1
Kerrelyn Sparks
Ja cię kocham,
a ty śpisz,
wampirze
Przekład
Agata Kowalczyk
Amber
2
Rozdział 1
Klub pulsował gitarowymi basami i niepohamowaną żądzą. Przyszedł we właściwe miejsce.
Ian MacPhie szedł przez odnowiony magazyn, stawiając kroki w rytm uderzeń perkusji. Klub Horny Devils był najlepszym
miejscem na poszukiwanie kobiety. Było ich tutaj całe mnóstwo. Wszystkie urocze i wszystkie były wampirzycami.
Jaskrawoczerwone i niebieskie lasery omiatały halę, oświetlając skąpo ubrane damy tańczące pod sceną. Poruszały się w
rytm głośnej muzyki jak wzburzone morze podczas przypływu, a lana popychał w ich stronę zachłanny prąd przyboju.
Jedno z czerwonych świateł padło na niego, błyskając mu w twarz i oślepiając na kilka sekund. Ogarnęła go panika. A co
będzie, jeśli żadna z tych kobiet nie uzna go za atrakcyjnego? Co, jeśli przez dwanaście dni znosił koszmarny ból po to, żeby
wyglądać na starszego i... brzydkiego?
Ponieważ był wampirem, nie mógł zobaczyć nowej twarzy w lustrze. Było go widać na kilku cyfrowych zdjęciach z wesela
Jeana-Luca, a przynajmniej tak mu się zdawało. Nie rozpoznawał mężczyzny na fotografiach. Heather zapewniła go, że jest
przystojny, ale Heather była szczęśliwą panną młodą, tego dnia wszystko wydawało się jej piękne.
Kiedy odzyskał wzrok, zrozumiał, że niepotrzebnie się denerwował. Żadna z kobiet nie patrzyła na niego. Stały przodem do
sceny, ze spojrzeniami wbitymi w tancerza, który paradował dumnie w indiańskim pióropuszu na głowie. Na bezwłosej piersi
miał namalowaną strzałę w barwach wojennych. Była skierowana w dół, gdzie kępka strategicznie umieszczonych orlich piór
skrywała jego wampum.
łan odetchnął głęboko i ocenił sytuację. To prawda, damy go nie zauważyły, ale przecież nie próbował jeszcze zwrócić na
siebie ich uwagi. Te dziewczyny z pewnością były napalone, więc miał spore szanse. Pora wypróbować nową twarz.
Powoli wmieszał się w tłum. Ale co powinien powiedzieć? Jean-Luc zdobył Heather wdziękiem i inteligencją. Postanowił,
że zastosuje ten sam sposób.
- Dobry wieczór paniom.
Muzyka ryczała tak głośno, że usłyszały go tylko dwie wampirzyce. Odwróciły głowy i przyjrzały mu się śmiało.
- Niezły - krzyknęła jedna.
łan posłał im uśmiech, jak miał nadzieję, uroczy, choć zawahał się, kiedy zauważył, że druga kobieta ma usta pomalowane
na czarno. Podejrzewał, że współczesne dziewczęta uważały taki makijaż za atrakcyjny, ale jemu przypomniał epidemię
dżumy.
- Fajny kilt - krzyknęła ta z czarnymi ustami. -I zgrabne kolana.
- Jesteś tancerzem? - zapytała pierwsza.
3
- Nie. Pozwolą panie, że się przedstawię. Jestem łan Mac...
- Och, myślałam, że ten kilt to kostium! - roześmiała się pierwsza dziewczyna. - Na serio tak się ubierasz?
- Musimy zobaczyć coś więcej niż ładne kolana! - roześmiała się czarnousta.
łan się zawahał. Potrzebował dowcipnej, ciętej odpowiedzi.
- Jestem pewien, że da się to załatwić.
Niestety, dziewczyny nie zwróciły uwagi na próbę nawiązania flirtu. Rozległy się głośniejsze piski i odwróciły się do sceny.
Pióra fruwały, a wampirzyce usiłowały je złapać na pamiątkę.
- Bardzo przepraszam. - łan spróbował odzyskać zainteresowanie dziewczyn. - Mogę postawić paniom drinka?
- To jest moje! - Czarnousta odepchnęła koleżankę, żeby chwycić pióro.
łan odsunął się, skonsternowany zachowaniem kobiet. Spojrzał na scenę i przełknął ślinę. Na wszystkich świętych, kobiety
oskubały tancerza jak kurczaka. Te nowoczesne panny były bardziej agresywne, niż sądził. Zakładał, że kiedy będzie szukał
partnerki, to on będzie myśliwym.
Cofnął się jeszcze bardziej, by zejść z drogi rozgorączkowanym amatorkom pierza. Może to tylko kwestia wybrania
odpowiedniego momentu. Tak, odpowiedni moment był bardzo istotny, kiedy polowało się na zwierzynę. Postanowił, że
usiądzie i poczeka. Prędzej czy później tancerze będą musieli zrobić sobie przerwę i może wtedy będzie łatwiej zrobić wrażenie
na paniach.
A kiedy będzie czekał, wypije drinka na ukojenie nerwów. Ruszył do baru. Wszystko sobie przemyślał. Szukał partnerki
uczciwej, lojalnej, ładnej i inteligentnej. W takiej kolejności. I oczywiście powinna być w nim szaleńczo zakochana.
Z tym ostatnim był pewien problem. Jak miał sprawić, żeby ta idealna dziewczyna się w nim zakochała? Wątpił, by jego
rzekomo śliczne kolana wystarczyły.
Barmanka trzymała telefon przy jednym uchu, a drugie zatykała dłonią, żeby cokolwiek usłyszeć przy ryczącej muzyce.
- Jasne, nie przestaję mówić. Więc jesteście z Kalifornii? A niech mnie, strasznie daleko.
Obok niej zmaterializowały się dwie młode damy. Wykorzystały głos barmanki jako sygnał naprowadzający, dzięki
któremu teleportowały się we właściwe miejsce.
- Witamy w Horny Devils. - Barmanka uśmiechnęła się, odkładając słuchawkę. - Czego się panie napiją?
- Dwa razy blood lite - złożyła zamówienie jedna z dziewczyn. Zamknęła błyszczącą, ozdobioną brylancikami komórkę i
wrzuciła ją do błyszczącej torebki.
Druga wampirzyca wskazała palcem scenę.
- Wow, ale on jest seksowny!
Zapomniały o drinkach i przepchnęły się w stronę sceny, łan uniósł rękę na powitanie.
- Dobry wieczór paniom.
Minęły go z oczami wlepionymi w tańczącego Indianina, któremu zostały już tylko dwa pióra.
4
łan westchnął. Do czego to doszło, żeby mężczyzna o szlachetnych intencjach musiał konkurować ze stripti-zerem? Jak
miał zrobić wrażenie na tych nowoczesnych dziewczynach? Może Vanda mogłaby mu dać jakąś radę. Vanda, która miała
różowe, nastroszone włosy i nosiła ciuchy ze spandexu, stała się bardzo nowoczesną kobietą.
0 najwyraźniej odniosła wielki sukces w interesach, skoro wampiry teleportowały się do jej klubu aż z Zachodniego Wybrzeża.
łan usadowił się na stołku przy barze i został obdarzony promiennym uśmiechem barmanki. Panna Cora Lee Primrose nie
nosiła już sukien z krynoliną i nie kręciła jasnych włosów w loczki, ale wciąż mówiła z akcentem piękności z Południa z
czasów wojny secesyjnej.
- Jak się miewasz - przywitała go. - Chciałbyś spróbować najnowszego drinka z linii fusion?
- A jest coś nowego? - Za długo go nie było.
- A jest. Nazywa się bleer. Syntetyczna krew zmieszana z...
- Piwem?
Cora Lee zrobiła zawiedzioną minę.
- Już to piłeś?
- Nie, tak strzeliłem. Spróbuję. - Ian wyjął pięć dolarów ze sporranu i położył na blacie, a ona napełniła szklankę
bursztynowym płynem. Od aromatu krwi i drożdży ślinka napłynęła mu do ust. Na wszystkich świętych, od wieków nie pił
piwa.
- Proszę. - Cora Lee postawiła przed nim szklankę. Wypił długi łyk i zlizał z warg czerwonawą piankę.
- Wyborne.
Barmanka uśmiechnęła się szeroko.
- Cieszę się, że ci smakuje. Jesteś nowy w mieście? Do diabła. Myślał, że jej powitalny uśmiech oznaczał,
że go rozpoznała, ale tak nie było. Wypił kolejny potężny łyk bleera, żeby osłodzić sobie uczucie zawodu. Cora Lee była w
haremie Romana przez pięćdziesiąt lat, w tym samym domu, w którym łan mieszkał i pracował jako strażnik. Czy naprawdę aż
tak się zmienił?
- To ja, łan.
Jej niebieskie oczy otworzyły się szeroko.
- łan?
- Tak. łan MacPhie.
- Nie możesz być łanem, łan to nastolatek. Spojrzał chmurnie w swoją szklankę bleera. Przez pięć
wieków był traktowany jak dziecko. To cud, że nie oszalał.
- Prosiłaś mnie, żebym ci pomagał sznurować gorset. Pewnie myślałaś, że jestem za młody, żeby zerkać na twoje krągłe
biodra i na to, jak gorset wypycha twoje piersi...
5
- No coś ty! Ja? Nigdy! - Cora Lee odsunęła się o krok. - Nigdy bym nie poszła do łóżka z dzieckiem - obruszyła się.
- Jestem trzysta lat starszy od ciebie - warknął. Przekrzywiła głowę, żeby mu się przyjrzeć.
- Przyznaję, twoje oczy są niesamowicie podobne do oczu Iana.
- Może dlatego, że jestem łanem.
- Na pewno?
- Oczywiście, że na pewno. Kim innym miałbym być? Zerknęła na niego podejrzliwie.
- Widzisz... nie pamiętam, żebyś byl taki...
- Czarujący?
- Zgryźliwy. - Westchnęła. - łan był takim dobrze wychowanym i miłym chłopcem. Bardzo go lubiłam.
- Do wszystkich diabłów, ja nie umarłem. Tylko wyglądam teraz dwanaście lat starzej.
- A niech mnie. Jak to zrobiłeś?
łan się zawahał. O specyfiku Romana, pozwalającym wampirom nie spać w dzień, lepiej było nie rozpowiadać.
- To przez coś... co zjadłem. W Teksasie.
- Chciałeś to zjeść? Chciałeś wyglądać starzej?
- Aye.
- Ale dlaczego miałbyś zrobić coś tak okropnego? Zazgrzytał zębami. Przez wieki był uwięziony w ciele
piętnastolatka; to było piekło na ziemi. Jeśli Cora Lee tego nie rozumiała, on nie czuł się w obowiązku wyjaśniać.
- Może po prostu chciałem się z kimś przespać. Obruszyła się.
- A byłeś takim miłym chłopcem.
- Aye. - Dopił swój bleer.
Cora Lee przyjrzała mu się ze zmarszczonymi brwiami.
- Skoro masz, czego chciałeś, to dlaczego jesteś taki skwaszony?
- Nie jestem skwaszony! Otworzyła szeroko oczy.
- Och, rozumiem! Jeszcze żadnej nie zaliczyłeś. Może mogę ci pomóc.
Cholera, sam potrafi zapolować. Zauważył, że muzyka przycichła. Tancerz zszedł ze sceny i panie szukały innego obiektu
zainteresowań. Musiał działać szybko.
- Jest Vanda? Muszę się z nią zobaczyć.
- Chwileczkę. - Cora Lee podbiegła do stolika, przy którym siedziała jakaś wampirzyca i gawędziła z innymi klientkami. -
Pamela! Nigdy nie zgadniesz, kim jest ten facet.
Czyżby Cora Lee próbowała umówić go z lady Pamelą Smythe-Worthing? Nie. Do diabła, nigdy. Brytyjska wice-hrabina z
czasów regencji też była w haremie Romana i przez pięćdziesiąt lat patrzyła na niego ze złośliwą pogardą.
6
Lady Pamela wstała i mu się przyjrzała. Jej falbaniasta XIX-wieczna suknia zniknęła. Wicehrabina ubierała się stosownie
do obecnych czasów, miała na sobie minispódniczkę i czarny skórzany stanik.
- O rany, spójrzcie na ten stary wyświechtany kilt. -Lady Pamela wciąż mówiła tym samym wyniosłym tonem. - To pewnie
kolejny barbarzyńca ze Szkocji. Czy nikt w tym okropnym kraju nie umiera już naturalną śmiercią?
łan uniósł brew. Musiała wiedzieć, że ją słyszy. Cora Lee uśmiechnęła się szeroko.
- Pamelo, to jest łan! Pamela wybałuszyła oczy.
- Z pewnością żartujesz. Będę na ciebie bardzo zła, jeśli stroisz sobie ze mnie żarty.
- To naprawdę jest łan - przekonywała ją Cora Lee. -Wydoroślał.
- Jeszcze jak. - Pamela zmierzyła go wzrokiem. -I muszę przyznać, że nasuwa mi się pytanie o niezmiernie ważną kwestię.
- Chodzi ci o to, jak to się stało? - domyśliła się Cora Lee. - Powiedział mi, że to przez to, że...
- Nie. - Pamela lekceważąco machnęła ręką. - Pytanie brzmi - pochyliła się bliżej do Cory Lee - czy on jest prawiczkiem?
- A niech mnie! - zachichotała Cora Lee. - Sam powiedział, że chce się z kimś przespać.
- Hm. - Pamela postukała palcem w policzek, zastanawiając się nad tym. - Pięćsetletni prawiczek. To może być
interesujące.
Niech to licho. Jeśli ktoś potrafił sprawić, że łan czuł się jak dziwadło, to właśnie lady Pamela. Odwrócił się do niej plecami
i ruszył do gabinetu Vandy.
- Chwila! - Cora Lee błyskawicznie zastąpiła łanowi drogę. - Vanda bardzo się złości, jeśli jej przeszkadzamy, kiedy jest
zajęta.
- To prawda. - Lady Pamela podeszła seksownym krokiem. - Vanda jest mózgiem tego interesu. - Przygładziła długie jasne
włosy. - My jesteśmy jego urodą.
- O, z pewnością. - Cora Lee zatrzepotała rzęsami.
- Gratuluję - burknął łan. Czy te kobiety zdawały sobie sprawę, że właśnie przyznały, iż nie mają mózgu? Na liście
pożądanych zalet swojej wybranki przeniósł inteligencję z miejsca czwartego na trzecie.
Cora Lee zajrzała do gabinetu Vandy.
- Vanda! Ktoś do ciebie.
- Mam nadzieję, że to nowy seksowny tancerz - warknęła Vanda. - W tym miesiącu interes kiepsko idzie.
- Moim zdaniem kapitalny pomysł! - Pamela uśmiechnęła się przebiegle do lana.
Szkot wszedł do gabinetu.
Vanda oderwała wzrok od monitora komputera.
- Niezły kostium. Pokaż, co masz pod kiltem.
- Och, cudownie! - Cora Lee klasnęła w dłonie. Pamela zamknęła za nimi drzwi.
7
- Nie będę się obnażał. - Ian założył ręce i zmarszczył brwi. -1 to nie jest kostium.
- Dziewczyny zakochają się w tym akcencie! - Vanda wstała i obejrzała lana. Wampirzyca była ubrana jak zwykle w
fioletowy obcisły kombinezon, wokół talii miała przewiązany bicz. - Powinieneś mieć stringi w kratkę, żeby pasowały do kiltu.
- Z czerwonym chwościkiem na końcu - dodała Cora Lee.
- Kapitalne - mruknęła Pamela.
- Umiałbyś zakręcić tym chwościkiem? - Vanda zrobiła palcem kółeczko w powietrzu.
Co to ma być, do licha? łan ruszył w jej stronę.
- Vando...
- Przestańcie, biedak się zawstydził. - Pamela przysunęła się do Vandy i szepnęła: - Myślimy, że on jest prawiczkiem.
Spojrzał na nie ze złością.
- Vando, nie poznajesz mnie?
- Kotku, gdybyśmy się już spotkali, nie byłbyś prawiczkiem.
Pamela się roześmiała.
- To która z nas będzie miała zaszczyt rozprawicze-nia go?
- Możemy ciągnąć zapałki - zasugerowała Cora Lee.
- Nie mam zamiaru spać z żadną z was - warknął łan. - Vando, to ja, łan.
- Co? - Vanda zmrużyła oczy. - Nie, nie wydaje mi się.
Jasna cholera. - Przeczesał ręką długie włosy związane rzemykiem. - Pomyślałem, że może mnie ostrzyżesz, jak zwykle.
No i... muszę z tobą porozmawiać.
- łan? - Vanda podeszła i przyjrzała mu się z bliska. -To naprawdę ty? Co się stało?
- Ja wiem! - Cora Lee pomachała ręką. - Zjadł coś.
- Zjadłeś coś? - Vanda spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Mógłby zjeść mnie - mruknęła lady Pamela, posyłając mu uwodzicielskie spojrzenie spod rzęs.
Cora Lee zasłoniła usta dłonią i zachichotała.
- Nie mogę powiedzieć nic więcej. One nie potrafią utrzymać niczego w sekrecie. - Ian wskazał ruchem głowy Corę Lee i
lady Pamelę.
Vanda kiwnęła głową i zerknęła na dwie blondynki.
- Wracajcie do klientów.
- Hm. Po prostu chcesz prawiczka dla siebie. - Lady Pamela wyszła z pokoju. Cora Lee podążyła za nią.
Vanda zamknęła drzwi i wróciła do lana. Uśmiechała się szeroko.
8
- Nie do wiary! Jesteś dorosły. - Uściskała go. Kiedyś byli równi wzrostem, ale teraz czubek jej głowy sięgał jego
podbródka. - Coś ty zjadł, u licha, że się od tego postarzałeś?
- Nie powtarzaj tego, ale wypiłem specyfik Romana, który umożliwia nam funkcjonowanie w dzień. Brałem go przez
dwanaście dni, więc postarzałem się o dwanaście lat.
- Jesteś o wiele potężniejszy i wyższy... to musiało boleć.
Bolało. Wzruszył ramionami.
- Włosy też mi bardzo urosły. Pomyślałem, że trzeba je ostrzyc.
Ściągnęła rzemyk z jego kucyka i odsunęła się, żeby mu się przyjrzeć.
- Krótkie loczki już ci chyba nie pasują. Teraz masz surową, kanciastą twarz.
Surową i kanciastą? Jak na przykład kawał skały? Nic dziwnego, że miał takie problemy z goleniem. Zawsze miał dołek w
podbródku, ale teraz bardziej przypominał cholerny krater. I, szczerze mówiąc, często lała się z niego krew jak lawa z krateru.
Golenie się bez lustra było piekielnie trudne.
- Podobasz mi się z długimi włosami. - Vanda podeszła do biurka i wyjęła nożyczki z górnej szuflady. - Ale są trochę
zniszczone na końcach, więc ci je podetnę.
- Dziękuję. - łan usiadł na krześle naprzeciw biurka. Vanda wyjęła z torebki szczotkę do włosów i zaczęła
rozczesywać splątane loki. łan zamknął oczy, ciesząc się jej znajomym dotykiem. Strzygła go przez ostatnich pięćdziesiąt lat i
przez ten czas dowiedziała się o nim więcej niż ktokolwiek inny. Nawet Connor i Angus.
Nie mógł powiedzieć innemu mężczyźnie, jaki był sfrustrowany. Connor był jego bezpośrednim zwierzchnikiem i
twardzielem, który uznałby jego frustracje za dziecinne narzekania. Angus MacKay był szefem Agencji MacKay, Usługi
Ochroniarskie i Detektywistyczne, i przełożonym lana. On też uratował lana od pewnej śmierci, przemieniając go w 1542 roku.
Ale Angus miał poczucie winy, że uwięził go w ciele piętnastolatka. Nie, łan nie mógł wyjawić Angusowi, jaki był
nieszczęśliwy. Ale Vanda to rozumiała i zachowała zwierzenia lana dla siebie.
Zaczęła go strzyc.
- Kiedy wróciłeś do miasta? - spytała.
- Dzisiaj.
- Teleportowałeś się z Teksasu?
- Nie. Byłem w Szkocji.
- Ach. - Ciachała dalej. - Słyszałam ostatnio, że byłeś w Teksasie i chroniłeś Jeana-Luca.
- Byłem. Latem. Vanda przestała strzyc.
- Słyszałam, że Phil też tam był.
9
- Owszem, był. - Czyżby Vanda była nim zainteresowana? Phil pilnował domu Romana w dzień, kiedy jeszcze mieszkały
tam wampirzyce z haremu. O ile łan się orientował, Phil trzymał się z daleka od pań. To była jedna z żelaznych zasad Angusa.
Ochroniarzowi nie wolno było zadawać się z podopiecznymi.
Vanda wróciła do strzyżenia.
- A jak się miewa?
- Dobrze. - łan był ciekaw, czy znała sekret Phila.
- Wraca do Nowego Jorku?
- W końcu tak. Szkoli nowego ochroniarza Jeana--Luca. - Tymczasem Connor zatrudnił ochroniarza śmiertelnika, Toniego,
który miał zastąpić Phila do czasu jego powrotu, łan jeszcze go nie poznał, ale był ciekaw, czy Toni też był zmiennokształtnym.
- Co robiłeś w Szkocji? - spytała Vanda.
- Niewiele. Po kuracji Angus nalegał, żebym wziął kilka miesięcy wolnego, żeby... dojść do siebie.
- Więc jednak to było bolesne. - Przechyliła się przez jego ramię, żeby na niego spojrzeć. - A teraz dobrze się czujesz?
- Tak. - To nie była do końca prawda. Urósł trzynaście centymetrów w ciągu niecałych dwóch tygodni i musiał się do tego
przyzwyczaić. Pił ogromne ilości syntetycznej krwi, stosownie do jego większych gabarytów. Kiedy był w Szkocji, zlecił
remont swojego małego zamku. Nocami pomagał budowlańcom i wyrobił sobie mięśnie. Ale wciąż potykał się o swoje wielkie
stopy i zacinał przy goleniu, zwłaszcza przy tym przeklętym kraterze w podbródku. -Już wszystko dobrze.
Vanda prychnęła z powątpiewaniem.
- A jak tam w Szkocji?
- Pięknie. - Zawsze czuł radość, kiedy wracał na szkockie wyżyny, bo były jego domem, odnajdywał tam spokój. Ale po
kilku nocach zawsze docierało do niego, że wszyscy śmiertelnicy, których znał z przeszłości, nie żyją. I dopadała go
samotność.
Vanda westchnęła.
- Coś czuję, że nie mówisz mi o wielu sprawach. Myślałam, że chciałeś porozmawiać.
- Przecież rozmawiamy.
- Nie mogę przegadać całej nocy, tak jak kiedyś. Prowadzę interes.
Umilkł na chwilę, słuchając metalicznego odgłosu nożyczek. Jak miał tak z marszu powiedzieć, że chce znaleźć prawdziwą
miłość i być niebiańsko szczęśliwy w małżeństwie, które potrwa wieki, ale nie wie, jak zabrać się do szukania?
- A jak tam interes?
- Świetnie - wycedziła, rzucając nożyczki na biurko. Otrzepała z niego włosy energiczniej, niż to było potrzebne. -
Będziesz mówił czy mam cię trzasnąć biczem?
Wyszczerzył zęby. Vanda lubiła zgrywać herod babę, ale więcej szczekała, niż gryzła.
- No dobrze, już mówię. Skoro już mam tę nową, starszą twarz, to pomyślałem...
10
- Niesamowite. Mózg też ci urósł?
- Bardzo zabawne. Przyszedłem tu dzisiaj, bo szukam... - Nie był w stanie wydusić „kobiety". Vanda pewnie by go
wyśmiała. - Mam krater w podbródku.
Roześmiała się.
- To jest doteczek. - Przekrzywiła głowę, przyglądając się mu uważnie. - Niech zgadnę, martwisz się o to, czy jesteś
przystojny?
- Nie, oczywiście, że nie. - Poruszył się niespokojnie na krześle.
Vanda przysiadła na brzegu biurka.
- Nikt ci nie powiedział, jak wyglądasz?
- Mężczyźni nie rozmawiają o takich bzdurach. Żona Jeana-Luca powiedziała, że wyglądam... dobrze.
Wampirzyca parsknęła.
Do licha. Wiedział, że Heather kłamała.
Vanda pokręciła głową.
- Dobrze to duże niedopowiedzenie. Jesteś absolutnie boski.
W sercu lana zakiełkowała nadzieja. Może jakaś kobieta się w nim zakocha.
- Ty... ty nie mówisz tego tylko dlatego, że chcesz być miła?
- A czy ja kiedykolwiek byłam szczególnie miła?
- Dla mnie tak.
- No cóż... - Zirytowana poprawiła bicz wokół bioder. - Przypominasz mi mojego młodszego brata. Ale chyba nie mogę cię
już traktować jak dzieciaka.
- Przykro mi, że ci zepsułem zabawę - burknął. Uśmiechnęła się szeroko.
- Naprawdę bardzo się cieszę, łan. Na pewno jesteś zachwycony, że jesteś dorosły.
- Tak. - Zabębnił palcami o poręcz krzesła. Uśmiech Vandy zniknął.
- Nie wyglądasz na szczególnie zachwyconego. O co chodzi?
- Teraz, kiedy już wyglądam doroślej... szukam...
- Tak?
- Kobiety.
Uśmiechnęła się leciutko.
- No cóż, to też jakiś początek. - Nagle wybałuszyła oczy. - O mój Boże, ty naprawdę jesteś prawiczkiem?
- Nie! Mam prawie pięćset lat. Niby na co miałem czekać, do diabła?
11
- Lady Pamela uważa, że jesteś. A ty nie zaprzeczałeś.
- To nie są tematy, na jakie mężczyzna powinien dyskutować publicznie. To prywatna sprawa.
Vanda się roześmiała.
- Jesteś taki staroświecki. Seks to nie jest coś, czego się trzeba wstydzić.
- Ja się nie... - Nie mógł temu zaprzeczyć. Na wszystkich świętych, wstydził się. - Nie chodzi mi o seks, zrozum. Tylko o
to, jak musiałem się do niego zabierać. To nigdy nie było... w porządku.
Twarz Vandy spoważniała.
- Żeby przetrwać, wszyscy robiliśmy rzeczy, których żałujemy.
- To było więcej niż pożałowania godne. Nie zachowywałem się honorowo. - Nigdy wcześniej nie przyznał się do tego
nikomu.
- A co robiłeś?
Zebrał z tyłu włosy sięgające ramion i związał je rzemykiem.
- Kiedy Angus mnie przemienił, powiedział mi, jak mam się pożywiać. W zamian za krew miałem dawać damom rozkosz i
dbać o to, żeby były zadowolone.
Vanda wciągnęła ze świstem powietrze.
- Mnie się podoba ta metoda. Zażenowany łan odwrócił oczy.
- Nie wiedziałem, jak to robić. Miałem ledwie piętnaście lat, rozumiesz, więc z początku chodziłem do burdeli, żeby się
nauczyć. I... I byłem pojętnym uczniem.
- To nie jest takie straszne.
/robiło się straszne, kiedy przestałem chodzić do burdeli. Miałem problemy z uwodzeniem kobiet, które uważały mnie za
dziecko. Żeby nie głodować, uciekałem się do kontroli umysłu, by widziały we mnie starszego mężczyznę. Potrafiłem je
zadowolić, ale...
- Miałeś poczucie winy? łan splótł palce obu dłoni.
- Aye. Oszukiwałem je. Każdy związek, przez całe moje życie, był oparty na kłamstwie i podstępie. Nie zniosę tego dłużej.
- Rozumiem.
Wyprostował się na krześle.
- Teraz po raz pierwszy w życiu mogę być uczciwy. Nareszcie mogę sobie poszukać kobiety odpowiedniej dla mnie.
Vanda się uśmiechnęła.
- W takim razie przyszedłeś we właściwe miejsce. Z taką twarzą nie będziesz miał problemu ze znalezieniem sobie
dziewczyny na noc.
- Nie chodzi mi o jedną noc. Przez całe wieki miałem jednonocne przygody. Chcę znaleźć prawdziwą miłość. Chcę
takiego samego szczęścia, jakie znaleźli Roman, Angus i Jean-Luc.
12
Uśmiech Vandy zmienił się w grymas.
- W takim razie nie przyszedłeś we właściwe miejsce. Kobiety, które tu przychodzą, zwykle nie są zainteresowane
trwałymi związkami.
łanowi zrzedła mina.
- Więc jak mam ją znaleźć?
- Może będę mogła ci pomóc. - Vanda zsunęła się z biurka. - Sama myślałam o znalezieniu jakiegoś miłego faceta, więc
zarejestrowałam się na portalu randkowym. -Usiadła za biurkiem, chwyciła mysz i zaczęła klikać. - To najmodniejszy nowy
portal dla singli.
łan pochylił się nad biurkiem, by widzieć monitor komputera. Przyjrzał się stronie www.singlewwielkimmiescie. Chwaliła
się ponad pół milionem klientów pochodzących z Nowego Jorku i okolic.
- To nie dla mnie. Nie mogę się spotykać ze śmiertel-niczką.
- Dlaczego nie?
- Mówiłem ci. Nie chcę oszukiwać kobiety, do której będę się zalecał. A śmiertelniczkę musiałbym okłamywać, dopóki nie
miałbym pewności, że mogę jej zaufać. A wtedy, przyznając się do mojej natury, zniszczyłbym jej zaufanie do mnie. Nic z tego
nie wyjdzie.
- Nie zgadzam się. Romanowi i Shannie wyszło.
- On się do niej nie zalecał na początku. Potrzebował tylko dentystki. To był przypadek. I uwierz mi, bardzo się
zdenerwowała, kiedy poznała prawdę.
Vanda wzruszyła ramionami.
- Przeszło jej.
- Nie chcę okłamywać kobiety, do której będę się zalecał. Więc lepiej, żeby była wampirzycą. Wampirzyca zrozumie
wszystko, przez co przeszedłem. Śmiertelniczka nie spojrzy łaskawie na to, w jaki sposób wykorzystywałem kobiety w
przeszłości. I nie mógłbym mieć o to pretensji.
- Jeśli będzie cię kochać, to zrozumie.
- Już się zdecydowałem. Chcę wampirzycy. Vanda westchnęła.
- Okej, ale uważam, że ograniczasz sobie możliwości.
- I musi pić syntetyczną krew, być uczciwa, lojalna, inteligentna i ładna.
- Teraz już się bardzo ograniczasz. - Vanda ze zmarszczonymi brwiami spojrzała na ekran. - Na szczęście dla ciebie, można
się zorientować, kto jest wampirem. -Kliknęła na swój profil. - Widzisz to?
Ian przeczytał wers, który wskazała.
13
- Wszystkie wampiry umieszczają w profilu literkę W - wyjaśniła. - To nasz sekretny kod, pozwalający się nawzajem
rozpoznać. Jeśli jakaś dziewczyna poprosi cię o spotkanie i nie będzie miała w profilu W, po prostu odmówisz.
Serce lana zabiło szybciej. Nie tak wyobrażał sobie szukanie prawdziwej miłości, ale było to o wiele lepsze niż nic.
- To się może udać.
- Oczywiście że się uda. Mam tu aparat cyfrowy. -Vanda wysunęła szufladę biurka. - Zrobimy ci zdjęcie założymy profil.
To zajmie kilka godzin.
- Godzin?
- Profil jest dość szczegółowy. Będziesz musiał napisać coś o sobie. - Twarz jej pojaśniała. - Wiem! Ja to zrobię.
- Ty? Dlaczego?
- Bo jestem kobietą i wiem, co kobiety chcą usłyszeć. Genialny plan! - Złapała długopis i notes.
Jej propozycja była bardzo kusząca, jako że łan nie miał pojęcia, co miałby napisać.
- Pamiętaj, jest dla mnie bardzo ważne, żebyś napisała prawdę.
- Oczywiście, ale zejdź na ziemię, łan. Nie mogę napisać, że masz pięćset lat.
- Czterysta osiemdziesiąt.
Postukała długopisem w kartkę, czekając.
- Dobrze - jęknął. - Możesz napisać, że mam dwadzieścia siedem.
- Świetnie. - Zanotowała. - A ile masz teraz wzrostu?
- Metr osiemdziesiąt osiem. - Zmarszczył brwi. -Tylko koniecznie napisz, że szukam kobiety lojalnej i uczciwej. No i
inteligentnej i ładnej.
- Żaden problem. A teraz uśmiechnij się i pokaż te iloteczki. - Uniosła aparat. -I o nic się nie martw. Napiszę tak, że żadna
ci się nie oprze.
Rozdział 2
Tuż przed świtem łan teleportował się przed tylne wejście kamienicy Romana przy Upper East Side. Wcisnął guzik pilota, żeby
wyłączyć alarm, zanim otworzył drzwi kluczem. W kuchni było ciemno; świecił się tylko panel koło drzwi, łan wstukał kod,
żeby włączyć alarm na nowo.
14
- Ani kroku dalej - ostrzegł szorstki głos. - Odwróć się powoli.
Ian odwrócił się i dostrzegł błysk góralskiego sztyletu, trzymanego przez potężnego Szkota stojącego w drzwiach kuchni.
- Dougal?
- Tak. -Dougal Kincaid zapalił światło. W jego oczach pojawił się błysk rozpoznania, kiedy spojrzał na kilt lana.
- To ty, łan?
- Aye, to ja. Chcesz zobaczyć moją legitymację służbową.
- Nie. - Dougal uśmiechnął się i schował broń do pochwy w podkolanówce. - Lepiej rozpoznaję twoją kratę niż twoją twarz.
Spodziewaliśmy się ciebie dopiero w przyszłym tygodniu.
- Nudziłem się. - A raczej czuł się samotny, ale nie chciał się do tego przyznawać. - Jak tam sprawy?
- W zasadzie spokój. - Dougal wyjął z lodówki butelkę syntetycznej krwi i wstawił ją do mikrofalówki. - Czyli co, wracasz
do pracy?
- Nie. Mam jeszcze tydzień wakacji. - Tydzień na poszukiwania idealnej towarzyszki życia.
Dougal przekrzywił głowę i przyjrzał się łanowi.
- Słyszałem, że się postarzałeś, ale to niesamowite, jak się zmieniłeś z wyglądu.
- Aye, ja sam ledwo się poznaję. - łan przez chwilę gapił się na zdjęcia zrobione przez Vandę. Nie tylko jego twarz się
zmieniła. Zmężniał tak, że nie bardzo miał czas się przyzwyczaić do nowego ciała. Czasem zachowywał się jak słoń w składzie
porcelany, zrzucał rozmaite przedmioty i potykał się o swoje stopy w rozmiarze czterdzieści sześć.
Mikrofalówka zapikała i Dougal wyjął swoją przekąskę.
- Właśnie trenowaliśmy na dole sztuki walki. - Łyknął trochę krwi. - Żałuj, że nie widziałeś. Nowy ochroniarz przewrócił
Phineasa na tyłek.
- Naprawdę? - łan był pod wrażeniem. Nieczęsto się zdarzało, żeby śmiertelnik pokonał wampira w walce wręcz.
Dougal ruszył do drzwi.
- Idę wziąć prysznic, zanim wzejdzie słońce. Słońce zbliżało się już do horyzontu, łan czuł, jak
zwalnia mu metabolizm. Poszedł za Dougalem tylnymi schodami do kwater ochroniarzy w piwnicy. Stół bilardowy został
odsunięty pod ścianę, koło sofy, żeby było więcej miejsca dla walczących.
łan podniósł przewrócone krzesło i zauważył, że jedna z nóg jest złamana.
- To musiała być niezła bójka.
- Aye. I trochę żenująca dla Phineasa. - Dougal opróżnił do końca butelkę i poszedł do sypialni. Trzasnęły drzwi łazienki.
15
łan spodziewał się zobaczyć w sypialni Phineasa McKinneya, ale młodego czarnoskórego wampira nie było. Z obu łazienek
słychać było szum wody, więc Phineas pewnie brał prysznic, jak Dougal. Wiele wampirów lubiło się umyć przed zapadnięciem
w śmiertelny sen. Lepiej się wtedy czuli; nie tak jak zmarli.
Sypialnia była prawie pusta, łan pamiętał czasy, kiedy stało tu dziesięć trumien, w których sypiali ochroniarze. Teraz
większość wampirów była w Europie Środkowej, polowali na Casimira.
Wyższe piętra były równie opustoszałe. Wcześniej mieszkali tam Roman, dziesięć wampirzyc z haremu i liczni goście. Dom
był ekscytującym miejscem. Ale teraz wszyscy się wyprowadzili.
Roman mieszkał ze swoją śmiertelną żoną i dzieckiem w White Plains, ochraniał go Connor. Wampiry zajmowały jego dom
w centrum, pracowały jako ochroniarze w Romatech Industries, gdzie wytwarzano syntetyczną krew i napoje fusion. Connor
był szefem ochrony w firmie, ale zamierzał przekazać stanowisko łanowi, żeby skupić się na zapewnieniu bezpieczeństwa
Romanowi i jego rodzinie.
łan bardzo się cieszył na ten awans, ale trochę go irytowało to, że awansował dopiero teraz, kiedy wygląda jak dorosły
mężczyzna. Zaczął pracować w firmie MacKaya w 1955 roku i nigdy nie zajmował wyższego stanowiska niż zastępca. Nawet
jego najlepszym przyjaciołom było trudno traktować go jak dorosłego, kiedy wyglądał na piętnaście lat.
Ściągnął wełniany sweter przez głowę i wrzucił go do kosza na pranie Podszedł do trumny, w której sypiał od
ponad pięćdziesięciu lat. Poduszka i koc były z czerwo-no-zielonego tartanu klanu MacPhie, takiego samego jak jego kilt. Zdjął
sporran, wyjął nóż ze skarpety i schował je w małej komódce koło trumny. Zrzucił buty, ale nagle uświadomił sobie, że
przecież urósł o trzynaście centymetrów.
Do licha. Wyrósł ze swojej trumny.
Położył się w niej i oczywiście stopy wystawały mu poza krawędź. W sypialni była jeszcze druga trumna, ale należała do
Dougala. Podwójne łóżko było Phineasa. Pozostałe łóżka były na górze.
Oj, a dlaczego nie? Przecież za parę tygodni miał zostać szefem i tu, i w Romatechu. Mógł spać, gdzie mu się podobało.
Wyszedł z sypialni i ruszył w górę po schodach.
Zwykle przed snem wrzucał coś na ząb, ale dzisiaj wypił dużo bleera. Koło czwartej nad ranem Vanda przyłączyła się do
niego przy barze i oznajmiła, że jego profil jest już zamieszczony na portalu singlewwielkim-miescie.
Trzecia szklanka bleera dodała mu pewności siebie. Porozmawiał z dwiema kobietami i zgodziły się z nim spotkać w klubie
następnego wieczoru.
Kiedy dotarł na parter, włączył się alarm, łan znieruchomiał i dopiero po chwili zrozumiał, co się dzieje. Intruz! Niech to
licho, reagował za wolno. Nie powinien był pić czwartej szklanki bleera.
Wbiegł do salonu. Pusto. Odwrócił się, potknął o własne stopy i pobiegł do panelu przy głównym wejściu. Wyłączył alarm,
żeby cokolwiek słyszeć. Uchwycił cichy dźwięk dochodzący z biblioteki. Zaczął się skradać do drzwi.
16
Podmuch zimnego powietrza z otwartego okna poruszył zasłony. Ten ktoś, kto otworzył okno, uruchomił alarm. I wciąż był
w pokoju.
Kobieta. I to śmiertelna. Owionął go zapach jej krwi, pieścił jego skórę jak dotyk kochanki. Była w jego ulubionym smaku
- grupa AB Rh+.
Chwała Bogu, że Roman wynalazł w 1987 roku syntetyczną krew; dzięki temu łan i inne wampiry nie byli już niewolnikami
żądzy krwi. Mimo to jego ciało zareagowało instynktownie, tak jak po transformacji w 1542 roku. Zaczęły go mrowić dziąsła.
Miał wystarczająco duże doświadczenie, by wiedzieć, jak się kontrolować, ale dziś wymagało to trochę więcej wysiłku. Piąta
szklanka bleera to był fatalny pomysł.
Stała plecami do niego i oglądała półki z książkami. Zapewne zamierzała ukraść najcenniejsze tomy z kolekcji Romana. W
tej bibliotece było wszystko, od średniowiecznych ksiąg ręcznie pisanych przez mnichów po pierwsze wydania z XIX wieku.
Nie usłyszała, kiedy wszedł w samych skarpetach. I nie słyszała alarmu, jako że był ustawiony na częstotliwość słyszalną
tylko dla wampirów i psów. A już z całą pewnością nie wyczuła reakcji, jaką w nim obudziła.
Zrobiło mu się nagle gorąco mimo zimnego grudniowego powietrza, które płynęło przez otwarte okno i owiewało jego biały
podkoszulek. Lampa między dwoma wysokimi fotelami była ustawiona na najniższy poziom światła; widoczna na tle jej
złocistego blasku postać tej kobiety wydawała się otoczona migotliwą aurą.
Śliczna z niej była włamywaczka, ubrana w czarny spandex opinający jej talię i słodką krzywiznę bioder. Złote włosy miała
spięte w koński ogon. Końcówki falowały lekko na wysokości łopatek, kiedy poruszała głową, przyglądając się półce.
Przesunęła się o krok, cichutko, w czarnych skarpetkach. Widocznie zostawiła buty pod oknem, sądząc, że bez nich będzie
się poruszać ciszej, łan zauważył jej smukłe kostki, ale jego spojrzenie pobiegło z powrotem do jej złocistych włosów.
Pomyślał, że będzie musiał uważać, kiedy będzie ją łapał. Tak jak każdy wampir miał nadludzką siłę, a dziewczyna wyglądała
dosyć krucho.
Po cichutku przeszedł obok foteli do okna. Skrzypnęło cicho, kiedy je zamknął.
Dziewczyna zachłysnęła się z zaskoczenia i odwróciła w jego stronę. Otworzyła szeroko oczy. Zielone jak wzgórza
otaczające jego dom w Szkocji.
Ogarnęło go pożądanie, przez moment nie mógł wydobyć z siebie głosu. Ją też zatkało. Bez wątpienia szukała drogi
ucieczki.
Powoli ruszył w jej stronę.
- Nie uciekniesz przez okno. I nie zdążysz do drzwi przede mną.
Cofnęła się.
- Kim jesteś? Mieszkasz tutaj?
- To ja będę zadawał pytania, kiedy cię zwiążę. -Słyszał, że jej serce zabiło szybciej. Zachowała kamienną twarz, z
wyjątkiem oczu, które błyszczały wojowniczo. Były piękne.
17
Zdjęła z półki ciężki tom.
-
Przyszedłeś sprawdzić moje kwalifikacje? Dziwne pytanie. Czyżby błędnie zinterpretował sytuację?
- A kim... - Uchylił się, kiedy cisnęła książkę w jego twarz. Do licha, tak wiele wycierpiał, żeby zyskać tę nową, bardziej
męską twarz, a ona o mało jej nie uszkodziła.
Książka przeleciała obok niego i wywróciła lampę. Światło zamrugało i zgasło, łan mający nadludzki wzrok zobaczył
ciemną postać dziewczyny pędzącą do drzwi.
Pognał za nią. Gdy usiłował ją złapać, odwróciła się i kopnęła go w pierś. Zatoczył się do tyłu. Niech to szlag, była
silniejsza, niż mu się wydawało. A on tyle wycierpiał, żeby mieć szeroki muskularny tors.
Zaatakowała go serią ciosów i kopnięć, ale odparował wszystkie. W akcie rozpaczy kopnęła go w krocze. Do licha, zbyt
wiele wycierpiał dla większych klejnotów. Odskoczył do tyłu, ale palcami stopy zahaczył o brzeg kil-tu. Bez sporranu, który by
obciążał materiał, kilt podfrunął Ianowi powyżej pasa.
Spojrzenie dziewczyny przesunęło się w dół i zamarło. Szczęka jej opadła. O tak, teraz był hojnie obdarzony. Rzucił się do
przodu i przewrócił ją na podłogę. Zaczęła go okładać pięściami, więc chwycił ją za nadgarstki i przygwoździł.
Wykręciła się, próbując walnąć go kolanem. Warcząc ze złością, zablokował je swoim kolanem. Wreszcie powoli opadł na
nią i unieruchomił swoim ciężarem. Jej ciało było cudownie gorące i pulsowało siłą życiową, od której łan zaczął drżeć z
pożądania.
- Przestań się wiercić, dziewczyno. - Jego większe przyrodzenie reagowało zdecydowanie po męsku. - Miej nade mną
litość.
- Litość? - Nie przestawała się pod nim wić. - To ja jestem uwięziona.
- Przestań. - Nacisnął na nią mocniej. Otworzyła szeroko oczy. Nie miał wątpliwości, że to
poczuła.
Jej spojrzenie pomknęło w dół, ale szybko wróciło na jego twarz.
- Złaź ze mnie. Już.
- Wolałbym nie - mruknął.
- Puszczaj! - Usiłowała się wyrwać z jego uchwytu.
- Jak cię puszczę, to mnie kopniesz. A lubię swoje klejnoty.
- Nie podzielam twoich uczuć.
Uśmiechnął się powoli.
- Przyglądałaś się dość długo. Musiały ci się spodobać.
- Ha! Zrobiłeś na mnie tak maciupkie wrażenie, że ledwie to pamiętam.
Roześmiał się. Była bystra. Przyjrzała mu się z zainteresowaniem.
18
- Śmierdzisz piwem.
- Wypiłem trochę. - Zauważył jej powątpiewające spojrzenie. - Okej, więcej niż trochę, ale i tak dałem radę cię pobić.
- Skoro piłeś piwo, to znaczy, że nie jesteś...
- Czym nie jestem?
Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Załamał się, kiedy zrozumiał, że ona bierze go za śmiertelnika. Chciała,
żeby był śmiertelnikiem. A to znaczyło, że wiedziała o wampirach.
Przyjrzał się jej uroczej twarzy - wysokim kościom policzkowym, delikatnej linii podbródka i tym hipnotycznym zielonym
oczom. Niektóre wampiry twierdziły, że śmiertelnicy nie mają żadnych mocy. Bardzo się myliły.
Ich oczy się spotkały i zapomniał, jak się oddycha. W ich zielonej toni coś się kryło. Osamotnienie. Rana, która wydawała
się zbyt stara jak na jej młody wiek. Przez chwilę czuł się tak, jakby patrzył na odbicie własnej duszy.
- Ty nie jesteś złodziejką, co? - szepnął.
Lekko pokręciła głową, wciąż uwięziona jego spojrzeniem. A może to on był uwięziony w jej oczach.
- łan. - Zbliżyły się do nich czyjeś kroki. - łan, co ty robisz, do diabła?
Z trudem oderwał od niej wzrok i zobaczył Phineasa stojącego obok nich.
- Co?
Phineas patrzył na niego zdezorientowany.
- Dlaczego bijesz się z Toni?
łan zamrugał i spojrzał na kobietę, którą przygniatał do podłogi.
- Ty jesteś... Toni? - Nowy ochroniarz był kobietą?
- A ty jesteś łan? - Rozczarowanie błysnęło w jej oczach, zanim zdążyła odwrócić wzrok. - Jesteś jednym z nich.
To zabolało. Od wieków był uważany za zbyt młodego, a teraz, po całym bólu, który wycierpiał, wciąż mu czegoś
brakowało. Zacisnął zęby.
- Masz coś przeciwko wampirom? Jej oczy zapłonęły gniewem.
- Tak. Zwykle mocno się wkurzam, kiedy mnie atakują.
- Ma trochę racji, ziom - mruknął Phineas, poprawiając pasek szlafroka z fioletowej satyny. - Nie trzeba było jej atakować.
To nasza przyjaciółka.
łan ją uwolnił.
- Na przyjaźń trzeba sobie zapracować. Wysunęła się spod niego i usiadła.
- Nie jestem tu po to, żeby się z tobą przyjaźnić. Mam cię pilnować i nic więcej.
Wciąż się na nią gapił. Connor zatrudnił kobietę, żeby strzegła mężczyzn? O tym jeszcze nie słyszano w świecie wampirów.
Śmiertelna kobieta nie była dość silna... Chyba że była zmiennokształtną, jak Phil i Howard.
19
- Czy ty nie... - Jak miał to ująć, skoro istnienie zmiennokształtnych było tajemnicą? - Czy ty nie zmieniasz się troszeczkę
w pewne dni w miesiącu?
Spojrzała na niego, jakby uszom nie wierzyła.
- Pytasz mnie, czy miewam zespół napięcia przedmie-siączkowego? Mówisz poważnie?
- Nie! Nie chodziło mi o... - Ianowi przerwał śmiech Phineasa.
-Wiem, co masz na myśli, stary, ale ona jest zwyczajna.
- Zwyczajna? - Toni spojrzała na niego ze złością. -Wieczorem stłukłam ci tyłek.
Phineas uniósł ręce, poddając się.
- Nie rób mi krzywdy, cukiereczku. Jesteś silną, piękną herod babą.
Skinęła mu głową.
- Dziękuję.
- Connor powiedział mi przez telefon, że nowy ochroniarz nazywa się Toni - mruknął łan. - Myślałem, że jesteś
mężczyzną.
Dziewczyna zmrużyła oczy.
- A ja myślałam, że jesteś bardziej inteligentny.
- Trach! - Phineas wyszczerzył się w uśmiechu. -Trafiony, zatopiony, ziom.
łan spochmurniał.
- Zakładanie, że Toni to męskie imię, jest absolutnie logiczne.
Wysunęła podbródek.
- A atakowanie ludzi, zanim się z nimi porozmawia, też jest logiczne?
- W tym przypadku owszem, było. Okno było otwarte...
- Ja je otworzyłam - przerwała mu. - Tu było duszno jak w grobie, a mnie było gorąco.
- Cukiereczku, to mnie się robi tak gorąco na twój widok, aż skwierczę. - Phineas syknął kilka razy.
Ian posłał mu zirytowane spojrzenie i wrócił do wyjaśnień.
- Czujnik w oknie uruchomił alarm. Zastałem cię tu oglądającą bardzo drogie książki i ubraną jak włamy-waczka.
- Fakt, wyglądasz jak seksowna kobieta kot. - Phineas podrapał pazurami powietrze. - Miau! Ssss!
Teraz to ona spojrzała na Phineasa ze złością.
- To moje ciuchy treningowe. - Zwróciła gniewne spojrzenie zielonych oczu na lana. - I nie słyszałam żadnego alarmu.
- Słyszą go tylko wampiry i psy.
- Tak? A ty czym jesteś?
20
- Trach! - Phineas klepnął się w udo. - Ona cię morduje, stary.
- Phineas - warknął łan. - Ja tu próbuję prowadzić rozmowę. - Zwrócił się do Toni. - Przykro mi, dziewczyno, ale to się nie
sprawdzi. Nie możesz pilnować domu pełnego mężczyzn. Widzisz, jak Phineas na ciebie reaguje.
- Jest o wiele milszy niż ty! - Jej oczy błyszczały gniewem. -1 to nie jest mój problem, jeśli jesteście bandą sek-sistowskich
świń. I mogę wykonywać tę pracę, czy mam napięcie przedmiesiączkowe, czy nie. Wcześniej pokonałam Phineasa i ciebie też
bym przygwoździła, gdybym miała więcej czasu.
- Dziewczyno, nigdy byś mnie nie przygwoździła. -Pochylił się w jej stronę. - Ja lubię być na górze.
Jej oczy zapłonęły zielonym ogniem.
- Dobre! - Phineas uśmiechnął się od ucha do ucha. -Wracasz na całego, ziom. Szacun!
- Mówiłam, że jest świnią - burknęła Toni.
- Kwik, kwik - rzucił Phineas.
- Dość, Phineas! - Ian zgromił go wzrokiem. - Już rozumiem, dlaczego zamordowano cię tak młodo.
Toni parsknęła śmiechem, ale szybko go zdusiła i zmarszczyła brwi, patrząc na niego.
Czyżby miała poczucie humoru? W ogólnym rozrachunku nie było to aż tak istotne, ale lana ogarnęła nagle ochota - to było
wręcz jak wyzwanie - by sprawić, żeby znów się roześmiała, a przynajmniej uśmiechnęła.
Niestety, nie potrafił wymyślić niczego zabawnego do powiedzenia.
Wstał z podłogi i skłonił się z galanterią.
- Przepraszam, że cię zaatakowałem. Mam nadzieję, że nie zrobiłem ci krzywdy.
- Nic mi nie jest. Pomógł jej wstać. Przyjrzała mu się nieufnie.
- Ale nie naskarżysz na mnie Connorowi? Ja naprawdę mogę wykonywać tę pracę.
Coś tu nie gra. Dlaczego, na miłość boską, śliczna śmiertelniczka chce pilnować wampirów?
- Pozwolę ci zostać, jeśli odpowiesz szczerze na kilka pytań.
Spojrzała na niego nieufnie, ale zaraz uśmiechnęła się promiennie i przyjęła jego dłoń.
- Jasne. A co chcesz wiedzieć? - Zgrabnie wstała z podłogi.
Mocniej ścisnął jej rękę. Zdecydowanie coś tu nie gra. Wiedział, że nie będzie całkiem szczera. Jej uśmiech był
wymuszony, a serce przyspieszyło.
- Dlaczego chcesz tę pracę? - spytał cicho. Wysunęła dłoń z jego uścisku.
- Jest doskonale płatna. A do tego mam darmowy pokój i wyżywienie, co na Manhattanie jest warte fortunę.
- I przez cały dzień tkwisz w domu z martwymi ciałami.
- Żadna praca nie jest doskonała. - Skrzyżowała ręce. - Za to żaden z was nie obudzi się z płaczem i nie będzie
potrzebował zmiany pieluchy, więc to łatwiejsze niż zwykła opieka nad dziećmi.
21
Opieka nad dziećmi? To było wkurzające. Phineas chichotał w najlepsze.
- O tak, zaopiekuj się mną, mamciu. Trzeba mnie wykąpać. I calutkiego natrzeć oliwką. Jestem trochę poodpa-rzany tu i
ówdzie, kumasz.
Jej usta zadrgały.
Czyżby Phineas wydawał jej się zabawny? To zirytowało lana jeszcze bardziej. Zbliżył się do niej o krok, zaciskając zęby.
- Nie jesteśmy dziećmi. Jesteśmy zaprawionymi w boju wojownikami.
Zadrżała teatralnie.
- Uu, ale się boję.
Czy wątpiła w ich waleczność? Podszedł jeszcze bliżej.
- Dziewczyno, nie masz pojęcia, jacy potrafimy być groźni.
Jej uśmiech zniknął, skrzywiła się.
- Wiem aż za dobrze. Nie musisz mi przypominać.
- Zostałaś zaatakowana? - łan spojrzał na jej szyję, ale nie dostrzegł śladów ugryzień nad wysoką stójką czarnego kostiumu.
- To w taki sposób się o nas dowiedziałaś?
Uparte wysunięcie podbródka wskazywało, że nie ma zamiaru udzielać więcej informacji. Ale wspomniała wcześniej, że
zwykle się wkurza, kiedy atakują ją wampiry. Wschód słońca był tuż-tuż; łan i reszta wampirów mieli zapaść w sen. Przez cały
długi dzień będą leżeć bezbronni. A wyglądało na to, że ich strażniczka żywi do nich urazę.
- Dziewczyno, dlaczego mam ci zaufać, że będziesz nas strzec?
Uniosła brwi.
- Martwisz się, co mogę zrobić, kiedy będziecie leżeli całkowicie bezradni i na mojej łasce?
Chwycił ją za ramiona.
- Grozisz nam? Mógłbym ci wykasować całą pamięć i w tej chwili wyrzucić za drzwi.
- Nie! - Teraz wpadła w panikę. - Proszę cię. Ja... ja naprawdę potrzebuję tej pracy. Przysięgłam Connorowi, że nie
skrzywdzę żadnego z was. Zapytaj go. On mi wierzy.
łan puścił ją i się odsunął.
- Owszem, zapytam. Spojrzała na niego nerwowo.
- Muszę się przebrać w uniform, zanim zacznie się moja zmiana.
Phineas ziewnął.
- Tak. Robię się senny. Dobranoc, skarbie. - Wyciągnął w stronę Toni zaciśniętą pięść. Odpowiedziała mu uśmiechem i
stuknięciem kostkami o kostki palców.
- Do zobaczenia jutro, doktorze Kieł.
22
Phineas wyszczerzył zęby, idąc leniwym krokiem w stronę schodów.
- Tak, to ja, doktor Kieł. Długie zęby i inne takie. -Gdy schodził do piwnicy, wciąż go słyszeli. - Pan doktor jest w domu.
Och, mała, mam dla ciebie lekarstwo.
łan też robił się senny, ale że dłużej był wampirem niż Phineas, potrafił nad tym panować.
- Może powinniśmy zacząć jeszcze raz. - Wyciągnął rękę. - Jestem łan MacPhie.
Spojrzała na niego nieufnie.
- Toni Davis. - Uścisnęła jego dłoń, puściła szybko i ruszyła w stronę schodów.
Poszedł za nią.
- Naprawdę myślałem, że jesteś złodziejką. Zwykle nie atakuję kobiet.
- Chyba że jesteś głodny. - Zaczęła wchodzić na górę.
- Nie atakuję, by się pożywić. To przeszłość. Ewoluowaliśmy i już tego nie robimy.
- Tak, jasne. - Szła po schodach, nie oglądając się za siebie.
On ruszył za nią.
- Nie wierzysz mi? Wzruszyła ramionami.
- Widziałam, jak pijecie z butelek.
- Więc wiesz, że różnimy się od Malkontentów. Kostki jej palców zbielały, kiedy nagle ścisnęła poręcz.
Ale szybko ją puściła i szła dalej.
- O ile się orientuję, wasza szlachetna natura to dość świeża sprawa. Przed wynalezieniem syntetycznej krwi musieliście
atakować ludzi, żeby jeść.
Zacisnął zęby.
- Nigdy nie stosowałem przemocy.
Dotarła na półpiętro, odwróciła się gwałtownie i spojrzała na niego ze złością.
- A stosowałeś kontrolę umysłu? Wzdrygnął się.
- Nie rozumiesz tego.
- O, chyba jednak rozumiem. Kontrola umysłów ułatwiała ci manipulowanie ludźmi. - Zmrużyła oczy. -Ale to mimo
wszystko były ofiary, a ty mimo wszystko je krzywdziłeś.
- Nigdy nie byliśmy tacy jak Malkontenci. Te dranie są mordercami. My nigdy nie zabijaliśmy dla pożywienia.
- Okej. Nie byliście mordercami. Byliście tylko pasożytami. - Odwróciła się.
Chwycił ją za ramię.
- Skoro nas nienawidzisz, dlaczego przyjęłaś pracę naszego ochroniarza?
Wyrwała mu się i szła dalej.
23
- Nie nienawidzę was. I mam swoje powody.
- Jakie powody? - Potknął się na schodach w swoich nowych butach w rozmiarze czterdzieści sześć.
Obejrzała się.
-Dlaczego za mną idziesz? Nie powinieneś iść do piwnicy i... umrzeć?
- Nie śpię tam.
- Ale widziałam na dole twoją trumnę. - Spojrzała na niego kwaśno. - Wygląda tak przytulnie.
- To sama sobie w niej śpij.
- Po moim trupie. A nie, zaraz, to ty będziesz trupem. Za jakieś pięć minut, więc chyba powinnam się pospieszyć. - Resztę
schodów pokonała biegiem.
Dowcipnisia. Jego spojrzenie ześlizgnęło się na jej okrągły, zgrabny tyłeczek, tak smakowicie podkreślony czarnym
spandexem. Już samo to wystarczało, żeby znów miał ochotę gryźć. Szedł za nią korytarzem, patrząc, jak kołysze biodrami.
Zatrzymała się przy drzwiach po prawej.
- Już się nie mieszczę.
- W czym? We własnym ego?
- Dziewczyno, ty nie musisz nosić broni. Twój język potrafi pociąć człowieka na strzępy.
Uśmiechnęła się.
- Uznam to za komplement.
- Nie mieszczę się w swojej trumnie. Jestem trzynaście centymetrów wyższy, niż kiedy byłem tu ostatni raz.
Otworzyła szerzej oczy ze zdumienia.
- Connor wspomniał, że urosłeś, ale nie całkiem w to wierzyłam. Myślałam, że wampiry zawsze zostają w tym wieku, w
którym umarły.
- To prawda, w normalnych okolicznościach. Ale ja postarzałem się przez lato o dwanaście lat.
-
Och. - Usta jej drgnęły. - Witamy wśród dorosłych. Położył rękę na ścianie obok niej i pochylił się do przodu.
- Zajrzałaś mi pod kilt. Wiesz, że jestem dorosły. Zadziornie wysunęła podbródek, ale jej policzki po-
różowiały.
- Bardzo się staram wymazać ten nieszczęsny incydent z pamięci.
łan uśmiechnął się powoli.
- Daj znać, czy ci się udało. Zarumieniła się jeszcze bardziej.
- Panie MacPhie, powinnam panu przypomnieć...
- Mów mi łan. Czy Toni to zdrobnienie twojego imienia?
24
- Nie. Posłuchaj, próbuję ci przypomnieć, że, o ile dobrze liczę, za jakieś trzy minuty padniesz martwy.
- Jeśli tak się stanie, położysz mnie do łóżka?
- Takie rozmowy są nieodpowiednie...
- Masz na imię Antonia? Jej oczy pociemniały.
- Nie.
- Tonatella? Tonisha?
- Nie.
- Toni Baloni?
Jej usta znów drgnęły.
- Ja usiłuję być poważna.
- Ja też. - Pozwolił spojrzeniu błądzić po jej ciele. -Jestem śmiertelnie poważny.
Parsknęła.
- Panie MacPhie, dwie noce temu podpisałam umowę, w której było wyraźnie napisane, że nie mogę romansować z nikim,
kogo pilnuję.
Jego serce się zatrzymało i nie było temu winne wschodzące słońce.
- Nie wiedziałem, że romansujemy.
- Bo nie! - obruszyła się. - Ale pan ze mną flirtuje i to się musi skończyć.
Zamrugał. To było flirtowanie? Miał większą ochotę skręcić jej kark, niż ją uwodzić.
- Myślisz, że z tobą flirtuję?
- No cóż, tak. Pochylił się bliżej.
- I podobało ci się?
- Cały czas to robisz. Uśmiechnął się leniwie.
- Skarbie, mógłbym to robić całą noc.
- Noc się skończyła. - Odwróciła się i złapała gałkę drzwi. - Słodkich snów, panie MacPhie.
Odsunął się. Nie zamierzał się przejmować, że go odprawiła. Dlaczego miałby się przejmować?
- To nie było na poważnie. Nie musisz się martwić, że będę cię nękał. Szukam prawdziwej miłości, szukam tej jedynej
wampirzycy.
Puściła gałkę i zwróciła się do niego.
- Więc uważasz, że martwe kobiety są lepsze niż żywe?
25
- Tego nie powiedziałem. Ale lepiej pasuję do wampirzycy.
- Naprawdę? Czyżby te żywe były dla ciebie zbyt gorące?
Czy to miało być wyzwanie?
- Nie spotkałem jeszcze kobiety, z którą bym sobie nie poradził.
- No tak. - Przyjrzała mu się nieufnie. - Pewnie kontrolowałeś ich umysły.
Do licha, dokładnie wiedziała, w które miejsce wbić nóż.
- O tak, kontrolowałem ich umysły. I były tym zachwycone. Dzięki temu miały silniejsze orgazmy. - Uniósł brew. -
Chcesz, żebym ci zademonstrował?
W jej oczach zapłonął gniew.
- Chcę, żebyś sobie poszedł. I umarł. - Otworzyła drzwi swojej sypialni.
Podszedł bliżej.
- Dlaczego nas strzeżesz, skoro nas nie lubisz? Dlaczego chcesz żyć uwięziona w domu pełnym nieumar-
tych?
- Miłych snów, panie MacPhie. - Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
- Dowiem się, co w tobie siedzi, Toni - krzyknął.
Słońce dotykało już horyzontu. Czuł, jak traci świadomość. Spojrzał w górę klatki schodowej, na czwarte piętro, i się
skoncentrował. W mgnieniu oka był na górze.
Potykając się, wpadł do gabinetu Romana i zatrzasnął za sobą drzwi. Dzięki aluminiowym okiennicom zasłaniającym okna
w pokoju było ciemno, ale doskonale widział w ciemnościach. Przeszedł przez gabinet do sypialni i zwalił się na podwójne
łóżko. Na wszystkich świętych, to było o wiele lepsze niż wąska trumna. Wyciągnął ręce i nogi, rozkoszując się wygodą.
Oddychał coraz wolniej, zapadał w sen.
Zaraz. Pokręcił głową. Musiał się jeszcze dowiedzieć czegoś o Toni. Przeturlał się do nocnej szafki i złapał bezprzewodowy
telefon. Wzrok mu się mącił, kiedy wybierał numer komórki Connora. Jeszcze tylko parę minut, tylko tyle potrzebował.
- Halo? - Connor miał zaspany głos.
łan wyciągnął się na plecach, trzymając telefon przy uchu.
- Opowiedz mi o Toni.
- To ty, łan? - ziewnął Connor. - Zadzwoń później.
- Opowiedz mi o Toni. Jak ją znalazłeś?
- Natknąłem się na nią w Central Parku. - Connor znów ziewnął. - W poniedziałek, w nocy.
A był raptem wtorek rano. łan otworzył usta, ale nie wydał żadnego dźwięku. Powieki mu opadły.
26
- Zaatakowało ją - mówił sennym głosem Connor -trzech Malkontentów... bardzo brutalnie...
Nic dziwnego, że nie cierpiała wampirów. Słuchawka wyślizgnęła się z dłoni lana. Czyżby Toni chciała poprze-bijać ich
wszystkich kołkami podczas snu?
Kiedy sen wciągał go w niebyt, zastanawiał się, czy jeszcze się obudzi.
Rozdział 3
Zasługuję na szczęście
Zrealizuję swoje cele.
Nadam swojemu życiu znaczenie.
Jestem warta miłości.
Toni powtarzała swoje poranne afirmacje, stojąc w kłębach pary z gorącej wody, która spływała po jej ciele cienkimi stróżkami.
Wystarczyło tylko w to uwierzyć. Tak, jasne. W ciągu ostatnich kilku dni jej życie zaczęło spływać do sedesu.
Zasługuję na szczęście. Westchnęła. Jej rodzina w nią nie wierzyła, więc dlaczego ona sama miałaby uwierzyć? Zakręciła
wodę. Musi mieć silniejszą psychikę, nie pozwolić, żeby inni ją dołowali - inni, tacy jak łan MacPhie.
Jak martwy facet może być tak przystojny? Odsunęła zasłonkę prysznica. Dlaczego nie może być śmiertelnikiem? Przez
cudowny moment sądziła, że jest człowiekiem. Ale nie. Kolejna rzecz, która spłynęła do kibla. Był jednym z nich.
Wyszła spod prysznica, besztając samą siebie. Nie myśl o nim. Nie ma nad tobą żadnej władzy. Chyba że...
Chyba że kontroluje jej umysł. Toni dostała gęsiej skórki; zadrżała mimo otaczającej ją gorącej pary. Spojrzała na ślady
ugryzień na swoim ciele.
Walczyła z tymi trzema wampirami. Myślała, że da radę, dopóki nie przejęły władzy nad jej umysłem. Siedziała tam, w
brudnym śniegu, drżąca i bezradna, a ich okrutne myśli atakowały ją i zmusiły, żeby zdjęła bluzkę. Stanik. Głęboki dreszcz
wstrząsnął jej ciałem. Gdyby Connor nie zjawił się wtedy...
Mruganiem odpędziła łzy, wzięła ręcznik i się wytarła. Nie mogła stracić kontroli nad sobą, zdekoncentrować się.
Zrealizuje swoje cele. Musiało jej się udać. Sabrina liczyła na nią. Toni potwierdziła już istnienie wampirów i dostała się do
obozu dobrego wampira.
Dobre wampiry? Kto by w to uwierzył? Ale Connor ją uratował i przysiągł, że dobre wampiry zrezygnowały z gryzienia
ludzi. Widziała, jak piją krew z butelek, ale mimo wszystko trudno było jej im zaufać do końca. Nieważne, jak poprawnie się
27
zachowywały - wciąż wyczuwała bestię czającą się tuż pod powierzchnią. A jeszcze mocniej czuła ją w przypadku lana, ale
zamiast ją to zniechęcać - podniecało.
Czy mogła być jeszcze głupsza? Trzeba być kompletną idiotką, żeby rzucać wyzwanie bestii, która potrafi gryźć.
Postanowiła go ignorować.
Nadam swojemu życiu znaczenie. Kiedyś to się stanie. Ona i Sabrina wszystko sobie zaplanowały.
Poszła boso do sypialni, wycierając ręcznikiem włosy. Jej spojrzenie powędrowało po ścianach w kolorze miękkiego złota i
wielkim łóżku z baldachimem z błękitnego i złotego brokatu, taką samą narzutą i zasłonami. Dwie komódki stojące po bokach
łóżka wyglądały jak autentyczne ludwiki.
Jedno musiała z niechęcią przyznać: wampiry miały doskonały gust. Dougal twierdził, że ten pokój zajmowała kiedyś
wampirzyca księżniczka, należąca do haremu Romana Draganestiego. O ile się orientowała, Roman zrezygnował z haremu,
kiedy się ożenił. Toni prychnęła. Co za uroczy koleś. Jak na jej oko, wszystkie wampiry płci męskiej były kilka stuleci do tyłu,
jeśli chodzi o podejście do kobiet. A już łan MacPhie z pewnością.
Jestem warta miłości. W tę ostatnią afirmację było najtrudniej uwierzyć. Rzuciła ręcznik do kosza z brudną bielizną. Do
diabła, zaznała miłości. Babcia ją kochała.
I pamiętasz, co się z nią stało? Zawiodłaś ją. Toni szybko zdusiła ten wredny wewnętrzny głos, który uparcie sabotował jej
afirmację, powtarzając jej, że nie zasługuje na szczęście, że nie jest warta miłości. Właśnie że jest warta, do licha. I nie
zawiedzie Sabriny. Nawet jeśli oznaczało to mieszkanie w domu pełnym krwiopijców.
Założyła szkła kontaktowe i ubrała się w uniform ochroniarza - spodnie khaki i granatową koszulkę polo. Connor dał
męskie ciuchy w najmniejszym rozmiarze, ale i tak wisiały na niej jak worek. Najwyraźniej firma MacKaya nie miała w
zwyczaju zatrudniać kobiet. Dougal i Phineas byli zaskoczeni, ale zaakceptowali ją, kiedy zobaczyli, jak walczy.
łan był o wiele bardziej podejrzliwy, ale nie miała zamiaru pozwolić, żeby ją wystraszył. Pozostanie spokojna i chłodna.
Będzie nad sobą panować. Nic nie wprawi jej w zakłopotanie.
Podskoczyła, kiedy jej komórka ryknęła głośną muzyką. Do diabła. Carlos tydzień temu ustawił jej nowy dzwonek, ale
podskakiwała za każdym razem, kiedy z telefonu eksplodowało bez ostrzeżenia Cum on Feel The Noize zespołu Quiet Riot.
Wokaliści darli się jak opętani, kiedy grzebała w torebce. Miała nadzieję, że to Sabrina. Wczoraj wieczorem poszła
odwiedzić ją w szpitalu, ale Sabrina spała tak spokojnie, że Toni nie chciała jej budzić.
Odsunęła klapkę telefonu.
- Halo?
- Toni? - W szorstkim głosie brzmiał niepokój. - Co się tam dzieje?
- Howard? - Jej przełożony? Howard Barr był szefem dziennej zmiany i monitorował Toni ze swojego posterunku w domu
Romana Draganestiego. Miał zadzwonić po poranny raport o ósmej, ale wczoraj rano zadzwonił pod numer domowy, nie na jej
komórkę.
28
Zerknęła na nocną szafkę; świecące cyfry zegara pokazywały siódmą dwadzieścia sześć.
- Coś się stało?
- To ja cię o to pytam - stwierdził Howard. - Podczas obchodu zauważyłem, że Connor miał przy uchu włączoną komórkę.
Rozmawiałaś z nim?
- Nie. Tutaj wszystko jest w porządku...
- Nie wydaje mi się. Connor rozmawiał z kimś, kto korzystał z waszego telefonu stacjonarnego. Przerwałem połączenie i
próbowałem oddzwonić, ale linia ciągle jest zajęta.
Toni spojrzała na telefon na nocnej szafce. Lampka wskazywała, że nie jest rozłączony. Oczywiście, łan powiedział, że ją
sprawdzi.
- To pewnie łan MacPhie.
- łan? - Zapadła cisza; Toni słyszała szelest papierów. - Jesteś pewna? Miał wrócić dopiero w przyszłym tygodniu. I jego
trumna jest pusta.
- Wyrósł z niej.
- Więc to prawda? Chłopak nie wygląda już na piętnaście lat?
Zmarszczyła nos.
- Wygląda na więcej, ale jego zachowania nie nazwałabym dojrzałym.
Howard się roześmiał.
- Zrobił dobre wrażenie, co? Posłuchaj, nie widzę go na żadnym z monitorów, więc będziesz musiała go znaleźć i upewnić
się, że wszystko z nim w porządku.
- Na pewno nic mu nie jest. Dokąd mógł pójść? Jest martwy. To mu trochę ogranicza pole manewru.
- Tak, ale w ciągu dnia odpowiadamy za tych gości. Nie możesz pilnować ciał, jeśli nie wiesz, gdzie są. Więc go znajdź.
Toni jęknęła w duchu. Ta kamienica miała pięć pięter, a raczej sześć, licząc piwnicę, ze dwadzieścia sypialni i całe mnóstwo
łazienek i schowków. Przeszukanie wszystkich pomieszczeń zajmie cały ranek.
- Zadzwonię za dziesięć minut. - Howard się rozłączył.
Dziesięć minut? Toni wrzuciła komórkę do kieszeni spodni i, wciąż boso, wybiegła na korytarz, łan nie był na tyle
uprzejmy, żeby paść trupem pod jej drzwiami, więc musiała go odnaleźć.
Pognała na parter. Nie miała nadziei, że go tu znajdzie, ale w holu i kuchni były kamery monitoringu i wiedziała, że Howard
spodziewa się ją zobaczyć - musiała je minąć, prowadząc poszukiwania.
Została zatrudniona na dwutygodniowy okres próbny i Connor ostrzegł ją, że kamery w tym domu połączone są z
monitorami w White Plains. Innymi słowy, była nieustannie obserwowana; musieli mieć pewność, że mogą jej ufać. Jakby
mogła próbować skrzywdzić któregoś z wampirów.
29
Connor wyraźnie zaznaczył, że kiedy już złoży przysięgę, że będzie chronić wampiry, ta przysięga będzie święta. Kara za
zdradę będzie surowa i ostateczna. Gdyby Toni wywołała ich gniew, nie byłoby takiego miejsca na ziemi, gdzie zdołałaby się
ukryć. Jej ciała nigdy by nie odnaleziono. Po czym zaczął opowiadać jej o świetnym pakiecie ubezpieczenia medycznego i
stomatologicznego, funduszach rynku walutowego o wysokich stopach zwrotu i sponsorowanych wakacjach, które Agencja
MacKay Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne oferuje swoim pracownikom.
W normalnych okolicznościach wybrałaby opcję numer jeden: wykasowanie pamięci, by móc powrócić do poprzedniego
życia. Ale okoliczności nie były normalne, więc zacisnęła zęby i złożyła przysięgę.
Iana nie było nigdzie na parterze, więc poszła do pokoju ochroniarzy w piwnicy. Zerknęła na kanapę pod ścianą. Nie, tu go
nie ma. Spojrzała w kamerę nad sobą i pokręciła głową.
Zatrzymała się pod drzwiami sypialni. Miała sprawdzać to pomieszczenie cztery razy dziennie, ale wciąż budziło w niej
zimny dreszcz. Oczywiście nie tyle sam pokój, ile ciała w środku. Odetchnęła głęboko i weszła.
Dougal leża! na plecach w trumnie, ubrany w staroświecką koszulę nocną, która sięgała mu do kolan i trochę przypominała
koszulę nocną babci Toni.
Phineas spał rozciągnięty w poprzek podwójnego łóżka, wyłącznie w czerwonych, jedwabnych bokserkach. Toni zerknęła
na zdjęcia w ramkach na jego nocnej szafce. Starsza kobieta, młoda dziewczyna i chłopiec - zapewne ciotka i młodsze
rodzeństwo, o których mówił. Była ciekawa, czy wiedzieli, że dwa lata temu przeszedł transformację.
Zajrzała do łazienki i skrzywiła się na widok ręczników i ciuchów leżących na podłodze. Chwała Bogu, że nic musiała po
nich sprzątać. Tym zajmowała się firma sprzątająca, oczywiście też zarządzana przez wampiry; sprzątaczki przychodziły
wieczorem. Jej spojrzenie padło na stertę świerszczyków w koszyku. Fuj! Co za świnie.
Wbiegła tylnymi schodami na parter, a potem do głównej klatki schodowej. Na wyższych piętrach nie było kamer
monitoringu, więc przynajmniej nie czuła się nieswojo. Minęła pędem swoją sypialnię, żeby sprawdzić pięć pozostałych na
pierwszym piętrze. Potem zajrzała do wszystkich sypialń na drugim. Wiedząc, że czas jej się kończy, przebiegła wszystkie na
trzecim.
Do licha, nie było go w żadnej z nich! Z narastającym poczuciem nadciągającego nieszczęścia sprawdziła ostatnią. Zajrzała
nawet do szafy. Czyżby popełniła błąd, nie sprawdzając wszystkich szaf na niższych poziomach?
Cum on feel the noize! Podskoczyła i wyłowiła telefon z kieszeni.
- Howard?
- Toni, znalazłaś go?
- Nie. - Dyszała ciężko. - Przeszukałam wszystkie piętra z wyjątkiem czwartego.
- Sprawdź je.
Zamrugała. Connor ostrzegał ją, żeby nie zapuszczała się do prywatnego gabinetu i sypialni Romana Draganestiego.
Widocznie wielki kahuna wciąż miał tam jakieś swoje rzeczy. Pewnie szkielet w szafie.
30
- Myślałam, że nie mam wstępu na czwarte.
- W zwykłych okolicznościach tak, ale nie możemy nie wiedzieć przez cały dzień, gdzie jest łan. Więc się rozejrzyj. -
Howard się rozłączył.
Wrzuciła telefon do kieszeni i weszła po schodach. Na górnym podeście ujrzała dwoje drzwi po bokach olejnego obrazu,
przedstawiającego jakieś ruiny. Chwyciła klamkę tych po prawej. Otworzyły się.
W pokoju było kompletnie ciemno. Obszukała po omacku ścianę przy futrynie, aż znalazła włącznik światła. Zapaliła się
pojedyncza lampa nad dużym biurkiem. Za biurkiem stały regały z książkami, a przed nim czerwony aksamitny szezlong. Jej
serce zabiło mocniej na widok komputera na biurku. To mogła być odpowiedź na jej modlitwy.
Wielki pokój krył się w cieniu. Toni widziała zarysy kolejnych foteli, stołu i barku. Na najdalszej ścianie dostrzegła ciemne
drewniane panele dwuskrzydłowych drzwi.
Przeszła przez gabinet, stąpając cicho bosymi stopami po grubym dywanie; jej spojrzenie prześlizgiwało się po drogich
antykach. Więc to była prywatna jaskinia potężnego przywódcy klanu wampirów? Może mogłaby zrobić kilka zdjęć komórką?
Nie, to by nie pomogło Sabrinie. Luksusowy wystrój dowodził tylko tego, że właściciel był bogaty, nie nieumarły.
Kiedy podeszła pod drzwi, usłyszała przerywany sygnał, jak z nieodłożonej słuchawki telefonu. Pchnęła drzwi. Zamajaczył
przed nią cień wielkiego łóżka, z jeszcze ciemniejszym cieniem na nim. Obeszła łóżko z prawej i wymacała lampę na nocnej
szafce. Zapaliło się przyćmione światło, nie jaśniejsze niż nocna lampka, jakie umieszcza się w pokojach dzieci.
Po drugiej stronie łóżka, na beżowej zamszowej narzucie, leżał łan. Twarz miał odwróconą, więc widziała tylko gęste czarne
włosy i kucyk wijący się na poduszce.
Niektórzy mężczyźni wyglądaliby zniewieściale z włosami do ramion i w spódnicy, ale w jego przypadku efekt był wręcz
odwrotny. Było w nim coś dzikiego i surowego -sprawiał wrażenie szkockiego wojownika, który nie dał się ucywilizować. Na
jego widok serce Toni biło szybciej, a w głowie pojawiy się buntownicze myśli.
Leżał rozciągnięty na plecach, jego długie nogi sięgały końca łóżka. Spojrzenie Toni przesunęło się po białej koszulce,
ciasno opiętej na szerokiej piersi i muskularnym brzuchu. Jego czerwono-zielony kilt byle jak okrywał uda; jego brzeg
podsunął się powyżej kolan. Wyglądał, jakby po prostu padł na łóżko, nie przejmując się, jak wyląduje.
Toni obeszła łóżko, mijając wielkie stopy lana w czarnych skarpetkach. Widocznie ludowa mądrość o mężczyznach z
wielkimi stopami była prawdziwa. Jej spojrzenie znów zawędrowało w stronę kiltu. Nogi były rozsunięte, kraciasty materiał
lekko zwisał między nimi. To był szok, kiedy okazało się, że gość nie nosi bielizny. Toni zapłonęła twarz na wspomnienie jego
rozbawionej miny i błysku w oczach. Zero wstydu. Nie, wyglądał... bezczelnie, jakby podobała mu się ta jej inspekcja z
zaskoczenia.
Przechyliła głowę, wpatrując się w zacienione miejsce między jego nogami. Zaczęła powoli pochylać się na bok.
Cum on feel the noize!
31
Gwałtownie wciągnęła powietrze i się wyprostowała. Co jej odbiło? Zaglądać pod spódnicę martwemu facetowi? Chwała
Bogu, że tu nie było kamer.
Odsunęła klapkę telefonu.
- Wszystko w porządku, Howard. Mam tu lana. Leży w łóżku.
Chwila ciszy.
- Dziewczyno, masz faceta w łóżku? Toni się skrzywiła.
- Carlos! Nie... nie spodziewałam się, że to ty. Roześmiał się.
- Domyślam się, menina. Więc kim jest ten facet w twoim łóżku?
- Nie jest w moim łóżku i nie jest...
- A, jesteś u niego?
- No, poniekąd. - Toni założyła wilgotne włosy za uszy. - Słuchaj, Carlos, nie mogę teraz rozmawiać. -Słysząc jego
znaczący śmiech, obruszyła się. - To nie jest to, co myślisz. A facet... śpi jak kłoda.
- Tak go wykończyłaś? Brawo, dziewczyno.
Toni jęknęła. Może winne było jego brazylijskie pochodzenie, ale jej sąsiad Carlos Panterra myślał tylko
0 jednym.
- Powiedz lepiej, czy w mieszkaniu wszystko w porządku?
- Tak, oczywiście. Właśnie nakarmiłem twoją kotkę. Mówi, że tęskni za tobą i Sabrina. Ja też tęsknię.
- Wiem. Niedługo wrócimy, mam nadzieję. A teraz muszę kończyć, zanim zadzwoni Howard.
Carlos aż się zachłysnął.
- Masz dwóch facetów? Dziewczyno, ostra jesteś!
- To nie jest... nieważne. Później ci wyjaśnię. -Podeszła bliżej szczytu łóżka.
- To przez ten nowy dzwonek, który ci ściągnąłem na komórkę - ciągnął Carlos. - Chłopaki od razu się na ciebie napalają.
- Tak, jasne. Pa, Carlos. - Toni zamknęła telefon
1 schowała do kieszeni. To było naprawdę żenujące, że do tego stopnia nie radziła sobie z nowoczesnymi gadżetami. Nie miała
pojęcia, jak usunąć przeklęty dzwonek, którym Carlos zaraził jej telefon.
A skoro już mowa o telefonach, to ten leżący na łóżku wciąż buczał. Widocznie łan trzymał go przy uchu, ale teraz jego
palce, rozluźnione i lekko zgięte, leżały na poduszce. Słuchawka musiała się zsunąć, bo leżała w zagłębieniu między szyją a
barkiem lana. Twarz miał odwróconą w stronę Toni, oczy zamknięte.
Obleciał ją lekki strach na myśl, że jego oczy mogą się nagle otworzyć i spojrzy na nią pustym wzrokiem zombi.
Z drżeniem odepchnęła od siebie tę wizję. Sięgnęła po słuchawkę, ałe niechcący musnęła dłonią palce lana. Szarpnęła rękę do
tyłu. Kurczę, nigdy przedtem nie dotykała nieboszczyka. Ale on nie był zimny i sztywny, jak się spodziewała. Wsunęła dłoń
32
między jego szyję i palce i powoli wyciągnęła słuchawkę. Kostki jej palców przejechały po czubku jego podbródka. Był
szorstki. Skrzywiła się, kiedy dotarło do niej, że o mało nie dotknęła jego ust. Jego wargi były lekko rozchylone.
Odsunęła się o krok, przyciskając słuchawkę do piersi. Jego twarz była spokojna, tak inna niż kiedy malowały się na niej
gwałtowne emocje. Gęste, czarne firanki rzęs rzucały cień na blade policzki. Był piękny. Mężczyzna nie powinien wyglądać tak
słodko, a jednocześnie tak dziko.
Jej spojrzenie padło na dołeczek w brodzie. Ten do-łeczek zauważyła od razu. Przez cały czas, kiedy się z nią droczył, miała
ochotę wetknąć w tę dziurkę palec. Wyciągnęła rękę, ale natychmiast zabrała ją z powrotem. Co jej odbiło? Przecież to jeden z
nich.
Odłożyła słuchawkę na widełki. Telefon natychmiast zadzwonił.
Podskoczyła. Boże święty, musiała się wziąć w garść. Odebrała.
- Wszystko w porządku, Howard. Znalazłam go. Rozległ się chichot jakiejś kobiety. Z całą pewnością
nie był to Howard, chyba że miał sekret, o którym nie wiedziała.
- Halo?
- Cześć! - Znowu chichot. - Jest łan? Toni się zawahała. Skoro ta dziewczyna znała lana, to
czy nie powinna wiedzieć, że za dnia jest martwy?
- W tej chwili nie może podejść do telefonu. Mogę mu przekazać jakąś wiadomość?
- Hm, chyba tak. - Dzwoniąca znów zachichotała.
Toni znalazła długopis i notes w nocnej szafce. Czekała, ale w słuchawce panowała cisza.
- Halo? Musi mi pani powiedzieć, co mam przekazać.
- Ach, no tak. Okej. Niech pomyślę.
Toni czekała, a jej rozmówczyni znów zamilkła. Pewnie usiłowała myśleć. Czy łan naprawdę znał tę dziewczynę? Czy nie
powiedział, że szuka wampirzycy? Ta panienka musiała być śmiertelna, bo był dzień, a ona była przytomna. Mniej więcej.
- Może mi pani podać swoje imię?
- Ach. - Chichot. - Jestem Mitzi. Toni zapisała w notesie.
- A pani wiadomość?
- Może pani powiedzieć łanowi, że moim zdaniem jest prawdziwym ciachem?
- Jasne. - Toni zerknęła na lana. Jej zdaniem przypominał raczej kawał głazu. - Jak go pani poznała?
- Jeszcze nie poznałam. Dopiero co go znalazłam w singlachwwielkimmiescie. To taki portal randkowy, wie pani.
- Ach tak. - To w taki sposób łan zamierzał znaleźć prawdziwą miłość? Było to trochę bez sensu, skoro szukał tylko
wampirzyc.
- Właśnie widziałam jego profil - ciągnęła Mitzi. -I jego zdjęcie. I musiałam zadzwonić, bo takie z niego ciacho!
33
- Aha. Chce pani zostawić swój numer? Mitzi wyrecytowała swój numer.
- Może mu pani powiedzieć, że chcę się z nim umówić? I pewnie mnie nawet zaliczy, bo jest fantastycznym ciachem! -
Zachichotała i rozłączyła się, na szczęście.
Ledwie Toni odłożyła słuchawkę, telefon znów zadzwonił. To już musiał być Howard.
- Halo?
- - Czy zastałam Iana MacPhie? - spytał lekko ochrypły żeński głos.
Kolejna kobieta? Przynajmniej nie Mitzi.
- łan jest chwilowo niedostępny. Mam coś przekazać?
- Mam na imię Lola. Właśnie przeczytałam profil lana na singlachwwielkimmiescie i muszę powiedzieć, że jest
fascynujący.
- Najwyraźniej. - Toni spojrzała na komputer w gabinecie obok. Może będzie musiała zerknąć na ten profil.
- Tak - ciągnęła Lola. - Podobała mi się zwłaszcza informacja o jego zamku w Szkocji, i że wydaje część swojego
ogromnego majątku na jego renowację.
