Barbara Cartland
Strzała amora
An arrow of love
Rozdział 1
ROK 1820
Panie i panowie, wznieśmy toast za zdrowie młodej pary.
Oby ich życie składało się z samych szczęśliwych dni!
Zaczerwieniony pod wpływem wypitego wina, jowialny
dżentelmen, który, bełkocząc, wygłosił tę mowę, uniósł
wysoko kieliszek. Po chwili, odchyliwszy do tyłu głowę, miał
zamiar jednym haustem opróżnić jego zawartość.
Najwyraźniej jednak był mocno wstawiony i ledwo
trzymał się na nogach, nic więc dziwnego, że próba ta
zakończyła się niepowodzeniem. Zatoczył się do tyłu i opadł
na krzesło. W tym momencie rozległ się huraganowy śmiech
pozostałych gości, siedzących przy stole.
Prawdę mówiąc, wszyscy byli już „pod dobrą datą".
Melissa doszła do wniosku, że przynajmniej kilku spośród
lubiących jazdę konną i chętnie zaglądających do kieliszka
przyjaciół jej nowej macochy już do kościoła przyjechało po
kilku głębszych.
Huczne przyjęcie ślubne, wydawane w sali bankietowej
Rundel Towers, było niezwykle wystawne i obfite. Wspaniałe
i egzotyczne potrawy, podawane jedna za drugą, zaspokoiłyby
gust nawet najbardziej wybrednego smakosza.
Niestety, większość gości zainteresowana była przede
wszystkim trunkami. Niezliczona rzesza lokajów miała za
zadanie pilnować, by kryształowe kieliszki ani przez moment
nie były puste.
Właściwie za każdym krzesłem musi stać lokaj, pomyślała
Melissa.
Rozważając całą sytuację zupełnie bezstronnie, była w
stanie zrozumieć, dlaczego ojciec ponownie się żeni. Mimo to
za nic w świecie nie mogła pogodzić się z myślą, że Hesther
Rundel zajmie miejsce jej matki.
Brakowało jej siły i odwagi, by spojrzeć na drugi koniec
stołu, w kierunku ojca i jego nowej żony.
Prawdę mówiąc, pomyślała, tylko całkowicie pozbawiona
taktu Hesther Rundel mogła założyć białą suknię ślubną i
zasłonić twarz welonem, nie zważając na to, że już dawno
skończyła trzydzieści osiem lat.
Kiedy ojciec po raz pierwszy oznajmił Melissie, że ma
zamiar poślubić Hesther, była prawie pewna, że żartuje. Mimo
to gdzieś w głębi serca spodziewała się tego.
Od chwili, kiedy umarła matka Melissy, Hesther wcale nie
kryla się ze swymi zamiarami. Już po kilku pierwszych
wizytach w Manor House, gdzie Weldonowie mieszkali od
ślubu, przestała zachowywać jakiekolwiek pozory i nawet nie
próbowała uzasadniać swych częstych odwiedzin.
Najczęściej przyprowadzała ze sobą konie. Zwykła
mawiać, że potrzebują one treningu, a ich trenerem może być
jedynie Denzil Weldon. Był to najbardziej zdradziecki, ale też
i najskuteczniejszy z jej wybiegów.
Początkowo Melissa nie mogła uwierzyć, że jej ojciec
mógłby ulec niewyszukanym i wręcz natarczywym zalotom
kobiety tak brzydkiej jak Hesther.
- Wygląda dzisiaj jak koń, aż się prosi, żeby ją osiodłać! -
usłyszała czyjś szept w momencie, gdy sędziwy krewniak
prowadził Hesther do ołtarza.
- Sam mam ogromną słabość do zwierząt - padła
żartobliwa odpowiedź - ale nie w łóżku!
Biorąc pod uwagę brzydotę Hesther, wszyscy byli święcie
przekonani, że zostanie ona starą panną, i nie pomoże jej
nawet ogromny majątek, jakim dysponuje.
Toteż Denzila Weldona wcale nie uwiodła uroda
narzeczonej, bo o tym nie mogło być przecież mowy,
zaimponował mu natomiast stan jej konta, wspaniała stadnina
koni i nieprawdopodobny przepych Rundel Towers.
- Jak możesz, papo? - zapytała Melissa, kiedy ojciec
przyznał się do swych zamiarów.
- Prawdę mówiąc, nie mam innego wyjścia, Melisso -
odparł z brutalną szczerością. - Kiedy umarła twoja matka,
przestały napływać nawet te niewielkie pieniądze, które
otrzymywała od swego ojca. Ten człowiek nie kiwnie nawet
palcem, żeby mi pomóc. Zawsze mnie nienawidził!
- A może mnie zechciałby pomóc? - zapytała Melissa,
próbując znaleźć wyjście z sytuacji.
- Kiedy się urodziłaś, córeczko - odrzekł Denzil Weldon -
matka napisała do niego list. Odpowiedział, za pośrednictwem
swego prawnika, że pieniądze będzie przysyłał tak długo, jak
długo nie podejmiemy prób skontaktowania się z nim.
Melissa słyszała tę opowieść wcześniej, teraz jednak nie
była w stanie zrozumieć swego dziadka. Od początku zakładał
on, że małżeństwo jego córki jest fatalnym błędem i nie
zmienił zdania nawet po wielu latach, mimo że Heloiza
Weldon była bezgranicznie szczęśliwa u boku mężczyzny,
którego wybrała sobie na męża, nie zważając na ostry
sprzeciw ojca.
Denzil był niezmiernie atrakcyjnym mężczyzną. Chociaż
przed ślubem był hulaką i rozpustnikiem, a co z tego
wynikało, cieszył się fatalną reputacją, po ślubie ustatkował
się, a ukochaną kobietę uczynił szczęśliwą.
Właściwie to całkiem naturalne, pomyślała Melissa, że
maleńka, dwudziestoakrowa posiadłość Manor House, będąca
za życia żony całym jego światem, po jej śmierci stała się dla
niego nieznośnym więzieniem.
Nudził się tu i potrzebował rozrywki, dlatego wciąż
marzył o wyjeździe do Londynu. Nęcił go hazard, a także bale
i przyjęcia - słowem całe to życie towarzyskie, które było
wówczas udziałem ludzi z jego sfery.
Lecz największą pasją Denzila Weldona były konie.
- Jaki ma sens życie w hrabstwie, w którym diabeł mówi
dobranoc - mawiał wściekły - jeżeli nie można jeździć na
polowania?
- Czy naprawdę uważasz, papo - zapytała prawie szeptem
Melissa - że konie z Towers są w stanie zrekompensować...
wszelkie inne braki?
Po paru sekundach milczenia ojciec odpowiedział niemal z
wściekłością:
- Dobrze wiesz, Melisso, że nikt nie jest w stanie zastąpić
mi twojej matki. Jednakże wygoda i dobre konie mogą
przynajmniej w jakimś stopniu zmniejszyć moje cierpienie.
Rzeczywiście cierpiał - trudno było w to wątpić. Mimo to
Melissa zastanawiała się, jak szybko upodobni się on do
innych mężczyzn, których tak często gościła Hesther Rundel.
Byli to ludzie bezmyślni i rozleniwieni, do szpiku kości
zepsuci przez otaczający ich zbytek i nadmiar alkoholu.
W Manor było zupełnie inaczej. Matka dbała o to, by
rozmowy prowadzone przy stole i w salonie były interesujące,
starała się również, by rozmawiano nie tylko o rozrywce.
Spojrzała na siedzącą na drugim końcu stołu kobietę, która
właśnie została jej macochą. Była odrażająca.
Hesther, tak jak całe towarzystwo siedzące przy stole, nie
stroniła od kieliszka. Jej twarz, mocno zaczerwieniona pod
wpływem wypitego wina i gorąca panującego w sali, była nie
tylko brzydka, lecz także wulgarna.
Mimo to Melissa musiała przyznać, że Hesther jest
doskonałym jeźdźcem. Wspaniale prezentowała się w siodle i
kiedy goście weselni wznieśli toast „za najwspanialszą
amazonkę hrabstwa", nie był to pusty komplement, lecz
szczera prawda.
Na szczęście przyjęcie powoli zbliżało się do końca. Od
co najmniej trzech godzin towarzystwo przy stole jadło i piło.
Melissa zaczęła się już nawet zastanawiać, jak długo jeszcze
zdoła wytrzymać nachalne komplementy dżentelmenów
siedzących po jej obu stronach.
W tym momencie ktoś wyjął z kieszeni róg myśliwski i
zaczął grać sygnał „Na lisa", a potem melodię „Pojedziemy na
łów".
Hesther, jakby reagując na umówiony sygnał, wstała,
wilgotną dłonią poklepała pana młodego po plecach i
oznajmiła mu, że idzie się przebrać.
Wybierali się na miesiąc miodowy do Londynu i Melissa
przypuszczała, że ojciec już z ogromną niecierpliwością
oczekuje chwili, kiedy wznowi członkostwo w licznych
londyńskich klubach.
Hesther zmierzała w kierunku drzwi. Melissie już
wcześniej powiedziano, co w takiej sytuacji powinna zrobić,
poderwała się więc z krzesła i podążyła za macochą. Przeszły
obie przez wykładany marmurowymi płytami salon i
paradnymi schodami wyszły na piętro.
Przez chwilę towarzyszyło im kilka dam, potem, gdy
znalazły się w ogromnej sypialni Hesther, zostały same, jeśli
nie liczyć dwóch wyraźnie roztrzęsionych służących.
Hesther, zdejmując z głowy diadem, który podtrzymywał
jej woalkę, stwierdziła z zadowoleniem:
- Uroczystości ślubne wypadły wspaniale - ale przecież
nie mogło być inaczej, skoro odbywały się one w Rundel
Towers.
Wstała, by służąca mogła jej rozpiąć suknię na plecach i
warknęła:
- Pospiesz się, głupia! Nie mam zamiaru stać tu do jutra
rana!
- Przepraszam, panienko.... - wyjąkała służąca drżącym
głosem.
- Jestem już teraz panią, a nie panienką - i spróbuj tylko o
tym zapomnieć! - wybuchnęła Hesther.
Zdjęła suknię ślubną, a druga służąca podała jej ciężki od
koronek, atłasowy szlafrok. Narzuciła go na plecy i
powiedziała:
- Wynoście się stąd obie! Chcę porozmawiać z panienką
Melissą. Zadzwonię po was, kiedy będę gotowa.
- Chciałam, Melisso, porozmawiać z tobą jeszcze wczoraj
- zaczęła Hesther - ale nie pojawiłaś się u mnie.
- Byłam zajęta w Manor - odpowiedź Melissy zabrzmiała
dość wymijająco.
Świadomie robiła wszystko, by nie wystarczyło jej czasu
na odwiedziny w Towers.
- Niepotrzebnie zajmujesz się w Manor czymkolwiek,
oczywiście nie licząc twoich własnych drobiazgów - rzuciła
ostro Hesther - ale nie sądzę, żeby było ich dużo.
- Nie rozumiem - stwierdziła Melissa.
- Twój ojciec wyraził zgodę na zamknięcie domu, dopóki
nie znajdziemy odpowiedniego dzierżawcy.
- O, nie! - z ogromnym trudem powiedziała Melissa.
Teraz już rozumiała, dlaczego ojciec przez dwa ostatnie
dni wyglądał, jakby miał coś do ukrycia.
Obiecywał jej solennie, że będzie mogła zostać w Manor
przynajmniej do końca lata. Lecz, jak w każdej innej sprawie,
tak i tu nie umiał przeciwstawić się Hesther, która uznała
widocznie, że utrzymywanie dwóch domów jest wyrzucaniem
pieniędzy w błoto.
- Kazałam służącym zamknąć dom - powiedziała Hesther
stanowczym głosem.
- Kiedy? - zapytała Melissa.
- Jutro lub pojutrze. Na pewno nie będziesz potrzebowała
dużo czasu na spakowanie swoich rzeczy.
- I mam się tutaj przeprowadzić.
Było to bardziej stwierdzenie faktu niż pytanie. W tym
momencie Hesther odwróciła się, by spojrzeć na pasierbicę. W
jej oczach pojawiła się wyraźna, niekłamana niechęć, lecz,
obiektywnie rzecz biorąc, nie należało się temu wcale dziwić.
Melissa była pełną wdzięku, piękną, drobną blondynką.
Jednakże niewiele osób potrafiło dostrzec jej urodę, a tym
bardziej podziwiać ją. Nigdy nie królowała na balach ani nie
zwracała na siebie uwagi podczas polowań.
W jej drobnej, owalnej twarzyczce uwagę zwracały przede
wszystkim ogromne oczy, w których wszelkie emocje odbijały
się jak promienie słońca w kryształowym źródle.
Była to twarz bardzo subtelna, z prostym, niewielkim
noskiem, pięknie zarysowanymi brwiami i delikatnymi,
kształtnymi ustami. Trudno było od niej oderwać wzrok.
Każdego intrygowały dziwne oczy, tak zmienne i
nieprzewidywalne w swym wyrazie jak pogoda.
Ten typ urody nigdy jednak nie znajdował uznania w
oczach innych kobiet, a już z całą pewnością nie była w stanie
docenić go macocha, dla której porównanie z kimś tak
delikatnym, tak subtelnym, bez wątpienia musiało wypaść
bardzo niekorzystnie.
- To oczywiste, że musisz tu zamieszkać, przynajmniej na
jakiś czas - powiedziała szorstko Hesther - ale, z tego co
wiem, Dan Thorpe ma ochotę cię poślubić.
- To jest jego życzenie - odrzekła Melissa - ja natomiast
nie mam najmniejszego zamiaru wychodzić za niego za mąż.
- O tym zadecyduje twój ojciec - odparowała Hesther.
- Papa? - wykrzyknęła Melissa. - Ależ on obiecał mi, że
nigdy nie będzie mnie zmuszał do poślubienia człowieka,
którego nie kocham.
- Twój ojciec często nie zastanawia się nad tym, co mówi
- odparła Hesther. - Przecież wiesz równie dobrze jak ja, że
jesteś biedna jak mysz kościelna, a w związku z tym niewielu
mężczyzn będzie się chciało z tobą ożenić.
W ogromnych oczach Melissy, utkwionych nieruchomo w
twarzy macochy, pojawiło się przerażenie.
- Czy to znaczy - dopytywała - że będzie się pani starała
przekonać ojca, by zmusił mnie do przyjęcia oświadczyn Dana
Thorpe'a?
- Powiedziałam mu już, że jest to najlepsza rzecz, jaka
może cię spotkać - odrzekła Hesther. - Dan jest bogatym,
młodym mężczyzną i wszystko wskazuje na to, że pokochał
cię całym sercem.
W tym momencie roześmiała się rubasznie.
- Właściwie nigdy nie przypuszczałam, że on w ogóle ma
serce!
- Nie wyjdę za niego! - wyszeptała Melissa.
- Zrobisz to, co ci się każe - warknęła Hesther.
- Jeżeli papa zgodził się z pani sugestią - powiedziała
Melissa - to spróbuję jeszcze z nim porozmawiać. Z całą
pewnością nie będzie mnie zmuszał do małżeństwa, zwłaszcza
z kimś, kogo darzę tak ogromną niechęcią, jak pana Thorpe'a.
- Postawmy zatem sprawę jasno - odezwała się Hesther, a
jej głos przypominał trzaskanie z bata, którym tak często
smagała konie. - Nie ma dla ciebie miejsca w moim domu,
Melisso. Zresztą teraz, kiedy jestem już mężatką, nie ma w
nim miejsca dla żadnej innej kobiety. Jeśli nie poślubisz Dana
Thorpe'a, skończysz w rynsztoku. A ja nawet nie kiwnę
palcem, żeby ci pomóc!
- Uważa pani, że papa pozwoliłby na coś takiego? -
zapytała Melissa.
- Prawdę mówiąc, tak! - odpowiedziała Hesther. - Jest
moim mężem. Może mieć wszystko, czego tylko zapragnie -
wszystko, co można zdobyć za pieniądze - ale ja nie życzę
sobie, by córka jego pierwszej żony mieszkała w moim domu.
Nie zgodzę się również, żeby za moje pieniądze prowadziła
inny dom.
Zacisnęła mocno wargi, a po chwili dodała:
- Nie masz, Melisso, innego wyjścia niż małżeństwo i
proponuję, byś przemyślała całą sprawę jeszcze raz. Może w
końcu zmądrzejesz i zmienisz swą decyzję.
- Spróbuję znaleźć inne wyjście z sytuacji - odrzekła
Melissa. - Wolę być pomywaczką i szorować podłogi, niż
poślubić Dana Thorpe'a.
Zadrżała na samą myśl o nim.
Był to silnie zbudowany, uwielbiający jazdę konną, młody
mężczyzna, wywodzący się z niższej klasy. Jego ojciec,
trudniąc się handlem, zbił ogromny majątek.
Dwa lata temu, po śmierci ojca, Dan Thorpe pojawił się w
hrabstwie i zaczął prowadzić rozpustne życie, trwoniąc
pieniądze zdobyte dzięki nieludzkiemu wyzyskowi.
Kupił obszerny dom, w którym spotykali się i znajdowali
schronienie podobni mu rozpustnicy i wszelkiego rodzaju
lekkoduchy. Po okolicy krążyły dziwne opowieści o
odbywających się tam orgiach, a także o kobietach,
sprowadzanych z Londynu i okolicznych miast, ku uciesze
gospodarza i jego gości.
Nie miał jeszcze dwudziestu pięciu lat, lecz wyglądał dużo
poważniej, a kiedy Melissa spotkała go po raz pierwszy, miała
wrażenie, że coś ją od niego odpycha.
Pewnego zimowego wieczoru ojciec przyprowadził go ze
sobą do domu. Ich buty do konnej jazdy i białe bryczesy
oblepione były grubą warstwą błota, deszcz kompletnie
przemoczył im czerwone surduty myśliwskie, mimo to obaj
byli w doskonałym humorze.
- To było najlepsze polowanie sezonu - oznajmił Denzil
Weldon witającej go na progu córce. - Zaprosiłem pana Dana
Thorpe'a na drinka, którym mamy zamiar uczcić to niezwykłe
wydarzenie.
Obaj mężczyźni poszli do gabinetu i tak jak stali -
zabłoceni i mokrzy - usiedli w głębokich fotelach przed
kominkiem.
Rodzina Weldonów miała jedynie dwójkę stareńkich
służących, więc Melissa osobiście zaniosła tacę z drinkami i
postawiła ją przy fotelu ojca.
W pewnym momencie uświadomiła sobie, że Dan Thorpe
bacznie ją obserwuje. Dostrzegła w jego twarzy coś, co
potwierdzało wszystkie dotyczące go plotki, które krążyły po
okolicy.
Ujrzawszy tego mężczyznę była w stanie we wszystko
uwierzyć.
Chciała wyjść, ale ojciec poprosił ją, żeby została.
- Nie odchodź, Melisso. Pan Thorpe bardzo chciał cię
poznać - powiedział. - Wciąż dopytuje się o ciebie i nie może
zrozumieć, dlaczego nie jeździsz na polowania.
- Wiesz dobrze, papo, że nie mam na czym, a jak dotąd
nie przygotowałeś mi damskiego siodła - odpowiedziała
Melissa z uśmiechem. - Sam wiesz najlepiej, że nasza stajnia
świeci pustkami.
Oczywiście żartowała, ale Dan Thorpe wtrącił się szybko:
- Dam pani konia, panno Weldon. W zeszłym tygodniu
kupiłem na targu nową klacz. Będzie w sam raz dla pani.
- Serdecznie dziękuję! - odpowiedziała Melissa. - Ale,
prawdę mówiąc, mam w tej chwili bardzo dużo pracy i na
pewno nie wystarczy mi czasu, by jeździć na polowania.
- Jestem pewien, że to nieprawda - stwierdził Dan Thorpe.
- Prawda, Weldon?
- Daj spokój, Melisso. Przyjmij, jeśli ci daje - próbował ją
namówić ojciec. - On ma tyle koni, że nie jest w stanie ich
zliczyć. Na pewno nie zubożeje, jeśli ofiaruje ci jednego.
Melissa stanowczo odmawiała, jednak jej protesty nie
odniosły żadnego skutku. Od tego czasu Dan Thorpe
odwiedzał Manor z byle powodu.
Próbowała go unikać, ukrywała się przed nim, lecz bardzo
często ojciec przychodził mu z pomocą i wszystkie jej wysiłki
szły na marne.
Dan Thorpe oświadczył się jej, zanim jeszcze Denzil
Weldon postanowił poślubić Hesther.
- Kiedy za mnie wyjdziesz? - zapytał. Odwiedził ją, kiedy
była sama w domu i, chociaż kazała służbie powiedzieć, że jej
nie ma, siłą wdarł się do salonu.
- Czuję się zaszczycona pańską propozycją, panie Thorpe
- odpowiedziała Melissa cicho - lecz nie mam zamiaru
wychodzić za mąż.
- Opowiadasz straszliwe bzdury i doskonale o tym wiesz!
- odparował Dan. - Gdybyś pojawiała się na przyjęciach lub
częściej brała udział w polowaniach, uganialiby się za tobą
wszyscy mężczyźni, mieszkający na terenie naszego hrabstwa.
- Pragnąc temu zapobiec, mam zamiar jak najszybciej cię
poślubić!
- Myślę, że najpierw powinien pan porozmawiać z moim
ojcem - brzmiała odpowiedź Melissy. - Ale to i tak panu w
niczym nie pomoże.
- O co ci chodzi? - zapytał Dan Thorpe. - Czyżby marzył
ci się romans, schadzki przy blasku księżyca i wszelkie tego
typu bzdury? Jeśli tak, zapewnię ci to wszystko, i to już
wkrótce. Zobaczysz, pokochasz mnie.
- Nigdy! Przenigdy! - oświadczyła stanowczo Melissa.
Próbował ją pocałować, lecz powstrzymała go z
gwałtownością, której w ogóle się po niej nie spodziewał, po
czym uciekła do swej sypialni i zaryglowała drzwi.
Kiedy wrócił ojciec, z całą stanowczością oświadczyła
mu, że nienawidzi Dana Thorpe'a i nigdy go nie poślubi.
- Ależ, Melisso, on jest bogaty - próbował przekonywać
Denzil Weldon.
- Nic mnie to nie obchodzi. Nawet, gdyby był
najbogatszym człowiekiem na świecie i poobwieszał się
diamentami! - odparowała Melissa. - Czuję do niego wstręt.
Na jego widok robi mi się niedobrze. Trzymaj go, papo, ode
mnie z daleka. Przyrzeknij mi, że już go nigdy tu nie
zaprosisz.
Denzil Weldon złożył solenne przyrzeczenie, ale Melissa
doskonale wiedziała, jak kruche są wszelkie jego obietnice.
Widocznie Hesther przekonała go, by zmienił decyzję.
- Powiedziałam to już papie, a teraz oświadczam i pani -
rzekła Melissa powoli - że nigdy nie poślubię Dana Thorpe'a.
Nikt i nic nie jest mnie w stanie do tego skłonić.
- Istnieją sposoby, aby zmusić zbuntowane, młode
panienki do posłuszeństwa wobec opiekunów - stwierdziła
Hesther.
W jej głosie wyraźnie słychać było groźbę. Również lekko
przymrużone oczy potwierdzały, że wcale nie żartuje.
- Jakie? - zapytała Melissa.
Poczuła falę panicznego strachu, minio to głowę trzymała
prosto, starając się nie pokazać po sobie, że ogarnia ją
przerażenie.
- W zeszłym tygodniu wychłostałam chłopca stajennego,
który nie wykonał mego polecenia tak szybko jak powinien -
odpowiedziała Hesther. - Do tej pory nie może wstać z łóżka.
Melissa znieruchomiała.
- Czy to groźba? - zapytała.
- Uważam, że powinnaś wyjść za mąż za Dana Thorpe'a -
oświadczyła Hesther - i jeśli twój ojciec nie zdoła cię do tego
przekonać, być może będę zmuszona skorzystać z
ostrzejszych metod.
Po krótkiej przerwie dodała: - Zapewniam cię, Melisso, że
zawsze stawiam na swoim.
Bez wątpienia, pomyślała Melissa z wściekłością. Hesther
wstała od toalety.
- Nie mogę pozwolić, by twój ojciec zbyt długo na mnie
czekał - stwierdziła. - Pozwól jednak, że powiem ci jeszcze
jedno: jeżeli wrócę z podróży poślubnej i stwierdzę, że nadal
nie masz zamiaru poślubić Dana Thorpe'a i że wciąż nie jesteś
choćby nieoficjalnie z nim zaręczona, postaram się zamienić
twoje życie w piekło, a wykorzystam w tym celu wszelkie
dostępne mi środki przymusu!
Na jej twarzy pojawił się diabelski uśmieszek.
- Potrafię, Melisso, okiełznać każdego młodego konia -
dodała - i nikt w całym hrabstwie nie jest w stanie mi w tym
dorównać. Zapewniam cię, że ogromną przyjemność sprawi
mi okiełznanie zbuntowanej, młodej panienki. Jestem święcie
przekonana, że w obu przypadkach najskuteczniejszy jest bat.
Mówiąc to, Hesther podeszła do stołu i podniosła
dzwonek.
Jeszcze zanim go odłożyła, do pokoju wbiegły służące,
które najwidoczniej czekały tuż za drzwiami.
- Suknia! Czepek! Pelisa! - rozkazywała ostro Hesther. -
Powinniśmy być już w drodze do Londynu.
Melissa wyszła bez słowa i powoli zaczęła schodzić po
schodach. Nie mogła uwierzyć, że to, co przed chwilą
usłyszała, nie było tworem jej własnej wyobraźni. Mimo to, z
przerażeniem, zdawała sobie sprawę, że Hesther na pewno
dotrzyma obietnicy.
W połowie schodów wyglądnęła przez balustradę i
zobaczyła, że wszyscy dżentelmeni opuścili już salę
bankietową i czekają w holu.
Dan Thorpe odwrócony był plecami do kominka i na całe
gardło śmiał się z czegoś, co właśnie powiedział stojący obok
niego mężczyzna. W ręce trzymał szklaneczkę porto.
Nieznacznie uniósł ją ku górze, gdy zauważył schodzącą po
schodach Melissę.
Zadrżała od stóp do głów. W wyrazie jego twarzy było
coś, czego żaden przyzwoity mężczyzna nie powinien okazać
na widok ukochanej kobiety.
Ogarnęła ją przemożna chęć ucieczki z Rundel Towers i
zostawienia daleko za sobą całego tego przerażającego świata.
Zapragnęła znaleźć się w domu. Potrzebny był jej spokój i
cisza Manor.
Czasem, kiedy siedziała samotnie w salonie, wydawało się
jej, że wciąż czuje obecność matki. Matki, do której sama była
tak bardzo podobna, której delikatny, miękki głos brzmiał jak
muzyka i której łagodna twarz sprawiała, że mąż przez wiele
lat ją kochał i nigdy się nią nie znudził.
Jakże ona gardziła wszystkimi tymi ludźmi, z którymi
Denzil Weldon jeździł na polowania, bardzo rzadko jednak
zdobywał się na odwagę, by przyprowadzić ich do domu.
Melissa zeszła do holu i stanęła obok ojca.
Zdawała sobie sprawę, że wypił bardzo dużo, mimo to, w
porównaniu z pozostałymi mężczyznami, biorącymi udział w
przyjęciu, był najzupełniej trzeźwy.
Popatrzył na nią i przez moment wydawało się jej, że
dostrzega w jego oczach cierpienie.
- Uważaj na siebie, Melisso - powiedział.
- Naprawdę zgodziłeś się na zamkniecie Manor? -
zapytała.
Jednak gdy zobaczyła wyraz jego twarzy, zaczęła gorzko
żałować, że w ogóle zadała to pytanie.
- Nie miałem innego wyjścia - odpowiedział z
westchnieniem.
Spojrzeli na siebie i przez ułamek sekundy dostrzegli
nawzajem w swych oczach bezgraniczną rozpacz, oboje
jednak doskonale wiedzieli, że żadne z nich nie jest już w
stanie niczego zmienić.
- Rozumiem, papo - powiedziała łagodnie Melissa. -
Spakuję rzeczy mamy. Może uda się je gdzieś przechować.
Bardzo chciała porozmawiać z ojcem o swej przyszłości,
prosić go, by przynajmniej nie przychylał się do żądania
Hesther i nie wymagał, żeby poślubiła Dana Thorpe'a.
Wiedziała, że Hesther, by zmusić go do uległości, może
go szantażować, wykorzystując w tym celu swoje pieniądze.
Nie ulegało wątpliwości, że kobieta, którą właśnie poślubił,
jest w stanie całkowicie zatruć mu życie.
Melissa poczuła, że musi chronić ojca, zupełnie jakby to
on był dzieckiem, a ona osobą starszą i silniejszą od niego.
- Wszystko będzie w porządku, papo - stwierdziła. - Nie
musisz się o nic martwić.
Położył dłoń na jej ramieniu. W tym momencie zrobiło się
bardzo głośno.
- Idzie panna młoda! - ryknął któryś z pijanych
biesiadników w chwili, gdy Hesther pojawiła się na schodach.
Dostojnie schodziła w dół, a jej jedwabna suknia z
szelestem przesuwała się po dywanie. Szerokie rondo
kapelusza - budki i koronkowa woalka w znacznej mierze
zakrywały jej brzydką twarz.
Przy akompaniamencie okrzyków i wiwatów Hesther
rozdawała pocałunki na prawo i lewo.
Melissa nawet nie zdążyła pożegnać się z ojcem.
Miała wrażenie, jakby wszystko to, co dzieje się wokół
niej, było kiepską farsą - drażniło ją hałaśliwe asystowanie
państwu młodym przy wsiadaniu do powozu, obsypywanie ich
ryżem, wiwaty i okrzyki biegnące w ślad za oddalającym się
pojazdem.
Kiedy odprowadzała ich wzrokiem, usłyszała za plecami
znienawidzony głos:
- Hesther dała mi to dla ciebie - powiedział Dan Thorpe.
Mówiąc to, wręczył Melissie ogromny, biały bukiet, z
którym Hesther szła do ślubu.
- Pewnie wiesz, że ten, kto go otrzyma, jako następny
stanie na ślubnym kobiercu - powiedział Dan Thorpe. - To
będziemy my, Melisso.
Odwróciła się na pięcie i bez słowa weszła do domu.
Kiedy znalazła się w holu, zdała sobie nagle sprawę, że
Dan może za nią iść, przyspieszyła więc kroku, aż w końcu
zaczęła biec.
Wbiegła po schodach na piętro i zabrała płaszcz, który po
powrocie z kościoła zostawiła w sypialni.
Wydawało jej się, że Dan Thorpe może czekać na nią w
holu, nie wróciła więc tą samą drogą, znalazła natomiast inne,
mniej paradne schody, które wiodły na tyły domu.
Stamtąd dotarła do stajni. Stało tu sporo różnego rodzaju
pojazdów, które czekały, by odwieźć swych właścicieli do
domów.
Jacob, stary woźnica, pracujący u Weldonów odkąd
zamieszkali w Manor, był równie zniszczony jak pojazd,
którym
powoził.
Konie
jednak
były
zdrowe
i
wypielęgnowane, a uprząż lśniła jak srebro.
- Takżem i myślał, że panienka niedługo będzie -
stwierdził Jacob z pełną pogody poufałością starego sługi.
- Mówiłam ci, że ucieknę, gdy tylko będę mogła -
odpowiedziała Melissa.
- Prawdać to, panienko, że jedziem do panny Cheryl? -
zapytał Jacob. - Na wieczór już idzie. Późno się robi.
- Muszę - odparła Melissa. - Wiesz dobrze, że rano przed
wyjazdem do kościoła dostałam od niej bilecik. Nie byłam
wtedy w stanie nic zrobić, musiałam zaczekać, aż będzie po
wszystkim.
- Toż to szmat drogi, panienko. I godziny będzie mało.
- Wiem - odpowiedziała Melissa - ale muszę się z nią
zobaczyć. Wygląda na to, Jacob, że spotkało ją coś złego.
- A i nic dziwnego by w tym nie było - powiedział Jacob.
- Nie od parady starzy ludzie gadają, że nieszczęścia zawdy
parami chodzą.
- Niestety, to prawda - powiedziała ze smutkiem Melissa,
wsiadając do powozu.
Jacob strzelił z bicza i powóz ruszył żwirowym
podjazdem. Melissa zaczęła myśleć o Cheryl Byram i jej
własne kłopoty zeszły na plan drugi.
Cheryl była jej jedyną przyjaciółką. W okolicy mieszkało
niewiele młodych dziewcząt i matka Melissy miała kłopoty ze
znalezieniem dla niej odpowiedniego towarzystwa.
Lady Byram była najbliższą przyjaciółką pani Weldon i
obie panie składały sobie wizyty przynajmniej raz w tygodniu.
Łączyło je wiele wspólnego - obie były spokojnymi,
subtelnymi i wykształconymi kobietami, obie były także
niezwykle atrakcyjne. Nic dziwnego zatem, że ich córki
jedynaczki, również dobrze się rozumiały, a Melissa
traktowała Cheryl jak młodszą siostrę, której nigdy nie miała.
Dwa tygodnie temu, gdy Melissa wciąż jeszcze nie mogła
się otrząsnąć po szoku wywołanym przez wiadomość, że
ojciec ma zamiar poślubić Hesther Rundel, rodzinę Byramów
dotknęła straszna tragedia. Faeton, którym podróżowali lord i
lady Byram, zderzył się z dyliżansem prowadzonym przez
pijanego woźnicę.
To był ostry zakręt, a lord Rudolf jechał dość szybko.
Faeton, którym powoził, był bardzo lekki i po zderzeniu z
dyliżansem rozpadł się na drobne kawałki.
Lady Byram zginęła na miejscu. Jej mąż jeszcze prawie
przez tydzień walczył ze śmiercią, jednak, na skutek
odniesionych ran, zmarł.
Tego ranka, tuż przed wyjazdem do kościoła, parobek
przyniósł Melissie rozpaczliwy bilecik, w którym Cheryl
napisała:
Stało się coś strasznego! Blagom, przyjedź jak najszybciej.
Muszę się z Tobą zobaczyć. Jestem przerażona i nie mam
pojęcia, co robić. Cheryl
Melissa przeczytała bilecik i zaczęła zastanawiać się, co
tak bardzo mogło przerazić jej przyjaciółkę.
Zdawała sobie sprawę, że Cheryl musi teraz zadecydować,
jak będzie wyglądała jej przyszłość, a także, gdzie chce
mieszkać.
Ma zaledwie siedemnaście lat i, rzecz jasna, najpilniejszą
sprawą jest w tej chwili znalezienie jakiejś krewnej, która
zapewniłaby jej opiekę i była równocześnie przyzwoitką.
Problem polega na tym, że nie bardzo wiadomo, kto mógłby
pełnić tę funkcję.
- Właściwie prawie nie znam swojej rodziny -
powiedziała Cheryl Melissie. - Jak wiesz, papa nienawidził ich
wszystkich i zawsze, jeśli to tylko było możliwe, starał się
unikać jakichkolwiek kontaktów z nimi.
Nie ma się czemu dziwić, pomyślała Melissa, przecież był
to jeszcze jeden czynnik, który sprawiał, że dziewczęta tak
były do siebie przywiązane.
Denzil Weldon postanowił poślubić córkę angielskiego
arystokraty z północy. Cieszący się fatalną reputacją Denzil
nie miał nic do zaoferowania oprócz osobistego uroku i faktu,
że był zakochany po uszy. Niestety ojciec jego wybranki
pragnął zapewnić swej jedynaczce zupełnie inną przyszłość.
Natomiast ojciec Cheryl był książęcym synem i cały świat
stał przed nim otworem. Był bogaty, niezmiernie przystojny, a
po ukończeniu Eton czekała go starannie zaplanowana kariera.
Trudno doprawdy wyobrazić sobie konsternację rodziny,
kiedy dowiedziała się od księcia Aldwick, że w trakcie
ostatniego semestru Rudolf porzucił Eton i poślubił córkę
swego nauczyciela i gospodarza.
Nie ulegało wątpliwości, że jeśli rodzice młodej pary
zdołają ją odnaleźć, z pewnością unieważnią małżeństwo i
dzięki temu nie dojdzie do skandalu.
Lecz lord Rudolf był zbyt mądry, by dać się złapać.
On i jego żona zniknęli, jakby zapadli się pod ziemię i nikt
nie był w stanie ich odszukać. A kiedy już wysłali do
„Gazette" ogłoszenie o małżeństwie, nie było sposobu, by
nadal utrzymać w tajemnicy to, co się wydarzyło.
Po pięciu latach ukrywania się w Irlandii, lord Rudolf
wraz z żoną wrócili do Anglii. Cheryl miała już wówczas
kilka latek i za późno było na podejmowanie jakichkolwiek
działań, a krewni mogli jedynie przyjąć do wiadomości
istnienie ich rodziny.
Nie wybaczono jednak synowi marnotrawnemu i nie
powitano go z otwartymi ramionami, w związku z tym lord
Rudolf i jego żona z rozmysłem odizolowali się od rodziny i
spokojnie żyli w Leicester, nie tęskniąc wcale do krewniaków.
Lady Byram i pani Weldon miały więc jeszcze jeden
powód, by się zaprzyjaźnić. Z biegiem lat ich przyjaźń
pogłębiała się, nic więc dziwnego, że także Melissa i Cheryl
wspaniale się czuły w swym towarzystwie.
Cheryl była uroczą dziewczyną o rudawych włosach i
dużych, brązowych oczach. Jej ogromny wdzięk doskonale
rekompensował drobne niedostatki intelektu.
Miała łagodną i spokojną naturę, była łatwowierna, a
Melissę darzyła ślepym uwielbieniem i w prawie każdej
sprawie korzystała z jej rady.
Jadąc do Cheryl Melissa była właściwie w stu procentach
pewna, że rozpaczliwy bilecik Cheryl ma coś wspólnego z
Charlesem Saundersem.
Cheryl miała zaledwie piętnaście lat, kiedy zakochała się
w
Charlesie,
dwudziestojednoletnim
synu
ubogiego
ziemianina z sąsiedztwa.
Był to jeden z tych wspaniałych romansów, które spotkać
można raczej w książkach, a nie w życiu. Charles, świeżo
upieczony absolwent Oxfordu, świadomy swej przynależności
do elity intelektualnej i dumny ze swego członkostwa w klubie
Bullingdon, zobaczył Cheryl i zakochał się w niej bez
pamięci.
Nie można się było wcale dziwić, że Cheryl pokochała go
od pierwszego wejrzenia, ponieważ był niezwykle
przystojnym młodym mężczyzną, był również pierwszym
młodzieńcem, który wyraźnie zaczął ją adorować.
Natomiast na temat szalonej miłości Charlesa do Cheryl
Melissa miała swą własną teorię. Jej zdaniem były to
bliźniacze dusze, które w poprzednim wcieleniu doskonale się
znały, a teraz spotkały się ponownie po to, by móc się
połączyć.
Zarówno lord Rudolf, jak i jego żona, życzliwie odnosili
się do uczucia łączącego tych dwoje młodych ludzi. W jakiś
sposób było to dalekie echo tego, co przed laty przydarzyło się
im samym.
Lecz Cheryl nie mogła wyjść za mąż, mając zaledwie
piętnaście lat i w związku z tym Charles musiał zaczekać.
Czekał zatem, a jego uczucie z biegiem czasu przybierało na
sile.
Jedyną „muchą w rosole", jak określiłby to ojciec Melissy,
był fakt, że Cheryl była bogata, a Charles w porównaniu z nią
- biedny.
Niemniej zaciągnął się do dobrego pułku i właśnie w
najbliższych dniach spodziewał się awansu.
- Kiedy dostanie stopień kapitana, będziemy mogli wziąć
ślub - zwierzyła się jej Cheryl.
- Czy twoi rodzice zgodzą się na to? - zapytała Melissa.
- Muszą się zgodzić - Cheryl roześmiała się figlarnie. -
Papa miał siedemnaście lat, kiedy uciekł z mamą, a ona była
zaledwie o dwa miesiące od niego starsza. Przecież nie mogą
mi powiedzieć, że jestem za młoda.
Teraz, w związku z tym, że lord Rudolf i jego żona nie
żyją, wydaje się rzeczą oczywistą, że Cheryl powinna jak
najszybciej wyjść za mąż za Charlesa. Wówczas wszelkie
problemy i wątpliwości związane z jej przyszłością
automatycznie przestałyby istnieć.
- Awans Charlesa powinien zostać ogłoszony w
przyszłym tygodniu - stwierdziła Cheryl podczas niedawnej
wizyty w Manor. - Kiedy zostanie kapitanem, będzie mógł
porozmawiać o ranie z pułkownikiem. Młodsi oficerowie nie
mogą się żenić, dlatego nie mógł tego zrobić wcześniej.
