?

- Tak s艂ysza艂em.

Wallander pokr臋ci艂 g艂ow膮. Martinsson wsta艂.

- Pomy艣la艂em, 偶e powiniene艣 o tym wiedzie膰 - powiedzia艂.

- Rozumiesz, co tu jest na rzeczy i co si臋 stanie z policj膮?

- Nie. Potraktuj to jako szczer膮 i wyczerpuj膮c膮 odpowied藕. Martinsson nie wychodzi艂.

- Co艣 jeszcze?

Martinsson wyj膮艂 kartk臋 z kieszeni.

- Jak wiesz, zacz臋艂y si臋 mistrzostwa 艣wiata w pi艂ce no偶nej. Dwa do dw贸ch z Kamerunem. Obstawi艂e艣 pi臋膰 do zera dla Kamerunu. Jeste艣 na ostatnim miejscu.

- Jak mo偶na by膰 na ostatnim miejscu? Albo si臋 typuje dobrze, albo 藕le.

- Prowadzimy statystyk臋, kto jak l膮duje.

- Bo偶e! A po co?

- Tylko jeden z drog贸wki obstawi艂 dwa do dw贸ch - oznajmi艂 Martinsson, ignoruj膮c pytanie Wallandera. - Teraz typujemy nast臋pny mecz, Szwecja - Rosja.

Wallander nie interesowa艂 si臋 pi艂k膮 no偶n膮. Kilka razy obejrza艂 mecze pi艂ki r臋cznej, w kt贸rych gra艂a w swoim czasie jedna z najlepszych w Szwecji dru偶yn z Ystadu. Ostatnio nie m贸g艂 jednak nie dostrzec, 偶e uwag臋 ca艂ego kraju zaprz膮ta tylko jedno: mistrzostwa 艣wiata w pi艂ce no偶nej. Ile razy w艂膮cza艂 telewizor albo otwiera艂 gazet臋, zawsze trafia艂 na nieko艅cz膮ce si臋 spekulacje, jak te偶 si臋 powiedzie szwedzkiej dru偶ynie. Mia艂 jednak 艣wiadomo艣膰, 偶e nie mo偶e si臋 wymigiwa膰 od ich wewn臋trznego, policyjnego typowania. Mog艂oby to zosta膰 odebrane jako arogancja. Wyj膮艂 portfel z tylnej kieszeni spodni.

-Ile?

- Tyle samo, co przedtem. Sto koron. Da艂 pieni膮dze Martinssonowi, kt贸ry to odnotowa艂 na swojej li艣cie.

- A wi臋c mam wytypowa膰 wynik?

- Szwecja z Rosj膮.

- Cztery do czterech - powiedzia艂 Wallander.

- Bardzo rzadko pada a偶 tyle bramek w pi艂ce no偶nej - ze zdumieniem zauwa偶y艂 Martinsson. - Co innego w meczu hokejowym.

- No to trzy jeden dla Rosji. Mo偶e by膰? Martinsson zapisa艂.

- Mo偶e za jednym zamachem obstawimy mecz z Brazyli膮 -zaproponowa艂 Martinsson.- Trzy zero dla Brazylii - bez wahania powiedzia艂 Wallander.

- Nie masz zbyt wielkich oczekiwa艅 wobec Szwecji.

- Nie w pi艂ce no偶nej - odpar艂 Wallander i dorzuci艂 jeszcze setk臋.

Kiedy Martinsson wyszed艂, Wallander zastanawia艂 si臋 nad tym, co us艂ysza艂. Potem z irytacj膮 odrzuci艂 te my艣li. Czas poka偶e, co jest prawd膮, a co nie. By艂o wp贸艂 do pi膮tej. Wzi膮艂 teczk臋 z materia艂em dochodzeniowym w sprawie zorganizowanego wywozu kradzionych samochod贸w do by艂ych pa艅stw bloku wschodniego. Zajmowa艂 si臋 tym od wielu miesi臋cy. Na razie rozpracowali tylko fragment tej rozleg艂ej dzia艂alno艣ci przest臋pczej. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e b臋dzie nad tym 艣l臋cza艂 miesi膮cami. W czasie jego urlopu dochodzenie przejmie Svedberg, Wallander mia艂 jednak nieodparte przeczucie, 偶e bardzo ma艂o si臋 wtedy wydarzy.

Do drzwi zapuka艂a Ann-Britt H贸glund. I wesz艂a. Mia艂a na g艂owie czarn膮 czapeczk臋 baseballow膮.

- Jak wygl膮dam? - zapyta艂a.

- Jak turystka.

- Takie b臋d膮 nasze nowe czapki do munduru. Wyobra藕 sobie jeszcze napis 鈥濸olicja" nad daszkiem. Widzia艂am zdj臋cia.

- Co艣 takiego nigdy nie wyl膮duje na mojej g艂owie. Powinienem si臋 chyba cieszy膰, 偶e ju偶 nie jestem w drog贸wce.

- Mo偶e kt贸rego艣 dnia dojdziemy do wniosku, 偶e Bj贸rk by艂 fantastycznym szefem - zauwa偶y艂a Ann-Britt H贸glund. - Fajnie m贸wi艂e艣.

- Wiem, 偶e nie - odpar艂, poirytowany. - Ale odpowiedzialno艣膰 spada na was. Nie powinni艣cie mnie byli wybiera膰.

Ann-Britt H贸glund spojrza艂a w okno. Wallander pomy艣la艂, 偶e bardzo szybko potwierdzi艂a si臋 opinia o Ann-Britt, kiedy rok temu zjawi艂a si臋 w Ystadzie. Ju偶 w szkole policyjnej mia艂a wyra藕ne predyspozycje do pracy w tym zawodzie. Na sw贸j spos贸b wype艂ni艂a pustk臋, jak膮 od kilku lat Wallander odczuwa艂 po 艣mierci Rydberga. W du偶ym stopniu to w艂a艣nie Rydberg wszystkiego go nauczy艂. Czasami my艣la艂, 偶e teraz na nim spoczywa obowi膮zek przekazania swojej wiedzy Ann-Britt H贸glund.

- Co z samochodami? - spyta艂a.

- Kradn膮 - odpar艂 Wallander. - Wygl膮da to na du偶膮 siatk臋.

- Uda nam si臋 zrobi膰 wy艂om?

- Pr臋dzej czy p贸藕niej ich za艂atwimy. Przez kilka miesi臋cy nic si臋 nie b臋dzie dzia艂o, a potem znowu zaczn膮.

- To si臋 nigdy nie sko艅czy?

- Nie. Ystad jest tu, gdzie jest. Dwie艣cie kilometr贸w dalej, po drugiej stronie Ba艂tyku, jest mn贸stwo ludzi, kt贸rzy chcieliby 偶y膰 tak jak my. Problem polega na tym, 偶e nie maj膮 czym p艂aci膰.

- Ciekawe, ile kradzionych rzeczy wywozi si臋 st膮d na ka偶dym promie - powiedzia艂a w zamy艣leniu.

- Lepiej tego nie wiedzie膰.

Poszli po kaw臋. Ann-Britt H贸glund jeszcze w tym tygodniu wybiera艂a si臋 na urlop. Wallander domy艣la艂 si臋, 偶e sp臋dzi go w Ystadzie, bo m膮偶, monter, kt贸rego miejscem pracy by艂 ca艂y 艣wiat, w艂a艣nie bawi艂 w Arabii Saudyjskiej.

- A ty co b臋dziesz robi艂? - zapyta艂a, kiedy zacz臋li rozmawia膰 o urlopie.

- Jad臋 do Skagenu - powiedzia艂 Wallander.

- Razem z ry偶ank膮? - zainteresowa艂a si臋 Ann-Britt H贸glund i u艣miechn臋艂a.

Wallander, zdumiony, zmarszczy艂 czo艂o.

- Sk膮d o niej wiesz?

- Wszyscy wiedz膮. Nie wiedzia艂e艣? Mo偶na by powiedzie膰, 偶e to rezultat naszego nieustaj膮cego wewn臋trznego 艣ledztwa. Wallander by艂 autentycznie zaskoczony. Nikomu nic nie m贸wi艂 o Bajbie, kt贸r膮 pozna艂 kilka lat wcze艣niej w zwi膮zku z pewnym dochodzeniem. By艂a wdow膮 po zamordowanym 艂otewskim policjancie. P贸艂 roku temu przyjecha艂a do Ystadu w okresie 艣wi膮t Bo偶ego Narodzenia. Wielkanoc Wallander sp臋dzi艂 u niej, w Rydze. Nigdy jednak o niej nie m贸wi艂. Nie przedstawi艂 偶adnemu z koleg贸w. Dopiero teraz zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, dlaczego tego nie zrobi艂. Ich zwi膮zek ci膮gle by艂 kruchy, Bajba wyci膮gn臋艂a go z melancholii, w jak膮 popad艂 po rozwodzie z Mon膮.

- Tak - przyzna艂. - Razem jedziemy do Danii. A reszt臋 lata po艣wi臋c臋 ojcu.

- A Linda?

- Zadzwoni艂a tydzie艅 temu i powiedzia艂a, 偶e b臋dzie chodzi膰 na kurs teatralny w Visby.

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e chcia艂a zosta膰 tapicerem?

- Te偶 mi si臋 tak wydawa艂o. Teraz wymy艣li艂a, 偶e zrobi z przyjaci贸艂k膮 co艣 w rodzaju przedstawienia teatralnego.

- To chyba interesuj膮ce?

Wallander z wahaniem pokiwa艂 g艂ow膮.

- Mam nadziej臋, 偶e przyjedzie tutaj w lipcu. Dawno jej nie widzia艂em.

Rozstali si臋 przed drzwiami Wallandera.

- Odwied藕 mnie latem - powiedzia艂a. - Z ry偶ank膮 albo bez. Z c贸rk膮 albo bez.

- Ma na imi臋 Bajba.

Obieca艂, 偶e j 膮 odwiedz膮.

Po rozmowie z Ann-Britt H贸glund przesz艂o godzin臋 siedzia艂 nad papierami. Dwa razy bezskutecznie dzwoni艂 do G贸teborga, pr贸buj膮c si臋 skontaktowa膰 z komisarzem, kt贸ry na swoim podw贸rku rozpracowywa艂 t臋 sam膮 spraw臋. Za kwadrans sz贸sta zamkn膮艂 teczki i wsta艂. Tego wieczoru postanowi艂 zje艣膰 poza domem. Obmaca艂 brzuch i skonstatowa艂, 偶e wci膮偶 chudnie. Bajba uzna艂a, 偶e jest za gruby, i od tej pory nie mia艂 ju偶 k艂opot贸w z jedzeniem mniejszych porcji. Kilka razy wbi艂 si臋 w dres i biega艂, chocia偶 uwa偶a艂, 偶e to nudne.

W艂o偶y艂 kurtk臋. Tego wieczoru postanowi艂 napisa膰 list do Bajby. Kiedy mia艂 wyj艣膰, zadzwoni艂 telefon. Waha艂 si臋 przez chwil臋, czy odebra膰. Podszed艂 do biurka i podni贸s艂 s艂uchawk臋.

- Mia艂e艣 dobre przem贸wienie - odezwa艂 si臋 Martinsson. - Bj贸rk by艂 autentycznie wzruszony.

- Ju偶 to m贸wi艂e艣 - zauwa偶y艂 Wallander. - Czego chcesz? Id臋 do domu.

- Przed chwil膮 odebra艂em dosy膰 dziwny telefon. Pomy艣la艂em, 偶e powinienem ci o tym powiedzie膰.

Wallander niecierpliwie czeka艂 na ci膮g dalszy.

- Zadzwoni艂 rolnik spod Marsvinsholmu. Twierdzi, 偶e w jego rzepaku jest kobieta, kt贸ra si臋 podejrzanie zachowuje.

- To wszystko?

-Tak.

- Kobieta, kt贸ra si臋 podejrzanie zachowuje w rzepaku? A co takiego robi?

-Je艣li dobrze zrozumia艂em, nic nie robi. Dziwne, 偶e w og贸le jest w rzepaku.

Wallander odpowiedzia艂 bez zastanowienia.

- Po艣lij tam patrol z drog贸wki. To ich dzia艂ka.

- Problem polega na tym, 偶e wszyscy s膮 zaj臋ci. Prawie w tym samym czasie dosz艂o do dw贸ch wypadk贸w samochodowych. Jeden przy wje藕dzie na Svarte, drugi przed 鈥濩ontinentalem".

- Co艣 powa偶nego?

- 呕adnych wi臋kszych obra偶e艅. Tylko zrobi艂o si臋 niez艂e zamieszanie.

- Ale chyba mog膮 pojecha膰 do Marsvinsholmu, kiedy b臋d膮 mieli czas?- Ten rolnik by艂 wyra藕nie zaniepokojony. Nie wiem, jak to wyt艂umaczy膰, w ka偶dym razie gdybym nie musia艂 odebra膰 dzieci, sam bym tam pojecha艂.

- Dobrze, pojad臋 - powiedzia艂 Wallander. - Spotkajmy si臋 na korytarzu, dasz mi nazwisko i dok艂adny adres.

Kilka minut p贸藕niej Wallander opu艣ci艂 komend臋. Skr臋ci艂 w lewo i z ronda pojecha艂 na Malm贸. Obok, na siedzeniu, po艂o偶y艂 mapk臋, kt贸r膮 dosta艂 od Martinssona. Rolnik nazywa艂 si臋 Salomonsson. Wallander zna艂 drog臋. Na E65 opu艣ci艂 szyb臋. Po obu stronach szosy ko艂ysa艂y si臋 偶贸艂te pola rzepaku. Nie pami臋ta艂, kiedy ostatnio czu艂 si臋 tak dobrze jak teraz. Pu艣ci艂 kaset臋 z Weselem Figara- Barbara Hendricks 艣piewa艂a parti臋 Zuzanny - i my艣la艂 o Bajbie, z kt贸r膮 si臋 niebawem spotka w Kopenhadze. Dojecha艂 do bocznej drogi na Marsvinsholm, skr臋ci艂 w lewo, min膮艂 zamek i ko艣ci贸艂, potem zn贸w skr臋ci艂 w lewo. Zerkn膮艂 na mapk臋 Martinssona i pojecha艂 w膮sk膮 drog膮 w艣r贸d p贸l. W oddali majaczy艂o morze.

Wysiad艂 przed starym, zadbanym, typowo ska艅skim domem Salomonssona i rozejrza艂 si臋. Wsz臋dzie 偶贸艂te pola rzepaku. Otworzy艂y si臋 drzwi i na schodkach stan膮艂 bardzo stary m臋偶czyzna. W r臋ku mia艂 lornetk臋. Wallander pomy艣la艂, 偶e pewnie wszystko sobie ubrda艂. Samotni, mieszkaj膮cy na wsi starcy cz臋sto dzielili si臋 z policj膮 swoimi przywidzeniami. Podszed艂 do schodk贸w i skin膮艂 g艂ow膮.

- Kurt Wallander z ystadzkiej policji. Staruszek by艂 nieogolony, na nogach mia艂 zniszczone drewniaki.

- Edvin Salomonsson- przedstawi艂 si臋 i wyci膮gn膮艂 ko艣cist膮 d艂o艅.

- Prosz臋 opowiedzie膰, co si臋 sta艂o.

M臋偶czyzna wskaza艂 na pole rzepaku po prawej stronie domu.- Zobaczy艂em j膮 dzisiaj rano. Budz臋 si臋 wcze艣nie. By艂a tam ju偶 o pi膮tej. Najpierw my艣la艂em, 偶e to sarna. Potem zobaczy艂em przez lornetk臋, 偶e to kobieta.

- Co robi艂a?

- Sta艂a tam.

- I nic poza tym?

- Sta艂a i gapi艂a si臋.

- Na co si臋 gapi艂a?

- A sk膮d mam wiedzie膰?

Wallander westchn膮艂. Prawdopodobnie staruszek widzia艂 sarn臋. A potem wyobra藕nia wzi臋艂a g贸r臋.

- Nie zna jej pan?

- Nigdy przedtem jej nie widzia艂em. Gdybym j膮 zna艂, to chybabym nie dzwoni艂 na policj臋, prawda? Wallander skin膮艂 g艂ow膮.

- No wi臋c zobaczy艂 j膮 pan po raz pierwszy dzisiaj rano. A na policj臋 zadzwoni艂 pan dopiero p贸藕nym popo艂udniem.

- Po co sprawia膰 komu艣 k艂opot bez potrzeby - odpowiedzia艂 zwyczajnie. - Policja pewnie ma mn贸stwo pracy.

- Zobaczy艂 j膮 pan przez lornetk臋 - podj膮艂 Wallander. -By艂a na polu rzepaku i pan jej nigdy wcze艣niej nie widzia艂. I co by艂o dalej?

- Ubra艂em si臋 i poszed艂em jej powiedzie膰, 偶eby si臋 st膮d wynios艂a. Przecie偶 zadeptuje rzepak.

- I co si臋 sta艂o?

- Pobieg艂a.

- Pobieg艂a?

- Schowa艂a si臋 w rzepaku. Kucn臋艂a i straci艂em j膮 z oczu. Najpierw my艣la艂em, 偶e sobie posz艂a, ale potem znowu j膮 zobaczy艂em przez lornetk臋. I tak w k贸艂ko. W ko艅cu mia艂em tego dosy膰 i zadzwoni艂em do was.

- Kiedy pan j膮 widzia艂 ostatni raz?- Tu偶 przed telefonem do was.

- Co wtedy robi艂a?

- Sta艂a i gapi艂a si臋.

Wallander spojrza艂 na pole. Widzia艂 tylko ko艂ysz膮cy si臋 rzepak.

- Policjant, z kt贸rym pan rozmawia艂, powiedzia艂, 偶e sprawia艂 pan wra偶enie zaniepokojonego - powiedzia艂 Wallander.

- Co mo偶e robi膰 cz艂owiek w rzepaku? Musi by膰 co艣 nie w porz膮dku.

Wallander postanowi艂 zako艅czy膰 t臋 rozmow臋. Nie mia艂 ju偶 w膮tpliwo艣ci, 偶e staruszek wszystko sobie wymy艣li艂. Nast臋pnego dnia zawiadomi opiek臋 spo艂eczn膮.

- Niewiele mog臋 zrobi膰 - powiedzia艂. - Na pewno ju偶 sobie posz艂a. Tak czy inaczej, nie ma si臋 czym przejmowa膰.

- Wcale sobie nie posz艂a - zaprotestowa艂 Salomonsson. - Znowu j膮 widz臋.

Wallander szybko si臋 odwr贸ci艂 i spojrza艂 tam, gdzie wskazywa艂 palec Salomonssona.

Na polu, oko艂o pi臋膰dziesi臋ciu metr贸w od nich, sta艂a kobieta. Wallander zwr贸ci艂 uwag臋 na jej bardzo ciemne w艂osy. Odcina艂y si臋 ostro na tle 偶贸艂tego rzepaku.

- Porozmawiam z ni膮 - powiedzia艂. - Prosz臋 tu poczeka膰.

Wyj膮艂 z baga偶nika buty z cholewami. W艂o偶y艂 je i poszed艂, czuj膮c w ca艂ej tej sytuacji co艣 nierzeczywistego. Kobieta sta艂a nieruchomo i patrzy艂a na niego. Teraz widzia艂, 偶e ma nie tylko czarne w艂osy, ale i ciemn膮 sk贸r臋. Zatrzyma艂 si臋 na skraju pola i podni贸s艂 r臋k臋, 偶eby j膮 przywo艂a膰. Ani drgn臋艂a. Cho膰 by艂a od niego daleko i faluj膮cy rzepak przes艂ania艂 jej twarz, domy艣la艂 si臋, 偶e jest pi臋kna. Zawo艂a艂, 偶eby podesz艂a. Nie poruszy艂a si臋, a kiedy zrobi艂 pierwszy krok w jej kierunku, natychmiast znikn臋艂a. Tak szybko, 偶e nasun臋艂o mu to skojarzenia z p艂ochliwym zwierz臋ciem. By艂 zirytowany. Szed艂 w艣r贸d rzepaku i wypatrywa艂. Zauwa偶y艂 j膮 i 偶eby znowu nie straci膰 jej z oczu, zacz膮艂 biec. Porusza艂a si臋 bardzo szybko. Kiedy zadyszany, zbli偶y艂 si臋 do niej na odleg艂o艣膰 oko艂o dwudziestu metr贸w, byli po艣rodku pola.

- Sta膰! - krzykn膮艂. - Policja!

Zacz膮艂 i艣膰 w jej stron臋. Nagle stan膮艂. Wszystko potoczy艂o si臋 b艂yskawicznie. Chwyci艂a plastikowy kanister i zacz臋艂a si臋 oblewa膰 jakim艣 bezbarwnym p艂ynem. Przelecia艂o mu przez g艂ow臋, 偶e pewnie ca艂y czas mia艂a kanister przy sobie. Teraz zrozumia艂, jak bardzo si臋 ba艂a. Wpatrywa艂a si臋 w niego szeroko otwartymi oczami.

- Policja! - zawo艂a艂. - Chc臋 tylko z tob膮 porozmawia膰.

W tym momencie poczu艂 zapach benzyny. W jej r臋ku zap艂on臋艂a zapalniczka. Przytkn臋艂a j膮 do w艂os贸w. Gdy zaja艣nia艂a jak pochodnia, Wallander krzykn膮艂. Patrzy艂, jak, zataczaj膮c si臋, chodzi po polu w sycz膮cych p艂omieniach. On krzycza艂, p艂on膮ca kobieta milcza艂a. P贸藕niej nie m贸g艂 sobie przypomnie膰, by w og贸le s艂ysza艂 jej krzyk.

Ju偶 mia艂 do niej podbiec, kiedy ca艂e pole rzepaku stan臋艂o w p艂omieniach. Os艂oniwszy r臋koma twarz, zacz膮艂 ucieka膰. Na o艣lep, w dymie i ogniu. Na skraju pola potkn膮艂 si臋 i wpad艂 do rowu. Kiedy si臋 odwr贸ci艂, zobaczy艂 j膮 po raz ostatni, zanim upad艂a i znikn臋艂a mu z oczu. Unios艂a ramiona, jakby b艂aga艂a o 艂ask臋 na widok wycelowanej w siebie broni.

Rzepak p艂on膮艂.

Gdzie艣 z ty艂u s艂ysza艂 krzyk Salomonssona. Podni贸s艂 si臋 na dr偶膮cych nogach. A potem si臋 odwr贸ci艂 i zwymiotowa艂. Wallander b臋dzie pami臋ta艂 p艂on膮c膮 dziewczyn臋, jak si臋 pami臋ta stary koszmar, o kt贸rym najch臋tniej chcia艂oby si臋 zapomnie膰. Mimo 偶e wieczorem i do p贸藕na w nocy przynajmniej pozornie zachowywa艂 spok贸j, nie uda艂o mu si臋 potem odtworzy膰 nic pr贸cz ma艂o znacz膮cych drobiazg贸w. Martinssona, Hanssona, a przede wszystkim Ann-Britt H贸glund zdumiewa艂o jego opanowanie. Nie mogli usun膮膰 tarczy, kt贸r膮 si臋 zas艂oni艂. By艂y w nim zgliszcza, jak w ruinie zawalonego budynku.

Wr贸ci艂 do domu po drugiej w nocy. I dopiero wtedy, kiedy w okopconym ubraniu i upapranych glin膮 butach usiad艂 na kanapie, tarcza p臋k艂a. Nala艂 sobie whisky. Drzwi balkonowe by艂y otwarte, pok贸j otula艂a letnia noc. Wtedy si臋 rozp艂aka艂. Jak dziecko.

Dziewczyna, kt贸ra sp艂on臋艂a, te偶 by艂a dzieckiem. Przypomina艂a mu jego c贸rk臋, Linde. Pracuj膮c w policji, wykszta艂ci艂 w sobie zdolno艣膰 godzenia si臋 z tym, co zobaczy na miejscu zbrodni. Widzia艂 wisielc贸w, samob贸jc贸w, kt贸rzy strza艂em w usta rozrywali si臋 na strz臋py. Na sw贸j spos贸b nauczy艂 si臋 to znosi膰, a potem wyrzuca膰 z pami臋ci. Co innego, je艣li chodzi艂o o dzieci i ludzi m艂odych. W贸wczas by艂 r贸wnie bezbronny jak w pierwszych latach pracy w policji. Wiedzia艂, 偶e wi臋kszo艣膰 koleg贸w reaguje podobnie. Nag艂a bezsensowna 艣mier膰 dziecka niszczy艂a rutyn臋. I tak ju偶 b臋dzie zawsze, dop贸ki pozostanie w policji.

Kiedy p臋k艂a tarcza, mia艂 za sob膮 wst臋pn膮 faz臋 dochodzenia. Wykona艂 wszystko bez zarzutu. Z resztkami wymiocin na ustach pobieg艂 do Salomonssona, kt贸ry z niedowierzaniem patrzy艂 na p艂on膮ce pole rzepaku, i spyta艂, gdzie jest telefon. Poniewa偶 Salomonsson wydawa艂 si臋 nie rozumie膰 pytania, a mo偶e w og贸le go nie us艂ysza艂, odsun膮艂 go na bok i wszed艂 do domu. Poczu艂 cierpkawy zapach, zapach starego niemyj膮cego si臋 cz艂owieka. Telefon by艂 w przedpokoju. Wykr臋ci艂 90 000. Telefonistka, kt贸ra przyj臋艂a rozmow臋, m贸wi艂a p贸藕niej, 偶e by艂 ca艂kowicie spokojny, gdy opisywa艂, co zasz艂o, i zarz膮dzi艂 przyst膮pienie do akcji. Za oknem pali艂 si臋 rzepak, p艂omienie rozja艣nia艂y letni wiecz贸r niczym ostre 艣wiat艂a reflektor贸w.

Zadzwoni艂 do Martinssona. Najpierw rozmawia艂 z najstarsz膮 c贸rk膮, potem z 偶on膮, zanim Martinsson przyszed艂 z ogrodu, gdzie strzyg艂 traw臋. W kilku s艂owach opowiedzia艂, co si臋 sta艂o, i poprosi艂, 偶eby Martinsson powiadomi艂 o wszystkim Hanssona i Ann-Britt H贸glund. Potem w kuchni dok艂adnie umy艂 twarz. Kiedy wyszed艂 na podw贸rze, Salomonsson sta艂 w tym samym miejscu, nieruchomo, poch艂oni臋ty tym niesamowitym widokiem. Przyjechali najbli偶si s膮siedzi. Wallander kaza艂 im trzyma膰 si臋 z daleka i nie pozwoli艂 si臋 zbli偶y膰 do Salomonssona. Us艂ysza艂 syreny woz贸w stra偶ackich, kt贸re niemal zawsze zjawia艂y si臋 pierwsze. Tu偶 za nimi przyjecha艂y dwa radiowozy i karetka. Szefem ekipy stra偶ackiej by艂 Peter Edler, do kt贸rego Wallander mia艂 pe艂ne zaufanie.

- Co si臋 dzieje? - spyta艂 Edler.

- P贸藕niej wszystko wyja艣ni臋- odpar艂 Wallander. -Tylko nie zadeptujcie pola. Le偶y tam martwa kobieta.

- Dom nie jest zagro偶ony. To, co mo偶emy zrobi膰, to odgrodzi膰 teren.

Edler ruszy艂 spyta膰 Salomonssona o szeroko艣膰 polnych dr贸g i row贸w. W tym czasie do Wallandera podszed艂 kierowca karetki. Spotka艂 go wcze艣niej, ale nie m贸g艂 sobie przypomnie膰, jak si臋 nazywa.

- Czy s膮 ranni? - zapyta艂. Wallander pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Jedna osoba nie 偶yje. Jest w rzepaku.

- Wobec tego potrzebny nam karawan. Co si臋 sta艂o? Wallander zignorowa艂 pytanie i zwr贸ci艂 si臋 do Norena, tego policjanta, kt贸rego zna艂 najlepiej.

- Na polu le偶y martwa kobieta. Dop贸ki nie ugasimy po偶aru, mo偶emy tylko odgrodzi膰 teren. Noren skin膮艂 g艂ow膮.

- Czy to wypadek?

- Raczej samob贸jstwo - odpar艂 Wallander.

Kilka minut p贸藕niej, mniej wi臋cej w tym czasie, kiedy zjawi艂 si臋 Martinsson, Wallander dosta艂 od Norena kubek kawy. Wpatrywa艂 si臋 w swoj膮 d艂o艅 i zastanawia艂, dlaczego nie dr偶y. Po chwili przyjecha艂 Hansson z Ann-Britt H贸glund. Zrelacjonowa艂 im, co si臋 sta艂o. Raz po raz u偶ywa艂 tego samego sformu艂owania: Pali艂a si臋 jak pochodnia.

- To straszne - zauwa偶y艂a Ann-Britt H贸glund.

- Wi臋cej ni偶 straszne - powiedzia艂 Wallander. - Nic nie mog艂em zrobi膰. Oby艣cie nigdy nie musieli prze偶ywa膰 czego艣 podobnego.

W milczeniu przygl膮dali si臋 stra偶akom. Zebra艂a si臋 spora grupa ciekawskich, kt贸rych policjanci trzymali w odpowiedniej odleg艂o艣ci.

- Jak ona wygl膮da艂a? - spyta艂 Martinsson. - Widzia艂e艣 j膮 z bliska?

Wallander skin膮艂 g艂ow膮.

- Kto艣 powinien pom贸wi膰 ze staruszkiem - powiedzia艂. -Nazywa si臋 Salomonsson.

Hansson wzi膮艂 Salomonssona do kuchni. Ann-Britt H贸glund rozmawia艂a z Peterem Edlerem. Ogie艅 zacz膮艂 dogasa膰. Kiedy wr贸ci艂a, powiedzia艂a, 偶e za chwil臋 b臋dzie po wszystkim.

- Rzepak pali si臋 szybko - poinformowa艂a. - Poza tym pole jest mokre. Wczoraj pada艂 deszcz.

- By艂a m艂oda - m贸wi艂 Wallander. - Mia艂a czarne w艂osy i ciemn膮 sk贸r臋. By艂a ubrana w 偶贸艂t膮 wiatr贸wk臋. Chyba w d偶insach. Co na nogach, nie wiem. Ba艂a si臋.- Czego si臋 ba艂a? - spyta艂 Martinsson. Wallander odpowiedzia艂 po namy艣le.

- Mnie si臋 ba艂a. Nie jestem pewien, ale wydaje mi si臋, 偶e przestraszy艂a si臋 jeszcze bardziej, kiedy krzykn膮艂em, 偶e jestem z policji. Czego si臋 poza tym ba艂a, oczywi艣cie nie wiem.

- A wi臋c rozumia艂a, co m贸wi艂e艣?

- Na pewno zrozumia艂a s艂owo 鈥瀙olicja". Po ogniu pozosta艂 g臋sty dym.

- Czy na polu nikogo innego nie by艂o? - zapyta艂a Ann-Britt H贸glund. - Jeste艣 pewien, 偶e by艂a sama?

- Nie, nie jestem pewien. Ale nikogo pr贸cz niej nie widzia艂em.

W milczeniu zastanawiali si臋 nad jego s艂owami.

Kim ona by艂a? - pomy艣la艂 Wallander. Sk膮d si臋 wzi臋艂a? Dlaczego si臋 podpali艂a? Je艣li chcia艂a umrze膰, to dlaczego wybra艂a takie cierpienie?

Wr贸ci艂 Hansson.

- Powinni艣my dostawa膰 mentol, jak w Stanach- stwierdzi艂. - Do smarowania pod nosem. Cuchnie tam jak jasna cholera. Starzy m臋偶czy藕ni nie powinni 偶y膰 d艂u偶ej od swoich 偶on.

- Popro艣 kogo艣 z karetki, 偶eby go zbada艂 - powiedzia艂 Wallander. - Prze偶y艂 szok.

Martinsson poszed艂 przekaza膰 wiadomo艣膰. Peter Edler zdj膮艂 kask i stan膮艂 obok Wallandera.

- Nied艂ugo b臋dzie po wszystkim - powiedzia艂. - Ale zostawi臋 tu na noc jeden w贸z.

- Kiedy mo偶emy wej艣膰 na pole?

- Za godzin臋. Dym jeszcze b臋dzie si臋 unosi艂. Ale ziemia ju偶 si臋 wych艂adza.

Wallander odci膮gn膮艂 Edlera na bok.

- Co zobacz臋? - zapyta艂. - Obla艂a si臋 pi臋cioma litrami benzyny. Wszystko eksplodowa艂o, wi臋c musia艂a wcze艣niej rozla膰 benzyn臋 na pole.- To nie b臋dzie 艂adny widok - bez ogr贸dek zauwa偶y艂 Edler. - Niewiele z niej zosta艂o.

Wallander nic ju偶 nie powiedzia艂 i podszed艂 do Hanssona.

- W ka偶dym razie wiemy, 偶e to samob贸jstwo - stwierdzi艂 Hansson. - Mamy najlepszego 艣wiadka, policjanta.

- Co powiedzia艂 Salomonsson?

- Nigdy przedtem jej nie widzia艂, zobaczy艂 j膮 po raz pierwszy dzisiaj o pi膮tej rano. Nie ma powod贸w, by go podejrzewa膰 o k艂amstwo.

- Inaczej m贸wi膮c, nie wiemy, kim ona jest - powiedzia艂 Wallander. - Ani przed czym ucieka艂a.

Hansson spojrza艂 na niego ze zdziwieniem.

- Dlaczego mia艂aby ucieka膰?

- Ba艂a si臋. Ukry艂a si臋 w rzepaku. A kiedy przyszed艂 policjant, wola艂a si臋 podpali膰.

- Nie wiemy, co my艣la艂a - powiedzia艂 Hansson. - Mog艂e艣 sobie wm贸wi膰, 偶e si臋 ba艂a.

- Nie. Napatrzy艂em si臋 w swoim 偶yciu na strach, 偶eby wiedzie膰, jak on wygl膮da.

Podszed艂 do nich cz艂owiek z karetki.

- Zabieramy staruszka do szpitala - o艣wiadczy艂. - Jest w kiepskim stanie.

Wallander skin膮艂 g艂ow膮.

Chwil臋 p贸藕niej przyjechali technicy. Wallander okre艣li艂 miejsce, w kt贸rym powinny by膰 zw艂oki.

- Mo偶e by艣 pojecha艂 do domu - zaproponowa艂a Ann-Britt H贸glund. - Chyba masz ju偶 dzisiaj dosy膰.

- Nie. Zostan臋.

O wp贸艂 do dziewi膮tej dym si臋 rozwia艂 i Peter Edler pozwoli艂 im wej艣膰 na pole. Mimo jasnego wieczoru Wallander poprosi艂 o reflektory.- Mo偶e jest tam co艣 wi臋cej - powiedzia艂. - Uwa偶ajcie, gdzie stawiacie stopy. Ci, kt贸rzy nie maj膮 tam nic do roboty, niech zostan膮.

Pomy艣la艂 potem, 偶e nie chcia艂 robi膰 tego, co musia艂. Najch臋tniej by odjecha艂, niech inni si臋 tym zajm膮. Sam ruszy艂 na pole. Koledzy patrzyli na niego. Ba艂 si臋 tego, co zobaczy, ba艂 si臋, 偶e kamie艅, kt贸ry czu艂 w 偶o艂膮dku, eksploduje.

Wszed艂 prosto na ni膮. Umar艂a z uniesionymi ramionami, tak jak j膮 widzia艂 po raz ostatni, zanim j膮 poch艂on臋艂y p艂omienie. Spalone w艂osy, twarz i ubranie, zw臋glone cia艂o, w kt贸rym ci膮gle czai艂 si臋 strach i opuszczenie. Wallander zawr贸ci艂. Przez chwil臋 wydawa艂o mu si臋, 偶e zemdleje.

Technicy przyst膮pili do pracy w ostrym 艣wietle reflektor贸w, wok贸艂 kt贸rych od razu zacz臋艂y kr膮偶y膰 膰my. Hansson otworzy艂 okno w kuchni, 偶eby usun膮膰 zat臋ch艂y zapach starego cz艂owieka. Usiedli przy stole. Przystali na propozycj臋 Ann-Bntt H贸glund i zaparzyli kaw臋 na pami臋taj膮cej dawne czasy kuchni Salomonssona.

- Ma tylko tak膮 do gotowania - oznajmi艂a po przepatrzeniu szuflad i szafek. - Mo偶e by膰?

- Mo偶e - odpowiedzia艂 Wallander. - Byleby by艂a mocna.

Ko艂o szafek wisia艂 staro艣wiecki zegar. Wallander zauwa偶y艂, 偶e stan膮艂. Przypomnia艂 sobie, 偶e u Bajby, w Rydze, widzia艂 podobny zegar, te偶 z par膮 nieruchomych wskaz贸wek. Co艣 si臋 zatrzymuje, pomy艣la艂. Jakby wskaz贸wki chcia艂y zapobiec czemu艣, co ma si臋 wydarzy膰, zatrzymuj膮c czas. M膮偶 Bajby zgin膮艂 pewnej ch艂odnej nocy w ryskim porcie. Na polu rzepaku, niczym rozbitek na morzu, pojawia si臋 samotna dziewczyna' i odbiera sobie 偶ycie w niesamowicie bolesny spos贸b.

Podpali艂a si臋, pomy艣la艂, jakby by艂a swoim w艂asnym wrogiem. To nie policjanta chcia艂a si臋 pozby膰, tylko siebie. Z zamy艣lenia wyrwa艂a go cisza przy stole. Patrzyli na niego i czekali, a偶 przejmie inicjatyw臋. Za oknem majaczy艂y sylwetki technik贸w kryminalnych. W 艣wietle reflektor贸w pe艂zali wok贸艂 martwego cia艂a. Rozb艂ys艂 flesz aparatu, raz, potem jeszcze raz.

- Czy kto艣 zadzwoni艂 po karawan? - spyta艂 nagle Hansson.

Pytanie zagrzmia艂o w uszach Wallandera z tak膮 moc膮, jakby jego b臋benki porazi艂o uderzenie m艂ota kowalskiego. Proste i rzeczowe pytanie Hanssona przywr贸ci艂o go rzeczywisto艣ci, czego najbardziej ze wszystkiego chcia艂 unikn膮膰.

Obrazy przesuwa艂y si臋 i migota艂y, porusza艂y najczulsze zakamarki m贸zgu. Jad膮c samochodem, my艣la艂, 偶e wok贸艂 niego trwa pi臋kne szwedzkie lato. Silnie i czysto 艣piewa艂a Barbara Hendricks. A potem na polu rzepaku zobaczy艂 dziewczyn臋, sp艂oszon膮 jak zwierz臋. I nie wiadomo sk膮d przychodzi katastrofa. Staje si臋 co艣 niewyobra偶alnego.

Karawan jest w drodze, 偶eby zabra膰 lato.

- Prytz wie, co ma robi膰 - powiedzia艂 Martinsson. Wallander przypomnia艂 sobie, 偶e tak si臋 w艂a艣nie nazywa kierowca karetki. Uzna艂, 偶e musi co艣 powiedzie膰.

- Co wiemy - zacz膮艂 po omacku, jakby ka偶de s艂owo stawia艂o op贸r. - Starszy samotny rolnik, ranny ptaszek, widzi w swoim rzepaku obc膮 kobiet臋. Wo艂a do niej, pr贸buje j膮 przegoni膰, bo nie chce, 偶eby mu zadeptywa艂a pole. Ona si臋 chowa i co jaki艣 czas znowu pojawia. Staruszek dzwoni do nas p贸藕nym popo艂udniem. Przyje偶d偶am, ludzie z drog贸wki s膮 przy wypadkach samochodowych, i szczerze m贸wi膮c, nie traktuj臋 tego powa偶nie. Chc臋 odjecha膰 i powiadomi膰 opiek臋 spo艂eczn膮, bo Salomonsson sprawia wra偶enie zaburzonego. I wtedy nagle z rzepaku wy艂ania si臋 kobieta. Pr贸buj臋 nawi膮za膰 z ni膮 kontakt. Ona si臋 wycofuje, potem bierze plastikowy kanister, oblewa si臋 benzyn膮 i podpala zapalniczk膮. Reszt臋 znacie. By艂a sama, mia艂a kanister z benzyn膮, odebra艂a sobie 偶ycie. Zamilk艂, jakby nie wiedzia艂, co ma m贸wi膰.

- Nie wiemy, kim jest - podj膮艂 po chwili. - Nie wiemy, dlaczego pope艂ni艂a samob贸jstwo. Mog臋 poda膰 do艣膰 dok艂adny rysopis. I to wszystko.

Ann-Britt H贸glund wyj臋艂a z szafki pop臋kane fili偶anki. Martinsson wyszed艂 na podw贸rze za potrzeb膮. Kiedy wr贸ci艂, Wallander przyst膮pi艂 do podsumowania.

- Musimy si臋 dowiedzie膰, kim by艂a. To, rzecz jasna, podstawa. Na dobr膮 spraw臋 tylko tego mo偶na od nas oczekiwa膰. Przejrzymy rejestry os贸b poszukiwanych. Spisz臋 jej rysopis. Mam wra偶enie, 偶e by艂a ciemna, wi臋c mo偶e od razu przyjrzyjmy si臋 uwa偶niej uchod藕com i obozom przej艣ciowym. Potem poczekamy na wyniki bada艅 technicznych.

- W ka偶dym razie wiemy, 偶e nie pope艂niono przest臋pstwa -skonstatowa艂 Hansson. - Naszym zadaniem b臋dzie ustalenie jej to偶samo艣ci.

- Musia艂a si臋 tutaj sk膮d艣 wzi膮膰 - powiedzia艂a Ann-Britt H贸glund. - Przysz艂a na piechot臋? Przyjecha艂a na rowerze? Samochodem? Sk膮d mia艂a kanistry z benzyn膮? Jest du偶o pyta艅.

- Dlaczego w艂a艣nie tutaj? - doda艂 Martinsson. - Dlaczego w rzepaku Salomonssona? Jego dom stoi do艣膰 daleko od szosy.

Pytania zawis艂y w pr贸偶ni. Wszed艂 Noren z informacj膮, 偶e pojawi艂o si臋 paru dziennikarzy i chcieliby wiedzie膰, co si臋 sta艂o. Wallander, kt贸ry odczu艂 przemo偶n膮 potrzeb臋 ruchu, wsta艂 z krzes艂a.

- Porozmawiam z nimi.

- Powiedz, jak jest - powiedzia艂 Hansson.

- A co innego mia艂bym m贸wi膰? - zdziwi艂 si臋 Wallander. Wyszed艂 na podw贸rze. Od razu pozna艂 dwoje dziennikarzy. M艂oda kobieta pracowa艂a w 鈥瀁stads Allehanda", a starszy m臋偶czyzna w 鈥濧rbetet".

- Wygl膮da to jak zdj臋cia do filmu - odezwa艂a si臋 kobieta, wskazuj膮c na reflektory wycelowane w spalone pole.

- Ale tak nie jest - odpar艂 Wallander.

Opowiedzia艂, co si臋 sta艂o. W po偶arze zgin臋艂a kobieta. Zab贸jstwo nie wchodzi w gr臋. Poniewa偶 nie znaj膮 jej personali贸w, nie chce im na razie m贸wi膰 nic wi臋cej.

- Czy mo偶na zrobi膰 kilka zdj臋膰? - zapyta艂 dziennikarz z 鈥濧rbetet".

- Mo偶e pan robi膰 tyle zdj臋膰, ile pan chce - odpowiedzia艂 Wallander. - Ale tylko z tego miejsca. Nie wolno wchodzi膰 na pole.

Dziennikarze zadowolili si臋 tym, co us艂yszeli, i odjechali. Wallander ju偶 mia艂 wr贸ci膰 do kuchni, kiedy zawo艂a艂 go jeden z technik贸w. Stara艂 si臋 nie patrze膰 na szcz膮tki kobiety. Stan膮艂 ze Svenem Nybergiem, ich opryskliwym, ale zdolnym ekspertem technicznym, na skraju snopu 艣wiat艂a reflektor贸w. Nad spalonym polem rzepaku przeci膮gn膮艂 s艂aby wiatr od morza.

- Chyba co艣 mamy - powiedzia艂 Sven Nyberg. W r臋ku trzyma艂 plastikow膮 torebk臋. Wallander podszed艂 z ni膮 bli偶ej reflektora. W 艣rodku by艂 z艂oty medalik.

- Jest inskrypcja - doda艂 Sven Nyberg. - 鈥濪.M.S". To wizerunek Matki Boskiej.

- Dlaczego si臋 nie stopi艂? - spyta艂 Wallander.

- Podczas po偶aru na polu nie ma a偶 tak wysokiej temperatury - wyja艣ni艂 Sven Nyberg.

Wallander s艂ysza艂 zm臋czenie w jego g艂osie.

- W艂a艣nie tego nam by艂o trzeba - powiedzia艂. - Niewierny, kim ona jest, teraz mamy przynajmniej kilka liter.- Nied艂ugo b臋dzie mo偶na j膮 zabra膰 - oznajmi艂 Sven Nyberg, patrz膮c na czekaj膮cy obok czarny karawan.

- Jak to wygl膮da? - spyta艂 ostro偶nie Wallander. Nyberg wzruszy艂 ramionami.

- Z臋by mo偶e co艣 powiedz膮. Mamy zdolnych patolog贸w. Poznasz jej wiek. Dzi臋ki tej nowej technice genowej mog膮 sprawdzi膰, czy urodzi艂a si臋 tutaj, w szwedzkiej rodzinie, czy poza Szwecj膮.

- W kuchni jest kawa.

- Nie, nie. Chc臋 jak najszybciej sko艅czy膰. Jutro z samego rana przeczeszemy ca艂e pole. Nie pope艂niono zbrodni, wi臋c mo偶emy z tym poczeka膰.

Wallander wr贸ci艂 do kuchni. Po艂o偶y艂 torebk臋 z medalikiem na stole.

- Mamy jaki艣 艣lad - oznajmi艂. - Medalik z wizerunkiem Matki Boskiej. I inskrypcja 鈥濪.M.S". Proponuj臋, 偶eby艣cie pojechali do domu. Ja tu jeszcze chwil臋 zostan臋.

- Spotykamy si臋 jutro, o dziewi膮tej rano - powiedzia艂 Hans-son i wsta艂.

- Ciekawe, kim ona by艂a - zastanawia艂 si臋 Martinsson. -Nikt nie pope艂ni艂 przest臋pstwa, ale to przecie偶 morderstwo. Zamordowa艂a sam膮 siebie.

Wallander skin膮艂 g艂ow膮.

-Zamordowa膰 siebie, a pope艂ni膰 samob贸jstwo to nie zawsze to samo - powiedzia艂. - To masz na my艣li?

- Tak - przyzna艂 Martinsson. - Nic to oczywi艣cie nie znaczy, co ja mam na my艣li. Szwedzkie lato jest zbyt pi臋kne i zbyt kr贸tkie, 偶eby co艣 takiego musia艂o si臋 zdarzy膰.

Po偶egnali si臋 na podw贸rku. Ann-Britt H贸glund zwleka艂a.

- Dobrze, 偶e nie musia艂am na to patrze膰 - powiedzia艂a. - Chyba wiem, jak si臋 czujesz. Wallander nie odpowiedzia艂.- Do zobaczenia jutro - rzuci艂 po chwili.

Kiedy koledzy odjechali, usiad艂 na schodkach. Reflektory o艣wietla艂y pole niczym pos臋pn膮 scen臋, gdzie rozgrywa艂a si臋 sztuka, kt贸rej by艂 jedynym widzem.

Zerwa艂 si臋 wiatr. Ci膮gle czekali na prawdziwe lato. By艂o ch艂odno. Wallander przemarz艂. T臋skni艂 za ciep艂em. Mia艂 nadziej臋, 偶e wkr贸tce przyjdzie.

Po chwili podni贸s艂 si臋, wszed艂 do domu i umy艂 fili偶anki po kawie.

Wallander drgn膮艂 we 艣nie. Kto艣 wyrywa艂 mu nog臋. Kiedy si臋 obudzi艂, okaza艂o si臋, 偶e wetkn膮艂 stop臋 mi臋dzy materac a popsute dno 艂贸偶ka. 呕eby j膮 uwolni膰, musia艂 si臋 odwr贸ci膰 na bok. Le偶a艂 bez ruchu. Przez niedbale opuszczon膮 rolet臋 wpada艂o 艣wiat艂o. Spojrza艂 na zegarek stoj膮cy na stoliku ko艂o 艂贸偶ka. Wp贸艂 do pi膮tej. Spa艂 zaledwie par臋 godzin i by艂 bardzo zm臋czony. Zn贸w sta艂 na polu rzepaku. Wydawa艂o mu si臋, 偶e teraz widzi dziewczyn臋 du偶o wyra藕niej. To nie mnie si臋 ba艂a, pomy艣la艂. Nie chowa艂a si臋 ani przede mn膮, ani przed Salomonssonem. Tylko przed kim艣 innym.

Pocz艂apa艂 do kuchni. Czekaj膮c, a偶 zaparzy si臋 kawa, wszed艂 do nieposprz膮tanego salonu i spojrza艂 na automatyczn膮 sekretark臋. Czerwona lampka migota艂a. Nacisn膮艂 guzik ods艂uchiwania. Najpierw odezwa艂a si臋 jego siostra, Kristina: 鈥瀂adzwo艅 do mnie. Najlepiej w ci膮gu dw贸ch dni". Wallander pomy艣la艂, 偶e ma to pewnie zwi膮zek z ich ojcem. Mimo 偶e si臋 o偶eni艂 ze swoj膮 opiekunk膮 i nie mieszka艂 ju偶 sam, ci膮gle by艂 chimeryczny i nieobliczalny. Potem ods艂ucha艂 艣wiszcz膮c膮 i niewyra藕n膮 wiadomo艣膰 ze 鈥濻kanska Dagbladet". Chcieli si臋 dowiedzie膰, czy jest zainteresowany prenumerat膮 ich dziennika. Ju偶 mia艂 i艣膰 do kuchni, kiedy us艂ysza艂 jeszcze jedn膮 wiadomo艣膰: 鈥濼u Baj-ba. Jad臋 na kilka dni do Tallina. Wracam w sobot臋". Ogarn臋艂a go potworna, niekontrolowana zazdro艣膰. Po co jedzie do Tallina? Nic o tym nie wspomina艂a, kiedy ostatnio rozmawiali. Poszed艂 do kuchni, nala艂 sobie kawy i zadzwoni艂 do Rygi, chocia偶 wiedzia艂, 偶e Bajba na pewno 艣pi. Nikt si臋 jednak nie zg艂asza艂. Zadzwoni艂 jeszcze raz, z tym samym rezultatem. Zaniepokoi艂 si臋. Przecie偶 nie pojecha艂a do Tallina o pi膮tej rano. Dlaczego jej nie ma? A je艣li jest, to dlaczego nie odpowiada? Wyszed艂 na balkon z widokiem na Mariagatan i usiad艂 z kaw膮 na jedynym krze艣le, kt贸re si臋 tam mie艣ci艂o. Zn贸w zobaczy艂 dziewczyn臋 na polu rzepaku. Przez moment przypomina艂a mu Bajb臋. Zmusi艂 si臋 do my艣lenia, 偶e nie ma najmniejszych powod贸w do zazdro艣ci. Wsp贸lnie ustalili, 偶e nie b臋d膮 obwarowywa膰 ich kruchego zwi膮zku niepotrzebnymi obietnicami wierno艣ci. W pierwszy dzie艅 艣wi膮t Bo偶ego Narodzenia siedzieli do p贸藕nej nocy i rozmawiali o swoich oczekiwaniach wobec siebie. Wallander chcia艂, 偶eby si臋 pobrali. Od razu jednak przyzna艂 jej racj臋, kiedy powiedzia艂a o potrzebie wolno艣ci. 呕eby nie straci膰 Bajby, by艂 gotowy zgodzi膰 si臋 na wszystko.

Mimo wczesnej pory by艂o ju偶 ciep艂o. Bezchmurne, b艂臋kitne niebo. Niespiesznie popijaj膮c kaw臋, usi艂owa艂 nie my艣le膰 o dziewczynie, kt贸ra si臋 spali艂a w 偶贸艂tym rzepaku. Potem d艂ugo szuka艂 w szafie w sypialni czystej koszuli. Zanim poszed艂 do 艂azienki, poznosi艂 do salonu wszystkie brudne ubrania porozrzucane po ca艂ym mieszkaniu. Niez艂y stos. Tego samego dnia powinien to wypra膰.

Wyszed艂 z domu za kwadrans sz贸sta. Wsiadaj膮c do samochodu, przypomnia艂 sobie, 偶e najp贸藕niej ostatniego dnia czerwca musi zrobi膰 przegl膮d. Skr臋ci艂 w Regementsgatan, potem jecha艂 脫sterleden. Nie planuj膮c tego zawczasu, zatrzyma艂 si臋 przed Nowym Cmentarzem na Kronoholmsvagen. Wolno chodzi艂 mi臋dzy nagrobkami. Niekt贸re nazwiska mgli艣cie sobie przypomina艂. Kiedy widzia艂 ten sam rok urodzenia, co jego, odwraca艂 g艂ow臋. Kilku m艂odych ludzi w niebieskich kombinezonach zdejmowa艂o kosiark臋 z przyczepy motoroweru. Usiad艂 na 艂awce opodal 艂膮ki pami臋ci. Nie by艂 tutaj od pewnego wietrznego jesiennego dnia, cztery lata temu, kiedy rozsypywano prochy Rydberga. Przyszed艂 Bj贸rk i kilku dalekich, anonimowych krewnych zmar艂ego. Cz臋sto my艣la艂, 偶e powinien tu wr贸ci膰. Ale si臋 nie sk艂ada艂o.

By艂oby 艂atwiej, gdyby mia艂 nagrobek, pomy艣la艂. Z wyrytym nazwiskiem. M贸g艂bym si臋 na nim skupi膰 i wspomina膰. Nie widz臋 go po艣r贸d tylu unosz膮cych si臋 wok贸艂, niewidzialnych dusz.

Nie do ko艅ca by艂 w stanie sobie przypomnie膰, jak Rydberg wygl膮da艂. Umiera nawet we mnie, pomy艣la艂. Nied艂ugo i pami臋膰 si臋 rozwieje.

Podni贸s艂 si臋 nagle z niemi艂ym uczuciem. P艂on膮ca dziewczyna nie dawa艂a mu spokoju. Pojecha艂 na komend臋, wszed艂 do swojego pokoju i zamkn膮艂 drzwi. O wp贸艂 do 贸smej, chc膮c nie chc膮c, sporz膮dzi艂 podsumowanie dochodzenia w sprawie kradzionych samochod贸w, kt贸re mia艂 przekaza膰 Svedbergowi. Potem po艂o偶y艂 dokumenty na pod艂odze, 偶eby opr贸偶ni膰 biurko.

Podni贸s艂 podk艂adk臋 do pisania, chcia艂 sprawdzi膰, czy nie wsun膮艂 tam jakich艣 wa偶nych zapisk贸w, o kt贸rych zapomnia艂. Znalaz艂 tylko zdrapk臋 sprzed kilku miesi臋cy. Kiedy j膮 star艂 linijk膮, okaza艂o si臋, 偶e wygra艂 dwadzie艣cia pi臋膰 koron. Na korytarzu us艂ysza艂 Martinssona, a po chwili Ann-Britt H贸glund. Odchyli艂 si臋 na krze艣le, po艂o偶y艂 stopy na biurku i zamkn膮艂 oczy. Obudzi艂 go kurcz w 艂ydce. Spa艂 najwy偶ej dziesi臋膰 minut. W tym momencie zadzwoni艂 telefon. Us艂ysza艂 w s艂uchawce g艂os Pera Akesona z prokuratury. Przywitali si臋, wymienili kilka s艂贸w o pogodzie. Ich wieloletnia wsp贸艂praca stopniowo -o czym nigdy nie rozmawiali, ale obaj wiedzieli - przekszta艂ci艂a si臋 w przyja藕艅. Niejednokrotnie mieli odmienne zdanie co do motyw贸w czyjego艣 zatrzymania lub ponownego osadzenia w areszcie. By艂o jednak w ich kontaktach co艣 jeszcze, wzajemne zaufanie, mimo 偶e prawie nigdy nie spotykali si臋 prywatnie.

- Przeczyta艂em w dzisiejszej gazecie o dziewczynie, kt贸ra si臋 podpali艂a na polu ko艂o Marsvinsholmu - powiedzia艂 Per Akeson. - Czy to co艣 dla mnie?

- To samob贸jstwo - odpar艂 Wallander.- Nie licz膮c starego Salomonssona, by艂em jedynym 艣wiadkiem.

- Co艣 ty tam, na mi艂o艣膰 bosk膮, robi艂?

- Salomonsson do nas zadzwoni艂. Normalnie powinni pojecha膰 ludzie z drog贸wki, ale byli zaj臋ci.

- Niepi臋kny widok.

- Gorzej. Musimy j膮 zidentyfikowa膰. Podejrzewam, 偶e w centrali ju偶 si臋 rozdzwoni艂y telefony. Dzwoni膮 ci, kt贸rzy chcieliby si臋 czego艣 dowiedzie膰 o swoich zaginionych krewnych.

- A wi臋c zab贸jstwo nie wchodzi w gr臋? Nie wiedz膮c czemu, Wallandar zawaha艂 si臋, nim odpowiedzia艂.

- Nie. Trudno o bardziej dobitne odebranie sobie 偶ycia.

- Nie wydajesz si臋 jednak ca艂kowicie przekonany.

- 殴le dzisiaj spa艂em. To straszne prze偶ycie. Zapad艂a cisza. Wallander domy艣li艂 si臋, 偶e Per Akeson ma co艣 jeszcze do powiedzenia.

-Jest te偶 drugi pow贸d, dla kt贸rego dzwoni臋- zacz膮艂.- Tylko niech to zostanie mi臋dzy nami.

- Nie mam d艂ugiego j臋zyka.

- Pami臋tasz, jak mniej wi臋cej rok temu m贸wi艂em, 偶e chcia艂bym robi膰 co艣 innego? Zanim b臋dzie za p贸藕no, zanim b臋d臋 za stary. '

- Pami臋tam, 偶e wspomina艂e艣 o uchod藕cach i ONZ - powiedzia艂 po chwili Wallander. - Czy to chodzi艂o o Sudan?

- O Ugand臋. I dosta艂em propozycj臋, kt贸r膮 postanowi艂em przyj膮膰. Od wrze艣nia przez rok b臋d臋 na okresowym urlopie.

- Co na to 偶ona?

- W艂a艣nie dlatego dzwoni臋. Po moralne wsparcie. Jeszcze z ni膮 nie rozmawia艂em.

- Czy chcesz, 偶eby z tob膮 pojecha艂a?

-Nie.

- No to podejrzewam, 偶e b臋dzie zaskoczona.

- Masz jaki艣 dobry pomys艂, jak jej o tym powiedzie膰?

- Niestety, nie. Ale my艣l臋, 偶e dobrze robisz. 呕ycie to nie tylko wsadzanie ludzi do wi臋zienia.

- Opowiem ci potem, co i jak.

Kiedy mieli zako艅czy膰 rozmow臋, Wallander co艣 sobie u艣wiadomi艂.

- Czy to znaczy, 偶e twoim zast臋pc膮 b臋dzie Anette Brolin?

- Przesz艂a na drug膮 stron臋 i pracuje jako adwokat w Sztokholmie - odpar艂 Per Akeson. - Czy ty si臋 w niej nie podkochiwa艂e艣?

- Nie. Pytam z ciekawo艣ci.

Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. Nieoczekiwanie dopad艂o go uczucie zazdro艣ci. Sam ch臋tnie by pojecha艂 do Ugandy. I robi艂 co艣 zupe艂nie innego. Nie ma nic gorszego, ni偶 patrze膰 na m艂odych samob贸jc贸w p艂on膮cych jak pochodnie. Zazdro艣ci艂 Perowi Akesonowi, kt贸ry nie poprzesta艂 jedynie na m贸wieniu o wyje藕dzie.

Rado艣膰, jak膮 odczuwa艂 dzie艅 wcze艣niej, odp艂yn臋艂a. Stan膮艂 przy oknie. Wok贸艂 starej wie偶y ci艣nie艅 zieleni艂a si臋 trawa. Pomy艣la艂 o tym, co si臋 sta艂o rok wcze艣niej, kiedy zabi艂 cz艂owieka i przez d艂u偶szy czas by艂 na zwolnieniu. Zastanawia艂 si臋, czy kiedykolwiek wyjdzie z depresji, w jak膮 wtedy wpad艂. Powinienem zrobi膰 tak, jak Per Akeson, pomy艣la艂. I dla mnie musi by膰 jaka艣 Uganda. Dla Bajby i dla mnie.

D艂ugo stal przy oknie. Potem usiad艂 przy biurku i pr贸bowa艂 z艂apa膰 siostr臋. Dzwoni艂 do艣膰 d艂ugo, ale bez przerwy by艂o zaj臋te. Wyj膮艂 notatnik z szuflady biurka. Przez p贸艂 godziny pisa艂 sprawozdanie z wydarze艅 poprzedniego wieczoru. Potem zadzwoni艂 do patolog贸w z Malm贸, ale nie uda艂o mu si臋 skontaktowa膰 z lekarzem, kt贸ry m贸g艂by co艣 powiedzie膰 o zw臋glonych zw艂okach. Za pi臋膰 dziewi膮ta nala艂 sobie kawy i poszed艂 do pokoju konferencyjnego. Ann-Britt H贸glund rozmawia艂a przez telefon, Martinsson wertowa艂 katalog sprz臋tu ogrodniczego, a Svedberg siedzia艂 na swoim miejscu i drapa艂 si臋 o艂贸wkiem w szyj臋. Jedno z okien by艂o otwarte. Wallander stan膮艂 w drzwiach z uczuciem, 偶e by艂 ju偶 w identycznej sytuacji. Jakby si臋 ju偶 sta艂o to, co si臋 sta艂o. Martinsson spojrza艂 na niego znad katalogu i skin膮艂 g艂ow膮, Svedberg chrz膮kn膮艂, Ann-Britt H贸glund cierpliwie co艣 wyja艣nia艂a swojemu dziecku. Wszed艂 Hansson. W jednej r臋ce ni贸s艂 kaw臋, w drugiej torebk臋 z medalikiem, kt贸ry technicy znale藕li na polu. ;

- Nigdy nie 艣pisz? - zapyta艂 Hansson.

Wallander si臋 zirytowa艂.

- Dlaczego pytasz?

- Widzia艂e艣 si臋 w lustrze?

- Wczoraj zesz艂o mi do p贸藕na. 艢pi臋 tyle, ile trzeba.

- To te mecze pi艂ki no偶nej - skwitowa艂 Hansson. - Nadaj膮 je w 艣rodku nocy.

- Nie ogl膮dam - powiedzia艂 Wallander.

Hansson spojrza艂 na niego ze zdumieniem.

- Nie interesujesz si臋? My艣la艂em, 偶e wszyscy siedz膮 i patrz膮.- Nieszczeg贸lnie - przyzna艂 Wallander. - Ale rozumiem, 偶e to do艣膰 nietypowe. O ile wiem, szef nie rozes艂a艂 peemki, 偶e nieogl膮danie mecz贸w jest r贸wnoznaczne z zaniedbaniem obowi膮zk贸w s艂u偶bowych.

- Mo偶e prze偶ywamy co艣 takiego po raz ostatni - ponuro zauwa偶y艂 Hansson.

- Co takiego prze偶ywamy?

- Udzia艂 Szwecji w mistrzostwach 艣wiata. Mam cich膮 nadziej臋, 偶e nie wszystko szlag trafi. Najbardziej mnie martwi obrona.

- Aha - uprzejmie przytakn膮艂 Wallander. Ann-Britt H贸glund ci膮gle rozmawia艂a przez telefon.

- Ravelli - powiedzia艂 Hansson.

Wallander czeka艂 na dalszy ci膮g, ale si臋 nie doczeka艂. Wiedzia艂, 偶e Hansson m贸wi o szwedzkim bramkarzu.

- Co z nim?

- Martwi臋 si臋 o niego.

- Dlaczego? Jest chory?

- Jest nier贸wny. Nie by艂 dobry w meczu z Kamerunem. Dziwne wykopy, dziwne reakcje w polu bramkowym.

- To tak jak my - powiedzia艂 Wallander. - Policjanci te偶 bywaj膮 nier贸wni.

- Trudno to por贸wnywa膰. My nie musimy podejmowa膰 b艂yskawicznych ocen, czy wybiec, czy zosta膰 na linii strza艂u.

- Cholera wie. Mo偶e jest jakie艣 podobie艅stwo mi臋dzy policjantem, kt贸ry rusza do akcji, a wybiegaj膮cym bramkarzem.

Hansson spojrza艂 na niego. Nie rozumia艂, nic jednak nie powiedzia艂.

Milczeli. Usiedli przy stole i czekali, a偶 Ann-Britt H贸glund sko艅czy rozmawia膰 przez telefon. Svedberg, kt贸ry z trudem tolerowa艂 kobiety w policji, wkurzony b臋bni艂 o艂贸wkiem w st贸艂, 偶eby da膰 jej do zrozumienia, 偶e czekaj膮. Wallander doszed艂 do wniosku, 偶e b臋dzie musia艂 ukr贸ci膰 te bezsensowne demonstracje. Ann-Britt H贸glund to dobra policjantka, pod wieloma wzgl臋dami znacznie bystrzejsza ni偶 Svedberg.

Nad jego kaw膮 kr膮偶y艂a mucha. Czekali.

Ann-Britt H贸glund sko艅czy艂a i usiad艂a przy stole.

- 艁a艅cuch w rowerze - wyja艣ni艂a. - Dzieci nie bardzo potrafi膮 zrozumie膰, 偶e mama mo偶e mie膰 co艣 wa偶niejszego na g艂owie ni偶 natychmiastow膮 napraw臋 roweru.

- Zr贸b to - powiedzia艂 Wallander. - Wst臋pne om贸wienie mo偶emy zrobi膰 bez ciebie. Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie mog臋 ich do tego przyzwyczaja膰. Hansson po艂o偶y艂 na stole torebk臋 z medalikiem.

- Nieznana kobieta odbiera sobie 偶ycie - zacz膮艂. - Wiemy, 偶e nie pope艂niono przest臋pstwa. Musimy ustali膰 jej to偶samo艣膰.

Wallander mia艂 uczucie, 偶e Hansson przemawia jak Bj贸rk. Niewiele brakowa艂o, a parskn膮艂by 艣miechem. Pochwyci艂 spojrzenie Ann-Britt H贸glund. Chyba my艣la艂a to sarno.

- Rozdzwoni艂y si臋 telefony - poinformowa艂 Martinsson. - Posadzi艂em jednego cz艂owieka, 偶eby odbiera艂 wszystkie rozmowy.

- Dam mu rysopis - powiedzia艂 Wallander. - Skoncentrujemy si臋 na osobach zaginionych. Mo偶e jest w艣r贸d nich. Je艣li nie, pr臋dzej czy p贸藕niej kto艣 zauwa偶y jej znikni臋cie.

- Zajm臋 si臋 tym - powiedzia艂 Martinsson.

-Medalik. - Hansson otworzy艂 torebk臋. - Wizerunek Matki Boskiej i litery 鈥濪.M.S." To chyba nie jest z艂oto.

- Mamy komputerowy rejestr skr贸t贸w i kombinacji literowych - powiedzia艂 Martinsson, kt贸ry w ystadzkiej policji wiedzia艂 najwi臋cej o komputerach. - Wrzucimy ten wariant i zobaczymy, czy b臋dzie jaka艣 odpowied藕.

Wallander wzi膮艂 medalik do r臋ki. By艂y na nim 艣lady sadzy.- Bardzo 艂adny - stwierdzi艂. - Ale wi臋kszo艣膰 ludzi w Szwecji, je艣li ma jakie艣 religijne symbole, to chyba krzy偶yki? Matka Boska jest cz臋艣ciej spotykana w krajach katolickich.

- Zupe艂nie jakby艣 m贸wi艂 o uchod藕cy albo imigrancie -powiedzia艂 Hansson.

- M贸wi臋 tylko o medaliku - odpar艂 Wallander. - To wa偶ny element rysopisu. Cz艂owiek, kt贸ry odbiera telefony, musi wiedzie膰, jak on wygl膮da.

- Pu艣cimy to do prasy? - zapyta艂 Hansson. Wallander pokr臋ci艂 g艂ow膮. ;

- Jeszcze nie. Wola艂bym, 偶eby nikt przypadkowy nie prze偶y艂 szoku.

Svedberg zacz膮艂 wymachiwa膰 r臋kami i jak szalony poderwa艂 si臋 z krzes艂a. Patrzyli na niego w os艂upieniu. Po chwili Wallander przypomnia艂 sobie, 偶e Svedberg panicznie si臋 boi os. Dopiero kiedy osa wyfrun臋艂a przez okno, Svedberg usiad艂 przy stole.

- Na pewno s膮 jakie艣 lekarstwa na takie uczulenia - powiedzia艂 Hansson.

- Nie jestem uczulony - burkn膮艂 Svedberg. - Ja po prostu nie lubi臋 os.

Ann-Britt H贸glund wsta艂a i zamkn臋艂a okno. Wallander zastanawia艂 si臋 nad reakcj膮 Svedberga. Bezrozumny strach doros艂ego faceta na widok malutkiej osy.

Pomy艣la艂 o wydarzeniach z poprzedniego wieczoru. Samotna dziewczyna na polu rzepaku. W zachowaniu Svedberga by艂o co艣, co mu przypomina艂o t臋 sytuacj臋: musia艂 patrze膰, nie mog膮c interweniowa膰. Bezgraniczny strach. Nie podda si臋, dop贸ki si臋 nie dowie, co j膮 sk艂oni艂o do samob贸jstwa. 呕yj臋 w 艣wiecie, w kt贸rym m艂odzi ludzie odbieraj膮 sobie 偶ycie, bo nie wytrzymuj膮, pomy艣la艂. Je艣li mam dalej pracowa膰 w policji, musz臋 zrozumie膰, dlaczego tak jest. Drgn膮艂, kiedy Hansson powiedzia艂 co艣, co do niego nie艣 dotar艂o.

- Czy mamy co艣 jeszcze? - powt贸rzy艂 Hansson.

- Ja zajm臋 si臋 patologami z Malm贸 - powiedzia艂 Wallander. - Czy kto艣 si臋 kontaktowa艂 ze Svenem Nybergiem? Je艣li nie, pojad臋 do niego.

Po spotkaniu Wallander poszed艂 do swojego pokoju po kurtk臋. Zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, czy nie zadzwoni膰 jeszcze raz do siostry. Albo do Bajby. Ale da艂 sobie z tym spok贸j.

Pojecha艂 do Marsvinsholmu. Kilku policjant贸w znosi艂o reflektory i zwija艂o kable. Dom by艂 zaryglowany. Zanotowa艂 w pami臋ci, 偶eby w ci膮gu dnia dowiedzie膰 si臋 o stan zdrowia Salomonssona. Mo偶e sobie o czym艣 przypomnia艂.

Pogorzelisko ostro kontrastowa艂o z 偶贸艂tym rzepakiem na s膮siednich polach. Dwaj policjanci przepatrywali jego skraj. Nyberg kl臋cza艂 na gliniastej ziemi. Skin膮艂 g艂ow膮. Pot sp艂ywa艂 mu po twarzy.

- No i jak? - spyta艂 Wallander. - Masz co艣?

- Musia艂a mie膰 du偶o benzyny- odpar艂 Nyberg i wsta艂 z kl臋czek. - Znale藕li艣my pi臋膰 na wp贸艂 stopionych kanistr贸w. Kiedy wybuch艂 po偶ar, prawdopodobnie by艂y puste. Jak si臋 po艂膮czy te miejsca, w kt贸rych le偶a艂y, wyra藕nie wida膰, 偶e si臋 nimi obwarowa艂a.

Wallander nie od razu zrozumia艂.

- Co masz na my艣li? Nyberg zatoczy艂 r臋k膮 ko艂o.

- Zbudowa艂a sobie twierdz臋. Rozla艂a benzyn臋 dooko艂a. To by艂a jej fosa, do twierdzy nie prowadzi艂a 偶adna droga. Ona sama by艂a po艣rodku. Ostatni, pe艂ny kanister zachowa艂a dla siebie. Mo偶e by艂a w histerii, w rozpaczy. Mo偶e by艂a szalona albo powa偶nie chora. Nie wiem. Ale tak zrobi艂a. Wiedzia艂a, na co si臋 decyduje. Wallander w zamy艣leniu pokiwa艂 g艂ow膮.

- Czy mo偶esz co艣 powiedzie膰 o tym, sk膮d si臋 tutaj wzi臋艂a?

- Zadzwoni艂em po psa policyjnego. Ale raczej nie podejmie tropu. Ziemia jest przesycona zapachem benzyny. B臋dzie sko艂owany. Nie znale藕li艣my roweru. Przeszukanie polnych dr贸g wychodz膮cych na E65 te偶 nic nie da艂o. R贸wnie dobrze mog艂a tu wyl膮dowa膰 na spadochronie.

Nyberg wyj膮艂 z torby rolk臋 papieru toaletowego i otar艂 pot z twarzy.

- Co m贸wi膮 lekarze? - spyta艂.

- Na razie nic. Przypuszczam, 偶e czeka ich 偶mudna praca. Nyberg nagle spowa偶nia艂.

- Dlaczego cz艂owiek robi sobie co艣 takiego? Czy naprawd臋 mo偶na mie膰 a偶 takie powody, 偶eby nie chcie膰 偶y膰 i skona膰 w potwornych m臋czarniach?

- Te偶 sobie zadaj臋 to pytanie - przyzna艂 Wallander. Nyberg pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Co si臋 dzieje?

Wallander milcza艂. Nie mia艂 kompletnie nic do powiedzenia. Poszed艂 do samochodu i zadzwoni艂 na komend臋. Odebra艂a Ebba. 呕eby unikn膮膰 jej matczynych uwag, udawa艂, 偶e bardzo mu si臋 spieszy.

- Jad臋 teraz porozmawia膰 z rolnikiem, kt贸remu spali艂o si臋 pole. B臋d臋 po po艂udniu.

Wr贸ci艂 do Ystadu. W szpitalnej kafeterii wypi艂 kaw臋 i zjad艂 kanapk臋. Potem zacz膮艂 szuka膰 oddzia艂u, na kt贸rym po艂o偶ono Salomonssona na obserwacj臋. Zaczepi艂 piel臋gniark臋, przedstawi艂 si臋 i wyja艣ni艂, o co chodzi. Popatrzy艂a na niego oboj臋tnie.

- Edvin Salomonsson?

- Imienia nie pami臋tam - przyzna艂 Wallander. - Czy przywieziono go wczoraj wieczorem w zwi膮zku z po偶arem pod Marsvinsholmem? Piel臋gniarka pokiwa艂a g艂ow膮.

- Chcia艂bym z nim porozmawia膰. Je艣li nie jest powa偶nie chory.

- Nie jest chory - odpar艂a piel臋gniarka. - Nie 偶yje. Wallander patrzy艂 na ni膮, nic nie rozumiej膮c.

- Nie 偶yje?

- Zmar艂 dzisiaj rano. Przypuszczalnie zawa艂. Zmar艂 we 艣nie. Niech pan porozmawia z lekarzem.

- Nie, to zbyteczne. Chcia艂em si臋 tylko dowiedzie膰, jak on si臋 czuje. I ju偶 si臋 dowiedzia艂em.

Wallander wyszed艂 ze szpitala na silne s艂o艅ce. Nie mia艂 poj臋cia, co robi膰.

Wallander pojecha艂 do domu. Je艣li chce jasno i sensownie my艣le膰, musi si臋 wyspa膰. Ani on, ani nikt inny nie by艂 winien 艣mierci starego Salomonssona. Osoba, kt贸r膮 mo偶na by艂oby poci膮gn膮膰 do odpowiedzialno艣ci, kt贸ra podpali艂a pole rzepaku, przyczyniaj膮c si臋 do 艣miertelnego szoku Salomonssona, nie 偶y艂a. Wyci膮gn膮艂 wtyczk臋 telefonu z gniazdka, i po艂o偶y艂 si臋 na kanapie w salonie z r臋cznikiem na twarzy. Ale sen nie przychodzi艂. P贸艂 godziny p贸藕niej podda艂 si臋. W艂膮czy艂 telefon, podni贸s艂 s艂uchawk臋 i zadzwoni艂 do Lindy, do Sztokholmu. Na kartce przy telefonie by艂a d艂uga lista wykre艣lonych numer贸w. Linda cz臋sto si臋 przeprowadza艂a, numery bez przerwy si臋 zmienia艂y. Nikt nie podnosi艂 s艂uchawki. Wykr臋ci艂 do siostry. Odebra艂a niemal natychmiast. Rzadko ze sob膮 rozmawiali, a je艣li ju偶, to prawie zawsze o ojcu. Wallander my艣la艂 czasem, 偶e od dnia, w kt贸rym ojciec umrze, w og贸le przestan膮 si臋 kontaktowa膰. Wymienili zwyczajowe uprzejmo艣ci, ma艂o zainteresowani, co us艂ysz膮 w odpowiedzi.

- Dzwoni艂a艣 鈥 powiedzia艂 Wallander.

- Martwi臋 si臋 o tat臋.

- Czy co艣 si臋 sta艂o? Jest chory?

- Nie wiem. Kiedy by艂e艣 u niego ostatnio?

- Mniej wi臋cej tydzie艅 temu - odpowiedzia艂 po namy艣le i natychmiast poczu艂 wyrzuty sumienia.

- Naprawd臋 nie mo偶esz odwiedza膰 go cz臋艣ciej? Wallander postanowi艂 si臋 broni膰.

- Pracuj臋 dob臋 na okr膮g艂o. Policja ma tragicznie ma艂o ludzi. Odwiedzam go tak cz臋sto, jak tylko mog臋. Z jej milczenia wywnioskowa艂, 偶e mu nie wierzy.

- Rozmawia艂am wczoraj z Gertrud膮 - kontynuowa艂a, nie komentuj膮c jego s艂贸w. - Kiedy spyta艂am, co u taty, odpowiada艂a dosy膰 wymijaj膮co.

- Po co mia艂aby to robi膰? - zdziwi艂 si臋 Wallander.

- Nie wiem. Dlatego dzwoni臋.

- Tydzie艅 temu by艂 taki jak zwykle. Z艂o艣ci艂 si臋, 偶e nie mam dla niego czasu. Nie siedzia艂em d艂ugo, ale i tak prawie ze mn膮 nie rozmawia艂, bo malowa艂 te swoje obrazy. Gertruda by艂a jak zwykle pogodna. Chocia偶 nie bardzo rozumiem, jak ona z nim wytrzymuje.

- Gertruda go kocha. To mi艂o艣膰. A wtedy du偶o si臋 wytrzymuje.

Wallander chcia艂 jak najszybciej zako艅czy膰 rozmow臋. W miar臋 up艂ywu lat siostra coraz bardziej przypomina艂a mu matk臋. Nigdy nie mia艂 szczeg贸lnie udanych kontakt贸w z matk膮. Kiedy dorasta艂, siostra i matka zm贸wi艂y si臋 przeciwko niemu i ojcu. Rodzina podzieli艂a si臋 na dwa obozy. Wtedy Wallander by艂 z ojcem bardzo blisko. Dopiero kiedy postanowi艂 zosta膰 policjantem, dosz艂o do konfliktu. Ojciec nie zaakceptowa艂 jego decyzji. I nie potrafi艂 wyja艣ni膰, dlaczego nie znosi wybranego przez niego zawodu, nie zaproponowa艂 te偶 nic w zamian. Kiedy Wallander sko艅czy艂 szko艂臋 i podj膮艂 prac臋 w drog贸wce w Malm贸, mi臋dzy nim a ojcem by艂a ju偶 przepa艣膰. Kilka lat p贸藕niej matka zachorowa艂a na raka. Postawiono diagnoz臋 w Nowy Rok, w maju ju偶 nie 偶y艂a. Latem siostra Kristina przeprowadzi艂a si臋 do Sztokholmu, gdzie dosta艂a prac臋 w Ericssonie. Wysz艂a za m膮偶, rozwiod艂a si臋 i ponownie wysz艂a za m膮偶. Wallander raz jeden spotka艂 jej pierwszego m臋偶a, o obecnym nie mia艂 bladego poj臋cia. Wiedzia艂, 偶e Linda ich czasem odwiedza w Karrtorpie, i z jej komentarzy wnioskowa艂, 偶e wizyty nie by艂y zbyt udane. Dystans mi臋dzy nim a siostr膮 z okresu dzieci艅stwa i dorastania pozosta艂. W dniu, w kto rym umrze ich ojciec, rozstan膮 si臋 na dobre.

- Odwiedz臋 go jeszcze dzisiaj wieczorem - obieca艂 Wallander i pomy艣la艂 o stercie brudnych ubra艅 na pod艂odze.

- I masz do mnie zadzwoni膰.

Wallander powiedzia艂, 偶e zadzwoni. Potem wybra艂 numer do Rygi. Kiedy kto艣 odebra艂, w pierwszej chwili pomy艣la艂, 偶e to Bajba. Okaza艂o si臋, 偶e to jej sprz膮taczka, kt贸ra m贸wi艂a tylko po 艂otewsku. Szybko od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. W tym samym momencie telefon zadzwoni艂. Drgn膮艂.

Us艂ysza艂 g艂os Martinssona.

- Mam nadziej臋, 偶e nie przeszkadzam.

- Wpad艂em zmieni膰 koszul臋 - powiedzia艂 Wallander, zastanawiaj膮c si臋 jednocze艣nie, dlaczego zawsze musi si臋 t艂umaczy膰, co robi w domu. - Czy co艣 si臋 sta艂o?

- Odebrali艣my kilka telefon贸w o osobach zaginionych -poinformowa艂 Martinsson. - Ann-Britt je przegl膮da.

- A co z twoimi komputerowymi poszukiwaniami?

- Od rana wszystko stoi - ponuro odpar艂 Martinsson. - Przed chwil膮 dzwoni艂em do Sztokholmu. M贸wi膮, 偶e za godzin臋 powinni uruchomi膰. Ale nie s膮 pewni.- Nie 艣cigamy przest臋pc贸w - skonstatowa艂 Wallander. - Mo偶emy poczeka膰.

- Dzwoni艂a lekarka z Malm贸. Malmstrom. Obieca艂em, 偶e si臋 odezwiesz.

- Dlaczego nie porozmawia艂a z tob膮?

- Nie wiem, chcia艂a rozmawia膰 z tob膮. Mo偶e dlatego, 偶e to ty widzia艂e艣 t臋 dziewczyn臋 偶yw膮.

Wallander zanotowa艂 numer telefonu.

- By艂em tam - odezwa艂 si臋 po chwili. - Nyberg kl臋cza艂 w glinie i poci艂 si臋. Czeka艂 na psa.

- Sam jest jak pies - powiedzia艂 Martinsson, nie pr贸buj膮c ukry膰, 偶e nie przepada za Nybergiem.

- Bywa zrz臋dliwy - przyzna艂 Wallander - ale jest zdolny. Ju偶 mia艂 zako艅czy膰, kiedy sobie przypomnia艂 o Salomonssonie.

- Rolnik umar艂 - powiedzia艂.

-Kto?

- Cz艂owiek, w kt贸rego kuchni pili艣my wczoraj kaw臋. Mia艂 zawa艂 i umar艂.

- Mo偶e powinni艣my zwr贸ci膰 kaw臋 - ponuro zauwa偶y艂 Martinsson.

Po rozmowie Wallander poszed艂 do kuchni i napi艂 si臋 wody. Potem d艂ugo siedzia艂 przy kuchennym stole. O drugiej zadzwoni艂 do Malm贸. Musia艂 poczeka膰, zanim Malmstrom podesz艂a do telefonu. Po g艂osie pozna艂, 偶e jest bardzo m艂oda. Przedstawi艂 si臋 i przeprosi艂, 偶e dzwoni dopiero teraz.

- Czy pojawi艂y si臋 jakie艣 nowe dane, kt贸re przemawia艂yby za przest臋pstwem? - spyta艂a.

-Nie.

- Wobec tego nie musimy robi膰 ekspertyzy s膮dowo-lekarskiej. To wszystko u艂atwia. Podpali艂a si臋 benzyn膮 o艂owiow膮.

Wallanderowi zbiera艂o si臋 na md艂o艣ci. Wyobrazi艂 sobie zw臋glone zw艂oki le偶膮ce tu偶 obok kobiety, z kt贸r膮 rozmawia艂.

- Nie znamy jej to偶samo艣ci - przyzna艂. - Musimy wiedzie膰 o niej jak najwi臋cej, 偶eby ustali膰 dok艂adny rysopis.

- Nie jest to 艂atwe w wypadku zw臋glonego cia艂a - powiedzia艂a oboj臋tnie. - Nask贸rek jest spalony. Czekamy na wynik badania z臋b贸w. W ka偶dym razie mia艂a zdrowe z臋by. Ani jednej plomby. Poza tym sto sze艣膰dziesi膮t trzy centymetry wzrostu. 呕adnych z艂ama艅.

- Potrzebny mi jej wiek. To niemal najwa偶niejsze.

- Ustalenie wieku zajmie jeszcze jeden dzie艅. Z臋by s膮 punktem wyj艣cia.

- A gdyby pani mia艂a zgadywa膰?

- Wol臋 nie.

- Widzia艂em j膮 z odleg艂o艣ci dwudziestu metr贸w. My艣l臋, 偶e mia艂a oko艂o siedemnastu lat. Myl臋 si臋?

- Nie lubi臋 zgadywa膰 - odpar艂a po namy艣le. - Wydaje mi si臋 jednak, 偶e jest m艂odsza.

- Dlaczego?

- Odpowiem, kiedy b臋d臋 pewna. Ale wcale bym si臋 nie zdziwi艂a, gdyby si臋 okaza艂o, 偶e ma pi臋tna艣cie lat.

- Czy pi臋tnastoletnia dziewczynka mo偶e si臋 podpali膰 z w艂asnej woli? - spyta艂 Wallander. - Trudno mi w to uwierzy膰.

- W zesz艂ym tygodniu sk艂ada艂am to, co zosta艂o po siedmioletniej dziewczynce, kt贸ra wysadzi艂a si臋 w powietrze - powiedzia艂a lekarka. - Bardzo starannie wszystko zaplanowa艂a. Zadba艂a nawet o to, 偶eby nikomu innemu nic si臋 nie sta艂o. Poniewa偶 ledwie umia艂a pisa膰, zamiast listu po偶egnalnego zostawi艂a rysunek. S艂ysza艂am te偶 o czterolatku, kt贸ry pr贸bowa艂 wyd艂uba膰 sobie oczy, bo tak si臋 ba艂 ojca.

- To niemo偶liwe. Nie w Szwecji.

- W艂a艣nie w Szwecji. W 艣rodku 艣wiata. Wallander mia艂 艂zy w oczach.

- Je艣li nie wiecie, kim ona jest, zatrzymamy j膮 u nas.

- Mam jeszcze jedno pytanie - powiedzia艂 Wallander.- Prywatne. 艢mier膰 przez podpalenie jest chyba potwornie bolesna?

- Ludzie wiedz膮 o tym od niepami臋tnych czas贸w. Dlatego ogie艅 by艂 najsurowsz膮 kar膮 i najwi臋ksz膮 m臋czarni膮, jak膮 mo偶na zada膰 cz艂owiekowi. Spalono Joann臋 d'Arc, palono czarownice. Zawsze ogie艅 by艂 tortur膮. Nawet nie jeste艣my sobie w stanie wyobrazi膰, jaki to potworny b贸l. Poza tym nie tak szybko, niestety, traci si臋 przytomno艣膰. Instynktowna ch臋膰 ucieczki od p艂omieni jest wi臋ksza ni偶 ch臋膰 unikni臋cia cierpienia. 艢wiadomo艣膰 zmusza cz艂owieka do zachowania przytomno艣ci. Potem dochodzi do punktu granicznego. Przez chwil臋 spalone nerwy s膮 znieczulone. Ludziom, kt贸rzy doznali poparze艅 dziewi臋膰dziesi臋ciu procent powierzchni cia艂a, wydawa艂o si臋, 偶e nie maj 膮 偶adnych obra偶e艅. Ale kiedy znieczulenie przestaje dzia艂a膰...

Nie doko艅czy艂a.

- P艂on臋艂a jak pochodnia - powiedzia艂 Wallander.

- Najlepiej o tym nie my艣le膰. Czy tego chcemy, czy nie, czasami 艣mier膰 mo偶e by膰 wybawieniem.

Po sko艅czonej rozmowie Wallander wzi膮艂 kurtk臋 i wyszed艂. Zerwa艂 si臋 wiatr. Z p贸艂nocy nadci膮ga艂y sk艂臋bione chmury. W drodze do komendy wst膮pi艂 na stacj臋 kontroli technicznej i zapisa艂 si臋 na przegl膮d. W pracy by艂 par臋 minut po trzeciej. Chwil臋 po艣wi臋ci艂 Ebbie z recepcji. Niedawno z艂ama艂a r臋k臋; przewr贸ci艂a si臋 u siebie w 艂azience. Zapyta艂, jak si臋 czuje.

- To mi u艣wiadomi艂o, 偶e si臋 starzej臋 - powiedzia艂a.

- Nigdy nie b臋dziesz stara.

- Jeste艣 mi艂y, ale to nieprawda.

Potem zajrza艂 do Martinssona. Siedzia艂 przed monitorem.

- Uruchomili dwadzie艣cia minut temu - powiedzia艂. -W艂a艣nie szukam w rysopisach, czy s膮 zaginione osoby o interesuj膮cych nas cechach.

- Dopisz, 偶e mia艂a sto sze艣膰dziesi膮t trzy centymetry wzrostu - powiedzia艂 Wallander. - Wiek: od pi臋tnastu do siedemnastu lat.

Martinsson spojrza艂 na niego zdziwiony.

- Pi臋tna艣cie lat? To chyba niemo偶liwe?

- Oby tak by艂o. Ale na razie musimy si臋 tego trzyma膰. Co z kombinacj膮 liter?

- Nie zd膮偶y艂em - przyzna艂 Martinsson. - Ale posiedz臋 do wieczora.

- Pr贸bujemy zidentyfikowa膰 martw膮 dziewczyn臋. Nie szukamy przest臋pcy.

- I tak nikogo u mnie nie ma. Nie lubi臋 wraca膰 do pustego j domu.

Wallander zostawi艂 Martinssona i zajrza艂 do otwartego pokoju Ann-Britt Hoglund. Nikogo. Poszed艂 do centrali operacyjnej, gdzie przyjmowano wszystkie telefony. Ann-Britt Hoglund siedzia艂a przy stole i razem z asystentem policji przegl膮da艂a stert臋 papier贸w.

-Jest co艣?- zapyta艂 Wallander.

- Mamy dwie informacje, kt贸re warto sprawdzi膰- odpowiedzia艂a. - Pierwsza dotyczy pewnej dziewczyny z uniwersytetu ludowego w Tomelilli, kt贸ra si臋 nie pokaza艂a si臋 od dw贸ch dni, i nikt nie wie, dlaczego.

- Nasza dziewczyna mia艂a sto sze艣膰dziesi膮t trzy centymetry wzrostu, zdrowe z臋by i pi臋tna艣cie, siedemna艣cie lat.

- Taka m艂oda?

- Tak. Taka m艂oda.

- Wobec tego nie jest to dziewczyna z Tomelilli - powiedzia艂a Ann-Britt Hoglund, odk艂adaj膮c kartk臋 z informacj膮. - Ta ma dwadzie艣cia trzy lata i jest dosy膰 wysoka.

Przez chwil臋 czego艣 szuka艂a w stercie papier贸w.- Druga ma szesna艣cie lat, nazywa si臋 Mari Lippmansson, mieszka w Ystadzie i pracuje w piekarni. Nie by艂a w pracy od trzech dni. Dzwoni艂 piekarz. By艂 z艂y. Jej rodzice najwyra藕niej si臋 ni膮 nie przejmuj膮.

- Przyjrzyj si臋 jej bli偶ej - zdecydowa艂 Wallander, chocia偶 wiedzia艂, 偶e to nie ona.

Poszed艂 po kaw臋 i usiad艂 w swoim pokoju. Na pod艂odze pi臋trzy艂y si臋 papiery dotycz膮ce kradzie偶y samochod贸w. Pomy艣la艂, 偶e ju偶 teraz powinien je przekaza膰 Svedbergowi. Jednocze艣nie mia艂 nadziej臋, 偶e przed jego urlopem nie dojdzie do 偶adnych powa偶niejszych przest臋pstw.

O czwartej zebrali si臋 w konferencyjnym. Nyberg wr贸ci艂 z pogorzeliska, gdzie zako艅czy艂 swoje prace. Spotkanie by艂o kr贸tkie. Hansson musia艂 si臋 zapozna膰 z piln膮 notatk膮 z G艂贸wnego Zarz膮du Policji.

- Za艂atwimy to szybko - zacz膮艂 Wallander. - Jutro musimy przejrze膰 wszystkie sprawy, kt贸re nie mog膮 czeka膰.

Zwr贸ci艂 si臋 do Nyberga, kt贸ry siedzia艂 na ko艅cu sto艂u.

- Jak posz艂o z psem?

- Tak jak m贸wi艂em - odpar艂 Nyberg. - Nic nie znalaz艂. Wszystkie tropy, je艣li takie by艂y, zniszczy艂 zapach benzyny, kt贸ry si臋 do tej pory nie ulotni艂.

- Znale藕li艣cie pi臋膰 albo sze艣膰 stopionych kanistr贸w - powiedzia艂 po namy艣le Wallander. - Znaczy艂oby to, 偶e musia艂a czym艣 przyjecha膰. Nie da艂aby rady przynie艣膰 tylu litr贸w benzyny. Chyba 偶e chodzi艂a po ni膮 kilka razy. Jest oczywi艣cie inna mo偶liwo艣膰. 呕e nie przysz艂a tam sama. Ale to co najmniej niedorzeczne. Kto pomaga m艂odej dziewczynie w samob贸jstwie?

- Mo偶emy si臋 zaj膮膰 kanistrami - powiedzia艂 z wahaniem Nyberg. - Ale czy to konieczne?- Dop贸ki nie wiemy, kim ona jest, musimy szuka膰 wsz臋dzie - zdecydowa艂 Wallander. - Sk膮d艣 musia艂a przyj艣膰. W jaki艣 spos贸b.

- Czy kto艣 zagl膮da艂 do obory Salomonssona? - zapyta艂a Ann-Britt H贸glund. - Mo偶e stamt膮d te kanistry. Wallander pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Kto艣 musi tam pojecha膰.

Ann-Britt H贸glund zg艂osi艂a si臋 na ochotnika.

- Trzeba teraz poczeka膰 na wyniki poszukiwa艅 Martinssona i efekty pracy patolog贸w z Malm贸 - podsumowa艂 Wallander. - Jutro dowiemy si臋, ile naprawd臋 mia艂a lat.

- Medalik - przypomnia艂 Svedberg.

- Poczekamy z tym, dop贸ki si臋 nie wyja艣ni kombinacja liter - powiedzia艂 Wallander.

Nagle zda艂 sobie spraw臋, 偶e do tej pory nie pomy艣la艂 o jednym. Przecie偶 z t膮 dziewczyn膮 s膮 zwi膮zani inni ludzie. Kt贸rzy b臋d膮 j膮 op艂akiwa膰. Kt贸rzy te偶 b臋d膮 j膮 widzie膰 jak 偶yw膮 pochodni臋, chocia偶 ca艂kiem inaczej ni偶 on. P艂omienie pozostan膮 w nich na zawsze, w nim poma艂u wygasn膮 i rozwiej膮 si臋 jak z艂y sen.

Po zebraniu wr贸cili do swoich zaj臋膰. Svedberg poszed艂 z Wallanderem po materia艂y dochodzeniowe w sprawie kradzie偶y samochod贸w. Wallander kr贸tko je podsumowa艂. Kiedy si臋 z tym uporali i Svedberg ci膮gle siedzia艂, Wallander u艣wiadomi艂 sobie, 偶e chcia艂 powiedzie膰 co艣 jeszcze.

- Powinni艣my si臋 kiedy艣 spotka膰 i porozmawia膰 - zacz膮艂 z wahaniem. - O rym, co si臋 dzieje w policji.

- My艣lisz o redukcjach i o przejmowaniu aresztant贸w przez firmy ochroniarskie? - Svedberg, zniech臋cony, pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Co z tego, 偶e nam dadz膮 nowe mundury, je艣li nie b臋dziemy mogli normalnie pracowa膰?

l- Nasza rozmowa niczego nie za艂atwi - powiedzia艂 Wallander wymijaj膮co. - Mamy zwi膮zek zawodowy, kt贸remu mi臋dzy innymi za to p艂ac膮.

- Tak czy inaczej, trzeba protestowa膰. Trzeba m贸wi膰 ludziom, na co si臋 zanosi.

- Ka偶dy ma chyba dosy膰 swoich spraw - powiedzia艂 Wallander, my艣l膮c jednocze艣nie, 偶e Svedberg oczywi艣cie ma racj臋.

Z do艣wiadczenia wiedzia艂, 偶e w obronie swoich komisariat贸w s膮 gotowi na bardzo wiele.

Svedberg wsta艂.

- To tyle.

- Zorganizuj zebranie - zaproponowa艂 Wallander. - Na pewno przyjd臋. Ale poczekaj z tym do jesieni.

- Pomy艣l臋 o tym - powiedzia艂 Svedberg i wyszed艂 z kradzie偶ami samochod贸w pod pach膮.

By艂a za kwadrans pi膮ta. Wallander spojrza艂 w okno. B臋dzie pada膰. Postanowi艂 zje艣膰 pizz臋, a potem odwiedzi膰 ojca w L贸derupie. Przynajmniej raz chcia艂 do niego pojecha膰 bez telefonicznej zapowiedzi.

Kiedy wychodzi艂 z komendy, zajrza艂 do Martinssona.

- Nie sied藕 za d艂ugo.

- Ci膮gle nic nie znalaz艂em - powiedzia艂 Martinsson znad swoich monitor贸w.

- Do zobaczenia jutro.

Wallander poszed艂 na parking. W samoch贸d zacz臋艂y uderza膰 pierwsze krople deszczu. Ju偶 mia艂 wyje偶d偶a膰, kiedy zobaczy艂 biegn膮cego w jego stron臋 i wymachuj膮cego r臋kami Martinssona. Mamy j膮, przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋. I poczu艂 kamie艅 w 偶o艂膮dku. Opu艣ci艂 szyb臋.

- Znalaz艂e艣 j膮? - spyta艂.

-Nie.

Z wyrazu twarzy Martinssona wywnioskowa艂, 偶e sta艂o si臋 co艣 powa偶nego. Wysiad艂 z samochodu.

- Co jest?

- By艂 telefon - powiedzia艂 Martinsson. - Na pla偶y pod Sandskogen znaleziono zw艂oki.

Cholera, pomy艣la艂 Wallander. Tylko nie to. Nie teraz.

- Wygl膮da to na morderstwo - kontynuowa艂 Martinsson. - Dzwoni艂 m臋偶czyzna. Sprawia艂 wra偶enie niezwykle rzeczowego, chocia偶, rzecz jasna, by艂 w szoku.

- Jedziemy. Id藕 po kurtk臋. B臋dzie pada膰. Martinsson ani drgn膮艂.

- Ten, co dzwoni艂, rozpozna艂 ofiar臋. Wallander wyczyta艂 z twarzy Martinssona, 偶e odpowied藕 nie wprawi go w dobry humor.

- Powiedzia艂, 偶e to Wetterstedt. By艂y minister sprawiedliwo艣ci.

Wallander wpatrywa艂 si臋 w Martinssona.

- Powt贸rz.

- Twierdzi艂, 偶e to Gustaf Wetterstedt. Minister sprawiedliwo艣ci. Powiedzia艂 jeszcze co艣. Powiedzia艂, 偶e by艂 oskalpowany. Patrzyli na siebie t臋pym wzrokiem. By艂a za dwie pi膮ta, 艣roda, 22 czerwca.

Deszcz przybra艂 na sile. Wallander czeka艂 na Martinssona, kiedy ten pobieg艂 po kurtk臋. W czasie jazdy niewiele rozmawiali. Martinsson pokazywa艂 drog臋. Skr臋cili w w膮sk膮 uliczk臋 za kortami tenisowymi. Wallander rozmy艣la艂, co ich czeka. Sta艂o si臋 to, czego najmniej ze wszystkiego pragn膮艂. Wiedzia艂, 偶e je艣li m臋偶czyzna, kt贸ry zadzwoni艂 na komend臋, m贸wi prawd臋, jego urlop jest pod znakiem zapytania. Hansson poprosi go o przesuni臋cie terminu, na co on si臋 w ko艅cu zgodzi. I tak spe艂zn膮 na niczym jego nadzieje na puste biurko do ko艅ca czerwca.

Zobaczyli wydmy i zatrzymali si臋. Podszed艂 do nich m臋偶czyzna, z kt贸rym mieli si臋 spotka膰. Wallandera zaskoczy艂 jego wiek, nie wygl膮da艂 na wi臋cej ni偶 trzydzie艣ci lat. Je艣li denatem jest Wetterstedt, m臋偶czyzna m贸g艂 mie膰 oko艂o dziesi臋ciu lat, kiedy Wetterstedt przesta艂 piastowa膰 funkcj臋 ministra sprawiedliwo艣ci i znikn膮艂 z 偶ycia publicznego. Wallander by艂 wtedy m艂odym policjantem 艣ledczym. Pr贸bowa艂 przywo艂a膰 w pami臋ci wygl膮d Wetterstedta: kr贸tkie w艂osy, okulary bez oprawek, terkotliwy g艂os, zawsze pewny siebie, niesk艂onny do przyznania si臋 do b艂臋du. Tak go zapami臋ta艂.

M臋偶czyzna przedstawi艂 si臋 jako G贸ran Lindgren. Mia艂 na sobie kr贸tkie spodenki i cienk膮 koszulk臋. By艂 zdenerwowany. Poszli za nim brzegiem. Pada艂o, byli sami. G贸ran Lindgren zaprowadzi艂 ich do du偶ej 艂odzi wios艂owej. Le偶a艂a do g贸ry dnem. - Jest pod spodem - dr偶膮cym g艂osem powiedzia艂 G贸ran Lindgren.

Wallander i Martinsson popatrzyli na siebie, jakby si臋 nadal 艂udzili, 偶e to nieprawda. W ko艅cu ukl臋kli i zajrzeli pod 艂贸dk臋. Chocia偶 by艂o ciemnawo, bez trudu rozr贸偶nili zarys postaci.

- Przewr贸膰my 艂贸d藕 - szepn膮艂 Martinsson, jakby si臋 ba艂, 偶e umar艂y go us艂yszy.

- Nie. Nie b臋dziemy niczego przewraca膰. Szybko si臋 podni贸s艂.

- Ma pan chyba latark臋 - zwr贸ci艂 si臋 do G贸rana Lindgrena. - Inaczej nie zauwa偶y艂by pan kilku szczeg贸艂贸w.

M臋偶czyzna ze zdziwieniem skin膮艂 g艂ow膮 i z reklam贸wki, kt贸ra le偶a艂a obok 艂odzi, wyj膮艂 latark臋. Wallander przykucn膮艂 i po艣wieci艂.- Jasna cholera - wyrwa艂o si臋 Martinssonowi.

Twarz zmar艂ego by艂a pokryta krwi膮. Mimo to mogli zobaczy膰, 偶e denat nie ma sk贸ry na czole ani w艂os贸w. Goran Lind-gren si臋 nie pomyli艂. Pod 艂贸dk膮 le偶a艂 Wetterstedt. Wstali. Wallander zwr贸ci艂 latark臋.

- Sk膮d pan wiedzia艂, 偶e to Wetterstedt? - spyta艂.

- Mieszka tutaj - odpar艂 Gra艅 Lindgren i pokaza艂 na najbli偶sz膮 will臋. - Poza rym by艂 znany. Pami臋ta si臋 polityka, kt贸ry cz臋sto wyst臋powa艂 w telewizji.

Wallander pokiwa艂 g艂ow膮.

- Pe艂na mobilizacja - powiedzia艂 do Martinssona. - Id藕 zadzwo艅. Ja poczekam tutaj.

Martinsson szybko odszed艂. Deszcz przybiera艂 na sile.

- Kiedy go pan zobaczy艂?- spyta艂 Wallander.

- Nie mam zegarka - odpar艂 Lindgren. - Ale jakie艣 p贸艂 godziny temu.

- Sk膮d pan dzwoni艂?

Lindgren wskaza艂 na reklam贸wk臋.

- Mam kom贸rk臋.

Wallander przygl膮da艂 mu si臋 uwa偶nie.

- Le偶y pod przewr贸con膮 艂odzi膮 - powiedzia艂. - Z zewn膮trz nic nie wida膰. Musia艂 si臋 pan pochyli膰, 偶eby go zobaczy膰.

- To moja 艂贸d藕. A dok艂adniej, mojego taty. Cz臋sto tutaj przychodz臋 po pracy. A 偶e zbiera艂o si臋 na deszcz, pomy艣la艂em, 偶e w艂o偶臋 reklam贸wk臋 pod 艂贸dk臋. Uderzy艂a o co艣, wi臋c si臋 schyli艂em. Najpierw my艣la艂em, 偶e obluzowa艂a si臋 deska. No a potem go zobaczy艂em.

- To nie moja sprawa, ale jestem ciekaw, dlaczego nosi pan z sob膮 latark臋?

- Mamy domek w Sandskogen, ko艂o Myrgangen. Nie ma tam 艣wiat艂a, bo wymieniamy przewody. Ojciec i ja jeste艣my elektrykami. Wallander skin膮艂 g艂ow膮.

- Prosz臋 tu zosta膰 - powiedzia艂. - Za chwil臋 powt贸rzymy te pytania. Czy czego艣 pan dotyka艂? Lindgren pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Czy kto艣 opr贸cz pana go widzia艂?

-Nie.

- Kiedy ostatnio pan albo pana ojciec odwracali艣cie 艂贸dk臋?

- Przesz艂o tydzie艅 temu - odpowiedzia艂 po namy艣le G贸ran Lindgren.

Wallander nie mia艂 wi臋cej pyta艅. Sta艂 bez ruchu i zastanawia艂 si臋. Potem podszed艂 pod dom Wetterstedta. Dotkn膮艂 furtki do ogrodu. Zamkni臋ta.

Przywo艂a艂 G贸rana Lindgrena.

- Mieszka pan w pobli偶u?

- Nie. W Akesholmie. Zaparkowa艂em wy偶ej, przy drodze.

- I wiedzia艂 pan, 偶e Wetterstedt mieszka w艂a艣nie tutaj?

- Spacerowa艂 nad brzegiem. Czasami si臋 przygl膮da艂, jak si臋 z ojcem krz膮tamy przy 艂odzi. Ale ani razu si臋 do nas nie odezwa艂. Chyba by艂 troch臋 bufonowaty.

- Mia艂 偶on臋?

- Ojciec m贸wi艂, 偶e si臋 rozwi贸d艂. Przeczyta艂 to w jakim艣 tygodniku.

Wallander skin膮艂 g艂ow膮.

- No, dobrze, nie ma pan nic od deszczu w tej reklam贸wce?

- Mam w samochodzie.

- To prosz臋 przynie艣膰. Czy powiedzia艂 pan o swoim odkryciu jeszcze komu艣 pr贸cz policji?

- Nie, ale chcia艂bym zadzwoni膰 do ojca. To jego 艂贸d藕.

- Prosz臋 si臋 z tym na razie wstrzyma膰 - powiedzia艂 Wallander. - Niech pan teraz idzie po ubranie.

Kiedy G贸ran Lindgren odszed艂, Wallander wr贸ci艂 do 艂odzi. Patrz膮c na ni膮, pr贸bowa艂 sobie wyobrazi膰, co si臋 sta艂o. Wiedzia艂, 偶e pierwsze wra偶enie z miejsca zbrodni cz臋sto bywa rozstrzygaj膮ce. P贸藕niej, w trakcie 偶mudnego 艣ledztwa, b臋dzie si臋 odwo艂ywa艂 do tego pierwszego wra偶enia.

Pewne rzeczy m贸g艂 stwierdzi膰 od razu. Wetterstedta nie zamordowano pod 艂odzi膮. Zosta艂 tam w艂o偶ony. Schowany. Poniewa偶 dom ofiary by艂 tu偶 obok, wiele przemawia艂o za tym, 偶e tam w艂a艣nie zgin膮艂. Poza tym Wallander podejrzewa艂, 偶e morderca nie dzia艂a艂 sam. 呕eby umie艣ci膰 cia艂o pod 艂贸dk膮, trzeba j膮 by艂o podnie艣膰. Starego typu, drewniana 艂贸d藕, budowana systemem klinkierowym, sporo wa偶y艂a.

Potem pomy艣la艂 o skalpie. Jakiego s艂owa u偶y艂 Martinsson? G贸ran Lindgren powiedzia艂, 偶e m臋偶czyzna zosta艂 oskalpowany. Naturalnie mog艂y by膰 inne powody okaleczenia g艂owy. Nie wiedzieli, jak zgin膮艂 Wetterstedt. My艣l o celowym pozbawianiu kogo艣 w艂os贸w wcale nie jest taka oczywista.

By艂o jednak co艣, co si臋 nie zgadza艂o. Wallander poczu艂 si臋 nieswojo. Zaniepokoi艂a go ta zdarta sk贸ra.

Zacz臋艂y si臋 zje偶d偶a膰 wozy policyjne. Martinsson, bardzo m膮drze, zabroni艂 im u偶ywania syren i kogut贸w. Wallander odsun膮艂 si臋 kilkana艣cie metr贸w od 艂odzi, 偶eby nie zadeptywali piasku.

- Pod 艂odzi膮 jest martwy m臋偶czyzna- powiedzia艂, kiedy policjanci zebrali si臋 wok贸艂 niego. - To prawdopodobnie Gustaf Wetterstedt, swego czasu nasz najwy偶szy zwierzchnik. Ci, kt贸rzy s膮 w moim wieku, pami臋taj膮, 偶e by艂 kiedy艣 ministrem sprawiedliwo艣ci. Tutaj mieszka艂 na emeryturze. A teraz nie 偶yje. Musimy przyj膮膰, 偶e zosta艂 zamordowany. Zaczniemy od odgrodzenia terenu.

- Cale szcz臋艣cie, 偶e dzisiaj w nocy nie ma meczu - odezwa艂 si臋 Martinsson.

- Kto wie, mo偶e nasz cz艂owiek te偶 si臋 interesuje pi艂k膮 no偶n膮 - powiedzia艂 Wallander, poirytowany ci膮g艂ymi uwagami o trwaj膮cych mistrzostwach 艣wiata.- Nyberg ju偶 jedzie - poinformowa艂 Martinsson.

- B臋dziemy pracowa膰 ca艂膮 noc - zdecydowa艂 Wallander.

- Zaczynajmy.

Przyjecha艂 Svedberg z Ann-Britt H贸glund, chwil臋 p贸藕niej do艂膮czy艂 Hansson. G贸ran Lindgren wr贸ci艂 w 偶贸艂tym kombinezonie przeciwdeszczowym. Jeszcze raz opowiedzia艂, jak zauwa偶y艂 martwego m臋偶czyzn臋. Svedberg notowa艂. Poniewa偶 pada艂o na ca艂ego, stan臋li pod drzewem na wydmie. Wallander poprosi艂 Lindgrena, 偶eby jeszcze zosta艂. Nie chcia艂 odwraca膰 艂odzi, wi臋c wezwany lekarz musia艂 si臋 pod ni膮 podkopa膰, 偶eby stwierdzi膰 zgon.

- Prawdopodobnie by艂 rozwiedziony- powiedzia艂 Wallander. - Ale musimy to sprawdzi膰. Zosta艅cie tutaj, a ja z Ann-Britt obejrzymy will臋.

- Klucze - przypomnia艂 Svedberg.

Martinsson po艂o偶y艂 si臋 na brzuchu przy 艂贸dce i wyci膮gn膮艂 r臋k臋. Po kilku minutach wyj膮艂 z kieszeni kurtki Wetterstedta p臋k kluczy. Upaprany mokrym piaskiem, wr臋czy艂 je Wallanderowi.

- Musimy zadaszy膰 teren- powiedzia艂 Wallander z irytacj膮.

- Dlaczego Nyberga jeszcze nie ma? Dlaczego wszystko tak si臋 艣limaczy?

- Przyjedzie- uspokaja艂 Svedberg. - Dzisiaj 艣roda. W艣rody przesiaduje w saunie.

Wallander i Ann-Britt H贸glund ruszyli do willi Wetterstedta.

- Pami臋tam go ze szko艂y policyjnej - powiedzia艂a. - Kto艣 powiesi艂 jego zdj臋cie na 艣cianie zamiast tarczy do gry w strza艂ki.

- Nigdy nie by艂 popularny w policji- przyzna艂 Wallander.

- To za jego czas贸w cichaczem zbli偶a艂o si臋 nowe. Jakby nam kto艣 nagle wci膮gn膮艂 kaptur na oczy. Cz艂owiek si臋 wstydzi艂, 偶e by艂 policjantem. Lepiej si臋 wtedy dba艂o o wi臋藕ni贸w ni偶 o spadek przest臋pczo艣ci.

- Niewiele pami臋tam - powiedzia艂a Ann-Britt H贸glund. - Ale czy on nie by艂 zamieszany w jak膮艣 afer臋?

- Kr膮偶y艂y r贸偶ne pog艂oski. O tym i owym. Ale niczego mu nie udowodniono. S艂ysza艂em, 偶e kilku policjant贸w ze Sztokholmu nie藕le si臋 wkurzy艂o.

- Mo偶e przyszed艂 jego czas.

Wallander spojrza艂 na ni膮, zdumiony. Ale nic nie powiedzia艂.

Stan臋li przed furtk膮 w murze oddzielaj膮cym pla偶臋 od ogrodu Wetterstedta.

- Ju偶 tu kiedy艣 by艂am - stwierdzi艂a. - Wydzwania艂 do nas i narzeka艂, 偶e m艂odzie偶 przesiaduje nocami na brzegu i 艣piewa. Jeden z tych m艂odych ludzi napisa艂 nawet w tej sprawie list do redakcji 鈥瀁stads Allehanda". Bjork mnie poprosi艂, 偶ebym tu przyjecha艂a i popatrzy艂a.

- Popatrzy艂a? Na co?

- Nie wiem. Jak wiesz, Bj贸rk by艂 bardzo czu艂y na krytyk臋.

- To by艂a jedna z jego najlepszych stron. W ka偶dym razie broni艂 nas. Nie zawsze tak jest.

Znale藕li w艂a艣ciwy klucz i otworzyli furtk臋. Wallander zauwa偶y艂, 偶e lampa przy furtce jest popsuta. Weszli do zadbanego ogrodu. Na trawie ani 艣ladu zesz艂orocznych li艣ci, ma艂a fontanna: dwoje nagich gipsowych dzieci oblewa艂o si臋 tryskaj膮c膮 im z ust wod膮. Wal ta艅ce by艂 hamak, a na kamiennej posadzce sta艂 st贸艂 z marmurowym blatem i krzes艂a.

- Dobrze utrzymane i kosztowne - zauwa偶y艂a Ann-Britt H贸glund. - Jak my艣lisz, ile kosztuje taki st贸艂?

Wallander nie wiedzia艂. Wydawa艂o mu si臋, 偶e will臋 zbudowano na pocz膮tku stulecia. Brukowan膮 alejk膮 doszli do drzwi frontowych. Wallander zadzwoni艂. Odczeka艂 przesz艂o minut臋 i zadzwoni艂 jeszcze raz. Potem odszuka艂 klucz i otworzy艂. W przedpokoju pali艂o si臋 艣wiat艂o. Zawo艂a艂. Cisza. Nikogo.

- Wetterstedt nie zgin膮艂 pod 艂odzi膮 - powiedzia艂. - Naturalnie m贸g艂 zosta膰 zaatakowany na pla偶y. Ale wydaje mi si臋, 偶e to si臋 sta艂o tutaj.

- Dlaczego? - spyta艂a.

- Nie wiem. Przeczucie.

Wolno przeszli przez ca艂y dom, od piwnicy po strych, dotykaj膮c jedynie kontakt贸w. Przegl膮d by艂 powierzchowny, ale dla Wallandera wa偶ny. Nie wiedzieli, czego szukaj膮. Kilka dni temu m臋偶czyzna, kt贸ry teraz le偶a艂 martwy na pla偶y, mieszka艂 tutaj. W najlepszym wypadku mogli szuka膰 艣lad贸w tej nag艂ej pustki. Wsz臋dzie panowa艂 wzorowy porz膮dek. Wallander wypatrywa艂 ewentualnego miejsca zbrodni. Obejrza艂 drzwi wej艣ciowe, sprawdzaj膮c, czy nikt si臋 nie w艂ama艂. Kiedy stali w przedpokoju, powiedzia艂, 偶eby zdj臋li buty. Poruszali si臋 teraz bezg艂o艣nie po willi, kt贸ra wydawa艂a si臋 rosn膮膰 z k4偶dym ich krokiem. Wallander spostrzeg艂, 偶e jego kole偶anka w takim samym stopniu przypatruje si臋 jemu, co sprz臋tom w pokojach. Nieraz, jako m艂ody i nieopierzony policjant, zachowywa艂 si臋 identycznie w obecno艣ci Rydberga. Zamiast si臋 cieszy膰, 偶e Ann-Britt H贸glund szanuje jego wiedz臋 i do艣wiadczenie, by艂 przygn臋biony. Zbli偶a si臋 zmiana warty, pomy艣la艂. Chocia偶 s膮 w jednej dru偶ynie, ona wspina si臋 na szczyt, a on poma艂u zaczyna z niego schodzi膰. Przypomnia艂 sobie dzie艅, sprzed blisko dw贸ch lat, kiedy si臋 pierwszy raz spotkali. Zobaczy艂 bezbarwn膮, ma艂o atrakcyjn膮 m艂od膮 kobiet臋, kt贸ra sko艅czy艂a szko艂臋 policyjn膮 z najlepszymi ocenami. Wyrazi艂a nadziej臋, 偶e nauczy j膮 tego wszystkiego o nieobliczalnej rzeczywisto艣ci, czego nie by艂a w stanie pozna膰, przebywaj膮c w hermetycznym 艣rodowisku szkolnym. A powinno by膰 odwrotnie, pomy艣la艂, przygl膮daj膮c si臋 wyblak艂ej litografii o nierozpoznawalnym motywie. Zmiana ju偶 si臋 niepostrze偶enie dokona艂a. Ucz臋 si臋 wi臋cej od niej, na podstawie tego, jak na mnie patrzy, ni偶 ona ode mnie. Bo jakie mo偶e mie膰 korzy艣ci z mojego coraz bardziej wyja艂owionego policyjnego m贸zgu.

Zatrzymali si臋 przy oknie na pi臋trze, sk膮d widzieli brzeg. Na pla偶y zainstalowano reflektory. Nyberg, kt贸ry si臋 wreszcie pojawi艂, w艣ciekle gestykulowa艂, pokazuj膮c, jak zawiesi膰 nad 艂odzi膮 plastikowy dach. Policjanci w d艂ugich p艂aszczach pilnowali blokady. La艂o na ca艂ego, za blokad膮 sta艂o kilka os贸b.

- Chyba si臋 pomyli艂em - zauwa偶y艂 Wallander, patrz膮c, jak dach w ko艅cu znalaz艂 si臋 na w艂a艣ciwym miejscu. - Nic nie wskazuje na to, 偶eby Wetterstedt zosta艂 zamordowany w domu.

- Morderca m贸g艂 posprz膮ta膰 - powiedzia艂a Ann-Britt H贸glund.

- Dowiemy si臋 tego, kiedy Nyberg dok艂adnie wszystko przeszuka. W ka偶dym razie mojemu pierwszemu przeczuciu zaprzecza drugie przeczucie. My艣l臋, 偶e to si臋 sta艂o poza domem.

W milczeniu zeszli na d贸艂.

- Nie by艂o poczty przy drzwiach - powiedzia艂a Ann-Britt H贸glund. - Pewnie skrzynka jest przed domem.

- P贸藕niej si臋 tym zajmiemy.

Wszed艂 do du偶ego salonu. Ann-Britt H贸glund zatrzyma艂a si臋 przy drzwiach, jakby czeka艂a na wyk艂ad.

- Zwykle zadaj臋 sobie pytanie - zacz膮艂 Wallander - czego nie widz臋. Tutaj wszystko wydaje si臋 oczywiste. To dom samotnego m臋偶czyzny, gdzie wszystko jest na swoim miejscu, rachunki pop艂acone, gdzie samotno艣膰 przenika 艣ciany jak stary papierosowy dym. Nie pasuje do tego wzoru tylko jedno: 偶e ten m臋偶czyzna le偶y teraz martwy pod 艂odzi膮 G贸rana Lindgrena.

Po chwili doda艂:

- Jest jeszcze co艣. Popsuta lampa przy furtce.

- Mog艂a si臋 przepali膰 偶ar贸wka.- Oczywi艣cie, ale tak czy inaczej, nie pasuje do tego wzoru. Kto艣 zapuka艂 do drzwi. Wallander otworzy艂. W deszczu sta艂 Hansson.

- Ani Nyberg, ani lekarz nic wi臋cej nie zrobi膮 bez podniesienia 艂odzi - oznajmi艂.

- No to podnie艣cie - zdecydowa艂 Wallander. - Zaraz tam przyjd臋.

Hansson rozp艂yn膮艂 si臋 w deszczu.

- Powinni艣my odszuka膰 jego rodzin臋- powiedzia艂 Wallander. - Musi tu gdzie艣 by膰 notes z telefonami.

- Jedno mnie dziwi - zauwa偶y艂a Ann-Britt H贸glund. -Wsz臋dzie s膮 pami膮tki z jego d艂ugiego 偶ycia, licznych podr贸偶y, mn贸stwa spotka艅 z r贸偶nymi lud藕mi, ale nie ma fotografii rodzinnych.

Wallander rozejrza艂 si臋 po salonie i przyzna艂 jej racj臋. Zirytowa艂 si臋, 偶e sam na to nie wpad艂.

- Mo偶e nie chcia艂, 偶eby mu przypomina艂y o jego podesz艂ym wieku - powiedzia艂 bez przekonania.

- Kobieta nie mog艂aby mieszka膰 w takim domu, w kt贸rym nie ma zdj臋膰 jej rodziny. Chyba dlatego o tym pomy艣la艂am. Na stoliku ko艂o kanapy sta艂 telefon.

- W gabinecie te偶 jest telefon - powiedzia艂. - Popatrz tam, a ja poszukam tutaj. Kucn膮艂 przy stoliku. Obok telefonu le偶a艂 pilot do telewizora. M贸g艂 rozmawia膰 i jednocze艣nie ogl膮da膰 telewizj臋, pomy艣la艂. Zupe艂nie jak ja. 呕yjemy w 艣wiecie, w kt贸rym musimy mie膰 pe艂n膮 kontrol臋 nad telewizorem i telefonem. Przejrza艂 ksi膮偶ki telefoniczne, nie znalaz艂 tam jednak 偶adnych prywatnych zapisk贸w. Potem podszed艂 do komody i ostro偶nie wysun膮艂 dwie szuflady. W jednej by艂 klaser, w drugiej tubki kleju i pude艂ko z obr膮czkami do serwetek. Kiedy ruszy艂 do gabinetu, zadzwoni艂 telefon. Drgn膮艂. Ann-Britt Hoglund pojawi艂a si臋 w drzwiach. Wallander usiad艂 w rogu kanapy i podni贸s艂 s艂uchawk臋.

- Halo - odezwa艂a si臋 kobieta. - Gustaf? Dlaczego nie dzwonisz?

- Kto m贸wi? - spyta艂 Wallander.

-Jestem matk膮 Gustafa Wetterstedta - powiedzia艂a ostrym g艂osem. - Z kim rozmawiam?

- Nazywam si臋 Kurt Wallander. Jestem z policji. S艂ysza艂 jej oddech. Pomy艣la艂, 偶e je艣li jest matk膮 Wetterstedta, to musi by膰 bardzo stara. Da艂 znak Ann-Britt Hoglund.

- Czy co艣 si臋 sta艂o? - spyta艂a kobieta.

Wallander nie wiedzia艂, co powiedzie膰. Powiadamianie o 艣mierci przez telefon k艂贸ci艂o si臋 ze wszelkimi pisanymi i niepisanymi regu艂ami. Ale ju偶 powiedzia艂, 偶e jest policjantem.

- Halo! - zawo艂a艂a kobieta. -Jest pan tam?

Wallander milcza艂. Wpatrywa艂 si臋 bezradnie w Ann-Britt Hoglund, a potem zrobi艂 co艣, czego nie potrafi艂 p贸藕niej wyja艣ni膰: od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.

- Kto to by艂? - zapyta艂a Ann-Britt Hoglund.

Wallander pokr臋ci艂 g艂ow膮, podni贸s艂 s艂uchawk臋 i zadzwoni艂 na Kungsholmen, do komendy g艂贸wnej sztokholmskiej policji.

Tu偶 po dziewi膮tej wieczorem telefon Gustafa Wetterstedta zn贸w si臋 odezwa艂. Koledzy ze Sztokholmu poinformowali matk臋 Wetterstedta o 艣mierci syna. Do Wallandera zadzwoni艂 inspektor Hans Yikander z komisariatu na 脫stermalmie. Za kilka dni, l lipca, dotychczasow膮 nazw臋 posterunku zast膮pi nowa, Citypolisen.- Ju偶wie- powiedzia艂 Hans Yikander.- Z uwagi na jej wiek poszed艂em do niej z pastorem. Ale by艂a opanowana, mimo 偶e ma dziewi臋膰dziesi膮t cztery lata.

- Mo偶e w艂a艣nie dlatego - odpar艂 Wallander.

- Szukamy dzieci Wetterstedta. Syn pracuje przy ONZ w Nowym Jorku, a c贸rka, m艂odsza, mieszka w Uppsali. Powinni艣my ich z艂apa膰 jeszcze dzisiaj wieczorem.

- A jego by艂a 偶ona?

- Kt贸ra? Mia艂 trzy 偶ony.

- Wszystkie. Sami si臋 z nimi skontaktujemy.

- Mam co艣, co mo偶e ci臋 zainteresuje. Dowiedzieli艣my si臋 od jego matki, 偶e dzwoni艂 do niej codziennie, punktualnie o dziewi膮tej wieczorem.

Wallander spojrza艂 na zegarek. Trzy po dziewi膮tej. Od razu zrozumia艂, 偶e to bardzo wa偶ne.

- Wczoraj nie zadzwoni艂 - m贸wi艂 Hans Yikander. - Czeka艂a do wp贸艂 do dziesi膮tej. Wtedy sama zadzwoni艂a. Nikt nie odpowiada艂, mimo 偶e, jak twierdzi, przeczeka艂a co najmniej pi臋tna艣cie sygna艂贸w.

- A przedwczoraj?

- Nie by艂a pewna. W ko艅cu ma dziewi臋膰dziesi膮t cztery lata. Powiedzia艂a, 偶e jej bliska pami臋膰 jest kiepska.

- Czy powiedzia艂a co艣 jeszcze?

- Nie bardzo wiedzia艂em, o co pyta膰.

- Chcieliby艣my jeszcze z ni膮 porozmawia膰. Poniewa偶 ciebie ju偶 zna, mo偶e ty by艣 si臋 tego podj膮艂.

- W drugim tygodniu lipca id臋 na urlop - odpar艂 Hans Yikander. - Ale do tego czasu mog臋, czemu nie.

Wallander zako艅czy艂 rozmow臋. Ann-Britt H贸glund posz艂a wyj膮膰 poczt臋 ze skrzynki i w艂a艣nie wr贸ci艂a.

- Wczorajsze i dzisiejsze gazety - powiedzia艂a. -1 rachunek telefoniczny. 呕adnych prywatnych list贸w. Chyba d艂ugo nie le偶a艂 pod t膮 艂odzi膮. Wallander wsta艂 z kanapy.

- Obejrzyj dom jeszcze raz. Zorientuj si臋, czy co艣 nie zgin臋艂o. A ja p贸jd臋 na brzeg.

Wci膮偶 la艂o. Id膮c przez ogr贸d, Wallander przypomnia艂 sobie, 偶e mia艂 odwiedzi膰 ojca. Zawr贸ci艂 z grymasem niezadowolenia.

- Zr贸b mi przys艂ug臋 - poprosi艂 Ann-Britt H贸glund. - Zadzwo艅 do mojego ojca i powiedz mu, 偶e jestem bardzo zaj臋ty. Gdyby spyta艂, z kim rozmawia, mo偶esz powiedzie膰, 偶e z nowym szefem policji.

Skin臋艂a g艂ow膮 z u艣miechem. Wallander poda艂 jej numer telefonu i wyszed艂 na deszcz.

Miejsce zbrodni, o艣wietlone silnymi reflektorami, wygl膮da艂o dosy膰 upiornie. Z przykrym uczuciem Wallander wszed艂 pod rozpi臋ty dach. Gustaf Wetterstedt le偶a艂 na plecach na brezencie. Lekarz 艣wieci艂 mu latark膮 w gard艂o. Widz膮c Wallandera, przerwa艂.

- Jak si臋 czujesz? - spyta艂.

Dopiero teraz Wallander go pozna艂. Pewnej nocy, kilka lat temu, przyj膮艂 go w przyszpitalnym pogotowiu, kiedy Wallander my艣la艂, 偶e ma zawa艂.

-Nie licz膮c tego tutaj, dobrze - odpar艂. - Nie mia艂em nawrotu.

- Pos艂ucha艂e艣 moich rad?

- Raczej nie - b膮kn膮艂 pokr臋tnie.

Przygl膮da艂 si臋 martwemu m臋偶czy藕nie i pomy艣la艂, 偶e nawet teraz sprawia takie samo wra偶enie, jak wtedy, gdy si臋 pojawia艂 na ekranie telewizora. W jego twarzy, mimo 偶e pokrywa艂a j膮 zakrzep艂a krew, by艂o co艣 stanowczego i odpychaj膮cego. Pochyli艂 si臋 i spojrza艂 na ran臋 na czole.

- Jak umar艂? - spyta艂.- Od silnego ciosu w kr臋gos艂up - odpar艂 lekarz. - Jest przeci臋ty tu偶 pod 艂opatkami. 艢mier膰 musia艂a by膰 natychmiastowa. Zanim upad艂, ju偶 nie 偶y艂.

- Jeste艣 pewien, 偶e to si臋 sta艂o poza domem?

- Tak my艣l臋. Cios zada艂 mu kto艣, kto sta艂 za nim. Upad艂 na brzuch. Ma piasek w ustach i w oczach. Prawdopodobnie wydarzy艂o si臋 to gdzie艣 w pobli偶u.

- No to musz膮 by膰 艣lady krwi.

- Deszcz wszystko utrudnia, ale przy odrobinie szcz臋艣cia mo偶e si臋 dokopiecie do krwi, je艣li sp艂yn臋艂a g艂臋biej ni偶 deszcz贸wka.

Wallander pokaza艂 na zdeformowan膮 g艂ow臋 Wetterstedta.

- A jak to wyt艂umaczysz? - spyta艂. Lekarz wzruszy艂 ramionami.

- Ci臋cie na czole jest od ostrego no偶a - powiedzia艂 - albo brzytwy. Nie ma sk贸ry ani w艂os贸w. Nie mog臋 stwierdzi膰, czy zosta艂o zrobione przed zadaniem ciosu w kr臋gos艂up, czy p贸藕niej. To robota dla patologa w Malm贸.

- Malmstr贸m ma du偶o pracy.

-Kto?

- Malmstr贸m, patolo偶ka, z kt贸r膮 rozmawia艂em. Wczoraj podes艂ali艣my im cia艂o dziewczyny, kt贸ra si臋 podpali艂a. A teraz oskalpowany m臋偶czyzna.

- Jest tam kilku patolog贸w - powiedzia艂 lekarz. - Jej nie znam.

Wallander kucn膮艂 przy zw艂okach.

- Powiedz mi, co si臋 wed艂ug ciebie sta艂o? - spyta艂.

- Ten, kto go za艂atwi艂 ciosem w plecy, wiedzia艂, czego chce. Kat nie zrobi艂by tego lepiej. Ale 偶eby skalpowa膰! To by wskazywa艂o na szale艅ca.

- Albo na Indianina - powiedzia艂 Wallander w zadumie. Podni贸s艂 si臋. Poczu艂 uk艂ucie w kolanach. Min臋艂y ju偶 czasy, kiedy m贸g艂 kuca膰 bezkarnie.

- Sko艅czy艂em - oznajmi艂 lekarz. - Ju偶 zawiadomi艂em Malm贸, 偶e go przywieziemy.

Wallander nic nie powiedzia艂. Dostrzeg艂 pewien szczeg贸艂 w ubraniu Wetterstedta: rozporek by艂 rozpi臋ty.

- Sprawdza艂e艣 jego ubranie? - spyta艂 lekarza.

- Tylko na plecach, wok贸艂 rany.

Wallander pokiwa艂 g艂ow膮. Zrobi艂o mu si臋 niedobrze.

- Mog臋 ci臋 o co艣 prosi膰? M贸g艂by艣 sprawdzi膰, czy w rozporku Wetterstedta jest ci膮gle to, co by膰 powinno? Lekarz spojrza艂 na niego zdziwiony.

- Je艣li kto艣 zrywa mu ciemi臋, to r贸wnie dobrze mo偶e wyrwa膰 i co innego - wyja艣ni艂 Wallander.

Lekarz skin膮艂 g艂ow膮, w艂o偶y艂 foliowe r臋kawice i ostro偶nie wsun膮艂 d艂o艅 w rozporek.

- Wygl膮da na to, 偶e wszystko ma na miejscu - powiedzia艂 po ogl臋dzinach.

Wallander skin膮艂 g艂ow膮.

Zabrano zw艂oki. Wallander podszed艂 do Nyberga, kt贸ry kl臋cza艂 przy odwr贸conej 艂odzi.

- Jak idzie? - spyta艂.

- Nie wiem - odpar艂 Nyberg. - Deszcz zniszczy wszystkie 艣lady.

- Ale jutro musicie kopa膰 - powiedzia艂 Wallander i powt贸rzy艂 s艂owa lekarza.

Nyberg pokiwa艂 g艂ow膮.

- Je艣li jest krew, to j膮 znajdziemy. Czy mamy szuka膰 w jakim艣 konkretnym miejscu?

- Przy 艂odzi, a potem mi臋dzy furtk膮 i wod膮. Nyberg wskaza艂 na otwart膮 torb臋. By艂o w niej kilka plastikowych torebek.- Znalaz艂em w jego kieszeni tylko pude艂ko zapa艂ek- powiedzia艂 Nyberg. - Klucze masz ty. Mia艂 na sobie markowe ubranie. Z wyj膮tkiem drewniak贸w.

- Dom jest chyba nietkni臋ty. Ale by艂bym zadowolony, gdyby艣 tam zajrza艂 jeszcze dzisiaj.

- Nie mog臋 by膰 w dw贸ch miejscach naraz - odburkn膮艂 Nyberg. - Je艣li mamy zabezpieczy膰 jakie艣 艣lady na brzegu, to musimy to zrobi膰 natychmiast, zanim deszcz wszystko zmyje.

