Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.
© Copyright by Wydawnictwo TELBIT, Warszawa 2011 UWAGA. Zarówno całość, jak
też żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana w jakiejkolwiek formie ani
rozpowszechniana w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody Wydawcy
ul. Jaworzyńska 7/7
00-634 Warszawa
tel.: (22) 331-03-05
e-mail:
telbit@telbit.pl
www.telbit.pl
edu.info.pl
Redakcja:
Arleta Niciewicz-Tarach
Korekta:
Halina Piątkowska
Projekt okładki:
Małgorzata Arska
Skład i łamanie:
Agnieszka Kielak
Dział Handlowy:
tel./fax: (22) 331-88-70
e-mail:
handlowy@telbit.pl
ISBN: 978-83-63551-01-8
lato będzie ciepłe, bo niedźwiedzice w Tatrach wcześnie się
obudziły. Też bym chciał budzić się raz w roku, na przykład odtąd
za rok — jak już będzie nowy premier, a o starym i związanych z
nim skandalach wszyscy zapomną. Ale nie jestem niedźwiedzicą.
Ta ładna pani w telewizji poinformowała:
— Do dużego zamieszania doszło w czasie wizyty premiera w
wiejskiej szkole w Ścichapękach. W czasie pamiątkowego zdjęcia
jeden z uczniów pokazał premierowi rogi. Zdarzenie uwiecznił
fotoreporter gazety „Tylko Prawda”, ale długo się nim nie cieszył.
Na korytarzu otoczyło go trzech funkcjonariuszy Biura Ochrony
Rządu. Ochroniarze premiera zażądali wykasowania zdjęcia.
Potem zobaczyliśmy na ekranie pana fotoreportera z „Tylko
Prawdy”, który był bardzo przerażony i mówił:
— Popychali mnie i grozili. Obleciał mnie strach, to potężni
faceci o wielkich barach. Skasowałem zdjęcie.
Pamiętam to wydanie „Przeglądu” doskonale. Do dzisiaj w nocy
przychodzi do mnie w snach i jeszcze się utrwala. Więc powiem
wam dokładnie, co było dalej.
Inny pan, szef Biura Ochrony Rządu, mówił:
— Nasi funkcjonariusze wykazali się nadgorliwością. Już u nas
nie pracują. Osobiście wręczyłem im wymówienia.
Potem znowu na ekranie pojawił się pan fotoreporter.
Uśmiechał się wielce zadowolony i oznajmił:
— Jedno zdjęcie udało mi się zachować.
A na koniec ta ładna pani z „Przeglądu” powiedziała:
— Więcej na ten temat w jutrzejszych wiadomościach. A teraz
sport. Tata tylko się zaśmiał.
— No pięknie — mruknął. — Afera na całą Polskę. To pewnie ten
szczeniak od Karolczuka pokazał premierowi rogi. Wdał się w
tatusia, nie ma co.
Tata nienawidzi Karolczuka i wszystkiego, co jego jest, łącznie z
tym szczeniakiem, a moim kolegą Waldkiem. Pewnie dlatego zaraz
dorzucił:
— Nie zdziwię się, jak ci wywaleni ochroniarze rządowi przyjadą
do Ścichapęk i sprawią lanie szczeniakowi Karolczuka. Sam im
pokażę, gdzie mieszka jego ojciec. To on chłopaka na łobuza
wychował. Ojcu to się należy dopiero manto, większe niż
szczeniakowi.
Mama nie mówiła nic, siedziała tylko zadumana, a babcia
pokiwała głową.
— Wojnę przetrwaliśmy, stan wojenny, ministra rolnictwa z
poprzedniego rządu, a teraz takie nieszczęście. Tego to już raczej
nie przeżyjemy — powiedziała i przeżegnała się z trwogą.
Mnie coś się zrobiło z oddechem. Jakby gdzieś odleciał, na
przykład do korony brzozy w rogu podwórka, i tam szumiał,
zamiast świszczeć w moich płucach. Chętnie odleciałbym razem z
nim, ale nie mogłem ruszyć się z miejsca. Oddech w końcu wrócił —
płytki i szarpany. Choć zbliżało się lato, po plecach chodziły mi
jakieś mrówki prosto z Antarktydy: białe i zimne jak szron.
— To ja już pójdę spać — rzuciłem i wycofałem się szybciutko do
swojego pokoju.
Mama spojrzała na mnie zaniepokojona, a tata powiedział, nie
odwracając wzroku od sportu:
— Moja krew. Dobrze wychowany chłopak. Sam wie, kiedy iść
spać. Nie to co ten szczeniak Karolczuka.
Tata znowu mówił o Waldku. A to, że Waldek jest moim kolegą,
przypomina mi, że miałem opowiedzieć wam o sobie. No to
wreszcie mówię. Kończę pierwszą klasę gimnazjum i mam już
prawie czternaście lat, za sześć miesięcy. Mam na imię Aureliusz,
trochę dziwnie, przyznaję. Nazywam się jeszcze gorzej — z błędem
ortograficznym. Moje nazwisko brzmi: Szypki, ale koledzy mówią
na mnie: Spidi. Od angielskiego „speedy”, co chyba oznacza
„szybki”. Wy też tak możecie o mnie myśleć. Tak samo miałem na
imię i nazwisko przed przyjazdem pana premiera (w tych
szczęśliwych czasach, jak mówi mama), choć wtedy to nie było
wstydem. Lubię język polski, piłkę nożną, kwaśne jabłka i oglądać z
babcią telewizję. Nie lubię matematyki, szczawiowej, pająków,
myśleć, zanim coś powiem i się nudzić.
