Ja cię kocham, a ty
śpisz, wampirze
Kerrelyn Sparks
1
Rozdział 1
Klub pulsował gitarowymi basami i niepohamowaną żądzą. Przyszedł we właściwe
miejsce.
Ian MacPhie szedł przez odnowiony magazyn, stawiając kroki w rytm uderzeń perkusji.
Klub Horny Devils był najlepszym miejscem na poszukiwanie kobiety. Było ich tutaj całe
mnóstwo. Wszystkie urocze i wszystkie były wampirzycami.
Jaskrawoczerwone i niebieskie lasery omiatały halę, oświetlając skąpo ubrane damy
tańczące pod sceną. Poruszały się w rytm głośnej muzyki jak wzburzone morze podczas
przypływu, a Iana popychał w ich stronę zachłanny prąd przyboju.
Jedno z czerwonych świateł padło na niego, błyskając mu w twarz i oślepiając na kilka
sekund. Ogarnęła go panika. A co będzie, jeśli żadna z tych kobiet nie uzna go za
atrakcyjnego? Co, jeśli przez dwanaście dni znosił koszmarny ból po to, żeby wyglądać na
starszego i... brzydkiego?
Ponieważ był wampirem, nie mógł zobaczyć nowej twarzy w lustrze. Było go widać na
kilku cyfrowych zdjęciach z wesela Jeana-Luca, a przynajmniej tak mu się zdawało. Nie
rozpoznawał mężczyzny na fotografiach. Heather zapewniła go, że jest przystojny, ale
Heather była szczęśliwą panną młodą, tego dnia wszystko wydawało się jej piękne.
Kiedy odzyskał wzrok, zrozumiał, że niepotrzebnie się denerwował. Żadna z kobiet nie
patrzyła na niego. Stały przodem do sceny, ze spojrzeniami wbitymi w tancerza, który
paradował dumnie w indiańskim pióropuszu na głowie. Na bezwłosej piersi miał
namalowaną strzałę w barwach wojennych. Była skierowana w dół, gdzie kępka
strategicznie umieszczonych orlich piór skrywała jego wampum.
Ian odetchnął głęboko i ocenił sytuację. To prawda, damy go nie zauważyły, ale przecież
nie próbował jeszcze zwrócić na siebie ich uwagi. Te dziewczyny z pewnością były
napalone, więc miał spore szanse. Pora wypróbować nową twarz.
Powoli wmieszał się w tłum. Ale co powinien powiedzieć? Jean-Luc zdobył Heather
wdziękiem i inteligencją. Postanowił, że zastosuje ten sam sposób.
- Dobry wieczór paniom.
Muzyka ryczała tak głośno, że usłyszały go tylko dwie wampirzyce. Odwróciły głowy i
przyjrzały mu się śmiało.
- Niezły - krzyknęła jedna. Ian posłał im uśmiech, jak miał nadzieję, uroczy, choć zawahał
się, kiedy zauważył, że druga kobieta ma usta pomalowane na czarno. Podejrzewał, że
współczesne dziewczęta uważały taki makijaż za atrakcyjny, ale jemu przypomniał
epidemię dżumy.
- Fajny kilt - krzyknęła ta z czarnymi ustami. - I zgrabne kolana.
- Jesteś tancerzem? - zapytała pierwsza.
- Nie. Pozwolą panie, że się przedstawię. Jestem Ian Mac...
- Och, myślałam, że ten kilt to kostium! - roześmiała się pierwsza dziewczyna. - Na serio
tak się ubierasz?
- Musimy zobaczyć coś więcej niż ładne kolana! - roześmiała się czarnousta. Ian się
zawahał. Potrzebował dowcipnej, ciętej odpowiedzi.
- Jestem pewien, że da się to załatwić. - Niestety, dziewczyny nie zwróciły uwagi na próbę
nawiązania flirtu. Rozległy się głośniejsze piski i odwróciły się do sceny.
Pióra fruwały, a wampirzyce usiłowały je złapać na pamiątkę.
- Bardzo przepraszam. - Ian spróbował odzyskać zainteresowanie dziewczyn. - Mogę
postawić paniom drinka?
2
- To jest moje! - Czarnousta odepchnęła koleżankę, żeby chwycić pióro. Ian odsunął się,
skonsternowany zachowaniem kobiet. Spojrzał na scenę i przełknął ślinę. Na wszystkich
świętych, kobiety oskubały tancerza jak kurczaka. Te nowoczesne panny były bardziej
agresywne, niż sądził. Zakładał, że kiedy będzie szukał partnerki, to on będzie myśliwym.
Cofnął się jeszcze bardziej, by zejść z drogi rozgorączkowanym amatorkom pierza. Może
to tylko kwestia wybrania odpowiedniego momentu. Tak, odpowiedni moment był
bardzo istotny, kiedy polowało się na zwierzynę. Postanowił, że usiądzie i poczeka.
Prędzej czy później tancerze będą musieli zrobić sobie przerwę i może wtedy będzie
łatwiej zrobić wrażenie na paniach.
A kiedy będzie czekał, wypije drinka na ukojenie nerwów. Ruszył do baru. Wszystko
sobie przemyślał. Szukał partnerki uczciwej, lojalnej, ładnej i inteligentnej. W takiej
kolejności. I oczywiście powinna być w nim szaleńczo zakochana.
Z tym ostatnim był pewien problem. Jak miał sprawić, żeby ta idealna dziewczyna się w
nim zakochała? Wątpił, by jego rzekomo śliczne kolana wystarczyły.
Barmanka trzymała telefon przy jednym uchu, a drugie zatykała dłonią, żeby cokolwiek
usłyszeć przy ryczącej muzyce.
- Jasne, nie przestaję mówić. Więc jesteście z Kalifornii? A niech mnie, strasznie daleko. -
Obok niej zmaterializowały się dwie młode damy. Wykorzystały głos barmanki jako
sygnał naprowadzający, dzięki któremu teleportowały się we właściwe miejsce.
- Witamy w Horny Devils. - Barmanka uśmiechnęła się, odkładając słuchawkę. - Czego się
panie napiją?
- Dwa razy blood lite - złożyła zamówienie jedna z dziewczyn. Zamknęła błyszczącą,
ozdobioną brylancikami komórkę i wrzuciła ją do błyszczącej torebki.
Druga wampirzyca wskazała palcem scenę.
- Wow, ale on jest seksowny! - Zapomniały o drinkach i przepchnęły się w stronę sceny,
Ian uniósł rękę na powitanie.
- Dobry wieczór paniom.
Minęły go z oczami wlepionymi w tańczącego Indianina, któremu zostały już tylko dwa
pióra.
Ian westchnął. Do czego to doszło, żeby mężczyzna o szlachetnych intencjach musiał
konkurować ze striptizerem? Jak miał zrobić wrażenie na tych nowoczesnych
dziewczynach? Może Vanda mogłaby mu dać jakąś radę. Vanda, która miała różowe,
nastroszone włosy i nosiła ciuchy ze spandexu, stała się bardzo nowoczesną kobietą.
I najwyraźniej odniosła wielki sukces w interesach, skoro wampiry teleportowały się do jej
klubu aż z Zachodniego Wybrzeża. Ian usadowił się na stołku przy barze i został
obdarzony promiennym uśmiechem barmanki. Panna Cora Lee Primrose nie nosiła już
sukien z krynoliną i nie kręciła jasnych włosów w loczki, ale wciąż mówiła z akcentem
piękności z Południa z czasów wojny secesyjnej.
- Jak się miewasz - przywitała go. - Chciałbyś spróbować najnowszego drinka z linii
fusion?
- A jest coś nowego? - Za długo go nie było.
- A jest. Nazywa się bleer. Syntetyczna krew zmieszana z...
- Piwem?
Cora Lee zrobiła zawiedzioną minę. - Już to piłeś?
- Nie, tak strzeliłem. Spróbuję. - Ian wyjął pięć dolarów ze sporranu i położył na blacie, a
ona napełniła szklankę bursztynowym płynem. Od aromatu krwi i drożdży ślinka
napłynęła mu do ust. Na wszystkich świętych, od wieków nie pił piwa.
3
- Proszę. - Cora Lee postawiła przed nim szklankę. Wypił długi łyk i zlizał z warg
czerwonawą piankę.
- Wyborne.
Barmanka uśmiechnęła się szeroko.
- Cieszę się, że ci smakuje. Jesteś nowy w mieście?
Do diabła. Myślał, że jej powitalny uśmiech oznaczał, że go rozpoznała, ale tak nie było.
Wypił kolejny potężny łyk bleera, żeby osłodzić sobie uczucie zawodu. Cora Lee była w
haremie Romana przez pięćdziesiąt lat, w tym samym domu, w którym Ian mieszkał i
pracował jako strażnik. Czy naprawdę aż tak się zmienił?
- To ja, Ian.
Jej niebieskie oczy otworzyły się szeroko. - Ian?
- Tak. Ian MacPhie.
- Nie możesz być Ianem, Ian to nastolatek.
Spojrzał chmurnie w swoją szklankę bleera. Przez pięć wieków był traktowany jak
dziecko. To cud, że nie oszalał.
- Prosiłaś mnie, żebym ci pomagał sznurować gorset. Pewnie myślałaś, że jestem za
młody, żeby zerkać na twoje krągłe biodra i na to, jak gorset wypycha twoje piersi...
- No coś ty! Ja? Nigdy! - Cora Lee odsunęła się o krok. - Nigdy bym nie poszła do łóżka z
dzieckiem - obruszyła się.
- Jestem trzysta lat starszy od ciebie - warknął. Przekrzywiła głowę, żeby mu się przyjrzeć.
- Przyznaję, twoje oczy są niesamowicie podobne do oczu Iana.
- Może dlatego, że jestem Ianem.
- Na pewno?
- Oczywiście, że na pewno. Kim innym miałbym być?
Zerknęła na niego podejrzliwie.
- Widzisz... nie pamiętam, żebyś był taki...
- Czarujący?
- Zgryźliwy. - Westchnęła. - Ian był takim dobrze wychowanym i miłym chłopcem.
Bardzo go lubiłam.
- Do wszystkich diabłów, ja nie umarłem. Tylko wyglądam teraz dwanaście lat starzej.
- A niech mnie. Jak to zrobiłeś?
Ian się zawahał. O specyfiku Romana, pozwalającym wampirom nie spać w dzień, lepiej
było nie rozpowiadać.
- To przez coś... co zjadłem. W Teksasie.
- Chciałeś to zjeść? Chciałeś wyglądać starzej?
- Aye.
- Ale dlaczego miałbyś zrobić coś tak okropnego?
Zazgrzytał zębami. Przez wieki był uwięziony w ciele piętnastolatka; to było piekło na
ziemi. Jeśli Cora Lee tego nie rozumiała, on nie czuł się w obowiązku wyjaśniać.
- Może po prostu chciałem się z kimś przespać.
Obruszyła się.
- A byłeś takim miłym chłopcem.
- Aye. - Dopił swój bleer. Cora Lee przyjrzała mu się ze zmarszczonymi brwiami.
- Skoro masz, czego chciałeś, to dlaczego jesteś taki skwaszony?
- Nie jestem skwaszony!
Otworzyła szeroko oczy.
- Och, rozumiem! Jeszcze żadnej nie zaliczyłeś. Może mogę ci pomóc.
4
Cholera, sam potrafi zapolować. Zauważył, że muzyka przycichła. Tancerz zszedł ze
sceny i panie szukały innego obiektu zainteresowań. Musiał działać szybko.
- Jest Vanda? Muszę się z nią zobaczyć.
- Chwileczkę. - Cora Lee podbiegła do stolika, przy którym siedziała jakaś wampirzyca i
gawędziła z innymi klientkami. - Pamela! Nigdy nie zgadniesz, kim jest ten facet.
Czyżby Cora Lee próbowała umówić go z lady Pamelą Smythe-Worthing? Nie. Do diabła,
nigdy. Brytyjska wicehrabina z czasów regencji też była w haremie Romana i przez
pięćdziesiąt lat patrzyła na niego ze złośliwą pogardą.
Lady Pamela wstała i mu się przyjrzała. Jej falbaniasta XIX-wieczna suknia zniknęła.
Wicehrabina ubierała się stosownie do obecnych czasów, miała na sobie minispódniczkę i
czarny skórzany stanik.
- O rany, spójrzcie na ten stary wyświechtany kilt. - Lady Pamela wciąż mówiła tym
samym wyniosłym tonem. - To pewnie kolejny barbarzyńca ze Szkocji. Czy nikt w tym
okropnym kraju nie umiera już naturalną śmiercią?
Ian uniósł brew. Musiała wiedzieć, że ją słyszy. Cora Lee uśmiechnęła się szeroko. -
Pamelo, to jest Ian! - Pamela wybałuszyła oczy. - Z pewnością żartujesz. Będę na ciebie
bardzo zła, jeśli stroisz sobie ze mnie żarty.
- To naprawdę jest Ian - przekonywała ją Cora Lee. - Wydoroślał.
- Jeszcze jak. - Pamela zmierzyła go wzrokiem. - I muszę przyznać, że nasuwa mi się
pytanie o niezmiernie ważną kwestię.
- Chodzi ci o to, jak to się stało? - domyśliła się Cora Lee. - Powiedział mi, że to przez to,
że...
- Nie. - Pamela lekceważąco machnęła ręką. - Pytanie brzmi - pochyliła się bliżej do Cory
Lee - czy on jest prawiczkiem?
- A niech mnie! - zachichotała Cora Lee. - Sam powiedział, że chce się z kimś przespać.
- Hm. - Pamela postukała palcem w policzek, zastanawiając się nad tym. - Pięćsetletni
prawiczek. To może być interesujące.
Niech to licho. Jeśli ktoś potrafił sprawić, że Ian czuł się jak dziwadło, to właśnie lady
Pamela. Odwrócił się do niej plecami i ruszył do gabinetu Vandy.
- Chwila! - Cora Lee błyskawicznie zastąpiła Ianowi drogę. - Vanda bardzo się złości, jeśli
jej przeszkadzamy, kiedy jest zajęta.
- To prawda. - Lady Pamela podeszła seksownym krokiem. - Vanda jest mózgiem tego
interesu. - Przygładziła długie jasne włosy. - My jesteśmy jego urodą.
- O, z pewnością. - Cora Lee zatrzepotała rzęsami.
- Gratuluję - burknął Ian. Czy te kobiety zdawały sobie sprawę, że właśnie przyznały, iż
nie mają mózgu? Na liście pożądanych zalet swojej wybranki przeniósł inteligencję z
miejsca czwartego na trzecie.
Cora Lee zajrzała do gabinetu Vandy.
- Vanda! Ktoś do ciebie.
- Mam nadzieję, że to nowy seksowny tancerz - warknęła Vanda. - W tym miesiącu interes
kiepsko idzie.
- Moim zdaniem kapitalny pomysł! - Pamela uśmiechnęła się przebiegle do Iana. Szkot
wszedł do gabinetu. Vanda oderwała wzrok od monitora komputera.
- Niezły kostium. Pokaż, co masz pod kiltem.
- Och, cudownie! - Cora Lee klasnęła w dłonie. Pamela zamknęła za nimi drzwi.
- Nie będę się obnażał. - Ian założył ręce i zmarszczył brwi. - I to nie jest kostium.
- Dziewczyny zakochają się w tym akcencie! - Vanda wstała i obejrzała Iana. Wampirzyca
5
była ubrana jak zwykle w fioletowy obcisły kombinezon, wokół talii miała przewiązany
bicz. - Powinieneś mieć stringi w kratkę, żeby pasowały do kiltu.
- Z czerwonym chwościkiem na końcu - dodała Cora Lee.
- Kapitalne - mruknęła Pamela.
- Umiałbyś zakręcić tym chwościkiem? - Vanda zrobiła palcem kółeczko w powietrzu. Co
to ma być, do licha? Ian ruszył w jej stronę.
- Vando...
- Przestańcie, biedak się zawstydził. - Pamela przysunęła się do Vandy i szepnęła: -
Myślimy, że on jest prawiczkiem.
Spojrzał na nie ze złością.
- Vando, nie poznajesz mnie?
- Kotku, gdybyśmy się już spotkali, nie byłbyś prawiczkiem.
Pamela się roześmiała.
- To która z nas będzie miała zaszczyt rozprawiczenia go?
- Możemy ciągnąć zapałki - zasugerowała Cora Lee.
- Nie mam zamiaru spać z żadną z was - warknął Ian. - Vando, to ja, Ian.
- Co? - Vanda zmrużyła oczy. - Nie, nie wydaje mi się.
- Jasna cholera. - Przeczesał ręką długie włosy związane rzemykiem. - Pomyślałem, że
może mnie ostrzyżesz, jak zwykle. No i... muszę z tobą porozmawiać.
- Ian? - Vanda podeszła i przyjrzała mu się z bliska. - To naprawdę ty? Co się stało?
- Ja wiem! - Cora Lee pomachała ręką. - Zjadł coś.
- Zjadłeś coś? - Vanda spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Mógłby zjeść mnie - mruknęła lady Pamela, posyłając mu uwodzicielskie spojrzenie spod
rzęs. Cora Lee zasłoniła usta dłonią i zachichotała.
- Nie mogę powiedzieć nic więcej. One nie potrafią utrzymać niczego w sekrecie. - Ian
wskazał ruchem głowy Corę Lee i lady Pamelę.
Vanda kiwnęła głową i zerknęła na dwie blondynki.
- Wracajcie do klientów.
- Hm. Po prostu chcesz prawiczka dla siebie. - Lady Pamela wyszła z pokoju. Cora Lee
podążyła za nią. Vanda zamknęła drzwi i wróciła do Iana. Uśmiechała się szeroko.
- Nie do wiary! Jesteś dorosły. - Uściskała go. Kiedyś byli równi wzrostem, ale teraz
czubek jej głowy sięgał jego podbródka. - Coś ty zjadł, u licha, że się od tego postarzałeś?
- Nie powtarzaj tego, ale wypiłem specyfik Romana, który umożliwia nam
funkcjonowanie w dzień. Brałem go przez dwanaście dni, więc postarzałem się o
dwanaście lat.
- Jesteś o wiele potężniejszy i wyższy... to musiało boleć.
Bolało. Wzruszył ramionami.
- Włosy też mi bardzo urosły. Pomyślałem, że trzeba je ostrzyc.
Ściągnęła rzemyk z jego kucyka i odsunęła się, żeby mu się przyjrzeć.
- Krótkie loczki już ci chyba nie pasują. Teraz masz surową, kanciastą twarz.
Surową i kanciastą? Jak na przykład kawał skały? Nic dziwnego, że miał takie problemy z
goleniem. Zawsze miał dołek w podbródku, ale teraz bardziej przypominał cholerny
krater. I, szczerze mówiąc, często lała się z niego krew jak lawa z krateru. Golenie się bez
lustra było piekielnie trudne.
- Podobasz mi się z długimi włosami. - Vanda podeszła do biurka i wyjęła nożyczki z
górnej szuflady. - Ale są trochę zniszczone na końcach, więc ci je podetnę.
- Dziękuję. - Ian usiadł na krześle naprzeciw biurka. Vanda wyjęła z torebki szczotkę do
6
włosów i zaczęła rozczesywać splątane loki. Ian zamknął oczy, ciesząc się jej znajomym
dotykiem. Strzygła go przez ostatnich pięćdziesiąt lat i przez ten czas dowiedziała się o
nim więcej niż ktokolwiek inny. Nawet Connor i Angus.
Nie mógł powiedzieć innemu mężczyźnie, jaki był sfrustrowany. Connor był jego
bezpośrednim zwierzchnikiem i twardzielem, który uznałby jego frustracje za dziecinne
narzekania. Angus MacKay był szefem Agencji MacKay, Usługi Ochroniarskie i
Detektywistyczne, i przełożonym Iana. On też uratował Iana od pewnej śmierci,
przemieniając go w 1542 roku. Ale Angus miał poczucie winy, że uwięził go w ciele
piętnastolatka. Nie, Ian nie mógł wyjawić Angusowi, jaki był nieszczęśliwy. Ale Vanda to
rozumiała i zachowała zwierzenia Iana dla siebie. Zaczęła go strzyc.
- Kiedy wróciłeś do miasta? - spytała.
- Dzisiaj.
- Teleportowałeś się z Teksasu?
- Nie. Byłem w Szkocji.
- Ach. - Ciachała dalej. - Słyszałam ostatnio, że byłeś w Teksasie i chroniłeś Jeana-Luca.
- Byłem. Latem.
Vanda przestała strzyc.
- Słyszałam, że Phil też tam był.
- Owszem, był. - Czyżby Vanda była nim zainteresowana? Phil pilnował domu Romana w
dzień, kiedy jeszcze mieszkały tam wampirzyce z haremu. O ile Ian się orientował, Phil
trzymał się z daleka od pań. To była jedna z żelaznych zasad Angusa. Ochroniarzowi nie
wolno było zadawać się z podopiecznymi.
Vanda wróciła do strzyżenia.
- A jak się miewa?
- Dobrze. - Ian był ciekaw, czy znała sekret Phila.
- Wraca do Nowego Jorku?
- W końcu tak. Szkoli nowego ochroniarza Jeana-Luca. - Tymczasem Connor zatrudnił
ochroniarza śmiertelnika, Toniego, który miał zastąpić Phila do czasu jego powrotu, Ian
jeszcze go nie poznał, ale był ciekaw, czy Toni też był zmiennokształtnym.
- Co robiłeś w Szkocji? - spytała Vanda.
- Niewiele. Po kuracji Angus nalegał, żebym wziął kilka miesięcy wolnego, żeby... dojść do
siebie.
- Więc jednak to było bolesne. - Przechyliła się przez jego ramię, żeby na niego spojrzeć. -
A teraz dobrze się czujesz?
- Tak. - To nie była do końca prawda. Urósł trzynaście centymetrów w ciągu niecałych
dwóch tygodni i musiał się do tego przyzwyczaić. Pił ogromne ilości syntetycznej krwi,
stosownie do jego większych gabarytów. Kiedy był w Szkocji, zlecił remont swojego
małego zamku. Nocami pomagał budowlańcom i wyrobił sobie mięśnie. Ale wciąż
potykał się o swoje wielkie stopy i zacinał przy goleniu, zwłaszcza przy tym przeklętym
kraterze w podbródku. - Już wszystko dobrze.
Vanda prychnęła z powątpiewaniem.
- A jak tam w Szkocji?
- Pięknie. - Zawsze czuł radość, kiedy wracał na szkockie wyżyny, bo były jego domem,
odnajdywał tam spokój. Ale po kilku nocach zawsze docierało do niego, że wszyscy
śmiertelnicy, których znał z przeszłości, nie żyją. I dopadała go samotność.
Vanda westchnęła.
- Coś czuję, że nie mówisz mi o wielu sprawach. Myślałam, że chciałeś porozmawiać.
7
- Przecież rozmawiamy.
- Nie mogę przegadać całej nocy, tak jak kiedyś. Prowadzę interes.
Umilkł na chwilę, słuchając metalicznego odgłosu nożyczek. Jak miał tak z marszu
powiedzieć, że chce znaleźć prawdziwą miłość i być niebiańsko szczęśliwy w
małżeństwie, które potrwa wieki, ale nie wie, jak zabrać się do szukania?
- A jak tam interes?
- Świetnie - wycedziła, rzucając nożyczki na biurko. Otrzepała z niego włosy energiczniej,
niż to było potrzebne. - Będziesz mówił czy mam cię trzasnąć biczem?
Wyszczerzył zęby. Vanda lubiła zgrywać herod babę, ale więcej szczekała, niż gryzła.
- No dobrze, już mówię. Skoro już mam tę nową, starszą twarz, to pomyślałem...
- Niesamowite. Mózg też ci urósł?
- Bardzo zabawne. Przyszedłem tu dzisiaj, bo szukam... - Nie był w stanie wydusić
„kobiety”. Vanda pewnie by go wyśmiała. - Mam krater w podbródku.
Roześmiała się.
- To jest dołeczek. - Przekrzywiła głowę, przyglądając się mu uważnie. - Niech zgadnę,
martwisz się o to, czy jesteś przystojny?
- Nie, oczywiście, że nie. - Poruszył się niespokojnie na krześle. Vanda przysiadła na
brzegu biurka.
- Nikt ci nie powiedział, jak wyglądasz?
- Mężczyźni nie rozmawiają o takich bzdurach. Żona Jeana-Luca powiedziała, że
wyglądam... dobrze.
Wampirzyca parsknęła. Do licha. Wiedział, że Heather kłamała. Vanda pokręciła głową.
- Dobrze to duże niedopowiedzenie. Jesteś absolutnie boski.
W sercu Iana zakiełkowała nadzieja. Może jakaś kobieta się w nim zakocha.
- Ty... ty nie mówisz tego tylko dlatego, że chcesz być miła?
- A czy ja kiedykolwiek byłam szczególnie miła?
- Dla mnie tak.
- No cóż... - Zirytowana poprawiła bicz wokół bioder. - Przypominasz mi mojego
młodszego brata. Ale chyba nie mogę cię już traktować jak dzieciaka.
- Przykro mi, że ci zepsułem zabawę - burknął.
Uśmiechnęła się szeroko.
- Naprawdę bardzo się cieszę, Ian. Na pewno jesteś zachwycony, że jesteś dorosły.
- Tak. - Zabębnił palcami o poręcz krzesła.
Uśmiech Vandy zniknął.
- Nie wyglądasz na szczególnie zachwyconego. O co chodzi?
- Teraz, kiedy już wyglądam doroślej... szukam...
- Tak?
- Kobiety.
Uśmiechnęła się leciutko.
- No cóż, to też jakiś początek. - Nagle wybałuszyła oczy. - O mój Boże, ty naprawdę jesteś
prawiczkiem?
- Nie! Mam prawie pięćset lat. Niby na co miałem czekać, do diabła?
- Lady Pamela uważa, że jesteś. A ty nie zaprzeczałeś.
- To nie są tematy, na jakie mężczyzna powinien dyskutować publicznie. To prywatna
sprawa.
Vanda się roześmiała.
- Jesteś taki staroświecki. Seks to nie jest coś, czego się trzeba wstydzić.
8
- Ja się nie... - Nie mógł temu zaprzeczyć. Na wszystkich świętych, wstydził się. - Nie
chodzi mi o seks, zrozum. Tylko o to, jak musiałem się do niego zabierać. To nigdy nie
było... w porządku.
Twarz Vandy spoważniała.
- Żeby przetrwać, wszyscy robiliśmy rzeczy, których żałujemy.
- To było więcej niż pożałowania godne. Nie zachowywałem się honorowo. - Nigdy
wcześniej nie przyznał się do tego nikomu.
- A co robiłeś?
Zebrał z tyłu włosy sięgające ramion i związał je rzemykiem.
- Kiedy Angus mnie przemienił, powiedział mi, jak mam się pożywiać. W zamian za krew
miałem dawać damom rozkosz i dbać o to, żeby były zadowolone.
Vanda wciągnęła ze świstem powietrze.
- Mnie się podoba ta metoda.
Zażenowany Ian odwrócił oczy.
- Nie wiedziałem, jak to robić. Miałem ledwie piętnaście lat, rozumiesz, więc z początku
chodziłem do burdeli, żeby się nauczyć. I... i byłem pojętnym uczniem.
- To nie jest takie straszne.
- Zrobiło się straszne, kiedy przestałem chodzić do burdeli. Miałem problemy z
uwodzeniem kobiet, które uważały mnie za dziecko. Żeby nie głodować, uciekałem się do
kontroli umysłu, by widziały we mnie starszego mężczyznę. Potrafiłem je zadowolić, ale...
- Miałeś poczucie winy?
Ian splótł palce obu dłoni.
- Aye. Oszukiwałem je. Każdy związek, przez całe moje życie, był oparty na kłamstwie i
podstępie. Nie zniosę tego dłużej.
- Rozumiem.
Wyprostował się na krześle.
- Teraz po raz pierwszy w życiu mogę być uczciwy. Nareszcie mogę sobie poszukać
kobiety odpowiedniej dla mnie.
Vanda się uśmiechnęła.
- W takim razie przyszedłeś we właściwe miejsce. Z taką twarzą nie będziesz miał
problemu ze znalezieniem sobie dziewczyny na noc.
- Nie chodzi mi o jedną noc. Przez całe wieki miałem jednonocne przygody. Chcę znaleźć
prawdziwą miłość. Chcę takiego samego szczęścia, jakie znaleźli Roman, Angus i Jean-
Luc.
Uśmiech Vandy zmienił się w grymas.
- W takim razie nie przyszedłeś we właściwe miejsce. Kobiety, które tu przychodzą,
zwykle nie są zainteresowane trwałymi związkami.
Ianowi zrzedła mina.
- Więc jak mam ją znaleźć?
- Może będę mogła ci pomóc. - Vanda zsunęła się z biurka. - Sama myślałam o znalezieniu
jakiegoś miłego faceta, więc zarejestrowałam się na portalu randkowym. - Usiadła za
biurkiem, chwyciła mysz i zaczęła klikać. - To najmodniejszy nowy portal dla singli.
Ian pochylił się nad biurkiem, by widzieć monitor komputera. Przyjrzał się stronie
. Chwaliła się ponad pół milionem klientów pochodzących z
Nowego Jorku i okolic.
- To nie dla mnie. Nie mogę się spotykać ze śmiertelniczką.
- Dlaczego nie?
9
- Mówiłem ci. Nie chcę oszukiwać kobiety, do której będę się zalecał. A śmiertelniczkę
musiałbym okłamywać, dopóki nie miałbym pewności, że mogę jej zaufać. A wtedy,
przyznając się do mojej natury, zniszczyłbym jej zaufanie do mnie. Nic z tego nie wyjdzie.
- Nie zgadzam się. Romanowi i Shannie wyszło.
- On się do niej nie zalecał na początku. Potrzebował tylko dentystki. To był przypadek. I
uwierz mi, bardzo się zdenerwowała, kiedy poznała prawdę.
Vanda wzruszyła ramionami.
- Przeszło jej.
- Nie chcę okłamywać kobiety, do której będę się zalecał. Więc lepiej, żeby była
wampirzycą. Wampirzyca zrozumie wszystko, przez co przeszedłem. Śmiertelniczka nie
spojrzy łaskawie na to, w jaki sposób wykorzystywałem kobiety w przeszłości. I nie
mógłbym mieć o to pretensji.
- Jeśli będzie cię kochać, to zrozumie.
- Już się zdecydowałem. Chcę wampirzycy.
Vanda westchnęła.
- Okej, ale uważam, że ograniczasz sobie możliwości.
- I musi pić syntetyczną krew, być uczciwa, lojalna, inteligentna i ładna.
- Teraz już się bardzo ograniczasz. - Vanda ze zmarszczonymi brwiami spojrzała na ekran.
- Na szczęście dla ciebie, można się zorientować, kto jest wampirem. - Kliknęła na swój
profil. - Widzisz to?
Ian przeczytał wers, który wskazała.
- Wszystkie wampiry umieszczają w profilu literkę W - wyjaśniła. - To nasz sekretny kod,
pozwalający się nawzajem rozpoznać. Jeśli jakaś dziewczyna poprosi cię o spotkanie i nie
będzie miała w profilu W, po prostu odmówisz.
Serce Iana zabiło szybciej. Nie tak wyobrażał sobie szukanie prawdziwej miłości, ale było
to o wiele lepsze niż nic.
- To się może udać.
- Oczywiście że się uda. Mam tu aparat cyfrowy. - Vanda wysunęła szufladę biurka. -
Zrobimy ci zdjęcie i założymy profil. To zajmie kilka godzin.
- Godzin?
- Profil jest dość szczegółowy. Będziesz musiał napisać coś o sobie. - Twarz jej pojaśniała. -
Wiem! Ja to zrobię.
- Ty? Dlaczego?
- Bo jestem kobietą i wiem, co kobiety chcą usłyszeć. Genialny plan! - Złapała długopis i
notes. Jej propozycja była bardzo kusząca, jako że Ian nie miał pojęcia, co miałby napisać.
- Pamiętaj, jest dla mnie bardzo ważne, żebyś napisała prawdę.
- Oczywiście, ale zejdź na ziemię, Ian. Nie mogę napisać, że masz pięćset lat.
- Czterysta osiemdziesiąt. Postukała długopisem w kartkę, czekając.
- Dobrze - jęknął. - Możesz napisać, że mam dwadzieścia siedem.
- Świetnie. - Zanotowała. - A ile masz teraz wzrostu?
- Metr osiemdziesiąt osiem. - Zmarszczył brwi. - Tylko koniecznie napisz, że szukam
kobiety lojalnej i uczciwej. No i inteligentnej i ładnej.
- Żaden problem. A teraz uśmiechnij się i pokaż te dołeczki. - Uniosła aparat. - I o nic się
nie martw. Napiszę tak, że żadna ci się nie oprze.
Rozdział 2
10
Tuż przed świtem Ian teleportował się przed tylne wejście kamienicy Romana przy Upper
East Side. Wcisnął guzik pilota, żeby wyłączyć alarm, zanim otworzył drzwi kluczem. W
kuchni było ciemno; świecił się tylko panel koło drzwi, Ian wstukał kod, żeby włączyć
alarm na nowo.
- Ani kroku dalej - ostrzegł szorstki głos. - Odwróć się powoli. Ian odwrócił się i dostrzegł
błysk góralskiego sztyletu, trzymanego przez potężnego Szkota stojącego w drzwiach
kuchni.
- Dougal?
- Tak. - Dougal Kincaid zapalił światło. W jego oczach pojawił się błysk rozpoznania,
kiedy spojrzał na kilt Iana.
- To ty, Ian?
- Aye, to ja. Chcesz zobaczyć moją legitymację służbową.
- Nie. - Dougal uśmiechnął się i schował broń do pochwy w podkolanówce. - Lepiej
rozpoznaję twoją kratę niż twoją twarz. Spodziewaliśmy się ciebie dopiero w przyszłym
tygodniu.
- Nudziłem się. - A raczej czuł się samotny, ale nie chciał się do tego przyznawać. - Jak tam
sprawy?
- W zasadzie spokój. - Dougal wyjął z lodówki butelkę syntetycznej krwi i wstawił ją do
mikrofalówki. - Czyli co, wracasz do pracy?
- Nie. Mam jeszcze tydzień wakacji. - Tydzień na poszukiwania idealnej towarzyszki
życia. Dougal przekrzywił głowę i przyjrzał się Ianowi.
- Słyszałem, że się postarzałeś, ale to niesamowite, jak się zmieniłeś z wyglądu.
- Aye, ja sam ledwo się poznaję. - Ian przez chwilę gapił się na zdjęcia zrobione przez
Vandę. Nie tylko jego twarz się zmieniła. Zmężniał tak, że nie bardzo miał czas się
przyzwyczaić do nowego ciała. Czasem zachowywał się jak słoń w składzie porcelany,
zrzucał rozmaite przedmioty i potykał się o swoje stopy w rozmiarze czterdzieści sześć.
Mikrofalówka zapikała i Dougal wyjął swoją przekąskę.
- Właśnie trenowaliśmy na dole sztuki walki. - Łyknął trochę krwi. - Żałuj, że nie
widziałeś. Nowy ochroniarz przewrócił Phineasa na tyłek.
- Naprawdę? - Ian był pod wrażeniem. Nieczęsto się zdarzało, żeby śmiertelnik pokonał
wampira w walce wręcz.
Dougal ruszył do drzwi.
- Idę wziąć prysznic, zanim wzejdzie słońce.
Słońce zbliżało się już do horyzontu, Ian czuł, jak zwalnia mu metabolizm. Poszedł za
Dougalem tylnymi schodami do kwater ochroniarzy w piwnicy. Stół bilardowy został
odsunięty pod ścianę, koło sofy, żeby było więcej miejsca dla walczących.
Ian podniósł przewrócone krzesło i zauważył, że jedna z nóg jest złamana.
- To musiała być niezła bójka.
- Aye. I trochę żenująca dla Phineasa. - Dougal opróżnił do końca butelkę i poszedł do
sypialni. Trzasnęły drzwi łazienki.
Ian spodziewał się zobaczyć w sypialni Phineasa McKinneya, ale młodego czarnoskórego
wampira nie było. Z obu łazienek słychać było szum wody, więc Phineas pewnie brał
prysznic, jak Dougal. Wiele wampirów lubiło się umyć przed zapadnięciem w śmiertelny
sen. Lepiej się wtedy czuli; nie tak jak zmarli.
Sypialnia była prawie pusta, Ian pamiętał czasy, kiedy stało tu dziesięć trumien, w których
sypiali ochroniarze. Teraz większość wampirów była w Europie Środkowej, polowali na
Casimira.
11
Wyższe piętra były równie opustoszałe. Wcześniej mieszkali tam Roman, dziesięć
wampirzyc z haremu i liczni goście. Dom był ekscytującym miejscem. Ale teraz wszyscy
się wyprowadzili. Roman mieszkał ze swoją śmiertelną żoną i dzieckiem w White Plains,
ochraniał go Connor. Wampiry zajmowały jego dom w centrum, pracowały jako
ochroniarze w Romatech Industries, gdzie wytwarzano syntetyczną krew i napoje fusion.
Connor był szefem ochrony w firmie, ale zamierzał przekazać stanowisko Ianowi, żeby
skupić się na zapewnieniu bezpieczeństwa Romanowi i jego rodzinie.
Ian bardzo się cieszył na ten awans, ale trochę go irytowało to, że awansował dopiero
teraz, kiedy wygląda jak dorosły mężczyzna. Zaczął pracować w firmie MacKaya w 1955
roku i nigdy nie zajmował wyższego stanowiska niż zastępca. Nawet jego najlepszym
przyjaciołom było trudno traktować go jak dorosłego, kiedy wyglądał na piętnaście lat.
Ściągnął wełniany sweter przez głowę i wrzucił go do kosza na pranie Podszedł do
trumny, w której sypiał od ponad pięćdziesięciu lat. Poduszka i koc były z czerwono-
zielonego tartanu klanu MacPhie, takiego samego jak jego kilt. Zdjął sporran, wyjął nóż ze
skarpety i schował je w małej komódce koło trumny. Zrzucił buty, ale nagle uświadomił
sobie, że przecież urósł o trzynaście centymetrów. Do licha. Wyrósł ze swojej trumny.
Położył się w niej i oczywiście stopy wystawały mu poza krawędź. W sypialni była jeszcze
druga trumna, ale należała do Dougala. Podwójne łóżko było Phineasa. Pozostałe łóżka
były na górze.
Oj, a dlaczego nie? Przecież za parę tygodni miał zostać szefem i tu, i w Romatechu. Mógł
spać, gdzie mu się podobało. Wyszedł z sypialni i ruszył w górę po schodach.
Zwykle przed snem wrzucał coś na ząb, ale dzisiaj wypił dużo bleera. Koło czwartej nad
ranem Vanda przyłączyła się do niego przy barze i oznajmiła, że jego profil jest już
zamieszczony na portalu www.singlewwielkimmiescie.com.
Trzecia szklanka bleera dodała mu pewności siebie. Porozmawiał z dwiema kobietami i
zgodziły się z nim spotkać w klubie następnego wieczoru.
Kiedy dotarł na parter, włączył się alarm, Ian znieruchomiał i dopiero po chwili
zrozumiał, co się dzieje. Intruz! Niech to licho, reagował za wolno. Nie powinien był pić
czwartej szklanki bleera.
Wbiegł do salonu. Pusto. Odwrócił się, potknął o własne stopy i pobiegł do panelu przy
głównym wejściu. Wyłączył alarm, żeby cokolwiek słyszeć. Uchwycił cichy dźwięk
dochodzący z biblioteki. Zaczął się skradać do drzwi.
Podmuch zimnego powietrza z otwartego okna poruszył zasłony. Ten ktoś, kto otworzył
okno, uruchomił alarm. I wciąż był w pokoju.
Kobieta. I to śmiertelna. Owionął go zapach jej krwi, pieścił jego skórę jak dotyk kochanki.
Była w jego ulubionym smaku - grupa AB Rh+.
Chwała Bogu, że Roman wynalazł w 1987 roku syntetyczną krew; dzięki temu Ian i inne
wampiry nie byli już niewolnikami żądzy krwi. Mimo to jego ciało zareagowało
instynktownie, tak jak po transformacji w 1542 roku. Zaczęły go mrowić dziąsła. Miał
wystarczająco duże doświadczenie, by wiedzieć, jak się kontrolować, ale dziś wymagało
to trochę więcej wysiłku. Piąta szklanka bleera to był fatalny pomysł.
Stała plecami do niego i oglądała półki z książkami. Zapewne zamierzała ukraść
najcenniejsze tomy z kolekcji Romana. W tej bibliotece było wszystko, od
średniowiecznych ksiąg ręcznie pisanych przez mnichów po pierwsze wydania z XIX
wieku.
Nie usłyszała, kiedy wszedł w samych skarpetach. I nie słyszała alarmu, jako że był
ustawiony na częstotliwość słyszalną tylko dla wampirów i psów. A już z całą pewnością
12
nie wyczuła reakcji, jaką w nim obudziła.
Zrobiło mu się nagle gorąco mimo zimnego grudniowego powietrza, które płynęło przez
otwarte okno i owiewało jego biały podkoszulek. Lampa między dwoma wysokimi
fotelami była ustawiona na najniższy poziom światła; widoczna na tle jej złocistego blasku
postać tej kobiety wydawała się otoczona migotliwą aurą.
Śliczna z niej była włamywaczka, ubrana w czarny spandex opinający jej talię i słodką
krzywiznę bioder. Złote włosy miała spięte w koński ogon. Końcówki falowały lekko na
wysokości łopatek, kiedy poruszała głową, przyglądając się półce.
Przesunęła się o krok, cichutko, w czarnych skarpetkach. Widocznie zostawiła buty pod
oknem, sądząc, że bez nich będzie się poruszać ciszej, Ian zauważył jej smukłe kostki, ale
jego spojrzenie pobiegło z powrotem do jej złocistych włosów. Pomyślał, że będzie musiał
uważać, kiedy będzie ją łapał. Tak jak każdy wampir miał nadludzką siłę, a dziewczyna
wyglądała dosyć krucho.
Po cichutku przeszedł obok foteli do okna. Skrzypnęło cicho, kiedy je zamknął.
Dziewczyna zachłysnęła się z zaskoczenia i odwróciła w jego stronę. Otworzyła szeroko
oczy. Zielone jak wzgórza otaczające jego dom w Szkocji.
Ogarnęło go pożądanie, przez moment nie mógł wydobyć z siebie głosu. Ją też zatkało.
Bez wątpienia szukała drogi ucieczki.
Powoli ruszył w jej stronę.
- Nie uciekniesz przez okno. I nie zdążysz do drzwi przede mną.
Cofnęła się.
- Kim jesteś? Mieszkasz tutaj?
- To ja będę zadawał pytania, kiedy cię zwiążę. - Słyszał, że jej serce zabiło szybciej.
Zachowała kamienną twarz, z wyjątkiem oczu, które błyszczały wojowniczo. Były piękne.
Zdjęła z półki ciężki tom. - Przyszedłeś sprawdzić moje kwalifikacje?
Dziwne pytanie. Czyżby błędnie zinterpretował sytuację?
- A kim... - Uchylił się, kiedy cisnęła książkę w jego twarz. Do licha, tak wiele wycierpiał,
żeby zyskać tę nową, bardziej męską twarz, a ona o mało jej nie uszkodziła.
Książka przeleciała obok niego i wywróciła lampę. Światło zamrugało i zgasło, Ian mający
nadludzki wzrok zobaczył ciemną postać dziewczyny pędzącą do drzwi.
Pognał za nią. Gdy usiłował ją złapać, odwróciła się i kopnęła go w pierś. Zatoczył się do
tyłu. Niech to szlag, była silniejsza, niż mu się wydawało. A on tyle wycierpiał, żeby mieć
szeroki muskularny tors.
Zaatakowała go serią ciosów i kopnięć, ale odparował wszystkie. W akcie rozpaczy
kopnęła go w krocze. Do licha, zbyt wiele wycierpiał dla większych klejnotów. Odskoczył
do tyłu, ale palcami stopy zahaczył o brzeg kiltu. Bez sporranu, który by obciążał materiał,
kilt podfrunął Ianowi powyżej pasa.
Spojrzenie dziewczyny przesunęło się w dół i zamarło. Szczęka jej opadła. O tak, teraz był
hojnie obdarzony. Rzucił się do przodu i przewrócił ją na podłogę. Zaczęła go okładać
pięściami, więc chwycił ją za nadgarstki i przygwoździł.
Wykręciła się, próbując walnąć go kolanem. Warcząc ze złością, zablokował je swoim
kolanem. Wreszcie powoli opadł na nią i unieruchomił swoim ciężarem. Jej ciało było
cudownie gorące i pulsowało siłą życiową, od której Ian zaczął drżeć z pożądania.
- Przestań się wiercić, dziewczyno. - Jego większe przyrodzenie reagowało zdecydowanie
po męsku. - Miej nade mną litość.
- Litość? - Nie przestawała się pod nim wić. - To ja jestem uwięziona.
- Przestań. - Nacisnął na nią mocniej. Otworzyła szeroko oczy. Nie miał wątpliwości, że to
13
poczuła.
Jej spojrzenie pomknęło w dół, ale szybko wróciło na jego twarz.
- Złaź ze mnie. Już.
- Wolałbym nie - mruknął.
- Puszczaj! - Usiłowała się wyrwać z jego uchwytu.
- Jak cię puszczę, to mnie kopniesz. A lubię swoje klejnoty.
- Nie podzielam twoich uczuć.
Uśmiechnął się powoli.
- Przyglądałaś się dość długo. Musiały ci się spodobać.
- Ha! Zrobiłeś na mnie tak maciupkie wrażenie, że ledwie to pamiętam.
Roześmiał się. Była bystra. Przyjrzała mu się z zainteresowaniem.
- Śmierdzisz piwem.
- Wypiłem trochę. - Zauważył jej powątpiewające spojrzenie. - Okej, więcej niż trochę, ale i
tak dałem radę cię pobić.
- Skoro piłeś piwo, to znaczy, że nie jesteś...
- Czym nie jestem?
Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Załamał się, kiedy zrozumiał, że ona
bierze go za śmiertelnika. Chciała, żeby był śmiertelnikiem. A to znaczyło, że wiedziała o
wampirach.
Przyjrzał się jej uroczej twarzy - wysokim kościom policzkowym, delikatnej linii
podbródka i tym hipnotycznym zielonym oczom. Niektóre wampiry twierdziły, że
śmiertelnicy nie mają żadnych mocy. Bardzo się myliły.
Ich oczy się spotkały i zapomniał, jak się oddycha. W ich zielonej toni coś się kryło.
Osamotnienie. Rana, która wydawała się zbyt stara jak na jej młody wiek. Przez chwilę
czuł się tak, jakby patrzył na odbicie własnej duszy.
- Ty nie jesteś złodziejką, co? - szepnął.
Lekko pokręciła głową, wciąż uwięziona jego spojrzeniem. A może to on był uwięziony w
jej oczach.
- Ian. - Zbliżyły się do nich czyjeś kroki. - Ian, co ty robisz, do diabła?
Z trudem oderwał od niej wzrok i zobaczył Phineasa stojącego obok nich.
- Co?
Phineas patrzył na niego zdezorientowany.
- Dlaczego bijesz się z Toni?
Ian zamrugał i spojrzał na kobietę, którą przygniatał do podłogi.
- Ty jesteś... Toni? - Nowy ochroniarz był kobietą?
- A ty jesteś Ian? - Rozczarowanie błysnęło w jej oczach, zanim zdążyła odwrócić wzrok. -
Jesteś jednym z nich.
To zabolało. Od wieków był uważany za zbyt młodego, a teraz, po całym bólu, który
wycierpiał, wciąż mu czegoś brakowało. Zacisnął zęby.
- Masz coś przeciwko wampirom?
Jej oczy zapłonęły gniewem.
- Tak. Zwykle mocno się wkurzam, kiedy mnie atakują.
- Ma trochę racji, ziom - mruknął Phineas, poprawiając pasek szlafroka z fioletowej satyny.
- Nie trzeba było jej atakować. To nasza przyjaciółka.
Ian ją uwolnił.
- Na przyjaźń trzeba sobie zapracować.
Wysunęła się spod niego i usiadła.
14
- Nie jestem tu po to, żeby się z tobą przyjaźnić. Mam cię pilnować i nic więcej.
Wciąż się na nią gapił. Connor zatrudnił kobietę, żeby strzegła mężczyzn? O tym jeszcze
nie słyszano w świecie wampirów. Śmiertelna kobieta nie była dość silna... Chyba że była
zmiennokształtną, jak Phil i Howard.
- Czy ty nie... - Jak miał to ująć, skoro istnienie zmiennokształtnych było tajemnicą? - Czy
ty nie zmieniasz się troszeczkę w pewne dni w miesiącu?
Spojrzała na niego, jakby uszom nie wierzyła.
- Pytasz mnie, czy miewam zespół napięcia przedmiesiączkowego? Mówisz poważnie?
- Nie! Nie chodziło mi o... - Ianowi przerwał śmiech Phineasa.
- Wiem, co masz na myśli, stary, ale ona jest zwyczajna.
- Zwyczajna? - Toni spojrzała na niego ze złością. - Wieczorem stłukłam ci tyłek.
Phineas uniósł ręce, poddając się.
- Nie rób mi krzywdy, cukiereczku. Jesteś silną, piękną herod babą.
Skinęła mu głową.
- Dziękuję.
- Connor powiedział mi przez telefon, że nowy ochroniarz nazywa się Toni - mruknął Ian.
- Myślałem, że jesteś mężczyzną.
Dziewczyna zmrużyła oczy.
- A ja myślałam, że jesteś bardziej inteligentny.
- Trach! - Phineas wyszczerzył się w uśmiechu. - Trafiony, zatopiony, ziom.
Ian spochmurniał.
- Zakładanie, że Toni to męskie imię, jest absolutnie logiczne.
Wysunęła podbródek.
- A atakowanie ludzi, zanim się z nimi porozmawia, też jest logiczne?
- W tym przypadku owszem, było. Okno było otwarte...
- Ja je otworzyłam - przerwała mu. - Tu było duszno jak w grobie, a mnie było gorąco.
- Cukiereczku, to mnie się robi tak gorąco na twój widok, aż skwierczę. - Phineas syknął
kilka razy. Ian posłał mu zirytowane spojrzenie i wrócił do wyjaśnień.
- Czujnik w oknie uruchomił alarm. Zastałem cię tu oglądającą bardzo drogie książki i
ubraną jak włamywaczka.
- Fakt, wyglądasz jak seksowna kobieta kot. - Phineas podrapał pazurami powietrze. -
Miau! Ssss! Teraz to ona spojrzała na Phineasa ze złością.
- To moje ciuchy treningowe. - Zwróciła gniewne spojrzenie zielonych oczu na Iana. - I nie
słyszałam żadnego alarmu.
- Słyszą go tylko wampiry i psy.
- Tak? A ty czym jesteś?
- Trach! - Phineas klepnął się w udo. - Ona cię morduje, stary.
- Phineas - warknął Ian. - Ja tu próbuję prowadzić rozmowę. - Zwrócił się do Toni. -
Przykro mi, dziewczyno, ale to się nie sprawdzi. Nie możesz pilnować domu pełnego
mężczyzn. Widzisz, jak Phineas na ciebie reaguje.
- Jest o wiele milszy niż ty! - Jej oczy błyszczały gniewem. - I to nie jest mój problem, jeśli
jesteście bandą seksistowskich świń. I mogę wykonywać tę pracę, czy mam napięcie
przedmiesiączkowe, czy nie. Wcześniej pokonałam Phineasa i ciebie też bym
przygwoździła, gdybym miała więcej czasu.
- Dziewczyno, nigdy byś mnie nie przygwoździła. - Pochylił się w jej stronę. - Ja lubię być
na górze.
Jej oczy zapłonęły zielonym ogniem.
15
- Dobre! - Phineas uśmiechnął się od ucha do ucha. - Wracasz na całego, ziom. Szacun!
- Mówiłam, że jest świnią - burknęła Toni.
- Kwik, kwik - rzucił Phineas.
- Dość, Phineas! - Ian zgromił go wzrokiem. - Już rozumiem, dlaczego zamordowano cię
tak młodo. Toni parsknęła śmiechem, ale szybko go zdusiła i zmarszczyła brwi, patrząc na
niego. Czyżby miała poczucie humoru? W ogólnym rozrachunku nie było to aż tak
istotne, ale Iana ogarnęła nagle ochota - to było wręcz jak wyzwanie - by sprawić, żeby
znów się roześmiała, a przynajmniej uśmiechnęła. Niestety, nie potrafił wymyślić niczego
zabawnego do powiedzenia.
Wstał z podłogi i skłonił się z galanterią.
- Przepraszam, że cię zaatakowałem. Mam nadzieję, że nie zrobiłem ci krzywdy.
- Nic mi nie jest.
Pomógł jej wstać. Przyjrzała mu się nieufnie.
- Ale nie naskarżysz na mnie Connorowi? Ja naprawdę mogę wykonywać tę pracę.
Coś tu nie gra. Dlaczego, na miłość boską, śliczna śmiertelniczka chce pilnować
wampirów?
- Pozwolę ci zostać, jeśli odpowiesz szczerze na kilka pytań.
Spojrzała na niego nieufnie, ale zaraz uśmiechnęła się promiennie i przyjęła jego dłoń.
- Jasne. A co chcesz wiedzieć? - Zgrabnie wstała z podłogi. Mocniej ścisnął jej rękę.
Zdecydowanie coś tu nie gra. Wiedział, że nie będzie całkiem szczera. Jej uśmiech był
wymuszony, a serce przyspieszyło.
- Dlaczego chcesz tę pracę? - spytał cicho. Wysunęła dłoń z jego uścisku.
- Jest doskonale płatna. A do tego mam darmowy pokój i wyżywienie, co na Manhattanie
jest warte fortunę.
- I przez cały dzień tkwisz w domu z martwymi ciałami.
- Żadna praca nie jest doskonała. - Skrzyżowała ręce. - Za to żaden z was nie obudzi się z
płaczem i nie będzie potrzebował zmiany pieluchy, więc to łatwiejsze niż zwykła opieka
nad dziećmi.
Opieka nad dziećmi? To było wkurzające. Phineas chichotał w najlepsze.
- O tak, zaopiekuj się mną, mamciu. Trzeba mnie wykąpać. I calutkiego natrzeć oliwką.
Jestem trochę poodparzany tu i ówdzie, kumasz.
Jej usta zadrgały.
Czyżby Phineas wydawał jej się zabawny? To zirytowało Iana jeszcze bardziej. Zbliżył się
do niej o krok, zaciskając zęby.
- Nie jesteśmy dziećmi. Jesteśmy zaprawionymi w boju wojownikami.
Zadrżała teatralnie.
- Uu, ale się boję.
Czy wątpiła w ich waleczność? Podszedł jeszcze bliżej.
- Dziewczyno, nie masz pojęcia, jacy potrafimy być groźni.
Jej uśmiech zniknął, skrzywiła się.
- Wiem aż za dobrze. Nie musisz mi przypominać.
- Zostałaś zaatakowana? - Ian spojrzał na jej szyję, ale nie dostrzegł śladów ugryzień nad
wysoką stójką czarnego kostiumu. - To w taki sposób się o nas dowiedziałaś?
Uparte wysunięcie podbródka wskazywało, że nie ma zamiaru udzielać więcej informacji.
Ale wspomniała wcześniej, że zwykle się wkurza, kiedy atakują ją wampiry. Wschód
słońca był tuż-tuż; Ian i reszta wampirów mieli zapaść w sen. Przez cały długi dzień będą
leżeć bezbronni. A wyglądało na to, że ich strażniczka żywi do nich urazę.
16
- Dziewczyno, dlaczego mam ci zaufać, że będziesz nas strzec?
Uniosła brwi.
- Martwisz się, co mogę zrobić, kiedy będziecie leżeli całkowicie bezradni i na mojej łasce?
Chwycił ją za ramiona.
- Grozisz nam? Mógłbym ci wykasować całą pamięć i w tej chwili wyrzucić za drzwi.
- Nie! - Teraz wpadła w panikę. - Proszę cię. Ja... ja naprawdę potrzebuję tej pracy.
Przysięgłam Connorowi, że nie skrzywdzę żadnego z was. Zapytaj go. On mi wierzy.
Ian puścił ją i się odsunął.
- Owszem, zapytam.
Spojrzała na niego nerwowo.
- Muszę się przebrać w uniform, zanim zacznie się moja zmiana.
Phineas ziewnął.
- Tak. Robię się senny. Dobranoc, skarbie. - Wyciągnął w stronę Toni zaciśniętą pięść.
Odpowiedziała mu uśmiechem i stuknięciem kostkami o kostki palców.
- Do zobaczenia jutro, doktorze Kieł.
Phineas wyszczerzył zęby, idąc leniwym krokiem w stronę schodów.
- Tak, to ja, doktor Kieł. Długie zęby i inne takie. - Gdy schodził do piwnicy, wciąż go
słyszeli. - Pan doktor jest w domu. Och, mała, mam dla ciebie lekarstwo.
Ian też robił się senny, ale że dłużej był wampirem niż Phineas, potrafił nad tym panować.
- Może powinniśmy zacząć jeszcze raz. - Wyciągnął rękę. - Jestem Ian MacPhie.
Spojrzała na niego nieufnie.
- Toni Davis. - Uścisnęła jego dłoń, puściła szybko i ruszyła w stronę schodów. Poszedł za
nią.
- Naprawdę myślałem, że jesteś złodziejką. Zwykle nie atakuję kobiet.
- Chyba że jesteś głodny. - Zaczęła wchodzić na górę.
- Nie atakuję, by się pożywić. To przeszłość. Ewoluowaliśmy i już tego nie robimy.
- Tak, jasne. - Szła po schodach, nie oglądając się za siebie. On ruszył za nią.
- Nie wierzysz mi?
Wzruszyła ramionami.
- Widziałam, jak pijecie z butelek.
- Więc wiesz, że różnimy się od Malkontentów.
Kostki jej palców zbielały, kiedy nagle ścisnęła poręcz. Ale szybko ją puściła i szła dalej.
- O ile się orientuję, wasza szlachetna natura to dość świeża sprawa. Przed wynalezieniem
syntetycznej krwi musieliście atakować ludzi, żeby jeść.
Zacisnął zęby.
- Nigdy nie stosowałem przemocy.
Dotarła na półpiętro, odwróciła się gwałtownie i spojrzała na niego ze złością.
- A stosowałeś kontrolę umysłu?
Wzdrygnął się.
- Nie rozumiesz tego.
- O, chyba jednak rozumiem. Kontrola umysłów ułatwiała ci manipulowanie ludźmi. -
Zmrużyła oczy. - Ale to mimo wszystko były ofiary, a ty mimo wszystko je krzywdziłeś.
- Nigdy nie byliśmy tacy jak Malkontenci. Te dranie są mordercami. My nigdy nie
zabijaliśmy dla pożywienia.
- Okej. Nie byliście mordercami. Byliście tylko pasożytami. - Odwróciła się.
Chwycił ją za ramię.
- Skoro nas nienawidzisz, dlaczego przyjęłaś pracę naszego ochroniarza?
17
Wyrwała mu się i szła dalej.
- Nie nienawidzę was. I mam swoje powody.
- Jakie powody? - Potknął się na schodach w swoich nowych butach w rozmiarze
czterdzieści sześć. Obejrzała się.
- Dlaczego za mną idziesz? Nie powinieneś iść do piwnicy i... umrzeć?
- Nie śpię tam.
- Ale widziałam na dole twoją trumnę. - Spojrzała na niego kwaśno. - Wygląda tak
przytulnie.
- To sama sobie w niej śpij.
- Po moim trupie. A nie, zaraz, to ty będziesz trupem. Za jakieś pięć minut, więc chyba
powinnam się pospieszyć. - Resztę schodów pokonała biegiem.
Dowcipnisia. Jego spojrzenie ześlizgnęło się na jej okrągły, zgrabny tyłeczek, tak
smakowicie podkreślony czarnym spandexem. Już samo to wystarczało, żeby znów miał
ochotę gryźć. Szedł za nią korytarzem, patrząc, jak kołysze biodrami. Zatrzymała się przy
drzwiach po prawej.
- Już się nie mieszczę.
- W czym? We własnym ego?
- Dziewczyno, ty nie musisz nosić broni. Twój język potrafi pociąć człowieka na strzępy.
Uśmiechnęła się.
- Uznam to za komplement.
- Nie mieszczę się w swojej trumnie. Jestem trzynaście centymetrów wyższy, niż kiedy
byłem tu ostatni raz.
Otworzyła szerzej oczy ze zdumienia.
- Connor wspomniał, że urosłeś, ale nie całkiem w to wierzyłam. Myślałam, że wampiry
zawsze zostają w tym wieku, w którym umarły.
- To prawda, w normalnych okolicznościach. Ale ja postarzałem się przez lato o dwanaście
lat. - Och. - Usta jej drgnęły. - Witamy wśród dorosłych.
Położył rękę na ścianie obok niej i pochylił się do przodu.
- Zajrzałaś mi pod kilt. Wiesz, że jestem dorosły.
Zadziornie wysunęła podbródek, ale jej policzki poróżowiały.
- Bardzo się staram wymazać ten nieszczęsny incydent z pamięci.
Ian uśmiechnął się powoli.
- Daj znać, czy ci się udało.
Zarumieniła się jeszcze bardziej.
- Panie MacPhie, powinnam panu przypomnieć...
- Mów mi Ian. Czy Toni to zdrobnienie twojego imienia?
- Nie. Posłuchaj, próbuję ci przypomnieć, że, o ile dobrze liczę, za jakieś trzy minuty
padniesz martwy.
- Jeśli tak się stanie, położysz mnie do łóżka?
- Takie rozmowy są nieodpowiednie...
- Masz na imię Antonia?
Jej oczy pociemniały.
- Nie.
- Tonatella? Tonisha?
- Nie.
- Toni Baloni?
Jej usta znów drgnęły.
18
- Ja usiłuję być poważna.
- Ja też. - Pozwolił spojrzeniu błądzić po jej ciele. - Jestem śmiertelnie poważny.
Parsknęła.
- Panie MacPhie, dwie noce temu podpisałam umowę, w której było wyraźnie napisane,
że nie mogę romansować z nikim, kogo pilnuję.
Jego serce się zatrzymało i nie było temu winne wschodzące słońce.
- Nie wiedziałem, że romansujemy.
- Bo nie! - obruszyła się. - Ale pan ze mną flirtuje i to się musi skończyć.
Zamrugał. To było flirtowanie? Miał większą ochotę skręcić jej kark, niż ją uwodzić.
- Myślisz, że z tobą flirtuję?
- No cóż, tak.
Pochylił się bliżej.
- I podobało ci się?
- Cały czas to robisz.
Uśmiechnął się leniwie.
- Skarbie, mógłbym to robić całą noc.
- Noc się skończyła. - Odwróciła się i złapała gałkę drzwi. - Słodkich snów, panie MacPhie.
Odsunął się. Nie zamierzał się przejmować, że go odprawiła. Dlaczego miałby się
przejmować?
- To nie było na poważnie. Nie musisz się martwić, że będę cię nękał. Szukam prawdziwej
miłości, szukam tej jedynej wampirzycy.
Puściła gałkę i zwróciła się do niego.
- Więc uważasz, że martwe kobiety są lepsze niż żywe?
- Tego nie powiedziałem. Ale lepiej pasuję do wampirzycy.
- Naprawdę? Czyżby te żywe były dla ciebie zbyt gorące?
Czy to miało być wyzwanie?
- Nie spotkałem jeszcze kobiety, z którą bym sobie nie poradził.
- No tak. - Przyjrzała mu się nieufnie. - Pewnie kontrolowałeś ich umysły.
Do licha, dokładnie wiedziała, w które miejsce wbić nóż.
- O tak, kontrolowałem ich umysły. I były tym zachwycone. Dzięki temu miały silniejsze
orgazmy. - Uniósł brew. - Chcesz, żebym ci zademonstrował?
W jej oczach zapłonął gniew.
- Chcę, żebyś sobie poszedł. I umarł. - Otworzyła drzwi swojej sypialni. Podszedł bliżej.
- Dlaczego nas strzeżesz, skoro nas nie lubisz? Dlaczego chcesz żyć uwięziona w domu
pełnym nieumarłych?
- Miłych snów, panie MacPhie. - Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
- Dowiem się, co w tobie siedzi, Toni - krzyknął. Słońce dotykało już horyzontu. Czuł, jak
traci świadomość. Spojrzał w górę klatki schodowej, na czwarte piętro, i się
skoncentrował. W mgnieniu oka był na górze.
Potykając się, wpadł do gabinetu Romana i zatrzasnął za sobą drzwi. Dzięki aluminiowym
okiennicom zasłaniającym okna w pokoju było ciemno, ale doskonale widział w
ciemnościach. Przeszedł przez gabinet do sypialni i zwalił się na podwójne łóżko. Na
wszystkich świętych, to było o wiele lepsze niż wąska trumna. Wyciągnął ręce i nogi,
rozkoszując się wygodą. Oddychał coraz wolniej, zapadał w sen.
Zaraz. Pokręcił głową. Musiał się jeszcze dowiedzieć czegoś o Toni. Przeturlał się do
nocnej szafki i złapał bezprzewodowy telefon. Wzrok mu się mącił, kiedy wybierał numer
komórki Connora. Jeszcze tylko parę minut, tylko tyle potrzebował.
19
- Halo? - Connor miał zaspany głos. Ian wyciągnął się na plecach, trzymając telefon przy
uchu.
- Opowiedz mi o Toni.
- To ty, Ian? - ziewnął Connor. - Zadzwoń później.
- Opowiedz mi o Toni. Jak ją znalazłeś?
- Natknąłem się na nią w Central Parku. - Connor znów ziewnął. - W poniedziałek, w
nocy.
A był raptem wtorek rano. Ian otworzył usta, ale nie wydał żadnego dźwięku. Powieki
mu opadły.
- Zaatakowało ją - mówił sennym głosem Connor - trzech Malkontentów... bardzo
brutalnie...
Nic dziwnego, że nie cierpiała wampirów. Słuchawka wyślizgnęła się z dłoni Iana.
Czyżby Toni chciała poprzebijać ich wszystkich kołkami podczas snu?
Kiedy sen wciągał go w niebyt, zastanawiał się, czy jeszcze się obudzi.
Rozdział 3
Zasługuję na szczęście Zrealizuję swoje cele. Nadam swojemu życiu znaczenie. Jestem
warta miłości. Toni powtarzała swoje poranne afirmacje, stojąc w kłębach pary z gorącej
wody, która spływała po jej ciele cienkimi stróżkami. Wystarczyło tylko w to uwierzyć.
Tak, jasne. W ciągu ostatnich kilku dni jej życie zaczęło spływać do sedesu.
Zasługuję na szczęście. Westchnęła. Jej rodzina w nią nie wierzyła, więc dlaczego ona
sama miałaby uwierzyć? Zakręciła wodę. Musi mieć silniejszą psychikę, nie pozwolić,
żeby inni ją dołowali - inni, tacy jak Ian MacPhie.
Jak martwy facet może być tak przystojny? Odsunęła zasłonkę prysznica. Dlaczego nie
może być śmiertelnikiem? Przez cudowny moment sądziła, że jest człowiekiem. Ale nie.
Kolejna rzecz, która spłynęła do kibla. Był jednym z nich.
Wyszła spod prysznica, besztając samą siebie. Nie myśl o nim. Nie ma nad tobą żadnej
władzy. Chyba że...
Chyba że kontroluje jej umysł. Toni dostała gęsiej skórki; zadrżała mimo otaczającej ją
gorącej pary. Spojrzała na ślady ugryzień na swoim ciele.
Walczyła z tymi trzema wampirami. Myślała, że da radę, dopóki nie przejęły władzy nad
jej umysłem. Siedziała tam, w brudnym śniegu, drżąca i bezradna, a ich okrutne myśli
atakowały ją i zmusiły, żeby zdjęła bluzkę. Stanik. Głęboki dreszcz wstrząsnął jej ciałem.
Gdyby Connor nie zjawił się wtedy...
Mruganiem odpędziła łzy, wzięła ręcznik i się wytarła. Nie mogła stracić kontroli nad
sobą, zdekoncentrować się.
Zrealizuje swoje cele. Musiało jej się udać. Sabrina liczyła na nią. Toni potwierdziła już
istnienie wampirów i dostała się do obozu dobrego wampira.
Dobre wampiry? Kto by w to uwierzył? Ale Connor ją uratował i przysiągł, że dobre
wampiry zrezygnowały z gryzienia ludzi. Widziała, jak piją krew z butelek, ale mimo
wszystko trudno było jej im zaufać do końca. Nieważne, jak poprawnie się zachowywały -
wciąż wyczuwała bestię czającą się tuż pod powierzchnią. A jeszcze mocniej czuła ją w
przypadku Iana, ale zamiast ją to zniechęcać - podniecało.
Czy mogła być jeszcze głupsza? Trzeba być kompletną idiotką, żeby rzucać wyzwanie
bestii, która potrafi gryźć. Postanowiła go ignorować.
Nadam swojemu życiu znaczenie. Kiedyś to się stanie. Ona i Sabrina wszystko sobie
20
zaplanowały.
Poszła boso do sypialni, wycierając ręcznikiem włosy. Jej spojrzenie powędrowało po
ścianach w kolorze miękkiego złota i wielkim łóżku z baldachimem z błękitnego i złotego
brokatu, taką samą narzutą i zasłonami. Dwie komódki stojące po bokach łóżka wyglądały
jak autentyczne ludwiki.
Jedno musiała z niechęcią przyznać: wampiry miały doskonały gust. Dougal twierdził, że
ten pokój zajmowała kiedyś wampirzyca księżniczka, należąca do haremu Romana
Draganestiego. O ile się orientowała, Roman zrezygnował z haremu, kiedy się ożenił. Toni
prychnęła. Co za uroczy koleś. Jak na jej oko, wszystkie wampiry płci męskiej były kilka
stuleci do tyłu, jeśli chodzi o podejście do kobiet. A już Ian MacPhie z pewnością.
Jestem warta miłości. W tę ostatnią afirmację było najtrudniej uwierzyć. Rzuciła ręcznik do
kosza z brudną bielizną. Do diabła, zaznała miłości. Babcia ją kochała.
I pamiętasz, co się z nią stało? Zawiodłaś ją. Toni szybko zdusiła ten wredny wewnętrzny
głos, który uparcie sabotował jej afirmację, powtarzając jej, że nie zasługuje na szczęście,
że nie jest warta miłości. Właśnie że jest warta, do licha. I nie zawiedzie Sabriny. Nawet
jeśli oznaczało to mieszkanie w domu pełnym krwiopijców.
Założyła szkła kontaktowe i ubrała się w uniform ochroniarza - spodnie khaki i granatową
koszulkę polo. Connor dał męskie ciuchy w najmniejszym rozmiarze, ale i tak wisiały na
niej jak worek. Najwyraźniej firma MacKaya nie miała w zwyczaju zatrudniać kobiet.
Dougal i Phineas byli zaskoczeni, ale zaakceptowali ją, kiedy zobaczyli, jak walczy.
Ian był o wiele bardziej podejrzliwy, ale nie miała zamiaru pozwolić, żeby ją wystraszył.
Pozostanie spokojna i chłodna. Będzie nad sobą panować. Nic nie wprawi jej w
zakłopotanie.
Podskoczyła, kiedy jej komórka ryknęła głośną muzyką. Do diabła. Carlos tydzień temu
ustawił jej nowy dzwonek, ale podskakiwała za każdym razem, kiedy z telefonu
eksplodowało bez ostrzeżenia Cum on Feel The Noize zespołu Quiet Riot.
Wokaliści darli się jak opętani, kiedy grzebała w torebce. Miała nadzieję, że to Sabrina.
Wczoraj wieczorem poszła odwiedzić ją w szpitalu, ale Sabrina spała tak spokojnie, że
Toni nie chciała jej budzić.
Odsunęła klapkę telefonu.
- Halo?
- Toni? - W szorstkim głosie brzmiał niepokój. - Co się tam dzieje?
- Howard? - Jej przełożony? Howard Barr był szefem dziennej zmiany i monitorował Toni
ze swojego posterunku w domu Romana Draganestiego. Miał zadzwonić po poranny
raport o ósmej, ale wczoraj rano zadzwonił pod numer domowy, nie na jej komórkę.
Zerknęła na nocną szafkę; świecące cyfry zegara pokazywały siódmą dwadzieścia sześć.
- Coś się stało?
- To ja cię o to pytam - stwierdził Howard. - Podczas obchodu zauważyłem, że Connor
miał przy uchu włączoną komórkę. Rozmawiałaś z nim?
- Nie. Tutaj wszystko jest w porządku...
- Nie wydaje mi się. Connor rozmawiał z kimś, kto korzystał z waszego telefonu
stacjonarnego. Przerwałem połączenie i próbowałem oddzwonić, ale linia ciągle jest zajęta.
Toni spojrzała na telefon na nocnej szafce. Lampka wskazywała, że nie jest rozłączony.
Oczywiście, Ian powiedział, że ją sprawdzi.
- To pewnie Ian MacPhie.
- Ian? - Zapadła cisza; Toni słyszała szelest papierów. - Jesteś pewna? Miał wrócić dopiero
w przyszłym tygodniu. I jego trumna jest pusta.
21
- Wyrósł z niej.
- Więc to prawda? Chłopak nie wygląda już na piętnaście lat?
Zmarszczyła nos.
- Wygląda na więcej, ale jego zachowania nie nazwałabym dojrzałym.
Howard się roześmiał.
- Zrobił dobre wrażenie, co? Posłuchaj, nie widzę go na żadnym z monitorów, więc
będziesz musiała go znaleźć i upewnić się, że wszystko z nim w porządku.
- Na pewno nic mu nie jest. Dokąd mógł pójść? Jest martwy. To mu trochę ogranicza pole
manewru.
- Tak, ale w ciągu dnia odpowiadamy za tych gości. Nie możesz pilnować ciał, jeśli nie
wiesz, gdzie są. Więc go znajdź.
Toni jęknęła w duchu. Ta kamienica miała pięć pięter, a raczej sześć, licząc piwnicę, ze
dwadzieścia sypialni i całe mnóstwo łazienek i schowków. Przeszukanie wszystkich
pomieszczeń zajmie cały ranek.
- Zadzwonię za dziesięć minut. - Howard się rozłączył. Dziesięć minut? Toni wrzuciła
komórkę do kieszeni spodni i, wciąż boso, wybiegła na korytarz, Ian nie był na tyle
uprzejmy, żeby paść trupem pod jej drzwiami, więc musiała go odnaleźć.
Pognała na parter. Nie miała nadziei, że go tu znajdzie, ale w holu i kuchni były kamery
monitoringu i wiedziała, że Howard spodziewa się ją zobaczyć - musiała je minąć,
prowadząc poszukiwania.
Została zatrudniona na dwutygodniowy okres próbny i Connor ostrzegł ją, że kamery w
tym domu połączone są z monitorami w White Plains. Innymi słowy, była nieustannie
obserwowana; musieli mieć pewność, że mogą jej ufać. Jakby mogła próbować skrzywdzić
któregoś z wampirów.
Connor wyraźnie zaznaczył, że kiedy już złoży przysięgę, że będzie chronić wampiry, ta
przysięga będzie święta. Kara za zdradę będzie surowa i ostateczna. Gdyby Toni
wywołała ich gniew, nie byłoby takiego miejsca na ziemi, gdzie zdołałaby się ukryć. Jej
ciała nigdy by nie odnaleziono. Po czym zaczął opowiadać jej o świetnym pakiecie
ubezpieczenia medycznego i stomatologicznego, funduszach rynku walutowego o
wysokich stopach zwrotu i sponsorowanych wakacjach, które Agencja MacKay Usługi
Ochroniarskie i Detektywistyczne oferuje swoim pracownikom.
W normalnych okolicznościach wybrałaby opcję numer jeden: wykasowanie pamięci, by
móc powrócić do poprzedniego życia. Ale okoliczności nie były normalne, więc zacisnęła
zęby i złożyła przysięgę.
Iana nie było nigdzie na parterze, więc poszła do pokoju ochroniarzy w piwnicy. Zerknęła
na kanapę pod ścianą. Nie, tu go nie ma. Spojrzała w kamerę nad sobą i pokręciła głową.
Zatrzymała się pod drzwiami sypialni. Miała sprawdzać to pomieszczenie cztery razy
dziennie, ale wciąż budziło w niej zimny dreszcz. Oczywiście nie tyle sam pokój, ile ciała
w środku. Odetchnęła głęboko i weszła.
Dougal leżał na plecach w trumnie, ubrany w staroświecką koszulę nocną, która sięgała
mu do kolan i trochę przypominała koszulę nocną babci Toni.
Phineas spał rozciągnięty w poprzek podwójnego łóżka, wyłącznie w czerwonych,
jedwabnych bokserkach. Toni zerknęła na zdjęcia w ramkach na jego nocnej szafce.
Starsza kobieta, młoda dziewczyna i chłopiec - zapewne ciotka i młodsze rodzeństwo, o
których mówił. Była ciekawa, czy wiedzieli, że dwa lata temu przeszedł transformację.
Zajrzała do łazienki i skrzywiła się na widok ręczników i ciuchów leżących na podłodze.
Chwała Bogu, że nic musiała po nich sprzątać. Tym zajmowała się firma sprzątająca,
22
oczywiście też zarządzana przez wampiry; sprzątaczki przychodziły wieczorem. Jej
spojrzenie padło na stertę świerszczyków w koszyku. Fuj! Co za świnie.
Wbiegła tylnymi schodami na parter, a potem do głównej klatki schodowej. Na wyższych
piętrach nie było kamer monitoringu, więc przynajmniej nie czuła się nieswojo. Minęła
pędem swoją sypialnię, żeby sprawdzić pięć pozostałych na pierwszym piętrze. Potem
zajrzała do wszystkich sypialń na drugim. Wiedząc, że czas jej się kończy, przebiegła
wszystkie na trzecim.
Do licha, nie było go w żadnej z nich! Z narastającym poczuciem nadciągającego
nieszczęścia sprawdziła ostatnią. Zajrzała nawet do szafy. Czyżby popełniła błąd, nie
sprawdzając wszystkich szaf na niższych poziomach?
Cum on feel the noize!
Podskoczyła i wyłowiła telefon z kieszeni.
- Howard?
- Toni, znalazłaś go?
- Nie. - Dyszała ciężko. - Przeszukałam wszystkie piętra z wyjątkiem czwartego.
- Sprawdź je.
Zamrugała. Connor ostrzegał ją, żeby nie zapuszczała się do prywatnego gabinetu i
sypialni Romana Draganestiego.
Widocznie wielki kahuna wciąż miał tam jakieś swoje rzeczy. Pewnie szkielet w szafie.
- Myślałam, że nie mam wstępu na czwarte.
- W zwykłych okolicznościach tak, ale nie możemy nie wiedzieć przez cały dzień, gdzie
jest Ian. Więc się rozejrzyj. - Howard się rozłączył.
Wrzuciła telefon do kieszeni i weszła po schodach. Na górnym podeście ujrzała dwoje
drzwi po bokach olejnego obrazu, przedstawiającego jakieś ruiny. Chwyciła klamkę tych
po prawej. Otworzyły się.
W pokoju było kompletnie ciemno. Obszukała po omacku ścianę przy futrynie, aż
znalazła włącznik światła. Zapaliła się pojedyncza lampa nad dużym biurkiem. Za
biurkiem stały regały z książkami, a przed nim czerwony aksamitny szezlong. Jej serce
zabiło mocniej na widok komputera na biurku. To mogła być odpowiedź na jej modlitwy.
Wielki pokój krył się w cieniu. Toni widziała zarysy kolejnych foteli, stołu i barku. Na
najdalszej ścianie dostrzegła ciemne drewniane panele dwuskrzydłowych drzwi.
Przeszła przez gabinet, stąpając cicho bosymi stopami po grubym dywanie; jej spojrzenie
prześlizgiwało się po drogich antykach. Więc to była prywatna jaskinia potężnego
przywódcy klanu wampirów? Może mogłaby zrobić kilka zdjęć komórką? Nie, to by nie
pomogło Sabrinie. Luksusowy wystrój dowodził tylko tego, że właściciel był bogaty, nie
nieumarły.
Kiedy podeszła pod drzwi, usłyszała przerywany sygnał, jak z nieodłożonej słuchawki
telefonu. Pchnęła drzwi. Zamajaczył przed nią cień wielkiego łóżka, z jeszcze
ciemniejszym cieniem na nim. Obeszła łóżko z prawej i wymacała lampę na nocnej szafce.
Zapaliło się przyćmione światło, nie jaśniejsze niż nocna lampka, jakie umieszcza się w
pokojach dzieci.
Po drugiej stronie łóżka, na beżowej zamszowej narzucie, leżał Ian. Twarz miał
odwróconą, więc widziała tylko gęste czarne włosy i kucyk wijący się na poduszce.
Niektórzy mężczyźni wyglądaliby zniewieściale z włosami do ramion i w spódnicy, ale w
jego przypadku efekt był wręcz odwrotny. Było w nim coś dzikiego i surowego - sprawiał
wrażenie szkockiego wojownika, który nie dał się ucywilizować. Na jego widok serce Toni
biło szybciej, a w głowie pojawiły się buntownicze myśli.
Leżał rozciągnięty na plecach, jego długie nogi sięgały końca łóżka. Spojrzenie Toni
23
przesunęło się po białej koszulce, ciasno opiętej na szerokiej piersi i muskularnym
brzuchu. Jego czerwono-zielony kilt byle jak okrywał uda; jego brzeg podsunął się
powyżej kolan. Wyglądał, jakby po prostu padł na łóżko, nie przejmując się, jak wyląduje.
Toni obeszła łóżko, mijając wielkie stopy Iana w czarnych skarpetkach. Widocznie ludowa
mądrość o mężczyznach z wielkimi stopami była prawdziwa. Jej spojrzenie znów
zawędrowało w stronę kiltu. Nogi były rozsunięte, kraciasty materiał lekko zwisał między
nimi. To był szok, kiedy okazało się, że gość nie nosi bielizny. Toni zapłonęła twarz na
wspomnienie jego rozbawionej miny i błysku w oczach. Zero wstydu. Nie, wyglądał...
bezczelnie, jakby podobała mu się ta jej inspekcja z zaskoczenia.
Przechyliła głowę, wpatrując się w zacienione miejsce między jego nogami. Zaczęła
powoli pochylać się na bok.
Cum on feel the noize!
Gwałtownie wciągnęła powietrze i się wyprostowała. Co jej odbiło? Zaglądać pod
spódnicę martwemu facetowi? Chwała Bogu, że tu nie było kamer. Odsunęła klapkę
telefonu.
- Wszystko w porządku, Howard. Mam tu Iana. Leży w łóżku.
Chwila ciszy.
- Dziewczyno, masz faceta w łóżku?
Toni się skrzywiła.
- Carlos! Nie... nie spodziewałam się, że to ty.
Roześmiał się.
- Domyślam się, menina. Więc kim jest ten facet w twoim łóżku?
- Nie jest w moim łóżku i nie jest...
- A, jesteś u niego?
- No, poniekąd. - Toni założyła wilgotne włosy za uszy. - Słuchaj, Carlos, nie mogę teraz
rozmawiać. - Słysząc jego znaczący śmiech, obruszyła się. - To nie jest to, co myślisz. A
facet... śpi jak kłoda.
- Tak go wykończyłaś? Brawo, dziewczyno.
Toni jęknęła. Może winne było jego brazylijskie pochodzenie, ale jej sąsiad Carlos Panterra
myślał tylko o jednym.
- Powiedz lepiej, czy w mieszkaniu wszystko w porządku?
- Tak, oczywiście. Właśnie nakarmiłem twoją kotkę. Mówi, że tęskni za tobą i Sabriną. Ja
też tęsknię.
- Wiem. Niedługo wrócimy, mam nadzieję. A teraz muszę kończyć, zanim zadzwoni
Howard.
Carlos aż się zachłysnął.
- Masz dwóch facetów? Dziewczyno, ostra jesteś!
- To nie jest... nieważne. Później ci wyjaśnię. - Podeszła bliżej szczytu łóżka.
- To przez ten nowy dzwonek, który ci ściągnąłem na komórkę - ciągnął Carlos. - Chłopaki
od razu się na ciebie napalają.
- Tak, jasne. Pa, Carlos. - Toni zamknęła telefon i schowała do kieszeni. To było naprawdę
żenujące, że do tego stopnia nie radziła sobie z nowoczesnymi gadżetami. Nie miała
pojęcia, jak usunąć przeklęty dzwonek, którym Carlos zaraził jej telefon.
A skoro już mowa o telefonach, to ten leżący na łóżku wciąż buczał. Widocznie Ian
trzymał go przy uchu, ale teraz jego palce, rozluźnione i lekko zgięte, leżały na poduszce.
Słuchawka musiała się zsunąć, bo leżała w zagłębieniu między szyją a barkiem Iana.
Twarz miał odwróconą w stronę Toni, oczy zamknięte.
24
Obleciał ją lekki strach na myśl, że jego oczy mogą się nagle otworzyć i spojrzy na nią
pustym wzrokiem zombi. Z drżeniem odepchnęła od siebie tę wizję. Sięgnęła po
słuchawkę, ale niechcący musnęła dłonią palce Iana. Szarpnęła rękę do tyłu. Kurczę, nigdy
przedtem nie dotykała nieboszczyka. Ale on nie był zimny i sztywny, jak się spodziewała.
Wsunęła dłoń między jego szyję i palce i powoli wyciągnęła słuchawkę. Kostki jej palców
przejechały po czubku jego podbródka. Był szorstki. Skrzywiła się, kiedy dotarło do niej,
że o mało nie dotknęła jego ust. Jego wargi były lekko rozchylone.
Odsunęła się o krok, przyciskając słuchawkę do piersi. Jego twarz była spokojna, tak inna
niż kiedy malowały się na niej gwałtowne emocje. Gęste, czarne firanki rzęs rzucały cień
na blade policzki. Był piękny. Mężczyzna nie powinien wyglądać tak słodko, a
jednocześnie tak dziko.
Jej spojrzenie padło na dołeczek w brodzie. Ten dołeczek zauważyła od razu. Przez cały
czas, kiedy się z nią droczył, miała ochotę wetknąć w tę dziurkę palec. Wyciągnęła rękę,
ale natychmiast zabrała ją z powrotem. Co jej odbiło? Przecież to jeden z nich.
Odłożyła słuchawkę na widełki. Telefon natychmiast zadzwonił.
Podskoczyła. Boże święty, musiała się wziąć w garść. Odebrała.
- Wszystko w porządku, Howard. Znalazłam go.
Rozległ się chichot jakiejś kobiety. Z całą pewnością nie był to Howard, chyba że miał
sekret, o którym nie wiedziała.
- Halo?
- Cześć! - Znowu chichot. - Jest Ian?
Toni się zawahała. Skoro ta dziewczyna znała Iana, to czy nie powinna wiedzieć, że za
dnia jest martwy?
- W tej chwili nie może podejść do telefonu. Mogę mu przekazać jakąś wiadomość?
- Hm, chyba tak. - Dzwoniąca znów zachichotała. Toni znalazła długopis i notes w nocnej
szafce. Czekała, ale w słuchawce panowała cisza.
- Halo? Musi mi pani powiedzieć, co mam przekazać.
- Ach, no tak. Okej. Niech pomyślę. - Toni czekała, a jej rozmówczyni znów zamilkła.
Pewnie usiłowała myśleć. Czy Ian naprawdę znał tę dziewczynę? Czy nie powiedział, że
szuka wampirzycy? Ta panienka musiała być śmiertelna, bo był dzień, a ona była
przytomna. Mniej więcej.
- Może mi pani podać swoje imię?
- Ach. - Chichot. - Jestem Mitzi.
Toni zapisała w notesie.
- A pani wiadomość?
- Może pani powiedzieć Ianowi, że moim zdaniem jest prawdziwym ciachem?
- Jasne. - Toni zerknęła na Iana. Jej zdaniem przypominał raczej kawał głazu. - Jak go pani
poznała?
- Jeszcze nie poznałam. Dopiero co go znalazłam w singlachwwielkimmiescie. To taki
portal randkowy, wie pani.
- Ach tak. - To w taki sposób Ian zamierzał znaleźć prawdziwą miłość? Było to trochę bez
sensu, skoro szukał tylko wampirzyc.
- Właśnie widziałam jego profil - ciągnęła Mitzi. - I jego zdjęcie. I musiałam zadzwonić, bo
takie z niego ciacho!
- Aha. Chce pani zostawić swój numer?
Mitzi wyrecytowała swój numer.
- Może mu pani powiedzieć, że chcę się z nim umówić? I pewnie mnie nawet zaliczy, bo
25
jest fantastycznym ciachem! - Zachichotała i rozłączyła się, na szczęście.
Ledwie Toni odłożyła słuchawkę, telefon znów zadzwonił. To już musiał być Howard.
- Halo?
- Czy zastałam Iana MacPhie? - spytał lekko ochrypły żeński głos. Kolejna kobieta?
Przynajmniej nie Mitzi.
- Ian jest chwilowo niedostępny. Mam coś przekazać?
- Mam na imię Lola. Właśnie przeczytałam profil Iana na singlachwwielkimmiescie i
muszę powiedzieć, że jest fascynujący.
- Najwyraźniej. - Toni spojrzała na komputer w gabinecie obok. Może będzie musiała
zerknąć na ten profil.
- Tak - ciągnęła Lola. - Podobała mi się zwłaszcza informacja o jego zamku w Szkocji, i że
wydaje część swojego ogromnego majątku na jego renowację.