Wallander zamierza艂 p贸j艣膰 do willi, kiedy zobaczy艂 G贸rana Lindgrena. Marz艂 na deszczu.

- Mo偶e pan ju偶 wraca膰 do domu - powiedzia艂.

- A czy mog臋 zadzwoni膰 do ojca i mu o tym opowiedzie膰?

-Tak.

- Co si臋 tutaj sta艂o?

- Jeszcze nie wiemy - odpar艂 Wallander.

Za blokad膮 nadal sta艂a gromadka ciekawskich i przygl膮da艂a si臋 pracy policji. Par臋 starszych os贸b, m艂odszy m臋偶czyzna z psem i ch艂opiec na motorowerze. Wallander z niepokojem pomy艣la艂 o tym, co ich czeka w najbli偶szych dniach. By艂y minister sprawiedliwo艣ci z przetr膮conym kr臋gos艂upem, w dodatku oskalpowany - to jedna z tych wiadomo艣ci, o jakich codziennie marzy prasa, radio i telewizja. Jedyny plus, jaki dostrzega艂, to ten, 偶e informacje o dziewczynie, kt贸ra si臋 spali艂a w rzepaku Salomonssona, nie znajd膮 si臋 na pierwszych stronach gazet.

Przypili艂o go. Poszed艂 nad wod臋 i rozpi膮艂 rozporek. Mo偶e to tylko to, pomy艣la艂. GustafWetterstedt mia艂 rozpi臋ty rozporek, bo w momencie, w kt贸rym zosta艂 zaatakowany, po prostu sika艂.

Ruszy艂 do willi. Nagle stan膮艂. Mia艂 uczucie, 偶e co艣 przeoczy艂. Podszed艂 do Nyberga.

- Wiesz, gdzie jest Svedberg? - spyta艂. Svedberg wsta艂 i wyszed艂. Wallander znalaz艂 szmat臋 i wytar艂 do czysta pod艂og臋 w kuchni, a potem zajrza艂 do Ann-Britt H贸glund. Dochodzi艂o wp贸艂 do jedenastej.

- Tw贸j ojciec nie by艂 zachwycony - poinformowa艂a, kiedy stan膮艂 za ni膮. - Chyba najbardziej wkurzy艂o go to, 偶e sam nie zadzwoni艂e艣.

- Ma racj臋. Co znalaz艂a艣?

- Zaskakuj膮co ma艂o. Na pierwszy rzut oka nic nie wskazuje na kradzie偶. Nikt nie pr贸bowa艂 si臋 w艂amywa膰 do szaf. 呕eby utrzyma膰 taki du偶y dom w porz膮dku, musia艂 zatrudnia膰 pomoc domow膮.

- Dlaczego tak my艣lisz?

- Po pierwsze, wida膰 r贸偶nic臋 w sprz膮taniu m臋偶czyzny i kobiety. Nie pytaj mnie, dlaczego. Tak po prostu jest.

- A po drugie?

- Znalaz艂am kalendarz z adnotacj膮: 鈥瀢ycierus". Powtarza si臋 co dwa tygodnie. - Naprawd臋 napisa艂 鈥瀢ycierus"?

- Stare, pogardliwe s艂owo.

- Kiedy by艂a tu ostatnio?

-W czwartek.

- To t艂umaczy te porz膮dki.

Wallander usiad艂 na krze艣le po drugiej stronie biurka.

- Jak to wygl膮da tam na brzegu? - spyta艂a.

- Cios siekier膮 w kr臋gos艂up. Momentalna 艣mier膰. Morderca bierze skalp i znika.

- Wcze艣niej m贸wi艂e艣, 偶e by艂o ich co najmniej dw贸ch.

- Tak. A teraz wiem tylko tyle, 偶e wcale mi si臋 to nie podoba. Dlaczego kto艣 zabija starca, kt贸ry od dwudziestu lat 偶yje w samotno艣ci? I dlaczego go skalpuje?

Milczeli. Wallander pomy艣la艂 o p艂on膮cej dziewczynie, o m臋偶czy藕nie, kt贸remu zdarto w艂osy i o padaj膮cym deszczu. Pr贸bowa艂 zast膮pi膰 te nieprzyjemne obrazy, wyobra偶aj膮c sobie, jak on i Bajba chowaj膮 si臋 przed wiatrem za wydm膮 w Skagenie. Ale dziewczyna dalej bieg艂a, jej w艂osy p艂on臋艂y, a Wetterstedt jecha艂 na noszach do Malm贸.

Odp臋dzi艂 te my艣li i spojrza艂 na Ann-Britt H贸glund.

- Przedstaw mi obraz sytuacji. Co si臋 twoim zdaniem sta艂o? Opisz mi to. Bez zastanawiania si臋.

-Wychodzi- zacz臋艂a.- Idzie na brzeg. 呕eby si臋 z kim艣 spotka膰. Albo 偶eby si臋 przej艣膰. Tak, my艣la艂 o kr贸tkim spacerze.

- Dlaczego?

- Drewniaki. S膮 stare i zniszczone. Niewygodne. Ale w sam raz na kr贸tki spacer.

- Co dalej?

- To si臋 sta艂o wieczorem. Co powiedzia艂 lekarz?

- Jeszcze nie wie. Dlaczego wieczorem?

- W dzie艅 jest za du偶e ryzyko. O tej porze roku pla偶e nigdy nie s膮 wyludnione.

- Co dalej?

- Nie ma 偶adnego oczywistego motywu. Ale mo偶na za艂o偶y膰, 偶e morderca dzia艂a planowo.

- Dlaczego?

- Po艣wi臋ca czas na ukrycie zw艂ok.

- Dlaczego to robi?

- 呕eby op贸藕ni膰 odnalezienie cia艂a. Bo chce mie膰 czas ma ucieczk臋.

- Nikt go nie widzia艂. Dlaczego m贸wisz, 偶e to on?

- Kobieta raczej nie przer膮buje kr臋gos艂up贸w. Zdesperowana, mo偶e uderzy膰 m臋偶a siekier膮 w g艂ow臋. Ale nie skalpuje. To m臋偶czyzna.

- Co wiemy o mordercy?

- Nic. Chyba 偶e ty wiesz co艣, czego ja nie wiem. Wallander pokr臋ci艂 g艂ow膮.- Powiedzia艂a艣 mniej wi臋cej to, co wiemy. Powinni艣my teraz przekaza膰 dom Nybergowi i jego ludziom.

- Zrobi si臋 niez艂e zamieszanie.

- Tak. Jutro si臋 zacznie. Ciesz si臋, 偶e idziesz na urlop.

- Hansson ju偶 mnie pyta艂, czy nie mog艂abym przesun膮膰. Zgodzi艂am si臋.

- Wracaj do domu. Spotkamy si臋 jutro o si贸dmej rano i ustalimy plan dzia艂ania.

Kiedy Wallander zosta艂 sam, jeszcze raz obszed艂 will臋. Jak najszybciej musz膮 sobie wyrobi膰 zdanie o Gustafie Wetterstedcie. Poznali jeden z jego zwyczaj贸w: co wiecz贸r o okre艣lonej godzinie dzwoni艂 do matki. A inne zwyczaje, o kt贸rych nie mieli poj臋cia? Wszed艂 do kuchni, z szuflady wyj膮艂 papier i spisa艂 list臋 spraw do om贸wienia na jutrzejszym zebraniu.

Kilka minut p贸藕niej w willi pojawi艂 si臋 Nyberg. Zdj膮艂 mokry kombinezon.

- Czego mamy szuka膰? - spyta艂.

- Miejsca zbrodni. Kt贸rego nie ma. Chc臋 wykluczy膰 zab贸jstwo w willi. Przeszukaj j膮 w sw贸j rutynowy spos贸b.

Nyberg skin膮艂 g艂ow膮 i wyszed艂 z kuchni. Po chwili Wallander us艂ysza艂, jak wymy艣la swojemu wsp贸艂pracownikowi. Uzna艂, 偶e powinien pojecha膰 do domu i przespa膰 si臋 kilka godzin. Przedtem jednak jeszcze raz postanowi艂 obejrze膰 dom. Zacz膮艂 od piwnicy. Godzin臋 p贸藕niej by艂 na pi臋trze. Otworzy艂 szaf臋 w du偶ej sypialni. Rozsun膮艂 garnitury i przepatrywa艂 pod艂og臋. Z parteru dobieg艂 go poirytowany g艂os Nyberga. Ju偶 mia艂 zamkn膮膰 szaf臋, kiedy w k膮cie zobaczy艂 ma艂膮 torb臋. Pochyli艂 si臋 i podni贸s艂 j膮. W 艣rodku by艂 aparat fotograficzny. Chyba niezbyt drogi. Podobny do tego, kt贸ry Linda kupi艂a sobie w zesz艂ym roku. Z trzydziestu sze艣ciu zdj臋膰 by艂o zrobionych siedem. W艂o偶y艂 aparat do torby i zszed艂 do Nyberga.- Tutaj jest aparat fotograficzny - powiedzia艂. - Wywo艂aj zdj臋cia jak najszybciej.

Kiedy Wallander opuszcza艂 will臋 Wetterstedta, dochodzi艂a p贸艂noc. Deszcz nie dawa艂 za wygran膮. Pojecha艂 prosto do domu, usiad艂 w kuchni i zastanawia艂 si臋, co mo偶e by膰 na zdj臋ciach. O szyby uderza艂 deszcz. Nagle ogarn膮艂 go l臋k. Co艣 si臋 sta艂o. Przeczuwa艂 jednak, 偶e to dopiero pocz膮tek czego艣 du偶o powa偶niejszego. W czwartek rano, 23 czerwca, w ystadzkiej komendzie nie panowa艂 bynajmniej 艣wi臋toja艅ski nastr贸j. O wp贸艂 do trzeciej w nocy obudzi艂 Wallandera dziennikarz z 鈥濪agens Nyheter", kt贸ry dosta艂 cynk o 艣mierci Gustafa Wetterstedta z stermalmskiej policji. Ledwie uda艂o mu si臋 zasn膮膰, kiedy zadzwonili z 鈥濫xpressen". Hanssona te偶 n臋kali. Kiedy tu偶 po si贸dmej zebrali si臋 w konferencyjnym, byli bladzi i zm臋czeni. Nyberg te偶 si臋 stawi艂, mimo 偶e sko艅czy艂 przeszukiwanie willi Wetterstedta o pi膮tej nad ranem. Przed konferencyjnym Hansson odci膮gn膮艂 Wallandera na bok i powiedzia艂, 偶e musi tym wszystkim kierowa膰.

- Bj贸rk chyba wiedzia艂, co si臋 stanie, i dlatego odszed艂.

- Nie odszed艂 - zaprzeczy艂 Wallander - tylko awansowa艂. Poza tym nie jest jasnowidzem. Mia艂 dosy膰 k艂opot贸w z rutynowymi sprawami.

Wallander wiedzia艂, 偶e odpowiedzialno艣膰 za prowadzenie 艣ledztwa i tak spadnie na niego. Pierwszym utrudnieniem by艂 przetrzebiony latem personel. Z wdzi臋czno艣ci膮 pomy艣la艂 o Ann-Britt H贸glund, kt贸ra zgodzi艂a si臋 przesun膮膰 urlop. A co z jego urlopem? Za dwa tygodnie mia艂 by膰 w drodze do Skagenu, z Bajb膮.

Usiad艂 przy stole i patrzy艂 na zm臋czone twarze. Przeja艣ni艂o si臋, ale deszcz nie usta艂. Przed nim, na stole, pi臋trzy艂y si臋 kartki z numerami telefon贸w, kt贸re przyni贸s艂 z recepcji. Odsun膮艂 je i popuka艂 o艂贸wkiem w st贸艂.

- Zaczynamy- powiedzia艂. - Sta艂o si臋 najgorsze, co si臋 mog艂o sta膰. Morderstwo w sezonie urlopowym. Musimy wszystko jak najlepiej zorganizowa膰. Przed nami sob贸tka, a to wyklucza pomoc drog贸wki. Wtedy prawie zawsze przydarza si臋 co艣, co podpada pod wydzia艂 kryminalny. Planuj膮c 艣ledztwo, musimy to mie膰 na uwadze.

Nikt si臋 nie odezwa艂. Wallander spyta艂 Nyberga o przebieg bada艅 technicznych.

- 呕eby tak na kilka godzin przesta艂o pada膰 - westchn膮艂 Nyberg. - 呕eby ustali膰 miejsce zbrodni, musimy zdj膮膰 wierzchni膮 warstw臋 piasku. Ale najpierw musi wyschn膮膰. W takiej brei nic nie zwojujemy.

- Przed chwil膮 dzwoni艂em do meteorologa ze Sturupu -wtr膮ci艂 Martinsson. - Przewiduje, 偶e w Ystadzie przestanie pada膰 tu偶 po 贸smej. Ale po po艂udniu zanosi si臋 na burz臋. I wi臋cej deszczu. P贸藕niej si臋 przeja艣ni.

- To zawsze co艣 - powiedzia艂 Wallander. - Zwykle mamy mniej k艂opot贸w, kiedy w sob贸tk臋 jest brzydka pogoda.

- No i pomaga nam pi艂ka no偶na - zauwa偶y艂 Nyberg. -Ludzie nie b臋d膮 pili mniej ni偶 zwykle, ale b臋d膮 siedzie膰 przed telewizorami.

- A co b臋dzie, je艣li Szwecja przegra, z Rosj膮? - spyta艂 Wallander.

- Nie przegra - stanowczo zaprzeczy艂 Nyberg. - Wygramy.

- Oby艣 mia艂 racj臋.

- Przy 艂贸dce nie znale藕li艣my nic ciekawego - kontynuowa艂 Nyberg. - Przeszukali艣my pla偶臋 i zebrali艣my troch臋 drobiazg贸w, ale raczej bez znaczenia. No, mo偶e z jednym wyj膮tkiem.

Nyberg po艂o偶y艂 na stole torebk臋 foliow膮.

- Znalaz艂 to jeden z policjant贸w, kiedy odgranicza艂 teren ta艣mami. To spray. Kobiety zach臋ca si臋 do tego, 偶eby zawsze mia艂y go przy sobie. Do obrony w razie napa艣ci.

- Czy on nie jest u nas zabroniony? - zdziwi艂a si臋 Ann-Britt H贸glund.

- Jest - powiedzia艂 Nyberg. - W ka偶dym razie le偶a艂 w piasku, tu偶 za blokad膮. Sprawdzimy odciski palc贸w. Mo偶e to co艣 da. Nyberg schowa艂 spray do torby.

- Czy jeden cz艂owiek by艂by w stanie przewr贸ci膰 t臋 艂贸d藕? -spyta艂 Wallander.

- Nie, chyba 偶e to jaki艣 wyj膮tkowy si艂acz - odpar艂 Nyberg.

- To znaczy, 偶e by艂o ich dw贸ch.

- Morderca m贸g艂 wygarn膮膰 piasek - powiedzia艂 z wahaniem Nyberg - wci膮gn膮膰 Wetterstedta pod 艂贸d藕 i zasypa膰.

- Oczywi艣cie jest taka mo偶liwo艣膰 - zgodzi艂 si臋 Wallander. - Ale czy to prawdopodobne? Nikt si臋 nie odezwa艂.

- Nic nie wskazuje na to, 偶eby morderstwa dokonano w domu - kontynuowa艂 Nyberg. - Nie ma 艣lad贸w krwi ani 偶adnych innych 艣lad贸w. Nikt si臋 nie w艂ama艂. Nie mog臋 stwierdzi膰, czy co艣 zgin臋艂o. Ale raczej nie.

- Czy poza tym znalaz艂e艣 co艣 godnego uwagi? - spyta艂 Wallander.

- Moim zdaniem, ca艂y dom jest godny uwagi - powiedzia艂 Nyberg. - Wetterstedt mia艂 mn贸stwo pieni臋dzy. Zastanawiali si臋 przez chwil臋 nad jego s艂owami. Wallander uzna艂, 偶e powinien ju偶 dokona膰 podsumo-

wania.- Przede wszystkim musimy si臋 dowiedzie膰, kiedy Wetterstedt zosta艂 zamordowany - zacz膮艂. - W ocenie lekarza, kt贸ry bada艂 denata, sta艂o si臋 to nad wod膮. W ustach i oczach Wetterstedta by艂y ziarenka piasku. Poczekamy jednak na opini臋 lekarzy s膮dowych. Poniewa偶 nie mamy 偶adnego punktu zaczepienia i nie znamy motywu morderstwa, musimy szuka膰 wok贸艂, musimy sobie odpowiedzie膰 na pytanie, kim by艂 Wetterstedt. Z kim si臋 spotyka艂, jakie mia艂 zwyczaje. Musimy nakre艣li膰 co艣 w rodzaju mapy postaci, musimy przejrze膰 go na wylot. Nie mo偶emy, rzecz jasna, zapomina膰 o tym, 偶e dwadzie艣cia lat temu by艂 bardzo znany. By艂 ministrem sprawiedliwo艣ci. W niekt贸rych 艣rodowiskach ogromnie popularny, a w niekt贸rych znienawidzony. Ci膮gle otacza艂y go pog艂oski o rozmaitych skandalach. Czy motywem mo偶e by膰 zemsta? Zosta艂 zar膮bany i zdarto mu w艂osy. Zosta艂 oskalpowany. Czy mieli艣my ju偶 kiedy艣 podobny przypadek? Czy istniej膮 jakie艣 podobie艅stwa do wcze艣niejszych morderstw? Martinsson, grzej swoje komputery. Wetterstedt zatrudnia艂 sprz膮taczk臋. Musimy z ni膮 ju偶 dzisiaj porozmawia膰.

- Partia - podpowiedzia艂a Ann-Britt H贸glund. Wallander skin膮艂 g艂ow膮.

- W艂a艣nie chcia艂em o tym powiedzie膰. Czy ci膮gle mia艂 jakie艣 polityczne zadania'? Czy by艂 w kontakcie ze starymi partyjnymi przyjaci贸艂mi? To te偶 musimy sprawdzi膰. Czy ewentualny motyw nie kryje si臋 w jego przesz艂o艣ci?

- Kiedy wiadomo艣膰 o jego 艣mierci wysz艂a na jaw, dw贸ch m臋偶czyzn przyzna艂o si臋 do morderstwa - powiedzia艂 Svedberg. - Pierwszy zadzwoni艂 z budki w Malm贸. By艂 tak pijany, 偶e ledwie mo偶na go by艂o zrozumie膰. Poprosili艣my koleg贸w z Malm贸, 偶eby go przes艂uchali. Drugi dzwoni艂 z wi臋zienia w Osterakerze. Ostatni膮 przepustk臋 dosta艂 w lutym. Co dosy膰 oczywiste, Gustaf Wetterstedt ci膮gle wzbudza silne emocje.- Ci, kt贸rzy pracuj膮 tu dostatecznie d艂ugo, wiedz膮, 偶e podobne emocje wzbudza w艣r贸d policjant贸w - powiedzia艂 Wallander. - Za jego czas贸w wiele si臋 wydarzy艂o. Wszyscy pami臋tamy. W por贸wnaniu z innymi ministrami sprawiedliwo艣ci i g艂贸wnymi komendantami policji, kt贸rzy przychodzili i odchodzili, Wetterstedt najmniej dla nas zrobi艂.

Om贸wili r贸偶ne zadania i podzielili je mi臋dzy siebie. Wallander mia艂 przes艂ucha膰 sprz膮taczk臋. Uzgodnili, 偶e znowu si臋 zbior膮 o czwartej.

- Zosta艂y jeszcze dwie kwestie - powiedzia艂 Wallander. - Zaatakuj膮 nas dziennikarze i fotoreporterzy. Media kochaj膮 takie sprawy. W nag艂贸wkach pewnie przeczytamy o 鈥瀞kalpuj膮cym mordercy" i 鈥瀞kalpowym morderstwie". Dlatego r贸wnie dobrze ju偶 dzisiaj mo偶emy zorganizowa膰 konferencj臋 prasow膮. Wola艂bym jednak nie bra膰 w niej udzia艂u.

- Nie mo偶esz - zaprotestowa艂 Svedberg. - Musisz by膰 za to odpowiedzialny. Czy ci si臋 to podoba, czy nie, jeste艣 w tym najlepszy.

- Ale nie chc臋 by膰 sam. Chc臋, 偶eby by艂 ze mn膮 Hansson. I Ann-Britt. Powiedzmy, o pierwszej.

Ju偶 mieli si臋 rozej艣膰, ale Wallander poprosi艂 o chwil臋 zw艂oki.

- jest jeszcze druga kwestia. Nie mo偶emy zapomina膰 o dziewczynie, kt贸ra spali艂a si臋 na polu rzepaku.

- Uwa偶asz, 偶e ma to jaki艣 zwi膮zek z morderstwem? - zdziwi艂 si臋 Hansson.

- Jasne, 偶e nie - odpar艂 Wallander. - Po prostu musimy ustali膰 jej to偶samo艣膰.

- Komputerowe poszukiwania nic nie da艂y - poinformowa艂 Martinsson. - Kombinacja liter te偶 nie. Ale b臋d臋 nad tym pracowa艂.

- Komu艣 musi jej brakowa膰 - powiedzia艂 Wallander. -M艂oda dziewczyna. My艣l臋, 偶e to dziwne.

-Jest lato - wtr膮ci艂 Svedberg. - Du偶o m艂odych ludzi podr贸偶uje. Mo偶e min膮膰 par臋 tygodni, zanim si臋 zauwa偶y czyj膮艣 nieobecno艣膰.

- Tak, masz racj臋 - przyzna艂 Wallander. - Musimy si臋 uzbroi膰 w cierpliwo艣膰.

Sko艅czyli za kwadrans 贸sma. Wallander poprowadzi艂 zebranie w zawrotnym tempie, bo wszystkich czeka艂o mn贸stwo pracy. U siebie w pokoju przejrza艂 kartki z numerami telefon贸w. Nic nagl膮cego. Wyj膮艂 notatnik z szuflady i na pierwszej stronie napisa艂: 鈥濭ustaf Wetterstedt". Odchyli艂 si臋 na krze艣le i zamkn膮艂 oczy. Co mi m贸wi jego 艣mier膰? Kto zabija go siekier膮 i skalpuje?

Pochyli艂 si臋 nad biurkiem i napisa艂: 鈥濶ic nie wskazuje na to, 偶eby Gustaf Wetterstedt zosta艂 zamordowany na tle rabunkowym, chocia偶 naturalnie nie mo偶na tego na razie wykluczy膰. Nie jest to raczej morderstwo przypadkowe, chyba 偶e je pope艂ni艂 kto艣 niespe艂na rozumu. Morderca po艣wi臋ci艂 czas na ukrycie cia艂a. Pozostaje motyw zemsty. Kto mia艂 pow贸d, 偶eby w rewan偶u zabi膰 Gustafa Wetterstedta?"

Od艂o偶y艂 d艂ugopis i z rosn膮cym niezadowoleniem czyta艂, co napisa艂. Za wcze艣nie, pomy艣la艂. Wyci膮gam bezzasadne wnioski. Musz臋 wiedzie膰 wi臋cej.

Wsta艂 i wyszed艂 z pokoju. Kiedy opuszcza艂 komend臋, deszcz usta艂. Meteorolog z lotniska Sturup si臋 nie pomyli艂. Prost膮 drog膮 pojecha艂 do willi Wetterstedta.

Blokada opasywa艂a brzeg. Nyberg ju偶 by艂. Razem ze swoimi lud藕mi zdejmowa艂 plandeki z piasku. Tego ranka za blokad膮 zgromadzi艂o si臋 sporo os贸b. Wallander otworzy艂 drzwi kluczem Wetterstedta i uda艂 si臋 do gabinetu. Metodycznie kontynuowa艂 przeszukiwanie, kt贸re poprzedniego wieczoru zacz臋艂a Ann-Britt H贸glund. Po niespe艂na p贸艂 godzinie znalaz艂 nazwisko kobiety, nazywanej przez Wetterstedta wycierusem. Sara Bj贸rklund. Mieszka艂a na Styrbordsgangen, tu偶 za centrum handlowym na zachodnim obrze偶u miasta. Podni贸s艂 s艂uchawk臋 i wykr臋ci艂 numer. Po o艣miu sygna艂ach odebra艂 m臋偶czyzna o schrypni臋tym g艂osie.

- Szukam Sary Bj贸rklund- powiedzia艂 Wallander.

- Nie ma jej w domu.

- Gdzie mog臋 j膮 znale藕膰?

- A kto pyta? - ma艂o 偶yczliwie spyta艂 m臋偶czyzna.

- Kurt Wallander z ystadzkiej policji. Po drugiej stronie zaleg艂a cisza.

- Jest pan tam? - zniecierpliwi艂 si臋 Wallander.

- Czy ma to zwi膮zek z Wetterstedtem? Sara Bj贸rklund jest moj膮 偶on膮.

- Musz臋 z ni膮 porozmawia膰.

- Jest w Malm贸. Wr贸ci po po艂udniu.

- Kiedy mog臋 j膮 zasta膰? O kt贸rej? Nie mo偶e pan powiedzie膰 dok艂adniej!

- Na pewno b臋dzie o pi膮tej.

- To przyjd臋 do was o pi膮tej - powiedzia艂 Wallander i zako艅czy艂 rozmow臋.

Poszed艂 do Nyberga. Przy blokadzie t艂oczyli si臋 gapie.

- Masz co艣? - spyta艂. Nyberg sta艂 z wiadrem piasku.

- Nic - powiedzia艂. - Ale je艣li zosta艂 zamordowany tutaj i upad艂 na piasek, musi by膰 krew. Mo偶e nie z kr臋gos艂upa, ale z g艂owy. Musia艂a trysn膮膰 krew. Na czole s膮 nieliche 偶y艂y.

Wallander skin膮艂 g艂ow膮.

- Gdzie znale藕li艣cie spray? - spyta艂. Nyberg wskaza艂 na miejsce za blokad膮.

- W膮tpi臋, 偶eby mia艂 z tym zwi膮zek - powiedzia艂 Wallander,- Ja te偶 - zgodzi艂 si臋 Nyberg.

Wallander ju偶 mia艂 p贸j艣膰 do samochodu, kiedy sobie o czym艣 przypomnia艂.

- Lampa przy furtce jest popsuta. M贸g艂by艣 j膮 obejrze膰?

- I co mam zrobi膰? - zdziwi艂 si臋 Nyberg. - Wymieni膰 偶ar贸wk臋?

- Chc臋 tylko wiedzie膰, dlaczego si臋 nie pali. Nic wi臋cej. Wr贸ci艂 do komendy. Niebo by艂o szare. Ale nie pada艂o.

- Bez przerwy dzwoni膮 dziennikarze - powiedzia艂a Ebba, kiedy mija艂 recepcj臋.

- S膮 mile widziani o pierwszej. Gdzie jest Ann-Britt?

- Przed chwil膮 wysz艂a. Nie powiedzia艂a, dok膮d.

- A Hansson?

- Chyba jest u Pera Akesona. Mam go poszuka膰?

- Musimy si臋 przygotowa膰 do konferencji prasowej. Dopilnuj, 偶eby na sali by艂o wi臋cej krzese艂. Przyjdzie du偶o ludzi.

Poszed艂 do siebie i zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, co powie prasie. Mniej wi臋cej p贸艂 godziny p贸藕niej zapuka艂a do jego drzwi Ann-Britt H贸glund.

- By艂am u Salomonssona- powiedzia艂a.- Chyba ju偶 wiem, sk膮d ta dziewczyna wzi臋艂a benzyn臋.

- Z obory Salomonssona? Twierdz膮co skin臋艂a g艂ow膮.

- No to mamy rozwi膮zanie - powiedzia艂 Wallander. - Mo偶e to oznacza膰, 偶e nie przyjecha艂a tam samochodem ani na rowerze. Mog艂a przyj艣膰 na piechot臋.

- A je艣li Salomonsson j膮 zna艂...

- Nie. Salomonsson nie k艂ania艂. Nigdy przedtem jej nie widzia艂.

- No wi臋c dziewczyna przychodzi pieszo. Idzie do obory Salomonssona i znajduje kanistry z benzyn膮. Zabiera pi臋膰, a potem si臋 podpala.- Mniej wi臋cej. Nawet je艣li si臋 dowiemy, kim by艂a, przypuszczalnie nigdy nie poznamy ca艂ej prawdy.

Przynie艣li sobie kaw臋 i uzgadniali, co powiedz膮 na konferencji prasowej. Przed jedenast膮 do艂膮czy艂 do nich Hansson.

- Rozmawia艂em z Perem Akesonem - powiedzia艂. - Skontaktuje si臋 z prokuratorem generalnym.

Wallander zdziwiony spojrza艂 znad papier贸w.

- Po co?

- Gustaf Wetterstedt by艂 kiedy艣 wa偶n膮 person膮. Dziesi臋膰 lat temu zosta艂 zamordowany premier. Teraz kto艣 zar膮buje ministra sprawiedliwo艣ci. Chyba chce si臋 dowiedzie膰, czy nie powinni艣my prowadzi膰 dochodzenia w jaki艣 szczeg贸lny spos贸b.

- M贸g艂bym to zrozumie膰, gdyby ci膮gle by艂 ministrem sprawiedliwo艣ci - przyzna艂 Wallander. - Ale stary emeryt, kt贸ry od dawna nie piastowa艂 偶adnych funkcji publicznych...?

- Sam porozmawiaj z Akesonem. Ja tylko przekazuj臋 to, co us艂ysza艂em.

O pierwszej usiedli na niedu偶ym podium pod kr贸tsz膮 艣cian膮 konferencyjnego. Uzgodnili, 偶e spotkanie z pras膮 b臋dzie kr贸tkie. Przede wszystkim powinni zapobiec dzikim spekulacjom. Postanowili udzieli膰 dosy膰 m臋tnej odpowiedzi na pytanie, jak zgin膮艂 Wetterstedt. S艂owem nie wspomn膮 o skalpie.

Konferencyjny p臋ka艂 w szwach. Zgodnie z przewidywaniami Wallandera, dzienniki og贸lnokrajowe uzna艂y morderstwo Gustafa Wetterstedta za wa偶n膮 spraw臋. Wallander rozejrza艂 si臋 po pokoju. Doliczy艂 si臋 trzech kamer z r贸偶nych stacji telewizyjnych.

Po konferencji, kiedy wyszed艂 ostatni dziennikarz, Wallander uzna艂, 偶e wszystko przebieg艂o wyj膮tkowo dobrze. Odpowiadali tak lapidarnie, jak to tylko by艂o mo偶liwe, powo艂uj膮c si臋 co chwila na dobro 艣ledztwa, kt贸re nie pozwala na ujawnianie szczeg贸艂贸w. W ko艅cu dziennikarze zdali sobie spraw臋, 偶e nie przebij膮 tego niewidzialnego muru, jakim si臋 obwarowa艂 Wallander i jego koledzy. Kiedy dziennikarze opu艣cili pok贸j, udzieli艂 wywiadu lokalnej rozg艂o艣ni radiowej, a Ann-Britt H贸glund stan臋艂a przed kamer膮 telewizyjn膮. Popatrzy艂 na ni膮 i z zadowoleniem pomy艣la艂, 偶e przynajmniej raz nie musi si臋 pokazywa膰.

Pod koniec spotkania z dziennikarzami niepostrze偶enie pojawi艂 si臋 Per Akeson i stan膮艂 w g艂臋bi pokoju. Teraz czeka艂 na Wallandera.

- Podobno mia艂e艣 rozmawia膰 z prokuratorem generalnym - powiedzia艂 Wallander. - Da艂 ci jakie艣 wytyczne?

- Chce, 偶eby go informowa膰. Na takich samych zasadach, na jakich ty mnie informujesz.

- Codziennie b臋dziesz dostawa艂 raporty. No i dowiesz si臋 o ewentualnym prze艂omie w 艣ledztwie.

- Nie masz na razie nic rozstrzygaj膮cego?

- Nic.

Grupa dochodzeniowa spotka艂a si臋 o czwartej na bardzo kr贸tko. Nie by艂 to czas na sk艂adanie sprawozda艅, teraz musieli pracowa膰. Dlatego ka偶dy tylko raz zabra艂 g艂os, po czym Wallander poprosi艂, by zabrali si臋 do wyznaczonych zaj臋膰. Mieli si臋 zebra膰 nast臋pnego dnia o 贸smej rano. Je艣li do tego czasu nic nadzwyczajnego si臋 nie wydarzy.

Tu偶 przed pi膮t膮 Wallander pojecha艂 na Styrbordsgangen, do Sary Bj贸rklund. Bardzo rzadko bywa艂 w tych okolicach. Zaparkowa艂 samoch贸d i otworzy艂 furtk臋 do ogrodu. Zanim podszed艂 do domu, w drzwiach stan臋艂a kobieta. By艂a m艂odsza, ni偶 my艣la艂. Mog艂a mie膰 oko艂o trzydziestu lat. I Gustaf Wetterstedt nazywa艂 j膮 wycierusem. Ciekawe, czy o tym wiedzia艂a.

- Dzie艅 dobry - przywita艂 si臋 Wallander. - Dzwoni艂em dzisiaj. Czy mam przyjemno艣膰 z Sara Bj贸rklund?

- Pozna艂am pana - powiedzia艂a i skin臋艂a g艂ow膮.

Zaprosi艂a go do 艣rodka. W salonie sta艂 talerz z dro偶d偶贸wkami i termos kawy. Z pi臋tra dobieg艂 Wallandera glos m臋偶czyzny besztaj膮cego ha艂asuj膮ce dzieci. Wallander usiad艂 na krze艣le i rozejrza艂 si臋. Jakby si臋 spodziewa艂 zobaczy膰 na jednej ze 艣cian obraz swojego ojca. W艂a艣ciwie tylko tego tutaj brakuje, pomy艣la艂 szybko. Jest stary rybak, Cyganka i p艂acz膮ce dziecko. Brakuje tylko pejza偶u ojca. Z g艂uszcem albo bez.

- Napije si臋 pan kawy? - spyta艂a.

- Tak, ch臋tnie - powiedzia艂 Wallander. - Prosz臋 mi m贸wi膰 鈥瀟y".

- Do Gustafa Wetterstedta nie wolno si臋 by艂o tak zwraca膰. Musia艂am m贸wi膰 鈥瀙anie Wetterstedt". Rygorystycznie mi to nakaza艂, kiedy zaczyna艂am u niego prac臋.

Wallander ucieszy艂 si臋, 偶e od razu mog膮 przej艣膰 do sedna. Wyj膮艂 z kieszeni notes i d艂ugopis.

- A wi臋c wiesz, 偶e Gustaf Wetterstedt zosta艂 zamordowany - zacz膮艂.

- To straszne - powiedzia艂a. - Kto to m贸g艂 zrobi膰?

- Te偶 si臋 nad tym zastanawiamy.

- Naprawd臋 le偶a艂 na brzegu? Pod t膮 ohydn膮 艂odzi膮, kt贸r膮 wida膰 z okna na pi臋trze?

- Tak. Ale zacznijmy od pocz膮tku. Sprz膮ta艂a艣 u Gustafa Wetterstedta?

- Tak.

- Jak d艂ugo u niego pracowa艂a艣?

- Prawie trzy lata. By艂am bezrobotna. Utrzymanie domu kosztuje. Nie mia艂am innego wyj艣cia. Znalaz艂am t臋 prac臋 z og艂oszenia w gazecie.- Jak cz臋sto do niego chodzi艂a艣?

- Dwa razy w miesi膮cu. Co drugi czwartek. Wallander zanotowa艂.

- Zawsze w czwartki?

- Zawsze.

- Mia艂a艣 klucze?

- Nie. Nigdy by mi ich nie da艂.

- Dlaczego?

- Zawsze, kiedy tam by艂am, patrzy艂 mi na r臋ce. To by艂o

dosy膰 m臋cz膮ce. Ale dobrze p艂aci艂.

- Nigdy nie zauwa偶y艂a艣 nic szczeg贸lnego?

- Na przyk艂ad?

- Nigdy nie by艂o tam go艣ci?

- Nigdy.

- Nie zaprasza艂 nikogo na obiad?

- Nic o tym nie wiem. Nigdy nie musia艂am zmywa膰.

- Jak by艣 go scharakteryzowa艂a? - zapyta艂 Wallander po

namy艣le.

- By艂 nabzdyczony - odpowiedzia艂a bez chwili wahania.

- Co masz na my艣li?

- Traktowa艂 mnie wynio艣le, jak bab臋 ze 艣cier膮. Mimo 偶e kiedy艣 reprezentowa艂 parti臋, kt贸ra mia艂a broni膰 naszych praw. Praw bab ze 艣cierami.

- Wiesz, 偶e nazywa艂 ci臋 wycierusem?

- Wcale mnie to nie dziwi.

- Ale nie zrezygnowa艂a艣 z tej pracy.

- Ju偶 powiedzia艂am, dobrze mi p艂aci艂.

- By艂a艣 tam w zesz艂ym tygodniu?

- Ju偶 o tym my艣la艂am. Wszystko by艂o tak jak zawsze.

- Czy w ci膮gu tych trzech lat nigdy nie wydarzy艂o si臋 nic szczeg贸lnego, innego ni偶 zwykle? Od razu zauwa偶y艂 jej wahanie.- Raz, w zesz艂ym roku - zacz臋艂a niepewnie. - W listopadzie. Nie wiem, jak to si臋 sta艂o, ale pomyli艂am dni. Przysz艂am w pi膮tek rano zamiast w czwartek. Z gara偶u wyje偶d偶a艂 du偶y czarny samoch贸d z takimi szybami, przez kt贸re nic nie wida膰. Jak zwykle zadzwoni艂am do furtki. D艂ugo czeka艂am, zanim wyszed艂 otworzy膰. W艣ciek艂 si臋 na m贸j widok i zatrzasn膮艂 mi furtk臋 przed nosem. My艣la艂am, 偶e mnie wyleje. Ale kiedy przysz艂am nast臋pnym razem, nic nie powiedzia艂. Udawa艂, 偶e nic si臋 nie sta艂o.

Wallander czeka艂 na ci膮g dalszy, kt贸ry nie nast膮pi艂.

- To wszystko?

- Tak.

- Z jego domu wyje偶d偶a艂 du偶y czarny samoch贸d?

-Tak.

Wallander uzna艂, 偶e niczego wi臋cej ju偶 si臋 nie dowie. Szybko dopi艂 kaw臋 i wsta艂.

- Gdyby co艣 ci si臋 przypomnia艂o, bardzo prosz臋 o telefon -powiedzia艂 na po偶egnanie.

Du偶y czarny samoch贸d, pomy艣la艂, kto w nim siedzia艂? Musz臋 si臋 tego dowiedzie膰.

By艂a sz贸sta. Zacz膮艂 wia膰 silny wiatr. Zn贸w si臋 rozpada艂o.

Wallander pojecha艂 do willi Wetterstedta. Nyberg i jego ludzie przekopali tony piasku i nie znale藕li miejsca zbrodni. Kiedy zn贸w lun臋艂o, Nyberg roz艂o偶y艂 plandeki. Musieli poczeka膰 na lepsz膮 pogod臋. Wallander mia艂 uczucie, 偶e to, co us艂ysza艂 od Sary Bj贸rklund o pomyleniu dni i o du偶ym czarnym samochodzie, jest ma艂膮, bo ma艂膮, ale jednak rys膮 na nieskazitelnej jak dot膮d postaci Wetterstedta. Zobaczy艂a co艣, czego nikt nie powinien by艂 widzie膰. Wallander nie potrafi艂 inaczej wyt艂umaczy膰 w艣ciek艂o艣ci Wetterstedta i jego p贸藕niejszego udawania, 偶e nic si臋 nie sta艂o. Z艂o艣膰 i milczenie to dwie odmiany tej samej reakcji.

Nyberg siedzia艂 na krze艣le w salonie Wetterstedta i pi艂 kaw臋. Jego termos by艂 chyba bardzo stary, przypomina艂 Wallanderowi lata 50. Usiad艂 na gazecie, 偶eby nie pobrudzi膰 obicia krzes艂a.

- Jeszcze nie znale藕li艣my tego twojego miejsca zbrodni -powiedzia艂. - Na razie nic nie mo偶emy zrobi膰, bo pada.

- A zabezpieczyli艣cie plandeki? Dmucha coraz silniej.

- Nie sfrun膮.

- B臋d臋 dalej szuka艂 w jego biurku.

- Dzwoni艂 Hansson. Skontaktowa艂 si臋 z dzie膰mi Wetterstedta.

-Dopiero teraz? - zdziwi艂 si臋 Wallander. - My艣la艂em, 偶e ju偶 dawno to zrobi艂. - Nic mi o tym nie wiadomo. Przekazuj臋 tylko to, co us艂ysza艂em.

Wallander wszed艂 do gabinetu i usiad艂 za biurkiem. Ustawi艂 lamp臋 tak, by je mo偶liwie najlepiej o艣wietla艂a, i wysun膮艂 szuflad臋 z lewej strony. Le偶a艂a tam kopia ostatniej deklaracji podatkowej. Wetterstedt zadeklarowa艂 doch贸d w wysoko艣ci blisko miliona koron. Sk艂ada艂y si臋 na艅 przede wszystkim prywatne oszcz臋dno艣ci i dywidenda. Z wyci膮g贸w wynika艂o, 偶e Wetterstedt ma akcje w du偶ych szwedzkich firmach, w Ericssonie, ABB, Volvo i Rottneros AB. Poza tym wykaza艂 honorarium z ministerstwa spraw zagranicznych i z wydawnictwa Tidens. W rubryce 鈥瀖aj膮tek" wpisa艂 pi臋膰 milion贸w. Wallander schowa艂 deklaracj臋 i wysun膮艂 nast臋pn膮 szuflad臋. Le偶a艂o w niej co艣, co wygl膮da艂o jak album fotograficzny. Zdj臋cia rodzinne, pomy艣la艂, kt贸rych brakowa艂o Ann-Britt. Otworzy艂 na pierwszej stronie i przegl膮da艂 z rosn膮cym zdumieniem. W albumie by艂y stare zdj臋cia pornograficzne. Niekt贸re bardzo 艣mia艂e. Zauwa偶y艂, 偶e Wetterstedt ze szczeg贸lnym upodobaniem ogl膮da艂 zw艂aszcza te z m艂odymi modelkami.

Us艂ysza艂 trzask drzwi wej艣ciowych. Po chwili do gabinetu wszed艂 Martinsson. Wallander skin膮艂 g艂ow膮 i pokaza艂 na otwarty album.

- Jedni zbieraj膮 znaczki - powiedzia艂 Martinsson - a inni takie zdj臋cia.

Wallander zamkn膮艂 album i w艂o偶y艂 do szuflady biurka.

- Dzwoni艂 adwokat Sj贸gren z Malm贸 - poinformowa艂 Martinsson. - Ma testament Gustafa Wetterstedta. Zostawi艂 du偶y maj膮tek. Zapyta艂em o jakich艣 nieoczekiwanych spadkobierc贸w. Uwzgl臋dni艂 tylko rodzin臋. Poza tym za艂o偶y艂 fundacj臋, kt贸ra b臋dzie przyznawa膰 stypendia m艂odym prawnikom. Ale te pieni膮dze ju偶 dawno tam ulokowa艂 i p艂aci艂 podatki.

- No to ju偶 wiemy, 偶e Gustaf Wetterstedt by艂 zamo偶ny. Ale czy nie urodzi艂 si臋 w rodzinie biednego dokera?

- Svedberg si臋 tym zajmuje. Podobno odszuka艂 by艂ego sekretarza partii, kt贸ry mu sporo opowiedzia艂 o Gustafie Wetterstedcie. Ale chcia艂em z tob膮 porozmawia膰 o dziewczynie z rzepaku Salomonssona.

- Znalaz艂e艣 j膮?

- Nie. Ale dosta艂em odpowied藕 w sprawie kombinacji liter. Komputer wyplu艂 przesz艂o dwa tysi膮ce propozycji. Wallander zastanawia艂 si臋. I co dalej?

- Wykorzystamy Interpol - zdecydowa艂. - Czy jak to si臋 teraz nazywa... Europol?

-Tak.

- Wy艣lij jej rysopis. Jutro sfotografujemy medalik. Musimy zamie艣ci膰 to zdj臋cie w gazetach. Nawet gdyby mia艂o uton膮膰 w powodzi doniesie艅 o 艣mierci Wetterstedta.

- Jubiler obejrza艂 medalik. To czyste z艂oto.

- Kto艣 jej w ko艅cu zacznie szuka膰. Rzadko si臋 zdarza, 偶eby ludzie nie mieli 偶adnych krewnych.

Martinsson ziewn膮艂 i spyta艂, czy b臋dzie jeszcze potrzebny.

- Nie, nie dzisiaj - odpar艂 Wallander.

Martinsson wyszed艂 i Wallander kontynuowa艂 przeszukiwanie biurka. Po godzinie zgasi艂 lamp臋 i siedzia艂 w p贸艂mroku. Kim by艂 Gustaf Wetterstedt? - pomy艣la艂. Ci膮gle mam do艣膰 mgliste poj臋cie.

Nagle wpad艂 na pewien pomys艂. Poszed艂 do salonu, odszuka艂 nazwisko w ksi膮偶ce telefonicznej i poniewa偶 nie by艂o jeszcze dziewi膮tej, wykr臋ci艂 numer. Przedstawi艂 si臋 i zapyta艂, czy mo偶e wpa艣膰. Rozmowa trwa艂a bardzo kr贸tko.

Poinformowa艂 Nyberga, kt贸ry by艂 na pi臋trze, 偶e jeszcze wr贸ci. Wia艂 silny, porywisty wiatr. Deszcz siek艂 go po twarzy, kiedy bieg艂 do samochodu. Potem ruszy艂 do 艣r贸dmie艣cia i zaparkowa艂 przed kamienic膮 opodal szko艂y.

Nacisn膮艂 guzik domofonu, drzwi si臋 otworzy艂y. Kiedy wszed艂 na drugie pi臋tro, Lars Magnusson ju偶 na niego czeka艂. By艂 w skarpetkach. Z mieszkania dobiega艂y d藕wi臋ki muzyki fortepianowej.

- Kop臋 lat - powiedzia艂 Lars Magnusson, 艣ciskaj膮c Wallanderowi r臋k臋.

- Tak, co najmniej pi臋膰.

Kiedy艣, dawno temu, Lars Magnusson by艂 dziennikarzem. Po kilku latach pracy w sto艂ecznym 鈥濫xpressen" mia艂 dosy膰 wielkiego miasta i wr贸ci艂 do rodzinnego Ystadu. Poznali si臋 za po艣rednictwem swoich 偶on. Okaza艂o si臋, 偶e 艂膮czy ich zami艂owanie do opery. Spotykali si臋 r贸wnie偶 p贸藕niej, kiedy Wallander i Mona si臋 rozwiedli. Zupe艂nie przypadkowo Wallander dowiedzia艂 si臋, 偶e Lars Magnusson jest alkoholikiem. Pewnego p贸藕nego wieczoru siedzia艂 jeszcze w komendzie, kiedy patrol z drog贸wki przywi贸z艂 Larsa Magnussona. By艂 tak pijany, 偶e nie m贸g艂 si臋 utrzyma膰 na nogach. W takim stanie prowadzi艂 samoch贸d. Straci艂 panowanie nad kierownic膮 i wyl膮dowa艂 w witrynie banku. Odsiedzia艂 sze艣膰 miesi臋cy. Po przeprowadzce do Ystadu nie wr贸ci艂 do pisania. Zostawi艂a go 偶ona. Dzieci nie mieli. Lars Magnusson pi艂 dalej, ale udawa艂o mu si臋 nie przekracza膰 pewnych granic. Utrzymywa艂 si臋 z wymy艣lania problem贸w szachowych dla r贸偶nych gazet. Dzi臋ki temu zaj臋ciu nie zapi艂 si臋 na 艣mier膰. Codziennie wstrzymywa艂 si臋 od wychylenia pierwszego kieliszka, dop贸ki nie wymy艣li艂 przynajmniej jednego problemu. Od kiedy mia艂 w domu faks, nie musia艂 chodzi膰 na poczt臋.

Wallander wszed艂 do skromnego mieszkania. Poczu艂, 偶e Lars Magnusson pi艂. Na 艂awie ko艂o kanapy sta艂a butelka w贸dki. I ani 艣ladu kieliszka.

Lars Magnusson by艂 kilka lat starszy od Wallandera. Burza siwych w艂os贸w opada艂a na brudny ko艂nierzyk koszuli. Mia艂 czerwon膮, opuchni臋t膮 twarz i zdumiewaj膮co przytomne, jasne spojrzenie. Nikt nigdy nie w膮tpi艂 w jego inteligencj臋. Chodzi艂y s艂uchy, 偶e kiedy艣 wydawnictwo Bonniers przyj臋艂o jego tomik poezji, ale w ostatniej chwili go wycofa艂 i zwr贸ci艂 skromn膮 zaliczk臋.

- Zjawiasz si臋 nieoczekiwanie - powiedzia艂 Lars Magnusson. - Siadaj. Czy mog臋 ci臋 czym艣 pocz臋stowa膰?

- Nie, dzi臋kuj臋 - odpar艂 Wallander i usiad艂 na kanapie, odsun膮wszy stert臋 gazet.

Lars Magnusson, nie kr臋puj膮c si臋, napi艂 si臋 prosto z butelki i usiad艂 naprzeciwko Wallandera. Przyciszy艂 muzyk臋.

- Stare dzieje- powiedzia艂 Wallander.- Pr贸buj臋 sobie przypomnie膰, kiedy to by艂o.

- Prawie dok艂adnie pi臋膰 lat temu - bez wahania odpowiedzia艂 Lars Magnusson. - Ty kupowa艂e艣 wino, a ja - wszystko, co mi wpad艂o w r臋k臋.

Wallander pokiwa艂 g艂ow膮.

- Twoja pami臋膰 jest bez zarzutu.

- Jeszcze si臋 nie utopi艂a. Zachowuj臋 j膮 na koniec.

- Nigdy nie my艣la艂e艣, 偶eby przesta膰?

- Codziennie o tym my艣l臋. Ale chyba nie przyszed艂e艣 po to, 偶eby mnie nak艂oni膰 do abstynencji.

- Na pewno czyta艂e艣 w gazetach o zab贸jstwie Gustafa Wetterstedta.

- Widzia艂em w telewizorze.

- Pami臋tam jak przez mg艂臋, 偶e kiedy艣 co艣 m贸wi艂e艣 o skandalach, kt贸re go otacza艂y, a kt贸re zawsze wyciszano.

- Co by艂o najwi臋kszym skandalem.

- Pr贸buj臋 si臋 dowiedzie膰, kim on by艂. Pomy艣la艂em, 偶e mo偶esz mi pom贸c.

- Nie wiem, czy chcesz us艂ysze膰 niesprawdzone pog艂oski, czy chcesz pozna膰 prawd臋. Nie jestem pewien, czy potrafi臋 od r贸偶ni膰 jedno od drugiego.

- Pog艂oski rzadko rodz膮 si臋 bez powodu. Lars Magnusson odsun膮艂 butelk臋, jakby nagle uzna艂, 偶e stoi zbyt blisko.

- Zaczyna艂em jako pi臋tnastoletni wolontariusz w jednej ze sztokholmskich gazet. To by艂o wiosn膮 pi臋膰dziesi膮tego pi膮tego. W redakcji pracowa艂 pewien starszy go艣膰, Tur臋 Svanberg, mniej wi臋cej tak samo zapijaczony jak ja teraz. Ale wszystko robi艂 nienagannie. Poza tym genialnie wymy艣la艂 nag艂贸wki. Nie znosi艂 niechlujnie pisanych tekst贸w. Pami臋tam, jak si臋 kiedy艣 do tego stopnia wkurzy艂 na byle jak sklecony reporta偶, 偶e podar艂 go na strz臋py i zjad艂. Wcina艂 papier, rozumiesz? A potem powiedzia艂: 鈥濼o zas艂uguje tylko na to, 偶eby wysz艂o jako g贸wno". Taki by艂 Tur臋 Svanberg, kt贸ry nauczy艂 mnie dziennikarstwa. M贸wi艂, 偶e s膮 dwa rodzaje publicyst贸w. Pierwsi kopi膮 w poszukiwaniu prawdy. Stoj膮 w dole i wyrzucaj膮 偶wir. A na g贸rze s膮 ci drudzy, kt贸rzy ten 偶wir wrzucaj膮 z powrotem. I jedni, i drudzy s膮 dziennikarzami. I zawsze ze sob膮 walcz膮. Odwieczna walka trzeciej w艂adzy o panowanie nad 艣wiatem. Pierwsi chc膮 ujawnia膰 i obna偶a膰. Drudzy s膮 na posy艂ki w艂adzy i pr贸buj膮 wszystko zatuszowa膰. Szybko si臋 tego nauczy艂em, mimo 偶e mia艂em tylko pi臋tna艣cie lat. Ludzie w艂adzy nie mog膮 si臋 oby膰 bez swoich pralni i zak艂ad贸w pogrzebowych. Niejeden dziennikarz nie zawaha si臋 zaprzeda膰 duszy, byle tylko by膰 na ich posy艂ki. Z powrotem wsypywa膰 偶wir. Grzeba膰 skandale. Z pozor贸w tworzy膰 prawd臋, tworzy膰 iluzj臋 o nieskazitelnym spo艂ecze艅stwie.

Z grymasem przysun膮艂 do siebie butelk臋, wypi艂 i chwyci艂 si臋 za brzuch.

- Co to w艂a艣ciwie by艂o z Gustafem Wetterstedtem? - spyta艂 Wallander.

Lars Magnusson wyj膮艂 z kieszonki koszuli zmi臋t膮 paczk臋 papieros贸w. Zapali艂 i wydmucha艂 k艂膮b dymu.

- Kurwy i sztuka - powiedzia艂. - Przez lata by艂o rzecz膮 powszechnie znan膮, 偶e poczciwy Gustaf raz w tygodniu sprowadza艂 panienki do niedu偶ego mieszkanka na Yasagatan, o kt贸rego istnieniu nie wiedzia艂a jego 偶ona. Organizowa艂 to jego osobisty s艂u偶膮cy. Kr膮偶y艂y pog艂oski, 偶e by艂 uzale偶niony od morfiny, kt贸r膮 dostawa艂 dzi臋ki przyjacielskim uk艂adom Wetterstedta z lekarzami. Zadawanie si臋 z kurwami nie przedstawia艂o dla prasy szczeg贸lnej warto艣ci. Wetterstedt nie by艂 ani pierwszym, ani ostatnim szwedzkim ministrem, kt贸ry si臋 w to bawi艂. Interesuj膮ce mog艂oby by膰 pytanie, czy m贸wimy o regule, czy o wyj膮tku. Ale kt贸rego艣 dnia miarka si臋 przebra艂a. Pewna mewka zdoby艂a si臋 na odwag臋 i oskar偶y艂a go o dopuszczenie si臋 aktu przemocy.

- Kiedy to by艂o? - przerwa艂 Wallander.

- W po艂owie lat sze艣膰dziesi膮tych. Pobi艂 j膮 sk贸rzanym pasem i poci膮艂 stopy brzytw膮. Tak napisa艂a w zg艂oszeniu. I chyba ta brzytwa zrobi艂a swoje, bo perwersja sta艂a si臋 nagle modna i cieszy艂a si臋 wzi臋ciem u czytelnik贸w. Tyle tylko, 偶e w tym wypadku chodzi艂o o drugiego po kr贸lu, czo艂owego obro艅c臋 szwedzkiej praworz膮dno艣ci. Nikt si臋 jednak tym nie przejmowa艂 po tych wszystkich skandalach prawnych w latach pi臋膰dziesi膮tych. Spraw臋 wyciszono. Doniesienie znikn臋艂o.

- Znikn臋艂o?

- Posz艂o z dymem.

- A dziewczyna? Co si臋 z ni膮 sta艂o?

- Nagle zosta艂a w艂a艣cicielk膮 intratnego sklepu z odzie偶膮 wYasterasie.

Wallander pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Sk膮d to wiesz?

- Zna艂em dziennikarza, kt贸ry postanowi艂 w tym pogrzeba膰. Nazywa艂 si臋 Ste艅 Lundberg. Ale kiedy si臋 roznios艂o, 偶e jest na tropie, odsun臋li go. Dosta艂 zakaz pisania.

- I zgodzi艂 si臋 na to?

- Nie mia艂 wyboru. Nie da艂o si臋 ukry膰 jego s艂abego punktu. Gra艂 i wpad艂 w d艂ugi. I podobno te d艂ugi nagle znikn臋艂y. W taki sam spos贸b, jak meldunek kurwy o przemocy. Wszystko wr贸ci艂o na swoje miejsce. I Gustaf Wetterstedt dalej wysy艂a艂 morfinist臋 po panienki.

- Wspomnia艂e艣 o jeszcze jednej sprawie.

- Chodzi艂y pog艂oski, 偶e Wetterstedt macza艂 palce w kradzie偶ach obraz贸w, kt贸re gin臋艂y w Szwecji w tym okresie, kiedy by艂 ministrem sprawiedliwo艣ci. Nigdy si臋 nie odnalaz艂y, a teraz wisz膮 na 艣cianach u kolekcjoner贸w, kt贸rzy nie zamierzaj膮 si臋 nimi publicznie chwali膰. Policja zdj臋艂a kiedy艣 pasera, po艣rednika. Przysi臋ga艂, 偶e by艂 w to zamieszany Gustaf Wetterstedt. Oczywi艣cie nigdy si臋 nie uda艂o tego udowodni膰. I spraw臋 pogrzebano. Zasypuj膮cych d贸艂 by艂o wi臋cej od odkopuj膮cych.

- Przedstawi艂e艣 dosy膰 ponury obraz - powiedzia艂 Wallander.- Pyta艂em, czy chcesz us艂ysze膰 prawd臋, czy pog艂oski. Bo s膮dz膮c z pog艂osek, Gustaf Wetterstedt by艂 zr臋cznym politykiem i lojalnym bojownikiem swojej partii. Wykszta艂cony, znaj膮cy si臋 na rzeczy, sympatyczny cz艂owiek. I tak o nim napisz膮 w nekrologu. Je艣li 偶adna z dziewczyn, kt贸re bi艂, nie wykrzyczy wszystkiego, co o nim wie.

- A jak to by艂o, kiedy odchodzi艂?

- My艣l臋, 偶e nie najlepiej si臋 dogadywa艂 z m艂odszymi ministrami. Zw艂aszcza z kobietami. Dokonywa艂a si臋 wtedy du偶a zmiana pokoleniowa. Chyba zda艂 sobie spraw臋, 偶e jego czas min膮艂. M贸j te偶. Sko艅czy艂em z dziennikarstwem. Odk膮d przyjecha艂 do Ystadu, nie po艣wi臋ci艂em mu ani jednej my艣li. A偶 do dzisiaj.

- Czy przychodzi ci do g艂owy kto艣, kto po tylu latach by艂by sk艂onny pozbawi膰 go 偶ycia?

Lars Magnusson wzruszy艂 ramionami.

- Nie mo偶na na to odpowiedzie膰. Wallander mia艂 jeszcze jedno pytanie.

- Czy kiedykolwiek s艂ysza艂e艣 o tym, 偶eby kto艣 u nas skalpowa艂 swoje ofiary?

Oczy Larsa Magnussona zw臋zi艂y si臋. Patrzy艂 na Wallandera z du偶ym zainteresowaniem.

- Zosta艂 oskalpowany? W telewizji nie by艂o o tym ani s艂owa. Na pewno by powiedzieli, gdyby wiedzieli.

- Niech to zostanie mi臋dzy nami - poprosi艂 Wallander. Lars Magnusson skin膮艂 g艂ow膮.

- Nie chcieli艣my tego na razie ujawnia膰 - kontynuowa艂 Wallander. - Zawsze mo偶emy si臋 zas艂oni膰 dobrem 艣ledztwa. Uniwersalna wym贸wka policji pozwalaj膮ca na przedstawianie p贸艂prawd. Ale tym razem rzeczywi艣cie tak jest.

- Wierz臋 ci - powiedzia艂 Lars Magnusson. - Albo nie wierz臋. To bez znaczenia, bo ju偶 nie jestem dziennikarzem. Ale nie przypominam sobie 偶adnego skalpuj膮cego mordercy. Na pewno 艣wietnie by to wygl膮da艂o w nag艂贸wkach. Tur臋 Svanberg by艂by wniebowzi臋ty. Uda ci si臋 zapobiec przeciekom?

-Nie wiem - przyzna艂 Wallander. - Niestety, mam z艂e do艣wiadczenia.

- Ja tego nie sprzedam.

Lars Magnusson odprowadzi艂 Wallandera do drzwi.

- Jak ty, u diab艂a, wytrzymujesz w policji? - spyta艂, kiedy Wallander by艂 ju偶 za progiem.

- Nie wiem. Powiem ci, jak b臋d臋 wiedzia艂.

Burza rozszala艂a si臋 na ca艂ego. Porywy wiatru dochodzi艂y do sztormowych. Wallander pojecha艂 do willi Wetterstedta. Kilku ludzi Nyberga zabezpiecza艂o odciski palc贸w na pi臋trze. Przez okno wychodz膮ce na taras Wallander zobaczy艂 Nyberga. Sta艂 na drabinie przy furtce i kurczowo trzyma艂 si臋 s艂upa, 偶eby go wiatr nie zdmuchn膮艂. Ju偶 mia艂 mu pospieszy膰 z pomoc膮, ale Nybergowi uda艂o si臋 zej艣膰.

Spotkali si臋 w przedpokoju.

- To nie by艂o takie pilne - powiedzia艂 Wallander. - Mog艂o ci臋 zwia膰 z drabiny.

- Gdybym zlecia艂, marnie bym sko艅czy艂 - oschle zauwa偶y艂 Nyberg. - Jasne, 偶e ogl臋dziny lampy mog艂y poczeka膰. W og贸le mo偶na je by艂o sobie darowa膰. No ale poniewa偶 to ty o to prosi艂e艣, a ja doceniam twoje zawodowe umiej臋tno艣ci, postanowi艂em obejrze膰 t臋 lamp臋. Ale zrobi艂em to wy艂膮cznie dla ciebie.

Wallander zdumia艂 si臋 tym wyznaniem. Pr贸bowa艂 tego jednak nie okazywa膰.

- Co znalaz艂e艣? - spyta艂.

- Lampa nie by艂a popsuta. Kto艣 wykr臋ci艂 偶ar贸wk臋. Wallander zastanawia艂 si臋 przez chwil臋 i podj膮艂 decyzj臋.

- Poczekaj - rzuci艂 do Nyberga, wszed艂 do salonu i zadzwoni艂 do Sary Bj贸rklund.- Przepraszam, 偶e przeszkadzam o tej porze - zacz膮艂. - Ale chcia艂bym uzyska膰 odpowied藕 na jedno pytanie. Kto zmienia艂 偶ar贸wki u Wetterstedta?

- On sam.

- Przed domem te偶?

- Tak mi si臋 wydaje. Sam si臋 zajmowa艂 ogrodem. Chyba tylko ja jedna mog艂am wchodzi膰 do willi.

Nie licz膮c tych z czarnego samochodu, pomy艣la艂 Wallan-der.

- Przy furtce do ogrodu jest lampa - kontynuowa艂. - Czy by艂a zapalana?

- Zim膮, kiedy by艂o ciemno, zawsze j膮 zapala艂.

- To wszystko, co chcia艂em wiedzie膰. Dzi臋kuj臋 za rozmow臋.

- Czy m贸g艂by艣 jeszcze raz wej艣膰 na drabin臋? - spyta艂 Nyber-ga, kiedy wr贸ci艂 do przedpokoju. - Dasz rad臋? Chcia艂bym, 偶eby艣 wkr臋ci艂 偶ar贸wk臋.

- Zapasowe 偶ar贸wki s膮 w pokoju ko艂o gara偶u - wyja艣ni艂 Nyberg i zacz膮艂 wk艂ada膰 buty z cholewami.

Wyszli. Wallander trzyma艂 drabin臋. Nyberg wkr臋ci艂 偶ar贸wk臋. Zapali艂a si臋. Potem za艂o偶y艂 klosz i zszed艂. Ruszyli nad wod臋.

- Jest du偶a r贸偶nica - stwierdzi艂 Wallander. - O艣wietla ca艂y brzeg.

- Powiedz, o czym my艣lisz.

- My艣l臋, 偶e zosta艂 zamordowany gdzie艣 w kr臋gu 艣wiat艂a. Je艣li dopisze nam szcz臋艣cie, mo偶e na kloszu znajdziemy odciski palc贸w.

- Chodzi ci o to, 偶e morderca to wszystko zaplanowa艂? Wykr臋ci艂 偶ar贸wk臋, bo by艂o za jasno?

- Tak. Mniej wi臋cej o to mi chodzi. Nyberg zani贸s艂 drabin臋 do ogrodu, Wallander sta艂 jeszcze przez chwil臋, czuj膮c na twarzy krople deszczu.Blokada by艂a na swoim miejscu. Za wydmami parkowa艂 radiow贸z. Opr贸cz jednej osoby na motorowerze nie by艂o 偶adnych ciekawskich. r .

Wallander odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 do willi.Zszed艂 do piwnicy tu偶 po si贸dmej rano. Pod bosymi stopami czu艂 ch艂贸d posadzki. Sta艂 nieruchomo i nas艂uchiwa艂. Potem zamkn膮艂 za sob膮 drzwi, kucn膮艂 i przygl膮da艂 si臋 cienkiej warstwie m膮ki, kt贸r膮 za ostatniej bytno艣ci rozsypa艂, Nikt nie wszed艂 do jego 艣wiata. Nie by艂o odcisk贸w st贸p. Potem sprawdzi艂 pu艂apki na myszy. Uda艂o mu si臋. We wszystkich czterech tkwi艂a zdobycz. W jednej by艂a najwi臋ksza mysz, jak膮 kiedykol-wiek widzia艂. Pewnego razu, u schy艂ku swojego 偶ycia, Geronimo opowiedzia艂 o wojowniku pawnee, kt贸rego kiedy艣, w latach swojej m艂odo艣ci, pokona艂. Nazywa艂 si( Nied藕wied藕 o Sze艣ciu Pazurach, poniewa偶 u lewej r臋ki mia艂 sze艣膰 palc贸w. Nied藕wied藕 by艂 jego najwi臋kszym wrogiem. Geronimo o ma艂y w艂os wtedy nie umar艂. Odci膮艂 wrogowi sz贸sty palec i po艂o偶y艂 w s艂o艅cu, 偶eby wysech艂. Potem przez wiele lat nosi艂 go w ma艂ym sk贸rzanym mieszku, przy pasku. Postanowi艂 przetestowa膰 jedn膮 ze swoich siekier na du偶ej myszy. Na mniejszych chcia艂 sprawdzi膰 skuteczno艣膰 sprayu.

Mia艂 na to du偶o czasu. Najpierw musi dokona膰 wielkiej przemiany. Usiad艂 przed lustrami, ustawi艂 艣wiat艂o, 偶eby nie by艂o 偶adnych refleks贸w, i przygl膮da艂 si臋 swojej twarzy. Lewy policzek delikatnie naci膮艂. Teraz rana ju偶 si臋 zagoi艂a. Pierwszy krok ku ostatecznej przemianie. Zada艂 doskona艂y cios. Uderzaj膮c w kr臋gos艂up pierwszego potwora, mia艂 wra偶enie, 偶e rozszczepia polano. S艂ysza艂 w sobie ogromn膮 rado艣膰 kr贸lestwa duch贸w. Przewr贸ci艂 potwora na plecy i zerwa艂 skalp. Teraz jest tam, gdzie jego miejsce, zakopany, spod ziemi wystaje tylko kosmyk w艂os贸w.Sp臋dzi艂 wiele godzin przy blokadzie. Patrzy艂napolicjant贸w usi艂uj膮cych zrozumie膰, co si臋 sta艂o i kto zabi艂 m臋偶czyzn臋, kt贸ry le偶a艂 pod 艂odzi膮. Wspania艂e prze偶ycie. Par臋 razy mia艂 ochot臋 krzykn膮膰, 偶e to on. Tej s艂abo艣ci jeszcze do ko艅ca nie zwalczy艂. Podj膮艂 si臋 zadania z Ksi臋gi Objawienia wy艂膮cznie dla siostry, nie dla siebie. T臋 s艂abo艣膰 musipokona膰.

Namalowa艂 na czole drug膮 kresk臋. Ledwie rozpocz膮艂 przemian臋, czu艂, jak si臋 roztapia i odp艂ywa jego to偶samo艣膰.

Nie wiedzia艂, dlaczego ma na imi臋 Stefan. Kiedy艣, kiedy matka by艂a w miar臋 trze藕wa, zapyta艂 j膮 o to. Dlaczego Stefan? Dlaczego w艂a艣nie to imi臋? Odpowiedzia艂a bardzo og贸lnikowo. Bo jest 艂adne. Tyle zapami臋ta艂. 艁adne imi臋. Popularne. Po co mu takie imi臋, kt贸rego nie nosi nikt inny. Pami臋ta swoje oburzenie. Zostawi艂 matk臋 na kanapie i pojecha艂 rowerem nad morze. Spaceruj膮c pla偶膮, wybra艂 sobie inne imi臋. Hoover. Po szefie FBI. Czyta艂 o nim ksi膮偶k臋. Podobno w jego 偶y艂ach p艂yn臋艂a india艅ska krew. Zastanawia艂 si臋, czy i w jego rodzinie nie by艂o Indian. Dziadek ze strony matki opowiada艂, 偶e dawno temu wielu cz艂onk贸w ich rodziny wyemigrowa艂o do Ameryki. Mo偶e kt贸ry艣 zwi膮za艂 si臋 z Indianami. Nawet je艣li on sam nie mia艂 w sobie india艅skiej krwi, to mog艂a j膮 mie膰 rodzina.

P贸藕niej, kiedy siostra zosta艂a zamkni臋ta w szpitalu, postanowi艂 zla膰 w jedno dwa imiona: Geronimo i Hoover. Pewnego razu dziadek pokaza艂 mu, jak si臋 topi cyn臋 i wlewa do gipsowych form miniaturowych 偶o艂nierzy. Po 艣mierci dziadka odnalaz艂 formy i czerpak. Le偶a艂y w kartonie w piwnicy. Przyni贸s艂 je do mieszkania i zmieni艂 form臋: figurka stanowi艂a teraz po艂膮czenie policjanta i Indianina. P贸藕nym wieczorem, kiedy wszyscy spali, a ojciec siedzia艂 w wi臋zieniu i nie m贸g艂 ich nachodzi膰, zamkn膮艂 si臋 w kuchni i dokona艂 tej wielkiej ceremonii. Zlewaj膮c w jedno Hoovera i Geronima, stworzy艂 swoj膮 now膮 to偶samo艣膰. Sta艂 si臋 budz膮cym postrach policjantemo odwadze india艅skiego wojownika. Niepokonanym. Nikt mu nie przeszkodzi w s艂usznej zem艣cie.

Przeci膮gn膮艂 czarne kreski nad oczami, kt贸re zapad艂y si臋 jeszcze g艂臋biej. Czai艂y si臋 jak drapie偶niki. Dwa drapie偶niki, dwa spojrzenia. D艂ugo my艣la艂 o tym, co go czeka. By艂a wigilia 艣wi臋tego Jana*. Wiatr i deszcz utrudni膮 mu zadanie, nic go jednak nie powstrzyma. Musi si臋 ciep艂o ubra膰 na t臋 podr贸偶 do Bjaresj贸. Jednego nie wiedzia艂: czy go艣cie obecni na przyj臋ciu, na kt贸re si臋 wybiera艂, nie przenios膮 si臋 z powodu z艂ej pogody pod dach. Musi si臋 zda膰 na cierpliwo艣膰. Hoover wpaja艂 t臋 cnot臋 swoim rekrutom. Geronimo te偶 jej ho艂dowa艂. Zawsze jest taki moment, kiedy s艂abnie czujno艣膰. I wtedy powinno si臋 uderzy膰. To samo dotyczy艂o przyj臋cia w domu. Pr臋dzej czy p贸藕niej potw贸r wyjdzie na dw贸r. Wtedy b臋dzie odpowiednia chwila.

Pojecha艂 tam dzie艅 wcze艣niej. Zostawi艂 motorower w zagajniku i wszed艂 na wzg贸rze, sk膮d spokojnie m贸g艂 obserwowa膰, co si臋 dzieje. Dom Arne Carlmana sta艂 na uboczu. Podobnie jak willa Wetterstedta. Wok贸艂 nie by艂o 偶adnych s膮siad贸w. Wierzbowa aleja prowadzi艂a do starej, pobielonej wapnem zagrody.

Trwa艂y przygotowania do przyj臋cia w wigili臋 艣wi臋tego Jana. Widzia艂 ci臋偶ar贸wki, z kt贸rych wy艂adowywano sk艂adane sto艂y i krzes艂a. W k膮cie ogrodu stawiano namiot.

Arne Carlman te偶 tam by艂. Patrzy艂 na niego przez lornetk臋. Cz艂owiek, kt贸rego mia艂 odwiedzi膰 nast臋pnego dnia, kierowa艂 pracami w ogrodzie. By艂 w dresie. Na g艂ow臋 naci膮gn膮艂 beret. Kiedy pomy艣la艂 o siostrze razem z tym m臋偶czyzn膮, natychmiast zebra艂o mu si臋 na md艂o艣ci. Nie musia艂 ju偶 widzie膰 wi臋cej. Wiedzia艂, co ma robi膰.

Po kreskach na czole i cieniach wok贸艂 oczu przysz艂a kolej na nos. Zrobi艂 po obu stronach dwie grube bia艂e kreski. Czu艂,

Obecnie dzie艅 艣w. Jana, poprzedzony wieczorem 艣wi臋toja艅skim, obchodzi si臋 w Szwecji w pierwsz膮 sobot臋 po letnim przesileniu s艂onecznym (przyp. t艂um.).jak w jego piersi bije serce Geronima. W艂膮czy艂 magnetofon. B臋bny uderza艂y bardzo mocno. Odezwa艂y si臋 w nim duchy.

P贸藕nym popo艂udniem by艂 gotowy. Wybra艂 bro艅 i wrzuci艂 myszy do du偶ego pud艂a. Bezskutecznie pr贸bowa艂y si臋 wydosta膰. Zamierzy艂 si臋 siekier膮. Przepo艂owi艂 najwi臋ksz膮 mysz. Odby艂o si臋 to tak szybko, 偶e nawet nie zd膮偶y艂a pisn膮膰. Pozosta艂e myszy nerwowo drapa艂y w 艣cianki pud艂a. Podszed艂 do wisz膮cej na haku sk贸rzanej kurtki i wsun膮艂 r臋k臋 do wewn臋trznej kieszeni, 偶eby wyj膮膰 spray. Ale sprayu nie by艂o. Przeszuka艂 wszystkie kieszenie. Nie znalaz艂. Przez moment sta艂 bez ruchu. Czy偶by jednak kto艣 tutaj wchodzi艂? Nie, niemo偶liwe. 呕eby si臋 spokojnie zastanowi膰, usiad艂 przed lustrami. Spray musia艂 mu wypa艣膰. Wolno i metodycznie przypomina艂 sobie, co robi艂 od chwili odwiedzin u Gustafa Wetterstedta. I zrozumia艂, jak to si臋 sta艂o. Zgubi艂 spray, kiedy przygl膮da艂 si臋 pracy policji. Zdj膮艂 kurtk臋, 偶eby w艂o偶y膰 sweter. Tak, tak to musia艂o by膰. Uzna艂, 偶e nie stanowi to 偶adnego zagro偶enia. Ka偶dy m贸g艂 zgubi膰 spray. Nawet je艣li zostawi艂 odciski palc贸w, policja nie ma ich w swoim rejestrze. Sam Hoover by艂by bezradny. Podni贸s艂 si臋 i wr贸ci艂 do myszy. Na jego widok zacz臋艂y szale膰. Zabi艂 je trzema uderzeniami siekiery. Wrzuci艂 艣cierwa do plastikowej torebki, starannie j膮 zawi膮za艂 i w艂o偶y艂 do drugiej torebki. Wytar艂 ostrze i sprawdzi艂 opuszkami palc贸w.

Tu偶 po sz贸stej by艂 gotowy. Bro艅 i myszy schowa艂 do plecaka. Poniewa偶 pada艂o i wia艂 silny wiatr, w艂o偶y艂 skarpetki i adidasy. Przedtem spi艂owa艂 wz贸r na podeszwach. Zgasi艂 艣wiat艂o i zamkn膮艂 drzwi. Zanim wyszed艂 na ulic臋, w艂o偶y艂 kask.

Za boczn膮 drog膮 na Sturup zjecha艂 na parking i wrzuci艂 torebk臋 z myszami do kosza na 艣mieci. I kontynuowa艂 podr贸偶 do Bjaresj贸. Wiatr s艂abn膮艂. Nagle zmieni艂a si臋 pogoda. Wiecz贸r powinien by膰 ciep艂y.Wigilia 艣wi臋tego Jana by艂a dla handlarza obraz贸w, Arne Carlmana, ogromnie wa偶nym dniem w roku. Od przesz艂o pi臋tnastu lat urz膮dza艂 przyj臋cia w swojej ska艅skiej zagrodzie, gdzie mieszka艂 latem. Artystom i w艂a艣cicielom galerii bardzo zale偶a艂o na tym, by si臋 znale藕膰 w艣r贸d zaproszonych go艣ci. Carlman mia艂 decyduj膮cy wp艂yw na krajowych nabywc贸w i sprzedawc贸w obraz贸w. M贸g艂.przysporzy膰 arty艣cie s艂awy i pieni臋dzy. M贸g艂 zniszczy膰 tych, kt贸rzy nie s艂uchali jego rad albo nie spe艂niali jego oczekiwa艅. Przesz艂o trzydzie艣ci lat temu je藕dzi艂 po kraju starym samochodem jako domokr膮偶ny handlarz obraz贸w. To by艂y chude lata. Ale wtedy si臋 nauczy艂, co i komu mo偶na sprzeda膰. Pozna艂 bran偶臋 i raz na zawsze wyzby艂 si臋 z艂udze艅, 偶e sztuka wyrasta ponad rzeczywisto艣膰, kt贸r膮 rz膮dzi pieni膮dz. Zaoszcz臋dzi艂 wystarczaj膮co du偶o, 偶eby na Osterlangga-tan w Sztokholmie otworzy膰 sklep z ramami i galeri臋. Pochlebstwami, alkoholem i nowiutkimi banknotami p艂aci艂 za obrazy m艂odych artyst贸w i budowa艂 ich pozycj臋. Dawa艂 艂ap贸wki, grozi艂 i k艂ama艂. Po dziesi臋ciu latach mia艂 oko艂o trzydziestu galerii w ca艂ej Szwecji. Wtedy rozpocz膮艂 sprzeda偶 wysy艂kow膮. W po艂owie lat 70. by艂 cz艂owiekiem zamo偶nym. Kupi艂 gospodarstwo w Skanii i kilka lat p贸藕niej zacz膮艂 tam urz膮dza膰 letnie przyj臋cia. Ich nieprawdopodobny zbytek zyska艂 im niema艂y rozg艂os. Ka偶dy go艣膰 m贸g艂 liczy膰 na prezent warto艣ci co najmniej pi臋ciu tysi臋cy koron. W tym roku zam贸wi艂 kr贸tk膮 seri臋 wiecznych pi贸r autorstwa pewnego w艂oskiego designera.

W wigili臋 艣wi臋tego Jana Arne Carlman obudzi艂 si臋 u boku swojej 偶ony wcze艣nie rano. Podszed艂 do okna i popatrzy艂 na wietrzny, deszczowy krajobraz. Na jego twarzy pojawi艂 si臋 na kr贸tko wyraz irytacji. Nauczy艂 si臋 jednak akceptowa膰 to, co nieuniknione. Nie mia艂 w艂adzy nad pogod膮. Pi臋膰 lat temu, z my艣l膮 o go艣ciach, kaza艂 uszy膰 specjalny zestaw stroj贸w prze-ciwdeszczowych. Ci, kt贸rzy b臋d膮 chcieli, mog膮 si臋 bawi膰 w ogrodzie, dla innych jest miejsce w starej oborze, kt贸r膮 dawno temu przerobi艂 na du偶y, przestronny salon.

Go艣cie zacz臋li si臋 zje偶d偶a膰 o 贸smej. Uporczywy deszcz ustal. Plucha zamieni艂a si臋 w pi臋kny letni wiecz贸r. Arne Carl-man, w smokingu, wita艂 wszystkich, syn trzyma艂 nad nim rozpi臋ty parasol. Zawsze zaprasza艂 sto os贸b, przy czym pi臋膰dziesi膮t po raz pierwszy. Tu偶 po dziesi膮tej zastuka艂 w kieliszek i wyg艂osi艂 tradycyjn膮 mow臋. Wiedzia艂, 偶e przynajmniej po艂owa obecnych nienawidzi go lub nim gardzi, ale teraz, w wieku sze艣膰dziesi臋ciu sze艣ciu lat, przesta艂 si臋 przejmowa膰 tym, co o nim my艣l膮. Jego imperium m贸wi艂o samo za siebie. Przejm膮 je po nim jego dwaj synowie. Ale na razie nie ma takiej potrzeby. I to w艂a艣nie powiedzia艂 go艣ciom w swojej mowie, kt贸ra traktowa艂a wy艂膮cznie o nim samym. Jeszcze nie jest wyliczony. Jeszcze mog膮 si臋 cieszy膰 na nast臋pne przyj臋cie, za rok, oby tylko pogoda by艂a lepsza. Odpowiedzieli rachitycznym aplauzem. Potem w oborze zagra艂a orkiestra. Wi臋kszo艣膰 go艣ci wesz艂a do 艣rodka. Arne Carlman rozpocz膮艂 bal.

- Co my艣lisz o mojej kr贸tkiej mowie? - zapyta艂 偶on臋, kiedy ta艅czyli.

- Nigdy nie by艂e艣 r贸wnie z艂o艣liwy - odpar艂a.

- A niech mnie nienawidz膮. Co mnie to obchodzi? Co nas to obchodzi? Jeszcze du偶o przede mn膮.

Przed p贸艂noc膮 Arne Carlman uda艂 si臋 do po艂o偶onej w g艂臋bi ogrodu altanki w towarzystwie m艂odej malarki z G贸teborga. Pewien 艂owca talent贸w poradzi艂 mu, 偶eby j膮 zaprosi艂 na przyj臋cie. Obejrza艂 kolorowe zdj臋cia jej obraz贸w i uzna艂, 偶e jest w nich co艣 nowego, 偶e stanowi膮 ciekaw膮 odmian臋 malarstwa sielankowego. Ch艂odne przedmie艣cia, kamienne pustynie, samotni ludzie na bajecznie pi臋knych, kwietnych 艂膮kach. Ju偶wtedy postanowi艂 wylansowa膰 malark臋 jako czo艂ow膮 przedstawicielk臋 nowego kierunku w malarstwie, kt贸ry mo偶na by艂oby nazwa膰 neoiluzjonizmem. Jest bardzo m艂oda, pomy艣la艂, kiedy szli do altanki. Nie by艂a ani 艂adna, ani tajemnicza. Arne Carlman wiedzia艂, 偶e r贸wnie wa偶ny jak malarstwo jest image artysty. Zastanawia艂 si臋, co m贸g艂by zrobi膰 z tej chudej, bladej dziewczyny.

Trawa jeszcze nie obesch艂a, ale wiecz贸r by艂 pi臋kny. Nadal ta艅czono, cho膰 sporo"go艣ci powoli gromadzi艂o si臋 przed telewizorami. Za p贸艂 godziny rozpoczyna艂a si臋 transmisja meczu Szwecja - Rosja. Chcia艂 to z ni膮 za艂atwi膰 teraz, 偶eby potem w spokoju obejrze膰 mecz. Umow臋 mia艂 w kieszeni.

W zamian za trzyletni膮 wy艂膮czno艣膰 dysponowania jej pracami oferowa艂 jej spor膮 sum臋 w got贸wce. Na pierwszy rzut oka umowa wydawa艂a si臋 bardzo korzystna. Prawa do wszystkich obraz贸w, 艂膮cznie z tymi, kt贸re dopiero mia艂y powsta膰, zosta艂y zapisane tak drobnym drukiem, 偶e nikt tego nie przeczyta w s艂abym 艣wietle czerwcowej nocy. Kiedy weszli do altanki, wytar艂 dwa krzes艂a chusteczk膮 do nosa i poprosi艂, 偶eby usiad艂a. Przekonanie jej do zawarcia umowy zaj臋艂o mu niespe艂na p贸艂 godziny. Wr臋czy艂 jej jedno z pi贸r zam贸wionych we W艂oszech -i podpisa艂a.

Potem stanowczo b臋dzie utrzymywa膰, 偶e opu艣ci艂a altank臋 i wr贸ci艂a do obory dok艂adnie trzy minuty przed p贸艂noc膮. Id膮c ogrodow膮 alejk膮, po prostu spojrza艂a na zegarek. Z podobn膮 stanowczo艣ci膮 stwierdzi艂a, 偶e Arne Carlman by艂 taki, jak zawsze. Nie wygl膮da艂 na zaniepokojonego. Na nikogo nie czeka艂. Powiedzia艂 jej, 偶e jeszcze przez kilka minut chce posiedzie膰 w altance i porozkoszowa膰 si臋 rze艣kim powietrzem.

Ani razu si臋 nie odwr贸ci艂a. Mimo to by艂a pewna, 偶e w ogrodzie nikogo innego nie by艂o. Nie spotka艂a te偶 nikogo id膮cego do altanki.Przez ca艂y wiecz贸r Hoover le偶a艂 ukryty na wzg贸rzu. Marz艂. Chocia偶 przesta艂o pada膰, ziemia by艂a wilgotna. Od czasu do czasu wstawa艂, 偶eby si臋 rozrusza膰. Tu偶 po jedenastej zobaczy艂 przez lornetk臋, 偶e nadchodzi odpowiednia chwila. Ogr贸d si臋 wyludnia艂. Wyj膮艂 bro艅 i w艂o偶y艂 j膮 za pasek. Buty i skarpety schowa艂 do plecaka. Potem ostro偶nie, przykucaj膮c, zsun膮艂 si臋 ze wzg贸rza i poln膮 drog膮, pod os艂on膮 rzepaku, pobieg艂 na ty艂y ogrodu. Tutaj opad艂 na mokr膮 ziemi臋 i zza 偶ywop艂otu obserwowa艂 ogr贸d.

Czeka艂 niespe艂na godzin臋. Arne Carlman szed艂 w jego stron臋 w towarzystwie m艂odej kobiety. Usiedli w altance. Hoover nie m贸g艂 si臋 zorientowa膰, o czym rozmawiaj膮. Mniej wi臋cej po trzydziestu minutach kobieta wsta艂a, a Arne Carlman siedzia艂 dalej. W ogrodzie nie by艂o nikogo. Z obory nie dobiega艂y ju偶 d藕wi臋ki muzyki. Da艂 si臋 za to s艂ysze膰 ryk kilku aparat贸w telewizyjnych. Hoover wsta艂, wyj膮艂 siekier臋 i przecisn膮艂 si臋 przez 偶ywop艂ot tu偶 obok altanki. Po raz ostatni rozejrza艂 si臋 po ogrodzie. Nikogo. Kiedy znikn臋艂y wszelkie w膮tpliwo艣ci, objawienia jego siostry kaza艂y mu dzia艂a膰. Wpad艂 do altanki i zamierzy艂 si臋 siekier膮 w g艂ow臋 Arne Carlmana. Pot臋偶ny cios przeci膮艂 czaszk臋 a偶 po szcz臋k臋. Przepo艂owiona twarz patrzy艂a w dwie r贸偶ne strony. Hoover wyj膮艂 n贸偶 i odci膮艂 w艂osy. Potem znikn膮艂 r贸wnie szybko, jak si臋 pojawi艂. Zabra艂 plecak ze wzg贸rza i pobieg艂 do 偶wir贸wki, gdzie za barakiem zarz膮du dr贸g zostawi艂 motorower.

Dwie godziny p贸藕niej zakopa艂 skalp obok pierwszego, pod oknem siostry.

Wiatr ucich艂. Na niebie nie by艂o ani jednej chmurki. Zapowiada艂 si臋 艂adny i ciep艂y dzie艅 艣wi臋tego Jana.

Nadesz艂o lato. Szybciej, ni偶 ktokolwiek m贸g艂 si臋 spodziewa膰.

Skania 25-28 czerwca 1994Ystadzka policja zosta艂a zaalarmowana tu偶 po drugiej w nocy. W tym samym momencie Thomas Brolin strzeli艂 dla Szwecji gola z rzutu karnego w meczu z Rosj膮. Wielka rado艣膰 zapanowa艂a w t臋 czerwcow膮, wyj膮tkowo spokojn膮 noc. Policjant odebra艂 wiadomo艣膰 na stoj膮co, poniewa偶 w艂a艣nie pad艂a bramka, wi臋c si臋 zerwa艂 z krzes艂a i wrzeszcza艂 jak op臋tany. Od razu jednak zrozumia艂, 偶e to powa偶na sprawa. Kobieta krzycz膮ca mu do ucha wydawa艂a si臋 trze藕wa. Jej histeria wynika艂a z autentycznego szoku. Policjant zadzwoni艂 do Hanssona, na kt贸rym tymczasowe obowi膮zki szefa policji ci膮偶y艂y do tego stopnia, 偶e tej nocy nie odwa偶y艂 si臋 opu艣ci膰 komendy. Na bie偶膮co ocenia艂, dok膮d wys艂a膰 uszczuplony personel. O jedenastej dosz艂o do dw贸ch awantur na prywatnych imprezach. W pierwszym wypadku chodzi艂o o zazdro艣膰, w drugim burd臋 wywo艂a艂 szwedzki bramkarz Thomas Ravelli. Z protoko艂u sporz膮dzonego p贸藕niej przez Svedberga wynika艂o, 偶e zachowanie Ravellego podczas obrony drugiej bramki dla Kamerunu rozp臋ta艂o ostr膮 k艂贸tni臋, kt贸ra sko艅czy艂a si臋 odwiezieniem trzech os贸b do szpitala. Kiedy dosta艂 wiadomo艣膰 z Bjaresj贸, jeden w贸z patrolowy ju偶 wr贸ci艂. Zazwyczaj z艂a pogoda by艂a najlepsz膮gwarancj膮 spokojnej nocy 艣wi臋toja艅skiej. Ale w tym roku tradycji nie sta艂o si臋 zado艣膰.

Hansson poszed艂 do centrali operacyjnej porozmawia膰 z policjantem, kt贸ry odebra艂 telefon.

- Naprawd臋 powiedzia艂a, 偶e ma g艂ow臋 przer膮ban膮 na p贸艂? Policjant potwierdzi艂.

- Poprosimy Syedberga, 偶eby tam pojecha艂 - zdecydowa艂 Hansson po namy艣le.

- Svedberg zajmuje si臋 spraw膮 pobicia w Svarte.

- A, zapomnia艂em. Wobec tego dzwo艅 do Wallandera.

Po raz pierwszy od przesz艂o tygodnia Wallanderowi uda艂o si臋 zasn膮膰 przed p贸艂noc膮. Przez moment pomy艣la艂, 偶e powinien si臋 zjednoczy膰 z ca艂ym narodem i obejrze膰 mecz z Rosj膮, ale czekaj膮c na wyj艣cie dru偶yn na boisko, usn膮艂. Zerwa艂 si臋 jak oparzony na sygna艂 telefonu i nie bardzo wiedzia艂, gdzie jest. Po omacku szuka艂 aparatu. Zaledwie par臋 miesi臋cy temu zdoby艂 si臋 wreszcie na zainstalowanie dodatkowego gniazdka, dzi臋ki czemu nie musia艂 wstawa膰 z 艂贸偶ka, 偶eby odebra膰.

- Obudzi艂em ci臋? - spyta艂 Hansson.

- Tak. O co chodzi?

Zdziwi艂 si臋, 偶e tak powiedzia艂. Dotychczas, bez wzgl臋du na por臋 dnia, zawsze twierdzi艂, 偶e nie 艣pi.

Hansson zreferowa艂 sytuacj臋. P贸藕niej Wallander nieraz b臋dzie si臋 zastanawia艂, dlaczego od razu nie skojarzy艂 tego, co si臋 sta艂o w Bjaresj贸, ze spraw膮 Gustafa Wetterstedta. Czy dlatego, 偶e nie chcia艂 dopu艣ci膰 do siebie my艣li, 偶e oto maj膮 do czynienia z seryjnym morderc膮? A mo偶e ca艂kiem zwyczajnie nie by艂 w stanie sobie wyobrazi膰, 偶e przypadek Wetterstedta nie jest odosobniony. Wtedy, dwadzie艣cia po drugiej, poprosi艂 o wys艂anie do Bjaresj贸 patrolu z drog贸wki. Przed domem Carlma-na by艂 za pi臋膰 trzecia. W radiu samochodowym us艂ysza艂, 偶e Martin Dahlin strzeli艂 g艂贸wk膮 drugiego gola dla Szwecji.Szwecja pewnie wygra, a on straci kolejne sto koron. Kiedy Noren wybieg艂 mu na spotkanie, natychmiast zrozumia艂, 偶e sta艂o si臋 co艣 powa偶nego. Ale tak naprawd臋 dotar艂o to do niego, dopiero kiedy wszed艂 do ogrodu i zobaczy艂 oniemia艂ych i roz-histeryzowanych ludzi. M臋偶czyzna siedz膮cy na krze艣le w altance rzeczywi艣cie mia艂 przepo艂owion膮 g艂ow臋. Na lewej po艂owie brakowa艂o kawa艂ka sk贸ry z w艂osami. Wallander przesz艂o minut臋 sta艂 bez ruchu. Noren co艣 do niego m贸wi艂, ale on nic nie s艂ysza艂. Wpatrywa艂 si臋 w martwego m臋偶czyzn臋 i my艣la艂, 偶e to na pewno dzie艂o tego samego mordercy, kt贸ry kilka dni wcze艣niej zar膮ba艂 Wetterstedta. Przez chwil臋 ogarn膮艂 go niewyt艂umaczalny smutek. Potem pr贸bowa艂 wyja艣ni膰 Bajbie to nieoczekiwane i nieprofesjonalne uczucie. Jakby p臋k艂a w nim ostatnia tama. Od pocz膮tku by艂a tylko iluzj膮. Ju偶 wiedzia艂, 偶e w tym kraju nie istniej膮 偶adne umowne granice. Przemoc, do niedawna skupiona w du偶ych miastach, zadomowi艂a si臋 tak偶e w jego okr臋gu. 艢wiat si臋 jednocze艣nie skurczy艂 i rozr贸s艂.

Uczucie smutku przy膰mi艂 strach. Odwr贸ci艂 si臋 do Norena.

- To chyba ten sam sprawca - powiedzia艂 Noren. Wallander pokiwa艂 g艂ow膮.

- Kto to jest? - spyta艂.

- Arne Carlman. W艂a艣ciciel tego gospodarstwa. Mieli tu

przyj臋cie.

- Dopilnuj, 偶eby nikt st膮d nie wyszed艂, i dowiedz si臋, czy kto艣 czego艣 nie zauwa偶y艂.

Wallander wybra艂 numer komendy i poprosi艂 Hanssona.

- 殴le to wygl膮da - zakomunikowa艂.

- Jak 藕le? - spyta艂 Hansson.

- Nie wyobra偶am sobie czego艣 gorszego. To z pewno艣ci膮 ten sarn cz艂owiek, kt贸ry zabi艂 Wetterstedta. Tego te偶 oskalpowa艂.

Wallander s艂ysza艂 oddech Hanssona.- Pchnij tutaj wszystkich ludzi, jakich mamy. Poza tym chc臋, 偶eby przyjecha艂 Per Akeson.

Zako艅czy艂 rozmow臋, zanim Hansson zd膮偶y艂 go o cokolwiek zapyta膰. I co teraz? - pomy艣la艂. Kogo szuka膰? Psychopaty? Kogo艣, kto dzia艂a ostro偶nie i z wyrachowaniem? Wg艂臋bi duszy wiedzia艂, co trzeba robi膰. Mi臋dzy Gustafem Wetterstedtem i Arne Carlmanem musia艂 istnie膰 jaki艣 zwi膮zek. I tego przede wszystkim powinien si臋 dowiedzie膰.

Po dwudziestu minutach zacz臋艂y przyje偶d偶a膰 radiowozy. Wallander natychmiast zaprowadzi艂 Nyberga do altanki.

- 艁adnie to nie wygl膮da - skomentowa艂 Nyberg.

- To z pewno艣ci膮 ten sam cz艂owiek, kt贸ry zabi艂 Gustafa Wetterstedta. Znowu zaatakowa艂.

- Tym razem chyba nie ma w膮tpliwo艣ci co do miejsca zbrodni - stwierdzi艂 Nyberg i pokaza艂 na krew, kt贸ra roz-bryzn臋艂a si臋 na 偶ywop艂ocie i stoliku.

- Jemu te偶 zdar艂 w艂osy - powiedzia艂 Wallander.

Nyberg zawo艂a艂 wsp贸艂pracownik贸w i wzi膮艂 si臋 do roboty. Noren zebra艂 wszystkich uczestnik贸w przyj臋cia w oborze. Ogr贸d opustosza艂.

Noren wyszed艂 do Wallandera.

- Tam jest jego 偶ona i troje dzieci - powiedzia艂, wskazuj膮c na dom. - S膮 wstrz膮艣ni臋ci.

- Mo偶e powinni艣my wezwa膰 lekarza.

- 呕ona ju偶 to zrobi艂a.

- Porozmawiam z nimi. Jak przyjedzie Martinsson, Ann--Britt i inni, powiedz im, 偶eby przepytali tych, kt贸rzy co艣 widzieli. Reszta mo偶e wraca膰 do domu. Ale spisz ich nazwiska. I niech si臋 wylegitymuj膮. S膮 jacy艣 艣wiadkowie? ... .

- Nie, nikt si臋 nie zg艂osi艂. , .

- Masz jakie艣 dane czasowe? Noren wyj膮艂 z kieszeni notes.- O wp贸艂 do dwunastej widziano Carlmana 偶ywego. Znaleziono go o drugiej. W tym czasie zosta艂 zamordowany.

- Na pewno da si臋 to ustali膰 dok艂adniej - powiedzia艂 Wal-lander. - Dowiedz si臋, kto go widzia艂 najp贸藕niej. I oczywi艣cie, kto go znalaz艂.

Wallander wszed艂 do domu. Cz臋艣膰 mieszkalna zosta艂a z pietyzmem odrestaurowana. Du偶y pok贸j by艂 jednocze艣nie kuchni膮, jadalni膮 i salonem. Wsz臋dzie na 艣cianach wisia艂y obrazy. W rogu, na kanapie i fotelach z czarnej sk贸ry, siedzia艂a rodzina zmar艂ego. Kobieta oko艂o pi臋膰dziesi膮tki podnios艂a si臋 i podesz艂a do niego.

- Pani Carlman?-spyta艂 Wallander. :

- Tak. To ja.

Widzia艂, 偶e p艂aka艂a. Szuka艂 w jej twarzy jakich艣 oznak za艂amania nerwowego, sprawia艂a jednak wra偶enie wyj膮tkowo opanowanej.

- Bardzo mi przykro z powodu tego, co si臋 sta艂o - powiedzia艂.

- To straszne.

W jej odpowiedzi wyczu艂 co艣 mechanicznego. Zastanowi艂 si臋, zanim zada艂 pierwsze pytanie.

- Czy domy艣la si臋 pani, kto to m贸g艂 zrobi膰?

-Nie.

Odpowiedzia艂a za szybko. Jakby by艂a przygotowana na to pytanie. Znaczy艂oby to, pomy艣la艂, 偶e niejedna osoba mog艂aby pozbawi膰 偶ycia jej m臋偶a.

- Wolno spyta膰, czym zajmowa艂 si臋 pani m膮偶?

- By艂 handlarzem obraz贸w.

Wallander zesztywnia艂. 殴le odczyta艂a jego skupione spojrzenie i powt贸rzy艂a odpowied藕.

- S艂ysza艂em - powiedzia艂 Wallander. - Przepraszam na chwil臋.Wyszed艂 na podw贸rze. Wyt臋偶y艂 wszystkie zmys艂y. Lars Magnusson m贸wi艂 o pog艂oskach towarzysz膮cych kiedy艣 Gus-tafowi Wetterstedtowi. Chodzi艂o o kradzie偶e obraz贸w. A teraz handlarz obraz贸w nie 偶yje, zgin膮艂 z tej samej r臋ki, kt贸ra zg艂adzi艂a Wetterstedta. Z ulg膮 pomy艣la艂 o tak szybkim odnalezieniu zwi膮zku mi臋dzy ofiarami. Ju偶 mia艂 wraca膰 do rodziny zmar艂ego, kiedy zza w臋g艂a wysz艂a Ann-Britt H贸glund. By艂a bledsza ni偶 zwykle. I spi臋ta. Wallander przypomnia艂 sobie swoje pierwsze lata w dochodzeni贸wce. Do ka偶dego przest臋pstwa podchodzi艂 bardzo osobi艣cie. Rydberg wpaja艂 mu od samego pocz膮tku, 偶e policjantowi nie wolno si臋 zaprzyja藕nia膰 z ofiarami przemocy. Nauczenie si臋 tego zaj臋艂o Wallanderowi du偶o czasu.

- Jeszcze jeden? - spyta艂a.

- Ten sam sprawca - odpowiedzia艂 Wallander. - Albo sprawcy. Wz贸r si臋 powtarza.

- Te偶 zosta艂 oskalpowany?

- Tak.

Cofn臋艂a si臋 odruchowo.

- Chyba znalaz艂em co艣, co 艂膮czy tych dw贸ch m臋偶czyzn -kontynuowa艂 Wallander i wyja艣ni艂, co ma na my艣li.

W tym czasie pojawi艂 si臋 Svedberg i Martinsson. Wallander podzieli艂 si臋 swoimi spostrze偶eniami.

- Porozmawiajcie z go艣膰mi - powiedzia艂 na koniec. - Je艣li dobrze zrozumia艂em Norena, jest ich co najmniej stu. I wylegitymujcie ich.

Wallander wszed艂 do domu. Usiad艂 na krze艣le obok rodziny. Opr贸cz wdowy po Carlmanie byli tam dwaj dwudziestoparoletni synowie i troch臋 od nich starsza c贸rka. Wydawali si臋 niezwykle opanowani.

- Obiecuj臋 zadawa膰 tylko te pytania, kt贸re s膮 absolutnie konieczne - zacz膮艂. - Wszystko inne mo偶e poczeka膰.Zapad艂a cisza. Milczeli. Wallander uzna艂 pierwsze pytanie

za oczywiste.

- Czy wiecie, kim jest sprawca?- spyta艂.- Czy to kto艣 zgo艣ci?

- A kt贸偶by inny? - odpowiedzia艂 jeden z syn贸w.

Mia艂 kr贸tko obci臋te blond w艂osy. Z niemi艂ym uczuciem Wallander zauwa偶y艂, 偶e jest podobny do m臋偶czyzny, kt贸rego zniekszta艂con膮 twarz widzia艂 w altance.

- Czy my艣lisz o jakiej艣 konkretnej osobie? Ch艂opak pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- To raczej ma艂o prawdopodobne, 偶eby kto艣 obcy zdecydowa艂 si臋 tu przyj艣膰 w trakcie tak du偶ego przyj臋cia - powiedzia艂a pani Carlman.

Kto艣, kto potrafi zachowa膰 zimn膮 krew, pewnie by si臋 nie zawaha艂, pomy艣la艂 Wallander. Albo kto艣 dostatecznie szalony, kogo ani zi臋bi, ani grzeje, czy go z艂api膮, czy nie.

- Pani m膮偶 by艂 handlarzem obraz贸w - kontynuowa艂 Wallander. - Mo偶e mi to pani dok艂adniej wyja艣ni膰?

- M膮偶 mia艂 przesz艂o trzydzie艣ci galerii w Szwecji i kilka galerii w innych krajach skandynawskich. Prowadzi艂 sprzeda偶 wysy艂kow膮, wypo偶ycza艂 obrazy r贸偶nym firmom, co roku obs艂ugiwa艂 du偶o aukcji dzie艂ami sztuki. Mi臋dzy innymi.

- Czy m贸g艂 mie膰 wrog贸w?

- Cz艂owiek, kt贸remu si臋 wiedzie, nigdy nie jest lubiany przez ludzi o podobnych ambicjach, ale pozbawionych odpowiednich umiej臋tno艣ci.

- Czy m膮偶 kiedykolwiek m贸wi艂 o tym, 偶e czuje si臋 zagro偶ony?

-Nie.

Wallander spojrza艂 na dzieci siedz膮ce na kanapie. Niemal

r贸wnocze艣nie pokr臋ci艂y g艂owami.

- Kiedy widzia艂a pani m臋偶a po raz ostatni?- Ta艅czy艂am z nim oko艂o wp贸艂 do jedenastej. Potem kilka razy widzia艂am go przelotnie. Ostatni raz chyba oko艂o jedenastej.

呕adne z dzieci nie widzia艂o go p贸藕niej. Wallander uzna艂, 偶e wszystkie inne pytania mog膮 poczeka膰. Schowa艂 notatnik do kieszeni i wsta艂. Szuka艂 s艂贸w wsp贸艂czucia, ale ich nie znalaz艂. Skin膮艂 g艂ow膮 i wyszed艂.

Szwecja wygra艂a 3:1. Bramkarz Ravelli by艂 wspania艂y, mecz z Kamerunem poszed艂 w niepami臋膰, a Martin Dahlin genialnie g艂贸wkowa艂. Wallander wy艂owi艂 strz臋pki tocz膮cych si臋 wok贸艂 rozm贸w, zebra艂 je i z艂o偶y艂 do kupy. Ann-Britt H贸glund i dw贸ch innych policjant贸w wytypowa艂o dobry wynik. Wallander mia艂 pewne obawy, 偶e tylko si臋 umocni艂 na pozycji najgorszego. Nie wiedzia艂, czy go to irytuje, czy cieszy.

Najbli偶sze godziny sp臋dzili na 偶mudnej pracy. Wallander za艂o偶y艂 w po艂膮czonym z obor膮 magazynie prowizoryczn膮 kwater臋 g艂贸wn膮. Tu偶 po czwartej rano wesz艂a Ann-Britt H贸glund z m艂od膮 kobiet膮, kt贸ra m贸wi艂a z wyra藕nym g贸teborskim akcentem.

- Ona ostatnia widzia艂a go przy 偶yciu - powiedzia艂a Ann--Britt. - By艂a z Carlmanem w altance tu偶 przed p贸艂noc膮.

Wallander poprosi艂 j膮, 偶eby usiad艂a. Powiedzia艂a, 偶e nazywa si臋 Madelaine Rhedin i jest malark膮.

- Co robili艣cie w altance? - spyta艂 Wallander.

- Arne chcia艂, 偶ebym podpisa艂a umow臋.

- Jak膮 umow臋?

- Mia艂 si臋 zaj膮膰 sprzeda偶膮 moich obraz贸w.

- I podpisa艂a j膮 pani?

-Tak. '*>"

- I co by艂o potem?

-Nic.

-Nic?- Wsta艂am i odesz艂am. Spojrza艂am na zegarek. By艂a za trzy dwunasta.

- Dlaczego spojrza艂a pani na zegarek?

- Zwykle to robi臋, kiedy dzieje si臋 co艣 wa偶nego.

- Ta umowa by艂a wa偶na?

- W poniedzia艂ek mia艂am dosta膰 dwie艣cie tysi臋cy koron. Dla biednego artysty to wa偶ne wydarzenie.

- Czy kiedy siedzieli艣cie w altance, by艂 kto艣 w pobli偶u?

- Nikogo nie widzia艂am.

- A kiedy pani odchodzi艂a?

- By艂o pusto.

- A co wtedy robi艂 Carlman?

- Siedzia艂.

- Sk膮d pani wie? Odwr贸ci艂a si臋 pani?

- Powiedzia艂, 偶e chce si臋 porozkoszowa膰 艣wie偶ym powietrzem. Nie s艂ysza艂am, 偶eby wstawa艂. L

- Czy wydawa艂 si臋 niespokojny?

- Nie, by艂 w dobrym humorze.

- Prosz臋 si臋 dobrze zastanowi膰 - powiedzia艂 Wallander na zako艅czenie. - Mo偶e co艣 jeszcze sobie pani przypomni. Wszystko mo偶e by膰 wa偶ne. I prosz臋 si臋 wtedy do nas odezwa膰.

Kiedy wysz艂a, z drugiej strony pojawi艂 si臋 Per Akeson. Blady jak kreda. Ci臋偶ko opad艂 na krzes艂o, kt贸re przed chwil膮 zwolni艂a Madelaine Rhedin.

- To najgorszy koszmar, jaki w 偶yciu widzia艂em - powiedzia艂.

- Nie musia艂e艣 patrze膰. Nie po to ci臋 tutaj poprosi艂em.

- Nie rozumiem, jak ty to wytrzymujesz.

- Ja te偶 nie rozumiem.

Per Akeson natychmiast spowa偶nia艂.

- Czy zrobi艂 to ten sam cz艂owiek, kt贸ry zabi艂 Wetterstedta?

- Bez w膮tpienia. >Popatrzyli na siebie i wiedzieli, 偶e my艣l膮 to samo.

- Czyli znowu mo偶e zaatakowa膰? Wallander skin膮艂 g艂ow膮. Akeson wykrzywi艂 si臋.

- Je艣li do tej pory nie by艂o priorytet贸w, to tym razem b臋d膮. Domy艣lam si臋, 偶e potrzebujesz wi臋cej ludzi? Poci膮gn臋 za odpowiednie sznurki.

- Nie teraz. Wi臋cej policjant贸w mo偶e pom贸c w uj臋ciu kogo艣, kogo wygl膮d i nazwisko znamy. Nie jeste艣my na tym etapie.

I opowiedzia艂 o tym, co us艂ysza艂 od Larsa Magnussona. A Arne Carlman by艂 handlarzem obraz贸w.

- Istnieje zwi膮zek - zako艅czy艂. - I to nam u艂atwi prac臋. Per Akeson mia艂 w膮tpliwo艣ci.

- Co nagle to po diable.

- Nie zamykam 偶adnych drzwi. Ale musz臋 si臋 oprze膰 o t臋 艣cian臋, kt贸r膮 mam.

Per Akeson zosta艂 jeszcze godzin臋 i wr贸ci艂 do Ystadu. O pi膮tej rano w Bjaresjo pojawili si臋 pierwsi dziennikarze. Wallander zadzwoni艂 do komendy i w艣ciek艂y, za偶膮da艂, 偶eby Hansson zaj膮艂 si臋 pras膮. Nie mogli ukrywa膰 faktu, Arne Carlman zosta艂 oskalpowany. Hansson przeprowadzi艂 zaimprowizowan膮 i dosy膰 chaotyczn膮 konferencj臋 prasow膮 na drodze, przed domem Carlman贸w. W tym czasie Martinsson, Sved-berg i Ann-Britt H贸glund przes艂uchiwali go艣ci i stopniowo ich wypuszczali. Wallander odby艂 d艂u偶sz膮 rozmow臋 z pewnym pijanym rze藕biarzem, kt贸ry znalaz艂 denata.

- Dlaczego wyszed艂 pan do ogrodu?

- 呕eby zwymiotowa膰.

-1 zwymiotowa艂 pan?

-Tak. 鈥 -. ._.;芦.--v.^

- Gdzie pan wymiotowa艂? -,'.-.-; '>'.鈥⑩'--''鈥';.鈥-

- Pod jab艂oni膮.- Co by艂o potem?

- Postanowi艂em posiedzie膰 przez chwil臋 w altance.

- I co si臋 sta艂o?

- Znalaz艂em go.

Po tej odpowiedzi Wallander musia艂 przerwa膰 przes艂uchanie, bo rze藕biarzowi zn贸w si臋 zbiera艂o na wymioty. Wsta艂 i poszed艂 do altanki. Na bezchmurnym niebie 艣wieci艂o s艂o艅ce. Pomy艣la艂, 偶e dzie艅 艣wi臋tego Jana b臋dzie ciep艂y i 艂adny. Poczu艂 ulg臋, widz膮c, 偶e Nyberg przykry艂 g艂ow臋 Carlmana ceratowym obrusem. Sam kl臋cza艂 pod 偶ywop艂otem oddzielaj膮cym ogr贸d od pola rzepaku.

- Jak idzie? - zapyta艂 Wallander z otuch膮 w g艂osie.

- S膮 nik艂e 艣lady krwi na 偶ywop艂ocie. A偶 tak daleko raczej nie bryzn臋艂a.

- Jak to rozumie膰?

- To ju偶 twoja sprawa - odpar艂 Nyberg i pokaza艂 na 偶ywop艂ot. - Tutaj jest przerzedzony. Kto艣 nie najwi臋kszej postury m贸g艂by si臋 t臋dy przecisn膮膰 do ogrodu i t膮 sam膮 drog膮 si臋 ulotni膰. Zobaczymy, co znajdziemy po drugiej stronie. Ale proponuj臋, 偶eby艣 艣ci膮gn膮艂 psa. Jak najszybciej.

Wallander skin膮艂 g艂ow膮.

O wp贸艂 do sz贸stej przyjecha艂 przewodnik z wilczurem. Ostatni go艣cie opuszczali gospodarstwo. Wallander skin膮艂 na Eskilssona. Pies policyjny by艂 stary i do艣wiadczony. Wabi艂 si臋

Strzelec.

Natychmiast podj膮艂 trop w altance, ruszy艂 do 偶ywop艂otu i chcia艂 przej艣膰 w tym miejscu, w kt贸rym Nyberg odkry艂 艣lady krwi. Eskilsson i Wallander musieli skorzysta膰 z innego prze艣witu w 偶ywop艂ocie i wyszli na drog臋 poznaczon膮 艣ladami traktor贸w. Pies podj膮艂 trop i poszed艂 poln膮 drog膮 w kierunku gospodarstwa. Wallander zaproponowa艂, 偶eby go spu艣ci膰. Czu艂 rosn膮ce napi臋cie. Pies w臋szy艂 wzd艂u偶 drogi, na skraju pola rze-paku na moment zgubi艂 艣lad, podj膮艂 go pod wzg贸rzem ko艂o wype艂nionej do po艂owy wod膮 grobli. Na wzg贸rzu trop si臋 urwa艂. Eskilsson pr贸bowa艂 r贸偶nych miejsc, ale bez skutku.

Wallander rozejrza艂 si臋. Na wzg贸rzu ros艂o samotne, pochylone wiatrem drzewo. Z ziemi wystawa艂a cz臋艣ciowo zakopana, stara rama roweru. Stan膮艂 pod drzewem i patrzy艂 na gospodarstwo. Bardzo dobry widok na ogr贸d. Przez lornetk臋 mo偶na rozr贸偶ni膰 postacie. Wzdrygn膮艂 si臋. Zesz艂ej nocy kto艣 m贸g艂 sta膰 tutaj, w tym samym miejscu. Ogarn臋艂o go nieprzyjemne uczucie. Poszed艂 do ogrodu. Hansson i Svedberg siedzieli na schodkach domu. Mieli szare ze zm臋czenia twarze.

- Gdzie jest Ann-Britt? - spyta艂 Wallander.

- Wypuszcza ostatniego go艣cia - odpowiedzia艂 Svedberg.

- A Martinsson?

- Rozmawia przez telefon.

Wallander usiad艂 na schodkach. S艂o艅ce zacz臋艂o przygrzewa膰.

- Musimy jeszcze troch臋 z siebie da膰 - powiedzia艂. - Kiedy Ann-Britt sko艅czy, wracamy do Ystadu. Musimy wszystko podsumowa膰 i zdecydowa膰, co dalej.

Nie zareagowali. Nie by艂o to zreszt膮 konieczne. Ann-Britt H贸glund wysz艂a z obory i kucn臋艂a przed nimi.

- 呕e te偶 tyle ludzi mo偶e widzie膰 tak ma艂o - powiedzia艂a zm臋czonym g艂osem. - W g艂owie si臋 nie mie艣ci.

Obok przeszed艂 Eskilsson z psem. Po chwili z altanki us艂yszeli poirytowany g艂os Nyberga.

Zza w臋g艂a wyszed艂 Martinsson. Z telefonem w r臋ku.

- To mo偶e teraz nie najwa偶niejsze - powiedzia艂 - ale jest wiadomo艣膰 z Interpolu. Maj膮 informacje o tej dziewczynie, kt贸ra si臋 spali艂a. Chyba wiedz膮, o kogo chodzi.

Wallander spojrza艂 na niego ze zdziwieniem.

- Dziewczyna z rzepaku Salomonssona?-Tak. Wallander wsta艂.

-Kto to jest?

- Nie wiem. Wiadomo艣膰 czeka w komendzie. Chwil臋 p贸藕niej p贸j echali do Ystadu.鈥濪olores Maria Santana".

By艂a za kwadrans sz贸sta, kiedy Martinsson przeczyta艂 odpowied藕 Interpolu, kt贸ra przywraca艂a dziewczynie jej to偶samo艣膰.

- Sk膮d ona pochodzi? - spyta艂a Ann-Britt H贸glund.

- Dane przes艂ano z Dominikany - odpar艂 Martinsson. -Przez Madryt.

Popatrzy艂 pytaj膮co na koleg贸w.

- Dominikana jest cz臋艣ci膮 Haiti - wyja艣ni艂a Ann-Britt H贸glund. - Indie Zachodnie. Czy to si臋 nie nazywa Hispa-niola?

- Jak ona, u diab艂a, tutaj trafi艂a - zdziwi艂 si臋 Wallander. -Na pole Salomonssona? Kim ona jest? Co jeszcze pisze Interpol?

- Nie zd膮偶y艂em si臋 zapozna膰 ze szczeg贸艂ami - przyzna艂 Martinsson. - Ale je艣li dobrze rozumiem, ojciec zg艂osi艂 jej zagini臋cie w listopadzie ubieg艂ego roku. W Santiago.

- To chyba w Chile? - wtr膮ci艂 Wallander.

- To miasto nazywa si臋 Santiago de los Treinta Caballeros - powiedzia艂 Martinsson. - Czy naprawd臋 nie mamy tu 偶adnej mapy 艣wiata?

- Mamy - odezwa艂 si臋 Svedberg i znikn膮艂. Po chwili by艂 z powrotem. Pokr臋ci艂 g艂ow膮.- To musia艂a by膰 prywatna mapa Bj贸rka. Nie mog臋 jej znale藕膰.

- Obud藕 ksi臋garza - zdecydowa艂 Wallander. - Chc臋 mie膰 map臋.

- Czy zdajesz sobie spraw臋, 偶e nie ma jeszcze sz贸stej- zauwa偶y艂 Svedberg.

- Nic na to nie poradz臋. Dzwo艅. I pchnij tam samoch贸d.

Wallander wyj膮艂 z portfela sto koron i da艂 je Svedbergowi, kt贸ry od razu poszed艂 dzwoni膰. Zerwa艂 ksi臋garza z 艂贸偶ka, samoch贸d by艂 w drodze.

Przynie艣li sobie kaw臋 do konferencyjnego i zamkn臋li drzwi. Hansson wyda艂 polecenie, 偶eby przez najbli偶sz膮 godzin臋 nikt im nie przeszkadza艂. Z wyj膮tkiem Nyberga. Wallander rozejrza艂 si臋 wok贸艂 sto艂u. Widzia艂 szare, zm臋czone twarze. Z niech臋ci膮 pomy艣la艂 o tym, jak on sam musi wygl膮da膰.

- Do dziewczyny z rzepaku wr贸cimy p贸藕niej - zacz膮艂. -Teraz trzeba si臋 skoncentrowa膰 na tym, co si臋 sta艂o ostatniej nocy. Od razu mo偶emy przyj膮膰, 偶e mamy do czynienia z tym samym cz艂owiekiem, kt贸ry zabi艂 Gustafa Wetterstedta. Niewa偶ne, 偶e Carlman otrzyma艂 cios w g艂ow臋, a Wetterstedt w kr臋gos艂up. Obaj zostali oskalpowani.

- Nigdy czego艣 podobnego nie widzia艂em - przyzna艂 Svedberg. - To kto艣 wyj膮tkowo okrutny. Wallander uciszy艂 go ruchem r臋ki.

- Pozw贸l mi sko艅czy膰. Wiemy co艣 jeszcze. Arne Carlman by艂 handlarzem obraz贸w. A teraz wam opowiem, czego si臋 dowiedzia艂em wczoraj.

I zreferowa艂 przebieg rozmowy z Larsem Magnussonem.

- Mamy wi臋c prawdopodobny zwi膮zek - zako艅czy艂. -Wsp贸lny mianownik to obrazy, kradzie偶e obraz贸w i paserstwo. W punkcie przeci臋cia by膰 mo偶e jest sprawca.

Zapad艂a cisza. Wszyscy rozwa偶ali s艂owa Wallandera.- Inaczej m贸wi膮c, wiemy, na czym powinni艣my si臋 skupi膰

- kontynuowa艂 Wallander. - Na szukaniu punktu styczno艣ci mi臋dzy Wetterstedtem i Carlmanem. Co wcale nie znaczy, 偶e nie mamy innych problem贸w.

Popatrzy艂 po kolegach. Rozumieli, do czego zmierza.

- Ten cz艂owiek mo偶e znowu zaatakowa膰 - powiedzia艂. -Poniewa偶 nie znamy powodu, dla kt贸rego zabi艂 Wetterstedta i Carlmana, nie wiemy, czy nie ma w planach kolejnych morderstw. Mo偶emy jedynie liczy膰 na to, 偶e jego ewentualne, przysz艂e ofiary zdaj膮 sobie spraw臋 z zagro偶enia.

- Nie wiemy jeszcze jednego - wtr膮ci艂 Martinsson. - Czy mamy do czynienia z szale艅cem, czy nie, czy motywem jest zemsta, czy co艣 innego. A mo偶e sprawca wymy艣li艂 sobie taki motyw, kt贸ry nie ma 偶adnego zwi膮zku z rzeczywistymi zdarzeniami. Nikt przecie偶 nie jest w stanie przewidzie膰 reakcji zaburzonego m贸zgu.

- Naturalnie masz racj臋- zgodzi艂 si臋 Wallander. - B臋dziemy si臋 porusza膰 w艣r贸d wielu niewiadomych.

- Mo偶e to dopiero pocz膮tek - ponuro zauwa偶y艂 Hansson.

- Czy naprawd臋 jest tak 藕le, 偶e mamy na karku seryjnego morderc臋?

- Mo偶e by膰 tak 藕le- odpar艂 Wallander stanowczo.- Dlatego uwa偶am, 偶e od razu powinni艣my 艣ci膮gn膮膰 kogo艣 do pomocy. Przede wszystkim z psychiatrii s膮dowej ze Sztokholmu. Nasz cz艂owiek dzia艂a nietypowo, my艣l臋 tu o skalpach, wi臋c mo偶e uda艂oby im si臋 sporz膮dzi膰 jego portret psychologiczny.

- Czy on ju偶 kiedy艣 mordowa艂? - spyta艂 Svedberg. - Czy dopiero zaczyna?

- Nie wiem - odpar艂 Wallander. - W ka偶dym razie jest ostro偶ny. Mam przeczucie, 偶e dok艂adnie wszystko planuje. I kiedy uderza, nie waha si臋. Powody mog膮 by膰 co najmniej dwa. Pierwszy, 偶e ca艂kiem zwyczajnie nie chce wpa艣膰. Drugi,偶e nie chce by膰 zatrzymany, dop贸ki nie sko艅czy tego, co sobie zamierzy艂.

Ostatnie s艂owa Wallandera wzbudzi艂y niech臋膰 i odraz臋.

- No wi臋c mamy punkt wyj艣cia - kontynuowa艂. - Zwi膮zek mi臋dzy Wetterstedtem i Carlmanem. Gdzie przecinaj膮 si臋 ich drogi. Musimy to rozwik艂a膰. Najszybciej, jak si臋 tylko da.

- I chyba nie powinni艣my zapomina膰, 偶e nie b臋dziemy pracowa膰 w spokoju- zauwa偶y艂 Hansson. - Dziennikarze nas nie odst膮pi膮. Wiedz膮 o skalpie Carlmana. Dostali to, o czym marzyli. Nie wiedzie膰 czemu, Szwedzi uwielbiaj膮 czyta膰 o morderstwach, kiedy maj膮 urlop.

- Mo偶e ma to i swoje dobre strony- powiedzia艂 Wallander.

- B臋dzie ostrze偶eniem dla tych, kt贸rzy maj膮 powody przypuszcza膰, 偶e s膮 na ewentualnej li艣cie mordercy.

- Powinni艣my wyra藕nie da膰 do zrozumienia, 偶e liczymy na informacje - wtr膮ci艂a Ann-Britt H贸glund. - Zak艂adaj膮c, 偶e morderca rzeczywi艣cie ma list臋 i 偶e niekt贸re osoby mog膮 si臋 poczu膰 zagro偶one, kt贸ra艣 z nich mo偶e zna膰 sprawc臋 albo si臋 domy艣la膰, kto nim jest.

- Masz racj臋 - przyzna艂 Wallander. - Czym pr臋dzej skrzyknij dziennikarzy - zwr贸ci艂 si臋 do Hanssona. - Powiemy im wszystko, co wiemy. 呕e szukamy jednego sprawcy. I 偶e potrzebujemy wszelkich mo偶liwych informacji.

Svedberg otworzy艂 okno. Martinsson ziewn膮艂 g艂o艣no.

- Wszyscy jeste艣my zm臋czeni - powiedzia艂 Wallander.

- Mimo to nie mo偶emy sobie pozwoli膰 na przerw臋. Pr贸bujcie spa膰, kiedy tylko znajdziecie woln膮 chwil臋.

Rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi. Policjant przyni贸s艂 map臋. Roz艂o偶yli j膮 na stole i odszukali Dominikan臋 i Santiago.

- Dziewczyna musi poczeka膰 - stwierdzi艂 Wallander. -Teraz nie damy rady.- W ka偶dym razie wy艣l臋 odpowied藕 - powiedzia艂 Martins-son. - Mo偶emy ich poprosi膰 o wi臋cej szczeg贸艂贸w.

- Ciekawe, jak tutaj trafi艂a- mrukn膮艂 Wallander.

- Interpol ustali艂, 偶e mia艂a siedemna艣cie lat - powiedzia艂 Martinsson. - I ponad sto sze艣膰dziesi膮t centymetr贸w wzrostu.

- Prze艣lij opis medalika - zaproponowa艂 Wallander. - Je艣li ojciec go zidentyfikuje, sprawa jest jasna.

Dziesi臋膰 po si贸dmej opu艣cili konferencyjny. Martinsson pojecha艂 do domu porozmawia膰 z rodzin膮 i odwo艂a膰 podr贸偶 na Bornholm. Svedberg zszed艂 do piwnicy wzi膮膰 prysznic. Hansson zaj膮艂 si臋 organizowaniem spotkania z pras膮. Wallander poszed艂 z Ann-Britt H贸glund do jej pokoju.

- Z艂apiemy go? - spyta艂a powa偶nie.

- Nie wiem. Mamy dosy膰 wyra藕ny trop. Mo偶emy zapomnie膰 o tym, 偶e nasz cz艂owiek zabija tych, kt贸rzy mu przypadkiem wpadn膮 w r臋ce. O co艣 mu chodzi. A skalpy to jego trofea.

Usiad艂a na krze艣le, Wallander opar艂 si臋 o futryn臋.

- Po co ludziom trofea? - spyta艂a.

- 呕eby si臋 nimi chwali膰.

- Przed sob膮 czy przed innymi?

- Jedno i drugie.

Nagle zda艂 sobie spraw臋, dlaczego spyta艂a o trofea.

- My艣lisz, 偶e wzi膮艂 skalpy, 偶eby je komu艣 pokaza膰?

- Nie mo偶na tego wykluczy膰.

- Fakt. Nie mo偶na. Ani tego, ani wszystkiego innego. Ju偶 mia艂 wyj艣膰 z pokoju, kiedy o czym艣 sobie przypomnia艂.

- Zadzwonisz do Sztokholmu?

- Dzisiaj 艣wi臋tego Jana- powiedzia艂a. - W膮tpi臋, 偶eby mieli dy偶ur.

- Zadzwo艅 do kogo艣 do domu. Nie mamy czasu do stracenia, bo nie wiemy, czy znowu nie zaatakuje.Wallander poszed艂 do swojego pokoju i usiad艂 na krze艣le dla go艣ci. Niepokoj膮co zatrzeszcza艂o. Ze zm臋czenia bola艂a go g艂owa. Odchyli艂 j膮 i zamkn膮艂 oczy. Po chwili ju偶 spa艂.

Obudzi艂 si臋 gwa艂townie, kiedy Nyberg wszed艂 do jego pokoju. Spojrza艂 na zegarek. Spa艂 blisko godzin臋. 膯mi膮cy b贸l g艂owy nie min膮艂, ale nie by艂 ju偶 tak bardzo zm臋czony.

Nyberg mia艂 przekrwione oczy i zmierzwion膮 czupryn臋.

- Nie chcia艂em ci臋 budzi膰 - powiedzia艂 przepraszaj膮co.

- Tylko si臋 zdrzemn膮艂em. Masz co艣 nowego? Nyberg pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Niewiele. Zab贸jca Carlmana musi mie膰 pokrwawione ubranie. Gdybym mia艂 uprzedza膰 wyniki bada艅 lekarzy medycyny s膮dowej, powiedzia艂bym, 偶e cios zadany siekier膮 pad艂 z g贸ry, co wskazywa艂oby na bardzo blisk膮 odleg艂o艣膰 napastnika od ofiary.

- Jeste艣 pewien, 偶e to siekiera?

- Niczego nie jestem pewien. Mog艂a by膰 solidna szabla. Albo co艣 innego. Ale g艂owa wygl膮da艂a tak jak przer膮bane polano.

Wallanderowi zrobi艂o si臋 niedobrze.

- Wystarczy - powiedzia艂. - Czyli sprawca mia艂 pokrwawione ubranie. Kto艣 m贸g艂 go widzie膰. Wyklucza to poza tym go艣ci. Nikt nie by艂 upaprany krwi膮.

- Szukali艣my pod 偶ywop艂otem - kontynuowa艂 Nyberg. - Przeszli艣my obok rzepaku do wzg贸rza. Rolnik, kt贸ry ma pole s膮siaduj膮ce z dzia艂k膮 Carlmana, zapyta艂, czy mo偶e kosi膰 rzepak. Zgodzi艂em si臋.

- I dobrze zrobi艂e艣. Czy to nie wyj膮tkowo p贸藕no w tym roku?

- Te偶 tak my艣l臋. Ju偶 艣wi臋tego Jana.

- Wzg贸rze - podpowiedzia艂 Wallander.- Kto艣 tam by艂. Trawa by艂a zadeptana. W jednym miejscu chyba kto艣 siedzia艂. Wzi臋li艣my pr贸bki trawy i ziemi.

- Nic poza tym?

- Stary rower chyba nas nie interesuje.

- Pies policyjny zgubi艂 tam trop - powiedzia艂 Wallander. - Dlaczego?

- Zapytaj przewodnika psa - odpar艂 Nyberg. - Mo偶e jest tam jaki艣 inny, silniejszy zapach, kt贸ry zabija ten tropiony przez psa. Mo偶e by膰 du偶o powod贸w.

Wallander zastanawia艂 si臋 nad s艂owami Nyberga.

- Id藕 do domu i si臋 wy艣pij - powiedzia艂 p贸藕niej. - Wygl膮dasz na wyko艅czonego.

- Nie tylko wygl膮dam, jestem.

Kiedy Nyberg wyszed艂, Wallander zrobi艂 sobie kanapk臋 w kuchni. Dziewczyna z recepcji przynios艂a mu plik kartek z numerami telefon贸w. Przejrza艂 je. Dzwonili dziennikarze. Pomy艣la艂, czyby nie wpa艣膰 do domu zmieni膰 ubranie. Szybko jednak zdecydowa艂 inaczej, zapuka艂 do Hanssona i powiedzia艂, 偶e jedzie do Bjaresj贸.

- O pierwszej mamy spotkanie z pras膮 - przypomnia艂 Hansson.

- Do tego czasu b臋d臋 z powrotem. Nie chc臋, 偶eby mi tam przeszkadzano. Chyba 偶e si臋 wydarzy co艣 powa偶nego. Musz臋 pomy艣le膰.

- Wszyscy potrzebujemy snu - powiedzia艂 Hansson. -Nigdy nie przypuszcza艂em, 偶e rozp臋ta si臋 takie piek艂o.

- Pojawia si臋 zawsze wtedy, kiedy si臋 go najmniej spodziewamy.

Wallander pojecha艂 do Bjaresj贸. By艂 pi臋kny letni poranek. Opu艣ci艂 szyb臋. Pomy艣la艂, 偶e dzisiaj musi odwiedzi膰 ojca. Poza tym powinien zadzwoni膰 do Lindy. Jutro Bajba wraca z Tallina. Za niespe艂na czterna艣cie dni b臋dzie mia艂 urlop.II,

Zaparkowa艂 przed policyjn膮 blokad膮. Na drodze sta艂y grupki ciekawskich. Skin膮艂 na policjanta pilnuj膮cego blokady. Potem obszed艂 ogr贸d i ruszy艂 poln膮 drog膮 na wzg贸rze. Zatrzyma艂 si臋 tam, gdzie pies zgubi艂 trop. Bardzo starannie wybra艂 to wzg贸rze, pomy艣la艂. St膮d m贸g艂 widzie膰, co si臋 dzieje w ogrodzie. Na pewno s艂ysza艂 muzyk臋 w oborze. P贸藕nym wieczorem ogr贸d pustoszeje. Go艣cie zgodnie twierdzili, 偶e wszyscy weszli pod dach. Oko艂o wp贸艂 do dwunastej Carlman idzie do altanki z Madelaine Rhedin. Co wtedy robisz?