- A co na to twoi krewni? - zapytała Melissa.
- Nie mam zamiaru zawracać sobie nimi głowy -
odpowiedziała Cheryl. - Ojciec nigdy na nich nie zważał.
- Będziesz musiała zawiadomić ich o ślubie.
- A po co? - usiłowała ją przekonać Cheryl. - Charles i ja
weźmiemy cichy ślub, a ty będziesz moją jedyną druhną. Mam
zamiar poprosić twego ojca, żeby , poprowadził mnie do
ołtarza.
Melissa doszła do wniosku, że wszystko to wygląda zbyt
ładnie, by nie kryły się w tym jakieś problemy. Nie mogła
pozbyć się głębokiego przeświadczenia, że rozległa rodzina
Byramów, która za życia lorda Rudolfa trzymała się z daleka,
teraz, po jego śmierci, może się poczuć odpowiedzialna za
losy Cheryl.
- Co się mogło stać? - pytanie to dręczyło Melissę
podczas długiej jazdy do domu Cheryl.
W końcu Melissa dostrzegła charakterystyczną bramę ze
stróżówką i wysadzaną starymi drzewami aleję, prowadzącą
do georgiańskiego dworku, w którym mieszkał lord Rudolf.
W momencie, gdy stary Jacob zatrzymał konie na
podjeździe, Cheryl zbiegła po schodach.
- Och, Melisso! Melisso! - wołała, otwierając drzwi
powozu i uprzedzając w tym lokaja. - Chwała Bogu, że
przyjechałaś! Jestem taka zrozpaczona! Tak strasznie
zrozpaczona!
Rozdział 2
Cheryl i Melissa spiesznie pokonały schody, przeszły
przez hol i dotarły do saloniku, którego okna wychodziły na
ogród.
Gdy tylko lokaj zamknął za nimi drzwi, Melissa zapytała:
- Co się stało?
- Myślałam, że nie przyjedziesz - z wyraźną ulgą
stwierdziła Cheryl. - Od kilku godzin wypatruję twego
powozu. Wiem, że tylko ty jedna jesteś w stanie mi pomóc.
Gdy to mówiła, w jej głosie słychać było bezbrzeżną
rozpacz. Chcąc dodać jej choć odrobinę otuchy, Melissa
otoczyła ją ramieniem.
- Już wszystko w porządku, najdroższa - powiedziała. -
Niezależnie od tego, co się stało i co cię tak bardzo
przestraszyło, myślę, że we dwie poradzimy sobie z tym bez
problemu. Zresztą na pewno nie jest to aż takie straszne, jak ci
się wydaje!
- To jest dużo gorsze, niż sobie wyobrażasz! To jest
najgorsza rzecz, jak mogła mnie spotkać! - odparła Cheryl.
Melissa usiadła na sofie i posadziła Cheryl obok siebie.
- Powiedz mi spokojnie, co się stało - zaproponowała
cicho.
Wiedziała, że Cheryl potrafi sama doprowadzić się do
histerii, nawet z całkiem błahego powodu, wystarczy jeśli coś
nie idzie po jej myśli. Nigdy jednak nie widziała jej tak
roztrzęsionej jak w tej chwili.
Cheryl drżała jak osika i Melissa zdała sobie sprawę, że jej
przyjaciółka jest bliska łez.
- Co się stało? - zapytała.
W odpowiedzi Cheryl sięgnęła za pasek sukienki, wyjęła
stamtąd list i podała go Melissie.
Był wymiętoszony, jakby Cheryl rozkładała i składała go
setki razy.
Na ciężkim, kosztownym papierze pergaminowym,
noszącym nagłówek „Pałac Aldwick", znajdował się tekst:
Madam!
Z upoważnienia Jego Wysokości, księcia Aldwick,
nakazuję Pani następnego dnia po otrzymaniu tego listu udać
się do pałacu Aldwick.
Dziś wysłane zostaną dwa powozy z forysiami oraz pan
Hutchinson, osobisty kurier Jego Wysokości, który zadba o
Pani bezpieczeństwo, a także wszelkie potrzeby. Jego
Wysokość zgadza się, by towarzyszyła Pani osobista
pokojówka, lecz nikt inny.
Jego Wysokość życzy sobie, by jego konie nie musiały
czekać i wyruszyły w drogę w godzinę po dotarciu do Pani
domu.
Pozostaję, Madam, uniżonym i oddanym sługą
Ebenezer Darvin,
sekretarz Jego Wysokości księcia Aldwick
Melissa przeczytała list i przeniosła wzrok na Cheryl.
- Czy ty wiesz, co to znaczy? - zawołała Cheryl
- Tak, to znaczy, że musisz złożyć stryjowi wizytę -
odrzekła Melissa.
- Złożyć wizytę i już u niego zostać! - dorzuciła Cheryl. -
Bez pytania mnie o zgodę, sam mianował się moim
opiekunem. Och, Melisso, to jest okropne!
- Jako brat twego ojca i głowa rodziny, właściwie
automatycznie jest twoim opiekunem - powiedziała Melissa - i
jeśli mam być zupełnie szczera, Cheryl, spodziewałam się, że
coś takiego może się zdarzyć.
- Spodziewałaś się, że stryj Sergiusz wezwie mnie do
siebie? - zawołała Cheryl.
- A ja wcale się tego nie spodziewałam! Przecież nawet
nie przyjechał na pogrzeb.
- Z tego, co wiem, przysłał swego przedstawiciela.
- To nie ma nic do rzeczy - odrzekła Cheryl. - Zrozum,
stryj Sergiusz nigdy nie zwracał na mnie nawet najmniejszej
uwagi. Nienawidził papy, a papa jego.
- Sądzę, że bardzo się mylisz - stwierdziła Melissa. - Był
przecież jedynym bratem twego ojca.
- No i co z tego? - spytała Cheryl.
- Zawsze był wściekły na papę o to, że uciekł z mamą.
Mama często mi opowiadała, jak nieelegancko potraktował
ich stryj Sergiusz, kiedy wrócili do Anglii. Znałaś papę i wiesz
dobrze, że on nigdy nic sobie z tego nie robił. Często mawiał,
że doskonale daje sobie radę w życiu bez krewniaków,
krążących wokół niego jak sępy.
Melissa, mimo powagi sytuacji, nie zdołała opanować
śmiechu.
- Myślę, najdroższa Cheryl - powiedziała - że przejmujesz
się tym wszystkim bardziej niż trzeba. To całkiem naturalne,
że stryj po śmierci twoich rodziców chce cię zobaczyć. Sądzę,
że pragnie porozmawiać z tobą o twej przyszłości. Na pewno
będzie chciał wiedzieć, u kogo masz zamiar zamieszkać lub
ewentualnie kto będzie się tobą opiekował, gdybyś chciała
zostać w Byram House.
- Przecież wiesz, że chcę zostać u siebie - powiedziała
Cheryl. - To jest mój dom. Nie mam zamiaru nigdzie stąd
wyjeżdżać, poza tym na pewno nie zniosłabym mieszkania u
żadnego z tych okropnych Byramów, którzy byli tak niemili
dla papy i mamy.
- Nawet jeśli byli niemili dla twoich rodziców, to sądzę,
że nie mają najmniejszego powodu, by w taki sam sposób
traktować także i ciebie - rozsądnie zauważyła Melissa. - A
poza tym, Cheryl, kiedy zdejmiesz żałobę, na pewno przyjdzie
czas na bale i przyjęcia. Siedemnaście lat to wspaniały wiek
na debiut.
Cheryl odskoczyła od niej jak oparzona.
- Jak możesz mówić takie rzeczy? - zawołała. - Jak
możesz, ty, właśnie ty, Melisso, sugerować, że powinnam
zdecydować się na debiut? Przecież doskonale wiesz, że
jedyne czego pragnę, to wyjść za mąż za Charlesa.
Melissa wzięła głęboki wdech.
Powinna przewidzieć, że jeśli chodzi o rodzinę Byramów,
trudno będzie przekonać Cheryl nawet do najmniejszego
ustępstwa.
- Myślę, najdroższa - powiedziała Melissa do Cheryl - że
musisz posłuchać stryja i jechać do Aldwick. Porozmawiasz z
nim, powiesz mu o Charlesie. Myślę, że powinien się zgodzić
na twój ślub, na przykład jesienią.
- Jesienią? - zawołała Cheryl, niebezpiecznie podnosząc
głos. - Mam zamiar poślubić Charlesa natychmiast, gdy tylko
uzyska stopień kapitana i nic mnie od tego nie powstrzyma!
Nic i nikt!
Melissa westchnęła.
Podejrzewała, że przyszłość wcale nie wygląda tak
różowo, ale przyznawanie się w tym momencie do własnych
wątpliwości nie miało najmniejszego sensu.
- Czy Charles wie o liście księcia? - zapytała.
- Wysłałam równocześnie dwa bileciki, do ciebie i do
niego - wyjaśniła Cheryl - ale jego matka odpisała, że nie jest
pewna, kiedy Charles będzie w domu. Może dzisiaj, może
jutro. Co mam robić, Melisso? A co będzie, jeśli wyjadę,
zanim on wróci do domu i zdąży tu przyjechać?
- Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie - powiedziała
Melissa cichutko. - A teraz, Cheryl, myślę, że powinnyśmy
pójść na górę i wybrać garderobę, którą musisz ze sobą
zabrać.
- Nigdzie nie jadę - oświadczyła Cheryl stanowczo.
Zacisnęła pięści i popatrzyła na Melissę wyzywająco.
- Nie masz wyboru, najdroższa - odpowiedziała Melissa. -
Chyba zdajesz sobie sprawę, że stryj może cię do tego zmusić,
a niestety prawo jest po jego stronie.
- Nienawidzę stryja Sergiusza! - krzyknęła Cheryl. -
Zawsze go nienawidziłam!
- Kiedy widziałaś go po raz ostatni? - zapytała Melissa z
zaciekawieniem.
- Gdy umarł mój dziadek. Papa nie chciał jechać, ale
mamie udało się go przekonać. Przypomniała mu, że on i stryj
Sergiusz są najbliższymi krewnymi i w związku z tym obaj
powinni być na pogrzebie.
- Rozmawiałaś ze stryjem Sergiuszem?
- Próbował wciągnąć mnie w jakąś rozmowę - przyznała
Cheryl. - Uznałam jednak, że jest przerażający i niemiły. Poza
tym bardzo lekceważąco i wyniośle traktował mamę. Nie
skarżyła się, bo nie chciała sprawiać przykrości papie, ale
czuła się bardzo skrępowana.
- To było tak dawno temu - stwierdziła Melissa. - Gdy
zmarł twój dziadek, miałaś zaledwie trzynaście lat. Teraz
jesteś starsza i dojrzalsza, może więc polubisz stryja.
- Wydaje mi się, że jest to zupełnie niemożliwe -
stwierdziła Cheryl - a poza tym wcale nie mam zamiaru jechać
do Aldwick, żeby to sprawdzić. Zostaję tutaj!
- Stryj przysyła po ciebie powóz, więc musisz tam jechać
- odpowiedziała Melissa.
- Nie jest mnie w stanie do niczego zmusić - buntowała
się Cheryl. - Wyobrażasz sobie jego kuriera albo służących,
ciągnących mnie siłą do powozu?
- Nie, ale mam nadzieję, że postąpisz tak, jak należy -
odparła Melissa.
- W takim razie bardzo się mylisz... - zaczęła Cheryl. W
tym momencie w drzwiach stanął młody mężczyzna w
mundurze i Cheryl wykrzyknęła uradowana:
- Charles! Charles!
Jak na skrzydłach podbiegła do niego i rzuciła mu się na
szyję.
- Co się stało? Co tak bardzo wyprowadziło cię z
równowagi? - dopytywał Charles Saunders.
Kiedy Cheryl przytuliła się do niego i ukryła twarz w jego
ramionach, spojrzał na Melissę i uśmiechnął się.
Był miłym, młodym mężczyzną o starannie wygolonej
twarzy i niebieskich oczach. Melissa zawsze uważała Charlesa
za człowieka wzbudzającego pełne zaufanie. Trudno byłoby
uwierzyć, aby potrafił postąpić nieuprzejmie lub uknuć jakiś
podstęp.
- Chwała Bogu, że przyjechałeś! Chwała Bogu! - Cheryl
wydała dramatyczny okrzyk, patrząc na Charlesa oczami
pełnymi łez.
Pocałował ją w policzek, a potem podprowadził do
Melissy.
- Powiecie mi w końcu, co się stało? - zapytał. W
odpowiedzi Melissa wręczyła mu list, który wciąż jeszcze
trzymała w ręce.
Przeczytał go, przez cały czas obejmując Cheryl, a potem
oddał.
- Można się było tego spodziewać - powiedział,
spoglądając na Melissę.
- Nigdzie nie jadę! Zostaję tu z tobą! - łkała Cheryl. -
Właśnie próbowałam to wytłumaczyć Melissie.
- Posłuchaj, kochanie, chcę ci coś powiedzieć - oznajmił
Charles.
Cheryl znieruchomiała i z lękiem spojrzała mu w oczy.
- Co takiego? - zapytała.
- Mój pułk za trzy tygodnie wyjeżdża do Indii.
Cheryl była tak zaszokowana jego słowami, że
zaniemówiła z wrażenia. Tylko dlatego nie zaczęła krzyczeć.
- Rozmawiałem już z pułkownikiem - kontynuował
Charles. - Jeśli zdążymy się pobrać przed odjazdem, będziesz
mogła popłynąć razem ze mną.
W tym momencie Cheryl krzyknęła uszczęśliwiona i
mocno się do niego przytuliła.
- Och, Charles, Charles, tak mnie przestraszyłeś! -
powiedziała. - Czy to wszystko prawda? Czy rzeczywiście
możemy wziąć ślub?
Zaległa całkowita cisza.
Charles ponownie spojrzał na Melissę.
- To, oczywiście, zależy od tego - powiedział powoli - czy
twój stryj wyrazi zgodę.
- Czy wyrazi zgodę? Musi! - z pełnym przekonaniem
powiedziała Cheryl.
Melissa wiedziała jednak, że Charles wcale nie jest tego
taki pewny.
- Musimy podejść do tego rozsądnie, kochanie -
powiedział do Cheryl. - Na razie usiądźmy i spokojnie
porozmawiajmy.
- O czym mamy jeszcze rozmawiać? - dopytywała.
Charles wziął głęboki wdech.
- Chociażby o tym - powiedział cicho - że
najprawdopodobniej książę nie zgodzi się na nasz ślub.
- Dlaczego niby miałby się nie zgodzić? - spytała Cheryl.
- Po pierwsze dlatego, że jesteś bardzo młoda -
odpowiedział Charles - a po drugie, najdroższa, ponieważ
jesteś bardzo bogatą młodą damą.
- Co to wszystko ma do rzeczy? - pytała Cheryl. - Liczy
się tylko nasza miłość i poślubię tego, kogo będę chciała!
Jednak gdy mówiła te słowa, głos jej lekko drżał. Wszyscy
troje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że większość
dziewcząt poślubia mężczyzn wybranych im przez rodziców
lub opiekunów. Ci zaś uważają, że wielkość posagu,
możliwość łączenia dóbr lub awans społeczny to elementy
dużo ważniejsze niż uczucia pary, którą połączyć ma węzeł
małżeński.
- Moglibyśmy uciec, tak jak zrobili to papa i mama, i
natychmiast wziąć ślub - stwierdziła nagle Cheryl.
- Jesteś niepełnoletnia, najdroższa - odpowiedział Charles
- a zatem moglibyśmy wziąć ślub jedynie wówczas, gdybyśmy
skłamali i powiedzieli, że jesteś starsza. To z kolei
pozwoliłoby twemu stryjowi bez problemu anulować nasze
małżeństwo, gdyby tylko zechciał.
- Co w takim razie możemy zrobić? - zapytała Cheryl. -
Nie mogę cię tu zostawić i wyjechać do Aldwick, nie wiedząc,
czy zdołamy wziąć ślub zanim wypłyniesz.
Na moment zaległa całkowita cisza, a po chwili Melissa
zaproponowała:
- Uważam, Charles, że na razie Cheryl musi wykonać
polecenie swego stryja. Tylko niepotrzebnie go zdenerwuje,
jeśli powóz po nią przyjedzie, a ona odmówi jazdy do
Aldwick.
- Tak, wiem o tym - zgodził się Charles. - Poproszę w
pułku o zgodę na wyjazd i najszybciej jak tylko będę mógł
przyjadę do Aldwick, by porozmawiać z księciem.
- A jeśli jego odpowiedź będzie brzmiała „nie"? - zapytała
Cheryl cichutko.
- Wtedy będę się starał go przekonać - odrzekł Charles.
Melissa dostrzegła w jego oczach niepewność. Cheryl,
jakby wyczuwając, że ogarniają go wątpliwości, ponownie się
do niego przytuliła.
- Kocham cię, Charles, kocham cię! Nie pozwolę, by mi
cię odebrano! Nikt na świecie nie jest w stanie mnie
powstrzymać od wyjścia za ciebie za mąż.
- Być może będziemy musieli trochę z tym poczekać -
stwierdził Charles.
- Nie zgadzam się na to - odparowała Cheryl. - Chcę
jechać z tobą do Indii.
- Wiesz doskonale, że ja również tego pragnę - odrzekł
Charles - ale musimy liczyć się i z taką możliwością, że twój
stryj nie zgodzi się na nasz ślub.
- Nie mogę czekać, aż ukończę dwadzieścia jeden lat -
powiedziała zdesperowana Cheryl.
Oczy Charlesa i Melissy znowu się spotkały. Oboje
wiedzieli, że nawet gdy będzie już miała dwadzieścia jeden
lat, nadal będzie pod jurysdykcją swego stryja, a on w
nieskończoność może odmawiać zgody na małżeństwo,
którego nie zaakceptuje.
- Nie zakładajmy najgorszego - odezwała się Melissa,
próbując, mimo własnych obaw, wlać w ich serca odrobinę
otuchy. - Jestem pewna, że jeśli wyjaśnisz księciu, od jak
dawna znasz Charlesa i powiesz mu, że twoi rodzice popierali
wasz związek, będziesz w stanie przekonać go, że to
małżeństwo przyniesie, ci szczęście.
- Nigdy nie uda mi się go przekonać - stwierdziła Cheryl
w nagłym przypływie paniki. - Nawet nie zechce mnie
wysłuchać. Mówiłam ci, Melisso, że się go panicznie boję.
Musisz ze mną jechać. To ty musisz mu wszystko wyjaśnić,
inaczej nigdy nie zrozumie.
- Nie mogę jechać - odparła Melissa. - Całkiem wyraźnie
dał w swym liście do zrozumienia, że może ci towarzyszyć
jedynie twoja osobista pokojówka.
Jednak w chwili, gdy mówiła te słowa, wpadł jej do głowy
pewien pomysł.
Zrobiła długą pauzę, a potem powiedziała powoli:
- Ale właściwie mogłabym pojechać jako twoja
pokojówka.
- Moja pokojówka? - powtórzyła Cheryl.
- Czemu nie? - zapytała Melissa. - Prawdę mówiąc,
szukam pracy, bo, w przeciwieństwie do ciebie, Cheryl, nie
mam się gdzie podziać.
- Nie masz się gdzie podziać? - Charlesowi wyrwał się
okrzyk zdziwienia. - O czym ty mówisz, Melisso?
- Moja macocha zamyka Manor - odpowiedziała Melissa.
- Niestety, dała mi wyraźnie do zrozumienia, że nie życzy
sobie również mojej obecności w Rundel Towers.
- To straszne! Ona jest bez serca! - zawołała Cheryl. - Co
w takim razie powinnaś, jej zdaniem, zrobić?
- Poślubić Dana Thorpe'a - przyznała się Melissa gorzko.
- Nawet o tym nie myśl - zaprotestował szybko Charles. -
To prostak i rozpustnik, każda przyzwoita kobieta powinna
trzymać się od niego z daleka.
- Wiem o tym - odparła Melissa - i dlatego muszę znaleźć
sobie jakąś pracę. Niestety, jeśli o to chodzi, kobiety nie mają
zbyt wielu możliwości, dlaczego więc nie miałabym zostać
pokojówką Cheryl?
- Sądzę, że nie ma to najmniejszego znaczenia, czy
umówimy się, że jesteś moją pokojówką, damą do
towarzystwa, czy kimś jeszcze innym - najważniejsze żebyś ze
mną pojechała - stwierdziła Cheryl. - Poza tym nie sądzę, by
stryj Sergiusz w ogóle zwracał na ciebie uwagę, a dzięki temu
możemy być razem. Natomiast, jeśli nie będzie chciał mnie
wysłuchać, wówczas będziesz mogła z nim porozmawiać.
- Prawdę mówiąc, wolałabym, żeby nie było to konieczne
- powiedziała Melissa. - Mimo to sądzę, że ktoś rzeczywiście
powinien z tobą pojechać.
Charles spojrzał błagalnie na Melissę.
- Proszę, jedź z nią - powiedział. - Jestem pewien, że nie
poradzi sobie sama, a sądząc z tego wszystkiego, co
słyszałem, książę naprawdę jest człowiekiem, którego
wszyscy się boją.
- No cóż, wygląda na to, że jest to całkiem niezłe wyjście
z sytuacji, w jakiej ja się znalazłam, nie wspominając już o
kłopotach Cheryl - stwierdziła Melissa z uśmiechem.
Cheryl oderwała się od Charlesa, objęła Melissę i
pocałowała ją.
- Jesteś taka kochana, taka dobra dla mnie, zawsze można
na ciebie liczyć - stwierdziła. - Na pewno uda ci się przekonać
stryja Sergiusza, że Charles jest jedynym człowiekiem na
świecie, który się dla mnie liczy i że nie jestem w stanie bez
niego żyć.
- Mam nadzieję, że moja perswazja nie będzie potrzebna -
powiedziała Melissa - ale na pewno oboje doskonale wiecie,
że zrobię wszystko, co tylko będę mogła.
Charles i Cheryl podziękowali jej serdecznie, lecz kiedy
Charles wyjechał, a ona poszła na górę pomóc Cheryl w
wybieraniu rzeczy na drogę, zdała sobie sprawę, że poważnie
obawia się najbliższych dni.
Cheryl nie pozwoliła jej wyjechać, w związku z tym
Melissa została u niej na noc.
Następnego dnia, rano, Melissa pojechała do domu
spakować swoje rzeczy. Zastała w Manor starych służących
matki i ojca, tonących we łzach.
- Powiedziano nam, panienko, że dom będzie zamknięty -
poskarżyli się, a Melissa, ku swej rozpaczy, w żaden sposób
nie była w stanie ich pocieszyć.
Na szczęście ojciec uparł się, by zarówno stary
kamerdyner, jak i kucharka otrzymali emerytury i mogli
zamieszkać w chatach należących do Rundel Towers.
Melissa zastanawiała się, jak bardzo ojciec musiał
walczyć, by uzyskać to drobne ustępstwo.
Zabrała się za pakowanie drobiazgów matki. Służący,
pochlipując przez cały czas, znieśli z attyki kufry o wypukłych
wiekach, a potem asystowali przy ich napełnianiu.
Dopiero po zakończeniu tej pracy, Melissa zaczęła
pakować swój dobytek. Jej własna garderoba była niezwykle
skromna, na szczęście zostały jeszcze, pasujące na nią jak ulał,
suknie matki. Były to rzeczy ładne i gustowne, szyte
własnoręcznie przez panią Weldon i Melissę.
Przyglądając się swej odzieży, Melissa doszła do wniosku,
że we wspaniałym pałacu Aldwick będzie wyglądała nieco
dziwnie i niemodnie, założywszy oczywiście, że nie odeślą jej
do kwater dla służby.
Jedynym pocieszeniem była myśl, że najprawdopodobniej
jej pobyt tam nie potrwa długo. Jeżeli Cheryl uzyska zgodę na
poślubienie Charlesa, wówczas przed wyjazdem do Indii
zostanie tylko tyle czasu, by skompletować dla niej wyprawę.
Jednakże na myśl o tym ponownie ogarnęły Melissę
poważne wątpliwości. Nie była w stanie przewidzieć, czy
istnieje jakakolwiek szansa, że książę uzna Charlesa za
odpowiedniego kandydata do ręki bratanicy.
Bez wątpienia obie z Cheryl muszą postarać się zjednać
sobie księcia. W tej chwili wszystko zależy od tego, czy
zrozumie on, że to małżeństwo jest naprawdę niezwykle
ważne dla Cheryl i że bez Charlesa nigdy nie będzie ona
szczęśliwa.
Kiedy Melissa wróciła ze swymi skromnymi bagażami do
domu Cheryl, powozy wysłane przez księcia Aldwick już
czekały przed frontowymi drzwiami.
Jej uwagę przykuła wytworna, elegancka, zaprzężona w
cztery konie kareta. Z sześcioma forysiami w białych
perukach i czarnych czapkach, ubranymi w błyszczące,
niebiesko - srebrne liberie i białe bryczesy.
Za karetą stał drugi powóz, już nie tak okazały, niemniej
zaprzężony w czwórkę wspaniałych koni.
Melissa pomyślała z rozbawieniem, że książę eskortuje
bratanicę w pięknym stylu i z pełnymi honorami.
Cheryl czekała na nią w salonie. Towarzyszył jej starszy
mężczyzna, który, jak domyśliła się Melissa, był kurierem
księcia.
Nie zastanawiając się ani przez chwilę, Cheryl wydała
okrzyk radości i podbiegła pocałować Melissę, a potem
powiedziała:
- Jak widzisz, książęca świta już przybyła, a to jest pan
Hutchinson, który ma dopilnować, byśmy bezpiecznie dotarły
do celu.
Melissa podała rękę panu Hutchinsonowi, a on skłonił się
nisko.
Był to mężczyzna w średnim wieku, o siwych włosach i
smutnej twarzy. Miał cichy, spokojny głos i Melissa od razu
go polubiła.
- Nie chciałbym pani popędzać, panno Byram -
powiedział do Cheryl - lecz stangreci już odpoczęli, sądzę
więc, że możemy ruszać w drogę. Przed szóstą chciałbym
dotrzeć do zajazdu, w którym zatrzymamy się na nocleg.
- Tak, oczywiście - odpowiedziała Cheryl. - Ja jestem
gotowa, a ty Melisso?
Pan Hutchinson zdumiony spojrzał na Melissę.
- Czy to ma znaczyć, że będzie nam pani towarzyszyć,
panno Weldon? - zapytał.
Cheryl złapała się za głowę.
- Mój Boże! - zawołała. - Kompletnie zapomniałam!
Melissa uśmiechnęła się.
- Sądzę, że możemy powierzyć nasz sekret panu
Hutchinsonowi.
Obróciła się do kuriera i powiedziała:
- Rzeczywiście, będę towarzyszyć pannie Byram, lecz
ponieważ książę postanowił, że może ona wziąć ze sobą
jedynie swą osobistą pokojówkę, w chwili, gdy ruszymy staję
się jej pokojówką.
- Pokojówką? - zawołał pan Hutchinson. - Ależ to
niemożliwe!
- Zapewniam pana, że będę opiekować się panną Byram
jak należy. Niestety podejrzewam, że książę nie
zaakceptowałby mnie jako jej damy do towarzystwa.
- Tak, jestem pewien, że Jego Wysokość nie życzyłby
sobie żadnych odstępstw od jego planów - powiedział pan
Hutchinson.
- W związku z tym po prostu nie może mu pan o niczym
powiedzieć - stwierdziła Melissa. - Nie ma w tym żadnego
podstępu ani oszustwa, ale gdyby sprawa wyszła na jaw,
bierzemy całą odpowiedzialność na siebie. Pan wie jedynie, że
pannie Cheryl towarzyszy pokojówka.
Przeszli razem do holu. Cheryl zostawiła kamerdynerowi
bilecik do Charlesa i poleciła, by parobek natychmiast
dostarczył go do domu jego rodziców.
Melissa zdała sobie sprawę, że Cheryl opuszcza dom, nie
zastanawiając się nawet nad tym, że może już nigdy tu nie
wrócić. Ponieważ nie chciała niepokoić przyjaciółki,
zachowała tę refleksję dla siebie. Dopiero gdy przejechały
kilka mil, Cheryl powiedziała:
- Czuję się jak Persefona uwożona w głąb ziemi, w
czeluście piekielne, z których nie ma już powrotu.
- Twoja znajomość mitologii pozostawia nieco do
życzenia - odparowała Melissa. - Persefona wracała wiosną, a
wówczas ponura i niesympatyczna zima musiała szybko
ustąpić.
- Tak, u stryja Sergiusza na pewno będzie ponuro i
niesympatycznie - stwierdziła Cheryl - będę więc liczyła dni
do przyjazdu Charlesa.
Melissa nic nie odpowiedziała, a Cheryl ciągnęła dalej:
- Musimy przekonać stryja Sergiusza, by zgodził się na
mój ślub z Charlesem. Dużo myślałam ostatniej nocy,
Melisso, i doszłam do wniosku, że nie mogę zrujnować jego
kariery. Uwielbia swój pułk i gdyby musiał go dla mnie
rzucić, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
- A zrobiłby to? - zapytała Melissa.
- No wiesz, gdybyśmy musieli uciec do Irlandii -
powiedziała Cheryl.
- Nie myśl o ucieczce! - błagała Melissa. - Masz rację
Cheryl. Sądzę, że to byłoby okropne, gdyby Charles musiał
rzucić swój pułk.
- Wówczas ja byłabym całym jego szczęściem - odparła
Cheryl. Jednak w jej głosie słychać było nutkę zwątpienia.
Chociaż kareta była bardzo wygodna, a po drodze miały
krótką przerwę na lunch, Melissa i Cheryl niezmiernie się
ucieszyły, gdy dotarły do gospody, w której miały się
zatrzymać na noc.
Był to przestronny, okazały zajazd pocztowy, urządzony
niezwykle luksusowo ze względu na znajdujący się w pobliżu
melchesterski tor wyścigów konnych, który przyciągał
przedstawicieli wyższych sfer z całej Anglii. Jeśli komuś nie
udało się zatrzymać u mieszkających w pobliżu przyjaciół,
mógł skorzystać z wszelkich wygód „Pod czmychającym
lisem".
Gdy powóz zajechał na dziedziniec, okazało się, że pan
Hutchinson pojechał przodem, by powitać je w drzwiach
gospody. Przywitał się z nimi również właściciel zajazdu,
natomiast dziewczyna w czepku złożyła im uniżony, głęboki
ukłon, po czym poprowadziła Melissę i Cheryl na piętro, do
przestronnej sypialni, do której przylegała druga, mniejsza.
Oba pokoje połączone były bocznymi drzwiami.
- Uważam, że nasza gospoda wygląda znacznie lepiej niż
inne miejsca tego typu - odparła Melissa - przypuszczam
jednak, że kolację będziemy jadły w prywatnym saloniku,
więc nawet nie będziemy miały możliwości przyjrzenia się
pozostałym gościom.
Prawdę mówiąc, czuła się z tego powodu lekko
zawiedziona, ponieważ zawsze, gdy podróżowała w
towarzystwie ojca, kiedy zatrzymywali się w jakiejś
gospodzie, zabawiali się w odgadywanie kim są i czym się
zajmują inni podróżni.
Denzil Weldon był człowiekiem obdarzonym ogromną
wyobraźnią i jeśli tylko chciał, potrafił to wspaniale
wykorzystać. Wymyślał niesamowite historie, których
bohaterami stawali się nieznajomi z gospody.
Dziewczęta umyły się i przebrały, po czym zeszły na dół,
gdzie, tak jak się spodziewały, czekał na nie prywatny salonik,
w którym mogły spokojnie zjeść posiłek.
Przechodząc korytarzem prowadzącym do saloniku,
dziewczęta słyszały śmiech i gwar dochodzący z jadalni, a
także ze znajdującego się po drugiej stronie gospody bufetu, w
którym miejscowa ludność popijała piwo.
- Wygląda na to, że jest tu dzisiaj sporo ludzi - zauważyła
Cheryl.
- Mogą to być pasażerowie dyliżansu - odpowiedziała
Melissa - lub ludzie, którzy podobnie jak my, zrobili sobie
przerwę w podróży i zatrzymali się tu na noc.
- Chciałabym móc ich zobaczyć - westchnęła Cheryl. W
chwili gdy to mówiła, niewidzialne ręce rozsunęły boazerię
obok kredensu stojącego w głębi saloniku, gwar się nasilił, a
przez otwór wsunęły się kobiece dłonie, trzymające tacę ze
szklankami i karafką.
- A to niespodzianka! - zawołała Cheryl.
- Najprawdopodobniej jest to okienko, przez które
obsługują jadalnię - wyjaśniła Melissa.
- Zobaczmy - zaproponowała Cheryl.
Tak jak Melissa przypuszczała, miały stąd wspaniały
widok na jadalnię, w której przy długim, stojącym na środku
stole siedziała spora grupka podróżnych.
Pod ścianami jadalni stało jeszcze kilka mniejszych
stołów, a przy najdalszym z nich Melissa dostrzegła pana
Hutchinsona.
Bliżej nich siedziało dwóch mężczyzn. Jeden z nich miał
pociągłą twarz o ostrych rysach. Zwracał na siebie uwagę,
ponieważ jego śnieżnobiałe włosy dziwnie kontrastowały z
gęstymi, ciemnymi, krzaczastymi brwiami.
Wygląda jak czarny charakter z jakiegoś melodramatu,
pomyślała Melissa.
Obok niego siedział drobny, niewiele wyższy od dżokeja i
prawie łysy mężczyzna o nie wzbudzających zaufania,
stalowych oczach.
Cheryl odsunęła się, pozwalając Melissie przyglądnąć się
uważniej.
- Są tacy nieciekawi - wyszeptała.
Melissa wyglądnęła jeszcze raz, by upewnić się, czy nie
przeoczyła kogoś ciekawego.
W tym momencie usłyszała słowa łysego mężczyzny o
chytrych oczach:
- Potrzebny nam będzie człowiek pracujący przy budowie
i remontowaniu wież kościelnych.
Melissa z uśmiechem zasunęła otwór w boazerii.
Całe przestępstwo, które miał zamiar popełnić jej czarny
charakter z melodramatu to, ni mniej ni więcej, tylko
najzwyklejszy pod słońcem remont kościoła.
Stwierdziła, że nawet jej ojciec nie byłby w stanie uczynić
z tego sensacyjnej opowieści.
- Jestem głodna - stwierdziła Cheryl. - Mam nadzieję, że
lada chwila przyniosą nam coś do jedzenia.
Odsunęła się od boazerii i stanęła przy kominku, a Melissa
poszła w jej ślady.
Zupełnie jakby w odpowiedzi na wyrażone właśnie
życzenie, w drzwiach pojawiły się dwie służące, niosąc
pierwsze danie, zapowiadającego się znakomicie posiłku.
Podano zupę z ostryg, smażonego karpia, pieczone
gołębie, udziec barani w sosie kaparowym, a do tego obfitą
przekąskę. W końcu, po skosztowaniu kilku puddingów,
Cheryl stwierdziła, że ma już dość i nic więcej nie zje.
Dały znać, że skończyły posiłek i chciały właśnie wstać od
stołu, by podejść do kominka, gdy otworzyły się drzwi.
Melissa, ku swemu zaskoczeniu, zobaczyła ubranego według
najnowszej mody, młodego mężczyznę.
Miał niezwykle starannie zawiązany krawat, a jego surdut
skrojony był tak elegancko, jakby wyszedł spod igły któregoś
z najdroższych, londyńskich krawców. Całości dopełniały
wysokie, lśniące buty i pantalony w kolorze szampana oraz
wystająca z kieszonki, błyszcząca dewizka od zegarka.
Dziewczęta przez moment patrzyły na niego zaskoczone,
aż w końcu Cheryl zawołała:
- Gervais Byram! Ty jesteś kuzyn Gervais, prawda?
- Tak jest, Cheryl - odpowiedział młodzieniec, zamykając
za sobą drzwi i podchodząc do ognia. - Nie masz pojęcia, jak
bardzo byłem zaskoczony, gdy zobaczyłem na dziedzińcu
powóz stryja i usłyszałem, że się tu zatrzymałaś.
- Jadę do Aldwick - wyjaśniła Cheryl. - Stryj Sergiusz
przysłał po mnie.
- Czytałem w gazetach o śmierci twoich rodziców -
powiedział kuzyn. - Nikt z rodziny nie zadał sobie nawet
trudu, by mnie poinformować o tej tragedii. Niezmiernie mi
przykro, Cheryl. To musiał być dla ciebie straszny szok.
- Tak, to było dla mnie straszne - odrzekła Cheryl
łamiącym się głosem.
Po chwili opanowała się i powiedziała:
- Pozwólcie, że was sobie przedstawię - Melisso, to jest
mój kuzyn, Gervais Byram - a to moja przyjaciółka, Melissa
Weldon.
Ma dobrą prezencję, pomyślała.
W
tym
samym jednak momencie, z jakiegoś
niezrozumiałego dla niej powodu, instynkt podpowiedział jej,
że temu człowiekowi nie można ufać. Było to wrażenie,
którego nie potrafiła sama sobie wyjaśnić, ale też nie mogła
się go pozbyć.
Denzil Weldon często przekomarzał się z córką, żartując z
jej, trudnej do wytłumaczenia, umiejętności rozpoznawania
ludzkich charakterów. Melissa zauważyła, że jej pierwsze
wrażenie, nawet jeśli w danym momencie wydaje się zupełnie
nieuzasadnione, zawsze w ostatecznym rozrachunku okazuje
się słuszne.
Często, gdy poznała kogoś nowego, ojciec wypytywał ją
później:
- No więc, Melisso, co o nim sądzisz?
Niezmiennie ocena Melissy sprawdzała się, nawet jeśli
musiało upłynąć sporo czasu, zanim wszystko wyszło na jaw.
- Skąd wiedziałaś, że to oszust? - zapytał ją kiedyś ojciec,
gdy człowiek, którego wcześniej poznali, w sześć miesięcy
później został zupełnie przypadkowo aresztowany.
- Nie umiem tego wyjaśnić - odpowiedziała Melissa. - Po
prostu mam jakieś wewnętrzne przekonanie, że temu
człowiekowi nie można ufać.
Teraz z zupełnie niezrozumiałego dla siebie powodu
poczuła, że kuzyn Cheryl nie jest człowiekiem, któremu
można zaufać, mimo że trudno byłoby znaleźć kogoś bardziej
czarującego.
Usiadł z dziewczętami i zamówił sobie kieliszek wina.
Cheryl opowiedziała mu o liście księcia i o tym, że musiała
opuścić Byram House w takim pośpiechu, iż ledwo zdążyła
spakować kufry, a już przed domem stały powozy z forysiami.
- To bardzo podobne do Jego Wysokości! - wykrzyknął
Gervais. - Trudno byłoby znaleźć bardziej nieczułego i
egoistycznego autokratę niż on.
Cheryl milczała przez chwilę, a potem przyznała się:
- Boję się stryja Sergiusza.
- I masz ku temu powody - przyznał Gervais. Zacisnął
wargi i dodał:
- Nienawidzę go! Niestety, wszyscy musimy schlebiać
panu i władcy.
- Dlaczego? - zapytała Cheryl.
- Z bardzo prostego powodu, piękna kuzyneczko,
ponieważ on pilnuje kabzy - odpowiedział Gervais.
- Mnie to nie dotyczy - stwierdziła Cheryl.
- Nie?
- Papa zostawił mi mnóstwo pieniędzy! Melissie zdawało
się, że w oczach Gervaisa pojawił się na moment błysk
zainteresowania. Miała również dziwne wrażenie, że nagle
zaczął on nadskakiwać Cheryl.
Kiedy wstały, by udać się na spoczynek, pocałował ją
nawet w rękę.
- Do zobaczenia w Aldwick.
- Przyjedziesz i zatrzymasz się tam na dłużej?
- Tak, jeśli tylko ten potwór się zgodzi.
Melissa zauważyła, że Cheryl w ogóle nie wspomniała o
Charlesie Saundersie i dopiero gdy znalazły się same w
sypialni, stało się jasne, dlaczego tak właśnie postąpiła.
- Co sądzisz o kuzynie Gervaisie? - zapytała Cheryl.
- Jest bardzo elegancki - odpowiedziała Melissa
wymijająco. - Jestem pewna, że w Londynie uchodzi za
dandysa.
- Tak - zgodziła się Cheryl - ale wierzyciele bez przerwy
siedzą mu na karku, a papa zawsze nazywał go „wiecznym
nieudacznikiem".
A więc nie myliłam się, pomyślała Melissa, a głośno
powiedziała:
- Wygląda na to, że go nie lubisz.