Ogromnego majątku? Toni parsknęła, ale zamaskowała to delikatnym kaszlnięciem.
Szczerze wątpiła, by Ian miał ogromny majątek, skoro pracował jako ochroniarz w
Romatech Industries. Czy naprawdę zniżyłby się do opowiadania kłamstw w Internecie,
żeby się umówić na randkę? Facet był boski. Po co miałby kłamać na jakikolwiek temat,
nie licząc faktu, że przez pół doby jest martwy?
- Bo widzi pani - Lola teatralnie zniżyła głos - ja w poprzednim życiu byłam księżniczką.
Zamek to dla mnie odpowiednie miejsce.
- Rany.
- Jestem też wegetarianką - oznajmiła Lola. - Mam nadzieję, że Ian też. Jest taki seksowny.
- Tak. No cóż, mogę z całą pewnością stwierdzić, że nie je mięsa.
- Cudownie. - Lola podała swój numer telefonu. - Pa.
Toni zapisała numer i spojrzała na Iana ze złością.
- Kłamczuch. Powiedziałeś, że nie chcesz się umawiać ze śmiertelniczkami. Cum on feel the
noize!
Podskoczyła. Teraz to już Howard, na bank. Albo Sabrina. Wyjęła komórkę.
- Halo?
- Toni? - huknął w słuchawce głos Howarda. - Co się dzieje?
- Wszystko w porządku, Ian śpi w sypialni na czwartym piętrze. Nie odłożył słuchawki,
dlatego nie mogłeś się dodzwonić.
- Co było takiego pilnego, że musiał natychmiast rozmawiać z Connorem?
Toni się skrzywiła.
- Prawdopodobnie dzwonił w mojej sprawie. Pomysł, żeby zatrudnić kobietę jako
ochroniarza, był dla niego zbyt dziwaczny.
Howard się roześmiał.
- Przywyknie do ciebie. Widział już, jak walczysz?
- Tak, trochę.
- Więc wie, że twardzielka z ciebie. Z czasem ci zaufa.
Skrzywiła się. W zasadzie Ian miał rację, że traktował ją podejrzliwie. Naprawdę miała
jakieś ukryte powody, chociaż z pewnością nie zamierzała wyrządzać wampirom żadnej
krzywdy.
- Potrzebujesz czegoś dzisiaj? - spytał Howard. To on robił zakupy spożywcze przez
Internet, które sklep dostarczał do domu, żeby Toni nie musiała zostawiać swoich
podopiecznych.
- Na razie niczego, ale w piątek mam egzamin końcowy na uniwerku. Będę musiała wyjść
koło południa.
- Nie zapomniałem o tym. Ja cię zastąpię.
26
- Myślałam, że pilnujesz Romana i Connora.
- Są w Romatechu, więc tutejsi ochroniarze będą mieli na nich oko. Nie martw się.
Wszystko jest załatwione.
- Dziękuję. - Toni czuła ulgę, ale była też zdumiona, że wampiry zechciały zmienić swój
grafik tylko po to, żeby pójść jej na rękę. - Jeszcze tylko ten jeden egzamin i będę
magistrem.
- Świetnie. - Howard umilkł na chwilę. - Wiesz, że pewnie mogłabyś znaleźć lepszą pracę
niż ta. Nie jest zbyt... rozwijająca intelektualnie.
- Jest w porządku. A pensja jest o wiele lepsza, niż się spodziewałam.
- No cóż, wampiry wiedzą, jakie to ważne mieć wokół siebie śmiertelników, którym
można ufać.
- Rozumiem. - Telefon na nocnej szafce znów zadzwonił. - O Boże, mam nadzieję, że to nie
Mitzi czy Lola.
- Kto? - spytał Howard.
- Do Iana wydzwaniają jakieś dziewczyny. Zarejestrował się na internetowym portalu
randkowym.
- Żartujesz.
- Chciałabym. Zadzwonię do ciebie o dziesiątej z raportem. - Toni rozłączyła się i odebrała
domowy telefon. - Halo?
- Dzień dobry - powiedział łagodny damski głos. - Czy zastałam Iana?
Toni jęknęła.
- Ian w tej chwili... medytuje.
- Fajnie. Ja jestem Destiny. - Podała swój numer. - Ian jest taki przystojny. Wie pani, ja
jestem totalnie dostrojona do harmonicznych wibracji kosmosu, więc wiem, że Ian i ja
jesteśmy sobie przeznaczeni.
- Rozumiem. - I jego „ogromny majątek” nie miał z tym nic wspólnego. - Mam coś
przekazać Ianowi?
- Tak. Bardzo chciałabym spacerować z nim w deszczu i siedzieć na plaży, podziwiając
wschód słońca.
- Świetnie. - Toni zapisała pod jej imieniem „chce zamordować cię przez samozapłon”. -
Dziękuję za telefon. Rozłączyła się i posłała Ianowi wściekłe spojrzenie.
- Zdajesz sobie sprawę, że moja przyjaciółka leży w szpitalu, a ja, zamiast do niej
zadzwonić, muszę gadać z twoimi głupimi panienkami? - Jej głos wzniósł się do krzyku,
ale Ian leżał jak przedtem, nieświadom niczego.
- Dlaczego szukasz kobiety? Jakim cudem wampir w ogóle wierzy w prawdziwą miłość?
Naprawdę sądzisz, że zdołasz być wierny przez wieki? W tych czasach trudno liczyć
nawet na parę lat!
Nie odpowiedział.
- No cóż, przynajmniej się nie odszczekujesz. Ja tu rządzę w ciągu dnia i nie zapominaj o
tym.
Nie sprzeciwił się. Wściekłym krokiem przeszła do gabinetu. Nie po to poszła na studia,
żeby robić za sekretarkę jurnego, przystojnego wampira. To by było tyle, jeśli chodzi o
trzecią afirmację - nadam swojemu życiu znaczenie. Potrzebowała porozmawiać z Sabrina.
To ją uspokoi. Wybrała numer szpitala.
- Poproszę z pokojem Sabriny Vanderwerth.
- Chwileczkę - odparł operator centralki. - Proszę się nie rozłączać. - Toni usiadła w
czarnym skórzanym fotelu za biurkiem i włączyła komputer. Pomyślała, że może znajdzie
27
coś użytecznego w plikach, skoro przeszukanie biblioteki nic jej nie dało. Zadzwonił
telefon na biurku. Cudownie, kolejna kobieta. Toni szybko zanotowała jej imię i numer i
rozłączyła się, kiedy Britney wytłumaczyła jej już, dlaczego uważa, że Ian jest boski.
Tymczasem w komórce odezwał się telefonista:
- Sabrina Vanderwerth została wypisana.
Dreszcz niepokoju przebiegł Toni po plecach.
- Ależ widziałam ją wczoraj wieczorem. Kiedy ją wypisano?
- Nie mogę udzielać żadnych osobistych informacji.
- Chwileczkę - zaczęła Toni, ale sygnał w słuchawce powiedział jej, że operator się
rozłączył. Znów zadzwonił telefon na biurku - Wrrrr! - Toni szybciutko zapisała imię i
numer kolejnej dziewczyny, która uważała, że Ian jest ciachem, po czym zadzwoniła na
komórkę Sabriny.
Po siedmiu sygnałach odezwała się poczta głosowa.
- Bri, tu Toni. Właśnie się dowiedziałam, że cię wypisali ze szpitala. Zadzwoń do mnie. -
Sprawdziła własne wiadomości na poczcie. Nic. Gdzie ona się podziała?
Znów telefon na biurku. Tym razem była to LaToya, która oczywiście uważała, że Ian jest
ciachem. A potem Michelle i Lauren. Najwyraźniej atrakcyjność Iana stawała się
legendarna.
- Tego już za wiele - warknęła Toni. Ze stacjonarnego telefonu zadzwoniła do swojego
mieszkania. Może Sabrina po prostu poszła do domu i nie ma się o co martwić.
Telefon dzwonił, aż włączyła się poczta głosowa.
- Bri, jesteś tam? Zadzwoń do mnie, martwię się o ciebie. Zadzwoniła do ich sąsiada
Carlosa.
- Miałeś jakieś wieści od Sabriny?
- Nie, a co się stało?
- Wypisali ją ze szpitala, ale nie wiem, gdzie jest.
Po chwili milczenia Carlos odezwał się głosem poważniejszym niż zwykle:
- Toni, musisz mi powiedzieć, co jest grane.
- Powiem, dzisiaj wieczorem, kiedy wyjdę z pracy. - Toni rozłączyła się i telefon
zadzwonił natychmiast.
- Do diabła! - Złapała słuchawkę. - Co tam?
- Dzień dobry. Mówi Travis Buckley.
Męski głos.
- Tak? O co chodzi?
- Czy jest Ian MacPhie? Toni zamrugała.
- Pan... chce rozmawiać z Ianem?
- O tak, kotku. Widziałem jego zdjęcie w singlachwwielkimmiescie i pomyślałem, że jest...
- Ciachem?
- Dokładnie. - Travis się roześmiał. Toni zapisała jego nazwisko.
- Z przyjemnością przekażę mu, że pan dzwonił.
- Super. - Travis podał jej swój numer. - Uważam, że jest uberciachem.
- Och, jeszcze jakim. - Toni rozłączyła się i rozmasowała skronie. - Niemożliwe, żeby mnie
to spotykało. Utknęłam w Strefie Mroku.
Odwróciła się do komputera i kliknęła na ikonę „Moje dokumenty”. Na ekranie pokazało
się okienko z żądaniem hasła.
- Do diabła. - Gdyby nie była taką technoniedojdą, potrafiłaby obejść zabezpieczenie, ale
była, i nie miała pojęcia, co zrobić. No trudno, nawet gdyby trafiła na dokument, w
28
którym banda wampirów przyznawałaby, że naprawdę są wampirami, czy to by
czegokolwiek dowodziło? Każdy mógł napisać dowolną bzdurę i twierdzić, że to prawda.
A skoro już mowa o fałszywych twierdzeniach, musiała obejrzeć profil Iana na
singlachwwielkimmiescie. Łatwo było go znaleźć. Był na stronie głównej, na liście
dziesięciu najbardziej popularnych facetów. Jego zdjęcie było świetne, ale profil zawierał
opis jakiegoś donżuana na viagrze. Im dłużej czytała, tym bardziej para buchała jej z uszu.
Telefon zadzwonił znów. I znów. I znów. Lista imion liczyła już trzydzieści cztery
dziewczyny i dwóch facetów i oni wszyscy uważali, że Ian jest najbardziej ciachowatym
ciachem ze wszystkich ciach świata. I jak ona miała szukać Sabriny? Czy uczyć się do
egzaminu?
Telefon znów zadryndał. Ze złością złapała słuchawkę.
- Tak, Ian jest ciachem! Ale musisz poczekać na swoją kolejkę.
- Spoko. - Dziewczyna żuła gumę. - Mogę się nim podzielić. Lubi seks grupowy?
Toni się skrzywiła.
- Będziesz musiała go sama zapytać.
- Okej. - Strzeliła gumą. - A ty kim jesteś?
- Je, ooo jestem jego kuratorką.
- Spoko. Ja też mam kuratora. Przymknęli mnie za namawianie do płatnego seksu.
- Fatalnie, nie cierpię, kiedy mi to robią.
- No właśnie. A ten cały Ian naprawdę jest taki bogaty, jak napisał w profilu? Toni
zazgrzytała zębami.
- Podaj mi po prostu imię i numer. - Zapisała informacje i trzasnęła słuchawką. - Nie
zniosę tego dłużej! - Pogrzebała w szufladzie biurka i znalazła duży czarny marker.
Wściekłym krokiem weszła do sypialni i spiorunowała Iana wzrokiem.
- Jeśli obleję końcowy egzamin, to będzie twoja wina! - Wygładziła biały T-shirt na
umięśnionym płaskim brzuchu, po czym drukowanymi literami napisała: „Gorący ogier”.
Poniżej dodała: „Chcesz się zabawić, dzwoń do Travisa”.
Wreszcie zeszła po schodach na parter i włączyła automatyczną sekretarkę. Wiedziała, że
wampirom się to nie spodoba, ale nie miała zamiaru oblać ostatniego egzaminu przez
życie miłosne Iana. Schodząc do piwnicy, usłyszała kolejny dzwonek telefonu. Chłopaki
na dole mieli się dobrze, więc o dziesiątej zadzwoniła do Howarda z raportem. Wyjaśniła
sprawę z sekretarką i przyznał jej rację.
Kiedy jadła lunch w kuchni, telefon zadzwonił dwanaście razy. I wciąż dzwonił, kiedy
szła na górę, do swojego pokoju. Wyłączyła swój telefon, żeby się uczyć w spokoju.
Zajrzała jeszcze raz do wampirów o pierwszej i czwartej po południu i zameldowała się
Howardowi.
Zadzwoniła też jeszcze raz do szpitala i porozmawiała z pielęgniarką z piętra, gdzie leżała
Sabrina. Pielęgniarka przyznała, że Bri zabrała rodzina, ale nie chciała powiedzieć nic
więcej. To musieli być wuj i ciotka, jako że byli jedyną rodziną Sabriny. Toni nie mogła
sobie przypomnieć ich nazwiska, ale wiedziała, że znajdzie je gdzieś w mieszkaniu.
Martwiła się coraz bardziej, bo Sabrina wciąż nie oddzwaniała.
Piętnaście po czwartej Toni przebrała się i zeszła do kuchni, żeby coś przekąsić. Mogła
wyjść, kiedy wampiry się obudzą, czyli lada chwila. Na szczęście słońce w grudniu
wcześnie zachodziło.
- Dobry wieczór. - Do kuchni wszedł Dougal, a zaraz za nim Phineas. Ruszyli prosto do
lodówki po butelki z krwią.
- Cześć, chłopaki. - Dojadła swoją sałatkę. - Dobrze się wam spało?
29
Drzwi otworzyły się z hukiem i do kuchni wmaszerował Ian. Spojrzał gniewnie na Toni i
plasnął się dłonią w koszulkę.
- Co to ma być, do cholery?
Rozdział 4
Ian zdążył zapomnieć, jaka jest ładna - tak ładna, żeby na sekundę przestał jasno myśleć.
Ale nie było ważne, jak błyszczące i złociste były jej włosy, jak różowe i słodko wykrojone
były jej usta. Ani to, jak zielony sweterek pasował do zieleni jej oczu. Ochroniarz, który
ozdabia koszulkę śpiącego wampira graffiti, nie był ochroniarzem godnym zaufania.
Phineas zerknął na niego i parsknął śniadaniem po całym kuchennym blacie, po czym
zaczął chichotać. Dougal przynajmniej próbował zdusić śmiech.
- Fuuj. - Toni skrzywiła się, widząc krwawą jatkę.
- Nie martw się, cukiereczku. Posprzątam to. - Phineas wziął gąbkę ze zlewu. - Pięknie mu
dowaliłaś.
- Ja bym tego nie nazwał pięknym. - Ian gromił Toni wzrokiem. Nie odpowiedziała na jego
pytanie. Siedziała przy stole, bawiąc się papierową serwetką. Na jej policzki wypłynęły
rumieńce. Zapach jej gorącej krwi pobudził jego głód. Zaczęły go mrowić dziąsła. Ścisnął
mu się żołądek. Podszedł do lodówki, złapał butelkę syntetycznej krwi i wypił bez
podgrzewania.
Toni zmarszczyła ładny nosek.
- Pijesz na zimno?
- A co, proponujesz mi gorącą? - warknął. Jej policzki poczerwieniały jeszcze bardziej.
- Nie, oczywiście, że nie.
- O co się tak wkurzyłeś, ziom? - Phineas wytarł blat. - Ja bym był szczęśliwy, gdyby Toni
popisała mi koszulkę. Cholera, mogłaby pisać po mnie cały dzień.
- Ty nie sypiasz w koszulce - mruknęła Toni.
- Aha! - Phineas wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Podziwiałaś moje wspaniałe ciało, kiedy
spałem. Wiedziałem. Kobiety nie mogą się oprzeć doktorowi Kłowi. - Wypłukał gąbkę. -
Powinnaś pisać miłosne liściki bezpośrednio na mnie.
- To nie jest liścik miłosny - sprostowała Toni.
- Z całą pewnością nie jest - burknął Ian. - I z pewnością nie jestem zainteresowany
Travisem.
Phineas parsknął, po czym wycelował i rzucił gąbkę do zlewu.
- Dwa punkty! Przecież wam mówiłem, chłopaki, żebyście przestali nosić te kiecki.
Wysyłacie sprzeczne sygnały, jeśli wiecie, co mam na myśli.
Dougal zmarszczył brwi.
- Kilt to godny i męski tradycyjny ubiór Szkotów.
- Mnie się nawet podobają - przyznała Toni. Czy naprawdę podobał jej się jego kilt? Ian
zawsze uważał, że tartan klanu MacPhie jest jednym z najładniejszych. A może podobało
jej się to, co było pod spodem. Skarcił się w duchu. Ta dziewczyna o wiele za łatwo go
rozpraszała.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - Postukał się w pierś. - Dlaczego, u licha, to
zrobiłaś?
- Przyznaję, że to był błąd, ale w tamtym momencie byłam na ciebie strasznie zła.
- Zła? - Ian spojrzał na nią z osłupieniem. - A czymże ja cię mogłem rozzłościć? Cały dzień
30
byłem martwy.
- Byłeś żywy w Internecie. Laski oglądały twój profil na singlachwwielkimmiescie i telefon
dosłownie się urywał. A ja miałam własne problemy, więc...
- Dzwoniły do mnie kobiety? - przerwał jej Ian. Nie mógł w to uwierzyć. Plan Vandy
wypalił. Toni posłała mu zirytowane spojrzenie.
- Nie widziałeś wiadomości, które ci zostawiłam na górze? Na nocnej szafce?
- Nie, byłem zajęty wyłącznie tym. - Przycisnął dłoń do piersi. Chciał się dalej gniewać, ale
myśl, że szukały go kobiety, była niesamowita. - Dzwoniły do mnie zainteresowane
panie?
Toni jęknęła i zaniosła talerz do zlewu.
- Tak, panie Superego. Trzydzieści cztery panie i dwóch panów, dokładnie mówiąc. I to
tylko do godziny dziesiątej.
- Dwóch panów? - zachichotał Phineas. Ian wymamrotał parę słów po gaelicku, na które
Dougal wybuchnął śmiechem. Jego radość mijała, bo zdał sobie sprawę, że wszystkie
kobiety, które dzwoniły za dnia, były śmiertelniczkami. Żadna się nie nadawała.
Zadzwonił telefon i Phineas sięgnął po słuchawkę.
- Daj sobie spokój. - Toni wróciła do stołu po swoje rzeczy, które zostawiła na krześle.
Owinęła szyję zielonym szalikiem. - To pewnie kolejna zdesperowana kobieta. Nagrywają
się na sekretarkę od rana.
- Ale to może być jakaś laska! - Phineas podniósł słuchawkę. - Halooo - rzucił głębokim,
seksownym głosem. - Tu luksusowa rezydencja doktora Kła, specjalisty od miłości.
Powiedz mi, gdzie cię boli, kotku.
- Toni - powiedział cicho Dougal. - Powinnaś odbierać telefony za dnia. Nie chcemy, żeby
ktoś pomyślał, że dom jest pusty.
- Wiem. - Wsunęła ręce w rękawy kurtki. - Ale...
- Nie, Travis, nie jestem zainteresowany! - Phineas trzasnął słuchawką. - Cholera.
Toni parsknęła.
- Rozumiecie, co miałam na myśli? To dlatego Howard pozwolił mi włączyć sekretarkę. -
Przewiesiła torebkę przez ramię. - Na razie, chłopaki.
- Dokąd idziesz? - spytał Ian. Zignorowała go i wyszła z kuchni, zostawiając za sobą
bujające się drzwi.
- Jasna cholera - warknął Ian. Przełknął resztę zimnego śniadania i wstawił pustą butelkę
do zlewu, idąc do drzwi.
- Ian. - Dougal go zatrzymał. - Nie wyganiaj jej. Bardzo potrzebujemy śmiertelnych
ochroniarzy, którym można ufać.
Ian wskazał swoją koszulkę.
- A na jakiej podstawie sądzisz, że jej można ufać?
- Dobrze walczy i ma dobry powód, żeby nienawidzić Malkontentów - odparł Dougal.
- I nie pozabijała nas we śnie - dodał Phineas. - Jeszcze.
- A toś mnie uspokoił. - Ian wyszedł do holu i zastał Toni przy głównych drzwiach.
Wciskała guziki panelu alarmu. - Nie możesz wyjść.
- Niby dlaczego nie? Jestem po pracy. - Dokończyła wpisywanie kodu wyłączającego
alarm i sięgnęła do klamki.
- Muszę z tobą porozmawiać.
- Ja nie chcę z tobą rozmawiać. - Wskazała automatyczną sekretarkę. - Ale setki kobiet
chce.
- Przesadzasz.
31
Przeszła przez hol do komódki, na której stał telefon i sekretarka. Wcisnęła guzik i
odezwał się automatyczny, męski głos:
„Masz trzysta czternaście wiadomości”. Ianowi opadła szczęka. Toni uśmiechnęła się
złośliwie i ruszyła z powrotem do drzwi.
- Lepiej bierz się do roboty. Oddzwonienie do nich wszystkich potrwa ładnych parę
godzin.
- Po prostu skasuję te wiadomości.
Odwróciła się do niego.
- Nie zamierzasz oddzwonić?
- Dzwoniły w ciągu dnia, więc są śmiertelniczkami.
- Boże święty, ależ z ciebie arogancki snob!
Zesztywniał.
- To nie jest kwestia arogancji. To rzeczywistość.
- Twoja rzeczywistość! Uważasz, że jesteś za dobry dla zwykłych śmiertelniczek.
- Nie zakładaj, że znasz moje myśli.
Zmrużyła oczy.
- Dobra. Trzymajmy się faktów. Te osoby, które dzwoniły, to prawdziwi ludzie z
prawdziwymi uczuciami. Odpowiedź na ich telefony to podstawowa grzeczność, ale
takiego nadętego prostaka na nią nie stać.
Podszedł do niej bliżej.
- Nie ucz mnie grzeczności, skoro wypisujesz na mnie takie rzeczy, gdy śpię.
- Byłam wściekła! - Miała rumieniec. - Musiałam przez kilka godzin znosić ich jęki, „Och,
ależ ciacho z tego Iana!” Ciesz się, że tylko ci popisałam tę koszulkę, bo o mało nie
puściłam na nią pawia!
Trudno mu było skupić się na jej słowach, bo zapach jej gorącej krwi wypełniał mu
nozdrza, a jej walące serce łomotało w jego głowie. Już samo patrzenie w ogniste, zielone
głębiny jej oczu przytępiało mu słuch. Zapach jej krwi w połączeniu z aromatem jej
włosów i skóry... Nigdy nie wdychał czegoś tak słodkiego.
Odsunęła się o krok.
- Coś się stało?
- Twoje oczy wyglądają jakoś tak dziwnie.
Z trudem zebrał myśli. Dlaczego te wszystkie telefony tak ją rozgniewały? Nagle uderzyła
go pewna myśl.
- Byłaś zazdrosna.
- Co? - obruszyła się. - Nie bądź śmieszny.
Wskazał napis na koszulce.
- Nie podobało ci się, że inne kobiety nazywały mnie ogierem.
- Żadna nie nazwała cię... - Skrzywiła się. - Muszę iść. - Ruszyła do drzwi. Poszedł za nią.
- Ten ogier to był twój pomysł?
- To nie miał być komplement - mruknęła.
Uśmiechnął się.
- Ale to twoja szczera opinia, co?
Złapała klamkę.
- Mam sprawy do załatwienia i lepsze miejsca, gdzie powinnam być.
Oparł dłoń o drzwi.
- Na przykład?
- Nie twoja sprawa.
32
Jego uśmiech zniknął.
- Nie zdradziłaś mi swojego pełnego imienia. Ani dlaczego zgodziłaś się nas pilnować.
- Powiedziałam ci: dobra pensja, darmowe mieszkanie i wyżywienie.
- A ja ci powiedziałem, że ci nie ufam. Coś ukrywasz.
W jej oczach błysnął gniew.
- Złożyłam przysięgę, że będę chronić twój egoistyczny tyłek.
- Dlaczego nas chronisz, skoro nas nie lubisz?
Uniosła brew.
- Może nie lubię tylko ciebie.
Jego spojrzenie przez chwilę błądziło po jej twarzy, a potem zeszło niżej, na kurtkę do
bioder i dopasowane dżinsy.
- Potrafię poznać, kiedy kłamiesz, dziewczyno. Słyszę, jak szybko bije ci serce i czuję krew
napływającą ci do twarzy.
Jej policzki poróżowiały.
- Nie muszę ci się tłumaczyć.
- Świetnie. W takim razie nie mam innego wyjścia, jak przeprowadzić śledztwo. -
Zadzwonił telefon, rozpraszając jego uwagę. - Nie wychodź - ostrzegł ją i ruszył w stronę
aparatu.
Toni jęknęła sfrustrowana za jego plecami, więc się obejrzał. Niecierpliwym gestem
wyszarpnęła włosy spod szalika, który je więził. Złociste kosmyki rozsypały się wokół jej
ramion. Jakimś cudem ten prosty gest wyglądał wdzięcznie i pięknie.
Włączyła się poczta i rozległ się damski głos:
- Ian, właśnie obejrzałam twój profil i bardzo chciałabym cię poznać. Jesteś tam? Odbierz!
Sięgnął po słuchawkę, ale się zawahał.
- Co się stało?
- Nie wiem, co powiedzieć.
Parsknęła.
- A może dzień dobry?
Kobieta podała imię i numer telefonu.
- To nie jest takie proste. - Ian nie potrafił stwierdzić, czy ta kobieta jest wampirzycą, a nie
było to coś, o co mógł po prostu zapytać. Do licha. Będzie musiał spotkać się osobiście ze
wszystkimi kobietami, które zadzwoniły po zmroku. Kiedy tylko je zobaczy, będzie
wiedział, czy są śmiertelniczkami, czy nie. Ale jeśli będą ich setki?
Kobieta rozłączyła się i telefon znów zadzwonił. Przeczesał włosy dłonią.
- To mnie przerasta. Nie powinienem był pozwolić na to Vandzie.
- Vandzie? - spytała Toni. - To jeszcze jedna twoja dziewczyna?
- Przyjaciółka. To ona napisała mój profil i umieściła w portalu randkowym. Chciała mi
tylko pomóc, ale...
- Co? - Toni podeszła do niego. - Nie ty pisałeś swój profil?
Z sekretarki rozległ się głos kolejnej kobiety, Ian ściszył dźwięk, żeby móc rozmawiać z
Toni.
- Pozwoliłem Vandzie go napisać. Powiedziała, że wie, czego oczekują kobiety. I pewnie
wie, skoro dzwoni ich aż tyle.
Toni zmarszczyła nos.
- Ja na pewno nie tego oczekuję. W życiu nie czytałam takich bzdetów.
- Czytałaś mój profil?
Założyła włosy za ucho.
33
- Byłam ciekawa. No wiesz, dzwoniło tyle kobiet. Chciałam się przekonać, czym się tak
podniecają.
- I uznałaś, że to bzdety?
- Oczywiście. „Moja ukochana będzie księżniczką obsypaną gwiezdnym pyłem w moim
baśniowym zamku w górach. A ja będę jej niewolnikiem, spełniającym jej każde życzenie,
aż utoniemy w zmysłowej rozkoszy”. Och, ta słodycz! Ta rozkosz! Te mdłości! - Toni
wycelowała palec w usta, jakby chciała wywołać wymioty.
Ian się skrzywił. Rzeczywiście, proza Vandy była trochę nazbyt patetyczna, ale reakcja
Toni też była chyba trochę przesadna.
- Bardzo interesujące, że nauczyłaś się tego na pamięć. Pochlebia mi, że studiowałaś mój
profil z taką uwagą.
Otworzyła usta, po czym zamknęła.
- Powinieneś poprosić Vandę, żeby to przeredagowała. W tej chwili nie brzmi to zbyt...
męsko.
Uniósł brew. Czyżby znów rzucała mu wyzwanie?
- Spojrzę na to dziś w nocy.
- Jeszcze tego nie czytałeś?
- Nie. - Wzruszył ramionami. - Jestem pewien, że Vanda napisała to lepiej, niż ja bym
potrafił.
Toni spojrzała na niego podejrzliwie.
- To do ciebie niepodobne, taka skromność. - Jej oczy nagle otworzyły się szeroko. - O
rany, czyżbyś się bał chodzić na randki?
Ian przełknął ślinę. Trafiła w dziesiątkę.
- To... trudno wytłumaczyć.
- Jak to możliwe? Czy nie uwodziłeś kobiet przez całe wieki, żeby zdobyć ich... krew?
- To było co innego. Teraz szukam prawdziwej miłości, kobiety, z którą się ożenię i spędzę
resztę życia. Nie bardzo wiem, jak się do tego zabrać, ani czy znajdę tę właściwą. Jest ich
tyle do wyboru.
- Fakt, randkowanie to ciężka sprawa. - W jej spojrzeniu dostrzegł współczucie. - Ale
niepotrzebnie się martwisz. Poradzisz sobie. Potrzebujesz tylko trochę treningu. Wczoraj
rano naprawdę nieźle sobie radziłeś, kiedy flirtowałeś ze mną.
- Podobało ci się?
Jej spojrzenie stwardniało.
- Tego bym nie powiedziała.
Przekrzywił głowę.
- Jesteś kobietą.
- Genialnie, Sherlocku. Musisz być świetnym detektywem.
Uśmiechnął się.
- I jestem, prawdę mówiąc. To moja specjalność. - Zauważył niepokój, który nagle pojawił
się w jej oczach. Czyżby się bała, czego mógłby się o niej dowiedzieć?
- Powiedziałaś, że potrzeba mi treningu. Pozwoliłabyś mi potrenować z tobą?
Spojrzała na drzwi.
- Właśnie wychodziłam.
- Tylko kilka minut. - Wskazał dłonią salon. - Byłbym ci bardzo wdzięczny.
Niemal widział, jak trybiki obracają się w jej głowie. Zastanawiała się, czy jeśli będzie miła
i zrobi mu tę przyjemność, on zapomni o śledztwie na jej temat. Marne szanse. Była za
bardzo intrygująca.
34
- Chyba mogłabym ci poświęcić parę minut. - Ruszyła do salonu.
- Dziękuję. - Poczekał, aż rzuciła torebkę na kanapę i zdjęła kurtkę. Kiedy usiadła na
brzegu kanapy, usadowił się obok niej.
Zerknęła na niego nieufnie.
- Nie jestem pewna, czy naprawdę tego potrzebujesz. Wczoraj flirtowałeś jak uwodziciel.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że to robię, dopóki mi nie powiedziałaś. Widocznie górę
wzięły emocje. - Na przykład podejrzliwość. I pożądanie.
- Więc pewnie będziesz sobie dobrze radził, dopóki nie będziesz o tym myślał.
- Może. A może z tobą jest mi łatwiej, bo to nie ma znaczenia.
Zesztywniała.
- Dlatego, że jestem śmiertelna i nie jestem ciebie godna?
- Nie! - Dlaczego była taka drażliwa na tym punkcie? Czyżby ktoś w przeszłości zranił jej
ego? - Toni, ledwie cię znam, ale nie widzę w tobie absolutnie niczego niegodnego. Każdy
mężczyzna czułby się zaszczycony, gdybyś go pokochała.
Otworzyła szeroko oczy.
- Chodziło mi tylko o to, że nie musimy się przejmować tym, jak się nawzajem
postrzegamy. To nie ma znaczenia, bo nie możemy stworzyć związku. To wbrew regułom.
- No tak. - Założyła ręce na piersi. - Okej. Skoro mnie to w żaden sposób nie rusza, to
pokaż, co potrafisz. Wypróbuj na mnie swój najlepszy bajer.
Bajer? A co to takiego, u licha?
- Zauważasz mnie w barze. Jestem seksowną wampirzycą z pięknymi, dużymi... kłami.
Więc robisz pierwszy krok... - Patrzyła na niego wyczekująco.
Dowcip i urok. To pomogło Jeanowi-Lucowi.
- Dobry wieczór, panienko. Wygląda pani dziś wieczór doprawdy uroczo.
- Dziękuję. - Zmrużyła oczy. - Mamy piękną pogodę.
- I owszem. Może tylko trochę chłodną.
- W rzeczy samej, panie Darcy. Obawiam się, że owce będą drżały z zimna na
wrzosowisku. - Zrobiła do niego minę. - Z jakiego wieku ty się wziąłeś?
- Z XVI, ale przystosowywałem się na bieżąco do współczesności.
Prychnęła.
- Niewystarczająco. Wciąż jesteś do tyłu o jakieś dwieście lat.
- Starałem się być uroczy.
- Uroczy książę nie jest już bohaterem. Nie oglądałeś Shreka?
Nie miał pojęcia, o czym ona mówi.
- Myślałem, że urok nigdy nie wychodzi z mody. W przypadku Jeana-Luca podziałał.
- Nie znam go. Posłuchaj, musisz być bardziej nowoczesny. Bardziej wyluzowany.
Spróbuj.
Poszukał w głowie odpowiednich słów.
- Helo, laska, pójdziesz ze mną na chatę?
Wybuchnęła śmiechem.
- Teraz gadasz jak Phineas, pomijając akcent. Boże, ten twój akcent jest taki zabawny.
- Dzięki. - Posłał jej złe spojrzenie. - Może wkradnę się w łaski dam dzięki wiejskiej mowie.
Toni wyszczerzyła zęby.
- Widzisz, ciągle jesteś staroświecki.
- A to takie złe?
Przekrzywiła głowę, zastanawiając się nad tym.
- Cóż, to chyba zależy od dziewczyny. Niektóre lubią, kiedy mężczyzna otwiera przed
35
nimi drzwi. Ale wiele współczesnych kobiet uważa taką galanterię za niegrzeczną. Do
licha, same potrafimy sobie otwierać drzwi. Nigdy nie uważaj nas za słabą płeć.
- Więc błędnie interpretujesz moje motywy. Ja otwierałbym drzwi, żeby okazać szacunek,
a nie jego brak.
- Ale czy ty naprawdę szanujesz kobiety? Czy przez wieki nie były dla ciebie tylko
obiadem?
- Były moim zbawieniem. Nie przetrwałbym bez kobiet.
Otworzyła szeroko oczy.
- Mamy tak różne spojrzenie na pewne sprawy.
- Dlatego jesteś dla mnie tym bardziej fascynująca. - Spojrzał jej w oczy i dostrzegł w nich
mieszaninę sprzecznych emocji. Była taka piękna. Tak bardzo chciała być twarda. Czy
przestraszyłaby się, gdyby wiedziała, jak bardzo go pociąga? - Nigdy bym cię nie
skrzywdził, dziewczyno. Mam nadzieję, że to wiesz.
Odsunęła się nagle i spojrzała w bok.
- Kontrolowałeś mój umysł?
- Nie.
- Więc dlaczego jestem... - Spojrzała na niego podejrzliwie. - Nieważne.
Czyżby ona też to czuła? To dziwne przyciąganie? Wyciągnął rękę na oparciu kanapy.
- Powiedz mi, Toni, czy kiedy spotykam się ze współczesną dziewczyną, mogę ją
pocałować już na pierwszej randce?
Wciągnęła torebkę na kolana.
- Cmoknięcie w policzek będzie w porządku. Albo krótki buziak przy pożegnaniu.
- A jeśli będę chciał więcej?
Jej policzki poczerwieniały.
- Jeśli chcesz ją zaliczyć, to twoja sprawa.
- Mówiłem tylko o głębszym, bardziej satysfakcjonującym pocałunku. Ale skoro tak ci się
spieszy, żeby zaciągnąć mnie do łóżka...
- Myślę, że dość już poćwiczyłeś. - Zerwała się z kanapy i włożyła kurtkę. Ian wstał.
- Dziękuję. To było bardzo pouczające.
- Tak. - Przewiesiła torebkę przez ramię. - Uwierz mi, poradzisz sobie na randce. - Ruszyła
do frontowych drzwi.
- To dobrze. Bo mam dzisiaj dwie.
Obejrzała się. - Dwie?
Czyżby naprawdę była zazdrosna?
- Noce są długie. Zobaczymy się rano, przed wschodem słońca. Ciągle musimy
porozmawiać.
Pokręciła głową, sięgając do klamki.
- Nie ma o czym rozmawiać.
- Mam pytania, które wymagają odpowiedzi.
- Jesteś zbyt wścibski.
- Jeśli nie zechcesz ze mną rozmawiać, będę musiał przeprowadzić śledztwo.
W jej oczach błysnął gniew.
- Dlaczego nie możesz mnie zostawić w spokoju? - Wyszła, trzaskając drzwiami. To było
dobre pytanie. Miał dzisiaj dwie randki i całą masę wiadomości, na które mógł
odpowiedzieć. Ale z jakiegoś powodu nie mógł zostawić Toni w spokoju. Zaprzątała jego
myśli. Pragnął jej, ale to było więcej niż pożądanie. Była tajemnicą. Piękną, inteligentną
tajemnicą. Z którą cholernie przyjemnie było flirtować.
36
Teleportował się na czwarte piętro, żeby wziąć prysznic i się przebrać. Postanowił, że
zacznie swoje śledztwo od wizyty w Romatechu i rozmowy z Connorem. Miał kilka
wolnych godzin przed umówionymi spotkaniami w Horny Devils.
W łazience zerwał z siebie koszulkę i zapatrzył się na słowa nabazgrane przez Toni. Czy
naprawdę mogła być zazdrosna, że pożądało go tyle kobiet? Czy może tylko chciał, żeby
była zazdrosna? Jedno było pewne, ta piękna dziewczyna intrygowała go jak nikt.
W głowie rozbrzmiała mu zasada Angusa MacKaya: „Ochroniarzowi nie wolno wiązać się
z podopiecznymi”. Była zakazana. Była śmiertelna. - Jasna cholera. - Rzucił koszulkę do
kosza na śmieci.
Rozdział 5
Jędrek Janów chodził po swoim nowym gabinecie w siedzibie rosyjsko-amerykańskiego
klanu na Brooklynie. Na razie wszystko wyglądało nieźle. Elektroniczny wykrywacz nie
widział żadnych pluskiew. Kiedy przyjechał tu we wtorek wieczorem, znalazł ich parę.
Podejrzewał, że w klanie jest zdrajca, ale dopóki nie zdemaskował drania, musiał
sprawdzać swój gabinet co wieczór.
Taka nielojalność i niekompetencja nie będzie tolerowana. Jako nowy przywódca, wczoraj
wieczorem zapowiedział jasno, że spodziewa się po swoim klanie czegoś więcej. Wampir,
który nie był gotów zginąć dla klanu, mógł równie dobrze zginąć od razu. Zilustrował
swoje przemówienie, przebijając kołkiem wampira, który nie miał odpowiednio
entuzjastycznej miny.
Ten prosty gest cudownie wszystkich zmotywował. Mężczyźni proponowali, że będą dla
niego polować. Kobiety proponowały, że będą się z nim pieprzyć. Wszystkie z wyjątkiem
jednej. Drobna brunetka, Nadia, wyglądała na przerażoną.
Więc oczywiście wybrał ją. Uśmiechnął się na wspomnienie godziny, którą z nią spędził.
Kiedy wreszcie pozwolił jej się wymknąć we łzach, rozkoszował się świadomością, że jej
strach przed nim jeszcze wzrósł. Miała w sobie jeszcze trochę ducha, ale wiedział, że
wkrótce ją złamie. Była to gra, w którą bawił się wiele razy przez wieki.
Skończył sprawdzać pokój. Był czysty i pozostanie czysty, kiedy on tu rządzi. Poprzedni
przywódcy byli idiotami. Iwan Petrowski skończył zdradzony i zamordowany przez
własny klan. Katia Miniskaja zarobiła góry pieniędzy, by roztrwonić je wszystkie na
żałosne usiłowania zabicia byłego kochanka, który ją rzucił.
Ani Iwan, ani Katia nie rozumieli, co jest naprawdę ważne. Kiedy Roman Draganesti
dokonał inwazji w ciągu dnia na ten budynek, żeby ratować jednego ze swoich
wampirów, Iwan po prostu zwiększył liczbę ochroniarzy na dziennej zmianie. Idiota!
Draganesti nie spał za dnia. Ten fakt umknął Iwanowi. I Katii.
Wampir, który może nie spać w ciągu dnia, może rządzić światem. Wszystkie wampiry
będą mu się kłaniać ze strachu, że wyrżnie je podczas śmiertelnego snu.
- Szefie? - Jurij zapukał do drzwi. Drzwi były otwarte, ale Jurij bał się wejść bez
pozwolenia Jędrka. Świetnie. Szybko się uczyli. Jędrek usiadł za biurkiem i wrzucił
wykrywacz podsłuchów do szuflady.
- Wejdź.
- Mam raport i zdjęcia, o które pan prosił.
- Pokaż. - I Jurij położył na biurku kilka cyfrowych zdjęć. - To jest Romatech i niektóre z
wampirów, które tam pracują.
Jędrek rozpoznał na zdjęciach Draganestiego i jego ochroniarza, Connora Buchanana.
37
- A to kto jest?
- Gregori Holstein. Wiceprezes Romatechu.
- Gdzie są informacje o domu Draganestiego?
Jurij głośno przełknął ślinę.
- Nie zdołaliśmy ich zdobyć. Jeszcze - dodał szybko w odpowiedzi na gniewne spojrzenie
Jędrka. - Tu jest kilka zdjęć domu, który ma w mieście przy Upper East Side.
Jędrek je przejrzał. Byli na nich jakiś Szkot w kilcie i młody czarnoskóry mężczyzna w
uniformie agencji MacKaya. Jurij wskazał zdjęcie trzeciego mężczyzny.
- Ten zjawił się wczoraj w nocy. Nie bardzo wiemy, kto to jest. Nie pasuje do żadnego z
naszych wcześniejszych zdjęć.
Jędrek przyjrzał się młodemu mężczyźnie w czerwonozielonym kilcie.
- Kolejny przeklęty Szkot. Jak słowo daję, MacKay ma chyba ich nieskończony zapas. -
Wziął ostatnie zdjęcie przedstawiające młodą blondynkę. - A to kto? Ich dziwka?
- Być może. - Jurij przestąpił z nogi na nogę. - To śmiertelniczka.
- Skąd wiesz?
- Ehm... rozpoznaję ją. Pożywiałem się nią w poniedziałek wieczorem. Jędrek odłożył
zdjęcie.
- Tego wieczoru, kiedy pozwoliliście zarżnąć Saszenkę?
- Zabił go Connor Buchanan - powiedział szybko Jurij. - Mieliśmy wszystko pod kontrolą,
dopóki się nie pojawił.
Jędrek zacisnął pięści.
- Było trzech na jednego. Powinniście byli zabić tego cholernego Szkota. Co ci mówiłem o
niekompetencji?
Jurij zbladł. - Nie będzie tolerowana.
Jędrek patrzył na niego, pozwalając, żeby strach Jurija rósł z każdą sekundą. Odetchnął
głęboko. Uwielbiał zapach strachu. - Masz szczęście, że to wydarzyło się, zanim zostałem
szefem. A teraz jestem głodny. Sprowadź mi jakąś śmiertelną.
- Tak, mistrzu. - Jurij się ukłonił. - Już się robi. - Jędrek pogładził palcem twarz
dziewczyny na zdjęciu.
- Blondynkę. Słyszałem, że z nimi jest lepsza zabawa.
Toni pojechała metrem, potem przeszła kawałek pieszo Washington Square i dotarła do
domu, w którym mieszkała z Sabriną. Położyła torebkę i klucze na stoliku w salonie,
zdjęła kurtkę i rzuciła ją razem z szalikiem na sofę. Kotka Sabriny, Vanderkitty, zeskoczyła
z fotela i zaczęła łasić się do nóg Toni.
- Hej, Van. - Toni podrapała rudą kicię za uszami.
- Widziałaś swoją mamusię? Van spojrzała na nią z irytacją, pomaszerowała do kuchni i
usiadła w królewskiej pozie przy swojej misce.
- Nie ściemniaj. Wiem, że Carlos cię nakarmił. - Toni zajrzała do sypialni Sabriny.
Pokój wyglądał tak samo jak w niedzielę - dżinsy porzucone na podłodze, otwarte
podręczniki na narzucie z liliowej szenili. Zanim Sabrina wyszła w niedzielę z domu,
uczyła się do końcowych egzaminów: egzaminów, na które nie poszła. Toni rozmawiała w
poniedziałek ze wszystkimi wykładowcami Bri, by wyjaśnić, dlaczego jej nie będzie.
Brakowało jej zaliczeń ze wszystkich pięciu przedmiotów. Wyglądało to tak, jakby życie
Sabriny nagle zastygło w czasie, tak jak jej pokój. Toni zastanawiała się, czy ich życie
kiedykolwiek wróci do normy.
Włączyła lampkę przy łóżku i przekopała górną szufladę nocnej szafki Bri. Serce jej się
38
ścisnęło, kiedy zobaczyła urodzinową kartkę, którą Bri zatrzymała. Toni dała ją jej wiele
lat temu. To był pierwszy raz, kiedy kupiła kartkę zaadresowaną do „siostry”.
Bo dla Toni Bri była siostrą. Przez dziesięć lat były najbliższymi przyjaciółkami. Spędzały
razem święta i wakacje. Bo ich prawdziwe rodziny ich nie chciały.
Właśnie dlatego było takie dziwne, że Bri wyszła ze szpitala z ciotką i wujkiem. Toni
przez te wszystkie lata słyszała o tej parze tak niewiele, że nie pamiętała nawet ich
nazwiska. Joe i Gwen jacyś tam, którzy od czasu do czasu przypominali sobie, żeby
przysłać Bri kartkę na Boże Narodzenie. Dlaczego nagle tak się zainteresowali
siostrzenicą?
Toni znalazła różowy notes z adresami i przekartkowała go kciukiem. Smutne, jak
niewiele nazwisk w nim było. A jeszcze smutniejsze, ile nazwisk zostało wykreślonych z
upływem lat. Biedna Bri. Tak trudno było jej znaleźć ludzi, którym mogła ufać.
Toni wróciła z notesem do salonu i klapnęła na sofę. Vanderkitty wskoczyła na oparcie i
przysiadła koło jej ucha.
- Tęsknisz za mamusią? - Zinterpretowała głośne mruczenie jako odpowiedź twierdzącą. -
Tak, ja też tęsknię za Bri. Zaczęła przeglądać notes.
- Aha! - Pod P znalazła doktora Joego Proctora i jego żonę Gwen, z adresem w
Westchester. To musieli być oni, chociaż Toni nie wiedziała, że wujek Joe jest lekarzem.
Sięgnęła nad poręczą sofy po bezprzewodowy telefon na stoliku i zauważyła mrugającą
lampkę wiadomości. Były cztery. Trzy od niej samej, jako że trzy razy dzwoniła do domu.
I wreszcie ostatnia.
- Bri, tu Justin. Wybacz mi, mała... No tak. Toni wyłączyła w połowie i wybrała numer
Proctorów. Ciekawe, jakiej specjalności był lekarzem. Proktologiem? Jej parsknięcie
przerwał kobiecy głos z latynoskim akcentem.
- Rezydencja doktora Proctora.
- Dobry wieczór. Czy zastałam Sabrinę? - Toni usłyszała stłumione głosy w tle.
W słuchawce odezwał się inny głos.
- Dobry wieczór. Mówi Gwen Proctor.
- Z tej strony Toni, współlokatorka Bri. Chciałabym z nią porozmawiać.
- Obawiam się, że w tej chwili to niemożliwe. Sabrina śpi i nie chcielibyśmy budzić
biedactwa. Przeżyła taki koszmar. Co pani powie. Toni też przeżyła atak wampirów.
- Wszystko u niej w porządku?
- Tak, oczywiście. - W głosie Gwen dał się słyszeć wyraźny chłód. - Dziękuję za telefon.
- Może jej pani przekazać, żeby do mnie oddzwoniła, kiedy się obudzi?
- Nie chcemy jej niepokoić, nie czuje się najlepiej.
Czy to było „nie”?
- Bri na pewno będzie chciała ze mną porozmawiać.
- Być może, ale pani nie ma kwalifikacji do rozmowy z nią. Mój mąż jest doskonałym
psychiatrą i ekspertem od tego rodzaju ostrych psychoz, na jaką w tej chwili cierpi
Sabrina.
Żołądek podszedł Toni do gardła.
- Bri nie ma żadnej psychozy.
Nastąpiła przerwa, podczas której Toni słyszała gorączkowe szepty.
- Pani Davis? - odezwał się opryskliwy męski głos. - Mówi doktor Proctor, wuj Sabriny.
Mogę panią zapewnić, że Sabrina otrzymuje najlepszą możliwą pomoc.
- Ja chcę z nią tylko porozmawiać.
- W tych okolicznościach nie mogę na to pozwolić.
39
Toni ścisnęła słuchawkę.
- Proszę posłuchać, ona ma dwadzieścia trzy lata. Nie może pan decydować, z kim będzie
rozmawiać.
- W tej chwili nie miałaby pani na nią pozytywnego wpływu - odparł spokojnie. - Biedna
dziewczyna wierzy, że została zaatakowana przez wampiry.
Toni zagryzła zęby.
- Tak, wiem...
- I obawia się, że znów przyjdą ją skrzywdzić. Zapewniamy jej bezpieczeństwo, żeby
doszła do siebie.
- Świetnie, ale mimo to chcę z nią porozmawiać.
- Kiedy rozmawiała z panią ostatnim razem, poprosiła, żeby udowodniła pani, że ci
napastnicy naprawdę byli wampirami - ciągnął doktor Proctor. - A pani się zgodziła.
- Leżała poraniona w szpitalnej sali. Jak mogłam odmówić?
- Nie mogę jej pozwolić na rozmowę z kimkolwiek, kto będzie podtrzymywał w niej te
paranoiczne urojenia. Pani zaprzepaściłaby postępy, jakie zrobiliśmy.
Toni z trudem przełknęła ślinę.
- Co wy jej robicie?
- Zapewniamy jej fachową pomoc. Dobranoc. - Rozłączył się.
- Zaraz! - Toni z wściekłością spojrzała na słuchawkę. - Ty dupku!
- Mam nadzieję, że to nie było do mnie.
Toni podskoczyła przestraszona i odwróciła się w stronę mężczyzny włażącego przez
kuchenne okno.
- Carlos! - zbeształa sąsiada. - Jak długo podsłuchujesz?
- Wystarczająco długo.
- W takim razie to było do ciebie. - Odłożyła słuchawkę. Teraz, po zastanowieniu, nawet
się cieszyła, że podsłuchiwał. Potrzebowała przyjaciela, któremu mogłaby się zwierzyć, a
kiedy nie było Sabriny, został jej tylko Carlos.
Nie po raz pierwszy tak się do niej zakradł. Facet poruszał się bezszelestnie, z kocią gracją.
Zakładała, że zdobył tę umiejętność podczas podróży do amazońskiej dżungli, gdzie lepiej
było nie rozgłaszać wszem i wobec swojej obecności. Ze swoimi czarnymi włosami do
ramion, w czarnym swetrze i w czarnych skórzanych spodniach Carlos był ledwie
widoczny na podeście schodów pożarowych, wspólnych dla obydwu mieszkań.
Siadł okrakiem na parapecie, błyskając w uśmiechu śnieżnobiałymi zębami.
- No przestań, dziewczyno, powinnaś być dla mnie miła. Wygląda na to, że możesz
potrzebować kogoś z moimi talentami.
Parsknęła.
- O którym talencie mówisz? Do tańczenia samby w stringach z cekinami?
Zrobił urażoną minę.
- Wkładam o wiele więcej niż stringi. Mam satynową pelerynę w kolorze wściekłego różu
i stroik na głowę ze strusich piór. Jest ogromny. - Puścił do niej oczko. - Jak cała reszta
mnie.
Toni się roześmiała. Carlos co roku jeździł do Brazylii na kilka dni w czasie karnawału.
Jako że pisał właśnie pracę magisterską z antropologii na Uniwersytecie Nowojorskim,
twierdził, że to podróże naukowe. Toni i Bri nauczyły się paru interesujących rzeczy z
filmów wideo, które przywoził z tych wypraw.
Przerzucił przez parapet drugą nogę. Był boski, ale wolał ubierać Toni i Sabrinę, niż się z
nimi umawiać. Vanderkitty zeskoczyła z sofy, pognała w podskokach przez kuchnię i
40
wylądowała w jego ramionach.
- Mnie nigdy tak nie wita - mruknęła Toni.
- Wie, kto tu jest szefem. Cześć, kochanie. - Pogłaskał główkę kotki opalonym policzkiem i
postawił ją na podłodze. - Właśnie szedłem ją nakarmić, kiedy usłyszałem, jak fukasz do
telefonu.
- Rozmawiałam z wujkiem i ciotką Sabriny. Trzymają ją u siebie i nie pozwalają mi z nią
rozmawiać.
- Hm. Niektórzy ludzie bywają tacy nieuprzejmi. - Carlos otworzył szafkę pod zlewem i
wyjął paczkę suchej karmy Van. - Menina, obiecałaś, że powiesz mi, co się dzieje.
- Tak, wiem. - Ale jak mogła to wytłumaczyć, nie wychodząc na wariatkę? - Nawet nie
wiem, od czego zacząć.
- Zacznij od tych drani, którzy napadli Sabrinę. - Carlos nasypał chrupek do kociej miski. -
To było w niedzielę wieczorem, tak?
- Tak. Poszła na łyżwy z Justinem do Central Parku. Pokłócili się i wracała do domu sama.
Carlos odstawił karmę pod zlew i zamknął drzwiczki.
- Merde. Powinna była zadzwonić do mnie.
- Albo do mnie - zauważyła Toni. - Niestety Justin tak ją wyprowadził z równowagi, że nie
myślała logicznie.
Carlos zmrużył bursztynowe oczy.
- Zrobił jej krzywdę?
- Emocjonalną, owszem. Wygłosił opinię, jak powinni wydać pieniądze, które Bri
odziedziczy.
Carlos się skrzywił.
- Sądziłem, że o tym nie wie.
- Ja też. Tak czy inaczej, Bri poczuła się zdradzona i wyszła sama. I wtedy zaatakowali ją ci
dranie.
- Biedna menina. - Carlos wszedł do salonu i przysiadł na poręczy fotela.
- Tych... zbirów było trzech - wyjaśniła Toni. - Bri miała powierzchowne rany i kilka
pękniętych żeber. Jacyś ludzie znaleźli ją nieprzytomną w śniegu i zadzwonili pod 112.
Policja przesłuchała ją w szpitalu, ale myśleli, że majaczy, no wiesz, z powodu hipotermii i
utraty krwi. Nie uwierzyli w jej opowieść.
Carlos burknął zdegustowany.
- Przecież to oczywiste, że została napadnięta. Myśleli, że sama się pokaleczyła?
- Nie, ale uznali, że opisała tych zbirów jako gorszych, niż byli w rzeczywistości.
- Pobili ją i zostawili, żeby umarła. Co może być gorszego?
Wampiry. Ale nikt nie uwierzył Bri. Nawet Toni uważała, że jej przyjaciółka wyobraziła
sobie jakieś bajkowe potwory w reakcji na stres, który przeżyła.
- Bri się zdenerwowała, że nikt jej nie wierzy, i poprosiła mnie, żebym poszła do parku
odszukać tych gości, którzy ją zaatakowali.
Carlos aż usiadł z wrażenia.
- Czyś ty zwariowała, dziewczyno? Powinnaś była mnie poprosić, żebym poszedł z tobą.
Miał rację. Był świetny w sztukach walki. Kiedy dwa lata temu poznał Toni i Bri, namówił
je, by chodziły z nim na zajęcia.
- Żałuję, że tego nie zrobiłam. Ale nie sądziłam, że może mi się coś przydarzyć.
Carlos zmarszczył brwi.
- Ty też jej nie uwierzyłaś, co?
- Teraz jej wierzę. W poniedziałek wieczorem poszłam sama do parku i pokazały się trzy...
41
zbiry. Próbowałam z nimi walczyć, ale... - Toni nieźle sobie radziła, dopóki nie zaczęli się
poruszać z nadludzką prędkością. To była dla niej pierwsza wskazówka, że to nie są
zwykli napastnicy. Potem podmuch zimnego powietrza uderzył ją w głowę i oni
wtargnęli w jej myśli. Na to wspomnienie dreszcz przebiegł jej po plecach.
- Menina. - Carlos usiadł obok niej na sofie. - Czego ty mi nie mówisz?
- Ja... nie potrafię tego wyjaśnić. To jest zbyt dziwne.
Spojrzał na nią z irytacją.
- Jako dziecko spędziłem kilka lat w amazońskiej dżungli. Latem w ubiegłym roku byłem
w dżungli w Malezji. Widziałem dziwniejsze rzeczy, niż potrafisz sobie wyobrazić.
Toni odetchnęła głęboko. Nie powinna nikomu mówić o wampirach, ale jak mogła
udowodnić, że Sabrinie nie pomieszało się w głowie, nie ujawniając faktu ich istnienia?
- Musisz mi dać słowo, że nikomu tego nie powtórzysz. Mówię poważnie. Będę miała
poważne kłopoty, jeśli przeze mnie prawda wyjdzie na jaw.
- Potrafię dochować tajemnicy. Powiedz.
- Te dranie pogryzły Sabrinę. Mnie też.
Carlos zesztywniał.
- Byli jak zwierzęta? Chcieli waszego... mięsa?
- Nie. Chcieli krwi. To były... wampiry. - Obserwowała twarz Carlosa, trochę się bojąc, że
ją wyśmieje. Ale on przez kilka sekund gapił się na nią bez słowa.
- Mówisz poważnie? - spytał w końcu.
- Mogę ci pokazać ślady kłów.
- Wampiry?
- Tak. Mają paskudne długie kły. Potrafią się poruszać z nadludzką szybkością i potrafią
kontrolować twój umysł.
Carlos przeciągnął dłonią po swoich czarnych włosach, odgarniając je z twarzy i
odsłaniając mały złoty kolczyk w każdym uchu.
- Mój Boże, menina, jak ty im uciekłaś?
- Więc mi wierzysz?
- Tak. Wiem, że nie zmyślałabyś w takiej sprawie. - Wziął jej dłoń. - Opowiedz mi
wszystko.
Na moment zamknęła oczy.
- To było przerażające. Oni byli w mojej głowie i kazali mi robić różne rzeczy wbrew mojej
woli. Mój mózg krzyczał „nie”, ale nie byłam w stanie ich powstrzymać.
Carlos ścisnął jej dłoń.
- Już dobrze, kochanie.
- Potem, nie wiadomo skąd, zjawił się wielki facet w kilcie, wywijając mieczem i
wrzeszcząc na wampiry, żeby mnie zostawiły w spokoju.
Bursztynowe oczy Carlosa pojaśniały.
- O rany, bohater macho.
- Też tak pomyślałam. Przebił jednego z wampirów mieczem i tamten rozsypał się w pył.
Pozostali dwaj puścili mnie, żeby z nim walczyć. Wtedy poczułam, że mój umysł jest
wolny. Więc przyłączyłam się do walki.
- Och, brawo, dziewczyno.
- W końcu tamci dwaj zniknęli i...
- Zniknęli?
- Tak. To kolejna wampiryczna sztuczka. No więc, ten Szkot mnie złapał i my też
zniknęliśmy.
42
Carlos aż się zachłysnął. - Merda! I gdzie się pojawiliście? - Zmrużył oczy. - Chcesz
powiedzieć, że ten Szkot też jest wampirem?
- Tak, ale dobrym. Ma na imię Connor i zabrał mnie do Romatech Industries.
Carlos skinął głową.
- Słyszałem o tej firmie. Jej szefem jest ten sławny naukowiec, który wynalazł syntetyczną
krew.
- Roman Draganesti. Poznałam go. To przywódca dobrych wampirów.
- Dobrych wampirów?
- Tak. Roman zrobił mi transfuzję. Potem Connor zaproponował, że wymaże z mojej
pamięci to, co się stało. Oni naprawdę nie chcą, żeby ludzie wiedzieli o ich istnieniu.
Carlos spojrzał na nią kwaśno.
- Wierzę.
- Ale ja nie mogłam pozwolić, żeby mi wykasował pamięć, bo musiałam powiedzieć
Sabrinie, że miała rację.
- Claro.
- Na szczęście była jeszcze jedna możliwość. Connor widział, że umiem walczyć, więc
zaproponował mi pracę: pilnowanie wampirów za dnia. Widzisz, one są wtedy zupełnie
bezbronne. Śmiertelników, którym mogą ufać, jest bardzo niewielu.
- Więc to u nich byłaś przez cały dzień? - spytał Carlos. - Pilnujesz wampirów?
- Tak. Dzisiaj był mój drugi dzień pracy. Robota jest dość łatwa. Oni w dzień są właściwie
martwi, więc niewiele się dzieje. Tyle że muszę tam siedzieć. Miałabym poważne kłopoty,
gdybym zostawiła wampiry bez ochrony.
Carlos prychnął. - Jeśli są martwi, to skąd wiedzą, czy jesteś, czy wyszłaś?
- Muszę się meldować mojemu śmiertelnemu przełożonemu, Howardowi. Poza tym
Howard obserwuje mnie na monitorach. Do tej pory był bardzo wyrozumiały. Sam mnie
zastąpi w piątek, żebym mogła iść na egzamin. I pozwolił mi dzisiaj włączyć
automatyczną sekretarkę, kiedy wszystkie słodkie idiotki z miasta zaczęły wydzwaniać
do... niego.
- Niego?
- Nie chcę o nim mówić. Mam dość problemów i bez... niego.
- Aa. - Kąciki ust Carlosa uniosły się do góry. - Więc ten on jest jednym z nich?
- Jest wampirem, tak. I to bardzo irytującym. - Ze wszystkich wampirów tylko jeden Ian
podejrzewał ją o jakieś tajemnicze motywy. Fakt, że miał rację, drażnił ją jeszcze bardziej.
Ten facet doprowadzał ją do szału. Od czasu ataku miała wszelkie powody nienawidzić
wampirów. Te potwory zasługiwały na nienawiść. To było tak, jakby odarły ją z
człowieczeństwa, postrzegając ją wyłącznie jako źródło pożywienia. A kiedy przejęły
kontrolę nad jej umysłem, czuła się, jakby ktoś zmiażdżył jej duszę. Więc jak to możliwe, u
diabła, że Ian wydawał jej się tak atrakcyjny?
Przez moment sądziła, że kontroluje jej umysł. Ale nigdy nie poczuła tego uderzenia
zimnego powietrza na czole. Nie słyszała też jego głosu w swojej głowie. Nie, ten pociąg
był autentyczny. Szalony, ale autentyczny.
„Każdy mężczyzna czułby się zaszczycony, gdybyś go pokochała”. Serce omal jej nie
stanęło, kiedy to powiedział. To były najbardziej urocze słowa, jakie kiedykolwiek
słyszała. Poczuła się atrakcyjna i... godna. Jestem godna miłości.
Sposób, w jaki na nią patrzył - jakby sięgał głęboko do jej wnętrza - boleśnie uświadomił
jej pustkę w jej duszy, Ian był niebezpieczny. I piękny.
- Menina, wygląda mi na to, że występuje tu konflikt interesów.
43
- Nie pozwolę, żeby miał na mnie taki wpływ.
Carlos się uśmiechnął. - Nie mówiłem o nim. Chociaż to zapewne wyjaśnia twoją
rozanieloną minę.
- Słucham?
- Mówiłem o twojej nowej pracy. Dostajesz pensję za chronienie wampirów, tak?
- Tak. Złożyłam przysięgę, że będę je chronić.
- Ale jednocześnie chcesz udowodnić, że Sabrina mówiła prawdę o wampirach. Na moje
oko, jeśli ujawnisz tajemnicę wampirów, złamiesz złożoną przysięgę.
- Myślałam o tym. Ale gdybyśmy zdradzili prawdę prawnikowi albo psychiatrze, byliby
związani tajemnicą zawodową. Więc wiedzieliby, że Bri nie zwariowała, a jednocześnie
nie mogliby zdemaskować wampirów i im zaszkodzić.
- Aha. - Carlos kiwnął głową. - Karkołomny plan, ale niezły.
- Problemem jest znalezienie dowodu na ich istnienie. Pomyślałam o zrobieniu im zdjęć
podczas śmiertelnego snu, ale wyglądają zupełnie normalnie.
- Jakby spali? - spytał Carlos.
- Właśnie. Owszem, Dougal trochę przypomina trupa, bo sypia w trumnie, ale mimo
wszystko wyglądałoby to tylko jak zdjęcie zwykłego nieboszczyka. A ludzie ciągle
umierają. To by raczej nie była rewolucyjna fotka. Zajrzałam do ich biblioteki...
- Mają bibliotekę? Nie siedzą w jakiejś ciemnej, ponurej krypcie na cmentarzu?
- Nie, mają luksusową kamienicę. Cztery piętra przepięknych antyków i dzieł sztuki. Nie
uwierzyłbyś, w jakim łożu z baldachimem sypiam.
- O Boże. - Carlos przycisnął ręce do szerokiej piersi. - Brzmi bajecznie. Kiedy będę mógł je
zobaczyć?
- Nie dam rady cię przemycić przed kamerami monitoringu.
Obruszył się.
- Nie bądź taka pewna, kochana. Ale co z Sabrina?
- Jej ciotka i wujek wypisali ją ze szpitala i zabrali do swojego domu w Westchetser. Wujek
Joe jest psychiatrą i twierdzi, że Bri cierpi na ostrą psychozę. Nie pozwala mi z nią
rozmawiać.
Carlos zmarszczył brwi.
- Co wiesz o tych ludziach?
- Niewiele. Nigdy wcześniej nie interesowali się Bri.
- Tak, ale ona ma odziedziczyć mnóstwo pieniędzy, kiedy skończy studia, prawda?
- Tak. Osiemdziesiąt pięć milionów.
Carlos wybałuszył oczy. - Nie miałem pojęcia, że aż tyle!
- No cóż, nie chwali się tym z oczywistych powodów. Jej rodzicie nie chcieli, żeby została
rozrywkową panienką z funduszem powierniczym, więc zastrzegli w testamencie, że
zanim odziedziczy całą sumę, musi skończyć studia. Od czternastego roku życia dostaje
roczną pensję.
- A kiedy kończy studia?
- Na wiosnę. Chociaż teraz pewnie później, bo w tym semestrze nie będzie miała zaliczeń.
Carlos wstał i zaczął chodzić po pokoju. - Coś mi się zdaje, że ma poważne kłopoty.
Toni głośno przełknęła ślinę.
- Tego się obawiałam.
- Potrzebuję wszelkich informacji o tej parze.
- To jest wszystko, co mam. - Toni podała mu różowy notes. - Nazywają się Proctor.
Carlos wyrwał i złożył kartkę.
44
- Sprawdzę ich. Zwłaszcza sytuację finansową.
- Jak to zrobisz?
Wsunął kartkę do kieszeni obcisłych skórzanych spodni.
- Mam komputer.
- Ja też mam, ale nie umiałabym nikogo sprawdzić.
- Nie obraź się, kochanie, ale kilka tygodni uczyłaś się, jak ściągnąć pocztę.
Toni westchnęła. To była prawda. Była totalnie odporna na technikę. Pierwszych
trzynaście lat życia spędziła w domu babci na wsi w Alabamie, gdzie telefon miał kręconą
tarczę, a jedyny telewizor tylko cztery kanały, i to bez pilota.
- A tak a propos. - Pogrzebała w torebce i podała Carlosowi swoją komórkę. - Zmień mi
dzwonek.
Wyszczerzył zęby.
- Nie chcesz, żeby chłopaki napalały się na ciebie?
- Nie, zostawiam to tobie. Potrzebuję czegoś... cichszego. Bardzo proszę.
- Nie ma sprawy. - Wcisnął telefon do kieszeni. - Jak długo zamierzasz tu posiedzieć?
- Jakieś pół godziny. Muszę spakować trochę rzeczy.
- Dobra. Zaraz wracam. - Carlos wymknął się przez kuchenne okno. Toni zajrzała do
lodówki, szukając czegoś do picia, ale wszystko było z kofeiną. Zły pomysł, kiedy
potrzebowała iść spać o dziesiątej wieczorem, żeby móc wstać wcześnie rano. Nalała sobie
szklankę wody z lodem i poszła do sypialni, żeby się spakować.
W poniedziałek w nocy, po ataku, kiedy już zgodziła się podjąć pracę u wampirów,
została zapakowana na tylne siedzenie samochodu i Dougal przywiózł ją tutaj, żeby
wzięła parę rzeczy. Była w takim szoku, że zabrała ledwie kilka ciuchów ze swojego
pokoju, gdy Dougal czekał w salonie. Potem zawiózł ją prosto do kamienicy Romana i
siedziała tam od tamtej pory.
Teraz zdawała sobie sprawę, że wampiry nie chciały jej stracić z oczu, z wiedzą, którą
miała. Fakt, że dzisiaj pozwolono jej wyjść, dowodził, że widocznie zdecydowały się jej
zaufać. Jak długo będzie musiała z nimi mieszkać? Trudno powiedzieć. A przede
wszystkim, jak miała pomóc Sabrinie, skoro nie mogła z nią nawet porozmawiać?
- Dzwonek zmieniony. - Carlos wszedł do sypialni. Podskoczyła. Boże święty, był
stanowczo za dobry w tym podkradaniu się do ludzi. Wrzuciła komórkę do walizki, obok
pudełka z soczewkami kontaktowymi. Carlos zajrzał do jej szafy.
- Hm, to jest zbyt tandetne. O Boże, jaka piękna skórzana kamizelka. Straszna szkoda, że
na mnie za mała. - Wyjął czarną kamizelkę i ją podziwiał.
Toni uśmiechnęła się, przekładając bieliznę z szuflady do walizki. Stęskniła się za
Carlosem.
- A, sprawdziłem na szybko finanse doktora Proctora. Siedzi w długach po same uszy. Żył
ponad stan.
Toni opadła szczęka.
- Nie było cię dwadzieścia minut i dowiedziałeś się tego wszystkiego?
Carlos wzruszył ramionami i odwiesił kamizelkę do szafy. Nagle zachłysnął się z
oburzenia.
- Dziewczyno, nikt ci nie powiedział, że nie wolno nosić poziomych pasków? - Wyciągnął
koszulkę winowajczynię. - To należy spalić.
- Dzięki. Szukałam tego. - Toni wyrwała mu koszulkę z ręki i wrzuciła do prawie pełnej
walizki.
- Hm. - Carlos przeszedł do komody obejrzeć resztę jej rzeczy. - Ale to jest ładne,
45
powinnaś to zabrać. - Wyciągnął skąpą koszulkę na ramiączkach z czerwonej satyny.
- Jest grudzień. Zabieram flanelową piżamę.
- Ależ, menina, nie chcesz wyglądać seksownie dla niego?
Toni zatrzasnęła walizkę.
- Masz absolutnie błędne wyobrażenia na jego temat.
W bursztynowych oczach Carlosa pojawił się psotny błysk.
- Jesteś pewna? Bo wystarczy, że o nim wspomnę, a twoje policzki kwitną jak czerwone
róże.
- To irytacja, nie zachwyt. - Toni ściągnęła walizkę z łóżka i wyturlała ją na kółkach z
pokoju. - Muszę lecieć, Carlos. Opiekuj się Vanderkitty.
- Jasne. I zobaczę, czego jeszcze uda mi się dowiedzieć o wujku Sabriny.
- Dziękuję. - Toni zatrzymała się, żeby go uściskać. - Nie wiem, co bym zrobiła bez ciebie.
Wyszczerzył zęby.
- No, biegnij już do niego.
- Wypchaj się, Carlos. - Wyszła z mieszkania, ścigana jego śmiechem. Miała nadzieję, że
Ian będzie całą noc zajęty szukaniem sobie kobiety. Przy odrobinie szczęścia wróci do
kamienicy i swojej sypialni, nie oglądając go na oczy.
Rozdział 6
Ian podszedł do łóżka, w którym spała Toni. Jej serce biło miarowo, twarz była pogodna i
spokojna. Miał nadzieję, że ma piękne sny. Connor opisał mu atak na nią. Będzie miała
szczęście, jeśli nie będzie miała po tym koszmarów.
Wrócił myślami do czasu, kiedy jemu po raz ostatni coś się śniło. Było to w przeddzień
bitwy pod Solway Moss, w 1542 roku. Przespał mocno całą noc przed swoją pierwszą
bitwą i śnił o płytkich górskich strumieniach czerwieniejących od krwi. Wpadł do
strumienia i ten nagle stał się bezdenny, wciągał go pod powierzchnię, Ian topił się we
krwi. Następnej nocy został nieumarłym, kiedy Angus znalazł go umierającego na polu
bitwy.
Ian prychnął. Przez ostatnich czterysta sześćdziesiąt lat poprawił swoje umiejętności
bitewne. Od tamtej pierwszej fatalnej nocy ani razu nie był poważnie ranny. I nie nękały
go już koszmary przed bitwą. W ogóle już nie śnił.
Rozpoczął śledztwo w Romatechu od poproszenia Connora, by opowiedział mu o
poniedziałkowym ataku. Connor podsłuchał telepatyczną rozmowę Malkontentów,
którzy przejęli kontrolę nad umysłem Toni, użył ich głosów jako sygnału
naprowadzającego i teleportował się na miejsce zbrodni.
Kiedy Ian przeczytał dokumenty Toni, zaskoczyła go informacja, że ma mieszkanie w
Greenwich Village. Zaskoczył go też licencjat z zarządzania i niemal ukończone studia
magisterskie z socjologii. Dlaczego ktoś tak bystry miałby przyjmować posadę bez
przyszłości, chronić nieumarłych? Może prowadziła jakieś badania?
Connor nie sądził, by wykorzystywała ich do badań. Przecież nie wiedziała o ich istnieniu,
zanim zaatakowali ją Malkontenci. Sprawdził jej przeszłość i jej jedynym przewinieniem
było przekroczenie prędkości, za co została ukarana mandatem. Tak jak Dougal, Connor
poprosił Iana, żeby nie wyrzucał dziewczyny. Do powrotu Phila z Teksasu rozpaczliwie
potrzebowali ochroniarza na dzienną zmianę.
Ian nie powiedział mu, że jest raczej skłonny zanadto zbliżyć się do niej, niż ją wyrzucać.
- Daj jej spokój - polecił mu Connor. - Dziewczyna potrzebuje czasu, żeby dojść do siebie.
46
Ian poszedł więc do Horny Devils na dwie randki. Kobiety były miłe, ale jego myśli wciąż
wracały do Toni i do niezgodności jej danych osobowych z tym, co mu powiedziała.
Spojrzał na zegarek koło jej łóżka. Szósta trzydzieści. Czwartek rano. Pewnie niedługo się
obudzi. Zaczął chodzić po pokoju, ale cały czas patrzył na Toni. Dzięki nadludzkiemu
wzrokowi widział ją dobrze w ciemnym pokoju. Jej złote włosy tak uroczo rozsypały się
po poduszce, dłonie, tak słodko stulone, trzymała przy twarzy.
Jasna cholera. Musi przestać myśleć o niej w taki sposób. Już postanowił, że szuka
wampirzycy, uczciwej, lojalnej, inteligentnej i ładnej. Toni nie była wampirzycą. I miał
poważne wątpliwości co do jej uczciwości i lojalności.
Ale była bardzo inteligentna i ładna. A do tego intrygująca. Rozpalała wszystkie jego
zmysły i było to tak upajające uczucie, że bezwiednie szukał pretekstu, żeby być przy niej.
Zatrzymał się. Czy to dlatego tak mu zależało na przeprowadzeniu tego śledztwa?
Przeanalizował swoje podejrzenia. Nie, jego wątpliwości były uzasadnione. To ten pociąg,
jaki czuł do niej, był stanowczo nie na miejscu. Pracowała tu. Była zakazana.
Kiedy zadzwonił budzik, Ian śmignął do nocnej szafki i go wyłączył.
Toni przeciągnęła się z cichym jękiem. Otworzyła oczy.
- Dzień dobry panience.
Krzyknęła cicho i podciągnęła kołdrę pod brodę. Szybko rozejrzała się po pokoju i znów
spojrzała na niego.
- Co ty tu robisz?
- Musimy porozmawiać.
- Teraz? - Mrużąc oczy, spojrzała na drzwi, wciąż zamknięte na klucz. - Jak się tu dostałeś?
- Teleportowałem się. Nie uszkodziłem ci drzwi.
- Nie o to chodzi. Naruszyłeś moją prywatność.
Wzruszył ramionami.
- A ty na mnie nie patrzyłaś, kiedy spałem?
- To moja praca.
- A śledztwo to moja praca. Mam kilka pytań dotyczących twojego kwestionariusza
osobowego. Po pierwsze, zauważyłem, że nie podałaś kompletnego imienia.
Popatrzyła na niego z irytacją.
- Muszę iść do łazienki. A ty musisz wykonać swój numer ze znikaniem. - Wstała z łóżka i
pomachała na niego ręką. - Hokus-pokus, znikaj.
Odsunął się, kiedy ruszyła do łazienki, i nie mógł nie zauważyć, jak jej piersi bujają się
lekko pod czerwoną koszulką. Nie miała stanika. Ze swoim superwzrokiem dokładnie
widział jej sutki. Kiedy go minęła, odwrócił się, żeby popatrzeć na nią od tyłu. Jej spodnie
od piżamy były czerwone, w małe czarno-białe pingwinki. Zgrabnie opinały jej biodra i
krągły tyłeczek. Gdy zatrzymała się przy drzwiach łazienki, szybko uniósł wzrok, żeby go
nie przyłapała na gapieniu się.
Spojrzała na niego ze złością.
- Dlaczego jeszcze tu jesteś?
- Bo jeszcze nie porozmawialiśmy.
Z jękiem weszła do łazienki i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Zaczął chodzić po
pokoju. Nie chciał jej przesłuchiwać przez drzwi. Musiał widzieć jej twarz, żeby wiedzieć,
czy mówi prawdę. Spojrzał na zegarek. Nie miał wiele czasu przed wschodem słońca.
Podniósł głos, żeby mogła go słyszeć.
- Chciałem ci podziękować za nasz mały trening. Czułem się bardziej swobodnie w
rozmowie z paniami.
47
Żadnej odpowiedzi. Podszedł bliżej drzwi i usłyszał odkręcaną wodę.
- Bardzo miło się z nimi rozmawiało. Przyjemnie spędziłem czas w ich towarzystwie, ale...
to nie było to. Czegoś brakowało, jakiegoś... je ne sais quoi.
- Chemii - powiedziała i wymamrotała przekleństwo. Idiotka. Nie rozmawiaj z nim,
szepnęła do siebie.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Po spotkaniach wróciłem tutaj, żeby zająć się wiadomościami telefonicznymi. Znalazłem
trzy, w których kobiety mówiły wprost, że są wampirzycami. Więc oddzwoniłem i
umówiłem się na spotkanie dziś w nocy.
Nic.
Usłyszał odgłos szorowania, a potem plucia. Domyślił się, że myje zęby.
- Pewnie się ucieszysz, kiedy ci powiem, że oddzwoniłem do wszystkich śmiertelniczek,
które dzwoniły za dnia. Powiedziałem im, że bardzo mi przykro, ale już jestem zajęty.
Drzwi otworzyły się i Toni spojrzała na niego, szeroko otwierając ze zdumienia śliczne
zielone oczy.
- Zadzwoniłeś do wszystkich?
- Tak. Niektórych nie było w domu, więc zostawiłem wiadomość.
- Było ich ponad trzysta.
- Wiem. Zajęło mi to kilka godzin. - Potarł zarośnięty podbródek. - Powiedziano mi
ostatnio, że jestem nieuprzejmym, aroganckim snobem, więc staram się zmienić.
Prychnęła.
- Za późno. - Przeszła obok niego do komody i wyjęła z szuflady majtki. Błękitne i
koronkowe, jak zauważył.
- Nagrałem nowy komunikat na sekretarce, żeby każdy, kto zadzwoni dzisiaj, usłyszał, że
już nie jestem do wzięcia.
- O, dobry pomysł.
- Tak. - Poczuł nagłe ssanie, jakby odkurzacz wciągał jego energię. Słońce musiało się
zbliżać do horyzontu. - Chciałbym porozmawiać o twoim kwestionariuszu osobowym.
- Wypełniłam go zgodnie z prawdą. - Wzięła się pod boki. - I czuję się urażona, że to
kwestionujesz.
- Nie twierdzę, że skłamałaś. - Ziewnął, podchodząc do niej. Spojrzała na zegarek.
- Kończy ci się czas, co? A ja muszę wziąć prysznic, więc już cię tu nie ma.
Poczuł kolejne szarpnięcie snu i chwycił się słupka baldachimu, żeby odzyskać
równowagę.
- Oj, robisz się troszkę senny, co? Pora iść spatki?
Zwalczył słabość.
- Mam jeszcze trochę czasu. Odpowiedz na moje pytania, to sobie pójdę.
Otworzyła szafę i zdjęła z wieszaka koszulkę polo.
- Jak na moje oko, wystarczy, że będę cię unikać jeszcze przez jakieś dwie minuty. - Wzięła
spodnie i odwróciła się w stronę łazienki.
Śmignął ku niej i chwycił ją w ramiona. Krzyknęła cicho.
- A teraz dasz radę mnie unikać?
Jedną ręką przycisnęła ubranie do piersi, a drugą zaczęła go odpychać.
- Nie rozmawiam z tobą.
Zauważył z wielką satysfakcją, że jej pchnięcie było słabe. Nie opierała się tak stanowczo,
jak udawała. A jej ciało było ciepłe i miękkie. Rozłożył płasko dłonie na jej plecach i
przyciągnął ją bliżej.
48
- Moglibyśmy inaczej spędzać czas.
Jej oczy błysnęły gniewem.
- Jesteś... jesteś kłamcą! - Pchnęła mocniej, więc ją puścił.
- Nie okłamałem cię, dziewczyno.
- Powiedziałeś, że chcesz tylko wampirzyc. - Odsunęła się i przycisnęła ubrania do piersi. -
Dlaczego mam ci cokolwiek mówić, jeśli ty sam nie jesteś godny zaufania?
Nie mógł w to uwierzyć. Odwracała kota ogonem.
- To ja nie ufam tobie.
- To ty próbujesz złamać zasadę, że nie wolno się angażować.
- Jasna cholera, jestem mężczyzną! Mam nie zauważać, jaka jesteś piękna? - Zachwiał się.
Wyciągnęła rękę, żeby go podtrzymać, ale cofnęła ją szybko, zanim go dotknęła.
- Nie waż się padać trupem w moim pokoju. Jak ja się z tego wytłumaczę?
- Nikt się nie dowie, że tutaj byłem. Zaufaj mi.
Spojrzała na niego smutno.
- Jak ja mogę zaufać wampirowi?
- Wciąż jestem mężczyzną - szepnął. - I nigdy bym cię nie skrzywdził. - Ostatkiem sił
teleportował się na czwarte piętro, ściągnął sweter i padł na łóżko. Odpowiedzi na swoje
pytania będzie musiał poszukać wieczorem.
Kiedy ogarniał go sen, żałował, że nie może śnić o uroczych dziewczynach o złotych
włosach i oczach tak zielonych jak górska łąka na wiosnę.
Zasługuję na szczęście. Zrealizuję swoje cele. Toni zaczęła swoje poranne afirmację pod
prysznicem. Namydlając ramiona, wspominała, jak Ian chwycił ją i przyciągnął do siebie.
Była zbyt zaskoczona, żeby mu się opierać. Tak, wmawiaj to sobie dalej. Nadam swojemu
życiu znaczenie. Jestem warta miłości. Do licha, podobało jej się w jego objęciach. Chyba
zwariowała. Postanowiła, że nie będzie o nim więcej myśleć. Spłukała się i na nowo
zaczęła powtarzać afirmację. Zasługuję na szczęście. „Mam nie zauważać, jaka jesteś
piękna?” Boże drogi, teraz wciąż słyszała jego słowa w głowie. Ale jakie miłe słowa. A co
to powiedział jej wcześniej? „Każdy mężczyzna czułby się zaszczycony, gdybyś go
pokochała”. Z westchnieniem zakręciła wodę. Całe życie czekała, żeby usłyszeć od kogoś
takie słowa. Co za pieskie szczęście, że usłyszała je od wampira.
Ubrała się, włożyła soczewki i ściągnęła wilgotne włosy w kucyk. Wysuszy je później.
Teraz musiała zrobić obchód i złożyć pierwszy meldunek. Zeszła do piwnicy, żeby
sprawdzić, czy wszystkie małe wampirki leżą w swoich wampirzych łóżeczkach. Dougal i
Phineas spali w najlepsze. Pora na długą wspinaczkę na czwarte piętro. Że też Ian musiał
wybrać sobie akurat to najwyższe. Ale przynajmniej sprint po schodach był dobrym
treningiem kardio.
Znalazła go rozciągniętego na wielkim łóżku, w kilcie, białej koszulce, skarpetkach i
butach. Jego sweter leżał na podłodze. Podniosła go i położyła obok Iana na łóżku. Jego
twarz była spokojna, ale szorstka od czarnego zarostu. Toni zwalczyła pokusę, żeby
pogłaskać go po policzku i wetknąć palec w dołeczek na jego brodzie.
Odwróciła się i zauważyła buty. To nie mogło być zbyt wygodne. Zdążyła zdjąć jeden,
kiedy zdała sobie sprawę, że jeszcze wczoraj rano w ogóle bała się go dotknąć.
Znów spojrzała na jego twarz. Stawał się dla niej człowiekiem. I to nie tylko człowiekiem,
ale atrakcyjnym mężczyzną. Do licha. Odstawiła jego drugi but na podłogę i wyszła z
pokoju. Musiała rzucić tę pracę najszybciej, jak to możliwe. Potrzebowała tylko znaleźć
dowód na istnienie wampirów. Wtedy będzie mogła podetknąć ten dowód pod oczy
doktora Proctora i zażądać, żeby wypuścił Sabrinę. A wtedy się stąd wyniesie. Już nigdy
49
nie będzie musiała oglądać Iana.
Nagły smutek ją zaskoczył. Do licha, dlaczego on nie jest śmiertelnikiem? Dlaczego nie
mogła go poznać na uczelni? Gdyby to tam zaczął ją podrywać z tą swoją boską twarzą i
śpiewnym, miękkim akcentem, zakochałaby się w nim w sekundę. Boże, jak bardzo by
chciała usłyszeć od niego więcej takich cudownych słów. Jak bardzo chciałaby wiedzieć,
czy jego gęste, czarne włosy są miękkie w dotyku, kiedy przeczesuje się je palcami.
Ile on miał właściwie lat? Wspominał coś o XVI wieku. To było fascynujące, jak tak
pomyśleć o tych wszystkich rzeczach, które musiał widzieć przez stulecia. Jaki bagaż
doświadczeń dźwigał na swoich szerokich ramionach? Co sprawiało, że chciało mu się
wstawać noc po nocy przez wieki? Czy naprawdę chciał dzielić swoje długie życie z jedną
wyjątkową kobietą?
Przestań o nim myśleć. Przeszła przez gabinet i usiadła przy biurku. W komputerze nie
znalazła żadnego dowodu. Może było coś w szufladach. Zaczęła grzebać w biurku i
natrafiła na cienką czarną książeczkę. Tytuł, wybity białym drukiem, brzmiał Czarne
strony
.
Kiedy przejrzała kilka pierwszych kartek, jej serce zaczęło bić jak szalone. To mogło być
to. Niezbity dowód. Ogłoszenia z całą pewnością były przeznaczone dla społeczności
wampirów.
„Żaluzje i okiennice mające aluminium. Odetnij to irytujące słońce i ciesz się zmrokiem!
Aerobik i trening odchudzający. Twoje ciało czuje upływ wieków? Z nami zachowasz je w
świetnej formie!
Brooklyński Bank Krwi. Zaspokaja potrzeby wampirów. Masz dosyć syntetycznej krwi i
tęsknisz za prawdziwą?”
To było to!
Była tak podekscytowana, że zadzwoniła do Carlosa. - To się nazywa Czarne strony. Jest
doskonałe!
- Nie jestem pewien, czy to jakikolwiek dowód - ziewnął Carlos. - Każdy może
wydrukować wszystko na drukarce laserowej.
Toni jęknęła.
- Nie dołuj mnie.
- Przepraszam, menina. Ale z chęcią na to spojrzę. Możesz to dzisiaj przynieść? Zjedzmy
kolację u ciebie. Zamówię chińszczyznę.
- Wspaniały pomysł. - Postanowiła, że zmieni torebkę na największą, żeby móc wykraść z
domu książkę. - Znalazłeś coś więcej na temat wujka Sabriny?
- Jeszcze nie. Mam dzisiaj po południu egzamin i referat na jutro. Ale znajdę czas.
- Okej. Powodzenia na egzaminie. - Toni się rozłączyła. Była ósma rano, pora na pierwszy
raport. Kiedy rozłączyła się z Howardem, telefon znów zaczął dzwonić bez przerwy. To
była dla niej prawdziwa ulga, że Ian nagrał nowy komunikat i nie musiała rozmawiać z
tymi wszystkimi dziewczynami, które uważały, że jest ciachem. Nawet jeśli miały rację.
O wpół do piątej po południu była gotowa do wyjścia. Czarne strony schowała w torebce.
Kiedy tylko Dougal i Phineas weszli do kuchni, pożegnała się i ruszyła do drzwi
wyjściowych, Ian zmaterializował się w holu, w chwili kiedy przekręcała zamek.
- Toni, zaczekaj! - Podbiegł w jej stronę i potknął się, o mało nie padając na twarz. W
ostatniej chwili złapał równowagę. - A niech to.