Tamtej nocy wcale się nie nudziłem. Myślałem, choć akurat
niepotrzebnie, bo i tak nie było w pobliżu nikogo, komu mógłbym
coś powiedzieć. Nie mogłem zasnąć. Wtedy przypomniałem sobie
telefony.
Było ich kilka. Od nieznajomej kobiety. Skąd mnie znała? — nie
miałem pojęcia ani odwagi, żeby ją o to zapytać. Chciała wiedzieć
zwykłe rzeczy: jak się miewam, co słychać w szkole, czy mam już
dziewczynę. Ale najdziwniejsze było to, że kiedy odkładałem
słuchawkę, nic się nie działo. Rodzice nie zadawali pytań. Nie
wołali: „Kto dzwonił?!” jak po innych rozmowach. Kiedy to oni
odbierali telefon od Nieznajomej, zaraz oddawali słuchawkę w moje
ręce. Nic nie mówili. Smutnieli.
Wyciągnąłem spod łóżka metalową puszkę po biszkoptach.
Trzymałem w niej trzy listy w różowych kopertach — bez wątpienia
od Nieznajomej. Były krótkie: życzenia, żebym był szczęśliwy,
nigdy nie krzywdził ludzi ani zwierząt i uczył się jak najwięcej. Ale
dodawały mi siły. Czytałem je zawsze, kiedy coś nie szło, bo ręczny
nie zadziałał jak trzeba. Tak jak teraz. Kim ona jest?...
Coś uderzyło w szybę i szybko wepchnąłem puszkę pod łóżko.
Ale nie byli to wywaleni ochroniarze rządowi, tylko nietoperz.
Brzuch bolał mnie okropnie — tylko niech nikt mi nie mówi, że to
przeze mnie. Tego dnia akurat nie jadłem niedojrzałych jabłek.
Było później i później, a potem tak późno, że aż wcześnie, a ja
nie spałem. Zasnąłem dopiero wtedy, gdy nietoperze poszły spać, i
śniło mi się, że pędzę w dół po jakimś wzgórzu, szybciej i szybciej.
Zamiast nóg miałem koła. Wiedziałem, że teraz to już na pewno nie
pójdę do szkoły wypoczęty. Ale nie miałem się czym martwić —
następnego dnia i tak nie było lekcji.
3
Wszyscy nauczyciele oglądali od rana „Telewizję Info” w pokoju
nauczycielskim, dlatego w klasach panowała anarchia, czyli
całkowity brak dyscypliny. Usiadłem w ostatniej ławce i zaraz
zostałem ogniskiem zainteresowania. Chłopaki i dziewczyny z
całego gimnazjum podsłuchiwali pod pokojem nauczycielskim, co
mówią w telewizji, a potem przychodzili mnie pocieszać.
— Bardzo ładnie wyglądasz na tym zdjęciu — powiedziała Lilka z
mojej klasy i otworzyła brukowiec „Tylko Prawda” na stronie ze
mną, premierem i jego rogami.
Lilka przyznała, że pierwszy raz w życiu kupiła tabloid, co
zawdzięcza mnie, i że powinienem być dumny, bo krzewię
czytelnictwo w Ścichapękach. Miła jest ta Lilka i trochę
przypomina mi panią z „Przeglądu Telewizyjnego”, choć czasem
mądrzy się nawet bardziej niż ona.
Tego dnia, a był to piątek, bardzo krzewiłem czytelnictwo w
Ścichapękach. Aż pani kioskarka musiała zamówić nową dostawę
gazety „Tylko Prawda”. Na każdą rodzinę przypadł przynajmniej
jeden egzemplarz, to więcej niż normalnie w miesiąc. Ludzie woleli
się zabezpieczyć, bo kto wie, jak długo trzeba będzie czekać, zanim
znowu napiszą coś w brukowcach o Ścichapękach?
Powinienem być dumny, że krzewię czytelnictwo i napędzam
gospodarkę, ale nie byłem. Bo co z tego, że nawet Karol Czyżyk z
drugiej gimnazjalnej, największy łobuziak w szkole, który nie zdał
do wyższej klasy już dwa razy, kupił tego dnia gazetę, skoro czytał
z niej tylko jedno zdanie, na okrągło? Tyle razy, że stało się ono
pierwszym zdaniem w jego życiu, które potrafił przeczytać płynnie,
a nie sylaba po sylabie. Pani od polskiego pewnie by go pochwaliła,
ale oglądała „Telewizję Info”.
A Karol biegał z gazetą jak oszalały, wybuchał co chwilę
końskim śmiechem i każdemu czytał:
— „Gimnazjalista Aureliusz Szypki okazał się za szybki dla
napakowanych ochroniarzy premiera”. — Nie
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.