Ogromnego majątku? Toni parsknęła, ale zamaskowała to delikatnym kaszlnięciem. Szczerze wątpiła, by łan miał ogromny
majątek, skoro pracował jako ochroniarz w Romatech Industries. Czy naprawdę zniżyłby się do opowiadania kłamstw w
Internecie, żeby się umówić na randkę? Facet był boski. Po co miałby kłamać na jakikolwiek temat, nie licząc faktu, że przez
pół doby jest martwy?
- Bo widzi pani - Lola teatralnie zniżyła głos - ja w poprzednim życiu byłam księżniczką. Zamek to dla mnie odpowiednie
miejsce.
- Rany.
- Jestem też wegetarianką - oznajmiła Lola. - Mam nadzieję, że łan też. Jest taki seksowny.
- Tak. No cóż, mogę z całą pewnością stwierdzić, że nie je mięsa.
- Cudownie. - Lola podała swój numer telefonu. - Pa. Toni zapisała numer i spojrzała na lana ze złością.
- Kłamczuch. Powiedziałeś, że nie chcesz się umawiać ze śmiertelniczkami.
Cum on feel the noize! Podskoczyła. Teraz to już Howard, na bank. Albo Sabrina. Wyjęła komórkę.
- Halo?
- Toni? - huknął w słuchawce głos Howarda. - Co się dzieje?
- Wszystko w porządku, łan śpi w sypialni na czwartym piętrze. Nie odłożył słuchawki, dlatego nie mogłeś się dodzwonić.
- Co było takiego pilnego, że musiał natychmiast rozmawiać z Connorem?
Toni się skrzywiła.
34
- Prawdopodobnie dzwonił w mojej sprawie. Pomysł, żeby zatrudnić kobietę jako ochroniarza, był dla niego zbyt
dziwaczny.
Howard się roześmiał.
- Przywyknie do ciebie. Widział już, jak walczysz?
- Tak, trochę.
- Więc wie, że twardzielka z ciebie. Z czasem ci zaufa. Skrzywiła się. W zasadzie łan miał rację, że traktował
ją podejrzliwie. Naprawdę miała jakieś ukryte powody, chociaż z pewnością nie zamierzała wyrządzać wampirom żadnej
krzywdy.
- Potrzebujesz czegoś dzisiaj? - spytał Howard. To on robił zakupy spożywcze przez Internet, które sklep dostarczał do
domu, żeby Toni nie musiała zostawiać swoich podopiecznych.
- Na razie niczego, ale w piątek mam egzamin końcowy na uniwerku. Będę musiała wyjść koło południa.
- Nie zapomniałem o tym. Ja cię zastąpię.
- Myślałam, że pilnujesz Romana i Connora.
- Są w Romatechu, więc tutejsi ochroniarze będą mieli na nich oko. Nie martw się. Wszystko jest załatwione.
- Dziękuję. - Toni czuła ulgę, ale była też zdumiona, że wampiry zechciały zmienić swój grafik tylko po to, żeby pójść jej
na rękę. - Jeszcze tylko ten jeden egzamin i będę magistrem.
- Świetnie. - Howard umilkł na chwilę. - Wiesz, że pewnie mogłabyś znaleźć lepszą pracę niż ta. Nie jest zbyt...
rozwijająca intelektualnie.
- Jest w porządku. A pensja jest o wiele lepsza, niż się spodziewałam.
- No cóż, wampiry wiedzą, jakie to ważne mieć wokół siebie śmiertelników, którym można ufać.
- Rozumiem. - Telefon na nocnej szafce znów zadzwonił. - O Boże, mam nadzieję, że to nie Mitzi czy Lola.
- Kto? - spytał Howard.
- Do lana wydzwaniają jakieś dziewczyny. Zarejestrował się na internetowym portalu randkowym.
- Żartujesz.
- Chciałabym. Zadzwonię do ciebie o dziesiątej z raportem. - Toni rozłączyła się i odebrała domowy telefon. -Halo?
- Dzień dobry - powiedział łagodny damski głos. -Czy zastałam lana?
Toni jęknęła.
- łan w tej chwili... medytuje.
- Fajnie. Ja jestem Destiny. - Podała swój numer. -łan jest taki przystojny. Wie pani, ja jestem totalnie dostrojona do
harmonicznych wibracji kosmosu, więc wiem, że łan i ja jesteśmy sobie przeznaczeni.
- Rozumiem. - I jego „ogromny majątek" nie miał z tym nic wspólnego. - Mam coś przekazać łanowi?
35
- Tak. Bardzo chciałabym spacerować z nim w deszczu i siedzieć na plaży, podziwiając wschód słońca.
- Świetnie. - Toni zapisała pod jej imieniem „chce zamordować cię przez samozapłon". - Dziękuję za telefon.
Rozłączyła się i posłała łanowi wściekłe spojrzenie.
- Zdajesz sobie sprawę, że moja przyjaciółka leży w szpitalu, a ja, zamiast do niej zadzwonić, muszę gadać
z twoimi głupimi panienkami? - Jej głos wzniósł się do krzyku, ale łan leżał jak przedtem, nieświadom niczego.
- Dlaczego szukasz kobiety? Jakim cudem wampir w ogóle wierzy w prawdziwą miłość? Naprawdę sądzisz, że zdołasz być
wierny przez wieki? W tych czasach trudno liczyć nawet na parę lat!
Nie odpowiedział.
- No cóż, przynajmniej się nie odszczekujesz. Ja tu rządzę w ciągu dnia i nie zapominaj o tym.
Nie sprzeciwił się.
Wściekłym krokiem przeszła do gabinetu. Nie po to poszła na studia, żeby robić za sekretarkę jurnego, przystojnego
wampira. To by było tyle, jeśli chodzi o trzecią afirmację - nadam swojemu życiu znaczenie.
Potrzebowała porozmawiać z Sabrina. To ją uspokoi.
Wybrała numer szpitala.
- Poproszę z pokojem Sabriny Vanderwerth.
- Chwileczkę - odparł operator centralki. - Proszę się nie rozłączać.
Toni usiadła w czarnym skórzanym fotelu za biurkiem i włączyła komputer. Pomyślała, że może znajdzie coś użytecznego
w plikach, skoro przeszukanie biblioteki nic jej nie dało. Zadzwonił telefon na biurku. Cudownie, kolejna kobieta. Toni szybko
zanotowała jej imię i numer i rozłączyła się, kiedy Britney wytłumaczyła jej już, dlaczego uważa, że łan jest boski.
Tymczasem w komórce odezwał się telefonista:
- Sabrina Vanderwerth została wypisana. Dreszcz niepokoju przebiegł Toni po plecach.
- Ależ widziałam ją wczoraj wieczorem. Kiedy ją wypisano?
- Nie mogę udzielać żadnych osobistych informacji.
- Chwileczkę - zaczęła Toni, ale sygnał w słuchawce powiedział jej, że operator się rozłączył.
Znów zadzwonił telefon na biurku
- Wrrrr! - Toni szybciutko zapisała imię i numer kolejnej dziewczyny, która uważała, że łan jest ciachem, po czym
zadzwoniła na komórkę Sabriny.
Po siedmiu sygnałach odezwała się poczta głosowa.
- Bri, tu Toni. Właśnie się dowiedziałam, że cię wypisali ze szpitala. Zadzwoń do mnie. - Sprawdziła własne wiadomości
na poczcie. Nic. Gdzie ona się podziała?
Znów telefon na biurku. Tym razem była to LaToya, która oczywiście uważała, że łan jest ciachem. A potem Michelle i
Lauren. Najwyraźniej atrakcyjność lana stawała się legendarna.
36
- Tego już za wiele - warknęła Toni. Ze stacjonarnego telefonu zadzwoniła do swojego mieszkania. Może Sabrina po
prostu poszła do domu i nie ma się o co martwić.
Telefon dzwonił, aż włączyła się poczta głosowa.
- Bri, jesteś tam? Zadzwoń do mnie, martwię się o ciebie.
Zadzwoniła do ich sąsiada Carlosa.
- Miałeś jakieś wieści od Sabriny?
- Nie, a co się stało?
- Wypisali ją ze szpitala, ale nie wiem, gdzie jest.
Po chwili milczenia Carlos odezwał się głosem poważniejszym niż zwykle:
- Toni, musisz mi powiedzieć, co jest grane.
- Powiem, dzisiaj wieczorem, kiedy wyjdę z pracy. -Toni rozłączyła się i telefon zadzwonił natychmiast.
- Do diabła! - Złapała słuchawkę. - Co tam?
- Dzień dobry. Mówi Travis Buckley. Męski głos.
- Tak? O co chodzi?
- Czy jest łan MacPhie? Toni zamrugała.
- Pan... chce rozmawiać z łanem?
- O tak, kotku. Widziałem jego zdjęcie w singlachw-wielkimmiescie i pomyślałem, że jest...
- Ciachem?
- Dokładnie. - Travis się roześmiał. Toni zapisała jego nazwisko.
- Z przyjemnością przekażę mu, że pan dzwonił.
- Super. - Travis podał jej swój numer. - Uważam, że jest uberciachem.
- Och, jeszcze jakim. - Toni rozłączyła się i rozmasowała skronie. - Niemożliwe, żeby mnie to spotykało. Utknęłam w
Strefie Mroku.
Odwróciła się do komputera i kliknęła na ikonę „Moje dokumenty". Na ekranie pokazało się okienko z żądaniem hasła.
- Do diabła. - Gdyby nie była taką technoniedojdą, potrafiłaby obejść zabezpieczenie, ale była, i nie miała pojęcia, co
zrobić. No trudno, nawet gdyby trafiła na dokument, w którym banda wampirów przyznawałaby, że naprawdę są wampirami,
czy to by czegokolwiek dowodziło? Każdy mógł napisać dowolną bzdurę i twierdzić, że to prawda.
A skoro już mowa o fałszywych twierdzeniach, musiała obejrzeć profil lana na singlachwwielkimmiescie. Łatwo było go
znaleźć. Był na stronie głównej, na liście dziesięciu najbardziej popularnych facetów. Jego zdjęcie byto świetne, ale profil
zawierał opis jakiegoś donżuana na viagrze. Im dłużej czytała, tym bardziej para buchała jej z uszu.
37
Telefon zadzwonił znów. I znów. I znów. Lista imion liczyła już trzydzieści cztery dziewczyny i dwóch facetów i oni
wszyscy uważali, że łan jest najbardziej ciachowa-tym ciachem ze wszystkich ciach świata. I jak ona miała szukać Sabriny?
Czy uczyć się do egzaminu?
Telefon znów zadryndał. Ze złością złapała słuchawkę.
- Tak, łan jest ciachem! Ale musisz poczekać na swoją kolejkę.
- Spoko. - Dziewczyna żuła gumę. - Mogę się nim podzielić. Lubi seks grupowy?
Toni się skrzywiła.
- Będziesz musiała go sama zapytać.
- Okej. - Strzeliła gumą. - A ty kim jesteś?
- Je, ooo jestem jego kuratorką.
- Spoko. Ja też mam kuratora. Przymknęli mnie za namawianie do płatnego seksu.
- Fatalnie, nie cierpię, kiedy mi to robią.
- No właśnie. A ten cały łan naprawdę jest taki bogaty, jak napisał w profilu?
Toni zazgrzytała zębami.
- Podaj mi po prostu imię i numer. - Zapisała informacje i trzasnęła słuchawką. - Nie zniosę tego dłużej!
Pogrzebała w szufladzie biurka i znalazła duży czarny marker. Wściekłym krokiem weszła do sypialni i spioruno-wała lana
wzrokiem.
- Jeśli obleję końcowy egzamin, to będzie twoja wina! - Wygładziła biały T-shirt na umięśnionym płaskim brzuchu, po
czym drukowanymi literami napisała: „Gorący ogier". Poniżej dodała: „Chcesz się zabawić, dzwoń do Travisa".
Wreszcie zeszła po schodach na parter i włączyła automatyczną sekretarkę. Wiedziała, że wampirom się to nie spodoba, ale
nie miała zamiaru oblać ostatniego egzaminu przez życie miłosne lana. Schodząc do piwnicy, usłyszała kolejny dzwonek
telefonu. Chłopaki na dole mieli się dobrze, więc o dziesiątej zadzwoniła do Howarda z raportem. Wyjaśniła sprawę z
sekretarką i przyznał jej rację.
Kiedy jadła lunch w kuchni, telefon zadzwonił dwanaście razy. I wciąż dzwonił, kiedy szła na górę, do swojego pokoju.
Wyłączyła swój telefon, żeby się uczyć w spokoju. Zajrzała jeszcze raz do wampirów o pierwszej i czwartej po południu i
zameldowała się Howardowi.
Zadzwoniła też jeszcze raz do szpitala i porozmawiała z pielęgniarką z piętra, gdzie leżała Sabrina. Pielęgniarka przyznała,
że Bri zabrała rodzina, ale nie chciała powiedzieć nic więcej. To musieli być wuj i ciotka, jako że byli jedyną rodziną Sabriny.
Toni nie mogła sobie przypomnieć ich nazwiska, ale wiedziała, że znajdzie je gdzieś w mieszkaniu. Martwiła się coraz bardziej,
bo Sabrina wciąż nie oddzwaniała.
Piętnaście po czwartej Toni przebrała się i zeszła do kuchni, żeby coś przekąsić. Mogła wyjść, kiedy wampiry się obudzą,
czyli lada chwila. Na szczęście słońce w grudniu wcześnie zachodziło.
38
- Dobry wieczór. - Do kuchni wszedł Dougal, a zaraz za nim Phineas. Ruszyli prosto do lodówki po butelki z krwią.
- Cześć, chłopaki. - Dojadła swoją sałatkę. - Dobrze się wam spało?
Drzwi otworzyły się z hukiem i do kuchni wmasze-rował łan. Spojrzał gniewnie na Toni i plasnął się dłonią w koszulkę.
- Co to ma być, do cholery?
Rozdział 4
Ian zdążył zapomnieć, jaka jest ładna - tak ładna, żeby na sekundę przestał jasno myśleć. Ale nie było ważne, jak błyszczące i
złociste były jej włosy, jak różowe i słodko wykrojone były jej usta. Ani to, jak zielony sweterek pasował do zieleni jej oczu.
Ochroniarz, który ozdabia koszulkę śpiącego wampira graffiti, nie był ochroniarzem godnym zaufania.
Phineas zerknął na niego i parsknął śniadaniem po całym kuchennym blacie, po czym zaczął chichotać. Dougal
przynajmniej próbował zdusić śmiech.
- Fuuj. - Toni skrzywiła się, widząc krwawą jatkę.
- Nie martw się, cukiereczku. Posprzątam to. -Phineas wziął gąbkę ze zlewu. - Pięknie mu dowaliłaś.
- Ja bym tego nie nazwał pięknym. - łan gromił Toni wzrokiem. Nie odpowiedziała na jego pytanie. Siedziała przy stole,
bawiąc się papierową serwetką. Na jej policzki wypłynęły rumieńce. Zapach jej gorącej krwi pobudził jego głód. Zaczęły go
mrowić dziąsła. Ścisnął mu się żołądek. Podszedł do lodówki, złapał butelkę syntetycznej krwi i wypił bez podgrzewania.
Toni zmarszczyła ładny nosek.
- Pijesz na zimno?
- A co, proponujesz mi gorącą? - warknął. Jej policzki poczerwieniały jeszcze bardziej.
- Nie, oczywiście, że nie.
- O co się tak wkurzyłeś, ziom? - Phineas wytarł blat. - Ja bym był szczęśliwy, gdyby Toni popisała mi koszulkę. Cholera,
mogłaby pisać po mnie cały dzień.
- Ty nie sypiasz w koszulce - mruknęła Toni.
- Aha! - Phineas wyszczerzył zęby w uśmiechu. -Podziwiałaś moje wspaniałe ciało, kiedy spałem. Wiedziałem. Kobiety
nie mogą się oprzeć doktorowi Kłowi. -Wypłukał gąbkę. - Powinnaś pisać miłosne liściki bezpośrednio na mnie.
- To nie jest liścik miłosny - sprostowała Toni.
39
- Z całą pewnością nie jest - burknął łan. - I z pewnością nie jestem zainteresowany Travisem.
Phineas parsknął, po czym wycelował i rzucił gąbkę do zlewu.
- Dwa punkty! Przecież wam mówiłem, chłopaki, żebyście przestali nosić te kiecki. Wysyłacie sprzeczne sygnały, jeśli
wiecie, co mam na myśli.
Dougal zmarszczył brwi.
- Kilt to godny i męski tradycyjny ubiór Szkotów.
- Mnie się nawet podobają - przyznała Toni.
Czy naprawdę podobał jej się jego kilt? łan zawsze uważał, że tartan klanu MacPhie jest jednym z najładniejszych. A może
podobało jej się to, co było pod spodem. Skarcił się w duchu. Ta dziewczyna o wiele za łatwo go rozpraszała.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - Postukał się w pierś. - Dlaczego, u licha, to zrobiłaś?
- Przyznaję, że to był błąd, ale w tamtym momencie byłam na ciebie strasznie zła.
- Zła? - łan spojrzał na nią z osłupieniem. - A czymże ja cię mogłem rozzłościć? Cały dzień byłem martwy.
- Byłeś żywy w Internecie. Laski oglądały twój profil na singlachwwielkimmiescie i telefon dosłownie się urywał. A ja
miałam własne problemy, więc...
- Dzwoniły do mnie kobiety? - przerwał jej łan. Nie mógł w to uwierzyć. Plan Vandy wypalił.
Toni posłała mu zirytowane spojrzenie.
- Nie widziałeś wiadomości, które ci zostawiłam na górze? Na nocnej szafce?
- Nie, byłem zajęty wyłącznie tym. - Przycisnął dłoń do piersi. Chciał się dalej gniewać, ale myśl, że szukały go kobiety,
była niesamowita. - Dzwoniły do mnie zainteresowane panie?
Toni jęknęła i zaniosła talerz do zlewu.
- Tak, panie Superego. Trzydzieści cztery panie i dwóch panów, dokładnie mówiąc. I to tylko do godziny dziesiątej.
- Dwóch panów? - zachichotał Phineas.
łan wymamrotał parę słów po gaelicku, na które Dougal wybuchnął śmiechem. Jego radość mijała, bo zdał sobie sprawę, że
wszystkie kobiety, które dzwoniły za dnia, były śmiertelniczkami. Żadna się nie nadawała.
Zadzwonił telefon i Phineas sięgnął po słuchawkę.
- Daj sobie spokój. - Toni wróciła do stołu po swoje rzeczy, które zostawiła na krześle. Owinęła szyję zielonym szalikiem. -
To pewnie kolejna zdesperowana kobieta. Nagrywają się na sekretarkę od rana.
- Ale to może być jakaś laska! - Phineas podniósł słuchawkę. - Halooo - rzucił głębokim, seksownym głosem. - Tu
luksusowa rezydencja doktora Kła, specjalisty od miłości. Powiedz mi, gdzie cię boli, kotku.
- Toni - powiedział cicho Dougal. - Powinnaś odbierać telefony za dnia. Nie chcemy, żeby ktoś pomyślał, że dom jest
pusty.
- Wiem. - Wsunęła ręce w rękawy kurtki. - Ale...
40
- Nie, Travis, nie jestem zainteresowany! - Phineas trzasnął słuchawką. - Cholera.
Toni parsknęła.
- Rozumiecie, co miałam na myśli? To dlatego Howard pozwolił mi włączyć sekretarkę. - Przewiesiła torebkę przez ramię.
- Na razie, chłopaki.
- Dokąd idziesz? - spytał łan.
Zignorowała go i wyszła z kuchni, zostawiając za sobą bujające się drzwi.
- Jasna cholera - warknął łan. Przełknął resztę zimnego śniadania i wstawił pustą butelkę do zlewu, idąc do drzwi.
- łan. - Dougal go zatrzymał. - Nie wyganiaj jej. Ikirdzo potrzebujemy śmiertelnych ochroniarzy, którym można ufać.
łan wskazał swoją koszulkę.
- A na jakiej podstawie sądzisz, że jej można ufać?
- Dobrze walczy i ma dobry powód, żeby nienawidzić Malkontentów - odparł Dougal.
- I nie pozabijała nas we śnie - dodał Phineas. -Jeszcze.
- A toś mnie uspokoił. - łan wyszedł do holu i zastał Toni przy głównych drzwiach. Wciskała guziki panelu alarmu. - Nie
możesz wyjść.
- Niby dlaczego nie? Jestem po pracy. - Dokończyła wpisywanie kodu wyłączającego alarm i sięgnęła do klamki.
- Muszę z tobą porozmawiać.
- Ja nie chcę z tobą rozmawiać. - Wskazała automatyczną sekretarkę. - Ale setki kobiet chce.
- Przesadzasz.
Przeszła przez hol do komódki, na której stał telefon i sekretarka. Wcisnęła guzik i odezwał się automatyczny, męski głos:
„Masz trzysta czternaście wiadomości".
łanowi opadła szczęka.
Toni uśmiechnęła się złośliwie i ruszyła z powrotem do drzwi.
- Lepiej bierz się do roboty. Oddzwonienie do nich wszystkich potrwa ładnych parę godzin.
- Po prostu skasuję te wiadomości. Odwróciła się do niego.
- Nie zamierzasz oddzwonić?
- Dzwoniły w ciągu dnia, więc są śmiertelniczkami.
- Boże święty, ależ z ciebie arogancki snob! Zesztywniał.
- To nie jest kwestia arogancji. To rzeczywistość.
I woju rzeczywistość! Uważasz, że jesteś za dobry tlln zwykłych śmiertelniczek.
Nie zakładaj, że znasz moje myśli. Zmrużyła oczy.
41
- Dobra. Trzymajmy się faktów. Te osoby, które dzwoniły, to prawdziwi ludzie z prawdziwymi uczuciami. Odpowiedź na
ich telefony to podstawowa grzeczność, ale takiego nadętego prostaka na nią nie stać.
Podszedł do niej bliżej.
- Nie ucz mnie grzeczności, skoro wypisujesz na mnie takie rzeczy, gdy śpię.
- Byłam wściekła! - Miała rumieniec. - Musiałam przez kilka godzin znosić ich jęki, „Och, ależ ciacho z tego lana!" Ciesz
się, że tylko ci popisałam tę koszulkę, bo o mało nie puściłam na nią pawia!
Trudno mu było skupić się na jej słowach, bo zapach jej gorącej krwi wypełniał mu nozdrza, a jej walące serce łomotało w
jego głowie. Już samo patrzenie w ogniste, zielone głębiny jej oczu przytępiało mu słuch. Zapach jej krwi w połączeniu z
aromatem jej włosów i skóry... Nigdy nie wdychał czegoś tak słodkiego.
Odsunęła się o krok.
- Coś się stało? Twoje oczy wyglądają jakoś tak dziwnie.
Z trudem zebrał myśli. Dlaczego te wszystkie telefony tak ją rozgniewały? Nagle uderzyła go pewna myśl.
- Byłaś zazdrosna.
- Co? - obruszyła się. - Nie bądź śmieszny. Wskazał napis na koszulce.
- Nie podobało ci się, że inne kobiety nazywały mnie ogierem.
- Żadna nie nazwała cię... - Skrzywiła się. - Muszę iść. - Ruszyła do drzwi.
Poszedł za nią.
- Ten ogier to był twój pomysł?
- To nie miał być komplement - mruknęła. Uśmiechnął się.
- Ale to twoja szczera opinia, co? Złapała klamkę.
- Mam sprawy do załatwienia i lepsze miejsca, gdzie powinnam być.
Oparł dłoń o drzwi.
- Na przykład?
- Nie twoja sprawa. Jego uśmiech zniknął.
- Nie zdradziłaś mi swojego pełnego imienia. Ani dlaczego zgodziłaś się nas pilnować.
- Powiedziałam ci: dobra pensja, darmowe mieszkanie i wyżywienie.
- A ja ci powiedziałem, że ci nie ufam. Coś ukrywasz. W jej oczach błysnął gniew.
- Złożyłam przysięgę, że będę chronić twój egoistyczny tyłek.
- Dlaczego nas chronisz, skoro nas nie lubisz? Uniosła brew.
- Może nie lubię tylko ciebie.
Jego spojrzenie przez chwilę błądziło po jej twarzy, a potem zeszło niżej, na kurtkę do bioder i dopasowane dżinsy.
42
- Potrafię poznać, kiedy kłamiesz, dziewczyno. Słyszę, jak szybko bije ci serce i czuję krew napływającą ci do twarzy.
Jej policzki poróżowiały.
- Nie muszę ci się tłumaczyć.
- Świetnie. W takim razie nie mam innego wyjścia, jak przeprowadzić śledztwo. - Zadzwonił telefon, rozpraszając jego
uwagę. - Nie wychodź - ostrzegł ją i ruszył w stronę aparatu.
Toni jęknęła sfrustrowana za jego plecami, więc się obejrzał. Niecierpliwym gestem wyszarpnęła włosy spod szalika, który je
więził. Złociste kosmyki rozsypały się wokół jej ramion. Jakimś cudem ten prosty gest wyglądał wdzięcznie i pięknie.
Włączyła się poczta i rozległ się damski głos:
- łan, właśnie obejrzałam twój profil i bardzo chciałabym cię poznać. Jesteś tam? Odbierz!
Sięgnął po słuchawkę, ale się zawahał.
- Co się stało?
- Nie wiem, co powiedzieć. Parsknęła.
- A może dzień dobry?
Kobieta podała imię i numer telefonu.
- To nie jest takie proste. - łan nie potrafił stwierdzić, czy ta kobieta jest wampirzycą, a nie było to coś, o co mógł po prostu
zapytać. Do licha. Będzie musiał spotkać się osobiście ze wszystkimi kobietami, które zadzwoniły po zmroku. Kiedy tylko je
zobaczy, będzie wiedział, czy są śmiertelniczkami, czy nie. Ale jeśli będą ich setki?
Kobieta rozłączyła się i telefon znów zadzwonił. Przeczesał włosy dłonią.
- To mnie przerasta. Nie powinienem był pozwolić na to Vandzie.
- Vandzie? - spytała Toni. - To jeszcze jedna twoja dziewczyna?
- Przyjaciółka. To ona napisała mój profil i umieściła w portalu randkowym. Chciała mi tylko pomóc, ale...
- Co? - Toni podeszła do niego. - Nie ty pisałeś swój profil?
Z sekretarki rozległ się głos kolejnej kobiety, łan ściszył dźwięk, żeby móc rozmawiać z Toni.
- Pozwoliłem Vandzie go napisać. Powiedziała, że wie, czego oczekują kobiety. I pewnie wie, skoro dzwoni ich aż tyle.
Toni zmarszczyła nos.
- Ja na pewno nie tego oczekuję. W życiu nie czytałam takich bzdetów.
- Czytałaś mój profil? Założyła włosy za ucho.
- Byłam ciekawa. No wiesz, dzwoniło tyle kobiet. Chciałam się przekonać, czym się tak podniecają.
- I uznałaś, że to bzdety?
43
- Oczywiście. „Moja ukochana będzie księżniczką obsypaną gwiezdnym pyłem w moim baśniowym zamku w górach. A ja
będę jej niewolnikiem, spełniającym jej każde życzenie, aż utoniemy w zmysłowej rozkoszy". Och, ta słodycz! Ta rozkosz! Te
mdłości! - Toni wycelowała palec w usta, jakby chciała wywołać wymioty.
Ian się skrzywił. Rzeczywiście, proza Vandy była trochę nazbyt patetyczna, ale reakcja Toni też była chyba trochę
przesadna.
- Bardzo interesujące, że nauczyłaś się tego na pamięć. Pochlebia mi, że studiowałaś mój profil z taką uwagą.
Otworzyła usta, po czym zamknęła.
- Powinieneś poprosić Vandę, żeby to przeredagowała. W tej chwili nie brzmi to zbyt... męsko.
Uniósł brew. Czyżby znów rzucała mu wyzwanie?
- Spojrzę na to dziś w nocy.
- Jeszcze tego nie czytałeś?
- Nie. - Wzruszył ramionami. - Jestem pewien, że Vanda napisała to lepiej, niż ja bym potrafił.
Toni spojrzała na niego podejrzliwie.
-
To do ciebie niepodobne, taka skromność. - Jej oczy nagle otworzyły się szeroko. - O rany, czyżbyś się bał chodzić na
randki?
Ian przełknął ślinę. Trafiła w dziesiątkę.
- To... trudno wytłumaczyć.
- Jak to możliwe? Czy nie uwodziłeś kobiet przez całe wieki, żeby zdobyć ich... krew?
- To było co innego. Teraz szukam prawdziwej miłości, kobiety, z którą się ożenię i spędzę resztę życia. Nie bardzo wiem,
jak się do tego zabrać, ani czy znajdę tę właściwą. Jest ich tyle do wyboru.
- Fakt, randkowanie to ciężka sprawa. - W jej spojrzeniu dostrzegł współczucie. - Ale niepotrzebnie się martwisz. Poradzisz
sobie. Potrzebujesz tylko trochę treningu. Wczoraj rano naprawdę nieźle sobie radziłeś, kiedy flirtowałeś ze mną.
- Podobało ci się?
Jej spojrzenie stwardniało.
- Tego bym nie powiedziała. Przekrzywił głowę.
- Jesteś kobietą.
- Genialnie, Sherlocku. Musisz być świetnym detektywem.
Uśmiechnął się.
- I jestem, prawdę mówiąc. To moja specjalność. -Zauważył niepokój, który nagle pojawił się w jej oczach. Czyżby się bała,
czego mógłby się o niej dowiedzieć? -Powiedziałaś, że potrzeba mi treningu. Pozwoliłabyś mi potrenować z tobą?
Spojrzała na drzwi.
- Właśnie wychodziłam.
44
- Tylko kilka minut. - Wskazał dłonią salon. - Byłbym ci bardzo wdzięczny.
Niemal widział, jak trybiki obracają się w jej głowie. Zastanawiała się, czy jeśli będzie miła i zrobi mu tę przyjemność, on
zapomni o śledztwie na jej temat. Marne szanse. Była za bardzo intrygująca.
- Chyba mogłabym ci poświęcić parę minut. - Ruszyła do salonu.
- Dziękuję. - Poczekał, aż rzuciła torebkę na kanapę i zdjęła kurtkę. Kiedy usiadła na brzegu kanapy, usadowił się obok
niej.
Zerknęła na niego nieufnie.
- Nie jestem pewna, czy naprawdę tego potrzebujesz. Wczoraj flirtowałeś jak uwodziciel.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że to robię, dopóki mi nie powiedziałaś. Widocznie górę wzięły emocje. - Na przykład
podejrzliwość. I pożądanie.
- Więc pewnie będziesz sobie dobrze radził, dopóki nie będziesz o tym myślał.
- Może. A może z tobą jest mi łatwiej, bo to nie ma znaczenia.
Zesztywniała.
- Dlatego, że jestem śmiertelna i nie jestem ciebie godna?
- Nie! - Dlaczego była taka drażliwa na tym punkcie? Czyżby ktoś w przeszłości zranił jej ego? - Toni, ledwie cię znam,
ale nie widzę w tobie absolutnie niczego niegodnego. Każdy mężczyzna czułby się zaszczycony, gdybyś go pokochała.
Otworzyła szeroko oczy.
- Chodziło mi tylko o to, że nie musimy się przejmować tym, jak się nawzajem postrzegamy. To nie ma znaczenia, bo nie
możemy stworzyć związku. To wbrew regułom.
- No tak. - Założyła ręce na piersi. - Okej. Skoro mnie to w żaden sposób nie rusza, to pokaż, co potrafisz. Wypróbuj na
mnie swój najlepszy bajer.
Bajer? A co to takiego, u licha?
- Zauważasz mnie w barze. Jestem seksowną wampirzycą z pięknymi, dużymi... kłami. Więc robisz pierwszy krok... -
Patrzyła na niego wyczekująco.
Dowcip i urok. To pomogło Jeanowi-Lucowi.
- Dobry wieczór, panienko. Wygląda pani dziś wieczór doprawdy uroczo.
- Dziękuję. - Zmrużyła oczy. - Mamy piękną pogodę.
- I owszem. Może tylko trochę chłodną.
- W rzeczy samej, panie Darcy. Obawiam się, że owce będą drżały z zimna na wrzosowisku. - Zrobiła do niego minę. - Z
jakiego wieku ty się wziąłeś?
- Z XVI, ale przystosowywałem się na bieżąco do współczesności.
Prychnęła.
45
- Niewystarczająco. Wciąż jesteś do tyłu o jakieś dwieście lat.
- Starałem się być uroczy.
- Uroczy książę nie jest już bohaterem. Nie oglądałeś Shreka?
Nie miał pojęcia, o czym ona mówi.
- Myślałem, że urok nigdy nie wychodzi z mody. W przypadku Jeana-Luca podziałał.
- Nie znam go. Posłuchaj, musisz być bardziej nowoczesny. Bardziej wyluzowany. Spróbuj.
Poszukał w głowie odpowiednich słów.
- Helo, laska, pójdziesz ze mną na chatę? Wybuchnęła śmiechem.
- Teraz gadasz jak Phineas, pomijając akcent. Boże, ten twój akcent jest taki zabawny.
- Dzięki. - Posłał jej złe spojrzenie. - Może wkradnę się w łaski dam dzięki wiejskiej mowie.
Toni wyszczerzyła zęby.
- Widzisz, ciągle jesteś staroświecki.
- A to takie złe?
Przekrzywiła głowę, zastanawiając się nad tym.
- Cóż, to chyba zależy od dziewczyny. Niektóre lubią, kiedy mężczyzna otwiera przed nimi drzwi. Ale wiele
współczesnych kobiet uważa taką galanterię za niegrzeczną. Do licha, same potrafimy sobie otwierać drzwi. Nigdy nie uważaj
nas za słabą płeć.
- Więc błędnie interpretujesz moje motywy. Ja otwierałbym drzwi, żeby okazać szacunek, a nie jego brak.
- Ale czy ty naprawdę szanujesz kobiety? Czy przez wieki nie były dla ciebie tylko obiadem?
- Były moim zbawieniem. Nie przetrwałbym bez kobiet.
Otworzyła szeroko oczy.
- Mamy tak różne spojrzenie na pewne sprawy.
- Dlatego jesteś dla mnie tym bardziej fascynująca. -Spojrzał jej w oczy i dostrzegł w nich mieszaninę sprzecznych emocji.
Była taka piękna. Tak bardzo chciała być twarda. Czy przestraszyłaby się, gdyby wiedziała, jak bardzo go pociąga? - Nigdy
bym cię nie skrzywdził, dziewczyno. Mam nadzieję, że to wiesz.
Odsunęła się nagle i spojrzała w bok.
- Kontrolowałeś mój umysł?
- Nie.
- Więc dlaczego jestem... - Spojrzała na niego podejrzliwie. - Nieważne.
Czyżby ona też to czuła? To dziwne przyciąganie? Wyciągnął rękę na oparciu kanapy.
- Powiedz mi, Toni, czy kiedy spotykam się ze współczesną dziewczyną, mogę ją pocałować już na pierwszej randce?
Wciągnęła torebkę na kolana.
46
- Cmoknięcie w policzek będzie w porządku. Albo krótki buziak przy pożegnaniu.
- A jeśli będę chciał więcej? Jej policzki poczerwieniały.
- Jeśli chcesz ją zaliczyć, to twoja sprawa.
- Mówiłem tylko o głębszym, bardziej satysfakcjonującym pocałunku. Ale skoro tak ci się spieszy, żeby zaciągnąć mnie do
łóżka...
- Myślę, że dość już poćwiczyłeś. - Zerwała się z kanapy i włożyła kurtkę.
łan wstał.
- Dziękuję. To było bardzo pouczające.
- Tak. - Przewiesiła torebkę przez ramię. - Uwierz mi, poradzisz sobie na randce. - Ruszyła do frontowych drzwi.
- To dobrze. Bo mam dzisiaj dwie. Obejrzała się.
- Dwie?
Czyżby naprawdę była zazdrosna?
- Noce są długie. Zobaczymy się rano, przed wschodem słońca. Ciągle musimy porozmawiać.
Pokręciła głową, sięgając do klamki.
- Nie ma o czym rozmawiać.
- Mam pytania, które wymagają odpowiedzi.
- Jesteś zbyt wścibski.
- Jeśli nie zechcesz ze mną rozmawiać, będę musiał przeprowadzić śledztwo.
W jej oczach błysnął gniew.
- Dlaczego nie możesz mnie zostawić w spokoju? -Wyszła, trzaskając drzwiami.
To było dobre pytanie. Miał dzisiaj dwie randki i całą masę wiadomości, na które mógł odpowiedzieć. Ale z jakiegoś
powodu nie mógł zostawić Toni w spokoju. Zaprzątała jego myśli. Pragnął jej, ale to było więcej niż pożądanie. Była
tajemnicą. Piękną, inteligentną tajemnicą. Z którą cholernie przyjemnie było flirtować.
Teleportował się na czwarte piętro, żeby wziąć prysznic i się przebrać. Postanowił, że zacznie swoje śledztwo od wizyty w
Romatechu i rozmowy z Connorem. Miał kilka wolnych godzin przed umówionymi spotkaniami w Horny Deviłs.
W łazience zerwał z siebie koszulkę i zapatrzył się na słowa nabazgrane przez Toni. Czy naprawdę mogła być zazdrosna, że
pożądało go tyle kobiet? Czy może tylko chciał, żeby była zazdrosna? Jedno było pewne, ta piękna dziewczyna intrygowała go
jak nikt.
W głowie rozbrzmiała mu zasada Angusa MacKaya: „Ochroniarzowi nie wolno wiązać się z podopiecznymi". Była
zakazana. Była śmiertelna.
- Jasna cholera. - Rzucił koszulkę do kosza na śmieci.
47
Rozdział 5
Jędrek Janów chodził po swoim nowym gabinecie w siedzibie rosyjsko-amerykańskiego klanu na Brooklynie. Na razie
wszystko wyglądało nieźle. Elektroniczny wykrywacz nie widział żadnych pluskiew. Kiedy przyjechał tu we wtorek
wieczorem, znalazł ich parę. Podejrzewał, że w klanie jest zdrajca, ale dopóki nie zdemaskował drania, musiał sprawdzać swój
gabinet co wieczór.
Taka nielojalność i niekompetencja nie będzie tolerowana. Jako nowy przywódca, wczoraj wieczorem zapowiedział jasno,
że spodziewa się po swoim klanie czegoś więcej. Wampir, który nie był gotów zginąć dla klanu, mógł równie dobrze zginąć od
razu. Zilustrował swoje przemówienie, przebijając kołkiem wampira, który nie miał odpowiednio entuzjastycznej miny.
Ten prosty gest cudownie wszystkich zmotywował. Mężczyźni proponowali, że będą dla niego polować. Kobiety
proponowały, że będą się z nim pieprzyć.
Wszystkie z wyjątkiem jednej. Drobna brunetka, Nadia, 1 wyglądała na przerażoną. I
Więc oczywiście wybrał ją. Uśmiechnął się na wspo- 1 mnienie godziny, którą z nią spędził. Kiedy wreszcie po- 1 zwolił jej
się wymknąć we łzach, rozkoszował się świa- I domością, że jej strach przed nim jeszcze wzrósł. Miała w sobie jeszcze trochę
ducha, ale wiedział, że wkrótce ją złamie. Była to gra, w którą bawił się wiele razy przez wieki.
1
Skończył sprawdzać pokój. Był czysty i pozostanie , czysty, kiedy on tu rządzi. Poprzedni przywódcy byli idio-
(
tami. Iwan
Petrowski skończył zdradzony i zamordowany przez własny klan. Katia Miniskaja zarobiła góry pieniędzy, by roztrwonić je
wszystkie na żałosne usiłowania zabicia byłego kochanka, który ją rzucił. ;
Ani Iwan, ani Katia nie rozumieli, co jest naprawdę jf ważne. Kiedy Roman Draganesti dokonał inwazji w cią- { gu dnia na
ten budynek, żeby ratować jednego ze swoich wampirów, Iwan po prostu zwiększył liczbę ochroniarzy j na dziennej zmianie.
Idiota! Draganesti nie spał za dnia. Ten fakt umknął Iwanowi. I Katii.
Wampir, który może nie spać w ciągu dnia, może rządzić światem. Wszystkie wampiry będą mu się kłaniać ze strachu, że
wyrżnie je podczas śmiertelnego snu.
- Szefie? - Jurij zapukał do drzwi. Drzwi były otwarte, ale Jurij bał się wejść bez pozwolenia Jędrka. |
Świetnie. Szybko się uczyli. Jędrek usiadł za biurkiem ; i wrzucił wykrywacz podsłuchów do szuflady. I
- Wejdź.
j
- Mam raport i zdjęcia, o które pan prosił. '
- Pokaż.
I Jurij położył na biurku kilka cyfrowych zdjęć. |
- To jest Romatech i niektóre z wampirów, które tam pracują.
48
Jędrek rozpoznał na zdjęciach Draganestiego i jego ochroniarza, Connora Buchanana.
- A to kto jest?
- Gregori Holstein. Wiceprezes Romatechu.
- Gdzie są informacje o domu Draganestiego? Jurij głośno przełknął ślinę.
- Nie zdołaliśmy ich zdobyć. Jeszcze - dodał szybko w odpowiedzi na gniewne spojrzenie Jędrka. - Tu jest kilka zdjęć
domu, który ma w mieście przy Upper East Side.
Jędrek je przejrzał. Byli na nich jakiś Szkot w kił-cie i młody czarnoskóry mężczyzna w uniformie agencji MacKaya.
Jurij wskazał zdjęcie trzeciego mężczyzny.
- Ten zjawił się wczoraj w nocy. Nie bardzo wiemy, kto to jest. Nie pasuje do żadnego z naszych wcześniejszych zdjęć.
Jędrek przyjrzał się młodemu mężczyźnie w czerwonozielonym kilcie.
- Kolejny przeklęty Szkot. Jak słowo daję, MacKay ma chyba ich nieskończony zapas. - Wziął ostatnie zdjęcie
przedstawiające młodą blondynkę. - A to kto? Ich dziwka?
- Być może. - Jurij przestąpił z nogi na nogę. - To śmiertelniczka.
- Skąd wiesz?
- Ehm... rozpoznaję ją. Pożywiałem się nią w poniedziałek wieczorem.
Jędrek odłożył zdjęcie.
- Tego wieczoru, kiedy pozwoliliście zarżnąć Saszenkę?
- Zabił go Connor Buchanan - powiedział szybko Jurij. - Mieliśmy wszystko pod kontrolą, dopóki się nie pojawił.
Jędrek zacisnął pięści.
- Było trzech na jednego. Powinniście byli zabić tego cholernego Szkota. Co ci mówiłem o niekompetencji?
Jurij zbladł.
- Nie będzie tolerowana.
Jędrek patrzył na niego, pozwalając, żeby strach Jurija rósł z każdą sekundą. Odetchnął głęboko. Uwielbiał zapach strachu.
Masz szczęście, że to wydarzyło się, zanim zostałem szefem. A teraz jestem głodny. Sprowadź mi jakąś śmierteiną. I
- Tak, mistrzu. - Jurij się ukłonił. - Już się robi.
Jędrek pogładził palcem twarz dziewczyny na zdjęciu.
- Blondynkę. Słyszałem, że z nimi jest lepsza zabawa.
Toni pojechała metrem, potem przeszła kawałek pieszo Washington Sąuare i dotarła do domu, w którym mieszkała z
Sabrina. Położyła torebkę i klucze na stoliku w salonie, zdjęła kurtkę i rzuciła ją razem z szalikiem na sofę. Kotka Sabriny,
Vanderkitty, zeskoczyła z fotela i zaczęła łasić się do nóg Toni.
- Hej, Van. - Toni podrapała rudą kicię za uszami.
49
- Widziałaś swoją mamusię?
Van spojrzała na nią z irytacją, pomaszerowała do kuchni i usiadła w królewskiej pozie przy swojej misce.
- Nie ściemniaj. Wiem, że Carlos cię nakarmił. – Toni zajrzała do sypialni Sabriny.
Pokój wyglądał tak samo jak w niedzielę - dżinsy porzucone na podłodze, otwarte podręczniki na narzucie z liliowej szenili.
Zanim Sabrina wyszła w niedzielę z domu, uczyła się do końcowych egzaminów: egzaminów, na które nie poszła. Toni
rozmawiała w poniedziałek ze wszystkimi wykładowcami Bri, by wyjaśnić, dlaczego jej nie będzie. Brakowało jej zaliczeń
ze wszystkich pięciu przedmiotów.
Wyglądało to tak, jakby życie Sabriny nagle zastygło w czasie, tak jak jej pokój. Toni zastanawiała się, czy ich życie
kiedykolwiek wróci do normy.
Włączyła lampkę przy łóżku i przekopała górną szufladę nocnej szafki Bri. Serce jej się ścisnęło, kiedy zobaczyła
urodzinową kartkę, którą Bri zatrzymała. Toni dała ją jej wiele lat temu. To był pierwszy raz, kiedy kupiła kartkę zaadresowaną
do „siostry".
Bo dla Toni Bri była siostrą. Przez dziesięć lat były najbliższymi przyjaciółkami. Spędzały razem święta i wakacje. Bo ich
prawdziwe rodziny ich nie chciały.
Właśnie dlatego było takie dziwne, że Bri wyszła ze szpitala z ciotką i wujkiem. Toni przez te wszystkie lata słyszała o tej
parze tak niewiele, że nie pamiętała nawet ich nazwiska. Joe i Gwen jacyś tam, którzy od czasu do czasu przypominali sobie,
żeby przysłać Bri kartkę na Boże Narodzenie. Dlaczego nagle tak się zainteresowali siostrzenicą?
Toni znalazła różowy notes z adresami i przekartko-wała go kciukiem. Smutne, jak niewiele nazwisk w nim było. A jeszcze
smutniejsze, ile nazwisk zostało wykreślonych z upływem lat. Biedna Bri. Tak trudno było jej znaleźć ludzi, którym mogła
ufać.
Toni wróciła z notesem do salonu i klapnęła na sofę. Vanderkitty wskoczyła na oparcie i przysiadła koło jej ucha.
- Tęsknisz za mamusią? - Zinterpretowała głośne mruczenie jako odpowiedź twierdzącą. - Tak, ja też tęsknię za Bri.
Zaczęła przeglądać notes.
- Aha! - Pod P znalazła doktora Joego Proctora i jego żonę Gwen, z adresem w Westchester. To musieli być oni, chociaż
Toni nie wiedziała, że wujek Joe jest lekarzem.
Sięgnęła nad poręczą sofy po bezprzewodowy telefon na stoliku i zauważyła mrugającą lampkę wiadomości.
Były cztery. Trzy od niej samej, jako że trzy razy dzwoniła do domu. I wreszcie ostatnia.
- Bri, tu Justin. Wybacz mi, mała...
No tak. Toni wyłączyła w połowie i wybrała numer Proctorów. Ciekawe, jakiej specjalności był lekarzem. Proktologiem? Jej
parsknięcie przerwał kobiecy głos z latynoskim akcentem.
- Rezydencja doktora Proctora.
- Dobry wieczór. Czy zastałam Sabrinę? - Toni usłyszała stłumione głosy w tle.
50
W słuchawce odezwał się inny głos.
- Dobry wieczór. Mówi Gwen Proctor.
- Z tej strony Toni, współlokatorka Bri. Chciałabym z nią porozmawiać.
- Obawiam się, że w tej chwili to niemożliwe. Sabrina śpi i nie chcielibyśmy budzić biedactwa. Przeżyła taki koszmar.
Co pani powie. Toni też przeżyła atak wampirów.
- Wszystko u niej w porządku?
- Tak, oczywiście. - W głosie Gwen dał się słyszeć wyraźny chłód. - Dziękuję za telefon.
- Może jej pani przekazać, żeby do mnie oddzwoniła, kiedy się obudzi?
- Nie chcemy jej niepokoić, nie czuje się najlepiej. Czy to było „nie"?
- Bri na pewno będzie chciała ze mną porozmawiać.
- Być może, ale pani nie ma kwalifikacji do rozmowy z nią. Mój mąż jest doskonałym psychiatrą i ekspertem od tego
rodzaju ostrych psychoz, na jaką w tej chwili cierpi Sabrina.
Żołądek podszedł Toni do gardła.
- Bri nie ma żadnej psychozy.
Nastąpiła przerwa, podczas której Toni słyszała gorączkowe szepty.
- Pani Davis? - odezwał się opryskliwy męski głos. -Mówi doktor Proctor, wuj Sabriny. Mogę panią zapewnić, że Sabrina
otrzymuje najlepszą możliwą pomoc.
- Ja chcę z nią tylko porozmawiać.
- W tych okolicznościach nie mogę na to pozwolić. Toni ścisnęła słuchawkę.
- Proszę posłuchać, ona ma dwadzieścia trzy lata. Nie może pan decydować, z kim będzie rozmawiać.
- W tej chwili nie miałaby pani na nią pozytywnego wpływu - odparł spokojnie. - Biedna dziewczyna wierzy, że została
zaatakowana przez wampiry.
Toni zagryzła zęby.
- Tak, wiem...
- I obawia się, że znów przyjdą ją skrzywdzić. Zapewniamy jej bezpieczeństwo, żeby doszła do siebie.
- Świetnie, ale mimo to chcę z nią porozmawiać.
- Kiedy rozmawiała z panią ostatnim razem, poprosiła, żeby udowodniła pani, że ci napastnicy naprawdę byli wampirami -
ciągnął doktor Proctor. - A pani się zgodziła.
- Leżała poraniona w szpitalnej sali. Jak mogłam odmówić?
- Nie mogę jej pozwolić na rozmowę z kimkolwiek, kto będzie podtrzymywał w niej te paranoiczne urojenia. Pani
zaprzepaściłaby postępy, jakie zrobiliśmy.
51
Toni z trudem przełknęła ślinę.
- Co wy jej robicie?
- Zapewniamy jej fachową pomoc. Dobranoc. -Rozłączył się.
- Zaraz! - Toni z wściekłością spojrzała na słuchawkę. -Ty dupku!
- Mam nadzieję, że to nie było do mnie.
Toni podskoczyła przestraszona i odwróciła się w stronę mężczyzny włażącego przez kuchenne okno.
- Carlos! - zbeształa sąsiada. - Jak długo podsłuchujesz?
- Wystarczająco długo.
- W takim razie to było do ciebie. - Odłożyła słuchawkę. Teraz, po zastanowieniu, nawet się cieszyła, że podsłuchiwał.
Potrzebowała przyjaciela, któremu mogłaby się zwierzyć, a kiedy nie było Sabriny, został jej tylko Carlos.
Nie po raz pierwszy tak się do niej zakradł. Facet poruszał się bezszelestnie, z kocią gracją. Zakładała, że zdobył tę
umiejętność podczas podróży do amazońskiej dżungli, gdzie lepiej było nie rozgłaszać wszem wobec swojej obecności. Ze
swoimi czarnymi włosami do ramion, w czarnym swetrze i w czarnych skórzanych spodniach Carlos był ledwie widoczny na
podeście schodów pożarowych, wspólnych dla obydwu mieszkań.
Siadł okrakiem na parapecie, błyskając w uśmiechu śnieżnobiałymi zębami.
- No przestań, dziewczyno, powinnaś być dla mnie miła. Wygląda na to, że możesz potrzebować kogoś z moimi talentami.
Parsknęła.
- O którym talencie mówisz? Do tańczenia samby w stringach z cekinami?
Zrobił urażoną minę.
- Wkładam o wiele więcej niż stringi. Mam satynową pelerynę w kolorze wściekłego różu i stroik na głowę ze strusich piór.
Jest ogromny. - Puścił do niej oczko. - Jak cała reszta mnie.
Toni się roześmiała. Carlos co roku jeździł do Brazylii na kilka dni w czasie karnawału. Jako że pisał właśnie pracę
magisterską z antropologii na Uniwersytecie Nowojorskim, twierdził, że to podróże naukowe. Toni i Bri nauczyły się paru
interesujących rzeczy z filmów wideo, które przywoził z tych wypraw.
Przerzucił przez parapet drugą nogę. Był boski, ale wolał ubierać Toni i Sabrinę, niż się z nimi umawiać. Vanderkitty
zeskoczyła z sofy, pognała w podskokach przez kuchnię i wylądowała w jego ramionach.
- Mnie nigdy tak nie wita - mruknęła Toni.
- Wie, kto tu jest szefem. Cześć, kochanie. - Pogłaskał główkę kotki opalonym policzkiem i postawił ją na podłodze. -
Właśnie szedłem ją nakarmić, kiedy usłyszałem, jak fukasz do telefonu.
- Rozmawiałam z wujkiem i ciotką Sabriny. Trzymają ją u siebie i nie pozwalają mi z nią rozmawiać.
- Hm. Niektórzy ludzie bywają tacy nieuprzejmi. -Carlos otworzył szafkę pod zlewem i wyjął paczkę suchej karmy Van. -
Menina, obiecałaś, że powiesz mi, co się dzieje.
52
- Tak, wiem. - Ale jak mogła to wytłumaczyć, nie wychodząc na wariatkę? - Nawet nie wiem, od czego zacząć.
- Zacznij od tych drani, którzy napadli Sabrinę. -Carlos nasypał chrupek do kociej miski. - To było w niedzielę wieczorem,
tak?
- Tak. Poszła na łyżwy z Justinem do Central Parku. Pokłócili się i wracała do domu sama.
Carlos odstawił karmę pod zlew i zamknął drzwiczki.
- Merda. Powinna była zadzwonić do mnie.
- Albo do mnie - zauważyła Toni. - Niestety Justin tak ją wyprowadził z równowagi, że nie myślała logicznie.
Carlos zmrużył bursztynowe oczy.
- Zrobił jej krzywdę?
- Emocjonalną, owszem. Wygłosił opinię, jak powinni wydać pieniądze, które Bri odziedziczy.
Carlos się skrzywił.
- Sądziłem, że o tym nie wie.
- Ja też. Tak czy inaczej, Bri poczuła się zdradzona i wyszła sama. I wtedy zaatakowali ją ci dranie.
- Biedna menina. - Carlos wszedł do salonu i przysiadł na poręczy fotela.
- Tych... zbirów było trzech - wyjaśniła Toni. - Bri miała powierzchowne rany i kilka pękniętych żeber. Jacyś ludzie
znaleźli ją nieprzytomną w śniegu i zadzwonili pod 112. Policja przesłuchała ją w szpitalu, ale myśleli, że majaczy, no wiesz, z
powodu hipotermii i utraty krwi. Nie uwierzyli w jej opowieść.
Carlos burknął zdegustowany.
- Przecież to oczywiste, że została napadnięta. Myśleli, że sama się pokaleczyła?
- Nie, ale uznali, że opisała tych zbirów jako gorszych, niż byli w rzeczywistości.
- Pobili ją i zostawili, żeby umarła. Co może być gorszego?
Wampiry. Ale nikt nie uwierzył Bri. Nawet Toni uważała, że jej przyjaciółka wyobraziła sobie jakieś bajkowe potwory w
reakcji na stres, który przeżyła.
- Bri się zdenerwowała, że nikt jej nie wierzy, i poprosiła mnie, żebym poszła do parku odszukać tych gości, którzy ją
zaatakowali.
Carlos aż usiadł z wrażenia.
- Czyś ty zwariowała, dziewczyno? Powinnaś była mnie poprosić, żebym poszedł z tobą.
Miał rację. Był świetny w sztukach walki. Kiedy dwa lata temu poznał Toni i Bri, namówił je, by chodziły z nim na zajęcia.
- Żałuję, że tego nie zrobiłam. Ale nie sądziłam, że może mi się coś przydarzyć.
Carlos zmarszczył brwi.
- Ty też jej nie uwierzyłaś, co?
53
- Teraz jej wierzę. W poniedziałek wieczorem poszłam sama do parku i pokazały się trzy... zbiry. Próbowałam z nimi
walczyć, ale... - Toni nieźle sobie radziła, dopóki nie zaczęli się poruszać z nadludzką prędkością. To była dla niej pierwsza
wskazówka, że to nie są zwykli napastnicy. Potem podmuch zimnego powietrza uderzył ją w głowę i oni wtargnęli w jej myśli.
Na to wspomnienie dreszcz przebiegł jej po plecach.
- Menina. - Carlos usiadł obok niej na sofie. - Czego ty mi nie mówisz?
- Ja... nie potrafię tego wyjaśnić. To jest zbyt dziwne. Spojrzał na nią z irytacją.
- Jako dziecko spędziłem kilka lat w amazońskiej dżungli. Latem w ubiegłym roku byłem w dżungli w Malezji. Widziałem
dziwniejsze rzeczy, niż potrafisz sobie wyobrazić.
Toni odetchnęła głęboko. Nie powinna nikomu mówić o wampirach, ale jak mogła udowodnić, że Sabrinie nie pomieszało
się w głowie, nie ujawniając faktu ich istnienia?
- Musisz mi dać słowo, że nikomu tego nie powtórzysz. Mówię poważnie. Będę miała poważne kłopoty, jeśli przeze mnie
prawda wyjdzie na jaw.
- Potrafię dochować tajemnicy. Powiedz.
- Te dranie pogryzły Sabrinę. Mnie też. Carlos zesztywniał.
- Byli jak zwierzęta? Chcieli waszego... mięsa?
- Nie. Chcieli krwi. To były... wampiry. - Obserwowała twarz Carlosa, trochę się bojąc, że ją wyśmieje.
Ale on przez kilka sekund gapił się na nią bez słowa.
- Mówisz poważnie? - spytał w końcu.
- Mogę ci pokazać ślady kłów.
- Wampiry?
- Tak. Mają paskudne długie kły. Potrafią się poruszać z nadludzką szybkością i potrafią kontrolować twój umysł.
Carlos przeciągnął dłonią po swoich czarnych włosach, odgarniając je z twarzy i odsłaniając mały złoty kolczyk w każdym
uchu.
- Mój Boże, menina, jak ty im uciekłaś?
- Więc mi wierzysz?
- Tak. Wiem, że nie zmyślałabyś w takiej sprawie. -Wziął jej dłoń. - Opowiedz mi wszystko.
Na moment zamknęła oczy.
- To było przerażające. Oni byli w mojej głowie i kazali mi robić różne rzeczy wbrew mojej woli. Mój mózg krzyczał „nie",
ale nie byłam w stanie ich powstrzymać.
Carlos ścisnął jej dłoń.
- Już dobrze, kochanie.
54
- Potem, nie wiadomo skąd, zjawił się wielki facet w kilcie, wywijając mieczem i wrzeszcząc na wampiry, żeby mnie
zostawiły w spokoju.
Bursztynowe oczy Carlosa pojaśniały.
- O rany, bohater macho.
- Też tak pomyślałam. Przebił jednego z wampirów mieczem i tamten rozsypał się w pył. Pozostali dwaj puścili mnie, żeby
z nim walczyć. Wtedy poczułam, że mój umysł jest wolny. Więc przyłączyłam się do walki.
- Och, brawo, dziewczyno.
- W końcu tamci dwaj zniknęli i...
- Zniknęli?
- Tak. To kolejna wampiryczna sztuczka. No więc, ten Szkot mnie złapał i my też zniknęliśmy.
Carlos aż się zachłysnął.
- Merda! I gdzie się pojawiliście? - Zmrużył oczy. -Chcesz powiedzieć, że ten Szkot też jest wampirem?
- Tak, ale dobrym. Ma na imię Connor i zabrał mnie do Romatech Industries.
Carlos skinął głową.
- Słyszałem o tej firmie. Jej szefem jest ten sławny naukowiec, który wynalazł syntetyczną krew.
- Roman Draganesti. Poznałam go. To przywódca dobrych wampirów.
- Dobrych wampirów?
- Tak. Roman zrobił mi transfuzję. Potem Connor zaproponował, że wymaże z mojej pamięci to, co się stało. Oni
naprawdę nie chcą, żeby ludzie wiedzieli o ich istnieniu.
Carlos spojrzał na nią kwaśno.
- Wierzę.
- Ale ja nie mogłam pozwolić, żeby mi wykasował pamięć, bo musiałam powiedzieć Sabrinie, że miała rację.
- Claro.
- Na szczęście była jeszcze jedna możliwość. Connor widział, że umiem walczyć, więc zaproponował mi pracę: pilnowanie
wampirów za dnia. Widzisz, one są wtedy zupełnie bezbronne. Śmiertelników, którym mogą ufać, jest bardzo niewielu.
- Więc to u nich byłaś przez cały dzień? - spytał Carlos. - Pilnujesz wampirów?
- Tak. Dzisiaj był mój drugi dzień pracy. Robota jest dość łatwa. Oni w dzień są właściwie martwi, więc niewiele się
dzieje. Tyle że muszę tam siedzieć. Miałabym poważne kłopoty, gdybym zostawiła wampiry bez ochrony. Carlos prychnął.
Jeśli są martwi, to skąd wiedzą, czy jesteś, czy wyszłaś?Muszę się meldować mojemu śmiertelnemu przełożonemu,
Howardowi. Poza tym Howard obserwuje mnie na monitorach. Do tej pory był bardzo wyrozumiały. Sam mnie zastąpi w
piątek, żebym mogła iść na egzamin. I pozwolił mi dzisiaj włączyć automatyczną sekretarkę, kiedy wszystkie słodkie idiotki z
miasta zaczęły wydzwaniać do... niego.
55
- Niego?
- Nie chcę o nim mówić. Mam dość problemów i bez... niego.
- Aa. - Kąciki ust Carlosa uniosły się do góry. - Więc ten on jest jednym z nich?
- Jest wampirem, tak. I to bardzo irytującym. - Ze wszystkich wampirów tylko jeden łan podejrzewał ją o jakieś tajemnicze
motywy. Fakt, że miał rację, drażnił ją jeszcze bardziej.
Ten facet doprowadzał ją do szału. Od czasu ataku miała wszelkie powody nienawidzić wampirów. Te potwory zasługiwały
na nienawiść. To było tak, jakby odarły ją z człowieczeństwa, postrzegając ją wyłącznie jako źródło pożywienia. A kiedy
przejęły kontrolę nad jej umysłem, czuła się, jakby ktoś zmiażdżył jej duszę. Więc jak to możliwe, u diabła, że łan wydawał jej
się tak atrakcyjny?
Przez moment sądziła, że kontroluje jej umysł. Ale nigdy nie poczuła tego uderzenia zimnego powietrza na czole. Nie
słyszała też jego głosu w swojej głowie. Nie, ten pociąg był autentyczny. Szalony, ale autentyczny.
„Każdy mężczyzna czułby się zaszczycony, gdybyś go pokochała". Serce omal jej nie stanęło, kiedy to powiedział. To były
najbardziej urocze słowa, jakie kiedykolwiek słyszała. Poczuła się atrakcyjna i... godna. Jestem godna miłości.
Sposób, w jaki na nią patrzył - jakby sięgał głęboko do jej wnętrza - boleśnie uświadomił jej pustkę w jej duszy, łan był
niebezpieczny. I piękny.
- Menina, wygląda mi na to, że występuje tu konflikt interesów.
- Nie pozwolę, żeby miał na mnie taki wpływ. Carlos się uśmiechnął.
- Nie mówiłem o nim. Chociaż to zapewne wyjaśnia twoją rozanieloną minę.
- Słucham?
- Mówiłem o twojej nowej pracy. Dostajesz pensję za chronienie wampirów, tak?
- Tak. Złożyłam przysięgę, że będę je chronić.
- Ale jednocześnie chcesz udowodnić, że Sabrina mówiła prawdę o wampirach. Na moje oko, jeśli ujawnisz tajemnicę
wampirów, złamiesz złożoną przysięgę.
- Myślałam o tym. Ale gdybyśmy zdradzili prawdę prawnikowi albo psychiatrze, byliby związani tajemnicą zawodową.
Więc wiedzieliby, że Bri nie zwariowała, a jednocześnie nie mogliby zdemaskować wampirów i im zaszkodzić.
- Aha. - Carlos kiwnął głową. - Karkołomny plan, ale niezły.
- Problemem jest znalezienie dowodu na ich istnienie. Pomyślałam o zrobieniu im zdjęć podczas śmiertelnego snu, ale
wyglądają zupełnie normalnie.
- Jakby spali? - spytał Carlos.
- Właśnie. Owszem, Dougal trochę przypomina trupa, bo sypia w trumnie, ale mimo wszystko wyglądałoby to tylko jak
zdjęcie zwykłego nieboszczyka. A ludzie ciągle umierają. To by raczej nie była rewolucyjna fotka. Zajrzałam do ich biblioteki...
- Mają bibliotekę? Nie siedzą w jakiejś ciemnej, ponurej krypcie na cmentarzu?
56
- Nie, mają luksusową kamienicę. Cztery piętra przepięknych antyków i dzieł sztuki. Nie uwierzyłbyś, w jakim łożu z
baldachimem sypiam.
- O Boże. - Carlos przycisnął ręce do szerokiej piersi. - Brzmi bajecznie. Kiedy będę mógł je zobaczyć?
-
Nie dam rady cię przemycić przed kamerami monitoringu.
Obruszył się.
- Nie bądź taka pewna, kochana. Ale co z Sabrina?
- Jej ciotka i wujek wypisali ją ze szpitala i zabrali do swojego domu w Westchetser. Wujek Joe jest psychiatrą i twierdzi,
że Bri cierpi na ostrą psychozę. Nie pozwala mi z nią rozmawiać.
Carlos zmarszczył brwi.
- Co wiesz o tych ludziach?
- Niewiele. Nigdy wcześniej nie interesowali się Bri.
- Tak, ale ona ma odziedziczyć mnóstwo pieniędzy, kiedy skończy studia, prawda?
- Tak. Osiemdziesiąt pięć milionów. Carlos wybałuszył oczy.
- Nie miałem pojęcia, że aż tyle!
- No cóż, nie chwali się tym z oczywistych powodów. Jej rodzicie nie chcieli, żeby została rozrywkową panienką z
funduszem powierniczym, więc zastrzegli w testamencie, że zanim odziedziczy całą sumę, musi skończyć studia. Od
czternastego roku życia dostaje roczną pensję.
- A kiedy kończy studia?
- Na wiosnę. Chociaż teraz pewnie później, bo w tym semestrze nie będzie miała zaliczeń.
Carlos wstał i zaczął chodzić po pokoju.
- Coś mi się zdaje, że ma poważne kłopoty. Toni głośno przełknęła ślinę.
- Tego się obawiałam.
- Potrzebuję wszelkich informacji o tej parze.
- To jest wszystko, co mam. - Toni podała mu różowy notes. - Nazywają się Proctor.
Carlos wyrwał i złożył kartkę.
- Sprawdzę ich. Zwłaszcza sytuację finansową.
- Jak to zrobisz?
Wsunął kartkę do kieszeni obcisłych skórzanych spodni.
Mam komputer.
- Ja też mam, ale nie umiałabym nikogo sprawdzić.
- Nie obraź się, kochanie, ale kilka tygodni uczyłaś się, jak ściągnąć pocztę.
57
Toni westchnęła. To była prawda. Była totalnie odporna na technikę. Pierwszych trzynaście lat życia spędziła w domu babci
na wsi w Alabamie, gdzie telefon miał kręconą tarczę, a jedyny telewizor tylko cztery kanały, i to bez pilota.
- A tak a propos. - Pogrzebała w torebce i podała Carlosowi swoją komórkę. - Zmień mi dzwonek.
Wyszczerzył zęby.
- Nie chcesz, żeby chłopaki napalały się na ciebie?
- Nie, zostawiam to tobie. Potrzebuję czegoś... cichszego. Bardzo proszę.
- Nie ma sprawy. - Wcisnął telefon do kieszeni. - Jak długo zamierzasz tu posiedzieć?
- Jakieś pół godziny. Muszę spakować trochę rzeczy.
- Dobra. Zaraz wracam. - Carlos wymknął się przez kuchenne okno.
Toni zajrzała do lodówki, szukając czegoś do picia, ale wszystko było z kofeiną. Zły pomysł, kiedy potrzebowała iść spać o
dziesiątej wieczorem, żeby móc wstać wcześnie rano. Nalała sobie szklankę wody z lodem i poszła do sypialni, żeby się
spakować.
W poniedziałek w nocy, po ataku, kiedy już zgodziła się podjąć pracę u wampirów, została zapakowana na tylne siedzenie
samochodu i Dougal przywiózł ją tutaj, żeby wzięła parę rzeczy. Była w takim szoku, że zabrała ledwie kilka ciuchów ze
swojego pokoju, gdy Dougal czekał w salonie. Potem zawiózł ją prosto do kamienicy Romana i siedziała tam od tamtej pory.
Teraz zdawała sobie sprawę, że wampiry nie chciały jej stracić z oczu, z wiedzą, którą miała. Fakt, że dzisiaj
pozwolono jej wyjść, dowodził, że widocznie zdecydowały się jej zaufać. Jak długo będzie musiała z nimi mieszkać? Trudno
powiedzieć. A przede wszystkim, jak miała pomóc Sabrinie, skoro nie mogła z nią nawet porozmawiać?
- Dzwonek zmieniony. - Carlos wszedł do sypialni. Podskoczyła. Boże święty, był stanowczo za dobry
w tym podkradaniu się do ludzi. Wrzuciła komórkę do walizki, obok pudełka z soczewkami kontaktowymi. Carlos zajrzał do
jej szafy.
- Hm, to jest zbyt tandetne. O Boże, jaka piękna skórzana kamizelka. Straszna szkoda, że na mnie za mała. -Wyjął czarną
kamizelkę i ją podziwiał.
Toni uśmiechnęła się, przekładając bieliznę z szuflady do walizki. Stęskniła się za Carlosem.
- A, sprawdziłem na szybko finanse doktora Proctora. Siedzi w długach po same uszy. Żył ponad stan.
Toni opadła szczęka.
- Nie było cię dwadzieścia minut i dowiedziałeś się tego wszystkiego?
Carlos wzruszył ramionami i odwiesił kamizelkę do szafy. Nagle zachłysnął się z oburzenia.
- Dziewczyno, nikt ci nie powiedział, że nie wolno nosić poziomych pasków? - Wyciągnął koszulkę winowajczynię. - To
należy spalić.
- Dzięki. Szukałam tego.
Toni wyrwała mu koszulkę z ręki i wrzuciła do prawie pełnej walizki.
58
- Hm. - Carlos przeszedł do komody obejrzeć resztę jej rzeczy. - Ale to jest ładne, powinnaś to zabrać. -Wyciągnął skąpą
koszulkę na ramiączkach z czerwonej satyny.
- Jest grudzień. Zabieram flanelową piżamę.
- Ależ, menina, nie chcesz wyglądać seksownie dla niego?
Toni zatrzasnęła walizkę.
- Masz absolutnie błędne wyobrażenia na jego temat. W bursztynowych oczach Carlosa pojawił się psotny
błysk.
- Jesteś pewna? Bo wystarczy, że o nim wspomnę, a twoje policzki kwitną jak czerwone róże.
- To irytacja, nie zachwyt. - Toni ściągnęła walizkę z łóżka i wyturlała ją na kółkach z pokoju. - Muszę lecieć, Carlos.
Opiekuj się Vanderkitty.
- Jasne. I zobaczę, czego jeszcze uda mi się dowiedzieć o wujku Sabriny.
- Dziękuję. - Toni zatrzymała się, żeby go uściskać. -Nie wiem, co bym zrobiła bez ciebie.
Wyszczerzył zęby.
- No, biegnij już do niego.
- Wypchaj się, Carlos. - Wyszła z mieszkania, ścigana jego śmiechem. Miała nadzieję, że łan będzie całą noc zajęty
szukaniem sobie kobiety. Przy odrobinie szczęścia wróci do kamienicy i swojej sypialni, nie oglądając go na
oczy.
Rozdział 6
Ian podszedł do łóżka, w którym spała Toni. Jej serce biło miarowo, twarz była pogodna i spokojna. Miał nadzieję, że ma
piękne sny. Connor opisał mu atak na nią. Będzie miała szczęście, jeśli nie będzie miała po tym koszmarów.
Wrócił myślami do czasu, kiedy jemu po raz ostatni coś się śniło. Było to w przeddzień bitwy pod Solway Moss, w 1542
roku. Przespał mocno całą noc przed swoją pierwszą bitwą i śnił o płytkich górskich strumieniach
czerwieniejących od krwi. Wpadł do strumienia i ten nagle stał się bezdenny, wciągał go pod powierzchnię, łan topił się we
krwi. Następnej nocy został nieumarłym, kiedy Angus znalazł go umierającego na polu bitwy.
łan prychnął. Przez ostatnich czterysta sześćdziesiąt lat poprawił swoje umiejętności bitewne. Od tamtej pierwszej fatalnej
nocy ani razu nie był poważnie ranny. I nie nękały go już koszmary przed bitwą. W ogóle już nie śnił.
59
Rozpoczął śledztwo w Romatechu od poproszenia Connora, by opowiedział mu o poniedziałkowym ataku. Connor
podsłuchał telepatyczną rozmowę Malkontentów, którzy przejęli kontrolę nad umysłem Toni, użył ich głosów jako sygnału
naprowadzającego i teleportował się na miejsce zbrodni.
Kiedy łan przeczytał dokumenty Toni, zaskoczyła go informacja, że ma mieszkanie w Greenwich Village. Zaskoczył go też
licencjat z zarządzania i niemal ukończone studia magisterskie z socjologii. Dlaczego ktoś tak bystry miałby przyjmować
posadę bez przyszłości, chronić nieumarłych? Może prowadziła jakieś badania?
Connor nie sądził, by wykorzystywała ich do badań. Przecież nie wiedziała o ich istnieniu, zanim zaatakowali ją
Malkontenci. Sprawdził jej przeszłość i jej jedynym przewinieniem było przekroczenie prędkości, za co została ukarana
mandatem. Tak jak Dougal, Connor poprosił lana, żeby nie wyrzucał dziewczyny. Do powrotu Phila z Teksasu rozpaczliwie
potrzebowali ochroniarza na dzienną zmianę.
łan nie powiedział mu, że jest raczej skłonny zanadto zbliżyć się do niej, niż ją wyrzucać.
- Daj jej spokój - polecił mu Connor. - Dziewczyna potrzebuje czasu, żeby dojść do siebie.
łan poszedł więc do Horny Devils na dwie randki. Kobiety były miłe, ale jego myśli wciąż wracały do Toni i do
niezgodności jej danych osobowych z tym, co mu powiedziała.
Spojrzał na zegarek koło jej łóżka. Szósta trzydzieści. Czwartek rano. Pewnie niedługo się obudzi. Zaczął chodzić po
pokoju, ale cały czas patrzył na Toni. Dzięki nadludzkiemu wzrokowi widział ją dobrze w ciemnym pokoju. Jej złote włosy tak
uroczo rozsypały się po poduszce, dłonie, tak słodko stulone, trzymała przy twarzy.
Jasna cholera. Musi przestać myśleć o niej w taki sposób. Już postanowił, że szuka wampirzycy, uczciwej, lojalnej,
inteligentnej i ładnej. Toni nie była wampirzycą. I miał poważne wątpliwości co do jej uczciwości i lojalności.
Ale była bardzo inteligentna i ładna. A do tego intrygująca. Rozpalała wszystkie jego zmysły i było to tak upajające uczucie,
że bezwiednie szukał pretekstu, żeby być przy niej.
Zatrzymał się. Czy to dlatego tak mu zależało na przeprowadzeniu tego śledztwa? Przeanalizował swoje podejrzenia. Nie,
jego wątpliwości były uzasadnione. To ten pociąg, jaki czuł do niej, był stanowczo nie na miejscu. Pracowała tu. Była zakazana.
Kiedy zadzwonił budzik, łan śmignął do nocnej szafki i go wyłączył.
Toni przeciągnęła się z cichym jękiem. Otworzyła oczy.
- Dzień dobry panience.
Krzyknęła cicho i podciągnęła kołdrę pod brodę. Szybko rozejrzała się po pokoju i znów spojrzała na niego.
- Co ty tu robisz?
- Musimy porozmawiać.
- Teraz? - Mrużąc oczy, spojrzała na drzwi, wciąż zamknięte na klucz. - Jak się tu dostałeś?
- Teleportowałem się. Nie uszkodziłem ci drzwi.
- Nie o to chodzi. Naruszyłeś moją prywatność. Wzruszył ramionami.
60
- A ty na mnie nie patrzyłaś, kiedy spałem?
- To moja praca.
- A śledztwo to moja praca. Mam kilka pytań dotyczących twojego kwestionariusza osobowego. Po pierwsze, zauważyłem,
że nie podałaś kompletnego imienia.
Popatrzyła na niego z irytacją.
- Muszę iść do łazienki. A ty musisz wykonać swój numer ze znikaniem. - Wstała z łóżka i pomachała na niego ręką. -
Hokus-pokus, znikaj.
Odsunął się, kiedy ruszyła do łazienki, i nie mógł nie zauważyć, jak jej piersi bujają się lekko pod czerwoną koszulką. Nie
miała stanika. Ze swoim superwzrokiem dokładnie widział jej sutki. Kiedy go minęła, odwrócił się, żeby popatrzeć na nią od
tyłu. Jej spodnie od piżamy były czerwone, w małe czarno-białe pingwinki. Zgrabnie opinały jej biodra i krągły tyłeczek. Gdy
zatrzymała się przy drzwiach łazienki, szybko uniósł wzrok, żeby go nie przyłapała na gapieniu się.
Spojrzała na niego ze złością.
- Dlaczego jeszcze tu jesteś?
- Bo jeszcze nie porozmawialiśmy.
Z jękiem weszła do łazienki i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Zaczął chodzić po pokoju. Nie chciał jej przesłuchiwać
przez drzwi. Musiał widzieć jej twarz, żeby wiedzieć, czy mówi prawdę. Spojrzał na zegarek. Nie miał wiele czasu przed
wschodem słońca.
Podniósł głos, żeby mogła go słyszeć.
- Chciałem ci podziękować za nasz mały trening. Czułem się bardziej swobodnie w rozmowie z paniami.
Żadnej odpowiedzi.
Podszedł bliżej drzwi i usłyszał odkręcaną wodę.
-
Bardzo miło się z nimi rozmawiało. Przyjemnie spędziłem czas w ich towarzystwie, ale... to nie było to. Czegoś
brakowało, jakiegoś... je ne sais ąuoi.
- Chemii - powiedziała i wymamrotała przekleństwo. Idiotka. Nie rozmawiaj z nim, szepnęła do siebie.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Po spotkaniach wróciłem tutaj, żeby zająć się wiadomościami telefonicznymi. Znalazłem trzy, w których kobiety mówiły
wprost, że są wampirzycami. Więc od-dzwoniłem i umówiłem się na spotkanie dziś w nocy.
Nic.
Usłyszał odgłos szorowania, a potem plucia. Domyślił się, że myje zęby.
- Pewnie się ucieszysz, kiedy ci powiem, że oddzwoniłem do wszystkich śmiertelniczek, które dzwoniły za dnia.
Powiedziałem im, że bardzo mi przykro, ale już jestem zajęty.
Drzwi otworzyły się i Toni spojrzała na niego, szeroko otwierając ze zdumienia śliczne zielone oczy.
61
- Zadzwoniłeś do wszystkich?
- Tak. Niektórych nie było w domu, więc zostawiłem wiadomość.
- Było ich ponad trzysta.
- Wiem. Zajęło mi to kilka godzin. - Potarł zarośnięty podbródek. - Powiedziano mi ostatnio, że jestem nieuprzejmym,
aroganckim snobem, więc staram się zmienić.
Prychnęła.
- Za późno. - Przeszła obok niego do komody i wyjęła z szuflady majtki.
Błękitne i koronkowe, jak zauważył.
- Nagrałem nowy komunikat na sekretarce, żeby każdy, kto zadzwoni dzisiaj, usłyszał, że już nie jestem do wzięcia.
- O, dobry pomysł.
- Tak. - Poczuł nagłe ssanie, jakby odkurzacz wciągał jego energię. Słońce musiało się zbliżać do horyzontu. -Chciałbym
porozmawiać o twoim kwestionariuszu osobowym.
- Wypełniłam go zgodnie z prawdą. - Wzięła się pod boki. - I czuję się urażona, że to kwestionujesz.
- Nie twierdzę, że skłamałaś. - Ziewnął, podchodząc do niej.
Spojrzała na zegarek.
- Kończy ci się czas, co? A ja muszę wziąć prysznic, więc już cię tu nie ma.
Poczuł kolejne szarpnięcie snu i chwycił się słupka baldachimu, żeby odzyskać równowagę.
- Oj, robisz się troszkę senny, co? Pora iść spatki? Zwalczył słabość.
- Mam jeszcze trochę czasu. Odpowiedz na moje pytania, to sobie pójdę.
Otworzyła szafę i zdjęła z wieszaka koszulkę polo.
- Jak na moje oko, wystarczy, że będę cię unikać jeszcze przez jakieś dwie minuty. - Wzięła spodnie i odwróciła się w
stronę łazienki.
Śmignął ku niej i chwycił ją w ramiona. Krzyknęła cicho.
- A teraz dasz radę mnie unikać?
Jedną ręką przycisnęła ubranie do piersi, a drugą zaczęła go odpychać.
- Nie rozmawiam z tobą.
Zauważył z wielką satysfakcją, że jej pchnięcie było słabe. Nie opierała się tak stanowczo, jak udawała. A jej ciało było
ciepłe i miękkie. Rozłożył płasko dłonie na jej plecach i przyciągnął ją bliżej.
- Moglibyśmy inaczej spędzać czas. Jej oczy błysnęły gniewem.
- Jesteś... jesteś kłamcą! - Pchnęła mocniej, więc ją puścił.
- Nie okłamałem cię, dziewczyno.
62
- Powiedziałeś, że chcesz tylko wampirzyc. -Odsunęła się i przycisnęła ubrania do piersi. - Dlaczego mam ci cokolwiek
mówić, jeśli ty sam nie jesteś godny zaufania?
Nie mógł w to uwierzyć. Odwracała kota ogonem.
- To ja nie ufam tobie.
- To ty próbujesz złamać zasadę, że nie wolno się angażować.
- Jasna cholera, jestem mężczyzną! Mam nie zauważać, jaka jesteś piękna? - Zachwiał się.
Wyciągnęła rękę, żeby go podtrzymać, ale cofnęła ją szybko, zanim go dotknęła.
- Nie waż się padać trupem w moim pokoju. Jak ja się z tego wytłumaczę?
- Nikt się nie dowie, że tutaj byłem. Zaufaj mi. Spojrzała na niego smutno.
- Jak ja mogę zaufać wampirowi?
- Wciąż jestem mężczyzną - szepnął. -1 nigdy bym cię nie skrzywdził. - Ostatkiem sił teleportował się na czwarte piętro,
ściągnął sweter i padł na łóżko. Odpowiedzi na swoje pytania będzie musiał poszukać wieczorem.
Kiedy ogarniał go sen, żałował, że nie może śnić o uroczych dziewczynach o złotych włosach i oczach tak zielonych jak
górska łąka na wiosnę.
Zasługuję na szczęście.
Zrealizuję swoje cele. Toni zaczęła swoje poranne afirmację pod prysznicem. Namydlając ramiona, wspominała, jak
łan chwycił ją i przyciągnął do siebie. Była zbyt zaskoczona, żeby mu się opierać. Tak, wmawiaj to sobie dalej.
Nadam swojemu życiu znaczenie.
Jestem warta miłości. Do licha, podobało jej się w jego objęciach. Chyba zwariowała. Postanowiła, że nie będzie o nim
więcej myśleć. Spłukała się i na nowo zaczęła powtarzać afirmację.Zasługuję na szczęście.
„Mam nie zauważać, jaka jesteś piękna?"
Boże drogi, teraz wciąż słyszała jego słowa w głowie. Ale jakie miłe słowa. A co to powiedział jej wcześniej? „Każdy
mężczyzna czułby się zaszczycony, gdybyś go pokochała". Z westchnieniem zakręciła wodę. Całe życie czekała, żeby usłyszeć
od kogoś takie słowa. Co za pieskie szczęście, że usłyszała je od wampira.
Ubrała się, włożyła soczewki i ściągnęła wilgotne włosy w kucyk. Wysuszy je później. Teraz musiała zrobić obchód i
złożyć pierwszy meldunek. Zeszła do piwnicy, żeby sprawdzić, czy wszystkie małe wampirki leżą w swoich wampirzych
łóżeczkach. Dougal i Phineas spali w najlepsze. Pora na długą wspinaczkę na czwarte piętro. Że też łan musiał wybrać sobie
akurat to najwyższe. Ale przynajmniej sprint po schodach był dobrym treningiem kardio.
Znalazła go rozciągniętego na wielkim łóżku, w kilcie, białej koszulce, skarpetkach i butach. Jego sweter leżał na podłodze.
Podniosła go i położyła obok lana na łóżku. Jego twarz była spokojna, ale szorstka od czarnego zarostu. Toni zwalczyła pokusę,
żeby pogłaskać go po policzku i wetknąć palec w dołeczek na jego brodzie.
63
Odwróciła się i zauważyła buty. To nie mogło być zbyt wygodne. Zdążyła zdjąć jeden, kiedy zdała sobie sprawę, że jeszcze
wczoraj rano w ogóle bała się go dotknąć.
Znów spojrzała na jego twarz. Stawał się dla niej człowiekiem. I to nie tylko człowiekiem, ale atrakcyjnym mężczyzną. Do
licha. Odstawiła jego drugi but na podłogę i wyszła z pokoju. Musiała rzucić tę pracę najszybciej, jak to możliwe. Potrzebowała
tylko znaleźć dowód na istnienie wampirów. Wtedy będzie mogła podetknąć ten dowód pod oczy doktora Proctora i zażądać,
żeby wypuścił Sabrinę. A wtedy się stąd wyniesie. Już nigdy nie będzie musiała oglądać lana.
Nagły smutek ją zaskoczył. Do licha, dlaczego on nie jest śmiertelnikiem? Dlaczego nie mogła go poznać na uczelni?
Gdyby to tam zaczął ją podrywać z tą swoją boską twarzą i śpiewnym, miękkim akcentem, zakochałaby się w nim w sekundę.
Boże, jak bardzo by chciała usłyszeć od niego więcej takich cudownych słów. Jak bardzo chciałaby wiedzieć, czy jego gęste,
czarne włosy są miękkie w dotyku, kiedy przeczesuje się je palcami.
He on miał właściwie lat? Wspominał coś o XVI wieku. To było fascynujące, jak tak pomyśleć o tych wszystkich rzeczach,
które musiał widzieć przez stulecia. Jaki bagaż doświadczeń dźwigał na swoich szerokich ramionach? Co sprawiało, że chciało
mu się wstawać noc po nocy przez wieki? Czy naprawdę chciał dzielić swoje długie życie z jedną wyjątkową kobietą?
Przestań o nim myśleć. Przeszła przez gabinet i usiadła przy biurku. W komputerze nie znalazła żadnego dowodu. Może
było coś w szufladach. Zaczęła grzebać w biurku i natrafiła na cienką czarną książeczkę. Tytuł, wybity białym drukiem,
brzmiał Czarne strony.
Kiedy przejrzała kilka pierwszych kartek, jej serce zaczęło bić jak szalone. To mogło być to. Niezbity dowód. Ogłoszenia z
całą pewnością były przeznaczone dla społeczności wampirów.
„Żaluzje i okiennice ace aluminium. Odetnij to irytujące słońce i ciesz się zmrokiem!
Aerobik i trening odchudzający. Twoje ciało czuje upływ wieków? Z nami zachowasz je w świetnej formie!
Brooklyński Bank Krwi. Zaspokaja potrzeby wampirów. Masz dosyć syntetycznej krwi i tęsknisz za prawdziwą?"
To było to!
Była tak podekscytowana, że zadzwoniła do Carlosa. - To się nazywa Czarne strony. Jest doskonałe!
- Nie jestem pewien, czy to jakikolwiek dowód -ziewnął Carlos. - Każdy może wydrukować wszystko na drukarce
laserowej.
Toni jęknęła.
- Nie dołuj mnie.
- Przepraszam, menina. Ale z chęcią na to spojrzę. Możesz to dzisiaj przynieść? Zjedzmy kolację u ciebie. Zamówię
chińszczyznę.
- Wspaniały pomysł. - Postanowiła, że zmieni torebkę na największą, żeby móc wykraść z domu książkę. -Znalazłeś coś
więcej na temat wujka Sabriny?
- Jeszcze nie. Mam dzisiaj po południu egzamin i referat na jutro. Ale znajdę czas.
64
- Okej. Powodzenia na egzaminie. - Toni się rozłączyła.
Była ósma rano, pora na pierwszy raport. Kiedy rozłączyła się z Howardem, telefon znów zaczął dzwonić bez przerwy. To
była dla niej prawdziwa ulga, że łan nagrał nowy komunikat i nie musiała rozmawiać z tymi wszystkimi dziewczynami, które
uważały, że jest ciachem. Nawet jeśli miały rację.
O wpół do piątej po południu była gotowa do wyjścia. Czarne strony schowała w torebce. Kiedy tylko Dougal i Phineas
weszli do kuchni, pożegnała się i ruszyła do drzwi wyjściowych, łan zmaterializował się w holu, w chwili kiedy przekręcała
zamek.