Zawahała się, zanim otworzyła drzwi.
- Nic ci nie jest? - Boże drogi, biedak się czerwienił.
- Moje stopy urosły z rozmiaru czterdzieści trzy do czterdzieści sześć w ciągu dwunastu
50
dni - mruknął. - Ciągle się jeszcze przyzwyczajam.
Urosły mu nie tylko stopy. Toni poczuła, że twarz jej płonie, kiedy próbowała odpędzić to
wspomnienie. Zbeształa się w duchu, że jest taka płytka. Musiał bardzo cierpieć, rosnąc
tak szybko.
- To pewnie było bolesne.
Wzruszył ramionami.
- Było warto, żeby wreszcie wyglądać jak mężczyzna.
I to jaki mężczyzna.
- No cóż, możesz być zadowolony z efektu, bo wyglądasz nieźle.
W jego oczach zamigotało rozbawienie.
- Jak napalony ogier?
Skrzywiła się. Czuła, że to określenie będzie ją prześladować do końca życia. Podszedł do
niej.
- Ciągle musimy porozmawiać.
No nie, znowu. Może powinna spróbować nowej taktyki.
- Porozmawiam z tobą z przyjemnością, ale czy możemy to zrobić później? Teraz muszę
iść. Umówiłam się na kolację.
Zmrużył oczy.
- Masz randkę?
Chciała powiedzieć, że to tylko stary przyjaciel, ale dlaczego miałaby mu oszczędzać
cierpień? Wyglądał, jakby był zazdrosny, a jej się to jakby podobało.
- No wiesz, nie ty jeden umawiasz się na randki.
Zmarszczył brwi. - Ja mam dzisiaj trzy.
Cudownie, ogierze. Dowal mi jeszcze.
- To baw się dobrze. - Ty palancie, dodała w duchu i wyszła.
Rozdział 7
Czterdzieści pięć minut później Toni była już w swoim mieszkaniu, zajadała chińszczyznę
i chichotała z Carlosem nad ogłoszeniami z Czarnych stron.
- Popatrz na to. - Wskazał palcem. - Zbroja dla nieumarłego. Chroni twoją pierś przed
tymi okropnymi kołkami. O mało nie udławiła się kluską.
- Mnie i tak najbardziej się podoba ostrzałka do kłów. Nie zaniedbuj uzębienia.
Carlos się roześmiał.
- Wiesz, co jest najlepsze, menina? Potrafisz się już śmiać z wampirów.
- Uwierz mi, ten koszmarny napad wciąż mnie przeraża. Po prostu jestem coraz lepsza w
niemyśleniu o nim. - Gdyby o nim myślała, pewnie wybuchnęłaby płaczem. - Długie lata
uczę się śmiać zamiast płakać.
Poklepał ją po ramieniu.
- Świetnie ci idzie. Jak długo możesz dzisiaj zostać? Chciałbym wybrać się na rekonesans
do domu doktora Proctora w Westchester. Musimy znać jego rozkład, na wypadek
gdybyśmy musieli odbić Sabrinę.
- Słucham? - Czasami Carlos nie mówił jak student antropologii.
- Nieważne. Ja zajmę się wujkiem. Ty pracuj nad zdobyciem dowodu, że wampiry istnieją.
Toni westchnęła. Uznali już wcześniej, że ktokolwiek przeczyta Czarne strony, pomyśli po
prostu, że ta książka to żart.
- Utknęłam w martwym punkcie. Zdobycie dowodu wydaje się takie łatwe, ale nie jest.
51
Nawet gdybym nagrała na wideo kogoś, kto przyzna, że jest wampirem, ludzie pomyślą
po prostu, że wynajęłam aktora.
- Musisz ich przyłapać na gorącym uczynku. Jak znikają albo jak wyrastają im kły. Idź
gdzieś, gdzie jest ich dużo i gdzie czują się swobodnie, są sobą.
- Do wampirycznej imprezowni?
- Dokładnie. - Zerwał się i ruszył do kuchennego okna. - Mam w mieszkaniu coś, co ci się
może przydać.
- Sznurek czosnku? - Podskoczyła, kiedy rozległo się głośne pukanie do drzwi. Carlos się
zawahał.
- Spodziewasz się kogoś?
- Nie. - Podbiegła do drzwi i wyjrzała przez wizjer. - O nie! - Kurczę! Ze swoim
supersłuchem pewnie ją usłyszał.
- Co się stało? - Carlos wrócił do salonu.
- Nic. - Do diabła! Skąd Ian wziął jej adres? Z jej formularza osobowego, oczywiście.
Pewnie wrócił po niego do Romatechu. Odskoczyła, kiedy Ian znowu zapukał do drzwi.
- Ja mam otworzyć? - spytał Carlos.
- Nie, sama otworzę - szepnęła. - Tylko że to... on.
- On? Słynny on bez imienia? Uniosła palec do ust, żeby uciszyć Carlosa. Nie miała
wątpliwości, ze superwampir ich podsłuchuje. Carlos się uśmiechnął.
- Ten on, na wspomnienie którego same oczy ci się szklą i przybierają wyraz „bierz mnie,
jestem twoja”?
- To nieprawda! - Toni skrzywiła się, zerkając na drzwi. Podbiegła do Carlosa i syknęła jak
najciszej: - Wracaj do siebie, w tej chwili. Zanim cię zabiję.
- Żartujesz? - Carlos przysiadł na poręczy fotela. - Jego nie przegapię za żadne skarby.
Toni pacnęła go w ramię, ale nie ustąpił. Nic z tego. Pochyliła się nad nim, żeby szepnąć:
- Ani słowa o tym, że jest wampirem. Nie powinieneś tego wiedzieć.
- Nie otworzę ust. - Uśmiechnął się kpiąco. - Chyba że on ma inne plany.
Fuknęła na niego.
- Nie waż się do niego przystawiać.
- Aa. Już traktujesz go jak swoją własność, co?
Spojrzała ze złością na jego złośliwy uśmieszek. Rozległo się głośne łomotanie do drzwi.
- On tam nie młodnieje, kochana - mruknął Carlos. - Wpuść tego biedaka.
- Ja cię naprawdę zabiję. - Zachłysnęła się ze strachu, kiedy zauważyła, że Czarne strony
leżą na stoliku. Upchnęła je pod poduchę fotela i pobiegła do drzwi. Vanderkitty ruszyła
za nią. Toni przekręciła zamek i otworzyła drzwi.
- Najwyższa pora. - Ian wmaszerował do mieszkania. Obrzucił Toni spojrzeniem i wbił
wzrok w Carlosa. Wysunął podbródek i surowo przyjrzał się mężczyźnie. - My się chyba
nie znamy. Pan jest chłopakiem Toni?
Carlos, nie wstając, obejrzał Iana od stóp do głów.
- Ładny kilt.
Van zasyczała na Iana i wskoczyła na kolana Carlosa.
- Grzeczna kicia. - Pogłaskał kotkę, Ian uniósł brew.
- Kim pan jest i co pan tu robi?
Toni stanęła przed nim.
- To nie twoja sprawa, co robię, kiedy jestem po pracy.
Ian zniżył głos.
- To prawda, ale kiedy jesteś w pracy, ja nie jestem w rozmownym nastroju. Powiedziałaś,
52
że z przyjemnością porozmawiasz ze mną później. Więc jestem. I jest później.
- To nie jest odpowiedni moment.
Ian spojrzał na puste talerze na stoliku.
- Skończyliście już kolację, tak?
Carlos posadził Van na fotelu i podszedł do Iana z wyciągniętą ręką.
- Jestem Carlos Panterra, sąsiad Toni.
Ian uścisnął jego dłoń.
- Ian MacPhie.
Carlos spojrzał na Toni, na Iana i się uśmiechnął.
- W takim razie zostawiam was samych.
- Nie musisz wychodzić, Carlos. - Toni posłała mu jadowite spojrzenie.
- Menina, mam dla ciebie mały prezent, pamiętasz? Zaraz wracam. - Ruszył do kuchni.
Toni spojrzała na Iana ze zmarszczonymi brwiami.
- Myślałam, że masz dzisiaj trzy randki.
- To nie są prawdziwe randki - mruknął Ian. - Po prostu umówiłem się w nocnym klubie. -
Zniżył głos. - Dla naszych.
- Nocny klub? - spytał Carlos z jedną nogą na parapecie. - Powinieneś zabrać Toni.
Uwielbia muzykę i taniec. Prawda, menina?
Toni zagapiła się na Carlosa, skołowana.
- To nie jest dla niej odpowiednie miejsce - zaczął Ian.
- Zbyt dzikie? - spytał Carlos. - Nie martw się. Toni uwielbia dziką zabawę. Prawda,
skarbie? - Puścił oko.
- Ja... nie sądzę, żeby jej się tam spodobało - upierał się Ian; Toni zrozumiała, że nie może
wyjaśnić, że to klub dla wampirów.
- Toni po prostu uwielbia miejsca, gdzie się dużo dzieje. - Carlos posłał jej znaczące
spojrzenie i wreszcie załapała. Imprezownia dla wampirów! To mogło być doskonałe
miejsce, żeby zdobyć dowód, którego potrzebowała.
- Och, tak! Bardzo chciałabym pójść.
Ian wybałuszył oczy.
- Naprawdę?
- Oczywiście. - Uśmiechnęła się do niego olśniewająco. - Zabierzesz mnie, prawda?
- Ale wiesz, jakie tam będzie towarzystwo - szepnął.
- Naprawdę mam ochotę tam pójść. - Toni sprawdziła, czy Carlos zniknął za kuchennym
oknem. - Wciąż czuję się trochę nieswojo w obecności wampirów. Ale jeśli pójdę z tobą do
tego klubu, może łatwiej będzie mi to przezwyciężyć. Mogłabym was zobaczyć w innym
świetle.
Ian kiwnął głową.
- Connor powiedział mi, jak groźny był ten atak. Bardzo mi przykro.
- Och. - Naprawdę się tym przejmował? - Już... już nic mi nie jest.
Wyglądał na szczerze przejętego.
- To się stało ledwie parę nocy temu. Nie miałaś czasu dojść do siebie.
- Cóż... - Odsunęła z czoła luźny kosmyk włosów.
- Connor mówił, że dzielnie walczyłaś. Był pod wielkim wrażeniem.
Odetchnęła głęboko. Nie, do licha, nie przeszło jej. Ta rozmowa bardzo ją denerwowała. A
ślady ugryzień zaczynały swędzieć.
- Nie przeżyłabym, gdyby Connor się nie zjawił.
- Teraz już rozumiem, dlaczego tak nienawidzisz kontroli umysłu. Connor powiedział, jak
53
zmusili cię, żebyś zdjęła...
- Proszę, przestań! - Nie chciała, żeby te wspomnienia dopadły ją teraz.
- Toni. - Drgnęła, kiedy dotknął jej ramienia. - Och, dziewczyno, ja bym cię nigdy nie
skrzywdził.
Zamrugała. Nie chciała płakać. Tak nie mogło być. Z upartym, podejrzliwym Ianem
potrafiła sobie poradzić, ale z tym słodkim i współczującym? Jej mury obronne topniały
jak wosk.
Cofnęła się i skrzyżowała ręce na piersi pogryzionej przez wampiry.
- A jak tam twoje śledztwo? Zdecydowałeś już, czy jestem godna zaufania?
- Ciągle nie znam twojego pełnego imienia. Ale twoja niechęć do rozmowy ze mną jest
całkowicie zrozumiała po tym, jak zostałaś napadnięta.
- To prawda. - A może ta niechęć była tarczą, chroniącą ją przed zbytnią sympatią do tego
faceta. Chociaż nigdy by się do tego nie przyznała.
- Wciąż nie bardzo wiem, dlaczego nie pozwoliłaś Connorowi wykasować sobie
wspomnień. One sprawiają ci ból, dziewczyno.
Prychnęła.
- Gdybym dała sobie wykasować wszystkie złe wspomnienia, niewiele by zostało.
Ian zmarszczył brwi.
- Niemożliwe, żeby tak było.
Toni zastanowiła się nad tym. Nie, bywały szczęśliwe chwile. Słodkie wspomnienia babci.
Dobra zabawa z Sabriną. Chwile dumy, kiedy dobrze sobie radziła w szkole.
- Moja matka mnie nie chciała. - Skrzywiła się i zakryła usta dłonią. Do licha. Jakim cudem
to się jej wymknęło? Ian zrobił osłupiałą minę.
- Jak to możliwe?
- Jestem... nieślubnym dzieckiem.
Wzruszył ramionami.
- Nie sądziłem, że to ma jakieś znaczenie w tych czasach.
- Nie miało znaczenia dla mojej babci. Była szczęśliwa, że może mnie wychowywać. Ale
mama zawsze się wstydziła swojego wielkiego błędu. Czyli mnie. - Toni machnęła
lekceważąco ręką. - To nieważne. Nie wiem, dlaczego o tym wspomniałam.
- Bo sprawia ci to ból. Ale ból, który przeżywamy, czyni nas silniejszymi. Jesteś bardzo
dzielna, że przed nim nie uciekasz. Spojrzenie Toni znów odnalazło spojrzenie Iana i puls
jej przyspieszył. Skóra zaczęła ją mrowić od jego bliskości. Zaschło jej w ustach. Mogła
myśleć tylko o tym, że chce się do niego zbliżyć. Kiedy zrobił krok w jej stronę, przyszło jej
do głowy, że może on też czuje to przyciąganie.
- Wiem, że to wspomnienie sprawia ci ból, ale cieszę się, że je zachowałaś.
- Chcesz, żebym cierpiała?
- Nie. Ale gdybyś nie zachowała wspomnień, nigdy bym cię nie poznał.
- Och. - Nie przychodziło jej nic do głowy, co mogłaby powiedzieć. Oblizała wargi i
zauważyła, że jego spojrzenie przesunęło się na jej usta. O Boże.
- Już jestem! - oznajmił Carlos w kuchennym oknie. Toni oprzytomniała. Boże drogi, jak
długo tak patrzyli na siebie? Ian cofnął się i założył ręce na piersi.
Carlos wszedł do salonu i zachłysnął się z oburzenia.
- Co ty wyprawiasz, dziewczyno? Nie przebrałaś się!
- Słucham?
- Nie możesz tak iść do nocnego klubu. Chodź, ubierzemy cię. - Złapał ją za ramię i
pociągnął do sypialni. - Rozgość się, Ian. To nam zajmie tylko chwilkę.
54
Ian zrobił zdezorientowaną minę.
- Ty ją... ubierasz?
- Nie martw się. Dopilnuję, żeby wyglądała bosko. - Carlos wepchnął ją do sypialni i
zatrzasnął drzwi. Podbiegł do szafy. - Musisz pokazać trochę ciała. Może to? - Wyciągnął
krótką dżinsową spódniczkę.
- Odmrożę sobie kuper.
- Właśnie że to włożysz. - Carlos rzucił spódnicę na łóżko i wrócił do szafy. - I musisz
włożyć tę kamizelkę. Uwielbiam ją. - Dorzucił na łóżko kamizelkę z czarnej skóry.
- Potrzebuję bluzki pod spód.
- Koniecznie? - jęknął Carlos. - No, skoro nalegasz. - Złapał biały golf bez rękawów. - A
teraz potrzebne ci czarne botki, mocniejszy makijaż, i Boże broń, żebyś poszła uczesana w
kucyk.
- Myślisz, że ten klub pomoże? - szepnęła.
- Tak, i mam coś dla ciebie. - Carlos wyciągnął z kieszeni spodni jakiś mały, metalowy
przedmiot. Przypiął go do kamizelki. - To będzie przesyłało obraz prosto do mnie.
Wyglądało to jak kamera szpiegowska.
- Czy ty na pewno jesteś studentem antropologii?
Roześmiał się.
- Niektóre leśne plemiona, do których dotarłem, nie lubią aparatów fotograficznych.
Bardzo się denerwują, kiedy widzą siebie skurczonych i wsadzonych do małego
pudełeczka. Więc nauczyłem się, że lepiej ich uwieczniać w ten sposób.
- Ach tak. - Cóż, jego odpowiedź była chyba sensowna.
- Jesteś gotowa. - Carlos poklepał ją po ramieniu. - Powodzenia.
Ian nasłuchiwał, siedząc na sofie, ale kiedy szeptali, chwytał tylko słowo czy dwa. Coś o
zdenerwowanych leśnych plemionach? U licha, o czym ten Carlos gadał? I dlaczego to on
patrzył, jak Toni się ubiera? Właściwie jak blisko byli ze sobą? Facet przedstawił się jako
sąsiad.
Cichy dźwięk ściągnął jego uwagę. Carlos wyszedł z pokoju Toni i zamknął drzwi.
Przygarbił się i zamknął oczy, marszcząc czoło, Ian otworzył usta, żeby spytać, co mu się
stało, ale Carlos wyprostował się nagle.
- Przysięgam na wszystko, co święte, jeśli znajdę w tym mieszkaniu jeszcze jedną frotkę,
poszatkuję ją tasakiem.
Ian nie bardzo wiedział, co to jest frotka, ale brzmiało to groźnie.
- Z Toni wszystko dobrze?
- Tak. Dzięki Bogu, że tu byłem i mogłem ją uratować. Będziesz zachwycony kreacją, jaką
dla niej wybrałem. I zrobiłem jej nowy fryz.
Nowe co? Ian całkiem zgłupiał.
- Uparłem się, żeby nałożyła więcej mejkapu. - Carlos zamachał rękami, żeby podkreślić
swoje słowa. - Ale ona jest tak ładna, że właściwie mogłaby się bez tego obejść. Czy to nie
koszmar?
Czy oni mówili tym samym językiem?
- Jest bardzo ładna.
- To miła dziewczyna. - Twarz Carlosa spoważniała. - Bardzo się zdenerwuję, jeśli ją
skrzywdzisz.
To zrozumiał.
- Nigdy bym jej nie skrzywdził. - Ian pochylił się do przodu i oparł łokcie na kolanach. -
Jak długo ją znasz?
55
- Dwa lata. Ona i Sabrina są dla mnie jak siostry.
- Kto to jest Sabrina?
- O rety, zostawiłem quesadillę w piekarniku. Na razie, Ian. - Carlos pognał do kuchni,
wyskoczył przez okno i zamknął je za sobą.
W tym człowieku z całą pewnością było coś podejrzanego. Jego zapach był dziwny, a
zachowanie nielogiczne. Myśli przerwał mu stukot szpilek na drewnianej podłodze;
spojrzenie Iana błyskawicznie wróciło na drzwi sypialni.
- Jestem gotowa - oznajmiła Toni.
Przełknął ślinę. Jego mózg natychmiast zarejestrował usta pomalowane zmysłową
czerwoną szminką, rozpuszczone jedwabiste włosy, obcisłą bluzeczkę z dzianiny,
króciutką spódniczkę, smukłe uda i czarne botki na obcasach. Zamrugał. Ale wciąż tam
stała i wciąż była równie olśniewająca.
Podeszła do niego, kołysząc biodrami - niezbyt mocno, tylko na tyle, by go
zahipnotyzować.
- Mogę w tym pójść do klubu?
- Tak - wychrypiał. Chwała Bogu, że w Horny Devils były głównie kobiety. Ale nawet
wampirzyca mogłaby się dać skusić. - Lepiej trzymaj się blisko mnie.
- Niby jak mam to zrobić? - Schyliła się nad stolikiem, żeby pozbierać rzeczy, i bluzka
ułożyła się miękko na jej piersiach. - Przecież umówiłeś się z trzema dziewczynami.
- No tak. - Musiała mieć za ciasny biustonosz, bo przysiągłby, że piersi jej się z niego
wylewają. - Trudno oderwać od nich wzrok.
Włożyła kurtkę.
- Więc uważasz, że są piękne?
Jego spojrzenie opadło na jej szczupłe uda.
- O tak, smukłe i złociste, ucałowane słońcem.
- Są opalone? - Okręciła szyję szalikiem. - Jak im się to udało? Halo?
Z trudem spojrzał jej z powrotem w oczy.
- Tak?
Posłała mu zirytowane spojrzenie.
- Pozwól, że udzielę ci rady a propos randek. Kiedy rozmawiasz z kobietą, patrz jej w oczy
nie na spódnicę.
- Twoja spódnica sama się prosi o męską uwagę. Widywałem większe chustki do nosa.
Zawiesiła torebkę na ramieniu.
- Ja przynajmniej noszę pod spódnicą bieliznę.
- Mam nadzieję, że ładną, bo z pewnością wszyscy ją zobaczą.
W jej oczach błysnęło wyzwanie.
- Nie wszyscy.
- A to się jeszcze okaże. - Uśmiechnął się. Zaczerwieniła się i odwróciła do drzwi.
- Nie każmy czekać twoim paniom.
Ian zerwał się z sofy i szybko minął Toni, żeby otworzyć jej drzwi. Wyszła na korytarz i
wyjęła klucze z torebki.
- Gdzie jest ten klub?
- W Hell's Kitchen.
- Bardzo odpowiednia dzielnica. - Zamknęła drzwi. - Stukniesz obcasami i przeniesiesz
nas tam w magiczny sposób?
- Nie, zawiozę nas. - Poprowadził ją do schodów. Byłoby szybciej, gdyby teleportował się
z nią prosto do klubu, ale jazda samochodem dawała mu więcej czasu na rozmowę. - Mam
56
niedaleko samochód.
Ruszyła po schodach.
- Umiesz prowadzić?
- Jeżdżę od 1913 roku.
- Boże. Mam nadzieję, że od tamtej pory zmieniłeś samochód.
Wyszczerzył zęby.
- Ciągle mam moje pierwsze auto, rolls-royce'a z roku 1913. Zachowałem wszystkie
ulubione modele. Bentleya rocznik trzydziesty ósmy, morgana z pięćdziesiątego
dziewiątego i roadstera mgb z sześćdziesiątego dziewiątego. Mój ostatni nabytek to aston
martin, rocznik 2005.
Zatrzymała się w połowie schodów z osłupiałą miną.
- Ty naprawdę kolekcjonujesz drogie samochody? Nie mów mi, że te inne informacje z
twojego profilu też są prawdą.
- Jakie inne informacje?
Ruszyła dalej.
- Ze masz baśniowy jak z bajki zamek, w szkockich górach.
Roześmiał się.
- Nie nazwałbym go baśniowym, chyba że ktoś uważa pleśń za baśniowe zjawisko.
- Więc naprawdę masz zamek?
- Nie jest nawet w połowie tak duży jak zamek Angusa. Opisałbym go raczej jako duży
dwór.
- Och. Jak... przytulnie. - Zirytowana przeszła przez hol do wyjścia, stukając obcasami po
marmurowej podłodze. - Jako że nie pisałeś sam informacji w swoim profilu, jestem
pewna, że wszystkie te ckliwe obiecanki są fałszywe.
Pierwszy dotarł do drzwi.
- Jakie obiecanki?
Prychnęła.
- Ciągle tego nie przeczytałeś, tak?
- Byłem zajęty oddzwanianiem na setki telefonów. I sprawdzaniem ciebie. Jakie obiecanki?
Wzruszyła ramionami, jakby miała to gdzieś.
- Na przykład taka, że będziesz wierny swojej żonie na wieki. Jakby to było możliwe.
- Tak będzie.
Zrobiła powątpiewającą minę.
- Była też obietnica, że twoja księżniczka obsypana gwiezdnym pyłem za twoją sprawą
będzie przez wieki trwać w stanie orgazmicznej ekstazy. - Przewróciła oczami. - To też jest
możliwe?
Jego usta drgnęły.
- Z pewnością mogę spróbować. Chciałbym, żeby moja żona była usatysfakcjonowana.
Toni przygryzła wargę i odwróciła wzrok.
- Więc naprawdę zamierzasz się ożenić?
- Tak. - Ian otworzył drzwi; cofnęła się o krok, gdy owionęło ją lodowate powietrze.
Podciągnęła szalik na uszy i usta, więc jej głos był stłumiony.
- Boże, odmrożę sobie tyłek.
- A jaki śliczny tyłek. - Zasłonił ją od wiatru.
- Tędy. To niedaleko. - Poprowadził ją ulicą, piorunując wzrokiem mężczyzn, którzy,
mijając ich, gapili się na nogi Toni.
- Jak ktoś w twojej sytuacji może poważnie traktować przysięgę małżeńską? -
57
wymamrotała spod szalika. - Nie możesz uczciwie twierdzić, że będziesz wierny przez
stulecia.
- Nie oskarżaj mnie o nieuczciwość.
- Przepraszam, ale niektóre twierdzenia w twoim profilu jakoś mnie nie przekonują.
W jej historii też parę rzeczy go nie przekonywało. I wciąż nie znał jej pełnego imienia.
Pogrzebał w sporranie i odszukał kluczyki. Przyjechał tutaj jednym z aut Romana,
czarnym lexusem.
- Na przykład - ciągnęła - twierdzisz, że chcesz zasypać swoją księżniczkę górami
pieniędzy. Skoro jesteś taki bogaty, to dlaczego pracujesz jako ochroniarz?
- Moją specjalnością jest praca śledcza. Dwa razy włamałem się do Langley.
Niezauważony.
- Przebiegły drań z ciebie, co?
Uśmiechnął się szeroko.
- A co do pieniędzy, mam ich o wiele mniej niż Roman czy Angus. Oni mają miliardy. -
Wcisnął guzik pilota i otworzył drzwi samochodu. - Ja mam ledwie parę milionów.
Posłała mu kwaśne spojrzenie.
- Powinieneś się wstydzić. Jak można się tak obijać przez tyle wieków?
Ze śmiechem wskazał jej otwarte drzwi.
- Nie zimno ci?
- Już nic nie rozumiem. Po co w ogóle pracujesz? Dlaczego nie siedzisz w Szkocji i nie
jeździsz po całych nocach swoimi drogimi samochodami? - Schyliła się i wsiadła do
lexusa.
- Robiłem to przez kilka dekad, ale mi się znudziło. - Z przyjemnością popatrzył, jak
rozsunęła nogi, wsiadając na fotel pasażera. Jej maciupka spódniczka podjechała
niebezpiecznie wysoko. - Chciałem, żeby moje życie było bardziej ekscytujące.
- Zdaje się, że w tej chwili ekscytujesz się aż za bardzo. - Zmarszczyła brwi i obciągnęła
spódnicę.
- Może i tak. - Uśmiechnął się; Toni zatrzasnęła drzwi. Wreszcie obszedł samochód i usiadł
za kierownicą. Pojechał na autostradę West Side, po czym skręcił w kierunku Hell's
Kitchen. Ilekroć spoglądał na prawo, jego spojrzenie zjeżdżało na jej nogi. Smukłe i
umięśnione, mogły mocno ścisnąć mężczyznę w pasie. Kiedy roztarta je dłońmi,
gwałtownie chwycił powietrze.
- Mogę podkręcić ogrzewanie? Jest trochę chłodno.
Ściskał kierownicę, jakby chciał ją udusić.
- Mnie jest raczej ciepło, ale proszę bardzo.
- Dzięki. - Pochyliła się w stronę deski rozdzielczej i zaczęła majstrować przy pokrętłach.
Niestety, wyloty wentylacji posłały jej słodki zapach prosto w jego twarz. Przebywanie z
nią sam na sam było złym pomysłem. Zamiast uzyskać odpowiedź, miał wzwód.
- Jak brzmi twoje pełne imię, Toni?
Machnęła ręką, zbywając jego pytanie.
- W zeszły poniedziałek poznałam Romana. Powiedział mi, że jego żona, Shanna, jest
śmiertelniczką i że jeszcze jakiś jeden gość ma śmiertelną żonę.
- Jean-Luc, tak. We wrześniu byłem na jego weselu.
- Jeśli inne wampiry żenią się ze śmiertelniczkami, to dlaczego ty wykluczasz taką
możliwość, nie umawiasz się z żywymi kobietami na randki?
- Nie mam nic przeciwko śmiertelniczkom. - Jego spojrzenie znów zbłądziło w stronę
nagiej, złocistej skóry jej ud. - Niektóre wydają mi się bardzo atrakcyjne. - Panienko
58
Przenajświętsza, założyła nogę na nogę.
- Po prostu nie rozumiem, dlaczego nie chcesz się umawiać ze śmiertelniczkami.
- Bo chcę być uczciwy. Wampirzycy nie będę musiał okłamywać na temat tego, kim
jestem. Chcę związku zbudowanego na absolutnej uczciwości.
Spojrzała na swoje dłonie zaciśnięte na kolanach.
- Więc... żadnych sekretów?
- Nie. I żadnych osądów. Śmiertelniczka miałaby problem z zaakceptowaniem mojej
przeszłości, ale wampirzyca zrozumie to i nie będzie mnie potępiać za rzeczy, które
musiałem robić, żeby przetrwać.
Spojrzała na niego ostro.
- Chodzi ci o seksualne wykorzystywanie kobiet i wypijanie ich krwi?
Zagryzł zęby.
- Właśnie o takich osądach mówię. Przyznaję, że piłem krew, kiedy jej potrzebowałem, ale
nigdy nie wziąłem kobiety wbrew jej woli.
- Skąd możesz to wiedzieć? Nie kontrolowałeś ich umysłów?
- Nie jestem gwałcicielem. - Skręcił w Trzydziestą Czwartą Zachodnią. Jej oskarżenia
przynajmniej tłumiły jego pożądanie. - Nie będę miał do ciebie pretensji o to
przesłuchanie, jako że niedawno zostałaś zaatakowana. Pewnie nic na to nie poradzisz, że
to dla ciebie bolesny temat.
- Nie jestem obolała. Jestem wkurzona.
- Nie myl mnie z Malkontentami. Kiedy ja zaglądam do umysłu kobiety, słyszę jej myśli i
nigdy nie zostaję, jeśli nie jestem mile widziany.
- Nigdy nie kontrolowałeś umysłu kobiety, żeby ci się poddała?
- Nie. Robiłem to tylko po to, by przekonać kobiety, że jestem starszy, niż na to wyglądam.
- Więc jednak je oszukiwałeś.
- To moja cholerna twarz była oszustwem, Toni, i nie dało się od tego uciec. Ludzie
myśleli, że mam piętnaście lat, chociaż w ciele nastolatka był dojrzały mężczyzna. Więc
musiałem stosować sztuczki, żeby kobiety widziały mnie takim, jakim chciałem być. I nie
mogę być z tego dumny. Dlatego teraz tak ważna jest dla mnie uczciwość. Wampirzyca by
to zrozumiała.
- Mógłbyś być uczciwy i ze śmiertelną kobietą.
- Raczej nie mogę podejść do śmiertelnej kobiety i powiedzieć: cześć, jestem wampirem,
chciałabyś się ze mną umówić? Na początku musiałbym ją okłamywać, a nie chcę tego
robić.
- Jest całe mnóstwo kobiet, które umówiłyby się z tobą właśnie dlatego, że jesteś
wampirem.
Zatrzymał się na czerwonym świetle i spojrzał na nią.
- Nie chcę być kochany za to, że jestem nieumarłym. Tak samo jak ty nie chciałabyś zostać
odrzucona za to, że jesteś śmiertelna.
Odwróciła wzrok.
- Byłam... byłam dla ciebie zbyt surowa.
- Dziewczyno, masz wszelkie powody do nieufności. O mało nie zostałaś zamordowana.
Ale te wampiry, które cię zaatakowały, prawdopodobnie były złe i okrutne jeszcze przed
transformacją. Śmierć nie odmienia serca człowieka.
- Więc byłeś dobrym człowiekiem - szepnęła.
- Staram się nim być.
Spojrzała mu w oczy.
59
- Czego pragniesz najbardziej na świecie?
W tej chwili czuł, że mógłby patrzeć w te oczy przez wiek czy dwa. Były niesamowite - to,
jak płonęły gniewem, błyszczały dowcipem, miękły od współczucia.
- Chcę być kochany, szczerze i prawdziwie kochany za to, kim jestem. I chcę kochać
kobietę całym sercem, przez całe życie. Chcę pragnąć jej umysłu, jej ciała, jej towarzystwa.
- Ach tak - szepnęła.
Zapach jej gorącej krwi wypełnił samochód. Iana ogarnęła niepohamowana żądza. Był
ciekaw, czy ona ma pojęcie, jak na niego działa. Czy zdawała sobie sprawę, jak jej pożąda?
Tak, mógłby przysiąc, że wie. Jej serce wali jak szalone. Oddech był urywany. Pochylił się
bliżej. - Twoje... twoje oczy - szepnęła.
Wiedział, że robią się czerwone, bo wszystko dookoła zabarwione było na różowo.
Dotknął jej karku. Nie odsunęła się. Spojrzała na jego usta i Ian nie był w stanie dłużej się
opierać. Pocałował ją.
Rozdział 8
Zesztywniała, ale Ian wciąż muskał ustami jej wargi, delikatnie nakłaniając ją do oddania
pocałunków. I zareagowała. Rozluźniła się. Przyciągnął ją do siebie.
Skubnął jej dolną wargę. Rozchyliła usta z miękkim westchnieniem, zapraszając go.
Obwiódł jej wargi koniuszkiem języka. Były wilgotne i słodkie.
Za nimi ryknął klakson i oboje podskoczyli. Toni gwałtownie zaczerpnęła powietrza i się
odsunęła, Ian spojrzał do przodu i zobaczył, że światło zmieniło się na zielone. Wdepnął
gaz.
Jasna cholera, co on wyprawia? Przez ostatnich kilka dni wmawiał sobie, że odrobina
flirtu nikomu nie zaszkodzi. Ale całowanie? Nie mógł już dłużej zaprzeczać. Łamał zasadę
nieangażowania się i Toni mogła mieć poważne kłopoty, gdyby to się wydało.
Spojrzał na nią. Była blada, przyciskała dłoń do ust.
- Dobrze się czujesz?
- Tak. Nie. - Opuściła rękę. Zauważył lekkie drżenie, zanim splotła palce obu dłoni.
- Nie powinienem był... cię całować. Przepraszam.
Zamknęła na moment oczy.
- Nie będziemy o tym myśleć. Ani o tym rozmawiać. To się nigdy nie wydarzyło.
Milczał, bo wiedział, że nie może się z nią zgodzić. On będzie o tym myślał. Będzie
przeżywał to w myślach wciąż od nowa.
- Zresztą to i tak nie ma znaczenia - ciągnęła lekko zdyszanym głosem. - Ty chcesz
wampirzycy. Zupełnie do siebie nie pasujemy. To był... błąd.
Błąd, jeszcze czego. Zrobiłby to znowu w tej samej sekundzie. Ale miał nadzieję, że jej nie
wystraszył. Ostatnio wiele przeszła.
Nagły wybuch muzyki przegonił pełną napięcia ciszę. Toni spojrzała na niego, skołowana,
po czym rozejrzała się po samochodzie. Refren piosenki powtórzył się i do Iana dotarły
słowa śpiewane przez piosenkarkę.
- To chyba z twojej torebki. - Wskazał torbę u jej stóp.
- Och, to moja komórka. - Wciągnęła torebkę na kolana i wyjęła telefon. - Carlos zmienił
mi dzwonek. Zdaje się, że lubi Pat Benatar.
- Miłość to pole bitwy?
- Żarcik w jego stylu - mruknęła, ze złością otwierając telefon. - Halo? Carlos! Jak mogłeś
to zrobić mojej komórce?
60
Ian próbował podsłuchiwać, ale wycie policyjnej syreny gdzieś w pobliżu nie pozwoliło
mu usłyszeć słów Carlosa.
- Nie wiem, skąd wziąłeś ten pomysł. - Toni skrzywiła się i spojrzała na Iana. - Nasza
znajomość jest czysto zawodowa. - Dojeżdżali do Horny Devils, więc Ian zaczął szukać
miejsca do parkowania.
- Okej - ciągnęła szeptem. - Porozmawiamy później. Cześć. - Schowała telefon do torebki.
- Coś się stało? - spytał Ian od niechcenia.
- Nie, wszystko jest w porządku.
Więc dlaczego jej serce wciąż biło tak szybko?
- Carlos wydał mi się trochę... inny.
Wzruszyła ramionami.
- Jest gejem.
Ian przypomniał sobie zbolałą minę Carlosa po wyjściu z sypialni Toni.
- Powiedział ci, że jest gejem?
- No, nie. Założyłyśmy, że jest gejem, bo tak się zachowuje.
- Jakie „my”?
Twarz Toni była dziwnie spięta i nieufna.
- Sabrina i ja. To moja współlokatorka. Chwilowo jest u krewnych.
Coś tu było nie tak, Ian to czuł. Gryzło ją coś innego niż zakazany pocałunek. I był coraz
bardziej przekonany, że Carlos jest kimś więcej, niż się wydaje.
Wypatrzył wolne miejsce i zaparkował przy krawężniku.
- Toni, zanim wejdziemy, muszę wiedzieć. Dlaczego masz mieszkanie?
Rozpięła pas.
- To o niebo lepsze niż mieszkać na ulicy.
- Powiedziałaś, że pracujesz u nas, bo zależało ci na darmowym mieszkaniu i utrzymaniu,
ale to nie ma sensu, skoro masz mieszkanie.
- Owszem, płacę czynsz, ale umowa najmu właśnie się kończy. Uwierz mi, dobrze płatna
praca i pokryte koszty utrzymania to w tej chwili dla mnie najlepsza rzecz. Dzięki temu
będę miała możliwość spłacić studencki kredyt.
- A co z twoją współlokatorką?
- Ona... nie jest bez grosza jak ja. Dostaje przyzwoite roczne kieszonkowe, a kiedy tylko
skończy studia, zamierzamy założyć firmę.
- Więc ta praca jest dla ciebie tymczasowym zajęciem?
- Tak. Najwyżej na rok. - Spojrzała na niego z niepokojem. - To chyba nie problem, co?
- Connor ci nie wyjaśnił, co się dzieje, kiedy śmiertelny ochroniarz odchodzi z agencji
MacKaya?
- Powiedział, że wykasuje moje wspomnienia o wampirach.
- Wykasuje twoje wspomnienia na każdy temat. Stracisz cały rok, jakby się nigdy nie
wydarzył. Wybałuszyła oczy.
- To... za dużo. - Przycisnęła rękę do piersi. Ian wiedział, że powinien ją namawiać, żeby
odeszła teraz. Wtedy straciłaby tylko parę dni. Ale myśl, że nigdy więcej jej nie zobaczy,
była bolesna.
- Powinnaś... powinnaś rzucić pracę i wrócić do swojego normalnego życia.
W jej oczach błysnęły niewylane łzy.
- Moje życie nie jest zbyt normalne. - Zamrugała i się wyprostowała. - To jak, idziemy do
tego klubu czy nie?
- Idziemy. - Odetchnął z ulgą. Nie musiał tracić jej już teraz. Ale ulga szybko zmieniła się
61
w niepokój. Coś tu mocno śmierdziało. Śmiertelnik nie wyrzuca roku życia tak po prostu.
Ona coś kombinowała. I niech go licho, zamierzał się dowiedzieć co.
Mogła stracić rok życia? Toni była zszokowana. Zerknęła ukradkiem na Iana. Boże święty,
pocałowała go! Pocałowała wampira. I przeżyła.
Nawet nie smakował krwią. Och, jasna cholera. Mogła stracić rok życia? Tego było za
dużo, żeby ogarnąć za jednym zamachem. Jak mogła go pocałować? Odepchnęła tę myśl
od siebie i skupiła na sprawie, przez którą wpadła w panikę - mogła stracić cały cholerny
rok życia!
Do diabła z Connorem. Trochę upiększył tę część. Pewnie myślał, że ona zostanie w tej
pracy na zawsze. Ale ona i Sabrina miały plany. Wielkie plany, cholera.
I pocałowała Iana. Skrzywiła się, kiedy nagła myśl wpadła jej do głowy. Czy Carlos
widział to przez swoją szpiegowską kamerkę? Nic dziwnego, że zadzwonił zaraz potem.
Pewnie chciał się upewnić, że nic jej nie jest. Przecież obcałowywała się z wampirem. I to
jak. Ten facet naprawdę umiał całować. I nic dziwnego, doskonalił technikę przez kilka
stuleci.
Potem był taki słodki, tak się kajał. Dlaczego nie mógł być śmiertelnikiem? Gdyby nim był,
zakochałaby się w nim w sekundę. Znów na niego zerknęła. Czy mogła się w nim
zakochać, chociaż był wampirem?
Wprowadził ją w ciemny zaułek.
- Wejście jest ukryte, żeby śmiertelnicy nie próbowali tu wchodzić.
W słabym świetle dostrzegła czerwone drzwi pilnowane przez wielkiego ochroniarza.
Facet kiwnął Ianowi głową i otworzył.
- Zaraz. - Bramkarz uniósł mięsistą łapę. Guziczki jego oczu skupiły się na Toni, jego
nozdrza się rozdęły. - Ona nie może wejść. Jest...
- Jest ze mną, Hugo. - Ian objął ją ramieniem i wciągnął do klubu. Głośna muzyka
zaatakowała jej uszy, błyskające światła oślepiły na chwilę. Więc tak wyglądał nocny klub
dla wampirów.
Bardzo przypominał zwykły, dla śmiertelników. Odwróciła się, żeby kamera wpięta w jej
kamizelkę mogła przesłać obraz do mieszkania Carlosa, który wszystko nagrywał.
Zauważyła grupkę skąpo odzianych kobiet stłoczonych przy scenie, na której kręcił
biodrami potężnie zbudowany facet; jego brokatowe, czerwone stringi migotały w
światłach. No, ten widok spodoba się Carlosowi. Nie licząc tancerza, w klubie były niemal
same kobiety. Nawet za barem i przy konsolecie stały kobiety.
Dostrzegła kilka wampirzyc siedzących przy stolikach i pijących coś czerwonego z
kieliszków. Krew, bez wątpienia, ale czy ich zdjęcie stanowiłoby dowód na istnienie
wampirów? Równie dobrze mogły to być zwykłe kobiety pijące czerwone wino.
- Chcesz się czegoś napić? - Ian uśmiechnął się, widząc jej grymas. - Mają tu parę
niekrwistych napojów.
- W takim razie poproszę dietetyczną colę. Jutro mam egzamin. - A teraz wypełniała misję,
więc musiała być czujna. - Nie mogę zostać zbyt długo. Powinnam być w domu o
dziesiątej.
- Mogę cię teleportować do domu, kiedy będziesz chciała. - Poprowadził ją w stronę
stolików.
Koło baru zmaterializowała się nagle jakaś kobieta z komórką przy uchu. Rozłączyła się i
śmignęła pod scenę.
- Co to było? - Toni odwróciła się, śledząc jej ruchy, ale nie wiedziała, czy kamera to
wszystko uchwyciła.
62
- Wampiry dzwonią, jeśli teleportują się tu po raz pierwszy - wyjaśnił Ian. - Używają
telefonu jako sygnału naprowadzającego, by mieć pewność, że trafią w odpowiednie
miejsce.
- Aha. - Zastanawiała się, czy zareagowała odpowiednio szybko, żeby przyłapać
wampirzycę na tej akcji. - Czy jest tu gdzieś łazienka?
- Tak, tam. - Dotknął jej ramienia. - Uważaj na siebie.
- Myślałam, że te wszystkie wampiry piją z butelek.
- Tak, ale po paru blissky czy bleerach mogą być pijane i nie zachowywać się jak należy.
- Och, świetnie. - Idąc do łazienki, czuła na sobie ukradkowe spojrzenia i widziała lekko
rozdęte nozdrza, kiedy goście klubu wyczuwali jej zapach. Poczuła się jak chodząca
przekąska.
Weszła do damskiej łazienki i zastała w niej piękną blondynkę poprawiającą makijaż
przed lustrem. Nie, to nie było lustro, lecz gigantyczny, płaski ekran telewizyjny. Dwie
kamery na ścianie były wycelowane w miejsce przed rzędem umywalek. Oczywiście.
Technika cyfrowa była jedynym sposobem, żeby wampiry mogły się zobaczyć.
Blondynka odwróciła się w jej stronę i zmarszczyła zadarty nos.
- Boże drogi, a ty jak się tu dostałaś? - spytała z nadętym brytyjskim akcentem.
- To było niesamowite. Pchnęłam drzwi i się otworzyły.
- Nie mówiłam o tej gotowalni, niemądra dziewczyno - ciągnęła jasnowłosa wampirzyca. -
Jestem jedną z właścicielek tego przybytku i nie witamy tutaj mile przedstawicieli
waszego gatunku.
- Och, proszę wybaczyć, wasza wysokość. - Toni powstrzymała się od dygnięcia. -
Myślałam, że to wolny kraj.
- Co się dzieje? - Z kabiny wyszła rudowłosa kobieta. - Cześć, Pamela. - Spojrzała na Toni i
pociągnęła nosem. - Jak ona się tu dostała?
- Właśnie to chciałabym wiedzieć - fuknęła Pamela. - Milion razy powtarzałam Hugonowi,
żeby nie wpuszczał żadnych śmiertelnych.
- Przyszłam z Ianem MacPhie. - Toni patrzyła ze złością na aroganckie wampirzyce. -
Jestem jego ochroniarzem, a to znaczy, że umiem skopać tyłek.
Pamela się roześmiała.
- Ian nigdy by nie pozwolił, żeby ochraniała go kobieta. Szczerze mówiąc, w ogóle nie
potrzebuje ochroniarza.
- Powiedziałaś Ian MacPhie? - spytała ruda. - Czy to nie jest ten boski gość z
singliwwielkimmiescie?
- O Boże! - Z sąsiedniej kabiny wypadła brunetka. - Ian MacPhie jest tutaj? - Spojrzała na
Toni. - Mogę go poznać?
- Ja też chcę go poznać. - Ruda podeszła do Toni. - Możesz mnie z nim umówić?
Do licha, z przekąski stała się alfonsem. Ukłuła ją zazdrość. Ten pocałunek był pomyłką,
Ian nie był w jej typie. Do licha, wolała żywych facetów. Więc musiała się pogodzić z
faktem, że będzie się spotykał z tymi wampirzycami. Któraś z nich będzie jego księżniczką
obsypaną gwiezdnym pyłem. Któraś z nich będzie go całować od tej pory.
- Ja znam Iana osobiście - pochwaliła się Pamela. - Był moim ochroniarzem, kiedy
należałam do haremu Romana Draganestiego.
Brunetka zwróciła się do Pameli.
- Naprawdę jest taki przystojny?
- I bogaty? - dodała ruda.
- Chodźcie ze mną. Przedstawię was. - Pamela uśmiechnęła się do Toni z wyższością i
63
ruszyła do drzwi. - A wiecie, mam na temat Iana interesującą teorię.
- Jaką? - spytała brunetka, drepcząc za nią.
- Sądzę, że jest pięćsetletnim prawiczkiem - oznajmiła Pamela.
- Już niedługo - mruknęła ruda. Trzy kobiety wybuchnęły piskliwym śmiechem i wyszły z
łazienki.
- Nie umyłyście rąk! - zawołała za nimi Toni. Zgrzytnęła zębami. Jak Ian mógł woleć takie
baby? Ale przynajmniej łazienka była teraz wolna i Toni miała chwilę dla siebie. Wyszła z
zasięgu kamer i zadzwoniła do Carlosa.
Mogę stracić rok życia. Ta myśl wciąż ją prześladowała. To było nie fair, do licha!
Wampiry żyły setki lat, kiedy jej życie było o wiele za krótkie. Jak mogły kraść jej cały rok?
- Halo? - odebrał Carlos.
- Dostałeś obraz wampirzycy, która się tu teleportowała?
- Menina, jesteś w klubie?
- Tak. Nie oglądasz?
- Nie, obejrzę film później. W tej chwili jestem w drodze do Westchester.
Toni osłupiała.
- Jedziesz do domu Proctorów?
- Nie martw się. Nie będą wiedzieli, że tam byłem. I skończyłem sprawdzanie ich
finansów. Wujek Joe ma paskudny zwyczaj urządzania sobie wycieczek do Atlantic City.
Facet jest hazardzistą.
- Skąd wiesz?
- Karty kredytowe zostawiają ślad, kochana.
- Ale skąd ty wiesz, jak to...
- Podoba ci się nowy dzwonek? - przerwał jej.
- Nie. Twoja śmierć będzie powolna i bolesna.
Roześmiał się.
- O film się nie martw. Wszystko się nagrywa w moim mieszkaniu. Ty tylko przyłap te
wampiry na robieniu wampirzych rzeczy, okej?
- Okej. - Więc nie widział, jak całowała się z Ianem. - Carlos, kiedy przestanę dla nich
pracować, wykasują mi pamięć! Nie będę nic pamiętała!
Chwila ciszy.
- Dranie - mruknął w końcu Carlos. - Nie martw się. Jeśli cokolwiek ci wykasują, opowiem
ci, co się działo. Ty tylko jak najszybciej zdobądź dowód. W ten sposób stracisz tylko kilka
dni.
Wiedziała, że straci coś więcej niż kilka dni. Straci swoje wspomnienia Iana. I pocałunku.
Na tę myśl serce ścisnęło jej się w piersi.
- Wszystko dobrze, skarbie? - spytał Carlos.
- To wszystko jest jakiś kanał. - Toni się rozłączyła i wróciła do sali.
Rozdział 9
Ian zamówił u barmanki bleer i dietetyczną colę.
- Jest Vanda? - Wręczył Corze Lee dziesięciodolarowy banknot.
- Tam. Wygląda na to, że znowu się wściekła.
Ian spojrzał w stronę sceny. Muzyka umilkła, a tłumek wampirzyc zebrał się wokół, żeby
posłuchać, jak Vanda łaja tancerza.
- To nie jest burdel! - wrzeszczała na niego. - Jesteś zwolniony!
64
- I następny tancerz za drzwi. - Cora Lee zamachała rękami nad głową. - Juhuu, Vanda,
Ian przyszedł!
Wszystkie wampirzyce odwróciły się jak jeden mąż i zagapiły na niego.
- Czy to jest Ian MacPhie? - spytała jedna z nich.
- We własnej osobie - odkrzyknęła Cora Lee. - Bierzcie go!
Tłum ruszył naprzód, Ian przełknął ślinę. Cora Lee zachichotała i szepnęła:
- Wygląda na to, że twoje życzenie się spełni. Dzisiaj na pewno kogoś zaliczysz.
- Ian! - zawołała Pamela. - Mam tu dwie damy, które chcą cię poznać. - Wskazała
towarzyszące jej kobiety.
- My go zobaczyłyśmy pierwsze - krzyknęła jakaś z tłumu i wszystkie rzuciły się w jego
stronę.
- Jasna cholera. - Ian przycisnął się plecami do baru.
- Cofnąć się! - Vanda odwinęła bicz z talii i strzeliła nim przed tłumkiem kobiet. -
Słyszałyście! Ustawić się w rządku i czekać na swoją kolej!
Wampirzyce grzecznie ustawiły się w kolejkę, Ian skrzywił się, widząc przepychanki i
słysząc przekleństwa. Bardziej przypominały zapaśników niż damy. I było ich ponad
pięćdziesiąt. Vanda uśmiechnęła się do niego radośnie.
- Czy to nie wspaniałe? Ten esej, który o tobie napisałam, był niesamowity! Wszystkie
chcą się z tobą spotkać.
- Nie mogę poznać pięćdziesięciu kobiet w ciągu jednej nocy.
- Oczywiście że możesz. - Owinęła bicz z powrotem wokół pasa. - To się nazywa
ekspresowa randka.
- Ale ja umówiłem się tu już z trzema paniami.
Vanda machnęła ręką.
- Puścimy je pierwsze. - Odwróciła się do Cory Lee. - Nie masz gdzieś kuchennego zegara?
- Mam. - Cora Lee podała jej biały plastikowy zegar. Vanda postawiła go na stoliku.
- Damy każdej pięć minut.
- To zajmie kilka godzin. - Ian przyniósł drinki do stolika.
- Masz coś lepszego do roboty? - Vanda spojrzała na dietetyczną colę. - Po co ci ten
śmiertelny napój?
- Przyprowadziłem ze sobą Toni. To nowa dzienna strażniczka w domu Romana.
Vanda wybałuszyła oczy.
- Connor zatrudnił kobietę?
Dwie noce temu Ian był równie zszokowany, ale teraz czuł się w obowiązku bronić Toni.
- Doskonale walczy.
Vanda spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Wyobrażam sobie jakiegoś babochłopa ze zrośniętymi brwiami, łykającego sterydy.
Ian zesztywniał.
- Nie! Toni jest...
- Hej, Ian! - krzyknęła jakaś wampirzyca z drugiego końca klubu. - Do diabła, co się stało z
naszą randką? Wczoraj rozmawialiśmy przez telefon. Nie pamiętasz?
- Tak. - Spróbował sobie przypomnieć brzmienie jej głosu. - Ty jesteś Stormy?
- Tempest. - W jej oczach błysnęła przez moment irytacja. - A to są Moonbeam i Cindy. -
Wskazała kobiety obok siebie. - Rozmawiałyśmy wczoraj z tobą. Mamy pierwszeństwo!
- Możecie przyjść na początek kolejki - zarządziła Vanda. - Ian zaraz zacznie.
Jęknął. Co on powie tym wszystkim kobietom?
- Dlaczego ich jest aż tyle?
65
- Twój profil jest na pierwszym miejscu na singlachwwielkimmiescie. - Vanda promieniała
z dumy. - Wszyscy o tobie słyszeli.
Ian się skrzywił.
- Właśnie chciałem z tobą o tym porozmawiać. Connor się zdenerwował, że podałaś adres
i numer telefonu do domu Romana.
- Connor jest starym zrzędą. Te kobiety musiały się jakoś z tobą skontaktować.
- Rozumiem, ale tu chodzi o względy bezpieczeństwa. To niebezpieczne, że tak wiele osób
zna nasz adres. Nie chcemy, żeby jakieś nadgorliwe wielbicielki próbowały się włamać,
żeby mnie zobaczyć, szczególnie za dnia. To zbyt ryzykowne.
- Okej, okej. - Vanda poprawiła sterczące kosmyki fioletowych włosów. - Usunę adres ze
strony.
- I numer telefonu. Mogą zostawiać dla mnie wiadomości na portalu.
- No dobrze. - Vanda zmarszczyła brwi. - Ale zgrywasz za bardzo niedostępnego.
- Hej, co jest grane? - Przystojny wampir ubrany w drogi garnitur podszedł do nich i
puścił oczko do kobiet w kolejce. - Witam panie.
- Cześć, Gregori - odparł chórek głosów. Ian był pod wrażeniem. Gregori znał te wszystkie
kobiety?
- Co się dzieje? - Gregori cmoknął Vandę w policzek. - Robimy węża?
- Ian ma dzisiaj ekspresowe randki. - Vanda zniżyła głos do szeptu. - Szuka prawdziwej
miłości.
- Ach. - Gregori spojrzał na Iana z rozbawieniem. - Mam je dla ciebie rozgrzać?
Ian zrobił ponurą minę.
- Już wystarczająco trudne jest być czarującym raz, ale pięćdziesiąt razy z rzędu?
- Dasz radę, bracie. Po prostu bądź sobą.
Ian spochmurniał jeszcze bardziej. Gregori się skrzywił.
- Mógłbyś spróbować się uśmiechnąć. Wiesz, że panie kochają mężczyzn z poczuciem
humoru.
- To już po mnie.
- Wyluzuj, stary. Zaraz... - Gregori znieruchomiał. - Dobry Boże. Spójrz na nią. To chyba
anioł.
Ian spojrzał w kierunku, w którym Gregori patrzył. Toni.
- Ona jest moja - wypalił i natychmiast się poprawił. - To znaczy pilnuje mnie.
- To ona jest tą kobietą, którą zatrudnił Connor? - spytała Vanda. Gregori parsknął.
- Tak, doskonale rozumiem, dlaczego ją zatrudnił.
- Jej uroda nie miała tu nic do rzeczy - warknął Ian. - Doskonale walczy, jest bardzo
odważna i inteligentna.
- Ach tak. - Gregori przyjrzał się Ianowi z zainteresowaniem. - Rozumiem.
Ian poczuł, że twarz mu płonie. Może troszeczkę przesadził z tym wychwalaniem Toni.
- Tak właściwie to byłbym ci wdzięczny, gdybyś miał na nią oko, kiedy będę zajęty.
- Jasne. Żaden problem, bracie.
Toni wybałuszyła oczy na kolejkę kobiet.
- Myślałam, że masz tylko trzy randki.
- Teraz mam trochę więcej - burknął Ian, podchodząc do niej. - Chciałbym ci przedstawić
dwójkę moich przyjaciół. To jest Vanda. Prowadzi Horny Devils.
- I pisze fascynujące profile - dodała Toni z uśmiechem. Wyciągnęła rękę.
- Miło mi cię poznać. - Vanda uścisnęła jej dłoń. - Pracuję nad kolejnym pomysłem, żeby
Ian stał się jeszcze bardziej znany.
66
Ian głośno przełknął ślinę.
- To naprawdę nie jest konieczne.
- Ależ jest. Musimy ci znaleźć prawdziwą miłość. - Vanda poklepała Iana po policzku. -
Zajrzę do ciebie później. - Poszła do swojego gabinetu.
- A to jest Gregori. - Ian wskazał nowo przybyłego. - Wiceprezes działu marketingu
Romatechu.
- Jestem zachwycony, że mogę cię poznać. - Gregori chwycił jej dłoń i ucałował. -
Słyszałem o tobie. Moja mama, Radinka, powiedziała, że ona i Shanna mają was jutro
odwiedzić.
- Och, rzeczywiście. - Toni się uśmiechnęła. - Przyjeżdżają z Howardem niańczyć
chłopaków, kiedy ja będę na egzaminie. Ian skrzywił się, słysząc o „niańczeniu
chłopaków”.
- No więc, bracie, nie powinieneś się brać do pracy? - Gregori wskazał głową kolejkę. Ian
znów przełknął ślinę. Praca to było bardzo odpowiednie słowo. Flirtowanie z Toni było
przyjemne, ale czarowanie tych wszystkich kobiet zapowiadało się na cholerną, ciężką
harówę.
- Najpierw muszę się napić. - Usiadł i wypił trochę bleera. Gregori odsunął krzesło od
stołu, żeby Toni mogła usiąść.
- Gdzie studiujesz?
- Na Uniwersytecie Nowojorskim.
Gregori zajął miejsce obok Toni.
- Ja też tam robiłem magisterium z biznesu i administracji.
- Ja mam licencjat z zarządzania.
Ian poczuł się zapomniany i trochę niedouczony. Wypił więcej bleera. Do licha, powinien
był sam odsunąć dla niej krzesło. Gregori pochylił się w jej stronę.
- Czy stary profesor Hudgins jeszcze wykłada? Niski, łysy, nosi staroświecką muszkę.
Wygląda i mówi jak Elmer Fudd. „Dzisiaj omawiamy oprocentowanie kart kredytowych”.
Toni roześmiała się i zabrzmiało to jak niebiańska muzyka. Ale Ian słyszał też tło
składające się z pomruków i przekleństw. Pięćdziesiąt wkurzonych wampirzyc. Z
pewnością nie były zachwycone, że musiały czekać, kiedy on rozmawiał ze
śmiertelniczką.
Toni wreszcie przestała się śmiać i spojrzała na Iana.
- Gregori świetnie sparodiował profesora. Jest naprawdę zabawny.
- Kupiłem ci colę. - Tak, to było bardzo szarmanckie, zbeształ się w duchu.
- Dzięki. - Toni wypiła łyk.
- Na co my, u diabła, czekamy? - krzyknęła Tempest na początku kolejki. Ian jęknął w
duchu.
- Tubylcy robią się niespokojni - stwierdziła Toni. Zerknęła w stronę baru i nagle zerwała
się z krzesła, kiedy do klubu teleportowały się dwie kobiety.
- Wszystko w porządku? - spytał Ian. Usiadła z powrotem.
- Chyba jestem trochę... nerwowa. Tyle tu wampirów.
- Zatańcz ze mną - zaproponował Gregori. - Powiem didżejce, żeby wzięła się do roboty. -
Ruszył w stronę parkietu. Toni popatrzyła za nim.
- Gregori jest wampirem?
- Tak, bardzo młodym. Przeszedł transformację już po wynalezieniu syntetycznej krwi,
więc od początku jest na butelce.
Toni skrzywiła się, gdy huknęła głośna, pulsująca muzyka.
67
- Boże, nie. Disco?
- Gregori to uwielbia. Zostaniesz z nim, dopóki nie będziesz chciała wrócić do domu?
- Sama umiem się o siebie zatroszczyć.
- Toni. - Ian pochylił się do przodu. - Za tobą jest pięćdziesiąt wampirzyc i wszystkie
mordują cię wzrokiem. Proszę cię, trzymaj się Gregoriego.
Spojrzała przez ramię.
- Okej, rozumiem, co masz na myśli. Pójdę... zatańczyć. - Wstała i przygładziła krótką
spódniczkę. - Powodzenia z randkami. Chociaż muszę powiedzieć, że tracisz czas.
Z wysoko uniesioną głową minęła wściekłe kobiety jak anioł, któremu niestraszne
otaczające go siły ciemności. Ale dlaczego uważała, że to randkowanie to strata czasu?
Czy uważała, że on nie zdoła znaleźć miłości?
- Hej! - krzyknęła Tempest. - Możemy już zacząć?
- Tak, zaczynajmy. - Ian nastawił zegar. Tempest ruszyła do niego biegiem, zarzuciła mu
ramiona na szyję i pocałowała go w policzek, Ian uwolnił się z jej objęć.
- Zechcesz usiąść?
- Jasne. - Wlazła mu na kolana.
- Co ty robisz, dziewczyno?
- Siadam. - Przejechała pomalowanymi na czarno paznokciami po jego piersi. - Wiesz,
dlaczego nazywają mnie Tempest? Bo jestem dzika jak huragan.
- Pomyślałem, że najpierw troszeczkę porozmawiamy. No wiesz, cisza przed burzą?
Zdarła rzemyk z jego włosów i przeczesała je, drapiąc go paznokciami po głowie.
- Może odeślij tę resztę do domu? - Chwyciła go za włosy. - Mam ochotę na dziki seks.
- Nic o tobie nie wiem. - Rozgiął jej palce, uwalniając włosy.
- A co tu wiedzieć? - Skubnęła go zębami w szyję.
- No, ehm, jak zarabiasz na życie?
Roześmiała się, nisko i gardłowo.
- Ja nie żyję, głuptasie, jestem nieumarłą.
- Owszem, ale wszyscy musimy płacić rachunki.
- Jeśli czegoś potrzebuję, po prostu to sobie biorę. - Ugryzła go w ucho. - A w tej chwili
potrzebuję ciebie.
- Jak to, bierzesz sobie?
- Odbieram rzeczy śmiertelnikom. Pieniądze, ubrania, cokolwiek mi potrzeba.
- Okradasz ich?
Odsunęła się od niego z niecierpliwym sapnięciem.
- To nie jest kradzież, kiedy nawet nie wiedzą, że to się stało. Tak łatwo namieszać im w
głowach. Na przykład mam świetne mieszkanie, bo zarządca domu jest przekonany, że
płacę czynsz.
Dlaczego zakładał, że wszystkie wampiry są takie jak on?
- Obawiam się, że do siebie nie pasujemy.
- Co to ma znaczyć?
Podniósł ją i postawił na nogi, wstając z krzesła.
- Miło było cię poznać.
- Rzucasz mnie? - wrzasnęła. - Mnie się nie rzuca! - Chlusnęła resztką coli Toni w jego
twarz i odeszła wściekłym krokiem, klnąc pod nosem.
Ian wytarł twarz serwetką. Jedna z głowy, zostało czterdzieści dziewięć. Może Toni miała
rację i tylko tracił czas. Spojrzał na parkiet. Gregori kręcił biodrami i wskazywał palcem w
górę i w dół. Toni ze śmiechem powtarzała jego ruchy. Ian westchnął i kiwnął na drugą
68
dziewczynę. Ładna blondynka podeszła do niego tanecznym krokiem.
- Cześć, pamiętasz mnie? Jestem Moonbeam.
- Jak się masz. - Usiadł i na nowo nastawił zegar. Moonbeam usadowiła się naprzeciw
niego.
- Hm, pewnie powinnam ci coś powiedzieć o sobie. Jestem Wodnikiem.
- To miło.
- Urodziłam się w 1950 roku. Miałam na imię Mary. Nudne, wiem. Moi rodzice byli
zwyczajni do bólu. Uciekłam z domu w wieku szesnastu lat, żeby protestować przeciwko
wojnie. Naprawdę nienawidzę wojen.
To mógł być nieodpowiedni moment na wzmiankę, że był wojownikiem. Kątem oka
zerknął na Gregoriego i Toni.
- Oczywiście pojechałam do San Francisco. - Moonbeam zaczęła się bawić koralikami na
szyi. - Tam się wszystko działo, wiesz.
- Co się działo? - spytał Ian.
- Wszystko, bracie. Flower power. Czyńcie pokój, nie wojnę. Jestem absolutnie przeciwna
przemocy wszelkiego rodzaju.
- W takim razie nigdy nie zmanipulowałabyś ani nie oszukała śmiertelnika dla własnej
korzyści?
- Boże, nie. To fatalnie wpływa na karmę.
Ian skinął głową. Ta mogła mieć potencjał. Wyglądało przynajmniej na to, że ma jakieś
przyzwoite zasady.
- Więc któregoś dnia płynęłam sobie na kwasie i cieszyłam się wyjątkowo fajną orgią, a tu
nagle podchodzi do mnie jakiś facet i gryzie mnie w szyję! Autentycznie, kompletnie
zgłupiałam, kiedy obudziłam się martwa.
Ian zamrugał.
- Rozumiem. - Jego spojrzenie znów powędrowało w stronę Toni. Od czasu do czasu,
kiedy ktoś się teleportował, błyskawicznie odwracała się przodem w jego stronę. Czyżby
przerażała ją teleportacja? Jeśli tak, to powinien ją odwieźć do domu samochodem. Myśl,
żeby wymknąć się z klubu, była taka kusząca.
Zadzwonił zegar i do Iana dotarło, że Moonbeam wciąż mówi. Wstał.
- Obawiam się, że czas nam się skończył.
- Okej. Pokój. - Uściskała go i poszła sobie. Ian kiwnął na Cindy, która natychmiast
rozpoczęła długą opowieść o swoich dwustu trzynastu byłych chłopakach, a uwaga Iana
znów skupiła się na parkiecie. Didżejka grała teraz wolniejsze kawałki i Gregori wziął
Toni w ramiona. Do licha, poprosił go, żeby jej pilnował, a nie obłapiał.
Po kolejnych dwóch rozmowach podeszła do niego Vanda z szerokim uśmiechem.
- Załatwiłam! Wszystko ustalone.
Ian się zaniepokoił.
- Co załatwiłaś?
- Nie rób takiej wystraszonej miny. Będzie świetnie. Jutro o północy będzie tutaj Corky
Courrant!
- Barakuda? - Wszyscy wiedzieli, że prowadząca Na żywo wśród nieumarłych jest
wyjątkowo złośliwa. - Dlaczego tutaj będzie?
- Żeby zrobić z tobą wywiad! - oznajmiła Vanda.
Ian odsunął się o krok.
- Vanda, nie. Nie ma mowy.
- Będzie zabawnie! Uwierz mi.
69
- Nic dobrego z tego nie wyjdzie. Ta kobieta jest potworem.
- Nie bądź mięczakiem! - Vanda dźgnęła go palcem w pierś. - Program Corky jest
odbierany na całym świecie. Zobaczą cię wszystkie wampirzyce, jakie chodzą po ziemi. A
przy okazji zobaczą mój klub. To jest genialne!
- Co jest genialne? - Gregori podszedł do nich z Toni.
- Ian będzie w Na żywo wśród nieumarłych - pochwaliła się Vanda. - Przyjdą tu jutro, żeby
zrobić z nim wywiad.
- Wystąpisz w telewizji? - spytała Toni.
- W DVN - odparła Vanda.
- Digital Vampire Network - wyjaśnił Ian. - Odbieramy to w naszym domu. Ale ja nie
wystąpię w tym programie.
- Właśnie że wystąpisz - syknęła Vanda. - Załatwiałam to przez kilka godzin. Wszystko
już jest ustalone.
- Uważaj na Corky Courrant - ostrzegł Gregori.
- Kto to jest Corky Courrant? - chciała wiedzieć Toni.
- Gwiazda programu. - Gregori rozłożył dłonie na wysokości swojej piersi. - Ma
niesamowite... reklamy - dokończył, gdy Ian dźgnął go łokciem.
- Jesteś gotowa wracać do domu? - spytał Ian Toni. - Mógłbym cię odwieźć.
Vanda złapała go za ramię.
- Nigdzie nie pójdziesz. Te wszystkie kobiety czekają na szansę spotkania z tobą.
- Mogę teleportować Toni - zaoferował Gregori.
- Ale może ona nie chce się teleportować - zaprotestował Ian.
- Nic mi nie będzie. - Toni posłała mu uspokajający uśmiech. - Nie mogę się doczekać,
kiedy zobaczę cię w telewizji.
Ian westchnął. Może jednak powinien to zrobić. Nie chciał zawieść Vandy ani Toni. A
poza tym przecież to nie mogło być takie straszne.
- Gregori, mogę zamienić z tobą słówko na osobności?
- Jasne. - Gregori odszedł z nim kawałek. - Co tam?
- Ehm... pomyślałem, że mógłbyś mi udzielić kilku rad.
- Randki nie idą najlepiej?
- Czuję się, jakbym przeprowadzał rozmowy o pracę. W ogóle nie iskrzy. - Nie tak jak
iskrzyło z Toni. Gregori położył dłoń na jego ramieniu.
- Stary, dasz radę. Przecież co noc przez całe wieki wyłudzałeś od kobiet kufel krwi.
Ian westchnął.
- Nigdy nie byłem zbyt wyrafinowany. I nikt tego ode mnie nie oczekiwał. Wyglądałem
tak młodo, chociaż czułem się stary. A teraz, kiedy na zewnątrz wyglądam na starszego, w
środku jestem jak młodzik. Nie wiem, co mówić.
- Musisz po prostu popracować nad komunikatywnością. Przede wszystkim naucz się
słuchać. Kobiety lubią mówić o swoich uczuciach. Nawet jeśli uważasz, że to nudne jak
flaki z olejem, kiwaj głową i słuchaj dalej.
- Okej.
- Powinieneś odpowiadać takimi zdaniami jak: „Fascynujące. Powiedz mi coś więcej”.
- Fascynujące - powtórzył Ian. - Powiedz mi coś więcej.
- Właśnie tak. A tu masz jeszcze jedno niezłe zdanie. „Masz absolutną rację. To takie trafne
stwierdzenie”. - Kobiety lubią, kiedy się komplementuje ich inteligencję.
- Okej. - Ian powtórzył zdania. - Dziękuję. - Wrócił z Gregorim do stolika. Vanda zdążyła
już uciec do gabinetu.
70
- Dobranoc, Ian. - Toni uśmiechnęła się nieśmiało.
- Dobranoc, Toni. - Boże, ależ miał ochotę jej dotknąć. Chciał znów ją pocałować. Gregori
poklepał go po plecach.
- Na razie, stary. Chodźmy, Toni. - Poprowadził ją w stronę parkietu.
Ian westchnął z rezygnacją i skinął na następną dziewczynę.
- Cześć, jestem Amy - Proszę, siadaj. - Ian spojrzał na Gregoriego, który trzymał Toni w
objęciach. To było niezbędne przy teleportacji ze śmiertelnikiem, ale ten fakt nie sprawiał,
że łatwiej było na to patrzeć.
- Kiedy zobaczyłam twoje zdjęcie w Internecie, pomyślałam, że jesteś taki seksowny -
zaczęła Amy. - Ale przysięgam, że w rzeczywistości wyglądasz jeszcze lepiej.
- Fascynujące - mruknął Ian. - Powiedz mi coś więcej. - Do licha, Toni obejmowała
Gregoriego za szyję.
- Mam mówić o tym, jaki jesteś przystojny? - spytała Amy. - Czy to nie jest trochę próżne?
- Masz absolutną rację. Bardzo trafne stwierdzenie.
- Ty palancie! Idę stąd. - I poszła. Ian jęknął. Ta piekielna noc nigdy się nie skończy.
Toni i Gregori zjawili się przed tylnym wejściem do domu; Toni użyła swojego klucza,
żeby wyłączyć alarm i otworzyć drzwi. Gregori życzył jej dobrej nocy i teleportował się z
powrotem do Horny Devils, żeby jeszcze potańczyć. To było dziwne, ale naprawdę
dobrze się bawiła w nocnym klubie wampirów.
W przeciwieństwie do Iana. On miał strasznie nieszczęśliwą minę. Niechętnie się do tego
przyznawała, ale w głębi duszy cieszyła się z jego męczarni. Jego teoria, że tylko
wampirzyca może go zrozumieć, była całkowicie błędna. Te wypindrzone pijawki nie
były dla niego dość dobre.
Wbiegła po schodach do swojej sypialni, żeby zniknąć z zasięgu kamer. Rzuciła torebkę na
łóżko i zadzwoniła do Carlosa.
- Gdzie teraz jesteś?
- Wróciłem do domu jakieś pięć minut temu - odparł. - Patrzyłem na monitor połączony z
twoją kamerą. Zgasł na parę sekund.
- To była teleportacja. Czy to jest dowodem, którego potrzebujemy?
- Nie, wyglądało po prostu jak awaria kamery. Więc to, co teraz widzę, to twoja
luksusowa sypialnia?
- Tak. - Toni odpięła kamerkę od kamizelki i ją wyłączyła.
- Hej! - zaprotestował Carlos w słuchawce. - Chcę wycieczkę po domu.
- A ja chcę iść spać. - Schowała kamerę do szuflady komody. - Nie wiem, czy przyłapałam
któregoś z wampirów na teleportacji, bo zjawiali się bez żadnego ostrzeżenia. To było
strasznie frustrujące. - Choć nie tak frustrujące, jak patrzenie na te koszmarne wampirzyce
rzucające się na Iana.
- Nie wiem - odparł Carlos. - Muszę obejrzeć nagranie.
- Jeśli się nie udało, to mam innym pomysł. - Toni otworzyła szafę naprzeciwko łóżka. W
środku był telewizor, którego jeszcze ani razu nie włączała. - Wampiry mają własną sieć
telewizyjną, nazywa się DVN.
- Naprawdę? Na jakiej częstotliwości?
- Nie wiem. - Włączyła telewizor. - To wygląda na reklamę. Czegoś, co się nazywa
Vampos. Miętówka po kolacji, żeby się pozbyć krwistego oddechu.
Carlos się roześmiał.
- Ja mówię poważnie. Teraz jest nietoperz machający skrzydłami. Pod spodem napis:
71
DVN, 24/7, bo gdzieś zawsze jest noc.
- Brzmi interesująco. Spróbuję to znaleźć.
- Teraz zaczyna się mydlana opera Moda na krew. Czy gdybyśmy to nagrali, mielibyśmy
dowód na istnienie wampirów?
- Niekoniecznie - odparł Carlos. - Wampiryczne seriale w zwykłej telewizji to nic
niezwykłego.
- A reklamy?
- W reklamach bez przerwy pokazują gadające jaszczurki i jaskiniowców. To nie dowodzi,
że istnieją.
- Ośmielę się z tobą nie zgodzić. Chodziłam z paroma jaskiniowcami. - Wyłączyła
telewizor. Zastanawiała się, co też robi Ian. Czy znalazł księżniczkę obsypaną gwiezdnym
pyłem? Czy jest tak bajeczna, że zapomniał o ich pocałunku?
- Merda - mruknął Carlos. - To nagranie z klubu chyba w niczym nie pomoże. Za każdym
razem, kiedy się odwracasz, obraz traci ostrość.
- Do licha. - Jak, na litość boską, mieli udowodnić istnienie wampirów?
- I obawiam się, że mamy jeszcze jeden problem - powiedział Carlos. - Znalazłem dom
Proctorów.
- Tak? I co się stało?
- Rozmawiałem z pokojówką, Marią. Jest z Kolumbii, a ja na szczęście nieźle mówię po
hiszpańsku. Powiedziała, że twój telefon strasznie zdenerwował Proctorów.
- O rany. - Toni wrzuciła buty do szafy. - Powiedziała, czy Sabrina dobrze się czuje?
- Siedziała zamknięta w sypialni na piętrze. Maria widziała ją dwa razy i mówi, że za
każdym razem dziewczyna spała.
- Obawiam się, że wujek faszeruje ją lekami.
- Masz rację. Maria powiedziała, że podaje jej haloperidol. To silny środek przeciwko
psychozie. Wyłącza człowieka na dobre.
- To straszne. - Toni zaczęła chodzić po pokoju.
- Dalej jest jeszcze gorzej. Kiedy tam dotarłem, Proctorowie zdążyli już zapakować Sabrinę
do samochodu i gdzieś ją wywieźć. Maria mówi, że do szpitala psychiatrycznego.
- O nie! - Toni klapnęła na łóżko. - Dlaczego oni to robią?
- Nie jestem pewien, ale mogę się założyć, że ma to coś wspólnego z pieniędzmi, które Bri
ma odziedziczyć. Jutro dowiem się więcej. Mam randkę z Marią.
- Randkę? Ale czy ty nie jesteś...?
- Prowadzę tajną operację - odparł Carlos. - Proctorowie zawsze dają Marii wolne w piątek
wieczorem, bo sami lubią gdzieś wyskoczyć. Więc namówię ją, żeby mnie wpuściła do
gabinetu wujka Joego. To nie powinno być zbyt trudne. Nie cierpi go, bo ją podszczypuje
w tyłek, kiedy tylko żona nie patrzy.
- Co za uroczy koleś.
- Zadzwonię do ciebie jutro wieczorem. Może się dowiem, do którego szpitala zabrali
Sabrinę.
- Mam nadzieję. Dziękuję, Carlos. - Toni się rozłączyła. Biedna Bri. Jeśli jest w szpitalu
psychiatrycznym, trzeba będzie ją jakoś uratować. Ale Carlos pomoże.
Westchnęła głęboko. Zawiodła swoją babcię i od tamtej pory dręczyło ją poczucie winy.
Nie mogła zawieść Sabriny.
Jędrek Janów siedział wyciągnięty w fotelu z nogami na biurku i oglądał DVN. W głowie
się nie mieściło, ile informacji puszczali w eter. Prezenter Nocnych wiadomości powiedział
72
nawet, że wampiry ciągle nie znają miejsca pobytu okrutnego watażki Casimira. Jędrek
miał nadzieję, że Casimir to ogląda. Na pewno spodobałoby mu się, że nazwali go
„okrutnym watażką”.
Potem zaczął się program Na żywo wśród nieumartych i biuściasta prowadząca oznajmiła,
że Roman Draganesti i jego śmiertelna żona spodziewają się w maju drugiego dziecka.
Jędrek parsknął. Po co płacić szpiegom, skoro tylu rzeczy mógł się dowiedzieć za darmo?
Niestety, teraz zaczynał się jakiś głupi serial. Wyłączył telewizor i postawił stopy na
podłodze. Wziął zdjęcia, które przyniósł mu wczoraj Jurij, i je przejrzał.
Z kąta gabinetu dobiegło skomlenie. Nadia wciąż płakała.
- Zamknij się. Nie mogę się skupić, kiedy tak chlipiesz.
Nadia pociągnęła nosem.
- Tęsknię za przyjaciółmi.
Oczywiście, że tęskniła. Ale pierwszym krokiem do złamania suki była izolacja. Kazał jej
całą noc siedzieć w kącie.
- Pozwoliłem ci się odezwać?
Po jej twarzy płynęły łzy. - Jestem strasznie głodna.
Oczywiście, że była. On pożywił się wcześniej tego wieczoru - napił się do syta ze
schwytanej śmiertelniczki, tutaj, w gabinecie. Nadia na to patrzyła i głodniała coraz
bardziej.
- Powiedziałem Jurijowi, żeby przyprowadził mi kolejną przekąskę. Blondynkę. Może tym
razem pozwolę ci napić się trochę.
- Tak, proszę.
- A kiedy skończysz, zabijesz ją, żeby mi sprawić przyjemność.
Nadia zbladła.
- Jeśli chcesz jeść, będziesz musiała ją zabić.
Przygarbiła się. - Tak.
- Mówi się: tak, panie.
Rozdział 10
- O rany - szepnęła Toni, wyglądając przez wizjer we frontowych drzwiach. Była
dziewiąta rano w poniedziałek; o tej porze miał się zjawić Howard i reszta, ale Toni
wątpiła, czy dwie dziewczyny z różowymi pasemkami we włosach to Shanna Draganesti i
matka Gregoriego. Kobiety znów załomotały do drzwi. Toni wcisnęła guzik domofonu.
- W czym mogę pomóc?
- Gdzie jest Ian? - spytała gniewnie jedna z nich. - Próbowałyśmy dzwonić, ale włącza się
automatyczna sekretarka.
- No właśnie - zawtórowała jej druga. - Mówi, że już jest zajęty, ale my w to nie wierzymy.
Chcemy go zobaczyć!
Toni jęknęła. Wiadomość, którą Ian nagrał, nie działała. Niektóre zdesperowane fanki
zastosowały inną taktykę.
- Proszę przyjść wieczorem.
- I pozwolić, żeby konkurencja dotarła do niego pierwsza? Nie ma mowy!
Konkurencja? Toni przeszła do salonu i wyjrzała przez okno.
Boże święty! Chodnikiem spacerowało w kółko ze dwanaście innych dziewczyn.
Wymachiwały w powietrzu transparentami. „Wybierz mnie, Ian! Ian jest sexy!” Jedna z
nich miała na głowie błyszczącą tiarę, a jej transparent głosił: „Jestem gwiezdną
73
księżniczką Iana!”
- A niech to. - Toni wyjęła komórkę z kieszeni i zadzwoniła do Howarda.
- Cholera - mruknął. - Musiały zobaczyć adres, zanim Vanda go usunęła. Jesteśmy już
prawie na miejscu. Zaparkujemy od tyłu. Do zobaczenia za parę minut.
Toni rozłączyła się i poszła do kuchni.
Po chwili usłyszała głosy przy tylnym wejściu. Wyjrzała przez okno i zobaczyła Howarda,
usiłującego trafić kluczem do zamka. Za nim stały starsza kobieta o szpakowatych
włosach i młodsza, blondynka, obie obładowane torbami. Obok nich stał mały chłopiec.
Wyłączyła alarm i otworzyła drzwi - Cześć. Dzięki, że przyjechaliście.
- Nie ma za co. - Howard wszedł do kuchni i ruszył prosto do holu. - Zobaczę, czy uda mi
się pozbyć tych dziewczyn od frontu.
- Okej. - Toni odwróciła się, żeby pomóc starszej pani postawić torby na stole. - Pani
pewnie jest Radinka.
- Dziękuję, tak. - Radinka chwyciła jej dłoń i przyjrzała jej się uważnie. - Interesujące -
mruknęła. Ładna blondynka też postawiła torby na stole.
- Cześć, jestem Shanna.
- Miło cię poznać. - Toni wyciągnęła rękę, ale Shanna objęła ją i uściskała.
- Słyszałam, że zostałaś napadnięta. - Shanna pogłaskała ją po plecach. - Tak się cieszę, że
już jesteś bezpieczna. Wszystko jest w porządku?
- Tak. - Toni była zaskoczona, jak urocza i... normalna wydawała się Shanna. Kto by
uwierzył, że jest żoną potężnego nieumarłego, przywódcy klanu? A obok niej stał chłopiec
jak aniołek.
- To mój syn Constantine. - Shanna zmierzwiła jego jasne loczki. Toni się schyliła.
- Cześć, Constantine.
Uśmiechnął się i schował buzię w płaszczu mamy. Starsza kobieta się roześmiała.
- Nie będzie taki nieśmiały, kiedy cię bliżej pozna. Gregori powiedział, że poznał cię
wczoraj wieczorem. Był pod wielkim wrażeniem twojego tańca.
- Jest bardzo miły.
- Tak... - Radinka zmrużyła oczy - ale nie wydaje mi się, żeby to on był ci przeznaczony,
moja droga.
Toni zamrugała.
- Ja... ja nikogo nie szukam...
Shanna dotknęła jej ramienia.
- Nie przejmuj się. Radinka wiecznie próbuje wszystkich swatać.
Radinka prychnęła.
- To nie jest żadne próbowanie. Po prostu widzę, kiedy dwa serca do siebie przynależą. -
Wskazała swoją skroń. - Jestem jasnowidzką.
- Och. To miło. - Toni nie wiedziała, co innego powiedzieć.
- Ale nie potrzeba jasnowidza, żeby wiedzieć, że znudzone dziecko będzie sprawiać
kłopoty. - Radinka podeszła do jednej z toreb. - Więc zabrałyśmy małemu trochę zabawek.
Constantine zaczął grzebać w torbie; w końcu wyjął wielką książkę z obrazkami i wdrapał
się na kuchenne krzesło.
- Chcę się nauczyć czytać.
- Wspaniale. - Toni uśmiechnęła się do niego, a on odpowiedział nieśmiałym uśmiechem,
od którego na jego policzkach pokazały się dołeczki.
- Wujek Connor powiedział, że jesteś bardzo miła. I że umiesz skopać...
- Prr, wujek Connor za dużo gada. - Shanna zdjęła płaszcz i odwróciła się do syna. -
74
Chodź, zdejmiemy kurtkę. Kiedy Shanna wieszała okrycia na haczykach przy drzwiach,
Radinka wypakowała produkty spożywcze z toreb na stole.
- Nie wiedziałyśmy, czy macie tu dość jedzenia. - Wstawiła do lodówki karton mleka, po
czym wzięła czajnik z kuchenki. - Zrobię nam wszystkim po filiżance herbaty.
Constantine spojrzał na siatki z owocami. - Mogę dostać banana?
- Proszę, skarbie. - Shanna podała mu owoc i schowała resztę siatek do lodówki. Toni już
zamierzała zaproponować Constantine'owi pomoc, ale stwierdziła, że chłopiec jej nie
potrzebuje. Obrał banana i odgryzł kawałek, wpatrując się w książkę. Wskazał palcem
słowo.
- To jest „dom”?
Zajrzała mu przez ramię.
- Tak, to jest dom. - Ależ był bystrym chłopczykiem. Zastanawiała się, czy to dziecko
Shanny z poprzedniego związku. Przecież wampiry nie mogły mieć dzieci. - Dziękuję, że
dzisiaj przyjechałyście.
- Zrobiłyśmy to z przyjemnością. - Shanna powiesiła puste torby na kołkach obok
płaszczy. - Koło trzeciej dostawca przywiezie choinkę. Co roku ubieramy drzewko dla
ochroniarzy.
- Och, to miło. - Przez ostatnie wydarzenia Toni zapomniała, że zbliżają się święta.
Radinka wyjęła na blat cztery filiżanki i spodeczki.
- Widziałyśmy te kobiety z transparentami od frontu. To nie do wiary, że zachowują się
tak głupio.
- Tak. - Toni usiadła koło Constantine'a. - Zupełne szaleństwo.
Shanna pokręciła głową.
- Biedny Ian. Słyszałam, że musiał się nacierpieć, żeby wyglądać na dorosłego.
Radinka zacmokała językiem, wkładając torebki herbaty do filiżanek.
- Gregori powiedział, że Ian udziela dzisiaj wywiadu Corky Courrant.
Shanna się skrzywiła.
- Sam się prosi o katastrofę.
- Dlaczego? - spytała Toni. Shanna, zamyślona, przygryzła wargę.
- Powinnam mu zostawić liścik i prosić, żeby tego nie robił. Jest w piwnicy?
- Nie, wyrósł ze swojej trumny. Jest na czwartym piętrze. - Toni się skrzywiła. - W sypialni
twojego męża.
Shanna się roześmiała.
- No cóż, wygląda na to, że czeka mnie mały trening. Zaraz wracam. - Wyszła z kuchni.
Toni kusiło, żeby pójść z nią. Dzisiaj rano widziała Iana tylko raz, tuż przed meldunkiem o
ósmej. Wstała o wpół do siódmej i jadła śniadanie w kuchni, kiedy Phineas i Dougal
przyszli na przekąskę przed snem. Miała nadzieję, że Ian też się zjawi, ale poszedł prosto
na górę, nie wpadając, żeby się przywitać.
Dlaczego nie chciał z nią rozmawiać? Trochę się martwiła, że naprawdę dogadał się z
którąś z pięćdziesięciu wampirzyc, które poznał wczoraj wieczorem.
Czajnik zagwizdał, ściągając Toni do rzeczywistości. Musiała przestać tyle myśleć o Ianie.
Do kuchni wszedł Howard.
- Te kobiety to jakieś wariatki! Jedna z nich walnęła mnie transparentem, kiedy
powiedziałem, że Iana nie ma.
Toni się skrzywiła. - Przykro mi. Są bardzo zdeterminowane.
Radinka podała Howardowi filiżankę herbaty. - Co za bzdura. Jeszcze tam są?
- Zmusiłem je do odejścia, ale obawiam się, że wrócą. - Howard napił się herbaty. - Lepiej
75
zajrzę do chłopaków, Ian ciągle sypia na czwartym piętrze?
- Shanna właśnie do niego idzie. - Radinka postawiła filiżankę przed Toni.
- Więc ja zacznę od piwnicy. - Howard wyszedł z kuchni, mamrocząc coś o szalonych
kobietach.
- To jest „auto”? - Constantine spojrzał na Toni i wskazał kolejny wyraz.
Zajrzała do jego książki.
- Tak, zgadza się. - Chłopiec zjadł już banana. - Chcesz coś do picia?
- Mogę dostać mleka?
- Jasne. - Toni przeszukała szafki, ale nie znalazła żadnego plastikowego kubka. Musiała
dać mu mleko w szklance. Postawiła ją przed nim i malec wypił bez wahania.
