Hannah Bernard
Sąsiedzka przysługa
Rozdział 1
Laura King powoli uniosła głowę, spojrzała w górę, po czym znowu
przygarbiła się ze zmęczenia. Zdawało jej się, że wspinaczka trwa nieskończenie
długo.
Przecież to nie Mount Everest, ale zwykły blok mieszkalny w Chicago.
Wystarczy pokonać trzy piętra, żeby dojść do przytulnego mieszkania, zamknąć
drzwi i zapomnieć o całym świecie.
Jak dobrze, że u kresu wspinaczki znajduje się upragniona przystań.
Kolorowe liście klonów świadczyły o tym, że nadeszła już jesień, a Laura
prawie nie zauważyła lata. Nie zdążyła wyjechać na urlop i odetchnąć świeżym
powietrzem. Wprawdzie w pracy miała klimatyzację, ale to przecież nie to samo.
W dodatku zawsze gdy wracała do domu, na schodach czuła drażniący zapach
smażonego mięsa.
Od pół roku marzyła o wprowadzeniu w kalendarzu zmiany, dzięki której w
tygodniu byłoby więcej piątków, co automatycznie zwiększyłoby liczbę wolnych
dni.
Tym razem wyjątkowo w sobotę nie miała żadnego służbowego spotkania i nie
zabrała do domu papierkowej roboty. Cieszyła się, że ma przed sobą aż dwa dni, w
ciągu których może robić to, na co będzie miała ochotę. Na przykład posłucha
dobrej muzyki albo poczyta; kosz na bieliznę był już zapełniony książkami,
których nawet nie otworzyła. A może dorobi drugi rękaw do swetra rozpoczętego
przed podjęciem pracy u Younga i Warrena. Lub zadzwoni do znajomych, którzy z
powodu jej milczenia zapewne uznali, że przeniosła się na tamten świat.
Oczywiście, miała też mnóstwo sprzątania i zmywania. Przed trzema dniami
zabrakło jej czystego talerza do płatków na śniadanie. Ale to fakt bez większego
znaczenia, bo mleko skończyło się jeszcze wcześniej.
Rano nie znalazła też czystej bielizny, więc była zmuszona wyjść z domu
niekompletnie ubrana.
Pierwszy raz w życiu.
Wyobrażała sobie, że wszyscy dokoła wiedzą o skandalicznym braku w jej
garderobie, więc podczas dziesięciominutowej przerwy na lunch pobiegła do
najbliższego sklepu i kupiła pięć kompletów najtańszej bielizny z napisami po
francusku. Od biedy starczy na cały tydzień.
Ostatnio czuła się nieszczególnie. Jej życie nabrało szalonego tempa. Dni
mijały za szybko, nie miała wolnej chwili dla siebie. Gdyby akurat teraz zjawił się
wymarzony królewicz z bajki, musiałaby powiedzieć, że nie ma dla niego czasu, i
poprosić, by zgłosił się w późniejszym terminie.
– Dzień dobry.
Justin Bane jak zwykle minął ją biegiem i znikł na półpiętrze, nim zdążyła
odpowiedzieć na pozdrowienie.
Pomyślała, że sąsiad porusza się z zawrotną szybkością, ponieważ nie nosi
butów na wysokich obcasach i nie haruje w biurze od rana do wieczora. Dla niego
trzy piętra to drobiazg. A wieczorami ma jeszcze dość siły, by głośno śpiewać w
łazience.
Zrobiła kilka głębokich wdechów i posunęła się o jeden stopień wyżej, głośno
sapiąc. Los jest złośliwy!
Przeniosła się na przedmieście, by nie udusić się w malutkim mieszkaniu przy
skrzyżowaniu ruchliwych ulic. Teraz nie pojmowała, dlaczego wynajęła mieszkanie
na trzecim piętrze. Niestety, nie przewidziała, że będzie cierpieć z powodu
kaprysów windy. Prawdopodobnie pół roku wcześniej była wciąż jeszcze młoda i
nieprzewidująca. Otrzymała wymarzoną pracę i zdawało się jej, że wszystkiemu
podoła, nawet codziennej wspinaczce na trzecie piętro.
Cóż, jak widać spełnienie marzeń nie zawsze przynosi szczęście. W czasie
długich studiów nawet nie przypuszczała, że czeka ją prawie
osiemdziesięciogodzinny tydzień pracy i że wolne soboty będą rzadkością.
Westchnęła. W domu też miała obowiązki. Na przykład od czasu do czasu
trzeba było posprzątać. Ale nie dziś i nie jutro. Liczyła na to, że po sobotnim
odpoczynku nabierze sił i podejmie się takich trudnych zadań jak włączenie pralki
lub zmywarki. Pierwszy wieczór chciała spędzić bezczynnie przed telewizorem, bo
hollywoodzkie bajki dla dorosłych na ogół pomagały zapomnieć o sali sądowej, o
sprawach rozwodowych czy o decydowaniu, komu ze skłóconych małżonków
przyznać prawo do opieki nad dziećmi.
Laurze zaburczało w żołądku.
– Trzeba będzie coś ugotować – mruknęła. – To najpilniejsze zadanie.
Przez ostatnie tygodnie nie miała czasu na treściwe posiłki. Odżywiała się
owocami i czekoladą, które połykała w pośpiechu. Niemal zapomniała, jak smakują
gorące potrawy. A gdy codziennie wieczorem mijała drzwi sąsiada, w jej nozdrza
uderzał smakowity zapach, dobitnie świadczący o tym, że Justin nie zadowala się
owocami i czekoladą. Najbardziej lubił pikantnie przyprawiony drób oraz pizzę.
Tymczasem żołądek coraz głośniej dopominał się o swoje prawa. Laura nie
przepadała za gotowaniem. Szczytem jej osiągnięć kulinarnych były grzanki z
serem i pieczarkami. Postanowiła jednak, że dziś będzie nieco ambitniejsza. Jakie
skomplikowane danie by tu przygotować? Może hamburgery?
Niestety, gotowanie wiązało się nierozerwalnie z zakupami.
Laura jęknęła, weszła z trudem na kolejny stopień, potem następny, i jeszcze
jeden, aż wreszcie znalazła się na pierwszym piętrze. A więc pokonała jedną trzecią
drogi. Zadowolona z osiągnięcia oparła się o ścianę i przymknęła oczy. Jutro
pomyśli o zakupach i gotowaniu, a dziś odpocznie za wszystkie czasy.
– Słabo ci?
Głos rozległ się tuż-tuż. Laura uniosła ciężkie powieki i spojrzała w
zaniepokojone ciemne oczy. Nie miała siły mówić, więc przecząco pokręciła
głową. Nie słyszała, żeby sąsiad, który nigdy nie chodził powoli, zbiegał na dół.
Był bez marynarki, w pogniecionej czarnej koszuli i czarnych spodniach. Stał
pochylony nad nią, a ona starała się nie wdychać zapachu, jaki roztaczał. Gdy
szybkonogi Justin wbiegał przed chwilą na górę, bukiet jego feromonów
wystarczył, by ogarnęło ją podniecenie.
Starała się opanować. Justin od samego początku budził w niej uśpione
pożądanie. A to absurdalne. Laura uważała, że jest wiekowo zbyt zaawansowana,
by podkochiwać się w sąsiedzie.
To dobre dla podlotka.
Justin położył dłoń na jej czole, jakby sprawdzał, czy ma temperaturę. Potem
ujął ją pod brodę i zajrzał w oczy. Zbadał puls. Co on, bawi się w doktora?
Mówiono, że pracuje w szkole, ale z wyglądu nie przypominał żadnego znanego
Laurze nauczyciela. Lekarzem, owszem, mógłby być. Ciekawe, co by zrobił, gdyby
zaczęła się dusić. Czy ratowałby ją metodą usta-usta? Dość kusząca perspektywa.
– Masz przyśpieszony puls. Biegasz z góry na dół i z dołu do góry dla treningu,
czy przez pięć minut doszłaś dopiero tutaj? Co się z tobą dzieje?
Ładnie z jego strony, że zainteresował się, chciał pomóc. Oczywiście nie
wiedział, że sam jest przyczyną nienormalnego pulsu, który oszalał pod
dotknięciem jego dłoni. Jaki będzie dalszy ciąg? Czy rycerski sąsiad weźmie ją na
ręce, zaniesie do mieszkania i ostrożnie położy na kanapie? A potem...
Laura przymknęła oczy. Ramiona Justina będą mocne, ale delikatne, ruchy
spokojne. Ze zmysłowym uśmiechem zrobi to, o czym ona od dawna marzy.
Zachwycona perspektywą cichutko westchnęła. Mężczyźni bywają potrzebni. I są
mili, gdy postępują zgodnie z naszymi oczekiwaniami.
– Lauro?
Otworzyła oczy i zobaczyła, że Justin ma dziwną minę. Pomyślała
skonsternowana, że zapewne posądza ją o nadmierne spożycie jakiegoś napoju
wyskokowego.
– Nie jestem pijana – syknęła oburzona.
Chwiejnie odsunęła się od ściany i tym samym przysunęła do sąsiada. Justin
podtrzymał ją, by się nie przewróciła.
Przylgnęła twarzą do jego szerokiej piersi. Coraz gorzej. Trudno oddychać, a
płuca domagają się powietrza. Taka bliskość jest niebezpieczna. Laura zastanawiała
się, jak postąpiłaby, gdyby Justin zaprosił ją na przejażdżkę motorem. Bała się
takiej jazdy, lecz chyba nie odmówiłaby.
Odsunęła się, odetchnęła głęboko, schwyciła torbę i wyminęła sąsiada. Schody
wydawały się teraz jeszcze wyższe i bardziej strome, ale musiała je pokonać.
– Nie przejmuj się mną – rzuciła przez ramię. – Po prostu jestem
przepracowana. Nie każdy ma luksusową pracę tylko przez parę godzin dziennie.
Nie wiedziała, ile prawdy było w plotkach o sąsiedzie i gdzie on naprawdę
pracuje, ale zawsze wcześnie wracał do domu i miał wolne soboty.
Zazdrość jest silnym uczuciem. Laura była wobec siebie szczera i wiedziała, co
jest główną przyczyną jej niechęci do sąsiada. Fakt, że Justin nie pracuje po
godzinach. Oraz to, że sam gotuje. Słabo go znała, więc nie było rzeczywistych
podstaw do awersji, ale wmówiła sobie, że nie lubi go z powodu arogancji.
Mężczyźni jeżdżący najdroższymi pojazdami zwykle są aroganccy.
Gdyby przeprowadziła głębszą analizę – na co nie miała najmniejszej ochoty –
stwierdziłaby, że główna przyczyna niechęci leży w tym, że przystojny
motocyklista wykazuje brak zainteresowania sąsiadką zza ściany. Wprawdzie nigdy
nie mijali się bez słowa, owszem, pozdrawiali się, a niekiedy rozmawiali, jednak
zawsze była to zaledwie krótka wymiana zdań na temat pogody, wyglądu
podwórka albo ulicy. Fascynujące tematy!
Laura odwróciła głowę i spojrzała na Justina z niechęcią. Tak, pociągają,
chociaż nie jest w jej typie. Miała za dużo pracy, więc nie szukała bratniej duszy
płci męskiej czy dożywotniego towarzysza doli i niedoli. Poza tym w grę
wchodziła też kwestia urażonej kobiecej dumy. Nie zaszkodziłoby, gdyby sąsiad
chociaż od święta uśmiechnął się uwodzicielsko.
Ociężale weszła na schody.
– Czemu wmawiasz mi, że to zwykłe wyczerpanie? – spytał Justin z ledwo
dostrzegalną ironią. – Dawno nie widziałem tak zmordowanego człowieka. Chyba
jesteś chora.
– Nic mi nie dolega. Jestem potwornie zmęczona i głodna jak wilk. Moja wina,
bo przerwę obiadową – co za szumna nazwa, a chodzi zaledwie o dziesięć minut –
zmarnowałam na kupowanie bielizny. Od rana nic nie jadłam. – Zawstydziła się, że
narzeka na swój los, ale dodała: – Prawdę powiedziawszy, od wczoraj nie jadłam
solidnego posiłku. W domu nie miałam nic nadającego się na śniadanie, ale
myślałam, że kupię chociaż kanapkę. Niestety, przez cały dzień byłam za bardzo
zajęta.
– Jednak zdążyłaś kupić co innego. Tylko nie jedzenie! To wprost nie do
pojęcia. – Justin zatrzymał ją i obejrzał dokładnie od stóp do głów. – Straszna z
ciebie chudzina. Istna tyczka. Mógłbym podnieść cię jednym palcem i bez trudu
wnieść na trzecie piętro.
Och, byłoby cudownie...
Marzenia to jedna rzecz, a rzeczywistość druga. Na ogół diametralnie inna.
– Nie jestem kaleką – burknęła opryskliwie.
Schwyciła się poręczy i podciągnęła w górę. Chudzina! To określenie brutalnie
sprowadziło ją z wyżyn na ziemię. Dlaczego Justin nie użył ładniejszego słowa?
Mógł powiedzieć, że jest szczupła, smukła, wiotka lub eteryczna. Takie
przymiotniki są nacechowane pozytywnie, świadczą, że kobieta podoba się
mężczyźnie. A „chudzina” oznacza, że facet nie jest zainteresowany. To słowo
przywodzi na myśl wynędzniałego, bezpańskiego kota.
Laura uważała, że jeszcze nie wygląda tak źle. Groźnie zmarszczyła brwi.
Pomyślała, że mężczyzna lubiący dobre jedzenie, zapewne lubi pulchne kobiety. To
dlatego do niej Justin nie uśmiecha się uwodzicielsko.
– Nie potrzebuję pomocy – rzuciła gniewnie. – Jak widzisz, jeszcze umiem
chodzić.
– Widzę, widzę, ale daj mi przynajmniej torbę, bo wygląda, jakby ważyła tonę.
Laura podała mu czarną dyplomatkę, która po pół roku nosiła widoczne ślady
zużycia.
– Tylko ostrożnie, bo ta teczka zawiera ważne sprawy tego świata.
Przesadziła, ale rzeczywiście były tam dokumenty dotyczące kilku bardzo
zawiłych i przykrych konfliktów. Laura nie rozumiała, jak to się dzieje, że
otrzymuje najtrudniejsze zadania. Niektóre sprawy odbierały jej spokój za dnia i
zakłócały sen w nocy, a jedno i drugie jest przecież konieczne do życia. W wielu
wypadkach nie dawało się znaleźć dobrego rozwiązania, a największymi ofiarami
rodzinnych waśni stawały się dzieci.
Czasami nienawidziła pracy, o której marzyła już w szkole podstawowej.
Bez torby poczuła się dużo lepiej, więc nieco szybciej weszła na drugie piętro.
Tutaj ogarnęło ją takie zmęczenie, że niewiele myśląc, usiadła na schodach.
Musiała odpocząć przed dalszą drogą. Jęknęła i opuściła głowę na kolana.
Wstydziła się, że ujawnia słabość przed pełnym energii sąsiadem, ale naprawdę nie
miała już siły.
– Odsapnę chwilę, a ty idź dalej. Będę ci wdzięczna, jeśli zaniesiesz mi teczkę
pod drzwi.
Justin tylko zaklął pod nosem. Gdy wziął ją na ręce, Laura otworzyła usta, by
zaprotestować, ale nie zdążyła. Justin szybko i bez wysiłku wniósł ją po schodach.
I nawet się nie zasapał.
– Kobieto pracująca, ważysz mniej niż ptasie piórko. Nic dziwnego, że brak ci
energii.
Laura uważała, że koniecznie trzeba zaprzeczyć, ale nie mogła wykrztusić ani
słowa. Bliskość męskiego ciała odebrała jej mowę, rozpaliła ogień, którego żar
zaćmił umysł.
Głód ma przedziwny wpływ na organizm, pomyślała. Justin wszedł na trzecie
piętro, przystanął przed drzwiami, ale nie zamierzał pozbyć się ciężaru.
– Klucze – rzucił rozkazująco. – Czemu traktujesz swoje ciało po macoszemu?
Czy wiesz, jaką krzywdę wyrządzasz organizmowi? Każdy powinien znać swoje
możliwości i ograniczenia, bo inaczej doprowadzi się do ruiny.
Laura pomyślała, że skoro sąsiad wygłasza kazanie, z pewnością jest pastorem,
a nie lekarzem. Jak w związku z tym zwracać się do niego? Wielebny Justinie?
– Postaw mnie – mruknęła.
Później na pewno będzie na siebie zła, lecz teraz jedynie wstydziła się, że
ogarnia ją pożądanie. A raczej ogarnęło, gdy Justin wziął ją na ręce, i rosło w miarę
wchodzenia coraz wyżej. Wyczerpanie i głód wywierają zgubny wpływ na szare
komórki.
Justin miał ciało twarde jak skała, ale ciepłe. Nadal roztaczał zapach
wyprawionej skóry, chociaż był bez ulubionej marynarki. Laura marzyła, by
zarzucić mu ręce na szyję, przytulić się i... usnąć. Jaki byłby rozwój wypadków po
przebudzeniu? Nie ulegało wątpliwości, że dalszy ciąg mógłby być nader ciekawy.
– Czekam – niecierpliwił się Justin.
Laura otrząsnęła się z marzeń na jawie.
– Postaw mnie. Klucze są w dyplomatce. Nie mogę ich wyjąć, bo mnie
trzymasz.
Gdy spełnił prośbę i odsunął się, odniosła wrażenie, że utraciła coś bardzo
cennego. Otworzyła torbę i po chwili nerwowego szukania wyjęła klucze. Dom, ten
bezpieczny port, był tuż za progiem. Powinna myśleć o sprzątaniu i gotowaniu, a
nie o rozkoszach w ramionach sąsiada. Przedtem pragnęła natychmiast iść do
łóżka. Teraz też chciała się położyć, ale już nie sama.
Ręce jej się trzęsły i nie trafiła w dziurkę. Zerknęła na Justina, uśmiechając się
krzywo. Była naprawdę zmęczona, więc nie oponowała, kiedy potraktował ją jak
słabeusza. Nie zrobił nic niewłaściwego i na pewno miał dobre intencje. Nie jego
wina, że sąsiadka jest podniecona i chętnie zaprosiłaby go do mieszkania.
– Dziękuję za pomoc. Sama też bym jakoś doszła, ale dzięki tobie znalazłam się
tu bez wysiłku. A ty ani trochę się nie zasapałeś.
Justin schwycił ją za rękę.
– Zadzwoń po jakąś życzliwą istotę. Moim zdaniem nie powinnaś być sama.
– Przesadzasz. Czuję się dobrze i naprawdę nie ma powodu do obaw.
Wyrwała rękę, prędko weszła do mieszkania, zamknęła drzwi i bezsilnie się o
nie oparła. Po chwili usłyszała oddalające się kroki i odgłos zamykanych drzwi
sąsiada.
Miała ochotę skulić się na podłodze i zasnąć. Narzędzie tortur, czyli buty na
wysokich obcasach, nadal maltretowały stopy, a bluzka kleiła się do pleców.
Należałoby wykąpać się, przebrać, najeść i wyspać. W takiej kolejności. Ale w tej
chwili natychmiastowy sen na podłodze – która od dawna nie widziała szmaty i
wody – zdawał się najbardziej pociągającą perspektywą.
Minutę później zmęczenie ulotniło się jak kamfora.
W mieszkaniu był ktoś obcy.
Laura podniosła z podłogi dyplomatkę i przycisnęła do piersi, aby mieć
przynajmniej taką tarczę ochronną. Stała jak sparaliżowania, wytrzeszczając oczy i
patrząc w stronę sypialni. To stamtąd dochodził podejrzany dźwięk.
Czuła, że serce podskoczyło jej do gardła, a żołądek się skurczył. Bała się
oddychać, ale powoli opanowała paraliżujący strach. Na palcach – co przy
wysokich obcasach było nie lada wyczynem – przeszła kilka kroków i ostrożnie
wysunęła głowę zza szafy. Nic nie zobaczyła, ponieważ drzwi do sypialni były
przymknięte.
Starała się zebrać rozbiegane myśli, ale od intensywnego myślenia rozbolała ją
głowa. Nie mogła sobie przypomnieć, czy rano zamknęła drzwi. Nie pamiętała
żadnych szczegółów sprzed dwunastu godzin. Ze strachem spojrzała w stronę
salonu. Wszystko stało na swoim miejscu, nic nie zginęło.
Więc co to było? Przecież wyraźnie słyszała jakieś odgłosy.
Teraz znikąd nie dochodził żaden dźwięk. Może ogłuchła z powodu szumu w
uszach? Strach i złość nałożyły się na otępiające zmęczenie. Świadomość, że obcy
człowiek wszedł do mieszkania i szperał w jej rzeczach, była bardziej oburzająca
niż myśl, że ukradziono jakieś cenne drobiazgi.
Przez kilka minut strach walczył z oburzeniem i wygrał. Nie ma sensu, aby
bezbronna kobieta w pojedynkę rozprawiała się ze złodziejami. Lepiej wycofać się,
od sąsiada zadzwonić na policję i poprosić stróżów prawa o zajęcie się intruzem.
Istniało ryzyko, że rabusie zdążą uciec. Trudno. Nie było wyboru. Nigdy nie
miała siły walczyć z mężczyzną, a tym bardziej teraz, wygłodzona i wyczerpana.
Przyciskając teczkę do piersi, powoli się wycofała. Prawie doszła do drzwi
wejściowych, gdy znowu usłyszała osobliwy dźwięk. Stanęła jak wryta i
nadstawiła uszu. Nie był to brzęk tłuczonego szkła ani sapanie draba wynoszącego
komputer. Ani ludzki głos, ani stąpanie. Dziwny, nieokreślony dźwięk.
Wahała się, co robić. Przypomniała sobie poprzedni wypadek, gdy myślała, że
w pokoju jest złodziej. Wtedy natychmiast wybiegła z mieszkania i pięściami
załomotała do drzwi sąsiada. Gdy Justin stanął na progu, skoczyła ku niemu i
kurczowo go objęła. Ze strachu aż się jąkała i nie była w stanie sklecić prostego
zdania.
Później niechętnie przyznała, że jeszcze nieznany sąsiad zachował się bardzo
ładnie. Wprawdzie patrzył na nią z wyższością, ale przyszedł z pomocą. Z niejakim
trudem wyzwolił się z jej objęć, zaproponował filiżankę mocnej kawy dla ukojenia
nerwów, a gdy odcyfrował niezrozumiały bełkot, zaprowadził Laurę do telefonu.
Ręka tak jej się trzęsła, że on musiał wybrać numer. Jako typowy mężczyzna
oczywiście chciał natychmiast sprawdzić, co się stało, ale Laura nie pozwoliła mu
wyjść z pokoju.
Policja przyjechała po kwadransie. Przez ten czas Laura zaprezentowała się
sąsiadowi jako histeryczka. Do jej mieszkania policjanci weszli z groźnymi minami
i bronią gotową do strzału, jednak po krótkiej chwili wypuścili przestępcę. Na
wolność, bez kajdanków!
Włamywaczem okazał się piękny biały kot z plakietką informującą, że wabi się
Angel. Kot dał się złapać i spokojnie dokończył mycie pyszczka, mrucząc z
zadowolenia. Strat było niewiele. Nieproszony gość poczęstował się resztkami ryby
z kubła, którego zawartość wyrzucił na podłogę. Nic nie zginęło. Policjanci
uśmiechali się ironicznie, a jeden z nich poinformował Laurę, że wpiszą przestępcę
do rejestru zbrodniarzy i zdejmą odciski łap.
Justin przez cały czas stał niedbale oparty o futrynę drzwi i porozumiewawczo
uśmiechał się do policjantów. I choć mężczyźni nie komentowali „włamania”,
Laura wiedziała, co o niej myślą.
Histeryczka! Jak wszystkie baby!
Doskonale pamiętała tamto upokarzające doświadczenie I dlatego teraz
powstrzymała się przed pochopnym działaniem. Doszła do wniosku, że nie wypada
powtórzyć sceny, w której odegrała rolę rozhisteryzowanej kobietki przestraszonej
nieistniejącym niebezpieczeństwem.