- Toni, zaczekaj! - Podbiegł w jej stronę i potknął się, o mało nie padając na twarz. W ostatniej chwili złapał równowagę. -
A niech to.
Zawahała się, zanim otworzyła drzwi.
- Nic ci nie jest? - Boże drogi, biedak się czerwienił.
- Moje stopy urosły z rozmiaru czterdzieści trzy do czterdzieści sześć w ciągu dwunastu dni - mruknął. -Ciągle się jeszcze
przyzwyczajam.
Urosły mu nie tylko stopy. Toni poczuła, że twarz jej płonie, kiedy próbowała odpędzić to wspomnienie. Zbeształa się w
duchu, że jest taka płytka. Musiał bardzo cierpieć, rosnąc tak szybko.
- To pewnie było bolesne. Wzruszył ramionami.
- Było warto, żeby wreszcie wyglądać jak mężczyzna. I to jaki mężczyzna.
- No cóż, możesz być zadowolony z efektu, bo wyglądasz nieźle.
W jego oczach zamigotało rozbawienie.
- Jak napalony ogier?
Skrzywiła się. Czuła, że to określenie będzie ją prześladować do końca życia. Podszedł do niej.
- Ciągle musimy porozmawiać.
No nie, znowu. Może powinna spróbować nowej taktyki.
- Porozmawiam z tobą z przyjemnością, ale czy możemy to zrobić później? Teraz muszę iść. Umówiłam się na kolację.
Zmrużył oczy.
- Masz randkę?
Chciała powiedzieć, że to tylko stary przyjaciel, ale dlaczego miałaby mu oszczędzać cierpień? Wyglądał, jakby był
zazdrosny, a jej się to jakby podobało.
- No wiesz, nie ty jeden umawiasz się na randki. Zmarszczył brwi.
- Ja mam dzisiaj trzy.
Cudownie, ogierze. Dowal mi jeszcze.
65
- To baw się dobrze. - Ty palancie, dodała w duchu i wyszła.
Rozdział 7
Czterdzieści pięć minut później Toni była już w swoim mieszkaniu, zajadała chińszczyznę i chichotała z Carlosem nad
ogłoszeniami z Czarnych stron.
- Popatrz na to. - Wskazał palcem. - Zbroja dla nie-umarłego. Chroni twoją pierś przed tymi okropnymi kołkami.
O mało nie udławiła się kluską.
- Mnie i tak najbardziej się podoba ostrzałka do kłów. Nie zaniedbuj uzębienia.
Carlos się roześmiał.
- Wiesz, co jest najlepsze, menina? Potrafisz się już śmiać z wampirów.
- Uwierz mi, ten koszmarny napad wciąż mnie przeraża. Po prostu jestem coraz lepsza w niemyśleniu o nim. -Gdyby o nim
myślała, pewnie wybuchnęłaby płaczem. -Długie lata uczę się śmiać zamiast płakać.
Poklepał ją po ramieniu.
- Świetnie ci idzie. Jak długo możesz dzisiaj zostać? Chciałbym wybrać się na rekonesans do domu doktora Proctora w
Westchester. Musimy znać jego rozkład, na wypadek gdybyśmy musieli odbić Sabrinę.
- Słucham? - Czasami Carlos nie mówił jak student antropologii.
- Nieważne. Ja zajmę się wujkiem. Ty pracuj nad zdobyciem dowodu, że wampiry istnieją.
Toni westchnęła. Uznali już wcześniej, że ktokolwiek przeczyta Czarne strony, pomyśli po prostu, że ta książka to żart.
- Utknęłam w martwym punkcie. Zdobycie dowodu wydaje się takie łatwe, ale nie jest. Nawet gdybym nagrała na wideo
kogoś, kto przyzna, że jest wampirem, ludzie pomyślą po prostu, że wynajęłam aktora.
- Musisz ich przyłapać na gorącym uczynku. Jak znikają albo jak wyrastają im kły. Idź gdzieś, gdzie jest ich dużo i gdzie
czują się swobodnie, są sobą.
- Do wampirycznej imprezowni?
- Dokładnie. - Zerwał się i ruszył do kuchennego okna. - Mam w mieszkaniu coś, co ci się może przydać.
- Sznurek czosnku? - Podskoczyła, kiedy rozległo się głośne pukanie do drzwi.
Carlos się zawahał.
- Spodziewasz się kogoś?
- Nie. - Podbiegła do drzwi i wyjrzała przez wizjer. -O nie! - Kurczę! Ze swoim supersłuchem pewnie ją usłyszał.
- Co się stało? - Carlos wrócił do salonu.
66
- Nic. - Do diabła! Skąd łan wziął jej adres? Z jej formularza osobowego, oczywiście. Pewnie wrócił po niego do
Romatechu. Odskoczyła, kiedy łan znowu zapukał do drzwi.
- Ja mam otworzyć? - spytał Carlos.
- Nie, sama otworzę - szepnęła. - Tylko że to... on.
- On? Słynny on bez imienia?
Uniosła palec do ust, żeby uciszyć Carlosa. Nie miała wątpliwości, ze superwampir ich podsłuchuje. Carlos się uśmiechnął.
- Ten on, na wspomnienie którego same oczy ci się szklą i przybierają wyraz „bierz mnie, jestem twoja"?
- To nieprawda! - Toni skrzywiła się, zerkając na drzwi. Podbiegła do Carlosa i syknęła jak najciszej: -Wracaj do siebie, w
tej chwili. Zanim cię zabiję.
- Żartujesz? - Carlos przysiadł na poręczy fotela. -Jego nie przegapię za żadne skarby.
Toni pacnęła go w ramię, ale nie ustąpił. Nic z tego. Pochyliła się nad nim, żeby szepnąć:
- Ani słowa o tym, że jest wampirem. Nie powinieneś tego wiedzieć.
- Nie otworzę ust. - Uśmiechnął się kpiąco. - Chyba że on ma inne plany.
Fuknęła na niego.
- Nie waż się do niego przystawiać.
- Aa. Już traktujesz go jak swoją własność, co? Spojrzała ze złością na jego złośliwy uśmieszek. Rozległo się głośne
łomotanie do drzwi.
- On tam nie młodnieje, kochana - mruknął Carlos. -Wpuść tego biedaka.
- Ja cię naprawdę zabiję. - Zachłysnęła się ze strachu, kiedy zauważyła, że Czarne strony leżą na stoliku. Upchnęła je pod
poduchę fotela i pobiegła do drzwi. Vanderkitty ruszyła za nią. Toni przekręciła zamek i otworzyła drzwi.
- Najwyższa pora. - łan wmaszerował do mieszkania. Obrzucił Toni spojrzeniem i wbił wzrok w Carlosa. Wysunął
podbródek i surowo przyjrzał się mężczyźnie. -My się chyba nie znamy. Pan jest chłopakiem Toni?
Carlos, nie wstając, obejrzał lana od stóp do głów.
- Ładny kilt.
Van zasyczała na lana i wskoczyła na kolana Carlosa.
- Grzeczna kicia. - Pogłaskał kotkę, łan uniósł brew.
- Kim pan jest i co pan tu robi? Toni stanęła przed nim.
- To nie twoja sprawa, co robię, kiedy jestem po pracy, łan zniżył głos.
- To prawda, ale kiedy jesteś w pracy, ja nie jestem w rozmownym nastroju. Powiedziałaś, że z przyjemnością
porozmawiasz ze mną później. Więc jestem. I jest później.
- To nie jest odpowiedni moment.
67
łan spojrzał na puste talerze na stoliku.
- Skończyliście już kolację, tak?
Carlos posadził Van na fotelu i podszedł do lana z wyciągniętą ręką.
- Jestem Carlos Panterra, sąsiad Toni. łan uścisnął jego dłoń.
- łan MacPhie.
Carlos spojrzał na Toni, na lana i się uśmiechnął.
- W takim razie zostawiam was samych.
- Nie musisz wychodzić, Carlos. - Toni posłała mu jadowite spojrzenie.
- Menina, mam dla ciebie mały prezent, pamiętasz? Zaraz wracam. - Ruszył do kuchni.
Toni spojrzała na lana ze zmarszczonymi brwiami.
- Myślałam, że masz dzisiaj trzy randki.
- To nie są prawdziwe randki - mruknął łan. - Po prostu umówiłem się w nocnym klubie. - Zniżył głos. - Dla naszych.
- Nocny klub? - spytał Carlos z jedną nogą na parapecie. - Powinieneś zabrać Toni. Uwielbia muzykę i taniec. Prawda,
menina?
Toni zagapiła się na Carlosa, skołowana.
- To nie jest dla niej odpowiednie miejsce - zaczął łan.
- Zbyt dzikie? - spytał Carlos. - Nie martw się. Toni uwielbia dziką zabawę. Prawda, skarbie? - Puścił oko.
- Ja... nie sądzę, żeby jej się tam spodobało - upierał się łan; Toni zrozumiała, że nie może wyjaśnić, że to klub dla
wampirów.
- Toni po prostu uwielbia miejsca, gdzie się dużo dzieje. - Carlos posłał jej znaczące spojrzenie i wreszcie załapała.
Imprezownia dla wampirów! To mogło być doskonałe miejsce, żeby zdobyć dowód, którego potrzebowała.
- Och, tak! Bardzo chciałabym pójść.
łan wybałuszył oczy.
- Naprawdę?
- Oczywiście. - Uśmiechnęła się do niego olśniewająco. - Zabierzesz mnie, prawda?
- Ale wiesz, jakie tam będzie towarzystwo - szepnął.
- Naprawdę mam ochotę tam pójść. - Toni sprawdziła, czy Carlos zniknął za kuchennym oknem. - Wciąż czuję się trochę
nieswojo w obecności wampirów. Ale jeśli pójdę z tobą do tego klubu, może łatwiej będzie mi to przezwyciężyć. Mogłabym
was zobaczyć w innym świetle.
łan kiwnął głową.
- Connor powiedział mi, jak groźny był ten atak. Bardzo mi przykro.
68
- Och. - Naprawdę się tym przejmował? - Już... już nic mi nie jest.
Wyglądał na szczerze przejętego.
- To się stało ledwie parę nocy temu. Nie miałaś czasu dojść do siebie.
- Cóż... - Odsunęła z czoła luźny kosmyk włosów.
- Connor mówił, że dzielnie walczyłaś. Był pod wielkim wrażeniem.
Odetchnęła głęboko. Nie, do licha, nie przeszło jej. Ta rozmowa bardzo ją denerwowała. A ślady ugryzień zaczynały
swędzieć.
- Nie przeżyłabym, gdyby Connor się nie zjawił.
- Teraz już rozumiem, dlaczego tak nienawidzisz kontroli umysłu. Connor powiedział, jak zmusili cię, żebyś zdjęła...
- Proszę, przestań! - Nie chciała, żeby te wspomnienia dopadły ją teraz.
- Toni. - Drgnęła, kiedy dotknął jej ramienia. - Och, dziewczyno, ja bym cię nigdy nie skrzywdził.
Zamrugała. Nie chciała płakać. Tak nie mogło być. Z upartym, podejrzliwym łanem potrafiła sobie poradzić, ale z tym
słodkim i współczującym? Jej mury obronne topniały jak wosk.
Cofnęła się i skrzyżowała ręce na piersi pogryzionej przez wampiry.
- A jak tam twoje śledztwo? Zdecydowałeś już, czy jestem godna zaufania?
- Ciągle nie znam twojego pełnego imienia. Ale twoja niechęć do rozmowy ze mną jest całkowicie zrozumiała po tym, jak
zostałaś napadnięta.
- To prawda. - A może ta niechęć była tarczą, chroniącą ją przed zbytnią sympatią do tego faceta. Chociaż nigdy by się do
tego nie przyznała.
- Wciąż nie bardzo wiem, dlaczego nie pozwoliłaś Connorowi wykasować sobie wspomnień. One sprawiają ci ból,
dziewczyno.
Prychnęła.
- Gdybym dała sobie wykasować wszystkie złe wspomnienia, niewiele by zostało.
łan zmarszczył brwi.
- Niemożliwe, żeby tak było.
Toni zastanowiła się nad tym. Nie, bywały szczęśliwe chwile. Słodkie wspomnienia babci. Dobra zabawa z Sabrina. Chwile
dumy, kiedy dobrze sobie radziła w szkole.
- Moja matka mnie nie chciała. - Skrzywiła się i zakryła usta dłonią. Do licha. Jakim cudem to się jej wymknęło?
łan zrobił osłupiałą minę.
- Jak to możliwe?
- Jestem... nieślubnym dzieckiem. Wzruszył ramionami.
- Nie sądziłem, że to ma jakieś znaczenie w tych czasach.
69
- Nie miało znaczenia dla mojej babci. Była szczęśliwa, że może mnie wychowywać. Ale mama zawsze sięwstydziła
swojego wielkiego błędu. Czyli mnie. - Toni machnęła lekceważąco ręką. - To nieważne. Nie wiem, dlaczego o tym
wspomniałam.
- Bo sprawia ci to ból. Ale ból, który przeżywamy, czyni nas silniejszymi. Jesteś bardzo dzielna, że przed nim nie uciekasz.
Spojrzenie Toni znów odnalazło spojrzenie lana i puls jej przyspieszył. Skóra zaczęła ją mrowić od jego bliskości. Zaschło
jej w ustach. Mogła myśleć tylko o tym, że chce się do niego zbliżyć. Kiedy zrobił krok w jej stronę, przyszło jej do głowy, że
może on też czuje to przyciąganie.
- Wiem, że to wspomnienie sprawia ci ból, ale cieszę się, że je zachowałaś.
- Chcesz, żebym cierpiała?
- Nie. Ale gdybyś nie zachowała wspomnień, nigdy bym cię nie poznał.
- Och. - Nie przychodziło jej nic do głowy, co mogłaby powiedzieć. Oblizała wargi i zauważyła, że jego spojrzenie
przesunęło się na jej usta. O Boże.
- Już jestem! - oznajmił Carlos w kuchennym oknie. Toni oprzytomniała. Boże drogi, jak długo tak patrzyli
na siebie? łan cofnął się i założył ręce na piersi.
Carlos wszedł do salonu i zachłysnął się z oburzenia.
- Co ty wyprawiasz, dziewczyno? Nie przebrałaś się!
- Słucham?
- Nie możesz tak iść do nocnego klubu. Chodź, ubierzemy cię. - Złapał ją za ramię i pociągnął do sypialni. -Rozgość się,
łan. To nam zajmie tylko chwilkę.
łan zrobił zdezorientowaną minę.
- Ty ją... ubierasz?
- Nie martw się. Dopilnuję, żeby wyglądała bosko. -Carlos wepchnął ją do sypialni i zatrzasnął drzwi. Podbiegł do szafy. -
Musisz pokazać trochę ciała. Może to? -Wyciągnął krótką dżinsową spódniczkę.
- Odmrożę sobie kuper.
- Właśnie że to włożysz. - Carlos rzucił spódnicę na łóżko i wrócił do szafy. - I musisz włożyć tę kamizelkę. Uwielbiam ją.
- Dorzucił na łóżko kamizelkę z czarnej skóry.
- Potrzebuję bluzki pod spód.
- Koniecznie? - jęknął Carlos. - No, skoro nalegasz. -Złapał biały golf bez rękawów. - A teraz potrzebne ci czarne botki,
mocniejszy makijaż, i Boże broń, żebyś poszła uczesana w kucyk.
- Myślisz, że ten klub pomoże? - szepnęła.
- Tak, i mam coś dla ciebie. - Carlos wyciągnął z kieszeni spodni jakiś mały, metalowy przedmiot. Przypiął go do
kamizelki. - To będzie przesyłało obraz prosto do mnie.
70
Wyglądało to jak kamera szpiegowska.
- Czy ty na pewno jesteś studentem antropologii? Roześmiał się.
- Niektóre leśne plemiona, do których dotarłem, nie lubią aparatów fotograficznych. Bardzo się denerwują, kiedy widzą
siebie skurczonych i wsadzonych do małego pudełeczka. Więc nauczyłem się, że lepiej ich uwieczniać w ten sposób.
- Ach tak. - Cóż, jego odpowiedź była chyba sensowna.
- Jesteś gotowa. - Carlos poklepał ją po ramieniu. -Powodzenia.
łan nasłuchiwał, siedząc na sofie, ale kiedy szeptali, chwytał tylko słowo czy dwa. Coś o zdenerwowanych leśnych
plemionach? U licha, o czym ten Carlos gadał? I dlaczego to on patrzył, jak Toni się ubiera? Właściwie jak blisko byli ze sobą?
Facet przedstawił się jako sąsiad.
Cichy dźwięk ściągnął jego uwagę. Carlos wyszedł z pokoju Toni i zamknął drzwi. Przygarbił się i zamknął oczy,
marszcząc czoło, łan otworzył usta, żeby spytać, co mu się stało, ale Carlos wyprostował się nagle.
- Przysięgam na wszystko, co święte, jeśli znajdę w tym mieszkaniu jeszcze jedną frotkę, poszatkuję ją tasakiem.
łan nie bardzo wiedział, co to jest frotka, ale brzmiało to groźnie.
- Z Toni wszystko dobrze?
- Tak. Dzięki Bogu, że tu byłem i mogłem ją uratować. Będziesz zachwycony kreacją, jaką dla niej wybrałem. I zrobiłem
jej nowy fryz.
Nowe co? łan całkiem zgłupiał.
- Uparłem się, żeby nałożyła więcej mejkapu. - Carlos zamachał rękami, żeby podkreślić swoje słowa. - Ale ona jest tak
ładna, że właściwie mogłaby się bez tego obejść. Czy to nie koszmar?
Czy oni mówili tym samym językiem?
- Jest bardzo ładna.
- To miła dziewczyna. - Twarz Carlosa spoważniała. -Bardzo się zdenerwuję, jeśli ją skrzywdzisz.
To zrozumiał.
- Nigdy bym jej nie skrzywdził. - łan pochylił się do przodu i oparł łokcie na kolanach. - Jak długo ją znasz?
- Dwa lata. Ona i Sabrina są dla mnie jak siostry.
- Kto to jest Sabrina?
- O rety, zostawiłem ąuesadillę w piekarniku. Na razie, łan. - Carlos pognał do kuchni, wyskoczył przez okno i zamknął je
za sobą.
W tym człowieku z całą pewnością było coś podejrzanego. Jego zapach był dziwny, a zachowanie nielogiczne. Myśli
przerwał mu stukot szpilek na drewnianej podłodze; spojrzenie lana błyskawicznie wróciło na drzwi sypialni.
- Jestem gotowa - oznajmiła Toni.
71
Przełknął ślinę. Jego mózg natychmiast zarejestrował usta pomalowane zmysłową czerwoną szminką, rozpuszczone
jedwabiste włosy, obcisłą bluzeczkę z dzianiny, króciutką spódniczkę, smukłe uda i czarne botki na obcasach. Zamrugał. Ale
wciąż tam stała i wciąż była równie olśniewająca.
Podeszła do niego, kołysząc biodrami - niezbyt mocno, tylko na tyle, by go zahipnotyzować.
- Mogę w tym pójść do klubu?
- Tak - wychrypiał. Chwała Bogu, że w Horny Devils były głównie kobiety. Ale nawet wampirzyca mogłaby się dać
skusić. - Lepiej trzymaj się blisko mnie.
- Niby jak mam to zrobić? - Schyliła się nad stolikiem, żeby pozbierać rzeczy, i bluzka ułożyła się miękko na jej piersiach.
- Przecież umówiłeś się z trzema dziewczynami.
- No tak. - Musiała mieć za ciasny biustonosz, bo przysiągłby, że piersi jej się z niego wylewają. - Trudno oderwać od nich
wzrok.
Włożyła kurtkę.
- Więc uważasz, że są piękne?
Jego spojrzenie opadło na jej szczupłe uda.
- O tak, smukłe i złociste, ucałowane słońcem.
- Są opalone? - Okręciła szyję szalikiem. - Jak im się to udało? Halo?
Z trudem spojrzał jej z powrotem w oczy.
- Tak?
Posłała mu zirytowane spojrzenie.
- Pozwól, że udzielę ci rady a propos randek. Kiedy rozmawiasz z kobietą, patrz jej w oczy nie na spódnicę.
- Twoja spódnica sama się prosi o męską uwagę. Widywałem większe chustki do nosa.
Zawiesiła torebkę na ramieniu.
- Ja przynajmniej noszę pod spódnicą bieliznę.
- Mam nadzieję, że ładną, bo z pewnością wszyscy ją zobaczą.
W jej oczach błysnęło wyzwanie.
- Nie wszyscy.
- A to się jeszcze okaże. - Uśmiechnął się. Zaczerwieniła się i odwróciła do drzwi.
- Nie każmy czekać twoim paniom.
łan zerwał się z sofy i szybko minął Toni, żeby otworzyć jej drzwi.
Wyszła na korytarz i wyjęła klucze z torebki.
- Gdzie jest ten klub?
- W Hell's Kitchen.
72
- Bardzo odpowiednia dzielnica. - Zamknęła drzwi. -Stukniesz obcasami i przeniesiesz nas tam w magiczny sposób?
- Nie, zawiozę nas. - Poprowadził ją do schodów. Byłoby szybciej, gdyby teleportował się z nią prosto do klubu, ale jazda
samochodem dawała mu więcej czasu na rozmowę. - Mam niedaleko samochód.
Ruszyła po schodach.
- Umiesz prowadzić?
- Jeżdżę od 1913 roku.
- Boże. Mam nadzieję, że od tamtej pory zmieniłeś samochód.
Wyszczerzył zęby.
- Ciągle mam moje pierwsze auto, rolls-royce'a z roku 1913. Zachowałem wszystkie ulubione modele. Bentleya rocznik
trzydziesty ósmy, morgana z pięćdziesiątego dziewiątego i roadstera mgb z sześćdziesiątego dziewiątego. Mój ostatni nabytek
to aston martin, rocznik 2005.
Zatrzymała się w połowie schodów z osłupiałą miną.
- Ty naprawdę kolekcjonujesz drogie samochody? Nie mów mi, że te inne informacje z twojego profilu też są prawdą.
- Jakie inne informacje? Ruszyła dalej.
- Ze masz baśniowy jak z bajki zamek, w szkockich górach.
Roześmiał się.
- Nie nazwałbym go baśniowym, chyba że ktoś uważa pleśń za baśniowe zjawisko.
- Więc naprawdę masz zamek?
- Nie jest nawet w połowie tak duży jak zamek Angusa. Opisałbym go raczej jako duży dwór.
- Och. Jak... przytulnie. - Zirytowana przeszła przez hol do wyjścia, stukając obcasami po marmurowej podłodze. - Jako że
nie pisałeś sam informacji w swoim profilu, jestem pewna, że wszystkie te ckliwe obiecanki są fałszywe.
Pierwszy dotarł do drzwi.
- Jakie obiecanki? Prychnęła.
- Ciągle tego nie przeczytałeś, tak?
- Byłem zajęty oddzwanianiem na setki telefonów. I sprawdzaniem ciebie. Jakie obiecanki?
Wzruszyła ramionami, jakby miała to gdzieś.
- Na przykład taka, że będziesz wierny swojej żonie na wieki. Jakby to było możliwe.
- Tak będzie.
Zrobiła powątpiewającą minę.
73
- Była też obietnica, że twoja księżniczka obsypana gwiezdnym pyłem za twoją sprawą będzie przez wieki trwać w stanie
orgazmicznej ekstazy. - Przewróciła oczami. - To też jest możliwe?
Jego usta drgnęły.
- Z pewnością mogę spróbować. Chciałbym, żeby moja żona była usatysfakcjonowana.
Toni przygryzła wargę i odwróciła wzrok.
- Więc naprawdę zamierzasz się ożenić?
- Tak. - łan otworzył drzwi; cofnęła się o krok, gdy owionęło ją lodowate powietrze.
Podciągnęła szalik na uszy i usta, więc jej głos był stłumiony.
- Boże, odmrożę sobie tyłek.
- A jaki śliczny tyłek. - Zasłonił ją od wiatru.
- Tędy. To niedaleko. - Poprowadził ją ulicą, piorunując wzrokiem mężczyzn, którzy, mijając ich, gapili się na nogi Toni.
- Jak ktoś w twojej sytuacji może poważnie traktować przysięgę małżeńską? - wymamrotała spod szalika. - Nie możesz
uczciwie twierdzić, że będziesz wierny przez stulecia.
- Nie oskarżaj mnie o nieuczciwość.
- Przepraszam, ale niektóre twierdzenia w twoim profilu jakoś mnie nie przekonują.
W jej historii też parę rzeczy go nie przekonywało. I wciąż nie znał jej pełnego imienia. Pogrzebał w spor-ranie i odszukał
kluczyki. Przyjechał tutaj jednym z aut Romana, czarnym lexusem.
- Na przykład - ciągnęła - twierdzisz, że chcesz zasypać swoją księżniczkę górami pieniędzy. Skoro jesteś taki bogaty, to
dlaczego pracujesz jako ochroniarz?
- Moją specjalnością jest praca śledcza. Dwa razy włamałem się do Langley. Niezauważony.
- Przebiegły drań z ciebie, co? Uśmiechnął się szeroko.
- A co do pieniędzy, mam ich o wiele mniej niż Roman czy Angus. Oni mają miliardy. - Wcisnął guzik pilota i otworzył
drzwi samochodu. - Ja mam ledwie parę milionów.
Posłała mu kwaśne spojrzenie.
- Powinieneś się wstydzić. Jak można się tak obijać przez tyle wieków?
Ze śmiechem wskazał jej otwarte drzwi.
- Nie zimno ci?
- Już nic nie rozumiem. Po co w ogóle pracujesz? Dlaczego nie siedzisz w Szkocji i nie jeździsz po całych nocach swoimi
drogimi samochodami? - Schyliła się i wsiadła do lexusa.
- Robiłem to przez kilka dekad, ale mi się znudziło. -Z przyjemnością popatrzył, jak rozsunęła nogi, wsiadając na fotel
pasażera. Jej maciupka spódniczka podjechała niebezpiecznie wysoko. - Chciałem, żeby moje życie było bardziej ekscytujące.
- Zdaje się, że w tej chwili ekscytujesz się aż za bardzo. - Zmarszczyła brwi i obciągnęła spódnicę.
74
- Może i tak. - Uśmiechnął się; Toni zatrzasnęła drzwi. Wreszcie obszedł samochód i usiadł za kierownicą.
Pojechał na autostradę West Side, po czym skręcił w kierunku Hell's Kitchen. Ilekroć spoglądał na prawo, jego spojrzenie
zjeżdżało na jej nogi. Smukłe i umięśnione, mogły mocno ścisnąć mężczyznę w pasie. Kiedy roztarta je dłońmi, gwałtownie
chwycił powietrze.
- Mogę podkręcić ogrzewanie? Jest trochę chłodno. Ściskał kierownicę, jakby chciał ją udusić.
- Mnie jest raczej ciepło, ale proszę bardzo.
- Dzięki. - Pochyliła się w stronę deski rozdzielczej i zaczęła majstrować przy pokrętłach.
Niestety, wyloty wentylacji posłały jej słodki zapach prosto w jego twarz. Przebywanie z nią sam na sam było złym
pomysłem. Zamiast uzyskać odpowiedź, miał wzwód.
- Jak brzmi twoje pełne imię, Toni? Machnęła ręką, zbywając jego pytanie.
- W zeszły poniedziałek poznałam Romana. Powiedział mi, że jego żona, Shanna, jest śmiertelniczką i że jeszcze jakiś
jeden gość ma śmiertelną żonę.
- Jean-Luc, tak. We wrześniu byłem na jego weselu.
- Jeśli inne wampiry żenią się ze śmiertelniczkami, to dlaczego ty wykluczasz taką możliwość, nie umawiasz się z żywymi
kobietami na randki?
- Nie mam nic przeciwko śmiertelniczkom. - Jego spojrzenie znów zbłądziło w stronę nagiej, złocistej skóry jej ud. -
Niektóre wydają mi się bardzo atrakcyjne. -Panienko Przenajświętsza, założyła nogę na nogę.
- Po prostu nie rozumiem, dlaczego nie chcesz się umawiać ze śmiertelniczkami.
- Bo chcę być uczciwy. Wampirzycy nie będę musiał okłamywać na temat tego, kim jestem. Chcę związku zbudowanego
na absolutnej uczciwości.
Spojrzała na swoje dłonie zaciśnięte na kolanach.
- Więc... żadnych sekretów?
- Nie. I żadnych osądów. Śmiertelniczka miałaby problem z zaakceptowaniem mojej przeszłości, ale wampirzyca zrozumie
to i nie będzie mnie potępiać za rzeczy, które musiałem robić, żeby przetrwać.
Spojrzała na niego ostro.
- Chodzi ci o seksualne wykorzystywanie kobiet i wypijanie ich krwi?
Zagryzł zęby.
- Właśnie o takich osądach mówię. Przyznaję, że piłem krew, kiedy jej potrzebowałem, ale nigdy nie wziąłem kobiety
wbrew jej woli.
- Skąd możesz to wiedzieć? Nie kontrolowałeś ich umysłów?
75
- Nie jestem gwałcicielem. - Skręcił w Trzydziestą Czwartą Zachodnią. Jej oskarżenia przynajmniej tłumiły jego
pożądanie. - Nie będę miał do ciebie pretensji o to przesłuchanie, jako że niedawno zostałaś zaatakowana. Pewnie nic na to nie
poradzisz, że to dla ciebie bolesny temat.
- Nie jestem obolała. Jestem wkurzona.
- Nie myl mnie z Malkontentami. Kiedy ja zaglądam do umysłu kobiety, słyszę jej myśli i nigdy nie zostaję, jeśli nie
jestem mile widziany.
- Nigdy nie kontrolowałeś umysłu kobiety, żeby ci się poddała?
- Nie. Robiłem to tylko po to, by przekonać kobiety, że jestem starszy, niż na to wyglądam.
- Więc jednak je oszukiwałeś.
- To moja cholerna twarz była oszustwem, Toni, i nie dało się od tego uciec. Ludzie myśleli, że mam piętnaście lat, chociaż
w ciele nastolatka był dojrzały mężczyzna. Więc musiałem stosować sztuczki, żeby kobiety widziały mnie takim, jakim
chciałem być. I nie mogę być z tego dumny. Dlatego teraz tak ważna jest dla mnie uczciwość. Wampirzyca by to zrozumiała.
- Mógłbyś być uczciwy i ze śmiertelną kobietą.
- Raczej nie mogę podejść do śmiertelnej kobiety i powiedzieć: cześć, jestem wampirem, chciałabyś się ze mną umówić?
Na początku musiałbym ją okłamywać, a nie chcę tego robić.
- Jest całe mnóstwo kobiet, które umówiłyby się z tobą właśnie dlatego, że jesteś wampirem.
Zatrzymał się na czerwonym świetle i spojrzał na nią.
- Nie chcę być kochany za to, że jestem nieumarłym. Tak samo jak ty nie chciałabyś zostać odrzucona za to, że jesteś
śmiertelna.
Odwróciła wzrok.
- Byłam... byłam dla ciebie zbyt surowa.
- Dziewczyno, masz wszelkie powody do nieufności. O mało nie zostałaś zamordowana. Ale te wampiry, które cię
zaatakowały, prawdopodobnie były złe i okrutne jeszcze przed transformacją. Śmierć nie odmienia serca człowieka.
- Więc byłeś dobrym człowiekiem - szepnęła.
- Staram się nim być. Spojrzała mu w oczy.
- Czego pragniesz najbardziej na świecie?
W tej chwili czuł, że mógłby patrzeć w te oczy przez wiek czy dwa. Były niesamowite - to, jak płonęły gniewem, błyszczały
dowcipem, miękły od współczucia.
- Chcę być kochany, szczerze i prawdziwie kochany za to, kim jestem. I chcę kochać kobietę całym sercem, przez całe
życie. Chcę pragnąć jej umysłu, jej ciała, jej towarzystwa.
- Ach tak - szepnęła.
76
Zapach jej gorącej krwi wypełnił samochód. lana ogarnęła niepohamowana żądza. Był ciekaw, czy ona ma pojęcie, jak na
niego działa. Czy zdawała sobie sprawę, jak jej pożąda?
Tak, mógłby przysiąc, że wie. Jej serce wali jak szalone. Oddech był urywany. Pochylił się bliżej.
- Twoje... twoje oczy - szepnęła.
Wiedział, że robią się czerwone, bo wszystko dookoła zabarwione było na różowo. Dotknął jej karku.
Nie odsunęła się. Spojrzała na jego usta i łan nie był w stanie dłużej się opierać. Pocałował ją.
Rozdział 8
Zesztywniała, ale łan wciąż muskał ustami jej wargi, delikatnie nakłaniając ją do oddania pocałunków. I zareagowała.
Rozluźniła się. Przyciągnął ją do siebie.
Skubnął jej dolną wargę. Rozchyliła usta z miękkim westchnieniem, zapraszając go. Obwiódł jej wargi koniuszkiem
języka. Były wilgotne i słodkie.
Za nimi ryknął klakson i oboje podskoczyli. Toni gwałtownie zaczerpnęła powietrza i się odsunęła, łan spojrzał do przodu i
zobaczył, że światło zmieniło się na zielone. Wdepnął gaz.
Jasna cholera, co on wyprawia? Przez ostatnich kilka dni wmawiał sobie, że odrobina flirtu nikomu nie zaszkodzi. Ale
całowanie? Nie mógł już dłużej zaprzeczać. Łamał zasadę nieangażowania się i Toni mogła mieć poważne kłopoty, gdyby to
się wydało.
Spojrzał na nią. Była blada, przyciskała dłoń do ust.
- Dobrze się czujesz?
- Tak. Nie. - Opuściła rękę.
Zauważył lekkie drżenie, zanim splotła palce obu dłoni.
- Nie powinienem był... cię całować. Przepraszam. Zamknęła na moment oczy.
- Nie będziemy o tym myśleć. Ani o tym rozmawiać. To się nigdy nie wydarzyło.
Milczał, bo wiedział, że nie może się z nią zgodzić. On będzie o tym myślał. Będzie przeżywał to w myślach wciąż od
nowa.
- Zresztą to i tak nie ma znaczenia - ciągnęła lekko zdyszanym głosem. - Ty chcesz wampirzycy. Zupełnie do siebie nie
pasujemy. To był... błąd.
77
Błąd, jeszcze czego. Zrobiłby to znowu w tej samej sekundzie. Ale miał nadzieję, że jej nie wystraszył. Ostatnio wiele
przeszła.
Nagły wybuch muzyki przegonił pełną napięcia ciszę. Toni spojrzała na niego, skołowana, po czym rozejrzała się po
samochodzie. Refren piosenki powtórzył się i do lana dotarły słowa śpiewane przez piosenkarkę.
- To chyba z twojej torebki. - Wskazał torbę u jej stóp.
- Och, to moja komórka. - Wciągnęła torebkę na kolana i wyjęła telefon. - Carlos zmienił mi dzwonek. Zdaje się, że lubi
Pat Benatar.
- Miłość to pole bitwy?
- Żarcik w jego stylu - mruknęła, ze złością otwierając telefon. - Halo? Carlos! Jak mogłeś to zrobić mojej komórce?
łan próbował podsłuchiwać, ale wycie policyjnej syreny gdzieś w pobliżu nie pozwoliło mu usłyszeć słów Carlosa.
- Nie wiem, skąd wziąłeś ten pomysł. - Toni skrzywiła się i spojrzała na lana. - Nasza znajomość jest czysto zawodowa.
Dojeżdżali do Horny Devils, więc łan zaczął szukać miejsca do parkowania.
- Okej - ciągnęła szeptem. - Porozmawiamy później. Cześć. - Schowała telefon do torebki.
- Coś się stało? - spytał łan od niechcenia.
- Nie, wszystko jest w porządku.
Więc dlaczego jej serce wciąż biło tak szybko?
- Carlos wydał mi się trochę... inny. Wzruszyła ramionami.
- Jest gejem.
łan przypomniał sobie zbolałą minę Carlosa po wyjściu z sypialni Toni.
- Powiedział ci, że jest gejem?
- No, nie. Założyłyśmy, że jest gejem, bo tak się zachowuje.
- Jakie „my"?
Twarz Toni była dziwnie spięta i nieufna.
- Sabrina i ja. To moja współlokatorka. Chwilowo jest u krewnych.
Coś tu było nie tak, łan to czuł. Gryzło ją coś innego niż zakazany pocałunek. I był coraz bardziej przekonany, że Carlos jest
kimś więcej, niż się wydaje.
Wypatrzył wolne miejsce i zaparkował przy krawężniku.
- Toni, zanim wejdziemy, muszę wiedzieć. Dlaczego masz mieszkanie?
Rozpięła pas.
- To o niebo lepsze niż mieszkać na ulicy.
78
- Powiedziałaś, że pracujesz u nas, bo zależało ci na darmowym mieszkaniu i utrzymaniu, ale to nie ma sensu, skoro masz
mieszkanie.
- Owszem, płacę czynsz, ale umowa najmu właśnie się kończy. Uwierz mi, dobrze płatna praca i pokryte koszty
utrzymania to w tej chwili dla mnie najlepsza rzecz. Dzięki temu będę miała możliwość spłacić studencki kredyt.
- A co z twoją współlokatorką?
- Ona... nie jest bez grosza jak ja. Dostaje przyzwoite roczne kieszonkowe, a kiedy tylko skończy studia, zamierzamy
założyć firmę.
- Więc ta praca jest dla ciebie tymczasowym zajęciem?
- Tak. Najwyżej na rok. - Spojrzała na niego z niepokojem. - To chyba nie problem, co?
- Connor ci nie wyjaśnił, co się dzieje, kiedy śmiertelny ochroniarz odchodzi z agencji MacKaya?
- Powiedział, że wykasuje moje wspomnienia o wampirach.
- Wykasuje twoje wspomnienia na każdy temat. Stracisz cały rok, jakby się nigdy nie wydarzył.
Wybałuszyła oczy.
- To... za dużo. - Przycisnęła rękę do piersi.
łan wiedział, że powinien ją namawiać, żeby odeszła teraz. Wtedy straciłaby tylko parę dni. Ale myśl, że nigdy więcej jej
nie zobaczy, była bolesna.
- Powinnaś... powinnaś rzucić pracę i wrócić do swojego normalnego życia.
W jej oczach błysnęły niewylane łzy.
- Moje życie nie jest zbyt normalne. - Zamrugała i się wyprostowała. - To jak, idziemy do tego klubu czy nie?
- Idziemy. - Odetchnął z ulgą. Nie musiał tracić jej już teraz. Ale ulga szybko zmieniła się w niepokój. Coś tu mocno
śmierdziało. Śmiertelnik nie wyrzuca roku życia tak po prostu. Ona coś kombinowała. I niech go licho, zamierzał się
dowiedzieć co.
Mogła stracić rok życia? Toni była zszokowana. Zerknęła ukradkiem na lana. Boże święty, pocałowała go! Pocałowała
wampira. I przeżyła.
Nawet nie smakował krwią. Och, jasna cholera. Mogła stracić rok życia? Tego było za dużo, żeby ogarnąć za jednym
zamachem. Jak mogła go pocałować? Odepchnęła tę myśl od siebie i skupiła na sprawie, przez którą wpadła w panikę - mogła
stracić cały cholerny rok życia!
Do diabła z Connorem. Trochę upiększył tę część. Pewnie myślał, że ona zostanie w tej pracy na zawsze. Ale ona i Sabrina
miały plany. Wielkie plany, cholera.
79
I pocałowała lana. Skrzywiła się, kiedy nagła myśl wpadła jej do głowy. Czy Carlos widział to przez swoją szpiegowską
kamerkę? Nic dziwnego, że zadzwonił zaraz potem. Pewnie chciał się upewnić, że nic jej nie jest. Przecież obcałowywała się z
wampirem. I to jak. Ten facet naprawdę umiał całować. I nic dziwnego, doskonalił technikę przez kilka stuleci.
Potem był taki słodki, tak się kajał. Dlaczego nie mógł być śmiertelnikiem? Gdyby nim był, zakochałaby się w nim w
sekundę. Znów na niego zerknęła. Czy mogła się w nim zakochać, chociaż był wampirem?
Wprowadził ją w ciemny zaułek.
- Wejście jest ukryte, żeby śmiertelnicy nie próbowali tu wchodzić.
W słabym świetle dostrzegła czerwone drzwi pilnowane przez wielkiego ochroniarza. Facet kiwnął łanowi głową i
otworzył.
- Zaraz. - Bramkarz uniósł mięsistą łapę. Guziczki jego oczu skupiły się na Toni, jego nozdrza się rozdęły. -Ona nie może
wejść. Jest...
- Jest ze mną, Hugo. - łan objął ją ramieniem i wciągnął do klubu.
Głośna muzyka zaatakowała jej uszy, błyskające światła oślepiły na chwilę. Więc tak wyglądał nocny klub dla wampirów.
Bardzo przypominał zwykły, dla śmiertelników. Odwróciła się, żeby kamera wpięta w jej kamizelkę mogła przesłać obraz do
mieszkania Carlosa, który wszystko nagrywał.
Zauważyła grupkę skąpo odzianych kobiet stłoczonych przy scenie, na której kręcił biodrami potężnie zbudowany facet;
jego brokatowe, czerwone stringi migotały w światłach. No, ten widok spodoba się Carlosowi. Nie licząc tancerza, w klubie
były niemal same kobiety. Nawet za barem i przy konsolecie stały kobiety.
Dostrzegła kilka wampirzyc siedzących przy stolikach i pijących coś czerwonego z kieliszków. Krew, bez wątpienia, ale
czy ich zdjęcie stanowiłoby dowód na istnienie wampirów? Równie dobrze mogły to być zwykłe kobiety pijące czerwone wino.
- Chcesz się czegoś napić? - łan uśmiechnął się, widząc jej grymas. - Mają tu parę niekrwistych napojów.
- W takim razie poproszę dietetyczną colę. Jutro mam egzamin. - A teraz wypełniała misję, więc musiała być czujna. - Nie
mogę zostać zbyt długo. Powinnam być w domu o dziesiątej.
- Mogę cię teleportować do domu, kiedy będziesz chciała. - Poprowadził ją w stronę stolików.
Koło baru zmaterializowała się nagle jakaś kobieta z komórką przy uchu. Rozłączyła się i śmignęła pod scenę.
- Co to było? - Toni odwróciła się, śledząc jej ruchy, ale nie wiedziała, czy kamera to wszystko uchwyciła.
- Wampiry dzwonią, jeśli teleportują się tu po raz pierwszy - wyjaśnił łan. - Używają telefonu jako sygnału
naprowadzającego, by mieć pewność, że trafią w odpowiednie miejsce.
- Aha. - Zastanawiała się, czy zareagowała odpowiednio szybko, żeby przyłapać wampirzycę na tej akcji. -Czy jest tu
gdzieś łazienka?
- Tak, tam. - Dotknął jej ramienia. - Uważaj na siebie.
- Myślałam, że te wszystkie wampiry piją z butelek.
80
- Tak, ale po paru blissky czy bleerach mogą być pijane i nie zachowywać się jak należy.
- Och, świetnie. - Idąc do łazienki, czuła na sobie ukradkowe spojrzenia i widziała lekko rozdęte nozdrza, kiedy goście
klubu wyczuwali jej zapach. Poczuła się jak chodząca przekąska.
Weszła do damskiej łazienki i zastała w niej piękną blondynkę poprawiającą makijaż przed lustrem. Nie, to nie było lustro,
lecz gigantyczny, płaski ekran telewizyjny. Dwie kamery na ścianie były wycelowane w miejsce przed rzędem umywalek.
Oczywiście. Technika cyfrowa była jedynym sposobem, żeby wampiry mogły się zobaczyć.
Blondynka odwróciła się w jej stronę i zmarszczyła zadarty nos.
- Boże drogi, a ty jak się tu dostałaś? - spytała z nadętym brytyjskim akcentem.
- To było niesamowite. Pchnęłam drzwi i się otworzyły.
- Nie mówiłam o tej gotowalni, niemądra dziewczyno - ciągnęła jasnowłosa wampirzyca. - Jestem jedną z właścicielek tego
przybytku i nie witamy tutaj mile przedstawicieli waszego gatunku.
- Och, proszę wybaczyć, wasza wysokość. - Toni powstrzymała się od dygnięcia. - Myślałam, że to wolny kraj.
- Co się dzieje? - Z kabiny wyszła rudowłosa kobieta. - Cześć, Pamela. - Spojrzała na Toni i pociągnęła nosem. - Jak ona
się tu dostała?
- Właśnie to chciałabym wiedzieć - fuknęła Pamela. -Milion razy powtarzałam Hugonowi, żeby nie wpuszczał żadnych
śmiertelnych.
- Przyszłam z łanem MacPhie. - Toni patrzyła ze złością na aroganckie wampirzyce. - Jestem jego ochroniarzem, a to
znaczy, że umiem skopać tyłek.
Pamela się roześmiała.
- łan nigdy by nie pozwolił, żeby ochraniała go kobieta. Szczerze mówiąc, w ogóle nie potrzebuje ochroniarza.
- Powiedziałaś łan MacPhie? - spytała ruda. - Czy to nie jest ten boski gość z singliwwielkimmiescie?
- O Boże! - Z sąsiedniej kabiny wypadła brunetka. -łan MacPhie jest tutaj? - Spojrzała na Toni. - Mogę go poznać?
- Ja też chcę go poznać. - Ruda podeszła do Toni. -Możesz mnie z nim umówić?
Do licha, z przekąski stała się alfonsem. Ukłuła ją zazdrość. Ten pocałunek był pomyłką, łan nie był w jej typie. Do licha,
wolała żywych facetów. Więc musiała się pogodzić z faktem, że będzie się spotykał z tymi wampirzycami. Któraś z nich będzie
jego księżniczką obsypaną gwiezdnym pyłem. Któraś z nich będzie go całować od tej pory.
- Ja znam lana osobiście - pochwaliła się Pamela. -Był moim ochroniarzem, kiedy należałam do haremu Romana
Draganestiego.
Brunetka zwróciła się do Pameli.
- Naprawdę jest taki przystojny?
- I bogaty? - dodała ruda.
81
- Chodźcie ze mną. Przedstawię was. - Pamela uśmiechnęła się do Toni z wyższością i ruszyła do drzwi. -A wiecie, mam
na temat lana interesującą teorię.
- Jaką? - spytała brunetka, drepcząc za nią.
- Sądzę, że jest pięćsetletnim prawiczkiem - oznajmiła Pamela.
- Już niedługo - mruknęła ruda.
Trzy kobiety wybuchnęły piskliwym śmiechem i wyszły z łazienki.
- Nie umyłyście rąk! - zawołała za nimi Toni. Zgrzytnęła zębami. Jak łan mógł woleć takie baby? Ale przynajmniej
łazienka była teraz wolna i Toni miała chwilę dla siebie. Wyszła z zasięgu kamer i zadzwoniła do Carlosa.
Mogę stracić rok życia. Ta myśl wciąż ją prześladowała. To było nie fair, do licha! Wampiry żyły setki lat, kiedy jej życie
było o wiele za krótkie. Jak mogły kraść jej cały rok?
- Halo? - odebrał Carlos.
- Dostałeś obraz wampirzycy, która się tu teleportowała?
- Menina, jesteś w klubie?
- Tak. Nie oglądasz?
- Nie, obejrzę film później. W tej chwili jestem w drodze do Westchester.
Toni osłupiała.
- Jedziesz do domu Proctorów?
- Nie martw się. Nie będą wiedzieli, że tam byłem. I skończyłem sprawdzanie ich finansów. Wujek Joe ma paskudny
zwyczaj urządzania sobie wycieczek do Atlantic City. Facet jest hazardzistą.
- Skąd wiesz?
- Karty kredytowe zostawiają ślad, kochana.
- Ale skąd ty wiesz, jak to...
- Podoba ci się nowy dzwonek? - przerwał jej.
- Nie. Twoja śmierć będzie powolna i bolesna. Roześmiał się.
- O film się nie martw. Wszystko się nagrywa w moim mieszkaniu. Ty tylko przyłap te wampiry na robieniu wampirzych
rzeczy, okej?
- Okej. - Więc nie widział, jak całowała się z łanem. -Carlos, kiedy przestanę dla nich pracować, wykasują mi pamięć! Nie
będę nic pamiętała!
Chwila ciszy.
82
- Dranie - mruknął w końcu Carlos. - Nie martw się. Jeśli cokolwiek ci wykasują, opowiem ci, co się działo. Ty tylko jak
najszybciej zdobądź dowód. W ten sposób stracisz tylko kilka dni.
Wiedziała, że straci coś więcej niż kilka dni. Straci swoje wspomnienia lana. I pocałunku. Na tę myśl serce ścisnęło jej się w
piersi.
- Wszystko dobrze, skarbie? - spytał Carlos.
- To wszystko jest jakiś kanał. - Toni się rozłączyła i wróciła do sali.
Rozdział 9
Ian zamówił u barmanki bleer i dietetyczną colę.
- Jest Vanda? - Wręczył Córze Lee dziesięciodolarowy banknot.
- Tam. Wygląda na to, że znowu się wściekła.
łan spojrzał w stronę sceny. Muzyka umilkła, a tłumek wampirzyc zebrał się wokół, żeby posłuchać, jak Vanda łaja
tancerza.
- To nie jest burdel! - wrzeszczała na niego. - Jesteś zwolniony!
- I następny tancerz za drzwi. - Cora Lee zamachała rękami nad głową. - Juhuu, Vanda, łan przyszedł!
Wszystkie wampirzyce odwróciły się jak jeden mąż i zagapiły na niego.
- Czy to jest łan MacPhie? - spytała jedna z nich.
- We własnej osobie - odkrzyknęła Cora Lee. -Bierzcie go!
Tłum ruszył naprzód, łan przełknął ślinę. Cora Lee zachichotała i szepnęła:
- Wygląda na to, że twoje życzenie się spełni. Dzisiaj na pewno kogoś zaliczysz.
- łan! - zawołała Pamela. - Mam tu dwie damy, które chcą cię poznać. - Wskazała towarzyszące jej kobiety.
- My go zobaczyłyśmy pierwsze - krzyknęła jakaś z tłumu i wszystkie rzuciły się w jego stronę.
- Jasna cholera. - łan przycisnął się plecami do baru.
- Cofnąć się! - Vanda odwinęła bicz z talii i strzeliła nim przed tłumkiem kobiet. - Słyszałyście! Ustawić się w rządku i
czekać na swoją kolej!
Wampirzyce grzecznie ustawiły się w kolejkę, łan skrzywił się, widząc przepychanki i słysząc przekleństwa. Bardziej
przypominały zapaśników niż damy. I było ich ponad pięćdziesiąt.
Vanda uśmiechnęła się do niego radośnie.
83
- Czy to nie wspaniałe? Ten esej, który o tobie napisałam, był niesamowity! Wszystkie chcą się z tobą spotkać.
- Nie mogę poznać pięćdziesięciu kobiet w ciągu jednej nocy.
- Oczywiście że możesz. - Owinęła bicz z powrotem wokół pasa. - To się nazywa ekspresowa randka.
- Ale ja umówiłem się tu już z trzema paniami.
Vanda machnęła ręką.
- Puścimy je pierwsze. - Odwróciła się do Cory Lee. -Nie masz gdzieś kuchennego zegara?
- Mam. - Cora Lee podała jej biały plastikowy zegar. Vanda postawiła go na stoliku.
- Damy każdej pięć minut.
- To zajmie kilka godzin. - łan przyniósł drinki do stolika.
- Masz coś lepszego do roboty? - Vanda spojrzała na dietetyczną colę. - Po co ci ten śmiertelny napój?
- Przyprowadziłem ze sobą Toni. To nowa dzienna strażniczka w domu Romana.
Vanda wybałuszyła oczy.
- Connor zatrudnił kobietę?
Dwie noce temu łan był równie zszokowany, ale teraz czuł się w obowiązku bronić Toni.
- Doskonale walczy.
Vanda spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Wyobrażam sobie jakiegoś babochłopa ze zrośniętymi brwiami, łykającego sterydy.
łan zesztywniał.
- Nie! Toni jest...
- Hej, łan! - krzyknęła jakaś wampirzyca z drugiego końca klubu. - Do diabła, co się stało z naszą randką? Wczoraj
rozmawialiśmy przez telefon. Nie pamiętasz?
- Tak. - Spróbował sobie przypomnieć brzmienie jej głosu. - Ty jesteś Stormy?
- Tempest. - W jej oczach błysnęła przez moment irytacja. - A to są Moonbeam i Cindy. - Wskazała kobiety obok siebie. -
Rozmawiałyśmy wczoraj z tobą. Mamy pierwszeństwo!
- Możecie przyjść na początek kolejki - zarządziła Vanda. - łan zaraz zacznie.
Jęknął. Co on powie tym wszystkim kobietom?
- Dlaczego ich jest aż tyle?
- Twój profil jest na pierwszym miejscu na singlachw-wielkimmiescie. - Vanda promieniała z dumy. - Wszyscy o tobie
słyszeli.
łan się skrzywił.
- Właśnie chciałem z tobą o tym porozmawiać. Connor się zdenerwował, że podałaś adres i numer telefonu do domu
Romana.
84
- Connor jest starym zrzędą. Te kobiety musiały się jakoś z tobą skontaktować.
- Rozumiem, ale tu chodzi o względy bezpieczeństwa. To niebezpieczne, że tak wiele osób zna nasz adres. Nie chcemy,
żeby jakieś nadgorliwe wielbicielki próbowały się włamać, żeby mnie zobaczyć, szczególnie za dnia. To zbyt ryzykowne.
- Okej, okej. - Vanda poprawiła sterczące kosmyki fioletowych włosów. - Usunę adres ze strony.
- I numer telefonu. Mogą zostawiać dla mnie wiadomości na portalu.
- No dobrze. - Vanda zmarszczyła brwi. - Ale zgrywasz za bardzo niedostępnego.
- Hej, co jest grane? - Przystojny wampir ubrany w drogi garnitur podszedł do nich i puścił oczko do kobiet w kolejce. -
Witam panie.
- Cześć, Gregori - odparł chórek głosów.
łan był pod wrażeniem. Gregori znał te wszystkie kobiety?
- Co się dzieje? - Gregori cmoknął Vandę w policzek. - Robimy węża?
- łan ma dzisiaj ekspresowe randki. - Vanda zniżyła głos do szeptu. - Szuka prawdziwej miłości.
- Ach. - Gregori spojrzał na lana z rozbawieniem. -Mam je dla ciebie rozgrzać?
łan zrobił ponurą minę.
- Już wystarczająco trudne jest być czarującym raz, ale pięćdziesiąt razy z rzędu?
- Dasz radę, bracie. Po prostu bądź sobą. łan spochmurniał jeszcze bardziej. Gregori się skrzywił.
- Mógłbyś spróbować się uśmiechnąć. Wiesz, że panie kochają mężczyzn z poczuciem humoru.
- To już po mnie.
- Wyluzuj, stary. Zaraz... - Gregori znieruchomiał. -Dobry Boże. Spójrz na nią. To chyba anioł.
łan spojrzał w kierunku, w którym Gregori patrzył. Toni.
- Ona jest moja - wypalił i natychmiast się poprawił. - To znaczy pilnuje mnie
- To ona jest tą kobietą, którą zatrudnił Connor? -spytała Vanda.
Gregori parsknął.
- Tak, doskonale rozumiem, dlaczego ją zatrudnił.
- Jej uroda nie miała tu nic do rzeczy - warknął łan. -Doskonale walczy, jest bardzo odważna i inteligentna.
- Ach tak. - Gregori przyjrzał się łanowi z zainteresowaniem. - Rozumiem.
łan poczuł, że twarz mu płonie. Może troszeczkę przesadził z tym wychwalaniem Toni.
- Tak właściwie to byłbym ci wdzięczny, gdybyś miał na nią oko, kiedy będę zajęty.
- Jasne. Żaden problem, bracie.
Toni wybałuszyła oczy na kolejkę kobiet.
- Myślałam, że masz tylko trzy randki.
- Teraz mam trochę więcej - burknął łan, podchodząc do niej. - Chciałbym ci przedstawić dwójkę moich przyjaciół. To jest
Vanda. Prowadzi Horny Devils.
85
- I pisze fascynujące profile - dodała Toni z uśmiechem. Wyciągnęła rękę.
- Miło mi cię poznać. - Vanda uścisnęła jej dłoń. -Pracuję nad kolejnym pomysłem, żeby łan stał się jeszcze bardziej znany.
Ian głośno przełknął ślinę.
- To naprawdę nie jest konieczne.
- Ależ jest. Musimy ci znaleźć prawdziwą miłość. -Vanda poklepała lana po policzku. - Zajrzę do ciebie później. - Poszła
do swojego gabinetu.
- A to jest Gregori. - łan wskazał nowo przybyłego. -Wiceprezes działu marketingu Romatechu.
- Jestem zachwycony, że mogę cię poznać. - Gregori chwycił jej dłoń i ucałował. - Słyszałem o tobie. Moja mama,
Radinka, powiedziała, że ona i Shanna mają was jutro odwiedzić.
- Och, rzeczywiście. - Toni się uśmiechnęła. -Przyjeżdżają z Howardem niańczyć chłopaków, kiedy ja będę na egzaminie.
łan skrzywił się, słysząc o „niańczeniu chłopaków".
- No więc, bracie, nie powinieneś się brać do pracy? -Gregori wskazał głową kolejkę.
łan znów przełknął ślinę. Praca to było bardzo odpowiednie słowo. Flirtowanie z Toni było przyjemne, ale czarowanie tych
wszystkich kobiet zapowiadało się na cholerną, ciężką harówę.
- Najpierw muszę się napić. - Usiadł i wypił trochę bleera.
Gregori odsunął krzesło od stołu, żeby Toni mogła usiąść.
- Gdzie studiujesz?
- Na Uniwersytecie Nowojorskim. Gregori zajął miejsce obok Toni.
- Ja też tam robiłem magisterium z biznesu i administracji.
-
Ja mam licencjat z zarządzania.
Ian poczuł się zapomniany i trochę niedouczony. Wypił więcej bleera. Do licha, powinien był sam odsunąć dla niej krzesło.
Gregori pochylił się w jej stronę.
- Czy stary profesor Hudgins jeszcze wykłada? Niski, łysy, nosi staroświecką muszkę. Wygląda i mówi jak Elmer Fudd.
„Dzisiaj omawiamy opłocentowanie kałt kłedytowych".
Toni roześmiała się i zabrzmiało to jak niebiańska muzyka. Ale łan słyszał też tło składające się z pomruków i przekleństw.
Pięćdziesiąt wkurzonych wampirzyc. Z pewnością nie były zachwycone, że musiały czekać, kiedy on rozmawiał ze
śmiertelniczką.
Toni wreszcie przestała się śmiać i spojrzała na lana.
- Gregori świetnie sparodiował profesora. Jest naprawdę zabawny.
- Kupiłem ci colę. - Tak, to było bardzo szarmanckie, zbeształ się w duchu.
- Dzięki. - Toni wypiła łyk.
86
- Na co my, u diabła, czekamy? - krzyknęła Tempest na początku kolejki.
łan jęknął w duchu.
- Tubylcy robią się niespokojni - stwierdziła Toni. Zerknęła w stronę baru i nagle zerwała się z krzesła, kiedy do klubu
teleportowały się dwie kobiety.
- Wszystko w porządku? - spytał łan. Usiadła z powrotem.
- Chyba jestem trochę... nerwowa. Tyle tu wampirów.
- Zatańcz ze mną - zaproponował Gregori. - Powiem didżej ce, żeby wzięła się do roboty. - Ruszył w stronę parkietu.
Toni popatrzyła za nim.
- Gregori jest wampirem?
- Tak, bardzo młodym. Przeszedł transformację już po wynalezieniu syntetycznej krwi, więc od początku jest na butelce.
Toni skrzywiła się, gdy huknęła głośna, pulsująca muzyka.
- Boże, nie. Disco?
- Gregori to uwielbia. Zostaniesz z nim, dopóki nie będziesz chciała wrócić do domu?
- Sama umiem się o siebie zatroszczyć.
- Toni. - łan pochylił się do przodu. - Za tobą jest pięćdziesiąt wampirzyc i wszystkie mordują cię wzrokiem. Proszę cię,
trzymaj się Gregoriego.
Spojrzała przez ramię.
- Okej, rozumiem, co masz na myśli. Pójdę... za-densić. - Wstała i przygładziła krótką spódniczkę. -Powodzenia z
randkami. Chociaż muszę powiedzieć, że tracisz czas.
Z wysoko uniesioną głową minęła wściekłe kobiety jak anioł, któremu niestraszne otaczające go siły ciemności. Ale
dlaczego uważała, że to randkowanie to strata czasu? Czy uważała, że on nie zdoła znaleźć miłości?
- Hej! - krzyknęła Tempest. - Możemy już zacząć?
- Tak, zaczynajmy. - Ian nastawił zegar.
Tempest ruszyła do niego biegiem, zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała go w policzek, łan uwolnił się z jej objęć.
- Zechcesz usiąść?
- Jasne. - Wlazła mu na kolana.
- Co ty robisz, dziewczyno?
- Siadam. - Przejechała pomalowanymi na czarno paznokciami po jego piersi. - Wiesz, dlaczego nazywają mnie Tempest?
Bo jestem dzika jak huragan.
- Pomyślałem, że najpierw troszeczkę porozmawiamy. No wiesz, cisza przed burzą?
Zdarła rzemyk z jego włosów i przeczesała je, drapiąc go paznokciami po głowie.
87
- Może odeślij tę resztę do domu? - Chwyciła go za włosy. - Mam ochotę na dziki seks.
- Nic o tobie nie wiem. - Rozgiął jej palce, uwalniając włosy.
- A co tu wiedzieć? - Skubnęła go zębami w szyję.
- No, ehm, jak zarabiasz na życie? Roześmiała się, nisko i gardłowo.
- Ja nie żyję, głuptasie, jestem nieumarłą.
- Owszem, ale wszyscy musimy płacić rachunki.
- Jeśli czegoś potrzebuję, po prostu to sobie biorę. -Ugryzła go w ucho. - A w tej chwili potrzebuję ciebie.
- Jak to, bierzesz sobie?
- Odbieram rzeczy śmiertelnikom. Pieniądze, ubrania, cokolwiek mi potrzeba.
- Okradasz ich?
Odsunęła się od niego z niecierpliwym sapnięciem.
- To nie jest kradzież, kiedy nawet nie wiedzą, że to się stało. Tak łatwo namieszać im w głowach. Na przykład mam
świetne mieszkanie, bo zarządca domu jest przekonany, że płacę czynsz.
Dlaczego zakładał, że wszystkie wampiry są takie jak on?
- Obawiam się, że do siebie nie pasujemy.
- Co to ma znaczyć?
Podniósł ją i postawił na nogi, wstając z krzesła.
- Miło było cię poznać.
- Rzucasz mnie? - wrzasnęła. - Mnie się nie rzuca! -Chlusnęła resztką coli Toni w jego twarz i odeszła wściekłym krokiem,
klnąc pod nosem.
łan wytarł twarz serwetką. Jedna z głowy, zostało czterdzieści dziewięć. Może Toni miała rację i tylko tracił czas. Spojrzał
na parkiet. Gregori kręcił biodrami i wskazywał palcem w górę i w dół. Toni ze śmiechem powtarzała jego ruchy.
łan westchnął i kiwnął na drugą dziewczynę. Ładna blondynka podeszła do niego tanecznym krokiem.
- Cześć, pamiętasz mnie? Jestem Moonbeam.
- Jak się masz. - Usiadł i na nowo nastawił zegar. Moonbeam usadowiła się naprzeciw niego.
- Hm, pewnie powinnam ci coś powiedzieć o sobie. Jestem Wodnikiem.
- To miło.
- Urodziłam się w 1950 roku. Miałam na imię Mary. Nudne, wiem. Moi rodzice byli zwyczajni do bólu. Uciekłam z domu
w wieku szesnastu lat, żeby protestować przeciwko wojnie. Naprawdę nienawidzę wojen.
To mógł być nieodpowiedni moment na wzmiankę, że był wojownikiem. Kątem oka zerknął na Gregoriego i Toni.
88
- Oczywiście pojechałam do San Francisco. -Moonbeam zaczęła się bawić koralikami na szyi. - Tam się wszystko działo,
wiesz.
- Co się działo? - spytał łan.
- Wszystko, bracie. Flower power. Czyńcie pokój, nie wojnę. Jestem absolutnie przeciwna przemocy wszelkiego rodzaju.
- W takim razie nigdy nie zmanipulowałabyś ani nie oszukała śmiertelnika dla własnej korzyści?
- Boże, nie. To fatalnie wpływa na karmę.
łan skinął głową. Ta mogła mieć potencjał. Wyglądało przynajmniej na to, że ma jakieś przyzwoite zasady.
- Więc któregoś dnia płynęłam sobie na kwasie i cieszyłam się wyjątkowo fajną orgią, a tu nagle podchodzi do mnie jakiś
facet i gryzie mnie w szyję! Autentycznie, kompletnie zgłupiałam, kiedy obudziłam się martwa.
łan zamrugał.
- Rozumiem. - Jego spojrzenie znów powędrowało w stronę Toni. Od czasu do czasu, kiedy ktoś się teleportował,
błyskawicznie odwracała się przodem w jego stronę. Czyżby przerażała ją teleportacja? Jeśli tak, to powinien ją odwieźć do
domu samochodem. Myśl, żeby wymknąć się z klubu, była taka kusząca.
Zadzwonił zegar i do lana dotarło, że Moonbeam wciąż mówi. Wstał.
- Obawiam się, że czas nam się skończył.
- Okej. Pokój. - Uściskała go i poszła sobie.
łan kiwnął na Cindy, która natychmiast rozpoczęła długą opowieść o swoich dwustu trzynastu byłych chłopakach, a uwaga
lana znów skupiła się na parkiecie. Didżejka grała teraz wolniejsze kawałki i Gregori wziął Toni w ramiona. Do licha, poprosił
go, żeby jej pilnował, a nie obłapiał.
Po kolejnych dwóch rozmowach podeszła do niego Vanda z szerokim uśmiechem.
- Załatwiłam! Wszystko ustalone, łan się zaniepokoił.
- Co załatwiłaś?
- Nie rób takiej wystraszonej miny. Będzie świetnie. Jutro o północy będzie tutaj Corky Courrant!
- Barakuda? - Wszyscy wiedzieli, że prowadząca Na żywo wśród nieumarłych jest wyjątkowo złośliwa. -Dlaczego tutaj
będzie?
- Żeby zrobić z tobą wywiad! - oznajmiła Vanda. łan odsunął się o krok.
- Vanda, nie. Nie ma mowy.
- Będzie zabawnie! Uwierz mi.
- Nic dobrego z tego nie wyjdzie. Ta kobieta jest potworem.
- Nie bądź mięczakiem! - Vanda dźgnęła go palcem w pierś. - Program Corky jest odbierany na całym świecie.
Zobaczą cię wszystkie wampirzyce, jakie chodzą po ziemi. A przy okazji zobaczą mój klub. To jest genialne!
- Co jest genialne? - Gregori podszedł do nich z Toni.
89
- łan będzie w Na żywo wśród nieumarłych - pochwaliła się Vanda. - Przyjdą tu jutro, żeby zrobić z nim wywiad.
- Wystąpisz w telewizji? - spytała Toni.
- W DVN - odparła Vanda.
- Digital Vampire Network-wyjaśnił łan. - Odbieramy to w naszym domu. Ale ja nie wystąpię w tym programie.
- Właśnie że wystąpisz - syknęła Vanda. - Załatwiałam to przez kilka godzin. Wszystko już jest ustalone.
- Uważaj na Corky Courrant - ostrzegł Gregori.
- Kto to jest Corky Courrant? - chciała wiedzieć Toni.
- Gwiazda programu. - Gregori rozłożył dłonie na wysokości swojej piersi. - Ma niesamowite... reklamy -dokończył, gdy
łan dźgnął go łokciem.
- Jesteś gotowa wracać do domu? - spytał łan Toni. -Mógłbym cię odwieźć.
Vanda złapała go za ramię.
- Nigdzie nie pójdziesz. Te wszystkie kobiety czekają na szansę spotkania z tobą.
- Mogę teleportować Toni - zaoferował Gregori.
- Ale może ona nie chce się teleportować - zaprotestował łan.
- Nic mi nie będzie. - Toni posłała mu uspokajający uśmiech. - Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę cię w telewizji.
łan westchnął. Może jednak powinien to zrobić. Nie chciał zawieść Vandy ani Toni. A poza tym przecież to nie mogło być
takie straszne.
- Gregori, mogę zamienić z tobą słówko na osobności?
- Jasne. - Gregori odszedł z nim kawałek. - Co tam?
- Ehm... pomyślałem, że mógłbyś mi udzielić kilku rad.
- Randki nie idą najlepiej?
- Czuję się, jakbym przeprowadzał rozmowy o pracę. W ogóle nie iskrzy. - Nie tak jak iskrzyło z Toni.
Gregori położył dłoń na jego ramieniu.
- Stary, dasz radę. Przecież co noc przez całe wieki wyłudzałeś od kobiet kufel krwi.
łan westchnął.
- Nigdy nie byłem zbyt wyrafinowany. I nikt tego ode mnie nie oczekiwał. Wyglądałem tak młodo, chociaż czułem się
stary. A teraz, kiedy na zewnątrz wyglądam na starszego, w środku jestem jak młodzik. Nie wiem, co mówić.
- Musisz po prostu popracować nad komunikatywnością. Przede wszystkim naucz się słuchać. Kobiety lubią mówić o
swoich uczuciach. Nawet jeśli uważasz, że to nudne jak flaki z olejem, kiwaj głową i słuchaj dalej.
- Okej.
- Powinieneś odpowiadać takimi zdaniami jak: „Fascynujące. Powiedz mi coś więcej".
90
- Fascynujące - powtórzył łan. - Powiedz mi coś więcej.
- Właśnie tak. A tu masz jeszcze jedno niezłe zdanie. „Masz absolutną rację. To takie trafne stwierdzenie". -Kobiety lubią,
kiedy się komplementuje ich inteligencję.
- Okej. - łan powtórzył zdania. - Dziękuję. - Wrócił z Gregorim do stolika. Vanda zdążyła już uciec do gabinetu.
- Dobranoc, łan. - Toni uśmiechnęła się nieśmiało.
- Dobranoc, Toni. - Boże, ależ miał ochotę jej dotknąć. Chciał znów ją pocałować.
Gregori poklepał go po plecach.
-
Na razie, stary. Chodźmy, Toni. - Poprowadził ją w stronę parkietu.
Ian westchnął z rezygnacją i skinął na następną dziewczynę.
- Cześć, jestem Amy
- Proszę, siadaj. - łan spojrzał na Gregoriego, który trzymał Toni w objęciach. To było niezbędne przy teleportacji ze
śmiertelnikiem, ale ten fakt nie sprawiał, że łatwiej było na to patrzeć.
- Kiedy zobaczyłam twoje zdjęcie w Internecie, pomyślałam, że jesteś taki seksowny - zaczęła Amy. - Ale przysięgam, że
w rzeczywistości wyglądasz jeszcze lepiej.
- Fascynujące - mruknął łan. - Powiedz mi coś więcej. - Do licha, Toni obejmowała Gregoriego za szyję.
- Mam mówić o tym, jaki jesteś przystojny? - spytała Amy. - Czy to nie jest trochę próżne?
- Masz absolutną rację. Bardzo trafne stwierdzenie.
- Ty palancie! Idę stąd. - I poszła.
Ian jęknął. Ta piekielna noc nigdy się nie skończy.
Toni i Gregori zjawili się przed tylnym wejściem do domu; Toni użyła swojego klucza, żeby wyłączyć alarm i otworzyć
drzwi. Gregori życzył jej dobrej nocy i teleportował się z powrotem do Horny Devils, żeby jeszcze potańczyć. To było dziwne,
ale naprawdę dobrze się bawiła w nocnym klubie wampirów.
W przeciwieństwie do lana. On miał strasznie nieszczęśliwą minę. Niechętnie się do tego przyznawała, ale w głębi duszy
cieszyła się z jego męczarni. Jego teoria, że tylko wampirzyca może go zrozumieć, była całkowicie błędna. Te wypindrzone
pijawki nie były dla niego dość dobre.
Wbiegła po schodach do swojej sypialni, żeby zniknąć z zasięgu kamer. Rzuciła torebkę na łóżko i zadzwoniła do Carlosa.
91
- Gdzie teraz jesteś?
- Wróciłem do domu jakieś pięć minut temu - odparł. - Patrzyłem na monitor połączony z twoją kamerą. Zgasł na parę
sekund.
- To była teleportacja. Czy to jest dowodem, którego potrzebujemy?
- Nie, wyglądało po prostu jak awaria kamery. Więc to, co teraz widzę, to twoja luksusowa sypialnia?
- Tak. - Toni odpięła kamerkę od kamizelki i ją wyłączyła.
- Hej! - zaprotestował Carlos w słuchawce. - Chcę wycieczkę po domu.
- A ja chcę iść spać. - Schowała kamerę do szuflady komody. - Nie wiem, czy przyłapałam któregoś z wampirów na
teleportacji, bo zjawiali się bez żadnego ostrzeżenia. To było strasznie frustrujące. - Choć nie tak frustrujące, jak patrzenie na te
koszmarne wampirzyce rzucające się na lana.
- Nie wiem - odparł Carlos. - Muszę obejrzeć nagranie.
- Jeśli się nie udało, to mam innym pomysł. - Toni otworzyła szafę naprzeciwko łóżka. W środku był telewizor, którego
jeszcze ani razu nie włączała. - Wampiry mają własną sieć telewizyjną, nazywa się DVN.
- Naprawdę? Na jakiej częstotliwości?
- Nie wiem. - Włączyła telewizor. - To wygląda na reklamę. Czegoś, co się nazywa Vampos. Miętówka po kolacji, żeby się
pozbyć krwistego oddechu.
Carlos się roześmiał.
- Ja mówię poważnie. Teraz jest nietoperz machający skrzydłami. Pod spodem napis: DVN, 24/7, bo gdzieś zawsze jest
noc.
- Brzmi interesująco. Spróbuję to znaleźć.
- Teraz zaczyna się mydlana opera Moda na krew. Czy gdybyśmy to nagrali, mielibyśmy dowód na istnienie wampirów?
- Niekoniecznie - odparł Carlos. - Wampiryczne seriale w zwykłej telewizji to nic niezwykłego.
- A reklamy?
- W reklamach bez przerwy pokazują gadające jaszczurki i jaskiniowców. To nie dowodzi, że istnieją.
- Ośmielę się z tobą nie zgodzić. Chodziłam z paroma jaskiniowcami. - Wyłączyła telewizor. Zastanawiała się, co też robi
łan. Czy znalazł księżniczkę obsypaną gwiezdnym pyłem? Czy jest tak bajeczna, że zapomniał o ich pocałunku?
- Merda - mruknął Carlos. - To nagranie z klubu chyba w niczym nie pomoże. Za każdym razem, kiedy się odwracasz,
obraz traci ostrość.
- Do licha. - Jak, na litość boską, mieli udowodnić istnienie wampirów?
- I obawiam się, że mamy jeszcze jeden problem - powiedział Carlos. - Znalazłem dom Proctorów.
- Tak? I co się stało?
92
- Rozmawiałem z pokojówką, Marią. Jest z Kolumbii, a ja na szczęście nieźle mówię po hiszpańsku. Powiedziała, że twój
telefon strasznie zdenerwował Proctorów.
- O rany. - Toni wrzuciła buty do szafy. - Powiedziała, czy Sabrina dobrze się czuje?
- Siedziała zamknięta w sypialni na piętrze. Maria widziała ją dwa razy i mówi, że za każdym razem dziewczyna spała.
- Obawiam się, że wujek faszeruje ją lekami.
- Masz rację. Maria powiedziała, że podaje jej halope-ridol. To silny środek przeciwko psychozie. Wyłącza człowieka na
dobre.
- To straszne. - Toni zaczęła chodzić po pokoju.
- Dalej jest jeszcze gorzej. Kiedy tam dotarłem, Proctorowie zdążyli już zapakować Sabrinę do samochodu i gdzieś ją
wywieźć. Maria mówi, że do szpitala psychiatrycznego.
- O nie! - Toni klapnęła na łóżko. - Dlaczego oni to robią?
- Nie jestem pewien, ale mogę się założyć, że ma to coś wspólnego z pieniędzmi, które Bri ma odziedziczyć. Jutro dowiem
się więcej. Mam randkę z Marią.
- Randkę? Ale czy ty nie jesteś...?
- Prowadzę tajną operację - odparł Carlos. - Proctorowie zawsze dają Marii wolne w piątek wieczorem, bo sami lubią
gdzieś wyskoczyć. Więc namówię ją, żeby mnie wpuściła do gabinetu wujka Joego. To nie powinno być zbyt trudne. Nie cierpi
go, bo ją podszczypuje w tyłek, kiedy tylko żona nie patrzy.
- Co za uroczy koleś.
- Zadzwonię do ciebie jutro wieczorem. Może się dowiem, do którego szpitala zabrali Sabrinę.
- Mam nadzieję. Dziękuję, Carlos. - Toni się rozłączyła. Biedna Bri. Jeśli jest w szpitalu psychiatrycznym, trzeba będzie ją
jakoś uratować. Ale Carlos pomoże.
Westchnęła głęboko. Zawiodła swoją babcię i od tamtej pory dręczyło ją poczucie winy. Nie mogła zawieść Sabriny.
Jędrek Janów siedział wyciągnięty w fotelu z nogami na biurku i oglądał DVN. W głowie się nie mieściło, ile informacji
puszczali w eter. Prezenter Nocnych wiadomości powiedział nawet, że wampiry ciągle nie znają miejsca pobytu okrutnego
watażki Casimira. Jędrek miał nadzieję, że Casimir to ogląda. Na pewno spodobałoby mu się, że nazwali go „okrutnym
watażką".
Potem zaczął się program Na żywo wśród nieumartych i biuściasta prowadząca oznajmiła, że Roman Draganesti
i jego śmiertelna żona spodziewają się w maju drugiego dziecka.
Jędrek parsknął. Po co płacić szpiegom, skoro tylu rzeczy mógł się dowiedzieć za darmo? Niestety, teraz zaczynał się jakiś
głupi serial. Wyłączył telewizor i postawił stopy na podłodze. Wziął zdjęcia, które przyniósł mu wczoraj Jurij, i je przejrzał.
Z kąta gabinetu dobiegło skomlenie. Nadia wciąż płakała.
93
- Zamknij się. Nie mogę się skupić, kiedy tak chlipiesz.
Nadia pociągnęła nosem.
- Tęsknię za przyjaciółmi.
Oczywiście, że tęskniła. Ale pierwszym krokiem do złamania suki była izolacja. Kazał jej całą noc siedzieć w kącie.
- Pozwoliłem ci się odezwać? Po jej twarzy płynęły łzy.
- Jestem strasznie głodna.
Oczywiście, że była. On pożywił się wcześniej tego wieczoru - napił się do syta ze schwytanej śmiertelniczki, tutaj, w
gabinecie. Nadia na to patrzyła i głodniała coraz bardziej.
- Powiedziałem Jurijowi, żeby przyprowadził mi kolejną przekąskę. Blondynkę. Może tym razem pozwolę ci napić się
trochę.
- Tak, proszę.
- A kiedy skończysz, zabijesz ją, żeby mi sprawić przyjemność.
Nadia zbladła.
- Jeśli chcesz jeść, będziesz musiała ją zabić. Przygarbiła się.
- Tak.
- Mówi się: tak, panie.
Rozdział 10
- O rany - szepnęła Toni, wyglądając przez wizjer we frontowych drzwiach.
Była dziewiąta rano w poniedziałek; o tej porze miał się zjawić Howard i reszta, ale Toni wątpiła, czy dwie dziewczyny z
różowymi pasemkami we włosach to Shanna Draganesti i matka Gregoriego. Kobiety znów załomotały do drzwi.
Toni wcisnęła guzik domofonu.
- W czym mogę pomóc?
- Gdzie jest łan? - spytała gniewnie jedna z nich. -Próbowałyśmy dzwonić, ale włącza się automatyczna sekretarka.
- No właśnie - zawtórowała jej druga. - Mówi, że już jest zajęty, ale my w to nie wierzymy. Chcemy go zobaczyć!
Toni jęknęła. Wiadomość, którą łan nagrał, nie działała. Niektóre zdesperowane fanki zastosowały inną taktykę.
- Proszę przyjść wieczorem.
- I pozwolić, żeby konkurencja dotarła do niego pierwsza? Nie ma mowy!
Konkurencja? Toni przeszła do salonu i wyjrzała przez okno.
94
Boże święty! Chodnikiem spacerowało w kółko ze dwanaście innych dziewczyn. Wymachiwały w powietrzu
transparentami. „Wybierz mnie, łan! łan jest sexy!" Jedna z nich miała na głowie błyszczącą tiarę, a jej transparent głosił:
„Jestem gwiezdną księżniczką lana!"
- A niech to. - Toni wyjęła komórkę z kieszeni i zadzwoniła do Howarda.
- Cholera - mruknął. - Musiały zobaczyć adres, zanim Vanda go usunęła. Jesteśmy już prawie na miejscu. Zaparkujemy od
tyłu. Do zobaczenia za parę minut.
Toni rozłączyła się i poszła do kuchni.
Po chwili usłyszała głosy przy tylnym wejściu. Wyjrzała przez okno i zobaczyła Howarda, usiłującego trafić kluczem do
zamka. Za nim stały starsza kobieta o szpakowatych włosach i młodsza, blondynka, obie obładowane torbami. Obok nich stał
mały chłopiec.
Wyłączyła alarm i otworzyła drzwi
- Cześć. Dzięki, że przyjechaliście.
- Nie ma za co. - Howard wszedł do kuchni i ruszył prosto do holu. - Zobaczę, czy uda mi się pozbyć tych dziewczyn od
frontu.
- Okej. - Toni odwróciła się, żeby pomóc starszej pani postawić torby na stole. - Pani pewnie jest Radinka.
- Dziękuję, tak. - Radinka chwyciła jej dłoń i przyjrzała jej się uważnie. - Interesujące - mruknęła.
Ładna blondynka też postawiła torby na stole.
- Cześć, jestem Shanna.
- Miło cię poznać. - Toni wyciągnęła rękę, ale Shanna objęła ją i uściskała.
- Słyszałam, że zostałaś napadnięta. - Shanna pogłaskała ją po plecach. - Tak się cieszę, że już jesteś bezpieczna. Wszystko
jest w porządku?
- Tak. - Toni była zaskoczona, jak urocza i... normalna wydawała się Shanna. Kto by uwierzył, że jest żoną potężnego
nieumarłego, przywódcy klanu? A obok niej stał chłopiec jak aniołek.
- To mój syn Constantine. - Shanna zmierzwiła jego jasne loczki.
Toni się schyliła.
- Cześć, Constantine.
Uśmiechnął się i schował buzię w płaszczu mamy.
Starsza kobieta się roześmiała.
- Nie będzie taki nieśmiały, kiedy cię bliżej pozna. Gregori powiedział, że poznał cię wczoraj wieczorem. Był pod wielkim
wrażeniem twojego tańca.
- Jest bardzo miły.
- Tak... - Radinka zmrużyła oczy - ale nie wydaje mi się, żeby to on był ci przeznaczony, moja droga.
95
Toni zamrugała.
- Ja... ja nikogo nie szukam... Shanna dotknęła jej ramienia.
- Nie przejmuj się. Radinka wiecznie próbuje wszystkich swatać.
Radinka prychnęła.
- To nie jest żadne próbowanie. Po prostu widzę, kiedy dwa serca do siebie przynależą. - Wskazała swoją skroń. - Jestem
jasnowidzką.
- Och. To miło. - Toni nie wiedziała, co innego powiedzieć.
- Ale nie potrzeba jasnowidza, żeby wiedzieć, że znudzone dziecko będzie sprawiać kłopoty. - Radinka podeszła do jednej
z toreb. - Więc zabrałyśmy małemu trochę zabawek.
Constantine zaczął grzebać w torbie; w końcu wyjął wielką książkę z obrazkami i wdrapał się na kuchenne krzesło.
- Chcę się nauczyć czytać.
- Wspaniale. - Toni uśmiechnęła się do niego, a on odpowiedział nieśmiałym uśmiechem, od którego na jego policzkach
pokazały się dołeczki.
- Wujek Connor powiedział, że jesteś bardzo miła. I że umiesz skopać...
- Prr, wujek Connor za dużo gada. - Shanna zdjęła płaszcz i odwróciła się do syna. - Chodź, zdejmiemy kurtkę. Kiedy
Shanna wieszała okrycia na haczykach przy drzwiach, Radinka wypakowała produkty spożywcze z toreb na stole.
- Nie wiedziałyśmy, czy macie tu dość jedzenia. -Wstawiła do lodówki karton mleka, po czym wzięła czajnik z kuchenki. -
Zrobię nam wszystkim po filiżance herbaty.
Constantine spojrzał na siatki z owocami.
- Mogę dostać banana?
- Proszę, skarbie. - Shanna podała mu owoc i schowała resztę siatek do lodówki.
Toni już zamierzała zaproponować Constantine'owi pomoc, ale stwierdziła, że chłopiec jej nie potrzebuje. Obrał banana i
odgryzł kawałek, wpatrując się w książkę.
Wskazał palcem słowo.
- To jest „dom"? Zajrzała mu przez ramię.
- Tak, to jest dom. - Ależ był bystrym chłopczykiem. Zastanawiała się, czy to dziecko Shanny z poprzedniego związku.
Przecież wampiry nie mogły mieć dzieci. -Dziękuję, że dzisiaj przyjechałyście.
- Zrobiłyśmy to z przyjemnością. - Shanna powiesiła puste torby na kołkach obok płaszczy. - Koło trzeciej dostawca
przywiezie choinkę. Co roku ubieramy drzewko dla ochroniarzy.
- Och, to miło. - Przez ostatnie wydarzenia Toni zapomniała, że zbliżają się święta.
Radinka wyjęła na blat cztery filiżanki i spodeczki.
96
- Widziałyśmy te kobiety z transparentami od frontu. To nie do wiary, że zachowują się tak głupio.
- Tak. - Toni usiadła koło Constantine'a. - Zupełne szaleństwo.
Shanna pokręciła głową.
- Biedny łan. Słyszałam, że musiał się nacierpieć, żeby wyglądać na dorosłego.
Radinka zaemokała językiem, wkładając torebki herbaty do filiżanek.
- Gregori powiedział, że łan udziela dzisiaj wywiadu Corky Courrant.
Shanna się skrzywiła.
- Sam się prosi o katastrofę.
- Dlaczego? - spytała Toni. Shanna, zamyślona, przygryzła wargę.
- Powinnam mu zostawić liścik i prosić, żeby tego nie robił. Jest w piwnicy?
- Nie, wyrósł ze swojej trumny. Jest na czwartym piętrze. - Toni się skrzywiła. - W sypialni twojego męża.
Shanna się roześmiała.
- No cóż, wygląda na to, że czeka mnie mały trening. Zaraz wracam. - Wyszła z kuchni.
Toni kusiło, żeby pójść z nią. Dzisiaj rano widziała lana tylko raz, tuż przed meldunkiem o ósmej. Wstała o wpół do siódmej
i jadła śniadanie w kuchni, kiedy Phineas i Dougal przyszli na przekąskę przed snem. Miała nadzieję, że łan też się zjawi, ale
poszedł prosto na górę, nie wpadając, żeby się przywitać.
Dlaczego nie chciał z nią rozmawiać? Trochę się martwiła, że naprawdę dogadał się z którąś z pięćdziesięciu wampirzyc,
które poznał wczoraj wieczorem.
Czajnik zagwizdał, ściągając Toni do rzeczywistości. Musiała przestać tyle myśleć o łanie.
Do kuchni wszedł Howard.
- Te kobiety to jakieś wariatki! Jedna z nich walnęła mnie transparentem, kiedy powiedziałem, że lana nie ma.
Toni się skrzywiła.
Przykro mi. Są bardzo zdeterminowane.
Radinka podała Howardowi filiżankę herbaty.
- Co za bzdura. Jeszcze tam są?
- Zmusiłem je do odejścia, ale obawiam się, że wrócą. - Howard napił się herbaty. - Lepiej zajrzę do chłopaków, łan ciągle
sypia na czwartym piętrze?
- Shanna właśnie do niego idzie. - Radinka postawiła filiżankę przed Toni.
- Więc ja zacznę od piwnicy. - Howard wyszedł z kuchni, mamrocząc coś o szalonych kobietach.
- To jest „auto"? - Constantine spojrzał na Toni i wskazał kolejny wyraz.
97
Zajrzała do jego książki.
- Tak, zgadza się. - Chłopiec zjadł już banana. -Chcesz coś do picia?
- Mogę dostać mleka?
- Jasne. - Toni przeszukała szafki, ale nie znalazła żadnego plastikowego kubka. Musiała dać mu mleko w szklance.
Postawiła ją przed nim i malec wypił bez wahania.