Wallander nie odpowiedzia艂 na pomy艣lane pytanie. Zszed艂 z drugiej strony. Na dole widnia艂y 艣lady opon traktor贸w. Trawiastym zboczem dotar艂 do polnej drogi, kt贸ra prowadzi艂a do innej bitej drogi, a ta z kolei wychodzi艂a na szos臋 Malm贸-Ystad. Wallander wybra艂 przeciwny kierunek i ruszy艂 po 艣ladach opon do zagajnika. Ros艂y tu wysokie buki, promienie s艂o艅ca po艂yskiwa艂y w li艣ciach, pachnia艂a ziemia. 艢lady opon sko艅czy艂y si臋 przy wyr臋bie, gdzie czeka艂o na wyw贸zk臋 kilka powalonych drzew. Bez skutku szuka艂 jakiej艣 艣cie偶ki. Pr贸bowa艂 odtworzy膰 wpami臋ci map臋 okolicy. Gdyby kto艣 chcia艂 dotrze膰 do szosy od strony zagajnika, musia艂by min膮膰 dwa gospodarstwa i pola uprawne. Oszacowa艂 odleg艂o艣膰 na dwa kilometry. Potem wr贸ci艂 t膮 sam膮 drog膮 i uda艂 si臋 w przeciwnym kierunku. Liczy艂 kroki. Niespe艂na kilometr do bocznej drogi prowadz膮cej do E65. Boczn膮 drog臋 znaczy艂y liczne 艣lady opon. Przy drodze sta艂 barak zarz膮du dr贸g. Drzwi by艂y zamkni臋te. Rozejrza艂 si臋 i poszed艂 na ty艂 baraku. Le偶a艂 tam zwini臋ty brezent i kilka rur. Ju偶 mia艂 odej艣膰, kiedy wy艂owi艂 spojrzeniem skrawek papieru, wydarty z br膮zowej torby. By艂o na nim kilka ciemnych plam. Podni贸s艂 go ostro偶nie kciukiem i palcem wskazuj膮cym. Nie potrafi艂 powiedzie膰, co to za plamy. Od艂o偶y艂 go. Przez najbli偶sze minuty dok艂adnie przepatrywa艂 teren za barakiem. Dopiero kiedy zajrza艂 pod barak, wsparty na czterech betonowychblokach, znalaz艂 reszt臋 torby. Wyci膮gn膮艂 j膮. Skrawek papieru zosta艂 oddarty z tej torby. Ale na torbie nie by艂o plam. Sta艂 bez ruchu i my艣la艂. Potem po艂o偶y艂 torb臋 na miejsce i zadzwoni艂 do komendy. Z艂apa艂 Martinssona, kt贸ry w艂a艣nie wr贸ci艂 z domu.

- Potrzebny mi Eskilsson z psem - powiedzia艂 Wallander.

- Gdzie jeste艣? Co艣 si臋 sta艂o?

- Jestem ko艂o Carlmana. Chc臋 si臋 tylko o czym艣 upewni膰. Martinsson obieca艂 skontaktowa膰 si臋 z Eskilssonem. Wallander wyt艂umaczy艂 mu, gdzie b臋dzie czeka艂. Eskilsson zjawi艂 si臋 po p贸艂godzinie.

- P贸jdziesz na wzg贸rze, tam gdzie pies zgubi艂 trop - wyja艣ni艂 Wallander. - A potem tutaj wr贸cicie.

Po oko艂o dziesi臋ciu minutach Eskilsson by艂 z powrotem. Pies przesta艂 w臋szy膰, ale kiedy podszed艂 do baraku, zareagowa艂. Eskilsson spojrza艂 na Wallandera ze zdziwieniem.

- Spu艣膰 go- poleci艂 Wallander.

Pies natychmiast podszed艂 do kawa艂ka papieru. Kiedy Eskilsson pr贸bowa艂 go nak艂oni膰 do dalszych poszukiwa艅, szybko zrezygnowa艂. 艢lad zn贸w si臋 urwa艂.

- Czy to krew? - spyta艂 Eskilsson, wskazuj膮c na oderwany kawa艂ek papieru.

- Chyba tak. W ka偶dym razie znale藕li艣my co艣, co ma zwi膮zek z cz艂owiekiem, kt贸ry by艂 na wzg贸rzu.

Eskilsson odjecha艂. Wallander mia艂 dzwoni膰 po Nyberga, kiedy si臋 zorientowa艂, 偶e ma w kieszeni torebk臋 foliow膮. W艂o偶y艂 j膮 tam podczas ogl臋dzin willi Wetterstedta. Ostro偶nie wsun膮艂 do 艣rodka oderwany kawa艂ek papieru.

Przej艣cie od Carlmana do baraku zaj臋艂o ci kilka minut, pomy艣la艂. Przypuszczalnie sta艂 tu rower. Przebra艂e艣 si臋, bo by艂e艣 pokrwawiony. I wytar艂e艣 jaki艣 przedmiot. N贸偶 albo siekier臋. Potem odjecha艂e艣 w kierunku Malm贸 albo Ystadu. Raczej tylko przeci膮艂e艣 g艂贸wn膮 drog臋 i wybra艂e艣 jedn膮 z bocznych,kt贸rych tutaj nie brakuje. Na razie mog臋 doj艣膰 za tob膮 do tego miejsca. Ale nie dalej.

Wallander wr贸ci艂 do gospodarstwa Carlmana po samoch贸d. Spyta艂 policjanta pilnuj膮cego blokady, czy rodzina jeszcze tu jest.

- Nikogo nie widzia艂em- us艂ysza艂 w odpowiedzi. - Ale nikt nie wychodzi艂 z domu.

Wallander skin膮艂 g艂ow膮 i poszed艂 do samochodu. Przy blokadzie sta艂o wielu ciekawskich. Obrzuci艂 ich szybkim spojrzeniem i pomy艣la艂, 偶e kiedy ludzie zwietrz膮 krew, s膮 gotowi po艣wi臋ci膰 sw贸j wolny czas, byle tylko m贸c si臋 pogapi膰.

Dopiero kiedy odjecha艂, u艣wiadomi艂 sobie, 偶e zauwa偶y艂 co艣 wa偶nego, na co nie zareagowa艂. Zwolni艂 i pr贸bowa艂 sobie przypomnie膰. Mia艂o to jaki艣 zwi膮zek z lud藕mi, kt贸rzy stali przy blokadzie. O czym my艣la艂? 呕e po艣wi臋caj膮 sw贸j wolny czas w letni poranek, bo zwietrzyli krew?

Zahamowa艂 i zawr贸ci艂. Ciekawscy ci膮gle stali przy blokadzie. Wallander rozejrza艂 si臋, ale nie znalaz艂 wyja艣nienia swojej reakcji. Spyta艂 policjanta, czy kt贸ry艣 z gapi贸w przed chwil膮 nie odszed艂.

- Mo偶liwe. Ca艂y czas przychodz膮 i odchodz膮.

- Nikogo nie zapami臋ta艂e艣?

- Nie - odpar艂 po namy艣le.

Wallander poszed艂 do samochodu.

By艂o dziesi臋膰 po dziewi膮tej rano, 25 czerwca.Wallander wr贸ci艂 do komendy tu偶 przed wp贸艂 do dziesi膮tej. Dziewczyna z recepcji, kt贸ra pracowa艂a tutaj latem na zast臋pstwie, powiedzia艂a mu, 偶e ma go艣cia, kt贸ry czeka w jegopokoju. Tym razem Wallander straci艂 panowanie nad sob膮. Wydar艂 si臋 na dziewczyn臋, wrzasn膮艂, 偶e nikogo, ktokolwiek by to by艂, nie wolno wpuszcza膰 do jego pokoju, po czym ruszy艂 tam w艣ciek艂y i jednym szarpni臋ciem otworzy艂 drzwi. Na krze艣le dla go艣ci siedzia艂 jego ojciec.

- Ale si臋 pastwisz nad drzwiami - zauwa偶y艂. - Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e jeste艣 z艂y.

- Dowiedzia艂em si臋, 偶e kto艣 tu na mnie czeka, ale nie 偶e to ty - powiedzia艂 na swoje usprawiedliwienie zaskoczony Wallander.

Pomy艣la艂, 偶e po raz pierwszy ojciec odwiedzi艂 go w miejscu pracy. W tym okresie, kiedy by艂 w s艂u偶bie mundurowej, nie wpuszcza艂 go za pr贸g, je艣li nie mia艂 na sobie cywilnego ubrania. A teraz siedzia艂 na krze艣le dla go艣ci w swoim najlepszym garniturze.

- Musz臋 przyzna膰, 偶e jestem zaskoczony - powiedzia艂 Wallander. - Kto ci臋 tu przywi贸z艂?

- Mam 偶on臋, kt贸ra dysponuje prawem jazdy i samochodem - odpar艂 ojciec. - Pojecha艂a z wizyt膮 do krewnego, a ja do ciebie. Ogl膮da艂e艣 mecz?

- Nie. Pracowa艂em.

- By艂 wspania艂y. Pami臋tam mistrzostwa 艣wiata w Szwecji, w pi臋膰dziesi膮tym 贸smym.

- Chyba nigdy si臋 nie interesowa艂e艣 pi艂k膮 no偶n膮?

- Zawsze lubi艂em pi艂k臋 no偶n膮. Wallander popatrzy艂 na niego zdziwiony.

- Nie wiedzia艂em.

- Wielu rzeczy nie wiesz. W pi臋膰dziesi膮tym 贸smym gra艂 w obronie Sven Axbom. Pami臋tam, 偶e mia艂 spore k艂opoty z jednym z brazylijskich skrzyd艂owych. Zapomnia艂e艣?

- Ile ja mia艂em lat w pi臋膰dziesi膮tym 贸smym? Ledwie si臋 urodzi艂em.- Nigdy nie przepada艂e艣 za pi艂k膮. Mo偶e dlatego zosta艂e艣 policjantem.

- Postawi艂em na Rosj臋 - przyzna艂 Wallander.

- Wcale mnie to nie dziwi. Ja obstawia艂em dwa do zera, Gertruda by艂a ostro偶niejsza, my艣la艂a, 偶e b臋dzie remis, jeden do jednego.

Wyczerpali temat pi艂ki no偶nej.

- Napijesz si臋 kawy? - spyta艂 Wallander.

- Dzi臋kuj臋, ch臋tnie.

Wallander przyni贸s艂 kaw臋. W korytarzu zderzy艂 si臋 z Hans-sonem.

- M贸g艂by艣 dopilnowa膰, 偶eby przez najbli偶sze p贸艂 godziny nikt mi nie przeszkadza艂? Hansson zmarszczy艂 czo艂o.

- Bezwarunkowo musz臋 z tob膮 pom贸wi膰. Wallandera zirytowa艂 jego ton.

- Za p贸艂 godziny mo偶esz m贸wi膰, ile wlezie. Wszed艂 do pokoju i zamkn膮艂 drzwi.

- Musz臋 powiedzie膰, 偶e si臋 nie spodziewa艂em. Nigdy nie s膮dzi艂em, 偶e ci臋 zobacz臋 w komendzie.

- Te偶 si臋 nie spodziewa艂em - odpar艂 ojciec. - Nie przyszed艂bym, gdyby to nie by艂o absolutnie konieczne.

Wallander odstawi艂 kaw臋 na biurko. Od razu powinien by艂 zrozumie膰, 偶e za wizyt膮 ojca w komendzie kryje si臋 co艣 powa偶nego.

- Czy co艣 si臋 sta艂o? - spyta艂.

- Poza tym, 偶e jestem chory, nic - zwyczajnie odpowiedzia艂 ojciec.

Wallander poczu艂 ucisk w 偶o艂膮dku.

- To znaczy?

- Trac臋 rozum. Ta choroba jako艣 si臋 nazywa, ale nie pami臋tam, jak. Przypomina zgrzybia艂o艣膰. Ma si臋 ataki w艣ciek艂o艣ci. I to szybko post臋puje.Wallander wiedzia艂, o czym ojciec m贸wi. Matka Svedberga zapad艂a na t臋 chorob臋. Ale on te偶 nie pami臋ta艂 nazwy.

- Sk膮d wiesz? - spyta艂. - By艂e艣 u lekarza? Dlaczego wcze艣niej nic nie powiedzia艂e艣?

- By艂em nawet u specjalisty w Lundzie. Gertruda mnie zawioz艂a.

Ojciec umilk艂 i pi艂 kaw臋. Wallander nie wiedzia艂, co powiedzie膰.

- W艂a艣ciwie przyszed艂em tutaj, 偶eby ci臋 o co艣 prosi膰. Je艣li nie 偶膮dam zbyt wiele.

W tym momencie zadzwoni艂 telefon. Wallander od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.

- Mam czas - powiedzia艂 ojciec.

- Prosi艂em, 偶eby mi nie przeszkadzali. Powiedz, o co ci chodzi.

- Zawsze marzy艂em o podr贸偶y do W艂och. Chcia艂bym tam pojecha膰, zanim b臋dzie za p贸藕no. I pomy艣la艂em, 偶e pojedziesz ze mn膮. Gertruda nie ma we W艂oszech nic do roboty. My艣l臋, 偶e nawet nie chce. Ja za wszystko zap艂ac臋. Mam na to pieni膮dze.

Wallander popatrzy艂 na ojca. Wydawa艂 si臋 ma艂y i skurczony, jakby dopiero teraz wygl膮da艂 na swoje lata. Nied艂ugo stuknie mu osiemdziesi膮tka.

- Jasne, 偶e pojedziemy do W艂och - powiedzia艂. - Kiedy chcia艂by艣 jecha膰?

- Wola艂bym nie czeka膰 zbyt d艂ugo. Podobno we wrze艣niu nie ma tam upa艂贸w. Ale mo偶e wtedy nie b臋dziesz mia艂 czasu?

- Tydzie艅 wolnego mog臋 wzi膮膰 bez problemu. Chyba 偶e chcia艂by艣 zosta膰 d艂u偶ej.

- Nie, tydzie艅 wystarczy. - : Ojciec pochyli艂 si臋, odstawi艂 kubek i wsta艂.

- Nie b臋d臋 ci ju偶 d艂u偶ej przeszkadza艂. Poczekam na Gertrud臋 przed komend膮.- Lepiej posied藕 tutaj.

Ojciec odmownie machn膮艂 lask膮.

- Masz du偶o pracy. Poczekam na zewn膮trz. Wallander odprowadzi艂 ojca do recepcji i posadzi艂 na kanapie.

- Nie czekaj ze mn膮 - powiedzia艂 ojciec. - Gertruda nied艂ugo przyjedzie.

Wallander skin膮艂 g艂ow膮.

- Jasne, 偶e pojedziemy do W艂och - powt贸rzy艂. - Wpadn臋 do ciebie najszybciej, jak tylko b臋d臋 m贸g艂.

- To mo偶e b臋dzie przyjemna podr贸偶. Nigdy nic nie wiadomo.

Wallander zostawi艂 ojca i podszed艂 do dziewczyny z recepcji.

- Przepraszam - powiedzia艂. - Bardzo dobrze zrobi艂a艣, 偶e pozwoli艂a艣 mojemu ojcu zaczeka膰 w pokoju.

Wr贸ci艂 do siebie. Mia艂 艂zy w oczach. Chocia偶 jego kontakty z ojcem by艂 napi臋te i podszyte wyrzutami sumienia, ogarn膮艂 go dotkliwy smutek, 偶e go traci. Stan膮艂 przy oknie i patrzy艂 na pi臋kny letni dzie艅.

Kiedy艣 byli艣my sobie tak bliscy, pomy艣la艂, 偶e nic nie mog艂o nas rozdzieli膰. To by艂o wtedy, kiedy Rycerze Jedwabnego Szlaku przyje偶d偶ali swoimi l艣ni膮cymi ameryka艅skimi limuzynami i kupowali twoje obrazy. Ju偶 wtedy m贸wi艂e艣 o podr贸偶y do W艂och. Innym razem, zaledwie kilka lat temu, wyruszy艂e艣 do W艂och pieszo. Znalaz艂em ci臋 na polu, w pi偶amie, z walizk膮 w r臋ku. Ale teraz pojedziemy. I nic nam w tym nie przeszkodzi.

Wallander usiad艂 za biurkiem i zadzwoni艂 do siostry do Sztokholmu. Automatyczna sekretarka poinformowa艂a go, 偶e b臋dzie w domu wieczorem.

D艂ugo nie m贸g艂 zapomnie膰 o wizycie ojca i skupi膰 si臋 na dochodzeniu. Wci膮偶 nie chcia艂 przyj膮膰 do wiadomo艣ci tego, ft> us艂ysza艂. Nie chcia艂 pogodzi膰 si臋 z tym, 偶e to prawda.Po rozmowie z Hanssonem dokona艂 gruntownej oceny sytuacji. Przed jedenast膮 zadzwoni艂 do Pera Akesona i zreferowa艂 mu sw贸j punkt widzenia. Potem pojecha艂 na Mariagatan, wzi膮艂 prysznic i zmieni艂 ubranie. O dwunastej by艂 z powrotem w komendzie. Zabra艂 do swojego pokoju Ann-Britt H贸glund i opowiedzia艂 jej o pokrwawionym papierze, kt贸ry znalaz艂 za barakiem zarz膮du dr贸g.

- Skontaktowa艂a艣 si臋 z psychologami ze Sztokholmu? -spyta艂.

- Znalaz艂am jednego - odpar艂a. - Z艂apa艂am go w domu letniskowym pod Vaxholmem. Niejaki Roland M贸ller. Potrzebne jest tylko oficjalne pismo od Hanssona jako p.o. szefa.

- Rozmawia艂a艣 z nim?

- To ju偶 za艂atwione.

- To dobrze. Porozmawiajmy teraz o czym艣 innym. Je艣li ci powiem, 偶e mordercy wracaj膮 na miejsce zbrodni, to co ty na to?

- 呕e to i mit, i prawda.

- W jakim sensie mit?

- W takim, 偶e zawsze jest aktualny.

- A prawda?

- Ze to si臋 niekiedy zdarza. Historia naszego s膮downictwa zna taki klasyczny przypadek. St膮d, ze Skanii. Na pocz膮tku lat pi臋膰dziesi膮tych pewien policjant zamordowa艂 kilka os贸b i bra艂 udzia艂 w 艣ledztwie.

- To nie jest dobry przyk艂ad. On musia艂 wraca膰. M贸wi臋 o tych, kt贸rzy wracaj膮 dobrowolnie. Dlaczego to robi膮?

- 呕eby rzuci膰 wyzwanie policji. 呕eby wzmocni膰 poczucie w艂asnej warto艣ci. Albo 偶eby sprawdzi膰, co policja wie. Wallander pokiwa艂 g艂ow膮 w zadumie.

- Dlaczego o to pytasz?- Mia艂em dziwne uczucie - zacz膮艂 - mia艂em uczucie, 偶e ko艂o domu Carlmana zobaczy艂em kogo艣, kogo ju偶 widzia艂em przed will膮 Wetterstedta.

- I co w tym dziwnego?

- Naturalnie nic. Ale w tym cz艂owieku by艂o co艣 szczeg贸lnego. Nie mog臋 sobie przypomnie膰, co.

- Tutaj ci nie pomog臋.

- Wiem - powiedzia艂 Wallander. - Ale chcia艂bym, 偶eby od tej pory tak dyskretnie, jak to tylko mo偶liwe, fotografowa膰 ludzi przy blokadzie.

- Od tej pory?

Wallander przyzna艂, 偶e paln膮艂 na wyrost. Trzy razy odpuka艂 w blat biurka.

- Mam, rzecz jasna, nadziej臋, 偶e nic podobnego ju偶 si臋 nie wydarzy - powiedzia艂. - Ale gdyby.

Poszed艂 z Ann-Britt H贸glund do jej pokoju. P贸藕niej opu艣ci艂 komend臋. Ojciec ju偶 nie siedzia艂 na kanapie. W kiosku przy drodze wylotowej z miasta kupi艂 hamburgera. Termometr wskazywa艂 dwadzie艣cia sze艣膰 stopni. Za kwadrans pierwsza zn贸w by艂 w komendzie.

Konferencja prasowa w dniu 艣wi臋tego Jana w gmachu ystadzkiej komendy policji okaza艂a si臋 pami臋tna, poniewa偶 Wallander straci艂 panowanie nad sob膮 i wyszed艂 w trakcie. Potem nie zamierza艂 niczego odkr臋ca膰. Wi臋kszo艣膰 koleg贸w by艂a po jego stronie. Dzie艅 p贸藕niej zadzwoni艂 jaki艣 przem膮drza艂y oficer policji z g艂贸wnego zarz膮du i zwr贸ci艂 uwag臋 na niestosowno艣膰 obrzucania dziennikarzy obelgami. Stosunki mi臋dzy mass mediami a policj膮 by艂y ju偶 dostatecznie napi臋te.

Sta艂o si臋 to pod koniec konferencji. Dziennikarz pewnej popo艂udni贸wki zacz膮艂 n臋ka膰 Wallandera pytaniami o skalpy.Wallander, nie chc膮c ujawnia膰 zbyt krwawych szczeg贸艂贸w, poprzesta艂 na informacji, 偶e i Wetterstedtowi, i Carlmanowi odci臋to troch臋 w艂os贸w. Ale dziennikarz nie ust臋powa艂, bez przerwy domaga艂 si臋 dok艂adniejszych danych, mimo 偶e Wallander wyra藕nie odm贸wi艂, powo艂uj膮c si臋 na dobro 艣ledztwa. Rozbola艂a go g艂owa. Dziennikarz utrzymywa艂, 偶e Wallander powinien si臋 od razu powo艂a膰 na dobro 艣ledztwa i nic nie m贸wi膰 o skalpach, bo to zakrawa na czyst膮 ob艂ud臋. I tu Wallander mia艂 dosy膰. Hukn膮艂 pi臋艣ci膮 w st贸艂 i wsta艂.

- Wypraszam sobie - wrzasn膮艂 - 偶eby jaki艣 w艣cibski dzienni-karzyna, kt贸ry nie zna umiaru, dyktowa艂 policji, co ma robi膰, a czego ma nie robi膰!

Eksplodowa艂y flesze. Wallander szybko zako艅czy艂 konferencj臋 i wyszed艂. P贸藕niej, kiedy si臋 uspokoi艂, przeprosi艂 Hans-sona za to, 偶e si臋 zagalopowa艂.

- Nie s膮dz臋, 偶eby to wp艂yn臋艂o na tre艣膰 nag艂贸wk贸w w jutrzejszych gazetach - skonstatowa艂 Hansson.

- Trzeba by艂o wytyczy膰 jak膮艣 granic臋 - powiedzia艂 Wallander.

- Ja si臋 z tob膮 zgadzam, ale podejrzewam, 偶e inni nie.

- Mo偶ecie mnie zawiesi膰 w obowi膮zkach albo zwolni膰, ale nigdy w 偶yciu nie przeprosz臋 tego cholernego pismaka.

- Zrobi to dyskretnie g艂贸wny zarz膮d - stwierdzi艂 Hansson. - Bez naszej wiedzy.

O czwartej po po艂udniu grupa dochodzeniowa zamkn臋艂a za sob膮 drzwi. Hansson wyda艂 bezwzgl臋dny rozkaz, 偶eby nikt im nie przeszkadza艂. Na pro艣b臋 Wallandera 艣ci膮gni臋to Pera Akesona. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e decyzje, jakie teraz podejm膮, mog膮 si臋 okaza膰 ostateczne. Musz膮 dzia艂a膰 wielotorowo, wszystkie furtki musz膮 by膰 szeroko otwarte. Jednocze艣nie Wa艂-lander wiedzia艂, 偶e nie wolno im straci膰 z oczu g艂贸wnego tropu. Ann-Britt H贸glund da艂a mu kilka tabletek od b贸lu g艂owy i przez pi臋tna艣cie minut, siedz膮c u siebie w pokoju, jeszcze raz przemy艣la艂 to, co us艂ysza艂 od Larsa Magnussona i co pozwoli艂o odnale藕膰 zwi膮zek mi臋dzy Wetterstedtem i Carlmanem. A mo偶e co艣 przeoczy艂? N臋ka艂 sw贸j zm臋czony m贸zg, ale nie dopatrzy艂 si臋 偶adnej przyczyny, 偶eby zmieni膰 zdanie. Na razie skoncentruj膮 si臋 na g艂贸wnym tropie, czyli handlu obrazami i kradzie偶y obraz贸w. B臋d膮 si臋 musieli dokopa膰 do licz膮cych przesz艂o trzydzie艣ci lat pog艂osek o Wetterstedcie, i to szybko. Nie mia艂 z艂udze艅, 偶e kto艣 im w tym pomo偶e. Lars Magnusson m贸wi艂 o przedsi臋biorcach pogrzebowych, kt贸rzy sprz膮tali w o艣wietlonych salach i w ciemnych zau艂kach, gdzie grasowali ludzie na us艂ugach w艂adzy. B臋d膮 musieli tam po艣wieci膰 swoimi latarkami, a to bardzo trudne.

Zebranie zacz臋艂o si臋 punktualnie o czwartej i by艂o bodaj najd艂u偶sze w dotychczasowej karierze Wallandera. Siedzieli blisko dziewi臋膰 godzin. Wszyscy byli szarzy ze zm臋czenia. Pojemnik z tabletkami od b贸lu g艂owy okr膮偶y艂 st贸艂 i zia艂 pustk膮. Na stole pi臋trzy艂y si臋 kubki po kawie. W k膮cie poniewiera艂y si臋 kartony z niedojedzonymi pizzami.

Wallander uzna艂, 偶e to d艂ugie zebranie by艂o jednym z najlepszych, jakie pami臋ta艂. Maksymalnie skupieni, wszyscy wyra藕nie okre艣lili swoje stanowisko i ko艅cowy plan dzia艂ania powsta艂 jako rezultat ich wsp贸lnego wysi艂ku. Kiedy Svedberg zreferowa艂 przebieg rozm贸w telefonicznych z dzie膰mi Wet-terstedta i jego ostatni膮 by艂膮 偶on膮, w dalszym ci膮gu nie mogli si臋 dopatrzy膰 偶adnego sensownego motywu. Hansson opowiedzia艂 o swoim spotkaniu z blisko osiemdziesi臋cioletnim starcem, kt贸ry za czas贸w urz臋dowania Wetterstedta pe艂ni艂 funkcj臋 sekretarza partii. Niewiele jednak uzyska艂. Po twierdzi艂y si臋 opinie, 偶e Wetterstedt by艂 postaci膮 dyskusyjn膮, cho膰 bez w膮tpieniaogromnie lojaln膮 wobec partii. Martinsson odby艂 d艂u偶sz膮 rozmow臋 z wdow膮 po Carlmanie. Nadal by艂a opanowana, ale zdaniem Martinssona bra艂a jakie艣 艣rodki uspokajaj膮ce. Ani ona, ani dzieci nie potrafili poda膰 偶adnego wyra藕nego motywu zbrodni. Wallander najpierw om贸wi艂 przebieg spotkania z 鈥瀢ycierusem" Sara Bj贸rklund, a potem powiedzia艂 o wykr臋conej 偶ar贸wce przy furtce do ogrodu i o zakrwawionym kawa艂ku papieru, kt贸ry znalaz艂 za barakiem zarz膮du dr贸g.

Nikt z zebranych si臋 nie zorientowa艂, 偶e przez ca艂y czas my艣la艂 r贸wnie偶 o swoim ojcu. P贸藕niej, przy jakiej艣 okazji, zapyta艂 Ann-Bntt Hoglund, czy nie zauwa偶y艂a, jaki by艂 wtedy rozkojarzony. Odpowiedzia艂a, 偶e to dla niej zaskoczenie. Wydawa艂 si臋 bardziej ni偶 zwykle zdeterminowany i skupiony.

O dziewi膮tej wieczorem wywietrzyli pok贸j i zrobili przerw臋. Martinsson i Ann-Britt Hoglund zadzwonili do domu, a Wallanderowi nareszcie uda艂o si臋 z艂apa膰 siostr臋. Rozp艂aka艂a si臋, kiedy opowiedzia艂 o wizycie ojca. Pr贸bowa艂 j膮 pociesza膰 najlepiej, jak umia艂, sam jednak walczy艂 z uczuciem d艂awienia w gardle. Ustalili, 偶e ona nast臋pnego dnia porozmawia z Gertrud膮 i postara si臋 jak najszybciej przyjecha膰. Na koniec spyta艂a, czy jego zdaniem ojcu starczy si艂 na podr贸偶 do W艂och. Odpowiedzia艂 zgodnie z prawd膮, 偶e nie wie, ale obstawa艂 przy wyje藕dzie i przypomnia艂 jej, 偶e jeszcze kiedy byli dzie膰mi, ojciec marzy艂 o tym, 偶eby chocia偶 raz w 偶yciu zobaczy膰 W艂ochy.

W przerwie usi艂owa艂 si臋 te偶 skontaktowa膰 z Lind膮. Po pi臋tnastu sygna艂ach zrezygnowa艂. Zirytowany, postanowi艂, 偶e da jej pieni膮dze na automatyczn膮 sekretark臋.

Drug膮 cz臋艣膰 zebrania Wallander zacz膮艂 od punktu wsp贸lnego. To tego powinni szuka膰, nie wykluczaj膮c, rzecz jasna, innych ewentualno艣ci.

- 呕ona Carlmana by艂a przekonana, 偶e jej m膮偶 nigdy nie mia艂 nic wsp贸lnego zWetterstedtem - powiedzia艂 Martinsson.- Jej dzieci te偶 nic o tym nie wiedzia艂y. Przeszukali wszystkie jego notesy z telefonami i nie znale藕li Wettersted ta.

- Arne Carlmana nie by艂o te偶 w notesie Wetterstedta - zauwa偶y艂a Ann-Britt H贸glund.

- A wi臋c punkt wsp贸lny jest niejawny- powiedzia艂 Wallan-der. - Niejawny albo raczej podejrzany. Gdzie艣 musimy go znale藕膰. Je艣li nam si臋 to uda, by膰 mo偶e dostrze偶emy ewentualnego sprawc臋. Albo przynajmniej motyw. Musimy kopa膰 szybko i g艂臋boko.

- Dop贸ki znowu nie zaatakuje - doda艂 Hansson. - Je艣li zaatakuje.

- I nie wiemy, kogo ostrzec - powiedzia艂 Wallander. -Wiemy tylko tyle, 偶e sprawca planuje swoje dzia艂ania. Albo sprawcy.

- Wiemy? - zdziwi艂 si臋 Per Akeson. - To chyba przedwczesny wniosek.

- Wka偶dym razie nic nie wskazuje na przypadkowego morderc臋, kt贸ry na dok艂adk臋 ot tak, spontanicznie zrywa skalpy swoim ofiarom - odpar艂 z irytacj膮 Wallander.

- Moja reakcja na wniosek - powiedzia艂 Per Akeson - nie jest r贸wnoznaczna z negowaniem poszlak.

Na chwil臋 zapanowa艂 pe艂en napi臋cia nastr贸j. Nie usz艂o niczyjej uwagi iskrzenie mi臋dzy tymi dwoma m臋偶czyznami. Normalnie Wallander wda艂by si臋 w k艂贸tni臋 z Akesonem, ale tego wieczoru wola艂 si臋 wycofa膰. By艂 bardzo zm臋czony, a czeka艂o go jeszcze wiele godzin intensywnej pracy.

- Zgadzam si臋 - skwitowa艂 kr贸tko. - Skre艣lamy wniosek i poprzestajemy na prawdopodobnym planowaniu.

- Jutro przyje偶d偶a psycholog ze Sztokholmu - poinformowa艂 Hansson. - Odbieram go na Sturupie. Miejmy nadziej臋, 偶e nam pomo偶e.Wallander skin膮艂 g艂ow膮, po czym poruszy艂 kwesti臋, kt贸rej wprawdzie do ko艅ca nie przemy艣la艂, ale w艂a艣nie teraz by艂a odpowiednia okazja, by j膮 podj膮膰.

- Morderca - zacz膮艂. - Dla uproszczenia m贸wimy, 偶e to jeden cz艂owiek. Jakie s膮 wasze wyobra偶enia? Co widzicie?

Co my艣licie?

-Jest silny- stwierdzi艂 Nyberg.- Cios siekier膮 zosta艂 zadany

z du偶膮 si艂膮.

- Przera偶a mnie to, 偶e zbiera trofea - powiedzia艂 Martins-son. - Tylko szaleniec mo偶e robi膰 co艣 takiego.

- Albo kto艣, kto chce nas wyprowadzi膰 w pole - wtr膮ci艂 Wallander. - A skalpy to fa艂szywy trop.

- Nie mam zdania - powiedzia艂a Ann-Britt H贸glund. -Ale wydaje mi si臋, 偶e to kto艣 powa偶nie zaburzony.

Pytanie o sprawc臋 zawis艂o w pr贸偶ni. Wallander zmobilizowa艂 ich do kolejnego podsumowania, uzgodnili przebieg prac i podzielili si臋 zadaniami. Oko艂o p贸艂nocy Per Akeson mia艂 dosy膰. Poinformowa艂, 偶e kiedy uznaj膮 to za konieczne, pomo偶e w za艂atwieniu posi艂k贸w, i wyszed艂. Chocia偶 wszyscy byli wyko艅czeni, Wallander jeszcze raz om贸wi艂 czekaj膮ce ich zadania.

- Przez najbli偶sze dni nie b臋dziemy sobie mogli pozwoli膰 na d艂u偶szy sen - powiedzia艂 na koniec. - Poza tym zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e spowoduje to niez艂e zamieszanie w naszych planach urlopowych. Ale musimy zmobilizowa膰 wszystkie si艂y, jakie mamy. Nie widz臋 innej mo偶liwo艣ci.

- Potrzebujemy posi艂k贸w- powiedzia艂 Hansson.

- Zdecydujmy o tym w poniedzia艂ek - zaproponowa艂

Wallander.

Kolejne spotkanie ustalili na popo艂udnie nast臋pnego dnia. Do tego czasu Wallander i Hansson mieli wprowadzi膰 w spraw臋 psychologa ze Sztokholmu.

Sko艅czyli i rozeszli si臋 do swoich zaj臋膰.Wallander sta艂 przy samochodzie i patrzy艂 w blade nocne niebo. Pr贸bowa艂 my艣le膰 o ojcu, ale ca艂y czas co艣 mu w tym przeszkadza艂o. L臋k, 偶e nieznany sprawca znowu zaatakuje.O si贸dmej rano w niedziel臋, 26 czerwca, kto艣 zadzwoni艂 do drzwi mieszkania Wallandera przy Mariagatan w 艣r贸dmie艣ciu Ystadu. Wyrwany z g艂臋bokiego snu, pomy艣la艂, 偶e to telefon. Dopiero po drugim dzwonku szybko wsta艂, podni贸s艂 z pod艂ogi szlafrok, ubra艂 si臋 i otworzy艂. Za drzwiami sta艂a jego c贸rka Linda z przyjaci贸艂k膮, Kajs膮, kt贸r膮 Wallander widzia艂 po raz pierwszy. Ledwie pozna艂 w艂asn膮 c贸rk臋, bo obci臋艂a d艂ugie jasne w艂osy na je偶a i ufarbowa艂a na czerwono. Na jej widok odczu艂 ulg臋 i rado艣膰. Mia艂 mn贸stwo pyta艅. Przede wszystkim by艂 ciekaw, sk膮d si臋 tu wzi臋艂y o si贸dmej rano. Czy偶by by艂o takie po艂膮czenie? Linda wyja艣ni艂a, 偶e przyjecha艂y poprzedniego dnia wieczorem i sp臋dzi艂y noc u jednej ze szkolnych kole偶anek Lindy, kt贸rej rodzice akurat wyjechali. B臋d膮 tam mieszka膰 przez najbli偶szy tydzie艅. A przysz艂y tak wcze艣nie, bo Linda, przeczytawszy gazety, uzna艂a, 偶e w innych porach jej tata mo偶e by膰 nieuchwytny. Wallander zrobi艂 im 艣niadanie z resztek, kt贸re znalaz艂 w lod贸wce. Przy 艣niadaniu dowiedzia艂 si臋, 偶e dziewcz臋ta b臋d膮 si臋 przez tydzie艅 przygotowywa膰 do autorskiego wyst臋pu, a potem pojad膮 na Gotlandi臋, na kurs teatralny. S艂ucha艂, pr贸buj膮c ukry膰 niepok贸j. Do niedawna Linda marzy艂a o tym, 偶eby zosta膰 tapicerem, osi膮艣膰 na sta艂e w Ysta-dzie i otworzy膰 w艂asn膮 firm臋. Poza tym odczuwa艂 potrzeb臋 porozmawiania z ni膮 o ojcu. Wiedzia艂, 偶e 艂膮cz膮 j膮 z dziadkiem bliskie stosunki. By艂 pewien, 偶e go odwiedzi. Wykorzysta艂 moment, kiedy Kajsa posz艂a do ubikacji.- Tyle si臋 dzieje - zacz膮艂. - Chcia艂bym z tob膮 spokojnie porozmawia膰. W cztery oczy.

- Najlepsze w tobie jest to - powiedzia艂a - 偶e zawsze si臋 cieszysz, kiedy mnie widzisz.

Zapisa艂a mu sw贸j numer telefonu i obieca艂a przyj艣膰, kiedy do niej zadzwoni.

- Czyta艂am - powiedzia艂a. - Czy naprawd臋 jest tak 藕le, jak pisz膮?

- Gorzej. Mam tyle pracy, 偶e nie bardzo wiem, jak sobie poradz臋. To czysty przypadek, 偶e mnie zasta艂a艣 w domu.

Rozmawiali do 贸smej. O 贸smej zadzwoni艂 Hansson. By艂 na lotnisku, psycholog ze Sztokholmu w艂a艣nie wyl膮dowa艂. O dziewi膮tej mieli si臋 spotka膰 w komendzie.

- Musz臋 ju偶 i艣膰 - powiedzia艂 do Lindy.

- My te偶 p贸jdziemy.

- Czy ta wasza sztuka ma jaki艣 tytu艂? - spyta艂, kiedy wyszli na ulic臋.

- To nie jest sztuka - odpowiedzia艂a Linda. - To kabaret.

- Aha - odpar艂 Wallander, zastanawiaj膮c si臋 nad r贸偶nic膮. -1 nie ma 偶adnego tytu艂u?

- Jeszcze nie - przyzna艂a Kajsa.

- A b臋dzie mo偶na j膮 obejrze膰? - zapyta艂 ostro偶nie.

- Dopiero kiedy b臋dziemy gotowe- powiedzia艂a Linda.

- Mo偶e was gdzie艣 podwie藕膰?

- Nie, chc臋 jej pokaza膰 miasto - powiedzia艂a Linda.

- Sk膮d jeste艣? - spyta艂 Kajs臋.

- Z Sandviken. Pierwszy raz jestem w Skanii.

- No to remis- powiedzia艂 Wallander.-Ja nigdy nie by艂em w Sandviken.

Znikn臋艂y za rogiem. Pi臋kna pogoda si臋 utrzymywa艂a. Zapowiada艂 si臋 jeszcze cieplejszy dzie艅. By艂 w dobrym humorze, bo nieoczekiwanie przyjecha艂a c贸rka. Ci膮gle nie m贸g艂 si臋 przy-zwyczai膰 do jej eksperyment贸w z w艂asnym wygl膮dem. Kiedy tego ranka stan臋艂a wdrzwiach, po raz pierwszy zauwa偶y艂, 偶e jest do niego podobna. O czym mu zreszt膮 wiele os贸b m贸wi艂o. Nagle w jej twarzy zobaczy艂 swoj膮 twarz.

Wchodz膮c do komendy, poczu艂 przyp艂yw nowych si艂. To dzi臋ki Lindzie. Pomy艣la艂 z ironi膮, 偶e oto dudni korytarzem jak utuczony s艂o艅. Wszed艂 do pokoju, zdj膮艂 kurtk臋 i zanim usiad艂, podni贸s艂 s艂uchawk臋. Poprosi艂 central臋 o odszukanie Svena Nyberga. Poprzedniej nocy przysz艂o mu do g艂owy, 偶e jedn膮 rzecz trzeba sprawdzi膰. Dziewczyna z centrali zlokalizowa艂a Nyberga w dwie minuty.

- Tu Wallander. Pami臋tasz nasz膮 rozmow臋 o sprayu z czym艣 w rodzaju gazu 艂zawi膮cego, kt贸ry znalaz艂e艣 przy blokadzie na brzegu?

- Jasne, 偶e pami臋tam - odpar艂 Nyberg.

Wallander w og贸le si臋 nie przej膮艂 z艂ym humorem Nyberga.

- Powinni艣my zdj膮膰 odciski palc贸w i por贸wna膰 je z tymi na zakrwawionym kawa艂ku papieru.

- Okej. I tak by艣my to zrobili, nie musia艂e艣 prosi膰.

- No tak, ale sam wiesz, jak to jest.

- Nic nie wiem. Jak tylko b臋d臋 co艣 mia艂, to ci powiem.

Wallander z trzaskiem od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 na wide艂ki. Rzeczywi艣cie poczu艂 przyp艂yw energii. Stan膮艂 w oknie i patrz膮c na star膮 wie偶臋 ci艣nie艅, uk艂ada艂 w my艣lach plan zaj臋膰. Z do艣wiadczenia wiedzia艂, 偶e bardzo rzadko si臋 sprawdza艂. Je艣li zd膮偶y wykona膰 po艂ow臋 tego, co zamierza, nie b臋dzie 藕le. O dziewi膮tej poszed艂 po kaw臋 i uda艂 si臋 do jednego z mniejszych pokoi, gdzie siedzia艂 Hansson i psycholog ze Sztokholmu. Ten drugi, sze艣膰dziesi臋cioletni m臋偶czyzna, przedstawi艂 si臋 jako Mats Ekholm. Mia艂 silny u艣cisk d艂oni. Od razu zrobi艂 na Wallande-rze korzystne wra偶enie. Podobnie jak inni policjanci, w膮tpi艂 w przydatno艣膰 psycholog贸w w 艣ledztwie. Ale g艂贸wnie dzi臋kirozmowom z Ann-Britt H贸glund uzna艂 swoje negatywne nastawienie za nieuzasadnione i by膰 mo偶e stronnicze. Teraz, siedz膮c przy jednym stole z Matsem Ekholmem, postanowi艂 da膰 mu szans臋 pokazania tego, co potrafi. Mieli przed sob膮 materia艂 dochodzeniowy.

- Przeczyta艂em najlepiej, jak umia艂em - powiedzia艂 Mats Ekholm. - I proponuj臋, 偶eby艣my zacz臋li od tego, czego nie ma w papierach.

- Wszystko tu jest - obruszy艂 si臋 Hansson. - Je艣li jest co艣, czego policjanci musieli si臋 nauczy膰, to pisanie raport贸w.

- Zdaje si臋, 偶e chcesz wiedzie膰, co my艣limy- wtr膮ci艂 Wallan-der. - Tak?

Mats Ekholm skin膮艂 g艂ow膮.

- Wed艂ug pewnej elementarnej zasady psychologicznej policjanci zawsze czego艣 szukaj膮 - powiedzia艂. - Je艣li nie wiedz膮, jak wygl膮da sprawca, wstawiaj膮 w jego miejsce zast臋pc臋. Ale cz臋sto jest tak, 偶e fantom wykazuje podobie艅stwo do uj臋tego sprawcy.

Wallander rozpozna艂 w艂asne reakcje. W czasie 艣ledztwa bez przerwy nosi艂 w sobie obraz przest臋pcy. Nigdy nie szuka艂 w absolutnej pr贸偶ni.

- Pope艂niono dwa morderstwa - m贸wi艂 Mats Ekholm. -Spos贸b dzia艂ania jest ten sam. Mimo kilku interesuj膮cych r贸偶nic. Gustaf Wetterstedt zosta艂 zabity od ty艂u. Morderca zada艂 mu cios w plecy, nie w g艂ow臋. Co te偶 ciekawe. Wybra艂 trudniejsz膮 ewentualno艣膰 albo nie chcia艂 masakrowa膰 g艂owy Wetters-tedta. Tego nie wiemy. Po zab贸jstwie zrywa skalp i chowa zw艂oki. Przechodz膮c do Carlmana, 艂atwo mo偶emy okre艣li膰 podobie艅stwa i r贸偶nice. Carlman te偶 zosta艂 zar膮bany. I oskalpowany. Ale cios pad艂 z przodu. Ofiara musia艂a widzie膰 zab贸jc臋. Poza tym sprawca wybra艂 tak膮 okazj臋, kiedy w pobli偶u by艂o du偶o ludzi. A zatem sporo ryzykowa艂. Nie ukrywa cia艂a, uznaje,偶e to w zasadzie niemo偶liwe. Pierwsze pytanie, jakie mo偶na by sobie zada膰, jest proste: Co jest wa偶niejsze? Podobie艅stwa czy r贸偶nice?

- Zabija - powiedzia艂 Wallander. - Wybiera dwie osoby. Planuje. Kilkakrotnie musia艂 by膰 przed domem Wetterstedta. Mia艂 nawet czas na wykr臋cenie 偶ar贸wki, 偶eby zaciemni膰 teren.

- Czy Gustaf Wetterstedt ka偶dego wieczoru wychodzi艂 na brzeg? - spyta艂 Mats Ekholm.

- Tego niewierny- przyzna艂 Wallander. - Ale powinni艣my si臋 dowiedzie膰.

- Kontynuuj - poprosi艂 Mats Ekholm.

- Na pierwszy rzut oka w wypadku Carlmana mamy ca艂kiem inny wz贸r. Wok贸艂 niego jest pe艂no ludzi. Ale mo偶e morderca widzia艂 to inaczej. Mo偶e my艣la艂, 偶e wykorzysta pustk臋, kt贸ra jest wkalkulowana w ka偶de przyj臋cie. 呕e nikt nic nie widzi. Zawsze najtrudniej o szczeg贸艂y od ludzi z du偶ych zbiorowisk.

- 呕eby na to odpowiedzie膰, musimy sprawdzi膰 jego mo偶liwo艣ci - skonstatowa艂 Mats Ekholm. - Arne Carlman by艂 biznesmenem, bardzo cz臋sto w ruchu, zawsze otoczony lud藕mi. Mo偶e wi臋c przyj臋cie to mimo wszystko dobry wyb贸r?

- Podobie艅stwa i r贸偶nice - powiedzia艂 Wallander. - Co jest decyduj膮ce?

Mats Ekholm roz艂o偶y艂 r臋ce.

- Za wcze艣nie, 偶eby na to odpowiedzie膰. Mo偶emy si臋 tylko domy艣la膰, 偶e starannie wszystko planuje i jest wyj膮tkowo bezwzgl臋dny.

- Skalpuje- przypomnia艂 Wallander.- Zbiera trofea. Co to znaczy?

- Ma w艂adz臋. Trofea 艣wiadcz膮 o jego czynach. Podchodzi do tego tak samo, jak my艣liwy, kt贸ry wiesza na 艣cianie poro偶a.

- Ale skalpy? Dlaczego akurat skalpy?- Nie ma w tym nic szczeg贸lnie dziwnego - powiedzia艂 Mats Ekholm. - Nie chcia艂bym, 偶eby to zabrzmia艂o cynicznie, ale kt贸ra cz臋艣膰 ludzkiego cia艂a najlepiej si臋 nadaje na trofeum? Cia艂o gnije. Kawa艂ek sk贸ry z w艂osami 艂atwiej przechowa膰.

- Mimo to nie mog臋 si臋 op臋dzi膰 od my艣li o Indianach.

- Oczywi艣cie nie mo偶na wykluczy膰, 偶e sprawca jest zafascynowany jakim艣 india艅skim wojownikiem - przyzna艂 Mats Ekholm. - Ludzie, kt贸rzy 偶yj膮 w psychotycznym obszarze granicznym, cz臋sto uciekaj膮 w to偶samo艣膰 innego cz艂owieka. Albo przeobra偶aj膮 si臋 w jak膮艣 mityczn膮 posta膰.

- Jak rozumie膰 鈥瀘bszar graniczny"? - spyta艂 Wallander.

- Tw贸j sprawca pope艂ni艂 dwa morderstwa. Poniewa偶 nie znamy jego motyw贸w, nie mo偶na wykluczy膰, 偶e b臋dzie ten proceder kontynuowa艂. Oznacza艂oby to, 偶e si臋 wyzby艂 wszelkich zahamowa艅. Cz艂owiek mo偶e zabi膰 w afekcie. Ale kto艣, kto powtarza swoje czyny, kieruje si臋 zupe艂nie innymi zasadami. Jest w krainie zmroku, gdzie tylko cz臋艣ciowo mo偶emy go obserwowa膰. On sam wyznacza sobie granice. Pozornie mo偶e 偶y膰 ca艂kowicie normalnie. Na przyk艂ad codziennie rano chodzi do pracy, ma rodzin臋, wieczory sp臋dza na grze w golfa albo zaj臋ciach w ogrodzie. Mo偶e siedzie膰 z dzie膰mi na kanapie, ogl膮da膰 wiadomo艣ci, w kt贸rych m贸wi si臋 o jego morderstwach, i oburza膰 si臋, 偶e tacy ludzie chodz膮 wolno. Ma dwie to偶samo艣ci. I w pe艂ni je kontroluje. Poci膮ga za w艂asne sznurki. Jest jednocze艣nie marionetk膮 i jej animatorem.

Wallander zastanawia艂 si臋 nad s艂owami Matsa Ekholma.

- Kto to jest? - spyta艂 po chwili. - Jak wygl膮da? Ile ma lat? Nie mog臋 szuka膰 chorego m贸zgu, kt贸ry pozornie wydaje si臋 ca艂kiem normalny. Mog臋 szuka膰 tylko cz艂owieka.

- Za wcze艣nie na to. Potrzebuj臋 czasu, 偶eby si臋 zapozna膰 z materia艂em i naszkicowa膰 portret psychologiczny sprawcy.- Mam nadziej臋, 偶e nie potraktujesz niedzieli jak dnia wolnego - powiedzia艂 Wallander, zm臋czony. - Potrzebujemy tego portretu tak szybko, jak to tylko mo偶liwe.

- Postaram si臋 co艣 przygotowa膰 na jutro. Ale ty i twoi koledzy musicie pami臋ta膰, 偶e margines b艂臋du mo偶e by膰 du偶y.

- Zdaj臋 sobie z tego spraw臋. Ale ka偶da pomoc nam si臋 przyda.

Po rozmowie Matsem Ekholmem Wallander wyszed艂 z komendy i pojecha艂 do portu. Usiad艂 na molo, tam gdzie kilka dni wcze艣niej usi艂owa艂 skleci膰 mow臋 po偶egnaln膮 na cze艣膰 Bj贸rka. Patrzy艂 na wyp艂ywaj膮cy w morze kuter. Rozpi膮艂 koszul臋 i przymkn膮艂 oczy. Gdzie艣 blisko us艂ysza艂 艣miech dzieci. Pr贸bowa艂 nie my艣le膰, tylko rozkoszowa膰 si臋 s艂o艅cem. Po kilku minutach wsta艂 i opu艣ci艂 port.

Tw贸j sprawca pope艂ni艂 dwa morderstwa. Poniewa偶 nie znamy jego motyw贸w, nie mo偶na wykluczy膰, 偶e b臋dzie ten proceder kontynuowa艂". S艂owa Matsa Ekholma mog艂y by膰 jego s艂owami. Dop贸ki nie z艂api膮 mordercy Gustafa Wetterstedta i Arne Carlmana, niepok贸j go nie opu艣ci. Wallander zna艂 siebie. Jego si艂膮 by艂o to, 偶e nigdy si臋 nie poddawa艂. Czasami potrafi艂 b艂ysn膮膰 nieoczekiwan膮 przenikliwo艣ci膮. Ale jego s艂abo艣膰 te偶 nie by艂a trudna do zidentyfikowania. Obowi膮zki s艂u偶bowe sta艂y si臋 jego prywatn膮 spraw膮. 鈥濼w贸j sprawca" - powiedzia艂 Mats Ekholm. Nic doda膰, nic uj膮膰. Cz艂owiek, kt贸ry zabi艂 Wetterstedta i Carlmana, to rzeczywi艣cie jego sprawa. Czy tego chcia艂, czynie.

Wsiad艂 do samochodu i postanowi艂 trzyma膰 si臋 planu, kt贸ry ustali艂 rano. Pojecha艂 do willi Wetterstedta. Blokady nie by艂o. G贸ran Lindgren i starszy m臋偶czyzna, przypuszczalnie ojciec, skrobali 艂贸dk臋. Nie chcia艂o mu si臋 do nich podej艣膰, 偶eby si臋 przywita膰. Ci膮gle mia艂 przy sobie p臋k kluczy. Otworzy艂. Porazi艂a go cisza. Usiad艂 na sk贸rzanym krze艣le w salonie. S艂abo s艂ysza艂 odg艂osy z pla偶y. Rozejrza艂 si臋 po pokoju. Co m贸wi膮 przedmioty? Czy sprawca kiedykolwiek by艂 w domu? Z trudem zbiera艂 my艣li. Podszed艂 do du偶ego, panoramicznego okna, kt贸re wychodzi艂o na ogr贸d, brzeg i morze. Gustaf Wetterstedt z pewno艣ci膮 sta艂 tutaj nieraz. Parkiet by艂 w tym miejscu przetarty. Wyjrza艂 przez okno. Kto艣 zakr臋ci艂 wod臋 w fontannie. B艂膮dz膮c spojrzeniem, odnalaz艂 my艣l przewodni膮, kt贸ra mu wcze艣niej towarzyszy艂a. Na wzg贸rzu ko艂o domu Carlmana sta艂 m贸j sprawca i obserwowa艂 przyj臋cie. M贸g艂 tam by膰 kilka razy. Tam mia艂 w艂adz臋: widzia艂, nie b臋d膮c widzianym. Gdzie jest takie wzg贸rze, na kt贸rym mia艂e艣 tak膮 sam膮 w艂adz臋 nad Gustafem Wetterstedtem? Sk膮d mog艂e艣 na niego patrze膰, nie b臋d膮c widzianym? Obszed艂 will臋, zatrzymywa艂 si臋 przed ka偶dym oknem. Z okna w kuchni d艂ugo przygl膮da艂 si臋 drzewom rosn膮cym na s膮siedniej dzia艂ce. Ale te brz贸zki nie ud藕wign臋艂yby cz艂owieka.

Dopiero kiedy wyjrza艂 przez okno gabinetu, uzna艂, 偶e chyba zna odpowied藕. Z dachu gara偶u mo偶na by艂o tutaj zajrze膰. Wyszed艂 z domu i obszed艂 gara偶. M艂ody wysportowany m臋偶czyzna m贸g艂 podskoczy膰, chwyci膰 si臋 gzymsu i podci膮gn膮膰. Wallander przyni贸s艂 drabin臋, opar艂 j膮 o dach gara偶u i wszed艂. Dach pokrywa艂a papa. Poniewa偶 nie by艂 pewien, czy wytrzyma jego ci臋偶ar, na czworakach szuka艂 miejsca, sk膮d m贸g艂by zajrze膰 do gabinetu Wetterstedta. W ko艅cu znalaz艂, daleko od okna, ale z doskona艂ym widokiem. Na czworakach lustrowa艂 pap臋. Niemal od razu zauwa偶y艂 kilka przecinaj膮cych si臋 zarysowa艅. Przesun膮艂 po nich opuszkami palc贸w. Kto艣 zrobi艂 je no偶em. Rozejrza艂 si臋. Nie by艂o go wida膰 ani z brzegu, ani z drogi ko艂o domu. Zszed艂 i odstawi艂 drabin臋 na miejsce. Potem przepatrzy艂 ziemi臋 pod gara偶em. Znalaz艂 tylko kilka brudnych, podartych kartek z komiksu, kt贸ry przywia艂o na dzia艂k臋. Wr贸ci艂 do 艣rodka. Znowu pora偶aj膮ca cisza. Wszed艂 na pi臋tro. Z okna sypialni widzia艂, jak G贸ran Lindgren i jego ojciec odwracaj膮 艂贸d藕. Tak, musieli to robi膰 we dw贸ch.

A jednak teraz ju偶 wiedzia艂, 偶e sprawca by艂 sam i tutaj, i u Arne Carlmana. Cho膰 艣lad贸w by艂o niewiele, intuicja m贸wi艂a mu wyra藕nie, 偶e na gara偶u Wetterstedta i na wzg贸rzu ko艂o Carlmana siedzia艂 jeden cz艂owiek.

Mam do czynienia z jednym sprawc膮, pomy艣la艂. Samotnym m臋偶czyzn膮, kt贸ry wychodzi poza sw贸j obszar graniczny i zar膮buje ludzi, a potem zrywa skalpy jako trofea.

O jedenastej opu艣ci艂 will臋 Wetterstedta. Na zewn膮trz odczu艂 ogromn膮 ulg臋. W drodze powrotnej do komendy zajrza艂 do baru przy stacji benzynowej OK. Dziewczyna przy s膮siednim stoliku skin臋艂a mu g艂ow膮 i powiedzia艂a 鈥瀐ej". Odpowiedzia艂, nie bardzo wiedz膮c, kto to jest. Dopiero kiedy wysz艂a, przypomnia艂 sobie. Kasjerka z banku, Britta-Lena Boden. Kiedy艣 jej wspania艂a pami臋膰 pomog艂a mu w 艣ledztwie.

O dwunastej by艂 w komendzie. Ann-Britt H贸glund czeka艂a na niego w recepcji.

- Zobaczy艂am ci臋 przez okno.

Wallander od razu si臋 zorientowa艂, 偶e co艣 si臋 sta艂o.

- Mamy jeden punkt styczno艣ci - powiedzia艂a.- Pod koniec lat sze艣膰dziesi膮tych Arne Carlman przez pewien czas siedzia艂 w wi臋zieniu. Na Langholf. W tym samym czasie Gustaf Wetterstedt by艂 ministrem sprawiedliwo艣ci.

- To za ma艂o.

- Jeszcze nie sko艅czy艂am. Arne Carlman napisa艂 list do Gustafa Wetterstedta. I kiedy wyszed艂 z wi臋zienia, spotkali si臋. Wallander znieruchomia艂.

- Sk膮d to wiesz?

- Chod藕 do mnie do pokoju, to ci powiem. Wiedzia艂, co to znaczy, ustalaj膮 punkt styczno艣ci, pierwsza, najtwardsza skorupa zosta艂a rozbita.

Zacz臋艂o si臋 od tego, 偶e zadzwoni艂 telefon.

Ann-Britt H贸glund sz艂a porozmawia膰 z Martinssonem, kiedy zosta艂a wywo艂ana przez g艂o艣niki. Wr贸ci艂a do siebie i podnios艂a s艂uchawk臋. M臋偶czyzna m贸wi艂 bardzo cicho, pomy艣la艂a, 偶e mo偶e jest chory albo ranny. Zrozumia艂a jednak, 偶e chce rozmawia膰 z Wallanderem. Tylko z nim, a ju偶 na pewno nie z kobiet膮. Wyja艣ni艂a, 偶e Wallander wyszed艂, nie wiedz膮, gdzie jest ani kiedy wr贸ci. M臋偶czyzna by艂 uparty, zdziwi艂a si臋, 偶e kto艣, kto m贸wi tak cicho, mo偶e by膰 do tego stopnia stanowczy. Zastanawia艂a si臋, czy go nie po艂膮czy膰 z Martinssonem, kt贸ry poudawa艂by Wallandera, ale zrezygnowa艂a. Co艣 w jego g艂osie m贸wi艂o jej, 偶e on mo偶e zna膰 Wallandera.

Zacz膮艂 od tego, 偶e ma wa偶ne wiadomo艣ci. Spyta艂a, czy dotycz膮 one 艣mierci Gustafa Wetterstedta. 鈥濵o偶e" - b膮kn膮艂. Spytany o Arne Carlmana, odpowiedzia艂 tak samo. Postanowi艂a go jako艣 przytrzyma膰, mimo 偶e nie chcia艂 poda膰 ani swojego nazwiska, ani numeru telefonu. W ko艅cu on sam to rozwi膮za艂. Po d艂ugim milczeniu, kiedy Ann-Britt H贸glund pomy艣la艂a, 偶e rozmowa zosta艂a przerwana, zapyta艂 o numer policyjnego faksu. 鈥濸rosz臋 go dor臋czy膰 Wallanderowi - powiedzia艂. - Do r膮k w艂asnych".

Godzin臋 p贸藕niej przyszed艂 faks. Le偶a艂 teraz na jej biurku. Wallander usiad艂 na krze艣le dla go艣ci. Ze zdumieniem stwierdzi艂, 偶e nadawc膮 by艂 sklep z artyku艂ami metalowymi Skoglunda w Sztokholmie.

- Odszuka艂am numer telefonu i zadzwoni艂am - powiedzia艂a. - Zdziwi艂o mnie, 偶e sklep jest otwarty w niedziel臋. Za po艣rednictwem automatycznej sekretarki dotar艂am do w艂a艣ciciela. Nie mia艂 poj臋cia, jakim cudem kto艣 m贸g艂 faksowa膰 z jego biura. Wybiera艂 si臋 na golfa, ale obieca艂 to sprawdzi膰. P贸艂 godziny p贸藕niej oddzwoni艂 i wzburzony, oznajmi艂, 偶e kto艣 si臋 tam w艂ama艂.

- Dziwna historia - powiedzia艂 Wallander.

Przeczyta艂 faks. By艂 napisany r臋cznie, miejscami nieczytelny. Pomy艣la艂, 偶e musi sobie obstalowa膰 okulary. Litery skaka艂y mu przed oczami. Nie m贸g艂 tego ju偶 d艂u偶ej t艂umaczy膰 chwilowym zm臋czeniem lub niedyspozycj膮. List, mieszanina pisma odr臋cznego i drukowanego, zosta艂 napisany w du偶ym po艣piechu. Wallander przeczyta艂 go po cichu, a potem na g艂os, 偶eby si臋 upewni膰, czy niczego nie przekr臋ci艂.

- Wiosn膮 sze艣膰dziesi膮tego dziewi膮tego roku Arne Carlman siedzia艂 na Langholmen za paserstwo i malwersacje. W tym czasie Gustaf Wetterstedt by艂 ministrem sprawiedliwo艣ci. Carlman napisa艂 do niego list. Chwali艂 si臋 tym. Po wyj艣ciu z wi臋zienia spotka艂 si臋 z Wetterstedtem. Nie wiemy, ani o czym rozmawiali, ani co robili, ale potem Carlmanowi dobrze si臋 wiod艂o. Ju偶 nie trafi艂 do wi臋zienia. A teraz nie 偶yj膮. Obaj. Czy dobrze zrozumia艂em?

- Dosz艂am do tego samego - powiedzia艂a.

- Nie ma podpisu. O co mu w艂a艣ciwie chodzi? Kto to jest? Sk膮d o tym wie? Czy to w og贸le prawda?

- Nie wiem, ale intuicja mi podpowiada, 偶e on wie, co m贸wi. Poza tym 艂atwo sprawdzi膰, czy Carlman siedzia艂 na Langholmen wiosn膮 sze艣膰dziesi膮tego dziewi膮tego. 呕e Wetterstedt by艂 wtedy ministrem, to ju偶 wiemy.

- Czy w tym czasie nie zlikwidowali tego wi臋zienia? - zapyta艂 Wallander.

- Nie, to by艂o kilka lat p贸藕niej. Chyba w siedemdziesi膮tym pi膮tym. Je艣li chcesz, mog臋 to sprawdzi膰. Wallander zaprzeczy艂.

- Dlaczego chcia艂 rozmawia膰 tylko ze mn膮? - spyta艂. - Nie poda艂 偶adnego powodu?- Wydaje mi si臋, 偶e s艂ysza艂 o tobie.

- Nie twierdzi艂, 偶e mnie zna?

-Nie.

- Miejmy nadziej臋, 偶e pisze prawd臋 - powiedzia艂 po namy艣le. - Je艣li tak jest, to mamy nasz punkt styczno艣ci.

- Nie powinni艣my chyba mie膰 k艂opot贸w z ustaleniem, czy to si臋 zgadza. Mimo 偶e jest niedziela.

- Tak. Od razu pojad臋 porozmawia膰 z wdow膮. Na pewno wie, czy siedzia艂 w wi臋zieniu.

- Pojecha膰 z tob膮?

- Nie, dzi臋kuj臋.

P贸艂 godziny p贸藕niej zaparkowa艂 przed blokad膮 w Bjaresjo. Znudzony policjant siedzia艂 w samochodzie i czyta艂 gazet臋. Na widok Wallandera wypr臋偶y艂 si臋 s艂u偶bi艣cie.

- Czy Nyberg ci膮gle tu jest? - zdziwi艂 si臋 Wallander. - Nie zako艅czyli ogl臋dzin?

- Nikogo od nich nie widzia艂em - odpar艂 policjant.

- Zadzwo艅 do Ystadu i spytaj, dlaczego blokada nie jest zdj臋ta- powiedzia艂 Wallander. - Czy rodzina jest w domu?

- Wdowa chyba jest. C贸rka te偶. Synowie wyjechali kilka godzin temu.

Wallander wszed艂 na posesj臋. Zauwa偶y艂, 偶e w altance nie ma sto艂u ani krzese艂. Przy takiej wspania艂ej pogodzie wydarzenia sprzed kilku dni wydawa艂y si臋 kompletnie nierzeczywiste. Zapuka艂 do drzwi. Wdowa otworzy艂a natychmiast.

- Przepraszam, 偶e przeszkadzam - zacz膮艂 Wallander. - Ale mam kilka pyta艅, na kt贸re pilnie potrzebuj臋 odpowiedzi.

By艂a bardzo blada. Mijaj膮c j膮, poczu艂 s艂aby zapach alkoholu. Gdzie艣 z g艂臋bi mieszkania c贸rka g艂o艣no spyta艂a, kto przyszed艂. Wallander usi艂owa艂 sobie przypomnie膰 imi臋 wdowy. Czy on je w og贸le zna? Po chwili ju偶 wiedzia艂. Anita. Pad艂o z ust Svedberga podczas ich d艂ugiego zebrania w dzie艅 艣wi臋toja艅ski. Usiad艂 naprzeciwko niej, na kanapie. Zapali艂a papierosa i przygl膮da艂a mu si臋. By艂a w jasnej letniej sukience. Pomy艣la艂 o niej z dezaprobat膮. Nawet je艣li nie kocha艂a swojego m臋偶a, to jednak zosta艂 zabity. Czy ludzie maj膮 w nosie respekt dla 艣mierci? Czy nie mog艂a w艂o偶y膰 czego艣 mniej jaskrawego? Po chwili zdziwi艂 si臋, sk膮d ma takie konserwatywne pogl膮dy. O 偶a艂obie i respekcie nie musi przecie偶 艣wiadczy膰 skala kolor贸w.

- Czy pan komisarz czego艣 si臋 napije? - spyta艂a.

- Nie, dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 Wallander. - B臋d臋 si臋 streszcza艂.

Popatrzy艂a gdzie艣 obok niego. Odwr贸ci艂 si臋. Do pokoju bezg艂o艣nie wesz艂a c贸rka i usiad艂a na krze艣le w g艂臋bi. Pali艂a, wygl膮da艂a na zdenerwowan膮.

- Mog臋 pos艂ucha膰? - spyta艂a tonem, kt贸ry Wallander odebra艂 jako agresywny.

- Oczywi艣cie - powiedzia艂. - Prosz臋 usi膮艣膰 z nami.

- Tu mi dobrze.

Jej matka ledwie zauwa偶alnie pokr臋ci艂a g艂ow膮, jakby w ten spos贸b chcia艂a wyrazi膰 uczucie rezygnacji wobec w艂asnej c贸rki.

- Przyjecha艂em tutaj dlatego, 偶e dzisiaj, w niedziel臋, trudno zdoby膰 informacje z r贸偶nych rejestr贸w i archiw贸w. A chcemy jak najszybciej uzyska膰 odpowiedzi na nasze pytania.

- Nie musi si臋 pan t艂umaczy膰 tym, 偶e jest niedziela - powiedzia艂a kobieta. - Co chcia艂by pan wiedzie膰?

- Czy pani m膮偶 siedzia艂 w wi臋zieniu wiosn膮 sze艣膰dziesi膮tego dziewi膮tego roku?

Odpowiedzia艂a szybko i stanowczo.

- Siedzia艂 na Langholmen od dziewi膮tego lutego do 贸smego czerwca. Sama go tam zawioz艂am i przywioz艂am. Zosta艂 skazany za paserstwo i malwersacje.

Jej szczero艣膰 sprawi艂a, 偶e Wallander przez moment straci艂 w膮tek. A czego si臋 w艂a艣ciwie spodziewa艂? 呕e zaprzeczy?- Czy po raz pierwszy zosta艂 skazany na kar臋 wi臋zienia?

- Pierwszy i ostatni.

- Za paserstwo i malwersacje?

-Tak.

- Mo偶e pani powiedzie膰 co艣 wi臋cej?

- Zosta艂 skazany, mimo 偶e si臋 nie przyzna艂. Nie mia艂 偶adnych kradzionych obraz贸w ani nie sfa艂szowa艂 偶adnych czek贸w. Inni pos艂u偶yli si臋 jego nazwiskiem.

- My艣li pani, 偶e by艂 niewinny?

- Nie ma znaczenia, co ja my艣l臋. M膮偶 by艂 niewinny. Wallander zmieni艂 temat.

- Pojawi艂y si臋 informacje, z kt贸rych wynika, 偶e pani m膮偶 zna艂 Gustafa Wetterstedta. Mimo 偶e i pani, i pani dzieci twierdzicie co innego.

- Gdyby zna艂 Gustafa Wetterstedta, wiedzia艂abym o tym.

- Czy m贸g艂 si臋 z nim kontaktowa膰 bez pani wiedzy?

- To ma艂o prawdopodobne - odpowiedzia艂a po namy艣le.

Wallander od razu wyczu艂, 偶e nie m贸wi prawdy. Nie bardzo jednak wiedzia艂, jak ma to zinterpretowa膰. Poniewa偶 nie mia艂 wi臋cej pyta艅, wsta艂.

- Chyba pan trafi do drzwi - powiedzia艂a, nagle bardzo zm臋czona.

Kiedy przechodzi艂 obok siedz膮cej na krze艣le i obserwuj膮cej ka偶dy jego ruch c贸rki, ta si臋 podnios艂a i stan臋艂a przed nim. Z papierosem w d艂oni.

Policzek, jaki mu wymierzy艂a, pojawi艂 si臋 znik膮d. Siarczysty policzek. Wallander by艂 tak zaskoczony, 偶e si臋 cofn膮艂 i przewr贸ci艂.

- Dlaczego do tego dopu艣cili艣cie?! - krzykn臋艂a.

I zacz臋艂a go bi膰. Pr贸buj膮c si臋 podnie艣膰, z trudem trzyma艂 j膮 na dystans. Wtedy wdowa przysz艂a mu na odsiecz. Mocno uderzy艂a c贸rk臋 w twarz. Kiedy ta si臋 uspokoi艂a, zaprowadzi艂a j膮 na kanap臋 i podesz艂a do Wallandera. Sta艂 z piek膮cym policzkiem, miotany sprzecznymi uczuciami, od w艣ciek艂o艣ci do zdumienia.

- Bardzo jest przygn臋biona rym, co si臋 sta艂o - wyja艣ni艂a Anita Carlman. - Straci艂a panowanie nad sob膮. Prosz臋 jej wybaczy膰.

- Mo偶e powinna si臋 skontaktowa膰 z lekarzem - powiedzia艂 Wallander lekko dr偶膮cym g艂osem.

- Ju偶 to zrobi艂a.

Skin膮艂 g艂ow膮 i wyszed艂. Zszokowany tym nieoczekiwanym policzkiem, pr贸bowa艂 sobie przypomnie膰, kiedy ostatnio mu si臋 co艣 podobnego przytrafi艂o. Przesz艂o dziesi臋膰 lat temu. Przes艂uchiwa艂 cz艂owieka podejrzanego o w艂amanie. Nagle tamten zerwa艂 si臋 od sto艂u i uderzy艂 go pi臋艣ci膮 w twarz. Wtedy Wallander odda艂. By艂 tak w艣ciek艂y, 偶e z艂ama艂 mu nos. M臋偶czyzna oskar偶y艂 go o pobicie, ale, rzecz jasna, Wallander zosta艂 uniewinniony. Potem z艂o偶y艂 doniesienie do rzecznika praw obywatelskich, ale nawet go nie rozpatrywano.

Nigdy dot膮d nie uderzy艂a go kobieta. W chwilach niehamowanej z艂o艣ci jego eks-偶ona ciska艂a w niego r贸偶nymi przedmiotami. Ale nigdy go nie uderzy艂a. Cz臋sto my艣la艂 z niepokojem, co by by艂o, gdyby to zrobi艂a. Czyby odda艂? Wiedzia艂, 偶e to bardzo prawdopodobne.

Sta艂 w ogrodzie i trzyma艂 si臋 za policzek. Jakby usz艂a z niego ca艂a energia, jak膮 czu艂 rano, kiedy w drzwiach jego mieszkania pojawi艂a si臋 Linda w towarzystwie przyjaci贸艂ki. By艂 zanadto zm臋czony, 偶eby zachowa膰 ten zastrzyk si艂.

Poszed艂 do samochodu. Policjant likwidowa艂 blokad臋. W艂o偶y艂 kaset臋 z Weselem Figura. Nastawi艂 tak g艂o艣no, a偶 zadudni艂o. Policzek ci膮gle piek艂. Zobaczy艂 we wstecznym lusterku, 偶e jest czerwony. W Ystadzie zatrzyma艂 si臋 na du偶ym parkingu przed zamkni臋tym domem meblowym, otworzy艂 drzwi i s艂ucha艂 muzyki. Barbara Hendricks pozwoli艂a mu na chwil臋 zapomnie膰 o Wetterstedcie i Carlmanie. Tylko p艂on膮ca dziewczyna nadal nie opuszcza艂a jego 艣wiadomo艣ci. Pole rzepaku wydawa艂o si臋 nie mie膰 ko艅ca. Bieg艂a i bieg艂a. I p艂on臋艂a, p艂on臋艂a.

Przyciszy艂 muzyk臋 i kr膮偶y艂 po parkingu. My艣l膮c, jak zawsze spu艣ci艂 g艂ow臋. Dlatego nie zauwa偶y艂 fotografa, kt贸ry przypadkiem go wypatrzy艂 i robi艂 mu zdj臋cia, kiedy Wallander chodzi艂 po kratkach parkingu, na kt贸rym tego letniego dnia nie by艂o 偶adnych samochod贸w. Kilka tygodni p贸藕niej Wallander ze zdumieniem zobaczy艂 swoje zdj臋cie. Zd膮偶y艂 ju偶 zapomnie膰, 偶e si臋 tam w og贸le zatrzyma艂, 偶eby spokojnie pomy艣le膰 o 艣ledztwie.

W t臋 niedziel臋 spotkali si臋 o drugiej na bardzo kr贸tko. Mats Ekholm podsumowa艂 to wszystko, o czym wcze艣niej rozmawia艂 z Hanssonem i Wallanderem. Ann-Britt H贸glund om贸wi艂a anonimowy faks, a Wallander poinformowa艂, 偶e Anita Carlman potwierdzi艂a zawarte w nim informacje. Ani s艂owem nie wspomnia艂 o policzku. Na ostro偶ne pytanie Hanssona, czy nie porozmawia艂by z zebranymi przed komend膮 dziennikarzami, kt贸rzy zawsze sk膮d艣 wiedzieli o spotkaniach grupy dochodzeniowej, odpowiedzia艂 odmownie.

- Musimy ich nauczy膰, 偶e pracujemy zespo艂owo - powiedzia艂, czuj膮c, jak to g贸rnolotnie brzmi. - Ann-Britt mo偶e si臋 nimi zaj膮膰. Ja nie chc臋.

- Czy czego艣 mam nie m贸wi膰? - spyta艂a.

- Tego, 偶e mamy podejrzanego. Bo to nieprawda. Po zebraniu Wallander zamieni艂 par臋 s艂贸w z Martinssonem.

-Czy przysz艂o wi臋cej danych o dziewczynie, kt贸ra si臋 spali艂a? - spyta艂.

- Jeszcze nie.

- Informuj mnie na bie偶膮co. Wallander poszed艂 do siebie. Zadzwoni艂 telefon. Drgn膮艂. Ile razy teraz dzwoni艂, zawsze my艣la艂, 偶e to z operacyjnego z wiadomo艣ci膮 o kolejnym morderstwie. Zadzwoni艂a siostra. Rozmawia艂a z Gertrud膮, by艂膮 opiekunk膮 ojca, a obecn膮 偶on膮, i dowiedzia艂a si臋, 偶e ojciec cierpi na Alzheimera. By艂a smutna.

- Nied艂ugo sko艅czy osiemdziesi膮t lat - powiedzia艂 na pocieszenie. - Pr臋dzej czy p贸藕niej co艣 si臋 musi sta膰.

- Ale mimo to...

Dobrze wiedzia艂, co ma na my艣li. M贸g艂by powiedzie膰 to samo. Zbyt cz臋sto poprzestawa艂o si臋 na bezsilnym 鈥瀉le minio to".

- Nie b臋dzie mia艂 si艂 na podr贸偶 do W艂och - stwierdzi艂a.

- Je艣li zechce, to oczywi艣cie b臋dzie je mia艂. Poza rym mu obieca艂em.

- Mo偶e ja te偶 powinnam pojecha膰?

- Nie. To nasza podr贸偶. Jego i moja.

Zako艅czy艂 rozmow臋, niepewny, czy si臋 nie obrazi艂a, 偶e sobie nie 偶yczy艂 jej towarzystwa. Ale odp臋dzi艂 te my艣li i zdecydowa艂, 偶e teraz nareszcie pojedzie do ojca. Odszuka艂 kartk臋 z numerem telefonu do Lindy i zadzwoni艂. Nie spodziewa艂 si臋, 偶e j膮 zastanie w domu w taki 艂adny dzie艅, i zdziwi艂 si臋, s艂ysz膮c g艂os Kajsy. Zapyta艂 Linde, czy mog艂aby si臋 wyrwa膰 z pr贸by i pojecha膰 z nim do dziadka.

- Czy mo偶emy zabra膰 Kajs臋?

- Mo偶emy, ale nie dzisiaj. Dzisiaj wola艂bym, 偶eby艣my pojechali tam tylko we dwoje. Musz臋 ci o czym艣 powiedzie膰.

P贸艂 godziny p贸藕niej zabra艂 j膮 z 脫sterportstorg. W drodze do Loderupu opowiedzia艂 jej o wizycie ojca w komendzie i o jego chorobie.- Nikt nie wie, jak szybko si臋 to rozwinie - powiedzia艂. -W ka偶dym razie on od nas odchodzi. Jak nikn膮cy na horyzoncie okr臋t. My b臋dziemy go widzie膰 wyra藕nie, a on nas jak we mgle. Nasz wygl膮d, nasze s艂owa, nasze wsp贸lne wspomnienia -wszystko b臋dzie si臋 rozmywa膰, a偶 w ko艅cu zniknie. Mo偶e by膰 z艂o艣liwy, nie zdaj膮c sobie z tego sprawy. Mo偶e by膰 ca艂kiem innym cz艂owiekiem.

Linda posmutnia艂a.

- Czy nie mo偶na nic zrobi膰? - spyta艂a po d艂ugim milczeniu.

- Tylko Gertruda zna odpowied藕. Ale chyba nie ma na to 偶adnych lekarstw.

Opowiedzia艂 o podr贸偶y do W艂och.

- Tylko on i ja. Mo偶e nareszcie wszystko sobie wyja艣nimy.

Gertruda sta艂a na schodkach, kiedy wjechali na podw贸rze. Linda posz艂a do dziadka, kt贸ry malowa艂 w atelier, urz膮dzonym w starej cz臋艣ci obory. Wallander usiad艂 w kuchni i rozmawia艂 z Gertrud膮. By艂o tak, jak my艣la艂. Nic nie mo偶na zrobi膰, trzeba pr贸bowa膰 偶y膰 jak dawniej i czeka膰.

- Czy b臋dzie mia艂 si艂y na podr贸偶 do W艂och? - spyta艂.

- O niczym innym nie m贸wi. Gdyby nawet tam umar艂, nie by艂oby to wcale najgorsze.

Powiedzia艂a, 偶e przyj膮艂 wiadomo艣膰 o chorobie z du偶ym spokojem. Wallander si臋 zdumia艂, bo ilekro膰 ojcu cokolwiek dolega艂o, by艂 uci膮偶liwy.

- On chyba dogoni艂 sw贸j wiek - powiedzia艂a Gertruda. -My艣li, 偶e gdyby mia艂 jeszcze jedn膮 szans臋, prze偶y艂by swoje 偶ycie tak samo.

- Na pewno by nie dopu艣ci艂 do tego, 偶ebym zosta艂 policjantem.

- To straszne, co czytam w gazetach. Straszne, czym musisz si臋 zajmowa膰.- Kto艣 to musi robi膰 - powiedzia艂 Wallander. - Tak po prostu jest.

Zostali na obiedzie, kt贸ry jedli w ogrodzie. Ojcu ca艂y czas dopisywa艂 humor. Wallander podejrzewa艂, 偶e to zas艂uga Lindy. Kiedy wracali do domu, by艂a jedenasta.

- Doro艣li bywaj膮 tacy dziecinni - powiedzia艂a nagle. - Czasami udaj膮. Czasami chc膮 uchodzi膰 za m艂odszych, ni偶 s膮. Ale dziadek jest autentycznie dziecinny.

- Tw贸j dziadek jest wyj膮tkowy. Zawsze taki by艂.

- Wiesz, 偶e zaczynasz go przypomina膰? Z ka偶dym rokiem jeste艣 coraz bardziej podobny.

- Wiem - przyzna艂 Wallander. - Ale nie wiem, czy mi si臋 to podoba.

Zostawi艂 j膮 tam, sk膮d j膮 zabra艂. W najbli偶szych dniach mia艂a do niego zadzwoni膰. Patrzy艂, jak znika za szko艂膮, i ku w艂asnemu zdumieniu u艣wiadomi艂 sobie, 偶e przez ca艂y wiecz贸r nie po艣wi臋ci艂 ani jednej my艣li trwaj膮cemu 艣ledztwu. Natychmiast opad艂y go wyrzuty sumienia. Ale na kr贸tko. Wiedzia艂, 偶e zrobi艂 wszystko, co m贸g艂.

Na chwil臋 wpad艂 do komendy. Z dochodzeni贸wki nie by艂o nikogo. Nikt te偶 nie zostawi艂 dla niego 偶adnej wa偶nej wiadomo艣ci, kt贸ra wymaga艂aby natychmiastowego dzia艂ania. Pojecha艂 do domu.

D艂ugo siedzia艂 tej nocy. Przez otwarte okna wpada艂o ciep艂e letnie powietrze. S艂ucha艂 Pucciniego. Nala艂 do kieliszka resztki whisky. Po raz pierwszy odnalaz艂 w sobie rado艣膰 podobn膮 do tej, jak膮 odczuwa艂 tego popo艂udnia, kiedy jecha艂 do Salomonssona. Zanim wydarzy艂o si臋 nieszcz臋艣cie. Teraz prowadzi艂 艣ledztwo, kt贸re mia艂o dwie podstawowe cechy. Po pierwsze, mieli bardzo ma艂o 艣lad贸w umo偶liwiaj膮cych identyfikacj臋 sprawcy. Po drugie, mog艂o by膰 tak, 偶e w tym momencie dokonuje trzeciego morderstwa. Mimo to Wallander uzna艂, 偶e tej nocy mo偶e zapomnie膰 o 艣ledztwie. Przez chwil臋 nie n臋ka艂a go nawet p艂on膮ca dziewczyna. W ko艅cu nie sam jeden walczy ze wszystkimi przest臋pstwami w okr臋gu ystadzkim. Nie m贸g艂 zrobi膰 wi臋cej. Nikt nie m贸g艂.

Po艂o偶y艂 si臋 na kanapie i drzema艂 przy muzyce z kieliszkiem whisky w zasi臋gu r臋ki.

I znowu co艣 go 艣ci膮gn臋艂o na ziemi臋. Co艣, o czym wspomnia艂a Linda w samochodzie. Kilka s艂贸w podczas rozmowy, kt贸re nagle nabra艂y innego znaczenia. Usiad艂 na kanapie. Zmarszczy艂 czo艂o. Co ona takiego powiedzia艂a? 呕e doro艣li bywaj膮 tacy dziecinni. By艂o w tym co艣, co nie do ko艅ca rozumia艂. Doro艣li bywaj膮 tacy dziecinni.

Wreszcie sobie u艣wiadomi艂, co to by艂o. Jak m贸g艂 by膰 taki lekkomy艣lny. W艂o偶y艂 buty, z szuflady w kuchni wzi膮艂 latark臋 i wyszed艂 z mieszkania. Pojecha艂 脫sterleden, skr臋ci艂 w prawo i zatrzyma艂 si臋 przed ciemn膮will膮 Wetterstedta. Otworzy艂 furtk臋 do ogrodu. Drgn膮艂. W艣r贸d krzak贸w porzeczek przemkn膮艂 jak cie艅 kot. O艣wietla艂 latark膮 艣cian臋 gara偶u. Nie musia艂 d艂ugo szuka膰. Podni贸s艂 podarte kartki komiksu i po艣wieci艂. Z 鈥濬antoma". W艂o偶y艂 je do torebki foliowej.

Potem pojecha艂 do domu, ci膮gle zirytowany swoim niedbalstwem. Powinien by艂 wiedzie膰 lepiej. Doro艣li s膮 jak dzieci.

Doros艂y m臋偶czyzna m贸g艂 r贸wnie dobrze siedzie膰 na dachu gara偶u i czyta膰 鈥濬antoma".

Wallander obudzi艂 si臋 wcze艣nie rano. Tu偶 przed pi膮t膮 nad Ystad nasun臋艂a si臋 od zachodu gruba warstwa chmur. By艂 poniedzia艂ek, 27 czerwca. Jeszcze nie pada艂o. Wallander le偶a艂 w 艂贸偶ku i bezskutecznie usi艂owa艂 zasn膮膰. Przed sz贸st膮 wsta艂, wzi膮艂 prysznic i napi艂 si臋 kawy. Zm臋czenie i brak snu dokucza艂y mu jak 膰mi膮cy b贸l. Z ut臋sknieniem pomy艣la艂 o czasach, kiedy by艂 dziesi臋膰, pi臋tna艣cie lat m艂odszy i nie wiedzia艂, co to znaczy poranne zm臋czenie. Te czasy min臋艂y bezpowrotnie.

Za pi臋膰 si贸dma wszed艂 do komendy. Ebba ju偶 by艂a i z u艣miechem przekaza艂a mu kilka kartek z telefonami.

- My艣la艂em, 偶e masz urlop - zdziwi艂 si臋 Wallander.

- Hansson mnie poprosi艂, 偶ebym jeszcze kilka dni zosta艂a. Kiedy tyle si臋 dzieje. - Jak r臋ka?

- Tak, jak m贸wi艂am. Staro艣膰 to nic przyjemnego. Wtedy wszystko jest do dupy. Wallander nie pami臋ta艂, 偶eby Ebba kiedykolwiek wyrazi艂a si臋 r贸wnie dosadnie. Przez chwil臋 zastanawia艂 si臋, czy nie powinien jej opowiedzie膰 o swoim ojcu i jego chorobie. Ale da艂 temu spok贸j. Przyni贸s艂 sobie kaw臋 i usiad艂 za biurkiem. Przejrza艂 kartki z telefonami, po艂o偶y艂 je na kupce, kt贸r膮 dosta艂 poprzedniego dnia wieczorem, po czym podni贸s艂 s艂uchawk臋 i zadzwoni艂 do Rygi. Natychmiast opad艂y go wyrzuty sumienia, bo by艂a to rozmowa prywatna, a on starym zwyczajem nie lubi艂 naci膮ga膰 firmy na pokrywanie jego wydatk贸w. Pomy艣la艂 o sytuacji sprzed kilku lat, kiedy Hansson oszala艂 na punkcie koni. Godzinami wydzwania艂 do wszelkich mo偶liwych tor贸w wy艣cigowych w poszukiwaniu naj艣wie偶szych, poufnych informacji. Wszyscy o tym wiedzieli, ale nikt nic nie m贸wi艂. Wallander by艂 zdumiony, 偶e tylko on jeden uzna艂, 偶e kto艣 powinien o tym z Hanssonem porozmawia膰. I kt贸rego艣 dnia wszystkie programy wy艣cig贸w i do po艂owy wype艂nione kupony nagle znikn臋艂y z jego biurka. Wallandera dosz艂y s艂uchy, 偶e Hansson ca艂kiem zwyczajnie postanowi艂 z tym sko艅czy膰, zanim po uszy wpadnie w d艂ugi. Bajba odebra艂a po trzecim sygnale. Wallander by艂 zdenerwowany. Ilekro膰 ze sob膮 rozmawiali, zawsze mia艂 wra偶enie, 偶e nie b臋dzie si臋 ju偶 chcia艂a z nim spotyka膰. By艂 w takim samym stopniu niepewny jej uczu膰, jak by艂 pewny swoich. Teraz, s膮dz膮c z jej g艂osu, by艂a zadowolona. Udzieli艂o mu si臋 jej zadowolenie. Decyzj臋 o wyje藕dzie do Tallina podj臋艂a bardzo szybko. Przyjaci贸艂ka zaproponowa艂a jej t臋 podr贸偶. W tym tygodniu nie mia艂a akurat 偶adnych zaj臋膰 na uniwersytecie, a praca przek艂adowa nie by艂a szczeg贸lnie pilna. Pokr贸tce opowiedzia艂a mu o podr贸偶y i spyta艂a, co s艂ycha膰 w Ystadzie. Wallander postanowi艂 na razie nic nie m贸wi膰 o tym, 偶e ich wsp贸lna wyprawa do Skagenu stoi pod znakiem zapytania z powodu ostatnich wydarze艅. Powiedzia艂, 偶e wszystko jest w porz膮dku, i obieca艂, 偶e si臋 do niej odezwie tego samego dnia wieczorem.

Siedzia艂 z r臋k膮 na s艂uchawce. Ju偶 teraz zacz膮艂 si臋 niepokoi膰, jak ona zareaguje, je艣li b臋dzie musia艂 prze艂o偶y膰 urlop. Ta cecha jego charakteru z wiekiem coraz bardziej si臋 nasila艂a. Przejmowa艂 si臋 na zapas. Niepokoi艂 si臋, 偶e pojecha艂a do Tallina, martwi艂 si臋, 偶e dopadnie go jaka艣 choroba, martwi艂 si臋, 偶e za艣pi albo 偶e popsuje mu si臋 samoch贸d. Sam sobie fundowa艂 czarne chmury. Z grymasem pomy艣la艂, czy Mats Ekholm nie m贸g艂by sporz膮dzi膰 jego portretu psychologicznego i doradzi膰, jak si臋 tego pozby膰.

W dalszych rozmy艣laniach przeszkodzi艂 mu Svedberg. Zapuka艂 do p贸艂otwartych drzwi i wszed艂. Dzie艅 wcze艣niej przesadzi艂 ze s艂o艅cem, 艂ysina, czo艂o i nos po艂yskiwa艂y czerwieni膮.

- Nigdy si臋 nie naucz臋 - mrukn膮艂 Svedberg ponuro. -Piecze jak cholera.

Wallander pomy艣la艂 o swoim piek膮cym policzku, ale nic nie powiedzia艂.- Wczorajszy dzie艅 po艣wi臋ci艂em na rozmowy z s膮siadami Wetterstedta - poinformowa艂 Svedberg. - Okaza艂o si臋, 偶e Wetterstedt cz臋sto chodzi艂 na spacery. Rano i wieczorem. Zawsze by艂 uprzejmy i wita艂 si臋 z tymi, kt贸rych spotyka艂. Ale z nikim z s膮siedztwa nie utrzymywa艂 偶adnych kontakt贸w.

- Mia艂 wi臋c zwyczaj spacerowa膰 wieczorem? Svedberg zajrza艂 do notatek.

- Chodzi艂 na pla偶臋.

- Taki mia艂 zwyczaj.

- Je艣li dobrze zrozumia艂em, tak. Wallander skin膮艂 g艂ow膮.

- Tak my艣la艂em.

- Wysz艂a na jaw jeszcze jedna ciekawa sprawa - kontynuowa艂 Svedberg. - Emerytowany szef kancelarii w gminie, niejaki Lantz, twierdzi, 偶e w poniedzia艂ek, dwudziestego czerwca, zadzwonili do jego drzwi ludzie z jakiej艣 gazety i spytali, jak trafi膰 do Wetterstedta. Lantz zrozumia艂, 偶e chcieli zrobi膰 o nim reporta偶. Znaczy艂oby to, 偶e kto艣 by艂 w jego willi w ostatnim dniu jego 偶ycia.

- I 偶e s膮 zdj臋cia - doda艂 Wallander. - Jaka to by艂a gazeta?

- Lantz nie wiedzia艂.

- Posad藕 kogo艣, niech podzwoni. To mo偶e by膰 wa偶ne. Svedberg skin膮艂 g艂ow膮 i ruszy艂 do drzwi.

- Powiniene艣 sobie posmarowa膰 t臋 opalenizn臋 - poradzi艂 Wallander. - Nie wygl膮da to dobrze.

Kiedy Svedberg wyszed艂, Wallander zadzwoni艂 po Nyberga. Kilka minut p贸藕niej Nyberg zjawi艂 si臋 u niego i zabra艂 wyrwane kartki 鈥濬antoma".

- Nie wydaje mi si臋, 偶eby przyjecha艂 na rowerze - powiedzia艂 Nyberg. - 艢lady za barakiem wskazuj膮 na motorower albo motocykl. Dowiedzieli艣my si臋, 偶e wszyscy z zarz膮du dr贸g, kt贸rzy korzystaj膮 z baraku, maj膮 samochody.Wallanderowi co艣 za艣wita艂o w g艂owie, ale nie potrafi艂 tego sprecyzowa膰. Zapisa艂 w notatniku s艂owa Nyberga.

- Czego ode mnie oczekujesz? - spyta艂 Nyberg, trzymaj膮c w r臋ku torebk臋 z kartkami komiksu.

- Zbadaj odciski palc贸w. Mo偶e si臋 pokrywaj膮 z innymi.

- My艣la艂em, 偶e tylko dzieci czytaj膮 鈥濬antoma".

- Nie. Mylisz si臋.

Kiedy Nyberg poszed艂, Wallander przez chwil臋 si臋 zastanawia艂, co dalej. Nauczy艂 si臋 od Rydberga, 偶e policjant zawsze musi wybra膰 to, co w danej chwili najwa偶niejsze. Ale co jest najwa偶niejsze? Na tym etapie 艣ledztwa wszystko jest m臋tne i o niczym nie da si臋 z ca艂膮 pewno艣ci膮 powiedzie膰, 偶e jest najwa偶niejsze. Wiedzia艂, 偶e trzeba si臋 zda膰 na cierpliwo艣膰.

Wyszed艂 na korytarz i zapuka艂 do drzwi pokoju, kt贸ry udost臋pnili Matsowi Ekholmowi. Ekholm siedzia艂 z nogami na biurku i co艣 czyta艂. Wskaza艂 na krzes艂o dla go艣ci i rzuci艂 papiery na st贸艂.

- Jak idzie? - spyta艂 Wallander.

- 殴le - rado艣nie odpar艂 Ekholm. - Trudno t臋 osob臋 osaczy膰. Szkoda, 偶e nie mamy wi臋cej materia艂u.

- Czyli powinien pope艂ni膰 wi臋cej morderstw?

- M贸wi膮c wprost, to by u艂atwi艂o zadanie. Z ameryka艅skich bada艅 dotycz膮cych seryjnych morderc贸w wynika, 偶e prze艂om w 艣ledztwie cz臋sto nast臋puje przy trzecim lub czwartym zab贸jstwie. Wtedy mo偶na odrzuci膰 to, co przypadkowe, i zacz膮膰 budowa膰 jeden wz贸r. Bo szukamy wzoru, kt贸ry pos艂u偶y艂by jako lustro pozwalaj膮ce dostrzec kryj膮cy si臋 za tym wszystkim m贸zg.

- Co mo偶na powiedzie膰 o doros艂ych, kt贸rzy czytaj膮 komiksy? - spyta艂 Wallander. Ekholm uni贸s艂 brwi.

- Czy ma to co艣 wsp贸lnego z t膮 spraw膮? - Mo偶e.

Wallander opowiedzia艂 o swoim wczorajszym odkryciu. Ekholm s艂ucha艂 w skupieniu.

- Ludzi, kt贸rzy dopuszczaj膮 si臋 seryjnych przest臋pstw, niemal zawsze cechuje niedojrza艂o艣膰 emocjonalna albo emocjonalna deformacja - powiedzia艂 Ekholm. - S膮 pozbawieni zdolno艣ci identyfikowania si臋 z obcym systemem warto艣ci. Dlatego nie reaguj膮 na cierpienie, jakie zadaj膮 innym ludziom.

- Nie wszyscy doro艣li, kt贸rzy czytaj膮 鈥濬antoma", zabijaj膮 -zauwa偶y艂 Wallander.

- Znane s膮 przyk艂ady seryjnych morderc贸w, specjalist贸w od Dostojewskiego. Trzeba po艂o偶y膰 jeden puzzel i zobaczy膰, czy gdzie艣 pasuje. A mo偶e jest z ca艂kiem innej uk艂adanki.

Wallander zacz膮艂 si臋 niecierpliwi膰. Nie mia艂 czasu na wdawanie si臋 w rozwlek艂e dyskusje.

- Zapozna艂e艣 si臋 z materia艂em - powiedzia艂. - Jakie wyci膮gasz z niego wnioski?

- W艂a艣ciwie tylko jeden. 呕e znowu zaatakuje. Wallander czeka艂 na ci膮g dalszy, ale si臋 nie doczeka艂.

- Dlaczego?

- Jest co艣 w obrazie og贸lnym. Mog臋 to uzasadni膰 tylko do艣wiadczeniem. I por贸wnaniem z innymi 艂owcami trofe贸w.

- Co widzisz? - spyta艂 Wallander. - Powiedz, o czym w tej chwili my艣lisz. Cokolwiek. Bez 偶adnych zobowi膮za艅.

- Widz臋 doros艂ego m臋偶czyzn臋 - zacz膮艂 Ekholm. - Bior膮c pod uwag臋 wiek ofiar i jego zwi膮zek z ofiarami, s膮dz臋, 偶e ma co najmniej trzydzie艣ci lat. Przypuszczalnie wi臋cej. Ewentualne identyfikowanie si臋 z mitem, mo偶e z Indianinem, odsy艂a do 艣wietnej kondycji fizycznej. Jest jednocze艣nie ostro偶ny i zuchwa艂y. Czyli wyrachowany. My艣l臋, 偶e prowadzi regularny tryb 偶ycia. Wewn臋trzn膮 dramaturgi臋 ukrywa pod niedramatyczn膮 normalno艣ci膮.- I znowu zaatakuje? Ekholm roz艂o偶y艂 r臋ce.

- Obym si臋 myli艂. Ale prosi艂e艣 mnie o podzielenie si臋 swoimi my艣lami.

- Carlmana zabi艂 w trzy dni po zab贸jstwie Wetterstedta. Je艣li b臋dzie si臋 trzyma艂 takich przerw, to dzisiaj znowu kogo艣 zabije.

- Absolutnie nie musi. Poniewa偶 jest wyrachowany, czas nie odgrywa decyduj膮cej roli. Zaatakuje, kiedy b臋dzie pewien powodzenia. Naturalnie, 偶e mo偶e si臋 co艣 sta膰 i dzisiaj. Ale r贸wnie dobrze mo偶e zaatakowa膰 za kilka tygodni. Albo za kilka lat.

Wallander nie mia艂 wi臋cej pyta艅. Poprosi艂 Ekholma, 偶eby przyszed艂 na zebranie ich grupy. Wr贸ci艂 do siebie i czu艂 rosn膮c膮 niech臋膰 do tego, co us艂ysza艂. M臋偶czyzna, kt贸rego szukaj膮 i o kt贸rym nic nie wiedz膮, znowu zaatakuje.

Przysun膮艂 notatnik z zapisanymi s艂owami Nyberga i pr贸bowa艂 przywo艂a膰 mglisty obraz, kt贸re mu wtedy przemkn膮艂 przez g艂ow臋. Czu艂, 偶e to wa偶ne. By艂 pewien, 偶e mia艂o zwi膮zek z barakiem. Ale sobie nie przypomnia艂.

Chwil臋 p贸藕niej poszed艂 na zebranie. Bardziej ni偶 kiedykolwiek brakowa艂o mu Rydberga.

Usiad艂 tam gdzie zawsze, u szczytu sto艂u, i rozejrza艂 si臋. Byli wszyscy. Od razu wyczu艂 ten szczeg贸lny rodzaj skupienia, jakie pojawia艂o si臋 w贸wczas, kiedy wszyscy mieli nadziej臋 na prze艂om w 艣ledztwie. Wallander wiedzia艂, 偶e b臋d膮 rozczarowani. Ale tego po sobie nie oka偶膮. Zebrani tutaj policjanci mieli klas臋.

- Om贸wimy to, co si臋 wydarzy艂o podczas ostatniej doby w naszym skalpowym 艣ledztwie - zacz膮艂.

Nie chcia艂 powiedzie膰 鈥瀞kalpowe 艣ledztwo", po prostu mu si臋 wypsn臋艂o. Ale od tej chwili nie b臋d膮 o tym 艣ledztwie m贸wi膰 inaczej. Wallander zazwyczaj sk艂ada艂 sw贸j raport na ko艅cu, co g艂贸wnie bra艂o si臋 st膮d, 偶e wszyscy czekali na jego podsumowanie i dalsze dyspozycje. By艂o czym艣 naturalnym, 偶e pierwsza zabiera艂a g艂os Ann-Britt H贸glund. Faks ze sklepu z artyku艂ami metalowymi Skoglunda okr膮偶y艂 st贸艂. W centralnym rejestrze wi臋ziennym sprawdzono zamieszczone w nim informacje, kt贸re potwierdzi艂a Anita Carlman. Najtrudniejsze by艂o jednak przed nimi. Musieli zdoby膰 potwierdzenie nadania przez Carlmana list贸w do Wetterstedta, a najlepiej ich kopie.

- Problem polega na tym, 偶e to by艂o dawno - zako艅czy艂a. -Mimo 偶e rejestry i archiwa s膮 dobrze prowadzone, dokopanie si臋 do dokument贸w sprzed ponad dwudziestu pi臋ciu lat zajmie du偶o czasu. Poza tym wtedy nie obs艂ugiwa艂y tego jeszcze komputery, nie w pe艂ni.

- Ale musimy kopa膰 - powiedzia艂 Wallander. - Zwi膮zek mi臋dzy Wetterstedtem i Carlmanem ma decyduj膮ce znaczenie dla naszych dalszych dzia艂a艅.

- Dlaczego ten m臋偶czyzna, kt贸ry zadzwoni艂 - odezwa艂 si臋 Svedberg, pocieraj膮c spalony s艂o艅cem nos - nie chcia艂 si臋 przedstawi膰? Kto si臋 w艂amuje, 偶eby wys艂a膰 faks?

- My艣la艂am o tym - przyzna艂a Ann-Britt H贸glund. - Najwyra藕niej chcia艂 nas ukierunkowa膰. A ch臋膰 zachowania anonimowo艣ci mo偶e naturalnie wyp艂ywa膰 z wielu powod贸w. Cho膰by z takiego, 偶e si臋 boi.

W pokoju zapanowa艂a cisza.

Wallander uzna艂, 偶e Ann-Britt H贸glund rozumuje prawid艂owo. Skin膮艂 g艂ow膮, 偶eby kontynuowa艂a.

- To, rzecz jasna, tylko hipoteza. Ale za艂贸偶my, 偶e czuje si臋 zagro偶ony przez morderc臋 Wetterstedta i Carlmana. Jest wi臋c 偶ywotnie zainteresowany tym, 偶eby艣my schwytali sprawc臋.

- Je艣li tak, to powinien by膰 bardziej precyzyjny - wtr膮ci艂 Martinsson.- Mo偶e nie m贸g艂 - zauwa偶y艂a Ann-Britt H贸glund. - Je艣li si臋 s艂usznie domy艣lam, 偶e si臋 z nami skontaktowa艂 ze strachu, to przypuszczalnie powiedzia艂 wszystko, co wie.

Wallander podni贸s艂 r臋k臋.

- My艣lmy dalej- powiedzia艂. - M臋偶czyzna przekazuje nam wiadomo艣ci, kt贸re dotycz膮 Carlmana, nie Wetterstedta. To istotne. Twierdzi, 偶e Carlman pisa艂 listy do Wetterstedta i 偶e kiedy Carlman wyszed艂 z wi臋zienia, obaj panowie si臋 spotkali. Kto mo偶e by膰 w posiadaniu takich informacji?

- Wsp贸艂wi臋zie艅 - rzuci艂a Ann-Britt H贸glund.

- Te偶 tak pomy艣la艂em - przyzna艂 Wallander. - Ale w tej sytuacji upada twoja hipoteza, 偶e jego kontakt z nami by艂 podyktowany strachem. Je艣li mamy do czynienia z przypadkowym wsp贸艂wi臋藕niem.

- Jest jednak ci膮g dalszy - stwierdzi艂a Ann-Britt H贸glund. - Skoro on wie o tym, 偶e ci dwaj spotkali si臋 wtedy, kiedy Carlman wyszed艂 z wi臋zienia, to znaczy, 偶e kontakt si臋 nie urwa艂.

- M贸g艂 by膰 艣wiadkiem czego艣 - odezwa艂 si臋 do tej pory milcz膮cy Hansson. - I z jakiego艣 powodu, dwadzie艣cia pi臋膰 lat p贸藕niej, gin膮 dwie osoby.

Wallander zwr贸ci艂 si臋 do Matsa Ekholma, kt贸ry siedzia艂 osobno, przy d艂u偶szym boku sto艂u:

- Dwadzie艣cia pi臋膰 lat to kawa艂 czasu.

- W wypadku zemsty okres inkubacyjny mo偶e trwa膰 niesko艅czenie d艂ugo - stwierdzi艂 Ekholm. - W procesach psychicznych nie ma przedawnienia. Jedna z najstarszych prawd kryminologii powiada, 偶e m艣ciciel mo偶e czeka膰 w niesko艅czono艣膰. Je艣li rzeczywi艣cie chodzi tu o zemst臋.

- A o c贸偶 by innego? - spyta艂 Wallander. - Mo偶emy wykluczy膰 przest臋pstwo na tle rabunkowym. Z du偶ym prawdopodobie艅stwem w wypadku Gustafa Wetterstedta, a na pewno w wypadku Carlmana.- Na motyw mo偶e si臋 sk艂ada膰 wiele czynnik贸w - odpar艂 Ekholm. - Zdarza si臋, 偶e czysta 偶膮dza mordu wynika z motywu, kt贸ry wydaje si臋 nie istnie膰. Seryjny zab贸jca wybiera swoje ofiary, kieruj膮c si臋 logik膮 niezrozumia艂膮 dla innych i pozornie pozbawion膮 zwi膮zk贸w przyczynowo-skutkowych. W wypadku skalp贸w mo偶emy zapyta膰, czy sprawcy nie chodzi na przyk艂ad o szczeg贸lny gatunek w艂os贸w. S膮dz膮c ze zdj臋膰, Wetterstedt i Carlman mieli podobne, g臋ste siwe czupryny. Niczego nie mo偶emy wykluczy膰. Ale jako laik w sprawach dotycz膮cych metod 艣ledczych, zgadzam si臋, 偶e rzecz膮 najwa偶niejsz膮 powinno by膰 uchwycenie punktu styczno艣ci.

- A czy nie mo偶e by膰 tak, 偶e si臋 ca艂kowicie mylimy? - odezwa艂 si臋 nagle Martinsson. - 呕e dla sprawcy mi臋dzy Wetterstedtem i Carlmanem istnieje wy艂膮cznie zwi膮zek symboliczny? My si臋 przekopujemy przez rzeczywiste sytuacje i jego symboliczne powi膮zania s膮 dla nas niewidoczne. Niewyobra偶alne, wykraczaj膮ce poza zdolno艣ci naszego racjonalnego my艣lenia.

Wallander wiedzia艂, 偶e Martinsson potrafi obr贸ci膰 艣ledztwo doko艂a w艂asnej osi, 偶eby je potem ustawi膰 na w艂a艣ciwym torze.

- Masz co艣 na my艣li - powiedzia艂. - M贸w dalej. Martinsson wzruszy艂 ramionami, jakby si臋 chcia艂 wycofa膰.

- Wetterstedt i Carlman byli bogaci - podj膮艂. - Obaj nale偶eli do wy偶szych sfer. Obaj stanowili symbole w艂adzy politycznej i ekonomicznej.

- Doszukujesz si臋 motywu o pod艂o偶u terrorystycznym? -zdziwi艂 si臋 Wallander.

- Niczego si臋 nie doszukuj臋. S艂ucham, co m贸wicie, i pr贸buj臋 my艣le膰. Martwi臋 si臋 tak jak wszyscy, 偶e on znowu zaatakuje.

Wallander popatrzy艂 na siedz膮cych wok贸艂 sto艂u. Blade, powa偶ne twarze. Nie licz膮c spalonego s艂o艅cem, czerwonego oblicza Svedberga. Dopiero teraz sobie u艣wiadomi艂, 偶e nie tylko on odczuwa niepok贸j. Nie tylko on obawia si臋 kolejnego telefonu.

Sko艅czyli zebranie tu偶 przed dziesi膮t膮. Wallander poprosi艂 Martinssona, 偶eby zosta艂.

- Co z dziewczyn膮? - spyta艂. - Z Dolores Mari膮 Santan膮?

- Czekam na odpowied藕 z Interpolu.

- Wy艣lij ponaglenie.

Martinsson popatrzy艂 na niego ze zdziwieniem.

- Czy naprawd臋 mamy na to czas?

- Nie mamy, ale to nie mo偶e le偶e膰.

Martinsson obieca艂 wys艂a膰 ponaglenie. Wallander poszed艂 do siebie i zadzwoni艂 do Larsa Magnussona. D艂ugo musia艂 czeka膰. Lars Magnusson by艂 pijany.

- Chcia艂bym kontynuowa膰 nasz膮 rozmow臋 - powiedzia艂.

- Dzwonisz za p贸藕no. O tej porze dnia nie prowadz臋 偶adnych rozm贸w.

- Zr贸b kaw臋 - zaordynowa艂 Wallander. - I usu艅 butelki. B臋d臋 w ci膮gu p贸艂 godziny.

Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋, nie przyjmuj膮c do wiadomo艣ci protest贸w Larsa Magnussona. Potem przejrza艂 wst臋pne protoko艂y obdukcji, kt贸re kto艣 po艂o偶y艂 mu na biurku. Z up艂ywem czasu opanowa艂 sztuk臋 czytania tych ma艂o zrozumia艂ych opis贸w, sporz膮dzanych przez patolog贸w i lekarzy s膮dowych. Kilka lat temu by艂 na kursie w Uppsali, zorganizowanym przez g艂贸wny zarz膮d policji, i ci膮gle pami臋ta艂 o bardzo nieprzyjemnych wra偶eniach z bytno艣ci w sali obdukcyjnej.

W protoko艂ach nie znalaz艂 nic zaskakuj膮cego. Od艂o偶y艂 je i patrzy艂 przez okno. Pr贸bowa艂 sobie wyobrazi膰 sprawc臋. Jak on wygl膮da? Co w tej chwili robi? Obraz by艂 pusty. Wallander patrzy艂 w ciemno艣膰. Zniech臋cony, wsta艂 i wyszed艂. Mieszkanie Larsa Magnussona opu艣ci艂 po przesz艂o dw贸ch godzinach bezowocnych pr贸b nawi膮zania sensownej rozmowy. My艣la艂 g艂贸wnie o tym, 偶eby pojecha膰 do domu i pole偶e膰 w wannie. Kiedy poprzednio by艂 u Magnussona, nie zauwa偶y艂 starego, wro艣ni臋tego brudu. Pora偶aj膮ca ruina. Zasta艂 uchylone drzwi wej艣ciowe, Magnusson le偶a艂 na kanapie, w kuchni kipia艂a kawa. Na powitanie pos艂a艂 Wallandera do wszystkich diab艂贸w. Niech si臋 tu wi臋cej nie pokazuje i zapomni o istnieniu Larsa Magnussona. Ale Wallander zosta艂. Kipi膮ca kawa 艣wiadczy艂a o tym, 偶e Magnusson mimo wszystko wzi膮艂 pod uwag臋 mo偶liwo艣膰 odst膮pienia od swojego zwyczaju nierozmawiania z lud藕mi w 艣rodku dnia. Wallander bez skutku szuka艂 czystych fili偶anek. W zlewie pi臋trzy艂y si臋 talerze z zaschni臋tymi, przypominaj膮cymi osobliwe skamieliny, resztkami jedzenia. W ko艅cu znalaz艂 dwie brudne fili偶anki, umy艂 je i zani贸s艂 do pokoju. Magnusson mia艂 na sobie tylko brudne kr贸tkie spodenki. Nieogolony, kurczowo obejmowa艂 butelk臋 deserowego wina, jakby to by艂 krucyfiks. Zrobi艂o to na Wallanderze przykre wra偶enie. Z niesmakiem zauwa偶y艂, 偶e Larsowi Magnussonowi zaczynaj膮 wypada膰 z臋by. Le偶a艂 na kanapie i nie s艂ucha艂, co si臋 do niego m贸wi. Wallander najpierw si臋 zirytowa艂, a potem wkurzy艂, wyrwa艂 mu butelk臋 i za偶膮da艂 odpowiedzi na swoje pytania. Nie wiedzia艂, na jaki autorytet si臋 powo艂uje, w ka偶dym razie poskutkowa艂o. Lars Magnusson podni贸s艂 si臋 do pozycji siedz膮cej. Wallander chcia艂 lepiej pozna膰 tamte czasy, kiedy Gustaf Wetterstedt by艂 ministrem sprawiedliwo艣ci i kr膮偶y艂y o nim skandaliczne pog艂oski. Ale Lars Magnusson o wszystkim zapomnia艂. Nie pami臋ta艂, co m贸wi艂 podczas pierwszej wizyty Wallandera. Co nieco mu si臋 przypomnia艂o, kiedy Wallander odda艂 mu butelk臋.

Wyszed艂 z mieszkania Larsa Magnussona, uzyskawszy tylko jedn膮 ciekaw膮 informacj臋. W nag艂ym przeb艂ysku 艣wiadomo艣ci Magnusson przypomnia艂 sobie, 偶e pewien policjant ze sztokholmskiego wydzia艂u oszustw bardzo si臋 interesowa艂 Gustafem Wetterstedtem. W dziennikarskim 艣wiatku chodzi艂y s艂uchy, 偶e Hugo Sandin, policjant, kt贸rego nazwisko Magnusson nie bez trudu sobie przypomnia艂, mia艂 swoje prywatne archiwum z materia艂ami o Wetterstedcie. Nic jednak zdaniem Magnussona z tego archiwum nie wyp艂yn臋艂o. S艂ysza艂, 偶e Hugo Sandin, ju偶 na emeryturze, przeprowadzi艂 si臋 na po艂udnie kraju i mieszka pod Hassleholmem z synem, kt贸ry trudni si臋 garncarstwem.

- Je艣li jeszcze 偶yje - doda艂 Lars Magnusson i u艣miechn膮艂 si臋 bezz臋bnym u艣miechem, jakby mia艂 nadziej臋, 偶e Hugo Sandin przeszed艂 na drugi brzeg przed nim.

Wallander postanowi艂 mimo wszystko sprawdzi膰, czy Hugo Sandin 偶yje. Zastanawia艂 si臋, czy nie powinien najpierw pojecha膰 do domu, 偶eby zmy膰 z siebie od贸r st臋chlizny, jakim przesi膮k艂 w mieszkaniu Magnussona. By艂a pierwsza. Nie czu艂 g艂odu, chocia偶 zjad艂 byle jakie 艣niadanie. Wybra艂 komend臋. Chcia艂 natychmiast zweryfikowa膰 informacj臋 Magnussona. W recepcji natkn膮艂 si臋 na Svedberga, kt贸ry nadal cierpia艂 z powodu poparzonej s艂o艅cem twarzy.

- Z Wetterstedtem robi艂a wywiad dziennikarka z 鈥濵aga Zenitu" - powiedzia艂 Svedberg.

Wallander nigdy nie s艂ysza艂 o takim czasopi艣mie.

- Rozmawia ze wszystkimi emerytami- kontynuowa艂 Sved-berg. - Nazywa si臋 Anna-Lisa Blomgren. By艂 z ni膮 fotograf. Poniewa偶 Wetterstedt nie 偶yje, nie opublikuj膮 tego materia艂u.- Skontaktuj si臋 z ni膮. I popro艣 fotografa o zdj臋cia.

Wallander poszed艂 do siebie. W trakcie kr贸tkiej rozmowy ze Svedbergiem przypomnia艂 sobie, 偶e natychmiast musi co艣 sprawdzi膰. Zadzwoni艂 do centrali i poprosi艂 o odszukanie Nyberga.

Kwadrans p贸藕niej Nyberg si臋 odezwa艂.

- Pami臋tasz, w willi Wetterstedta da艂em ci torb臋 z aparatem fotograficznym - zacz膮艂 Wallander.

- Jasne, 偶e pami臋tam - odburkn膮艂 Nyberg.

- Chcia艂bym tylko wiedzie膰, czy film zosta艂 wywo艂any. By艂o tam bodaj siedem zdj臋膰.

- Nie dosta艂e艣 ich? - zdumia艂 si臋 Nyberg.

- Nie.

- Mieli ci podes艂a膰 w sobot臋.

- Nie dosta艂em.

- Jeste艣 pewien?

- Gdybym dosta艂, to chyba by tu gdzie艣 by艂y, prawda?

- Zaraz sprawdz臋 i oddzwoni臋.

Wallander od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 z uczuciem, 偶e za chwil臋 Nyberg wy艂aduje na kim艣 swoj膮 z艂o艣膰. By艂 zadowolony, 偶e nie na nim.

Odszuka艂 numer policji w Hassleholmie i nie bez k艂opot贸w uda艂o mu si臋 dopa艣膰 intendenta, od kt贸rego dosta艂 numer telefonu do Hugona Sandina. Dowiedzia艂 si臋 przy okazji, 偶e Sandin ma oko艂o osiemdziesi臋ciu pi臋ciu lat i jasny umys艂.

- Odwiedza nas kilka razy do roku - poinformowa艂 intendent M贸rk.

Wallander zapisa艂 numer i podzi臋kowa艂 za pomoc. Potem zadzwoni艂 do Malm贸. Mia艂 szcz臋艣cie, od razu po艂膮czy艂 si臋 z lekarzem, kt贸ry robi艂 obdukcj臋 zw艂ok Wetterstedta.

- W protokole nie ma ani s艂owa o czasie zgonu - powiedzia艂 Wallander. - To dla nas wa偶ne. Lekarz poszed艂 po papiery. Minut臋 p贸藕niej by艂 z powrotem.

- Przepraszam, rzeczywi艣cie nie ma. Czasami nawala mi dyktafon. W ka偶dym razie Wetterstedt, kiedy go znaleziono, nie 偶y艂 od co najmniej dwudziestu czterech godzin. Ci膮gle czekamy na wszystkie wyniki bada艅 z laboratorium, kt贸re pozwol膮 na dok艂adniejsze ustalenie momentu 艣mierci.

- My te偶 czekamy - powiedzia艂 Wallander i podzi臋kowa艂 za informacje.

Potem poszed艂 do Svedberga, kt贸ry co艣 stuka艂 na komputerze.

- Rozmawia艂e艣 z t膮 dziennikark膮?

- W艂a艣nie to spisuj臋.

- Masz jakie艣 godziny?

Svedberg zajrza艂 do nota tek. -

- Przyszli do Wetterstedta o dziesi膮tej. I zostali do pierwszej.

- Czy po pierwszej kto艣 go widzia艂 偶ywego? Svedberg my艣la艂.

- Je艣li mnie pami臋膰 nie myli, nie.

- No to co艣 ju偶 wiemy - skwitowa艂 Wallander i wyszed艂. W艂a艣nie mia艂 dzwoni膰 do starego policjanta Hugona Sandina, kiedy zajrza艂 Martinsson.

- Masz czas? - zapyta艂.

- Zawsze. O co chodzi?

Martinsson pomacha艂 kopert膮, kt贸r膮 trzyma艂 w r臋ku.

- Przyszed艂 dzisiaj. Autor tego listu twierdzi, 偶e w poniedzia艂ek wieczorem, dwudziestego czerwca, podwi贸z艂 pewn膮 dziewczyn臋 z Helsingborga do Tomelilli. S膮dz膮c z tego, co przeczyta艂 w gazecie o dziewczynie, kt贸ra si臋 spali艂a, uwa偶a, 偶e to mog艂a by膰 ona. Martinsson wr臋czy艂 kopert臋 Wallanderowi. Wallander wyj膮艂 list i przeczyta艂.

- Nie ma podpisu.

- Ale nag艂贸wek jest interesuj膮cy. Wallander skin膮艂 g艂ow膮.

- Parafia Smedstorp - przeczyta艂. - Autentyczny papier firmowy.

- Chyba trzeba to sprawdzi膰.

- Jasne, 偶e trzeba. Zajmij si臋 Interpolem i ca艂膮 reszt膮, a ja tam od razu pojad臋. - Ci膮gle nie rozumiem, dlaczego po艣wi臋camy jej czas.

- Dlatego, 偶e musimy.

Dopiero po wyj艣ciu Martinssona Wallander u艣wiadomi艂 sobie, 偶e w艂a艣nie oberwa艂o mu si臋 za to, 偶e nie od艂o偶y艂 na bok sprawy zmar艂ej dziewczyny. Pomy艣la艂, 偶e Martinsson naturalnie ma racj臋. Ca艂y sw贸j czas powinni po艣wi臋ci膰 Wetterstedtowi i Carlmanowi. Uzna艂 jednak, 偶e krytyka by艂a nieuzasadniona. Ich mo偶liwo艣ci nie powinny mie膰 jakich艣 granic. Po prostu musz膮 mie膰 si艂y na wszystko.

I 偶eby udowodni膰 s艂uszno艣膰 takiego rozumowanie, opu艣ci艂 komend臋 i pojecha艂 do Smedstorpu. Mia艂 czas na my艣lenie o Wetterstedcie i Carlmanie. Letni krajobraz stanowi艂 dziwnie nierzeczywiste t艂o. Gin膮 dwaj m臋偶czy藕ni, pomy艣la艂, zar膮bani i oskalpowani. M艂oda dziewczyna podpala si臋 na polu rzepaku. A wok贸艂 mnie trwa lato. Latem Skania jest najpi臋kniejsza. Ka偶dy zak膮tek 艣wiata ma sw贸j ukryty raj. Wystarczy tylko mie膰 oczy szeroko otwarte. Ale by膰 mo偶e widzi si臋 tak偶e sun膮ce drogami, niewidzialne karawany.

Wiedzia艂, gdzie znale藕膰 kancelari臋 parafialn膮 w Smedstorpie. Min膮艂 Lunnarp i skr臋ci艂 w lewo. Parafie mia艂y bardzo nietypowe godziny przyj臋膰. Na szcz臋艣cie, przed bia艂ym budynkiem sta艂o kilka samochod贸w. Opodal jaki艣 m臋偶czyzna kosi艂 traw臋. Wallander nacisn膮艂 klamk臋. Zamkni臋te. Zadzwoni艂. Z mosi臋偶nej tabliczki wyczyta艂, 偶e kancelaria b臋dzie czynna dopiero w 艣rod臋. Czeka艂. Zadzwoni艂 jeszcze raz i za艂omota艂 w drzwi. W tle mrucza艂a kosiarka. Ju偶 mia艂 odej艣膰, kiedy otworzy艂o si臋 okno na pi臋trze i wyjrza艂a jaka艣 kobieta.

- Przyjmujemy w 艣rody i pi膮tki! - zawo艂a艂a.

- Wiem. Ale mam piln膮 spraw臋. Jestem z ystadzkiej policji.

Kobieta znikn臋艂a, by po chwili otworzy膰 drzwi. Naprzeciwko niego sta艂a blondynka w czerni, mocno umalowana, w butach na wysokich obcasach. Zdziwi艂a Wallandera jej koloratka. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i si臋 przywita艂.

- Gunnel Nilsson - przedstawi艂a si臋. - Jestem proboszczem tutejszej parafii.

Wallander uda艂 si臋 za ni膮. 艁atwiej bym to wszystko rozumia艂, gdybym wchodzi艂 do nocnego klubu, przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋. Proboszcze nie wygl膮daj膮 tak, jak to sobie wyobra偶a艂em.

Zaprosi艂a go do biura i poprosi艂a, 偶eby usiad艂. Wallander zauwa偶y艂, 偶e Gunnel Nilsson jest bardzo atrakcyjn膮 kobiet膮. Nie m贸g艂 si臋 jednak zdecydowa膰, czy mia艂 co艣 z tym wsp贸lnego jej zaw贸d.

Na biurku le偶a艂a koperta. Rozpozna艂 nag艂贸wek.

- Dostali艣my list - zacz膮艂 - napisany na waszym papierze firmowym. Dlatego tu jestem.

Opowiedzia艂 o dziewczynie, kt贸ra si臋 spali艂a. Gunnel Nilsson by艂a wstrz膮艣ni臋ta. Kilka dni chorowa艂a i nie czyta艂a gazet.

Wallander pokaza艂 jej list.

- Czy wie pani, kto to m贸g艂 napisa膰? - spyta艂. - Kto ma dost臋p do waszego papieru firmowego? Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Kancelaria parafialna to nie bank. Poza tym pracuj膮 tutaj tylko kobiety.- Z listu nie wynika p艂e膰 nadawcy - zauwa偶y艂 Wallander.

- Nie wiem, kto by to m贸g艂 by膰.

- Czy kto艣 z kancelarii mieszka w Helsingborgu? Albo cz臋sto tam je藕dzi?

Zn贸w pokr臋ci艂a g艂ow膮. Zorientowa艂 si臋, 偶e naprawd臋 pr贸buje mu pom贸c.

- Ile os贸b tutaj pracuje? - spyta艂.

- Ze mn膮 cztery. I Andersson, pomaga w ogrodzie. I Sture Rosell, ko艣cielny. Ale on przewa偶nie jest albo na cmentarzu, albo w ko艣ciele. Ka偶de z nich mog艂o, rzecz jasna, wzi膮膰 nasz papier firmowy. Nie licz膮c interesant贸w.

- Nie rozpoznaje pani charakteru pisma?

- Nie.

- Nie ma zakazu zabierania autostopowicz贸w - powiedzia艂 Wallander. - Wi臋c dlaczego ten kto艣 nie chcia艂 si臋 podpisa膰? 呕eby nikt si臋 nie dowiedzia艂, 偶e by艂 w Helsingborgu? Ta anonimowo艣膰 jest dla mnie niezrozumia艂a.

- Naturalnie mog臋 sprawdzi膰, kto z personelu by艂 tego dnia w Helsingborgu - powiedzia艂a. - I por贸wna膰 charakter pisma.

- By艂bym wdzi臋czny- powiedzia艂 Wallander i wsta艂. - Prosz臋 o telefon do komendy.

Zapisa艂 numer na kartce, kt贸r膮 mu podsun臋艂a. Odprowadzi艂a go do wyj艣cia.

- Nigdy dot膮d nie spotka艂em kobiety ksi臋dza - przyzna艂.

- Wiele os贸b ci膮gle to zaskakuje.

-W Ystadzie mamy pierwsz膮 kobiet臋 komendanta. Wszystko si臋 zmienia.

- Miejmy nadziej臋, 偶e na lepsze - odpowiedzia艂a z u艣miechem.

Wallander popatrzy艂 na ni膮 i pomy艣la艂, 偶e jest bardzo 艂adna. Nie zauwa偶y艂 obr膮czki na jej d艂oni. Id膮c do samochodu, nie m贸g艂 si臋 op臋dzi膰 od w艂ochatych my艣li. Naprawd臋 by艂a bardzo atrakcyjna.

M臋偶czyzna, kt贸ry kosi艂 traw臋, usiad艂 na 艂awce, 偶eby zapali膰 papierosa. Nie wiedzie膰 czemu, Wallander si臋 przysiad艂 i zacz膮艂 z nim rozmawia膰. M臋偶czyzna mia艂 oko艂o sze艣膰dziesi膮tki, by艂 w niebieskiej bluzie roboczej, brudnych sztruksowych spodniach i tenis贸wkach starej daty. Pali艂 chesterfieldy bez filtra. Wallander przypomnia艂 sobie, 偶e dawno temu ojciec pali艂 t臋 sam膮 mark臋.

- Poza godzinami przyj臋膰 ona zazwyczaj nie otwiera - odezwa艂 si臋 m臋偶czyzna. - Szczerze m贸wi膮c, zrobi艂a to pierwszy raz.

- Bardzo 艂adny proboszcz - zauwa偶y艂 Wallander.

- I sympatyczny. I wyg艂asza dobre kazania. Nie wiem, czy by艂 tu kiedy艣 lepszy kaznodzieja. Ale oczywi艣cie niejeden wola艂by m臋偶czyzn臋.

- Naprawd臋?- powiedzia艂 Wallander w roztargnieniu.

- Nie wyobra偶aj膮 sobie nikogo innego poza m臋偶czyzn膮. Ska艅czycy s膮 konserwatywni. Przewa偶nie.

Rozmowa umar艂a. Jakby obaj wyczerpali swoje mo偶liwo艣ci. Wallander s艂ucha艂 艣piewu ptak贸w. Pachnia艂a 艣wie偶o 艣ci臋ta trawa. Pomy艣la艂, 偶e powinien si臋 skontaktowa膰 z koleg膮 z Ostermalmu, Hansem Yikanderem, kt贸ry prawdopodobnie ju偶 rozmawia艂 z matk膮 Gustafa Wetterstedta. Ma du偶o spraw na g艂owie. A ju偶 na pewno nie ma czasu wysiadywa膰 na 艂awce przed kancelari膮 parafialn膮 w Smedstorpie.

- Przyszed艂 pan po za艣wiadczenie o zmianie adresu? - nieoczekiwanie zapyta艂 m臋偶czyzna.

Wallander drgn膮艂, jakby go kto艣 na czym艣 przy艂apa艂.

- Nie, chcia艂em tylko zada膰 kilka pyta艅. M臋偶czyzna patrzy艂 na niego zmru偶onymi oczami.

- Poznaj臋 pana- powiedzia艂. - Jest pan z Tomelilli?

- Nie. Z Malm贸. Ale od lat mieszkam w Ystadzie. Wsta艂, odwr贸ci艂 si臋 do m臋偶czyzny, 偶eby si臋 z nim po偶egna膰, i mimowolnie rzuci艂 okiem na bia艂y podkoszulek, widoczny pod rozpi臋t膮 bluz膮. By艂a na nim reklama prom贸w kursuj膮cych mi臋dzy Helsingborgiem i Helsing贸rem. W pierwszej chwili uzna艂, 偶e to przypadek, szybko jednak zmieni艂 zdanie. Usiad艂. M臋偶czyzna zgasi艂 papierosa w trawie i ju偶 si臋 podnosi艂.

- Chwileczk臋. Chcia艂bym o co艣 spyta膰. M臋偶czyzna wyczu艂 zmian臋 tonu i wyczekuj膮co popatrzy艂 na Wallandera.

- Jestem policjantem - powiedzia艂 Wallander. - Nie przyjecha艂em tutaj rozmawia膰 z proboszczem. Przyjecha艂em porozmawia膰 z panem. Zastanawiam si臋, dlaczego nie podpisa艂 pan listu, kt贸ry pan do nas wys艂a艂. O dziewczynie, kt贸r膮 pan zabra艂 w Helsingborgu.

Wiedzia艂, 偶e zagra艂 ostro. Wbrew wszystkiemu, czego go uczono. Ola艂 jedn膮 z elementarnych zasad, 偶e policjantowi, kt贸ry chce dotrze膰 do prawdy, nie wolno k艂ama膰. W ka偶dym razie nie wtedy, kiedy nie pope艂niono 偶adnego przest臋pstwa.

Ale cios by艂 celny. M臋偶czyzna drgn膮艂, atak Wallandera przyszed艂 nieoczekiwanie. Wszelkie obiekcje natychmiast znikn臋艂y. Sk膮d wiedzia艂, 偶e to on napisa艂 list? Sk膮d w og贸le cokolwiek wiedzia艂?

Wallander odczyta艂 te reakcje. Teraz, po celnym ciosie, m贸g艂 m臋偶czyzn臋 podnie艣膰 z ringu i uspokoi膰.

- Pisanie anonim贸w nie jest zabronione - powiedzia艂. - Zabieranie autostopowicz贸w te偶 nie. Chc臋 tylko wiedzie膰, dlaczego pan napisa艂 ten list, kiedy j膮 pan zabra艂, gdzie wysiad艂a, o kt贸rej i czy co艣 m贸wi艂a podczas podr贸偶y.

- Teraz pana poznaj臋 - mrukn膮艂 m臋偶czyzna. - To pan kilka lat temu zastrzeli艂 cz艂owieka we mgle. Na poligonie pod Ystadem.

- Zgadza si臋, to ja. Nazywam si臋 Kurt Wallander.- Ona sta艂a przy drodze wylotowej na po艂udnie - powiedzia艂 m臋偶czyzna. - To by艂o o si贸dmej wieczorem. Pojecha艂em tam po buty. Kuzyn ma w Helsingborgu sklep z butami. Zawsze troch臋 mi opu艣ci. Ja z regu艂y nie zabieram autostopowicz贸w, ale ona wygl膮da艂a na zagubion膮.

- I co si臋 sta艂o?

-Nic.

- W jakim j臋zyku m贸wi艂a?

- Nie wiem, ale na pewno nie po szwedzku. A ja nie znam angielskiego. Powiedzia艂em, 偶e jad臋 do Tomelilli. Skin臋艂a g艂ow膮. Przytakiwa艂a ca艂y czas, bez wzgl臋du na to, co m贸wi艂em.

- Czy mia艂a jaki艣 baga偶?

- Nie.

- Nawet torebki?

- Nie, nic nie mia艂a.

- I pojechali艣cie.

- Usiad艂a z ty艂u. Przez ca艂y czas s艂owem si臋 nie odezwa艂a. Pomy艣la艂em, 偶e to dziwne. 呕a艂owa艂em, 偶e j膮 wzi膮艂em.

- Dlaczego?

- Mo偶e wcale nie chcia艂a jecha膰 do Tomelilli?! Kto u licha jedzie do Tomelilli?

- A wi臋c nic nie powiedzia艂a?

- Ani s艂owa.

- Co robi艂a?

- Co robi艂a?

- Spa艂a? Patrzy艂a przez okno? Co robi艂a? M臋偶czyzna my艣la艂.

- Nad jednym si臋 potem zastanawia艂em. Ile razy kto艣 nas wyprzedza艂, kuli艂a si臋 na siedzeniu. Jakby nie chcia艂a, 偶eby j膮 kto艣 zobaczy艂.

- Ba艂a si臋?

- Chyba tak.- Co by艂o potem?

- Zatrzyma艂em si臋 przy rondzie pod Tomelill膮 i wysiad艂a. Szczerze m贸wi膮c, nie wydaje mi si臋, 偶eby wiedzia艂a, gdzie jest.

- A wi臋c nie jecha艂a do Tomelilli?

- Raczej chcia艂a si臋 wydosta膰 z Helsingborga. I pojecha艂em dalej. Kiedy doje偶d偶a艂em do domu, pomy艣la艂em, 偶e nie mog臋 jej tak zostawi膰, i wr贸ci艂em. Ale ju偶 jej nie by艂o.

- Ile czasu to zaj臋艂o?

- G贸ra dziesi臋膰 minut. Wallander zastanawia艂 si臋.

- Kiedy j膮 pan zabiera艂 pod Helsingborgiem, sta艂a przy szosie. Czy mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e kto艣 j膮 tam podwi贸z艂? Czy przysz艂a z miasta?

- Z miasta - powiedzia艂 po namy艣le. - Gdyby kto艣 j膮 podrzuci艂, nie sta艂aby w tym miejscu.

- I potem ju偶 jej pan nie widzia艂? Nie szuka艂?

-A niby po co?

- O kt贸rej to by艂o?