- Wcale mnie nie dziwi, że był dla mnie taki miły -
stwierdziła Cheryl.
- Dlaczego?
- Nie rozumiesz, że on się cieszy ze śmierci papy?
- Cheryl! Jak możesz mówić takie rzeczy! - zawołała
Melissa. - Jak możesz w ogóle tak myśleć?
- Widzisz, on jest domniemanym spadkobiercą stryja
Sergiusza - wyjaśniła Cheryl. - Zawsze cieszył się, że papa ma
tylko jedno dziecko i do tego dziewczynkę. Kiedyś słyszałam,
jak papa mówił do mamy:
- Ciekaw jestem, jaka jest szansa na to, że urodzisz mi
syna i pokrzyżujesz Gervaisowi jego zamiary przejęcia spadku
po Sergiuszu.
- Mimo to nie uwierzę, by twój kuzyn naprawdę mógł się
cieszyć, że twój ojciec zginął w tak tragicznych
okolicznościach - stwierdziła Melissa.
Mówiąc to, przypomniała sobie, że chociaż Gervais
Byram złożył Cheryl kondolencje, rzeczywiście nie wyglądał
na zbyt zmartwionego.
- Dlaczego twój stryj nigdy się nie ożenił? - zapytała. -
Chyba nie jest jeszcze taki stary?
- Jest zaledwie o rok starszy od papy - odparła Cheryl. -
Chwileczkę. Papa miał osiemnaście lat, kiedy się urodziłam,
to znaczy, że w tej chwili miałby trzydzieści pięć, więc stryj
Sergiusz musi mieć trzydzieści sześć. Ale zaczekaj, aż go
zobaczysz! Zawsze kojarzył mi się ze starym i przerażającym
diabłem!
- Cheryl, nie wolno ci mówić takich rzeczy! - powiedziała
z wyrzutem Melissa.
Melissa zastanawiała się, czy rzeczywiście spotkają
Gervaisa Byrama w pałacu Aldwick i czy nadal będzie się on
interesował Cheryl, wiedząc, że ma ona własne pieniądze.
- Tak, Gervaisowi na pewno jest na rękę, że papa nie żyje
- powiedziała Cheryl z zadumą. - Ciekawa jestem czy teraz,
kiedy jest on domniemanym spadkobiercą, stryj Sergiusz
będzie mu dawał więcej pieniędzy. Gervaisowi niemal bez
przerwy grozi więzienie za długi, raz próbował nawet
pożyczyć sto funtów od papy.
- No i co? Twój ojciec dał mu je? - zapytała zaciekawiona
Melissa.
- Przypuszczam, że tak - odpowiedziała Cheryl - bo, gdy
mama zadała mu takie właśnie pytanie, wykpił się i nie
udzielił jej odpowiedzi, a wiesz, jaki papa był hojny.
Pamiętam jednak, że powiedział wtedy:
- Dawanie pieniędzy Gervaisowi to dolewanie wody do
Niagary. Potrafi robić tylko jedno - wydawać je.
- Mimo to - stwierdziła Melissa - ciężkie jest życie, kiedy
wciąż brakuje pieniędzy.
Doskonale pamiętała, jak często obie z matką o czymś
marzyły, ale niestety, kończyło się na marzeniach, ponieważ
nie mogły sobie na to pozwolić.
Przypomniała sobie również, ile razy ojciec skarżył się, że
musiał zrezygnować z kupna pięknego konia tylko dlatego, że
nie był w stanie za niego zapłacić.
To już przeszłość, pomyślała Melissa z bólem serca. Teraz
ojciec będzie mógł kupić sobie każdego konia, który mu się
spodoba - oczywiście tylko wówczas, gdy zgodzi się na to
Hesther.
Było jej przykro, że ojciec uległ takiej kobiecie tylko
dlatego, że była bogata.
Rozdział 3
Kiedy rankiem następnego dnia Cheryl i Melissa zeszły na
dół, Gervaisa Byrama już nie było. Pan Hutchinson oznajmił
im, że nie muszą się spieszyć i mogą wyjechać nawet po
dziesiątej.
Wszystko zaplanowane zostało w taki sposób, że po
drodze, około dwunastej, zrobią krótką przerwę na lekki
lunch, a potem do Aldwick zostanie im już ponad półtorej
godziny jazdy.
Im bardziej zbliżały się do celu podróży, tym bardziej
rosło zdenerwowanie Cheryl.
Początkowo dużo mówiła o Charlesie i właściwie była
święcie przekonana, że stryj, gdy tylko go pozna, bez
problemu zgodzi się na ślub. Potem, jakby sama niezbyt
wierzyła własnym słowom, zamilkła i bezmyślnie wyglądała
przez okno powozu.
Również i Melissa żywiła sporo poważnych obaw, mimo
to z każdą chwilą coraz bardziej była ciekawa, jak w
rzeczywistości wygląda pałac Aldwick.
Tak dużo o nim słyszała w ciągu ostatnich kilku lat, że
zawsze pragnęła go zobaczyć.
Chociaż lord Rudolf nie lubił swych krewnych i nie chciał
mieć z nimi nic wspólnego, mimo to świetnie znał historię
swego rodu i dumny był z tego, co udało się osiągnąć jego
rodzinie w ciągu wieków.
- Obecny pałac został wybudowany za panowania
królowej Elżbiety I przez jednego z jej ulubionych dworzan.
Królowa zgodziła się, by nowa budowla nosiła dawną nazwę
„pałac" i chociaż każde następne pokolenie rozbudowywało
go i udoskonalało, jego główny zarys wciąż wygląda tak, jak
za czasów Tudorów.
Potem lord Rudolf opowiadał Cheryl o wspaniałych
dziełach sztuki, które znajdują się w pałacu.
Melissa słuchała wszystkiego z zapartym tchem, nie była
jednak w stanie wyobrazić sobie rzeczy, których nigdy nie
widziała na oczy.
Natomiast Cheryl, która była w pałacu Aldwick, w ogóle
nie zwracała uwagi na to, co widziała, a jeszcze mniej
interesowała ją długa historia przodków, którzy przez wieki
nieustannie walczyli, by utrzymać majątek i zdobyć jak
najbardziej wpływowe stanowiska.
Jedna rzecz z całą pewnością nie budzi nawet cienia
wątpliwości, pomyślała Melissa, a mianowicie to, że
Byramowie są ludźmi niezmiernie dumnymi.
Właśnie ta duma, zdaniem Melissy, spowodowała, że obaj
bracia trzymali się od siebie z daleka. Zastanawiając się nad
tym głębiej, doszła jednak do wniosku, że książę postępuje
całkiem słusznie, troszcząc się o swą osieroconą bratanicę.
Uznała natomiast, że koniecznie trzeba coś zrobić, by Cheryl
nie była do niego aż tak wrogo usposobiona.
- Posłuchaj, najdroższa Cheryl - powiedziała po lunchu,
kiedy wyruszyły w ostatni etap podróży - błagam cię, postaraj
się być miła i uprzejma w stosunku do stryja. Jeśli będziesz
zachowywała się wyzywająco i jeśli we wszystkim będziesz
mu się przeciwstawiała, może się w końcu na ciebie
zdenerwować i na przykład w ogóle nie chcieć cię wysłuchać,
gdy przyjdziesz poprosić go o zgodę na małżeństwo z
Charlesem. Prawdę mówiąc, książę może mieć w stosunku do
ciebie całkiem inne plany.
- Jakie plany? - zapytała Cheryl ostro. Melissa rozłożyła
ręce.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała - ale byłoby całkiem
zrozumiałe, gdyby na przykład za jakiś czas chciał wysłać cię
do Londynu, żebyś mogła poznać beau monde, brać udział w
balach,
spotkaniach
towarzyskich,
a
także
zostać
przedstawiona regentowi.
- Chcę jechać z Charlesem do Indii - powiedziała Cheryl z
uporem.
- Ja o tym wiem - rzekła Melissa - ale musimy jeszcze
przekonać księcia, by pozwolił ci poślubić Charlesa przed jego
wyjazdem.
Cheryl wyrwało się ciężkie westchnienie, po czym
ścisnęła mocno dłoń Melissy.
- Boję się - powiedziała - boję się, że Charles popłynie do
Indii beze mnie i że już nigdy go nie zobaczę.
- Musimy zatem zrobić wszystko, by do tego nie dopuścić
- powiedziała Melissa cichutko.
W milczeniu wjechały w przepiękną, pagórkowatą,
porośniętą lasem okolicę. W pewnym momencie drzewa
rozstąpiły się, ukazując prosto przed nimi pałac Aldwick,
wyglądający jak diament umieszczony na atłasowym,
zielonym tle.
Melissa spodziewała się, że pałac będzie wspaniały, lecz
widok imponującej rezydencji w stylu Tudorów zaparł jej
dech w piersiach.
Zbudowana z jasnego kamienia, zwieńczona kopułami,
wysokimi kominami i posągami zdobiącymi dach, odcinała się
wyraźnie od błękitu nieba, a promienie słońca lśniły
srebrzyście, odbijając się w tysiącu okiennych szyb.
Kiedy Melissa i Cheryl zbliżały się wysadzaną drzewami
aleją i przejechały przez kamienny most, oddzielający od
siebie dwa duże jeziora, obie zamilkły ze zdumienia.
Ich oczom ukazały się zielone trawniki i ogrody. W parku
otaczającym jeziora złociły się żonkile, a po jeziorach pływały
pełne wdzięku łabędzie, bezszelestnie prując srebrzystą taflę
wody.
Wszystko to było tak piękne i imponujące, że radość
wypełniła serce Melissy. Niezależnie od tego, co przyniosą
najbliższe dni, pomyślała, i tak będę szczęśliwa, że miałam
możliwość zobaczyć pałac i jego otoczenie.
Gdy powóz podjechał do frontowych, kamiennych
schodów, dostrzegła lokajów w białych perukach i niebiesko -
srebrnych liberiach, spieszących, by pomóc im przy
wysiadaniu.
Napuszony jak indor majordomus skłonił się nisko.
- Witam panie w pałacu Aldwick - oznajmił. - Mam
nadzieję, że miałyście przyjemną podróż.
- Tak, jechało się nam bardzo wygodnie, dziękuję -
odpowiedziała Cheryl, a Melissa, słysząc jej głos,
zorientowała się, że jest bardzo zdenerwowana.
- Proszę za mną! - powiedział majordomus. Olbrzymi hol
pokryty malowidłami zachwycił Melissę niemal tak samo, jak
zewnętrzny wygląd pałacu.
Daleko, w głębi, wznosiły się imponujące schody ze złotą
balustradą. Wydawało się, że sięgają aż pod wysokie
sklepienie, zwieńczone rzeźbionymi aniołami. Malowidła
zdobiące sufit i ściany wokół holu przedstawiały sceny
zaczerpnięte z mitologii.
Majordomus prowadził dziewczęta prosto w górę, po
wyłożonych czerwonym dywanem schodach. Melissa sądziła,
że idą do swych sypialni, gdzie będą mogły się przebrać i
umyć po podróży.
Nie myślała o niczym innym, ponieważ podczas lunchu w
zajeździe Cheryl, która nie nosiła żałoby i miała na sobie
różową suknię podróżną, wylała na nią trochę kawy.
Co prawda Melissa szybciutko zmyła ślad po kawie
odrobiną zimnej wody, została jednak niewielka plamka. W
związku z tym stwierdziła:
- Musimy się przebrać, zanim staniemy przed księciem.
- Będziemy miały na to mnóstwo czasu! - odpowiedziała
Cheryl. - Kiedy po raz ostatni byliśmy w Aldwick, upłynęło
prawie dwadzieścia godzin, zanim książę w końcu był łaskaw
nas przyjąć.
- To dziwne! - zawołała Melissa. - Czemu aż tak długo?
- Myślę, że chciał w ten sposób sprawić, by mama
siedziała jak na szpilkach - odrzekła Cheryl. - Podobnie
zresztą traktował i innych krewnych. Wiem o tym, bo
słyszałam ich utyskiwania.
Melissa pomyślała, że świadczy to o nie najmilszym
charakterze księcia, lecz była na tyle mądra, że nie
wypowiedziała tej uwagi na głos.
Teraz, idąc za majordomusem długim korytarzem,
pomyślała, że dobrze byłoby móc zdjąć kapelusik i zmienić
ciężką suknię podróżną na coś lżejszego.
Przechodziły następnym korytarzem i Melissa zdała sobie
sprawę, że idą już dobrą chwilę. W końcu majordomus
zatrzymał się przed wysokimi, ozdobnymi drzwiami ze
złotymi klamkami.
Otworzył je i, ku zdumieniu Melissy, głośno zaanonsował:
- Wasza Wysokość, przyprowadziłem panie! Cheryl i
Melissa weszły do ogromnego salonu, na którego ścianach
wisiało mnóstwo wspaniałych obrazów. Całą ich uwagę
przykuwał jednak mężczyzna, który stal przed wysokim,
marmurowym gzymsem, zwieńczającym kominek i czekał, aż
do niego podejdą.
Cheryl posuwała się powoli do przodu, a Melissa szła za
nią. Usłyszała, że zamknięto za nimi drzwi, przez cały czas
jednak jak urzeczona wpatrywała się w księcia. Doszła do
wniosku, że wygląda on dokładnie tak, jak powinien wyglądać
właściciel tego cudownego pałacu.
Był wysoki, szeroki w barach, miał ciemne, zaczesane do
tyłu włosy i kwadratowe czoło. Melissie przyszło na myśl, że
wygląda jak rzymski wódz.
Było w nim coś władczego, coś, co kazało się domyślać,
że zawsze rozkazywał i był przyzwyczajony do całkowitego
posłuszeństwa.
Melissa zauważyła, że chociaż ubrany był jak na
człowieka jego rangi przystało, istniało jednak w jego ubiorze
coś charakterystycznego i zupełnie niepowtarzalnego.
Starannie zawiązany biały krawat maskował długą szyję,
lecz obcisły surdut sugerował atletyczną budowę ciała, a
dopasowane pantalony podkreślały wąskie biodra i długie
nogi. Całości dopełniały lśniące trzewiki.
Najbardziej interesująca była jednak twarz księcia.
Melissa doszła do wniosku, że nigdy nie widziała
człowieka, który wyglądałby na równie cynicznego i
wyniosłego.
Na jego surowych, wąskich wargach nie było nawet cienia
uśmiechu, a oczy, spoglądające spod prostych, ciemnych brwi,
odnotowywały każdy, nawet najdrobniejszy, szczegół
wyglądu dziewcząt. Wydawało się nawet, że książę stara się
zaglądnąć głębiej, jakby szukał czegoś, czego nie widać na
zewnątrz.
Mimo to bez wątpienia był niezmiernie przystojnym
mężczyzną.
Cheryl podeszła do stryja na odległość kilku kroków i
ukłoniła się. To samo zrobiła Melissa.
- Dużo czasu minęło od naszego ostatniego spotkania,
Cheryl - powiedział książę.
Głos ma taki, jakiego należało się spodziewać, pomyślała
Melissa, głęboki i donośny, a równocześnie chłodny i
apodyktyczny.
- Tak, stryju Sergiuszu.
- Czy miałaś wygodną podróż?
- Tak, stryju Sergiuszu.
Książę powoli odwrócił głowę i spojrzał na Melissę.
- Kto to jest? - zapytał.
Na chwilę zapadła całkowita cisza. W końcu, jąkając się
przy każdym słowie, Cheryl odpowiedziała:
- M - moja p - pokojówka.
W tym momencie Melissa zdała sobie sprawę, że
popełniła ogromny błąd. Nie powinna przekroczyć progu tego
salonu. Niestety było już za późno.
- Twoja pokojówka? - powtórzył książę, a w jego głosie
słychać było zdziwienie.
- T - tak... stryju Sergiuszu.
- Czy zawsze wprowadzasz swą pokojówkę do salonu?
Zapadła nieprzyjemna cisza, w końcu Melissa spiesznie
powiedziała:
- Muszę najmocniej przeprosić Waszą Wysokość. Kiedy
majordomus prowadził nas schodami w górę, myślałam, że
idziemy do naszych sypialni.
Złożyła głęboki ukłon i odwróciła się, lecz w momencie,
gdy zrobiła pierwszy krok w kierunku drzwi, usłyszała głos
księcia:
- Proszę się zatrzymać! Odwróciła się.
- Jak się pani nazywa?
- Melissa Weldon, Wasza Wysokość.
- I jest pani pokojówką mojej bratanicy?
- Tak... Wasza Wysokość.
- Od jak dawna pracuje pani w tym charakterze? Nastąpił
moment ciszy, a po chwili Melissa powiedziała niepewnie:
- O - od... niedawna... Wasza Wysokość.
- Gdzie pani wcześniej pracowała?
- N - nigdzie... ale...
- Proszę odpowiadać na moje pytania - przerwał jej
książę.
Melissa czekała przerażona, patrząc mu prosto w oczy.
- Od jak dawna zna pani moją bratanicę?
- Od ponad dwunastu lat, Wasza Wysokość.
- I obie wymyśliłyście małe oszustwo, żeby mogła pani tu
przyjechać i zamieszkać w moim pałacu! A wszystko przez
ciekawość, prawda?
- Nie, bynajmniej, Wasza Wysokość. Byłam zmuszona
poszukać sobie jakiejś pracy.
- Dlaczego?
Pytanie to zostało postawione niezwykle ostro i Melissa
odpowiedziała na nie zgodnie z prawdą:
- Ponieważ mój dom zamknięto i już dłużej nie mogę w
nim mieszkać.
- Dlaczego?
Znowu pytanie zawisło w powietrzu, domagając się
odpowiedzi.
- M - moja matka... n - nie żyje, a ojciec... powtórnie się
ożenił.
- Nie mogła pani z nim zamieszkać?
- Nie. Moja macocha sobie tego nie życzy.
- W związku z tym uknułyście z moją bratanicą spisek,
mając nadzieję, że go nie wykryję.
- Jestem pewna, że będę bardzo... dobrą pokojówką,
Wasza Wysokość.
- I zamieszka pani ze służbą?
Książę powiedział te słowa z ogromną pogardą i Melissa
poczuła, że się rumieni.
- Proszę, stryju Sergiuszu - wtrąciła się Cheryl. - Melissa
jest moją najwspanialszą i najdroższą przyjaciółką.
Wychowywałyśmy się razem. Ona była w trudnej sytuacji, a
ze mną nie miał kto jechać, na szczęście udało mi się ją
uprosić, by dotrzymała mi towarzystwa. Nie możesz się na nią
gniewać, stryju. Ona naprawdę nie ma się gdzie podziać.
- Pozwólcie zatem, moje panie, że od samego początku
postawię sprawę jasno - powiedział książę. - Nie życzę sobie
żadnych oszustw, żadnych kłamstw. Nienawidzę podstępu i
obłudy, gardzę nimi z całego serca.
- Przepraszam, stryju Sergiuszu - powiedziała Cheryl
pokornie.
- A pani? - zapytał książę, spoglądając na Melisę. - Co
pani ma mi do powiedzenia?
- Jeżeli Wasza Wysokość czuje się przez nas oszukany,
mogę jedynie przeprosić i zapewnić, że nie miałyśmy zamiaru
nikogo oszukiwać - powiedziała Melissa. - Jestem gotowa
czekać na Cheryl na zewnątrz i zachowywać się tak, jak
przystało pokojówce. Prawdę mówiąc, byłam jej bardzo
wdzięczna za to, że dała mi tę pracę.
Książę nie odezwał się ani słowem, więc Melissa
dorzuciła pospiesznie:
- Ale, jeśli trzeba, gotowa jestem natychmiast wyjechać.
Cheryl jest już pod opieką Waszej Wysokości. Może zatem
byłby książę tak uprzejmy i kazał podwieźć mnie gdzieś,
gdzie mogłabym wsiąść do dyliżansu.
Książę spojrzał na Melissę badawczo, jakby chciał
sprawdzić, czy mówi ona prawdę. Potem powiedział szorstko:
- Dokąd pani pojedzie, jeśli opuści pani Aldwick?
- Do domu macochy - odpowiedziała. - Ona i mój ojciec
spędzają właśnie miesiąc miodowy w Londynie.
- I może pani tam zamieszkać?
- Tak, dopóki nie znajdę sobie... czegoś innego. Cheryl
wysunęła się do przodu z rękami złożonymi w błagalnym
geście:
- Proszę, stryju Sergiuszu, nie odsyłaj jej z powrotem. Nie
zdajesz sobie sprawy, jak okrutną i niegodziwą kobietą jest jej
macocha. Powiedziała Melissie, że ma poślubić kogoś
okropnego i odrażającego. Melissa nienawidzi go i nie może
wyjść za niego za maż. Muszę jej pomóc! Po prostu muszę!
- Jest zatem ktoś, kto poprosił panią o rękę i kogo może
pani poślubić? - pytał książę, kontynuując rozmowę z Melissą
i równocześnie całkowicie ignorując Cheryl.
- Tak, Wasza Wysokość.
- Czy mężczyzna, o którym mówimy, ma wystarczającą
ilość pieniędzy, by zapewnić pani utrzymanie?
- Tak, Wasza Wysokość.
- To dlaczego nie zgadza się pani na jego propozycję?
Melissa wzięła głęboki wdech.
- Ponieważ, Wasza Wysokość... nie... kocham go... i
nigdy, przenigdy go nie pokocham.
- I uważa pani, oczywiście, że miłość jest niezbędna do
tego, by wyjść za mąż?
Cyniczny grymas wykrzywił usta księcia, a w jego głosie
wyraźnie słychać było sarkazm.
- Jeśli o mnie chodzi, książę, miłość jest absolutnie
niezbędna - powiedziała Melissa.
Mówiąc to, wyprostowała się i uniosła głowę.
Nagle poczuła, że stawianie pytań, dotyczących jej
prywatnego życia, jest impertynencją ze strony księcia. Nie
ma prawa tego robić, niezależnie od tego, jak wysoką pozycję
społeczną zajmuje.
- Sądzę, że już wkrótce przekona się pani, panno Weldon
- powiedział po chwili książę - że miłość jest jedynie
iluzorycznym luksusem, na który nie mogą sobie pozwolić
ludzie zarabiający na swe utrzymanie.
Melissa szybko spuściła wzrok, by książę nie mógł
dostrzec w jej oczach ogarniającej ją wściekłości.
Jakie on ma prawo, myślała, szydzić z moich ideałów i
mówić mi, na jakie uczucia mogę sobie pozwolić, a na jakie
nie?
Cheryl jest jego bratanicą, ale ja sama w żaden sposób nie
jestem od niego zależna! Po chwili jednak przypomniała
sobie, że ze względu na Cheryl nie powinna mu się
sprzeciwiać.
Tak bardzo chciała powiedzieć mu, że ona przynajmniej
nie jest cyniczna ani rozczarowana całym światem i że miłość
znaczy dla niej więcej niż wszelkie korzyści, które mogłaby
osiągnąć, poślubiając człowieka pokroju Dana Thorpe'a.
Jakby wyczuwając rozterkę Melissy i tym tłumacząc sobie
brak odpowiedzi, książę przez moment uważnie jej się
przyglądał, a potem powiedział do Cheryl:
- W takim razie panna Weldon może z tobą zostać i sądzę,
że będzie dużo wygodniej dla wszystkich zainteresowanych
stron, jeśli zostanie jako twoja przyjaciółka i osoba do
towarzystwa.
- Och, stryju Sergiuszu, jak mam ci dziękować? -
zawołała Cheryl. - Jestem ci bardzo, bardzo wdzięczna!
- Ponieważ na razie masz u mnie zamieszkać - odezwał
się książę - przyda ci się towarzystwo kogoś w twoim wieku.
Wydam konieczne instrukcje, dotyczące statusu panny
Weldon.
- Dziękuję, stryju Sergiuszu - powtórzyła Cheryl. Książę
pociągnął za dzwonek. Prawie w tym samym momencie w
drzwiach pojawił się majordomus.
- Poinformuj ochmistrzynię - rozkazał książę - że
panienka Cheryl przywiozła ze sobą przyjaciółkę, natomiast
nie ma osobistej pokojówki. Trzeba przydzielić jej którąś ze
służących. Młode damy mają dostać pokoje, które będą ze
sobą sąsiadowały. Czy to jest jasne?
- Tak, Wasza Wysokość. Książę obrócił się do Cheryl.
- Sądzę, że teraz chciałybyście nieco odpocząć -
powiedział. - Oczekuję was obu na kolacji.
Cheryl i Melissa złożyły głęboki ukłon i wyszły z salonu.
Melissa miała wrażenie, jakby właśnie przed chwilą
przeżyły trzęsienie ziemi i tylko jakimś cudem udało im się
wyjść z tej opresji cało.
Gdy dziewczęta zostały same, Cheryl zapytała:
- Słyszałaś, Melisso, co on powiedział? Że mam u niego
zamieszkać! Poradź mi, kiedy mam mu powiedzieć o
Charlesie?
- Może dziś wieczorem, po kolacji - odpowiedziała
Melissa. - A może lepiej byłoby poczekać do jutra?
- Ależ ja nie mogę czekać - przecież wiesz, że nie mogę! -
odparła Cheryl. - Jeżeli mam poślubić Charlesa zanim
wypłynie on w morze, to na wszystko zostaje bardzo mało
czasu. To straszne, ale wygląda na to, że stryj Sergiusz ma
zamiar zatrzymać mnie tu na zawsze.
- On po prostu nawet nie przypuszcza, że ty masz inne
plany - powiedziała Melissa łagodnie.
- On mnie przeraża! - stwierdziła Cheryl. - Słyszałaś tę
wściekłość w jego głosie, kiedy zorientował się, że nie jesteś
moją pokojówką?
- Prawdę mówiąc, głupio postąpiłam, nie pytając zaraz po
przyjeździe, dokąd nas prowadzą - powiedziała Melissa. - Ale
byłam tak oczarowana pięknem i dostojeństwem pałacu, że w
ogóle nie przyszło mi na myśl, że idziemy prosto do księcia.
- Mnie też - przyznała się Cheryl. - Wiesz, on wciąż
napawa mnie strachem w takim samym stopniu jak wówczas,
gdy widziałam go po raz pierwszy. Słyszałaś, Melisso, co on
mówił na temat miłości? Na pewno nie będzie w stanie mnie
zrozumieć, gdy powiem mu, jak bardzo kocham Charlesa!
Niestety, Melissa była tego samego zdania, wiedziała
jednak, że lepiej będzie, jeśli się do tego nie przyzna.
Kiedy zmieniły ubrania podróżne na ładne, popołudniowe
sukienki, Melissa zaproponowała, by porozglądały się trochę
po pałacu.
Cheryl wyglądała niezmiernie elegancko w satynowej
sukni, ozdobionej falbankami i riuszkami z aksamitnych
wstążek. Melissa natomiast miała na sobie białą, szytą przez
siebie, muślinową sukienkę z niebieską szarfą, zawiązaną
wokół szczupłej talii.
W miarę jak oglądały wspaniałe sale z malowidłami
Verria i Laquerre'a, entuzjazm Melissy zaczął udzielać się
nawet Cheryl.
Wszystko było fantastyczne: obrazy, wśród których
znajdowały się najwspanialsze arcydzieła sztuki, a także
biblioteka, w której książki wypełniały półki od podłogi po
sufit.
Zawarły znajomość z bibliotekarzem, starym człowiekiem,
który mieszkał w pałacu prawie od urodzenia i powiedział, że
pamięta ojca Cheryl jeszcze jako małego chłopca.
- Czy możemy wypożyczyć pańskie książki? - zapytała
Melissa entuzjastycznie.
- Ależ oczywiście - odpowiedział bibliotekarz z
uśmiechem. - Co panią szczególnie interesuje, panno Weldon?
- Przede
wszystkim chciałabym dowiedzieć się
wszystkiego na temat pałacu Aldwick - oświadczyła Melissa. -
Nigdy nie przypuszczałam, że może istnieć coś tak
wspaniałego.
- Ja sam przez całe życie nie mogę się temu nadziwić -
przyznał bibliotekarz. - Książki dotyczące Aldwick zajmują
dwie półki. Pokażę pani, gdzie to jest. Każdą z nich może pani
pożyczyć, kiedy tylko będzie pani miała na to ochotę.
- Papa opowiadał mi o katakumbach i sekretnych
schodach, gdzie, jako chłopiec, często bawił się w chowanego
- zawołała Cheryl.
- Możemy je zobaczyć?
- Musicie zapytać o to księcia - odparł bibliotekarz. - Nie
wolno otwierać sekretnych schodów bez jego zezwolenia.
- Nic dziwnego - stwierdziła Melissa. - Mogłoby się
okazać, że Jego Wysokość ma w pałacu nieproszonych gości,
których istnienia nawet się nie domyśla.
Bibliotekarz pokazał Melissie także inne książki, które, jak
sądził, mogły ją zainteresować, ona jednak wróciła do półek z
książkami na temat pałacu i rodu Byramów. Wybrała jedną z
nich, by zabrać ją ze sobą do sypialni.
- Szybko czytam - uprzedziła bibliotekarza - i szybciej niż
się pan spodziewa, przyjdę prosić o następną.
- Będę szczęśliwy, mogąc służyć radą, panno Weldon -
odpowiedział staruszek.
Gdy Cheryl i Melissa wróciły do swych sypialni,
wydawało im się, że zwiedzając pałac, pokonały wiele mil.
Były bardzo zmęczone, położyły się więc, by troszeczkę
odpocząć przed kolacją.
Obie niezmiernie bały się tego, co je czeka.
Okna obydwu sypialni wychodziły na tyły pałacu. Widać z
nich było ogrody z fontannami i posągami. Dalej, jak okiem
sięgnąć, ciągnęły się zielone lasy.
- Jutro - powiedziała Cheryl - musisz zobaczyć sypialnie
paradne. Papa mówił, że w całej Anglii nie ma wspanialszych.
- Bardzo chciałabym je zobaczyć - odpowiedziała Melissa
- ale uważam, że teraz musisz odpocząć.
Cheryl zadrżała.
- Mogę przyjść do twojego pokoju? - zapytała. - Boję się
być sama. Boję się własnych myśli, Melisso.
- Jestem pewna, że wszystko będzie w porządku -
odrzekła Melissa z pewnością, której i jej brakowało.
Była jednak zdecydowana zrobić wszystko, by utrzymać
Cheryl w pogodnym nastroju, dlatego, gdy położyły się obok
siebie w wielkim łożu, mówiła o wszystkim innym, tylko nie o
Charlesie.
Gdy przebrały się na kolację i zeszły na dół, książę czekał
już na nie w jednym ze wspaniałych salonów.
Francuskie meble, tkany ręcznie, mający ponad sto lat,
angielski kobierzec, wspaniale rzeźbione i pozłacane stoły,
które wyszły z warsztatu Williama Kenta - wszystko to
wprawiło Melissę w niebywały zachwyt.
W tej chwili jednak trudno jej było spokojnie podziwiać
salon i jadalnię paradną, ponieważ w sercu czaił się lęk przed
tym, co nastąpi po kolacji.
Książę siadł na końcu stołu, zajmując krzesło z wysokim
oparciem, Cheryl posadził po prawej, a Melissę po lewej
stronie.
Obsługiwało ich kilku lokajów, a potrawy, podawane na
złotych talerzach z książęcym herbem, były wyśmienite i
Melissa musiała przyznać, że nigdy w życiu nie jadła czegoś
takiego.
Książę mówił niewiele i Melissa doszła do wniosku, że
jeśli już się odezwał, przybierał protekcjonalny ton, jakby
rozmawiał z dwójką dzieci, od których nie spodziewa się
usłyszeć niczego mądrego.
Ponieważ uznała, że najlepiej zrobi, jeśli jak najrzadziej
będzie zabierała głos, ograniczyła się do słuchania.
Wyobraziła sobie nawet, że ogląda sztukę teatralną lub
widowisko baletowe z księciem w roli głównej.
Widocznie ta myśl wywołała uśmiech na jej twarzy,
ponieważ książę powiedział nagle:
- Wygląda na to, że coś panią bawi, panno Weldon.
Możemy wiedzieć co?
- To dla mnie ogromne szczęście, że się tu znalazłam -
odpowiedziała Melissa. - Cieszę się, że jestem częścią czegoś
tak wspaniałego i, w pewnym sensie, teatralnego.
Zauważyła, że brwi księcia unoszą się, dodała więc
szybko:
- Proszę mnie źle nie zrozumieć, Wasza Wysokość, ale
dla mnie to wszystko wygląda, jakby było odgrywane na
deskach jakiegoś teatru - wszyscy świetnie znają swoje role,
nikt nie popełnia żadnych błędów. W ten sposób powstaje
wspaniałe widowisko, aż ręce same składają się do oklasków.
Po raz pierwszy na ustach księcia pojawił się delikatny
uśmiech.
- Rozumiem, że miał to być komplement, panno Weldon.
A jednak wszystkie przedstawienia teatralne są jedynie iluzją.
Tymczasem to, co dzieje się tutaj, jest prawdziwe.
- Mimo to, dla kogoś z zewnątrz, wszystko to wygląda
bardzo nierealnie - przekonywała Melissa.
- Zewnętrzny świat nic mnie nie obchodzi - odpowiedział
książę. - Natomiast w moim własnym świecie, a także w
życiu, dążę do perfekcji i staram się ją osiągnąć.
Cheryl i Melissa przeszły do salonu, w którym spotkały
księcia przed kolacją.
- Czy mam powiedzieć mu o wszystkim, gdy tylko się do
nas przyłączy? - zapytała Cheryl z przerażeniem w głosie.
- Nie wiem - odparła Melissa. - Tak, chyba najlepiej
będzie, jeśli porozmawiasz z nim od razu.
Czuła, że jest to coś, co i tak należy zrobić, a zatem im
szybciej, tym lepiej.
Książę przyłączył się do nich po mniej więcej dwudziestu
minutach.
Była przekonana, że nawet gdyby pojawił się w pałacu
Buckingham czy w Carlton House, i tak byłby najbardziej
eleganckim i wytwornym mężczyzną. Zaczęła zdawać sobie
sprawę, że książę, dążąc do tego, by wszystko wokół niego
było doskonałe, sam w pewnym stopniu również zdołał
osiągnąć perfekcję.
Była pewna, że atletyczna figura i giętkość ruchów były
rezultatem regularnych ćwiczeń i aktywnego uprawiania
sportu.
Obserwując księcia, doszła do wniosku, że gdyby pozbył
się cynicznego i sardonicznego wyrazu twarzy, wyglądałby
dużo młodziej.
Chciałabym znaleźć książkę o nim, pomyślała nagle
Melissa. Mogłabym się dowiedzieć, czego w życiu dokonał i o
czym... myśli.
Książę usiadł na krześle z wysokim oparciem w kształcie
skrzydła.
Choć był już kwiecień, w kominku palił się ogień, a w
salonie rozchodził się delikatny zapach drewna.
- Musicie mi się przyznać, jakie macie na jutro plany -
zaczął książę. - Może chciałybyście pojeździć konno?
Cheryl wzięła głęboki wdech.
- Chciałabym ci coś powiedzieć, stryju Sergiuszu.
- Słucham cię zatem.
- Jestem... zaręczona... i mam zamiar... wyjść za mąż -
zaczęła Cheryl. - W tym tygodniu zostanie ogłoszony awans
mojego narzeczonego na kapitana, a ponieważ jego pułk
wkrótce wypływa do Indii, chciałabym poślubić go jeszcze
przed wyjazdem.
Nastąpiła chwila ciszy, po czym książę zapytał:
- Czy twoi rodzice o tym wiedzieli?
- Oczywiście - odrzekła Cheryl. - Gdy miałam piętnaście
lat, Charles zakochał się we mnie, a ja w nim, ale byłam
wówczas za młoda i, rzecz jasna, musieliśmy poczekać. Teraz
mam już siedemnaście lat, stryju Sergiuszu, i wiem, że gdyby
papa i mama żyli, na pewno pozwoliliby mi jechać z nim do
Indii.
- Możesz mi to udowodnić?
- Udowodnić? - zapytała zaskoczona Cheryl.
- Czy twoje zaręczyny zostały ogłoszone w „Gazette"? A
może w twoim kościele parafialnym czytano już zapowiedzi?
- Nie, nie można było tego zrobić przed śmiercią papy i
mamy - odpowiedziała Cheryl. - Nie wiem, czy wiesz, stryju,
że młodsi oficerowie w 11 Pułku Huzarów nie mogą się żenić.
Dlatego Charles mógł prosić swego pułkownika o zgodę
dopiero po otrzymaniu stopnia kapitana.
- I uzyskał ją?
- Tak.
Zapadła cisza, a ponieważ książę się nie odzywał, Cheryl
dodała:
- Charles ma wziąć urlop, by przyjechać tu i porozmawiać
z tobą, stryju. Przypuszczam, że będzie tu pojutrze. On na
pewno wszystko wyjaśni, ale błagam, stryju Sergiuszu,
pozwól nam wziąć ślub!
Książę wygodniej usadowił się na krześle, po czym
oznajmił:
- Nie mam zamiaru zgadzać się na twoje małżeństwo w
wieku siedemnastu lat, a tym bardziej na małżeństwo z
pierwszym lepszym łowcą posagów, który pojawi się na twej
drodze.
- Charles nie jest łowcą posagów - powiedziała Cheryl
zapalczywie.
- Ma jakieś pieniądze?
- Troszeczkę - odrzekła Cheryl - ale jeśli o nas chodzi,
pieniądze nie mają żadnego znaczenia.
- Pieniądze zawsze mają znaczenie, zwłaszcza jeśli ma je
kobieta - odparował książę.
- Stryju Sergiuszu... kocham Charlesa.
- Mieszkając tam, gdzie mieszkałaś, nie miałaś
możliwości poznania zbyt wielu mężczyzn - odrzekł książę. -
Twój ojciec odizolował siebie i twą matkę od reszty rodziny,
taka była jego wola. Mógł robić, co chciał, miał takie prawo,
ale teraz ja jestem twoim opiekunem i podlegasz całkowicie
mojej jurysdykcji.
Gdy kontynuował swój wywód, jego głos stał się twardy.
- Pozwól Cheryl, że postawię sprawę jasno - przez kilka
najbliższych lat nie pozwolę ci wyjść za mąż, a gdy już to
zrobię, z całą pewnością nie będzie to mężczyzna kompletnie
pozbawiony pieniędzy i nie mający w ręku żadnych atutów.
- Charles ma mnóstwo atutów - perswadowała Cheryl. -
Kocha mnie, zawsze mnie kochał. Rodzice zgadzali się na to,
że w przyszłości zostanie moim mężem.
- Być może, za kilka lat, gdy ten dżentelmen wróci z
Indii, zmienisz zdanie.
- Nigdy nie zmienię zdania, nigdy! - krzyknęła Cheryl. -
Pokochaliśmy się od pierwszego wejrzenia. Należymy do
siebie. Nie masz prawa, stryju, wtrącać się... nie masz prawa
zabraniać mi poślubienia człowieka, którego kocham!
- Wręcz przeciwnie, uważam, że mam nie tylko prawo,
lecz nawet obowiązek - odpowiedział książę. - Pozwól Cheryl,
że ci powtórzę - z twoim majątkiem napotkasz rzesze
mężczyzn gotowych rzucić serce do twych stóp. Tymczasem
każdy z nich będzie myślał jedynie o twoich pieniądzach.
- Ale nie Charles - powiedziała Cheryl, wstając. - Jak
śmiesz mówić o nim takie rzeczy? Kiedy papa żył, nie miałam
żadnych pieniędzy, a Charles już wtedy mnie kochał. Nie
pozwolę, żebyś zrujnował moje życie! Jeśli nie zgodzisz się na
nasz ślub, ucieknę z nim, tak jak papa uciekł z mamą.
- Nie zrobisz tego! - powiedział książę ostro. - Twój
ojciec zrobił z siebie głupca, będąc jeszcze uczniakiem i
wygląda na to, że ty chcesz pójść w jego ślady. Jeden skandal
w rodzinie zdecydowanie wystarczy!
Spojrzał Cheryl prosto w oczy i ciągnął dalej:
- Stawiam sprawę jasno i wyraźnie. Kiedy ten młody
człowiek pojawi się tu, powiem mu dokładnie, co o nim myślę
i odeślę go z powrotem. Jestem twoim opiekunem i nie życzę
sobie żadnych łowców posagów ani natarczywych
konkurentów.
Książę zrobił niewielką pauzę, po czym dodał:
- I jeszcze coś, Cheryl. Jeśli zorientuję się, że chcesz mnie
wystrychnąć na dudka, podejmę wszelkie, nawet bardzo
surowe środki zaradcze, by ci to uniemożliwić.
- Co zrobisz? - dopytywała z wściekłością Cheryl. -
Zamkniesz mnie w lochach, czy uwięzisz w jednej z wież? To
dopiero byłby skandal!