Usiadła obok niego.
- Ile ty masz lat? Pewnie ze cztery, co? Uśmiechnął się do niej spod mlecznego wąsa.
- Prawie dwa.
Toni otworzyła usta ze zdumienia, ale szybko je zamknęła, bo nie chciała zawstydzać chłopca.
- Jesteś... pewien?
- W marcu skończy dwa lata. - Radinka dolała sobie trochę mleka do herbaty. - Jest bardzo bystry, prawda?
Był bardziej niż bystry. Był cudownym dzieckiem.
- Czy Toni jest nasza? - spytał Constantine. Radinka przekrzywiła głowę, patrząc na Toni.
- Może jeszcze tego nie wie, ale zdaje się, że tak.
Co to miało znaczyć? Toni napiła się herbaty, coraz bardziej skołowana.
- Chcesz zobaczyć, co umiem? - Constantine cofnął się od stołu i zakręcił pirueta.
- Świetnie! - Toni uśmiechnęła się z aprobatą. Spojrzał na nią zdziwiony.
- Jeszcze tego nie zrobiłem.
- Och, przepraszam. - Toni otworzyła usta ze zdumienia, kiedy chłopiec uniósł się pod sufit. - O mój Boże.
Radinka usiadła przy stole.
- Jest wyjątkowy.
- Już jestem. - Shanna weszła do kuchni. Wzięła swoją filiżankę i się rozejrzała. - Gdzie jest Tino?
Chichot spod sufitu ściągnął jej uwagę. Shanna parsknęła śmiechem.
- Mogłam się domyślić. - Spojrzała kpiąco na Toni. -Próbuję go nauczyć czyścić sufitowe wiatraki.
- On... on lata - powiedziała Toni słabym głosem. Constantine zachichotał i zrobił koziołka.
- Oj, teraz to już się popisujesz. - Shanna upiła łyk herbaty. - Żałuj, że nie widziałaś, jak gra z tatusiem w koszykówkę.
- Nie dałem tacie wbić punktu, bo usiadłem na koszu - pochwalił się Constantine.
- On... naprawdę jest synem Romana? - spytała Toni. - Jak...?
- Roman jest geniuszem. Nie pytaj mnie, jak to zrobił, ale umieścił swoje DNA w ludzkiej spermie. - Shanna pogłaskała się
po brzuchu. - W maju spodziewamy się następnego. Tym razem dziewczynki.
- O, gratulacje. - Toni patrzyła, jak Constantine sfruwa na podłogę. Nie mogła w to uwierzyć. Shanna i Radinka popijały
herbatę, jakby rodzenie pół ludzkich, pół wampirycznych dzieci było całkowicie zwyczajną sprawą.
98
- A zapytałeś, czy wolno, zanim zacząłeś lewitować? - spytała Shanna synka.
- Tak, mamusiu. - Usiadł na krześle.
- To dobrze. - Shanna usiadła na wprost niego. -Staramy się go nauczyć, żeby z tym uważał. Nie wszyscy powinni to
widzieć.
- Na przykład dziadek. - Constantine napił się mleka.
- Niestety - przyznała Shanna. - Mój ojciec jest szefem komórki CIA o kryptonimie „Trumna". Chcieliby wyeliminować
wszystkie wampiry tej planety.
Toni się skrzywiła.
- To chyba trochę utrudnia rodzinne spotkania.
- Jeszcze jak. Na szczęście tata uwielbia swojego wnuczka, więc ignoruje dobre wampiry i koncentruje się na
Malkontentach. Ale gdyby się dowiedział, że Tino odziedziczył tak niezwykłe geny, mógłby być problem.
Chłopiec przygarbił się nad książką.
- Dziadek już by mnie nie kochał?
- Och, skarbie. - Shanna podbiegła, żeby uściskać synka. - Zawsze cię będzie kochał. Wszyscy bardzo cię kochamy.
- Oczywiście. - Oczy Radinki zalśniły od emocji, kiedy patrzyła na chłopca.
Toni poczuła ukłucie zazdrości. Ten malec miał wielkie szczęście, że był tak kochany. Ona zawsze pragnęła miłości swojej
matki, ale nie było jej to dane. Jej mama wyszła za mężczyznę swoich marzeń i urodziła jeszcze dwójkę dzieci. Toni nigdy nie
była mile widziana w ich domu. Matczynej miłości zaznała tylko od babci, a i to skończyło się nagle, kiedy miała trzynaście lat.
Kiedy ją zawiodła.
Kiedy kilka nocy temu Toni wchodziła w świat wampirów, spodziewała się przerażającego miejsca pełnego przerażających
postaci. Zamiast tego poznała grupę wampirów i śmiertelników pełnych troski i empatii. Było oczywiste, że troszczą się o
siebie nawzajem. Shanna pobiegła na czwarte piętro tylko po to, żeby zostawić łanowi liścik.
Czy ona, Toni, była „ich"? Takie pytanie zadał Constantine. Z osłupieniem zdała sobie sprawę, że mogłaby być
akceptowanym członkiem tej wielkiej rodziny -rodziny, której członkowie troszczyli się o siebie i ufali sobie nawzajem. Mogła
do niej należeć. Mogła już nigdy nie czuć się odrzucona. Nigdy nie czuć się nie dość dobra.
To było takie... kuszące. Ale też niepokojące, bo przecież zaplanowała już sobie życie z Sabrina. Sabrina była jej rodziną, a
nie ten klan wampirów. Kiedy tylko Sabrina wróci do domu, Toni będzie mogła na zawsze opuścić ich świat. Dwa dni temu
bardzo jej się do tego spieszyło. Teraz zaczęła się czuć... mile widziana. I doceniana. Po raz pierwszy w życiu była na rozdrożu.
- Wszystko w porządku, moja droga? - spytała Radinka.
- Chyba... chyba już pójdę. - Spojrzała na zegar nad kuchennym zlewem. - Za godzinę mam egzamin.
Constantine położył małą rączkę na jej przedramieniu.
- Wszystko będzie dobrze, Toni.
99
Jej ręka zaczęła mrowić, kiedy wpłynął w nią strumień energii z dłoni chłopca. Zesztywniała, ale natychmiast się rozluźniła,
gdy energia rozlała się po niej, łagodna i kojąca. Jej napięcie stopniało, pozostawiając dobre samopoczucie i wrażenie, że może
osiągnąć wszystko.
Spojrzała na chłopca, a on uśmiechnął się do niej. Jego niebieskie oczy błyszczały inteligencją, która powinna przerażać u
tak małego dziecka, ale Toni była zbyt odprężona, żeby się tym zaniepokoić. Od Constantine'a promieniowało dobro;
wiedziała, że nie ma się czego bać.
Constantine wrócił do książki z obrazkami. Toni pozbierała rzeczy i się pożegnała. Kiedy szła na stację metra, słowa
chłopca wciąż rozbrzmiewały w jej głowie: „Czy Toni jest nasza?" Jak głęboko wciągał ją ten nowy świat? Czy trudno będzie
się z nim rozstać, kiedy przyjdzie pora odejść? Nie tak znów trudno, jeśli całkowicie wyczyszczą jej pamięć. Ale jak mogła
zgodzić się na utratę wspomnienia Constantine'a i wszystkich pozostałych?
Jak mogła się zgodzić na to, że już nigdy nie zobaczy lana?
Tego wieczoru Toni świętowała ukończenie studiów wielką miską lodów z potrójną czekoladą na podwójnym ciastku,
kiedy do kuchni wszedł łan.
- Dobry wieczór.
Przyłapał ją z pełną buzią. Przełknęła.
- Cześć.
Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nagle zmienił zdanie. Podszedł do lodówki i wyjął butelkę krwi. Zawahał się i
schował ją z powrotem.
- Nie jesteś głodny? - Wetknęła sobie do ust kolejną porcję lodów.
- Już jadłem. - Przeszedł przez kuchnię.
- Widziałeś choinkę w salonie? Jest bardzo piękna. Ubrali ją Shanna i Constantine.
- Tak, jest ładna. - Nie przestawał chodzić. Był jakiś niespokojny.
- Udzielasz dzisiaj wywiadu?
- Chyba tak. Ale mam złe przeczucia.
- Shanna uważa, że powinieneś sobie odpuścić. Widziałeś liścik, który ci zostawiła?
- Tak, ale Vanda bardzo się starała, żeby to zorganizować. Nie chcę jej zawieść. - Westchnął. - I umówiła mnie na kolejne
randki.
Toni dźgnęła łyżeczką ciastko.
- Kolejne wampirzyce?
- Tak. - Oparł się o szafki i założył ręce na piersi.
100
A co z pocałunkiem w samochodzie? Toni miała ochotę o to spytać, ale to ona nalegała, żeby o tym nie rozmawiali. Ona
nazwała to błędem. Spojrzała na lana. Czy on też uważał, że to był błąd?
Ale co z tymi chwilami, kiedy ich oczy się spotykały i cały świat przestawał istnieć? Toni mogłaby przysiąc, że coś się
między nimi dzieje. Jakby potężny magnes przyciągał ich do siebie. A może sama się oszukiwała? Odniosła miskę do zlewu.
Straciła apetyt.
- Toni, nie wiem, jak to powiedzieć, ale... Czy powie jej, że coś do niej czuje?
- Tak?
- Nie widzę się, kiedy się golę. Zastanawiałem się, czy dobrze wyglądam. No wiesz, do tego wywiadu.
- Och. Okej, niech popatrzę. - Podeszła bliżej i obejrzała jego twarz: policzki i podbródek z dołeczkiem. - Na moje oko
wyglądasz w porządku.
Spojrzał jej w oczy i jej serce wywinęło fikołka. Do licha, znając go, pewnie to słyszał. Odsunęła się.
- Nie mam na górze szczotki do włosów. Więc po prostu je związałem.
- Ja mam. - Poszukała w torebce leżącej na stole i wyjęła szczotkę. Już miała mu ją dać, ale zdała sobie sprawę, że to
okazja, by dotknąć jego włosów. Z mocno bijącym sercem wskazała mu krzesło przy stole.
- Siadaj. Usiadł.
Zapatrzyła się na tył jego głowy i jego barki. Nawet od tyłu był boski. Rozwiązała rzemyk przytrzymujący włosy i rzuciła
go na stół. Przeciągnęła szczotką po jego gęstych włosach. Spływały lśniącymi falami na ramiona. Bardzo szerokie ramiona.
- Masz falujące włosy. - Pogładziła je. Były tak miękkie, jak myślała. Kiedy nosiłem krótkie, były kręcone - powiedział. -
Dziękuję za pomoc. Chciałem... chciałem dobrze wyglądać do tego wywiadu, ale nie chciałem wyjść na próżnego.
Uśmiechnęła się.
- Nie uważam, że jesteś próżny. - Boski, ale nie próżny. Zebrała włosy w kucyk. Nigdy nie chodziła z facetem o tak długich
włosach. To ją bardziej kręciło, niż się spodziewała. Nie spieszyła się, zgarniając jedwabiste pasma ze skroni, zakładając je za
uszy.
- Twój dotyk jest taki delikatny - szepnął. Pochyliła się, żeby wziąć rzemyk ze stołu, i jej piersi
musnęły jego głowę. Spojrzał w górę i oddech mu zaparło.
- Dobrze się czujesz? Masz trochę przekrwione oczy. Zamknął je.
- Jestem trochę zmęczony.
- Ach. - Nie sądziła, że wampir może być zmęczony. Związała rzemykiem jego włosy nisko na karku.
- Nie wiedziałem, co włożyć. Bryczesy czy kilt.
101
- Kilt jest w porządku. To... cały ty. A przecież chcesz być sobą. To znaczy, jeśli kobieta nie pokocha cię za to, kim jesteś,
to nie jest ta właściwa kobieta.
Milczał.
Odsunęła się o krok.
- Spotkałeś kogoś, kto ci się spodobał?
- Tak. Spotkałem. Serce jej się ścisnęło.
- Rozumiem. No, skończyłam.
- Dziękuję. - Wstał powoli. - Kiedy powiedziałem Vandzie, że szukam prawdziwej miłości, powiedziałem, że szukam
uczciwej, lojalnej, inteligentnej i ładnej wampirzycy.
Niezbyt pasowała do tego opisu.
- Ale teraz zaczyna do mnie docierać, że w miłości chodzi o coś więcej niż o spełnienie paru kryteriów.
- To prawda. - Wrzuciła szczotkę do torby.
Podszedł do kuchennych drzwi i się zawahał.
- Gdybyś nie była moją strażniczką, mógłbym się umówić z tobą.
Serce jej zabiło szybciej. Chciałby się z nią umówić? Zmarszczył brwi.
- Ale gdybyś przestała być moją strażniczką, straciłabyś wspomnienia. Nie znałabyś mnie.
- Wiem. To takie... smutne.
- To prawda. - Odwrócił się i wyszedł.
Niedługo potem zadzwonił Carlos.
- Właśnie jadę do domu.
Toni była już w piżamie i leżała w łóżku.
- Jak ci się udała randka?
- Świetnie. Maria wpuściła mnie do gabinetu doktora Proctora i znalazłem kopię testamentu. Sabrina nie może przejąć
całości swojego funduszu powierniczego, dopóki nie zdobędzie dyplomu. A tymczasem funduszem zarządza jej ciotka Gwen.
- Więc starają się nie dopuścić, żeby skończyła studia? - Toni usiadła jak smagnięta batem. - Carlos! A jeśli oni zamierzają
trzymać ją w nieskończoność w szpitalu psychiatrycznym?
- Obawiam się, że właśnie o to im chodzi - mruknął Carlos. - Ale bez obaw. Dowiedziałem się, gdzie pracuje doktor
Proctor. Szpital Psychiatryczny Shady Oaks. Dzwoniłem tam, ale nie chcą potwierdzić, czy Sabrina jest ich pacjentką.
- Musimy ją znaleźć.
- Wiem, menina. Znajdziemy. Spotkaj się ze mną jutro wieczorem, po wyjściu z pracy, i pojedziemy razem do Shady Oaks.
-
Okej. - Toni się rozłączyła. Znajdzie Sabrinę. I wyciągnie ją ze szpitala. Nie zawiedzie jej.
102
Rozdział 11
W sobotę przed świtem Toni nie widziała się z łanem. Teleportował się prosto na czwarte piętro, nie wpadając do kuchni, żeby
się przywitać. Jak mu poszedł wywiad? Czyżby jej unikał? Wspomniał, że poznał kogoś, kto mu się bardzo spodobał. Ale
wspomniał też, że chciałby się z nią umówić. Tak niezwykle trudno było się w tym odnaleźć.
Cztery razy w ciągu dnia wchodziła na górę, żeby do niego zajrzeć i zdać meldunek Howardowi. Stała przy łóżku, patrząc
na niego, pogrążonego w śmiertelnym śnie, i szukając odpowiedzi, których nie dało się wyczytać z jego przystojnej,
rozluźnionej twarzy.
Tuż po zachodzie słońca Dougal i Phineas przyszli do kuchni na wieczorne śniadanie. Toni wcinała kanapkę przed
spotkaniem z Carlosem.
- Sobota wieczór. - Phineas łyknął z butelki podgrzanej krwi. - Pewnie masz randkę.
- Coś w tym rodzaju. - Wstawiła pusty talerz do zlewu. - Dlaczego łan nie schodzi? Nie jest głodny?
- Na górze jest lodóweczka z zapasem krwi - odparł Dougal. - Mimo to chciałbym, żeby zszedł.
- No. Ten wywiad nie mógł pójść aż tak źle. - Phineas wypił kolejny łyk.
Dougal zmarszczył brwi.
- Gregori powiedział, że było fatalnie. Serce Toni stanęło.
- Dlaczego? Co się stało? Dougal wzruszył ramionami.
- Gregori nie chciał zdradzić szczegółów. Ale wywiad leci dzisiaj wieczorem w telewizji.
Musiała to obejrzeć. Miała nadzieję, że wywiad zostanie wyemitowany przed porą spotkania z Carlosem. Biedny łan. Czy
ukrywał się w pokoju ze wstydu?
- Wiecie co, ta cała historia z randkami kompletnie wymknęła się spod kontroli. Kobiety wróciły pod drzwi jakieś dwie
godziny temu. Ze dwadzieścia koczuje na chodniku od frontu.
- Dwadzieścia laseczek? A są ładne? - Phineas wybiegł z kuchni.
Toni pobiegła za nim i złapała go, gdy wyłączał alarm.
- Phineas, nie rób tego! One i tak są już wystarczająco kłopotliwe. Kiedy tylko wyglądam przez okno, zaczynają
wrzeszczeć.
- Fajnie. - Otworzył drzwi i natychmiast przywitały go piski.
- Drogie panie. - Uniósł ręce. - Pozwólcie, że się przedstawię. Jestem doktor Kieł, specjalista od miłości.
103
- Chcemy lana! - Ruszyły w stronę drzwi, przewracając puste butelki po piwie.
- Uważaj - ostrzegła go Toni.
- Miłe panie, przyszłyście we właściwe miejsce. Jestem bliskim przyjacielem lana...
- To go spytaj, czy chce trochę tego! - Jedna z dziewczyn wydała z siebie przeciągły pisk i uniosła koszulkę, błyskając
piersiami.
- Całkiem dobry początek - powiedział Phineas. -Jeszcze ktoś?
- Przestań. - Toni zatrzasnęła drzwi i spojrzała na niego wściekła. - Powinieneś się wstydzić.
Wyszczerzył zęby.
Usta Dougala drgały, kiedy włączał alarm. . - Chodź, doktorze Kieł. Musimy lecieć do Romatechu.
- Ale zaraz zaczyna się wywiad. - Phineas pognał do salonu i odszukał pilota. - Nie chcecie tego zobaczyć?
- Ja chcę. - Toni usadowiła się na brązowej kanapie, stojącej na wprost wielkiego telewizora.
- Ja idę do pracy. - Dougal posiał Phineasowi ostrzegawcze spojrzenie. - Spodziewam się ciebie za piętnaście minut.
- Okej, okej. - Ale przyznaj się, że będziesz to oglądał w Romatechu.
Dougal się uśmiechnął.
- Być może. - I zniknął.
Phineas rozciągnął się na kanapie obok Toni i włączył telewizor.
- Ten gość to Stone Cauffyn. Prowadzi Nocne wiadomości.
Toni słuchała przez chwilę prezentera przynudzające-go monotonnym głosem. Nagle ryknęła jej komórka.
- Miłość to pole bitwy? - parsknął Phineas. - Rany, ale słabe. Miłość to ogród rozkoszy, szczególnie kiedy się jest z
doktorem Kłem.
- Będę o tym pamiętać. - Toni pobiegła do holu, żeby odebrać. - Carlos? - Zerknęła w kamerę monitoringu. -To nie jest
najodpowiedniejszy moment.
- Mamy jechać do Shady Oaks. Zbieraj śliczny tyłeczek do domu, dziewczyno, bo musimy ruszać.
- Ale... - Toni zerknęła na telewizor w sąsiednim pokoju. - Muszę tu zostać jeszcze piętnaście minut.
- Dlaczego? Nie jesteś po służbie, kiedy słońce zachodzi?
- Tak, ale... - Jęknęła w duchu. To się znowu działo. Musiała wybierać i czuła się rozdarta.
- Okej, odbiorę cię po drodze. A zanim się sprzeciwisz, dokładnie wiem, gdzie jesteś, menina. Wygooglowałem lana
wczoraj wieczorem i znalazłem jego profil i adres. Będę tam za dwadzieścia minut. - Rozłączył się.
- Toni, zaczyna się - krzyknął Phineas.
Pobiegła z powrotem na kanapę. Ekran wypełnił płynący, kaligrafowany napis: „Na żywo wśród nieumarłych, prowadzi
Corky Courrant".
104
- Dobry wieczór, kochani! - Zbliżenie ukazało twarz z mocno umalowanymi oczami i napompowanymi kolagenem ustami.
- Mówi do was Corky Courrant, prosto z nowojorskiego klubu Horny Devils.
Kamera cofnęła się i Toni rozpoznała wnętrze klubu, które widziała poprzedniej nocy. Corky siedziała przy stoliku obok
ponurego lana.
- Cholera, popatrz na jej cycki - mruknął Phineas.
- Dzisiaj rozmawiamy z łanem MacPhie, który umieścił niedawno bardzo popularny profil w internetowym serwisie
randkowym singlewwielkimmiescie. - Corky pochyliła głowę w stronę lana. - Jesteśmy zachwyceni, że zechciałeś wystąpić w
naszym programie, łan.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł łan.
- Nie jest tak źle - stwierdził Phineas.
- Jak dla mnie też wygląda nieźle - przyznała Toni. Bardziej niż nieźle, łan wyglądał bosko z tymi swoimi niebieskimi
oczami i falującymi włosami. Zielony sweter opinał muskularne ramiona i szeroką pierś.
- Przyjaciele, to jest wyjątkowy wieczór. - Uśmiech Corky zniknął, na jej twarz wypłynął wyraz rozmarzenia. -Od czasu do
czasu w annałach wampirycznej historii pojawia się ktoś, kto wyrasta ponad innych. Legendarny bohater, który inspiruje
muzyków i poetów, mężczyzna doskonały, który jest spełnieniem najtajniejszych fantazji wszystkich wampirzyc.
łan poruszył się niespokojnie i zaczerwienił.
- Mężczyzna, za jakim wszystkie tęsknimy. - Corky spojrzała na lana. - Ale to nie jest opowieść o nim.
Toni aż się zachłysnęła, łan zbladł. Oczy Corky błysnęły złośliwą radością.
Nie, dziś opowiemy żałosną historię samotnego, zdesperowanego faceta, tak zdesperowanego, że próbuje sprzedać się
przez Internet. Nie, jest tak żałosny, że to przyjaciółka sprzedaje go przez Internet.
- Co ty wyprawiasz? - Vanda weszła w kadr.
- A, otóż i przyjaciółka, Vanda Barkowski. Powiedz, czy łan naprawdę jest analfabetą i nie potrafił napisać własnego
profilu?
- Nie jest żadnym... - zaczęła Vanda.
- Napisałaś go czy nie? - warknęła Corky.
- Pomogłam - przyznała Vanda. - Ale łan nie jest analfa...
- Nie mogłam się nie zastanawiać, co może doprowadzić człowieka do tak desperackiego kroku - ciągnęła Corky z
uśmiechem. - Więc przed programem przeprowadziłam wywiady z dwiema paniami, które bardzo dobrze znają lana MacPhie.
Posłuchajcie państwo.
Na ekranie pojawiła się jasnowłosa barmanka.
- Jesteś Cora Lee Primrose i należałaś kiedyś do haremu Romana Draganestiego, zgadza się? - spytała Corky.
- Tak. - Cora Lee uśmiechnęła się nieśmiało. - łan był jednym z naszych ochroniarzy. Zawsze był takim słodkim chłopcem.
105
- Chłopcem? - zdziwiła się Corky. - Na zdjęciu wygląda na trzydzieści lat.
- To dlatego, że zjadł coś, od czego się postarzał - wyjaśniła Cora Lee. - Przez całe wieki wyglądał jak piętnastoletni
chłopak.
- Niesamowite. Co jeszcze możesz nam powiedzieć o lanie?
- No cóż. - Cora Lee przygryzła wargę. - Powiedział mi, dlaczego chciał wyglądać na starszego. Po prostu chce się z kimś
przespać.
Na ekranie znów pojawili się Corky i łan z marsem na czole.
- To był żart - mruknął. Corky prychnęła drwiąco.
- Następny wywiad poproszę...
Ekran wypełniła kolejna blond wampirzyca. Toni rozpoznała Pamelę, kobietę z toalety.
- Jestem lady Pamela Smythe-Worthing, współwłaścicielka tego przybytku - zaczęła. - Znam lana MacPhie od 1955 roku,
kiedy to przydzielono mu zadanie ochraniania wampirzyc z haremu Romana Draganestiego.
- Słyszałam, że wyglądał jak nastolatek - powiedziała Corky.
- W rzeczy samej - przyznała Pamela. - Wyglądał o wiele za młodo, by być dla nas atrakcyjny. Ja osobiście uważam, że łan
MacPhie jest pięćsetletnim prawiczkiem.
- Zdumiewające - zauważyła Corky. - Więc jego profil to tylko rozpaczliwy wybieg, żeby wreszcie stracić dziewictwo?
Pamela się uśmiechnęła.
- Dokładnie.
Kamera znów pokazywała Corky i lana.
Vanda płożyła dłonie na stole i pochyliła się nad Corky.
- To stek bzdur, łan szuka prawdziwej miłości.
- Możesz potwierdzić, że nie jest prawiczkiem? - spytała spokojnie Corky. - Spałaś z nim?
- Oczywiście, że nie - warknęła Vanda. Corky podniosła głos.
- Czy któraś z obecnych spała z łanem MacPhie? Kamera przejechała po setce twarzy, krzyczących
„nie" jak jeden mąż, i wróciła do uśmiechniętej Corky.
- Nie mam nic więcej do dodania.
- Powiedziałaś mi, że będziesz miła - krzyknęła Vanda.
Corky wzruszyła ramionami.
- Jako profesjonalna dziennikarka czuję się w obowiązku ujawniać prawdę.
- Prawdę? - pisnęła Vanda. - Prawda jest taka, że jesteś złośliwą, kłamliwą suką! - Skoczyła przez stół i chwyciła Corky za
szyję.
106
- Vanda, nie! - łan spróbował odciągnąć Vandę od Corky, którą potrząsała jak szmacianą lalką, chociaż jej wielkie piersi
pozostawały nieruchome.
Corky, z wybałuszonymi oczami, z trudem chwytając powietrze, sapnęła:
- Cięcie!
Zaczęła się reklama trumien na zamówienie. Toni i Phineas w milczeniu gapili się na ekran.
- Cholera - szepnął w końcu Phineas. Toni z trudem przełknęła ślinę.
- Nie było dobrze.
- Było fatalnie. - Phineas wstał i wyłączył telewizor. -No dobra, muszę lecieć do pracy. - Zniknął.
Toni pognała na górę. Carlos miał się zjawić lada chwila, ale nie chciała wyjeżdżać, nie upewniwszy się, że z łanem
wszystko w porządku. To należało do jej obowiązków. Poniekąd.
Zasapana dotarła na czwarte piętro i zapukała do drzwi. Żadnej odpowiedzi. Przekręciła gałkę i się otworzyły. To był dobry
znak. Nie zamknął się przed nią na klucz.
Zajrzała do środka. Pokój był ciemny, jeśli nie liczyć poświaty telewizora. Otworzyła drzwi szerzej i zobaczyła Corky
Courrant w telewizji.
- Przyjaciele, z pewnością jesteście wszyscy wytrąceni z równowagi widokiem tej oszalałej kobiety, która próbowała mnie
udusić. - Corky pociągnęła nosem i otarła nieistniejącą łzę. - Ale nie płaczcie z mojego powodu. Dojdę do siebie.
Telewizor zgasł w połowie udawanego płaczu Corky i Toni dostrzegła lana siedzącego w ciemności.
Cicho wsunęła się do pokoju.
- Dobrze się czujesz?
- Nic mi nie jest, Toni. Nie potrzebuję niańki.
- Przyszłam tu jako... przyjaciółka. - Podeszła do niego.
- Widziałaś wywiad? - Odłożył pilota na stolik koło fotela i sięgnął po butelkę krwi. - Oczywiście, że widziałaś. Wszystkie
wampiry to widziały.
- Strasznie mi przykro.
- Zachowaj swoją litość dla Vandy. Corky chce ją pozwać.
- To śmieszne! Corky specjalnie starała się ciebie skrzywdzić. Była okrutna i złośliwa. - Toni chodziła przed jego nosem. -
Chociaż muszę przyznać, że Vanda rzuciła się na nią z wrzaskiem jak latająca małpa.
Na policzkach lana pokazały się dołeczki i Toni pogratulowała sobie w duchu, że wciąż potrafi wywołać jego uśmiech.
- Vanda jest lojalną przyjaciółką - powiedział. -Pokryję jej wszystkie straty.
- Ale to nie była twoja wina. - Toni znów zaczęła chodzić. - Możemy udowodnić, że Corky kłamała. Mógłbyś namówić
jakieś wampirzyce, z którymi spałeś, żeby się ujawniły, i...
107
- Nigdy nie spałem z wampirzycą. - Napił się ze swojej butelki.
- Naprawdę? - Zatrzymała się. - Więc tak naprawdę wolisz śmiertelniczki? Zresztą, nieważne. - Znów zaczęła krążyć przed
nim. - Znajdziemy którąś ze śmiertelnych kobiet, z którymi spałeś... Nie, to nie wyjdzie. Śmiertelnicy nie oglądają DVN.
- Większość z nich dawno umarła. - Ian wypił kolejny łyk.
- No dobrze. Sama zadzwonię do tej suki i powiem, że z tobą spałam.
Kącik jego ust wygiął się do góry.
- Skłamałabyś dla mnie, Toni?
To nie musiałoby być kłamstwo, pomyślała i się skrzywiła. Żałowała, że nie może cofnąć tej myśli. Miała nadzieję, że on
nie próbuje na niej swoich wampirycznych sztuczek z telepatią. Policzki jej płonęły, kiedy zerknęła na niego ukradkiem.
Przyglądał jej się uważnie. Jego oczy błysnęły czerwoną poświatą, ale zamrugał i odwrócił wzrok. Napił się jeszcze.
- Powinnaś już iść, Toni.
- No dobrze. - Zaczęła się cofać do drzwi. - Tylko nie pozwól, żeby cię to zdołowało, okej?
Wzruszył ramionami.
- To od początku był głupi pomysł. To, że próbowałem udawać jakiegoś Romea, kiedy nie mam najbledszego pojęcia, jak
czarować kobiety i flirtować z nimi.
- To nieprawda. Dla mnie byłeś bardzo czarujący i świetnie flirtowałeś. - I cholernie dobrze całujesz.
Odstawił butelkę na stół.
- Nie wiem, dlaczego, ale z tobą przychodzi mi to z łatwością. Ale teraz to już nie ma znaczenia. Kończę z tym
randkowym nonsensem.
- Co? - Zrobiła krok w jego stronę. - Poddajesz się?
- Mężczyzna powinien być szczery ze sobą, Toni. Nie jestem bawidamkiem, jestem wojownikiem. Sama powiedziałaś
przedwczoraj wieczorem, że marnuję czas.
- Ale ja... - Powiedziała to, bo była sfrustrowana. 1 zazdrosna, co zrozumiała teraz. Nie mogła znieść myśli, że on woli
wampirzycę od niej.
- Wiesz, jakie grzechy popełniałem w przeszłości -ciągnął łan. - Naprawdę uważasz, że ktoś taki jak ja zasługuje na
miłość?
On nie czuł się godny miłości? Oczy Toni napełniły się łzami. Kiedy poznała lana, sądziła, że są całkowicie różni, ale teraz
zdała sobie sprawę, że są do siebie bardzo podobni.
Mówił o ostatniej z jej porannych afirmacji i o tej, w którą najtrudniej było uwierzyć. Jestem warta miłości. Jak mogła być
jej warta? Zawsze zawodziła ludzi, którzy na nią liczyli. A biedny łan? On też nie czuł się wart. Serce ją bolało na myśl o tym.
- Nie musisz odpowiadać. - łan wstał. - Wyraz twojej twarzy mówi mi, co czujesz.
108
- Ależ zasługujesz! - Słowa same wypłynęły z jej ust. - Naprawdę zasługujesz na miłość.
Odwrócił się do niej z zaskoczoną miną. Zamrugała, by odpędzić łzy.
- Nie waż się poddawać, łan. - Pognała do drzwi.
- Toni - szepnął jej imię tak cicho, że nie była pewna, czy naprawdę je słyszała.
Zatrzymała się przy drzwiach i obejrzała na niego. Zapragnęła go tak bardzo.
Kiedy ruszył w jej stronę, krzyknęła cicho.
Jego oczy były jaskrawoczerwone.
Wypadła z pokoju i zatrzasnęła drzwi. Dobry Boże. Co ona wyprawiała? Zakochiwała się w wampirze.
Ian otworzył aluminiowe żaluzje i wyjrzał z okna gabinetu. Ze swoim superwzrokiem naliczył dwadzieścia dwie kobiety na
chodniku, ciepło opatulone, z transparentami w rękach. Jedna miała na głowie tiarę, migoczącą w świetle pobliskiej latarni.
Czarny jaguar zatrzymał się przed wejściem i kobiety podeszły, żeby sprawdzić, kto w nim siedzi. Nagle na chodnik padła
ostra plama światła z otwartych drzwi. Wampirzyce zapiszczały i ruszyły pędem w stronę wejścia. Kiedy łan zastanawiał się
już, czy będzie musiał opędzać się w domu od tej inwazji, światło zniknęło.
Z jaguara wyskoczył kierowca. Carlos. Wyłowił kogoś z grupy podekscytowanych kobiet i poprowadził do samochodu.
Toni.
Ian stwierdził z irytacją, że Carlos właśnie uratował ją przed tłumem. Jaguar pomknął ulicą. Co ona znowu kombinowała? Z
jeszcze większą irytacją pomyślał, że Toni woli spędzać wolny czas z Carlosem.
A może po prostu czuła się bezpieczniejsza ze śmiertelnikiem, który rzekomo był gejem? łan byl właściwie pewien, że jej
pospieszna ucieczka z gabinetu oznaczała, że Toni zdaje sobie sprawę, jak bardzo go pociąga. Ale też krzyknęła, kiedy
zobaczyła jego oczy. Czy jego natura nieumarłego ją przerażała? Zapewne tak. Po ataku wampirów, który ledwie przeżyła,
dlaczego miałaby łaskawym okiem patrzeć na awanse innego wampira?
Ale kiedy ją pocałował, nie odepchnęła go. Może jednak była jakaś nadzieja. Zamknął oczy i wyobraził ją sobie w tej
króciutkiej spódniczce. W myślach głaskał złociste uda, a potem wsunął dłoń pod spódnicę, by poczuć słodką wypukłość biodra
i tyłeczka, i delikatne, wilgotne miejsce między jej nogami.
Gwałtownie wciągnął powietrze, żeby oprzytomnieć. Ależ był głupcem. Rozum podpowiadał mu, że wampirzyca byłaby
dla niego najbardziej odpowiednią towarzyszką.
A mimo to pożądał śmiertelniczki. A co gorsza, śmiertelniczki, która była poza jego zasięgiem.
Pociągała go fizycznie, emocjonalnie i intelektualnie. Była tak interesującą mieszanką determinacji i zwątpienia w siebie,
duchowej siły i ukrytych ran. Przypominała mu jego samego.
109
I jaki ukryty motyw kazał jej tu być? Co sprawiało, że inteligentna kobieta ze świetlaną przyszłością pilnowała nieumarłych
i ryzykowała utratę wspomnień po rozwiązaniu umowy? Musiał to wiedzieć. Ostatniej nocy, kiedy spała, teleportował się do jej
pokoju i włożył do jej torebki urządzenie namierzające. Będzie wiedział, dokąd pojechała z Carlosem.
Poszedł wziąć prysznic i się przebrać. Kiedy już odesłał spod domu kobiety koczujące na chodniku, teleportował się do
Romatech Industries.
Connor nie pokazał niczego po sobie, kiedy łan wszedł do pokoju ochrony. Po prostu wyłączył telewizor.
Dougal i Phineas posłali mu współczujące spojrzenia, a potem wbili wzrok we własne buty. Jasna cholera. To współczucie
złościło go jeszcze bardziej niż upokorzenie.
- Pójdziemy na obchód. - Dougal ruszył do drzwi. -Chodź, Phineas.
Phineas zatrzymał się w połowie drogi do wyjścia.
- Ziom, ta sucz Corky przegięła. Mam ją ustawić do pionu?
- Nie. - łan uśmiechnął się bez entuzjazmu. - Ale doceniam twoją propozycję.
- Kiedy zechcesz, bracie. - Phineas uniósł pięść i uderzył nią powietrze. - Możesz na mnie liczyć. - Zamknął za sobą drzwi.
Connor, siedzący za biurkiem, w milczeniu przyglądał się Ianowi.
- Ulżyj sobie. - łan założył ręce na piersi. - Podejrzewam, że chcesz mnie opieprzyć.
- A ja podejrzewam, że przeżyłeś już wystarczające upokorzenie jak na jeden wieczór.
Iłan wysunął podbródek.
- Nie powstrzymuj się ze względu na mnie. Mam wysoki próg bólu.
Twarz Connora pozostawała bez wyrazu, ale łan dostrzegał błysk rozbawienia w jego niebieskich oczach.
- Powinieneś był wiedzieć, że Corky nie można ufać.
- Wiedziałem i ostrzegałem Vandę. Nie uwierzyła mi. Connor rozsiadł się wygodniej w fotelu.
- Zapewne teraz ci już wierzy.
- Tak. - łan uśmiechnął się, przypominając sobie, jak Toni opisała Vandę jako wrzeszczącą latającą małpę.
- Sytuacja raczej nie jest zabawna. Słyszałem, że ponad dwadzieścia kobiet rozbiło obóz pod kamienicą.
- Nie martw się. Już ich nie ma. Zająłem się tym. Connor spojrzał na niego obojętnie.
- Mam nadzieję, że starannie ukryłeś ciała?
- Nie zabiłem ich! - łan umilkł, kiedy zauważył, że usta Connora drgają. Cholerny Szkot bawił się jego kosztem. - Bardzo
śmieszne.
Connor roześmiał się i wstał z fotela. Podszedł do lana i przyjaźnie poklepał go po plecach.
- Chłopcze, jak ci się udało narobić takiego bałaganu?
łan się zaczerwieni.
110
- Staram się posprzątać. Spisałem imiona i numery kobiet z ulicy. Poszły sobie bardzo chętnie, kiedy chwilę z nimi
porozmawiałem. Biedne dziewuszki zmarzły na kość.
Connor pokręcił głową.
- Nie wyobrażam sobie, jak można tak desperacko szukać miłości.
łan westchnął. Czy nie każdy pragnął być kochanym? On sam zniósł dwanaście dni koszmarnego bólu po specyfiku
Romana tylko po to, żeby wyglądać doroślej i znaleźć prawdziwą miłość.
- Jest jeszcze jeden problem. Widziałeś, jak Cora Lee ogłosiła całemu wampirycznemu światu, że się postarzałem?
Wszyscy będą się zastanawiać, jak to było możliwe.
- Wątpię, żeby wampiry chciały się starzeć. - Connor obszedł biurko i usiadł z powrotem. - Ale jeśli ktokolwiek się dowie,
że specyfik pozwala wampirowi nie spać w dzień...
- Może zostać użyty jako broń - dokończył łan. -Malkontenci z pewnością skręcali się z ciekawości, w jaki sposób Roman
zdołał dokonać inwazji na ich kwaterę, żeby ratować Laszla. Jeśli się domyśla, zrobią wszystko, żeby dostać ten specyfik w
swoje łapy.
Connor zabębnił palcami w biurko.
- Powiem Romanowi, że musimy ukryć specyfik albo go zniszczyć. I zwiększymy ochronę w Romatechu.
- Roman ma przepis w głowie - ciągnął łan. - Będziemy musieli go pilnować.
- Fakt. - Connor posłał łanowi zatroskane spojrzenie. -Kiedy Malkontenci zaczną szukać odpowiedzi na pytanie, jak się
postarzałeś, to ty będziesz ich pierwszym celem.
Ian przełknął ślinę. Kiedy on polował na prawdziwą miłość, być może Malkontenci polowali na niego.
Rozdział 12
Czy to ma jakiś cel? - Toni wlokła się w śniegu, oglądając trzymetrowy ceglany mur. Carlos uparł się, żeby zbadali Shady Oaks
z zewnątrz, zanim wejdą do holu. Parking dla gości był od frontu, parking pracowniczy po wschodniej stronie, a strzeżone
wejście służbowe od tyłu. Toni i Carlos byli teraz od wschodu i wędrowali wśród dębów ocieniających mur.
Kiedy nie dostała odpowiedzi na swoje pytanie, odwróciła się do Carlosa.
Nie było go.
- Carlos? - Obróciła się wokół własnej osi, aż torebka zsunęła jej się z ramienia. - Carlos, gdzie ty jesteś?
- Ćśś, nie tak głośno.
111
Spojrzała w stronę głosu i dostrzegła go na dębie, leżącego na grubym konarze, który sterczał nad murem. Boże drogi, był
chyba z pięć metrów nad ziemią.
- Carlos, co ty wyprawiasz?
Opadła jej szczęka, kiedy Carlos zeskoczył z drzewa i miękko wylądował na nogach.
- Jak ty to zrobiłeś?
- Prawidłowe pytanie brzmi: dlaczego. - Podszedł do niej. - Musiałem zajrzeć za mur. Jest tam wewnętrzny dziedziniec.
Wszystkie otaczające go budynki mają wyjścia na ten plac. Wydaje mi się, że domy z numerami na ścianach to oddziały, gdzie
przebywają pacjenci. Pozostałe wyglądają na stołówkę, salę gimnastyczną i kryty basen. Bardzo luksusowe miejsce.
- Zobaczyłeś to wszystko z drzewa?
- Tak, i nie tylko to. Widziałem grupkę pacjentów palących papierosy przy altance. Był przy nich jeden strażnik. - Carlos
ruszył w stronę parkingu od frontu.
- A w czym nam to pomoże? - Toni przewiesiła torebkę przez ramię i poszła za nim.
- Wszystkie informacje są pomocne. Teraz ja pójdę pierwszy do holu i sprawdzę, jak to wygląda. Ty poczekaj tutaj, poza
zasięgiem kamery.
- Ale... - Zatrzymała się, kiedy automatyczne drzwi zamknęły się za nim z szumem. Cudownie. Poczekam sobie tutaj na
mrozie.
Wokół okrągłego podjazdu stały kamienne rzeźby i rósł żywopłot z bukszpanu. Teraz pokrywały je czapy śniegu. Toni
widziała hol przez wielkie szklane drzwi. Stały w nim skórzane kanapy i fotele, wyglądał na ciepły i przytulny. Carlos miał
rację, że Shady Oaks to luksusowe sanatorium.
Wyszedł z jakąś kartką w dłoni i spotkał się z nią poza zasięgiem kamery. Schował kartkę do kieszeni skórzanej kurtki.
- Co to było?
- Formularz podania o pracę. No więc rozkład holu wygląda tak. Recepcjonistka siedzi za biurkiem. Po obu stronach holu
są zamknięte drzwi, prowadzące do wschodniego i zachodniego skrzydła. Tylna ściana holu jest przeszklona i graniczy z
dziedzińcem. Są w niej drzwi, ale siedzi przy nich strażnik.
- Więc nie ma sposobu, żeby wejść na dziedziniec? -Westchnęła. - Zresztą, to nie ma znaczenia, bo oddziały na pewno są
pozamykane na klucz.
- Ależ da się wejść na dziedziniec. Zapominasz o naszym strategicznie rosnącym dębie.
Skrzywiła się.
- Ja nie wlezę na drzewo.
112
- Ty nie musisz. Ja wlezę i przy odrobinie szczęścia uda mi się odwrócić uwagę strażnika i recepcjonistki. Wtedy ty
sprawdzisz listę pacjentów, którą widziałem na jej biurku. Jeśli znajdziesz nazwisko Sabriny, zapamiętaj jej numer
identyfikacyjny. Bez numeru nie pozwolą nam nawet porozmawiać z nią przez telefon.
- Okej. - Toni tupnęła, żeby strząsnąć śnieg i błoto z butów. - Nie czuję się komfortowo w roli szpiega. -
A tak na marginesie, jakim cudem Carlos był w tym taki dobry? - Więc jak odwrócisz ich uwagę?
Znów za późno. Carlos już ruszył. Pobiegł za narożnik muru, bez wątpienia kierując się do swojego ulubionego drzewa.
- Boże drogi. - Toni przez chwilę maszerowała w miejscu, żeby rozgrzać stopy. Musiała mu dać parę minut na to, co chciał
zrobić - cokolwiek to było. Odetchnęła głęboko, wypuszczając z płuc chmurę lodowatej pary, i weszła do holu. Przedstawienie
czas zacząć. Automatyczne drzwi zamknęły się za nią, a recepcjonistka i ochroniarz spojrzeli na nią jednocześnie.
Pora odwiedzin dawno minęła, więc Toni była jedyną obcą osobą.
- W czym mogę pomóc? - spytała recepcjonistka, przyglądając się jej znad czarnych oprawek okularów do czytania.
Toni szybko rozejrzała się dookoła. Ledwie widziała dziedziniec przez szklaną ścianę. Altanka była słabo oświetlona, wokół
niej kręciły się cienie pacjentów. Ich papierosy żarzyły się pomarańczowymi ognikami, kiedy się zaciągali.
Recepcjonistka odchrząknęła.
- A, zastanawiałam się... - Toni niepewnie zbliżyła się do biurka i zobaczyła listę pacjentów, którą przycisnęła łokciem
kobieta. - Jak można zostać przyjętym do tego szpitala? Mam przyjaciółkę, która ma poważny problem.
Recepcjonistka spojrzała na nią kwaśno.
- A na czym dokładnie polega problem pani przyjaciółki? - podkreśliła z przekąsem ostatnie słowo.
Toni zrozumiała, że kobieta sądzi, że ona mówi o sobie, więc nie wyprowadzała jej z błędu.
- No więc... jestem... znaczy, moja przyjaciółka jest uzależniona od... seksu. Mnóstwa seksu. Bez przerwy. Nigdy nie ma
dość.
- Rozumiem. - Recepcjonistka zacisnęła mocno usta. -Zwykle odbywa się to tak, że pani psycholog daje pani skierowanie.
Chodzi pani do psychologa? To znaczy, pani przyjaciółka.
Toni uśmiechnęła się z zażenowaniem.
- Okej, przyłapała mnie pani. Tak, chodziłam do psychologa, ale jego żona przyłapała nas, jak robiłam mu dobrze na
tylnym siedzeniu jego hummera, więc...
Recepcjonistka zdjęła okulary.
- Miała pani seksualną relację ze swoim terapeutą?
- Jasne. Sypiam ze wszystkimi swoimi terapeutami. I z lekarzami, wykładowcami, z hydraulikiem, z kominiarzem. - Gdzie
ten Carlos, u diabła? - Wie pani, to choroba.
Na dziedzińcu nagle wybuchły krzyki i strażnik zerwał się z krzesła, żeby wyjrzeć przez okno. Recepcjonistka też wstała.
113
- Co się dzieje?
- Nie wiem - odparł strażnik. - Pacjenci biegają po całym placu.
Pacjenci krzyczeli coraz głośniej, coraz bardziej przerażeni. Co ten Carlos wyprawiał? Toni podskoczyła, kiedy pacjent
wpadł na szklaną ścianę.
- Pomocy! - krzyczał. - Wpuśćcie mnie! Ochroniarz wstukał kod na panelu, żeby otworzyć
drzwi.
- Nie powinieneś go wpuszczać do holu - ostrzegła recepcjonistka.
W tej chwili głośny ryk wypełnił powietrze i zatrząsł szybami. Wrzaski na dziedzińcu osiągnęły apogeum. Jakaś kobieta rzuciła
się na szkło.
- Pomocy! Zaatakował mnie!
Strażnik otworzył drzwi i dwójka pacjentów umknęła do środka.
Spójrzcie, co mi zrobił! - Kobieta pokazała swoja puchową kurtkę. Rękaw był rozdarty i wyłaziło z niego wypełnienie. -
To potwór! Czarny potwór z płonącymi oczami!
- Doris, zaprowadź ich do kliniki - polecił strażnik recepcjonistce. Odpiął paralizator z paska. - Nie martwcie się, moi
drodzy. Już ja się zajmę tym... potworem. -Posłał Doris rozbawione spojrzenie. Bez wątpienia podejrzewał, że pacjenci szpitala
psychiatrycznego oszaleli.
Doris podbiegła do wystraszonej dwójki.
- Chodźcie. Tędy. - Otworzyła drzwi do wschodniego skrzydła i wprowadziła ich do środka.
Krzyki na dziedzińcu nie cichły; Toni widziała cienie innych pacjentów, miotających się po placu, łomoczących do drzwi
innych budynków. Cokolwiek robił Carlos, przerażał wszystkich śmiertelnie. A tymczasem hol był pusty. Toni obiegła biurko i
przekartkowała listę pacjentów. Na ostatniej stronie figurowała: Vanderwerth, Sabrina. Oddział trzeci. VS48732
Toni zapisała informację na notesie recepcjonistki, wyrwała kartkę i upchnęła ją do torebki. Skoczyła do drzwi i była już w
połowie drogi do samochodu Carlosa, kiedy trafiła na zamarzniętą kałużę i nogi jej się rozjechały. Grzmotnęła biodrem o
ziemię.
- Au. Do diabła. - Podniosła się ostrożnie i pokuśtykała do samochodu. - Do diabła. - Sprawdziła torebkę, żeby się upewnić,
czy kartka wciąż w niej jest.
Po długiej, szarpiącej nerwy minucie dostrzegła Carlosa biegnącego w jej stronę. Ale co jest, u licha? Był boso, buty
trzymał w jednej ręce, skórzaną kurtkę w drugiej. Jego czarna koszula była rozpięta i dziko łopotała na wietrze.
Przerzucił kurtkę na drugie ramię i wyciągnął kluczyki z kieszeni spodni. Otworzył samochód pilotem.
Rzucił buty i kurtkę na siedzenie.
- Masz ten numer?
- Tak. - Otworzyła drzwi. - Co ci się stało?
114
- Szybko. - Wsunął się na fotel kierowcy. - Słyszałem, jak strażnik wzywa policję.
Toni z obolałym biodrem wsiadła do auta i zapięła pas.
- Co ty zrobiłeś? Słyszałam straszne krzyki.
- Zastosowałem taktykę dywersyjną. - Wycofał samochód i pędem ruszył do wyjazdu.
Zerknęła na jego nagą pierś i niedopięte spodnie.
- O mój Boże. Nie mów, że zrobiłeś striptiz.
- Coś w tym rodzaju. - Wyjechał na ulicę. W oddali zawyły policyjne syreny. - Wrócimy tu jutro, kiedy wszystko się
uspokoi. Odwiedziny w niedziele są od piątej po południu. Dasz radę?
- Myślę, że tak. - Toni zmrużyła oczy, kiedy dwa policyjne wozy przemknęły obok nich, błyskając światłami. Spojrzała
przez ramię i zobaczyła, jak wjeżdżają na szpitalny parking. Co kazało strażnikowi wezwać policję? Przypomniała sobie
kobietę z rozdartą kurtką. I jej paniczne słowa - o czarnym potworze z płonącymi oczami.
Ogarnął ją niepokój. Na litość boską, co zrobił Carlos?
łan schował sześć fiolek specyfiku Romana w zabezpieczonym pokoju w piwnicy Romatechu - w pokoju całkowicie
wyłożonym srebrem, żeby wampir nie mógł się teleportować ani do, ani z niego. Srebrny pokój miał własny dopływ powietrza i
dość jedzenia, wody i butelkowanej krwi, żeby śmiertelnik czy wampir mógł w nim przeżyć trzy miesiące.
Tymczasem Connor i Roman usuwali przepis na specyfik ze wszystkich komputerów. Teraz były tylko dwa źródła wzoru
chemicznego: płyta CD w bezpiecznym pokoju i mózg Romana. Connor chciał odesłać Romana i jego
rodzinę do jakiejś kryjówki, ale zdaniem Romana sytuacja nie była jeszcze aż tak poważna.
Jako że łanowi zostało jeszcze kilka dni urlopu, Connor nie oczekiwał od niego, że będzie siedział w firmie, łan teleportował
się z powrotem do domu i w gabinecie na czwartym piętrze połączył komputer z nadajnikiem w torebce Toni. Dał zbliżenie na
miejsce jej pobytu. Szpital Psychiatryczny Shady Oaks? Dlaczego Carlos ją tam zawiózł? Punkcik zaczął mrugać. Byli w
ruchu.
Zadzwoniła jego komórka, więc wyjął ją ze sporranu.
- Halo?
- łan, tu Vanda - szepnęła. - Musisz przyjść do klubu, ale nie do wejścia ani do głównej sali. Teleportuj się prosto na mój
głos.
- Co się stało?
- Po prostu rusz się tu, w tej chwili! - syknęła.
- Dobrze. - Skoncentrował się na jej głosie. Kilka sekund później stał już w ciemnawym pokoju obok Vandy.
Rozejrzał się. Wokół niskich stolików na podłodze porozrzucane były miękkie poduchy z chwostami, obszyte czerwonym,
fioletowym i złotym jedwabiem. Na stołach migotały świece w lichtarzykach z witrażowego szkła, które rzucały kolorowe
115
refleksy na ściany. Muzyka i więcej światła wpadało przez otworki rzeźbionych, ażurowych parawanów z drewna,
stanowiących jedną ścianę pokoju.
- Co to za miejsce? - szepnął.
- Pokój dla VIP-ów - odparła Vanda. - Jako że byłyśmy w haremie, pomyślałyśmy, że fajnie będzie urządzić go w
haremowym stylu. Te parawany się składają, żeby ważni klienci mogli sobie patrzeć przez barierkę, co się dzieje na dole. Ale
jeśli życzą sobie prywatności, zamykamy ścianę.
łan wyjrzał przez dziurkę w parawanie. Rzeczywiście, na dole był klub Horny Devils. Panie pod sceną podskakiwały
radośnie w rytm muzyki, a tancerz na scenie wirował w czarnej pelerynie wampira. Pod peleryną był nagi, jeśli nie liczyć
czarnej muchy i czerwonego, błyszczącego dołu od bikini.
łan się skrzywił. Drakula przewracał się w grobie.
- A tak przy okazji, wszystkie dziewczyny na dole pytały o ciebie - powiedziała Vanda. - Chcą cię poznać.
- Po co? Żeby móc się ze mnie śmiać? Vanda prychnęła.
- Szczerze mówiąc, wszystkie chciałyby mieć honor odebrania ci dziewictwa.
- Jasna cholera - mruknął. - Powiedziałaś im, że spóźniły się o jakieś pięćset lat?
- Próbowałam, ale wolą wersję Corky. Podejrzewam, że sądzą, że bycie twoją pierwszą zapewni im sławę i występ w
programie Corky.
- Ach. Więc przyciąga je sława, a nie moja osoba. Czy wezwałaś mnie tu z jakiegoś ważnego powodu?
- Obawiam się, że tak. - Vanda wyjrzała przez parawan. - Popatrz na bar.
Jego spojrzenie pobiegło do Cory Lee, której jasna głowa znajdowała się w pobliżu potężnie zbudowanego wampira, łanowi
żołądek podszedł do gardła, kiedy go rozpoznał.
- Niech to szlag trafi.
Vanda posłała mu niespokojne spojrzenie.
- Więc wiesz, kto to jest?
- Tak. Jędrek Janów. - łan ostatni raz widział tego okrutnego Malkontenta na Ukrainie, tamtej nocy, kiedy udał się tam z
Jeanem-Lukiem i innymi, żeby ratować Angusa i Emmę. Jędrek był tam z Casimirem, ale kiedy Malkontenci zaczęli
przegrywać bitwę, i Casimir, i Jędrek teleportowali się, zostawiając rosyjskich towarzyszy na śmierć.
Ojciec Shanny i jego jednostka CIA prowadzili stałą obserwację rosyjsko-amerykańskiego klanu i informowali Connora o
ich ruchach, jako że to jemu udało się podrzucić urządzenia podsłuchowe do ich kwatery głównej. Niestety pluskwy zostały
zniszczone kilka nocy temu. Jędrek był ostrożny.
- Zwykle siedzi w Europie Wschodniej - wyjaśnił łan - ale ostatnio stanął na czele rosyjsko-amerykańskiego klanu w
Brooklynie.
- Ale on jest Polakiem - zaprotestowała Vanda.
116
- Pół Polakiem, pół Rosjaninem i prawą ręką Casi-mira. - łan spojrzał z ciekawością na Vandę. - A ty skąd go znasz?
Po jej twarzy przemknął cień bólu.
- Powiedzmy, że dobrze się dogadywał z nazistami. To morderca i lubi to, co robi.
- Modelowy Malkontent. - łan znów wyjrzał przez parawan. - Pije bleera, żeby Cora Lee miała go za butelkowego
wampira.
- Niestety, Corę Lee łatwo oszukać.
łan wytężył słuch, ale nie mógł usłyszeć cichego głosu Jędrka przez hałas muzyki i piski kobiet.
- Muszę wiedzieć, co mówi. Vanda zmarszczyła brwi.
- Jeśli zejdę na dół, rozpozna mnie i... Och, już wiem. Na moim biurku jest interkom połączony z barem. Używam go,
kiedy muszę porozmawiać z Corą Lee. Tędy.
Podeszła do drzwi ukrytych za półprzejrzystą, czerwoną zasłoną, łan zszedł za nią po schodach prosto do jej gabinetu.
- To to? - Sięgnął do interkomu na jej biurku.
- Czekaj. To ma połączenie dwustronne - ostrzegła go. - Musimy być cicho.
Kiwnął głową i wcisnął guzik.
- Czyli znasz lana? - spytała Cora Lee.
- Jasne - odparł Jędrek z udawanym brooklyńskim akcentem. - Znamy się kopę lat. Nie mogę uwierzyć, jak teraz wygląda.
- Wiem! Ja też go na początku nie poznałam - przyznała Cora Lee. - To nie do wiary, że tak zmężniał.
- I mówisz, że to się stało w Teksasie? - spytał Jędrek.
- Tak mi powiedział.
- Skarbie, możesz mi podać jeszcze jednego bleera? Ten napój jest po prostu fantastyczny. Roman to geniusz.
- A żebyś wiedział. Jego też znasz?
- Kto go nie zna? Facet jest sławny - rzucił od niechcenia Jędrek. - Ale wiesz co? On też się chyba trochę postarzał.
- Tak, nagle posiwiał na skroniach.
- Ale on nie był w Teksasie, co? - spytał Jędrek.
- Nie, był tutaj, kiedy to się stało. Na Boga, nie mam pojęcia, dlaczego ktoś miałby chcieć wyglądać starzej.
- Czemu nie, jeśli miałby naprawdę ważny, sekretny powód - stwierdził Jędrek.
Vanda gwałtownie chwyciła powietrze; łan pokręcił głową, przypominając jej, że ma być cicho. Bez wątpienia w całej pełni
pojmowała powagę tej sytuacji. Gdyby Malkontenci zdobyli środek, który pozwalał nie spać za dnia, wyrżnęliby bezbronne,
śpiące wampiry co do jednego.
Zadzwonił telefon na biurku Vandy, więc łan szybko oderwał palec od przycisku interkomu, żeby przerwać połączenie.
Vanda skrzywiła się i odebrała.
117
łan pobiegł z powrotem do pokoju VIP-ów i wyjrzał przez parawan. Cora Lee musiała usłyszeć dzwonek, bo odebrała
telefon. Ze zdziwioną miną odłożyła słuchawkę. Tymczasem Jędrek rozglądał się dookoła spod zmrużonych powiek. Z
pewnością coś podejrzewał.
łan zastanawiał się, czy nie teleportować się na dół i nie rzucić mu wyzwania, ale zanim rozważył wszystkie za i przeciw,
Jędrek zniknął.
- Co się dzieje? - Vanda wpadła dó pokoju.
- Zniknął.
- Przeklęty telefon - mruknęła. - Dzwonił tancerz, którego wylałam w zeszłym tygodniu. Usłyszał, że Corky zamierza mnie
pozwać, więc postanowił też spróbować. Co za drań.
- Wezmę dla ciebie namiary na prawnika Angusa - zaproponował łan. - To najlepszy adwokat w świecie wampirów. I nie
przejmuj się Corky. Zapłacę za ugodę. Nie mogę pozwolić, żebyś ucierpiała przeze mnie.
- Ale to ja się na nią rzuciłam. - Vanda przeczesała palcami nastroszone włosy. - A teraz znowu ten kanał z Janowem. On
nie spocznie, dopóki się nie dowie, dzięki czemu się postarzałeś. A jeśli dorwie ten specyfik...
- Wiem. Pozabijają nas we śnie. Vanda przycisnęła dłoń do czoła.
- To wszystko jest moja wina. Przeze mnie zrobiłeś się zbyt sławny i teraz jesteś w niebezpieczeństwie. Jędrek będzie na
ciebie polował. On... on...
- Wszystko będzie dobrze.
- Ale nawaliłam na całej linii - rozpłakała się. - Jesteś dla mnie jak jeden z moich młodszych braci. A straciłam ich
wszystkich. Nie mogę znieść myśli, że stracę i ciebie, tym bardziej że to wszystko moja wina.
- Ćśś. - Objął ją i pogłaskał po plecach. - Nie mam do ciebie pretensji, Vando. Masz złote serce. Ale byłbym wdzięczny,
gdybyś poprosiła Corę Lee i lady Pamelę, żeby trzymały buzie na kłódki.
- Oczywiście, każę im się zamknąć. - Vanda cofnęła się o krok i pociągnęła nosem. -1 dalej będę ci szukać idealnej
kobiety. Zrobię listę dziewczyn, które chcą się z tobą spotkać, i sama z nimi porozmawiam, żeby odsiać te, które tylko szukają
rozgłosu.
łan podejrzewał, że wszystkie szukają właśnie tego, ale nie chciał robić Vandzie przykrości, odrzucając jej propozycję.
- Byłoby świetnie. Dzięki. Zacisnęła powieki.
- Chcę, żebyś był szczęśliwy, łan. I bezpieczny. -Kiedy otworzyła oczy, płonął w nich gniew. - Jak mi Bóg miły, jeśli ten
drań Jędrek cię skrzywdzi...
- Vando, obiecaj mi, że nie zrobisz nic w sprawie Janowa. Zostaw go mnie i Connorowi.
Westchnęła ciężko.
- Okej, ale proszę cię, uważaj na siebie. On chce odpowiedzi, a ty jesteś tym, który je ma.
118
- Wiem. - łan zdał sobie sprawę, że Jędrek może nawet w tej chwili na niego poluje. A pierwszym miejscem, w które
zajrzy, będzie miejski dom Romana. - Muszę skorzystać z twojego komputera.
Pobiegł po schodach do gabinetu Vandy i połączył się z pluskwą w torebce Toni. Była z powrotem w domu. Całkiem sama.
Ianowi ścisnął się żołądek. Toni, pomyślał, i się teleportował.
Rozdział 13
Gorący prysznic pomógł Toni się rozgrzać i trochę złagodził ból w posiniaczonym biodrze. Pochyliła się, żeby owinąć
ręcznikiem mokre włosy, a kiedy się prostowała, niechcący dotknęła biodrem szafki.
- Au! - Spojrzała na siniec. Spuchł i przybrał piękny, fioletowy kolor, który świetnie się komponował z czerwonymi
bliznami na tułowiu i piersiach.
- Toni!
Podskoczyła, słysząc głos lana dobiegający z jej sypialni. Znowu uderzyła biodrem o szafkę.
- Au! Do licha! - Chwyciła się wieszaka na ręczniki, żeby nie upaść.
- Toni, nic ci nie jest? - łan załomotał w drzwi. - Ktoś ci robi krzywdę? Mam się teleportować do środka?
- Nie! - Co on tam robił? - Mam... mam tu cały atak nowojorskich Gigantów. Och, tak, ale mi dogadzają. Dwóch z głowy,
zostało jeszcze ośmiu.
Chwila ciszy.
- Ty żartujesz, prawda? Parsknęła.
- Genialnie, Sherlocku.
- Wyjdź stamtąd. Musimy porozmawiać. No nie, znowu.
- Nie mam nic na sobie. Idź stąd.
- Zamknę oczy. Teraz to ona zamilkła.
- Nie wierzę ci.
- Genialnie, Sherlocku.
Niech go szlag. Owinęła się ręcznikiem.
- Idź sobie.
- Nie. Przyszedłem cię uratować.
119
- Przed czym? Przed zapleśnieniem?
- Wyjdę na korytarz, żebyś mogła się ubrać. Proszę cię, pospiesz się.
Usłyszała kroki i odgłos zamykanych drzwi. Wyjrzała. Sypialnia była pusta.
Pomalutku podeszła do komody.
- Dlaczego mnie nękasz? Jestem po służbie. - Rzuciła ręcznik i szybko włożyła majtki.
- To nie może czekać - odparł łan z korytarza. -Zagraża nam malkontencki morderca, niejaki Jędrek Janów. To nowy
przywódca rosyjsko-amerykańskiego klanu z Brooklynu, tych drani, którzy cię napadli. Jędrek chce zdobyć informacje o
specyfiku, który zażyłem, żeby się postarzeć, więc będzie mnie szukał.
Wszelka irytacja, którą czuła Toni, zniknęła, a zamiast niej pojawił się strach. Sięgnęła za plecy, żeby zapiąć biustonosz.
- Jak poważna jest sytuacja?
- Bardzo poważna. Jeśli on dostanie się do domu, nie przyjdzie sam. Przyprowadzi ze sobą innych Malkontentów i wszyscy
tutaj, łącznie z tobą, zostaną zaatakowani.
Poczuła na skórze chłód, który wywołał gęsią skórkę.
- Oni wiedzą o tym domu? Myślałam, że to tajemnica. - Do diabła, myślała, że jest przed nimi bezpieczna.
- Dom Romana jest tajemnicą, ale ta kamienica zawsze była znana w wampirycznym światku. Każdej wiosny Roman
organizuje w Romatechu konferencję, na którą przyjeżdżają przywódcy klanów z całego świata. Zawsze zatrzymują się tutaj i
firma Angusa zapewnia im ochronę. Wyglądasz już przyzwoicie?
Mogła znów zostać zaatakowana? Boże, nie. Wspomnienia tamtej nocy wzbierały niebezpieczną falą. Nie, tylko nie to.
Krzyknęła cicho, kiedy tuż przed nią pojawiła się postać.
Ian wybałuszył oczy.
- Toni.
Jej ręce zaczęły wykonywać gorączkowe ruchy, usiłując zasłonić majtki i stanik. Do licha, jej bielizna niewielezasłaniała.
No i te blizny! Spojrzała na jego twarz i zobaczyła, że jego zszokowana mina zmienia się w przerażoną.
- Idź sobie! - Odwróciła się tyłem do niego. Do licha, co było gorsze? Dać się zobaczyć nago czy zobaczyć przerażenie na
twarzy faceta na swój widok?
- Toni, jesteś cała pogryziona.
- Wiem. Byłam przy tym. - Pobiegła do szafy i zerwała dżinsy z wieszaka.
- A twoje biodro. Jest strasznie posiniaczone.
- Przestań na mnie patrzeć! - Włożyła dżinsy. -Przewróciłam się na parkingu.
- W Szpitalu Psychiatrycznym Shady Oaks? Zachłysnęła się, dżinsy opadły jej do kolan.
- Skąd... - Zauważyła, że jego spojrzenie zjeżdża w dół, więc podciągnęła dżinsy z powrotem. - Skąd wiedziałeś?
120
- Jestem bardzo dobrym detektywem. Niech go szlag. Zapięła dżinsy.
- Szpiegowałeś mnie? Podszedł do niej.
- To jest twoja walizka?
Odskoczyła na bok, żeby zachować choć trochę dystansu.
- Co ty robisz?
Otworzył walizkę leżącą na komodzie i zaczął wkładać do niej ciuchy.
- Dokończ się ubierać.
Miała gdzieś jego władczy ton. I to, że ją śledził. Zerwała koszulkę z wieszaka i włożyła na siebie.
- Dobra. Ubiorę się. Wtedy nie będziesz musiał mieć takiej przerażonej miny na widok mojego ciała.
Znieruchomiał z garścią majtek w dłoni.
- Wściekłem się, kiedy zobaczyłem, jak te dranie cię podziurawiły. Nie byłem przerażony. Twoje ciało jest piękne.
Jak mogła się dłużej gniewać, kiedy powiedział coś takiego?
Wrzucił majtki do walizki.
- Proszę cię, pospiesz się. Musimy stąd znikać.
- A dokąd? - Wbiegła do łazienki, złapała szczoteczkę do zębów, szczotkę do włosów, kosmetyczkę i soczewki kontaktowe
i wrzuciła wszystko do walizki.
- Zabiorę cię do Romatechu. Tam jest o wiele lepsza ochrona. A ja i chłopaki wrócimy tutaj, żeby walczyć z tymi draniami,
kiedy się zjawią.
Podobała jej się myśl, że będzie bezpieczna, i naprawdę nie miała najmniejszej ochoty znów oglądać Malkontentów, ale coś
w planie lana ją irytowało. Nie lubiła być słabą kobietką, którą trzeba ratować. Usiadła na łóżku, żeby włożyć skarpetki.
- Nie będę się ukrywać i pozwalać, żebyście walczyli sami. Zatrudniono mnie, żebym walczyła.
Ian uśmiechnął się, wygarniając rzeczy z szafy i wkładając je do walizki.
- Jesteś dzielną dziewczyną i to bardzo chwalebne, ale to nie jest twoja walka.
W innych okolicznościach przyznałaby mu rację. Po co ryzykować życie w jakiejś wampirzej wojnie? Ale od nocy, kiedy
napadli na nią Malkontenci, to dotyczyło jej osobiście. I choć przerażała ją myśl, że znów ich zobaczy, musiała to zrobić.
- To jest moja walka. Nie będę się kulić ze strachu. Zrobię to, do czego zostałam wynajęta.
Ian zasunął walizkę.
- Skarbie, zostałaś zatrudniona do pilnowania nas w dzień. To znaczy, że miałaś nas bronić przed atakującymi za dnia
wrogami. Czyli śmiertelnikami. Nie bez powodu w nocy masz wolne. Nie przetrwasz w walce z wampirem.
-Pierwszej nocy powaliłam Phineasa.
-Miałas farta.
-Posłuchaj, skarbie. - Podeszła do niego wściekłym krokiem. - Jestem dobra. Cholernie dobra. Mam ci to udowodnić?
121
- Może i tak. - Zniknął i po sekundzie był za jej plecami. Chwycił ją i przyciągnął do siebie.
Zareagowała szybko, wbijając łokieć w jego klatkę piersiową. Zupełnie jakby walnęła w ceglany mur.
Jego dłonie poderwały się do jej szyi i twarzy, a jego głos zabrzmiał cicho w jej uchu:
- Następnym dźwiękiem, jaki usłyszysz, będzie trzask skręcanego karku.
Ogarnęła ją wściekłość. Niech to jasna cholera, czy z nimi nie dało się wygrać? Wspomnienie ataku ją przeraziło. Pokręciła
głową, próbując uwolnić się od tych obrazów, ale wypełniły jej umysł, przed oczami stanął jej każdy koszmarny szczegół.
Dreszcz omal nie zgiął jej wpół.
- Toni, wszystko będzie dobrze - szepnął łan.
- Nie! - Walczyła ze łzami, ale im bardziej się opierała, tym potężniejsze wzbierały w niej emocje. Wyrwała się z jego
objęć i łan zatoczył się do tyłu.
- Nienawidzę was!
Zbladł. Przycisnęła dłoń do ust, przestraszona gwałtownością swojego wybuchu.
łan zacisnął usta, w jego oczach błysnął ból.
- Teraz przynajmniej jesteś szczera.
Zakryła rękami swoją poranioną klatkę piersiową.
- Gryźli mnie, jakbym była jedzeniem. Jakbym nie była człowiekiem. Byłam tylko kawałkiem mięsa. - Łzy płynęły jej po
twarzy, więc otarła policzki. - Nie byłam w stanie z nimi walczyć. Opanowali mój umysł i czułam się, jakby zniszczyli mi
duszę.
Wziął ją w ramiona. Zesztywniała, ale trzymał mocno.
- Dziewczyno, przecież ja bym cię nigdy nie skrzywdził. Możesz mi ufać.
Chwyciła długi, drżący oddech i wypuściła powietrze.
- Wiem. - Ukryła twarz w jego grubym swetrze; jego zapach wypełnił jej nozdrza. Pachniał czysto, ale pierwotnie. Słodko,
a zarazem męsko.
Pogłaskał ją po plecach.
- Mam nadzieję, że zobaczę dzisiaj tych drani. Mam ochotę podziurawić ich mieczem za to, co ci zrobili.
Oparła policzek na jego ramieniu. On wciąż nie rozumiał. Doceniała jego gotowość bronienia jej, ale ona wcale nie chciała
obrońcy przed złymi wampirami. Chciała umieć sama się bronić. Ale biorąc pod uwagę ich nadludzkie możliwości, nie sądziła,
by to było możliwe. I właśnie to przygnębiało ją najbardziej - nierówne szanse w walce, niesprawiedliwość tej sytuacji.
- Chciałabym móc stłuc ci tyłek - szepnęła, łan się roześmiał.
- Brawo, dziewczyno.
Wtuliła się mocniej w jego sweter. Jego ciało było zaskakująco ciepłe i cudownie silne. Kiedy ją puścił i się odsunął, chciała
się rzucić z powrotem w jego ramiona.
122
- Musimy lecieć. - Ściągnął walizkę z komody. Toni włożyła kurtkę i wzięła torebkę.
- Jedziemy samochodem?
- Teleportujemy się. Będzie szybciej. - Jedną ręką złapał uchwyt walizki, drugą wyciągnął do niej. - Musisz mnie objąć.
- Ach. - Żaden problem. Oplotła rękami jego szyję.
- Mocniej. - Jego wolna ręka zacisnęła się wokół jej talii.
Przywarła do jego twardej piersi.
- Tak?
Na moment zamknął oczy.
Zaparto jej dech, kiedy otworzył oczy.
- O co chodzi z twoimi oczami? Ciągle robią się czerwone.
- To normalne u wampira.
- Nie wydaje mi się. - Przyjrzała się czerwonym, pałającym źrenicom. - Nie widziałam tego u innego wampira.
- I dobrze. Nie chciałbym bić się z moimi przyjaciółmi.
- O czym ty mówisz? Uśmiechnął się cierpko.
- Toni, moje oczy robią się czerwone, kiedy bardzo cię pragnę.
Przełknęła ślinę.
- Ale to się dzieje od wielu dni.
- Tak. Od kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy. Ale nie przejmuj się tym. Wiem, że nas nienawidzisz.
- Nie nienawidzę cię, łan. Nie nienawidzę żadnego z dobrych wampirów. Może z początku tak było, ale...
Przyglądał jej się uważnie.
- Co czujesz teraz?
Emocje wycisnęły jej łzy z oczu.
- Mam... mam bardzo dużo problemów. Nie chodzi tylko o ciebie, ale o moją przyjaciółkę Sabrinę. Strasznie się martwię...
i jestem skołowana. - Nie powinna czuć tak cholernie silnego pociągu do wampira.
- Powiedz mi, co się dzieje. Może potrafiłbym ci pomóc.
Przyjrzała się jego przystojnej twarzy i zobaczyła w niej szczerą troskę i współczucie. Chciała mu ufać. Boże, chciała zostać
w jego ramionach na zawsze.
- Zastanowię się nad tym.
- Dobrze. Trzymaj się, skarbie. - Przycisnął ją mocno do siebie i wszystko stało się czarne.
Kiedy tylko łan bezpiecznie ulokował Toni w srebrnym pokoju w Romatechu, teleportował się z powrotem do kamienicy z
Dougalem i Phineasem.
123
Gdy zmaterializowali się przed tylnym wejściem, usłyszeli brzęczenie alarmu wewnątrz domu. Natychmiast wyciągnęli
miecze. Były tylko dwa wyjaśnienia, dlaczego alarm działa: albo do domu włamał się śmiertelnik i nie usłyszał go, albo wampir
teleportował się do środka i nie znał kodu dezaktywującego.
Dougal po cichu otworzył zamek i delikatnie pchnął drzwi. Czekali z mieczami w pogotowiu, czy ktoś nie wystawi głowy
na zewnątrz. Gdyby to był Malkontent, jego głowa nie pozostałaby długo na miejscu.
Nikt się na to nie złapał, łan ruszył do środka, ale Phineas pociągnął go z powrotem.
- Oni chcą ciebie, ziom. Trzymaj się między nami. -Phineas wszedł pierwszy.
Kuchnia była w strasznym stanie. Szafki i szuflady były pootwierane, ich zawartość została wywalona na blaty.
- Pewnie szukali specyfiku. - Dougal zaczął wstuki-wać kod, żeby wyłączyć alarm.
- Nie - powstrzymał go łan. - Jeśli go wyłączymy, dowiedzą się, że tu jesteśmy.
Dougal się skrzywił.
- Masz rację, ale ten hałas jest cholernie irytujący.
- Tak, jak kot na cracku - mruknął Phineas. Ustawił się przy wahadłowych drzwiach. - Gotowi?
łan kiwnął głową i wszyscy trzej z nadludzką prędkością przemknęli do holu. Szybkie obrzucenie wzrokiem wystarczyło,
by upewnić się, że intruzów nie ma na parterze. Książki w bibliotece były pozrzucane na podłogę, salon został splądrowany.
Przemknęli na dół, do piwnicy. Łóżko Phineasa zostało pocięte, trumny rozbite na drzazgi.
-Cholera. - Phineas przyjrzał się połamanej ramce swojego rodzinnego zdjęcia. - Spóźniliśmy się.
- Powinniśmy sprawdzić gabinet Romana - zasugerował łan. - Oni na pewno zdają sobie sprawę, że to on wynalazł
specyfik.
- Pójdziemy razem - powiedział Dougal. - Celujcie w podest czwartego piętra.
Cała trójka teleportowała się na podest przed drzwiami do gabinetu i sypialni Romana. Jedne i drugie drzwi były otwarte, a
w środku ktoś rozmawiał po rosyjsku.
łan podkradł się pod drzwi gabinetu i dostrzegł Janowa za biurkiem Romana, majstrującego przy komputerze. Malkontent
zaklął i walnął pięścią w klawiaturę. Potem zaczął grzebać w szufladach biurka.
Dougal zajrzał do sypialni i podniósł dwa palce, oznaczające dwóch ludzi, łan uniósł jeden. Trzech na trzech. Spojrzał
pytająco na Dougala i Phineasa, którzy skinęli głowami.
łan wpadł do gabinetu i ruszył prosto na Jędrka. Malkontent uniósł głowę i sięgnął po miecz, który zostawił na biurku.
Miecz lana opadał już, by zadać zabójczy cios, ale Jędrek zniknął.
Miecz rozpruł pusty fotel.
- Jasna cholera. - Odwrócił się, by sprawdzić, czy Jędrek zmaterializował się za nim.
Nie było go. Rosyjski mistrz klanu pojawił się w sypialni obok swoich ludzi.
łan ruszył na nich z Dougalem i Phineasem u boku.
124
- Właśnie ciebie szukałem - zadrwił Jędrek. - Stasio, Jurij, bierzcie tego w środku.
Dwaj Malkontenci rzucili się na lana, ale Dougal i Phineas skoczyli przed niego i nawiązali walkę, łan zaklął w duchu, że
jest traktowany jak bezbronny szczeniak. Ruszył na Jędrka, ale ten tchórz znowu zniknął.
Ian odwrócił się na pięcie w chwili, kiedy Jędrek chwycił go od tyłu za ramię. Zakręciło mu się w głowie i zrozumiał, że
Jędrek próbuje teleportować się razem z nim. Ciął mieczem przedramię Jędrka i Rosjanin wrzasnął z bólu. W następnej chwili
zniknął na dobre.
- Ty tchórzu! - krzyknął łan do pustego miejsca.
Krzyk bólu ściągnął uwagę lana z powrotem do walczących przyjaciół. Phineas rozplatał mieczem tors swojego
przeciwnika. Rosjanin zatoczył się do tyłu, a Phineas dźgnął go w pierś. Rosjanin zrobił się szary, po czym rozsypał się w
kupkę prochu na podłodze.
Drugi Rosjanin krzyknął ze złością i zniknął, zostawiając klnącego Dougala.
- Zrobiłem to! - Phineas uniósł miecz w powietrze. -Widzieliście? Byłem maszyną do zabijania!
Dougal poklepał go po plecach.
- Pierwszy zabity wróg. Gratuluję.
Phineas uniósł rękę, żeby im obu przybić piątkę.
- Ou jea, doktor Kieł znów atakuje!
łan uśmiechnął się ze znużeniem. Po kilku stuleciach zabijania Malkontentów nie czuł już tego podniecenia. Podszedł do
biurka i wyłączył alarm.
- Jędrek został ranny. Nie sądzę, żeby próbował czegoś jeszcze tej nocy. Wracajmy do Romatechu.
Roman i jego rodzina na razie byli bezpieczni. Toni również.
Ledwie Jędrek Janów zmaterializował się w swoim brooklyńskim biurze, poczuł ból w rozciętej ręce. Rzucił miecz na
podłogę i ścisnął ranę dłonią. Krew przeciekała między jego palcami i plamiła drogi turecki dywan.
- Cholera.
- Mistrzu, pan krwawi - powiedział strażnik przy drzwiach.
- Genialna obserwacja, kretynie - warknął Jędrek. -Przyprowadź mi tu w tej chwili Nadię.
- Tak, mistrzu. - Strażnik oddalił się z wampirzą prędkością.
Jędrek ściągnął z siebie rozcięty i zakrwawiony sweter i wrzucił do kosza na śmieci.
Strażnik wrócił z Nadią. Dziewczyna niepewnie stanęła w drzwiach, nie patrząc na niego.
Wiedział, że jest na niego zła. Nie miała frajdy z mordowania tamtej blondynki.
- Przynieś bandaże. Opatrzysz mi ranę. Wysunęła buntowniczo podbródek.
125
- Twoja rana sama się zagoi, kiedy będziesz spał.
- To dopiero za pięć godzin, suko. Przynieś bandaże, już.
Oddaliła się. Wciąż jej nie złamał, ale wiedział, że stanie się to wkrótce.
- Ty. - Spojrzał wściekle na strażnika. Miał na imię Stanisław, ale Jędrek nie lubił mówić do ludzi po imieniu. Wyobrażali
sobie wtedy, że się ich lubi. - Daj mi swoją koszulę.
- Tak, mistrzu. - Stanisław rozpiął białą koszulę. Tymczasem koło biurka ktoś się materializował. Był to
Jurij. Schował miecz, nie patrząc na Jędrka.
- Gdzie Stasio? - spytał gniewnie Jędrek.
- Nie żyje - szepnął Jurij.
- Więc powinien był lepiej walczyć. - Jędrek złapał koszulę podaną przez Stanisława i owinął nią ranę na przedramieniu.
Biała bawełna zaczerwieniła się od krwi.
- Kto go zabił? Jeden z tych przeklętych Szkotów?
- Nie - odparł Jurij. - Ten czarny wampir.
- Czarny? - spytał Stanisław. - Zastanawiam się...
- Wyduś to wreszcie! - warknął Jędrek.
- Przez jakiś czas w naszym klanie był jeden czarnoskóry - wyjaśnił Stanisław. - Phineas McKinney. Alek go przemienił,
bo Phineas był dilerem narkotyków i Katia potrzebowała jego pomocy przy produkcji nightshade.
Niestety, Katia zużyła cały zapas nightshade, trucizny działającej na wampiry, na nieudane próby dostarczenia Angusa
MacKaya Casimirowi. Jędrek miał nadzieję, że znajdzie tu trochę narkotyku, ale niestety.
- Gdzie jest ten Phineas? Gdybym miał dzisiaj trochę nightshade, mógłbym sparaliżować lana MacPhie i ściągnąć go tutaj.
- Nie widziałem Phineasa od ponad roku. - Stanisław przekrzywił głowę i się zamyślił. - Ostatni raz widziałem go tutaj, w
gabinecie. Powiedział, że szuka Katii, ale ona i Galina były już na Ukrainie.
Jędrek zmrużył oczy. Oczyścił gabinet z pluskiew, kiedy Katia stała na czele klanu, a potem znów, kiedy sam nim został.
Ktoś w klanie grał do obu bramek.
- Przejrzyj zdjęcia na moim biurku. Jest tam zdjęcie czarnego wampira, który pracuje dla MacKaya.
Stanisław przejrzał zdjęcia i zatrzymał się przy jednym.
- To on. Phineas McKinney. Jędrek zacisnął zęby.
- A kiedy Phineas był tu, w gabinecie, powiedziałeś mu, gdzie jest Katia?
Stanisław otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale zamknął je natychmiast, kiedy do niego dotarło. Głośno przełknął ślinę.
- Co wam mówiłem o niekompetencji? - warknął Jędrek.
126
Jurij dobył miecza i czekał na rozkaz. Stanisław cofnął się o krok, blady jak ściana.
- Myślałem, że on jest po naszej stronie. Pomagał nam robić nightshade.
Jędrek zaciągnął się głęboko powietrzem. Strach buchał od Stanisława jak najsłodsze perfumy.
- Będziesz miał jedną szansę, żeby się zrehabilitować. Zabijesz Phineasa McKinneya.
- Oczywiście. - Stanisław z entuzjazmem pokiwał głową. - Z prawdziwą przyjemnością.
Jurij schował miecz z zawiedzioną miną.
- Ale najpierw znajdziesz mi coś do jedzenia - powiedział Jędrek do Stanisława. - Przez tę ranę strasznie zgłodniałem.
- Tak, panie. Już się robi. - Stanisław wyszedł w chwili, kiedy Nadia wróciła z bandażami i plastrem. Podeszła, patrząc na
niego nieufnie.
- Za długo to trwało. - Jędrek przysiadł na brzegu biurka i uniósł zranioną rękę. - Zawiń mocno.
- Tak, panie. - Zaczęła owijać jego przedramię bandażem.
Zauważył siniaki na jej rękach, w miejscach, gdzie wbijały się jego palce.
- Lubię zadawać ci ból.
Jej dłonie się trzęsły, kiedy go bandażowała. Świetnie, bała się go. Uwielbiał budzić w innych strach. To dawało mu nad
nimi władzę. Ludzie kłaniali się ze strachu przed bogami.
- A co ze specyfikiem? - spytał Jurij. - I z łanem MacPhie?
- Najpierw muszę wyzdrowieć. Jutro znów uderzymy. Poznamy odpowiedź. I tamci zginą.
Rozdział 14
Brzdęknięcie wyrwało Toni ze snu. Gdzie była? Ach tak, w srebrnym pokoju w Romatech Industries.
Błysk światła ściągnął jej uwagę; zesztywniała, kiedy zorientowała się, że nie jest sama w ciemnym pokoju. Potem
rozpoznała czerwono-zielony kilt. Szerokie ramiona i czarny kucyk, kręcący się na końcu.
Czerwona lampka nad drzwiami rzucała na pokój słaby czerwony blask, łan wyjął z mikrofalówki butelkę krwi. To pewnie
było to brzdęknięcie. Spojrzała na zegarek przy łóżku. Pora wstawać do pracy. Usiadła i łan odwrócił się w jej stronę, słysząc
szelest pościeli.
- Oj, nie chciałem cię obudzić.
- Nie szkodzi. I tak muszę już wstawać.
- Możesz pospać dłużej, jeśli chcesz. Natychmiast padła z powrotem na łóżko.
127
- O Boże, tak. Roześmiał się.
- Wszyscy zostają tutaj spać. W suterenie jest kilka sypialni i we wszystkich są kamery. Howard siedzi w biurze ochrony,
będzie nas pilnował.
Toni spojrzała na kamerę w rogu. Czerwona lampka wskazywała, że jest włączona.
- Dzienna zmiana ma własną kwaterę - ciągnął łan. -Pilnują śmiertelnych pracowników i budynku. Słyszałem, że w ciągu
dnia na górze jest spory ruch. Mnóstwo śmiertelników produkuje krew, butelkuje ją i wysyła ją do szpitali i banków krwi.
- Nie boicie się, że któryś ze śmiertelników zadźga wampira podczas snu?
-Śmiertelnikom nie wolno schodzić do sutereny. Trzeba mieć specjalną kartę magnetyczną, żeby ściągnąć
tutaj windę albo dostać się na schody. Zostawiłem jedną dla ciebie na stole.
- Ominęło mnie coś, kiedy spałam? Wzruszył ramionami.
- Dom został splądrowany.
- Co? - Usiadła gwałtownie. - Byli tam Malkontenci?
- Tak. Phineas zabił jednego. Był z siebie bardzo dumny. Jędrek próbował się ze mną teleportować, ale raniłem j go w
rękę i się uwolniłem.
- Boże drogi - szepnęła Toni. To było okropne. - Nic i ci nie jest?
- Wszystko w porządku. - Ian opróżnił butelkę i wypłukał ją nad zlewem. - Spodziewamy się, że dzisiaj w nocy znowu
czegoś spróbują, więc powinnaś wypocząć, dopóki możesz.
- Okej. Tylko najpierw pójdę do łazienki. - Poszła boso do toalety; kiedy skończyła, zamknęła za sobą drzwi i pozwoliła
oczom przywyknąć do czerwonawej ciemności, Iana nie było już w kuchni.
Podeszła do łóżka i się zatrzymała. Leżał na nim, po drugiej stronie, na pościeli, w samym kilcie, białej koszulce i
podkolanówkach.
- Co ty robisz? - Rozejrzała się po pokoju. Było tu tylko jedno łóżko. Może gdyby zsunęła fotele, dałaby radę...
- Nie będę cię molestował, dziewczyno. Nie będę mógł się ruszyć. - Splótł palce na brzuchu i zapatrzył się w sufit.
