Hodowcy bydła a imperium na amerykańskim
Zachodzie
Autor: Ryan McMaken
Źródło:
Tłumaczenie: Paweł Bieliński
Niedawno oczy Ameryki zwróciły się ku farmie bydła nieopodal Bunkerville
w stanie Nevada, gdy doszło tam do militarnego oblężenia, podczas którego
dziesiątki agentów federalnych, m.in. w helikopterach, z bronią maszynową i
snajperską, wylądowały na ranczu, by dokonać przejęcia bydła, schwytać ludzi, i
ogólnie pokazać, kto tu rządzi.
Konserwatywna prasa przedstawia historię na różne sposoby, pokazując ją
zarówno jako nieuprawnione zajęcie ziemi przez federalnych, jak również jako
absurdalną krucjatę ekologiczną mającą uchronić żółwie przed wyginięciem.
Rzeczywistość jest jednak nieco mniej czarno-biała, jak to często bywa w
sytuacjach związanych z posiadaniem ziemi na amerykańskim Zachodzie. We
wrześniu gazeta „Las Vegas Sun” opublikowała artykuł o rodzinie Bundych.
Czytamy w nim, że problemy zaczęły się 20 lat temu, kiedy ojciec na własną rękę
zdecydował, że przestanie wnosić opłaty za użytkowanie ziemi, których od
dłuższego czasu wymagano za pozwolenie na wypas na terenach należących do
rządu. Szczegóły prawne dotyczące sprawy oraz historia rodziny Bundych będą
powoli wychodzić na jaw, ale nawet jeśli dziali oni całkowicie niezgodnie z
prawem (a tak zapewne jest), z całą pewnością pieniądze podatników mogłyby
zostać przeznaczone na lepsze cele niż kampania szoku i zastraszania
prowadzona wobec malutkiej farmy na pustyni w Newadzie. Niemniej mówimy tu
tylko o jednym przypadku spośród niezliczonych potyczek hodowców bydła z
rządem o pozwolenia i regulacje związane z użytkowaniem ziemi
1
.
1
Na przykład błędnie tak nazywana Sagebrush Rebellion (w dosłownym tłumaczeniu:
Bylicowa Rebelia — przyp. red.), wcale nie była rebelią, a jedynie dysputą pomiędzy
hodowcami bydłą a ekologami, którzy chcieli wpłynąć na rządowe regulacje dotyczące
użytkowania gruntów. Wygląda na to, że ranczo Bundych to jedynie kolejny etap tego
sporu.
Podczas gdy nieobeznani z użytkowaniem ziemi na Zachodzie mogą
widzieć w tym wszystkim jakiś nowy nikczemny postępek ze strony rządu,
faktem jest, że zachodnie zasady najmu ziemi pod wypas (oraz do innych celów)
pozostają niezmienne od ponad stu lat, a rząd posiadał co najmniej 40 proc.
ziemi w wielu zachodnich stanach, jeszcze zanim zostały one przyłączone do
Stanów Zjednoczonych w XIX w. Ponadto na terenie 13 zachodnich stanów
znajduje się 93 proc. terenów rządowych, w tym dwie trzecie całego obszaru
Utah i 81 proc. całego obszaru Nevady.
Zachodnie stany od dawna nie są już oparte na własności prywatnej i
błogo niezależne od kontroli rządu, który w rzeczywistości jak dotąd bardziej
ingerował w sytuację na zachodzie niż na wschodzie. Dzieje się tak ponieważ,
ziemia i inne zasoby naturalne Zachodu są w rękach wielkiej socjalistycznej
biurokracji, która od końca XIX w. zarządza wodami, ziemią i minerałami. Z
pewnością na rozległych terenach pozostających pod kontrolą federalną, silnie
wspieraną przez rząd centralny, który wzbogacił się na wojnie domowej, pewne
wspólnoty były wyjątkowo niezależne i można powiedzieć, że miały charakter
. Jednak w szerszej perspektywie od lat 90. XIX w. gospodarka
amerykańskiego Zachodu jest zdominowana przez ziemie państwowe, regulacje,
subsydia i biurokrację.