- Wysiad艂a o 贸smej. Pami臋tam dok艂adnie, bo akurat zaczyna艂y si臋 wiadomo艣ci w radiu.

Wallander zastanawia艂 si臋 nad tym, co us艂ysza艂. Mia艂 szcz臋艣cie.

- Dlaczego napisa艂 pan do nas list? - spyta艂. - I dlaczego anonimowo?

- Przeczyta艂em o dziewczynie, kt贸ra si臋 spali艂a. Od razu co艣 mnie tkn臋艂o, 偶e to mog艂a by膰 ona. Ale wola艂em si臋 nie ujawnia膰. Jestem 偶onaty. 呕ona mog艂aby to 藕le zrozumie膰. 呕e wzi膮艂em autostopowiczk臋.

Wallander czu艂, 偶e m臋偶czyzna, m贸wi prawd臋.

- Nikt si臋 o tym nie dowie - zapewni艂. - Musz臋 pana jednak poprosi膰 o nazwisko i numer telefonu.

- Nazywam si臋 Sven Andersson. Mam nadziej臋, 偶e nie spotkaj膮 mnie 偶adne przykro艣ci.- Je艣li powiedzia艂 pan prawd臋, na pewno nie. - Zapisa艂 numer telefonu. - Jeszcze jedno. Czy pami臋ta pan, co mia艂a na szyi?

Sven Andersson pokr臋ci艂 g艂ow膮. Wallander wsta艂 i poda艂 mu r臋k臋.

- Bardzo mi pan pom贸g艂.

- Czy to ona?

- Prawdopodobnie. Pozostaje tylko pytanie, co robi艂a w Helsingborgu.

Poszed艂 do samochodu. Kiedy otwiera艂 drzwi, zadzwoni艂a kom贸rka. W pierwszej chwili pomy艣la艂, 偶e zab贸jca Wetterstedta i Carlmana znowu zaatakowa艂. Wracaj膮c do Ystadu, Wallander postanowi艂 jeszcze tego samego dnia pojecha膰 do Hassleholmu i porozmawia膰 z emerytowanym policjantem Hugonem Sandinem.

Na kom贸rk臋 zadzwoni艂 Nyberg z wiadomo艣ci膮, 偶e na jego biurku le偶y siedem zdj臋膰 i 偶e nie maj膮 informacji o nast臋pnym ataku zab贸jcy Wetterstedta i Car艂mana. Najpierw Wallander odczu艂 du偶膮 ulg臋. Potem, kiedy wyjecha艂 ze Smedstorpu, pomy艣la艂, 偶e musi lepiej nad sob膮 panowa膰. Nie by艂o 偶adnej pewno艣ci, 偶e na li艣cie sprawcy jest wi臋cej ofiar. Musi poskromi膰 strach, kt贸ry przyprawia go o niepotrzebny zam臋t w g艂owie. On i jego koledzy musz膮 kontynuowa膰 艣ledztwo tak, jakby wszystko, co si臋 mia艂o wydarzy膰, ju偶 si臋 wydarzy艂o. Inaczej zamieni膮 si臋 w policjant贸w skupionych wy艂膮cznie na swoich niepokojach.

Poszed艂 do siebie i napisa艂 notatk臋 z rozmowy ze Svenem Anderssonem. Nie uda艂o mu si臋 z艂apa膰 Martinssona, Ebba wiedzia艂a tylko tyle, 偶e wyszed艂 z komendy, ale nie powiedzia艂 dok膮d. Kom贸rk臋 wy艂膮czy艂. Wallander si臋 wkurzy艂. Nie pierwszy raz nie m贸g艂 si臋 skontaktowa膰 z Martinssonem. Na najbli偶szym zebraniu za偶膮da, 偶eby wszyscy zawsze byli osi膮galni. Potem przypomnia艂 sobie o zdj臋ciach, kt贸re zdaniem Nyberga mia艂y le偶e膰 na biurku. Odruchowo przykry艂 je notatnikiem. Wyj膮艂 z koperty, zapali艂 lampk臋 przy biurku i ogl膮da艂. Nie wiedz膮c, czego si臋 w艂a艣ciwie spodziewa艂, by艂 rozczarowany. Zdj臋cia by艂y zrobione z pi臋tra willi Wetterstedta. Odwr贸cona 艂贸d藕 Lindgrena i spokojne morze. 呕adnych ludzi, pusta pla偶a. Dwa by艂y na dok艂adk臋 nieostre. Po艂o偶y艂 je przed sob膮 i zastanawia艂 si臋, dlaczego Wetterstedt je zrobi艂. Je艣li to on je robi艂. Wyj膮艂 z szuflady szk艂o powi臋kszaj膮ce. Bez zmian. Nic ciekawego. W艂o偶y艂 zdj臋cia do koperty i zdecydowa艂, 偶e poprosi kogo艣 z koleg贸w, 偶eby je obejrza艂, bo a nu偶 co艣 przegapi艂. Chcia艂 dzwoni膰 do Hassleholmu, kiedy do drzwi zapuka艂a sekretarka. Przynios艂a faks od Hansa Yikandera ze Sztokholmu. Pi臋膰 maczkiem zapisanych stron referuj膮cych przebieg rozmowy z matk膮 Wetterstedta. Szybko przeczyta艂. Staranna robota, ale kompletnie bez fantazji. Wallander m贸g艂 przewidzie膰 ka偶de pytanie. Do艣wiadczenie m贸wi艂o mu, 偶e przes艂uchanie lub rozmowa maj膮ca zwi膮zek z dochodzeniem musi si臋 sk艂ada膰 z zasadniczych pyta艅 i z moment贸w zaskoczenia. P贸艂 na p贸艂. Jednocze艣nie przyzna艂, 偶e jest niesprawiedliwy wobec Hansa Yikandera. C贸偶 bowiem niezwyk艂ego mog艂a powiedzie膰 o swoim synu, kt贸rego prawie nie widywa艂a, a z kt贸rym prowadzi艂a jedynie kr贸tkie rozmowy telefoniczne, dziewi臋膰dziesi臋cioczteroletnia staruszka? Po przeczytaniu sprawozdania Hansa Yikandera doszed艂 do wniosku, 偶e nie ma w nim nic, co posuwa艂oby 艣ledztwo naprz贸d. Poszed艂 po kaw臋, my艣l膮c w roztargnieniu o proboszczu ze Smedstorpu. Potem zadzwoni艂 do Hassleholmu. Odebra艂 m艂odszy m臋偶czyzna. Wallander przedstawi艂 si臋 i powiedzia艂, o co chodzi. Up艂yn臋艂o nieco czasu, zanim Hugo Sandin podszed艂 do telefonu. Wallander us艂ysza艂 jasny, stanowczy g艂os. Hugo Sandin by艂 got贸w spotka膰 si臋 z Wallanderem tego samego dnia. Wallander zanotowa艂, jak tam dojecha膰. By艂 kwadrans po trzeciej, kiedy opu艣ci艂 komend臋. Po drodze zatrzyma艂 si臋, 偶eby co艣 zje艣膰. Po pi膮tej podjecha艂 pod przebudowany m艂yn, na kt贸rym szyld informowa艂, 偶e mie艣ci si臋 tutaj garncarnia. Przed domem krz膮ta艂 si臋 starszy pan i wyrywa艂 mlecze. Kiedy Wallander wysiad艂 z samochodu, wytar艂 r臋ce i podszed艂. Wallanderowi nie chcia艂o si臋 wierzy膰, 偶e ten 偶wawy m臋偶czyzna ma przesz艂o osiemdziesi膮t lat. Pomy艣le膰, 偶e Hugo Sandin i jego ojciec s膮 niemal r贸wie艣nikami.

- Rzadko kto艣 mnie odwiedza - powiedzia艂 Hugo Sandin. - Wszyscy moi przyjaciele umarli. Zosta艂 mi tylko kolega z zab贸jstw. Jest w domu opieki pod Sztokholmem i pami臋ta tylko to, co by艂o przed rokiem sze艣膰dziesi膮tym. Staro艣膰 to jedno wielkie g贸wno.

Wallander pomy艣la艂, 偶e Hugo Sandin m贸wi to samo co Ebba. Ale jego ojciec bardzo rzadko, a raczej wcale, nie narzeka艂 na staro艣膰.

W starej wozowni, przerobionej na pomieszczenie wystawowe, sta艂 st贸艂, a na nim termos i fili偶anki. Wallander uzna艂, 偶e uprzejmo艣膰 nakazuje mu po艣wi臋ci膰 par臋 minut na podziwianie ceramiki. Hugo Sandin usiad艂 przy stole i nala艂 kaw臋.

- Jest pan pierwszym policjantem, kt贸ry si臋 interesuje ceramik膮 - zauwa偶y艂 z ironi膮. Wallander usiad艂 przy stole.

- Szczerze m贸wi膮c, nieszczeg贸lnie.

- Policjanci zazwyczaj lubi膮 w臋dkowa膰. Na odludnych g贸rskich jeziorach. Albo w g艂臋bi smalandzkich las贸w.

- Tak? Nie wiedzia艂em. Ja nie w臋dkuj臋. Sandin bacznie mu si臋 przygl膮da艂.

- A co pan robi w wolnych chwilach?

- Bardzo trudno mi si臋 odpr臋偶y膰.

Sandin z aprobat膮 pokiwa艂 g艂ow膮.

- Praca policjanta to powo艂anie. Zupe艂nie tak jak zaw贸d lekarza. Zawsze na s艂u偶bie. Bez wzgl臋du na to, czy jeste艣my w mundurze, czy nie.

Wallander postanowi艂 nie wdawa膰 si臋 w dyskusj臋. Kiedy艣 wierzy艂, 偶e to powo艂anie, teraz ju偶 nie, w ka偶dym razie mia艂 w膮tpliwo艣ci.

- Prosz臋 m贸wi膰 - powiedzia艂 Sandin. - Wiem z gazet, co robicie w Ystadzie. Niech mi pan teraz powie, czego nie ma w gazetach.

Wallander zreferowa艂 okoliczno艣ci obydwu morderstw. Od czasu do czasu Hugo Sandin wtr膮ca艂 pytanie, zawsze na temat.

- Inaczej m贸wi膮c, mo偶e znowu zabi膰 - skwitowa艂, kiedy Wallander umilk艂.

- Nie mo偶emy tego wykluczy膰.

Hugo Sandin odsun膮艂 si臋 od sto艂u, 偶eby rozprostowa膰 nogi.

- Mam panu teraz opowiedzie膰 o Gustafie Wetterstedcie. Ch臋tnie. Ale przedtem chcia艂bym spyta膰, sk膮d pan wie, 偶e dawno temu po艣wi臋ca艂em mu wyj膮tkowo du偶o czasu.

- Powiedzia艂 mi o tym pewien dziennikarz z Ystadu, niestety alkoholik. Nazywa si臋 Lars Magnusson.

- Nic mi nie m贸wi to nazwisko.

- W ka偶dym razie on o tym wiedzia艂.

Hugo Sandin siedzia艂 w milczeniu i pociera艂 palcem wargi. Wallander mia艂 wra偶enie, 偶e szuka odpowiedniego punktu wyj艣cia.

- Prawda o Gustafie Wetterstedcie nie jest skomplikowana - zacz膮艂. - To 艂ajdak. Jako minister sprawiedliwo艣ci, mia艂 by膰 mo偶e formalne kompetencje. Ale si臋 nie nadawa艂.

- Dlaczego?

- My艣la艂 przede wszystkim o w艂asnej karierze, a nie o dobru kraju. Gorszej oceny nie mo偶na wystawi膰 ministrowi.- A jednak m贸wi艂o si臋 o nim jako ewentualnym szefie partii.

Hugo Sandin energicznie pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- B艂膮d. To by艂y tylko spekulacje dziennikarzy. W 艂onie partii nikt nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e on nigdy nie zostanie przyw贸dc膮. Je艣li w og贸le by艂 cz艂onkiem partii.

- Ale przez wiele lat by艂 ministrem sprawiedliwo艣ci. Wi臋c chyba si臋 jako艣 nadawa艂.

- Jest pan za m艂ody, 偶eby to pami臋ta膰. Gdzie艣 tak w latach pi臋膰dziesi膮tych zaznaczy艂a si臋 pewna cezura, niewidzialna linia podzia艂u. Szwecja 偶eglowa艂a z niesamowitym wiatrem. By艂y nieograniczone 艣rodki na likwidowanie resztek ub贸stwa. Jednocze艣nie zachodzi艂y zmiany w 偶yciu politycznym. Politycy stali si臋 zawodowcami. Karierowiczami. Idealizm, kt贸ry kiedy艣 dominowa艂, zacz膮艂 bledn膮c. I wysun臋li si臋 naprz贸d ludzie pokroju Gustafa Wetterstedta. Wyl臋garniami polityk贸w przysz艂o艣ci sta艂y si臋 polityczne ugrupowania m艂odzie偶owe.

- Pom贸wmy o skandalach, kt贸re mu towarzyszy艂y - przerwa艂 Wallander, zaniepokojony, 偶e Hugo Sandin ugrz臋藕nie na dobre w politycznych wspomnieniach.

- Zadawa艂 si臋 z prostytutkami. W czym naturalnie nie by艂 osamotniony. Ale mia艂 szczeg贸lne sk艂onno艣ci, kt贸re si臋 odbija艂y na dziewcz臋tach.

- S艂ysza艂em o jednej, kt贸ra z艂o偶y艂a doniesienie.

- Karin Bengtsson. Nie mia艂a szcz臋艣liwego 偶ycia w domu, w Eksj贸. Uciek艂a do Sztokholmu i w pi臋膰dziesi膮tym czwartym po raz pierwszy zosta艂a odnotowana w papierach obyczaj贸wki. Kilka lat p贸藕niej znalaz艂a si臋 w grupie, z kt贸rej Wetterstedt wybiera艂 swoje panienki. W styczniu pi臋膰dziesi膮tego si贸dmego z艂o偶y艂a doniesienie. Poci膮艂 jej stopy 偶yletk膮. Widzia艂em si臋 z ni膮. Ledwie mog艂a usta膰 na nogach. Wetterstedt zrozumia艂, 偶e posun膮艂 si臋 za daleko. Doniesienie znikn臋艂o, Karin Bengtsson dosta艂a spor膮 sumk臋 za milczenie. Pieni膮dze posz艂y na salon damskich kapeluszy w Yasterasie. W pi臋膰dziesi膮tym dziewi膮tym, dzi臋ki przelewowi na koncie, by艂o j膮 sta膰 na will臋. Od sze艣膰dziesi膮tego co roku je藕dzi艂a na Majork臋.

- Kto przes艂a艂 te pieni膮dze?

- Ju偶 wtedy istnia艂y tak zwane gadzinowe fundusze. Szwedzki dw贸r da艂 przyk艂ad, kupuj膮c ludzi, kt贸rzy si臋 zanadto spoufalali z kr贸lem.

- Czy Karin Bengtsson 偶yje?

- Umar艂a w maju osiemdziesi膮tego czwartego. Nigdy nie wysz艂a za m膮偶. Nie widzia艂em jej, odk膮d wyjecha艂a do Yasterasu. Ale czasami dzwoni艂a. Do samego ko艅ca. Tyle 偶e wtedy by艂a najcz臋艣ciej pijana.

- Dlaczego do pana dzwoni艂a?

- Skontaktowa艂em si臋 w ni膮 ju偶 wtedy, kiedy zacz臋艂y kr膮偶y膰 pog艂oski, 偶e jaka艣 mewka chce z艂o偶y膰 doniesienie na Wetterstedta. Chcia艂em jej pom贸c. Mia艂a zmarnowane 偶ycie. Straci艂a wiar臋 w siebie.

- Dlaczego pan si臋 w to zaanga偶owa艂?

- By艂em oburzony. I dosy膰 radykalny. Wielu policjant贸w godzi艂o si臋 na korumpowanie prawa. Ja nie. Teraz te偶 si臋 nie godz臋.

- Co si臋 sta艂o potem, kiedy uciszono Karin Bengtsson?

- Wetterstedt dalej robi艂 swoje. Porzn膮艂 du偶o dziewcz膮t. Ale 偶adna nigdy nie z艂o偶y艂a doniesienia. Za to co najmniej dwie panienki po prostu znikn臋艂y.

- To znaczy?

Hugo Sandin popatrzy艂 na Wallandera ze zdziwieniem.

-Znikn臋艂y, s艂uch po nich zagin膮艂. By艂y poszukiwane. Ale bez skutku.

- Jak pan my艣li, co si臋 mog艂o sta膰?

- My艣l臋, 偶e oczywi艣cie zosta艂y zamordowane. Rozpuszczone w wapnie, zatopione w morzu. Czyja wiem? Wallander nie wierzy艂 w艂asnym uszom.- Czy to mo偶e by膰 prawda? Wydaje si臋 co najmniej nieprawdopodobne.

- Jak to si臋 m贸wi? Nieprawdopodobne, ale prawdziwe?

- Wetterstedt mia艂by si臋 dopu艣ci膰 morderstwa? Hugo Sandin pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie twierdz臋, 偶e zrobi艂 to osobi艣cie. Jestem przekonany, 偶e nie. Nie wiem, co si臋 konkretnie sta艂o, zapewne nigdy si臋 tego nie dowiemy. Ale wnioski mo偶na wyci膮gn膮膰. Nawet je艣li brak dowod贸w.

- Ci膮gle trudno mi w to uwierzy膰.

- Taka jest prawda - powiedzia艂 Hugo Sandin stanowczo. - Wetterstedt nie mia艂 sumienia. Ale, rzecz jasna, nigdy niczego nie mo偶na mu by艂o udowodni膰.

- Kr膮偶y艂o o nim wiele pog艂osek.

- Wszystkie by艂y uzasadnione. Wetterstedt wykorzystywa艂 swoj膮 pozycj臋 do zaspokajania perwersyjnych ci膮got seksualnych. By艂 te偶 zamieszany w dosy膰 m臋tne interesy, kt贸re zapewni艂y mu poka藕ny maj膮tek.

- Handel obrazami?

- Raczej kradzie偶 obraz贸w. W wolnych chwilach po艣wi臋ca艂em du偶o czasu na tropienie tych wszystkich powi膮za艅 i uk艂ad贸w. Marzy艂o mi si臋, 偶e kiedy艣 rzuc臋 prokuratorowi na st贸艂 tak niepodwa偶alne dowody, 偶e Wetterstedt nie tylko wyleci z urz臋du, ale i trafi do wi臋zienia. Niestety nigdy tak daleko nie zaszed艂em.

- Na pewno ma pan mn贸stwo materia艂贸w z tamtego okresu?

- Kilka lat temu wszystko spali艂em. W piecu ceramicznym syna. Co najmniej dziesi臋膰 kilo papieru.

Wallander zakl膮艂 w duchu. Nie bra艂 pod uwag臋 takiej mo偶liwo艣ci, 偶e Hugo Sandin pozb臋dzie si臋 materia艂贸w, kt贸re tak pracowicie gromadzi艂.- Ci膮gle mam dobr膮 pami臋膰 - powiedzia艂 Sandin. - Powinienem pami臋ta膰 wszystko, co spali艂em.

- Kim by艂 Arne Carlman? - spyta艂 Wallander.

- Cz艂owiekiem, kt贸ry wyni贸s艂 obwo藕ny handel obrazami na wy偶szy poziom.

- W sze艣膰dziesi膮tym dziewi膮tym siedzia艂 na Langholmen. Dostali艣my anonimow膮 informacj臋, 偶e w tym czasie nawi膮za艂 kontakt z Wetterstedtem. A kiedy wyszed艂 z wi臋zienia, panowie si臋 spotkali.

- Carlman pojawia艂 si臋 od czasu do czasu przy okazji r贸偶nych 艣ledztw. Na Langholmen trafi艂 chyba za co艣 tak banalnego jak sfa艂szowanie czeku.

- Czy kiedykolwiek znalaz艂 pan jakie艣 powi膮zania mi臋dzy nim a Wetterstedtem?

- Podobno spotkali si臋 pod koniec lat pi臋膰dziesi膮tych. Mieli wsp贸lne zainteresowania, grali na wy艣cigach. Ich nazwiska wyp艂yn臋艂y przy okazji ob艂awy na torze w Tabach oko艂o sze艣膰dziesi膮tego drugiego. O Wetterstedcie nie wspomniano, uznaj膮c za rzecz wysoce niestosown膮 informowanie og贸艂u spo艂ecze艅stwa o obecno艣ci ministra sprawiedliwo艣ci na wy艣cigach.

- Co ich 艂膮czy艂o?

- Niczego nie uda艂o si臋 ustali膰. Kr膮偶yli jak planety na r贸偶nych orbitach, kt贸re si臋 niekiedy spotyka艂y.

- Potrzebny mi ten punkt styczno艣ci - powiedzia艂 Wallander. - Jestem przekonany, 偶e bez tego nie uda si臋 nam zidentyfikowa膰 sprawcy.

- Je艣li si臋 kopie dostatecznie g艂臋boko, zwykle si臋 znajduje - skonstatowa艂 Hugo Sandin.

Odezwa艂a si臋 kom贸rka, kt贸r膮 Wallander po艂o偶y艂 przed sob膮 na stole. Od razu przeszy艂 go lodowaty strach, 偶e sta艂o si臋 co艣 powa偶nego.

Tym razem te偶 si臋 pomyli艂. Dzwoni艂 Hansson.- Chcia艂em si臋 dowiedzie膰, czy jeszcze tu dzisiaj zajrzysz. Je艣li nie, spotkamy si臋 jutro.

- Czy co艣 si臋 sta艂o?

- Nic istotnego. Wszyscy siedz膮 po uszy w robocie.

- Jutro o 贸smej rano. Dzisiaj ju偶 nie.

- Svedberg pojecha艂 do szpitala opatrzy膰 swoje oparzeliny - poinformowa艂 Hansson.

- Powinien bardziej uwa偶a膰. Co roku jest to samo. Zako艅czy艂 rozmow臋 i od艂o偶y艂 telefon.

- Du偶o si臋 o panu m贸wi - powiedzia艂 Hugo Sandin. -Chadza pan chyba w艂asnymi 艣cie偶kami.

- Wi臋kszo艣膰 tego, co si臋 m贸wi, to nieprawda - wymijaj膮co odpowiedzia艂 Wallander.

- Cz臋sto sobie zadaj臋 pytanie, jak to jest by膰 dzisiaj policjantem.

- Ja te偶.

Wstali i poszli do samochodu. By艂 pi臋kny wiecz贸r.

- Czy wyobra偶a pan sobie kogo艣, kto m贸g艂by zabi膰 Wetterstedta? -spyta艂 Wallander.

- Na pewno jest ich wielu. Wallander zatrzyma艂 si臋 w p贸艂 kroku.

- Mo偶e pope艂niamy b艂膮d. Mo偶e powinni艣my te 艣ledztwa potraktowa膰 osobno i zamiast szuka膰 wsp贸lnego mianownika, skupi膰 si臋 na dw贸ch r贸偶nych sprawach. 呕eby w ten spos贸b doj艣膰 do punktu styczno艣ci.

- Morderca jest ten sam - powiedzia艂 Hugo Sandin. - Dlatego 艣ledztwa powinny si臋 zaz臋bia膰. W przeciwnym razie mo偶ecie wej艣膰 na fa艂szywy trop.

Wallander skin膮艂 g艂ow膮. U艣cisn臋li sobie r臋ce na po偶egnanie.

- Prosz臋 si臋 odezwa膰 - powiedzia艂 Hugo Sandin. - Mam mn贸stwo wolnego czasu. Staro艣膰 to samotno艣膰 i czekanie na nieuniknione.

- Czy kiedykolwiek 偶a艂owa艂 pan, 偶e zosta艂 policjantem? -spyta艂 Wallander.

- Nie, nigdy. Dlaczego mia艂bym 偶a艂owa膰?

- Tak tylko pytam. Dzi臋kuj臋, 偶e po艣wi臋ci艂 mi pan sw贸j czas.

- Na pewno go z艂apiecie. Nawet je艣li to troch臋 potrwa.

Wallander skin膮艂 g艂ow膮 i wsiad艂 do samochodu. We wstecznym lusterku zauwa偶y艂, 偶e Hugo Sandin wr贸ci艂 do wyrywania mleczy z trawnika.

Dochodzi艂a za kwadrans 贸sma, kiedy Wallander dotar艂 do Ystadu. Zaparkowa艂 przed swoim domem i ju偶 mia艂 wej艣膰, kiedy sobie u艣wiadomi艂, 偶e nie ma nic do jedzenia, a jakby tego by艂o ma艂o, zapomnia艂 odda膰 samoch贸d do przegl膮du. Zakl膮艂 g艂o艣no.

Zjad艂 kolacj臋 w chi艅skiej restauracji, przy rynku. By艂 jedynym go艣ciem. Po kolacji poszed艂 do portu. Przygl膮da艂 si臋 na molo ko艂ysz膮cym si臋 niemrawo 艂odziom i my艣la艂 o dw贸ch rozmowach, kt贸re odby艂 w ci膮gu dnia.

Kt贸rego艣 wieczoru Dolores Maria Santana sta艂a przy drodze wylotowej z Helsingborga i chcia艂a stamt膮d odjecha膰. Nie m贸wi艂a po szwedzku i ba艂a si臋 przeje偶d偶aj膮cych samochod贸w. Do tej pory uda艂o im si臋 dowiedzie膰 tylko tyle, 偶e urodzi艂a si臋 w Dominikanie.

Formu艂uj膮c najwa偶niejsze pytania, patrzy艂 na star膮, dobrze utrzyman膮 艂贸d藕. Dlaczego i jak znalaz艂a si臋 w Szwecji? Od czego ucieka艂a? Dlaczego si臋 podpali艂a w rzepaku Salomonssona?

Szed艂 molem. Na 偶agl贸wce odbywa艂o si臋 przyj臋cie. Kto艣 podni贸s艂 kieliszek i przepi艂 do Wallandera. Skin膮艂 g艂ow膮 i u艂o偶y艂 d艂o艅 w kieliszek.

Na ko艅cu mola usiad艂 na pacho艂ku i my艣la艂 o rozmowie z Hugonem Sandinem. Wszystko by艂o jak膮艣 przedziwn膮 pl膮tanin膮. Nie widzia艂 偶adnych punkt贸w zaczepienia, 偶adnych trop贸w, kt贸re mog艂yby ich doprowadzi膰 do prze艂omu w 艣ledztwie.

I strach. Nie wyzby艂 si臋 go. Ba艂 si臋, 偶e to si臋 powt贸rzy.

Dochodzi艂a dziewi膮ta. Rzuci艂 do wody gar艣膰 偶wiru i wsta艂. Przyj臋cie na 偶agl贸wce trwa艂o. Wr贸ci艂 przez miasto. Na pod艂odze pi臋trzy艂 si臋 stos brudnych ubra艅. Napisa艂 do siebie kartk臋 i zostawi艂 j膮 na kuchennym stole. 鈥濸rzegl膮d samochodu, do cholery!" Potem w艂膮czy艂 telewizor i po艂o偶y艂 si臋 na kanapie.

O dziesi膮tej zadzwoni艂 do Bajby. S艂ysza艂 j膮 bardzo wyra藕nie.

- Chyba jeste艣 zm臋czony - powiedzia艂a. - Masz du偶o pr膮cy?

- Nie bardzo - odpar艂 wymijaj膮co. - T臋skni臋 za tob膮. Roze艣mia艂a si臋.

- Przecie偶 nied艂ugo si臋 zobaczymy.

- Co robi艂a艣 w Tallinie? Zn贸w si臋 roze艣mia艂a.

- Spotka艂am innego m臋偶czyzn臋. A co my艣la艂e艣?

-W艂a艣nie to.

- Musisz si臋 wyspa膰. S艂ysz臋 to a偶 w Rydze. Rozumiem, 偶e Szwecja dobrze sobie radzi w pi艂ce no偶nej.

- Interesujesz si臋 sportem? -zdziwi艂 si臋 Wallander.

- Czasami. Zw艂aszcza wtedy, kiedy gra 艁otwa.

- Tutaj ludzie oszaleli.

- Ale nie ty?

- Obiecuj臋 popraw臋. Kiedy Szwecja b臋dzie gra艂a z Brazyli膮, postaram si臋 ogl膮da膰.

Us艂ysza艂 jej 艣miech. Chcia艂 jeszcze co艣 powiedzie膰, ale nic mu nie przysz艂o do g艂owy. Po rozmowie wr贸ci艂 do telewizora. Przez chwil臋 ogl膮da艂 film. Potem wy艂膮czy艂 i po艂o偶y艂 si臋 do 艂贸偶ka.

Zanim zasn膮艂, my艣la艂 o ojcu. Jesieni膮 pojad膮 do W艂och.

By艂 wtorkowy wiecz贸r, 28 czerwca. Neonowe wskaz贸wki zegara w kszta艂cie dw贸ch kurczowo splecionych w臋偶y pokazywa艂y dziesi臋膰 po si贸dmej. Za kilka godzin Szwecja b臋dzie gra艂a z Brazyli膮. To te偶 wliczy艂 do planu. Wszyscy zasi膮d膮 przed telewizorami, nikt nie zwr贸ci uwagi na to, co si臋 dzieje na dworze. Posadzka ch艂odzi艂a jego bose stopy. Od wczesnego przedpo艂udnia tkwi艂 przed lustrami. Kilka godzin temu zako艅czy艂 wielk膮 przemian臋. Tym razem zmieni艂 wz贸r na prawym policzku. Kolisty ornament pomalowa艂 niebieskoczarn膮 farb膮. Przedtem u偶ywa艂 krwistoczerwonej. By艂 zadowolony z tej zmiany. Jego twarz wydawa艂a si臋 jeszcze bardziej przera偶aj膮ca. Od艂o偶y艂 p臋dzel i pomy艣la艂 o czekaj膮cym go zadaniu. Mia艂 z艂o偶y膰 siostrze najwi臋ksz膮 ofiar臋. By艂 nawet zmuszony skorygowa膰 swoje plany. Nieoczekiwana sytuacja sprawi艂a, 偶e przez moment odczu艂 przewag臋 z艂ych mocy. 呕eby uzyska膰 jasno艣膰, jak sobie z tym poradzi膰, ca艂膮 noc sp臋dzi艂 pod oknem siostry. Usiad艂 mi臋dzy dwoma skalpami i czeka艂, a偶 przeniknie go ich si艂a. W 艣wietle latarki czyta艂 艣wi臋t膮 ksi臋g臋 swojej siostry. Uzna艂, 偶e nie ma powod贸w do trzymania si臋 ustalonej zawczasu kolejno艣ci.

Ostatni膮 ofiar膮 mia艂 by膰 ich ojciec. Poniewa偶 m臋偶czyzna, kt贸ry powinien spotka膰 swoje przeznaczenie tego wieczoru, nagle wyjecha艂 za granic臋, trzeba by艂o zmieni膰 kolejno艣膰.

S艂ucha艂 uderze艅 serca Geronima, kt贸re bi艂o w jego piersi. Jak sygna艂y docieraj膮ce z przesz艂o艣ci. Serce wystukiwa艂o wiadomo艣膰, 偶e musi wykona膰 艣wi臋te zadanie, jakiego si臋 podj膮艂. To najwa偶niejsze. Ziemia pod oknem siostry domaga艂a si臋 trzeciej zapluty. M臋偶czyzna, poczeka, na jego miejscu b臋dzie ich ojciec.

Tego d艂ugiego dnia, siedz膮c przed lustrami i dokonuj膮c wielkiej przemiany, cieszy艂 si臋 na spotkanie z ojcem i wiele sobie po nim obiecywa艂. Zadanie wymaga艂o pewnych dodatkowych przygotowa艅. Wcze艣nie rano, w piwnicy, zacz膮艂 szykowa膰 sprz臋t. Przesz艂o dwie godziny zaj臋艂o mu przylutowanie nowego ostrza do trzonka siekiery zabawki. Dosta艂 j膮 w prezencie od ojca na si贸dme urodziny. Ju偶 wtedy pomy艣la艂, 偶e pewnego dnia u偶yje jej przeciwko darczy艅cy. Teraz nareszcie nadarza艂a si臋 okazja. 呕eby plastikowy trzonek z marn膮 kolorow膮 dekoracj膮 nie p臋k艂 w momencie zadawania ciosu, wzmocni艂 go specjaln膮 ta艣m膮, jak膮 hokei艣ci zabezpieczaj膮 kije hokejowe. Nie wiesz, co to takiego. To nie jest zwyczajna siekiera. To tomahawk. Z pogard膮 pomy艣la艂 o s艂owach ojca, gdy ten wr臋czy艂 mu prezent. Wtedy by艂a to bezsensowna zabawka, plastikowa kopia wykonana w jakim艣 azjatyckim kraju. Teraz, z normalnym ostrzem, sta艂a si臋 prawdziw膮 siekier膮.

Poczeka艂 do wp贸艂 do dziewi膮tej. Ostatni raz wszystko sobie przemy艣la艂. Spojrza艂 na r臋ce. Nie dr偶a艂y. Panowa艂 nad sytuacj膮. Przygotowania, jakie poczyni艂 w ostatnich dw贸ch dniach, gwarantowa艂y powodzenie.

Spakowa艂 do plecaka bro艅, butelk臋 owini臋t膮 w r臋cznik i sznury. Potem w艂o偶y艂 kask, zgasi艂 艣wiat艂o i zamkn膮艂 drzwi do piwnicy. Kiedy wyszed艂 na ulic臋, spojrza艂 w niebo. Zachmurzy艂o si臋. Mo偶e b臋dzie pada膰. Zapali艂 motorower, kt贸ry ukrad艂 poprzedniego dnia, i pojecha艂 do 艣r贸dmie艣cia. Przy stacji kolejowej wszed艂 do budki telefonicznej. Zawczasu wybra艂 tak膮, kt贸ra sta艂a na uboczu. Na jednej z przeszklonych 艣cian przy-klei艂 afisz reklamuj膮cy fikcyjny koncert w nieistniej膮cym klubie m艂odzie偶owym. W pobli偶u nikogo nie by艂o. Zdj膮艂 kask i stan膮艂 twarz膮 do afisza. Potem wsun膮艂 kart臋 telefoniczn膮 i wybra艂 numer. Lew膮 r臋k膮 trzyma艂 przy ustach k艂臋bek bawe艂nianych k艂ak贸w. By艂a za siedem dziewi膮ta. Czeka艂. By艂 ca艂kowicie spokojny, wiedzia艂, co ma m贸wi膰. Ojciec podni贸s艂 s艂uchawk臋. Hoover pozna艂 po jego g艂osie, 偶e jest poirytowany. To znaczy, 偶e zacz膮艂 pi膰 i chce mie膰 艣wi臋ty spok贸j.

M贸wi艂 w k艂臋bek i trzyma艂 s艂uchawk臋 w pewnej odleg艂o艣ci.

- Tu Peter - powiedzia艂. - Mam co艣, co powinno ci臋 zainteresowa膰.

-Co?

Ojciec ci膮gle by艂 z艂y. Nie mia艂 jednak w膮tpliwo艣ci, 偶e rozmawia z Peterem. Czyli najwi臋ksza przeszkoda zosta艂a pokonana.

- Znaczki za co najmniej p贸艂 miliona. Ojciec zwleka艂 z odpowiedzi膮.

- Czy to pewne?

- Co najmniej p贸l miliona. Mo偶e wi臋cej,

- Nie mo偶esz m贸wi膰 g艂o艣niej?

- Po艂膮czenie jest kiepskie.

- Sk膮d one s膮?

- Z pewnej willi w Limhamnie.

Ojciec troch臋 z艂agodnia艂. Wyra藕nie si臋 zainteresowa艂. Hoover wybra艂 znaczki, bo ojciec zabra艂 mu kiedy艣 ca艂y zbi贸r i sprzeda艂.

- Czy to nie mo偶e poczeka膰 do jutra? Nied艂ugo zacznie si臋 mecz z Brazyli膮.

- Jutro jad臋 do Danii. Albo bierzesz teraz, albo dostanie je kto inny.

Hoover wiedzia艂, 偶e ojciec nigdy nie dopu艣ci do tego, 偶eby takie pieni膮dze trafi艂y do cudzej kieszeni. Czeka艂 w ca艂kowitym spokoju.

- Bior臋 - powiedzia艂. - Gdzie jeste艣?

- Ko艂o jachtklubu w Limhamnie. Na parkingu.

- Dlaczego nie w mie艣cie?

- Powiedzia艂em, 偶e to z willi w Limhamnie. Nie powiedzia艂em tego?

- B臋d臋.

Hoover odwiesi艂 s艂uchawk臋 i w艂o偶y艂 kask. Kart臋 telefoniczn膮 zostawi艂 w automacie. Mia艂 czas, 偶eby dojecha膰 do Limhamnu. Kiedy ojciec zaczyna艂 pi膰, zawsze si臋 rozbiera艂. Poza tym nigdy si臋 nie spieszy艂. By艂 r贸wnie leniwy jak chciwy. Wsiad艂 na motorower, przeci膮艂 miasto i wyjecha艂 na szos臋 prowadz膮c膮 do Limhamnu. Na parkingu przed jachtklubem sta艂o kilka samochod贸w. Wjecha艂 za krzaki i wyrzuci艂 kluczyki. Ostro偶nie, 偶eby nie st艂uc butelki, w艂o偶y艂 kask do plecaka i wyj膮艂 siekier臋.

I czeka艂. Wiedzia艂, 偶e ojciec zwykle parkuje swoj膮 furgonetk臋, kt贸r膮 przewozi艂 kradziony towar, w rogu parkingu. Hoover domy艣la艂 si臋, 偶e tym razem b臋dzie tak samo. Ojciec mia艂 swoje nawyki. Poza tym b臋dzie pijany; zm膮cony umys艂, przyt臋pione reakcje.

Po dwudziestu minutach oczekiwania Hoover us艂ysza艂 nadje偶d偶aj膮cy samoch贸d. 艢wiat艂a reflektor贸w omiot艂y drzewa, zanim skr臋ci艂 na parking. Tak jak Hoover przewidzia艂, zaparkowa艂 tam, gdzie zawsze. Hoover przebieg艂 boso przez parking do furgonetki. Na d藕wi臋k otwieranych drzwi szybko ruszy艂 w tamt膮 stron臋. Tak jak my艣la艂, ojciec patrzy艂 na parking, odwr贸cony do niego plecami. Podni贸s艂 siekier臋 i uderzy艂 trzonkiem w ty艂 g艂owy. To by艂 najbardziej krytyczny moment. Nie chcia艂 zada膰 艣miertelnego ciosu. Musia艂 jednak uderzy膰 tak mocno, 偶eby ojciec, du偶y i bardzo silny, natychmiast straci艂 przytomno艣膰.

Ojciec bezg艂o艣nie osun膮艂 si臋 na asfalt. Hoover odczeka艂 chwil臋 z podniesion膮 siekier膮. Le偶a艂 bez ruchu. Hoover odsun膮艂 boczne drzwi furgonetki, podni贸s艂 ojca i zacz膮艂 wci膮ga膰 go do 艣rodka. Liczy艂 si臋 z tym, 偶e nie b臋dzie to 艂atwe. Potem przyni贸s艂 plecak, wsiad艂 do samochodu i zasun膮艂 drzwi. Kiedy zapali艂 艣wiat艂o, zobaczy艂, 偶e ojciec ci膮gle jest nieprzytomny. Skr臋powa艂 mu r臋ce na plecach, nogi przywi膮za艂 sznurem do oparcia fotela, ta艣m膮 zaklei艂 usta i zgasi艂 艣wiat艂o. Potem usiad艂 za kierownic膮 i zapali艂 silnik. Kilka lat temu ojciec uczy艂 go prowadzi膰 samoch贸d. Zawsze mia艂 furgonetk臋. Hoover wiedzia艂, jak wchodz膮 biegi i gdzie co jest. Wyjecha艂 z parkingu i skr臋ci艂 w obwodnic臋 opasuj膮c膮 Malm贸. Z pomalowan膮 twarz膮 wola艂 si臋 nie pokazywa膰 w ulicznym 艣wietle. Wyjecha艂 na E65 i kierowa艂 si臋 na wsch贸d. By艂a za kilka minut dziesi膮ta. Mecz z Brazyli膮 nied艂ugo powinien si臋 zacz膮膰.

Miejsce znalaz艂 przez przypadek. Wraca艂 do Malm贸, sp臋dziwszy dzie艅 w charakterze obserwatora pracy policji na pla偶y pod Ystadem, gdzie spe艂ni艂 sw贸j pierwszy 艣wi臋ty obowi膮zek, jaki powierzy艂a mu siostra. Jecha艂 brzegiem i nagle zauwa偶y艂 pomost, ledwie widoczny z szosy. Od razu uzna艂, 偶e znalaz艂 w艂a艣ciwe miejsce.

Min臋艂a jedenasta, kiedy zjecha艂 z drogi i wy艂膮czy艂 艣wiat艂a. Ojciec ci膮gle by艂 nieprzytomny, ale zacz膮艂 poj臋kiwa膰. Szybko rozwi膮za艂 mu nogi, wyci膮gn膮艂 z samochodu i zawl贸k艂 na pomost. Tam odwr贸ci艂 ojca na plecy i przywi膮za艂 r臋ce i nogi do metalowych obr臋czy pomostu. Le偶y jak rozpi臋ta zwierz臋ca sk贸ra, pomy艣la艂. Mia艂 na sobie pomi臋ty garnitur i rozche艂stan膮 koszul臋. Hoover 艣ci膮gn膮艂 mu buty i skarpety i poszed艂 do furgonetki po plecak. Wia艂 s艂aby wiatr. Z rzadka przeje偶d偶a艂y szos膮 samochody. 艢wiat艂a reflektor贸w nie si臋ga艂y pomostu.

Kiedy wr贸ci艂 z plecakiem, ojciec oprzytomnia艂. Wyba艂uszy艂 oczy, porusza艂 g艂ow膮. Szarpn膮艂 si臋, ale nie uwolni艂 ani r膮k, ani n贸g. Hoover przystan膮艂 i patrzy艂. Nie m贸g艂 sobie tego odm贸wi膰. Nie widzia艂 ju偶 przed sob膮 cz艂owieka. Ojciec si臋 zgodnie z jego wol膮 przeobrazi艂. Teraz by艂 zwierz臋ciem.

Hoover wszed艂 na pomost. Ojciec wytrzeszcza艂 na niego oczy. Nie pozna艂 go. Role si臋 odwr贸ci艂y. Pomy艣la艂 o tych wszystkich sytuacjach, kiedy natr臋tne spojrzenie ojca przejmowa艂o go lodowatym strachem. Teraz by艂o odwrotnie. Strach zmieni艂 posta膰. Pochyli艂 si臋 nad ojcem, 偶eby ten - mimo pomalowanej twarzy- m贸g艂 zobaczy膰, 偶e ma przed sob膮 w艂asnego syna. Ostatni widok w jego 偶yciu. Ten obraz zabierze ze sob膮 do grobu. Hoover odkr臋ci艂 butelk臋, kt贸r膮 trzyma艂 za plecami i szybko wla艂 kilka kropli kwasu solnego w lewe oko ojca. Spod ta艣my wydoby艂 si臋 wrzask. Ojciec szarpa艂 sznury. Hoover si艂膮 otworzy艂 mu drugie oko, wla艂 kwas i wyrzuci艂 butelk臋 do wody. Widzia艂 miotaj膮ce si臋 w 艣miertelnej walce zwierz臋. Popatrzy艂 na swoje d艂onie. Palce dr偶a艂y lekko. I to wszystko. Zwierz臋 wi艂o si臋 w drgawkach. Hoover wyj膮艂 z plecaka n贸偶, odci膮艂 sk贸r臋 na ciemieniu zwierz臋cia i podni贸s艂 skalp ku ciemnemu niebu. Potem wyj膮艂 siekier臋 i zada艂 cios w czo艂o z tak膮 si艂膮, 偶e ostrze uwi臋z艂o w deskach pomostu.

By艂o po wszystkim. Jego siostra zaczyna艂a wraca膰 do 偶ycia.

Tu偶 przed pierwsz膮 wjecha艂 do Ystadu. Miasto by艂o opustosza艂e. D艂ugo si臋 zastanawia艂, czy zrobi艂 dobrze. Ale utwierdzi艂o go w tym bij膮ce serce Geronima. Widzia艂 policjant贸w na pla偶y i na terenie gospodarstwa, kt贸re odwiedzi艂 podczas trwaj膮cego tam przyj臋cia. Szukali po omacku, poruszali si臋 jak we mgle. Geronimo kaza艂 mu rzuci膰 im wyzwanie. Skr臋ci艂 przy stacji kolejowej. Ju偶 wcze艣niej wypatrzy艂 to miejsce. Wymieniano stare rury kanalizacyjne. D贸艂 by艂 przykryty brezentem. Wy艂膮czy艂 艣wiat艂a i opu艣ci艂 szyb臋. Gdzie艣 daleko wrzeszczeli jacy艣 pijani ludzie. Wysiad艂 z samochodu i odsun膮艂 brezent. Nas艂uchiwa艂. Nikogo. Szybko otworzy艂 drzwi furgonetki, wyci膮gn膮艂 ojca, wrzuci艂 do do艂u, przykry艂 brezentem, wskoczy艂 do samochodu i odjecha艂. Za dziesi臋膰 druga zatrzyma艂 si臋 na parkingu pod lotniskiem Sturup. Dok艂adnie sprawdzi艂, czy o niczym nie zapomnia艂. W furgonetce by艂o du偶o krwi. Mia艂 krew na stopach. Pomy艣la艂, 偶e narobi艂 policji niez艂ego bigosu i 偶e b臋d膮 si臋 miota膰 w ciemno艣ciach, kt贸rych nigdy nie przenikn膮.

Wtedy co艣 mu przysz艂o do g艂owy. Zamkn膮艂 drzwi i znieruchomia艂. M臋偶czyzna, kt贸ry wyjecha艂 za granic臋, mo偶e nie wr贸ci膰. Je艣li tak, b臋dzie musia艂 znale藕膰 kogo艣 w zast臋pstwie. Pomy艣la艂 o policjantach, kt贸rych widzia艂 na brzegu ko艂o przewr贸conej 艂odzi i przed domem, gdzie odby艂o si臋 przyj臋cie. Kt贸ry艣 z nich. Po艣wi臋ci kt贸rego艣 z nich, 偶eby siostra powr贸ci艂a do 偶ycia. Pozna ich nazwiska, a potem rzuci kamykiem w pole poci臋te kwadratami, tak jak Gieronimo, i zabije tego, kogo wybierze przypadek.

W艂o偶y艂 kask i poszed艂 do swojego motoroweru, kt贸ry dzie艅 wcze艣niej zaparkowa艂 pod latarni膮, zamkn膮艂 na 艂a艅cuch i autobusem lotniskowym wr贸ci艂 do miasta. Zapali艂 i odjecha艂. By艂o ju偶 widno, kiedy zakopywa艂 skalp ojca pod oknem siostry.

O wp贸艂 do pi膮tej ostro偶nie otworzy艂 drzwi mieszkania w Rosengardzie. Nas艂uchiwa艂. Potem zajrza艂 do pokoju brata. Cisza. W sypialni mamy 艂贸偶ko by艂o puste. Spa艂a z otwartymi ustami na kanapie w salonie. Obok niej, na stole, sta艂a do po艂owy opr贸偶niona butelka wina. Ostro偶nie przykry艂 j膮 kocem. Potem zamkn膮艂 si臋 w 艂azience i star艂 farb臋 z twarzy. Papier spu艣ci艂 w klozecie.

Kiedy si臋 rozebra艂 i po艂o偶y艂, dochodzi艂a sz贸sta. Na ulicy jaki艣 m臋偶czyzna kas艂a艂.

W g艂owie mia艂 kompletn膮 pustk臋.

Zasn膮艂 niemal natychmiast.


Skania 29 czerwca - 4 lipca 1994

M臋偶czyzna podni贸s艂 brezent i wrzasn膮艂. Jeden z bileter贸w sta艂 przed budynkiem dworca i pali艂 papierosa. Dochodzi艂a si贸dma rano 29 czerwca. Zapowiada艂 si臋 upalny dzie艅. Bileter, rozmy艣laj膮cy nie tyle o czekaj膮cej go sprzeda偶y bilet贸w, ile o rych艂ej podr贸偶y do Grecji, drgn膮艂 i odwr贸ci艂 g艂ow臋. M臋偶czyzna rzuci艂 brezent i pu艣ci艂 si臋 biegiem. Dziwne, zupe艂nie jakby kr臋cili jaki艣 film, ale nigdzie nie by艂o kamery. M臋偶czyzna pogna艂 do terminalu promowego. Bileter wyrzuci艂 peta i podszed艂 do wykopu. Poniewczasie pomy艣la艂, 偶e by膰 mo偶e czeka go przykra niespodzianka. Sta艂 z brezentem w gar艣ci i wpatrywa艂 si臋 w zakrwawion膮 g艂ow臋. Pu艣ci艂 brezent, jakby go parzy艂, i pomkn膮艂 na dworzec, po drodze potkn膮艂 si臋 o walizki, kt贸re jeden z podr贸偶nych dosy膰 niedbale postawi艂 na 艣rodku, i dopad艂 telefonu w dyspozytorni.

Wiadomo艣膰 dotar艂a do ystadzkiej komendy cztery minuty po si贸dmej. Svedberg wyj膮tkowo wcze艣nie przyszed艂 tego dnia do pracy i to on odebra艂 telefon. S艂ysz膮c relacj臋 oszo艂omionego biletera o krwawej g艂owie, zesztywnia艂. Dr偶膮c膮 r臋k膮 napisa艂 jedno s艂owo, 鈥瀌worzec", i zako艅czy艂 rozmow臋. Dwa razy si臋 pomyli艂, zanim uda艂o mu si臋 po艂膮czy膰 z Wallanderem. Obudzi艂 go, mimo 偶e Wallander natychmiast temu zaprzeczy艂.- Chyba znowu si臋 sta艂o - powiedzia艂 Svedberg.

Przez kilka kr贸tkich sekund Wallander nie rozumia艂, o co chodzi, chocia偶 ile razy dzwoni艂 telefon, czy to w domu, czy w komendzie, rano czy wieczorem, zawsze tego w艂a艣nie si臋 obawia艂. I kiedy to si臋 sta艂o, zdziwi艂 si臋, a mo偶e po prostu bezskutecznie usi艂owa艂 to wyprze膰.

Wreszcie zrozumia艂. Wiedzia艂, 偶e tej chwili nigdy nie zapomni. Jakby przeczuwa艂 w艂asn膮 艣mier膰. Kiedy nie mo偶na ju偶 d艂u偶ej niczego negowa膰. 鈥濩hyba znowu si臋 sta艂o". Znowu si臋 sta艂o. Czu艂 si臋 jak mechaniczna lalka. Mia艂 wra偶enie, 偶e ka偶de s艂owo Svedberga jest jak obr贸t niewidzialnego klucza w jego plecach. Zosta艂 nakr臋cony, wyrwany ze snu, kt贸rego nie pami臋ta艂, ale kt贸ry m贸g艂 by膰 przyjemny. Ubra艂 si臋 z rozjuszon膮 nerwowo艣ci膮, oberwa艂 guziki i nie zawi膮zawszy sznurowade艂, run膮艂 schodami w d贸艂, na s艂o艅ce, kt贸rego w og贸le nie zauwa偶y艂. Wskoczy艂 do samochodu - dzisiaj powinien zaklepa膰 nowy termin przegl膮du - i b艂yskawicznie dotar艂 na miejsce. By艂 tam ju偶 Svedberg i kilku innych policjant贸w, kt贸rzy pod wodz膮 Norena rozwijali pasiaste ta艣my blokady, obwieszczaj膮ce kolejne t膮pni臋cie 艣wiata. Svedberg niezdarnie poklepywa艂 po ramieniu p艂acz膮cego biletera, paru m臋偶czyzn w niebieskich kombinezonach sta艂o nad wykopem, do kt贸rego mieli zej艣膰, a kt贸ry przypomina艂 teraz prawdziwy koszmar. Wallander nawet nie zamkn膮艂 drzwi, tylko natychmiast pobieg艂 do Svedberga. Dlaczego bieg艂, nie wiedzia艂. Mo偶e policyjny mechanizm zegarowy zacz膮艂 si臋 spieszy膰? A mo偶e tak si臋 ba艂 tego, co zobaczy, 偶e po prostu nie mia艂 odwagi normalnie podej艣膰?

Svedberg by艂 kredowobia艂y. Skin膮艂 na wykop. Wallander czu艂 si臋 jak przed pojedynkiem, kt贸ry z ca艂膮 pewno艣ci膮 przegra. Zanim spojrza艂, kilka razy g艂臋boko odetchn膮艂.

By艂o gorzej, ni偶 m贸g艂 przypuszcza膰. Przez moment pomy艣la艂, 偶e patrzy prosto w m贸zg martwego cz艂owieka. By艂o w tym wszystkim co艣 nieprzyzwoitego, jakby trup zosta艂 przy艂apany w bardzo intymnej sytuacji, gdzie nale偶a艂 mu si臋 spok贸j. Ann-Britt H贸glund stan臋艂a tu偶 obok. Drgn臋艂a i odwr贸ci艂a si臋. Jej reakcja przywr贸ci艂a mu jasno艣膰 umys艂u. Sprawi艂a, 偶e w og贸le zacz膮艂 my艣le膰. Uczucia odp艂yn臋艂y, zn贸w by艂 policjantem i wiedzia艂, 偶e zab贸jca Gustafa Wetterstedta i Arne Carlmana zaatakowa艂 po raz trzeci.

- Nie ma 偶adnej w膮tpliwo艣ci - powiedzia艂 do Ann-Britt H贸glund. - To znowu on.

By艂a bardzo blada. Wallander si臋 ba艂, 偶e zemdleje. Chwyci艂 j膮 za ramiona.

- Jak si臋 czujesz? .

W milczeniu pokiwa艂a g艂ow膮.

Przyszed艂 Martinsson z Hanssonem. Obaj drgn臋li, kiedy spojrzeli do do艂u. Nagle ogarn臋艂a go w艣ciek艂o艣膰. Za wszelk膮 cen膮 musz膮 powstrzyma膰 sprawc臋.

- To na pewno ten sam cz艂owiek - stwierdzi艂 Hansson dr偶膮cym g艂osem. - Czy to si臋 nigdy nie sko艅czy? Nie mog臋 za to d艂u偶ej odpowiada膰. Czy Bj贸rk o tym wiedzia艂? Za偶膮dam posi艂k贸w z centrali.

- Zgoda, ale najpierw go wyci膮gnijmy i zobaczmy, czy sami tego nie rozwi膮偶emy.

Hansson z niedowierzaniem wpatrywa艂 si臋 w Wallandera, jakby my艣la艂, 偶e sami zaczn膮 wyjmowa膰 cia艂o z wykopu.

Przed blokad膮 zebra艂o si臋 du偶o ludzi. Wallander przypomnia艂 sobie o odczuciach zwi膮zanych z morderstwem Carlmana. Odci膮gn膮艂 Norena na bok i poprosi艂, 偶eby po偶yczy艂 od Nyberga aparat fotograficzny i dyskretnie robi艂 zdj臋cia gapiom stoj膮cym przy blokadzie. W tym czasie przyjechali stra偶acy. Nyberg zacz膮艂 wydawa膰 polecenia swoim ludziom. Wallander podszed艂 do niego, pr贸bowa艂 nie patrze膰 na zw艂oki.

- Znowu przysz艂a pora - zauwa偶y艂 Nyberg. Wallander nie dopatrzy艂 si臋 w jego s艂owach ani cynizmu, ani oboj臋tno艣ci. Ich spojrzenia spotka艂y si臋.

- Musimy go zgarn膮膰 - powiedzia艂 Wallander.

- I to jak najszybciej.

Nyberg po艂o偶y艂 si臋 na brzuchu, pochyli艂 i studiowa艂 twarz zmar艂ego. Kiedy sko艅czy艂, zawo艂a艂 Wallandera, kt贸ry w艂a艣nie szed艂 porozmawia膰 ze Svedbergiem.

- Widzia艂e艣 jego oczy? - spyta艂 Nyberg. Wallander pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Co z nimi? Nyberg wykrzywi艂 si臋.

- Tym razem skalp mu nie wystarczy艂. Wygl膮da na to, 偶e wyd艂uba艂 mu oczy.

Wallander patrzy艂 na niego, nie rozumiej膮c.

- To znaczy?

- Cz艂owiek wepchni臋ty do wykopu nie ma oczu. Tam, gdzie kiedy艣 by艂y, s膮 tylko dziury.

Dwie godziny zaj臋艂o im wydobycie cia艂a. W tym czasie Wallander zd膮偶y艂 porozmawia膰 z robotnikiem, kt贸ry podni贸s艂 brezent, i z bileterem, kt贸ry sta艂 na schodach dworca i marzy艂 o Grecji. Spisa艂 godziny. Poprosi艂 Nyberga o przeszukanie kieszeni zmar艂ego, 偶eby mogli ustali膰 to偶samo艣膰. Kieszenie by艂y puste.

- Nic?- zdziwi艂 si臋 Wallander.

- Nic - odpar艂 Nyberg. - Ale oczywi艣cie co艣 mog艂o wypa艣膰. Poszukamy w dole.

Wyci膮gn臋li go na uprz臋偶y. Wallander zmusi艂 si臋, 偶eby spojrze膰 na jego twarz. Nyberg wiedzia艂, co m贸wi. Oskalpowany m臋偶czyzna nie mia艂 oczu. Zerwane w艂osy nasun臋艂y Wallanderowi skojarzenia z martwym zwierz臋ciem. Usiad艂 na schodach dworca. Przestudiowa艂 grafik i zawo艂a艂 Martinssona, kt贸ry konferowa艂 z przyby艂ym lekarzem.- Tym razem wiemy, 偶e nie le偶a艂 d艂ugo - powiedzia艂 Wallander. - Rozmawia艂em z robotnikami, kt贸rzy wymieniaj膮 rury. Po艂o偶yli brezent wczoraj o czwartej po po艂udniu. Zw艂oki musia艂y si臋 tam pojawi膰 p贸藕niej, przed si贸dm膮 rano.

- Wieczorami kr臋ci si臋 tu du偶o ludzi - zauwa偶y艂 Martinsson. - Spacerowicze, podr贸偶ni, poci膮gi i promy. To si臋 musia艂o sta膰 w nocy.

- Przede wszystkim chc臋 wiedzie膰, od jak dawna nie 偶yje i kto to jest.

Nyberg nie znalaz艂 portfela. Nie mieli 偶adnych wskaz贸wek pozwalaj膮cych ustali膰 to偶samo艣膰 zmar艂ego. Ann-Britt H贸glund przysiad艂a si臋 do nich.

- Hansson m贸wi o posi艂kach z centrali - powiedzia艂a.

- Wiem - odpar艂 Wallander. - Ale nie zrobi nic, dop贸ki go o to nie poprosz臋. Co powiedzia艂 lekarz? Zajrza艂a do notatek.

- Oko艂o czterdziestu pi臋ciu lat. Silny, dobrze zbudowany.

- Jak dot膮d jest najm艂odszy - stwierdzi艂 Wallander.

- Dziwne miej scena ukrycie zw艂ok- przyzna艂 Martinsson.

- My艣la艂, 偶e w okresie urlopowym wstrzymano prace?

- Mo偶e tylko chcia艂 si臋 pozby膰 cia艂a - powiedzia艂a Ann--Britt H贸glund.

- To dlaczego wybra艂 wykop? - zdziwi艂 si臋 Martinsson. -Wepchni臋cie go tam wymaga艂o nie lada wysi艂ku. Poza tym kto艣 go m贸g艂 zauwa偶y膰.

- Mo偶e chcia艂, 偶eby cia艂o zosta艂o znalezione - powiedzia艂 Wallander w zamy艣leniu. - Nie mo偶emy wykluczy膰 tej mo偶liwo艣ci.

Spojrzeli na niego pytaj膮co. Ale nie doczekali si臋 ci膮gu dalszego.

Cia艂o zosta艂o zabrane. Wallander poleci艂 natychmiast przewie藕膰 je do Malm贸. Za kwadrans dziesi膮ta opu艣cili zagro.dzony teren i pojechali do komendy. Wallander widzia艂, 偶e Noren od czasu do czasu fotografuje du偶膮 grup臋 ludzi zebranych przy blokadzie.

O dziewi膮tej pojawi艂 si臋 Mats Ekholm. D艂ugo przygl膮da艂 si臋 zw艂okom. Wallander podszed艂 do niego.

- Masz to, czego chcia艂e艣 - powiedzia艂. - Jeszcze jeden.

- To nie ja chcia艂em - obruszy艂 si臋 Ekholm..

Wallander po偶a艂owa艂 tych s艂贸w. Powinien by艂 wyja艣ni膰 Ekholmowi, co mia艂 na my艣li.

Tu偶 po dziesi膮tej zamkn臋li si臋 w konferencyjnym. Hans-son wyda艂 kategoryczne polecenie, 偶eby nikogo z nimi nie 艂膮czy膰. Ale jeszcze nie zacz臋li obradowa膰, kiedy zadzwoni艂 telefon. Hansson z w艣ciek艂o艣ci膮 podni贸s艂 s艂uchawk臋 i czerwony na twarzy, mrucza艂 co艣 w odpowiedzi. Potem wolno osun膮艂 si臋 na krzes艂o. Wallander skonstatowa艂, 偶e dzwoni艂 kto艣 z wierchuszki. Nawet t臋 s艂abo艣膰 Hansson odziedziczy艂 po Bj贸rku. Wtr膮ca艂 kr贸tkie uwagi, odpowiada艂 na pytania, ale najcz臋艣ciej s艂ucha艂. Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 na wide艂ki, jakby to by艂 bezcenny antyk.

- Niech zgadn臋 - odezwa艂 si臋 Wallander. - Centrala. Albo prokurator generalny. Albo dziennikarz z telewizora.

- Komendant g艂贸wny - powiedzia艂 Hansson. - Wyrazi艂 s艂owa ubolewania i otuchy.

- Bardzo szczeg贸lna mieszanka - zauwa偶y艂a sucho Ann-Britt H贸glund.

- Jest mile widziany do pomocy - skwitowa艂 Svedberg.

- Co on wie o pracy policji - sykn膮艂 Martinsson. - Absolutnie nic.

Wallander pukn膮艂 d艂ugopisem w st贸艂. Wiedzia艂, 偶e wszyscy s膮 poruszeni i niepewni, co dalej. W ka偶dej chwili mogli eksplodowa膰. Sytuacje krytyczne, cz臋sto parali偶uj膮ce prace grupy dochodzeniowej, mog艂y szybko zniweczy膰 szans臋 wyj艣cia na prost膮 i doprowadzi膰 do impasu. Wallander podejrzewa艂, 偶e ju偶 wkr贸tce padn膮 ofiar膮 bezpardonowej krytyki za pasywno艣膰 i nieudolno艣膰. Nie byli si臋 w stanie do ko艅ca uodporni膰 na presj臋 z zewn膮trz. Mogli jej tylko zapobiega膰, koncentruj膮c si臋 na 艣ledztwie, i udawa膰, 偶e koniec 艣ledztwa jest r贸wny ko艅cowi 艣wiata.

Pr贸bowa艂 si臋 skupi膰 na podsumowaniu, chocia偶 wiedzia艂, 偶e w艂a艣ciwie nic nie maj膮.

- Co wiemy? - zacz膮艂 i rozejrza艂 si臋 po zebranych, jakby w g艂臋bi duszy mia艂 nadziej臋, 偶e kto艣 wyci膮gnie spod sto艂u nieistniej膮cego kr贸lika.

Zamiast kr贸lika czu艂 na sobie skupione i ponure spojrzenia. Poczu艂 si臋 jak ksi膮dz, kt贸ry utraci艂 wiar臋. Nie znajduj臋 s艂贸w, pomy艣la艂. A przecie偶 musi powiedzie膰 co艣, co ich skonsoliduje albo przynajmniej utwierdzi w przekonaniu, 偶e rozumiej膮, co si臋 wok贸艂 nich dzieje.

- M臋偶czyzna musia艂 si臋 znale藕膰 w wykopie w nocy - powiedzia艂. - Za艂贸偶my, 偶e by艂o to w p贸藕nych godzinach nocnych. Mo偶emy przyj膮膰, 偶e nie zosta艂 tam zamordowany. By艂oby du偶o wi臋cej krwi. Nyberg to sprawdzi艂. Czyli zosta艂 tam przewieziony. Mo偶liwe, 偶e ludzie pracuj膮cy w kiosku z kie艂baskami co艣 zauwa偶yli. Zdaniem lekarza, zosta艂 zabity silnym uderzeniem w prz贸d g艂owy. Ostrze przesz艂o na wylot. Innymi s艂owy, mamy trzeci wariant tego, co mo偶e zrobi膰 z twarz膮 ostre narz臋dzie.

Martinsson by艂 blady jak 艣ciana. Podni贸s艂 si臋 bez s艂owa i szybko opu艣ci艂 pok贸j. Wallander postanowi艂 kontynuowa膰.

- Te偶 zosta艂 oskalpowany. Poza tym nie ma oczu. Lekarz nie by艂 pewien przyczyny. Wok贸艂 oczodo艂贸w jest kilka plam, kt贸re mog膮 艣wiadczy膰 o tym, 偶e wlano mu do oczu jak膮艣 substancj臋 偶r膮c膮. Czy nasz specjalista m贸g艂by to nam wyja艣ni膰?

- Jeszcze nie - odpar艂 Ekholm. - Jest za wcze艣nie.- Nie oczekuj臋 szczeg贸艂owych i wyczerpuj膮cych analiz. Na tym etapie musimy my艣le膰 g艂o艣no. W naszych niem膮drych i fa艂szywych ocenach mo偶e si臋 nagle pojawi膰 iskierka prawdy. Nie wierzymy w cuda, ale je艣li si臋 przypadkiem zdarz膮, przyjmujemy je.

- My艣l臋, 偶e wypalone oczy co艣 znacz膮 - powiedzia艂 Ekholm.

- Mo偶emy przyj膮膰, 偶e mamy do czynienia z tym samym sprawc膮. Ostatni denat by艂 m艂odszy od pozosta艂ych. Poza tym zosta艂 pozbawiony wzroku prawdopodobnie jeszcze za 偶ycia. To musia艂o by膰 potwornie bolesne. Tym razem nie tylko zerwa艂 skalp, ale tak偶e o艣lepi艂. Dlaczego? Za co tym razem bierze odwet?

- Sadystyczny psychopata - odezwa艂 si臋 nagle Hansson.

- Do tej pory my艣la艂em, 偶e seryjni mordercy s膮 tylko w USA. Ale 偶eby tutaj? W Ystadzie? W Skanii?

- A jednak jest w nim jaka艣 samokontrola - kontynuowa艂 Ekholm. - Wie, czego chce. Zabija i skalpuje. Wypala albo wy艂upuje oczy. Nic nie wskazuje na furiata. Psychopata, tak, ale panuje nad tym, co robi.

- S膮 jakie艣 podobne przyk艂ady? - spyta艂a Ann-Britt H贸glund.

- Nic takiego mi si臋 nie przypomina. W ka偶dym razie nie w Szwecji. W USA badano rol臋, jak膮 odgrywa艂y oczy w wypadku morderc贸w o g艂臋bokich zaburzeniach mentalnych. W ci膮gu dnia od艣wie偶臋 sobie pami臋膰.

Wallander w roztargnieniu s艂ucha艂 wymiany zda艅 mi臋dzy Ekholmem i kolegami. Co艣 za艣wita艂o mu w g艂owie. Co艣, co mia艂o zwi膮zek z oczami. Kto艣 co艣 powiedzia艂 o oczach. Pr贸bowa艂 pochwyci膰 to wspomnienie. Ale mu umyka艂o, nie dawa艂o spokoju.

- Masz co艣 jeszcze? - spyta艂 Ekholma.

- Nie w tej chwili.

Wr贸ci艂 Martinsson. Nadal by艂 bardzo blady.- Co艣 mi przysz艂o do g艂owy- powiedzia艂 Wallander. - Nie wiem, czy to wa偶ne, ale po wys艂uchaniu Matsa Ekholma mam jeszcze wi臋ksz膮 pewno艣膰, 偶e miejsce zbrodni jest gdzie indziej. Cz艂owiek, kt贸remu wypalono oczy, musia艂 krzycze膰. To ca艂kiem po prostu nie mog艂o si臋 sta膰 przed dworcem, bo na pewno kto艣 by co艣 zauwa偶y艂 albo us艂ysza艂. Oczywi艣cie, sprawdzimy. Ale na razie za艂贸偶my, 偶e mam racj臋. Nasuwa si臋 wi臋c pytanie, dlaczego wybra艂 wykop na ukrycie zw艂ok. Rozmawia艂em z jednym z robotnik贸w. Nazywa si臋 Erik Persson. Powiedzia艂, 偶e wykop jest od poniedzia艂ku, od popo艂udnia. Czyli od niespe艂na dw贸ch dni. Rzecz jasna, sprawca m贸g艂 wybra膰 to miejsce przez przypadek. Ale to by si臋 k艂贸ci艂o z jego planowym dzia艂aniem. Inaczej m贸wi膮c, musia艂 by膰 pod dworcem najwcze艣niej w poniedzia艂ek po po艂udniu i musia艂 zajrze膰 do wykopu, 偶eby oceni膰, czy jest dostatecznie g艂臋boki. Powinni艣my wi臋c bardzo dok艂adnie przepyta膰 wszystkich ludzi, kt贸rzy tam pracuj膮. Czy zauwa偶yli kogo艣, kto okazywa艂 wyj膮tkowe zainteresowanie wykopem? Czy personel dworca co艣 zauwa偶y艂?

Zebrani nastawili uszu. To go umocni艂o w wierze, 偶e nie my艣li zupe艂nie od rzeczy.

- Poza tym wydaje mi si臋, 偶e sprawa miejsca ukrycia zw艂ok jest decyduj膮ca - kontynuowa艂. - Musia艂 wiedzie膰, 偶e cia艂o zostanie odnalezione ju偶 nast臋pnego dnia rano. Dlaczego wi臋c wybra艂 wykop? Czy w艂a艣nie dlatego, 偶eby zosta艂o odnalezione? A mo偶e istnieje jakie艣 inne wyt艂umaczenie?

Wszyscy czekali, a偶 sam udzieli odpowiedzi.

- Rzuca nam wyzwanie? - zapyta艂. - Chce nam na sw贸j chory spos贸b pom贸c? Czy nas nabiera? Prowokuje mnie do takiego my艣lenia, jakiego jeste艣cie teraz 艣wiadkami? A jakby to wygl膮da艂o na odwr贸t?

Przy stole zapad艂a cisza.- Czas te偶 jest wa偶ny- m贸wi艂 dalej Wallander. - To morderstwo jest bardzo 艣wie偶e. To nam mo偶e pom贸c.

- Sami nie damy rady - wtr膮ci艂 Hansson, kt贸ry tylko czeka艂 na okazj臋, 偶eby wr贸ci膰 do sprawy posi艂k贸w.

- Poczekajmy- powiedzia艂 Wallander. - Zdecydujmy dzisiaj wieczorem albo jutro. O ile wiem, nikt z nas nie wybiera si臋 dzisiaj na urlop. Jutro te偶 nie. Popracujmy w niezmienionym sk艂adzie jeszcze kilka dni. Potem, je艣li b臋dzie trzeba, wzmocnimy grup臋.

Hansson ust膮pi艂, a Wallander szybko zada艂 sobie pytanie, czy Bj贸rk zachowa艂by si臋 tak samo.

- Punkt styczno艣ci 鈥 przypomnia艂 Wallander. 鈥揓eszcze jednego denata musimy dopasowa膰 do obrazu, kt贸rego jeszcze nie mamy. Ale dalej b臋dziemy nad tym pracowa膰. - Popatrzy艂 po zebranych. - Oczywi艣cie powinni艣my za艂o偶y膰, 偶e on mo偶e znowu zaatakowa膰. Dop贸ki nie wiemy, o co chodzi, musimy to mie膰 na uwadze.

Zebranie by艂o sko艅czone. Wszyscy wiedzieli, co maj膮 robi膰. Wallander zosta艂, siedzia艂 przy stole i pr贸bowa艂 jeszcze raz pochwyci膰 wspomnienie. Teraz nie mia艂 ju偶 w膮tpliwo艣ci: kto艣 co艣 powiedzia艂 w zwi膮zku z tym 艣ledztwem, co艣 o oczach. Cofn膮艂 si臋 my艣lami do dnia, w kt贸rym dowiedzia艂 si臋 o zamordowaniu Gustafa Wetterstedta. Szuka艂 w najg艂臋bszych zakamarkach pami臋ci. Ale nic nie znalaz艂. Zirytowany, odrzuci艂 od siebie d艂ugopis i wsta艂. Z kaw膮, kt贸r膮 sobie przyni贸s艂 ze sto艂贸wki, poszed艂 do swojego pokoju. Postawi艂 kaw臋 na biurku i odwr贸ci艂 si臋, 偶eby zamkn膮膰 drzwi, kiedy na korytarzu zobaczy艂 Svedberga.

Svedberg szed艂 szybko. Chodzi艂 szybko tylko wtedy, kiedy dzia艂o si臋 co艣 wa偶nego. Wallander od razu poczu艂 kamie艅 w 偶o艂膮dku. Tylko nie jeszcze jeden, pomy艣la艂. Nie damy sobie rady.- Chyba mamy miejsce zbrodni - powiedzia艂 Svedberg.

- Gdzie?

- Koledzy ze Sturupu znale藕li zakrwawion膮 furgonetk臋 na parkingu.

Wallander zastanowi艂 si臋 i pokiwa艂 g艂ow膮. Furgonetka. To pasowa艂o. To mog艂o si臋 zgadza膰.

Kilka minut p贸藕niej wyszli z komendy. Wallanderowi si臋 spieszy艂o. Nie przypomina艂 sobie, 偶eby kiedykolwiek mia艂 tak ma艂o czasu do dyspozycji.

Kiedy wyjechali z miasta, poprosi艂 siedz膮cego za kierownic膮 Svedberga, 偶eby postawi艂 koguta na dachu.

Na polu przy drodze rolnik kosi艂 rzepak. Dotarli do lotniska Sturup chwil臋 po jedenastej. Powietrze ani drgn臋艂o, zapowiada艂 si臋 parny dzie艅. W ci膮gu niespe艂na godziny ustalili, 偶e najprawdopodobniej furgonetka jest miejscem zbrodni. I wiedzieli, kim jest zamordowany.

Furgonetka, stary model forda z ko艅ca lat 60, z rozsuwanymi bocznymi drzwiami, by艂a dosy膰 niechlujnie pomalowana na czarno, gdzieniegdzie prze艣witywa艂 szary lakier. Karoseri臋 znaczy艂y liczne st艂uczki i rysy. Stoj膮c na skraju parkingu, przypomina艂a boksera, kt贸ry w艂a艣nie zosta艂 wyliczony i wisi na linach w swoim rogu. Wallander pozna艂 ju偶 wcze艣niej kilku policjant贸w ze Sturupu. Wiedzia艂, 偶e nie jest zbyt popularny z powodu pewnego wydarzenia sprzed roku. Wysiedli ze Svedbergiem z samochodu. Boczne drzwi forda by艂y otwarte. Paru technik贸w kryminalnych dokonywa艂o ogl臋dzin. Podszed艂 do nich inspektor Waldemarsson. Mimo 偶e jechali z Ystadu jak szaleni, Wallander sili艂 si臋 na spok贸j. Nie chcia艂 okazywa膰 podniecenia, jakie mu towarzyszy艂o od momentu porannej rozmowy telefonicznej, kt贸ra go pozbawi艂a z艂udnej nadziei, 偶e jest ju偶 po wszystkim.

- Nie wygl膮da to 艂adnie- powiedzia艂 Waldemarsson, kiedy si臋 przywitali.

Wallander i Svedberg zajrzeli do forda. Waldemarsson po艣wieci艂 latark膮. Pod艂oga by艂a we krwi.

- Us艂yszeli艣my w porannych wiadomo艣ciach, 偶e znowu zaatakowa艂 - wyja艣ni艂 Waldemarsson. - Zadzwoni艂em do was i rozmawia艂em z policjantk膮, kt贸rej nazwiska nie pami臋tam.

- Ann-Britt H贸glund - poinformowa艂 Svedberg.

- Powiedzia艂a, 偶e szukacie miejsca zbrodni - kontynuowa艂 Waldemarsson. - I 艣rodka transportu. Wallander skin膮艂 g艂ow膮.

- Kiedy znale藕li艣cie samoch贸d?- spyta艂.

- Kontrolujemy parking codziennie. Mamy tu, jak wiesz, troch臋 problem贸w z kradzie偶ami samochod贸w.

Wallander zn贸w skin膮艂 g艂ow膮. Bior膮c udzia艂 w tym beznadziejnym dochodzeniu w sprawie zorganizowanego wywozu kradzionych samochod贸w do Polski, nieraz si臋 kontaktowa艂 z policj膮 na lotnisku.

- Wczoraj po po艂udniu tego samochodu nie by艂o - m贸wi艂 Waldemarsson. - Stoi tutaj nie d艂u偶ej ni偶 dwadzie艣cia cztery godziny.

- Kto jest w艂a艣cicielem? - spyta艂 Wallander. Waldemarsson wyj膮艂 z kieszeni notes.

- Bj贸rn Fredman. Mieszka w Malm贸. Dzwonili艣my, ale nikt nie odbiera.

- Czy to on m贸g艂 le偶e膰 w wykopie?

- Co艣 ju偶 wiemy o Bj贸rnie Fredmanie- powiedzia艂 Waldemarsson. - W Malm贸 zebrali dla nas troch臋 informacji. Fredman by艂 znany jako paser i przy kilku okazjach siedzia艂.- Paser - powt贸rzy艂 Wallander i poczu艂 rosn膮ce napi臋cie. - Chodzi艂o o obrazy?

- Tego nie wiemy. Musisz sam porozmawia膰 z kolegami.

- Z kim? - zapyta艂, wyjmuj膮c kom贸rk臋 z kieszeni.

- Z komisarzem Forsfaltem. Sten Forsfalt.

Wallander mia艂 zaprogramowany numer policji w Malm贸. Minut臋 p贸藕niej z艂apa艂 Forsfalta, przedstawi艂 si臋 i powiedzia艂, 偶e jest na lotnisku. Przez chwil臋 rozmow臋 zag艂uszy艂 startuj膮cy odrzutowiec. Wallander pomy艣la艂 o czekaj膮cej go jesieni膮 podr贸偶y do W艂och, w jak膮 si臋 uda razem z ojcem.

- Musimy przede wszystkim zidentyfikowa膰 ofiar臋 - powiedzia艂, kiedy samolot znikn膮艂 z pola widzenia, kieruj膮c si臋 na Sztokholm.

- Jak on wygl膮da? - spyta艂 Forsfalt. - Spotka艂em Fredmana kilka razy.

Wallander poda艂 mu dok艂adny rysopis.

- To mo偶e by膰 on - przyzna艂 Forsfalt. - W ka偶dym razie by艂 du偶y.

- Czy m贸g艂by艣 pojecha膰 do szpitala, 偶eby go zidentyfikowa膰? - spyta艂 po namy艣le. - Musimy jak najszybciej to potwierdzi膰.

-Tak.

- Przygotuj si臋 na nie naj艂adniejszy widok - uprzedzi艂 Wallander. - Denat nie ma oczu. Forsfalt milcza艂.

- Jedziemy do Malm贸. Potrzebna nam pomoc w dostaniu si臋 do jego mieszkania. Czy mia艂 jak膮艣 rodzin臋?

- O ile dobrze pami臋tam, by艂 rozwiedziony- odpowiedzia艂 Forsfalt. - Wydaje mi si臋, 偶e ostatnio siedzia艂 za pobicie.

- Nie za paserstwo?

- To te偶. Bj贸rn Fredman ima艂 si臋 r贸偶nych zaj臋膰 w swoim 偶yciu. Ale nigdy legalnych. Pod tym wzgl臋dem by艂 konsekwentny. Wallander zako艅czy艂 rozmow臋 i zadzwoni艂 do Hanssona. Pokr贸tce zrelacjonowa艂, co i jak.

- Dobrze - skwitowa艂 Hansson. - Odezwij si臋, kiedy b臋dziesz mia艂 wi臋cej informacji. Zgadnij, kto dzwoni艂.

- Czy偶by znowu komendant g艂贸wny?

- Prawie. Lisa Holgersson. Nast臋pczyni Bj贸rka. 呕yczy艂a nam powodzenia. Jak si臋 wyrazi艂a, chcia艂a si臋 tylko rozezna膰 w sytuacji.

- To dobrze, 偶e kto艣 nam 偶yczy powodzenia - skomentowa艂 Wallander, nie rozumiej膮c, dlaczego Hansson m贸wi o tym tak ironicznie.

Po偶yczy艂 latark臋 od Waldemarssona i przepatrywa艂 wn臋trze forda. W jednym miejscu zauwa偶y艂 odcisk stopy. Po艣wieci艂 i pochyli艂 si臋.

- Kto艣 by艂 boso - powiedzia艂 zdziwiony. - To nie jest odcisk buta. To lewa stopa.

- Boso? - zdumia艂 si臋 Svedberg. - Tapla艂 si臋 na bosaka w krwi cz艂owieka, kt贸rego zabi艂?

- Nie wiemy, czy to on - odpar艂 z wahaniem Wallander.

Po偶egnali si臋 z Waldemarssonem i jego kolegami. Svedberg pobieg艂 do lotniskowej kawiarni po kanapki. Wallander czeka艂 na niego w samochodzie.

- Paserskie ceny - burkn膮艂 Svedberg, kiedy wr贸ci艂.

- Jed藕 - rzuci艂 kr贸tko Wallander.

Oko艂o wp贸艂 do pierwszej zaparkowali przed komend膮 w Malm贸. Wychodz膮c z samochodu, Wallander zauwa偶y艂 id膮cego w jego stron臋 Bj贸rka. Bj贸rk stan膮艂 jak wryty i wpatrywa艂 si臋 w niego, jakby go przy艂apa艂 na czym艣 niedozwolonym.

-Ty tutaj?

- Po my艣la艂em, 偶e ci臋 poprosz臋, 偶eby艣 wr贸ci艂- niezbyt zr臋cznie za偶artowa艂 Wallander, po czym wyja艣ni艂, co si臋 sta艂o.

- To okropne - powiedzia艂 Bj贸rk. Bj贸rk wydawa艂 si臋 autentycznie zaniepokojony. Dopiero teraz Wallander zda艂 sobie spraw臋, 偶e Bj贸rkowi mog艂o ich brakowa膰, w ko艅cu pracowali razem sporo lat.

- Nic nie jest jak dawniej - zauwa偶y艂 Wallander.

- Jak sobie radzi Hansson?

- Chyba dobrze si臋 czuje w nowej roli.

- Mo偶e do mnie dzwoni膰, gdyby potrzebowa艂 pomocy.

- Przeka偶臋.

Weszli do komendy. Forsfalt jeszcze nie wr贸ci艂 ze szpitala. Czekaj膮c na niego, pili kaw臋 w sto艂贸wce.

- Ciekawe, jakby si臋 tutaj pracowa艂o - zastanawia艂 si臋 g艂o艣no Svedberg i obrzuci艂 spojrzeniem policjant贸w jedz膮cych lunch.

- Kt贸rego艣 dnia mo偶e wszyscy tutaj wyl膮dujemy - powiedzia艂 Wallander. - Je艣li nam zlikwiduj膮 komend臋 i ogranicz膮 si臋 do jednej w ka偶dym wojew贸dztwie.

- To bez sensu.

- Owszem, bez sensu, ale mimo wszystko tak mo偶e by膰. Bez sensu czy nie. G艂贸wny zarz膮d i politycznych biurokrat贸w 艂膮czy jedno: zawsze pr贸buj膮 udowodni膰 to, co niemo偶liwe.

Nagle obok nich stan膮艂 Forsfalt. Wstali, przywitali si臋 i poszli do jego pokoju. Forsfalt zrobi艂 na Wallanderze bardzo dobre wra偶enie. Na sw贸j spos贸b przypomina艂 mu Rydberga. Mia艂 co najmniej sze艣膰dziesi膮t lat i mi艂膮 twarz. Lekko utyka艂 na praw膮 nog臋. Forsfalt wni贸s艂 do pokoju dodatkowe krzes艂o, Wallander usiad艂 i patrzy艂 na fotografie roze艣mianych dzieci, wisz膮ce na 艣cianie. Domy艣la艂 si臋, 偶e to wnuki Forsfalta.

- Bj贸rn Fredman - stwierdzi艂 Forsfalt. - To on. Wygl膮da okropnie. Kto robi co艣 takiego?

- Gdyby艣my to wiedzieli- powiedzia艂 Wallander.- Kim by艂 Bj贸rn Fredman?- Mia艂 czterdzie艣ci pi臋膰 lat i nigdy nie podj膮艂 normalnej, uczciwej pracy. Poprosi艂em o 艣ci膮gni臋cie z komputera wszystkiego, co o nim mamy. Para艂 si臋 paserstwem i siedzia艂 za pobicie. Dosy膰 powa偶ne pobicie, o ile dobrze pami臋tam.

- Czy m贸g艂 si臋 zajmowa膰 kupnem i sprzeda偶膮 obraz贸w?

- Z tego, co pami臋tam, nie.

- Szkoda. Bo mieliby艣my zwi膮zek mi臋dzy nim a Wetterstedtem i Carlmanem.

- Trudno mi sobie wyobrazi膰, 偶eby Bj贸rn Fredman i Gustaf Wetterstedt mieli z siebie jaki艣 po偶ytek - powiedzia艂 Forsfalt w zamy艣leniu.

- Dlaczego nie?

- Odpowiem wprost. Bj贸rn Fredman by艂, jak to si臋 kiedy艣 m贸wi艂o, ordynusem. Chla艂 i pra艂. Wykszta艂cenie mia艂 偶adne, nie licz膮c skromnych umiej臋tno艣ci czytania, pisania i rachowania. Nie przejawia艂 szczeg贸lnie wyrafinowanych zainteresowa艅. Poza tym by艂 brutalny. Kilka razy osobi艣cie go przes艂uchiwa艂em. Nie zapomn臋 jego s艂ownictwa. Niemal wy艂膮cznie sk艂ada艂o si臋 z przekle艅stw.

Wallander s艂ucha艂 z uwag膮. Kiedy Forsfalt umilk艂, popatrzy艂 na Svedberga.

- 艢ledztwo wkracza w drug膮 faz臋 - wolno powiedzia艂 Wallander. - Je艣li nie znajdziemy zwi膮zku mi臋dzy Fredmanem i dwoma pozosta艂ymi, wr贸cimy do punktu wyj艣cia.

- Mo偶e by膰 naturalnie co艣, o czym nie wiem - zastrzeg艂 si臋 Forsfalt.

- Nie wyci膮gam na razie 偶adnych wniosk贸w - stwierdzi艂 Wallander. - Tylko g艂o艣no my艣l臋.

- Czy mia艂 tutaj rodzin臋? - spyta艂 Svedberg.

- Od kilku lat by艂 rozwiedziony. Tego jestem pewien.

Forsfalt podni贸s艂 s艂uchawk臋 i wykr臋ci艂 numer wewn臋trzny. Po kilku minutach sekretarka przynios艂a akta personalne Fredmana. Forsfalt szybko je przejrza艂.

- Rozwi贸d艂 si臋 w dziewi臋膰dziesi膮tym pierwszym. 呕ona i dzieci zosta艂y w tym samym mieszkaniu, W Rosengardzie. Jest troje dzieci, najm艂odsze ledwie si臋 urodzi艂o, kiedy si臋 rozstali. Bjorn Fredman przeprowadzi艂 si臋 do mieszkania przy Stenbrottsgatan, kt贸re mia艂 od wielu lat i wykorzystywa艂 jako biuro i magazyn. Nie wydaje mi si臋, 偶eby 偶ona o tym wiedzia艂a. Tam zaprasza艂 swoje znajome.

- Zaczniemy od mieszkania - zdecydowa艂 Wallander. - Rodzina mo偶e poczeka膰. Zak艂adam, 偶e powiadomicie ich o jego 艣mierci.

Forsfalt skin膮艂 g艂ow膮. Svedberg poszed艂 zadzwoni膰 do Ystadu, 偶eby przekaza膰 informacj臋 o denacie. Wallander stan膮艂 przy oknie i zastanawia艂 si臋, co jest teraz najwa偶niejsze. Niepokoi艂 go brak zwi膮zku mi臋dzy wszystkimi ofiarami. Po raz pierwszy mia艂 przeczucie, 偶e s膮 na fa艂szywym tropie. Czy偶by przeoczy艂 ca艂kiem inne wyja艣nienie tego, co si臋 sta艂o? Jeszcze tego samego dnia wieczorem postanowi艂 przejrze膰 pod tym k膮tem wszystkie materia艂y dochodzeniowe.

Svedberg by艂 z powrotem.

- Hanssonowi ul偶y艂o - powiedzia艂. : Wallander skin膮艂 g艂ow膮.

- Podobno przysz艂y wyczerpuj膮ce dane z Interpolu - kontynuowa艂 Svedberg - o dziewczynie z pola rzepaku.

Wallander nie s艂ysza艂. Poprosi艂 Svedberga, 偶eby powt贸rzy艂. Jakby dziewczyna, kt贸r膮 widzia艂 p艂on膮c膮 jak pochodnia, odesz艂a w przesz艂o艣膰. Wiedzia艂 jednak, 偶e pr臋dzej czy p贸藕niej b臋dzie musia艂 do tego wr贸ci膰.

Stali w milczeniu.

- Nie czuj臋 si臋 dobrze w Malm贸 - powiedzia艂 nagle Svedberg. - Naprawd臋 dobrze czuj臋 si臋 tylko w Ystadzie.

Wallander wiedzia艂, 偶e Svedberg nie lubi wyje偶d偶a膰 poza granice swojego rodzinnego miasta. W komendzie do znudzenia o tym dowcipkowano. Wallander zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, kiedy on sam czu艂 si臋 naprawd臋 dobrze. O si贸dmej rano w niedziel臋, kiedy w drzwiach jego mieszkania stan臋艂a Linda.

Forsfalt za艂atwi艂 kilka spraw i mogli ruszy膰 w drog臋. Zjechali wind膮 do policyjnego gara偶u i udali si臋 do dzielnicy przemys艂owej w p贸艂nocnej cz臋艣ci miasta. Zacz臋艂o wia膰. Niebo nadal by艂o bezchmurne. Wallander siedzia艂 z przodu, obok Forsfalta.

- Zna艂e艣 Rydberga? - spyta艂.

- Czy zna艂em Rydberga? Oczywi艣cie. Znali艣my si臋 dobrze. Czasami do mnie wpada艂.

Wallander by艂 zdziwiony. Zawsze my艣la艂, 偶e Rydberg, stary policjant, dawno temu wykre艣li艂 ze swojego 偶ycia to, co nie mia艂o zwi膮zku z prac膮.

- To on mnie wszystkiego nauczy艂 - powiedzia艂 Wallander.

- Tragiczna by艂a jego 艣mier膰. Powinien by艂 po偶y膰 troch臋 d艂u偶ej. Marzy艂 o tym, 偶eby kiedy艣 pojecha膰 na Islandi臋.

- Na Islandi臋?

Forsfalt obrzuci艂 go przelotnym spojrzeniem i pokiwa艂 g艂ow膮.

- Takie by艂o jego marzenie. Pojecha膰 na Islandi臋. Ale nigdy si臋 nie spe艂ni艂o.

Wallandera ogarn臋艂o dziwne uczucie, 偶e Rydberg zatai艂 przed nim co艣, o czym powinien by艂 wiedzie膰. Nawet nie przypuszcza艂, 偶e Rydberg marzy o Islandii. Nie podejrzewa艂 go o 偶adne marzenia. A ju偶 na pewno nigdy by nie pomy艣la艂, 偶e mia艂 przed nim jakie艣 tajemnice.

Forsfalt zahamowa艂 przed trzypi臋trowym domem i wskaza艂 na rz膮d zas艂oni臋tych okien na parterze. Budynek by艂 stary i 藕le utrzymany. Szyb臋 w drzwiach wej艣ciowych zast臋powa艂a p艂yta wi贸rowa. Wallander mia艂 uczucie, 偶e wchodzi do nieistniej膮cego domu. Czy obecno艣膰 tej ruiny nie k艂贸ci si臋 ze szwedzk膮 konstytucj膮? - pomy艣la艂 z ironi膮. Na klatce cuchn臋艂o uryn膮. Forsfalt otworzy艂 drzwi. Wallander zastanawia艂 si臋, sk膮d wzi膮艂 klucz. Weszli do przedpokoju i zapalili 艣wiat艂o. Na pod艂odze le偶a艂o kilka broszur reklamowych, i to wszystko. Wallander nie by艂 na swoim terenie, dlatego Forsfalt przewodzi艂. Najpierw obeszli ca艂e mieszkanie, 偶eby sprawdzi膰, czy nikogo w nim nie ma. Sk艂ada艂o si臋 z trzech pokoi i ma艂ej kuchni, kt贸rej okno wychodzi艂o na sk艂ad beczek benzyny. Mieszkanie wydawa艂o si臋 nijakie. Tylko 艂贸偶ko by艂o nowe, inne meble sprawia艂y wra偶enie przypadkowych. Na regale pami臋taj膮cym lata 50 sta艂o kilka tanich porcelanowych figurek. W k膮cie pi臋trzy艂 si臋 stos gazet i le偶a艂y hantle. Na kanapie poniewiera艂a si臋 zalana kaw膮 p艂yta CD z tureck膮 muzyk膮 ludow膮. Zas艂ony by艂y zaci膮gni臋te. Forsfalt zapala艂 kolejno wszystkie lampy. Wallander szed艂 kilka krok贸w za nim, a Svedberg usiad艂 na krze艣le w kuchni, 偶eby zadzwoni膰 do Hanssona z informacj膮, gdzie teraz s膮. Wallander otworzy艂 stop膮 drzwi spi偶arki. Sta艂y tam nieotwarte oryginalne kartony Grant's whisky. Z wymi臋tego listu przewozowego wynika艂o, 偶e pewna szkocka destylarnia wys艂a艂a je do handlarza win w Gencie, w Belgii. Zastanawia艂 si臋, jak trafi艂y do Bj贸rna Fredmana. Forsfalt znalaz艂 kilka zdj臋膰 w艂a艣ciciela mieszkania. Wallander skin膮艂 g艂ow膮. Nie by艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e to on le偶a艂 w wykopie przed stacj膮 kolejow膮. Wszed艂 do du偶ego pokoju i zada艂 sobie pytanie, czego powinien szuka膰. Mieszkanie Fredmana stanowi艂o dok艂adne przeciwie艅stwo willi Wetterstedta i kosztownie odremontowanego gospodarstwa Carl-mana. Tak wygl膮da Szwecja, pomy艣la艂. R贸偶nice s膮 r贸wnie du偶e jak w贸wczas, gdy cz臋艣膰 ludzi mieszka艂a w dworach, a cz臋艣膰 w kurnych chatach.

Spojrza艂 na biurko zawalone pismami antykwarycznymi. Uzna艂, 偶e maj膮 zwi膮zek z pasersk膮 dzia艂alno艣ci膮 Fredmana. Jedyna szuflada biurka by艂a otwarta. Nie licz膮c mn贸stwa kwit贸w, popsutych d艂ugopis贸w i papiero艣nicy, le偶a艂o tam oprawione w ramk臋 zdj臋cie rodziny Bjorna Fredmana. Bj贸rn Fredman u艣miecha艂 si臋 od ucha do ucha. Obok siedzia艂a 偶ona z niemowl臋ciem na r臋ku. Z tylu sta艂a jedenasto-, dwunastoletnia dziewczynka, kt贸rej oczy wyra偶a艂y l臋k przed fotografem. Ko艂o niej, tu偶 za matk膮, sta艂 kilka lat m艂odszy ch艂opiec. Mia艂 zaci臋t膮 twarz, jakby do ko艅ca chcia艂 stawi膰 op贸r fotografowi. Wallander podszed艂 ze zdj臋ciem do okna i odsun膮艂 zas艂on臋. D艂ugo si臋 przygl膮da艂, pr贸buj膮c zrozumie膰, co widzi. Nieszcz臋艣liw膮 rodzin臋? Rodzin臋, kt贸ra jeszcze nie wie, 偶e jest nieszcz臋艣liwa? Nowo narodzone dziecko, kt贸re nie podejrzewa, co je czeka? Co艣 go w tym zdj臋ciu przygn臋bi艂o, mo偶e nawet przybi艂o, nie potrafi艂 jednak tego nazwa膰. Zani贸s艂 zdj臋cie do sypialni, gdzie Forsfalt kl臋cza艂 na pod艂odze i zagl膮da艂 pod 艂贸偶ko.

- Powiedzia艂e艣, 偶e siedzia艂 za pobicie - powiedzia艂 Wallander.

Forsfalt wsta艂 i spojrza艂 na zdj臋cie.

- Bi艂 偶on臋 niemal do nieprzytomno艣ci - stwierdzi艂. - Bi艂 j膮, kiedy by艂a w ci膮偶y i kiedy urodzi艂o si臋 dziecko, ale, co ciekawe, nigdy z tego powodu nie trafi艂 do wi臋zienia. Siedzia艂 za z艂amanie nosa taks贸wkarzowi i za skatowanie kumpla, kt贸ry go podobno oszuka艂.

Dalej przeczesywali mieszkanie. Svedberg sko艅czy艂 rozmow臋 z Hanssonem. Niewa偶nego si臋 tam nie wydarzy艂o. Sp臋dzili u Fredmana dwie godziny. Wallander pomy艣la艂, 偶e w por贸wnaniu z tym, co tu zobaczy艂, jego mieszkanie jest ciep艂ym i, przytulnym gniazdkiem. Nie znale藕li nic ciekawego, nie licz膮c zabytkowych 艣wiecznik贸w, kt贸re Forsfalt wyci膮gn膮艂 z za zakamark贸w szafy. Wallander poma艂u zaczyna艂 rozumie膰, co o znaczy, 偶e s艂ownictwo Bjorna Fredmana sk艂ada艂o si臋 niemal wy艂膮cznie z przekle艅stw. Mieszkanie by艂o tak samo puste i bezsilnene jak jego j臋zyk. O wp贸艂 do czwartej wyszli na ulic臋. Wiatr przybra艂 na sile. Forsfalt zadzwoni艂 do komendy. Rodzina zosta艂a poinformowana o 艣mierci Bj贸rna Fredmana.

- Ch臋tnie z nimi porozmawiam - powiedzia艂 Wallander, kiedy ju偶 siedzieli w samochodzie. - Ale mo偶e lepiej z tym poczeka膰 do jutra.

U艣wiadomi艂 sobie, 偶e nie jest szczery. Powinien by艂 powiedzie膰, jak jest, 偶e zawsze ma opory, ilekro膰 musi narzuca膰 si臋 rodzinie, kt贸rej cz艂onek lub krewny poni贸s艂 gwa艂town膮 艣mier膰. Przede wszystkim my艣la艂 o rozmowie z dzie膰mi. Czekanie do nast臋pnego dnia nie stanowi艂o oczywi艣cie dla nich 偶adnej r贸偶nicy. Ale dla Wallandera oznacza艂o chwil臋 oddechu.

Po偶egnali si臋 przed komend膮. Forsfalt mia艂 jeszcze tego samego dnia za艂atwi膰 z Hanssonem formalno艣ci zwi膮zane z prowadzeniem dochodzenia poza macierzystym okr臋giem, a nast臋pnego dnia o dziesi膮tej rano mia艂 si臋 spotka膰 z Wallanderem.

Przesiedli si臋 do swojego samochodu i wr贸cili do Ystadu. Wallander mia艂 o czym my艣le膰. Przez ca艂膮 drog臋 nie zamienili ze sob膮 ani jednego s艂owa.

W s艂onecznej mgie艂ce majaczy艂a Kopenhaga. Wallander zastanawia艂 si臋, czy rzeczywi艣cie spotka si臋 tam z Bajb膮 za niespe艂na dziesi臋膰 dni, czy te偶 morderca, kt贸rego szukali i o kt贸rym teraz wiedzieli jeszcze mniej; zmusi go do prze艂o偶enia urlopu.

My艣la艂 o tym, czekaj膮c przed terminalem poduszkowc贸w w Malm贸. By艂 ranek 30 czerwca. Poprzedniego dnia wieczorem, kiedy wr贸ci艂 do Malm贸, 偶eby porozmawia膰 z rodzin膮 Bj贸rna Fredmana, zdecydowa艂 si臋 wymieni膰 Svedberga na Ann-Britt H贸glund. Spyta艂a, czy mog膮 wyjecha膰 wcze艣niej, bo zanim si臋 spotkaj膮 z Forsfaltem, chcia艂aby jeszcze co艣 za艂atwi膰. Syedberg ani troch臋 nie by艂 roz偶alony na wiadomo艣膰 o tym, 偶e nie jedzie do Malm贸. Ba, odczu艂 wyra藕n膮 ulg臋. Ann-Britt H贸glund posz艂a do terminalu, a Wallander spacerowa艂 po molu i patrzy艂 na Kopenhag臋. Z basenu portowego wyp艂ywa艂 wodolot, na kad艂ubie mia艂 wymalowan膮 nazw臋 鈥濴贸paren". By艂o ciep艂o. Wallander zdj膮艂 kurtk臋 i zarzuci艂 j膮 na rami臋. Ziewa艂.

Poprzedniego dnia wieczorem, kiedy wr贸cili z Malm贸, zrobi艂 zebranie z tymi, kt贸rzy jeszcze byli w komendzie. W recepcji, wesp贸艂 z Hanssonen, wzi膮艂 udzia艂 w zaimprowizowanej konferencji prasowej. Na zebraniu by艂 Ekholm. Nadal budowa艂 portret psychologiczny sprawcy, w kt贸rym znalaz艂yby swoje uzasadnienie wypalone lub wy艂upane oczy, co pozwoli艂oby sformu艂owa膰 prawdopodobn膮 hipotez臋, dostarczaj膮c im tym samym wa偶nej wskaz贸wki. Uzgodnili, 偶e Wallander mo偶e poinformowa膰 dziennikarzy, 偶e 艣cigaj膮 m臋偶czyzn臋, kt贸ry nie zagra偶a bezpiecze艅stwu og贸艂u, jest natomiast wyj膮tkowo gro藕ny dla wybranych przez siebie ofiar. Mieli rozbie偶ne opinie co do zasadno艣ci takiego posuni臋cia. Wallander obstawa艂 przy tym, 偶e musz膮 uwzgl臋dni膰 mo偶liwo艣膰 reakcji kogo艣, kto uzna si臋 za potencjaln膮 ofiar臋 i cho膰by powodowany instynktem samozachowawczym, skontaktuje si臋 z policj膮. Dziennikarze rzucili si臋 na jego informacje jak s臋py. Z przykro艣ci膮 stwierdzi艂, 偶e dostali najlepsz膮 wiadomo艣膰 akurat w tym momencie, kiedy w ca艂ym kraju zaczyna艂 si臋 sezon og贸rkowy. Potem, po zebraniu i konferencji, czu艂 ogromne zm臋czenie.

Mimo to po艣wi臋ci艂 troch臋 czasu na zapoznanie si臋 z obszernym teleksem z Interpolu. Ju偶 wiedzieli, 偶e dziewczyna z pola Salomonssona znikn臋艂a z Santiago de los Treinta Caballeros w grudniu zesz艂ego roku. Jej ojciec, farmer Pedro Santana, z艂o-偶y艂 doniesienie o jej zagini臋ciu 14 stycznia. Dolores Maria, kt贸ra 18 lutego sko艅czy艂a siedemna艣cie lat - ten szczeg贸艂 bardzo przygn臋bi艂 Wallandera - pojecha艂a do Santiago szuka膰 pracy jako pomoc domowa. Przedtem 偶y艂a z ojcem w ma艂ej wiosce, siedemdziesi膮t kilometr贸w od miasta. Zamieszka艂a u dalekiego krewnego, kuzyna ojca, i nagle po prostu znikn臋艂a. Wed艂ug skromnego materia艂u dochodzeniowego, dominika艅ska policja nie zada艂a sobie zbyt wiele trudu, 偶eby j膮 odnale藕膰. Dopiero kiedy niestrudzony w poszukiwaniach ojciec zainteresowa艂 jej zagini臋ciem pewnego dziennikarza, policja ustali艂a, 偶e Dolores Maria przypuszczalnie wyjecha艂a z kraju, 偶eby gdzie indziej szuka膰 szcz臋艣cia.

I to wszystko. Dochodzenie zawis艂o w pr贸偶ni. Komentarz Interpolu by艂 zwi臋z艂y. Nie istnia艂y 偶adne dowody wskazuj膮ce na przebywanie Dolores Marii Santany w kt贸rym艣 z kraj贸w wsp贸艂pracuj膮cych z Interpolem. A偶 do tej pory.

I tyle.

- Znika w mie艣cie Santiago -.powiedzia艂 Wallander. -Przesz艂o p贸艂 roku p贸藕niej pojawia si臋 na polu rzepaku Salomonssona. I podpala si臋. Co to znaczy?

Martinsson pokr臋ci艂 bezradnie g艂ow膮.

Mimo 偶e Wallander by艂 tak zm臋czony, 偶e nie mia艂 si艂y my艣le膰, natychmiast si臋 o偶ywi艂. Zirytowa艂a go bierno艣膰 Martinssona.

- Sporo wierny - powiedzia艂 stanowczo. - Wiemy, 偶e by艂a w Helsingboijgu i 偶e podwi贸z艂 j膮 cz艂owiek ze Smedstorpu. Wiemy, 偶e sprawia艂a wra偶enie kogo艣, kto przed czym艣 ucieka. I wiemy, 偶e nie 偶yje. Przeka偶emy to Interpolowi. Poza tym popro艣 ich o sprawdzenie, czy ojciec dziewczyny rzeczywi艣cie zosta艂 powiadomiony o jej 艣mierci. Kiedy si臋 przewali nad nami to piek艂o, dowiemy si臋, kogo si臋 ba艂a. Ju偶 teraz skontaktuj si臋 z kolegami z Helsingborga, najlepiej jutro rano. Mo偶e maj膮 jaki艣 pomys艂, co si臋 mog艂o sta膰.

Po tym 艂agodnym prote艣cie przeciwko bierno艣ci Martinssona Wallander pojecha艂 do domu. Zatrzyma艂 si臋 przed kioskiem, 偶eby kupi膰 hamburgera. Afisze z nag艂贸wkami gazet serwowa艂y najnowsze wiadomo艣ci o mistrzostwach 艣wiata w pi艂ce no偶nej. W pierwszym odruchu chcia艂 je zerwa膰 i krzykn膮膰: 鈥瀌o艣膰 ju偶 tego!", ale oczywi艣cie nic nie zrobi艂. Ustawi艂 si臋 w ogonku i czeka艂 na swoj膮 kolej, potem zap艂aci艂, dosta艂 hamburgera i wsiad艂 do samochodu.

W domu usiad艂 przy kuchennym stole i zjad艂, popijaj膮c hamburgera wod膮. Potem zrobi艂 sobie mocn膮 kaw臋, uprz膮tn膮艂 st贸艂 i zmusi艂 si臋 do ponownego przejrzenia materia艂u dochodzeniowego. Nie opuszcza艂o go uczucie, 偶e s膮 na fa艂szywym tropie. Mimo 偶e to nie on okre艣li艂 kierunek 艣ledztwa, on decydowa艂 o jego przebiegu, tempie i ewentualnych korektach. Szuka艂 takich miejsc, gdzie by膰 mo偶e powinni zwolni膰 i dok艂adniej si臋 rozejrze膰. A je艣li punkty styczno艣ci mi臋dzy Wetterstedtem i Carlmanem s膮 wyra藕nie widoczne, tylko oni tego nie zauwa偶yli? Zapozna艂 si臋 ze wszystkimi 艣ladami obecno艣ci sprawcy, tymi niepodwa偶alnymi i tymi ledwie przeczuwanymi, jak nag艂e podmuchy ch艂odnego wiatru. W notatniku spisywa艂 pytania, na kt贸re nie znali odpowiedzi. Irytowa艂o go, 偶e do tej pory nie ma wynik贸w wielu bada艅 laboratoryjnych. Min臋艂a p贸艂noc. Korci艂o go, 偶eby zadzwoni膰 do Nyberga i spyta膰, czy analitycy i chemicy z Link贸pingu w lecie nie pracuj膮. Ale przewa偶y艂 rozs膮dek. 艢l臋cza艂 nad papierami tak d艂ugo, a偶 rozbola艂 go kr臋gos艂up i litery zacz臋艂y skaka膰 przed oczami. O wp贸艂 do trzeciej podda艂 si臋. W jego zm臋czonej g艂owie pojawi艂 si臋 obraz sytuacji potwierdzaj膮cy s艂uszno艣膰 przyj臋tych metod 艣ledztwa. Musi by膰 punkt styczno艣ci mi臋dzy oskalpowanymi ofiarami. Kto wie, czy w艂a艣nie dzi臋ki temu, 偶e Bj贸rn Fredman nie pasuje do tej uk艂adanki, b臋d膮 mogli znale藕膰 rozwi膮zanie. Co艣, co si臋 nie zgadza, mo偶e na zasadzie odwr贸conego odbicia w lustrze powiedzie膰, co si臋 zgadza, gdzie jest g贸ra, a gdzie d贸艂. Inaczej m贸wi膮c, powinni i艣膰 tym samym tropem, od czasu do czasu wysy艂aj膮c zwiadowc臋 na przepatrzenie okolic. Zadba o porz膮dne ty艂y, a przede wszystkim zmusi si臋 do my艣lenia wielotorowego.

Na pod艂odze ci膮gle le偶a艂a sterta ubra艅. Pomy艣la艂, 偶e przypomina bajzel, jaki ma w g艂owie. Znowu si臋 nie um贸wi艂 na przegl膮d samochodu. Zastanawia艂 si臋, czy jednak nie powinien poprosi膰 centrali o posi艂ki. Porozmawia o tym z Hanssonem z samego rana, kiedy po艣pi kilka godzin.

Ale kiedy si臋 obudzi艂 o sz贸stej, zmieni艂 zdanie. Poczeka jeszcze jeden dzie艅. Zadzwoni艂 do Nyberga - wiedzia艂, 偶e wstaje wcze艣nie - i zwr贸ci艂 mu uwag臋, 偶e ci膮gle nie ma wynik贸w bada艅 niekt贸rych przedmiot贸w i 艣lad贸w krwi, kt贸re przes艂ali do Link贸pingu. Liczy艂 si臋 z wybuchem z艂o艣ci, tymczasem, ku jego wielkiemu zdziwieniu, Nyberg zgodzi艂 si臋, 偶e to trwa wyj膮tkowo d艂ugo. Obieca艂, 偶e osobi艣cie si臋 tym zajmie. Przez chwil臋 rozmawiali o ogl臋dzinach wykopu, w kt贸rym znaleziono Bj贸rna Fredmana. 艢lady krwi wok贸艂 艣wiadczy艂y o tym, 偶e morderca zaparkowa艂 samoch贸d tu偶 obok. Nyberg by艂 ju偶 w Sturupie i przyjrza艂 si臋 furgonetce. Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e u偶yto jej do przewozu zw艂ok. Nie s膮dzi艂 jednak, by dokonano w niej morderstwa.

- Bj贸rn Fredman by艂 du偶y i silny - powiedzia艂. - Nie wyobra偶am sobie, 偶eby mo偶na go by艂o zabi膰 w samochodzie. My艣l臋, 偶e zosta艂 zamordowany gdzie indziej.

- A wi臋c rodzi si臋 pytanie, kto prowadzi艂 samoch贸d i gdzie Fredman zgin膮艂.

Tu偶 po si贸dmej Wallander by艂 w komendzie. Zadzwoni艂 do Ekholma do hotelu. Zasta艂 go przy 艣niadaniu.- Chc臋, 偶eby艣 si臋 skoncentrowa艂 na oczach - powiedzia艂. - Nie wiem dlaczego, ale jestem przekonany, 偶e to wa偶ne. Mo偶e najwa偶niejsze. Dlaczego pozbawia oczu Fredmana, a innych nie? Chc臋 to wiedzie膰.

- Wszystko trzeba widzie膰 w ca艂o艣ci - stwierdzi艂 Ekholm. - Psychopaci tworz膮 z regu艂y racjonalne wzory, kt贸rych si臋 trzymaj膮, tak jakby by艂y zapisane w 艣wi臋tej ksi臋dze. Oczy trzeba umie艣ci膰 w tym wzorze.

- R贸b, co chcesz - uci膮艂 Wallander- bylebym wiedzia艂, dlaczego w艂a艣nie Fredman ma wy艂upane oczy. Wz贸r nie wz贸r.

- To chyba kwas - powiedzia艂 Ekholm.

Wallander zapomnia艂 spyta膰 Nyberga o ten szczeg贸艂.

- Mo偶emy przyj膮膰, 偶e to ju偶 jest wyja艣nione? - spyta艂.

- Na to wygl膮da. Kto艣 wla艂 Fredmanowi kwas do oczu. Wallander skrzywi艂 si臋.

- Porozmawiamy po po艂udniu - powiedzia艂 i zako艅czy艂 rozmow臋.

Tu偶 po 贸smej wyjecha艂 z Ann-Britt H贸glund z Ystadu. Z ulg膮 opuszcza艂 komend臋, bo bez przerwy dzwonili dziennikarze i zacz臋艂y si臋 odzywa膰 osoby prywatne. Po艣cig za sprawc膮 wyszed艂 z policyjnych okop贸w i sta艂 si臋 spraw膮 publiczn膮. Wallander wiedzia艂, 偶e to konieczne, wymaga艂o jednak od nich wiele wysi艂ku, jako 偶e musieli sprawdza膰 wszystkie informacje, nap艂ywaj膮ce zewsz膮d wartkim strumieniem.

Ann-Britt H贸glund wysz艂a z terminalu.

- Ciekawe, jakie b臋dzie lato w tym roku - powiedzia艂 w roztargnieniu.

- Moja babcia, kt贸ra mieszka w Almhulcie, potrafi przepowiada膰 pogod臋. Jej zdaniem, czeka nas d艂ugie, ciep艂e i bezdeszczowe lato.

- Czy cz臋sto si臋 myli?

- Prawie nigdy.- A ja my艣l臋, 偶e b臋dzie odwrotnie. Deszczowo, ch艂odno i obrzydliwie.

- Te偶 przepowiadasz pogod臋?

-Nie.

Wr贸cili do samochodu. Wallander by艂 ciekaw, co robi艂a w terminalu, ale nie zapyta艂.

O wp贸艂 do dziesi膮tej byli przed komend膮 w Malm贸. Forsfalt ju偶 czeka艂 na chodniku. Usiad艂 na tylnym siedzeniu, m贸wi艂, kt贸r臋dy maj膮 jecha膰 i gaw臋dzi艂 z Ann-Britt H贸glund o pogodzie. Przed domem w Rosengardzie zda艂 im relacj臋 z wczorajszego dnia.

- By艂a 偶ona Bj贸rna Fredmana przyj臋艂a wiadomo艣膰 o jego 艣mierci ze spokojem. Zdaniem mojej kole偶anki, bo ja tego nie wyczu艂em, zalatywa艂o od niej alkoholem. W mieszkaniu by艂 ba艂agan. M艂odszy ch艂opiec ma zaledwie cztery lata. Nie bardzo rozumie, 偶e ojca, kt贸rego prawie nie widywa艂, ju偶 nie ma. Ale starszy zrozumia艂. C贸rki nie by艂o w domu.

- Jak ona si臋 nazywa? -spyta艂 Wallander. ;

- C贸rka?

- Nie, 偶ona. Eks-偶ona.

- Anette Fredman.

- Pracuje gdzie艣?

- Z tego, co wiem, nie.

- Z czego 偶yje?

- Nie wiem. Ale w膮tpi臋, 偶eby Bjorn Fredman by艂 szczeg贸lnie hojny dla swojej rodziny. Nie wygl膮da艂 na takiego.

Wallander nie mia艂 wi臋cej pyta艅. Wjechali na czwarte pi臋tro. W kabinie windy le偶a艂a st艂uczona butelka. Wallander wymieni艂 spojrzenie z Ann-Britt H贸glund i pokr臋ci艂 g艂ow膮. Forsfalt zadzwoni艂 do drzwi. Otworzy艂y si臋 po minucie. Kobieta by艂a chuda i blada, co dodatkowo uwydatnia艂 jej czarny str贸j. Przera偶ona, patrzy艂a na dwie nieznajome twarze. Kiedy si臋 rozbierali w przedpokoju, Wallander zauwa偶y艂, 偶e kto艣 wygl膮da zza drzwi i szybko si臋 chowa. Pomy艣la艂, 偶e to pewnie starszy syn albo c贸rka. Forsfalt przedstawi艂 Wallandera i Ann-Britt H贸glund. Zrobi艂 to starannie i niezwykle uprzejmie. Nie spieszy艂 si臋. Wallander uzna艂, 偶e Forsfalt, podobnie jak kiedy艣 Rydberg, mo偶e go jeszcze sporo nauczy膰. Zaprosi艂a ich do salonu. S膮dz膮c z opisu Forsfalta, musia艂a posprz膮ta膰. Po ba艂aganie, o kt贸rym wspomnia艂, nie by艂o 艣ladu. W salonie sta艂a kanapa, fotele i 艂awa, prawie nieu偶ywane. By艂 te偶 gramofon, magnetowid i telewizor 鈥濨ang & Olufsen", marka, na kt贸r膮 Wallander cz臋sto zerka艂, ale nie s膮dzi艂, 偶eby kiedykolwiek na to zarobi艂. Zrobi艂a kaw臋. Wallander nas艂uchiwa艂. W rodzinie by艂 czteroletni ch艂opiec, a dzieci w tym wieku rzadko s膮 cicho. Usiedli przy stole.

- Prosz臋 przyj膮膰 moje kondolencje - zacz膮艂, staraj膮c si臋 dor贸wna膰 uprzejmo艣ci膮 Forsfaltowi.

- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a cicho 艂ami膮cym si臋 g艂osem, jakby za chwil臋 mia艂 p臋kn膮膰.

- Niestety, musz臋 pani zada膰 kilka pyta艅. Mimo 偶e wola艂bym z tym poczeka膰.

W milczeniu skin臋艂a g艂ow膮. W tym momencie otworzy艂y si臋 drzwi s膮siedniego pokoju. Do salonu wszed艂 dobrze zbudowany czternastolatek. Mia艂 szczer膮, sympatyczn膮 twarz i czujne oczy.

- To m贸j syn - powiedzia艂a. - Stefan.

Wallander zauwa偶y艂, 偶e ch艂opiec jest bardzo dobrze wychowany. Przywita艂 si臋 ze wszystkimi, a potem usiad艂 obok matki na kanapie.

- Chcia艂abym, 偶eby przy tym by艂.

- Nie widz臋 przeszk贸d - zgodzi艂 si臋 Wallander. - Mo偶e tylko powiem, 偶e mi przykro z powodu tego, co si臋 sta艂o z twoim tat膮.- Nie widywali艣my si臋 zbyt cz臋sto - powiedzia艂 ch艂opiec.

- Ale dzi臋kuj臋.

Wallander odni贸s艂 bardzo dobre wra偶enie. Stefan wydawa艂 si臋 niezwykle dojrza艂y jak na sw贸j wiek. Pewnie dlatego, 偶e musia艂 zape艂ni膰 pustk臋 po nieobecnym tacie.

- Je艣li dobrze zrozumia艂em, jest jeszcze jeden syn - kontynuowa艂 Wallander.

- Jest u przyjaci贸艂ki i bawi si臋 z jej synem - odpar艂a Anette Fredman. - Pomy艣la艂am, 偶e bez niego b臋dzie spokojniej. Ma na imi臋 Jens.

Wallander skin膮艂 na Ann-Britt H贸glund, kt贸ra robi艂a notatki.

- Poza tym jest jeszcze starsza siostra?

- Tak, Louise.

- Ale nie ma jej w domu?

- Pojecha艂a na kilka dni odpocz膮膰.

To ch艂opiec powiedzia艂, 偶e wyjecha艂a. Zabra艂 g艂os, jakby chcia艂 odci膮偶y膰 matk臋. Odpowiedzia艂 spokojnie i uprzejmie. Wallander wyczu艂 jednak, 偶e z siostr膮 jest co艣 nie tak. Mo偶e odpowied藕 przysz艂a za szybko? A mo偶e zbyt p贸藕no? Momentalnie wzm贸g艂 czujno艣膰. Bezg艂o艣nie wysun臋艂y si臋 jego niewidzialne anteny.

- Rozumiem, 偶e musia艂a to prze偶y膰 - powiedzia艂 ostro偶nie.

- Ona jest bardzo wra偶liwa - odpar艂 jej brat.

Co艣 si臋 nie zgadza, pomy艣la艂 Wallander. Ale postanowi艂 dalej tego nie dr膮偶y膰. Wr贸ci do dziewczyny p贸藕niej. Obrzuci艂 spojrzeniem Ann-Britt H贸glund. Chyba nic nie zauwa偶y艂a.

- Nie b臋d臋 powtarza艂 pyta艅, na kt贸re ju偶 odpowiedzieli艣cie - powiedzia艂, nalewaj膮c sobie kawy, 偶eby zaznaczy膰, 偶e wszystko jest w porz膮dku.

Ch艂opiec ca艂y czas 艣ledzi艂 go wzrokiem. W jego oczach by艂a jaka艣 ptasia czujno艣膰. Pomy艣la艂, 偶e ch艂opiec za wcze艣nie musia艂 wzi膮膰 na siebie obowi膮zki, do kt贸rych nie dor贸s艂. Zas臋pi艂 si臋. Nic go bardziej nie bola艂o ni偶 widok dzieci lub ludzi m艂odych, skazanych na ci臋偶kie 偶ycie. W ka偶dym razie on nigdy nie kaza艂 Lindzie zajmowa膰 si臋 domem, kiedy Mona si臋 wyprowadzi艂a. Mimo 偶e prawdopodobnie by艂 z艂ym rodzicem, na nic takiego jej nie narazi艂.

- Wiem, 偶e nie widzieli艣cie Bj贸rna od kilku tygodni - kontynuowa艂. - Zak艂adam, 偶e dotyczy to r贸wnie偶 Louise? Tym razem odpowiedzia艂a mama:

- Kiedy ostatnim razem tutaj by艂, Louise wysz艂a. Nie widzia艂a go od kilku miesi臋cy.

Wallander przeszed艂 powoli do najtrudniejszych pyta艅. Poniewa偶 nie mo偶na by艂o uciec od przykrych wspomnie艅, pr贸bowa艂 si臋 porusza膰 jak najdelikatniej.

- Kto艣 go zabi艂 - powiedzia艂. - Czy domy艣lacie si臋, kto m贸g艂 to zrobi膰?

Anette Fredman spojrza艂a na niego ze zdumieniem.

- Trzeba by raczej spyta膰, kto by tego nie chcia艂 zrobi膰 - powiedzia艂a z nag艂膮 ostro艣ci膮 i jej dotychczasowy spok贸j znikn膮艂. - Sama nie wiem, ile razy pragn臋艂am znale藕膰 w sobie do艣膰 si艂y, 偶eby go zabi膰.

Syn obj膮艂 matk臋 ramieniem.

- Na pewno tak nie my艣la艂a艣. Szybko si臋 opanowa艂a.

- Nie wiem, kto to zrobi艂 - powiedzia艂a. - I nie chc臋 wiedzie膰. Bardzo mi ul偶y艂o, 偶e on ju偶 nigdy wi臋cej nie przekroczy progu tego domu. I nie zamierzam mie膰 z tego powodu wyrzut贸w sumienia.

Podnios艂a si臋 gwa艂townie i wysz艂a do 艂azienki. Ann-Britt H贸glund waha艂a si臋 przez chwil臋, czy za ni膮 nie p贸j艣膰. Zosta艂a jednak, kiedy ch艂opiec zacz膮艂 m贸wi膰.

- Mama jest bardzo zdenerwowana.- Rozumiemy to - odpar艂 Wallander, nabieraj膮c do niego coraz wi臋cej sympatii. - Sprawiasz wra偶enie bardzo rozs膮dnego ch艂opca. Mo偶e ty masz jakie艣 przemy艣lenia.

- Nie wydaje mi si臋, 偶eby to by艂 kto艣 spoza kr臋gu znajomych taty - powiedzia艂. - M贸j tata by艂 z艂odziejem. I bi艂 ludzi. Podejrzewam, 偶e by艂 jednym z tych, o kt贸rych si臋 m贸wi 鈥瀟orpeda". 艢ci膮ga艂 d艂ugi, grozi艂 ludziom.

- Sk膮d to wiesz?

- Nie wiem.

- Czy nie my艣lisz o jakiej艣 konkretnej osobie?

- Nie.

Wallander milcza艂, pozwalaj膮c si臋 ch艂opcu zastanowi膰,

- Nie - powt贸rzy艂. - Nie wiem. Anette Fredman wr贸ci艂a z 艂azienki.

- Czy co艣 wam mo偶e wiadomo o kontaktach ojca z Gustafem Wetterstedtem? By艂 kiedy艣 ministrem sprawiedliwo艣ci. Albo z handlarzem obraz贸w, Arne Carlmanem?

Oboje przecz膮co pokr臋cili g艂owami.

Wallander porusza艂 si臋 po omacku. Pr贸bowa艂 dopom贸c ich pami臋ci. Od czasu do czasu w艂膮cza艂 si臋 Forsfalt. W ko艅cu Wallander uzna艂, 偶e niczego wi臋cej si臋 nie dowiedz膮. Skin膮艂 g艂ow膮 na Ann-Britt H贸glund i Forsfalta. Sko艅czy艂. Kiedy si臋 偶egnali w przedpokoju, zaznaczy艂, 偶e wkr贸tce znowu si臋 odezwie, mo偶e ju偶 jutro. Zostawi艂 sw贸j numer telefonu, na policj臋 i do domu.

Kiedy byli na ulicy, zobaczy艂, 偶e Anette Fredman patrzy na nich z okna.

- Siostra - powiedzia艂 Wallander. - Louise Fredman. Co o niej wiemy?

- Wczoraj te偶 jej nie by艂o - odpar艂 Forsfalt. - Naturalnie mog艂a wyjecha膰. Ma siedemna艣cie lat. Wallander my艣la艂 przez chwil臋.- Chcia艂bym z ni膮 porozmawia膰.

Nie zareagowali. Zrozumia艂, 偶e tylko on zauwa偶y艂 t臋 zmian臋, od uprzejmo艣ci do czujno艣ci, kiedy o ni膮 pyta艂. Pomy艣la艂 o Stefanie Fredmanie. O jego czujnych oczach. By艂o mu go 偶al.

- Na razie to wszystko - powiedzia艂 Wallander, kiedy si臋 rozstawali przed komend膮. - Ale naturalnie b臋dziemy w kontakcie.

Wracali do Ystadu przez ska艅ski krajobraz, kt贸ry o tej porze roku by艂 najpi臋kniejszy. Ann-Britt H贸glund odchyli艂a si臋 na siedzeniu i zamkn臋艂a oczy. Nuci艂a jak膮艣 swoj膮 improwizacj臋. Chcia艂by mie膰 tak膮 zdolno艣膰 wy艂膮czania si臋 ze 艣ledztwa, o kt贸rym my艣la艂 z du偶ym niepokojem. Rydberg powtarza艂, 偶e policjant nigdy nie jest ca艂kowicie zwolniony od odpowiedzialno艣ci. W tej konkretnej sytuacji by艂by jednak sk艂onny przyzna膰, 偶e Rydberg si臋 myli艂.

Min臋li boczn膮 drog臋 na Skurup. Ann-Britt H贸glund zasn臋艂a. Stara艂 si臋 prowadzi膰 jak naj艂agodniej, 偶eby si臋 nie obudzi艂a. Dopiero kiedy musia艂 wyhamowa膰 przed rondem pod Ystadem, otworzy艂a oczy. W tym samym momencie zadzwoni艂 telefon. Skin膮艂 na ni膮, 偶eby odebra艂a. Nie m贸g艂 si臋 zorientowa膰, z kim rozmawia, w ka偶dym razie zrozumia艂, 偶e sta艂o si臋 co艣 powa偶nego. S艂ucha艂a, nie zadaj膮c pyta艅. Sko艅czy艂a, kiedy doje偶d偶ali do komendy.

- To Svedberg - powiedzia艂a. - C贸rka Carlmana usi艂owa艂a pope艂ni膰 samob贸jstwo. Le偶y pod respiratorem w szpitalu.

Wallander odezwa艂 si臋 dopiero po zaparkowaniu i wy艂膮czeniu silnika. Domy艣la艂 si臋, 偶e jeszcze nie powiedzia艂a wszystkiego.

- Co jeszcze m贸wi艂?

- Prawdopodobnie z tego nie wyjdzie. Wallander wpatrywa艂 si臋 w przedni膮 szyb臋. Pomy艣la艂 o tym, jak go uderzy艂a w twarz. Potem bez s艂owa wysiad艂 z samochodu.

Upa艂 nie dawa艂 za wygran膮.

Wallander u艣wiadomi艂 sobie, 偶e to ju偶 艣rodek lata, a on tego do tej pory nie zauwa偶y艂. Poci艂 si臋, id膮c z komendy do szpitala. Po powrocie z Malm贸 nawet nie zajrza艂 do recepcji, 偶eby sprawdzi膰, czy s膮 dla niego jakie艣 wiadomo艣ci. Sta艂 bez ruchu przy samochodzie, jakby nagle straci艂 wszystkie swoje wewn臋trzne azymuty, potem powoli, niemal cedz膮c s艂owa, poprosi艂 Ann-Britt H贸glund o zreferowanie kolegom ich rozmowy z rodzin膮 Fredmana i ruszy艂 do szpitala, gdzie umiera艂a c贸rka Carlmana. Nie czeka艂 na odpowied藕, po prostu si臋 odwr贸ci艂 i poszed艂. Dopiero na stoku, kiedy zacz膮艂 si臋 poci膰, u艣wiadomi艂 sobie, 偶e jest lato, kt贸re mo偶e b臋dzie d艂ugie, ciep艂e i bez-deszczowe. Obok przejecha艂 Svedberg i pomacha艂 mu r臋k膮, ale on go nie zauwa偶y艂. Jak zwykle, kiedy o czym艣 my艣la艂, a przewa偶nie my艣la艂, wbi艂 wzrok w ziemi臋. Tym razem chcia艂 wykorzysta膰 ten kr贸tki odcinek mi臋dzy komend膮 a szpitalem na rozwa偶enie czego艣 zupe艂nie nowego i trudnego do ugryzienia. Punkt wyj艣cia by艂 bardzo prosty. W ci膮gu niespe艂na dziesi臋ciu dni jedna dziewczyna podpala si臋 na polu rzepaku, druga usi艂uje pope艂ni膰 samob贸jstwo po nag艂ej 艣mierci ojca, trzecia natomiast, kt贸rej ojca te偶 zamordowano, w niejasny i dosy膰 tajemniczy spos贸b dok膮d艣 wyje偶d偶a. By艂y w r贸偶nym wieku, c贸rka Carlmana najstarsza, ale wszystkie m艂ode. Dwie po艣rednio otar艂y si臋 o tego samego sprawc臋, trzecia sama by艂a swoim wrogiem i nie mia艂a nic wsp贸lnego z dwiema pozosta艂ymi. W imieniu ca艂ego swojego pokolenia Wallander znowu poczu艂 si臋 odpowiedzialny za wszystko, co si臋 sta艂o, przede wszystkim jako z艂y ojciec, bo za takiego si臋 uwa偶a艂. 艁atwo si臋 za艂amywa艂. Bywa艂 w贸wczas przygn臋biony, ogarnia艂a go trudna do okre艣lenia melancholia. Cz臋sto cierpia艂 na bezsenno艣膰. Ale poniewa偶 mimo wszystko musia艂 wype艂nia膰 obowi膮zki policjanta i szefa grupy 艣ledczej, pr贸bowa艂 odegna膰 od siebie niepok贸j i rozja艣ni膰 mroczne my艣li.

Zada艂 sobie beznadziejne pytanie, co to za 艣wiat, w kt贸rym m艂odzi ludzie podpalaj膮 si臋 albo w inny spos贸b pr贸buj膮 pozbawi膰 si臋 偶ycia. 呕yj膮 w epoce, kt贸r膮 mo偶na by nazwa膰 czasem niepowodze艅. Co艣, w co wierzyli i co budowali, okaza艂o si臋 mniej trwa艂e, ni偶 przypuszczali. Wierzyli, 偶e wznosz膮 dom, a okaza艂o si臋, 偶e stawiaj膮 pomnik czemu艣, co odesz艂o i by艂o w po艂owie zapomniane. Szwecja si臋 wali艂a, gigantyczny rega艂 m贸g艂 w ka偶dej chwili run膮膰. Nikt nie wiedzia艂, jacy stolarze czekaj膮 w przedsionku, gotowi montowa膰 nowe p贸艂ki. Nikt te偶, rzecz jasna, nie wiedzia艂, jak te p贸艂ki mia艂yby wygl膮da膰. Wszystko by艂o m臋tne. Z jednym tylko wyj膮tkiem: jest ciep艂o, jest lato. M艂odzi odbieraj膮 sobie 偶ycie. Ludzie 偶yj膮 nie po to, 偶eby pami臋ta膰, ale 偶eby zapomnie膰. Mieszkania przypominaj膮 kryj贸wki, a nie ciep艂e, przytulne domy. A policjanci bezradnie czekaj膮 chwili, kiedy areszt贸w b臋d膮 pilnowa膰 ochroniarze.

Wallander otar艂 pot z czo艂a i pomy艣la艂, 偶e ma tego dosy膰. Wszystkiego nie ud藕wignie. Pomy艣la艂 o ch艂opcu o czujnych oczach, kt贸ry siedzia艂 obok matki na kanapie. Pomy艣la艂 o Lindzie i w ko艅cu nie wiedzia艂, o co mu w艂a艣ciwie chodzi.

Mniej wi臋cej w tym czasie dotar艂 do szpitala. Svedberg czeka艂 na niego na schodach. Wallander zachwia艂 si臋 od nag艂ego zawrotu g艂owy. Svedberg wyci膮gn膮艂 r臋k臋, 偶eby go podtrzyma膰, ale Wallander j膮 odsun膮艂 i weszli do 艣rodka. 呕eby si臋 chroni膰 przed s艂o艅cem, Svedberg przykry艂 g艂ow臋 zabawn膮 i za lu藕n膮 czapk膮 z daszkiem. Wallander mrukn膮艂 co艣 pod nosem i ruszyli do kawiarni, na prawo od wej艣cia. Bladzi ludzie na w贸zkach, niekt贸rzy z kropl贸wkami, siedzieli przy kawie w towarzystwie przyjaci贸艂 i krewnych, kt贸rzy najch臋tniej wyszliby na s艂o艅ce i zapomnieli o wszystkim, co ma jakikolwiek zwi膮zek ze szpitalem i umieraniem. Wallander kupi艂 kaw臋 i kanapk臋, Svedberg zadowoli艂 si臋 szklank膮 wody. Wallander wiedzia艂, 偶e przerwa na posi艂ek jest czym艣 wysoce niestosownym w sytuacji, kiedy c贸rka Carlmana umiera, by艂 to jednak rodzaj zaklinania rzeczywisto艣ci. Przerwa na kaw臋 stanowi艂a jego jedyny bastion. Ostatni膮 walk臋, bez wzgl臋du na jej charakter, stoczy dopiero wtedy, kiedy si臋 upewni, 偶e nie zabraknie mu kawy.