Tymczasem w sypialni po raz trzeci rozległ się niezidentyfikowany dźwięk.
Nadal nic się nie stłukło, nikt nie przeklinał, nic nie upadło.
Nagle Laura doznała olśnienia: to coś przypominało miauczenie kota.
Aby ułatwić sobie ucieczkę, otworzyła drzwi wejściowe, podparła je butem i
stanęła na wycieraczce. Nerwowo przestępując z nogi na nogę, zastanawiała się,
jaką obrać taktykę. Co lepsze: samotnie sprawdzić, kto jest w sypialni, czy wezwać
policję? W tym drugim wypadku musiałaby skorzystać z telefonu sąsiada,
ponieważ jej aparat znajdował się w sypialni.
Postanowiła niezwłocznie kupić telefon komórkowy. Chwilami odnosiła
wrażenie, że jest jedyną osobą nieposiadającą tego, jak się okazuje, absolutnie
niezbędnego urządzenia.
– Co się dzieje?
Obejrzała się i zobaczyła Justina. Miał zagadkową minę i podejrzliwie mrużył
oczy. – Nic.
– Na pewno?
Nawet w obliczu zagrożenia Laura zdążyła pomyśleć, że sąsiad nie powinien
być taki przystojny. Irytowało ją, że patrząc na niego, zawsze wzdycha z zachwytu.
Miał pięknie rzeźbione rysy i falujące ciemne włosy, które wyglądały lepiej niż
czupryny w reklamach płynu do utrwalania fryzury.
A oczy! Nie pora o nich myśleć. Dobrze, że rzadko patrzyła w nie z bliska.
Ciemne, ocienione długimi rzęsami przywodziły na myśl czekoladę, a wiadomo, że
jedzenie czekolady jest grzeszną przyjemnością. Takie oczy odwracają uwagę
kobiety od innych spraw. Nawet gdy w jej mieszkaniu czyha morderca.
Bardzo niebezpieczne. Cudownie głębokie. Chciałoby się w nich zatonąć.
Justin nie doczekał się odpowiedzi, więc podszedł bliżej.
– Jesteś blada jak trup i milczysz jak zaklęta. O co chodzi?
Miał groźnego marsa na czole, ale lekki uśmiech na ustach. Laura głowiła się,
co znaczy takie połączenie. Czy to przyjazny uśmiech życzliwego sąsiada, czy
ironiczny grymas mężczyzny krytycznie nastawionego do kobiet? Czy Justin
przypomniał sobie histeryczkę, która kiedyś wczepiła się w niego i wrzeszczała
nieprzytomnie?
– Coś mi się zdaje, że jednak jesteś chora. Lepiej wezwać lekarza za wcześnie
niż za późno. Mam zadzwonić?
Laura wyprostowała się i zdobyła na pozornie nonszalancki uśmiech. Miała
nadzieję, że jej się udało.
– Dziękuję za troskę, ale naprawdę nie potrzebuję porady medycznej. – Justin
nawet nie drgnął, czym zmusił ją, by weszła do mieszkania. – Naprawdę dobrze się
czuję. Wzrusza mnie twoja troska.
Sąsiad obrzucił ją bacznym spojrzeniem. Nie był zadowolony z wyniku
oględzin, ale wzruszył ramionami i zniknął w swoim mieszkaniu. Laura została
sama z nierozwiązanym problemem. I choć nie chciała się do tego przyznać,
bardzo cieszył ją fakt, że sąsiad jest w domu. Jeśli będzie krzyczeć, Justin na
pewno usłyszy.
Odważnie zrobiła jeden krok, drugi, trzeci. Pocieszała się, że w sypialni nie ma
złodzieja ani mordercy. Nie należy zbyt łatwo ulegać panice. Zupełnie
prawdopodobne, że zostawiła otwarte okno i Angel znów przyszedł sprawdzić, czy
w kuchni są resztki ryby. Kot mieszkał gdzieś w pobliżu, bo często widywała go na
ulicy. Zawsze patrzyła na niego kosym okiem, by dać mu do zrozumienia, że nie
jest mile widzianym gościem. Być może jednak smaczna ryba bardziej przyciąga,
niż groźne spojrzenie odstrasza.
Laura nie chciała dopuścić do sytuacji, żeby kot ponownie popchnął ją w
ramiona sąsiada. Dlatego musi odważnie wejść do sypialni i wypędzić
czworonożnego złodzieja. Niech Angel szuka ryb gdzie indziej.
Na wypadek gdyby intruz okazał się groźniejszy niż biały kot, wzięła parasolkę
i upewniła się, że drzwi na klatkę schodową się nie zatrzasną. Skradając się w
stronę sypialni, poczuła lekki przewiew, co oznaczało, że jednak zostawiła otwarte
okno.
Spięta, kurczowo ściskając parasolkę, zajrzała do pokoju, który wyglądał tak,
jak go zostawiła. Łóżko nie było pościelone, półki uginały się pod niedbale
ustawionymi książkami, na prowizorycznym nocnym stoliku leżała bielizna.
Nie widać żadnego włamywacza, ani dwunożnego, ani czworonożnego.
Laura odłożyła parasolkę, wyprostowała się i zrobiła dwa kroki. Nadal nie
widziała nic podejrzanego. Widocznie nieokreślony dźwięk dochodził z zewnątrz.
Usiadła na łóżku i odetchnęła z ulgą.
– Dobrze, że wzięłam się w garść i nie wrzeszczałam – szepnęła zadowolona.
Ale zmęczony człowiek nie powinien siadać – szczególnie na łóżku – bo potem
trudno wstać. No i trzeba zamknąć drzwi na klucz. Laura z niesmakiem patrzyła na
bałagan na nibystoliku. Wypada wreszcie kupić prawdziwy nocny stolik. Teraz to
możliwe. Zarabiała już tyle, że nie musiała na wszystkim oszczędzać.
Nagle coś poruszyło się na łóżku. Nim uświadomiła sobie, co robi, znalazła się
pod ścianą i zaczęła krzyczeć tak przeraźliwie, że jej samej pękały bębenki.
Justin wyjął resztę pizzy z lodówki. Z niewiadomego powodu był poirytowany i
zastanawiał się, dlaczego odgrzewa pizzę, skoro nie jest głodny.
Zapracowana sąsiadka wyglądała źle. Przydałaby się jej pomoc domowa. Całe
dnie spędzała w pracy i wracała bardzo zmęczona. W domu chyba jedynie spała,
zza cienkich ścian rzadko dochodziły odgłosy krzątaniny.
Za to często słyszał szum wody. Ich łazienki przylegały do siebie i niekiedy
kąpiel sąsiadki zbiegała się z jego porą mycia. Stojąc pod prysznicem, wiedział, że
ona jest za ścianą. Miał wielką ochotę umyć jej plecy.
Już wcześniej zauważył, że dziewczyna chudnie. Nic dziwnego, skoro zamiast
jedzenia kupuje bieliznę. Ach, te kobiety!
Niepewnie zerknął na pizzę. Dzielenie się jedzeniem jest ładnym gestem, ale
czy przysługa zostanie właściwie zrozumiana? Czy przejaw życzliwości nie zdradzi
wielbiciela, który za często i za długo słucha szumu wody, gdy sąsiadka bierze
prysznic?
Wyimaginowany widok mokrej sylwetki zakłócił altruistyczne myśli. Justin
często śnił na jawie o Laurze, ale ostatnio doszedł do wniosku, że będzie zmuszony
wprowadzić poprawki do swoich marzeń. Sąsiadka tak prędko chudła, a on nie
lubił liczyć żeber.
Zaklął pod nosem. Pani adwokat nie jest w jego typie.
Zbyt delikatna, zanadto drażliwa. Wiedział, że daleko mu do świętości, ale miał
określone zasady i nie wiązał się z kobietami, które oczekiwały więcej, niż był
skłonny im dać.
Tylko raz ją nakarmi i na tym koniec.
Nagle przeraźliwy krzyk odbił się echem na klatce schodowej. Justin odstawił
pizzę, złapał długi kij i jednym susem znalazł się przed sąsiednim mieszkaniem.
Rozdział 2
– To kot, tylko kot – powtarzał ktoś.
Laura zorientowała się, że sama to mówi. Zmusiła się, by spojrzeć na łóżko,
spodziewając się zobaczyć kota obrażonego z powodu braku ryby.
Ani śladu białego czworonoga.
Zamrugała gwałtownie, gdy kształt na łóżku się zmaterializował. To nie kot, to
coś większego. Bez futra i chyba samo się nie myje.
Niemowlę!
Laura zamknęła oczy i policzyła do dwudziestu. Zupełnie prawdopodobne, że
zbyt wyczerpany umysł płata jej kolejnego figla. Od ponad dwóch tygodni
pracowała po dwanaście, czternaście godzin dziennie, a taka harówka musi w
końcu odbić się niekorzystnie na zdrowiu. Tak, to wina przepracowania. Wiadomo,
że zmęczenie powoduje różne majaki. Teraz przyczyniło się do powstania iluzji, że
na jej łóżku leży niemowlę. A jeśli to skutek przebudzenia ciała, które zetknęło się
z mężczyzną na jawie, a nie tylko we śnie? Dziecko na pewno jest iluzją. Gdyby
było żywe, już by się obudziło.
Tak. Niewątpliwie jest to swego rodzaju fatamorgana.
Laura poczuła się lepiej i otworzyła oczy.
Złudzenie nadal leżało na łóżku i spokojnie spało. Miało pucołowate policzki,
perkaty nosek i długie rzęsy. Ciche posapywanie dowodziło, że dziecko jest
prawdziwe. Iluzje nie sapią.
Jakim cudem osesek znalazł się na łóżku? Przecież mieszkanie było zamknięte
na klucz. Jeśli to nie są dzienne zwidy, to może majaki o zmierzchu?
Laura uszczypnęła się, by mieć pewność, że nie śni.
– Lauro?
Głos zabrzmiał aksamitnie, gładko i słodko jak czekolada. Rycerski sąsiad
widocznie usłyszał przeraźliwe krzyki i przybiegł na ratunek.
– Lauro? – powtórzył Justin głośniej. – Dlaczego krzyczałaś? Czemu drzwi są
otwarte? Mogę wejść? Zadzwonić po policję?
Laura wybiegła do przedpokoju i ujrzała sąsiada przygotowanego do walki. W
jednej ręce trzymał kij, w drugiej telefon.
– Przepraszam. – Usiłowała się uśmiechnąć. – Policja nie jest potrzebna. Nie
ma żadnego niebezpieczeństwa. Wstyd mi, że się wystraszyłam.
– To był mrożący krew w żyłach krzyk. Co się stało?
Laura pociągnęła się za włosy, żeby sprawdzić, czy nie śpi i nie śni.
– Nic złego.
To prawda. Chodziło jedynie o to, że na jej łóżku leży niemowlę.
– Czy znowu wlazł tu kot złodziej?
--Nie.
– Pies bandyta?
– Też nie. Wyobraź sobie, że to... osesek włamywacz. Czy zauważyłeś dzisiaj,
że kręci się tu ktoś podejrzany?
– Nikogo nie widziałem, bo też późno wróciłem do domu. – Justin schował
telefon do kieszeni. – O czym ty mówisz? Jaki osesek?
– Ktoś podrzucił mi niemowlę.
– Aha. W takim razie broń niepotrzebna. – Justin odstawił kij. – Czyli będziesz
dziś dyżurować przy dziecku?
– Na to wygląda, ale nie mam pojęcia, przy czyim. Chcesz zobaczyć podrzutka?
Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i ruszyła do sypialni. Była
zadowolona, że nie jest sama. Stanęła przy łóżku i wskazała dowód rzeczowy.
– Patrz. Osesek. Prawdziwy. Leży i śpi, jakby był u siebie.
Widzisz go?
Zdumiony Justin patrzył na malutkiego intruza.
– Widzę.
– No i co o tym sądzisz? – spytała zniecierpliwiona, że sąsiad nie komentuje
niebywałego wydarzenia.
– Hm... twoja... diagnoza... jest trafna. To rzeczywiście niemowlę.
– Zawsze traktujesz kobiety lekceważąco, czy tylko ja budzę w tobie licho?
Justin pochylił się nad oseskiem.
– Zdrowy, prawda? – spytał półgłosem. – Śpi normalnie?
Nie jest nieprzytomny?
– Skąd mam wiedzieć? Dopiero przed chwilą go zobaczyłam. – Szok mijał,
narastało zakłopotanie. – Według mnie wygląda normalnie, oddycha normalnie,
więc chyba jest zdrowy. Przedtem narobił trochę hałasu.
Ona znacznie więcej!
Dziwiła się, że przeraźliwe krzyki nie zbudziły niemowlęcia, które spało
spokojnie, nieświadome, że jest w cudzym domu. Było prawie niewidoczne pod
kołdrą. Laura z przerażeniem uświadomiła sobie, że gdyby leżało bliżej brzegu,
byłaby je przygniotła.
Przycupnęła na skraju łóżka i przyjrzała się maleństwu. Miało sweterek w białe
i zielone paski, zielone spodenki oraz białe skarpetki. I zielony smoczek.
Czyżby zielony kolor wskazywał na irlandzkie pochodzenie rodziców dziecka?
Najwyższa pora opanować panikę i logicznie pomyśleć. Jest czas, póki osesek
grzecznie śpi. Laura nic nie wiedziała o niemowlętach. Jej doświadczenie
ograniczało się do niej samej, ale było to dawno, dawno temu.
Czyje to niemowlę? Skąd się tu wzięło? Widziała je pierwszy raz.
– Czyje jest to maleństwo?
Laura drgnęła. Pytanie Justina wyrwało ją z zadumy.
– Już ci mówiłam, że nie wiem. Nie przypominam sobie żadnych znajomych,
którzy niedawno zostali rodzicami. Nie znam żadnej kobiety, która byłaby ostatnio
w zaawansowanej ciąży. A jak ty myślisz, czyj to potomek?
– Nic nie myślę. Dawno nie miałem do czynienia z niemowlakami.
Laura przekrzywiła głowę, jakby to pomagało oceniać wiek dzieci.
– Według mnie to stworzenie ma kilka miesięcy. Niemożliwe, żeby dopiero co
się urodziło. Za duże. Chociaż moim zdaniem noworodki zawsze są za duże.
– Matka natura chyba wie, co robi.
– Łatwo ci mówić. Mężczyźni nie muszą sprawdzać na sobie, co matka natura
wie.
Justin przyjrzał się jej uważnie.
– Masz fobię na punkcie ciąży i porodu?
Laura podniosła palec do ust w uciszającym geście, by nie obudzić
nieproszonego gościa.
– Nie mam żadnej fobii. Dajmy spokój. Oboje gadamy od rzeczy. Lepiej
poradź, co mam z tym fantem zrobić. Wydaje mi się, że śnię. O, ja nieszczęśliwa!
– Ono po przebudzeniu będzie bardziej nieszczęśliwe niż ty teraz. Na pewno
nie znasz jego rodziców? Dlaczego zostawiono je akurat u ciebie? Jak dostał się
tutaj ten, co przyniósł ci taki prezent? Czy ktoś jeszcze ma klucze?
– Nie znam rodziców żadnych podrzutków! Nie wiem, kto i jak tu wszedł.
Całkiem możliwe, że zostawiłam otwarte okno i ułatwiłam nieznajomemu zadanie.
Justin dokładnie obejrzał futryny.
– Ty je zamknęłaś, ale ktoś siłą otworzył.
– A widzisz. Mówiłam, że było włamanie.
Laura bała się, że za moment dostanie ataku histerii. Nie. Nie dopuści do tego.
Będzie spokojna i zrobi to, co do niej należy. Czyli wezwie policję.
– Sądziłam, że to bezpieczna dzielnica – powiedziała z pretensją.
– Jest bezpieczna, cicha i spokojna.
– Była. Teraz już nigdy nie będę czuła się bezpieczna, bo przeszkadza mi, że
byle kto może wejść na trzecie piętro, łomem otworzyć okno i wpakować się do
mojego mieszkania.
– Tam coś jest.
Justin nadal stał przy oknie, więc Laura nie usłyszała, co powiedział. Sięgnęła
po słuchawkę.
– Dzwonię po policję.
Justin błyskawicznie znalazł się przy niej.
– Zaczekaj. Jeszcze nie.
– Czemu?
– Nie wiemy, co się za tym kryje. A policja zabierze maleństwo i odda byle
komu. Jeśli to dziecko twoich znajomych... albo jeśli zaszło nieporozumienie...
rodzice będą mieli poważne trudności z odzyskaniem zguby. Może nigdy więcej
nie ujrzą swojej pociechy.
– Pociechy! – Laura prychnęła pogardliwie. – Ludzie, którzy porzucają dzieci,
zasługują na to, żeby władze dobrały im się do skóry. Gdy ta kruszyna leżała tu
sama, mogło zdarzyć się coś... nie wiadomo co.
– Niemowlę nie było bez opieki. – Justin wychylił się za okno. – Chodź.
Widzisz?
– Widzę.
Za oknem wisiała zielona siatka.
– To chyba znak, że ktoś czekał na twój powrót. Chciał mieć pewność, że
dziecko jest bezpieczne.
– Ciekawe, czy tutaj znajdziemy wyjaśnienie zagadki.
Justin wychylił się bardziej, by dosięgnąć siatki, ale Laura szarpnęła go.
– Zostaw! Może są odciski.
Justin nie posłuchał, wziął siatkę i zajrzał do środka.
– Jest jakaś kartka.
– Nie ruszaj!
Lata studiów nie poszły na marne i Laura wiedziała, jak postępować. Przyniosła
z łazienki pęsetę i spomiędzy niemowlęcych rzeczy ostrożnie wyjęła wyrwaną z
zeszytu kartkę. Położyła ją na parapecie i przeczytała słowa nagryzmolone
zielonym atramentem: „Dziękujemy. Życzymy powodzenia. Będziemy w
kontakcie”. Bez podpisu.
– Co to znaczy?
– Według mnie, ten ktoś cię zna, darzy zaufaniem i dlatego podrzucił ci swój
skarb.
Justin wysypał zawartość siatki na łóżko. Dokładnie oglądał każdą część
niemowlęcej garderoby i odkładał na bok.
– Hm, wiemy o matce dwie rzeczy. Nie brak jej pieniędzy, bo wszystko jest w
dobrym gatunku, i myśli ekologicznie.
– Skąd wiesz?
Wskazał biały stos.
– Tradycyjne pieluszki, które nie zaśmiecają środowiska.
Laura przeraziła się. Kłopoty zaczynały się mnożyć.
– Takie, które trzeba prać?
--Tak.
– Tym bardziej muszę zawiadomić policję.
– Przebrała się miarka, co? Ale nie możesz wezwać policji.
Ktoś ufa, że zaopiekujesz się jego maleństwem. Ten ktoś ma pewnie poważne
zmartwienie. Chcesz zawieść jego zaufanie i oddać dziecko nie wiadomo komu?
– Mówisz takim tonem, jakbym skazywała dziecko na śmierć. Przecież opieka
społeczna jest po to, żeby zajmować się sierotami i podrzutkami.
– Wiem, że robią, co mogą, gdy dziecko nie ma nikogo, kto by się nim
zaopiekował. Ale w tym wypadku jest ktoś taki.
– Niby kto?
– Ty. Osoba, której bezgranicznie ufają rodzice tego bezbronnego stworzenia.
– Nie znam ani tego bezbronnego stworzenia, ani jego bezgranicznie ufnych
rodziców.
Justin wzruszył ramionami.
– Może jego matka chodziła z tobą do szkoły albo ojciec na studia. Na pewno
masz znajomych, których od dawna nie widziałaś, nie jesteś na bieżąco.
– Zgadłeś.
Laura usiadła na łóżku i spojrzała na podrzutka. Widocznie coś mu się śniło, bo
wymachiwał rączką, ale nie obudził się, co oznaczało jeszcze parę minut spokoju.
– Ostatnio byłam tak zapracowana, że zerwałam kontakty nawet z najbliższymi
przyjaciółmi. Mam różnych znajomych, ale wątpię, żeby ktoś podrzucił mi dziecko
bez uprzedzenia.
– Ostrożnie wstała. – Przejdźmy do drugiego pokoju, żeby swobodniej
rozmawiać.
Justin szedł tuż za nią. Zderzyli się, gdy nagle przystanęła w drzwiach.
– O, do licha!
Justin rozejrzał się.
– A jednak było włamanie.
Laura zaczerwieniła się.
– Nie było. Ostatnio zawsze tak tu wygląda.
Justin spojrzał na nią z niedowierzaniem, więc nie wytrzymała i wybuchła:
– Może ty masz czas na prowadzenie domu, ja jestem zawalona robotą i
codziennie wracam zmordowana. Dziś myślałam, że nie wejdę na trzecie piętro.
Nie wiem, jak to się dzieje... sprawy nawarstwiają się i rośnie góra. Nie krytykuj
mnie, bo z natury nie jestem bałaganiarą i brudasem.
– Czy ja coś powiedziałem?
– Nie musisz mówić. Wystarczy, jak patrzysz. Masz bardzo wymowne oczy.
Oczy, w które lepiej nie patrzeć z bliska, bo hipnotyzują. Każda kobieta chętnie
poddałaby się takiej hipnozie. Justin nieśmiało wskazał kanapę.
– Czy można przełożyć... to, co tam leży... i usiąść?
– Oczywiście. – Laura zgarnęła książki i gazety i rzuciła na stolik. – Proszę,
miejsce wolne.
– Czy znasz jakichś zwariowanych ekologów? – spytał Justin.
Gdy usiadła, poczuła nawrót zmęczenia. Jak dobrze, że nie musi uciekać przed
jakimś łotrem. Wystarczy zmieniać „włamywaczowi” pieluszki. Perspektywa mało
pociągająca, ale nie tak bardzo przerażająca.
– Znam dużo osób, którym ochrona środowiska leży na sercu, więc segregują
wyrzucane rzeczy i martwią się o lasy tropikalne.
– To już coś.
– Czy proponujesz, żebym wzięła notes z ich adresami i zadzwoniła do
wszystkich po kolei? Mam pytać, czy przypadkiem zostawili u mnie dziecko?
– Można zaczekać, aż matka sama zadzwoni.
– Albo ojciec. Albo oboje. Nie wiadomo, kto to niemowlę zostawił.
– Prawda.
– Najmądrzej będzie zawiadomić policję. Możliwe, że dziecko było źle
traktowane.
– Wygląda na bardzo zadbane. A rzeczy ma nowe, dobrane pod kolor.
– Nie mogę zatrzymać oseska. – Laura pokręciła głową. – Naprawdę nie mogę.
Choćbym chciała. To niezgodne z prawem, z przepisami. Jeśli rodzice nie zgłoszą
się, a my z opóźnieniem wezwiemy policję, wiesz, co mnie czeka? Pozbawienie
prawa do wykonywania zawodu.
– Wezmę na siebie całą odpowiedzialność.
– Co takiego?
Justin niecierpliwie machnął ręką.
– Powiem, że dziecko zostało znalezione u mnie i czekałem, aż jego rodzice
skontaktują się ze mną.
– Będziesz kłamał? Złożysz fałszywe zeznania?
– Nie, tylko odrobinę minę się z prawdą. O jedno mieszkanie dalej.
– Ty też jesteś prawnikiem?
--Nie.
– A gdzie pracujesz? Pani Carlson mówi o tobie „nasz kochany nauczyciel”.
Jest w tym choć ziarno prawdy czy starsza pani zmyśla?
– Nie zmyśla. Mam dyplom nauczycielski, ale pracuję jako logopeda.
Laura była zaskoczona. Czarny strój i motor nie pasowały do wizerunku
logopedy. Postanowiła później dowiedzieć się szczegółów.
– Czemu nie chcesz wezwać policji? Zachowujesz się tak, jakby zatrzymanie
cudzego dziecka było dla ciebie niezwykle istotne.
– Bo jest. Wiem coś na temat rodzin zastępczych. Nie chcę narażać niewinnego
stworzenia.