- Niezależnie od tego, co o mnie sądzisz, Cheryl, nie
jestem głupcem - odpowiedział książę. - Po prostu dopilnuję,
byś miała mniej pobłażliwe towarzystwo niż teraz. Nie będę
cię więził, ale i tak nie będziesz w stanie napisać żadnego listu
miłosnego, odbyć sekretnej schadzki, a tym bardziej uciec bez
mojej wiedzy!
Wziął głęboki wdech i mówił dalej:
- Dopilnuję, żebyś odpowiednio się zachowywała, a kiedy
znajdę kogoś, kogo będę mógł zaaprobować, wówczas
pozwolę ci wyjść za mąż.
W głosie księcia nie było słychać gniewu, a mimo to
każde jego słowo było jak smagnięcie batem.
Kiedy skończył mówić, Cheryl, która słuchała, wpatrując
się w niego jak zahipnotyzowana, zaczęła krzyczeć:
- Nie chcę tu mieszkać! Wyjeżdżam stąd! - wołała. -
Niezależnie od tego, co powiesz i tak mam zamiar poślubić
Charlesa. Nienawidzę cię! Nienawidzę! Zawsze cię
nienawidziłam! Charles i tak na pewno jakoś mnie uratuje.
Kocham go! Czy ty w ogóle wiesz cokolwiek o miłości?
Przy tych słowach głos jej się załamał, odwróciła się więc
na piecie i wybiegła z salonu, a po policzkach płynęły jej łzy.
Melissa wstała.
Spojrzała na księcia, który siedział bez ruchu i doszła do
wniosku, że wybuch Cheryl w ogóle go nie poruszył.
- To było okrutne, Wasza Wysokość, i bardzo
niesprawiedliwe - powiedziała cicho.
Potem, nie kłaniając, odwróciła się i wyszła z salonu,
podążając w ślad za Cheryl.
Rozdział 4
Cheryl płakała przez całą noc i Melissa nie była w stanie
jej uspokoić.
Dopiero, gdy zaczęło się robić jasno, Cheryl zapadła w
drzemkę, a Melissa zdołała wykraść się do swego pokoju, by
troszeczkę odpocząć. Jednak w dwie godziny później
usłyszała, że Cheryl znowu szlocha.
- Musisz się opanować, najdroższa - powiedziała, lecz
Cheryl wtuliła głowę w poduszkę i zaczęte zanosić się
płaczem.
Melissa pociągnęła za dzwonek, a gdy w drzwiach
pojawiła się pokojówka, poprosiła ją, by przyprowadziła
ochmistrzynię. Pani Meadows, starsza kobieta, służyła w
pałacu Aldwick niemal całe życie.
- Słucham, panienko. Co panience trzeba? - zapytała, gdy
weszła do pokoju Melissy.
- Chciałabym prosić o przysłanie do panienki Cheryl
jakiegoś doktora - odpowiedziała Melissa. - Jest tak
zdenerwowana i roztrzęsiona, że jeśli nie przestanie płakać,
może się naprawdę ciężko rozchorować.
- Nie mogę posłać po doktora bez zgody księcia, panienko
- odrzekła ochmistrzyni.
Melissa otworzyła usta, by zaprotestować, lecz pani
Meadows dodała szybko:
- Jego Wysokość wyjechał już z pałacu i wróci dopiero po
południu. - Jeśli wolno mi coś zaproponować, panienko, w
międzyczasie, zanim będziemy mogły zapytać księcia o
doktora, mogłybyśmy dać panience Cheryl przyrządzoną
przeze mnie herbatkę z kwiatów lipy.
- Może rzeczywiście dobrze jej to zrobi. Uważam, że już
najwyższy czas, żeby przestała płakać, poza tym nawet nie
tknęła śniadania.
- Proszę zostawić to mnie, panienko - powiedziała
ochmistrzyni i gdzieś zniknęła.
Po chwili pojawiła się' z filiżanką złocistego płynu, który
wyglądał jak herbata, lecz miał smak i zapach miodu.
Melissa przez dobrą chwilę musiała łagodnie przekonywać
Cheryl, by przynajmniej go spróbowała. Na szczęście po paru
łykach, już bez większych oporów, wypiła całą filiżankę, choć
równocześnie przez cały czas łzy spływały jej po policzkach.
- Za jakieś pięć minut zaśnie - powiedziała szeptem
ochmistrzyni, po czym opuściła żaluzje i wyszła z pokoju.
- Co... ja mam robić, Melisso? - zapytała Cheryl,
łamiącym się głosem. - Jeśli nie uda mi się uprzedzić Charlesa
przed tym, co go tu czeka... przyjedzie do Aldwick... Ucząc na
to, że się ze mną zobaczy, a tymczasem... spotka go jedynie
zniewaga.
Zaszlochała żałośnie, a po chwili mówiła dalej:
- Znasz go dobrze i wiesz, jak bardzo jest mu przykro, że
ja mam więcej pieniędzy niż on... Jeśli stryj nazwie go łowcą
posagów... wiem, że odejdzie i nigdy więcej... nie będzie
nawet próbował się ze mną zobaczyć.
Nagle rzuciła się Melissie na szyję i zawołała:
- Porozmawiaj ze stryjem Sergiuszem, Melisso. Przekonaj
go, żeby pozwolił mi poślubić Charlesa. Jeśli on pojedzie do
Indii... beze mnie... to chyba umrę!
Cheryl znowu zaczęła płakać, jednak Melissa zauważyła,
że już nie tak rozpaczliwie, jak w nocy.
- Zrobię, co będę mogła - powiedziała cicho.
- Obiecujesz, że porozmawiasz ze stryjem Sergiuszem?
- Obiecuję - powtórzyła Melissa - ale teraz musisz
odpocząć. Jeśli Charles przyjedzie i zobaczy cię z takimi
zapuchniętymi oczami, z pewnością nie uwierzy, że to ty!
- Czy wyglądam aż tak brzydko? - zapytała Cheryl.
- Powiedzmy, że nie tak ładnie jak zwykle - odparła
Melissa.
Widocznie te słowa odniosły skutek, bo Cheryl zebrała
wszystkie siły i trochę się opanowała. Melissa położyła jej
głowę na poduszce i siadła na brzegu łóżka, trzymając ją za
rękę.
Po chwili Cheryl zamknęła oczy. Zaczęła głęboko
oddychać i Melissa zorientowała się, że zasnęła.
Cichutko, na palcach wyszła z pokoju. Na zewnątrz
czekała już na nią ochmistrzyni.
- Udało się, pani herbatka lipowa poskutkowała -
powiedziała Melissa. - Mam nadzieję, że panienka Cheryl
odeśpi teraz wszystkie przepłakane, nocne godziny.
- A pani, panno Weldon? - dopytywała się pani Meadows.
- Na szczęście udało mi się nad ranem chwileczkę
zdrzemnąć - odparła Melissa. - Mimo wszystko bardzo
niepokoję się o panienkę Cheryl i w związku z tym
chciałabym porozmawiać z księciem, gdy tylko wróci do
pałacu.
- Osobiście dopilnuję, by dano pani znać - obiecała
ochmistrzyni - Może natomiast skorzysta pani z mojej rady i
wybierze się na spacer po ogrodach? Dopilnuję, żeby któraś z
pokojówek nasłuchiwała pod drzwiami panienki Cheryl, na
wypadek, gdyby się obudziła.
- To doskonały pomysł - odpowiedziała Melissa. - A czy,
zanim pójdę na spacer, mogłabym wcześniej zobaczyć sale
paradne? Cheryl miała zamiar mi je dzisiaj pokazać, ale
podejrzewam, że nie będzie czuła się na siłach.
- Oczywiście, z przyjemnością - uśmiechnęła się
ochmistrzyni. - Gdyby to ode mnie zależało, zrobiłabym
wszystko, żeby pałac znowu był pełen gości, tak jak to bywało
za dawnych, dobrych lat. Nawet pani nie wie, jak wspaniałe
przyjęcia odbywały się w Aldwick! Kiedy Jego Wysokość
obchodził dwudzieste pierwsze urodziny, było tu, łącznie ze
służbą, ponad trzysta osób.
- To musiało być naprawdę ogromne przyjęcie -
roześmiała się Melissa.
Pani Meadows, bawiąc Melissę rozmową, wiodła ją
szerokim korytarzem, który prowadził ze skrzydła, w którym
znajdowały się sypialnie dziewcząt, do centralnej części
pałacu.
Na parterze rozmieszczone były pomieszczenia dla służby,
natomiast na pierwszym piętrze znajdował się wielki salon,
liczne saloniki, pokoje paradne i sala balowa. Drugie piętro
zajmowały sypialnie paradne, a nad nimi, o czym Melissa
dowiedziała się nieco później, mieściły się zwyczajne pokoje.
Sale paradne były rzeczywiście wspaniałe. „Pokój
królowej" powstał z myślą o królowej Elżbiecie. Stało w nim
ogromne, udrapowane łoże z baldachimem, który wieńczyła
rzeźbiona korona. Do apartamentu królowej należały również
inne wspaniałe pomieszczenia, jak garderoba, buduar i pokoje
dla dam dworu.
Na koniec obie dotarły do ostatniego z apartamentów
paradnych i znalazły się niemal po drugiej stronie pałacu.
Ochmistrzyni powiedziała:
- Pokażę pani pokój matki Jego Lordowskiej Mości. Tutaj
sypiała księżna i jest to sala uważana za najpiękniejszą w
całym pałacu.
Otworzyła drzwi i przeszła po grubym dywanie, by
odsłonić żaluzje. To, co ukazało się oczom Melissy, było
jeszcze bardziej zdumiewające niż sale paradne.
Wszystkie meble były srebrne, a ponieważ na zdobiących
je bogatych rzeźbieniach najczęstszymi motywami były
amorki, serduszka i korony, Melissa zorientowała się, że
pochodzą z epoki Karola II.
Draperie wykonane były
z różowego, ręcznie
haftowanego, aksamitu i cały pokój wyglądał jak oprawna w
srebro róża.
Wysokie lustra odbijały światło padające przez szyby, a
nad kominkiem wisiał ogromny portret księcia sprzed
kilkunastu lat.
Stał z trzema psami, a w dali widać było pałac Aldwick.
Przyglądając się portretowi, Melissa pomyślała, że książę
był niezwykle przystojny. Po chwili doszła jednak do
wniosku, że niewiele się zmienił, a zasadnicza różnica
polegała na tym, że młody mężczyzna z portretu wyglądał na
szczęśliwego.
- Obraz ten został namalowany tuż przed dwudziestymi
pierwszymi urodzinami Jego Wysokości - wyjaśniła
ochmistrzyni. - Mawialiśmy wówczas, że żaden młody
dżentelmen nie ma bardziej szlachetnego oblicza niż on.
- Wygląda tu na człowieka niezwykle szczęśliwego -
zauważyła Melissa.
- Rzeczywiście, w tamtych dniach Jego Wysokość był
bardzo pogodny - odpowiedziała ochmistrzyni. - Niemal bez
przerwy się śmiał. Ciągle żartował i dla każdego miał miłe
słowo. Pałac Aldwick był wówczas miejscem pełnym radości.
- Co się zatem stało? - zapytała Melissa.
- Właściwie nie powinnam obgadywać Jego Wysokości -
odparła ochmistrzyni. Po chwili jednak, jakby czuła
nieprzepartą potrzebę powiedzenia tego komuś, ciągnęła dalej:
- Prawdę powiedziawszy, panienko, nikt z nas nie wie.
Jego Wysokość miał zamiar się ożenić. Lady Paulina była
miła, ładna i widać było, że książę bardzo ją kocha.
- Czy ona umarła? - zapytała delikatnie Melissa.
- Nie, wcale nie - powiedziała pani Meadows. - Nagle,
zupełnie niespodziewanie, poinformowano nas, że ślub się nie
odbędzie, a książę wyjechał za granicę.
- Musiał istnieć jakiś powód - stwierdziła Melissa.
- Nawet jeśli tak, nigdy nie poznaliśmy go - wyjaśniła
zdecydowanie ochmistrzyni. - Po dwóch latach Jego
Wysokość wrócił. Był bardzo zmieniony i, prawdę
powiedziawszy, uśmiech znikł z jego twarzy.
Pani Meadows podeszła do okna i opuściła żaluzje.
- A teraz, panienko, pokażę pani sypialnię Jego
Wysokości. Znajduje się za następnymi drzwiami.
Wróciły na korytarz, a otwierając następne drzwi,
ochmistrzyni zaznaczyła:
- Powiadają, że ta sala była świadkiem ważnych
wydarzeń historycznych.
- Jakich? - zapytała Melissa.
- To stąd książę Karol, ścigany przez żołnierzy
Cromwella, zbiegł tajnym korytarzem, ukrył się w
katakumbach, a potem uciekł przez park.
- Niesamowite! - zawołała Melissa.
Rozejrzała się po pokoju. Próbowała się wczuć w wiszącą
ciągle w powietrzu atmosferę tamtych przerażających czasów
i wyobrazić sobie, towarzyszące owym wydarzeniom,
zapierające dech w piersiach, emocje.
Ogromny pokój z trzema oknami wyłożony był dębową
boazerią, która z biegiem lat ściemniała i miała teraz
delikatny, popielato - brązowy odcień.
Przy ścianie stało ogromne łoże z baldachimem i ciężkimi,
jedwabnymi zasłonami w kolorze purpury. Nad wezgłowiem
znajdował się książęcy herb, haftowany błyszczącymi,
kolorowymi nićmi.
Takie właśnie imponujące łoże świetnie pasuje do księcia,
pomyślała Melissa.
- Pokój ten - mówiła ochmistrzyni - ma drugie, tajne
wyjście. Niegdyś prowadziło ono do znajdującej się na
poddaszu kaplicy, w której katolicy mogli spokojnie
uczestniczyć
we
mszy.
Jeśli
wierzyć
historiom
przekazywanym z ust do ust, pewnego razu któryś z
domowników zdradził księdza. Koniec niestety był tragiczny -
ksiądz został zamordowany w trakcie nabożeństwa.
- To okropne! - powiedziała Melissa.
Na koniec pani Meadows odprowadziła Melissę z
powrotem do głównych schodów.
- A teraz, panienko - powiedziała - proszę zaczerpnąć
trochę świeżego powietrza. To dobrze pani zrobi. Potem
najlepiej by było, gdyby skorzystała pani z mojej rady i
położyła się na chwilę.
- Z ogromną przyjemnością tak właśnie zrobię, pani
Meadows - zgodziła się Melissa.
Przez chwilę spacerowała po aksamitnych trawnikach,
obserwując migoczące fontanny i podziwiając ich rzeźbione,
kamienne misy.
Gdy wróciła do pałacu, przekonała się, że Cheryl
spokojnie śpi. W związku z tym położyła się na leżance w
swej sypialni. Mogła odespać choćby część nie przespanych
godzin nocnych, złapała się jednak na tym, że wciąż na nowo
układa w myślach, co i jak ma powiedzieć księciu.
Zjadła samotnie lunch w saloniku, który oddano do
dyspozycji jej i Cheryl na czas ich pobytu w Aldwick.
Obsługiwał ją kamerdyner i dwóch lokajów w książęcych
liberiach. Dopiero tuż przed trzecią przybył służący i
poinformował ją, że książę wrócił do pałacu.
Melissa zadzwoniła na pokojówkę i poprosiła, by tak jak
przed południem nasłuchiwała pod drzwiami Cheryl. Potem
zeszła po schodach do głównego holu.
Służbę pełnił majordomus i sześciu lokajów. Melissa
powiedziała, że bardzo chciałaby porozmawiać z księciem.
- Proszę za mną, panienko - odrzekł pompatycznie
majordomus. - Zaprowadzę panią do prywatnego saloniku
Jego Wysokości.
Ruszyli długimi korytarzami. W pewnej chwili Melissa
zauważyła
dwóch
lokajów,
pełniących
straż
przy
mahoniowych drzwiach w połowie korytarza.
Majordomus wymienił po cichu kilka słów z jednym z
nich, po czym oznajmił:
- Okazuje się, że książę jest zajęty. Gdybym o tym
wiedział, nie przyprowadzałbym pani tutaj. Skoro jednak już
to zrobiłem, może zechciałaby pani usiąść na chwilę w
poczekalni obok, a ja dam pani znać, gdy tylko Jego
Wysokość będzie wolny.
- Chętnie - odpowiedziała Melissa. - Nie spieszy mi się.
Majordomus otworzył następne drzwi i Melissa weszła do
sali, której ściany udekorowane były rycinami i obrazami
olejnymi, przedstawiającymi pałac Aldwick.
Oglądając po kolei obrazy i ryciny zbliżyła się do drzwi,
znajdujących się obok kominka. W tym momencie zdała sobie
sprawę, że słyszy dobiegającą spoza nich rozmowę, a jednym
z rozmówców, z całą pewnością, jest książę.
- Powiedziałem ci już wcześniej, Gervais - mówił on - że
nie chcę cię tu widzieć i że nie mam najmniejszego zamiaru w
dalszym ciągu spłacać twych długów.
- Wolałbyś raczej, żebym zgnił w więzieniu. Wywołałoby
to najprawdopodobniej całkiem niezły skandal. Zdajesz sobie
chyba z tego sprawę.
Gervais najwyraźniej starał się sprowokować księcia.
- Jest mi to całkowicie obojętne - odparł książę. - Już
wcześniej cię uprzedzałem, że nie będę dłużej finansować
twych szalonych i wręcz nieprawdopodobnych wybryków.
Nie interesują mnie również twoje długi karciane i przegrane
zakłady.
- Zapominasz, że jestem twoim spadkobiercą.
- Niestety, jest to coś, o czym nie mogę zapomnieć -
odpowiedział książę lodowato - lecz nie zmienia to
bynajmniej mojej decyzji, by definitywnie skończyć z
wyrzucaniem pieniędzy w błoto.
- Zazwyczaj w rodzinach podobnych do naszej,
domniemany spadkobierca otrzymuje na swe potrzeby
odpowiednie pieniądze.
- Odkąd jestem księciem, dostajesz ode mnie całkiem
niemałe sumy - odrzekł książę. - Trwonisz je, prowadząc
hulaszcze życie, które mnie przeraża i budzi mój wstręt. Nie
dostaniesz ani pensa więcej. Wynoś się z tego domu i już tu
nie wracaj!
Nastąpiła chwila ciszy. Potem Melissa usłyszała słowa
Gervaisa Byrama:
- Jeśli tylko tyle masz mi do powiedzenia, to nie będę się
z tobą sprzeczać. Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że, biorąc
pod uwagę moje widoki na spadek, mogę zacząć zaciągać
pożyczki.
- Twoje „widoki na spadek", jak to określasz -
odpowiedział książę - w oczach lichwiarza wcale nie będą
wyglądały tak różowo. Wciąż jeszcze jestem stosunkowo
młodym człowiekiem i wcale nie mam zamiaru umierać.
- Oczywiście, życzę ci dużo zdrowia. Lecz to, czy
będziesz długo żył, leży przede wszystkim w rękach bogów.
Chociaż słowa Gervaisa wypowiedziane zostały miłym
głosem, Melissa miała wrażenie, że słychać w nich jakąś
groźbę.
Książę najwidoczniej pociągnął za dzwonek, ponieważ
pozostawił słowa bratanka bez odpowiedzi. Powiedział
jedynie:
- Pan Gervais wychodzi, majordomusie. Będziesz tak
dobry i wskażesz mu drogę do drzwi?
- Oczywiście, Wasza Wysokość - Melissa usłyszała
odpowiedź.
Słychać było, jak drzwi się zamykają, a potem nastąpiła
długa cisza. W tym momencie Melissa zdała sobie sprawę, że
podsłuchuje.
Rozejrzawszy się dookoła, zauważyła, że drzwi, łączące
poczekalnię z sąsiednim salonem, są lekko uchylone. Patrzyła
na nie z konsternacją i miała nadzieję, że książę nie domyśli
się, iż była mimowolnym słuchaczem jego prywatnej
rozmowy z bratankiem.
Odeszła w najdalszy kąt pokoju, w pobliże okna.
Dostrzegła jeziora lśniące w wiosennym słońcu i zorientowała
się, że widać stąd fasadę pałacu. Poniżej znajdował się
żwirowy łuk, na którym zawracały powozy.
Spojrzała w dół i zobaczyła małą, czarno - żółtą kariolkę,
należącą niewątpliwie do Gervaisa Byrama. Była zaprzężona
w dwa kasztanki. Przy koniach stał chłopak stajenny w
książęcej liberii i wyglądało na to, że ich pilnował.
Przez chwilę Melissa patrzyła uważnie i czekała.
Kasztanki były trochę niespokojne. Po jakimś czasie pojawił
się Gervais. Na głowie miał założony lekko na bakier cylinder,
a jego ubiór był jeszcze bardziej wymuskany, niż wówczas,
gdy spotkali się „Pod czmychającym lisem".
Zszedł po schodach, wsiadł do kariolki i ujął za lejce.
Melissa przypuszczała, że chłopiec stajenny odsunie się teraz
od koni, lecz on najwyraźniej z tym zwlekał. Wyglądało na to,
że na kogoś czeka i nawet Gervais Byram odwrócił głowę.
Melissa zastanawiała się, co się dzieje. Wtem, zza rogu
pałacu wyszedł mężczyzna i Melissa natychmiast odgadła, że
jest to chłopiec stajenny Gervaisa. Człowiek ten najwidoczniej
poszedł się przejść, nie spodziewając się, że tak szybko będzie
potrzebny.
Po chwili zauważył, że jego pan już na niego czeka i
zaczął biec. Był bardzo mały i, gdy szybko biegł, Melissa
pomyślała, że jest to kilkunastoletni chłopiec.
Gervais Byram najwidoczniej rzucił rozkaz książęcemu
chłopcu stajennemu, ponieważ odsunął się on na bok i konie
ruszyły.
Służący już prawie dobiegł do kariolki, gdy nagle spadł
mu z głowy ozdobiony kokardą kapelusz. Zatrzymał się,
podniósł go, dogonił kariolkę, mknącą już z niemałą
prędkością w kierunku mostu i wskoczył na nią od tyłu.
Wdrapał się na tylne siedzenie i nałożył kapelusz na
głowę.
Kiedy schylał się, by go podnieść, Melissa uświadomiła
sobie, że nie jest to wcale chłopiec, jak początkowo myślała.
Służący Gervaisa był całkiem łysy.
Potem obserwowała jeszcze, jak konie ciągnące kariolkę,
minąwszy kamienny most, przyspieszają kroku i znikają
wśród dębów, rosnących wzdłuż alei.
Gervais Byram zniknął, a Melissa miała jedynie nadzieję,
że usłyszana przez nią przed chwilą wymiana zdań między
nim a stryjem, nie popsuła księciu humoru.
Czekała pełna obaw. Po dłuższej drzwi się otworzyły i
pojawił się majordomus. Jak zwykle pompatycznie oznajmił:
- Jego Wysokość jest teraz wolny, panienko. Melissa
odwróciła się powoli od okna, przeszła przez poczekalnię i
wyszła na korytarz, a któryś z lokajów otworzył podwójne,
mahoniowe drzwi. Majordomus wysunął się do przodu i
zaanonsował:
- Wasza Wysokość, panna Weldon.
Książę siedział w fotelu z gazetą w ręce i najwyraźniej
wcale się jej nie spodziewał.
Wstał i czekał, aż do niego podejdzie. Melissa miała
wrażenie, że pokój jest bardzo duży i że musi przebyć długą
drogę, zanim zbliży się do księcia.
Miała na sobie własnoręcznie szytą, białą, muślinową
sukienkę z niebieską szarfą w pasie. W jej jasnych włosach
lśniły promienie słońca, wpadające przez okno. Wyglądała
niezwykle młodo, chociaż w oczach i na jej drobnej
twarzyczce bardzo wyraźnie malował się niepokój.
- Czy mogłabym zamienić z Waszą Wysokością kilka
słów? - zapytała niemal szeptem.
- Ależ oczywiście - odpowiedział książę. - Zechce pani
usiąść, panno Weldon?
Wskazał stojące obok krzesło. Melissa nieśmiało usiadła
na brzeżku i złożyła ręce na kolanach.
Książę był bardzo spokojny, oparł się wygodnie w fotelu i
przyglądał się jej z ogromnym zainteresowaniem. Melissa
czuła się bardzo onieśmielona i rozpaczliwie szukała słów, od
których mogłaby zacząć.
- Cheryl nie spała... całą noc - wydukała w końcu. -
Chciałam zobaczyć się z Waszą Wysokością dziś rano i prosić
o wysłanie do niej doktora, ale niestety nie było już księcia w
pałacu.
- Ataki histerii nie robią na mnie najmniejszego wrażenia
i na pewno nie są w stanie zmienić mojego postanowienia -
zaznaczył książę.
Melissa spojrzała na niego i słowa, które miała właśnie
powiedzieć, uwięzły jej w gardle. Po dłuższej przerwie książę
zapytał:
- Czy coś jeszcze chciałaby mi pani powiedzieć, panno
Weldon?
- Chciałabym... i to bardzo dużo - odparła Melissa - ale
nie jest to... wcale łatwe, ponieważ Wasza Wysokość...
napawa mnie... lękiem.
Był wyraźnie zaskoczony, ale powiedział:
- Wydawało mi się, że jest pani bardzo odważna, panno
Weldon.
- Mnie do niedawna też się... tak wydawało - odrzekła
Melissa - ale teraz już wiem, że jestem... tchórzem
Po krótkiej przerwie dodała bardzo zmartwiona:
- Zawsze święcie wierzyłam, że nigdy nie będę się bała
nikogo i niczego, ale okazuje się, że boję się fizycznej
przemocy, którą grozi mi moja macocha... Czuję się również
zagrożona fizycznie przez... jeszcze kogoś. No a na dodatek...
Wasza Wysokość wydaje mi się taki... groźny!
Przez moment kąciki ust księcia delikatnie drgnęły, a po
chwili stwierdził:
- Bardzo mi przykro, że wywieram na pani takie
wrażenie.
- Czy Wasza Wysokość byłby tak łaskaw i... po prostu
posłuchał, co... chcę powiedzieć - zapytała Melissa - i nie ...
złościł się zanim... nie skończę?
- Czyżby to, co chce mi pani powiedzieć, mogło mnie
zdenerwować? - dopytywał książę.
- Myślę... że tak - odpowiedziała Melissa - ale... mimo
wszystko muszę... to powiedzieć.
Na wargach księcia ponownie pojawiło się coś, co prawie
można było uznać za uśmiech.
- Może w takim razie rzeczywiście będzie pani łatwiej,
jeśli obiecam wysłuchać panią bez jakichkolwiek uprzedzeń.
- Dziękuję - powiedziała Melissa. - Chodzi o to, że po
prostu muszę... spróbować przekonać... Waszą Wysokość.
- Zatem zamieniam się w słuch - stwierdził książę.
- Czytałam o przodku Waszej Wysokości, który był
prezesem Sądu Najwyższego Anglii - zaczęła Melissa. -
Dowiedziałam się z tej książki, że wszyscy podziwiali go i
darzyli ogromnym zaufaniem, ponieważ nigdy nie osądzał
nikogo, zanim nie zapoznał się ze wszystkimi dowodami.
Przed ogłoszeniem wyroku starał się również uwzględnić
wszelkie okoliczności łagodzące.
Na chwilę zapadła głęboka cisza, po czym książę
powiedział:
- Daje mi pani do zrozumienia, że przed podjęciem
decyzji nie zapoznaję się ze wszystkimi dowodami, lub może
raczej argumentami, a także, jak powiedziała mi to pani
wczoraj, postępuję w sposób okrutny i niesprawiedliwy.
- Wiem, że brzmi to jak... impertynencja - przyznała
Melissa - ale tak... to właśnie... miałam na myśli.
- W takim razie nie ma innej rady. Muszę wysłuchać
wszystkiego, co chce pani powiedzieć w obronie Cheryl, która
właśnie jest na najlepszej drodze, by zrujnować swe życie,
zanim zdąży dorosnąć na tyle, żeby zdać sobie sprawę z
własnej głupoty!
- Czy miłość jest głupotą? - zapytała Melissa. - Zawsze
wydawało mi się, że jest to coś... co się zdarza... i na co...
nic... nie można poradzić.
Zauważywszy ekspresję malującą się na twarzy księcia,
dodała szybko:
- Najłatwiej jest cynicznie stwierdzić, że Cheryl jest za
młoda, by kochać, a nawet, by wiedzieć, że to jest właśnie
miłość. Chyba nie zakłada książę, że miłość jest czymś, co
może się zdarzyć tylko w pewnym wieku?
- Nie mówiłem o miłości - odparł książę - mówiłem o
małżeństwie Cheryl.
- Czy jeśli będzie to pasowało Waszej Wysokości,
zamierza książę wydać ją za kogoś tylko dlatego, że z
racjonalnego punktu widzenia będzie to korzystne? -
dopytywała Melissa. - Jak może Wasza Wysokość szykować
tak okropny los właśnie dla Cheryl? Wasza Wysokość chyba
w ogóle nie zdaje sobie sprawy, że ta dziewczyna
wychowywała się w atmosferze miłości!
- Czy to ta atmosfera miłości sprawia, że Cheryl, pani
zdaniem, różni się od innych dziewcząt? - zapytał książę.
- Tak, sądzę, że tak - odpowiedziała Melissa. - Chociaż
niezależnie od tego, z jakiego domu pochodzi kobieta, czy, w
jakiej atmosferze dorastała, i tak z całą pewnością nie chce
ona być przedmiotem - towarem, który można sprzedać temu,
kto lepiej zapłaci.
- Znakomita większość zaplanowanych w ten sposób
związków, to małżeństwa całkiem szczęśliwe - powiedział
książę. - Kobieta ma zapewnione bezpieczeństwo, nazwisko
mężczyzny, odpowiednią pozycję społeczną, a przy dzieciach
może zaspokoić swą emocjonalną tęsknotę do tego, co zowie
miłością.
- I sądzi książę, że to jest wszystko? - zapytała Melissa. -
Czy Wasza Wysokość uważa, że ktoś taki jak Cheryl może
czuć się usatysfakcjonowany faktem posiadania dachu nad
głową, niezależnie od tego, jaki by był ogromny, oraz
bezużyteczną świadomością, że ma w swej ręce atut w postaci
nazwiska i herbu na karecie?
Bezlitośnie chłostała każdym słowem, a gdy ciągnęła
dalej, w jej oczach zapłonęła wola walki:
- Sądzenie, że kobiecie potrzebny jest jedynie komfort, że
jest ona istotą pozbawioną duszy i nie jest zdolna do żadnych
innych odczuć poza wdzięcznością wobec mężczyzny, który
zapewnił jej „dobre nazwisko" - to typowo męskie podejście
do sprawy.
Wzięła głęboki wdech.
- Kobiety są zdolne do uczuć równie głębokich, jeśli
nawet nie głębszych niż mężczyźni, a mimo to Wasza
Wysokość gotów jest traktować nas, jakbyśmy były
bezmyślnymi marionetkami, które mogą przechodzić z rąk do
rąk, albo zwierzątkami, które można, ot tak sobie, komuś dać.
- Pani argumenty są niezwykle przekonujące, panno
Weldon - powiedział książę, ona uznała jednak, że
najprawdopodobniej z niej drwi. - Mimo to proszę wziąć pod
uwagę, że małżeństwo jest jedyną karierą, jaką może zrobić
kobieta.
- Tak, małżeństwo z człowiekiem, którego kocha! -
dodała Melissa. - Ale nie z człowiekiem, który wykorzystuje
ją jedynie jako maszynkę do rodzenia dzieci.
Po małej przerwie książę powiedział:
- Cheryl jest młodziutka. Na pewno zakocha się w kimś
innym, bardziej odpowiednim.
- A skąd Wasza Wysokość wie, że Charles Saunders nie
jest odpowiednim człowiekiem? - dopytywała Melissa. -
Książę uprzedził się do niego, ponieważ Cheryl przyznała się,
że go kocha. I to właśnie jest tak bardzo niesprawiedliwe i
krzywdzące! Uznał go książę za łowcę posagów tylko dlatego,
że nie jest tak bogaty jak Cheryl. Proszę jednak wziąć pod
uwagę, że on kocha ją od chwili, kiedy ujrzał ją po raz
pierwszy. Miała wtedy zaledwie piętnaście lat. Czekał na nią,
nie dbając o nikogo innego. Liczył jedynie dni, aż będzie na
tyle dorosła, by mogła zostać jego żoną.
Głos Melissy uspokoił się nieco, gdy ciągnęła swój
wywód:
- Los chciał, że spotkała ją tragedia, a w jej wyniku
Cheryl znalazła się pod opieką Waszej Wysokości.
I właśnie w chwili, gdy mogliby się pobrać, książę staje na
przeszkodzie i nie zgadza się na to małżeństwo. I to kierując
się jedynie osobistym uprzedzeniem, a także przekonaniem, że
kobiety nie muszą wcale kochać i że małżeństwo zależy od
bogactwa, które pan młody posiada albo i nie.
Melissa powiedziała to agresywnie. Potem, jakby nagle
zdała sobie sprawę, że walczy z księciem, zamiast go prosić,
zmieniła ton i stwierdziła:
- No tak... w ogóle nie bronię... sprawy Cheryl. Miałam
zamiar być bardzo pokorna i błagać Waszą Wysokość o litość.
Tymczasem toczę walkę o zasady, które wyznaję, a które z
całą pewnością nie są w stanie przekonać Waszej Wysokości.
- A skąd pani to wie? - zapytał książę.
- Ponieważ książę nie jest człowiekiem kierującym się
logiką ani rozsądkiem - odparowała Melissa. - Wasza
Wysokość jest człowiekiem władczym, autorytatywnym i...
wszechmocnym. Wasza Wysokość odgrywa... Pana Boga!
Tak nie można... Po prostu, tak nie można!
- Jest pani zadziwiającą młodą kobietą - powiedział książę
powoli.
- Nie mówię o sobie - dorzuciła Melissa - lecz jeśli Wasza
Wysokość chce wiedzieć, co o tym wszystkim sądzę, to proszę
bardzo. Uważam, że zmuszanie kobiety do poślubienia
człowieka, którego nie kocha i który... może nawet... być dla
niej... fizycznie odrażający, jest niegodziwe i... poniżające.
Tak poniżające, że aż trudno... wyrazić to słowami!
W głosie Melissy nagle można było usłyszeć przerażenie,
a w jej oczach pojawił się niebezpieczny blask, ponieważ,
mówiąc te słowa, myślała nie o Cheryl, lecz o Danie Thorpie i
Hesther, pragnącej zmusić ją do poślubienia go.
Po chwili dodała już nieco spokojniej:
- Proszę zrozumieć, że Cheryl jest naprawdę zakochana.
Jest pod tym względem bardzo podobna do swego ojca -
kocha całym sercem i duszą. I nie ma najmniejszego
znaczenia, czy ma siedemnaście czy siedemdziesiąt lat -
zawsze będzie darzyła Charlesa Saundersa dokładnie tym
samym uczuciem.
- Czy rzeczywiście wierzy pani, że miłość nie ma nic
wspólnego z wiekiem?.
Melissa doszła do wniosku, że książę z niej drwi.
- Wasza Wysokość i cała rodzina uważała, że ojciec
Cheryl postąpił głupio, uciekając w wieku siedemnastu lat, po
to by się ożenić - odpowiedziała. - Ale czy ktokolwiek z was
wziął pod uwagę fakt, że lord Rudolf i jego żona byli ze sobą
niezwykle szczęśliwi? Cheryl ma naturę swego ojca i jeżeli
książę ich rozdzieli - a wydaje mi się, że Wasza Wysokość ma
zamiar odseparować ich od siebie nie na chwilę, lecz na
zawsze - jestem święcie przekonana, że to zrujnuje jej życie.
Melissa wzięła głęboki wdech.
- Będzie chciała umrzeć. To nie znaczy, że rzeczywiście
umrze, ale na pewno jej umysł, serce i dusza będą chore.
Nigdy nie będzie już normalnym człowiekiem i nigdy nie
będzie szczęśliwa.
- Czy mój brat rzeczywiście był tak niezmiernie
szczęśliwy z kobietą, którą pokochał, będąc jeszcze uczniem?
- zapytał książę.
- Nigdy nie znałam pary szczęśliwszej od nich, z
wyjątkiem moich własnych rodziców - odrzekła Melissa. -
Dużo o tym wszystkim myślałam i dzisiejszej nocy przyszło
mi coś do głowy... Zatrzymała się.
- Co takiego? - zapytał książę.
- Być może... Wasza Wysokość uzna, że to... głupie -
stwierdziła Melissa - ale przypomniało mi się określenie,
którego często używamy, mówiąc o ludziach zakochanych.
Żartujemy wtedy, że dosięgła ich strzała Amora, ale przecież,
jeśli się głębiej nad tym zastanowić, to trzeba wziąć pod
uwagę, że każda strzała ma grot!
Nagle, jakby poczuła się onieśmielona, odwróciła od
księcia wzrok i mówiła dalej:
- Wygląda na to, że w życiu nie istnieje nic doskonałego i
nawet z miłością trzeba wiązać cierpienie. Tak więc, chociaż
lord Rudolf znalazł miłość swego życia, mając zaledwie
siedemnaście lat, to jednak, w imię tej miłości, musiał wyrzec
się rodziny!
Odczekała chwilę, jakby spodziewając się, że książę coś
powie, a potem ciągnęła dalej:
- Cierpienie nieodłącznie wiązało się także z miłością
moich rodziców. Ponieważ ojciec we wczesnej młodości był
hulaką i libertynem, moja matka, w momencie, gdy się
pobrali, została wydziedziczona przez swego dziadka. Rodzice
kochali się, ale byli bardzo biedni. A zatem nie istnieje nic
doskonałego i jeśli książę dąży do absolutnej doskonałości, to
najprawdopodobniej zbyt dużo Wasza Wysokość oczekuje od
życia!
- Mimo to chyba nie potępia mnie pani - zapytał książę -
za dążenie do doskonałości?
- Nie, jest to coś, za czym wszyscy tęsknimy, mimo że
jest poza zasięgiem naszych możliwości. Gdyby doskonałość
była osiągalna, ziemia stałaby się rajem, a wtedy nie
mielibyśmy się o co spierać, o co walczyć, niczego ani nikogo
nie trzeba by było pokonywać.
- W taki sposób, w jaki próbuje mnie pani właśnie
pokonać?
- Nie, nie próbuję księcia pokonać! - zripostowała
Melissa. - Przedstawiam jedynie u stóp Waszej Wysokości
bardzo uniżoną prośbę i błagam o sprawiedliwy, wyrozumiały
wyrok.
Zapadła cisza.
- Ukazała mi pani nowy aspekt całej sprawy - powiedział
książę powoli.
- I Wasza Wysokość przemyśli wszystko jeszcze raz? -
zapytała Melissa.
- Wygląda na to, że będę musiał - odpowiedział książę -
Mimo to wciąż jestem przekonany, że nie powinienem
zgadzać się na to, by moja bratanica za kilka tygodni
wyjechała do Indii z człowiekiem, o którym nic nie wiem - z
człowiekiem całkowicie pozbawionym atutów, których
należałoby się spodziewać od kandydata do jej ręki.
Po chwili przerwy Melissa powiedziała:
- Wasza Wysokość wciąż patrzy na wszystko z
perspektywy pieniędzy! Cheryl jest bogata, Charles nie.
Dlaczego w takim razie nie wypróbować go? Dlaczego nie
zastrzec sobie, że majątek Cheryl, który przecież i tak znajduje
się w księcia rękach, zostanie zatrzymany dopóty, dopóki
Wasza Wysokość nie przekona się, że Charles jest dobrym
mężem i naprawdę na nią zasługuje? Jeżeli będą ze sobą przez
najbliższych pięćdziesiąt lat, może będzie to dla księcia
wystarczający dowód! Może to w końcu księcia przekona?
W głosie Melissy wyraźnie słychać było wściekłość. Po
chwili jednak dorzuciła szybko:
- Najmocniej przepraszam Waszą Wysokość. Nie
powinnam była tego mówić. To było nieuprzejme - wiem, ale
to wszystko dlatego, że obsesyjne powracanie do pieniędzy
wydaje mi się zupełnie niepotrzebne i całkowicie absurdalne.
Znam Charlesa Saundersa. Naprawdę kocha Cheryl całym
sercem. Kochałby ją, nawet gdyby była dziewczyną od krów i
nie miała ani pensa. Prawdę mówiąc, zawsze bardzo żałował,
że jest od niego bogatsza. Jeśli chodzi o Cheryl, kochałaby
Charlesa nawet gdyby był całkowicie i absolutnie pozbawiony
jakichkolwiek pieniędzy. Tylko właściwie po co ja to
wszystko Waszej Wysokości mówię? Wzięła głęboki wdech.