- Dzwoni艂a wdowa po Carlmanie - powiedzia艂 Svedberg. - By艂a w histerii.

- Co dziewczyna zrobi艂a?

- Wzi臋艂a proszki. Kto艣 j膮 znalaz艂 przez przypadek. By艂a ju偶 nieprzytomna. Puls ledwie wyczuwalny. Kiedy j膮 przywie藕li do szpitala, usta艂a praca serca. Jest z ni膮 bardzo 藕le. Nie masz co liczy膰 na rozmow臋.

Wallander skin膮艂 g艂ow膮. Przespacerowa艂 si臋 do szpitala raczej z uwagi na siebie ni偶 na ni膮.

- Co powiedzia艂a jej matka? - spyta艂. - Czy zostawi艂a jaki艣 list? Jakie艣 wyja艣nienia?

- Najwyra藕niej sta艂o si臋 to ca艂kiem nieoczekiwanie. Wallander zn贸w pomy艣la艂 o policzku.

- Kiedy j膮 widzia艂em, wygl膮da艂a na niezr贸wnowa偶on膮. - powiedzia艂. - Naprawd臋 nic nie zostawi艂a?

- W ka偶dym razie matka nic o tym nie wspomnia艂a.

- Zr贸b mi przys艂ug臋 - zdecydowa艂 po namy艣le. - Pojed藕 do niej i wyegzekwuj odpowied藕. Je艣li zostawi艂a jaki艣 list, dok艂adnie go przeczytaj.

Wyszli z kawiarni i wr贸cili do komendy. Wallander uzna艂, 偶e r贸wnie dobrze mo偶e zadzwoni膰 do lekarza i spyta膰 o stan dziewczyny.

- Po艂o偶y艂em ci na biurku sprawozdanie z telefonicznego przes艂uchania dziennikarki i fotografa, kt贸rzy odwiedzili Wetterstedta w dniu jego 艣mierci.- Da艂o to co艣?

- Potwierdza tylko nasze ustalenia. Wetterstedt zachowywa艂 si臋 normalnie. Nie czu艂 si臋 zagro偶ony. Nic z tych rzeczy.

- Czyli nie musz臋 tego czyta膰? Svedberg wzruszy艂 ramionami.

- Co dwie pary oczu to nie jedna.

- Nie jestem tego pewien 鈥 odpar艂 Wallander, nieobecny my艣lami.

Wygl膮da艂 przez okno samochodu.

- Ekholm szlifuje portret psychologiczny - powiedzia艂 Svedberg.

Wallander mrukn膮艂 co艣 w odpowiedzi. Svedberg zostawi艂 go przed komend膮 i pojecha艂 porozmawia膰 z wdow膮 po Carl-manie. Wallander wzi膮艂 z recepcji czekaj膮ce na niego wiadomo艣ci. Siedzia艂a tam nowa dziewczyna. Ebba by艂a w szpitalu, zdejmowali jej gips. Mog艂em j膮 odwiedzi膰, pomy艣la艂 Wallander. Skoro ju偶 tam by艂em. Je艣li mo偶na odwiedzi膰 kogo艣, komu zdejmuj膮 gips.

Poszed艂 do siebie i otworzy艂 okno na o艣cie偶. Na stoj膮co przejrza艂 papiery od Svedberga. Nagle przypomnia艂 sobie o zdj臋ciach. Gdzie one s膮? Z niehamowan膮 z艂o艣ci膮 odszuka艂 numer kom贸rki Svedberga i zadzwoni艂.

- Gdzie s膮 zdj臋cia? - spyta艂.

- Nie le偶膮 na twoim biurku?

- Nic tu nie ma.

- No to s膮 u mnie. Musia艂em zapomnie膰. Przysz艂y z dzisiejsz膮 poczt膮.

Zdj臋cia le偶a艂y w br膮zowej kopercie na pedantycznie uporz膮dkowanym biurku Svedberga. Wallander roz艂o偶y艂 je przed sob膮 i usiad艂. Wetterstedt pozowa艂 w domu, w ogrodzie i na pla偶y. Na jednym zdj臋ciu by艂a odwr贸cona 艂贸dka. Wetterstedt u艣miecha艂 si臋. Siwe w艂osy, kt贸re niebawem straci, potarga艂 wiatr. Ze zdj臋膰 emanowa艂a harmonia, m臋偶czyzna wydawa艂 si臋 pogodzony ze swoj膮 staro艣ci膮. Nic nie zapowiada艂o tego, co si臋 niebawem mia艂o sta膰. Wetterstedt mia艂 przed sob膮 niespe艂na pi臋tna艣cie godzin 偶ycia. Tak wygl膮da艂 w swoim ostatnim dniu. Wallander przygl膮da艂 si臋 zdj臋ciom jeszcze przez kilka minut, zanim je w艂o偶y艂 do koperty i wyszed艂 z pokoju Svedberga. Ruszy艂 do siebie, ale si臋 nagle rozmy艣li艂 i stan膮艂 przed jak zwykle otwartymi drzwiami Ann-Britt H贸glund. Siedzia艂a nad papierami.

- Przeszkadzam? - spyta艂.

- Ani troch臋.

Wszed艂 i usiad艂 na krze艣le dla go艣ci. Zamienili par臋 s艂贸w o c贸rce Carlmana.

- Svedberg szuka listu po偶egnalnego - powiedzia艂 Wallander. - Je艣li takowy istnieje.

- Pewnie by艂a bardzo z偶yta z ojcem.

Wallander nie odpowiedzia艂. Zmieni艂 temat rozmowy.

- Czy nie zauwa偶y艂a艣 niczego dziwnego, kiedy byli艣my u Fredman贸w?

- Dziwnego?

- Jakby nagle przez pok贸j przeci膮gn膮艂 ch艂odny wiatr. Od razu po偶a艂owa艂 tych s艂贸w. Ann-Britt H贸glund zmarszczy艂a czo艂o, jakby powiedzia艂 co艣 niestosownego.

- 呕e wymijaj膮co m贸wili o Louise - wyja艣ni艂.

- Nie. Ale zauwa偶y艂am, 偶e ty si臋 zmieni艂e艣. Powiedzia艂 jej, co wtedy czu艂. Zastanawia艂a si臋, pr贸buj膮c przywo艂a膰 wspomnienia.

- Mo偶e masz racj臋. Rzeczywi艣cie sprawiali takie wra偶enie, jakby si臋 mieli na baczno艣ci. Zimny wiatr.

- Pozostaje pytanie, czy dotyczy艂o to ich obojga - m臋tnie zauwa偶y艂 Wallander.

- Jeste艣 pewien?- Nie. Nie wiem. M贸wi臋 o swoim odczuciu.

- Czy nie by艂o tak, 偶e ch艂opiec zacz膮艂 odpowiada膰 na pytania, kt贸re zadawa艂e艣 matce? Wallander skin膮艂 g艂ow膮.

- Ot贸偶 to. I zastanawiam si臋, dlaczego.

- Nie wiem, czy to jest takie wa偶ne.

-Tak, czasami czepiam si臋 nieistotnych szczeg贸艂贸w -przyzna艂. - Ale mimo wszystko chcia艂bym porozmawia膰 z t膮 dziewczyn膮.

Tym razem to ona zmieni艂a temat.

- Zimno mi si臋 robi na my艣l o tym, co powiedzia艂a Anette Fredman. 呕e jej ul偶y艂o, 偶e m膮偶 ju偶 nigdy nie przekroczy progu ich domu. Nie bardzo chyba rozumiem, co to znaczy 偶y膰 w takich warunkach.

- On j膮 bi艂 - powiedzia艂 Wallander.- Mo偶liwe, 偶e zn臋ca艂 si臋 te偶 nad dzie膰mi. Ale 偶adne z nich nie z艂o偶y艂o doniesienia.

- Ch艂opiec wydawa艂 si臋 zupe艂nie normalny. Poza tym jest dobrze wychowany.

- Dzieci ucz膮 si臋, jak prze偶y膰 - powiedzia艂 Wallander i przez moment pomy艣la艂 o w艂asnej m艂odo艣ci i tej, jak膮 zgotowa艂 Lindzie.

Wsta艂.

- Spr贸buj臋 z艂apa膰 Louise Fredman. Je艣li si臋 uda, to ju偶 jutro. Mam przeczucie, 偶e nigdzie nie wyjecha艂a.

Przyni贸s艂 sobie kaw臋 do pokoju. Po drodze niemal si臋 zderzy艂 z Norenem i przypomnia艂 sobie o zdj臋ciach gapi贸w przy blokadzie.

- Da艂em rolki Nybergowi - powiedzia艂 Noren. - Ale nie wydaje mi si臋, 偶ebym by艂 dobrym fotografem.

- A kto powiedzia艂, 偶e jeste艣? - odpar艂 Wallander bez cienia z艂o艣liwo艣ci. Zamkn膮艂 drzwi, usiad艂 i wpatrywa艂 si臋 w telefon. W ko艅cu zebra艂 si臋 w sobie i zadzwoni艂 do stacji kontroli pojazd贸w. W艣ciek艂 si臋, s艂ysz膮c, 偶e najbli偶szy wolny termin maj膮 akurat wtedy, kiedy b臋dzie z Bajb膮 w Skagenie. Opowiedzia艂 o wszystkich makabrycznych sprawach, nad jakimi pracuje, i okaza艂o si臋, 偶e mo偶e si臋 zg艂osi膰 wcze艣niej. Zastanawia艂 si臋, dla kogo zarezerwowali ten wcze艣niejszy termin. Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i postanowi艂, 偶e tego dnia zrobi pranie. Je艣li wszystkie pralki b臋d膮 zaj臋te, wpisze si臋 na list臋.

Zadzwoni艂 telefon.

- Mia艂e艣 racj臋 - odezwa艂 si臋 Nyberg. - Odciski palc贸w na zakrwawionym papierze, kt贸ry znalaz艂e艣 za barakiem, zgadzaj膮 si臋 z odciskami na podartym komiksie. Nie ma w膮tpliwo艣ci, 偶e to by艂a ta sama osoba. Za par臋 godzin dowiemy si臋, czy si臋 zgadzaj膮 z tymi z furgonetki. Poza tym spr贸bujemy zdj膮膰 odciski palc贸w z twarzy Bj贸rna Fredmana.

- To mo偶liwe?

- Je艣li kto艣 wla艂 mu kwas do oczu, jedn膮 r臋k膮 musia艂 przytrzyma膰 powiek臋 - powiedzia艂 Nyberg. - Przyjemne to nie jest, ale tak si臋 sprawy maj膮. Przy odrobinie szcz臋艣cia znajdziemy tam odciski.

- Dobrze, 偶e nikt nas nie s艂yszy.

- A mo偶e 藕le. Mo偶e wtedy troch臋 bardziej by nas szanowali za to, 偶e staramy si臋 utrzyma膰 jaki taki porz膮dek w tym kraju.

- Co z lamp膮? - spyta艂 Wallander. - T膮 przy furtce do ogrodu Wetterstedta.

- W艂a艣nie mia艂em do tego przej艣膰. Znowu mia艂e艣 racj臋. Znale藕li艣my odciski palc贸w.

Wallander wyprostowa艂 si臋 na krze艣le. Przygn臋bienie odp艂yn臋艂o. Poczu艂 narastaj膮ce napi臋cie. 艢ledztwo powoli rusza艂o z miejsca.

- Mamy je w archiwum? - spyta艂.- Niestety, nie. Ale poprosi艂em, 偶eby sprawdzili w rejestrze centralnym.

- Za艂贸偶my jednak, 偶e jest tak, jak m贸wisz. To by oznacza艂o, 偶e mamy do czynienia z osob膮 dot膮d niekaran膮.

- Mo偶liwe.

- Pchnij odciski do Interpolu. I do Europolu. Popro艣 o priorytet. Powiedz, 偶e chodzi o seryjnego morderc臋.

Nyberg obieca艂 to za艂atwi膰. Wallander od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i natychmiast j膮 podni贸s艂. Poprosi艂 dziewczyn臋 z centrali, 偶eby odszuka艂a Matsa Ekholma. Po kilku minutach oddzwoni艂a z informacj膮, 偶e jest na lunchu.

- Gdzie?- spyta艂 Wallander.

- Zdaje si臋, 偶e w 鈥濩ontinentalu".

- To go tam z艂ap i przeka偶, 偶eby jak najszybciej tu przyszed艂.

Mats Ekholm zg艂osi艂 si臋 o wp贸艂 do trzeciej. Wallander rozmawia艂 akurat przez telefon z Perem Akesonem. Wskaza艂 na krzes艂o i poprosi艂 Ekholma, 偶eby usiad艂. Uda艂o mu si臋 przekona膰 sceptycznego Akesona, 偶e powi臋kszenie zespo艂u ju偶 teraz nie wp艂ynie na post臋py w 艣ledztwie. Akeson uleg艂 i postanowili przesun膮膰 decyzj臋 o kilka dni.

Wallander odchyli艂 si臋 na krze艣le i spl贸t艂 d艂onie na karku. Powiedzia艂 Ekholmowi o zgodno艣ci odcisk贸w palc贸w.

- Te, kt贸re zdejmiemy z Bj贸rna Fredmana, b臋d膮 identyczne - powiedzia艂. - Nie musimy ju偶 niczego zak艂ada膰 ani domniemywa膰. Od tej chwili wiemy, 偶e mamy do czynienia z tym samym morderc膮. Pozostaje tylko pytanie, kto to jest.

- My艣la艂em o oczach - zacz膮艂 Ekholm. - Z dotychczasowych do艣wiadcze艅 wynika, 偶e oczy, zaraz po narz膮dach p艂ciowych, s膮 najcz臋stszym obiektem finalnej zemsty.

- Co to znaczy?- M贸wi膮c po prostu, rzadko si臋 zaczyna od wyd艂ubywania oczu. Ko艅czy si臋 tym.

Wallander poprosi艂, 偶eby kontynuowa艂.

- Mo偶na do tego podej艣膰 z dw贸ch stron. Mo偶na spyta膰, dlaczego akurat Bj贸rn Fredman straci艂 oczy. Ale mo偶na pytanie odwr贸ci膰 i spyta膰, dlaczego dwaj pozostali maj膮 oczy nietkni臋te.

- I jaka jest twoja odpowied藕? Ekholm podni贸s艂 r臋ce.

- Nie znam odpowiedzi. W kwestii ludzkiej psychiki, zw艂aszcza w wypadku zaburze艅 i zdeformowanych relacji mentalnych z otoczeniem, poruszamy si臋 po grz膮skim terenie, gdzie nie istniej膮 偶adne absolutne odpowiedzi.

Wydawa艂o si臋, 偶e Ekholm czeka na komentarz. Wallander pokr臋ci艂 przecz膮co g艂ow膮.

- Domy艣lam si臋 pewnego wzoru - podj膮艂 Ekholm. - Sprawca wcze艣niej wybra艂 swoje ofiary. Istnieje jeden zasadniczy pow贸d tych zbrodni: jaki艣 stosunek do tych os贸b. Nie musia艂 ich zna膰 osobi艣cie. To mo偶e by膰 zwi膮zek symboliczny. Z wyj膮tkiem Bj贸rna Fredmana. W tym wypadku jestem przekonany, 偶e oczy zdradzaj膮 kontakt bezpo艣redni, 偶e sprawca zna艂 swoj膮 ofiar臋. Du偶o przemawia za tym, 偶e byli sobie bliscy.

Wallander pochyli艂 si臋 i spojrza艂 badawczo na Ekholma.

- Jak bliscy? - spyta艂.

- Przyjaciele. Koledzy z pracy. Rywale.

- I co艣 si臋 sta艂o?

- Co艣 si臋 sta艂o. Naprawd臋 albo w wyobra藕ni sprawcy.

Wallander zastanawia艂 si臋, jakie znaczenie dla 艣ledztwa maj膮 s艂owa Ekholma. Jednocze艣nie pyta艂 sam siebie, czy w to wierzy.

- Inaczej m贸wi膮c, powinni艣my si臋 skoncentrowa膰 na Bj贸rnie Fredmanie - powiedzia艂 po namy艣le.- To jedna z mo偶liwo艣ci.

Zirytowa艂 si臋, 偶e Ekholm pr贸buje si臋 wykr臋ci膰 od jednoznacznych ocen. Jednocze艣nie przyznawa艂 mu racj臋, rozumiej膮c powody, dla kt贸rych zostawia艂 a偶 tyle furtek.

- Wyobra藕my sobie, 偶e jeste艣 na moim miejscu - powiedzia艂. - Obiecuj臋, 偶e nie b臋d臋 ci臋 cytowa艂. Ani oskar偶a艂, je艣li si臋 pomylisz. Co by艣 zrobi艂?

Ekholm odpowiedzia艂 bez wahania.

- Skoncentrowa艂bym si臋 na przeanalizowaniu 偶ycia Bj贸rna Fredmana. Ale mia艂bym przy tym oczy otwarte i cz臋sto patrzy艂bym przez rami臋.

Wallander skin膮艂 g艂ow膮. Zrozumia艂.

- Jakiego typu cz艂owieka szukamy?

Ekholm odp臋dzi艂 pszczo艂臋, kt贸ra wlecia艂a przez okno.

- Wnioski mo偶esz wyci膮gn膮膰 sam. To m臋偶czyzna. Przypuszczalnie jest silny. Praktyczny, dok艂adny i nie boi si臋 krwi.

- I nie figuruje w rejestrze - doda艂 Wallander. - Czyli debiutant.

- To utwierdza mnie w przekonaniu, 偶e prowadzi normalne 偶ycie - powiedzia艂 Ekholm. - Starannie ukrywa swoje psychotyczne 鈥瀓a" i rozchwianie mentalne. Mo偶e usi膮艣膰 do sto艂u ze skalpami w kieszeni i ze smakiem je艣膰 obiad. Je艣li mnie rozumiesz. Wallander chyba rozumia艂.

- To znaczy, 偶e s膮 tylko dwa sposoby, 偶eby go uj膮膰 - powiedzia艂. - Albo przy艂apiemy go na gor膮cym uczynku, albo zbierzemy taki materia艂 dowodowy, w kt贸rym jego nazwisko b臋dzie wypisane ognistymi zg艂oskami.

- Mniej wi臋cej. Nie macie 艂atwego zadania.

Na koniec Wallander zada艂 jeszcze jedno pytanie.

- Czy on znowu zaatakuje?

- Nie musi - powiedzia艂 Ekholm. - Bj贸rn Fredman i jego oczy mog膮 stanowi膰 akcent ko艅cowy.- Wierzysz w to?

- Nie. Zaatakuje. To, co widzieli艣my do tej pory, wygl膮da mi raczej na pocz膮tek bardzo d艂ugiego 艂a艅cucha.

Kiedy Wallander zosta艂 sam, kurtk膮 wyp臋dzi艂 pszczo艂臋 za okno, a potem siedzia艂 z zamkni臋tymi oczami i my艣la艂 o tym, co powiedzia艂 Ekholm. O czwartej poszed艂 po kolejn膮 kaw臋 i uda艂 si臋 do konferencyjnego, gdzie wszyscy ju偶 na niego czekali.

Poprosi艂 Ekholma o powt贸rzenie swoich przemy艣le艅. P贸藕niej zaleg艂a cisza. Wallander jej nie przerywa艂, wiedzia艂, 偶e ka偶dy pr贸buje ogarn膮膰 znaczenie tego, co przed chwil膮 us艂ysza艂, i po swojemu to interpretuje.

Zgadzali si臋 z Ekholmem. Skoncentruj膮 si臋 na Bj贸rnie Fredmanie, nie zapominaj膮c przy tym o ogl膮daniu si臋 za siebie.

U艂o偶yli harmonogram zaj臋膰 i tu偶 po sz贸stej rozeszli si臋. Wr贸cili do pracy, tylko Martinsson pojecha艂 odebra膰 dzieci.

Wallander stan膮艂 przy oknie i patrzy艂 w letni wiecz贸r. Ci膮gle odczuwa艂 niepok贸j. A mo偶e s膮 na fa艂szywym tropie. Czego on nie widzi? Odwr贸ci艂 si臋 i rozejrza艂 po pokoju, jakby do 艣rodka wszed艂 niewidzialny go艣膰. Tak to jest, pomy艣la艂. 艢cigam ducha. Zamiast szuka膰 偶ywego cz艂owieka, kt贸ry mo偶e jest gdzie indziej, nie tam, gdzie chwilowo patrz臋.

Pracowa艂 do p贸艂nocy. Dopiero kiedy wyszed艂 z komendy, przypomnia艂 sobie o stercie brudnych ubra艅, kt贸ra wci膮偶 le偶a艂a na pod艂odze.


Nast臋pnego dnia o 艣wicie na wp贸艂 艣pi膮cy Wallander zszed艂 do pralni i ze zdumieniem zobaczy艂, 偶e kto艣 ju偶 tam by艂. Chc膮c nie chc膮c, wpisa艂 si臋 na list臋 tego samego dnia po po艂udniu. Pr贸bowa艂 sobie przypomnie膰 sen, jaki mia艂 tej nocy. By艂 erotyczny, przesycony nami臋tno艣ci膮. Na jawie nigdy czego艣 takiego nie do艣wiadczy艂. To nie Bajba otworzy艂a w jego 艣nie drzwi do sypialni. Dopiero kiedy wraca艂 z pralni, u艣wiadomi艂 sobie, 偶e kobieta by艂a podobna do pani pastor, kt贸r膮 pozna艂 w kancelarii parafialnej w Smedstorpie. W pierwszej chwili si臋 zdziwi艂, potem lekko zawstydzi艂, w ko艅cu, kiedy wr贸ci艂 do mieszkania, sen sta艂 si臋 tym, czym by艂: kieruj膮cym si臋 w艂asnymi prawami marzeniem, kt贸re pojawi艂o si臋 i odp艂yn臋艂o. Usiad艂 przy kuchennym stole i pi艂 kaw臋. Przez na wp贸艂 otwarte okno wpada艂o gor膮ce powietrze. Mo偶e babcia Ann-Britt H贸glund si臋 nie pomyli艂a, przepowiadaj膮c prawdziwie pi臋kne lato. By艂o par臋 minut po sz贸stej. Pi艂 kaw臋 i my艣la艂 o ojcu. Cz臋sto, zw艂aszcza rano, cofa艂 si臋 my艣lami do czas贸w Rycerzy Jedwabnego Szlaku, kiedy 艂膮czy艂y ich dobre stosunki i codziennie budzi艂 si臋 z uczuciem, 偶e ojciec go kocha. Teraz, przesz艂o czterdzie艣ci lat p贸藕niej, nie bardzo wiedzia艂, jaki ojciec by艂 naprawd臋 w m艂odo艣ci. Malowa艂 te same obrazy, pejza偶e z g艂uszcem albo bez, nic w nich nie zmienia艂. Wallander mia艂 wra偶enie, 偶e namalowa艂 w swoim 偶yciu tylko jeden obraz. Od razu by艂 zadowolony z rezultatu. Nigdy nie pr贸bowa艂 niczego poprawia膰. Pierwsza pr贸ba okaza艂a si臋 znakomita. Dopi艂 kaw臋 i usi艂owa艂 sobie wyobrazi膰 sytuacj臋, w kt贸rej ojca ju偶 nie ma. To by艂o trudne. Zastanawia艂 si臋, jak zape艂ni puste miejsce, jak sobie poradzi ze stale obecnymi wyrzutami sumienia. Ich wsp贸lna podr贸偶 do W艂och we wrze艣niu jest by膰 mo偶e ostatni膮 szans膮 porozumienia si臋, pogodzenia i po艂膮czenia szcz臋艣liwych dni z czas贸w Rycerzy Jedwabnego Szlaku z okresem p贸藕niejszym. Nie chcia艂, 偶eby pami臋膰 o ojcu zatrzyma艂a si臋 na tej chwili, kiedy wynosi obrazy, wk艂ada je do jakiego艣 wystrza艂owego wozu, a potem stoi obok ojca i macha na po偶egnanie r臋k膮 Rycerzowi Jedwabnego Szlaku, kt贸ry znika w ob艂okach kurzu, 偶eby sprzeda膰 obrazy trzy-cztery razy dro偶ej, ni偶 zap艂aci艂 ojcu, wy艂uskuj膮c pieni膮dze z grubego pliku banknot贸w.

O wp贸艂 do si贸dmej zn贸w by艂 policjantem. Wspomnienia przesun臋艂y si臋 na dalszy plan. Ubieraj膮c si臋, my艣la艂 o czekaj膮cych go zadaniach. O si贸dmej by艂 w komendzie. Zamieni艂 kilka s艂贸w z Norenem. Noren mia艂 by膰 od jutra na urlopie, ale jak wielu innych koleg贸w przesun膮艂 termin.

- Jak z艂apiecie morderc臋, na pewno si臋 rozpada - powiedzia艂. - Kt贸ry bo偶ek pogody przejmowa艂by si臋 jakim艣 zwyk艂ym policjantem, kiedy po okolicy grasuje seryjny morderca.

Wallander mrukn膮艂 co艣 w odpowiedzi. Ale nie wyklucza艂, 偶e w s艂owach Norena mog艂a si臋 kry膰 ponura prawda.

Zajrza艂 do Hanssona, kt贸ry wydawa艂 si臋 nie opuszcza膰 komendy, zdj臋ty niepokojem o przebieg trudnego 艣ledztwa i przyt艂oczony obowi膮zkami p.o. szefa. Jego twarz przybra艂a barw臋 p艂yty chodnikowej. Kiedy Wallander wszed艂 do jego pokoju, w艂a艣nie si臋 goli艂 star膮 maszynk膮 elektryczn膮. Mia艂 pomi臋t膮 koszul臋 i przekrwione oczy.

- Od czasu do czasu powiniene艣 si臋 troch臋 przespa膰 - powiedzia艂 Wallander. - Nie ponosisz wi臋kszej odpowiedzialno艣ci ni偶 inni.

Hansson wy艂膮czy艂 maszynk臋 i pos臋pnie ogl膮da艂 rezultat w kieszonkowym lusterku.

- Wczoraj wzi膮艂em tabletk臋 nasenn膮 - przyzna艂 - ale nie zasn膮艂em. Efekt jest taki, 偶e boli mnie g艂owa.

Wallander patrzy艂 na Hanssona w milczeniu. Wsp贸艂czu艂 mu. Szefowanie nigdy nie by艂o w sferze jego marze艅. Na tyle go zna艂.

- Jad臋 do Malm贸 - poinformowa艂. - Chc臋 jeszcze raz porozmawia膰 z rodzin膮 Bj贸rna Fredmana. Zw艂aszcza z tymi, kt贸rych nie by艂o wczoraj.

Hansson spojrza艂 na niego ze zdziwieniem.- B臋dziesz przes艂uchiwa艂 czteroletniego ch艂opca? Tego ci nie wolno.

- My艣la艂em o c贸rce. Ma siedemna艣cie lat. I nie zamierzam nikogo przes艂uchiwa膰.

Hansson skin膮艂 g艂ow膮 i ci臋偶ko wsta艂 od biurka. Na blacie le偶a艂a otwarta ksi膮偶k膮.

- Dosta艂em j膮 od Ekholma - wyja艣ni艂. - Nauka o zachowaniach ze szczeg贸lnym uwzgl臋dnieniem bada艅 nad seryjnymi mordercami. Wierzy膰 si臋 nie chce, do czego s膮 zdolni ludzie o chorych g艂owach.

- Czy jest tu co艣 o skalpach?

- To 艂agodniejsza odmiana zbieraczy trofe贸w. Gdyby艣 wiedzia艂, co ludzie maj膮 w domach, zrobi艂oby ci si臋 niedobrze.

- Ju偶 mi niedobrze - powiedzia艂 Wallander. - Mog臋 sobie wyobrazi膰, co jest w tej ksi膮偶ce.

- Zwyczajni ludzie. Pozornie ca艂kiem normalni. A tak naprawd臋 bestie. Pewien Francuz, magazynier w sk艂adzie w臋gla, rozcina艂 swoim ofiarom 偶o艂膮dki i wk艂ada艂 do 艣rodka g艂ow臋, bo chcia艂 si臋 udusi膰. To tylko jeden przyk艂ad.

-W zupe艂no艣ci mi wystarczy - powiedzia艂 Wallander i podzi臋kowa艂 odmownym gestem za nast臋pne przyk艂ady.

- Ekholm prosi艂, 偶ebym ci to da艂, kiedy przeczytam.

- Jasne, ale w膮tpi臋, czy znajd臋 czas na lektur臋, nie m贸wi膮c o ch臋ciach.

Zanim wyszed艂 z komendy, zrobi艂 sobie kanapk臋 w sto艂贸wce. Zjad艂 w samochodzie. Zastanawia艂 si臋, czy nie zadzwoni膰 do Lindy. Da艂 sobie jednak z tym spok贸j. By艂o za wcze艣nie.

O wp贸艂 do dziewi膮tej dotar艂 do Malm贸. Kaniku艂a dawa艂a o sobie zna膰. Ruch na obwodnicach wyra藕nie si臋 przerzedzi艂. Skr臋ci艂 na Rosengard i zatrzyma艂 si臋 przed domem, gdzie by艂 poprzedniego dnia. Wy艂膮czy艂 silnik i pr贸bowa艂 odpowiedzie膰 sobie na pytanie, dlaczego tutaj wr贸ci艂. Postanowili skoncentrowa膰 艣ledztwo na Bj贸rnie Fredmanie. To by艂 oczywisty pow贸d. Poza tym musia艂 si臋 spotka膰 z nieobecn膮 c贸rk膮. Czteroletni ch艂opiec by艂 mniej wa偶ny. Wyj膮艂 ze schowka brudny kwit ze stacji benzynowej i si臋gn膮艂 po d艂ugopis do kieszonki koszuli. Wkurzy艂 si臋, widz膮c, 偶e wyciek艂 tusz i zrobi艂a si臋 plama wielko艣ci po艂owy d艂oni. Na bia艂ej koszuli wygl膮da艂a tak, jakby zosta艂 trafiony w serce. Koszula by艂a prawie nowa. Dosta艂 j膮 od Bajby na Bo偶e Narodzenie. Robi膮c porz膮dki w jego szafie, powyrzuca艂a wszystkie stare, znoszone ubrania.

W pierwszym odruchu chcia艂 wr贸ci膰 do Ystadu i po艂o偶y膰 si臋 spa膰. Sam nie wiedzia艂, ile koszul rocznie wyrzuca艂 tylko dlatego, 偶e wk艂ada艂 do kieszonki otwarte d艂ugopisy. Zastanawia艂 si臋, czy nie powinien kupi膰 nowej koszuli. Musia艂by jednak poczeka膰 co najmniej godzin臋, zanim otworz膮 sklepy. Zrezygnowa艂. Zapa膰kany d艂ugopis wyrzuci艂 przez szyb臋 i znalaz艂 inny w艣r贸d 艣mieci zalegaj膮cych schowek. Na odwrocie kwitu ze stacji benzynowej napisa艂 kilka s艂贸w: 鈥濸rzyjaciele B.F. Wtedy i teraz. Nieoczekiwane wydarzenia". Zmi膮艂 kartk臋 i ju偶 mia艂 j膮 w艂o偶y膰 do kieszonki, ale si臋 powstrzyma艂. Wysiad艂 z samochodu i zdj膮艂 kurtk臋. Tusz nie zd膮偶y艂 si臋 rozmaza膰 na podszewce. Ponuro ogl膮da艂 koszul臋. Potem wszed艂 do budynku i nacisn膮艂 guzik windy. Od艂amki szk艂a ci膮gle le偶a艂y w kabinie. Wysiad艂 na czwartym pi臋trze i zadzwoni艂. Z mieszkania nie dochodzi艂y 偶adne d藕wi臋ki. Mo偶e jeszcze 艣pi膮. Odczeka艂 przesz艂o minut臋 i zn贸w zadzwoni艂. Drzwi si臋 otworzy艂y i stan膮艂 w nich Stefan. Wydawa艂 si臋 zaskoczony, widz膮c Wallandera. U艣miechn膮艂 si臋, ale oczy mia艂 czujne.

- Chyba nie przychodz臋 za wcze艣nie - powiedzia艂 Wallan-der. - Naturalnie powinienem by艂 uprzedzi膰 o swojej wizycie.

Ale jestem w Malm贸 w innej sprawie, wi臋c pomy艣la艂em, 偶e skorzystam z okazji.

Marne k艂amstwo, pomy艣la艂. Ale por臋czne.

Stefan wpu艣ci艂 go do przedpokoju. Mia艂 na sobie obci臋ty podkoszulek i d偶insy. By艂 boso.

- Jestem sam - powiedzia艂. - Mama wysz艂a z braciszkiem. Pojechali do Kopenhagi.

- Pi臋kny dzie艅 na wycieczk臋 do Kopenhagi.

- Tak, lubi tam je藕dzi膰. 呕eby si臋 oderwa膰 od wszystkiego.

S艂owa zabrzmia艂y dziwnie pusto. Ch艂opiec wydawa艂 si臋 oboj臋tny, kiedy Wallander wspomnia艂 o 艣mierci ojca. Weszli do salonu. Wallander po艂o偶y艂 kurtk臋 na krze艣le i pokaza艂 na plam臋 tuszu.

- To u mnie nagminne - powiedzia艂.

- Mnie si臋 to nigdy nie zdarza. - odpar艂 ch艂opiec z u艣miechem. - Mog臋 zrobi膰 kaw臋, je艣li ma pan ochot臋.

- Nie, dzi臋kuj臋.

Usiedli przy stole naprzeciwko siebie. Koc i poduszka na kanapie 艣wiadczy艂y o tym, 偶e kto艣 tam spa艂. Pod krzes艂em dostrzeg艂 butelk臋 po winie. Ch艂opiec natychmiast to zauwa偶y艂. Ca艂y czas mia艂 si臋 na baczno艣ci. Wallander zastanawia艂 si臋, czy ma prawo rozmawia膰 z nieletnim o 艣mierci ojca, nie zachowuj膮c nale偶ytych form, czyli bez obecno艣ci doros艂ego cz艂onka rodziny. Nie chcia艂 jednak straci膰 okazji. Poza tym ch艂opiec by艂 jak na sw贸j wiek niesamowicie dojrza艂y. Wallander mia艂 uczucie, 偶e rozmawia z r贸wie艣nikiem. Nawet Linda, kt贸ra by艂a du偶o starsza, wydawa艂a si臋 dziecinna.

- Co b臋dziesz robi艂 latem? - spyta艂 Wallander. - Jest pi臋kna pogoda.

Ch艂opiec u艣miechn膮艂 si臋.

- Mam du偶o zaj臋膰 - odpowiedzia艂.

Wallander czeka艂 na ci膮g dalszy, ale si臋 nie doczeka艂.- Kt贸r膮 klas臋 zaczniesz jesieni膮?

- 脫sm膮. :

- Dobrze si臋 uczysz?

-Tak.

- Co najbardziej lubisz?

- Nic. Ale matematyka jest naj艂atwiejsza. Za艂o偶yli艣my takie k贸艂ko, w kt贸rym si臋 zajmujemy magi膮 liczb.

- Nie wiem, co to jest.

- 艢wi臋te tr贸jki. Siedem trudnych lat. Odczytywanie przysz艂o艣ci z kombinacji cyfr.

- To ciekawe.

-Tak.

Wallander by艂 coraz bardziej zafascynowany ch艂opcem. Ros艂a sylwetka kontrastowa艂a z dzieci臋c膮 buzi膮. Ale jego g艂owa pracowa艂a bez zarzutu.

Wyj膮艂 z kurtki pognieciony kwit. Z kieszeni wypad艂y klucze do mieszkania. W艂o偶y艂 je i usiad艂.

- Mam kilka pyta艅. Nie jest to przes艂uchanie. Je艣li wolisz poczeka膰 na mam臋, to powiedz.

- Nie ma potrzeby. Odpowiem, je艣li tylko potrafi臋.

- Kiedy wr贸ci twoja siostra?

- Nie wiem.

Ch艂opiec patrzy艂 na niego. By艂 spokojny. I odpowiedzia艂 bez wahania. Wallander zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, czy si臋 poprzedniego dnia nie pomyli艂.

- Chyba macie z ni膮 kontakt, prawda? Wiecie, gdzie jest?

- Po prostu wyjecha艂a. Nie pierwszy raz. Wr贸ci, kiedy sama b臋dzie chcia艂a.

- Chyba rozumiesz, 偶e mo偶e si臋 to wydawa膰 troch臋 dziwnie.

- Dla nas nie.

Ch艂opiec by艂 niewzruszony. Wallander nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e zna miejsce pobytu siostry, ale go nie zdradzi. Chocia偶, z drugiej strony, nie m贸g艂 wykluczy膰 i takiej ewentualno艣ci, 偶e dziewczyna by艂a silnie wzburzona i po prostu od wszystkiego uciek艂a.

- A czy przypadkiem nie ma jej w Kopenhadze? - zapyta艂 ostro偶nie. - I mama pojecha艂a j膮 odwiedzi膰?

- Mia艂a kupi膰 buty. Wallander skin膮艂 g艂ow膮.

- Porozmawiajmy o czym innym. Mia艂e艣 czas, 偶eby sobie r贸偶ne rzeczy przemy艣le膰. Czy nie przychodzi ci do g艂owy kto艣, kto m贸g艂by pozbawi膰 偶ycia twojego ojca?

-Nie.

- Zgadzasz si臋 z mam膮, 偶e du偶o ludzi mia艂oby na to ochot臋?

-Tak.

- Dlaczego?

Po raz pierwszy w uk艂adnej uprzejmo艣ci ch艂opca pojawi艂y si臋 p臋kni臋cia. Odpowiedzia艂 niezwykle porywczo.

- M贸j ojciec by艂 z艂ym cz艂owiekiem. Dawno temu straci艂 prawo do 偶ycia.

Wallander by艂 niemile dotkni臋ty. Sk膮d u ch艂opca tyle nienawi艣ci?

- Tak chyba nie mo偶na powiedzie膰. Nie mo偶na pozbawia膰 ludzi prawa do 偶ycia bez wzgl臋du na to, co zrobili. Ch艂opiec zn贸w zoboj臋tnia艂.

- Co on takiego zrobi艂? - spyta艂 Wallander. - Du偶o jest z艂odziei. Du偶o ludzi sprzedaje kradzione rzeczy. Ale z tego powodu nie musz膮 by膰 potworami.

- Straszy艂 nas.

- W jaki spos贸b?

- Bali艣my si臋 go.

- Ty te偶?

- Tak. Ale nie przez ostatni rok.

- Dlaczego nie?- Strach znikn膮艂.

- A mama? -

- Ba艂a si臋.

- A tw贸j brat?

- Chowa艂 si臋, kiedy my艣la艂, 偶e to ojciec do nas przyszed艂.

- A siostra?

- Ona ba艂a si臋 najbardziej.

Wallander us艂ysza艂 ledwie zauwa偶aln膮 zmian臋 w g艂osie ch艂opca. Na moment si臋 zawaha艂.

- Dlaczego? - spyta艂 ostro偶nie.

- By艂a najbardziej wra偶liwa. Wallander postanowi艂 zaryzykowa膰.

- Czy tw贸j tata jej dotyka艂?

- Jak to?

- Chyba rozumiesz, co mam na my艣li.

- Rozumiem. Nie, nigdy.

No tak, pomy艣la艂 Wallander, staraj膮c si臋 nie okazywa膰 偶adnej reakcji. Mo偶e wykorzystywa艂 w艂asn膮 c贸rk臋. I najm艂odszego syna. A mo偶e i ch艂opca, z kt贸rym teraz rozmawiam.

Wallander nie chcia艂 tego dalej dr膮偶y膰. Nie chcia艂 sam si臋 zajmowa膰 problemem siostry, gdzie jest i przez co mog艂a przej艣膰. Wstrz膮sn臋艂a nim my艣l o ewentualnym molestowaniu.

- Czy tw贸j tata mia艂 jakiego艣 przyjaciela? - spyta艂.

- Zadawa艂 si臋 z wieloma, ale czy kt贸ry艣 by艂 jego przyjacielem, tego nie wiem.

- A gdyby艣 mia艂 wymieni膰 kogo艣, kto dobrze zna艂 twojego tat臋? Kogo by艣 wymieni艂? Z kim, twoim zdaniem, powinienem porozmawia膰?

Ch艂opiec mimowolnie si臋 u艣miechn膮艂, ale od razu si臋 opanowa艂.

- Peter Hjelm - powiedzia艂. Wallander zapisa艂 nazwisko.- Dlaczego si臋 u艣miechn膮艂e艣?

- Nie wiem.

- Znasz Petera Hjelma?

- Widzia艂em go.

- Gdzie mog臋 go znale藕膰?

- Jest w ksi膮偶ce telefonicznej pod 鈥濸race r贸偶ne". Mieszka na Kungsgatan.

- W jakim sensie si臋 znali?

- Razem pili. To wiem. Co jeszcze robili, nie potrafi臋 powiedzie膰.

Wallander rozejrza艂 si臋 po pokoju.

- Czy tw贸j tata mia艂 tu jeszcze jakie艣 swoje rzeczy?

- Nie.

- Nic?

- Nic.

Wallander wsun膮艂 kartk臋 do kieszeni spodni. Nie mia艂 nic wi臋cej do powiedzenia.

- Jak to jest by膰 policjantem? - niespodziewanie spyta艂 ch艂opiec.

Wallander uzna艂, 偶e jest tym autentycznie zainteresowany. W czujnych oczach pojawi艂y si臋 b艂yski.

- R贸偶nie - odpowiedzia艂, nagle niepewny, co naprawd臋 my艣li o swoim zawodzie.

- Jak to jest 艂apa膰 morderc臋?

- Zimno, szaro i beznadziejnie - odpar艂, my艣l膮c z niesmakiem o wszystkich k艂amliwych serialach, kt贸re ch艂opiec na pewno ogl膮da艂.

- A co pan zrobi, jak pan z艂apie tego, co zabi艂 tat臋?

- Nie wiem. To zale偶y.

- On musi by膰 gro藕ny. Bo zabi艂 ju偶 kilka innych os贸b. Ciekawo艣膰 ch艂opca zacz臋艂a by膰 k艂opotliwa.- Z艂apiemy go - powiedzia艂 stanowczo, 偶eby zako艅czy膰 rozmow臋. - Pr臋dzej czy p贸藕niej, na pewno go z艂apiemy.

Wsta艂 i spyta艂 o toalet臋. Ch艂opiec wskaza艂 mu drzwi w korytarzu obok sypialni. Wallander patrzy艂 na swoj膮 twarz w lustrze. Przyda艂oby mu si臋 troch臋 s艂o艅ca. Kiedy si臋 za艂atwi艂, delikatnie otworzy艂 szafk臋. Sta艂o tam kilka s艂oik贸w z tabletkami. Na jednym by艂o nazwisko Louise Fredman. Urodzi艂a si臋 dziewi膮tego listopada. Zapami臋ta艂 nazw臋 leku i lekarza, kt贸ry go przepisa艂. Saroten. Nigdy nie s艂ysza艂 o takim lekarstwie. Sprawdzi je w policyjnym katalogu.

Kiedy wszed艂 do salonu, ch艂opiec siedzia艂 tam, gdzie poprzednio. Czy on na pewno jest ca艂kowicie normalny? - pomy艣la艂. Ta przedwczesna dojrza艂o艣膰 i opanowanie sprawia艂y dziwne wra偶enie.

Ch艂opiec odwr贸ci艂 si臋 do niego i u艣miechn膮艂. Przez moment jego oczy straci艂y czujno艣膰. Wallander odp臋dzi艂 od siebie t臋 nag艂膮 my艣l i wzi膮艂 kurtk臋.

- Jeszcze si臋 odezw臋. Powiedz mamie, 偶e by艂em. I powiedz, o czym rozmawiali艣my.

- Czy m贸g艂bym pana kiedy艣 odwiedzi膰? Wallandera zaskoczy艂o to pytanie. Jakby kto艣 w niego rzuci艂 pi艂k膮, o on jej nie z艂apa艂.

- My艣lisz o wizycie w ystadzkiej komendzie?

-Tak.

- Jasne, 偶e tak. Tylko przedtem zadzwo艅. Cz臋sto jestem w terenie. No i nie zawsze mam czas.

Wyszed艂 na klatk臋 i nacisn膮艂 guzik windy. Skin臋li do siebie g艂owami. Ch艂opiec zamkn膮艂 drzwi. Wallander zjecha艂 na d贸艂 i wyszed艂 na s艂o艅ce. To by艂 jak dot膮d naj艂adniejszy dzie艅 tego lata. Przez moment sta艂 bez ruchu i rozkoszowa艂 si臋 ciep艂em. A potem pojecha艂 do komendy. Forsfalt by艂 u siebie. Wallander zrelacjonowa艂 mu przebieg rozmowy z ch艂opcem, poda艂 nazwisko lekarza - Gunnar Bergdahl - i poprosi艂 o jak najszybszy kontakt. Podzieli艂 si臋 swoimi podejrzeniami o ewentualne molestowanie dzieci. Forsfalt nigdy o tym nie s艂ysza艂, obieca艂 jednak, 偶e natychmiast to sprawdzi. Potem Wallander spyta艂 o Petera Hjelma. Hjelm pod wieloma wzgl臋dami by艂 podobny do Bj贸rna Fredmana. Kilka razy by艂 w wi臋zieniu. Raz odsiadywa艂 kar臋 razem z Fredmanem w sprawie o paserstwo. Wed艂ug Forsfalta, Hjelm najcz臋艣ciej dostarcza艂 skradziony towar, a Fredman zajmowa艂 si臋 sprzeda偶膮. Wallander spyta艂, czy m贸g艂by porozmawia膰 z Hjelmem.

- B臋d臋 si臋 tylko cieszy艂, 偶e mam to z g艂owy - odpowiedzia艂 Forsfalt.

- Chcia艂bym ci臋 mie膰 w odwodzie.

Wallander sprawdzi艂 adres Hjelma w ksi膮偶ce telefonicznej. Poda艂 Forsfaltowi numer swojej kom贸rki. Um贸wili si臋 na lunch. Forsfalt mia艂 nadziej臋, 偶e w tym czasie dotr膮 ju偶 wszystkie materia艂y o Fredmanie. Wallander zostawi艂 samoch贸d przed komend膮 i poszed艂 na Kungsgatan, gdzie w jednym ze sklep贸w kupi艂 koszul臋 i od razu j膮 w艂o偶y艂. T臋 poplamion膮 tuszem po chwili wahania wyrzuci艂. Przez par臋 minut siedzia艂 na 艂awce i mru偶y艂 oczy od s艂o艅ca. Potem ruszy艂 do budynku, w kt贸rym mieszka艂 Hjelm. Przy drzwiach wej艣ciowych by艂 domofon. Na szcz臋艣cie wychodzi艂 jaki艣 starszy pan z psem. Wallander przyja藕nie skin膮艂 mu g艂ow膮 i wszed艂. Przeczyta艂 na tablicy, 偶e Hjelm mieszka na trzecim pi臋trze. Kiedy mia艂 otworzy膰 drzwi windy, zadzwoni艂a kom贸rka. Forsfalt.

- Gdzie jeste艣? - spyta艂.

- Przed wind膮 w domu Hjelma.

- To dobrze.

- Co艣 si臋 sta艂o?

- Z艂apa艂em lekarza. Okaza艂o si臋, 偶e si臋 znamy. Kompletnie o tym zapomnia艂em.- Co powiedzia艂?

- Co艣, czego nie powinien m贸wi膰, ale obieca艂em, 偶e go nie wydam. Ty te偶 musisz to obieca膰.

- Obiecuj臋.

- Jego zdaniem osoba, o kt贸rej m贸wimy, a kt贸rej nazwiska nie b臋dziemy wymienia膰, bo rozmawiamy przez kom贸rki, jest w klinice psychiatrycznej.

Wallander wstrzyma艂 oddech.

- To wyja艣nia jej wyjazd - powiedzia艂.

- Nie, nie wyja艣nia. Jest w klinice od trzech lat. Wallander zamar艂. Kto艣 uruchomi艂 wind臋, z chrz臋stem pojecha艂a na g贸r臋.

- Porozmawiamy p贸藕niej - powiedzia艂.

- Powodzenia z Hjelmem.

Wallander d艂u偶sz膮 chwil臋 my艣la艂 o tym, co us艂ysza艂. Potem ruszy艂 schodami na trzecie pi臋tro.

Z mieszkania Hjelma dochodzi艂y d藕wi臋ki muzyki. Wallander ju偶 j膮 kiedy艣 s艂ysza艂. Sta艂 z uchem przy drzwiach. Przypomnia艂 sobie, 偶e swego czasu s艂ucha艂a jej Linda. Zesp贸艂 nazywa艂 si臋 bodaj 鈥濭rateful Dead". Zadzwoni艂 i cofn膮艂 si臋 o krok. Zadzwoni艂 jeszcze raz. 呕adnej reakcji. Dopiero kiedy za艂omota艂, muzyka umilk艂a i drzwi otworzy艂y si臋 na o艣cie偶. Nie wiedzie膰 czemu, Wallander my艣la艂, 偶e si臋 tylko uchyl膮, wi臋c musia艂 odskoczy膰, 偶eby nie dosta膰 nimi w twarz. M臋偶czyzna, kt贸ry mu otworzy艂, by艂 nagi. Nie mia艂 na sobie kompletnie nic. Poza tym chyba by艂 pod wp艂ywem czego艣, bo ledwie zauwa偶alnie, ale jednak, si臋 ko艂ysa艂. Wallander przedstawi艂 si臋 i pokaza艂 legitymacj臋. M臋偶czyzna w og贸le na ni膮 nie spojrza艂, tylko wpatrywa艂 si臋 w Wallandera.

- Widzia艂em ci臋 - powiedzia艂. - W telewizorze. I w gazetach. Nie czytam gazet, wi臋c musia艂em ci臋 gdzie艣 widzie膰 na pierwszej stronie. Albo na afiszach. Poszukiwany gliniarz, co to strzela do ludzi bez pytania. Jak si臋 nazywasz? Wahlgren?

- Wallander. A ty jeste艣 Peter Hjelm?

-Yes.

- Chc臋 z tob膮 porozmawia膰.

M臋偶czyzna zrobi艂 wymowny gest. Wallander zrozumia艂, 偶e jest u niego kobieta.

- Nic na to nie poradz臋 - powiedzia艂. - To nie powinno nam zaj膮膰 du偶o czasu.

Hjelm niech臋tnie wpu艣ci艂 go do przedpokoju.

- Ubierz si臋 - za偶膮da艂 Wallander.

Hjelm wzruszy艂 ramionami, 艣ci膮gn膮艂 z wieszaka p艂aszcz i w艂o偶y艂 na siebie. Jakby Wallander o to prosi艂, naci膮gn膮艂 te偶 na uszy kapelusz. Poszli d艂ugim korytarzem. Stare, przestronne mieszkanie. Wallander czasami o takim marzy艂. Kiedy艣 si臋 nawet powa偶nie zainteresowa艂 du偶ym mieszkaniem w czerwonym budynku ko艂o ksi臋garni przyrynku. Os艂upia艂, kiedy us艂ysza艂, jakie jest komorne. W salonie, ku zdumieniu Wallandera, by艂 m臋偶czyzna, owini臋ty jedynie prze艣cierad艂em. Tego si臋 nie spodziewa艂. W jego uproszczonym i niekiedy pe艂nym uprzedze艅 pojmowaniu rzeczywisto艣ci nie by艂o miejsca na tak膮 oto sytuacj臋, 偶e wymowny gest go艂ego m臋偶czyzny mo偶e oznacza膰 obecno艣膰 w mieszkaniu innego m臋偶czyzny. 呕eby ukry膰 zmieszanie, przybra艂 ton s艂u偶bowy. Usiad艂 na krze艣le i poprosi艂 Hjelma, 偶eby zaj膮艂 miejsce naprzeciwko.

- Kim pan jest? - spyta艂 drugiego m臋偶czyzn臋, du偶o m艂odszego od Hjelma.- Geert nie m贸wi po szwedzku - odpar艂 Hjelm. - Jest z Amsterdamu. Mo偶na powiedzie膰, 偶e przyjecha艂 z kr贸tk膮 wizyt膮.

- Powiedz mu, 偶e chc臋 zobaczy膰 dokumenty. Teraz.

Hjelm bardzo 藕le m贸wi艂 po angielsku, znacznie gorzej ni偶 Wallander. M臋偶czyzna w prze艣cieradle przyni贸s艂 holenderskie prawo jazdy. Jak zwykle Wallander nie mia艂 czym pisa膰. Zanotowa艂 nazwisko m臋偶czyzny w pami臋ci - van Leonen -i zwr贸ci艂 dokument. Potem zada艂 kilka kr贸tkich pyta艅 po angielsku. Van Leonen by艂 kelnerem w jednej z amsterdamskich kawiarni i tam pozna艂 Petera Hjelma. W Malm贸 by艂 trzeci raz. Za dwa dni wraca艂 poci膮giem do Amsterdamu.

Wallander poprosi艂 go o opuszczenie pokoju. Hjelm usiad艂 na pod艂odze, w p艂aszczu i g艂臋boko naci膮gni臋tym na czo艂o kapeluszu. Wallander by艂 z艂y.

- Zdejmij kapelusz! - wrzasn膮艂. - I usi膮d藕 na krze艣le. Inaczej zadzwoni臋 po radiow贸z i porozmawiamy w komendzie.

Hjelm pos艂ucha艂. Odrzuci艂 kapelusz szerokim 艂ukiem; wyl膮dowa艂 mi臋dzy doniczkami w okiennej wn臋ce. Kiedy Wallander przyst膮pi艂 do zadawania pyta艅, ci膮gle by艂 z艂y. Ze z艂o艣ci zacz膮艂 si臋 poci膰.

- Bj贸rn Fredman nie 偶yje - o艣wiadczy艂 brutalnie. - Ale mo偶e ju偶 o tym wiesz?

Hjelm znieruchomia艂. Nie wiedzia艂 o tym, pomy艣la艂 Wallander.

- Zosta艂 zamordowany- kontynuowa艂. - Poza tym kto艣 mu wla艂 kwas do oczu. I odci膮艂 kawa艂ek w艂os贸w. To si臋 sta艂o trzy dni temu. Szukamy sprawcy. Ten sam cz艂owiek zabi艂 wcze艣niej dwie osoby. By艂ego polityka o nazwisku Wetterstedt i handlarza obraz贸w, Arne Carlmana. Ale o tym mo偶e s艂ysza艂e艣?

Hjelm wolno pokiwa艂 g艂ow膮. Wallander bez powodzenia stara艂 si臋 odczyta膰 jego reakcj臋.- Teraz rozumiem, dlaczego Bj贸rn nie odbiera艂 telefon贸w -powiedzia艂 po chwili. - Dzwoni艂em do niego wczoraj przez ca艂y dzie艅. I dzisiaj rano.

- Czego od niego chcia艂e艣?

- Chcia艂em go zaprosi膰 na obiad.

Wallander uzna艂 to za oczywiste k艂amstwo. Poniewa偶 ci膮gle by艂 z艂y na arogancj臋 Hjelma, postanowi艂 go przycisn膮膰. Tylko dwa razy w swojej policyjnej karierze straci艂 panowanie nad sob膮 i uderzy艂 przes艂uchiwanych. Najcz臋艣ciej jednak potrafi艂 kontrolowa膰 emocje.

- Nie k艂am - powiedzia艂. - Je艣li chcesz, 偶ebym st膮d wyszed艂 o przyzwoitej porze, masz odpowiada膰 jasno i wyra藕nie, a przede wszystkim nie k艂ama膰. Inaczej mocno tego po偶a艂ujesz. Mamy do czynienia z ob艂膮kanym seryjnym morderc膮. A to daje nam specjalne uprawnienia.

Ostatnie zdanie mija艂o si臋 z prawd膮, ale zrobi艂o na Hjelmie odpowiednie wra偶enie.

- Chcia艂em z nim pogada膰 o wsp贸lnej broszce.

- Jakiej broszce?

- Eksport, import. By艂 mi winien troch臋 szmalu.

- Troch臋, to znaczy, ile?

- Troch臋. Oko艂o stu tysi臋cy. Nie wi臋cej. Wallander pomy艣la艂, 偶e to wielokrotno艣膰 jego miesi臋cznej pensji. Jeszcze bardziej si臋 wkurzy艂.

- Wr贸cimy do twoich interes贸w z Fredmanem - powiedzia艂. - Zajmie si臋 tym tutejsza policja. Wiesz, kto m贸g艂 zabi膰 Fredmana?

- Na pewno nie ja.

- Wierz臋. Jest kto艣 taki?

Hjelm naprawd臋 si臋 zastanawia艂.

- Nie wiem.

- Ale nie jeste艣 pewny?

- Bj贸rn zajmowa艂 si臋 tyloma sprawami, o kt贸rych nie mia艂em poj臋cia. Nie wiem.

- Odpowiadaj porz膮dnie!

- Do cholery! Nie wiem. Tylko cz臋艣膰 interes贸w prowadzili艣my wsp贸lnie. Nie umiem powiedzie膰, co Fredman robi艂 z reszt膮 czasu. W tej bran偶y lepiej nie wiedzie膰 za du偶o. Ani za ma艂o. Ale to inna para kaloszy.

- Rzu膰 jak膮艣 sugesti臋. Czym Fredman m贸g艂 si臋 zajmowa膰?

- Chyba co nieco inkasowa艂.

- By艂 torped膮?

- Mniej wi臋cej.

- Na czyje zlecenie?

- Nie wiem.

- Nie k艂am.

- Nie k艂ami臋. Naprawd臋 nie wiem. Wallander prawie mu wierzy艂.

- Co jeszcze?

- By艂 skryty z natury. Du偶o podr贸偶owa艂. A kiedy wraca艂, zawsze by艂 opalony i mia艂 z sob膮 suweniry.

- Dok膮d je藕dzi艂?

- Nie m贸wi艂. Ale po podr贸偶ach mia艂 kup臋 szmalu. Paszport Bj贸rna Fredmana, pomy艣la艂 Wallander. Nie znale藕li艣my go.

- Kto opr贸cz ciebie zna艂 Bj贸rna Fredmana?

- Na pewno du偶o ludzi.

- Kto go zna艂 tak dobrze jak ty?

- Nikt.

- Czy mia艂 jak膮艣 kobiet臋?

- Co za pytanie. Jasne, 偶e mia艂 kobiety!

- Czy by艂a jaka艣 jedna?

- Cz臋sto zmienia艂.

- Dlaczego zmienia艂?- Dlaczego si臋 zmienia? Dlaczego ja zmieniam? Dlaczego jednego dnia spotykam kogo艣 z Amsterdamu, a nast臋pnego z Bjarredu?

- Bjarredu?

- Na przyk艂ad, do cholery! No to z Halmstadu, je艣li tak lepiej!

Wallander zamilk艂 i przygl膮da艂 si臋 Hjelmowi. Czu艂 do niego instynktown膮 niech臋膰. Z艂odziej, kt贸ry uwa偶a艂 sto tysi臋cy koron za ma艂膮 sum臋.

- Gustaf Wetterstedt - powiedzia艂 po chwili. - I Arne Carlman. Widzia艂em po tobie, 偶e wiesz o ich 艣mierci.

- Nie czytam gazet, ale ogl膮dam telewizj臋.

- Czy przypominasz sobie, 偶eby Bj贸rn Fredman kiedykolwiek wymienia艂 ich nazwiska?

- Nie.

- A mo偶e zapomnia艂e艣? Mo偶e jednak ich zna艂? Hjelm zamilk艂 na minut臋. Wallander czeka艂.

- Jestem raczej pewien - powiedzia艂. - Mo偶liwe, 偶e ich zna艂, ale ja nic o tym nie wiedzia艂em.

- Ten cz艂owiek, kt贸ry chodzi sobie na wolno艣ci, jest gro藕ny. Jest zimny i wyrachowany. I szalony. Wla艂 Fredmanowi kwas do oczu. To musia艂o potwornie bole膰. Rozumiesz, co mam na my艣li?

-Tak.

- Chc臋, 偶eby艣 co艣 dla mnie zrobi艂. Porozpowiadaj, gdzie si臋 da, 偶e policja szuka powi膮za艅 mi臋dzy tymi trzema m臋偶czyznami. Chyba rozumiesz, 偶e musimy zdj膮膰 tego szale艅ca, kt贸ry oblewa kwasem oczy twojego kumpla.

Hjelm wykrzywi艂 si臋.

-Jasne. Wallander wsta艂.- Dzwo艅 do komisarza Forsfalta albo do mnie, do Ystadu. Wszystko mo偶e by膰 wa偶ne.

- Bj贸rn mia艂 tak膮 jedn膮 dziewczyn臋, Mariann臋 - powiedzia艂 Hjelm. - Mieszka przy centrum handlowym Triangeln.

- Mariann臋 i co dalej?

- Chyba Eriksson.

- Gdzie pracuje?

- Nie wiem.

- Masz jej numer telefonu?

- Mog臋 poszuka膰.

- To poszukaj.

Hjelm wyszed艂 z pokoju, Wallander czeka艂. Us艂ysza艂 szepty, jeden z m臋偶czyzn by艂 poirytowany. Hjelm wr贸ci艂 z numerem i odprowadzi艂 Wallandera do przedpokoju.

Hjelm nie wydawa艂 si臋 ju偶 czym艣 oszo艂omiony, jak na pocz膮tku. By艂 jednak kompletnie oboj臋tny na 艣mier膰 przyjaciela. Wallandera mierzi艂 ten ch艂贸d. Nie rozumia艂 go.

- Ten szaleniec... - zacz膮艂 Hjelm i urwa艂. Wallander domy艣li艂 si臋 reszty.

- Szuka konkretnych ludzi. Je艣li nic ci臋 nie 艂膮czy艂o z Wetterstedtem, Carlmanem i Fredmanem, nie musisz si臋 przejmowa膰.

- Dlaczego go nie z艂apiecie?

Wallander wpatrywa艂 si臋 w Hjelma. Wr贸ci艂a z艂o艣膰.

- Mi臋dzy innymi dlatego, 偶e tacy jak ty nie s膮 w stanie normalnie odpowiada膰 na pytania.

Zostawi艂 Hjelma i nie czekaj膮c na wind臋, zszed艂 po schodach. Na ulicy zwr贸ci艂 twarz do s艂o艅ca i zamkn膮艂 oczy. Przemy艣la艂 rozmow臋 z Hjelmem i zn贸w mia艂 wra偶enie, 偶e s膮 na fa艂szywym tropie. Otworzy艂 oczy i stan膮艂 w cieniu pod 艣cian膮 budynku. Nie opuszcza艂o go uczucie, 偶e brnie w 艣lep膮 uliczk臋. Wielokrotnie wraca艂 my艣lami do tego, 偶e kto艣 powiedzia艂 co艣, co by艂o wa偶ne. Czego艣 nie widz臋, pomy艣la艂. S膮 jakie艣 punkty wsp贸lne mi臋dzy Wetterstedtem, Carlmanem i Fredmanem, o kt贸re si臋 ocieram i nie zauwa偶am. Poczu艂 ucisk w 偶o艂膮dku. Cz艂owiek, kt贸rego szukaj膮, mo偶e znowu zaatakowa膰, a prawda o post臋pach w 艣ledztwie jest taka, 偶e nie maj膮 poj臋cia, kto to jest. Poza tym nie bardzo wiedz膮, gdzie szuka膰. Wyszed艂 z cienia i przywo艂a艂 nadje偶d偶aj膮c膮 taks贸wk臋.

By艂o po dwunastej, kiedy zap艂aci艂 i wysiad艂 przed komend膮. W pokoju Forsfalta czeka艂a na niego wiadomo艣膰, 偶eby zadzwoni艂 do Ystadu. Powr贸ci艂 l臋k, 偶e znowu sta艂o si臋 co艣 powa偶nego. Odebra艂a Ebba. Najpierw go uspokoi艂a, a potem po艂膮czy艂a z Nybergiem. Forsfalt odst膮pi艂 Wallanderowi krzes艂o przy biurku. Wallander notowa艂. Na lewej powiece Fredmana znale藕li odciski palc贸w. By艂y niewyra藕ne, ale uda艂o im si臋 je zidentyfikowa膰. Pokrywa艂y si臋 z tymi, kt贸re zdj臋li w dw贸ch poprzednich miejscach zbrodni. Nie by艂o ju偶 w膮tpliwo艣ci, 偶e szukaj膮 tego samego sprawcy. Badania wykaza艂y, 偶e Fredman w chwili znalezienia nie 偶y艂 od niespe艂na dwunastu godzin. Lekarz s膮dowy by艂 pewien, 偶e kwas zosta艂 mu wlany do oczu, kiedy jeszcze 偶y艂.

Potem Ebba po艂膮czy艂a go z Martinssonem. Otrzyma艂 potwierdzenie z Interpolu. Ojciec Dolores Marii Santany rozpozna艂 medalik. Martinsson doda艂, 偶e ambasada szwedzka w Dominikanie nie by艂a sk艂onna do pokrycia koszt贸w przewozu trumny ze zw艂okami dziewczyny do Santiago. Wallander s艂ucha艂 do艣膰 nieuwa偶nie. Kiedy Martinsson przesta艂 narzeka膰 na nieuczynno艣膰 ambasady, zapyta艂 o Svedberga i Ann-Britt H贸glund. Kopi膮. Ale 偶adne z nich nie przebi艂o twardej skorupy oddzielaj膮cej ich od mordercy. Wallander poinformowa艂, 偶e b臋dzie w Ystadzie po po艂udniu i zako艅czy艂 rozmow臋. Forsfalt sta艂 w tym czasie na korytarzu i kicha艂.

- Alergia - powiedzia艂 i wytar艂 nos. - Najgorzej jest latem. Poszli w ten pi臋kny dzie艅 do restauracji lunchowej, gdzie Forsfalt by艂 sta艂ym klientem, i zam贸wili spaghetti. Kiedy Wallander zrelacjonowa艂 przebieg rozmowy z Hjelmem, Forsfalt zacz膮艂 m贸wi膰 o swoim domku letniskowym w okolicach -Almhultu. Wallander domy艣li艂 si臋, 偶e nie chcia艂 psu膰 lunchu dyskusjami o 艣ledztwie. W innej sytuacji Wallanderowi trudno by si臋 by艂o od tego powstrzyma膰, ale w towarzystwie Forsfalta nie mia艂 z tym problem贸w. Z rosn膮c膮 fascynacj膮 s艂ucha艂 do艣wiadczonego policjanta, kt贸ry z wielk膮 mi艂o艣ci膮 opowiada艂 o restaurowaniu starej ku藕ni. Dopiero przy kawie uzna艂, 偶e mog膮 wr贸ci膰 do 艣ledztwa. Jeszcze tego samego dnia mia艂 przes艂ucha膰 Mariann臋 Eriksson. Wa偶niejsza jednak by艂a wiadomo艣膰 o trzyletnim ju偶 pobycie Louise Fredman w klinice psychiatrycznej.

- Domy艣lam si臋, 偶e jest w Lundzie - powiedzia艂 Forsfalt. - U 艣wi臋tego 艁azarza. Tam lecz膮 trudniejsze przypadki.

- Nie艂atwo b臋dzie pokona膰 wszystkie blokady, 偶eby dotrze膰 do karty choroby - zauwa偶y艂 Wallander. - To dobrze, 偶e tak jest, ale sprawa Louise Fredman wydaje mi si臋 wa偶na. Zw艂aszcza, 偶e rodzina nie powiedzia艂a prawdy.

- A mo偶e nie masz racji. Niech臋tnie si臋 m贸wi o chorobach psychicznych. Moja ciotka sp臋dzi艂a ca艂e 偶ycie w r贸偶nych szpitalach psychiatrycznych. Pami臋tam, 偶e prawie nigdy nie rozmawiali艣my o niej przy obcych. Wstydzili艣my si臋.

- Poprosz臋 prokuratora z Ystadu, 偶eby si臋 skontaktowa艂 z Malmo - zdecydowa艂 Wallander. - Trzeba b臋dzie za艂atwi膰 sporo formalno艣ci.

- Na co si臋 powo艂asz? - spyta艂 Forsfalt. Wallander si臋 zastanawia艂.

- Nie wiem. Podejrzewam, 偶e Bj贸rn Fredman molestowa艂 j膮 seksualnie.

- To nieprzekonuj膮ce - stwierdzi艂 Forsfalt.- Wiem. Ale musz臋 przy tym obstawa膰. Uzyskanie informacji o Louise Fredman ma du偶e znaczenie dla 艣ledztwa. O niej i od niej.

- W czym mog艂aby ci pom贸c? Wallander roz艂o偶y艂 r臋ce.

- Nie wiem. Mo偶e wiedza o tym, dlaczego jest zamkni臋ta w szpitalu, niczego nie wyja艣ni. Mo偶liwe, 偶e nie ma z ni膮 偶adnego kontaktu.

Forsfalt w zamy艣leniu skin膮艂 g艂ow膮. Wallander zgadza艂 si臋 z zastrze偶eniami Forsfalta, nie m贸g艂 jednak zlekcewa偶y膰 swojej intuicji, kt贸ra podpowiada艂a mu, 偶e Louise Fredman jest wa偶n膮 osob膮 w 艣ledztwie. Ale nie b臋dzie rozmawia艂 z Forsfaltem o intuicji.

Wallander zap艂aci艂 za lunch. Kiedy wr贸cili do komendy, Forsfalt wzi膮艂 z recepcji czarny plastikowy worek.

- Masz tutaj par臋 kilo materia艂贸w, kt贸re daj膮 niez艂y wgl膮d w burzliwe 偶ycie Bj贸rna Fredmana - powiedzia艂 z u艣miechem, po czym spowa偶nia艂, jakby u艣miech by艂 czym艣 niestosownym. - Biedny skurczybyk. Na pewno straszliwie cierpia艂. Co on w艂a艣ciwie zrobi艂, 偶eby na to zas艂u偶y膰?

- Ot贸偶 to. Co on takiego zrobi艂? Co zrobi艂 Wetterstedt? I Carlman? Komu?

- Skalpy i kwas w oczy. Do czego to wszystko prowadzi?

- Zdaniem g艂贸wnego zarz膮du policji do tego, 偶e okr臋g ystadzki nie musi zatrudnia膰 ludzi w weekendy. Forsfalt sta艂 przez chwil臋 w milczeniu.

- Nie s膮dz臋, 偶eby to by艂 w艂a艣ciwy spos贸b reagowania na og贸lny rozw贸j sytuacji - powiedzia艂.

- Powiedz to g艂贸wnemu komendantowi - zaproponowa艂 Wallander.

- A co on mo偶e? Ma nad sob膮 zarz膮d. Aza nim stoj膮 politycy.- W ka偶dym razie mo偶e zaprotestowa膰 - stwierdzi艂 Wallander. - Je艣li posun膮 si臋 za daleko, powinien odej艣膰.

- Mo偶e i tak.

- Dzi臋kuj臋 za pomoc. I za opowie艣膰 o ku藕ni.

- M贸g艂by艣 tam kiedy艣 do mnie zajrze膰. Nie wiem, czy Szwecja naprawd臋 jest taka fantastyczna, jak wsz臋dzie mo偶na przeczyta膰, ale na pewno jest pi臋kna. I zdumiewaj膮co dziewicza. Wystarczy dobrze si臋 rozejrze膰.

- Mariann臋 Eriksson - przypomnia艂 Wallander.

- Zobacz臋, czy uda mi si臋 ju偶 teraz. Zadzwoni臋 do ciebie p贸藕niej.

Wallander wrzuci艂 do samochodu plastikowy worek i wjecha艂 na E65. Opu艣ci艂 szyb臋; ciep艂y wiatr owiewa艂 mu twarz. W Ystadzie zatrzyma艂 si臋 przed supermarketem i zrobi艂 zakupy. Stoj膮c przy kasie, przypomnia艂 sobie o proszku do prania. Pojecha艂 do domu. Kiedy mia艂 otwiera膰 drzwi, okaza艂o si臋, 偶e zgubi艂 klucze. Przeszuka艂 samoch贸d, ale bez powodzenia. Zadzwoni艂 do Forsfalta, ale go nie zasta艂. Jeden z jego koleg贸w poszed艂 sprawdzi膰 do gabinetu, czy Wallander nie zostawi艂 kluczy na biurku. Nie zostawi艂. Zadzwoni艂 do Petera Hjelma. Odebra艂 natychmiast i po kilku minutach poszukiwa艅 wr贸ci艂 z niczym. Wyj膮艂 kartk臋 z numerem telefonu Fredman贸w w Rosengardzie. By艂 syn. On te偶 nie znalaz艂 kluczy. Wallander zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, czy nie powiedzie膰 mu o Louise, ale zrezygnowa艂. M贸g艂 zgubi膰 klucze w restauracji, gdzie jad艂 lunch z Forsfaltem, albo w sklepie, gdzie kupowa艂 koszul臋. Zirytowany, wsiad艂 do samochodu i pojecha艂 na komend臋. Ebba mia艂a w recepcji komplet zapasowych kluczy. Poda艂 jej nazw臋 sklepu i restauracji w Malm贸. Obieca艂a sprawdzi膰. Od razu wr贸ci艂 do domu, nie zamieniwszy s艂owa z kolegami. Musia艂 sobie dok艂adnie przemy艣le膰 wydarzenia tego dnia. I przygotowa膰 si臋 do rozmowy z Perem Akesonem. Powk艂ada艂 zakupy do spi偶arki i do lod贸wki. Min臋艂a ju偶 godzina, na kt贸r膮 si臋 wpisa艂 w pralni. Kiedy tam zszed艂, z proszkiem i stert膮 ubra艅, nikogo nie by艂o. Posortowa艂 pranie, domy艣laj膮c si臋, co jakiej wymaga temperatury. Nie bez k艂opotu uruchomi艂 dwie maszyny. Zadowolony, wr贸ci艂 do mieszkania.

Ledwie zamkn膮艂 za sob膮 drzwi, zadzwoni艂 telefon. Forsfalt. Mariann臋 Eriksson jest w Hiszpanii. B臋dzie jej szuka艂 w hotelu, kt贸rego adres poda艂o mu biuro podr贸偶y. Wallander opr贸偶ni艂 czarny worek. Papiery przykry艂y ca艂y kuchenny st贸艂. Z uczuciem nag艂ej niech臋ci wyj膮艂 z lod贸wki piwo i usiad艂 w salonie. S艂ucha艂 Jussiego Bj贸rlinga. Po chwili wyci膮gn膮艂 si臋 na kanapie i zasn膮艂.

Obudzi艂 si臋 nagle, kiedy muzyka umilk艂a. Zosta艂o mu p贸艂 puszki piwa. Dopi艂 je, le偶膮c na kanapie. My艣li kr膮偶y艂y swobodnie. Zadzwoni艂 telefon. Odebra艂 w sypialni. To by艂a Linda. Spyta艂a, czy przez par臋 dni mog艂aby u niego pomieszka膰, bo rodzice przyjaci贸艂ki dzisiaj wracaj膮. Wallander poczu艂 nag艂y przyp艂yw energii. Zebra艂 ze sto艂u w kuchni wszystkie papiery i zani贸s艂 je do sypialni. Potem po艣cieli艂 w pokoju, w kt贸rym Linda zwyk艂a spa膰, i pootwiera艂 wszystkie okna, wpuszczaj膮c do mieszkania ciep艂y wieczorny wiatr. Przysz艂a o dziewi膮tej. Zd膮偶y艂 ju偶 wyj膮膰 pranie. Zdziwi艂 si臋, 偶e nic nie zafarbowa艂o. Rozwiesi艂 ubrania i bielizn臋 w suszarce i wr贸ci艂 do mieszkania. Linda nie chcia艂a nic je艣膰. Ugotowa艂 sobie kartofle i usma偶y艂 kawa艂ek mi臋sa. Jedz膮c, zastanawia艂 si臋, czy zadzwoni膰 do Baj-by. My艣la艂 te偶 o zgubionych kluczach, o Louise Fredman, o Peterze Hjelmie, o papierach, kt贸re le偶a艂y w sypialni, ale przede wszystkim my艣la艂 o m臋偶czy藕nie, kt贸ry gdzie艣 tam teraz jest i kt贸rego b臋d膮 musieli z艂apa膰, zanim znowu zaatakuje.

Sta艂 przy otwartym oknie i zobaczy艂 j膮 na ulicy. - Kocham ci臋 - powiedzia艂 g艂o艣no do siebie. Potem zrzuci艂 jej klucze. Mimo 偶e rozmawia艂 z Lind膮 do p贸藕nej nocy, zmusi艂 si臋 do wstania z 艂贸偶ka ju偶 o sz贸stej. D艂ugo sta艂 na wp贸艂 艣pi膮cy pod prysznicem, dop贸ki nie odp艂yn臋艂o zm臋czenie. Cicho krz膮ta艂 si臋 po mieszkaniu i my艣la艂, 偶e czuje si臋 jak w domu tylko wtedy, kiedy jest tutaj Bajba albo Linda. Kiedy by艂 sam, mieszkanie stanowi艂o raczej kryj贸wk臋, chwilowy dach nad g艂ow膮. Ugotowa艂 kaw臋 i zszed艂 do pralni po suche rzeczy. S膮siadka, kt贸ra wk艂ada艂a ubrania do pralki, zwr贸ci艂a mu uwag臋, 偶e powinien po sobie posprz膮ta膰. By艂a to starsza samotna kobieta, kt贸rej zwyk艂 si臋 k艂ania膰, ilekro膰 j膮 spotka艂. Nawet nie wiedzia艂, jak si臋 nazywa. Pokaza艂a mu palcem kupk臋 rozsypanego proszku na pod艂odze. Przeprosi艂 i obieca艂 popraw臋. Babsztyl, pomy艣la艂 ze z艂o艣ci膮, wracaj膮c do mieszkania. Oczywi艣cie mia艂a racj臋. Po艂o偶y艂 pranie na 艂贸偶ku i wyni贸s艂 do kuchni papiery, kt贸re dosta艂 od Forsfalta. Mia艂 wyrzuty sumienia, 偶e ich nie przejrza艂 w nocy. Ale wielogodzinna rozmowa z Lind膮 by艂a pod wieloma wzgl臋dami bardzo wa偶na. Siedzieli na balkonie, s艂ucha艂 jej i my艣la艂, 偶e m贸wi do niego doros艂y cz艂owiek. Nie by艂a ju偶 dzieckiem, i to go zdumiewa艂o. Sta艂o si臋 co艣, na co wcze艣niej nie zwr贸ci艂 uwagi. Powiedzia艂a mu, 偶e Mona przypuszczalnie zn贸w wyjdzie za m膮偶. Nie wiedzie膰 czemu, sprawi艂o mu to przykro艣膰. Domy艣li艂 si臋, 偶e na Linde spad艂 obowi膮zek przekazania mu tej wiadomo艣ci. Poczu艂 si臋 dotkni臋ty i po raz pierwszy powa偶nie zacz膮艂 rozmawia膰 z c贸rk膮 o powodach nieudanego ma艂偶e艅stwa. Z komentarzy Lindy wywnioskowa艂, 偶e wersja Mony by艂a inna. Potem zapyta艂a go o Bajb臋. Stara艂 si臋 odpowiedzie膰 uczciwie, mimo 偶e w ich zwi膮zku du偶o jeszcze by艂o znak贸w zapytania.

Po rozmowie doszed艂 do wniosku, 偶e uzyska艂 odpowied藕 w najwa偶niejszej dla niego sprawie. 呕e Linda nie krytykuje go za to, co si臋 sta艂o, 偶e teraz patrzy na rozw贸d swoich rodzic贸w jak na rzecz konieczn膮.

Usiad艂 przy kuchennym stole i zacz膮艂 przegl膮da膰 obszerne materia艂y dotycz膮ce burzliwego i pogmatwanego 偶ycia Bj贸rna Fredmana. Zapoznanie si臋 z ca艂o艣ci膮 zaj臋艂o mu dwie godziny. Od czasu do czasu co艣 zapisywa艂 w notatniku. Od艂o偶y艂 ostatni膮 teczk臋 i przeci膮gn膮艂 si臋. By艂a 贸sma. Nala艂 sobie kolejn膮 kaw臋 i stan膮艂 w otwartym oknie. Zapowiada艂 si臋 jeszcze jeden pi臋kny dzie艅. Nie pami臋ta艂, kiedy ostatnio pada艂 deszcz. Pr贸bowa艂 podsumowa膰 to, co przeczyta艂. Bj贸rn Fredman by艂 smutn膮 postaci膮 ju偶 od chwili narodzin. Mia艂 trudne dzieci艅stwo, jako siedmiolatek zetkn膮艂 si臋 z policj膮 w zwi膮zku z kradzie偶膮 roweru. Potem te kontakty praktycznie nigdy nie usta艂y. Bj贸rn Fredman od pocz膮tku buntowa艂 si臋 przeciwko zastanej rzeczywisto艣ci, kt贸rej nie zamierza艂 ulec, jako 偶e nie mia艂 ku temu najmniejszych powod贸w. Wallander pomy艣la艂, 偶e w swoim policyjnym 偶yciu ci膮gle jest zmuszony czyta膰 szare, bezbarwne 偶yciorysy, kt贸rych pocz膮tek zwiastowa艂 fatalny koniec. Szwecja wysz艂a z ub贸stwa w du偶ej mierze dzi臋ki sobie samej i sprzyjaj膮cym okoliczno艣ciom. Wallander pami臋ta艂 z w艂asnego dzieci艅stwa ludzi naprawd臋 biednych, cho膰 wtedy nie by艂o ich ju偶 tak wielu. Ale tej drugiej biedy, pomy艣la艂, stoj膮c z fili偶ank膮 kawy przy kuchennym oknie, tej drugiej nigdy nie wyt臋pili艣my. Przetrwa艂a za fasadami. I dzisiaj, kiedy sukcesy wydaj膮 si臋 coraz mniejsze i pa艅stwo dobrobytu rwie si臋 i p臋ka w szwach, wtedy daje o sobie zna膰 ta druga bieda, rodzinne tragedie. Bj贸rn Fredman nie by艂 wyj膮tkiem. Nigdy nam si臋 nie uda艂o zbudowa膰 spo艂ecze艅stwa, w kt贸rym tacy jak on czuliby si臋 jak u siebie. Kiedy zburzyli艣my stare struktury, w kt贸rych rodzina trzyma艂a si臋 razem, zapomnieli艣my je zast膮pi膰 innymi. Cen膮, kt贸r膮 przysz艂o za to p艂aci膰, okaza艂a si臋 wielka samotno艣膰. A mo偶e wolimy udawa膰, 偶e nie istnieje? W艂o偶y艂 papiery do czarnego worka i nas艂uchiwa艂 pod drzwiami Lindy. Spa艂a. Nie m贸g艂 si臋 oprze膰 pokusie, cicho wszed艂 i patrzy艂 na ni膮. Le偶a艂a zwini臋ta w k艂臋bek, odwr贸cona do 艣ciany. Napisa艂 do niej kartk臋 i zastanawia艂 si臋, co zrobi膰 z kluczami. Z sypialni zadzwoni艂 do komendy. Dziewczyna w recepcji powiedzia艂a mu, 偶e Ebba jest w domu. Odszuka艂 jej numer. Mia艂a z艂e wiadomo艣ci. Ani w restauracji, ani w sklepie nie znale藕li kluczy. Dopisa艂 na kartce, 偶eby Linda zostawi艂a klucze pod wycieraczk膮, i pojecha艂 do komendy. By艂 tu偶 przed wp贸艂 do dziewi膮tej. Hansson siedzia艂 u siebie. Na widok jego poszarza艂ej twarzy Wallanderowi zrobi艂o si臋 go nagle 偶al. By艂 ciekaw, jak d艂ugo Hansson wytrzyma. Razem poszli do sto艂贸wki na kaw臋. Poniewa偶 by艂a sobota, a poza tym lipiec, nie bardzo by艂o wida膰, 偶e najwi臋ksze w historii ystadzkiej policji 艣ledztwo idzie pe艂n膮 par膮. Wallander chcia艂 porozmawia膰 z Hanssonem o posi艂kach, a dok艂adniej o tym, 偶e Hanssonowi przyda艂by si臋 kto艣 do pomocy. W dalszym ci膮gu uwa偶a艂, 偶e w terenie sobie poradz膮. Hansson pr贸bowa艂 protestowa膰. Ale Wallander nie ust膮pi艂. Szara twarz Hanssona i rozbiegane oczy by艂y wystarczaj膮cym argumentem. W ko艅cu Hansson obieca艂 porozmawia膰 z komendantem wojew贸dzkim o wypo偶yczeniu intendenta.

Uzgodnili godzin臋 zebrania na dziesi膮t膮. Wallander zostawi艂 Hanssona, kt贸remu chyba ul偶y艂o. Od siebie zadzwoni艂 do Forsfalta, ale go nie zasta艂. Forsfalt zg艂osi艂 si臋 po pi臋tnastu minutach. Wallander poruszy艂 spraw臋 paszportu Bjorna Fredmana.

- Powinien by膰 u niego w mieszkaniu - powiedzia艂 Forsfalt. - Dziwne, 偶e nie znale藕li艣my.

- Nie wiem, czy to ma jakie艣 znaczenie, chcia艂bym si臋 jednak dowiedzie膰 czego艣 wi臋cej o tych podr贸偶ach, o kt贸rych wspomina艂 Peter Hjelm. W Europie nie wbijaj膮 ju偶 stempli.

- Wydaje mi si臋, 偶e Hjelm my艣la艂 o du偶o dalszych wycieczkach. Ale naturalnie mog臋 si臋 myli膰.

Forsfalt obieca艂, 偶e natychmiast zaczn膮 szuka膰 paszportu Fredmana.

- Wczoraj wieczorem rozmawia艂em z Mariann臋 Eriksson -powiedzia艂. - Chcia艂em do ciebie zadzwoni膰, ale by艂o ju偶 bardzo p贸藕no.

- Gdzie j膮 z艂apa艂e艣?

- W Maladze. Nie wiedzia艂a, 偶e Bj贸rn Fredman nie 偶yje.

- Co mia艂a do powiedzenia?

- Musz臋 przyzna膰, 偶e niewiele. By艂a wstrz膮艣ni臋ta. Niestety, nie oszcz臋dzi艂em jej szczeg贸艂贸w. Spotykali si臋 od sze艣ciu miesi臋cy. Odnios艂em wra偶enie, 偶e bardzo go lubi艂a.

- No to jest pierwsza. Je艣li nie liczy膰 Petera Hjelma.

- My艣la艂a, 偶e by艂 biznesmenem. Nie mia艂a poj臋cia, 偶e przez ca艂e 偶ycie prowadzi艂 nielegalne interesy. Nie wiedzia艂a, 偶e by艂 偶onaty i mia艂 troje dzieci. My艣l臋, 偶e by艂a naprawd臋 wstrz膮艣ni臋ta. Podczas naszej rozmowy porwa艂em na strz臋py jej obraz Bj贸rna Fredmana.

- Sk膮d wiesz, 偶e go lubi艂a?

- By艂o jej przykro, kiedy us艂ysza艂a, 偶e j膮 ok艂amywa艂.

- Czy wyp艂yn臋艂o co艣 jeszcze?

- W艂a艣ciwie nie. W pi膮tek wraca do Szwecji i wtedy z ni膮 porozmawiam.

- A potem urlop?

- Tak膮 mam przynajmniej nadziej臋. A ty si臋 nie wybierasz na urlop?

- Wol臋 o tym nie my艣le膰.

- Wystarczy, 偶eby drgn臋艂o, to ju偶 potem poleci. Wallander nie komentowa艂. Po sko艅czonej rozmowie od razu zadzwoni艂 do centrali i poprosi艂 o odszukanie Pera Akesona. Niespe艂na minut臋 p贸藕niej okaza艂o si臋, 偶e Akeson jest w domu. Wallander spojrza艂 na zegarek. Cztery po dziewi膮tej. Wyszed艂 z pokoju. W korytarzu natkn膮艂 si臋 na Svedberga, kt贸ry nie rozstawa艂 si臋 ze swoj膮 zabawn膮 czapeczk膮.

- Jak tam poparzenia? - spyta艂.

- Lepiej. Ale nie mam odwagi chodzi膰 bez czapki.

- My艣lisz, 偶e jest jaki艣 zak艂ad 艣lusarski otwarty w sobot臋?

- W膮tpi臋. Ale je艣li zatrzasn膮艂e艣 drzwi, to s膮 艣lusarze, kt贸rzy maj 膮 dy偶ury.

- Chc臋 skopiowa膰 par臋 kluczy.

- Zatrzasn膮艂e艣 si臋?

- Zgubi艂em klucze.

- By艂o na nich twoje nazwisko i adres?

- Jasne, 偶e nie.

- No to nie musisz wymienia膰 zamka.

Wallander uprzedzi艂 Svedberga, 偶e mo偶e si臋 troch臋 sp贸藕ni膰 na zebranie. Ma jeszcze wa偶ne spotkanie z Perem Akesonem.

Per Akeson mieszka艂 w osiedlu willowym ko艂o szpitala. Wallander by艂 ju偶 u niego wcze艣niej i zna艂 drog臋. Kiedy dojecha艂 i wysiad艂 z samochodu, Akeson kosi艂 traw臋 w ogrodzie. Na widok Wallandera wy艂膮czy艂 kosiark臋.

- Sta艂o si臋 co艣? - spyta艂, kiedy si臋 spotkali przy furtce.

- Tak i nie. Zawsze co艣 si臋 dzieje. Ale nic prze艂omowego. Potrzebuj臋 twojej pomocy w sprawdzeniu pewnej osoby.

Weszli do ogrodu. Wallander pomy艣la艂 ponuro, 偶e przypomina wi臋kszo艣膰 innych ogrod贸w, w kt贸rych by艂. Podzi臋kowa艂 za kaw臋. Usiedli w cieniu, na otwartej przestrzeni, niedaleko grilla.

- Mo偶e przyjdzie tu moja 偶ona - powiedzia艂 Per Akeson. -By艂bym ci wdzi臋czny, gdyby艣 nic nie m贸wi艂 o moim wyje藕dzie do Afryki. To ci膮gle dra偶liwy temat. Wallander obieca艂, 偶e nic nie powie, i podzieli艂 si臋 swoimi podejrzeniami co do molestowania Louise Fredman. Nie ukrywa艂, 偶e to by膰 mo偶e kolejna 艣lepa uliczka i 偶e niczego nie wniesie do 艣ledztwa. Nie chce jednak ryzykowa膰, gdyby si臋 mia艂o okaza膰, 偶e jest inaczej. Uzyskali potwierdzenie, 偶e Fredmana zabi艂 ten sam cz艂owiek, kt贸ry zg艂adzi艂 Wetterstedta i Carlmana. Kiedy powiedzia艂, 偶e Bj贸rn Fredman jest czarn膮 owc膮 w tej oskalpowanej gromadce, zorientowa艂 si臋, 偶e co艣 tu nie gra. W jakim sensie pasuje do uk艂adanki? A w jakim sensie nie pasuje? Mo偶e odnajd膮 punkty styczno艣ci, zaczynaj膮c od Fredmana, tam, gdzie by艂y w膮tpliwe. Akeson s艂ucha艂 z uwag膮. Nie mia艂 偶adnych pyta艅.

- Rozmawia艂em z Ekholmem - powiedzia艂, kiedy Wallander zamilk艂. - My艣l臋, 偶e to niez艂y go艣膰. Zna si臋 na rzeczy. Realista. Na podstawie tego, co m贸wi艂, odnios艂em wra偶enie, 偶e cz艂owiek, kt贸rego szukamy, znowu mo偶e zaatakowa膰.

- Ca艂y czas o tym my艣l臋.

- Co z posi艂kami?

Wallander przytoczy艂 swoj膮 rozmow臋 z Hanssonem. Per Akeson waha艂 si臋.

- Chyba nie masz racji - powiedzia艂. - Wsparcie Hanssona to za ma艂o. Wydaje mi si臋, 偶e przeceniasz wasze mo偶liwo艣ci. To skomplikowane 艣ledztwo, widzia艂bym w nim miejsce dla wi臋kszego zespo艂u. Wi臋cej ludzi oznacza cho膰by to, 偶e w tym samym czasie mo偶na wi臋cej zdzia艂a膰. A nie zajmowa膰 si臋 poszczeg贸lnymi zadaniami po kolei. Mamy do czynienia z kim艣, kto znowu mo偶e zabi膰. Inaczej m贸wi膮c, nie dysponujemy czasem.

- Wiem, o co ci chodzi. Bez przerwy si臋 martwi臋, 偶e ju偶 jeste艣my sp贸藕nieni.

- Posi艂ki. Co ty na to?

- Na razie m贸wi臋 鈥瀗ie". Nie to jest problemem.- Jako prowadz膮cy post臋powanie przygotowawcze, nie mog臋 tego zaakceptowa膰. A ty nie chcesz posi艂k贸w. I gdzie jeste艣my?

- W k艂opotliwej sytuacji.

- Bardzo k艂opotliwej. I nieprzyjemnej. M贸g艂bym za偶膮da膰 posi艂k贸w wbrew waszej woli, ale wtedy musia艂bym to uzasadni膰 nieskuteczno艣ci膮 dzia艂a艅 grupy 艣ledczej. Najdelikatniej m贸wi膮c, musia艂bym was uzna膰 za ludzi niekompetentnych. A tego nie chc臋.

- Zak艂adam, 偶e tak zrobisz, je艣li musisz. A ja w tym samym momencie po偶egnam si臋 z prac膮 w policji.

- Kurt! Do cholery!

- To ty zacz膮艂e艣 t臋 dyskusj臋. Nie ja. ;

- Ty masz sw贸j regulamin, ja mam sw贸j. Je艣li nie za偶膮dam posi艂k贸w, dopuszcz臋 si臋 uchybienia s艂u偶bowego.

- I ps贸w - podpowiedzia艂 Wallander. - Chc臋 psy policyjne. I helikoptery.

Wallander 偶a艂owa艂, 偶e przeci膮gn膮艂 strun臋. Nie potrafi艂 jednak do ko艅ca zrozumie膰, dlaczego by艂 przeciwny posi艂kom. Z do艣wiadczenia wiedzia艂, 偶e 艂atwo w贸wczas dochodzi do konflikt贸w, kt贸re tylko op贸藕niaj膮 艣ledztwo. Nie m贸g艂 si臋 jednak nie zgodzi膰 z argumentem Pera Akesona, 偶e wi臋cej spraw mo偶na by艂oby bada膰 jednocze艣nie.

- Porozmawiaj z Hanssonem - zaproponowa艂 Wallander. - To on decyduje.

- Hansson o niczym nie zdecyduje bez ciebie. A potem zrobi to, co mu powiesz.

- Chyba 偶e b臋d臋 milcza艂. Tyle mog臋 dla ciebie zrobi膰. Per Akeson wsta艂 i zakr臋ci艂 kran, do kt贸rego by艂 przykr臋cony zielony plastikowy w膮偶.

- Poczekajmy do poniedzia艂ku - powiedzia艂, siadaj膮c.

- Poczekajmy-zgodzi艂 si臋 Wallander.I wr贸ci艂 do sprawy Louise Fredman. Kilka razy zaznaczy艂, 偶e nic nie wskazuje na to, 偶eby Bj贸rn Fredman napastowa艂 swoj膮 c贸rk臋, nie mo偶na jednak tego wykluczy膰, a skoro tak, to b臋dzie mu potrzebna pomoc Akesona w otwarciu drzwi do sali szpitalnej, na kt贸rej le偶y Louise Fredman.

- Mo偶liwe, 偶e si臋 myl臋. Nie by艂by to pierwszy raz. Ale nie mog臋 lekcewa偶y膰 偶adnych mo偶liwo艣ci. Chc臋 wiedzie膰, dlaczego Louise Fredman jest w klinice psychiatrycznej. A kiedy si臋 dowiem, wsp贸lnie zdecydujemy, czy b臋dzie konieczny nast臋pny krok.

-Czyli?

- Rozmowa z ni膮.

Per Akeson skin膮艂 g艂ow膮. Wallander by艂 przekonany, 偶e mo偶e liczy膰 na jego przychylno艣膰. Akeson szanowa艂 jego intuicyjne oceny, mimo 偶e nie opiera艂y si臋 na mocnych przes艂ankach.

- To mo偶e by膰 skomplikowane. Ale postaram si臋 co艣 zrobi膰 ju偶 w ten weekend.

- By艂bym ci wdzi臋czny- powiedzia艂 Wallander. - Zadzwo艅 do mnie, do komendy albo do domu.

Per Akeson poszed艂 sprawdzi膰, czy ma w notesie wszystkie telefony Wallandera. Napi臋cie, jakie mi臋dzy nimi powsta艂o, znikn臋艂o. Per Akeson odprowadzi艂 go do furtki.

- Mamy 艂adny pocz膮tek lata - powiedzia艂. - Ale podejrzewam, 偶e nie masz za du偶o czasu, 偶eby o tym my艣le膰. Wallander wyczu艂 wsp贸艂czucie w jego g艂osie.

- Nie bardzo - odpar艂. - Ale babcia Ann-Britt H贸glund przepowiedzia艂a d艂ugie lato.

- A nie mog艂aby powiedzie膰, gdzie szuka膰 sprawcy? Wallander z rezygnacj膮 pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Ca艂y czas przychodzi mn贸stwo tak zwanych informacji. Jak zwykle dzwoni膮 nasi starzy prorocy i ci, kt贸rzy si臋 uwa偶aj膮 za jasnowidz贸w. Kilku aspirant贸w pr贸buje to jako艣 ogarn膮膰. Potem siedzi nad tym Ann-Britt i Svedberg. Ale na razie bez rezultatu. Nikt nic nie widzia艂 ani ko艂o domu Wetterstedta, ani ko艂o domu Carlmana. Informacji o wykopie przed dworcem i o furgonetce na lotnisku jest na razie niewiele i te偶 nic nam nie da艂y.

- Cz艂owiek, kt贸rego 艣cigasz, jest ostro偶ny.

- Ostro偶ny, przebieg艂y i pozbawiony ludzkich uczu膰 - powiedzia艂 Wallander. - Nie mam poj臋cia, jak funkcjonuje jego m贸zg. Nawet Ekholm wydaje si臋 bezradny. Po raz pierwszy w 偶yciu mam uczucie, 偶e na wolno艣ci grasuje potw贸r.

Akeson przez chwil臋 zastanawia艂 si臋 nad tym, co us艂ysza艂.

- Ekholm m贸wi艂, 偶e wszystkie dane przepuszcza przez komputerowy program FBI - powiedzia艂. - Mo偶e to co艣 da.

- Oby - odpar艂 Wallander i nie doko艅czy艂, ale Akeson zrozumia艂.

Dop贸ki znowu nie zaatakuje. A my nie b臋dziemy wiedzie膰, gdzie go szuka膰.

Wallander wr贸ci艂 do komendy. Sp贸藕ni艂 si臋 kilka minut. 呕eby podnie艣膰 na duchu haruj膮cy zesp贸艂, Hansson osobi艣cie pojecha艂 do cukierni Fridolfa po dro偶d偶贸wki. Wallander usiad艂 na swoim miejscu i rozejrza艂 si臋. Martinsson po raz pierwszy w tym roku wyst膮pi艂 w kr贸tkich spodenkach. Na twarzy Ann-Britt H贸glund pojawi艂y si臋 pierwsze oznaki opalenizny. Pomy艣la艂 z zazdro艣ci膮, jak zd膮偶y艂a tego dokona膰. Przyzwoicie ubrany by艂 tylko Ekholm, kt贸ry zaj膮艂 szczyt sto艂u.

- Zauwa偶y艂em, 偶e jedna z naszych popo艂udni贸wek celuje w dobrym smaku - powiedzia艂 ponuro Svedberg. - Po艣wi臋ci艂a sw贸j dodatek prezentacji sztuki zdejmowania skalp贸w. Oby nie sta艂a si臋 modna w艣r贸d wszystkich wariat贸w, kt贸rzy chodz膮 na wolno艣ci.

Wallander uderzy艂 o艂贸wkiem w st贸艂.- Zaczynamy. Szukamy najgorszego sprawcy, z jakim kiedykolwiek mieli艣my do czynienia. Pope艂ni艂 ju偶 trzy brutalne morderstwa. Wiemy, 偶e to ten sam cz艂owiek. Ale to wszystko, co wiemy. Poza tym istnieje du偶e ryzyko, 偶e znowu zaatakuje.

Przy stole zapad艂a cisza. Wallander nie zamierza艂 wprowadza膰 pos臋pnej atmosfery. Wiedzia艂 z do艣wiadczenia, 偶e skomplikowane 艣ledztwa u艂atwia艂 l偶ejszy ton, nawet je艣li przest臋pstwa mia艂y tragiczny wymiar. Wszyscy byli r贸wnie przygn臋bieni jak on i jak on mieli uczucie, 偶e 艣cigaj膮 besti臋, kt贸rej rodzaj zaburze艅 emocjonalnych jest wr臋cz niemo偶liwy do ogarni臋cia rozumem.

To by艂o jedno z najtrudniejszych zebra艅 w policyjnej karierze Wallandera. Za oknem pyszni艂o si臋 nieprawdopodobnie pi臋kne lato, dro偶d偶贸wki Hanssona rozpuszcza艂y si臋 w upale, a jemu zbiera艂o si臋 na md艂o艣ci. Uwa偶nie przys艂uchuj膮c si臋 wypowiedziom koleg贸w, my艣la艂, jak on wytrzymuje w tym zawodzie. Czy nie czas uzna膰, 偶e zrobi艂 swoje? 呕ycie musi by膰 czym艣 wi臋cej. Jednocze艣nie zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e zniech臋ca go brak jakichkolwiek widok贸w na prze艂om w 艣ledztwie. Nie dostrzegli jak dot膮d 偶adnej szpary w murze, kt贸r膮 mogliby poszerzy膰 i potem si臋 przez ni膮 przecisn膮膰. Nie utkn臋li wprawdzie w martwym punkcie, ci膮gle mieli du偶o trop贸w, ale brakowa艂o im wytyczonego szlaku. Zazwyczaj pojawia艂 si臋 jaki艣 niewidzialny drogowskaz, kt贸ry umo偶liwia艂 zmierzanie do celu. Tym razem go nie by艂o. Szukanie wsp贸lnego mianownika to za ma艂o. W og贸le zacz臋li w膮tpi膰 w jego istnienie.

Trzy godziny p贸藕niej, po zebraniu, mogli si臋 zaj膮膰 tylko jednym: kontynuowa膰 to, co robili dotychczas. Wallander popatrzy艂 po zm臋czonych twarzach koleg贸w i zaordynowa艂 wypoczynek. Odwo艂a艂 wszelkie spotkania w niedziel臋. Zobacz膮 si臋 w poniedzia艂ek rano. Je艣li, rzecz jasna, nie wydarzy艂o co艣 powa偶nego...

Kiedy wr贸ci艂 do domu, zasta艂 wiadomo艣膰 od Lindy, 偶e nie b臋dzie jej do wieczora. Przespa艂 si臋 kilka godzin, potem dwukrotnie i bez skutku pr贸bowa艂 si臋 skontaktowa膰 z Bajb膮. Zadzwoni艂 do Gertrudy, od kt贸rej si臋 dowiedzia艂, 偶e z ojcem wszystko po staremu, mo偶e tylko troch臋 cz臋艣ciej m贸wi o wrze艣niowej podr贸偶y do W艂och. Wallander odkurzy艂 mieszkanie i naprawi艂 hak w oknie. Ca艂y czas my艣la艂 o nieznanym sprawcy. O si贸dmej zjad艂 skromny obiad: usma偶y艂 filety z dorsza i ugotowa艂 kartofle. Potem siedzia艂 z fili偶ank膮 kawy na balkonie i wertowa艂 stary numer 鈥瀁stads Allehanda". Kwadrans po dziewi膮tej przysz艂a Linda. Wypili herbat臋 w kuchni. Nast臋pnego dnia Wallander mia艂 zobaczy膰 przedstawienie, nad kt贸rym pracowa艂a z Kajs膮. By艂a bardzo tajemnicza i nie chcia艂a zdradzi膰, o czym to jest. Po艂o偶yli si臋 o wp贸艂 do dwunastej.

Wallander usn膮艂 niemal natychmiast. Linda d艂ugo nie spa艂a, le偶a艂a i s艂ucha艂a nocnego 艣piewu ptak贸w. Potem i ona zasn臋艂a. Drzwi do pokoju zostawi艂a uchylone.


呕adne z nich nie us艂ysza艂o chrz臋stu ostro偶nie otwieranych drzwi. By艂o tu偶 po drugiej w nocy. Hoover sta艂 boso w przedpokoju i nas艂uchiwa艂. Z pokoju po lewej od salonu dobieg艂o go chrapanie m臋偶czyzny. Ruszy艂 w g艂膮b mieszkania. Drzwi do jednego z pokoi by艂y uchylone. Zobaczy艂, 偶e kto艣 tam 艣pi. Dziewczyna. Mog艂a by膰 w wieku jego siostry. Nie potrafi艂 oprze膰 si臋 pokusie, wszed艂 i stan膮艂 tu偶 obok niej. Mia艂 nad ni膮 pe艂n膮 w艂adz臋. Potem odwiedzi艂 chrapi膮cego m臋偶czyzn臋. Policjant o nazwisku Wallander le偶a艂 na plecach, przykryty jedynie skrawkiem prze艣cierad艂a. Spa艂 mocno. Klatka piersiowa gwa艂townie si臋 unosi艂a i opada艂a. Hoover sta艂 bez ruchu i patrzy艂. Pomy艣la艂 o siostrze, kt贸ra nied艂ugo b臋dzie wolna od wszystkiego, co z艂e. Kt贸ra nied艂ugo powr贸ci do 偶ycia. .

Patrzy艂 na 艣pi膮cego m臋偶czyzn臋. Pomy艣la艂 o dziewczynie w pokoju obok, kt贸ra pewnie jest jego c贸rk膮. I podj膮艂 decyzj臋. Za kilka dni tutaj wr贸ci.

Opu艣ci艂 mieszkanie r贸wnie bezg艂o艣nie, jak wszed艂. Zamkn膮艂 drzwi na klucz, kt贸ry wyj膮艂 z kurtki policjanta. Chwil臋 p贸藕niej cisz臋 przerwa艂 motorower. Potem zn贸w by艂o cicho. Tylko ptaki 艣piewa艂y. W niedziel臋 rano Wallander po raz pierwszy od bardzo dawna czu艂 si臋 wyspany. By艂o po 贸smej. Przez szpar臋 w zas艂once widzia艂 skrawek bezchmurnego nieba. Kolejny pi臋kny dzie艅. Le偶a艂 w 艂贸偶ku i nas艂uchiwa艂. Potem w艂o偶y艂 艣wie偶o wyprany szlafrok i zajrza艂 do Lindy. Spa艂a. Przez chwil臋 mia艂 wra偶enie, 偶e cofn膮艂 si臋 do czas贸w, kiedy by艂a jeszcze dzieckiem. U艣miechn膮艂 si臋 na to wspomnienie, po czym poszed艂 do kuchni zrobi膰 kaw臋. Na termometrze za oknem by艂o dziewi臋tna艣cie stopni. Kiedy kawa si臋 zaparzy艂a, przygotowa艂 艣niadanie dla Lindy. Pami臋ta艂, co chcia艂a: jajko gotowane przez trzy minuty, tost, kilka plasterk贸w 偶贸艂tego sera, jeden pokrojony pomidor i szklanka wody. Wypi艂 kaw臋, odczeka艂 do za kwadrans dziewi膮ta i poszed艂 do niej. Obudzi艂a si臋, kiedy wym贸wi艂 jej imi臋. Widz膮c tac臋 w jego r臋kach, wybuchn臋艂a 艣miechem. Usiad艂 w nogach 艂贸偶ka i patrzy艂, jak je. Nie po艣wi臋ci艂 ani jednej my艣li 艣ledztwu, nie licz膮c przelotnej refleksji tu偶 po przebudzeniu. Do艣wiadczy艂 czego艣 podobnego ju偶 wcze艣niej, kiedy prowadzili trudne dochodzenie w sprawie o zab贸jstwo starszego ma艂偶e艅stwa rolnik贸w spod Knickarpu. Codziennie rano intensywnie o tym my艣la艂, w ci膮gu zaledwie kilku sekund dokonywa艂 przegl膮du wszystkich szczeg贸艂贸w i pyta艅 bez odpowiedzi.

Odsun臋艂a tac臋 i przeci膮gn臋艂a si臋.

- Co robi艂e艣 w nocy? - spyta艂a. - Nie mog艂e艣 spa膰?

- Spa艂em jak kamie艅. Nawet nie chodzi艂em do ubikacji.

- No to musia艂o mi si臋 艣ni膰 - powiedzia艂a i ziewn臋艂a. - Wydawa艂o mi si臋, 偶e by艂e艣 w moim pokoju.

- Chyba ci si臋 艣ni艂o. Przynajmniej raz przespa艂em ca艂膮 noc.

Godzin臋 p贸藕niej Linda wysz艂a. Mieli si臋 spotka膰 na 脫sterportstorg o si贸dmej wieczorem. Spyta艂a, czy wie, 偶e w tym czasie Szwecja rozegra jedn膮 贸sm膮 fina艂u z Arabi膮 Saudyjsk膮. Wallander nie by艂 zainteresowany. Obstawi艂 3:1 dla Szwecji i da艂 sto koron Martinssonowi. Pr贸by odbywa艂y si臋 w pustym lokalu sklepowym. Kiedy zosta艂 sam, zabra艂 si臋 do prasowania 艣wie偶o wypranych koszul. Po dw贸ch mia艂 dosy膰 i zadzwoni艂 do Bajby. Odebra艂a niemal od razu, ucieszy艂a z jego telefonu. Powiedzia艂 o odwiedzinach Lindy i o tym, 偶e po raz pierwszy od tygodni jest wyspany. Bajba mia艂a ju偶 ostatnie przed wakacjami zaj臋cia na uniwersytecie i z dzieci臋c膮 rado艣ci膮 m贸wi艂a o ich wsp贸lnej wycieczce do Skagenu. Po rozmowie, zadowolony i pe艂en energii, nastawi艂 Aidg, usiad艂 na balkonie i starannie przejrza艂 gazety z ostatnich dni. Om贸wienie 艣ledztwa jednak sobie darowa艂. Nie b臋dzie o tym my艣la艂 a偶 do dwunastej. Ale nie bardzo mu si臋 to uda艂o, bo pi臋tna艣cie po jedenastej zadzwoni艂 Per Akeson. Rozmawia艂 z prokuratorem rejonowym w Malm贸 o pro艣bie Wallandera. Mia艂 nadziej臋, 偶e w ci膮gu kilku dni uzyska odpowied藕 na cz臋艣膰 pyta艅 o Louise Fredman.

- Ale czy nie by艂oby pro艣ciej zapyta膰 o to matk臋 dziewczyny? - podzieli艂 si臋 swoimi w膮tpliwo艣ciami Per Akeson.

- Nie wiem. Nie jestem pewien, czy powie mi t臋 prawd臋, o kt贸r膮 mi chodzi.

- To znaczy jak膮? Je艣li jest wi臋cej prawd ni偶 jedna.

- Matka chroni swoj膮 c贸rk臋. To naturalne. Te偶 bym tak zrobi艂. Nawet gdyby mi powiedzia艂a, my艣la艂aby wy艂膮cznie o ochronie c贸rki. Karta choroby czy ekspertyza lekarska m贸wi膮 innym j臋zykiem.

- Zak艂adam, 偶e wiesz lepiej - przyzna艂 Akeson i obieca艂, 偶e si臋 odezwie w poniedzia艂ek, jak tylko b臋dzie mia艂 co艣 wi臋cej do powiedzenia.

Po rozmowie z Perem Akesonem Wallander skupi艂 si臋 na 艣ledztwie. Postanowi艂 opracowa膰 plan dzia艂ania na najbli偶szy tydzie艅. Ale nie w domu. Zg艂odnia艂 i pomy艣la艂, 偶e tej niedzieli zaprosi siebie na lunch do restauracji. Przed dwunast膮 wyszed艂 z domu, ubrany na bia艂o, jak tenisista, na stopy wsun膮艂 sanda艂y. Wyjecha艂 na 脫sterleden, my艣l膮c, 偶e p贸藕niej tego dnia odwiedzi ojca. Gdyby nie mia艂 na g艂owie 艣ledztwa, m贸g艂by zabra膰 ojca i Gertrud臋 na lunch. Teraz potrzebowa艂 jednak troch臋 czasu dla siebie. Stale obraca艂 si臋 w艣r贸d ludzi, poch艂oni臋ty rozmowami i zebraniami. Teraz chcia艂 by膰 sam. Bezwiednie dojecha艂 a偶 do Simrishamnu, zaparkowa艂 przy 艂odziach, zrobi艂 sobie spacer, a potem zajrza艂 do portowej restauracji. Wybra艂 stolik w rogu i obserwowa艂 go艣ci. Jeden z nich, pomy艣la艂, mo偶e by膰 tym, kt贸rego szukamy. Je艣li teoria Ekholma jest s艂uszna, sprawca prowadzi zupe艂nie normalne 偶ycie, nie ujawniaj膮c swojej zdeformowanej psychiki, kt贸ra stanowi niesamowite zagro偶enie dla innych. Kto wie, mo偶e tu teraz siedzi.

W tym momencie pi臋kny letni dzie艅 wy艣lizn膮艂 mu si臋 z r膮k. Zn贸w zacz膮艂 wraca膰 my艣lami do tego, co si臋 wydarzy艂o. Nie wiedzie膰 czemu, przypomnia艂a mu si臋 dziewczyna z pola rzepaku Salomonssona. Nie mia艂a nic wsp贸lnego z morderstwami, pope艂ni艂a samob贸jstwo, kt贸rego powod贸w jeszcze nie znaj膮, nikt nie wbi艂 jej siekiery w plecy ani w g艂ow臋. A jednak od niej Wallander zawsze zaczyna艂, ilekro膰 przebiega艂 艣ledztwo my艣lami. Tej niedzieli, kiedy siedzia艂 w portowej restauracji w Simrishamnie, co艣 zacz臋艂o n臋ka膰 jego pod艣wiadomo艣膰. Kto艣 co艣 powiedzia艂 w zwi膮zku z martw膮 dziewczyn膮. Zamar艂 z widelcem w d艂oni. Kto to powiedzia艂? Co powiedzia艂? Dlaczego to by艂o takie wa偶ne? Po chwili si臋 podda艂. Pr臋dzej czy p贸藕niej na pewno sobie przypomni. Jego pod艣wiadomo艣膰 zawsze wymaga艂a od niego cierpliwo艣ci. I jakby chcia艂 udowodni膰, 偶e naprawd臋 jest cierpliwy, przed kaw膮 zam贸wi艂 dla odmiany deser. Zadowolony, skonstatowa艂, 偶e spodnie, kt贸re mia艂 na sobie po raz pierwszy w tym sezonie, cisn臋艂y go znacznie mniej ni偶 rok temu. Zjad艂 jab艂ecznik i zam贸wi艂 kaw臋. Wci膮gu godziny jeszcze raz przebieg艂 my艣lami 艣ledztwo. Pr贸bowa艂 na nie patrze膰 z dystansu i krytycznie, jak aktor, kt贸ry po raz pierwszy czyta sztuk臋. Gdzie s膮 mielizny i chropowato艣ci? Gdzie s膮 my艣li nieprzemy艣lane do ko艅ca? Gdzie nieudolnie po艂膮czy艂em fakty z okoliczno艣ciami, wyci膮gaj膮c fa艂szywy wniosek? Jeszcze raz przepatrzy艂 dom Wetterstedta, ogr贸d i pla偶臋. Teraz to on by艂 sprawc膮 i nie odst臋powa艂 Wetterstedta jak cie艅. Wdrapa艂 si臋 na dach gara偶u i czyta艂 鈥濬antoma", czekaj膮c, a偶 przysz艂a ofiara usi膮dzie przy biurku i by膰 mo偶e zacznie przegl膮da膰 zbi贸r starych zdj臋膰 pornograficznych. Tak samo potraktowa艂 Carlmana. Zostawi艂 motocykl pod 艣cian膮 baraku i poszed艂 poln膮 drog膮 na wzg贸rze, sk膮d mia艂 widok na dom Carlmana. Od czasu do czasu robi艂 notatki. 鈥濪ach gara偶u. Co on chce zobaczy膰? Wzg贸rze Carlmana. Lornetka?" Metodycznie rozwa偶a艂 punkt po punkcie, g艂uchy i 艣lepy na restauracyjny gwar. Jeszcze raz odwiedzi艂 Hugona Sandina, jeszcze raz rozmawia艂 z Sara Bj贸rklund i zapisa艂, 偶e zn贸w si臋 z ni膮 skontaktuje. Mo偶ena te same pytania udzieli mu nieco innych, bardziej przemy艣lanych odpowiedzi? Zatrzyma艂 si臋 d艂u偶ej przy c贸rce Carlmana, kt贸ra uderzy艂a go w twarz, przy Louise Fredman i jej dobrze wychowanym bracie. By艂 wypocz臋ty, zm臋czenie znikn臋艂o, my艣li p艂yn臋艂y lekko, jakby je unosi艂 艂agodny wiatr. Po godzinie przywo艂a艂 kelnera i zap艂aci艂. Przez godzin臋1 zn贸w by艂 w szponach 艣ledztwa. Spojrza艂 na swoje notatki, jakby to by艂o jakie艣 magiczne pismo, i wyszed艂 z restauracji. Potem usiad艂 na 艂awce w parku przed hotelem 鈥濻vea" i 'patrzy艂 na morze. Wia艂 s艂aby ciep艂y wiatr. Za艂oga jakiej艣 du艅skiej 偶agl贸wki zmaga艂a si臋 z opornym spinakerem. Wallander przejrza艂 swoje zapiski i wsun膮艂 notatnik pod udo.

Pomy艣la艂, 偶e punkt styczno艣ci si臋 przemieszcza. Od rodzic贸w do dzieci. C贸rka Carlmana i Louise Fredman. Czy to przypadek, 偶e jedna usi艂owa艂a pope艂ni膰 samob贸jstwo po 艣mierci ojca, a druga od dawna jest w klinice psychiatrycznej? Trudno mu by艂o w to uwierzy膰. Wetterstedt stanowi艂 wyj膮tek. Mia艂 dwoje doros艂ych dzieci. Przypomnia艂 sobie s艂owa Rydberga: 鈥濸ocz膮tek wcale nie musi by膰 pocz膮tkiem". Czy mia艂oby to zastosowanie w tym wypadku? Pr贸bowa艂 sobie wyobrazi膰, 偶e sprawca jest kobiet膮. Nie, to niemo偶liwe. Si艂a, kt贸rej skutki widzieli, skalpy, ciosy zadawane siekier膮, kwas w oczach Fred-mana. To na pewno m臋偶czyzna. M臋偶czyzna, kt贸ry zabija m臋偶czyzn. A kobiety pope艂niaj膮 samob贸jstwo albo s膮 psychicznie chore. Przesiad艂 si臋 na drug膮 艂awk臋, jakby chcia艂 zaznaczy膰, 偶e istniej膮 inne prawdopodobne wyja艣nienia. Gustaf Wetterstedt macza艂 palce w podejrzanych aferach, bez wzgl臋du na to, jak znakomitym by艂 ministrem sprawiedliwo艣ci. By艂, s艂aby wprawdzie, ale oczywisty zwi膮zek mi臋dzy nim i Carlmanem. Obrazy, kradzie偶e, mo偶e fa艂szerstwa. Przede wszystkim jednak chodzi艂o o pieni膮dze. Niewykluczone, 偶e Bj贸rn Fredman te偶 si臋 tutaj mie艣ci艂. W materia艂ach, kt贸re dosta艂 od Forsfalta, nic nie znalaz艂, co bynajmniej nie oznacza, 偶e mo偶na to odfajkowa膰. Niczego nie wolno odfajkowywa膰. To ich problem i szansa jednocze艣nie.

Przygl膮da艂 si臋 w zamy艣leniu du艅skiej 偶agl贸wce; zacz臋li zwija膰 spinaker. Potem wyj膮艂 notatnik i spojrza艂 na ostatnie s艂owo: 鈥濵agia". W tych morderstwach by艂o co艣 z rytua艂u. Ekholm te偶 im na to zwr贸ci艂 uwag臋 na ostatnim zebraniu. Skalpy wpisywa艂y si臋 w rytua艂 zbierania trofe贸w. Znaczy艂y tyle samo, co poro偶e 艂osia w mieszkaniu my艣liwego. To by艂 dow贸d. Dow贸d czego? Dla kogo? Czy tylko dla sprawcy, czy te偶 dla kogo艣 innego? Dla boga albo diab艂a, kt贸ry istnieje w chorej g艂owie? Dla drugiego cz艂owieka, z pozoru r贸wnie skromnego i nierzucaj膮cego si臋 w oczy, jak sprawca? My艣la艂 o tym, co Ekholm m贸wi艂 o zakl臋ciach i rytua艂ach inicjacyjnych. Sk艂ada艂o si臋 ofiar臋, 偶eby kto inny dost膮pi艂 艂aski. 呕eby si臋 wzbogaci艂 si臋, posiad艂 jak膮艣 umiej臋tno艣膰, odzyska艂 zdrowie. Mo偶liwo艣ci by艂o du偶o. Na przyk艂ad, 偶eby zosta膰 cz艂onkiem gangu motocyklowego, trzeba sobie na to zas艂u偶y膰. W USA nie by艂o niczym niezwyk艂ym, 偶e kto艣 stawa艂 si臋 godny przyj臋cia do wsp贸lnoty dopiero w贸wczas, gdy zabi艂 cz艂owieka, osob臋 przypadkow膮 lub wybran膮. Ten makabryczny obyczaj zaczyna艂 dociera膰 nawet tutaj. Wallander zatrzyma艂 si臋 przy motocyklowym gangu, dzia艂aj膮cym tak偶e w Skanii, i pomy艣la艂 o baraku nie opodal posiad艂o艣ci Carlmana. 艢lady, a raczej ich brak, mia艂yby prowadzi膰 do gangu motocyklowego? Odrzuci艂 t臋 my艣l, cho膰 dobrze wiedzia艂, 偶e niczego nie powinno si臋 wyklucza膰.

Przesiad艂 si臋 na 艂awk臋, na kt贸rej siedzia艂 wcze艣niej. By艂 w punkcie wyj艣cia. Do czego doszed艂? Uzna艂, 偶e dalej nie ruszy z miejsca, nie maj膮c partnera do rozmowy. Pomy艣la艂 o Ann-Britt H贸glund. Czy m贸g艂by jej zm膮ci膰 niedzielne popo艂udnie? Zadzwoni艂 z samochodu. By艂a w domu. I ch臋tnie go zobaczy. Mia艂 wyrzuty sumienia, rezygnuj膮c z odwiedzin ojca. Teraz musi si臋 jednak z kim艣 podzieli膰 swoimi przemy艣leniami. Gdyby z tym poczeka艂, m贸g艂by si臋 pogubi膰. Wracaj膮c do Ystadu, minimalnie przekracza艂 dozwolon膮 pr臋dko艣膰. Nie s艂ysza艂 o 偶adnych kontrolach drogowych tej niedzieli.

By艂a trzecia, kiedy zahamowa艂 przed domem Ann-Britt H贸glund. Przyj臋艂a go w jasnej letniej sukience. Dw贸jka jej dzieci bawi艂a si臋 na s膮siednim podw贸rku. Wskaza艂a mu miejsce na hamaku, sama usiad艂a na wiklinowym krze艣le.

- Naprawd臋 nie chc臋 ci przeszkadza膰 - powiedzia艂. - Mog艂a艣 si臋 nie zgodzi膰.

- Wczoraj by艂am zm臋czona. Wszyscy byli艣my zm臋czeni. Dzisiaj czuj臋 si臋 lepiej.

- Ostatnia noc by艂a chyba noc膮 艣pi膮cych policjant贸w. Dochodzi si臋 do takiego momentu, kiedy ju偶 nic nie mo偶na z siebie wycisn膮膰. Zostaje tylko puste, szare zm臋czenie. Wczoraj byli艣my w takim punkcie.

Opowiedzia艂 o przeja偶d偶ce do Simrishamnu, o tym, jak chodzi艂 od 艂awki do 艂awki.

- Wszystko od pocz膮tku przebieg艂em my艣lami. Zdarza si臋, 偶e mo偶na odkry膰 co艣 nowego. Ale o tym ju偶 wiesz.

- Bardzo licz臋 na Ekholma- powiedzia艂a.- Dobry program komputerowy jest w stanie przeczesa膰 materia艂 艣ledczy i wy艂uska膰 najmniej spodziewane warianty. Komputery nie my艣l膮, ale czasami lepiej kojarz膮 od nas.

- Nie mam do nich zaufania chyba dlatego, 偶e si臋 zaczynam starze膰 - przyzna艂 Wallander. - Co wcale nie znaczy, 偶e nie 偶ycz臋 Ekholmowi powodzenia w jego behawiorystycznych poszukiwaniach mordercy. To przecie偶 niewa偶ne, kto zastawi pu艂apk臋, byleby si臋 tylko w ni膮 z艂apa艂. Jak najszybciej.

Przygl膮da艂a mu si臋 z powag膮.

- Znowu zaatakuje?

- Tak my艣l臋. Mam uczucie, 偶e w tym obrazie zab贸jstw jest, za przeproszeniem, co艣 niedoko艅czonego. Czego艣 brakuje. I to mnie martwi, bo 艣wiadczy艂oby o tym, 偶e znowu mo偶e zaatakowa膰.

- Jak znajdziemy miejsce, w kt贸rym zosta艂 zamordowany Fredman?

- Nie znajdziemy. Chyba 偶e dopisze nam szcz臋艣cie. Albo je艣li kto艣 co艣 s艂ysza艂. - Sprawdza艂am, czy nie przysz艂y jakie艣 informacje od ludzi, kt贸rzy s艂yszeli krzyki. Nic takiego nie by艂o.

Nad ich g艂owami zawis艂 krzyk ofiary. Wallander hu艣ta艂 si臋 wolno na swojej przykrytej cerat膮 kanapie.

- Rzadko rozwi膮zanie pojawia si臋 ca艂kiem nieoczekiwanie -powiedzia艂, kiedy cisza sta艂a si臋 zbyt d艂uga. - Chodz膮c od 艂awki do 艂awki w nadmorskim parku, zastanawia艂em si臋, czy ju偶 nie pomy艣la艂em o tym, co mo偶e by膰 rozstrzygaj膮ce. Mog艂em mie膰 racj臋, ale to przegapi艂em.

Rozwa偶a艂a jego s艂owa w milczeniu. Od czasu do czasu zerka艂a na s膮siednie podw贸rko, gdzie bawi艂y si臋 jej dzieci.

- Nie uczyli艣my si臋 w szkole policyjnej o ludziach, kt贸rzy skalpuj膮 swoje ofiary i wlewaj膮 im kwas do oczu - stwierdzi艂a. -Rzeczywisto艣膰, co zreszt膮 podejrzewa艂am, okaza艂a si臋 nieobliczalna.

Wallander skin膮艂 g艂ow膮, po czym wzi膮艂 g艂臋bszy oddech i niepewny, czy sobie poradzi, opowiedzia艂 o swoich przemy艣leniach w Simrishamnie. Wiedzia艂 z do艣wiadczenia, 偶e obecno艣膰 s艂uchacza wp艂ywa na zmian臋 perspektywy. Dzwoni膮c do Ann-Britt H贸glund, mia艂 nadziej臋, 偶e zlokalizuje 藕r贸d艂o informacji, kt贸ra mu umkn臋艂a. Mimo 偶e s艂ucha艂a w skupieniu, niemal jak ucze艅 s艂ucha mistrza, nie przerwa艂a mu ani razu, 偶eby wskaza膰 na jaki艣 b艂膮d albo 藕le wyci膮gni臋ty wniosek. By艂a pod wra偶eniem jego niesamowitej umiej臋tno艣ci przenikania i ogarniania wszystkich element贸w 艣ledztwa, kt贸re dla niej by艂o ca艂kowicie m臋tne. Nie mia艂a nic do dodania ani do zaproponowania. Nawet je艣li wzory Wallandera by艂y poprawnie zbudowane, brakowa艂o im podstawowych komponent贸w. Ann-Britt H贸glund nie mog艂a mu pom贸c. Ani ona, ani nikt inny.

Przynios艂a fili偶anki i termos z kaw膮. Przysz艂a jej c贸rka i usiad艂a na hamaku ko艂o Wallandera. Poniewa偶 nie by艂a podobna do matki, przypuszcza艂, 偶e jest podobna do ojca, kt贸ry pracowa艂 w Arabii Saudyjskiej. Wallander nie mia艂 jeszcze okazji go spotka膰.

- Tw贸j m膮偶 to chodz膮ca zagadka - zauwa偶y艂. - Zaczynam si臋 zastanawia膰, czy istnieje, czy tylko go wymy艣li艂a艣.

- Czasami te偶 sobie zadaj臋 to pytanie - odpowiedzia艂a ze 艣miechem.

Dziewczynka wesz艂a do domu.

- Co z c贸rk膮 Carlmana? - spyta艂.

- Svedberg kontaktowa艂 si臋 wczoraj ze szpitalem. Kryzys co prawda nie min膮艂, ale odnios艂am wra偶enie, 偶e lekarze s膮 troch臋 bardziej optymistyczni.

- Nie zostawi艂a 偶adnego listu?

- Nie.

- Wiem, 偶e przede wszystkim jest cz艂owiekiem. Nic jednak na to nie poradz臋, 偶e traktuj臋 j膮 jak 艣wiadka.

- Czego?

- Czego艣, co ma zwi膮zek ze 艣mierci膮 jej ojca. Nie chce mi si臋 wierzy膰, 偶e czas pope艂nienia samob贸jstwa jest przypadkowy.

- Nie wiesz czemu wydaje mi si臋, 偶e nie jeste艣 przekonany do tego, co m贸wisz?

- Bo nie jestem. Brn臋 po omacku. Jest tylko jeden konkret w tym 艣ledztwie: nie mamy 偶adnego tropu.

- Niewierny, czy idziemy w dobrym, czy w z艂ym kierunku?

- Albo chodzimy w ko艂o, albo drepczemy w miejscu, kt贸re si臋 przesuwa, a nam si臋 zdaje, 偶e to myje zmieniamy. Waha艂a si臋 przed zadaniem nast臋pnego pytania.

- Mo偶e jest nas za ma艂o?- Do tej pory by艂em temu przeciwny- przyzna艂 Wallander. - Ale zaczynam mie膰 w膮tpliwo艣ci. Jutro rano ta kwestia znowu wyp艂ynie.

- Per Akeson? Wallander pokiwa艂 g艂ow膮.

- A co mamy do stracenia?

- Mniejszym grupom 艂atwiej si臋 porusza膰. Mo偶na kontrargumentowa膰, 偶e im wi臋cej g艂贸w do my艣lenia, tym lepiej, i 偶e, jak m贸wi Akeson, mo偶emy ogarn膮膰 wi臋kszy teren. Jak id膮ca szerokim frontem piechota.

- Jakby艣my urz膮dzali ob艂aw臋.

Wallander skin膮艂 g艂ow膮. Jej obraz by艂 trafny. Brakowa艂o tylko komentarza, 偶e ich ob艂awa odbywa si臋 na nieznanym terenie. I 偶e nie wiedz膮, kogo szukaj膮.

- Czego艣 tu taj nie widzimy- powiedzia艂 Wallander po kr贸tkiej ciszy. - Poza tym usi艂uj臋 sobie przypomnie膰 kilka s艂贸w, kt贸re kto艣 powiedzia艂. To by艂o zaraz po zamordowaniu Wetterstedta. Ale nie pami臋tam, kto to by艂. Wiem tylko tyle, 偶e to wa偶ne. Ale wtedy by艂o za wcze艣nie, 偶ebym m贸g艂 je w艂a艣ciwie zrozumie膰.

- Zawsze powtarzasz, 偶e praca policjanta to najcz臋艣ciej kwestia triumfu cierpliwo艣ci.

- Bo tak jest. Ale cierpliwo艣膰 ma swoje granice. Co艣 si臋 mo偶e wydarzy膰 akurat w tym momencie. Mo偶e zgin膮膰 cz艂owiek. Nasze 艣ledztwo nie polega wy艂膮cznie na rozwi膮zaniu pope艂nionych zbrodni. Musimy zapobiec nast臋pnym.

- Robimy wszystko, co w naszej mocy.

- Sk膮d wiesz? Sk膮d wiesz, 偶e dajemy z siebie wszystko?

Nie znalaz艂a odpowiedzi. Wallander te偶 jej nie zna艂. Siedzia艂 jeszcze przez chwil臋, o wp贸艂 do pi膮tej podzi臋kowa艂 za zaproszenie na obiad i ruszy艂 do wyj艣cia.

- Dzi臋kuj臋, 偶e przyszed艂e艣 - powiedzia艂a, odprowadzaj膮c go do furtki. - B臋dziesz ogl膮da艂 mecz?

- Nie. Um贸wi艂em si臋 z c贸rk膮. Ale my艣l臋, 偶e wygramy trzy do jednego.

Popatrzy艂a na niego zdziwiona.

- Te偶 tak typowa艂am.

- No to oboje wygramy albo przegramy.

- Dzi臋kuj臋, 偶e przyszed艂e艣 - powt贸rzy艂a.

- Za co mi dzi臋kujesz? 呕e popsu艂em ci niedziel臋?

- 呕e uzna艂e艣 mnie za kogo艣, kto ma co艣 sensownego do powiedzenia.

- Ju偶 to m贸wi艂em i ch臋tnie powt贸rz臋, 偶e jeste艣 zdoln膮 policjantk膮. Poza tym wierzysz w komputery. Ja raczej nie, ale mo偶e mnie przekonasz.

Wallander wsiad艂 do samochodu i pojecha艂 do domu. Po drodze zrobi艂 zakupy. Potem po艂o偶y艂 si臋 na le偶aku na balkonie i czeka艂, a偶 b臋dzie si贸dma. Nie wiedz膮c kiedy, zasn膮艂. Potrzebowa艂 snu. Za pi臋膰 si贸dma by艂 na 脫sterportstorg. Linda zaprowadzi艂a go do pustego lokalu sklepowego tu偶 obok. Dziewcz臋ta zawiesi艂y kilka lamp i przygotowa艂y mu krzes艂o. Natychmiast poczu艂 si臋 nieswojo; 偶e nie zrozumie, o co chodzi, albo b臋dzie si臋 艣mia艂 nie tam, gdzie trzeba. Wysz艂y na zaplecze. Po kwadransie by艂y z powrotem, w identycznych kostiumach. Ustawi艂y lampy i skromn膮 dekoracj臋 i zacz臋艂y. Godzinne przedstawienie traktowa艂o o bli藕niaczkach. Wallander by艂 spi臋ty. Zwykle siedzia艂 w bezpiecznych ciemno艣ciach w艣r贸d wielu innych widz贸w, kiedy zdarza艂o mu si臋 ogl膮da膰 spektakle operowe w Malm贸 albo w Kopenhadze. Najbardziej niepokoi艂o go to, 偶e Linda b臋dzie niedobra. Ale ju偶 po kilku minutach uzna艂, 偶e napisa艂y zabawny tekst, pe艂en drastycznego humoru, pokazuj膮cy Szwecj臋 w krzywym zwierciadle. Czasami si臋 gubi艂y, czasami nie gra艂y przekonuj膮co, ale wierzy艂y w to, co robi膮, i to go cieszy艂o. Po przedstawieniu, kiedy go poprosi艂y o ocen臋, powiedzia艂 zgodnie z odczuciami, 偶e jest zaskoczony, 偶e to by艂o zabawne i dawa艂o do my艣lenia. Linda uwa偶nie go s艂ucha艂a, sprawdzaj膮c, czy nie k艂amie. Dosz艂a do wniosku, 偶e m贸wi艂 to, co my艣li, i by艂a bardzo zadowolona. Wysz艂a z nim na ulic臋.