Powiedział to ostrym tonem, niemal ze złością. Coś się za tym musiało kryć.
– Przykro mi, że miałeś złe doświadczenia, ale rodzina zastępcza to idealne
rozwiązanie. Jeśli nowi rodzice są dobrzy, serdeczni...
– Rzadko tacy bywają.
– Bądź rozsądny. Nie wiesz, kto zostawił maleństwo ani dlaczego. Może
rodzice w tej chwili szukają swojego dziecka.
Jeśli go nie oddam, zostaniemy uznani za kidnaperów. Lepiej, żeby małym
śpiochem zajęli się powołani do tego ludzie.
– Niemowlęta potrzebują troskliwej opieki, czułości. Czy wiesz, co dzieje się z
tymi, które nie nawiążą więzi uczuciowej podczas pierwszych miesięcy życia? Są
skrzywione emocjonalnie, mogą nie wyleczyć się do końca życia.
– Więc to maleństwo potrzebuje kogoś, kto wie, co dać oseskowi do jedzenia,
jak nawiązać emocjonalny kontakt, a my nie mamy o tym pojęcia. Poza tym ja nie
mam czasu...
– Warto spróbować. Ja mam czas i chcę pomóc.
– Weźmiesz dziecko do siebie?
Justin westchnął, co oznaczało, że Laura utrudnia sprawę.
– Nie proponuję, żebyśmy je ukradli, ale żebyśmy się nim zaopiekowali i
poszukali jego rodziców. Musieli mieć jakiś powód, że właśnie tutaj je zostawili.
Znajdziemy i powód, i rodziców.
– A co potem? Oddamy dziecko ludziom, którzy porzucili je na progu cudzego
domu?
– Nie na progu, ale na łóżku.
Laura znów pokręciła głową.
– Człowieku, pomyśl logicznie. Oddanie podrzutka jest jedynym rozsądnym
rozwiązaniem. Policjanci i opiekunowie społeczni mają doświadczenie, wiedzą, jak
należy postępować w takich sytuacjach.
– Może tak, a może nie. Nie mamy żadnej gwarancji. A jeśli dziecko będzie
zaniedbywane? Albo przerzucane z miejsca na miejsce? Do końca życia nie
odzyska poczucia bezpieczeństwa. My zapewnimy mu lepsze warunki.
– Nie jestem przekonana. Boję się, że będę miała poważne kłopoty. Oboje
możemy je mieć.
– Jestem pewien, że dziecko zostawił ktoś, kogo znasz. Na przykład dawna
koleżanka. Napisała, że będzie w kontakcie, więc może zadzwoni za dzień lub dwa
i wszystko wyjaśni.
Albo zgłosi się osobiście.
– Za dzień lub dwa? – Laura przygryzła wargę. – Czy wiesz, ile razy w ciągu
dnia trzeba przewijać takie niemowlę?
– Nie.
– Ja też. Nie wiem nic o potrzebach osesków. Dlatego lepiej zawiadomić
policję. Dla dobra dziecka.
– Nie śpiesz się. – Justin miał poważną i zdecydowaną minę. – Pomogę ci,
wspólnie damy sobie radę.
– A jeśli to porwane dziecko? Będziemy wspólnikami przestępstwa. Może
matka już go szuka.
– Radio i telewizja podają informacje o zaginięciu.
– Niekoniecznie. Czasem kidnaperzy grożą rodzicom, że jeśli doniosą na
policję...
– To bez sensu. Kidnaperzy wybrali na chybił trafił mieszkanie w jakimś bloku,
bo chcieli zapewnić dziecku bezpieczeństwo i za kilka dni zgłoszą się, żeby od
rodziców zażądać okupu, tak?
Laura zazgrzytała zębami.
– Może liczą, że my przekażemy dziecko policji, więc nikt ich nie złapie...
– Mało prawdopodobne. Nie popełniamy przestępstwa.
Jeżeli w ciągu dwóch dni nikt się nie zgłosi, zawiadomimy policję. Dobrze?
Z sypialni dobiegło kwilenie, więc pobiegli tam i pochylili się nad dzieckiem.
Miało błękitne oczy i patrzyło na nich zdumione. Laura pomyślała, że podrzutek z
pewnością zaraz otworzy buzię i zacznie krzyczeć.
Dziecko rzeczywiście otworzyło buzię, ale... uśmiechnęło się, pokazując dwa
ząbki.
Może rzeczywiście będzie mu lepiej tu, gdzie widocznie czuje się dobrze?
Może poczekać na zgłoszenie się rodziców?
– Ma bardzo zadowoloną minę – rzekł Justin półgłosem.
– Trzeba kupić pampersy – powiedziała Laura, co oznaczało, że ustępuje. – Nie
zamierzam myśleć o lasach tropikalnych przy przewijaniu.
– Popieram wniosek.
– Ciekawe, czy ma mokro. Może już powinniśmy włożyć mu suchą pieluszkę?
– My? – Justin cofnął się. – Jak to, przy przewijaniu też mam pomagać?
Laura na moment zaniemówiła, a potem ze złością wycedziła:
– Przecież to twój pomysł. Dlaczego ja mam być od brudnej roboty? Gdybym
postawiła na swoim, dziecko już znalazłoby się pod opieką fachowych przewijaczy.
Albo włączysz się na całego, albo oddaję podrzutka.
Justin zmrużył oczy.
– Żartujesz?
– Ani trochę. No więc, jak będzie z tym przewijaniem?
– Nie umiem...
– To się nauczysz. Oboje mamy jakie takie osiągnięcia zawodowe, więc chyba
jesteśmy inteligentni. Jakoś sobie poradzimy. Pierwszy punkt programu to kupno
pampersów.
– Racja. – Justin odetchnął z ulgą. – Idę do sklepu.
– Ja pójdę.
– Nie. Jesteś przemęczona. Nie wiadomo, czy dojdziesz o własnych siłach do
sklepu, ale wiadomo, że nie wejdziesz na trzecie piętro. Zostań w domu i
odpocznij.
Laura dostrzegła strach w jego oczach i domyśliła się, że chciał uciec choćby na
pół godziny. Oboje bali się nieznanych obowiązków.
– Nie zostanę sama na placu boju. Nie mam pojęcia, jak się obchodzić z
intruzem w tym wieku. Na studiach tego nie uczono.
– To bardzo proste. Wystarczy pilnować dziecka, uważać, żeby... nie zrobiło
sobie krzywdy.
– W takim razie najlepiej będzie, jeżeli pójdziemy oboje – zadecydowała Laura.
– To znaczy we troje, razem z amatorem pieluszek.
W supermarkecie półki z pieluszkami ciągnęły się kilometrami. Wybór był
przeogromny. Laura nie wiedziała oczywiście, że przy tego rodzaju zakupie trzeba
wziąć pod uwagę mnóstwo czynników. Na przykład wagę dziecka.
– Ile ten brzdąc waży? – Ponownie zerknęła na opakowanie. – Ze trzy kilo?
– Chyba więcej – orzekł Justin.
Niemowlę nadal się uśmiechało, ale taki stan nie mógł trwać bez końca. Z
pewnością niebawem zorientuje się, że coś jest nie w porządku. A już na pewno
przekona się o tym, gdy dwoje nowicjuszy zabierze się do rozwijania tradycyjnej
pieluszki.
– Siedem kilo?
Justin pohuśtał dziecko.
– Tak. To bardziej prawdopodobne.
– Dobrze, ale tu są pieluchy dla niemowląt od pięciu kilogramów do siedmiu, a
w tej paczce od siedmiu do dziesięciu. Które wziąć?
Justin bez namysłu wziął pierwsze z brzegu opakowanie i wrzucił je do wózka.
– Bierzemy to.
– Dobrze.
– Co jeszcze potrzebujemy? Najważniejsze jest mleko i butelka, prawda?
– Oczywiście. Chyba że będziesz je karmić własną piersią – zażartowała Laura.
Justin nawet się nie uśmiechnął.
– A treściwsze jedzenie? – Wskazał półki ze słoiczkami i buteleczkami. –
Przetwory też będą potrzebne?
– Nie mam pojęcia, kiedy niemowlęta dostają coś konkretnego. Zresztą nie
wiemy, ile to stworzenie ma miesięcy.
– Kupimy kilka różnych specjałów i sprawdzimy, co małemu konsumentowi
najbardziej smakuje. – Nie czekając na opinię Laury, Justin wstawił do wózka pięć
słoiczków. – Co jeszcze?
– Chyba specjalne mydło, smoczki...
– Musimy kupić misia. Chodźmy do działu z zabawkami.
– Misia?
Justin spojrzał na nią groźnie.
– Każde dziecko musi mieć misia. Szczególnie gdy leży samo i nikt go nie
zabawia.
– Racja. – Laura uśmiechnęła się. – Wiesz, mój miś wciąż jest w niezłej formie
i siedzi na półce w sypialni. Ma dwoje oczu, ale tylko jedną łapę. A ty masz
swojego?
– Nigdy nie miałem. Musimy znaleźć jakiegoś solidnego.
Laura wyciągnęła rękę po dziecko i wskazała wysoką półkę.
– Weź, proszę, ten płyn. Tak, Patrick wygląda na energiczne dziecko, więc musi
mieć porządnego misia.
– Patrick? Czemu tak go nazywasz?
– Biedactwo musi mieć jakieś imię.
Justin stanął na środku przejścia i ostrzegawczo popatrzył , na Laurę.
– Nie przywiązuj się do niego za mocno.
– Czemu mnie ostrzegasz? Przecież sam jesteś gotów zaryzykować więzienie,
byle go zatrzymać.
Justin rozejrzał się.
– Cicho. Chcesz, żeby nas tutaj zaaresztowano? – Uśmiechnął się do dziecka. –
No proszę, już masz imię.
Laura mocniej objęła podrzutka.
– Nie będę mówić „dziecko” czy „niemowlę”, bo to odczłowiecza.
Justin wzruszył ramionami.
– Dobrze, ale dlaczego Patrick?
– Wygląda na Irlandczyka. Ma zielone ubranko.
– Kobieca logika – prychnął Justin.
W drodze powrotnej Patrick się rozpłakał.
– Pewnie jest głodny. Może pójdziemy do mnie? – zaproponował Justin. – U
mnie nie ma takiego... jest bardziej... więcej miejsca.
– Aaa, mniejszy bałagan?
– To też.
– Wiem, że mieszkam w chlewie. – Laura westchnęła. – Ostatnio pracuję po
czternaście godzin. Potrzebna mi pomoc domowa. Dziś rano nie znalazłam czystej
bielizny.
Justin spojrzał na nią tak, że poczerwieniała.
– Teraz jestem już kompletnie ubrana. Mówiłam ci, co kupiłam podczas
przerwy obiadowej.
– Aha.
Laura pomyślała, że przystojny sąsiad wyobraża ją sobie nagą. Aby ukryć
zażenowanie, rozejrzała się wokół. Rozkład mieszkania był identyczny, ale
panował tu wzorowy porządek. Justin byłby dobrą gospodynią.
Na stołku przy drzwiach stał talerz z pizzą.
– Na wynos?
Justin speszył się.
– Jesteś zabiedzona... Niosłem dla ciebie, kiedy rozległ się przeraźliwy krzyk...
– Chciałeś mnie nakarmić? – Laura zamrugała, żeby nie rozpłakać się ze
wzruszenia. – Och, jak to miło z twojej strony.
– Nie zdążyłaś nic zjeść, prawda? Zaraz podgrzeję. To nic specjalnego,
zwyczajna pizza.
– Ale domowa.
– Skąd wiesz?
Nie odpowiedziała. Wolała nie przyznawać się do tego, że co wieczór z
zazdrością wącha smakowite zapachy wydostające się z jego mieszkania.
– Najpierw trzeba nakarmić Patricka. Jest głodny i dlatego tak się wierci.
Przygotuję butelkę, a ty go popilnuj. Gdzie jest czajnik?
– Stoi na szafce.
Laura przygotowała butelkę białego płynu. Sprawdziła, czy temperatura jest
odpowiednia, i poszła do pokoju.
– Nakarm dziecko, a ja odgrzeję pizzę.
Patrick pił mleko łapczywie, więc Laurę ogarnęły wyrzuty sumienia, że tak
późno dali mu jeść.
Justin wrócił z gorącą pizzą i dużą szklanką mleka.
– Proszę.
– Dziękuję. Mleko do pizzy?
– Dobrze ci zrobi. Daj mi Patricka.
Dziecko zjadło i znowu zaczęło płakać.
– Pewnie ma mokro... albo gorzej... – Laura poczuła się silniejsza i bardziej
pewna siebie. Skoro od tysięcy lat kobiety przewijają dzieci, to ona, kobieta,
instynktownie będzie wiedziała, jak to zrobić. – Odżałujesz jakiś ręcznik?
Położyli na podłodze aż dwa grube ręczniki, na nich dziecko i przygotowali się
do rozwinięcia pieluszki. Była mokra i ciężka. Krzywiąc się, Laura wrzuciła ją do
plastikowej torby. Kiedy brała myjkę, zauważyła osobliwą minę Justina.
– O co chodzi?
– Patrz.
Spojrzała na podrzutka i zaniemówiła.
Rozdział 3
– Dziewczynka! – wykrztusiła, gdy odzyskała głos.
– Celująca nota za spostrzegawczość. Dlaczego myślałaś, że to chłopiec?
– Bez konkretnego powodu. Po prostu zdawało mi się, że podrzutek musi być
chłopcem. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że to dziewczynka.
Czyżby niemowlę ich rozumiało? Czy dlatego rozpłakało się tak żałośnie?
– Cicho, cicho. – Justin delikatnie pogładził pucołowate policzki. – Ciocia nie
mówiła poważnie. Dostaniesz sukienkę, kokardkę i będziesz śliczną panienką.
Obiecuję, że kupię ci coś różowego. – Spojrzał na Laurę. – Wiesz, teraz wydaje mi
się oczywiste, że to dziewczynka. Duże błękitne oczy, długie rzęsy... Nie ma
wątpliwości.
– Chłopcy też miewają takie rzęsy, ale w wieku dojrzewania bardzo się wstydzą
i zastanawiają się, jak je skutecznie skrócić. Sam jesteś najlepszym przykładem.
– Co ty wygadujesz? Ja miałbym obcinać rzęsy?
– Nie wiem. Ale masz cudowne oczy.
Justin patrzył na nią nieodgadnionym wzrokiem tak długo, że się zaczerwieniła.
Była na siebie zła.
– Dziękuję za komplement – bąknął.
– Nie ma za co. Czy możemy wrócić do przewijania?
– Proszę bardzo.
Laura przygryzła wargę. Nie mogła sobie darować, że prawi komplementy
mężczyźnie, który nazwał ją chudziną.
Teraz jednak nie czas na leczenie zranionej dumy. Trzeba zamiast
przedpotopowej pieluszki założyć dziecku nowoczesną. Laura podwinęła rękawy i
przygotowała niezbędne akcesoria: waciki, zasypkę, oliwkę i tak dalej. Zadanie
było o tyle trudne, że wszystko musiało znajdować się pod ręką, ale poza zasięgiem
dziecięcej rączki.
Laura umyła i wytarła różowe pośladki. Są różowe czy zaczerwienione? Czy to
znak, że dziecko za długo leżało w mokrej pieluszce i dostało wysypki? Która
oliwka jest najlepsza? Który pomoże? Przeczytała instrukcje na trzech butelkach.
– Ale zrobiliśmy zakupy. Napisy są po francusku, hiszpańsku i po japońsku.
– Po angielsku jest z drugiej strony.
– A, rzeczywiście.
Długi i zawiły tekst małą czcionką dałoby się skrócić do jednego zrozumiałego
zdania: posmarować zaczerwienione pośladki.
– Co tu wybrać? – głowiła się Laura. Wszystko było drogie, więc cena nie
ułatwiała decyzji. Jedna oliwka działa przy silnej wysypce, druga przy słabej, a
trzecia oliwka zapobiegawczo.
Powtórnie obejrzała pośladki.
– Pomóż mi. Jaka to wysypka: łagodna czy mocna?
– Nie mam pojęcia.
– Jakaś oliwka na pewno będzie skuteczna. Ale która?
Justin patrzył na nią tak, jakby oczekiwał, że kobieta instynktownie wie takie
rzeczy. Laura w duchu przysięgła sobie, że gdy on będzie miał kłopoty podczas
dyżuru, też mu nie pomoże.
Wysypka chyba nie dokuczała dziecku, bo niemowlę energicznie wymachiwało
rączkami i nóżkami. Usiłowało złapać za nos Justina, który siedział pochylony nad
nim i robił komiczne miny.
– Dobrze, że jeszcze nie raczkuje. – Laura posmarowała pośladki mieszanką
trzech oliwek. – Z raczkującym bobasem tacy nowicjusze jak my na pewno by
sobie nie poradzili. – Przysiadła na piętach i wytarła mokre ręce. – Koniec mycia i
smarowania. Teraz odsłona druga: sucha pieluszka.
Przygotowałeś?
– Chwileczkę. – Justin tępo patrzył na zamknięte opakowanie. – Mam kłopot.
– Bo instrukcja obsługi jest po chińsku?
– Nie. Ale opakowanie niebieskie.
– I co z tego?
– Kupiliśmy pieluszki dla chłopców.
--Och!
Oboje wlepili wzrok w istotę, której płeć nie odpowiadała ich założeniom.
– Myślisz, że tej małej przeszkodzi pieluszka dla chłopca?
– spytała szeptem Laura, jakby chciała ukryć wielki sekret przed
niepowołanymi uszkami.
Zastanawiała się, czy kolejne wykroczenie z ich strony będzie przyczyną
poważnego urazu psychicznego dziecka. Niemowlę już i tak dużo wycierpiało.
Najpierw porzucili je rodzice, a potem zostało uznane za chłopca.
Justin obracał paczkę na wszystkie strony i pilnie wpatrywał się w drobny druk.
– Możliwe, że są inaczej wyprofilowane, mają specjalnie dostosowany kształt.
Co o tym sądzisz?
– Nic.
– A jeśli nieodpowiedni fason przecieka?
Laura wyrwała mu paczkę, rozcięła ją i wyciągnęła ozdobioną kolorowymi
rysunkami pieluszkę.
– Lepszy rydz niż nic. Zakładamy.
Dziesięć minut później dwie pieluszki wylądowały w koszu, ale trzecia znalazła
się na miejscu przeznaczenia. No, mniej więcej.
– Nie myślałam, że przylepce są takie złośliwe – syknęła Laura ze złością.
Wspólnym wysiłkiem, choć niezręcznie, ubrali w końcu dziecko. Dlaczego
przewijanie i ubieranie jest takie skomplikowane? Czemu matka natura nie
postarała się, żeby to przychodziło instynktownie? Czy niemowlęta mają szansę
przeżyć w świecie, w którym dorośli przy przewijaniu boją się, że popłaczą im
rączki z nóżkami? Jak ludzie radzą sobie z odczytywaniem instrukcji, które
przeszły przez kilka tłumaczeń, zanim wydrukowano je po angielsku?
– Koniec udręki?
– Tak. – Laura westchnęła. – Czas kłaść maleństwo spać, ale pytanie, gdzie
będzie spało.
– Razem ze mną. Nie ma innej możliwości.
– Trzeba było postarać się o łóżeczko. Moi bracia mają aż trzy na zbyciu. Nie
spadnie z twojego?
– Przecież łóżko jest duże, a to drobina. Położymy ją na środku i otoczymy
wałem ochronnym, żeby się nie sturlała.
– Zadzwonię do brata i za pół godziny dostaniemy łóżeczko.
– Nie dzwoń. – Justin wstał i wziął niemowlę na ręce. – Po co wciągać w to
osoby trzecie?
– Racja.
Sypialnia była przytulna, bez prowizorycznych stolików i stosów brudnych
rzeczy. Meble były proste, z ciemnego drewna, na ścianach wisiały ładnie
oprawione rysunki. Łóżko było zaścielone.
– Matka dobrze cię wychowała – skomentowała Laura.
Justin rzucił jej zagadkowe spojrzenie, podał jej dziecko i zdjął narzutę.
– Skąd taki wniosek?
– Bo nie ma bałaganu. Moich braci nie można było nauczyć porządku. Rzucali
swoje rzeczy, gdzie popadło.
– Gdyby nikt po nich nie sprzątał, prędzej czy później nauczyliby się porządku.
– Wątpię.
Justin zgasił górne światło i zapalił nocną lampkę. Czekali, żeby niemowlę
zasnęło. Ale dziewczynka patrzyła na nich jakby z wyrzutem. Rączki zacisnęła w
piąstki, jakby im groziła.
– Czeka na kolejny punkt programu – orzekł Justin. – Może przeczytać jej
bajkę?
– Jest za mała, żeby docenić literaturę.
– Pewnie śpiewano jej kołysanki.
– To bardziej prawdopodobne. Proszę, śpiewaj.
– Ja? – spytał Justin przerażony. – Nie umiem.
Laura popatrzyła na niego znacząco. Justin zaczerwienił się.
– Słychać mnie przez ścianę?
– Tak. Masz ładny głos.
– Dziękuję. Czemu ona nie zasypia?
Niemowlę ziewnęło, jego powieki opadły, ale oczy znowu się otworzyły.
Nieszczęśliwa mina wróżyła, że za chwilę z oczu tryśnie fontanna.
– Pewnie boi się nieznanego otoczenia. Położę się koło niej.
– Laura niepewnie zerknęła na sąsiada. – Jeśli pozwolisz.
– Pozwalam.
Gdy Laura położyła się koło dziecka, z malutkiej twarzyczki zniknął wyraz
gniewu.
– Nic nie rozumiem – szepnęła Laura sennym głosem. – Czy ten osesek jeszcze
na coś czeka?
Oczy jej się kleiły. Rozbawiony Justin pomyślał, że Morfeusz pomylił się i
zsyła sen na niewłaściwą osobę.
– Ja też nie rozumiem – rzekł, chociaż wiedział, że Laura go nie słyszy.
Zasnęła momentalnie. Wyglądała bardzo mizernie. Justin postanowił, że
nazajutrz solidnie nakarmi obie sublokatorki. Dla mniejszej będzie mleko, dla
większej mięso, frytki, tuczący deser. Sąsiadka potrzebowała dużo kalorii.
Niemowlę wciąż nie spało, tylko poważnie patrzyło na Justina oczami jak
bławatki. Justin poczuł ból w sercu. Odwrócił wzrok.
Tłumaczył sobie, że wszystkie dzieci wyglądają podobnie. Lecz oczy tej istotki
mają identyczny kolor... jeśli go pamięć nie myli.
Miał cztery latka, gdy urodził się brat.
Od tamtego czasu rzadko zbliżał się do niemowląt. Celowo unikał małych
dzieci. Lecz teraz nie mógł obojętnie stać z boku i pozwolić, by Pat zajęły się
nieodpowiednie osoby. Tym bardziej, że niemowlę ma oczy Bena. Przypomniały
mu się dni, gdy zajmował się bratem – karmił go, przewijał, mył. Jego pięcioletnie
serce bardzo pragnęło, by braciszek był szczęśliwy i uśmiechnięty.
Zamknął oczy. To było bardzo dawno temu. Ben miałby teraz dwadzieścia
siedem lat. Rzadko świadomie rozmyślał o ukochanym bracie, który na zawsze
pozostał w jego sercu.
Nie zdołał go uratować, ale przysiągł sobie, że jeśli w obecnej sprawie
cokolwiek od niego zależy, uchroni niemowlę przed losem braciszka.
– Kruszyno, poszukam twoich rodziców – szepnął. – Jeśli nie są w stanie
opiekować się tobą, znajdę odpowiednich ludzi, którzy cię pokochają. Obiecuję.
Nie oddam cię do sierocińca.
Wiedział, że dziecko go nie rozumie, ale Pat uśmiechnęła się, jakby
pokrzepiona jego słowami, machnęła rączką I wreszcie zasnęła.
Justin ostrożnie przykrył ją kołdrą, po czym otulił kocem Laurę.
Wyglądały jak matka i córka. Justin skrzywił się niezadowolony.