- Czy... Wasza Wysokość był kiedykolwiek... zakochany?
Przez chwilę książę nie odpowiadał i pomyślała, że nie
uzyska na to pytanie odpowiedzi. W końcu jednak odezwał
się:
- Tak, bardzo dawno temu! I na własnej skórze
przekonałem się, ile jest warte to bezsensowne,
przewartościowane i sentymentalne uczucie. Teraz już wiem,
że jest to jedynie przelotne fizyczne pragnienie posiadania
kogoś drugiego, pragnienie, nad którym rozpływają się pisarze
i artyści, a które w rzeczywistości istnieje jedynie w ich
wyobraźni.
- Nie sądzę, by książę tak to wówczas odczuwał -
powiedziała cicho Melissa. - Nikt nie jest naprawdę
szczęśliwy bez miłości.
Książę spojrzał na nią zdziwiony, a ona ciągnęła:
- Mówi Wasza Wysokość, że kiedyś kochał, a potem
przeżył rozczarowanie. Lecz czy książę naprawdę uważa się
za człowieka szczęśliwego? Ma książę wszystko... wspaniały
pałac... tytuł... majątek... nie sposób tego wszystkiego zliczyć.
A jednak, tak... w głębi duszy... czy przysiągłby książę, że jest
szczęśliwy... naprawdę szczęśliwy, tak jakby był... kochając i
będąc kochanym?
Przez moment myślała, że książę w jakiś sposób ukarze ją
za jej pewność siebie, że powie coś niemiłego, ostrego. On
jednak zapytał:
- Dlaczego sądzi pani, panno Weldon, że nie jestem
szczęśliwy?
- Ponieważ nie wygląda Wasza Wysokość na człowieka
szczęśliwego - odpowiedziała Melissa. - Ponieważ Wasza
Wysokość jest człowiekiem oziębłym i wyniosłym,
powściągliwym i cynicznym. Wiem, że nie powinnam tak
mówić, ale chciałabym, by książę wiedział, co traci.
- Albo mi się wydawało, albo mówiła pani, że jest pani
tchórzem?
- Tak, i nie cofam tego. Prawdę mówiąc bardzo się boję,
że Wasza Wysokość będzie na mnie zły o to, co powiedziałam
- odrzekła Melissa. - Boję się nie tylko ze względu na mnie -
ja przecież mogę stąd po prostu wyjechać - lecz przede
wszystkim ze względu na Cheryl.
Książę nic nie odpowiedział, więc po chwili wstała.
- Być może powiedziałam za dużo - stwierdziła. - Miałam
zamiar zachować się zupełnie inaczej. Jeżeli zrobiłam
cokolwiek, co mogłoby jeszcze bardziej zwiększyć
uprzedzenie Waszej Wysokości do Charlesa, proszę
zapomnieć o mej impertynencji.
- Zdawało mi się, że prosiła pani, bym przemyślał
wszystko jeszcze raz - odpowiedział książę.
- A zrobi to Wasza Wysokość... „bez żadnych
uprzedzeń"?
Powoli wstał. Ponieważ był od niej dużo wyższy, musiała
teraz patrzyć na niego do góry, odchyliła więc głowę lekko do
tyłu.
- Może pani powiedzieć swej protegowanej, panno
Weldon - powiedział książę wolno - że porozmawiam z jej
ukochanym. Potem, być może, rozważę całą sytuację pod
innym kątem - pod kątem, który mi pani tutaj zaprezentowała.
- Naprawdę Wasza Wysokość? - zapytała Melissa, nie
posiadając się z radości. - Czy rzeczywiście Wasza Wysokość
to zrobi?
- Nie mówiłbym tego, gdybym nie miał takiego zamiaru -
odpowiedział książę - ale niczego nie obiecuję. Chcę poznać
tego młodego człowieka, który zasłużył sobie na tak żarliwą
obronę tak wytrawnego adwokata.
- Och, dziękuję! - zawołała Melissa. - Bardzo, bardzo
dziękuję!
Zawahała się na chwilę, po czym zapytała:
- Czy wybaczy mi... Wasza Wysokość, że byłam tak...
szczera?
- Było to dla mnie zupełnie nowe przeżycie, a właściwie,
prawdę mówiąc, było to coś, co nie zdarzyło mi się od wielu
lat - stwierdził książę.
Melissa spojrzała na niego niepewnie, nie bardzo
rozumiejąc, co ma na myśli. Po chwili książę dodał:
- Muszę pochwalić moją bratanicę za zaangażowanie tak
wspaniałego obrońcy. Mimo że sam jestem prezesem sądu -
jestem doprawdy pod głębokim wrażeniem wygłoszonej przez
panią mowy!
Jakaś nutka, brzmiąca w jego głosie, podpowiedziała
Melissie, że trochę się z niej naigrawa.
- Czy mogę powiedzieć Cheryl, że będziemy dzisiaj jadły
kolację z Waszą Wysokością? - zapytała.
- Czekam z ogromną niecierpliwością. Melissa złożyła
głęboki ukłon. Kiedy wstała, zdała sobie sprawę, że książę
bacznie ją
obserwuje, dlatego, wychodząc z salonu, czuła się
ogromnie skrępowana. Potem, tak szybko jak tylko mogła,
pobiegła korytarzem, a później schodami w górę, by poszukać
Cheryl.
Gdy Cheryl zeszła na kolację, była bardzo opanowana.
Miała jeszcze delikatnie podpuchnięte oczy, mimo to
próbowała się nawet uśmiechać.
Melissa miała wrażenie, że książę bardzo stara się być
miły. W ogóle nie wspominał o Charlesie, ani o dramacie,
który rozegrał się poprzedniej nocy, natomiast w bardzo
ciekawy sposób opowiadał o otwarciu ratusza w Melchester i
o tym, co chciałby następnego dnia pokazać bratanicy na
terenie posiadłości.
- W ostatnich latach wprowadziłem wiele innowacji -
powiedział. - Za życia mego ojca niemalże wszystko
wyglądało tak samo, jak przed kilkoma wiekami. Pragnę iść z
postępem - chcę wprowadzić do rolnictwa nowe narzędzia,
chcę wybudować więcej chat, założyć więcej wsi i
unowocześnić już istniejące.
Melissa zorientowała się, że Cheryl myśli tylko o
Charlesie i że trudno jej się skupić na jakimkolwiek innym
temacie.
Ponieważ chciała podtrzymać dobry nastrój księcia i
oszczędzić Cheryl daremnych wysiłków, mówiła dużo więcej
niż poprzedniego wieczoru. Dopytywała się o historię pałacu,
a książę, dużo barwniej niż ochmistrzyni, opowiedział jej o
ucieczce księcia Karola.
Okazało się, że żołnierze Cromwella biegli za nim
głównymi schodami, udało mu się jednak zgubić ich i ukryć
się w katakumbach. Poczekał, aż zrobiło się ciemno,
wyczołgał się tajnym przejściem, a potem uciekł przez park.
Po kolacji Melissa i Cheryl tylko przez chwilę
towarzyszyły księciu w salonie.
Widać było, że Cheryl po wielogodzinnym płaczu jest
bardzo zmęczona, a i Melissa, która poprzedniej nocy spała
zaledwie kilka godzin, zauważyła, że oczy jej się kleją, a
głowa opada ze znużenia.
- Sądzę, że powinnyście iść spać - powiedział książę. -
Nic tak nie wyczerpuje, jak ciężkie przeżycia.
Właściwie stwierdzenie to było dość cyniczne,
powiedziane jednak zostało w miły sposób i widać było, że
książę nie ma zamiaru z nikogo szydzić.
Cheryl złożyła głęboki ukłon i powiedziała:
- Dziękuję, stryju Sergiuszu, że obiecałeś porozmawiać z
Charlesem. Jestem pewna, że pojawi się tu jutro.
- W takim razie rano możemy się spodziewać listu lub
bileciku, zapowiadającego jego przyjazd - stwierdził cicho
książę.
Cheryl podeszła do drzwi. Melissa ukłoniła się, a potem
dotknęła dłonią ramienia księcia.
- Dziękuję - powiedziała cicho. - Dziękuję bardziej niż
umiem to wyrazić.
Mówiąc to, spojrzała na księcia i wydawało jej się, że w
jego oczach pojawiło się coś dziwnego.
Nie wiedziała, co to jest. Po prostu odniosła wrażenie, że
chciał ją o coś zapytać, że starał się zaglądnąć w głąb jej
duszy, nie miała jednak pojęcia, czego tam szukał.
Potem pomyślała, że to wszystko złudzenie, bo przecież
tak naprawdę jest zimny i wyniosły, jak zawsze.
Kiedy powiedziała Cheryl „dobranoc", nie było już łez ani
rozpaczy, którym Melissa musiała stawić czoło poprzedniej
nocy, kiedy to Cheryl na zmianę złorzeczyła księciu, to znów
zastanawiała się, jak uprzedzić Charlesa.
Teraz Cheryl była święcie przekonana, że Charlesowi uda
się uzyskać od księcia zgodę na ich ślub i że razem popłyną do
Indii.
Prawdę mówiąc, Melissa nie była tego wcale taka bardzo
pewna, ale była szczęśliwa, że rozpacz Cheryl została już
zażegnana. W końcu pocałowała ją i poszła do swego pokoju.
Powiedziała pokojówce, że nie musi czuwać, rozebrała się
i wskoczyła do łóżka. Zasnęła natychmiast, gdy tylko
przyłożyła głowę do poduszki.
Po kilku godzinach nagle się obudziła. Wydawało jej się,
że Cheryl ją woła.
Zaświeciła świecę stojącą obok łóżka, zarzuciła szyty
przez siebie, muślinowy szlafrok i otworzyła drzwi łączące jej
sypialnię z sypialnią Cheryl. Nasłuchiwała przez dobrą chwilę,
lecz wszystko wskazywało na to, że Cheryl mocno śpi.
Po cichutku zamknęła z powrotem drzwi i podeszła do
łóżka.
W pokoju było bardzo duszno. Nagle przypomniała sobie,
że, kładąc się do łóżka, była bardzo zmęczona i w związku z
tym nie pootwierała okien. W domu zawsze, nawet zimą,
spała przy szeroko otwartych oknach.
Odsunęła kotarę i otworzyła jedno skrzydło. Gdy to
zrobiła, wyjrzała na zewnątrz i głęboko wciągnęła powietrze.
Była piękna, gwiaździsta noc, a po niebie sunął blady
księżyc w nowiu. Fontanny były wyłączone, ale woda w ich
basenach lśniła srebrzyście, odbijając blask księżyca.
Jest uroczo, pomyślała Melissa.
Nagle
dostrzegła
jakieś
delikatne
poruszenie.
Zaciekawiona wychyliła się bardziej, żeby zobaczyć, co to.
Początkowo myślała, że to para zwierząt i zaczęła się
zastanawiać, czy to możliwe, by zdołały się tu przedostać
jelenie z parku. Zdawała sobie świetnie sprawę, jak ogromne
szkody mogą wyrządzić na trawnikach i wśród kwiatów.
Potem zauważyła jednak, że to nie jelenie, lecz mężczyźni.
Przyglądała im się zaskoczona, dochodząc do wniosku, że
pomyliła ich ze zwierzętami, ponieważ przekradają się wśród
kwietników i krzewów zgięci wpół.
Po chwili zbliżyli się do budynku. Przeszli przez taras i
stanęli blisko ściany, spoglądając w górę.,
Melissie przyszło na myśl, że może w pałacu wybuchł
pożar. Być może ludzie ci próbują uratować kogoś
uwięzionego na wyższym piętrze albo na dachu.
Nagle zdała sobie sprawę, że obaj mężczyźni spoglądają
na okna sypialni księcia. Spojrzała w dół i zauważyła, że już
nie stoją na tarasie ani nie patrzą ku górze, natomiast jeden z
nich zaczyna się wspinać po ścianie pałacu.
W tym momencie, jak grom z jasnego nieba, poraziła ją
pewna myśl - wiedziała już, kim był łysy służący z kariolki
Gervaisa Byrama.
Był to ten sam mężczyzna, który w zajeździe „Pod
czmychającym lisem" dopytywał o człowieka pracującego
przy budowie i remoncie wież kościelnych!
Rozdział 5
Melissa wyszła z sypialni i zaczęła biec korytarzem.
Nagle zdała sobie sprawę, że Gervais Byram zaplanował
wszystko jeszcze przed wczorajszą rozmową z księciem. To
dlatego łysy służący spacerował wokół pałacu, w czasie gdy
Gervais był u księcia. To dlatego ten sam służący prosił
mężczyznę o siwych włosach i ciemnych brwiach, by znalazł
mu człowieka, pracującego przy budowie i remoncie wież
kościelnych.
Teraz już w pełni rozumiała szyderstwo, brzmiące w
głosie Gervaisa, gdy mówił księciu, że długość jego życia
„leży w rękach bogów". W rzeczywistości Gervais, mówiąc te
słowa, uważał, że wszystko zależy od tego, jak szybko uda mu
się zorganizować spisek, mający na celu zamordowanie
księcia.
Biegła szybko korytarzem, a poły białego, muślinowego
szlafroka, który miała na sobie, trzepotały wokół niej jak
skrzydła.
Korytarz był niemal zupełnie ciemny, ponieważ w każdym
z wieloramiennych lichtarzy zostawiono tylko jedną płonącą
świecę.
Zbliżając się do sypialni księcia pomyślała gorączkowo,
że tak jak nie było czasu na wezwanie służby ani straży
pałacowej, która z pewnością patroluje budynek, tak samo i
teraz nie ma czasu na pukanie. Jeżeli człowiek, mający zamiar
zamordować księcia, szybko wspina się po ścianie, mógł ją już
wyprzedzić i może znajdować się w książęcej sypialni.
Poczucie zagrożenia sprawiło, że bez ceremonii otworzyła
drzwi.
Ogromny pokój spowijała ciemność, tylko nieznacznie
rozjaśniana dzięki temu, że książę rozsunął zasłony na jednym
z okien i otworzył szeroko całą kwaterę.
W nikłym świetle gwiazd i przy słabym blasku księżyca
dostrzegła kontur ogromnego łoża z baldachimem.
Bez chwili zastanowienia, bezszelestnie podeszła do
niego. Kiedy stąpała po grubym dywanie, jej pantofle na
płaskim obcasie nie robiły najmniejszego hałasu.
Dopiero gdy stanęła przy łożu, zorientowała się, że brak
jej tchu, by cokolwiek powiedzieć. Próbowała wymamrotać
szeptem:
- Wasza... Wysokość!
Ponieważ jednak nie było żadnej odpowiedzi, zdała sobie
sprawę, że jej głos jest niemal niesłyszalny, w związku z tym
pochyliła się do przodu i położyła dłoń w miejscu, gdzie jak
przypuszczała, powinny znajdować się plecy księcia, po czym
wyszeptała:
- Wasza Wysokość!
Książę poderwał się gwałtownie.
- Co się dzieje? - zapytał.
- Ciiii...! - odpowiedziała Melissa szeptem. - Jakiś
mężczyzna wspina się po ścianie pałacu. Podejrzewam, że ma
zamiar zabić Waszą Wysokość!
Książę usiadł. Przez chwilę wydawało się, że patrzy na nią
w ciemności. Potem szybko wstał i wziął z krzesła jedwabny
szlafrok.
Gdy zawiązywał pasek, słabe światło rozświetlające pokój
nagle zniknęło i Melissa drgnęła przerażona, zorientowawszy
się, że mężczyzna wspinający się po ścianie pałacu, właśnie
dotarł do okna.
Trzymając się rękami framugi, podciągnął się w górę, by
przełożyć nogi przez parapet i wejść do środka. W tym
momencie jego ciało całkowicie wypełniło otwór okienny.
Jego twarz była niewidoczna, a ponieważ zasłonił sobą
całe światło dochodzące z zewnątrz, wydawał się ciemny i
niezwykle groźny. Było również coś przerażającego w fakcie,
że zbliżył się bardzo cicho, nie robiąc najmniejszego hałasu -
tak cicho, że w ogóle go nie słyszeli.
Melissa stała sparaliżowana, natomiast książę zaczaj
działać.
Ruszył do przodu tak szybko, że znajdujący się w oknie
napastnik
nawet
nie podejrzewał
zbliżającego
się
niebezpieczeństwa, książę podszedł do niego i w mgnieniu
oka jego ręka wystrzeliła do przodu, zadając jeden, straszliwy
cios. Uderzenie trafiło intruza prosto w klatkę piersiową. Dał
się słyszeć dziwny dźwięk, przypominający chrząknięcie
zwierzęcia, po czym napastnik puścił framugę i runął do tyłu.
Jeszcze przed chwilą był w oknie, a już w następnej
sekundzie zniknął z pola widzenia. Rozległ się chrapliwy
krzyk, po nim drugi, a w końcu zaległa śmiertelna cisza.
Książę odwrócił się od okna, podszedł do łóżka i zapalił
świecę.
Potem popatrzył na Melissę, stojącą po drugiej stronie
ogromnego łoża z baldachimem. Obie ręce przyciskała mocno
do piersi, jakby chciała powstrzymać łomot serca.
- Musi pani stąd iść - powiedział książę spokojnie. - Nikt
nie może się dowiedzieć, że przyszła pani mnie ostrzec.
- Czy... on... nie żyje? - wyjąkała Melissa.
- Sądzę, że tak - odpowiedział książę. - Tu jest bardzo
wysoko.
Jego głos był całkiem spokojny. Melissa wzięła głęboki
wdech i z ogromny wysiłkiem ruszyła w kierunku drzwi,
jednak książę wyprzedził ją i znalazł się przy nich, zanim
jeszcze zdołała do nich dotrzeć.
Spojrzała na niego. Długi szlafrok dodawał mu wzrostu, w
związku z tym wyglądał niezwykle władczo, jednak przy
migotliwym blasku świecy trudno było dostrzec wyraz jego
twarzy.
- Dziękuję - powiedział spokojnie. - Jutro rano proszę
pamiętać, że o niczym pani nie wie.
- Na pewno... nie zapomnę - próbowała odpowiedzieć
Melissa.
Przeszła obok księcia, wyszła na korytarz i usłyszała, że
drzwi się za nią zamykają. Potem pobiegła do swej sypialni,
starając się pokonać długą drogę równie szybko jak
poprzednio.
Kiedy dotarła na miejsce, podeszła do okna i spojrzała w
dół.
Księżyc właśnie schował się za chmurę i prawie nic nie
było widać. Po chwili intensywnego wpatrywania się, była
niemal pewna, że na tarasie, pod oknem księcia, dostrzega
ciemny kształt, przypominający orła z rozpostartymi
skrzydłami. Po drugim mężczyźnie nie było nigdzie ani śladu.
Melissa zdecydowanym ruchem zasunęła story i położyła
się do łóżka. Wiedziała, że tego właśnie oczekiwał od niej
książę. Z całą pewnością to dla jej dobra nie chciał, by
ktokolwiek dowiedział się, że była w jego sypialni i ostrzegła
go.
Trudno byłoby podać przekonujące wyjaśnienie, jak to się
stało, że przypadkowo wyglądnęła przez okno i dostrzegła
dwóch mężczyzn, spoglądających w okna sypialni księcia. A
skoro już ich zobaczyła, dlaczego po prostu nie zawołała
straży pałacowej.
Melissa tak wiele rzeczy chciała jeszcze przemyśleć.
Mimo to ponownie zasnęła i obudziła się dopiero wtedy, gdy
pokojówka rozsunęła story.
Melissa usiadła na łóżku i aż ją korciło, żeby spróbować
się dowiedzieć, czy w nocy nie wydarzyło się coś
niezwykłego. Na szczęście pokojówka, która opiekowała się
nią i Cheryl, była młodą, gadatliwą kobietą i, chociaż nikt jej o
nic nie pytał, sama zaczęła mówić, najwyraźniej bardzo
podniecona:
- Czy panienka uwierzy, że jakiś złodziej próbował w
nocy okraść Jego Wysokość?
- Złodziej? - wykrzyknęła Melissa.
- Tak, naprawdę panienko! Wspinał się po ścianie pałacu,
poniżej sypialni Jego Wysokości. Majordomus mówi, że ten
łotr musiał doskonale wiedzieć, który to pokój.
- No i co się stało? - dopytywała Melissa.
- Najwidoczniej noga osunęła mu się na jakimś gzymsie,
panienko, ponieważ rano znaleźli go martwego na tarasie. Na
szczęście nie zdążył niczego ukraść.
Pokojówka zostawiła Melissę i poszła opowiedzieć tę
samą historię Cheryl.
Cały spisek został nieźle zorganizowany, pomyślała
Melissa. Służący Gervaisa wynajął człowieka pracującego
przy budowie wież kościelnych. Zrobił to za pośrednictwem
wyglądającego na łotra mężczyzny o siwych włosach i
ciemnych brwiach. Wynajęty człowiek miał wdrapać się do
sypialni księcia, zamordować go i ukraść kilka wartościowych
drobiazgów, znajdujących się w pokoju.
Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, morderca
przepadłby bez wieści, Gervais zostałby następnym księciem
Aldwick i żaden, nawet najmniejszy ślad nie wskazywałby na
to, że to właśnie on był inicjatorem morderstwa.
Cheryl z dużym zainteresowaniem wysłuchała opowieści
o tym, co zdarzyło się w nocy. Podobnie jak pokojówka, za
ogromne szczęście uznała fakt, że złodziejowi na gzymsie
osunęła się noga i, spadając, zabił się, zanim zdołał wyrządzić
komuś jakąkolwiek krzywdę.
Lecz kiedy pokojówka wyszła, Cheryl spojrzała na
Melissę i powiedziała powoli:
- Gdyby stryj Sergiusz został zamordowany, nie byłby w
stanie powstrzymać mnie od ślubu z Charlesem!
- Jak możesz mówić coś takiego? - zawołała Melissa. - Na
pewno nie życzysz stryjowi śmierci w takich okolicznościach!
Cheryl uśmiechnęła się figlarnie.
- Oczywiście, nie byłabym w stanie zabić go własnymi
rękami - powiedziała. - Mimo to musisz zgodzić się, Melisso,
że w mojej konkretnej sytuacji taka tragedia byłaby mi bardzo
na rękę.
Melissa była ciekawa, co powiedziałaby Cheryl, gdyby
wiedziała, że książę żyje tylko i wyłącznie dzięki niej.
Zeszły schodami na dół, a ponieważ nie znalazły tam
księcia, Melissa zaproponowała, by zwiedziły oranżerie, w
których hodowano rzadko spotykane i egzotyczne rośliny,
podobne do tych, które książę regent kolekcjonuje w cieplarni
w Carlton House.
To, co zobaczyły nie sprawiło Melissie zawodu.
Nigdy w życiu nie widziała tylu, kwitnących naraz,
różnokolorowych goździków zebranych w jednym miejscu. W
innych pawilonach rosły, specjalnie uszlachetniane przez
księcia, lilie, kamelie, gardenie i orchidee.
- Jego Wysokość jest ekspertem, jeśli chodzi o orchidee -
powiedział ogrodnik. - Gdy dawniej w pałacu odbywały się
huczne przyjęcia, właśnie orchideami dekorowano cały stół.
Obecnie, niestety, zdarza się to niezwykle rzadko.
- Uwielbiam białe orchidee - powiedziała Cheryl. -
Chciałabym iść do ślubu z bukietem białych orchidei.
Mówiąc to, spojrzała na Melissę i obie równocześnie
pomyślały o tym samym.
- Mam nadzieję, panienko, że gdy przyjdzie na to czas,
będę miał zaszczyt dostarczyć najwspanialszy bukiet orchidei,
jaki kiedykolwiek miała panna młoda - powiedział ogrodnik.
- Dziękuję - odrzekła Cheryl.
Gdy opuściły pawilon z orchideami, powiedziała cicho:
- Wracajmy, Melisso. Dowiedziałam się, że listonosz
przynosi tutaj listy tuż przed dwunastą, może zatem przyszła
już jakaś wiadomość od Charlesa.
Przeszły przez trawnik i chciały wrócić do pałacu
drzwiami ogrodowymi. Stojący przy nich lokaj otworzył je
dziewczętom, a gdy tylko weszły do środka, powiedział do
Cheryl:
- Proszę wybaczyć, panienko, ale Jego Wysokość czeka
na panią w swym prywatnym salonie. Bardzo prosił, żeby
przyszła tam pani natychmiast po powrocie z oranżerii.
- Zechcesz nam wskazać drogę? - zapytała Cheryl.
- Może byłoby lepiej, gdybyś porozmawiała z księciem
sama, na osobności? - zapytała Melissa cichutko, gdy lokaj
wysunął się do przodu.
- Nie, jestem pewna, że nie! - odpowiedziała Cheryl. -
Musisz koniecznie iść ze mną. Wiesz dobrze, że okropnie boję
się stryja Sergiusza, a może właśnie chce mi powiedzieć coś
niemiłego.
Gdy weszły do salonu, zauważyły, że książę nie jest sam.
Cheryl zamarła na chwilę w bezruchu, a potem krzyknęła ze
szczęścia i podbiegła do przodu.
- Charles! Charles! - wołała. - Tak się modliłam, żebyś
przyjechał!
Przytuliła się do niego, a Charles objął ją ramieniem.
Spojrzał przy tym na księcia z rozbrajającym, chłopięcym
uśmiechem, jakby chciał prosić o wybaczenie.
Melissa z lekkim niepokojem patrzyła to na jednego, to na
drugiego z nich. Jak wyglądała rozmowa, zanim przyszły?
Czy książę wysłuchał prośby Charlesa o zgodę na poślubienie
Cheryl przed wyjazdem do Indii? Miała nadzieję, że tak.
- Charles, rozmawiałeś ze stryjem Sergiuszem? -
dopytywała natarczywie Cheryl. - Wyjaśniłeś mu wszystko?
Obiecał, że cię wysłucha. Obawiam się jednak, że on nie jest
w stanie zrozumieć, jak bardzo się kochamy.
- Możesz być spokojna, Cheryl, w tej materii kapitan
Saunders wykazał się niezwykłą elokwencją - powiedział
oschle książę.
Cheryl spojrzała na swego stryja po raz pierwszy od
momentu, kiedy weszła do salonu.
- Czy wyjaśnił, stryju Sergiuszu, że musimy wziąć ślub? -
zapytała niespokojnie. - Nie pozwolę, by wyjechał beze mnie!
Melissie wydawało się, że wszyscy troje wstrzymali na
chwilę oddech, czekając na odpowiedź księcia.
- Zapewniam cię, Cheryl, że z najwyższą uwagą
wysłuchałem argumentów kapitana Saundersa. Jeśli jednak
wolno mi to powiedzieć, nie były one aż tak słuszne, jak
argumenty panny Weldon.
Mówiąc to, książę spojrzał na Melissę, która w tym
momencie poczuła, że się rumieni.
- Stryju Sergiuszu... czy mam... powiedzieć... jak bardzo...
go kocham? - dopytywała wyraźnie zdenerwowana Cheryl.
- Myślę, że skoro właśnie przed chwilą przyjechał twój
narzeczony - odpowiedział książę - to byłoby chyba bardziej
naturalne, gdybyś powiedziała to wszystko raczej jemu, a nie
mnie.
Cheryl przez dłuższą chwilę nie zorientowała się, jak
doniosłe znaczenie miały słowa księcia. Zrozumiał to
natomiast Charles i radość rozpromieniła jego twarz, gdy
dopytywał:
- Czy to znaczy, że Wasza Wysokość naprawdę się
zgadza?
- Już powiedziałem, kapitanie Saunders, że był pan
niezwykle elokwentny i jeśli o mnie chodzi, bardzo
przekonujący.
- To znaczy - pytała zdezorientowana Cheryl, patrząc to
na jednego, to na drugiego - to znaczy... że zgadzasz się...
żeby Charles... został moim mężem?
- Po prostu wolę, żebyś zrobiła to jak Pan Bóg przykazał -
odparł książę. - Nie chcę, byś uciekała w tym celu do Irlandii,
rujnując przy okazji tak obiecującą karierę wojskową.
- Och, stryju Sergiuszu! - w głosie Cheryl słychać było
bezgraniczną wdzięczność. Odwróciła się i bez chwili
zastanowienia zarzuciła księciu ręce na szyję.
Melissie, obserwującej całą sytuację z boku, wydawało
się, że w pierwszym momencie książę zamarł w bezruchu,
jakby taka demonstracja uczuć była mu zupełnie obca. Potem
jednak pochylił głowę, by Cheryl mogła pocałować go w
policzek i na moment objął ją ramieniem.
- I możemy wziąć ślub przed wyjazdem Charlesa? -
zapytała Cheryl.
- Pod warunkiem, że będzie to bardzo cicha ceremonia -
odrzekł książę - ponieważ, nie wiem, Cheryl, czy pamiętasz,
ale wciąż jeszcze jesteś w żałobie. Normalny ślub musiałby
poczekać, aż ją zrzucisz.
- Papa zawsze mówił, że nienawidzi żałoby -
odpowiedziała Cheryl. - Ale i tak, prawdę mówiąc, nie
mieliśmy najmniejszego zamiaru wyprawiać hucznego
weseliska.
- Weźmiecie ślub tutaj - powiedział książę stanowczo - i
będzie to bardzo skromna uroczystość.
- Nie sprzeciwiałabym się, nawet gdybyś chciał, żeby
nasz ślub odbył się na księżycu. Najważniejsze, że możemy go
wziąć - stwierdziła Cheryl z entuzjazmem. - Och, stryju
Sergiuszu! Jak mam ci dziękować? Jesteś kochany! Dzięki
tobie jestem tak bardzo, bardzo szczęśliwa!
Uwolniła się z ramion księcia i wróciła do Charlesa.
- Prawda, że to cudownie, Charles? - zapytała.
- Jesteśmy rzeczywiście niezmiernie wdzięczni, Wasza
Wysokość - stwierdził Charles.
- A teraz przypuszczam, że macie sobie dużo do
powiedzenia - odpowiedział książę. - W błękitnym saloniku
znajdziecie coś pokrzepiającego. Sądzę natomiast, że o
sprawach związanych ze ślubem możemy porozmawiać już
przy lunchu.
Książę spojrzał na Melissę.
- No więc, panno Weldon - spytał - jest pani
usatysfakcjonowana?
- Jakże mogłabym powiedzieć, że nie? - zapytała Melissa.
- Uszczęśliwił książę dwoje ludzi.
- Był to również doskonały sposób na wyrażenie pani
mojej wdzięczności - odpowiedział książę.
- Czy to właśnie z tego względu Wasza Wysokość zgodził
się na ich ślub? - dopytywała się Melissa z zaciekawieniem.
- Chyba zdaje sobie pani sprawę - odrzekł książę - że
gdybym nie zrobił tego dla pani, i tak by się pobrali, wcale nie
czekając na moje błogosławieństwo.
Tak właśnie utrzymywała Cheryl, mimo to Melissa nie
spodziewała się, że takie właśnie uzasadnienie usłyszy z ust
księcia.
- Ten człowiek, wchodząc przez okno, mógł księcia
obudzić - powiedziała Melissa cicho.
- Bardzo wątpię - odparł książę. - A teraz proszę mi
powiedzieć, skąd pani wiedziała, że on wspina się właśnie do
mojej sypialni.
- Widziałam go - wyjaśniła Melissa. - W moim pokoju w
nocy zrobiło się bardzo duszno, dlatego otworzyłam okno, a
wówczas zauważyłam na zewnątrz dwóch mężczyzn.
- I od razu przyszło pani na myśl, że jeden z nich ma
zamiar mnie zabić?
Melissa przez chwilę milczała, a potem powiedziała:
- Kiedy byłyśmy „Pod czmychającym lisem", przez
przypadek podsłuchałam służącego Gervaisa Byrama. W
jadalni rozmawiał z jakimś człowiekiem i powiedział mu, że
szuka robotnika pracującego przy budowie i remoncie wież
kościelnych. Myślałam wówczas, że mają zamiar remontować
jakiś kościół i nie zastanawiałam się nad tym dopóki...
Potem wyjaśniła, że z okna poczekalni obserwowała konie
Gervaisa i że jego służący, biegnąc za jadącą już kariolką,
zgubił kapelusz.
- To znaczy, że kiedy rozmawiałem z Gervaisem, była
pani w pokoju obok - zauważył książę.
Melissa, czując wyrzuty sumienia, że była mimowolnym
słuchaczem tej rozmowy, zarumieniła się ze wstydu. Książę,
widząc to, dodał:
- Przypuszczam, że przypadkowo słyszała pani również,
co mu powiedziałem. Widocznie drzwi łączące oba pokoje
były uchylone.
- Nie miałam zamiaru podsłuchiwać - odrzekła Melissa -
ale gdy już usłyszałam, co mówił, czułam, że w jego słowach
kryje się jakaś groźba. Być może właśnie dlatego, gdy
zobaczyłam mężczyznę wspinającego się po ścianie pałacu
poniżej sypialni Waszej Wysokości, byłam pewna, że ma on
zamiar księcia zabić.
-
Inna kobieta z pewnością by się wahała.
Najprawdopodobniej bałaby się przyjść do mojego pokoju i
wyrwać mnie ze snu - stwierdził książę.
Mówił cicho, zupełnie jakby rozmawiał sam ze sobą.
- Ja obawiałam się tylko, że nie zdążę - odpowiedziała
Melissa.
- Podobnie jak Cheryl, mogę jedynie powiedzieć
„dziękuję"!
- Przecież mi już książę podziękował - odparła Melissa. -
W rezultacie to ja jestem niezmiernie wdzięczna Waszej
Wysokości za to, że Cheryl jest taka szczęśliwa.
Ku jej ogromnemu zaskoczeniu, książę podszedł i ujął jej
dłoń. Przez chwilę trzymał ją, a potem podniósł do ust.
- Zawdzięczam pani życie - powiedział - a to zupełnie co
innego.
Jego wargi musnęły jej dłoń i w tym momencie owładnęło
nią dziwne uczucie, którego nigdy wcześniej nie
doświadczyła.
Po chwili puścił jej rękę i ze zwykłym sobie, cynicznym i
wyniosłym wyrazem twarzy powiedział oschle:
- Niestety, podejrzewam, że przy lunchu będziemy
musieli wysłuchiwać nie kończących się pochwał tego
zwodniczego uczucia, które pani i Cheryl wychwalacie wciąż
z takim zapałem.
W ciągu kilku następnych dni Melissa nie była w stanie
wygospodarować dla siebie ani minuty.
Zanim Charles wyjechał z Aldwick, obaj z księciem
postanowili, że ślub odbędzie się za cztery dni.
Dzięki temu Cheryl i Charles zyskiwali cały tydzień na
skrócony miesiąc miodowy. Potem Charles będzie musiał
wrócić do koszar i wraz z pułkiem zaokrętować się przed
wypłynięciem do Indii.
- Wiesz, Cheryl, może dobrze by było, gdybyś poczytała
książki o Indiach - zasugerowała Melissa. - Wówczas
dowiedziałabyś się czegoś o tym kraju, zanim tam dopłyniesz.
- Charles powie mi wszystko, co chcę wiedzieć - zawołała
Cheryl.
Melissa uśmiechnęła się. Przyszło jej na myśl, że Cheryl
będzie idealną żoną. Zawsze będzie uważała, że mąż wszystko
wie najlepiej i z całą pewnością nigdy nie przyjdzie jej nawet
do głowy, by się z nim sprzeczać.
Zastanawiała się, czy ona sama będzie kiedykolwiek aż
tak uległa. Po chwili doszła do wniosku, że wówczas mąż
znudziłby się nią bardzo szybko.
Zauważyła, że ogromną przyjemność sprawiają jej
potyczki słowne, staczane z księciem za każdym razem, gdy
się spotkają. Podczas gdy Cheryl bez przerwy myślała o
Charlesie lub zastanawiała się, czego jeszcze brakuje w jej
wyprawie ślubnej, Melissa wyzywała Jego Wysokość na
pojedynek, w którym bronią były słowa i argumenty.
Sprawiało jej to satysfakcję, jakiej dotychczas nie znała.
Od chwili, gdy uratowała mu życie, przestała się już go
tak bardzo bać.
Zauważyła, że jest niezmiernie inteligentny i posiada
ogromną wiedzę o świecie, wiedzę, z którą nie była w stanie
współzawodniczyć. Dotrzymywała mu natomiast kroku, gdy
prowadzili dyskusje teoretyczne i rozważali pojęcia
abstrakcyjne.
Zafascynowana słuchała jego opowieści o bohaterskich
czynach jego przodków. Dowiedziała się, że i on sam z
wielkim męstwem brał udział w wojnie z Napoleonem, a w
uznaniu zasług został nawet udekorowany medalem.
- Czy od czasu do czasu nie marzy Wasza Wysokość o
powrocie do swego pułku? - zapytała po skończonej kolacji.
- Prawdę mówiąc, nawet zazdroszczę Charlesowi -
powiedział. - Chciałbym znów mieć tyle lat, co on, móc
wyjechać do Indii, zwalczać tubylców, wzniecających
powstania i pokonywać nieprzyjazne szczepy, żyjące na
granicy północno - wschodniej.
- Dlaczego tak jest, że wszyscy mężczyźni tak lubią
wojnę - westchnęła Melissa - podczas gdy wszystkie kobiety
jej nienawidzą?
- To dlatego, że mają tak dużo do stracenia - powiedziała
Cheryl, włączając się niespodziewanie do rozmowy. - Gdyby
Charles zginął, moje życie przestałoby mieć jakikolwiek sens.
Lekko westchnęła.
- Natomiast gdybym to ja umarła, Charles miałby jeszcze
swój pułk.
- Myślę, że Cheryl bardzo zgrabnie ujęła różnicę między
kobietami i mężczyznami - powiedziała Melissa do księcia.
- Cheryl może tak na to patrzeć, ponieważ, jak
nieustannie mi pani powtarza, jest zakochana po uszy. A co z
nami, panno Weldon, z panią i ze mną? Obydwoje jesteśmy
ludźmi samotnymi, jaki zatem sens ma nasze życie?
- Książę bez wątpienia jest sam sobie winien -
odpowiedziała Melissa.
- Czyżby sugerowała pani, że nie powinienem czekać, aż
dosięgnie mnie strzała Amora? - zapytał książę ironicznie.
Przerwał na chwilę, po czym dodał:
- Mogę panią zapewnić, panno Weldon, że jestem już za
stary, by dać się nabrać na te opowiastki, na które tak bardzo
podatni są ludzie młodzi.
- Niech książę nie kusi losu! - powiedziała Melissa
ostrzegawczo, z figlarnym błyskiem w oczach. - W pałacu aż
roi się od amorków - wyglądają niemal z każdej rzeźby, z
każdego obrazu i zdobienia. Proszę uważać, by któryś z nich
nie napiął łuku i nie wypuścił strzały w kierunku księcia!
- Już powiedziałem, że jestem za stary na te głupstwa -
odparł książę.
- A ja już księciu mówiłam, że, jeśli chodzi o miłość,
wiek nie ma żadnego znaczenia - odpowiedziała Melissa. -
Afrodyta w ogóle nie zwraca uwagi na to, czy ktoś ma
siedemnaście czy siedemdziesiąt lat!
- Nie bardzo rozumiem, o czym oboje rozmawiacie -
wtrąciła się Cheryl - ale Melissa ma świętą rację, mówiąc, że
miłość jest wiecznie młoda. Pamiętam, że mama powiedziała
mi na krótko przed śmiercią: Kocham twego ojca, Cheryl,
kocham go teraz jeszcze bardziej niż wówczas, gdy, mając
zaledwie siedemnaście lat, uciekłam z nim.
- To chyba było wspaniałe przeżycie, mamusiu? -
zapytałam.
- Tak, rzeczywiście wspaniałe - odpowiedziała. - Ale
teraz, gdy jestem starsza, wiem, że nasza miłość daje nam
dużo więcej zadowolenia i spokoju.
- Proszę, oto odpowiedź na pytanie Waszej Wysokości -
powiedziała Melissa.
- Zadowolenie i spokój - powtórzył książę. - No tak, to
już jest przynajmniej coś, do czego można tęsknić, będąc w
moim wieku. Ale to i tak nigdy mi się nie zdarzy!
Wstając od stołu, Melissa powiedziała pełnym
dramatyzmu głosem:
- Cicho! Słyszę właśnie brzęk cięciwy i świst strzały
skierowanej prosto w serce Waszej Wysokości!
- Chyba wszyscy jesteśmy obdarzeni zbyt dużą
wyobraźnią - stwierdził książę. - Myślę, że lepiej będzie, jeśli
pouzgadniam z Cheryl sprawy związane z podróżą poślubną.