- Nie wiedzia艂em, 偶e to potrafisz - przyzna艂. - My艣la艂em, 偶e chcesz zosta膰 tapicerem.

- Na nic nie jest za p贸藕no. Chcia艂abym spr贸bowa膰.

- Jasne, pr贸buj. Mn贸stwo czasu to przywilej ludzi m艂odych. Nie takich starych policjant贸w jak ja.

Chcia艂y jeszcze pracowa膰 przez kilka godzin. Mia艂 na ni膮 czeka膰 w domu.

By艂 pi臋kny letni wiecz贸r. Szed艂 wolnym krokiem na Mariagatan, poch艂oni臋ty tym, co przed chwil膮 obejrza艂. Nieobecny my艣lami, zarejestrowa艂, 偶e mijaj膮 go tr膮bi膮ce samochody. Potem sobie u艣wiadomi艂, 偶e Szwecja wygra艂a. Zapyta艂 przechodnia o wynik meczu. 3:1 dla Szwecji. Wybuchn膮艂 艣miechem. I znowu wr贸ci艂 my艣lami do c贸rki. Zastanawia艂 si臋, co on w艂a艣ciwie o niej wie. Jeszcze jej nie spyta艂, czy ma jakiego艣 ch艂opca.

O wp贸艂 do dziesi膮tej otworzy艂 drzwi do mieszkania. W艂a艣nie je zamyka艂, kiedy zadzwoni艂 telefon. Natychmiast poczu艂 ucisk w 偶o艂膮dku. Us艂ysza艂, 偶e to Gertruda, i rozlu藕ni艂 si臋. Przedwcze艣nie. Gertruda by艂a zdenerwowana. Nie bardzo j膮 rozumia艂. Poprosi艂, 偶eby si臋 uspokoi艂a.

- Musisz przyjecha膰 - powiedzia艂a. - Natychmiast.

- Co si臋 sta艂o?

- Nie wiem. Tw贸j tata zacz膮艂 pali膰 swoje obrazy. Pali wszystko, co jest w atelier. I zamkn膮艂 si臋. Musisz przyjecha膰.

Od艂o偶y艂a s艂uchawk臋, 偶eby nie zadawa艂 偶adnych pyta艅, tylko od razu wsiada艂 do samochodu.

Wpatrywa艂 si臋 w telefon.

Szybko skre艣li艂 par臋 s艂贸w do Lindy i po艂o偶y艂 kartk臋 na wycieraczce. Kilka minut p贸藕niej by艂 w drodze do L贸derupii. Tej nocy Wallander zosta艂 u ojca w L贸derupie.

Kiedy wjecha艂 na podw贸rze, Gertruda ju偶 na niego czeka艂a. Mimo 偶e by艂a opanowana i spokojnie odpowiada艂a na jego pytania, widzia艂, 偶e p艂aka艂a. Za艂amanie nerwowe ojca, je艣li to by艂o za艂amanie, nast膮pi艂o nagle. Jedli obiad i nic nie wskazywa艂o na atak. Nic nie pili. Po posi艂ku jak zwykle poszed艂 malowa膰 do przerobionej na atelier obory. I nagle us艂ysza艂a ha艂as. Wysz艂a na schodki i zobaczy艂a, 偶e ojciec wyrzuca na podw贸rze puszki po farbie. Pomy艣la艂a, 偶e sprz膮ta, ale kiedy zacz膮艂 wyrzuca膰 nowe ramy, spyta艂a go, co robi. Nie zareagowa艂. Sprawia艂 wra偶enie kompletnie nieobecnego my艣lami, jakby nie s艂ysza艂, co do niego m贸wi. Kiedy chwyci艂a go za rami臋, wyrwa艂 si臋 i zamkn膮艂 w atelier. Przez okno widzia艂a, jak rozpala w piecu, a potem zacz膮艂 drze膰 obrazy i wrzuca膰 do ognia. Wtedy zadzwoni艂a. Szybko przeci臋li podw贸rze. Z komina unosi艂 si臋 siwy dym. Wallander zajrza艂 przez okno do atelier. Ojciec wygl膮da艂 jak niepoczytalny furiat. W艂osy zmierzwione, okulary chyba zgubi艂, ca艂e atelier zr贸wnane z ziemi膮. Brodzi艂 boso w ka艂u偶y farb, wsz臋dzie poniewiera艂y si臋 podeptane p艂贸tna. W piecu pali艂y si臋 buty. Ojciec dar艂 obrazy i wk艂ada艂 strz臋py do pieca. Wallander zapuka艂 w okno. Ojciec nie zareagowa艂. Drzwi rzeczywi艣cie by艂y zamkni臋te. Wallander wali艂 w nie i wo艂a艂, 偶e to on, nie doczeka艂 si臋 jednak odpowiedzi. Rozejrza艂 si臋 za czym艣 do wywa偶enia drzwi. Ale wiedzia艂, 偶e ojciec trzyma wszystkie narz臋dzia w atelier. Przygl膮da艂 si臋 ponuro drzwiom, kt贸re sam kiedy艣 pomaga艂 montowa膰. Zdj膮艂 kurtk臋 i da艂 j膮 Gertrudzie, a potem z ca艂ym impetem run膮艂 na drzwi. Pu艣ci艂a futryna, Wallander wpad艂 do 艣rodka i uderzy艂 g艂ow膮 w taczk臋. Ojciec obrzuci艂 go nieobecnym spojrzeniem i dalej dar艂 obrazy. Gertruda chcia艂a wej艣膰, ale Wallander si臋 nie zgodzi艂. By艂 ju偶 艣wiadkiem podobnego zachowania ojca, tego dziwnego po艂膮czenie nieobecno艣cii maniakalnego pomieszania zmys艂贸w. Kilka lat temu maszerowa艂 gliniastym polem w pi偶amie, z walizk膮 w r臋ku.

Podszed艂 do ojca, chwyci艂 go za ramiona i spokojnie spyta艂, czy co艣 jest nie tak. Powiedzia艂, 偶e nie ma lepszych obraz贸w ni偶 jego, g艂uszce s膮 pi臋kne, wszystko jest w porz膮dku i ka偶demu mo偶e si臋 przydarzy膰 chwilowe za膰mienie umys艂u. Nie ma sensu to palenie w piecu, po co pali膰 w 艣rodku lata, spokojnie wszystko posprz膮taj膮 i porozmawiaj膮 o wycieczce do W艂och. Wallander m贸wi艂 bez przerwy, mocno trzymaj膮c ojca za ramiona, nie tak, jakby zamierza艂 go aresztowa膰, ale jakby go chcia艂 przywr贸ci膰 rzeczywisto艣ci. Ojciec by艂 opanowany i patrzy艂 na niego oczami kr贸tkowidza. Wallander dostrzeg艂 na pod艂odze rozdeptane okulary. Spyta艂 Gertrud臋, kt贸ra sta艂a z boku, czy ojciec ma jak膮艣 zapasow膮 par臋. Mia艂. Pobieg艂a po nie. Przetar艂 okulary r臋kawem koszuli i wsadzi艂 ojcu na nos, nie przestaj膮c m贸wi膰. Powtarza艂 s艂owa, jakby czyta艂 wersety zapami臋tanej modlitwy, a ojciec przygl膮da艂 mu si臋 najpierw niepewnie, potem ze zdziwieniem, w ko艅cu wydawa艂o si臋, 偶e wr贸ci艂 do siebie. Wtedy Wallander go pu艣ci艂. Ojciec rozejrza艂 si臋 po zdewastowanym atelier.

- Co si臋 sta艂o? - zapyta艂.

Wallander zrozumia艂, 偶e ojciec mia艂 kompletny odjazd. 呕e to, co si臋 sta艂o, w艂a艣ciwie si臋 nie sta艂o. Nic z tego nie pami臋ta艂. Gertruda wybuchn臋艂a p艂aczem. Poprosi艂 j膮 dosy膰 ostro, 偶eby zaparzy艂a kaw臋. Oni zaraz przyjd膮. Ojciec chyba nareszcie poj膮艂, 偶e sam by艂 sprawc膮 tych zniszcze艅.

- To ja tak narozrabia艂em? - spyta艂, patrz膮c na Wallandera rozbieganymi oczami, jakby si臋 obawia艂 twierdz膮cej odpowiedzi.

- Kto nie ma czasami wszystkiego dosy膰? Ale to ju偶 przesz艂o艣膰. Szybko to posprz膮tamy.

Ojciec spojrza艂 na wy艂amane drzwi.- Komu potrzebne drzwi w lecie - powiedzia艂 Wallander. - W Rzymie we wrze艣niu nikt nie zamyka drzwi. Musisz si臋 do tego przyzwyczaja膰.

Ojcu powoli przechodzi艂a w艣ciek艂o艣膰, kt贸rej powod贸w ani on, ani nikt inny nie umia艂 wyt艂umaczy膰. Wallander zda艂 sobie spraw臋, 偶e ojciec nie rozumie, co si臋 sta艂o. Nie m贸g艂 poj膮膰, 偶e on to zrobi艂. Wallander czu艂 coraz silniejszy ucisk w gardle. W ojcu by艂o co艣 bezradnego i opuszczonego, nie wiedzia艂, jak si臋 zachowa膰. Podni贸s艂 drzwi, opar艂 je o 艣cian臋 obory i zabra艂 si臋 do sprz膮tania. Okaza艂o si臋, 偶e sporo p艂贸cien ocala艂o. Ojciec usiad艂 na sto艂ku przy swoim blacie roboczym i patrzy艂 na niego. Przysz艂a Gertruda. Kawa by艂a gotowa. Wallander skin膮艂 na ni膮, 偶eby zaprowadzi艂a ojca do domu. Potem uprz膮tn膮艂 najgorszy bajzel. Zanim wszed艂 do kuchni, zadzwoni艂 z samochodu do Lindy. Ju偶 wr贸ci艂a. Ledwie mog艂a odczyta膰 jego bazgro艂y i chcia艂a wiedzie膰, co z dziadkiem. 呕eby jej nie niepokoi膰, powiedzia艂, 偶e ojciec poczu艂 si臋 troch臋 gorzej, ale ju偶 wszystko jest dobrze. Na wszelki wypadek zostanie jednak w L贸derupie na noc. Potem poszed艂 do kuchni. Ojciec by艂 zm臋czony i wkr贸tce si臋 po艂o偶y艂. Wallander siedzia艂 jeszcze z Gertrud膮 kilka godzin przy kuchennym stole. Jedynym wyt艂umaczeniem tego, co si臋 sta艂o, mog艂a by膰 post臋puj膮ca choroba. Wallander nie zgodzi艂 si臋 z Gertrud膮, kiedy uzna艂a, 偶e w tej sytuacji nie powinien jecha膰 do W艂och. Nie boi si臋 wzi膮膰 odpowiedzialno艣ci za w艂asnego ojca. Nie boi si臋 ich wsp贸lnej dalekiej podr贸偶y. Pojad膮, je艣li ojciec nadal tego chce i je艣li starczy mu si艂.

Tej nocy spa艂 na rozk艂adanym 艂贸偶ku w salonie. D艂ugo patrzy艂 w jasn膮 letni膮 noc, zanim zasn膮艂.

Rano, kiedy siedzieli przy kawie, wydawa艂o si臋, 偶e ojciec o wszystkim zapomnia艂. Nie mia艂 poj臋cia, co si臋 sta艂o z drzwiami. Wallander wyja艣ni艂, 偶e je zdj膮艂, bo w atelier potrzebne s膮 nowe drzwi, kt贸re sam zrobi.- A kiedy ty znajdziesz na to czas? - zdziwi艂 si臋 ojciec. -Nawet nie masz chwili, 偶eby zadzwoni膰 i uprzedzi膰 o wizycie.

Wallander uzna艂, 偶e wszystko wr贸ci艂o do normy. Tu偶 po si贸dmej pojecha艂 do Ystadu. Mia艂 艣wiadomo艣膰, 偶e nie by艂 to ostatni tego typu wypadek, i z l臋kiem pomy艣la艂, co by si臋 mog艂o sta膰, gdyby nie by艂o Gertrudy.

Kwadrans po si贸dmej wszed艂 do komendy. Nadal by艂a pi臋kna pogoda. Wszyscy rozmawiali o pi艂ce no偶nej. Wszyscy byli w letnich ubraniach. Tylko ci, kt贸rzy musieli chodzi膰 w mundurach, wygl膮dali jak policjanci. Wallander w swoim bia艂ym stroju m贸g艂by by膰 z powodzeniem obsadzony w jakiej艣 w艂oskiej operze, jednej z tych, kt贸re widzia艂 w Kopenhadze. Kiedy mija艂 recepcj臋, Ebba przywo艂a艂a go do telefonu. Dzwoni艂 Forsfalt z informacj膮, 偶e znale藕li paszport Bj贸rna Fredmana, by艂 w jego mieszkaniu, schowany razem z wi臋ksz膮 ilo艣ci膮 obcej waluty. Wallander spyta艂 o stemple.

- Musz臋 ci臋 rozczarowa膰 - powiedzia艂 Forsfalt. - Mia艂 paszport od czterech lat. W tym czasie wbili mu stemple w Turcji, Maroku i Brazylii. To wszystko.

Rzeczywi艣cie by艂 rozczarowany, chocia偶 nie bardzo wiedzia艂, czego tak naprawd臋 oczekiwa艂. Forsfalt obieca艂 wys艂a膰 faksem wszystkie dane o paszporcie. Mia艂 co艣 jeszcze do powiedzenia, co nie dotyczy艂o bezpo艣rednio 艣ledztwa, ale wyra藕nie o偶ywi艂o Wallandera.

- Szukaj膮c paszportu, znale藕li艣my klucze do kom贸rki na strychu. Po艣r贸d najr贸偶niejszych rupieci sta艂a tam skrzynia z kilkoma starymi ikonami. Dosy膰 szybko ustalili艣my, 偶e by艂y skradzione. Zgadnij sk膮d?

Wallander zastanawia艂 si臋.

- W艂amanie do domu pod Ystadem - powiedzia艂 Forsfalt. -Przesz艂o rok temu. Dom jest w gestii syndyka do czasu przej臋cia go przez spadkobierc臋. Zmar艂y by艂 adwokatem, nazywa艂 si臋 Gustaf Torstensson. Wallander pami臋ta艂. To by艂 jeden z dw贸ch adwokat贸w, kt贸rzy zostali zamordowani rok temu. Na w艂asne oczy widzia艂 zbi贸r ikon w piwnicy starszego prawnika. Jedna wisia艂a w jego sypialni. Dosta艂 j膮 w prezencie od sekretarza Torstenssona. Przypomnia艂 sobie te偶 o w艂amaniu, kt贸rym zajmowa艂 si臋 Svedberg.

- No to ju偶 wiemy. Zdaje si臋, 偶e tej sprawy nie wyja艣niono.

- Teraz poci膮gniesz j膮 dalej.

- Nie ja - powiedzia艂 Wallander. - Svedberg. Forsfalt spyta艂 o Louise Fredman. Wallander zrelacjonowa艂 mu swoj膮 rozmow臋 z Perem Akesonem.

- Przy odrobinie szcz臋艣cia dowiemy si臋 czego艣 jeszcze dzisiaj.

- Mam nadziej臋, 偶e b臋dziesz mnie informowa艂 na bie偶膮co.

Wallander obieca艂, 偶e b臋dzie. Po rozmowie z Forsfaltem zerkn膮艂 do swojego spisu pyta艅 bez odpowiedzi. Kilka m贸g艂 skre艣li膰, inne poruszy na zebraniu, kt贸re si臋 mia艂o nied艂ugo zacz膮膰. Przedtem jednak zajrza艂 do aspirant贸w przegl膮daj膮cych informacje, jakie nap艂ywa艂y od najr贸偶niejszych ludzi. Spyta艂, czy nie ma nic, co by im pomog艂o w odnalezieniu miejsca zamordowania Bj贸rna Fredmana. Wiedzia艂, 偶e to mo偶e mie膰 du偶e znaczenie dla 艣ledztwa.

Jeden z policjant贸w nazywa艂 si臋 Tyren. Ostrzy偶ony na je偶a, o inteligentnym spojrzeniu, podobno zdolny. Wallander nie zna艂 go bli偶ej. Wyja艣ni艂 pospiesznie, czego szuka.

- Kto艣, kto s艂ysza艂 krzyk - powiedzia艂 Tyren. -I widzia艂 furgonetk臋 w poniedzia艂ek dwudziestego si贸dmego czerwca?

-Tak.

Tyren pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- To bym zapami臋ta艂. Krzycza艂a tylko kobieta w Rydsgardzie. Ale to by艂o we wtorek. I by艂a pijana.

- Natychmiast mnie zawiadom, jak tylko co艣 przyjdzie -poleci艂 Wallander. Zostawi艂 Tyrena i poszed艂 na zebranie. W recepcji Hansson rozmawia艂 z dziennikarzem. Wallander ju偶 go kiedy艣 widzia艂. By艂 z du偶ej popo艂udni贸wki, ale nie pami臋ta艂, z kt贸rej. Czekali kilka minut, a偶 Hanssen pozby艂 si臋 dziennikarza i zamkn膮艂 drzwi. Kiedy usiad艂, odda艂 g艂os Wallanderowi. Do pokoju wszed艂 Per Akeson i zaj膮艂 miejsce u szczytu sto艂u, obok Ekholma. Wallander uni贸s艂 pytaj膮co brew. Akeson skin膮艂 mu g艂ow膮. Wallander uzna艂, 偶e chodzi o Louise Fredman. Z trudem hamuj膮c ciekawo艣膰, poprosi艂 o zabranie g艂osu Ann-Britt H贸glund, kt贸ra przekaza艂a najnowsze wiadomo艣ci o c贸rce Carlmana. Zdaniem lekarzy, kryzys min膮艂 i w ci膮gu dwudziestu czterech godzin b臋dzie mo偶na z ni膮 porozmawia膰. Nikt nie mia艂 zastrze偶e艅, 偶eby ona i Wallander poszli do szpitala. Potem Wallander szybko przejrza艂 list臋 pyta艅. Nyberg by艂 jak zwykle dobrze przygotowany i poda艂 wyniki bada艅 laboratoryjnych. Nie sta艂y si臋 one powodem do d艂u偶szych dyskusji, poniewa偶 wi臋kszo艣膰 potwierdza艂a wnioski, do kt贸rych ju偶 doszli. Ich uwag臋 wzbudzi艂 jedynie fakt, 偶e na ubraniu Bj贸rna Fredmana znaleziono 艣lady morszczynu. 艢wiadczy艂oby to o tym, 偶e w ostatnim dniu 偶ycia Bj贸rn Fredman by艂 nad morzem.

- Gdzie by艂y te 艣lady? - spyta艂 Wallander po namy艣le. Nyberg sprawdzi艂 w notatkach.

- Na plecach marynarki.

- M贸g艂 zosta膰 zabity gdzie艣 nad morzem. O ile pami臋tam, tego wieczora wia艂 s艂aby wiatr. Mo偶e dlatego nikt nic nie s艂ysza艂.

- Gdyby to si臋 sta艂o na brzegu, znale藕liby艣my ziarenka piasku - zauwa偶y艂 Nyberg.

- To mog艂o si臋 sta膰 na 艂odzi - wtr膮ci艂 Svedberg.

- Albo na pomo艣cie - doda艂a Ann-Britt H贸glund.

Pytanie zawis艂o w pr贸偶ni. Nie byli w stanie sprawdzi膰 tysi臋cy 艂贸dek i pomost贸w, ale powinni by膰 wyj膮tkowo wyczuleni na informacje od ludzi mieszkaj膮cych nad morzem. Wallander odda艂 g艂os Perowi Akesonowi.

- Uda艂o mi si臋 zdoby膰 troch臋 danych o Louise Fredman -zacz膮艂. - Nie musz臋 chyba zaznacza膰, 偶e s膮 艣ci艣le poufne i nie wolno ich upowszechnia膰.

- B臋dziemy milcze膰 jak g艂azy- obieca艂 Wallander.

- Louise Fredman jest w szpitalu 艣wi臋tego 艁azarza w Lundzie. Zosta艂a przyj臋ta przesz艂o trzy lata temu. Cierpi na g艂臋bok膮 psychoz臋. Nie m贸wi, niekiedy musi by膰 przymusowo karmiona, nie okazuje 偶adnych oznak poprawy. Ma siedemna艣cie lat. S膮dz膮c z fotografii, kt贸r膮 widzia艂em, jest bardzo 艂adna.

W pokoju zapad艂a cisza. Wszystkich przygn臋bi艂y s艂owa Pera Akesona. Wallander 艣wietnie to rozumia艂.

- Psychoz臋 musia艂o co艣 wywo艂a膰 - odezwa艂 si臋 Ekholm.

- Zosta艂a przyj臋ta w pi膮tek, dziewi膮tego stycznia dziewi臋膰dziesi膮tego pierwszego roku - powiedzia艂 Per Akeson, zajrzawszy do papier贸w. - Je艣li dobrze zrozumia艂em, choroba spad艂a na ni膮 jak przys艂owiowy grom z jasnego nieba. Przez tydzie艅 nie by艂o jej w domu. Mia艂a w tym czasie powa偶ne k艂opoty w szkole i wagarowa艂a. Bra艂a narkotyki. Najcz臋艣ciej amfetamin臋. Mo偶e i kokain臋. Znaleziono j膮 w Pildammsparken. By艂a ca艂kowicie zaburzona.

- Czy mia艂a jakie艣 obra偶enia? - spyta艂 Wallander, kt贸ry s艂ucha艂 z uwag膮.

- W materiale, kt贸rym dysponuj臋, nic na ten temat nie ma. Wallander si臋 zastanawia艂.

- To znaczy, 偶e z ni膮 nie porozmawiamy - powiedzia艂 po chwili. - Ale chcia艂bym wiedzie膰, czy mia艂a jakie艣 obra偶enia, i chcia艂bym si臋 zobaczy膰 z tymi, co j膮 znale藕li.

- To by艂o ponad trzy lata temu - przypomnia艂 Per Akeson.

- Ale s膮dz臋, 偶e uda si臋 te osoby odszuka膰.

- Pom贸wi臋 z Forsfaltem z Malm贸 - powiedzia艂 Wallander.

- Przynajmniej jeden z naszych patroli musia艂 by膰 w to zamieszany. Na pewno jest jaki艣 raport.- Dlaczego pytasz o obra偶enia? - zainteresowa艂 si臋 Hansson.

- 呕eby mie膰 w miar臋 pe艂ny obraz.

Zostawili temat Louise Fredman i zaj臋li si臋 czym innym. Poniewa偶 Ekholm ci膮gle czeka艂 na efekty komputerowych symulacji, Wallander podj膮艂 kwesti臋 posi艂k贸w. Hansson uzyska艂 zgod臋 komendanta wojew贸dzkiego na wypo偶yczenie intendenta z Malm贸. Mia艂 przyjecha膰 do Ystadu w czasie lunchu.

- Kto to jest? - spyta艂 Martinsson, kt贸ry dot膮d siedzia艂 cicho.

- Nazywa si臋 Sture Holmstr贸m - powiedzia艂 Hansson.

- Nie znam go - przyzna艂 Martinsson. Nikt go nie zna艂. Wallander obieca艂 zadzwoni膰 do Forsfalta i poci膮gn膮膰 go za j臋zyk. Potem zwr贸ci艂 si臋 do Pera Akesona:

- Pozostaje pytanie, czy powinni艣my poprosi膰 o posi艂ki -zacz膮艂. - Co o tym my艣licie? Chcia艂bym, 偶eby ka偶dy z was si臋 wypowiedzia艂 w tej sprawie. Dostosuj臋 si臋 do wi臋kszo艣ci, mimo 偶e w dalszym ci膮gu nie jestem pewien, czy zastrzyk personalny wp艂ynie na jako艣膰 naszej pracy. Obawiam si臋, 偶e wytracimy tempo. Przynajmniej w najbli偶szym czasie. Ale chcia艂bym pozna膰 wasz膮 opini臋.

Martinsson i Svedberg byli za, Ann-Britt H贸glund trzyma艂a stron臋 Wallandera, a Hansson i Ekholm nie mieli zdania. Wallander uzna艂, 偶e jeszcze jeden g艂az spocz膮艂 na jego plecach. Per Akeson postanowi艂 przesun膮膰 decyzj臋 o kilka dni.

- Jeszcze jedno morderstwo i nie b臋dzie innego wyj艣cia - powiedzia艂. - Na razie kontynuujmy w niezmienionym sk艂adzie.

Sko艅czyli zebranie tu偶 przed dziesi膮t膮. Wallander poszed艂 do siebie. Po zm臋czeniu, jakie czu艂 w sobot臋, nie by艂o 艣ladu. Zebranie si臋 uda艂o, mimo 偶e nie posun臋li si臋 naprz贸d. Wykazali si臋 energi膮 i zapa艂em.

W艂a艣nie mia艂 dzwoni膰 do Forsfalta, kiedy w drzwiach stan膮艂 Martinsson. O czym艣 sobie pomy艣la艂em - zacz膮艂 i opar艂 si臋 o futryn臋. Wallander czeka艂 na dalszy ci膮g.

- Louise Fredman b艂膮ka艂a si臋 po parku, inna dziewczyna kr膮偶y艂a po polu rzepaku. Pomy艣la艂em, 偶e jest mi臋dzy nimi jakie艣 podobie艅stwo.

Mia艂 racj臋. By艂o podobie艅stwo, cho膰 odleg艂e.

- Owszem - przyzna艂 Wallander. - Szkoda tylko, 偶e nie maj膮 ze sob膮 nic wsp贸lnego.

- A jednak to dziwne - powiedzia艂 Martinsson i zmieni艂 temat. - Tym razem dobrze obstawi艂e艣. Wallander skin膮艂 g艂ow膮.

- Wiem. Ann-Britt te偶. - Macie do sp贸艂ki tysi膮c koron.

- Kiedy nast臋pny mecz?

- Zg艂osz臋 si臋 - powiedzia艂 Martinsson i poszed艂.

Wallander zadzwoni艂 do Malm贸. Czekaj膮c na po艂膮czenie, patrzy艂 przez otwarte okno. Pi臋kna pogoda ci膮gle si臋 utrzymywa艂a. Kiedy us艂ysza艂 w s艂uchawce g艂os Forsfalta, my艣li o pogodzie odp艂yn臋艂y na drugi plan.

Hoover wyszed艂 z piwnicy tu偶 po dziewi膮tej wieczorem. D艂ugo wybiera艂 siekier臋 spo艣r贸d kilku le偶膮cych na czarnym kawa艂ku jedwabiu. Wszystkie l艣ni艂y. W ko艅cu zdecydowa艂 si臋 na najmniejsz膮, jedyn膮, jakiej jeszcze nie u偶ywa艂. Wsun膮艂 j膮 za szeroki sk贸rzany pas i na艂o偶y艂 kask. I tym razem by艂 boso, kiedy opuszcza艂 piwnic臋.

Wiecz贸r by艂 bardzo ciep艂y. Jecha艂 bocznymi drogami, kt贸re dok艂adnie obejrza艂 na mapie. Powinien by膰 na miejscu za niespe艂na dwie godziny, tu偶 po jedenastej.

Poprzedniego dnia musia艂 zmieni膰 plany. M臋偶czyzna, kt贸ry wyjecha艂 za granic臋, nagle wr贸ci艂. Wola艂 nie ryzykowa膰, 偶e znowu gdzie艣 zniknie. S艂ucha艂 serca Geronima. Rytmiczne uderzenia b臋bn贸w w jego piersiach przekaza艂y mu wiadomo艣膰. Nie powinien czeka膰. Musi wykorzysta膰 okazj臋.

Letni krajobraz, na jaki patrzy艂 przez os艂on臋 kasku, mia艂 kolor niebieski. Po lewej widzia艂 morze, migotliwe 艣wiate艂ka statk贸w i du艅ski l膮d. By艂 w 艣wietnym humorze. Ju偶 niebawem przyniesie siostrze ostatni膮 ofiar臋, dzi臋ki czemu wydostanie si臋 ze spowijaj膮cej j膮 mg艂y i powr贸ci do 偶ycia w samym 艣rodku pi臋knego lata.

Przyjecha艂 do miasta tu偶 po jedenastej. Pi臋tna艣cie minut p贸藕niej zatrzyma艂 si臋 przed du偶膮 will膮, kt贸ra sta艂a wg艂臋bi starego ogrodu, w otoczeniu wysokich drzew. Opar艂 motorower o latarni臋 i zamkn膮艂 go na 艂a艅cuch. Po drugiej stronie ulicy starsi pa艅stwo byli na spacerze z psem. Poczeka艂, a偶 odejd膮, i dopiero wtedy zdj膮艂 kask i schowa艂 do plecaka. Potem pobieg艂 na ty艂 ogrodu, kt贸ry wychodzi艂 na boisko pi艂ki no偶nej, ukry艂 plecak w trawie i przecisn膮艂 si臋 przez 偶ywop艂ot, gdzie jaki艣 czas temu przygotowa艂 sobie przej艣cie. Na nagich ramionach czu艂 dotkliwe uk艂ucia, by艂 jednak odporny na b贸l. Geronimo nie zni贸s艂by 偶adnych oznak s艂abo艣ci. Czeka艂o go 艣wi臋te zadanie, spisane w ksi膮偶ce, kt贸r膮 dosta艂 od siostry. Wymaga艂o wszystkich jego si艂 i by艂 gotowy je po艣wi臋ci膰.

Sta艂 w ogrodzie, tak blisko bestii jak nigdy dot膮d. Tylko na pi臋trze pali艂o si臋 艣wiat艂o. Pomy艣la艂 z gniewem, 偶e jego siostra by艂a tutaj. Kiedy opisa艂a mu dom, pomy艣la艂, 偶e pewnego dnia spali go do fundament贸w. Ostro偶nie podbieg艂 do 艣ciany i otworzy艂 piwniczne okno, w kt贸rym zawczasu odkr臋ci艂 haki. Bez trudu w艣lizn膮艂 si臋 do 艣rodka. Wiedzia艂, gdzie jest. W pomieszczeniu nadal unosi艂 si臋 s艂aby kwaskowaty zapach jab艂ek, kt贸re tu wcze艣niej przechowywano. Nas艂uchiwa艂. Cisza. Schodami ruszy艂 na g贸r臋, do kuchni. Cisz臋 zak艂贸ca艂 jedynie szum jakiej艣 rury. W艂膮czy艂 piekarnik i otworzy艂 drzwiczki. Potem poszed艂 schodami na pi臋tro. Wyj膮艂 siekier臋. By艂 ca艂kowicie spokojny. Przez uchylone drzwi 艂azienki zobaczy艂 m臋偶czyzn臋, kt贸rego mia艂 zabi膰. Sta艂 przed lustrem i smarowa艂 twarz kremem. Hoover przemkn膮艂 za drzwi i czeka艂. Kiedy m臋偶czyzna zgasi艂 艣wiat艂o, podni贸s艂 siekier臋. Uderzy艂 tylko raz. Ofiara bezg艂o艣nie osun臋艂a si臋 na dywan w korytarzu. Siekier膮 odci膮艂 skalp i w艂o偶y艂 do kieszeni. Potem zwl贸k艂 m臋偶czyzn臋 ze schod贸w. By艂 w pi偶amie. Spodnie od pi偶amy zsun臋艂y si臋 i zatrzyma艂y na stopie. Nie patrzy艂 na niego.

W kuchni doci膮gn膮艂 m臋偶czyzn臋 do piekarnika i w艂o偶y艂 mu g艂ow臋 do 艣rodka. Prawie od razu poczu艂 sw膮d topi膮cego si臋 kremu. Opu艣ci艂 will臋 t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 wszed艂.

O 艣wicie zakopa艂 skalp pod oknem siostry. Teraz zosta艂a tylko jedna, dodatkowa ofiara. Zakopie jej skalp, a potem b臋dzie ju偶 po wszystkim.

My艣la艂 o tym, co go czeka. O m臋偶czy藕nie, kt贸rego klatka piersiowa unosi艂a si臋 i opada艂a. O m臋偶czy藕nie, kt贸ry siedzia艂 naprzeciwko niego w salonie i nic nie rozumia艂 ze 艣wi臋tej misji.

Jeszcze nie wiedzia艂, co zrobi z dziewczyn膮, kt贸ra spa艂a w pokoju obok.

Teraz musi wypocz膮膰. Nied艂ugo 艣wit. Jutro podejmie decyzj臋.


Skania 5-8 lipca 1994

Waldemar Sj贸sten, policjant z kryminalnej w Helsingborgu, m臋偶czyzna w 艣rednim wieku, ca艂y sw贸j wolny czas po艣wi臋ca艂 mahoniowej 艂odzi z lat trzydziestych, kt贸rej w艂a艣cicielem sta艂 si臋 przez czysty przypadek. We wtorek, 5 lipca, kiedy o sz贸stej rano z trzaskiem podni贸s艂 rolet臋 w sypialni, nie zamierza艂 odst臋powa膰 od tego zwyczaju. Mieszka艂 w wyremontowanej czynsz贸wce w 艣r贸dmie艣ciu. Od Sundu dzieli艂a go jedna ulica, tory kolejowe i portowe zabudowania. Pogoda by艂a tak pi臋kna, jak dzie艅 wcze艣niej zapowiada艂y prognozy w gazetach. Urlop zacznie dopiero pod koniec lipca, ale ju偶 teraz kuka porannych godzin sp臋dza艂 na 艂贸dce, zacumowanej w pobliskim porcie, dok膮d je藕dzi艂 rowerem. Jesieni膮 Waldemar Sj贸sten ko艅czy艂 pi臋膰dziesi膮t lat. By艂 trzykrotnie 偶onaty i rnia艂 sze艣cioro dzieci. Teraz planowa艂 czwarte ma艂偶e艅stwo. Kobieta, kt贸r膮 pozna艂, podziela艂a jego mi艂o艣膰 do starej mahoniowej 艂odzi, nosz膮cej dumn膮 nazw臋 鈥濳r贸l Ocean贸w II" na pami膮tk臋 wspania艂ego kostera 鈥濳r贸l Ocean贸w I", na kt贸rym p艂ywa艂 w dzieci艅stwie z rodzicami. Kiedy mia艂 dziesi臋膰 lat, ku jego wielkiemu 偶alowi ojciec sprzeda艂 艂贸d藕 komu艣 z Norwegii. Nigdy o niej nie zapomnia艂. Cz臋sto si臋 zastanawia艂, czy jeszcze p艂ywa, czy zaton臋艂a albo si臋 rozsypa艂a. Wypi艂 kaw臋 i szykowa艂 si臋 do wyj艣cia. W艂a艣nie wtedy zadzwoni艂 telefon. Zdumia艂a go wczesna pora. Podni贸s艂 s艂uchawk臋 aparatu, kt贸ry wisia艂 na 艣cianie w kuchni.

- Waldemar? - spyta艂 intendent Birgersson.

-Tak.

- Chyba ci臋 nie obudzi艂em?

- W艂a艣nie wychodz臋.

- Dobrze, 偶e ci臋 z艂apa艂em. Przyje偶d偶aj natychmiast. Waldemar Sj贸sten wiedzia艂, 偶e Birgersson nigdy by nie zadzwoni艂, gdyby si臋 nie wydarzy艂o co艣 bardzo powa偶nego.

- Ju偶 jad臋 - powiedzia艂. - O co chodzi?

- Ogie艅 w starej willi w Tagaborgu. Stra偶acy znale藕li w kuchni m臋偶czyzn臋.

- Ne 偶yje?

- Zamordowany. Zrozumiesz, dlaczego dzwoni臋, jak go zobaczysz.

Waldemar Sj贸sten widzia艂 rozwiewaj膮ce si臋 w nico艣膰 chwile sp臋dzone na 艂odzi. Poniewa偶 by艂 obowi膮zkowy, a poza tym ci膮gle go nie opuszcza艂o uczucie przyjemnego napi臋cia zwi膮zanego z poszukiwaniem ewentualnego mordercy, szybko si臋 przestawi艂, zamiast kluczyka do rowerowego zamka chwyci艂 kluczyki do samochodu i wyszed艂. Kilka minut p贸藕niej zatrzyma艂 si臋 pod komend膮. Birgersson czeka艂 na schodach. Wsiad艂 do samochodu i wyja艣ni艂, dok膮d maj膮 jecha膰.

- Kto nie 偶yje? - spyta艂 Sj贸sten. -Ake Liljegren.

Sj贸sten gwizdn膮艂 z wra偶enia. Ake Liljegren by艂 znany nie tylko w ich mie艣cie, ale w ca艂ym kraju. Jako rewizor, zyska艂 s艂aw臋 szarej eminencji w g艂o艣nych w latach osiemdziesi膮tych aferach zwi膮zanych z tak zwanymi szemranymi sp贸艂kami. Nie licz膮c wyroku w zawieszeniu na sze艣膰 miesi臋cy, policji i s膮dom nigdy nie uda艂o si臋 go skaza膰 za dzia艂alno艣膰 jawnie sprzeczn膮 z prawem. Ake Liljegren, symbol najgorszej formy przest臋pczo艣ci gospodarczej, by艂 na wolno艣ci, co 艣wiadczy艂o o s艂abo艣ciach pa艅stwa prawa wobec takich jak on. Pochodzi艂 z Bastadu, ale w ostatnich latach mieszka艂 w Helsingborgu. Sj贸sten przypomnia艂 sobie artyku艂, w kt贸rym usi艂owano dociec, ile dom贸w mia艂 Ake Liljegren w kraju i na 艣wiecie.

- Znamy jakie艣 godziny?- spyta艂 Sj贸sten.

- Amator porannego joggingu zauwa偶y艂 dym wydobywaj膮cy si臋 z przewodu wentylacyjnego. I zawiadomi艂 stra偶. Przyjechali kwadrans po pi膮tej. Kiedy dostali si臋 do 艣rodka, znale藕li go w kuchni.

- Gdzie si臋 pali艂o?

- Nigdzie.

Sj贸sten obrzuci艂 Birgerssona pytaj膮cym spojrzeniem.

- Liljegren kl臋cza艂 z g艂ow膮 w piekarniku - wyja艣ni艂 Birgersson. - Hajcowa艂o si臋 na ca艂ego. On si臋 dos艂ownie upiek艂.

Sj贸sten skrzywi艂 si臋. Zacz膮艂 si臋 domy艣la膰, co b臋dzie musia艂 ogl膮da膰.

- Pope艂ni艂 samob贸jstwo?

- Nie. Kto艣 mu da艂 siekier膮 w g艂ow臋. Sj贸sten mimowolnie wcisn膮艂 hamulec. Popatrzy艂 na Birgerssona, kt贸ry pokiwa艂 g艂ow膮.

- Twarz i w艂osy s膮 prawie ca艂kowicie spalone. Mimo to lekarz stwierdzi艂, 偶e zosta艂 oskalpowany.

Sj贸sten milcza艂. Pomy艣la艂 o tym, co si臋 sta艂o w Ystadzie. Wielkie wydarzenia tego lata. Szalony morderca, kt贸ry zar膮buje ludzi i bierze skalpy.

Dojechali do willi Liljegrena na Aschebergsgatan. Sta艂 tam w贸z stra偶acki, kilka radiowoz贸w i karetka pogotowia. Du偶y ogr贸d odgrodzono ta艣mami i tablicami. Sj贸sten wysiad艂 z samochodu i odmownym gestem odprawi艂 spiesz膮cego ku niemu dziennikarza. Min膮艂 blokad臋 i wszed艂 z Birgerssonem domieszkania. Od razu poczu艂 dziwny zapach. Sw膮d spalonego cia艂a. Zas艂aniaj膮c usta i nos chusteczk膮 Birgerssona, ruszy艂 do kuchni. Przy drzwiach sta艂 blady na twarzy policjant z drog贸wki. Widok, jaki Sj贸sten zasta艂, by艂 groteskowy. Przed piekarnikiem kl臋cza艂 p贸艂nagi m臋偶czyzna. G艂ow臋 mia艂 w 艣rodku. Sj贸sten z przykro艣ci膮 pomy艣la艂 o ba艣ni o z艂ej czarownicy, Hansie i Grecie. Lekarz o艣wietla艂 latark膮 wn臋trze piekarnika. Sj贸sten zrezygnowa艂 z chusteczki i pr贸bowa艂 oddycha膰 przez usta. Lekarz skin膮艂 na niego. Sj贸sten pochyli艂 si臋 i zajrza艂. Pomy艣la艂 o spalonej pieczeni.

- Jezu - j臋kn膮艂. - 艁adne to nie jest.

- Dosta艂 w ty艂 g艂owy - powiedzia艂 lekarz.

- Tutaj, w kuchni?

- Nie, na pi臋trze - odezwa艂 si臋 stoj膮cy z ty艂u Birgersson. Sj贸sten wyprostowa艂 si臋.

- Wyjmij go z tego pieca - poleci艂. - Czy fotograf jest gotowy?

Birgersson pokiwa艂 g艂ow膮. Poszli na pi臋tro. Musieli uwa偶a膰, bo na schodach by艂a krew. Birgersson zatrzyma艂 si臋 przed drzwiami 艂azienki.

- Jak widzia艂e艣, Liljegren mia艂 na sobie pi偶am臋 - powiedzia艂. - Prawdopodobnie by艂 w 艂azience. Kiedy wyszed艂, morderca ju偶 na niego czeka艂, zada艂 mu cios siekier膮 w g艂ow臋 i zawl贸k艂 cia艂o do kuchni. To by wyja艣nia艂o, dlaczego spodnie od pi偶amy trzyma艂y si臋 tylko na stopie. U艂o偶y艂 cia艂o przy piekarniku, nastawi艂 maksymaln膮 temperatur臋 i si臋 ulotni艂. Na razie nie wiemy, kt贸r臋dy tutaj wszed艂 ani kt贸r臋dy wyszed艂. Pomy艣la艂em, 偶e ty si臋 tym zajmiesz.

Sj贸sten nic nie powiedzia艂. Zastanawia艂 si臋. Potem zszed艂 do kuchni. Zw艂oki le偶a艂y na pod艂odze, na ceracie.

- To on? - spyta艂 Sj贸sten. - Tak, to Liljegren - odpar艂 lekarz. - Mimo 偶e nie ma ju偶 twarzy.

- Nie o to mi chodzi艂o. Czy to ten cz艂owiek, kt贸ry skalpuje? Lekarz uni贸s艂 brezent przykrywaj膮cy spalon膮 twarz.

- Jestem raczej pewien, 偶e odci膮艂 albo zdar艂 w艂osy. Sj贸sten pokiwa艂 g艂ow膮.

- Zadzwo艅 do policji w Ystadzie - zwr贸ci艂 si臋 do Birgerssona. - Z艂ap Kurta Wallandera. Musz臋 z nim natychmiast porozmawia膰.

W ten wtorkowy ranek Wallander postanowi艂 zje艣膰 porz膮dne 艣niadanie. Usma偶y艂 jajka i usiad艂 przy stole z gazet膮. I wtedy zadzwoni艂 telefon. Od razu wr贸ci艂 niepok贸j, kt贸ry wzm贸g艂 si臋, kiedy w s艂uchawce odezwa艂 si臋 g艂os policjanta z Helsmgborg, Sture Birgerssona. To, czego si臋 obawia艂, sta艂o si臋. Nieznany m臋偶czyzna znowu zaatakowa艂. Wallander zakl膮艂 pod nosem, ze z艂o艣ci i ze strachu.

Do telefonu podszed艂 Waldemar Sj贸sten. Znali si臋. Na pocz膮tku lat osiemdziesi膮tych wsp贸lnie prowadzili 艣ledztwo w sprawie szajki narkotykowej, kt贸ra dzia艂a艂a na terenie ca艂ej Skanii. Mimo du偶ych r贸偶nic natury osobistej dobrze im si臋 pracowa艂o i by膰 mo偶e uda艂o im si臋 przygotowa膰 grunt pod ewentualn膮 przyja藕艅.

-Kurt?

-Tak.

- Dawno nie rozmawiali艣my.

-Co si臋 sta艂o? Czy dobrze us艂ysza艂em? ( -Niestety. Tw贸j sprawca pojawi艂 si臋 w Helsirigborgu. - Czy to pewne? - Nic nie wskazuje na to, 偶e jest inaczej. Cios siekier膮 w g艂ow臋. I skalp.

- Kto to jest?- Ake Liljegren. Czy to nazwisko co艣 ci m贸wi? . Wallander si臋 zastanawia艂.

- Sam wielki rewizor?

- W艂a艣nie on. By艂y minister sprawiedliwo艣ci, handlarz obraz贸w, a teraz rewizor.

- A mi臋dzy nimi paser - przypomnia艂 Wallander.

- Dzwoni臋, bo chyba powiniene艣 tu przyjecha膰. Nasi szefowie i intendenci wezm膮 na siebie formalno艣ci zwi膮zane z dzia艂aniami poza rewirem.

- Przyjad臋 - powiedzia艂 Wallander. - Zastanawiam si臋 tylko, czy nie wzi膮膰 naszego technika, Svena Nyberga.

- Bierz, kogo chcesz. Nie stawiam przeszk贸d. Nie podoba mi si臋, 偶e on tu przyszed艂.

- W ci膮gu dw贸ch godzin jestem w Helsingborgu. Czy m贸g艂by艣 w tym czasie sprawdzi膰, czy co艣 艂膮czy艂o Liljegrena z pozosta艂ymi zamordowanymi? Byliby艣my krok do przodu. Zostawi艂 jakie艣 艣lady?

- Niezupe艂nie. Ale wiemy, jak si臋 to odby艂o. Tym razem nie wlewa艂 kwasu do oczu. Upiek艂 go. A dok艂adniej g艂ow臋 i p贸艂 szyi.

- Upiek艂?

- W piecu. Ciesz si臋, ze nie musisz tego ogl膮da膰.

- Co jeszcze wiesz?

- Przed chwil膮 przyjecha艂em. W艂a艣ciwie na nic nie mog臋 odpowiedzie膰.

Wallander od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i spojrza艂 na zegarek. Dziesi臋膰 po sz贸stej. Sta艂o si臋 to, czego si臋 obawia艂. Odszuka艂 numer telefonu do Nyberga. Nyberg odebra艂 prawie od razu. Wallander wyja艣ni艂 mu pokr贸tce, co i jak. Um贸wili si臋 pod domem Wallkndera na Mariagatan najp贸藕niej za kwadrans. Wallander zacz膮艂 wybiera膰 numer do Hanssona, ale si臋 rozmy艣li艂, od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i zadzwoni艂 do Martinssona. Jak zwykle, zg艂osi艂a si臋 偶ona. Po kilku minutach Martinsson podszed艂 do telefonu.

- Znowu zaatakowa艂 - powiedzia艂 Wallander. 鈥 W Helsingborgu. Rewizor, Ake Liljegren.

- Ten rze藕nik firm? - spyta艂 Martinsson.

- W艂a艣nie on.

- Morderca ma rozeznanie.

- Nie pieprz - zdenerwowa艂 si臋 Wallander. - Jad臋 tam z Nybergiem. Zadzwonili i poprosili, 偶eby艣my przyjechali. Zawiadom Hanssona. Odezw臋 si臋, jak tylko b臋d臋 co艣 mia艂.

- To oznacza, 偶e wejdzie centrala - zauwa偶y艂 Martinsson. -Mo偶e to i dobrze.

- By艂oby najlepiej, gdyby艣my szybko zdj臋li tego szale艅ca. Jad臋. Zadzwoni臋 p贸藕niej.

Nyberg zjawi艂 si臋 na Mariagatan w swoim starym amazonie. Wallander usiad艂 obok niego i wyjechali z Ystadu. By艂 艂adny ciep艂y poranek. Nyberg prowadzi艂 szybko. Przy Sturupie skr臋cili na Lund i g艂贸wn膮 szos膮 pomkn臋li do Helsingborga. Wallander powiedzia艂 Nybergowi to, co us艂ysza艂 od Sj贸stena. Za Lundem zadzwoni艂 Hansson. By艂 zadyszany. Na pewno bardziej si臋 tego obawia艂 ni偶 ja, pomy艣la艂 Wallander.

- Straszne, 偶e to znowu si臋 sta艂o - wydysza艂 Hansson. - To wszystko zmienia.

- Na razie niczego nie zmienia- odpar艂 Wallander. - Jeszcze nie wiemy, co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o.

- Najwy偶szy czas, 偶eby to przej臋艂a centrala.

Wallander domy艣la艂 si臋, 偶e Hansson niczego bardziej nie pragn膮艂 ni偶 zrzucenia z siebie odpowiedzialno艣ci. Zdenerwowa艂 si臋. W s艂owach Hanssona kry艂a si臋 niska ocena pracy ich zespo艂u.

- To ju偶 twoja sprawa i Akesona - powiedzia艂. - Za to, co si臋 sta艂o w Helsingborgu, odpowiadaj膮 ludzie z Helsingborga.I to oni poprosili mnie, 偶ebym przyjecha艂. O tym, co dalej, porozmawiamy wtedy, kiedy to b臋dzie aktualne.

Wallander zako艅czy艂 rozmow臋. Nyberg milcza艂.

Przy wje藕dzie do miasta czeka艂 na nich radiow贸z. Mniej wi臋cej w tym miejscu, pomy艣la艂 Wallander, zatrzyma艂 si臋 Sven Andersson, 偶eby zabra膰 Dolores Mari臋 Santan臋 w jej ostatni膮 podr贸偶. Pojechali za radiowozem do Tagaborgu i zaparkowali przed domem Liljegrena. Wallander i Nyberg min臋li blokad臋 i przywitali si臋 z Sj贸stenem, kt贸ry sta艂 przy schodkach willi. Wallander przypuszcza艂, 偶e postawiono j膮 na prze艂omie wieku. Sj贸sten pozna艂 Nyberga z technikiem z Helsingborga, badaj膮cym miejsce zbrodni. Obaj znikn臋li w domu.

Sj贸sten zgasi艂 papierosa i obcasem wdepta艂 go w ziemi臋.

- To tw贸j cz艂owiek - powiedzia艂. - Nie ma 偶adnych w膮tpliwo艣ci.

- Co wiesz o denacie?

- Ake Liljegren by艂 znan膮 osob膮.

- Powiedzia艂bym, 偶e os艂awion膮. Sj贸sten pokiwa艂 g艂ow膮.

- Pewnie niejeden u艣mierca艂 go w my艣lach. Nie by艂oby tak, gdyby s膮dy lepiej funkcjonowa艂y i gdyby by艂o mniej luk prawnych w przepisach, kt贸re maj膮 zapobiega膰 przest臋pstwom gospodarczym. Wtedy by siedzia艂. Na razie szwedzkie wi臋zienia nie wyposa偶aj膮 cel ani w 艂azienki, ani w piekarniki.

Sj贸sten zaprowadzi艂 Wallandera do willi. Sw膮d spalonej sk贸ry by艂 nadal intensywny. Wallander dosta艂 od Sj贸stena os艂on臋 na usta, kt贸r膮 z wahaniem za艂o偶y艂. Zw艂oki le偶a艂y pod brezentem w kuchni. Wallander chcia艂 je obejrze膰. Wola艂 mie膰 to jak najszybciej z g艂owy. Nie wiedzia艂, co zobaczy. Drgn膮艂. Liljegren nie mia艂 twarzy. Spalona sk贸ra, gdzieniegdzie widoczne ko艣ci czaszki, zamiast oczu dwie dziury, spalone w艂osy i uszy. Skin膮艂 na Sj贸stena, 偶eby przykry艂 cia艂o. Sj贸sten opisa艂 pokr贸tce pozycj臋 Liljegrena, w jakiej go znaleziono. Fotograf pokaza艂 Wallanderowi kilka zdj臋膰. Zdj臋cia wydawa艂y si臋 przerasta膰 rzeczywisto艣膰. Wallander pokr臋ci艂 g艂ow膮, skrzywi艂 si臋 i zwr贸ci艂 zdj臋cia. Sj贸sten poprowadzi艂 go na pi臋tro, pokazuj膮c 艣lady na schodach i relacjonuj膮c ewentualny przebieg wydarze艅. Wallander od czasu do czasu pyta艂 o szczeg贸艂y. Opis Sj贸stena wydawa艂 si臋 przekonuj膮cy.

- Czy s膮 jacy艣 艣wiadkowie? - spyta艂 Wallander. - 艢lady mordercy? Jak si臋 dosta艂 do domu?

- Przez okno w piwnicy.

Z kuchni zeszli do przestronnej piwnicy. W jednym z pomieszcze艅, w kt贸rym Wallander wyczuwa艂 s艂aby zapach przechowywanych zim膮 jab艂ek, okienko by艂o uchylone.

- My艣limy, 偶e t臋dy wszed艂 - powiedzia艂 Sj贸sten. - I 偶e t臋dy wyszed艂. Mimo 偶e m贸g艂 wparadowa膰 drzwiami. Ake Liljegren mieszka艂 sam.

- Czy zostawi艂 jakie艣 艣lady? Dotychczas starannie tego unika艂. Chocia偶 bez przesady. Zebrali艣my ca艂膮 kolekcj臋 jego odcisk贸w palc贸w. Wed艂ug Nyberga brakuje nam tylko ma艂ego palca lewej r臋ki.

- Odciski, kt贸re - jak dobrze wie - nie figuruj膮 w policyjnych kartotekach - zauwa偶y艂 Sj贸sten.

Wallander pokiwa艂 g艂ow膮. Komentarz Sj贸stena by艂 trafny.

- W kuchni ko艂o piekarnika znale藕li艣my odcisk stopy -powiedzia艂 Sj贸sten.

- A wi臋c znowu by艂 boso.

- Boso? - zdziwi艂 si臋 Sj贸sten.

Wallander opowiedzia艂 o odcisku stopy w zakrwawionym samochodzie Bj贸rna Fredmana. Uzna艂, 偶e trzeba jak najszybciej przekaza膰 Sj贸stenowi i jego kolegom wszystkie materia艂y dochodzeniowe z trzech poprzednich zab贸jstw. Wallander obejrza艂 okno w piwnicy. Ledwie dostrzegalne rysy. Kiedy si臋 pochyli艂, zobaczy艂 haczyk na ciemnej posadzce. - Jakby go wcze艣niej poluzowa艂 - powiedzia艂.

- Przygotowa艂 si臋?

- Niewykluczone. To by si臋 zgadza艂o z jego dotychczasow膮 praktyk膮. Obserwuje swoje ofiary, robi rozpoznanie. Nie wiemy, dlaczego i jak d艂ugo to trwa. Nasz specjalista od zachowa艅, Mats Ekholm, twierdzi, 偶e to cecha typowa dla psychotyk贸w.

Weszli do s膮siedniego pomieszczenia. Tutaj haczyki przy oknie by艂y nietkni臋te.

- Trzeba poszuka膰 odcisk贸w st贸p pod tamtym oknem -powiedzia艂 Wallander i od razu tego po偶a艂owa艂.

Nie powinien by艂 tego m贸wi膰 tak do艣wiadczonemu 艣ledczemu jak Waldemar Sj贸sten.

Wr贸cili do kuchni. W艂a艣nie wynoszono Liljegrena.

- Ca艂y czas usi艂uj臋 znale藕膰 punkt styczno艣ci - przyzna艂 Wallander. - Mi臋dzy Gustafem Wetterstedtem i Arne Carlmanem w ko艅cu znalaz艂em. Mi臋dzy nimi a Bj贸rnem Fredmanem jeszcze nie, ale jestem przekonany, 偶e istnieje. Teraz te偶 my艣l臋 przede wszystkim o tym. Czy mo偶na znale藕膰 jaki艣 wsp贸lny mianownik mi臋dzy Ake Liljegrenem a tymi trzema? Albo przynajmniej jednym z nich.

- W pewnym sensie jest ju偶 bardzo wyra藕ny zwi膮zek -zauwa偶y艂 spokojnie Sj贸sten.

Wallander przygl膮da艂 mu si臋 pytaj膮co.

- Takim punktem styczno艣ci jest sprawca.

Sj贸sten skin膮艂 na drzwi wej艣ciowe, co Wallander odczyta艂 jako zaproszenie do rozmowy w cztery oczy. Wyszli do ogrodu. Mru偶yli oczy od s艂o艅ca. Zapowiada艂 si臋 jeszcze jeden ciep艂y bezdeszczowy dzie艅. Wallander nie m贸g艂 sobie przypomnie膰, kiedy ostatnio pada艂o. Sj贸sten zapali艂 papierosa i poprowadzi艂 Wallandera do stoj膮cych opodal krzese艂 ogrodowych. Przenie艣li je do cienia i usiedli.

- O Ake Liljegrenie kr膮偶y du偶o pog艂osek - zacz膮艂 Sj贸sten. -Szwindle z szemranymi sp贸艂kami to zapewne tylko cz臋艣膰 jego dzia艂alno艣ci. S艂yszeli艣my w Helsingborgu o wielu innych. Na przyk艂ad nisko lataj膮ce cesny, zrzucaj膮ce kokain臋. Heroina, marihuana. R贸wnie trudno udowodni膰, co zaprzeczy膰. Osobi艣cie nie bardzo mi to pasuje do Liljegrena, ale by膰 mo偶e mam zbyt ograniczon膮 wyobra藕ni臋. Ci膮gle mi si臋 wydaje, 偶e przest臋pcy operuj膮 w okre艣lonych rewirach. I 偶e powinni si臋 ich trzyma膰.

- Zdarza si臋, 偶e my艣l臋 podobnie - przyzna艂 Wallander. - Ale te czasy ju偶 min臋艂y. 艢wiat, w kt贸rym 偶yjemy, staje si臋 jednocze艣nie bardziej przejrzysty i chaotyczny.

Sj贸sten pomacha艂 papierosem w kierunku willi.

- By艂y te偶 inne pog艂oski - powiedzia艂. - Lepiej potwierdzone. Odbywa艂y si臋 tutaj ostre przyj臋cia. Panienki, prostytucja.

- Ostre? Musieli艣cie interweniowa膰?

- Nie, ani razu. Sam nie wiem, czemu je tak nazwa艂em. Czasami zbiera艂o si臋 tu troch臋 ludzi. A potem szybko znikali.

Wallander zastanawia艂 si臋 nad s艂owami Sj贸stena. Przysz艂a mu do g艂owy niesamowita my艣l. Zobaczy艂 Dolores Mari臋 Santan臋 przy szosie wylotowej z Helsingborga. Czy to mia艂o jaki艣 zwi膮zek? Prostytucja? Nie, nie do艣膰, 偶e nie by艂o 偶adnych podstaw do takich przypuszcze艅, pomiesza艂 r贸偶ne sprawy.

- Czeka nas wsp贸艂praca - powiedzia艂 Sj贸sten. - Ty i twoi koledzy macie kilkutygodniowe wyprzedzenie. Teraz dochodzi Liljegren. Jak to wygl膮da? Co si臋 zmienia? Co jest wyra藕niejsze?

- My艣l臋, 偶e tym razem centrala na pewno si臋 w艂膮czy. To dobrze, tyle 偶e si臋 boj臋 problem贸w wynikaj膮cych ze wsp贸艂pracy i niedro偶nych kana艂贸w informacyjnych.- Mam te same obawy. Dlatego proponuj臋, 偶eby艣艣af Utworzyli co艣 w rodzaju grupy nieformalnej, kt贸ra w razie potrzeby b臋dzie chodzi膰 w艂asnymi 艣cie偶kami.

- Ch臋tnie.

- Obaj pami臋tamy star膮 komisj臋 zab贸jstw. To, co 艣wietnie si臋 sprawdza艂o, zniszczono. Od tamtej pory w艂a艣ciwie nigdy nie by艂o tak dobrze jak wtedy.

- Czasy by艂y inne. Inne formy przest臋pczo艣ci i mniej morderstw. Naprawd臋 gro藕ni przest臋pcy dzia艂ali wed艂ug dobrze nam znanych schemat贸w, nie to, co dzisiaj. Zgadzam si臋 z tob膮, 偶e komisja zab贸jstw by艂a dobra. Ale nie jestem pewien, czy teraz by艂aby r贸wnie skuteczna.

Sj贸sten wsta艂.

- To co, umowa stoi? - spyta艂.

- Jasne. Jak tylko uznamy, 偶e trzeba, konferujemy na boku.

- Mo偶esz mieszka膰 u mnie - zaproponowa艂 Sj贸sten. - Gdyby艣 chcia艂 zosta膰 tu d艂u偶ej. Hotele nie s膮 najprzyjemniejsze.

-Dzi臋kuj臋.

W g艂臋bi duszy Wallander nie mia艂 nic przeciwko hotelowi. Potrzebowa艂 przynajmniej kilku godzin dziennie sp臋dzonych w samotno艣ci.

Ruszyli do willi. Po lewej by艂 du偶y gara偶 z dwiema bramami. Sj贸sten wszed艂 do domu, a Wallander postanowi艂 rzuci膰 okiem na gara偶. Z trudem podni贸s艂 bram臋. W 艣rodku sta艂 czarny mercedes. Patrz膮c na niego z boku, zauwa偶y艂 barwione szyby, uniemo偶liwiaj膮ce zagl膮danie do wn臋trza.

Po namy艣le po偶yczy艂 kom贸rk臋 od Nyberga, zadzwoni艂 do Ystadu i poprosi艂 o odszukanie Ann-Britt H贸glund. Zda艂 jej kr贸tk膮 relacj臋 z sytuacji, po czym przeszed艂 do sedna sprawy.

- Skontaktuj si臋 z Sara Bj贸rklund - powiedzia艂. - Pami臋tasz j膮?

- Sprz膮taczka Wetterstedta?;- W艂a艣nie. Przywie藕 j膮 tutaj. Jak najszybciej.

- Po co?

- Chc臋, 偶eby obejrza艂a pewien samoch贸d. B臋d臋 sta艂 obok niej i wierzy艂, ile si艂, 偶e go rozpozna,

Ann-Britt H贸glund nie spyta艂a o nic wi臋cej.

Sara Bj贸rklund d艂ugo si臋 przygl膮da艂a czarnemu samochodowi. Wallander sta艂 tu偶 za ni膮. Zale偶a艂o mu na tym, 偶eby czu艂a si臋 bezpiecznie, a jednocze艣nie nie chcia艂 jej przeszkadza膰. Wiedzia艂, 偶e potrzebne jej maksymalne skupienie. Czy to ten samoch贸d widzia艂a u Wetterstedta, kiedy pomyliwszy dni, przysz艂a nie w czwartek, tylko w pi膮tek rano? Czy to w艂a艣nie ten samoch贸d wyje偶d偶a艂 z willi by艂ego ministra?

Sj贸sten zgodzi艂 si臋 z Wallanderem, 偶e nawet gdyby Sara Bj贸rklund, pogardliwie nazywana przez Wetterstedta wycierusem, dosz艂a do wniosku, 偶e by艂 to samoch贸d tej samej marki, uzyskaliby jedynie poszlak臋.

Sara Bj贸rklund waha艂a si臋. Poniewa偶 w stacyjce by艂y kluczyki, Wallander poprosi艂 Sj贸stena, 偶eby si臋 przejecha艂 po podw贸rzu. Je艣li Sara Bj贸rklund zamknie oczy i pos艂ucha, mo偶e rozpozna d藕wi臋k silnika? Samochody r贸偶nie pracuj膮.

Zamkn臋艂a oczy i s艂ucha艂a.

- Mo偶e. Wygl膮da tak samo, jak tamten, kt贸ry widzia艂am w pi膮tek rano. Ale czy to by艂 akurat ten, tego nie wiem. Nie widzia艂am 偶adnych tablic rejestracyjnych.

Wallander pokiwa艂 g艂ow膮.

- Rozumiem - powiedzia艂. - Przykro mi, 偶e musia艂em ci臋 tutaj 艣ci膮gn膮膰. Ann-Britt H贸glund przezornie wzi臋艂a z sob膮 Norena, kt贸ry mia艂 odwie藕膰 Sar臋 Bj贸rklund do Ystadu. Sama chcia艂a zosta膰.

Mimo 偶e ci膮gle by艂 wczesny ranek, wydawa艂o si臋, 偶e ca艂y kraj ju偶 wie, co si臋 sta艂o. Sj贸sten zaimprowizowa艂 na ulicy konferencj臋 prasow膮, a Wallander i Ann-Britt H贸glund pojechali do terminalu promowego na 艣niadanie.

Przedstawi艂 jej szczeg贸艂y.

- Ake Liljegren jest w naszych materia艂ach dochodzeniowych w zwi膮zku ze spraw膮 Alfreda Harderberga - powiedzia艂a. - Pami臋tasz?

Wallander cofn膮艂 si臋 my艣lami do ubieg艂ego roku. Z niesmakiem przypomnia艂 sobie tego s艂ynnego biznesmena i mecenasa sztuki, kt贸ry mieszka艂 za murami zamku Farnholm. W ko艅cu uda艂o im si臋 nie dopu艣ci膰 do jego wyjazdu z kraju, po kilku dramatycznych chwilach zatrzymali go na Sturupie. Nazwisko Liljegrena rzeczywi艣cie pojawi艂o si臋 w 艣ledztwie, ale dosy膰 peryferyjnie. Nawet nie by艂 przes艂uchiwany.

Wallander siedzia艂 nad trzeci膮 kaw膮 i patrzy艂 na Sund, kt贸ry tego letniego ranka roi艂 si臋 od 偶agl贸wek i prom贸w.

- Nie chcieli艣my tego, ale mamy - skonstatowa艂. - Jeszcze jedna 艣mier膰 i oskalpowany m臋偶czyzna. Wed艂ug Ekholma, dotarli艣my do magicznego punktu, w kt贸rym mo偶liwo艣ci zidentyfikowania sprawcy radykalnie wzros艂y. Wszystko zgodnie z rutyn膮 FBI. Co prawdopodobnie mo偶e mie膰 du偶e znaczenie. Teraz jeszcze wyra藕niej powinni艣my dostrzec podobie艅stwa i r贸偶nice.

- Tym razem by艂o wi臋cej brutalno艣ci - powiedzia艂a z wahaniem. - Je艣li mo偶na stopniowa膰 ciosy zadawane siekier膮 i skalpy.

Wallander z zainteresowaniem czeka艂 na ci膮g dalszy. Wiedzia艂, 偶e jej wahanie cz臋sto bywa oznak膮 istotnych przemy艣le艅.- Wetterstedt le偶a艂 pod 艂odzi膮 - kontynuowa艂a. - Zosta艂 zaatakowany z ty艂u. Jego skalp by艂 odci臋ty. Jakby sprawcy zale偶a艂o na dok艂adno艣ci. A mo偶e nie czu艂 si臋 pewnie? Carlman zgin膮艂 od ciosu zadanego z przodu. Musia艂 widzie膰 morderc臋. Mia艂 zerwane w艂osy, nie odci臋te. Jakby ten cz艂owiek zrobi艂 to w z艂o艣ci, z pogard膮 albo w furii. I Bj贸rn Fredman. Prawdopodobnie le偶a艂 na plecach. Zwi膮zany, bo inaczej by si臋 broni艂. Ten, kto to zrobi艂, musia艂 mu podnie艣膰 powieki, 偶eby wla膰 kwas. Cios w g艂ow臋 zosta艂 zadany z wielk膮 si艂膮. A teraz Liljegren i g艂owa w piekarniku. Co艣 si臋 nasila. Nienawi艣膰? Czy niepoj臋ta przyjemno艣膰 chorego cz艂owieka w manifestowaniu swojej w艂adzy?

- Powt贸rz to Ekholmowi - powiedzia艂 Wallander. - Niech wprowadzi te uwagi do komputera. Zgadzam si臋 z tob膮. Pewne zmiany w jego zachowaniu s膮 czytelne. Tylko co to nam m贸wi? Czasami wydaje mi si臋, 偶e idziemy po 艣ladach, kt贸re maj膮 miliony lat. Tropy wymar艂ych zwierz膮t, zastyg艂e w wulkanicznym popiele. Najbardziej mnie zastanawia chronologia. Znale藕li艣my ofiary w okre艣lonej kolejno艣ci, poniewa偶 by艂y mordowane wed艂ug jakiego艣 porz膮dku. Ciekaw jestem, czy istnieje inny porz膮dek, kt贸rego nie mo偶emy wskaza膰. Mo偶e kt贸ra艣 z ofiar jest wa偶niejsza od pozosta艂ych?

- Bli偶sza mordercy? - zapyta艂a po namy艣le.

- W艂a艣nie. Czy Liljegren jest bli偶ej jakiego艣 艣rodka ni偶 na przyk艂ad Carlman? A kto jest najdalej? A mo偶e relacje s膮 jednakowe?

- Relacje, kt贸re by膰 mo偶e s膮 jedynie wytworem jego zaburzonej 艣wiadomo艣ci.

Wallander odsun膮艂 pust膮 fili偶ank臋.

- Mo偶emy by膰 pewni tylko tego, 偶e ofiary nie zosta艂y wybrane przypadkowo.

- Bj贸rn Fredman si臋 r贸偶ni - powiedzia艂a, wstaj膮c. - Tak, r贸偶ni si臋. Gdyby to odwr贸ci膰, to ci trzej pozostali stanowi膮 wyj膮tek.

Ruszyli z powrotem do Tagaborga, gdzie czeka艂a na nich wiadomo艣膰, 偶e Hansson jedzie do Helsingborga na spotkanie z komendantem.

- Jutro b臋d膮 tu kryminalni z centrali - powiedzia艂 Sj贸sten.

- Czy kto艣 rozmawia艂 z Ekholmem? - spyta艂 Wallander. -Powinien tu jak najszybciej przyjecha膰.

Ann-Britt H贸glund posz艂a zasi臋gn膮膰 j臋zyka, a Wallander z Sj贸stenem jeszcze raz postanowili obejrze膰 will臋. Nyberg kl臋cza艂 w kuchni razem z innymi technikami. Kiedy wchodzili na pi臋tro, dogoni艂a ich Ann-Britt H贸glund. Ekholm jedzie z Hanssonem. We tr贸jk臋 przepatrywali mieszkanie. Milczeli. Ka偶de z nich sz艂o w艂asnym 艣ladem. Wallander stara艂 si臋 wyczu膰 obecno艣膰 mordercy, tak jak w p贸艂mroku willi Wetterstedta i jasnej altance w ogrodzie Carlmana. Morderca by艂 tutaj niespe艂na dwana艣cie godzin temu, szed艂 tymi schodami, ci膮gle istnia艂y niewidzialne odciski jego obecno艣ci. Wallander porusza艂 si臋 wolniej od koleg贸w. Cz臋sto si臋 zatrzymywa艂 i patrzy艂 przed siebie. Albo siada艂 na krze艣le i przygl膮da艂 si臋 艣cianie, dywanowi, drzwiom. Jakby w zadumie podziwia艂 eksponaty w galerii sztuki. Czasami zawraca艂 i powtarza艂 t臋 kr贸tk膮 przechadzk臋. Ann-Britt H贸glund mia艂a wra偶enie, jakby chodzi艂 po wyj膮tkowo kruchym lodzie. Gdyby zna艂 jej spostrze偶enia, na pewno przyzna艂by jej racj臋. Ka偶dy krok oznacza艂 ryzyko, zaj臋cie stanowiska, renegocjacje z sob膮 samym. Przebiega艂 wszystko my艣lami r贸wnie intensywnie, jak si臋 porusza艂 po miejscu zbrodni. Dom Gustafa Wetterstedta wydawa艂 si臋 dziwnie pusty. Ani razu nie poczu艂 w nim obecno艣ci sprawcy. W ko艅cu uzgodni艂 z sob膮 samym, 偶e morderca nie by艂 w mieszkaniu Wetterstedta. Nie podszed艂 bli偶ej ni偶 do gara偶u, gdzie na dachu zabija艂 czas lektur膮 鈥濬antoma", kt贸rego p贸藕niej podar艂. Ale w willi Liljegrena by艂o inaczej. Wallander wr贸ci艂 na schody i popatrzy艂 na 艂azienk臋. St膮d m贸g艂 widzie膰 swoj膮 ofiar臋. Je艣li drzwi do 艂azienki by艂y otwarte. A dlaczego mia艂y by膰 zamkni臋te, skoro Liljegren by艂 sam? Stan膮艂 pod 艣cian膮 艂azienki, potem wszed艂 do 艣rodka, przyjmuj膮c na siebie rol臋 Liljegrena w tej jednoosobowej sztuce. Wyszed艂, wyobrazi艂 sobie uderzenie, silny cios po skosie z ty艂u. Widzia艂 siebie, jak osuwa si臋 na dywan w korytarzu. Potem znowu wcieli艂 si臋 w cz艂owieka z siekier膮. Trzyma艂 j膮 w prawym r臋ku, nie w lewym, co m贸g艂 stwierdzi膰 wcze艣niej, ogl膮daj膮c Wetterstedta. M臋偶czyzna by艂 prawor臋czny. Wallander wolno schodzi艂 po schodach, ci膮gn膮c za sob膮 niewidzialne cia艂o. Kuchnia, piekarnik. Zszed艂 do piwnicy i patrzy艂 na okienko. Za ma艂e, 偶ebym m贸g艂 si臋 przez nie przecisn膮膰, pomy艣la艂. Ten cz艂owiek nie ma nadwagi. Jest szczup艂y. Przez kuchni臋 wyszed艂 do ogrodu. Pod piwnicznym oknem technicy zabezpieczali odciski st贸p. Wallander z g贸ry wiedzia艂, 偶e nic nie znajd膮. Morderca by艂 boso, tak jak w poprzednich wypadkach. Spojrza艂 na 偶ywop艂ot. Zastanawia艂 si臋, dlaczego by艂 boso. Wielokrotnie pyta艂 o to Ekholma, ale nie uzyska艂 przekonuj膮cej odpowiedzi. Chodzenie boso to ryzyko skaleczenia si臋, potkni臋cia, nara偶enia si臋 na uk艂ucia, rany. A mimo to by艂 boso. Dlaczego? Dlaczego zdejmowa艂 buty? To jeszcze jeden wyr贸偶nik, o kt贸rym musi pami臋ta膰. Skalpy. Siekiera. Bose stopy. Wallander sta艂 bez ruchu. My艣l przysz艂a bardzo szybko. Pod艣wiadomo艣膰 wyci膮gn臋艂a wniosek i przes艂a艂a go dalej.

Indianin, pomy艣la艂. India艅ski wojownik.

Wiedzia艂, 偶e ma racj臋. Szukaj膮 samotnego wojownika, kt贸ry chodzi obran膮 niewidzialn膮 艣cie偶k膮. Na艣laduje. Zabija siekier膮, zdziera skalpy, chodzi boso. Dlaczego latem w Szwecji Indianin zabija ludzi? Kto w艂a艣ciwie pope艂nia te morderstwa? Indianin czy ten, kt贸ry si臋 wciela w Indianina? Wallander trzyma艂 si臋 tej my艣li, nie chcia艂 jej zgubi膰, dop贸ki nie domy艣li jej do ko艅ca. Przemierza du偶e odleg艂o艣ci. Musi mie膰 konia. Motocykl. Sta艂 za barakiem zarz膮du dr贸g. Samochodem si臋 je藕dzi, motocykl si臋 dosiada.

Po raz pierwszy w tym 艣ledztwie domy艣la艂 si臋 obrazu m臋偶czyzny, kt贸rego szuka艂. Natychmiast wzros艂a jego czujno艣膰. Na razie chcia艂 jednak zachowa膰 te my艣li dla siebie.

Na pi臋trze otworzy艂o si臋 okno.

- Chod藕 na g贸r臋! - zawo艂a艂 Sj贸sten.

Wallander zastanawia艂 si臋, co takiego znale藕li. W gabinecie Liljegrena Sj贸sten i Ann-Britt H贸glund stali przed rega艂em z ksi膮偶kami. Sj贸sten trzyma艂 w r臋ku plastikow膮 torb臋.

- Podejrzewam kokain臋 - powiedzia艂. - Oczywi艣cie, mo偶e to by膰 heroina.

- Gdzie to znalaz艂e艣?

Sj贸sten wskaza艂 na wysuni臋t膮 szuflad臋.

- Naturalnie mo偶e by膰 tego wi臋cej - zauwa偶y艂 Wallander.

- 艢ci膮gniemy tu psa od narkotyk贸w - powiedzia艂 Sj贸sten.

- I powiniene艣 pos艂a膰 troch臋 ludzi, 偶eby porozmawiali z s膮siadami. Niech pytaj膮 o m臋偶czyzn臋 na motocyklu. Mo偶e go widzieli. Nie tylko wczoraj wieczorem, ale i wcze艣niej. W ostatnich tygodniach.

- Przyjecha艂 na motocyklu?

- Tak my艣l臋. To by si臋 zgadza艂o z jego dotychczasowym sposobem przemieszczania si臋. Sam przeczytasz w materiale dochodzeniowym.

Sj贸sten wyszed艂 z pokoju.

- W materiale dochodzeniowym nie ma ani s艂owa o motocyklu - zdumia艂a si臋 Ann-Britt H贸glund.

- Powinno by膰 - z roztargnieniem powiedzia艂 Wallander. -Przecie偶 ustalili艣my, 偶e przy drodze niedaleko domu Carlmana sta艂 motocykl. Prawda? W tym momencie zobaczy艂 przez okno Ekholma, Hanssona i jeszcze jednego m臋偶czyzn臋, przypuszczalnie komendanta helsingborskiej policji. Spieszyli 偶wirowan膮 alejk膮, okolon膮 krzaczkami r贸偶. Birgersson wyszed艂 im na spotkanie.

- Zejd藕my na d贸艂- powiedzia艂 Wallander. - Znalaz艂a艣 co艣?

- Ten dom przypomina mieszkanie Wetterstedta - powiedzia艂a. - Takie samo, ponure mieszcza艅stwo. Ale tu jest przynajmniej troch臋 zdj臋膰 rodzinnych. Nie wiem, czy wp艂ywaj膮 rozweselaj膮ce. Wygl膮da na to, 偶e w rodzinie Liljegrena byli wy艂膮cznie kawalerzy艣ci. Ska艅scy Dragoni. Je艣li wierzy膰 zdj臋ciom.

- Nie przygl膮da艂em si臋 - przyzna艂 Wallander. - Ale na pewno masz racj臋. Jego szemrane afery mo偶na 艣mia艂o por贸wna膰 z prymitywn膮 sztuk膮 walki.

- Na jednym ze zdj臋膰 jest starsza para przed kurn膮 chat膮. Je艣li dobrze odczyta艂am opis na odwrocie, to jego dziadkowie ze strony matki. Na 脫landii.

Ruszyli na parter. Po艂ow臋 schod贸w odgrodzono, 偶eby chroni膰 艣lady krwi.

- Starsi samotni panowie- powiedzia艂 Wallander. - Mieszkali w podobnych domach, mo偶e byli do siebie podobni. Ile lat mia艂 Ake Liljegren? Sko艅czy艂 siedemdziesi膮t?

Pytanie pozosta艂o bez odpowiedzi, Ann-Britt H贸glund nie wiedzia艂a.

W jadalni Liljegrena urz膮dzono sal臋 konferencyjn膮. Ekholm nie by艂 potrzebny, wi臋c Sj贸sten przydzieli艂 mu policjanta, kt贸ry m贸g艂 odpowiedzie膰 na interesuj膮ce go pytania. Kiedy wszyscy si臋 przedstawili i usiedli, Hansson zaskoczy艂 Wallandera stanowczo艣ci膮. Podczas jazdy z Ystadu do Helsingborga zd膮偶y艂 odby膰 telefoniczne rozmowy z Perem Akesonem i kryminaln膮 ze Sztokholmu.

- By艂oby b艂臋dem twierdzi膰, 偶e sytuacja drastycznie si臋 zmieni艂a z powodu tego, co si臋 sta艂o w tym domu - zacz膮艂. - By艂adramatyczna ju偶 wtedy, kiedy zrozumieli艣my, 偶e mamy do czynienia z seryjnym morderc膮. Ale teraz mo偶na chyba powiedzie膰, 偶e przekroczyli艣my pewnego rodzaju granic臋. Nic nie wskazuje na to, 偶e seria zab贸jstw si臋 sko艅czy. Mo偶emy tylko mie膰 tak膮 nadziej臋. W centrali s膮 gotowi zapewni膰 nam wszelk膮 mo偶liw膮 pomoc. Nie powinno by膰 偶adnych problem贸w z powo艂aniem wi臋kszego zespo艂u, kt贸ry b臋dzie operowa艂 w dw贸ch okr臋gach, i w jego sk艂adzie znajdzie si臋 kilku ludzi ze Sztokholmu. Zak艂adam, 偶e nikt nie ma nic przeciwko temu, 偶eby szefem tego nowego zespo艂u zosta艂 Kurt.

Nikt nie mia艂 zastrze偶e艅. Sj贸sten z aprobat膮 pokiwa艂 g艂ow膮.

- Kurt ma ju偶 pewn膮 s艂aw臋- powiedzia艂 Hansson bez cienia dwuznaczno艣ci. - Szef kryminalnej z centrali uzna艂 jego szefowanie za rzecz oczywist膮.

- Zgadzam si臋 - po raz pierwszy i ostatni odezwa艂 si臋 komendant z Helsingborga.

- S膮 ju偶 kierunki dzia艂a艅 w ramach przysz艂ej wsp贸艂pracy -kontynuowa艂 Hansson. - Prokuratorzy maj膮 swoje procedury przygotowawcze. Sprawa najwa偶niejsza to okre艣lenie rodzaju pomocy, jakiej b臋dziemy potrzebowa膰 ze Sztokholmu.

Wallander s艂ucha艂 Hanssona z uczuciem dumy i niepokoju. Oceniaj膮c w艂asne mo偶liwo艣ci, uwa偶a艂, 偶e rzeczywi艣cie tylko on mo偶e poprowadzi膰 艣ledztwo.

- Czy mieli艣my ju偶 w naszym kraju podobn膮 seri臋 zab贸jstw? - spyta艂 Sj贸sten.

- Zdaniem Ekholma, nie- odpowiedzia艂 Wallander.

- Przydaliby si臋, rzecz jasna, policjanci, kt贸rzy maj膮 do艣wiadczenie z tego typu przest臋pstwami.

- No to musieliby艣my ich 艣ci膮gn膮膰 z Europy albo z USA. Co ma艂o prawdopodobne. W ka偶dym razie jeszcze nie teraz. Na pewno potrzebujemy do艣wiadczonych 艣ledczych. W niepe艂na dwadzie艣cia minut podj臋li konieczne decyzje. Potem Wallander szybko opu艣ci艂 pok贸j i ruszy艂 na poszukiwania Ekholma. Znalaz艂 go na pi臋trze przed 艂azienk膮. Weszli do pokoju go艣cinnego, kt贸ry chyba od dawna nie by艂 u偶ywany. Wallander otworzy艂 okno, 偶eby usun膮膰 przykry zaduch. Usiad艂 na kraw臋dzi 艂贸偶ka i podzieli艂 si臋 z Ekholmem swoimi przemy艣leniami.

- Naturalnie mo偶esz mie膰 racj臋 - zgodzi艂 si臋 Ekholm. -Cz艂owiek zaburzony, kt贸ry wciela si臋 w samotnego wojownika. Kryminalistyka zna wiele takich przyk艂ad贸w. Ale nie ze Szwecji. Ludzie przybieraj膮 cudz膮 posta膰, 偶eby wzi膮膰 odwet, kt贸ry stanowi jeden z najbardziej powszechnych motyw贸w. Przebranie uwalnia ich od winy. Aktora nie gryzie sumienie za czyny, jakich si臋 dopuszcza jego posta膰. Ale nie wolno zapomina膰, 偶e niekt贸rzy psychopaci zabijaj膮 wy艂膮cznie dla przyjemno艣ci.

- W tym wypadku to ma艂o prawdopodobne - powiedzia艂 Wallander.

- Trudno艣膰 polega na tym, 偶e rola, jak膮 wybra艂 morderca, na przyk艂ad rola india艅skiego wojownika, wcale nie musi sugerowa膰 motywu zbrodni. Nie musi tutaj zachodzi膰 偶adna zewn臋trzna zgodno艣膰. Za艂贸偶my, 偶e jest, jak m贸wisz, sprawca z nieznanych nam powod贸w przebiera si臋 za bosego wojownika. Ale przecie偶 r贸wnie dobrze m贸g艂by przybra膰 posta膰 japo艅skiego samuraja albo haita艅skiego tonton macoute. Tylko jedna osoba zna powody takiego, a nie innego wyboru. On sam.

Wallander przypomnia艂 sobie jedn膮 z wcze艣niejszych rozm贸w z Ekholmem.

- Mog艂oby to znaczy膰, 偶e skalpy s膮 fa艂szywym tropem -powiedzia艂. - 呕e je zbiera tylko jako niezb臋dny dla tej roli rekwizyt. Inaczej m贸wi膮c, trofea nie s膮 celem. - Istnieje taka mo偶liwo艣膰. Czyli wracamy na pole numer jeden.

- Kombinacje trzeba bez przerwy sprawdza膰, ale nigdy si臋 nie wraca do punktu wyj艣cia. Musimy si臋 porusza膰 tak jak sprawca. On nie stoi w miejscu. Wydarzenia dzisiejszej nocy to potwierdzi艂y.

- Czy wyrobi艂e艣 ju偶 sobie jak膮艣 opini臋?

- Piekarnik jest interesuj膮cy.

Wallander zareagowa艂 na dob贸r s艂贸w Ekholma. Ale nic nie powiedzia艂.

- W jakim sensie?

- Uderza r贸偶nica mi臋dzy kwasem a piekarnikiem. W pierwszym wypadku u偶ywa 艣rodka chemicznego, 偶eby dr臋czy膰 cz艂owieka, kt贸ry jeszcze 偶yje. To element procesu zabijania. W drugim wypadku chodzi艂o mu raczej o to, 偶eby przes艂a膰 nam pozdrowienia.

Wallander bacznie przygl膮da艂 si臋 Ekholmowi, pr贸buj膮c zinterpretowa膰 jego s艂owa.

- Pozdrowienia dla policji?

- W gruncie rzeczy wcale mnie to nie dziwi. Morderca jest pod wp艂ywem tego, co robi. On ro艣nie we w艂asnych oczach. Cz臋sto dochodzi do punktu, w kt贸rym musi poszuka膰 z kim艣 kontaktu. Rozsadza go zadowolenie z siebie. Potrzebuje potwierdzenia w艂asnej wielko艣ci. Ofiary nie zmartwychwstan膮, 偶eby nagrodzi膰 go brawami. Nierzadko zwraca si臋 wtedy ku policji. Do tych, kt贸rzy go 艣cigaj膮 i chc膮 powstrzyma膰. To mo偶e przybiera膰 r贸偶ne formy. Anonimowe telefony albo listy, albo u艂o偶enie ofiary w groteskowej pozycji.

- Rzuca nam wyzwanie?

- Nie s膮dz臋, 偶eby tak my艣la艂. Wydaje mu si臋, 偶e jest niepokonany. Je艣li rzeczywi艣cie wybra艂 rol臋 bosego wojownika, nie-wra偶liwo艣膰 jest jedn膮 z jego cech. Znane s膮 przyk艂ady wojowniczych plemion, kt贸re smaruj膮 si臋 r贸偶nymi mazid艂ami, 偶eby si臋 uodporni膰 na miecze albo strza艂y. W naszych czasach takim mieczem mo偶e by膰 w艂a艣nie policja.

- Jaki b臋dzie jego nast臋pny krok? - spyta艂 po chwili Wallander. - Rzuca nam wyzwanie, wk艂adaj膮c g艂ow臋 Liljegrena do pieca. Co dalej?

- Jest du偶o mo偶liwo艣ci. Nie jest na przyk艂ad niczym wyj膮tkowym, 偶e mordercy psychopaci szukaj膮 kontaktu z okre艣lonymi policjantami.

- Dlaczego? Ekholmowi nie uda艂o si臋 ukry膰 wahania.

- Zdarza艂o si臋, 偶e mordowali policjant贸w.

- My艣lisz, 偶e ten szaleniec ma na nas oko?

- Mo偶liwe. Mo偶e si臋 na przyk艂ad zabawia膰, pojawiaj膮c si臋 tu偶 obok nas. A potem znika. Kt贸rego艣 dnia mo偶e mu to nie wystarczy膰.

Wallander wr贸ci艂 my艣lami do tego uczucia, jakie go opanowa艂o przy blokadzie ko艂o posesji Carlmana. Mia艂 wra偶enie, 偶e kogo艣 rozpoznaje w grupie ciekawskich podgl膮daczy pracy policji. Kogo艣, kto by艂 na pla偶y za ta艣mami, kiedy odwracali 艂贸d藕 i wyci膮gali zw艂oki by艂ego ministra sprawiedliwo艣ci.

Ekholm popatrzy艂 na niego z powag膮.

- Chodzi mi o to, 偶e powiniene艣 by膰 tego 艣wiadomy -powiedzia艂. - Niezale偶nie od tej rozmowy i tak mia艂em zamiar z tob膮 pom贸wi膰.

- Dlaczego akurat ja?

- Ciebie najcz臋艣ciej wida膰. 艢ciganie tego cz艂owieka, kt贸ry pope艂ni艂 ju偶 cztery morderstwa, wymaga zaanga偶owania wielu os贸b. Ale tylko twoje nazwisko i twoja twarz pojawiaj膮 si臋 regularnie.

Wallander skrzywi艂 si臋.

- Czy mam to potraktowa膰 powa偶nie?

- Sam zdecyduj. Po rozmowie, kiedy Ekholm wyszed艂 z pokoju, Wallander zosta艂. Pr贸bowa艂 uzgodni膰 sam ze sob膮, jak naprawd臋 przyj膮艂 s艂owa Ekholma. Jakby przez pok贸j przeci膮gn膮艂 zimny wiatr, pomy艣la艂. Tylko tyle, nic wi臋cej.

Po trzeciej po po艂udniu Wallander wr贸ci艂 z kolegami do Ystadu, sk膮d postanowili kierowa膰 艣ledztwem. Przez ca艂膮 drog臋 milcza艂, na pytania Hanssona udziela艂 lakonicznych odpowiedzi. W komendzie zrobili kr贸tkie zebranie informacyjne, na kt贸rym byli Svedberg, Martinsson i Per Akeson. Svedberg powiedzia艂, 偶e mo偶na ju偶 porozmawia膰 z c贸rk膮 Carlmana, kt贸ra dosz艂a do siebie po nieudanej pr贸bie samob贸jstwa. Wallander i Ann-Britt H贸glund mieli p贸j艣膰 do szpitala nast臋pnego dnia rano.

O sz贸stej Wallander zadzwoni艂 do ojca. Odebra艂a Gertruda. Ojciec wydawa艂 si臋 taki jak zwykle. I chyba nie pami臋ta艂, co si臋 sta艂o kilka dni wcze艣niej.

Potem zadzwoni艂 do domu. Ale Lindy nie by艂o. Wychodz膮c z komendy, spyta艂 Ebb臋, czy jest co艣 nowego w sprawie kluczy. Nic. Pojecha艂 do portu, przespacerowa艂 si臋 po molo i poszed艂 na piwo do portowej kafejki. Przy艂apa艂 si臋 na tym, 偶e obserwuje przechodz膮cych ludzi. Niech臋tnie przeni贸s艂 si臋 na 艂awk臋, pod czerwony barak morskiej s艂u偶by ratowniczej.

By艂 ciep艂y bezwietrzny wiecz贸r. Z 艂贸dki dobiega艂y d藕wi臋ki akordeonu. Po drugiej stronie pirsu majaczy艂 prom wp艂ywaj膮cy do terminalu. Z Polski. Nie wiedzie膰 czemu, nagle zauwa偶y艂 zwi膮zek. Siedzia艂 bez ruchu, pozwalaj膮c pracowa膰 my艣lom. Zaczyna艂 dostrzega膰 kontury dramatu, gorszego ni偶 wszelkie wyobra偶enia. Ci膮gle du偶o by艂o w nim niewiadomych, ale wydawa艂o mu si臋, 偶e ju偶 wie, na czym powinni si臋 skoncentrowa膰. Pomy艣la艂, 偶e dotychczasowy kierunek 艣ledztwa wcale nie by艂 z艂y. B艂臋dne by艂y wnioski, jakie wyci膮ga艂.

Pojecha艂 do domu i zapisa艂 swoje przemy艣lenia. Tu偶 przed p贸艂noc膮 przysz艂a Linda. Wiedzia艂a z gazet, co si臋 sta艂o.

- Kto to robi? - spyta艂a. - Co to za cz艂owiek?

-Taki sam, jak ty i ja - odpar艂 po namy艣le. - Z grubsza rzecz bior膮c, taki jak ty i ja.


Wallander obudzi艂 si臋 gwa艂townie. Otworzy艂 oczy i le偶a艂, bez ruchu. Noc rzuca艂a siwe 艣wiat艂o. Kto艣 by艂 w mieszkaniu. Szybko spojrza艂 na budzik na nocnym stoliku. Kwadrans po drugiej. Poczu艂 l臋k. Wiedzia艂, 偶e to nie Linda. Kiedy wieczorem k艂ad艂a si臋 spa膰, nie wstawa艂a a偶 do rana. Wstrzyma艂 oddech i s艂ucha艂. D藕wi臋ki by艂y bardzo s艂abe.

Ten kto艣 by艂 boso.

Wallander cicho wyszed艂 z 艂贸偶ka i rozejrza艂 si臋 za jak膮艣 broni膮. S艂u偶bowy pistolet zamyka艂 w biurku w komendzie. W sypialni by艂o tylko popsute oparcie krzes艂a. Delikatnie je wyci膮gn膮艂 i znowu s艂ucha艂. Kroki dochodzi艂y z kuchni. Nie w艂o偶y艂 szlafroka, bo kr臋powa艂by mu ruchy. Wyszed艂 z sypialni i popatrzy艂 na salon. Min膮艂 drzwi pokoju Lindy. By艂y zamkni臋te. Spa艂a. Bardzo si臋 teraz ba艂. Pomy艣la艂, 偶e Ekholm mia艂 racj臋. Czeka艂o go spotkanie z kim艣 bardzo silnym. Oparcie, kt贸re 艣ciska艂 w gar艣ci, niewiele mu pomo偶e. Przypomnia艂 sobie o imitacji starych kastet贸w w szufladzie rega艂u. Idiotyczna nagroda w policyjnej loterii. Uzna艂, 偶e pi臋艣ci b臋d膮 lepsz膮 obron膮 ni偶 kawa艂ek krzes艂a. Ci膮gle s艂ysza艂 odg艂osy w kuchni. Ostro偶nie otworzy艂 szuflad臋. Kastety le偶a艂y pod kopi膮 ostatniej deklaracji podatkowej. W艂o偶y艂 je na praw膮 d艂o艅. W tym samym momencie u艣wiadomi艂 sobie, 偶e d藕wi臋ki umilk艂y. Odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie i uni贸s艂 r臋ce.

W drzwiach sta艂a Linda i patrzy艂a na niego z mieszanin膮 zdziwienia i l臋ku. Gapi艂 si臋 na ni膮.

- Co ty robisz? - spyta艂a. - Co masz na r臋ku?

- My艣la艂em, 偶e kto艣 si臋 w艂ama艂 - powiedzia艂, zdejmuj膮c kastety.

By艂a wstrz膮艣ni臋ta.

- To tylko ja, nie mog臋 spa膰.

- Drzwi do twojego pokoju nie by艂y otwarte.

- No to je zamkn臋艂am. Chcia艂am si臋 napi膰 wody. Pewnik si臋 ba艂am, 偶e trzasn膮 w przeci膮gu.

- Nigdy si臋 nie budzisz w nocy.

- Te czasy ju偶 min臋艂y. Czasami 藕le 艣pi臋. Kiedy mam o czym my艣le膰.

Powinno mu by膰 g艂upio. Ale ulga by艂a silniejsza. Jego reakcja 艣wiadczy艂a o tym, 偶e potraktowa艂 s艂owa Ekholma znacznie powa偶niej, ni偶 my艣la艂. Usiad艂 na kanapie. Linda patrzy艂a na niego.

- Cz臋sto si臋 zastanawia艂am, jak ty mo偶esz tak dobrze spa膰 -powiedzia艂a. - Po tym wszystkim, co musisz ogl膮da膰 i w czym musisz bra膰 udzia艂.

- To rutyna - odpar艂, wiedz膮c, 偶e to nieprawda. Usiad艂a obok niego na kanapie.

- Przejrza艂am popo艂udni贸wk臋, kiedy Kajsa kupowa艂a papierosy. Du偶o pisali o tym, co si臋 sta艂o w Helsingborgu. Nie rozumiem, jak ty to wytrzymujesz. - Gazety przesadzaj膮.

- A jaka tu przesada w tym, 偶e kto艣 ma g艂ow臋 w piekarniku? > Wallander stara艂 si臋 wykr臋ci膰 od odpowiedzi. Nie wiedzia艂, czy ze wzgl臋du na siebie, czy na ni膮.- To jest sprawa lekarza s膮dowego. Ja badam miejsce zbrodni i pr贸buj臋 zrozumie膰, co si臋 sta艂o. Pokiwa艂a g艂ow膮, zrezygnowana.

- Mnie nigdy nie uda艂o ci si臋 oszuka膰. Mam臋 mo偶e tak, ale nie mnie.

- Chyba nie ok艂amywa艂em Mony?

- Nigdy jej nie powiedzia艂e艣, jak bardzo j膮 kochasz. A to, czego si臋 nie m贸wi, mo偶na uzna膰 za po艣wiadczenie nieprawdy. Popatrzy艂 na ni膮 zdziwiony. Co za s艂ownictwo.

- Kiedy by艂am ma艂a, czyta艂am ukradkiem wszystkie papiery, jakie przynosi艂e艣 do domu. Czasem zaprasza艂am koleg贸w, siedzieli艣my u mnie w pokoju i czytali艣my stenogramy przes艂ucha艅 艣wiadk贸w. To by艂o fascynuj膮ce. Wtedy nauczy艂am si臋 wielu s艂贸w.

- Nie mia艂em o tym poj臋cia.

- I o to chodzi艂o. Lepiej powiedz, kto wed艂ug ciebie by艂 w mieszkaniu.

Szybko zmieni艂a temat rozmowy. On r贸wnie szybko postanowi艂 powiedzie膰 jej cz臋艣膰 prawdy. Zdarza si臋, nadzwyczaj rzadko, ale jednak, 偶e policjanci z jego pozycj膮 i tacy, kt贸rych zdj臋cia cz臋sto s膮 w gazetach albo kt贸rzy wyst臋puj膮 w telewizji, mog膮 zwr贸ci膰 na siebie uwag臋 przest臋pc贸w, maj膮cych na ich punkcie co艣 w rodzaju obsesji. Albo za艣lepienia, to mo偶e lepsze okre艣lenie. Zazwyczaj nie ma si臋 czym przejmowa膰. Nigdy jednak nie da si臋 niczego do ko艅ca przewidzie膰. Dobrze o tym wiedzie膰 i by膰 艣wiadomym zagro偶e艅. Nie jest to jednak pow贸d do niepokoju.

Ani przez chwil臋 mu nie wierzy艂a.

- Cz艂owiek, kt贸ry tam sta艂 z kastetami, nie przejawia艂 oznak 艣wiadomo艣ci. Widzia艂am tat臋, policjanta, kt贸ry si臋 boi.

- Mo偶e przy艣ni艂 mi si臋 jaki艣 koszmar - powiedzia艂 z wahaniem. - Wyja艣nij mi teraz, dlaczego nie mo偶esz spa膰.- My艣l臋 o tym, co zrobi膰 ze swoim 偶yciem.

- To, co pokaza艂y艣cie z Kajs膮, by艂o dobre.

- Ale nie takie dobre, jak by艣my chcia艂y.

- Masz czas na pr贸by.

- A mo偶e chcia艂abym robi膰 co艣 ca艂kiem innego.

-Co?

- Nad tym si臋 w艂a艣nie zastanawiam, kiedy budz臋 si臋 nocami. Otwieram oczy i my艣l臋, 偶e ci膮gle tego nie wiem.

- Zawsze mo偶esz mnie zbudzi膰 - powiedzia艂. - Jako policjant nauczy艂em si臋 s艂ucha膰. Niestety, w odpowiedziach lepsi s膮 inni.

Po艂o偶y艂a mu g艂ow臋 na ramieniu.

- Wiem. Ty dobrze s艂uchasz. Du偶o lepiej ni偶 mama. Ale odpowiedzie膰 mog臋 tylko ja.

D艂ugo siedzieli na kanapie. Po艂o偶yli si臋 o czwartej, kiedy by艂o ju偶 widno. Jedno go ucieszy艂o. 呕e potrafi s艂ucha膰 lepiej ni偶 Mona. Nie mia艂by nic przeciwko temu, 偶eby we wszystkim by膰 lepszym. Ale nie teraz, kiedy jest Bajba.

Wsta艂 tu偶 przed si贸dm膮. Linda spa艂a. Przed wyj艣ciem wypi艂 kaw臋. Pogoda by艂a nadal pi臋kna. Zacz臋艂o wia膰. W komendzie spotka艂 podnieconego Martinssona, kt贸ry obwie艣ci艂 urlopowy chaos, bo trudne 艣ledztwo wymaga艂o obecno艣ci wielu ludzi.

- Sko艅czy si臋 na tym, 偶e by膰 mo偶e dostan臋 urlop we wrze艣niu - z艂o艣ci艂 si臋. - Kto, do cholery, chce w tym czasie bra膰 urlop?

- Ja - przyzna艂 Wallander. - We wrze艣niu jad臋 z ojcem do W艂och.

Wszed艂 do swojego pokoju i nagle do niego dotar艂o, 偶e jest ju偶 艣roda, 6 lipca. W sobot臋 rano, za trzy dni, powinien czeka膰 na Bajb臋 na kopenhaskim lotnisku. Dopiero teraz sobie u艣wiadomi艂, 偶e ich podr贸偶 trzeba odwo艂a膰 albo przesun膮膰. W ostatnich, gor膮czkowych dniach unika艂 my艣lenia o tym, ale tego ranka zrozumia艂, 偶e tak d艂u偶ej by膰 nie mo偶e. Musi odwo艂a膰 rezerwacj臋 bilet贸w i hotelu. Niepokoi艂 si臋, jak Bajba zareaguje. Rozbola艂 go brzuch. Musi by膰 jakie艣 wyj艣cie, pomy艣la艂. Bajba mog艂aby przyjecha膰 tutaj. A mo偶e uda nam si臋 z艂apa膰 tego sukinsyna, kt贸ry zabija ludzi 艂 bierze skalpy.

Obawia艂 si臋 jej rozczarowania. Mimo 偶e mia艂a m臋偶a policjanta, Wallander my艣la艂, 偶e w jej opinii w kraju takim jak Szwecja wszystko wygl膮da inaczej. Nie m贸g艂 d艂u偶ej zwleka膰, powinien jej powiedzie膰, 偶e nie pojad膮 do Skagenu. Powinien podnie艣膰 s艂uchawk臋 i zadzwoni膰 do Rygi. Przesun膮艂 jednak t臋 nieprzyjemn膮 rozmow臋 na p贸藕niej. Nie by艂 przygotowany. Zapisa艂 w notatniku, co trzeba odwo艂a膰, a potem znowu sta艂 si臋 policjantem. Przemy艣la艂 to, do czego doszed艂 poprzedniego-dnia wieczorem na 艂awce morskiej s艂u偶by ratowniczej. Przed wyj艣ciem do pracy wyrwa艂 strony z podsumowaniem, po艂o偶y艂 je teraz przed sob膮 na biurku i czyta艂. To si臋 trzyma艂o kupy. Po艂膮czy艂 si臋 z Ebb膮 i porosi艂 j膮 o z艂apanie Waldemara Sj贸stena z Helsingborga. Kilka minut p贸藕niej oddzwoni艂a.

- Codziennie rano skrobie 艂贸dk臋 - powiedzia艂a. - Ale ju偶 jedzie. Odezwie si臋 w ci膮gu dziesi臋ciu minut.

Sj贸sten zadzwoni艂 po kwadransie. Mieli dwoje 艣wiadk贸w, starsze ma艂偶e艅stwo, kt贸re wieczorem, w dniu morderstwa Liljegrena, widzia艂o motocykl na Aschebergsgatan.

- Dok艂adnie to sprawd藕cie - poleci艂 Wallander. - To mo偶e by膰 bardzo wa偶ne.

- Sam chcia艂em si臋 tym zaj膮膰.

Wallander pochyli艂 si臋 nad sto艂em, jakby potrzebowa艂 wsparcia przed nast臋pnym pytaniem.

- Chcia艂bym ci臋 o co艣 prosi膰. Sprawa priorytetowa. Chcia艂bym, 偶eby艣 odszuka艂 jedn膮 z kobiet, kt贸re bywa艂y na przyj臋ciach u Liljegrena.- Dlaczego?

- My艣l臋, 偶e to wa偶ne. Musimy si臋 dowiedzie膰, kto tam przychodzi艂. 呕ebym m贸g艂 w tym niejako uczestniczy膰. Zrozumiesz, jak przejrzysz materia艂.

Wallander dobrze wiedzia艂, 偶e materia艂 dotycz膮cy trzech poprzednich morderstw nie uzasadnia jego pytania. Nie chcia艂 jednak wchodzi膰 w to g艂臋biej, przez jaki艣 czas wola艂 polowa膰 w pojedynk臋.

- Mam wi臋c wy艂uska膰 jak膮艣 kurw臋 - powiedzia艂 Sj贸sten.

- Tak. Je艣li to takie panie bywa艂y na przyj臋ciach.

- Podobno.

- Jak najszybciej daj mi zna膰. Przyjad臋 do Helsingborga.

- Je艣li kt贸r膮艣 znajd臋, mam j膮 zatrzyma膰?

- Za co?

- Nie wiem.

- Chcia艂bym tylko porozmawia膰. Nic wi臋cej. Powiniene艣 j膮 raczej uspokoi膰, 偶e nie ma si臋 czego obawia膰. Po co mi kto艣, kto si臋 boi i dostosowuje odpowiedzi do oczekiwa艅 przes艂uchuj膮cego.

- Postaram si臋 - obieca艂 Sj贸sten. - Ciekawe zadanie w 艣rodku lata.

Zako艅czyli rozmow臋. Wallander wr贸ci艂 do notatek z poprzedniego dnia. Tu偶 po 贸smej zadzwoni艂a Ann-Britt H贸glund z pytaniem, czy jest gotowy. Wzi膮艂 kurtk臋 i spotkali si臋 w recepcji. Zaproponowa艂 spacer do szpitala, 偶eby mogli si臋 przygotowa膰 do rozmowy z c贸rk膮 Carlmana. Wallander u艣wiadomi艂 sobie, 偶e nie zna imienia dziewczyny, kt贸ra go uderzy艂a w twarz.

- Erika - powiedzia艂a Ann-Britt H贸glund. - Nie pasuje do niej to imi臋.

- Dlaczego? - zdziwi艂 si臋 Wallander.- Kiedy s艂ysz臋 imi臋 鈥濫rika", my艣l臋 o silnej osobie. Bufetowa w hotelu, operator d藕wigu.

- Pasuje do mnie Kurt? - Przytakn臋艂a, rozbawiona.

- Wiem, 偶e 艂膮czenie charakteru z imieniem to g艂upota. Bawi臋 si臋 tym, ot, zabawa bez wi臋kszego znaczenia. Chocia偶 z drugiej strony trudno sobie wyobrazi膰 kota Burka albo psa Kici臋.

- Na pewno takie s膮. Co wiemy o Erice Carlman?

Szli z wiatrem, s艂o艅ce grza艂o z boku. Ann-Britt H贸glund powiedzia艂a, 偶e Erika Carlman ma dwadzie艣cia siedem lat. Przez pewien czas by艂a stewardes膮 w niedu偶ej angielskiej firmie czarterowej. Ima艂a si臋 r贸偶nych zaj臋膰, nigdzie jednak nie zagrza艂a miejsca. Zje藕dzi艂a ca艂y 艣wiat, wspomagana finansowo przez ojca. Wysz艂a za m膮偶 za peruwia艅skiego pi艂karza, szybko si臋 jednak rozwiod艂a.

- Wygl膮da mi na typow膮 dziewczyn臋 z wy偶szych sfer -przyzna艂 Wallander. - Kt贸ra od pocz膮tku prawie wszystko ma za darmo.

- Jej matka uwa偶a, 偶e ju偶 jako nastolatka mia艂a sk艂onno艣膰 do histerii. Taksie wyrazi艂a. Histeria. Trafniejsze by艂oby chyba okre艣lenie 鈥瀗euroza".

- Czy usi艂owa艂a ju偶 wcze艣niej pope艂ni膰 samob贸jstwo?

- Nie. W ka偶dym razie nikomu nic o tym nie wiadomo. Matka chyba nie k艂ama艂a.

- Musia艂a my艣le膰 powa偶nie - powiedzia艂 po namy艣le. - Naprawd臋 chcia艂a umrze膰.

- Te偶 mam takie wra偶enie.

Wallander nie m贸g艂 d艂u偶ej ukrywa膰, 偶e Erika da艂a mu w twarz. Je艣li dziewczyna napomknie o tym zaj艣ciu, nic nie usprawiedliwi jego milczenia. Nie licz膮c jego m臋skiej pr贸偶no艣ci. Zatrzyma艂 si臋 przed wjazdem do szpitala i powiedzia艂. By艂a zdumiona.

- Wydaje mi si臋, 偶e by艂 to jedynie atak histerii, o kt贸rej m贸wi艂a jej matka - doda艂.

Poszli dalej. Po chwili Ann-Britt H贸glund przystan臋艂a.

- Mo偶e by膰 pewien k艂opot - powiedzia艂a. - Ona jest przypuszczalnie w z艂ym stanie. Na pewno zdaje sobie spraw臋, 偶e przez kilka krytycznych dni by艂a w przedsionku 艣mierci. Nawet nie wiemy, czy 偶a艂uje tego, co zrobi艂a, czy jest w艣ciek艂a, 偶e pr贸ba si臋 nie powiod艂a. Je艣li ty do niej wejdziesz, mo偶e to dodatkowo pog艂臋bi膰 jej wyrzuty sumienia. Albo b臋dzie agresywna, albo wystraszona, albo nieprzyst臋pna.

Wallander od razu przyzna艂 jej racj臋.

- Dobrze, sama z ni膮 porozmawiaj. Ja poczekam w kawiarni.

- Ale musimy si臋 najpierw zastanowi膰, czego si臋 w艂a艣ciwie chcemy od niej dowiedzie膰.

Wallander wskaza艂 na 艂awk臋 przy szpitalnym postoju taks贸wek.

- W takim 艣ledztwie ma si臋 zawsze nadziej臋, 偶e odpowiedzi b臋d膮 ciekawsze od pyta艅 - zacz膮艂. - Powinna艣 wyj艣膰 od tego, czyjej pr贸ba samob贸jcza ma jaki艣 zwi膮zek ze 艣mierci膮 ojca. Jak to zrobisz, to twoja sprawa. Jej odpowiedzi nasun膮 ci nast臋pne pytania.

- No wi臋c za艂贸偶my, 偶e ona m贸wi 鈥瀟ak". By艂a tak za艂amana 艣mierci膮 ojca, 偶e nie chcia艂a d艂u偶ej 偶y膰.

- No to co艣 ju偶 wiemy.

- Ale co w艂a艣ciwie wiemy?

- Powinna艣 zada膰 nast臋pne pytanie. Na przyk艂ad, co ich 艂膮czy艂o. Czy by艂 to zwyk艂y zwi膮zek uczuciowy mi臋dzy ojcem a c贸rk膮, a mo偶e by艂o w tym co艣 innego?

- A je艣li powie, 偶e 鈥瀗ie"?- Wtedy zacznij od tego, 偶e jej nie wierzysz. Ale tego nie m贸w. W ka偶dym razie nie przyjmujesz do wiadomo艣ci, 偶e z innych powod贸w pr贸bowa艂a urz膮dzi膰 dwa pogrzeby jednocze艣nie.

- Czyli po jej 鈥瀗ie" powinnam si臋 zainteresowa膰 powodami, dla kt贸rych nie m贸wi prawdy?

- Mniej wi臋cej. Istnieje naturalnie trzecia mo偶liwo艣膰. 呕e chcia艂a z sob膮 sko艅czy膰, bo wiedzia艂a co艣 o 艣mierci ojca, i nie mog艂a tego rozwi膮za膰 inaczej, ni偶 zabieraj膮c to z sob膮 do grobu.

- Widzia艂a morderc臋?

- Mo偶liwe.

- I nie chcia艂a, 偶eby to wysz艂o na jaw?

-Te偶 mo偶liwe.

- Dlaczego?

- Znowu s膮 co najmniej dwie mo偶liwo艣ci. Chce os艂ania膰 morderc臋 albo chce chroni膰 pami臋膰 po ojcu.

Westchn臋艂a z rezygnacj膮.

- Nie wiem, czy sobie poradz臋.

- Jasne, 偶e sobie poradzisz. Poczekam w kawiarni albo tutaj. I nie spiesz si臋.

Odprowadzi艂 j膮 do recepcji. Pomy艣la艂 o sytuacji sprzed kilku tygodni, kiedy si臋 dowiedzia艂 o 艣mierci Salomonssona. Nie przeczuwa艂 tego, co mia艂o nadej艣膰. Ann-Britt H贸glund spyta艂a w informacji o pok贸j chorej i znikn臋艂a w korytarzu. Wallander wszed艂 do kawiarni, ale po chwili si臋 rozmy艣li艂 i usiad艂 na 艂awce ko艂o postoju taks贸wek. Usypuj膮c nog膮 zacz臋ty przez Ann-Britt H贸glund kopczyk ze 偶wiru, jeszcze raz pomy艣la艂 o wczorajszych wnioskach. Rozwa偶ania przerwa艂 mu nagle telefon, kt贸ry zadzwoni艂 w kieszeni kurtki.

- Dzisiaj po po艂udniu przylatuje na Sturup dw贸ch wywiadowc贸w z centrali, Ludwigsson i Hamren - odezwa艂 si臋 zagonionym g艂osem Hansson. - Znasz ich?- Tylko z nazwiska. To zdolni ludzie. Hamren bra艂 chyba udzia艂 w sprawie laserowca.

- Czy mo偶esz po nich wyj艣膰 na lotnisko?

- Nie - odpowiedzia艂 Wallander po chwili namys艂u. - Przypuszczalnie pojad臋 do Helsingborga.

- Birgersson nic o tym nie m贸wi艂. Przed chwil膮 z nim rozmawia艂em.

- Pewnie maj膮 te same problemy z komunikacj膮 co my -cierpliwie odpar艂 Wallander. - My艣l臋, 偶e twoja obecno艣膰 by艂aby w艂a艣ciwsza.

- A to niby czemu?

- Dla podkre艣lenia respektu. Kilka lat temu, kiedy by艂em w Rydze, wyjechali po mnie limuzyn膮. Rosyjsk膮 i star膮, ale zawsze. To wa偶ne, 偶eby ludzie czuli si臋 mile widziani.

- Dobrze - zgodzi艂 si臋 Hansson. - Tak zrobimy. Gdzie teraz jeste艣?

- W szpitalu.

- 殴le si臋 czujesz?

- C贸rka Carlmana. Zapomnia艂e艣?

- Je艣li mam by膰 szczery, tak.

-Powinni艣my si臋 cieszy膰, 偶e wszyscy jednocze艣nie nie zapominamy o tym samym - powiedzia艂 Wallander.

Nie wiedzia艂, czy Hansson odczyta艂 jego ironi臋. Po艂o偶y艂 kom贸rk臋 na 艂awce i patrzy艂 na wr贸bla, kt贸ry balansowa艂 na kraw臋dzi kosza na 艣mieci. Ann-Britt nie by艂o ju偶 blisko trzydzie艣ci minut. Zamkn膮艂 oczy i wystawi艂 twarz do s艂o艅ca. Zastanawia艂 si臋, co powie Bajbie. Na 艂awce usiad艂 z hukiem m臋偶czyzna z nog膮 w gipsie. Po pi臋ciu minutach przyjecha艂a taks贸wka. M臋偶czyzna odjecha艂. Wallander pospacerowa艂 przed wej艣ciem do szpitala, potem znowu usiad艂. Min臋艂a godzina.

Wysz艂a ze szpitala po godzinie i pi臋ciu minutach i usiad艂a obok niego na 艂awce. Nie potrafi艂 odgadn膮膰 z wyrazu jej twarzy, jak posz艂o.

- Chyba zapomnieli艣my o jeszcze jednym powodzie, dla kt贸rego cz艂owiek chce pope艂ni膰 samob贸jstwo - powiedzia艂a. -Splin.

- Taka by艂a jej odpowied藕?

- Nie musia艂am pyta膰. Siedzia艂a na krze艣le, w szpitalnym szlafroku, nieuczesana, blada, nieobecna my艣lami, w do艂ku. 鈥濸o co 偶y膰?" Takie by艂y jej pierwsze s艂owa. Szczerze m贸wi膮c, wydaje mi si臋, 偶e ona znowu spr贸buje.

Wallander uzna艂 swoj膮 pomy艂k臋. Przeoczy艂 najzwyklejszy motyw samob贸jc贸w. 呕e si臋 po prostu nie chce 偶y膰.

- Ale chyba mimo wszystko rozmawia艂a艣 o ojcu.

- Nie znosi艂a go. I jestem raczej pewna, 偶e nigdy jej nie wykorzystywa艂.

- Powiedzia艂a to?

- Niekt贸rych rzeczy nie musi si臋 m贸wi膰.

- A morderstwo?

- Nie by艂a tym zainteresowana.

- Wygl膮da艂o to wiarygodnie?

- My艣l臋, 偶e powiedzia艂a dok艂adnie to, co czu艂a. Dziwi艂a si臋, 偶e przysz艂am. Wyja艣ni艂am jej, 偶e szukamy sprawcy. Jej zdaniem, na pewno wielu pragn臋艂o 艣mierci jej ojca. Za jego bezwzgl臋dno艣膰 w interesach. Za spos贸b bycia.

- Nic nie wspomnia艂a o tym, 偶e m贸g艂 mie膰 inn膮 kobiet臋?

-Nie.

Wallander przygl膮da艂 si臋 pos臋pnie wr贸blowi, kt贸ry wr贸ci艂 do kosza na 艣mieci.

- No to co艣 wiemy - powiedzia艂. - Wiemy, 偶e nic nowego nie wiemy.

Ruszyli do komendy. By艂a za kwadrans jedenasta. Szli pod wiatr, kt贸ry teraz przybra艂 na sile. W po艂owie drogi zadzwoni艂 telefon Wallandera. Odwr贸ci艂 si臋 plecami do wiatru i odebra艂. Svedberg.- Chyba znale藕li艣my miejsce, w kt贸rym zosta艂 zamordowany Bj贸rn Fredman - powiedzia艂. - Pomost na zach贸d od miasta.

Przygn臋bienie, jakie odczuwa艂 po bezowocnej wizycie w szpitalu, natychmiast znikn臋艂o.

- Dobrze.

- Cz艂owiek, kt贸ry do nas zadzwoni艂, m贸wi艂 o krwi. Kto艣 m贸g艂 patroszy膰 ryby, ale w膮tpi臋. Go艣膰 jest laborantem, od trzydziestu pi臋ciu lat bada pr贸bki krwi. Poza tym twierdzi, 偶e tu偶 obok s膮 艣lady opon. Sta艂 tam samoch贸d. Czemu nie ford z sze艣膰dziesi膮tego si贸dmego roku?

- Za pi臋膰 minut mo偶emy wyje偶d偶a膰 - powiedzia艂 Wallander.

Szli pod g贸rk臋, teraz znacznie szybciej. Wallander zrelacjonowa艂 Ann-Britt przebieg rozmowy. Ju偶 zapomnieli o Erice Carlman.

Hoover wysiad艂 z poci膮gu w Ystadzie o jedenastej zero trzy. Motorower zostawi艂 tego dnia w domu. Wychodz膮c tylnym wyj艣ciem, zobaczy艂, 偶e nie ma ju偶 policyjnej blokady przy wykopie, gdzie wepchn膮艂 ojca. Poczu艂 rozczarowanie i gniew. 艢cigaj膮cy go policjanci byli za s艂abi. W偶yciu nie zdaliby najprostszego egzaminu wst臋pnego do akademii FBI. Odezwa艂o si臋 w nim serce Geronima. Wiadomo艣膰 by艂a wyra藕na i jasna. Zrobi tak, jak postanowi艂. Z艂o偶y siostrze dwie ofiary. Zakopie pod jej oknem dwa skalpy. I serce dziewczyny. Jako dar. A potem p贸jdzie do szpitala i wyjd膮 stamt膮d razem. 呕ycie b臋dzie zupe艂nie inne. Kt贸rego艣 dnia mo偶e oboje przeczytaj膮 jej pami臋tnik, wspominaj膮c wydarzenia, kt贸re wyprowadzi艂y j膮 z ciemno艣ci.

Ruszy艂 do centrum. 呕eby nie zwraca膰 na siebie uwagi, w艂o偶y艂 buty. Nie podoba艂o si臋 to jego stopom. Z rynku skr臋ci艂 w prawo i poszed艂 pod dom policjanta i dziewczyny, kt贸ra z pewno艣ci膮 jest jego c贸rk膮. Przyjecha艂 zasi臋gn膮膰 informacji. Akcj臋 wyznaczy艂 sobie na nast臋pny dzie艅, wieczorem, albo dzie艅 p贸藕niej. Nie ma potrzeby, 偶eby siostra by艂a w szpitalu d艂u偶ej. Usiad艂 na schodach s膮siedniego domu. 膯wiczy艂 si臋 w zapominaniu o czasie. Nie my艣le膰, dop贸ki znowu nie odda si臋 sprawie. Du偶o si臋 jeszcze musi uczy膰, 偶eby opanowa膰 t臋 sztuk臋 do perfekcji. Ale nie w膮tpi艂, 偶e pewnego dnia mu si臋 to uda.

Czeka艂 dwie godziny. Wysz艂a. Wyra藕nie jej si臋 spieszy艂o i zmierza艂a do 艣r贸dmie艣cia.

Ruszy艂 za ni膮 i nie spuszcza艂 z oczu. Kiedy znale藕li si臋 przy pomo艣cie, Wallander nie w膮tpi艂, 偶e dobrze trafili. W艂a艣nie tak sobie wyobra偶a艂 to miejsce. Nad morzem, oko艂o dziesi臋ciu kilometr贸w na zach贸d od Ystadu. Jechali nadbrze偶n膮 szos膮, a偶 zobaczyli stoj膮cego na poboczu m臋偶czyzn臋 w kr贸tkich spodenkach i koszulce reklamuj膮cej klub golfowy w Malmberget. Poprowadzi艂 ich boczn膮 drog膮 i bardzo szybko zauwa偶yli niewidoczny z szosy pomost. Zatrzymali si臋, 偶eby nie zniszczy膰 艣lad贸w opon. Pi臋膰dziesi臋cioletni laborant, Erik Wiberg, wyja艣ni艂, 偶e lato sp臋dza w domku letniskowym i cz臋sto czyta na pomo艣cie poranne gazety. Tego dnia, 29 czerwca, te偶 si臋 tam uda艂 i wtedy zauwa偶y艂 艣lady opon i ciemne plamy na br膮zowym drewnie. Ale si臋 nad tym nie zastanawia艂. Tego samego dnia pojecha艂 z rodzin膮 do Niemiec i po powrocie, kiedy przeczyta艂 w gazecie, 偶e policja szuka miejsca zbrodni, prawdopodobnie blisko morza, przypomnia艂 sobie o plamach. Poniewa偶 pracuje w laboratorium, gdzie cz臋sto badaj膮 krew zwierz膮t hodowlanych, domy艣la艂 si臋, 偶e na pomo艣cie jest krew. Nyberg, kt贸ry przyjecha艂 chwil臋 po Wallanderze, kl臋cza艂 ko艂o 艣lad贸w opon. Bola艂 go z膮b i by艂 bardziej wkurzony ni偶 kiedykolwiek. Tylko z Wallanderem mia艂 si艂臋 rozmawia膰.

- To mo偶e by膰 ford Fredmana - powiedzia艂. - Ale musimy to naturalnie dok艂adnie zbada膰.

Razem poszli na pomost. Wallander przyzna艂, 偶e mieli szcz臋艣cie. Pomog艂o im suche lato. Gdyby pada艂o, pewnie nie zabezpieczyliby 偶adnych 艣lad贸w.

- Czy pada艂o po dwudziestym 贸smym czerwca? - spyta艂 Martinssona, kt贸ry mia艂 najlepsz膮 pami臋膰 do pogody.

- Pokropi艂o rano w sob贸tk臋 - bez wahania odpowiedzia艂 Martinsson. - Potem nic.

- No to blokujemy - zdecydowa艂 Wallander i skin膮艂 na Ann-Britt H贸glund.

Posz艂a zadzwoni膰 po ludzi, 偶eby zagrodzili teren wok贸艂 pomostu.

- Patrzcie, gdzie stawiacie nogi - przypomnia艂 Wallander. . Stan膮艂 przy mocowaniach pomostu i patrzy艂 na plamy krwi, potem spojrza艂 w kierunku szosy. S艂ysza艂 szum samochod贸w, ale ich nie widzia艂. Dostrzeg艂 jedynie kawa艂ek dachu du偶ej ci臋偶ar贸wki. Co艣 mu przysz艂o do g艂owy. Ann-Britt H贸glund ci膮gle rozmawia艂a z Ystadem.

- Popro艣, 偶eby zabrali map臋 Ystadu, Malm贸, Helsingborga i okolic - powiedzia艂, po czym wszed艂 na pomost.

Spojrza艂 w wod臋. Dno by艂o kamieniste. Kilka metr贸w dalej, na brzegu, sta艂 Erik Wiberg.

- Gdzie tu jest najbli偶szy dom?- spyta艂 Wallander.

- Par臋set metr贸w st膮d - odpowiedzia艂 Wiberg. - Po drugiej stronie drogi. Na zach贸d. Nyberg wszed艂 na pomost.

- Mamy nurkowa膰? - spyta艂.- Tak. Zaczniemy w promieniu dwudziestu pi臋ciu metr贸w. - Wskaza艂 na pier艣cienie w drewnie pomostu. - Odciski palc贸w. Je艣li Bj贸rn Fredman zosta艂 zabity tutaj, musia艂 by膰 przywi膮zany. Nasz sprawca porusza si臋 boso i nie wk艂ada r臋kawiczek.

- Czego maj膮 szuka膰 nurkowie?

- Nie wiem - powiedzia艂 Wallander po namy艣le. - Zobaczymy, co znajd膮. Wydaje mi si臋, 偶e na odcinku mi臋dzy pomostem a miejscem parkowania samochodu powinny by膰 艣lady morszczynu.

- Samoch贸d nie zawraca艂. Wyjecha艂 na szos臋 ty艂em. Nie m贸g艂 widzie膰 nadje偶d偶aj膮cych aut. S膮 wi臋c tylko dwie mo偶liwo艣ci. Je艣li facet nie jest szale艅cem.

Wallander uni贸s艂 brwi.

- Jest szale艅cem.

- Ale nie takim - zauwa偶y艂 Nyberg.

Wallander zrozumia艂, o co mu chodzi. Nie wyjecha艂by na szos臋 bez wsp贸lnika albo zrobi艂 to w nocy, orientuj膮c si臋 po 艣wiat艂ach samochod贸w.

- Nie mia艂 pomocnika - stwierdzi艂 Wallander. - To musia艂o si臋 sta膰 noc膮. Pozostaje tylko pytanie, dlaczego przewi贸z艂 zw艂oki Fredmana do wykopu pod dworcem w Ystadzie.

- Sam powiedzia艂e艣, 偶e jest szalony - przypomnia艂 Nyberg.

Kilka minut p贸藕niej przyjecha艂a mapa. Wallander poprosi艂 Martinssona o d艂ugopis i usiad艂 na kamieniu przy pomo艣cie. Zakre艣li艂 Ystad, Bjaresj贸 i Helsingborg, zaznaczy艂 pomost tu偶 przy bocznej drodze na Charlottenlund i ponumerowa艂. Potem przywo艂a艂 Ann-Britt H贸glund, Martinssona i Svedberga, kt贸ry dojecha艂 na ko艅cu i tego dnia zamiast czapki z daszkiem w艂o偶y艂 brudny s艂omkowy kapelusz.

Pokaza艂 na map臋, roz艂o偶on膮 na kolanach.- T臋dy si臋 przemieszcza艂. A tutaj s膮 miejsca zbrodni. To si臋 uk艂ada w pewien wz贸r.

- Jak ulica - zauwa偶y艂 Svedberg. - Od Ystadu do Helsingborga. Skalpuj膮cy morderca z S贸derslattu.

- To ma艂o zabawne - przyzna艂 Martinsson.

- Nie pr贸buj臋 by膰 zabawny - zaprotestowa艂 Svedberg. -M贸wi臋, jak jest.

- W og贸lnym zarysie to si臋 zgadza - stwierdzi艂 Wallander.

- Teren jest dosy膰 ograniczony. Jedno morderstwo w Ystadzie, jedno by膰 mo偶e tutaj, bo na razie nie mamy pewno艣ci, i podrzucenie cia艂a w Ystadzie, inne tu偶 pod Ystadem, w Bjaresj贸, a na ko艅cu Helsingborg.

- Wi臋kszo艣膰 ogranicza si臋 do Ystadu - powiedzia艂a Ann-Britt H贸glund. - Czy to znaczy, 偶e ten cz艂owiek tam mieszka?

- Z wyj膮tkiem Bj贸rna Fredmana ofiary znaleziono w pobli偶u ich dom贸w albo w domu 鈥 stwierdzi艂 Wallander. - To mapa ofiar, nie mordercy.

- No to Malm贸 te偶 trzeba zaznaczy膰 - zwr贸ci艂 uwag臋 Svedberg. - Tam mieszka艂 Bj贸rn Fredman.

Wallander zakre艣li艂 Malm贸. Wiatr szarpa艂 map膮.

- Teraz obraz jest inny - zauwa偶y艂a Ann-Britt H贸glund.

- Zamiast ulicy mamy dwie prostopad艂e. A Malm贸 jest w 艣rodku.

- Bj贸rn Fredman ca艂y czas nie pasuje do wzoru - powiedzia艂 Wallander.

- A gdyby艣my zaznaczyli jeszcze jeden punkt - wtr膮ci艂 Martinsson. - Lotnisko. To co nam wyjdzie?

- Ruch - skwitowa艂 Wallander. - W wypadku zab贸jstwa Fredmana.

Wiedzia艂, 偶e zbli偶aj膮 si臋 do decyduj膮cego wniosku.

- Poprawcie mnie, je艣li si臋 myl臋 - kontynuowa艂. - Bj贸rn Fredman mieszka w Malm贸. Razem z zab贸jc膮, kt贸ry go obezw艂adnia albo nie, przyje偶d偶a fordem tutaj i tutaj Bj贸rir Fredman umiera. Potem sprawca z ofiar膮 jad膮 do Ystadu, zw艂oki l膮duj膮 w wykopie, samoch贸d wraca na zach贸d i parkuje ko艂o lotniska, mniej wi臋cej w po艂owie drogi mi臋dzy Malm贸 i Ystadem. Tam urywaj膮 si臋 wszelkie 艣lady.

- Ze Sturupu jest du偶o mo偶liwo艣ci transportu - wtr膮ci艂 Svedberg. - Taks贸wki, autobusy lotniskowe, wynaj臋te samochody. Inny pojazd, kt贸ry si臋 wcze艣niej zaparkowa艂o.

- Znaczy艂oby to, 偶e morderca raczej nie mieszka w Ystadzie - powiedzia艂 Wallander. - Pr臋dzej w Malm贸. Chocia偶 r贸wnie dobrze mo偶e to by膰 Lund albo Helsingborg, albo czemu nie Kopenhaga?

- Je艣li nas nie wyprowadza w pole - odezwa艂a si臋 Ann-Britt H贸glund. - Mieszka w Ystadzie, ale nie chce, 偶eby艣my to odkryli.

- To naturalnie mo偶liwe - z wahaniem zgodzi艂 si臋 Wallander. - Ale trudno mi w to uwierzy膰.

-Inaczej m贸wi膮c, powinni艣my si臋 baczniej przyjrze膰 Sturupowi - spointowa艂 Martinsson. Wallander skin膮艂 g艂ow膮.

- My艣l臋, 偶e ten, kogo szukamy, je藕dzi motocyklem - powiedzia艂. - Ju偶 o tym m贸wili艣my. Prawdopodobnie widziano motocykl przed domem Liljegrena w Helsingborgu. S膮 艣wiadkowie. Sj贸sten si臋 tym zajmuje. Poniewa偶 po po艂udniu dostaniemy posi艂ki, b臋dziemy chyba mogli dok艂adnie sprawdzi膰 warianty transportu ze Sturupu. Szukamy m臋偶czyzny, kt贸ry w nocy z dwudziestego 贸smego na dwudziestego dziewi膮tego czerwca zaparkowa艂 tam forda i jako艣 musia艂 si臋 stamt膮d wydosta膰. Je艣li nie pracuje na lotnisku.

- Na jedno pytanie w og贸le nie mo偶emy odpowiedzie膰 -stwierdzi艂 Svedberg, - Jak ten potw贸r wygl膮da

- O jego twarzy nic nie wiemy - powiedzia艂 Wallander. -Wiemy natomiast, 偶e jest silny. Poza tym okienko piwniczne w Helsingborgu 艣wiadczy o tym, 偶e jest szczup艂y. Sumuj膮c, mamy do czynienia z cz艂owiekiem wysportowanym. Kt贸ry na dok艂adk臋 chodzi boso.

- Wspomnia艂e艣 o Kopenhadze - przypomnia艂 Martinsson. - Czy to znaczy, 偶e on mo偶e by膰 cudzoziemcem?

- W膮tpi臋 - odpar艂 Wallander. - Wydaje mi si臋, 偶e to rdzennie szwedzki seryjny zab贸jca.

- To niewiele mamy trop贸w- zauwa偶y艂 Svedberg.- Czynie znaleziono ani jednego w艂osa? Czy to blondyn, czy brunet?

- Nie wiemy - powiedzia艂 Wallander. - Ekholm w膮tpi, 偶eby zwraca艂 na siebie uwag臋. Nie wiemy, jak jest ubrany w czasie pope艂niania zbrodni.

- Czy wiemy co艣 o jego wieku? - spyta艂a Ann-Britt H贸glund.