- Ale mam nadzieję, że nie będziesz się do mnie dobierać, kiedy nie będę mógł się bronić.
Prychnęła.
- Jasne. Bo nieboszczykowi naprawdę nie sposób się oprzeć.
Jego usta wygięły się w półuśmiechu, kiedy na nią spojrzał.
- Jeśli spanie obok mnie ci przeszkadza, mogę się położyć na podłodze. Kiedy już będę martwy, nie będzie mi to robić
żadnej różnicy.
- Chodziłam z paroma facetami o podobnym poziomie wrażliwości - mruknęła, zastanawiając się, czy położyć się do
łóżka, czy nie.
128
łan ziewnął i zamknął oczy.
- Zaraz mnie nie będzie. Usiadła na brzegu łóżka.
- Czy to boli?
- Świadomość, że obok mnie będzie leżeć piękna kobieta, a ja nie będę mógł jej tknąć? - Otworzył oczy, w których
błyszczało rozbawienie. - To istna tortura. Ale zaraz się skończy.
Obruszyła się.
- Chodzi mi o to, czy to boli, kiedy co rano umierasz. Leżał tak, a jego spojrzenie błądziło po niej powoli,
zatrzymując się tu i tam, jakby zapamiętywał każdy szczegół. Zaczęła ją mrowić skóra pod tym spojrzeniem. Kiedy już
myślała, że nie odpowie, odezwał się cicho:
- To jest jak ześlizgiwanie się do czarnej dziury, tak czarnej i głębokiej, że nie ma w niej światła, uczuć, myśli. - Zamrugał
powoli, błysk w jego oczach zgasł. -Chciałbym móc śnić.
- A o czym śniłby wampir? O wielkich kadziach krwi? Błyszczącej, nowiutkiej trumnie ze skórzaną tapicerką?
- Nie, miałbym uroczy sen. - Na jego wargach zaigrał cień uśmiechu, jego powieki opadły. - O tobie. - Twarz mu
zwiotczała.
O mnie? Serce Toni zabiło gwałtownie. Śniłby o niej? Pochyliła się bliżej, żeby mu się przyjrzeć.
- Umarłeś już?
Nie odpowiedział. Po prostu leżał sobie - najpiękniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek znała. Jej spojrzenie
padło na dołeczek w jego podbródku. Przedwczoraj chciała go dotknąć. Wtedy wyciągnęła rękę, ale straciła odwagę.
Teraz miała odwagę. Ale nie okazję. Spojrzała w kamerę monitoringu. Howard nie mógł przecież zobaczyć, jak dotyka
twarzy lana.
Wsunęła się pod kołdrę i położyła na plecach, obok niego. Miała ochotę przytulić się do martwego ciała. To było
kompletnie pokręcone.
Odwróciła się do niego plecami. To wszystko było nie tak. A jednak było jej tak dobrze.
Na szczęście w niedzielę wieczorem w Shady Oaks miała dyżur inna recepcjonistka. Toni niepokoiła się, że Doris rozpozna
w niej seksoholiczkę z poprzedniego dnia. Postarała się zmienić wygląd - założyła okulary zamiast szkieł kontaktowych, a jasne
włosy schowała pod wełnianą czapką.
Carlos przyjechał po nią przed Romatech. Słońce jeszcze nie zaszło, wampiry wciąż były martwe. Howard zapewnił ją, że
wszystko jest pod kontrolą i że może iść. Mimo to znów miała to nieprzyjemne uczucie rozdarcia, łan uważał, że tej nocy
Malkontenci znów zaatakują. Była zła, że nie może być tutaj i pomóc.
- Przyszliśmy odwiedzić Sabrinę Vanderwerth - powiedziała recepcjonistce.
- Musicie się państwo wpisać do książki i wypełnić ten formularz.
129
Kiedy Carlos ich rejestrował, Toni szybko wypełniła rubryczki, wpisując między innymi nazwisko Sabriny i jej numer
identyfikacyjny.
Recepcjonistka porównała formularz ze swoimi danymi, tymi samymi, na które Toni udało się zerknąć wczoraj wieczorem.
Poproszę państwa o jakieś dokumenty tożsamości. - Obejrzała ich prawa jazdy i wypisała dla nich identyfikatory.
- Zatrzymam prawa jazdy dopóty, dopóki państwo nie wrócicie i nie wpiszecie się do książki wyjść. - Podała im
przypinane plakietki z nazwiskami. - Proszę to nosić przez cały czas. Na oddziały nie wolno wnosić żadnych rzeczy
osobistych, produktów żywnościowych ani napojów. Czy wszystko jasne?
- Tak. - Toni została skierowana do strażnika, który przeszukał jej torebkę, a potem poklepał Carlosa po ubraniu.
Otworzył drzwi.
- Proszę iść chodnikiem przez dziedziniec, a potem skręcić w prawo do oddziału trzeciego.
Kiedy szli przez dziedziniec, Toni rozglądała się uważnie. W każdym budynku był jeden strażnik. Zadrżała. Ten szpital był
jak więzienie.
Carlos otworzył drzwi oddziału trzeciego i wszedł za Toni do niewielkiego holu. Strażnik obejrzał ich plakietki i wziął od
nich formularz z prośbą o widzenie, który umieścił w przesuwanej metalowej szufladce. Szufladkę wsunął do przeszklonej z
każdej strony dyżurki pielęgniarek.
- Proszę włożyć okrycia i rzeczy osobiste do tych koszy. - Strażnik wskazał im plastikowe kosze na stole.
Kiedy się rozbierali, do dyżurki wszedł muskularny pielęgniarz i obejrzał ich formularz.
- Proszę podejść do drzwi - powiedział przez inter-kom.
Rozległo się brzęczenie, stalowe drzwi się otworzyły.
Pielęgniarz kiwnął na nich, żeby weszli. Toni przeczytała imię na jego plakietce: „Bradley". Korytarz pachniał środkami
dezynfekcyjnymi i rozpaczą.
- To goście do mnie? - spytai młody mężczyzna w sztruksowych kapciach. Jego piżama ze Spidermanem była pomięta,
czerwony kolor wyblakł do różu.
- Oni nie przyszli do ciebie, Teddy - burknął Bradley. -Wracaj do męskiej świetlicy.
- Okej. - Teddy przeczesał palcami ciemne włosy z utlenionym białym paskiem przez środek, który upodabniał go do
skunksa. Odwrócił się i, szurając kapciami, poszedł w stronę świetlicy dla mężczyzn.
- Tędy. - Bradley poprowadził ich na prawo. - Sabrina jest w żeńskiej świetlicy. Kobiety i mężczyźni przebywają osobno, z
wyjątkiem posiłków. Tak jest lepiej, bo od czasu do czasu trafia się jakiś seksoholik.
Toni się skrzywiła.
- Proszę. - Bradley wskazał im otwartą salę i wrócił na korytarz.
130
Za biurkiem siedziała pielęgniarka i obserwowała pacjentów. Na środku białej sali stały dwa stoły otoczone
pomarańczowymi plastikowymi krzesłami. Więcej krzeseł stało pod trzema ścianami. W telewizorze, zamontowanym wysoko
na ścianie, leciała kreskówka z przyciszonym dźwiękiem. Było tu parno i gorąco. Można się było udusić.
Pod ścianą, naprzeciw telewizora, siedziały dwie kobiety w średnim wieku, gapiąc się tępo w ekran. Jednej wciąż drgała
ręka, druga miała otwarte usta. Ich oczy wyglądały jak martwe.
W kącie siedziała młoda pacjentka z jakimś odwiedzającym - może mężem? Oboje milczeli, jakby nie wiedzieli już, co
sobie powiedzieć.
Serce Toni się ścisnęło, kiedy dostrzegła Sabrinę. Bri była ubrana we flanelowe spodnie od piżamy i niebieską koszulkę. Jej
włosy, zwykle sprężyste i lśniące, były matowe i nieuczesane. Siedziała przy stole, machając nogami, i czytała gazetę. Adidasy
kłapały luźno na jej stopach. Nie było w nich sznurówek.
Kiedy Toni podeszła, zauważyła, że to nie gazeta, a książeczka do kolorowania. Bri zaczęła przerzucać strony i zatrzymała
się na jednej, która nie została jeszcze pomalowana. Wyjęła z plastikowego koszyka złamaną różową kredkę i zaczęła
kolorować.
I to była studentka Uniwersytetu Nowojorskiego, która przez ostatnich sześć miesięcy była na liście wyróżnień? Toni
zacisnęła powieki. Nie będę płakać przy niej. Będę silna.
- Mógłbym zabić tego jej wujka - szepnął Carlos. Toni odetchnęła głęboko i przylepiła uśmiech na twarz.
- Cześć, Sabrina!
Bri odwróciła się do nich z półprzytomną miną i zamrugała.
- Toni, Carlos! - Wstała. - Przyszliście mnie odwiedzić.
- Ależ oczywiście. - Toni uściskała ją. - Martwiliśmy się o ciebie.
- Dobrze wyglądasz, menina. - Carlos też ją uściskał i usiadł przy stole naprzeciw niej.
Toni usiadła obok Bri.
- Jak się miewasz?
- Dobrze. - Bri podniosła rękę, żeby pokazać im niebieską plastikową opaskę zapiętą na nadgarstku. - Dzisiaj awansowałam
do niebieskich. Strasznie się cieszę, że już nie jestem żółta.
- A co jest nie tak z żółtym kolorem? - spytała Toni.
- Jest dla pacjentów ze skłonnościami samobójczymi. - Bri wybrała zieloną kredkę z koszyka. - Nie żebym chciała się
zabić.
Toni z trudem przełknęła ślinę.
- To dobrze - szepnęła.
- Po prostu zaraz po przyjęciu wszystkich obserwują pod kątem skłonności samobójczych - wyjaśniła Bri.
- Ciekawe dlaczego - mruknął Carlos, rozglądając się po nijakiej sali.
131
- Byłam tak strasznie samotna - ciągnęła Bri. -Musiałam jadać posiłki sama i siedzieć tu sama, kiedy inni szli do sali
gimnastycznej.
- Cześć, Sabrina.
Odwrócili się i zobaczyli Teddy'ego człapiącego w ich stronę. Przechylił głowę na bok.
- Masz gości?
- Teddy! - Bradley podszedł do niego szybko. - Ile razy ci mam mówić, żebyś siedział w męskiej świetlicy?
- Okej. - Teddy ruszył z powrotem korytarzem.
- Walnięty głupek - mruknął Bradley, idąc za nim.
- Nie jestem walnięty - zaprotestował Teddy.
Sabrina wróciła do kolorowania, jakby wszystko było normalnie.
- Poznałam Teddy'ego dzisiaj na lunchu. Zdaje się, że jest samotny. Nikt go nigdy nie odwiedza. - Uśmiechnęła się
do Toni. - Cieszę się, że przyszliście.
Nie rozpłaczę się. Toni odpowiedziała jej uśmiechem.
- Ja też się cieszę.
- Teddy nie jest wariatem - szepnęła Bri. - Jest tylko f bardzo smutny. Miał wypadek samochodowy, w którym zginęła jego
dziewczyna. On prowadził, więc ma poczucie winy.
Toni skinęła głową.
- To straszne mieć świadomość, że zawiodło się kogoś kochanego. - A ona zawiodłaby Sabrinę, gdyby jej stąd | nie
wydostała. - Chcemy cię zabrać do domu.
- Staram się wyzdrowieć. Miałam urojenia.
- Nie miałaś urojeń - powiedziała Toni z naciskiem.
- Muszę się do tego przyznać, jeśli mam wyzdrowieć. Tak mówi mój terapeuta. A poza tym wiele osób tutaj ma urojenia. -
Bri się uśmiechnęła. - Nawet niektórzy strażnicy. Wczoraj mówili, że po dziedzińcu biegał gigantyczny czarny kot.
Toni spojrzała na Carlosa, ale nic nie wyczytała z jego twarzy.
Bri wzięła z koszyka fioletową kredkę.
- Muszę pomalować włosy Jasmine na fioletowo. Zabrali wszystkie czarne kredki, bo są zbyt dołujące.
Toni miała ochotę wrzeszczeć, ale opanowała się. Jak ktokolwiek mógł siedzieć tutaj i nie być zdołowany?
- Bri, zrobiłam, o co prosiłaś. Poszłam do Central Parku żeby sprawdzić, czy zaatakują mnie wampiry.
Bri pokręciła głową, nie przestając rysować.
- Wampiry nie istnieją.
132
- Masz rację - powiedział szybko Carlos i posłał Toni znaczące spojrzenie, kiedy chciała protestować. -Powinnaś
powiedzieć wujkowi, że to była pomyłka. Po prostu byłaś przerażona napaścią. Ale teraz już ci lepiej i powinien cię stąd
wypuścić.
Toni wiedziała, że ta strategia nic nie da. Bri potrzebowała zgody wujka, żeby stąd wyjść, a on się na to nigdy nie zgodzi.
Bri wrzuciła fioletową kredkę do koszyka.
- Wujek Joe chce, żebym tu została, dopóki nie dobiorą mi właściwego zestawu leków. To może potrwać kilka tygodni.
Albo wiecznie, pomyślała kwaśno Toni. Dopóki wujek Joe miał wpływ na jej przyszłość, Bri nie miała żadnej przyszłości.
Toni chciała pomóc Bri, udowadniając istnienie wampirów, ale na razie nie udało jej się zdobyć żadnego dowodu. Teraz
już wątpiła, by wujek Joe uznał jakikolwiek
dowód. Wypuszczenie Bri ze szpitala po prostu nie leżało w jego interesie.
W miarę upływu czasu ogarniała ją coraz większa panika. Carlos zadawał przyziemne pytania, na przykład co jada na
kolację. Toni trudno było nawet oddychać.
- Chcecie zabrać ten obrazek? - spytała Bri, kiedy skończyła kolorować.
- Tak. - Toni zmusiła się do uśmiechu. Podszedł do nich pielęgniarz Bradley.
- Koniec wizyt - oznajmił.
- Jutro robimy świąteczne pończochy i ubieramy choinkę. - Bri podała rysunek Toni. - Możecie przyjść znowu?
- Oczywiście. To znaczy, spróbuję. - Toni bała się, że wujek Joe zabroni jej wstępu, kiedy zobaczy jej nazwisko w książce
gości.
- Chodźmy. - Bradley kiwnął na nich niecierpliwie. Para w kącie się rozstała. Mąż ruszył korytarzem.
Kobieta klapnęła na krzesło i zaczęła płakać po cichu.
- Tędy proszę. - Bradley patrzył na nich gniewnie.
Toni uściskała przyjaciółkę i oddaliła się szybko, zanim Bri zauważyła łzy w jej oczach. Poszła za Carlosem do holu i
skrzywiła się, kiedy stalowe drzwi zatrzasnęły się z głuchym szczękiem.
Nie spieszyli się, wkładając kurtki i zbierając rzeczy, żeby odwiedzający mąż zdążył wyjść przed nimi. Kilka minut po nim
ruszyli przez dziedziniec.
Zimnie powietrze uderzyło Toni w twarz, przywracając jej chęć działania.
- Musimy ją wydostać - szepnęła.
- Wiem - odparł Carlos. - Przez cały wieczór próbowałem wymyślić jakiś plan.
- Wujek nigdy jej nie wypuści. - Toni zaczęła w panice podnosić głos. - Będziemy musieli...
133
- Ćśś - syknął ostrzegawczo Carlos. Wskazał dąb i jego masywny konar, sterczący nad murem. - Mógłbym spróbować
podsadzić ją na to drzewo, ale pozostaje jeszcze problem wydostania jej z oddziału. To cholerne miejsce jest pozamykane
skuteczniej niż zakonnica w pasie cnoty.
- Musimy coś zrobić.
- Nie widzę stąd ucieczki. Chwyciła go za ramię.
- Nie mów tak! Musi być jakiś sposób. - Potrzebowali tylko przedostać się przez strażników i pozamykane drzwi. - Rany,
już wiem, jak to zrobić.
- Jak? - spytał Carlos.
- Teleportujemy ją stąd.
- Nie potrafimy tego.
- Ale znamy kogoś, kto potrafi.
- Poprosisz tego wampira, lana? - spytał Carlos. -Jesteś pewna, że można mu ufać?
- Tak myślę. Mam nadzieję. - Zaoferował jej pomoc. A im dłużej Toni się nad tym zastanawiała, tym bardziej była
przekonana, że nie ma innego sposobu.
Toni uparła się, żeby Carlos zawiózł ją do Romatechu. Kiedy przyjechali, było już ciemno. Strażnik przy bramie rozpoznał
ją i wpuścił.
Carlos zatrzymał samochód przed głównym wejściem.
- Wiem, że chcesz porozmawiać z łanem sama, ale wtajemnicz mnie we wszystko. To będzie wymagało trochę
planowania.
- Okej. - Ściągnęła czapkę i roztrzepała włosy. Chciała dobrze wyglądać podczas rozmowy z łanem.
- Kiedy Bri już będzie wolna, będziemy potrzebowali dla niej bezpiecznej kryjówki. Nie możemy jej tak po prostu zabrać
do mieszkania.
- Dlaczego nie? - Toni zatrzasnęła okulary w futerale i wrzuciła do torebki. Z daleka widziała trochę niewyraźnie, ale
wystarczająco dobrze do rozmowy twarzą w twarz. Odgięła osłonkę przeciwsłoneczną, żeby zerknąć w lusterko.
- Toni, jej wujek może podejrzewać, że to my stoimy za jej zniknięciem, i oskarżyć nas o porwanie.
To dało jej do myślenia.
- Ale Bri pójdzie z nami z własnej woli.
- Jesteś pewna? Spodziewasz się, że po tym wszystkim, co przeszła, tak po prostu zaufa wampirowi?
- No cóż, ja zaufałam. - Toni się skrzywiła. - Ale ja miałam silną motywację. Starałam się pomóc Bri. - Znów zachciało jej
się płakać. - Musimy ją stamtąd wydostać.
134
- Zgadzam się. Nie podoba mi się, co robią z nią te leki. Straciła całą wolę walki. Nie jest sobą.
- Wiem. - Toni ledwie panowała nad emocjami. Carlos poklepał ją po ramieniu.
- Wszystko będzie dobrze, menina. - Spojrzał we wsteczne lusterko. - A to co, do diabła?
Toni obejrzała się przez ramię. Na jasno oświetlonym parkingu dostrzegła niskiego człowieka, ciepło opatulonego, idącego
w stronę wejścia Romatechu. Przez ramię miał przewieszony wielki czarny worek na śmieci.
- Facet niesie coś dużego.
- Facet? - Carlos obejrzał się, po czym znów spojrzał w lusterko. - Nie widać go w lustrze. Widzę tylko worek unoszący się
w powietrzu.
- Naprawdę? - Toni znów odgięła osłonkę, żeby spojrzeć w lusterko. Rzeczywiście, worek poruszał się sam. -Niesamowicie
to wygląda. To pewnie wampir.
Siedzieli w samochodzie i patrzyli, jak niski mężczyzna wchodzi głównym wejściem.
- Ciekawe, co ma w tym worku - mruknęła Toni.
Carlos parsknął.
- Trupa?
Toni pacnęła go w ramię.
- Te wampiry nie są takie.
- Toni, znasz je od tygodnia. Skąd możesz wiedzieć, do czego są zdolne?
- Uratowały mnie, kiedy miałam kłopoty. Miejmy nadzieję, że uratują też Sabrinę. - Otworzyła drzwi, żeby wysiąść. -
Zadzwonię jutro.
Carlos pomachał jej i pojechał do bramy.
Toni weszła do dużego holu z błyszczącą marmurową podłogą i z wielkimi roślinami w donicach, w których ukryte były
kamery i wykrywacze metalu. Skręciła w korytarz po lewej i ruszyła do biura firmy MacKay.
Niski wampir z wypchanym workiem był w połowie korytarza. Zatrzymał się przy jakichś drzwiach i wstukał kod na
panelu.
Nagle otworzyły się drzwi po drugiej stronie korytarza i wyszła z nich Shanna. Zatrzymała się.
- Laszlo! Jak miło cię widzieć.
- Pani Draganesti. - Niski mężczyzna skłonił się lekko. - Jak się pani miewa?
- Wszystko dobrze. - Podeszła do niego. - Co przyniosłeś?
Kiedy otworzył worek, zajrzała do środka.
- Laszlo, są cudowne! Dziękuję! Zaczerwienił się.
- Lepiej wniosę je do środka. - Wszedł za drzwi ze swoim tajemniczym workiem.
Co tu się działo, do licha?
135
- O co chodzi? - Toni wskazała zamknięte drzwi.
- Toni! - Shanna ją uściskała. - Widziałaś już mój gabinet? - Wskazała gabinet dentystyczny naprzeciw tajemniczego
pokoju.
- Nie. - Toni podejrzewała, że Shanna próbuje zmienić temat.
- Musisz się umówić na wizytę - ciągnęła Shanna. -Wszyscy pracownicy MacKay mają dwa darmowe przeglądy w roku.
No, właściwie nie darmowe. Płaci za nie Angus. Poznałaś już Angusa?
Z całą pewnością próbowała zmienić temat.
- Nie, nie poznałam.
- Cześć, mamusiu! Cześć, Toni! -zawołał Constantine.
Toni zauważyła go, unoszącego się jakiś metr nad podłogą w pomieszczeniu obok gabinetu. To musiał być jego pokój.
Dolna połowa dzielonych drzwi była zamknięta, ale górna otwarta, więc Constantine zaczął lewitować, żeby zobaczyć je w
korytarzu.
- Cześć, Constantine. - Toni zajrzała do jego pokoju. Był pełen zabawek, książek, pluszowych zwierzątek, było też
podwójne łóżko i kilka wygodnych foteli. - Rany, masz dużo rzeczy.
- Żebyś wiedziała - mruknęła Radinka, ustawiając książki na półce. - Lepiej się pospieszcie, bo się spóźnicie na mszę.
- Okej. - Shanna przechyliła się nad dolną połową drzwi, żeby uściskać syna. - Do zobaczenia później, skarbie. - Ruszyła
korytarzem, ale zatrzymała się, widząc, że Toni nie dołączyła do niej. - Ty nie idziesz?
- Przykro mi, ale muszę porozmawiać z łanem. - Toni wskazała drzwi biura ochrony.
- Teraz jest tam tylko Howard. - Shanna podeszła bliżej . - Wszystkie wampiry są w kaplicy i sprawdzają, czy jest
bezpieczna. Martwią się, że Malkontenci coś dzisiaj zrobią.
- Na przykład co? Shanna westchnęła.
- Zeszłego lata wysadzili nam kaplicę. Na szczęście nikogo w niej nie było.
Toni się skrzywiła.
- To straszne.
- O tak. - Shanna spojrzała w stronę pokoju dziecinnego i zniżyła głos. - Dlatego zostawiam Tina z Radinka w jego pokoju.
Na wszelki wypadek. Chodź. Musisz poznać ojca Andrew. Jest wspaniały.
Toni poszła za nią korytarzem do głównego holu.
- Nie wiem, czy powinnam iść. Nie wychowywałam się jako katoliczka.
Shanna wyszczerzyła zęby.
- Ja też nie. Ale te stare wampiry są takie średniowieczne, nie potrafią inaczej. Wiedziałaś, że mój mąż był mnichem?
- Nie miałam pojęcia. - Toni szła za Shanną do prawego skrzydła. Była ciekawa, ile dokładnie lat ma łan, ale nie chciała
pytać, żeby nie zdradzić się ze swoim zainteresowaniem jego osobą. - Wszyscy są ze średniowiecza?
136
- Nie. Gregori jest młody. Roman przemienił go w 1993 roku, kiedy jacyś Malkontenci zaatakowali go na parkingu. Biedak
tylko odbierał mamę z pracy.
- To strasznie smutne. - Toni zrobiła smętną minę. Ale to wyjaśniało, jakim cudem miał śmiertelną matkę, która jeszcze
żyła. - A Connor i... Ian?
- Oni przeszli transformację po jakiejś bitwie w Szkocji, w XVI wieku. Zostali przemienieni tej samej nocy, więc zawsze
byli sobie bliscy. Roman przemienił Connora, a Angus lana.
- Sami chcieli przejść transformację? - pytała dalej Toni.
- O tak. Obaj byli śmiertelnie ranni. Mieli do wyboru to albo śmierć. - Shanna weszła do pomieszczenia po prawej. - To
jest nasza sala zgromadzeń, gdzie zbieramy się po kościele. Chciałam tylko sprawdzić, czy wszystko jest gotowe.
W sali były dwa długie stoły nakryte białymi obrusami. Było jasne, że jeden jest dla wampirów, drugi dla śmiertelników.
Na tym drugim stała taca z przekąskami i serami, taca z warzywami i dipami, misa ponczu i talerz ciastek z czekoladowymi
wiórkami.
Na pierwszym były dwa duże pojemniki wypełnione lodem i butelkami krwi. Na środku stała kuchenka mikrofalowa
obstawiona rzędami kieliszków.
- Drogie panie, nabożeństwo się zaczyna - odezwał się męski głos z korytarza.
Tego głębokiego, śpiewnego głosu nie dało się pomylić z żadnym innym. Serce Toni zatrzepotało w piersi. Kiedy odwróciła
się do niego, wywinęło regularnego koziołka.
- Porozmawiamy później. - Shanna poklepała Toni po ramieniu i pospiesznie wyszła z sali.
Toni podeszła do lana i jej serce przyspieszyło pod jego przenikliwym spojrzeniem.
- Muszę z tobą porozmawiać. Uniósł brwi.
- Jesteś gotowa wreszcie wyznać swoje tajemnice?
Twarz jej zapłonęła. Wszystkie pozostałe wampiry zaufały jej od samego początku. Tylko łan podejrzewał ją o ukryte cele.
- Skąd wiesz, że mam tajemnice? Pochylił się i szepnął:
- Twoje serce pędzi jak szalone. Płoną ci policzki. -Uśmiechnął się. - A twoje oczy błyskają gniewnym, ale ślicznym
odcieniem zieleni.
- Jesteś chodzącym wykrywaczem kłamstw. - Posłała mu złe spojrzenie. - To bardzo denerwujące nie móc kłamać, kiedy
się chce.
Roześmiał się i ujął ją za łokieć.
- Powiadają, że spowiedź jest dobra dla duszy.
Z kaplicy dobiegł śpiew. Basowe, męskie głosy. Wampiry śpiewały hymn.
- Dlaczego wampiry martwią się o swoje dusze? -szepnęła. - Możecie żyć wiecznie.
- Nikt nie żyje wiecznie.
137
- Więc modlisz się o zbawienie? - To chyba miało sens. Bo kto potrzebował odkupienia grzechów bardziej niż wampir?
- Modlę się o wiele rzeczy, Toni. - Jego dłoń ześlizgnęła się wzdłuż jej ręki, aż do palców. - Modlę się, żebyś mi zaufała i
powiedziała całą prawdę.
A ona modliła się, żeby zrozumiał.
Rozdział 15
Ian znajdował pociechę w starych znajomych pieśniach i modlitwach. Przez wieki zmieniały się potęgi rządzące światem,
technologia szła naprzód, śmiertelni przyjaciele umierali, ale msza pozostała właściwie taka sama. I zapach Bożego Narodzenia
pozostał taki sam. Odetchnął głęboko, wdychając aromat jodłowych girland i adwentowych świec.
Ale dziś był jeszcze jeden zapach, który wciąż odwodził go od pobożnych myśli. Zapach krwi grupy AB Rh+. Jego
ulubionego smaku. Emanował od Toni, która siedziała obok niego w ostatnim rzędzie. Zdjęła kurtkę i złożyła ją na kolanach.
Dłonie miała splecione tak mocno, że kostki palców połyskiwały bielą. Co doprowadziło ją do takiej desperacji, że postanowiła
wyznać mu swoje sekrety?
Kiedy się obudził i zobaczył, że jej nie ma, sprawdził w komputerze urządzenie namierzające. Znów pojechała
do tego szpitala psychiatrycznego. Sądząc po jej ściśniętych dłoniach i bladej twarzy, coś w tym szpitalu wytrąciło ją z
równowagi. Czy to było w jakiś sposób związane z faktem, że podjęła pracę u wampirów?
Ojciec Andrew zaczął kazanie i łan spróbował skupić się na księdzu zamiast na boskim ciele siedzącym obok.
- Jak wiecie, nigdy nie ujawniam niczego, co słyszę podczas spowiedzi - zaczął ojciec Andrew. - Ale chciałbym dzisiaj
mówić o wspólnym wątku, który pojawia się często, i za każdym razem, gdy o tym słyszę, ogromnie mnie to zasmuca. Wielu z
was wierzy, że nie zasługuje na miłość i szczęście. Czujecie się niegodni.
łan i Toni gwałtownie chwycili powietrze.
- Podczas gdy śmiertelnik ma tylko jedno, krótkie życie, by żałować za grzechy - ciągnął ksiądz - wampir może żyć o wiele
dłużej i odnaleźć w sobie o wiele głębsze pokłady żalu i wyrzutów sumienia. Niektórzy z was uważają, że są najbardziej
niegodnymi istotami na świecie, że nie ma nadziei dla ich duszy. Obawiacie się, że Bóg nigdy wam nie wybaczy. A że
potępiacie sami siebie, sami sobie nie potraficie wybaczyć.
Toni przycisnęła dłoń do ust. łan zobaczył, że ma zaciśnięte powieki. Co się działo? Miał nadzieję, że Toni się nie
rozpłacze. Nie mógł znieść widoku płaczącej kobiety.
138
- Znacie swoje dawne porażki, swoje błędy - powiedział ojciec Andrew. - Ale wiedzcie też i to, że wciąż jesteście dziećmi
Ojca Niebieskiego i Ojciec was kocha.
Z gardła Toni wydobył się słaby dźwięk, który brzmiał jak stłumiony szloch.
- Nie wierzcie, że nie jesteście godni miłości, bo Bóg was kocha. I nie pozwólcie, żeby przeszłe grzechy was
prześladowały. Jeśli Bóg potrafi wam wybaczyć, to dlaczego nie potraficie wybaczyć sami sobie?
Toni zerwała się i wybiegła z kaplicy.
łan zagapił się na zamknięte drzwi. Niech to wszyscy diabli. Dlaczego tak się zdenerwowała? Widział jej dane osobowe.
Miała ledwie dwadzieścia cztery lata. Jej największym przestępstwem było cholerne przekroczenie prędkości. Była aniołem w
porównaniu z krwiożerczymi wampirami w tej kaplicy, łącznie z nim samym.
Ojciec Andrew nudził dalej i nie wyglądało na to, żeby miał szybko skończyć. A Toni była gdzieś tam, zapłakana.
Wymknął się z mszy i podążył za jej szlochem. Siedziała w sali z poczęstunkiem, z twarzą w dłoniach.
- Toni, dobrze się czujesz? - Głupie pytanie, zbeształ sam siebie. Przecież płakała.
Wyprostowała się i otarła twarz.
- Nic mi nie jest.
- Co się stało? Ksiądz cię wytrącił z równowagi?
- Na pewno miał dobre intencje. - Wstała i podeszła do stołu z jedzeniem dla śmiertelników. - I na pewno ma rację z tym
przebaczeniem, ale...
łan zbliżył się do niej.
- Ale co?
- Ja... ja nigdy nie potrafiłam sobie wybaczyć.
- Dziewczyno, co ty mogłaś zrobić złego? Jesteś taka młoda i... niewinna.
Odwróciła się do niego przodem; skrzywił się, widząc jej policzki mokre od łez.
- Pozwoliłam... Pozwoliłam, żeby moja babcia umarła.
Tego się nie spodziewał.
- To musiał być wypadek.
- Nie chciałam, żeby tak się stało. - Łzy znów pociekły jej po twarzy.
Nie mógł tego znieść, więc wziął ją w ramiona i zaczął głaskać po plecach.
- Co się stało?
- Byłam w gimnazjum, a wtedy babcia nie była już najlepszego zdrowia. Nauczyłam się domowych obowiązków. Byłam
przyzwyczajona, że wstaję rano, przygotowuję sobie śniadanie i wychodzę na autobus. Zawsze przed wyjściem szłam uściskać
babcię.
łan zrozumiał, że Toni nauczyła się być silna i niezależna w bardzo młodym wieku.
139
- Tamtej nocy babcia miała trudności z zaśnięciem. Słyszałam, że ciągle wstaje. Ale rano, kiedy przyszłam się pożegnać,
mocno spała. Nie chciałam jej budzić, więc poszłam do szkoły. Kiedy wróciłam do domu po południu, ona ciągle leżała w
łóżku. - Toni odsunęła się od niego i złapała serwetkę ze stołu, żeby wytrzeć twarz, ale łzy wciąż płynęły. - Umarła, kiedy mnie
nie było.
- Skarbie, zmarła naturalną śmiercią. To nie była twoja wina.
- Ale wiedziałam, że w nocy źle się czuła. Ciągle myślę o tym, co powinnam była zrobić inaczej. Gdybym rano zadzwoniła
po pogotowie, może by przeżyła. Nawet matka powiedziała, że źle się nią opiekowałam. Nie pozwoliła mi zamieszkać ze sobą
po śmierci babci. Posłała mnie do szkoły z internatem.
łan się skrzywił.
- Dziewczyno, nie chcę cię obrazić, ale twoja matka to pinda.
Toni zamrugała.
Jego uwaga najwyraźniej ją zaskoczyła.
- Możesz mi wierzyć. Jestem poniekąd ekspertem, jeśli chodzi o matki. Miałem piętnaście lat, kiedy mnie przemieniono.
Myślałem, że mogę wrócić do domu, ale moja mamuśka nie chciała mnie przyjąć.
Zaczerwienione oczy Toni otworzyły się szerzej.
- Dlaczego?
- Och, jak ona to ujęła? Byłem potworną kreaturą z piekła rodem. Bała się, że jeśli zgłodnieję, mogę poza-rzynać
młodszych braci i siostry.
- To śmieszne! Każdy, kto cię zna, wie, że nie zrobiłbyś krzywdy nikomu, kogo kochasz.
Jej deklaracja sprawiła, że serce zabiło mu szybciej. A te jej oczy, płonące gniewem i oburzeniem... Chyba nigdy nie
widział piękniejszej kobiety.
- Doceniam twoją wiarę we mnie. - Podszedł bliżej. -Już ci lepiej?
Wydmuchała nos w serwetkę.
- Chyba tak. Naprawdę bardzo przepraszam za ten wybuch. Ostatnio jestem emocjonalnym wrakiem i ciągle widujesz mnie
w najgorszych momentach.
- Nie, wydaje mi się, że wręcz odwrotnie. Spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Z tymi załzawionymi oczami i czerwonym nosem? Miał ochotę ucałować jej załzawione oczy i czerwony
nos.
- Mówiłem raczej o twoim dobrym sercu. Prychnęła.
- Nie czuję się szczególnie dobra. Właśnie myślałam, że to twoja matka była pindą.
140
Roześmiał się.
- Ale oboje jakoś to przeżyliśmy.
- Wiesz, kiedy cię poznałam, myślałam, że jesteśmy zupełnie różni. Żywa, martwy. - Wskazała siebie i jego. -Nowoczesna,
staroświecki. Inteligentna, nieinteligentny.
- Że co proszę? Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Żartuję. Ale myliłam się. Tak naprawdę mamy ze sobą wiele wspólnego.
- Masz na myśli nasze wyrodne matki?Coś więcej. Mamy te same zmartwienia i obawy. Że nie jesteśmy godni. Że
zawiedziemy kogoś, kogo kochamy. - Jej twarz znowu posmutniała.
Dotknął jej wilgotnego policzka i pogładził go kciukiem.
- Masz jeszcze jakieś głębokie, mroczne sekrety do wyznania?
- Obawiam się, że tak.
- Jesteś głęboka jak studnia.
- I równie mroczna. - Uśmiechnęła się. - Dziękuję. Już mi o wiele lepiej.
- Powiesz mi, jak brzmi twoje pełne imię? Skrzywiła się.
- To zbyt mroczny sekret.
- Dziewczyno, nie może być aż tak źle. - Dotknął jej drugiego policzka; trzymał jej twarz w dłoniach. Czuł, jak jej serce
galopuje. Przysunął się bliżej.
Nie cofnęła się.
Przeciągnął kciukiem po jej podbródku. Jej usta rozchyliły się lekko, oblizała wargi. Och, ależ chciał to poczuć. Przesunął
kciuk po jej dolnej wilgotnej wardze. Gwałtownie chwyciła powietrze.
- Znowu masz czerwone oczy - szepnęła.
- Wiem. - Przysunął się jeszcze bliżej, aż jego pierś dotknęła jej piersi.
Jej spojrzenie zabłądziło na jego usta. Serwetka wypadła z jej dłoni i sfrunęła na podłogę. Powoli uniosła rękę i dotknęła
dołka w jego podbródku.
To był niewinny gest, ale on uznał go za przyzwolenie. Wcisnęła guzik „tak" i tylko to się liczyło. Do diabła z zasadami, do
diabła z rozsądkiem.
Nie puszczając jej twarzy, pocałował ją raz i drugi. Oparła się o niego i ogarnęła go namiętność. Pocałował ją dziko,
drapieżnie. Przycisnął ją do siebie, trzymając jedną rękę na jej plecach, drugą w talii. Przygarnął ją tak mocno, że jej stopy
oderwały się od ziemi. Objęła ramionami jego szyję i odwzajemniła pocałunek.
Głód, który powstrzymywał od kilku nocy, zerwał się ze smyczy. Nie mógł przestać jej całować. Jej warg, jej języka.
Eksplorował wnętrze jej ust, skubał wargi. Była słodka, była drżąca, ściskała go z całych sił. A on chciał więcej. Miał wrażenie,
że pragnął jej od wieków.
141
Obsypał pocałunkami jej szyję, schodząc niżej, połaskotał językiem ścieżkę w górę, do ucha. Zadrżała.
- Toni - szepnął i chwycił płatek jej ucha w usta. Jęknęła i wczepiła palce w jego włosy.
- łan.
Zjechał dłońmi po jej plecach, aż wreszcie chwycił pośladki i ścisnął delikatnie. Właśnie wracał do jej ust po więcej
całusów, kiedy usłyszał czyjeś chrząknięcie.
Znieruchomiał. Znieruchomiał z rękami na pośladkach Toni. Fatalnie. Spojrzał przez jej ramię. W drzwiach stał Connor.
Odwrócił twarz, ale jego szczęka poruszała się, kiedy zgrzytał zębami.
łan puścił Toni i się odsunął. Spojrzała na niego, a potem na Connora, szeroko otwartymi oczami.
łan odchrząknął.
- To była moja wina. Biorę za to pełną odpowiedzialność.
- Nie - szepnęła Toni i pokręciła głową.
- Proszę cię na słowo na osobności, łan. - Connor odwrócił się i ruszył korytarzem.
łan spróbował uspokoić Toni uśmiechem.
- Zaraz wracam.
Nie wyglądała na szczególnie uspokojoną. Pobiegł korytarzem, żeby dogonić Connora.
W połowie drogi do holu Connor otworzył drzwi do sali konferencyjnej.
- Tu będzie dobrze.
łan obejrzał się za siebie. Ludzie wychodzili z kaplicy i przechodzili do sali zgromadzeń. Miał nadzieję, że Toni sobie
poradzi.
- Zamknij za sobą drzwi - powiedział cicho Connor, idąc na koniec długiego stołu.
łan zamknął drzwi.
- Chcę cię prosić, żebyś nie udzielał Toni nagany. Ja sprowokowałem ten... incydent i biorę za niego pełną od-
powiedzialność.
- Bardzo szlachetnie. Nie spodziewałem się po tobie niczego innego. - Connor zatrzymał się u szczytu stołu i oparł dłonie
na oparciu krzesła. - Ale nie urodziłem się wczoraj. Było dość oczywiste, że do niczego jej nie zmuszałeś.
Po ciele lana przebiegł radosny dreszcz; ledwie opanował szeroki uśmiech. To była prawda - była chętna. Odwzajemniała
pocałunki. Jęczała z rozkoszy. Pragnęła go. A jemu chciało się krzyczeć z radości.
- Z całą świadomością złamała zasady. - Connor potarł czoło. - Nie mam innego wyjścia, jak ją zwolnić.
- Nie! - łan podszedł do niego. - Płakała, kiedy ją znalazłem. Była bardzo roztrzęsiona, a ja to wykorzystałem.
- łan. - Connor spojrzał na niego surowo. - Co cię ostatnio napadło? Wróciłeś niecały tydzień temu, a już ściga cię tłum
kobiet. Te setki telefonów i mejli. Kobiety koczują na chodniku. Słyszałem, że spotkałeś się z pięćdziesięcioma jednej nocy, a
potem jeszcze ten wywiad.
142
- Sprawy trochę się wymknęły spod kontroli, ale...
- Bardziej niż trochę! - Oczy Connora błyszczały gniewnie. - Nie dość ci, że setki kobiet rzucają się na ciebie? Dlaczego
uwodzisz tę jedyną, której nie możesz mieć? To przez to, że jest zakazana?
- Nie. Strzegłem haremu Romana przez pięćdziesiąt lat. Nigdy nie przekroczyłem granic z żadną z tych zakazanych kobiet.
Toni jest... inna. Wyjątkowa.
- I bezrobotna - dodał kwaśno Connor.
- Nie możesz jej zwolnić. Potrzebujemy jej.
- Do diabła, łan. - Connor huknął pięścią w oparcie krzesła. - Jak możesz oczekiwać, że zignoruję zasady?
łan odetchnął głęboko. Musiał szybko coś wymyślić, bo inaczej Connor jeszcze dziś wieczór wykasuje jej pamięć.
- A jeśli Malkontenci już wiedzą, że ona dla nas pracuje? Jeśli ją zwolnimy i wykasujemy jej pamięć, będzie całkowicie
bezbronna.
Connor zmarszczył brwi.
- Masz trochę racji, ale to tylko przypuszczenia.
- Nie możemy igrać jej życiem. Świetnie się spisywała w pracy i wciąż może to robić. Nie będę jej przeszkadzał w
obowiązkach.
Connor chodził po sali, głęboko zamyślony.
- Zatrudniłem ją na dwutygodniowy okres próbny. Mogę pozwolić jej przepracować te dwa tygodnie, zanim podejmę
ostateczną decyzję. - Spojrzał na lana. - Zdołasz utrzymać łapy przy sobie jeszcze przez tydzień?
łan nie był pewien, czy uda mu się to chociażby przez pół godziny.
- Mogę spróbować.
- Spróbować? Czyś ty nie słyszał o samokontroli, człowieku?
łan zacisnął zęby. Im bardziej sobie powtarzał, że nie może mieć Toni, tym bardziej jej pragnął. Connor westchnął.
- Odkładam decyzję na tydzień. - Ruszył do drzwi. -A tymczasem, jeśli ci zależy na tej dziewczynie, zostaw ją w spokoju.
- Zależy mi, ale... czy ty nie rozumiesz, co czuję?
Nigdy nie doświadczyłeś, jak piekielne może być... pra-
gnienie?
Twarz Connora posmutniała.
- Tak, to piekielne uczucie. Szaleje jak pożar, ale zo-
stawia ci tylko popioły. - Wyszedł z pokoju.Co spotkało Connora, że stał się takim pesymistą? łan
wiedział, że związek
między wampirem a śmiertelnikiem
rzadko się udaje. Prędzej czy później zrywali ze sobą, al-
143
bo śmiertelna strona godziła się na transformację. Shanna
też zgodziła się zostać wampirzycą, kiedyś w przyszłości. Czy on
naprawdę chciał angażować Toni w związek, w którym będzie musiał wyssać z niej krew do sucha i zabić ją, by móc ją
przemienić?
Connor miał rację. Gdyby naprawdę zależało mu na jej dobru - a zależało - dałby jej spokój. Pozwoliłby jej
znaleźć miłość wśród śmiertelników. A on sam szukałby miłości wśród wampirów.
- Co się stało? - spytała Shanna.
Toni westchnęła. Wiedziała, że wygląda koszmarnie.
Jakim cudem mogła się podobać łanowi? Nałożyła na talerzyk kostki sera, paluszki z marchwi, brokuły i - a co
tam -
czekoladowe ciastka.
- Idą święta, wiec udaję Rudolfa Czerwononosego.
Shanna podała jej szklankę ponczu.
- Jesteś niezadowolona z pracy?
- Nie. - Toni wgryzła się w ciastko.
Sala zgromadzeń szybko wypełniała się osobami obecnymi na mszy. Toni była zła, że wszyscy widzą ją z podpuchniętymi,
czerwonymi oczami, ale nie chciała jeszcze uciekać. Musiała porozmawiać z łanem.
- Moja bliska przyjaciółka leży w szpitalu. Właśnie stamtąd wróciłam. Tam uśmiechałam się ile wlezie, ale teraz...
- Teraz dopadł cię stres - stwierdziła Shanna. -Przykro mi. Jeśli potrzebujesz parę dni wolnego, na pewno da się to
załatwić.
- Jesteś bardzo miła. - Na nieszczęście, niedługo mogła mieć bardzo dużo wolnego. Connor pewnie ją zwolni. Wylana za
całowanie się z wampirem. Kto by pomyślał, że jej życie może być tak pikantne? Ale wiedziała, że to wbrew zasadom.
Czy zrobiłaby to jeszcze raz? W tej chwili.
To był najbardziej fenomenalny pocałunek w jej życiu. Nie jeden z tych niezręcznych, jakie zdarzały jej się w przeszłości,
kiedy to przez cały czas zastanawiała się, czy robi to jak trzeba, albo żałowała, że facet nie umie tego robić jak trzeba. Nie było
żadnego zastanawiania się czy żałowania. Po prostu wessała ją cudowna mgła czystego odczuwania. To był pocałunek, o jakim
zawsze śniła.
A łan był romantycznym bohaterem, o jakim śniła. Silnym, ale wrażliwym. Czarującą mieszanką dumy i niepewności. Dość
śmiałym, żeby pocałować ją, nie zważając na konsekwencje. Podniecającym, szlachetnym, inteligentnym, seksownym -
doskonałym pod każdym względem. Z wyjątkiem jednego. Był wampirem.
- Shanna, mogę ci zadać osobiste pytanie?
- Jasne.
144
- Byłam ciekawa, jak ty... hm, czy trudno jest być w związku z wampirem?
- Ach. - Shanna łyknęła ponczu. - To pewnie zależy od wampira. Mnie się poszczęściło z Romanem. -Rozejrzała się po sali
i Toni rozpoznała moment, w którym dostrzegła męża. Jej spojrzenie zmiękło.
Roman musiał poczuć na sobie jej wzrok albo usłyszeć swoje imię, bo odwrócił się od ojca Andrew, z którym rozmawiał, i
uśmiechnął się do żony.
- On jest miłością mojego życia - szepnęła Shanna. –
- Tak jak i Constantine. Obydwaj nieustannie wprawiają mnie w zachwyt.
- Ale jak sobie radzicie z... różnicą czasu?
- Tino i ja siedzimy do późna. Nie śpimy do pierwszej, drugiej w nocy, żeby spędzać czas z Romanem.
Potem długo odsypiamy rano. Pacjentów przyjmuję od trzeciej po południu do jakiejś dziewiątej wieczór, żeby móc
przyjmować i śmiertelników, i wampiry. Wpasowanie w to wszystko rodziny i kariery to wyzwanie, przyznaję,
ale przecież wszystkie kobiety tak mają, więc nie sądzę, żeby moja sytuacja była aż tak wyjątkowa.
- Rozumiem, co masz na myśli. - Toni wrzuciła sobie do ust różyczkę brokułu z sosem ranczerskim.
- Więc którym przystojnym wampirem jesteś zainteresowana?
O mało się nie udławiła. Łzy stanęły jej w oczach, wypiła trochę ponczu.
- Nie powiedziałam, że jestem.
Shanna wyszczerzyła się w uśmiechu.
- Nieważne. Chyba wiem, kto to.
- Pytałam wyłącznie z ciekawości - upierała się Toni. - Po prostu chciałam wiedzieć, jak wampir i śmiertelniczka mogą
sobie ułożyć życie. Roman i ty dobrze sobie radzicie, dlatego pytam ciebie. I tyle.
- Mhm. - Shanna posłała jej znaczące spojrzenie.
- No więc, żeby zaspokoić twoją ciekawość, uważam, że to świetny gość i byłabyś głupia, gdybyś go wypuściła z rąk.
Toni zastanawiała się, czy Shanna mówi o łanie, ale nie śmiała zapytać.
-Nie chcę ci psuć humoru, ale po prostu nie wiem, jak może trwać związek, kiedy śmiertelniczka się starzeje,
a wampir nie.
Shanna kiwnęła głową.
- To była trudna decyzja i nie przyszła mi łatwo. -Pogłaskała niewielki brzuszek, w którym rosło jej drugie dziecko. -
Postanowiłam kiedyś poddać się transformacji, ale chciałam poczekać, aż dzieci będą trochę starsze.
Toni otworzyła usta ze zdumienia.
- Staniesz się jedną z nich?
W oczach Shanny błysnęło rozbawienie.
145
- Uuu, wampiry! Oni nie są potworami, przecież wiesz. Rozumiem, że możesz potrzebować trochę czasu, żeby to dostrzec.
Ja potrzebowałam. Mniej więcej tygodnia. - Roześmiała się. - Zakochałam się w Romanie błyskawicznie.
Toni mogłaby coś o tym powiedzieć. W łanie było coś tak wyjątkowego. Intrygował ją od samego początku. I rozpoznawała
w nim siebie. Gdyby miał wymyślić sobie cztery poranne afirmację, podejrzewała, że byłyby identyczne jak jej.
- Czuję się taką szczęściarą, że należę do ich świata -ciągnęła Shanna. - Mam najlepszego męża i najwspanialszego synka...
- Nie ma go! - z korytarza dobiegł krzyk i tupot stóp. Zasapana Radinka zatrzymała się w drzwiach. - Tino! Zniknął!
Roman podszedł do niej szybko.
- Nie ma go w pokoju?
- O Boże. - Shanna rozlała poncz, odstawiając szklankę. Podbiegła do Radinki. - Co się stało?
- Nie wiem. Odwróciłam się od niego dosłownie na sekundę. Nie wiem...
- Dougal, Phineas, idźcie sprawdzić... - Roman wydawał polecenie, ale dwaj strażnicy już śmignęli za drzwi.
- Ja biorę wschodnie skrzydło. Ty bierz zachodnie -krzyknął Dougal do Phineasa.
- Zawiadomcie Connora! - krzyknął za nimi Roman. -I Howarda!
Wszystkie pozostałe wampiry i ojciec Andrew wybiegli z sali, żeby pomóc w poszukiwaniach.
- Boże. - Shanna ściskała rękę Romana. - A jeśli został porwany? Jeśli Malkontenci...
Ścisnął jej ramię.
- Nie będziemy jeszcze panikować. Może po prostu lewitował i przeleciał nad drzwiami.
- Mówiłam mu milion razy, żeby tego nie robił - odparła Shanna.
- Od tej chwili przydzielam ochroniarza do pokoju dziecinnego - powiedział cicho Roman. - Sprawdzę parking.
Shanna zbladła.
- Nie idź sam. To może być pułapka.
Roman śmignął przez korytarz, wołając Connora. Shanna i Radinka poszły za nim normalnym krokiem, nawołując
Constantine'a.
Panika sparaliżowała Toni. Czy Malkontenci ośmieliliby się porwać dziecko? Jeśli teleportowali się z Tinem, jak Roman go
odnajdzie? Chciałaby jakoś pomóc, ale nie wiedziała, co może zrobić. Po raz pierwszy żałowała, że nie jest wampirem, by móc
poruszać się szybciej, skuteczniej walczyć.
Ruszyła przed siebie i nadepnęła na coś. Była to serwetka, którą upuściła, zanim pocałowała lana. Schyliła się, żeby ją
podnieść, i zauważyła coś dziwnego. Obrus się poruszył.
Kiedy nawoływania Constantine'a oddalały się coraz bardziej, usłyszała ciche chlipanie. Obeszła stół od tyłu i uklękła.
Podniosła brzeg obrusa.
Constantine krzyknął cicho. Przyciskał kolana do piersi, a jego różowe policzki były mokre od łez.
- Tino - szepnęła. - Jak się tu znalazłeś?
146
- Nie wiem - wyszlochał i zakrył buzię. - Mamusia będzie na mnie zła.
- Kotku, nie. - Toni wyciągnęła go spod stołu i wzięła na ręce. - Oni się tylko wystraszyli. Musimy im powiedzieć, że nic
ci nie jest.
- Nie! - Tino przywarł kurczowo do jej ramion. -Mamusia zabroniła mi wychodzić z pokoju. Będzie się na mnie złościć.
- To tylko tak brzmi, jakby się złościła, bo jest bardzo przestraszona. Uwierz mi, będzie zachwycona, kiedy się dowie, że
jesteś cały i zdrowy.
Pociągnął nosem.
- Nie będą źli?
- Nie, kotku. Bardzo cię kochają. - Toni wstała, wciąż trzymając chłopca na rękach, i wyszła na korytarz. - Tino jest tutaj!
Nic mu nie jest!
Wampiry musiały ją usłyszeć pierwsze, bo Dougal i Phineas znaleźli się przy niej w tej samej chwili. Connor, łan i Roman
pojawili się kilka sekund później.
- Tatusiu! - Tino wyciągnął rączki do Romana, który chwycił go i mocno przytulił.
Wróciły pozostałe wampiry, Howard Barr i ojciec Andrew przyszli na końcu. Rozlegały się okrzyki radości, wszyscy
klepali się po plecach.
- Ty go znalazłaś? - Roman spytał Toni. - Nie wiem, jak ci dziękować.
- Brawo, Toni! - Phineas przybił jej piątkę.
- Dobra robota. - Connor skinął jej głową. Poczuła, że się czerwieni. Czy teraz ją zwolni?
Spojrzała na lana. W jego oczach zabłysła namiętność, więc szybko się odwrócił.
- Constantine! - Shanna biegła w ich stronę, a tuż za nią zdyszana Radinka.
Komun śmignął ku nim i Shanna rzuciła się na męża, niemal zgniatając syna między nimi.
- Chwała Bogu. - Mocno uściskała ich obu.
- Tak się bałam. - Oczy Radinki były pełne łez. -Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby coś ci się stało. -Pogłaskała
chłopca po policzku.
Cała czwórka wróciła do pozostałych.
- Kto go znalazł? - spytała Shanna. - Gdzie on był?
- Toni - odparło chórem kilka wampirów, uśmiechając się do niej.
Zrobiło jej się ciepło na sercu. Po raz pierwszy w życiu czuła się, jakby należała do rodziny.
- Och, dziękuję. - Shanna ją uściskała.
- Bał się, że będziesz na niego zła - szepnęła Toni. -Znalazłam go pod stołem. - Wskazała głową salę zgromadzeń.
- O mój Boże. - Shanna odwróciła się do synka. - Jak ty się tam dostałeś, że nikt cię nie zobaczył?
- Nie wiem. Mogę dostać ciastko?
147
- Tino - przemówił cicho Roman. - Prosiliśmy cię, żebyś nie wychodził sam z pokoju.
- Ja nie chciałem. - Constantine otarł nos. - Myślałem tylko o tobie i mamusi i że strasznie chcę być z wami. Potem zrobiło
się ciemno i nic nie widziałem. A potem byłem pod stołem i upadłem, bo mi się kręciło w głowie. A potem wszyscy zaczęli
krzyczeć i myślałem, że jesteście na mnie źli.
- Boże drogi. - Shanna przycisnęła dłoń do ust.
- Zrobiło się ciemno? - Roman zapytał syna. - Byłeś w pokoju, a potem nagle tutaj?
Kiedy Constantine kiwnął główką, wszyscy wymienili zszokowane spojrzenia.
- Tino, teleportowałeś się. - Roman spojrzał po obecnych i uśmiechnął się szeroko. - Mój syn umie się teleportować!
Wampiry zaczęły wiwatować. Toni otworzyła usta ze zdumienia.
Shanna z trudem chwytała powietrze, blada jak ściana.
- Boże, to straszne.
- Jesteś na mnie zta, mamusiu? - spytał Constantine.
- Nie, nie. - Uściskała go, po czym spojrzała znacząco na męża. - Zdołasz go nauczyć to kontrolować?
- Tak - zapewnił ją Roman. - Wszystko będzie dobrze.
- Chodź. - Radinka odprowadziła Shannę do sali. -Chyba będzie lepiej, jak usiądziesz.
Shanna się skrzywiła.
- Małe dziecko, które potrafi znikać, kiedy mu się zachce?
Wszyscy wrócili do sali zgromadzeń. Roman posadził syna koło żony. Po kilku sekundach wrócił z talerzami jedzenia dla
obojga. Constantine z radością zabrał się do ciastek.
Radinka rozejrzała się dookoła.
- Gdzie jest Gregori?
- Nie widziałam go - odparła Toni. Radinka fuknęła.
- A to łobuz. Powiedział, że przyjdzie na mszę. -Pomaszerowała do stołu z przekąskami, żeby napełnić sobie talerz.
Toni pomalutku przysunęła się do lana.
- Mam jeszcze pracę?
łan spojrzał na Connora, który był zajęty gratulowaniem Romanowi.
- Tak, na razie. Ostateczna decyzja zapadnie za tydzień.
Toni odetchnęła z ulgą. Tydzień to dość czasu na uratowanie Sabriny. Wtedy nic się nie stanie, jeśli straci pracę. Ale wciąż
przerażała ją myśl o utracie wspomnień. Carlos mógł jej przypomnieć fakty, ale nie mógł jej opowiedzieć, jak się czuła,
mieszkając z wampirami. Zapomni, jak cudownie było być częścią ich rodziny. I zapomni Iana.
148
- Jeśli stracę pracę, przeżyję to jakoś. Ale nie chcę tracić pamięci.
łan zmarszczył czoło i zapatrzył się na swoje buty.
- Zrobię dla ciebie, co w mojej mocy. Ale lepiej, żebyśmy nie zostawali ze sobą sam na sam.
Toni przełknęła ślinę. Wycofywał się. Czy robił to, żeby ocalić jej posadę? Czy może ten pocałunek nie znaczył dla niego aż
tak wiele? Mogłaby przysiąc, że było w nim morze namiętności.
-Ciągle muszę z tobą porozmawiać.
Spojrzał na Connora.
- To nie jest najlepszy moment. Ja... obiecałem Vandzie, że będę dzisiaj w klubie.
Zacisnęła zęby.
- Ciągle szukasz idealnej wampirzycy, z którą będziesz dzielił wieczność?
Zaklął pod nosem.
- Nigdy cię nie okłamywałem, Toni. Od samego początku mówiłem, że chcę wampirzycy.
- No tak. Bo są lepsze od śmiertelnych.
- Lepiej pasują - poprawił ją.
- Dobra. Ale mimo wszystko potrzebuję twojej pomocy w bardzo ważnej sprawie. Kiedy znajdziesz trochę czasu
między randkami, daj mi znać. - Wyszła z sali, zanim uległa pokusie, żeby trzasnąć go w tę jego przystojną gębę.
Rozdział 16
Jędrek Janów chował się za dużym klonem na terenie Romatech Industries. Poinstruował Jurija, że ma zaparkować półtora
kilometra od głównej bramy. Potem teleportowali się za mur i przemknęli między drzewami w pobliże głównego budynku.
- Cały parking jest monitorowany - szepnął Jurij. Przykucnął koło Nadii, za pokrytym śniegiem krzakiem. -A strażnicy
przeczesują las co piętnaście minut. Nie możemy tu długo siedzieć.
- Nie musimy. - Jędrek ocenił liczbę samochodów na parkingu. Było tu więcej wampirów, niż się spodziewał. -Są
pracoholikami czy urządzili sobie orgię?
- Mają śmiertelnego księdza, który odprawia dla nich mszę w niedziele wieczorem - odparł Jurij.
- I zapomniałeś mi o tym wspomnieć? - wycedził Jędrek przez zaciśnięte zęby.
- Myśleliśmy, że z tym skończyli - tłumaczył się Jurij. - Przez jakiś czas tego nie robili. W sierpniu wysadziliśmy im
kaplicę.
149
Więc te słodkie, małe, pijące ze smoczka debile znowu zaczęły chodzić do kościoła. Chciało mu się rzygać.
- Mam nadzieję, że modlą się o zbawienie. Będą tego potrzebować. - Spojrzał na podłużną torbę Jurija. -Przygotuj
wyrzutnię.
- Tak, szefie. - Jurij rozpiął torbę i ostrożnie wyjął ręczną wyrzutnię rakiet. Załadował pocisk.
- Słyszałam, że wampiry urządzają sobie przyjęcie po mszy - szepnęła Nadia. - Dają darmową chocolood.
- A skąd ty to wiesz? - spytał miękko Jędrek. Spojrzała na niego nieufnie.
- Nigdy nie byłam na żadnym. Ale inne dziewczyny z klanu chodziły. Z ciekawości.
- Głupie krowy - burknął Jędrek. - Powiedz, Nadia, widziałaś kiedyś, jak pali się wampir?
Pokręciła głową.
- Odpowiedz.
- Nie, panie. Nie widziałam.
- Więc czeka cię wyjątkowe widowisko. Później okażesz mi swoją wdzięczność.
Przycisnęła kolana do piersi.
- Tak, mistrzu.
Uśmiechnął się. Wreszcie była posłuszna. Jurij uniósł wyrzutnię.
- Gotów.
- Świetnie. Poczekamy, aż zaczną wracać do samochodów, i wysadzimy paru w powietrze - powiedział Jędrek. - A kiedy
ocalali zaczną biegać jak przerażone myszy, zlokalizujemy tego MacPhie albo Draganestiego i zdobędziemy informację, na
której nam zależy. - Spojrzał na Romatech, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem.
Wybiegła z nich samotna postać.
- Bingo - szepnął Jędrek. Był to Roman Draganesti. Biegał po parkingu, gorączkowo czegoś szukając. - Ten głupiec jest
nieuzbrojony. Brać go.
Jurij odłożył wyrzutnię i wyciągnął z torby długi srebrny łańcuch. Owinął końce wokół dłoni w grubych rękawicach.
W tej chwili z budynku wybiegło dwóch Szkotów z mieczami i w sekundę byli przy Draganestim. Jurij się zawahał.
- Jakiś problem? - spytał cierpko Jędrek. Rozpoznał Connora Buchanana i lana MacPhie.
- To jest Buchanan - powiedział Jurij. - To on zabił Saszenkę.
- Więc powinieneś pałać żądzą zemsty. Jurij dobył miecza.
- Mają przewagę liczebną.
Jędrek przewrócił oczami. Otaczali go tchórze. Sam wyjął miecz.
- Zajmij Buchanana. Ja złapię lana MacPhie i teleportuję się z nim.
150
W tej chwili Draganesti zatrzymał się i przekrzywił głowę w stronę budynku. Pognał z powrotem do środka; Szkoci deptali
mu po piętach. Drzwi się zatrzasnęły.
- Ty głupcze - syknął Jędrek do Jurija. - Przez twoje tchórzostwo zmarnowaliśmy naszą szansę.
Jurij zwiesił głowę. Nadia zadrżała.
- Jest zimno. Możemy wracać do domu?
- Ciągle nie wiem, jakim sposobem MacPhie się postarzał - warknął Jędrek.
- A po co nam to wiedzieć? - spytała Nadia. - Nikt nie chce się starzeć.
Jędrek chwycił ją jedną dłonią za szyję i ścisnął.
- Śmiesz kwestionować moje decyzje?
- Myliłam się. Wybacz panie.
Jędrek ją puścił. Tak naprawdę obchodziło go tylko, w jaki sposób Draganesti dostał się do ich brooklyńskiej siedziby za
dnia. Podejrzewał, że postarzenie się lana miało z tym jakiś związek. I chciał odpowiedzi. Dziś.
Po kilku minutach na parking wjechał samochód. Z czarnego lexusa wysiadł młody mężczyzna. Jędrek rozpoznał go ze
zdjęć. To był Gregori Holstein, wiceprezes Romatechu i przyjaciel Romana Draganestiego.
- On na pewno zna ich tajemnice. - Jędrek zwrócił się do Nadii. - Pogadaj z nim. Odwróć jego uwagę, żeby Jurij mógł go
złapać.
- Tak, panie. - Powoli ruszyła w stronę parkingu.
Gregori wyciągnął z bagażnika samochodu wypchany czarny worek na śmieci. Podśpiewywał pod nosem stary przebój
Bee Gees.
- Teleportuj go tutaj - rozkazał Jędrek. - Chcę go na
parę minut.
- Tak, panie. - Jurij zaczął się skradać w stronę parkingu, trzymając się nisko przy ziemi.
- Przepraszam. - Nadia podeszła do Gregoriego. Odwrócił się w jej stronę.
- Co pani tutaj robi?
- To tu wydają przyjęcie z darmowym jedzeniem?
- Tak. - Gregori przyjrzał jej się uważniej. - Dobrze się pani czuje?
- Jestem... strasznie głodna. - Nadia się zachwiała. Gregori puścił worek i ją podtrzymał. Jurij śmignął za
jego plecy, chwycił go i po sekundzie obydwaj zmaterializowali się obok Jędrka.
- Co jest... - Gregori skrzywił się, kiedy Jędrek owinął mu wokół szyi srebrny łańcuch. Naga skóra Gregoriego
zaskwierczała, przypalona srebrem.
- Srebro nie pozwoli ci się teleportować. - Jędrek przekazał końce łańcucha Jurijowi. - Mam kilka pytań.
- Idź do diabła - warknął Gregori.
151
- Wysłał telepatyczną wiadomość - ostrzegła ich Nadia, dołączając do nich w lesie.
- Słyszałem ją. - Jędrek chwycił głowę Gregoriego i przypuścił błyskawiczny mentalny atak. Była to sztuczka, której
nauczył się przez wieki. Niechcący zniszczył kilka mózgów, zanim dopracował technikę.
Gregori zesztywniał, próbując odpierać atak na swój umysł, ale był młodym wampirem, łatwą ofiarą. Jędrek przejrzał jego
wspomnienia, jakby kartkował album z wycinkami, aż znalazł to, na którym mu zależało.
Niski wampir w białym kitlu rozmawiał z Dra-ganestim.
- Wyniki są jasne, sir. Każdego dnia, kiedy zażywa pan specyfik powstrzymujący sen, starzeje się pan o rok. Zalecam
natychmiastowe zaprzestanie używania go.
- To dlatego ma siwe skronie? - spytał Gregori.
- Srebrne - poprawiła go jasnowłosa kobieta. -Roman, zgadzam się z Laszlem. Nie chcę, żebyś to więcej brał.
- Ale ty potrzebujesz za dnia pomocy przy dziecku -zaprotestował Roman.
- Panie - syknął Jurij. - Idą!
Jędrek zauważył strażników, wysypujących się na parking. Puścił Gregoriego i wampir zwisł do przodu, podtrzymywany
tylko łańcuchem na szyi.
- Wypchnij go z powrotem na parking.
Jurij odwinął łańcuch i pchnął Gregoriego w stronę parkingu. Ranny wampir, potykając się, dotarł do samochodów; w tej
samej chwili ochroniarze byli przy nim.
Jędrek chwycił wyrzutnię i oparł na ramieniu. Wybrał samochód najbliższy Gregoriego i ochroniarzy. Z uśmiechem
pociągnął za spust.
Toni była w biurze ochrony z Howardem Barrem, rozmyślając nad uporem lana, kiedy nagle Howard zerwał się na równe
nogi.
- Cholera! - Wcisnął guzik alarmu, po czym pobiegł do składziku broni. Zatknął sobie pistolet za pasek.
- Co? - Toni przejrzała monitory, ale bez szkieł kontaktowych nie widziała zbyt dobrze.
- Ktoś porwał Gregoriego z parkingu! - Howard wypadł za drzwi z mieczami i pistoletami.
- O Boże. - Toni narzuciła na siebie kurtkę i upchnęła do kieszeni paralizator i garść drewnianych kołków. Serce
jej łomotało. Nadeszła pora stawić czoło swoim demonom. Pognała korytarzem.
Wampiry, oczywiście szybsze, chwyciły już broń od Howarda i wypadły na zewnątrz. Shanna była w holu i próbowała
jednocześnie przytrzymać wiercącego się Constantine'a i pocieszyć Radinkę.
- Nie obchodzi mnie, co powiedzieli, muszę tam iść! -Radinka pobiegła w stronę wyjścia.
Toni była pierwsza.
- Trzymaj się za mną. - Otworzyła drzwi i wypadła na dwór.
152
Buum! Eksplozja rozerwała samochód. W powietrzu fruwały kawałki metalu i szkła, płomienie i dym strzeliły w nocne
niebo.
Toni zatrzymała się jak wryta. Radinka za jej plecami wrzasnęła. Constantine zaczął płakać.
Toni powoli ruszyła przed siebie. W jej uszach brzęczało dziwne echo, przez które krzyki i płacz dobiegały jakby z daleka;
wiedziała, że powinna poruszać się szybciej, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Palił się jeden samochód, ale przy tylu
autach zaparkowanych dookoła kolejne eksplozje mogły nastąpić lada moment. Żar ognia owiewał jej twarz. Kiedy dym się
przerzedził, zobaczyła ciała.
Coś w niej pękło i nagle znów mogła biec.
- łan! - Popędziła przed siebie, zgniatając butami potłuczone szkło. Gdzie on jest?
- Gregori! - Radinka podbiegła do syna i osunęła się obok niego. Uniósł zakrwawioną rękę do jej twarzy.
Toni zachłysnęła się i zaczęła kaszleć, kiedy dym wypełnił jej płuca. Oczy ją piekły, kiedy rozpaczliwie szukała czerwono-
zielonego kiltu.
- łan!
Dźwignął się na kolana i powoli wstał. Po jego nogach płynęła krew.
- łan! - Podbiegła do niego i krzyknęła, kiedy się wyprostował. Miał pokaleczoną i zakrwawioną twarz.
Ścisnęła go kurczowo za ramiona.
- Och, łan, twoja piękna twarz. - W jego skórze tkwiły małe odłamki szkła.
- Ostrożnie, pokaleczysz się - szepnął. - Wracaj. Tu nie jest bezpiecznie.
- Mam to gdzieś. - Zdjęła kawałek szkła z jego swetra.
- Przepraszam, że byłem dla ciebie niegrzeczny - powiedział. - Wcale nie chcę się umawiać z nikim innym.
- To dobrze. - Jej oczy napełniły się łzami. - Obawiam się, że zaczynam być bardzo... samolubna, kiedy chodzi o ciebie.
Jego uśmiech wyglądał trochę makabrycznie w tej zakrwawionej twarzy.
-
Możesz pomóc rannym wejść do środka? Rozejrzała się dookoła i zobaczyła, że większość wampirów wstała i chwyta
broń.
łan schylił się po miecz.
- Muszę sprawdzić teren. Oni wciąż mogą tu być.
- Nie nadajesz się do walki.
- To tylko powierzchowne rany. - Poruszył zakrwawionymi palcami i mocniej chwycił rękojeść miecza. -Dougal, Phineas,
ze mną!
Pognali do lasu.
Connor wziął Gregoriego na ręce i ruszył w stronę budynku. Radinka szła obok nich. Roman pomógł wstać Howardowi
Barrowi.
153
- Mogę chodzić. - Howard, z głębokim rozcięciem na nodze, pokuśtykał do wejścia.
Shanna podbiegła do Romana, wciąż trzymając Constantine^ na rękach. Nie licząc paru zadrapań, Roman był cały.
- Wracajcie szybko do środka - rzucił do żony. - Może być więcej wybuchów.
W oddali zawyły syreny.
Toni była ciekawa, jak to wytłumaczą policji. Rozejrzała się po parkingu. Lepiej żeby nie leżały tu miecze i drewniane
kołki. Dostrzegła worek na śmieci obok czarnego lexusa.
Zajrzała do środka. Gry komputerowe? Czyżby Gregori przyniósł to do pracy? Wszystkie były nowiutkie, nie-rozpakowane.
- Ja to wezmę. - Dougal złapał worek i śmignął do drzwi.
- Ale... - Toni podskoczyła, kiedy łan nagle pojawił się obok niej. - O co chodzi z tym workiem zabawek?
- O akcję Tajemniczy Mikołaj. - łan poprowadził ją w stronę drzwi. - Las jest czysty, ale znaleźliśmy miejsce, gdzie się
ukrywali.
- No - Phineas podbiegł do nich - te cholerne tchórze się teleportowały.
Toni skrzywiła się, widząc krew na twarzy Phineasa.
- Obaj potrzebujecie lekarza.
- Roman i Laszlo nas połatają - odparł łan.
Weszli do holu i zobaczyli, że wszyscy idą do poczekalni przed salą operacyjną. Toni spojrzała w korytarz i zobaczyła
Dougala z workiem gier. Otwierał zamknięte na szyfrowy zamek drzwi naprzeciw pokoju Constantine^.
- Chodź. - łan poprowadził ją do poczekalni. Ojciec Andrew modlił się z Radinka. Inni siedzieli
w milczeniu, kiedy wreszcie dotarło do nich, co się stało.
Connor chodził w tę i z powrotem; Constantine podążał za nim, naśladując jego krok. Kiedy malec zobaczył Toni, podbiegł
do niej z wyciągniętymi rączkami. Wzięła go na ręce i uściskała.
- Roman i Shanna są w sali operacyjnej z Gregorim -wyjaśnił Connor. - On oberwał najgorzej.
- Wyjdzie z tego? - Toni zorientowała się, że Constantine zamknął oczy i zasypia na jej ramieniu.
- Ma sporo głębokich ran i jest poparzony - powiedział Connor - ale jeśli dotrwa do świtu, wszystko się zagoi podczas
śmiertelnego snu.
Drzwi sali operacyjnej otworzyły się i Roman z Shanną wyszli do poczekalni.
- Gregoriemu nic nie będzie - oznajmił Roman i wszyscy odetchnęli z ulgą.
Radinka podbiegła do niego.
- Mogę go zobaczyć? Roman skinął głową.
- Jest przytomny. Laszlo robi mu transfuzję.
Kiedy Radinka weszła do sali, Roman podszedł do Connora i lana i zniżył głos.
154
- Złe wieści. Gregori powiedział, że Janów przeprowadził na nim wulkaniczne połączenie umysłów, cokolwiek to jest, i
Malkontenci wiedzą teraz o specyfiku.
- W takim razie wiedzą też, że jesteś jego wynalazcą -stwierdził Connor. - Chcę jeszcze dziś w nocy zabrać ciebie i twoją
rodzinę do kryjówki.
Roman zmarszczył brwi.
- Dobrze. Ale najpierw chcę opatrzyć rannych i załatwić sprawę z policją.
- Policją może się zająć Howard. Wyruszamy tak szybko, jak to możliwe - zarządził Connor. Zwrócił się do lana. - Ty tu
dowodzisz.
- Ale co ze świątecznym balem? - spytała Shanna. Connor wzruszył ramionami.
- To nie jest ważne.
- Oczywiście, że jest - zaprotestowała Shanna. -Będą tu wszyscy. Musimy to zrobić, Roman.
- Bardziej się martwię o wasze bezpieczeństwo...
- Będziemy bezpieczni - przerwała mu Shanna. -Będą Angus i Emma. Jean-Luc, Zoltan, Giacomo, wszyscy się zjawią.
Trudno o bezpieczniejsze miejsce.
Roman wymienił spojrzenia z Connorem.
- Ma rację. Będziemy tu mieć małą armię.
- A poza tym nie zgadzam się, żeby Malkontenci popsuli nam święta - dodała Shanna. - Jeśli odwołamy bal, będzie
wyglądało na to, że się ich boimy.
Connor się zawahał.
- Mogą spróbować infiltrować przyjęcie. I będą chcieli porwać Romana, bo on wie, jak się robi ten cholerny specyfik.
- To bal kostiumowy - powiedziała Shanna. - Będą mieli problem z rozpoznaniem go. - Twarz jej pojaśniała. - Już wiem!
Mamy sto kostiumów Mikołajów. Wszyscy mężczyźni mogą włożyć ten sam kostium. To ich zmyli lepiej niż cokolwiek
innego.
Roman wyszczerzył zęby.
- Podoba mi się ten pomysł.
Sto kostiumów Mikołajów? - zdumiała się Toni. Po co bandzie wampirów kostiumy Mikołajów? Czy to ma jakiś związek z
tym, co łan nazwał akcją Tajemniczy Mikołaj?
Connor powoli pokiwał głową.
- To jest tak szalony pomysł, że może wypalić. Ale dzisiaj i tak stąd znikamy. Wrócimy we wtorek, na bal.
- Zgoda. - Roman był w połowie drogi do sali operacyjnej, kiedy Dougal otworzył drzwi poczekalni.
- Roman, policja przyjechała.
- Howard się tym zajmie - zdecydował Connor. -Gdzie on jest?
155
- Laszlo bandażował mu nogę. - Roman zajrzał do sali. - Howard, skończyliście? Policja już jest.
- Idę. - Howard przekuśtykał przez poczekalnię i dołączył do Dougala w korytarzu.
Roman przebiegł spojrzeniem po czekających wampirach.
- Phineas, teraz ty. - Wszedł do sali operacyjnej; Phineas ruszył za nim.
- Chodź, Connor. Obejrzę twoje skaleczenia. -Shanna poprowadziła Szkota za mężem i Phineasem.
- Jesteś dentystką, nie lekarką - burknął Connor.
- Jeśli umiem wyrywać zęby, to umiem też powyciągać szkło z twojej twarzy. - Pchnęła go do środka i się obejrzała. - Ty
następny, łan.
Toni się skrzywiła.
- To będzie zabawne.
Radinka wyszła z sali uśmiechnięta.
- Gregoriemu nic nie będzie. Daj, wezmę małego i położę go spać. - Wzięła śpiącego Constantine'a na ręce i wyszła z
poczekalni.
- Ty też powinnaś się przespać - powiedział łan do Toni. - Miałaś ciężki dzień.
- Nie wszystko było takie złe. - Jej spojrzenie zabłądziło na jego usta. Pomiędzy koszmarną wizytą w szpitalu a strasznym
wybuchem na parkingu był ten cudowny pocałunek.
Miała nadzieję, że łan domyślił się, o czym mówi, bo nie odważyła się wspomnieć o tym wprost w sali pełnej wampirów o
nadludzkim słuchu.
Podszedł bliżej.
- Nie żałujesz tego? Ten pierwszy nazwałaś błędem.
- Byłam skołowana. Wciąż jestem skołowana. -Pokręciła głową. - Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. I ciągle muszę z
tobą porozmawiać. To naprawdę ważne.
- Jesteś gotowa wyznać tajemnice?
- Kiedy już opatrzą ci rany.
- Nic mi nie jest. - Rozejrzał się po poczekalni. - Ale nie tutaj. Chodź.
Wyprowadził ją na korytarz.
Rozdział 17
156
Ian szedł korytarzem.
- Damska czy męska?
- Słucham? - spytała Toni.
- Którą łazienkę wolisz? Chciałbym się trochę umyć.
- A, damską, chyba. Jeśli nie masz nic przeciwko. Uśmiechnął się.
- Jeśli tylko będzie pusta. - Otworzył drzwi do damskiej toalety. - Halo?
Toni weszła za nim do środka i zajrzała pod drzwi kabin.
- W Romatechu jest dość pusto w niedzielę wieczorem. Tylko parę osób, które przychodzą na mszę. - łan odkręcił kurek i
umył ręce nad umywalką.
Toni stała za nim.
- Nie ma cię w lustrze. Widzę siebie, jakby ciebie w ogóle nie było. To trochę straszne.
- Dziękuję. - Zebrał wodę w dłonie i chlapnął sobie w twarz. Krew spłynęła krętymi strużkami po umywalce. - A teraz
słucham twoich sekretów. - Wyrwał kilka papierowych ręczników z dozownika i przycisnął do twarzy.
- Ostrożnie - ostrzegła go. - Lepiej, żebyś nie wepchnął tego szkła głębiej.
- No cóż, nie widzę, co robię. - Wrzucił ręczniki do kosza.
- Pozwól, ja to zrobię. - Zamoczyła kilka ręczników i złożyła je w prowizoryczną myjkę. Ostrożnie otarła jego czoło.
- Sekrety, pamiętasz?
- No dobrze. - Wyjęła kawałek szkła z jego włosów i wrzuciła do kosza. - Po śmierci mojej babci, kiedy miałam trzynaście
lat, zostałam odesłana do szkoły z internatem w Charleston. I byłam nieszczęśliwa, dopóki nie poznałam Sabriny.
- Twojej współlokatorki?
- Tak. Ona przyszła do szkoły po tym, jak jej rodzice zginęli w katastrofie ich małego samolotu. Była jedynaczką, więc
naprawdę była sama. Z początku po prostu myślałam, że to fajnie, że jest na świecie ktoś bardziej nieszczęśliwy ode mnie. Ale
potem ją poznałam i zostałyśmy przyjaciółkami. A właściwie bardziej siostrami.
- Tak. - łan potrafił to zrozumieć. Connor i Angus zawsze byli dla niego jak starsi bracia.
Toni wyrzuciła zakrwawione ręczniki do śmieci i zrobiła nowy zwitek. Zaczęła ocierać policzki lana.
- Sabrina i ja wymyśliłyśmy sobie plan na przyszłość i od lat pracujemy nad jego realizacją. Słyszałeś o tym, jak niektóre
znane osoby adoptują dzieci z obcych krajów?
- Tak.
- My chcemy robić to na większą skalę. Będziemy prowadzić dom dziecka, w którym maluchy będą kochane, dom będzie
jak rodzina, której same zawsze pragnęłyśmy. I będziemy ratować dzieci z całego świata. Ja studiowałam biznes i socjologię,
157
żeby móc prowadzić dom, a Sabrina robi magisterium z nauczania, żeby poprowadzić szkołę. A Carlos ma już dla nas parę
sierot.
Nie tego łan się spodziewał. To było wielkie przedsięwzięcie.
- Będziecie potrzebować mnóstwa pieniędzy. Toni ostrożnie umyła jego podbródek.
- Rodzice Sabriny zostawili jej ogromny spadek. Osiemdziesiąt pięć milionów.
Ian uniósł brwi.
- Ale Bri może odziedziczyć całą sumę dopiero, kiedy skończy studia. Rodzice nie chcieli, żeby była obibokiem z
funduszem powierniczym.
łan powoli skinął głową, chociaż jego myśli pędziły jak szalone. Skoro Toni miała takie wielkie plany, to co robiła tutaj?
Czemu pracowała jako ochroniarz? I z całą pewnością nie zamierzała tu zostać. Byłoby ogromnie egoistyczne z jego strony,
gdyby próbował ją tu zatrzymać, kiedy miała tak chwalebne plany na przyszłość.
- Wszystko szło zgodnie z planem do zeszłej niedzieli - ciągnęła Toni. - Sabrina została napadnięta w Central Parku.
Wylądowała w szpitalu z połamanymi żebrami, sińcami i... śladami ugryzień.
łan gwałtownie wciągnął powietrze.
- Malkontenci.
- Tak. Była w histerii, kiedy policja ją przesłuchiwała. Twierdziła, że została zaatakowana przez wampiry.
- Głupcy. Powinni byli wyczyścić jej pamięć. Toni wytrzeszczyła oczy.
- Uważasz, że to, co zrobili, było w porządku?
- Nie, oczywiście że nie. Ale każdy wampir, dobry czy zły, wie, że nie ma nic ważniejszego niż zachowanie naszego
istnienia w tajemnicy.
Toni skrzywiła się, wyrzucając brudne ręczniki. Wyjęła kolejne z dozownika.
- Oczyszczę ci kolana.
Chciała uklęknąć, ale łan zaczął lewitować, aż jego kolana znalazły się na wysokości umywalki.
- Tak będzie łatwiej.
- O! - Spojrzała na niego w górę. - To jest dziwaczne.
- Dziękuję. Wracaj do swojej opowieści.
- Tak. - Delikatnie ściągnęła na dół jego zakrwawione podkolanówki. - Funduszem powierniczym Sabriny zarządzają jej
ciotka i wujek. Wujek jest psychiatrą i zdia-gnozował u niej psychozę i urojenia. Wsadził ją na oddział zamknięty.
- To ona siedzi w szpitalu Shady Oaks?
- Tak. - W oczach Toni błysnął gniew. - Wujek chce jej pieniędzy, więc zadba o to, żeby jej nigdy nie wypuszczono. Carlos
i ja pojechaliśmy ją wczoraj odwiedzić. To było straszne.
łan opuścił się na podłogę.
158
- To tam byłaś przed mszą? - Teraz rozumiał, dlaczego tak łatwo dała się ponieść emocjom.
Toni skinęła głową.
- Nie mogę jej zawieść tak jak zawiodłam babcię. Muszę ją stamtąd wydostać.
Ścisnął jej rękę.
- I pomyślałaś, że będziesz potrzebować mojej pomocy? To dlatego przyjęłaś pracę u nas?
- Potrzebuję twojej pomocy, ale to nie całkiem tak było. Po napaści Sabrina poprosiła mnie, żebym znalazła wampiry, które
ją zaatakowały, żeby udowodnić, że nie miała urojeń.
łan zesztywniał.
- Celowo poszłaś do parku, żeby dać się zaatakować?
- Nie sądziłam, że cokolwiek się stanie, bo nie wierzyłam w istnienie wampirów. Ale...
- Zostałaś brutalnie napadnięta - dokończył zdanie. -Mogłaś zginąć, gdyby Connor się nie zjawił.
- Uwierz mi, wiem, jak było groźnie. Connor zaoferował mi wymazanie pamięci, ale nie mogłam się na to zgodzić, skoro
dopiero co dowiedziałam się, że Sabrina miała rację. Więc wzięłam tę pracę, mając nadzieję, że zdobędę dowód, którego
potrzebowała.
Iana ogarnął chłód.
- Zamierzałaś udowodnić, że istniejemy? - Puścił jej
dłoń. - Złożyłaś przysięgę, że nigdy nas nie wydasz.
- Wiem.
- Czy ty nie rozumiesz, jak ważne jest zachowanie m naszego istnienia w tajemnicy? Jeśli wszyscy się o nas dowiedzą,
miliony śmiertelników będą chciały naszego unicestwienia. Po ulicach będą krążyć pogromcy z kołkami. Naukowcy będą
chcieli przeprowadzać na nas eksperymenty, robić nam sekcje. A jeśli kiedykolwiek się dowiedzą o leczniczych
właściwościach naszej krwi, będziemy ścigani jak zwierzęta i pozbawiani krwi. Ujawnienie oznacza eksterminację.
Zbladła.
- Nigdy nie zamierzałam nikogo skrzywdzić. Myślałam, że pokażę mój dowód psychiatrze albo prawnikowi, który
zachowa to w tajemnicy. Coś jak wasz ojciec Andrew.
- To straszne ryzyko. Nie możesz zagwarantować, że ktoś będzie milczał, szczególnie jeśli uzna nas za poważne
zagrożenie dla rodzaju ludzkiego.
- Malkontenci są poważnym zagrożeniem.
- Nie możesz zdemaskować ich, nie demaskując nas! A my jesteśmy jedynymi, którzy są w stanie ich pokonać. Nie
mogę uwierzyć, że tak igrałaś naszym życiem. -Odszedł od niej.
- Z początku nie rozumiałam, jakie miłe są wampiry. Kiedy poznałam was wszystkich, wiedziałam już, że nie
mogłabym was skrzywdzić.
159
- Cholernie wielkodusznie z twojej strony. - Ian patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami. - Powinnaś była powiedzieć mi
to na samym początku.
- Nie wiedziałam, czy mogę ci ufać. Potrzebowałam trochę czasu, żeby cię poznać.
łan nie wiedział, co myśleć. Miał poczucie zdrady.
- Ja... muszę to przemyśleć. - Ruszył do drzwi. Poszła za nim.
- łan, musisz wiedzieć, że nigdy nie potrafiłabym was skrzywdzić.
Był tak skołowany, że nie wiedział, co odpowiedzieć.
- Idź spać, Toni. Zobaczymy się jutro.
- łan, przepraszam.
Nie mógł znieść widoku jej zgnębionej twarzy, więc poszedł do poczekalni. Shanna mogła go już przyjąć. Usiadł na stole
zabiegowym i dumał nad tym wszystkim, kiedy Shanna wyciągała szkło z jego twarzy i kolan.
W głowie mu się nie mieściło, że Toni zamierzała wydać ich tajemnicę. Może nie rozumiała, jakie to ważne. Ale przecież
Connor jej to wyjaśnił.
Na jej usprawiedliwienie musiał przyznać, że miała szlachetne intencje. Starała się ratować przyjaciółkę, łan zrobiłby to
samo dla swoich przyjaciół. Ale planowała ujawnienie istnienia wampirów. Na samą myśl żołądek podchodził mu do gardła.
Kiedy Shanna skończyła, ruszył korytarzem. Toni podpisała umowę, przysięgła ich bronić. Jak mogła planować zdradę?
Ale nie zdradziła ich. Czy mógł mieć do niej pretensje o jej zamiary, zanim ich bliżej poznała? Po ataku Malkontentów
miała przecież prawo myśleć, że wszystkie wampiry są złe i trzeba je zdemaskować.