– To tylko sąsiadka i podrzucone niemowlę – mruknął. – Nie jesteśmy rodziną.
Do nikogo nie należę.
Laura wyspała się, umyła i przebrała. Przespała dwanaście godzin bez przerwy.
Była w wyśmienitym nastroju. Wprawdzie inaczej zaplanowała pierwszą od dawna
wolną sobotę, lecz nie miała wyboru. Nie sprzeciwiła się wyraźnie, więc niejako
zaakceptowała plan Justina, żeby zatrzymać niemowlę do czasu zdobycia
informacji o jego rodzicach. Nie powiedziała ani tak, ani nie.
Obudziła się, ponieważ coś ciągnęło ją za włosy. Otworzyła jedno oko i
zobaczyła gniewnie skrzywioną buzię dziecka.
W pierwszej chwili nie wiedziała, co robi w mieszkaniu sąsiada z dzieckiem,
które podrzucono do jej sypialni. Być może Justin miał rację, ale byłoby lepiej,
gdyby powiadomili policję. Są przecież fachowcy, którzy wiedzą, jak postępować
w takich sytuacjach.
Laura wychowała się w ciepłej, rodzinnej atmosferze, więc z własnego
doświadczenia nie znała życia w rodzinie zastępczej. Może Justin ma rację? Kto
wie?
Najlepiej ani się nie zgadzać, ani nie sprzeciwiać, tylko czekać. Dziecku przyda
się spokój przez dwa dni. A poza tym...
Laura zaczęła coś podejrzewać.
Pat wymachiwała rączkami i starała się złapać kolorową zabawkę, dużego misia
w zielonym kapeluszu.
Justin długo go wybierał. Spoglądał przy tym groźnie na Laurę, ale oczy mu się
śmiały. Laurę bawiła sympatyczna, choć dziecinna strona charakteru sąsiada. Teraz
na wspomnienie tamtej sceny uśmiechnęła się.
– Dzień dobry. Mała wygląda, jakby wcale nie tęskniła za matką – powiedziała.
Justin od rana siedział przy komputerze i zbierał informacje na temat rozwoju
niemowląt.
– Jeśli nie zauważa nieobecności matki – oświadczył z mądrą miną – to znaczy,
że nie ma pół roku.
– Wiedziałam to wcześniej, bo jeszcze nie siada.
– Hm, racja. Nic bliższego już nie ustalimy. Jeśli Pat normalnie się rozwija, ma
od trzech do pięciu miesięcy.
– Wychodzisz?
– Nie. Porozmawiajmy.
– O czym?
Laura usiadła naprzeciwko, pochyliła się i nabrała tchu przed zadaniem pytania,
które musiało paść. To podejrzenie stanowiło główny powód, dla którego nie
zawiadomiła policji. Zdawało się jej, że niemowlę jest z własnym ojcem.
– Wybacz, że zadam ci bardzo osobiste pytanie, ale to ważne. Czy byłeś... –
Zakłopotana odwróciła wzrok. – Czy byłeś z kimś... mocniej związany rok, półtora
roku temu?
– Czemu cię to interesuje?
Widocznie nie rozumiał. Musi zapytać wprost.
– Miałeś kochankę?
Justin patrzył na nią bardziej obrażony niż zakłopotany.
– A co tobie do tego?
Laura uznała, że źle prowadzi śledztwo. Niezadowolona z siebie spuściła wzrok
i staranniej dobrała słowa.
– Nasze okna są tuż obok. Jeśli to jest twoje dziecko i matka postanowiła je
tobie oddać, sprawa byłaby jasna. Matka Pat pomyliła okna, o co nietrudno. Czy to
twoja córeczka?
Justin nie wahał się, chociaż pytanie go oburzyło.
– To nie jest moje dziecko.
Laura patrzyła na niego podejrzliwie.
– Jesteś pewien? Pat jest trochę do ciebie podobna... Możesz mieć
stuprocentową pewność tylko wtedy, jeśli w tym okresie z nikim nie sypiałeś albo
jeśli twoja partnerka nie zaszła w ciążę. Musisz to wiedzieć, a nie tylko
przypuszczać.
Pomyśl. Czy to mogłoby być twoje dziecko?
Justin myślał przez kilka minut. Serce biło mu mocno. Taka ewentualność nie
była wykluczona.
– Przypuszczenie logiczne, ale to niemożliwe. Musi być inne rozwiązanie.
– Rozumiem.
Laura była zła. Czuła się tak, jakby Justin ją okłamał.
– Mam stuprocentową pewność, że nie jestem ojcem tego podrzutka.
Przez chwilę Laura przyglądała się Justinowi w milczeniu, po czym skinęła
głową na znak, że przyjmuje jego oświadczenie.
– Szkoda. – Westchnęła. – Pat jest taka podobna do ciebie.
Popatrz na jej włoski. Odcień trochę inny, ale też się podwijają, jak twoje, gdy
długo ich nie obcinasz.
Justin automatycznie przygładził włosy. Zdziwiło go, że Laura zauważyła taki
drobny szczegół.
– Zbieg okoliczności. Pat nie jest moją córką.
Dwa dni minęły bez większych kłopotów, ale w niedzielę wieczorem Laura
zrobiła się nerwowa.
– Jutro muszę iść do pracy, nie mogę wziąć wolnego – powiedziała zasępiona. –
Czemu oni nie dzwonią? Czy liczą, że zatrzymamy ich dziecko na zawsze? –
Nerwowo splatała i rozplatała palce. – Musimy zawiadomić policję. Nie ma innego
wyjścia. Rodzice nie zgłosili się, nie nawiązali kontaktu.
– Nie martw się na zapas – rzekł Justin. – Przełożę jutrzejsze spotkania na inny
dzień i zostanę w domu. Zapomniałaś o deserze.
Laura popatrzyła na lody czekoladowe.
– Nie powinnam tego jeść – mruknęła. – Chcesz mnie utuczyć? Wiem, ile
lodów i czekolady można tygodniowo bezkarnie zjeść. Ty stale tak się odżywiasz?
Niemożliwe. Inaczej twój ukochany motor dawno by się rozleciał.
– Nie jest „ukochany” – powiedział oburzony Justin.
– Czyżby? To czemu obwiesiłeś go ozdóbkami? I lśni z daleka. Myjesz go i
pucujesz chyba co drugi dzień. Popisujesz się nim.
– Przyznaję, że go lubię. – Justin uśmiechnął się szelmowsko. – A ty przyznaj
się, że chciałabyś sprawdzić, jak smakuje szybka jazda.
– Wcale nie. Spróbowałam tej przyjemności jeden raz. Na motorowerze brata.
Starczy mi do końca życia. To była mała maszyna, nie takie monstrum.
– Czyli moped?
– Jak zwał, tak zwał. Według mnie to był motorower. Miał dwa koła,
kierownicę i silnik. Wzbudzał zachwyt wszystkich wyrostków.
Justin poważnie spojrzał na dziecko.
– Pat, kiedyś powiem ci, jaka jest różnica między motorowerem a mopedem.
Dziewczynki też powinny lubić motory.
– Zerknął na Laurę. – Co się stało z mopedem twojego brata?
Przetrwał w całości twoją jazdę?
– Oczywiście. Brat powiedział, że mam coś przekręcić, żeby coś tam włączyć.
Wsiadłam, zrobiłam, co kazał, a to diabelstwo poleciało jak rakieta kosmiczna.
Sunęło na jednym kole! Nie masz pojęcia, jak się przeraziłam. Wrzeszczałam, żeby
brat mnie ratował.
Justin pochylił się nad dzieckiem, starając się zdusić gwałtowny atak śmiechu.
Nie udało mu się.
– Bardzo zabawne, co? Trochę trwało, zanim brat mnie posłuchał, bo najpierw
musiał pozbierać się z ziemi.
– Powinnaś krzyczeć, żeby ratował motor. To by go bardziej zmobilizowało.
– Wiem. On ma bzika na punkcie motorów. Ta machina miała nawet imię. Brat
wciąż mi wypomina, że boleśnie ją zraniłam. Przedmiot! Pewnie nigdy mi nie
wybaczy.
– Dla mężczyzny motor nie jest przedmiotem. Stosunek do urządzeń
mechanicznych buduje największą przepaść między kobietami i mężczyznami.
Kobiety nic nie rozumieją. – Justin udawał, że nie widzi irytacji Laury. –
Człowiekowi byłoby z wami łatwiej, gdybyście rozumiały cokolwiek, co wiąże się
z działaniem mechanizmów albo z grą w piłkę nożną.
– Z nami byłoby łatwiej? – Laura uderzyła go w rękę. – Próbujesz wyprowadzić
mnie z równowagi, prawda?
– Myślałem, że jesteś do tego przyzwyczajona. Ten twój brat...
– Teraz jest mechanikiem samochodowym i dba o mój wóz. Naprawia go
rzekomo za darmo, ale muszę wysłuchiwać, jak swoim współpracownikom
opowiada ubarwioną wersję mojej przygody z motorowerem. Uważa, że to uczciwa
wymiana, ale ja jestem innego zdania.
– Biedna Laura.
– Uwierzyłabym w szczere współczucie, gdybyś nie szczerzył zębów. Masz
brata z ostrym językiem albo siostrę, którą dręczysz?
Pytanie sprawiło mu przykrość. Nawet po dwudziestu pięciu latach
wspomnienia bolały.
– Miałem tylko brata, ale zmarł dawno temu.
– Och, bardzo mi przykro.
Justin nie chciał współczucia. Przesunął swoje nietknięte lody w stronę Laury i
zapytał:
– Ilu masz braci?
– Dwóch. Pasowałbyś do nich. Ten drugi też wariuje na punkcie samochodów i
piłki nożnej. Prowadzi sklep sportowy.
– A co opowiada o swojej siostrzyczce?
Laura wzdrygnęła się i machinalnie zabrała do lodów.
– Uczono cię biologii, więc wiesz, że są miłe i niemiłe zwierzęta, robactwo,
żaby, węże. Ten drugi braciszek opowiada, jak to musiał się mną zająć i żeby nie
psuć sobie zabawy, zamknął mnie w pokoju, a pod drzwiami postawił pudło z
pająkami.
– Miałaś fascynujące dzieciństwo.
– Na szczęście zostałam pomszczona, bo obaj mają synów.
– A bratankowie dostają od cioci zabawki, które robią dużo hałasu.
– Skąd wiesz? Chłopcy bardzo mnie kochają. Rzeczywiście, Gavin ostatnio
dostał bębenek.
– Co zrobisz, jeśli te potwory będą miały siostry? Opracowałaś jakiś plan
ochrony niewinnych bratanic?
– Oczywiście. Zagrożę chłopcom, że jeśli nie będą traktować sióstr z czcią
należną damom, będą musieli pożegnać się z wymarzonymi prezentami. –
Zdumiona popatrzyła na czarkę. – Och, zjadłam twoje lody!
– Bardzo dobrze. Nie mogę pozwolić, żebyś sterczącymi żebrami zrobiła
krzywdę niewinnej, małej damie.
Justin podał jej śpiące niemowlę, a Laura przesunęła dłonią po klatce
piersiowej, jakby sprawdzała, czy żebrami nie ukłuje dziecka.
– Jeśli sam nie zauważyłeś, to cię informuję, że teraz bardzo szczupła sylwetka
jest najmodniejsza – powiedziała na swoją obronę.
Nieoczekiwanie Justin pocałował ją w usta, po czym wstał i z obojętną miną
zajął się sprzątaniem.
– Na twoich wargach zostało trochę lodów i chciałem sprawdzić, jak smakują.
Pocałował ją tak samo obojętnie, jak całował dziecko, lecz hormony nie
zorientowały się i ruszyły do akcji. Laura irytowała się, że reaguje jak typowa
kobieta. Czyli niemądrze! Pozwala, żeby przelotny całus zburzył spokój jej ducha.
Oddała Justinowi niemowlę i wypchnęła oboje z kuchni. Sprzątając, starała się
zapomnieć o pocałunku. Też pomysł!
Była chuda, więc nie w typie Justina. On też nie był w jej typie. Pomimo
czekoladowych oczu.
Sprzątnęła kuchnię w rekordowym tempie. Musiała definitywnie rozmówić się
z Justinem. Raz zręcznie uniknął dyskusji o tym, co zrobić z podrzutkiem, ale nie
mogli dłużej odkładać ostatecznej decyzji.
Zajrzała do łazienki. Justin klęczał koło wanny i był mokry od głowy do pasa.
– Jak sobie radzisz?
– Świetnie, ale przyszłaś w samą porę. Weź ręcznik, żebym mógł skrzata
położyć.
Laura rozłożyła ręcznik, a Justin sprawnie wyjął Pat i okrył ręcznikiem.
– Widzisz? Gdy ją natychmiast zawinąć, nie płacze. Nabieram wprawy, uczę
się.
– Będziesz wzorowym ojcem z poradnika dla młodych rodziców.
Justin spojrzał takim wzrokiem, jakby zaproponowała, żeby oddał motor na
złom.
– Nie będę.
Położyli niemowlę spać i wtedy Laura zaatakowała ponownie.
– Wracając do przerwanej rozmowy... Jutro zostaniesz w domu, a co pojutrze?
Tak dalej być nie może. Zaczną się problemy.
– Poczekajmy – upierał się Justin. – Rodzice przecież zostawili dziecko pod
naszą opieką, prawda? Jeszcze dwa, trzy dni, potem zawiadomimy, kogo trzeba.
Nie możemy zrzucać na innych odpowiedzialności za Pat.
Laura zrozumiała, że nic więcej nie osiągnie. Westchnęła i pomyślała o innym
rozwiązaniu.
– Wiesz co, zaangażujmy detektywa. Jeśli matka nie zgłosi się sama, wytropimy
ją i zażądamy wyjaśnień.
– Nie ma żadnych poszlak.
– Od tego są eksperci. Dla takiego nawet metka na koszulce jest poszlaką. Na
szybie albo framudze powinny być odciski palców. Jutro się tym zajmę. Ta mała
musi mieć rodzinę.
– Dobrze – zgodził się Justin po chwili przykrego milczenia. – Jeżeli nic się nie
zdarzy, zatrudnimy fachowca.
Rozdział 4
W ciągu dnia Pat spała nawet przez pięć godzin, natomiast w nocy budziła się
po godzinie lub dwóch, ale kiedy pełnili dyżury na zmianę, nie było to szczególnie
uciążliwe.
W niedzielę wieczorem Justin zadecydował, że Laura musi wypocząć przed
kolejnym tygodniem wytężonej pracy. Gdy został sam, opiekowanie się oseskiem
przestało być łatwe i przyjemne. Laura miała poczucie humoru, które nie
opuszczało jej nawet w środku nocy. Jej sarkazm czasem dopiekał do żywego, ale
warto było pocierpieć.
O czwartej rano Justin zrezygnował z uśpienia dziecka. Oboje męczyli się,
ponieważ jesienna noc była gorąca jak w środku lata.
– Nocny marku, idziemy na spacer. Zobaczysz, co mamy na podwórku, a ja
sprawdzę, czy huśtanie działa na ciebie usypiająco.
Było bardzo ciepło, więc Justin włożył tylko spodnie, ale niemowlę ubrał na
cebulkę.
W ciemnościach Pat natychmiast przestała płakać. Justin bał się potknąć, więc
ostrożnie zszedł po schodach i wyszedł na wewnętrzny dziedziniec.
– Czy ty wiesz, że jesteś bardzo podobna do mojego brata?
– zagadnął, siadając na huśtawce. – Ben też miał kłopoty ze spaniem. Często się
budził, a ja nie wiedziałem, czy czegoś chce, czy coś mu dolega. Miałem niecałe
pięć lat, a on sporo ważył, więc trudno mi było go dźwigać. Na pewno chciał,
żebym go nosił. Ty też to lubisz, prawda?
Odepchnął się nogą, rozhuśtał i oddał wspomnieniom. Nie mógł długo nosić
Bena, więc zwykle siedział z nim na podłodze, głaskał po główce i kołysał. Czasem
pomagało, Ben uspokajał się i nawet uśmiechał. Kiedy indziej krzyczał coraz
głośniej, robił się purpurowy, drobne ciałko dygotało, a starszy brat nie wiedział,
jak temu zaradzić.
Justin zacisnął pięści na wspomnienie dnia, w którym zabrano ich od ojca. W
domu Ben był bardzo niespokojny, często głośno płakał, nawet krzyczał. Podczas
pierwszej nocy poza domem co jakiś czas popłakiwał, ale uspokajał się, gdy Justin
trzymał go za rączkę.
Następnego dnia zabrano Bena rzekomo do lekarza i Justin nigdy więcej go nie
widział.
Mocniej przytulił podrzutka. Miarowy ruch huśtawki podziałał i Pat usnęła,
ufnie przytulona do piersi opiekuna.
– Przysięgam, że próbowałem odnaleźć braciszka – szepnął Justin. – Przez
kilka miesięcy strasznie się awanturowałem. Potem kilka razy uciekałem,
wymykałem się na poszukiwania, bo naiwnie sądziłem, że sam go znajdę. Nic nie
pomogło. Nie powiedziano mi, co się z nim stało. Dopiero wiele lat później
dowiedziałem się, że gdy nas rozdzielono, Ben był już poważnie chory i wkrótce
umarł.
Justin długo siedział, patrząc na niemowlę i wspominając swoje nieszczęśliwe
dzieciństwo. Zatopiony w myślach, zapomniał się odpychać i huśtawka zatrzymała
się. Justin wrócił do teraźniejszości.
– Ciekawe, moja mała, czy obudzisz się, gdy położę cię do łóżka. Lepiej nie, bo
chętnie bym się przespał.
Zadowolony, wszedł na trzecie piętro, ale wtedy okazało się, że jednak się nie
położy. Bezradnie oparł się o drzwi.
– Gdzie ja mam głowę?
Odgłos pukania zakłócił niespokojny sen. Laura usiadła zdezorientowana, ale
po sekundzie wyskoczyła z łóżka jak z procy i pobiegła do drzwi. Stukanie o tej
porze oznacza, że dziecku stało się coś złego.
Miała wyrzuty, że zostawiła Justina samego, uwierzyła mu jednak, że sobie
poradzi. Kazał jej porządnie się wyspać i nabrać sił na cały tydzień. Poza tym
słusznie zauważył, że oboje mają tyle samo doświadczenia i kwalifikacji.
Na pewno stało się coś złego. To jedyny powód pobudki o tej porze.
– Co się dzieje? – zawołała, nim otworzyła drzwi. – W nocy słyszałam płacz,
ale od jakiegoś czasu było cicho.
Przyjrzała się niemowlęciu. Nie jest zakrwawione, śpi spokojnie, czyli całe i
zdrowe.
Justin uśmiechnął się zawstydzony.
– Nie chodzi o małą. Nie mogę wejść do mieszkania.
– Dlaczego?
Justin wzruszył ramionami.
– Było gorąco i duszno, Pat nie chciała usnąć, więc wyszedłem na spacer.
– A klucze zostawiłeś w domu?
--Tak.
Laura szerzej otworzyła drzwi. Była zadowolona, że trochę posprzątała i pokój
nie wyglądał już jak po włamaniu.
Pomyślała, że Justinowi bardzo do twarzy z dzieckiem na ręku. Szczególnie
teraz. Pachnie mlekiem i zasypką, ma senne oczy, jest w samych spodniach, boso.
Podobał się jej jak nigdy.
Natychmiast zdenerwowała się z powodu tych myśli.
– Zadzwonisz po ślusarza?
– Nie. Zostawiłem otwarte okno, więc z twojej sypialni przejdę do mojej.
Przepraszam, że cię zbudziłem. Mogę zostawić Pat i iść po klucze?
Laura zaprowadziła go do sypialni.
– Oczywiście. Nie masz za co przepraszać, bo i tak niedługo zadzwoni budzik.
Po szóstej przyjedzie mój brat, żeby sprawdzić, dlaczego moje auto miewa humory.
Justin ostrożnie ułożył niemowlę między dwoma poduszkami, wszedł na
parapet i stamtąd surowo popatrzył na Laurę.
– Masz idiotyczne godziny pracy.
– Wiem, ale jestem nowa, muszę się wykazać.
Justin burknął coś niezrozumiałego i zniknął.
Niemowlę było spocone, więc Laura zdjęła jeden sweterek i rozpięła drugi.
– Jak beze mnie przetrwacie cały dzień? – szepnęła. – Bardzo mi przykro, że
muszę cię opuścić, ale jeśli mam być szczera, Justin lepiej sobie radzi, bo jest
odważny, a ja boję się, że podczas ubierania złamię ci rączkę lub nóżkę.
Pat otworzyła oczy.
– Och, przepraszam, że cię obudziłam. – Laura podała jej palec do potrzymania.
– Chyba jednak zadzwonię do bratowych. One są doświadczone i wiedzą, jak
postępować z oseskiem.
– Bez ich doświadczenia też świetnie sobie radzimy. – Justin zeskoczył z
parapetu. – Wtajemniczanie wszystkich krewnych i znajomych tylko napyta nam
biedy. A jeśli dopisze nam szczęście, sprawa sama się rozwiąże.
– Masz trudności z używaniem drzwi? Zacięły się?
– Nie, ale tą drogą jest szybciej.
– Zapomniałam, że dla szalonego motocyklisty prędkość jest najważniejsza.
Justin usiadł na łóżku i zaczął robić komiczne miny.
– Co będzie, jeśli okaże się, że rodzice Pat chcą, żebyś wzięła ich dziecko na
wychowanie?
– To niemożliwe!
Na twarzy Justina malował się niepokój.
– Ale przypuśćmy. Co wtedy zrobisz?
– Coś takiego absolutnie nie wchodzi w grę. Nie mogę podjąć się opieki nad
cudzym dzieckiem.
– A chciałabyś mieć własne?
– Nie. Tak. To znaczy, nie planowałam. Ale jeśli spotkam odpowiedniego
mężczyznę, kto wie? Na pewno nie chciałabym zostać samotną matką podrzutka.
– Przewidujesz założenie rodziny?
– Tak. Wychowałam się w dobrej, zżytej rodzinie. Bracia okropnie mi
dokuczali, ale mimo to ich kocham. A ty?
– Z nikim nie mam kontaktu.
– Chcesz się ożenić, mieć dzieci?
Justin pochylił głowę.
– Nie przewiduję takiego scenariusza.
– Bo rodzinne obowiązki nie pasują do twojego stylu życia?
– Powiedzmy. – Wstał i wziął Pat na ręce. – Życzę owocnej pracy.
Laura zaczęła gorączkowo szukać pióra i kartki.
– Zaczekaj. O, proszę. Mój telefon służbowy. W razie czego daj mi znać.
Justin niedbale wsunął kartkę do kieszeni.
– Dobrze.
Naraz rozległ się dzwonek przy drzwiach.
– Dlaczego drzwi są otwarte? – zawołał męski głos. – Trzpiotko, nie wolno
zostawiać otwartych drzwi.
– O, do licha! – zaklęła Laura.
Spojrzała na Justina i dziecko. Gdzie ich schować? W szafie? Pod łóżkiem? Za
zasłoną?
– Zapomniałem o czapce niewidce – szepnął Justin.
Laura pogroziła mu pięścią.
– Nie lubię, kiedy to robisz.
– Co takiego? – spytał z niewinną miną.
– Czytasz w moich myślach i naśmiewasz się ze mnie.
– Patrzyłaś na mnie tak, jakbym był wstrętnym insektem.
O co chodzi? Nadopiekuńczy brat będzie bronić cnoty siostry? Mam włożyć
rękawice bokserskie?
W przedpokoju rozległy się kroki.
– Jeszcze śpisz?
Laura pobiegła do drzwi. Uświadomiła sobie, że uniknie złośliwych
komentarzy, gdy porozmawia z bratem w przedpokoju. Nie będzie krępujących
pytań, a potem odpowiednio ubarwionych opowieści o mężczyźnie z dzieckiem w
jej sypialni.