Usiadła obok niego.
- Ile ty masz lat? Pewnie ze cztery, co?
Uśmiechnął się do niej spod mlecznego wąsa. - Prawie dwa.
Toni otworzyła usta ze zdumienia, ale szybko je zamknęła, bo nie chciała zawstydzać
chłopca.
- Jesteś... pewien?
- W marcu skończy dwa lata. - Radinka dolała sobie trochę mleka do herbaty. - Jest bardzo
bystry, prawda?
Był bardziej niż bystry. Był cudownym dzieckiem.
- Czy Toni jest nasza? - spytał Constantine. Radinka przekrzywiła głowę, patrząc na Toni.
- Może jeszcze tego nie wie, ale zdaje się, że tak.
Co to miało znaczyć? Toni napiła się herbaty, coraz bardziej skołowana.
- Chcesz zobaczyć, co umiem? - Constantine cofnął się od stołu i zakręcił pirueta.
- Świetnie! - Toni uśmiechnęła się z aprobatą. Spojrzał na nią zdziwiony.
- Jeszcze tego nie zrobiłem.
- Och, przepraszam. - Toni otworzyła usta ze zdumienia, kiedy chłopiec uniósł się pod
sufit. - O mój Boże.
Radinka usiadła przy stole.
- Jest wyjątkowy.
- Już jestem. - Shanna weszła do kuchni. Wzięła swoją filiżankę i się rozejrzała. - Gdzie jest
Tino? - Chichot spod sufitu ściągnął jej uwagę. Shanna parsknęła śmiechem.
- Mogłam się domyślić. - Spojrzała kpiąco na Toni. - Próbuję go nauczyć czyścić sufitowe
wiatraki.
- On... on lata - powiedziała Toni słabym głosem. Constantine zachichotał i zrobił koziołka.
- Oj, teraz to już się popisujesz. - Shanna upiła łyk herbaty. - Żałuj, że nie widziałaś, jak gra
z tatusiem w koszykówkę.
- Nie dałem tacie wbić punktu, bo usiadłem na koszu - pochwalił się Constantine.
- On... naprawdę jest synem Romana? - spytała Toni. - Jak...?
- Roman jest geniuszem. Nie pytaj mnie, jak to zrobił, ale umieścił swoje DNA w ludzkiej
spermie. - Shanna pogłaskała się po brzuchu. - W maju spodziewamy się następnego. Tym
razem dziewczynki.
- O, gratulacje. - Toni patrzyła, jak Constantine sfruwa na podłogę. Nie mogła w to
uwierzyć. Shanna i Radinka popijały herbatę, jakby rodzenie pół ludzkich, pół
wampirycznych dzieci było całkowicie zwyczajną sprawą.
- A zapytałeś, czy wolno, zanim zacząłeś lewitować? - spytała Shanna synka.
- Tak, mamusiu. - Usiadł na krześle.
- To dobrze. - Shanna usiadła na wprost niego. - Staramy się go nauczyć, żeby z tym
76
uważał. Nie wszyscy powinni to widzieć.
- Na przykład dziadek. - Constantine napił się mleka.
- Niestety - przyznała Shanna. - Mój ojciec jest szefem komórki CIA o kryptonimie
„Trumna”. Chcieliby wyeliminować wszystkie wampiry tej planety.
Toni się skrzywiła.
- To chyba trochę utrudnia rodzinne spotkania.
- Jeszcze jak. Na szczęście tata uwielbia swojego wnuczka, więc ignoruje dobre wampiry i
koncentruje się na Malkontentach. Ale gdyby się dowiedział, że Tino odziedziczył tak
niezwykłe geny, mógłby być problem.
Chłopiec przygarbił się nad książką.
- Dziadek już by mnie nie kochał?
- Och, skarbie. - Shanna podbiegła, żeby uściskać synka. - Zawsze cię będzie kochał.
Wszyscy bardzo cię kochamy.
- Oczywiście. - Oczy Radinki zalśniły od emocji, kiedy patrzyła na chłopca. Toni poczuła
ukłucie zazdrości. Ten malec miał wielkie szczęście, że był tak kochany. Ona zawsze
pragnęła miłości swojej matki, ale nie było jej to dane. Jej mama wyszła za mężczyznę
swoich marzeń i urodziła jeszcze dwójkę dzieci. Toni nigdy nie była mile widziana w ich
domu. Matczynej miłości zaznała tylko od babci, a i to skończyło się nagle, kiedy miała
trzynaście lat. Kiedy ją zawiodła.
Kiedy kilka nocy temu Toni wchodziła w świat wampirów, spodziewała się
przerażającego miejsca pełnego przerażających postaci. Zamiast tego poznała grupę
wampirów i śmiertelników pełnych troski i empatii. Było oczywiste, że troszczą się o
siebie nawzajem. Shanna pobiegła na czwarte piętro tylko po to, żeby zostawić Ianowi
liścik.
Czy ona, Toni, była „ich”? Takie pytanie zadał Constantine. Z osłupieniem zdała sobie
sprawę, że mogłaby być akceptowanym członkiem tej wielkiej rodziny - rodziny, której
członkowie troszczyli się o siebie i ufali sobie nawzajem. Mogła do niej należeć. Mogła już
nigdy nie czuć się odrzucona. Nigdy nie czuć się nie dość dobra.
To było takie... kuszące. Ale też niepokojące, bo przecież zaplanowała już sobie życie z
Sabriną. Sabrina była jej rodziną, a nie ten klan wampirów. Kiedy tylko Sabrina wróci do
domu, Toni będzie mogła na zawsze opuścić ich świat. Dwa dni temu bardzo jej się do
tego spieszyło. Teraz zaczęła się czuć... mile widziana. I doceniana. Po raz pierwszy w
życiu była na rozdrożu.
- Wszystko w porządku, moja droga? - spytała Radinka.
- Chyba... chyba już pójdę. - Spojrzała na zegar nad kuchennym zlewem. - Za godzinę
mam egzamin.
Constantine położył małą rączkę na jej przedramieniu.
- Wszystko będzie dobrze, Toni.
Jej ręka zaczęła mrowić, kiedy wpłynął w nią strumień energii z dłoni chłopca.
Zesztywniała, ale natychmiast się rozluźniła, gdy energia rozlała się po niej, łagodna i
kojąca. Jej napięcie stopniało, pozostawiając dobre samopoczucie i wrażenie, że może
osiągnąć wszystko.
Spojrzała na chłopca, a on uśmiechnął się do niej. Jego niebieskie oczy błyszczały
inteligencją, która powinna przerażać u tak małego dziecka, ale Toni była zbyt odprężona,
żeby się tym zaniepokoić. Od Constantine'a promieniowało dobro; wiedziała, że nie ma
się czego bać.
Constantine wrócił do książki z obrazkami. Toni pozbierała rzeczy i się pożegnała. Kiedy
77
szła na stację metra, słowa chłopca wciąż rozbrzmiewały w jej głowie: „Czy Toni jest
nasza?” Jak głęboko wciągał ją ten nowy świat? Czy trudno będzie się z nim rozstać, kiedy
przyjdzie pora odejść? Nie tak znów trudno, jeśli całkowicie wyczyszczą jej pamięć. Ale
jak mogła zgodzić się na utratę wspomnienia Constantine'a i wszystkich pozostałych?
Jak mogła się zgodzić na to, że już nigdy nie zobaczy Iana?
Tego wieczoru Toni świętowała ukończenie studiów wielką miską lodów z potrójną
czekoladą na podwójnym ciastku, kiedy do kuchni wszedł Ian.
- Dobry wieczór.
Przyłapał ją z pełną buzią. Przełknęła.
- Cześć.
Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nagle zmienił zdanie. Podszedł do lodówki i
wyjął butelkę krwi. Zawahał się i schował ją z powrotem.
- Nie jesteś głodny? - Wetknęła sobie do ust kolejną porcję lodów.
- Już jadłem. - Przeszedł przez kuchnię.
- Widziałeś choinkę w salonie? Jest bardzo piękna. Ubrali ją Shanna i Constantine.
- Tak, jest ładna. - Nie przestawał chodzić. Był jakiś niespokojny.
- Udzielasz dzisiaj wywiadu?
- Chyba tak. Ale mam złe przeczucia.
- Shanna uważa, że powinieneś sobie odpuścić. Widziałeś liścik, który ci zostawiła?
- Tak, ale Vanda bardzo się starała, żeby to zorganizować. Nie chcę jej zawieść. -
Westchnął. - I umówiła mnie na kolejne randki.
Toni dźgnęła łyżeczką ciastko.
- Kolejne wampirzyce?
- Tak. - Oparł się o szafki i założył ręce na piersi.
A co z pocałunkiem w samochodzie? Toni miała ochotę o to spytać, ale to ona nalegała,
żeby o tym nie rozmawiali. Ona nazwała to błędem. Spojrzała na Iana. Czy on też uważał,
że to był błąd?
Ale co z tymi chwilami, kiedy ich oczy się spotykały i cały świat przestawał istnieć? Toni
mogłaby przysiąc, że coś się między nimi dzieje. Jakby potężny magnes przyciągał ich do
siebie. A może sama się oszukiwała? Odniosła miskę do zlewu. Straciła apetyt.
- Toni, nie wiem, jak to powiedzieć, ale...
Czy powie jej, że coś do niej czuje?
- Tak?
- Nie widzę się, kiedy się golę. Zastanawiałem się, czy dobrze wyglądam. No wiesz, do
tego wywiadu.
- Och. Okej, niech popatrzę. - Podeszła bliżej i obejrzała jego twarz: policzki i podbródek z
dołeczkiem. - Na moje oko wyglądasz w porządku.
Spojrzał jej w oczy i jej serce wywinęło fikołka. Do licha, znając go, pewnie to słyszał.
Odsunęła się.
- Nie mam na górze szczotki do włosów. Więc po prostu je związałem.
- Ja mam. - Poszukała w torebce leżącej na stole i wyjęła szczotkę. Już miała mu ją dać, ale
zdała sobie sprawę, że to okazja, by dotknąć jego włosów. Z mocno bijącym sercem
wskazała mu krzesło przy stole.
- Siadaj.
Usiadł. Zapatrzyła się na tył jego głowy i jego barki. Nawet od tyłu był boski. Rozwiązała
rzemyk przytrzymujący włosy i rzuciła go na stół. Przeciągnęła szczotką po jego gęstych
włosach. Spływały lśniącymi falami na ramiona. Bardzo szerokie ramiona.
78
- Masz falujące włosy. - Pogładziła je. Były tak miękkie, jak myślała.
- Kiedy nosiłem krótkie, były kręcone - powiedział. - Dziękuję za pomoc. Chciałem...
chciałem dobrze wyglądać do tego wywiadu, ale nie chciałem wyjść na próżnego.
Uśmiechnęła się.
- Nie uważam, że jesteś próżny. - Boski, ale nie próżny. Zebrała włosy w kucyk. Nigdy nie
chodziła z facetem o tak długich włosach. To ją bardziej kręciło, niż się spodziewała. Nie
spieszyła się, zgarniając jedwabiste pasma ze skroni, zakładając je za uszy.
- Twój dotyk jest taki delikatny - szepnął. Pochyliła się, żeby wziąć rzemyk ze stołu, i jej
piersi musnęły jego głowę. Spojrzał w górę i oddech mu zaparło.
- Dobrze się czujesz? Masz trochę przekrwione oczy. Zamknął je.
- Jestem trochę zmęczony.
- Ach. - Nie sądziła, że wampir może być zmęczony. Związała rzemykiem jego włosy
nisko na karku.
- Nie wiedziałem, co włożyć. Bryczesy czy kilt.
- Kilt jest w porządku. To... cały ty. A przecież chcesz być sobą. To znaczy, jeśli kobieta nie
pokocha cię za to, kim jesteś, to nie jest ta właściwa kobieta.
Milczał.
Odsunęła się o krok.
- Spotkałeś kogoś, kto ci się spodobał?
- Tak. Spotkałem.
Serce jej się ścisnęło.
- Rozumiem. No, skończyłam.
- Dziękuję. - Wstał powoli. - Kiedy powiedziałem Vandzie, że szukam prawdziwej miłości,
powiedziałem, że szukam uczciwej, lojalnej, inteligentnej i ładnej wampirzycy.
Niezbyt pasowała do tego opisu.
- Ale teraz zaczyna do mnie docierać, że w miłości chodzi o coś więcej niż o spełnienie
paru kryteriów.
- To prawda. - Wrzuciła szczotkę do torby. Podszedł do kuchennych drzwi i się zawahał.
- Gdybyś nie była moją strażniczką, mógłbym się umówić z tobą.
Serce jej zabiło szybciej. Chciałby się z nią umówić? Zmarszczył brwi.
- Ale gdybyś przestała być moją strażniczką, straciłabyś wspomnienia. Nie znałabyś mnie.
- Wiem. To takie... smutne.
- To prawda. - Odwrócił się i wyszedł.
Niedługo potem zadzwonił Carlos.
- Właśnie jadę do domu.
Toni była już w piżamie i leżała w łóżku.
- Jak ci się udała randka?
- Świetnie. Maria wpuściła mnie do gabinetu doktora Proctora i znalazłem kopię
testamentu. Sabrina nie może przejąć całości swojego funduszu powierniczego, dopóki nie
zdobędzie dyplomu. A tymczasem funduszem zarządza jej ciotka Gwen.
- Więc starają się nie dopuścić, żeby skończyła studia? - Toni usiadła jak smagnięta batem.
- Carlos! A jeśli oni zamierzają trzymać ją w nieskończoność w szpitalu psychiatrycznym?
- Obawiam się, że właśnie o to im chodzi - mruknął Carlos. - Ale bez obaw. Dowiedziałem
się, gdzie pracuje doktor Proctor. Szpital Psychiatryczny Shady Oaks. Dzwoniłem tam, ale
nie chcą potwierdzić, czy Sabrina jest ich pacjentką.
- Musimy ją znaleźć.
- Wiem, menina. Znajdziemy. Spotkaj się ze mną jutro wieczorem, po wyjściu z pracy, i
79
pojedziemy razem do Shady Oaks.
- Okej. - Toni się rozłączyła. Znajdzie Sabrinę. I wyciągnie ją ze szpitala. Nie zawiedzie jej.
Rozdział 11
W sobotę przed świtem Toni nie widziała się z Ianem. Teleportował się prosto na czwarte
piętro, nie wpadając do kuchni, żeby się przywitać. Jak mu poszedł wywiad? Czyżby jej
unikał? Wspomniał, że poznał kogoś, kto mu się bardzo spodobał. Ale wspomniał też, że
chciałby się z nią umówić. Tak niezwykle trudno było się w tym odnaleźć.
Cztery razy w ciągu dnia wchodziła na górę, żeby do niego zajrzeć i zdać meldunek
Howardowi. Stała przy łóżku, patrząc na niego, pogrążonego w śmiertelnym śnie, i
szukając odpowiedzi, których nie dało się wyczytać z jego przystojnej, rozluźnionej
twarzy.
Tuż po zachodzie słońca Dougal i Phineas przyszli do kuchni na wieczorne śniadanie.
Toni wcinała kanapkę przed spotkaniem z Carlosem.
- Sobota wieczór. - Phineas łyknął z butelki podgrzanej krwi. - Pewnie masz randkę.
- Coś w tym rodzaju. - Wstawiła pusty talerz do zlewu. - Dlaczego Ian nie schodzi? Nie
jest głodny?
- Na górze jest lodóweczka z zapasem krwi - odparł Dougal. - Mimo to chciałbym, żeby
zszedł.
- No. Ten wywiad nie mógł pójść aż tak źle. - Phineas wypił kolejny łyk. Dougal
zmarszczył brwi.
- Gregori powiedział, że było fatalnie.
Serce Toni stanęło.
- Dlaczego? Co się stało?
Dougal wzruszył ramionami.
- Gregori nie chciał zdradzić szczegółów. Ale wywiad leci dzisiaj wieczorem w telewizji.
Musiała to obejrzeć. Miała nadzieję, że wywiad zostanie wyemitowany przed porą
spotkania z Carlosem. Biedny Ian. Czy ukrywał się w pokoju ze wstydu?
- Wiecie co, ta cała historia z randkami kompletnie wymknęła się spod kontroli. Kobiety
wróciły pod drzwi jakieś dwie godziny temu. Ze dwadzieścia koczuje na chodniku od
frontu.
- Dwadzieścia laseczek? A są ładne? - Phineas wybiegł z kuchni. Toni pobiegła za nim i
złapała go, gdy wyłączał alarm.
- Phineas, nie rób tego! One i tak są już wystarczająco kłopotliwe. Kiedy tylko wyglądam
przez okno, zaczynają wrzeszczeć.
- Fajnie. - Otworzył drzwi i natychmiast przywitały go piski.
- Drogie panie. - Uniósł ręce. - Pozwólcie, że się przedstawię. Jestem doktor Kieł,
specjalista od miłości.
- Chcemy Iana! - Ruszyły w stronę drzwi, przewracając puste butelki po piwie.
- Uważaj - ostrzegła go Toni.
- Miłe panie, przyszłyście we właściwe miejsce. Jestem bliskim przyjacielem Iana...
- To go spytaj, czy chce trochę tego! - Jedna z dziewczyn wydała z siebie przeciągły pisk i
uniosła koszulkę, błyskając piersiami.
- Całkiem dobry początek - powiedział Phineas. - Jeszcze ktoś?
- Przestań. - Toni zatrzasnęła drzwi i spojrzała na niego wściekła. - Powinieneś się
wstydzić.
80
Wyszczerzył zęby. Usta Dougala drgały, kiedy włączał alarm. - Chodź, doktorze Kieł.
Musimy lecieć do Romatechu.
- Ale zaraz zaczyna się wywiad. - Phineas pognał do salonu i odszukał pilota. - Nie chcecie
tego zobaczyć?
- Ja chcę. - Toni usadowiła się na brązowej kanapie, stojącej na wprost wielkiego
telewizora.
- Ja idę do pracy. - Dougal posłał Phineasowi ostrzegawcze spojrzenie. - Spodziewam się
ciebie za piętnaście minut.
- Okej, okej. - Ale przyznaj się, że będziesz to oglądał w Romatechu. Dougal się
uśmiechnął.
- Być może. - I zniknął. Phineas rozciągnął się na kanapie obok Toni i włączył telewizor.
- Ten gość to Stone Cauffyn. Prowadzi Nocne wiadomości.
Toni słuchała przez chwilę prezentera przynudzającego monotonnym głosem. Nagle
ryknęła jej komórka.
- Miłość to pole bitwy? - parsknął Phineas. - Rany, ale słabe. Miłość to ogród rozkoszy,
szczególnie kiedy się jest z doktorem Kłem.
- Będę o tym pamiętać. - Toni pobiegła do holu, żeby odebrać. - Carlos? - Zerknęła w
kamerę monitoringu. - To nie jest najodpowiedniejszy moment.
- Mamy jechać do Shady Oaks. Zbieraj śliczny tyłeczek do domu, dziewczyno, bo musimy
ruszać.
- Ale... - Toni zerknęła na telewizor w sąsiednim pokoju. - Muszę tu zostać jeszcze
piętnaście minut.
- Dlaczego?
Nie jesteś po służbie, kiedy słońce zachodzi?
- Tak, ale... - Jęknęła w duchu. To się znowu działo. Musiała wybierać i czuła się rozdarta.
- Okej, odbiorę cię po drodze. A zanim się sprzeciwisz, dokładnie wiem, gdzie jesteś,
menina
. Wygooglowałem Iana wczoraj wieczorem i znalazłem jego profil i adres. Będę tam
za dwadzieścia minut. - Rozłączył się.
- Toni, zaczyna się - krzyknął Phineas.
Pobiegła z powrotem na kanapę. Ekran wypełnił płynący, kaligrafowany napis: „Na żywo
wśród nieumarłych, prowadzi Corky Courrant”.
- Dobry wieczór, kochani! - Zbliżenie ukazało twarz z mocno umalowanymi oczami i
napompowanymi kolagenem ustami. - Mówi do was Corky Courrant, prosto z
nowojorskiego klubu Horny Devils.
Kamera cofnęła się i Toni rozpoznała wnętrze klubu, które widziała poprzedniej nocy.
Corky siedziała przy stoliku obok ponurego Iana.
- Cholera, popatrz na jej cycki - mruknął Phineas.
- Dzisiaj rozmawiamy z Ianem MacPhie, który umieścił niedawno bardzo popularny profil
w internetowym serwisie randkowym singlewwielkimmiescie. - Corky pochyliła głowę w
stronę Iana. - Jesteśmy zachwyceni, że zechciałeś wystąpić w naszym programie, Ian.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł Ian.
- Nie jest tak źle - stwierdził Phineas.
- Jak dla mnie też wygląda nieźle - przyznała Toni. Bardziej niż nieźle, Ian wyglądał bosko
z tymi swoimi niebieskimi oczami i falującymi włosami. Zielony sweter opinał
muskularne ramiona i szeroką pierś.
- Przyjaciele, to jest wyjątkowy wieczór. - Uśmiech Corky zniknął, na jej twarz wypłynął
wyraz rozmarzenia. - Od czasu do czasu w annałach wampirycznej historii pojawia się
81
ktoś, kto wyrasta ponad innych. Legendarny bohater, który inspiruje muzyków i poetów,
mężczyzna doskonały, który jest spełnieniem najtajniejszych fantazji wszystkich
wampirzyc.
Ian poruszył się niespokojnie i zaczerwienił.
- Mężczyzna, za jakim wszystkie tęsknimy. - Corky spojrzała na Iana. - Ale to nie jest
opowieść o nim.
Toni aż się zachłysnęła, Ian zbladł. Oczy Corky błysnęły złośliwą radością.
- Nie, dziś opowiemy żałosną historię samotnego, zdesperowanego faceta, tak
zdesperowanego, że próbuje sprzedać się przez Internet. Nie, jest tak żałosny, że to
przyjaciółka sprzedaje go przez Internet.
- Co ty wyprawiasz? - Vanda weszła w kadr.
- A, otóż i przyjaciółka, Vanda Barkowski. Powiedz, czy Ian naprawdę jest analfabetą i nie
potrafił napisać własnego profilu?
- Nie jest żadnym... - zaczęła Vanda.
- Napisałaś go czy nie? - warknęła Corky.
- Pomogłam - przyznała Vanda. - Ale Ian nie jest analfa...
- Nie mogłam się nie zastanawiać, co może doprowadzić człowieka do tak desperackiego
kroku - ciągnęła Corky z uśmiechem. - Więc przed programem przeprowadziłam
wywiady z dwiema paniami, które bardzo dobrze znają Iana MacPhie. Posłuchajcie
państwo.
Na ekranie pojawiła się jasnowłosa barmanka.
- Jesteś Cora Lee Primrose i należałaś kiedyś do haremu Romana Draganestiego, zgadza
się? - spytała Corky.
- Tak. - Cora Lee uśmiechnęła się nieśmiało. - Ian był jednym z naszych ochroniarzy.
Zawsze był takim słodkim chłopcem.
- Chłopcem? - zdziwiła się Corky. - Na zdjęciu wygląda na trzydzieści lat.
- To dlatego, że zjadł coś, od czego się postarzał - wyjaśniła Cora Lee. - Przez całe wieki
wyglądał jak piętnastoletni chłopak.
- Niesamowite. Co jeszcze możesz nam powiedzieć o Ianie?
- No cóż. - Cora Lee przygryzła wargę. - Powiedział mi, dlaczego chciał wyglądać na
starszego. Po prostu chce się z kimś przespać.
Na ekranie znów pojawili się Corky i Ian z marsem na czole.
- To był żart - mruknął. Corky prychnęła drwiąco.
- Następny wywiad poproszę... Ekran wypełniła kolejna blond wampirzyca. Toni
rozpoznała Pamelę, kobietę z toalety.
- Jestem lady Pamela Smythe-Worthing, współwłaścicielka tego przybytku - zaczęła. -
Znam Iana MacPhie od 1955 roku, kiedy to przydzielono mu zadanie ochraniania
wampirzyc z haremu Romana Draganestiego.
- Słyszałam, że wyglądał jak nastolatek - powiedziała Corky.
- W rzeczy samej - przyznała Pamela. - Wyglądał o wiele za młodo, by być dla nas
atrakcyjny. Ja osobiście uważam, że Ian MacPhie jest pięćsetletnim prawiczkiem.
- Zdumiewające - zauważyła Corky. - Więc jego profil to tylko rozpaczliwy wybieg, żeby
wreszcie stracić dziewictwo? Pamela się uśmiechnęła.
- Dokładnie.
Kamera znów pokazywała Corky i Iana. Vanda płożyła dłonie na stole i pochyliła się nad
Corky.
- To stek bzdur, Ian szuka prawdziwej miłości.
82
- Możesz potwierdzić, że nie jest prawiczkiem? - spytała spokojnie Corky. - Spałaś z nim?
- Oczywiście, że nie - warknęła Vanda. Corky podniosła głos.
- Czy któraś z obecnych spała z Ianem MacPhie? Kamera przejechała po setce twarzy,
krzyczących „nie” jak jeden mąż, i wróciła do uśmiechniętej Corky.
- Nie mam nic więcej do dodania.
- Powiedziałaś mi, że będziesz miła - krzyknęła Vanda. Corky wzruszyła ramionami.
- Jako profesjonalna dziennikarka czuję się w obowiązku ujawniać prawdę.
- Prawdę? - pisnęła Vanda. - Prawda jest taka, że jesteś złośliwą, kłamliwą suką! - Skoczyła
przez stół i chwyciła Corky za szyję.
- Vanda, nie! - Ian spróbował odciągnąć Vandę od Corky, którą potrząsała jak szmacianą
lalką, chociaż jej wielkie piersi pozostawały nieruchome.
Corky, z wybałuszonymi oczami, z trudem chwytając powietrze, sapnęła:
- Cięcie! Zaczęła się reklama trumien na zamówienie. Toni i Phineas w milczeniu gapili się
na ekran.
- Cholera - szepnął w końcu Phineas. Toni z trudem przełknęła ślinę.
- Nie było dobrze.
- Było fatalnie. - Phineas wstał i wyłączył telewizor. - No dobra, muszę lecieć do pracy. -
Zniknął. Toni pognała na górę. Carlos miał się zjawić lada chwila, ale nie chciała
wyjeżdżać, nie upewniwszy się, że z Ianem wszystko w porządku. To należało do jej
obowiązków. Poniekąd.
Zasapana dotarła na czwarte piętro i zapukała do drzwi. Żadnej odpowiedzi. Przekręciła
gałkę i się otworzyły. To był dobry znak. Nie zamknął się przed nią na klucz.
Zajrzała do środka. Pokój był ciemny, jeśli nie liczyć poświaty telewizora. Otworzyła
drzwi szerzej i zobaczyła Corky Courrant w telewizji.
- Przyjaciele, z pewnością jesteście wszyscy wytrąceni z równowagi widokiem tej oszalałej
kobiety, która próbowała mnie udusić. - Corky pociągnęła nosem i otarła nieistniejącą łzę.
- Ale nie płaczcie z mojego powodu. Dojdę do siebie.
Telewizor zgasł w połowie udawanego płaczu Corky i Toni dostrzegła Iana siedzącego w
ciemności. Cicho wsunęła się do pokoju.
- Dobrze się czujesz?
- Nic mi nie jest, Toni. Nie potrzebuję niańki.
- Przyszłam tu jako... przyjaciółka. - Podeszła do niego.
- Widziałaś wywiad? - Odłożył pilota na stolik koło fotela i sięgnął po butelkę krwi. -
Oczywiście, że widziałaś. Wszystkie wampiry to widziały.
- Strasznie mi przykro.
- Zachowaj swoją litość dla Vandy. Corky chce ją pozwać.
- To śmieszne! Corky specjalnie starała się ciebie skrzywdzić. Była okrutna i złośliwa. -
Toni chodziła przed jego nosem. - Chociaż muszę przyznać, że Vanda rzuciła się na nią z
wrzaskiem jak latająca małpa.
Na policzkach Iana pokazały się dołeczki i Toni pogratulowała sobie w duchu, że wciąż
potrafi wywołać jego uśmiech.
- Vanda jest lojalną przyjaciółką - powiedział. - Pokryję jej wszystkie straty.
- Ale to nie była twoja wina. - Toni znów zaczęła chodzić. - Możemy udowodnić, że Corky
kłamała. Mógłbyś namówić jakieś wampirzyce, z którymi spałeś, żeby się ujawniły, i...
- Nigdy nie spałem z wampirzycą. - Napił się ze swojej butelki.
- Naprawdę? - Zatrzymała się. - Więc tak naprawdę wolisz śmiertelniczki? Zresztą,
nieważne. - Znów zaczęła krążyć przed nim. - Znajdziemy którąś ze śmiertelnych kobiet, z
83
którymi spałeś... Nie, to nie wyjdzie. Śmiertelnicy nie oglądają DVN.
- Większość z nich dawno umarła. - Ian wypił kolejny łyk.
- No dobrze. Sama zadzwonię do tej suki i powiem, że z tobą spałam. Kącik jego ust
wygiął się do góry.
- Skłamałabyś dla mnie, Toni?
To nie musiałoby być kłamstwo, pomyślała i się skrzywiła. Żałowała, że nie może cofnąć
tej myśli. Miała nadzieję, że on nie próbuje na niej swoich wampirycznych sztuczek z
telepatią. Policzki jej płonęły, kiedy zerknęła na niego ukradkiem. Przyglądał jej się
uważnie. Jego oczy błysnęły czerwoną poświatą, ale zamrugał i odwrócił wzrok. Napił się
jeszcze.
- Powinnaś już iść, Toni.
- No dobrze. - Zaczęła się cofać do drzwi. - Tylko nie pozwól, żeby cię to zdołowało, okej?
Wzruszył ramionami.
- To od początku był głupi pomysł. To, że próbowałem udawać jakiegoś Romea, kiedy nie
mam najbledszego pojęcia, jak czarować kobiety i flirtować z nimi.
- To nieprawda. Dla mnie byłeś bardzo czarujący i świetnie flirtowałeś. - I cholernie
dobrze całujesz. Odstawił butelkę na stół.
- Nie wiem, dlaczego, ale z tobą przychodzi mi to z łatwością. Ale teraz to już nie ma
znaczenia. Kończę z tym randkowym nonsensem.
- Co? - Zrobiła krok w jego stronę. - Poddajesz się?
- Mężczyzna powinien być szczery ze sobą, Toni. Nie jestem bawidamkiem, jestem
wojownikiem. Sama powiedziałaś przedwczoraj wieczorem, że marnuję czas.
- Ale ja... - Powiedziała to, bo była sfrustrowana. I zazdrosna, co zrozumiała teraz. Nie
mogła znieść myśli, że on woli wampirzycę od niej.
- Wiesz, jakie grzechy popełniałem w przeszłości - ciągnął Ian. - Naprawdę uważasz, że
ktoś taki jak ja zasługuje na miłość?
On nie czuł się godny miłości? Oczy Toni napełniły się łzami. Kiedy poznała Iana, sądziła,
że są całkowicie różni, ale teraz zdała sobie sprawę, że są do siebie bardzo podobni.
Mówił o ostatniej z jej porannych afirmacji i o tej, w którą najtrudniej było uwierzyć.
Jestem warta miłości. Jak mogła być jej warta? Zawsze zawodziła ludzi, którzy na nią
liczyli. A biedny Ian? On też nie czuł się wart. Serce ją bolało na myśl o tym.
- Nie musisz odpowiadać. - Ian wstał. - Wyraz twojej twarzy mówi mi, co czujesz.
- Ależ zasługujesz! - Słowa same wypłynęły z jej ust. - Naprawdę zasługujesz na miłość.
Odwrócił się do niej z zaskoczoną miną. Zamrugała, by odpędzić łzy.
- Nie waż się poddawać, Ian. - Pognała do drzwi.
- Toni - szepnął jej imię tak cicho, że nie była pewna, czy naprawdę je słyszała. Zatrzymała
się przy drzwiach i obejrzała na niego. Zapragnęła go tak bardzo. Kiedy ruszył w jej
stronę, krzyknęła cicho. Jego oczy były jaskrawoczerwone.
Wypadła z pokoju i zatrzasnęła drzwi. Dobry Boże. Co ona wyprawiała? Zakochiwała się
w wampirze.
Ian otworzył aluminiowe żaluzje i wyjrzał z okna gabinetu. Ze swoim superwzrokiem
naliczył dwadzieścia dwie kobiety na chodniku, ciepło opatulone, z transparentami w
rękach. Jedna miała na głowie tiarę, migoczącą w świetle pobliskiej latarni.
Czarny jaguar zatrzymał się przed wejściem i kobiety podeszły, żeby sprawdzić, kto w
nim siedzi. Nagle na chodnik padła ostra plama światła z otwartych drzwi. Wampirzyce
zapiszczały i ruszyły pędem w stronę wejścia. Kiedy Ian zastanawiał się już, czy będzie
musiał opędzać się w domu od tej inwazji, światło zniknęło.
84
Z jaguara wyskoczył kierowca. Carlos. Wyłowił kogoś z grupy podekscytowanych kobiet i
poprowadził do samochodu. Toni.
Ian stwierdził z irytacją, że Carlos właśnie uratował ją przed tłumem. Jaguar pomknął
ulicą. Co ona znowu kombinowała? Z jeszcze większą irytacją pomyślał, że Toni woli
spędzać wolny czas z Carlosem.
A może po prostu czuła się bezpieczniejsza ze śmiertelnikiem, który rzekomo był gejem?
Ian był właściwie pewien, że jej pospieszna ucieczka z gabinetu oznaczała, że Toni zdaje
sobie sprawę, jak bardzo go pociąga. Ale też krzyknęła, kiedy zobaczyła jego oczy. Czy
jego natura nieumarłego ją przerażała? Zapewne tak. Po ataku wampirów, który ledwie
przeżyła, dlaczego miałaby łaskawym okiem patrzeć na awanse innego wampira?
Ale kiedy ją pocałował, nie odepchnęła go. Może jednak była jakaś nadzieja. Zamknął
oczy i wyobraził ją sobie w tej króciutkiej spódniczce. W myślach głaskał złociste uda, a
potem wsunął dłoń pod spódnicę, by poczuć słodką wypukłość biodra i tyłeczka, i
delikatne, wilgotne miejsce między jej nogami.
Gwałtownie wciągnął powietrze, żeby oprzytomnieć. Ależ był głupcem. Rozum
podpowiadał mu, że wampirzyca byłaby dla niego najbardziej odpowiednią towarzyszką.
A mimo to pożądał śmiertelniczki. A co gorsza, śmiertelniczki, która była poza jego
zasięgiem.
Pociągała go fizycznie, emocjonalnie i intelektualnie. Była tak interesującą mieszanką
determinacji i zwątpienia w siebie, duchowej siły i ukrytych ran. Przypominała mu jego
samego.
I jaki ukryty motyw kazał jej tu być? Co sprawiało, że inteligentna kobieta ze świetlaną
przyszłością pilnowała nieumarłych i ryzykowała utratę wspomnień po rozwiązaniu
umowy? Musiał to wiedzieć. Ostatniej nocy, kiedy spała, teleportował się do jej pokoju i
włożył do jej torebki urządzenie namierzające. Będzie wiedział, dokąd pojechała z
Carlosem.
Poszedł wziąć prysznic i się przebrać. Kiedy już odesłał spod domu kobiety koczujące na
chodniku, teleportował się do Romatech Industries.
Connor nie pokazał niczego po sobie, kiedy Ian wszedł do pokoju ochrony. Po prostu
wyłączył telewizor.
Dougal i Phineas posłali mu współczujące spojrzenia, a potem wbili wzrok we własne
buty. Jasna cholera. To współczucie złościło go jeszcze bardziej niż upokorzenie.
- Pójdziemy na obchód. - Dougal ruszył do drzwi. - Chodź, Phineas.
Phineas zatrzymał się w połowie drogi do wyjścia.
- Ziom, ta sucz Corky przegięła. Mam ją ustawić do pionu?
- Nie. - Ian uśmiechnął się bez entuzjazmu. - Ale doceniam twoją propozycję.
- Kiedy zechcesz, bracie. - Phineas uniósł pięść i uderzył nią powietrze. - Możesz na mnie
liczyć. - Zamknął za sobą drzwi. Connor, siedzący za biurkiem, w milczeniu przyglądał się
Ianowi.
- Ulżyj sobie. - Ian założył ręce na piersi. - Podejrzewam, że chcesz mnie opieprzyć.
- A ja podejrzewam, że przeżyłeś już wystarczające upokorzenie jak na jeden wieczór.
Ian wysunął podbródek.
- Nie powstrzymuj się ze względu na mnie. Mam wysoki próg bólu.
Twarz Connora pozostawała bez wyrazu, ale Ian dostrzegał błysk rozbawienia w jego
niebieskich oczach.
- Powinieneś był wiedzieć, że Corky nie można ufać.
- Wiedziałem i ostrzegałem Vandę. Nie uwierzyła mi.
85
Connor rozsiadł się wygodniej w fotelu.
- Zapewne teraz ci już wierzy.
- Tak. - Ian uśmiechnął się, przypominając sobie, jak Toni opisała Vandę jako wrzeszczącą
latającą małpę.
- Sytuacja raczej nie jest zabawna. Słyszałem, że ponad dwadzieścia kobiet rozbiło obóz
pod kamienicą.
- Nie martw się. Już ich nie ma. Zająłem się tym.
Connor spojrzał na niego obojętnie.
- Mam nadzieję, że starannie ukryłeś ciała?
- Nie zabiłem ich! - Ian umilkł, kiedy zauważył, że usta Connora drgają. Cholerny Szkot
bawił się jego kosztem. - Bardzo śmieszne.
Connor roześmiał się i wstał z fotela. Podszedł do Iana i przyjaźnie poklepał go po
plecach.
- Chłopcze, jak ci się udało narobić takiego bałaganu?
Ian się zaczerwieni.
- Staram się posprzątać. Spisałem imiona i numery kobiet z ulicy. Poszły sobie bardzo
chętnie, kiedy chwilę z nimi porozmawiałem. Biedne dziewuszki zmarzły na kość.
Connor pokręcił głową.
- Nie wyobrażam sobie, jak można tak desperacko szukać miłości.
Ian westchnął. Czy nie każdy pragnął być kochanym? On sam zniósł dwanaście dni
koszmarnego bólu po specyfiku Romana tylko po to, żeby wyglądać doroślej i znaleźć
prawdziwą miłość.
- Jest jeszcze jeden problem. Widziałeś, jak Cora Lee ogłosiła całemu wampirycznemu
światu, że się postarzałem? Wszyscy będą się zastanawiać, jak to było możliwe.
- Wątpię, żeby wampiry chciały się starzeć. - Connor obszedł biurko i usiadł z powrotem. -
Ale jeśli ktokolwiek się dowie, że specyfik pozwala wampirowi nie spać w dzień...
- Może zostać użyty jako broń - dokończył Ian. - Malkontenci z pewnością skręcali się z
ciekawości, w jaki sposób Roman zdołał dokonać inwazji na ich kwaterę, żeby ratować
Laszla. Jeśli się domyślą, zrobią wszystko, żeby dostać ten specyfik w swoje łapy.
Connor zabębnił palcami w biurko.
- Powiem Romanowi, że musimy ukryć specyfik albo go zniszczyć. I zwiększymy ochronę
w Romatechu.
- Roman ma przepis w głowie - ciągnął Ian. - Będziemy musieli go pilnować.
- Fakt. - Connor posłał Ianowi zatroskane spojrzenie. - Kiedy Malkontenci zaczną szukać
odpowiedzi na pytanie, jak się postarzałeś, to ty będziesz ich pierwszym celem.
Ian przełknął ślinę. Kiedy on polował na prawdziwą miłość, być może Malkontenci
polowali na niego.
Rozdział 12
Czy to ma jakiś cel? - Toni wlokła się w śniegu, oglądając trzymetrowy ceglany mur.
Carlos uparł się, żeby zbadali Shady Oaks z zewnątrz, zanim wejdą do holu. Parking dla
gości był od frontu, parking pracowniczy po wschodniej stronie, a strzeżone wejście
służbowe od tyłu. Toni i Carlos byli teraz od wschodu i wędrowali wśród dębów
ocieniających mur.
Kiedy nie dostała odpowiedzi na swoje pytanie, odwróciła się do Carlosa.
Nie było go.
86
- Carlos? - Obróciła się wokół własnej osi, aż torebka zsunęła jej się z ramienia. - Carlos,
gdzie ty jesteś?
- Ćśś, nie tak głośno.
Spojrzała w stronę głosu i dostrzegła go na dębie, leżącego na grubym konarze, który
sterczał nad murem. Boże drogi, był chyba z pięć metrów nad ziemią.
- Carlos, co ty wyprawiasz? Opadła jej szczęka, kiedy Carlos zeskoczył z drzewa i miękko
wylądował na nogach.
- Jak ty to zrobiłeś?
- Prawidłowe pytanie brzmi: dlaczego. - Podszedł do niej. - Musiałem zajrzeć za mur. Jest
tam wewnętrzny dziedziniec. Wszystkie otaczające go budynki mają wyjścia na ten plac.
Wydaje mi się, że domy z numerami na ścianach to oddziały, gdzie przebywają pacjenci.
Pozostałe wyglądają na stołówkę, salę gimnastyczną i kryty basen. Bardzo luksusowe
miejsce.
- Zobaczyłeś to wszystko z drzewa?
- Tak, i nie tylko to. Widziałem grupkę pacjentów palących papierosy przy altance. Był
przy nich jeden strażnik. - Carlos ruszył w stronę parkingu od frontu.
- A w czym nam to pomoże? - Toni przewiesiła torebkę przez ramię i poszła za nim.
- Wszystkie informacje są pomocne. Teraz ja pójdę pierwszy do holu i sprawdzę, jak to
wygląda. Ty poczekaj tutaj, poza zasięgiem kamery.
- Ale... - Zatrzymała się, kiedy automatyczne drzwi zamknęły się za nim z szumem.
Cudownie. Poczekam sobie tutaj na mrozie.
Wokół okrągłego podjazdu stały kamienne rzeźby i rósł żywopłot z bukszpanu. Teraz
pokrywały je czapy śniegu. Toni widziała hol przez wielkie szklane drzwi. Stały w nim
skórzane kanapy i fotele, wyglądał na ciepły i przytulny. Carlos miał rację, że Shady Oaks
to luksusowe sanatorium.
Wyszedł z jakąś kartką w dłoni i spotkał się z nią poza zasięgiem kamery. Schował kartkę
do kieszeni skórzanej kurtki.
- Co to było?
- Formularz podania o pracę. No więc rozkład holu wygląda tak. Recepcjonistka siedzi za
biurkiem. Po obu stronach holu są zamknięte drzwi, prowadzące do wschodniego i
zachodniego skrzydła. Tylna ściana holu jest przeszklona i graniczy z dziedzińcem. Są w
niej drzwi, ale siedzi przy nich strażnik.
- Więc nie ma sposobu, żeby wejść na dziedziniec? - Westchnęła. - Zresztą, to nie ma
znaczenia, bo oddziały na pewno są pozamykane na klucz.
- Ależ da się wejść na dziedziniec. Zapominasz o naszym strategicznie rosnącym dębie.
Skrzywiła się.
- Ja nie wlezę na drzewo.
- Ty nie musisz. Ja wlezę i przy odrobinie szczęścia uda mi się odwrócić uwagę strażnika i
recepcjonistki. Wtedy ty sprawdzisz listę pacjentów, którą widziałem na jej biurku. Jeśli
znajdziesz nazwisko Sabriny, zapamiętaj jej numer identyfikacyjny. Bez numeru nie
pozwolą nam nawet porozmawiać z nią przez telefon.
- Okej. - Toni tupnęła, żeby strząsnąć śnieg i błoto z butów. - Nie czuję się komfortowo w
roli szpiega. - A tak na marginesie, jakim cudem Carlos był w tym taki dobry? - Więc jak
odwrócisz ich uwagę?
Znów za późno. Carlos już ruszył. Pobiegł za narożnik muru, bez wątpienia kierując się
do swojego ulubionego drzewa.
- Boże drogi. - Toni przez chwilę maszerowała w miejscu, żeby rozgrzać stopy. Musiała
87
mu dać parę minut na to, co chciał zrobić - cokolwiek to było. Odetchnęła głęboko,
wypuszczając z płuc chmurę lodowatej pary, i weszła do holu. Przedstawienie czas
zacząć. Automatyczne drzwi zamknęły się za nią, a recepcjonistka i ochroniarz spojrzeli
na nią jednocześnie.
Pora odwiedzin dawno minęła, więc Toni była jedyną obcą osobą.
- W czym mogę pomóc? - spytała recepcjonistka, przyglądając się jej znad czarnych
oprawek okularów do czytania. Toni szybko rozejrzała się dookoła. Ledwie widziała
dziedziniec przez szklaną ścianę. Altanka była słabo oświetlona, wokół niej kręciły się
cienie pacjentów. Ich papierosy żarzyły się pomarańczowymi ognikami, kiedy się
zaciągali. Recepcjonistka odchrząknęła.
- A, zastanawiałam się... - Toni niepewnie zbliżyła się do biurka i zobaczyła listę
pacjentów, którą przycisnęła łokciem kobieta. - Jak można zostać przyjętym do tego
szpitala? Mam przyjaciółkę, która ma poważny problem.
Recepcjonistka spojrzała na nią kwaśno.
- A na czym dokładnie polega problem pani przyjaciółki? - podkreśliła z przekąsem
ostatnie słowo. Toni zrozumiała, że kobieta sądzi, że ona mówi o sobie, więc nie
wyprowadzała jej z błędu.
- No więc... jestem... znaczy, moja przyjaciółka jest uzależniona od... seksu. Mnóstwa
seksu. Bez przerwy. Nigdy nie ma dość.
- Rozumiem. - Recepcjonistka zacisnęła mocno usta. - Zwykle odbywa się to tak, że pani
psycholog daje pani skierowanie. Chodzi pani do psychologa? To znaczy, pani
przyjaciółka.
Toni uśmiechnęła się z zażenowaniem.
- Okej, przyłapała mnie pani. Tak, chodziłam do psychologa, ale jego żona przyłapała nas,
jak robiłam mu dobrze na tylnym siedzeniu jego hummera, więc...
Recepcjonistka zdjęła okulary.
- Miała pani seksualną relację ze swoim terapeutą?
- Jasne. Sypiam ze wszystkimi swoimi terapeutami. I z lekarzami, wykładowcami, z
hydraulikiem, z kominiarzem. - Gdzie ten Carlos, u diabła? - Wie pani, to choroba. Na
dziedzińcu nagle wybuchły krzyki i strażnik zerwał się z krzesła, żeby wyjrzeć przez
okno. Recepcjonistka też wstała.
- Co się dzieje?
- Nie wiem - odparł strażnik. - Pacjenci biegają po całym placu. Pacjenci krzyczeli coraz
głośniej, coraz bardziej przerażeni. Co ten Carlos wyprawiał? Toni podskoczyła, kiedy
pacjent wpadł na szklaną ścianę.
- Pomocy! - krzyczał. - Wpuśćcie mnie!
Ochroniarz wstukał kod na panelu, żeby otworzyć drzwi.
- Nie powinieneś go wpuszczać do holu - ostrzegła recepcjonistka. W tej chwili głośny ryk
wypełnił powietrze i zatrząsł szybami. Wrzaski na dziedzińcu osiągnęły apogeum. Jakaś
kobieta rzuciła się na szkło.
- Pomocy! Zaatakował mnie!
Strażnik otworzył drzwi i dwójka pacjentów umknęła do środka.
Spójrzcie, co mi zrobił! - Kobieta pokazała swoja puchową kurtkę. Rękaw był rozdarty i
wyłaziło z niego wypełnienie. - To potwór! Czarny potwór z płonącymi oczami!
- Doris, zaprowadź ich do kliniki - polecił strażnik recepcjonistce. Odpiął paralizator z
paska. - Nie martwcie się, moi drodzy. Już ja się zajmę tym... potworem. - Posłał Doris
rozbawione spojrzenie. Bez wątpienia podejrzewał, że pacjenci szpitala psychiatrycznego
88
oszaleli.
Doris podbiegła do wystraszonej dwójki.
- Chodźcie. Tędy. - Otworzyła drzwi do wschodniego skrzydła i wprowadziła ich do
środka. Krzyki na dziedzińcu nie cichły; Toni widziała cienie innych pacjentów,
miotających się po placu, łomoczących do drzwi innych budynków. Cokolwiek robił
Carlos, przerażał wszystkich śmiertelnie. A tymczasem hol był pusty. Toni obiegła biurko
i przekartkowała listę pacjentów. Na ostatniej stronie figurowała: Vanderwerth, Sabrina.
Oddział trzeci. VS48732
Toni zapisała informację na notesie recepcjonistki, wyrwała kartkę i upchnęła ją do
torebki. Skoczyła do drzwi i była już w połowie drogi do samochodu Carlosa, kiedy trafiła
na zamarzniętą kałużę i nogi jej się rozjechały. Grzmotnęła biodrem o ziemię.
- Au. Do diabła. - Podniosła się ostrożnie i pokuśtykała do samochodu. - Do diabła. -
Sprawdziła torebkę, żeby się upewnić, czy kartka wciąż w niej jest.
Po długiej, szarpiącej nerwy minucie dostrzegła Carlosa biegnącego w jej stronę. Ale co
jest, u licha? Był boso, buty trzymał w jednej ręce, skórzaną kurtkę w drugiej. Jego czarna
koszula była rozpięta i dziko łopotała na wietrze. Przerzucił kurtkę na drugie ramię i
wyciągnął kluczyki z kieszeni spodni. Otworzył samochód pilotem. Rzucił buty i kurtkę
na siedzenie.
- Masz ten numer?
- Tak. - Otworzyła drzwi. - Co ci się stało?
- Szybko. - Wsunął się na fotel kierowcy. - Słyszałem, jak strażnik wzywa policję.
Toni z obolałym biodrem wsiadła do auta i zapięła pas.
- Co ty zrobiłeś?
Słyszałam straszne krzyki.
- Zastosowałem taktykę dywersyjną. - Wycofał samochód i pędem ruszył do wyjazdu.
Zerknęła na jego nagą pierś i niedopięte spodnie.
- O mój Boże. Nie mów, że zrobiłeś striptiz.
- Coś w tym rodzaju. - Wyjechał na ulicę. W oddali zawyły policyjne syreny. - Wrócimy tu
jutro, kiedy wszystko się uspokoi. Odwiedziny w niedziele są od piątej po południu. Dasz
radę?
- Myślę, że tak. - Toni zmrużyła oczy, kiedy dwa policyjne wozy przemknęły obok nich,
błyskając światłami. Spojrzała przez ramię i zobaczyła, jak wjeżdżają na szpitalny parking.
Co kazało strażnikowi wezwać policję? Przypomniała sobie kobietę z rozdartą kurtką. I jej
paniczne słowa - o czarnym potworze z płonącymi oczami. Ogarnął ją niepokój. Na litość
boską, co zrobił Carlos?
Ian schował sześć fiolek specyfiku Romana w zabezpieczonym pokoju w piwnicy
Romatechu - w pokoju całkowicie wyłożonym srebrem, żeby wampir nie mógł się
teleportować ani do, ani z niego. Srebrny pokój miał własny dopływ powietrza i dość
jedzenia, wody i butelkowanej krwi, żeby śmiertelnik czy wampir mógł w nim przeżyć
trzy miesiące.
Tymczasem Connor i Roman usuwali przepis na specyfik ze wszystkich komputerów.
Teraz były tylko dwa źródła wzoru chemicznego: płyta CD w bezpiecznym pokoju i mózg
Romana. Connor chciał odesłać Romana i jego rodzinę do jakiejś kryjówki, ale zdaniem
Romana sytuacja nie była jeszcze aż tak poważna.
Jako że Ianowi zostało jeszcze kilka dni urlopu, Connor nie oczekiwał od niego, że będzie
siedział w firmie, Ian teleportował się z powrotem do domu i w gabinecie na czwartym
89
piętrze połączył komputer z nadajnikiem w torebce Toni. Dał zbliżenie na miejsce jej
pobytu. Szpital Psychiatryczny Shady Oaks? Dlaczego Carlos ją tam zawiózł? Punkcik
zaczął mrugać. Byli w ruchu.
Zadzwoniła jego komórka, więc wyjął ją ze sporranu.
- Halo?
- Ian, tu Vanda - szepnęła. - Musisz przyjść do klubu, ale nie do wejścia ani do głównej
sali. Teleportuj się prosto na mój głos.
- Co się stało?
- Po prostu rusz się tu, w tej chwili! - syknęła.
- Dobrze. - Skoncentrował się na jej głosie. Kilka sekund później stał już w ciemnawym
pokoju obok Vandy. Rozejrzał się. Wokół niskich stolików na podłodze porozrzucane były
miękkie poduchy z chwostami, obszyte czerwonym, fioletowym i złotym jedwabiem. Na
stołach migotały świece w lichtarzykach z witrażowego szkła, które rzucały kolorowe
refleksy na ściany. Muzyka i więcej światła wpadało przez otworki rzeźbionych,
ażurowych parawanów z drewna, stanowiących jedną ścianę pokoju.
- Co to za miejsce? - szepnął.
- Pokój dla VIP-ów - odparła Vanda. - Jako że byłyśmy w haremie, pomyślałyśmy, że
fajnie będzie urządzić go w haremowym stylu. Te parawany się składają, żeby ważni
klienci mogli sobie patrzeć przez barierkę, co się dzieje na dole. Ale jeśli życzą sobie
prywatności, zamykamy ścianę.
Ian wyjrzał przez dziurkę w parawanie. Rzeczywiście, na dole był klub Horny Devils.
Panie pod sceną podskakiwały radośnie w rytm muzyki, a tancerz na scenie wirował w
czarnej pelerynie wampira. Pod peleryną był nagi, jeśli nie liczyć czarnej muchy i
czerwonego, błyszczącego dołu od bikini.
Ian się skrzywił. Drakula przewracał się w grobie.
- A tak przy okazji, wszystkie dziewczyny na dole pytały o ciebie - powiedziała Vanda. -
Chcą cię poznać.
- Po co? Żeby móc się ze mnie śmiać? Vanda prychnęła.
- Szczerze mówiąc, wszystkie chciałyby mieć honor odebrania ci dziewictwa.
- Jasna cholera - mruknął. - Powiedziałaś im, że spóźniły się o jakieś pięćset lat?
- Próbowałam, ale wolą wersję Corky. Podejrzewam, że sądzą, że bycie twoją pierwszą
zapewni im sławę i występ w programie Corky.
- Ach. Więc przyciąga je sława, a nie moja osoba. Czy wezwałaś mnie tu z jakiegoś
ważnego powodu?
- Obawiam się, że tak. - Vanda wyjrzała przez parawan. - Popatrz na bar. Jego spojrzenie
pobiegło do Cory Lee, której jasna głowa znajdowała się w pobliżu potężnie
zbudowanego wampira, Ianowi żołądek podszedł do gardła, kiedy go rozpoznał.
- Niech to szlag trafi.
Vanda posłała mu niespokojne spojrzenie.
- Więc wiesz, kto to jest?
- Tak. Jędrek Janów. - Ian ostatni raz widział tego okrutnego Malkontenta na Ukrainie,
tamtej nocy, kiedy udał się tam z Jeanem-Lukiem i innymi, żeby ratować Angusa i Emmę.
Jędrek był tam z Casimirem, ale kiedy Malkontenci zaczęli przegrywać bitwę, i Casimir, i
Jędrek teleportowali się, zostawiając rosyjskich towarzyszy na śmierć.
Ojciec Shanny i jego jednostka CIA prowadzili stałą obserwację rosyjsko-amerykańskiego
klanu i informowali Connora o ich ruchach, jako że to jemu udało się podrzucić
urządzenia podsłuchowe do ich kwatery głównej. Niestety pluskwy zostały zniszczone
90
kilka nocy temu. Jędrek był ostrożny.
- Zwykle siedzi w Europie Wschodniej - wyjaśnił Ian - ale ostatnio stanął na czele rosyjsko-
amerykańskiego klanu w Brooklynie.
- Ale on jest Polakiem - zaprotestowała Vanda.
- Pół Polakiem, pół Rosjaninem i prawą ręką Casimira. - Ian spojrzał z ciekawością na
Vandę. - A ty skąd go znasz?
Po jej twarzy przemknął cień bólu.
- Powiedzmy, że dobrze się dogadywał z nazistami. To morderca i lubi to, co robi.
- Modelowy Malkontent. - Ian znów wyjrzał przez parawan. - Pije bleera, żeby Cora Lee
miała go za butelkowego wampira.
- Niestety, Corę Lee łatwo oszukać.
Ian wytężył słuch, ale nie mógł usłyszeć cichego głosu Jędrka przez hałas muzyki i piski
kobiet.
- Muszę wiedzieć, co mówi. Vanda zmarszczyła brwi.
- Jeśli zejdę na dół, rozpozna mnie i... Och, już wiem. Na moim biurku jest interkom
połączony z barem. Używam go, kiedy muszę porozmawiać z Corą Lee. Tędy.
Podeszła do drzwi ukrytych za półprzejrzystą, czerwoną zasłoną, Ian zszedł za nią po
schodach prosto do jej gabinetu.
- To to? - Sięgnął do interkomu na jej biurku.
- Czekaj. To ma połączenie dwustronne - ostrzegła go. - Musimy być cicho. Kiwnął głową i
wcisnął guzik.
- Czyli znasz Iana? - spytała Cora Lee.
- Jasne - odparł Jędrek z udawanym brooklyńskim akcentem. - Znamy się kopę lat. Nie
mogę uwierzyć, jak teraz wygląda.
- Wiem! Ja też go na początku nie poznałam - przyznała Cora Lee. - To nie do wiary, że tak
zmężniał.
- I mówisz, że to się stało w Teksasie? - spytał Jędrek.
- Tak mi powiedział.
- Skarbie, możesz mi podać jeszcze jednego bleera? Ten napój jest po prostu fantastyczny.
Roman to geniusz.
- A żebyś wiedział. Jego też znasz?
- Kto go nie zna? Facet jest sławny - rzucił od niechcenia Jędrek. - Ale wiesz co? On też się
chyba trochę postarzał.
- Tak, nagle posiwiał na skroniach.
- Ale on nie był w Teksasie, co? - spytał Jędrek.
- Nie, był tutaj, kiedy to się stało. Na Boga, nie mam pojęcia, dlaczego ktoś miałby chcieć
wyglądać starzej.
- Czemu nie, jeśli miałby naprawdę ważny, sekretny powód - stwierdził Jędrek. Vanda
gwałtownie chwyciła powietrze; Ian pokręcił głową, przypominając jej, że ma być cicho.
Bez wątpienia w całej pełni pojmowała powagę tej sytuacji. Gdyby Malkontenci zdobyli
środek, który pozwalał nie spać za dnia, wyrżnęliby bezbronne, śpiące wampiry co do
jednego.
Zadzwonił telefon na biurku Vandy, więc Ian szybko oderwał palec od przycisku
interkomu, żeby przerwać połączenie. Vanda skrzywiła się i odebrała.
Ian pobiegł z powrotem do pokoju VIP-ów i wyjrzał przez parawan. Cora Lee musiała
usłyszeć dzwonek, bo odebrała telefon. Ze zdziwioną miną odłożyła słuchawkę.
Tymczasem Jędrek rozglądał się dookoła spod zmrużonych powiek. Z pewnością coś
91
podejrzewał.
Ian zastanawiał się, czy nie teleportować się na dół i nie rzucić mu wyzwania, ale zanim
rozważył wszystkie za i przeciw, Jędrek zniknął.
- Co się dzieje? - Vanda wpadła do pokoju.
- Zniknął.
- Przeklęty telefon - mruknęła. - Dzwonił tancerz, którego wylałam w zeszłym tygodniu.
Usłyszał, że Corky zamierza mnie pozwać, więc postanowił też spróbować. Co za drań.
- Wezmę dla ciebie namiary na prawnika Angusa - zaproponował Ian. - To najlepszy
adwokat w świecie wampirów. I nie przejmuj się Corky. Zapłacę za ugodę. Nie mogę
pozwolić, żebyś ucierpiała przeze mnie.
- Ale to ja się na nią rzuciłam. - Vanda przeczesała palcami nastroszone włosy. - A teraz
znowu ten kanał z Janowem. On nie spocznie, dopóki się nie dowie, dzięki czemu się
postarzałeś. A jeśli dorwie ten specyfik...
- Wiem. Pozabijają nas we śnie. Vanda przycisnęła dłoń do czoła.
- To wszystko jest moja wina. Przeze mnie zrobiłeś się zbyt sławny i teraz jesteś w
niebezpieczeństwie. Jędrek będzie na ciebie polował. On... on...
- Wszystko będzie dobrze.
- Ale nawaliłam na całej linii - rozpłakała się. - Jesteś dla mnie jak jeden z moich
młodszych braci. A straciłam ich wszystkich. Nie mogę znieść myśli, że stracę i ciebie, tym
bardziej że to wszystko moja wina.
- Ćśś. - Objął ją i pogłaskał po plecach. - Nie mam do ciebie pretensji, Vando. Masz złote
serce. Ale byłbym wdzięczny, gdybyś poprosiła Corę Lee i lady Pamelę, żeby trzymały
buzie na kłódki.
- Oczywiście, każę im się zamknąć. - Vanda cofnęła się o krok i pociągnęła nosem. - I dalej
będę ci szukać idealnej kobiety. Zrobię listę dziewczyn, które chcą się z tobą spotkać, i
sama z nimi porozmawiam, żeby odsiać te, które tylko szukają rozgłosu.
Ian podejrzewał, że wszystkie szukają właśnie tego, ale nie chciał robić Vandzie
przykrości, odrzucając jej propozycję.
- Byłoby świetnie. Dzięki.
Zacisnęła powieki.
- Chcę, żebyś był szczęśliwy, Ian. I bezpieczny. - Kiedy otworzyła oczy, płonął w nich
gniew. - Jak mi Bóg miły, jeśli ten drań Jędrek cię skrzywdzi...
- Vando, obiecaj mi, że nie zrobisz nic w sprawie Janowa. Zostaw go mnie i Connorowi.
Westchnęła ciężko.
- Okej, ale proszę cię, uważaj na siebie. On chce odpowiedzi, a ty jesteś tym, który je ma.
- Wiem. - Ian zdał sobie sprawę, że Jędrek może nawet w tej chwili na niego poluje. A
pierwszym miejscem, w które zajrzy, będzie miejski dom Romana. - Muszę skorzystać z
twojego komputera.
Pobiegł po schodach do gabinetu Vandy i połączył się z pluskwą w torebce Toni. Była z
powrotem w domu. Całkiem sama. Ianowi ścisnął się żołądek. Toni, pomyślał, i się
teleportował.
Rozdział 13
Gorący prysznic pomógł Toni się rozgrzać i trochę złagodził ból w posiniaczonym
biodrze. Pochyliła się, żeby owinąć ręcznikiem mokre włosy, a kiedy się prostowała,
niechcący dotknęła biodrem szafki.
92
- Au! - Spojrzała na siniec. Spuchł i przybrał piękny, fioletowy kolor, który świetnie się
komponował z czerwonymi bliznami na tułowiu i piersiach.
- Toni!
Podskoczyła, słysząc głos Iana dobiegający z jej sypialni. Znowu uderzyła biodrem o
szafkę.
- Au! Do licha! - Chwyciła się wieszaka na ręczniki, żeby nie upaść.
- Toni, nic ci nie jest? - Ian załomotał w drzwi. - Ktoś ci robi krzywdę? Mam się
teleportować do środka?
- Nie! - Co on tam robił? - Mam... mam tu cały atak nowojorskich Gigantów. Och, tak, ale
mi dogadzają. Dwóch z głowy, zostało jeszcze ośmiu.
Chwila ciszy.
- Ty żartujesz, prawda?
Parsknęła.
- Genialnie, Sherlocku.
- Wyjdź stamtąd. Musimy porozmawiać.
No nie, znowu.
- Nie mam nic na sobie. Idź stąd.
- Zamknę oczy.
Teraz to ona zamilkła.
- Nie wierzę ci.
- Genialnie, Sherlocku.
Niech go szlag. Owinęła się ręcznikiem.
- Idź sobie.
- Nie. Przyszedłem cię uratować.
- Przed czym? Przed zapleśnieniem?
- Wyjdę na korytarz, żebyś mogła się ubrać. Proszę cię, pospiesz się.
Usłyszała kroki i odgłos zamykanych drzwi. Wyjrzała. Sypialnia była pusta. Pomalutku
podeszła do komody.
- Dlaczego mnie nękasz? Jestem po służbie. - Rzuciła ręcznik i szybko włożyła majtki.
- To nie może czekać - odparł Ian z korytarza. - Zagraża nam malkontencki morderca,
niejaki Jędrek Janów. To nowy przywódca rosyjsko-amerykańskiego klanu z Brooklynu,
tych drani, którzy cię napadli. Jędrek chce zdobyć informacje o specyfiku, który zażyłem,
żeby się postarzeć, więc będzie mnie szukał.
Wszelka irytacja, którą czuła Toni, zniknęła, a zamiast niej pojawił się strach. Sięgnęła za
plecy, żeby zapiąć biustonosz.
- Jak poważna jest sytuacja?
- Bardzo poważna. Jeśli on dostanie się do domu, nie przyjdzie sam. Przyprowadzi ze
sobą innych Malkontentów i wszyscy tutaj, łącznie z tobą, zostaną zaatakowani.
Poczuła na skórze chłód, który wywołał gęsią skórkę.
- Oni wiedzą o tym domu? Myślałam, że to tajemnica. - Do diabła, myślała, że jest przed
nimi bezpieczna.
- Dom Romana jest tajemnicą, ale ta kamienica zawsze była znana w wampirycznym
światku. Każdej wiosny Roman organizuje w Romatechu konferencję, na którą
przyjeżdżają przywódcy klanów z całego świata. Zawsze zatrzymują się tutaj i firma
Angusa zapewnia im ochronę. Wyglądasz już przyzwoicie?
Mogła znów zostać zaatakowana? Boże, nie. Wspomnienia tamtej nocy wzbierały
niebezpieczną falą. Nie, tylko nie to. Krzyknęła cicho, kiedy tuż przed nią pojawiła się
93
postać. Ian wybałuszył oczy.
- Toni.
Jej ręce zaczęły wykonywać gorączkowe ruchy, usiłując zasłonić majtki i stanik. Do licha,
jej bielizna niewiele zasłaniała.
No i te blizny! Spojrzała na jego twarz i zobaczyła, że jego zszokowana mina zmienia się w
przerażoną.
- Idź sobie! - Odwróciła się tyłem do niego. Do licha, co było gorsze? Dać się zobaczyć
nago czy zobaczyć przerażenie na twarzy faceta na swój widok?
- Toni, jesteś cała pogryziona.
- Wiem. Byłam przy tym. - Pobiegła do szafy i zerwała dżinsy z wieszaka.
- A twoje biodro. Jest strasznie posiniaczone.
- Przestań na mnie patrzeć! - Włożyła dżinsy. - Przewróciłam się na parkingu.
- W Szpitalu Psychiatrycznym Shady Oaks?
Zachłysnęła się, dżinsy opadły jej do kolan.
- Skąd... - Zauważyła, że jego spojrzenie zjeżdża w dół, więc podciągnęła dżinsy z
powrotem. - Skąd wiedziałeś?
- Jestem bardzo dobrym detektywem.
Niech go szlag. Zapięła dżinsy.
- Szpiegowałeś mnie?
Podszedł do niej.
- To jest twoja walizka?
Odskoczyła na bok, żeby zachować choć trochę dystansu.
- Co ty robisz? Otworzył walizkę leżącą na komodzie i zaczął wkładać do niej ciuchy.
- Dokończ się ubierać.
Miała gdzieś jego władczy ton. I to, że ją śledził. Zerwała koszulkę z wieszaka i włożyła na
siebie.
- Dobra. Ubiorę się. Wtedy nie będziesz musiał mieć takiej przerażonej miny na widok
mojego ciała.
Znieruchomiał z garścią majtek w dłoni.
- Wściekłem się, kiedy zobaczyłem, jak te dranie cię podziurawiły. Nie byłem przerażony.
Twoje ciało jest piękne.
Jak mogła się dłużej gniewać, kiedy powiedział coś takiego? Wrzucił majtki do walizki.
- Proszę cię, pospiesz się. Musimy stąd znikać.
- A dokąd? - Wbiegła do łazienki, złapała szczoteczkę do zębów, szczotkę do włosów,
kosmetyczkę i soczewki kontaktowe i wrzuciła wszystko do walizki.
- Zabiorę cię do Romatechu. Tam jest o wiele lepsza ochrona. A ja i chłopaki wrócimy
tutaj, żeby walczyć z tymi draniami, kiedy się zjawią.
Podobała jej się myśl, że będzie bezpieczna, i naprawdę nie miała najmniejszej ochoty
znów oglądać Malkontentów, ale coś w planie Iana ją irytowało. Nie lubiła być słabą
kobietką, którą trzeba ratować. Usiadła na łóżku, żeby włożyć skarpetki.
- Nie będę się ukrywać i pozwalać, żebyście walczyli sami. Zatrudniono mnie, żebym
walczyła.
Ian uśmiechnął się, wygarniając rzeczy z szafy i wkładając je do walizki.
- Jesteś dzielną dziewczyną i to bardzo chwalebne, ale to nie jest twoja walka.
W innych okolicznościach przyznałaby mu rację. Po co ryzykować życie w jakiejś
wampirzej wojnie? Ale od nocy, kiedy napadli na nią Malkontenci, to dotyczyło jej
osobiście. I choć przerażała ją myśl, że znów ich zobaczy, musiała to zrobić.
94
- To jest moja walka. Nie będę się kulić ze strachu. Zrobię to, do czego zostałam wynajęta.
Ian zasunął walizkę.
- Skarbie, zostałaś zatrudniona do pilnowania nas w dzień. To znaczy, że miałaś nas
bronić przed atakującymi za dnia wrogami. Czyli śmiertelnikami. Nie bez powodu w nocy
masz wolne. Nie przetrwasz w walce z wampirem.
- Pierwszej nocy powaliłam Phineasa. - Miałaś farta. - Posłuchaj, skarbie. - Podeszła do
niego wściekłym krokiem. - Jestem dobra. Cholernie dobra. Mam ci to udowodnić?
- Może i tak. - Zniknął i po sekundzie był za jej plecami. Chwycił ją i przyciągnął do siebie.
Zareagowała szybko, wbijając łokieć w jego klatkę piersiową. Zupełnie jakby walnęła w
ceglany mur. Jego dłonie poderwały się do jej szyi i twarzy, a jego głos zabrzmiał cicho w
jej uchu:
- Następnym dźwiękiem, jaki usłyszysz, będzie trzask skręcanego karku.
Ogarnęła ją wściekłość. Niech to jasna cholera, czy z nimi nie dało się wygrać?
Wspomnienie ataku ją przeraziło. Pokręciła głową, próbując uwolnić się od tych obrazów,
ale wypełniły jej umysł, przed oczami stanął jej każdy koszmarny szczegół. Dreszcz omal
nie zgiął jej wpół.
- Toni, wszystko będzie dobrze - szepnął Ian.
- Nie! - Walczyła ze łzami, ale im bardziej się opierała, tym potężniejsze wzbierały w niej
emocje. Wyrwała się z jego objęć i Ian zatoczył się do tyłu.
- Nienawidzę was!
Zbladł. Przycisnęła dłoń do ust, przestraszona gwałtownością swojego wybuchu. Ian
zacisnął usta, w jego oczach błysnął ból.
- Teraz przynajmniej jesteś szczera.
Zakryła rękami swoją poranioną klatkę piersiową.
- Gryźli mnie, jakbym była jedzeniem. Jakbym nie była człowiekiem. Byłam tylko
kawałkiem mięsa. - Łzy płynęły jej po twarzy, więc otarła policzki. - Nie byłam w stanie z
nimi walczyć. Opanowali mój umysł i czułam się, jakby zniszczyli mi duszę.
Wziął ją w ramiona. Zesztywniała, ale trzymał mocno.
- Dziewczyno, przecież ja bym cię nigdy nie skrzywdził. Możesz mi ufać.
Chwyciła długi, drżący oddech i wypuściła powietrze.
- Wiem. - Ukryła twarz w jego grubym swetrze; jego zapach wypełnił jej nozdrza. Pachniał
czysto, ale pierwotnie. Słodko, a zarazem męsko.
Pogłaskał ją po plecach.
- Mam nadzieję, że zobaczę dzisiaj tych drani. Mam ochotę podziurawić ich mieczem za
to, co ci zrobili.
Oparła policzek na jego ramieniu. On wciąż nie rozumiał. Doceniała jego gotowość
bronienia jej, ale ona wcale nie chciała obrońcy przed złymi wampirami. Chciała umieć
sama się bronić. Ale biorąc pod uwagę ich nadludzkie możliwości, nie sądziła, by to było
możliwe. I właśnie to przygnębiało ją najbardziej - nierówne szanse w walce,
niesprawiedliwość tej sytuacji.
- Chciałabym móc stłuc ci tyłek - szepnęła.
Ian się roześmiał. - Brawo, dziewczyno.
Wtuliła się mocniej w jego sweter. Jego ciało było zaskakująco ciepłe i cudownie silne.
Kiedy ją puścił i się odsunął, chciała się rzucić z powrotem w jego ramiona.
- Musimy lecieć. - Ściągnął walizkę z komody. Toni włożyła kurtkę i wzięła torebkę.
- Jedziemy samochodem?
- Teleportujemy się. Będzie szybciej. - Jedną ręką złapał uchwyt walizki, drugą wyciągnął
95
do niej. - Musisz mnie objąć.
- Ach. - Żaden problem. Oplotła rękami jego szyję.
- Mocniej. - Jego wolna ręka zacisnęła się wokół jej talii. Przywarła do jego twardej piersi.
- Tak?
Na moment zamknął oczy.
Zaparto jej dech, kiedy otworzył oczy.
- O co chodzi z twoimi oczami? Ciągle robią się czerwone.
- To normalne u wampira.
- Nie wydaje mi się. - Przyjrzała się czerwonym, pałającym źrenicom. - Nie widziałam
tego u innego wampira.
- I dobrze. Nie chciałbym bić się z moimi przyjaciółmi.
- O czym ty mówisz?
Uśmiechnął się cierpko.
- Toni, moje oczy robią się czerwone, kiedy bardzo cię pragnę.
Przełknęła ślinę.
- Ale to się dzieje od wielu dni.
- Tak. Od kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy. Ale nie przejmuj się tym. Wiem, że nas
nienawidzisz.
- Nie nienawidzę cię, Ian. Nie nienawidzę żadnego z dobrych wampirów. Może z
początku tak było, ale...
Przyglądał jej się uważnie.
- Co czujesz teraz?
Emocje wycisnęły jej łzy z oczu.
- Mam... mam bardzo dużo problemów. Nie chodzi tylko o ciebie, ale o moją przyjaciółkę
Sabrinę. Strasznie się martwię... i jestem skołowana. - Nie powinna czuć tak cholernie
silnego pociągu do wampira.
- Powiedz mi, co się dzieje. Może potrafiłbym ci pomóc.
Przyjrzała się jego przystojnej twarzy i zobaczyła w niej szczerą troskę i współczucie.
Chciała mu ufać. Boże, chciała zostać w jego ramionach na zawsze.
- Zastanowię się nad tym.
- Dobrze. Trzymaj się, skarbie. - Przycisnął ją mocno do siebie i wszystko stało się czarne.
Kiedy tylko Ian bezpiecznie ulokował Toni w srebrnym pokoju w Romatechu,
teleportował się z powrotem do kamienicy z Dougalem i Phineasem.
Gdy zmaterializowali się przed tylnym wejściem, usłyszeli brzęczenie alarmu wewnątrz
domu. Natychmiast wyciągnęli miecze. Były tylko dwa wyjaśnienia, dlaczego alarm
działa: albo do domu włamał się śmiertelnik i nie usłyszał go, albo wampir teleportował
się do środka i nie znał kodu dezaktywującego.
Dougal po cichu otworzył zamek i delikatnie pchnął drzwi. Czekali z mieczami w
pogotowiu, czy ktoś nie wystawi głowy na zewnątrz. Gdyby to był Malkontent, jego
głowa nie pozostałaby długo na miejscu.
Nikt się na to nie złapał, Ian ruszył do środka, ale Phineas pociągnął go z powrotem.
- Oni chcą ciebie, ziom. Trzymaj się między nami. - Phineas wszedł pierwszy. Kuchnia
była w strasznym stanie. Szafki i szuflady były pootwierane, ich zawartość została
wywalona na blaty.
- Pewnie szukali specyfiku. - Dougal zaczął wstukiwać kod, żeby wyłączyć alarm.
- Nie - powstrzymał go Ian. - Jeśli go wyłączymy, dowiedzą się, że tu jesteśmy. Dougal się
skrzywił.
96
- Masz rację, ale ten hałas jest cholernie irytujący.
- Tak, jak kot na cracku - mruknął Phineas. Ustawił się przy wahadłowych drzwiach. -
Gotowi? Ian kiwnął głową i wszyscy trzej z nadludzką prędkością przemknęli do holu.
Szybkie obrzucenie wzrokiem wystarczyło, by upewnić się, że intruzów nie ma na
parterze. Książki w bibliotece były pozrzucane na podłogę, salon został splądrowany.
Przemknęli na dół, do piwnicy. Łóżko Phineasa zostało pocięte, trumny rozbite na
drzazgi. - Cholera. - Phineas przyjrzał się połamanej ramce swojego rodzinnego zdjęcia. -
Spóźniliśmy się.
- Powinniśmy sprawdzić gabinet Romana - zasugerował Ian. - Oni na pewno zdają sobie
sprawę, że to on wynalazł specyfik.
- Pójdziemy razem - powiedział Dougal. - Celujcie w podest czwartego piętra. Cała trójka
teleportowała się na podest przed drzwiami do gabinetu i sypialni Romana. Jedne i drugie
drzwi były otwarte, a w środku ktoś rozmawiał po rosyjsku.
Ian podkradł się pod drzwi gabinetu i dostrzegł Janowa za biurkiem Romana,
majstrującego przy komputerze. Malkontent zaklął i walnął pięścią w klawiaturę. Potem
zaczął grzebać w szufladach biurka.
Dougal zajrzał do sypialni i podniósł dwa palce, oznaczające dwóch ludzi, Ian uniósł
jeden. Trzech na trzech. Spojrzał pytająco na Dougala i Phineasa, którzy skinęli głowami.
Ian wpadł do gabinetu i ruszył prosto na Jędrka. Malkontent uniósł głowę i sięgnął po
miecz, który zostawił na biurku. Miecz Iana opadał już, by zadać zabójczy cios, ale Jędrek
zniknął.
Miecz rozpruł pusty fotel.
- Jasna cholera. - Odwrócił się, by sprawdzić, czy Jędrek zmaterializował się za nim. Nie
było go. Rosyjski mistrz klanu pojawił się w sypialni obok swoich ludzi. Ian ruszył na nich
z Dougalem i Phineasem u boku.
- Właśnie ciebie szukałem - zadrwił Jędrek. - Stasio, Jurij, bierzcie tego w środku.
Dwaj Malkontenci rzucili się na Iana, ale Dougal i Phineas skoczyli przed niego i
nawiązali walkę, Ian zaklął w duchu, że jest traktowany jak bezbronny szczeniak. Ruszył
na Jędrka, ale ten tchórz znowu zniknął.
Ian odwrócił się na pięcie w chwili, kiedy Jędrek chwycił go od tyłu za ramię. Zakręciło
mu się w głowie i zrozumiał, że Jędrek próbuje teleportować się razem z nim. Ciął
mieczem przedramię Jędrka i Rosjanin wrzasnął z bólu. W następnej chwili zniknął na
dobre.
- Ty tchórzu! - krzyknął Ian do pustego miejsca. Krzyk bólu ściągnął uwagę Iana z
powrotem do walczących przyjaciół. Phineas rozplatał mieczem tors swojego przeciwnika.
Rosjanin zatoczył się do tyłu, a Phineas dźgnął go w pierś. Rosjanin zrobił się szary, po
czym rozsypał się w kupkę prochu na podłodze.
Drugi Rosjanin krzyknął ze złością i zniknął, zostawiając klnącego Dougala.
- Zrobiłem to! - Phineas uniósł miecz w powietrze. - Widzieliście? Byłem maszyną do
zabijania!
Dougal poklepał go po plecach.
- Pierwszy zabity wróg. Gratuluję.
Phineas uniósł rękę, żeby im obu przybić piątkę.
- Ou jea, doktor Kieł znów atakuje!
Ian uśmiechnął się ze znużeniem. Po kilku stuleciach zabijania Malkontentów nie czuł już
tego podniecenia. Podszedł do biurka i wyłączył alarm.
- Jędrek został ranny. Nie sądzę, żeby próbował czegoś jeszcze tej nocy. Wracajmy do
97
Romatechu. Roman i jego rodzina na razie byli bezpieczni. Toni również.
Ledwie Jędrek Janów zmaterializował się w swoim brooklyńskim biurze, poczuł ból w
rozciętej ręce. Rzucił miecz na podłogę i ścisnął ranę dłonią. Krew przeciekała między jego
palcami i plamiła drogi turecki dywan.
- Cholera.
- Mistrzu, pan krwawi - powiedział strażnik przy drzwiach.
- Genialna obserwacja, kretynie - warknął Jędrek. - Przyprowadź mi tu w tej chwili Nadię.
- Tak, mistrzu. - Strażnik oddalił się z wampirzą prędkością. Jędrek ściągnął z siebie
rozcięty i zakrwawiony sweter i wrzucił do kosza na śmieci. Strażnik wrócił z Nadią.
Dziewczyna niepewnie stanęła w drzwiach, nie patrząc na niego. Wiedział, że jest na
niego zła. Nie miała frajdy z mordowania tamtej blondynki.
- Przynieś bandaże. Opatrzysz mi ranę.
Wysunęła buntowniczo podbródek.
- Twoja rana sama się zagoi, kiedy będziesz spał.
- To dopiero za pięć godzin, suko. Przynieś bandaże, już.
Oddaliła się. Wciąż jej nie złamał, ale wiedział, że stanie się to wkrótce.
- Ty. - Spojrzał wściekle na strażnika. Miał na imię Stanisław, ale Jędrek nie lubił mówić do
ludzi po imieniu. Wyobrażali sobie wtedy, że się ich lubi. - Daj mi swoją koszulę.
- Tak, mistrzu. - Stanisław rozpiął białą koszulę. Tymczasem koło biurka ktoś się
materializował. Był to Jurij. Schował miecz, nie patrząc na Jędrka.
- Gdzie Stasio? - spytał gniewnie Jędrek.
- Nie żyje - szepnął Jurij.
- Więc powinien był lepiej walczyć. - Jędrek złapał koszulę podaną przez Stanisława i
owinął nią ranę na przedramieniu. Biała bawełna zaczerwieniła się od krwi.
- Kto go zabił? Jeden z tych przeklętych Szkotów?
- Nie - odparł Jurij. - Ten czarny wampir.
- Czarny? - spytał Stanisław. - Zastanawiam się...
- Wyduś to wreszcie! - warknął Jędrek.
- Przez jakiś czas w naszym klanie był jeden czarnoskóry - wyjaśnił Stanisław. - Phineas
McKinney. Alek go przemienił, bo Phineas był dilerem narkotyków i Katia potrzebowała
jego pomocy przy produkcji nightshade.
Niestety, Katia zużyła cały zapas nightshade, trucizny działającej na wampiry, na
nieudane próby dostarczenia Angusa MacKaya Casimirowi. Jędrek miał nadzieję, że
znajdzie tu trochę narkotyku, ale niestety.
- Gdzie jest ten Phineas? Gdybym miał dzisiaj trochę nightshade, mógłbym sparaliżować
Iana MacPhie i ściągnąć go tutaj.
- Nie widziałem Phineasa od ponad roku. - Stanisław przekrzywił głowę i się zamyślił. -
Ostatni raz widziałem go tutaj, w gabinecie. Powiedział, że szuka Katii, ale ona i Galina
były już na Ukrainie.
Jędrek zmrużył oczy. Oczyścił gabinet z pluskiew, kiedy Katia stała na czele klanu, a
potem znów, kiedy sam nim został. Ktoś w klanie grał do obu bramek.
- Przejrzyj zdjęcia na moim biurku. Jest tam zdjęcie czarnego wampira, który pracuje dla
MacKaya. Stanisław przejrzał zdjęcia i zatrzymał się przy jednym.
- To on. Phineas McKinney. Jędrek zacisnął zęby.
- A kiedy Phineas był tu, w gabinecie, powiedziałeś mu, gdzie jest Katia?
Stanisław otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale zamknął je natychmiast, kiedy do niego
98
dotarło. Głośno przełknął ślinę.
- Co wam mówiłem o niekompetencji? - warknął Jędrek.
Jurij dobył miecza i czekał na rozkaz. Stanisław cofnął się o krok, blady jak ściana.
- Myślałem, że on jest po naszej stronie. Pomagał nam robić nightshade.
Jędrek zaciągnął się głęboko powietrzem. Strach buchał od Stanisława jak najsłodsze
perfumy.
- Będziesz miał jedną szansę, żeby się zrehabilitować. Zabijesz Phineasa McKinneya.
- Oczywiście. - Stanisław z entuzjazmem pokiwał głową. - Z prawdziwą przyjemnością.
Jurij schował miecz z zawiedzioną miną.
- Ale najpierw znajdziesz mi coś do jedzenia - powiedział Jędrek do Stanisława. - Przez tę
ranę strasznie zgłodniałem.
- Tak, panie. Już się robi. - Stanisław wyszedł w chwili, kiedy Nadia wróciła z bandażami i
plastrem. Podeszła, patrząc na niego nieufnie.
- Za długo to trwało. - Jędrek przysiadł na brzegu biurka i uniósł zranioną rękę. - Zawiń
mocno.
- Tak, panie. - Zaczęła owijać jego przedramię bandażem. Zauważył siniaki na jej rękach,
w miejscach, gdzie wbijały się jego palce.
- Lubię zadawać ci ból.
Jej dłonie się trzęsły, kiedy go bandażowała. Świetnie, bała się go. Uwielbiał budzić w
innych strach. To dawało mu nad nimi władzę. Ludzie kłaniali się ze strachu przed
bogami.
- A co ze specyfikiem? - spytał Jurij. - I z Ianem MacPhie?
- Najpierw muszę wyzdrowieć. Jutro znów uderzymy. Poznamy odpowiedź. I tamci
zginą.
Rozdział 14
Brzdęknięcie wyrwało Toni ze snu. Gdzie była? Ach tak, w srebrnym pokoju w Romatech
Industries.
Błysk światła ściągnął jej uwagę; zesztywniała, kiedy zorientowała się, że nie jest sama w
ciemnym pokoju. Potem rozpoznała czerwono-zielony kilt. Szerokie ramiona i czarny
kucyk, kręcący się na końcu.
Czerwona lampka nad drzwiami rzucała na pokój słaby czerwony blask, Ian wyjął z
mikrofalówki butelkę krwi. To pewnie było to brzdęknięcie. Spojrzała na zegarek przy
łóżku. Pora wstawać do pracy. Usiadła i Ian odwrócił się w jej stronę, słysząc szelest
pościeli.
- Oj, nie chciałem cię obudzić.
- Nie szkodzi. I tak muszę już wstawać.
- Możesz pospać dłużej, jeśli chcesz.
Natychmiast padła z powrotem na łóżko. - O Boże, tak.
Roześmiał się.
- Wszyscy zostają tutaj spać. W suterenie jest kilka sypialni i we wszystkich są kamery.
Howard siedzi w biurze ochrony, będzie nas pilnował.
Toni spojrzała na kamerę w rogu. Czerwona lampka wskazywała, że jest włączona.
- Dzienna zmiana ma własną kwaterę - ciągnął Ian. - Pilnują śmiertelnych pracowników i
budynku. Słyszałem, że w ciągu dnia na górze jest spory ruch. Mnóstwo śmiertelników
produkuje krew, butelkuje ją i wysyła ją do szpitali i banków krwi.
99
- Nie boicie się, że któryś ze śmiertelników zadźga wampira podczas snu?
- Śmiertelnikom nie wolno schodzić do sutereny. Trzeba mieć specjalną kartę
magnetyczną, żeby ściągnąć tutaj windę albo dostać się na schody. Zostawiłem jedną dla
ciebie na stole.
- Ominęło mnie coś, kiedy spałam?
Wzruszył ramionami.
- Dom został splądrowany.
- Co? - Usiadła gwałtownie. - Byli tam Malkontenci?
- Tak. Phineas zabił jednego. Był z siebie bardzo dumny. Jędrek próbował się ze mną
teleportować, ale raniłem go w rękę i się uwolniłem.
- Boże drogi - szepnęła Toni. To było okropne. - Nic i ci nie jest?
- Wszystko w porządku. - Ian opróżnił butelkę i wypłukał ją nad zlewem. - Spodziewamy
się, że dzisiaj w nocy znowu czegoś spróbują, więc powinnaś wypocząć, dopóki możesz.
- Okej. Tylko najpierw pójdę do łazienki. - Poszła boso do toalety; kiedy skończyła,
zamknęła za sobą drzwi i pozwoliła oczom przywyknąć do czerwonawej ciemności, Iana
nie było już w kuchni.
Podeszła do łóżka i się zatrzymała. Leżał na nim, po drugiej stronie, na pościeli, w samym
kilcie, białej koszulce i podkolanówkach.
- Co ty robisz? - Rozejrzała się po pokoju. Było tu tylko jedno łóżko. Może gdyby zsunęła
fotele, dałaby radę...