- Nie - odpar艂 Wallander. - Jego ofiary to starsi m臋偶czy藕ni. Z wyj膮tkiem Bj贸rna Fredmana. Ale z tego, 偶e jest wysportowany, chodzi boso i je藕dzi motocyklem, wy艂ania si臋 obraz m艂odego cz艂owieka. Tylko tyle.

- Je艣li prowadzi motocykl - powiedzia艂 Svedberg - musi mie膰 wi臋cej ni偶 osiemna艣cie lat.

- Albo szesna艣cie - skorygowa艂 Martinsson. - Je艣li to lekki motocykl.

- A mo偶e zacz膮膰 od Bj贸rna Fredmana? - zastanawia艂a si臋 Ann-Britt H贸glund. - Jest du偶o m艂odszy od pozosta艂ych. Mo偶e w tym samym wieku, co sprawca? By艂by to wi臋c kto艣 poni偶ej pi臋膰dziesi膮tki. A troch臋 wysportowanych w tym wieku pewnie by si臋 znalaz艂o.

Wallander ponuro przygl膮da艂 si臋 kolegom. Wszyscy byli poni偶ej pi臋膰dziesi膮tki, najm艂odszy, Martinsson, mia艂 ponad trzydzie艣ci, 偶adnego jednak nie da艂oby si臋 nazwa膰 wysportowanym.

- Ekholm szkicuje portrety psychologiczne tego cz艂owieka - powiedzia艂 Wallander i wsta艂. - Powinni艣my je codziennie przegl膮da膰. Mog膮 nam podsun膮膰 jakie艣 pomys艂y.

Noren przyni贸s艂 Wallanderowi telefon. Wallander kucn膮艂 pod wiatr. Dzwoni艂 Sj贸sten.

- Chyba kogo艣 ci znalaz艂em - oznajmi艂. - Ta kobieta trzy razy by艂a na przyj臋ciu u Liljegrena.

- Dobrze - powiedzia艂 Wallander. - Kiedy mog臋 si臋 z ni膮 zobaczy膰?

- Kiedy chcesz.

Wallander spojrza艂 na zegarek. By艂o dwadzie艣cia po dwunastej.

- B臋d臋 u ciebie najp贸藕niej o trzeciej. Chyba znale藕li艣my miejsce, gdzie zosta艂 zabity Bj贸rn Fredman.

- S艂ysza艂em. Wiem te偶, 偶e Ludwigsson i Hamren jad膮 ze Sztokholmu. S膮 w porz膮dku.

- Co ze 艣wiadkami, kt贸rzy widzieli m臋偶czyzn臋 na motocyklu?

- M臋偶czyzny nie widzieli, widzieli motocykl. Pr贸bujemy si臋 dowiedzie膰, jakiej marki. Ale to nie艂atwe, bo oboje 艣wiadkowie to starsi pa艅stwo. Poza tym s膮 mi艂o艣nikami sport贸w na 艣wie偶ym powietrzu i nie znosz膮 wszystkiego, co je藕dzi na benzyn臋. Mo偶e si臋 okaza膰, 偶e widzieli taczk臋.

Co艣 zachrobota艂o w s艂uchawce, po艂膮czenie odfrun臋艂o z wiatrem. Nyberg sta艂 przy pomo艣cie i pociera艂 spuchni臋ty policzek.

- Jak leci? - spyta艂 zach臋caj膮co Wallander.

- Czekam na nurk贸w.- Bardzo ci臋 boli?

- To z膮b m膮dro艣ci.

- Wyrwij go.

- Wyrw臋. Ale najpierw chc臋 tu nurk贸w.

- Czy na pomo艣cie jest krew?

- Najprawdopodobniej. Najp贸藕niej dzisiaj wieczorem dowiesz si臋, czy p艂yn臋艂a kiedy艣 w ciele Fredmana.

Wallander zostawi艂 Nyberga i poinformowa艂 innych, 偶e jedzie do Helsingborga. Id膮c do samochodu, co艣 sobie przypomnia艂. Wr贸ci艂.

- Louise Fredman - zwr贸ci艂 si臋 do Svedberga. - Czy Per Akeson mia艂 dla nas co艣 wi臋cej?

Svedberg nie wiedzia艂 i obieca艂 porozmawia膰 z Akesonem. Wallander skr臋ci艂 przy Charlottenlundzie. Pomy艣la艂, 偶e morderca starannie wybra艂 miejsce zamordowania Fredmana. Z najbli偶szego domu nie mo偶na by艂o us艂ysze膰 krzyk贸w ofiary. Dojecha艂 do E65 i skr臋ci艂 na Malm贸. Wiatr miota艂 samochodem. Niebo ci膮gle by艂o bezchmurne. Pomy艣la艂 o rozmowie nad map膮. Wiele przemawia艂o za tym, 偶e sprawca mieszka w Malm贸. A w ka偶dym razie nie w Ystadzie. Tylko dlaczego zada艂 sobie tyle trudu, wpychaj膮c Bjorna Fredmana do wykopu przy stacji kolejowej? Czy nie jest tak, jak powiedzia艂 Ekholm, 偶e on rzuca wyzwanie policji? Kiedy skr臋ci艂 na Stu-rup, pomy艣la艂, 偶e m贸g艂by pojecha膰 na lotnisko. Ale zrezygnowa艂. Co by za艂atwi艂? Wa偶niejsza by艂a rozmowa w Helsingborgu. Skr臋ci艂 na Lund i zastanawia艂 si臋, jak膮 kobiet臋 odszuka艂 Sj贸sten.

Nazywa艂a si臋 Elisabeth Carlen. By艂a czwarta, kiedy wesz艂a do gabinetu inspektora Waldemara Sj贸stenawhelsingborskiej komendzie. Mia艂a powy偶ej trzydziestki. Wallander poda艂 jej r臋k臋 i pomy艣la艂, 偶e przypomina mu pani膮 pastor, kt贸r膮 tydzie艅 temu pozna艂 w Smedstorpie. Mo偶e dlatego, 偶e by艂a ubrana na czarno i mocno umalowana? Poprosi艂, 偶eby usiad艂a. Sj贸sten trafi艂 w dziesi膮tk臋, opisuj膮c j膮 jako szalenie atrakcyjn膮 z powodu ch艂odnego, niech臋tnego 艣wiatu spojrzenia. Wallander odni贸s艂 wra偶enie, 偶e chcia艂a stanowi膰 wyzwanie dla wszystkich m臋偶czyzn, kt贸rzy znajd膮 si臋 w jej pobli偶u. Nigdy przedtem nie widzia艂 takiego spojrzenia. By艂a w nim pogarda i ciekawo艣膰. Kiedy zapala艂a papierosa, powt贸rzy艂 w my艣lach jej 偶yciorys. Sj贸sten by艂 zwi臋z艂y i dok艂adny.

- Elisabeth Carlen jest kurw膮 - powiedzia艂. - Odk膮d sko艅czy艂a dwadzie艣cia lat, nikim innym bodaj nie by艂a. Jest po podstaw贸wce, jaki艣 czas pracowa艂a jako kelnerka na promie kursuj膮cym po Sundzie. Potem jej si臋 znudzi艂o i pr贸bowa艂a otworzy膰 z przyjaci贸艂k膮 sklep, ale si臋 nie uda艂o. Zainwestowa艂a po偶yczone pieni膮dze, kt贸re pod偶yrowali jej rodzice. Dosz艂o mi臋dzy nimi do konfliktu i zacz臋艂a wie艣膰 w臋drowne 偶ycie. Najpierw Kopenhaga, potem Amsterdam. Kiedy mia艂a siedemna艣cie lat, je藕dzi艂a tam jako kurierka po amfetamin臋. Sama te偶 pewnie bra艂a, ale potrafi艂a to kontrolowa膰. Tak si臋 z ni膮 zetkn膮艂em po raz pierwszy. Potem na kilka lat znikn臋艂a, nic, czarna dziura, by si臋 nagle objawi膰 w Malm贸 w chytrze zakamuflowanej sieci burdeli.

W tym miejscu Wallander mu przerwa艂.

- To ci膮gle s膮 burdele? - spyta艂 zdziwiony.

- Kurewskie domy - poprawi艂 si臋 Sj贸sten. - Jak go zwa艂, tak go zwa艂, ale s膮. Jasne, 偶e s膮. Nie macie tego w Ystadzie? Spokojnie, b臋d膮.

Wallander o nic wi臋cej ju偶 nie spyta艂.

- Naturalnie nie chodzi艂a po ulicy - podj膮艂 Sj贸sten. - Zainstalowa艂a si臋 w domu. Zapewni艂a sobie grono ekskluzywnych klient贸w. Najwyra藕niej mia艂a w sobie co艣 poci膮gaj膮cego, dzi臋ki czemu jej warto艣膰 rynkowa si臋gn臋艂a szczyt贸w. Nie og艂asza艂a si臋 w pornusach. Spytaj j膮, co w niej takiego szczeg贸lnego. To mog艂oby by膰 ciekawe. W p贸藕niejszych latach jest widywana w kr臋gach, z kt贸rymi ma styczno艣膰 Ake Liljegren. Bywa艂a w restauracjach z niekt贸rymi jego dyrektorami. Sztokholmska policja kilkakrotnie interesowa艂a si臋 m臋偶czyznami, kt贸rych akurat trzyma艂a pod r臋k臋. Tyle w skr贸cie o Elisabeth Carlen. Dosy膰 szcz臋艣liwa szwedzka prostytutka.

- Dlaczego wybra艂e艣 w艂a艣nie j膮?

- Jest mi艂a. Cz臋sto z ni膮 rozmawia艂em, nie boi si臋. Jak jej m贸wi臋, 偶e nie jest o nic podejrzana, to mi wierzy. My艣l臋, 偶e ma kurewski instynkt samozachowawczy. Przywi膮zuje wag臋 do pewnych spraw. Nie lubi policji. Dobrym sposobem pozbycia si臋 nas jest dobry uk艂ad z takimi jak ty i ja.

Wallander zdj膮艂 kurtk臋 i przesun膮艂 papiery na biurku. Elisabeth Carlen pali艂a. 艢ledzi艂a spojrzeniem ka偶dy jego ruch. Wallander pomy艣la艂 o czujnym ptaku.

- Wiesz, 偶e nie jeste艣 o nic podejrzana - zacz膮艂.

- Ake Liljegren upiek艂 si臋 w piekarniku - powiedzia艂a. - Widzia艂am to urz膮dzenie. Supernowoczesne. Ale nie ja je w艂膮czy艂am.

- Nikt tak nie my艣li. Potrzebuj臋 informacji. Chc臋 namalowa膰 obraz. Na razie mam tylko ram臋. Przyda艂aby si臋 fotografia z przyj臋cia u Liljegrena, w jego willi. Chcia艂bym pozna膰 jego go艣ci.

- Nie, wcale nie tego chcesz. Mam ci powiedzie膰, kto go zabi艂. Nie mog臋.

- Co pomy艣la艂a艣, kiedy si臋 dowiedzia艂a艣 o jego 艣mierci?

- Nic nie my艣la艂am. Roze艣mia艂am si臋.

- Dlaczego? 艢mier膰 raczej nie sk艂ania do 艣miechu.- Najwyra藕niej nie wiesz, 偶e on mia艂 inne plany. Chcia艂 by膰 pochowany pod Madrytem. Skanska budowa艂a mu mauzoleum wed艂ug jego rysunk贸w. Marmur z W艂och i tak dalej. A umar艂 w piekarniku. My艣l臋, 偶e te偶 by si臋 艣mia艂.

- Wr贸膰my do przyj臋膰 - powiedzia艂 Wallander. - Podobno by艂y burzliwe.

-By艂y.

-W jakim sensie?

- W ka偶dym.

- Mog艂aby艣 by膰 troch臋 dok艂adniejsza? Kilka razy g艂臋boko zaci膮gn臋艂a si臋 papierosem. My艣la艂a. Wallander ca艂y czas czu艂 na sobie jej spojrzenie.

- Ake Liljegren lubi艂 gromadzi膰 ludzi, kt贸rzy w nadmiarze korzystali z urok贸w 偶ycia. Mo偶na by powiedzie膰, 偶e byli to ludzie nienasyceni. Z apetytem na w艂adz臋, pieni膮dze i seks. Ake Liljegren mia艂 opini臋 cz艂owieka godnego zaufania. Zapewnia艂 swoim go艣ciom poczucie bezpiecze艅stwa. 呕adnych ukrytych kamer, 偶adnych wtyczek. Nikt nigdy s艂owem nie wspomnia艂 o przyj臋ciach. No i wiedzia艂, jakie kobiety zaprasza膰.

- Takie jak ty?

- Takie jak ja.

- A poza tym?

Nie zrozumia艂a pytania.

- Jakie inne kobiety tam by艂y?

- To zale偶a艂o od 偶ycze艅.

- Jakich 偶ycze艅?

- Go艣ci. M臋偶czyzn.

- Na przyk艂ad?

- Niekt贸rzy 偶yczyli sobie mojej obecno艣ci.

- To ju偶 wiem. A te inne?

- Nie wymieni臋 偶adnych nazwisk.

- Jakie one by艂y?- M艂ode, bardzo m艂ode, jasne, br膮zowe, czarne. Czasami starsze, czasami przy ko艣ci. R贸偶nie.

- Zna艂a艣 je?

- Nie zawsze. Rzadko.

- Jak je za艂atwia艂?

Zgasi艂a papierosa, nie spuszczaj膮c z niego wzroku, i zanim odpowiedzia艂a, zapali艂a nast臋pnego.

- Jak taki cz艂owiek, jak Ake Liljegren, dostawa艂 to, czego chcia艂? Mia艂 nieograniczone fundusze. Mia艂 pomocnik贸w. Mia艂 kontakty. Potrafi艂 艣ci膮gn膮膰 dziewczyn臋 z Florydy. W膮tpi臋, czy wiedzia艂a, 偶e trafi艂a do Szwecji. A zw艂aszcza do Helsingborga.

- M贸wisz, 偶e mia艂 pomocnik贸w. Kto to by艂?

- Jego kierowcy. Jego asystent. Cz臋sto zatrudnia艂 kamerdyner贸w. Rzecz jasna, Anglik贸w. Ale oni si臋 zmieniali.

- Jak si臋 nazywali?

- 呕adnych nazwisk.

- I tak si臋 dowiemy.

- Na pewno. Ale nie ode mnie.

- Co by si臋 sta艂o, gdyby艣 poda艂a kilka nazwisk?

- Mog艂abym umrze膰 - odpowiedzia艂a ze spokojem. - Mo偶e nie z g艂ow膮 w piekarniku, ale w r贸wnie nieprzyjemny spos贸b.

Zastanawia艂 si臋. Uzna艂, 偶e nie wyci膮gnie z Elisabeth Carlen 偶adnych nazwisk.

- Czy du偶o go艣ci to by艂y osoby publiczne?

- Du偶o.

- Politycy?

-Tak.

- By艂y minister sprawiedliwo艣ci Gustaf Wetterstedt?

- Powiedzia艂am, 偶adnych nazwisk.

Zorientowa艂 si臋, 偶e jednak przekaza艂a mu wiadomo艣膰. Wiedzia艂a, kim by艂 Gustaf Wetterstedt. Ale nie uczestniczy艂 w przyj臋ciach.- Biznesmeni?

-Tak.

- Handlarz obraz贸w Arne Carlman?

- Nazywa艂 si臋 prawie tak jak ja?

-Tak.

- 呕adnych nazwisk. Jeszcze raz tego nie powt贸rz臋. Po prostu wstan臋 i wyjd臋.

On te偶 nie, pomy艣la艂 Wallander. Jej sygna艂y by艂y wyra藕ne.

- Arty艣ci? Tak zwane gwiazdy?

- Par臋 razy. Ale rzadko. Ake raczej im nie ufa艂. Prawdopodobnie s艂usznie.

- M贸wi艂a艣 o m艂odych dziewcz臋tach. Czarne. Masz na my艣li ciemnosk贸re, nie brunetki, prawda?

- Tak.

- Czy spotka艂a艣 kiedykolwiek dziewczyn臋 o imieniu Dolores Maria?

-Nie. :

- Z Dominikany.

- Nawet nie wiem, gdzie to jest.

-A Louise Fredman? Siedemna艣cie lat, Mo偶e mniej. Jasnow艂osa.

- Nie.

Wallander skierowa艂 rozmow臋 na inne tory. Nie wydawa艂a si臋 zm臋czona.

- Przyj臋cia by艂y burzliwe?

-Tak.

- Opowiedz.

- Chcesz szczeg贸艂贸w?

- Ch臋tnie.

- Opisy nagich cia艂?

-Niekoniecznie.

- To by艂y orgie. Reszt臋 mo偶esz sobie do艣piewa膰 - Mog臋? Nie jestem pewien.

- Gdybym si臋 rozebra艂a i po艂o偶y艂a na twoim biurku, by艂oby to dosy膰 zaskakuj膮ce, prawda? Mniej wi臋cej o to chodzi艂o.

- Nieoczekiwane sytuacje?

- Tak to jest, kiedy si臋 spotykaj膮 ludzie nienasyceni.

- Nienasyceni m臋偶czy藕ni?

- W艂a艣nie.

Wallander dokona艂 w my艣lach szybkiego podsumowania. Ci膮gle skroba艂 powierzchni臋.

- Mam propozycj臋 - powiedzia艂. - I jeszcze jedno pytanie.

- Ci膮gle tu siedz臋.

- Proponuj臋, 偶eby艣my si臋 jeszcze raz spotkali. Za kilka dni.

Pokiwa艂a g艂ow膮 twierdz膮co. Wallander mia艂 niemi艂e uczucie, 偶e zawiera co艣 w rodzaju umowy. Mgli艣cie przypomnia艂 sobie okropny pobyt w Indiach Zachodnich par臋 lat temu.

- Moje pytanie jest proste - podj膮艂. - Wspomnia艂a艣 o kierowcach Liljegrena i zmieniaj膮cych si臋 kamerdynerach. Ale asystenta mia艂 tylko jednego. Zgadza si臋?

Dostrzeg艂 lekk膮 zmian臋 na jej twarzy. Zrozumia艂a, 偶e si臋 wygada艂a, chocia偶 nie pad艂o 偶adne nazwisko.

- Ta rozmowa zostanie wy艂膮cznie w zakamarkach mojej pami臋ci - zapewni艂. - No wi臋c, dobrze us艂ysza艂em czy 藕le?

- 殴le. Oczywi艣cie mia艂 wi臋cej ni偶 jednego asystenta. A wi臋c dobrze, pomy艣la艂 Wallander.

- Na ten raz wystarczy - powiedzia艂 i wsta艂.

- P贸jd臋, kiedy sko艅cz臋 pali膰 - odpar艂a.

Po raz pierwszy podczas rozmowy spu艣ci艂a z niego wzrok. Otworzy艂 drzwi na korytarz. Sj贸sten siedzia艂 na krze艣le i czyta艂 jak膮艣 偶eglarsk膮 gazet臋. Wallander skin膮艂 g艂ow膮. Zgasi艂a papierosa, wsta艂a i poda艂a mu r臋k臋. Sj贸sten odprowadzi艂 j膮 do wyj艣cia i wr贸ci艂. Wallander sta艂 przy oknie, patrz膮c, jak Elisabeth Carlen wsiada do samochodu.- Dobrze posz艂o? - spyta艂 Sj贸sten.

- Mo偶e. Zgodzi艂a si臋 na ponowne spotkanie.

- Co powiedzia艂a?

- W艂a艣ciwie nic.

- I to wed艂ug ciebie dobrze?

- Interesuje mnie to, czego nie wie - przyzna艂 Wallander. -Chc臋 mie膰 ca艂odobow膮 obserwacj臋 domu Liljegrena. I zarz膮d藕 obserwacj臋 Elisabeth Carlen. Pr臋dzej czy p贸藕niej wp艂ynie kto艣, z kim warto b臋dzie porozmawia膰.

- To ma艂o przekonuj膮cy argument - zauwa偶y艂 Sj贸sten.

- Ja tu decyduj臋 - przyja藕nie powiedzia艂 Wallander. -Jednog艂o艣nie wybrano mnie na szefa.

- Ciesz臋 si臋, 偶e nie mnie. Zostaniesz na noc?

- Nie, wracam do domu. Zeszli na parter.

- Czyta艂e艣 o dziewczynie, kt贸ra si臋 podpali艂a na polu rzepaku? - spyta艂 Wallander, zanim si臋 rozstali.

- Czyta艂em. Okropna historia.

- Zabra艂a si臋 stopem z Helsingborga. Ba艂a si臋. Zastanawiam si臋, czy mia艂a z tym co艣 wsp贸lnego. Mimo 偶e wydaje si臋 to ca艂kowicie niedorzeczne.

- Chodzi艂y s艂uchy o Liljegrenie i handlu dziewcz臋tami - powiedzia艂 Sj贸sten. - W艣r贸d tysi膮ca innych pog艂osek.

Wallander przyjrza艂 mu si臋 z uwag膮.

- Handel dziewcz臋tami?

- Chodzi艂y s艂uchy, 偶e Szwecja jest krajem tranzytowym w przewozie biednych dziewcz膮t z Ameryki Po艂udniowej do burdeli w Europie. Do by艂ych pa艅stw bloku wschodniego. Znale藕li艣my kilka takich dziewcz膮t, kt贸rym uda艂o si臋 uciec. Nigdy jednak nie z艂apali艣my handlarzy i me mogli艣my nic udowodni膰. Ale co my艣limy, to nasze.

Wallander wpatrywa艂 si臋 w Sj贸stena.- I m贸wisz mi o tym dopiero teraz? Sjosten pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Bo wcze艣niej o to nie pyta艂e艣.

Wallander sta艂 bez ruchu. Wr贸ci艂 obraz p艂on膮cej dziewczyny.

- Zmieni艂em zdanie - powiedzia艂. - Zostaj臋 tutaj na noc. By艂a pi膮ta. Nadal 艣roda, 6 lipca. Pojechali wind膮 do gabinetu Sjostena. Tu偶 po si贸dmej w pi臋kny letni wiecz贸r Wallander i Sjosten pop艂yn臋li promem do Helsing贸ru, gdzie zjedli kolacj臋 w znanej Sj贸stenowi restauracji. Jakby za milcz膮cym porozumieniem Sjosten bawi艂 Wallandera opowie艣ciami o 艂贸dce, o swoich licznych ma艂偶e艅stwach i jeszcze liczniejszych dzieciach. Dopiero przy kawie wr贸cili do 艣ledztwa. Wallander z przyjemno艣ci膮 s艂ucha艂 porywaj膮cych gaw臋d Sjostena. By艂 bardzo zm臋czony. Po dobrej kolacji poczu艂 si臋 sennie. Ale g艂owa mu odpocz臋艂a. Sjosten wypi艂 kilka sznaps贸w i piwo, Wallander trzyma艂 si臋 wody mineralnej. Przy kawie zamienili si臋 rolami. Sjosten s艂ucha艂, a Wallander m贸wi艂. O wszystkim, co si臋 wydarzy艂o. Po raz pierwszy rozpocz膮艂 od dziewczyny z pola rzepaku, by przej艣膰 do serii morderstw, kt贸ra by膰 mo偶e jeszcze si臋 nie zako艅czy艂a. M贸wi膮c do S贸jstena, by艂 jednocze艣nie zmuszony g艂o艣no my艣le膰. Dopiero teraz zda艂 sobie spraw臋, 偶e wyci膮gn膮艂 b艂臋dne wnioski albo po prostu 藕le my艣la艂, uznaj膮c zwi膮zek mi臋dzy 艣mierci膮 Dolores Marii Santany a p贸藕niejszymi wydarzeniami za ca艂kowicie niedorzeczny. Sjosten by艂 uwa偶nym s艂uchaczem, natychmiast mu przerywa艂, kiedy m贸wi艂 niejasno. Potem b臋dzie my艣la艂 o wieczorze w Helsing贸rze jako tym, w kt贸rym 艣ledztwo przyj臋艂o inny obr贸t. Potwierdzi艂 si臋 wz贸r, kt贸ry mu si臋 objawi艂 na 艂awce morskiej s艂u偶by ratowniczej. Wype艂ni艂y si臋 luki, dziury si臋 za艂ata艂y, pytania doczeka艂y si臋 odpowiedzi albo przynajmniej zosta艂y wyra藕niej i przejrzy艣ciej sformu艂owane. Przemierzaj膮c krajobraz 艣ledztwa, po raz pierwszy widzia艂 sp贸jny obraz. Jednocze艣nie n臋ka艂o go poczucie winy, 偶e nie zobaczy艂 tego du偶o wcze艣niej, tylko z niepoj臋tym uporem szed艂 fa艂szywym tropem. Zadawa艂 sobie pytanie, czy kt贸rego艣 z morderstw, przynajmniej ostatniego, nie mo偶na by艂o unikn膮膰. Nie zna艂 odpowiedzi, m贸g艂 tylko pyta膰, i wiedzia艂, 偶e to pytanie d艂ugo nie da mu spokoju i by膰 mo偶e nigdy nie otrzyma satysfakcjonuj膮cej go odpowiedzi.

Pozostawa艂 jedynie problem sprawcy. Nie by艂o ani sprawcy, ani bezpo艣rednich trop贸w, kt贸re by prowadzi艂y w okre艣lonym kierunku. Nie mieli 偶adnego podejrzanego, nie dotarli te偶 do grupy ludzi, gdzie mogliby zarzuci膰 sieci i liczy膰 na udany po艂贸w.

Po wyj艣ciu Elisabeth Carlen, kiedy Sj贸sten mimochodem wspomnia艂 o Szwecji, a dok艂adniej o Helsingborgu, jako punkcie tranzytowym w handlu dziewcz臋tami z Ameryki Po艂udniowej, Wallander natychmiast zareagowa艂. Wr贸cili do gabinetu, gdzie mimo otwartego okna nadal unosi艂 si臋 zapach papieros贸w Elisabeth Carlen. Sj贸stena zdziwi艂 ten jego nag艂y przyp艂yw energii. Wallander usiad艂 na krze艣le Sj贸stena i opowiedzia艂 mu o Dolores Marii Santanie, konkluduj膮c, 偶e prawdopodobnie ucieka艂a z Helsingborga. Sj贸sten zacz膮艂 rozumie膰 jego podniecenie.

- Do Gustafa Wetterstedta raz w tygodniu przyje偶d偶a艂 czarny samoch贸d - powiedzia艂 Wallander. - Co przypadkiem odkry艂a sprz膮taczka. Jak wiesz, mia艂a wra偶enie, 偶e by艂 to ten sam samoch贸d, kt贸ry obejrza艂a w gara偶u Liljegrena. Jaki wyci膮gn膮艂by艣 z tego wniosek?

- 呕adnego. Jest du偶o czarnych mercedes贸w z barwionymi szybami.

- Po艂膮cz to z pog艂oskami o Liljegrenie. Z pog艂oskami o handlu dziewcz臋tami. Dlaczego mia艂by si臋 ogranicza膰 do organizowania przyj臋膰 u siebie? Dlaczego nie m贸g艂by na przyk艂ad dostarcza膰 panienek wszystkim ch臋tnym?

- M贸g艂by - przyzna艂 Sj贸sten. - Tyle 偶e to bardzo go艂os艂owne.

- Chc臋 wiedzie膰, czy ten samoch贸d wyje偶d偶a艂 z willi Liljegrena w czwartki i wraca艂 w pi膮tki.

- A jak si臋 tego chcesz dowiedzie膰?

- S膮siedzi mogli co艣 widzie膰. Kto prowadzi艂 samoch贸d? Wok贸艂 Liljegrena jest jaka艣 dziwna pustka. Zatrudnia艂 ludzi. Mia艂 asystenta. Gdzie oni si臋 podziali?

- Pracujemy nad tym.

- Ustalmy priorytety. Motocykl jest wa偶ny. I asystent Liljegrena. I samoch贸d w czwartki. Zacznij od tego. Podziel ludzi, jakich masz, i niech si臋 tym zajm膮.

Sj贸sten poszed艂 wyda膰 stosowne dyspozycje. Potwierdzi艂, 偶e Elisabeth Carlen jest pod obserwacj膮.

- Co ona robi? - spyta艂 Wallander.

- Jest u siebie. Sama.

Wallander zadzwoni艂 do Pera Akesona.

- Nie uda mi si臋 wykluczy膰 Louise Fredman - powiedzia艂.

- Musz臋 z ni膮 porozmawia膰

- Wobec tego przedstaw 偶elazne powody - odpar艂 Akeson.

- Inaczej nie b臋d臋 m贸g艂 ci pom贸c.

- Wiem, 偶e to mo偶e by膰 wa偶ne.

- Musisz mie膰 konkrety, Kurt.- Zawsze jest jaka艣 droga, kt贸r膮 mo偶na obej艣膰 te wszystkie biurokratyczne komplikacje,

- Czego si臋 w艂a艣ciwie po niej spodziewasz?

- Na przyk艂ad chc臋 wiedzie膰, czy ma poci臋te stopy.

- Bo偶e. Dlaczego?

Wallander podarowa艂 sobie odpowied藕.

- Czy jej matka nie mog艂aby mi da膰 pozwolenia? - spyta艂. - Wdowa po Fredmanie.

- W艂a艣nie o tym my艣l臋. To jedyne wyj艣cie.

- Wobec tego jutro jad臋 do Malm贸. Potrzebny mi jaki艣 papier od ciebie?

- Je艣li dostaniesz pozwolenie, nie. Ale nie mo偶esz jej zmusza膰.

- Czy ja mam zwyczaj grozi膰 ludziom?- zdziwi艂 si臋 Wallander. - Nie wiedzia艂em.

- Ja ci臋 tylko informuj臋, nic poza tym.

Kiedy zako艅czy艂 rozmow臋 z Perem Akesonem, Sj贸sten zaproponowa艂 przeja偶d偶k臋 po Sundzie i wsp贸ln膮 kolacj臋, gdzie mogliby pogaw臋dzi膰 w ciszy i spokoju. Wallander nie mia艂 nic przeciwko temu. Na telefon do Bajby by艂o za wcze艣nie. To znaczy, nie za wcze艣nie, 偶eby dzwoni膰, ale za wcze艣nie dla niego. Nie by艂 przygotowany. Pomy艣la艂, 偶e mo偶e Sj贸sten ze swoimi do艣wiadczeniami ma艂偶e艅skimi poradzi mu, jak wyja艣ni膰 Bajbie, 偶e musz膮 zrezygnowa膰 ze wsp贸lnej podr贸偶y, na kt贸r膮 si臋 cieszy艂a, albo przesun膮膰 j膮 na czas nieokre艣lony. Pop艂yn臋li przez Sund, Wallander nie zmartwi艂by si臋, gdyby to mog艂o trwa膰 d艂u偶ej, a potem zjedli kolacj臋, kt贸r膮 fundowa艂 Sj贸sten. Oko艂o wp贸艂 do dziesi膮tej ruszyli przez miasto do promu.

Sj贸sten zatrzyma艂 si臋 przed jednym z dom贸w.

- Mieszka tu pewien cz艂owiek, kt贸ry troszczy si臋 o Szwed贸w - powiedzia艂 z u艣miechem. Wallander dowiedzia艂 si臋 z tabliczki przy bramie, 偶e przyjmuje tutaj lekarz.

- Przepisuje zabronione w Szwecji 艣rodki odchudzaj膮ce - kontynuowa艂 Sjosten. - Codziennie ustawiaj膮 si臋 tu kolejki Szwed贸w z nadwag膮.

- A dok膮d je偶d偶膮 Du艅czycy? - spyta艂 Wallander w drodze do terminalu promowego.

Sjosten nie wiedzia艂.

Wje偶d偶ali schodami do hali odjazd贸w, kiedy zadzwoni艂a kom贸rka Sj贸stena.

- Larsson trafi艂 na 偶y艂臋 z艂ota - oznajmi艂 Sjosten, zako艅czywszy rozmow臋. - S膮siad Liljegrena widzia艂 to i owo.

- Co widzia艂?

- Czarne samochody, motocykle. Porozmawiamy z nim jutro.

- Porozmawiamy z nim dzisiaj. W Helsingborgu b臋dziemy o dziesi膮tej.

Sjosten skin膮艂 g艂ow膮, po czym zadzwoni艂 do komendy i poprosi艂 Larssona, 偶eby na nich czeka艂 przed terminalem.

Czeka艂 na nich m艂odszy policjant, kt贸ry przypomina艂 Wallanderowi Martinssona. Wsiedli do jego samochodu i pojechali do Togaborga. Na wstecznym lusterku wisia艂 proporczyk miejscowego zrzeszenia, sportowego.

- Nazywa si臋 Lennart Heineman i by艂 radc膮 ambasady -zacz膮艂 Larsson.

M贸wi艂 z tak silnym ska艅skim akcentem, 偶e Wallander musia艂 si臋 niesamowicie skoncentrowa膰, 偶eby go zrozumie膰.

- Ma blisko osiemdziesi膮t lat. Ale jest bardzo m艂odzie艅czy. Jego 偶ona chyba gdzie艣 wyjecha艂a. Z ogrodu Heineman贸w wida膰 po skosie bram臋 wjazdow膮 do ogrodu Liljegrena. Zauwa偶y艂 i zapami臋ta艂 r贸偶ne rzeczy.

- Wie, 偶e przyjdziemy? - spyta艂 Sj贸sten.

- Tak, dzwoni艂em. Ucieszy艂 si臋, rzadko si臋 k艂adzie przed trzeci膮 w nocy. Podobno pisze prac臋 krytyczn膮 na temat administrowania szwedzkich plac贸wek dyplomatycznych. Cokolwiek to znaczy.

Wallander przypomnia艂 sobie z przykro艣ci膮 natr臋tn膮 kobiet臋 z ministerstwa spraw zagranicznych. Kilka lat temu przyjecha艂a do Ystadu w zwi膮zku z prowadzonym przez nich 艣ledztwem, kt贸re doprowadzi艂o mi臋dzy innymi do tego, 偶e pozna艂 Bajb臋. Usi艂owa艂 sobie przypomnie膰 jej nazwisko, ale bez powodzenia. Co艣 z r贸偶ami, tyle pami臋ta艂.

Zahamowali przed will膮 Heinemana. Po drugiej stronie ulicy, przed domem Liljegrena, sta艂 radiow贸z. Do furtki podszed艂 ros艂y siwy m臋偶czyzna. Mia艂 mocny u艣cisk d艂oni. Wallander od razu nabra艂 do niego zaufania. Du偶a willa, do kt贸rej ich zaprosi艂, by艂a chyba zbudowana w tym samym czasie co willa Liljegrena. Mimo to zasadniczo si臋 r贸偶ni艂y. Tutaj zewsz膮d emanowa艂a energia w艂a艣ciciela. Poprosi艂, 偶eby usiedli, i spyta艂, czego si臋 napij膮. Wallander mia艂 uczucie, 偶e starszy pan przywyk艂 przyjmowa膰 obcych ludzi. Podzi臋kowali.

- Straszne rzeczy si臋 dziej膮 - westchn膮艂 Heineman. Sj贸sten ledwie zauwa偶alnie da艂 znak Wallanderowi, 偶eby poprowadzi艂 rozmow臋.

- Dlatego nie mogli艣my czeka膰 z nasz膮 wizyt膮 do jutra -powiedzia艂 Wallander.

- A po co czeka膰? - zdziwi艂 si臋 Heineman. - Nigdy nie by艂em w stanie poj膮膰, dlaczego Szwedzi tak absurdalnie wcze艣nie chodz膮 spa膰. Kontynentalny obyczaj sjesty jest bez por贸wnania zdrowszy. Gdybym si臋 k艂ad艂 wcze艣nie, ju偶 dawno bym nie 偶y艂. Wallandera zastanowi艂y mocne s艂owa krytyki pod adresem wcze艣nie zasypiaj膮cych Szwed贸w.

- Interesuj膮 nas wszystkie pana spostrze偶enia- powiedzia艂. - O tym, co si臋 dzia艂o w willi Liljegrena. Ale par臋 rzeczy interesuje nas szczeg贸lnie. Zacznijmy od czarnego mercedesa Liljegrena.

- Mia艂 ich co najmniej dwa.

Wallandera zaskoczy艂a ta odpowied藕. W pojemnym gara偶u Liljegrena zmie艣ci艂yby si臋 nawet trzy samochody, zawsze jednak my艣la艂 tylko o jednym.

- Co pana sk艂ania do takiej opinii?

- Proponuj臋 przej艣膰 na 鈥瀟y" - powiedzia艂 Heineman. - To niedorzeczne 鈥瀙anowanie" obowi膮zuje bodaj wy艂膮cznie w zwietrza艂ych kr臋gach ministerstwa spraw zagranicznych.

- Dwa samochody - przypomnia艂 Wallander. - Dlaczego tak my艣lisz?

- Nie tylko my艣l臋, ja to wiem. Dwa samochody wyje偶d偶a艂y jednocze艣nie. Albo w tym samym czasie wraca艂y. Kiedy Liljegrena nie by艂o, sta艂y tutaj. Z mojego pi臋tra widz臋 kawa艂ek jego ogrodu. Tam w艂a艣nie sta艂y.

To znaczy, 偶e jednego brakuje, pomy艣la艂 Wallander. Gdzie jest teraz?

Sj贸sten wyj膮艂 notatnik.

- Chcia艂bym zapyta膰 o czwartki - kontynuowa艂 Wallander. - Czy pami臋tasz, 偶eby jeden albo dwa samochody wyje偶d偶a艂y z willi Liljegrena p贸藕nym popo艂udniem albo wieczorem w ka偶dy czwartek i wraca艂y tego samego dnia w nocy albo nast臋pnego dnia rano?

- Nie mam pami臋ci do dat - przyzna艂 Heineman. - Ale rzeczywi艣cie jeden samoch贸d wyje偶d偶a艂 st膮d wieczorem i pojawia艂 si臋 dopiero nast臋pnego dnia rano.

- Ustalenie dnia tygodnia jest dla nas bardzo wa偶ne.- Nie ho艂dujemy z 偶on膮 tej idiotycznej tradycji jedzenia groch贸wki w czwartki - powiedzia艂 Heineman.

Wallander czeka艂, a偶 Heineman sobie przypomni. Larsson patrzy艂 w sufit, Sj贸sten uderza艂 notatnikiem w kolano.

- Mo偶liwe - zacz膮艂 nagle Heineman - mo偶liwe, 偶e uda mi si臋 skompilowa膰 odpowied藕. Pami臋tam, 偶e w zesz艂ym roku, kiedy by艂a u nas siostra 偶ony, samoch贸d wyjecha艂 dok膮d艣, jak zwykle. Nie potrafi臋 powiedzie膰, dlaczego to wiem. Na pewno si臋 jednak nie myl臋. Szwagierka mieszka w Bonn i bardzo rzadko nas odwiedza. Dlatego mi to utkwi艂o w pami臋ci.

- A dlaczego my艣lisz, 偶e to by艂 czwartek? - spyta艂 Wallander. - Zapisa艂e艣 w kalendarzu?

- Kalendarze zawsze by艂y mi obce - odpar艂 Heineman z niesmakiem. - Podczas swojej czterdziestoletniej pracy w ministerstwie ani razu nie zapisa艂em terminu 偶adnego spotkania. I nigdy o 偶adnym nie zapomnia艂em. Zdarza艂o si臋 to natomiast dosy膰 cz臋sto tym, kt贸rzy si臋 nie rozstawali z kalendarzami.

- Dlaczego czwartek? - powt贸rzy艂 Wallander.

- Nie wiem, czy to by艂 czwartek. W ka偶dym razie by艂y wtedy imieniny szwagierki. Tego jestem pewien. Ma na imi臋 Frida.

-Jaki miesi膮c? - spyta艂 Wallander.

- Luty albo marzec.

Wallander poklepa艂 si臋 po kieszeni kurtki. W kieszonkowym kalendarzu nie by艂o jednak poprzedniego roku. Sj贸sten pokr臋ci艂 g艂ow膮. Larsson te偶 nie mia艂 kalendarza.

- Czy nie masz przypadkiem starego kalendarza? - spyta艂 Wallander.

- Mo偶liwe, 偶e na strychu poniewiera si臋 jaki艣 kalendarz adwentowy wnuk贸w - odpowiedzia艂 Heineman. - 呕ona ma z艂y nawyk przechowywania 艣mieci. Ja wszystko wyrzucam. To te偶 do艣wiadczenia z ministerstwa. Pierwszego dnia ka偶dego miesi膮ca wyrzuca艂em wszystko, co nie by艂o ju偶 potrzebne, z poprzedniego miesi膮ca. Wola艂em wyrzuci膰 raczej za du偶o ni偶 za ma艂o. I nigdy nie musia艂em tego 偶a艂owa膰. Wallander skin膮艂 na Larssona.

- Dowiedz si臋, kiedy s膮 imieniny Fridy. I jaki to by艂 dzie艅 tygodnia w dziewi臋膰dziesi膮tym trzecim.

- A kto to mo偶e wiedzie膰? - spyta艂 Larsson.

- Do cholery - zdenerwowa艂 si臋 Sj贸sten. - Zadzwo艅 do komendy. Masz pi臋膰 minut na zdobycie odpowiedzi.

- Telefon jest w przedpokoju - poinformowa艂 Heineman. Larsson wyszed艂.

- Przyznam, 偶e ceni臋 jasne wydawanie rozkaz贸w - ucieszy艂 si臋 Heineman. - Nawet ta umiej臋tno艣膰 wydaje si臋 w ostatnich latach zanika膰.

Wallander musia艂 poczeka膰 na odpowied藕. Dla zabicia czasu Sj贸sten spyta艂 Heinemana o zagraniczne plac贸wki. Okaza艂o si臋, 偶e starszy pan by艂 w niejednej.

- Ostatnio si臋 poprawi艂o - stwierdzi艂. - Ale kiedy zaczyna艂em prac臋, osoby, kt贸re mia艂y reprezentowa膰 nasz kraj za granic膮, by艂y na 偶enuj膮co niskim poziomie.

Larsson wr贸ci艂 po dziesi臋ciu minutach. W r臋ku trzyma艂 kartk臋.

- Frida ma imieniny osiemnastego lutego - powiedzia艂. -Osiemnasty lutego w dziewi臋膰dziesi膮tym trzecim wypada艂 w czwartek.

- Tak my艣la艂em - przyzna艂 Wallander.

Na dobr膮 spraw臋, pomy艣la艂, praca policjanta polega na niepoddawaniu si臋, dop贸ki decyduj膮ce szczeg贸艂y nie znajd膮 potwierdzenia na kawa艂ku papieru.

Wszystkie inne pytania, kt贸re chcia艂 zada膰 Heinemanowi, mog艂y poczeka膰. 呕eby zachowa膰 pewne pozory, zapyta艂 o ewentualne spostrze偶enia dotycz膮ce, jak si臋 niejasno wyrazi艂, kursowania dziewcz膮t.- Owszem, odbywa艂y si臋 przyj臋cia- powiedzia艂 Heineman.

- Z pi臋tra trudno by艂o tego i owego nie zauwa偶y膰. Naturalnie by艂y tam kobiety.

- Czy kiedykolwiek spotka艂e艣 Ake Liljegrefla?

- Tak. Jeden raz, w Madrycie. To by艂y ostatnie lata mojej s艂u偶by w ministerstwie. Zabiega艂 o spotkanie, 偶eby uzyska膰 doj艣cie do kilku du偶ych hiszpa艅skich firm budowlanych. Rzecz jasna, 艣wietnie wiedzieli艣my, kim jest Liljegren. Szemrane afery by艂y ju偶 w贸wczas g艂o艣ne. Potraktowali艣my go z ca艂ym szacunkiem. Nie by艂 to mi艂y cz艂owiek.

- Dlaczego?

- Po prostu by艂 niesympatyczny - odpowiedzia艂 po namy艣le. - Traktowa艂 ludzi z jawn膮 pogard膮.

Wallander da艂 do zrozumienia, 偶e nie zamierza przed艂u偶a膰 rozmowy.

- Moi koledzy jeszcze si臋 z tob膮 skontaktuj膮 - powiedzia艂 i wsta艂.

Heineman odprowadzi艂 ich do furtki. Przed will膮 Liljegrena ci膮gle sta艂 radiow贸z. W willi by艂o ciemno. Wallander po偶egna艂 si臋 z Heinemanem i przeszed艂 przez ulic臋. Policjant wysiad艂 z samochodu i zasalutowa艂. Wallander podni贸s艂 r臋k臋, co mog艂o oznacza膰 odpowied藕 na przesadne powitanie.

- Dzia艂o si臋 co艣? - spyta艂.

- Nie, spok贸j. Zatrzyma艂o si臋 troch臋 ciekawskich, to wszystko.

Larsson podrzuci艂 ich na komend臋 i pojecha艂 do domu. Wallander odby艂 kilka rozm贸w telefonicznych, a Sj贸sten zaj膮艂 si臋 lektur膮 swojego 偶eglarskiego pisma. W pierwszej kolejno艣ci zadzwoni艂 do Hanssona. Ludwigsson i Hamren z centrali przyjechali. Zakwaterowa艂 ich w Hotelu Sekelgarden.

- Wygl膮daj膮 na porz膮dnych ludzi - powiedzia艂 Hansson.

- Wcale nie s膮 nad臋ci. - A czemu mieliby by膰?- Wiadomo, jacy s膮 sztokholmczycy. Nie pami臋tasz tej pani prokurator, kt贸ra zast臋powa艂a Pera Akesona? Jak ona si臋 nazywa艂a? Bodin?

- Brolin - poprawi艂 Wallander. - Nie, nie pami臋tam.

Pami臋ta艂 bardzo dobrze. Ogarn臋艂o go niemi艂e uczucie, kiedy sobie przypomnia艂, jak straciwszy rozeznanie, lekko podpity, rzuci艂 si臋 na ni膮. Najbardziej si臋 tego w swoim 偶yciu wstydzi艂. Nic nie pomog艂o, 偶e p贸藕niej sp臋dzi艂 z Anette Brolin jedn膮 noc w Kopenhadze w du偶o przyjemniejszych okoliczno艣ciach.

- Jutro b臋d膮 rozpracowywa膰 Sturup - poinformowa艂 Hansson.

Wallander opowiedzia艂 w skr贸cie o rozmowie z Heinemanem.

- No to co艣 mamy - skwitowa艂 Hansson. - My艣lisz, 偶e Liljegren raz w tygodniu podsy艂a艂 Wetterstedtowi prostytutki?

-Tak.

- Czy mog艂o by膰 tak samo z Carlmanem?

- Mo偶e nie ca艂kiem. Ale musz臋 wierzy膰, 偶e kr臋gi Carlmana i Liljegrena te偶 si臋 stykaj膮. Tylko jeszcze nie wiemy, gdzie.

- A Bj贸rn Fredman?

- On jest ci膮gle wielkim wyj膮tkiem. Nigdzie nie pasuje. Zw艂aszcza do towarzystwa Liljegrena. Chyba 偶e by艂 jego torped膮. Jutro rano jad臋 do Malm贸 porozmawia膰 z rodzin膮. Przede wszystkim chcia艂bym si臋 spotka膰 z c贸rk膮.

- Per Akeson m贸wi艂 mi o waszej rozmowie. Oczywi艣cie zdajesz sobie spraw臋, 偶e rezultat mo偶e by膰 r贸wnie negatywny jak w wypadku Eriki Carlman?

- Oczywi艣cie.

- Jeszcze dzisiaj skontaktuj臋 si臋 z Ann-Britt i Svedbergiem - powiedzia艂 Hansson. - Mimo wszystko masz dobre wiadomo艣ci.- Nie zapomnij o Ludwigssonie i Hamrenie. Oni te偶 s膮 w zespole.

Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. Sj贸sten poszed艂 po kaw臋. Wallander wykr臋ci艂 numer do siebie. Ku jego zdziwieniu Linda od razu odebra艂a.

- W艂a艣nie przysz艂am - powiedzia艂a. - Gdzie jeste艣?

- W Helsingborgu. Zostan臋 na noc.

- Co艣 si臋 sta艂o?

- Jestem w Helsingborgu i by艂em na kolacji.

- Nie to mia艂am na my艣li.

- Pracujemy.

- My te偶. Znowu zagra艂y艣my dzisiaj ca艂o艣膰. I znowu mia艂y艣my publiczno艣膰.

- Kto to by艂?

- Ch艂opiec. Zapyta艂, czy mo偶e popatrze膰. S艂ysza艂, 偶e pracujemy nad sztuk膮. Pozwoli艂y艣my mu popatrze膰. Przypuszczalnie dowiedzia艂 si臋 od ludzi z kiosku z kie艂baskami.

- Nie zna艂y艣cie go?

- Chyba by艂 w mie艣cie turystycznie. Odprowadzi艂 mnie do domu.

Wallander poczu艂 uk艂ucie zazdro艣ci.

- Jest teraz w mieszkaniu?

- Podszed艂 ze mn膮 do Mariagatan. Pi臋膰 minut spacerem. Potem pojecha艂 do domu.

- Tak tylko pytam.

- Ma dziwne imi臋. Hoover. Ale by艂 bardzo mi艂y. Chyba podoba艂o mu si臋 nasze przedstawienie. Je艣li b臋dzie mia艂 czas, przyjdzie jutro.

- Na pewno.

Sj贸sten wszed艂 do pokoju z dwoma kubkami kawy. Wallander spyta艂 o jego telefon domowy i poda艂 go Lindzie.- Moja c贸rka - wyja艣ni艂, od艂o偶ywszy s艂uchawk臋. - W odr贸偶nieniu od ciebie mam tylko jedno dziecko. W sobot臋 jedzie do Yisby na kurs teatralny.

- Dzieci przydaj膮 偶yciu troch臋 sensu - powiedzia艂 Sj贸sten, wr臋czaj膮c Wallanderowi kubek kawy.

Jeszcze raz om贸wili przebieg rozmowy z Lennartem Heinemanem. Sj贸sten nie uwa偶a艂, 偶eby fakt podsy艂ania prostytutek Wetterstedtowi stanowi艂 du偶y krok naprz贸d ^schwytaniu mordercy.

- Zbierz jutro wszystkie materia艂y o tych dziewcz臋tach, kt贸re l膮duj膮 w Helsingborgu jako punkcie tranzytowym. Dlaczego w艂a艣nie tutaj? Jak tutaj trafi艂y? Musi by膰 jakie艣 wyt艂umaczenie. Poza tym nie rozumiem tej pustki wok贸艂 Liljegrena.

- Historia z dziewcz臋tami to raczej tylko spekulacje - przyzna艂 Sj贸sten. - Nigdy nie prowadzili艣my w tej sprawie 偶adnego 艣ledztwa. Przy jakiej艣 okazji Birgersson rozmawia艂 o tym z prokuratorem. Ale prokurator odm贸wi艂 wszcz臋cia dochodzenia. Powiedzia艂, 偶e ma wa偶niejsze rzeczy na g艂owie. I naturalnie mia艂 racj臋.

- Mimo wszystko chc臋, 偶eby艣 to przejrza艂 i jak najszybciej wys艂a艂 mi faksem streszczenie.

Dochodzi艂o wp贸艂 do dwunastej, kiedy jechali do mieszkania Sj贸stena. Wallander pomy艣la艂, 偶e musi zadzwoni膰 do Baj-by. Nie ma odwrotu. Niebawem czwartek. Pewnie ju偶 si臋 pakuje. Nie m贸g艂 d艂u偶ej zwleka膰.

- Musz臋 zadzwoni膰 na 艁otw臋 - powiedzia艂. - Tylko par臋 minut.

Sj贸sten pokaza艂 mu, gdzie stoi telefon. Dopiero kiedy poszed艂 do 艂azienki, Wallander chwyci艂 s艂uchawk臋. Po pierwszych sygna艂ach czym pr臋dzej j膮 od艂o偶y艂. Nie mia艂 poj臋cia, co powiedzie膰. Brakowa艂o mu odwagi. Pomy艣la艂, 偶e zaczeka z tym do jutra, do wieczora, i wtedy sk艂amie, 偶e wszystko zwali艂o si臋 ca艂kiem nieoczekiwanie i chcia艂by, 偶eby przyjecha艂a do Ystadu. Uzna艂 to za najlepsze rozwi膮zanie. Przynajmniej dla niego.

Rozmawiali jeszcze p贸艂 godziny przy kieliszku whisky. Sj贸sten zadzwoni艂, 偶eby si臋 upewni膰, czy Elisabeth Carlen nadal jest pod obserwacj膮.

- 艢pi - powiedzia艂. - My te偶 powinni艣my to zrobi膰.

Wallander po艣cieli艂 sobie w pokoju, gdzie na 艣cianach wisia艂y dzieci臋ce rysunki. Ledwie zgasi艂 艣wiat艂o, zaraz zasn膮艂.

Obudzi艂 si臋 mokry od potu. Pewnie mia艂 koszmarny sen, chocia偶 nic nie pami臋ta艂. Spojrza艂 na zegarek. Wp贸艂 do trzeciej. Spa艂 zaledwie dwie godziny. Zastanawia艂 si臋, dlaczego si臋 obudzi艂. Przewr贸ci艂 si臋 na bok, ale sen nie przychodzi艂. Nie wiedzie膰 czemu, ogarn臋艂o go uczucie paniki. Zostawi艂 Linde w Ystadzie sam膮. Nie mo偶e by膰 sama. Musi wraca膰. Nie namy艣laj膮c si臋 d艂u偶ej, wsta艂, ubra艂 si臋 i naskroba艂 kilka s艂贸w do Sj贸stena. Za kwadrans trzecia siedzia艂 w samochodzie. Pomy艣la艂, 偶e powinien by艂 do niej zadzwoni膰. I co by powiedzia艂? Tylko by j膮 wystraszy艂. Jecha艂 w jasn膮 letni膮 noc. Nie rozumia艂 powod贸w paniki. Nie opuszcza艂a go.

Tu偶 przed czwart膮 zaparkowa艂 na Mariagatan. Ostro偶nie wszed艂 do mieszkania. L臋k nie wiadomo przed czym ci膮gle w nim by艂. Dopiero kiedy otworzy艂 drzwi do jej pokoju, zobaczy艂 na poduszce jej g艂ow臋 i us艂ysza艂 oddech, uspokoi艂 si臋.

Usiad艂 na kanapie. W miejsce l臋ku pojawi艂o si臋 za偶enowanie. Pokr臋ci艂 g艂ow膮, napisa艂 do niej kartk臋, wyja艣niaj膮c, 偶e zmieni艂y si臋 plany i wr贸ci艂 w nocy. Zostawi艂 kartk臋 na 艂awie i poszed艂 do sypialni. Zanim si臋 po艂o偶y艂, nastawi艂 budzik na pi膮t膮. Wiedzia艂, 偶e Sj贸sten wstaje bardzo wcze艣nie, 偶eby kilka porannych godzin po艣wi臋ci膰 艂贸dce. Nie wiedzia艂, jak mu wyt艂umaczy ten nag艂y wyjazd.

Le偶a艂 w 艂贸偶ku i zastanawia艂 si臋, dlaczego ow艂adn臋艂a nim panika. Ale nie znalaz艂 odpowiedzi. D艂ugo nie m贸g艂 zasn膮膰. Kiedy zadzwoni艂 dzwonek u drzwi, wiedzia艂, 偶e to nikt inny tylko Bajba. Co dziwne, w og贸le si臋 nie zaniepokoi艂, mimo 偶e bardzo trudno b臋dzie mu jej wyt艂umaczy膰, dlaczego nic nie powiedzia艂 o przesuni臋ciu ich podr贸偶y. Usiad艂 na 艂贸偶ku. Naturalnie jej nie by艂o. To dzwoni艂 budzik, wskaz贸wki rozdziawia艂y si臋 jak paszcza, pokazuj膮c trzy po pi膮tej. Lekko oprzytomnia艂, wcisn膮艂 guzik budzenia i siedzia艂 na 艂贸偶ku. Poma艂u wraca艂 do rzeczywisto艣ci. Miasto jeszcze milcza艂o. Do sypialni i do jego 艣wiadomo艣ci dociera艂 tylko 艣piew ptak贸w. Nie m贸g艂 sobie nawet przypomnie膰, czy 艣ni艂 o Bajbie, czy nie. Ta nag艂a ucieczka z pokoju dziecinnego w mieszkaniu Sj贸stena wydawa艂a mu si臋 niesamowicie 偶enuj膮cym odst臋pstwem od jego zazwyczaj przemy艣lanych zachowa艅. G艂o艣no ziewn膮艂, wsta艂 i poszed艂 do kuchni. Linda spa艂a. Zostawi艂a mu wiadomo艣膰 na kuchennym stole. Obcuj臋 z w艂asn膮 c贸rk膮 za po艣rednictwem niezliczonej ilo艣ci kartek, pomy艣la艂. Przeczyta艂, co napisa艂a, i uzna艂, 偶e sen o Bajbie i prze艣wiadczenie o tym, 偶e stoi pod jego drzwiami, by艂 ostrze偶eniem. Kiedy wr贸ci艂 do domu w nocy, nie zauwa偶y艂 kartki. Dzwoni艂a Bajba i poprosi艂a Linde, 偶eby si臋 do niej natychmiast odezwa艂. W sformu艂owaniach Lindy domy艣la艂 si臋 irytacji Bajby. Ledwie zauwa偶alnej, ale jednak. Nie m贸g艂 do niej teraz zadzwoni膰. Zrobi to p贸藕nym wieczorem albo nast臋pnego dnia. Albo wyr臋czy si臋 Martinssonem. Niech przeka偶e jej t臋 po偶a艂owania godn膮 wiadomo艣膰, 偶e m臋偶czyzna, z kt贸rym zamierza艂a jecha膰 do Skagenu i kt贸ry za dwa dni mia艂 na ni膮 czeka膰 na Kastrupie, 艣ciga szale艅ca zar膮buj膮cego bli藕nich siekier膮 zdzieraj膮cego skalpy. To by艂a prawda i nieprawda. K艂amstwo z par膮 sztucznych, przyklejonych skrzyde艂, przypominaj膮ce, rzecz jasna, prawd臋. Nic nie mog艂o jednak usprawiedliwi膰 jego tch贸rzostwa - a mo偶e on si臋 boi Bajby? - 偶e nie zachowuje si臋, jak powinien, i sam nie dzwoni.

O wp贸艂 do sz贸stej podni贸s艂 s艂uchawk臋, 偶eby zadzwoni膰 do Sj贸stena i m臋tnie mu wyja艣ni膰, dlaczego zerwa艂 si臋 w nocy. Co mia艂 m贸wi膰? M贸g艂by powiedzie膰 prawd臋, 偶e ogarn膮艂 go nag艂y niepok贸j o c贸rk臋, wszyscy rodzice znaj膮 to uczucie i nikt nie potrafi zrozumie膰 jego przyczyn. Ale kiedy Sj贸sten odebra艂, powiedzia艂 co艣 ca艂kiem innego. Mia艂 tego dnia rano um贸wione spotkanie z ojcem, o kt贸rym zapomnia艂. Sj贸sten, nawet gdyby chcia艂, nigdy tego nie sprawdzi. To si臋 nie wyda nawet przez przypadek, bo drogi Sj贸stena i jego ojca najprawdopodobniej nigdy si臋 nie skrzy偶uj膮. Uzgodnili, 偶e si臋 skontaktuj膮 p贸藕niej, kiedy Wallander b臋dzie w Malm贸.

Ul偶y艂o mu. Nie po raz pierwszy zaczyna艂 dzie艅 od ma艂ych k艂amstw, wykr臋t贸w, oszukiwania samego siebie. Wzi膮艂 prysznic, wypi艂 kaw臋, napisa艂 kartk臋 do Lindy i tu偶 po wp贸艂 do si贸dmej wyszed艂 z mieszkania. W komendzie by艂o bardzo spokojnie. Wallander najbardziej lubi艂 t臋 wczesn膮 samotn膮 godzin臋, kiedy nocna zmiana jecha艂a do domu, a dzienna jeszcze si臋 nie zjawi艂a. 呕ycie nabiera艂o w贸wczas innego znaczenia. Nie wiedzia艂, dlaczego tak jest, pami臋ta艂 jednak, 偶e uczucie to towarzyszy艂o mu od blisko dwudziestu lat. Rydberg, jego stary mentor i przyjaciel, te偶 je zna艂. 鈥濳a偶dy prze偶ywa kr贸tkie, nadzwyczaj intymne, 艣wi臋te chwile", powiedzia艂 przy kt贸rej艣 z nielicznych okazji, kiedy siedzieli u niego albo u Wallandera nad ma艂膮 butelk膮 whisky, za starannie zamkni臋tymi drzwiami. W komendzie nie pi艂o si臋 alkoholu. Ale mo偶e co艣 艣wi臋towali? Albo op艂akiwali. Wallander nie przypomina艂 sobie powod贸w. Bardzo mu brakowa艂o tych rzadkich chwil zadumy i refleksji sp臋dzanych z Rydbergiem. To by艂y chwile przyja藕ni, niepowtarzalnej za偶y艂o艣ci. Wallander usiad艂 przy biurku i przegl膮da艂 stos papier贸w. Jedna z notatek zawiera艂a informacj臋, 偶e zw艂oki Dolores Marii Santany spoczywaj膮 na tym samym cmentarzu, gdzie pochowano Rydberga. Wr贸ci艂 do 艣ledztwa, podwin膮艂 r臋kawy, jakby mia艂 zamiar si臋 bi膰 z ca艂ym 艣wiatem, i w zawrotnym tempie przeczyta艂 kopie materia艂贸w operacyjnych swoich koleg贸w. Nyberg opatrzy艂 wyniki bada艅 laboratoryjnych znakami zapytania 艂 uwagami. Informacje od ludzi by艂y bardzo nieliczne, co mia艂o zwi膮zek z por膮 urlop贸w. Tyren jest niesamowicie gorliwy, pomy艣la艂 Wallander, nie wiedz膮c, czy 艣wiadczy艂oby to o jego du偶ej przydatno艣ci w terenie, czy o sk艂onno艣ciach biurokratycznych. Czyta艂 szybko, ale uwa偶nie. Niczego warto艣ciowego nie przeoczy艂. Za najwa偶niejsze uzna艂 potwierdzenie miejsca zab贸jstwa Bj贸rna Fredmana.

Odsun膮艂 g贸ry papier贸w i odchyli艂 si臋 na krze艣le. Co ci m臋偶czy藕ni maj膮 ze sob膮 wsp贸lnego? - pomy艣la艂. Fredman tu nie pasuje, ale nale偶y do tej grupy. By艂y minister sprawiedliwo艣ci, handlarz obraz贸w, rewizor i z艂odziejaszek. Zgin臋li z r臋ki tego samego sprawcy, kt贸ry na dok艂adk臋 zdziera skalpy. Znajdujemy ich w takiej kolejno艣ci, w jakiej zostali zabici. Wetterstedt, pierwszy, niedbale schowany, ale jednak. Carlman, drugi, ginie podczas przyj臋cia we w艂asnej altance. Bj贸rn Fredman, wi臋ziony, przetransportowany na odludny pomost, a potem ulokowany w 艣rodku Ystadu. Le偶y w wykopie, pod brezentem. Jak pomnik, kt贸ry czeka na ods艂oni臋cie. Wreszcie sprawca przenosi si臋 do Helsingborga i zabija Ake Liljegrena. Prawie natychmiast ustalamy zwi膮zek mi臋dzy Wetterstedtem i Liljegrenem. Teraz trzeba go znale藕膰 mi臋dzy pozosta艂ymi. A kiedy do tego dojdziemy, b臋dziemy mogli zada膰 pytanie: Kto m贸g艂 mie膰 pow贸d, 偶eby ich zabi膰? I dlaczego skalpy? Kim jest samotny wojownik? Wallander d艂ugo my艣la艂 o Bj贸rnie Fredmanie i Ake Liljegrenie. Czego艣 tutaj by艂o wi臋cej. Wywiezienie i kwas w wypadku Fredmana i g艂owa Liljegrena w piekarniku. Sprawcy nie wystarczy艂o ich zabi膰 i wzi膮膰 skalpy. Dlaczego? Zrobi艂 jeszcze jeden krok. Woda wok贸艂 niego by艂a coraz g艂臋bsza, dno mniej bezpieczne. 艁atwo si臋 po艣lizn膮膰. R贸偶nica mi臋dzy Fredmanem i Liljegrenem. Bj贸rn Fredman zosta艂 potraktowany kwasem solnym, kiedy jeszcze 偶y艂. Liljegren zosta艂 upieczony po 艣mierci. Znowu pr贸bowa艂 sobie wyobrazi膰 sprawc臋. Szczup艂y, wysportowany, bosy, szalony. Je艣li poluje na z艂ych ludzi, Bj贸rn Fredman musia艂 by膰 najgorszy. Potem Liljegren. Carlman i Wetterstedt nale偶eli mniej wi臋cej do tej samej kategorii.

Wallander wsta艂 i podszed艂 do okna. Co艣 go niepokoi艂o w tej kolejno艣ci. Bj贸rn Fredman by艂 trzeci. Dlaczego nie pierwszy albo nie ostatni? Kwintesencja z艂a, do usuni臋cia na pocz膮tku albo na ko艅cu. Sprawca jest szalony, ale ostro偶ny i dobrze zorganizowany. Wybra艂 pomost, bo si臋 do tego 艣wietnie nadawa艂. Ile pomost贸w obejrza艂, zanim si臋 zdecydowa艂? Czy to kto艣, kto stale jest nad morzem? Przyzwoity cz艂owiek, rybak albo kto艣 z ochrony wybrze偶a? Albo z morskiej s艂u偶by ratowniczej, kt贸ra ma najlepsz膮 艂awk臋 w mie艣cie, kiedy chce si臋 pomy艣le膰 w samotno艣ci? Udaje mu si臋 wywie藕膰 Bj贸rna Fredmana. W jego w艂asnym samochodzie. Po co tyle zachodu? Bo to jedyny spos贸b? Gdzie艣 si臋 musieli spotka膰. Znali si臋. Peter Hjelm wyrazi艂 si臋 bardzo jasno. Bj贸rn Fredman podr贸偶owa艂, a potem mia艂 du偶o pieni臋dzy. Podobno by艂 torped膮. Zna艂 tylko fragmenty jego 偶ycia. Reszta kry艂a si臋 w mroku i powinni do niej dotrze膰.

Wallander usiad艂 na krze艣le. Kolejno艣膰 si臋 nie zgadza艂a. Dlaczego? Poszed艂 po kaw臋. Zjawi艂 si臋 Svedberg i Ann-Britt H贸glund. Svedberg zmieni艂 czapk臋. Mia艂 czerwone pop臋kane policzki. Ann-Britt H贸glund by艂a coraz br膮zowsza, a Wallander coraz bledszy. Po chwili przyszed艂 Hansson, tu偶 za nim Mats Ekholm. Nawet Ekholm zmieni艂 kolor. Oczy Hanssona nabieg艂y krwi膮 ze zm臋czenia. Patrzy艂 na Wallandera zdumiony, gor膮czkowo doszukuj膮c si臋 jakiego艣 b艂臋du w swojej wycie艅czonej g艂owie. Czy Wallander nie m贸wi艂, 偶e b臋dzie w Helsingborgu. Jest dopiero wp贸艂 do 贸smej. Czy co艣 si臋 sta艂o, 偶e przyjecha艂 ju偶 teraz? Wallander domy艣li艂 si臋, co niepokoi Hanssona, i lekko pokr臋ci艂 g艂ow膮. Wszystko jest w porz膮dku, nikt niczego 藕le nie zrozumia艂. Nie planowali 偶adnego zebrania. Ludwigsson i Hamren byli na Sturupie, Ann-Britt H贸glund te偶 si臋 tam wybiera艂a, a Svedberg i Hansson mieli nadrobi膰 zaleg艂o艣ci w pracach nad Wetterstedtem i Carlmanem. Kto艣 wetkn膮艂 g艂ow臋 w drzwi i powiedzia艂, 偶e do Wallandera jest telefon z Helsingborga. Przyj膮艂 z aparatu obok automatu do kawy. To by艂 Sj贸sten. Poinformowa艂, 偶e Elisabeth Carlen ci膮gle 艣pi. Nikt jej nie odwiedzi艂 i nikt, nie licz膮c paru ciekawskich, nie kr臋ci艂 si臋 ko艂o willi Liljegrena.

- Czy Ake Liljegren nie mia艂 偶adnej rodziny?- zirytowa艂 si臋 Martinsson, jakby Liljegren pope艂ni艂 jaki艣 potworny nietakt, nie 偶eni膮c si臋.

- Zostawi艂 po sobie troch臋 偶a艂obnik贸w - zauwa偶y艂 Svedberg. - Rozmontowane przedsi臋biorstwa.

- Pracuj膮 nad Liljegrenem w Helsingborgu - przypomnia艂 Wallander. - Mo偶emy tylko czeka膰.

Hansson przekaza艂 wiadomo艣ci od Wallandera. Wszyscy byli zgodni, 偶e Liljegren regularnie dostarcza艂 Wetterstedtowi kobiety.

- Czyli sprosta艂 starym pog艂oskom - skwitowa艂 Svedberg.

- Musimy znale藕膰 podobny zwi膮zek z Carlmanem - powiedzia艂 Wallander. - Jestem przekonany, 偶e istnieje. Zostawmy na razie Wetterstedta i skupmy si臋 na Carlmanie.Wszystkim si臋 spieszy艂o. Punkt styczno艣ci da艂 im zastrzyk nowej energii. Wallander wzi膮艂 Ekholma do siebie i zreferowa艂 swoje ostatnie przemy艣lenia. Ekholm jak zwykle uwa偶nie s艂ucha艂.

- Kwas solny i piekarnik - powiedzia艂 Wallander.- Usi艂uj臋 zrozumie膰 jego j臋zyk. On m贸wi do siebie i m贸wi do ofiary. Co w艂a艣ciwie m贸wi?

- Twoje uwagi o kolejno艣ci s膮 interesuj膮ce - przyzna艂 Ekholm. - Psychopatyczni mordercy bywaj膮 pedantyczni w swoim krwawym rzemio艣le. Co艣 mog艂o pokrzy偶owa膰 jego plany.

- Co?

- Tylko on mo偶e na to odpowiedzie膰.

- Spr贸bujmy.

Ekholm milcza艂. Wallander uzna艂, 偶e tym razem niewiele ma do powiedzenia.

- Ponumerujmy ich - zaproponowa艂. - Wetterstedt numer jeden. Co b臋dzie, jak je pozamieniamy?

- Fredman pierwszy albo ostatni - powiedzia艂 Ekholm. - Liljegren drugi albo przedostatni, zale偶nie od tego, kt贸ry wariant jest s艂uszny. Pozycje Wetterstedta i Carlmana sytuuj膮 si臋 w relacji do tych dw贸ch.

- Czy mo偶emy przyj膮膰, 偶e on ju偶 sko艅czy艂?

- Nie wiem - przyzna艂 Ekholm. - Chodzi w艂asnymi 艣cie偶kami.

- Co m贸wi膮 twoje komputery? Co im si臋 uda艂o wykombinowa膰?

- W艂a艣ciwie nic.

Ekholm wydawa艂 si臋 zdziwiony swoj膮 odpowiedzi膮.

- Jak to t艂umaczysz? - spyta艂 Wallander.

- 呕e mamy do czynienia z seryjnym morderc膮, kt贸ry w najistotniejszych momentach r贸偶ni si臋 od swoich poprzednik贸w.- Co to oznacza?

- 呕e b臋dziemy bogatsi o nowe do艣wiadczenia. Je艣li go schwytamy.

- Musimy - powiedzia艂 Wallander, s艂ysz膮c, jak ma艂o przekonuj膮co to zabrzmia艂o. Wyszli z pokoju.

- Odezwali si臋 badacze zachowa艅 z FBI i ze Scotland Yardu - powiedzia艂 Ekholm. - Z du偶膮 uwag膮 艣ledz膮 nasz膮 prac臋.

- A mo偶e maj膮 jakie艣 propozycje? Jeste艣my otwarci na wszystkie pomys艂y.

- Powiem ci, kiedy przyjdzie co艣 ciekawego.

Rozstali si臋 w recepcji. Wallander zamieni艂 kilka s艂贸w z Ebb膮, kt贸ra pozby艂a si臋 ju偶 gipsu, i pojecha艂 na Sturup. Zasta艂 Ludwigssona i Hamrena w lotniskowym komisariacie. Z niech臋ci膮 spojrza艂 na m艂odego policjanta, kt贸ry zemdla艂, kiedy rok temu uj臋li m臋偶czyzn臋, kt贸ry chcia艂 uciec z kraju. Wzi膮艂 go za r臋k臋 i wyrazi艂 ubolewanie z powodu ca艂ego zaj艣cia.

Wallander przypomnia艂 sobie, 偶e mia艂 okazj臋 spotka膰 Ludwigssona wcze艣niej, podczas wizyty w Sztokholmie. Ros艂y, silny m臋偶czyzna o czerwonej twarzy, ale nie od s艂o艅ca. Przypuszczalnie cierpia艂 na nadci艣nienie. Hamren by艂 jego zaprzeczeniem, ma艂y, szczup艂y, w mocnych szk艂ach. Wallander przywita艂 si臋 z nimi z pewn膮 niedba艂o艣ci膮 i zapyta艂, jak sobie radz膮.

- Wygl膮da na to, 偶e r贸偶ne firmy taks贸wkowe s膮 nie藕le sk艂贸cone - odezwa艂 si臋 Ludwigsson. - Zupe艂nie jak na Arlandzie. Na razie nie uda艂o nam si臋 wyja艣ni膰, jakie mia艂 mo偶liwo艣ci opuszczenia lotniska w interesuj膮cych nas godzinach. Nikt nie zauwa偶y艂 偶adnego motocykla. Nie zd膮偶yli艣my jeszcze wielu rzeczy sprawdzi膰.

Wallander wypi艂 kaw臋, odpowiedzia艂 na pytania ludzi z centrali i pojecha艂 do Malm贸. O dziewi膮tej zaparkowa艂 przed domem w Rosengardzie. By艂o bardzo ciep艂o. Znowu bezwietrznie. Wjecha艂 wind膮 na czwarte pi臋tro i zadzwoni艂. Tym razem otworzy艂a mu wdowa po Bj贸rnie Fredmanie. Od razu wyczu艂 zapach wina. Przy niej kr臋ci艂 si臋 kilkuletni ch艂opczyk. Wygl膮da艂 na bardzo nie艣mia艂ego. Albo wystraszonego. Kiedy Wallander si臋 do niego nachyli艂, by艂 przera偶ony. W tym momencie zawirowa艂 mu w g艂owie strz臋p wspomnienia. Nie by艂 go jednak w stanie odtworzy膰. Jeszcze do tego wr贸ci. Pod艣wiadomo艣膰 sygnalizowa艂a co艣, co sta艂o si臋 wcze艣niej, albo co艣, co od kogo艣 us艂ysza艂. Pr臋dzej czy p贸藕niej pochwyci ten ulotny obraz. Zaprosi艂a go do 艣rodka. Ch艂opiec czepia艂 si臋 jej n贸g. By艂a nieuczesana i nieumalowana. Koc na kanapie powiedzia艂 mu, 偶e tutaj sp臋dzi艂a noc. Usiedli. I wtedy wszed艂 syn, Stefan Fredman. Mia艂 r贸wnie czujne spojrzenie jak za ostatniej bytno艣ci Wallandera. Poda艂 r臋k臋 i przywita艂 si臋. To samo doros艂e zachowanie. Potem usiad艂 obok matki na kanapie. Wszystko si臋 powt贸rzy艂o. Jedyn膮 r贸偶nic臋 stanowi艂a obecno艣膰 m艂odszego syna, kt贸ry zwin膮艂 si臋 na kolanach matki. Nie wszystko wydawa艂o si臋 w nim ca艂kiem normalne. Nie spuszcza艂 Wallandera z oczu. Na sw贸j spos贸b przypomina艂 mu Elisabeth Carlen. 呕yjemy w czasach, w kt贸rych ludzie si臋 nawzajem bacznie obserwuj膮, pomy艣la艂. Kurwa, czteroletni ch艂opiec, starszy brat. Nieustanny l臋k, nieufno艣膰, rozedrgana czujno艣膰.

- Przyszed艂em z powodu Louise - powiedzia艂 Wallander. - Wiem, 偶e nie艂atwo m贸wi膰 o cz艂onku rodziny, kt贸ry przebywa w klinice psychiatrycznej, ale to, niestety, konieczne.

- Dlaczego nie ma prawa do spokoju? - spyta艂a um臋czonym g艂osem, niepewnie, jakby w膮tpi艂a w swoje umiej臋tno艣ci obrony c贸rki.

Wallander od razu si臋 zas臋pi艂. Wola艂by unikn膮膰 tej rozmowy. Poza tym nie bardzo wiedzia艂, co dalej.

- Oczywi艣cie, 偶e ma - odpar艂. - Ale do przykrych obowi膮zk贸w policji nale偶y zbieranie wszelkich dost臋pnych informacji, pomocnych wrozwi膮zaniu powa偶nego przest臋pstwa.l

- Nie widzia艂a ojca od lat. Nie mo偶e wam powiedzie膰 nic istotnego.

Nagle uderzy艂a go pewna my艣l.

- Czy Louise wie, 偶e jej ojciec nie 偶yje?

- Dlaczego mia艂aby wiedzie膰?

- Nie ma w tym chyba nic niedorzecznego?

Wallander widzia艂, 偶e kobieta zaraz si臋 za艂amie. Z ka偶dym pytaniem i odpowiedzi膮 czu艂 si臋 coraz gorzej. Mimo 偶e tego nie chcia艂, podda艂 j膮 presji, kt贸rej nie by艂a w stanie znie艣膰. Ch艂opiec siedz膮cy obok niej milcza艂.

- Prosz臋 zrozumie膰, 偶e Louise nie ma kontaktu z rzeczywisto艣ci膮 - odezwa艂a si臋 tak cicho, 偶e Wallander musia艂 si臋 pochyli膰, 偶eby j膮 us艂ysze膰. - Louise 偶yje we w艂asnym 艣wiecie. Nie m贸wi, nie s艂ucha, udaje, 偶e jej nie ma.

- To mo偶e by膰 dla policji wa偶ne - powiedzia艂 po namy艣le. - Co sprawi艂o, 偶e zachorowa艂a. Przyszed艂em tutaj prosi膰 o pozwolenie spotkania si臋 z ni膮. Chcia艂bym z Louise porozmawia膰. Teraz przyznaj臋, 偶e nie jest to mo偶e najw艂a艣ciwsze. Wobec tego wy musicie mi udzieli膰 odpowiedzi.

- Nie wiem, co powiedzie膰. Zachorowa艂a. To przysz艂o znik膮d.

- Znaleziono j膮 w Pildammsparken - przypomnia艂 Wallander.

Syn i mama zesztywnieli. Nawet m艂odszy syn zarazi艂 si臋 ich reakcj膮.

- Sk膮d pan o tym wie? - spyta艂a.

- Z raportu o czasie i miejscu jej przewiezienia do szpitala. Nic wi臋cej nie wiem. Wszystko, co dotyczy jej choroby, jest obj臋te tajemnic膮. Poza tym, je艣li dobrze zrozumia艂em, zanim zachorowa艂a, mia艂a troch臋 k艂opot贸w w szkole.

- Nigdy nie mia艂a 偶adnych k艂opot贸w. Ale zawsze by艂a bardzo wra偶liwa.- Z pewno艣ci膮. Jednak zwykle jest tak, 偶e okre艣lone wydarzenia wywo艂uj膮 silne reakcje psychiczne.

- Sk膮d pan to wie? Jest pan lekarzem?

- Jestem policjantem. A wiem tyle, ile m贸wi臋.

- Nic si臋 nie sta艂o.

- Ale chyba pani ci膮gle o tym my艣li?

- Od tamtego dnia nic innego nie robi臋.

Atmosfera by艂a tak przyt艂aczaj膮ca, 偶e Wallander mia艂 ochot臋 przerwa膰 rozmow臋 i wyj艣膰. Odpowiedzi prowadzi艂y do nik膮d, mimo 偶e by艂y jego zdaniem prawdziwe. A przynajmniej ich cz臋艣膰.

- Czy m贸g艂bym zobaczy膰 jej fotografi臋?

- Chce pan?

- Tak.

Wallander zauwa偶y艂, 偶e ch艂opiec zamierza艂 co艣 powiedzie膰, ale b艂yskawicznie si臋 rozmy艣li艂. Ciekawe. Czy偶by nie chcia艂, 偶eby on zobaczy艂 jego siostr臋? A je艣li tak, to dlaczego?

Kobieta wsta艂a z wczepionym w ni膮 m艂odszym synem. Wysun臋艂a szuflad臋 komody i wr贸ci艂a ze zdj臋ciami. Wallander po艂o偶y艂 je przed sob膮 na stole. U艣miecha艂a si臋 do niego dziewczyna o imieniu Louise. By艂a jasnow艂osa i podobna do starszego brata. Ale w jej oczach nie by艂o nic z czujno艣ci. U艣miecha艂a si臋 szczerze, bez cienia nieufno艣ci do fotografa. By艂a urocza.

- 艁adna dziewczyna - powiedzia艂. - Trzeba wierzy膰, 偶e kt贸rego艣 dnia wyzdrowieje.

- Ja straci艂am nadziej臋 - przyzna艂a. - Dlaczego mia艂abym wierzy膰?

- Mamy zdolnych lekarzy - odpar艂 z wahaniem Wallander.

- Pewnego dnia Louise opu艣ci ten szpital - odezwa艂 si臋 ch艂opiec.

W jego g艂osie by艂a stanowczo艣膰. U艣miecha艂 si臋 do Wallandera.- To wa偶ne, 偶e ma rodzin臋, kt贸ra j膮 wspiera - powiedzia艂 Wallander i od razu si臋 wkurzy艂 na sw贸j oficjalny ton.

- Wspieramy j膮 na wszystkie sposoby - m贸wi艂 ch艂opiec. - Policja ma szuka膰 zab贸jcy naszego taty, a nie przeszkadza膰 siostrze.

- Je艣li j膮 odwiedz臋 w szpitalu, to nie po to, 偶eby przeszkadza膰 - powiedzia艂 Wallander. - To nale偶y do 艣ledztwa.

- Woleliby艣my, 偶eby j膮 zostawi膰 w spokoju - upiera艂 si臋 ch艂opiec.

Wallander skin膮艂 g艂ow膮. Ch艂opiec by艂 bardzo stanowczy.

- Je艣li prokurator prowadz膮cy post臋powanie przygotowawcze zdecyduje o konieczno艣ci tej wizyty, to b臋d臋 musia艂 j膮 z艂o偶y膰 - o艣wiadczy艂 Wallander. - Co si臋 przypuszczalnie stanie. Nied艂ugo. Dzisiaj albo jutro. Mog臋 jednak obieca膰, 偶e nie wspomn臋 o 艣mierci ojca.

- To co pan tam b臋dzie robi艂?

- Zobacz臋 j膮. Zdj臋cie to tylko zdj臋cie. Chcia艂bym je na razie zatrzyma膰.

- Po co?

Pytanie ch艂opca przysz艂o bardzo szybko. Wallandera zaskoczy艂a niech臋膰 w jego g艂osie.

- 呕eby je pokaza膰 kilku osobom - wyja艣ni艂. - 呕eby sprawdzi膰, czyj膮 rozpoznaj膮. Tylko tyle.

- Da je pan dziennikarzom - powiedzia艂 ch艂opiec. - Jej twarz b臋dzie we wszystkich gazetach.

- Dlaczego mia艂bym to zrobi膰? - zdziwi艂 si臋 Wallander.

Ch艂opiec uni贸s艂 si臋 z kanapy, pochyli艂 si臋 nad sto艂em i zabra艂 zdj臋cia. Odby艂o si臋 to tak szybko, 偶e Wallander nie zd膮偶y艂 zareagowa膰.

- Wobec tego wr贸c臋 tutaj z nakazem s膮dowym i b臋dziecie musieli przekaza膰 mi te zdj臋cia - sk艂ama艂, mocno poirytowany. - Wtedy na pewno si臋 o tym dowiedz膮 dziennikarze, a j a nieb臋d臋 m贸g艂 ich powstrzyma膰. Nie musi tak by膰, je艣li teraz po偶ycz臋 jedno zdj臋cie do skopiowania.

Ch艂opiec wbi艂 w Wallandera wzrok. Czujno艣膰 zmieni艂a si臋 w co艣 innego. Bez s艂owa odda艂 jedno zdj臋cie.

- Mam jeszcze kilka pyta艅 - powiedzia艂 Wallander. - Czy Louise kiedykolwiek spotka艂a m臋偶czyzn臋 o nazwisku Wetterstedt?

Mama spojrza艂a na niego, nic nie rozumiej膮c. Ch艂opiec wsta艂 i odwr贸ciwszy si臋 do nich plecami, patrzy艂 przez otwarte drzwi balkonowe.

- Nie - powiedzia艂a.

- A czy m贸wi co艣 pani nazwisko Carlman? Arne Carlman? Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Ake Liljegren?

-Nie.

Nie czyta gazet, pomy艣la艂 Wallander. Pod kocem pewnie le偶y butelka wina. I w tej butelce jest jej 偶ycie. Wsta艂 z krzes艂a. Ch艂opiec odwr贸ci艂 si臋.

- Odwiedzi pan Louise? - spyta艂.

- Mo偶liwe- odpowiedzia艂 Wallander.

Po偶egna艂 si臋 i opu艣ci艂 mieszkanie. Kiedy wyszed艂 z budynku, poczu艂 ulg臋. Ch艂opiec sta艂 w oknie i patrzy艂 na niego. Wsiadaj膮c do samochodu, Wallander zdecydowa艂, 偶e od艂o偶y wizyt臋 u Louise Fredman. Teraz jak najszybciej chcia艂 si臋 dowiedzie膰, czy Elisabeth Carlen rozpozna j膮 na zdj臋ciu. Opu艣ci艂 szyb臋 i wykr臋ci艂 numer do Sj贸stena. W oknie na czwartym pi臋trze ch艂opca ju偶 nie by艂o. Czeka艂 na po艂膮czenie i szuka艂 w pami臋ci obrazu, jaki podsun臋艂a mu pod艣wiadomo艣膰 na widok ma艂ego przera偶onego dziecka. Niestety, bez rezultatu. Zg艂osi艂 si臋 Sj贸sten. Wallander poinformowa艂 go, 偶e jedzie do Helsingborga, 偶eby pokaza膰 zdj臋cie Louise Elisabeth Carlen.- Wed艂ug ostatniego doniesienia, opala si臋 na balkonie -powiedzia艂 Sj贸sten.

- Co ze wsp贸艂pracownikami Liljegrena?

- Pr贸bujemy namierzy膰 jego najbli偶szego przyjaciela, niejakiego Hansa Logarda.

- Czy Liljegren nie mia艂 rodziny?

- Chyba nie. Rozmawiali艣my z biurem adwokackim, kt贸re prowadzi jego prywatne sprawy. Co dziwne, nie zostawi艂 testamentu. Nie mieli te偶 偶adnych danych o bezpo艣rednich spadkobiercach. Ake Liljegren 偶y艂 w swoim wszech艣wiecie.

- To dobrze. B臋d臋 w Helsingborgu w ci膮gu godziny.

- Czy 艣ci膮gn膮膰 Elisabeth Carlen?

- 艢ci膮gnij. Tylko potraktuj j膮 uprzejmie. Nie zabieraj jej radiowozem. Wydaje mi si臋, 偶e b臋dzie nam jeszcze potrzebna. Je艣li co艣 jej si臋 nie spodoba, mo偶e stan膮膰 okoniem.

- Osobi艣cie po ni膮 pojad臋 - odpar艂 Sj贸sten. - Jak si臋 czuje ojciec?

- M贸j ojciec?

- Mia艂e艣 si臋 z nim spotka膰 dzisiaj rano. Wallander zapomnia艂 o wymy艣lonym powodzie, dla kt贸rego musia艂 wyjecha膰 od Sj贸stena w 艣rodku nocy.

- Dobrze - odpowiedzia艂. - Ale to spotkanie by艂o dla mnie bardzo wa偶ne.

Wallander odwiesi艂 telefon. Zerkn膮艂 w g贸r臋, na czwarte pi臋tro. Nikt na niego nie patrzy艂. W艂膮czy艂 silnik i odjecha艂. Spojrza艂 na zegarek samochodowy. Powinien by膰 w Helsingborgu przed dwunast膮.

Tu偶 po pierwszej Hoover zszed艂 do piwnicy. Zamkn膮艂 drzwi i zdj膮艂 buty. Przenikn膮艂 go ch艂贸d posadzki. Przez odpryski farby, kt贸r膮 zamalowa艂 okno, przedostawa艂y si臋 promienie s艂o艅ca. Usiad艂 na krze艣le i przygl膮da艂 si臋 swojej twarzy w lustrach.

Nie chcia艂, 偶eby policjant odwiedzi艂 jego siostr臋. Byli bardzo blisko celu, tej b艂ogos艂awionej chwili, kiedy z艂e duchy raz na zawsze opuszcz膮 jej cia艂o. Nie m贸g艂 pozwoli膰, 偶eby kto艣 jej si臋 narzuca艂.

Uzna艂, 偶e my艣li prawid艂owo. Wizyta policjanta przypomnia艂a mu, 偶e nie mo偶e zwleka膰. Siostra nie powinna ju偶 d艂u偶ej by膰 tam, gdzie by艂a. Ze wzgl臋du na w艂asne bezpiecze艅stwo.

To, co pozosta艂o mu do zrobienia, musi zrobi膰 teraz.

Pomy艣la艂 o dziewczynie, z kt贸r膮 tak 艂atwo by艂o nawi膮za膰 kontakt. W pewien spos贸b przypomina艂a mu siostr臋. To dobry znak. Siostrze b臋dzie potrzebna jego si艂a.

Zdj膮艂 kurtk臋 i rozejrza艂 si臋. Mia艂 tu wszystko. O niczym nie zapomnia艂. Na czarnym materiale po艂yskiwa艂y siekiery i no偶e.

Szerokim p臋dzlem namalowa艂 na czole pierwsz膮 kresk臋.

Czas, je艣li w og贸le by艂, teraz si臋 sko艅czy艂.Wallander po艂o偶y艂 odwr贸cone zdj臋cie Louise Fredman. Elisabeth Carlen 艣ledzi艂a jego ruchy spojrzeniem. Mia艂a na sobie bia艂膮 letni膮 sukienk臋. Domy艣la艂 si臋, 偶e musia艂a du偶o kosztowa膰. Byli w gabinecie Sj贸stena. Wallander za biurkiem, Sj贸sten w g艂臋bi, oparty o futryn臋, Elisabeth Carlen na krze艣le dla go艣ci. By艂o dziesi臋膰 po dwunastej. Przez otwarte okno wp艂ywa艂o ciep艂e powietrze. Wallander poci艂 si臋.

- Zobaczysz zdj臋cie - powiedzia艂 - i odpowiesz na proste pytanie, czy poznajesz t臋 osob臋.

- Dlaczego policjanci zawsze dramatyzuj膮 bez potrzeby? -spyta艂a.- Pr贸bujemy schwyta膰 cz艂owieka, kt贸ry zabi艂 cztery osoby -odpar艂 Wallander, t艂umi膮c z艂o艣膰, jak膮 w nim wywo艂a艂a jej wynios艂a oboj臋tno艣膰. - Kt贸ry skalpuje, wlewa kwas solny w oczy i wk艂ada g艂owy do piekarnik贸w.

- Taki szaleniec naturalnie nie powinien chodzi膰 wolno - powiedzia艂a spokojnie. - Obejrzymy to zdj臋cie?

Wallander podsun膮艂 jej zdj臋cie i skin膮艂 g艂ow膮. Pochyli艂a si臋 i odwr贸ci艂a je. Promienny u艣miech Louise Fredman. Wallander patrzy艂 na Elisabeth Carlen. Wzi臋艂a zdj臋cie do r臋ki i my艣la艂a. Min臋艂o prawie p贸艂 minuty. Potem pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie - powiedzia艂a. - Nigdy jej nie widzia艂am. W ka偶dym razie nie przypominam sobie.

- To bardzo wa偶ne - nie ust臋powa艂 Wallander, czuj膮c narastaj膮ce rozczarowanie.

- Mam dobr膮 pami臋膰 do twarzy. Jestem pewna, 偶e nigdy wcze艣niej jej nie spotka艂am. Kto to jest?

- To na razie bez znaczenia. Zastan贸w si臋.

- Gdzie mia艂abym j膮 widzie膰? U Ake Liljegrena?

- Tak.

- Oczywi艣cie mog艂a tam by膰, kiedy mnie nie by艂o.

- A cz臋sto ci臋 tam nie by艂o?

- Nie, nie w ostatnich latach.

- To znaczy?

- Mniej wi臋cej od czterech lat.

- Ale mog艂a tam by膰?

- M艂ode dziewczyny maj膮 du偶e wzi臋cie u niekt贸rych m臋偶czyzn. Prawdziwe 艣cierwa.

- Jakie 艣cierwa?

- Ci, kt贸rym tylko jedno w g艂owie. 呕eby p贸j艣膰 do 艂贸偶ka z w艂asn膮 c贸rk膮.

Wallander zn贸w si臋 wkurzy艂. Mia艂a, rzecz jasna, racj臋, ale dra偶ni艂a go jej oboj臋tno艣膰. W ko艅cu by艂a cz臋艣ci膮 tego rynku,kt贸ry wci膮ga艂 coraz wi臋cej niewinnych dzieci i niszczy艂 im 偶ycie.

- Je艣li ty nie potrafisz odpowiedzie膰, czy ona kiedykolwiek by艂a na kt贸rym艣 z przyj臋膰 Liljegrena, to kto potrafi?

- Kto艣 inny.

- Odpowiedz po ludzku. Kto? Chc臋 mie膰 nazwisko i adres.

- Wszystko odbywa艂o si臋 anonimowo. To by艂a jedna z zasad. Zna艂o si臋 t臋 czy inn膮 twarz, ale nikt si臋 nie wymienia艂 wizyt贸wkami.

- Sk膮d by艂y dziewczyny?

- Z r贸偶nych stron. Dania, Sztokholm, Belgia, Rosja.

- Przychodzi艂y i odchodzi艂y?

- Mniej wi臋cej.

- Ale ty mieszkasz tutaj, w Helsingborgu.

- By艂am wyj膮tkiem.

Wallander popatrzy艂 na Sj贸stena, jakby szuka艂 potwierdzenia, 偶e rozmowa mimo wszystko ma jaki艣 sens.

- Ta dziewczyna na zdj臋ciu nazywa si臋 Louise Fredman -powiedzia艂. - Czy to nazwisko co艣 ci m贸wi? Zmarszczy艂a brwi.

- Czy tak si臋 nie nazywa艂 ten zamordowany? Fredman? Wallander skin膮艂 g艂ow膮. Zn贸w popatrzy艂a na zdj臋cie. Przez moment wydawa艂a si臋 poruszona tym zwi膮zkiem.

- Czy to jego c贸rka?

-Tak. Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nigdy jej nie widzia艂am.

Wallander nie w膮tpi艂, 偶e m贸wi prawd臋. Cho膰by dlatego, 偶e nic nie zyskiwa艂a na k艂amstwie. Przysun膮艂 zdj臋cie do siebie i zn贸w je odwr贸ci艂, jakby chcia艂 zaoszcz臋dzi膰 Louise Fredman dalszego uczestnictwa.- Czy by艂a艣 kiedykolwiek u Gustafa Wetterstedta? - spyta艂. - WYstadzie?

- Co bym tam mia艂a robi膰?

- To, z czego 偶yjesz. Czy by艂 twoim klientem?

- Nie.

- Na pewno?

-Tak.

- Na sto procent?

-Tak.

- A czy by艂a艣 kiedykolwiek u handlarza obraz贸w, Arne Carlmana?

-Nie.

Wallandera uderzy艂a pewna my艣l. Mo偶e chodzi艂o o to, 偶e nigdy nie pada艂y 偶adne nazwiska.

- Zaraz zobaczysz inne zdj臋cia.

Wsta艂 i wyszed艂 z pokoju razem z Sj贸stenem.

- Co o tym my艣lisz? - spyta艂. Sj贸sten wzruszy艂 ramionami.

- Ona nie k艂amie - odpar艂.

- Potrzebne nam zdj臋cia Wetterstedta i Carlmana. I Fred-mana. Mamy je w materiale 艣ledczym.

- Kt贸ry jest u Birgerssona- powiedzia艂 Sj贸sten. - Przynios臋

Wallander wr贸ci艂 do pokoju i spyta艂, czy napije si臋 kawy.

- Wola艂abym d偶in z tonikiem. . - Bar jeszcze nie otwarty.

U艣miechn臋艂a si臋. Spodoba艂a jej si臋 ta odpowied藕. Wallander wyszed艂 na korytarz. Elisabeth Carlen by艂a bardzo 艂adna. Jej cia艂o prze艣witywa艂o przez cienk膮 sukienk臋. Pomy艣la艂, 偶e Bajba najpewniej jest w艣ciek艂a, 偶e si臋 nie odezwa艂. Sj贸sten wr贸ci艂 od Birgerssona z plastikow膮 teczk膮. Elisabeth Carlen pali艂a papierosa. Wallander po艂o偶y艂 przed ni膮 zdj臋cie Wetterstedta.- Poznaj臋 go - powiedzia艂a. - Z telewizji. Czy to nie on zadawa艂 si臋 z kurwami w Sztokholmie?

- Mo偶liwe, 偶e p贸藕niej kontynuowa艂 ten proceder.

- Nie ze mn膮 - odpar艂a oboj臋tnie.

- Nigdy nie by艂a艣 u niego w domu, w Ystadzie?

- Nigdy.

- A znasz kogo艣, kto tam by艂?

-Nie.

Wallander pokaza艂 jej teraz zdj臋cie Carlmana. Sta艂 obok abstrakcyjnego malowid艂a. Wetterstedt by艂 na zdj臋ciu powa偶ny, Carlman szczerzy艂 z臋by w u艣miechu. Tym razem nie pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Tego widzia艂am - powiedzia艂a zdecydowanie.

- U Liljegrena?

- Tak.

- Kiedy?

Sj贸sten wyj膮艂 notatnik z kieszeni. Elisabeth Carlen my艣la艂a. Wallander patrzy艂 ukradkiem na jej powabne kszta艂ty.

- Mniej wi臋cej rok temu.

- Jeste艣 tego pewna?

-Tak.

Wallander skin膮艂 g艂ow膮. Poczu艂 przyp艂yw energii. Jeszcze jeden, pomy艣la艂. Teraz pozostaje tylko znale藕膰 w艂a艣ciw膮 kratk臋, 偶eby w niej umie艣ci膰 Fredmana.

Pokaza艂 jej zdj臋cie Bj贸rna Fredmana. By艂o stare, zrobione w wi臋zieniu. Fredman gra艂 na gitarze. D艂ugie w艂osy, dzwony, wyblak艂e kolory.

Zn贸w pokr臋ci艂a g艂ow膮. Nie, nigdy go nie widzia艂a. Wallander ha艂a艣liwie po艂o偶y艂 d艂onie na biurku.

- Tyle na razie chcia艂em wiedzie膰 - powiedzia艂. - A teraz zwalniam miejsce dla Sj贸stena.

Zaj膮艂 pozycj臋 przy drzwiach. Wzi膮艂 od Sj贸stena notatnik.- Jak, do cholery, mo偶na tak 偶y膰? - zacz膮艂 dosy膰 nieoczekiwanie Sj贸sten.

Zapyta艂 z u艣miechem i bardzo uprzejmym tonem. Elisabeth Carlen ani przez chwil臋 nie wypad艂a z roli.

- A co ci do tego?

- Nic. Czysta ciekawo艣膰. Jak ty ze sob膮 wytrzymujesz, widz膮c si臋 w lustrze ka偶dego ranka?

- A o czym ty my艣lisz, kiedy si臋 widzisz w lustrze?

- 呕e nie 偶yj臋 z rozk艂adania n贸g za par臋 koron. Przyjmujesz karty kredytowe?

- Odpierdol si臋.

Zamierza艂a wsta膰 i wyj艣膰. Wallandera zdenerwowa艂 spos贸b, w jaki Sj贸sten si臋 z ni膮 dra偶ni艂. Mog艂a im si臋 jeszcze przyda膰.

- Przepraszam - powiedzia艂 uprzejmie Sj贸sten.- Zostawmy twoje 偶ycie prywatne. Hans Logard. Czy to nazwisko co艣 ci m贸wi?

Przygl膮da艂a mu si臋 w milczeniu. Potem si臋 odwr贸ci艂a i spojrza艂a na Wallandera.

- Zada艂em pytanie - nie ust臋powa艂 Sj贸sten.

Wallander zrozumia艂 jej spojrzenie. Mog艂a odpowiada膰 tylko na jego pytania. Wyszed艂 na korytarz i da艂 znak Sj贸stenowi. Wyt艂umaczy艂 mu, 偶e Elisabeth Carlen ju偶 mu nie ufa.

- No to j膮 za trzymamy - o艣wiadczy艂 Sj贸sten. - 呕adna kurwa nie b臋dzie mnie wodzi膰 za nos.

- Za co j膮 zatrzymasz? - zdziwi艂 si臋 Wallander. - Poczekaj tutaj, sam to za艂atwi臋. I uspok贸j si臋, do cholery!

Sj贸sten wzruszy艂 ramionami. Wallander wr贸ci艂 do pokoju i usiad艂 za biurkiem.

- Hans Logard mia艂 konszachty z Liljegrenem - powiedzia艂a.

- Wiesz, gdzie on mieszka?

- Gdzie艣 na wsi.- A konkretniej?

- Nie mieszka w mie艣cie.

- Nie wiesz, gdzie?

-Nie.

- Czym si臋 zajmuje?

- Tego te偶 nie wiem.

- Ale by艂 na przyj臋ciach?

-Tak.

- W charakterze go艣cia czy gospodarza?

- Gospodarza. I go艣cia.

- Nie wiesz, gdzie mo偶emy go znale藕膰?

-Nie.

W dalszym ci膮gu mia艂 wra偶enie, 偶e Elisabeth Carlen m贸wi prawd臋. Przypuszczalnie nie uda im si臋 znale藕膰 Logarda przy jej pomocy.

- Jakie by艂y uk艂ady mi臋dzy Liljegrenem i Logardem?

- Hans Logard mia艂 zawsze du偶o got贸wki. Cokolwiek dla Liljegrena robi艂, dostawa艂 sowit膮 zap艂at臋.

Zgasi艂a papierosa. Wydawa艂o mu si臋, 偶e on tutaj jest go艣ciem, a nie odwrotnie.

- P贸jd臋 ju偶- powiedzia艂a, wstaj膮c.

- Odprowadz臋 ci臋 - zaoferowa艂 si臋Wallander.

Sj贸sten drepta艂 po korytarzu. Mijaj膮c go, popatrzy艂a prosto przez niego. Wallander 艣ledzi艂 j膮 wzrokiem, kiedy sz艂a do swojego nissana, i sprawdzi艂, czy kto艣 za ni膮 pojedzie. Ci膮gle by艂a pod obserwacj膮. Jeszcze nie spu艣cili jej z 艂a艅cucha.

Wr贸ci艂 do gabinetu Sj贸stena.

- Dlaczego j膮 dra偶ni艂e艣? - spyta艂.

- Prezentuje sob膮 co艣, czego nie cierpi臋. A tobie si臋 to podoba?

- Jest nam potrzebna - powiedzia艂 Wallander wymijaj膮co. - Potem mo偶emy jej nie cierpie膰. Przynie艣li kaw臋 i dokonali podsumowania. Sj贸sten poprosi艂 Birgerssona na pomocnika.

- Problem stanowi Bj贸rn Fredman - przyzna艂 Wallander. - Nigdzie nie pasuje. Poza tym mamy troch臋 nitek, kt贸re si臋 z sob膮 艂膮cz膮. Kruche punkty styczno艣ci.

- Mo偶e tak to wygl膮da - w zamy艣leniu powiedzia艂 Sj贸sten. Wallander nastawi艂 uszu. Sj贸sten nad czym艣 si臋 zastanawia艂. Czeka艂 na ci膮g dalszy. Ale daremnie.

- O czym my艣lisz? - spyta艂. Sj贸sten wpatrywa艂 si臋 w okno.

- Dlaczego nie mog艂oby by膰 w艂a艣nie tak, 偶e Bj贸rn Fredman nie pasuje do obrazka. Mo偶na przyj膮膰, 偶e zosta艂 zabity przez tego samego sprawc臋, ale z zupe艂nie innego powodu.

- To ma艂o logiczne - zauwa偶y艂 Birgersson.

- A co jest w tym wszystkim logicznego? - zaoponowa艂 Sj贸sten. - Nic.

- Inaczej m贸wi膮c, powinni艣my szuka膰 dw贸ch r贸偶nych motyw贸w- powiedzia艂 Wallander. - O to ci chodzi?

- Mniej wi臋cej. Ale mog臋 si臋 oczywi艣cie myli膰. Po prostu przysz艂o mi to do g艂owy. Nic poza tym.

- Mo偶esz mie膰 racj臋 - zgodzi艂 si臋 Wallander. - Nie powinni艣my wyklucza膰 tej mo偶liwo艣ci.

- Fa艂szywy trop - powiedzia艂 Birgersson. - 艢lepy trop, 艣lepy zau艂ek. To dosy膰 niewiarygodne.

- Zachowajmy to w pami臋ci - powiedzia艂 Wallander. - Tak jak wszystko inne. Tymczasem musimy odszuka膰 Hansa Logarda. To teraz najwa偶niejsze.

- Dom Ake Liljegrena jest bardzo szczeg贸lny - zauwa偶y艂 Sj贸sten. - Nie ma tam 偶adnych papier贸w. 呕adnych notes贸w z adresami. Nic. Poniewa偶 zosta艂 znaleziony bardzo wcze艣nie rano i od tamtej pory willa jest pod obserwacj膮, nikt nie m贸g艂 tam wej艣膰 i posprz膮ta膰.- Co by znaczy艂o, 偶e nie szukali艣my dostatecznie dobrze -skwitowa艂 Wallander. - Bez Hansa Logarda nie ruszymy z miejsca.

Sj贸sten i Wallander zjedli szybki lunch w restauracji obok komendy. Po drugiej zaparkowali przed domem Liljegrena. Blokada ci膮gle by艂a. Policjant otworzy艂 im furtk臋 i wpu艣ci艂 do 艣rodka. Przez li艣cie drzew s膮czy艂o si臋 s艂o艅ce. Wallander pomy艣la艂, 偶e wszystko jest nierzeczywiste. Potw贸r kojarzy si臋 z ciemno艣ciami i ch艂odem. Nie z latem, jakie zawita艂o do nich tego roku. Przypomnia艂 sobie ironiczn膮 w zamy艣le uwag臋 Rydberga: 鈥濻zalonych morderc贸w najstosowniej 艣ciga膰 jesieni膮. Latem preferujemy jednego czy drugiego dynamitarda". U艣miechn膮艂 si臋 na to wspomnienie. Sj贸sten popatrzy艂 zdziwiony, ale nic nie powiedzia艂. Weszli do willi. Technicy zako艅czyli prac臋. Wallander niech臋tnie rzuci艂 okiem na kuchni臋. Drzwiczki piekarnika by艂y zamkni臋te. Pomy艣la艂 o s艂owach Sj贸stena. Bj贸rn Fredman, nie pasuj膮c, by膰 mo偶e trafi艂 na w艂a艣ciwe miejsce w 艣ledztwie. Sprawca powodowany dwoma motywami? Czy s膮 takie ptaszki? Spojrza艂 na telefon i podni贸s艂 s艂uchawk臋. Jeszcze nie by艂 wy艂膮czony. Zadzwoni艂 do Ystadu. Po pi臋ciu minutach Ebba odszuka艂a Ekholma. W tym czasie obserwowa艂 Sj贸stena, kt贸ry przemierza艂 pokoje na parterze i ods艂ania艂 zas艂ony. Do 艣rodka wdar艂o si臋 silne 艣wiat艂o. Wallander czu艂 unosz膮cy si臋 zapach chemikali贸w u偶ywanych przez technik贸w. Kiedy Ekholm podszed艂 do telefonu, Wallander od razu zada艂 mu pytanie. W艂a艣ciwie by艂o adresowane do komputer贸w. Chodzi艂o o nieco inny uk艂ad. Morderca, kt贸ry dokonuje serii zab贸jstw, kieruj膮c si臋 r贸偶nymi motywami. Czy historia zna takie wypadki? Co mog膮 o tym powiedzie膰 po艂膮czone si艂y kryminolog贸w zajmuj膮cych si臋 zachowaniami? Ekholm jak zwykle uzna艂 jego wypowied藕 za interesuj膮c膮. Wallander zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, czy Ekholm rzeczywi艣cie tak uwa偶a, czynaprawd臋 zachwyca go wszystko, co powie. Przypomnia艂y mu si臋 najr贸偶niejsze paszkwile o absurdalnej wr臋cz niekompetencji szwedzkiej s艂u偶by bezpiecze艅stwa. W ostatnich latach coraz cz臋艣ciej zwracali si臋 do rozmaitych ekspert贸w. I nikt nie potrafi艂 wyja艣ni膰, dlaczego.

Wallander nie chcia艂 jednak by膰 niesprawiedliwy wobec Ekholma. Okaza艂 si臋 dobrym s艂uchaczem. Dzi臋ki temu u艣wiadomi艂 sobie jedn膮 z elementarnych zasad w pracy policji. Policjanci powinni opanowa膰 umiej臋tno艣膰 s艂uchania r贸wnie dobrze jak umiej臋tno艣膰 zadawania pyta艅. Zawsze powinni s艂ucha膰. Wy艂apywa膰 ukryte sensy i ewentualne motywy, kt贸re mo偶e nie od razu s膮 oczywiste. Wyczuwa膰 艣lady sprawcy. Tak jak tutaj, w tym domu. Zbrodnia zawsze zostawia po sobie niewidzialne odciski, kt贸rych nie ujawni膮 p臋dzelki technik贸w. Do艣wiadczony policjant powinien tego dociec s艂uchem. Sprawca mo偶e nie zapomnia艂 but贸w, ale zapomnia艂 swoich my艣li.

Wallander zako艅czy艂 rozmow臋 z Ekholmem i poszed艂 do Sj贸stena. Milczeli. Duch Liljegrena, je艣li takowym dysponowa艂, unosi艂 si臋 niespokojnie nad ich g艂owami. Wallander ruszy艂 na pi臋tro i kolejno otwiera艂 wszystkie drzwi. Nigdzie nie by艂o 偶adnych papier贸w. Najbardziej znamienn膮 cech膮 tego domu wydawa艂a si臋 pustka. Wallander wr贸ci艂 my艣lami do przyczyn popularno艣ci Liljegrena. Szemrane sp贸艂ki, transfery pieni臋dzy. Je藕dzi艂 po 艣wiecie i skrz臋tnie lokowa艂 swoje lewe przychody. Czy tak samo post臋powa艂 w 偶yciu prywatnym? Mia艂 domy wsz臋dzie, gdzie si臋 tylko da艂o. Ta willa by艂a jedn膮 z wielu jego kryj贸wek.

Zatrzyma艂 si臋 przed drzwiami na strych. W dzieci艅stwie, w domu, w kt贸rym wtedy mieszkali, zrobi艂 sobie skrytk臋 na strychu. Otworzy艂 drzwi i wszed艂 po w膮skich, stromych schodach. Przekr臋ci艂 kontakt. Pod belkami pu艂apu by艂o prawie pusto. Sta艂y tam narty i troch臋 mebli. Poczu艂 ten sam zapach, co nadole. Technicy tutaj te偶 byli. Rozejrza艂 si臋. 呕adnych sekretnych drzwi do r贸wnie sekretnych pomieszcze艅. Zszed艂 i zacz膮艂 szuka膰 bardziej systematycznie. Przepatrzy艂 ubrania w przestronnych szafach Liljegrena. Ci膮gle nic. Usiad艂 na kraw臋dzi 艂贸偶ka i my艣la艂. To absurd, 偶eby Liljegren wszystko mia艂 w g艂owie. Gdzie艣 musia艂 by膰 przynajmniej notes z adresami. Ale nie by艂o. Brakowa艂o czego艣 jeszcze. Wcze艣niej na to nie wpad艂. Cofn膮艂 si臋 my艣lami i znowu zada艂 sobie podstawowe pytanie: Kim by艂 Ake Liljegren? Wielki rewizor. Bez przerwy podr贸偶owa艂. Podr贸偶owa艂, ale w domu nie by艂o walizek. Ani akt贸wki. Wsta艂 i zszed艂 do Sj贸stena.

- Liljegren musi mie膰 jeszcze jeden dom - powiedzia艂. -Albo przynajmniej biuro.

- Ma domy na ca艂ym 艣wiecie - z roztargnieniem odpar艂 Sj贸sten.

- Chodzi mi o Helsingborg. Tu jest za pusto.

- Nie s膮dz臋. Wiedzieliby艣my o tym.

Wallander skin膮艂 g艂ow膮, ale by艂 pewien swego. Kontynuowa艂 w臋dr贸wk臋. Teraz z wi臋kszym samozaparciem. Zszed艂 do piwnicy. W jednym z pomieszcze艅 sta艂a 艂awka gimnastyczna i le偶a艂y hantle. Tutaj te偶 by艂a szafa, a w niej ubrania treningowe i przeciwdeszczowe. Przygl膮da艂 si臋 im z namys艂em, po czym znowu zajrza艂 do Sj贸stena.

- Czy Liljegren mia艂 艂贸d藕?

- Na pewno. Ale nie tutaj. Wiedzia艂bym o tym. Wallander ju偶 mia艂 odej艣膰, kiedy co艣 go zastanowi艂o.

- Mo偶e by艂a na inne nazwisko?

-Co?

- 艁贸d藕. Mo偶e by艂a zarejestrowana na inne nazwisko. Na przyk艂ad Hansa Logarda?

Sj贸sten zorientowa艂 si臋, 偶e Wallander m贸wi serio.

- Dlaczego my艣lisz, 偶e Liljegren mia艂 艂贸d藕?- W piwnicy s膮 ubrania, kt贸re przypominaj膮 偶eglarskie. Zeszli do piwnicy.

- Mo偶e masz racj臋 - przyzna艂 Sj贸sten, kiedy stali przed otwart膮 szaf膮.

- Tak czy inaczej, warto to sprawdzi膰. Ten dom jest podejrzanie pusty.

Wr贸cili na g贸r臋. Sj贸sten usiad艂 przy telefonie, a Wallander otworzy艂 drzwi na taras i wyszed艂 na s艂o艅ce. Ledwie pomy艣la艂 o Bajbie, od raz poczu艂 ucisk w 偶o艂膮dku. Dlaczego do niej nie dzwoni? Ci膮gle wierzy, 偶e si臋 z ni膮 spotka na Kastrupie w sobot臋 przed po艂udniem? Za niespe艂na dwie doby? Czu艂 si臋 nieswojo na my艣l, 偶e mia艂by prosi膰 Martinssona o k艂amliwe wyja艣nienia w jego imieniu. Ju偶 si臋 z tego nie wykr臋ci. Na wszystko by艂o za p贸藕no. Gardz膮c sob膮, wszed艂 do willi. Sj贸sten rozmawia艂 przez telefon. Wallander zastanawia艂 si臋, kiedy sprawca znowu zaatakuje. Sj贸sten zako艅czy艂 rozmow臋 i wykr臋ci艂 nowy numer. Wallander poszed艂 do kuchni i napi艂 si臋 wody. Pr贸bowa艂 nie patrze膰 na piekarnik.

Sj贸sten z trzaskiem od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.

- Mia艂e艣 racj臋 - powiedzia艂. - W jachtklubie jest 偶agl贸wka na nazwisko Logarda. To m贸j jachtklub.

- No to jedziemy - zdecydowa艂 Wallander, czuj膮c rosn膮ce napi臋cie.

Na przystani spotkali wartownika, kt贸ry pokaza艂 im, gdzie cumuje 艂贸d藕 Logarda. 艁adna i zadbana, z plastiku, ale dek by艂 z drewna tekowego.

- Komfortina - powiedzia艂 Sj贸sten. - Pi臋kna. Poza tym dobry 偶aglowiec.

Wprawnie wskoczy艂 na pok艂ad. Kajuta by艂a zamkni臋ta.

- Oczywi艣cie znasz Hansa Logarda? - spyta艂 Wallander wartownika.M臋偶czyzna mia艂 ogorza艂膮 twarz i nosi艂 koszulk臋 reklamuj膮c膮 norweskie klopsiki rybne.

- Nie jest zbyt rozmowny. Ale si臋, rzecz jasna, pozdrawiamy.

- Kiedy by艂 ostatnio? M臋偶czyzna si臋 zastanawia艂.

- W zesz艂ym tygodniu. Ale teraz, w sezonie, 艂atwo si臋 pomyli膰.

Sj贸sten otworzy艂 luk kajuty i od 艣rodka otworzy艂 drzwi. Wallander wszed艂 na pok艂ad. Porusza艂 si臋 po deku r贸wnie niezdarnie jak po 艣wie偶o sp艂ukanym wod膮 lodzie. Z kokpitu dotar艂 do kajuty. Sj贸sten przezornie zabra艂 latark臋. Szybko przeszukali wn臋trze i nic nie znale藕li.

- Nie rozumiem - przyzna艂 Wallander, kiedy stali na pomo艣cie. - Sk膮d艣 musia艂 dogl膮da膰 swojego biznesu.

- Sprawdzamy jego telefony kom贸rkowe - powiedzia艂 Sj贸sten. - Mo偶e to co艣 da.

Ruszyli na brzeg w towarzystwie m臋偶czyzny reklamuj膮cego klopsiki rybne. ,

- Obejrzyjcie przy okazji jego drug膮 艂贸d藕 - poradzi艂, kiedy zeszli z pomostu.

Wallander i Sj贸sten zareagowali jednocze艣nie.

- Logard ma dwie 艂odzie?

M臋偶czyzna pokaza艂 na najdalszy pomost.

- Ta bia艂a, na ko艅cu. Nazywa si臋 鈥濺osmarin".

- Bardzo ch臋tnie obejrzymy - powiedzia艂 Wallander. Mieli przed sob膮 solidny, smuk艂y jacht motorowy.

- Taki to dopiero kosztuje - westchn膮艂 Sj贸sten. Weszli na pok艂ad. Kajuta by艂a zamkni臋ta. Wartownik patrzy艂 na nich.

- On wie, 偶e jestem policjantem - wyja艣ni艂 Sj贸sten.- Nie mo偶emy czeka膰 - powiedzia艂 Wallander. - Wy艂am drzwi. Tylko zr贸b to ma艂ym kosztem.

Sj贸sten naruszy艂 jedynie kawa艂ek listwy. Wallander od razu wiedzia艂, 偶e dobrze trafili. Na jednej ze 艣cian wisia艂a p贸艂ka z papierami.

- Teraz najwa偶niejszy jest adres Hansa Logarda - powiedzia艂 Wallander. - Reszt臋 przejrzymy p贸藕niej.

Po dziesi臋ciu minutach znale藕li legitymacj臋 cz艂onkowsk膮 wydan膮 przez klub golfowy pod Angelholmem, w kt贸rej by艂o nazwisko i adres Hansa Logarda.

- Mieszka w Bjuvie - powiedzia艂 Sj贸sten. - To niedaleko st膮d.

Ju偶 mieli opu艣ci膰 艂贸d藕, kiedy Wallander, wiedziony instynktem, otworzy艂 szaf臋. Ku jego zdumieniu by艂y tam damskie ubrania.

- Mo偶e na 艂odzi te偶 urz膮dza艂 przyj臋cia - stwierdzi艂 Sj贸sten.

- Mo偶e. Nie by艂bym jednak taki pewien. Weszli na pomost.

- Zadzwo艅 do mnie, jak tylko zobaczysz Hansa Logarda -zwr贸ci艂 si臋 Sj贸sten do wartownika i wr臋czy艂 mu wizyt贸wk臋.

- Oczywi艣cie w tajemnicy- powiedzia艂 m臋偶czyzna.

- Zrozumia艂e艣 na medal - odpar艂 z u艣miechem Sj贸sten. -Udawaj, jakby nigdy nic, a potem do mnie zadzwo艅. Bez wzgl臋du na por臋 dnia.

- W nocy nikogo tu nie ma.

- No to miejmy nadziej臋, 偶e si臋 pojawi w dzie艅.

- A mog臋 spyta膰, co on zrobi艂?

- Pyta膰 mo偶esz - powiedzia艂 Sj贸sten. - Ale odpowiedzi nie b臋dzie.

Wyszli z jachtklubu. By艂a trzecia.

- 艢ci膮gniemy wi臋cej ludzi? - zastanawia艂 si臋 Sj贸sten.- Jeszcze nie. Najpierw musimy znale藕膰 jego dom i zorientowa膰 si臋, czy tam jest.

Pojechali do Bjuvu. Tych okolic Skanii Wallander nie zna艂. Zrobi艂o si臋 bardzo duszno. Pewnie wieczorem b臋dzie burza.

- Kiedy ostatnio pada艂o? - spyta艂.

- W czerwcu, gdzie艣 tak na 艣wi臋tego Jana - odpar艂 Sj贸sten po namy艣le. - I dosy膰 sk膮po.

Min臋li zjazd na Bjuv, kiedy zapiszcza艂a kom贸rka Sj贸stena. Przyhamowa艂 i odebra艂.

- To do ciebie - powiedzia艂, oddaj膮c s艂uchawk臋 Wallande-rowi.

Dzwoni艂a Ann-Britt H贸glund. Od razu przesz艂a do rzeczy.

- Louise Fredman uciek艂a ze szpitala.

W pierwszej chwili Wallander nie zrozumia艂.

- Mo偶esz powt贸rzy膰?

- Louise Fredman uciek艂a ze szpitala.

- Kiedy to si臋 sta艂o?

- Jak膮艣 godzin臋 temu.

- Jak si臋 dowiedzia艂a艣?

- Kto艣 si臋 skontaktowa艂 z Perem Afestmem. A on zadzwoni艂 do mnie.

Wallander si臋 zastanawia艂.

- Jak to si臋 sta艂o? - spyta艂 po c艂iwili.

- Kto艣 j膮 zabra艂.

-Kto?

- Nie wiem. Nikt nic nie widzia艂. Po prostu nagle jej nie by艂o.

-Cholera!

Sj贸sten zwolni艂, zrozumiawszy, 偶e wydarzy艂o si臋 co艣 powa偶nego.

- Oddzwoni臋 za chwil臋 - zdecydowa艂 Wallander. - A ty spr贸buj w tym czasie zdoby膰 wszelkie mo偶liwe informacje. Przede wszystkim, kto j膮 zabra艂.Ann-Britt H贸glund obieca艂a, 偶e si臋 postara, i sko艅czyli rozmow臋.

- Louise Fredman uciek艂a ze szpitala - wyja艣ni艂 Wallander.

- Dlaczego?

- Nie wiem - odpowiedzia艂 po namy艣le. - Ale jestem przekonany, 偶e ma to zwi膮zek z naszym sprawc膮.

- Wracamy?

- Nie. Teraz odszukanie Hansa Logarda jest wyj膮tkowo wa偶ne.

Wjechali do Bjuvu i zatrzymali si臋. Sj贸sten opu艣ci艂 szyb臋 i spyta艂 o ulic臋, na kt贸rej mieszka艂 Hans Logard.

Trzy nagabni臋te osoby odpowiedzia艂y to samo. Nikt nie s艂ysza艂 o takiej ulicy.Byli bliscy poddania si臋 i wezwania posi艂k贸w, kiedy wreszcie zdobyli adres Hansa Logarda. Na Bjuv spad艂y pierwsze krople deszczu. Burza przesz艂a bokiem. Bezdeszczowe lato trwa艂o.

Adres, pod kt贸rym szukali Logarda, H贸rdestigen, nie istnia艂. Wallander sprawdzi艂 to na poczcie. Dowiedzia艂 si臋 przy okazji, 偶e Hans Logard nie mia艂 r贸wnie偶 skrytki pocztowej, w ka偶dym razie nie w Bjuvie. Uznali, 偶e poda艂 fa艂szywy adres. Wtedy Wallander wmaszerowa艂 do cukierni w Bjuvie i kupuj膮c cynamonowe ciasteczka, wda艂 si臋 w pogaw臋dk臋 z dwiema ekspedientkami. Jedna z nich wyja艣ni艂a mu, 偶e H贸rdestigen nie jest nazw膮 ulicy, tak si臋 nazywa gospodarstwo po艂o偶one na p贸艂noc od miasta. Je艣li si臋 tego nie wie, trudno tam trafi膰.

- Mieszka tam niejaki Hans Logard - powiedzia艂 Wallander. - Znacie go?Kobiety popatrzy艂y na siebie, jakby sprawdza艂y nawzajem swoj膮 pami臋膰, i jednocze艣nie pokr臋ci艂y g艂owami.

- Kiedy by艂am ma艂a, w H贸rdestigen mieszka艂 m贸j krewniak - wyja艣ni艂a szczuplejsza z kobiet. - Po jego 艣mierci dom zosta艂 sprzedany. W ka偶dym razie nazywa si臋 H贸rdestigen. Z tym 偶e adres pocztowy jest inny.

Wallander poprosi艂 o plan. Rozerwa艂a torebk臋 i narysowa艂a, kt贸r臋dy tam dojecha膰. Sj贸sten czeka艂 w samochodzie. Dochodzi艂a sz贸sta. Szukali H贸rdestigen od wielu godzin. Poniewa偶 Wallander bezustannie konferowa艂 przez telefon w sprawie znikni臋cia Louise Fredman, Sj贸sten by艂 zdany na siebie w poszukiwaniach adresu Hansa Logarda. Ju偶 chcieli zrezygnowa膰 i za偶膮da膰 posi艂k贸w, kiedy Wallander postanowi艂 zasi臋gn膮膰 j臋zyka w cukierni, klasycznej wyl臋garni plotek. I mieli szcz臋艣cie. Wallander wyszed艂 z rozerwan膮 torebk膮 w gar艣ci, jak z trofeum. I pojechali na H贸ganas. Zabudowa艅 by艂o coraz mniej. Pod wspania艂ym bukowym lasem okaza艂o si臋, 偶e zab艂膮dzili. Wallander wyprowadzi艂 Sj贸stena z powrotem, wr贸cili na g艂贸wn膮 szos臋 i zacz臋li od pocz膮tku. Nast臋pna w lewo, w prawo i w lewo. Droga sko艅czy艂a si臋 po艣rodku pola. Wallander zakl膮艂 w duchu, wysiad艂 z samochodu i rozgl膮da艂 si臋 za wie偶膮 ko艣cio艂a, o kt贸rej wspomina艂y ekspedientki. Pomy艣la艂, 偶e tutaj, na polu, czuje si臋 tak, jakby dryfowa艂 na morzu, szukaj膮c latarni morskiej. Zobaczy艂 iglic臋 ko艣cio艂a, zajrza艂 do mapki na torebce i zawr贸cili. Tym razem pojechali dobrze. Stare gospodarstwo H贸rdestigen przypomina艂o nieco zagrod臋 Arne Carlmana, le偶a艂o na odludziu, otoczone bukowym lasem i polem. Droga ko艅czy艂a si臋 przed zagrod膮. Wallander zwr贸ci艂 uwag臋, 偶e nie ma tu skrzynki pocztowej. 呕aden listonosz nie odwiedza艂 Logarda pod tym adresem. Poczta musia艂a przychodzi膰 gdzie indziej.Sj贸sten wychodzi艂 z samochodu, kiedy Wallander go powstrzyma艂.

- Czego my si臋 w艂a艣ciwie spodziewamy? - zapyta艂. - Kim jest Hans Logard?

- Pytasz o to, czy jest gro藕ny?

- Nie wiemy, czy to on zabi艂 Liljegrena. I innych. Nic nie wiemy o Hansie Logardzie.

Reakcja Sj贸stena zaskoczy艂a Wallandera.

- Mam w baga偶niku strzelb臋. I amunicj臋. We藕 to. Ja mam s艂u偶bowy pistolet.

Sj贸sten wyj膮艂 pistolet spod fotela.

- Wbrew regulaminowi - powiedzia艂 z u艣miechem. - Ale gdyby si臋 tak trzyma膰 wszystkich przepis贸w, nasza praca od dawna by艂aby zabroniona przez ludzi, kt贸rzy czuwaj膮 nad przestrzeganiem ustawy o bezpiecze艅stwie i higienie pracy.

- Zostawmy strzelb臋. Masz licencj臋 na bro艅?

- Jasne, 偶e mam. A co艣 ty my艣la艂?

Wysiedli z samochodu. Sj贸sten wsun膮艂 pistolet do kieszeni kurtki. Nas艂uchiwali. Gdzie艣 daleko grzmia艂o. Wok贸艂 nich panowa艂a cisza i by艂o parno. Nigdzie 艣ladu samochodu ani cz艂owieka. Gospodarstwo wygl膮da艂o na opuszczone. Budynek mieszkalny mia艂 kszta艂t wyd艂u偶onej litery L.

- Jedno skrzyd艂o pewnie si臋 spali艂o - zauwa偶y艂 Sj贸sten. -Albo zosta艂o rozebrane. 艁adny dom. Zadbany. Zupe艂nie jak 偶agl贸wka.

Wallander zapuka艂 do drzwi. 呕adnej odpowiedzi. Potem za艂omota艂. Ci膮gle 偶adnej reakcji. Zajrza艂 przez okno. Sj贸sten sta艂 troch臋 dalej, z r臋k膮 w kieszeni kurtki. Wallanderowi nie podoba艂o si臋 to, 偶e ma bro艅. Obeszli dom. 呕adnych oznak 偶ycia. Wallander sta艂, zamy艣lony.

- Wsz臋dzie s膮 informacje o alarmie - stwierdzi艂 Sj贸sten. -Ale to potrwa, zanim kto艣 tu przyjedzie. Zd膮偶ymy wej艣膰 i odjecha膰.- Co艣 si臋 tu nie zgadza - powiedzia艂 Wallander, jakby nie s艂ysza艂 komentarza Sj贸stena.

-Co?

- Nie wiem.

Podeszli do skrzyd艂a gospodarczego. Na drzwiach wisia艂y solidne k艂贸dki. Przez okno zobaczyli, 偶e w 艣rodku jest rupieciarnia.

- Nikogo tu nie ma. We藕miemy dom pod obserwacj臋.

Wallander rozejrza艂 si臋. By艂 pewien, 偶e co艣 si臋 nie zgadza. Tylko co? Jeszcze raz obszed艂 dom, zagl膮da艂 przez okna, s艂ucha艂. Sj贸sten trzyma艂 si臋 z ty艂u. Wallander stan膮艂 ko艂o czarnych work贸w na 艣mieci. By艂y niedbale obwi膮zane sznurkiem. Wok贸艂 kr膮偶y艂y muchy. Otworzy艂 jeden worek. Resztki jedzenia, papierowe talerze. Wyj膮艂 plastikowe opakowanie po mi臋sie. Sj贸sten przygl膮da艂 mu si臋 z boku. Wallander sprawdzi艂 termin przydatno艣ci do spo偶ycia, opakowanie zalatywa艂o 艣wie偶ym mi臋sem. Otworzy艂 drugi worek. By艂y w nim pojemniki po gotowych daniach. Sporo si臋 tu jad艂o w ci膮gu kilku dni.

Sj贸sten zajrza艂 do work贸w.

- Pewnie mia艂 przyj臋cie.

Wallander my艣la艂. Co w dusz膮cym upale wcale nie by艂o takie proste. Czu艂, 偶e za chwil臋 rozboli go g艂owa.

- Wchodzimy - zdecydowa艂. - Chc臋 si臋 troch臋 rozejrze膰. Czy nie da si臋 jako艣 obej艣膰 tego alarmu?

- Mo偶e przez komin.

- Raz kozie 艣mier膰.

- Mam 艂om w samochodzie.

Sj贸sten przyni贸s艂 艂om. Wallander obejrza艂 drzwi wej艣ciowe. Przypomnia艂 sobie inne drzwi, te, kt贸re niedawno wywa偶a艂 u ojca. Zapowiada艂o si臋 na lato drzwi. Poszli na ty艂y domu. Tutaj drzwi wydawa艂y si臋 艂atwiejsze do sforsowania. Wallander postanowi艂 je wywa偶y膰 od strony zawias贸w. Wsun膮艂 艂om i popatrzy艂 na Sj贸stena.Sj贸sten spojrza艂 na zegarek.

- Okej - powiedzia艂.

Wallander napar艂 z ca艂ych si艂. Zawiasy pu艣ci艂y, tynk i ceg艂y te偶. Odskoczy艂, 偶eby nie oberwa膰 drzwiami.

Weszli. W 艣rodku dom jeszcze bardziej przypomina艂 mieszkanie Carlmana. 艢ciany by艂y wyburzone, du偶e otwarte przestrzenie, nowoczesne meble, 艣wie偶o po艂o偶ony parkiet. Nas艂uchiwali. Cisza. Za cicho, pomy艣la艂 Wallander. Jakby ca艂y dom wstrzyma艂 oddech. Sj贸sten pokaza艂 na telefon z faksem. Pulsowa艂a lampka automatycznej sekretarki. Wallander skin膮艂 g艂ow膮. Sj贸sten w艂膮czy艂 odtwarzanie. Co艣 zachrz臋艣ci艂o i trzasn臋艂o, potem odezwa艂 si臋 m臋ski g艂os. Wallander zauwa偶y艂, 偶e Sj贸sten drgn膮艂. M臋偶czyzna prosi艂 Hansa Logarda o szybki kontakt. I zaleg艂a cisza. Ta艣ma si臋 zatrzyma艂a.

- To by艂 Liljegren - powiedzia艂 wyra藕nie wstrz膮艣ni臋ty Sj贸sten. - Cholera.

- No to przynajmniej wiemy, 偶e to stara wiadomo艣膰 -stwierdzi艂 Wallander.

- Logarda od tego czasu nie by艂o.

- Niekoniecznie. M贸g艂 ods艂ucha膰 i nie skasowa艂. Je艣li potem jest przerwa w dop艂ywie pr膮du, lampka zn贸w zaczyna 艣wieci膰. Mog艂a by膰 burza. Nie wiemy tego.

Szli przez dom. W膮ski korytarz prowadzi艂 do za艂amania litery L. Drzwi by艂y zamkni臋te. Wallander podni贸s艂 r臋k臋, Sj贸sten stan膮艂 za nim jak wryty. Wallander co艣 us艂ysza艂. W pierwszej chwili nie bardzo wiedzia艂, co to takiego. Potem mia艂 wra偶enie, 偶e to zwierz臋, jakby co艣 cicho mrucza艂o. Spojrza艂 na Sj贸stena. Dotkn膮艂 drzwi. Stalowe. Pomruki umilk艂y. Sj贸sten te偶 je s艂ysza艂.

- Co si臋, do cholery, dzieje? - szepn膮艂.

- Nie wiem. Tych drzwi nie wywa偶臋 艂omem.

- Ludzie z firmy ochroniarskiej b臋d膮 tu za kwadrans.Wallander zastanawia艂 si臋. Wiedzia艂 tylko tyle, 偶e za drzwiami jest co najmniej jeden cz艂owiek, mo偶e wi臋cej. Zrobi艂o mu si臋 niedobrze. Musi otworzy膰 te drzwi.