Steve nadopiekuńczy? Nie. Ale gorliwy swat. Trzeba zapobiec spotkaniu brata z
sąsiadem. W przeciwnym razie Justin niezwłocznie zostanie zaproszony na
niedzielny obiad. Nawet nie zdąży otworzyć ust, żeby powiedzieć Steve’owi, że
rodzinne obiady nie pasują do stylu życia motocyklisty.
Z rozpędu wpadła na brata.
– Stój! – Steve chwycił ją za rękę i przytrzymał. – Dlaczego jeszcze nie jesteś
ubrana? Umówiliśmy się przecież, że skoro świt naprawię ci auto.
Laura pomyślała ze złością, że niski wzrost ma kilka poważnych minusów. Po
pierwsze, wąskimi plecami niewiele daje się zasłonić, a po drugie, prawie każdy
może spojrzeć ponad głową niskiej osoby. Od razu zauważyła, że Steve szeroko
otwartymi oczami patrzy w stronę sypialni. Jego zdumienia nie wywołała
rozrzucona pościel i ogólny bałagan, lecz półnagi mężczyzna siedzący na łóżku.
Laura odsunęła się i zrezygnowana powiedziała:
– Witam, braciszku.
– Dzień dobry – odezwał się Justin. – Jestem Justin Bane, sąsiad zza ściany.
Steve zmrużył oczy i zmarszczył czoło.
– Dużo o panu słyszałem. Siostra opowiada o sąsiadach.
Tylko tego brakowało!
Laura zazgrzytała zębami. Wcale dużo nie mówiła, jedynie wspomniała o
Justinie, ponieważ bracia zachwycali się jego motorem.
Dlaczego Steve mówi takim tonem? Daje Justinowi do zrozumienia, że jego
siostra zachowuje się jak zakochana pensjonarka.
Steve zobaczył jej wściekłe spojrzenie i uśmiechnął się od ucha do ucha, a
nawet szerzej. No tak, już swata. Robi to z premedytacją.
– Jestem Steve – przedstawił się. – Ukochany brat pańskiej sąsiadki i jej czuły
opiekun. Zdolny naprawiacz samochodów oraz pralek.
Justin wstał i wtedy Steve zobaczył dziecko.
– Wzruszająca rodzinna scenka. – Bezceremonialnie szturchnął siostrę. – Nie
wiedziałem, że jesteś macochą. Od jak dawna trwa ta idylla?
– Nie jestem macochą. I nic nie trwa. Dziecko zostało...
– Zostałem sam z dzieckiem – pospiesznie wtrącił się Justin.
– Potrzebowałem pomocy i życzliwa sąsiadka mnie wsparła.
– On nie jest...
Usta Justina na jej ustach uniemożliwiły dokończenie zdania. Mocne
uszczypnięcie w rękę też pomogło.
– Dziękuję za pomoc, sąsiadko. Do widzenia. – Justin odsunął się od oniemiałej
Laury i wyciągnął rękę do Steve’a.
– Miło mi było pana poznać. – Przy drzwiach jeszcze się odwrócił. – Jest pan
terrorystą, który uwięził siostrę za pomocą pająków czy właścicielem motocykla
zniszczonego podczas jazdy nowicjuszki?
Steve głośno sapnął.
– To był moped, moja ukochana Suzy. Trzy zadraśnięcia i wgniecenie.
– Ja przez tydzień utykałam na obie nogi, a ten po tylu latach wciąż opłakuje
niewidoczne rysy na motorze.
Obaj mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a Laura od razu
zrozumiała, że znalazła się na straconej pozycji.
– Bądź grzeczna. – Pocałowała Pat. – Do zobaczenia wieczorem.
– Chyba dożyjemy. – Justin ujął rączkę dziecka i pomachał na pożegnanie. –
Moja córeczka już umie robić pa, pa.
Wyszedł, czule przemawiając do „córeczki”. Steve objął siostrę i ucałował.
– Ubierz się i idziemy. Ja naprawię samochód, a ty opowiesz mi o nowym
adoratorze i jego dziecku.
Laura wypchnęła go z sypialni i zatrzasnęła drzwi.
– Możesz ukryć się w mysiej dziurze, ale to na nic – zawołał Steve. – Złożyłem
przysięgę, że będę donosił mamie o twoich romantycznych przygodach. Jestem
pewien, że bardzo zainteresuje się gotową wnuczką. Będzie miała okazję
powtórzyć uwagi o tym, że każde dziecko potrzebuje brata lub siostry.
Laura była zirytowana, więc ubrała się błyskawicznie.
Steve leżał na kanapie, bawił się pilotem i bezmyślnie przeskakiwał z kanału na
kanał. Laura stanęła przed telewizorem i skrzyżowała ręce na piersiach.
– Justin jest tylko i wyłącznie moim sąsiadem – oświadczyła. – Wiesz, że nie
lubię, gdy zawstydzasz mnie w obecności znajomych.
– Przepraszam. – Szeroki uśmiech wcale nie był przepraszający. –
Przyzwyczajenie jest drugą naturą. Na swoją obronę powiem tylko, że ten pan
wcale nie pocałował cię tak, jakby był zwykłym sąsiadem.
– Ale nim jest.
Laura odwróciła się i ruszyła do drzwi.
– A ta mała?
– Nie jest jego córką. – Odpowiedziała dopiero na półpiętrze, gdy była pewna,
że Justin nie zjawi się, by znowu zamknąć jej usta pocałunkiem.
Steve postawił torbę z narzędziami koło samochodu siostry.
– Więc czemu mówił, że to jego dziecko?
– Ze strachu, że polecisz z donosem na policję.
Steve gwałtownie wyprostował się i uderzył głową o maskę.
– Jasny gwint! Powtórz, co powiedziałaś. Czy on porwał niemowlę?
Laura opowiedziała całą historię ze szczegółami, umiejętnie podsycając
napięcie. Uważała, że brat musi zapracować na to, by usłyszeć całość. Dlatego
przerywała, gdy absurdalność wydarzeń wprawiała Stevea w osłupienie i zastygał
w bezruchu.
Steve uważnie oglądał silnik, od czasu do czasu gładząc się po głowie brudną
ręką i zostawiając na jasnych włosach ciemne smugi.
– Ośmielę się rzec, że rozumowanie Justina jest logiczne.
Nie macie innego wyjścia. Musicie czekać na rodziców.
Laura wzniosła oczy ku niebu.
– Trzymasz jego stronę, bo okazał ci współczucie z powodu podrapanego
motoru.
– Wcale nie. – Steve pochylił się nad silnikiem, więc jego słowa docierały do
Laury niewyraźnie. – Jeśli ktoś prosi, żebyście wzięli jego dziecko, to bierzcie. Nie
wypada pozbywać się niemowlęcia, jeżeli samemu można się nim zająć. –
Wyprostował się. – Wóz będzie ci służył, ale nie licz na to, że długo. Za tydzień
wezmę go do warsztatu i zrobię przegląd.
– Serdecznie dziękuję. Pocałowałabym cię, ale jesteś usmarowany.
Steve uśmiechnął się i czymś, co kiedyś było ręcznikiem, usiłował usunąć
przynajmniej część smarów z rąk. Nagle rzucił się do przodu z rękoma
wyciągniętymi ku twarzy siostry. Laura krzyknęła przeraźliwie, odskoczyła do tyłu
i byłaby się przewróciła, gdyby jej nie przytrzymał. , – Przepraszam – rzekł
odrobinę zawstydzony. – Tylko żartowałem. Nie chciałem dotknąć czysto umytej
twarzy ani nie chciałem, żebyś się przewróciła.
Laura westchnęła i z niesmakiem popatrzyła na brudną rękę. Ostrożnie
podciągnęła rękaw, by go nie ubrudzić. Nie miała ochoty zmieniać bluzki ani
później zastanawiać się, czym usunąć smar.
– Zapominasz, że jesteśmy dorośli. Nie musisz znęcać się nade mną, żeby mi
okazać braterską miłość.
– Bawiliście się w rodzinę od piątku do dziś?
– Mniej więcej – Widzę, że twój sąsiad bardzo ci się podoba.
– I co z tego? Napiszesz na murze, że go kocham? Jesteś okropny. Jak mama.
– Oboje pragniemy twojego szczęścia.
– Jestem szczęśliwa.
– Za dużo pracujesz.
Już to dziś słyszała!
– Chcę wyrobić sobie dobrą opinię, zdobyć pozycję i zabezpieczyć się
finansowo. Powinieneś rozumieć, dlaczego tak bardzo mi na tym zależy.
– Bo dawniej mieliśmy za mało pieniędzy?
--Tak.
– Ale chyba przyznasz, że mimo biedy rodzice byli szczęśliwi, stworzyli udaną
rodzinę, dobrze nas wychowali. I wiesz, że pieniądze nie dają szczęścia.
Puste słowa, pomyślała Laura z irytacją.
– Jeszcze raz dziękuję za pomoc. Do widzenia.
Po raz siódmy prawa ręka chwyciła słuchawkę, ale lewa znowu interweniowała
i słuchawka wróciła na miejsce.
Laura pocieszała się, że cisza oznacza brak problemów. Nie rozumiała,
dlaczego wciąż jej się wydaje, że jest potrzebna Pat i Justinowi.
Pracowała bez entuzjazmu, często spoglądała na zegarek i wzdychała. W
normalnym układzie o tej porze powinna już iść do domu. Co chwila słyszała kroki
zmierzające w stronę windy.
Zmusiła się, by przeczytać kolejny dokument do końca. Nowa sprawa, którą jej
zlecono, wywoływała w niej opór.
Laura wiedziała, że nie wolno wydawać wyroków, ale ta klientka nie cofała się
przed niczym, by uzyskać prawo do dziecka. Z jej strony była to zemsta na mężu,
który od trzech lat sprawował opiekę nad synem. Laura zżymała się, że będzie
reprezentować stronę, której nie wierzy, ale musiała wywiązać się z zadania.
Za dwie godziny pojedzie wreszcie do domu. Do Justina, Pat i nowych
obowiązków. Do kąpania, karmienia, prania, śpiewania kołysanek.
Przypomniała sobie, że miała zadzwonić do detektywa i skoczyła na równe
nogi. Przecież postanowili zrobić to dzisiaj. Musi natychmiast wracać do domu, bo
potem będzie za późno, do nikogo się nie dodzwoni.
Z ulgą i niepokojem zrobiła coś nie do pomyślenia – wyszła z pracy, gdy na
świecie było jeszcze jasno.
Justin miał nieszczególną minę, a niemowlę buzię skrzywioną do płaczu.
– Witajcie.
Laura wyciągnęła ręce do dziecka i zdumiona uświadomiła sobie, że bardzo za
nim tęskniła. I za Justinem. Zirytowała się, że zaczynają nią rządzić emocje. A
przecież nie warto przywiązywać się do namiastki rodziny, do sytuacji, która
potrwa zaledwie kilka dni.
– Wcześnie wróciłaś – bąknął Justin.
– Coś nie w porządku?
– Wszystko w porządku, ale mała jest markotna i marudna. Pewnie tęskniła za
tobą.
Jakby na potwierdzenie tych słów dziecko rozpromieniło się i powitało Laurę
pociągnięciem za włosy i potokiem niezrozumiałych dźwięków.
Laura przełknęła kluchę zawadzającą w gardle.
– Na pewno poprawi ci się humor, gdy usłyszysz, że mój brat przyznał ci rację.
– W jakiej kwestii?
– Zatrzymania dziecka.
– Mówiłaś mu? – Justin nachmurzył się jeszcze bardziej.
– Jak mogłaś? Wiedziałaś, że nie chcę.
– Mam zaufanie do rodzonego brata. – Laura popatrzyła z wyrzutem. – A poza
tym, jeśli nie robimy nic złego, nie musimy tego ukrywać.
– Bezpieczniej zachować tę sprawę w tajemnicy. Najpierw trzeba znaleźć
matkę.
– Widać, że brak ci bliskiej rodziny.
– To nie ma nic do rzeczy. Czemu wróciłaś wcześniej?
– Bo przypomniało mi się, że mieliśmy poszukać detektywa.
– Już znalazłem. Przyjdzie o szóstej.
– Dzwonił ktoś?
– Chodzi ci o rodziców Pat? Nie.
– Pójdę się umyć i zaraz wracam.
– A my się położymy. Ta pannica w ogóle nie chciała spać.
Chwileczkę. – Poszperał w kieszeni. – Dam ci klucz.
--Jaki?
– Do mieszkania.
– Do twojego? – spytała niemądrze.
Pierwszy raz dostała klucz do mieszkania mężczyzny. Dziwne uczucie.
– O co chodzi?
– Nie jestem przyzwyczajona do noszenia cudzych kluczy.
– A ja nie jestem przyzwyczajony do dawania moich. – Justin uśmiechnął się. –
Więc jesteśmy kwita.
– Dziękuję. Postaram się pospieszyć.
W domu pobieżnie przejrzała korespondencję. Same rachunki, nic ciekawego
O! A to co? Jakaś złożona kartka!
Rozdział 5
Wyjaśniła się tajemnica rodziców Pat!
Hokus-pokus. Wystarczyło wezwać detektywa, a zanim się zjawił, zagadka się
rozwiązała.
Laura usiadła przy stole, włożyła gumowe rękawiczki i rozłożyła kartkę
szczypcami do sałaty. Odciski palców nie były potrzebne, ale na wszelki wypadek
zachowała ostrożność, by ich nie zniszczyć.
List zawierał częściowe wyjaśnienie, a Justin będzie musiał wytłumaczyć,
dlaczego twierdził, że nie jest ojcem podrzutka.
Ojcem ślicznej dziewczynki imieniem Jenna.
Dlaczego tak stanowczo zaprzeczał?
Laura nie rozumiała, czemu odczuwała to jako zdradę. Skąd te pretensje?
Popatrzyła w okno. Hm, poczucie zdrady bierze się stąd, że ufała sąsiadowi,
wierzyła jego słowom. Sądziła, że nie należy do mężczyzn, którzy porzucają
dziewczyny w ciąży, wypierają się ojcostwa. Niestety, pomyliła się.
Jedynym plusem jest to, że ona sama nie ma już żadnych zobowiązań. Dziecko
jest z ojcem. Pozostaje tylko pokazać Justinowi list.
Laura ciężkim krokiem poszła do sąsiedniego mieszkania. W bawialni nikogo
nie zastała. Weszła bez pukania do sypialni. Uważała, że ma do tego prawo. W
końcu spędziła tu dwa dni i dwie noce. Jak potraktować kłamcę?
Winowajca spał spokojnie, z głową zwróconą ku dziecku, które z trzech stron
zabezpieczył zrolowanymi kocami, a wzdłuż łóżka ustawił krzesła.
– Justinie – szepnęła Laura.
Gdyby był sam, obudziłaby go głośnym krzykiem. Zasłużył na gwałtowną
pobudkę. Przez niego jakaś kobieta zaszła w ciążę, a on się tego wypiera. Ach, ci
mężczyźni! Dlaczego są tacy nieodpowiedzialni? I okrutni?
Justin nawet nie drgnął. Jak można tak mocno zasnąć w ciągu paru minut? Czy
to znaczy, że przez całą noc nie zmrużył oka?
Laura pomyślała, że jest bardzo podobny do Pat... do Jenny. A raczej ona do
niego. Duże oczy, gęste rzęsy...
Gdy zreflektowała się, że patrzy na niego za długo, westchnęła i zaczęła
oglądać sufit.
Nie pojmowała, co się z nią dzieje. Ogarniały ją podstępne uczucia. Była
obrażona, miała do Justina pretensje, a mimo to chętnie położyłaby się koło niego,
przytuliła...
– Skąd się to bierze? – szepnęła.
Zaraz obudzi wyrodnego ojca i powie, co o nim myśli.
– Śpiochu, pobudka!
Justin na moment otworzył oczy, rozejrzał się niezbyt przytomnie i schował
głowę pod poduszkę.
– Wstawaj – powiedziała Laura znacznie głośniej. Żałowała, że nie ma odwagi
– i siły – by zepchnąć go z łóżka.
– Musimy porozmawiać. Tajemnica wyjaśniona. Znalazłam ojca dziecka.
– Naprawdę? Jak to zrobiłaś?
Justin oparł się na łokciu i odgarnął włosy opadające na twarz, a Laurze z
wrażenia oczy zaszły mgłą. Znowu musiała oglądać sufit.
– Porozmawiamy w pokoju obok, żeby nie przeszkadzać Jennie.
– Jennie? – Justin zerknął na niemowlę, które spało z palcem w buzi. – To jej
imię? A już przywykłem do Pat.
Laura wyszła pierwsza. Justin zjawił się po chwili zaspany, ziewający.
– No, słucham. Gdzie ojciec dziecka? Zajmie się córką?
Chce wziąć ją do siebie?
– Nie jestem pewna – odparła Laura zimno. – Mam wrażenie, że jej nie chce.
Wypiera się.
– Wypiera się własnego dziecka? – Justin zaklął pod nosem.
– Zimny drań! Łajdak! – Zniżył głos. – Biedne maleństwo.
Jak on potrafi udawać, dziwiła się Laura.
– Justinie... Nic nie rozumiesz. Przyszedł list, z którego wynika, że miałam
rację. Pomimo twoich zaprzeczeń okazuje się, że ty jesteś ojcem.
Justin na chwilę zaniemówił.
– Ja... ? Ona... nie jest... moją córką – wyjąkał.
– Jest.
Laura nie rozumiała, dlaczego Justin nadal wypiera się dziecka. Jenna była do
niego podobna, zostawiono ją prawie w jego mieszkaniu, a z listu jasno wynikało,
że on jest ojcem. Dlaczego kłamie?
– Przyniesiono ją do mnie przez pomyłkę. Matka myślała, że weszła do twojego
mieszkania.
Justin wpadł w furię.
– Kobieto, przestań gadać od rzeczy! Mówię ci, że to nie moje dziecko. Zaszła
jakaś pomyłka. Gdyby Pat... Jenna była moją córką, na pewno nie uchylałbym się
od odpowiedzialności.
Laura podsunęła mu pod nos kartkę, którą wciąż trzymała szczypcami.
– Widzisz? Kartka jest do ciebie, przysłana pod dobry adres. Gdzie tu pomyłka?
Justin wyrwał jej kartkę razem ze szczypcami i oczy zrobiły mu się wielkie jak
spodki. Wodząc palcem, żeby lepiej rozumieć słowa, ponownie przeczytał tekst:
– „Justinie! Masz córeczkę Jennę, urodzoną trzeciego czerwca. Ja nie mogę się
nią opiekować, więc ty musisz. Powodzenia. Mam nadzieję, że twoja nowa
kochanka ma trochę instynktu macierzyńskiego. Linda”. – Gniewnie spojrzał na
Laurę. – Diabli nadali! Co to ma znaczyć?
– Sam wiesz najlepiej, więc mi powiedz.
– Co mam powiedzieć?
– Prawdę.
Justin rzucił kartkę na stół i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.
– Dwie rzeczy są jasne. Po pierwsze, ta kobieta pomyliła mnie z kimś innym, a
po drugie myśli, że my ze sobą żyjemy.
Widocznie widziała cię, gdy weszłaś do mieszkania. Pewno czekała za oknem.
Uważała, że to mieszkanie ojca dziecka, a ty jesteś jego kochanką.
– Ja kochanką typa spod ciemnej gwiazdy?
Justin przytaknął.
– Nie jestem niczyją kochanką.
– Powiedz Lindzie...
– Kto to taki?
– Nie wiem, bo jej nie znam.
– Ale ona zna ciebie. Bardzo blisko i dobrze.
Justinowi pociemniały oczy.
– Mam wielką prośbę. Czy mogłabyś choć na krótko przyjąć, że mówię
prawdę?
Laura odsunęła się od niego, usiadła przy stole i potarła skronie.
– Dowodów pośrednich jest sporo, więc naprawdę trudno mi wierzyć twoim
słowom. Radzę ci sprawdzić w kalendarzyku randki sprzed roku. Jennie urodziła
się w czerwcu, więc... została poczęta we wrześniu. Przypominasz sobie coś z
września?
– Nic a nic. To nie moja córka.
– Przypuszczam, że zmieniasz dziewczyny jak rękawiczki i prędko zapominasz
o kochankach. Ale powinieneś pamiętać przynajmniej te, które zachodzą w ciążę.
Justin popatrzył na nią wzrokiem, który mógłby zabić.
– Dlaczego mnie atakujesz?
– Bo wypierasz się ojcostwa, chociaż jest coraz więcej dowodów. Nie lubię
mężczyzn, którzy uciekają od rodzicielskich obowiązków.
– Aha. – Justin znowu zaklął. – Nie chcesz mi wierzyć, to nie. Ale dlaczego? Co
takiego zrobiłem, że uważasz mnie za człowieka niegodnego zaufania?
– Słabo cię znam.
– Spędziliśmy razem dwa dni i dwie noce. Myślałem, że przy tej okazji
poznaliśmy się... lepiej. Zapewniam cię, że nie jestem ojcem podrzutka. To inny
mężczyzna.
– Który też ma na imię Justin i mieszka w tym domu, tak?
– Nie rozumiem, dlaczego dziecko znalazło się tutaj i dlaczego kartka jest
zaadresowana do mnie. – Wyglądał coraz groźniej. – Dziecko zostawiono u ciebie,
nie u mnie. Jesteś pewna, że nie miałaś kochanka o moim imieniu?
Laura zignorowała absurdalne pytanie.
– Zrobisz badania genetyczne, żeby to udowodnić?
– Tylko wtedy przestaniesz mnie podejrzewać, co?
Laura widziała, że Justin jest pewien swoich racji i czuje się urażony, że ona mu
nie wierzy. Czyżby był przekonany, że antykoncepcja nigdy nie zawodzi?
Otworzyła usta, ale w ostatnim momencie powstrzymała się przed zadaniem
niedyskretnego pytania. Nie jej sprawa, jak doszło do nieplanowanej ciąży.
– Wymieniono cię jako ojca. Test DNA da odpowiedź i będzie wiadomo, czego
się trzymać. Nieważne, w co ja wierzę lub nie.
– Dla mnie ważne.
– Dlaczego?
– Naprawdę musisz pytać?
Przecząco pokręciła głową. Nie, nie musiała. Przez te dwa dni zdarzyło się coś
wyjątkowego. Wprawdzie nie tego szukała w życiu, ale na krótko było to coś
szczególnego.
Justin jeszcze raz uważnie obejrzał kartkę informującą o jego ojcostwie.
Widocznie nieoczekiwanie olśniła go jakaś myśl, bo zagadkowo spojrzał na Laurę.
– Kartka jest zaadresowana do mnie. Zawsze otwierasz cudzą korespondencję?
Laura spiekła raka.
– Nigdy. Kartka była bez koperty, razem z tym, co do mnie przyszło. Zwykła,
złożona kartka, którą otworzyłam bez specjalnej ciekawości. Nie jestem wścibska.
– Powiedzmy. Odwdzięczę ci się i powiem, że wątpię w twoją
prawdomówność.
– Złośliwość aż się z ciebie wylewa. Poczekaj, przyniosę coś do wytarcia
podłogi.
Justin roześmiał się, czym ją kompletnie rozbroił. Potem jednak znowu się
zasępił. Wstał, przemierzył pokój kilka razy, usiadł na kanapie i popatrzył przez
okno.
– Najgorszy w tej historii jest fakt, że przytrafia się ona niewinnemu dziecku.
Laurę ogarnęły wątpliwości. Uwierzyć mu? Gdzie leży prawda? To fatalna
pomyłka czy bezczelne wypieranie się ojcostwa?
– Przynajmniej znamy imię delikwenta. Policji będzie łatwiej znaleźć rodziców
dziecka albo jakichś krewnych.
– Na policję jeszcze czas.
– Justinie!
– Myślisz, że to moja córka, prawda? Więc ja jako rzekomy ojciec
postanawiam, że zatrzymujemy ją i czekamy na wyniki poszukiwań.
– Przecież twierdzisz, że to nie twoje dziecko.
– Ale ty sądzisz inaczej, więc zatrzymam Jennę do czasu, aż dowiem się
prawdy i udowodnię swoją niewinność.
Laura uderzyła ręką w stół.