- Nie będę cię molestował, dziewczyno. Nie będę mógł się ruszyć. - Splótł palce na
brzuchu i zapatrzył się w sufit. - Ale mam nadzieję, że nie będziesz się do mnie dobierać,
kiedy nie będę mógł się bronić.
Prychnęła.
- Jasne. Bo nieboszczykowi naprawdę nie sposób się oprzeć.
Jego usta wygięły się w półuśmiechu, kiedy na nią spojrzał.
- Jeśli spanie obok mnie ci przeszkadza, mogę się położyć na podłodze. Kiedy już będę
martwy, nie będzie mi to robić żadnej różnicy.
- Chodziłam z paroma facetami o podobnym poziomie wrażliwości - mruknęła,
zastanawiając się, czy położyć się do łóżka, czy nie.
Ian ziewnął i zamknął oczy.
- Zaraz mnie nie będzie.
Usiadła na brzegu łóżka.
- Czy to boli?
- Świadomość, że obok mnie będzie leżeć piękna kobieta, a ja nie będę mógł jej tknąć? -
Otworzył oczy, w których błyszczało rozbawienie. - To istna tortura. Ale zaraz się
skończy.
Obruszyła się.
- Chodzi mi o to, czy to boli, kiedy co rano umierasz.
Leżał tak, a jego spojrzenie błądziło po niej powoli, zatrzymując się tu i tam, jakby
zapamiętywał każdy szczegół. Zaczęła ją mrowić skóra pod tym spojrzeniem. Kiedy już
myślała, że nie odpowie, odezwał się cicho:
- To jest jak ześlizgiwanie się do czarnej dziury, tak czarnej i głębokiej, że nie ma w niej
światła, uczuć, myśli. - Zamrugał powoli, błysk w jego oczach zgasł. - Chciałbym móc śnić.
- A o czym śniłby wampir? O wielkich kadziach krwi? Błyszczącej, nowiutkiej trumnie ze
skórzaną tapicerką?
- Nie, miałbym uroczy sen. - Na jego wargach zaigrał cień uśmiechu, jego powieki opadły.
100
- O tobie. - Twarz mu zwiotczała.
O mnie? Serce Toni zabiło gwałtownie. Śniłby o niej? Pochyliła się bliżej, żeby mu się
przyjrzeć.
- Umarłeś już?
Nie odpowiedział. Po prostu leżał sobie - najpiękniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek
znała. Jej spojrzenie padło na dołeczek w jego podbródku. Przedwczoraj chciała go
dotknąć. Wtedy wyciągnęła rękę, ale straciła odwagę.
Teraz miała odwagę. Ale nie okazję. Spojrzała w kamerę monitoringu. Howard nie mógł
przecież zobaczyć, jak dotyka twarzy Iana.
Wsunęła się pod kołdrę i położyła na plecach, obok niego. Miała ochotę przytulić się do
martwego ciała. To było kompletnie pokręcone.
Odwróciła się do niego plecami. To wszystko było nie tak. A jednak było jej tak dobrze.
Na szczęście w niedzielę wieczorem w Shady Oaks miała dyżur inna recepcjonistka. Toni
niepokoiła się, że Doris rozpozna w niej seksoholiczkę z poprzedniego dnia. Postarała się
zmienić wygląd - założyła okulary zamiast szkieł kontaktowych, a jasne włosy schowała
pod wełnianą czapką.
Carlos przyjechał po nią przed Romatech. Słońce jeszcze nie zaszło, wampiry wciąż były
martwe. Howard zapewnił ją, że wszystko jest pod kontrolą i że może iść. Mimo to znów
miała to nieprzyjemne uczucie rozdarcia. Ian uważał, że tej nocy Malkontenci znów
zaatakują. Była zła, że nie może być tutaj i pomóc.
- Przyszliśmy odwiedzić Sabrinę Vanderwerth - powiedziała recepcjonistce.
- Musicie się państwo wpisać do książki i wypełnić ten formularz.
Kiedy Carlos ich rejestrował, Toni szybko wypełniła rubryczki, wpisując między innymi
nazwisko Sabriny i jej numer identyfikacyjny.
Recepcjonistka porównała formularz ze swoimi danymi, tymi samymi, na które Toni
udało się zerknąć wczoraj wieczorem. Poproszę państwa o jakieś dokumenty tożsamości. -
Obejrzała ich prawa jazdy i wypisała dla nich identyfikatory.
- Zatrzymam prawa jazdy dopóty, dopóki państwo nie wrócicie i nie wpiszecie się do
książki wyjść. - Podała im przypinane plakietki z nazwiskami. - Proszę to nosić przez cały
czas. Na oddziały nie wolno wnosić żadnych rzeczy osobistych, produktów
żywnościowych ani napojów. Czy wszystko jasne?
- Tak. - Toni została skierowana do strażnika, który przeszukał jej torebkę, a potem
poklepał Carlosa po ubraniu. Otworzył drzwi.
- Proszę iść chodnikiem przez dziedziniec, a potem skręcić w prawo do oddziału
trzeciego.
Kiedy szli przez dziedziniec, Toni rozglądała się uważnie. W każdym budynku był jeden
strażnik. Zadrżała. Ten szpital był jak więzienie.
Carlos otworzył drzwi oddziału trzeciego i wszedł za Toni do niewielkiego holu. Strażnik
obejrzał ich plakietki i wziął od nich formularz z prośbą o widzenie, który umieścił w
przesuwanej metalowej szufladce. Szufladkę wsunął do przeszklonej z każdej strony
dyżurki pielęgniarek.
- Proszę włożyć okrycia i rzeczy osobiste do tych koszy. - Strażnik wskazał im plastikowe
kosze na stole. Kiedy się rozbierali, do dyżurki wszedł muskularny pielęgniarz i obejrzał
ich formularz.
- Proszę podejść do drzwi - powiedział przez interkom. Rozległo się brzęczenie, stalowe
drzwi się otworzyły. Pielęgniarz kiwnął na nich, żeby weszli. Toni przeczytała imię na
101
jego plakietce: „Bradley”. Korytarz pachniał środkami dezynfekcyjnymi i rozpaczą.
- To goście do mnie? - spytał młody mężczyzna w sztruksowych kapciach. Jego piżama ze
Spidermanem była pomięta, czerwony kolor wyblakł do różu.
- Oni nie przyszli do ciebie, Teddy - burknął Bradley. - Wracaj do męskiej świetlicy.
- Okej. - Teddy przeczesał palcami ciemne włosy z utlenionym białym paskiem przez
środek, który upodabniał go do skunksa. Odwrócił się i, szurając kapciami, poszedł w
stronę świetlicy dla mężczyzn.
- Tędy. - Bradley poprowadził ich na prawo. - Sabrina jest w żeńskiej świetlicy. Kobiety i
mężczyźni przebywają osobno, z wyjątkiem posiłków. Tak jest lepiej, bo od czasu do
czasu trafia się jakiś seksoholik.
Toni się skrzywiła.
- Proszę. - Bradley wskazał im otwartą salę i wrócił na korytarz.
Za biurkiem siedziała pielęgniarka i obserwowała pacjentów. Na środku białej sali stały
dwa stoły otoczone pomarańczowymi plastikowymi krzesłami. Więcej krzeseł stało pod
trzema ścianami. W telewizorze, zamontowanym wysoko na ścianie, leciała kreskówka z
przyciszonym dźwiękiem. Było tu parno i gorąco. Można się było udusić.
Pod ścianą, naprzeciw telewizora, siedziały dwie kobiety w średnim wieku, gapiąc się
tępo w ekran. Jednej wciąż drgała ręka, druga miała otwarte usta. Ich oczy wyglądały jak
martwe.
W kącie siedziała młoda pacjentka z jakimś odwiedzającym - może mężem? Oboje
milczeli, jakby nie wiedzieli już, co sobie powiedzieć.
Serce Toni się ścisnęło, kiedy dostrzegła Sabrinę. Bri była ubrana we flanelowe spodnie od
piżamy i niebieską koszulkę. Jej włosy, zwykle sprężyste i lśniące, były matowe i
nieuczesane. Siedziała przy stole, machając nogami, i czytała gazetę. Adidasy kłapały
luźno na jej stopach. Nie było w nich sznurówek.
Kiedy Toni podeszła, zauważyła, że to nie gazeta, a książeczka do kolorowania. Bri
zaczęła przerzucać strony i zatrzymała się na jednej, która nie została jeszcze pomalowana.
Wyjęła z plastikowego koszyka złamaną różową kredkę i zaczęła kolorować.
I to była studentka Uniwersytetu Nowojorskiego, która przez ostatnich sześć miesięcy
była na liście wyróżnień? Toni zacisnęła powieki. Nie będę płakać przy niej. Będę silna.
- Mógłbym zabić tego jej wujka - szepnął Carlos. Toni odetchnęła głęboko i przylepiła
uśmiech na twarz.
- Cześć, Sabrina! - Bri odwróciła się do nich z półprzytomną miną i zamrugała.
- Toni, Carlos! - Wstała. - Przyszliście mnie odwiedzić.
- Ależ oczywiście. - Toni uściskała ją. - Martwiliśmy się o ciebie.
- Dobrze wyglądasz, menina. - Carlos też ją uściskał i usiadł przy stole naprzeciw niej. Toni
usiadła obok Bri.
- Jak się miewasz?
- Dobrze. - Bri podniosła rękę, żeby pokazać im niebieską plastikową opaskę zapiętą na
nadgarstku. - Dzisiaj awansowałam do niebieskich. Strasznie się cieszę, że już nie jestem
żółta.
- A co jest nie tak z żółtym kolorem? - spytała Toni.
- Jest dla pacjentów ze skłonnościami samobójczymi. - Bri wybrała zieloną kredkę z
koszyka. - Nie żebym chciała się zabić.
Toni z trudem przełknęła ślinę.
- To dobrze - szepnęła.
- Po prostu zaraz po przyjęciu wszystkich obserwują pod kątem skłonności samobójczych
102
- wyjaśniła Bri.
- Ciekawe dlaczego - mruknął Carlos, rozglądając się po nijakiej sali.
- Byłam tak strasznie samotna - ciągnęła Bri. - Musiałam jadać posiłki sama i siedzieć tu
sama, kiedy inni szli do sali gimnastycznej.
- Cześć, Sabrina.
Odwrócili się i zobaczyli Teddy'ego człapiącego w ich stronę. Przechylił głowę na bok.
- Masz gości?
- Teddy! - Bradley podszedł do niego szybko. - Ile razy ci mam mówić, żebyś siedział w
męskiej świetlicy?
- Okej. - Teddy ruszył z powrotem korytarzem.
- Walnięty głupek - mruknął Bradley, idąc za nim.
- Nie jestem walnięty - zaprotestował Teddy. Sabrina wróciła do kolorowania, jakby
wszystko było normalnie.
- Poznałam Teddy'ego dzisiaj na lunchu. Zdaje się, że jest samotny. Nikt go nigdy nie
odwiedza. - Uśmiechnęła się do Toni. - Cieszę się, że przyszliście.
Nie rozpłaczę się. Toni odpowiedziała jej uśmiechem.
- Ja też się cieszę.
- Teddy nie jest wariatem - szepnęła Bri. - Jest tylko bardzo smutny. Miał wypadek
samochodowy, w którym zginęła jego dziewczyna. On prowadził, więc ma poczucie
winy.
Toni skinęła głową.
- To straszne mieć świadomość, że zawiodło się kogoś kochanego. - A ona zawiodłaby
Sabrinę, gdyby jej stąd nie wydostała. - Chcemy cię zabrać do domu.
- Staram się wyzdrowieć. Miałam urojenia.
- Nie miałaś urojeń - powiedziała Toni z naciskiem.
- Muszę się do tego przyznać, jeśli mam wyzdrowieć. Tak mówi mój terapeuta. A poza
tym wiele osób tutaj ma urojenia. - Bri się uśmiechnęła. - Nawet niektórzy strażnicy.
Wczoraj mówili, że po dziedzińcu biegał gigantyczny czarny kot.
Toni spojrzała na Carlosa, ale nic nie wyczytała z jego twarzy. Bri wzięła z koszyka
fioletową kredkę.
- Muszę pomalować włosy Jasmine na fioletowo. Zabrali wszystkie czarne kredki, bo są
zbyt dołujące. - Toni miała ochotę wrzeszczeć, ale opanowała się. Jak ktokolwiek mógł
siedzieć tutaj i nie być zdołowany?
- Bri, zrobiłam, o co prosiłaś. Poszłam do Central Parku żeby sprawdzić, czy zaatakują
mnie wampiry.
Bri pokręciła głową, nie przestając rysować.
- Wampiry nie istnieją.
- Masz rację - powiedział szybko Carlos i posłał Toni znaczące spojrzenie, kiedy chciała
protestować. - Powinnaś powiedzieć wujkowi, że to była pomyłka. Po prostu byłaś
przerażona napaścią. Ale teraz już ci lepiej i powinien cię stąd wypuścić.
Toni wiedziała, że ta strategia nic nie da. Bri potrzebowała zgody wujka, żeby stąd wyjść,
a on się na to nigdy nie zgodzi. Bri wrzuciła fioletową kredkę do koszyka.
- Wujek Joe chce, żebym tu została, dopóki nie dobiorą mi właściwego zestawu leków. To
może potrwać kilka tygodni. - Albo wiecznie, pomyślała kwaśno Toni. Dopóki wujek Joe
miał wpływ na jej przyszłość, Bri nie miała żadnej przyszłości. Toni chciała pomóc Bri,
udowadniając istnienie wampirów, ale na razie nie udało jej się zdobyć żadnego dowodu.
Teraz już wątpiła, by wujek Joe uznał jakikolwiek dowód. Wypuszczenie Bri ze szpitala
103
po prostu nie leżało w jego interesie.
W miarę upływu czasu ogarniała ją coraz większa panika. Carlos zadawał przyziemne
pytania, na przykład co jada na kolację. Toni trudno było nawet oddychać.
- Chcecie zabrać ten obrazek? - spytała Bri, kiedy skończyła kolorować.
- Tak. - Toni zmusiła się do uśmiechu. Podszedł do nich pielęgniarz Bradley.
- Koniec wizyt - oznajmił.
- Jutro robimy świąteczne pończochy i ubieramy choinkę. - Bri podała rysunek Toni. -
Możecie przyjść znowu?
- Oczywiście. To znaczy, spróbuję. - Toni bała się, że wujek Joe zabroni jej wstępu, kiedy
zobaczy jej nazwisko w książce gości.
- Chodźmy. - Bradley kiwnął na nich niecierpliwie. Para w kącie się rozstała. Mąż ruszył
korytarzem. Kobieta klapnęła na krzesło i zaczęła płakać po cichu.
- Tędy proszę. - Bradley patrzył na nich gniewnie. Toni uściskała przyjaciółkę i oddaliła się
szybko, zanim Bri zauważyła łzy w jej oczach. Poszła za Carlosem do holu i skrzywiła się,
kiedy stalowe drzwi zatrzasnęły się z głuchym szczękiem.
Nie spieszyli się, wkładając kurtki i zbierając rzeczy, żeby odwiedzający mąż zdążył wyjść
przed nimi. Kilka minut po nim ruszyli przez dziedziniec.
Zimnie powietrze uderzyło Toni w twarz, przywracając jej chęć działania.
- Musimy ją wydostać - szepnęła.
- Wiem - odparł Carlos. - Przez cały wieczór próbowałem wymyślić jakiś plan.
- Wujek nigdy jej nie wypuści. - Toni zaczęła w panice podnosić głos. - Będziemy musieli...
- Ćśś - syknął ostrzegawczo Carlos. Wskazał dąb i jego masywny konar, sterczący nad
murem. - Mógłbym spróbować podsadzić ją na to drzewo, ale pozostaje jeszcze problem
wydostania jej z oddziału. To cholerne miejsce jest pozamykane skuteczniej niż zakonnica
w pasie cnoty.
- Musimy coś zrobić.
- Nie widzę stąd ucieczki. Chwyciła go za ramię.
- Nie mów tak! Musi być jakiś sposób. - Potrzebowali tylko przedostać się przez
strażników i pozamykane drzwi. - Rany, już wiem, jak to zrobić.
- Jak? - spytał Carlos.
- Teleportujemy ją stąd.
- Nie potrafimy tego.
- Ale znamy kogoś, kto potrafi.
- Poprosisz tego wampira, Iana? - spytał Carlos. - Jesteś pewna, że można mu ufać?
- Tak myślę. Mam nadzieję. - Zaoferował jej pomoc. A im dłużej Toni się nad tym
zastanawiała, tym bardziej była przekonana, że nie ma innego sposobu.
Toni uparła się, żeby Carlos zawiózł ją do Romatechu. Kiedy przyjechali, było już ciemno.
Strażnik przy bramie rozpoznał ją i wpuścił.
Carlos zatrzymał samochód przed głównym wejściem.
- Wiem, że chcesz porozmawiać z Ianem sama, ale wtajemnicz mnie we wszystko. To
będzie wymagało trochę planowania.
- Okej. - Ściągnęła czapkę i roztrzepała włosy. Chciała dobrze wyglądać podczas rozmowy
z Ianem.
- Kiedy Bri już będzie wolna, będziemy potrzebowali dla niej bezpiecznej kryjówki. Nie
możemy jej tak po prostu zabrać do mieszkania.
- Dlaczego nie? - Toni zatrzasnęła okulary w futerale i wrzuciła do torebki. Z daleka
widziała trochę niewyraźnie, ale wystarczająco dobrze do rozmowy twarzą w twarz.
104
Odgięła osłonkę przeciwsłoneczną, żeby zerknąć w lusterko.
- Toni, jej wujek może podejrzewać, że to my stoimy za jej zniknięciem, i oskarżyć nas o
porwanie. To dało jej do myślenia.
- Ale Bri pójdzie z nami z własnej woli.
- Jesteś pewna? Spodziewasz się, że po tym wszystkim, co przeszła, tak po prostu zaufa
wampirowi?
- No cóż, ja zaufałam. - Toni się skrzywiła. - Ale ja miałam silną motywację. Starałam się
pomóc Bri. - Znów zachciało jej się płakać. - Musimy ją stamtąd wydostać.
- Zgadzam się. Nie podoba mi się, co robią z nią te leki. Straciła całą wolę walki. Nie jest
sobą.
- Wiem. - Toni ledwie panowała nad emocjami. Carlos poklepał ją po ramieniu.
- Wszystko będzie dobrze, menina. - Spojrzał we wsteczne lusterko. - A to co, do diabła?
Toni obejrzała się przez ramię. Na jasno oświetlonym parkingu dostrzegła niskiego
człowieka, ciepło opatulonego, idącego w stronę wejścia Romatechu. Przez ramię miał
przewieszony wielki czarny worek na śmieci.
- Facet niesie coś dużego.
- Facet? - Carlos obejrzał się, po czym znów spojrzał w lusterko. - Nie widać go w lustrze.
Widzę tylko worek unoszący się w powietrzu.
- Naprawdę? - Toni znów odgięła osłonkę, żeby spojrzeć w lusterko. Rzeczywiście, worek
poruszał się sam. - Niesamowicie to wygląda. To pewnie wampir.
Siedzieli w samochodzie i patrzyli, jak niski mężczyzna wchodzi głównym wejściem.
- Ciekawe, co ma w tym worku - mruknęła Toni.
Carlos parsknął.
- Trupa? Toni pacnęła go w ramię.
- Te wampiry nie są takie.
- Toni, znasz je od tygodnia. Skąd możesz wiedzieć, do czego są zdolne?
- Uratowały mnie, kiedy miałam kłopoty. Miejmy nadzieję, że uratują też Sabrinę. -
Otworzyła drzwi, żeby wysiąść. - Zadzwonię jutro.
Carlos pomachał jej i pojechał do bramy.
Toni weszła do dużego holu z błyszczącą marmurową podłogą i z wielkimi roślinami w
donicach, w których ukryte były kamery i wykrywacze metalu. Skręciła w korytarz po
lewej i ruszyła do biura firmy MacKay.
Niski wampir z wypchanym workiem był w połowie korytarza. Zatrzymał się przy
jakichś drzwiach i wstukał kod na panelu.
Nagle otworzyły się drzwi po drugiej stronie korytarza i wyszła z nich Shanna.
Zatrzymała się.
- Laszlo! Jak miło cię widzieć.
- Pani Draganesti. - Niski mężczyzna skłonił się lekko. - Jak się pani miewa?
- Wszystko dobrze. - Podeszła do niego. - Co przyniosłeś?
Kiedy otworzył worek, zajrzała do środka.
- Laszlo, są cudowne! Dziękuję!
Zaczerwienił się.
- Lepiej wniosę je do środka. - Wszedł za drzwi ze swoim tajemniczym workiem. Co tu się
działo, do licha?
- O co chodzi? - Toni wskazała zamknięte drzwi.
- Toni! - Shanna ją uściskała. - Widziałaś już mój gabinet? - Wskazała gabinet dentystyczny
naprzeciw tajemniczego pokoju.
105
- Nie. - Toni podejrzewała, że Shanna próbuje zmienić temat.
- Musisz się umówić na wizytę - ciągnęła Shanna. - Wszyscy pracownicy MacKay mają
dwa darmowe przeglądy w roku. No, właściwie nie darmowe. Płaci za nie Angus.
Poznałaś już Angusa?
Z całą pewnością próbowała zmienić temat.
- Nie, nie poznałam.
- Cześć, mamusiu! Cześć, Toni! - zawołał Constantine. Toni zauważyła go, unoszącego się
jakiś metr nad podłogą w pomieszczeniu obok gabinetu. To musiał być jego pokój.
Dolna połowa dzielonych drzwi była zamknięta, ale górna otwarta, więc Constantine
zaczął lewitować, żeby zobaczyć je w korytarzu.
- Cześć, Constantine. - Toni zajrzała do jego pokoju. Był pełen zabawek, książek,
pluszowych zwierzątek, było też podwójne łóżko i kilka wygodnych foteli. - Rany, masz
dużo rzeczy.
- Żebyś wiedziała - mruknęła Radinka, ustawiając książki na półce. - Lepiej się
pospieszcie, bo się spóźnicie na mszę.
- Okej. - Shanna przechyliła się nad dolną połową drzwi, żeby uściskać syna. - Do
zobaczenia później, skarbie. - Ruszyła korytarzem, ale zatrzymała się, widząc, że Toni nie
dołączyła do niej. - Ty nie idziesz?
- Przykro mi, ale muszę porozmawiać z Ianem. - Toni wskazała drzwi biura ochrony.
- Teraz jest tam tylko Howard. - Shanna podeszła bliżej. - Wszystkie wampiry są w kaplicy
i sprawdzają, czy jest bezpieczna. Martwią się, że Malkontenci coś dzisiaj zrobią.
- Na przykład co?
Shanna westchnęła.
- Zeszłego lata wysadzili nam kaplicę. Na szczęście nikogo w niej nie było. Toni się
skrzywiła.
- To straszne.
- O tak. - Shanna spojrzała w stronę pokoju dziecinnego i zniżyła głos. - Dlatego
zostawiam Tina z Radinka w jego pokoju. Na wszelki wypadek. Chodź. Musisz poznać
ojca Andrew. Jest wspaniały.
Toni poszła za nią korytarzem do głównego holu.
- Nie wiem, czy powinnam iść. Nie wychowywałam się jako katoliczka.
Shanna wyszczerzyła zęby.
- Ja też nie. Ale te stare wampiry są takie średniowieczne, nie potrafią inaczej. Wiedziałaś,
że mój mąż był mnichem?
- Nie miałam pojęcia. - Toni szła za Shanną do prawego skrzydła. Była ciekawa, ile
dokładnie lat ma Ian, ale nie chciała pytać, żeby nie zdradzić się ze swoim
zainteresowaniem jego osobą. - Wszyscy są ze średniowiecza?
- Nie. Gregori jest młody. Roman przemienił go w 1993 roku, kiedy jacyś Malkontenci
zaatakowali go na parkingu. Biedak tylko odbierał mamę z pracy.
- To strasznie smutne. - Toni zrobiła smętną minę. Ale to wyjaśniało, jakim cudem miał
śmiertelną matkę, która jeszcze żyła. - A Connor i... Ian?
- Oni przeszli transformację po jakiejś bitwie w Szkocji, w XVI wieku. Zostali przemienieni
tej samej nocy, więc zawsze byli sobie bliscy. Roman przemienił Connora, a Angus Iana.
- Sami chcieli przejść transformację? - pytała dalej Toni.
- O tak. Obaj byli śmiertelnie ranni. Mieli do wyboru to albo śmierć. - Shanna weszła do
pomieszczenia po prawej. - To jest nasza sala zgromadzeń, gdzie zbieramy się po kościele.
Chciałam tylko sprawdzić, czy wszystko jest gotowe.
106
W sali były dwa długie stoły nakryte białymi obrusami. Było jasne, że jeden jest dla
wampirów, drugi dla śmiertelników. Na tym drugim stała taca z przekąskami i serami,
taca z warzywami i dipami, misa ponczu i talerz ciastek z czekoladowymi wiórkami.
Na pierwszym były dwa duże pojemniki wypełnione lodem i butelkami krwi. Na środku
stała kuchenka mikrofalowa obstawiona rzędami kieliszków.
- Drogie panie, nabożeństwo się zaczyna - odezwał się męski głos z korytarza. Tego
głębokiego, śpiewnego głosu nie dało się pomylić z żadnym innym. Serce Toni
zatrzepotało w piersi. Kiedy odwróciła się do niego, wywinęło regularnego koziołka.
- Porozmawiamy później. - Shanna poklepała Toni po ramieniu i pospiesznie wyszła z sali.
Toni podeszła do Iana i jej serce przyspieszyło pod jego przenikliwym spojrzeniem.
- Muszę z tobą porozmawiać.
Uniósł brwi.
- Jesteś gotowa wreszcie wyznać swoje tajemnice?
Twarz jej zapłonęła. Wszystkie pozostałe wampiry zaufały jej od samego początku. Tylko
Ian podejrzewał ją o ukryte cele.
- Skąd wiesz, że mam tajemnice?
Pochylił się i szepnął:
- Twoje serce pędzi jak szalone. Płoną ci policzki. - Uśmiechnął się. - A twoje oczy błyskają
gniewnym, ale ślicznym odcieniem zieleni.
- Jesteś chodzącym wykrywaczem kłamstw. - Posłała mu złe spojrzenie. - To bardzo
denerwujące nie móc kłamać, kiedy się chce.
Roześmiał się i ujął ją za łokieć.
- Powiadają, że spowiedź jest dobra dla duszy.
Z kaplicy dobiegł śpiew. Basowe, męskie głosy. Wampiry śpiewały hymn.
- Dlaczego wampiry martwią się o swoje dusze? - szepnęła. - Możecie żyć wiecznie.
- Nikt nie żyje wiecznie.
- Więc modlisz się o zbawienie? - To chyba miało sens. Bo kto potrzebował odkupienia
grzechów bardziej niż wampir?
- Modlę się o wiele rzeczy, Toni. - Jego dłoń ześlizgnęła się wzdłuż jej ręki, aż do palców. -
Modlę się, żebyś mi zaufała i powiedziała całą prawdę.
A ona modliła się, żeby zrozumiał.
Rozdział 15
Ian znajdował pociechę w starych znajomych pieśniach i modlitwach. Przez wieki
zmieniały się potęgi rządzące światem, technologia szła naprzód, śmiertelni przyjaciele
umierali, ale msza pozostała właściwie taka sama. I zapach Bożego Narodzenia pozostał
taki sam. Odetchnął głęboko, wdychając aromat jodłowych girland i adwentowych świec.
Ale dziś był jeszcze jeden zapach, który wciąż odwodził go od pobożnych myśli. Zapach
krwi grupy AB Rh+. Jego ulubionego smaku. Emanował od Toni, która siedziała obok
niego w ostatnim rzędzie. Zdjęła kurtkę i złożyła ją na kolanach. Dłonie miała splecione
tak mocno, że kostki palców połyskiwały bielą. Co doprowadziło ją do takiej desperacji, że
postanowiła wyznać mu swoje sekrety?
Kiedy się obudził i zobaczył, że jej nie ma, sprawdził w komputerze urządzenie
namierzające. Znów pojechała do tego szpitala psychiatrycznego. Sądząc po jej ściśniętych
dłoniach i bladej twarzy, coś w tym szpitalu wytrąciło ją z równowagi. Czy to było w jakiś
sposób związane z faktem, że podjęła pracę u wampirów?
107
Ojciec Andrew zaczął kazanie i Ian spróbował skupić się na księdzu zamiast na boskim
ciele siedzącym obok.
- Jak wiecie, nigdy nie ujawniam niczego, co słyszę podczas spowiedzi - zaczął ojciec
Andrew. - Ale chciałbym dzisiaj mówić o wspólnym wątku, który pojawia się często, i za
każdym razem, gdy o tym słyszę, ogromnie mnie to zasmuca. Wielu z was wierzy, że nie
zasługuje na miłość i szczęście. Czujecie się niegodni.
Ian i Toni gwałtownie chwycili powietrze.
- Podczas gdy śmiertelnik ma tylko jedno, krótkie życie, by żałować za grzechy - ciągnął
ksiądz - wampir może żyć o wiele dłużej i odnaleźć w sobie o wiele głębsze pokłady żalu i
wyrzutów sumienia. Niektórzy z was uważają, że są najbardziej niegodnymi istotami na
świecie, że nie ma nadziei dla ich duszy. Obawiacie się, że Bóg nigdy wam nie wybaczy. A
że potępiacie sami siebie, sami sobie nie potraficie wybaczyć.
Toni przycisnęła dłoń do ust. Ian zobaczył, że ma zaciśnięte powieki. Co się działo? Miał
nadzieję, że Toni się nie rozpłacze. Nie mógł znieść widoku płaczącej kobiety.
- Znacie swoje dawne porażki, swoje błędy - powiedział ojciec Andrew. - Ale wiedzcie też
i to, że wciąż jesteście dziećmi Ojca Niebieskiego i Ojciec was kocha.
Z gardła Toni wydobył się słaby dźwięk, który brzmiał jak stłumiony szloch.
- Nie wierzcie, że nie jesteście godni miłości, bo Bóg was kocha. I nie pozwólcie, żeby
przeszłe grzechy was prześladowały. Jeśli Bóg potrafi wam wybaczyć, to dlaczego nie
potraficie wybaczyć sami sobie?
Toni zerwała się i wybiegła z kaplicy.
Ian zagapił się na zamknięte drzwi. Niech to wszyscy diabli. Dlaczego tak się
zdenerwowała? Widział jej dane osobowe. Miała ledwie dwadzieścia cztery lata. Jej
największym przestępstwem było cholerne przekroczenie prędkości. Była aniołem w
porównaniu z krwiożerczymi wampirami w tej kaplicy, łącznie z nim samym.
Ojciec Andrew nudził dalej i nie wyglądało na to, żeby miał szybko skończyć. A Toni była
gdzieś tam, zapłakana.
Wymknął się z mszy i podążył za jej szlochem. Siedziała w sali z poczęstunkiem, z twarzą
w dłoniach.
- Toni, dobrze się czujesz? - Głupie pytanie, zbeształ sam siebie. Przecież płakała.
Wyprostowała się i otarła twarz.
- Nic mi nie jest.
- Co się stało? Ksiądz cię wytrącił z równowagi?
- Na pewno miał dobre intencje. - Wstała i podeszła do stołu z jedzeniem dla
śmiertelników. - I na pewno ma rację z tym przebaczeniem, ale...
Ian zbliżył się do niej.
- Ale co?
- Ja... ja nigdy nie potrafiłam sobie wybaczyć.
- Dziewczyno, co ty mogłaś zrobić złego? Jesteś taka młoda i... niewinna.
Odwróciła się do niego przodem; skrzywił się, widząc jej policzki mokre od łez.
- Pozwoliłam... Pozwoliłam, żeby moja babcia umarła.
Tego się nie spodziewał.
- To musiał być wypadek.
- Nie chciałam, żeby tak się stało. - Łzy znów pociekły jej po twarzy. Nie mógł tego znieść,
więc wziął ją w ramiona i zaczął głaskać po plecach.
- Co się stało?
- Byłam w gimnazjum, a wtedy babcia nie była już najlepszego zdrowia. Nauczyłam się
108
domowych obowiązków. Byłam przyzwyczajona, że wstaję rano, przygotowuję sobie
śniadanie i wychodzę na autobus. Zawsze przed wyjściem szłam uściskać babcię.
Ian zrozumiał, że Toni nauczyła się być silna i niezależna w bardzo młodym wieku.
- Tamtej nocy babcia miała trudności z zaśnięciem. Słyszałam, że ciągle wstaje. Ale rano,
kiedy przyszłam się pożegnać, mocno spała. Nie chciałam jej budzić, więc poszłam do
szkoły. Kiedy wróciłam do domu po południu, ona ciągle leżała w łóżku. - Toni odsunęła
się od niego i złapała serwetkę ze stołu, żeby wytrzeć twarz, ale łzy wciąż płynęły. -
Umarła, kiedy mnie nie było.
- Skarbie, zmarła naturalną śmiercią. To nie była twoja wina.
- Ale wiedziałam, że w nocy źle się czuła. Ciągle myślę o tym, co powinnam była zrobić
inaczej. Gdybym rano zadzwoniła po pogotowie, może by przeżyła. Nawet matka
powiedziała, że źle się nią opiekowałam. Nie pozwoliła mi zamieszkać ze sobą po śmierci
babci. Posłała mnie do szkoły z internatem.
Ian się skrzywił.
- Dziewczyno, nie chcę cię obrazić, ale twoja matka to pinda.
Toni zamrugała. Jego uwaga najwyraźniej ją zaskoczyła.
- Możesz mi wierzyć. Jestem poniekąd ekspertem, jeśli chodzi o matki. Miałem piętnaście
lat, kiedy mnie przemieniono. Myślałem, że mogę wrócić do domu, ale moja mamuśka nie
chciała mnie przyjąć.
Zaczerwienione oczy Toni otworzyły się szerzej.
- Dlaczego?
- Och, jak ona to ujęła? Byłem potworną kreaturą z piekła rodem. Bała się, że jeśli
zgłodnieję, mogę pozarzynać młodszych braci i siostry.
- To śmieszne! Każdy, kto cię zna, wie, że nie zrobiłbyś krzywdy nikomu, kogo kochasz.
Jej deklaracja sprawiła, że serce zabiło mu szybciej. A te jej oczy, płonące gniewem i
oburzeniem... Chyba nigdy nie widział piękniejszej kobiety.
- Doceniam twoją wiarę we mnie. - Podszedł bliżej. - Już ci lepiej?
Wydmuchała nos w serwetkę.
- Chyba tak. Naprawdę bardzo przepraszam za ten wybuch. Ostatnio jestem
emocjonalnym wrakiem i ciągle widujesz mnie w najgorszych momentach.
- Nie, wydaje mi się, że wręcz odwrotnie.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Z tymi załzawionymi oczami i czerwonym nosem?
Miał ochotę ucałować jej załzawione oczy i czerwony nos.
- Mówiłem raczej o twoim dobrym sercu.
Prychnęła.
- Nie czuję się szczególnie dobra. Właśnie myślałam, że to twoja matka była pindą.
Roześmiał się.
- Ale oboje jakoś to przeżyliśmy.
- Wiesz, kiedy cię poznałam, myślałam, że jesteśmy zupełnie różni. Żywa, martwy. -
Wskazała siebie i jego. - Nowoczesna, staroświecki. Inteligentna, nieinteligentny.
- Że co proszę?
Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Żartuję. Ale myliłam się. Tak naprawdę mamy ze sobą wiele wspólnego.
- Masz na myśli nasze wyrodne matki?
- Coś więcej. Mamy te same zmartwienia i obawy. Że nie jesteśmy godni. Że zawiedziemy
kogoś, kogo kochamy. - Jej twarz znowu posmutniała. Dotknął jej wilgotnego policzka i
109
pogładził go kciukiem.
- Masz jeszcze jakieś głębokie, mroczne sekrety do wyznania?
- Obawiam się, że tak.
- Jesteś głęboka jak studnia.
- I równie mroczna. - Uśmiechnęła się. - Dziękuję. Już mi o wiele lepiej.
- Powiesz mi, jak brzmi twoje pełne imię?
Skrzywiła się.
- To zbyt mroczny sekret.
- Dziewczyno, nie może być aż tak źle. - Dotknął jej drugiego policzka; trzymał jej twarz w
dłoniach. Czuł, jak jej serce galopuje. Przysunął się bliżej.
Nie cofnęła się.
Przeciągnął kciukiem po jej podbródku. Jej usta rozchyliły się lekko, oblizała wargi. Och,
ależ chciał to poczuć. Przesunął kciuk po jej dolnej wilgotnej wardze. Gwałtownie
chwyciła powietrze.
- Znowu masz czerwone oczy - szepnęła.
- Wiem. - Przysunął się jeszcze bliżej, aż jego pierś dotknęła jej piersi. Jej spojrzenie
zabłądziło na jego usta. Serwetka wypadła z jej dłoni i sfrunęła na podłogę. Powoli uniosła
rękę i dotknęła dołka w jego podbródku.
To był niewinny gest, ale on uznał go za przyzwolenie. Wcisnęła guzik „tak” i tylko to się
liczyło. Do diabła z zasadami, do diabła z rozsądkiem.
Nie puszczając jej twarzy, pocałował ją raz i drugi. Oparła się o niego i ogarnęła go
namiętność. Pocałował ją dziko, drapieżnie. Przycisnął ją do siebie, trzymając jedną rękę
na jej plecach, drugą w talii. Przygarnął ją tak mocno, że jej stopy oderwały się od ziemi.
Objęła ramionami jego szyję i odwzajemniła pocałunek.
Głód, który powstrzymywał od kilku nocy, zerwał się ze smyczy. Nie mógł przestać jej
całować. Jej warg, jej języka. Eksplorował wnętrze jej ust, skubał wargi. Była słodka, była
drżąca, ściskała go z całych sił. A on chciał więcej. Miał wrażenie, że pragnął jej od
wieków.
Obsypał pocałunkami jej szyję, schodząc niżej, połaskotał językiem ścieżkę w górę, do
ucha. Zadrżała.
- Toni - szepnął i chwycił płatek jej ucha w usta.
Jęknęła i wczepiła palce w jego włosy. - Ian.
Zjechał dłońmi po jej plecach, aż wreszcie chwycił pośladki i ścisnął delikatnie. Właśnie
wracał do jej ust po więcej całusów, kiedy usłyszał czyjeś chrząknięcie.
Znieruchomiał. Znieruchomiał z rękami na pośladkach Toni. Fatalnie. Spojrzał przez jej
ramię. W drzwiach stał Connor. Odwrócił twarz, ale jego szczęka poruszała się, kiedy
zgrzytał zębami.
Ian puścił Toni i się odsunął. Spojrzała na niego, a potem na Connora, szeroko otwartymi
oczami.
Ian odchrząknął.
- To była moja wina. Biorę za to pełną odpowiedzialność.
- Nie - szepnęła Toni i pokręciła głową.
- Proszę cię na słowo na osobności, Ian. - Connor odwrócił się i ruszył korytarzem. Ian
spróbował uspokoić Toni uśmiechem.
- Zaraz wracam.
Nie wyglądała na szczególnie uspokojoną. Pobiegł korytarzem, żeby dogonić Connora. W
połowie drogi do holu Connor otworzył drzwi do sali konferencyjnej. - Tu będzie dobrze.
110
Ian obejrzał się za siebie. Ludzie wychodzili z kaplicy i przechodzili do sali zgromadzeń.
Miał nadzieję, że Toni sobie poradzi.
- Zamknij za sobą drzwi - powiedział cicho Connor, idąc na koniec długiego stołu. Ian
zamknął drzwi.
- Chcę cię prosić, żebyś nie udzielał Toni nagany. Ja sprowokowałem ten... incydent i biorę
za niego pełną odpowiedzialność.
- Bardzo szlachetnie. Nie spodziewałem się po tobie niczego innego. - Connor zatrzymał
się u szczytu stołu i oparł dłonie na oparciu krzesła. - Ale nie urodziłem się wczoraj. Było
dość oczywiste, że do niczego jej nie zmuszałeś.
Po ciele Iana przebiegł radosny dreszcz; ledwie opanował szeroki uśmiech. To była
prawda - była chętna. Odwzajemniała pocałunki. Jęczała z rozkoszy. Pragnęła go. A jemu
chciało się krzyczeć z radości.
- Z całą świadomością złamała zasady. - Connor potarł czoło. - Nie mam innego wyjścia,
jak ją zwolnić.
- Nie! - Ian podszedł do niego. - Płakała, kiedy ją znalazłem. Była bardzo roztrzęsiona, a ja
to wykorzystałem.
- Ian. - Connor spojrzał na niego surowo. - Co cię ostatnio napadło? Wróciłeś niecały
tydzień temu, a już ściga cię tłum kobiet. Te setki telefonów i mejli. Kobiety koczują na
chodniku. Słyszałem, że spotkałeś się z pięćdziesięcioma jednej nocy, a potem jeszcze ten
wywiad.
- Sprawy trochę się wymknęły spod kontroli, ale...
- Bardziej niż trochę! - Oczy Connora błyszczały gniewnie. - Nie dość ci, że setki kobiet
rzucają się na ciebie? Dlaczego uwodzisz tę jedyną, której nie możesz mieć? To przez to, że
jest zakazana?
- Nie. Strzegłem haremu Romana przez pięćdziesiąt lat. Nigdy nie przekroczyłem granic z
żadną z tych zakazanych kobiet. Toni jest... inna. Wyjątkowa.
- I bezrobotna - dodał kwaśno Connor.
- Nie możesz jej zwolnić. Potrzebujemy jej.
- Do diabła, Ian. - Connor huknął pięścią w oparcie krzesła. - Jak możesz oczekiwać, że
zignoruję zasady?
Ian odetchnął głęboko. Musiał szybko coś wymyślić, bo inaczej Connor jeszcze dziś
wieczór wykasuje jej pamięć.
- A jeśli Malkontenci już wiedzą, że ona dla nas pracuje? Jeśli ją zwolnimy i wykasujemy
jej pamięć, będzie całkowicie bezbronna.
Connor zmarszczył brwi.
- Masz trochę racji, ale to tylko przypuszczenia.
- Nie możemy igrać jej życiem. Świetnie się spisywała w pracy i wciąż może to robić. Nie
będę jej przeszkadzał w obowiązkach.
Connor chodził po sali, głęboko zamyślony.
- Zatrudniłem ją na dwutygodniowy okres próbny. Mogę pozwolić jej przepracować te
dwa tygodnie, zanim podejmę ostateczną decyzję. - Spojrzał na Iana. - Zdołasz utrzymać
łapy przy sobie jeszcze przez tydzień?
Ian nie był pewien, czy uda mu się to chociażby przez pół godziny.
- Mogę spróbować.
- Spróbować? Czyś ty nie słyszał o samokontroli, człowieku?
Ian zacisnął zęby. Im bardziej sobie powtarzał, że nie może mieć Toni, tym bardziej jej
pragnął. Connor westchnął.
111
- Odkładam decyzję na tydzień. - Ruszył do drzwi. - A tymczasem, jeśli ci zależy na tej
dziewczynie, zostaw ją w spokoju.
- Zależy mi, ale... czy ty nie rozumiesz, co czuję? Nigdy nie doświadczyłeś, jak piekielne
może być... pragnienie?
Twarz Connora posmutniała.
- Tak, to piekielne uczucie. Szaleje jak pożar, ale zostawia ci tylko popioły. - Wyszedł z
pokoju. Co spotkało Connora, że stał się takim pesymistą? Ian wiedział, że związek
między wampirem a śmiertelnikiem rzadko się udaje. Prędzej czy później zrywali ze sobą,
albo śmiertelna strona godziła się na transformację. Shanna też zgodziła się zostać
wampirzycą, kiedyś w przyszłości. Czy on naprawdę chciał angażować Toni w związek,
w którym będzie musiał wyssać z niej krew do sucha i zabić ją, by móc ją przemienić?
Connor miał rację. Gdyby naprawdę zależało mu na jej dobru - a zależało - dałby jej
spokój. Pozwoliłby jej znaleźć miłość wśród śmiertelników. A on sam szukałby miłości
wśród wampirów.
- Co się stało? - spytała Shanna. Toni westchnęła. Wiedziała, że wygląda koszmarnie.
Jakim cudem mogła się podobać Ianowi? Nałożyła na talerzyk kostki sera, paluszki z
marchwi, brokuły i - a co tam - czekoladowe ciastka.
- Idą święta, wiec udaję Rudolfa Czerwononosego.
Shanna podała jej szklankę ponczu.
- Jesteś niezadowolona z pracy?
- Nie. - Toni wgryzła się w ciastko. Sala zgromadzeń szybko wypełniała się osobami
obecnymi na mszy. Toni była zła, że wszyscy widzą ją z podpuchniętymi, czerwonymi
oczami, ale nie chciała jeszcze uciekać. Musiała porozmawiać z Ianem.
- Moja bliska przyjaciółka leży w szpitalu. Właśnie stamtąd wróciłam. Tam uśmiechałam
się ile wlezie, ale teraz...
- Teraz dopadł cię stres - stwierdziła Shanna. - Przykro mi. Jeśli potrzebujesz parę dni
wolnego, na pewno da się to załatwić.
- Jesteś bardzo miła. - Na nieszczęście, niedługo mogła mieć bardzo dużo wolnego.
Connor pewnie ją zwolni. Wylana za całowanie się z wampirem. Kto by pomyślał, że jej
życie może być tak pikantne? Ale wiedziała, że to wbrew zasadom.
Czy zrobiłaby to jeszcze raz? W tej chwili.
To był najbardziej fenomenalny pocałunek w jej życiu. Nie jeden z tych niezręcznych, jakie
zdarzały jej się w przeszłości, kiedy to przez cały czas zastanawiała się, czy robi to jak
trzeba, albo żałowała, że facet nie umie tego robić jak trzeba. Nie było żadnego
zastanawiania się czy żałowania. Po prostu wessała ją cudowna mgła czystego
odczuwania. To był pocałunek, o jakim zawsze śniła.
A Ian był romantycznym bohaterem, o jakim śniła. Silnym, ale wrażliwym. Czarującą
mieszanką dumy i niepewności. Dość śmiałym, żeby pocałować ją, nie zważając na
konsekwencje. Podniecającym, szlachetnym, inteligentnym, seksownym - doskonałym
pod każdym względem. Z wyjątkiem jednego. Był wampirem.
- Shanna, mogę ci zadać osobiste pytanie?
- Jasne.
- Byłam ciekawa, jak ty... hm, czy trudno jest być w związku z wampirem?
- Ach. - Shanna łyknęła ponczu. - To pewnie zależy od wampira. Mnie się poszczęściło z
Romanem. - Rozejrzała się po sali i Toni rozpoznała moment, w którym dostrzegła męża.
Jej spojrzenie zmiękło.
112
Roman musiał poczuć na sobie jej wzrok albo usłyszeć swoje imię, bo odwrócił się od ojca
Andrew, z którym rozmawiał, i uśmiechnął się do żony.
- On jest miłością mojego życia - szepnęła Shanna. - Tak jak i Constantine. Obydwaj
nieustannie wprawiają mnie w zachwyt.
- Ale jak sobie radzicie z... różnicą czasu?
- Tino i ja siedzimy do późna. Nie śpimy do pierwszej, drugiej w nocy, żeby spędzać czas
z Romanem. Potem długo odsypiamy rano. Pacjentów przyjmuję od trzeciej po południu
do jakiejś dziewiątej wieczór, żeby móc przyjmować i śmiertelników, i wampiry.
Wpasowanie w to wszystko rodziny i kariery to wyzwanie, przyznaję, ale przecież
wszystkie kobiety tak mają, więc nie sądzę, żeby moja sytuacja była aż tak wyjątkowa.
- Rozumiem, co masz na myśli. - Toni wrzuciła sobie do ust różyczkę brokułu z sosem
ranczerskim.
- Więc którym przystojnym wampirem jesteś zainteresowana?
O mało się nie udławiła. Łzy stanęły jej w oczach, wypiła trochę ponczu.
- Nie powiedziałam, że jestem.
Shanna wyszczerzyła się w uśmiechu.
- Nieważne. Chyba wiem, kto to.
- Pytałam wyłącznie z ciekawości - upierała się Toni. - Po prostu chciałam wiedzieć, jak
wampir i śmiertelniczka mogą sobie ułożyć życie. Roman i ty dobrze sobie radzicie,
dlatego pytam ciebie. I tyle.
- Mhm. - Shanna posłała jej znaczące spojrzenie. - No więc, żeby zaspokoić twoją
ciekawość, uważam, że to świetny gość i byłabyś głupia, gdybyś go wypuściła z rąk.
Toni zastanawiała się, czy Shanna mówi o Ianie, ale nie śmiała zapytać.
- Nie chcę ci psuć humoru, ale po prostu nie wiem, jak może trwać związek, kiedy
śmiertelniczka się starzeje, a wampir nie.
Shanna kiwnęła głową.
- To była trudna decyzja i nie przyszła mi łatwo. - Pogłaskała niewielki brzuszek, w
którym rosło jej drugie dziecko. - Postanowiłam kiedyś poddać się transformacji, ale
chciałam poczekać, aż dzieci będą trochę starsze.
Toni otworzyła usta ze zdumienia.
- Staniesz się jedną z nich?
W oczach Shanny błysnęło rozbawienie.
- Uuu, wampiry! Oni nie są potworami, przecież wiesz. Rozumiem, że możesz
potrzebować trochę czasu, żeby to dostrzec. Ja potrzebowałam. Mniej więcej tygodnia. -
Roześmiała się. - Zakochałam się w Romanie błyskawicznie.
Toni mogłaby coś o tym powiedzieć. W Ianie było coś tak wyjątkowego. Intrygował ją od
samego początku. I rozpoznawała w nim siebie. Gdyby miał wymyślić sobie cztery
poranne afirmację, podejrzewała, że byłyby identyczne jak jej.
- Czuję się taką szczęściarą, że należę do ich świata - ciągnęła Shanna. - Mam najlepszego
męża i najwspanialszego synka...
- Nie ma go! - z korytarza dobiegł krzyk i tupot stóp. Zasapana Radinka zatrzymała się w
drzwiach. - Tino! Zniknął!
Roman podszedł do niej szybko. - Nie ma go w pokoju?
- O Boże. - Shanna rozlała poncz, odstawiając szklankę. Podbiegła do Radinki. - Co się
stało?
- Nie wiem. Odwróciłam się od niego dosłownie na sekundę. Nie wiem...
- Dougal, Phineas, idźcie sprawdzić... - Roman wydawał polecenie, ale dwaj strażnicy już
113
śmignęli za drzwi.
- Ja biorę wschodnie skrzydło. Ty bierz zachodnie - krzyknął Dougal do Phineasa.
- Zawiadomcie Connora! - krzyknął za nimi Roman. - I Howarda!
Wszystkie pozostałe wampiry i ojciec Andrew wybiegli z sali, żeby pomóc w
poszukiwaniach.
- Boże. - Shanna ściskała rękę Romana. - A jeśli został porwany? Jeśli Malkontenci...
Ścisnął jej ramię.
- Nie będziemy jeszcze panikować. Może po prostu lewitował i przeleciał nad drzwiami.
- Mówiłam mu milion razy, żeby tego nie robił - odparła Shanna.
- Od tej chwili przydzielam ochroniarza do pokoju dziecinnego - powiedział cicho Roman.
- Sprawdzę parking.
Shanna zbladła.
- Nie idź sam. To może być pułapka.
Roman śmignął przez korytarz, wołając Connora. Shanna i Radinka poszły za nim
normalnym krokiem, nawołując Constantine'a.
Panika sparaliżowała Toni. Czy Malkontenci ośmieliliby się porwać dziecko? Jeśli
teleportowali się z Tinem, jak Roman go odnajdzie? Chciałaby jakoś pomóc, ale nie
wiedziała, co może zrobić. Po raz pierwszy żałowała, że nie jest wampirem, by móc
poruszać się szybciej, skuteczniej walczyć.
Ruszyła przed siebie i nadepnęła na coś. Była to serwetka, którą upuściła, zanim
pocałowała Iana. Schyliła się, żeby ją podnieść, i zauważyła coś dziwnego. Obrus się
poruszył.
Kiedy nawoływania Constantine'a oddalały się coraz bardziej, usłyszała ciche chlipanie.
Obeszła stół od tyłu i uklękła. Podniosła brzeg obrusa.
Constantine krzyknął cicho. Przyciskał kolana do piersi, a jego różowe policzki były
mokre od łez.
- Tino - szepnęła. - Jak się tu znalazłeś?
- Nie wiem - wyszlochał i zakrył buzię. - Mamusia będzie na mnie zła.
- Kotku, nie. - Toni wyciągnęła go spod stołu i wzięła na ręce. - Oni się tylko wystraszyli.
Musimy im powiedzieć, że nic ci nie jest.
- Nie! - Tino przywarł kurczowo do jej ramion. - Mamusia zabroniła mi wychodzić z
pokoju. Będzie się na mnie złościć.
- To tylko tak brzmi, jakby się złościła, bo jest bardzo przestraszona. Uwierz mi, będzie
zachwycona, kiedy się dowie, że jesteś cały i zdrowy.
Pociągnął nosem.
- Nie będą źli?
- Nie, kotku. Bardzo cię kochają. - Toni wstała, wciąż trzymając chłopca na rękach, i
wyszła na korytarz. - Tino jest tutaj! Nic mu nie jest!
Wampiry musiały ją usłyszeć pierwsze, bo Dougal i Phineas znaleźli się przy niej w tej
samej chwili. Connor, Ian i Roman pojawili się kilka sekund później.
- Tatusiu! - Tino wyciągnął rączki do Romana, który chwycił go i mocno przytulił. Wróciły
pozostałe wampiry, Howard Barr i ojciec Andrew przyszli na końcu. Rozlegały się okrzyki
radości, wszyscy klepali się po plecach.
- Ty go znalazłaś? - Roman spytał Toni. - Nie wiem, jak ci dziękować.
- Brawo, Toni! - Phineas przybił jej piątkę. - Dobra robota. - Connor skinął jej głową.
Poczuła, że się czerwieni. Czy teraz ją zwolni?
Spojrzała na Iana. W jego oczach zabłysła namiętność, więc szybko się odwrócił.
114
- Constantine! - Shanna biegła w ich stronę, a tuż za nią zdyszana Radinka. Roman
śmignął ku nim i Shanna rzuciła się na męża, niemal zgniatając syna między nimi.
- Chwała Bogu. - Mocno uściskała ich obu.
- Tak się bałam. - Oczy Radinki były pełne łez. - Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby
coś ci się stało. - Pogłaskała chłopca po policzku.
Cała czwórka wróciła do pozostałych.
- Kto go znalazł? - spytała Shanna. - Gdzie on był?
- Toni - odparło chórem kilka wampirów, uśmiechając się do niej. Zrobiło jej się ciepło na
sercu. Po raz pierwszy w życiu czuła się, jakby należała do rodziny.
- Och, dziękuję. - Shanna ją uściskała.
- Bał się, że będziesz na niego zła - szepnęła Toni. - Znalazłam go pod stołem. - Wskazała
głową salę zgromadzeń.
- O mój Boże. - Shanna odwróciła się do synka. - Jak ty się tam dostałeś, że nikt cię nie
zobaczył?
- Nie wiem. Mogę dostać ciastko?
- Tino - przemówił cicho Roman. - Prosiliśmy cię, żebyś nie wychodził sam z pokoju.
- Ja nie chciałem. - Constantine otarł nos. - Myślałem tylko o tobie i mamusi i że strasznie
chcę być z wami. Potem zrobiło się ciemno i nic nie widziałem. A potem byłem pod stołem
i upadłem, bo mi się kręciło w głowie. A potem wszyscy zaczęli krzyczeć i myślałem, że
jesteście na mnie źli.
- Boże drogi. - Shanna przycisnęła dłoń do ust.
- Zrobiło się ciemno? - Roman zapytał syna. - Byłeś w pokoju, a potem nagle tutaj?
Kiedy Constantine kiwnął główką, wszyscy wymienili zszokowane spojrzenia.
- Tino, teleportowałeś się. - Roman spojrzał po obecnych i uśmiechnął się szeroko. - Mój
syn umie się teleportować!
Wampiry zaczęły wiwatować. Toni otworzyła usta ze zdumienia. Shanna z trudem
chwytała powietrze, blada jak ściana.
- Boże, to straszne.
- Jesteś na mnie zła, mamusiu? - spytał Constantine.
- Nie, nie. - Uściskała go, po czym spojrzała znacząco na męża. - Zdołasz go nauczyć to
kontrolować?
- Tak - zapewnił ją Roman. - Wszystko będzie dobrze.
- Chodź. - Radinka odprowadziła Shannę do sali. - Chyba będzie lepiej, jak usiądziesz.
Shanna się skrzywiła.
- Małe dziecko, które potrafi znikać, kiedy mu się zachce?
Wszyscy wrócili do sali zgromadzeń. Roman posadził syna koło żony. Po kilku sekundach
wrócił z talerzami jedzenia dla obojga. Constantine z radością zabrał się do ciastek.
Radinka rozejrzała się dookoła.
- Gdzie jest Gregori?
- Nie widziałam go - odparła Toni. Radinka fuknęła.
- A to łobuz. Powiedział, że przyjdzie na mszę. - Pomaszerowała do stołu z przekąskami,
żeby napełnić sobie talerz. Toni pomalutku przysunęła się do Iana.
- Mam jeszcze pracę?
Ian spojrzał na Connora, który był zajęty gratulowaniem Romanowi.
- Tak, na razie. Ostateczna decyzja zapadnie za tydzień.
Toni odetchnęła z ulgą. Tydzień to dość czasu na uratowanie Sabriny. Wtedy nic się nie
stanie, jeśli straci pracę. Ale wciąż przerażała ją myśl o utracie wspomnień. Carlos mógł jej
115
przypomnieć fakty, ale nie mógł jej opowiedzieć, jak się czuła, mieszkając z wampirami.
Zapomni, jak cudownie było być częścią ich rodziny. I zapomni Iana.
- Jeśli stracę pracę, przeżyję to jakoś. Ale nie chcę tracić pamięci.
Ian zmarszczył czoło i zapatrzył się na swoje buty.
- Zrobię dla ciebie, co w mojej mocy. Ale lepiej, żebyśmy nie zostawali ze sobą sam na
sam.
Toni przełknęła ślinę. Wycofywał się. Czy robił to, żeby ocalić jej posadę? Czy może ten
pocałunek nie znaczył dla niego aż tak wiele? Mogłaby przysiąc, że było w nim morze
namiętności. - Ciągle muszę z tobą porozmawiać.
Spojrzał na Connora.
- To nie jest najlepszy moment. Ja... obiecałem Vandzie, że będę dzisiaj w klubie.
Zacisnęła zęby.
- Ciągle szukasz idealnej wampirzycy, z którą będziesz dzielił wieczność?
Zaklął pod nosem.
- Nigdy cię nie okłamywałem, Toni. Od samego początku mówiłem, że chcę wampirzycy.
- No tak. Bo są lepsze od śmiertelnych.
- Lepiej pasują - poprawił ją.
- Dobra. Ale mimo wszystko potrzebuję twojej pomocy w bardzo ważnej sprawie. Kiedy
znajdziesz trochę czasu między randkami, daj mi znać. - Wyszła z sali, zanim uległa
pokusie, żeby trzasnąć go w tę jego przystojną gębę.
Rozdział 16
Jędrek Janów chował się za dużym klonem na terenie Romatech Industries. Poinstruował
Jurija, że ma zaparkować półtora kilometra od głównej bramy. Potem teleportowali się za
mur i przemknęli między drzewami w pobliże głównego budynku.
- Cały parking jest monitorowany - szepnął Jurij. Przykucnął koło Nadii, za pokrytym
śniegiem krzakiem. - A strażnicy przeczesują las co piętnaście minut. Nie możemy tu
długo siedzieć.
- Nie musimy. - Jędrek ocenił liczbę samochodów na parkingu. Było tu więcej wampirów,
niż się spodziewał. - Są pracoholikami czy urządzili sobie orgię?
- Mają śmiertelnego księdza, który odprawia dla nich mszę w niedziele wieczorem -
odparł Jurij.
- I zapomniałeś mi o tym wspomnieć? - wycedził Jędrek przez zaciśnięte zęby.
- Myśleliśmy, że z tym skończyli - tłumaczył się Jurij. - Przez jakiś czas tego nie robili. W
sierpniu wysadziliśmy im kaplicę.
Więc te słodkie, małe, pijące ze smoczka debile znowu zaczęły chodzić do kościoła.
Chciało mu się rzygać.
- Mam nadzieję, że modlą się o zbawienie. Będą tego potrzebować. - Spojrzał na podłużną
torbę Jurija. - Przygotuj wyrzutnię.
- Tak, szefie. - Jurij rozpiął torbę i ostrożnie wyjął ręczną wyrzutnię rakiet. Załadował
pocisk.
- Słyszałam, że wampiry urządzają sobie przyjęcie po mszy - szepnęła Nadia. - Dają
darmową chocolood.
- A skąd ty to wiesz? - spytał miękko Jędrek.
Spojrzała na niego nieufnie.
- Nigdy nie byłam na żadnym. Ale inne dziewczyny z klanu chodziły. Z ciekawości.
116
- Głupie krowy - burknął Jędrek. - Powiedz, Nadia, widziałaś kiedyś, jak pali się wampir?
Pokręciła głową.
- Odpowiedz.
- Nie, panie. Nie widziałam.
- Więc czeka cię wyjątkowe widowisko. Później okażesz mi swoją wdzięczność.
Przycisnęła kolana do piersi.
- Tak, mistrzu. Uśmiechnął się. Wreszcie była posłuszna. Jurij uniósł wyrzutnię.
- Gotów.
- Świetnie. Poczekamy, aż zaczną wracać do samochodów, i wysadzimy paru w powietrze
- powiedział Jędrek. - A kiedy ocalali zaczną biegać jak przerażone myszy, zlokalizujemy
tego MacPhie albo Draganestiego i zdobędziemy informację, na której nam zależy. -
Spojrzał na Romatech, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem.
Wybiegła z nich samotna postać.
- Bingo - szepnął Jędrek. Był to Roman Draganesti. Biegał po parkingu, gorączkowo czegoś
szukając. - Ten głupiec jest nieuzbrojony. Brać go.
Jurij odłożył wyrzutnię i wyciągnął z torby długi srebrny łańcuch. Owinął końce wokół
dłoni w grubych rękawicach. W tej chwili z budynku wybiegło dwóch Szkotów z
mieczami i w sekundę byli przy Draganestim. Jurij się zawahał.
- Jakiś problem? - spytał cierpko Jędrek. Rozpoznał Connora Buchanana i Iana MacPhie.
- To jest Buchanan - powiedział Jurij. - To on zabił Saszenkę.
- Więc powinieneś pałać żądzą zemsty.
Jurij dobył miecza. - Mają przewagę liczebną.
Jędrek przewrócił oczami. Otaczali go tchórze. Sam wyjął miecz.
- Zajmij Buchanana. Ja złapię Iana MacPhie i teleportuję się z nim.
W tej chwili Draganesti zatrzymał się i przekrzywił głowę w stronę budynku. Pognał z
powrotem do środka; Szkoci deptali mu po piętach. Drzwi się zatrzasnęły.
- Ty głupcze - syknął Jędrek do Jurija. - Przez twoje tchórzostwo zmarnowaliśmy naszą
szansę. Jurij zwiesił głowę. Nadia zadrżała.
- Jest zimno. Możemy wracać do domu?
- Ciągle nie wiem, jakim sposobem MacPhie się postarzał - warknął Jędrek.
- A po co nam to wiedzieć? - spytała Nadia. - Nikt nie chce się starzeć.
Jędrek chwycił ją jedną dłonią za szyję i ścisnął.
- Śmiesz kwestionować moje decyzje?
- Myliłam się. Wybacz panie.
Jędrek ją puścił. Tak naprawdę obchodziło go tylko, w jaki sposób Draganesti dostał się do
ich brooklyńskiej siedziby za dnia. Podejrzewał, że postarzenie się Iana miało z tym jakiś
związek. I chciał odpowiedzi. Dziś.
Po kilku minutach na parking wjechał samochód. Z czarnego lexusa wysiadł młody
mężczyzna. Jędrek rozpoznał go ze zdjęć. To był Gregori Holstein, wiceprezes Romatechu
i przyjaciel Romana Draganestiego.
- On na pewno zna ich tajemnice. - Jędrek zwrócił się do Nadii. - Pogadaj z nim. Odwróć
jego uwagę, żeby Jurij mógł go złapać.
- Tak, panie. - Powoli ruszyła w stronę parkingu.
Gregori wyciągnął z bagażnika samochodu wypchany czarny worek na śmieci.
Podśpiewywał pod nosem stary przebój Bee Gees.
- Teleportuj go tutaj - rozkazał Jędrek. - Chcę go na parę minut.
- Tak, panie. - Jurij zaczął się skradać w stronę parkingu, trzymając się nisko przy ziemi.
117
- Przepraszam. - Nadia podeszła do Gregoriego. Odwrócił się w jej stronę.
- Co pani tutaj robi?
- To tu wydają przyjęcie z darmowym jedzeniem?
- Tak. - Gregori przyjrzał jej się uważniej. - Dobrze się pani czuje?
- Jestem... strasznie głodna. - Nadia się zachwiała. Gregori puścił worek i ją podtrzymał.
Jurij śmignął za jego plecy, chwycił go i po sekundzie obydwaj zmaterializowali się obok
Jędrka.
- Co jest... - Gregori skrzywił się, kiedy Jędrek owinął mu wokół szyi srebrny łańcuch.
Naga skóra Gregoriego zaskwierczała, przypalona srebrem.
- Srebro nie pozwoli ci się teleportować. - Jędrek przekazał końce łańcucha Jurijowi. - Mam
kilka pytań.
- Idź do diabła - warknął Gregori.
- Wysłał telepatyczną wiadomość - ostrzegła ich Nadia, dołączając do nich w lesie.
- Słyszałem ją. - Jędrek chwycił głowę Gregoriego i przypuścił błyskawiczny mentalny
atak. Była to sztuczka, której nauczył się przez wieki. Niechcący zniszczył kilka mózgów,
zanim dopracował technikę.
Gregori zesztywniał, próbując odpierać atak na swój umysł, ale był młodym wampirem,
łatwą ofiarą. Jędrek przejrzał jego wspomnienia, jakby kartkował album z wycinkami, aż
znalazł to, na którym mu zależało.
Niski wampir w białym kitlu rozmawiał z Draganestim.
- Wyniki są jasne, sir. Każdego dnia, kiedy zażywa pan specyfik powstrzymujący sen,
starzeje się pan o rok. Zalecam natychmiastowe zaprzestanie używania go.
- To dlatego ma siwe skronie? - spytał Gregori.
- Srebrne - poprawiła go jasnowłosa kobieta. - Roman, zgadzam się z Laszlem. Nie chcę,
żebyś to więcej brał.
- Ale ty potrzebujesz za dnia pomocy przy dziecku - zaprotestował Roman.
- Panie - syknął Jurij. - Idą!
Jędrek zauważył strażników, wysypujących się na parking. Puścił Gregoriego i wampir
zwisł do przodu, podtrzymywany tylko łańcuchem na szyi.
- Wypchnij go z powrotem na parking. Jurij odwinął łańcuch i pchnął Gregoriego w stronę
parkingu. Ranny wampir, potykając się, dotarł do samochodów; w tej samej chwili
ochroniarze byli przy nim.
Jędrek chwycił wyrzutnię i oparł na ramieniu. Wybrał samochód najbliższy Gregoriego i
ochroniarzy. Z uśmiechem pociągnął za spust.
Toni była w biurze ochrony z Howardem Barrem, rozmyślając nad uporem Iana, kiedy
nagle Howard zerwał się na równe nogi.
- Cholera! - Wcisnął guzik alarmu, po czym pobiegł do składziku broni. Zatknął sobie
pistolet za pasek.
- Co? - Toni przejrzała monitory, ale bez szkieł kontaktowych nie widziała zbyt dobrze.
- Ktoś porwał Gregoriego z parkingu! - Howard wypadł za drzwi z mieczami i
pistoletami.
- O Boże. - Toni narzuciła na siebie kurtkę i upchnęła do kieszeni paralizator i garść
drewnianych kołków. Serce jej łomotało. Nadeszła pora stawić czoło swoim demonom.
Pognała korytarzem.
Wampiry, oczywiście szybsze, chwyciły już broń od Howarda i wypadły na zewnątrz.
Shanna była w holu i próbowała jednocześnie przytrzymać wiercącego się Constantine'a i
118
pocieszyć Radinkę.
- Nie obchodzi mnie, co powiedzieli, muszę tam iść! - Radinka pobiegła w stronę wyjścia.
Toni była pierwsza.
- Trzymaj się za mną. - Otworzyła drzwi i wypadła na dwór.
Buum! Eksplozja rozerwała samochód. W powietrzu fruwały kawałki metalu i szkła,
płomienie i dym strzeliły w nocne niebo.
Toni zatrzymała się jak wryta. Radinka za jej plecami wrzasnęła. Constantine zaczął
płakać.
Toni powoli ruszyła przed siebie. W jej uszach brzęczało dziwne echo, przez które krzyki i
płacz dobiegały jakby z daleka; wiedziała, że powinna poruszać się szybciej, ale nogi
odmówiły jej posłuszeństwa. Palił się jeden samochód, ale przy tylu autach
zaparkowanych dookoła kolejne eksplozje mogły nastąpić lada moment. Żar ognia
owiewał jej twarz. Kiedy dym się przerzedził, zobaczyła ciała.
Coś w niej pękło i nagle znów mogła biec.
- Ian! - Popędziła przed siebie, zgniatając butami potłuczone szkło. Gdzie on jest?
- Gregori! - Radinka podbiegła do syna i osunęła się obok niego. Uniósł zakrwawioną rękę
do jej twarzy. Toni zachłysnęła się i zaczęła kaszleć, kiedy dym wypełnił jej płuca. Oczy ją
piekły, kiedy rozpaczliwie szukała czerwono-zielonego kiltu.
- Ian!
Dźwignął się na kolana i powoli wstał. Po jego nogach płynęła krew.
- Ian! - Podbiegła do niego i krzyknęła, kiedy się wyprostował. Miał pokaleczoną i
zakrwawioną twarz. Ścisnęła go kurczowo za ramiona.
- Och, Ian, twoja piękna twarz. - W jego skórze tkwiły małe odłamki szkła.
- Ostrożnie, pokaleczysz się - szepnął. - Wracaj. Tu nie jest bezpiecznie.
- Mam to gdzieś. - Zdjęła kawałek szkła z jego swetra.
- Przepraszam, że byłem dla ciebie niegrzeczny - powiedział. - Wcale nie chcę się umawiać
z nikim innym.
- To dobrze. - Jej oczy napełniły się łzami. - Obawiam się, że zaczynam być bardzo...
samolubna, kiedy chodzi o ciebie.
Jego uśmiech wyglądał trochę makabrycznie w tej zakrwawionej twarzy.
- Możesz pomóc rannym wejść do środka?
Rozejrzała się dookoła i zobaczyła, że większość wampirów wstała i chwyta broń.
Ian schylił się po miecz.
- Muszę sprawdzić teren. Oni wciąż mogą tu być.
- Nie nadajesz się do walki.
- To tylko powierzchowne rany. - Poruszył zakrwawionymi palcami i mocniej chwycił
rękojeść miecza. - Dougal, Phineas, ze mną!
Pognali do lasu.
Connor wziął Gregoriego na ręce i ruszył w stronę budynku. Radinka szła obok nich.
Roman pomógł wstać Howardowi Barrowi.
- Mogę chodzić. - Howard, z głębokim rozcięciem na nodze, pokuśtykał do wejścia.
Shanna podbiegła do Romana, wciąż trzymając Constantine'a na rękach. Nie licząc paru
zadrapań, Roman był cały.
- Wracajcie szybko do środka - rzucił do żony. - Może być więcej wybuchów. W oddali
zawyły syreny. Toni była ciekawa, jak to wytłumaczą policji. Rozejrzała się po parkingu.
Lepiej żeby nie leżały tu miecze i drewniane kołki. Dostrzegła worek na śmieci obok
czarnego lexusa.
119
Zajrzała do środka. Gry komputerowe? Czyżby Gregori przyniósł to do pracy? Wszystkie
były nowiutkie, nierozpakowane.
- Ja to wezmę. - Dougal złapał worek i śmignął do drzwi.
- Ale... - Toni podskoczyła, kiedy Ian nagle pojawił się obok niej. - O co chodzi z tym
workiem zabawek?
- O akcję Tajemniczy Mikołaj. - Ian poprowadził ją w stronę drzwi. - Las jest czysty, ale
znaleźliśmy miejsce, gdzie się ukrywali.
- No - Phineas podbiegł do nich - te cholerne tchórze się teleportowały.
Toni skrzywiła się, widząc krew na twarzy Phineasa.
- Obaj potrzebujecie lekarza.
- Roman i Laszlo nas połatają - odparł Ian. Weszli do holu i zobaczyli, że wszyscy idą do
poczekalni przed salą operacyjną. Toni spojrzała w korytarz i zobaczyła Dougala z
workiem gier. Otwierał zamknięte na szyfrowy zamek drzwi naprzeciw pokoju
Constantine'a.
- Chodź. - Ian poprowadził ją do poczekalni. Ojciec Andrew modlił się z Radinka. Inni
siedzieli w milczeniu, kiedy wreszcie dotarło do nich, co się stało.
Connor chodził w tę i z powrotem; Constantine podążał za nim, naśladując jego krok.
Kiedy malec zobaczył Toni, podbiegł do niej z wyciągniętymi rączkami. Wzięła go na ręce
i uściskała.
- Roman i Shanna są w sali operacyjnej z Gregorim - wyjaśnił Connor. - On oberwał
najgorzej.
- Wyjdzie z tego? - Toni zorientowała się, że Constantine zamknął oczy i zasypia na jej
ramieniu.
- Ma sporo głębokich ran i jest poparzony - powiedział Connor - ale jeśli dotrwa do świtu,
wszystko się zagoi podczas śmiertelnego snu.
Drzwi sali operacyjnej otworzyły się i Roman z Shanną wyszli do poczekalni.
- Gregoriemu nic nie będzie - oznajmił Roman i wszyscy odetchnęli z ulgą. Radinka
podbiegła do niego.
- Mogę go zobaczyć?
Roman skinął głową.
- Jest przytomny. Laszlo robi mu transfuzję.
Kiedy Radinka weszła do sali, Roman podszedł do Connora i Iana i zniżył głos.
- Złe wieści. Gregori powiedział, że Janów przeprowadził na nim wulkaniczne połączenie
umysłów, cokolwiek to jest, i Malkontenci wiedzą teraz o specyfiku.
- W takim razie wiedzą też, że jesteś jego wynalazcą - stwierdził Connor. - Chcę jeszcze
dziś w nocy zabrać ciebie i twoją rodzinę do kryjówki.
Roman zmarszczył brwi.
- Dobrze. Ale najpierw chcę opatrzyć rannych i załatwić sprawę z policją.
- Policją może się zająć Howard. Wyruszamy tak szybko, jak to możliwe - zarządził
Connor. Zwrócił się do Iana. - Ty tu dowodzisz.
- Ale co ze świątecznym balem? - spytała Shanna. Connor wzruszył ramionami.
- To nie jest ważne.
- Oczywiście, że jest - zaprotestowała Shanna. - Będą tu wszyscy. Musimy to zrobić,
Roman.
- Bardziej się martwię o wasze bezpieczeństwo...
- Będziemy bezpieczni - przerwała mu Shanna. - Będą Angus i Emma. Jean-Luc, Zoltan,
Giacomo, wszyscy się zjawią. Trudno o bezpieczniejsze miejsce.
120
Roman wymienił spojrzenia z Connorem.
- Ma rację. Będziemy tu mieć małą armię.
- A poza tym nie zgadzam się, żeby Malkontenci popsuli nam święta - dodała Shanna. -
Jeśli odwołamy bal, będzie wyglądało na to, że się ich boimy.
Connor się zawahał.
- Mogą spróbować infiltrować przyjęcie. I będą chcieli porwać Romana, bo on wie, jak się
robi ten cholerny specyfik.
- To bal kostiumowy - powiedziała Shanna. - Będą mieli problem z rozpoznaniem go. -
Twarz jej pojaśniała. - Już wiem! Mamy sto kostiumów Mikołajów. Wszyscy mężczyźni
mogą włożyć ten sam kostium. To ich zmyli lepiej niż cokolwiek innego.
Roman wyszczerzył zęby.
- Podoba mi się ten pomysł. Sto kostiumów Mikołajów? - zdumiała się Toni. Po co bandzie
wampirów kostiumy Mikołajów? Czy to ma jakiś związek z tym, co Ian nazwał akcją
Tajemniczy Mikołaj? Connor powoli pokiwał głową.
- To jest tak szalony pomysł, że może wypalić. Ale dzisiaj i tak stąd znikamy. Wrócimy we
wtorek, na bal.
- Zgoda. - Roman był w połowie drogi do sali operacyjnej, kiedy Dougal otworzył drzwi
poczekalni.
- Roman, policja przyjechała.
- Howard się tym zajmie - zdecydował Connor. - Gdzie on jest?
- Laszlo bandażował mu nogę. - Roman zajrzał do sali. - Howard, skończyliście? Policja
już jest.
- Idę. - Howard przekuśtykał przez poczekalnię i dołączył do Dougala w korytarzu.
Roman przebiegł spojrzeniem po czekających wampirach.
- Phineas, teraz ty. - Wszedł do sali operacyjnej; Phineas ruszył za nim.
- Chodź, Connor. Obejrzę twoje skaleczenia. - Shanna poprowadziła Szkota za mężem i
Phineasem.
- Jesteś dentystką, nie lekarką - burknął Connor.
- Jeśli umiem wyrywać zęby, to umiem też powyciągać szkło z twojej twarzy. - Pchnęła go
do środka i się obejrzała. - Ty następny, Ian.
Toni się skrzywiła.
- To będzie zabawne.
Radinka wyszła z sali uśmiechnięta.
- Gregoriemu nic nie będzie. Daj, wezmę małego i położę go spać. - Wzięła śpiącego
Constantine'a na ręce i wyszła z poczekalni.
- Ty też powinnaś się przespać - powiedział Ian do Toni. - Miałaś ciężki dzień.
- Nie wszystko było takie złe. - Jej spojrzenie zabłądziło na jego usta. Pomiędzy koszmarną
wizytą w szpitalu a strasznym wybuchem na parkingu był ten cudowny pocałunek.
Miała nadzieję, że Ian domyślił się, o czym mówi, bo nie odważyła się wspomnieć o tym
wprost w sali pełnej wampirów o nadludzkim słuchu. Podszedł bliżej.
- Nie żałujesz tego? Ten pierwszy nazwałaś błędem.
- Byłam skołowana. Wciąż jestem skołowana. - Pokręciła głową. - Nie wiem, co o tym
wszystkim myśleć. I ciągle muszę z tobą porozmawiać. To naprawdę ważne.
- Jesteś gotowa wyznać tajemnice?
- Kiedy już opatrzą ci rany.
- Nic mi nie jest. - Rozejrzał się po poczekalni. - Ale nie tutaj. Chodź. - Wyprowadził ją na
korytarz.
121
Rozdział 17
Ian szedł korytarzem.
- Damska czy męska?
- Słucham? - spytała Toni.
- Którą łazienkę wolisz? Chciałbym się trochę umyć.
- A, damską, chyba. Jeśli nie masz nic przeciwko.
Uśmiechnął się.
- Jeśli tylko będzie pusta. - Otworzył drzwi do damskiej toalety. - Halo?
Toni weszła za nim do środka i zajrzała pod drzwi kabin.
- W Romatechu jest dość pusto w niedzielę wieczorem. Tylko parę osób, które przychodzą
na mszę. - Ian odkręcił kurek i umył ręce nad umywalką.
Toni stała za nim.
- Nie ma cię w lustrze. Widzę siebie, jakby ciebie w ogóle nie było. To trochę straszne.
- Dziękuję. - Zebrał wodę w dłonie i chlapnął sobie w twarz. Krew spłynęła krętymi
strużkami po umywalce. - A teraz słucham twoich sekretów. - Wyrwał kilka papierowych
ręczników z dozownika i przycisnął do twarzy.
- Ostrożnie - ostrzegła go. - Lepiej, żebyś nie wepchnął tego szkła głębiej.
- No cóż, nie widzę, co robię. - Wrzucił ręczniki do kosza.
- Pozwól, ja to zrobię. - Zamoczyła kilka ręczników i złożyła je w prowizoryczną myjkę.
Ostrożnie otarła jego czoło.
- Sekrety, pamiętasz?
- No dobrze. - Wyjęła kawałek szkła z jego włosów i wrzuciła do kosza. - Po śmierci mojej
babci, kiedy miałam trzynaście lat, zostałam odesłana do szkoły z internatem w
Charleston. I byłam nieszczęśliwa, dopóki nie poznałam Sabriny.
- Twojej współlokatorki?
- Tak. Ona przyszła do szkoły po tym, jak jej rodzice zginęli w katastrofie ich małego
samolotu. Była jedynaczką, więc naprawdę była sama. Z początku po prostu myślałam, że
to fajnie, że jest na świecie ktoś bardziej nieszczęśliwy ode mnie. Ale potem ją poznałam i
zostałyśmy przyjaciółkami. A właściwie bardziej siostrami.
- Tak. - Ian potrafił to zrozumieć. Connor i Angus zawsze byli dla niego jak starsi bracia.
Toni wyrzuciła zakrwawione ręczniki do śmieci i zrobiła nowy zwitek. Zaczęła ocierać
policzki Iana.
- Sabrina i ja wymyśliłyśmy sobie plan na przyszłość i od lat pracujemy nad jego
realizacją. Słyszałeś o tym, jak niektóre znane osoby adoptują dzieci z obcych krajów?
- Tak.
- My chcemy robić to na większą skalę. Będziemy prowadzić dom dziecka, w którym
maluchy będą kochane, dom będzie jak rodzina, której same zawsze pragnęłyśmy. I
będziemy ratować dzieci z całego świata. Ja studiowałam biznes i socjologię, żeby móc
prowadzić dom, a Sabrina robi magisterium z nauczania, żeby poprowadzić szkołę. A
Carlos ma już dla nas parę sierot.
Nie tego Ian się spodziewał. To było wielkie przedsięwzięcie.
- Będziecie potrzebować mnóstwa pieniędzy.
Toni ostrożnie umyła jego podbródek.
- Rodzice Sabriny zostawili jej ogromny spadek. Osiemdziesiąt pięć milionów.
Ian uniósł brwi.
122
- Ale Bri może odziedziczyć całą sumę dopiero, kiedy skończy studia. Rodzice nie chcieli,
żeby była obibokiem z funduszem powierniczym.
Ian powoli skinął głową, chociaż jego myśli pędziły jak szalone. Skoro Toni miała takie
wielkie plany, to co robiła tutaj? Czemu pracowała jako ochroniarz? I z całą pewnością nie
zamierzała tu zostać. Byłoby ogromnie egoistyczne z jego strony, gdyby próbował ją tu
zatrzymać, kiedy miała tak chwalebne plany na przyszłość.
- Wszystko szło zgodnie z planem do zeszłej niedzieli - ciągnęła Toni. - Sabrina została
napadnięta w Central Parku. Wylądowała w szpitalu z połamanymi żebrami, sińcami i...
śladami ugryzień.
Ian gwałtownie wciągnął powietrze.
- Malkontenci.
- Tak. Była w histerii, kiedy policja ją przesłuchiwała. Twierdziła, że została zaatakowana
przez wampiry.
- Głupcy. Powinni byli wyczyścić jej pamięć.
Toni wytrzeszczyła oczy.
- Uważasz, że to, co zrobili, było w porządku?
- Nie, oczywiście że nie. Ale każdy wampir, dobry czy zły, wie, że nie ma nic
ważniejszego niż zachowanie naszego istnienia w tajemnicy.
Toni skrzywiła się, wyrzucając brudne ręczniki. Wyjęła kolejne z dozownika.
- Oczyszczę ci kolana.
Chciała uklęknąć, ale Ian zaczął lewitować, aż jego kolana znalazły się na wysokości
umywalki.
- Tak będzie łatwiej.
- O! - Spojrzała na niego w górę. - To jest dziwaczne.
- Dziękuję. Wracaj do swojej opowieści.
- Tak. - Delikatnie ściągnęła na dół jego zakrwawione podkolanówki. - Funduszem
powierniczym Sabriny zarządzają jej ciotka i wujek. Wujek jest psychiatrą i zdiagnozował
u niej psychozę i urojenia. Wsadził ją na oddział zamknięty.
- To ona siedzi w szpitalu Shady Oaks?
- Tak. - W oczach Toni błysnął gniew. - Wujek chce jej pieniędzy, więc zadba o to, żeby jej
nigdy nie wypuszczono. Carlos i ja pojechaliśmy ją wczoraj odwiedzić. To było straszne.
Ian opuścił się na podłogę.
- To tam byłaś przed mszą? - Teraz rozumiał, dlaczego tak łatwo dała się ponieść
emocjom. Toni skinęła głową.
- Nie mogę jej zawieść tak jak zawiodłam babcię. Muszę ją stamtąd wydostać.
Ścisnął jej rękę.
- I pomyślałaś, że będziesz potrzebować mojej pomocy? To dlatego przyjęłaś pracę u nas?
- Potrzebuję twojej pomocy, ale to nie całkiem tak było. Po napaści Sabrina poprosiła mnie,
żebym znalazła wampiry, które ją zaatakowały, żeby udowodnić, że nie miała urojeń.
Ian zesztywniał.
- Celowo poszłaś do parku, żeby dać się zaatakować?
- Nie sądziłam, że cokolwiek się stanie, bo nie wierzyłam w istnienie wampirów. Ale...
- Zostałaś brutalnie napadnięta - dokończył zdanie. - Mogłaś zginąć, gdyby Connor się nie
zjawił.
- Uwierz mi, wiem, jak było groźnie. Connor zaoferował mi wymazanie pamięci, ale nie
mogłam się na to zgodzić, skoro dopiero co dowiedziałam się, że Sabrina miała rację. Więc
wzięłam tę pracę, mając nadzieję, że zdobędę dowód, którego potrzebowała.
123
Iana ogarnął chłód.
- Zamierzałaś udowodnić, że istniejemy? - Puścił jej dłoń. - Złożyłaś przysięgę, że nigdy
nas nie wydasz.
- Wiem.
- Czy ty nie rozumiesz, jak ważne jest zachowanie naszego istnienia w tajemnicy? Jeśli
wszyscy się o nas dowiedzą, miliony śmiertelników będą chciały naszego unicestwienia.
Po ulicach będą krążyć pogromcy z kołkami. Naukowcy będą chcieli przeprowadzać na
nas eksperymenty, robić nam sekcje. A jeśli kiedykolwiek się dowiedzą o leczniczych
właściwościach naszej krwi, będziemy ścigani jak zwierzęta i pozbawiani krwi.
Ujawnienie oznacza eksterminację.
Zbladła.
- Nigdy nie zamierzałam nikogo skrzywdzić. Myślałam, że pokażę mój dowód psychiatrze
albo prawnikowi, który zachowa to w tajemnicy. Coś jak wasz ojciec Andrew.
- To straszne ryzyko. Nie możesz zagwarantować, że ktoś będzie milczał, szczególnie jeśli
uzna nas za poważne zagrożenie dla rodzaju ludzkiego.
- Malkontenci są poważnym zagrożeniem.
- Nie możesz zdemaskować ich, nie demaskując nas! A my jesteśmy jedynymi, którzy są w
stanie ich pokonać. Nie mogę uwierzyć, że tak igrałaś naszym życiem. - Odszedł od niej.
- Z początku nie rozumiałam, jakie miłe są wampiry. Kiedy poznałam was wszystkich,
wiedziałam już, że nie mogłabym was skrzywdzić.
- Cholernie wielkodusznie z twojej strony. - Ian patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami.
- Powinnaś była powiedzieć mi to na samym początku.
- Nie wiedziałam, czy mogę ci ufać. Potrzebowałam trochę czasu, żeby cię poznać.
Ian nie wiedział, co myśleć. Miał poczucie zdrady.
- Ja... muszę to przemyśleć. - Ruszył do drzwi. Poszła za nim.
- Ian, musisz wiedzieć, że nigdy nie potrafiłabym was skrzywdzić.
Był tak skołowany, że nie wiedział, co odpowiedzieć.
- Idź spać, Toni. Zobaczymy się jutro.
- Ian, przepraszam.
Nie mógł znieść widoku jej zgnębionej twarzy, więc poszedł do poczekalni. Shanna mogła
go już przyjąć. Usiadł na stole zabiegowym i dumał nad tym wszystkim, kiedy Shanna
wyciągała szkło z jego twarzy i kolan.
W głowie mu się nie mieściło, że Toni zamierzała wydać ich tajemnicę. Może nie
rozumiała, jakie to ważne. Ale przecież Connor jej to wyjaśnił.
Na jej usprawiedliwienie musiał przyznać, że miała szlachetne intencje. Starała się ratować
przyjaciółkę, Ian zrobiłby to samo dla swoich przyjaciół. Ale planowała ujawnienie
istnienia wampirów. Na samą myśl żołądek podchodził mu do gardła.
Kiedy Shanna skończyła, ruszył korytarzem. Toni podpisała umowę, przysięgła ich
bronić. Jak mogła planować zdradę?
Ale nie zdradziła ich. Czy mógł mieć do niej pretensje o jej zamiary, zanim ich bliżej
poznała? Po ataku Malkontentów miała przecież prawo myśleć, że wszystkie wampiry są
złe i trzeba je zdemaskować.