Ale ciągnęła to oszustwo. Sam sobie przysięgał, że u jego przyszłej towarzyszki nic nie jest ważniejsze niż uczciwość i
lojalność. Czy dlatego tak bardzo go to frustrowało? Widział w Toni potencjalną towarzyszkę. Bóg świadkiem, że jej pragnął.
Pożądał jej do bólu. Myślał o niej cały czas. Ale czy mógł jej ufać?
Po godzinie nie doszedł do niczego, więc uznał, że potrzebuje rady. Teleportował się do gabinetu Vandy w Horny
Devils. Kiedy już otrząsnęła się z szoku na widok jego pokaleczonej twarzy, opowiedział jej historię Toni.
Vanda siedziała za biurkiem ze zmarszczonym czołem.
- Co za mała suka. łan zesztywniał.
- Nie zasługuje na to. Próbuje ratować przyjaciółkę, która jest w niebezpieczeństwie.
Vanda uniosła brwi.
- Bronisz jej? Myślałam, że jesteś na nią wściekły.
- Nie jestem wściekły. - Zaczął chodzić po gabinecie. - Jestem zdezorientowany.
- Dlaczego? Ten problem bardzo łatwo rozwiązać. Zatrzymał się.
- Tak myślisz?
160
- Jasne. Wylej ją i wykasuj jej pamięć. Wtedy nie będzie stanowić zagrożenia i na dobre zniknie z twojego życia.
Zniknie z jego życia? Ogarnęła go fala paniki. Jak mógłby znieść jej utratę?
- Ale... co z jej przyjaciółką?
- A kogo to obchodzi? Jest ci winna pieniądze czy co?
- Jest uwięziona na oddziale zamkniętym...
- Tak, tak, przez złego wujka. Buu. To tylko jedna dziewczyna. Jedna śmiertelniczka. A Toni była gotowa przez nią narazić
nas wszystkich na niebezpieczeństwo.
- Tylko dlatego, że tak bardzo się o nią troszczy - zaprotestował łan.
- Nie ona jedna - mruknęła Vanda. łan spojrzał na nią chmurnie.
- Dobra, przyznaję. Zależy mi na Toni. Nie byłbym taki zdenerwowany, gdyby mi nie zależało.
- Tydzień temu przysięgałeś mi, że chcesz tylko wampirzycy. Mam tu listę dwudziestu wampirzyc, sprawdzonych przeze
mnie i napalonych na ciebie. Mógłbyś jeszcze dziś zacząć się z nimi spotykać.
Tydzień temu wydawałoby mu się to wspaniałe. Ale teraz w jego życiu była Toni i wszystko się zmieniło.
- Nie chcę się spotykać z nikim innym. Usuń mój profil z tego portalu.
- łan, ona zamierzała nas zdradzić.
- Ale nie zrobiła tego. Nigdy nie zrobiła niczego, co mogłoby nam zaszkodzić. - Wreszcie w całej pełni zrozumiał jej
trudne położenie. Chciała ratować Sabrinę, bo ją kochała. I nie wydała go, bo zależało jej na nim. Widział to wyraźnie w jej
twarzy, kiedy gorączkowo szukała go na parkingu. Szczerze jej na nim zależało. Ale jednocześnie nie mogła znieść myśli, że
zawiedzie przyjaciółkę. Jej serce pękało na dwie połowy.
Wystarczyłoby, żeby pomógł jej uratować przyjaciółkę. Wtedy nie miałaby już tego dylematu. Mogłaby oddać całe serce
jemu.
A tego pragnął najbardziej na świecie. Chciał, by Toni mogła go kochać. To jej pragnął najbardziej na świecie.
Toni obudziła się powoli. Długo nie mogła zasnąć, jakby ogromny ciężar przygniatał jej pierś. łan. Straciła lana. Przekręciła
się na plecy i zauważyła, że nie jest sama.
- łan? - Usiadła. Leżał tuż przy niej.
Ogarnęła ją ulga. Przecież nie mógł się na nią gniewać, skoro położył się przy niej spać, prawda? Wczoraj w nocy bała się,
że koniec z nimi. Był taki rozgniewany.
Teraz wyglądał zupełnie spokojnie. Leżał na plecach, z rękami złożonymi na brzuchu.
Spojrzała na zegarek na nocnej szafce. Ósma czterdzieści pięć? Nastawiła budzik na wpół do siódmej. Pewnie go wyłączył,
zanim się położył.
Znów odwróciła się do niego. Po raz pierwszy, od kiedy go poznała, nie miał na sobie kiltu. Był we flanelowych
161
spodniach od piżamy, choć i one były w czerwono-zieloną kratę. Uśmiechnęła się na ten widok. Spłukał z siebie pod
prysznicem całą krew i brud.
Pochyliła się nad nim, żeby obejrzeć skaleczenia na jego twarzy. Już wyglądały o wiele lepiej. Uniosła jego rękę. Rany
zamknęły się i blizny zaczynały znikać. Do wschodu słońca znów będzie piękny jak przedtem.
Nagle dotarło do niej, że trzyma za rękę martwego faceta. I nie puściła. Nawet nie drgnęła. Dlaczego już się go nie bała?
Spojrzała w jego twarz. Wciąż był tym samym dzielnym wojownikiem, który popędził na pomoc Gregoriemu, tym samym
troskliwym bohaterem, który nalegał, żeby poszła w bezpieczne miejsce, kiedy sam stał zakrwawiony na parkingu, tym samym
słodkim mężczyzną, który całował ją tak namiętnie i wziął na siebie całą winę za złamanie zasad.
Wstała z łóżka i poszła do łazienki. Znalazła liścik przyklejony do lustra.
Toni,
Chcę Ci pomóc uratować przyjaciółkę. Proszę, wybacz, że byłem dupkiem.
Ian
Ze śmiechem przycisnęła liścik do piersi, łan zrozumiał. Mogła mu ufać. A Sabrina zostanie uratowana. Pobiegła z
powrotem do sypialni.
- Dziękuję, łan. Dziękuję. Leżał bez ruchu.
Usiadła na łóżku, uśmiechając się do niego.
- Nie jesteś dupkiem. Jesteś cudownym człowiekiem. A ona się w nim zakochiwała.
Poczuła dreszcz. Jak mogła się nie zakochać? Był najdroższym, najmilszym, najbardziej seksownym mężczyzną, jakiego
znała.
Przyglądała się jego twarzy, a miłość wzbierała w jej sercu. To było zupełnie coś innego niż jej dwa poprzednie związki. W
tamte romanse rzucała się z desperacją zrodzoną z odrzucenia przez matkę. Potrzebowała czuć się kochana.
Teraz było inaczej. Nie chciała zakochać się w łanie. Po raz pierwszy nie chodziło o nią i jej potrzebę bycia kochaną.
Chodziło o lana i jej miłość do niego. Stało się to dla niej boleśnie jasne, kiedy wybuchł samochód i bała się, że go straciła.
Dotknęła dołeczka w jego podbródku. Nie mogła od niego uciec. Uciekałaby od własnego serca.
Wzięła prysznic, ubrała się i zostawiła lana bezpiecznie zamkniętego w srebrnym pokoju. Kiedy na parterze wyszła z windy,
zaskoczył ją widok ludzi. Prawdziwych ludzi. Zaaferowani chodzili w tę i z powrotem korytarzem. Większość miała na sobie
laboratoryjne kitle. Wszyscy mieli na kieszeniach przypięte identyfikatory pracowników Romatechu.
W drodze do biura agencji MacKaya zadzwoniła z komórki do Carlosa.
- Zgadnij, co się stało, łan zgodził się pomóc nam ratować Sabrinę.
- To wspaniale! - Carlos zniżył głos. - Powiedz mi, menina, co zrobiłaś, żeby go przekonać?
Prychnęła.
162
- Porozmawiałam z nim.
- Daj spokój, musiałaś być bardzo... miła.
- Carlos, musimy uwolnić Bri jak najszybciej. Myślisz, że dałoby się dzisiaj wieczorem?
- Tak. - Jego głos spoważniał. - Poczyniłem trochę planów i przyjadę do ciebie po południu.
- Dobrze. - Toni rozłączyła się i weszła do pokoju ochrony. Howard siedział za biurkiem, z zabandażowaną nogą opartą na
krześle.
- Przepraszam, że zaspałam. - Usiadła obok niego.
- Żaden problem. - Machnął ręką w stronę monitorów. - Nic się nie dzieje. Dzienni strażnicy sprzątają bałagan na parkingu.
Toni spojrzała na monitory pokazujące parking. Laweta odholowywała właśnie spalony samochód.
- Co powiedzieliście policji na temat wczorajszego wieczoru?
Howard ugryzł pączka.
- Przywykli już do zamachów bombowych w Romatechu. Powiedziałem funkcjonariuszowi, że uwzięła się na nas grupa
wściekłych fanatyków, którzy sprzeciwiają się wytwarzaniu syntetycznej krwi. Co mniej więcej jest prawdą, jak się tak
zastanowić.
Tak, trudno byłoby znaleźć bardziej wściekłych fanatyków niż Malkontenci. Toni spojrzała w inne monitory. Jeden z nich
pokazywał sypialnię z kilkoma podwójnymi łóżkami. Leżeli na nich Phineas i Dougal, pogrążeni we śnie. Na innym monitorze
byto widać srebrny pokój. Och, cudownie. Czy Howard widział, jak dotykała twarzy lana?
- Czy ochroniarze kompleksu nie uważają tego za dziwne, że siedzimy tutaj i podglądamy ludzi, którzy śpią jak kłody?
- Oni mają własne biuro. Trzymają się z daleka od naszych spraw. - Podsunął jej pudełko z ciastkami. - Chcesz pączka?
- Jasne. - Wybrała sobie pączka bez polewy i nadzienia. - Co się działo, kiedy spałam?
- Connor zabrał Romana, jego rodzinę i Radinkę w bezpieczne miejsce około trzeciej nad ranem. Nikt nie wie, dokąd. Tak
jest lepiej, kiedy takie dranie jak Jędrek mogą ci zajrzeć do mózgu.
- Jędrek to ten, co zaatakował Gregoriego?
- Tak. - Howard dojadł pączka i oblizał palce.
Jędrek próbował też schwytać lana. Toni westchnęła. Wątpiła, by na tym się skończyło.
Howard podsunął jej po biurku kartkę.
- To jest lista rzeczy do załatwienia przed świątecznym balem. Shanna i Radinka były bardzo zmartwione, że nie mogą nam
pomóc, ale powiedziałem im, żeby były spokojne.
Toni przełknęła ostatni kęs pączka. Lista miała z kilometr.
- I to wszystko trzeba zrobić do jutrzejszego wieczoru?
163
- Nie martw się. Wszystkim się już zajęliśmy. Dałem kopię Toddowi Spencerowi, zastępcy dyrektora produkcyjnego na
dziennej zmianie. On wie, co robić. Shanna wydaje świąteczny bal co roku, a każdej wiosny odbywa się konferencja wampirów
i wiosenny bal.
- Todd jest śmiertelnikiem. Wie o istnieniu wampirów?
Howard poruszył się niespokojnie na krześle.
- Todd wie o wielu sprawach. Posłał już paru ludzi do ustawiania stołów i krzeseł.
- Pierwsze na liście jest ubranie choinki. - Toni przeczytała na głos. - Nie przypominam sobie, żebym widziała choinkę.
- Dostarczą ją około południa. - Howard napił się kawy.
Toni przebiegła listę wzrokiem. Dziesiątym punktem było potwierdzenie rezerwacji muzyków. Był też numer telefonu.
- Zaraz zadzwonię do tego zespołu. Howard się roześmiał.
- Poczekaj do wieczorua. Zespół Wysokie Napięcie nie zapali w tej chwili nawet marnej żarówki.
- To wampiry?
- Tak, grają na wszystkich większych przyjęciach i weselach wampirów. - Howard wstał i pokuśtykał do drzwi. - Chodź.
Pokażę ci salę balową.
Po prawej od głównego holu znajdowało się kilka sal konferencyjnych, porozdzielanych ściankami działowymi, które dało
się składać jak harmonijkę. Toni była zaskoczona wielkością sali balowej. Tylna ściana składała się niemal wyłącznie z okien,
przez które było widać ogród. Pod oknami stał Todd Spencer, nadzorujący grupę robotników, którzy konstruowali scenę.
Howard przedstawił mu Toni.
- Miło cię poznać - krzyknął Todd, by przebić się przez hałas. Uścisnął jej rękę. - Najwyższy czas, żeby MacKay zaczął
zatrudniać kobiety.
Toni rozejrzała się po wielkim pomieszczeniu, w którym było wielu pracowników.
- Ile osób pracuje tu w ciągu dnia?
- W tej chwili ponad dwieście, w czterech różnych działach - wyjaśnił Todd. - Badania, produkcja, pakowanie i wysyłka.
- Mogę jakoś pomóc? - spytała Toni.
- Możesz pomóc dekorować salę, jeśli masz ochotę. -Todd wskazał jej plastikowe kosze pełne ozdób i gałęzi jodłowych.
Howard pokuśtykał z powrotem do biura ochrony i monitorów, a Toni spędziła parę godzin, rozkładając obrusy i upinając
girlandy. Zjadła szybki lunch w zakładowej stołówce i zadzwoniła do Shady Oaks.
- Chciałabym rozmawiać z Sabrina Vanderwerth z oddziału trzeciego. - Podała jej numer identyfikacyjny.
- Obawiam się, że pani nie może - odparła recepcjonistka. - Jej lekarz prowadzący wydał ścisłe instrukcje, że pani
Vanderwerth nie może przyjmować wizyt ani telefonów z zewnątrz.
Toni się skrzywiła. Wujek Joe odkrył ich wizytę.
164
- Czy nie można tego skonsultować z innym lekarzem? Przecież pacjentom chyba pomaga świadomość, że jest ktoś, kto
się o nich troszczy.
- Decyzja jest ostateczna. - Recepcjonistka się rozłączyła.
- Do diabła. - Toni wróciła do sali balowej i ujrzała pięciometrową choinkę, którą właśnie dostarczono. Przez kilka godzin
pomagała przy jej ubieraniu, a potem poszła do biura MacKaya.
- Jak leci?
Howard wskazał monitory.
- Jeszcze są martwi, ale powinni wstać za jakieś dwadzieścia minut.
Telefon na biurku zabrzęczał; Howard podniósł słuchawkę.
- Tak? - Słuchał przez chwilę, po czym zakrył mikrofon swoją wielką łapą. - To strażnik przy głównej bramie. Ktoś
przyjechał do ciebie. Czarnym jaguarem.
- To pewnie Carlos. - Toni ruszyła do drzwi.
- A na nazwisko? - spytał Howard.
- Panterra.
- Potwierdziła nazwisko - powiedział Howard strażnikowi przez telefon. - Wpuść go.
Toni pospiesznie ruszyła do głównego wejścia i wyszła na zewnątrz w chwili, kiedy Carlos parkował samochód. Było
chłodno, bo słońce już zachodziło, więc roztarta ramiona i podeszła do auta.
Carlos wysiadł. Cały w czerni wyglądał jak szpieg. Wskazał wypalone miejsce na placu, otoczone pomarańczowymi
pachołkami.
- Co tu się stało?
- Wczoraj w nocy zjawiło się kilka wampirów. Wysadzili samochód, poranili parę osób. Nic wielkiego.
Carlos ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w osmalone miejsce.
- Chcesz powiedzieć, że twoje wampiry nie żyją w zgodzie z innymi wampirami?
- Moje wampiry to są te dobre, które piją z butelek. Złe nazywają się Malkontenci. To oni zaatakowali mnie i Sabrinę.
Nienawidzą moich pracodawców.
Carlos spojrzał na nią z niepokojem.
- Toni, wdepnęłaś w jakąś wojnę. Zadrżała.
- Wiem.
- Jesteś zmarznięta. Wejdźmy do środka. - Otworzył bagażnik, wyjął laptopa i długi zwój białego papieru. -Przywiozłem
plany, żebyśmy mogli wszystko omówić. Robimy to dzisiaj wieczorem, tak?
- Tak. - A przynajmniej miała nadzieję, że łan zgodzi się to zrobić dzisiaj wieczorem.
Carlos wskazał ortalionową torbę.
- Spakowałem parę ciuchów i buty dla Sabriny. Mam też kawałek liny i taśmę hydrauliczną, tak na wszelki wypadek.
165
- Dobrze. - Znów przemknęło jej przez głowę pytanie, czy Carlos nie jest kimś więcej niż tylko studentem antropologii.
Zamknął bagażnik i poszedł za nią do wejścia.
- Jesteś tu bezpieczna?
- Tak sądzę. Wampiry czują się tu na tyle pewnie, że jutro wieczorem wydają wielki bal świąteczny.
- Impreza w obliczu zagrożenia? Chyba mi się podobają te twoje wampiry. - Carlos wyszczerzył się w uśmiechu i otworzył
drzwi. Wszedł i jego uśmiech zniknął natychmiast. Zaczął węszyć z dziwnie czujną miną. -Ostrożnie. - Wyciągnął rękę, żeby
zatrzymać Toni.
- Co się stało?
- Niebezpieczeństwo - szepnął.
Rozdział 18
Carlos.- Toni wyjrzała spoza jego szerokich ramion. -Tu jest wszystko w porządku.
- Kto to jest? - szepnął, wskazując ruchem głowy potężnego mężczyznę po drugiej stronie holu.
- To mój przełożony, Howard - odszepnęła Toni. Howard nagle zesztywnia! i odwrócił się przodem do
nich. Jego nozdrza załopotały, kiedy spojrzał na Carlosa. Ruszył w ich stronę.
- Pan jest Carlos?
- Tak. - Carlos uważnie obserwował Howarda.
- Howard Barr. Możemy zamienić słowo na osobności? - Wskazał biuro ochrony.
Carlos kiwnął głową i ruszył za nim korytarzem.
Co jest grane? Toni powoli podeszła kawałek dalej, by móc widzieć, jak dwaj mężczyźni wchodzą do pokoju. Czy Howard
był gejem? Chociaż mogłaby przysiąc, że ci dwaj patrzyli na siebie raczej z nieufnością niż z zachwytem.
Podeszła korytarzem pod drzwi. Rany, nie miała zamiaru pchać im się tam bez uprzedzenia. Jej uwagę na chwilę odwrócił
tajemniczy, zamknięty na klucz pokój naprzeciw pokoju Constantine'a. Poruszyła gałką, ale bez efektu.
Po chwili drzwi biura ochrony się otworzyły. Wyszedł z niego Carlos, z lekko skonsternowaną miną.
- Wszystko w porządku? - spytała Toni.
- Tak. - Podszedł do niej ze swoim laptopem i rulonem papieru. - Wydarzyło się przed chwilą coś bardzo dziwnego.
Toni skrzywiła się.
- Nie musisz mi mówić.
- Howard zaproponował mi pracę.
166
- Co? Pracowałbyś jako strażnik, jak ja? Carlos kiwnął głową.
- Tak się składa, że posiadam pewne... umiejętności, które są wysoko cenione przez firmę MacKaya.
- Sztuki wałki?
- To też. - Carlos przeczesał dłonią swoje długie, czarne włosy. - Uprzedziłem Howarda, że straszny ze mnie powsinoga, ale
powiedział, że na całym świecie mają klientów, którzy potrzebują ochrony, i mógłbym się przenosić z miejsca na miejsce.
- Powiedział ci o wampirach? - szepnęła Toni.
- Nie, nazwał ich klientami. Zastanowię się nad tym. Pensja jest świetna, a ja mam duże wydatki.
- To prawda. - Toni wiedziała, że Carlos wspiera kilka sierot w Brazylii. To była jedna z pierwszych rzeczy, które
przyciągnęły do niego ją i Sabrinę. Płacił też za swoje studia i wyprawy badawcze do Ameryki Południowej i Malezji. -
Howard jest fajnym szefem. Kiedyś był obrońcą w zawodowej lidze futbolowej, ale jest słodki jak pluszowy miś.
Carlos spojrzał na nią bystro.
- Tak, zauważyłem. Więc gdzie możemy omówić naszą akcję?
Toni poprowadziła go korytarzem, aż zauważyła drzwi z napisem „Sala konferencyjna". Zajrzała do środka i zapaliła
światło.
- Tu będzie dobrze.
Carlos wszedł do sali i od razu zabrał się do roboty. Odpalił laptopa i rozwinął arkusz papieru.
- Narysowałem plan Shady Oaks, żeby łan wiedział dokładnie, dokąd się teleportować. - Postukał palcem w prostokąt
opisany jako oddział trzeci.
Toni pochyliła się, żeby przestudiować schemat.
- Ten plan jest bardzo dobry. - Carlos byłby świetnym nabytkiem dla firmy MacKay Usługi Ochroniarskie i
Detektywistyczne.
- Menina, wiem, że podpuszczałem cię w sprawie lana, ale zastanawiam się, czy wiązanie się z nim to dobra decyzja. Nie
zrozum mnie źle, to miły gość, ale jest wampirem.
- Nie ugryzłby mnie. - Toni zaczerwieniła się na wspomnienie cudownego pocałunku. - W każdym razie nie po to, żeby
pić moją krew.
Carlos zmarszczył brwi.
- Kiedy już uwolnimy Sabrinę, powinnaś rzucić tę pracę i zapomnieć, że wampiry w ogóle istnieją.
- To by było niegrzeczne, nie sądzisz? Wykorzystać lana ze względu na jego nadludzkie zdolności, a potem powiedzieć mu
adios. I jak możesz mi mówić, żebym rzuciła pracę, skoro sam zamierzasz tu pracować?
- Ty masz plany z Sabrina. Ja nie mam. I prawda jest taka, że łan nie jest taki jak ty.
Wzięła się pod boki.
167
- Dziwię ci się, Carlos. Spodziewałabym się, że akurat ty będziesz bardziej wyrozumiały i tolerancyjny.
- Jestem tolerancyjny dla wszystkiego, co chce robić ze sobą dwoje ludzi, ale on nie do końca jest człowiekiem.
- Jest bardziej ludzki niż ktokolwiek, kogo znam. I kocham go.
- Znasz go ledwie tydzień.
- I przez ten czas cholernie dużo się wydarzyło. - Toni przycisnęła dłoń do serca. - Staję się inną osobą. Czuję, że nareszcie
dorastam, staję się kimś, kto jest samodzielny, silny i godny. Nie jestem już skrzywdzonym dzieckiem. I podoba mi się to, co
się ze mną dzieje. Nie zrezygnuję z tego.
- Skoro tak, to dobrze. - Carlos dotknął jej ramienia. - Bardzo się cieszę twoim szczęściem.
- Słońce zaszło. Pójdę po Iana.
- Okej. I przebierz się. Włóż czarne ciuchy. - Carlos podszedł do laptopa. - Daj mi swoją komórkę.
- Po co? - Wyjęła telefon z kieszeni spodni.
- Bo potrzebujesz nowego dzwonka. - Wziął aparat. -Miłość nie jest już dla ciebie polem bitwy.
- Tylko ustaw mi coś ładnego - rzuciła ostrzegawczym tonem i poszła szukać lana.
Był w srebrnym pokoju, ciągle jeszcze w piżamie. Kończył śniadanie.
Uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Przeczytałam twój liścik. Dziękuję, że nam pomagasz. - Pogrzebała w walizce i znalazła czarne bojówki. -Carlos
chce, żebyśmy się ubrali na czarno.
łan uniósł brwi.
- Robimy to dzisiaj? ;
- Tak. Nie masz nic przeciwko?
- Nie. - łan odstawił pustą butelkę do zlewu. -Powinienem tu być przez większość nocy, na wypadek gdyby Jędrek czegoś
próbował, ale teleportowanie twojej przyjaciółki nie zajmie nam chyba dużo czasu. !
Toni znalazła czarną koszulkę, ale na nieszczęście miała na przodzie wielki, biały napis: „Zwariowałam czy i co?" Pokazała
ją łanowi. f
- Idealny strój na włamanie do szpitala psychiatrycz- | nego. i
Roześmiał się.
- Trzeba się odpowiednio ubierać na każdą okazję. - \ Jego twarz spoważniała. - Przepraszam za to, jak zareago- '', wałem
wczoraj.
- Nie masz za co przepraszać. To ja popełniłam błąd, w ogóle rozważając wydanie waszej tajemnicy.
Jego oczy błysnęły ciepło.
168
- Zadajesz sobie bardzo dużo trudu, żeby pomóc przyjaciółce. Przeżyłaś brutalny napad, przyjęłaś pracę u nieumarłych, a
teraz przygotowujesz się do włamania. Taka lojalność jest bardzo rzadka.
Jej oczy zaszły mgłą, serce wezbrało miłością.
- Mówisz mi takie cudowne rzeczy. - Dzięki niemu zdała sobie sprawę, jak wartościowym jest człowiekiem.
Spojrzał na kamerę, po czym ruchem głowy wskazał łazienkę.
- Chcesz się przebrać?
- Tak. - Toni wzięła swoje czarne ciuchy i popędziła do łazienki. Krzyknęła cicho, kiedy łan skoczył za nią i zamknął
drzwi. - Co...?
Wziął ją w ramiona i przycisnął usta do jej ust. Upuściła rzeczy na podłogę i roztopiła się w jego pocałunku.
Zaczął ssać jej dolną wargę, a potem obsypał całusami jej szyję.
- Potrzebujesz pomocy przy rozbieraniu?
- Ty draniu. - Wsunęła palce w jego miękkie włosy. Wyciągnął jej granatową koszulkę polo ze spodni
i wsunął pod nią dłonie.
- Pragnę cię. - Rozejrzał się po maleńkiej łazience czerwonymi, płonącymi oczami. - To jest... wyzwanie.
- łan. - Położyła dłonie na jego policzkach. - Nie mamy teraz na to czasu. A ja nie chcę, żeby to był szybki numerek w
łazience.
Jego usta wygięły się w uśmiechu.
- To nie jest zbyt romantyczne, co? Uśmiechnęła się szeroko.
- Uważam, że jesteś bardzo romantyczny, ale Carlos czeka na górze i mamy zadanie do wykonania.
- Rozumiem. - Pocałował ją szybko w usta i wyszedł z łazienki.
Przebrała się. Po wyjściu zastała go w kuchni; wciągał właśnie przez głowę czarny sweter. Na nogach miał czarne spodnie i
wyglądał nieprzyzwoicie seksownie. O mało nie zawołała go z powrotem do łazienki na szybki numerek.
- Chodźmy. - Złapała kurtkę i pojechała z łanem windą na parter. - Przygotowywaliśmy dzisiaj salę balową na tę wielką
imprezę.
Kiwnął głową.
- Phineas powiedział, że nauczy mnie bardziej nowoczesnych tańców, żebym mógł z tobą zatańczyć. Znam tylko menueta,
walca i kilka kontredansów.
Uśmiechnęła się do niego, kiedy wychodzili z windy.
- Chcesz ze mną zatańczyć?
- Tak. Phineas powiedział, że muszę umieć bujać biodrami i jamować.
Roześmiała się.
169
- Będziesz tańczył hip-hop w kilcie?
- Tak właściwie to będę miał na sobie kostium Mikołaja, podobnie jak dziewięćdziesięciu dziewięciu pozostałych facetów.
- Po co wam tyle kostiumów? - Wskazała zamknięty pokój naprzeciwko gabinetu dentystycznego. - O co chodzi z tym
tajemniczym Mikołajem?
- Gdybym ci powiedział, przestałoby być tajemniczo. Pacnęła go w ramię.
- Ja ci zdradziłam moje tajemnice.
- Nie wszystkie. Ciągle nie wiem, jak brzmi twoje pełne imię.
- Nie widzę powodu, by to ujawniać w tej chwili.
- Nie może być aż takie złe. Ja jestem łan David MacPhie.
- To bardzo ładne imię. Nietrudno się do niego przyznać. - Otworzyła drzwi do sali konferencyjnej. - No, jesteśmy. Carlos
wszystko zaplanował.
- Wolę raczej sam wszystko planować. - Wszedł do środka ze zmarszczonymi brwiami. - Dobry wieczór, Carlos.
- Cześć, łan. Fajne spodnie. Uwielbiam skórę. Masz tu swój telefon, Toni.
Wsunęła komórkę do kieszeni spodni, łan obejrzał plan Shady Oaks.
- To jest trzeci oddział. - Carlos wskazał palcem. -Tutaj trzymają Sabrinę. Przy drzwiach wejściowych siedzi strażnik, ale
zauważyłem, że jest wejście od tyłu, tutaj. Myślisz, że dasz radę się tam teleportować niezauważony?
łan spojrzał na niego obojętnie.
- Teleportowałem się do Langley i nie wykryto mnie. Carlos uniósł brew.
- Więc uznaję to za odpowiedź twierdzącą.
Toni stłumiła uśmiech. Miała nadzieję, że ci dwaj nie zaczną się licytować, kto ma większe ego. łan skinął głową.
- Dam radę.
- Poczekam na was w samochodzie. Mogę zaparkować tutaj albo tutaj. - Carlos wskazał parking od frontu i tylną bramę
służbową.
- Lepiej na parkingu - powiedział łan. - Będzie mniej podejrzanie.
- Też prawda.
łan posłał mu spojrzenie z ukosa.
- Robiłeś już wcześniej takie rzeczy. Carlos zwinął plan.
- Moje badania rzucały mnie w różne dziwne miejsca i sytuacje.
- Jakiego rodzaju badania?
- Pierwotnych kultur, głównie w Ameryce Południowej i południowo-wschodniej Azji. - Podszedł do laptopa. -
170
Tą trasą zawiozę nas do hotelu. To niepozorny hotelik w Queens, zapłaciłem z góry gotówką, łan przez chwilę przyglądał się
mapie.
- Wygląda w porządku. Muszę dopilnować tutaj jeszcze paru rzeczy, więc pojedźcie na miejsce. Toni zadzwoni do mnie i
teleportuję się do was.
- Dobra. - Carlos zamknął laptopa. - Do dzieła.
Pod Shady Oaks Carlos zaparkował jaguara w ciemnym kącie. Toni zadzwoniła do lana, który zmaterializował się obok niej
na parkingu.
- Idę z tobą - oznajmiła.
- Nie. Nie mogę teleportować dwóch osób jednocześnie.
Co za uparciuch.
- Więc zrobisz dwie rundki. Carlos wysiadł zza kierownicy.
- Co się dzieje?
- Toni chce się narazić na niebezpieczeństwo - mruknął łan.
- Musisz mnie wziąć ze sobą - nalegała Toni. - Niby jak poznasz Sabrinę?
- Spodziewam się, że może mi się przedstawić. Toni spojrzała na niego z irytacją.
- Może spać. A jeśli nawet nie, może zacząć krzyczeć i podnieść alarm. Jeśli tam będę, uspokoję ją.
- Zdaje się, że Toni ma rację - powiedział Carlos. Toni posłała mu uśmiech wdzięczności.
łan zacisnął szczęki.
- W porządku.
- Łatwiej ci będzie podejść od wschodu - zasugerował Carlos.
- Poradzę sobie - warkną! łan. - Chodź, Toni.
Ruszyła obok niego przez parking w stronę wschodniego skrzydła szpitala.
- Carlos tylko chce pomóc. Naprawdę troszczy się o Sabrinę.
- I ciebie.
Zastanawiała się, czy był zazdrosny.
- Jesteśmy po prostu dobrymi przyjaciółmi.
- Nie chciałem być zrzędą - mruknął łan. - Po prostu przywykłem robić takie rzeczy sam.
- Dlaczego?
Milczał, idąc wzdłuż muru od wschodu. Wreszcie odezwał się:
- Nigdy nie chciałem pracować z resztą chłopaków, bo traktowali mnie jak dziecko.
171
- Och. Przepraszam. To musiało być strasznie frustrujące, tak długo wyglądać jak piętnastolatek.
- Prawie pięćset lat. - Spojrzał na nią. - Cieszę się, że nie znałaś mnie w tamtej postaci. Zawsze widziałaś we mnie
mężczyznę, którym czułem się przez te wszystkie lata.
- Jesteś wspaniałym mężczyzną, łan. Wziął ją za rękę.
- Och, twoje biedne paluszki przemarzły. - Chwycił jej dłoń między swoje dłonie.
- To dąb, na który wspinał się Carlos. - Wskazała drzewo wolną ręką. - Dziedziniec jest za tym murem.
Puścił jej rękę.
- Zajrzę tam.
Zamrugała, kiedy zacząt się unosić do szczytu muru.
- W porządku. Chodź. - Wyciągnął do niej lewą rękę.
- Ja nie umiem... - Urwała, kiedy opadł dwa metry w dół. Chwycił ją za rękę i pociągnął w ramiona, po czym znów uniósł
się do szczytu muru.
Zarzuciła mu ręce na szyję.
Jego zęby błysnęły bielą w ciemności.
-
Nie musisz mnie dusić, skarbie. Nie upuszczę cię.
- Przepraszam. - Spróbowała się rozluźnić. - Nie jestem przyzwyczajona lewitować dwa metry nad ziemią.
- To jest trzeci oddział, tak? - Wskazał palcem.
Zmrużyła oczy, żeby zobaczyć drugą stronę słabo oświetlonego dziedzińca.
- Tak. - łan bez wątpienia widział dużo lepiej niż ona.
- Widzisz to zacienione miejsce na prawo od budyńku? Blisko tylnego wejścia. Najpierw teleportujemy się tam.
- Okej. - Przygotowała się w duchu. Wessała ją dezorientująca ciemność; zachwiała się, kiedy jej stopy wylądowały na
twardym gruncie.
- Spokojnie. - Poprowadził ją do tylnych drzwi.
Oczywiście były zamknięte, ale przez ich okienko widzieli brzydki korytarz z drzwiami po obu stronach. Drzwi byty
pootwierane, z niektórych światło padało na błyszczące linoleum podłogi.
Korytarzem przeszła pielęgniarka w białych sportowych butach.
- Ósma godzina! Gasimy światło!
Światła zgasły; teraz korytarz oświetlało tylko kilka nocnych lamp. Pielęgniarka poszła sobie, prawdopodobnie do dyżurki
przy wejściu.
- To pewnie sypialnie - szepnął łan. Przyciągnął ją do siebie. - Idziemy.
172
Ciemność znów zawirowała wokół niej i nagle znalazła się z łanem w korytarzu. Powietrze było tu gorące i duszne. Toni
zajęła się lewą stroną korytarza, łan prawą. Szli po cichu, sprawdzając nazwiska na tabliczkach koło drzwi.
Cztery drzwi dalej Toni dostrzegła nazwisko: Vander-werth Sabrina. Kiwnęła na lana i wślizgnęli się do ciemnego
pokoju. Ledwie dostrzegała podwójne łóżko na podwyższeniu. Nie było tu żadnych szaf czy komód, tylko otwarte półki,
jak regały na książki. Żadnego miejsca, gdzie można by cokolwiek schować. Żadnych lamp, żadnych luster. Pod gładkim
kocem leżało skulone ciało. Jasne włosy Sabriny połyskiwały słabo na poduszce. Toni schyliła się nad nią.
- Bri, słyszysz mnie? - Dotknęła jej ramienia. Bri jęknęła.
- Daj mi spokój, ty zboku.
- Sabrina, to ja, Toni.
- Toni? - Przekręciła się na plecy. - Nie możesz być Toni.
- Mogę i jestem. Przyszłam cię stąd wydostać. Sabrina potarła oczy.
- To tylko sen. Mam urojenia.
- Nie masz żadnych urojeń. - Toni chwyciła jej dłoń i uścisnęła. - To naprawdę ja. A teraz chodź. Spadamy stąd.
Bri usiadła z trudem.
- Jestem trochę zaspana. Możesz wrócić rano?
- Nie, idziemy teraz. - Toni zrozumiała, że jej przyjaciółka jest zbyt naćpana, żeby jasno myśleć. Znalazła jej kapcie pod
łóżkiem i wsunęła jej na stopy.
- To za długo trwa - szepnął łan. - Bierz ją i lecimy. Bri zmrużyła oczy, wpatrując się w ciemną postać.
- A ty kim jesteś?
- To mój przyjaciel - wyjaśniła Toni. - łan. Pomoże ci stąd uciec.
Bri zachichotała.
- Uciec? Stąd się nie da uciec.
- Nie tak głośno, błagam - szepnął łan. Wychylił się za drzwi, żeby sprawdzić korytarz. - Szybko. Słyszę czyjeś kroki.
- On tak uroczo mówi - szepnęła Bri.
- Jest Szkotem. - Toni podciągnęła Bri na nogi i poprowadziła do drzwi. - łan weźmie najpierw ciebie, a potem wróci po
mnie.
Bri spojrzała na tylne drzwi.
- Nie możemy tędy wyjść. Te drzwi są zamknięte.
173
- łan cię stąd wydostanie. - Toni zdjęła kurtkę i włożyła ją na Bri. - Na dworze jest zimno.
- Sabrina, masz gości? - Młody chłopak szedł w ich stronę, szurając kapciami. Jego piżama z Batmanem była sprana do
szarości, ale nietoperz na piersi wciąż połyskiwał złotem.
- Cześć, Teddy - odparła Bri. łan jęknął.
- Uciekam - oznajmiła Bri i zachichotała, łan podszedł do Toni i szepnął:
- Postaraj się, żeby był cicho. Kiedy po ciebie wrócę, wykasuję mu pamięć.
- Okej. - Toni zapięła kurtkę na Bri. - Nie bój się. łanowi można ufać.
Sabrina drgnęła, kiedy łan otoczył ręką jej ramiona.
- Co ty ro... Zniknęli oboje.
Teddy zachłysnął się ze zdumienia.
- O rany!
- Nie tak głośno - szepnęła Toni. - Mogę to wyjaśnić.
- On jest superbohaterem! - wykrzyknął Teddy. -Uratował ją dzięki swoim supermocom!
- Teddy, znowu wstałeś z łóżka? - huknął z daleka męski głos.
- O kurczę, to Bradley - mruknął Teddy. - Nie musiałbym łazić po korytarzu, gdyby nie był takim...
Toni chwyciła Teddy'ego za ramiona.
- Nie mów mu, że Sabrina uciekła. Rozumiesz? Zamrugał.
- Okej.
Toni wbiegła do pokoju Sabriny, wlazła do łóżka i przykryła się po uszy.
- Teddy, dlaczego nie leżysz w łóżku? - Głos Bradleya zabrzmiał bliżej.
- Bo... bo widziałem superbohatera! Był tu, a potem puf! Zniknął.
- Jesteś zdrowo walnięty - mruknął Bradley. - Wracaj do pokoju.
- Nie jestem wariatem - wymamrotał Teddy. Jego szurające kroki oddaliły się.
Toni odetchnęła z ulgą. Nie wydało się, że Sabrina uciekła. Znieruchomiała, kiedy usłyszała jakiś dźwięk. Czyżby łan już
wrócił? Skóra zaczęła ją mrowić, wszystkie zmysły były w pogotowiu. Coś tu było nie tak. Do łóżka zbliżyły się kroki. Toni
zacisnęła powieki.
- Sabrina - szepnął Bradley i pogłaskał ją po włosach. Zemdliło ją. Boże, miała ochotę wyskoczyć z łóżka
i wbić mu pięść w gardło. Ale nie śmiała. Nie mógł się zorientować, że Bri uciekła. Musiała kupić trochę czasu, żeby dać
łanowi szansę na oddalenie się od szpitala.
Przełknęła ślinę. Czy to dlatego przedtem Bri nazwała ją zbokiem? Bradley musiał ją obmacywać już wcześniej, kiedy była
oszołomiona po lekach.
174
- Sabrina - szepnął znowu Bradley.
Rozległ się głuchy huk i przygniótł ją jakiś ciężar. Toni błyskawicznie wyskoczyła z łóżka, byle dalej od ciała Bradleya. Leżał
rozciągnięty na kocu, nieprzytomny. Obok niego stał Teddy z grubą książką w rękach.
- Nie lubię go. To zły człowiek.
- Dziękuję, Teddy.
Uśmiechnął się z zażenowaniem.
- Nie brałem leków. Wiedziałem, że muszę pilnować tego zboczeńca.
łan pojawił się w pokoju i jego spojrzenie padło na nieprzytomnego pielęgniarza.
- Co się stało?
- Długa historia - odparła Toni. - Ale Teddy uratował mnie przed molestowaniem.
łan podszedł do Bradleya.
- Ten człowiek wykorzystywał pacjentki?
- Próbował - odparł Teddy. - Dlatego krążę po korytarzu.
- Drań. - Ian położył dłoń na głowie Bradleya. - No. Będzie spał do rana. Niech się potem tłumaczy, co robił w łóżku
Sabriny.
- Super - szepnął Teddy. - Masz zajefajne supermoce, stary. Jak ci na imię?
- Ian.
Teddy zmarszczył brwi.
- Koleś, musisz sobie wymyślić lepsze imię. I potrzebujesz peleryny.
łan roześmiał się.
- Takiej jak noszą wampiry? Gdzieś taką mam.
- To by było niezłe, stary, łan podszedł do Teddy'ego.
- Muszę ci wykasować pamięć. Teddy się odsunął.
- Nie. To jest najfajniejsza rzecz, jaka mi się przydarzyła od wieków. Chcę to pamiętać.
- łan. - Toni spojrzała na niego błagalnie. Rozumiała, co czuje Teddy. Ona też nie chciała tracić wspomnień.
- Toni, on wie, że pomogliśmy uciec Sabrinie.
- Weźcie mnie ze sobą - rzucił błagalnie Teddy.
- Nie. - Ian pokręcił głową.
175
- Serio, stary. Jeśli mnie ze sobą zabierzecie, nie będę mógł nikomu powiedzieć, co zrobiliście. I tak bym nie powiedział,
ale mogliby mnie zahipnotyzować czy coś. Tak naprawdę nie jestem wariatem. Miałem tylko depresję, bo nic dobrego nie
czekało mnie w życiu, ale z wami mógłbym być naprawdę szczęśliwy.
łan się zawahał.
- Kiedy już poznasz nasze tajemnice, nie będzie odwrotu.
- Super.
łan zmarszczył brwi.
- Musisz rozumieć, że przyłączenie się do nas jest niebezpieczne. Jesteśmy w stanie wojny z bardzo groźnymi wrogami.
Teddy potrząsnął pięścią.
- Super!
łan popatrzył pytająco na Toni. Wzruszyła ramionami.
- Teddy, czy ty wiesz, co robisz?
- Nie jestem głupi - burknął. - Byłem szefem wydziału matematyki w Akademii Świętego Bartłomieja.
- Jesteś nauczycielem? - spytał łan.
- Tak. - Teddy zerknął na nich podejrzliwie. - Czy to znaczy, że nie jestem dość fajny, żeby bujać się z superbo-haterami?
- Prawdę mówiąc, myślę, że właśnie kogoś takiego potrzebujemy. - łan kiwnął na niego. - Chodź.
- Super. - Teddy wyszedł za nim do korytarza. - Czy teraz laserowy promień zabierze nas na macierzysty statek?
Toni wyjrzała za drzwi i zobaczyła, że się teleportują. Była ciekawa, dlaczego lana zainteresowało nauczycielskie
przygotowanie Teddy'ego. Choć Teddy z pewnością miał dobre referencje, wydawał się trochę oderwany od
rzeczywistości. Ale nie chciała na siłę szukać wad w kimś, kto uratował ją przed zboczonym pielęgniarzem. I
Bradley padł na łóżko na skos. Pociągnęła go, żeby ] ułożyć go bardziej prosto. I
Zauważyła rzeczy Bri na otwartych pólkach. Dwie j zmiany ubrania i zapasowa piżama. Wkładając kurtkę Bri, dostrzegła
kilka sztuk bielizny na półce.
Spojrzała na Bradleya w przypływie natchnienia.
I Złapała majteczki Bri i upchnęła je w dłoń pielęgniarza. 1 Potem wzięła
jeden z biustonoszy i zapięła mu na głowie ' jak czepek. Niech to spróbuje wytłumaczyć rano. i
łan wpadł do pokoju.
- Teddy jest chyba trochę rozczarowany, że siedzi w samochodzie, a nie w statku kosmicznym. - Zerknął na
pielęgniarza. - Interesujące.
- Mnie się podoba. - Toni zebrała resztę rzeczy Bri. -Idziemy?
łan się uśmiechnął.
- Z tobą nigdy nie można się nudzić, Toni. -Teleportował się z nią na parking.
176
Toni otworzyła drzwi jaguara i zajrzała do środka. Teddy siedział wciśnięty obok Sabriny na maleńkim tylnym siedzeniu.
Opierała się o niego; jej powieki były ciężkie od leków.
- Bri, Carlos zawiezie cię do hotelu, gdzie będziesz mogła odpocząć - powiedziała jej Toni.
Bri zamrugała i spojrzała na nią.
- Myślałam, że jestem w łóżku. Jak się tu dostałam?
- Nic ci nie będzie - zapewniła ją Toni. - Musisz tylko trochę odpocząć. Przyjdę do ciebie jutro.
- Nie. - Bri usiadła z trudem. - Nie zostawiaj mnie. -Skrzywiła się płaczliwie. - Ja chyba wariuję. Nie wiem, jak się tu
znalazłam.
Toni westchnęła z rezygnacją.
- No dobrze. Pojadę z tobą. Jedną chwileczkę.
- Musimy się pospieszyć, menina - ostrzegł ją Carlos. łan dotknął jej ramienia.
- Nie ma sprawy. Jedź z przyjaciółką. Możesz do mnie później zadzwonić; teleportuję się do ciebie i zabiorę cię do
Romatechu.
Objęła go i ucałowała.
- Jak ja ci się odwdzięczę? Jego usta drgnęły.
- Już ja coś wymyślę. Do zobaczenia później. -Odsunął się i zniknął.
Toni wsiadła do jaguara.
- Jedziemy.
- Ty całowałaś tego faceta, Toni? - spytała Sabrina.
- Jasne, że całowała - odparł Teddy. - Każdy superbo-hater ma dziewczynę.
Jędrek siedział przy biurku, wpatrując się w zdjęcie Romana Draganestiego i jego rodziny. Jak facet mógł być tak genialny i
tak głupi jednocześnie? Jego specyfik pozwalający nie spać w dzień był fantastyczny. Ale że ten idiota używał go, żeby móc
pilnować dziecka? Gdyby miał choć trochę oleju w głowie, dałby specyfik swoim szkockim zbirom, żeby spędzali dni na
zabijaniu wrogów spoczywających bezradnie w trumnach i łóżkach.
To się mogło wydarzyć. Jędrek ściągnął dwa razy więcej dziennych strażników. Ale choć chłopcy z rosyjskiej mafii byli
twardzielami, wolał na nich nie polegać, jeśli chodziło o bezpieczeństwo.
Tak naprawdę potrzebował tego cholernego specyfiku. Wtedy mógłby spędzić parę dni na zabijaniu klanu Draganestiego.
Przekartkował stosik zdjęć, rozkoszując się myślą o przebijaniu ich wszystkich kołkami. MacKaya i jego żony. Buchanana i
lana MacPhie.
- Mistrzu? - Jurij wszedł do gabinetu ze Stanisławem. -Chciałeś nas widzieć?
177
- Musimy zaplanować kolejny ruch - oznajmił Jędrek.
- Oni wydają świąteczny bal jutro wieczorem w Romatechu - podsunął Stanisław.
Jędrek pokręcił głową.
- Zbyt przewidywalne. - Jego dłoń znieruchomiała na zdjęciu czarnego wampira. - Pamiętasz o nim?
- Tak - odparł Stanisław. - Phineas, zdrajca. Jędrek uniósł brew.
- Nie zabiłeś go jeszcze? Stanisław głośno przełknął ślinę.
- Zabiję, panie.
- Lepiej to zrób. - Jędrek znów zaczął przeglądać zdjęcia. Zatrzymał się na jasnowłosej śmiertelniczce. Widział ją wczoraj
wieczorem, po wybuchu samochodu. Biegła przez parking, wołając imię lana. Ziemia była zasłana rannymi, ale ona leciała
prosto do niego.
- Więc co robimy dalej? - spytał Jurij. Jędrek pogłaskał palcem zdjęcie dziewczyny.
- Dokładnie wiem, co robić.
Rozdział 19
W e wtorek wieczorem Toni weszła do sali balowej pełnej Świętych Mikołajów. Tańce już się zaczęły i kilku Mikołajów
wirowało po parkiecie w walcu ze swoimi partnerkami. Kostiumy kobiet były bardziej zróżnicowane. Kilka, przebranych za
Panie Mikołajowe, miało na sobie długie spódnice, białe fartuszki i białe, falbaniaste czepki na srebrnych perukach. Inne panie
miały na sobie kostiumy przypominające kreacje Rockettes z okazji świątecznej rewii.
Toni przyjrzała się uważniej. Dwie Rockettes stojące koło rzeźby z lodu wyglądały na facetów.
Ruszyła w stronę stołu z prawdziwym jedzeniem. O ile wiedziała, na bal zaproszono tylko śmiertelników, którzy wiedzieli o
wampirach. Pozostali pracownicy Romatechu mieli przyjęcie wcześniej, po południu.
Rozejrzała się po sali, szukając lana, ale wszyscy Mikołaje byli do siebie podobni. Mieli nawet poduchy pod czerwonymi
kaftanami, imitujące brzuchy. Spod czerwonych czapek wystawały obfite, białe peruki i sztuczne brody. Jedynym odstępstwem
od normy było kilku Mikołajów z mieczami - na wypadek, gdyby Malkontenci pojawili się bez zaproszenia. Nawet Toni miała
kilka drewnianych kołków za paskiem.
178
Zauważyła Mikołaja, który trochę różnił się od pozostałych. Był ze trzydzieści centymetrów niższy i nerwowo bawił się
czarnymi guzikami kaftana. To musiał być Laszlo, naukowiec, który pomagał w sali operacyjnej i przyniósł worek zabawek do
tajemniczego pokoju.
Przy stole śmiertelników siedziały Pani Mikołajowa i mała dziewczynka; podjadały z talerzy sery i owoce.
Kobieta uśmiechnęła się do Toni i wyciągnęła rękę.
- Cześć. Jestem Heather Echarpe, a to moja córeczka Bethany.
- Jestem Toni. - Uścisnęła dłoń Heather i uśmiechnęła się do dziewczynki. - Jaka piękna sukienka.
- Mój nowy tatuś mi uszył. - Buzia Bethany rozpromieniła się; mała wskazała coś palcem. - Popatrz, mamo, tam jest
Constantine. Mogę do niego iść?
- Jasne, skarbie. - Heather spojrzała ciepło na Tina, który wyglądał jak miniaturowy Mikołaj bez brody.
Bethany pociągnęła Constantine'a na parkiet, między nogami walcujących dorosłych, którzy jakimś cudem unikali wpadania
na nich. Tino i Bethany dotarli na sam środek, gdzie zaczęli podskakiwać i chichotać.
Toni wrzuciła sobie winogrono do ust.
- Więc to ty jesteś tą Heather, która wyszła za sławnego projektanta mody.
- Tak. - Heather się uśmiechnęła. - Jean-Luc gdzieś tu jest. Zagubiony w morzu Mikołajów.
- Tak, nie sposób stwierdzić, kto jest kim. Heather ugryzła truskawkę.
- Pewnie tak jest lepiej. Każdy Malkontent, który wpadłby tutaj, kompletnie by zgłupiał. - Podeszła bliżej do Toni. - Mam
nadzieję, że się nie pogniewasz, ale Shanna opowiadała mi o tobie.
- Tak?
Heather się uśmiechnęła.
- Nie martw się, mówiła same dobre rzeczy. Chciałam ci tylko powiedzieć, że łan to świetny facet i mam nadzieję, że wam
się ułoży.
- Ale... my ze sobą nie chodzimy, nic z tych rzeczy. Pracuję tutaj, więc nie możemy być razem. To wbrew zasadom.
- A od kiedy to miłość przestrzega zasad? - Heather ściszyła głos. - łan był w Teksasie, kiedy zażył specyfik, żeby
dorosnąć. Tak strasznie cierpiał, że nie mogłam na to patrzeć. Błagałam go, żeby przestał, ale wiesz, co powiedział?
- Co?
Heather zwilgotniały oczy.
- Powiedział, że znalezienie prawdziwej miłości jest warte każdego bólu.
Toni serce się ścisnęło.
- Pójdę go poszukać. Wybacz, że cię zostawię. - Ruszyła przez salę.
179
Zespół zagrał coś bardziej współczesnego i zauważyła na parkiecie Mikołaja tańczącego disco. Gregori, pomyślała z
uśmiechem. Już doszedł do siebie.
Trochę spóźniła się na bal, bo zbyt wiele czasu spędziła w srebrnym pokoju, bawiąc się z włosami i makijażem. Chciała
dobrze wyglądać dla lana.
Położyła się późno, bo musiała się upewnić, że Sabrina sobie poradzi, zanim łan teleportował ją z powrotem do Romatechu.
Była tak zmęczona, że poszła prosto do łóżka. Dzisiaj dwa razy dzwoniła do hotelu. Carlos powiedział jej, że Bri śpi przez
większość czasu, a Teddy ogląda telewizję. Miała nadzieję, że zobaczy się jutro z Bri, ale na razie bardzo chciała zobaczyć
lana.
Przez cały dzień jej serce było lekkie i przepełnione radością. Nie mogła się doczekać, kiedy go zobaczy. Bardzo żałowała,
że nie może się ubrać trochę bardziej seksownie. Shanna uparła się, żeby włożyła akurat ten kostium.
Podeszła do grupki Mikołajów pogrążonych w rozmowie. Zauważyli ją i się uśmiechnęli.
Szybko spojrzała wszystkim w oczy. Nie było tu lana.
- Przepraszam. - Odsunęła się.
- Bellissima, nie uciekaj. - Wampir-Mikołaj o błyszczących brązowych oczach wziął ją za rękę. - Pozwól, że się
przedstawię. Jestem Giacomo di Venezia. Mów mi Jack, jak inni moi anglojęzyczni przyjaciele.
- Jestem Toni Davis. Ucałował jej dłoń.
- Bellissima, to ty jesteś kobietą, którą zatrudnił Connor? Nie powiedział mi, że jesteś boginią. - Zwrócił się do reszty
mężczyzn. - Jest zjawiskowa, nieprawdaż?
- Zawstydzasz ją, Jack - powiedział drugi Mikołaj ze szkockim akcentem. - Witamy w firmie. Jestem Robby MacKay.
Toni uścisnęła mu rękę.
- Jesteś krewnym Angusa?
- Tak, ale on jest o wiele, wiele starszy ode mnie - odparł Robby z uśmiechem.
- Witam panią. - Trzeci wampir z grupki wyciągnął rękę. Jego oczy miały kształt migdałów, a akcent był bardziej twardy. -
Jestem Zoltan Czakvar z Budapesztu.
- Och. - Uścisnęła jego dłoń. - A ja jestem Hun Attyla. Mężczyźni się roześmiali.
- Zatańczysz ze mną, Attylo? - spytał Zoltan.
- Może później. Teraz... kogoś szukam.
- Ach. - Jack pokiwał głową. -Amore. Obawiam się, że jej serce jest zajęte, Zoltan.
Zoltan złożył jej ukłon.
180
- Więc będziemy mieć nadzieję, że on jest ciebie wart.
- Okej. - Toni uśmiechnęła się, zostawiając trzech panów. W wampirach płci męskiej stanowczo było coś, co chwytało za
serce.
Podeszła do kolejnej grupki, ale żaden nie wyglądał znajomo. Nagle dostrzegła kogoś, kogo łatwo było rozpoznać. Był
jedynym czarnoskórym Mikołajem w sali. Pił krew z kieliszka do wina z jakimś drugim Mikołajem.
- Phineas. - Uniosła rękę.
- Cześć, cukiereczku. - Przybił jej piątkę i stuknął pięścią o jej pięść. - Co tam?
W drugim Mikołaju rozpoznała Dougala.
- Cześć, Dougal. Widzieliście gdzieś lana? Nie mogę go znaleźć.
- Ostatnio widziałem go przy stole z napojami - powiedział Dougal. - Pił bleer.
Phineas obrzucił wzrokiem kostium Toni.
- Dziewczyno, za co ty jesteś przebrana? Wyglądasz jak panienka Wesołego Zielonego Olbrzyma.
Toni zacisnęła zęby.
- Jestem elfem. Dougal się roześmiał.
- Świetny z ciebie elf.
- Dzięki - mruknęła Toni. Phineas parsknął.
- Więc mieszkasz pod choinką i pieczesz ciastka? Co masz dla mnie w piecyku? - Puścił do niej oczko.
Pacnęła go w ramię.
- Poszczuję na ciebie Wielkiego Zielonego Olbrzyma.
Odeszła, jeszcze bardziej wściekła na swój idiotyczny kostium. Miała czerwone piórko w głupim kapelutku i dzwoneczki na
zielonych papciach, które robiły hałas przy każdym kroku. Pomyślała, że jeśli jeszcze ktoś zacznie się z niej naśmiewać,
przebije go kołkiem.
Okrążyła parkiet.
Muzyka zmieniła się, zespół grał współczesnego przy-tulańca. Zauważyła Heather tańczącą z Mikołajem, zapewne swoim
mężem, Jeanem-Lukiem. I Shannę, tańczącą z innym Mikołajem, zapewne Romanem. Kiedy podeszła do szwedzkiego baru dla
wampirów, zobaczyła, że dwie podejrzane Rockettes rozmawiają z jeszcze jednym Mikołajem.
Jedna z nich przycisnęła dłoń do piersi Mikołaja. Jej paznokcie były pomalowane na jaskrawą czerwień.
- Mój Boże, popatrz na siebie. Ależ ty urosłeś!
Toni się skrzywiła. Głos Rockette z całą pewnością był męski.
181
- Nasz słodki chłopczyk - powiedziała druga. -Całkiem dorosły i jaki przystojny. - Pomachała rękami przed twarzą. - Chyba
się rozpłaczę.
- Nie waż się, Tootsie - rzuciła ostrzegawczo pierwsza Rockette. - Jeśli zaczniesz płakać, ja się kompletnie rozkleję, a nie
cierpię płynącego tuszu. Prawda, że to okropne, Ian?
- A skąd mam wiedzieć - burknął. Zauważył Toni i odetchnął z ulgą. - Toni, szukałem cię.
- O rany. - Rockette o imieniu Tootsie obejrzała Toni od stóp do głów. - Czyżby nasz mały łan znalazł sobie dziewczynę?
łan przyciągnął Toni do siebie.
- Toni, pozwól, że ci przedstawię Tootsie i Scarlett. Teleportowały się tu z Nowego Orleanu.
Toni uśmiechnęła się uprzejmie.
- Bardzo mi miło.
Scarlett przycisnęła dłoń do piersi.
- Boże, czyż ona nie jest śliczna? Czerwone wargi Tootsie zadrżały.
- Wyglądają razem tak słodko. Nic nie poradzę, zaraz się rozpłaczę!
Scarlett się obruszyła.
- Tylko żebym ja przez ciebie nie zaczęła, łan wycofał się, ciągnąc za sobą Toni.
- Wybaczcie, ale obiecałem Toni, że z nią zatańczę. Scarlett westchnęła.
- To takie urocze.
- I romantyczne. - Tootsie ocierała oczy koronkową chusteczką.
łan odprowadził Toni kawałek dalej. Obejrzała się; Tootsie i Scarlett wciąż patrzyły za nimi ze łzami w oczach.
- Chyba cię bardzo lubią.
- Są bardzo przylepne. - łan objął ją w talii. -Dziękuję, że mnie uratowałaś.
Oparła dłonie na jego ramionach i dopasowała się do jego kroków, kiedy zaczął bujać się lekko.
- Gdzie je poznałeś?
- W Nowym Orleanie, parę lat temu. Prowadziłem śledztwo dla jednego wampira z amnezją.
- Naprawdę? I dowiedziałeś się, kim byt? łan kiwnął głową.
- Kowbojem, który miał kochankę. Toni się roześmiała.
- Mówię poważnie. - łan wyszczerzył się w uśmiechu, aż jego biała broda zadrgała. - A kim ty jesteś?
- Elfem, i nie waż się ze mnie nabijać.
- Żartujesz? Zaraz zwariuję przez te czerwone rajtuzy.
182
Walnęła pięścią w jego sztuczny brzuch, sterczący nad paskiem.
- A tamto to też wypełnienie czy tak się cieszysz na mój widok?
Jego broda znów zadrgała.
- A to co? - Dotknął drewnianych kołków za jej paskiem. - Zamierzasz ich użyć na mnie?
- Może. Jeśli Mikołaj nie da mi pod choinkę tego, czego chcę.
- A czego chcesz?
O mało nie powiedziała „ciebie", ale się zawahała.
- To tajemnica.
- Kolejna tajemnica? - Jego błękitne oczy zalśniły. -Powiesz mi kiedyś, jak masz na imię?
Wzruszyła ramionami.
- Może nigdy.
- Ale ja muszę wiedzieć. Robię sobie listę. Nie wiem, pod jaki adres dostarczyć prezent.
Roześmiała się.
- Powiedz mi, Toni. - Przyciągnął ją bliżej. - Byłaś grzeczna czy nie?
Ogarnęła ją fala ciepła. Tak bardzo pragnęła tego faceta. Objęła go rękami za szyję. On ścisnął ją mocniej.
Spojrzała mu w oczy i nagle temperatura wzrosła o parę stopni.
- Może byłoby zabawnie być przez chwilę niegrzeczną. W jego oczach błysnęła czerwona poświata.
- Moglibyśmy pójść w jakieś ustronne miejsce. Nikt nie zauważy, że w sali jest o jednego Mikołaja mniej.
Toni oblizała wargi. Myśl, żeby zerwać z niego brodę i pocałować go, była bardzo kusząca.
- Oczy ci czerwienieją.
- A twoje serce bije szybciej. - Pochylił się bliziutko, aż jego biała broda połaskotała ją w policzek. - Mam ochotę ściągnąć
z ciebie te czerwone rajtuzki.
- Mogłabym ci pozwolić - zażartowała. - Jeśli mi dasz to, czego potrzebuję.
Jego oczy zabłysły głębszą czerwienią.
- Skarbie, ja mam to, czego potrzebujesz. Wyszczerzyła zęby.
- No więc, potrzebuję kilku odpowiedzi. Mam do ciebie parę pytań.
- Mój ulubiony kolor to zielony. Jak twoje oczy.
- Nie o to chciałam spytać. - Pogładziła dłońmi jego pierś. - Ale to mogłoby ci się opłacić. Jeśli odpowiesz, mogę... coś
zdjąć.
Uniósł brwi.
183
- Teraz jesteś niegrzeczna.
- Oczywiście ty musiałbyś się zgodzić na te same warunki. Jeśli odpowiem na twoje pytanie, to ty coś zdejmiesz.
- Zgoda. - Rozejrzał się. - Wyjdziemy osobno. Spotkamy się w korytarzu za trzy minuty. - I odszedł, zostawiając ją samą
na parkiecie.
Toni wróciła do stołu z przekąskami dla śmiertelnych. Serce łomotało jej w uszach. Boże, na co ona się zgodziła? Chciała
wiedzieć parę rzeczy, ale rozbieranie się, żeby uzyskać odpowiedzi, mogło się łatwo wymknąć spod kontroli.
I dobrze. Uśmiechnęła się do siebie. Pragnęła go. On pragnął jej. Nie dało się nie zauważyć tego czerwonego błysku w jego
oczach.
Kilka razy odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić, i wypiła trochę ponczu. Kątem oka zobaczyła Mikołaja wychodzącego z
sali balowej. Opróżniła szklankę i spacerkiem ruszyła do wyjścia. Poszła korytarzem w kierunku kaplicy. Gdzie on się podział?
Drzwi po prawej uchyliły się; wystrzeliła z nich ręka w czerwonym, aksamitnym rękawie i chwyciła ją. Toni krzyknęła
cicho i roześmiała się, kiedy Mikołaj wciągnął ją do ciemnego pokoju. Zatrzasnął drzwi i przycisnął ją do nich.
- Lepiej, żebyś był łanem.
- I jestem. - Musnął twarzą jej szyję.
- Ściągaj tę brodę. Chcę cię pocałować. Roześmiał się.
- Wymagająca jesteś. - Zamknął drzwi na klucz i poprowadził ją dalej.
Była to sala konferencyjna z długim stołem, otoczonym tuzinem krzeseł, łan nie zapalił lamp, więc jedyne światło
pochodziło z czerwonego znaczka „wyjście" nad drzwiami i latarń na parkingu za wielkim oknem.
- Pada śnieg. - Toni przeszła wzdłuż stołu. - Nie powinniśmy zasłonić żaluzji?
- To weneckie lustro. Z zewnątrz nic nie widać. -Usiadł na krześle w połowie stołu.
- Więc jak brzmi twoje pełne imię?
- Znowu to? Czy to naprawdę takie ważne?
- Jestem ciekaw tylko dlatego, że nie chcesz mi powiedzieć.
- Okej, okej. - Przysiadła na stole obok niego i oparła jedną stopę na poręczy jego krzesła. - Ale to będzie warte dwie sztuki
odzieży.
Objął dłonią jej kostkę.
- Zgoda.
Odchyliła się do tyłu i oparła na rękach.
- Wiem tylko tyle, ile powiedziała mi babcia, więc moja wiedza na temat tych wydarzeń nie jest zbyt szczegółowa. Otóż,
moja matka, mając siedemnaście lat, chciała wyjść za kierowcę rajdowego. Pojechała na wyścigi Daytona 500, żeby znaleźć
184
odpowiedniego kandydata i dopadła w warsztacie jakiegoś gościa w kombinezonie. Trochę się wkurzyła, kiedy po fakcie
okazało się, że był tylko mechanikiem, a jeszcze bardziej, kiedy się okazało, że zaszła w ciążę.
łan pokręcił głową.
- Twoja matka nie przestaje mnie zdumiewać.
- I chyba potrzebowała czegoś, co by jej przypominało, żeby więcej nie popełnić tak głupiego błędu, bo nazwała mnie na
cześć toru wyścigowego, gdzie zostałam poczęta.
- Masz na imię Daytona Pięćset?
- Nie. - Spojrzała na niego ze złością. - Daytona. Czy to nie jest wystarczająco upokarzające? Proszę cię, nie mów nikomu.
Jego biała broda zadrgała.
- Daytona Davis. Podoba mi się.
- Właściwie Daytona Lynn Davis. To taka południowa tradycja. A teraz wio, Mikołaju. Ściągaj dwie rzeczy.
Zdjął czapkę z doczepioną peruką.
- To jedno. - W ślady czapki poszła broda. - I drugie. - Rzucił je na stół. - Twoja kolej.
- O co chodzi z Tajemniczym Mikołajem? I co wy chowacie za zamkniętymi drzwiami naprzeciw pokoju Constantine'a?
Znów oplótł palcami jej kostkę.
- To były dwa pytania.
- Ale są ze sobą powiązane, prawda?
- O, to już trzecie.
Trąciła go stopą i dzwonek na jej papciu zabrzęczał.
- Po prostu odpowiedz na pytanie. Uśmiechnął się.
- Roman rozpoczął akcję Tajemniczy Mikołaj w 1950 roku, kiedy został przywódcą klanu. Kilka wampirów w całym kraju
pracuje na nocnych zmianach na poczcie, przy sortowaniu listów. Co roku zbierają listy zaadresowane do Świętego Mikołaja i
gromadzimy zabawki. A w Wigilię część wampirów przebiera się za Mikołajów i dostarcza prezenty, między innymi do
domów dziecka i schronisk dla samotnych matek.
Toni siedziała przez chwilę w milczeniu, przyswajając tę informację. Jakiego jeszcze dowodu potrzebowała, by wiedzieć,
że te wampiry są szlachetne i dobre?
- To wspaniała sprawa.
- Dziękuję. - Wciągnął jej stopy na swoje kolana i zdjął jeden z zielonych butów. - I bardzo lubimy to robić. - Zdjął drugi
but. Zadzwoniły, kiedy rzucił je na stół.
- Chcesz powiedzieć, że jesteś jednym z Mikołajów?
185
- Tak. Robię to, od kiedy zatrudniłem się tu w 1955 roku. - Zsunął z jej stopy jedną puchatą, czerwoną skarpetkę. - Teraz są
nas setki. - Zdjął jej drugą skarpetkę.
- Co ty robisz?
- Odpowiedziałem na twoje pytania. - Rzucił skarpetki na stół. - Dwa pytania.
- Ale zdjąłeś ze mnie cztery rzeczy.
- Nie. Skarpetki i buty liczą się parami. - Wziął w dłonie jedną z jej stóp i zaczął masować.
Jak mogła się kłócić, kiedy to było takie przyjemne?
- Okej. Zadaj swoje następne pytanie.
Siedział tak, w milczeniu głaszcząc jej stopę i się zastanawiając.
- Chcesz mieć dzieci? To ją zaskoczyło.
- Tak.
Zdjął pas i miecz i położył na stole obok kupki ciuchów.
- I tyle? - spytała. - Jeden marny pasek?
- To było dla ciebie łatwe pytanie.
- A ty chcesz mieć dzieci? - Wiedziała, że dla niego odpowiedź nie będzie łatwa. Nigdy nie mógłby mieć dzieci, gdyby
ożenił się z wampirzycą.
- Gdybym miał mieć dzieci, byłyby dla mnie prawdziwym błogosławieństwem.
- To trochę wymijająca odpowiedź. Ale i tak miła. -Rozpięła swój brązowy, skórzany pasek i drewniane kołki zaklekotały
na stole.
łan wstał i zmiótł kołki na podłogę.
- Trochę cię drażnią, co?
- Owszem. - Zdjął z jej głowy kapelusik z piórkiem i rzucił go na kupkę ubrań.
- Co robisz?
- Zadałaś pytanie, a ja odpowiedziałem. Prawdę mówiąc, właśnie odpowiedziałem na kolejne. - Pociągnął za sznurówki jej
zielonego kaftana.
- Przestań. - Pacnęła go po rękach. - Te pytania się nie liczą. To była normalna rozmowa. A teraz proszę, zadaj oficjalne
pytanie.
- Dobrze. - Usiadł z powrotem na krześle i wpatrzył się w nią uważnie. - Czego najbardziej pragniesz w życiu?
- To poważne pytanie. Za tę odpowiedź będziesz musiał zdjąć pięć rzeczy.
- Cztery.
186
- Dobra, cztery. Ale ja wybiorę, które. Uśmiechnął się.
- Zgoda.
Czego chciała najbardziej na świecie?
- Co rano zaczynam dzień od czterech afirmacji. Chyba można powiedzieć, że to one są tym, czego najbardziej pragnę.
Czy też w co najmocniej wierzę. Pierwsza jest taka, że zasługuję na szczęście.
- O tak, zasługujesz. Zsunęła się ze stołu.
- Ściągam ci buty. - Zdjęła je jednym szarpnięciem i uśmiechnęła się, widząc jego kraciaste skarpetki. Takie szkockie.
- A druga afirmacja? - spytał.
- Że osiągnę swoje cele. Skinął głową.
- Twoje cele są bardzo szlachetne. Rozpięła jego czerwony kaftan.
- Ściągaj to, Mikołaju.
Rzucił kaftan na stół razem z jaśkiem udającym brzuch.
- Mów dalej.
- Numer trzy, to że nadam swojemu życiu znaczenie.
- To bardzo ważne. Dlatego walczę z Malkontentami. -Wstał, kiedy pociągnęła jego biały podkoszulek. Zdjął go przez
głowę i rzucił na bok.
Spojrzała na jego nagą pierś. Na plamę czarnych, kręconych włosów, na twarde mięśnie piersiowe, na sześcio-pak na
brzuchu. Czerwone, aksamitne spodnie były związane w pasie białym sznurkiem. Chwyciła jego koniec i pociągnęła delikatnie.
- A czwarta afirmacja? Spojrzała mu w twarz.
- W tę zawsze najtrudniej było mi uwierzyć. - I najtrudniej się do niej przyznać. Oczy zapiekły ją od łez. - Ze jestem warta
miłości.
- Dziewczyno. - Przygładził do tyłu jej włosy. - Nigdy nie spotkałem nikogo, kto byłby bardziej wart miłości od ciebie.
- Ian. - Dotknęła jego twarzy. - Ja to samo myślę o tobie.
Wziął ją w ramiona i pocałował. Odwzajemniła jego pocałunek z całą namiętnością, która narastała w niej od kilku dni.
Przechylił głowę i wdarł się językiem w jej usta. Toni zmiękły kolana. W tym pocałunku był taki głód. Jej pragnienie stało się
jeszcze bardziej desperackie, gorączkowe.
Przejechała zgiętymi palcami po jego gładkich nagich plecach.
- Chcę cię.
- Masz mnie. - Zebrał jej elfią kamizelkę w garście i pociągnął do góry, przez jej głowę. Czerwona koszulka z długimi
rękawami błyskawicznie poszła w jej ślady. Zanim Toni zdążyła opuścić ręce, miała już rozpięty stanik.
187
- Szybki jesteś.
- Zgadza się. - Rzucił stanik na bok. - Tak jak ty, zamierzam osiągnąć swoje cele. - Chwycił w dłoń jej pierś.
Sutki jej stwardniały pod spojrzeniem jego płonących, czerwonych oczu. Zacisnęła uda.
- A jaki jest twój cel?
- Żebyś jęczała z rozkoszy. - Potarł kciukiem twardy sutek i rzeczywiście jęknęła. - Żebyś drżała i krzyczała. -Pochylił się i
wziął sutek w usta. Zaczął ssać, drażnić go językiem, a potem delikatnie pociągnął wargami.
Zadrżała i odchyliła się do tyłu w jego ramionach.
- Chcę się rozkoszować twoim smakiem. - Zajął się drugim sutkiem.
Przez mgłę zmysłowej przyjemności dotarło do niej, co powiedział. Torturował jej sutek językiem. Czy następne będą kły?
- Chcesz mnie ugryźć?
Uniósł głowę i spojrzał na nią z wymówką.
- Nie robię tego dla pożywienia.
- Ale powiedziałeś, że chcesz się rokoszować moim smakiem.
Jego usta drgnęły.
- Miałem na myśli seks oralny. Masz coś przeciwko, żebym cię całował i ssał?
Przełknęła ślinę.
- Nie, absolutnie nic.
Wsunął palce pod gumkę jej czerwonych rajtuz i powoli ściągnął je na dół.
- I nie będziesz się wstydzić, kiedy zrobisz się cała soczysta i dojdziesz mi na twarzy?
- Nie - pisnęła.
Uśmiechnął się, kiedy jego dłonie przewędrowały po jej tyłeczku, ściągając legginsy coraz niżej.
- Niegrzeczna dziewczynka, nie masz nic pod spodem.
- Nauczyłam się tego od ciebie. - Przeciągnęła dłońmi po jego bicepsach, po ramionach, po piersi. - Jesteś najpiękniejszym
facetem świata.
Prychnął. Jej rajtuzy były ściągnięte do połowy ud; chwycił ją w pasie, posadził na stole i zdjął je.
- Od wielu dni marzyłem, żeby dotykać twoich nóg. -Uniósł je i oparł jej kostki na swoich ramionach. - Są takie długie i
złociste, ucałowane słońcem. - Wsunął dłonie między jej uda i odwrócił głowę, żeby pocałować łydkę.
Toni wierciła się, coraz mocniej i mocniej, czując powolne, pulsujące pragnienie między nogami. On wędrował coraz
wyżej, coraz bliżej celu, całując wnętrze uda. Czerwony blask jego oczu budził w niej dreszcze. Boże, ależ go pragnęła.
- Proszę cię. - Położyła się na plecach. Objęła nogami jego szyję, żeby przyciągnąć lana bliżej.
Kiedy pogłaskał palcami jej brzuch, zadrżała.
- Na wszystkich świętych, czuję twój zapach. Jest taki słodki. Nie mogę się oprzeć, żeby cię nie posmakować.
188
Jego słowa obudziły w niej pierwotne pragnienie, zrobiła się jeszcze bardziej mokra. I gotowa. Rozsunęła przed nim uda.
Jego oczy zapłonęły czerwono. Przeciągnął palcami po loczkach między jej nogami i pochylił się do przodu.
- Chcę widzieć twoją twarz, kiedy cię dotknę po raz pierwszy.
Wpatrzyła się w jego czerwone oczy i gwałtownie chwyciła powietrze, kiedy jego palce wsunęły się między jej nogi.
Zadrżała, kiedy zaczął delikatnie pieścić. Zobaczyła błysk białych zębów, kiedy się uśmiechnął.
- Jesteś taka mokra. - Wsunął w nią palec. - I taka ciepła.
- Tak. - Naparła na jego dłoń.
- Och, biedna dziewuszka. - Poruszył palcem w jej wnętrzu. - Taka spragniona. Koniecznie trzeba się tobą zająć. - Drugą
ręką zaczął pieścić łechtaczkę.
Pisnęła. Wszedł głębiej. Wbiła palce w stół.
- Proszę cię, pospiesz się. Zabrał rękę.
- Dobrze, następnym razem będzie powoli. - Usiadł na krześle i podjechał z nim do stołu. Chwycił ją za pośladki i
przyciągnął ją do swojej twarzy.
- Właśnie to, skarbie, nazywam smakowaniem. -Rzucił się na nią, przeciągając językiem po rozpalonej skórze, sondując,
smakując, liżąc.
Toni zaczęła się wiercić, ale ją przytrzymał. Oczy miała zamknięte, dyszała. Pogłaskał jej łechtaczkę i zaczął delikatnie
ssać. Jęknęła. Jej nogi zesztywniały. Lizał ją kolistymi ruchami.
Krzyknęła. Orgazm pozbawił ją tchu.
- Och, Toni. - łan wstał i pociągnął sznurek czerwonych spodni. - Umrę, jeśli nie będę cię miał.
Nagle znieruchomiał.
- O co chodzi? - Usiadła z trudem. Drżała.
- Jasna cholera - mruknął. - Alarm się włączył.
Rozdział 20
Ian zaklął jeszcze raz, wkładając kaftan. Z wampiryczną prędkością pozapinał guziki i wciągnął buty.
Co za cholerny brak wyczucia czasu. Kusiłoby go, by pozwolić, żeby Angus czy Connor się tym zajęli, ale alarm
uruchomiło telepatyczne wołanie o pomoc Phineasa. łan uczył młodego wampira fechtować. Musiał być przy nim, choćby nie
wiadomo jak pragnął Toni. Boże, ależ jej pragnął.
189
Schylała się, żeby włożyć swoje czerwone legginsy. Jej długie, jasne włosy opadły do przodu, częściowo skrywając jej
zaczerwienioną twarz. Wyprostowała się i odrzuciła włosy do tyłu, wiercąc tyłeczkiem, żeby naciągnąć legginsy na biodra. Na
wszystkich świętych, nigdy nie sądził, że ubieranie się może być seksowne.
- Jasna cholera - szepnął.
- Jest źle? - Porwała stanik z podłogi.
- O tak. Wręcz boleśnie. Jestem twardy jak skała i zaraz eksploduję. - Przypasał miecz.
Zatrzymała się z na wpół włożonym stanikiem.
- Ja pytałam o atak.
Wyjrzał przez okno wychodzące na parking. Wciąż padał śnieg, widoczność była fatalna.
- Słyszę ich na zewnątrz. Widocznie Phineas robił obchód.
Założył brodę, perukę i czapkę.
- Zostań tutaj. Wrócę najszybciej jak się da.
- Ale powinnam pomóc. To moja praca. - Włożyła czerwoną koszulkę.
- Zostań tutaj - powtórzył. - Jest tu wystarczająco dużo wampirów, żeby się tym zająć.
- Uważasz, że nie jestem dość silna, żeby pokonać Malkontenta, tak?
- Szczerze mówiąc, wolałbym tego nie sprawdzać. -Teleportował się na parking i zobaczył ślady w śniegu, w miejscu,
gdzie inne wampiry przebiegły przez płytę i zagłębiły się w las. Usłyszał w oddali brzęk mieczy. Wyciągnął swój i śmignął w
stronę dźwięku.
Kiedy wszedł do lasu, padający śnieg zrzedniał, bo korony drzew chwytały płatki nad ziemią. Dostrzegł na polanie tuzin
Mikołajów. Stali nieruchomo; ich czapki i barki były już lekko przyprószone śniegiem. Większość z nich tworzyła krąg wokół
pary walczącej w pojedynku. Phineasa i Malkontenta ubranego na czarno. Okrążali się powoli.
Dwóch Mikołajów przytrzymywało pod drzewem drugiego Malkontenta, celując mieczami w jego serce, łan dołączył do kręgu.
- Co się stało? - szepnął do wampira po prawej.
- Phineas robił obchód po lesie - odparł Mikołaj i łan rozpoznał głos Robby'ego MacKaya. - Skoczyło na niego dwóch
Malkontentów, więc wezwał wsparcie. Usłyszeliśmy alarm i przybiegliśmy.
Zadźwięczały miecze, kiedy Malkontent rzucił się na Phineasa. Phineas odparował atak i zmusił przeciwnika, by się cofnął.
- Złapaliśmy jednego. - Robby wskazał Malkontenta pod drzewem. - Drugi wyzwał Phineasa na pojedynek i chłopak
przyjął wyzwanie.
łan uważnie obserwował pojedynek, oceniając umiejętności obu walczących. Wyglądało na to, że siły są wyrównane, choć
u Rosjanina łan wyczuwał większą desperację.
- Chodźmy stąd, Stanisław! - krzyknął schwytany Malkontent. - Wynośmy się stąd do wszystkich diabłów!
190
- Jak tylko zobaczę, że zaczynasz się teleportować, przeszyję ci serce - ostrzegł jeden z jego strażników, łan rozpoznał
francuski akcent. Jean-Luc Echarpe.
- Do diabła z tym - burknął drugi. Był to Angus. -Nadziejmy tego drania i miejmy to z głowy.
- Jestem nieuzbrojony! - krzyknął schwytany.
- Byłeś uzbrojony dwie minuty temu, zanim rzuciłeś miecz - odparł Angus. - Posłuchaj, Jurij. Tak, nie rób takiej
zdziwionej miny, wiem, kim jesteś. To tylko kwestia gospodarowania czasem. Jeśli nie zabijemy cię teraz, wrócisz tutaj i
będziemy musieli zrobić to później. Więc moim zdaniem lepiej cię zarżnąć od razu. Oszczędzimy mnóstwo czasu.
Jean-Luc się roześmiał.
- Spodziewasz się, że ci przyzna rację?
- Jeśli jesteście tacy dobrzy i szlachetni, jak twierdzicie - powiedział Jurij - to nie zabijecie nieuzbrojonego więźnia.
- Och, nie cierpię, kiedy to mówią - burknął Angus. Jean-Luc przycisnął koniec miecza do gardła Jurija.
- Nie bądź tchórzem, Jurij. Podnieś broń i załatwimy to jak mężczyźni.
- Teraz go wystraszyłeś - zauważył Angus. - Zdaje się, że zlał się w spodnie.
- Nieprawda! - zaprotestował Jurij. - Stanisław, uciekam bez ciebie.
Stanisław był zajęty Phineasem. Obydwaj krążyli powoli w prawą stronę na ugiętych nogach, z mieczami w gotowości.
- Stan, ziomalu, zaraz cię uziemię - powiedział cicho Phineas. - Dlaczego to robisz? Zawsze miałem cię za przyzwoitego
gościa. Byłeś jedynym Rosjaninem, z którym byłem w stanie gadać.
- Oszukałeś mnie, draniu. - Stanisław poślizgnął się w śniegu, ale szybko odzyskał równowagę. - Podstępem wyciągnąłeś
ode mnie, gdzie jest Katia.
- To była wredna sucz, Stan. Nie zorientowałeś się, że jesteś po złej stronie? Zapisałeś się do tych złych.
- Zdrajca! - Stanisław skoczył do przodu, dziko wymachując mieczem.
Phineas blokował każdy cios. Stanisław cofnął się, ciężko dysząc.
Phineas zaczął go okrążać.
- Nie wyjdziesz z tego żywy, Stan.
- Lećmy stąd! - krzyknął Jurij.
- Nie mogę! - Stanisław otarł pot z czoła. - Jędrek mnie zabije, jeśli ja nie zabiję Phineasa.
- Wdepnąłeś po szyję w gówno. - Phineas zaatakował i mistrzowskim uderzeniem wytrącił miecz z ręki Staną.
Stanisław się cofnął.
Phineas przeciągnął czubkiem miecza po jego piersi.
- Na moje oko to masz trzy wyjścia. Możesz zginąć z mojej ręki, z ręki Jędrka albo możesz się przyłączyć do nas.
- Zaraz, chwila. - Angus podszedł do nich. - Szczerze wątpię, żebyśmy mogli kiedykolwiek zaufać temu draniowi.
Stanisław zniknął, łan odwrócił się i zobaczył, że Jurij też się teleportował.
191
- Merde - mruknął Jean-Luc. Angus westchnął.
- No trudno. - Poklepał Phineasa po plecach. -Dobrze się spisałeś, chłopcze.
Phineas schował miecz.
- Powinienem był go zabić, kiedy miałem szansę. Tylko że...
- Nie chciałeś? - spytał Angus. - To właśnie czyni cię jednym z nas, chłopcze. Zabijamy, kiedy musimy, ale nie
delektujemy się tym.
- Ale on po prostu wróci - powiedział Phineas. Angus objął go ramieniem.
- Zawsze są złe wampiry, trawione żądzą zabijania. Przeżyłem ponad pięćset lat i to się nigdy nie zmieniło. I jeśli czegoś
się nauczyłem przez te lata, to tego, że z zabijaniem nigdy nie należy się spieszyć.
- To prawda - odezwał się Connor. - Zabijesz jednego, a następnej nocy zjawia się dwóch.
-
Zimno tu - stwierdził Roman. - Wracajmy na bal. Mikołaje wrócili na parking, łan schował miecz do pochwy.
Robby pochylił się do niego i szepnął:
- Lepiej zmyj z siebie jej zapach, zanim Connor albo Angus cię zwęszą. - Ruszył szybciej, żeby dołączyć do reszty.
łan się skrzywił. Odczekał, aż pozostali Mikołaje wejdą do budynku, a potem śmignął do srebrnego pokoju. Wziął
błyskawiczny prysznic i się przebrał.
Pognał w stronę schodów. Kiedy usłyszał za sobą brzdęknięcie, obejrzał się. Z otwartej windy wyszła Toni.
- Toni. - Podszedł do niej. To tak go posłuchała i została w sali konferencyjnej.
Odwróciła się na pięcie.
- łan. Co ty tu robisz? Myślałam, że jesteś z Phineasem.
- Byłem, ale... a co ty robisz na dole? Ściszyła głos.
- Wyszłam do holu, żeby się dowiedzieć, co się dzieje, kiedy Emma MacKay szepnęła mi, że powinnam się gdzieś zaszyć
na cały wieczór. To żona szefa, więc nie chciałam z nią dyskutować, ale odniosłam wrażenie, że wie, co robiłam...
- Wampiry mają bardzo dobry węch. Ja dostałem podobne ostrzeżenie.
Podeszła do niego.
- Potrafią wywąchać, że my... no wiesz?
- Owszem potrafią. Niestety, kilka innych osób też to zauważyło.
- O rany - mruknęła. - Czy tu nie można mieć odrobiny prywatności?
łan wyszczerzył zęby.
- Masz taką ochotę wskoczyć ze mną do łóżka?
192
- Cicho. - Obejrzała się na korytarz. - Nie chcę, żebyś miał kłopoty. I nie chcę wylecieć z pracy. A już na pewno nie chcę
stracić wspomnień po tym, co... no wiesz.
- Chodzi ci o to, jak umazalaś sobą moją twarz? Skrzywiła się.
- Nie powinniśmy o tym rozmawiać. - Znów się obejrzała.
- Jesteśmy sami, skarbie. Przyjrzała się sufitowi.
- Ale tu gdzieś są kamery.
- Tak. I tylko dlatego nie trzymam cię jeszcze w ramionach. Właśnie wziąłem zimny prysznic i nie pomogło.
- Och, łan - westchnęła. - Nie wiem, dokąd moglibyśmy pójść. We wszystkich sypialniach są kamery.
- Coś wymyślę. Będzie łatwiej, kiedy Connor zabierze Romana do kryjówki. A Jean-Luc urządza przyjęcie w Teksasie,
więc wielu gości teleportuje się tam później.
- To dobrze. - Toni ziewnęła.
- Jesteś zmęczona. Idź do łóżka, skarbie. - Kiedy patrzył za nią, jak wchodzi do srebrnego pokoju, był pewien, że już nie
mógłby z niej zrezygnować. Nie bardzo wiedział, jak mógłby się wpasować w jej plan prowadzenia domu dziecka i szkoły. Ale
kochał ją tak bardzo, że nie zniósłby, gdyby zrezygnowała dla niego choćby z niektórych swoich planów. Na pewno jakoś
sobie to ułożą.
Jeśli będzie z nim zaręczona, Connor nie odważy się wykasować jej wspomnień. To był wielki krok, ale na tę myśl nie
odezwał mu się w głowie żaden alarm. Po prostu czuł, że to jest to. I cieszył się jak dziecko.