– Patrzcie państwo! Rzekomo tylko kobiety są nielogiczne!
Justin obojętnie wzruszył ramionami.
– Mam nadzieję, że detektyw znajdzie odciski na kartce i na oknie. Musimy
dojść do sedna. Matka Jenny będzie musiała zeznać, czy chciała mieć dziecko
akurat ze mną i dlatego zatrudniła kosmitów, żeby mnie porwali. Chętnie uwierzysz
w taką wersję, prawda? Laura wskazała list.
– Ze słów matki wynika, że nie zgłosi się po córkę. Zakłada, że Pat,
przepraszam Jenna jest ze swoim ojcem. Co wobec tego nam pozostaje? Albo
znaleźć krewnych dziecka, albo oddać je osobom do tego uprawnionym.
Justin zrobił taką minę, jaką już znała, ale nie doszło do ostrej wymiany zdań,
bo w tej samej chwili rozległ się dzwonek.
Detektyw był niezbyt młody, krępy i śniady. Justin opowiedział mu całą historię
i pokazał kartkę. Pan John Harris pobieżnie rzucił okiem na tekst, uniósł brwi i
spojrzał na Justina.
– Czyli to pańska córka?
– Według listu.
– Chce pan, żebym odnalazł matkę?
--Tak.
Detektyw wyjął notes i pióro.
– Proszę o imię, nazwisko, adres.
– Nie znam.
Brwi detektywa niemal uciekły z wysokiego czoła.
– Nie zna pan nawet jej imienia?
--Nie.
– Hm. Więc proszę o krótki opis wyglądu. Wzrost, waga, kolor włosów, oczu.
– Nie mam pojęcia, jak ta kobieta wygląda.
Ręka detektywa zawisła w powietrzu.
– Co takiego? Nie wie pan, jak wygląda matka pańskiego dziecka?
– Niestety.
– A w jakim jest wieku? Ma dwadzieścia lat, trzydzieści, czterdzieści?
– Ja nic o niej nie wiem. Jedyna informacja zawarta jest w tym liście.
Detektyw nie ukrywał niesmaku i przez resztę wizyty traktował Justina bardzo
chłodno. Dokładnie obejrzał rzeczy niemowlęcia oraz torbę, w której były. List
włożył do plastikowej torebki i schował do teczki. Na oknie w sypialni znalazł tyle
śladów, że Laura ze wstydu chętnie zapadłaby się pod ziemię. Nie trzeba być
detektywem, by zauważyć, że okno myto dawno temu. Dokładnie przed sześcioma
miesiącami.
– Kolega, który pracuje na posterunku, pomoże mi sprawdzić, czy mają
podobne ślady. Przyjdę do państwa jutro. – Detektyw zmierzył Justina krytycznym
wzrokiem. – Dobrze byłoby sprawdzić DNA albo przynajmniej grupę krwi. Żeby
ewentualnie udowodnić, że pan nie jest ojcem.
Obrażony Justin milczał. Nie sprostował przypuszczenia, że autorka listu wie,
co robi, wskazując go jako ojca swego dziecka. Nie pozwolił też Laurze, by
cokolwiek wyjaśniła. Było mu obojętne, co detektyw myśli, a chodziło jedynie o
to, żeby nie oddać Jenny.
Laura zamknęła drzwi za detektywem i odwróciła się do Justina czerwona z
gniewu.
– Starałam się być uprzejma, ale co on sobie myśli? – wybuchła. – Jakim
prawem jest napastliwy w stosunku do ciebie? Kim on jest? Strażnikiem
moralności? Nic nie wie o okolicznościach, a pochopnie wyciągnął wniosek, że
jesteś kobieciarzem, który sypia z kim popadnie i nie pamięta imion tych kobiet.
– On wyciągnął jakieś wnioski? – łagodnie zapytał Justin. – Nie denerwuj się.
Wiem, że wszystko na mnie wskazuje. Boli mnie twój brak zaufania, ale zdaję
sobie sprawę, że trudno uwierzyć w moje zapewnienia. Nie przejmuj się moimi
uczuciami. Naprawdę jest mi obojętne, co ten człowiek o mnie myśli.
Powiedział to takim tonem, że Laura zrozumiała podtekst. To jej opinia była
ważna.
– Przepraszam cię. – Spuściła wzrok. – Wierzę, że nie jesteś ojcem Jenny.
– Ale zastanawiasz się, czy się nie mylę, prawda?
Skinęła potakująco.
– W tym sęk. Przepraszam.
– Nie przejmuj się.
Powoli uniosła głowę i spojrzała na niego.
– Najlepiej nie przejmować się drobiazgami. Jedyne, co nam pozostaje, to
czekać, aż detektyw znajdzie Lindę. Tylko jak będą wyglądać następne dni? Co z
twoją pracą? Dzisiejsze spotkania odwołałeś, ale jutrzejszych chyba już nie
możesz?
– Mam nienormowany czas pracy i w zasadzie sam ustalam godziny. Znajdę
jakieś rozwiązanie. Przełożę spotkania, poproszę o zastępstwo albo wezmę Jennę
ze sobą.
Ona w ciągu dnia dużo śpi. – Westchnął. – Szkoda, że nie w nocy.
Laura przeszła do kuchni. Justin uśmiechnął się, widząc, że czuje się w jego
mieszkaniu swobodnie. Było mu miło, chociaż ostrzegawczy głos przypominał, że
to niebezpieczne.
Laura otworzyła lodówkę.
– Tym razem ja coś ugotuję, chociaż nie mam się czym popisywać. Gdzie
pracujesz? Powiedziałeś tylko, że jesteś logopedą.
– Prowadzę ośrodek dla dzieci z wadami wymowy. Przychodzą do nas po
pomoc, jakiej nie zapewnia im szkoła.
Wyraz niedowierzania na twarzy Laury rozbawił go.
– Według ciebie taka praca nie pasuje do szalonego motocyklisty, prawda?
– Już sama nie wiem. Może pasuje, może nie. Na pewno dzieci cię podziwiają.
Jak doszło do tego, że otworzyłeś taki ośrodek?
– Gdy miałem dwadzieścia lat, zaangażowano mnie do filmu... do kiepskiego
serialu. Na szczęście udało mi się zachować rozsądek i w odpowiedniej chwili
zrezygnować. Zarobiłem tyle, że starczyło na studia i na sfinansowanie ośrodka.
Jak dotąd, mamy niezłe osiągnięcia. Dla mnie to stała praca, dla dzieci stała
pomoc.
– Wydałeś wszystkie pieniądze na cele dobroczynne? Nie chciałeś kupić stu
motorów albo pałacu?
– No, trochę sobie zostawiłem. – Justin uśmiechnął się. – Nie potrafię jeździć
na stu motocyklach jednocześnie.
– Dlaczego wybrałeś taki zawód? Czy jako dziecko miałeś podobne problemy?
– Takie przypuszczenie samo się nasuwa, prawda?
Laura poczuła się dziwnie zakłopotana, przerwała krojenie cebuli i spod rzęs
zerknęła na Justina.
Wyglądała uroczo.
Pokusa była zbyt silna. Justin odebrał Laurze nóż i odwrócił ją ku sobie.
Zdumiała się, ale nie sprzeciwiła, a nawet z własnej inicjatywy objęła go za szyję.
Bardzo dobrze.
Justin uważał, że jest mu winna pocałunek, a takie długi lubił odbierać.
Pocałunek był delikatny jak pierwsza zimowa śnieżynka, ale ciepły. Laura
miała wrażenie, że właśnie na to czekała od dawna. Justin uśmiechnął się
uwodzicielsko i pocałował ją jeszcze raz. Tym razem mniej delikatnie, ale czulej.
Laura dziwiła się własnym odczuciom. Czuje się bezpieczna, całując sąsiada?
Przecież to ryzyko! Na co ona sobie pozwala?
Odsunęła się gwałtownie. Justin popatrzył na nią pytająco.
– Oboje jesteśmy zmęczeni – wykrztusiła schrypniętym głosem.
To niczego nie wyjaśniało. Tym bardziej że nadal obejmowała Justina. Justin
milczał.
– Nie doszłoby do tego, gdybyśmy nie byli zmęczeni i spięci – dodała.
– Masz rację. – Justin delikatnie oparł jej głowę na swojej piersi. – Gdy jestem
zmęczony, zwykle szukam jakiejś przepracowanej pani adwokat, bo tylko taki
pocałunek ma lecznicze działanie.
Laura czuła się dziwnie osłabiona. Nie miała siły unieść głowy.
– Pocałuj mnie, żeby się zagoiło – poprosił Justin. – Dzieci wiedzą, co najlepiej
pomaga.
– Mają wrodzony instynkt.
Wreszcie uniosła głowę.
– Lubię instynkty – szepnął Justin.
Czy jego twarz jest znowu bliżej? Laura zmrużyła oczy, by to ocenić. Odległość
dwudziestu centymetrów zmniejszyła się do dwóch. Dopiero teraz, z bliska,
zobaczyła, że w ciemnych oczach Justina połyskują złote płatki. To bardzo
niebezpieczne oczy, pomyślała. Jak jeziora, w których kobieta pragnie zanurzyć się
na długo, może na zawsze.
– Naprawdę?
Czyżby ona to powiedziała, a raczej wyszeptała? Niemożliwe!
– Instynkty prowadzą do ciekawych sytuacji.
– Na przykład można zostać ojcem.
– Owszem. – Justin objął ją mocniej. – Czemu upinasz włosy?
– Bo są stanowczo za długie. Powinnam je obciąć. Taka fryzura jest
niepraktyczna.
– Nie obcinaj. Chcę je zobaczyć rozpuszczone.
Nie wyciągnął jednak spinek, co w tych warunkach było bardzo rozsądne, ale
rozczarowało Laurę. Westchnęła i odsunęła się.
– Muszę coś zjeść i iść spać, bo inaczej jutro zasnę przy biurku. Poradzisz sobie
beze mnie?
– Taak – odparł Justin z ociąganiem. – Muszę.
Rozdział 6
W czwartek Laura wróciła z pracy o piątej i bardzo się zdziwiła, że Justina nie
ma w domu. Zaczynała się już poważnie niepokoić, gdy z przedpokoju dobiegł
jego głos.
Justin sapał jak zawodnik po biegu długodystansowym. Jenna siedziała w
pożyczonym wózku, wymachiwała rączkami i nieprzerwanie ćwiczyła jakieś nowe
dźwięki.
Justin spojrzał na zegarek.
– Czemu wróciłaś tak wcześnie? To niepokojące. Czy imperium Younga i
Warrena nie utonie w morzu papierów, gdy ciebie zabraknie przy sterze?
Laura pocałowała dziecko i posadziła je w rogu kanapy.
– Okazuje się, że beze mnie też potrafią omijać niebezpieczne rafy i podwodne
skały. Dziwne, prawda? Już dawno powinnam się zorientować, że świetnie sobie
beze mnie poradzą i wcale nie muszę tkwić przy kserokopiarce do północy.
– Przy ksero? Jesteś sekretarką?
– Skądże. Kopiowanie nie należy do moich obowiązków, ale jest mnóstwo
pracy, którą ktoś musi wykonać. I ja to robię.
– Coś mi się zdaje, że robisz więcej, niż trzeba.
– Możliwe. – Laura lekko wzruszyła ramionami. – Przypuszczam, że nikt nie
zauważył mojego wyjścia o normalnej porze.
To było wielkie odkrycie. Równie zdumiewające jak fakt, że bardzo chętnie
wraca do domu, chociaż nie czeka jej nic pasjonującego. Jedynie codzienne
obowiązki przy dziecku i stała walka z kulinarnymi pokusami Justina.
Wieczory spędzali we troje. Najpierw Laura miała nocny dyżur przy Jennie,
potem Justin, a trzeciego wieczoru byli tak zmęczeni, że zasnęli oboje. Laura z
rozrzewnieniem wspominała ranek, gdy obudziła się przytulona do niemowlęcia, a
obok niej, z drugiej strony dziecka, spał Justin. Rozmarzona obserwowała go przez
pół godziny.
Teraz miał poważną, nawet zasępioną minę.
– Pędziłem z pracy, bo dzwonił Harris, że do nas jedzie.
Ma ważne wieści.
– Znalazł matkę Jenny?
Justin skinął potakująco głową i w tym samym momencie rozległ się dzwonek.
– Ja otworzę – powiedziała Laura.
Pan Harris dumnie wkroczył do bawialni i byłby usiadł na Jennie, gdyby Justin
w ostatniej chwili nie wziął jej na ręce.
– Ha, ha, ha! – zarechotał detektyw. – Przepraszam, nie zauważyłem żywego
drobiazgu. Kiepsko z moją zdolnością obserwacji. Ale mam dla pana nazwisko.
Justin położył niemowlę na kocyku na podłodze, z dala od trasy ewentualnego
przemarszu spostrzegawczego detektywa.
– Bardzo mnie to cieszy.
– Nazwisko i adres. Znalazłem tę kobietę. – Detektyw dumnie wypiął pierś. –
Były trudności, ale jednak dotarłem do niej. Nazywa się Linda Hope Fielding.
Nazwisko pasuje, odciski palców się zgadzają. – Pogardliwie popatrzył na Justina.
– To jest matka pańskiego dziecka. Czy coś się panu przypomina? Wie pan, w
którym kościele dzwonią? Justin przecząco pokręcił głową.
– Dziwne. – Detektyw wyjął plik papierów. – Linda Fielding ma czterdzieści
dwa lata, czarne włosy, niebieskie oczy, waży sześćdziesiąt pięć kilo.
– Aha.
Pan Harris, którego najwidoczniej irytowała obojętność Justina, rzucił papiery
na stolik i wstał.
– Zna ją pan czy nie, to jest ta Linda, która dotykała pańskiego okna i listu.
Wszystkie zebrane przeze mnie informacje są tutaj.
Laura zaczęła przeglądać kartki, a Justin zajrzał jej przez ramię.
– Czy to stały adres? – zapytał. – Jest pan pewien, że ona tam mieszka?
Detektyw uśmiechnął się podejrzanie.
– Niech pana głowa nie boli o adres. Jest bardzo stały.
Przynajmniej przez jakieś piętnaście do dwudziestu lat.
– Och! – wyrwało się Laurze.
Pan Harris pokiwał głową.
– Tak, Linda Fielding przebywa w więzieniu. Od kilku lat była poszukiwana, aż
wreszcie w poniedziałek trafiła za kratki. Dlatego tak długo musiałem jej szukać.
Laura rzuciła papiery, podbiegła do dziecka i porwała je na ręce.
– Nie martw się, perełko – szepnęła. – Wszystko jakoś się ułoży.
– Czy dobrze słyszę, że ta kobieta jest poszukiwana od kilku lat? – Justin
podszedł do Laury i do dziecka. – Za co?
– Za kradzieże. Dowiedziałem się, że jest znana w światku włamywaczy, słynie
z okradania willi. Dostanie co najmniej piętnaście lat. – Detektyw prychnął
pogardliwie. – Popełniła duży błąd, gdy wybrała się z wizytą do gubernatora.
Odważne posunięcie, ale głupie, bo zostawiła ślady. Pewno nie pomyślała, że będą
szukać odcisków na bramie. No, to byłoby wszystko.
Harris wystawił rachunek na pokaźną sumę, po czym się pożegnał.
Justin odprowadził go do drzwi, a Laura usiadła na kanapie, mocno tuląc
dziecko.
– Biedactwo. Masz matkę, która spędzi w więzieniu cały okres twojego
dzieciństwa i dojrzewania. Jest gorzej, niż myśleliśmy.
– Czyżby?
– Gorzej, niż ja myślałam.
– Oczywiście. Myślałaś, że jakaś dziewczyna chce mnie ukarać za to, że nie
płacę na dziecko.
Laura drgnęła, jakby ją uderzył.
– Bardzo cię przepraszam. Biedne maleństwo. Ciekawe, dlaczego ta kobieta
myśli, że jesteś ojcem jej dziecka.
Justin usiadł i oboje pochylili się na niemowlęciem, jakby chcieli własnymi
ciałami osłonić je przed niewesołą przyszłością.
– Nie mam pojęcia. Dowiemy się, gdy się z nią zobaczymy. Oby prawdziwy
ojciec był zdolny do podjęcia obowiązków rodzicielskich.
– Matka widocznie sądzi, że jest, skoro podrzuciła mu córkę.
– Co teraz zrobimy?
– Musimy skontaktować się z Lindą Fielding i powiedzieć jej, że wprawdzie
dziecko jest w dobrych rękach, ale w niewłaściwych. Mam nadzieję, że dowiemy
się czegoś o ojcu małej i o bliższych krewnych.
– A co potem? Oddamy Jennę?
– Nie mamy wyboru, prawda? Zabierze ją rodzina albo trafi do sierocińca. –
Justin przejrzał kartki. – O, jest numer do więzienia. Jak myślisz, może warto od
razu dzwonić?
– Nie. Osobistych spraw lepiej nie załatwiać przez telefon.
Pojedziemy do tej Lindy Fielding.
Otrzymanie pozwolenia na widzenie zajęło trochę czasu i kosztowało nieco
wysiłku. Odwiedziny były możliwe jedynie w soboty. Wprawdzie wyjątkowo
można było obejść przepisy, lecz Justin bał się, że gdy poda prawdziwy powód,
natychmiast odbiorą mu dziecko. Nie chciał też korzystać ze znajomości Laury.
W końcu nadeszła sobota. Matka Laury, pani King, przyjechała, żeby
popilnować Jenny. Dziecko bez oporów zaakceptowało tymczasową babcię.
– Mamo, na pewno dasz sobie radę? – spytała Laura z wyraźnym niepokojem.
Starsza pani poczuła się obrażona.
– Moja droga, zapominasz, że wychowałam jedną córkę i dwóch synów, no i
mam czterech wnuków. Z takim doświadczeniem śmiało mogę popilnować jednego
maleństwa przez kilka godzin. No, idźże.
– Muszę się przebrać.
– Po co? – odezwał się Justin. – Moja sąsiadka ładnie wygląda, prawda?
Pani King obrzuciła córkę uważnym spojrzeniem.
– Hm...
Laura obejrzała spodnie i bluzkę ze śladami śniadania Jenny.
– Kpiny w żywe oczy. Wyglądam okropnie, nie wyjdę z domu taka brudna.
Przeszła do sypialni, a Justin podążył za nią.
– Co z tego, że tu i ówdzie są plamy? Widać, że zajmujesz się dzieckiem, a to
nie wstyd. Chodźmy, bo za pół godziny zaczną wpuszczać.
Laura jakby go nie słyszała.
– Byłam w więzieniu tylko służbowo – mruknęła do siebie.
– Jak ubrać się na prywatne widzenie z więźniarką? Włożyć służbowy kostium?
Justin oparł się o ścianę, skrzyżował ręce na piersiach i wlepił wzrok w sufit.
Laura uśmiechnęła się. Mieszkając przez wiele lat z trzema mężczyznami, często
widywała taką postawę.
– To naprawdę bez znaczenia – orzekł Justin. – Zmień tylko bluzkę.
– Łatwo ci mówić. Tobie wystarczy ubrać się na czarno i już dobrze wyglądasz.
Justin miał na sobie spłowiałe dżinsy i zwykłą koszulę.
– Czy okrężną drogą dajesz mi do zrozumienia, że ja też powinienem się
przebrać?
Laura nie odpowiedziała. W końcu wybrała spodnie i bluzkę, po czym
rozkazała:
– Porozmawiaj z moją mamą albo pobaw się z Jenną. Zaraz będę gotowa.
Idąc do samochodu, Laura często odwracała głowę, jakby spodziewała się, że
matka przywoła ją z powrotem. Tak się bała, że Jenna może płakać. Ale nic takiego
się nie zdarzyło.
Kiedy doszła na parking, stanęła zdumiona. Zamrugała powiekami. Dlaczego
kolor i marka auta są inne?
– To nie mój samochód.
Justin osłonił oczy i rozejrzał się.
– Rzeczywiście, twojego tu nie ma. Ten jest za czysty.
Gdzie zaparkowałaś?
– Tutaj.
– Jesteś pewna?
– Oczywiście. Doskonale pamiętam. – Głos jej się załamał.
– Zawsze tu parkuję, jeśli jest wolne. A wczoraj było. Pamiętam jak dziś.
Skradziono mój wóz!
– Może zostawiłaś kluczyki.
– Skądże! – Laura rozejrzała się. – Skradziono mi samochód! No nie...
Justin wyjął telefon, ale w tej samej chwili Laura coś sobie przypomniała.
Prędko złapała go za rękę.
– Chwileczkę.
Justin patrzył na nią wyczekująco.
– Nic mi nie ukradziono – wykrztusiła pąsowa ze wstydu.
– Całkiem zapomniałam, że Steve chciał zabrać mój wóz. Ma zapasowe
kluczyki. Obiecał w sobotę zrobić przegląd.
Justin dość długo milczał.
– Lubisz pochopnie wyciągać wnioski, prawda? – rzekł wreszcie. – Najpierw
dwa włamania do mieszkania, potem złodzieje kradną ci samochód...
– Dzwoń po taksówkę – burknęła Laura. – A dwa włamania były, bo najpierw
zakradł się kot, a potem niemowlę.
Justin objął ją i poprowadził w stronę domu.
– Pojedziemy moim motocyklem.
– O, nie! Za żadne skarby!
Laura odsunęła się. Bliskość Justina działała osłabiająco na ciało i umysł. Ale
Justin bezceremonialnie złapał ją za rękę i pociągnął za sobą.
– Przekonasz się, jaka to przyjemność.
– Wszystko rzecz gustu.
Zapierała się, szurając butami po chodniku. Justin wreszcie obejrzał się i
przystanął. Laura wyszarpnęła rękę i powiedziała, cedząc słowa:
– Nie pojadę motorem.
– Czemu? Przecież się spieszymy.
Laura gorączkowo szukała odpowiedniej wymówki. Wolała dusić się w
przepełnionej kolejce albo w autobusie bez klimatyzacji, niż usiąść na potworze
zwanym motocyklem.
– Nie mam kasku.
– To żadna przeszkoda. – Justin znowu schwycił ją za rękę i pociągnął. – Mam
kask dla pasażerów. Chętnie ci pożyczę.
Raczej kask dla pasażerek, pomyślała Laura. Oblepiony włosami przyjaciółek i
kochanek. Nie! Czegoś takiego nie włoży na głowę.
– Nie używam cudzych kasków. To niehigieniczne.
Justin zachowywał się tak, jakby jej nie słyszał.
– Człowieku, nie pędź tak. Dla ciebie to może normalny krok spacerowy, ale
dla mnie to istny maraton. Zadzwoń po taksówkę, bardzo proszę.
Justin zwolnił. W końcu stanął i wsparł się pod boki.
– Mówisz poważnie? Aż tak się boisz jednośladowego pojazdu?
– Wcale się nie boję, tylko nie mam ochoty na przejażdżkę motocyklem. Wolę
jechać taksówką. – Wyciągnęła rękę. – Daj mi telefon, sama zadzwonię.
Justin wyjął komórkę, ale nie podał jej Laurze.
– Najpierw obiecaj, że przemyślisz moją propozycję i innym razem zechcesz ze
mną pojechać. To naprawdę bardzo przyjemne.
– Daj telefon. Obiecuję, że przemyślę.
Skłamała, bo nie zamierzała narażać się na złamanie karku.
Laura bywała w więzieniu służbowo, ale prywatne widzenie z osobą osadzoną
to zupełnie co innego.
W sali widzeń strażnik wskazał im kobietę odpowiadającą opisowi podanemu
przez detektywa. Linda Fielding była opalona, ale przygnębiona. Pustym wzrokiem
patrzyła na wchodzących, również na Justina.
Laura przedstawiła się, a Linda obojętnie skinęła głową. Na jej twarzy
malowało się znudzenie.
Laura pochyliła się nad stołem i zdawkowo się uśmiechnęła.
– Zapewne interesuje panią, kim jesteśmy i dlaczego przyszliśmy.
Linda jedynie wzruszyła ramionami. Laura zerknęła na Justina, aby
zorientować się, czy on chce coś powiedzieć. Nie chciał.