Ale ciągnęła to oszustwo. Sam sobie przysięgał, że u jego przyszłej towarzyszki nic nie jest
ważniejsze niż uczciwość i lojalność. Czy dlatego tak bardzo go to frustrowało? Widział w
Toni potencjalną towarzyszkę. Bóg świadkiem, że jej pragnął. Pożądał jej do bólu. Myślał o
niej cały czas. Ale czy mógł jej ufać?
Po godzinie nie doszedł do niczego, więc uznał, że potrzebuje rady. Teleportował się do
124
gabinetu Vandy w Horny Devils. Kiedy już otrząsnęła się z szoku na widok jego
pokaleczonej twarzy, opowiedział jej historię Toni. Vanda siedziała za biurkiem ze
zmarszczonym czołem.
- Co za mała suka.
Ian zesztywniał.
- Nie zasługuje na to. Próbuje ratować przyjaciółkę, która jest w niebezpieczeństwie.
Vanda uniosła brwi.
- Bronisz jej? Myślałam, że jesteś na nią wściekły.
- Nie jestem wściekły. - Zaczął chodzić po gabinecie. - Jestem zdezorientowany.
- Dlaczego? Ten problem bardzo łatwo rozwiązać.
Zatrzymał się.
- Tak myślisz?
- Jasne. Wylej ją i wykasuj jej pamięć. Wtedy nie będzie stanowić zagrożenia i na dobre
zniknie z twojego życia.
Zniknie z jego życia? Ogarnęła go fala paniki. Jak mógłby znieść jej utratę?
- Ale... co z jej przyjaciółką?
- A kogo to obchodzi? Jest ci winna pieniądze czy co?
- Jest uwięziona na oddziale zamkniętym...
- Tak, tak, przez złego wujka. Buu. To tylko jedna dziewczyna. Jedna śmiertelniczka. A
Toni była gotowa przez nią narazić nas wszystkich na niebezpieczeństwo.
- Tylko dlatego, że tak bardzo się o nią troszczy - zaprotestował Ian.
- Nie ona jedna - mruknęła Vanda. Ian spojrzał na nią chmurnie.
- Dobra, przyznaję. Zależy mi na Toni. Nie byłbym taki zdenerwowany, gdyby mi nie
zależało.
- Tydzień temu przysięgałeś mi, że chcesz tylko wampirzycy. Mam tu listę dwudziestu
wampirzyc, sprawdzonych przeze mnie i napalonych na ciebie. Mógłbyś jeszcze dziś
zacząć się z nimi spotykać.
Tydzień temu wydawałoby mu się to wspaniałe. Ale teraz w jego życiu była Toni i
wszystko się zmieniło.
- Nie chcę się spotykać z nikim innym. Usuń mój profil z tego portalu.
- Ian, ona zamierzała nas zdradzić.
- Ale nie zrobiła tego. Nigdy nie zrobiła niczego, co mogłoby nam zaszkodzić. - Wreszcie
w całej pełni zrozumiał jej trudne położenie. Chciała ratować Sabrinę, bo ją kochała. I nie
wydała go, bo zależało jej na nim. Widział to wyraźnie w jej twarzy, kiedy gorączkowo
szukała go na parkingu. Szczerze jej na nim zależało. Ale jednocześnie nie mogła znieść
myśli, że zawiedzie przyjaciółkę. Jej serce pękało na dwie połowy.
Wystarczyłoby, żeby pomógł jej uratować przyjaciółkę. Wtedy nie miałaby już tego
dylematu. Mogłaby oddać całe serce jemu.
A tego pragnął najbardziej na świecie. Chciał, by Toni mogła go kochać. To jej pragnął
najbardziej na świecie.
Toni obudziła się powoli. Długo nie mogła zasnąć, jakby ogromny ciężar przygniatał jej
pierś. Ian. Straciła Iana. Przekręciła się na plecy i zauważyła, że nie jest sama.
- Ian? - Usiadła. Leżał tuż przy niej. Ogarnęła ją ulga. Przecież nie mógł się na nią gniewać,
skoro położył się przy niej spać, prawda? Wczoraj w nocy bała się, że koniec z nimi. Był
taki rozgniewany.
Teraz wyglądał zupełnie spokojnie. Leżał na plecach, z rękami złożonymi na brzuchu.
125
Spojrzała na zegarek na nocnej szafce. Ósma czterdzieści pięć? Nastawiła budzik na wpół
do siódmej. Pewnie go wyłączył, zanim się położył.
Znów odwróciła się do niego. Po raz pierwszy, od kiedy go poznała, nie miał na sobie
kiltu. Był we flanelowych spodniach od piżamy, choć i one były w czerwono-zieloną
kratę. Uśmiechnęła się na ten widok. Spłukał z siebie pod prysznicem całą krew i brud.
Pochyliła się nad nim, żeby obejrzeć skaleczenia na jego twarzy. Już wyglądały o wiele
lepiej. Uniosła jego rękę. Rany zamknęły się i blizny zaczynały znikać. Do wschodu słońca
znów będzie piękny jak przedtem.
Nagle dotarło do niej, że trzyma za rękę martwego faceta. I nie puściła. Nawet nie drgnęła.
Dlaczego już się go nie bała? Spojrzała w jego twarz. Wciąż był tym samym dzielnym
wojownikiem, który popędził na pomoc Gregoriemu, tym samym troskliwym bohaterem,
który nalegał, żeby poszła w bezpieczne miejsce, kiedy sam stał zakrwawiony na
parkingu, tym samym słodkim mężczyzną, który całował ją tak namiętnie i wziął na siebie
całą winę za złamanie zasad.
Wstała z łóżka i poszła do łazienki. Znalazła liścik przyklejony do lustra.
Toni, Chcę Ci pomóc uratować przyjaciółkę. Proszę, wybacz, że byłem dupkiem.
Ian
Ze śmiechem przycisnęła liścik do piersi, Ian zrozumiał. Mogła mu ufać. A Sabrina
zostanie uratowana. Pobiegła z powrotem do sypialni.
- Dziękuję, Ian. Dziękuję.
Leżał bez ruchu. Usiadła na łóżku, uśmiechając się do niego.
- Nie jesteś dupkiem. Jesteś cudownym człowiekiem.
A ona się w nim zakochiwała. Poczuła dreszcz. Jak mogła się nie zakochać? Był
najdroższym, najmilszym, najbardziej seksownym mężczyzną, jakiego znała.
Przyglądała się jego twarzy, a miłość wzbierała w jej sercu. To było zupełnie coś innego
niż jej dwa poprzednie związki. W tamte romanse rzucała się z desperacją zrodzoną z
odrzucenia przez matkę. Potrzebowała czuć się kochana.
Teraz było inaczej. Nie chciała zakochać się w Ianie. Po raz pierwszy nie chodziło o nią i jej
potrzebę bycia kochaną. Chodziło o Iana i jej miłość do niego. Stało się to dla niej boleśnie
jasne, kiedy wybuchł samochód i bała się, że go straciła.
Dotknęła dołeczka w jego podbródku. Nie mogła od niego uciec. Uciekałaby od własnego
serca.
Wzięła prysznic, ubrała się i zostawiła Iana bezpiecznie zamkniętego w srebrnym pokoju.
Kiedy na parterze wyszła z windy, zaskoczył ją widok ludzi. Prawdziwych ludzi.
Zaaferowani chodzili w tę i z powrotem korytarzem. Większość miała na sobie
laboratoryjne kitle. Wszyscy mieli na kieszeniach przypięte identyfikatory pracowników
Romatechu.
W drodze do biura agencji MacKaya zadzwoniła z komórki do Carlosa.
- Zgadnij, co się stało, Ian zgodził się pomóc nam ratować Sabrinę.
- To wspaniale! - Carlos zniżył głos. - Powiedz mi, menina, co zrobiłaś, żeby go przekonać?
Prychnęła.
- Porozmawiałam z nim.
- Daj spokój, musiałaś być bardzo... miła.
- Carlos, musimy uwolnić Bri jak najszybciej. Myślisz, że dałoby się dzisiaj wieczorem?
- Tak. - Jego głos spoważniał. - Poczyniłem trochę planów i przyjadę do ciebie po
południu.
- Dobrze. - Toni rozłączyła się i weszła do pokoju ochrony. Howard siedział za biurkiem, z
126
zabandażowaną nogą opartą na krześle.
- Przepraszam, że zaspałam. - Usiadła obok niego.
- Żaden problem. - Machnął ręką w stronę monitorów. - Nic się nie dzieje. Dzienni
strażnicy sprzątają bałagan na parkingu.
Toni spojrzała na monitory pokazujące parking. Laweta odholowywała właśnie spalony
samochód.
- Co powiedzieliście policji na temat wczorajszego wieczoru?
Howard ugryzł pączka. - Przywykli już do zamachów bombowych w Romatechu.
Powiedziałem funkcjonariuszowi, że uwzięła się na nas grupa wściekłych fanatyków,
którzy sprzeciwiają się wytwarzaniu syntetycznej krwi. Co mniej więcej jest prawdą, jak
się tak zastanowić.
Tak, trudno byłoby znaleźć bardziej wściekłych fanatyków niż Malkontenci. Toni
spojrzała w inne monitory. Jeden z nich pokazywał sypialnię z kilkoma podwójnymi
łóżkami. Leżeli na nich Phineas i Dougal, pogrążeni we śnie. Na innym monitorze było
widać srebrny pokój. Och, cudownie. Czy Howard widział, jak dotykała twarzy Iana?
- Czy ochroniarze kompleksu nie uważają tego za dziwne, że siedzimy tutaj i podglądamy
ludzi, którzy śpią jak kłody?
- Oni mają własne biuro. Trzymają się z daleka od naszych spraw. - Podsunął jej pudełko z
ciastkami. - Chcesz pączka?
- Jasne. - Wybrała sobie pączka bez polewy i nadzienia. - Co się działo, kiedy spałam?
- Connor zabrał Romana, jego rodzinę i Radinkę w bezpieczne miejsce około trzeciej nad
ranem. Nikt nie wie, dokąd. Tak jest lepiej, kiedy takie dranie jak Jędrek mogą ci zajrzeć
do mózgu.
- Jędrek to ten, co zaatakował Gregoriego?
- Tak. - Howard dojadł pączka i oblizał palce.
Jędrek próbował też schwytać Iana. Toni westchnęła. Wątpiła, by na tym się skończyło.
Howard podsunął jej po biurku kartkę.
- To jest lista rzeczy do załatwienia przed świątecznym balem. Shanna i Radinka były
bardzo zmartwione, że nie mogą nam pomóc, ale powiedziałem im, żeby były spokojne.
Toni przełknęła ostatni kęs pączka. Lista miała z kilometr.
- I to wszystko trzeba zrobić do jutrzejszego wieczoru?
- Nie martw się. Wszystkim się już zajęliśmy. Dałem kopię Toddowi Spencerowi, zastępcy
dyrektora produkcyjnego na dziennej zmianie. On wie, co robić. Shanna wydaje
świąteczny bal co roku, a każdej wiosny odbywa się konferencja wampirów i wiosenny
bal.
- Todd jest śmiertelnikiem. Wie o istnieniu wampirów?
Howard poruszył się niespokojnie na krześle.
- Todd wie o wielu sprawach. Posłał już paru ludzi do ustawiania stołów i krzeseł.
- Pierwsze na liście jest ubranie choinki. - Toni przeczytała na głos. - Nie przypominam
sobie, żebym widziała choinkę.
- Dostarczą ją około południa. - Howard napił się kawy. Toni przebiegła listę wzrokiem.
Dziesiątym punktem było potwierdzenie rezerwacji muzyków. Był też numer telefonu.
- Zaraz zadzwonię do tego zespołu. Howard się roześmiał.
- Poczekaj do wieczora. Zespół Wysokie Napięcie nie zapali w tej chwili nawet marnej
żarówki.
- To wampiry?
- Tak, grają na wszystkich większych przyjęciach i weselach wampirów. - Howard wstał i
127
pokuśtykał do drzwi. - Chodź. Pokażę ci salę balową.
Po prawej od głównego holu znajdowało się kilka sal konferencyjnych, porozdzielanych
ściankami działowymi, które dało się składać jak harmonijkę. Toni była zaskoczona
wielkością sali balowej. Tylna ściana składała się niemal wyłącznie z okien, przez które
było widać ogród. Pod oknami stał Todd Spencer, nadzorujący grupę robotników, którzy
konstruowali scenę. Howard przedstawił mu Toni.
- Miło cię poznać - krzyknął Todd, by przebić się przez hałas. Uścisnął jej rękę. -
Najwyższy czas, żeby MacKay zaczął zatrudniać kobiety.
Toni rozejrzała się po wielkim pomieszczeniu, w którym było wielu pracowników.
- Ile osób pracuje tu w ciągu dnia?
- W tej chwili ponad dwieście, w czterech różnych działach - wyjaśnił Todd. - Badania,
produkcja, pakowanie i wysyłka.
- Mogę jakoś pomóc? - spytała Toni.
- Możesz pomóc dekorować salę, jeśli masz ochotę. - Todd wskazał jej plastikowe kosze
pełne ozdób i gałęzi jodłowych. Howard pokuśtykał z powrotem do biura ochrony i
monitorów, a Toni spędziła parę godzin, rozkładając obrusy i upinając girlandy. Zjadła
szybki lunch w zakładowej stołówce i zadzwoniła do Shady Oaks.
- Chciałabym rozmawiać z Sabrina Vanderwerth z oddziału trzeciego. - Podała jej numer
identyfikacyjny.
- Obawiam się, że pani nie może - odparła recepcjonistka. - Jej lekarz prowadzący wydał
ścisłe instrukcje, że pani Vanderwerth nie może przyjmować wizyt ani telefonów z
zewnątrz.
Toni się skrzywiła. Wujek Joe odkrył ich wizytę.
- Czy nie można tego skonsultować z innym lekarzem? Przecież pacjentom chyba pomaga
świadomość, że jest ktoś, kto się o nich troszczy.
- Decyzja jest ostateczna. - Recepcjonistka się rozłączyła.
- Do diabła. - Toni wróciła do sali balowej i ujrzała pięciometrową choinkę, którą właśnie
dostarczono. Przez kilka godzin pomagała przy jej ubieraniu, a potem poszła do biura
MacKaya.
- Jak leci?
Howard wskazał monitory.
- Jeszcze są martwi, ale powinni wstać za jakieś dwadzieścia minut.
Telefon na biurku zabrzęczał; Howard podniósł słuchawkę.
- Tak? - Słuchał przez chwilę, po czym zakrył mikrofon swoją wielką łapą. - To strażnik
przy głównej bramie. Ktoś przyjechał do ciebie. Czarnym jaguarem.
- To pewnie Carlos. - Toni ruszyła do drzwi.
- A na nazwisko? - spytał Howard.
- Panterra.
- Potwierdziła nazwisko - powiedział Howard strażnikowi przez telefon. - Wpuść go.
Toni pospiesznie ruszyła do głównego wejścia i wyszła na zewnątrz w chwili, kiedy
Carlos parkował samochód. Było chłodno, bo słońce już zachodziło, więc roztarta ramiona
i podeszła do auta.
Carlos wysiadł. Cały w czerni wyglądał jak szpieg. Wskazał wypalone miejsce na placu,
otoczone pomarańczowymi pachołkami.
- Co tu się stało?
- Wczoraj w nocy zjawiło się kilka wampirów. Wysadzili samochód, poranili parę osób.
Nic wielkiego.
128
Carlos ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w osmalone miejsce.
- Chcesz powiedzieć, że twoje wampiry nie żyją w zgodzie z innymi wampirami?
- Moje wampiry to są te dobre, które piją z butelek. Złe nazywają się Malkontenci. To oni
zaatakowali mnie i Sabrinę. Nienawidzą moich pracodawców.
Carlos spojrzał na nią z niepokojem.
- Toni, wdepnęłaś w jakąś wojnę. Zadrżała.
- Wiem.
- Jesteś zmarznięta. Wejdźmy do środka. - Otworzył bagażnik, wyjął laptopa i długi zwój
białego papieru. - Przywiozłem plany, żebyśmy mogli wszystko omówić. Robimy to
dzisiaj wieczorem, tak?
- Tak. - A przynajmniej miała nadzieję, że Ian zgodzi się to zrobić dzisiaj wieczorem.
Carlos wskazał ortalionową torbę.
- Spakowałem parę ciuchów i buty dla Sabriny. Mam też kawałek liny i taśmę
hydrauliczną, tak na wszelki wypadek.
- Dobrze. - Znów przemknęło jej przez głowę pytanie, czy Carlos nie jest kimś więcej niż
tylko studentem antropologii. Zamknął bagażnik i poszedł za nią do wejścia.
- Jesteś tu bezpieczna?
- Tak sądzę. Wampiry czują się tu na tyle pewnie, że jutro wieczorem wydają wielki bal
świąteczny.
- Impreza w obliczu zagrożenia? Chyba mi się podobają te twoje wampiry. - Carlos
wyszczerzył się w uśmiechu i otworzył drzwi. Wszedł i jego uśmiech zniknął natychmiast.
Zaczął węszyć z dziwnie czujną miną. - Ostrożnie. - Wyciągnął rękę, żeby zatrzymać Toni.
- Co się stało?
- Niebezpieczeństwo - szepnął.
Rozdział 18
- Carlos. - Toni wyjrzała spoza jego szerokich ramion. - Tu jest wszystko w porządku.
- Kto to jest? - szepnął, wskazując ruchem głowy potężnego mężczyznę po drugiej stronie
holu.
- To mój przełożony, Howard - odszepnęła Toni. Howard nagle zesztywniał i odwrócił się
przodem do nich. Jego nozdrza załopotały, kiedy spojrzał na Carlosa. Ruszył w ich stronę.
- Pan jest Carlos?
- Tak. - Carlos uważnie obserwował Howarda.
- Howard Barr. Możemy zamienić słowo na osobności? - Wskazał biuro ochrony. Carlos
kiwnął głową i ruszył za nim korytarzem. Co jest grane? Toni powoli podeszła kawałek
dalej, by móc widzieć, jak dwaj mężczyźni wchodzą do pokoju. Czy Howard był gejem?
Chociaż mogłaby przysiąc, że ci dwaj patrzyli na siebie raczej z nieufnością niż z
zachwytem.
Podeszła korytarzem pod drzwi. Rany, nie miała zamiaru pchać im się tam bez
uprzedzenia. Jej uwagę na chwilę odwrócił tajemniczy, zamknięty na klucz pokój
naprzeciw pokoju Constantine'a. Poruszyła gałką, ale bez efektu.
Po chwili drzwi biura ochrony się otworzyły. Wyszedł z niego Carlos, z lekko
skonsternowaną miną.
- Wszystko w porządku? - spytała Toni.
- Tak. - Podszedł do niej ze swoim laptopem i rulonem papieru. - Wydarzyło się przed
chwilą coś bardzo dziwnego.
129
Toni skrzywiła się.
- Nie musisz mi mówić. - Howard zaproponował mi pracę.
- Co? Pracowałbyś jako strażnik, jak ja?
Carlos kiwnął głową.
- Tak się składa, że posiadam pewne... umiejętności, które są wysoko cenione przez firmę
MacKaya.
- Sztuki wałki?
- To też. - Carlos przeczesał dłonią swoje długie, czarne włosy. - Uprzedziłem Howarda,
że straszny ze mnie powsinoga, ale powiedział, że na całym świecie mają klientów, którzy
potrzebują ochrony, i mógłbym się przenosić z miejsca na miejsce.
- Powiedział ci o wampirach? - szepnęła Toni.
- Nie, nazwał ich klientami. Zastanowię się nad tym. Pensja jest świetna, a ja mam duże
wydatki.
- To prawda. - Toni wiedziała, że Carlos wspiera kilka sierot w Brazylii. To była jedna z
pierwszych rzeczy, które przyciągnęły do niego ją i Sabrinę. Płacił też za swoje studia i
wyprawy badawcze do Ameryki Południowej i Malezji. - Howard jest fajnym szefem.
Kiedyś był obrońcą w zawodowej lidze futbolowej, ale jest słodki jak pluszowy miś.
Carlos spojrzał na nią bystro.
- Tak, zauważyłem. Więc gdzie możemy omówić naszą akcję?
Toni poprowadziła go korytarzem, aż zauważyła drzwi z napisem „Sala konferencyjna”.
Zajrzała do środka i zapaliła światło.
- Tu będzie dobrze.
Carlos wszedł do sali i od razu zabrał się do roboty. Odpalił laptopa i rozwinął arkusz
papieru.
- Narysowałem plan Shady Oaks, żeby Ian wiedział dokładnie, dokąd się teleportować. -
Postukał palcem w prostokąt opisany jako oddział trzeci. Toni pochyliła się, żeby
przestudiować schemat.
- Ten plan jest bardzo dobry. - Carlos byłby świetnym nabytkiem dla firmy MacKay
Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne.
- Menina, wiem, że podpuszczałem cię w sprawie Iana, ale zastanawiam się, czy wiązanie
się z nim to dobra decyzja. Nie zrozum mnie źle, to miły gość, ale jest wampirem.
- Nie ugryzłby mnie. - Toni zaczerwieniła się na wspomnienie cudownego pocałunku. - W
każdym razie nie po to, żeby pić moją krew.
Carlos zmarszczył brwi.
- Kiedy już uwolnimy Sabrinę, powinnaś rzucić tę pracę i zapomnieć, że wampiry w ogóle
istnieją.
- To by było niegrzeczne, nie sądzisz? Wykorzystać Iana ze względu na jego nadludzkie
zdolności, a potem powiedzieć mu adios. I jak możesz mi mówić, żebym rzuciła pracę,
skoro sam zamierzasz tu pracować?
- Ty masz plany z Sabrina. Ja nie mam. I prawda jest taka, że Ian nie jest taki jak ty.
Wzięła się pod boki.
- Dziwię ci się, Carlos. Spodziewałabym się, że akurat ty będziesz bardziej wyrozumiały i
tolerancyjny.
- Jestem tolerancyjny dla wszystkiego, co chce robić ze sobą dwoje ludzi, ale on nie do
końca jest człowiekiem.
- Jest bardziej ludzki niż ktokolwiek, kogo znam. I kocham go.
- Znasz go ledwie tydzień.
130
- I przez ten czas cholernie dużo się wydarzyło. - Toni przycisnęła dłoń do serca. - Staję się
inną osobą. Czuję, że nareszcie dorastam, staję się kimś, kto jest samodzielny, silny i
godny. Nie jestem już skrzywdzonym dzieckiem. I podoba mi się to, co się ze mną dzieje.
Nie zrezygnuję z tego.
- Skoro tak, to dobrze. - Carlos dotknął jej ramienia. - Bardzo się cieszę twoim szczęściem.
- Słońce zaszło. Pójdę po Iana.
- Okej. I przebierz się. Włóż czarne ciuchy. - Carlos podszedł do laptopa. - Daj mi swoją
komórkę.
- Po co? - Wyjęła telefon z kieszeni spodni.
- Bo potrzebujesz nowego dzwonka. - Wziął aparat. - Miłość nie jest już dla ciebie polem
bitwy.
- Tylko ustaw mi coś ładnego - rzuciła ostrzegawczym tonem i poszła szukać Iana. Był w
srebrnym pokoju, ciągle jeszcze w piżamie. Kończył śniadanie.
Uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Przeczytałam twój liścik. Dziękuję, że nam pomagasz. - Pogrzebała w walizce i znalazła
czarne bojówki. - Carlos chce, żebyśmy się ubrali na czarno.
Ian uniósł brwi.
- Robimy to dzisiaj?
- Tak. Nie masz nic przeciwko?
- Nie. - Ian odstawił pustą butelkę do zlewu. - Powinienem tu być przez większość nocy,
na wypadek gdyby Jędrek czegoś próbował, ale teleportowanie twojej przyjaciółki nie
zajmie nam chyba dużo czasu.
Toni znalazła czarną koszulkę, ale na nieszczęście miała na przodzie wielki, biały napis:
„Zwariowałam czy i co?” Pokazała ją Ianowi.
- Idealny strój na włamanie do szpitala psychiatrycznego.
Roześmiał się.
- Trzeba się odpowiednio ubierać na każdą okazję. - Jego twarz spoważniała. -
Przepraszam za to, jak zareagowałem wczoraj.
- Nie masz za co przepraszać. To ja popełniłam błąd, w ogóle rozważając wydanie waszej
tajemnicy.
Jego oczy błysnęły ciepło.
- Zadajesz sobie bardzo dużo trudu, żeby pomóc przyjaciółce. Przeżyłaś brutalny napad,
przyjęłaś pracę u nieumarłych, a teraz przygotowujesz się do włamania. Taka lojalność jest
bardzo rzadka.
Jej oczy zaszły mgłą, serce wezbrało miłością.
- Mówisz mi takie cudowne rzeczy. - Dzięki niemu zdała sobie sprawę, jak wartościowym
jest człowiekiem. Spojrzał na kamerę, po czym ruchem głowy wskazał łazienkę.
- Chcesz się przebrać?
- Tak. - Toni wzięła swoje czarne ciuchy i popędziła do łazienki. Krzyknęła cicho, kiedy
Ian skoczył za nią i zamknął drzwi. - Co...?
Wziął ją w ramiona i przycisnął usta do jej ust. Upuściła rzeczy na podłogę i roztopiła się
w jego pocałunku. Zaczął ssać jej dolną wargę, a potem obsypał całusami jej szyję.
- Potrzebujesz pomocy przy rozbieraniu?
- Ty draniu. - Wsunęła palce w jego miękkie włosy. Wyciągnął jej granatową koszulkę
polo ze spodni i wsunął pod nią dłonie.
- Pragnę cię. - Rozejrzał się po maleńkiej łazience czerwonymi, płonącymi oczami. - To
jest... wyzwanie.
131
- Ian. - Położyła dłonie na jego policzkach. - Nie mamy teraz na to czasu. A ja nie chcę,
żeby to był szybki numerek w łazience.
Jego usta wygięły się w uśmiechu.
- To nie jest zbyt romantyczne, co?
Uśmiechnęła się szeroko.
- Uważam, że jesteś bardzo romantyczny, ale Carlos czeka na górze i mamy zadanie do
wykonania.
- Rozumiem. - Pocałował ją szybko w usta i wyszedł z łazienki. Przebrała się. Po wyjściu
zastała go w kuchni; wciągał właśnie przez głowę czarny sweter. Na nogach miał czarne
spodnie i wyglądał nieprzyzwoicie seksownie. O mało nie zawołała go z powrotem do
łazienki na szybki numerek.
- Chodźmy. - Złapała kurtkę i pojechała z Ianem windą na parter. - Przygotowywaliśmy
dzisiaj salę balową na tę wielką imprezę.
Kiwnął głową.
- Phineas powiedział, że nauczy mnie bardziej nowoczesnych tańców, żebym mógł z tobą
zatańczyć. Znam tylko menueta, walca i kilka kontredansów.
Uśmiechnęła się do niego, kiedy wychodzili z windy.
- Chcesz ze mną zatańczyć?
- Tak. Phineas powiedział, że muszę umieć bujać biodrami i jamować.
Roześmiała się.
- Będziesz tańczył hip-hop w kilcie?
- Tak właściwie to będę miał na sobie kostium Mikołaja, podobnie jak dziewięćdziesięciu
dziewięciu pozostałych facetów.
- Po co wam tyle kostiumów? - Wskazała zamknięty pokój naprzeciwko gabinetu
dentystycznego. - O co chodzi z tym tajemniczym Mikołajem?
- Gdybym ci powiedział, przestałoby być tajemniczo.
Pacnęła go w ramię.
- Ja ci zdradziłam moje tajemnice.
- Nie wszystkie. Ciągle nie wiem, jak brzmi twoje pełne imię.
- Nie widzę powodu, by to ujawniać w tej chwili.
- Nie może być aż takie złe. Ja jestem Ian David MacPhie.
- To bardzo ładne imię. Nietrudno się do niego przyznać. - Otworzyła drzwi do sali
konferencyjnej. - No, jesteśmy. Carlos wszystko zaplanował.
- Wolę raczej sam wszystko planować. - Wszedł do środka ze zmarszczonymi brwiami. -
Dobry wieczór, Carlos.
- Cześć, Ian. Fajne spodnie. Uwielbiam skórę. Masz tu swój telefon, Toni.
Wsunęła komórkę do kieszeni spodni, Ian obejrzał plan Shady Oaks.
- To jest trzeci oddział. - Carlos wskazał palcem. - Tutaj trzymają Sabrinę. Przy drzwiach
wejściowych siedzi strażnik, ale zauważyłem, że jest wejście od tyłu, tutaj. Myślisz, że
dasz radę się tam teleportować niezauważony?
Ian spojrzał na niego obojętnie.
- Teleportowałem się do Langley i nie wykryto mnie.
Carlos uniósł brew.
- Więc uznaję to za odpowiedź twierdzącą.
Toni stłumiła uśmiech. Miała nadzieję, że ci dwaj nie zaczną się licytować, kto ma większe
ego. Ian skinął głową.
- Dam radę.
132
- Poczekam na was w samochodzie. Mogę zaparkować tutaj albo tutaj. - Carlos wskazał
parking od frontu i tylną bramę służbową.
- Lepiej na parkingu - powiedział Ian. - Będzie mniej podejrzanie.
- Też prawda.
Ian posłał mu spojrzenie z ukosa.
- Robiłeś już wcześniej takie rzeczy.
Carlos zwinął plan.
- Moje badania rzucały mnie w różne dziwne miejsca i sytuacje.
- Jakiego rodzaju badania?
- Pierwotnych kultur, głównie w Ameryce Południowej i południowo-wschodniej Azji. -
Podszedł do laptopa. - Tą trasą zawiozę nas do hotelu. To niepozorny hotelik w Queens,
zapłaciłem z góry gotówką.
Ian przez chwilę przyglądał się mapie.
- Wygląda w porządku. Muszę dopilnować tutaj jeszcze paru rzeczy, więc pojedźcie na
miejsce. Toni zadzwoni do mnie i teleportuję się do was.
- Dobra. - Carlos zamknął laptopa. - Do dzieła.
Pod Shady Oaks Carlos zaparkował jaguara w ciemnym kącie. Toni zadzwoniła do Iana,
który zmaterializował się obok niej na parkingu.
- Idę z tobą - oznajmiła.
- Nie. Nie mogę teleportować dwóch osób jednocześnie.
Co za uparciuch.
- Więc zrobisz dwie rundki.
Carlos wysiadł zza kierownicy.
- Co się dzieje?
- Toni chce się narazić na niebezpieczeństwo - mruknął Ian.
- Musisz mnie wziąć ze sobą - nalegała Toni. - Niby jak poznasz Sabrinę?
- Spodziewam się, że może mi się przedstawić.
Toni spojrzała na niego z irytacją.
- Może spać. A jeśli nawet nie, może zacząć krzyczeć i podnieść alarm. Jeśli tam będę,
uspokoję ją.
- Zdaje się, że Toni ma rację - powiedział Carlos. Toni posłała mu uśmiech wdzięczności.
Ian zacisnął szczęki.
- W porządku.
- Łatwiej ci będzie podejść od wschodu - zasugerował Carlos.
- Poradzę sobie - warknął Ian. - Chodź, Toni.
Ruszyła obok niego przez parking w stronę wschodniego skrzydła szpitala.
- Carlos tylko chce pomóc. Naprawdę troszczy się o Sabrinę.
- I ciebie.
Zastanawiała się, czy był zazdrosny.
- Jesteśmy po prostu dobrymi przyjaciółmi.
- Nie chciałem być zrzędą - mruknął Ian. - Po prostu przywykłem robić takie rzeczy sam.
- Dlaczego?
Milczał, idąc wzdłuż muru od wschodu. Wreszcie odezwał się:
- Nigdy nie chciałem pracować z resztą chłopaków, bo traktowali mnie jak dziecko.
- Och. Przepraszam. To musiało być strasznie frustrujące, tak długo wyglądać jak
piętnastolatek.
- Prawie pięćset lat. - Spojrzał na nią. - Cieszę się, że nie znałaś mnie w tamtej postaci.
133
Zawsze widziałaś we mnie mężczyznę, którym czułem się przez te wszystkie lata.
- Jesteś wspaniałym mężczyzną, Ian.
Wziął ją za rękę.
- Och, twoje biedne paluszki przemarzły. - Chwycił jej dłoń między swoje dłonie.
- To dąb, na który wspinał się Carlos. - Wskazała drzewo wolną ręką. - Dziedziniec jest za
tym murem.
Puścił jej rękę.
- Zajrzę tam.
Zamrugała, kiedy zaczął się unosić do szczytu muru.
- W porządku. Chodź. - Wyciągnął do niej lewą rękę.
- Ja nie umiem... - Urwała, kiedy opadł dwa metry w dół. Chwycił ją za rękę i pociągnął w
ramiona, po czym znów uniósł się do szczytu muru.
Zarzuciła mu ręce na szyję.
Jego zęby błysnęły bielą w ciemności.
- Nie musisz mnie dusić, skarbie. Nie upuszczę cię.
- Przepraszam. - Spróbowała się rozluźnić. - Nie jestem przyzwyczajona lewitować dwa
metry nad ziemią.
- To jest trzeci oddział, tak? - Wskazał palcem. Zmrużyła oczy, żeby zobaczyć drugą stronę
słabo oświetlonego dziedzińca.
- Tak. - Ian bez wątpienia widział dużo lepiej niż ona.
- Widzisz to zacienione miejsce na prawo od budynku? Blisko tylnego wejścia. Najpierw
teleportujemy się tam.
- Okej. - Przygotowała się w duchu. Wessała ją dezorientująca ciemność; zachwiała się,
kiedy jej stopy wylądowały na twardym gruncie.
- Spokojnie. - Poprowadził ją do tylnych drzwi. Oczywiście były zamknięte, ale przez ich
okienko widzieli brzydki korytarz z drzwiami po obu stronach. Drzwi byty pootwierane,
z niektórych światło padało na błyszczące linoleum podłogi.
Korytarzem przeszła pielęgniarka w białych sportowych butach.
- Ósma godzina! Gasimy światło!
Światła zgasły; teraz korytarz oświetlało tylko kilka nocnych lamp. Pielęgniarka poszła
sobie, prawdopodobnie do dyżurki przy wejściu.
- To pewnie sypialnie - szepnął Ian. Przyciągnął ją do siebie. - Idziemy.
Ciemność znów zawirowała wokół niej i nagle znalazła się z Ianem w korytarzu.
Powietrze było tu gorące i duszne. Toni zajęła się lewą stroną korytarza, Ian prawą. Szli po
cichu, sprawdzając nazwiska na tabliczkach koło drzwi. Cztery drzwi dalej Toni
dostrzegła nazwisko: Vanderwerth Sabrina. Kiwnęła na Iana i wślizgnęli się do ciemnego
pokoju. Ledwie dostrzegała podwójne łóżko na podwyższeniu. Nie było tu żadnych szaf
czy komód, tylko otwarte półki, jak regały na książki. Żadnego miejsca, gdzie można by
cokolwiek schować. Żadnych lamp, żadnych luster. Pod gładkim kocem leżało skulone
ciało. Jasne włosy Sabriny połyskiwały słabo na poduszce. Toni schyliła się nad nią.
- Bri, słyszysz mnie? - Dotknęła jej ramienia. Bri jęknęła.
- Daj mi spokój, ty zboku.
- Sabrina, to ja, Toni.
- Toni? - Przekręciła się na plecy. - Nie możesz być Toni.
- Mogę i jestem. Przyszłam cię stąd wydostać.
Sabrina potarła oczy.
- To tylko sen. Mam urojenia.
134
- Nie masz żadnych urojeń. - Toni chwyciła jej dłoń i uścisnęła. - To naprawdę ja. A teraz
chodź. Spadamy stąd.
Bri usiadła z trudem.
- Jestem trochę zaspana. Możesz wrócić rano?
- Nie, idziemy teraz. - Toni zrozumiała, że jej przyjaciółka jest zbyt naćpana, żeby jasno
myśleć. Znalazła jej kapcie pod łóżkiem i wsunęła jej na stopy.
- To za długo trwa - szepnął Ian. - Bierz ją i lecimy. Bri zmrużyła oczy, wpatrując się w
ciemną postać.
- A ty kim jesteś?
- To mój przyjaciel - wyjaśniła Toni. - Ian. Pomoże ci stąd uciec.
Bri zachichotała.
- Uciec? Stąd się nie da uciec.
- Nie tak głośno, błagam - szepnął Ian. Wychylił się za drzwi, żeby sprawdzić korytarz. -
Szybko. Słyszę czyjeś kroki.
- On tak uroczo mówi - szepnęła Bri.
- Jest Szkotem. - Toni podciągnęła Bri na nogi i poprowadziła do drzwi. - Ian weźmie
najpierw ciebie, a potem wróci po mnie.
Bri spojrzała na tylne drzwi.
- Nie możemy tędy wyjść. Te drzwi są zamknięte.
- Ian cię stąd wydostanie. - Toni zdjęła kurtkę i włożyła ją na Bri. - Na dworze jest zimno.
- Sabrina, masz gości? - Młody chłopak szedł w ich stronę, szurając kapciami. Jego piżama
z Batmanem była sprana do szarości, ale nietoperz na piersi wciąż połyskiwał złotem.
- Cześć, Teddy - odparła Bri. Ian jęknął.
- Uciekam - oznajmiła Bri i zachichotała, Ian podszedł do Toni i szepnął:
- Postaraj się, żeby był cicho. Kiedy po ciebie wrócę, wykasuję mu pamięć.
- Okej. - Toni zapięła kurtkę na Bri. - Nie bój się, Ianowi można ufać.
Sabrina drgnęła, kiedy Ian otoczył ręką jej ramiona.
- Co ty ro... Zniknęli oboje. Teddy zachłysnął się ze zdumienia.
- O rany!
- Nie tak głośno - szepnęła Toni. - Mogę to wyjaśnić.
- On jest superbohaterem! - wykrzyknął Teddy. - Uratował ją dzięki swoim supermocom!
- Teddy, znowu wstałeś z łóżka? - huknął z daleka męski głos.
- O kurczę, to Bradley - mruknął Teddy. - Nie musiałbym łazić po korytarzu, gdyby nie
był takim... Toni chwyciła Teddy'ego za ramiona.
- Nie mów mu, że Sabrina uciekła. Rozumiesz? Zamrugał.
- Okej. Toni wbiegła do pokoju Sabriny, wlazła do łóżka i przykryła się po uszy.
- Teddy, dlaczego nie leżysz w łóżku? - Głos Bradleya zabrzmiał bliżej.
- Bo... bo widziałem superbohatera! Był tu, a potem puf! Zniknął.
- Jesteś zdrowo walnięty - mruknął Bradley. - Wracaj do pokoju.
- Nie jestem wariatem - wymamrotał Teddy. Jego szurające kroki oddaliły się. Toni
odetchnęła z ulgą. Nie wydało się, że Sabrina uciekła. Znieruchomiała, kiedy usłyszała
jakiś dźwięk. Czyżby Ian już wrócił? Skóra zaczęła ją mrowić, wszystkie zmysły były w
pogotowiu. Coś tu było nie tak. Do łóżka zbliżyły się kroki. Toni zacisnęła powieki.
- Sabrina - szepnął Bradley i pogłaskał ją po włosach. Zemdliło ją. Boże, miała ochotę
wyskoczyć z łóżka i wbić mu pięść w gardło. Ale nie śmiała. Nie mógł się zorientować, że
Bri uciekła. Musiała kupić trochę czasu, żeby dać Ianowi szansę na oddalenie się od
szpitala.
135
Przełknęła ślinę. Czy to dlatego przedtem Bri nazwała ją zbokiem? Bradley musiał ją
obmacywać już wcześniej, kiedy była oszołomiona po lekach.
- Sabrina - szepnął znowu Bradley. Rozległ się głuchy huk i przygniótł ją jakiś ciężar. Toni
błyskawicznie wyskoczyła z łóżka, byle dalej od ciała Bradleya. Leżał rozciągnięty na
kocu, nieprzytomny. Obok niego stał Teddy z grubą książką w rękach.
- Nie lubię go. To zły człowiek.
- Dziękuję, Teddy. Uśmiechnął się z zażenowaniem.
- Nie brałem leków. Wiedziałem, że muszę pilnować tego zboczeńca.
Ian pojawił się w pokoju i jego spojrzenie padło na nieprzytomnego pielęgniarza.
- Co się stało?
- Długa historia - odparła Toni. - Ale Teddy uratował mnie przed molestowaniem.
Ian podszedł do Bradleya.
- Ten człowiek wykorzystywał pacjentki?
- Próbował - odparł Teddy. - Dlatego krążę po korytarzu.
- Drań. - Ian położył dłoń na głowie Bradleya. - No. Będzie spał do rana. Niech się potem
tłumaczy, co robił w łóżku Sabriny.
- Super - szepnął Teddy. - Masz zajefajne supermoce, stary. Jak ci na imię?
- Ian.
Teddy zmarszczył brwi.
- Koleś, musisz sobie wymyślić lepsze imię. I potrzebujesz peleryny.
Ian roześmiał się.
- Takiej jak noszą wampiry? Gdzieś taką mam.
- To by było niezłe, stary.
Ian podszedł do Teddy'ego.
- Muszę ci wykasować pamięć.
Teddy się odsunął.
- Nie. To jest najfajniejsza rzecz, jaka mi się przydarzyła od wieków. Chcę to pamiętać.
- Ian. - Toni spojrzała na niego błagalnie. Rozumiała, co czuje Teddy. Ona też nie chciała
tracić wspomnień.
- Toni, on wie, że pomogliśmy uciec Sabrinie.
- Weźcie mnie ze sobą - rzucił błagalnie Teddy.
- Nie. - Ian pokręcił głową.
- Serio, stary. Jeśli mnie ze sobą zabierzecie, nie będę mógł nikomu powiedzieć, co
zrobiliście. I tak bym nie powiedział, ale mogliby mnie zahipnotyzować czy coś. Tak
naprawdę nie jestem wariatem. Miałem tylko depresję, bo nic dobrego nie czekało mnie w
życiu, ale z wami mógłbym być naprawdę szczęśliwy.
Ian się zawahał.
- Kiedy już poznasz nasze tajemnice, nie będzie odwrotu.
- Super.
Ian zmarszczył brwi.
- Musisz rozumieć, że przyłączenie się do nas jest niebezpieczne. Jesteśmy w stanie wojny
z bardzo groźnymi wrogami. Teddy potrząsnął pięścią.
- Super!
Ian popatrzył pytająco na Toni. Wzruszyła ramionami.
- Teddy, czy ty wiesz, co robisz?
- Nie jestem głupi - burknął. - Byłem szefem wydziału matematyki w Akademii Świętego
Bartłomieja.
136
- Jesteś nauczycielem? - spytał Ian.
- Tak. - Teddy zerknął na nich podejrzliwie. - Czy to znaczy, że nie jestem dość fajny, żeby
bujać się z superbohaterami?
- Prawdę mówiąc, myślę, że właśnie kogoś takiego potrzebujemy. - Ian kiwnął na niego. -
Chodź.
- Super. - Teddy wyszedł za nim do korytarza. - Czy teraz laserowy promień zabierze nas
na macierzysty statek?
Toni wyjrzała za drzwi i zobaczyła, że się teleportują. Była ciekawa, dlaczego Iana
zainteresowało nauczycielskie przygotowanie Teddy'ego. Choć Teddy z pewnością miał
dobre referencje, wydawał się trochę oderwany od rzeczywistości. Ale nie chciała na siłę
szukać wad w kimś, kto uratował ją przed zboczonym pielęgniarzem. I Bradley padł na
łóżko na skos. Pociągnęła go, żeby ułożyć go bardziej prosto.
Zauważyła rzeczy Bri na otwartych pólkach. Dwie zmiany ubrania i zapasowa piżama.
Wkładając kurtkę Bri, dostrzegła kilka sztuk bielizny na półce.
Spojrzała na Bradleya w przypływie natchnienia. Złapała majteczki Bri i upchnęła je w
dłoń pielęgniarza. Potem wzięła jeden z biustonoszy i zapięła mu na głowie jak czepek.
Niech to spróbuje wytłumaczyć rano.
Ian wpadł do pokoju.
- Teddy jest chyba trochę rozczarowany, że siedzi w samochodzie, a nie w statku
kosmicznym. - Zerknął na pielęgniarza. - Interesujące.
- Mnie się podoba. - Toni zebrała resztę rzeczy Bri. - Idziemy?
Ian się uśmiechnął.
- Z tobą nigdy nie można się nudzić, Toni. - Teleportował się z nią na parking.
Toni otworzyła drzwi jaguara i zajrzała do środka. Teddy siedział wciśnięty obok Sabriny
na maleńkim tylnym siedzeniu. Opierała się o niego; jej powieki były ciężkie od leków.
- Bri, Carlos zawiezie cię do hotelu, gdzie będziesz mogła odpocząć - powiedziała jej Toni.
Bri zamrugała i spojrzała na nią.
- Myślałam, że jestem w łóżku. Jak się tu dostałam?
- Nic ci nie będzie - zapewniła ją Toni. - Musisz tylko trochę odpocząć. Przyjdę do ciebie
jutro.
- Nie. - Bri usiadła z trudem. - Nie zostawiaj mnie. - Skrzywiła się płaczliwie. - Ja chyba
wariuję. Nie wiem, jak się tu znalazłam.
Toni westchnęła z rezygnacją.
- No dobrze. Pojadę z tobą. Jedną chwileczkę.
- Musimy się pospieszyć, menina - ostrzegł ją Carlos. Ian dotknął jej ramienia.
- Nie ma sprawy. Jedź z przyjaciółką. Możesz do mnie później zadzwonić; teleportuję się
do ciebie i zabiorę cię do Romatechu.
Objęła go i ucałowała.
- Jak ja ci się odwdzięczę?
Jego usta drgnęły.
- Już ja coś wymyślę. Do zobaczenia później. - Odsunął się i zniknął. Toni wsiadła do
jaguara.
- Jedziemy.
- Ty całowałaś tego faceta, Toni? - spytała Sabrina.
- Jasne, że całowała - odparł Teddy. - Każdy superbohater ma dziewczynę.
Jędrek siedział przy biurku, wpatrując się w zdjęcie Romana Draganestiego i jego rodziny.
137
Jak facet mógł być tak genialny i tak głupi jednocześnie? Jego specyfik pozwalający nie
spać w dzień był fantastyczny. Ale że ten idiota używał go, żeby móc pilnować dziecka?
Gdyby miał choć trochę oleju w głowie, dałby specyfik swoim szkockim zbirom, żeby
spędzali dni na zabijaniu wrogów spoczywających bezradnie w trumnach i łóżkach.
To się mogło wydarzyć. Jędrek ściągnął dwa razy więcej dziennych strażników. Ale choć
chłopcy z rosyjskiej mafii byli twardzielami, wolał na nich nie polegać, jeśli chodziło o
bezpieczeństwo.
Tak naprawdę potrzebował tego cholernego specyfiku. Wtedy mógłby spędzić parę dni na
zabijaniu klanu Draganestiego. Przekartkował stosik zdjęć, rozkoszując się myślą o
przebijaniu ich wszystkich kołkami. MacKaya i jego żony. Buchanana i Iana MacPhie.
- Mistrzu? - Jurij wszedł do gabinetu ze Stanisławem. - Chciałeś nas widzieć?
- Musimy zaplanować kolejny ruch - oznajmił Jędrek.
- Oni wydają świąteczny bal jutro wieczorem w Romatechu - podsunął Stanisław. Jędrek
pokręcił głową.
- Zbyt przewidywalne. - Jego dłoń znieruchomiała na zdjęciu czarnego wampira. -
Pamiętasz o nim?
- Tak - odparł Stanisław. - Phineas, zdrajca. J
ędrek uniósł brew.
- Nie zabiłeś go jeszcze?
Stanisław głośno przełknął ślinę.
- Zabiję, panie.
- Lepiej to zrób. - Jędrek znów zaczął przeglądać zdjęcia. Zatrzymał się na jasnowłosej
śmiertelniczce. Widział ją wczoraj wieczorem, po wybuchu samochodu. Biegła przez
parking, wołając imię Iana. Ziemia była zasłana rannymi, ale ona leciała prosto do niego.
- Więc co robimy dalej? - spytał Jurij. Jędrek pogłaskał palcem zdjęcie dziewczyny.
- Dokładnie wiem, co robić.
Rozdział 19
We wtorek wieczorem Toni weszła do sali balowej pełnej Świętych Mikołajów. Tańce już
się zaczęły i kilku Mikołajów wirowało po parkiecie w walcu ze swoimi partnerkami.
Kostiumy kobiet były bardziej zróżnicowane. Kilka, przebranych za Panie Mikołajowe,
miało na sobie długie spódnice, białe fartuszki i białe, falbaniaste czepki na srebrnych
perukach. Inne panie miały na sobie kostiumy przypominające kreacje Rockettes z okazji
świątecznej rewii.
Toni przyjrzała się uważniej. Dwie Rockettes stojące koło rzeźby z lodu wyglądały na
facetów.
Ruszyła w stronę stołu z prawdziwym jedzeniem. O ile wiedziała, na bal zaproszono tylko
śmiertelników, którzy wiedzieli o wampirach. Pozostali pracownicy Romatechu mieli
przyjęcie wcześniej, po południu.
Rozejrzała się po sali, szukając Iana, ale wszyscy Mikołaje byli do siebie podobni. Mieli
nawet poduchy pod czerwonymi kaftanami, imitujące brzuchy. Spod czerwonych czapek
wystawały obfite, białe peruki i sztuczne brody. Jedynym odstępstwem od normy było
kilku Mikołajów z mieczami - na wypadek, gdyby Malkontenci pojawili się bez
zaproszenia. Nawet Toni miała kilka drewnianych kołków za paskiem.
Zauważyła Mikołaja, który trochę różnił się od pozostałych. Był ze trzydzieści
centymetrów niższy i nerwowo bawił się czarnymi guzikami kaftana. To musiał być
138
Laszlo, naukowiec, który pomagał w sali operacyjnej i przyniósł worek zabawek do
tajemniczego pokoju.
Przy stole śmiertelników siedziały Pani Mikołajowa i mała dziewczynka; podjadały z
talerzy sery i owoce.
Kobieta uśmiechnęła się do Toni i wyciągnęła rękę.
- Cześć. Jestem Heather Echarpe, a to moja córeczka Bethany.
- Jestem Toni. - Uścisnęła dłoń Heather i uśmiechnęła się do dziewczynki. - Jaka piękna
sukienka.
- Mój nowy tatuś mi uszył. - Buzia Bethany rozpromieniła się; mała wskazała coś palcem. -
Popatrz, mamo, tam jest Constantine. Mogę do niego iść?
- Jasne, skarbie. - Heather spojrzała ciepło na Tina, który wyglądał jak miniaturowy
Mikołaj bez brody. Bethany pociągnęła Constantine'a na parkiet, między nogami
walcujących dorosłych, którzy jakimś cudem unikali wpadania na nich. Tino i Bethany
dotarli na sam środek, gdzie zaczęli podskakiwać i chichotać. Toni wrzuciła sobie
winogrono do ust.
- Więc to ty jesteś tą Heather, która wyszła za sławnego projektanta mody.
- Tak. - Heather się uśmiechnęła. - Jean-Luc gdzieś tu jest. Zagubiony w morzu Mikołajów.
- Tak, nie sposób stwierdzić, kto jest kim.
Heather ugryzła truskawkę.
- Pewnie tak jest lepiej. Każdy Malkontent, który wpadłby tutaj, kompletnie by zgłupiał. -
Podeszła bliżej do Toni. - Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, ale Shanna opowiadała mi
o tobie.
- Tak?
Heather się uśmiechnęła.
- Nie martw się, mówiła same dobre rzeczy. Chciałam ci tylko powiedzieć, że Ian to
świetny facet i mam nadzieję, że wam się ułoży.
- Ale... my ze sobą nie chodzimy, nic z tych rzeczy. Pracuję tutaj, więc nie możemy być
razem. To wbrew zasadom.
- A od kiedy to miłość przestrzega zasad? - Heather ściszyła głos. - Ian był w Teksasie,
kiedy zażył specyfik, żeby dorosnąć. Tak strasznie cierpiał, że nie mogłam na to patrzeć.
Błagałam go, żeby przestał, ale wiesz, co powiedział?
- Co?
Heather zwilgotniały oczy.
- Powiedział, że znalezienie prawdziwej miłości jest warte każdego bólu.
Toni serce się ścisnęło.
- Pójdę go poszukać. Wybacz, że cię zostawię. - Ruszyła przez salę.
Zespół zagrał coś bardziej współczesnego i zauważyła na parkiecie Mikołaja tańczącego
disco. Gregori, pomyślała z uśmiechem. Już doszedł do siebie.
Trochę spóźniła się na bal, bo zbyt wiele czasu spędziła w srebrnym pokoju, bawiąc się z
włosami i makijażem. Chciała dobrze wyglądać dla Iana.
Położyła się późno, bo musiała się upewnić, że Sabrina sobie poradzi, zanim Ian
teleportował ją z powrotem do Romatechu. Była tak zmęczona, że poszła prosto do łóżka.
Dzisiaj dwa razy dzwoniła do hotelu. Carlos powiedział jej, że Bri śpi przez większość
czasu, a Teddy ogląda telewizję. Miała nadzieję, że zobaczy się jutro z Bri, ale na razie
bardzo chciała zobaczyć Iana.
Przez cały dzień jej serce było lekkie i przepełnione radością. Nie mogła się doczekać,
kiedy go zobaczy. Bardzo żałowała, że nie może się ubrać trochę bardziej seksownie.
139
Shanna uparła się, żeby włożyła akurat ten kostium.
Podeszła do grupki Mikołajów pogrążonych w rozmowie. Zauważyli ją i się uśmiechnęli.
Szybko spojrzała wszystkim w oczy. Nie było tu Iana.
- Przepraszam. - Odsunęła się.
- Bellissima, nie uciekaj. - Wampir-Mikołaj o błyszczących brązowych oczach wziął ją za
rękę. - Pozwól, że się przedstawię. Jestem Giacomo di Venezia. Mów mi Jack, jak inni moi
anglojęzyczni przyjaciele.
- Jestem Toni Davis.
Ucałował jej dłoń.
- Bellissima, to ty jesteś kobietą, którą zatrudnił Connor? Nie powiedział mi, że jesteś
boginią. - Zwrócił się do reszty mężczyzn. - Jest zjawiskowa, nieprawdaż?
- Zawstydzasz ją, Jack - powiedział drugi Mikołaj ze szkockim akcentem. - Witamy w
firmie. Jestem Robby MacKay.
Toni uścisnęła mu rękę.
- Jesteś krewnym Angusa?
- Tak, ale on jest o wiele, wiele starszy ode mnie - odparł Robby z uśmiechem.
- Witam panią. - Trzeci wampir z grupki wyciągnął rękę. Jego oczy miały kształt
migdałów, a akcent był bardziej twardy. - Jestem Zoltan Czakvar z Budapesztu.
- Och. - Uścisnęła jego dłoń. - A ja jestem Hun Attyla.
Mężczyźni się roześmiali.
- Zatańczysz ze mną, Attylo? - spytał Zoltan.
- Może później. Teraz... kogoś szukam.
- Ach. - Jack pokiwał głową. - Amore. Obawiam się, że jej serce jest zajęte, Zoltan.
Zoltan złożył jej ukłon.
- Więc będziemy mieć nadzieję, że on jest ciebie wart.
- Okej. - Toni uśmiechnęła się, zostawiając trzech panów. W wampirach płci męskiej
stanowczo było coś, co chwytało za serce.
Podeszła do kolejnej grupki, ale żaden nie wyglądał znajomo. Nagle dostrzegła kogoś,
kogo łatwo było rozpoznać. Był jedynym czarnoskórym Mikołajem w sali. Pił krew z
kieliszka do wina z jakimś drugim Mikołajem.
- Phineas. - Uniosła rękę.
- Cześć, cukiereczku. - Przybił jej piątkę i stuknął pięścią o jej pięść. - Co tam?
W drugim Mikołaju rozpoznała Dougala.
- Cześć, Dougal. Widzieliście gdzieś Iana? Nie mogę go znaleźć.
- Ostatnio widziałem go przy stole z napojami - powiedział Dougal. - Pił bleer.
Phineas obrzucił wzrokiem kostium Toni.
- Dziewczyno, za co ty jesteś przebrana? Wyglądasz jak panienka Wesołego Zielonego
Olbrzyma.
Toni zacisnęła zęby.
- Jestem elfem.
Dougal się roześmiał.
- Świetny z ciebie elf.
- Dzięki - mruknęła Toni. Phineas parsknął.
- Więc mieszkasz pod choinką i pieczesz ciastka? Co masz dla mnie w piecyku? - Puścił do
niej oczko. Pacnęła go w ramię.
- Poszczuję na ciebie Wielkiego Zielonego Olbrzyma. - Odeszła, jeszcze bardziej wściekła
na swój idiotyczny kostium. Miała czerwone piórko w głupim kapelusiku i dzwoneczki na
140
zielonych papciach, które robiły hałas przy każdym kroku. Pomyślała, że jeśli jeszcze ktoś
zacznie się z niej naśmiewać, przebije go kołkiem.
Okrążyła parkiet.
Muzyka zmieniła się, zespół grał współczesnego przytulańca. Zauważyła Heather
tańczącą z Mikołajem, zapewne swoim mężem, Jeanem-Lukiem. I Shannę, tańczącą z
innym Mikołajem, zapewne Romanem. Kiedy podeszła do szwedzkiego baru dla
wampirów, zobaczyła, że dwie podejrzane Rockettes rozmawiają z jeszcze jednym
Mikołajem.
Jedna z nich przycisnęła dłoń do piersi Mikołaja. Jej paznokcie były pomalowane na
jaskrawą czerwień. - Mój Boże, popatrz na siebie. Ależ ty urosłeś!
Toni się skrzywiła. Głos Rockette z całą pewnością był męski.
- Nasz słodki chłopczyk - powiedziała druga. - Całkiem dorosły i jaki przystojny. -
Pomachała rękami przed twarzą. - Chyba się rozpłaczę.
- Nie waż się, Tootsie - rzuciła ostrzegawczo pierwsza Rockette. - Jeśli zaczniesz płakać, ja
się kompletnie rozkleję, a nie cierpię płynącego tuszu. Prawda, że to okropne, Ian?
- A skąd mam wiedzieć - burknął. Zauważył Toni i odetchnął z ulgą. - Toni, szukałem cię.
- O rany. - Rockette o imieniu Tootsie obejrzała Toni od stóp do głów. - Czyżby nasz mały
Ian znalazł sobie dziewczynę?
Ian przyciągnął Toni do siebie.
- Toni, pozwól, że ci przedstawię Tootsie i Scarlett. Teleportowały się tu z Nowego
Orleanu.
Toni uśmiechnęła się uprzejmie.
- Bardzo mi miło.
Scarlett przycisnęła dłoń do piersi.
- Boże, czyż ona nie jest śliczna?
Czerwone wargi Tootsie zadrżały.
- Wyglądają razem tak słodko. Nic nie poradzę, zaraz się rozpłaczę!
Scarlett się obruszyła.
- Tylko żebym ja przez ciebie nie zaczęła.
Ian wycofał się, ciągnąc za sobą Toni.
- Wybaczcie, ale obiecałem Toni, że z nią zatańczę.
Scarlett westchnęła.
- To takie urocze.
- I romantyczne. - Tootsie ocierała oczy koronkową chusteczką. Ian odprowadził Toni
kawałek dalej. Obejrzała się; Tootsie i Scarlett wciąż patrzyły za nimi ze łzami w oczach.
- Chyba cię bardzo lubią.
- Są bardzo przylepne. - Ian objął ją w talii. - Dziękuję, że mnie uratowałaś.
Oparła dłonie na jego ramionach i dopasowała się do jego kroków, kiedy zaczął bujać się
lekko.
- Gdzie je poznałeś?
- W Nowym Orleanie, parę lat temu. Prowadziłem śledztwo dla jednego wampira z
amnezją.
- Naprawdę? I dowiedziałeś się, kim byt?
Ian kiwnął głową.
- Kowbojem, który miał kochankę.
Toni się roześmiała.
- Mówię poważnie. - Ian wyszczerzył się w uśmiechu, aż jego biała broda zadrgała. - A
141
kim ty jesteś?
- Elfem, i nie waż się ze mnie nabijać.
- Żartujesz? Zaraz zwariuję przez te czerwone rajtuzy.
Walnęła pięścią w jego sztuczny brzuch, sterczący nad paskiem.
- A tamto to też wypełnienie czy tak się cieszysz na mój widok?
Jego broda znów zadrgała.
- A to co? - Dotknął drewnianych kołków za jej paskiem. - Zamierzasz ich użyć na mnie?
- Może. Jeśli Mikołaj nie da mi pod choinkę tego, czego chcę.
- A czego chcesz?
O mało nie powiedziała „ciebie”, ale się zawahała.
- To tajemnica.
- Kolejna tajemnica? - Jego błękitne oczy zalśniły. - Powiesz mi kiedyś, jak masz na imię?
Wzruszyła ramionami.
- Może nigdy.
- Ale ja muszę wiedzieć. Robię sobie listę. Nie wiem, pod jaki adres dostarczyć prezent.
Roześmiała się.
- Powiedz mi, Toni. - Przyciągnął ją bliżej. - Byłaś grzeczna czy nie?
Ogarnęła ją fala ciepła. Tak bardzo pragnęła tego faceta. Objęła go rękami za szyję. On
ścisnął ją mocniej. Spojrzała mu w oczy i nagle temperatura wzrosła o parę stopni.
- Może byłoby zabawnie być przez chwilę niegrzeczną.
W jego oczach błysnęła czerwona poświata.
- Moglibyśmy pójść w jakieś ustronne miejsce. Nikt nie zauważy, że w sali jest o jednego
Mikołaja mniej.
Toni oblizała wargi. Myśl, żeby zerwać z niego brodę i pocałować go, była bardzo
kusząca.
- Oczy ci czerwienieją.
- A twoje serce bije szybciej. - Pochylił się bliziutko, aż jego biała broda połaskotała ją w
policzek. - Mam ochotę ściągnąć z ciebie te czerwone rajtuzki.
- Mogłabym ci pozwolić - zażartowała. - Jeśli mi dasz to, czego potrzebuję.
Jego oczy zabłysły głębszą czerwienią.
- Skarbie, ja mam to, czego potrzebujesz.
Wyszczerzyła zęby.
- No więc, potrzebuję kilku odpowiedzi. Mam do ciebie parę pytań.
- Mój ulubiony kolor to zielony. Jak twoje oczy.
- Nie o to chciałam spytać. - Pogładziła dłońmi jego pierś. - Ale to mogłoby ci się opłacić.
Jeśli odpowiesz, mogę... coś zdjąć.
Uniósł brwi.
- Teraz jesteś niegrzeczna.
- Oczywiście ty musiałbyś się zgodzić na te same warunki. Jeśli odpowiem na twoje
pytanie, to ty coś zdejmiesz.
- Zgoda. - Rozejrzał się. - Wyjdziemy osobno. Spotkamy się w korytarzu za trzy minuty. - I
odszedł, zostawiając ją samą na parkiecie.
Toni wróciła do stołu z przekąskami dla śmiertelnych. Serce łomotało jej w uszach. Boże,
na co ona się zgodziła? Chciała wiedzieć parę rzeczy, ale rozbieranie się, żeby uzyskać
odpowiedzi, mogło się łatwo wymknąć spod kontroli.
I dobrze. Uśmiechnęła się do siebie. Pragnęła go. On pragnął jej. Nie dało się nie zauważyć
tego czerwonego błysku w jego oczach.
142
Kilka razy odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić, i wypiła trochę ponczu. Kątem oka
zobaczyła Mikołaja wychodzącego z sali balowej. Opróżniła szklankę i spacerkiem ruszyła
do wyjścia. Poszła korytarzem w kierunku kaplicy. Gdzie on się podział?
Drzwi po prawej uchyliły się; wystrzeliła z nich ręka w czerwonym, aksamitnym rękawie i
chwyciła ją. Toni krzyknęła cicho i roześmiała się, kiedy Mikołaj wciągnął ją do ciemnego
pokoju. Zatrzasnął drzwi i przycisnął ją do nich.
- Lepiej, żebyś był Ianem.
- I jestem. - Musnął twarzą jej szyję.
- Ściągaj tę brodę. Chcę cię pocałować.
Roześmiał się.
- Wymagająca jesteś. - Zamknął drzwi na klucz i poprowadził ją dalej. Była to sala
konferencyjna z długim stołem, otoczonym tuzinem krzeseł, Ian nie zapalił lamp, więc
jedyne światło pochodziło z czerwonego znaczka „wyjście” nad drzwiami i latarń na
parkingu za wielkim oknem.
- Pada śnieg. - Toni przeszła wzdłuż stołu. - Nie powinniśmy zasłonić żaluzji?
- To weneckie lustro. Z zewnątrz nic nie widać. - Usiadł na krześle w połowie stołu.
- Więc jak brzmi twoje pełne imię?
- Znowu to? Czy to naprawdę takie ważne?
- Jestem ciekaw tylko dlatego, że nie chcesz mi powiedzieć.
- Okej, okej. - Przysiadła na stole obok niego i oparła jedną stopę na poręczy jego krzesła. -
Ale to będzie warte dwie sztuki odzieży.
Objął dłonią jej kostkę.
- Zgoda.
Odchyliła się do tyłu i oparła na rękach.
- Wiem tylko tyle, ile powiedziała mi babcia, więc moja wiedza na temat tych wydarzeń
nie jest zbyt szczegółowa. Otóż, moja matka, mając siedemnaście lat, chciała wyjść za
kierowcę rajdowego. Pojechała na wyścigi Daytona 500, żeby znaleźć odpowiedniego
kandydata i dopadła w warsztacie jakiegoś gościa w kombinezonie. Trochę się wkurzyła,
kiedy po fakcie okazało się, że był tylko mechanikiem, a jeszcze bardziej, kiedy się
okazało, że zaszła w ciążę.
Ian pokręcił głową.
- Twoja matka nie przestaje mnie zdumiewać.
- I chyba potrzebowała czegoś, co by jej przypominało, żeby więcej nie popełnić tak
głupiego błędu, bo nazwała mnie na cześć toru wyścigowego, gdzie zostałam poczęta.
- Masz na imię Daytona Pięćset?
- Nie. - Spojrzała na niego ze złością. - Daytona. Czy to nie jest wystarczająco
upokarzające? Proszę cię, nie mów nikomu.
Jego biała broda zadrgała.
- Daytona Davis. Podoba mi się.
- Właściwie Daytona Lynn Davis. To taka południowa tradycja. A teraz wio, Mikołaju.
Ściągaj dwie rzeczy.
Zdjął czapkę z doczepioną peruką.
- To jedno. - W ślady czapki poszła broda. - I drugie. - Rzucił je na stół. - Twoja kolej.
- O co chodzi z Tajemniczym Mikołajem? I co wy chowacie za zamkniętymi drzwiami
naprzeciw pokoju Constantine'a?
Znów oplótł palcami jej kostkę.
- To były dwa pytania.
143
- Ale są ze sobą powiązane, prawda?
- O, to już trzecie.
Trąciła go stopą i dzwonek na jej papciu zabrzęczał.
- Po prostu odpowiedz na pytanie.
Uśmiechnął się.
- Roman rozpoczął akcję Tajemniczy Mikołaj w 1950 roku, kiedy został przywódcą klanu.
Kilka wampirów w całym kraju pracuje na nocnych zmianach na poczcie, przy sortowaniu
listów. Co roku zbierają listy zaadresowane do Świętego Mikołaja i gromadzimy zabawki.
A w Wigilię część wampirów przebiera się za Mikołajów i dostarcza prezenty, między
innymi do domów dziecka i schronisk dla samotnych matek.
Toni siedziała przez chwilę w milczeniu, przyswajając tę informację. Jakiego jeszcze
dowodu potrzebowała, by wiedzieć, że te wampiry są szlachetne i dobre?
- To wspaniała sprawa.
- Dziękuję. - Wciągnął jej stopy na swoje kolana i zdjął jeden z zielonych butów. - I bardzo
lubimy to robić. - Zdjął drugi but. Zadzwoniły, kiedy rzucił je na stół.
- Chcesz powiedzieć, że jesteś jednym z Mikołajów?
- Tak. Robię to, od kiedy zatrudniłem się tu w 1955 roku. - Zsunął z jej stopy jedną
puchatą, czerwoną skarpetkę. - Teraz są nas setki. - Zdjął jej drugą skarpetkę.
- Co ty robisz?
- Odpowiedziałem na twoje pytania. - Rzucił skarpetki na stół. - Dwa pytania.
- Ale zdjąłeś ze mnie cztery rzeczy.
- Nie. Skarpetki i buty liczą się parami. - Wziął w dłonie jedną z jej stóp i zaczął masować.
Jak mogła się kłócić, kiedy to było takie przyjemne?
- Okej. Zadaj swoje następne pytanie.
Siedział tak, w milczeniu głaszcząc jej stopę i się zastanawiając.
- Chcesz mieć dzieci?
To ją zaskoczyło.
- Tak.
Zdjął pas i miecz i położył na stole obok kupki ciuchów.
- I tyle? - spytała. - Jeden marny pasek?
- To było dla ciebie łatwe pytanie.
- A ty chcesz mieć dzieci? - Wiedziała, że dla niego odpowiedź nie będzie łatwa. Nigdy nie
mógłby mieć dzieci, gdyby ożenił się z wampirzycą.
- Gdybym miał mieć dzieci, byłyby dla mnie prawdziwym błogosławieństwem.
- To trochę wymijająca odpowiedź. Ale i tak miła. - Rozpięła swój brązowy, skórzany
pasek i drewniane kołki zaklekotały na stole.
Ian wstał i zmiótł kołki na podłogę.
- Trochę cię drażnią, co?
- Owszem. - Zdjął z jej głowy kapelusik z piórkiem i rzucił go na kupkę ubrań.
- Co robisz?
- Zadałaś pytanie, a ja odpowiedziałem. Prawdę mówiąc, właśnie odpowiedziałem na
kolejne. - Pociągnął za sznurówki jej zielonego kaftana.
- Przestań. - Pacnęła go po rękach. - Te pytania się nie liczą. To była normalna rozmowa. A
teraz proszę, zadaj oficjalne pytanie.
- Dobrze. - Usiadł z powrotem na krześle i wpatrzył się w nią uważnie. - Czego najbardziej
pragniesz w życiu?
- To poważne pytanie. Za tę odpowiedź będziesz musiał zdjąć pięć rzeczy.
144
- Cztery.
- Dobra, cztery. Ale ja wybiorę, które.
Uśmiechnął się.
- Zgoda. Czego chciała najbardziej na świecie?
- Co rano zaczynam dzień od czterech afirmacji. Chyba można powiedzieć, że to one są
tym, czego najbardziej pragnę. Czy też w co najmocniej wierzę. Pierwsza jest taka, że
zasługuję na szczęście.
- O tak, zasługujesz.
Zsunęła się ze stołu.
- Ściągam ci buty. - Zdjęła je jednym szarpnięciem i uśmiechnęła się, widząc jego kraciaste
skarpetki. Takie szkockie.
- A druga afirmacja? - spytał.
- Że osiągnę swoje cele.
Skinął głową.
- Twoje cele są bardzo szlachetne.
Rozpięła jego czerwony kaftan.
- Ściągaj to, Mikołaju.
Rzucił kaftan na stół razem z jaśkiem udającym brzuch.
- Mów dalej.
- Numer trzy, to że nadam swojemu życiu znaczenie.
- To bardzo ważne. Dlatego walczę z Malkontentami. - Wstał, kiedy pociągnęła jego biały
podkoszulek. Zdjął go przez głowę i rzucił na bok.
Spojrzała na jego nagą pierś. Na plamę czarnych, kręconych włosów, na twarde mięśnie
piersiowe, na sześciopak na brzuchu. Czerwone, aksamitne spodnie były związane w
pasie białym sznurkiem. Chwyciła jego koniec i pociągnęła delikatnie. - A czwarta
afirmacja?
Spojrzała mu w twarz.
- W tę zawsze najtrudniej było mi uwierzyć. - I najtrudniej się do niej przyznać. Oczy
zapiekły ją od łez. - Ze jestem warta miłości.
- Dziewczyno. - Przygładził do tyłu jej włosy. - Nigdy nie spotkałem nikogo, kto byłby
bardziej wart miłości od ciebie.
- Ian. - Dotknęła jego twarzy. - Ja to samo myślę o tobie.
Wziął ją w ramiona i pocałował. Odwzajemniła jego pocałunek z całą namiętnością, która
narastała w niej od kilku dni.
Przechylił głowę i wdarł się językiem w jej usta. Toni zmiękły kolana. W tym pocałunku
był taki głód. Jej pragnienie stało się jeszcze bardziej desperackie, gorączkowe.
Przejechała zgiętymi palcami po jego gładkich nagich plecach.
- Chcę cię.
- Masz mnie. - Zebrał jej elfią kamizelkę w garście i pociągnął do góry, przez jej głowę.
Czerwona koszulka z długimi rękawami błyskawicznie poszła w jej ślady. Zanim Toni
zdążyła opuścić ręce, miała już rozpięty stanik.
- Szybki jesteś.
- Zgadza się. - Rzucił stanik na bok. - Tak jak ty, zamierzam osiągnąć swoje cele. - Chwycił
w dłoń jej pierś. Sutki jej stwardniały pod spojrzeniem jego płonących, czerwonych oczu.
Zacisnęła uda.
- A jaki jest twój cel?
- Żebyś jęczała z rozkoszy. - Potarł kciukiem twardy sutek i rzeczywiście jęknęła. - Żebyś
145
drżała i krzyczała. - Pochylił się i wziął sutek w usta. Zaczął ssać, drażnić go językiem, a
potem delikatnie pociągnął wargami.
Zadrżała i odchyliła się do tyłu w jego ramionach.
- Chcę się rozkoszować twoim smakiem. - Zajął się drugim sutkiem. Przez mgłę
zmysłowej przyjemności dotarło do niej, co powiedział. Torturował jej sutek językiem.
Czy następne będą kły?
- Chcesz mnie ugryźć?
Uniósł głowę i spojrzał na nią z wymówką.
- Nie robię tego dla pożywienia.
- Ale powiedziałeś, że chcesz się rokoszować moim smakiem.
Jego usta drgnęły.
- Miałem na myśli seks oralny. Masz coś przeciwko, żebym cię całował i ssał?
Przełknęła ślinę.
- Nie, absolutnie nic.
Wsunął palce pod gumkę jej czerwonych rajtuz i powoli ściągnął je na dół.
- I nie będziesz się wstydzić, kiedy zrobisz się cała soczysta i dojdziesz mi na twarzy?
- Nie - pisnęła. Uśmiechnął się, kiedy jego dłonie przewędrowały po jej tyłeczku, ściągając
legginsy coraz niżej.
- Niegrzeczna dziewczynka, nie masz nic pod spodem.
- Nauczyłam się tego od ciebie. - Przeciągnęła dłońmi po jego bicepsach, po ramionach, po
piersi. - Jesteś najpiękniejszym facetem świata.
Prychnął. Jej rajtuzy były ściągnięte do połowy ud; chwycił ją w pasie, posadził na stole i
zdjął je.
- Od wielu dni marzyłem, żeby dotykać twoich nóg. - Uniósł je i oparł jej kostki na swoich
ramionach. - Są takie długie i złociste, ucałowane słońcem. - Wsunął dłonie między jej uda
i odwrócił głowę, żeby pocałować łydkę.
Toni wierciła się, coraz mocniej i mocniej, czując powolne, pulsujące pragnienie między
nogami. On wędrował coraz wyżej, coraz bliżej celu, całując wnętrze uda. Czerwony blask
jego oczu budził w niej dreszcze. Boże, ależ go pragnęła.
- Proszę cię. - Położyła się na plecach. Objęła nogami jego szyję, żeby przyciągnąć Iana
bliżej. Kiedy pogłaskał palcami jej brzuch, zadrżała.
- Na wszystkich świętych, czuję twój zapach. Jest taki słodki. Nie mogę się oprzeć, żeby cię
nie posmakować.
Jego słowa obudziły w niej pierwotne pragnienie, zrobiła się jeszcze bardziej mokra. I
gotowa. Rozsunęła przed nim uda. Jego oczy zapłonęły czerwono. Przeciągnął palcami po
loczkach między jej nogami i pochylił się do przodu.
- Chcę widzieć twoją twarz, kiedy cię dotknę po raz pierwszy.
Wpatrzyła się w jego czerwone oczy i gwałtownie chwyciła powietrze, kiedy jego palce
wsunęły się między jej nogi.
Zadrżała, kiedy zaczął delikatnie pieścić. Zobaczyła błysk białych zębów, kiedy się
uśmiechnął.
- Jesteś taka mokra. - Wsunął w nią palec. - I taka ciepła.
- Tak. - Naparła na jego dłoń.
- Och, biedna dziewuszka. - Poruszył palcem w jej wnętrzu. - Taka spragniona. Koniecznie
trzeba się tobą zająć. - Drugą ręką zaczął pieścić łechtaczkę.
Pisnęła. Wszedł głębiej. Wbiła palce w stół.
- Proszę cię, pospiesz się.
146
Zabrał rękę.
- Dobrze, następnym razem będzie powoli. - Usiadł na krześle i podjechał z nim do stołu.
Chwycił ją za pośladki i przyciągnął ją do swojej twarzy.
- Właśnie to, skarbie, nazywam smakowaniem. - Rzucił się na nią, przeciągając językiem
po rozpalonej skórze, sondując, smakując, liżąc.
Toni zaczęła się wiercić, ale ją przytrzymał. Oczy miała zamknięte, dyszała. Pogłaskał jej
łechtaczkę i zaczął delikatnie ssać. Jęknęła. Jej nogi zesztywniały. Lizał ją kolistymi
ruchami. Krzyknęła. Orgazm pozbawił ją tchu.
- Och, Toni. - Ian wstał i pociągnął sznurek czerwonych spodni. - Umrę, jeśli nie będę cię
miał.
Nagle znieruchomiał.
- O co chodzi? - Usiadła z trudem. Drżała.
- Jasna cholera - mruknął. - Alarm się włączył.
Rozdział 20
Ian zaklął jeszcze raz, wkładając kaftan. Z wampiryczną prędkością pozapinał guziki i
wciągnął buty.
Co za cholerny brak wyczucia czasu. Kusiłoby go, by pozwolić, żeby Angus czy Connor
się tym zajęli, ale alarm uruchomiło telepatyczne wołanie o pomoc Phineasa. Ian uczył
młodego wampira fechtować. Musiał być przy nim, choćby nie wiadomo jak pragnął Toni.
Boże, ależ jej pragnął.
Schylała się, żeby włożyć swoje czerwone legginsy. Jej długie, jasne włosy opadły do
przodu, częściowo skrywając jej zaczerwienioną twarz. Wyprostowała się i odrzuciła
włosy do tyłu, wiercąc tyłeczkiem, żeby naciągnąć legginsy na biodra. Na wszystkich
świętych, nigdy nie sądził, że ubieranie się może być seksowne.
- Jasna cholera - szepnął.
- Jest źle? - Porwała stanik z podłogi.
- O tak. Wręcz boleśnie. Jestem twardy jak skała i zaraz eksploduję. - Przypasał miecz.
Zatrzymała się z na wpół włożonym stanikiem.
- Ja pytałam o atak.
Wyjrzał przez okno wychodzące na parking. Wciąż padał śnieg, widoczność była fatalna.
- Słyszę ich na zewnątrz. Widocznie Phineas robił obchód. Założył brodę, perukę i czapkę.
- Zostań tutaj. Wrócę najszybciej jak się da.
- Ale powinnam pomóc. To moja praca. - Włożyła czerwoną koszulkę.
- Zostań tutaj - powtórzył. - Jest tu wystarczająco dużo wampirów, żeby się tym zająć.
- Uważasz, że nie jestem dość silna, żeby pokonać Malkontenta, tak?
- Szczerze mówiąc, wolałbym tego nie sprawdzać. - Teleportował się na parking i zobaczył
ślady w śniegu, w miejscu, gdzie inne wampiry przebiegły przez płytę i zagłębiły się w
las. Usłyszał w oddali brzęk mieczy. Wyciągnął swój i śmignął w stronę dźwięku.
Kiedy wszedł do lasu, padający śnieg zrzedniał, bo korony drzew chwytały płatki nad
ziemią. Dostrzegł na polanie tuzin Mikołajów. Stali nieruchomo; ich czapki i barki były już
lekko przyprószone śniegiem. Większość z nich tworzyła krąg wokół pary walczącej w
pojedynku. Phineasa i Malkontenta ubranego na czarno. Okrążali się powoli. Dwóch
Mikołajów przytrzymywało pod drzewem drugiego Malkontenta, celując mieczami w
jego serce, Ian dołączył do kręgu.
- Co się stało? - szepnął do wampira po prawej.
147
- Phineas robił obchód po lesie - odparł Mikołaj i Ian rozpoznał głos Robby'ego MacKaya. -
Skoczyło na niego dwóch Malkontentów, więc wezwał wsparcie. Usłyszeliśmy alarm i
przybiegliśmy.
Zadźwięczały miecze, kiedy Malkontent rzucił się na Phineasa. Phineas odparował atak i
zmusił przeciwnika, by się cofnął.
- Złapaliśmy jednego. - Robby wskazał Malkontenta pod drzewem. - Drugi wyzwał
Phineasa na pojedynek i chłopak przyjął wyzwanie.
Ian uważnie obserwował pojedynek, oceniając umiejętności obu walczących. Wyglądało
na to, że siły są wyrównane, choć u Rosjanina Ian wyczuwał większą desperację.
- Chodźmy stąd, Stanisław! - krzyknął schwytany Malkontent. - Wynośmy się stąd do
wszystkich diabłów!
- Jak tylko zobaczę, że zaczynasz się teleportować, przeszyję ci serce - ostrzegł jeden z jego
strażników, Ian rozpoznał francuski akcent. Jean-Luc Echarpe.
- Do diabła z tym - burknął drugi. Był to Angus. - Nadziejmy tego drania i miejmy to z
głowy.
- Jestem nieuzbrojony! - krzyknął schwytany.
- Byłeś uzbrojony dwie minuty temu, zanim rzuciłeś miecz - odparł Angus. - Posłuchaj,
Jurij. Tak, nie rób takiej zdziwionej miny, wiem, kim jesteś. To tylko kwestia
gospodarowania czasem. Jeśli nie zabijemy cię teraz, wrócisz tutaj i będziemy musieli
zrobić to później. Więc moim zdaniem lepiej cię zarżnąć od razu. Oszczędzimy mnóstwo
czasu.
Jean-Luc się roześmiał.
- Spodziewasz się, że ci przyzna rację?
- Jeśli jesteście tacy dobrzy i szlachetni, jak twierdzicie - powiedział Jurij - to nie zabijecie
nieuzbrojonego więźnia.
- Och, nie cierpię, kiedy to mówią - burknął Angus. Jean-Luc przycisnął koniec miecza do
gardła Jurija.
- Nie bądź tchórzem, Jurij. Podnieś broń i załatwimy to jak mężczyźni.
- Teraz go wystraszyłeś - zauważył Angus. - Zdaje się, że zlał się w spodnie.
- Nieprawda! - zaprotestował Jurij. - Stanisław, uciekam bez ciebie.
Stanisław był zajęty Phineasem. Obydwaj krążyli powoli w prawą stronę na ugiętych
nogach, z mieczami w gotowości.
- Stan, ziomalu, zaraz cię uziemię - powiedział cicho Phineas. - Dlaczego to robisz?
Zawsze miałem cię za przyzwoitego gościa. Byłeś jedynym Rosjaninem, z którym byłem w
stanie gadać.
- Oszukałeś mnie, draniu. - Stanisław poślizgnął się w śniegu, ale szybko odzyskał
równowagę. - Podstępem wyciągnąłeś ode mnie, gdzie jest Katia.
- To była wredna sucz, Stan. Nie zorientowałeś się, że jesteś po złej stronie? Zapisałeś się
do tych złych.
- Zdrajca! - Stanisław skoczył do przodu, dziko wymachując mieczem. Phineas blokował
każdy cios. Stanisław cofnął się, ciężko dysząc. Phineas zaczął go okrążać.
- Nie wyjdziesz z tego żywy, Stan.
- Lećmy stąd! - krzyknął Jurij.
- Nie mogę! - Stanisław otarł pot z czoła. - Jędrek mnie zabije, jeśli ja nie zabiję Phineasa.
- Wdepnąłeś po szyję w gówno. - Phineas zaatakował i mistrzowskim uderzeniem
wytrącił miecz z ręki Staną. Stanisław się cofnął. Phineas przeciągnął czubkiem miecza po
jego piersi.
148
- Na moje oko to masz trzy wyjścia. Możesz zginąć z mojej ręki, z ręki Jędrka albo możesz
się przyłączyć do nas.
- Zaraz, chwila. - Angus podszedł do nich. - Szczerze wątpię, żebyśmy mogli
kiedykolwiek zaufać temu draniowi.
Stanisław zniknął, Ian odwrócił się i zobaczył, że Jurij też się teleportował.
- Merde - mruknął Jean-Luc. Angus westchnął.
- No trudno. - Poklepał Phineasa po plecach. - Dobrze się spisałeś, chłopcze.
Phineas schował miecz.
- Powinienem był go zabić, kiedy miałem szansę. Tylko że...
- Nie chciałeś? - spytał Angus. - To właśnie czyni cię jednym z nas, chłopcze. Zabijamy,
kiedy musimy, ale nie delektujemy się tym.
- Ale on po prostu wróci - powiedział Phineas. Angus objął go ramieniem.
- Zawsze są złe wampiry, trawione żądzą zabijania. Przeżyłem ponad pięćset lat i to się
nigdy nie zmieniło. I jeśli czegoś się nauczyłem przez te lata, to tego, że z zabijaniem
nigdy nie należy się spieszyć.
- To prawda - odezwał się Connor. - Zabijesz jednego, a następnej nocy zjawia się dwóch.
- Zimno tu - stwierdził Roman. - Wracajmy na bal.
Mikołaje wrócili na parking, Ian schował miecz do pochwy.
Robby pochylił się do niego i szepnął:
- Lepiej zmyj z siebie jej zapach, zanim Connor albo Angus cię zwęszą. - Ruszył szybciej,
żeby dołączyć do reszty. Ian się skrzywił. Odczekał, aż pozostali Mikołaje wejdą do
budynku, a potem śmignął do srebrnego pokoju. Wziął błyskawiczny prysznic i się
przebrał.
Pognał w stronę schodów. Kiedy usłyszał za sobą brzdęknięcie, obejrzał się. Z otwartej
windy wyszła Toni.
- Toni. - Podszedł do niej. To tak go posłuchała i została w sali konferencyjnej. Odwróciła
się na pięcie.
- Ian. Co ty tu robisz? Myślałam, że jesteś z Phineasem.
- Byłem, ale... a co ty robisz na dole? Ściszyła głos.
- Wyszłam do holu, żeby się dowiedzieć, co się dzieje, kiedy Emma MacKay szepnęła mi,
że powinnam się gdzieś zaszyć na cały wieczór. To żona szefa, więc nie chciałam z nią
dyskutować, ale odniosłam wrażenie, że wie, co robiłam...
- Wampiry mają bardzo dobry węch. Ja dostałem podobne ostrzeżenie.
Podeszła do niego.
- Potrafią wywąchać, że my... no wiesz?
- Owszem, potrafią. Niestety, kilka innych osób też to zauważyło.
- O rany - mruknęła. - Czy tu nie można mieć odrobiny prywatności?
Ian wyszczerzył zęby.
- Masz taką ochotę wskoczyć ze mną do łóżka?
- Cicho. - Obejrzała się na korytarz. - Nie chcę, żebyś miał kłopoty. I nie chcę wylecieć z
pracy. A już na pewno nie chcę stracić wspomnień po tym, co... no wiesz.
- Chodzi ci o to, jak umazałaś sobą moją twarz?
Skrzywiła się.
- Nie powinniśmy o tym rozmawiać. - Znów się obejrzała.
- Jesteśmy sami, skarbie.
Przyjrzała się sufitowi.
- Ale tu gdzieś są kamery.
149
- Tak. I tylko dlatego nie trzymam cię jeszcze w ramionach. Właśnie wziąłem zimny
prysznic i nie pomogło.
- Och, Ian - westchnęła. - Nie wiem, dokąd moglibyśmy pójść. We wszystkich sypialniach
są kamery.
- Coś wymyślę. Będzie łatwiej, kiedy Connor zabierze Romana do kryjówki. A Jean-Luc
urządza przyjęcie w Teksasie, więc wielu gości teleportuje się tam później.
- To dobrze. - Toni ziewnęła.
- Jesteś zmęczona. Idź do łóżka, skarbie. - Kiedy patrzył za nią, jak wchodzi do srebrnego
pokoju, był pewien, że już nie mógłby z niej zrezygnować. Nie bardzo wiedział, jak
mógłby się wpasować w jej plan prowadzenia domu dziecka i szkoły. Ale kochał ją tak
bardzo, że nie zniósłby, gdyby zrezygnowała dla niego choćby z niektórych swoich
planów. Na pewno jakoś sobie to ułożą.
Jeśli będzie z nim zaręczona, Connor nie odważy się wykasować jej wspomnień. To był
wielki krok, ale na tę myśl nie odezwał mu się w głowie żaden alarm. Po prostu czuł, że to
jest to. I cieszył się jak dziecko.
Następnego ranka Toni zadzwoniła do Carlosa, żeby sprawdzić, jak czuje się Sabrina.