- Daj mi pistolet - powiedzia艂. Sj贸sten wyj膮艂 bro艅 z kieszeni.

- Odej艣膰 od drzwi! - krzykn膮艂 Wallander. - B臋d臋 strzela艂 w zamek!

Cofn膮艂 si臋 o krok i poci膮gn膮艂 za spust. Huk by艂 og艂uszaj膮cy. Strzeli艂 drugi raz, potem trzeci. Kule odbi艂y si臋 rykoszetem. Odda艂 pistolet Sj贸stenowi i kopn膮艂 w drzwi. W uszach dudni艂o mu od wystrza艂贸w.

W du偶ym pomieszczeniu bez okien sta艂o kilka 艂贸偶ek, za przepierzeniem by艂a toaleta, poza tym lod贸wka, szklanki, fili偶anki, termosy. W k膮cie siedzia艂y przytulone do siebie, przera偶one wystrza艂ami, cztery m艂ode dziewczyny. Dwie przypomina艂y Wallanderowi t臋, kt贸r膮 widzia艂 z odleg艂o艣ci dwudziestu metr贸w na polu rzepaku Salomonssona. Przez kr贸tk膮 chwil臋, ci膮gle og艂uszony, pomy艣la艂, 偶e teraz wszystko widzi, jedno wydarzenie po drugim, jak si臋 ze sob膮 艂膮cz膮, i wszystko jest ju偶 jasne. W gruncie rzeczy nic nie widzia艂, mia艂 jedynie takie odczucie, kt贸re pojawi艂o si臋 i znikn臋艂o jak przeje偶d偶aj膮cy przez tunel superszybki poci膮g pozostawiaj膮cy po sobie lekkie dr偶enie ziemi. Nie mieli czasu do namys艂u. Dziewcz臋ta st艂oczone w k膮cie by艂y realne, naprawd臋 si臋 ba艂y i musieli dzia艂a膰.

- Co si臋, do cholery, dzieje? - powt贸rzy艂 Sj贸sten.

- Musimy 艣ci膮gn膮膰 ludzi z Helsingborga - zdecydowa艂 Wallander. - Piorunem.

Ukl膮k艂, Sj贸sten za nim, mog艂oby si臋 wydawa膰, 偶e zaczn膮 wsp贸lne mod艂y, i Wallander odezwa艂 si臋 do wystraszonych dziewcz膮t po angielsku. Chyba go nie rozumia艂y, mo偶e zbyt s艂abo zna艂y angielski. Pomy艣la艂, 偶e s膮 mniej wi臋cej r贸wie艣nicami Dolores Marii Santany.- Mo偶e co艣 umiesz po hiszpa艅sku? - spyta艂 Sj贸stena. - Ja nie znam ani s艂owa.

- A co mam powiedzie膰?

- Umiesz, czy nie?

-Cholera, jasne, 偶e nie. Kto umie? Znam kilka st贸w. Co mam powiedzie膰?

- Cokolwiek! 呕eby si臋 uspokoi艂y.

- Mam powiedzie膰, 偶e jestem policjantem?

- Nie! Wszystko, tylko nie to!

- Buenos dias - zacz膮艂 z wahaniem Sj贸sten.

- U艣miechaj si臋 - sykn膮艂 Wallander. - Nie widzisz, 偶e si臋 boj膮?

- Robi臋, co mog臋.

- Jeszcze raz. Teraz uprzejmie.

- Buenos dias - powt贸rzy艂 Sj贸sten.

Jedna z dziewcz膮t odezwa艂a si臋. Bardzo cicho. Wallander mia艂 wra偶enie, 偶e w艂a艣nie teraz otrzyma艂 odpowied藕, na kt贸r膮 czeka艂, odk膮d dziewczyna z rzepakowego pola patrzy艂a na niego wyl臋knionym spojrzeniem.

W tym samym momencie gdzie艣 za nimi rozleg艂y si臋 jakie艣 d藕wi臋ki. Dziewcz臋ta te偶 je us艂ysza艂y i znowu si臋 skuli艂y.

- To pewnie ochroniarze - powiedzia艂 Sj贸sten. - Wyjd藕my do nich, bo inaczej zaczn膮 si臋 zastanawia膰, co si臋 tu dzieje, i narozrabiaj膮.

Wallander da艂 znak dziewcz臋tom, 偶eby zosta艂y. Ruszyli w膮skim korytarzem do wyj艣cia. Tym razem Sj贸sten szed艂 pierwszy. I to go mog艂o kosztowa膰 偶ycie. Bo kiedy znale藕li si臋 w przestronnym pokoju o wyburzonych 艣cianach, zadudni艂o od wystrza艂贸w, kt贸re musia艂y pochodzi膰 z szybkostrzelnej broni p贸艂automatycznej, zaopatrzonej w regulacj臋 cz臋stotliwo艣ci repetowania. Pierwsza kula trafi艂a Sj贸stena w lewy bark i strzaska艂a mu obojczyk. Odrzuci艂o go i wyr贸s艂 przed Wallanderem niczym 偶ywa 艣ciana. Trzy inne pociski 艣mign臋艂y nad ich g艂owami.

- Nie strzela膰! Policja! - wrzasn膮艂 Wallander.

Strzelaj膮cy pu艣ci艂 kolejn膮 seri臋. Sj贸sten zn贸w oberwa艂, tym razem w prawe ucho. Wallander ukry艂 si臋 za niewyburzonym fragmentem 艣ciany, kt贸ry zostawiono z powod贸w estetycznych. M臋tnie pomy艣la艂, 偶e w magazynku powinny by膰 dwa, a mo偶e trzy pociski.

呕adnej reakcji. Czeka艂 z bij膮cym sercem. I z podniesionym, gotowym do strza艂u pistoletem. W ko艅cu us艂ysza艂 odje偶d偶aj膮cy samoch贸d. Podbieg艂 w kucki do okna. W stron臋 bukowego lasu mkn膮艂 czarny mercedes. Sj贸sten straci艂 przytomno艣膰. Odszuka艂 puls na zakrwawionej szyi. By艂 przyspieszony. To dobrze, pomy艣la艂 Wallander, lepszy taki ni偶 wolniejszy. Ci膮gle z pistoletem w r臋ku podni贸s艂 s艂uchawk臋 i wykr臋ci艂 90 000.

- Kolega jest ranny! - zawo艂a艂.

Potem troch臋 si臋 uspokoi艂, przedstawi艂 i powiedzia艂, co si臋 sta艂o i gdzie s膮.

Sj贸sten odzyska艂 przytomno艣膰.

- Wszystko b臋dzie dobrze - raz po raz powtarza艂 Wallander. - Pomoc jest w drodze.

- Co si臋 sta艂o? - zapyta艂 Sj贸sten.

- Nic nie m贸w. Wszystko b臋dzie dobrze.

Ca艂y czas gor膮czkowo szuka艂 ran wlotowych. Wydawa艂o mu si臋, 偶e Sj贸sten oberwa艂 co najmniej trzy kule. Doliczy艂 si臋 dw贸ch, jedna trafi艂a w bark, druga w ucho. Za艂o偶y艂 dwa opatrunki uciskowe, zastanawia艂 si臋, gdzie si臋 podzia艂a firma ochroniarska i dlaczego pomoc jeszcze nie nadesz艂a. My艣la艂 o mercedesie i o tym, 偶e nie popu艣ci, dop贸ki nie dorwie cz艂owieka, kt贸ry strzela艂 do Sj贸stena. Nie da艂 mu praktycznie 偶adnej szansy na obron臋. r ; rW ko艅cu us艂ysza艂 syreny i wyszed艂 z domu. Najpierw przyjecha艂a karetka, potem Birgersson, za nim dwa radiowozy i stra偶 po偶arna. Wszyscy drgn臋li na widok Wallandera. Nie zauwa偶y艂, 偶e jest pokrwawiony. Ci膮gle trzyma艂 w r臋ku pistolet Sj贸stena.

- Co z nim? - spyta艂 Birgersson.

- Jest w 艣rodku. Chyba z tego wyjdzie.

- Co si臋, do cholery, sta艂o?

- S膮 tu cztery dziewczyny - powiedzia艂 Wallander. - Przypuszczalnie przez Helsingborg trafiaj膮 do burdeli w po艂udniowej Europie.

- Kto strzela艂?

- Nie widzia艂em. Ale podejrzewam, 偶e Hans Logard. To jego dom.

- Przy wyje藕dzie na szos臋 zderzy艂 si臋 z firm膮 ochroniarsk膮 jaki艣 mercedes - powiedzia艂 Birgersson. - Oby艂o si臋 bez obra偶e艅. Tyle 偶e cz艂owiek, kt贸ry prowadzi艂 mercedesa, uciek艂 samochodem ochroniarzy.

- No to go widzieli. To na pewno by艂 on. Ochroniarze jechali tutaj, bo jak si臋 w艂amali艣my, w艂膮czy艂 si臋 alarm.

- W艂amali艣cie si臋?

- Przesta艅! Szukaj wozu ochroniarzy. I 艣ci膮gnij tu technik贸w. Niech zdejm膮 wszystkie odciski palc贸w i por贸wnaj膮 z tymi, kt贸re znale藕li艣my wcze艣niej. W zwi膮zku z Wetterstedtem, Carlmanem i tak dalej.

Birgersson zblad艂. Dopiero teraz zacz膮艂 kojarzy膰.

- Czy to by艂 on?

- Prawdopodobnie. Ale pewno艣ci nie mamy. Do roboty. I nie zapomnij o dziewcz臋tach. Zabierz je i traktuj uprzejmie. Za艂atw t艂umaczy. Z hiszpa艅skiego.

- Cholera, du偶o wiesz - przyzna艂 Birgersson. Wallander wpatrywa艂 si臋 w niego.- Nic nie wiem. Id藕 ju偶.

Wynie艣li Sj贸stena. Wallander pojecha艂 z nim karetk膮 do miasta. Kierowca po偶yczy艂 mu r臋cznik. Wytar艂 si臋 starannie, a potem skorzysta艂 z telefonu, 偶eby si臋 skontaktowa膰 z Ysta-dem. By艂o tu偶 po si贸dmej. Z艂apa艂 Svedberga i opowiedzia艂 mu, co si臋 wydarzy艂o.

- Co to za jeden, ten Logard? - spyta艂 Svedberg.

- Musimy si臋 tego dowiedzie膰. Czy Louise Fredman ci膮gle nie ma?

- Nie ma.

Wallander musia艂 si臋 zastanowi膰. To, co przez chwil臋 wydawa艂o mu si臋 logiczne, rozsypa艂o si臋.

-Jeszcze si臋 odezw臋- powiedzia艂.- Powiadom o wszystkim nasz膮 grup臋.

- Ludwigsson i Hamren znale藕li interesuj膮cego 艣wiadka na Sturupie - doni贸s艂 Svedberg. - Nocnego str贸偶a. Widzia艂 m臋偶czyzn臋 na motorowerze. Czas si臋 zgadza.

- Na motorowerze?

-Tak.

- Chyba, do cholery, nie my艣lisz, 偶e sprawca je藕dzi na motorowerze? To dobre dla dzieci.

Wallander zauwa偶y艂, 偶e ponosz膮 go nerwy. Nie chcia艂 tego. Zw艂aszcza wobec Svedberga. Szybko zako艅czy艂 rozmow臋.

Sj贸sten popatrzy艂 na niego z noszy.

- Wszystko dobrze - powiedzia艂 Wallander z u艣miechem.

- Jakby mnie ko艅 zrzuci艂 - zaj臋cza艂 Sj贸sten. - Dwa razy.

- Nic nie m贸w. Nied艂ugo b臋dziemy w szpitalu.

Wiecz贸r i noc z czwartku na pi膮tek by艂y bodaj najbardziej chaotyczne w policyjnej karierze Wallandera. Wszystko, co si臋 wydarzy艂o, mia艂o dziwnie nierzeczywisty charakter. Nigdy nie zapomni tej nocy, ale nigdy nie b臋dzie pewien, czy dobrze j膮 zapami臋ta艂. Kiedy Sj贸stenem zaj臋li si臋 lekarze i zapewnili, 偶e jego 偶yciu nie zagra偶a niebezpiecze艅stwo, Wallander pojecha艂 radiowozem do komendy. Birgersson okaza艂 si臋 sprawnym organizatorem, dobrze zrozumia艂 jego polecenia, wydane przed domem Logarda. By艂 do艣膰 przezorny, by stworzy膰 co艣 w rodzaju zewn臋trznej strefy, do kt贸rej wpuszczano lawinowo nap艂ywaj膮cych dziennikarzy. Do centrum, tam, gdzie prowadzono 艣ledztwo, nie mieli dost臋pu.

Wallander wyszed艂 ze szpitala o dziesi膮tej. Od kolegi po偶yczy艂 czyst膮 koszul臋 i spodnie. Cisn臋艂y go w pasie i nie m贸g艂 zasun膮膰 rozporka. Birgersson zadzwoni艂 do jednego z najelegantszych salon贸w odzie偶owych w mie艣cie i poprosi艂 Wallandera do s艂uchawki. Z dziwnym uczuciem usi艂owa艂 sobie przypomnie膰 obw贸d w talii. Pos艂aniec przywi贸z艂 do komendy kilka par spodni. Jedna pasowa艂a. Do helsingborskiej komendy przyjechali Ann-Britt H贸glund, Svedberg, Ludwigsson i Ham-ren i zabrali si臋 do pracy. Trwa艂 po艣cig za samochodem ochroniarzy. W r贸偶nych pokojach odbywa艂y si臋 przes艂uchania. Hiszpa艅skoj臋zyczne dziewcz臋ta dosta艂y t艂umaczy. Ann-Britt H贸glund rozmawia艂a z jedn膮, pozosta艂ymi zaj臋艂y si臋 policjantki z Helsingborga. Poza tym byli przes艂uchiwani ochroniarze. Technicy por贸wnywali odciski palc贸w. Kilku policjant贸w siedzia艂o przy komputerach, szukaj膮c wszelkich mo偶liwych danych o Hansie Logardzie. Cho膰 pracowali pe艂n膮 par膮, panowa艂 spok贸j. Birgersson kr膮偶y艂 wsz臋dzie, pilnuj膮c, by nic si臋 nie rozprz臋g艂o. Za jego aprobat膮 Wallander, zasi臋gn膮wszy j臋zyka w sprawie aktualnej sytuacji, zebra艂 swoich koleg贸w z Ystadu na narad臋. Uzna艂 Birgerssona za wzorowego szefa, jednego z nielicznych wyj膮tk贸w, kt贸ry nie przejawia 偶adnych cech tak typowej w ich policyjnym 艣rodowisku klikowo艣ci, nie pozostaj膮cej bez wp艂ywu na poziom ich pracy. Zale偶a艂o mu na uj臋ciucz艂owieka, kt贸ry strzela艂 do Sjostena, i na tym, 偶eby jak najwi臋cej spraw powyja艣nia膰, zanim nabior膮 pewno艣ci, co si臋 sta艂o i kto jest sprawc膮.

Przynie艣li sobie kaw臋 i zamkn臋li drzwi. Hansson by艂 pod telefonem. Wallander przedstawi艂 swoj膮 wersj臋 wydarze艅. Przede wszystkim chcia艂 jednak zrozumie膰 powody w艂asnego niepokoju. Zbyt wielu w膮tk贸w nie uda艂o mu si臋 po艂膮czy膰 w sensown膮 ca艂o艣膰. Czy cz艂owiek strzelaj膮cy do Sjostena, wsp贸艂pracownik Liljegrena, kt贸ry trzyma艂 dziewcz臋ta pod kluczem, to rzeczywi艣cie ich samotny wojownik? W膮tpi艂. Mia艂 za ma艂o czasu, 偶eby si臋 nad tym zastanowi膰, za du偶o si臋 wok贸艂 niego dzia艂o, m贸g艂 to zrobi膰 dopiero teraz, w gronie koleg贸w, kiedy od 艣wiata, w kt贸rym prowadzono 艣ledztwo i w kt贸rym nie by艂o czasu na namys艂, oddzieli艂y ich drzwi. Sj贸sten te偶 by艂by z nimi, gdyby nie le偶a艂 w szpitalu. Musieli teraz zarzuci膰 co艣 w rodzaju kotwicy, przydatnej w nabieraj膮cym nag艂ego przyspieszenia 艣ledztwie. Zawsze istnia艂o ryzyko, 偶e na tym etapie mo偶e przej艣膰 w galop i ponie艣膰.

Wallander zastanawia艂 si臋, dlaczego nie ma Ekholma.

- Dzisiaj rano pojecha艂 do Sztokholmu - wyja艣ni艂 Sved-berg.

- Jest nam potrzebny.

- Wr贸ci jutro rano - powiedzia艂a Ann-Britt H贸glund. - Jedno z jego dzieci potr膮ci艂 samoch贸d. Podobno niegro藕nie, ale zawsze.

Wallander skin膮艂 g艂ow膮. Zamierza艂 kontynuowa膰, kiedy zadzwoni艂 telefon. Hansson chcia艂 z nim m贸wi膰.

- Wielokrotnie dzwoni艂a do ciebie Bajba Liepa z Rygi -oznajmi艂. - Prosi, 偶eby艣 si臋 z ni膮 natychmiast skontaktowa艂.

- Teraz nie mog臋 - odpar艂 Wallander. - Wyt艂umacz jej, je艣li znowu si臋 odezwie.- Je艣li dobrze j膮 zrozumia艂em, w sobot臋 masz na ni膮 czeka膰 na Kastrupie. Chodzi o wasz wsp贸lny urlop. Jak ty sobie to wyobra偶asz?

- Nie teraz - powiedzia艂 Wallander. - Zadzwoni臋 p贸藕niej.

Tylko Ann-Britt H贸glund wydawa艂a si臋 rozumie膰, czego dotyczy艂a rozmowa z Hanssonem. Wallander pochwyci艂 jej spojrzenie. U艣miechn臋艂a si臋.

- Kontynuujmy- powiedzia艂.- Szukamy m臋偶czyzny, kt贸ry usi艂owa艂 zabi膰 mnie i Sj贸stena. W domu pod Bjuvem znajdujemy zamkni臋te dziewcz臋ta. Mo偶emy przyj膮膰, 偶e Dolores Maria Santana by艂a jedn膮 z nich, dziewcz臋ta przewo偶ono przez Szwecj臋 do burdeli i diabli wiedz膮, gdzie jeszcze, w innych cz臋艣ciach 艣wiata. 艢ci膮gali je ludzie powi膮zani z Liljegrenem. Przede wszystkim Hans Logard. Je艣li to jego prawdziwe nazwisko. S膮dzimy, 偶e to on strzela艂. Ale nie wiemy tego na pewno. Nie mamy nawet jego zdj臋cia. Mo偶e ochroniarze, kt贸rym ukrad艂 samoch贸d, podadz膮 dobry rysopis. S膮 jednak wstrz膮艣ni臋ci. Zdaje si臋, 偶e widzieli tylko jego pistolet. Teraz go 艣cigamy. Ale czy rzeczywi艣cie 艣cigamy naszego sprawc臋? Tego, kt贸ry zabi艂 Wetterstedta, Carlmana, Fredmana i Liljegrena? Chcia艂bym powiedzie膰, 偶e w膮tpi臋. Mo偶emy mie膰 tylko nadziej臋, 偶e cz艂owiek, kt贸ry ucieka samochodem ochroniarzy, zostanie szybko uj臋ty. My musimy pracowa膰 tak, jakby to wydarzenie mia艂o miejsce na obrze偶ach 艣ledztwa. Interesuje mnie to, co si臋 sta艂o z Louise Fredman. I jakie s膮 wiadomo艣ci ze Sturupu. Najpierw jednak chcia艂bym wiedzie膰, czy macie jakie艣 zastrze偶enia do mojej aktualnej oceny sytuacji.

W pokoju zaleg艂a cisza.

- Ja jestem z zewn膮trz- odezwa艂 si臋 po chwili Hamren- i nie musz臋 si臋 ba膰, 偶e komu艣 nadepn臋 na odcisk, bo pewnie depcz臋 wszystkim ca艂y czas, w ka偶dym razie wydaje mi si臋 to s艂uszne. Mamy czasem sk艂onno艣ci do czepiania si臋 jednej my艣li, podczas gdy sprawcy maj膮 ich dziesi臋膰...-

Wallander s艂ucha艂 z aprobat膮, mimo 偶e nie by艂 pewien, czy Hamren naprawd臋 tak uwa偶a.

- Louise Fredman zagin臋艂a bez 艣ladu - powiedzia艂a Ann-Britt H贸glund. - Kto艣 ja odwiedzi艂 i z tym kim艣 wysz艂a. Personel nie widzia艂 tego kogo艣. Nazwisko wpisane do zeszytu dla odwiedzaj膮cych jest nieczytelne. Poniewa偶 ludzie pracuj膮 teraz na zast臋pstwach, rutynowy system kontroli praktycznie nie funkcjonuje.

- Kto艣 musia艂 przecie偶 widzie膰 cz艂owieka, kt贸ry po ni膮 przyszed艂 - zdenerwowa艂 si臋 Wallander.

- Owszem - przyzna艂a Ann-Britt H贸glund. - Salowa Sara Pettersson.

- Czy kto艣 z ni膮 rozmawia艂? .

-Wyjecha艂a. ;

-Dok膮d?

- Je藕dzi poci膮gami po Europie. Mo偶e by膰 wsz臋dzie.

- Cholera.

- Poszukajmy jej przez Interpol - flegmatycznie zaproponowa艂 Ludwigsson. - Powinno si臋 uda膰.

- Tak, chyba tak zrobimy - zgodzi艂 si臋 Wallander. - I to bezzw艂ocznie. Niech si臋 kto艣 skontaktuje z Perem Akesonem jeszcze tego wieczoru.

- To podlega Malm贸 - zaznaczy艂 Svedberg.

- Mam w dupie rejonizacj臋 - zdenerwowa艂 si臋 Wallander.

- Macie to za艂atwi膰. Niech si臋 Akeson tym martwi.

Ann-Britt H贸glund obieca艂a porozmawia膰 z Akesonem. Wallander zwr贸ci艂 si臋 do Ludwigssona i Hamrena:

- S艂ysza艂em o motorowerze - powiedzia艂. - Podobno 艣wiadek widzia艂 co艣 ciekawego ko艂o lotniska.

- Tak - przyzna艂 Ludwigsson. - Czas si臋 zgadza. Tej nocy widzia艂 motorower wyje偶d偶aj膮cy na E65.

- Dlaczego nas to interesuje? - Dlatego 偶e 艣wiadek jest ca艂kiem pewien, 偶e motorower odjecha艂 mniej wi臋cej w tym samym czasie, kiedy si臋 tam zjawi艂 samoch贸d dostawczy. Ford Bj贸rna Fredmana.

Wallander zda艂 sobie spraw臋, 偶e to bardzo wa偶ne.

- M贸wimy o tych godzinach nocnych, kiedy lotnisko jest zamkni臋te - kontynuowa艂 Ludwigsson. - Czyli kiedy nic si臋 nie dzieje. Nie ma taks贸wek, nie ma ruchu. Wtedy przyje偶d偶a samoch贸d dostawczy i zatrzymuje si臋 na parkingu. Chwil臋 p贸藕niej odje偶d偶a motorower.

W pokoju zaleg艂a cisza, jak makiem zasia艂. Wszyscy po raz pierwszy mieli 艣wiadomo艣膰, 偶e s膮 bardzo blisko sprawcy. Je艣li w skomplikowanych 艣ledztwach zdarzaj膮 si臋 chwile magiczne, to w艂a艣nie takiej chwili do艣wiadczali.

- M臋偶czyzna na motorowerze - powiedzia艂 Svedberg. - Czy to mo偶liwe?

- Mamy rysopis? - spyta艂a Ann-Britt H贸glund.

- Wed艂ug 艣wiadka cz艂owiek na motorowerze by艂 w kasku. Nie widzia艂 wi臋c twarzy. Jest str贸偶em na Sturupie od lat. Po raz pierwszy zobaczy艂 tam w nocy motorower.

- Sk膮d on wie, 偶e pojecha艂 w kierunku Malm贸?

- Nie wie, a tego nie powiedzia艂em.

Wallander wstrzyma艂 oddech. G艂osy koleg贸w oddali艂y si臋, przypomina艂y niewyra藕ny szum w eterze. Ci膮gle nie wiedzia艂, co takiego zobaczy艂. W ka偶dym razie teraz byli bardzo blisko.


Gdzie艣 w oddali Hoover s艂ysza艂 grzmoty. Cicho, 偶eby nie obudzi膰 siostry, liczy艂 sekundy dziel膮ce b艂yskawice od piorun贸w. Burza przechodzi艂a bokiem. Ominie Malm贸. Patrzy艂 na ni膮. Spa艂a na materacu. Chcia艂 jej ofiarowa膰 co艣 zupe艂nie innego, ale wszystko potoczy艂o si臋 bardzo szybko. Nienawistny mu policjant, pu艂kownik kawalerii w niebieskich spodniach, kt贸rego nazwa艂 Perkins, bo uzna艂, 偶e to do niego pasuje, i Cz艂owiek Ciekawski, za偶膮da艂 obejrzenia zdj臋膰 Louise i grozi艂, 偶e j膮 odwiedzi. Wtedy zrozumia艂, 偶e musi natychmiast zmieni膰 swoje plany. Zabierze Louise, zanim ostatni skalp i serce dziewczyny zostan膮 pogrzebane pod oknem. Wszystko odby艂o si臋 w po艣piechu, dlatego zd膮偶y艂 jedynie znie艣膰 materac i koc do piwnicy. A my艣la艂 o czym艣 zupe艂nie innym. W Limhamnie by艂 du偶y pusty dom. W艂a艣cicielka ka偶dego lata wyje偶d偶a艂a do swoich krewnych, do Kanady. Kiedy艣 go uczy艂a. Potem czasami j膮 odwiedza艂 i za艂atwia艂 r贸偶ne sprawunki. St膮d wiedzia艂, 偶e jej nie ma. Dawno temu skopiowa艂 klucz do drzwi wej艣ciowych. Tam mogliby zamieszka膰 i spokojnie zaplanowa膰 wsp贸ln膮 przysz艂o艣膰. Ale przeszkodzi艂 w tym ciekawski policjant. Dop贸ki nie umrze, co powinno nast膮pi膰 jak najszybciej, musz膮 si臋 zadowoli膰 materacem i piwnic膮.

Spa艂a. Kiedy po ni膮 przyszed艂 do szpitala, wzi膮艂 lekarstwa z szafki. Nie pomalowa艂 twarzy, ale mia艂 z sob膮 siekier臋 i no偶e, na wypadek gdyby kto艣 pr贸bowa艂 go powstrzyma膰. W szpitalu panowa艂 dziwny spok贸j, prawie nie by艂o personelu. Wszystko posz艂o du偶o 艂atwiej, ni偶 to sobie wyobra偶a艂. Louise w pierwszej chwili go nie pozna艂a, w ka偶dym razie waha艂a si臋. Kiedy us艂ysza艂a jego g艂os, nie stawia艂a oporu. Przyni贸s艂 jej ubranie. Przeszli przez szpitalny park, a potem wzi臋li taks贸wk臋. Po prostu. Nic nie m贸wi艂a, nie dziwi艂a si臋, dlaczego ma le偶e膰 na materacu, po艂o偶y艂a si臋 i od razu zasn臋艂a. By艂 zm臋czony. U艂o偶y艂 si臋 obok niej i usn膮艂. Przysz艂o艣膰 jest bli偶ej ni偶 kiedykolwiek, pomy艣la艂, zanim zapad艂 w sen. Skalpy, kt贸re zakopa艂, zaczyna艂y przekazywa膰 swoj膮 moc. Louise wraca艂a do 偶ycia. Nied艂ugo wszystko si臋 odmieni.Spojrza艂 na ni膮. By艂 wiecz贸r. Min臋艂a dziesi膮ta. Podj膮艂 decyzj臋. Nast臋pnego dnia, o 艣wicie, pojedzie do Ystadu po raz ostatni.


W Helsingborgu dochodzi艂a p贸艂noc. T艂um dziennikarzy okupowa艂 zewn臋trzn膮 stref臋, kt贸r膮 stworzy艂 Birgersson. Komendant by艂 na miejscu. Po艣cig za samochodem ochroniarzy na razie nie przyni贸s艂 rezultat贸w. Interpol, po usilnych 偶膮daniach Wallandera, zgodzi艂 si臋 na poszukiwania Sary Petters-son, kt贸ra je藕dzi艂a z przyjaci贸艂k膮 po Europie. Przy pomocy rodzic贸w dziewcz膮t naszkicowali przypuszczaln膮 tras臋 ich podr贸偶y. Mieli gor膮c膮 noc. Hansson i Martinsson, kt贸rzy zostali w Ystadzie, ca艂y czas otrzymywali naj艣wie偶sze informacje. W zamian przekazywali te fragmenty materia艂贸w dochodzeniowych, kt贸rych Wallander w danej chwili potrzebowa艂. Per Akeson by艂 pod telefonem w domu. Mimo p贸藕nej pory Wallander wys艂a艂 Ann-Britt H贸glund do Malm贸, do rodziny Fred-mana. Chcia艂 si臋 upewni膰, czy to nie oni zabrali Louise ze szpitala. Najch臋tniej pojecha艂by sam, ale nie m贸g艂 by膰 w dw贸ch miejscach naraz. Wsiad艂a do samochodu o wp贸艂 do jedenastej, po rozmowie Wallandera z wdow膮 po Fredmanie. Liczy艂, 偶e b臋dzie z powrotem oko艂o pierwszej.

- Kto si臋 opiekuje dzie膰mi, kiedy jeste艣 tutaj? - zapyta艂, kiedy si臋 szykowa艂a do wyjazdu.

- Mam fantastyczn膮 s膮siadk臋. Inaczej bym sobie nie poradzi艂a.

Zaraz po jej odje藕dzie zadzwoni艂 do domu. Linda ju偶 by艂a. Wyja艣ni艂 jej najlepiej, jak umia艂, co si臋 sta艂o. Nie wiedzia艂, kiedy wr贸ci, mo偶e w nocy, mo偶e dopiero jutro nad ranem. To zale偶y od sytuacji.

- Zd膮偶ysz si臋 ze mn膮 po偶egna膰? - spyta艂a.- Po偶egna膰?

- Zapomnia艂e艣, 偶e p艂yn臋 na Gotlandi臋? Kajsa i ja wyje偶d偶amy w sobot臋. Wtedy, kiedy ty b臋dziesz w Skagenie.

- Jasne, 偶e nie zapomnia艂em. Do tego czasu na pewno wr贸c臋.

- Rozmawia艂e艣 z Bajb膮?

- Tak - sk艂ama艂, maj膮c nadziej臋, 偶e si臋 nie domy艣li.

Poda艂 jej numer telefonu w Helsingborgu. Zastanawia艂 si臋 potem, czy nie powinien zadzwoni膰 do ojca. Ale by艂o p贸藕no. Na pewno si臋 ju偶 po艂o偶yli.

Wszed艂 do centrali dowodzenia, gdzie Birgersson trzyma艂 w r臋ku wszystkie nitki. Min臋艂o pi臋膰 godzin i nikt nie zauwa偶y艂 ukradzionego samochodu ochroniarzy. Birgersson zgadza艂 si臋 z Wallanderem, 偶e mog艂o to znaczy膰 tylko tyle, 偶e Logard, je艣li to by艂 on, nie porusza艂 si臋 samochodem.

- Ma do swojej dyspozycji dwie 艂odzie - powiedzia艂 Wallan-der. - I dom pod Bjuvem, do kt贸rego z trudem trafili艣my. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 ma wi臋cej kryj贸wek.

- Nasi ludzie przeszukuj膮 艂odzie - poinformowa艂 Birgersson. - I H贸rdestigen. Poleci艂em im te偶 szuka膰 wszelkich innych mo偶liwych adres贸w.

- Kim jest ten przekl臋ty Hans Logard?

- Zacz臋li sprawdza膰 odciski palc贸w. Je艣li kiedykolwiek mia艂 do czynienia z policj膮, to go wkr贸tce znajdziemy.

Wallander poszed艂 tam, gdzie przes艂uchiwano dziewcz臋ta. Odbywa艂o si臋 to do艣膰 mozolnie, bo za po艣rednictwem t艂umaczy, a poza tym dziewcz臋ta si臋 ba艂y. Wallander poprosi艂 policjantki, 偶eby im na wst臋pie wyja艣ni艂y, 偶e 偶adna nie jest o nic oskar偶ona. Zastanawia艂 si臋, jak bardzo si臋 boj膮. Pomy艣la艂 o strachu Dolores Marii Santany. Wi臋kszego chyba nie do艣wiadczy艂. Teraz, o p贸艂nocy, zacz膮艂 si臋 jednak wy艂ania膰 okre艣lony obraz. Wszystkie dziewcz臋ta pochodzi艂y z Dominikany. Nie zna艂y si臋 wcze艣niej, chcia艂y wyjecha膰 ze swoich wiosekdo miasta, 偶eby tam szuka膰 pracy jako pomoc domowa albo w fabryce. Nawi膮zali z nimi kontakt r贸偶ni m臋偶czy藕ni, wszyscy bardzo mili, i zaoferowali prac臋 pomocy domowej w Europie. Widzia艂y zdj臋cia du偶ych pi臋knych dom贸w nad Morzem 艢r贸dziemnym, ich pensje mia艂y by膰 niemal dziesi臋ciokrotnie wy偶sze w por贸wnaniu z tymi, na jakie mog艂y liczy膰 u siebie, je艣li wog贸le dosta艂yby jak膮艣 prac臋. Niekt贸re si臋 waha艂y, inne nie, ale w ko艅cu wszystkie si臋 zgodzi艂y. Dosta艂y paszporty, nie mog艂y ich jednak zatrzyma膰. I polecia艂y do Amsterdamu, przynajmniej dwie z nich my艣la艂y, 偶e to miasto tak si臋 nazywa. Potem minibusem przewieziono je do Danii. A mniej wi臋cej tydzie艅 temu, w nocy, przyp艂yn臋艂y 艂odzi膮 do Szwecji. Ca艂y czas przebywa艂y w towarzystwie coraz to innych m臋偶czyzn, kt贸rych uprzejmo艣膰 mala艂a, w miar臋 jak si臋 oddala艂y od swojego kraju. Przestraszy艂y si臋 nie na 偶arty w贸wczas, gdy zosta艂y zamkni臋te w tym domu na odludziu. Dosta艂y co艣 do jedzenia, jaki艣 m臋偶czyzna s艂abo znaj膮cy hiszpa艅ski powiedzia艂 im, 偶e nied艂ugo pojad膮 dalej i 偶e to ju偶 b臋dzie ostatnia podr贸偶. Teraz zacz臋艂y rozumie膰, 偶e nic nie by艂o tak, jak im obiecano. I miejsce strachu zaj臋艂o paniczne przera偶enie.

Wallander poprosi艂 policjantki o zadawanie szczeg贸艂owych pyta艅 dotycz膮cych m臋偶czyzn, kt贸rych dziewcz臋ta widzia艂y w tych dniach, kiedy je zamkni臋to. Ilu ich by艂o, czy tylko jeden, czy wi臋cej? Czy mog艂yby opisa膰 艂贸d藕, kt贸r膮 przyp艂yn臋艂y do Szwecji? Jak wygl膮da艂 kapitan? Czy by艂a jaka艣 za艂oga? Poleci艂 zawie藕膰 jedn膮 z dziewcz膮t do jachtklubu, 偶eby sprawdzi膰, czy rozpoznaje kajut臋 艂odzi Logarda. Wiele pyta艅 pozostawa艂o bez odpowiedzi, ale zacz膮艂 si臋 ju偶 wy艂ania膰 jaki艣 wz贸r. Wallander kr膮偶y艂 po komendzie w poszukiwaniu wolnego pokoju, gdzie m贸g艂by si臋 zamkn膮膰 i pomy艣le膰.

Z niecierpliwo艣ci膮 czeka艂 na powr贸t Ann-Britt H贸glund. Powinni wreszcie zidentyfikowa膰 Hansa Logarda. Pr贸bowa艂 znale藕膰 jaki艣 zwi膮zek mi臋dzy motorowerem pod lotniskiemSturup, cz艂owiekiem, kt贸ry skalpuje i zabija siekier膮, i innym cz艂owiekiem, kt贸ry strzela z broni p贸艂automatycznej. Przebiega艂 my艣lami ca艂e 艣ledztwo. Pojawi艂 si臋 b贸l g艂owy, kt贸ry wcze艣niej przeczuwa艂, pr贸bowa艂 go zlikwidowa膰 disprilem, ale nie ca艂kiem mu si臋 to uda艂o. By艂o bardzo duszno. Nad Dani膮 grzmia艂o. Za niespe艂na dwie doby powinien by膰 na Kastrupie. Za pi臋膰 wp贸艂 do pierwszej sta艂 przy oknie, patrzy艂 na letni膮 jasn膮 noc i my艣la艂, 偶e 艣wiatem rz膮dzi niesamowity chaos. Do pokoju wszed艂 Birgersson, triumfuj膮co machaj膮c jakim艣 papierem.

- Wiesz, kto to jest Erik Sturesson? - zapyta艂.

-Nie.

- A Sture Eriksson?

-Nie.

- To jedna i ta sama osoba. P贸藕niej jeszcze raz zmieni艂 nazwisko. Ale ju偶 si臋 nie zadowoli艂 przestawieniem imienia i nazwiska. Wyszuka艂 sobie co艣 bardziej wytwornego. Hans Logard.

Wallander zapomnia艂 o chaosie 艣wiata. Birgersson wprowadzi艂 jasno艣膰, jakiej potrzebowa艂.

- Dobrze - powiedzia艂. - Co wiemy?

- Odciski palc贸w zdj臋te w H贸rdestigen i w 艂odziach by艂y w rejestrze pod nazwiskami Sturesson i Eriksson. Ale nie pod Logard. Erik Sturesson, bo tak si臋 naprawd臋 nazywa Hans Logard, ma czterdzie艣ci siedem lat. Urodzi艂 si臋 w Sk贸vde, ojciec by艂 zawodowym 偶o艂nierzem, matka nie pracowa艂a. Oboje zmarli pod koniec lat sze艣膰dziesi膮tych, poza tym ojciec pi艂. Erik szybko trafi艂 w z艂e towarzystwo. Jest notowany po raz pierwszy, kiedy ma czterna艣cie lat. A potem to ju偶 posz艂o. Podsumowuj膮c, siedzia艂 w 脫sterakerze, Kumli i Hallu. I kr贸tko w Norrk贸pingu. Kiedy wyszed艂 z 脫sterakeru, zmieni艂 nazwisko na Eriksson.

- Za co siedzia艂? - Za rozmaite prostsze zaj臋cia i za bardziej wyspecjalizowane. Najpierw kradzie偶e i oszustwa, jakie艣 pobicia, a potem coraz powa偶niejsze przest臋pstwa. Oczywi艣cie narkotyki. Podobno pracowa艂 w terenie dla szajek tureckich i pakista艅skich. To na razie zaledwie streszczenie, w ci膮gu nocy przyjdzie tego wi臋cej. 艢ci膮gamy wszystko, co si臋 da.

- Potrzebne nam jego zdj臋cie - powiedzia艂 Wallander. -I trzeba por贸wna膰 odciski palc贸w z tymi, kt贸re znale藕li艣my u Wetterstedta i Carlmana. I Fredmana. Nie zapomnijcie o odcisku z lewej powieki.

- Nyberg nad tym siedzi. Bez przerwy wydaje si臋 wkurwiony.

- Jak go zwa艂, tak go zwa艂. W ka偶dym razie jest zdolny.

Usiedli przy stole zastawionym kubkami po kawie. Wok贸艂 nich ca艂y czas dzwoni艂y telefony. Obwarowali si臋 niewidocznym murem. Wpu艣cili tylko Svedberga. - Ciekawe, 偶e Hans Logard nagle przestaje odwiedza膰 nasze wi臋zienia - zauwa偶y艂 Birgersson. - Ostatni raz siedzi w osiemdziesi膮tym dziewi膮tym. I od tamtej pory cisza, nic. Jakby dost膮pi艂 zbawienia.

- Je艣li si臋 nie myl臋, w艂a艣nie w tym czasie Ake Liljegren kupuje sobie dom w Helsingborgu? Birgersson skin膮艂 g艂ow膮.

- Jeszcze tego do ko艅ca nie sprawdzili艣my, ale wydaje si臋, 偶e Hans Logard dosta艂 wpis hipoteczny na H贸rdestigen w dziewi臋膰dziesi膮tym pierwszym. Czyli mamy dwa lata przerwy. Oczywi艣cie m贸g艂 w tym czasie mieszka膰 gdzie indziej.

- Zaraz si臋 tego dowiemy - powiedzia艂 Wallander, przysuwaj膮c do siebie telefon. - Jaki jest numer do Elisabeth Carlen? Jest na biurku Sj贸stena. Ci膮gle jest pod obserwacj膮?

Birgersson skin膮艂 g艂ow膮. Wallander podj膮艂 szybk膮 decyzj臋.

- Zdejmijcie ich - powiedzia艂.

Kto艣 po艂o偶y艂 kartk臋 przed Wallanderem. Wykr臋ci艂 numer i czeka艂. Odebra艂a prawie od razu.-TuKurtWallander.

- O tej porze nie pojad臋 na komend臋 - o艣wiadczy艂a.

- To zbyteczne. Mam tylko jedno pytanie. Czy Hans Logard by艂 widywany w towarzystwie Ake Liljegrena ju偶 w osiemdziesi膮tym dziewi膮tym? Czy w dziewi臋膰dziesi膮tym?

Us艂ysza艂, 偶e zapala papierosa. Wydmucha艂a dym prosto w s艂uchawk臋.

- Tak - powiedzia艂a. - My艣l臋, 偶e tak. A na pewno w dziewi臋膰dziesi膮tym. ;

-Okej.

- Dlaczego jestem pod obserwacj膮?

- Zgadnij. Nie chcemy, 偶eby co艣 ci si臋 sta艂o. Ju偶 j膮 zdejmujemy. Tylko nie wyje偶d偶aj bez uprzedzenia, bo b臋d臋 z艂y.

- Aha. My艣l臋, 偶e mo偶esz by膰 z艂y. Od艂o偶y艂a s艂uchawk臋.

- Zdaje si臋, 偶e Hans Logard pojawia si臋 w towarzystwie Liljegrena w zwi膮zku z przeprowadzk膮 do Helsingborga - powiedzia艂 Wallander. - Dwa lata p贸藕niej za艂atwia sobie H贸rdesti-gen. Najwyra藕niej to Ake Liljegren zadba艂 o jego zbawienie.

Wallander pr贸bowa艂 po艂膮czy膰 r贸偶ne w膮tki.

- I mniej wi臋cej w tym okresie pojawi艂y si臋 pog艂oski o handlu dziewcz臋tami. Zgadza si臋?

Birgersson pokiwa艂 g艂ow膮. Przez chwil臋 zastanawiali si臋.

- Czy w przesz艂o艣ci Logard cz臋sto u偶ywa艂 przemocy? - spyta艂 Wallander.

- Dopuszcza艂 si臋 ci臋偶kiego pobicia, ale nigdy nie strzela艂. W ka偶dym razie my nic o tym nie wiemy. - 呕adnych siekier?

- Nie. Nic z tych rzeczy.

- Tak czy inaczej, musimy go znale藕膰. Gdzie on si臋, do cholery, ukrywa?

- Znajdziemy go. Pr臋dzej czy p贸藕niej wyjdzie z nory.

- Dlaczego strzela艂?-Jego o to zapytaj.

Birgersson wyszed艂 z pokoju. Svedberg zdj膮艂 czapk臋.

- Czy to na pewno nasz cz艂owiek? - spyta艂 z wahaniem.

- Nie wiem - przyzna艂 Wallander. - Ale w膮tpi臋. Chocia偶 mog臋 si臋 oczywi艣cie myli膰. Obym si臋 myli艂.

Svedberg wyszed艂, Wallander zn贸w by艂 sam. Bardziej ni偶 kiedykolwiek brakowa艂o mu Rydberga, kt贸ry cz臋sto powtarza艂: 鈥瀂awsze jest jeszcze jedno pytanie, kt贸re mo偶esz zada膰". Jakiego pytania jeszcze sobie nie zada艂? Pytania by艂y zadane, ale nie zna艂 odpowiedzi.

Odczu艂 ulg臋, widz膮c Ann-Britt H贸glund. By艂a za trzy pierwsza. Znowu jej pozazdro艣ci艂 opalenizny.

- Louise tam nie ma - powiedzia艂a. - Matka by艂a pijana. Chyba rzeczywi艣cie niepokoi si臋 o c贸rk臋. Nie mog艂a zrozumie膰, co si臋 sta艂o. My艣l臋, 偶e m贸wi艂a prawd臋. Bardzo mi jej 偶al.

- Nie mia艂a 偶adnego pomys艂u?

- Nie. Du偶o o tym my艣la艂a.

- Czy wcze艣niej zdarzy艂o si臋 co艣 podobnego?

-Nie.

- A co na to syn?

- Starszy czy m艂odszy?

- Starszy. Stefan.

- Nie by艂o go w domu.

- Szuka siostry?

- Je艣li dobrze zrozumia艂am matk臋, czasami go nie ma w domu. Ale na jedno zwr贸ci艂am uwag臋. Spyta艂am, czy mog臋 si臋 troch臋 rozejrze膰. 呕eby si臋 upewni膰, czy Louise na pewno nie ma. I wesz艂am do pokoju Stefana. Na jego 艂贸偶ku nie by艂o materaca, zosta艂a tylko narzuta. Ani materaca, ani poduszki, ani koca.

- Spyta艂a艣 j膮, gdzie on jest?

- Niestety, nie. Ale podejrzewam, 偶e nie umia艂aby odpowiedzie膰.

- Wiedzia艂a, jak d艂ugo go nie ma?Zastanowi艂a si臋 i zajrza艂a do notatek.

- Od wczorajszego popo艂udnia.

- Wtedy, kiedy znikn臋艂a Louise. Spojrza艂a na niego zdziwiona.

- On mia艂by j膮 zabra膰? No to gdzie oni s膮?

- Dwa pytania, dwie odpowiedzi. Nie wiem. Nie wiem. Wallandera ogarn臋艂o nieprzyjemne uczucie. Nie potrafi艂 go nazwa膰. Ale w nim by艂o.

- Czy przypadkiem nie spyta艂a艣 jej o to, czy Stefan ma motorower?

Natychmiast zrozumia艂a, do czego zmierza.

-Nie.

Wallander skin膮艂 na telefon.

- Zadzwo艅 do niej - powiedzia艂. - I zapytaj. Ona pije nocami. Nie obudzisz jej.

Sporo czasu up艂yn臋艂o, zanim odebra艂a. Rozmowa by艂a kr贸tka. Ann-Britt H贸glund od艂o偶y艂a s艂uchawk臋. Wyra藕nie jej ul偶y艂o.

- Nie ma motoroweru. W ka偶dym razie ona nic o tym nie wie. Zreszt膮 Stefan chyba jeszcze nie sko艅czy艂 pi臋tnastu lat.

- To by艂a tylko taka my艣l. Musimy wiedzie膰 wszystko. Poza tym w膮tpi臋, czy dzisiejsza m艂odzie偶 przejmuje si臋 tym, co dozwolone, a co nie.

- Kiedy zbiera艂am si臋 do wyj艣cia, obudzi艂 si臋 m艂odszy synek. Spa艂 na kanapie obok matki, l to mnie chyba najbardziej poruszy艂o.

- 呕e si臋 obudzi艂?

- Nie, to, jak na mnie patrzy艂. Nigdy nie widzia艂am u dziecka tak wystraszonych oczu.

Wallander uderzy艂 pi臋艣ci膮 w st贸艂. Ann-Britt H贸glund drgn臋艂a.

- Ju偶 wiem, czego sobie nie mog艂em przez ca艂y czas przypomnie膰. Cholera!- Czego?

- Zaraz, zaraz...

Wallander pociera艂 skronie, 偶eby przywo艂a膰 w pami臋ci obraz, kt贸ry od dawna nie dawa艂 mu spokoju. Ju偶 go mia艂.

- Pami臋tasz lekark臋 z Malm贸, kt贸ra robi艂a obdukcj臋 Dolores Marii San tany? Jak ona si臋 nazywa? Malm?

- Svedberg ma dobr膮 pami臋膰. P贸jd臋 po niego.

- Nie, nie trzeba. Ju偶 sobie przypomnia艂em. Malmstr贸m. Musimy j膮 z艂apa膰. Natychmiast. Zajmij si臋 tym. W try miga.

- Dlaczego?

- P贸藕niej ci wyt艂umacz臋.

Wsta艂a i wysz艂a z pokoju. Pomy艣la艂, 偶e to nie mo偶e by膰 prawda. Czy rzeczywi艣cie Stefan Fredman jest w to wmieszany? Zadzwoni艂 do Pera Akesona. Odebra艂 od razu. Mimo 偶e Wallander nie mia艂 na nic czasu, zrelacjonowa艂 mu sytuacj臋, po czym przeszed艂 do sedna.

- Chcia艂bym ci臋 prosi膰 o przys艂ug臋 - powiedzia艂. - Teraz. W 艣rodku nocy. Zadzwo艅 do szpitala, w kt贸rym by艂a Louise, i popro艣 o przes艂anie faksem tutaj, do Helsingborga, tej strony z podpisem osoby, kt贸ra j膮 odebra艂a.

- Jak ty to sobie, do diab艂a, wyobra偶asz?

- Nie wiem - odpar艂 Wallander. - Ale to mo偶e by膰 wa偶ne. Niech przekre艣l膮 wszystkie inne nazwiska na tej stronie. Mnie interesuje tylko ten jeden podpis.

- Kt贸ry by艂 nieczytelny?

- W艂a艣nie. Chc臋 zobaczy膰 nieczytelny podpis. Wallander powiedzia艂 to bardzo dobitnie. Per Akeson domy艣li艂 si臋, 偶e by膰 mo偶e jest na tropie czego艣 bardzo wa偶nego.

- Daj mi numer faksu - zgodzi艂 si臋 Per Akeson. - Spr贸buj臋.

Wallander poda艂 mu numer i od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. Zegar 艣cienny wskazywa艂 pi臋膰 po drugiej. Ci膮gle by艂o duszno. Wallander poci艂 si臋 w swojej nowej koszuli. Roztargniony, zastanawia艂 si臋, czy za koszul臋 i nowe spodnie zap艂aci艂 skarb pa艅stwa.Dziesi臋膰 po drugiej wr贸ci艂a Ann-Britt H贸glund z wiadomo艣ci膮, 偶e Agneta Malmstr贸m sp臋dza urlop z rodzin膮, 偶egluj膮c gdzie艣 mi臋dzy Landsortem a Oxelosundem.

- Czy ich 艂贸dka jako艣 si臋 nazywa?

- To podobno maksi, a nazywa si臋 鈥濻anborombon". Mam numer.

- Zadzwo艅 do Radia Sztokholm. Na pewno maj膮 radio na pok艂adzie. Popro艣, 偶eby wywo艂ali 艂贸d藕. Zaznacz, 偶e to pilne. Porozmawiaj z Birgerssonem. Chc臋 si臋 z ni膮 jak najszybciej skontaktowa膰.

Wallander zauwa偶y艂, 偶e zaczyna wydawa膰 rozkazy. Ann--Britt H贸glund zderzy艂a si臋 w drzwiach ze Svedbergiem, kt贸ry wszed艂 z kolejnymi materia艂ami o ochroniarzach.

- Mia艂e艣 racj臋 - powiedzia艂. - W zasadzie widzieli tylko pistolet. Wszystko odby艂o si臋 bardzo szybko. Facet mia艂 jasne w艂osy, niebieskie oczy i by艂 w czym艣 w rodzaju dresu. Normalnego wzrostu, m贸wi艂 ze sztokholmskim akcentem. Wygl膮da艂 na na膰panego.

- Co przez to maj膮 na my艣li?

-Jego oczy.

- Zak艂adam, 偶e rysopis jest w drodze.

- Sprawdz臋.

Svedberg wyszed艂. Na korytarzu da艂y si臋 s艂ysze膰 podniesione g艂osy. Wallander domy艣la艂 si臋, 偶e jaki艣 dziennikarz pr贸buje przekroczy膰 granic臋 wyznaczon膮 przez Birgerssona. Wyj膮艂 notatnik i pospiesznie skre艣li艂 kilka uwag. By艂y niesp贸jne, zapisa艂 je w takiej kolejno艣ci, jak膮 podsuwa艂a mu pami臋膰. Poci艂 si臋, bez przerwy patrzy艂 na zegar, a w jego g艂owie siedzia艂a Bajba, czekaj膮ca w swoim sparta艅skim mieszkaniu w Rydze na telefon od niego. Zbli偶a艂a si臋 trzecia w nocy. Samoch贸d ochroniarzy jeszcze si臋 nie odnalaz艂. Hans Logard gdzie艣 si臋 zaszy艂. Dziewczyna, kt贸ra obejrza艂a 艂贸d藕, nie by艂a ca艂kiem pewna, czy to ta. Za sterem sta艂 cz艂owiek, kt贸ry nie pokazywa艂 swojej twarzy.呕adnej za艂ogi sobie nie przypomina. Wallander powiedzia艂 Birgerssonowi, 偶e dziewcz臋ta powinny si臋 ju偶 po艂o偶y膰. Za艂atwiono im pokoje w hotelu. Jedna z nich u艣miechn臋艂a si臋 nie艣mia艂o do Wallandera, kiedy si臋 mijali na korytarzu. Ucieszy艂 go ten u艣miech. W r贸wnych odst臋pach czasu Birgersson wchodzi艂 tam, gdzie Wallander chwilowo przebywa艂, i zostawia艂 nowe informacje o Hansie Logardzie. Kwadrans po trzeciej Wallander dowiedzia艂 si臋, 偶e Logard by艂 dwukrotnie 偶onaty i mia艂 dwoje ma艂oletnich dzieci. C贸rka mieszka艂a z matk膮 w Hagforsie, a dziewi臋cioletni syn w Sztokholmie. Siedem minut p贸藕niej Birgersson doni贸s艂, 偶e Hans Logard ma przypuszczalnie jeszcze jedno dziecko, ale na razie nie uda艂o si臋 tego potwierdzi膰.

O wp贸艂 do czwartej, kiedy Wallander siedzia艂 nad fili偶ank膮 kawy, z nogami na stole, do pokoju wszed艂 zm臋czony policjant i powiedzia艂, 偶e Radio Sztokholm nawi膮za艂o 艂膮czno艣膰 z 偶agl贸wk膮 Malmstr贸m贸w. S膮 w odleg艂o艣ci siedmiu minut od Landsortu i kieruj膮 si臋 na Ark贸sund. Wallander zerwa艂 si臋 z krzes艂a i ruszy艂 do centrali dowodzenia. Birgersson przekaza艂 mu s艂uchawk臋.

- S膮 gdzie艣 pomi臋dzy dwoma latarniami, Havringe i Gustaf Dalen - powiedzia艂. - B臋dziesz rozmawia艂 z Karlem Malmstr贸mem.

Wallander szybko odda艂 s艂uchawk臋 Birgerssonowi.

- Z ni膮 chc臋 rozmawia膰, nie z nim - powiedzia艂. - Jego mam w dupie.

- Chyba zdajesz sobie spraw臋, 偶e w okolicy jest mn贸stwo 艂odzi, na kt贸rych te偶 s膮 radia.

Wallander w og贸le o tym nie pomy艣la艂.

- Lepsza jest kom贸rka - uzna艂. - Spytaj, czy maj膮 jak膮艣 na pok艂adzie.

- Ju偶 pyta艂em. Nie s膮 zwolennikami telefon贸w kom贸rkowych w czasie urlopu.- No to niech dobij膮 do brzegu. I zadzwoni膮 stamt膮d.

- A ile to twoim zdaniem mo偶e potrwa膰? Wiesz, gdzie jest Havringe? Jest 艣rodek nocy. Maj膮 teraz stawia膰 偶agiel?

- Sram na to, gdzie jest Havringe. Poza tym mog膮 偶eglowa膰 noc膮, nie stoj膮 na kotwicy. Mo偶e w pobli偶u jest jaka艣 inna 艂贸d藕 i maj膮 kom贸rk臋. Powiedz, 偶e chc臋 mie膰 po艂膮czenie w ci膮gu godziny. Z ni膮. Nie z nim.

Birgersson pokr臋ci艂 g艂ow膮 i zacz膮艂 krzycze膰 w s艂uchawk臋.

Trzydzie艣ci minut p贸藕niej zadzwoni艂a AgnetaMalmstr贸m z kom贸rki, kt贸r膮 po偶yczyli od ludzi z mijanej 艂odzi. Wallan-der nawet nie przeprosi艂, 偶e zak艂贸ca im spok贸j, tylko od razu przyst膮pi艂 do rzeczy.

- Pami臋ta pani dziewczyn臋, kt贸ra si臋 spali艂a? - spyta艂. - Kilka tygodni temu, na polu rzepaku.

- Naturalnie, 偶e pami臋tam.

- A pami臋ta pani nasz膮 rozmow臋? Dziwi艂em si臋, 偶e m艂odzi ludzie mog膮 co艣 podobnego robi膰. Nie pami臋tam dok艂adnie, jakich s艂贸w u偶y艂em.

- Pami臋tam jak przez mg艂臋.

- W odpowiedzi poda艂a mi pani przyk艂ad z w艂asnego do艣wiadczenia. Chodzi艂o o ma艂ego ch艂opca, kt贸ry tak si臋 ba艂 ojca, 偶e pr贸bowa艂 sobie wyk艂u膰 oczy.

- Tak - powiedzia艂a. - Ale nie zna艂am tego z w艂asnych do艣wiadcze艅. M贸wi艂 mi o tym kolega.

- Kto taki?

- M贸j m膮偶. Te偶 jest lekarzem.

- Wobec tego chcia艂bym z nim porozmawia膰.

- To chwil臋 potrwa. Musz臋 po niego pop艂yn膮膰 jolk膮. Rzucili艣my dryfkotw臋 kawa艂ek st膮d.

Dopiero teraz Wallander przeprosi艂 za k艂opot.

- Niestety to konieczne - powiedzia艂.

- To chwil臋 potrwa - powt贸rzy艂a.

- Gdzie, do licha, jest Havringe?- Po艣rodku morza. Jest tu bardzo pi臋knie. Teraz 偶eglujemy noc膮 na po艂udnie. Mimo nie najlepszego wiatru.

Telefon odezwa艂 si臋 po dwudziestu minutach. W tym czasie Wallander dowiedzia艂 si臋, 偶e Karl Malmstrom jest pediatr膮.

- Pami臋tam ten przypadek.

- Czy przypomina pan sobie nazwisko tego ch艂opca?

- Tak, ale nie mog臋 go podawa膰 przez telefon. Wallander rozumia艂. My艣la艂 gor膮czkowo.

- Zr贸bmy tak - powiedzia艂 po chwili. - Zadam panu pytanie. Prosz臋 o odpowied藕 鈥瀟ak" albo 鈥瀗ie", bez wymieniania 偶adnego nazwiska.

- Spr贸bujmy - odpar艂 Karl Malmstrom.

- Czy ma ono zwi膮zek z Bellmanem? - spyta艂 Wallander. Karl Malmstrom zrozumia艂.

- Tak - powiedzia艂 od razu. - Rzeczywi艣cie ma.

- Dzi臋kuj臋 za pomoc. Mam nadziej臋, 偶e nie b臋d臋 musia艂 wi臋cej przeszkadza膰. 呕ycz臋 udanego urlopu.

Karl Malmstrom nie wydawa艂 si臋 poirytowany.

- To mi艂e uczucie, kiedy si臋 wie, 偶e policja ci臋偶ko pracuje -rzuci艂 na zako艅czenie.

Wallander odda艂 s艂uchawk臋 Birgerssonowi.

- Spotkajmy si臋 za chwil臋 - powiedzia艂. - Potrzebuj臋 kilku minut, 偶eby co艣 sobie przemy艣le膰.

- Usi膮d藕 w moim pokoju - zaproponowa艂 Birgersson. -Nikogo tam teraz nie ma.

Wallander by艂 nagle bardzo zm臋czony. Nieprzyjemne uczucie 膰mi艂o jak b贸l. Nie chcia艂 wierzy膰, 偶e to, co my艣li, jest prawd膮. D艂ugo z tym walczy艂, ale d艂u偶ej ju偶 nie m贸g艂. Obraz, kt贸ry si臋 wy艂oni艂, by艂 pora偶aj膮cy. Strach ma艂ego ch艂opca przed ojcem. Zemsta starszego brata, kt贸ry wlewa kwas solny w oczy ojca. I bierze ob艂膮ka艅czy odwet w imieniu zha艅bioniej w jaki艣 spos贸b siostry. Wszystko sta艂o si臋 nagle bardzo jasne. Wszystko do siebie pasowa艂o i rezultat by艂 przera偶aj膮cy. Pomy艣la艂, 偶e pod艣wiadomie od dawna to wiedzia艂, ale nie przyjmowa艂 do wiadomo艣ci. Wybra艂 inny trop, kt贸ry go oddali艂 od celu. Do drzwi zapuka艂 policjant.

- Przyszed艂 faks z Lundu - powiedzia艂. - Ze szpitala.

Per Akeson szybko si臋 uwin膮艂. By艂a to kopia listy go艣ci na oddziale psychiatrycznym, gdzie przebywa艂a Louise Fredman. Wszystkie nazwiska pr贸cz jednego zosta艂y przekre艣lone. Podpis by艂 rzeczywi艣cie nieczytelny. Wyj膮艂 z biurka Birgers-sona szk艂o powi臋kszaj膮ce i pr贸bowa艂 odczyta膰. Bez skutku. Policjant ci膮gle sta艂 w drzwiach.

- Popro艣 tu Birgerssona - poleci艂 Wallander. - I moich koleg贸w z Ystadu. Co z Sj贸stenem?

- 艢pi. Wyj臋li mu kul臋 z barku.

Kilka minut p贸藕niej zebrali si臋 wszyscy. Dochodzi艂o wp贸艂 do pi膮tej. Byli wyko艅czeni. Hans Logard nie zosta艂 odnaleziony. Nie by艂o te偶 艣lad贸w po samochodzie ochroniarzy. Wallander skin膮艂 na nich, 偶eby usiedli.

Nadesz艂a chwila prawdy, pomy艣la艂.

- Szukamy Hansa Logarda- zacz膮艂. - Naturalnie b臋dziemy te poszukiwania kontynuowa膰. Postrzeli艂 Sj贸stena. Jest zamieszany w przemyt ludzi. Ale to nie on zabija艂. To nie Hans Logard bra艂 skalpy.

Zawiesi艂 g艂os, jakby po raz ostatni chcia艂 to ze sob膮 skonsultowa膰. Przykre uczucie wzi臋艂o g贸r臋. Wiedzia艂, 偶e ma racj臋.

- To Stefan Fredman - powiedzia艂. - Inaczej m贸wi膮c, szukamy czternastoletniego ch艂opca. Kt贸ry mi臋dzy innymi zabi艂 w艂asnego ojca.

W pokoju zapad艂a cisza. Nikt si臋 nie poruszy艂. Wszyscy wpatrywali si臋 w niego. Wyja艣nienia zaj臋艂y mu p贸艂 godziny.Potem nikt ju偶 nie mia艂 w膮tpliwo艣ci. Uznali, 偶e mog膮 wraca膰 do Ystadu. Obowi膮zywa艂a najwi臋ksza dyskrecja. Wallander nie wiedzia艂, kt贸re uczucie by艂o w艣r贸d koleg贸w silniejsze, konsternacja czy ulga.

Szykowali si臋 do wyjazdu. Podczas gdy Wallander rozmawia艂 przez telefon z Perem Akesonem, Svedberg wzi膮艂 do r臋ki faks z Lundu.

- Dziwne - powiedzia艂. Wallander odwr贸ci艂 si臋 do niego.

- Co jest dziwne?

- Ten podpis. Wygl膮da na to, jakby si臋 podpisa艂 imieniem Geronimo.

Wallander wzi膮艂 faks. By艂a za dziesi臋膰 pi膮ta. Svedberg mia艂 racj臋.O 艣wicie wyszli z komendy w Helsingborgu. Wszyscy wyko艅czeni, bladzi, ale przede wszystkim poruszeni prawd膮 o sprawcy, kt贸rego tak d艂ugo szukali. Um贸wili si臋 w komendzie ystadzkiej o 贸smej. Oznacza艂o to w praktyce, 偶e zd膮偶膮 tylko pojecha膰 do domu i wzi膮膰 prysznic. Niewiele ponadto. Musz膮 kontynuowa膰 艣ledztwo. Wallander powiedzia艂, jak si臋 sprawy maj膮. Jego zdaniem, wszystko sta艂o si臋 ze wzgl臋du na chor膮 siostr臋. Nie mog膮 by膰 jednak ca艂kiem pewni. Niewykluczone, 偶e Louise grozi niebezpiecze艅stwo. Powinni zak艂ada膰 najgorsze. Svedberg pojecha艂 z Wallanderem. Zapowiada艂 si臋 pi臋kny dzie艅. Ju偶 nie pami臋tali, kiedy Skani臋 nawiedza艂y prawdziwe deszcze. Niewiele z sob膮 rozmawiali podczas podr贸偶y. Kiedy wje偶d偶ali do Ystadu, Svedberg stwierdzi艂, 偶e gdzie艣 zapodzia艂 klucze do mieszkania. Przypomnia艂o to Wallanderowi, 偶e jego klucze si臋 nie odnalaz艂y. Zaprosi艂 Svedberga do siebie. Dotarli艣my na Mariagatan przed si贸dm膮. Linda spa艂a. Wzi臋li prysznic, Wallander po偶yczy艂 Svedbergowi koszul臋, a potem usiedli w salonie i pili kaw臋.

呕aden z nich nie zwr贸ci艂 uwagi, 偶e drzwi do garderoby s膮siaduj膮cej z pokojem Lindy s膮 uchylone. Kiedy przyszli, by艂y zamkni臋te.

Hoover w艣lizn膮艂 si臋 do mieszkania za dziesi臋膰 si贸dma. W艂a艣nie szed艂 do sypialni Wallandera z siekier膮 w d艂oni, kiedy us艂ysza艂 trzask klucza w drzwiach wej艣ciowych. Szybko schowa艂 si臋 w garderobie. Rozr贸偶ni艂 dwa g艂osy. Kiedy m臋偶czy藕ni znale藕li si臋 w salonie, ostro偶nie uchyli艂 drzwi. Wallander zwraca艂 si臋 do kogo艣 o nazwisku Svedberg. Hoover przypuszcza艂, 偶e to te偶 policjant. Ci膮gle trzyma艂 siekier臋 w r臋ku i s艂ucha艂. Pocz膮tkowo nie wiedzia艂, o czym rozmawiaj膮. Raz po raz pada艂o nazwisko Logard, Wallander co艣 pr贸bowa艂 wyja艣ni膰 koledze. Przys艂uchiwa艂 si臋 coraz uwa偶niej, a偶 wreszcie zrozumia艂, 偶e zn贸w odezwa艂a si臋 boska opatrzno艣膰, moc Geronima. Hans Logard by艂 najbli偶szym wsp贸艂pracownikiem Ake Liljegrena. Szmuglowa艂 dziewcz臋ta z Dominikany, a mo偶e i z innych cz臋艣ci Karaib贸w. To najprawdopodobniej on za艂atwia艂 dziewcz臋ta Wetterstedtowi i Carlmanowi. Wallander podejrzewa艂, 偶e Hans Logard figuruje na li艣cie 艣mierci Stefana Fredmana. Po chwili rozmowa si臋 urwa艂a. Kilka minut p贸藕niej Wallander i ten drugi, Svedberg, opu艣cili mieszkanie.

Hoover wyszed艂 z garderoby i sta艂 bez ruchu. Potem bezg艂o艣nie si臋 oddali艂. Ruszy艂 do pustego sklepu, w kt贸rym Linda i Kajsa mia艂y pr贸by. Wiedzia艂, 偶e nie b臋d膮 ju偶 z niego korzysta膰, wi臋c ulokowa艂 tam Louise, a sam poszed艂 na Mariagatan, 偶eby zabi膰 pu艂kownika kawalerii Perkinsa i jego c贸rk臋. Ale kiedy ukryty w garderobie, z siekier膮 gotow膮 do ciosu, wys艂ucha艂rozmowy, zmieni艂 zdanie. Jest jeszcze kto艣, kogo musi zabi膰. Kto艣, kogo przeoczy艂. Niejaki Hans Logard. Z opisu zrozumia艂, 偶e to w艂a艣nie on brutalnie zgwa艂ci艂 i pobi艂 jego siostr臋. Sta艂o si臋 to, zanim naszpikowali j膮 narkotykami i wozili do Gustafa Wetterstedta i Arne Carlmana. W konsekwencji trafi艂a do krainy ciemno艣ci, z kt贸rej pr贸bowa艂 j膮 wydoby膰. Wszystko by艂o zapisane w jej ksi膮偶ce, by艂o tam przes艂anie, kt贸rym si臋 kierowa艂. S膮dzi艂, 偶e Hans Logard nie mieszka w Szwecji. Obcy, podr贸偶uj膮cy, z艂y cz艂owiek. Teraz sobie u艣wiadomi艂, 偶e si臋 pomyli艂.

Bez trudu dosta艂 si臋 do pustego lokalu sklepowego. Wcze艣niej zobaczy艂, jak Kajsa k艂adzie klucz na futrynie. Poniewa偶 by艂 dzie艅, nie pomalowa艂 twarzy. Poza tym nie chcia艂 wystraszy膰 Louise. Kiedy wr贸ci艂, siedzia艂a na krze艣le i patrzy艂a przed siebie pustym wzrokiem. Ju偶 wiedzia艂, dok膮d si臋 przenios膮. Zanim poszed艂 na Mariagatan, pojecha艂 tam motorowerem, 偶eby sprawdzi膰, jakie s膮 warunki. Dom sta艂 pusty. Ale przenios膮 si臋 dopiero wieczorem. Usiad艂 przy niej na pod艂odze i zastanawia艂 si臋, jak odszuka膰 Hansa Logarda, wyprzedzaj膮c policj臋. Skoncentrowa艂 si臋 i poprosi艂 Geronima o rad臋. Ale tego dnia jego serce by艂o dziwnie spokojne. Z ledwie s艂yszalnego d藕wi臋ku b臋bn贸w nie potrafi艂 odczyta膰 wiadomo艣ci.

O 贸smej zebrali si臋 w konferencyjnym. By艂 Per Akeson i policjant z Malm贸. Birgersson siedzia艂 w Helsingborgu pod telefonem. Byli bladzi, ale przytomni. Wallander popatrzy艂 po zgromadzonych i poprosi艂 o wst臋pne informacje.

Policja z Malm贸 dyskretnie szuka艂a kryj贸wki Stefana Fred-mana. Na razie bez rezultatu. Natomiast jeden z s膮siad贸w niejednokrotnie widzia艂 u Stefana motorower, mimo 偶e matka nie mia艂a o tym poj臋cia. Zdaniem policji, 艣wiadek by艂 wiary-godny. Dom, w kt贸rym mieszka艂a rodzina, by艂 pod obserwacj膮. Birgersson doni贸s艂 z Helsingborga, 偶e Sj贸sten czuje si臋 dobrze, tyle 偶e, niestety, b臋dzie mia艂 zdeformowane ucho.

- Chirurgia plastyczna potrafi dzisiaj czyni膰 cuda - zapewni艂 Wallander. - Pozdr贸w go od nas wszystkich.

Birgersson poinformowa艂, 偶e na podartym 鈥濬antomie", zakrwawionej torbie papierowej znalezionej za barakiem zarz膮du dr贸g, na piekarniku Liljegrena ani na lewej powiece Bj贸rna Fredmana nie by艂o odcisk贸w palc贸w Hansa Logarda. To potwierdzenie sta艂o si臋 decyduj膮ce. Policja z Malm贸 bada艂a odciski palc贸w Stefana Fredmana, zdj臋te w jego pokoju naRo-sengardzie. Nikt ju偶 nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e b臋d膮 pasowa艂y tam, gdzie mo偶na wykluczy膰 Hansa Logarda.

Potem zaj臋li si臋 Logardem. Samoch贸d ochroniarzy nie zosta艂 znaleziony. Musz膮 kontynuowa膰 po艣cig za Logardem, w ko艅cu Sj贸sten i Wallander mogli zgin膮膰. Trzeba przyj膮膰, 偶e jest gro藕ny, chocia偶 nie bardzo potrafili wyja艣ni膰, dlaczego. W tej sytuacji Wallander wskaza艂 na inn膮 okoliczno艣膰, o kt贸rej nie wolno im zapomina膰.

- Mimo 偶e Stefan Fredman ma tylko czterna艣cie lat, jest niebezpieczny - powiedzia艂. - Oczywi艣cie jest szalony, ale nie g艂upi. Poza tym jest bardzo silny, reaguje szybko i zdecydowanie. Inaczej m贸wi膮c, musimy by膰 ostro偶ni.

- To wszystko jest potworne! - wybuchn膮艂 Hansson. - Ci膮gle nie mog臋 poj膮膰, 偶e to prawda.

- Chyba nikt nie mo偶e - przyzna艂 Per Akeson. - Kurt ma naturalnie racj臋. Wszyscy we藕miemy to pod uwag臋.

- Stefan Fredman zabra艂 siostr臋 ze szpitala - podj膮艂 Wallander. - Szukamy podr贸偶uj膮cej po Europie dziewczyny, kt贸ra go zidentyfikuje. Mo偶emy jednak przyj膮膰, 偶e identyfikacja wypadnie pozytywnie. Nie wiemy, jakie s膮 jego zamiary wzgl臋dem siostry. Mo偶e chce j膮 skrzywdzi膰. Musimy ich znale藕膰. Musimy go jak najszybciej schwyta膰, zanim cokolwiek jej zrobi. Tylko gdzie on jest? Ma motorower i je藕dzi z ni膮 na baga偶niku. Nie mog膮 odjecha膰 daleko. Poza tym dziewczyna jest chora.

- Szaleniec na motorowerze z psychicznie chor膮 dziewczyn膮 - powiedzia艂 Svedberg. - Makabra.

- Umie prowadzi膰 samoch贸d - zauwa偶y艂 Ludwigsson. -Korzysta艂 z forda ojca. Mo偶e ukra艣膰 samoch贸d. Wallander zwr贸ci艂 si臋 do policjanta z Malm贸:

- Ukradzione samochody w ostatnich dniach- powiedzia艂.

- Przede wszystkim na Rosengardzie. I w pobli偶u szpitala.

Policjant podszed艂 do telefonu, kt贸ry sta艂 pod oknem na stoliku na k贸艂kach.

- Stefan Fredman wszystko dok艂adnie planuje - kontynuowa艂 Wallander. - Nie wiemy, czy si臋 odpowiednio przygotowa艂 do uprowadzenia siostry. Musimy sobie wyobrazi膰 jego spos贸b my艣lenia. Dok膮d oni jad膮? Cholera, 偶e te偶 Ekholma nie ma w艂a艣nie wtedy, kiedy jest najbardziej potrzebny.

- B臋dzie za niespe艂na godzin臋 - poinformowa艂 Hansson, spojrzawszy na zegarek. - Pojedziemy po niego.

- Co z jego c贸rk膮? - spyta艂a Ann-Britt H贸glund. Wallander si臋 zawstydzi艂, zapomnia艂 o powodzie nieobecno艣ci Ekholma.

- W porz膮dku - odpar艂 Svedberg. - Z艂amana noga. Mia艂a szcz臋艣cie.

- Jesieni膮 zaczynamy w szko艂ach wielka kampani臋 o bezpiecze艅stwie na drogach - powiedzia艂 Hansson. - Za du偶o dzieci ginie w wypadkach.

Policjant z Malm贸 zako艅czy艂 rozmow臋 telefoniczn膮.

- Zak艂adam, 偶e szukali艣cie Stefana w mieszkaniu jego ojca- powiedzia艂 Wallander.

- I w mieszkaniu, i w innych miejscach. Poprosili艣my Petera Hjelma o adresy ewentualnych kryj贸wek, do kt贸rych Bj贸rnFredman mia艂 dost臋p i kt贸re syn m贸g艂 zna膰. Forsfalt si臋 tym zajmuje.

- No to jestem spokojny- powiedzia艂 Wallander.

Spotkanie trwa艂o. Na dobr膮 spraw臋 siedzieli i czekali, a偶 co艣 si臋 wydarzy. Stefan Fredman by艂 gdzie艣 ze swoj膮 siostr膮 Louise. Hans Logard te偶. Szuka艂o ich sporo policjant贸w. Przynosili sobie kaw臋, posy艂ali po kanapki, podsypiali na krzes艂ach, zn贸w pili kaw臋. Od czasu do czasu nadchodzi艂y nowe wiadomo艣ci. Na dworcu g艂贸wnym w Hamburgu niemiecka policja znalaz艂a Sar臋 Pettersson. Od razu rozpozna艂a Stefana Fredmana. Za kwadrans dziesi膮ta przyjecha艂 prosto z lotniska Mats Ekholm. Gratulowali mu, 偶e z c贸rk膮 wszystko dobrze. Ci膮gle by艂 wstrz膮艣ni臋ty i bardzo blady.

Wallander poszed艂 z Ann-Britt H贸glund do jej pokoju, 偶eby spokojnie wys艂ucha膰 informacji, z kt贸rymi si臋 jeszcze nie zapozna艂. Przed jedenast膮 przysz艂o potwierdzenie: na powiece Bj贸rna Fredmana, na 鈥濬antomie", na podartej, zakrwawionej torebce i na piekarniku Liljegrena by艂y odciski palc贸w Stefana Fredmana. W pokoju zaleg艂a cisza. Szumia艂 jedynie g艂o艣nik, za po艣rednictwem kt贸rego mieli 艂膮czno艣膰 z Birgerssonem. Nie by艂o odwrotu. Wszystkie fa艂szywe tropy, zw艂aszcza te, kt贸re mieli w sobie, przesta艂y istnie膰. Zosta艂a tylko prawda i ta prawda by艂a przera偶aj膮ca. Szukali czternastoletniego ch艂opca, kt贸ry z zimn膮 krwi膮 zaplanowa艂 i pope艂ni艂 cztery morderstwa.

Wallander przerwa艂 milczenie. Powiedzia艂 co艣, czego wielu z nich nigdy nie zapomni.

- Nie ma ju偶 w膮tpliwo艣ci, 偶e wiemy co艣, czego nie chcieli艣my wiedzie膰.

Po chwili ciszy grupa kontynuowa艂a prac臋 i czeka艂a. Na refleksj臋 przyjdzie czas p贸藕niej.

- Co on robi? - spyta艂 Wallander Ekholma. - Jak on my艣li?

- Wiem, 偶e to si臋 mo偶e wyda膰 ryzykowne, ale nie s膮dz臋, 偶eby chcia艂 skrzywdzi膰 siostr臋. Pojawia si臋 w jego zachowaniupewien wz贸r, mo偶esz to nazwa膰 logik膮. Jego celem by艂a zemsta za m艂odszego brata i za siostr臋. Je艣li od tego odst膮pi, zawali mu si臋 ca艂a konstrukcja, kt贸r膮 tak mozolnie budowa艂.

- Dlaczego zabra艂 j膮 ze szpitala? - zastanawia艂 si臋 Wallander.

- Mo偶e si臋 ba艂, 偶e w jaki艣 spos贸b na ni膮 wp艂yniesz.

- W jaki?

- Mo偶na si臋 w nim domy艣la膰 zagubionego ch艂opca, kt贸ry wcieli艂 si臋 w rol臋 samotnego wojownika. Wielu m臋偶czyzn skrzywdzi艂o jego siostr臋. To go nap臋dza. Je艣li ta teoria jest prawdziwa. Chce trzyma膰 wszystkich m臋偶czyzn z dala od niej. On sam stanowi wyj膮tek. Poza tym trzeba pami臋ta膰, 偶e on ci臋 zna, wie, 偶e to ty prowadzisz 艣ledztwo, i podejrzewa, 偶e jeste艣 na jego tropie.

Wallander nagle co艣 sobie przypomnia艂.

- Zdj臋cia - powiedzia艂. - Gdzie s膮 zdj臋cia gapi贸w przy blokadach, kt贸re robi艂 Noren?

Sven Nyberg, kt贸ry przez wi臋kszo艣膰 czasu si臋 nie odzywa艂, poszed艂 po zdj臋cia. Wallander roz艂o偶y艂 je na stole. Kto艣 przyni贸s艂 szk艂o powi臋kszaj膮ce. Ann-Britt H贸glund go zauwa偶y艂a.

- Tutaj - powiedzia艂a, wskazuj膮c na Stefana. Cho膰 cz臋艣ciowo zas艂aniali go inni ciekawscy, mo偶na by艂o zobaczy膰 fragment motoroweru i g艂ow臋.

- Cholera! - zakl膮艂 Hamren.

- Motorower uda艂oby si臋 zidentyfikowa膰 - stwierdzi艂 Nyberg - je艣li powi臋kszymy detale.

- Zr贸b to - poleci艂 Wallander. - Wszystko jest wa偶ne.

Pomy艣la艂, 偶e teraz jeszcze jedno dr臋cz膮ce uczucie znalaz艂o swoje wyja艣nienie. Sko艅czy艂y si臋 przynajmniej jego wewn臋trze rozterki i niepokoje. Z jednym wyj膮tkiem. Bajba. By艂a dwunasta, Svedberg zasn膮艂 na krze艣le, Per Akeson prowadzi艂 tyle rozm贸w telefonicznych, 偶e si臋 pogubili. Wallander poprosi艂 Ann-Britt H贸glund, 偶eby z nim wysz艂a. Usiedli w jego pokojui zamkn臋li drzwi. Opowiedzia艂 jej bez ogr贸dek, w co si臋 wpakowa艂. Bardzo du偶o go to kosztowa艂o i p贸藕niej nie b臋dzie w stanie poj膮膰, dlaczego z艂ama艂 swoj膮 偶elazn膮 zasad臋 niespoufala-nia si臋 z kolegami. Sko艅czy艂 z prywatno艣ci膮 po 艣mierci Ryd-berga. A teraz? Nie by艂 pewien, czy z Ann-Britt H贸glund pozwoli sobie na podobn膮 za偶y艂o艣膰. Zw艂aszcza 偶e by艂a kobiet膮. Ale naturalnie jej tego nie powiedzia艂. Nie mia艂 odwagi. S艂ucha艂a go uwa偶nie.

- Co ja mam, do licha, robi膰? - spyta艂 na koniec.

- Nic. Jak sam m贸wisz, jest ju偶 za p贸藕no. Ale je艣li chcesz, ja mog臋 z ni膮 porozmawia膰. Chyba m贸wi po angielsku? Daj mi jej numer telefonu.

Wallander zapisa艂 numer, ale kiedy wyci膮gn臋艂a po niego r臋k臋, poprosi艂, 偶eby zaczeka艂a.

- Jeszcze kilka godzin - powiedzia艂.

- Cuda zdarzaj膮 si臋 bardzo rzadko. W tym momencie drzwi otworzy艂y si臋 gwa艂townie i do pokoju wszed艂 Hansson.

- Znale藕li jego kryj贸wk臋 - powiedzia艂. - Piwnica w szkole przeznaczonej do rozbi贸rki. Bardzo blisko domu.

- S膮 tam? - spyta艂 Wallander, podnosz膮c si臋 z krzes艂a.

-Nie. Ale byli.

Wr贸cili do konferencyjnego. Pod艂膮czono jeszcze jeden g艂o艣nik. Wallander us艂ysza艂 przyjazny g艂os Forsfalta. M贸wi艂, co znale藕li. Lustra, p臋dzle, farby. Magnetofon z odg艂osem b臋bn贸w. Pu艣ci艂 kawa艂ek. Upiornie to zabrzmia艂o. Wojenny makija偶, pomy艣la艂 Wallander. Jakie on wpisa艂 imi臋 w szpitalnej ksi膮偶ce? Geronimo? Na skrawku materia艂u le偶a艂y siekiery i no偶e. Mimo bezosobowego g艂o艣nika, s艂yszeli, 偶e Forsfalt jest . poruszony. Nikt z nich nie zapomni jego ostatnich s艂贸w.

- Ale nie znale藕li艣my skalp贸w - powiedzia艂. - Oczywi艣cie szukamy dalej.

- Gdzie one, do cholery, s膮? - spyta艂 Wallander.l

- Prawdopodobnie ma je przy sobie - odpar艂 Ekho艂m. - Albo je gdzie艣 z艂o偶y艂 w ofierze.

- Gdzie? Ma w艂asne poletko ofiarne?

- Mo偶liwe.

Czekali. Wallander po艂o偶y艂 si臋 na pod艂odze w swoim pokoju i na p贸艂 godziny zasn膮艂. Po przebudzeniu czu艂 si臋 jeszcze gorzej ni偶 przedtem. Wszystko go bola艂o. Od czasu do czasu Ann-Britt H贸glund rzuca艂a mu pytaj膮ce spojrzenia. Kr臋ci艂 g艂ow膮 i coraz bardziej sob膮 gardzi艂.

By艂a sz贸sta wieczorem i ani Hansa Logarda, ani Stefana Fredmana i jego siostry nie uda艂o si臋 odnale藕膰. D艂ugo dyskutowali nad tym, czy nie nale偶a艂oby wszcz膮膰 og贸lnokrajowego po艣cigu r贸wnie偶 za Stefanem i Louise. Wahali si臋. Istnia艂o zbyt du偶e ryzyko, 偶e Louise co艣 si臋 stanie. Per Akeson te偶 to rozumia艂. Wi臋c czekali dalej. Na d艂ugo zapada艂a cisza.

- Dzisiaj wieczorem b臋dzie pada膰 - nagle oznajmi艂 Marti-nsson. - To wisi w powietrzu.

Odpowiedzia艂o mu milczenie. Ka偶dy pr贸bowa艂 wyczu膰, czy Martinsson ma racj臋.

Tu偶 po sz贸stej Hoover zawi贸z艂 siostr臋 do pustego domu, kt贸ry wybra艂 z my艣l膮 o niej. Motorower zaparkowa艂 w ogrodzie, od strony morza. Szybko otworzy艂 wytrychem furtk臋. Willa Gustafa Wetterstedta by艂a pusta. Ruszyli 偶wirow膮 alejk膮 do drzwi wej艣ciowych. Nagle stan膮艂 jak wryty i przytrzyma艂 Louise. W gara偶u zobaczy艂 samoch贸d. Rano, kiedy sprawdza艂, czy w domu kto艣 jest, samochodu nie by艂o. Ostro偶nie posadzi艂 Louise na kamieniu, za 艣cian膮 gara偶u. Wyj膮艂 siekier臋 i nas艂uchiwa艂. Cisza. Podszed艂 bli偶ej i popatrzy艂 na samoch贸d. W艂asno艣膰 firmy ochroniarskiej. Boczna szyba z przodu by艂a opuszczona. Zajrza艂 do 艣rodka. Na siedzeniu le偶a艂y jakie艣 papiery. By艂w艣r贸d nich kwit, wystawiony na Hansa Logarda. Wstrzyma艂 oddech. Odezwa艂y si臋 b臋bny. Przypomnia艂 sobie porann膮 rozmow臋. Hans Logard te偶 ucieka艂.

A wi臋c i on pomy艣la艂 o tym domu i gdzie艣 tam jest. Geronimo go nie opu艣ci艂. Pom贸g艂 mu wytropi膰 besti臋 w jej kryj贸wce. Nie musia艂 ju偶 szuka膰. Ch艂odne ciemno艣ci, kt贸re osacza艂y jego siostr臋, nied艂ugo znikn膮. Wr贸ci艂 do niej i poprosi艂, 偶eby przez chwil臋 spokojnie posiedzia艂a, on szybko znowu z ni膮 b臋dzie. Wszed艂 do gara偶u. Sta艂o tam kilka puszek farby. Otworzy艂 dwie i przeci膮gn膮艂 palcem dwie kreski na czole. Czerwon膮 i czarn膮. Siekier臋 ju偶 mia艂 w r臋ku. Zdj膮艂 buty i kiedy zamierza艂 rusza膰, co艣 go zastanowi艂o. Wstrzyma艂 oddech. Nauczy艂 si臋 tego od Geronima. Im wi臋cej powietrza w p艂ucach, tym ja艣niejsze my艣li. Uzna艂, 偶e to dobra decyzja. To wszystko upro艣ci. Ju偶 tej nocy zakopie pod oknem szpitala ostatnie skalpy. Dwa. Na ko艅cu pogrzebie serce. I nareszcie b臋dzie po wszystkim. W ostatnim do艂ku z艂o偶y swoj膮 bro艅. Mocno 艣cisn膮艂 siekier臋 i poszed艂 do mieszkania, gdzie ukrywa艂 si臋 m臋偶czyzna, kt贸rego zaraz zabije.

O wp贸艂 do si贸dmej Wallander zaproponowa艂 Hanssono-wi, kt贸ry z Perem Akesonem formalnie za wszystko odpowiada艂, 偶eby puszcza膰 ludzi do domu. Byli wyko艅czeni. R贸wnie dobrze mog膮 czeka膰 u siebie. Wszyscy b臋d膮 do dyspozycji. Ca艂y wiecz贸r i noc.

- A kto zostanie? - spyta艂 Hansson.

- Ekholm i Ann-Britt - powiedzia艂 Wallander. - I jeszcze jedna osoba. Wybierz kogo艣 najmniej zm臋czonego.

- Ciekawe, kogo.

Wallander nie odpowiedzia艂. Sko艅czy艂o si臋 na tym, 偶e zostali Ludwigsson i Hamren.Usiedli przy stole jeden ko艂o drugiego, zamiast si臋 raczej rozproszy膰.

- Kryj贸wki - zacz膮艂 Wallander. - Jakie kryteria powinna spe艂nia膰 trudna do zdobycia twierdza? Jakie wymagania mo偶e stawia膰 cz艂owiek szalony, kt贸ry si臋 przedzierzga w samotnego wojownika?

- My艣l臋, 偶e w tym wypadku jego plany zawiod艂y - powiedzia艂 Ekholm. - Inaczej byliby w piwnicy.

- M膮dre zwierz臋ta wykopuj膮 sobie zapasowe wyj艣cia -zauwa偶y艂 Ludwigsson.

- Chodzi ci o to, 偶e ma co艣 w rezerwie?

- Mo偶e. Na zdrowy rozs膮dek te偶 gdzie艣 w Malm贸.

Dyskusja umar艂a. Milczeli. Hamren ziewa艂. Gdzie艣 zadzwoni艂 telefon. Po chwili kto艣 stan膮艂 w drzwiach i powiedzia艂, 偶e to do Wallandera. By艂 zbyt zm臋czony, 偶eby spyta膰, kto dzwoni. Nie pomy艣la艂, 偶e to mo偶e by膰 Bajba. Przysz艂o mu to do g艂owy dopiero wtedy, kiedy trzyma艂 s艂uchawk臋 w r臋ku. Ale to nie by艂a Bajba. Dzwoni艂 jaki艣 m臋偶czyzna. M贸wi艂 bardzo niewyra藕nie.

- Z kim rozmawiam? - spyta艂 Wallander z irytacj膮.

- Hans Logard.

Wallander o ma艂o nie upu艣ci艂 s艂uchawki.

- Musz臋 si臋 z tob膮 zobaczy膰. Teraz.

Mia艂 dziwnie spi臋ty g艂os, jakby m贸wienie sprawia艂o mu niesamowity wysi艂ek. Wallander zastanawia艂 si臋, czy nie jest przypadkiem na膰pany.

- Gdzie jeste艣?

- Najpierw chc臋 gwarancji, 偶e przyjdziesz. Sam.

- Nic z tego. Pr贸bowa艂e艣 zabi膰 mnie i Sj贸stena.

- Do cholery! Musisz przyj艣膰!

Ostatnie s艂owa wykrzycza艂. Wallander nabra艂 podejrze艅.

- Czego chcesz?

- Powiem ci, gdzie jest Stefan Fredman. I jego siostra.- Jak mog臋 by膰 tego pewien?

- Nie mo偶esz. Ale powiniene艣 mi wierzy膰.

- Przyjd臋. Powiesz, co wiesz. A potem ci臋 zdejmiemy.

- Dobrze.

- Gdzie jeste艣?

- Przyjdziesz?

-Tak.

- Willa Gustafa Wetterstedta.

Przelecia艂o mu przez g艂ow臋, 偶e powinien by艂 pomy艣le膰 o takiej ewentualno艣ci.

- Masz bro艅 - powiedzia艂.

- Samoch贸d stoi w gara偶u. Pistolet jest w skrytce. Drzwi do domu zostawi臋 otwarte. Od razu mnie zobaczysz.

- Przyjd臋.

- Sam?

- Tak. Sam.

Wallander od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. My艣la艂 gor膮czkowo. Nie mia艂 zamiaru jecha膰 sam. Ale nie chcia艂, 偶eby Hansson wyprawi艂 go z du偶膮 grup膮 operacyjn膮. Ann-Britt i Svedberg, pomy艣la艂. Svedberg by艂 w domu. Zadzwoni艂 do niego i um贸wili si臋 za pi臋膰 minut przed szpitalem. Ze s艂u偶bow膮 broni膮. Wyja艣ni艂 kr贸tko, 偶e b臋d膮 zdejmowa膰 Hansa Logarda. Svedberg mia艂 pytania, ale Wallander mu przerwa艂. Za pi臋膰 minut przed szpitalem. Do tego czasu cisza w eterze. Z szuflady biurka wyj膮艂 pistolet. Trzyma艂 go w r臋ku z odraz膮. Za艂adowa艂 i w艂o偶y艂 do kieszeni kurtki. 艢ci膮gn膮艂 z konferencyjnego Ann-Britt H贸glund. Maj膮 si臋 natychmiast spotka膰 przed komend膮. Poprosi艂, 偶eby zabra艂a s艂u偶bow膮 bro艅. Pojechali jego samochodem. Powiedzia艂 Hanssonowi, 偶e jedzie do domu wzi膮膰 prysznic. Hansson skin膮艂 g艂ow膮 i ziewn膮艂. Svedberg czeka艂 przed szpitalem. Usiad艂 na tylnym siedzeniu. - Co si臋 dzieje? - spyta艂.Wallander zreferowa艂 rozmow臋 telefoniczn膮. Je艣li w wozie ochroniarskim nie b臋dzie pistoletu, wycofuj膮 si臋. I je艣li drzwi b臋d膮 zamkni臋te. Albo je艣li nabierze podejrze艅, 偶e co艣 jest nie tak. Maj膮 by膰 niewidoczni, ale gotowi.

- Oczywi艣cie zdajesz sobie spraw臋, 偶e ten sukinsyn mo偶e mie膰 inn膮 bro艅 - powiedzia艂 Svedberg. - Mo偶e ci臋 wzi膮膰 jako zak艂adnika. Nie podoba mi si臋 to. Sk膮d on wie, gdzie jest Stefan Fredman? Czego od ciebie chce?

- Mo偶e my艣li, 偶e wynegocjuje z艂agodzenie kary. Niekt贸rym si臋 wydaje, 偶e w Szwecji jest jak w Ameryce. Ale na razie tam nie jeste艣my.

Wallander pomy艣la艂 o g艂osie Hansa Logarda. Co艣 mu m贸wi艂o, 偶e on rzeczywi艣cie wie, gdzie jest Stefan Fredman.

Zaparkowali w miejscu niewidocznym z willi. Svedberg mia艂 obstawia膰 pla偶臋. Na brzegu by艂a tylko jaka艣 dziewczyna. Siedzia艂a na 艂odzi, pod kt贸r膮 znale藕li Wetterstedta. Wydawa艂a si臋 poch艂oni臋ta morzem i nadci膮gaj膮c膮 burzow膮 chmur膮. Ann-Britt H贸glund zaj臋艂a pozycj臋 pod gara偶em. Drzwi wej艣ciowe by艂y otwarte. Wallander szed艂 bardzo wolno. Samoch贸d ochroniarzy sta艂 w gara偶u. Pistolet le偶a艂 w schowku. Wallander wyj膮艂 swoj膮 bro艅, odbezpieczy艂 i ostro偶nie ruszy艂 ku otwartym drzwiom. Nas艂uchiwa艂. By艂o bardzo cicho. Hans Logard sta艂 w 艣rodku, w mroku, z r臋kami na g艂owie. Wallanderowi zrobi艂o si臋 nieswojo. Nie wiedzia艂, dlaczego. Instynktownie przeczuwa艂 niebezpiecze艅stwo. Ale wszed艂. Hans Logard patrzy艂 na niego. Potem wszystko potoczy艂o si臋 bardzo szybko. R臋ka Logarda ze艣lizn臋艂a si臋 z g艂owy, ods艂aniaj膮c g艂臋bok膮 ran臋 od uderzenia siekiery. Cia艂o osun臋艂o si臋 na pod艂og臋. Za nim sta艂 ten, kt贸ry go podtrzymywa艂. Stefan Fredman. Na twarzy mia艂 namalowane kreski. Z impetem rzuci艂 si臋 na Wallandera. Z siekier膮 gotow膮 do ciosu. Wallander podni贸s艂 pistolet, ale na oddanie strza艂u by艂o ju偶 za p贸藕no. Instynktownie zrobi艂 unik i pad艂 na dywan. Siekiera nie trafi艂a g艂owy, musn臋艂a tylko rami臋. Hukn膮艂 strza艂, kula przeszy艂a obraz olejny wisz膮cy na jednej ze 艣cian. Jednocze艣nie w drzwiach pojawi艂a si臋 Ann--Britt H贸glund. Przyj臋艂a pozycj臋 strzeleck膮. Stefan Fredman zauwa偶y艂 j膮 w chwili, kiedy mierzy艂 siekier膮 w g艂ow臋 Wallandera, i uskoczy艂. Wallander by艂 teraz na linii strza艂u. Stefan Fredman wybieg艂 przez otwarte drzwi tarasu. Wallander pomy艣la艂 o Svedbergu. O flegmatycznym Svedbergu. Krzykn膮艂 do Ann-Britt, 偶eby strzela艂a. Ale Fredmana ju偶 nie by艂o.

Svedberg us艂ysza艂 pierwszy strza艂 i nie wiedzia艂, co ma robi膰. Krzykn膮艂 do dziewczyny na 艂odzi, 偶eby si臋 schowa艂a. Ale si臋 nie ruszy艂a. Potem pobieg艂 do furtki. Oberwa艂 ni膮, bo si臋 nagle otworzy艂a. Zobaczy艂 twarz, kt贸rej do ko艅ca 偶ycia nie zapomni. Wypu艣ci艂 pistolet. M臋偶czyzna mia艂 siekier臋 w r臋ku. Svedberg m贸g艂 zrobi膰 tylko jedno. Uciek艂, wzywaj膮c pomocy. Stefan Fredman wzi膮艂 siostr臋 nieruchomo siedz膮c膮 na 艂odzi i zapali艂 motorower. Odjechali w tym samym momencie, kiedy Wallander i Ann-Britt H贸glund wybiegli z willi.

- Wszcz膮膰 alarm! - krzykn膮艂 Wallander. - Gdzie, do cholery, podzia艂 si臋 Svedberg? Jad臋 za nimi.

Zacz臋艂o pada膰. W niespe艂na minut臋 la艂o na ca艂ego. Prawdziwe oberwanie chmury. Wallander pogna艂 do samochodu, zastanawiaj膮c si臋, kt贸r臋dy mogli pojecha膰. Mimo 偶e wycieraczki pracowa艂y pe艂n膮 par膮, widoczno艣膰 by艂a kiepska. Ju偶 my艣la艂, 偶e mu umkn臋li, kiedy nagle ich zobaczy艂. Jechali w kierunku Saltsj贸badshotellet. Zachowywa艂 stosown膮 odleg艂o艣膰. Nie chcia艂 ich wystraszy膰. Motorower p臋dzi艂 z du偶膮 szybko艣ci膮. Gor膮czkowo si臋 zastanawia艂, jak ich zatrzyma膰. Chcia艂 poinformowa膰 przez telefon, gdzie w tej chwili jest, ale nie zd膮偶y艂. Mo偶e wskutek gromadz膮cej si臋 na jezdni wody, motorowerem zacz臋艂o rzuca膰. Wallander zahamowa艂. Motorower wjecha艂 prosto na drzewo. Dziewczyna uderzy艂a w nie g艂ow膮, Stefan Fredman wyl膮dowa艂 gdzie艣 obok niej.


Psia ma膰, pomy艣la艂 Wallander. Zostawi艂 samoch贸d na 艣rodku jezdni i podbieg艂 do motoroweru. Od razu si臋 zorientowa艂, 偶e Louise Fredman nie 偶yje. Przypuszczalnie p臋k艂y kr臋gi szyjne. Bia艂a sukienka wydawa艂a si臋 jeszcze bielsza w po艂膮czeniu ze sp艂ywaj膮c膮 z jej twarzy krwi膮. Stefan Fredman wyszed艂 z tego prawie bez szwanku. Wallander nie potrafi艂 rozstrzygn膮膰, co jest farb膮, a co krwi膮. W ka偶dym razie mia艂 przed sob膮 czternastoletniego ch艂opca. W milczeniu patrzy艂, jak Stefan kl臋ka obok siostry. I p艂acze. P艂acz przypomina艂 Wallanderowi wycie. Kucn膮艂 ko艂o ch艂opca.

- Ona nie 偶yje - powiedzia艂. - Nic na to nie mo偶emy poradzi膰.

Stefan Fredman spojrza艂 na niego, twarz wykrzywia艂 grymas. Wallander szybko si臋 podni贸s艂, w obawie, 偶e ch艂opiec si臋 na niego rzuci. Ale nic si臋 nie sta艂o. Ch艂opiec wy艂.

Gdzie艣 za plecami, w deszczu, us艂ysza艂 radiowozy. Dopiero kiedy Hansson stan膮艂 przy nim, zauwa偶y艂, 偶e p艂acze. Przekaza艂 zadania innym. Pokr贸tce zda艂 relacj臋 Ann-Britt H贸glund. Zaprosi艂 Pera Akesona do swojego samochodu. Deszcz b臋bni艂 o dach.

- Ju偶 po wszystkim - powiedzia艂 Wallander.

- Tak - odpar艂 Per Akeson. - Ju偶 po wszystkim.

- Jutro jad臋 na urlop. Wiem, 偶e trzeba napisa膰 mn贸stwo raport贸w. Ale mimo to zamierzam jecha膰.

- Jasne - bez wahania zgodzi艂 si臋 Per Akeson. - Jed藕.

Per Akeson wysiad艂 z samochodu. Wallander pomy艣la艂, 偶e powinien by艂 spyta膰, co z jego podr贸偶膮 do Sudanu. A mo偶e do Ugandy?

Pojecha艂 do domu. Lindy nie by艂o. Zanurzy艂 si臋 w wannie. Wsta艂 i wytar艂 si臋, kiedy us艂ysza艂 trzask drzwi wej艣ciowych.

Tego wieczoru opowiedzia艂 jej, co si臋 naprawd臋 wydarzy艂o. I co czuje.

Potem zadzwoni艂 do Bajby.- My艣la艂am, 偶e si臋 ju偶 w og贸le nie odezwiesz - powiedzia艂a, nie kryj膮c irytacji.

- Przepraszam. Mia艂em mn贸stwo pracy.

- To wyj膮tkowo kiepska wym贸wka.

- Wiem. Ale nie mam innej.

Umilkli. Mi臋dzy Ystadem i Ryg膮 w臋drowa艂a cisza.

- Do zobaczenia jutro - powiedzia艂 wreszcie Wallander.

- Tak. Mo偶e i tak.

Zako艅czyli rozmow臋. Wallander poczu艂 ucisk w 偶o艂膮dku. Mo偶e ona nie przyjedzie?

Potem Linda i on spakowali si臋. Tu偶 po p贸艂nocy przesta艂o pada膰. Owiewa艂o ich rze艣kie powietrze, kiedy stali na balkonie.

- Lato jest takie pi臋kne - powiedzia艂a Linda.

- Tak. Pi臋kne.

Nast臋pnego dnia pojechali poci膮giem do Malm贸. Tam si臋 rozstali i pomachali do siebie na po偶egnanie.

Wallander pop艂yn膮艂 wodolotem do Kopenhagi. Patrzy艂 na uderzaj膮c膮 o burty wod臋. Roztargniony, zam贸wi艂 kaw臋 i koniak. Za dwie godziny Bajba wyl膮duje na Kastrupie. Ogarn臋艂o go co艣 na kszta艂t paniki. Nagle zapragn膮艂, 偶eby rejs do Kopenhagi trwa艂 du偶o d艂u偶ej.

Kiedy si臋 pojawi艂a na lotnisku, czeka艂 na ni膮.

Dopiero wtedy rozwia艂 si臋 obraz Louise Fredman.


Skania 16-17 wrze艣nia 1994

Epilog

W pi膮tek, 16 wrze艣nia, do po艂udniowej Skanii zawita艂a jesie艅. Zjawi艂a si臋 nieoczekiwanie, jakby w 艣wiadomo艣ci wszystkich nadal trwa艂o lato, cieplejsze tego roku i mniej deszczowe ni偶 kiedykolwiek.

Kurt Wallander obudzi艂 si臋 bardzo wcze艣nie. Gwa艂townie otworzy艂 oczy, jakby si艂膮 zosta艂 wyrzucony ze snu. Le偶a艂 nieruchomo i szuka艂 w pami臋ci. Znalaz艂 jedynie s艂abe echo czego艣, co ju偶 nigdy nie wr贸ci. Przekr臋ci艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na budzik. Wskaz贸wki po艂yskiwa艂y w ciemno艣ci. Za kwadrans pi膮ta. Odwr贸ci艂 si臋 na bok, ale 艣wiadomo艣膰 tego, co to za dzie艅, nie pozwala艂a mu zasn膮膰. Wsta艂 i poszed艂 do kuchni. Pod oknem ko艂ysa艂a si臋 na wietrze samotna latarnia. S艂upek rt臋ci w termometrze opad艂. By艂o plus siedem stopni. U艣miechn膮艂 si臋 na my艣l, 偶e za niespe艂na dwie doby b臋dzie w Rzymie. Tam ci膮gle jest ciep艂o. Usiad艂 przy kuchennym stole i pi艂 kaw臋. My艣la艂 o przygotowaniach do podr贸偶y. Kilka dni temu naprawi艂 ojcu drzwi, kt贸re w lecie musia艂 wywa偶y膰, kiedy staruszek w ataku furii zamkn膮艂 si臋 w atelier i pali艂 swoje obrazy. Wtedy mia艂 okazj臋 zobaczy膰 jego nowy paszport. Wymieni艂 korony na liry w Sparban-ken i odebra艂 bloczek z czekami podr贸偶nymi. Po po艂udniu wykupi bilety w biurze podr贸偶y.Dzisiaj by艂 jego ostatni dzie艅 pracy przed urlopem. Ci膮gle wisia艂o nad nim 偶mudne dochodzenie w sprawie szajki przemycaj膮cej kradzione samochody do pa艅stw by艂ego bloku wschodniego. Nied艂ugo minie rok, odk膮d si臋 tym zajmuje. I nadal nie widzia艂 ko艅ca. Policja w G贸teborgu zrobi艂a ostatnio nalot na warsztat, w kt贸rym kradzione wozy nabiera艂y nowego wygl膮du i otrzymywa艂y now膮 to偶samo艣膰 przed przerzutem r贸偶nymi liniami promowymi. Wci膮偶 by艂o jednak du偶o znak贸w zapytania. Pewnie po powrocie z W艂och b臋dzie musia艂 znowu nad tym 艣l臋cze膰.

Ostatni miesi膮c, nie licz膮c kradzie偶y samochod贸w, by艂 spokojny w ystadzkim okr臋gu. Wallander zauwa偶y艂, 偶e koledzy mieli czas zrobi膰 porz膮dek w biurkach. Niesamowite napi臋cie zwi膮zane z po艣cigiem za Stefanem Fredmanem zacz臋艂o powoli ust臋powa膰. Na propozycj臋 Matsa Ekholma kilku psycholog贸w podj臋艂o si臋 zbadania ich reakcji na stres, na jaki byli nara偶eni podczas intensywnego 艣ledztwa. Wielokrotnie przepytywany Wallander zn贸w musia艂 przywo艂ywa膰 wspomnienia. Przez d艂u偶szy czas by艂 ogromnie przygn臋biony. Ci膮gle pami臋ta艂, jak pewnej nocy pod koniec sierpnia, kiedy nie m贸g艂 spa膰, pojecha艂 do Mossby strand i spaceruj膮c brzegiem morza, snu艂 ponure rozwa偶ania o czasie i 艣wiecie, w kt贸rym przysz艂o mu 偶y膰. Czy to w og贸le mo偶na by艂o zrozumie膰? Biedne dziewczyny wabiono do europejskich burdeli. Handel m艂odymi dziewcz臋tami, kt贸re trafia艂y do sekretnych pomieszcze艅 w paradnych apartamentach ludzi z establishmentu. Tajemnica mia艂a na zawsze pozosta膰 tajemnic膮, starannie ukryt膮 w archiwach. Portrety Gustafa Wetterstedta ci膮gle b臋d膮 wisia艂y w korytarzach, tam gdzie najwy偶sze kierownictwo policji otrzymuje dyrektywy. Wallander mia艂 wra偶enie, 偶e stoi oko w oko ze zwierzchno艣ciami, 偶e ma do czynienia z w艂adz膮 pan贸w, kt贸ra swego czasu odesz艂a w niebyt, 偶eby znowu powr贸ci膰. Od tejmy艣li zrobi艂o mu si臋 niedobrze. Nie m贸g艂 usun膮膰 z pami臋ci innej wstrz膮saj膮cej wiadomo艣ci. Stefan Fredman przyzna艂, 偶e to on zabra艂 mu klucze i kilka razy by艂 w jego mieszkaniu, 偶eby zabi膰 jego i Linde. Od tego dnia Wallander nigdy ju偶 nie spojrzy na 艣wiat tymi samymi oczami.

Stoj膮c noc膮 na brzegu, s艂ucha艂 szumu tysi臋cy niewidzialnych w臋drownych ptak贸w, kt贸re rozpocz臋艂y przeloty na po艂udnie. W tej chwili wielkiej samotno艣ci, a jednocze艣nie wielkiej urody, nabra艂 absolutnego prze艣wiadczenia, 偶e co艣 si臋 definitywnie sko艅czy艂o. Nie straci艂 jednak umiej臋tno艣ci samooceny, kim jest i co czuje.

Przypomnia艂 sobie jedn膮 z ostatnich rozm贸w z Ekholmem. Ekholm przyjecha艂 w po艂owie sierpnia, 偶eby przejrze膰 ca艂y materia艂 dochodzeniowy. W przeddzie艅 jego powrotu do Sztokholmu Wallander zaprosi艂 go do domu. Przyrz膮dzi艂 spaghetti. Potem siedzieli przy whisky i rozmawiali do czwartej nad ranem. Wallander raz po raz zadawa艂 pytanie, jak to si臋 dzieje, 偶e m艂odzi ludzie, ledwie wyro艣ni臋te dzieci, dopuszczaj膮 si臋 takich okrucie艅stw. Irytowa艂y go zbyt teoretyczne komentarze Ekholma, przyjmuj膮ce za punkt wyj艣cia psychik臋 cz艂owieka. Jego zdaniem, du偶o wi臋ksza odpowiedzialno艣膰 spoczywa na 艣rodowisku, na tym niezrozumia艂ym 艣wiecie, kt贸ry wszystkich deformuje. Ekholm utrzymywa艂, 偶e obecne czasy niczym si臋 nie r贸偶ni膮 od innych. To, 偶e w szwedzkim spo艂ecze艅stwie co艣 si臋 chwieje i trzeszczy, nie uzasadnia pojawienia si臋 kogo艣 takiego jak Stefan Fredman. Szwecja jest w dalszym ci膮gu jednym z najbezpieczniejszych, najsolidniejszych - Ekholm cz臋sto powtarza艂 s艂owo 鈥瀗ajczystsze" - pa艅stw na 艣wiecie. Stefan Fredman to wyj膮tek. Nie b臋dzie mia艂 raczej swoich kopii. Wallander my艣la艂 tej sierpniowej nocy o wszystkich dzieciach, kt贸re cierpi膮. Opowiada艂 o tym Ekholmowi, jakby nie mia艂 偶adnego innego rozm贸wcy. My艣la艂 do艣膰 chaotycznie,ale jednego by艂 pewien. Nie opuszcza艂 go niepok贸j. O przysz艂o艣膰. O bli偶ej nieokre艣lone i niemo偶liwe do przenikni臋cia si艂y, kt贸re coraz wyra藕niej si臋 kumuluj膮.

Cz臋sto my艣la艂 o Stefanie Fredmanie. I o tym, dlaczego z takim uporem szed艂 fa艂szywym tropem. Nie bra艂 pod uwag臋, 偶e za morderstwami kryje si臋 czternastoletni ch艂opiec. Odmawia艂 przyj臋cia tego do wiadomo艣ci. W g艂臋bi duszy zdawa艂 sobie jednak spraw臋, mo偶e ju偶 wtedy, kiedy spotka艂 go po raz pierwszy na Rosengardzie, 偶e jest bardzo blisko tej straszliwej prawdy. Wybra艂 fa艂szywy trop, poniewa偶 nie by艂 w stanie zaakceptowa膰 prawdy.

Kwadrans po si贸dmej wyszed艂 z mieszkania. By艂o ch艂odno. Zapi膮艂 kurtk臋 i dygota艂 z zimna. Jad膮c do komendy, my艣la艂 o czekaj膮cym go spotkaniu.

Punkt 贸sma zapuka艂 do drzwi gabinetu Lisy Holgersson. Wszed艂, gdy us艂ysza艂 jej g艂os. Skin臋艂a g艂ow膮 i poprosi艂a, 偶eby usiad艂. Pomy艣la艂, 偶e chocia偶 szefuje im dopiero od trzech tygodni, ju偶 zd膮偶y艂a odcisn膮膰 swoje pi臋tno na ich pracy i atmosferze. Wielu mia艂o sceptyczny stosunek do kobiety, kt贸ra przenios艂a si臋 z okr臋gu smalandzkiego. Poza tym koledzy Wallandera tkwili w zamierzch艂ym prze艣wiadczeniu, 偶e kobiety w og贸le si臋 nie nadaj膮 do pracy w policji. A co dopiero m贸wi膰 o szefach! Lisa Holgersson szybko jednak udowodni艂a, 偶e si臋 nadaje. Wallanderowi imponowa艂a jej integralno艣膰, odwaga i wyj膮tkowa jasno艣膰 formu艂owanych s膮d贸w bez wzgl臋du na rodzaj sprawy.

Dzie艅 wcze艣niej poprosi艂a Wallandera o spotkanie. Kiedy usiad艂 na krze艣le dla go艣ci, nie wiedzia艂, o czym b臋d膮 rozmawia膰.

- Od przysz艂ego tygodnia jeste艣 na urlopie - zacz臋艂a. -Podobno jedziesz z ojcem do W艂och, nie?

- To jego marzenie - odpar艂. - I przypuszczalnie nasza ostatnia okazja. Ma blisko osiemdziesi膮t lat.

- M贸j ojciec ma osiemdziesi膮t pi臋膰. Czasami my艣li bardzo jasno, a czasami mnie nie poznaje. Nigdy jednak nie opu艣cimy swoich rodzic贸w. Role nagle si臋 zmieniaj膮. Jeste艣my rodzicami w艂asnych rodzic贸w.

- My艣l臋 podobnie - przyzna艂 Wallander. Przesun臋艂a papiery na biurku.

- Nie mam w艂a艣ciwie 偶adnej sprawy- powiedzia艂a. - U艣wiadomi艂am sobie, 偶e nie mia艂am dot膮d okazji, 偶eby ci podzi臋kowa膰. To by艂o pod wieloma wzgl臋dami wzorowo poprowadzone 艣ledztwo.

Wallander spojrza艂 na ni膮 ze zdziwieniem. M贸wi powa偶nie.

- Niestety, nie - zaprzeczy艂. - Pope艂ni艂em du偶o b艂臋d贸w. Zacz膮艂em od fa艂szywych trop贸w. Wszystko mog艂o si臋 rozlecie膰.

- Dobrze prowadzone 艣ledztwo polega r贸wnie偶 na umiej臋tno艣ci zmiany kierunku. Na powrocie do tych trop贸w, kt贸re si臋 wcze艣niej skre艣li艂o. Wasza praca by艂a wzorowa pod wieloma wzgl臋dami. Przede wszystkim dzi臋ki waszej wytrwa艂o艣ci. I elastyczno艣ci my艣lenia. Chcia艂abym, 偶eby艣 o tym wiedzia艂. S艂ysza艂am, 偶e komendant g艂贸wny wyra偶a艂 swoje zadowolenie przy r贸偶nych okazjach. Podejrzewam, 偶e b臋dziesz poproszony o cykl wyk艂ad贸w w szkole policyjnej na temat tego 艣ledztwa.

Wallander zareagowa艂 natychmiast.

- Nie, nie mog臋. Niech to zrobi kto艣 inny. Nie umiem m贸wi膰 do ludzi, kt贸rych nie znam.

- Mo偶emy do tego wr贸ci膰 po twoim urlopie. Najwa偶niejsze, 偶e powiedzia艂am, co my艣l臋.

Wsta艂a, daj膮c mu do zrozumienia, 偶e kr贸tkie spotkanie dobieg艂o ko艅ca.Id膮c korytarzem, pomy艣la艂, 偶e rzeczywi艣cie m贸wi艂a prawd臋. Chocia偶 wola艂 tego nie przyjmowa膰 do wiadomo艣ci, cieszy艂o go jej uznanie. Powinno im si臋 nie藕le wsp贸艂pracowa膰.

Poszed艂 po kaw臋 do sto艂贸wki i zamieni艂 kilka s艂贸w z Martinssonem o jego c贸rce, kt贸ra nabawi艂a si臋 anginy. Od siebie zadzwoni艂 do fryzjera i zaklepa艂 czas. Dzie艅 wcze艣niej sporz膮dzi艂 list臋 spraw do za艂atwienia. Chcia艂 wyj艣膰 z komendy ju偶 o dwunastej.

Podpisa艂 kilka papier贸w, kiedy zadzwoni艂 telefon. To by艂a Ebba.

- Masz go艣cia - powiedzia艂a. - Przynajmniej tak mi si臋 wydaje.

Zmarszczy艂 czo艂o.

- Wydaje ci si臋?

- On nie m贸wi po szwedzku. Ani s艂owa. Ma ze sob膮 list. Po angielsku. Ten list jest do ciebie. Inaczej m贸wi膮c, chce si臋 z tob膮 spotka膰.

Wallander westchn膮艂. W艂a艣ciwie nie mia艂 czasu.

- Przyjd臋 po niego.

W korytarzu czeka艂 niski, ciemnow艂osy m臋偶czyzna o silnym zaro艣cie. By艂 bardzo skromnie ubrany. Wallander przywita艂 si臋. M臋偶czyzna powiedzia艂 co艣 po hiszpa艅sku, a mo偶e po portugalsku, i wr臋czy艂 mu list.

Wallander przeczyta艂 i ogarn臋艂o go uczucie bezsilno艣ci. Popatrzy艂 na m臋偶czyzn臋, jeszcze raz poda艂 mu r臋k臋 i poprosi艂, by za nim poszed艂. Przyni贸s艂 kaw臋 i zaprowadzi艂 go艣cia do gabinetu.

Autorem listu by艂 katolicki ksi膮dz Estefano. Nazwisko Wallandera uzyska艂 z Interpolu i zale偶a艂o mu na tym, 偶eby po艣wi臋ci艂 cho膰 troch臋 swojego cennego czasu Pedrze Santanie, kt贸ry w tak przykrych okoliczno艣ciach przed kilkoma miesi膮cami straci艂 c贸rk臋 w p贸艂nocnym kraju.List zawiera艂 wzruszaj膮c膮 opowie艣膰 o prostym cz艂owieku, kt贸ry chcia艂 zobaczy膰 gr贸b swojej c贸rki w obcym kraju. Sprzeda艂 prawie wszystko, co mia艂, 偶eby odby膰 t臋 podr贸偶. Niestety, nie m贸wi po angielsku. Ale na pewno si臋 zrozumiej膮.

Pili kaw臋 w milczeniu. Wallander by艂 przygn臋biony.

Kiedy wyszli z komendy, zacz臋艂o pada膰. Ojciec Dolores Marii marz艂. Pojechali na cmentarz. Min臋li rz膮d p艂yt nagrobnych i zatrzymali si臋 przy pag贸rku, gdzie by艂a pochowana Dolores Maria. Jej gr贸b by艂 oznaczony drewnianym patyczkiem z numerem. Wallander skin膮艂 g艂ow膮 i cofn膮艂 si臋 o krok.

M臋偶czyzna ukl膮k艂 przy grobie i rozp艂aka艂 si臋. Pochyli艂 twarz ku mokrej ziemi, j臋cza艂, m贸wi艂 co艣, czego Wallander nie rozumia艂. Sam mia艂 艂zy w oczach. Patrzy艂 na cz艂owieka, kt贸ry odby艂 d艂ug膮 podr贸偶, pomy艣la艂 o dziewczynie, kt贸ra si臋 go ba艂a, a potem zap艂on臋艂a jak pochodnia, i poczu艂 narastaj膮cy gniew.

Barbarzy艅stwo ma zawsze ludzkie cechy, pomy艣la艂. Dlatego jest takie nieludzkie. Gdzie艣 to przeczyta艂. Teraz wiedzia艂, 偶e to prawda. Nied艂ugo stuknie mu pi臋膰dziesi膮tka. W ci膮gu tych lat widzia艂 zmiany w spo艂ecze艅stwie, sam im podlega艂, ale dopiero teraz u艣wiadomi艂 sobie, 偶e jedynie ich cz臋艣膰 jest widoczna. Co艣 si臋 odbywa艂o r贸wnie偶 pod powierzchni膮, po cichu, jak choroba wirusowa o d艂ugim i bezobjawowym okresie inkubacji. Kiedy by艂 m艂odym policjantem, si艂臋 stosowano jedynie w sytuacjach najwy偶szej konieczno艣ci. Z czasem nie mo偶na ju偶 by艂o jej wykluczy膰. A dzisiaj zmiana wydawa艂a si臋 oczywista. Czy nie mo偶na rozwi膮zywa膰 problem贸w bez u偶ycia si艂y? Je艣li naprawd臋 tak jest, przysz艂o艣膰 wydaje si臋 przera偶aj膮ca. Je艣li naprawd臋 tak jest, znaczy艂oby to, 偶e spo艂ecze艅stwo dokona艂o obrotu wok贸艂 w艂asnej osi, by powr贸ci膰 besti膮.

S艂oneczny ch艂opiec z pude艂ka zapa艂ek i ch艂opiec o p艂owej czuprynie z tubki kawioru.

Istnieli i nie istnieli. P贸艂 godziny p贸藕niej m臋偶czyzna wsta艂, zrobi艂 znak krzy偶a i odwr贸ci艂 si臋. Wallander spu艣ci艂 wzrok. Nie m贸g艂 na niego patrze膰. Pojechali na Mariagatan. Wallander odwo艂a艂 fryzjera. Kiedy Pedro Santana le偶a艂 w wannie, przeszuka艂 jego kieszenie. Znalaz艂 paszport i bilet lotniczy. Wraca艂 do Dominikany w najbli偶sz膮 niedziel臋. Zadzwoni艂 do komendy i poprosi艂 Ebb臋 o odszukanie Ann-Britt H贸glund. Wyja艣ni艂 jej, o co chodzi. S艂ucha艂a, nie zadaj膮c pyta艅. Na koniec obieca艂a, 偶e tak zrobi. P贸艂 godziny p贸藕niej by艂a u niego i wr臋czy艂a mu to, na co czeka艂.

- Oczywi艣cie wiesz, 偶e to niezgodne z prawem - powiedzia艂a.

- Oczywi艣cie. Bior臋 odpowiedzialno艣膰 na siebie.

Przywita艂a si臋 z Pedrem Santana, kt贸ry siedzia艂 wyprostowany na kanapie. Odezwa艂a si臋 do niego skromnym hiszpa艅skim. A potem Wallander da艂 mu medalik znaleziony na polu rzepaku. Pedro Santana d艂ugo mu si臋 przygl膮da艂, po czym spojrza艂 na nich i u艣miechn膮艂 si臋.

Po偶egnali si臋 w przedpokoju. Pedro Santana mia艂 mieszka膰 u Ann-Britt H贸glund, kt贸ra obieca艂a zawie藕膰 go w niedziel臋 na lotnisko. Stan膮艂 przy kuchennym oknie i patrzy艂, jak wsiadaj膮 do samochodu. Gniew mu nie min膮艂. Jednocze艣nie uzna艂, 偶e d艂ugie 艣ledztwo sko艅czy艂o si臋 w艂a艣nie teraz. Stefan Fredman mia艂 zapewnion膮 opiek臋. B臋dzie 偶y艂. Jego siostra, Louise, nie 偶y艂a. Tak jak Dolores Maria.

艢ledztwo by艂o sko艅czone. Pozosta艂 gniew.

Tego dnia Wallander ju偶 nie wr贸ci艂 do komendy. Spotkanie z Pedrem Santana sprawi艂o, 偶e wszystko w nim od偶y艂o na nowo. Spakowa艂 walizk臋, nie bardzo wiedz膮c, co robi. Kilka razy stawa艂 w oknie i patrzy艂 na ulic臋. Deszcz przybra艂 na sile.Dopiero p贸藕nym popo艂udniem doszed艂 do siebie, ale nie wyzby艂 si臋 gniewu. I nie wyzb臋dzie. Kwadrans po czwartej poszed艂 do biura podr贸偶y po bilety. Zajrza艂 do monopolowego i kupi艂 ma艂膮 butelk臋 whisky. Kiedy wr贸ci艂 do domu, zadzwoni艂 do Lindy. Obieca艂, 偶e wy艣le jej kartk臋 z Rzymu. Gdzie艣 si臋 spieszy艂a, a on jak najd艂u偶ej chcia艂 j膮 zatrzyma膰. Opowiedzia艂 o Ped-rze Santanie i jego d艂ugiej podr贸偶y. Linda albo nie rozumia艂a, albo nie mia艂a czasu s艂ucha膰. Sko艅czyli du偶o szybciej, ni偶by sobie tego 偶yczy艂. O sz贸stej zadzwoni艂 do L贸derupu i spyta艂 Gertrud臋, czy wszystko jest w porz膮dku. Ojciec ma rajzefiber, ledwie mo偶e usiedzie膰 spokojnie. Wallanderowi wr贸ci艂a rado艣膰. Zjad艂 obiad w pizzerii. Potem z domu zadzwoni艂 do Ann-Britt H贸glund.

- To bardzo mi艂y cz艂owiek - powiedzia艂a. - Ju偶 si臋 dogada艂 z moimi dzie膰mi. Nie potrzebuj膮 wsp贸lnego j臋zyka, on im 艣piewa i ta艅czy. Chyba my艣li, 偶e przyjecha艂 do bardzo dziwnego kraju.

- Czy m贸wi艂 co艣 o c贸rce? - spyta艂 Wallander.

- By艂a jego jedynym dzieckiem. Matka zmar艂a kr贸tko po jej urodzeniu.

- Nie opowiadaj mu o wszystkim. Zaoszcz臋d藕 mu najgorszego.

- Ju偶 o tym my艣la艂am. Powiem jak najmniej.

- To dobrze.

- Przyjemnej podr贸偶y.

- Dzi臋kuj臋. Ojciec cieszy si臋 jak dziecko.

- Ty pewnie te偶.

Wallander nie odpowiedzia艂. Ale p贸藕niej, kiedy sko艅czyli rozmawia膰, przyzna艂 jej racj臋. Nieoczekiwana wizyta Pedra Santany obudzi艂a u艣pione cienie. Teraz musz膮 odej艣膰. Zas艂u偶y艂 sobie na odpoczynek. Nala艂 kieliszek whisky i roz艂o偶y艂 map臋 Rzymu. Nigdy tam nie by艂. Nie zna艂 ani s艂owa po w艂osku.Ale b臋dziemy razem, pomy艣la艂. Ojciec te偶 nie by艂 w Rzymie, je艣li nie liczy膰 marze艅. I te偶 nie zna w艂oskiego. Razem wejdziemy w to marzenie i b臋dziemy dla siebie przewodnikami.

Co艣 go tkn臋艂o, zadzwoni艂 na Sturup i spyta艂 jednego z kontroler贸w ruchu lotniczego, czy przypadkiem nie wie, jaka jest pogoda w Rzymie. Znali si臋 z nazwiska.

- Jest ciep艂o - poinformowa艂 kontroler. - Teraz, dziesi臋膰 po 贸smej, jest dwadzie艣cia jeden stopni. Wieje z po艂udniowego wschodu, pr臋dko艣膰 wiatru wynosi jeden metr na sekund臋, czyli w praktyce jest bezwietrznie. Poza tym lekka mg艂a. Prognoza na najbli偶sze dwadzie艣cia cztery godziny bez zmian.

Wallander podzi臋kowa艂 za dobre wie艣ci.

- Wyje偶d偶a pan? - spyta艂 kontroler.

- Jad臋 na urlop z ojcem staruszkiem.

- Dobry pomys艂. Poprosz臋 koleg贸w w Kopenhadze, 偶eby was ostro偶nie przewie藕li. Leci pan Alitali膮?

- Tak. Dziesi膮ta czterdzie艣ci pi臋膰.

- B臋d臋 o panu my艣la艂. Przyjemnej podr贸偶y.

Wallander jeszcze raz przejrza艂 baga偶. Przeliczy艂 pieni膮dze i sprawdzi艂 dokumenty podr贸偶ne. O jedenastej zadzwoni艂 do Bajby. Nikogo. Przypomnia艂 sobie, 偶e przecie偶 ju偶 si臋 po偶egnali wczoraj wieczorem. Dzisiaj by艂a z wizyt膮 u krewnych, kt贸rzy nie mieli telefonu.

Usiad艂 z kieliszkiem whisky i s艂ucha艂 Traviaty. My艣la艂 o wycieczce z Bajb膮 do Skagenu. Czeka艂 na ni膮 na Kastrupie zm臋czony, wyczerpany, nieogolony, kompletnie wypluty. Wiedzia艂, 偶e jest rozczarowana, chocia偶 nic nie m贸wi艂a. Dopiero w Skagenie, kiedy odespa艂 kilka nocy, opowiedzia艂 o wszystkim, co si臋 wydarzy艂o. Potem zacz膮艂 si臋 ich prawdziwy wsp贸lny pobyt.

Jednego z ostatnich dni spyta艂, czy za niego wyjdzie. Nie, w ka偶dym razie jeszcze nie. Nie teraz. Ci膮gle 偶y艂a przesz艂o艣ci膮.Ci膮gle my艣la艂a o m臋偶u, kapitanie policji, kt贸rego Wallander pozna艂. Jego nag艂a 艣mier膰 by艂a przy niej jak cie艅. Przede wszystkim nie bardzo sobie wyobra偶a艂a ponownego ma艂偶e艅stwa z policjantem. Rozumia艂 j膮, ale najwyra藕niej potrzebne mu by艂y deklaracje. Jak d艂ugo b臋dzie si臋 namy艣la艂a?

Wiedzia艂, 偶e go lubi. Czu艂 to. Tylko czy to wystarczy? A on? Czy naprawd臋 chce z kim艣 by膰? Nie wiedzia艂. Bajba wyci膮gn臋艂a go z samotno艣ci po rozwodzie z Mon膮. To by艂o co艣, du偶a ulga. Mo偶e powinien si臋 tym zadowoli膰? Przynajmniej na razie?

Po艂o偶y艂 si臋 po pierwszej. W g艂owie mia艂 mn贸stwo pyta艅.

Zastanawia艂 si臋, czy Pedro Santana 艣pi.

Gertruda przyjecha艂a po niego nast臋pnego dnia o si贸dmej rano. Ci膮gle pada艂o. Ojciec siedzia艂 wyprostowany na przednim siedzeniu, w swoim najlepszym garniturze. Wallander zauwa偶y艂, 偶e Gertruda go ostrzyg艂a.

- Jedziemy do Rzymu - powiedzia艂 ojciec rado艣nie. - Pomy艣le膰, 偶e to si臋 w ko艅cu sta艂o.

Gertruda zostawi艂a ich przed dworcem w Malm贸, sk膮d pojechali autobusem przez Limhamn i Drag贸r. Na promie ojciec ani my艣la艂 schodzi膰 z pok艂adu, mimo 偶e porz膮dnie wia艂o. Wskaza艂 na punkt na po艂udnie od Malm贸.

- Tam dorasta艂e艣, pami臋tasz?

- Jak m贸g艂bym zapomnie膰 - odpowiedzia艂 Wallander.

- Mia艂e艣 bardzo szcz臋艣liwe dzieci艅stwo.

- Wiem.

- Nigdy niczego ci nie brakowa艂o.

- Niczego.

Wallander pomy艣la艂 o Stefanie Fredmanie. O Louise. O braciszku, kt贸ry pr贸bowa艂 wyd艂uba膰 sobie oczy. O wszystkim, czego im brakowa艂o albo czego ich pozbawiono. Zd艂awi艂te my艣li. B臋d膮 w nim, b臋d膮 powraca膰. Teraz podr贸偶uje z ojcem. I to by艂o najwa偶niejsze. Wszystko inne musi poczeka膰.

Samolot wystartowa艂 punktualnie o dziesi膮tej czterdzie艣ci pi臋膰. Ojciec siedzia艂 przy oknie, Wallander obok. Po raz pierwszy ojciec lecia艂 samolotem. Wallander patrzy艂 na niego, kiedy nabierali pr臋dko艣ci i wolno odrywali si臋 od ziemi. Pochyli艂 twarz ku oknu, 偶eby lepiej widzie膰.

Wallander zauwa偶y艂, 偶e si臋 u艣miecha. U艣miech starego cz艂owieka. Szcz臋艣liwego, 偶e jeszcze raz mo偶e si臋 cieszy膰 rado艣ci膮 dziecka.


Pos艂owie

To jest powie艣膰. Oznacza to, 偶e 偶adna z wyst臋puj膮cych w niej postaci nie ma odpowiednika w rzeczywisto艣ci. Nie zawsze jednak mo偶na unikn膮膰 podobie艅stw i niekoniecznie trzeba ich unika膰.

Dzi臋kuj臋 wszystkim, kt贸rzy pomogli mi w pracy nad t膮 ksi膮偶k膮.

Henning Mankell, Paderne, lipiec 1995


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
2 Mankell Henning Fa艂szywy trop
Mankell Henning Fa艂szywy trop
Mankell Henning Komisarz Wallander Biala Lwica
Mankell Henning Komisarz Wallander O krok
Mankell Henning Morderca?z twarzy
Mankell Henning Piata kobieta
Mankell Henning Komisarz Wallander Psy z Rygi
Mankell Henning Cios
Mankell Henning O krok
Mankel Henning Kurt Wallander 8 Zapora
Mankell Henning Psy z Rygi
(ebook german) Mankell, Henning Das Geheimnis des Feuers
Mankell Henning Powr贸t nauczyciela ta艅ca
Mankell Henning Pi膮ta kobieta
Mankell Henning Piramida