Rozrost federalnej biurokracji na Zachodzie
W swojej historii amerykańskiego Zachodu Richard White pisze:
Poczynając od lat 90. XIX w., rząd centralny wycofuje się z roli
niańki przyszłych stanów i przestaje marnotrawić zasoby, bez
umiaru rozdając je obywatelom i krajowym korporacjom.
Waszyngton staje się zarządcą zachodniej ziemi, surowców i —
rzecz nieunikniona — ludności
2
.
Kryła się za tym filozofia głosząca, że zasobami amerykańskiego Zachodu
rozporządzano w sposób „wydajny". To przekonanie było naturalnym wynikiem
ówczesnej odrealnionej i pełnej błędów ekonomii klasycznej, której modele
2
Richard White, It’s Your Misfortune and None of My Own: A New History of the American
West (University of Oklahoma Press, 1993), s. 399.
opierały się na założeniach o wyidealizowanych rynkach i konkurencji,
nieistniejących na przedindustrialnym Zachodzie. Innymi słowy, według
dziewiętnastowiecznych intelektualistów potrzeba było rządowej interwencji, by
stworzyć odpowiednie warunki dla zaistnienia wydajnego kapitalizmu. Tak jak w
przypadku
, rząd federalny miał wkroczyć, by zapewnić konkurencję i
wydajność na nowych rynkach pogranicza.
Do 1903 r.
koncepcję publicznej własności na Zachodzie. Tym samym zrezygnowano z
pomysłu, by cała ziemia była tam rozdzielona na mocy ustaw o gospodarstwach
rolnych, które zresztą same w sobie były produktem programów rządowych.
Powstanie
(które zarządzało wodami) i
oznaczało, że wody i ziemie pozostaną pod bezpośrednią lub
pośrednią kontrolą rządu na czas nieokreślony. Niezależnie od filozoficznych
pobudek rządu, szybko doszło do znanej nam wszystkim sytuacji, kiedy państwo
przejmuje kontrolę nad dystrybucją dóbr. Agencje rządowe stały się celem
lobbyingu ze strony drobnych i większych grup interesu skutkiem czego było
„zawłaszczanie” regulacji. Podstawą robienia interesów na Zachodzie szybko stało
się posiadanie licencji na użytkowanie ziemi pod odwierty, górnictwo i wypas.
Ponadto kluczem do sukcesu były, rzecz jasna, wpływy w agencjach rządowych.
Wśród mieszkańców Zachodu panowało powszechne poparcie dla kontroli
federalnej. Jako region biedniejszy i przyciągający kapitał w mniejszym stopniu
niż Wschód, Zachód szybko pogodził się z systemem własności publicznej,
głównie dlatego, że rząd, poprzez subsydia, programy robót publicznych i
wydatki na wojsko zaczął faktycznie kierować zachodnią gospodarką.
Tymczasem trwała rywalizacja pomiędzy różnymi grupami społecznymi o
kontrolę nad gruntami państwowymi. Jak pisze White:
Choć
korporacje
były
dla
federalnej
biurokracji
raczej
nieprzewidywalnym sprzymierzeńcem, w ogólnym rozrachunku
one również dały dowody przychylności wobec federalnego
zarządzania,
czego
nie
można
powiedzieć
o
niedużych
przedsiębiorcach. Mniejsi i więksi użytkownicy zasobów Zachodu,
myśląc o własnym zysku, nie mogli osiągnąć porozumienia w
kwestii rządowych ofert. [...] Drobni hodowcy czy drwale byli z
reguły przeciwni kontroli federalnej, która zwykle hamowała ich
apetyt na rozszerzenie działalności. Jednak więksi hodowcy i duże
przedsiębiorstwa przemysłu drzewnego zdawały sobie sprawę, że
federalny nadzór może służyć ich interesom. Powstrzymywał on
bowiem nadprodukcję w ich sektorze, poprzez ograniczanie
wzrostu potencjalnej konkurencji i pozwalał przeznaczyć ich
znaczne dochody na wykorzystanie uprzywilejowanego dostępu
do państwowej ziemi
3
.