– Przyszliśmy w sprawie pani córeczki.
– Mojej Jenny?
Linda wyraźnie się ożywiła, wyprostowała i popatrzyła na Laurę z ciekawością.
– Mieszkam przy ulicy Dębowej 23. Pani weszła przez okno do mojego
mieszkania i zostawiła u mnie dziecko.
Linda zmrużyła oczy.
– Teraz panią poznaję. To pani jest nową kochanką ojca Jenny?
– Nie.
Laura spojrzała na Justina, który wpatrywał się w Lindę bez mrugnięcia okiem.
– Pani Fielding...
– Mówmy sobie po imieniu. Jeśli będziesz wychowywać moją córkę, lepiej od
razu przejść na ty. – Linda zapaliła papierosa i wydmuchnęła duży kłąb dymu. –
Całe szczęście, że mam papierosy. Jedyny plus tego, że musiałam zostawić dziecko
u ciebie. Znowu mogę palić. Ten rok bez papierosów był cholernie ciężki.
– Muszę cię zmartwić... niestety, pomyliłaś się. Nie jestem... – Ugryzła się w
język. – Mieszkam sama. Ojciec Jenny mieszka gdzie indziej.
– Na pewno mieszka właśnie tam. Jest w książce telefonicznej. Jakaś kobieta
powiedziała mi, że Justin mieszka pod 3C.
– Jak nazywa się ojciec Jenny?
– Bane.
Laura spojrzała na Justina, który wciąż siedział nieruchomo, z nieodgadnionym
wyrazem twarzy.
– Pan Justin Bane mieszka pod 3B. Twierdzi, że nigdy o tobie nie słyszał, więc
nie może być ojcem twojego dziecka.
Linda poczerwieniała z gniewu.
– Kłamca. Dobrze wie, że jest, bo kontaktowałam się z nim po porodzie. Wie,
że ma córkę.
Laura przez chwilę patrzyła na nią zbita z tropu.
– Pan Justin Bane przyszedł razem ze mną. Czy nadal twierdzisz, że on jest
ojcem twojego dziecka?
– To nie żaden Justin Bane. – Linda zaciągnęła się papierosem, nie odrywając
oczu od Justina. – Ojciec Jenny jest dużo starszy od tego pana. Szkoda, że przez
jakieś dziesięć lat nie dostanę go w swoje łapy.
– Skoro to nie jest ojciec twojego dziecka, to znaczy, że zostawiłaś je w
niewłaściwym mieszkaniu.
Linda zgasiła niedopalonego papierosa. Była wyraźnie zaniepokojona.
– W książce telefonicznej znalazłam tylko jednego Justina Banea. Byłam
pewna, że to on. Gdzie jest Jenna? Zdrowa?
– Tak. Możesz być spokojna. Opiekujemy się nią najlepiej, jak umiemy.
– Jak mnie znaleźliście?
– Poprosiliśmy o pomoc detektywa. On zidentyfikował twoje odciski na oknie i
na kartce, którą przysłałaś.
Linda uśmiechnęła się kwaśno.
– No, tak. Odciski...
Laura wyjęła notes i pióro.
– Musimy znaleźć ojca Jenny. Co możesz nam powiedzieć o tamtym Justinie?
– Jest dużo starszy od tego Justina. Nie pytałam, ile ma lat.
– Gdzie pracuje? Czym się zajmuje?
– Tym i owym. – Linda wzruszyła ramionami. – Ma talent do zdobywania
pieniędzy, nic nie robiąc. – Wyjęła papierosa z popielniczki i spróbowała zapalić. –
Mam nadzieję, że to się zmieni, gdy weźmie dziecko.
W tym momencie rozległ się nieludzki krzyk. Na twarzy Justina pojawiły się
zdumienie i wściekłość.
– Co się stało?
Justin pochylił się i uderzył pięścią w stół.
– Nie do wiary! Nieprawdopodobne! Ale to jedyne wyjaśnienie. Czemu
wcześniej nie przyszło mi do głowy?
– Co? – jednocześnie spytały kobiety.
– Że to mój ojciec, którego nie widziałem od ćwierć wieku – wycedził Justin. –
Jenna jest córką mojego ojca, czyli... z tego wynika... moją siostrą.
Linda pierwszy raz lekko się uśmiechnęła.
– Moja mała Jenna ma dużego brata!
Justin siedział jak sparaliżowany. Laura odwróciła się do Lindy, dając mu czas,
by oswoił się z nieoczekiwanym obrotem sprawy.
– Zagadka rozwiązana. Ale dlaczego zostawiłaś dziecko w obcym mieszkaniu i
zgłosiłaś się na policję?
Linda zwiesiła głowę.
– Nie miałam innego wyjścia. Od lat wywijałam się przedstawicielom prawa, a
to nie życie dla dziecka. Liczyłam na Justina... oczywiście seniora. On też cudem
nie trafia za kratki, a nawet ostatnio nieźle mu się wiedzie. Nie mam żadnych
krewnych.
– Jak można powierzyć dziecko takiemu człowiekowi? – wtrącił się Justin. –
Jeśli choć trochę go znasz, wiesz, że jest nieodpowiedzialny. On nawet nie wie, że
istnieje coś takiego jak odpowiedzialność.
– Jest ojcem Jenny – powiedziała Linda z uporem. – Zaopiekuje się nią.
Justin zgarbił się i bezradnie zwiesił ręce.
– Tak samo, jak opiekował się Benem i mną.
– Może się . zmienił – ostrożnie podsunęła Laura. – Minęło tyle lat. Lindo, czy
naprawdę masz zaufanie do pana Banea, jeśli chodzi o córkę?
– Jest jej ojcem. Może kiepskim, ale zawsze to lepsze niż zupełny brak rodziny.
Lepsze niż matka, która nie może zaprowadzić dziecka do szkoły albo do lekarza,
bo jest w więzieniu. Nie miałam wyboru.
– Jenna będzie dorosła, gdy cię wypuszczą.
– Wiem. Ale może zdążę wyjść przed jej maturą.
Justin pochylił się w stronę Lindy, a jego oczy gniewnie płonęły.
– Mój ojciec nie nadaje się do tego, żeby zajmować się niemowlęciem. Był
nieodpowiedzialny, gdy ja byłem mały i wątpię, żeby zmienił się na lepsze. Mojego
brata i mnie zabrano z domu, bo strasznie nas zaniedbywał. Nie wolno dopuścić,
żeby podobny los spotkał Jennę. Ja na to nie pozwolę.
Ben umarł, bo miał beznadziejnego ojca. Nie chcesz chyba, żeby taki łajdak
zmarnował twoje dziecko?
Linda mocno zbladła.
– Sama nie wiem... Nie znam go dobrze, ale odszukałam i myślałam, że weźmie
Jennę. Sprawdziłam ten adres w książce telefonicznej, przeszłam się naokoło
bloku, widziałam, że sąsiedztwo jest ładne, za rogiem jest park.
– Przelotnie spojrzała na Laurę. – Ty też mi się spodobałaś.
Byłam pewna, że dziecku będzie dobrze. Jenna ma tylko ojca, żadnych
krewnych. Nikomu innemu nie mogłam jej zostawić. Gdybym wiedziała, że on jest
taki zły, tobym...
O Boże!
Justin miał wrażenie, że świat zatrząsł się w posadach. Nie mógł uwierzyć, że
ma siostrę. Znowu ma rodzeństwo! To niemowlę, które przez tydzień karmił, kąpał,
kołysał do snu, jest jego siostrą!
Nic dziwnego, że czuł więź z Jenną, silne pragnienie, by ją chronić, otoczyć
opieką, żeby nie spotkało jej nic złego. Widocznie podświadomie ją rozpoznał.
Na twarzy Lindy był wypisany lęk o los córki. Justina ogarnęło współczucie dla
matki swojej siostry, więc ujął jej rękę.
– Nie martw się. Jenna będzie bezpieczna. Jest moją siostrą i ja będę o nią dbał.
Linda patrzyła na niego z powątpiewaniem.
– Ona nie ma nikogo na świecie.
– Ma mnie – powiedział Justin. – Czy pozwolisz, żebym się nią zaopiekował,
wychował ją?
W oczach Lindy mignęła nadzieja.
– Nie wiem. Chciałabym porozmawiać z Laurą w cztery oczy.
Justin wstał i odszedł. Nie interesowało go, dlaczego Linda chce rozmawiać
jedynie z Laurą. Stanął pod ścianą i obserwował kobiety, które nachylone do siebie
rozmawiały z przejęciem.
Zastanawiał się, czy podjął słuszną decyzję. Będzie zmuszony zmienić nie tylko
poglądy, ale i tryb życia.
Wciąż powtarzał sobie, że po raz pierwszy od śmierci Bena nie jest sam na
świecie, bo ma siostrę. Zdumienie dorównywało ciężarowi odpowiedzialności.
Wreszcie kobiety go przywołały. Sądząc po wyrazie twarzy, Linda podjęła
decyzję.
– No i do jakiego wniosku doszłyście?
– Będziesz musiał oficjalnie zaadoptować moją córkę – odparła Linda. –
Zrobisz to?
– Zaraz adoptować? Nie wystarczy przyznanie mi prawa do opieki?
– Nie. To musi być adopcja, bo wtedy Jenna będzie bezpieczna do końca życia.
Nikt ci jej nie odbierze, nawet wasz ojciec. Niech to będzie oficjalnie załatwione.
Jenna zostanie twoją córką.
Justin zamyślił się. Był zaskoczony niesłychaną prośbą obcej kobiety.
– Masz do mnie zaufanie?
Linda zerknęła na Laurę.
– Tak. Po rozmowie z nią wiem, że można ci ufać. Ona mówi, że jesteś dobry
dla Jenny. Polegam na jej opinii.
– Obiecuję, że będę bardzo dbał o Jennę.
– Wierzę ci. Ale dlaczego chcesz to zrobić? Jesteś kawalerem. Po co ci dziecko?
– Jenna jest moją siostrą. Stanowimy rodzinę. Jeżeli nie może być z rodzicami,
to należy do mnie, a nie do obcych ludzi.
Linda zapaliła kolejnego papierosa.
– Z jej ojcem spędziłam kilka tygodni, ale nigdy o tobie nie wspomniał. Coś mi
się zdaje, że w waszej rodzinie więzy krwi niewiele znaczą.
– Ja jestem inny. Moja siostra dużo dla mnie znaczy. Ty przez wiele lat nie
będziesz w stanie nic dla niej zrobić, a ja mogę zapewnić jej dom.
– Dobrze. Przynieście mi odpowiednie papiery. Chcę to szybko załatwić i mieć
z głowy, żeby się nie martwić. Chcę, żeby Jenna była bezpieczna.
– Nie martw się – powiedziała Laura. – Jenna będzie miała dobre warunki.
Justin jest dla niej najlepszym opiekunem, jakiego można sobie życzyć. Będzie
wspaniałym bratem i ojcem.
W oczach Lindy zalśniły łzy.
– Wracajcie do mojego dziecka, a w poniedziałek zacznijcie załatwiać adopcję.
Jak najprędzej przynieście mi papiery do podpisania.
– Dobrze. Do widzenia. – Justin wyciągnął rękę do matki swojej siostry. –
Będziemy cię informować na bieżąco.
– Ucałujcie Jennę ode mnie.
– Na pewno to zrobimy. Do widzenia.
Rozdział 7
– To przechodzi ludzkie pojęcie – odezwała się Laura w taksówce. – Gdyby nie
ty, Jenna byłaby samiutka jak palec. Wyobraź sobie, że rodzice nie mogą się tobą
opiekować, a poza nimi nie masz nikogo.
– Nie mam aż tak bujnej wyobraźni – burknął Justin i zmarszczył brwi.
Laura zawstydziła się, że zapomniała o jego sytuacji.
– Biedna dziecina dostała mocno nieciekawy spadek – dodał Justin.
– Nie mów tak – Dlaczego? Połowa moich genów też jest po ojcu. Oboje
dziedziczymy cechy po tym samym nieodpowiedzialnym człowieku. Taki bagaż
utrudnia dziecku życie.
– Niekoniecznie, w dużym stopniu sami kształtujemy swój los – oświadczyła
Laura. – Naukowcy rzekomo znaleźli w genach powiązanie wszystkiego ze
wszystkim, ale ja mocno wierzę w wolną wolę. Na pewno nie jesteś podobny do
swojego ojca. Ani Jenna.
– Skąd wiesz? Ona nie ma jeszcze czterech miesięcy.
– Ale jest aniołkiem. – Głos Laury złagodniał. – Trochę jest podobna do ciebie.
Justin nieznacznie się uśmiechnął.
– Dziękuję. Uznam to za komplement. O czym rozmawiałaś z Lindą?
– O tobie. Linda chciała wiedzieć, jakim jesteś człowiekiem, jakie uczucia
budzą w tobie niemowlęta, jak opiekujesz się Jenną, czy denerwujesz się, gdy
płacze i nie chce spać.
Tego typu rzeczy.
– Dziwne, że wypytuje o mnie szczegółowo, a ojca właściwie nie zna, ale bez
wahania chciała powierzyć mu dziecko.
– Przypuszczam, że uczepiła się idei biologicznego ojcostwa. Jakby ono
stanowiło gwarancję, że mężczyzna odpowiednio zajmie się swoim potomkiem.
Linda po swojemu kocha córkę, poświęca się dla niej.
– Jenna ma prawo oczekiwać poświęcenia.
– I już korzysta z tego prawa – powiedział Laura z uśmiechem. – Uprzedziłam
mamę, że wyjeżdżamy na trzy godziny.
Zostało trochę czasu, więc wstąpmy do restauracji i spokojnie zastanówmy się
nad następnym krokiem.
– Wolałbym jak najszybciej wrócić do Jenny.
Justin pragnął teraz zobaczyć nie cudze dziecko, lecz siostrę. Chciał się cieszyć,
że ma rodzinę. Laura doskonale go rozumiała.
– Wobec tego jedziemy do domu. Dobrze byłoby uzyskać zgodę twojego ojca
na zaadoptowanie Jenny. Jak sądzisz, zgodzi się od razu?
– Nie wiem. Ostatni raz widziałem go, gdy miałem zaledwie pięć lat.
W domu Justin poszedł prosto do sypialni, a Laura została z matką w kuchni.
Dwukrotnie zreferowała jej całą historię ze szczegółami, wypiła trzy filiżanki kawy
i wysłuchała opowiadań o wnukach. Wreszcie uznała, że Justin już dość nacieszył
się siostrą i zajrzała do sypialni. Justin leżał wpatrzony w Jennę.
– No i jak? Zapoznaliście się już na nowo?
– Tak. Oswajam się z myślą, że mam siostrę. To niesamowite.
Był nadal zdumiony, ale przekonany, że zadanie, jakiego się podjął, nie
przerośnie go.
– Rzadko kto w twoim wieku ma taką malutką siostrę.
Boisz się konsekwencji swojej decyzji?
Justin spojrzał na Laurę zagadkowo i lekko wzruszył ramionami.
– Oczywiście. Nie wiem, czy dobrze ją wychowam.
– Rodzice też nie wiedzą, czy dobrze wychowają swoje dzieci.
– O Boże! – Justin zerwał się i podszedł do okna. – Potrzebuję więcej tlenu.
Jestem rodzicem! Mam być ojcem własnej siostry! Jak to będzie?
– Dobrze. Świetnie się spisujesz.
– To wcale nie to samo. Przecież do tej pory ty mi pomagałaś, a poza tym
opieka była tymczasowa. Ale czy poradzę sobie dalej?
– Poradzisz. Zajmujesz się Jenną od tygodnia i postępujesz jak doświadczony
ojciec.
Justin wychylił się przez okno i oddychał głęboko.
– Nic nie rozumiesz. Przypominam sobie Bena...
– Brata, który zmarł w dzieciństwie?
– Tak. Nie umiałem się nim opiekować. Miałem go pilnować, ale dostał
zapalenia płuc i umarł. Widocznie źle go ubierałem. Powinienem pójść do
sąsiadów, poprosić kogoś o radę, o pomoc. Uratowałbym go, gdybym... – Justin
przesunął dłonią po oczach. – Gdybym coś zrobił.
Laura współczuła mu całym sercem, ale nie rozumiała jego wyrzutów sumienia.
– Sam byłeś wtedy mały.
– Miałem pięć lat.
– Więc nie możesz obciążać się winą.
Justin odsunął się od okna.
– Logicznie biorąc, to nie była moja wina. Ale myśl o opiece nad dzieckiem... o
wychowywaniu... Pieluszki to drobiazg. Trzeba będzie opowiadać bajki, urządzać
przyjęcia urodzinowe, zapraszać koleżanki. A potem najtrudniejszy okres –
dojrzewanie. Jenna będzie śliczna, więc będę musiał odpędzać podkochujących się
w niej wyrostków. Na pierwszą randkę pozwolę jej iść dopiero po dwudziestych
piątych urodzinach. O, Boże! – Bezsilnie opadł na krzesło, jakby przygniótł go
jakiś ciężar. – Nie mogę się tego podjąć. A muszę. Nie mogę. Muszę.
– Grozi ci rozszczepienie jaźni, czy ogarnia cię zwykła panika?
Nieudolny żart wywołał nikły uśmiech na jego twarzy. Uśmiech, który prędko
zniknął. Justin zgarbił się i zwiesił głowę.
– Nie miałem nawet cienia wątpliwości. Wiedziałem, że ona nie jest moim
dzieckiem. Unikałem zobowiązań. Żadnych trwałych związków. Nie chciałem
sprowadzać na świat dzieci, którym nie mógłbym zapewnić wszystkiego, czego by
potrzebowały. – Chmurnie popatrzył na siostrę-córkę. – A teraz będę ojcem! Co za
ironia losu.
– Nie rozczulaj się nad sobą. Jeszcze nie wiadomo, czy będziesz mógł
zaadoptować Jennę. Potrzebna jest zgoda twojego ojca i sądu. Do ostatecznego
załatwienia sprawy wciąż bardzo daleko.
Justin rzucił Laurze gniewne spojrzenie.
– Jak mam to rozumieć? Nad czym się zastanawiać? Matka i ojciec nie
wywiążą się z rodzicielskich obowiązków, to pewne. Ja jestem bratem Jenny i jej
jedynym krewnym. Sprawa jest jasna, więc powinna być raz-dwa załatwiona.
– Musisz skontaktować się z ojcem. Wiesz, gdzie on mieszka?
– Nie.
– Dobrze, że znamy bystrego detektywa.
– Zadzwonię do niego. Wiesz, wydaje mi się to takie oczywiste, że jestem
bratem Jenny. Wprawdzie jej oczy są innego koloru, ale mają podobny kształt. Nie
zdziwię się, jeśli ściemnieją. – Justin pocałował siostrę w czoło. – Mała, masz
brata, który mógłby być twoim dziadkiem.
– Żeby już teraz być dziadkiem, musiałbyś wcześnie zostać ojcem – zauważyła
Laura.
– Podobno niedaleko pada jabłko od jabłoni. Mam trzydzieści jeden lat, a mój
ojciec czterdzieści siedem.
– Miał tylko szesnaście lat, gdy się urodziłeś?
--Tak.
– A ile lat miała twoja matka?
– Piętnaście. – Justin wziął siostrę na ręce i wstał. – Dzienny śpiochu, trzeba
wracać do domu. Mieszkamy za ścianą.
Zadzwonię do Harrisa i rozpoczniemy akcję adopcyjną.
– Na pewno tego chcesz? – spytała Laura. – Dobrze to przemyślałeś?
– Co takiego?
– Bycie ojcem to nie krótka wycieczka, ale długoletnia wyprawa. Popatrz na
nas – po tygodniu oboje jesteśmy zmęczeni. A dla jednej osoby obowiązki będą
podwójnie męczące.
Bierzesz na barki zobowiązanie na całe życie.
– Wiem i dlatego jestem przerażony. Ale nie widzę innego wyjścia. Moja siostra
ma tylko mnie. – W jego głosie dźwięczała nuta irytacji, w oczach pojawiły się
gniewne błyski.
– Nie zamierzam odwodzić cię od tego zamiaru. Chcę tylko zwrócić ci uwagę
na ewentualne problemy, żeby było mniej niespodzianek. Jak na przykład
wyobrażasz sobie pogodzenie pracy zawodowej z wychowywaniem dziecka?
– Na razie wcale sobie nie wyobrażam. – Justin znowu usiadł na łóżku. – Ale
jakoś to będzie. Samotne matki jakoś sobie radzą, więc dlaczego mnie nie miałoby
się udać? Plusem jest to, że pracuję o różnych godzinach. Jeśli nie znajdę
opiekunki, będę zabierał dziecko do pracy. Poradzę sobie.
Jego determinacja była wzruszająca.
– Jesteś pewien, że rodzony ojciec nie będzie poczuwał się do
odpowiedzialności?
– Bardzo wątpię, żeby wydoroślał. Nie będę się z nim patyczkował. Jeśli zechce
zabrać mi Jennę, pójdę na policję. Po tym, jaki los zgotował Benowi i mnie, nie
dostanie pozwolenia na wychowywanie córki.
– Gdzie on pracuje?
– Ile razy mam powtarzać, że nic nie wiem? Podejrzewam, że robi tylko tyle, by
przeżyć. Dawno temu dopisywało mu szczęście w hazardzie.
– Jest hazardzistą?
– Tak, przynajmniej tak było napisane w papierach. Wiem także, że ma
szczęśliwą rękę. Jeśli potrafi przestać w odpowiednim momencie, przepuszcza
wygraną na pijatykach. Jest też złodziejem, alkoholikiem, cwaniakiem
wyłudzającym pieniądze od naiwnych. Szczególnie od kobiet.
– Kto dał ci te dokumenty?
– Nikt. Byłem ciekaw, więc ukradłem papiery dotyczące mojej sprawy.
– Rozumiem motywy, ale... Co stało się z twoją matką?
– Urodziła mnie, mając piętnaście lat, a Bena cztery lata później. Umarła kilka
miesięcy po porodzie. Nie pamiętam jej.
– Co było potem?
– Wkrótce nas rozdzielono. Ben zniknął – teraz wiem, że umarł – a mnie
oddano do rodziny zastępczej. Jedno małżeństwo chciało mnie od razu adoptować,
ale ojciec się sprzeciwił.
– Pragnął, żebyś z nim został?
– Wątpię. Nie wiem, czemu tak postąpił, ale podejrzewam, że nie chciał, żebym
miał prawdziwą rodzinę. Przez niego byłem w kilku przejściowych domach opieki,
a w międzyczasie w sierocińcach. Ojca nie widywałem, ale nadal miał prawo do
mnie i robił trudności, aż ludzie, którzy chcieli mnie adoptować, rezygnowali.
– Kiedy zmarł twój brat?
– Gdy miał dziesięć miesięcy. Nie mam ani jednego zdjęcia. Pamiętam tylko
jego oczy. Były jak oczy Jenny. Gdy wyrzynały mu się ząbki, gryzł mnie w palce. –
Justin zaśmiał się ponuro. – Na pewno przy tej okazji złapał ode mnie sporo
zarazków.
– Dostał od ciebie dużo miłości. I to samo dasz Jennie.
– Miłość to nie wszystko.
– Ale podstawa wszystkiego.
W drzwiach stanęła pani King.
– Justinie, chciałabym zamienić z tobą kilka słów. Mogę cię prosić na chwilę?
Laura też chciała wejść, lecz matka mrugnęła znacząco i zamknęła jej drzwi
przed nosem.
Laura zastanawiała się, co to znaczy. Gdy wreszcie zostali sami, zasypała
Justina pytaniami, ale dowiedziała się jedynie, że matce chodziło o porady w
sprawie ogródka ziołowego.
– Przestań mydlić mi oczy. Po pierwsze, mama nie hoduje ziół. A po drugie, co
ty wiesz na ten temat?
Justin zrobił zdziwioną minę.
– Podobno twoja mama posadziła dużo różnych ziół.
– Tak? Hm, kto wie. Kupiłam jej dwa poradniki. Może się zmobilizowała...