Następnego ranka Toni zadzwoniła do Carlosa, żeby sprawdzić, jak czuje się Sabrina.
- Jest już zupełnie przytomna - powiedział Carlos. -I ma mnóstwo pytań. Chce wiedzieć, dlaczego nie może wrócić do
domu. I jakim cudem wydostaliście ją ze szpitala. Poprosiłem Teddy'ego, żeby siedział cicho, dopóki nie będziesz mogła z nią
porozmawiać, ale ciągle robi jakieś aluzje do superbohaterów.
- Powiedz, że wyjaśnię jej wszytko wieczorem, kiedy wyjdę z pracy - odparła Toni. - A przynajmniej spróbuję.
- Jest jeszcze jeden problem - mówił dalej Carlos. -Lokalne stacje telewizyjne pokazują zdjęcie Bri w wiadomościach.
Mówią, że została porwana. Nie mam odwagi zabrać jej nigdzie, gdzie mogłaby zostać zauważona.
Toni się skrzywiła. Nie mogli siedzieć w hotelu w nieskończoność.
- Pomyślałem, że moglibyśmy się z tobą spotkać w tym klubie wampirów - zasugerował Carlos.
- W Horny Devils? Dlaczego tam?
- To świetna kryjówka. Żaden śmiertelnik nie będzie Bri tam szukał. A wątpię, żeby jakiś wampir chciał
zadzwonić na policję i zgłosić, że tam jest. Poza tym to dobre miejsce, żeby przekonać Bri, że wampiry istnieją.
- No nie wiem. - Toni zmarszczyła brwi. - Może się wystraszyć na śmierć.
193
- Wszystkie wampiry płci męskiej w klubie to stripti-zerzy. Wyglądają nieszkodliwie. - Carlos zniżył głos. - Bri ciągle jest
przekonana, że ma urojenia. Musimy jej udowodnić, że miała rację, bo inaczej znowu wyląduje w wariatkowie.
- Okej, okej. Poproszę lana, żeby mnie tam dzisiaj zabrał. Spotkamy się o wpół do szóstej. - Rozłączyła się.
Wczesnym popołudniem kurier dostarczył jej małe niebieskie pudełeczko od Tiffany'ego. Z bijącym sercem Toni wyjęła z
niego złoty wisiorek w kształcie serduszka, na złotym łańcuszku. Był też liścik: „Pełne miłości do Ciebie - łan".
Kochał ją. Nie mogła myśleć o niczym innym. Nie chciała, by Howard wiedział, że dostała prezent od lana, więc schowała
serduszko pod koszulkę i pozwoliła mu zostać między piersiami.
Kiedy słońce zaszło, pobiegła do srebrnego pokoju, żeby się przebrać.
- Dziękuję, dziękuję! - Uśmiechnęła się do niego szeroko i wpadła do łazienki. - Musimy lecieć do Horny Devils - zawołała
do niego przez drzwi. Był w kuchni, pił śniadanie. - Mamy się tam spotkać z Carlosem, Bri i Teddym.
- Wybierają się do Horny Devils? - spytał. - A po co?
- Żebyśmy mogli przekonać Bri, że nie ma urojeń. - Włożyła dżinsy i zielony sweter, po czym otworzyła drzwi. - Możesz
mnie tam teleportować?
- Tak. - Wyjął komórkę ze sporranu. - Tylko uprzedzę Vandę. I muszę powiedzieć Howardowi, że jakiś czas nas nie
będzie.
Pięć minut później Toni znalazła się z łanem w uliczce przed wejściem do Horny Devils.
Carlos, Bri i Teddy byli już na miejscu. Carlos wskazał bramkarza.
- Ten gość nie chce nas wpuścić. Bri zerknęła podejrzliwie na lana.
- Po co tu przyszliśmy? Chcę wracać do domu.
- Nie możemy wrócić do twojego mieszkania, Bri -powiedziała Toni. - Wujek będzie cię tam szukał. Musimy cię ukryć na
jakiś czas.
Bri spojrzała nerwowo na wielkiego bramkarza.
- Co to za miejsce?
- To pewnie ich sekretna kwatera! - wykrzyknął Teddy.
- Raczej nocny klub - wyjaśniła Toni. - Vanda się nas spodziewa, tak?
- Tak - odparł łan. - Zgodziła się użyczyć wam pokój dla VIP-ów. Kazała nawet dostarczyć trochę jedzenia dla
śmiertelników.
- Śmiertelników? - szepnęła Bri.
- Wiedziałem! - Teddy pochylił się do niej. - On jest z innej planety. Dlatego ma supermoc.
- Nie jestem żadnym superbohaterem - burknął łan.
- Oczywiście, że jesteś! - upierał się Teddy. - Masz supermoc, stary. A ja będę twoim pomocnikiem.
194
- łan, musimy im powiedzieć prawdę - powiedziała Toni.
Zmarszczył brwi.
- Jesteś pewna, że ją zniosą?
- Sabrina ma prawo wiedzieć, że cały czas miała rację. - Carlos spojrzał na Sabrinę. -Menina, nigdy nie miałaś żadnych
urojeń.
Bri pokręciła głową.
- Nie, myliłam się. Wampiry nie istnieją.
Ian spojrzał na Carlosa.
- Więc ty znasz prawdę, tak? - Spojrzał na Toni rozczarowany. - Miałaś nikomu nie mówić.
- Carlos musiał wiedzieć, co jest grane - wyjaśniła Toni. - A poza tym on umie dochować tajemnicy.
łan przyjrzał się Carlosowi.
- Tak, z pewnością umie.
Carlos wymienił szybkie spojrzenie z łanem i znów zwrócił się do Sabriny:
- Menina, pamiętasz, jak napadły cię wampiry? Pokręciła głową.
- Wydawało mi się tylko.
- Poprosiłaś mnie, żebym poszła do Central Parku i odnalazła je - dodała Toni. - I te same wampiry napadły na mnie.
Bri zachłysnęła się ze strachu.
- Nie!
- Tak. Zostałam zaatakowana. I pewnie bym zginęła, gdyby nie zjawił się facet z mieczem i mnie nie uratował.
- A miał supermoc? - spytał Teddy.
- Tak - odparła Toni. - Dźgnął jednego z napastników i tamten rozsypał się w pył. Dwaj pozostali zniknęli. Wtedy ten gość
z mieczem teleportował mnie do Romatechu.
- Czy to inna planeta? - spytał Teddy. łan jęknął.
Toni się uśmiechnęła.
- To Romatech Industries. Produkują tam syntetyczną krew. Connor, ten, który mnie uratował, powiedział, że jest dobrym
wampirem.
- Prrr - wycedził Teddy. - Dobrym wampirem? Bri pokręciła głową.
- Nie ma czegoś takiego.
- Właśnie że jest - upierała się Toni. - Tak jak śmiertelnicy mogą być dobrzy albo źli, tak samo wampiry mogą być dobre
albo złe. - Wskazała lana. - On jest dobrym wampirem.
Bri cofnęła się przerażona.
- On jest jednym z nich? Gryzie ludzi?
195
- Nie - odparł łan z chmurną miną. - Piję syntetyczną krew z Romatechu.
- I masz supermoc - dodał Teddy. - To jest super. I pewnie walczysz ze złymi wampirami?
- Nazywamy ich Malkontentami - wyjaśnił łan. - Oni siebie nazywają Prawdziwymi.
- Toni. - Bri przysunęła się do niej i szepnęła: -Dlaczego się zadajesz z... kimś takim?
- łan jest jednym z tych dobrych - odszepnęła Toni. -Pracuję dla nich od czasu ataku.
- Dlaczego? Kontrolują cię?
- Nie. Chciałam znaleźć sposób na udowodnienie, że miałaś rację. Nigdy nie miałaś urojeń, Bri. Twój wujek więził cię w
szpitalu i faszerował lekami, żeby mieć kontrolę nad twoimi pieniędzmi.
- Ale on... on jest moim wujkiem...
Tak smutno było na to patrzeć. Toni widziała, że Bri zaczyna wszystko rozumieć; na jej twarzy malowały się różne emocje.
Niedowierzanie, potem szok, przerażenie, gniew.
Policzki jej poczerwieniały.
- Nigdy nie byłam chora.
- Nie, skarbie.
Bri spojrzała nieufnie na lana.
- A wampiry istnieją. - Zamknęła oczy i zadrżała.
- Chodźmy do środka - zaproponował łan. - Hugo, ci państwo są ze mną.
Hugo burknął i otworzył drzwi, łan wszedł do środka z Carlosem i Teddym. Bri zawahała się i przywarła do Toni.
- Wszystko w porządku - zapewniła ją Toni. - To jest nocny klub dobrych wampirów. - Widząc, że Bri zbladła, mówiła
dalej: - Oni wszyscy piją butelkowaną krew. Tu jest całkowicie bezpiecznie.
Bri pozwoliła wciągnąć się do środka. Przywitały ich jasne, błyskające światła i głośna muzyka. Trzymała się blisko Toni i
rozglądała nerwowo. Toni zauważyła zwykłą bandę skąpo ubranych dziewczyn podskakujących pod sceną w takt muzyki.
- Te laski są niezłe - stwierdził Teddy. - One wszystkie są...?
- Nieumarłe, tak. - Carlos rozglądał się z zaciekawieniem.
Dziewczyny zapiszczały, kiedy na scenę wszedł tancerz przebrany za pirata. Rzucił trójgraniasty kapelusz w tłum i kobiety
zaczęły bić się o niego, koniecznie chcąc mieć pamiątkę. W powietrze poleciały kolejne ciuchy, aż tancerz został w samych
slipkach. Odwrócił się plecami do publiki, pokazując czaszkę i skrzyżowane piszczele na bieliźnie. Zaczął sugestywnie kręcić
biodrami.
- O rany - szepnęła Sabrina.
- Jest bardzo utalentowany - przyznała Toni.
- Miłe panie, idziecie? - łan stał przy drzwiach gabinetu Vandy, patrząc na nie z kwaśną miną. Carlos i Teddy czekali z
nim.
196
- Idziemy. - Toni pociągnęła Bri za łokieć. Bri obejrzała się na tancerza.
- Już mi o wiele lepiej. Toni się roześmiała.
- Miło widzieć, że jesteś taka jak kiedyś. - Podeszła do lana, który spojrzał na nią z uniesioną brwią. Poczerwieniała. - Ja
tylko patrzyłam.
Jego usta drgnęły; zapukał do drzwi gabinetu.
- Wchodźcie. Wszystko jest przygotowane - zaprosiła ich Vanda.
- Wielkie dzięki za pomoc. - Toni uśmiechnęła się do wampirzycy.
- Nie ma za co. - Vanda spojrzała na nią zimno. Toni czuła, że Vanda nie pochwala tego wszystkiego.
Kiedy łan przedstawiał ich, jej spojrzenie prześlizgnęło się po Bri i Teddym i spoczęło na Carlosie. Zmrużyła podejrzliwie
oczy.
Carlos uśmiechnął się lekko.
- Bardzo mi się podoba twój koci kombinezon.
- Dzięki. - Vanda poprawiła bicz, który służył jej za pasek. Otworzyła drzwi, za którymi były wąskie schodki. - To jest
tylne wejście. Pewnie nie chcecie, żeby ktokolwiek zobaczył, jak wchodzicie na górę.
-
Zgadza się. - łan poprowadził ich po schodach. Toni przeszła przez wiszące w drzwiach sznurki koralików i odsunęła
zwiewną zasłonkę.
- Boże święty.
- Rany - szepnęła Bri. - Tu jest pięknie. Ten pokój wygląda jak buduar księżniczki Jasmine.
- Miło, że wam się podoba. Jak widzicie, na stole jest jedzenie i napoje, i mnóstwo poduch, na których można odpoczywać.
- Vanda wskazała dwoje drzwi po drugiej stronie pokoju. - Tam są łazienka i główne schody.
- Tu jest doskonale. - Toni podeszła do rzeźbionego drewnianego parawanu. Widziała stąd klub na dole. -Dziękujemy,
Vando.
Vanda poprawiła bicz ze zirytowaną miną.
- łan jest dobrym przyjacielem. Dla niego zrobię wszystko.
-
Ja też. - Toni spojrzała na lana. Stał przy stole z przekąskami i nalewał sobie szklankę bleera.
Uniosła dumnie głowę.
- Tak, kocham Iana.
Ruszył w jej stronę; na jego wargi powoli wypływał uśmiech.
Vanda spojrzała na niego chmurnie.
- Mówiłeś, że chcesz tylko wampirzycy.
197
- Zmieniłem zdanie. - łan uśmiechał się teraz szeroko, aż widać było ostre koniuszki jego kłów.
Sabrina przycisnęła dłoń do piersi.
- Toni, jak mogłaś się w nim zakochać?
- Jak mogłam się nie zakochać? - Wyciągnęła wisiorek spod swetra. Złoty łańcuszek i serduszko błysnęły w łagodnym
świetle lamp. - Dziękuję, że przysłałeś mi swoje serce.
łan zatrzymał się, jego uśmiech zniknął.
- Nie przysłałem ci tego. Toni zamrugała.
- Ale to przyszło dziś po południu, z liścikiem „Pełne miłości do ciebie - łan".
łan śmignął do niej i szybkim ruchem nadgarstka zerwał łańcuszek z jej szyi.
- łan... - Toni krzyknęła cicho, kiedy rzucił wisiorek na stół i rozbił go pięścią.
Wyjął mały metalowy przedmiot.
- To urządzenie namierzające - powiedział Carlos. łan rzucił nadajnik na podłogę i zgniótł go obcasem.
- Wezwę tutaj Phineasa i Dougala i teleportujemy wszystkich do Romatechu. - Odsunął się i na chwilę zamknął oczy.
Toni zrozumiała, że wysyła telepatyczną wiadomość. Sabrina ścisnęła jej ramię.
- Kto... kto nas śledzi? Mój wujek czy policja?
- Gorzej - mruknął Carlos. Teddy'emu zaświeciły się oczy.
- Siły zła! Już nas mają!
Na dole, w klubie, rozległy się strzały i powietrze wypełniły krzyki.
Rozdział 21
Ian skoczył do drewnianego parawanu, żeby zobaczyć, co się dzieje na dole. Dostrzegł Jędrka Janowa z pistoletem w dłoni i z
mieczem u pasa. Jędrek strzelił dwa razy w powietrze i roześmiał się, kiedy kobiety zaczęły biegać w panice, wrzeszcząc
wniebogłosy. Na szczęście większość z nich miała dość rozsądku, żeby się teleportować z klubu.
- Toni, zadzwoń po Dougala i Phineasa, żeby mogli teleportować się prosto do tego pokoju. I powiedz im, żeby zabrali
dodatkową broń. - Kiedy łan wysyłał telepatyczną wiadomość, po prostu wezwał ich do Horny Devils. Ale
teraz me chciał, żeby przypadkiem utknęli w tym zamieszaniu. Nie chciał też wysyłać kolejnej wiadomości, którą Jędrek
mógłby podsłuchać.
Toni wyciągnęła telefon z kieszeni spodni.
Sabrina zaczęła płakać; Teddy próbował ją pocieszać. Vanda i Carlos wyglądali przez otworki parawanu.
198
- Biorą zakładniczki - powiedział cicho Carlos.
łan spojrzał na dół. Kilkanaście wampirzyc sparaliżował strach i nie zdołały się teleportować w bezpieczne miejsce.
Stanisław i Jurij chwytali je na lassa ze srebrnych lin jak przerażone jałówki, a Jędrek stał na scenie i patrzył z uśmiechem, jak
srebro przypala im skórę i kobiety krzyczą z bólu. Zostały spędzone razem i jakaś Malkontentka oplatała je kolejnymi
srebrnymi linami, by uniemożliwić im teleportację.
Phineas i Dougal zmaterializowali się obok Toni, trzymając w dłoniach pięć mieczy i trochę drewnianych kołków.
łan podał miecz Carlosowi.
- Umiesz tym machać?
- Nauczę się. - Carlos chwycił rękojeść. - Dlaczego nie używacie broni palnej?
- Większość postrzałów nie jest dla nas śmiertelna, ale miecz w serce załatwia sprawę raz na zawsze. -Ostatni wolny miecz
łan zaoferował Vandzie.
- Nie, dzięki. - Odwiązała bicz z pasa. - Lepiej się czuję z tym.
- A ja mogę dostać miecz? - Teddy podszedł do lana.
- Teddy, nie! - Sabrina odciągnęła go do tyłu. - Nie powinniśmy się w to mieszać.
- Ja też chcę być bohaterem - upierał się Teddy. łan podał mu miecz.
- Będziesz pilnował kobiet.
- Może strzec Bri. - Toni chwyciła garść drewnianych kołków. - Ja tu nie zostaję.
- Jesteś... - łanowi przerwał grzmiący głos Jędrka.
- łanie MacPhie! Wiem, że tu jesteś. Przynieś mi specyfik Draganestiego albo zacznę zabijać. - Jego głos utonął w krzyku
zakładniczek.
- Teleportujemy się jednocześnie. Ja biorę Jędrka -zwrócił się łan do Phineasa i Dougala.
Phineas wyjrzał przez parawan.
- Ja biorę Staną.
- W takim razie mój jest Jurij - powiedział Dougal.
- Ja się zajmę kobietą - dodała Toni. łan zesztywniał.
- Nie. Zostajesz tutaj.
- Ja się zajmę kobietą. - Vanda spojrzała ze złością na Toni. - Potrafię się teleportować. Ty nie.
- A ja mogę chwycić srebrne liny, żeby uwolnić zakładniczki. Ty nie. - Toni odpowiedziała jej równie złym spojrzeniem.
- Nie pójdziesz... - łanowi znów przerwał Jędrek.
- Niech ci się nie wydaje, że możesz mnie zaatakować, MacPhie! - krzyknął ze sceny. - Mamy tu zakładniczkę, która
zginie, jeśli ktokolwiek się do mnie zbliży. Nadia, zabijesz blondynkę, żeby mi sprawić przyjemność.
199
- Tak, panie. - Nadia, w rękawiczkach, przywiązała jasnowłosą wampirzycę do rury dla tancerzy na scenie.
- O nie - szepnęła Vanda. - To Cora Lee. Barmanka szamotała się w srebrnych więzach, które
ją krępowały i przypalały jej nagą skórę.
- Puszczajcie mnie!
Jędrek wycelował w nią z pistoletu.
- Srebrne kule, moja droga. Bardzo bolesne. - Kiedy Cora Lee jęknęła, uśmiechnął się. - Twój strach sprawia, że jesteś
jeszcze bardziej atrakcyjna.
- Vanda - szepnęła Toni. - Masz tu jakieś nożyce do drutu?
- Może. W gabinecie jest skrzynka z narzędziami.
- Toni. - łan spojrzał na nią surowo. - Nie idziesz na dół. - Kiedy otworzyła usta, żeby się sprzeciwić, mówił dalej: - To nie
jest przyjacielska prośba. Jestem twoim szefem. Zrobisz, co mówię.
Jej oczy zapłonęły gniewem, łan zwrócił się do Carlosa.
- Wy obaj zostajecie tutaj.
- Mnie nie możesz rozkazywać - warknął Carlos. łan zignorował go i kiwnął na chłopaków.
- Teleportujemy się na trzy. - Policzył do trzech i zniknęli.
łan zmaterializował się koło Jędrka i pierwszym ciosem miecza wytrącił mu pistolet z dłoni.
Jędrek odskoczył do tyłu, zobaczył, że krwawi i krzyknął:
- Zabij blondynkę, Nadia!
łan zerknął w tamtą stronę i zobaczył, że Cora Lee, wciąż przywiązana do rury, wije się i płacze. Ale Nadia była zbyt zajęta
unikaniem ciosów bicza Vandy, żeby wykonać rozkaz szefa.
łan rzucił się na Jędrka, ale ten zniknął.
- Cholera! - zaklął.
Dougal i Phineas wciągnęli swoich przeciwników w walkę i szczęk mieczy zmieszał się z panicznymi krzykami
zakładniczek. Jędrek pojawił się na barze. Wyciągnął miecz. Z jego dłoni kapała krew.
Świetnie, niech ręka mu się ślizga na rękojeści, pomyślał łan. Zeskoczył ze sceny i ruszył na niego. Niech osłabnie z upływu
krwi.
Jędrek, nie odrywając oczu od lana, złapał garść serwetek z baru. Przycisnął je do krwawiącej dłoni.
- Niesamowite, jak strasznie krwawią te małe skaleczenia - stwierdził łan.
Jędrek uśmiechnął się drwiąco i rzucił zakrwawione serwetki na podłogę.
200
łan dostrzegł kątem oka, że Toni wymknęła się z gabinetu Vandy. Do licha, nie! Miała kołki zatknięte za pasek, a w dłoni
nożyce do drutu. Nisko pochylona, pomknęła za grupkę zakładniczek.
Nie mógł pozwolić, żeby Jędrek ją zobaczył. To on przysłał jej wisiorek z serduszkiem. Wiedział, że łanowi na niej zależy i
to czyniło z niej jeden z głównych celów. Na wszystkich świętych, powinien był to wiedzieć. A ona powinna była go posłuchać
i zostać w ukryciu.
Wskoczył na bar, zmuszając Jędrka, by odwrócił się przodem do niego, a tyłem do Toni. Zadał cios mieczem z całą siłą.
Jędrek zachwiał się na krawędzi baru, stracił równowagę i zniknął.
- Cholera. - łan obrócił się wokół własnej osi. Jak miał walczyć z tym tchórzliwym draniem, jeśli on ciągle się
teleportował?
Ze swojego miejsca widział większość sali. Grupka zakładniczek stopniała już z dziesięciu do sześciu. Zniknęła kolejna,
zostało pięć. Toni najwyraźniej uwalniała je tak szybko, jak mogła. Ale jej sukces mógł być dla niej zgubą, bo kiedy nie będzie
już zakładniczek, ona nie będzie miała się za kim chować.
Jędrek znów pojawił się na scenie.
- Ta umrze, MacPhie! - Rzucił się w stronę Cory Lee.
- Nie! - Vanda strzeliła na niego biczem, który owinął się wokół jego ręki z mieczem.
- Ty suko! - Chwycił bicz i szarpnął Vandę ku sobie. Puściła bicz, żeby nie nadziać się na jego miecz. -Powinienem był
zabić cię w Polsce. Zawsze chowasz się po dziurach, jak szczur.
Vanda się cofnęła.
Nadia, sprawisz mi wielką przyjemność, jeśli zabijesz blondynkę - rozkazał Jędrek.
- Tak, panie. - Nadia ruszyła w stronę Cory Lee.
- A ja zabiję ciebie, Vando. - Jędrek uniósł miecz, łan teleportował się na scenę i przechwycił Jędrka.
- Pomocy! - wrzasnęła Cora Lee; Nadia była coraz bliżej.
Z okrzykiem wściekłości Vanda skoczyła na plecy Nadii. Kobiety przeturlały się po scenie, usiłując chwycić upuszczony
miecz Nadii, łan chciał pomóc, ale był zajęty odbijaniem ciosów Jędrka.
Za plecami Janowa zobaczył Toni zakradającą się na scenę. O nie, do diabła. Natarł z wściekłością, by zająć całą uwagę
Jędrka. Toni przebiegła za nimi i przecięła srebrne liny krępujące Corę Lee. Wampirzyca z płaczem uciekła ze sceny.
Tymczasem Nadii udało się chwycić miecz; ruszyła na bezbronną Vandę.
Toni chwyciła srebrną linę, którą związana była Cora Lee, i rzuciła się do ataku, wymachując nią jak batem i uderzając w
tył głowy Nadii. Rosjanka krzyknęła z bólu. W powietrzu rozszedł się smród palonych włosów.
Ian odskoczył do tyłu, gdy miecz Jędrka o mało nie rozpłatał mu brzucha. Musiał bardziej uważać. Rzucił się do ataku, ale
ten drań znowu zniknął.
201
- Jasna cholera! - łan obrócił się dookoła, szukając przeciwnika.
Jędrek pojawił się obok Toni.
- Nie! - łan pomknął w ich stronę, ale Jędrek zniknął, zabierając Toni ze sobą. - Nie! - Strach ścisnął go za gardło
lodowatymi szponami.
Odetchnął z ulgą, kiedy Jędrek i Toni pojawili się na barze. Przynajmniej ten gnój nie zabrał jej do jakiejś ukrytej nory,
żeby ją torturować i zabić. Zeskoczył ze sceny i pobiegł ku nim.
Jego ulga nie trwała długo. Jędrek szarpnął Toni do siebie i przycisnął miecz do jej szyi. łan zamarł.
- Towarzysze, do mnie! - krzyknął Jędrek i trójka pozostałych Rosjan teleportowała się na bar. - Widzisz, MacPhie,
wystarczy jedna zakładniczka, jeśli ma się tę właściwą. - Zasyczał i wysunął kły.
Musnął ustami policzek Toni. Jego kły zadrapały jej skórę, zostawiając różowy ślad. Toni zacisnęła powieki.
- Czuję zapach jej strachu, MacPhie. Nic dziwnego, że tak ci się podoba. Jest bardzo smakowita.
łan zaklął paskudnie; żółć podeszła mu do gardła. Musiał ratować Toni, ale, Bóg świadkiem, nie wiedział jak. Wiedział, że
jeśli zaatakuje, w tej samej sekundzie Jędrek poderżnie jej gardło.
- Wiesz, czego chcę, MacPhie. Przynieś mi specyfik. Czy powinien grać na czas? Rozpacz ograniczała mu
zdolność jasnego myślenia. Nie mógł jej stracić. Nie mógł zawieść Toni. Nie zniósłby tego. Rzucił miecz, który upadł z
brzękiem na cementową podłogę. Jędrek się uśmiechnął.
- Masz pięć minut.
Nad ich głowami rozległ się głośny trzask. Wszyscy spojrzeli w górę, kiedy połamane kawałki drewna posypały się na
podłogę. A przez dziurę wyłamaną w drewnianym parawanie wyskoczyła w powietrze wielka czarna pantera. Jej ryk rozległ się
echem w ciszy, która zapadła w klubie.
Korzystając z nieuwagi Jędrka, łan chwycił miecz i skoczył w jego stronę. Niestety, Jędrek zorientował się, że pantera leci
prosto na niego. Odwrócił się, pociągając Toni za sobą, tak żeby to ona przyjęła pełną siłę ataku zwierzęcia. Wysunął miecz,
widocznie mając nadzieję, że pantera wbije się na niego.
Widząc, że Jędrek jest odwrócony plecami, łan śmignął ku niemu i przebił mieczem jego prawy bark. Jędrek
krzyknął i upuścił broń. Jego chwyt rozluźnił się na tyle, że Toni zdołała się uchylić, kiedy pantera na nich wpadła. Jej potężne
łapy wylądowały na barkach Jędrka, spychając jego i Toni z baru. łan odskoczył na prawo, kiedy zwierzę przeleciało obok
niego, wylądowało na ziemi i przeturlało się, by znów stanąć na czterech łapach. Toni wylądowała na Jędrku. Uchyliła się,
kiedy pantera znów zaatakowała. Jędrek wrzasnął, kiedy ostre jak brzytwy pazury rozerwały jego koszulę i zostawiły krwawe
pasy na piersi.
Toni krzyknęła i odczołgała się tyłem. Pantera spojrzała na nią, po czym odwróciła się do baru, wbijając bursztynowe oczy
w Malkontentów. Wszyscy zniknęli, łącznie z Jędrkiem. Kot, widząc, że zdobycz mu umknęła, ryknął z wściekłością.
Dougal i Phineas zbliżyli się powoli, celując mieczami w bestię.
202
- Mamy ją zabić? - spytał Dougal.
- Nie! - krzyknął łan. - Zostawcie ją.
Pantera odwróciła się w jego stronę, sycząc głośno, a potem wbiła dziwnie znajome oczy w Toni. Kiedy odwróciła głowę,
łan dostrzegł błysk dwóch złotych kolczyków w jej uszach. Oczywiście. Powinien był wiedzieć. Ale nigdy by nie zgadł, że to
będzie pantera.
Wielki kot ruszył w stronę Toni.
- Nie. - Dziewczyna zaczęła się cofać, ale nogi jej się trzęsły.
łan skoczył, zasłaniając ją własnym ciałem.
- Carlos, nie.
Pantera zawarczała, cicho i gardłowo.
- Carlos? - szepnęła Toni.
łan usłyszał głuchy łomot; kiedy obejrzał się za siebie, Toni leżała na podłodze, zemdlała.
- Och, dziewczyno. - Kucnął koło niej i odgarnął włosy z jej twarzy.
- To jest Carlos? - Phineas opuścił miecz i zagwizdał cicho. - Cześć, kiciu.
Pantera podeszła do Toni na potężnych łapach, łan zauważył z ulgą, że ma schowane pazury, ale te zębiska też były
piekielnie ostre. Jedno skubnięcie i Toni byłaby pan-terołakiem do końca życia. Czy tego chciał Carlos?
Kot opuścił głowę i powąchał Toni.
- Na wszystkich świętych, nie gryź jej - szepnął łan. Pantera uderzyła ogonem tak mocno i szybko, że łan
padł na kolana. Wreszcie potruchtała w stronę gabinetu Vandy. Toni zostawiła uchylone drzwi i kot bez trudu przemknął przez
szparę.
- Tak mi się zdawało, że pachnie zmiennokształtnym, ale myślałem, że będzie czarnym wilkiem.
- Ja też. - łan podejrzewał, że Carlos poszedł z powrotem do pokoju dla VIP-ów, żeby się przeobrazić i ubrać. Kiedy
Sabrina wrzasnęła, wiedział, że miał rację.
- Boże, nie cierpię zmiennokształtnych. - Vanda odnalazła swój bicz i owijała go wokół pasa.
- Wiesz o nich? - zdziwił się łan. Vanda wzruszyła ramionami.
- Długa historia. Ale zabierzcie stąd tego kocura, okej?
- On uratował Toni życie - przypomniał jej Phineas.
- Nie potrzebowałaby ratowania, gdyby usłuchała rozkazów - warknęła Vanda. - Powinieneś ją wylać na pysk, łan.
- Nie! - Cora Lee podeszła do Vandy. - Toni mnie uwolniła. Uwolniła wszystkie zakładniczki. I dzięki niej ta okropna
Nadia nie zabiła ciebie. Na Boga, nigdy nie widziałam tak odważnego śmiertelnika.
- Okej, okej, jest odważna. Ale niestety nie umie słuchać rozkazów.
203
To prawda, Toni złamała bezpośredni rozkaz, łan z trudem tłumił wzbierający w nim gniew. Nie posłuchała
go i niewiele brakowało, żeby zginęła. A on był zupełnie bezradny. Gdyby nie Carlos... jego gniew zawrzał na nowo. Do
diabła. To była prawdziwa przyczyna jego gniewu. Uratował ją Carlos. Nie on.
Toni jęknęła cicho. Poklepał ją po policzku i uniosła powieki.
- Toni, ocknij się.
Zamrugała, patrząc na niego oszołomionym wzrokiem.
- Co się stało?
- Zemdlałaś. Usiadła z trudem.
- Dziwne. Ja nigdy nie mdleję. - Rozejrzała się dookoła. - Gdzie Malkontenci?
- Teleportowali się - wyjaśnił łan. -1 wątpię, żebyśmy ich dziś zobaczyli. Jędrek jest mocno poharatany.
Toni znów się rozejrzała.
- A Carlos? Jest...?
- Panterołakiem. - łan pomógł jej wstać. - To dość niezwykłe.
- Co ty powiesz. - Spojrzała na połamany parawan. -Nie wiedziałam, że takie stworzenia istnieją.
- Ja nigdy nie znałem żadnego zmiennokształtnego, który zmieniałby się w kota. - W tej chwili, potykając się, do klubu
wpadł Hugo. Miał nadgarstki związane srebrną liną, a z rany postrzałowej na jego udzie ciekła krew.
- Boże drogi! - Vanda podbiegła do niego.
- Zabierzemy go do Romatechu - powiedział łan. -Laszlo usunie kulę.
- Ja go wezmę. - Dougal złapał Hugona za ramię i zniknęli obaj.
Vanda westchnęła i przeczesała dłonią krótkie, sterczące włosy.
- Wszyscy sobie poszli, więc zamykam na dzisiaj. Mam tylko nadzieję, że klienci wrócą, bo inaczej jestem zrujnowana.
- No coś ty, nie martw się o to - powiedziała Cora Lee. - Lokal będzie sławny. Będą się pchać drzwiami i oknami.
- Mam nadzieję. - Vanda postawiła przewrócone krzesło. - Posprzątajmy tu trochę.
Cora Lee rozejrzała się po sali ze zmarszczonymi brwiami.
- Lady Pamela wiedziała, kiedy sobie wziąć wolne, łan chwycił Toni i teleportował się z nią do pokoju
VIP-ów. Phineas zjawił się zaraz po nich. Sabrina krzyknęła cicho, gdy pojawili się tak nagle, i cofnęła się pod ścianę.
Carlos był z powrotem w ludzkiej postaci. Zerknął na nich nerwowo, zapinając koszulę. Toni podeszła do niego powoli.
- Uratowałeś mi życie.
- Chciałem wam powiedzieć o mojej... przypadłości, ale... - Spojrzał na Sabrinę, która wpatrywała się w niego z
przerażeniem. - Nie chciałem stracić waszej przyjaźni.
- Carlos. - Toni go objęła. - Zawsze będziesz moim przyjacielem.
204
Odwzajemnił jej uścisk.
- Dziękuję, menina. Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko.
Spojrzała na niego kpiąco.
- Chyba widziałam kiciusia. Wyszczerzył zęby.
- A widziałaś, widziałaś.
Roześmiali się oboje. lana ogarnęła mieszanina emocji - ukłucie zazdrości i przypływ dumy. Toni była tak szczodra i
wyrozumiała. Ryzykowała życie, żeby ratować wampirzyce, których nawet nie znała, i bez względu na wszystko pozostawała
wierną przyjaciółką.
- To nie jest zabawne - mruknęła Sabrina z drugiego końca pokoju. - Widziałam, jak się przeobrażał. To było okropne.
- To było niesamowite, stary. - Teddy się zaczerwienił. - Chociaż przyznaję, zrobiło się dziwnie, kiedy zaczął się rozbierać.
- To było nic - zaprotestowała Sabrina. - A co powiesz na wyrastające czarne futro, pazury, chrupanie łamiących się i
przesuwających kości? - Zadrżała.
- No, to było super. - Twarz Teddy'ego była zarumieniona z podniecenia. - Masz jakieś imię stary? Jakiś czło-wiek-pantera
czy coś?
- Nie. - Carlos usiadł na niskim stoliku i włożył skarpetki i buty.
- Och, dajcie spokój. - Teddy usiadł obok niego. -Jesteście superbohaterami, a w ogóle nie wiecie, jak się zachować. Jak
macie stać się sławni bez fajnych ksywek?
- My nie chcemy rozgłosu. - łan stanął przed Teddym. -Posłuchaj mnie. Nie wolno ci o nas mówić. Nigdy. Jeśli świat
dowie się o naszym istnieniu, pozabijają nas.
- To prawda. - Carlos włożył buty. - Mój gatunek został odkryty przez dewelopera w Amazonii. Wysłał myśliwych, żeby
nas wybili. Tropią mój lud i mordują nas.
Toni przycisnęła dłoń do piersi.
- Carlos, tak mi przykro. To straszne.
- Udało mi się uratować kilkoro dzieci. Ich rodzice zostali zarżnięci.
- To są te sieroty, które utrzymujesz? - spytała Toni. Carlos kiwnął głową.
- Jest ich pięcioro. Szybko nas ubywa. Prowadziłem poszukiwania w Malezji, bo w tamtejszej dżungli są pantery, a ludzie
w wioskach opowiadają dziwne historie.
Miałem nadzieję, że odnajdę więcej przedstawicieli mojego gatunku.
- Powiem o tym Angusowi - rzucił łan. - Z radością sfinansuje twoje badania. Jego firma zawsze wpierała
zmiennokształtnych.
Bursztynowe oczy Carlosa zalśniły.
- Byłoby wspaniale, dziękuję.
205
- Jakie są jeszcze rodzaje zmiennokształtnych? - spytał Teddy.
- Większość z tych, których znam, to wilki. - łan podszedł do stołu, żeby nalać sobie bleera. - Oczywiście nie Howard.
- Co? - spytała Toni ze skołowaną miną. - Howard jest zmiennokształtnym?
Carlos wziął sobie kanapkę.
- Sama to powiedziałaś, Toni. Jest pluszowym misiem.
łan parsknął.
- Nie jest zbyt przytulaśny, kiedy się przeobrazi, uwierz mi.
Toni opadła szczęka.
- Mój przełożony jest niedźwiedziem?
- No tak. - łan opróżnił szklankę.
- To jest po prostu niesamowite - szepnął Teddy.
- Wcale nie! - krzyknęła Sabrina. - Nie zniosę tego. Pantery i wampiry, i niedźwiedzie...
- O rany - rzucił Phineas.
- Wszyscy jesteście potworami! - Sabrina zaczęła się cofać w stronę głównych schodów. - Wynoszę się stąd!
- Bri, zaczekaj! - Toni podbiegła do niej. - Nie możesz iść. Nie masz pieniędzy, dokumentów.
- I szuka cię policja - dodał Carlos.
- A to moja wina? - Sabrina patrzyła na nich gniewnie. - Porwaliście mnie z pokoju.
- Uratowaliśmy cię - sprostowała Toni, marszcząc brwi.
- Zrobiłaś ze mnie uciekinierkę bez grosza. - Sabrina wysunęła podbródek. - Teraz wracam do mieszkania po klucz do
mojej skrytki bankowej. Mam tam paszport i mnóstwo gotówki, więc nie muszę być na łasce potworów!
Carlos podszedł do niej.
- Nie możesz iść do swojego mieszkania, Bri. Policja będzie cię tam szukać. A banki otworzą dopiero za jakieś dziesięć
godzin.
- Nie spędzę nocy z wampirami!
- Uspokój się, menina. - Carlos uniósł ręce. - Zabiorę cię w jakieś bezpieczne miejsce. Do innego hotelu.
- Z tobą też nigdzie nie idę. - Po twarzy Sabriny płynęły łzy. - Jesteś zwierzęciem.
Carlos zatrzymał się i spojrzał na nią chmurnie.
- Właśnie dlatego nigdy nie powiedziałem ci prawdy. Vanderkitty uprzedzała mnie, że nie potrafisz znieść prawdy.
Sabrina otworzyła usta.
- Rozmawiałeś z moją kotką?
łan szybko tracił cierpliwość. Nie było mowy, żeby pozwolił Sabrinie odejść z tą wiedzą, którą teraz posiadała. Sabrina patrzyła
wściekle na Carlosa.
206
- Powiedziałeś, że masz sieroty do naszego domu dziecka, ale to zwierzęta, tak jak ty.
Twarz Carlosa zapłonęła gniewem.
- To są dzieci, które potrzebują domu i wykształcenia. I współczucia.
Sabrina otarła łzy z twarzy.
- Nie mogę ich umieścić razem z normalnymi dziećmi. Mogą je pogryźć albo... pożreć.
- Dość! - łan podszedł do Toni, telepatycznie polecając Phineasowi, żeby zabrał Sabrinę. - Panno Vanderwerth, pani strach
jest niefortunnym skutkiem pani ignorancji.
Zachłysnęła się z oburzenia.
- Jak śmiesz! łan objął Toni.
- I ty, i twoja przyjaciółka lecicie do Romatechu. Żadnych sprzeciwów. I tym razem masz mnie słuchać. -Toni posłała mu
złe spojrzenie, łan spojrzał na Carlosa. -Ty też możesz iść, jeśli chcesz.
- Przyjadę jutro - powiedział Carlos. - I przywiozę Teddy'ego.
Sabrina pisnęła, kiedy Phineas ją chwycił, łan zniknął, zabierając ze sobą Toni.
Rozdział 22
Trzymają nas tu w niewoli! - Sabrina chodziła po srebrnym pokoju.
- Trzymają nas w bezpiecznym miejscu. - Toni otworzyła puszkę rosołu z kury i wylała do rondla. - Ten pokój jest
wyłożony srebrem, żeby żaden wampir nie mógł się teleportować do środka.
Nie ośmieliła się powiedzieć przyjaciółce, że wie, jak otworzyć drzwi. Jeszcze tego brakowało, żeby Bri zaczęła biegać po
White Plains, opowiadając, że widziała wampiry i panterołaki. Przed wieczorem wylądowałaby z powrotem w Shady Oaks.
Bri klapnęła na fotel.
- To jakiś obłęd.
Toni zamieszała zupę grzejącą się na kuchence.
- Będzie ci łatwiej zaakceptować to wszystko, kiedy odtrujesz się z leków.
- A dlaczego miałabym chcieć zaakceptować wampiry? A Carlos... w głowie się nie mieści. Czuję się taka zdradzona.
207
- Zdradził cię twój wujek. - Toni od paru godzin z trudem hamowała gniew. Najpierw łan usiłował rozstawiać ją po kątach.
Vanda traktowała ją jak robaka. Carlos jakimś cudem zapomniał jej powiedzieć, że jest zmienno-kształtnym, nawet po tym jak
ona powiedziała mu o wampirach. A Sabrina zachowywała się, jakby zrujnowali jej życie, a nie ją uratowali.
Zagryzła zęby.
- Carlos z pewnością nic nie może poradzić na to, że urodził się panterołakiem, tak jak ja nic nie poradzę na to, że jestem
nieślubnym dzieckiem, którego wstydziła się własna matka.
Sabrina ziewnęła.
- To o to chodzi, tak? Akceptujesz tych wszystkich... cudaków, bo są wyrzutkami, a ty sama zawsze czułaś się wyrzutkiem.
Toni chciała się kłócić, ale się powstrzymała. Sabrina mogła mieć rację. Zawsze czuła naturalną, empatycz-ną więź z
każdym, kto czuł się bezwartościowy albo nie umiał się dopasować. Obawa lana, że nie zasługiwał na prawdziwą miłość przez
swoją nieciekawą przeszłość, wzruszyła ją do głębi. Koniecznie chciała mu udowodnić, że się myli. A jej gotowość dzisiejszej
nocy, by narazić się na niebezpieczeństwo i ratować wampiry - czyżby wciąż usiłowała udowodnić swoją wartość?
- W głowie mi się nie mieści, że pracujesz dla nie-umarłych - burknęła Bri. - Najpierw napadły cię wampiry, a potem nagle
dla nich pracujesz? Obłęd.
- Jest zasadnicza różnica między Malkontentami, którzy nas zaatakowali, i wampirami, dla których pracuję. -Toni nalała
zupy do dwóch misek i przyniosła je na stół.
- Jedni i drudzy wyglądają na niebezpiecznych. -Sabrina usiadła przy stole i znów ziewnęła. - Jestem taka zmęczona.
- Brałaś silne leki. - Toni położyła na stole dwie łyżki. Bri potarła oczy.
- Nie mogę uwierzyć, że widziałam, jak jeden z moich najbliższych przyjaciół zmienia się w panterę.
- Postaramy się, żebyś wróciła do normalnego życia, jak tylko to będzie możliwe. Będziesz potrzebowała swoich
dokumentów. Wiesz, gdzie jest twoja torebka? W Shady Oaks czy w domu wujka?
Bri zastanowiła się, jedząc zupę.
- Niewiele pamiętam. Chyba ciągle jest w domu wujka Joego.
- Odzyskamy ją.
Bri zmarszczyła brwi.
- Kiedy mówisz my, masz na myśli siebie i tego wampira?
- Tak, lana.
- Rozkazywał ci.
- Chciał, żebym była bezpieczna. - Toni poniewczasie zdała sobie sprawę, jaka była bezbronna. Dobrze walczyła na
treningach, ale dobre wampiry walczyły honorowo. Malkontenci znikali i brali zakładników. - Trudno rywalizować z
wampirem.
208
- Toteż właśnie. - Bri odłożyła łyżkę. - Nie możesz się z nimi równać. Nie należysz do ich świata. Co cię napadło, żeby się
do nich przyłączyć?
- Zrobiłam to dla ciebie. Chciałam znaleźć dowód na ich istnienie, żebyś wiedziała, że nie masz urojeń.
Oczy Bri napełniły się łzami.
- Przepraszam. Urządzam ci awanturę, a ty byłaś taką dobrą przyjaciółką. Zawsze mogłam na ciebie liczyć.
Łzy zapiekły Toni pod powiekami.
- Uważaj, bo obie zaczniemy chlipać. Bri pociągnęła nosem.
- Przeraża mnie, że jesteś z tymi stworami. Nie chcę cię stracić.
- Nie straciłaś mnie. Bri zmarszczyła czoło.
- Powiedziałaś, że go kochasz.
Toni odłożyła łyżkę.
- Bo tak jest.
- Jak długo go znasz? Tydzień?
- Trochę dłużej. - Toni zaniosła swoją miskę do zlewu.
- Ale niezbyt długo. Czy związek, który wykluł się tak szybko, może trwać całe życie? '
Toni wypłukała miskę, umyła rondel. Uwagi Bri ją bola- : ły, ale wiedziała, że przyjaciółka szczerze się o nią martwi.
- Nie wiem, jak się to wszystko ułoży. -1 czy w ogóle
się ułoży. - Ale wiem, że go kocham. I
- Jest bardzo przystojny. Muszę ci to przyznać. Ale, $ Toni, on jest martwy. |
- Tylko przez połowę czasu. I
- Chcesz mieć połowę życia? - Sabrina znów ziew- 'i nęła.
- Idź do łóżka. Jesteś wykończona. - Toni zabrała miskę Bri do zlewu.
- Od dziesięciu lat pracujemy, żeby zrealizować nasz plan.
- Wiem. - Toni umyła drugą miskę.
- Nie możesz żyć w obu światach, Toni. Odwróciła się i zobaczyła, że Bri kładzie się do łóżka.
Tego samego łóżka, w którym widziała uśpionego lana, w którym dotykała dołeczka w jego podbródku.
- Ja go naprawdę kocham.
- To był jeden z rozdziałów w twoim życiu, ale się skończył - szepnęła Bri. - Tak jak to piekło, które przeżywałam
przez ostatni tydzień. Pora, żebyśmy ruszyły naprzód.
Toni pogasiła światła, żeby Bri mogła spać. Klapnęła na fotel. W jej piersi rozlewał się tępy ból. I stawał się coraz bardziej
intensywny, w miarę, jak docierała do niej rzeczywistość.
209
Przez ostatnich dziesięć lat kurczowo trzymała się wytyczonego celu, misji założenia domu dziecka. Ten plan
podtrzymywał ją na duchu, kiedy szkolne obowiązki wydawały się zbyt ciężkie. Dawał jej szlachetny cel, do którego mogła
dążyć, i tożsamość, kiedy czuła się nieważna i nic niewarta. Nie spodziewała się, że łan pojawi się w jej życiu, że w jej sercu
zakwitnie miłość i dopełni ją.
Kilka razy przez ostatni tydzień czuła się rozdzierana między dwa światy - jej nowe życie z wampirami i dawne życie z Bri.
Kiedy łan zaproponował, że pomoże uratować Bri, czuła uniesienie, jakby te dwa światy nareszcie się spotkały i mogła mieć
ich oboje.
Ból w piersi narastał, ściskał serce. A jeśli te dwa światy nigdy nie będą mogły koegzystować? Jeśli będzie musiała
wybierać? Jak mogła zawieść Sabrinę po tym wszystkim, co przeszły? Jak mogła zrezygnować z lana?
Było wczesne przedpołudnie, kiedy Toni obudziła się w wielkim łóżku. Spojrzała na Sabrinę śpiącą spokojnie obok niej i
pomyślała o lanie; ciekawe, gdzie on położył się spać na dzień. Pewnie w sąsiednim pokoju, z resztą chłopaków.
Wzięła prysznic, odpuszczając sobie poranne afirmację. Teraz wydawały jej się okrutnym żartem. Tak, była godna miłości,
ale to nie gwarantowało, że wszystko się ułoży. Ubrała się w uniform i wsunęła komórkę do kieszeni spodni. Pora odwiedzić
niedźwiedzia. Jej przełożonego.
Wjechała windą na parter i ruszyła korytarzem. Ciekawe, jakim był niedźwiedziem? Przyjaznym, brązowym Boo Boo czy
wielkim grizzly? Stanął jej przed oczami obrazek Howarda zmieniającego się w żółtego, uśmiechniętego pluszaka w kaftanie i
czapce z piórkiem. Parsknęła. A dlaczego nie? Skoro wampiry mogą istnieć, to Gumisie też.
Minęła kilku śmiertelnych pracowników, zajętych swoimi codziennymi obowiązkami. Byli przekonani, że produkują
syntetyczną krew dla szpitali. I tak było. Nie mieli pojęcia, że nocna zmiana składa się z wampirów, które produkują
chocolood, blood lite, bubbly blood, blissky i bleer.
Noc i dzień. Dwa różne światy. Czy mogła żyć w obu?
Minęła zamknięte drzwi pokoju Constantine'a. Tęskniła za tym malcem. Kiedy mijała drzwi gabinetu Shanny, zobaczyła
kartkę: „Przerwa urlopowa. Niedługo wracam". Shanna, która jakoś funkcjonowała w obu światach, miała spore problemy z
zapewnieniem bezpieczeństwa sobie i swojej rodzinie.
Toni weszła do biura agencji MacKaya.
- Cześć, Howard. - Nie myśl o nim jako o niedźwiedziu. - Przepraszam za spóźnienie.
- Nie ma sprawy. Nic cię nie ominęło. - Howard siedział za biurkiem, pogodny jak zawsze. - Niewiele się dzisiaj dzieje.
Na pewno nie grizzly, pomyślała Toni. O wiele zbyt przyjazny i bezkonfliktowy. Może różowy Miś Pocieszka. Kiedy
usiadła koło niego, podsunął jej pudełko z pączkami. Były zwykłe i „niedźwiedzie pazury". Szybko wzięła sobie zwykłego i
spojrzała na monitory. Widziała Sabrinę, wciąż śpiącą w srebrnym pokoju. Phineas i Dougal spali na podwójnych łóżkach w
pokoju strażników, a łan leżał sztywny jak kłoda na podłodze. Biedak. Ale twarda podłoga raczej mu nie przeszkadzała.
210
- Słyszałem, że w Horny Devils było wczoraj groźnie. - Howard wziął sobie niedźwiedzi pazur z pudełka.
- Tak, dosyć. - Skrzywiła się na samo wspomnienie i ugryzła pączka.
- Like a virgin - zaśpiewał kobiecy głos. Toni wyprostowała się na krześle i rozejrzała. Howard się roześmiał.
- Twoje spodnie śpiewają.
Toni zerwała się i wyciągnęła telefon z kieszeni. Otworzyła go, przerywając w połowie twierdzenie Madonny, że została
dotknięta pierwszy raz. Poczucie humoru Carlosa. Mógł się śmiać ile wlezie.
- Halo?
- Menina, jak się miewasz?
- Carlos. - Toni przeszła przez pokój. - Przysięgam, że każę ci usunąć pazury.
Roześmiał się.
- Widzę, że podoba ci się nowy dzwonek. Jak tam Sabrina?
- Jeszcze śpi. - Toni spojrzała na monitor.
- Możesz swobodnie rozmawiać?
- Jasne. Jestem w biurze ochrony z Howardem misiem... ehm, Barrem. - Skrzywiła się.
Howard roześmiał się i wziął sobie kolejny niedźwiedzi pazur.
- Menina, policja była właśnie w naszym budynku i szukała ciebie i Bri. Pukali do wszystkich sąsiadów i wypytywali o
was.
Toni przełknęła ślinę.
- Więc uważają, że jestem zamieszana w jej zniknięcie?
- Podejrzewają cię. Mnie też przesłuchiwali i poprosili, żebym im pokazał swoje mieszkanie.
- O rany, a co z Teddym?
- Nie martw się. Dałem mu trochę pieniędzy i wysłałem rano do miasta, żeby kupił sobie nowe ciuchy i zafundował nową
fryzurę. Mamy się spotkać o trzeciej na Washington Sąuare.
- Czyli wszystko z nim w porządku? - Toni martwiła się, że Teddy nie jest do końca gotowy na prawdziwy świat.
- Jest bardzo szczęśliwy. Policja jego też szuka. Mają zdjęcia jego i Bri. Wygląda na to, że w szpitalu robią po przyjęciu
fotki wszystkim pacjentom. Oczywiście udawałem zszokowanego i zatroskanego zniknięciem Bri.
- Dobrze. - Carlos z pewnością potrafił urządzić wiarygodne przedstawienie na użytek policji.
- Uważają, że Teddy i Sabrina mogli się ze sobą związać i uciec razem.
- A mówili coś o tym pielęgniarzu, Bradleyu? - spytała Toni.
- Nie, podejrzewam, że szpital woli zachować swój mały problem w tajemnicy.
Toni znów spojrzała na monitor. Bri ciągle spała.
- Pytałam ją o torebkę. Sądzi, że ciągle jest w domu wujka.
211
- Hm. - Carlos umilkł na chwilę. - Mógłbym tam pojechać i spytać pokojówkę, czyby mi jej nie dała.
- Ale wciąż pozostanie problem wujka Joego, który chce ją wsadzić z powrotem na oddział.
- I problem policji - dodał Carlos. - Przywiozę dzisiaj po południu Teddy'ego i przedyskutujemy strategię.
- Okej, brzmi nieźle.
- Mam... mam nadzieję, że Bri przezwycięży jakoś swój strach przede mną - dodał smutno Carlos.
- Ja też mam nadzieję. - Toni rozłączyła się. I ona miała nadzieję, że Bri przestanie się bać pięciu osieroconych małych
panterołaków. Te biedne dzieciaki potrzebowały pomocy. Potrzebowały akceptacji i miłości, by nie wyrastały w poczuciu, że
są potworami, które należy zarżnąć jak ich rodziców.
- Strażnik idzie. - Howard wstał i poczłapał do drzwi. Toni zauważyła na monitorze dziennego ochroniarza
Romatechu. Trzymał w dłoniach małe, złote pudełko. Howard otworzył drzwi.
- Tak?
- Dostarczono to do głównej bramy. Dla Toni Davis.
- Dzięki. - Howard zamknął drzwi i wręczył paczuszkę Toni.
Spojrzała na nią nieufnie.
- Spodziewają się, że drugi raz się na to nabiorę? Howard się uśmiechnął.
- To jest w porządku. Widziałem, jak łan zamawiał to przez Internet wczoraj w nocy.
- Naprawdę? - Złapała pudełeczko i rozwiązała złotą wstążkę. W pudełeczku, na podściółce z waty, leżało śliczne
filigranowe serduszko ze złota. Uśmiechnęła się szeroko. Przez ażurowy wzór było widać, że w serduszku nic się nie kryje.
Było czyste.
Pod wieczko pudełka wsunięty był liścik.
Najdroższa Daytono,
dzięki Tobie w moim życiu znów świeci słońce.
Ian
Przycisnęła list do piersi, a jej serce ścisnęło się z emocji. W tej chwili zrozumiała, że cokolwiek by się działo, nie popełni
błędu, idąc za głosem serca.
Kiedy łan obudził się w czwartek wieczorem, ostrzegł Dougala i Phineasa, by byli szczególnie czujni. Jędrek na pewno już
wyzdrowiał w czasie śmiertelnego snu i bez wątpienia planował zemstę za swoją sromotną porażkę w Horny Devils.
Kiedy Phineas i Dougal robili obchód po Romatechu i otaczającym terenie, łan zadzwonił do Angusa, by zdać mu raport i
poprosić o dodatkowych strażników. Angus wciąż był w domu Jeana-Luca w Teksasie. Jako że Jack i Zoltan zamierzali
212
wkrótce wrócić do Europy, zgodzili się spędzić kilka nocy w Nowym Jorku, zanim teleportują się na Wschód. Mieli się zjawić
przed świtem.
Szybka kontrola monitorów w biurze ochrony pozwoliła mu zlokalizować Toni. Była w zakładowej stołówce z Sabrina,
Carlosem i Teddym. Przyjrzał się uważniej. Toni miała na szyi wisiorek, który zamówił. To był dobry znak. Śmiała się z
Carlosem i Teddym. Sabrina jadła w milczeniu, od czasu do czasu podejrzliwie zerkając na Carlosa.
Z tego, co mówił Howard, Carlos i Teddy przyjechali godzinę temu i wypełnili podania o pracę w firmie MacKay, Usługi
Ochroniarskie i Detektywistyczne. Carlos będzie doskonałym strażnikiem, jeśli nie będzie akurat zajęty tropieniem
przedstawicieli swojego gatunku. Co do Teddy'ego, łan miał wobec niego inne plany. Wstąpił do gabinetu Shanny, żeby wziąć
jej teczkę, i poszedł do stołówki.
Śliczne zielone oczy Toni pojaśniały, kiedy się zbliżył. Jej dłoń powędrowała do złotego serduszka na piersi.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. - Pocałował ją w policzek i przywitał się z resztą.
Sabrina przyglądała mu się z ciekawością.
- On nosi kilt - szepnęła do Toni.
- Jest średniowiecznym Szkotem - odszepnęła Toni.
- Ach tak. - Sabrina otworzyła szeroko oczy.
- Zostało nam trochę frytek. - Carlos wskazał stół. -Ale pewnie nie jesteś zainteresowany.
- Już jadłem. - łan usiadł przy stole.
- Kogoś, kogo znamy? - Bursztynowe oczy Carlosa błysnęły psotnie. - Auć. - Spojrzał ze złością na Toni.
łan uśmiechnął się, bo słyszał kopniaka pod stołem.
- Piję głównie AB Rh+. To mój ulubiony smak. -Kiedy policzki Toni ślicznie poróżowiały, zaciągnął się głęboko
powietrzem. - Pachnie na tobie bosko.
- Czujesz różnicę smaku między grupami krwi? I potrafisz powiedzieć, jaką grupę ma człowiek?
- Tak. - Kiedy Sabrina skrzywiła się i odwróciła, łan zrozumiał, że lepiej zmienić temat. Postukał palcem w teczkę, którą
przyniósł z gabinetu Shanny.
- To jest coś, nad czym Roman i Shanna pracują, od kiedy Constantine zaczął lewitować w wieku trzech miesięcy.
Spojrzał na Sabrinę i Teddy'ego.
- Powinienem wyjaśnić. Roman Draganesti jest właścicielem Romatech Industries i wynalazcą syntetycznej krwi.
- Już im powiedziałam, kto jest kim - wtrąciła Toni.
- A Howard opowiedział Teddy'emu i mnie o wojnie z Malkontentami - dodał Carlos.
- Świetnie. - łan otworzył teczkę. - Roman i Shanna spodziewają się drugiego dziecka. Heather i Jean-Luc też zamierzają
mieć dzieci.
213
- Mówisz o dzieciach półwampira? - spytała Sabrina, marszcząc nos.
- Tak, to jedyny sposób, w jaki możemy cieszyć się ojcostwem. - łan spojrzał na Toni, zastanawiając się, co by powiedziała
na perspektywę urodzenia takiego dziecka.
Popatrzyła mu w oczy i jej źrenice się rozszerzyły. Czyżby wiedziała, o czym myślał? Czy wiedziała, jak bardzo się w niej
zakochiwał?
Carlos odchrząknął.
łan oderwał wzrok od Toni i wyjął z teczki kilka dużych zdjęć. Przesunął je po stole.
- To jest posiadłość w górnej części stanu Nowy Jork, którą ostatnio kupił Roman. Jest tu dwór, dużo innych
budynków, basen, korty tenisowe i sto dwadzieścia hektarów terenu.
- Rany! - Teddy gwizdnął. - Jest ogromna. Toni przyjrzała się zdjęciu głównego domu.
- Jest piękny. - Podała zdjęcie Sabrinie.
- Imponujące. - Carlos patrzył na lotniczą fotografię ogromnego terenu. - Roman musi być strasznie bogaty.
- Jest, ale to nie miał być popis bogactwa. Roman trzyma to w tajemnicy. On i Shanna już jakiś czas temu zdali sobie
sprawę, że dzieci będą potrzebowały bezpiecznego miejsca, gdzie mogłyby się kształcić i doskonalić swoje wyjątkowe
zdolności.
Teddy uniósł wzrok znad zdjęcia.
- Zamierzacie urządzić w tym pałacu szkołę?
- Tak. - łan podał im resztę fotografii. - Rozumiecie, że to musi pozostać w tajemnicy? Dzieci chodzące do tej szkoły będą
wyjątkowe.
- A co ze zmiennokształtnymi? - spytał Carlos. - Też będą tam mile widziani?
- Tak. - łan skinął głową. - Wszystkie dzieci z nadludzkimi zdolnościami. Albo dzieci, które po prostu zbyt dużo wiedzą.
Do tej kategorii zalicza się na przykład córka Heather.
- To jest super! - krzyknął Teddy. - Szkoła dla przyszłych superbohaterów! Będą mieszkać w kampusie?
- Mogłyby. - łan wzruszył ramionami. - Niektóre dzieci wampiry mogłyby się tam teleportować, gdyby chciały mieszkać w
domu.
- Wspaniałe. - Toni podała Sabrinie kolejne zdjęcie. -Nie mogę się doczekać, kiedy poznasz Constantine'a. Jest taki mądry i
kochany. I już umie lewitować, i teleportować się.
Sabrina milczała, ze zmarszczonymi brwiami patrząc na fotografie.
- Popatrz na to. - Carlos wskazał zdjęcie jeziora. - Tu jest wyspa. Moje dzieciaki mogłyby tu ćwiczyć swoje kocie
umiejętności, nie narażając innych dzieci na niebezpieczeństwo. Byłaby idealna.
Toni pochyliła się do przodu, żeby spojrzeć.
214
- Doskonały pomysł.
- Główny problem, jaki będą musieli rozwiązać Roman i Shanna - ciągnął łan - to znalezienie godnych zaufania nauczycieli
i administratorów.
- Ja w to wchodzę - powiedział Teddy.
- Ja też - dodał Carlos. - Bardzo chciałbym tam przywieźć moje sieroty.
łan spojrzał pytająco na Toni.
- A ty co myślisz?
- Myślę, że to bardzo mądrze, że Roman i Shanna planują z takim wyprzedzeniem. Nie sądzę, żeby Tino mógł się dobrze
czuć w zwyczajnej szkole. - Zwróciła się do Sabriny. -Ciekawie byłoby prowadzić taką instytucję, nie sądzisz?
Sabrina powoli złożyła zdjęcia na kupkę.
- To piękne miejsce. I interesujący pomysł. - Spojrzała z niepokojem na Toni. - Ale nie taki byl nasz plan. Chciałyśmy
pomagać dzieciom, które nie mają domów, głodują i cierpią. Ten Constantine ma tatę miliardera, który zapewni mu wszystko.
Co z dziećmi, które nie mają nikogo? Nie możemy odwrócić się od nich tylko dlatego, że te małe mutanty są bardziej
interesujące.
Toni się zarumieniła.
- Proszę cię, nie nazywaj ich mutantami. Sabrina zmrużyła oczy.
- Chyba nie planujesz sobie takich urodzić, co?
Zapadło niezręczne milczenie, łan uważnie obserwował Toni, ale unikała jego oczu. Jej rumieniec się pogłębiał. Czy
wstydziła się tego, że się z nim związała?
Sabrina odsunęła zdjęcia.
To jest godne podziwu, ale nie taki byt nasz plan. Toni i ja pracujemy nad naszym planem od dziesięciu lat.
Toni zamknęła oczy; na jej twarzy malował się ból. łanowi panika ścisnęła żołądek. Co będzie, jeśli ona zdecyduje się
całkowicie porzucić wampiryczny świat? Jeśli porzuci jego?
Podniósł plik zdjęć.
- Tu jest sto dwadzieścia hektarów ziemi. Możemy dostawić więcej budynków. Nie musimy wykluczać dzieci w potrzebie.
Toni wreszcie spojrzała na niego.
- Dałoby się w to wpasować zwykły dom dziecka? łan wziął ją za rękę.
- Trzeba by uzyskać zgodę Romana. Ale ja bardzo chcę, żebyś miała oba światy. Nie powinnaś musieć wybierać między
nimi.
Jej oczy zalśniły wilgocią.
- Byłoby wspaniale.
- Popatrz na to pole za dworem. - Carlos pokazał zdjęcie Sabrinie. - To by było doskonałe boisko piłkarskie.
215
Prychnęła.
- Już widzę, na czym ci najbardziej zależy.
- Nie daj się prosić, Sabrina. - Teddy pochylił się do przodu. - To jest najfajniejsza okazja świata.
Westchnęła.
- Zastanowię się nad tym. Potrzebuję trochę czasu, żeby oswoić się z... tym wszystkim. - Spojrzała nieufnie na Carlosa i
lana. -1 został mi jeszcze rok studiów. Oczywiście pod warunkiem że będę mogła wrócić na studia, bo przecież wujek usiłuje
mnie zamknąć w wariatkowie.
-
Właśnie o tym rozmawialiśmy z Carlosem. - Toni wzięła frytkę z tacki. - Musimy zabrać torebkę Bri z domu jej wujka i
jakimś cudem go przekonać, żeby zostawił w spokoju ją i jej pieniądze.
Carlos złapał solniczkę i nasypał więcej soli na frytki.
- Była u mnie dzisiaj policja; szukali Bri, Teddy'ego i Toni - powiedział do lana. - Musimy wyprostować to wszystko,
zanim ktoś wyląduje w areszcie.
łan zastanawiał się chwilę, chowając zdjęcia z powrotem do teczki.
- Gdzie mieszka ten wujek?
- W Westchester. - Carlos ugryzł frytkę. - Byłem tam już wcześniej. Pewnie udałoby mi się przekonać pokojówkę, żeby
przyniosła mi rzeczy Bri.
- Ja powinnam tam jechać - powiedziała Sabrina. łan pokręcił głową.
- Nie, będziesz bezpieczniejsza tutaj, z Teddym. -Wstał. - Carlos, zawieź Toni do domu tego wujka. Zadzwonicie do mnie,
żebym mógł się tam do was teleportować. Najpierw muszę skoczyć w jeszcze jedno miejsce.
- Dokąd? - spytała Toni. - Co ty planujesz?
- Zostawiłem moją pelerynę w Szkocji, ale Roman ma w swoim miejskim domu pelerynę i smoking. Muszę się przebrać w
kostium.
Toni wytrzeszczyła oczy.
- W kostium?
Teddy uśmiechnął się szeroko.
- Super! Zawsze mówiłem, że potrzebujesz peleryny. Sabrina zmarszczyła brwi.
- Co wy chcecie zrobić mojemu wujkowi?
- Nie bój się. Nie zrobię mu krzywdy. - łan uśmiechnął się. - Ale jestem ciekaw, jak mu się spodoba spotkanie z hrabią
Drakulą.
216
Rozdział 23
Wygląd asz bardzo atrakcyjnie. - Toni poprawiła czarną muszkę lana. Właśnie zmaterializował się w uliczce za domem
Proctorów w Westchester.
- Mam wyglądać groźnie - mruknął.
Chyba raczej seksownie. Toni przeciągnęła palcami po eleganckim czarnym smokingu. Peleryna z czarnej satyny miała
czerwoną podszewkę, a jego czarne włosy wiły się w postawionym kołnierzu.
- Gdybym kręciła film o wampirach, zaangażowałabym cię w sekundę.
Carlos odchrząknął.
- Jeśli już skończyliście patrzeć na siebie z zachwytem, to brałbym się do roboty. - Podszedł do kuchennych drzwi i
zapukał cicho.
Pokojówka wyjrzała przez okno i uśmiechnęła się, kiedy Carlos pomachał do niej. Otworzyła drzwi i zaczęła mówić coś
cicho po hiszpańsku. Carlos wskazał Toni i lana. Pokojówka kiwnęła głową.
- Maria pozwoli mi się wślizgnąć tylnymi schodami -powiedział Carlos. - Wezmę rzeczy Bri i spotkamy się na dole.
Powiedziała, że doktor siedzi w bibliotece od frontu.
- Pójdę naokoło. - Ian zniknął w cieniu.
Carlos wślizgnął się na tylne schody, a Maria wprowadziła Toni do biblioteki.
Doktor Joe Proctor chodził niespokojnie za biurkiem, mówiąc do telefonu:
- Słuchaj, Jenkins, rzekomo jesteś najlepszym prywatnym detektywem w tym stanie. Nie mów mi, że nie możesz znaleźć
jednej dziewuchy. - Umilkł, pocierając dłonią łysiejącą głowę. - Tak, zdaję sobie sprawę, że ktoś jej musi pomagać. To jest... -
Zauważył Toni stojącą w drzwiach. - Oddzwonię do ciebie.
Rzucił telefon na biurko i podszedł do niej.
- Kim pani jest?
- Toni Davis, współlokatorka Sabriny. Zawahał się i nagle uśmiechnął się szeroko.
- Toni, wspaniale, że wreszcie cię poznałem. Pewnie bardzo się martwisz o Sabrinę. Ale pozwól, że cię zapewnię, że nie
szczędzę wydatków na poszukiwania. Nie wiesz przypadkiem czegoś o jej zniknięciu, co?
- Nigdy jej nie znajdziesz.
Jego uśmiech zmienił się we wściekły grymas.
- Pomogłaś je uciec, prawda? - Poszedł z powrotem za biurko i złapał telefon. - Oddaję cię w ręce policji. Oczywiście
możesz uniknąć aresztowania, jeśli mi powiesz, gdzie jest Sabrina.
217
- Proszę bardzo. Dzwoń na policję. Chcę zgłosić popełnienie paru przestępstw. Zobaczmy, po pierwsze, postępowanie
niezgodne z etyką lekarską, kiedy twierdziłeś, że Bri ma urojenia, chociaż tak nie jest.
Wysunął podbródek.
- Każdy psychiatra zgodziłby się z moją diagnozą.
- Po drugie, defraudacja funduszu powierniczego i trzymanie jej w zamknięciu, żebyś mógł ukraść jeszcze więcej jej
pieniędzy.
Zatrzasnął klapkę komórki.
- Nie masz na to żadnych dowodów. Toni powoli podeszła do niego.
- Kiedy policja sprawdzi twoje finanse, wszystko będzie jasne jak słońce. Uwięziłeś Sabrinę. Zatrułeś jej mózg. Próbowałeś
jej ukraść życie.
- Nie, nie. - Zamachał rękami w powietrzu. - Nie trzymałbym jej pod kluczem wiecznie. Potrzebowałem tylko trochę
pieniędzy na spłatę długów hazardowych.
- A potem byłyby kolejne długi hazardowe. Proctor zmrużył oczy.
- Ci faceci by mnie zabili. Nie miałem wyboru.
- Ci faceci to twój najmniejszy problem. Nie zastanawiałeś się, jak Bri uciekła?
Spojrzał na nią nieufnie.
- Oczywiście że się zastanawiałem.
- Zamknąłeś ją, bo twierdziła, że wampiry istnieją.
Ale tylko wampir mógł pomóc jej w ucieczce.
- Jesteś równie szalona, jak ona. Zamknę was obie. Toni się uśmiechnęła.
- - Możesz spróbować. Ale najpierw pozwól, że ci kogoś przedstawię. - Uniosła rękę, by dać znak łanowi, który czekał pod
oknem.
Jego ciało zmaterializowało się na środku pokoju. Proctor krzyknął i zrobił krok do tyłu.
- Co? To... to jest jakaś sztuczka.
łan uniósł ręce, rozkładając szeroko pelerynę.
- Nie wierzysz w istnienie nieumarłych? Toni przygryzła wargę, żeby powstrzymać się od śmie-
chu. Udawany transylwański akcent lana wciąż miał w sobie odrobinę szkockiego zaśpiewu.
- N-niemożliwe - szepnął Proctor.
łan śmignął w stronę jego biurka z wampiryczną prędkością. Proctor zatoczył się do tyłu i wpadł na regał z książkami.
- Zaraz uwierzysz. - łan uniósł się w powietrze. Toni skrzywiła się, kiedy o mało nie stuknął głową
w sufit. Ale przynajmniej Proctor wyglądał na szczerze przerażonego, bo skulił się za biurkiem. Jak dla niej łan wyglądał
nieprawdopodobnie uroczo.
218
Opadł na biurko i jego oczy błysnęły bardziej jaskrawym błękitem, kiedy wysunął kły. To już nie było takie urocze.
Proctor kulił się na podłodze, unosząc ręce obronnym gestem.
- Nie rób mi krzywdy. Błagam.
łan zasyczał i odrzucił pelerynę na swoje szerokie ramiona. Toni zachwiała się, kiedy zmiękły jej kolana. Boże drogi,
włączył mu się tryb potwora, a ona miała w głowie tylko jedno: ugryź mnie. Zdumiewające, że atak Malkontentów wzbudził w
niej tylko strach i obrzydzenie, a na myśl o tym, że łan mógłby ją ugryźć, jej skóra mrowiła z podniecenia.
Twarz jej zapłonęła, zrobiło jej się gorąco. Czuła krew krążącą w żyłach coraz szybciej i szybciej, jakby chciała uciec, jakby
wołała do niego.
łan odwrócił się, żeby na nią spojrzeć, i przypływ pożądania o mało nie zwalił jej z nóg. Zachłysnęła się, kiedy błękitny
ogień w jego oczach poczerwieniał. O Boże, wiedział, że była podniecona.
Cofnęła się, unosząc rękę do szyi. Jej serce biło jak szalone. Uda ścisnęły się od przypływu gwałtownej, palącej żądzy. Boże
drogi, nic dziwnego, że kobiety same oddawały mu krew przez wieki.
łan odwrócił się z powrotem do drżącego doktora, zwiniętego na podłodze. Wyciągnął rękę i Proctor drgnął, jakby uderzyła
go niewidzialna siła.
- Jesteś pod moją kontrolą. - Oczy lana pałały niebieskim ogniem i Toni zrozumiała, że kontroluje umysł Proctora. - Jesteś
robakiem, a ja jestem twoim panem.
- Jesteś robakiem, a ja jestem twoim panem - szepnął Proctor z szeroko otwartymi, szklistymi oczami.
łan się skrzywił.
- Nie. Ja jestem panem.
- Ty jesteś panem - powiedział Proctor.
Toni ledwie powstrzymała uśmiech, łan nie był najlepszy w roli złego potwora. Nic dziwnego, że go uwielbiała.
- Słuchaj i bądź posłuszny - rozkazał łan. - Nigdy więcej nie okradniesz Sabriny Nie będziesz mieszał się w jej życie.
Będziesz dla niej dobrym i uczciwym wujkiem. Rozumiesz?
- Tak, panie.
łan odwrócił się do Toni.
- Jeszcze coś?
- Niech odwoła policję - szepnęła, łan znów wyciągnął rękę.
- Odwołasz poszukiwania Sabriny i Teddy'ego. Powiesz policji, że to była pomyłka. Przygotujesz im oficjalny wypis ze
szpitala. Już nigdy nie będziesz grał. I spłacisz długi z własnych środków.
Proctor pokiwał głową.
- Tak, panie.
219
łan zeskoczył z biurka i stanął koło doktora.
- Nikomu nie powiesz, co się tu dzisiaj stało. Wiem, jak cię znaleźć, Josephie Proctor.
- Tak, panie.
- Skończyliście? - spytał Carlos od progu, trzymając stertę rzeczy Bri.
Pokojówka z ciekawością spojrzała na lana.
- Jeszcze jedno. - łan zwrócił się do Proctora. -Będziesz traktował swoją pokojówkę z szacunkiem. -Położył dłonie na
głowie Proctora i doktor zapadł w głęboki sen.
- Dziękuję, seńor. - Maria przeżegnała się i poprowadziła ich do tylnego wyjścia. - Czy Sabrina dobrze się czuje?
- Tak - zapewniła ją Toni. - Dziękujemy pani za pomoc.
- Gracias. - Carłos pocałował Marię w policzek. Maria zachichotała i zamknęła drzwi.
- Jesteś cudowny! - Toni uściskała lana. - Dziękuję.
Uśmiechnął się i pocałował ją w czoło.
- Wynajmijcie sobie pokój - mruknął Carlos, idąc do samochodu. Wrzucił rzeczy Bri do bagażnika.
łan wziął Toni za rękę i ruszyli za nim.
- Zoltan i Jack zjawią się przed świtem. W Romatechu nie ma dość miejsca dla wszystkich, więc wszyscy spędzimy dzień
w kamienicy.
- Jesteś pewien, że tam będzie bezpiecznie? - spytała Toni.
- W ciągu dnia na pewno - odparł łan. - Malkontenci będą równie martwi, jak my. A poza tym będą tam też Howard i
Carlos.
- No dobrze. - Toni zatrzymała się obok jaguara. -Jedziesz z nami, Drakula?
- Do zobaczenia później, skarbie. - Zniknął.
Ale nie zobaczyła go później. Kiedy Carlos odwiózł ją do Romatechu i przekazali Sabrinie i Teddy'emu dobre wieści, Bri
natychmiast chciała jechać do domu, do Vanderkitty. Kiedy wszyscy byli już w mieszkaniu Toni i Bri, zamówili chińszczyznę i
urządzili sobie przyjęcie.
Howard poprosił Carlosa, żeby zaczął pracę strażnika od razu, więc Carlos spakował parę rzeczy, by zabrać je ze sobą do
miejskiego domu. Toni też zabrała to i owo. Trochę się martwiła, że zostawia Bri samą, więc Teddy zaproponował, że zostanie
z nią na noc w mieszkaniu.
Była dziesiąta wieczorem, kiedy Carlos i Toni dotarli do domu Romana Draganestiego przy Upper East Side, a Carlos długo
oglądał i podziwiał każdy pokój. Wybrał dla siebie sypialnię obok pokoju Toni.
220
- Ta jest dla mnie idealna, menina. - Przeciągnął z zadowoleniem dłonią po zagłówku łóżka z drewna i kutego żelaza. -
Uwielbiam styl hiszpański.
- Zdaje się, że ten pokój należał do średniowiecznej hiszpańskiej damy o imieniu Maria Consueła - wyjaśniła Toni.
- Co się z nią stało? - Carlos dźwignął walizkę na czerwoną aksamitną narzutę.
Toni próbowała sobie przypomnieć, co Dougal opowiadał jej o byłym haremie, kiedy wprowadzała się tu ponad tydzień
temu, ale była tak oburzona samą ideą haremu, że wycięła ze świadomości połowę tego, co mówił.
- W moim pokoju mieszkała jakaś średniowieczna laska, niejaka księżniczka Joanna. Ona i Maria Consuela nie były
zachwycone pomysłem współwłasności Horny Devils, więc sprzedały swoje udziały Vandzie i przeprowadziły się z powrotem
do Europy. Do Londynu, zdaje się.
Carlos otworzył walizkę i zaczął wyjmować ubrania.
- Muszę ci podziękować, dziewczyno. To jest dla mnie najlepsza możliwa praca. Howard powiedział, że ustawią mi grafik
tak, żeby wpasować w to resztę moich zająć na uczelni, żebym mógł zrobić dyplom.
- To świetnie. - Toni zerknęła na kupkę fikuśnych majtek, które Carlos wyłożył na łóżko. Jedne były w lamparcie centki,
inne w tygrysie paski.
- I dopasują się do moich wypraw badawczych. Nigdy nie znalazłbym tak wyrozumiałego pracodawcy.
- No cóż, wampiry wiedzą, jak bardzo są im potrzebni śmiertelnicy godni zaufania. - Chociaż Carlos nie był tak do końca
śmiertelnikiem. Carlos Panterra. Toni plasnęła się w duchu w czoło. Powinna była się domyślić. Skrzywiła się, dostrzegając
kolejny przedmiot na łóżku. To była największa obcinaczka do paznokci, jaką widziała w życiu.
- To jest cudowne, menina. Zawsze musiałem trzymać mój sekret... no wiesz, w sekrecie. Ale w tej pracy mogę być sobą.
A właściwie bycie zmiennokształtnym jeszcze dodaje mi wartości. I znalazłem dom dla moich sierot.
Toni się uśmiechnęła.
- Bardzo się cieszę, że im się ułożyło. I tobie. Carlos obszedł łóżko i ją uściskał.
- Strasznie ci dziękuję.
- To ja dziękuję tobie, Carlos. Zawsze byłeś dobrym przyjacielem. - Oparła się pokusie podrapania go za uszami. Chłopak
praktycznie mruczał. - Zostawię cię, żebyś się urządził. Musimy wstać przed świtem. - Ruszyła do drzwi.
Złapał kupkę ciuchów i ruszył do ciemnej, bogato rzeźbionej komody.
- A ty co zrobisz, menina? Zostaniesz z łanem czy wrócisz do Sabriny?
To było pytanie dnia. Toni dotknęła wisiorka na piersi.
- Mam nadzieję, że to nie będzie sytuacja z rodzaju albo - albo. Może Sabrina się z czasem opamięta.
Carlos skinął głową.
- Czasami trzeba się zdobyć na odwagę, żeby uwierzyć. Toni poszła do swojego pokoju, powtarzając w duchu
221
jego słowa: trzeba się zdobyć na odwagę, żeby uwierzyć. Kochała Bri i kochała lana. Musiała wierzyć, że wszystko się ułoży.
Rano zaspała i obudził ją dopiero Carlos łomoczący w drzwi.
- Zaraz wychodzę - zawołała. Do licha, do licha, do licha. Nie cierpiała tego wczesnego wstawania. Błyskawicznie wzięła
prysznic i wrzuciła na siebie uniform. Pędziła na dół po schodach, ściągając wilgotne włosy frotką, kiedy zauważyła Zoltana
Czakvara i Giacomo di Venezia, alias Jacka, wchodzących na górę.
- Bellissima, jesteś równie śliczna, jak zawsze. - Jack ukłonił się jej.
Rany, ten to umiał słodzić. Toni doceniała komplement, ale wiedziała, że jej uniform jest workowaty i paskudny i że prawie
się nie umalowała.
- Panowie, udajecie się już na nocny, znaczy, dzienny spoczynek?
1
- Tak jest. Będziemy w pokojach gościnnych na trze- < cim piętrze - odparł Zoltan. Trudno go było zrozumieć ' przez
ziewanie i węgierski akcent.
- Bellissima, zajrzysz do mnie osobiście? - Brązowe oczy Jacka błysnęły psotnie.
- Jeśli chcesz. Jasne.
- Molto bene. Ciao, bellissima. - Jack ruszył dalej po schodach.
Zoltan powlókł się za nim.
- Zamierzasz spać nago, co? Jack się roześmiał.
Toni przewróciła oczami i zbiegła na dół. Miała nadzieję, że łan jeszcze nie śpi. W holu spotkała Dougala i Phineasa.
Phineas ziewnął.
- Dobranoc, cukiereczku. !
- Dobranoc. Czy też dzień dobry. - Przez nich wszystko jej się myliło. - Widzieliście Iana?
- Już się położył. - Dougal zamknął za sobą drzwi do piwnicy.
Za późno. Do licha. Trudno było mieć chłopaka na nocnej zmianie. Powlokła się do kuchni.
- Dzień dobry. - Howard siedział uśmiechnięty przy kuchennym stole, wcinając niedźwiedzi pazur.
Znowu pączki? Jeśli z nimi nie przyhamuje, sama będzie wielka jak niedźwiedź. Zauważyła, że Carlos zajada coś z miski,
żwawo machając łyżką. Wyglądało trochę zdrowiej.
- Co jesz? Kocie chrupki?
Howard parsknął śmiechem, a Carlos spojrzał na nią obojętnie.
Toni uśmiechnęła się słodko.
- Słyszałam, że ostatnio wypuścili jakieś specjalne, przeciw kulkom z włosów.
- To są płatki. - Pokazał jej pudełko.
222
- Hm, SpecialK, jak kotek? Mogę trochę? - Przyniosła sobie miskę.
- Jeśli przestaniesz drapać - burknął Carlos.
- Przepraszam. - Pogłaskała go po głowie. Wiedziała, że jest wredna. Ale była tak rozczarowana, że nie zobaczyła się z
łanem. Do zachodu słońca było strasznie, strasznie daleko.
Po śniadaniu zaproponowała, że do niego zajrzy.
- Jest na czwartym piętrze?
- Tak. - Howard dopił swoją herbatę. Zapewne z miodkiem. - Carlos, co powiesz na trening sztuk walki? Chcę zobaczyć,
jak się potrafisz bić.
- Jasne. - Carlos i Howard ruszyli w stronę schodów do piwnicy, a Toni rozpoczęła długą wspinaczkę na czwarte piętro.
Kiedy dotarła do gabinetu Romana, była trochę zdyszana. Pokój był ciemny, aluminiowe żaluzje były zamknięte. W zlewie
przy barku stała pusta butelka po krwi. łan widocznie musiał coś przekąsić przed snem.
Otworzyła podwójne drzwi do sypialni. Z niedomkniętej łazienki na podłogę padało światło.
- Nie zgasiłeś światła. Wstyd. - Podeszła do lewej strony łóżka.
łan leżał w białej koszulce i kraciastych flanelowych spodniach od piżamy. Odwinął na bok beżową zamszową narzutę,
żeby położyć się na chłodnym bawełnianym prześcieradle. Jego czarne włosy były rozpuszczone i ostro odcinały się od białej
powłoczki poduszki.
Leżał w pozycji, jaką zwykle przyjmował do snu. Płasko na plecach, z wielkimi stopami wycelowanymi
w sufit, z dłońmi złożonymi schludnie na płaskim brzuchu. Pewnie przywykł tak się kłaść przez stulecia spania w trumnie.
Wzrok Toni zatrzymał się nagle poniżej jego złożonych rąk. Jego spodnie od piżamy tworzyły wyraźny namiot. Pochyliła
się, żeby przyjrzeć się bliżej. Boże drogi, ma wzwód w czasie snu. Czy to możliwe, żeby sztywniak był aż tak sztywny?
Wyprostowała się z westchnieniem.
- Niegrzeczny chłopak - szepnęła i spojrzała na jego przystojną twarz. Jego mocne szczęki ocieniał zarost. Jego czarne
rzęsy były takie gęste. Nienawidziłaby go za to, gdyby go tak nie kochała. Wyciągnęła rękę, by dotknąć uroczego dołka w jego
brodzie.
Jego oczy otworzyły się nagle. Podskoczyła. Dłoń zamknęła się mocno na jej nadgarstku. Krzyknęła cicho.
- Niespodzianka. - Złapał ją za ramiona i przewrócił na łóżko.
Rozdział 24
223
O tak, zrobił jej niespodziankę. Leżała na łóżku z otwartymi ustami, łan przeturlał się na bok, twarzą do niej,
podparł się na łokciu.
- Ty... ty nie nie żyjesz - szepnęła. Uśmiechnął się.
- Chwilowo nie.
- Jak? Wziąłeś ten specyfik? Ten od niespania?
- Tak. Wiem, gdzie jest schowany. Usiadła.
- Ale łan, postarzejesz się od tego.
- Jeden rok za każdy dzień. - Wzruszył ramionami. -Więc będę wyglądał na dwadzieścia osiem lat, zamiast dwudziestu
siedmiu.
Znów otworzyły jej się usta.
- Byłeś gotów postarzeć się o rok?
- Żeby spędzić dzień z tobą? Tak.
- To takie słodkie. - Wyciągnęła się na boku, przodem do niego. - Ale czy aby na pewno powinieneś być słodki? No wiesz,
ty nie śpisz, a wszyscy złoczyńcy śpią.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Była równie waleczna, jak on.
- Więc masz ochotę ich wyrżnąć, kiedy nie mogą się bronić?
Skrzywiła się.
- Zdaję sobie sprawę, że to nie byłby zbyt honorowy postępek, ale oni zrobiliby wam to bez zmrużenia oka.
- To prawda, więc musimy dopilnować, żeby nigdy nie dorwali specyfiku. - Wyciągnął rękę, by odgarnąć wilgotny kosmyk
włosów z jej policzka. - Szczerze mówiąc, kusi mnie, żeby ich pozabijać i mieć to z głowy, ale pilnuje ich ze dwudziestu
chłopa z rosyjskiej mafii z karabinami szturmowymi.
- Ach tak. - Skrzywiła się. - To by była paskudna jatka.
- Owszem, bardzo paskudna. Od czasu, kiedy Roman odwiedził ich za dnia, są wyjątkowo ostrożni. -Przeciągnął palcem po
jej policzku. - Poza tym jest jeszcze ten problem, że spalę się na skwarkę, jeśli wyjdę na słońce.
- Więc chyba musimy siedzieć w domu.
- Tak. - Musnął palcem jej ucho.
- Pewnie wymyślimy sobie jakieś zajęcie, żeby spędzić czas. - Jej oczy błysnęły, kiedy spojrzała na jego spodnie od
piżamy. - Wygląda na to, że o mnie myślałeś.
Uśmiechnął się cierpko.
- Mężczyzna zawsze powinien być przygotowany.
224
To prawda, że kiedy leżał w łóżku, czekając na jej przyjście, podniecił się od samego myślenia o kochaniu się z nią.
Wiedział, że jego oczy znów robią się czerwone. Pokój zabarwił się na różowo, skóra Toni wydawała się zaczerwieniona,
dojrzała od krwi. Zachowanie panowania nad sobą będzie wyzwaniem. Z rozmysłem napił się do syta syntetycznej krwi, żeby
było mu łatwiej.