Każdego dnia wcześnie rano Melissa i Cheryl brały jeden
z powozów księcia i wyruszały nim do Melchester lub Derby.
Potem niemal przez cały dzień biegały po sklepach w
poszukiwaniu rzeczy, które, zdaniem Cheryl, na pewno będą
jej potrzebne.
Tego dnia Melissa i Cheryl wróciły z Melchester nieco
wcześniej niż zwykle. Same zabrały część swych
sprawunków, a za nimi podążało kilku lokajów, niosących
resztę paczek i paczuszek.
Weszły do sypialni Cheryl i zaczęły rozpakowywać
zakupy.
- Na pewno nie będziesz potrzebowała tak dużo materiału
- stwierdziła Melissa. - Wystarczy tego chyba na pięćdziesiąt
sukien.
Cheryl nie zdążyła jej odpowiedzieć, ponieważ nagle;
rozległo się pukanie do drzwi. Jedna ze służących, które
pomagały im przy rozpakowywaniu sprawunków, podeszła i
otworzyła je.
W drzwiach stał lokaj.
- Pewien dżentelmen prosi o rozmowę, ale bardzo zależy
mu na tym, by rozmawiać z panienką sam na sam - powiedział
cicho.
Melissa spojrzała na lokaja z zakłopotaniem.
Kto to może być? - zastanawiała się. Nagle przyszło jej na
myśl, że może Charles przyjechał bez uprzedzenia i chce z nią
porozmawiać, zanim zobaczy się z Cheryl.
Czyżby stało się coś złego, myślała Melissa. Może
Ministerstwo Wojny nie zgodziło się, żeby oficerowie zabrali
ze sobą żony?
Prawdę mówiąc, zawsze istniała możliwość, że wojna albo
prawdopodobieństwo jej wybuchu mogą zmienić istniejące
plany i Melissa zastanawiała się, czy to może być powód, dla
którego Charles chciałby z nią rozmawiać sam na sam.
Doskonale zdawała sobie sprawę, jak bardzo rozgoryczona
byłaby Cheryl, gdyby właśnie coś takiego się wydarzyło.
Wiedziała, ile by było łez i lamentów.
Podążyła za lokajem, który wiódł ją długim korytarzem, a
po chwili otworzył drzwi do salonu.
Gdy zobaczyła mężczyznę, stojącego przy kominku w
odległym kącie pokoju, zamarła z przerażenia.
To nie był Charles, którego spodziewała się zobaczyć, lecz
Dan Thorpe!
- Widzę, że się mnie nie spodziewałaś, Melisso? - zapytał.
Melissa stwierdziła, że wygląda jeszcze bardziej
grubiańsko i prostacko, niż gdy widziała go po raz ostatni.
Potem przyszło jej na myśl, że stanowi on całkowite
przeciwieństwo księcia i może właśnie dlatego tak surowo go
ocenia.
Miał na sobie odzież, za którą z pewnością musiał dużo
zapłacić, mimo to była ona niegustowna i pretensjonalna. Na
domiar złego, w krawat wpiął ogromną, lśniącą spinkę.
Jego czerwona, nalana twarz była antypatyczna, a gdy
wyciągnął w kierunku Melissy swą wielką dłoń z grubymi,
kanciastymi paluchami, mimo woli zadrżała od stóp do głów.
Zignorowała wyciągniętą rękę, delikatnie się skłoniła i
zapytała:
- Po co pan tu przyjechał?
- Jak to po co? Żeby się z tobą zobaczyć! To chyba jasne!
- odpowiedział Dan Thorpe. - Wyjeżdżając, nie zostawiłaś
adresu, ale domyśliłem się, dokąd pojechałaś, a służba z
Byram House potwierdziła moje podejrzenia.
- Niepotrzebnie pan tu za mną przyjechał.
- A ja właśnie uważam, że potrzebnie - odparł Dan
Thorpe - i dlatego tu jestem. Poza tym po drodze odwiedziłem
twego ojca w Londynie.
- Papę? - zawołała Melissa zaskoczona. - Po co miałby się
pan z nim spotykać?
- Chciałem, żeby złożył podpis na pewnym dokumencie -
odrzekł Dan Thorpe.
Melissa spojrzała na niego pytająco, więc dodał:
- Wiesz o tym, że masz za mało lat, by móc o sobie
decydować, musiałem więc uzyskać jego zgodę na nasz ślub.
Melissa przerażona zamarła w bezruchu.
- Powiedziałam już panu - rzekła cicho - że nie wyjdę za
pana za mąż.
- Jeśli o to chodzi, nie masz żadnego wyboru -
odpowiedział Dan Thorpe. - Pragnę cię i mam zamiar zrobić
wszystko, żebyś została moją żoną, Melisso. Przecież
doskonale wiesz, że cię kocham.
Było coś dziwnego w sposobie, w jaki powiedział te
słowa, a także w wyrazie jego twarzy, coś, co kazało Melissie
cofnąć się o krok.
- Bardzo mi przykro, ale przyjeżdżając tu, traci pan
jedynie czas - powiedziała. - Nie wyjdę za pana za mąż, a w
związku z tym nasza dalsza dyskusja na ten temat nie ma
najmniejszego sensu.
Dan Thorpe roześmiał się, a jego śmiech zakłócił ciszę i
spokój salonu.
- Odkąd zamieszkałaś w pałacu Aldwick, zrobiłaś się
bardzo zarozumiała! - zadrwił. - Ale na mnie nie robi to
żadnego wrażenia, Melisso. Od chwili, gdy cię zobaczyłem po
raz pierwszy, wiedziałem, że będziesz moja i nawet jeśli
bardziej niż inne kobiety wzbraniasz się przed moją miłością,
to tylko sprawia, że stajesz się dla mnie jeszcze bardziej
atrakcyjna!
- Wydaje mi się, że ma pan kłopoty ze zrozumieniem
najprostszych słów - wypaliła Melissa. - Nie poślubię pana -
nawet gdyby był pan ostatnim mężczyzną na świecie!
Mówiąc to, odwróciła się, żeby wyjść, lecz Dan Thorpe
chwycił ją za nadgarstek.
- Powiedziałem ci, że nie masz wyboru - powiedział
ochrypłym głosem, w którym brzmiała jakaś nuta,
przyprawiająca ją o dreszcze. - Twój ojciec wyraził zgodę na
nasze małżeństwo, a i macocha niezwykle entuzjastycznie
odnosi się do tego pomysłu. Prawdę mówiąc, Hesther prosiła,
żeby przekazać ci od niej wiadomość. Chcesz ją usłyszeć?
- Nie! - odrzekła Melissa.
- W takim razie powiem ci, jak ona brzmi - stwierdził z
uśmiechem na ustach, wciąż trzymając ją za nadgarstek. -
Hesther powiedziała: „Przekaż Melissie, że z ogromną
niecierpliwością oczekuję chwili, kiedy będę mogła okiełznać
zbuntowaną, młodą klacz". Była pewna, że zrozumiesz, o co
jej chodzi.
Melissa poczuła wstręt i obrzydzenie. Doskonalę
wiedziała, co miała na myśli Hesther.
- Niech mnie pan puści! - zawołała bezradnie.
- Zrobię to, jeśli będę miał na to ochotę - powiedział
bardzo z siebie zadowolony Dan Thorpe. - Jesteś urocza,
Melisso. Podnieca mnie nawet samo patrzenie na ciebie,
chociaż jeden Bóg raczy wiedzieć dlaczego, bo wcale nie
jesteś w moim typie.
Pociągnął ją mocniej za nadgarstek i odwrócił twarzą do
siebie.
- Łapię się na tym, że wciąż o tobie myślę, marzę i chcę
cię całować, nawet gdy prychasz na mnie jak rozjuszona
kotka.
- Niech mnie pan puści! - zawołała ponownie Melissa.
Wiedziała, że to głupie i bezcelowe, mimo to próbowała
wyrwać nadgarstek z żelaznego uchwytu. Po chwili zauważyła
jednak, że jej opór jeszcze bardziej go podnieca.
- Nie uciekniesz mi! - zadrwił. - A kiedy już weźmiemy
ślub, nauczę cię tęsknić za moimi pocałunkami! Wtedy to ty
będziesz za mną biegała, a nie ja za tobą!
- Nigdy! - krzyknęła Melissa. - Nienawidzę pana - czy
pan słyszy - nienawidzę pana! Nigdy nie wyjdę za pana za
mąż, więc niech mnie pan zostawi w spokoju!
- Nie mogę tego zrobić - powiedział Dan Thorpe.
Przyciągnął ją do siebie i drugą ręką objął w pasie.
Z siłą, jakiej Melissa wcale u siebie nie podejrzewała,
udało jej się obrócić, wyrwać z jego ramion i uciec.
Zaczęła biec w kierunku drzwi, lecz Dan Thorpe popędził
za nią, złapał ją w ramiona i zaczął się głośno śmiać.
Bezskutecznie próbowała walczyć, kiedy gwałtownie
przyciągnął ją do siebie.
- Niech mnie pan puści! Niech mnie pan puści! - wołała
Melissa.
Potem, gdy stanowczym ruchem przyciągnął ją tak blisko,
że ledwo mogła oddychać, a jego grube wargi niebezpiecznie
zbliżyły się do jej ust, zaczęła krzyczeć.
Jej krzyk odbijał się echem wśród ścian salonu. W tym
momencie od strony drzwi dobiegł lodowaty głos:
- Czy mogę zapytać, co się tutaj dzieje?
Serce podskoczyło jej z radości i wiedziała, że jest już
bezpieczna.
Wolno, właściwie niechętnie, Dan Thorpe uwolnił ją, a
Melissa siłą powstrzymywała się, by nie podbiec do księcia i
szukać u niego ratunku.
Książę zbliżył się do nich. Był jak zwykle majestatyczny,
wyniosły i pełen godności.
- Chyba się nie znamy? - zapytał, wpatrując się w
zaczerwienioną twarz Dana Thorpe'a.
- Nazywam się Dan Thorpe, Wasza Wysokość.
- Nie przypominam sobie, bym pana tu zapraszał -
powiedział oschle książę.
- Wpadłem, żeby zobaczyć się z panną Weldon -
odpowiedział Dan Thorpe gburowato.
- Po co?
Dan Thorpe wyprostował się.
- Mam zamiar zabrać stąd pannę Weldon, Wasza
Wysokość. Ma być moją żoną. Weźmiemy ślub, gdy tylko uda
mi się dowieźć ją do domu jej macochy.
Melissa z przerażeniem patrzyła na księcia.
- Nie! - protestowała. - Nie!
Gardło miała jednak tak ściśnięte, że nie mogła wydobyć
głosu i słychać było jedynie cichy szept.
- Czy zgadza się pani na to małżeństwo? - zapytał książę,
po raz pierwszy przenosząc wzrok na Melissę.
- Nie... Wasza Wysokość... Nie zgodziłam się... wyjść za
mąż za pana Thorpe'a, ale on... w ogóle nie chce mnie słuchać.
- Wcale nie muszę - odparł Dan Thorpe agresywnie. - Jej
ojciec i macocha życzą sobie, żebyśmy jak najszybciej wzięli
ślub. Nie ma się gdzie podziać, nikt jej nie chce, i właściwie
cała jej przyszłość leży w moich rękach.
- Obawiam się, że jest to niemożliwe - powiedział książę.
- Niemożliwe? - powtórzył Dan Thorpe.
W tym momencie złość wzięła górę nad szacunkiem do
księcia i bardzo wyraźnie było to słychać w jego głosie.
- Prawo stoi po mojej stronie - ciągnął. - Jak Wasza
Wysokość dobrze wie, panna Weldon jest jeszcze za młoda,
by decydować o sobie i w związku z tym musi być posłuszna
woli ojca.
- Jeśli prawo stoi po pana stronie - odparował książę - to
stoi również i po mojej. Jako pracodawca panny Weldon nie
mogę się zgodzić na zerwanie przez nią kontraktu i wyjazd
stąd przed upływem określonego terminu.
- Panna Weldon pracuje u księcia? - zapytał Dan Thorpe
nieco zaskoczony.
- Zatrudniłem ją jako damę do towarzystwa mej
bratanicy, panny Cheryl Byram, do czasu jej ślubu -
odpowiedział książę.
- A kiedy to będzie? - zapytał agresywnie Dan Thorpe.
Melissa była ciekawa, jak będzie brzmiała odpowiedź
księcia, lecz zanim zdołał on otworzyć usta, do salonu wpadła
Cheryl.
- Myślałam, że to Charles... - zaczęła. Potem zobaczyła
Dana Thorpe'a i po jej twarzy
widać było, że jest bardzo zawiedziona.
- Och! - zawołała. - Pokojówka powiedziała mi, że jakiś
dżentelmen chciał się zobaczyć z Melissą, sądziłam więc, że
to Charles.
Potem najwidoczniej przypomniała sobie o dobrych
manierach, więc skłoniła się i wyciągnęła rękę do Dana i
Thorpe'a.
- Dzień dobry, panie Thorpe.
- Miło mi panią widzieć, panno Byram - odpowiedział. -
Właśnie próbowałem się dowiedzieć, kiedy wychodzi pani za
mąż.
- W czwartek - odpowiedziała Cheryl. - Czy to nie
cudownie?
- Czwartek... - powtórzył Dan Thorpe. - Tak, to
rzeczywiście cudownie, panno Byram. Życzę dużo szczęścia.
Odwrócił się do księcia.
- Jestem gotów zaczekać do piątku, Wasza Wysokość,
kiedy to panna Weldon w pełni wywiąże się ze swych
zobowiązań w stosunku do księcia. Potem będzie mogła
wywiązać się ze zobowiązań w stosunku do mnie, tak jak
życzy sobie tego jej ojciec.
Melissa dostrzegła, że w jego ostatnich słowach zawarta
była pogróżka.
Dan Thorpe najwyraźniej z powrotem poczuł się panem
sytuacji, skłonił się więc w niezwykle wyszukany sposób i
uniósł jej bezwolną dłoń do ust.
- To będzie bycze weselisko, Melisso, takie, jakiego nasze
hrabstwo jeszcze nie widziało!
Wyciągnął dłoń do Cheryl.
- Do widzenia, panno Byram i gratulacje dla Charlesa
Saundersa. Proszę mu powiedzieć, że życzę mu wszystkiego
dobrego.
Skłonił się księciu.
- Miłego dnia, Wasza Wysokość. Mam nadzieję, że
zobaczymy się, gdy przyjadę w piątek.
Nie czekając na odpowiedź, dumny jak paw, przeszedł
przez salon, z pewnością siebie, jaką mógł wykazać jedynie
ktoś, nie będący w stanie wyczuć ciężkiej atmosfery,
panującej w pokoju.
Po raz ostatni popatrzył na obserwującą go z
przerażeniem, bladą Melissę.
Kiedy wyszedł, w salonie zaległa śmiertelna cisza.
Rozdział 6
Jak wyglądam? - dopytywała Cheryl, obracając się przed
wysokim lustrem to w jedną to w drugą stronę.
- Uroczo - odpowiedziała Melissa zgodnie z prawdą.
W białej sukni ślubnej, okrytej koronkowym welonem,
który od stuleci używany był przez kobiety z rodu Byramów,
Cheryl wyglądała jak królewna z bajki.
To wrażenie jeszcze bardziej podkreślały, mieniące się
tysiącem iskier, diamenty, którymi wysadzany był,
podtrzymujący welon, diadem i niezwykle kosztowny
naszyjnik.
Mimo to nie ulegało wątpliwości, że to przede wszystkim
bezgraniczne szczęście dodawało Cheryl blasku i urody.
Promieniejąc radością, po raz ostatni wygładziła
niewidoczne fałdki sukni ślubnej, po czym ze stołu stojącego
przy drzwiach wzięła duży bukiet białych orchidei.
- Jestem taka szczęśliwa, Melisso - powiedziała - a to
wszystko dzięki temu, że ty i Charles zdołaliście przekonać
stryja Sergiusza.
Westchnęła wyraźnie usatysfakcjonowana.
- Rozpaczając tak gorzko tamtej okropnej nocy, tuż po
naszym przyjeździe, nie przypuszczałam, że wszystko dobrze
się skończy.
- Będę za tobą tęsknić - powiedziała cicho Melissa.
- Ja też będę za tobą tęsknić, najdroższa Melisso - odparła
Cheryl. - Ale teraz czeka mnie tydzień, który spędzę sam na
sam z Charlesem. Czuję się, jakbym wybierała się w podróż
do raju. Potem zacznie się krzątanina związana z
zaokrętowaniem.
Cheryl zaśmiała się cichutko.
- Mam nadzieję, że nie będę cierpiała na chorobę morską.
To byłoby okropne!
- Może będziesz tak szczęśliwa, że nawet nie zauważysz
wzburzonego morza - zasugerowała Melissa.
Cheryl roześmiała się. Potem, z ogromną powagą, zeszła
schodami do holu, w którym czekał już na nią książę.
Uroczystość ślubna, celebrowana przez osobistego
kapelana księcia, miała się odbyć w pałacowej kaplicy.
Książę zadecydował, że ślub należy zachować w
całkowitej tajemnicy i nikt z członków rodziny nie powinien o
niczym wiedzieć.
- Wiesz dobrze, że byliby zaskoczeni - powiedział do
bratanicy - lub wręcz zaszokowani faktem, że wzięłaś ślub tak
szybko po śmierci rodziców. Większość ludzi, do których ja
na szczęście nie należę, uważa, że po śmierci bliskich należy
zachować głęboką żałobę.
- Papa zawsze uważał, że to bezsensowne -
zaprotestowała Cheryl.
- Wiem, że on tak uważał i całkowicie się z nim zgadzam
- odpowiedział książę. - Sądzę jednak, że gdy wrócisz z Indii,
z ogromną przyjemnością pozawiadamiasz o swym
małżeństwie naszych licznych krewnych. Natomiast, powiedz
mi, jaki miałoby sens zrażać ich sobie na samym początku?
Stojąc w kaplicy za plecami panny młodej, Melissa
słuchała pięknych słów przysięgi małżeńskiej i doszła do
wniosku, że Cheryl i Charles muszą być niezmiernie
szczęśliwi.
Łączy ich ogromna miłość, a poza tym sami się dobrali.
Czekająca ich przyszłość nie zapowiada żadnych większych
problemów, a nawet gdyby napotkali jakieś kłopoty, we dwoje
są w stanie bez trudu je pokonać. Z całą pewnością nie grozi
im, że w takiej sytuacji będą samotni, bezradni i zagubieni.
Gdy wśród pięknie malowanych ścian kaplicy zabrzmiały
dźwięki organów, Melissa spojrzała w górę, na złocone,
alabastrowe rzeźby, znajdujące się za ołtarzem i zaczęła się
gorąco modlić, by pewnego dnia i jej udało się, tak jak Cheryl,
znaleźć szczęście u boku kogoś, kogo będzie kochać.
Kiedy uroczystość w kaplicy dobiegła końca, wrócili do
salonu, by spróbować wspaniałego, weselnego tortu. Melissa
próbowała być wesoła i cieszyć się szczęściem Cheryl i
Charlesa, mimo to w głębi jej duszy czaił się lęk.
Kiedy książę wzniósł toast za szczęście młodej pary,
odpowiedziała tylko Melissa, a Charles odezwał się wyraźnie
zakłopotany:
- Mam nadzieję, że nie muszę wygłaszać żadnej mowy!
- A ja bardzo chciałabym móc cię posłuchać! -
powiedziała szybko Cheryl.
- Jeszcze nie raz będziesz miała możliwość wysłuchania
mnie - odrzekł Charles.
Spojrzeli sobie głęboko w oczy i zamilkli, niepomni faktu,
że książę i Melissa stoją obok nich.
Po chwili Melissa spojrzała na zegar znajdujący się nad
kominkiem i powiedziała:
- Sądzę, Cheryl, najdroższa, że powinnaś się przebrać.
Macie jeszcze dzisiaj szmat drogi do przejechania.
Swój skrócony miesiąc miodowy mieli spędzić w
Londynie, a książę oddał im do dyspozycji swą rezydencję
przy Berkeley Square.
Melissa i Cheryl udały się na piętro. W sypialni już
czekały na nie pokojówki ze wspaniałą, nową suknią
podróżną, która przybyła z Londynu. Kiedy Cheryl ją włożyła,
powiedziała do Melissy:
- Zostawiam ci to, czego nie biorę ze sobą do Indii.
Jestem pewna, że przynajmniej część z tych rzeczy ci się
przyda.
- Ależ Cheryl, na pewno wszystko będzie ci potrzebne -
zaprotestowała Melissa.
- Charles powiedział, że dokupimy jeszcze coś w
Londynie - odrzekła Cheryl - mogę więc zostawić ci kilka
sukienek, których nie lubię, no i tę różową suknię podróżną,
na którą wylałam kawę.
- Dlaczego, Cheryl? Przecież udało nam się wywabić tę
plamę - zawołała Melissa. - Nie ma po niej ani śladu.
- A mnie się wydaje, że wciąż ją widać - powiedziała
Cheryl gwałtownie. - Nie bądź głupia, Melisso, przecież
doskonale wiesz, że nowa odzież będzie ci teraz bardzo
potrzebna.
- W takim razie najmocniej dziękuję - odpowiedziała
Melissa. - Jesteś bardzo miła, kochanie.
Gdy dziewczęta schodziły razem po schodach, Cheryl
wyglądała niezwykle uroczo w nowym kapelusiku na głowie.
Melissa przytuliła się do niej i pocałowała ją.
Charles i książę czekali już na nie w holu. Cheryl
podbiegła do stryja i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Nigdy nie zdołam powiedzieć, jak bardzo jestem ci
wdzięczna, stryju Sergiuszu! - zawołała. - Byłeś tak wspaniały
i pozwoliłeś mi wyjść za mąż za Charlesa. Cofam wszystkie te
okropne rzeczy, które kiedykolwiek o tobie powiedziałam lub
pomyślałam.
- To niezmiernie miło z twojej strony - zauważył książę, a
w jego oczach pojawił się błysk rozbawienia.
- Ja również mogę jedynie bardzo, bardzo podziękować,
Wasza Wysokość - powiedział Charles.
Charles i Cheryl pocałowali Melissę, a potem wsiedli do
powozu, który czekał na nich na zewnątrz. Służba obsypała
ich ryżem i płatkami różanymi, po czym wóz ruszył.
Stojąc na schodach, Melissa odprowadzała ich wzrokiem
dopóty, dopóki nie przejechali mostu i nie zniknęli z poła
widzenia.
Lekko westchnęła.
- Są tacy szczęśliwi!
- Wygląda na to, że im pani zazdrości - zauważył książę.
- Tak, nawet bardzo - odpowiedziała Melissa i odwróciła
się, by wejść do pałacu.
Książę wyjął z kieszeni kamizelki zegarek i popatrzył na
niego.
- Mam spotkanie z pośrednikiem do spraw kupna i
sprzedaży nieruchomości - powiedział. - Spotkamy się
podczas lunchu.
- Dobrze, Wasza Wysokość - odpowiedziała Melissa i
pobiegła schodami do sypialni.
Nie ma jeszcze jedenastej, pomyślała, a zatem zostały
dwie godziny - dwie godziny na opuszczenie pałacu, dwie
godziny, podczas których książę nie zorientuje się, że
wyjechałam.
Wiedząc, że jutro przyjedzie Dan Thorpe i będzie chciał ją
ze sobą zabrać, postanowiła, że do tego nie dopuści i w
związku z tym wszystko zaplanowała niezwykle starannie.
Była zdecydowana zniknąć, tak, by nikt nie zdołał jej
odnaleźć.
Na myśl o jego czerwonej twarzy, na której tak wyraźnie
ślady zostawił rozpustny tryb życia, Melissa poczuła dreszcze.
- Nie mogę wyjść za niego za mąż - nie mogę! -
stwierdziła. - Właściwie każdy inny mężczyzna byłby lepszy
od niego!
W jej sypialni pokojówka wkładała do kufra suknie, które
zostawiła dla niej Cheryl.
- Panna Cheryl kazała mi to zapakować dla panienki -
wyjaśniła pokojówka - ale zostawiłam na wierzchu różową
suknię podróżną. Jest taka ładna!
W różowej sukni, którą Cheryl poplamiła kawą, było
Melissie bardzo do twarzy.
Nigdy dotychczas nie miała tak kosztownej sukienki.
Także kapelusik z maleńkimi, strusimi piórkami bardzo różnił
się od prostego, słomkowego kapelusza, który dotychczas
nosiła.
Przeglądnęła się w lustrze i pomyślała:
- Tak ubrana mogłabym iść na przyjęcie, a nie szukać
pracy.
Postanowiła, że gdy będzie miała trochę czasu, przebierze
się po drodze we własne, mniej rzucające się w oczy ubranie,
a suknie Cheryl zostawi na specjalne okazje.
Wrzuciła do torebki portmonetkę. Była dość ciężka i to ją
nieco uspokoiło.
Musiała ukryć swą dumę i poprosić Cheryl o pieniądze.
Kiedy opuszczała Manor, z ogromną konsternacją zdała sobie
sprawę, że ojciec zostawił ją właściwie bez jakichkolwiek
środków do życia.
Była całkiem pewna, że stało się tak przez przypadek.
Wszystkiemu winien okropny rozgardiasz, poprzedzający jego
ślub z Hesther. Poza tym przez cały ostatni tydzień ojciec
bardzo dużo pił i w związku z tym w ogóle nie pomyślał o
potrzebach córki.
Melissa doskonale wiedziała, że nie może jechać do
Londynu bez pieniędzy.
- Nie chciałabym zawracać ci głowy moimi kłopotami,
Cheryl - powiedziała pokornie - poza tym obiecuję, że
wszystko ci zwrócę, chociaż najprawdopodobniej może to
chwilę potrwać.
- Ależ oczywiście, najdroższa, dam ci tyle pieniędzy, ile
chcesz - odpowiedziała Cheryl. Po chwili jednak zawołała: -
Niestety, prawie wszystko wydałam.
Czy mam poprosić o pieniądze stryja Sergiusza, czy raczej
zaczekać, aż przyjedzie Charles?
- A ile masz? - zapytała Melissa.
Pieniądze Cheryl, jak można się było tego spodziewać,
były porozrzucane po co najmniej dwunastu różnych
siateczkach i torebkach.
Ostatecznie, po zebraniu ich razem, okazało się, że jest
tego niewiele ponad dziesięć funtów. Mimo to Melissie
wydawało się, że to ogromna suma.
- Poradzisz sobie bez nich? - zapytała.
- Oczywiście! - uśmiechnęła się Cheryl. - Zresztą teraz
już Charles będzie się zajmował moimi pieniędzmi, a ja nie
będę musiała się o nie martwić.
Melissa miała wyrzuty sumienia, ale wiedziała, że nie
może wyjechać, nie mając ani pensa.
Bardzo wylewnie podziękowała Cheryl i włożyła
pieniądze do portmonetki.
Teraz rozglądnęła się po sypialni, sprawdzając, czy czegoś
nie zapomniała i poprosiła pokojówkę, żeby zawołała lokaja,
który zniósłby na dół jej kufry.
Nikt nie dziwił się jej poleceniom i gdy Melissa schodziła
bocznymi schodami, wiedziała, że książę na pewno nie będzie
widział jej wyjazdu.
Bardzo chciałaby się z nim pożegnać i móc zobaczyć go
jeszcze raz na tle wspaniałego pałacu. Pomyślała też, że
bardzo będzie jej brakowało rozmów prowadzonych z nim
podczas i po kolacji.
Nigdy wcześniej nie miała możliwości dyskutowania na
poważne tematy z jakimkolwiek mężczyzną, z wyjątkiem
ojca.
Gdy powóz oddalał się aleją, Melissa spojrzała za siebie.
Monumentalny budynek lśnił w przedpołudniowych
promieniach słońca i wydawał się wręcz nierealny, jakby był
senną zjawą.
Taki na zawsze pozostanie w mej pamięci, pomyślała.
Stanowczo odwróciła głowę i zaczęła zastanawiać się nad
tym, co ją czeka w najbliższej przyszłości. Miała wrażenie, że
paniczny strach ściska jej serce, przenika ją do szpiku kości i
całkowicie obezwładnia.
Będę sama, kompletnie sama! Nawet gdybym umarła, nikt
tego nie zauważy.
Próbowała odpędzać od siebie wszelkie złe myśli, ale jej
się to nie udawało.
Co będzie, jeżeli nie uda mi się znaleźć pracy? Co będzie,
jeżeli nikt nie będzie mnie potrzebował? Czy wówczas będę
musiała wrócić na kolanach i zgodzić się na małżeństwo z
Danem Thorpem?
Wzdrygnęła się na myśl o takiej możliwości, mimo to nie
była wcale pewna, czy wystarczyłoby jej siły i odwagi, by
znosić głód i nędzę, byle tylko nie wyjść za niego za mąż.
Nie była w stanie rozproszyć poważnych obaw. Coś bez
przerwy szeptało jej do ucha:
- Jaką właściwie pracę możesz wykonywać? Jakie masz
kwalifikacje? Czy ktokolwiek zatrudni cię jako guwernantkę,
skoro nie masz żadnych referencji? Czy ktokolwiek przyjmie
cię pod swój dach i zatrudni jako damę do towarzystwa, jeżeli
nie jesteś w stanie podać mu nawet prawdziwego nazwiska?
Powóz dotarł do niewielkiej wioski, minął ją i zaczaj się
zbliżać do głównego traktu, który znajdował się mniej więcej
pół mili za nią.
Melissa
zobaczyła
drogowskaz,
przy
którym
zatrzymywały się dyliżanse, wysadzając pasażerów.
Powóz zatrzymał się i lokaj zeskoczył, by wypakować
kufry Melissy. Właśnie postawił jeden z nich na trawie, na
poboczu drogi, gdy Melissa zauważyła nadjeżdżający
dyliżans.
Wzięła torebkę i właśnie miała zamiar wysiąść z powozu,
gdy usłyszała stukot końskich kopyt i chrapliwy, męski głos
zapytał z wściekłością:
- A gdzież to się pani wybiera?
Melissa odwróciła się przestraszona i zobaczyła, że do
powozu zbliżył się ogromny, czarny ogier, na którym siedział
książę.
Była przerażona, mimo to zauważyła, że książę jest
nieprawdopodobnie przystojny i wspaniale trzyma się w
siodle, zupełnie jakby on i koń stanowili jedność.
Melissa nie była w stanie wydobyć z siebie ani słowa,
patrzyła jedynie na niego jak osłupiała.
Wygląda na wściekłego, pomyślała, zniknęły gdzieś
wyniosłość i duma, natomiast na jego twarzy zdecydowanie
dominuje wściekłość.
- W - wy... jeżdżam - wyjąkała w końcu.
- Dokąd?
Pytanie
to
wypowiedziane
zostało
ostro,
w
charakterystyczny dla niego, gwałtowny sposób.
- D - do... Londynu.
- Sama?
Wydawało jej się, że nie ma sensu odpowiadać na to
pytanie. Przecież widać, że nikogo z nią nie ma.
Książę popatrzył na lokaja, który czekał, by zza siedzeń
powozu wyjąć drugi kufer.
- Wsadź tamten kufer z powrotem! - rozkazał książę, a do
woźnicy powiedział:
- Wracaj z panną Weldon do pałacu.
Służący unieśli dłonie do kapeluszy, a książę zawrócił
konia i odjechał właśnie w momencie, gdy obok nich
zatrzymywał się dyliżans.
Melissa zastanawiała się przez moment, czy nie warto,
wbrew poleceniom wydanym przez księcia, wyskoczyć z
powozu i wsiąść do dyliżansu.
Po chwili zdała sobie jednak sprawę, że nie ma odwagi
sprzeciwić się jego rozkazowi. Wiedziała również, że nawet
gdyby to zrobiła, z łatwością mógłby dogonić dyliżans i
zabrać ją z powrotem.
Nie była w stanie zrozumieć, dlaczego książę chce, żeby
została.
Mimo to była w pełni świadoma, że uciekła z pałacu po
kryjomu, właśnie z obawy, iż książę może ją zatrzymać.
Czuła, że może zabraknąć jej siły lub woli, by z nim walczyć.
Woźnica zawrócił powóz i teraz ponownie przejeżdżali
przez wioskę, którą mijali przed chwilą.
Niezależnie od tego, co książę będzie ode mnie chciał, nie
poślubię Dana Thorpe'a, obiecała sobie Melissa. Nie jestem
pod książęcą jurysdykcją, nie jest moim opiekunem, w
rzeczywistości nie jest nawet moim pracodawcą.
Wzięła głęboki wdech.
Zrobię to, co będę chciała!
Nie zabrzmiało to jednak przekonująco, nawet dla niej
samej.
Melissa miała wrażenie, że powóz zbyt szybko dojechał
do pałacu i zatrzymał się przed frontowymi drzwiami.
Lokaj zbiegł po schodach, by pomóc jej wysiąść.
Ociągając się, weszła do środka i znalazła się w holu.
- Jego Wysokość pragnie z panienką porozmawiać. Czeka
w salonie - oznajmił majordomus.
Melissa zastanawiała się, czy służba wie o tym, że została
zawrócona z drogi jak uczennica, która właśnie próbowała
wyrwać się na wagary.
Nawet jeśli wiedzą, pomyślała, to i tak nie ma to żadnego
znaczenia. Niezależnie od tego, co powie książę, i tak muszę
stąd zniknąć, zanim jutro rano przyjedzie po mnie Dan
Thorpe.
Zaczęła podejrzewać, że będzie musiała uciec pod osłoną
nocy, być może, zabierając ze sobą jedynie tobołek zamiast
kufrów.
Melissa była przerażona, mimo to uniosła wysoko głowę i
z godnością przeszła przez salon, zbliżając się do czekającego
na nią księcia.
Gdy podeszła, wydawało się jej, że jest dużo wyższy i
bardziej przerażający niż zazwyczaj, a jego twarz miała
zupełnie inny wyraz niż jeszcze parę godzin temu, gdy
żartował z Cheryl i Charlesem.
- Chcę z tobą porozmawiać, Melisso, i sądzę, że będzie ci
wygodniej, jeśli zrzucisz odzież podróżną.
- I tak za chwilę będzie mi potrzebna, Wasza Wysokość -
odpaliła.
- Nie ucieknie ci - odpowiedział, a ona uznała te słowa za
szyderstwo.
Ponieważ jednak wydawało jej się, że nie ma
najmniejszego sensu sprzeczać się z nim o tak błahe sprawy,
zdjęła pelisę i położyła ją na krześle.
Potem, wygładzając drżącą ręką jasne włosy, odwróciła
się twarzą do księcia.
Wskazał jej krzesło naprzeciwko własnego, a Melissa
nieśmiało usiadła na brzeżku.
- Mogło ci przyjść do głowy - zaczął ozięble książę - że
uprzejmość, lub nawet wręcz konieczność, nakazywałaby
pożegnać się ze mną, zanim opuścisz mój dom.
- J - ja musiałam... wyjechać - odpowiedziała Melissa
cicho.
- Dlaczego?
- Chciałam... jak najszybciej.. znaleźć się w Londynie.
- Czy ktoś tam na ciebie czeka?
- Nie... ale nie chcę... być tutaj... jutro rano, kiedy... jak
Wasza Wysokość wie... pan Thorpe przyjedzie... żeby mnie
zabrać.
- Mogłaś przyjść i porozmawiać ze mną na ten temat.
Melissa popatrzyła na księcia wyzywająco.
- Wiem doskonale, jakie... byłyby argumenty Waszej
Wysokości... jeżeli chodzi o tę sprawę. A w związku z tym...
jakakolwiek dyskusja na ten temat... nie ma najmniejszego
sensu.
- Jesteś taka pewna, że znasz moje poglądy?
- Przedstawił je książę... już wcześniej.
- Wydaje mi się, że rozmawialiśmy wówczas
abstrakcyjnie i bezosobowo, na temat małżeństwa w ogóle, a
nie na temat twojego małżeństwa.
- Ale to konkretne małżeństwo... niestety dotyczy mojej
skromnej osoby - odpowiedziała Melissa - a ja nie mogę... nie
chcę... wychodzić za mąż... za Dana Thorpe'a.
- Właśnie to spodziewałem się od ciebie usłyszeć... -
zaczął książę.
- I nic... nie zmieni... mojej decyzji - przerwała Melissa. -
Czuję do niego... wstręt! Czy książę tego nie rozumie? Jest mi
niedobrze... jeśli znajduję się... blisko niego i wołałabym
raczej... umrzeć niż musieć... go poślubić.
Potem czując, że zachowuje się zbyt gwałtownie, spuściła
oczy i dodała:
- Niestety, nie mogę się spodziewać... że książę to
zrozumie. Wasza Wysokość uważa, że kobieta powinna
zaakceptować małżeństwo... bez miłości... A ja wiem tylko, że
muszę znaleźć sobie jakieś miejsce... gdzie on nigdy mnie...
nie znajdzie, - I w związku z tym postanowiłaś ukryć się przed
nim w Londynie? - zapytał książę.
- Poszukam sobie pracy.
- Jakiej pracy?
Melissa wzruszyła lekko ramionami.
- Mam zamiar, zaraz gdy tylko przyjadę, iść do biura
pośrednictwa pracy dla gospodyń domowych. Na pewno w ich
rejestrach znajdzie się coś odpowiedniego dla mnie.
- A gdzie masz zamiar się zatrzymać, zanim znajdziesz
sobie tę odpowiednią pracę?
- Sądzę, że mogłabym zatrzymać się w... jakimś
pensjonacie.
- Znasz jakiś?
- Nie, ale na pewno uda mi się znaleźć taki... na który
będę mogła sobie pozwolić.
- A masz przy sobie jakieś pieniądze?
- Tak.
- Ile?
Melissa chciała odpowiedzieć, że to nie jego interes, lecz
gdy rzucał pytanie za pytaniem, nie potrafiła zataić przed nim
prawdy.
- Około dziesięciu funtów. Cheryl... mi je pożyczyła.
- Dziesięć funtów!
W głosie księcia słychać było wyraźną kpinę.
- Jak sądzisz, głuptasie, na jak długo wystarczy ci to w
Londynie? Poza tym, naprawdę wierzysz, że znajdziesz pracę
w twoim wieku, z twoim wyglądem, bez żadnego
doświadczenia - w końcu bez referencji? Toż to
lekkomyślność!
- Jestem... pewna, że uda mi się... coś znaleźć -
powiedziała Melissa nieśmiało.
- Mogłaś przyjść i zapytać mnie o radę.
- Gdybym to zrobiła, powiedziałby mi książę to, co bez
wątpienia i tak za chwilę usłyszę - że... małżeństwo jest
jedynym... wyjściem z sytuacji.
Książę wstał.
- Rzeczywiście sądzę, Melisso, że małżeństwo jest
najlepszym rozwiązaniem twoich problemów, ale na pewno
nie małżeństwo z tym nieokrzesanym, wulgarnym draniem,
który cię napastował, kiedy parę dni temu wszedłem do
salonu.
- To znaczy... że książę nie będzie... nalegał, żebym...
poślubiła Dana Thorpe'a?
- Oczywiście, że nie! Melissa odetchnęła z ulgą.
- Tak się... bałam, że książę właśnie tego... będzie ode
mnie oczekiwał.
- I dlatego uciekłaś tak głupio i nieuprzejmie?
- Przepraszam, jeśli postąpiłam... niegrzecznie i...
nierozsądnie..
- Postąpiłaś jeszcze gorzej - chciałaś popełnić szaleństwo!
- powiedział książę. - Nie zdajesz sobie nawet sprawy, na
jakie niebezpieczeństwa byłabyś narażona, będąc sama w
Londynie.
- W takim razie... co mogę... zrobić? - zapytała Melissa
zmartwiona.
- Właśnie o tym chciałbym z tobą porozmawiać - odparł
książę.
Spojrzała na niego zdziwiona.
Po raz pierwszy odkąd go znała, widać było, że się waha i
nie bardzo wie, co ma powiedzieć, zupełnie jakby szukał słów.
Po chwili odezwał się:
- Wygląda na to, Melisso, że oboje mamy te same
problemy.
- Oboje? - zapytała Melissa.
- Dziś rano dowiedziałem się - odparł książę - że mój
spadkobierca, Gervais Byram, zaciąga ogromne długi,
spodziewając się, iż już wkrótce zajmie moje miejsce i będzie
następnym księciem Aldwick.
- Jeśli tak - powiedziała Melissa - to w najbliższym czasie
ponownie będzie próbował księcia zabić.
- Najprawdopodobniej tak - odpowiedział książę. -
Bardziej jednak martwi mnie fakt, że w przeszłości wydałem
ogromne sumy, aby pospłacać jego długi. A przecież istnieją
pewne granice, których nie mogę przekroczyć, łożąc na
jednego członka rodziny. Sama doskonale wiesz, że nie jest on
moim jedynym krewnym.