- Jest już zupełnie przytomna - powiedział Carlos. - I ma mnóstwo pytań. Chce wiedzieć,
dlaczego nie może wrócić do domu. I jakim cudem wydostaliście ją ze szpitala.
Poprosiłem Teddy'ego, żeby siedział cicho, dopóki nie będziesz mogła z nią porozmawiać,
ale ciągle robi jakieś aluzje do superbohaterów.
- Powiedz, że wyjaśnię jej wszytko wieczorem, kiedy wyjdę z pracy - odparła Toni. - A
przynajmniej spróbuję.
- Jest jeszcze jeden problem - mówił dalej Carlos. - Lokalne stacje telewizyjne pokazują
zdjęcie Bri w wiadomościach. Mówią, że została porwana. Nie mam odwagi zabrać jej
nigdzie, gdzie mogłaby zostać zauważona.
Toni się skrzywiła. Nie mogli siedzieć w hotelu w nieskończoność.
- Pomyślałem, że moglibyśmy się z tobą spotkać w tym klubie wampirów - zasugerował
Carlos.
- W Horny Devils? Dlaczego tam?
- To świetna kryjówka. Żaden śmiertelnik nie będzie Bri tam szukał. A wątpię, żeby jakiś
wampir chciał zadzwonić na policję i zgłosić, że tam jest. Poza tym to dobre miejsce, żeby
przekonać Bri, że wampiry istnieją.
- No nie wiem. - Toni zmarszczyła brwi. - Może się wystraszyć na śmierć.
- Wszystkie wampiry płci męskiej w klubie to striptizerzy. Wyglądają nieszkodliwie. -
Carlos zniżył głos. - Bri ciągle jest przekonana, że ma urojenia. Musimy jej udowodnić, że
miała rację, bo inaczej znowu wyląduje w wariatkowie.
- Okej, okej. Poproszę Iana, żeby mnie tam dzisiaj zabrał. Spotkamy się o wpół do szóstej. -
Rozłączyła się. Wczesnym popołudniem kurier dostarczył jej małe niebieskie pudełeczko
od Tiffany'ego. Z bijącym sercem Toni wyjęła z niego złoty wisiorek w kształcie
serduszka, na złotym łańcuszku. Był też liścik: „Pełne miłości do Ciebie - Ian”.
Kochał ją. Nie mogła myśleć o niczym innym. Nie chciała, by Howard wiedział, że dostała
prezent od Iana, więc schowała serduszko pod koszulkę i pozwoliła mu zostać między
piersiami.
Kiedy słońce zaszło, pobiegła do srebrnego pokoju, żeby się przebrać.
- Dziękuję, dziękuję! - Uśmiechnęła się do niego szeroko i wpadła do łazienki. - Musimy
lecieć do Horny Devils - zawołała do niego przez drzwi. Był w kuchni, pił śniadanie. -
Mamy się tam spotkać z Carlosem, Bri i Teddym.
150
- Wybierają się do Horny Devils? - spytał. - A po co?
- Żebyśmy mogli przekonać Bri, że nie ma urojeń. - Włożyła dżinsy i zielony sweter, po
czym otworzyła drzwi. - Możesz mnie tam teleportować?
- Tak. - Wyjął komórkę ze sporranu. - Tylko uprzedzę Vandę. I muszę powiedzieć
Howardowi, że jakiś czas nas nie będzie.
Pięć minut później Toni znalazła się z Ianem w uliczce przed wejściem do Horny Devils.
Carlos, Bri i Teddy byli już na miejscu. Carlos wskazał bramkarza.
- Ten gość nie chce nas wpuścić.
Bri zerknęła podejrzliwie na Iana.
- Po co tu przyszliśmy? Chcę wracać do domu.
- Nie możemy wrócić do twojego mieszkania, Bri - powiedziała Toni. - Wujek będzie cię
tam szukał. Musimy cię ukryć na jakiś czas.
Bri spojrzała nerwowo na wielkiego bramkarza.
- Co to za miejsce?
- To pewnie ich sekretna kwatera! - wykrzyknął Teddy.
- Raczej nocny klub - wyjaśniła Toni. - Vanda się nas spodziewa, tak?
- Tak - odparł Ian. - Zgodziła się użyczyć wam pokój dla VIP-ów. Kazała nawet dostarczyć
trochę jedzenia dla śmiertelników.
- Śmiertelników? - szepnęła Bri.
- Wiedziałem! - Teddy pochylił się do niej. - On jest z innej planety. Dlatego ma supermoc.
- Nie jestem żadnym superbohaterem - burknął Ian.
- Oczywiście, że jesteś! - upierał się Teddy. - Masz supermoc, stary. A ja będę twoim
pomocnikiem.
- Ian, musimy im powiedzieć prawdę - powiedziała Toni. Zmarszczył brwi.
- Jesteś pewna, że ją zniosą?
- Sabrina ma prawo wiedzieć, że cały czas miała rację. - Carlos spojrzał na Sabrinę. -
Menina
, nigdy nie miałaś żadnych urojeń.
Bri pokręciła głową.
- Nie, myliłam się. Wampiry nie istnieją.
Ian spojrzał na Carlosa.
- Więc ty znasz prawdę, tak? - Spojrzał na Toni rozczarowany. - Miałaś nikomu nie mówić.
- Carlos musiał wiedzieć, co jest grane - wyjaśniła Toni. - A poza tym on umie dochować
tajemnicy.
Ian przyjrzał się Carlosowi.
- Tak, z pewnością umie.
Carlos wymienił szybkie spojrzenie z Ianem i znów zwrócił się do Sabriny:
- Menina, pamiętasz, jak napadły cię wampiry?
Pokręciła głową.
- Wydawało mi się tylko.
- Poprosiłaś mnie, żebym poszła do Central Parku i odnalazła je - dodała Toni. - I te same
wampiry napadły na mnie.
Bri zachłysnęła się ze strachu.
- Nie!
- Tak. Zostałam zaatakowana. I pewnie bym zginęła, gdyby nie zjawił się facet z mieczem i
mnie nie uratował.
- A miał supermoc? - spytał Teddy.
- Tak - odparła Toni. - Dźgnął jednego z napastników i tamten rozsypał się w pył. Dwaj
151
pozostali zniknęli. Wtedy ten gość z mieczem teleportował mnie do Romatechu.
- Czy to inna planeta? - spytał Teddy. Ian jęknął. Toni się uśmiechnęła.
- To Romatech Industries. Produkują tam syntetyczną krew. Connor, ten, który mnie
uratował, powiedział, że jest dobrym wampirem.
- Prrr - wycedził Teddy. - Dobrym wampirem?
Bri pokręciła głową.
- Nie ma czegoś takiego.
- Właśnie że jest - upierała się Toni. - Tak jak śmiertelnicy mogą być dobrzy albo źli, tak
samo wampiry mogą być dobre albo złe. - Wskazała Iana. - On jest dobrym wampirem.
Bri cofnęła się przerażona.
- On jest jednym z nich? Gryzie ludzi?
- Nie - odparł Ian z chmurną miną. - Piję syntetyczną krew z Romatechu.
- I masz supermoc - dodał Teddy. - To jest super. I pewnie walczysz ze złymi wampirami?
- Nazywamy ich Malkontentami - wyjaśnił Ian. - Oni siebie nazywają Prawdziwymi.
- Toni. - Bri przysunęła się do niej i szepnęła: - Dlaczego się zadajesz z... kimś takim?
- Ian jest jednym z tych dobrych - odszepnęła Toni. - Pracuję dla nich od czasu ataku.
- Dlaczego? Kontrolują cię?
- Nie. Chciałam znaleźć sposób na udowodnienie, że miałaś rację. Nigdy nie miałaś
urojeń, Bri. Twój wujek więził cię w szpitalu i faszerował lekami, żeby mieć kontrolę nad
twoimi pieniędzmi.
- Ale on... on jest moim wujkiem...
Tak smutno było na to patrzeć. Toni widziała, że Bri zaczyna wszystko rozumieć; na jej
twarzy malowały się różne emocje.
Niedowierzanie, potem szok, przerażenie, gniew. Policzki jej poczerwieniały.
- Nigdy nie byłam chora.
- Nie, skarbie.
Bri spojrzała nieufnie na Iana.
- A wampiry istnieją. - Zamknęła oczy i zadrżała.
- Chodźmy do środka - zaproponował Ian. - Hugo, ci państwo są ze mną.
Hugo burknął i otworzył drzwi, Ian wszedł do środka z Carlosem i Teddym. Bri zawahała
się i przywarła do Toni.
- Wszystko w porządku - zapewniła ją Toni. - To jest nocny klub dobrych wampirów. -
Widząc, że Bri zbladła, mówiła dalej: - Oni wszyscy piją butelkowaną krew. Tu jest
całkowicie bezpiecznie.
Bri pozwoliła wciągnąć się do środka. Przywitały ich jasne, błyskające światła i głośna
muzyka. Trzymała się blisko Toni i rozglądała nerwowo. Toni zauważyła zwykłą bandę
skąpo ubranych dziewczyn podskakujących pod sceną w takt muzyki.
- Te laski są niezłe - stwierdził Teddy. - One wszystkie są...?
- Nieumarłe, tak. - Carlos rozglądał się z zaciekawieniem. Dziewczyny zapiszczały, kiedy
na scenę wszedł tancerz przebrany za pirata. Rzucił trójgraniasty kapelusz w tłum i
kobiety zaczęły bić się o niego, koniecznie chcąc mieć pamiątkę. W powietrze poleciały
kolejne ciuchy, aż tancerz został w samych slipkach. Odwrócił się plecami do publiki,
pokazując czaszkę i skrzyżowane piszczele na bieliźnie. Zaczął sugestywnie kręcić
biodrami.
- O rany - szepnęła Sabrina.
- Jest bardzo utalentowany - przyznała Toni.
- Miłe panie, idziecie? - Ian stał przy drzwiach gabinetu Vandy, patrząc na nie z kwaśną
152
miną. Carlos i Teddy czekali z nim.
- Idziemy. - Toni pociągnęła Bri za łokieć. Bri obejrzała się na tancerza.
- Już mi o wiele lepiej.
Toni się roześmiała.
- Miło widzieć, że jesteś taka jak kiedyś. - Podeszła do Iana, który spojrzał na nią z
uniesioną brwią. Poczerwieniała. - Ja tylko patrzyłam.
Jego usta drgnęły; zapukał do drzwi gabinetu.
- Wchodźcie. Wszystko jest przygotowane - zaprosiła ich Vanda.
- Wielkie dzięki za pomoc. - Toni uśmiechnęła się do wampirzycy.
- Nie ma za co. - Vanda spojrzała na nią zimno. Toni czuła, że Vanda nie pochwala tego
wszystkiego. Kiedy Ian przedstawiał ich, jej spojrzenie prześlizgnęło się po Bri i Teddym i
spoczęło na Carlosie. Zmrużyła podejrzliwie oczy.
Carlos uśmiechnął się lekko.
- Bardzo mi się podoba twój koci kombinezon.
- Dzięki. - Vanda poprawiła bicz, który służył jej za pasek. Otworzyła drzwi, za którymi
były wąskie schodki. - To jest tylne wejście. Pewnie nie chcecie, żeby ktokolwiek zobaczył,
jak wchodzicie na górę.
- Zgadza się. - Ian poprowadził ich po schodach. Toni przeszła przez wiszące w drzwiach
sznurki koralików i odsunęła zwiewną zasłonkę.
- Boże święty.
- Rany - szepnęła Bri. - Tu jest pięknie. Ten pokój wygląda jak buduar księżniczki Jasmine.
- Miło, że wam się podoba. Jak widzicie, na stole jest jedzenie i napoje, i mnóstwo poduch,
na których można odpoczywać. - Vanda wskazała dwoje drzwi po drugiej stronie pokoju.
- Tam są łazienka i główne schody.
- Tu jest doskonale. - Toni podeszła do rzeźbionego drewnianego parawanu. Widziała
stąd klub na dole. - Dziękujemy, Vando.
Vanda poprawiła bicz ze zirytowaną miną.
- Ian jest dobrym przyjacielem. Dla niego zrobię wszystko.
- Ja też. - Toni spojrzała na Iana. Stał przy stole z przekąskami i nalewał sobie szklankę
bleera.
Uniosła dumnie głowę.
- Tak, kocham Iana.
Ruszył w jej stronę; na jego wargi powoli wypływał uśmiech. Vanda spojrzała na niego
chmurnie.
- Mówiłeś, że chcesz tylko wampirzycy.
- Zmieniłem zdanie. - Ian uśmiechał się teraz szeroko, aż widać było ostre koniuszki jego
kłów. Sabrina przycisnęła dłoń do piersi.
- Toni, jak mogłaś się w nim zakochać?
- Jak mogłam się nie zakochać? - Wyciągnęła wisiorek spod swetra. Złoty łańcuszek i
serduszko błysnęły w łagodnym świetle lamp. - Dziękuję, że przysłałeś mi swoje serce.
Ian zatrzymał się, jego uśmiech zniknął.
- Nie przysłałem ci tego. Toni zamrugała.
- Ale to przyszło dziś po południu, z liścikiem „Pełne miłości do ciebie - Ian”. Ian śmignął
do niej i szybkim ruchem nadgarstka zerwał łańcuszek z jej szyi.
- Ian... - Toni krzyknęła cicho, kiedy rzucił wisiorek na stół i rozbił go pięścią. Wyjął mały
metalowy przedmiot.
- To urządzenie namierzające - powiedział Carlos. Ian rzucił nadajnik na podłogę i zgniótł
153
go obcasem.
- Wezwę tutaj Phineasa i Dougala i teleportujemy wszystkich do Romatechu.
Odsunął się i na chwilę zamknął oczy. Toni zrozumiała, że wysyła telepatyczną
wiadomość. Sabrina ścisnęła jej ramię.
- Kto... kto nas śledzi? Mój wujek czy policja?
- Gorzej - mruknął Carlos. Teddy'emu zaświeciły się oczy.
- Siły zła! Już nas mają!
Na dole, w klubie, rozległy się strzały i powietrze wypełniły krzyki.
Rozdział 21
Ian skoczył do drewnianego parawanu, żeby zobaczyć, co się dzieje na dole. Dostrzegł
Jędrka Janowa z pistoletem w dłoni i z mieczem u pasa. Jędrek strzelił dwa razy w
powietrze i roześmiał się, kiedy kobiety zaczęły biegać w panice, wrzeszcząc wniebogłosy.
Na szczęście większość z nich miała dość rozsądku, żeby się teleportować z klubu.
- Toni, zadzwoń po Dougala i Phineasa, żeby mogli teleportować się prosto do tego
pokoju. I powiedz im, żeby zabrali dodatkową broń. - Kiedy Ian wysyłał telepatyczną
wiadomość, po prostu wezwał ich do Horny Devils. Ale teraz nie chciał, żeby
przypadkiem utknęli w tym zamieszaniu. Nie chciał też wysyłać kolejnej wiadomości,
którą Jędrek mógłby podsłuchać.
Toni wyciągnęła telefon z kieszeni spodni.
Sabrina zaczęła płakać; Teddy próbował ją pocieszać. Vanda i Carlos wyglądali przez
otworki parawanu.
- Biorą zakładniczki - powiedział cicho Carlos. Ian spojrzał na dół. Kilkanaście wampirzyc
sparaliżował strach i nie zdołały się teleportować w bezpieczne miejsce.
Stanisław i Jurij chwytali je na lassa ze srebrnych lin jak przerażone jałówki, a Jędrek stał
na scenie i patrzył z uśmiechem, jak srebro przypala im skórę i kobiety krzyczą z bólu.
Zostały spędzone razem i jakaś Malkontentka oplatała je kolejnymi srebrnymi linami, by
uniemożliwić im teleportację.
Phineas i Dougal zmaterializowali się obok Toni, trzymając w dłoniach pięć mieczy i
trochę drewnianych kołków.
Ian podał miecz Carlosowi.
- Umiesz tym machać?
- Nauczę się. - Carlos chwycił rękojeść. - Dlaczego nie używacie broni palnej?
- Większość postrzałów nie jest dla nas śmiertelna, ale miecz w serce załatwia sprawę raz
na zawsze. - Ostatni wolny miecz Ian zaoferował Vandzie.
- Nie, dzięki. - Odwiązała bicz z pasa. - Lepiej się czuję z tym.
- A ja mogę dostać miecz? - Teddy podszedł do Iana.
- Teddy, nie! - Sabrina odciągnęła go do tyłu. - Nie powinniśmy się w to mieszać.
- Ja też chcę być bohaterem - upierał się Teddy. Ian podał mu miecz.
- Będziesz pilnował kobiet.
- Może strzec Bri. - Toni chwyciła garść drewnianych kołków. - Ja tu nie zostaję.
- Jesteś... - Ianowi przerwał grzmiący głos Jędrka.
- Ianie MacPhie! Wiem, że tu jesteś. Przynieś mi specyfik Draganestiego albo zacznę
zabijać. - Jego głos utonął w krzyku zakładniczek.
- Teleportujemy się jednocześnie. Ja biorę Jędrka - zwrócił się Ian do Phineasa i Dougala.
Phineas wyjrzał przez parawan.
154
- Ja biorę Stana.
- W takim razie mój jest Jurij - powiedział Dougal.
- Ja się zajmę kobietą - dodała Toni. Ian zesztywniał.
- Nie. Zostajesz tutaj.
- Ja się zajmę kobietą. - Vanda spojrzała ze złością na Toni. - Potrafię się teleportować. Ty
nie.
- A ja mogę chwycić srebrne liny, żeby uwolnić zakładniczki. Ty nie. - Toni odpowiedziała
jej równie złym spojrzeniem.
- Nie pójdziesz... - Ianowi znów przerwał Jędrek.
- Niech ci się nie wydaje, że możesz mnie zaatakować, MacPhie! - krzyknął ze sceny. -
Mamy tu zakładniczkę, która zginie, jeśli ktokolwiek się do mnie zbliży. Nadia, zabijesz
blondynkę, żeby mi sprawić przyjemność.
- Tak, panie. - Nadia, w rękawiczkach, przywiązała jasnowłosą wampirzycę do rury dla
tancerzy na scenie.
- O nie - szepnęła Vanda. - To Cora Lee.
Barmanka szamotała się w srebrnych więzach, które ją krępowały i przypalały jej nagą
skórę.
- Puszczajcie mnie!
Jędrek wycelował w nią z pistoletu.
- Srebrne kule, moja droga. Bardzo bolesne. - Kiedy Cora Lee jęknęła, uśmiechnął się. -
Twój strach sprawia, że jesteś jeszcze bardziej atrakcyjna.
- Vanda - szepnęła Toni. - Masz tu jakieś nożyce do drutu?
- Może. W gabinecie jest skrzynka z narzędziami.
- Toni. - Ian spojrzał na nią surowo. - Nie idziesz na dół. - Kiedy otworzyła usta, żeby się
sprzeciwić, mówił dalej: - To nie jest przyjacielska prośba. Jestem twoim szefem. Zrobisz,
co mówię.
Jej oczy zapłonęły gniewem, Ian zwrócił się do Carlosa.
- Wy obaj zostajecie tutaj.
- Mnie nie możesz rozkazywać - warknął Carlos. Ian zignorował go i kiwnął na
chłopaków.
- Teleportujemy się na trzy. - Policzył do trzech i zniknęli.
Ian zmaterializował się koło Jędrka i pierwszym ciosem miecza wytrącił mu pistolet z
dłoni. Jędrek odskoczył do tyłu, zobaczył, że krwawi i krzyknął:
- Zabij blondynkę, Nadia!
Ian zerknął w tamtą stronę i zobaczył, że Cora Lee, wciąż przywiązana do rury, wije się i
płacze. Ale Nadia była zbyt zajęta unikaniem ciosów bicza Vandy, żeby wykonać rozkaz
szefa. Ian rzucił się na Jędrka, ale ten zniknął.
- Cholera! - zaklął. Dougal i Phineas wciągnęli swoich przeciwników w walkę i szczęk
mieczy zmieszał się z panicznymi krzykami zakładniczek. Jędrek pojawił się na barze.
Wyciągnął miecz. Z jego dłoni kapała krew.
Świetnie, niech ręka mu się ślizga na rękojeści, pomyślał Ian. Zeskoczył ze sceny i ruszył
na niego. Niech osłabnie z upływu krwi.
Jędrek, nie odrywając oczu od Iana, złapał garść serwetek z baru. Przycisnął je do
krwawiącej dłoni.
- Niesamowite, jak strasznie krwawią te małe skaleczenia - stwierdził Ian. Jędrek
uśmiechnął się drwiąco i rzucił zakrwawione serwetki na podłogę.
Ian dostrzegł kątem oka, że Toni wymknęła się z gabinetu Vandy. Do licha, nie! Miała
155
kołki zatknięte za pasek, a w dłoni nożyce do drutu. Nisko pochylona, pomknęła za
grupkę zakładniczek.
Nie mógł pozwolić, żeby Jędrek ją zobaczył. To on przysłał jej wisiorek z serduszkiem.
Wiedział, że Ianowi na niej zależy i to czyniło z niej jeden z głównych celów. Na
wszystkich świętych, powinien był to wiedzieć. A ona powinna była go posłuchać i zostać
w ukryciu.
Wskoczył na bar, zmuszając Jędrka, by odwrócił się przodem do niego, a tyłem do Toni.
Zadał cios mieczem z całą siłą. Jędrek zachwiał się na krawędzi baru, stracił równowagę i
zniknął.
- Cholera. - Ian obrócił się wokół własnej osi. Jak miał walczyć z tym tchórzliwym
draniem, jeśli on ciągle się teleportował?
Ze swojego miejsca widział większość sali. Grupka zakładniczek stopniała już z dziesięciu
do sześciu. Zniknęła kolejna, zostało pięć. Toni najwyraźniej uwalniała je tak szybko, jak
mogła. Ale jej sukces mógł być dla niej zgubą, bo kiedy nie będzie już zakładniczek, ona
nie będzie miała się za kim chować.
Jędrek znów pojawił się na scenie.
- Ta umrze, MacPhie! - Rzucił się w stronę Cory Lee.
- Nie! - Vanda strzeliła na niego biczem, który owinął się wokół jego ręki z mieczem.
- Ty suko! - Chwycił bicz i szarpnął Vandę ku sobie. Puściła bicz, żeby nie nadziać się na
jego miecz. - Powinienem był zabić cię w Polsce. Zawsze chowasz się po dziurach, jak
szczur.
Vanda się cofnęła.
Nadia, sprawisz mi wielką przyjemność, jeśli zabijesz blondynkę - rozkazał Jędrek.
- Tak, panie. - Nadia ruszyła w stronę Cory Lee.
- A ja zabiję ciebie, Vando. - Jędrek uniósł miecz, Ian teleportował się na scenę i
przechwycił Jędrka.
- Pomocy! - wrzasnęła Cora Lee; Nadia była coraz bliżej. Z okrzykiem wściekłości Vanda
skoczyła na plecy Nadii. Kobiety przeturlały się po scenie, usiłując chwycić upuszczony
miecz Nadii, Ian chciał pomóc, ale był zajęty odbijaniem ciosów Jędrka.
Za plecami Janowa zobaczył Toni zakradającą się na scenę. O nie, do diabła. Natarł z
wściekłością, by zająć całą uwagę Jędrka. Toni przebiegła za nimi i przecięła srebrne liny
krępujące Corę Lee. Wampirzyca z płaczem uciekła ze sceny. Tymczasem Nadii udało się
chwycić miecz; ruszyła na bezbronną Vandę.
Toni chwyciła srebrną linę, którą związana była Cora Lee, i rzuciła się do ataku,
wymachując nią jak batem i uderzając w tył głowy Nadii. Rosjanka krzyknęła z bólu. W
powietrzu rozszedł się smród palonych włosów.
Ian odskoczył do tyłu, gdy miecz Jędrka o mało nie rozpłatał mu brzucha. Musiał bardziej
uważać. Rzucił się do ataku, ale ten drań znowu zniknął.
- Jasna cholera! - Ian obrócił się dookoła, szukając przeciwnika. Jędrek pojawił się obok
Toni.
- Nie! - Ian pomknął w ich stronę, ale Jędrek zniknął, zabierając Toni ze sobą. - Nie! -
Strach ścisnął go za gardło lodowatymi szponami.
Odetchnął z ulgą, kiedy Jędrek i Toni pojawili się na barze. Przynajmniej ten gnój nie
zabrał jej do jakiejś ukrytej nory, żeby ją torturować i zabić. Zeskoczył ze sceny i pobiegł
ku nim.
Jego ulga nie trwała długo. Jędrek szarpnął Toni do siebie i przycisnął miecz do jej szyi.
Ian zamarł.
156
- Towarzysze, do mnie! - krzyknął Jędrek i trójka pozostałych Rosjan teleportowała się na
bar. - Widzisz, MacPhie, wystarczy jedna zakładniczka, jeśli ma się tę właściwą. - Zasyczał
i wysunął kły.
Musnął ustami policzek Toni. Jego kły zadrapały jej skórę, zostawiając różowy ślad. Toni
zacisnęła powieki.
- Czuję zapach jej strachu, MacPhie. Nic dziwnego, że tak ci się podoba. Jest bardzo
smakowita.
Ian zaklął paskudnie; żółć podeszła mu do gardła. Musiał ratować Toni, ale, Bóg
świadkiem, nie wiedział jak. Wiedział, że jeśli zaatakuje, w tej samej sekundzie Jędrek
poderżnie jej gardło.
- Wiesz, czego chcę, MacPhie. Przynieś mi specyfik.
Czy powinien grać na czas? Rozpacz ograniczała mu zdolność jasnego myślenia. Nie mógł
jej stracić. Nie mógł zawieść Toni. Nie zniósłby tego. Rzucił miecz, który upadł z brzękiem
na cementową podłogę. Jędrek się uśmiechnął.
- Masz pięć minut.
Nad ich głowami rozległ się głośny trzask. Wszyscy spojrzeli w górę, kiedy połamane
kawałki drewna posypały się na podłogę. A przez dziurę wyłamaną w drewnianym
parawanie wyskoczyła w powietrze wielka czarna pantera. Jej ryk rozległ się echem w
ciszy, która zapadła w klubie.
Korzystając z nieuwagi Jędrka, Ian chwycił miecz i skoczył w jego stronę. Niestety, Jędrek
zorientował się, że pantera leci prosto na niego. Odwrócił się, pociągając Toni za sobą, tak
żeby to ona przyjęła pełną siłę ataku zwierzęcia. Wysunął miecz, widocznie mając
nadzieję, że pantera wbije się na niego.
Widząc, że Jędrek jest odwrócony plecami, Ian śmignął ku niemu i przebił mieczem jego
prawy bark. Jędrek krzyknął i upuścił broń. Jego chwyt rozluźnił się na tyle, że Toni
zdołała się uchylić, kiedy pantera na nich wpadła. Jej potężne łapy wylądowały na
barkach Jędrka, spychając jego i Toni z baru. Ian odskoczył na prawo, kiedy zwierzę
przeleciało obok niego, wylądowało na ziemi i przeturlało się, by znów stanąć na czterech
łapach. Toni wylądowała na Jędrku. Uchyliła się, kiedy pantera znów zaatakowała. Jędrek
wrzasnął, kiedy ostre jak brzytwy pazury rozerwały jego koszulę i zostawiły krwawe pasy
na piersi.
Toni krzyknęła i odczołgała się tyłem. Pantera spojrzała na nią, po czym odwróciła się do
baru, wbijając bursztynowe oczy w Malkontentów. Wszyscy zniknęli, łącznie z Jędrkiem.
Kot, widząc, że zdobycz mu umknęła, ryknął z wściekłością.
Dougal i Phineas zbliżyli się powoli, celując mieczami w bestię.
- Mamy ją zabić? - spytał Dougal.
- Nie! - krzyknął Ian. - Zostawcie ją.
Pantera odwróciła się w jego stronę, sycząc głośno, a potem wbiła dziwnie znajome oczy
w Toni. Kiedy odwróciła głowę, Ian dostrzegł błysk dwóch złotych kolczyków w jej
uszach. Oczywiście. Powinien był wiedzieć. Ale nigdy by nie zgadł, że to będzie pantera.
Wielki kot ruszył w stronę Toni.
- Nie. - Dziewczyna zaczęła się cofać, ale nogi jej się trzęsły. Ian skoczył, zasłaniając ją
własnym ciałem.
- Carlos, nie.
Pantera zawarczała, cicho i gardłowo.
- Carlos? - szepnęła Toni. Ian usłyszał głuchy łomot; kiedy obejrzał się za siebie, Toni
leżała na podłodze, zemdlała.
157
- Och, dziewczyno. - Kucnął koło niej i odgarnął włosy z jej twarzy.
- To jest Carlos? - Phineas opuścił miecz i zagwizdał cicho. - Cześć, kiciu.
Pantera podeszła do Toni na potężnych łapach, Ian zauważył z ulgą, że ma schowane
pazury, ale te zębiska też były piekielnie ostre. Jedno skubnięcie i Toni byłaby
panterołakiem do końca życia. Czy tego chciał Carlos? Kot opuścił głowę i powąchał Toni.
- Na wszystkich świętych, nie gryź jej - szepnął Ian. Pantera uderzyła ogonem tak mocno i
szybko, że Ian padł na kolana. Wreszcie potruchtała w stronę gabinetu Vandy. Toni
zostawiła uchylone drzwi i kot bez trudu przemknął przez szparę.
- Tak mi się zdawało, że pachnie zmiennokształtnym, ale myślałem, że będzie czarnym
wilkiem.
- Ja też. - Ian podejrzewał, że Carlos poszedł z powrotem do pokoju dla VIP-ów, żeby się
przeobrazić i ubrać. Kiedy Sabrina wrzasnęła, wiedział, że miał rację.
- Boże, nie cierpię zmiennokształtnych. - Vanda odnalazła swój bicz i owijała go wokół
pasa.
- Wiesz o nich? - zdziwił się Ian. Vanda wzruszyła ramionami.
- Długa historia. Ale zabierzcie stąd tego kocura, okej?
- On uratował Toni życie - przypomniał jej Phineas.
- Nie potrzebowałaby ratowania, gdyby usłuchała rozkazów - warknęła Vanda. -
Powinieneś ją wylać na pysk, Ian.
- Nie! - Cora Lee podeszła do Vandy. - Toni mnie uwolniła. Uwolniła wszystkie
zakładniczki. I dzięki niej ta okropna Nadia nie zabiła ciebie. Na Boga, nigdy nie
widziałam tak odważnego śmiertelnika.
- Okej, okej, jest odważna. Ale niestety nie umie słuchać rozkazów.
To prawda, Toni złamała bezpośredni rozkaz, Ian z trudem tłumił wzbierający w nim
gniew. Nie posłuchała go i niewiele brakowało, żeby zginęła. A on był zupełnie bezradny.
Gdyby nie Carlos... jego gniew zawrzał na nowo. Do diabła. To była prawdziwa
przyczyna jego gniewu. Uratował ją Carlos. Nie on.
Toni jęknęła cicho. Poklepał ją po policzku i uniosła powieki.
- Toni, ocknij się. Zamrugała, patrząc na niego oszołomionym wzrokiem.
- Co się stało?
- Zemdlałaś. Usiadła z trudem.
- Dziwne. Ja nigdy nie mdleję. - Rozejrzała się dookoła. - Gdzie Malkontenci?
- Teleportowali się - wyjaśnił Ian. - I wątpię, żebyśmy ich dziś zobaczyli. Jędrek jest mocno
poharatany.
Toni znów się rozejrzała.
- A Carlos? Jest...?
- Panterołakiem. - Ian pomógł jej wstać. - To dość niezwykłe.
- Co ty powiesz. - Spojrzała na połamany parawan. - Nie wiedziałam, że takie stworzenia
istnieją.
- Ja nigdy nie znałem żadnego zmiennokształtnego, który zmieniałby się w kota. - W tej
chwili, potykając się, do klubu wpadł Hugo. Miał nadgarstki związane srebrną liną, a z
rany postrzałowej na jego udzie ciekła krew.
- Boże drogi! - Vanda podbiegła do niego.
- Zabierzemy go do Romatechu - powiedział Ian. - Laszlo usunie kulę.
- Ja go wezmę. - Dougal złapał Hugona za ramię i zniknęli obaj. Vanda westchnęła i
przeczesała dłonią krótkie, sterczące włosy.
- Wszyscy sobie poszli, więc zamykam na dzisiaj. Mam tylko nadzieję, że klienci wrócą, bo
158
inaczej jestem zrujnowana.
- No coś ty, nie martw się o to - powiedziała Cora Lee. - Lokal będzie sławny. Będą się
pchać drzwiami i oknami.
- Mam nadzieję. - Vanda postawiła przewrócone krzesło. - Posprzątajmy tu trochę.
Cora Lee rozejrzała się po sali ze zmarszczonymi brwiami.
- Lady Pamela wiedziała, kiedy sobie wziąć wolne.
Ian chwycił Toni i teleportował się z nią do pokoju VIP-ów. Phineas zjawił się zaraz po
nich. Sabrina krzyknęła cicho, gdy pojawili się tak nagle, i cofnęła się pod ścianę. Carlos
był z powrotem w ludzkiej postaci. Zerknął na nich nerwowo, zapinając koszulę. Toni
podeszła do niego powoli.
- Uratowałeś mi życie.
- Chciałem wam powiedzieć o mojej... przypadłości, ale... - Spojrzał na Sabrinę, która
wpatrywała się w niego z przerażeniem. - Nie chciałem stracić waszej przyjaźni.
- Carlos. - Toni go objęła. - Zawsze będziesz moim przyjacielem.
Odwzajemnił jej uścisk.
- Dziękuję, menina. Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko.
Spojrzała na niego kpiąco.
- Chyba widziałam kiciusia.
Wyszczerzył zęby.
- A widziałaś, widziałaś.
Roześmiali się oboje. Iana ogarnęła mieszanina emocji - ukłucie zazdrości i przypływ
dumy. Toni była tak szczodra i wyrozumiała. Ryzykowała życie, żeby ratować
wampirzyce, których nawet nie znała, i bez względu na wszystko pozostawała wierną
przyjaciółką.
- To nie jest zabawne - mruknęła Sabrina z drugiego końca pokoju. - Widziałam, jak się
przeobrażał. To było okropne.
- To było niesamowite, stary. - Teddy się zaczerwienił. - Chociaż przyznaję, zrobiło się
dziwnie, kiedy zaczął się rozbierać.
- To było nic - zaprotestowała Sabrina. - A co powiesz na wyrastające czarne futro, pazury,
chrupanie łamiących się i przesuwających kości? - Zadrżała.
- No, to było super. - Twarz Teddy'ego była zarumieniona z podniecenia. - Masz jakieś
imię stary? Jakiś człowiek-pantera czy coś?
- Nie. - Carlos usiadł na niskim stoliku i włożył skarpetki i buty.
- Och, dajcie spokój. - Teddy usiadł obok niego. - Jesteście superbohaterami, a w ogóle nie
wiecie, jak się zachować. Jak macie stać się sławni bez fajnych ksywek?
- My nie chcemy rozgłosu. - Ian stanął przed Teddym. - Posłuchaj mnie. Nie wolno ci o nas
mówić. Nigdy. Jeśli świat dowie się o naszym istnieniu, pozabijają nas.
- To prawda. - Carlos włożył buty. - Mój gatunek został odkryty przez dewelopera w
Amazonii. Wysłał myśliwych, żeby nas wybili. Tropią mój lud i mordują nas.
Toni przycisnęła dłoń do piersi.
- Carlos, tak mi przykro. To straszne.
- Udało mi się uratować kilkoro dzieci. Ich rodzice zostali zarżnięci.
- To są te sieroty, które utrzymujesz? - spytała Toni. Carlos kiwnął głową.
- Jest ich pięcioro. Szybko nas ubywa. Prowadziłem poszukiwania w Malezji, bo w
tamtejszej dżungli są pantery, a ludzie w wioskach opowiadają dziwne historie.
Miałem nadzieję, że odnajdę więcej przedstawicieli mojego gatunku.
- Powiem o tym Angusowi - rzucił Ian. - Z radością sfinansuje twoje badania. Jego firma
159
zawsze wpierała zmiennokształtnych.
Bursztynowe oczy Carlosa zalśniły.
- Byłoby wspaniale, dziękuję.
- Jakie są jeszcze rodzaje zmiennokształtnych? - spytał Teddy.
- Większość z tych, których znam, to wilki. - Ian podszedł do stołu, żeby nalać sobie
bleera. - Oczywiście nie Howard.
- Co? - spytała Toni ze skołowaną miną. - Howard jest zmiennokształtnym?
Carlos wziął sobie kanapkę.
- Sama to powiedziałaś, Toni. Jest pluszowym misiem.
Ian parsknął.
- Nie jest zbyt przytulaśny, kiedy się przeobrazi, uwierz mi.
Toni opadła szczęka.
- Mój przełożony jest niedźwiedziem?
- No tak. - Ian opróżnił szklankę.
- To jest po prostu niesamowite - szepnął Teddy.
- Wcale nie! - krzyknęła Sabrina. - Nie zniosę tego. Pantery i wampiry, i niedźwiedzie...
- O rany - rzucił Phineas.
- Wszyscy jesteście potworami! - Sabrina zaczęła się cofać w stronę głównych schodów. -
Wynoszę się stąd!
- Bri, zaczekaj! - Toni podbiegła do niej. - Nie możesz iść. Nie masz pieniędzy,
dokumentów.
- I szuka cię policja - dodał Carlos.
- A to moja wina? - Sabrina patrzyła na nich gniewnie. - Porwaliście mnie z pokoju.
- Uratowaliśmy cię - sprostowała Toni, marszcząc brwi.
- Zrobiłaś ze mnie uciekinierkę bez grosza. - Sabrina wysunęła podbródek. - Teraz wracam
do mieszkania po klucz do mojej skrytki bankowej. Mam tam paszport i mnóstwo
gotówki, więc nie muszę być na łasce potworów!
Carlos podszedł do niej.
- Nie możesz iść do swojego mieszkania, Bri. Policja będzie cię tam szukać. A banki
otworzą dopiero za jakieś dziesięć godzin.
- Nie spędzę nocy z wampirami!
- Uspokój się, menina. - Carlos uniósł ręce. - Zabiorę cię w jakieś bezpieczne miejsce. Do
innego hotelu.
- Z tobą też nigdzie nie idę. - Po twarzy Sabriny płynęły łzy. - Jesteś zwierzęciem.
Carlos zatrzymał się i spojrzał na nią chmurnie.
- Właśnie dlatego nigdy nie powiedziałem ci prawdy. Vanderkitty uprzedzała mnie, że nie
potrafisz znieść prawdy.
Sabrina otworzyła usta.
- Rozmawiałeś z moją kotką?
Ian szybko tracił cierpliwość. Nie było mowy, żeby pozwolił Sabrinie odejść z tą wiedzą,
którą teraz posiadała. Sabrina patrzyła wściekle na Carlosa.
- Powiedziałeś, że masz sieroty do naszego domu dziecka, ale to zwierzęta, tak jak ty.
Twarz Carlosa zapłonęła gniewem.
- To są dzieci, które potrzebują domu i wykształcenia. I współczucia.
Sabrina otarła łzy z twarzy.
- Nie mogę ich umieścić razem z normalnymi dziećmi. Mogą je pogryźć albo... pożreć.
- Dość! - Ian podszedł do Toni, telepatycznie polecając Phineasowi, żeby zabrał Sabrinę. -
160
Panno Vanderwerth, pani strach jest niefortunnym skutkiem pani ignorancji.
Zachłysnęła się z oburzenia.
- Jak śmiesz!
Ian objął Toni.
- I ty, i twoja przyjaciółka lecicie do Romatechu. Żadnych sprzeciwów. I tym razem masz
mnie słuchać. - Toni posłała mu złe spojrzenie, Ian spojrzał na Carlosa. - Ty też możesz iść,
jeśli chcesz.
- Przyjadę jutro - powiedział Carlos. - I przywiozę Teddy'ego.
Sabrina pisnęła, kiedy Phineas ją chwycił, Ian zniknął, zabierając ze sobą Toni.
Rozdział 22
Trzymają nas tu w niewoli! - Sabrina chodziła po srebrnym pokoju.
- Trzymają nas w bezpiecznym miejscu. - Toni otworzyła puszkę rosołu z kury i wylała do
rondla. - Ten pokój jest wyłożony srebrem, żeby żaden wampir nie mógł się teleportować
do środka.
Nie ośmieliła się powiedzieć przyjaciółce, że wie, jak otworzyć drzwi. Jeszcze tego
brakowało, żeby Bri zaczęła biegać po White Plains, opowiadając, że widziała wampiry i
panterołaki. Przed wieczorem wylądowałaby z powrotem w Shady Oaks. Bri klapnęła na
fotel.
- To jakiś obłęd.
Toni zamieszała zupę grzejącą się na kuchence.
- Będzie ci łatwiej zaakceptować to wszystko, kiedy odtrujesz się z leków.
- A dlaczego miałabym chcieć zaakceptować wampiry? A Carlos... w głowie się nie mieści.
Czuję się taka zdradzona.
- Zdradził cię twój wujek. - Toni od paru godzin z trudem hamowała gniew. Najpierw Ian
usiłował rozstawiać ją po kątach. Vanda traktowała ją jak robaka. Carlos jakimś cudem
zapomniał jej powiedzieć, że jest zmiennokształtnym, nawet po tym jak ona powiedziała
mu o wampirach. A Sabrina zachowywała się, jakby zrujnowali jej życie, a nie ją
uratowali.
Zagryzła zęby.
- Carlos z pewnością nic nie może poradzić na to, że urodził się panterołakiem, tak jak ja
nic nie poradzę na to, że jestem nieślubnym dzieckiem, którego wstydziła się własna
matka.
Sabrina ziewnęła.
- To o to chodzi, tak? Akceptujesz tych wszystkich... cudaków, bo są wyrzutkami, a ty
sama zawsze czułaś się wyrzutkiem.
Toni chciała się kłócić, ale się powstrzymała. Sabrina mogła mieć rację. Zawsze czuła
naturalną, empatyczną więź z każdym, kto czuł się bezwartościowy albo nie umiał się
dopasować. Obawa Iana, że nie zasługiwał na prawdziwą miłość przez swoją nieciekawą
przeszłość, wzruszyła ją do głębi. Koniecznie chciała mu udowodnić, że się myli. A jej
gotowość dzisiejszej nocy, by narazić się na niebezpieczeństwo i ratować wampiry -
czyżby wciąż usiłowała udowodnić swoją wartość?
- W głowie mi się nie mieści, że pracujesz dla nieumarłych - burknęła Bri. - Najpierw
napadły cię wampiry, a potem nagle dla nich pracujesz? Obłęd.
- Jest zasadnicza różnica między Malkontentami, którzy nas zaatakowali, i wampirami,
161
dla których pracuję. - Toni nalała zupy do dwóch misek i przyniosła je na stół.
- Jedni i drudzy wyglądają na niebezpiecznych. - Sabrina usiadła przy stole i znów
ziewnęła. - Jestem taka zmęczona.
- Brałaś silne leki. - Toni położyła na stole dwie łyżki. Bri potarła oczy.
- Nie mogę uwierzyć, że widziałam, jak jeden z moich najbliższych przyjaciół zmienia się
w panterę.
- Postaramy się, żebyś wróciła do normalnego życia, jak tylko to będzie możliwe. Będziesz
potrzebowała swoich dokumentów. Wiesz, gdzie jest twoja torebka?
W Shady Oaks czy w domu wujka?
Bri zastanowiła się, jedząc zupę.
- Niewiele pamiętam. Chyba ciągle jest w domu wujka Joego.
- Odzyskamy ją.
Bri zmarszczyła brwi.
- Kiedy mówisz my, masz na myśli siebie i tego wampira?
- Tak, Iana.
- Rozkazywał ci.
- Chciał, żebym była bezpieczna. - Toni poniewczasie zdała sobie sprawę, jaka była
bezbronna. Dobrze walczyła na treningach, ale dobre wampiry walczyły honorowo.
Malkontenci znikali i brali zakładników. - Trudno rywalizować z wampirem.
- Toteż właśnie. - Bri odłożyła łyżkę. - Nie możesz się z nimi równać. Nie należysz do ich
świata. Co cię napadło, żeby się do nich przyłączyć?
- Zrobiłam to dla ciebie. Chciałam znaleźć dowód na ich istnienie, żebyś wiedziała, że nie
masz urojeń.
Oczy Bri napełniły się łzami.
- Przepraszam. Urządzam ci awanturę, a ty byłaś taką dobrą przyjaciółką. Zawsze
mogłam na ciebie liczyć.
Łzy zapiekły Toni pod powiekami.
- Uważaj, bo obie zaczniemy chlipać.
Bri pociągnęła nosem.
- Przeraża mnie, że jesteś z tymi stworami. Nie chcę cię stracić.
- Nie straciłaś mnie.
Bri zmarszczyła czoło.
- Powiedziałaś, że go kochasz.
Toni odłożyła łyżkę.
- Bo tak jest.
- Jak długo go znasz? Tydzień?
- Trochę dłużej. - Toni zaniosła swoją miskę do zlewu.
- Ale niezbyt długo. Czy związek, który wykluł się tak szybko, może trwać całe życie?
Toni wypłukała miskę, umyła rondel. Uwagi Bri ją bolały, ale wiedziała, że przyjaciółka
szczerze się o nią martwi.
- Nie wiem, jak się to wszystko ułoży. - I czy w ogóle się ułoży. - Ale wiem, że go kocham.
- Jest bardzo przystojny. Muszę ci to przyznać. Ale, Toni, on jest martwy.
- Tylko przez połowę czasu.
- Chcesz mieć połowę życia? - Sabrina znów ziewnęła.
- Idź do łóżka. Jesteś wykończona. - Toni zabrała miskę Bri do zlewu.
- Od dziesięciu lat pracujemy, żeby zrealizować nasz plan.
- Wiem. - Toni umyła drugą miskę.
162
- Nie możesz żyć w obu światach, Toni.
Odwróciła się i zobaczyła, że Bri kładzie się do łóżka. Tego samego łóżka, w którym
widziała uśpionego Iana, w którym dotykała dołeczka w jego podbródku.
- Ja go naprawdę kocham.
- To był jeden z rozdziałów w twoim życiu, ale się skończył - szepnęła Bri. - Tak jak to
piekło, które przeżywałam przez ostatni tydzień. Pora, żebyśmy ruszyły naprzód.
Toni pogasiła światła, żeby Bri mogła spać. Klapnęła na fotel. W jej piersi rozlewał się tępy
ból. I stawał się coraz bardziej intensywny, w miarę, jak docierała do niej rzeczywistość.
Przez ostatnich dziesięć lat kurczowo trzymała się wytyczonego celu, misji założenia
domu dziecka. Ten plan podtrzymywał ją na duchu, kiedy szkolne obowiązki wydawały
się zbyt ciężkie. Dawał jej szlachetny cel, do którego mogła dążyć, i tożsamość, kiedy czuła
się nieważna i nic niewarta. Nie spodziewała się, że Ian pojawi się w jej życiu, że w jej
sercu zakwitnie miłość i dopełni ją.
Kilka razy przez ostatni tydzień czuła się rozdzierana między dwa światy - jej nowe życie
z wampirami i dawne życie z Bri. Kiedy Ian zaproponował, że pomoże uratować Bri, czuła
uniesienie, jakby te dwa światy nareszcie się spotkały i mogła mieć ich oboje.
Ból w piersi narastał, ściskał serce. A jeśli te dwa światy nigdy nie będą mogły
koegzystować? Jeśli będzie musiała wybierać? Jak mogła zawieść Sabrinę po tym
wszystkim, co przeszły? Jak mogła zrezygnować z Iana?
Było wczesne przedpołudnie, kiedy Toni obudziła się w wielkim łóżku. Spojrzała na
Sabrinę śpiącą spokojnie obok niej i pomyślała o Ianie; ciekawe, gdzie on położył się spać
na dzień. Pewnie w sąsiednim pokoju, z resztą chłopaków.
Wzięła prysznic, odpuszczając sobie poranne afirmację. Teraz wydawały jej się okrutnym
żartem. Tak, była godna miłości, ale to nie gwarantowało, że wszystko się ułoży. Ubrała
się w uniform i wsunęła komórkę do kieszeni spodni. Pora odwiedzić niedźwiedzia. Jej
przełożonego.
Wjechała windą na parter i ruszyła korytarzem. Ciekawe, jakim był niedźwiedziem?
Przyjaznym, brązowym Boo Boo czy wielkim grizzly? Stanął jej przed oczami obrazek
Howarda zmieniającego się w żółtego, uśmiechniętego pluszaka w kaftanie i czapce z
piórkiem. Parsknęła. A dlaczego nie? Skoro wampiry mogą istnieć, to Gumisie też.
Minęła kilku śmiertelnych pracowników, zajętych swoimi codziennymi obowiązkami. Byli
przekonani, że produkują syntetyczną krew dla szpitali. I tak było. Nie mieli pojęcia, że
nocna zmiana składa się z wampirów, które produkują chocolood, blood lite, bubbly
blood, blissky i bleer.
Noc i dzień. Dwa różne światy. Czy mogła żyć w obu?
Minęła zamknięte drzwi pokoju Constantine'a. Tęskniła za tym malcem. Kiedy mijała
drzwi gabinetu Shanny, zobaczyła kartkę: „Przerwa urlopowa. Niedługo wracam”.
Shanna, która jakoś funkcjonowała w obu światach, miała spore problemy z
zapewnieniem bezpieczeństwa sobie i swojej rodzinie.
Toni weszła do biura agencji MacKaya.
- Cześć, Howard. - Nie myśl o nim jako o niedźwiedziu. - Przepraszam za spóźnienie.
- Nie ma sprawy. Nic cię nie ominęło. - Howard siedział za biurkiem, pogodny jak zawsze.
- Niewiele się dzisiaj dzieje.
Na pewno nie grizzly, pomyślała Toni. O wiele zbyt przyjazny i bezkonfliktowy. Może
różowy Miś Pocieszka. Kiedy usiadła koło niego, podsunął jej pudełko z pączkami. Były
zwykłe i „niedźwiedzie pazury”. Szybko wzięła sobie zwykłego i spojrzała na monitory.
Widziała Sabrinę, wciąż śpiącą w srebrnym pokoju. Phineas i Dougal spali na podwójnych
163
łóżkach w pokoju strażników, a Ian leżał sztywny jak kłoda na podłodze. Biedak. Ale
twarda podłoga raczej mu nie przeszkadzała.
- Słyszałem, że w Horny Devils było wczoraj groźnie. - Howard wziął sobie niedźwiedzi
pazur z pudełka.
- Tak, dosyć. - Skrzywiła się na samo wspomnienie i ugryzła pączka.
- Like a virgin - zaśpiewał kobiecy głos. Toni wyprostowała się na krześle i rozejrzała.
Howard się roześmiał.
- Twoje spodnie śpiewają.
Toni zerwała się i wyciągnęła telefon z kieszeni. Otworzyła go, przerywając w połowie
twierdzenie Madonny, że została dotknięta pierwszy raz. Poczucie humoru Carlosa. Mógł
się śmiać ile wlezie.
- Halo?
- Menina, jak się miewasz?
- Carlos. - Toni przeszła przez pokój. - Przysięgam, że każę ci usunąć pazury.
Roześmiał się.
- Widzę, że podoba ci się nowy dzwonek. Jak tam Sabrina?
- Jeszcze śpi. - Toni spojrzała na monitor.
- Możesz swobodnie rozmawiać?
- Jasne. Jestem w biurze ochrony z Howardem misiem... ehm, Barrem. - Skrzywiła się.
Howard roześmiał się i wziął sobie kolejny niedźwiedzi pazur.
- Menina, policja była właśnie w naszym budynku i szukała ciebie i Bri. Pukali do
wszystkich sąsiadów i wypytywali o was.
Toni przełknęła ślinę.
- Więc uważają, że jestem zamieszana w jej zniknięcie?
- Podejrzewają cię. Mnie też przesłuchiwali i poprosili, żebym im pokazał swoje
mieszkanie.
- O rany, a co z Teddym?
- Nie martw się. Dałem mu trochę pieniędzy i wysłałem rano do miasta, żeby kupił sobie
nowe ciuchy i zafundował nową fryzurę. Mamy się spotkać o trzeciej na Washington
Square.
- Czyli wszystko z nim w porządku? - Toni martwiła się, że Teddy nie jest do końca
gotowy na prawdziwy świat.
- Jest bardzo szczęśliwy. Policja jego też szuka. Mają zdjęcia jego i Bri. Wygląda na to, że w
szpitalu robią po przyjęciu fotki wszystkim pacjentom. Oczywiście udawałem
zszokowanego i zatroskanego zniknięciem Bri.
- Dobrze. - Carlos z pewnością potrafił urządzić wiarygodne przedstawienie na użytek
policji.
- Uważają, że Teddy i Sabrina mogli się ze sobą związać i uciec razem.
- A mówili coś o tym pielęgniarzu, Bradleyu? - spytała Toni.
- Nie, podejrzewam, że szpital woli zachować swój mały problem w tajemnicy.
Toni znów spojrzała na monitor. Bri ciągle spała.
- Pytałam ją o torebkę. Sądzi, że ciągle jest w domu wujka.
- Hm. - Carlos umilkł na chwilę. - Mógłbym tam pojechać i spytać pokojówkę, czyby mi jej
nie dała.
- Ale wciąż pozostanie problem wujka Joego, który chce ją wsadzić z powrotem na
oddział.
- I problem policji - dodał Carlos. - Przywiozę dzisiaj po południu Teddy'ego i
164
przedyskutujemy strategię.
- Okej, brzmi nieźle.
- Mam... mam nadzieję, że Bri przezwycięży jakoś swój strach przede mną - dodał smutno
Carlos.
- Ja też mam nadzieję. - Toni rozłączyła się. I ona miała nadzieję, że Bri przestanie się bać
pięciu osieroconych małych panterołaków. Te biedne dzieciaki potrzebowały pomocy.
Potrzebowały akceptacji i miłości, by nie wyrastały w poczuciu, że są potworami, które
należy zarżnąć jak ich rodziców.
- Strażnik idzie. - Howard wstał i poczłapał do drzwi. Toni zauważyła na monitorze
dziennego ochroniarza Romatechu. Trzymał w dłoniach małe, złote pudełko. Howard
otworzył drzwi.
- Tak?
- Dostarczono to do głównej bramy. Dla Toni Davis.
- Dzięki. - Howard zamknął drzwi i wręczył paczuszkę Toni. Spojrzała na nią nieufnie.
- Spodziewają się, że drugi raz się na to nabiorę? Howard się uśmiechnął.
- To jest w porządku. Widziałem, jak Ian zamawiał to przez Internet wczoraj w nocy.
- Naprawdę? - Złapała pudełeczko i rozwiązała złotą wstążkę. W pudełeczku, na
podściółce z waty, leżało śliczne filigranowe serduszko ze złota. Uśmiechnęła się szeroko.
Przez ażurowy wzór było widać, że w serduszku nic się nie kryje. Było czyste.
Pod wieczko pudełka wsunięty był liścik.
Najdroższa Daytono, dzięki Tobie w moim życiu znów świeci słońce.
Ian
Przycisnęła list do piersi, a jej serce ścisnęło się z emocji. W tej chwili zrozumiała, że
cokolwiek by się działo, nie popełni błędu, idąc za głosem serca.
Kiedy Ian obudził się w czwartek wieczorem, ostrzegł Dougala i Phineasa, by byli
szczególnie czujni. Jędrek na pewno już wyzdrowiał w czasie śmiertelnego snu i bez
wątpienia planował zemstę za swoją sromotną porażkę w Horny Devils.
Kiedy Phineas i Dougal robili obchód po Romatechu i otaczającym terenie, Ian zadzwonił
do Angusa, by zdać mu raport i poprosić o dodatkowych strażników. Angus wciąż był w
domu Jeana-Luca w Teksasie. Jako że Jack i Zoltan zamierzali wkrótce wrócić do Europy,
zgodzili się spędzić kilka nocy w Nowym Jorku, zanim teleportują się na Wschód. Mieli
się zjawić przed świtem.
Szybka kontrola monitorów w biurze ochrony pozwoliła mu zlokalizować Toni. Była w
zakładowej stołówce z Sabriną, Carlosem i Teddym. Przyjrzał się uważniej. Toni miała na
szyi wisiorek, który zamówił. To był dobry znak. Śmiała się z Carlosem i Teddym. Sabrina
jadła w milczeniu, od czasu do czasu podejrzliwie zerkając na Carlosa.
Z tego, co mówił Howard, Carlos i Teddy przyjechali godzinę temu i wypełnili podania o
pracę w firmie MacKay, Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne. Carlos będzie
doskonałym strażnikiem, jeśli nie będzie akurat zajęty tropieniem przedstawicieli swojego
gatunku. Co do Teddy'ego, Ian miał wobec niego inne plany. Wstąpił do gabinetu Shanny,
żeby wziąć jej teczkę, i poszedł do stołówki.
Śliczne zielone oczy Toni pojaśniały, kiedy się zbliżył. Jej dłoń powędrowała do złotego
serduszka na piersi.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. - Pocałował ją w policzek i przywitał się z resztą. Sabrina przyglądała mu
się z ciekawością.
165
- On nosi kilt - szepnęła do Toni.
- Jest średniowiecznym Szkotem - odszepnęła Toni.
- Ach tak. - Sabrina otworzyła szeroko oczy.
- Zostało nam trochę frytek. - Carlos wskazał stół. - Ale pewnie nie jesteś zainteresowany.
- Już jadłem. - Ian usiadł przy stole.
- Kogoś, kogo znamy? - Bursztynowe oczy Carlosa błysnęły psotnie. - Auć. - Spojrzał ze
złością na Toni. Ian uśmiechnął się, bo słyszał kopniaka pod stołem.
- Piję głównie AB Rh+. To mój ulubiony smak. - Kiedy policzki Toni ślicznie poróżowiały,
zaciągnął się głęboko powietrzem. - Pachnie na tobie bosko.
- Czujesz różnicę smaku między grupami krwi? I potrafisz powiedzieć, jaką grupę ma
człowiek?
- Tak. - Kiedy Sabrina skrzywiła się i odwróciła, Ian zrozumiał, że lepiej zmienić temat.
Postukał palcem w teczkę, którą przyniósł z gabinetu Shanny.
- To jest coś, nad czym Roman i Shanna pracują, od kiedy Constantine zaczął lewitować w
wieku trzech miesięcy. - Spojrzał na Sabrinę i Teddy'ego.
- Powinienem wyjaśnić. Roman Draganesti jest właścicielem Romatech Industries i
wynalazcą syntetycznej krwi.
- Już im powiedziałam, kto jest kim - wtrąciła Toni.
- A Howard opowiedział Teddy'emu i mnie o wojnie z Malkontentami - dodał Carlos.
- Świetnie. - Ian otworzył teczkę. - Roman i Shanna spodziewają się drugiego dziecka.
Heather i Jean-Luc też zamierzają mieć dzieci.
- Mówisz o dzieciach półwampirach? - spytała Sabrina, marszcząc nos.
- Tak, to jedyny sposób, w jaki możemy cieszyć się ojcostwem. - Ian spojrzał na Toni,
zastanawiając się, co by powiedziała na perspektywę urodzenia takiego dziecka.
Popatrzyła mu w oczy i jej źrenice się rozszerzyły. Czyżby wiedziała, o czym myślał? Czy
wiedziała, jak bardzo się w niej zakochiwał?
Carlos odchrząknął.
Ian oderwał wzrok od Toni i wyjął z teczki kilka dużych zdjęć. Przesunął je po stole.
- To jest posiadłość w górnej części stanu Nowy Jork, którą ostatnio kupił Roman. Jest tu
dwór, dużo innych budynków, basen, korty tenisowe i sto dwadzieścia hektarów terenu.
- Rany! - Teddy gwizdnął. - Jest ogromna.
Toni przyjrzała się zdjęciu głównego domu.
- Jest piękny. - Podała zdjęcie Sabrinie.
- Imponujące. - Carlos patrzył na lotniczą fotografię ogromnego terenu. - Roman musi być
strasznie bogaty.
- Jest, ale to nie miał być popis bogactwa. Roman trzyma to w tajemnicy. On i Shanna już
jakiś czas temu zdali sobie sprawę, że dzieci będą potrzebowały bezpiecznego miejsca,
gdzie mogłyby się kształcić i doskonalić swoje wyjątkowe zdolności.
Teddy uniósł wzrok znad zdjęcia.
- Zamierzacie urządzić w tym pałacu szkołę?
- Tak. - Ian podał im resztę fotografii. - Rozumiecie, że to musi pozostać w tajemnicy?
Dzieci chodzące do tej szkoły będą wyjątkowe.
- A co ze zmiennokształtnymi? - spytał Carlos. - Też będą tam mile widziani?
- Tak. - Ian skinął głową. - Wszystkie dzieci z nadludzkimi zdolnościami. Albo dzieci,
które po prostu zbyt dużo wiedzą. Do tej kategorii zalicza się na przykład córka Heather.
- To jest super! - krzyknął Teddy. - Szkoła dla przyszłych superbohaterów! Będą mieszkać
w kampusie?
166
- Mogłyby. - Ian wzruszył ramionami. - Niektóre dzieci wampiry mogłyby się tam
teleportować, gdyby chciały mieszkać w domu.
- Wspaniałe. - Toni podała Sabrinie kolejne zdjęcie. - Nie mogę się doczekać, kiedy
poznasz Constantine'a. Jest taki mądry i kochany. I już umie lewitować, i teleportować się.
Sabrina milczała, ze zmarszczonymi brwiami patrząc na fotografie.
- Popatrz na to. - Carlos wskazał zdjęcie jeziora. - Tu jest wyspa. Moje dzieciaki mogłyby
tu ćwiczyć swoje kocie umiejętności, nie narażając innych dzieci na niebezpieczeństwo.
Byłaby idealna.
Toni pochyliła się do przodu, żeby spojrzeć.
- Doskonały pomysł.
- Główny problem, jaki będą musieli rozwiązać Roman i Shanna - ciągnął Ian - to
znalezienie godnych zaufania nauczycieli i administratorów.
- Ja w to wchodzę - powiedział Teddy.
- Ja też - dodał Carlos. - Bardzo chciałbym tam przywieźć moje sieroty.
Ian spojrzał pytająco na Toni.
- A ty co myślisz?
- Myślę, że to bardzo mądrze, że Roman i Shanna planują z takim wyprzedzeniem. Nie
sądzę, żeby Tino mógł się dobrze czuć w zwyczajnej szkole. - Zwróciła się do Sabriny. -
Ciekawie byłoby prowadzić taką instytucję, nie sądzisz?
Sabrina powoli złożyła zdjęcia na kupkę.
- To piękne miejsce. I interesujący pomysł. - Spojrzała z niepokojem na Toni. - Ale nie taki
był nasz plan. Chciałyśmy pomagać dzieciom, które nie mają domów, głodują i cierpią.
Ten Constantine ma tatę miliardera, który zapewni mu wszystko. Co z dziećmi, które nie
mają nikogo? Nie możemy odwrócić się od nich tylko dlatego, że te małe mutanty są
bardziej interesujące.
Toni się zarumieniła.
- Proszę cię, nie nazywaj ich mutantami.
Sabrina zmrużyła oczy.
- Chyba nie planujesz sobie takich urodzić, co?
Zapadło niezręczne milczenie, Ian uważnie obserwował Toni, ale unikała jego oczu. Jej
rumieniec się pogłębiał. Czy wstydziła się tego, że się z nim związała?
Sabrina odsunęła zdjęcia. - To jest godne podziwu, ale nie taki byt nasz plan. Toni i ja
pracujemy nad naszym planem od dziesięciu lat.
Toni zamknęła oczy; na jej twarzy malował się ból. Ianowi panika ścisnęła żołądek. Co
będzie, jeśli ona zdecyduje się całkowicie porzucić wampiryczny świat? Jeśli porzuci jego?
Podniósł plik zdjęć.
- Tu jest sto dwadzieścia hektarów ziemi. Możemy dostawić więcej budynków. Nie
musimy wykluczać dzieci w potrzebie.
Toni wreszcie spojrzała na niego.
- Dałoby się w to wpasować zwykły dom dziecka?
Ian wziął ją za rękę.
- Trzeba by uzyskać zgodę Romana. Ale ja bardzo chcę, żebyś miała oba światy. Nie
powinnaś musieć wybierać między nimi.
Jej oczy zalśniły wilgocią.
- Byłoby wspaniale.
- Popatrz na to pole za dworem. - Carlos pokazał zdjęcie Sabrinie. - To by było doskonałe
boisko piłkarskie.
167
Prychnęła.
- Już widzę, na czym ci najbardziej zależy.
- Nie daj się prosić, Sabrina. - Teddy pochylił się do przodu. - To jest najfajniejsza okazja
świata.
Westchnęła. - Zastanowię się nad tym. Potrzebuję trochę czasu, żeby oswoić się z... tym
wszystkim. - Spojrzała nieufnie na Carlosa i Iana. - I został mi jeszcze rok studiów.
Oczywiście pod warunkiem że będę mogła wrócić na studia, bo przecież wujek usiłuje
mnie zamknąć w wariatkowie.
- Właśnie o tym rozmawialiśmy z Carlosem. - Toni wzięła frytkę z tacki. - Musimy zabrać
torebkę Bri z domu jej wujka i jakimś cudem go przekonać, żeby zostawił w spokoju ją i jej
pieniądze.
Carlos złapał solniczkę i nasypał więcej soli na frytki.
- Była u mnie dzisiaj policja; szukali Bri, Teddy'ego i Toni - powiedział do Iana. - Musimy
wyprostować to wszystko, zanim ktoś wyląduje w areszcie.
Ian zastanawiał się chwilę, chowając zdjęcia z powrotem do teczki.
- Gdzie mieszka ten wujek?
- W Westchester. - Carlos ugryzł frytkę. - Byłem tam już wcześniej. Pewnie udałoby mi się
przekonać pokojówkę, żeby przyniosła mi rzeczy Bri.
- Ja powinnam tam jechać - powiedziała Sabrina. Ian pokręcił głową.
- Nie, będziesz bezpieczniejsza tutaj, z Teddym. - Wstał. - Carlos, zawieź Toni do domu
tego wujka. Zadzwonicie do mnie, żebym mógł się tam do was teleportować. Najpierw
muszę skoczyć w jeszcze jedno miejsce.
- Dokąd? - spytała Toni. - Co ty planujesz?
- Zostawiłem moją pelerynę w Szkocji, ale Roman ma w swoim miejskim domu pelerynę i
smoking. Muszę się przebrać w kostium.
Toni wytrzeszczyła oczy.
- W kostium?
Teddy uśmiechnął się szeroko.
- Super! Zawsze mówiłem, że potrzebujesz peleryny.
Sabrina zmarszczyła brwi.
- Co wy chcecie zrobić mojemu wujkowi?
- Nie bój się. Nie zrobię mu krzywdy. - Ian uśmiechnął się. - Ale jestem ciekaw, jak mu się
spodoba spotkanie z hrabią Drakula.
Rozdział 23
Wyglądasz bardzo atrakcyjnie. - Toni poprawiła czarną muszkę Iana. Właśnie
zmaterializował się w uliczce za domem Proctorów w Westchester.
- Mam wyglądać groźnie - mruknął.
Chyba raczej seksownie. Toni przeciągnęła palcami po eleganckim czarnym smokingu.
Peleryna z czarnej satyny miała czerwoną podszewkę, a jego czarne włosy wiły się w
postawionym kołnierzu.
- Gdybym kręciła film o wampirach, zaangażowałabym cię w sekundę.
Carlos odchrząknął.
- Jeśli już skończyliście patrzeć na siebie z zachwytem, to brałbym się do roboty. -
Podszedł do kuchennych drzwi i zapukał cicho.
168
Pokojówka wyjrzała przez okno i uśmiechnęła się, kiedy Carlos pomachał do niej.
Otworzyła drzwi i zaczęła mówić coś cicho po hiszpańsku. Carlos wskazał Toni i Iana.
Pokojówka kiwnęła głową.
- Maria pozwoli mi się wślizgnąć tylnymi schodami - powiedział Carlos. - Wezmę rzeczy
Bri i spotkamy się na dole. Powiedziała, że doktor siedzi w bibliotece od frontu.
- Pójdę naokoło. - Ian zniknął w cieniu.
Carlos wślizgnął się na tylne schody, a Maria wprowadziła Toni do biblioteki. Doktor Joe
Proctor chodził niespokojnie za biurkiem, mówiąc do telefonu:
- Słuchaj, Jenkins, rzekomo jesteś najlepszym prywatnym detektywem w tym stanie. Nie
mów mi, że nie możesz znaleźć jednej dziewuchy. - Umilkł, pocierając dłonią łysiejącą
głowę. - Tak, zdaję sobie sprawę, że ktoś jej musi pomagać. To jest... - Zauważył Toni
stojącą w drzwiach. - Oddzwonię do ciebie.
Rzucił telefon na biurko i podszedł do niej.
- Kim pani jest?
- Toni Davis, współlokatorka Sabriny.
Zawahał się i nagle uśmiechnął się szeroko.
- Toni, wspaniale, że wreszcie cię poznałem. Pewnie bardzo się martwisz o Sabrinę. Ale
pozwól, że cię zapewnię, że nie szczędzę wydatków na poszukiwania. Nie wiesz
przypadkiem czegoś o jej zniknięciu, co?
- Nigdy jej nie znajdziesz.
Jego uśmiech zmienił się we wściekły grymas.
- Pomogłaś je uciec, prawda? - Poszedł z powrotem za biurko i złapał telefon. - Oddaję cię
w ręce policji. Oczywiście możesz uniknąć aresztowania, jeśli mi powiesz, gdzie jest
Sabrina.
- Proszę bardzo. Dzwoń na policję. Chcę zgłosić popełnienie paru przestępstw. Zobaczmy,
po pierwsze, postępowanie niezgodne z etyką lekarską, kiedy twierdziłeś, że Bri ma
urojenia, chociaż tak nie jest.
Wysunął podbródek.
- Każdy psychiatra zgodziłby się z moją diagnozą.
- Po drugie, defraudacja funduszu powierniczego i trzymanie jej w zamknięciu, żebyś
mógł ukraść jeszcze więcej jej pieniędzy.
Zatrzasnął klapkę komórki.
- Nie masz na to żadnych dowodów.
Toni powoli podeszła do niego.
- Kiedy policja sprawdzi twoje finanse, wszystko będzie jasne jak słońce. Uwięziłeś
Sabrinę. Zatrułeś jej mózg. Próbowałeś jej ukraść życie.
- Nie, nie. - Zamachał rękami w powietrzu. - Nie trzymałbym jej pod kluczem wiecznie.
Potrzebowałem tylko trochę pieniędzy na spłatę długów hazardowych.
- A potem byłyby kolejne długi hazardowe.
Proctor zmrużył oczy.
- Ci faceci by mnie zabili. Nie miałem wyboru.
- Ci faceci to twój najmniejszy problem. Nie zastanawiałeś się, jak Bri uciekła?
Spojrzał na nią nieufnie.
- Oczywiście że się zastanawiałem.
- Zamknąłeś ją, bo twierdziła, że wampiry istnieją. Ale tylko wampir mógł pomóc jej w
ucieczce.
- Jesteś równie szalona, jak ona. Zamknę was obie.
169
Toni się uśmiechnęła.
- Możesz spróbować. Ale najpierw pozwól, że ci kogoś przedstawię. - Uniosła rękę, by dać
znak Ianowi, który czekał pod oknem. Jego ciało zmaterializowało się na środku pokoju.
Proctor krzyknął i zrobił krok do tyłu.
- Co? To... to jest jakaś sztuczka.
Ian uniósł ręce, rozkładając szeroko pelerynę.
- Nie wierzysz w istnienie nieumarłych?
Toni przygryzła wargę, żeby powstrzymać się od śmiechu. Udawany transylwański
akcent Iana wciąż miał w sobie odrobinę szkockiego zaśpiewu.
- N-niemożliwe - szepnął Proctor. Ian śmignął w stronę jego biurka z wampiryczną
prędkością. Proctor zatoczył się do tyłu i wpadł na regał z książkami.
- Zaraz uwierzysz. - Ian uniósł się w powietrze. Toni skrzywiła się, kiedy o mało nie
stuknął głową w sufit. Ale przynajmniej Proctor wyglądał na szczerze przerażonego, bo
skulił się za biurkiem. Jak dla niej Ian wyglądał nieprawdopodobnie uroczo.
Opadł na biurko i jego oczy błysnęły bardziej jaskrawym błękitem, kiedy wysunął kły. To
już nie było takie urocze. Proctor kulił się na podłodze, unosząc ręce obronnym gestem.
- Nie rób mi krzywdy. Błagam.
Ian zasyczał i odrzucił pelerynę na swoje szerokie ramiona. Toni zachwiała się, kiedy
zmiękły jej kolana. Boże drogi, włączył mu się tryb potwora, a ona miała w głowie tylko
jedno: ugryź mnie. Zdumiewające, że atak Malkontentów wzbudził w niej tylko strach i
obrzydzenie, a na myśl o tym, że Ian mógłby ją ugryźć, jej skóra mrowiła z podniecenia.
Twarz jej zapłonęła, zrobiło jej się gorąco. Czuła krew krążącą w żyłach coraz szybciej i
szybciej, jakby chciała uciec, jakby wołała do niego.
Ian odwrócił się, żeby na nią spojrzeć, i przypływ pożądania o mało nie zwalił jej z nóg.
Zachłysnęła się, kiedy błękitny ogień w jego oczach poczerwieniał. O Boże, wiedział, że
była podniecona.
Cofnęła się, unosząc rękę do szyi. Jej serce biło jak szalone. Uda ścisnęły się od przypływu
gwałtownej, palącej żądzy. Boże drogi, nic dziwnego, że kobiety same oddawały mu krew
przez wieki.
Ian odwrócił się z powrotem do drżącego doktora, zwiniętego na podłodze. Wyciągnął
rękę i Proctor drgnął, jakby uderzyła go niewidzialna siła.
- Jesteś pod moją kontrolą. - Oczy Iana pałały niebieskim ogniem i Toni zrozumiała, że
kontroluje umysł Proctora. - Jesteś robakiem, a ja jestem twoim panem.
- Jesteś robakiem, a ja jestem twoim panem - szepnął Proctor z szeroko otwartymi,
szklistymi oczami. Ian się skrzywił.
- Nie. Ja jestem panem.
- Ty jesteś panem - powiedział Proctor. Toni ledwie powstrzymała uśmiech, Ian nie był
najlepszy w roli złego potwora. Nic dziwnego, że go uwielbiała.
- Słuchaj i bądź posłuszny - rozkazał Ian. - Nigdy więcej nie okradniesz Sabriny Nie
będziesz mieszał się w jej życie. Będziesz dla niej dobrym i uczciwym wujkiem.
Rozumiesz?
- Tak, panie.
Ian odwrócił się do Toni. - Jeszcze coś?
- Niech odwoła policję - szepnęła, Ian znów wyciągnął rękę.
- Odwołasz poszukiwania Sabriny i Teddy'ego. Powiesz policji, że to była pomyłka.
Przygotujesz im oficjalny wypis ze szpitala. Już nigdy nie będziesz grał. I spłacisz długi z
własnych środków.
170
Proctor pokiwał głową.
- Tak, panie.
Ian zeskoczył z biurka i stanął koło doktora.
- Nikomu nie powiesz, co się tu dzisiaj stało. Wiem, jak cię znaleźć, Josephie Proctor.
- Tak, panie.
- Skończyliście? - spytał Carlos od progu, trzymając stertę rzeczy Bri. Pokojówka z
ciekawością spojrzała na Iana.
- Jeszcze jedno. - Ian zwrócił się do Proctora. - Będziesz traktował swoją pokojówkę z
szacunkiem. - Położył dłonie na głowie Proctora i doktor zapadł w głęboki sen.
- Dziękuję, señor. - Maria przeżegnała się i poprowadziła ich do tylnego wyjścia. - Czy
Sabrina dobrze się czuje?
- Tak - zapewniła ją Toni. - Dziękujemy pani za pomoc.
- Gracias. - Carlos pocałował Marię w policzek. Maria zachichotała i zamknęła drzwi.
- Jesteś cudowny! - Toni uściskała Iana. - Dziękuję.
Uśmiechnął się i pocałował ją w czoło.
- Wynajmijcie sobie pokój - mruknął Carlos, idąc do samochodu. Wrzucił rzeczy Bri do
bagażnika. Ian wziął Toni za rękę i ruszyli za nim.
- Zoltan i Jack zjawią się przed świtem. W Romatechu nie ma dość miejsca dla wszystkich,
więc wszyscy spędzimy dzień w kamienicy.
- Jesteś pewien, że tam będzie bezpiecznie? - spytała Toni.
- W ciągu dnia na pewno - odparł Ian. - Malkontenci będą równie martwi, jak my. A poza
tym będą tam też Howard i Carlos.
- No dobrze. - Toni zatrzymała się obok jaguara. - Jedziesz z nami, Drakula?
- Do zobaczenia później, skarbie. - Zniknął.
Ale nie zobaczyła go później. Kiedy Carlos odwiózł ją do Romatechu i przekazali Sabrinie
i Teddy'emu dobre wieści, Bri natychmiast chciała jechać do domu, do Vanderkitty. Kiedy
wszyscy byli już w mieszkaniu Toni i Bri, zamówili chińszczyznę i urządzili sobie
przyjęcie.
Howard poprosił Carlosa, żeby zaczął pracę strażnika od razu, więc Carlos spakował parę
rzeczy, by zabrać je ze sobą do miejskiego domu. Toni też zabrała to i owo. Trochę się
martwiła, że zostawia Bri samą, więc Teddy zaproponował, że zostanie z nią na noc w
mieszkaniu.
Była dziesiąta wieczorem, kiedy Carlos i Toni dotarli do domu Romana Draganestiego
przy Upper East Side, a Carlos długo oglądał i podziwiał każdy pokój. Wybrał dla siebie
sypialnię obok pokoju Toni.
- Ta jest dla mnie idealna, menina. - Przeciągnął z zadowoleniem dłonią po zagłówku łóżka
z drewna i kutego żelaza. - Uwielbiam styl hiszpański.
- Zdaje się, że ten pokój należał do średniowiecznej hiszpańskiej damy o imieniu Maria
Consuela - wyjaśniła Toni.
- Co się z nią stało? - Carlos dźwignął walizkę na czerwoną aksamitną narzutę. Toni
próbowała sobie przypomnieć, co Dougal opowiadał jej o byłym haremie, kiedy
wprowadzała się tu ponad tydzień temu, ale była tak oburzona samą ideą haremu, że
wycięła ze świadomości połowę tego, co mówił.
- W moim pokoju mieszkała jakaś średniowieczna laska, niejaka księżniczka Joanna. Ona i
Maria Consuela nie były zachwycone pomysłem współwłasności Horny Devils, więc
sprzedały swoje udziały Vandzie i przeprowadziły się z powrotem do Europy. Do
Londynu, zdaje się.
171
Carlos otworzył walizkę i zaczął wyjmować ubrania.
- Muszę ci podziękować, dziewczyno. To jest dla mnie najlepsza możliwa praca. Howard
powiedział, że ustawią mi grafik tak, żeby wpasować w to resztę moich zająć na uczelni,
żebym mógł zrobić dyplom.
- To świetnie. - Toni zerknęła na kupkę fikuśnych majtek, które Carlos wyłożył na łóżko.
Jedne były w lamparcie centki, inne w tygrysie paski.
- I dopasują się do moich wypraw badawczych. Nigdy nie znalazłbym tak wyrozumiałego
pracodawcy.
- No cóż, wampiry wiedzą, jak bardzo są im potrzebni śmiertelnicy godni zaufania. -
Chociaż Carlos nie był tak do końca śmiertelnikiem. Carlos Panterra. Toni plasnęła się w
duchu w czoło. Powinna była się domyślić. Skrzywiła się, dostrzegając kolejny przedmiot
na łóżku. To była największa obcinaczka do paznokci, jaką widziała w życiu.
- To jest cudowne, menina. Zawsze musiałem trzymać mój sekret... no wiesz, w sekrecie.
Ale w tej pracy mogę być sobą. A właściwie bycie zmiennokształtnym jeszcze dodaje mi
wartości. I znalazłem dom dla moich sierot.
Toni się uśmiechnęła.
- Bardzo się cieszę, że im się ułożyło. I tobie.
Carlos obszedł łóżko i ją uściskał.
- Strasznie ci dziękuję.
- To ja dziękuję tobie, Carlos. Zawsze byłeś dobrym przyjacielem. - Oparła się pokusie
podrapania go za uszami. Chłopak praktycznie mruczał. - Zostawię cię, żebyś się urządził.
Musimy wstać przed świtem. - Ruszyła do drzwi.
Złapał kupkę ciuchów i ruszył do ciemnej, bogato rzeźbionej komody.
- A ty co zrobisz, menina? Zostaniesz z Ianem czy wrócisz do Sabriny?
To było pytanie dnia. Toni dotknęła wisiorka na piersi.
- Mam nadzieję, że to nie będzie sytuacja z rodzaju albo - albo. Może Sabrina się z czasem
opamięta.
Carlos skinął głową. - Czasami trzeba się zdobyć na odwagę, żeby uwierzyć.
Toni poszła do swojego pokoju, powtarzając w duchu jego słowa: trzeba się zdobyć na
odwagę, żeby uwierzyć. Kochała Bri i kochała Iana. Musiała wierzyć, że wszystko się
ułoży.
Rano zaspała i obudził ją dopiero Carlos łomoczący w drzwi.
- Zaraz wychodzę - zawołała. Do licha, do licha, do licha. Nie cierpiała tego wczesnego
wstawania. Błyskawicznie wzięła prysznic i wrzuciła na siebie uniform. Pędziła na dół po
schodach, ściągając wilgotne włosy frotką, kiedy zauważyła Zoltana Czakvara i Giacomo
di Venezia, alias Jacka, wchodzących na górę.
- Bellissima, jesteś równie śliczna, jak zawsze. - Jack ukłonił się jej. Rany, ten to umiał
słodzić. Toni doceniała komplement, ale wiedziała, że jej uniform jest workowaty i
paskudny i że prawie się nie umalowała.
- Panowie, udajecie się już na nocny, znaczy, dzienny spoczynek?
- Tak jest. Będziemy w pokojach gościnnych na trzecim piętrze - odparł Zoltan. Trudno go
było zrozumieć przez ziewanie i węgierski akcent.
- Bellissima, zajrzysz do mnie osobiście? - Brązowe oczy Jacka błysnęły psotnie.
- Jeśli chcesz. Jasne.
- Molto bene. Ciao, bellissima. - Jack ruszył dalej po schodach. Zoltan powlókł się za nim.
- Zamierzasz spać nago, co? - Jack się roześmiał. Toni przewróciła oczami i zbiegła na dół.
Miała nadzieję, że Ian jeszcze nie śpi. W holu spotkała Dougala i Phineasa.
172
Phineas ziewnął.
- Dobranoc, cukiereczku.
- Dobranoc. Czy też dzień dobry. - Przez nich wszystko jej się myliło. - Widzieliście Iana?
- Już się położył. - Dougal zamknął za sobą drzwi do piwnicy. Za późno. Do licha. Trudno
było mieć chłopaka na nocnej zmianie. Powlokła się do kuchni.
- Dzień dobry. - Howard siedział uśmiechnięty przy kuchennym stole, wcinając
niedźwiedzi pazur. Znowu pączki? Jeśli z nimi nie przyhamuje, sama będzie wielka jak
niedźwiedź. Zauważyła, że Carlos zajada coś z miski, żwawo machając łyżką. Wyglądało
trochę zdrowiej.
- Co jesz? Kocie chrupki?
Howard parsknął śmiechem, a Carlos spojrzał na nią obojętnie. Toni uśmiechnęła się
słodko.
- Słyszałam, że ostatnio wypuścili jakieś specjalne, przeciw kulkom z włosów.
- To są płatki. - Pokazał jej pudełko.
- Hm, Special, jak kotek? Mogę trochę? - Przyniosła sobie miskę.
- Jeśli przestaniesz drapać - burknął Carlos.
- Przepraszam. - Pogłaskała go po głowie. Wiedziała, że jest wredna. Ale była tak
rozczarowana, że nie zobaczyła się z Ianem. Do zachodu słońca było strasznie, strasznie
daleko.
Po śniadaniu zaproponowała, że do niego zajrzy.
- Jest na czwartym piętrze?
- Tak. - Howard dopił swoją herbatę. Zapewne z miodkiem. - Carlos, co powiesz na
trening sztuk walki? Chcę zobaczyć, jak się potrafisz bić.
- Jasne. - Carlos i Howard ruszyli w stronę schodów do piwnicy, a Toni rozpoczęła długą
wspinaczkę na czwarte piętro. Kiedy dotarła do gabinetu Romana, była trochę zdyszana.
Pokój był ciemny, aluminiowe żaluzje były zamknięte. W zlewie przy barku stała pusta
butelka po krwi. Ian widocznie musiał coś przekąsić przed snem.
Otworzyła podwójne drzwi do sypialni. Z niedomkniętej łazienki na podłogę padało
światło.
- Nie zgasiłeś światła. Wstyd. - Podeszła do lewej strony łóżka. Ian leżał w białej koszulce i
kraciastych flanelowych spodniach od piżamy. Odwinął na bok beżową zamszową
narzutę, żeby położyć się na chłodnym bawełnianym prześcieradle. Jego czarne włosy
były rozpuszczone i ostro odcinały się od białej powłoczki poduszki.
Leżał w pozycji, jaką zwykle przyjmował do snu. Płasko na plecach, z wielkimi stopami
wycelowanymi w sufit, z dłońmi złożonymi schludnie na płaskim brzuchu. Pewnie
przywykł tak się kłaść przez stulecia spania w trumnie.
Wzrok Toni zatrzymał się nagle poniżej jego złożonych rąk. Jego spodnie od piżamy
tworzyły wyraźny namiot. Pochyliła się, żeby przyjrzeć się bliżej. Boże drogi, ma wzwód
w czasie snu. Czy to możliwe, żeby sztywniak był aż tak sztywny? Wyprostowała się z
westchnieniem.
- Niegrzeczny chłopak - szepnęła i spojrzała na jego przystojną twarz. Jego mocne szczęki
ocieniał zarost. Jego czarne rzęsy były takie gęste. Nienawidziłaby go za to, gdyby go tak
nie kochała. Wyciągnęła rękę, by dotknąć uroczego dołka w jego brodzie.
Jego oczy otworzyły się nagle. Podskoczyła. Dłoń zamknęła się mocno na jej nadgarstku.
Krzyknęła cicho.
- Niespodzianka. - Złapał ją za ramiona i przewrócił na łóżko.
173
Rozdział 24
O tak, zrobił jej niespodziankę. Leżała na łóżku z otwartymi ustami, Ian przeturlał się na
bok, twarzą do niej, podparł się na łokciu.
- Ty... ty nie nie żyjesz - szepnęła.
Uśmiechnął się. - Chwilowo nie.
- Jak? Wziąłeś ten specyfik? Ten od niespania?
- Tak. Wiem, gdzie jest schowany.
Usiadła. - Ale Ian, postarzejesz się od tego.
- Jeden rok za każdy dzień. - Wzruszył ramionami. - Więc będę wyglądał na dwadzieścia
osiem lat, zamiast dwudziestu siedmiu.
Znów otworzyły jej się usta.
- Byłeś gotów postarzeć się o rok?
- Żeby spędzić dzień z tobą? Tak.
- To takie słodkie. - Wyciągnęła się na boku, przodem do niego. - Ale czy aby na pewno
powinieneś być słodki? No wiesz, ty nie śpisz, a wszyscy złoczyńcy śpią.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Była równie waleczna, jak on.
- Więc masz ochotę ich wyrżnąć, kiedy nie mogą się bronić?
Skrzywiła się.
- Zdaję sobie sprawę, że to nie byłby zbyt honorowy postępek, ale oni zrobiliby wam to
bez zmrużenia oka.
- To prawda, więc musimy dopilnować, żeby nigdy nie dorwali specyfiku. - Wyciągnął
rękę, by odgarnąć wilgotny kosmyk włosów z jej policzka. - Szczerze mówiąc, kusi mnie,
żeby ich pozabijać i mieć to z głowy, ale pilnuje ich ze dwudziestu chłopa z rosyjskiej
mafii z karabinami szturmowymi.
- Ach tak. - Skrzywiła się. - To by była paskudna jatka.
- Owszem, bardzo paskudna. Od czasu, kiedy Roman odwiedził ich za dnia, są wyjątkowo
ostrożni. - Przeciągnął palcem po jej policzku. - Poza tym jest jeszcze ten problem, że spalę
się na skwarkę, jeśli wyjdę na słońce.
- Więc chyba musimy siedzieć w domu.
- Tak. - Musnął palcem jej ucho.
- Pewnie wymyślimy sobie jakieś zajęcie, żeby spędzić czas. - Jej oczy błysnęły, kiedy
spojrzała na jego spodnie od piżamy. - Wygląda na to, że o mnie myślałeś.
Uśmiechnął się cierpko.
- Mężczyzna zawsze powinien być przygotowany.
To prawda, że kiedy leżał w łóżku, czekając na jej przyjście, podniecił się od samego
myślenia o kochaniu się z nią. Wiedział, że jego oczy znów robią się czerwone. Pokój
zabarwił się na różowo, skóra Toni wydawała się zaczerwieniona, dojrzała od krwi.
Zachowanie panowania nad sobą będzie wyzwaniem. Z rozmysłem napił się do syta
syntetycznej krwi, żeby było mu łatwiej.