Innymi słowy, prywatne firmy, które zdominowały gospodarkę Zachodu,
popierały biurokrację federalną, bo ta pomagała silnym firmom utrzymywać ceny
na wysokim poziomie i uniemożliwiała wejście konkurentów na rynek.
W późniejszych dekadach agencje federalne poddały się również wpływom
organizacji ochrony środowiska, jednakże mimo tego całego rozprawiania o losie
żółwia pustynnego na farmie Bundych, nie powinno nikogo zdziwić, jeśli
przyszłość pokaże, że to wielkie firmy wydobywające ropę i gaz stoją za tym
zamieszaniem i zmierzają do ostatecznego odcięcia drobnych hodowców od
dostępu do terenów pustynnych.
Spuścizna Imperium na Zachodzie
Widząc, jak agenci federalni nękają farmerów, powinniśmy mieć
świadomość, że podbój Amerykańskiego Zachodu był w rzeczywistości jednym z
wcześniejszych zadań Imperium, które miało posłużyć stworzeniu obecnego
rozbudowanego rządu. Chociaż dziś widzimy Zachód jedynie jako część Stanów
Zjednoczonych, dawniej było to kolonialne imperium, które zbrojnie odebrano
Indianom i Meksykanom. Później
—
z pomocą takich programów rządowych jak
ustawy o gospodarstwach rolnych, przyznawanie ziemi i wielkie przedsięwzięcia
infrastrukturalne (np. koleje)
—
tereny te przekształcono w gigantyczne źródło
dofinansowań dla amerykańskich osadników i korporacji. Plemiona indiańskie czy
Latynosi z dawnej Nowej Hiszpanii, którzy mieszkali na Zachodzie przed aneksją,
zostali zamknięci w rezerwatach lub zmuszeni do porzucenia wcześniejszych
systemów gospodarczych i społecznych.
Podobnie jak większość jurysdykcji w imperiach kolonialnych, Amerykański
3
Ibid., s. 392
Zachód był zarządzany nie lokalnie, ale wprost ze stolicy państwa, które dokonało
aneksji. W Waszyngtonie szkicowano granice nowych stanów, powoływano oficjeli,
Stamtąd też wydawano rozkazy oddziałom pilnującym porządku na tych terenach.
Nawet po uzyskaniu przez Zachód (dzięki zgodzie rządu federalnego, oczywiście)
statusu stanów, region ten pozostał pod kontrolą rządu. Zamorskie imperium,
które powstało po wojnie amerykańsko-hiszpańskiej, było po prostu naturalną
konsekwencją podbojów na zachodzie Ameryki Północnej w XIX w. To właśnie
tam rząd USA nauczył się jak być imperium — jak bezpośrednio nadzorować
rozległe obszary i poddać kontroli lokalne gospodarki.
Spuścizna ta wciąż daje o sobie znać. Obserwując impas w Nevadzie,
słyszymy echa podboju tych samych terenów przed wieloma laty. Wielu
mieszkańców Zachodu jest obecnie poszkodowanych z winy tego samego rządu,
któremu przyklaskiwali ich poprzednicy, gdy wysiedlał rdzennych mieszkańców,
kładł drogi i budował tamy. Rząd federalny jest jednak mistrzem przewrotności, a
fakt, że nigdy nie zrzekł się kontroli nad rozległymi terenami, które zdobył, czyni
z niego niewątpliwie silnego gracza dla każdego, kto chce prowadzić biznes na
Zachodzie.