To, jak patrzyła na niego, kiedy spuścił ze smyczy całą swoją wampiryczną moc w bibliotece doktora Proctora -już samo to
napięło jego samokontrolę do granic. Słyszał jej łomoczące serce. Czuł zapach jej podniecenia. Chciał skoczyć na nią i zatopić
kły w jej szyi.
Zaczęły go mrowić dziąsła; padł na plecy i zacisnął powieki. Opanuj się. Nie miał odwagi kochać się z nią, jeśli się nie
opanuje.
- Dobrze się czujesz? - szepnęła.
- Nie chcę na ciebie wpływać w żaden sposób. To, czy zostaniesz w moim łóżku, powinno być twoją decyzją. Ale wiedz,
że będę się z tobą kochał.
- Ehm, poniekąd na to liczyłam. - Jej głos był stłumiony. Nagle coś miękkiego opadło na jego twarz.
Odsunął to na bok i otworzył oczy. W dłoni trzymał koszulkę polo. Jej koszulkę. Toni siedziała obok niego, zsuwając
ramiączka biustonosza z barków. Wisiorek z serduszkiem, który jej podarował, spoczywał między jej piersiami.
- Jesteś pewna?
- A wyglądam na niepewną? - Rzuciła biustonosz na podłogę.
Rzucił się na nią i pchnął ją na plecy.
- Uwielbiam zdecydowane kobiety. Uśmiechnęła się.
- A ja uwielbiam agresywnych mężczyzn.
Położył dłoń na jej żebrach.
- Wiem, że nie znasz mnie zbyt długo.
- Ale czekałam na ciebie od lat.
- Ja od wieków. Myślę, że moje serce rozpoznało cię tej pierwszej nocy, kiedy się poznaliśmy. Tylko mózg potrzebował
parę dodatkowych nocy, żeby je dogonić.
Dotknęła jego twarzy.
- Ze mną było tak samo.
Przesunął dłoń wyżej, żeby nakryć nią jej piersi.
- Chcę, żebyś wiedziała, że będę wierny. Kocham cię całym sercem. To się nigdy nie zmieni.
- Och, łan. - Oplotła ramionami jego szyję. - Ja też cię kocham.
225
Pochylił się, żeby pocałować jej usta. Były miękkie i wilgotne i rozchyliły się tak słodko. Zakręcił językiem w ich wnętrzu,
bawiąc się, smakując. Zadrżała pod nim, tak krucha w swojej śmiertelności, i tak silna w swojej namiętności. Była tym
wszystkim, czym nie był on. Była wszystkim, czego pragnął. Życiem i światłem. Czystością i dobrem.
Jej język przemknął po jego zębach i dzielnie zawirował wokół ostrego szpicu jednego z kłów. łan jęknął. Czy wiedziała, że
flirtuje z niebezpieczeństwem? Przycisnęła język do czubka kła.
Chwycił gwałtowny wdech i przerwał pocałunek. Jej skóra, jej szyja, jej piersi - wyglądały tak różowo i smakowicie w jego
oczach zasnutych czerwoną mgłą.
- Na wszystkich świętych, pragnę cię. - Musnął ustami jej szyję, aż do piersi. Bicie jej serca grzmiało mu w uszach,
rozpalając płomień jego pasji. Wsunął dłoń pod jej plecy i uniósł. Jej piersi dotykały jego ust. Z jękiem rozrzuciła ręce na boki,
jakby poddawała się bez reszty jego pragnieniom.
A pragnął jej. Pragnął każdego centymetra jej ciała. Skubał i ssał jej nabrzmiałe sutki, aż ich koniuszki
stwardniały w jego ustach. Zaczął ssać jedną, drugą lekko ściskając palcami. Kiedy pociągnął za obie, zachłysnęła się.
- Och, błagam. - Chwyciła jego koszulkę i pociągnęła do góry.
Ściągnął koszulkę przez głowę i rzucił na podłogę. Rozpiął pasek jej spodni, po czym zaatakował guzik i suwak jej
bojówek.
- Jasna cholera, nigdy nie sądziłem, że będę musiał zdejmować męskie spodnie.
Roześmiała się i spróbowała mu pomóc, unosząc biodra w powietrze. Jęknął na ten widok. Ściągnął jej spodnie do kostek,
ale zatrzymały go jej sportowe buty. Wystarczyło jedno szarpnięcie, żeby poszybowały w powietrzu. Skarpetki i spodnie poszły
w ich ślady.
- Uwielbiam twoje nogi. - Chwycił ją za kostkę i uniósł gołą nogę, by móc obsypać łydkę pocałunkami.
- Ściągaj spodnie.
- Już? - Połaskotał wnętrze jej kolana. Jej noga drgnęła.
- Tak, już.
Oparł jej kostkę na swoim ramieniu, uniósł się na kolana i ściągnął spodnie od piżamy. Jego męskość wyskoczyła z nich jak
sprężyna.
Toni oparła się na łokciu, żeby sobie na niego popatrzeć.
- Rany.
- Mam nadzieję, że nie oczekujesz, że będę tańczył jak ten facet z Horny Devils. - Rzucił piżamę na podłogę.
- Jaki facet? - mruknęła, wlepiając oczy w jego krocze. Im dłużej się gapiła, tym bardziej był nabrzmiały.
Pomyślał, że w tym tempie nie wytrzyma nawet minuty. Musiał szybko odwrócić jej uwagę.
- No dobrze, to na czym skończyliśmy? - Pocałował ją w kostkę.
226
- Nie. - Zsunęła nogę z jego barku i wygięła się do przodu. - Chcę cię dotknąć. - Oplotła palcami jego erekcję.
- Och, dziewczyno. Długo tego nie wytrzymam.
- Oj, nie marudź. - Ścisnęła delikatnie. - Jesteś twardzielem.
- O tak. - Wciągnął z sykiem powietrze, kiedy zaczęła drażnić czubek kciukiem. Upuścił już kropelkę i teraz
rozsmarowywała wilgoć po całej główce. - Jestem twardy. - Zagryzł zęby. - Jestem zaprawionym w bojach wojownikiem.
- Prawdziwym Hemanem. - Pchnęła go do tyłu na łóżko.
Jego głowa niemal zwisała poza krawędź. Chwycił gwałtowny oddech, kiedy wzięła go do ust. Zmiażdżył narzutę w
dłoniach. Da radę. Nie był żółtodziobem.
- U... urosłem parę centymetrów przez lato.
Wydała stłumiony odgłos aprobaty. Palcami połaskotała jego jądra, potem ścisnęła. Jej język wirował jak szalony. Pokój
wirował wokół niego. Nie mógł w to uwierzyć. To było inne niż wszystkie seksualne doświadczenia przez wieki. Może dlatego,
że jego wyposażenie było trochę inne - większe i bardziej dojrzałe. A może dlatego, że Toni była... Toni. Kochała się z nim. I
nie chciał, żeby się to skończyło.
Ale miało się skończyć, i to cholernie szybko.
- Nie! Toni!
Spojrzała na niego w tej samej chwili, kiedy stracił kontrolę. Z jękiem wystrzelił na jej pierś. Zachował na tyle
przytomności, żeby się od niej odwrócić. Śmiertelnie zawstydzony zalał nasieniem całą zamszową narzutę Romana. A to
cholerstwo nie chciało przestać lecieć.
- Och, dziewczyno, tak mi przykro. Nie przywykłem do tego dłuższego... Nie kontrolowałem go jak należy. -Opuścił
głowę, zbyt zawstydzony, żeby na nią spojrzeć.
Jej chichot przerwał ciszę. Spojrzał na nią podejrzliwie. Turlała się ze śmiechem, miała łzy w oczach. Twarz mu płonęła.
- O tak, oto pragnienie każdego mężczyzny: zostać wyśmianym w łóżku.
- łan, jesteś taki słodki. Oj, litości! Mój penis jest za duży! Wyrwał się spod kontroli! - Zmałpowała udatnie jego szkocki
akcent i śmiała się dalej. - Moje biedactwo. To prawdziwa tragedia, że jesteś zbyt hojnie obdarzony. Chyba powinnam nad tobą
zapłakać.
Spojrzał na nią gniewnie.
- Jak na razie świetnie się bawisz.
- Oczywiście. - Usiadła i otarła oczy. - Jestem zachwycona, że udało mi się zmusić cię do utraty kontroli.
227
- Naprawdę?
- O tak! To mi daje takie poczucie władzy. - Napięła bicepsy. - Zwykła śmiertelniczka doprowadza potężnego,
nieśmiertelnego wampira do przedwczesnego wytrysku. Czuję się jak Superwoman!
- Podobało ci się?
- Boże, tak. - Przycisnęła dłoń do swojej piersi i znów się roześmiała, kiedy jej palce wylądowały w nasieniu. Chwyciła
brzeg prześcieradła i wytarła dłoń i klatkę piersiową.
łan nie posiadał się z osłupienia. Narobił sobie wstydu przed Toni, a ona i tak była nim zachwycona. Był najszczęśliwszym
mężczyzną na ziemi.
- I muszę powiedzieć, że bardzo doceniam te dodatkowe centymetry. - Jej spojrzenie opadło między jego nogi. - Jesteś
wspaniały.
- Dziękuję. - Czuł się już o wiele lepiej. - Łatwo mogłabyś mnie przekonać, żebym znowu stracił kontrolę, skoro tak ci to
poprawia samopoczucie.
Jej usta drgnęły.
- To bardzo szlachetnie z twojej strony.
- Chcę cię pieścić, chcę, żeby było ci dobrze. Spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Brzmi nieźle.
- O tak. - Powiódł palcami po jej udzie. - Teraz zamierzam sprawić, żebyś straciła kontrolę nad sobą.
- Uwielbiam facetów z misją. Uniósł brew.
- Sio z majtkami, kobieto. Położyła się, chichocząc.
- Już się robi, średniowieczny wojowniku. - Zahaczyła kciuki o gumkę fig i wysunęła się z nich powoli, kręcąc tyłeczkiem.
- Możesz wyładować na mnie swoją pożądliwość.
- I tak zrobię. - Przez chwilę podziwiał, jak porusza biodrami.
Kiedy jej majteczki sięgnęły połowy ud, nie mogła dalej sięgnąć rękami.
- Czy mógłbyś być tak miły i odrobinę mi pomóc?
- Cała przyjemność po mojej stronie, o pani. -Zaczepił palec o figi i ściągnął je do końca.
- Dziękuję, miły panie. - Jej południowy akcent stał się wyraźniejszy; posłała mu lubieżne spojrzenie.
Roześmiał się. Powinien był wiedzieć, że kochanie się z Toni nie będzie przypominało niczego, co przeżył do tej pory.
Wypełniała jego serce radością.
- Ależ, nic to dla mnie, zacna panienko.
Rzucił majtki w powietrze. Kiedy nie usłuchały grawitacji, spojrzał w górę i zobaczył, że wiszą na żyrandolu.
228
Toni ściągnęła jego uwagę z powrotem, odstawiając jedną nogę na prawo, a potem, z sugestywnym ruchem bioder,
odsuwając drugą na lewo. Rozsunęła uda.
- Mam nadzieję, że podobają ci się widoki.
- Jeszcze jak. - Widział wilgoć na delikatnych fałdkach. Odetchnął głęboko, rozkoszując się zapachem jej
podniecenia. - Och, dziewczyno, jesteś najpiękniejszą ze wszystkich dziewczyn.
- Hm. Nazbyt pan miły. - Prowokacyjnie poruszyła biodrami. - Uczynię wysiłek, by pomieścić pańską zacną męskość. -
Wyszczerzyła zęby.
- Będę cię lizać, aż zaczniesz krzyczeć.
Otworzyła szerzej oczy.
- Okej.
Chwycił ją za nogi i położył sobie jej stopy na ramionach.
- Trzymaj się, skarbie. Może być ostro. Zachichotała. Chwycił jej biodra i zanurzył twarz w jej zapachu.
Zachłysnęła się, kiedy zaczął lizać, zadrżała, kiedy się wessał. Wsunął w nią dwa palce i zaczął delikatnie pieścić.Zasapana,
zaczęła poruszać biodrami w rytm jego ruchów.
Była taka mokra. Taka gorąca. Taka piękna. A on znowu twardniał. Ucieszył oczy jeszcze jednym ostatnim spojrzeniem na
wilgotną szczelinę i przypuścił ostateczny atak. Zaczął poruszać językiem tak szybko, jak potrafi to tylko wampir. Jej nogi
stężały. Biodra uniosły się. Już prawie.
Z dzikim piskiem wystrzeliła pod niebo. Jej mięśnie zacisnęły się wokół jego palców, całe ciało zadrżało.
Ucałował jej drżące uda i opuścił jej stopy na łóżko. Zaczął całować jej brzuch, jej piersi. Pochylił się nad nią i czubkiem
penisa musnął jej wilgotną szparkę.
- łan. - Przesunęła dłonie w górę jego pleców, aż do barków.
- Chcę widzieć miłość w twoich oczach, kiedy w ciebie wejdę - szepnął.
- Masz moją miłość. - Popatrzyła na niego. - Kocham
cię.
Wsunął się w nią. Zalała go rozkoszna mieszanka odczuć. Radość, miłość, erotyczna przyjemność i pierwotny, samczy
triumf z objęcia jej w posiadanie. Zamierzał kochać się z nią powoli, ale była tak piękna, tak seksowna, tak kochająca, że już po
chwili oboje pędzili na łeb, na szyję w stronę szczytu. I wciąż było im za mało bliskości. Jej nogi owinęły się wokół jego talii,
ciała skleiły się w jedność.
Orgazm uderzył go jak grom. Poruszał się w niej z prędkością i gwałtownością, na jaką może się zdobyć tylko wampir.
Krzyknęła i dotarła do szczytu wstrząśnięta gwałtownym spazmem. Lgnęła do niego kurczowo, nie przestając drżeć.
- O rany - sapnęła, próbując złapać dech.
łan oparł czoło o jej czoło i ich oddechy powoli się uspokoiły.
229
- Mam nadzieję, że nie zadałem ci bólu - szepnął.
- Nie. To było... cudowne. Spektakularne. Porażające.
- O tak. - Padł obok niej i przyciągnął ją do siebie. Powieki jej opadły.
- Wykończyłeś mnie.
- O tak. - Zamknął oczy i wtulił podbródek w jej włosy. Łatwo było pragnąć, by coś takiego trwało całą wieczność.
Toni obudziła się i powoli dotarło do niej, że jest naga i zmarznięta. Usiadła. W słabym świetle wpadającym z uchylonych
drzwi łazienki zobaczyła lana obok siebie. Jej spojrzenie powędrowało w dół jego ciała i z powrotem ku twarzy. Boski facet.
Taki seksowny. I taki kochany, że chciał się postarzeć jeszcze o rok, byle tylko być z nią. Czy specyfik przestał działać?
Wyglądał na martwego dla świata.
Spojrzała na zegarek przy łóżku. Boże święty. Było prawie południe. Carlos i Howard z pewnością się zastanawiali, co się z
nią stało. Podciągnęła prześcieradło, żeby przykryć lana do piersi. Potem poszła do łazienki i wzięła gorący prysznic.
Wróciła boso do sypialni, owinięta jednym ręcznikiem, z drugim zakręconym na głowie. Znalazła swoją koszulkę polo na
podłodze po jednej stronie łóżka i stanik po drugiej stronie. Spojrzała w górę, na żyrandol z kutego żelaza. Jej majtki dyndały
na jednej z gałązek. Wątpiła, czy zdoła ich dosięgnąć, nawet gdyby stanęła na łóżku. Jaka szkoda, że nie umiała lewitować jak
wampiry.
Może znalazłaby coś, czym mogłaby je strącić. Zajrzała do szafy i uśmiechnęła się na widok wiszącego w niej kiltu.
Pogłaskała miękki sweter lana i pochyliła się, by pooddychać jego zapachem. Dostrzegła czarne, skórzane spodnie, które miał
na sobie tamtego wieczoru, kiedy porywali Bri. Za nimi wisiał smoking, w którym udawał Drakulę. A dalej wisiała peleryna
wampira.
Przeciągnęła palcami po śliskiej, czarnej satynie. Ten stojący kołnierz był super. Spojrzała na lana, który wciąż leżał jak
martwy.
A dlaczego nie, do diabla? Rzuciła ręczniki na podłogę i wzięła pelerynę. Obróciła się dookoła, wymachując nią jak
matador, po czym zarzuciła ją na ramiona i zawiązała troczki pod szyją. Chwyciła brzegi w palce, by móc unieść ręce i
rozłożyć pelerynę niczym skrzydła. Szu, przemknęła po pokoju, pozwalając, by peleryna wzdymała się za nią. Potem wykonała
kilka długich kroków, jak w paso dobie. Zadowolona z efektu, zgięła prawą rękę w łokciu, zakrywając peleryną dolną część
twarzy. Przeszła przez pokój krokiem szpiega z Krainy Deszczowców.
Wskoczyła na koniec łóżka i rozłożyła ręce. Patrząc groźnie na lana, powiedziała przerażającym, niskim głosem:
- Jestem twoim panem.
- Like a virgin - odparł kobiecy głos.
Toni odwróciła się jak oparzona. To musiała być jej komórka. Jej spodnie leżały gdzieś na podłodze.
Madonna twierdziła, że właśnie jest dotykana pierwszy raz.
230
- Och, zamknij się. - Toni zeskoczyła z łóżka i zaczęła chodzić po pokoju, szukając spodni. - Taka sama z ciebie dziewica,
jak ze mnie.
- To dość dyskusyjne - powiedział męski głos. Odwróciła się z piskiem.
- łan?
- Toni? - Wybałuszył oczy, widząc jej kostium czy też raczej brak kostiumu.
Ściągnęła brzegi peleryny, by zakryć nagie ciało.
- Myślałam, że nie żyjesz. Znowu. Jego usta drgnęły.
- Tego bym nie przegapił za żadne skarby. Twarz jej płonęła.
Like a virgin - drwiła z niej Madonna. Toni wyszarpnęła telefon z kieszeni spodni.
- Halo?
- Menina, gdzie cię wcięło? - spytał Carlos. - Poszłaś na górę zajrzeć do lana i nie wróciłaś.
- N... nic mi nie jest. łanowi też nie. - Spojrzała na łóżko, łan szczerzył do niej zęby.
- Zasnęłaś? - spytał Carlos. - Wiem, że byłaś rano zmęczona.
- No... przysnęło mi się troszkę. Przepraszam.
- W porządku. Nic się nie dzieje. Pomyślałem tylko, że może jesteś głodna. Howard robi w kuchni panini. Chcesz?
- Ja... ehm... - Patrzyła, jak łan mija ją i idzie do gabinetu. Widok od tyłu był wspaniały. Wyjął butelkę krwi z małej
lodówki przy barku i wstawił ją do mikrofalówki.
- Toni, co się dzieje? - spytał zaniepokojony Carlos. -Potrzebujesz pomocy na górze?
- Nie! W... wszystko jest w porządku, naprawdę.
- On nie śpi, co? - rzucił groźnie Carlos. - Albo to, albo jesteś bardziej zboczona, niż myślę.
- Okej, nie śpi - przyznała.
- Howard powiedział mi o specyfiku Romana - powiedział Carlos. - Zdaje się, że robicie z niego dobry użytek?
- Jeszcze jaki. Carlos roześmiał się.
- Ciao, menina. - I rozłączył się.
- Wiedzą, co robimy? - łan wyjął butelkę z mikrofalówki i przelał krew do szklanki.
- Tak. - Rzuciła telefon i przeszła do gabinetu. -Będziemy mieli poważne kłopoty?
- W tej chwili nikt nie może się skontaktować z Connorem, więc nie martwiłbym się o to. - łan napił się ze szklanki,
patrząc, jak Toni idzie w jego stronę. - Ta peleryna lepiej wygląda na tobie niż na mnie.
231
- Nie wydaje mi się, żebyś patrzył na pelerynę. -Rozchyliła ją na sekundę, błyskając golizną.
łan uśmiechnął się i wypił kolejny łyk.
- Stało się coś niesamowitego.
- O tak, seks był wspaniały. - Przysiadła na barowym stołku.
Roześmiał się.
- To też. Ale, Toni, ja naprawdę zasnąłem. - Pochylił się w jej stronę i oparł łokcie na barze. - To było takie dziwne. Nie
spałem od wieków.
- Rany.
Napił się jeszcze.
- Zapomniałem już, jak to jest. Śmiertelny sen jest taki... pusty. Tylko śmierć i totalna nieświadomość. Ale to było słodkie
i...
- Relaksujące?
W jego oczach zalśniły łzy.
- Miałem sen. Śniłem o tobie.
- O... rety. - Zauważyła, że jego łzy miały czerwonawy kolor.
Dotknął jej twarzy.
- Nie sądziłem, że to możliwe. Chwyciła jego dłoń.
- Co ci się śniło? Jego usta drgnęły.
- Że tańczyłaś dla mnie taniec erotyczny w pelerynie Drakuli.
- Naprawdę? - Kiedy się roześmiał, zrobiła do niego minę. - Bardzo zabawne. Co ci się śniło?
Jego oczy zmiękły.
- Kiedyś ci powiem.
- Hm. - Zsunęła się ze stołka. Odeszła kawałek od niego i poderwała brzeg peleryny, odsłaniając kawałek biodra. - Mam
sposoby, żeby cię zmusić do mówienia.
Krzyknęła cicho, kiedy śmignął do niej z wampiryczną prędkością.
- A ja mam sposoby, żeby cię zmusić do krzyku. -Rozwiązał troczki pod jej szyją i zsunął pelerynę z jej ramion.
Śliski materiał spoczął na podłodze czerwoną stroną do góry. łan wziął Toni na ręce i położył ją na szkarłatnej satynie.
- W sumie, czemu nie? - Spojrzała na niego kwaśno. - I tak poplamiliśmy już wszystko inne.
Ze śmiechem śmignął z powrotem do baru i złapał swoją szklankę. Było w niej trochę krwi.
- Podsunęłaś mi pomysł.
232
- Zaplamisz dywan?
- Nie. - Ukląkł przy niej i polał cienkim strumyczkiem krwi jej piersi.
- Fuj. Mam nadzieję, że zamierzasz to wyczyścić. -Zapomniała o oburzeniu, kiedy jego język zaczął chłeptać
krew z jej piersi. Podążył za stróżką krwi w dół jej tułowia, a potem wylizał ostatnie krople z jej pępka.
Wiła się na czerwonej satynie, rozkoszując się dekadencką pieszczotą, łan wrócił do jej piersi i zaczął je ssać. Poczuła jego
zęby, skubiące delikatnie i przypomniała sobie, jak wyglądały jego kły, kiedy zmienił się w Drakulę. Jego oczy płonęły
błękitną, potężną wampiryczną mocą, a potem poczerwieniały, kiedy spojrzał na nią głodnym wzrokiem. Stare ślady ugryzień
na jej piersiach i tułowiu zaswędziały, ale nie ze strachu czy obrzydzenia.
Poczuła pożądanie. I pragnienie.
- łan.
Spojrzał na nią, jego oczy miały kolor czerwony. Ślady ugryzień zaczęły piec.
Przeczesała palcami jego długie czarne włosy.
- Ugryź mnie. Zamrugał.
- Nie. Nie mów takich rzeczy. Nie będę się tobą pożywiać. Nie jestem głodny.
- Ale ja jestem. Czuję... głód.
- Toni, reagujesz na moją wampiryczną moc. Spróbuję ją stłumić.
- Nie, nie rób tego. Przyjrzał jej się z ciekawością.
- Czy ty wiesz, o co prosisz? Zostałaś napadnięta. Masz straszne wspomnienia.
- Chcę przekształcić ten strach w coś pięknego. Potrafisz to zrobić?
- Mogę zrobić tak, żeby nie bolało. Ale to będzie iluzja. Kontrola umysłu. A wiem, co o tym myślisz.
- Nie boję się twojego umysłu. Kocham cię. Zawahał się, zmarszczył brwi.
- Zrób to. Zrób mi wszystko. Chcę z tobą doświadczyć wszystkiego.
Zamknął oczy.
- Jesteś taka kusząca. Czuję twoją krew, gorącą i przepyszną. Słyszę, jak płynie w tobie, jak mnie woła.
- Weź mnie.
Otworzył oczy, a ona zachłysnęła się, widząc ich intensywny błękit. Fala lodowatego powietrza uderzyła ją
w czoło, a potem spłynęła w dół ciała, aż pokryło się gęsią skórką.
Jestem z tobą. Jego głos rozbrzmiał w jej umyśle i całe ciało zaczęło ją mrowić, jakby delikatnie na nią dmuchał. Wtulił twarz
w jej szyję. Będziemy dzielić myśli, ciało i krew. Polizał jej szyję i krzyknęła cicho, bo pieszczotę i poczuła między nogami.
To musiała być iluzja. Ale co za iluzja. Całe to mrowienie i łaskotanie, które czuła na szyi, czuła też niżej.
233
Jej pragnienie było coraz bardziej rozpaczliwe, łaskotki zmieniły się w dręczące pulsowanie, które domagało się
zaspokojenia. Oplotła go nogami.
- Weź mnie teraz.
Jego kły wysunęły się z cichym sykiem, który sprawił, że zapragnęła go do bólu. Zadrżała, kiedy jego penis naparł na nią, a
kły delikatnie zarysowały szyję. Już niedługo, niedługo to się stanie.
Zanurzył się w nią z taką siłą, że ledwie zauważyła ukłucie na szyi. W następnej chwili kochał ją, brał w posiadanie jej ciało
i krew. Jestem w tobie na wszystkie sposoby. Ty jesteś moja, a ja jestem twój.
Z każdym dotykiem jego warg przenikał ją dreszcz rozkoszy. Przestał z niej pić. Nie chcę wypić za dużo. Polizał ślad
ugryzienia i dreszcze nie ustawały, narastały z każdym jego pchnięciem.
Przyspieszył. Czuję, jak dochodzisz. Dojdziemy razem.
I doszli. Toni krzyknęła i w tej samej chwili usłyszała jego ryk rozkoszy, grzmiący w jej myślach. Ich ciała drżały razem jak
w zaplanowanej, tanecznej choreografii. Ich umysły pulsowały wspólną rozkoszą. Niesamowite, pomyślała, a może to on
pomyślał? Nie wiedziała już, kto jest kto. Byli jednością.
- łan - szepnęła, kiedy ich oddechy się uspokoiły. Oddychali w jednym rytmie.
Czujesz, jak bardzo cię kocham? Jego głos wypełnił jej myśli.
Zalała ją fala ciepła, do oczu napłynęły łzy. Nagle owiał ją chłód i łan zniknął. Zniknął z jej umysłu, ale leżał obok i patrzył
na nią z miłością.
Zrozumiała, że nic nie powstrzyma jej przed spędzenia życia z łanem. Żadni przyjaciele, żadne zbiry nie mogły jej zabronić
go kochać.
Nawet śmierć nie mogła ich rozdzielić.
Rozdział 25
Wieczorem, tuż po zachodzie słońca, Toni siedziała w salonie z łanem, Carlosem, Howardem i całą resztą wampirów, oglądając
Digital Vampire Network. Stone Cauffyn z Nocnych wiadomości nudził bez końca. Phineas i Jack rozśmieszali wszystkich
parodiowaniem prezentera. Nagle Stone odwrócił głowę.
- Co to ma znaczyć?
Toni otworzyła usta z przerażenia. Do stołu prezentera zbliżał się Jędrek Janów z pistoletem w dłoni.
234
- Brać go - rozkazał i jakiś rosyjski Malkontent owinął szyję Stone'a Cauffyna srebrną liną.
- Co wy robicie? - spytał Stone. - To jest absolutnie niedopuszczalne na antenie.
- Na mnie! - rozkazał Jędrek i kamera wzięła go w kadr. - Ty, kamerzysta, rób co mówię, to przeżyjesz.
Kamera nawet nie drgnęła. Jędrek kiwnął głową.
- Dobrze. A teraz pokaż naszym widzom, co mamy za drzwiami numer 1. - Wskazał ręką na prawo.
Kamera przejechała w stronę drzwi. Jurij i Stanisław weszli do studia; każdy prowadził zakładniczkę. Toni się zachłysnęła.
- Mają Corky Courrant.
- I jeszcze jakąś kobietę - mruknął łan.
- Jak dla mnie, mogą zabić Corky - stwierdził Phineas.
- Cii... - łan zrobił głośniej, gdy Jędrek znów zaczął mówić.
- Jak widzicie, przejęliśmy DVN. Waszą ramówkę zastąpi o wiele ciekawszy program, łanie MacPhie, masz dwadzieścia
minut, żeby przynieść mi specyfik Draganestiego, bo inaczej zacznę zabijać zakładników na żywo, w telewizji.
Toni siedziała osłupiała, nie mogąc wydobyć słowa, za to mężczyźni zaczęli mówić wszyscy naraz. Ilu ludzi miał Jędrek?
Kto zna plan budynku DVN?
Wampiry zerwały się nagle na równe nogi.
- Przepraszam! - zawołał glos z holu. Do salonu wszedł Gregori. - Nie chciałem uruchomić alarmu.
Dougal poszedł go wyłączyć. Gregori spojrzał na ekran.
- Widziałem, co się dzieje. Pomyślałem, że powinienem was ostrzec na wypadek, gdybyście nie wiedzieli.
- Znasz rozkład DVN? - spytał łan.
- Jasne, kręciłem tam parę reklam. Macie jakieś kartki? - spytał Gregori.Toni pobiegła do biurka. Wzięła kartki i długopisy
i rzuciła wszystko na duży, kwadratowy stolik do kawy. Gregori usiadł na jednej z kanap i zaczął rysować.
- Phineas, Dougal, idźcie na dół - rozkazał łan. -Przynieście broń. Howard, wiesz, gdzie jest DVN?
- W Brooklynie. - Howard wstał. - Mam tam pojechać? łan się zastanawiał.
- Nie chcemy się teleportować w pułapkę, więc moim zdaniem powinniśmy zaatakować z zewnątrz.
- Zgadzam się - powiedział Zoltan.
Ich uwagę przyciągnął wrzask dobiegający z telewizora.
- Przypalasz mi skórę, ty draniu! - wrzeszczała Corky Courrant, kiedy Jurij owijał jej nadgarstki srebrną liną.
Druga kobieta tylko płakała cicho, dając się wiązać. Stone Cauffyn spojrzał z zainteresowaniem na swoje więzy.
- Za pozwoleniem, co wy spodziewacie się zyskać
dzięki temu?
Jędrek parsknął.
- Cały świat. Mając specyfik pozwalający nie spać w dzień, będę mógł władać wampirycznym światem.
235
Stone posłał mu drwiące spojrzenie.
- Taki specyfik nie istnieje.
- Ależ istnieje. Zażył go łan MacPhie. To w taki sposób się postarzał. - Jędrek przeszedł za Corky i położył dłoń na jej szyi.
- Muszę pani podziękować, pani Courrant. To pani mi o tym powiedziała.
Oczy Corky otworzyły się szerzej, gdy ścisnął mocno jej szyję.
- Skoro ci pomogłam, to dlaczego mnie nie puścisz? Jędrek przechylił jej głowę do tyłu, zmuszając ją, by na
niego spojrzała.
- Bo lubię patrzeć, jak umierają blondynki. Prawda, Nadia?
Kamera przesunęła się na drobną brunetkę stojącą obok Stone'a.
- Panu sprawia przyjemność, kiedy zabijam blondynki - szepnęła.
- Nie możecie mnie zabić! - krzyknęła Corky. - Ja mam fanów. - Spojrzała na drugą zakładniczkę. - Zabijcie Tiffany. Ona
też jest blondynką. I przespała się z moim chłopakiem.
- Nie! - pisnęła Tiffany. - Ja jestem za młoda, żeby umrzeć. I za ładna.
- Ładna? - prychnęła Corky. - Mężczyźni tylko ci tak mówią, żebyś poszła z nimi do łóżka.
- To nieprawda. Mnóstwo mężczyzn mówiło mi, że jestem ładna.
- A z iloma z nich się przespałaś? - warknęła Corky. Oczy Tiffany otworzyły się szeroko.
- Dość! - Jędrek przewrócił oczami. - Zaknebluj je, Jurij, bo je pozabijam od razu.
Jurij zakleił usta Tiffany taśmą hydrauliczną. Corky próbowała rozerwać więzy.
- Nie możesz mnie zabić! Ja bawię ludzi! Zabijcie Stone'a. On jest piekielnie nudny.
- Ależ, wypraszam sobie - wyjąkał Stone. - Takie twierdzenie jest bezpodstawne. Ja osobiście uważam się za dość
interesującego.
Jędrek przytrzymał głowę Corky, by Jurij mógł jej za-kleić usta taśmą. W końcu odwrócił się, by obejrzeć sobie Stone'a,
który patrzył na niego z obojętną miną.
- A ty co robisz? Stone zamrugał.
- Czytam wiadomości. Jędrek podszedł do niego.
- I?
- Mam... ładne włosy.
Jędrek przewrócił oczami.
- Ten człowiek jest nudny. Nie czuję od niego nawet strachu. Wypuście go.
Stone zrobił lekko zaskoczoną minę.
- Muszę powiedzieć, że to całkiem dobra wiadomość. Nadia rozwiązała srebrne liny, które go krępowały,
236
i poprowadziła go do wyjścia. Corky spróbowała podstawić mu nogę, kiedy ją mijał. 1 Jędrek zaczął chodzić w tę i z powrotem.
- Teraz pytanie brzmi: którą z was mam zabić pierw- I szą? A może łan MacPhie przybędzie wam na ratunek.
Corky i Tiffany zaczęły się szamotać. Jędrek się uśmiechnął.
- Właśnie tak. Bójcie się. Niech strach sączy się I z waszych porów, żebym mógł się rokoszować jego zapa-
I chem. - Jego
spojrzenie padło na przesadnie obfite piersi '| Corky. - Dla tej będzie potrzeba dłuższego kołka.
Jurij się roześmiał.
- Tak, panie.
Corky krzyknęła rozpaczliwie. Jędrek zaciągnął się głęboko.
- Aa, zapach strachu. - Odwrócił się do kamery. -A ty się boisz, MacPhie? Pozwolisz tym kobietom umrzeć, żeby cały
wampiryczny świat zapamiętał cię jako tchórza?
- Idź do diabła - mruknął łan.
- Skończyłem - oznajmił Gregori.
Phineas i Dougal pojawili się w pokoju z bronią. Położyli ją na podłodze.
- Howard i Carlos, weźcie broń i ruszajcie - rozkazał łan.
Kiedy dwaj zmiennokształtni chwytali miecze, kołki i sztylety, Toni spojrzała na lana. Czy miał dla niej jakieś inne
zadanie, czy też próbował całkowicie wykluczyć ją z tej akcji?
- łan?
Spojrzała mu w oczy.
- Możesz zostać tutaj? Pokręciła głową.
- Cokolwiek się stanie, jestem z tobą.
- Dobrze. Jedź z Howardem - westchnął z rezygnacją. Wybrała sobie broń.
- Znajdźcie jakieś ciemne miejsce w pobliżu - powiedział łan. - Zadzwońcie do nas, żebyśmy mogli się teleportować. Do
tej pory będziemy już mieli jakiś plan.
- Okej. - Howard kiwnął na Carlosa i Toni. - Jedziemy. W drodze do DVN Howard prowadził jak wariat.
- Nie wdawaj się w walkę z wampirami, Toni. Są za szybkie i za silne. Użyją kontroli umysłu, żeby cię pokonać.
- Rozumiem. - Nie mogła z nimi rywalizować. Wampiry zawsze będą miały przewagę. Nawet Howard i Carlos mieli
zdolności, których ona nigdy nie będzie miała.
Howard wjechał na most Brooklyński.
- Carlos, jeśli będą próbowały przejąć twój umysł, przeobraź się. Nie mogą nas kontrolować, kiedy jesteśmy w zwierzęcej
postaci.
- Będę gotów - odparł Carlos.
237
Toni odwróciła się i spojrzała na Carlosa.
- Uważaj na siebie - szepnęła.
- Ty też, menina. - Carlos puścił do niej oko.
Toni nerwowo dotykała kołków leżących na jej kolanach.
- Ciekawe, ilu ludzi ma Jędrek.
- W studiu miał dwóch gości i kobietę - odparł Howard. - Kiedy ostatnio liczyliśmy, rosyjski klan liczył jakichś dwanaście
wampirów.
- Więc może ich być więcej - stwierdził Carlos.
Toni w duchu przeliczyła ich siły. Troje śmiertelników i sześć wampirów, łan, Phineas, Dougal, Zoltan, Jack i Gregori.
Howard zaparkował w ciemnej uliczce przylegającej do parkingu DVN. Natychmiast zadzwonili do domu i przy
samochodzie pojawiło się sześć wampirów z pełnym uzbrojeniem. Światło księżyca błyskało na ich mieczach i sztyletach, łan
objaśnił ich plan. Wszyscy mężczyźni przytaknęli, ale Toni pokręciła głową.
- Nie, łan, to zbyt niebezpieczne dla ciebie.
- On chce mnie. To najlepszy sposób.
- Cii... - Phineas uniósł rękę. - Ktoś się zbliża. Mężczyźni rozproszyli się po uliczce i po chwili Toni
usłyszała bolesny okrzyk.
- Ależ, ta przemoc jest zupełnie niepotrzebna. Toni zamrugała. Był to Stone Cauffyn.
- Co pan tu robi? - spytał groźnie łan, kiedy Phineas przywlókł do niego prezentera.
- Wy jesteście tymi dobrymi? - spytał Stone. - Miałem nadzieję, że się zjawicie. Chcę pomóc. - Przyklepał swoje idealne
włosy. - Chcę wziąć udział w akcji, bo nie jestem nudny!
- Cii - uciszył go łan. - Umie pan machać mieczem?
- Nie, ale świetnie sobie radzę ze szczotką do włosów. A, i wiem, gdzie jest sekretne wejście. Czy to pomoże?
- Tak. Przeprowadzi pan tamtędy śmiertelników - zarządził łan. - Gregori, idź z nimi. Reszta wie, co robić. Idziemy. -
Ruszył w stronę końca uliczki.
Toni pobiegła za nim.
- łan, proszę cię, nie rób tego. Musi być jakiś lepszy sposób.
- Rozważyliśmy wszystkie opcje, Toni. Jeśli zaatakujemy, Jędrek pozabija zakładników. A tak, będzie myślał, że wygrał i
łatwiej będzie go pokonać. - Spojrzał na nią z niepokojem. - Gdybym cię poprosił, żebyś tu została, zrobisz to?
- Przecież wiesz, że nie mogę. Muszę być przy tobie, łan westchnął.
- Nie próbuj walczyć z Malkontentem.
238
- Tak, tak, wampiry mają przewagę. Słyszałam to już. Nie jestem dość dobra.
Ian zatrzymał się i wziął ją za rękę.
- Jesteś dla mnie najcenniejsza na świecie. Nie miej mi za złe, że boję się o ciebie.
- Ja tak samo boję się o ciebie.
- Mnie nic nie będzie. Zaufaj mi. - Pocałował ją w czoło i przeszedł pod murem, żeby dostać się na parking DVN.
Toni pomodliła się w duchu za niego. Gorące łzy zapiekły ją w oczach, ale zamrugała, by je odpędzić. Teraz nie było na nie
czasu.
Phineas, Dougal, Zoltan i Jack zakradli się na parking, nie pokazując się, a łan ruszył prosto do drzwi wejściowych.
- Idziemy. - Howard kiwnął na nią, Carlosa, Gregoriego i Stone'a, żeby ruszali za nim. Przekradli się wzdłuż tylnej ściany
parkingu, trzymając się w cieniu. Zatrzymali się między dwoma dużymi samochodami, żeby obserwować sytuację.
łan podszedł do drzwi, gdzie dwóch Malkontentów wycelowało w niego karabiny. Podniósł ręce.
- Jestem łan MacPhie. Przyniosłem Jędrkowi specyfik.
Jeden ze strażników trzymał lana na muszce, gdy drugi go obszukiwał.
- Nie ma broni.
- A ta jego torebka? - Malkontent wskazał lufą skórzaną sakiewkę na przodzie kiltu.To jest sporran. - łan otworzył go i pokazał
fiolkę zielonkawej cieczy. - Mam to dostarczyć osobiście.
Toni wstrzymała oddech. Naprawdę miał przy sobie specyfik?
Strażnik przeszukał sporran.
- Nie ma tam nic innego. Idziemy. - Otworzył drzwi i kiwnął na lana, żeby wszedł.
Strażnicy rozejrzeli się po parkingu i, nie widząc niczego podejrzanego, obaj weszli do budynku, żeby od-eskortować lana
do Jędrka.
Jakieś pięć minut później Toni dostrzegła ruchomą smugę, kiedy Phineas i Dougal śmignęli z wampiryczną prędkością do
niestrzeżonego wejścia. Wślizgnęli się do środka. Z cienia wysunęły się kolejne dwie postacie. Zoltan i Jack stanęli po dwóch
stronach drzwi, przyciśnięci do ściany.
Gregori zaklął pod nosem.
- Ich alarm się włączył. Widocznie w pokoju ochrony siedzi ich człowiek i zauważył chłopaków.
- Liczyliśmy się z tym - szepnął Howard.
- Przynajmniej studia nagraniowe są dźwiękoszczel-ne - powiedział Gregori. - Jędrek nie słyszy alarmu.
Toni powtórzyła sobie w duchu plan, który wyjaśnił jej łan. Phineas i Dougal mieli przejąć dyżurkę ochrony tak szybko, jak
się dało.
239
Dwaj strażnicy, którzy eskortowali lana, wrócili. Wybiegli przez drzwi z wyciągniętymi mieczami, ale nie dotarli daleko.
Zoltan i Jack skoczyli na nich i w mgnieniu oka z tamtych dwóch zostały tylko kupki prochu na chodniku.
Zoltan i Jack schowali sztylety i dobyli mieczy. Wbiegli do środka. Mieli za zadanie przeczesać błyskawicznie cały
budynek, zabijając każdego Malkontenta, na jakiego się natkną. Jak na oko Toni, wydawali się bardzo odpowiedni do tej
akcji.
-Dobra, Stone, idziemy. - Howard pchnął prezentera. Pobiegli pod boczną ścianę budynku. Stone przesunął
roślinę w ciężkiej donicy, odsłaniając właz w chodniku. Pociągnął za żelazne kółko, żeby unieść klapę, i ukazały się schody
prowadzące do piwnic.
Howard wyjął z pasa małą diodową latarkę i włączył ją.
- Idziemy.
- To wszystko są magazyny - szepnął Stone, kiedy byli już na dole. - Nie schodzi tu nikt oprócz Tiffany i szefa, kiedy
chcą...
- Rozumiemy - mruknął Gregori. - Zaprowadź nas do schodów najbliżej reżyserki.
- Tędy. - Stone poprowadził ich przez rozległy magazyn i w górę, po wąskich schodkach.
- Ja pierwszy. - Gregori wyciągnął miecz.
- Oczywiście. - Stone puścił go przodem. Gregori uchylił drzwi i wyjrzał na zewnątrz.
- Czysto. - Poprowadził ich pustym korytarzem. Gdzieś daleko słychać było szczęk mieczy. Toni minęła kamerę ochrony;
mogła tylko mieć nadzieję, że obserwują ich Phineas i Dougal, a nie Malkontenci.
- Tutaj. - Gregori zatrzymał się przy drzwiach z tabliczką „Reżyserka". Z wnętrza dobiegały odgłosy walki na miecze.
Gregori pchnął drzwi. Toni weszła tuż za nim w samą porę, by zobaczyć, jak Zoltan tnie mieczem po szyi Malkontenta, a
potem przebija mu serce. Martwy wampir rozsypał się w pył.
Zoltan odwrócił się przodem do nich i się skłonił.
- Reżyserka jest wasza. - Śmignął za drzwi.
- Rany. - Toni popatrzyła za Zoltanem, który zniknął za rogiem.
- Cieszę się, że ten gość jest po naszej stronie - mruknął Carlos.
Gregori zaklął.
- Popatrzcie na to. - Wskazał ścianę pokrytą tuzinem monitorów.
Toni zakryła usta dłonią. Wszystkich dwanaście monitorów pokazywało tę samą scenę: studio, z którego nadawano Nocne
wiadomości, łan był rozebrany do kiltu, a Nadia, jak gdyby nigdy nic, owijała jego nagą pierś srebrną liną. Na skórze lana
pojawiły się czerwone pręgi, a skwierczący odgłos sprawił, że żołądek podszedł Toni do gardła.
240
- Musimy go stamtąd wydostać. - Toni wyciągnęła sztylet zza pasa.
- Wydostaniemy, już niedługo - zapewnił Gregori. -łan chciał mieć pewność, że reszta budynku będzie całkowicie pod
naszą kontrolą i zginie możliwie wielu Malkontentów, zanim przypuścimy ostateczny atak na Jędrka.
Howard stał na straży przy drzwiach, ale wszyscy czworo patrzyli bezradnie w monitory, nie mogąc pomóc łanowi.
- Dostałeś specyfik - powiedział łan przez zaciśnięte zęby. - Wypuść zakładniczki.
Jędrek uniósł fiolkę z zielonkawym płynem.
- Skąd mogę wiedzieć, czy to naprawdę ten specyfik? Mogliście tu nalać trucizny. To jest trucizna, MacPhie?
łan patrzył na niego ze złością.
- To jest trucizna? - krzyknął Jędrek.
Nadia zarzuciła pętlę srebrnego sznura na szyję lana i zacisnęła mocno. Jego skóra zaskwierczała.
Toni przełknęła ślinę, próbując opanować mdłości, łan patrzył chmurnie na Jędrka.
- To nie jest trucizna. Spróbuj i sam się przekonaj. Jędrek powoli skinął głową.
- Chcesz, żebym to wypił. - Podszedł do Corky i zerwał srebrną taśmę z jej ust.
Wrzasnęła.
- To boli, ty draniu.
- To może zaboleć bardziej. Przytrzymać ją! - rozkazał Jędrek. Jurij przytrzymał głowę Corky.
Corky zacisnęła usta, ale Jędrek zatkał jej nos i w końcu musiała je otworzyć, by zaczerpnąć powietrza. Jędrek wlał jej do
gardła trochę płynu.
W reżyserce drzwi otworzyły się i do środka zajrzał Phineas.
- Nie strzelaj - powiedział do Howarda.
- Przejęliście dyżurkę ochrony? - spytał Howard.
- Tak. Zostawiłem tam Dougala. Zoltan i Jack po raz ostatni przeczesują budynek. Jesteśmy prawie gotowi do ataku na
Jędrka.
- Bogu dzięki. - Toni wskazała monitory. - Widziałeś, co robią łanowi?
- Tak. - Phineas się skrzywił. - W dyżurce jest monitor, na którym widać, co jest na antenie. Ale przede wszystkim cały
wampiryczny świat widzi, co robią łanowi. A łan ma niezłą bandę fanek.
- I co z tego? - Toni nie miała ochoty słuchać o wampirzycach, które ciągle jeszcze chciały umawiać się z łanem.
- A to, że zbierają się przed wejściem - odparł Phineas. - Mamy podgląd na parking, na którym jest chyba z pięćdziesiąt
wściekłych wampirzyc. Wszystkie wrzeszczą, że łan MacPhie ma zostać uwolniony.
- Boże drogi - szepnęła Toni.
- Robi się naprawdę gorąco - ciągnął Phineas. - Te kobiety mają bicze i kije bejsbolowe.
241
- Mam pomysł. - Gregori podszedł do regału na całą ścianę i wziął kamerę. Włączył ją i spojrzał w monitory. -Jak mam
zrobić, żeby obraz pokazał się tutaj?
- Tak. - Stone podszedł do stołu reżyserskiego i przełączył parę pstryczków. Dolny monitor ukazał ich w reżyserce,
widzianych okiem kamery Gregoriego.
- A jak to puścić na antenę? - spytał Gregori.
Stone pokazał im, których przełączników użyć. Dał
Carlosowi słuchawki z mikrofonem, a dła siebie wziął drugi, mniejszy zestaw.
- Dam znać, kiedy będziemy gotowi. - Gregori ruszył za drzwi. - Idziemy, Stone.
Phineas i Howard stanęli na straży, a Carlos przyglądał się konsoli z przełącznikami. Toni obserwowała monitory,
zastanawiając się, jak łan sobie radzi. W tej chwili go nie widziała, bo kamerzysta wciąż kręcił Corky. Wampiryczny świat
chciał wiedzieć, czy Corky umrze od trucizny.
- Jak się czujesz? - spytał ją Jędrek.
- N... nic mi nie jest.
- W ogóle niczego nie czujesz? Corky spojrzała na niego ze złością.
- Szczerze mówiąc, czuję się świetnie. Pełna energii, jakbym mogła zapędzić cię kopniakami do samych Chin.
-
Zaknebluj ją - polecił Jędrek i Jurij zakleił usta Corky taśmą.
Jędrek przeszedł przez studio i zatrzymał się przed łanem.
-
Pełna energii? To się chyba zgadza. - Uniósł fiolkę do ust i wypił całą zawartość.
Uśmiechnął się złośliwie do lana.
- Zdajesz sobie sprawę, co się stanie, MacPhie? Słońce wzejdzie, ty padniesz pogrążony we śnie, a ja pozostanę przytomny. Ciebie
zabiję pierwszego.
Ian milczał.
- Panie... - zaczął Jurij z wahaniem - a jeśli on też zażył specyfik?
Jędrek odwrócił się na pięcie, by spojrzeć na lana, który tylko patrzył mu w oczy.
-
To nie ma znaczenia. Jest związany. Nie będzie mógł się bronić.
- Panie! - zawołał inny męski głos i kamera pokazała Stanisława wchodzącego do studia. - Panie, tamci opanowali
budynek.
Jędrek zazgrzytał zębami.
- Muszę ci mówić, co masz robić? Pozabijajcie ich. Stanisław zbladł.
- Byli zbyt szybcy. Ja... nie mogę znaleźć żadnego z naszych ludzi.
242
- Co? - wrzasnął Jędrek.
- Patrzcie! - Toni wskazała dolny monitor. Gregori i Stone byli na parkingu. - Są gotowi.
Carlos przestawił przełączniki i powiedział do mikrofonu:
- Jesteście na antenie.
Twarz Stone'a wypełniła większość monitorów; Jędrek został zesłany do jednego w dolnym rzędzie.
- Mówi Stone Cauffyn, na żywo z parkingu przed budynkiem DVN - krzyknął prezenter. - Jak widzicie, tutaj z całą
pewnością nie jest nudno! Ponad pięćdziesiąt wampirycznych kobiet i paru mężczyzn zgromadziło się tu, żeby wspierać lana
MacPhie, który jest przetrzymywany w studiu. Nawet w tej chwili na miejsce teleportują się kolejne wampiry.
Gregori pokazał gniewny tłum. Kobiety potrząsały w powietrzu pięściami i kijami bejsbolowymi.
- Uwolnić lana! Uwolnić lana!
- Mam tutaj prowodyrkę tych zamieszek - ciągnął Stone i Gregori znów dał zbliżenie na niego. - Oto Vanda Barkowski. Ma
pani coś do powiedzenia?
Vanda uniosła pięść, w której ściskała bicz.
- To twój koniec, Jędrek! Nikt nie będzie krzywdził naszego lana MacPhie. Kochamy lana!
Tłum podchwycił jej okrzyk.
- Kochamy Iana! Kochamy Iana!
- Och, błagam - mruknęła Toni w reżyserce.
- Spójrzcie na to. - Carlos podkręcił dźwięk monitora, pokazującego studio, gdzie Jędrek wymachiwał rękami.
- Co się dzieje, do diabła? - Jędrek z wściekłością wpatrywał się w monitor w studiu. - Co Vanda Barkowski robi w
ogólnokrajowej telewizji? Jakim cudem ukradła mi widzów?
- Widocznie tamci przejęli reżyserkę - powiedział Stanisław.
Jędrek odwrócił się i spojrzał gniewnie na Malkontenta.
- Zdjęli mnie z anteny? To jest mój show! - Wyciągnął pistolet zza pasa, śmignął do lana i przycisnął lufę do jego czoła. -
Włączyć mnie z powrotem, i to już!
Toni krzyknęła.
- Carlos, szybko.
- Już. - Puścił Jędrka z powrotem na antenę. Jędrek spojrzał w monitor i zobaczył siebie.
- No, już lepiej. Stanisław, Jurij, odbijcie reżyserkę!
- Tak jest, mistrzu! - Wybiegli ze studia.
Toni przełknęła ślinę i mocniej chwyciła sztylet. Howard zajął pozycję przy drzwiach ze sztyletem w dłoni. Phineas uniósł
miecz.
243
- Ja biorę jednego. Wy we trójkę drugiego.
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Stanisław śmignął do Phineasa; zadźwięczały miecze.
Jurij zatrzymał się, widząc Carlosa i Toni.
- Śmiertelnicy - rzucił drwiąco. - Wycelował w nich miecz. - To będzie łatwizna.
Z niedźwiedzim rykiem Howard skoczył Jurijowi na plecy i wbił mu sztylet w bok. Jurij wrzasnął i zrzucił z siebie
Howarda z takim impetem, że Howard przeleciał przez pokój i wpadł na regały. Zawartość półek posypała się na niego. Nie
ruszył się.
Jurij syknął, patrząc na swoją ranę.
- Zapłacicie za to. - Uniósł miecz i rzucił się do ataku.
Carlos uchylił się, Toni odskoczyła na bok. Usłyszała krzyk Phineasa i spojrzała w jego stronę. O nie! Stanisław dźgnął go w
bark.
Niewyraźny cień przeleciał obok niej, więc odwróciła się błyskawicznie, unosząc sztylet.
- Nie! - krzyknął Carlos.
Jurij chwycił ją od tyłu. Przycisnął ostrze miecza do jej szyi.
- Rzuć broń. - Miecz skaleczył jej skórę. - Rzuć! Upuściła sztylet na podłogę.
- Cofnij się! - krzyknął Jurij.
Carlos, z przerażoną miną, cofnął się o parę kroków. Szczęk mieczy brzmiał w uszach Toni; Phineas wciąż walczył ze
Stanisławem. Z gardła Carlosa wydobył się basowy pomruk, kiedy zerwał z siebie koszulę. Zrozumiała, że zaraz się przeobrazi.
Jurij zaklął; Toni krzyknęła i wszystko wokół poczerniało.
Rozdział 26
Toni zmaterializowała się w samym środku strzelaniny. Jurij rzucił się z nią na podłogę; nad ich głowami gwizdały kule.
Rozejrzała się. Corky i Tiffany usiłowały się odczołgać w bezpieczne miejsce.
Jędrek strzelał do Jacka i Zoltana, którzy przypuścili szturm na studio. Jack skoczył za biurko Stone'a Cauffyna, a Zoltan
pognał w przeciwną stronę i schował się za kamerą. Operator kulił się na podłodze.
Jędrkowi zaciął się pistolet. Zaklął, rzucił go i wyciągnął miecz. Zoltan popędził ku niemu, a Jack skoczył w stronę lana i
wcisnął mu sztylet w dłonie.
- Stać! - Nadia rzuciła się na Jacka z uniesionym mieczem.
244
Jack zaatakował ją, zmuszając do odwrotu.
- Nie! - Jurij skoczył w ich stronę, żeby pomóc Nadii. Błyskawicznym ciosem Jack niemal odrąbał mu rękę.
Chlusnęła krew. Jurij padł z wrzaskiem na podłogę. Jack obrócił go w pył i zajął się Nadią.
Toni przełknęła ślinę. Miecz Jurija leżał na podłodze; musiała go dopaść. Podniosła się z trudem, ale cios zimnego
powietrza przewrócił ją z powrotem. Znajoma, lodowata fala przeniknęła przez nią, przygniatając ją do podłogi.
Nie możesz się ruszyć, zabrzmiał w jej głowie rozkaz Jędrka.
W mgnieniu oka był przy niej.
- Rzucić miecze! - Przyłożył ostrze do serca Toni.
Patrzyła na ostrze, które mogło zabić ją w każdej chwili. Była jak sparaliżowana. Nie mogła nawet odwrócić głowy. Kątem
oka zobaczyła przerażoną twarz lana.
Miecze z brzękiem upadły na podłogę. Jack i Zoltan się poddali.
Boże, a jeśli Jędrek ich zabije? Jeśli zabije lana? A wszystko dlatego, że nie była równie sprawna, jak oni. Poczuła wstyd.
Nigdy nie dość dobra.
- Zwiąż ich - rozkazał Jędrek.
Nadia obwiązała nadgarstki Jacka srebrnym sznurem. Jędrek podszedł do nich powoli.
- I co ja mam z wami zrobić? Zabić was od razu? Giacomo, słynny syn Casanovy. - Zatrzymał się przed Zoltanem. - I
potężny przywódca klanu Europy Środkowej. Powinienem was obu przywiązać do latarni i pozwolić, żeby spaliło was słońce.
Toni zauważyła kątem oka, że łan przeciął srebrne liny krępujące mu nadgarstki i pierś. Upchnął kawałek liny do sporranu.
Nadia była zbyt zajęta wiązaniem nowych więźniów, żeby cokolwiek zauważyć, a Jędrek był zbyt zajęty drwieniem sobie z
nich.
Musiała pomóc łanowi. Jego pierś i dłonie były pokryte czerwonymi pręgami. Nie mogła leżeć bezradnie, kiedy on
próbował wszystkich ratować. A jak mógł kogokolwiek uratować, skoro Jędrek trzymał wszystkich w szachu, grożąc jej
śmiercią? Musiała to przełamać, jakimś cudem musiała przełamać kontrolę Jędrka nad jej umysłem.
Toni skoncentrowała się na łanie. Na tym, jak bardzo go kocha. Jak bardzo chce mu pomóc. Jej palce drgnęły. Spojrzała na
Jędrka i Nadię. Byli odwróceni plecami do niej, zajęci dręczeniem Jacka i Zoltana. Jej dłoń drgnęła i powędrowała niezgrabnie
do kołka za pasem. Powoli zacisnęła na nim pięść.
Odwróciła głowę i zobaczyła, że łan ją obserwuje. Leciutko skinął głową.
Liczył na nią. Skoncentrowała się jeszcze mocniej. Jej miłość do lana musiała być silniejsza niż moc Jędrka.
- Jędrek, zorientowałeś się już, że zostałeś oszukany? - spytał łan i Jędrek odwrócił się na pięcie, by na niego spojrzeć. -
Naprawdę myślisz, że dałbym ci specyfik Romana? W tej fiolce był tylko napój energetyzujący.
Twarz Jędrka poczerwieniała z wściekłości.
- Zabiję cię! - Ruszył na lana, unosząc miecz.
245
łan rzucił się na podłogę po miecz Jacka, po czym zerwał się na nogi i odparował pierwszy cios Jędrka.
Kiedy umysł Jędrka był zajęty czym innym, Toni łatwiej było pokonać jego kontrolę. Pomalutku wstała.
łan machał mieczem tak szybko, że było jasne, że Jędrek nie może się z nim mierzyć. Jednym szybkim ciosem łan wytrącił
broń przeciwnikowi.
Jędrek się cofnął.
Wolną ręką łan wyciągnął kawałek srebrnej liny z spor-ranu.
- Nie, tym razem się nie teleportujesz. - Rzucił miecz, skoczył przed siebie i zarzucił pętlę na Jędrka. Przyciągnął
Malkontenta do swojej piersi.
Jędrek wierzgał, ale łan trzymał go mocno.
- Teraz, Toni!
Kiedy biegła ku nim, widziała szok na twarzy Jędrka. Miała go zabić śmiertelniczka.
Zaatakował ją falą psychicznej mocy. Jesteś pod moją kontrolą. Rzuć kotek!
Jej ręka zadrżała. Lodowata moc przenikała ją. Zmusiła się, żeby zrobić krok do przodu. Dwa kroki.
Jędrek wybałuszył oczy.
- Nie! Bój się mnie! Poczuj potęgę strachu!
- Ja ci pokażę strach, ty gnoju! - Wbiła mu kołek w serce.
Jego krzyk ucichł, gdy jego ciało się rozpadło. Jej umysł był wolny. Puściła kołek, który upadł na kupkę prochu.
łan rzucił srebrny sznur na bok.
- Toni. - Wziął ją w ramiona. - Byłaś niesamowita. Oparła się o niego, zamykając z ulgą oczy. Jędrek był
martwy.
- Żeby zadowolić pana, zabiję blondynkę - syknął głos za jej plecami.
- Nie! - łan szarpnął Toni na bok.
Drgnęła, kiedy sztylet wbił się w jej bok. Osłupiała zobaczyła, jak łan próbuje chwycić Nadię, ale Malkontentka się
teleportowała. Spojrzała w dół, na sztylet wbity między żebra. Dziwne. Nagle poczuła przeszywający ból i straciła
przytomność.
lana ogarnęła panika. Porwał Toni na ręce. Sztylet wysunął się z rany. Rana nie mogła być zbyt głęboka. Dobry znak. Ale
traciła tyle krwi.
Spojrzał błagalnie w kamerę.
- Roman, Connor, jeśli mnie słyszycie, teleportujcie się do Romatechu, proszę.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i do studia wpadli Phineas, Dougal, Howard i Carlos. łan wiedział, że sami poradzą sobie z
zakładnikami, więc teleportował się prosto do Romatechu.
- Laszlo! - Śmignął do sali operacyjnej.
246
- Jestem! - Laszlo otworzył mu drzwi. - Widziałem w telewizji, co się stało. Połóż ją na stole. - Podbiegł do umywalki,
żeby umyć ręce.
łan położył Toni na stole w sali operacyjnej. Roman zmaterializował się z Shanną, Connor z Constantine'em w ramionach.
- Och, Bogu dzięki - szepnął łan. - Ona... traci strasznie dużo krwi. - Na prześcieradle pod nią widniała już wielka czerwona
plama.
Roman i Shanna też wyszorowali ręce. Connor zniknął, by po chwili zjawić się z Radinka. Laszlo włożył rękawiczki
chirurgiczne.
- Zdajesz sobie sprawę, że być może będzie musiała jechać do szpitala?
- Tak, oczywiście. - łan nie wiedział, jak pomóc. Zdjął Toni buty i skarpetki.
Laszlo wziął nożyczki i zaczął rozcinać jej koszulkę, łan rozpiął jej pasek i wyciągnął go spoddziewczyny.
- łan, odsuń się. - Roman włożył rękawiczki.
- Nie mogę jej stracić. - łan drgnął, kiedy Connor chwycił go za ramię, by go odciągnąć.
- Zejdź im z drogi, chłopcze. Pozwól im działać.
- Czy Toni jest bardzo chora? - spytał Constantine; jego dolna warga drżała.
- Nic jej nie będzie - powiedział Connor.
- Jak z nią jest? - spytała Radinka.
- Nic jej nie będzie - powtórzył Connor, podając jej Tina.
Radinka zmusiła się do uśmiechu.
- Oczywiście, że nic jej nie będzie. - Wyszła z sali z chłopcem w ramionach. - Poczekajmy na zewnątrz.
łan patrzył bezradnie na krwawiącą Toni.
- Na wszystkich świętych, nie mogę jej stracić.
- Będzie dobrze, chłopcze - mruknął Connor. łan odwrócił się do niego.
- Kocham ją i nie pozwolę ci jej zwolnić. Nie obchodzi mnie, co mówią zasady.
- Uspokój się, chłopcze. Nikt nie chce jej zwalniać. Widzieliśmy w telewizji, co zrobiła. Przezwyciężyła wampiryczną
kontrolę umysłu i przebiła kołkiem tego malkontenckiego mordercę. To był naprawdę niezwykły wyczyn jak na śmiertelniczkę.
- Ona jest niezwykła. - łan spojrzał na Romana. -Musisz ją wyleczyć!
- Zrobimy co w naszej mocy - odparł spokojnie Roman. - Rana jest płytka. Żadne ważne organy nie zostały uszkodzone. -
Spojrzał na monitor funkcji życiowych, który podpięła Shanna. - Jej ciśnienie jest bardzo niskie, ale tego należało się
spodziewać. - Wrzucił zakrwawiony gazik do metalowej nerki.
Laszlo podał mu świeży gazik.
247
- Moglibyśmy jej zrobić transfuzję. Ma grupę AB Rh+.
- Zróbcie wszystko co trzeba! - rzucił łan. - Nie zamierzam jej stracić!
- Uspokój się. - Shanna podeszła do niego z tacą gazików i butelką czegoś paskudnego, bez wątpienia. - Jesteś poparzony.
Oczyszczę ci rany.
łan machnął lekceważąco ręką.
- Mam to gdzieś. Wyzdrowieję we śnie.
- łan - rzuciła ostro Shanna. - Te rany muszą się czysto zagoić.
Jęknął.
- No dobrze. - Znosił w milczeniu szczypiące lekarstwo, którym smarowała mu oparzenia. Należało mu się za to, że nie
zdołał ochronić Toni. Czuł taką ulgę, kiedy trzymał ją w ramionach, że nie zauważył, jak Nadia się do nich podkradła.
- To wszystko moja wina. - Patrzył na Toni na stole operacyjnym. Była taka blada. - Nie odsunąłem jej dość szybko.
- Widzieliśmy w telewizji - powiedziała Shanna. - To było przerażające. Wszystko działo się tak błyskawicznie.
- Tak - przyznał Connor. - Dobrze się spisałeś, chłopcze. Malkontenci stracili dziesięciu ludzi, my nie straciliśmy nikogo.
Ale on nie zdołał ochronić Toni. Patrzył na nią smutno.
- Wyleczycie ją?
- Staramy się - odparł Roman. - Ale nie jesteśmy chirurgami.
Laszlo skinął głową.
- Nigdy nie musieliśmy leczyć urazów wewnętrznych. Wampiry same zdrowieją.
- Dzięki naszej krwi. - Roman spojrzał na Laszla. -Zawsze byłem ciekaw, jak skutecznie potrafi leczyć nasza krew. A
gdybyśmy tak zrobili jej transfuzję z wampirycznej krwi zamiast syntetycznej?
Laszlo zaczął się bawić guzikiem swojego kitla.
- Moglibyśmy podać jej anestetyk, żeby się nie obudziła. To mogłoby imitować śmiertelny sen wystarczająco skutecznie,
by wampiryczna krew zaczęła leczyć ją od wewnątrz.
- Zamierzacie ją przemienić? - spytała Shanna. -Powinniśmy ją spytać o zgodę.
- To nie doprowadzi do transformacji - odparł Roman. - Musiałaby zostać całkowicie pozbawiona krwi i zapaść w
wampiryczną śpiączkę. A potem musiałaby się napić krwi wampira, przełknąć ją, żeby dokonała się przemiana. W ten sposób
pozostanie śmiertelniczką, ale przekonamy się, czy nasza krew ją uzdrowi.
Laszlo skinął głową.
- Byłoby bardzo interesująco sprawdzić, czy to działa. Shanna spojrzała na nich, pełna wątpliwości.
- Chcecie na niej eksperymentować. Czy nie byłoby bezpieczniej zabrać ją do szpitala?
248
- W szpitalu musiałaby przejść operację - stwierdził Roman. - Jeśli nasza teoria jest słuszna, wyzdrowieje w naturalny
sposób, i o wiele szybciej.
- W rzeczy samej. - Laszlo kręcił guzikiem. - Dość szybko będziemy mogli stwierdzić, czy to działa, czy nie. Jeśli nie,
zabierzemy ją do szpitala.
- Więc bierzmy się do tego. - łan podszedł o stołu operacyjnego. - Oddam jej moją krew.
- Musimy się upewnić, czy twoja krew jest zgodna. -Laszlo przetarł mu zgięcie łokcia spirytusem.
- Powinna być. Cały czas piję AB Rh+.
- Właśnie widzę. - Roman spojrzał na ślad ugryzienia na szyi Toni i posłał łanowi chmurne spojrzenie.
- Ja... do niczego jej nie zmuszałem.
- Kiedy to było? - Laszlo zdezynfekował rękę Toni i wbił igłę.
- Jakieś dziewięć godzin temu. - Kiedy spojrzeli na niego, zdezorientowani, wyjaśnił: - Zażyłem specyfik, żebyśmy mogli
spędzić trochę czasu sam na sam.
Connor zaklął pod nosem.
Roman wymienił z żoną rozbawione spojrzenia.
- No cóż, skoro twoja krew pochodzi od Toni, powinna się doskonale nadawać.
Laszlo przyturlał leżankę do stołu operacyjnego.
- Kładź się.
łan położył się i już po chwili jego krew płynęła bezpośrednio w żyły Toni. Roman i Laszlo uważnie obserwowali jej ranę, a
Shanna pilnowała jej parametrów życiowych.
- Przestała krwawić - szepnął Roman. Laszlo wciąż bawił się guzikiem.
- To dobry znak.
- Ciśnienie wciąż ma za niskie - mruknęła Shanna.
- Zdaje się, że rany się zamykają - wykrzyknął Laszlo.
- Tak, to działa - oznajmił Roman.
Pół godziny później rana Toni wciąż się goiła, łan po transfuzji był słaby i głodny, więc leżąc na wózku, wypił kilka butelek
syntetycznej krwi. AB Rh+, oczywiście, na wypadek, gdyby Toni potrzebowała więcej.
Z poczekalni dobiegły głośne wiwaty. Oświadczenie Connora, że Toni dochodzi do siebie, uradowało wszystkich.
Shanna pokręciła głową.
- Nie powinniśmy jeszcze świętować. Ma gorączkę.
łan zmówił w duchu modlitwę za Toni i zszedł z leżanki. Connor przyniósł mu granatową koszulkę polo z biura ochrony,
łan włożył ją i wyjrzał za drzwi, żeby sprawdzić, kto siedzi w poczekalni.
249
Opadła mu szczęka. Byli wszyscy. Jean-Luc i Heather z Teksasu. Angus, Emma i Robby. Zoltan i Jack. Ich
poparzone nadgarstki były zabandażowane przez Laszla.
J Był też Dougal, cały i zdrowy. I Phineas miał zabandażowany bark. i
łan podszedł do niego.
- Jesteś ranny?
I
- To nic. - Phineas machnął lekceważąco ręką. - Stan
f mnie trochę dziabnął i tyle.
- Wykończyłeś go?
- Chciałbym. - Phineas się skrzywił. - Kiedy Carlos zmienił się w panterę, Stan spanikował i uciekł. Wypadł prosto na
parking i kobiety o mało nie rozerwały go na i strzępy, zanim zdążył się teleportować.
- Więc ciągle żyje.
- Tak. - Phineas wzruszył ramionami i się skrzywił. -Będę się musiał pilnować.
- Nie przejmuj się - pocieszył go Dougal. - My cię też przypilnujemy.
łan zobaczył Carlosa siedzącego między Sabrina a Teddym. Widocznie zadzwonił i powiedział im o Toni. Teddy wyszczerzył
zęby, kiedy łan się zbliżył.
- Hej, stary, słyszałem, że pokonaliście siły zła.
- Toni zabiła Jędrka - powiedział łan. - Była niesamowita.
Sabrina prychnęła.
- Sama mogła zginąć. Mówiłam, żeby się trzymała z daleka od was... wampirów. Przebywanie z wami jest niebezpieczne.
- Świat śmiertelników też jest niebezpieczny - stwierdził Carlos.
- Ale Toni nie ma żadnego interesu, żeby walczyć ze złymi wampirami - upierała się Sabrina. Spojrzała ze złością na lana. -
Przysięgam, że jeśli coś jej się stanie, to was pozwę i...
Umilkła, kiedy Constantine wdrapał się na krzesło obok niej.
- Chłopczyku, skąd ty się tu wziąłeś? Co ty robisz z tymi... ludźmi?
- To moi przyjaciele - odparł Constantine. - Martwię się o Toni.
- Toni nic nie będzie - powiedział łan malcowi. Miał tylko nadzieję, że to prawda.
Constantine posłał łanowi ten swój promienny anielski uśmiech.
- To dobrze. Bo ja lubię Toni.
- Kim ty jesteś? - szepnęła Sabrina.
- Jestem Constantine. Moja mamusia jest taka jak ty, a mój tatuś jest wampirem.
Oczy Sabriny rozszerzyły się z przerażenia.
- O mój Boże. - Drgnęła, kiedy Tino dotknął jej ręki. Constantine popatrzył na nią wielkimi niebieskimi
oczami.
250
- Wszystko będzie dobrze.
Sabrina powoli się uspokajała. Spojrzała na rączkę Constantine'a.
- Co ty zrobiłeś?
- Cierpiałaś - odparł. - Teraz już ci lepiej?
- Tak. - Sabrina patrzyła na niego oczami szeroko otwartymi ze zdumienia. - Naprawdę mi lepiej.
To podsunęło łanowi pomysł.
- Tino, chciałbyś zobaczyć Toni? Constantine podskoczył na krześle.
- Tak! Lubię Toni. łan wziął go na ręce.
- Ona też cierpi. Myślisz, że umiałbyś zrobić tak, żeby jej było lepiej?
- Spróbuję.
Zaniesienie Constantine'a do sali operacyjnej trwało ledwie chwilkę, ale łan zauważył, że oparzenia trochę mniej go bolą.
- Cześć, mamusiu! Cześć, tatusiu! - Constantine uśmiechnął się szeroko do rodziców.
- Boże drogi. - Shanna wzięła go od lana. - Myślałam, że już śpisz.
- Chcę zobaczyć Toni - oznajmił Tino. Shanna się zawahała.
- Ona nie czuje się dobrze, skarbie. Constantine wysunął dolną wargę.
- Chcę jej pomóc. Lubię ją.
- No dobrze, skarbie. - Shanna posadziła go na leżance obok Toni.
Wyciągnął rączkę, żeby jej dotknąć, ale cofnął ją natychmiast.
- Bardzo ją boli. - Położył się obok niej i oplótł jej dłoń małymi paluszkami.
- Popatrzcie na to. - Roman wskazał monitor.
- Gorączka spada - szepnęła Shanna. Constantine ziewnął i spojrzał na Toni.
- Ona będzie taka jak ja. - Oczy mu się zamknęły i zasnął.
- Dziękuję, Tino. - łan pogłaskał chłopca po główce. Wiedział, że Toni będzie zdrowa.
Toni budziła się powoli, jakby wydobywała się z głębokiej czarnej dziury.
- Patrzcie. Budzi się.
- Och, chwała Bogu.
Usłyszała głos Carlosa, potem Sabriny. Otworzyła oczy. Zobaczyła nad sobą ich twarze, zamazane i niewyraźne. W
nogach łóżka dostrzegła jeszcze kogoś, łan? Zamrugała, próbując skupić wzrok. Co się działo z jej oczami?
- Cześć, Toni - powiedział ten ktoś trzeci.
- Och. - Przełknęła rozczarowanie. - Cześć, Teddy.
251
- Jak się czujesz, menina? - spytał Carlos.
- Chyba dobrze. - Uniosła rękę, żeby potrzeć powieki. - Oczy mnie pieką.
- Tego się obawiałam - powiedziała Sabrina. - Nie wiedzieli, że masz szkła kontaktowe. - Pogrzebała w torebce i wyjęła
puderniczkę z lusterkiem.
Toni usiadła.
- Ostrożnie. - Carlos złapał pilota sterującego łóżkiem. - Poprawię ci łóżko. - Z cichym bzyczeniem oparcie łóżka się
uniosło.
- Jestem w szpitalu? - spytała Toni.
- Nie, to jest sala operacyjna w Romatechu - wyjaśnił Carlos. - łan cię tu teleportował.
Toni spróbowała skupić wzrok na lusterku. Wyjęła jedną soczewkę i podała ją Sabrinie.
- A gdzie jest łan? Która jest godzina? - Usunęła drugą soczewkę.
- Chwila po piątej. - Sabrina wyrzuciła soczewki do kosza.
- Rano? - Toni zamrugała.
- Po południu - powiedział Teddy. - Spałaś cały dzień. Toni spojrzała na niego. Potem na Carlosa i Sabrinę.
- O kurde.
- Co się stało. - Sabrina przybiegła do niej.
- Mój wzrok. Jest... jest doskonały. Bez soczewek. -Oddała lusterko Sabrinie i jeszcze raz rozejrzała się po sali. Jej wzrok
był bardziej niż doskonały. Była w stanie przeczytać drobny druk na wywieszce nad umywalkami po przeciwległej stronie.
Zobaczyła, że Carlos i Sabrina wymienili zaniepokojone spojrzenia. Coś tu było nie tak. Uniosła prześcieradło i koc, żeby
spojrzeć na swój bok. Kiedy patrzyła ostatnim razem, sterczał z niego sztylet. Ostrożnie dotknęła tego miejsca, spodziewając
się poczuć ból. Nic.
Pod prześcieradłem podciągnęła szpitalną koszulę. Na skórze widniała niewielka blizna, ledwie zauważalna. Dotknęła jej.
Żadnego bólu, nadwrażliwości. A wszystkie ślady ugryzień na jej ciele zniknęły.
Ogarnął ją niepokój. Musiała spać tygodniami, skoro to wszystko się zagoiło.
- Jak długo byłam nieprzytomna? Byłam w śpiączce?
- Menina. - Carlos dotknął jej ramienia. - Zostałaś ranna wczoraj w nocy.
- Wczoraj... ale to niemożliwe. - Chwyciła jego dłoń. -Powiedz mi, co się stało.
Skrzywił się.
- Toni, nie tak mocno. Zaraz mi zmiażdżysz kości. Puściła jego dłoń. Jej niepokój przerodził się w panikę.
- Zadałam ci ból? Carlos zginał palce.
252
- Wydajesz się o wiele silniejsza.
- O Boże. - Sabrina cofnęła się, szeroko otwierając oczy.
- Czy ktoś zechce mi powiedzieć, co się stało? - Toni usiłowała wstać. Pchnęła lekko poręcz łóżka i poręcz została jej w
ręku.
Sabrina się zachłysnęła.
- Ona jest Superwoman! - oznajmił Teddy, szczerząc zęby.
- Co? - Toni puściła poręcz, która z brzękiem upadła na podłogę. - O nie. - Świetny wzrok, nadludzka siła. Czy była
jeszcze żywa? Dotknęła zębów, żeby sprawdzić, czy wyrosły jej spiczaste kły.
- Spokojnie, menina. - Carlos poklepał ją po ramieniu. - Nie jesteś wampirem.
Odetchnęła z ulgą.
- Och, dzięki Bogu. Nie żebym miała coś przeciwko wampirom. Naprawdę bardzo je lubię i kocham lana.
Ale naprawdę nie chciałabym przegapić własnej śmierci. Znaczy cieszę się, że ciągle żyję. Naprawdę lubię jeść - paplała jak
idiotka. - Ale nic nie rozumiem. Jakim cudem wyzdrowiałam tak szybko?
W tej chwili do sali wszedł łan z dwoma wazonami kwiatów. Uśmiechnął się szeroko do Toni.
- Obudziłaś się. Jak się czujesz?
- Mam doskonały wzrok. - Obejrzała go od stóp do głów. Wyglądał świetnie w dżinsach i niebieskim swetrze, który
pasował do jego oczu.
- To dobrze. - Postawił wazony na blacie.
- Przedtem nie miałam doskonałego wzroku - zauważyła.
- Co wyście jej zrobili? - spytała gniewnie Sabrina. -Oderwała obręcz gołymi rękami!
- Jest Superwoman - dodał Teddy. łan spojrzał na poręcz na podłodze.
- To był wypadek - powiedziała Toni. - Ja nie chciałam. Tylko trochę popchnęłam i...
łan skinął głową.
- Podejrzewaliśmy, że coś takiego może nastąpić. Możesz mieć wyostrzone zmysły i pewne zdolności.
Toni przełknęła ślinę.
- Jakie zdolności?
- Będziesz bardzo silna i szybka. - łan podszedł do niej. - Constantine nam to uświadomił, kiedy powiedział, że będziesz
taka jak on. Śmiertelna, ale z wyjątkowymi mocami. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
- Przeciwko? - spytał Teddy. - To jest niesamowite! Toni będzie jak bioniczna kobieta, tyle że bez metalowych części.
Toni siedziała oszołomiona. Spojrzała na Sabrinę, która gapiła się na nią z osłupiałą miną.
- Jak... co mi zrobiliście?
253
- Przetoczyliśmy ci krew. - łan przysiadł na łóżku. -Moją krew.
- Przetoczyliście jej krew wampira? - spytał Carlos.
- Niesamowite - szepnął Teddy.
- Próbujecie ją zmienić w wampira? - spytała Sabrina.
- Nie. - łan położył dłoń na stopie Toni. - Chcieliśmy ją tylko wyleczyć. Widzisz, wampiry zdrowieją w naturalny sposób
podczas snu dzięki właściwościom swojej krwi. Pomyśleliśmy, że moja krew może uleczyć Toni. I uleczyła. Po części. -
Wzruszył ramionami. - Constantine też pomógł.
Sabrina podeszła do łóżka.
- Ten słodki chłopczyk pomógł wyleczyć Toni? On... on pomógł też mnie.
- Poznałaś Constantine'a? - spytała Toni. Sabrina skinęła głową.
- Miałaś rację. To wyjątkowe dziecko. - Zwróciła się do lana, siedzącego w nogach łóżka. - Więc Toni ciągle jest
śmiertelniczką?
- Tak. Jest zupełnie normalna, nie licząc pewnych dodatkowych zdolności. Właściwie nie wiemy, jakie moce będzie miała.
Toni oparła się o zagłówek. Czy będzie umiała lewitować i się teleportować?
- Ja... ja naprawdę jestem Superwoman? łan się uśmiechnął.
- Ja jestem tylko wdzięczny, że cię nie straciłem. W życiu się tak nie bałem.
- Och, łan. - Wyciągnęła do niego rękę; przesunął się na łóżku, by chwycić i ucałować jej dłoń. - A jak ty się czujesz?
Miałeś paskudne oparzenia.
- Wszystko się zagoiło. - Pochylił się i pocałował ją w czoło.
- Pewnie jesteś głodna. - Carlos kiwnął na Teddy'ego i Sabrinę. - Przyniesiemy ci coś do jedzenia.
- Zaraz wracamy. - Sabrina zerknęła na Toni z troską, wychodząc z sali.
łan przyjrzał jej się uważnie.
- Jak się czujesz, skarbie?
- Cudownie. - Zarzuciła mu ręce na szyję i go uściskała. - Tak się cieszę, że już po wszystkim. A te kwiaty są śliczne.
Nawet stąd czuję, jak pachną.
- No tak, masz wyostrzone zmysły. Te białe lilie są ode mnie, a czerwone róże od Vandy.
- Od Vandy?
łan wyszczerzył zęby.
254
- Pokazywali w DVN, jak zabiłaś Jędrka Janowa. Jesteś bohaterką. A Vanda jest bardzo szczęśliwa, że zginął. Zdaje się, że
w przeszłości bardzo zalazł jej za skórę. Tak czy inaczej, kazała ci przekazać, że myliła się co do ciebie. Mówi, że jesteśmy dla
siebie stworzeni i że powinnaś wskakiwać na mnie przy każdej okazji.
- Tak powiedziała? Usta lana drgnęły.
- No, to ostatnie to moja sugestia. Toni parsknęła.
- Cieszę się, że Vanda uznała, że jestem dość dobra dla ciebie. Teraz tym bardziej, skoro mam ponadludzkie zdolności.
Zawsze mnie wkurzało, że jesteście ode mnie lepsi.
- Toni, nie mów tak. Ja nigdy nie uważałem cię za gorszą. Zawsze byłaś dzielna i nieustraszona. Uratowałaś przyjaciółkę
przed chciwym wujkiem. I popatrz, co zrobiłaś wczoraj w nocy. Przełamałaś kontrolę Jędrka nad swoim umysłem. Z całych sił
próbował cię powstrzymać, żebyś nie przebiła go kołkiem, a ty nie zatrzymałaś się ani na chwilę. To było niesamowite. Nie
wiem, jak to zrobiłaś.
- Nie wiesz? - Dotknęła jego twarzy. - To było proste. Moja miłość do ciebie była silniejsza niż jego nienawiść.
łan chwycił jej dłoń i ucałował.
- Kocham cię, Toni. Podziwiam cię i szanuję. Taką, jaka jesteś. Nie potrzebujesz krwi wampira w żyłach, by być doskonała.
Zawsze byłaś Superwoman.
łan delikatnie uścisnął jej dłoń.
Łzy napłynęły jej do oczu. Jestem warta miłości.
- Muszę ci powiedzieć, że twoje nowe moce mogą nie być ci dane na zawsze. Krew w naszych organizmach wymienia się
z czasem. Oczywiście jeśli będziesz chciała zachować jakieś wampiryczne moce, z radością podzielę się z tobą swoją krwią.
- A ja się podzielę z tobą. - Uśmiechnęła się. - Liczy się tylko to, żeby nasza miłość była nam dana na zawsze.
Wziął ją w ramiona.
- Zawsze będziesz miała moją miłość.
255
Epilog
Wigilia
lan w kostiumie świętego Mikołaja, położył wypchany worek na wytartym dywanie. Teleportował się tu z Toni, która była w
kostiumie elfa i czerwonym wełnianym płaszczu. Drewniany dom na wirgińskiej wsi był mały -tak mały, że musieli być bardzo
cicho. Słyszał, jak rodzice chrapią w jednej sypialni, a czwórka dzieci śpi spokojnie w drugiej.
To Sabrina powiedziała im o tej rodzinie. Ojciec został ranny w wypadku na farmie i ledwie wiązali koniec z końcem. Pod
choinką leżały tylko cztery małe paczuszki.
łan otworzył worek i Toni pomogła mu wyjąć kilka pudeł ciepłych zimowych ubrań. W plastikowym worku był mrożony
indyk. Potem przyszła kolej na zabawki - konsolę do gier, trochę książek i śliczną lalkę dla najmłodszej dziewczynki.
Kiedy wór był pusty, łan chwycił Toni, żeby się z nią teleportować. Wskazała dach. Z kwaśną miną zrobił, o co prosiła.
Wylądowali na dachu, po kostki w śniegu. Przytrzymał ją mocno.
- Dlaczego chciałaś się tu znaleźć?
- To bardziej w mikołajowym stylu. Dokąd teraz?
- Z powrotem do Romatechu. Mój worek jest pusty. -Dotknął jej czerwonego nosa. - Jesteś pewna, że chcesz mi
towarzyszyć? Jesteś na wpół zamarznięta.
- Jestem, ale to jest zbyt fajne, żeby sobie odpuścić. Kiedy pomyślę o tych wszystkich ludziach, którzy znajdą rano te
wszystkie prezenty... Uwielbiam to! - Zarzuciła mu ręce na szyję.
- Ostrożnie. - Stanął w szerszym rozkroku. - Te dachy bywają bardzo śliskie.
Przytuliła się do niego i spojrzała w dół.
- Albo masz coś w kieszeni, albo się nakręciłeś.
- Jedno i drugie. - Sięgnął do kieszeni aksamitnych spodni i dotknął czarnego pudełeczka. Powinien dać jej to teraz? W
Romatechu będzie rejwach, wszyscy będą się śpieszyć, żeby w ciągu nocy dostarczyć prezenty.
Rozejrzał się dookoła. Na czystym niebie błyszczały gwiazdy. Księżyc zalewał światłem białe, zasypane śniegiem
pastwiska. Powietrze pachniało cedrem.
- Piękne miejsce, prawda?
- Tak. Taki tu spokój. - Oparła głowę na jego ramieniu. - Mam dla ciebie prezent w domu. Ale zanim ci go dam, chcę cię
prosić, żebyś opowiedział mi ten sen o mnie.
Pocałował ją w czoło.
- Śniło mi się, że byłaś w ciąży. Nosiłaś nasze dziecko.
- Naprawdę? Dlaczego mi nie powiedziałeś?
256
- Nie chciałem cię popychać do czegoś, czego może byś nie chciała. - Chociaż miał nadzieję, że pragnęła dzieci. Wyjął
czarne pudełeczko z kieszeni. - Ja też mam dla ciebie prezent, jeśli go przyjmiesz. Myślę, że ci się spodoba. - Otworzył
pudełeczko i pokazał jej pierścionek.
- O rany. - Wzięła pudełeczko. - Jest... piękny, łan przyklęknął na jednym kolanie.
- Daytono Lynn Davis, czy zechcesz... - Nagle śnieg zsunął się z dachu, porywając go ze sobą.
- Ian! - krzyknęła.
Przeleciał przez krawędź dachu i wylądował na plecach w zaspie.
- Uf.
Zobaczył, że Toni zjeżdża z dachu jak surfer. Zgrabnie wylądowała obok niego. Roześmiała się.
- Bycie Superwoman ma swoje zalety. Nic ci nie jest?
- Próbowałem się oświadczyć. - Zaczął wstawać.
- Tak! - Rzuciła się na niego, wpychając go z powrotem w śnieg. - Tak, wyjdę za ciebie.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Mam nadzieję, że nie zgubiliśmy pierścionka?
- Nie. Jest tutaj. - Pokazała mu pudełeczko.
Zdjął jej rękawiczkę, żeby mogła założyć pierścionek.
- Nie wiedziałem, co ci dać pod choinkę. Uściskała go.
- Ja chcę pod choinkę tylko mojego wampira.