To, jak patrzyła na niego, kiedy spuścił ze smyczy całą swoją wampiryczną moc w
bibliotece doktora Proctora - już samo to napięło jego samokontrolę do granic. Słyszał jej
łomoczące serce. Czuł zapach jej podniecenia. Chciał skoczyć na nią i zatopić kły w jej szyi.
Zaczęły go mrowić dziąsła; padł na plecy i zacisnął powieki. Opanuj się. Nie miał odwagi
kochać się z nią, jeśli się nie opanuje.
- Dobrze się czujesz? - szepnęła.
- Nie chcę na ciebie wpływać w żaden sposób. To, czy zostaniesz w moim łóżku, powinno
174
być twoją decyzją. Ale wiedz, że będę się z tobą kochał.
- Ehm, poniekąd na to liczyłam. - Jej głos był stłumiony. Nagle coś miękkiego opadło na
jego twarz. Odsunął to na bok i otworzył oczy. W dłoni trzymał koszulkę polo. Jej
koszulkę. Toni siedziała obok niego, zsuwając ramiączka biustonosza z barków. Wisiorek
z serduszkiem, który jej podarował, spoczywał między jej piersiami.
- Jesteś pewna?
- A wyglądam na niepewną? - Rzuciła biustonosz na podłogę. Rzucił się na nią i pchnął ją
na plecy.
- Uwielbiam zdecydowane kobiety.
Uśmiechnęła się.
- A ja uwielbiam agresywnych mężczyzn.
Położył dłoń na jej żebrach.
- Wiem, że nie znasz mnie zbyt długo.
- Ale czekałam na ciebie od lat.
- Ja od wieków. Myślę, że moje serce rozpoznało cię tej pierwszej nocy, kiedy się
poznaliśmy. Tylko mózg potrzebował parę dodatkowych nocy, żeby je dogonić.
Dotknęła jego twarzy.
- Ze mną było tak samo.
Przesunął dłoń wyżej, żeby nakryć nią jej piersi.
- Chcę, żebyś wiedziała, że będę wierny. Kocham cię całym sercem. To się nigdy nie
zmieni.
- Och, Ian. - Oplotła ramionami jego szyję. - Ja też cię kocham.
Pochylił się, żeby pocałować jej usta. Były miękkie i wilgotne i rozchyliły się tak słodko.
Zakręcił językiem w ich wnętrzu, bawiąc się, smakując. Zadrżała pod nim, tak krucha w
swojej śmiertelności, i tak silna w swojej namiętności. Była tym wszystkim, czym nie był
on. Była wszystkim, czego pragnął. Życiem i światłem. Czystością i dobrem.
Jej język przemknął po jego zębach i dzielnie zawirował wokół ostrego szpicu jednego z
kłów. Ian jęknął. Czy wiedziała, że flirtuje z niebezpieczeństwem? Przycisnęła język do
czubka kła.
Chwycił gwałtowny wdech i przerwał pocałunek. Jej skóra, jej szyja, jej piersi - wyglądały
tak różowo i smakowicie w jego oczach zasnutych czerwoną mgłą.
- Na wszystkich świętych, pragnę cię. - Musnął ustami jej szyję, aż do piersi. Bicie jej serca
grzmiało mu w uszach, rozpalając płomień jego pasji. Wsunął dłoń pod jej plecy i uniósł.
Jej piersi dotykały jego ust. Z jękiem rozrzuciła ręce na boki, jakby poddawała się bez
reszty jego pragnieniom.
A pragnął jej. Pragnął każdego centymetra jej ciała. Skubał i ssał jej nabrzmiałe sutki, aż
ich koniuszki stwardniały w jego ustach. Zaczął ssać jedną, drugą lekko ściskając palcami.
Kiedy pociągnął za obie, zachłysnęła się.
- Och, błagam. - Chwyciła jego koszulkę i pociągnęła do góry. Ściągnął koszulkę przez
głowę i rzucił na podłogę. Rozpiął pasek jej spodni, po czym zaatakował guzik i suwak jej
bojówek.
- Jasna cholera, nigdy nie sądziłem, że będę musiał zdejmować męskie spodnie.
Roześmiała się i spróbowała mu pomóc, unosząc biodra w powietrze. Jęknął na ten widok.
Ściągnął jej spodnie do kostek, ale zatrzymały go jej sportowe buty. Wystarczyło jedno
szarpnięcie, żeby poszybowały w powietrzu. Skarpetki i spodnie poszły w ich ślady.
- Uwielbiam twoje nogi. - Chwycił ją za kostkę i uniósł gołą nogę, by móc obsypać łydkę
pocałunkami.
175
- Ściągaj spodnie.
- Już? - Połaskotał wnętrze jej kolana. Jej noga drgnęła.
- Tak, już.
Oparł jej kostkę na swoim ramieniu, uniósł się na kolana i ściągnął spodnie od piżamy.
Jego męskość wyskoczyła z nich jak sprężyna.
Toni oparła się na łokciu, żeby sobie na niego popatrzeć.
- Rany.
- Mam nadzieję, że nie oczekujesz, że będę tańczył jak ten facet z Horny Devils. - Rzucił
piżamę na podłogę.
- Jaki facet? - mruknęła, wlepiając oczy w jego krocze. Im dłużej się gapiła, tym bardziej
był nabrzmiały. Pomyślał, że w tym tempie nie wytrzyma nawet minuty. Musiał szybko
odwrócić jej uwagę.
- No dobrze, to na czym skończyliśmy? - Pocałował ją w kostkę.
- Nie. - Zsunęła nogę z jego barku i wygięła się do przodu. - Chcę cię dotknąć. - Oplotła
palcami jego erekcję.
- Och, dziewczyno. Długo tego nie wytrzymam.
- Oj, nie marudź. - Ścisnęła delikatnie. - Jesteś twardzielem.
- O tak. - Wciągnął z sykiem powietrze, kiedy zaczęła drażnić czubek kciukiem. Upuścił
już kropelkę i teraz rozsmarowywała wilgoć po całej główce. - Jestem twardy. - Zagryzł
zęby. - Jestem zaprawionym w bojach wojownikiem.
- Prawdziwym Hemanem. - Pchnęła go do tyłu na łóżko. Jego głowa niemal zwisała poza
krawędź. Chwycił gwałtowny oddech, kiedy wzięła go do ust. Zmiażdżył narzutę w
dłoniach. Da radę. Nie był żółtodziobem.
- U... urosłem parę centymetrów przez lato.
Wydała stłumiony odgłos aprobaty. Palcami połaskotała jego jądra, potem ścisnęła. Jej
język wirował jak szalony. Pokój wirował wokół niego. Nie mógł w to uwierzyć. To było
inne niż wszystkie seksualne doświadczenia przez wieki. Może dlatego, że jego
wyposażenie było trochę inne - większe i bardziej dojrzałe. A może dlatego, że Toni była...
Toni. Kochała się z nim. I nie chciał, żeby się to skończyło.
Ale miało się skończyć, i to cholernie szybko.
- Nie! - Toni! Spojrzała na niego w tej samej chwili, kiedy stracił kontrolę. Z jękiem
wystrzelił na jej pierś. Zachował na tyle przytomności, żeby się od niej odwrócić.
Śmiertelnie zawstydzony zalał nasieniem całą zamszową narzutę Romana. A to
cholerstwo nie chciało przestać lecieć.
- Och, dziewczyno, tak mi przykro. Nie przywykłem do tego dłuższego... Nie
kontrolowałem go jak należy. - Opuścił głowę, zbyt zawstydzony, żeby na nią spojrzeć. Jej
chichot przerwał ciszę. Spojrzał na nią podejrzliwie. Turlała się ze śmiechem, miała łzy w
oczach. Twarz mu płonęła.
- O tak, oto pragnienie każdego mężczyzny: zostać wyśmianym w łóżku.
- Ian, jesteś taki słodki. Oj, litości! Mój penis jest za duży! Wyrwał się spod kontroli! -
Zmałpowała udatnie jego szkocki akcent i śmiała się dalej. - Moje biedactwo. To
prawdziwa tragedia, że jesteś zbyt hojnie obdarzony. Chyba powinnam nad tobą
zapłakać.
Spojrzał na nią gniewnie.
- Jak na razie świetnie się bawisz.
- Oczywiście. - Usiadła i otarła oczy. - Jestem zachwycona, że udało mi się zmusić cię do
utraty kontroli.
176
- Naprawdę?
- O tak! To mi daje takie poczucie władzy. - Napięła bicepsy. - Zwykła śmiertelniczka
doprowadza potężnego, nieśmiertelnego wampira do przedwczesnego wytrysku. Czuję
się jak Superwoman!
- Podobało ci się?
- Boże, tak. - Przycisnęła dłoń do swojej piersi i znów się roześmiała, kiedy jej palce
wylądowały w nasieniu. Chwyciła brzeg prześcieradła i wytarła dłoń i klatkę piersiową.
Ian nie posiadał się z osłupienia. Narobił sobie wstydu przed Toni, a ona i tak była nim
zachwycona. Był najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi.
- I muszę powiedzieć, że bardzo doceniam te dodatkowe centymetry. - Jej spojrzenie
opadło między jego nogi. - Jesteś wspaniały.
- Dziękuję. - Czuł się już o wiele lepiej. - Łatwo mogłabyś mnie przekonać, żebym znowu
stracił kontrolę, skoro tak ci to poprawia samopoczucie.
Jej usta drgnęły.
- To bardzo szlachetnie z twojej strony.
- Chcę cię pieścić, chcę, żeby było ci dobrze.
Spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Brzmi nieźle.
- O tak. - Powiódł palcami po jej udzie. - Teraz zamierzam sprawić, żebyś straciła kontrolę
nad sobą.
- Uwielbiam facetów z misją.
Uniósł brew.
- Sio z majtkami, kobieto.
Położyła się, chichocząc.
- Już się robi, średniowieczny wojowniku. - Zahaczyła kciuki o gumkę fig i wysunęła się z
nich powoli, kręcąc tyłeczkiem. - Możesz wyładować na mnie swoją pożądliwość.
- I tak zrobię. - Przez chwilę podziwiał, jak porusza biodrami. Kiedy jej majteczki sięgnęły
połowy ud, nie mogła dalej sięgnąć rękami.
- Czy mógłbyś być tak miły i odrobinę mi pomóc?
- Cała przyjemność po mojej stronie, o pani. - Zaczepił palec o figi i ściągnął je do końca.
- Dziękuję, miły panie. - Jej południowy akcent stał się wyraźniejszy; posłała mu lubieżne
spojrzenie. Roześmiał się. Powinien był wiedzieć, że kochanie się z Toni nie będzie
przypominało niczego, co przeżył do tej pory.
Wypełniała jego serce radością.
- Ależ, nic to dla mnie, zacna panienko.
Rzucił majtki w powietrze. Kiedy nie usłuchały grawitacji, spojrzał w górę i zobaczył, że
wiszą na żyrandolu.
Toni ściągnęła jego uwagę z powrotem, odstawiając jedną nogę na prawo, a potem, z
sugestywnym ruchem bioder, odsuwając drugą na lewo. Rozsunęła uda.
- Mam nadzieję, że podobają ci się widoki.
- Jeszcze jak. - Widział wilgoć na delikatnych fałdkach. Odetchnął głęboko, rozkoszując się
zapachem jej podniecenia. - Och, dziewczyno, jesteś najpiękniejszą ze wszystkich
dziewczyn.
- Hm. Nazbyt pan miły. - Prowokacyjnie poruszyła biodrami. - Uczynię wysiłek, by
pomieścić pańską zacną męskość. - Wyszczerzyła zęby.
- Będę cię lizać, aż zaczniesz krzyczeć.
Otworzyła szerzej oczy. - Okej.
177
Chwycił ją za nogi i położył sobie jej stopy na ramionach.
- Trzymaj się, skarbie. Może być ostro. Zachichotała. Chwycił jej biodra i zanurzył twarz w
jej zapachu. Zachłysnęła się, kiedy zaczął lizać, zadrżała, kiedy się wessał. Wsunął w nią
dwa palce i zaczął delikatnie pieścić. Zasapana, zaczęła poruszać biodrami w rytm jego
ruchów.
Była taka mokra. Taka gorąca. Taka piękna. A on znowu twardniał. Ucieszył oczy jeszcze
jednym ostatnim spojrzeniem na wilgotną szczelinę i przypuścił ostateczny atak. Zaczął
poruszać językiem tak szybko, jak potrafi to tylko wampir. Jej nogi stężały. Biodra uniosły
się. Już prawie.
Z dzikim piskiem wystrzeliła pod niebo. Jej mięśnie zacisnęły się wokół jego palców, całe
ciało zadrżało.
Ucałował jej drżące uda i opuścił jej stopy na łóżko. Zaczął całować jej brzuch, jej piersi.
Pochylił się nad nią i czubkiem penisa musnął jej wilgotną szparkę.
- Ian. - Przesunęła dłonie w górę jego pleców, aż do barków.
- Chcę widzieć miłość w twoich oczach, kiedy w ciebie wejdę - szepnął.
- Masz moją miłość. - Popatrzyła na niego. - Kocham cię.
Wsunął się w nią. Zalała go rozkoszna mieszanka odczuć. Radość, miłość, erotyczna
przyjemność i pierwotny, samczy triumf z objęcia jej w posiadanie. Zamierzał kochać się z
nią powoli, ale była tak piękna, tak seksowna, tak kochająca, że już po chwili oboje pędzili
na łeb, na szyję w stronę szczytu. I wciąż było im za mało bliskości. Jej nogi owinęły się
wokół jego talii, ciała skleiły się w jedność.
Orgazm uderzył go jak grom. Poruszał się w niej z prędkością i gwałtownością, na jaką
może się zdobyć tylko wampir. Krzyknęła i dotarła do szczytu wstrząśnięta gwałtownym
spazmem. Lgnęła do niego kurczowo, nie przestając drżeć.
- O rany - sapnęła, próbując złapać dech. Ian oparł czoło o jej czoło i ich oddechy powoli
się uspokoiły.
- Mam nadzieję, że nie zadałem ci bólu - szepnął.
- Nie. To było... cudowne. Spektakularne. Porażające.
- O tak. - Padł obok niej i przyciągnął ją do siebie. Powieki jej opadły.
- Wykończyłeś mnie.
- O tak. - Zamknął oczy i wtulił podbródek w jej włosy. Łatwo było pragnąć, by coś
takiego trwało całą wieczność.
Toni obudziła się i powoli dotarło do niej, że jest naga i zmarznięta. Usiadła. W słabym
świetle wpadającym z uchylonych drzwi łazienki zobaczyła Iana obok siebie. Jej
spojrzenie powędrowało w dół jego ciała i z powrotem ku twarzy. Boski facet. Taki
seksowny. I taki kochany, że chciał się postarzeć jeszcze o rok, byle tylko być z nią. Czy
specyfik przestał działać? Wyglądał na martwego dla świata.
Spojrzała na zegarek przy łóżku. Boże święty. Było prawie południe. Carlos i Howard z
pewnością się zastanawiali, co się z nią stało. Podciągnęła prześcieradło, żeby przykryć
Iana do piersi. Potem poszła do łazienki i wzięła gorący prysznic.
Wróciła boso do sypialni, owinięta jednym ręcznikiem, z drugim zakręconym na głowie.
Znalazła swoją koszulkę polo na podłodze po jednej stronie łóżka i stanik po drugiej
stronie. Spojrzała w górę, na żyrandol z kutego żelaza. Jej majtki dyndały na jednej z
gałązek. Wątpiła, czy zdoła ich dosięgnąć, nawet gdyby stanęła na łóżku. Jaka szkoda, że
nie umiała lewitować jak wampiry.
Może znalazłaby coś, czym mogłaby je strącić. Zajrzała do szafy i uśmiechnęła się na
widok wiszącego w niej kiltu. Pogłaskała miękki sweter Iana i pochyliła się, by
178
pooddychać jego zapachem. Dostrzegła czarne, skórzane spodnie, które miał na sobie
tamtego wieczoru, kiedy porywali Bri. Za nimi wisiał smoking, w którym udawał
Drakulę. A dalej wisiała peleryna wampira.
Przeciągnęła palcami po śliskiej, czarnej satynie. Ten stojący kołnierz był super. Spojrzała
na Iana, który wciąż leżał jak martwy.
A dlaczego nie, do diabla? Rzuciła ręczniki na podłogę i wzięła pelerynę. Obróciła się
dookoła, wymachując nią jak matador, po czym zarzuciła ją na ramiona i zawiązała
troczki pod szyją. Chwyciła brzegi w palce, by móc unieść ręce i rozłożyć pelerynę niczym
skrzydła. Szu, przemknęła po pokoju, pozwalając, by peleryna wzdymała się za nią.
Potem wykonała kilka długich kroków, jak w paso dobie. Zadowolona z efektu, zgięła
prawą rękę w łokciu, zakrywając peleryną dolną część twarzy. Przeszła przez pokój
krokiem szpiega z Krainy Deszczowców.
Wskoczyła na koniec łóżka i rozłożyła ręce. Patrząc groźnie na Iana, powiedziała
przerażającym, niskim głosem:
- Jestem twoim panem.
- Like a virgin - odparł kobiecy głos.
Toni odwróciła się jak oparzona. To musiała być jej komórka. Jej spodnie leżały gdzieś na
podłodze. Madonna twierdziła, że właśnie jest dotykana pierwszy raz.
- Och, zamknij się. - Toni zeskoczyła z łóżka i zaczęła chodzić po pokoju, szukając spodni.
- Taka sama z ciebie dziewica, jak ze mnie.
- To dość dyskusyjne - powiedział męski głos. Odwróciła się z piskiem.
- Ian?
- Toni? - Wybałuszył oczy, widząc jej kostium czy też raczej brak kostiumu. Ściągnęła
brzegi peleryny, by zakryć nagie ciało.
- Myślałam, że nie żyjesz. Znowu.
Jego usta drgnęły.
- Tego bym nie przegapił za żadne skarby.
Twarz jej płonęła.
Like a virgin
- drwiła z niej Madonna. Toni wyszarpnęła telefon z kieszeni spodni.
- Halo?
- Menina, gdzie cię wcięło? - spytał Carlos. - Poszłaś na górę zajrzeć do Iana i nie wróciłaś.
- N... nic mi nie jest. Ianowi też nie. - Spojrzała na łóżko, Ian szczerzył do niej zęby.
- Zasnęłaś? - spytał Carlos. - Wiem, że byłaś rano zmęczona.
- No... przysnęło mi się troszkę. Przepraszam.
- W porządku. Nic się nie dzieje. Pomyślałem tylko, że może jesteś głodna. Howard robi w
kuchni panini. Chcesz?
- Ja... ehm... - Patrzyła, jak Ian mija ją i idzie do gabinetu. Widok od tyłu był wspaniały.
Wyjął butelkę krwi z małej lodówki przy barku i wstawił ją do mikrofalówki.
- Toni, co się dzieje? - spytał zaniepokojony Carlos. - Potrzebujesz pomocy na górze?
- Nie! W... wszystko jest w porządku, naprawdę.
- On nie śpi, co? - rzucił groźnie Carlos. - Albo to, albo jesteś bardziej zboczona, niż myślę.
- Okej, nie śpi - przyznała.
- Howard powiedział mi o specyfiku Romana - powiedział Carlos. - Zdaje się, że robicie z
niego dobry użytek?
- Jeszcze jaki.
Carlos roześmiał się.
- Ciao, menina. - I rozłączył się.
179
- Wiedzą, co robimy? - Ian wyjął butelkę z mikrofalówki i przelał krew do szklanki.
- Tak. - Rzuciła telefon i przeszła do gabinetu. - Będziemy mieli poważne kłopoty?
- W tej chwili nikt nie może się skontaktować z Connorem, więc nie martwiłbym się o to. -
Ian napił się ze szklanki, patrząc, jak Toni idzie w jego stronę. - Ta peleryna lepiej wygląda
na tobie niż na mnie.
- Nie wydaje mi się, żebyś patrzył na pelerynę. - Rozchyliła ją na sekundę, błyskając
golizną. Ian uśmiechnął się i wypił kolejny łyk.
- Stało się coś niesamowitego.
- O tak, seks był wspaniały. - Przysiadła na barowym stołku. Roześmiał się.
- To też. Ale, Toni, ja naprawdę zasnąłem. - Pochylił się w jej stronę i oparł łokcie na barze.
- To było takie dziwne. Nie spałem od wieków.
- Rany. Napił się jeszcze.
- Zapomniałem już, jak to jest. Śmiertelny sen jest taki... pusty. Tylko śmierć i totalna
nieświadomość. Ale to było słodkie i...
- Relaksujące?
W jego oczach zalśniły łzy. - Miałem sen. Śniłem o tobie.
- O... rety. - Zauważyła, że jego łzy miały czerwonawy kolor. Dotknął jej twarzy.
- Nie sądziłem, że to możliwe.
Chwyciła jego dłoń.
- Co ci się śniło?
Jego usta drgnęły.
- Że tańczyłaś dla mnie taniec erotyczny w pelerynie Drakuli.
- Naprawdę? - Kiedy się roześmiał, zrobiła do niego minę. - Bardzo zabawne. Co ci się
śniło?
Jego oczy zmiękły.
- Kiedyś ci powiem.
- Hm. - Zsunęła się ze stołka. Odeszła kawałek od niego i poderwała brzeg peleryny,
odsłaniając kawałek biodra. - Mam sposoby, żeby cię zmusić do mówienia.
Krzyknęła cicho, kiedy śmignął do niej z wampiryczną prędkością.
- A ja mam sposoby, żeby cię zmusić do krzyku. - Rozwiązał troczki pod jej szyją i zsunął
pelerynę z jej ramion. Śliski materiał spoczął na podłodze czerwoną stroną do góry. Ian
wziął Toni na ręce i położył ją na szkarłatnej satynie.
- W sumie, czemu nie? - Spojrzała na niego kwaśno. - I tak poplamiliśmy już wszystko
inne.
Ze śmiechem śmignął z powrotem do baru i złapał swoją szklankę. Było w niej trochę
krwi.
- Podsunęłaś mi pomysł.
- Zaplamisz dywan?
- Nie. - Ukląkł przy niej i polał cienkim strumyczkiem krwi jej piersi.
- Fuj. Mam nadzieję, że zamierzasz to wyczyścić. - Zapomniała o oburzeniu, kiedy jego
język zaczął chłeptać krew z jej piersi. Podążył za stróżką krwi w dół jej tułowia, a potem
wylizał ostatnie krople z jej pępka.
Wiła się na czerwonej satynie, rozkoszując się dekadencką pieszczotą, Ian wrócił do jej
piersi i zaczął je ssać. Poczuła jego zęby, skubiące delikatnie i przypomniała sobie, jak
wyglądały jego kły, kiedy zmienił się w Drakulę. Jego oczy płonęły błękitną, potężną
wampiryczną mocą, a potem poczerwieniały, kiedy spojrzał na nią głodnym wzrokiem.
Stare ślady ugryzień na jej piersiach i tułowiu zaswędziały, ale nie ze strachu czy
180
obrzydzenia.
Poczuła pożądanie. I pragnienie.
- Ian.
Spojrzał na nią, jego oczy miały kolor czerwony. Ślady ugryzień zaczęły piec. Przeczesała
palcami jego długie czarne włosy.
- Ugryź mnie.
Zamrugał.
- Nie. Nie mów takich rzeczy. Nie będę się tobą pożywiać. Nie jestem głodny.
- Ale ja jestem. Czuję... głód.
- Toni, reagujesz na moją wampiryczną moc. Spróbuję ją stłumić.
- Nie, nie rób tego.
Przyjrzał jej się z ciekawością.
- Czy ty wiesz, o co prosisz? Zostałaś napadnięta. Masz straszne wspomnienia.
- Chcę przekształcić ten strach w coś pięknego. Potrafisz to zrobić?
- Mogę zrobić tak, żeby nie bolało. Ale to będzie iluzja. Kontrola umysłu. A wiem, co o
tym myślisz.
- Nie boję się twojego umysłu. Kocham cię.
Zawahał się, zmarszczył brwi.
- Zrób to. Zrób mi wszystko. Chcę z tobą doświadczyć wszystkiego.
Zamknął oczy.
- Jesteś taka kusząca. Czuję twoją krew, gorącą i przepyszną. Słyszę, jak płynie w tobie, jak
mnie woła.
- Weź mnie.
Otworzył oczy, a ona zachłysnęła się, widząc ich intensywny błękit. Fala lodowatego
powietrza uderzyła ją w czoło, a potem spłynęła w dół ciała, aż pokryło się gęsią skórką.
Jestem z tobą
. Jego głos rozbrzmiał w jej umyśle i całe ciało zaczęło ją mrowić, jakby
delikatnie na nią dmuchał. Wtulił twarz w jej szyję. Będziemy dzielić myśli, ciało i krew.
Polizał jej szyję i krzyknęła cicho, bo pieszczotę poczuła między nogami. To musiała być
iluzja. Ale co za iluzja. Całe to mrowienie i łaskotanie, które czuła na szyi, czuła też niżej.
Jej pragnienie było coraz bardziej rozpaczliwe, łaskotki zmieniły się w dręczące
pulsowanie, które domagało się zaspokojenia. Oplotła go nogami. - Weź mnie teraz.
Jego kły wysunęły się z cichym sykiem, który sprawił, że zapragnęła go do bólu. Zadrżała,
kiedy jego penis naparł na nią, a kły delikatnie zarysowały szyję. Już niedługo, niedługo to
się stanie.
Zanurzył się w nią z taką siłą, że ledwie zauważyła ukłucie na szyi. W następnej chwili
kochał ją, brał w posiadanie jej ciało i krew. Jestem w tobie na wszystkie sposoby. Ty jesteś
moja, a ja jestem twój.
Z każdym dotykiem jego warg przenikał ją dreszcz rozkoszy. Przestał z niej pić. Nie chcę
wypić za dużo
. Polizał ślad ugryzienia i dreszcze nie ustawały, narastały z każdym jego
pchnięciem.
Przyspieszył. Czuję, jak dochodzisz. Dojdziemy razem.
I doszli. Toni krzyknęła i w tej samej chwili usłyszała jego ryk rozkoszy, grzmiący w jej
myślach. Ich ciała drżały razem jak w zaplanowanej, tanecznej choreografii. Ich umysły
pulsowały wspólną rozkoszą. Niesamowite, pomyślała, a może to on pomyślał? Nie
wiedziała już, kto jest kto. Byli jednością.
- Ian - szepnęła, kiedy ich oddechy się uspokoiły. Oddychali w jednym rytmie.
Czujesz, jak bardzo cię kocham?
Jego głos wypełnił jej myśli.
181
Zalała ją fala ciepła, do oczu napłynęły łzy. Nagle owiał ją chłód i Ian zniknął. Zniknął z jej
umysłu, ale leżał obok i patrzył na nią z miłością.
Zrozumiała, że nic nie powstrzyma jej przed spędzenia życia z Ianem. Żadni przyjaciele,
żadne zbiry nie mogły jej zabronić go kochać.
Nawet śmierć nie mogła ich rozdzielić.
Rozdział 25
Wieczorem, tuż po zachodzie słońca, Toni siedziała w salonie z Ianem, Carlosem,
Howardem i całą resztą wampirów, oglądając Digital Vampire Network. Stone Cauffyn z
Nocnych wiadomości
nudził bez końca. Phineas i Jack rozśmieszali wszystkich
parodiowaniem prezentera. Nagle Stone odwrócił głowę.
- Co to ma znaczyć?
Toni otworzyła usta z przerażenia. Do stołu prezentera zbliżał się Jędrek Janów z
pistoletem w dłoni.
- Brać go - rozkazał i jakiś rosyjski Malkontent owinął szyję Stone'a Cauffyna srebrną liną.
- Co wy robicie? - spytał Stone. - To jest absolutnie niedopuszczalne na antenie.
- Na mnie! - rozkazał Jędrek i kamera wzięła go w kadr. - Ty, kamerzysta, rób co mówię,
to przeżyjesz. - Kamera nawet nie drgnęła. Jędrek kiwnął głową.
- Dobrze. A teraz pokaż naszym widzom, co mamy za drzwiami numer 1. - Wskazał ręką
na prawo. Kamera przejechała w stronę drzwi. Jurij i Stanisław weszli do studia; każdy
prowadził zakładniczkę. Toni się zachłysnęła.
- Mają Corky Courrant.
- I jeszcze jakąś kobietę - mruknął Ian.
- Jak dla mnie, mogą zabić Corky - stwierdził Phineas.
- Cii... - Ian zrobił głośniej, gdy Jędrek znów zaczął mówić.
- Jak widzicie, przejęliśmy DVN. Waszą ramówkę zastąpi o wiele ciekawszy program,
Ianie MacPhie, masz dwadzieścia minut, żeby przynieść mi specyfik Draganestiego, bo
inaczej zacznę zabijać zakładników na żywo, w telewizji.
Toni siedziała osłupiała, nie mogąc wydobyć słowa, za to mężczyźni zaczęli mówić
wszyscy naraz. Ilu ludzi miał Jędrek? Kto zna plan budynku DVN?
Wampiry zerwały się nagle na równe nogi.
- Przepraszam! - zawołał głos z holu. Do salonu wszedł Gregori. - Nie chciałem uruchomić
alarmu. Dougal poszedł go wyłączyć. Gregori spojrzał na ekran.
- Widziałem, co się dzieje. Pomyślałem, że powinienem was ostrzec na wypadek,
gdybyście nie wiedzieli.
- Znasz rozkład DVN? - spytał Ian.
- Jasne, kręciłem tam parę reklam. Macie jakieś kartki? - spytał Gregori. Toni pobiegła do
biurka. Wzięła kartki i długopisy i rzuciła wszystko na duży, kwadratowy stolik do kawy.
Gregori usiadł na jednej z kanap i zaczął rysować.
- Phineas, Dougal, idźcie na dół - rozkazał Ian. - Przynieście broń. Howard, wiesz, gdzie
jest DVN?
- W Brooklynie. - Howard wstał. - Mam tam pojechać? Ian się zastanawiał.
- Nie chcemy się teleportować w pułapkę, więc moim zdaniem powinniśmy zaatakować z
zewnątrz.
- Zgadzam się - powiedział Zoltan. Ich uwagę przyciągnął wrzask dobiegający z
telewizora.
182
- Przypalasz mi skórę, ty draniu! - wrzeszczała Corky Courrant, kiedy Jurij owijał jej
nadgarstki srebrną liną. Druga kobieta tylko płakała cicho, dając się wiązać. Stone Cauffyn
spojrzał z zainteresowaniem na swoje więzy.
- Za pozwoleniem, co wy spodziewacie się zyskać dzięki temu?
Jędrek parsknął.
- Cały świat. Mając specyfik pozwalający nie spać w dzień, będę mógł władać
wampirycznym światem.
Stone posłał mu drwiące spojrzenie.
- Taki specyfik nie istnieje.
- Ależ istnieje. Zażył go Ian MacPhie. To w taki sposób się postarzał. - Jędrek przeszedł za
Corky i położył dłoń na jej szyi. - Muszę pani podziękować, pani Courrant. To pani mi o
tym powiedziała.
Oczy Corky otworzyły się szerzej, gdy ścisnął mocno jej szyję.
- Skoro ci pomogłam, to dlaczego mnie nie puścisz?
Jędrek przechylił jej głowę do tyłu, zmuszając ją, by na niego spojrzała.
- Bo lubię patrzeć, jak umierają blondynki. Prawda, Nadia?
Kamera przesunęła się na drobną brunetkę stojącą obok Stone'a.
- Panu sprawia przyjemność, kiedy zabijam blondynki - szepnęła.
- Nie możecie mnie zabić! - krzyknęła Corky. - Ja mam fanów. - Spojrzała na drugą
zakładniczkę. - Zabijcie Tiffany. Ona też jest blondynką. I przespała się z moim
chłopakiem.
- Nie! - pisnęła Tiffany. - Ja jestem za młoda, żeby umrzeć. I za ładna.
- Ładna? - prychnęła Corky. - Mężczyźni tylko ci tak mówią, żebyś poszła z nimi do łóżka.
- To nieprawda. Mnóstwo mężczyzn mówiło mi, że jestem ładna.
- A z iloma z nich się przespałaś? - warknęła Corky. Oczy Tiffany otworzyły się szeroko.
- Dość! - Jędrek przewrócił oczami. - Zaknebluj je, Jurij, bo je pozabijam od razu. - Jurij
zakleił usta Tiffany taśmą hydrauliczną. Corky próbowała rozerwać więzy.
- Nie możesz mnie zabić! Ja bawię ludzi! Zabijcie Stone'a. On jest piekielnie nudny.
- Ależ, wypraszam sobie - wyjąkał Stone. - Takie twierdzenie jest bezpodstawne. Ja
osobiście uważam się za dość interesującego.
Jędrek przytrzymał głowę Corky, by Jurij mógł jej zakleić usta taśmą. W końcu odwrócił
się, by obejrzeć sobie Stone'a, który patrzył na niego z obojętną miną.
- A ty co robisz?
Stone zamrugał. - Czytam wiadomości.
Jędrek podszedł do niego. - I?
- Mam... ładne włosy.
Jędrek przewrócił oczami. - Ten człowiek jest nudny. Nie czuję od niego nawet strachu.
Wypuście go.
Stone zrobił lekko zaskoczoną minę. - Muszę powiedzieć, że to całkiem dobra wiadomość.
Nadia rozwiązała srebrne liny, które go krępowały, i poprowadziła go do wyjścia. Corky
spróbowała podstawić mu nogę, kiedy ją mijał. Jędrek zaczął chodzić w tę i z powrotem.
- Teraz pytanie brzmi: którą z was mam zabić pierwszą? A może Ian MacPhie przybędzie
wam na ratunek.
Corky i Tiffany zaczęły się szamotać. Jędrek się uśmiechnął.
- Właśnie tak. Bójcie się. Niech strach sączy się z waszych porów, żebym mógł się
rokoszować jego zapachem. - Jego spojrzenie padło na przesadnie obfite piersi Corky. -
Dla tej będzie potrzeba dłuższego kołka.
183
Jurij się roześmiał. - Tak, panie.
Corky krzyknęła rozpaczliwie. Jędrek zaciągnął się głęboko.
- Aa, zapach strachu. - Odwrócił się do kamery. - A ty się boisz, MacPhie? Pozwolisz tym
kobietom umrzeć, żeby cały wampiryczny świat zapamiętał cię jako tchórza?
- Idź do diabła - mruknął Ian.
- Skończyłem - oznajmił Gregori. Phineas i Dougal pojawili się w pokoju z bronią. Położyli
ją na podłodze.
- Howard i Carlos, weźcie broń i ruszajcie - rozkazał Ian. Kiedy dwaj zmiennokształtni
chwytali miecze, kołki i sztylety, Toni spojrzała na Iana. Czy miał dla niej jakieś inne
zadanie, czy też próbował całkowicie wykluczyć ją z tej akcji?
- Ian?
Spojrzała mu w oczy.
- Możesz zostać tutaj?
Pokręciła głową.
- Cokolwiek się stanie, jestem z tobą.
- Dobrze. Jedź z Howardem - westchnął z rezygnacją. Wybrała sobie broń.
- Znajdźcie jakieś ciemne miejsce w pobliżu - powiedział Ian. - Zadzwońcie do nas,
żebyśmy mogli się teleportować. Do tej pory będziemy już mieli jakiś plan.
- Okej. - Howard kiwnął na Carlosa i Toni. - Jedziemy.
W drodze do DVN Howard prowadził jak wariat.
- Nie wdawaj się w walkę z wampirami, Toni. Są za szybkie i za silne. Użyją kontroli
umysłu, żeby cię pokonać.
- Rozumiem. - Nie mogła z nimi rywalizować. Wampiry zawsze będą miały przewagę.
Nawet Howard i Carlos mieli zdolności, których ona nigdy nie będzie miała.
Howard wjechał na most Brooklyński.
- Carlos, jeśli będą próbowały przejąć twój umysł, przeobraź się. Nie mogą nas
kontrolować, kiedy jesteśmy w zwierzęcej postaci.
- Będę gotów - odparł Carlos.
Toni odwróciła się i spojrzała na Carlosa.
- Uważaj na siebie - szepnęła.
- Ty też, menina. - Carlos puścił do niej oko. Toni nerwowo dotykała kołków leżących na jej
kolanach.
- Ciekawe, ilu ludzi ma Jędrek.
- W studiu miał dwóch gości i kobietę - odparł Howard. - Kiedy ostatnio liczyliśmy,
rosyjski klan liczył jakichś dwanaście wampirów. - Więc może ich być więcej - stwierdził
Carlos.
Toni w duchu przeliczyła ich siły. Troje śmiertelników i sześć wampirów, Ian, Phineas,
Dougal, Zoltan, Jack i Gregori.
Howard zaparkował w ciemnej uliczce przylegającej do parkingu DVN. Natychmiast
zadzwonili do domu i przy samochodzie pojawiło się sześć wampirów z pełnym
uzbrojeniem. Światło księżyca błyskało na ich mieczach i sztyletach, Ian objaśnił ich plan.
Wszyscy mężczyźni przytaknęli, ale Toni pokręciła głową.
- Nie, Ian, to zbyt niebezpieczne dla ciebie.
- On chce mnie. To najlepszy sposób.
- Cii... - Phineas uniósł rękę. - Ktoś się zbliża.
Mężczyźni rozproszyli się po uliczce i po chwili Toni usłyszała bolesny okrzyk.
- Ależ, ta przemoc jest zupełnie niepotrzebna.
184
Toni zamrugała. Był to Stone Cauffyn.
- Co pan tu robi? - spytał groźnie Ian, kiedy Phineas przywlókł do niego prezentera.
- Wy jesteście tymi dobrymi? - spytał Stone. - Miałem nadzieję, że się zjawicie. Chcę
pomóc. - Przyklepał swoje idealne włosy. - Chcę wziąć udział w akcji, bo nie jestem
nudny!
- Cii - uciszył go Ian. - Umie pan machać mieczem?
- Nie, ale świetnie sobie radzę ze szczotką do włosów. A, i wiem, gdzie jest sekretne
wejście. Czy to pomoże?
- Tak. Przeprowadzi pan tamtędy śmiertelników - zarządził Ian. - Gregori, idź z nimi.
Reszta wie, co robić. Idziemy. - Ruszył w stronę końca uliczki.
Toni pobiegła za nim.
- Ian, proszę cię, nie rób tego. Musi być jakiś lepszy sposób.
- Rozważyliśmy wszystkie opcje, Toni. Jeśli zaatakujemy, Jędrek pozabija zakładników. A
tak, będzie myślał, że wygrał i łatwiej będzie go pokonać. - Spojrzał na nią z niepokojem. -
Gdybym cię poprosił, żebyś tu została, zrobisz to?
- Przecież wiesz, że nie mogę. Muszę być przy tobie.
Ian westchnął.
- Nie próbuj walczyć z Malkontentem.
- Tak, tak, wampiry mają przewagę. Słyszałam to już. Nie jestem dość dobra.
Ian zatrzymał się i wziął ją za rękę.
- Jesteś dla mnie najcenniejsza na świecie. Nie miej mi za złe, że boję się o ciebie.
- Ja tak samo boję się o ciebie.
- Mnie nic nie będzie. Zaufaj mi. - Pocałował ją w czoło i przeszedł pod murem, żeby
dostać się na parking DVN. Toni pomodliła się w duchu za niego. Gorące łzy zapiekły ją
w oczach, ale zamrugała, by je odpędzić. Teraz nie było na nie czasu.
Phineas, Dougal, Zoltan i Jack zakradli się na parking, nie pokazując się, a Ian ruszył
prosto do drzwi wejściowych.
- Idziemy. - Howard kiwnął na nią, Carlosa, Gregoriego i Stone'a, żeby ruszali za nim.
Przekradli się wzdłuż tylnej ściany parkingu, trzymając się w cieniu. Zatrzymali się
między dwoma dużymi samochodami, żeby obserwować sytuację.
Ian podszedł do drzwi, gdzie dwóch Malkontentów wycelowało w niego karabiny.
Podniósł ręce.
- Jestem Ian MacPhie. Przyniosłem Jędrkowi specyfik.
Jeden ze strażników trzymał Iana na muszce, gdy drugi go obszukiwał.
- Nie ma broni. - A ta jego torebka? - Malkontent wskazał lufą skórzaną sakiewkę na
przodzie kiltu. - To jest sporran. - Ian otworzył go i pokazał fiolkę zielonkawej cieczy. -
Mam to dostarczyć osobiście.
Toni wstrzymała oddech. Naprawdę miał przy sobie specyfik?
Strażnik przeszukał sporran.
- Nie ma tam nic innego. Idziemy. - Otworzył drzwi i kiwnął na Iana, żeby wszedł.
Strażnicy rozejrzeli się po parkingu i, nie widząc niczego podejrzanego, obaj weszli do
budynku, żeby odeskortować Iana do Jędrka.
Jakieś pięć minut później Toni dostrzegła ruchomą smugę, kiedy Phineas i Dougal
śmignęli z wampiryczną prędkością do niestrzeżonego wejścia. Wślizgnęli się do środka.
Z cienia wysunęły się kolejne dwie postacie. Zoltan i Jack stanęli po dwóch stronach
drzwi, przyciśnięci do ściany. Gregori zaklął pod nosem.
- Ich alarm się włączył. Widocznie w pokoju ochrony siedzi ich człowiek i zauważył
185
chłopaków.
- Liczyliśmy się z tym - szepnął Howard.
- Przynajmniej studia nagraniowe są dźwiękoszczelne - powiedział Gregori. - Jędrek nie
słyszy alarmu.
Toni powtórzyła sobie w duchu plan, który wyjaśnił jej Ian. Phineas i Dougal mieli przejąć
dyżurkę ochrony tak szybko, jak się dało.
Dwaj strażnicy, którzy eskortowali Iana, wrócili. Wybiegli przez drzwi z wyciągniętymi
mieczami, ale nie dotarli daleko. Zoltan i Jack skoczyli na nich i w mgnieniu oka z tamtych
dwóch zostały tylko kupki prochu na chodniku.
Zoltan i Jack schowali sztylety i dobyli mieczy. Wbiegli do środka. Mieli za zadanie
przeczesać błyskawicznie cały budynek, zabijając każdego Malkontenta, na jakiego się
natkną. Jak na oko Toni, wydawali się bardzo odpowiedni do tej akcji.
- Dobra, Stone, idziemy. - Howard pchnął prezentera. Pobiegli pod boczną ścianę
budynku. Stone przesunął roślinę w ciężkiej donicy, odsłaniając właz w chodniku.
Pociągnął za żelazne kółko, żeby unieść klapę, i ukazały się schody prowadzące do
piwnic.
Howard wyjął z pasa małą diodową latarkę i włączył ją.
- Idziemy.
- To wszystko są magazyny - szepnął Stone, kiedy byli już na dole. - Nie schodzi tu nikt
oprócz Tiffany i szefa, kiedy chcą...
- Rozumiemy - mruknął Gregori. - Zaprowadź nas do schodów najbliżej reżyserki.
- Tędy. - Stone poprowadził ich przez rozległy magazyn i w górę, po wąskich schodkach.
- Ja pierwszy. - Gregori wyciągnął miecz.
- Oczywiście. - Stone puścił go przodem. Gregori uchylił drzwi i wyjrzał na zewnątrz.
- Czysto. - Poprowadził ich pustym korytarzem. Gdzieś daleko słychać było szczęk
mieczy. Toni minęła kamerę ochrony; mogła tylko mieć nadzieję, że obserwują ich Phineas
i Dougal, a nie Malkontenci.
- Tutaj. - Gregori zatrzymał się przy drzwiach z tabliczką „Reżyserka”. Z wnętrza
dobiegały odgłosy walki na miecze. Gregori pchnął drzwi. Toni weszła tuż za nim w samą
porę, by zobaczyć, jak Zoltan tnie mieczem po szyi Malkontenta, a potem przebija mu
serce. Martwy wampir rozsypał się w pył.
Zoltan odwrócił się przodem do nich i się skłonił.
- Reżyserka jest wasza. - Śmignął za drzwi.
- Rany. - Toni popatrzyła za Zoltanem, który zniknął za rogiem.
- Cieszę się, że ten gość jest po naszej stronie - mruknął Carlos. Gregori zaklął.
- Popatrzcie na to. - Wskazał ścianę pokrytą tuzinem monitorów. Toni zakryła usta dłonią.
Wszystkich dwanaście monitorów pokazywało tę samą scenę: studio, z którego nadawano
Nocne wiadomości
, Ian był rozebrany do kiltu, a Nadia, jak gdyby nigdy nic, owijała jego
nagą pierś srebrną liną. Na skórze Iana pojawiły się czerwone pręgi, a skwierczący odgłos
sprawił, że żołądek podszedł Toni do gardła.
- Musimy go stamtąd wydostać. - Toni wyciągnęła sztylet zza pasa.
- Wydostaniemy, już niedługo - zapewnił Gregori. - Ian chciał mieć pewność, że reszta
budynku będzie całkowicie pod naszą kontrolą i zginie możliwie wielu Malkontentów,
zanim przypuścimy ostateczny atak na Jędrka.
Howard stał na straży przy drzwiach, ale wszyscy czworo patrzyli bezradnie w monitory,
nie mogąc pomóc Ianowi.
- Dostałeś specyfik - powiedział Ian przez zaciśnięte zęby. - Wypuść zakładniczki.
186
Jędrek uniósł fiolkę z zielonkawym płynem.
- Skąd mogę wiedzieć, czy to naprawdę ten specyfik? Mogliście tu nalać trucizny. To jest
trucizna, MacPhie?
Ian patrzył na niego ze złością.
- To jest trucizna? - krzyknął Jędrek.
Nadia zarzuciła pętlę srebrnego sznura na szyję Iana i zacisnęła mocno. Jego skóra
zaskwierczała. Toni przełknęła ślinę, próbując opanować mdłości, Ian patrzył chmurnie na
Jędrka.
- To nie jest trucizna. Spróbuj i sam się przekonaj.
Jędrek powoli skinął głową.
- Chcesz, żebym to wypił. - Podszedł do Corky i zerwał srebrną taśmę z jej ust. Wrzasnęła.
- To boli, ty draniu.
- To może zaboleć bardziej. Przytrzymać ją! - rozkazał Jędrek. Jurij przytrzymał głowę
Corky. Corky zacisnęła usta, ale Jędrek zatkał jej nos i w końcu musiała je otworzyć, by
zaczerpnąć powietrza. Jędrek wlał jej do gardła trochę płynu.
W reżyserce drzwi otworzyły się i do środka zajrzał Phineas.
- Nie strzelaj - powiedział do Howarda.
- Przejęliście dyżurkę ochrony? - spytał Howard.
- Tak. Zostawiłem tam Dougala. Zoltan i Jack po raz ostatni przeczesują budynek.
Jesteśmy prawie gotowi do ataku na Jędrka.
- Bogu dzięki. - Toni wskazała monitory. - Widziałeś, co robią Ianowi?
- Tak. - Phineas się skrzywił. - W dyżurce jest monitor, na którym widać, co jest na antenie.
Ale przede wszystkim cały wampiryczny świat widzi, co robią Ianowi. A Ian ma niezłą
bandę fanek.
- I co z tego? - Toni nie miała ochoty słuchać o wampirzycach, które ciągle jeszcze chciały
umawiać się z Ianem.
- A to, że zbierają się przed wejściem - odparł Phineas. - Mamy podgląd na parking, na
którym jest chyba z pięćdziesiąt wściekłych wampirzyc. Wszystkie wrzeszczą, że Ian
MacPhie ma zostać uwolniony.
- Boże drogi - szepnęła Toni.
- Robi się naprawdę gorąco - ciągnął Phineas. - Te kobiety mają bicze i kije bejsbolowe.
- Mam pomysł. - Gregori podszedł do regału na całą ścianę i wziął kamerę. Włączył ją i
spojrzał w monitory. - Jak mam zrobić, żeby obraz pokazał się tutaj?
- Tak. - Stone podszedł do stołu reżyserskiego i przełączył parę pstryczków. Dolny
monitor ukazał ich w reżyserce, widzianych okiem kamery Gregoriego.
- A jak to puścić na antenę? - spytał Gregori.
Stone pokazał im, których przełączników użyć. Dał Carlosowi słuchawki z mikrofonem, a
dla siebie wziął drugi, mniejszy zestaw.
- Dam znać, kiedy będziemy gotowi. - Gregori ruszył za drzwi. - Idziemy, Stone.
Phineas i Howard stanęli na straży, a Carlos przyglądał się konsoli z przełącznikami. Toni
obserwowała monitory, zastanawiając się, jak Ian sobie radzi. W tej chwili go nie widziała,
bo kamerzysta wciąż kręcił Corky. Wampiryczny świat chciał wiedzieć, czy Corky umrze
od trucizny.
- Jak się czujesz? - spytał ją Jędrek.
- N... nic mi nie jest.
- W ogóle niczego nie czujesz?
Corky spojrzała na niego ze złością.
187
- Szczerze mówiąc, czuję się świetnie. Pełna energii, jakbym mogła zapędzić cię
kopniakami do samych Chin.
- Zaknebluj ją - polecił Jędrek i Jurij zakleił usta Corky taśmą. Jędrek przeszedł przez
studio i zatrzymał się przed Ianem.
- Pełna energii? To się chyba zgadza. - Uniósł fiolkę do ust i wypił całą zawartość.
Uśmiechnął się złośliwie do Iana.
- Zdajesz sobie sprawę, co się stanie, MacPhie? Słońce wzejdzie, ty padniesz pogrążony we
śnie, a ja pozostanę przytomny. Ciebie zabiję pierwszego.
Ian milczał.
- Panie... - zaczął Jurij z wahaniem - a jeśli on też zażył specyfik?
Jędrek odwrócił się na pięcie, by spojrzeć na Iana, który tylko patrzył mu w oczy.
- To nie ma znaczenia. Jest związany. Nie będzie mógł się bronić.
- Panie! - zawołał inny męski głos i kamera pokazała Stanisława wchodzącego do studia. -
Panie, tamci opanowali budynek.
Jędrek zazgrzytał zębami.
- Muszę ci mówić, co masz robić? Pozabijajcie ich.
Stanisław zbladł.
- Byli zbyt szybcy. Ja... nie mogę znaleźć żadnego z naszych ludzi.
- Co? - wrzasnął Jędrek.
- Patrzcie! - Toni wskazała dolny monitor. Gregori i Stone byli na parkingu. - Są gotowi.
Carlos przestawił przełączniki i powiedział do mikrofonu:
- Jesteście na antenie. - Twarz Stone'a wypełniła większość monitorów; Jędrek został
zesłany do jednego w dolnym rzędzie.
- Mówi Stone Cauffyn, na żywo z parkingu przed budynkiem DVN - krzyknął prezenter. -
Jak widzicie, tutaj z całą pewnością nie jest nudno! Ponad pięćdziesiąt wampirycznych
kobiet i paru mężczyzn zgromadziło się tu, żeby wspierać Iana MacPhie, który jest
przetrzymywany w studiu. Nawet w tej chwili na miejsce teleportują się kolejne wampiry.
Gregori pokazał gniewny tłum. Kobiety potrząsały w powietrzu pięściami i kijami
bejsbolowymi.
- Uwolnić Iana! Uwolnić Iana!
- Mam tutaj prowodyrkę tych zamieszek - ciągnął Stone i Gregori znów dał zbliżenie na
niego. - Oto Vanda Barkowski. Ma pani coś do powiedzenia?
Vanda uniosła pięść, w której ściskała bicz.
- To twój koniec, Jędrek! Nikt nie będzie krzywdził naszego Iana MacPhie. Kochamy Iana!
Tłum podchwycił jej okrzyk.
- Kochamy Iana! Kochamy Iana!
- Och, błagam - mruknęła Toni w reżyserce.
- Spójrzcie na to. - Carlos podkręcił dźwięk monitora, pokazującego studio, gdzie Jędrek
wymachiwał rękami.
- Co się dzieje, do diabła? - Jędrek z wściekłością wpatrywał się w monitor w studiu. - Co
Vanda Barkowski robi w ogólnokrajowej telewizji? Jakim cudem ukradła mi widzów?
- Widocznie tamci przejęli reżyserkę - powiedział Stanisław.
Jędrek odwrócił się i spojrzał gniewnie na Malkontenta.
- Zdjęli mnie z anteny? To jest mój show! - Wyciągnął pistolet zza pasa, śmignął do Iana i
przycisnął lufę do jego czoła. - Włączyć mnie z powrotem, i to już!
Toni krzyknęła.
- Carlos, szybko.
188
- Już. - Puścił Jędrka z powrotem na antenę. Jędrek spojrzał w monitor i zobaczył siebie.
- No, już lepiej. Stanisław, Jurij, odbijcie reżyserkę!
- Tak jest, mistrzu! - Wybiegli ze studia. Toni przełknęła ślinę i mocniej chwyciła sztylet.
Howard zajął pozycję przy drzwiach ze sztyletem w dłoni. Phineas uniósł miecz.
- Ja biorę jednego. Wy we trójkę drugiego.
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Stanisław śmignął do Phineasa; zadźwięczały miecze.
Jurij zatrzymał się, widząc Carlosa i Toni.
- Śmiertelnicy - rzucił drwiąco. - Wycelował w nich miecz. - To będzie łatwizna.
Z niedźwiedzim rykiem Howard skoczył Jurijowi na plecy i wbił mu sztylet w bok. Jurij
wrzasnął i zrzucił z siebie Howarda z takim impetem, że Howard przeleciał przez pokój i
wpadł na regały. Zawartość półek posypała się na niego. Nie ruszył się.
Jurij syknął, patrząc na swoją ranę.
- Zapłacicie za to. - Uniósł miecz i rzucił się do ataku. Carlos uchylił się, Toni odskoczyła
na bok. Usłyszała krzyk Phineasa i spojrzała w jego stronę. O nie! Stanisław dźgnął go w
bark.
Niewyraźny cień przeleciał obok niej, więc odwróciła się błyskawicznie, unosząc sztylet.
- Nie! - krzyknął Carlos. Jurij chwycił ją od tyłu. Przycisnął ostrze miecza do jej szyi.
- Rzuć broń. - Miecz skaleczył jej skórę. - Rzuć! Upuściła sztylet na podłogę.
- Cofnij się! - krzyknął Jurij. Carlos, z przerażoną miną, cofnął się o parę kroków. Szczęk
mieczy brzmiał w uszach Toni; Phineas wciąż walczył ze Stanisławem. Z gardła Carlosa
wydobył się basowy pomruk, kiedy zerwał z siebie koszulę. Zrozumiała, że zaraz się
przeobrazi. Jurij zaklął; Toni krzyknęła i wszystko wokół poczerniało.
Rozdział 26
Toni zmaterializowała się w samym środku strzelaniny. Jurij rzucił się z nią na podłogę;
nad ich głowami gwizdały kule. Rozejrzała się. Corky i Tiffany usiłowały się odczołgać w
bezpieczne miejsce.
Jędrek strzelał do Jacka i Zoltana, którzy przypuścili szturm na studio. Jack skoczył za
biurko Stone'a Cauffyna, a Zoltan pognał w przeciwną stronę i schował się za kamerą.
Operator kulił się na podłodze.
Jędrkowi zaciął się pistolet. Zaklął, rzucił go i wyciągnął miecz. Zoltan popędził ku niemu,
a Jack skoczył w stronę Iana i wcisnął mu sztylet w dłonie.
- Stać! - Nadia rzuciła się na Jacka z uniesionym mieczem.
Jack zaatakował ją, zmuszając do odwrotu.
- Nie! - Jurij skoczył w ich stronę, żeby pomóc Nadii. Błyskawicznym ciosem Jack niemal
odrąbał mu rękę. Chlusnęła krew. Jurij padł z wrzaskiem na podłogę. Jack obrócił go w
pył i zajął się Nadią.
Toni przełknęła ślinę. Miecz Jurija leżał na podłodze; musiała go dopaść. Podniosła się z
trudem, ale cios zimnego powietrza przewrócił ją z powrotem. Znajoma, lodowata fala
przeniknęła przez nią, przygniatając ją do podłogi. Nie możesz się ruszyć, zabrzmiał w jej
głowie rozkaz Jędrka.
W mgnieniu oka był przy niej.
- Rzucić miecze! - Przyłożył ostrze do serca Toni. Patrzyła na ostrze, które mogło zabić ją
w każdej chwili. Była jak sparaliżowana. Nie mogła nawet odwrócić głowy. Kątem oka
zobaczyła przerażoną twarz Iana.
Miecze z brzękiem upadły na podłogę. Jack i Zoltan się poddali.
189
Boże, a jeśli Jędrek ich zabije? Jeśli zabije Iana? A wszystko dlatego, że nie była równie
sprawna, jak oni. Poczuła wstyd. Nigdy nie dość dobra.
- Zwiąż ich - rozkazał Jędrek. Nadia obwiązała nadgarstki Jacka srebrnym sznurem.
Jędrek podszedł do nich powoli.
- I co ja mam z wami zrobić? Zabić was od razu? Giacomo, słynny syn Casanovy. -
Zatrzymał się przed Zoltanem. - I potężny przywódca klanu Europy Środkowej.
Powinienem was obu przywiązać do latarni i pozwolić, żeby spaliło was słońce.
Toni zauważyła kątem oka, że Ian przeciął srebrne liny krępujące mu nadgarstki i pierś.
Upchnął kawałek liny do sporranu. Nadia była zbyt zajęta wiązaniem nowych więźniów,
żeby cokolwiek zauważyć, a Jędrek był zbyt zajęty drwieniem sobie z nich.
Musiała pomóc Ianowi. Jego pierś i dłonie były pokryte czerwonymi pręgami. Nie mogła
leżeć bezradnie, kiedy on próbował wszystkich ratować. A jak mógł kogokolwiek
uratować, skoro Jędrek trzymał wszystkich w szachu, grożąc jej śmiercią? Musiała to
przełamać, jakimś cudem musiała przełamać kontrolę Jędrka nad jej umysłem.
Toni skoncentrowała się na Ianie. Na tym, jak bardzo go kocha. Jak bardzo chce mu
pomóc. Jej palce drgnęły. Spojrzała na Jędrka i Nadię. Byli odwróceni plecami do niej,
zajęci dręczeniem Jacka i Zoltana. Jej dłoń drgnęła i powędrowała niezgrabnie do kołka za
pasem. Powoli zacisnęła na nim pięść.
Odwróciła głowę i zobaczyła, że Ian ją obserwuje. Leciutko skinął głową.
Liczył na nią. Skoncentrowała się jeszcze mocniej. Jej miłość do Iana musiała być silniejsza
niż moc Jędrka.
- Jędrek, zorientowałeś się już, że zostałeś oszukany? - spytał Ian i Jędrek odwrócił się na
pięcie, by na niego spojrzeć. - Naprawdę myślisz, że dałbym ci specyfik Romana? W tej
fiolce był tylko napój energetyzujący.
Twarz Jędrka poczerwieniała z wściekłości. - Zabiję cię! - Ruszył na Iana, unosząc miecz.
Ian rzucił się na podłogę po miecz Jacka, po czym zerwał się na nogi i odparował pierwszy
cios Jędrka. Kiedy umysł Jędrka był zajęty czym innym, Toni łatwiej było pokonać jego
kontrolę. Pomalutku wstała. Ian machał mieczem tak szybko, że było jasne, że Jędrek nie
może się z nim mierzyć. Jednym szybkim ciosem Ian wytrącił broń przeciwnikowi. Jędrek
się cofnął. Wolną ręką Ian wyciągnął kawałek srebrnej liny z sporranu.
- Nie, tym razem się nie teleportujesz. - Rzucił miecz, skoczył przed siebie i zarzucił pętlę
na Jędrka. Przyciągnął Malkontenta do swojej piersi.
Jędrek wierzgał, ale Ian trzymał go mocno.
- Teraz, Toni!
Kiedy biegła ku nim, widziała szok na twarzy Jędrka. Miała go zabić śmiertelniczka.
Zaatakował ją falą psychicznej mocy. Jesteś pod moją kontrolą. Rzuć kotek!
Jej ręka zadrżała. Lodowata moc przenikała ją. Zmusiła się, żeby zrobić krok do przodu.
Dwa kroki. Jędrek wybałuszył oczy.
- Nie! Bój się mnie! Poczuj potęgę strachu!
- Ja ci pokażę strach, ty gnoju! - Wbiła mu kołek w serce. Jego krzyk ucichł, gdy jego ciało
się rozpadło. Jej umysł był wolny. Puściła kołek, który upadł na kupkę prochu.
Ian rzucił srebrny sznur na bok.
- Toni. - Wziął ją w ramiona. - Byłaś niesamowita.
Oparła się o niego, zamykając z ulgą oczy. Jędrek był martwy.
- Żeby zadowolić pana, zabiję blondynkę - syknął głos za jej plecami.
- Nie! - Ian szarpnął Toni na bok. Drgnęła, kiedy sztylet wbił się w jej bok. Osłupiała
zobaczyła, jak Ian próbuje chwycić Nadię, ale Malkontentka się teleportowała. Spojrzała w
190
dół, na sztylet wbity między żebra. Dziwne. Nagle poczuła przeszywający ból i straciła
przytomność.
Iana ogarnęła panika. Porwał Toni na ręce. Sztylet wysunął się z rany. Rana nie mogła być
zbyt głęboka. Dobry znak. Ale traciła tyle krwi.
Spojrzał błagalnie w kamerę.
- Roman, Connor, jeśli mnie słyszycie, teleportujcie się do Romatechu, proszę. Drzwi
otworzyły się gwałtownie i do studia wpadli Phineas, Dougal, Howard i Carlos. Ian
wiedział, że sami poradzą sobie z zakładnikami, więc teleportował się prosto do
Romatechu.
- Laszlo! - Śmignął do sali operacyjnej.
- Jestem! - Laszlo otworzył mu drzwi. - Widziałem w telewizji, co się stało. Połóż ją na
stole. - Podbiegł do umywalki, żeby umyć ręce.
Ian położył Toni na stole w sali operacyjnej. Roman zmaterializował się z Shanną, Connor
z Constantine'em w ramionach.
- Och, Bogu dzięki - szepnął Ian. - Ona... traci strasznie dużo krwi. - Na prześcieradle pod
nią widniała już wielka czerwona plama.
Roman i Shanna też wyszorowali ręce. Connor zniknął, by po chwili zjawić się z Radinka.
Laszlo włożył rękawiczki chirurgiczne.
- Zdajesz sobie sprawę, że być może będzie musiała jechać do szpitala?
- Tak, oczywiście. - Ian nie wiedział, jak pomóc. Zdjął Toni buty i skarpetki. Laszlo wziął
nożyczki i zaczął rozcinać jej koszulkę, Ian rozpiął jej pasek i wyciągnął go spod
dziewczyny.
- Ian, odsuń się. - Roman włożył rękawiczki.
- Nie mogę jej stracić. - Ian drgnął, kiedy Connor chwycił go za ramię, by go odciągnąć.
- Zejdź im z drogi, chłopcze. Pozwól im działać.
- Czy Toni jest bardzo chora? - spytał Constantine; jego dolna warga drżała.
- Nic jej nie będzie - powiedział Connor.
- Jak z nią jest? - spytała Radinka.
- Nic jej nie będzie - powtórzył Connor, podając jej Tina. Radinka zmusiła się do uśmiechu.
- Oczywiście, że nic jej nie będzie. - Wyszła z sali z chłopcem w ramionach. - Poczekajmy
na zewnątrz. Ian patrzył bezradnie na krwawiącą Toni.
- Na wszystkich świętych, nie mogę jej stracić.
- Będzie dobrze, chłopcze - mruknął Connor. Ian odwrócił się do niego.
- Kocham ją i nie pozwolę ci jej zwolnić. Nie obchodzi mnie, co mówią zasady.
- Uspokój się, chłopcze. Nikt nie chce jej zwalniać. Widzieliśmy w telewizji, co zrobiła.
Przezwyciężyła wampiryczną kontrolę umysłu i przebiła kołkiem tego malkontenckiego
mordercę. To był naprawdę niezwykły wyczyn jak na śmiertelniczkę.
- Ona jest niezwykła. - Ian spojrzał na Romana. - Musisz ją wyleczyć!
- Zrobimy co w naszej mocy - odparł spokojnie Roman. - Rana jest płytka. Żadne ważne
organy nie zostały uszkodzone. - Spojrzał na monitor funkcji życiowych, który podpięła
Shanna. - Jej ciśnienie jest bardzo niskie, ale tego należało się spodziewać. - Wrzucił
zakrwawiony gazik do metalowej nerki.
Laszlo podał mu świeży gazik.
- Moglibyśmy jej zrobić transfuzję. Ma grupę AB Rh+.
- Zróbcie wszystko, co trzeba! - rzucił Ian. - Nie zamierzam jej stracić!
- Uspokój się. - Shanna podeszła do niego z tacą gazików i butelką czegoś paskudnego,
bez wątpienia. - Jesteś poparzony. Oczyszczę ci rany.
191
Ian machnął lekceważąco ręką.
- Mam to gdzieś. Wyzdrowieję we śnie.
- Ian - rzuciła ostro Shanna. - Te rany muszą się czysto zagoić. Jęknął.
- No dobrze. - Znosił w milczeniu szczypiące lekarstwo, którym smarowała mu oparzenia.
Należało mu się za to, że nie zdołał ochronić Toni. Czuł taką ulgę, kiedy trzymał ją w
ramionach, że nie zauważył, jak Nadia się do nich podkradła.
- To wszystko moja wina. - Patrzył na Toni na stole operacyjnym. Była taka blada. - Nie
odsunąłem jej dość szybko.
- Widzieliśmy w telewizji - powiedziała Shanna. - To było przerażające. Wszystko działo
się tak błyskawicznie.
- Tak - przyznał Connor. - Dobrze się spisałeś, chłopcze. Malkontenci stracili dziesięciu
ludzi, my nie straciliśmy nikogo.
Ale on nie zdołał ochronić Toni. Patrzył na nią smutno.
- Wyleczycie ją?
- Staramy się - odparł Roman. - Ale nie jesteśmy chirurgami. Laszlo skinął głową.
- Nigdy nie musieliśmy leczyć urazów wewnętrznych. Wampiry same zdrowieją.
- Dzięki naszej krwi. - Roman spojrzał na Laszla. - Zawsze byłem ciekaw, jak skutecznie
potrafi leczyć nasza krew. A gdybyśmy tak zrobili jej transfuzję z wampirycznej krwi
zamiast syntetycznej?
Laszlo zaczął się bawić guzikiem swojego kitla.
- Moglibyśmy podać jej anestetyk, żeby się nie obudziła. To mogłoby imitować śmiertelny
sen wystarczająco skutecznie, by wampiryczna krew zaczęła leczyć ją od wewnątrz.
- Zamierzacie ją przemienić? - spytała Shanna. - Powinniśmy ją spytać o zgodę.
- To nie doprowadzi do transformacji - odparł Roman. - Musiałaby zostać całkowicie
pozbawiona krwi i zapaść w wampiryczną śpiączkę. A potem musiałaby się napić krwi
wampira, przełknąć ją, żeby dokonała się przemiana. W ten sposób pozostanie
śmiertelniczką, ale przekonamy się, czy nasza krew ją uzdrowi.
Laszlo skinął głową.
- Byłoby bardzo interesująco sprawdzić, czy to działa.
Shanna spojrzała na nich, pełna wątpliwości.
- Chcecie na niej eksperymentować. Czy nie byłoby bezpieczniej zabrać ją do szpitala?
- W szpitalu musiałaby przejść operację - stwierdził Roman. - Jeśli nasza teoria jest
słuszna, wyzdrowieje w naturalny sposób, i o wiele szybciej.
- W rzeczy samej. - Laszlo kręcił guzikiem. - Dość szybko będziemy mogli stwierdzić, czy
to działa, czy nie. Jeśli nie, zabierzemy ją do szpitala.
- Więc bierzmy się do tego. - Ian podszedł o stołu operacyjnego. - Oddam jej moją krew.
- Musimy się upewnić, czy twoja krew jest zgodna. - Laszlo przetarł mu zgięcie łokcia
spirytusem.
- Powinna być. Cały czas piję AB Rh+.
- Właśnie widzę. - Roman spojrzał na ślad ugryzienia na szyi Toni i posłał Ianowi
chmurne spojrzenie.
- Ja... do niczego jej nie zmuszałem.
- Kiedy to było? - Laszlo zdezynfekował rękę Toni i wbił igłę.
- Jakieś dziewięć godzin temu. - Kiedy spojrzeli na niego, zdezorientowani, wyjaśnił: -
Zażyłem specyfik, żebyśmy mogli spędzić trochę czasu sam na sam.
Connor zaklął pod nosem.
Roman wymienił z żoną rozbawione spojrzenia.
192
- No cóż, skoro twoja krew pochodzi od Toni, powinna się doskonale nadawać.
Laszlo przyturlał leżankę do stołu operacyjnego.
- Kładź się. Ian położył się i już po chwili jego krew płynęła bezpośrednio w żyły Toni.
Roman i Laszlo uważnie obserwowali jej ranę, a Shanna pilnowała jej parametrów
życiowych.
- Przestała krwawić - szepnął Roman. Laszlo wciąż bawił się guzikiem.
- To dobry znak.
- Ciśnienie wciąż ma za niskie - mruknęła Shanna.
- Zdaje się, że rany się zamykają - wykrzyknął Laszlo.
- Tak, to działa - oznajmił Roman. Pół godziny później rana Toni wciąż się goiła, Ian po
transfuzji był słaby i głodny, więc leżąc na wózku, wypił kilka butelek syntetycznej krwi.
AB Rh+, oczywiście, na wypadek, gdyby Toni potrzebowała więcej.
Z poczekalni dobiegły głośne wiwaty. Oświadczenie Connora, że Toni dochodzi do siebie,
uradowało wszystkich. Shanna pokręciła głową.
- Nie powinniśmy jeszcze świętować. Ma gorączkę.
Ian zmówił w duchu modlitwę za Toni i zszedł z leżanki. Connor przyniósł mu granatową
koszulkę polo z biura ochrony, Ian włożył ją i wyjrzał za drzwi, żeby sprawdzić, kto siedzi
w poczekalni.
Opadła mu szczęka. Byli wszyscy. Jean-Luc i Heather z Teksasu. Angus, Emma i Robby.
Zoltan i Jack. Ich poparzone nadgarstki były zabandażowane przez Laszla. Był też Dougal,
cały i zdrowy. I Phineas miał zabandażowany bark. Ian podszedł do niego.
- Jesteś ranny?
- To nic. - Phineas machnął lekceważąco ręką. - Stan mnie trochę dziabnął i tyle.
- Wykończyłeś go?
- Chciałbym. - Phineas się skrzywił. - Kiedy Carlos zmienił się w panterę, Stan spanikował
i uciekł. Wypadł prosto na parking i kobiety o mało nie rozerwały go na i strzępy, zanim
zdążył się teleportować.
- Więc ciągle żyje.
- Tak. - Phineas wzruszył ramionami i się skrzywił. - Będę się musiał pilnować.
- Nie przejmuj się - pocieszył go Dougal. - My cię też przypilnujemy.
Ian zobaczył Carlosa siedzącego między Sabrina a Teddym. Widocznie zadzwonił i
powiedział im o Toni. Teddy wyszczerzył zęby, kiedy Ian się zbliżył.
- Hej, stary, słyszałem, że pokonaliście siły zła.
- Toni zabiła Jędrka - powiedział Ian. - Była niesamowita.
Sabrina prychnęła.
- Sama mogła zginąć. Mówiłam, żeby się trzymała z daleka od was... wampirów.
Przebywanie z wami jest niebezpieczne.
- Świat śmiertelników też jest niebezpieczny - stwierdził Carlos.
- Ale Toni nie ma żadnego interesu, żeby walczyć ze złymi wampirami - upierała się
Sabrina. Spojrzała ze złością na Iana. - Przysięgam, że jeśli coś jej się stanie, to was pozwę
i...
Umilkła, kiedy Constantine wdrapał się na krzesło obok niej.
- Chłopczyku, skąd ty się tu wziąłeś? Co ty robisz z tymi... ludźmi?
- To moi przyjaciele - odparł Constantine. - Martwię się o Toni.
- Toni nic nie będzie - powiedział Ian malcowi. Miał tylko nadzieję, że to prawda.
Constantine posłał Ianowi ten swój promienny anielski uśmiech.
- To dobrze. Bo ja lubię Toni.
193
- Kim ty jesteś? - szepnęła Sabrina.
- Jestem Constantine. Moja mamusia jest taka jak ty, a mój tatuś jest wampirem.
Oczy Sabriny rozszerzyły się z przerażenia.
- O mój Boże. - Drgnęła, kiedy Tino dotknął jej ręki. Constantine popatrzył na nią wielkimi
niebieskimi oczami. - Wszystko będzie dobrze.
Sabrina powoli się uspokajała. Spojrzała na rączkę Constantine'a.
- Co ty zrobiłeś?
- Cierpiałaś - odparł. - Teraz już ci lepiej?
- Tak. - Sabrina patrzyła na niego oczami szeroko otwartymi ze zdumienia. - Naprawdę mi
lepiej.
To podsunęło Ianowi pomysł.
- Tino, chciałbyś zobaczyć Toni?
Constantine podskoczył na krześle.
- Tak! Lubię Toni.
Ian wziął go na ręce.
- Ona też cierpi. Myślisz, że umiałbyś zrobić tak, żeby jej było lepiej?
- Spróbuję.
Zaniesienie Constantine'a do sali operacyjnej trwało ledwie chwilkę, ale Ian zauważył, że
oparzenia trochę mniej go bolą.
- Cześć, mamusiu! Cześć, tatusiu! - Constantine uśmiechnął się szeroko do rodziców.
- Boże drogi. - Shanna wzięła go od Iana. - Myślałam, że już śpisz.
- Chcę zobaczyć Toni - oznajmił Tino.
Shanna się zawahała.
- Ona nie czuje się dobrze, skarbie.
Constantine wysunął dolną wargę.
- Chcę jej pomóc. Lubię ją.
- No dobrze, skarbie. - Shanna posadziła go na leżance obok Toni. Wyciągnął rączkę, żeby
jej dotknąć, ale cofnął ją natychmiast.
- Bardzo ją boli. - Położył się obok niej i oplótł jej dłoń małymi paluszkami.
- Popatrzcie na to. - Roman wskazał monitor.
- Gorączka spada - szepnęła Shanna. Constantine ziewnął i spojrzał na Toni.
- Ona będzie taka jak ja. - Oczy mu się zamknęły i zasnął.
- Dziękuję, Tino. - Ian pogłaskał chłopca po główce. Wiedział, że Toni będzie zdrowa.
Toni budziła się powoli, jakby wydobywała się z głębokiej czarnej dziury.
- Patrzcie. Budzi się.
- Och, chwała Bogu.
Usłyszała głos Carlosa, potem Sabriny. Otworzyła oczy. Zobaczyła nad sobą ich twarze,
zamazane i niewyraźne. W nogach łóżka dostrzegła jeszcze kogoś, Ian? Zamrugała,
próbując skupić wzrok. Co się działo z jej oczami?
- Cześć, Toni - powiedział ten ktoś trzeci.
- Och. - Przełknęła rozczarowanie. - Cześć, Teddy.
- Jak się czujesz, menina? - spytał Carlos.
- Chyba dobrze. - Uniosła rękę, żeby potrzeć powieki. - Oczy mnie pieką.
- Tego się obawiałam - powiedziała Sabrina. - Nie wiedzieli, że masz szkła kontaktowe. -
Pogrzebała w torebce i wyjęła puderniczkę z lusterkiem.
Toni usiadła.
194
- Ostrożnie. - Carlos złapał pilota sterującego łóżkiem. - Poprawię ci łóżko. - Z cichym
bzyczeniem oparcie łóżka się uniosło.
- Jestem w szpitalu? - spytała Toni.
- Nie, to jest sala operacyjna w Romatechu - wyjaśnił Carlos. - Ian cię tu teleportował.
Toni spróbowała skupić wzrok na lusterku. Wyjęła jedną soczewkę i podała ją Sabrinie.
- A gdzie jest Ian? Która jest godzina? - Usunęła drugą soczewkę.
- Chwila po piątej. - Sabrina wyrzuciła soczewki do kosza.
- Rano? - Toni zamrugała.
- Po południu - powiedział Teddy. - Spałaś cały dzień.
Toni spojrzała na niego. Potem na Carlosa i Sabrinę.
- O kurde.
- Co się stało. - Sabrina przybiegła do niej.
- Mój wzrok. Jest... jest doskonały. Bez soczewek. - Oddała lusterko Sabrinie i jeszcze raz
rozejrzała się po sali. Jej wzrok był bardziej niż doskonały. Była w stanie przeczytać
drobny druk na wywieszce nad umywalkami po przeciwległej stronie.
Zobaczyła, że Carlos i Sabrina wymienili zaniepokojone spojrzenia. Coś tu było nie tak.
Uniosła prześcieradło i koc, żeby spojrzeć na swój bok. Kiedy patrzyła ostatnim razem,
sterczał z niego sztylet. Ostrożnie dotknęła tego miejsca, spodziewając się poczuć ból. Nic.
Pod prześcieradłem podciągnęła szpitalną koszulę. Na skórze widniała niewielka blizna,
ledwie zauważalna. Dotknęła jej. Żadnego bólu, nadwrażliwości. A wszystkie ślady
ugryzień na jej ciele zniknęły. Ogarnął ją niepokój. Musiała spać tygodniami, skoro to
wszystko się zagoiło.
- Jak długo byłam nieprzytomna? Byłam w śpiączce?
- Menina. - Carlos dotknął jej ramienia. - Zostałaś ranna wczoraj w nocy.
- Wczoraj... ale to niemożliwe. - Chwyciła jego dłoń. - Powiedz mi, co się stało. Skrzywił
się.
- Toni, nie tak mocno. Zaraz mi zmiażdżysz kości.
Puściła jego dłoń. Jej niepokój przerodził się w panikę.
- Zadałam ci ból?
Carlos zginał palce.
- Wydajesz się o wiele silniejsza.
- O Boże. - Sabrina cofnęła się, szeroko otwierając oczy.
- Czy ktoś zechce mi powiedzieć, co się stało? - Toni usiłowała wstać. Pchnęła lekko poręcz
łóżka i poręcz została jej w ręku.
Sabrina się zachłysnęła.
- Ona jest Superwoman! - oznajmił Teddy, szczerząc zęby.
- Co? - Toni puściła poręcz, która z brzękiem upadła na podłogę. - O nie. - Świetny wzrok,
nadludzka siła. Czy była jeszcze żywa? Dotknęła zębów, żeby sprawdzić, czy wyrosły jej
spiczaste kły.
- Spokojnie, menina. - Carlos poklepał ją po ramieniu. - Nie jesteś wampirem.
Odetchnęła z ulgą.
- Och, dzięki Bogu. Nie żebym miała coś przeciwko wampirom. Naprawdę bardzo je lubię
i kocham Iana. Ale naprawdę nie chciałabym przegapić własnej śmierci. Znaczy cieszę się,
że ciągle żyję. Naprawdę lubię jeść - paplała jak idiotka. - Ale nic nie rozumiem. Jakim
cudem wyzdrowiałam tak szybko?
W tej chwili do sali wszedł Ian z dwoma wazonami kwiatów. Uśmiechnął się szeroko do
Toni.
195
- Obudziłaś się. Jak się czujesz?
- Mam doskonały wzrok. - Obejrzała go od stóp do głów. Wyglądał świetnie w dżinsach i
niebieskim swetrze, który pasował do jego oczu.
- To dobrze. - Postawił wazony na blacie.
- Przedtem nie miałam doskonałego wzroku - zauważyła.
- Co wyście jej zrobili? - spytała gniewnie Sabrina. - Oderwała obręcz gołymi rękami!
- Jest Superwoman - dodał Teddy. Ian spojrzał na poręcz na podłodze.
- To był wypadek - powiedziała Toni. - Ja nie chciałam. Tylko trochę popchnęłam i...
Ian skinął głową.
- Podejrzewaliśmy, że coś takiego może nastąpić. Możesz mieć wyostrzone zmysły i
pewne zdolności.
Toni przełknęła ślinę. - Jakie zdolności?
- Będziesz bardzo silna i szybka. - Ian podszedł do niej. - Constantine nam to uświadomił,
kiedy powiedział, że będziesz taka jak on. Śmiertelna, ale z wyjątkowymi mocami. Mam
nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
- Przeciwko? - spytał Teddy. - To jest niesamowite! Toni będzie jak bioniczna kobieta, tyle
że bez metalowych części.
Toni siedziała oszołomiona. Spojrzała na Sabrinę, która gapiła się na nią z osłupiałą miną.
- Jak... co mi zrobiliście?
- Przetoczyliśmy ci krew. - Ian przysiadł na łóżku. - Moją krew.
- Przetoczyliście jej krew wampira? - spytał Carlos.
- Niesamowite - szepnął Teddy.
- Próbujecie ją zmienić w wampira? - spytała Sabrina.
- Nie. - Ian położył dłoń na stopie Toni. - Chcieliśmy ją tylko wyleczyć. Widzisz, wampiry
zdrowieją w naturalny sposób podczas snu dzięki właściwościom swojej krwi.
Pomyśleliśmy, że moja krew może uleczyć Toni. I uleczyła. Po części. - Wzruszył
ramionami. - Constantine też pomógł.
Sabrina podeszła do łóżka.
- Ten słodki chłopczyk pomógł wyleczyć Toni? On... on pomógł też mnie.
- Poznałaś Constantine'a? - spytała Toni. Sabrina skinęła głową.
- Miałaś rację. To wyjątkowe dziecko. - Zwróciła się do Iana, siedzącego w nogach łóżka. -
Więc Toni ciągle jest śmiertelniczką?
- Tak. Jest zupełnie normalna, nie licząc pewnych dodatkowych zdolności. Właściwie nie
wiemy, jakie moce będzie miała.
Toni oparła się o zagłówek. Czy będzie umiała lewitować i się teleportować?
- Ja... ja naprawdę jestem Superwoman?
Ian się uśmiechnął.
- Ja jestem tylko wdzięczny, że cię nie straciłem. W życiu się tak nie bałem.
- Och, Ian. - Wyciągnęła do niego rękę; przesunął się na łóżku, by chwycić i ucałować jej
dłoń. - A jak ty się czujesz? Miałeś paskudne oparzenia.
- Wszystko się zagoiło. - Pochylił się i pocałował ją w czoło.
- Pewnie jesteś głodna. - Carlos kiwnął na Teddy'ego i Sabrinę. - Przyniesiemy ci coś do
jedzenia.
- Zaraz wracamy. - Sabrina zerknęła na Toni z troską, wychodząc z sali. Ian przyjrzał jej się
uważnie.
- Jak się czujesz, skarbie?
- Cudownie. - Zarzuciła mu ręce na szyję i go uściskała. - Tak się cieszę, że już po
196
wszystkim. A te kwiaty są śliczne. Nawet stąd czuję, jak pachną.
- No tak, masz wyostrzone zmysły. Te białe lilie są ode mnie, a czerwone róże od Vandy.
- Od Vandy?
Ian wyszczerzył zęby.
- Pokazywali w DVN, jak zabiłaś Jędrka Janowa. Jesteś bohaterką. A Vanda jest bardzo
szczęśliwa, że zginął. Zdaje się, że w przeszłości bardzo zalazł jej za skórę. Tak czy inaczej,
kazała ci przekazać, że myliła się co do ciebie. Mówi, że jesteśmy dla siebie stworzeni i że
powinnaś wskakiwać na mnie przy każdej okazji.
- Tak powiedziała?
Usta Iana drgnęły.
- No, to ostatnie to moja sugestia.
Toni parsknęła.
- Cieszę się, że Vanda uznała, że jestem dość dobra dla ciebie. Teraz tym bardziej, skoro
mam ponadludzkie zdolności. Zawsze mnie wkurzało, że jesteście ode mnie lepsi.
- Toni, nie mów tak. Ja nigdy nie uważałem cię za gorszą. Zawsze byłaś dzielna i
nieustraszona. Uratowałaś przyjaciółkę przed chciwym wujkiem. I popatrz, co zrobiłaś
wczoraj w nocy. Przełamałaś kontrolę Jędrka nad swoim umysłem. Z całych sił próbował
cię powstrzymać, żebyś nie przebiła go kołkiem, a ty nie zatrzymałaś się ani na chwilę. To
było niesamowite. Nie wiem, jak to zrobiłaś.
- Nie wiesz? - Dotknęła jego twarzy. - To było proste. Moja miłość do ciebie była silniejsza
niż jego nienawiść.
Ian chwycił jej dłoń i ucałował.
- Kocham cię, Toni. Podziwiam cię i szanuję. Taką, jaka jesteś. Nie potrzebujesz krwi
wampira w żyłach, by być doskonała. Zawsze byłaś Superwoman.
Ian delikatnie uścisnął jej dłoń.
Łzy napłynęły jej do oczu. Jestem warta miłości.
- Muszę ci powiedzieć, że twoje nowe moce mogą nie być ci dane na zawsze. Krew w
naszych organizmach wymienia się z czasem. Oczywiście jeśli będziesz chciała zachować
jakieś wampiryczne moce, z radością podzielę się z tobą swoją krwią.
- A ja się podzielę z tobą. - Uśmiechnęła się. - Liczy się tylko to, żeby nasza miłość była
nam dana na zawsze. Wziął ją w ramiona.
- Zawsze będziesz miała moją miłość.
Epilog
Wigilia
Ian w kostiumie świętego Mikołaja, położył wypchany worek na wytartym dywanie.
Teleportował się tu z Toni, która była w kostiumie elfa i czerwonym wełnianym płaszczu.
Drewniany dom na wirgińskiej wsi był mały - tak mały, że musieli być bardzo cicho.
Słyszał, jak rodzice chrapią w jednej sypialni, a czwórka dzieci śpi spokojnie w drugiej.
To Sabrina powiedziała im o tej rodzinie. Ojciec został ranny w wypadku na farmie i
ledwie wiązali koniec z końcem. Pod choinką leżały tylko cztery małe paczuszki.
Ian otworzył worek i Toni pomogła mu wyjąć kilka pudeł ciepłych zimowych ubrań. W
plastikowym worku był mrożony indyk. Potem przyszła kolej na zabawki - konsolę do
gier, trochę książek i śliczną lalkę dla najmłodszej dziewczynki.
Kiedy wór był pusty, Ian chwycił Toni, żeby się z nią teleportować. Wskazała dach. Z
197
kwaśną miną zrobił, o co prosiła.
Wylądowali na dachu, po kostki w śniegu. Przytrzymał ją mocno.
- Dlaczego chciałaś się tu znaleźć?
- To bardziej w mikołajowym stylu. Dokąd teraz?
- Z powrotem do Romatechu. Mój worek jest pusty. - Dotknął jej czerwonego nosa. - Jesteś
pewna, że chcesz mi towarzyszyć? Jesteś na wpół zamarznięta.
- Jestem, ale to jest zbyt fajne, żeby sobie odpuścić. Kiedy pomyślę o tych wszystkich
ludziach, którzy znajdą rano te wszystkie prezenty... Uwielbiam to! - Zarzuciła mu ręce na
szyję.
- Ostrożnie. - Stanął w szerszym rozkroku. - Te dachy bywają bardzo śliskie. Przytuliła się
do niego i spojrzała w dół.
- Albo masz coś w kieszeni, albo się nakręciłeś.
- Jedno i drugie. - Sięgnął do kieszeni aksamitnych spodni i dotknął czarnego pudełeczka.
Powinien dać jej to teraz? W Romatechu będzie rejwach, wszyscy będą się śpieszyć, żeby
w ciągu nocy dostarczyć prezenty.
Rozejrzał się dookoła. Na czystym niebie błyszczały gwiazdy. Księżyc zalewał światłem
białe, zasypane śniegiem pastwiska. Powietrze pachniało cedrem.
- Piękne miejsce, prawda?
- Tak. Taki tu spokój. - Oparła głowę na jego ramieniu. - Mam dla ciebie prezent w domu.
Ale zanim ci go dam, chcę cię prosić, żebyś opowiedział mi ten sen o mnie.
Pocałował ją w czoło.
- Śniło mi się, że byłaś w ciąży. Nosiłaś nasze dziecko.
- Naprawdę? Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Nie chciałem cię popychać do czegoś, czego może byś nie chciała. - Chociaż miał
nadzieję, że pragnęła dzieci. Wyjął czarne pudełeczko z kieszeni. - Ja też mam dla ciebie
prezent, jeśli go przyjmiesz. Myślę, że ci się spodoba. - Otworzył pudełeczko i pokazał jej
pierścionek.
- O rany. - Wzięła pudełeczko. - Jest... piękny.
Ian przyklęknął na jednym kolanie.
- Daytono Lynn Davis, czy zechcesz... - Nagle śnieg zsunął się z dachu, porywając go ze
sobą.
- Ian! - krzyknęła. Przeleciał przez krawędź dachu i wylądował na plecach w zaspie.
- Uf. Zobaczył, że Toni zjeżdża z dachu jak surfer. Zgrabnie wylądowała obok niego.
Roześmiała się.
- Bycie Superwoman ma swoje zalety. Nic ci nie jest?
- Próbowałem się oświadczyć. - Zaczął wstawać.
- Tak! - Rzuciła się na niego, wpychając go z powrotem w śnieg. - Tak, wyjdę za ciebie.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Mam nadzieję, że nie zgubiliśmy pierścionka?
- Nie. Jest tutaj. - Pokazała mu pudełeczko. Zdjął jej rękawiczkę, żeby mogła założyć
pierścionek.
- Nie wiedziałem, co ci dać pod choinkę.
Uściskała go.
- Ja chcę pod choinkę tylko mojego wampira.
198