- Rozumiem - powiedziała Melissa - lecz czy jest na to
jakaś rada?
- Przyszło mi na myśl - odpowiedział książę - że
mógłbym za jednym zamachem rozwiązać i mój, i twój
kłopot.
- Nie rozumiem, Wasza Wysokość.
- Gervaisowi byłoby dużo trudniej pożyczać pieniądze,
gdybym się ożenił.
Książę na chwilę przerwał, a jego wzrok zatrzymał się na
twarzy Melissy. Po chwili mówił dalej:
- To byłoby świetne rozwiązanie mojego problemu. A
wyjście z twojej sytuacji jest identyczne. Pan Thorpe, który
najwyraźniej ma zamiar zmusić cię do małżeństwa, nie byłby
w stanie tego zrobić, gdybyś była już mężatką.
Zaległa cisza. Melissa patrzyła na księcia niezwykle
zaskoczona, a on po chwili dodał cichutko:
- Proszę cię, Melisso, o rękę. Uważam, że jest to ratunek
dla nas obojga.
- Czy ja... na pewno dobrze... usłyszałam? Chyba... słuch
mnie... zawodzi.
- Możesz, oczywiście - ciągnął dalej książę z dziwnym
grymasem na ustach - uznać, że jestem równie odpychający
jak pan Thorpe. Jeśli tak, to możemy poszukać innego
rozwiązania twoich problemów.
- Ale j - ja... nigdy... nie przypuszczałam... nigdy... nie
marzyłam... - jąkała się Melissa.
- Wiem - odpowiedział książę. - Jednak wydaje mi się, że
jest to - używając słów, które tak bardzo lubisz - całkiem
logiczna propozycja.
Niemalże nieświadoma tego, co robi, Melissa wstała,
oddaliła się od księcia i podeszła do okna.
Stanęła i popatrzyła na jeziora. Promienie słońca
załamywały się na ich powierzchni, nadając im złocisty kolor i
zlewając je w jedną plamę z żonkilami, rosnącymi pod
drzewami w parku.
Melissa jednak tego nie dostrzegała. Wyraźnie czuła
natomiast obecność księcia za swoimi plecami.
Po chwili zaczęła się jąkać:
- Doprawdy... nie wiem... co powiedzieć.
- To zupełnie do ciebie niepodobne. Nigdy, niezależnie od
tego, jaki był temat dyskusji, nie brakowało ci argumentów za
lub przeciw - zauważył książę.
Melissa obróciła się do niego.
- Wasza Wysokość nigdy nie był żonaty i z pewnością
doskonale wie o tym, że nie powinien poślubiać kogoś, kto
zajmuje tak niską pozycję społeczną jak ja.
Książę uniósł brwi.
- Prawdę mówiąc, jest to ostatnia rzecz, jaką
spodziewałem się od ciebie usłyszeć, Melisso. Wydawało mi
się, że tak przyziemne sprawy w ogóle nie zasługują twoim
zdaniem na uwagę, jeśli chodzi o małżeństwo.
- Nie zasługują, jeżeli... dwoje ludzi... się kocha.
- No tak, ale w naszym przypadku w ogóle nie może być
o tym mowy - powiedział książę sucho.
Zupełnie jakby dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę, że
książę naprawdę prosi ją o rękę, Melissa powiedziała szybko:
- Wasza Wysokość, proszę nie myśleć, że nie czuję się
głęboko zaszczycona księcia propozycją. Prawdę mówiąc,
jestem... zaskoczona, że książę był łaskaw... wziąć mnie pod
uwagę... jako kandydatkę na żonę. Tylko...
Przerwała, a zdanie dokończył książę:
- Tylko po prostu ty chcesz wyjść za mąż z miłości,
Melisso. Doskonale to rozumiem, ale czy w obecnej sytuacji
możesz sobie pozwolić na to, by na nią czekać?
- Nie mogę! Wasza Wysokość wie, że nie mogę! -
odpowiedziała cicho Melissa. - Jutro przyjeżdża Dan Thorpe i
może mnie zabrać stąd nawet siłą!
- Myślałem po prostu, że byłbym mniejszym złem -
powiedział książę z wyraźnym cynizmem w głosie.
- Nie, nie, proszę tak nie myśleć, Wasza. Wysokość! -
zawołała Melissa. - Książę wie, że między wami dwoma nie
ma żadnego porównania! Tylko nigdy nie myślałam o... nigdy
nie przyszło mi nawet na myśl, że książę będzie chciał mnie
poślubić... I jestem pewna, że Wasza Wysokość nie powinien
tego robić. To byłby okropny błąd.
- Z mojego czy z twojego punktu widzenia? - zapytał
książę.
- Oczywiście z punktu widzenia Waszej Wysokości -
odparła Melissa. - Książę powinien poślubić albo kobietę,
którą kocha, albo kobietę zajmującą bardzo wysoką pozycję
społeczną. Co powiedziałaby na mnie rodzina Waszej
Wysokości?
- Nic mnie nie obchodzi zdanie mojej rodziny -
odpowiedział książę. - Ale wydaje mi się, Melisso, że nigdy
nie patrzysz w lustro, skoro nie zdajesz sobie sprawy, że sama
twoja
twarz
byłaby
wystarczającym
uzasadnieniem
pospiesznego zawarcia ślubu.
Melissa wciąż jeszcze patrzyła na niego z zakłopotaniem,
dodał więc:
- Już ci powiedziałem, że nasze małżeństwo byłoby dla
mnie niezmiernie korzystne. Przyjrzyjmy się teraz, jak to
wygląda z twojej strony. Czy żywisz do mnie aż taką niechęć,
że nie możesz brać uwagę tego rozwiązania?
- Nie, oczywiście, że nie - odrzekła Melissa szybko. -
Podziwiam Waszą Wysokość... uważam, że jest książę
wspaniały... Tylko...
Głos jej się załamał, a książę powiedział cicho:
- Chciałbym ci powiedzieć, Melisso, że ponieważ do
ślubu zmusza nas godny pożałowania pośpiech, możemy,
będąc już mężem i żoną, spokojnie, nie spiesząc się,
spróbować poznać się nawzajem jak przyjaciele.
- To znaczy - zapytała Melissa z wahaniem - że książę...
nie będzie... ze mną... spał?
- Tak, proponuję właśnie takie rozwiązanie - powiedział
książę - jeżeli rzeczywiście ten aspekt małżeństwa tak bardzo
cię niepokoi.
Melissa zacisnęła dłonie i powiedziała cichutko:
- Być może... uzna mnie książę... za bardzo... naiwną, ale
nie jestem... zbyt pewna... co się dzieje... gdy dwoje ludzi...
śpi ze sobą. Sądzę, że i Cheryl tego nie wiedziała, lecz nigdy...
się tym nie martwiła... bo kochała Charlesa tak bardzo, że
wszystko co on robił... wydawało się jej doskonałe. Ale... jeśli
o nas chodzi... to byłoby... trochę inaczej... prawda?
- Tak, byłoby inaczej - odpowiedział książę z całą
powagą. - Dlatego proponuję, żebyśmy zaczekali, aż dosięgnie
cię strzała Amora. Wiem, że przywiązujesz do tego ogromne
znaczenie.
Melissa, czując na twarzy jego wzrok, spuściła oczy.
- A co będzie - powiedziała cicho, niemal szeptem - co
będzie... jeżeli nigdy... nie zakocham się... w Waszej
Wysokości?
Nastąpiła chwila ciszy, po czym książę odpowiedział:
- Wiesz, Melisso, czasem obstawiam konie na wyścigach
i tym razem jestem skłonny zdać się na swój instynkt.
- Ale tu w grę wchodzi... osoba całkiem obca i może się
książę... zawieść.
- Może nie uwierzysz, ale w tej materii jestem optymistą i
żywię przekonanie, że tym razem stawiam na „pewnego
zwycięzcę" - odpowiedział książę i teraz bez wątpienia w jego
głosie słychać było rozbawienie. - No więc jak, Melisso,
pobierzemy się?
- A... możemy? - zapytała Melissa. - Zawsze myślałam...
Książę spojrzał w kierunku biurka, na którym leżał stos
papierów.
- Uzyskałem specjalne zezwolenie.
- To znaczy, że książę... myślał... o tym... już wcześniej.
- Myślałem o tym od momentu, gdy ujrzałem, jak ten
bydlak cię napastuje - powiedział książę szorstko. - Kiedy
usłyszałem twój krzyk, siłą musiałem się powstrzymywać, by
osobiście nie zrzucić go ze schodów - mając równocześnie
nadzieję, że skręci sobie kark!
Powiedział to z taką gwałtownością, że Melissa spojrzała
na niego zdumiona.
- Ale chyba, równie dobrze jak ja, zdajesz sobie sprawę -
ciągnął książę już nieco ciszej - że prawo stało po jego stronie.
Twój ojciec wyraził zgodę na to małżeństwo. Trudno byłoby
mu przeszkodzić, gdyby się uparł, że cię stąd zabiera.
- A czy Wasza Wysokość nie musiał również zapytać o
zgodę mego ojca? - dopytywała Melissa.
- Zakładam, że nie będzie się sprzeciwiał małżeństwu z
chwilą, gdy zostanie ono już zawarte - odpowiedział książę. -
Natomiast, jeśli mam być całkiem szczery, gdy otrzymywałem
ten certyfikat, popełniłem krzywoprzysięstwo, mówiąc, że
mam zgodę twego ojca.
- Wygląda na to - powiedziała Melissa z uśmiechem - że
przeze mnie złamał książę prawo! Ale proszę się nie martwić.
Jestem pewna, że papa będzie ogromnie szczęśliwy, jeśli
poślubię kogoś o tak wysokiej pozycji społecznej.
Zawahała się:
- Co będzie... jeśli okaże się... że jestem złą... księżną?
- Jestem skłonny zaryzykować - odpowiedział książę. -
Mogę się nawet założyć, że będziesz doskonałą księżną.
- Sądzę, że książę jest bardzo... lekkomyślny -
wymamrotała Melissa.
- Zaraz, zaraz, a czy nie do tego właśnie namawiałaś mnie
przez cały czas? - dopytywał książę. - Chciałaś, żebym był
lekkomyślny i pozwolił Cheryl postawić na swoim. Zmusiłaś
mnie również do tego, żebym odrzucił stateczność i stał się,
tak jak ty, porywczy i trochę nieroztropny.
- To znaczy, że cokolwiek się stanie, zawsze będzie to
moja wina? - dopytywała Melissa.
- Oczywiście - z miejsca odrzekł książę. - Nawet Adam
zwalił winę na Ewę!
Zdała sobie sprawę, że w jego oczach pojawił się błysk i
że się uśmiecha.
- Proponuję, Melisso - powiedział - żebyś teraz poszła na
górę, zdjęła suknię podróżną, włożyła coś lekkiego,
wygodnego i zeszła na lunch. Potem powinnaś trochę
odpocząć, a o szóstej możemy wziąć ślub.
Zrobił maleńką przerwę, po czym dodał:
- Nasz ślub będzie naprawdę bardzo cichy - oprócz nas
nie będzie w kaplicy nikogo.
Melissa posłusznie poszła na górę. Gdy dotarła do
podestu, czekała tam na nią ochmistrzyni, która bez przerwy
gięła się w ukłonach.
- Zabrałam rzeczy panienki do pokoju księżnej -
powiedziała.
Melissa spojrzała na nią zaskoczona.
- S - skąd pani wiedziała? - zapytała po chwili.
- Jego Wysokość zaraz po powrocie wydał takie polecenie
- odpowiedziała pani Meadows. - Och, panienko, tak się
cieszę!
Melissa wzięła głęboki wdech.
A więc książę, jeszcze zanim wróciła do pałacu, był
święcie przekonany, że zgodzi się na jego propozycję!
Tylko jak to się stało, że książę, który przecież nigdy nie
był żonaty, postanowił oddać swą wolność dziewczynie, którą
ledwo zna i której nie darzy żadnym uczuciem?
Książę wyraźnie powiedział, że nigdy się nie zakocha, a
mimo to... ma nadzieję i nawet skłonny jest się założyć, że
wcześniej czy później Melissa go pokocha.
Wszystko to było tak zaskakujące, tak trudne do
zrozumienia. Mimo to była niezmiernie szczęśliwa, że może
zostać w Aldwick.
Teraz była już spokojna o swą przyszłość. Wiedziała, ' że
będzie bezpieczna i że książę uchroni ją przed Danem
Thorpem oraz macochą.
Ochmistrzyni, niezwykle podniecona, trajkotała przez cały
czas, lecz Melissa nie była w stanie zrozumieć jej słów.
Rozglądała się jedynie po pokoju ze wspaniałymi, srebrnymi
meblami i wydawało jej się, że śni.
Czy to możliwe, że będzie żoną księcia i że on sam będzie
spał za sąsiednimi drzwiami?
Chciał, żeby zostali przyjaciółmi i z ogromną ulgą
uświadomiła sobie, że nie będzie prosił o nic bliższego! A
mimo to, z jakiegoś niezrozumiałego dla siebie powodu, czuła
się zawiedziona.
Była ciekawa, co mówi on kobietom, gdy się z nimi
kocha. Zastanawiała się, jakie by to było uczucie gdyby ją
pocałował.
W tym momencie zarumieniła się pod wpływem własnych
myśli!
Zegar w holu wybijał szóstą, gdy Melissa wyszła z
sypialni księżnej i zaczęła schodzić na dół.
Nie bardzo wiedziała, jak powinna się ubrać na swój ślub,
zdawała sobie jedynie sprawę, że żadna z jej własnych sukien
nie byłaby odpowiednia na taką okazję.
Melissa z rozpaczą patrzyła na lekkie, muślinowe sukienki
i na suknie wieczorowe, które szyła sobie sama, kopiując z
tanich materiałów kreacje, które Cheryl otrzymywała z
Londynu.
Potem zaczęła przeglądać suknie pozostawione przez
Cheryl. Okazało się, że jest ich całkiem sporo.
Znalazła wśród nich wieczorową suknię z różowego
jedwabiu, ozdobioną falbankami z tiulu. Była piękna i bardzo
kosztowna, lecz Cheryl skarżyła się, że jest na nią zbyt
dopasowana w talii i w związku z tym nigdy jej nie nosiła.
Melissa założyła ją. Po zapięciu okazało się, że pasowała
na nią jak ulał.
- Wygląda panienka jak pączek róży - zawołała
pokojówka. - Wśród biżuterii księżnej jest coś, co na pewno
będzie do tej sukni wspaniale pasowało.
Wyjęła z szuflady wianuszek, składający się z niewielkich
różyczek. Drobne diamenciki rozsypane na płatkach
imitowały kropelki rosy i błyszczały nawet przy najmniejszym
ruchu.
Kiedy Melissa przeglądnęła się w lustrze zauważyła, że w
całości jest jej niezwykle do twarzy, mimo że wyglądała
zupełnie inaczej niż Cheryl, gdy szła tego ranka do ślubu.
- Jego Wysokość domyślił się chyba, którą sukienkę
panienka wybierze! - zawołała pokojówka.
- Dlaczego tak sądzisz? - dopytywała się Melissa.
- Niech panienka spojrzy na bukiet, który czeka za
drzwiami - odpowiedziała pokojówka.
Przyniosła go i włożyła Melissie w dłonie.
Bukiet ślubny Cheryl zrobiony był z białych orchidei,
natomiast ten wykonano z różowych kamelii, pięknie
ułożonych wśród ciemnozielonych liści.
- Przepięknie panienka wygląda! - wykrzyknęła
pokojówka. To samo powiedziała ochmistrzyni, która przyszła
sprawdzić, czy nie trzeba w czymś pomóc.
Książę czekał na nią w holu. Zbliżyła się do niego,
nieśmiało podniosła wzrok i ich oczy spotkały się.
Gdy patrzyli na siebie, przez moment wydawało się
Melissie, że jej serce mówi coś, czego nie potrafią powiedzieć
wargi.
Potem doszła do wniosku, że próbuje dopatrzyć się
romansu tam, gdzie chodzi jedynie o praktyczny i rozsądny
układ.
Gdy przeszli kawałek korytarzem i służba nie mogła ich
już usłyszeć, Melissa zapytała:
- Cz - czy... książę jest całkiem... pewny? Czy nie
zmienił... książę zdania?
- Jestem całkiem pewny - odpowiedział książę głębokim
głosem. - Nie bój się, Melisso. Wiem, że postępujemy
rozsądnie i że to, co robimy, jest naprawdę najlepszym
wyjściem dla nas obojga.
Kiedy zbliżali się do kaplicy, książę nagle stanął.
- Gdybyś tego bardzo chciała, jest jeszcze czas, by się
wycofać - powiedział głosem, którego Melissa nigdy
wcześniej nie słyszała. - Jeżeli pomysł poślubienia mnie jest
dla ciebie naprawdę nie do przyjęcia, możemy sobie darować
całą tę ceremonię. Zamiast tego obiecuję, że znajdę ci jakieś
bezpieczne miejsce, w którym Dan Thorpe nigdy cię nie
znajdzie.
Melissa spojrzała na niego, a jej oczy szukały jego
wzroku.
- Czy... wolałby książę... żeby tak właśnie było?
- Próbuję jedynie myśleć za ciebie, Melisso -
odpowiedział książę. - Ja pragnę cię poślubić i pozwól, że
postawię sprawę jasno - naprawdę chcę, żebyś została moją
żoną.
Nastąpiła chwila ciszy. Czuł, że Melissa drży. Po chwili
powiedziała jednak pewnym głosem:
- W takim razie... bardzo chcę... zostać żoną... Waszej
Wysokości!
Rozdział 7
Melissa otworzyła drzwi prowadzące do kaplicy i
zaglądnęła do środka.
Nie było już kwiatów, które podczas ślubu Cheryl
stanowiły tak wspaniałą dekorację. W ich miejsce na ołtarzu
poustawiano ogromne wazony pełne lilii, których zapach
wypełniał całą kaplicę.
Przeszła powoli przez krótką nawę i uklękła w ogromnej,
rzeźbionej ławce, w której zawsze siadał książę, kiedy
uczestniczył we mszy.
Popatrzyła na piękny ołtarz i przypomniała sobie swój
własny cichy ślub, a potem zaczęła się gorąco modlić.
- Dzięki ci... Boże - powiedziała - za ocalenie mnie z rąk
Dana Thorpe'a i za to, że pozwoliłeś mi wyjść za mąż za
księcia... Pragnę dać mu szczęście... ale nie mam pojęcia, jak
to zrobić... Bardzo zależy mi na tym, żeby zapomniał
wszystko, co musiał przecierpieć i żeby znów był szczęśliwy...
taki szczęśliwy, jak na portrecie, wiszącym w mojej sypialni...
Błagam... Boże... dopomóż jemu... i mnie.
Była to modlitwa, która wypływała z głębi serca. Klęcząc,
złapała się jednak na tym, że wciąż powraca myślami do
rozmowy, którą prowadziła z księciem poprzedniego wieczoru
i o której nie mogła przestać myśleć nawet w nocy.
Kiedy przeszli po kolacji do salonu, książę usiadł w swym
ulubionym krześle, natomiast Melissa, zamiast jak zwykle
zająć miejsce naprzeciwko, siadła bezpośrednio na dywaniku
przed kominkiem.
Choć był już maj, wciąż jeszcze po zachodzie słońca
robiło się chłodno, dlatego w kominku, na srebrnym ruszcie,
poniżej wspaniałego, marmurowego gzymsu, migotał ogień.
Melissa przez chwilę obserwowała płomienie, a potem
nagle, zupełnie niespodziewanie nawet dla samej siebie,
zapytała:
- Czy Wasza Wysokość mógłby... mi powiedzieć, czemu
nie... poślubił lady Pauliny?
W momencie, kiedy to mówiła, poczuła, że jest zbyt
wścibska, że zbyt dużo chce wiedzieć i że książę może poczuć
się dotknięty.
- Skąd o niej wiesz? - zapytał książę po chwili.
- Kiedy ochmistrzyni po raz pierwszy pokazywała mi sale
paradne, powiedziała, że książę był niegdyś... zaręczony -
odrzekła Melissa. - Często spoglądałam na portret Waszej
Wysokości, wiszący w mojej sypialni nad kominkiem i myślę,
że był książę wówczas taki szczęśliwy i radosny. Co... się
potem stało?
Zorientowała się, że książę jest bardzo zdenerwowany,
więc po chwili powiedziała:
- Proszę mi wybaczyć... Nie powinnam o to pytać... Nie
mam prawa zadawać takich pytań.
- Jako moja żona - odpowiedział powoli książę - masz
prawo. Powiem ci, Melisso, co się wówczas stało, lecz tak
naprawdę nigdy o tym nikomu nie opowiadałem, ty zatem
jako pierwsza usłyszysz tę historię.
Melissa spojrzała na niego zaskoczona i zauważyła, że
bruzdy na jego twarzy znacznie się pogłębiły. Poczuła się
bardzo niezręcznie, nie wiedziała, co powinna powiedzieć lub
zrobić, by oszczędzić mu bólu, wywołanego przez otworzenie
starych ran.
- Poznałem Paulinę wkrótce po ukończeniu przeze mnie
dwudziestego pierwszego roku życia - zaczaj. - Już wówczas
znana była ze swej nieprzeciętnej urody. Miała tyle samo lat,
co ja.
- Czy rzeczywiście była taka piękna? - zapytała cicho
Melissa
- Tak, była nadzwyczajną pięknością - odpowiedział
książę. - W związku z tym nie muszę chyba dodawać, że wielu
mężczyzn podzielało moje zdanie. Za nią wznoszono toasty w
Pałacu Świętego Jakuba, poza tym prawie co drugi kawaler
spośród angielskich parów prosił ją o rękę. Ponieważ jednak
ojciec ją ubóstwiał i pozwalał jej decydować o swej
przyszłości, wszystkim dała kosza.
Melissa nie odrywała wzroku od księcia, tymczasem on
kontynuował swą opowieść:
- Jak większość moich przyjaciół, byłem pod urokiem
Pauliny i nie przesadzę, jeśli powiem, że darzyłem ją niemalże
boską czcią. Wydawało mi się, że jest uosobieniem
wszystkiego, co najwspanialsze w kobiecie, podziwiałem nie
tylko jej urodę, lecz również charakter.
Nie wiedziała dlaczego, jednak gdy słyszała, z jakim
żarem książę opisuje inną kobietę, poczuła w sercu dziwny
ból.
- Paulina przyjęła moje oświadczyny - mówił dalej. - Nie
mogłem uwierzyć we własne szczęście i rozpierała mnie
niesamowita duma, że ta piękna dziewczyna, której pragnął
właściwie każdy mężczyzna, którego znałem, zgodziła się
zostać moją żoną.
Po krótkiej przerwie książę dorzucił cynicznie:
- Byłem młody, głupi i okropnie naiwny!
Melissa czekała, a on po dłuższej przerwie ciągnął swą
opowieść:
- Paulina, jeżeli nie przebywała w Londynie, mieszkała na
wsi mniej więcej dwadzieścia mil od Londynu. Ojciec
Pauliny, markiz, miał wspaniałą posiadłość i ogromną
rezydencję.
- Zaplanowałem, że ostatni tydzień poprzedzający nasz
ślub spędzę u markiza. Potem niespodziewanie puszczono
mnie z pułku o dzień wcześniej niż się spodziewałem.
Kupiłem w Londynie coś specjalnego dla Pauliny. Miał to być
prezent zaręczynowy i bardzo zależało mi na tym, żeby
sprawić jej niespodziankę.
Książę przerwał, jakby cofał się pamięcią w tę odległą
przeszłość.
- Postanowiłem, że nie tylko pokażę Paulinie jak bardzo
ją kocham, lecz również udowodnię, że mam niezwykle
romantyczną naturę.
- Odebrałem prezent zaręczynowy i bukiet konwalii, które
były jej ulubionymi kwiatami, po czym wyjechałem z
Londynu. Do pałacu markiza dotarłem mniej więcej o
jedenastej wieczorem. Wiedziałem, że Paulina jeszcze nie śpi.
Często mi mówiła, że lubi nocami czytać lub pisać wiersze, co
mnie ogromnie cieszyło, gdyż mogłem porównywać je z
moimi własnymi próbami rymowania. Uwiązałem konia w
zaroślach i przeszedłem po trawnikach. Znałem na pamięć
każdy cal drogi i gdy zbliżałem się do domu, zauważyłem, że
w sypialni Pauliny świeci się światło. Wyobrażałem sobie, że
myśli o mnie, tak jak ja przez cały czas myślałem o niej.
Często powtarzała mi, że mnie kocha. Wierzyłem w to.
Przecież gdyby mnie nie kochała, na pewno nie zgodziłaby się
na nasz ślub. To prawda, że mój ojciec mógł się poszczycić
starym i zaszczytnym tytułem książęcym, ale i inni kandydaci
do ręki Pauliny nosili równie wspaniałe tytuły. Podszedłem do
ściany budynku i zacząłem wspinać się w górę po glicynii.
Bez trudu dostałem się na balkon, biegnący wzdłuż pokojów
Pauliny. Balkon wychodził bezpośrednio na jej buduar i w
chwili, gdy przerzuciłem nogę przez balustradę, zauważyłem,
że okna są szeroko pootwierane i pali się jedna świeca. Bardzo
cicho zbliżyłem się do okna i właśnie w momencie, kiedy
chciałem wejść do pokoju, usłyszałem jakieś głosy.
Instynktownie zamarłem w bezruchu. Po chwili usłyszałem
męski głos, pomyślałem więc, że to jednak ojciec. Właśnie
miałem zamiar wycofać się drogą, którą tu przyszedłem i
zaczekać, aż moja narzeczona zostanie sama, gdy dobiegły
mnie słowa Pauliny:
- Gdy już wyjdę za mąż, będzie mi ciebie bardzo
brakowało.
- Przecież od czasu do czasu będziesz przyjeżdżała do
domu? - odpowiedział męski głos.
- Ale to już nie będzie to samo, prawda?
- O Boże, pewnie, że nie! - odparł mężczyzna. - Jak
myślisz, jak ja się będę czuł, wiedząc, że masz nie tylko
kochającego męża, lecz także tuzin innych głupców, tak samo
otumanionych przez ciebie jak ja.
- Nigdy nie uważałam cię za głupca, Jim - powiedziała
miękko Paulina. - Jesteś zapalczywy, czasem brutalny, ale na
pewno nie głupi.
Książę przerwał na chwilę, po czym ciągnął dalej:
-
Stałem jak skamieniały. Początkowe uczucie
kompletnego zaskoczenia ustąpiło, a w jego miejsce pojawiło
się coś zupełnie innego - całkowita i bezgraniczna pogarda.
Wiedziałem, kto był z Pauliną - z kobietą, którą wielbiłem i
którą traktowałem jak świętość - to był człowiek, który
pracował u jej ojca!
W głosie księcia słychać było wściekłość, gdy dodał:
- Był koniuszym markiza. Muszę przyznać, że doskonale
dawał sobie radę z końmi i wspaniale na nich jeździł, lecz był
prostakiem - zaczynał karierę jako stajenny.
Zapadła ciężka do zniesienia cisza. Potem Melissa, nie
mogąc się powstrzymać, zapytała:
- I co... Wasza Wysokość zrobił? Słysząc jej głos, książę
drgnął, jakby pogrążywszy się we wspomnieniach, całkiem
zapomniał o jej istnieniu.
- Zostawiłem mój prezent i kwiaty na podłodze -
odpowiedział po chwili - przy wewnętrznej stronie okna, gdzie
z całą pewnością musiała je zauważyć. Potem zszedłem z
balkonu tą samą drogą, którą się tam dostałem i odjechałem.
- Czy jeszcze kiedykolwiek... książę z nią rozmawiał?
- Nigdy więcej już jej nie widziałem - odparł książę. -
Wysłałem do „Gazette" ogłoszenie, że nasz ślub się nie
odbędzie, po czym wyjechałem za granicę.
- Paulina wkrótce wyszła za mąż za irlandzkiego para i
zamieszkała z nim w Irlandii.
- Czy ona... jeszcze żyje? - zapytała Melissa. Nie
wiedziała dlaczego, ale czuła, że lady Paulina w jakiś sposób
zagraża jej szczęściu.
- Nie, zginęła podczas polowania mniej więcej dziesięć
lat temu - odpowiedział książę.
Znowu zaległa grobowa cisza. W końcu Melissa
wymamrotała:
- Bardzo mi... przykro, że spotkało księcia... takie
upokorzenie.
- To wszystko było tak absurdalnie i idiotycznie
sentymentalne - powiedział książę szorstko - i z całą
pewnością raz na zawsze wyleczyło mnie to z romantyzmu.
- Przecież nie wszystkie... kobiety są... takie - odezwała
się Melissa po chwili.
Gdy opowiadał całą historię, w jego głosie z powrotem
pojawił się cynizm, którego Melissa zawsze tak bardzo się
bała i w tym momencie zaczęła żałować, że zapytała go o
przeszłość, przywołując tym samym do życia wspomnienia o
lady Paulinie.
- Prosiłaś mnie, żebym powiedział ci prawdę - oznajmił
książę. - Teraz już ją znasz.
Mówiąc to, wstał i wyszedł z salonu.
Melissa została sama i zaczęło ogarniać ją coraz większe
przerażenie.
Lady Paulina nie tylko wiele lat temu zraniła dumę księcia
i zniszczyła jego ideały. Co gorsza, wciąż jeszcze zza grobu
sprawia, że jest oziębły i cyniczny, sarkastyczny i wyniosły.
- Nienawidzę jej! - powiedziała na głos Melissa. -
Nienawidzę jej!
Po jakimś czasie książę wrócił. Przyniósł ze sobą książkę,
o której dyskutowali podczas kolacji. Rozmawiał z Melissą
zupełnie normalnie, jakby już całkiem zapomniał o swym
wyznaniu.
Gdy udawali się na spoczynek, książę jak zwykle uniósł
jej dłoń do ust.
Palce Melissy zacisnęły się mocno na jego ręce.
- Nie jest książę... na mnie... zły? - zapytała cichutko.
- Przecież obiecałem ci, że nigdy nie będę na ciebie zły -
odpowiedział.
- Właśnie... bałam się... że dzisiaj zdenerwowałam...
Waszą Wysokość - wyszeptała.
- Nie masz się czego obawiać - powiedział książę. -
Uwierz mi.
Uniosła wzrok i dostrzegła w jego oczach coś, co
sprawiło, że zabrakło jej w piersiach tchu.
Po chwili schylił głowę i dotknął wargami jej dłoni.
- Jesteśmy przyjaciółmi, Melisso, i możemy, bez żadnych
obaw, być wobec siebie szczerzy.
- Tak... jesteśmy przyjaciółmi - zawtórowała. Potem
drzwi się za nim zamknęły, a Melissa długo
jeszcze leżała, nie mogąc zasnąć. Marzyła, że ma
czarodziejską różdżkę, dzięki której może wyleczyć rany,
które zadała mu lady Paulina.
Poczuła się młoda i bardzo niedoświadczona.
Doszła do wniosku, że właściwie nic nie wie o
mężczyznach, ani o kobietach takich jak lady Paulina. Nie
była w stanie zrozumieć, dlaczego piękna i ubóstwiana przez
wielu mężczyzn dziewczyna wybrała sobie takiego kochanka,
zamiast obdarzyć swą łaską i uczuciem kogoś bardziej
odpowiedniego.
- Błagam, Boże... tak bardzo chcę mu pomóc - modliła się
Melissa w kaplicy.
Potem pomyślała, że właściwie jest całkiem bezradna.
Od chwili ślubu książę okazywał jej wręcz
nieprawdopodobną życzliwość, mimo to wciąż nie dostrzegała
w jego stosunku do niej niczego intymnego.
Ulegał jej życzeniom, to fakt. Pokazał jej całą posiadłość,
wyjaśnił, że tradycja nakazuje, by poznała osobiście nie tylko
ludzi, którzy dla niego pracują i zarządców wszystkich
okręgów, lecz również najważniejszych farmerów.
- Za jakiś tydzień wybierzemy się do Londynu - oznajmił
książę. - Uważam jednak, że powinniśmy się lepiej poznać,
zanim zaczniemy przyjmować gości i zanim przedstawię cię
mojej rodzinie.
Melissa popatrzyła na niego wyraźnie zdenerwowana.
- Och, błagam, nie spieszmy się z tym - prosiła. - Na samą
myśl o rodzinie Waszej Wysokości ogarnia mnie przerażenie!
- Przecież będę przy tobie - odpowiedział. - Poza tym
możesz być pewna, że moja rodzina dużo bardziej boi się
mnie, niż ty jesteś w stanie bać się jej.
Melissa uśmiechnęła się.
- Nie jest wcale wykluczone, że tak jest w rzeczywistości.
Ale, prawdę mówiąc, jeszcze bardziej boję się sprawić księciu
zawód.
- Nigdy nie sprawisz mi zawodu - stwierdził książę z
pełnym przekonaniem. - Natomiast zanim staniesz z nimi
twarzą w twarz, muszę kupić ci kilka pięknych sukien.
Podobno ubiór dodaje kobiecie pewności siebie.
- Ten pomysł bardzo mi się podoba - uśmiechnęła się
Melissa. - Często marzyłyśmy z mamą o tym, by móc
kupować sobie piękne suknie, a nie szyć je własnoręcznie, i
ubierać się tak jak nakazuje moda, a nie nosić rzeczy, które
były modne dwa lub trzy lata wcześniej.
Miała nadzieję, że w nowych sukniach spodoba się
księciu.
Nigdy, oczywiście, nie dorównam w jego oczach lady
Paulinie, pomyślała z pokorą, lecz być może, jeśli zadbam o
swój wygląd, to książę nie będzie musiał się mnie wstydzić.
- Mam dla ciebie prezent - powiedział książę, gdy
wieczorem udawali się na spoczynek. - Przybył dziś po
południu. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
- Prezent? - zawołała Melissa. - Co to jest? Książę wyjął z
kieszeni małe pudełeczko, uśmiechnął się, a z jego twarzy na
moment znikły bruzdy, nadające jej taki cyniczny wyraz.
Otworzył pudełeczko i Melissa zobaczyła w nim duży,
diamentowy pierścionek. Znajdujący się w środku kamień
miał kształt serduszka, a maleńkie diamenciki po obu jego
stronach tworzyły strzałę.
- To... dla... mnie?
- To miał być pierścionek zaręczynowy, ale przybył z
pewnym opóźnieniem - odpowiedział książę. - Chciałem dać
ci coś, co stanowiłoby tylko twoją własność i nie należało do
rodzinnej kolekcji.
- Jest piękny... doprawdy piękny! - zawołała Melissa.
Spojrzała na księcia z lekkim niepokojem i powiedziała:
- Chyba... nie powinnam... przyjmować od Waszej
Wysokości... tak kosztownych prezentów, skoro... jesteśmy
tylko... przyjaciółmi.
Książę na chwilę zamarł w bezruchu, po czym powiedział:
- Ja wciąż stawiam na „pewnego zwycięzcę", Melisso.
- A ja nadal... sądzę, że to... niezbyt rozsądne -
powiedziała z pewną trudnością Melissa. - Poza tym nie
mam... nic... co mogłabym dać księciu... w zamian.
Książę odpowiedział dopiero po dłuższej przerwie:
- Czy uwierzysz mi, jeśli ci powiem, że przyjaźń, którą
obdarzyłaś mnie w ciągu ostatnich kilku dni, jest dla mnie
wystarczającą nagrodą za ten pierścionek?
- Czy nie sądzi Wasza Wysokość, że jestem zbyt... skąpa?
- zapytała Melissa.
- Byłbym bardzo zawiedziony, gdybyś nie zgodziła się
przyjąć ode mnie tego prezentu - odpowiedział książę.
- W takim razie... proszę... czy mógłby książę założyć mi
go na palec? - powiedziała Melissa z entuzjazmem.
Wyciągnęła drobną dłoń z długimi, szczupłymi palcami, a
książę wsunął pierścionek na jej serdeczny palec.
Trzymając wciąż jej dłoń, książę popatrzył na nią
uważnie, a potem powiedział cicho:
- Ślicznie wyglądasz w diamentach, Melisso, ale, prawdę
mówiąc, jeszcze nie znalazłem niczego, w czym nie byłoby ci
do twarzy.
- Jest taki piękny! - powiedziała Melissa. - Dziękuję...
bardzo... bardzo dziękuję!
Zwróciła ku księciu twarz tak naturalnie i wdzięcznie, jak
mogłoby to zrobić jedynie dziecko. Pochylił głowę, a ona
pocałowała go w policzek.
W momencie, gdy dotknęła wargami jego twarzy, zdała
sobie nagle sprawę, że po raz pierwszy pocałowała własnego
męża. Był to równocześnie pierwszy pocałunek, jakim
obdarowała jakiegokolwiek mężczyznę, z wyjątkiem ojca.
Wywołało to w niej jakieś dziwne uczucie, którego nie
była w stanie zrozumieć i zawstydziła się.
Książę, jakby wyczuwając jej zakłopotanie, powiedział
cicho:
- Jest jeszcze tak dużo rzeczy, które chciałbym ci dać,
Melisso. Sądzę jednak, że i tobie i mnie sprawiłoby ogromną
przyjemność, gdybyśmy mogli powybierać je razem w czasie
naszego pobytu w Londynie.
- To byłoby cudowne - powiedziała Melissa - ale
absolutnie Wasza Wysokość nie może dawać mi zbyt wielu
prezentów. To jest najpiękniejszy pierścionek, jaki
kiedykolwiek widziałam. Nigdy nie przypuszczałam, że będę
posiadać coś tak pięknego... Ale on musiał być okropnie...
drogi.
- To nie ma chyba najmniejszego znaczenia? - zapytał
książę z lekką kpiną w głosie. - Zawsze mówiłaś mi, Melisso,
że nie powinienem na uczucia i miłość patrzeć z perspektywy
pieniędzy.
- Nie może książę wykorzystywać moich własnych
argumentów przeciwko mnie - zaprotestowała Melissa. - Poza
tym, Wasza Wysokość, nie chciałabym okazać się zbyt
kosztownym... balastem.
Mówiąc to pomyślała, jak dużo książę wydał na swego
siostrzeńca i jak niewdzięczny okazał się Gervais, próbując
potem zamordować swego dobroczyńcę.
- Czy będzie książę ostrożny w nocy? - zapytała Melissa.
- Proszę nie zostawiać na noc szeroko otwartego okna.
Każdemu byłoby trudniej dostać się do środka, gdyby było
chociaż częściowo przymknięte.
- Czyżbyś się o mnie martwiła, Melisso? - zapytał książę.
- Prawdę mówiąc, nie sądzę, żeby Gervais próbował popełnić
to samo przestępstwo dwa razy. Lecz, by cię uspokoić, muszę
ci powiedzieć, że od tamtej nocy zawsze trzymam obok łóżka
naładowany pistolet. To tak na wypadek, gdyby miał się u
mnie pojawić jakiś nieproszony, nocny gość.
Rozeszli się do swoich pokoi, lecz wcześniej, gdy książę
unosił na pożegnanie jej dłoń do ust, Melissa powiedziała:
- Jeszcze raz najmocniej dziękuję za piękny pierścionek.
Pójdę spać, mając go na palcu, żeby nikomu nie wpadło do
głowy ukraść mi go.
- Myślę, że jest to mało prawdopodobne - odpowiedział
książę. - Lecz gdybyś się bała, pamiętaj, że jestem za
następnymi drzwiami.
Pocałował jej dłoń i wyszedł.
Melissa zauważyła, że gdy rozstaje się z nią wieczorami,
nigdy, przechodząc do swej sypialni, nie korzysta z drzwi,
które bezpośrednio łączą ich pokoje.
Miała dziwne wrażenie, że książę czeka, aż pewnego dnia
ona sama otworzy te drzwi i wydawało się jej, że wówczas
zostaną już na zawsze otwarte.
Potem pomyślała, że znowu ponosi ją wyobraźnia.
- Spraw, by był bezpieczny - modliła się Melissa -
Błagam... Boże... opiekuj się nim i ochraniaj go. Spraw,
żebym mogła dać mu szczęście... Podpowiedz mi, jak mogę
mu pomóc... Czuję się taka bezradna.
Modląc się, popatrzyła na rzeźbione, alabastrowe anioły,
znajdujące się za ołtarzem. Nagle wydawało się jej, że w ciszy
kaplicy rozległ się jakiś głos, który mówił:
- Pokochaj go.
Usłyszała to tak wyraźnie, jakby rzeczywiście ktoś to
powiedział.
- Ale jak? - pytała się w głębi duszy. - Jak mam to zrobić?
- Kochaj go. Kochaj go.
Słowa te wypływały z głębi serca, dźwięczały pod
sklepieniem kaplicy i wracały uporczywym echem, niemal jak
muzyka wydobywająca się z organów...
Melissa wyszła z kaplicy, by poszukać księcia. Wiedziała,
że miał zamiar porozmawiać ze swoim agentem i nie wrócił
jeszcze z biura.'
Ponieważ czuła się dziwnie niespokojna, poszła do
biblioteki. Stary pan Farrow wyraźnie ucieszył się na jej
widok.
- Miałem nadzieję, że Wasza Wysokość w końcu mnie
odwiedzi - powiedział. - Znalazłem książkę, o którą księżna
ostatnio pytała.
- Tę dotyczącą pałacu? - zapytała Melissa. - Niezmiernie
się cieszę. Bardzo chciałabym ją przeczytać. Książę
powiedział mi, że znajdują się w niej plany tajnych przejść i
obiecał mi je poobjaśniać.
- Przygotowałem ją dla Waszej Wysokości jeszcze
przedwczoraj - stwierdził bibliotekarz z lekkim wyrzutem w
głosie.
Melissa uśmiechnęła się.
- Pewnie uważa pan, że zaniedbuję się w czytaniu? -
powiedziała. - Proszę dać mi tę książkę, panie Farrow.
Przyrzekam, że przestudiuję ją nadzwyczaj starannie.
Nagle zauważyła, że bibliotekarz stoi i z osłupieniem
wpatruje się w półki z książkami. Po chwili zaczął przesuwać
się wzdłuż długiego rzędu tomów, mamrocząc sam do siebie:
- Położyłem ją tutaj z powrotem - jestem tego pewien.
- Co się stało? - zapytała Melissa.
- Przygotowałem tę książkę dla Waszej Wysokości -
odpowiedział bibliotekarz. - Leżała na moim biurku przez cały
wtorek, lecz ponieważ Wasza Wysokość nie przyszła tego
dnia do biblioteki, odłożyłem ją z powrotem na półkę. Nie
lubię zostawiać książek byle gdzie, bo czasem się zdarza, że
służące je przesuwają.
- Być może Jego Wysokość zabrał ją bez pytania -
zasugerowała Melissa. - Niech się pan nie martwi, panie
Farrow. Na pewno ją zwróci.
Staje się roztargniony, pomyślała w głębi duszy.
Najprawdopodobniej odłożył ją przez pomyłkę na inną półkę.
- Nie mam pojęcia, co się z nią stało, Wasza Wysokość -
powiedział wstrząśnięty bibliotekarz. - Nigdy nie gubię
książek. Znam i uwielbiam każdą z nich. Traktuję je tak, jakby
były moimi dziećmi.
- Tak, wiem, panie Farrow, lecz proszę się tym tak bardzo
nie martwić. Jestem święcie przekonana, że się znajdzie.
Gdy wyszła z biblioteki, dowiedziała się, że książę czeka
na nią w salonie.
Na jego biurku leżał plan kilku wsi, które miał zamiar
wybudować we wschodniej części posiadłości.
- Będą najnowocześniejsze w całym hrabstwie - wyjaśnił
książę. - Zatrudniam młodego architekta z Londynu. Poznasz
go jutro. Ma mnóstwo fantastycznych pomysłów.
Przez resztę wieczoru rozmawiali o posiadłości i Melissa
zdała sobie sprawę, jak ogromną wagę przywiązuje książę do
wszelkich innowacji, nowinek technicznych, a przede
wszystkim jak dużo dla niego znaczy sam pałac.
Musi mieć syna, który to wszystko odziedziczy, pomyślała
nagle.
Kiedy znalazła się sama w sypialni i zdmuchnęła świecę
stojącą obok łóżka, ponownie przyszło jej na myśl, że w
pałacu powinny pojawić się dzieci.
Melissa doszła do wniosku, że nie postępuje tak, jak
powinna. Książę zaproponował, by zostali przyjaciółmi, lecz
powiedział również, że pewnego dnia dosięgnie ją strzała
Amora. A co będzie jeśli ten dzień nigdy nie nadejdzie?
Czy jestem w stanie dać mu dziecko, nie kochając go? -
zastanawiała się Melissa.
Jej rozterka czy zaakceptować propozycję księcia i wyjść
za niego za mąż, wynikała przede wszystkim z jej głębokiego
przeświadczenia, że dziecko powinno być owocem miłości
dwojga ludzi.
- Chcę pokochać księcia... bardzo chcę go pokochać -
powiedziała i w tej chwili ponownie usłyszała głos z kaplicy -
a może był to głos jej serca - mówiący:
- Pokochaj go.
- Ale przecież on mnie nie kocha - broniła się Melissa.
Nie była w jego sypialni od tamtej nocy, kiedy wbiegła do
niej zadyszana, by ostrzec go, że jakiś człowiek wspina się po
ścianie pałacu.
Gdyby nie dotarła tam na czas, książę zginąłby przebity
nożem.
Melissa pomyślała o tym okropnym, długim i ostrym
nożu, który, jak opowiadała pokojówka, miał przy sobie
napastnik. Nagle, w tym momencie, zupełnie wyraźnie
uzmysłowiła sobie zbliżające się niebezpieczeństwo.
Już trzykrotnie w swoim życiu doświadczyła tego uczucia.
Po raz pierwszy zdarzyło się to, gdy jej niania wyjechała
na dzień do Leicester, a Melissa została pod opieką ojca i
matki.
Spokojnie bawiła się lalkami. W pewnym momencie
zerwała się na równe nogi.
- Nana! - zaczęła krzyczeć. - Chcę do nany!
- Nana wkrótce wróci - próbowała uspokoić ją pani
Weldon. - Jeżeli tylko dyliżans się nie spóźnił, powinna
pojawić się tu lada chwila.
- Chcę jej poszukać! Chcę do nany! Chcę natychmiast do
nany! - powiedziała Melissa.
Podbiegła do ojca i wzięła go za rękę.
- Chodźmy poszukać nany! - błagała. - Proszę, papo,
musimy ją znaleźć!
Denzil Weldon spojrzał na córeczkę z wyrazem miłości w
oczach. Rzadko odmawiał jej czegokolwiek, więc i tym razem
powiedział wesoło:
- Jeśli chcesz, możemy wyjść jej na spotkanie. Jest dość
ciepło, nie musisz nawet wkładać płaszczyka.
- Rozpuszczasz ją, Denzil - zaprotestowała pani Weldon. -
Zupełnie spokojnie może zaczekać, aż nana wróci.
- Chodźmy, chodźmy, nie mogę czekać! - upierała się
Melissa.
Trzymając ojca za rękę, wyciągnęła go z salonu,
przeprowadziła przez hol i wyprowadziła przez drzwi
frontowe.
Potem ojciec spokojnie szedł podjazdem, a Melissa biegła
przed nim.
Gdy wyszli za bramę, zobaczyli, że wiejski głupek, który
czasami stawał się agresywny i niebezpieczny, napadł nianię i
usiłował ją udusić.
Gdy tylko Melissa i jej ojciec pojawili się na drodze,
napastnik uciekł, zostawiając swą ofiarę, roztrzęsioną i
posiniaczoną, lecz na szczęście żywą.
- Skąd dziecko mogło wiedzieć, że niani grozi
niebezpieczeństwo? - dopytywała tego samego wieczoru pani
Weldon.
Lecz Melissa po prostu to czuła. Tak samo w noc
poprzedzającą śmierć matki zdawała sobie sprawę, że nie ma
już żadnej nadziei.
Również przed wypadkiem, w którym zginęła matka
Cheryl, a jej ojciec został tak ciężko ranny, że później zmarł,
przeczuwała, że zdarzy się coś tragicznego.
Kochała ich oboje i lęk o nich był tak silny, że pojechała
do Cheryl, chociaż umówione były dopiero na następny dzień.
Była przy Cheryl, gdy powiedziano jej, co się stało i gdy
jej rodzice zostali przywiezieni z powrotem do domu. Nie
umiała opisać tego uczucia. Było to raczej jakieś wewnętrzne
przeświadczenie, tak wyraźne i tak mocne, że nie mogła mu
się oprzeć.
Takie właśnie przeświadczenie ogarnęło ją w tej chwili i
była święcie przekonana, że książę jest w strasznym
niebezpieczeństwie.
Zaświeciła świecę, stojącą na stoliku przy łóżku, a
migoczące
światełko
napełniło
pokój
ponurymi
i
niesamowitymi cieniami.
Melissa nie była w stanie tego wyjaśnić, czuła jednak
zbliżające się z każdą chwilą śmiertelne zagrożenie.
Nie zwracała uwagi na to, że jest na bosaka i ma na sobie
jedynie koszulę nocną. Wiedziona złym przeczuciem, przeszła
przez pokój i otworzyła drzwi łączące jej sypialnię z sypialnią
księcia.
Klamka ustąpiła bezgłośnie i Melissa znalazła się w
małym, wąskim korytarzyku, kończącym się drugimi
drzwiami. Wiedziała, że drzwi te prowadzą do sypialni
księcia. Przez chwilę zawahała się.
Czy książę nie będzie się dziwił, że przychodzi do niego
bez zaproszenia? Potem doszła jednak do wniosku, że nie
może już dłużej czekać, gdy każda cząstka jej ciała, wszystkie
zmysły, a przede wszystkim instynkt mówią jej o
niebezpieczeństwie.
Bardzo wolno, wciąż jeszcze zawstydzona, z ogromnym
wahaniem otworzyła drzwi.
Po raz drugi znalazła się w pokoju księcia i ponownie
słabe światło dochodziło z okna. Tym razem jednak żarzyło
się również w kominku.
Stojąc i rozglądając się, uświadomiła sobie nagle, skąd
przyjdzie niebezpieczeństwo. Wiedziała także, kto zabrał
książkę, zawierającą plany pałacu. W tym momencie
zrozumiała również, dlaczego została ona skradziona.
To Gervais ponownie zagrażał księciu! Gervais, który
gotów był go zamordować, byle tylko móc przejąć po nim
książęcy tytuł!
Tylko Gervais mógł z łatwością dostać się do pałacu i
wziąć z półki książkę, dzięki której był w stanie odnaleźć
tajemne przejście, kończące się w sypialni księcia.
Dla Melissy w tym momencie wszystko stało się jasne.
Była całkowicie przekonana o słuszności swego rozumowania,
czuła jakby ktoś dokładnie wyjaśnił jej cały spisek.
Instynktownie, chcąc obronić księcia, ruszyła w jego
kierunku.
Dotarła do ogromnego łoża z baldachimem i gdy się przy
nim znalazła, w kominku nagle obróciła się kłoda. Ogień na
krótką chwilę wystrzelił w górę i oświetlił pokój migotliwym
blaskiem. W jego świetle Melissa dostrzegła przedmiot, leżący
na stoliku przy łożu księcia. Był to pistolet.
Bez chwili zastanowienia wzięła go do ręki.
Instynkt podpowiadał jej, że niebezpieczeństwo jest już
bardzo blisko, dlatego trzymając pistolet w prawej ręce, lewą
ręką próbowała dotknąć pleców księcia, by go obudzić.
Nagle boazeria obok kominka zaczęła się bezszelestnie
rozsuwać. Otwór coraz bardziej się powiększał, aż w końcu, w
świetle dochodzącym z kominka, zauważyła sylwetkę
mężczyzny.
Melissa dostrzegła ruch jego ręki. Ledwo widziała
napastnika, jednak w jakiś sposób czuła, co ma on zamiar
zrobić, skierowała więc w jego stronę pistolet, który trzymała
w dłoni i nacisnęła spust.
Rozległ się huk wystrzału!
Melissa poczuła potężne kopnięcie pistoletu. Potem
wolno, tak wolno, że przez moment zaczęła wątpić, czy w
ogóle trafiła, mężczyzna stojący w otworze boazerii upadł na
dywan.
Melissa stała, wciąż trzymając w ręku dymiący pistolet, i
patrzyła na upadające ciało. W uszach dzwoniło jej od huku
wystrzału.
Po chwili uświadomiła sobie, że książę siedzi na łóżku.
Coś do niej mówił, lecz nie była w stanie tego usłyszeć, bo
wciąż miała w uszach odgłos strzału. Książę wstał z łóżka,
wziął szlafrok, który leżał na krześle obok i, zakładając go,
przeszedł przez pokój, by przypatrzeć się człowiekowi
leżącemu na podłodze.
Rzucił na niego okiem, po czym wrócił do Melissy. Wyjął
jej z ręki pistolet, a potem powiedział cicho, spokojnie i bez
pośpiechu:
- Wracaj do swego pokoju, Melisso. Nie wzywaj nikogo.
Nikomu nie mów o tym, co tu zaszło. Nie chcę, żebyś została
w to zamieszana.
- Za... zabiłam go.
Nie było to właściwie pytanie, raczej zwyczajne
stwierdzenie faktu.
- Posłuchaj mnie, Melisso - powiedział stanowczo książę.
- Zrób tak, jak ci powiedziałem. Zamknij drzwi łączące nasze
pokoje. Przyjdę do ciebie później.
Mówiąc to, objął ją ramieniem i podprowadził do wciąż
jeszcze otwartych drzwi, przez które tu weszła.
Delikatnie pchnął ją w kierunku jej sypialni. Po chwili
usłyszała, że drzwi się za nią zamykają.
Przez moment stała w wąskim przejściu, po czym, jak
lunatyczka, przeszła do swego pokoju. Potem zamarła w
bezruchu i ukryła twarz w dłoniach.
Nie była w stanie myśleć i trudno było jej zrozumieć to, co
się stało. Wiedziała jedynie, że zabiła człowieka i że, robiąc
to, uratowała księcia.
Jej palce bezwiednie wpiły się w twarz.
Uratowała go! Groziło mu niebezpieczeństwo, a ona o tym
wiedziała.
Wiedziała
o
tym
tak
wyraźnie,
tak
niezaprzeczalnie, że jedyne, co mogła zrobić, to iść i
próbować go ostrzec.
Nie widziała, co intruz miał w ręce. Mógł to być nóż albo
rewolwer, była jednak głęboko przeświadczona, że był to
rewolwer. Tak samo, chociaż nie widziała twarzy napastnika,
była pewna, że zabiła Gervaisa Byrama.
Tak trudno uwierzyć, że on nie żyje!
Jednej rzeczy natomiast była absolutnie pewna - teraz już
wiedziała, że gdyby zginął książę, a nie człowiek, który chciał
go zamordować, wówczas straciłaby coś niezwykle ważnego,
wspaniałego i najcenniejszego na świecie.
Stojąc z twarzą ukrytą w dłoniach, Melissa wiedziała
także, dlaczego uratowała księcia.
Ponieważ go kocha!
Rozdział o
Melissa czekała, była jednak zbyt wstrząśnięta, by myśleć
o sobie.
Nie włożyła nawet szlafroka, który leżał na krześle, nie
pomyślała również o zamknięciu okna, które jak zwykle
otworzyła, idąc spać.
Nocny wietrzyk poruszał storami, w sypialni zrobiło się
chłodno, a Melissa, nawet nie zdając sobie z tego sprawy,
coraz bardziej marzła. Wydawało jej się, że minuty czekania
ciągną się w nieskończoność, powodując okropne katusze.
Zaczęła zadręczać się myślą, że mogło stać się coś złego.
Może wcale nie zabiła Gervaisa Byrama? Może, gdy wyszła,
książę podszedł przyjrzeć się leżącemu na podłodze
napastnikowi, a Gervais był jeszcze na tyle przytomny, że
wypalił do niego z pistoletu?
Ponieważ ściany były bardzo grube, Melissa nie była
wcale pewna, czy usłyszałaby huk wystrzału, tak samo jak nie
wiedziała, czy słychać było strzał oddany przez nią w sypialni
księcia.
Stała cicho i nasłuchiwała, lecz nie docierały do niej żadne
dźwięki ani głosy.
Jeżeli Gervais strzelił do księcia, być może leży on teraz
na podłodze, broczy krwią i może wykrwawić się na śmierć
tylko dlatego, że nikt o tym nie wie.
Było również całkiem prawdopodobne, że książę obudził
domowników, po czym uznał, że koniecznie musi natychmiast
zawiadomić o całym zajściu okręgowego komisarza policji.
Wiedziała, że jeśli to zrobi, na pewno całą winę za śmierć
Gervaisa weźmie na siebie. Powie, że zastrzelił go, gdy ten
wkradł się do jego pokoju jak złodziej.
Niestety Melissa doskonale zdawała sobie sprawę, że
jeżeli tak się stanie, wówczas zaczną krążyć różne niemiłe
plotki.
Nietrudno sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby na
światło dzienne wydostała się wiadomość, że domniemany
spadkobierca książęcego tytułu starał się zamordować
aktualnego księcia i podczas próby morderstwa sam poniósł
śmierć.
Wszystko to było zbyt okropne, by się nad tym
zastanawiać. Mimo to Melissa nie mogła opanować
niepohamowanej radości, że niezależnie od tego, czym to
wszystko się skończy, Gervaisowi nie udało się popełnić
przestępstwa, które zaplanował.
Lecz czy rzeczywiście?
Ponownie zaczęła się obawiać, że Gervais mógł zranić
księcia.
Zadrżała i zrozumiała, że jej miłość zawładnęła nią bez
reszty, odsuwając wszystko w cień. Nigdy nie przypuszczała,
że można kogokolwiek tak pokochać.
- Kocham go... Kocham go! - szeptała.
Patrząc wstecz doszła do wniosku, że zawsze
obserwowała wspaniałą, głęboką miłość ojca i matki, jakby
była kimś zupełnie obcym. Dostrzegała błysk, który pojawiał
się w ich oczach, gdy na siebie patrzyli, widziała matkę
biegnącą jak młodziutka dziewczyna do drzwi, kiedy ojciec
wracał z polowania. Wszystko to sprawiało, że czuła się tak,
jakby ona sama znajdowała się na zewnątrz jakiegoś
magicznego kręgu.
Dorastając, wyobrażała sobie, że pewnego dnia takim
samym uczuciem będzie darzyć mężczyznę, którego poślubi.
Marzyła o tym, że pokocha i będzie kochana.
Tymczasem rzeczywistość tak bardzo odbiegała od
marzeń. Pospieszny ślub w książęcej kaplicy, samotne
przejście przez krótką nawę, małżeństwo, które, jak mówił
książę, było jedynym logicznym wyjściem z sytuacji, w końcu
jego propozycja, że nie muszą być niczym więcej niż
przyjaciółmi, dopóki go nie pokocha.
Wydawało jej się, że chociaż z całego serca podziwia i
szanuje księcia, to jednak daleka jest od pokochania go.
Teraz czuła, że całą duszą rwie się do księcia, tęskni za
nim, że go kocha i nade wszystko pragnie znaleźć się w jego
ramionach.
Byłabym w nich taka bezpieczna i... szczęśliwa,
pomyślała.
Kiedyś zastanawiała się, jakie by to było uczucie, gdyby ją
pocałował, przypomniała sobie również dziwne wrażenie,
które nią owładnęło, gdy pocałowała go w policzek, dziękując
za diamentowy pierścionek.
Lśnił teraz na jej palcu, ponieważ od czasu, gdy go
dostała, nie zdejmowała go na noc. Błyszczał w słabym blasku
świecy, stojącej przy łóżku. Doszła do wniosku, że jest jak
promyk słońca, który wpadł do jej serca, by powiedzieć, że
pewnego dnia znajdzie prawdziwe szczęście.
Mimo to bała się - bała się bardziej niż kiedykolwiek w
życiu.
A co będzie, zastanawiała się, jeśli sędziowie, gdy
dowiedzą się, że Gervais został zastrzelony, zaaresztują
księcia za morderstwo?
- Muszę im powiedzieć, że to ja zabiłam Gervaisa -
szeptała Melissa. - To ja muszę stanąć przed sądem... a nie
książę... który przecież spał.
To co mnie spotka, myślała, nie ma większego znaczenia.
Najważniejsze, by nic nie splamiło jego honoru.
Chodziła niespokojnie, przemierzając pokój tam i z
powrotem, nie zdając sobie nawet sprawy, że wciąż jest na
bosaka.
Dlaczego on nie przychodzi? Co się stało?
Zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna, wbrew
poleceniu księcia, wrócić do jego sypialni. Czuła, że już dłużej
nie jest w stanie czekać.
Gdzie on jest? Co on robi?
Melissa pomyślała z rozpaczą, że od chwili, kiedy była w
pokoju księcia i on wypchnął ją przez drzwi łączące ich
sypialnie, musiała już minąć chyba godzina.
- Nie chcę, żebyś była w to zamieszana - powiedział nie
znoszącym jakiegokolwiek sprzeciwu tonem, który pojawiał
się w jego głosie za każdym razem, gdy był zdecydowany
postawić na swoim.
Ale tak nie może być, ona musi być w to zamieszana -
musi! Musi się przyznać i uchronić go przed ponoszeniem
konsekwencji za to, czego nie zrobił.
Uratowała księcia przed mordercą, który wspinał się po
ścianie pałacu i miał zamiar zasztyletować go podczas snu.
Dzisiejszej nocy uchroniła go przed Gervaisem, który,
gdyby jej tam nie było, oddałby śmiertelny strzał do
pogrążonego we śnie księcia, potem wymknął się tajnym
przejściem i nikt nigdy nie domyśliłby się, że miał on coś
wspólnego z tym przestępstwem.
A teraz muszę uratować księcia po raz trzeci, pomyślała
Melissa. Tym razem muszę uchronić go przed skandalem,
przed straszliwymi podejrzeniami i przed tymi, którzy chętnie
splamiliby jego dobre imię. Nawet gdybym musiała za niego
umrzeć, jestem w stanie zapłacić tę cenę, ponieważ go
kocham! Kocham go całym sercem!
Zegar stojący na półce nad kominkiem zaczaj srebrzystym
kurantem wybijać pełną godzinę. Delikatny dźwięk zabrzmiał
w
ciszy
pokoju
jak
wybuch.
Melissę
ogarnęło
obezwładniające przerażenie.
Musiało stać się coś złego! Niezależnie od tego, co
powiedział książę, nie posłucha go i pójdzie do jego pokoju,
żeby poznać prawdę.
Ruszyła w stronę drzwi, łączących jej sypialnię z pokojem
księcia, w tym samym jednak momencie ktoś otworzył je z
drugiej strony.
Melissa zamarła w bezruchu i z przerażeniem w oczach
patrzyła na księcia, wchodzącego do pokoju.
Był spokojny, nie spieszył się. Ona jednak nie była już w
stanie czekać ani sekundy dłużej, natychmiast musiała się
wszystkiego dowiedzieć.
Podbiegła do niego jak na skrzydłach i rzuciła mu się w
ramiona.
- Co... się stało?... Gdzie... byłeś?... Myślałam... że
nigdy... nie przyjdziesz! - wołała radośnie. - Bałam się... że
cię... zranił... Czy nic... ci nie jest?
Chcąc przerwać ten bezładny potok słów, książę objął ją
ramieniem.
- Jestem cały i zdrowy, Melisso! - odpowiedział spokojnie
- Gervais nie żyje, a ty po raz drugi uratowałaś mi życie.
To właśnie chciała usłyszeć, lecz uczucie ulgi było w tym
momencie nie do zniesienia i Melissa wybuchnęła głośnym
płaczem.
Książę przytulił ją mocniej do siebie, a ona wołała:
- J - jeśli on... nie żyje... m - muszę... powiedzieć, że... to
ja... go zabiłam... Wina... nie może... spaść na ciebie.
- Wszystko jest w porządku - powiedział książę
uspokajająco.
- N - nie... na pewno nie... Muszę... powiedzieć sędziom -
zaprotestowała Melissa. - Cz - czy oni... wsadzą mnie... d -
do... więzienia... p - przed.. rozprawą?
- Nie będzie żadnej rozprawy - odpowiedział książę.
Po chwili powiedział głęboko zaniepokojony:
- Zmarzłaś - jesteś zimna jak sopel lodu! Czemu nie
weszłaś do łóżka?
Melissa tak bardzo płakała, że nie była w stanie mu
odpowiedzieć, wziął ją więc na ręce i przeniósł przez pokój.
Położył ją w wielkim łożu, jednak kiedy chciał się
odsunąć, przylgnęła do niego kurczowo.
- Nie... odchodź - zaszlochała.
Nie zdawała sobie sprawy, co mówi, bała się jedynie, że
jeżeli pozwoli mu odejść, znowu będzie mu groziło jakieś
niebezpieczeństwo.
- Nie odchodzę - odpowiedział książę. - Pozwól mi
jednak rozpalić ogień.
Położył jej głowę na poduszce, odwrócił się, wziął świecę
stojącą obok łóżka i oddalił się.
Z wazy, która stała na gzymsie, wyjął stoczek, odpalił go
od świecy i włożył do kominka.
Szczapki na podpałkę i kłody drewna były suche, zapaliły
się więc błyskawicznie. Płomienie wystrzeliły w górę,
rozświetlając złocistym blaskiem cały pokój i wydobywając z
kątów mroczne cienie.
Książę podszedł do okna i zamknął je. Potem wrócił do
Melissy i przez moment stał, spoglądając na nią z góry.
Ukryła twarz w poduszce, a jej piękne, jasne włosy luźno
opadały na plecy.
Wciąż płakała i książę zauważył, że nadal trzęsie się z
zimna.
Zdmuchnął świecę, zdjął szlafrok, wszedł do łóżka i objął
ją.
Przez moment zastygła w bezruchu i przestała szlochać.
Po chwili ukryła twarz w jego ramionach.
- Mam ci wszystko wyjaśnić, Melisso? - zapytał.
Przez jej cieniutką koszulę nocną czuł, że jest zmarznięta
do szpiku kości. Drżała, tym razem jednak nie tylko z zimna.
Wciąż jeszcze szlochając i co chwilę łapiąc powietrze,
wymamrotała:
- P - powiedziałeś... że nie będzie... r - rozprawy... Jesteś
tego... pewien?
- Najzupełniej! - odpowiedział książę. - Powiedziałem ci
już, że nie chcę, żebyś była w to zamieszana.
- Ale... ja jestem... w to zamieszana - protestowała
Melissa. - Przecież to ja... go... z - zabiłam!
- Żeby uratować mi życie - odrzekł książę - i pragnę ci za
to gorąco podziękować. Ale najpierw chcę, żebyś wiedziała,
dlaczego nie będzie żadnego procesu i dlaczego nikt nawet nie
skojarzy żadnego z nas ze śmiercią Gervaisa.
- Wiedziałam... że to... Gervais - powiedziała Melissa,
bardziej do siebie niż do księcia.
- Wyjaśnisz mi za chwilę, skąd ta pewność - rzekł książę -
ale wcześniej chcę ci powiedzieć, dlaczego tak długo na mnie
czekałaś.
Melissa przestała płakać, lecz jej twarz wciąż była ukryta
na piersiach księcia, gdy zaczął on swój wywód:
- Trafiłaś Gervaisa prosto w serce i w związku z tym
zmarł natychmiast. Przeniosłem go w dół sekretnym
przejściem, tym samym, którym musiał dostać się do mojej
sypialni. Na szczęście było na tyle miejsca, że zdołałem znieść
go w dół krętymi schodami i dalej ukrytym przejściem, które
kończy się w krzakach za kaplicą.
Melissa słuchała uważnie, zdając sobie sprawę, że książka,
która zniknęła z biblioteki, musiała wskazać Gervaisowi,
gdzie znajduje się wejście do tajnego korytarza, który
zaprowadził go do sypialni księcia.
- Na szczęście o tak późnej nocnej porze wszyscy już śpią
i w związku z tym nikt nie kręcił się w pobliżu - ciągnął
książę. - Wyniosłem Gervaisa daleko do lasu. Położyłem go
na niewielkiej polance, a w rękę włożyłem mu pistolet, z
którego strzeliłaś do niego w mojej sypialni. Ten, którym
chciał mnie zabić, zostawiłem tam, gdzie upadł.
- Tak przypuszczałam... że on ma... pistolet -
wymamrotała Melissa.
- Jak najprawdopodobniej również przewidywałaś -
powiedział książę - strzeliłby do mnie i zostawił martwego lub
umierającego, wrócił z powrotem tajnym przejściem i
odjechał. Nikt nigdy nie byłby w stanie domyślić się, że to
właśnie on popełnił to przestępstwo.
Melissa tylko mruknęła, ale nie przerywała, gdy książę
ciągnął dalej:
- Tak jak przypuszczałem, niedaleko od miejsca, w
którym zostawiłem Gervaisa, znalazłem jego konie.
- Jutro pewnie... ktoś go... znajdzie? - zapytała Melissa.
- Tak, ktoś go znajdzie - zgodził się książę - i wszystko
będzie wskazywało na to, że popełnił samobójstwo.
Melissa westchnęła z ulgą.
- Tym sposobem... nic ci już... nie grozi.
- Tak, ale tylko i wyłącznie dzięki tobie - odpowiedział
książę. - A teraz, Melisso, chciałbym, żebyś mi wyjaśniła,
skąd wiedziałaś, że grozi mi niebezpieczeństwo i dlaczego po
raz drugi przyszłaś do mojej sypialni. Tym razem nie mogłaś
przecież widzieć zbliżającego się do mnie napastnika.
Melissa leżała teraz bardzo blisko księcia, a jego ramiona
mocno ją obejmowały. Dzięki temu trochę się już rozgrzała.
Mimo to, gdy przypomniała sobie moment, w którym poczuła,
że grozi mu niebezpieczeństwo, jeszcze teraz przebiegł ją
delikatny dreszcz.
- Już wcześniej, trzy razy w życiu - powiedziała cicho -
zdarzyło mi się, że... nagle wyczuwałam... grożące komuś
niebezpieczeństwo albo tragedię, która miała się zdarzyć.
- Jakie to uczucie? - zapytał zaciekawiony książę.
- Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć ani opisać -
odpowiedziała Melissa. - Po prostu jest to coś, co istnieje w
głębi duszy... lub może w głębi... serca... a ja wiem jedynie, że
to... tam jest. Jest takie mocne... takie wyraźne, że nie mogę...
się temu oprzeć. Po raz pierwszy zdarzyło się to, gdy mojej
niani groziło niebezpieczeństwo, potem... tuż przed śmiercią
mojej matki... i jeszcze raz, gdy rodzice Cheryl mieli... ten
tragiczny wypadek. To przeczucie zawsze dotyczyło ludzi,
których ko... bardzo lubiłam.
Zawahała się przy ostatnich słowach, świadoma, że o mały
włos ujawniłaby zbyt wiele.
- Ludzie których - bardzo lubiłaś? - dopytywał książę z
dziwną nutką w głosie. - Zdaje mi się, Melisso, że miałaś
zamiar powiedzieć coś całkiem innego.
Poczuł, że drży w jego ramionach, ponieważ jednak nic
nie mówiła, po chwili odezwał się:
- Przyznaj się. Jakie słowo chciałaś przed chwilą
powiedzieć?
Dlaczego
wyczułaś
grożące
mi
niebezpieczeństwo? Chyba jedynym wyjaśnieniem jest to, że
czujesz do mnie coś więcej niż do zwykłego człowieka?
Wciąż nie odpowiadała, więc zapytał cicho:
- Czy to może dlatego, Melisso, że - mnie kochasz?
Drgnęła niespokojnie, a potem wyszeptała:
- T - tak... k - kocham cię... ale naprawdę... nie musisz
się... tym martwić... Wiem, że wcale mnie nie kochasz... ale
przecież chciałeś, żebym cię... pokochała....
Książę przytulił ją mocno do siebie, tak mocno, że ledwo
mogła oddychać, po czym powiedział:
- Dlaczego uważasz, najdroższa, że cię nie kocham?
Pokochałem cię od pierwszego wejrzenia!
Poczuł, że zamarła na moment w całkowitym bezruchu,
zupełnie zaskoczona. Potem uniosła głowę, by móc na niego
spojrzeć.
W blasku kominka dostrzegła, że patrzy na nią, a jego
oczy mają taki wyraz, jakiego nigdy nie spodziewała się
zobaczyć.
- Kochasz... mnie? - zapytała. - Ale przecież nigdy mi
tego... nie powiedziałeś.
- Pokochałem cię już wtedy, gdy próbowałaś udawać
pokojówkę Cheryl - powiedział książę. - Od razu wiedziałem,
że nigdy nie widziałem nikogo piękniejszego, wrażliwszego i
delikatniejszego.
Uśmiechnął się, po czym mówił dalej:
- Walczyłem z tym! Jednak tak jak twoje przeczucie
zagrożenia, również i moja miłość była tak wyraźna, tak
nieodparta, że nie byłem jej w stanie zignorować. Ale przed
laty obiecałem sobie, że nigdy się już nie zakocham! Raz
upokorzony przez kobietę, przyrzekłem sobie, że już nie
pozwolę się zranić po raz drugi, niezależnie od tego, jak
bardzo by mnie kusiło.
- Rzeczywiście... kochałeś mnie? - zapytała bez tchu
Melissa.
- Kochałem cię w głębi serca, podczas gdy moje wargi
uparcie powtarzały, że miłość jest tylko iluzją, przemijającym
pożądaniem, uczuciem, które gloryfikują sentymentaliści i
romantycy.
- A jednak... ożeniłeś się ze mną.
- Kiedy zobaczyłem, jak bardzo ten brutal przestraszył cię
wtedy w salonie - odpowiedział książę - wiedziałem już, że
nie tylko nie zdołam oprzeć się memu sercu, lecz także, że
jesteś moja i że żaden inny mężczyzna nie ma prawa cię
dotknąć.
W głosie księcia zabrzmiała jakaś nutka, która sprawiła, że
Melissa zawstydziła się i ponownie ukryła twarz w jego
ramionach.
Czuła bicie jego serca i jakby nagle zdając sobie sprawę,
że są tak blisko siebie, powiedziała jak dziecko, które jeszcze
nie całkiem wierzy, że jest bezpieczne:
- N - naprawdę... mnie... kochasz?
- Kocham cię, jak nigdy nikogo w życiu nie kochałem -
odpowiedział książę. - Teraz już wiem, że to, co czułem
kiedyś dawno temu, było jedynie młodzieńczym, poetyckim
marzeniem. Teraz jestem mężczyzną, Melisso, i jako
mężczyzna bardzo cię pragnę!
Jego głos zadrżał nagle z jakąś ogromną siłą, a po chwili
mówił dalej:
- Kocham cię nie tylko dlatego, że jesteś tak piękna, mój
skarbie, tak niewiarygodnie śliczna, lecz również dlatego, że
jesteś bardzo mądrą i nieprawdopodobnie odważną osóbką!
Jego głos pogłębił się, gdy powiedział:
- Dwa razy uratowałaś mi życie, Melisso. Teraz jestem
twój do końca naszych dni.
Melissa ponownie podniosła głowę, żeby na niego
popatrzyć.
- Tak się... bałam, że może... cię zranić.
- Tylko ty jedna możesz mnie zranić, jeżeli nie będziesz
mnie kochała.
- Ależ ja cię kocham! - odpowiedziała. - Kocham cię
całym sercem.... Nigdy nie wiedziałam, że miłość może być
tak... głęboka i tak... potężna.
- Moja kochana - powiedział książę łagodnie.
Patrzył na nią przez chwilę, po czym dodał:
- Jest jedna rzecz, która mnie niepokoi. Boję się, że
możesz uważać mnie za zbyt starego na twojego męża.
Wstrzymał oddech i czekał.
- Ależ... skąd!... - zawołała Melissa. - Nie jesteś ani za
stary, ani za młody, jesteś dokładnie w takim wieku, w jakim
powinieneś być!
- Jesteś tego pewna?
- Wiesz... nie chciałabym... żebyś był inny... niż jesteś...
Pod żadnym względem... Wszystko w tobie jest takie
wspaniałe...
Po chwili książę dotknął jej podbródka i zbliżył jej twarz
do swojej, po czym powiedział niemal ze śmiechem:
- Jakoś dawnie mi się zdaje, że wygrałem zakład.
Mówiłem ci, że stawiam na „pewnego zwycięzcę".
- Trudno mi... w to uwierzyć - wyszeptała Melissa - i tak
się cieszę... tak bardzo... bardzo się cieszę, że... miałeś rację
- Ty też miałaś rację - powiedział książę, wciąż
spoglądając na nią z góry. - Przepowiedziałaś mi, że dosięgnie
mnie strzała Amora.
- Jesteś pewien... zupełnie... pewien? - zapytała Melissa. -
Tak się modliłam, żeby mi się udało... dać ci szczęście... ale
nigdy nie sądziłam, że naprawdę... mnie pokochasz.
- Modliłaś się za mnie? - zapytał książę.
- Tak, dzisiaj w kaplicy - odpowiedziała Melissa - i jakiś
głos powiedział mi, że muszę... dać ci miłość.
- Czy właśnie to masz zamiar mi ofiarować?
- Dobrze wiesz... że tak.
Bardzo wolno, jakby rozkoszując się chwilą, książę
pochylił głowę i jego wargi dotknęły jej ust.
Całował ją niezwykle delikatnie, muskając jedynie jej
wargi. Po chwili poczuł, że ogarnia ją podniecenie i zaczyna
delikatne drżeć, więc przytulił ją mocniej.
Jego pocałunki stały się bardziej natarczywe, bardziej
zapamiętałe, aż w końcu Melissa poczuła, że to co
najwspanialsze i najpiękniejsze, stało się ich udziałem.
Powoli ogarnęło ją nie znane dotąd uniesienie, jakiś
dziwny żar zaczął krążyć w jej żyłach.
Uniósł głowę.
- Kocham cię! Boże, jak ja cię kocham!
- Ja też cię... kocham - wyszeptała - ale czuję się tak,
jakby to był... sen. Czy to wszystko.... dzieje się... naprawdę?
- To wszystko dzieje się naprawdę, moja najukochańsza -
odpowiedział. - Ale i mnie się wydaje, że to cudowny,
wspaniały sen.
Melissa poruszyła ręką, którą go obejmowała i
diamentowy pierścionek zamigotał w czerwonawym blasku
ognia.
- Dałeś mi... serce - powiedziała. - Ale nie
przypuszczałam, że tak było... naprawdę.
- Tak - odpowiedział - już wtedy moje serce w całości
należało do ciebie. Miałem nadzieję, że nadejdzie dzień, kiedy
zrozumiesz, dlaczego wybrałem ten właśnie kształt.
Kłoda poruszyła się w kominku i płomienie wystrzeliły w
górę, oświetlając cały pokój.
Patrząc na Melissę, książę zauważył, że w jej oczach lśni
blask, którego nigdy wcześniej w nich nie widział. Miała
delikatnie rozchylone wargi i wyglądała tak uroczo, że
przytulił ją jeszcze mocniej do siebie, jakby się bał, że ją
utraci.
- Tyle rzeczy pragnę ci dać, moja cudowna żoneczko -
powiedział - ponieważ przyniosłaś mi szczęście, którego
zawsze tak bardzo mi brakowało. Chciałbym zdjąć z nieba
gwiazdy i zrobić z nich naszyjnik dla ciebie, a z promieni
słońca chciałbym upleść diadem w twoje włosy.
Melissa roześmiała się ze szczęścia, a on mówił dalej:
- Przypuszczam jednak, ukochana, że będę zmuszony
kupić najzwyklejsze pod słońcem diamenty, perły i szafiry, by
w ten sposób wyrazić swą miłość.
Melissa wahała się chwilę, a potem powiedziała po cichu:
- Jest coś, co chciałabym... od ciebie dostać... Coś, co
byłoby dla mnie... cenniejsze niż wszystkie inne... skarby
świata.
- Wiesz, że dam ci wszystko, czego pragniesz -
odpowiedział książę. - Powiedz, proszę, co to jest.
Czekał, a po chwili Melissa powiedziała cichutko, tak
cichutko, że ledwo mógł usłyszeć:
- Nie chcę już nigdy... bać się, że jakiś domniemany
spadkobierca będzie próbował cię zabić... Dlatego... daj mi...
syna.
Książę zamarł na chwilę w bezruchu, a po chwili jego
wargi poszukały jej ust. Zaczął ją całować natarczywie,
gwałtownie i namiętnie!
W odpowiedzi na jego uniesienie, owładnęło nią dzikie i
wspaniałe uczucie radości i szczęścia.
Czuła, że ich serca biją jednym rytmem, a jej ciało stapia
się z jego ciałem.
Nie byli już dwojgiem ludzi, lecz stanowili jedność.
- Kocham... cię... kocham cię... - wyszeptała Melissa.
- Moja cudowna, najwspanialsza, piękna żoneczko -
mruczał książę, równocześnie ją całując.
Ona była jego, a on był jej. Nie istniał już ani strach, ani
kłopoty, ani trudności - była jedynie miłość... i miłość... i
miłość...