– Twoja mama mówiła też, że ostatnio rzadko cię widuje.
Nie zauważyłaś skrzynek u mnie na oknach, prawda?
– Hodujesz zioła w skrzynkach?
– Tak. Bardzo miłe zajęcie. Ale twoja mama hoduje ich znacznie więcej w
ogrodzie.
– Trzeba będzie częściej odwiedzać rodzinny dom.
– Na przykład jutro. Twoja mama prosiła, żebyśmy wpadli.
– My? Czy wiesz, że te odwiedziny są ryzykowne?
Ostrzegam cię. Rodzice gotowi zarezerwować kościół na nasz ślub.
– Niech rezerwują. – Justin uśmiechnął się. – Przyda się na chrzciny Jenny.
Zapytam Lindę, czy mogę ochrzcić jej córkę a moją siostrę imionami Jennifer
Patricia.
– Więc jednak będzie Pat? Sprytne. Sądzisz, że Linda zajmie jakieś miejsce w
sercu córki?
– Nie wiem, co ona chce ani co jest dobre dla Jenny. Musimy brnąć przez te
zawiłości najlepiej, jak umiemy.
Laura zrozumiała, że tym razem „my” oznacza Justina . i Jennę, więc poczuła
się wykluczona. Zirytowana tłumaczyła sobie, że to logiczne, że Justin nie mówił o
niej. Pomoże mu trochę, a potem powoli się wycofa.
Ale jeszcze nie teraz. Na razie jest potrzebna i jemu, i dziecku.
Pan Harris wyszedł od nich, kręcąc głową.
– Przedtem szukaj matki, teraz ojca – mruczał do siebie.
– Ciekawe, czy potem każą mi szukać wiatru w polu.
Justin zamknął drzwi i odwrócił się do Laury.
– Nasz detektyw mógłby być wprawdzie milszy, ale najważniejsze, że prędko
załatwia sprawy.
Laura przewinęła niemowlę i ubrała je w sukienkę. Justin dotrzymał słowa.
Kupił małej różową sukienkę i różową kokardkę. Teraz, nawet gdyby Jenna miała
niebieską pieluszkę, nikt nie pomyślałby, że to chłopiec.
Laura usiłowała zawiązać kokardę na krótkich, czarnych loczkach.
– To nie są włosy do kokardek – powiedziała w końcu zrezygnowana.
Justin odebrał jej dziecko i tak długo manipulował, aż kokardka została
umocowana na główce. Choć do ideału wiele brakowało, ale teraz mała Jenna w
niczym nie przypominała już chłopca. A o to przecież chodziło.
Justin był bardzo zadowolony ze swego dzieła.
– No, moja panno, jesteś gotowa – oświadczył. – Teraz możesz złożyć wizytę
pani King.
– Złożyć wizytę pani King? – powtórzyła Laura jak papuga. – Mojej mamie?
– Zapomniałaś, że zaprosiła nas na podwieczorek w ogrodzie?
– Zrobiła to wtedy, gdy wyciągnęła cię z pokoju, a mnie zamknęła drzwi przed
nosem? – Laura skrzywiła się. – Z tego wynika, że zaprosiła was beze mnie.
– Nieprawda. Nie gadaj głupstw. Twoja mama chce pokazać mi...
– Hodowlę ziół – dokończyła Laura z ironią. – Wiem, słyszałam sto razy.
W tym momencie zadzwonił telefon.
– Dzień dobry. Tak, jest tutaj. – Justin podał Laurze słuchawkę. – Do ciebie.
Już kilka osób zadzwoniło do niej na numer Justina. Laura usłyszała głos brata.
– Cześć. Jestem w drodze do mamy. Zabrać was? Jadę twoim samochodem.
– Już go naprawiłeś?
– Oczywiście. Inaczej bym ci go nie oddawał. Chłopcy są bardzo ciekawi, jak
wygląda Jenna. Zostawię ich u mamy, a potem przyjadę po was.
– Dziękuję.
Laura długo zastanawiała się, jak uniknąć wizyty, ale nic nie wymyśliła. W
końcu pogodziła się z faktem, że spędzi popołudnie w rodzinnym gronie.
Ucałowała Steve’a i zastąpiła go przy kierownicy. Jenna siedziała w pożyczonym
foteliku między dwoma mężczyznami, którzy rozmawiali oczywiście o
motocyklach.
Laura wciąż powtarzała sobie w duchu, że wypada zapytać matkę o zioła.
Ledwo wjechała na podjazd, zza węgła wyszła pani domu i pomachała ręką.
– Nareszcie jesteście – zawołała.
Laura szła przodem, a mężczyźni za nią, nadal rozprawiając w niezrozumiałym
języku.
– Sto lat!
Laura przestraszyła się nagłego wrzasku i odskoczyła do tyłu. Byłaby się
przewróciła, gdyby Justin jej nie podtrzymał.
– Ciociu, niespodzianka!
Raczej spisek.
Pani King wtajemniczyła Justina w swoje plany, więc wiedział, o co chodzi.
Mimo to ze zdumieniem patrzył na przystrojone balonikami i konfetti drzewa,
którym o tej porze roku dodatkowe kolory były niepotrzebne.
Na werandzie leżały prezenty.
– Mamo... – jęknęła Laura. – Urodziny mam dopiero we wtorek.
– Pamiętam, kochanie, ale już dziś życzę ci wszystkiego najlepszego. – Uścisk
matki był tak mocny, że Laurze aż zabrakło tchu. – We wtorek będziesz za bardzo
zajęta. Ty nie masz czasu dla rodziny, ale my zawsze mamy czas dla ciebie.
Laura wolała nie dopytywać się, co ta zawoalowana uwaga znaczy. Ucałowała
czterech chłopców w wieku od dwóch do pięciu lat. Dawno nie widziała
bratanków, więc zdawało się jej, że bardzo urośli.
– Dzieci, to jest znajomy cioci, pan Justin Bane – powiedziała pani King. – A to
jego siostra.
Chłopcy otoczyli Justina i z zaciekawieniem patrzyli na niemowlę.
– Taka mała? – zdziwił się najstarszy.
– Ciociu, kiedy otworzysz prezenty? – zawołał młodszy. – Nie możemy się
doczekać.
Pociągnął Laurę na werandę.
Rozpakowywała prezenty przy wydatnej pomocy bratanków.
– Jest jeszcze jeden podarunek – powiedział Justin.
Z torby z pieluszkami wyciągnął duże pudło w czerwonym papierze,
przewiązane białą kokardą. Laura pocałowała ofiarodawcę w policzek i rozdarła
papier.
– Och, nie! – zawołała, gdy zobaczyła zawartość pudła. – Czemu to kupiłeś?
– Jenna pomagała mi wybrać. – Justin uśmiechnął się przewrotnie. – Ona jest
odpowiedzialna za kolor.
Laura wyjęła czerwony kask, bez oglądania rzuciła go na stół i jednym palcem
przesunęła jak najdalej od siebie.
– Jesteś okropny! Jak mogłeś?
Pani King nie kryła swojego zgorszenia.
– Lauro!
– Proszę się nie denerwować – uspokoił ją Justin. – Laura twierdziła, że nie
może jechać ze mną motorem, bo nie ma kasku. Postanowiłem usunąć przeszkodę,
ale spodziewałem się wykładu na temat charakteru mężczyzn i złośliwej
manipulacji, więc reakcja pani córki mnie nie boli.
– Ale mimo to... Lauro?
– Och, dziękuję – powiedziała Laura przesadnie uprzejmie. – Śliczny fason.
Jeszcze jeden eksponat do mojej kolekcji bezużytecznych osobliwości.
– Powodzenia, stary. Ona ma uraz na punkcie motocykli – rzekł Steve. – Jak
wiesz, niemal ukatrupiła moją Suzy i potem już nigdy nie chciała na nią wsiąść.
Moja siostra jest uparta jak dziesięć osłów, więc przewiduję trudności z
namówieniem jej na przejażdżkę.
– Nigdy jej nie namówisz – dorzucił Roy. – Posadź ją siłą na motorze i ruszaj,
nim zeskoczy.
Laura włożyła kask do pudła.
– Widzisz, jakich mam kochających braci? – Spojrzała na Justina spod oka. –
Obchodź się ze swoją siostrą lepiej niż oni ze mną.
– Obiecuję. Żadnych mopedów. Dla niej od razu ostatni krzyk mody.
Popołudnie minęło bardzo szybko. Kończyli właśnie jeść specjalność domu,
czyli placek z masą orzechową, gdy zadzwoniła komórka Justina. Justin przeprosił
i odszedł od stołu, a po minucie wrócił bardzo blady.
– Niestety, muszę się pożegnać. Dzwonił Harris.
– Znalazł twojego ojca?
– Tak. Ojciec mieszka w hotelu, a nie wiadomo, jak długo tam zostanie. Jadę
natychmiast. Wezmę ze sobą Jennę.
– Ty pozbieraj jej rzeczy, a ja swój nowy dobytek.
– Nie musisz ze mną jechać. To twoje urodziny.
– I tak już za długo tu siedzimy.
– Justin przypadł mi do gustu – szepnęła pani King przy pożegnaniu. – Jest
trochę małomówny, ale myślę, że to bardzo dobry człowiek. Wzruszający jest jego
stosunek do siostry.
Laura uśmiechnęła się. Małomówny? Justin rzeczywiście niewiele się odzywał,
bo chyba przytłoczyła go jej duża rodzina. Nic dziwnego. Ona też bywała
przytłoczona, ale przez ćwierć wieku zdążyła się przyzwyczaić.
– Mamusiu, nie obiecuj sobie zbyt wiele. Jest moim sąsiadem i dlatego
pomogłam mu opiekować się dzieckiem. To wszystko.
– Podoba ci się, prawda?
--Tak.
– Bardzo?
– Owszem.
Stanowczo za bardzo go polubiła.
Justin siedział nieruchomo przy kierownicy. Laura wiedziała, że jest mu ciężko.
Objęła go. Nie zareagował, ale nie odsunął się. Nie przywykł do serdeczności,
jednak teraz była mu bardzo potrzebna.
– Ile lat nie widziałeś ojca? – szepnęła Laura.
– Dwadzieścia pięć – odparł martwym głosem. – Prawie go nie pamiętam.
Wątpię, czy go poznam.
– Bardzo źle cię traktował?
– Nie. Po prostu ignorował. Zostawiał nas samych.
– To jest złe traktowanie. Zostawiał was również po śmierci matki?
– Tak. Nie mieliśmy krewnych, a ojciec... no, powiedzmy, że nie był wzorem
cnót. Pół roku po śmierci mamy zabrano nas z domu. – Justin wzruszył ramionami.
– Ten człowiek jest dla mnie nikim. Muszę być uprzejmy, chociaż gardzę nim.
Niech tylko pozwoli mi zaadoptować Jennę.
– Pamiętasz coś z dzieciństwa?
– Głównie Bena. Nigdy go nie zapomnę.
Laura tak bardzo chciała mu pomóc, ale nie wiedziała jak.
– Najpierw odwiozę was do domu. – Justin odwrócił się do niej i lekko
pocałował w szyję. – Lauro?
– Słucham?
– Jesteś piękna.
– Ty też. Już ci mówiłam, że masz hipnotyzujące oczy.
Justin skrzywił się z niesmakiem, więc wybuchła głośnym śmiechem.
– Zamierzałem wprawić cię w nastrój do pocałunku, a nie wyłudzać
komplementy.
– Chcesz, żebym z tobą pojechała?
– Co to ma wspólnego z całowaniem?
– Może dużo, może nic. Lepiej, żebyś był w towarzystwie prawnika. I
przyjaznej duszy. Mogę wystąpić w obu rolach.
Zabierzesz mnie?
– Dlaczego mam cię zabrać?
– Bo może w nagrodę dostaniesz całusa.
– Takiej propozycji nie odrzucę – rzekł, obejmując ją.
– Bardzo słusznie.
Mimo tych obietnic Laura odsunęła się. Justin nadal ją obejmował, ale patrzył
groźnie.
– Co ty? Nie dotrzymujesz słowa? Wracaj na poprzednie miejsce, bo mamy
niedokończoną sprawę.
– Najpierw wizyta, potem nagroda. – Przesłała mu całusa. – No, ruszaj.
Justin rzucił jej groźne spojrzenie.
– Dobrze, ale trzymam cię za słowo i odbiorę całusa. Nie wykręcisz się sianem.
Laura pomyślała, że to obiecująca perspektywa i że za taką nagrodę warto
odbyć zapewne przykrą rozmowę w hotelu.
Stanęli przed drzwiami ze złoconym numerem. Justin oddychał ciężko. Nie był
gotowy na spotkanie z ojcem.
Wyciągnął rękę, po czym cofnął ją i głośno westchnął. Nie patrzył na Laurę, ale
jej obecność dodawała mu otuchy.
Nie miał najmniejszej ochoty spotkać się z ojcem, a musiał to zrobić.
Laura wzięła go pod rękę. Spojrzał na nią i uśmiechnął się blado. Potem
popatrzył na śpiącą Jennę i dla niej zmusił się do działania.
Zapukał do drzwi.
Po chwili usłyszeli jakiś szmer.
– Kto tam?
Justin otworzył usta, ale nie wykrztusił ani słowa.
– Pan Bane? – powiedziała Laura. – Czy moglibyśmy z panem pomówić?
– O czym?
– Nazywam się Justin Bane. – Justin zdziwił się, że odzyskał głos. – Jestem...
pańskim synem. Musimy porozmawiać.
To pilne.
Po chwili ciszy drzwi się otworzyły.
Justin jednak poznał ojca. Jego wspomnienia były wprawdzie wyblakłe, a
stojący przed nim mężczyzna dużo starszy niż ten, którego zapamiętał, ale nie
ulegało wątpliwości, że to jego ojciec. Ukłonił się.
– Justin junior? Niech to wszyscy diabli. – Starszy pan spojrzał na dziecko. –
Moja wnuczka?
– Dzień dobry. My...
– Twoja żona?
– Nie. Pani Laura King jest prawnikiem.
– Prawnikiem? – Justin senior niechętnie zaprosił ich do pokoju. – Siadajcie.
Mój chłopcze, po co przyszedłeś? Sprawdzić, jaki spadek dostaniesz? – Ojciec
zaśmiał się z własnego dowcipu. – Jeszcze nie wybieram się w zaświaty, więc na
razie na nic nie licz.
– To drogi hotel. Widocznie nieźle ci się powodzi.
– Ostatnio rzeczywiście mi się wiedzie. Ale pieniądze są jak woda. Płyną.
Laura usiadła, ale Justin wolał stać. Skrzyżował ręce na piersiach i poważnie
patrzył na ojca.
– Przyjechałem w sprawie Jenny.
– Kto to taki?
– Twoja córka. – Justin wskazał niemowlę. – Ona.
Pan Bane zamrugał, przyjrzał się dziecku i skinął głową.
– Córka Lindy. Co cię łączy z tą kobietą? Zażądała pieniędzy za to, żeby
dziecko miało moje nazwisko. Wyobraź sobie, że musiałem wybulić tysiączek. Czy
mała nazywa się Bane?
– Tak. Linda jest w więzieniu.
– Powinęła się jej noga? A mówiłem, żeby się nie wygłupiała...
– Przyjechaliśmy omówić los dziecka. Linda zgodziła się oddać córkę do
adopcji. Potrzebna jest twoja zgoda. Tylko tyle. Będziesz miał kłopot z głowy.
– Nic z tego. To moje dziecko. Żadnej adopcji nie będzie.
Justin zacisnął pięści i wbił wzrok w stolik. Pamiętał inną adopcję, której ojciec
się sprzeciwił. Z trudem opanował gniew.
– Dlaczego? – wycedził.
– Bo jest moją córką.
– Chcesz ją wychowywać?
– Nie. To obowiązek matki. Ale chcę, żeby dzieciak miał moje nazwisko.
Więc tylko o to chodzi.
– Linda długo posiedzi w więzieniu. Ja zaadoptuję Jennę, więc będzie nosić
nasze nazwisko.
– Aha. To zmienia postać rzeczy. Takie rozwiązanie mi odpowiada. – Starszy
pan wzruszył ramionami i zapalił papierosa. – Chcesz wychowywać siostrę? Hm,
zawsze byłeś dziwny.
– Skąd wiesz? Przecież mnie nie znasz.
– Nie próbuj budzić mojego sumienia. Byłem wyrostkiem, gdy się urodziłeś, a
zaledwie dwudziestolatkiem, gdy urodził się Ben. Prędko straciłem żonę. Sam
byłem prawie dzieckiem. Jak można było oczekiwać, że zajmę się synami?
– Teraz jesteś dorosły.
– Tak. Postarzałem się. – Ojciec mrugnął porozumiewawczo. – Ale jeszcze
spłodziłem potomka.
– Dasz oficjalną zgodę na to, żebym zaadoptował Jennę?
– Dam, jeśli Linda tego chce. Skoro obiecujesz, że dziecko będzie nosić moje
nazwisko, nie sprzeciwiam się.
Justin miał ochotę zapytać, dlaczego nazwisko jest takie istotne, ale bał się, że
nie spodoba mu się argumentacja ojca. Na pewno będzie to jakiś idiotyczny pogląd
o nieśmiertelności poprzez potomstwo. Ojcu nie wystarczało samo przekazywanie
genów, musiał jeszcze przekazać nazwisko.
– W porządku. Lauro, idziemy.
– Już? Bez podziękowania?
Justin z trudem opanował złość.
– Dziękuję. Przyślemy ci papiery do podpisu.
– Synu, nie powiedziałeś mi nic o sobie. Jak zarabiasz na życie? Rozkręciłeś
jakiś interes?
– Jestem nauczycielem – odparł Justin oschle.
– Uniwersyteckim? Uczysz studentów?
– Nie, małe dzieci.
– Taka robota nie daje pieniędzy, co?
– Nie. Ale tobie się powodzi, więc mam nadzieję, że będziesz regularnie łożył
na utrzymanie córki.
Starszy pan szeroko otworzył drzwi.
– Nie licz na to. Skoro ją adoptujesz, wszystkie obowiązki spadają na ciebie.
Przed hotelem Justin odetchnął pełną piersią.
– Całe szczęście, że tak prędko się zgodził i mam już tę wizytę za sobą. Nie
uśmiecha mi się powtórka. Obyśmy przeprowadzili adopcję, zanim ojciec
zorientuje się, że jestem zamożny.
– O nic nie zapytał – wybuchła Laura. – Ani czy masz dom i rodzinę, ani czy
starczy ci na wychowanie dziecka. Czy los córki jest mu naprawdę obojętny?
– Mówiłem ci, jaki on jest. Dobrze, że przynajmniej matka kocha Jennę... po
swojemu. Nie może jej wychować, ale przynajmniej darzy uczuciem.
– Czy... A, nieważne.
– Co takiego?
– Chciałam zapytać, czy zabierzesz od czasu do czasu Jennę na widzenie, ale to
nie moja sprawa.
– O tym też trzeba będzie pomyśleć. Muszę się dowiedzieć, czego Linda
oczekuje i co będzie najlepsze dla dziecka.
– Słusznie.
Szli dalej w milczeniu.
– Co za argumentacja! – syknął Justin, kiedy już siedzieli w samochodzie. –
Ojciec nie pozwolił, żeby mnie adoptowano, bo chciał, żebym nosił jego nazwisko.
Słyszałaś tę cholerną bzdurę?
– Słyszałam.
Justin zacisnął palce na kierownicy.
– Teraz to bez znaczenia. Gdyby mnie zaadoptowano, na pewno nie spotkałbym
Jenny. I moja siostra nie miałaby nikogo na świecie. Czyli koniec końców
wszystko wyszło na dobre.
– Jutro zacznij działać. Porozmawiaj z ludźmi z opieki, weź adwokata – mogę
być ja, jeśli chcesz, ale lepszy byłby specjalista od adopcji. Postaraj się, żeby jak
najprędzej przyznano ci prawo do dziecka. Zanim twój ojciec zażąda pieniędzy za
podpis. Po doprowadzeniu sprawy do końca wszystko będzie prostsze.
– Na razie mi ulżyło, że jedno nieprzyjemne spotkanie mam za sobą.
W milczeniu jechali przez miasto. Wstąpili do restauracji na spóźnioną kolację,
ale podczas posiłku też mało mówili. Dla Laury było oczywiste, że Justin pragnie
w samotności uporać się z myślami.
Kiedy weszli już na trzecie piętro, Laura powiedziała:
– Wpadnę jutro po pracy. Powodzenia. Zadzwoń, jeśli będziesz miał kłopoty.
Chciała odejść, ale Justin schwycił ją za rękę.
– Chyba o czymś zapomniałaś.
Skądże. Pamiętała o obiecanym pocałunku. Myślała o nim podczas jazdy, ale
sądziła, że Justin zapomniał.
– Masz rację. – Podała mu torbę z pieluszkami. – Proszę.
Dobranoc.
– Nie o to chodzi.
Laura starała się przybrać minę niewiniątka, ale zdradził ją figlarny uśmiech.
– Ach to tak? Stroisz sobie żarty? Udajesz, że zapomniałaś o umowie? – Justin
bezradnie popatrzył na drzwi. Miał zajęte ręce, w jednej trzymał fotelik, a w
drugiej dłoń Laury.
– Zabrałaś klucz do mojego mieszkania?
– Tak.
– Więc bądź tak dobra i otwórz drzwi. Ja nie mogę.
– Boisz się, że ucieknę?
– Owszem.
Laura lewą ręką otworzyła drzwi, a Justin zamknął je nogą. Odstawił fotelik i
objął Laurę.
– Nareszcie. W korytarzu nie chciałem urządzać przedstawienia dla sąsiadów.
Laura uśmiechnęła się. Justin oddychał ciężko, a stał tak blisko, że czuła
falowanie jego klatki piersiowej. Spojrzeli sobie w oczy i Laurę zalała fala gorąca.
Ogień płonący w ciemnych oczach rozjaśnił jej uśmiech.
Wyszeptali swoje imiona. Nie wiadomo, kto wykonał decydujący ruch.
Nagle Jenna zaczęła popłakiwać.
Ich usta rozdzieliły się, ale ciała pozostały tuż obok siebie.
– Zostań – szepnął Justin.
Laura poczuła, że się zakochała.
To niedopuszczalne! To grozi utratą kontroli nad rozwojem wypadków!
– Muszę... już... iść – wykrztusiła, odpychając Justina. – Praca. Wcześnie
wstaję. Muszę iść spać.
Otworzyła drzwi.
– Tylko się nie przepracuj.
– Dobrze.
Ale czy w ogóle będzie w stanie pracować, gdy straciła głowę i serce?
Leżała już w łóżku, kiedy usłyszała szum wody za ścianą. Potem śpiew.
Pierwszy raz od dnia, gdy sąsiad dowiedział się, że w mieszkaniu obok słychać
jego występy. Justin improwizował na temat miłości.
Laura cieszyła się, że wrócił mu dobry humor.
Rozdział 8
W poniedziałek około południa otworzyły się drzwi i Justin wpadł jak burza do
biura Laury. Laura zerwała się na równe nogi. Zdumiona patrzyła na zaciśnięte
pięści i oczy miotające błyskawice. Wystraszyła się.
– Co się stało? Dlaczego jesteś sam? Gdzie Jenna?
Justin uderzył pięścią w ścianę tak mocno, że zadźwięczały szyby w oknach.
– Wzięli ją. Zabrali mi siostrę.
Laura podbiegła, schwyciła go za rękę i siłą odwróciła w swoją stronę.
– Kto? Co? Gdzie?
Justin milczał. Potrząsnęła nim i krzyknęła:
– Słyszysz, o co pytam? Mów! Co się stało?
– Poszedłem do biura opieki. Przeklęci urzędnicy! Zabrali mi Jennę, żeby dać ją
obcym ludziom.
Laura objęła go, ale wyrwał się i podszedł do okna. Trząsł się ze złości.
Skrzyżował ręce na piersiach, ale nadal miał zaciśnięte pięści i wyglądał groźnie.
Laura zastanawiała się, jak w takim nastroju rozmawiał z urzędniczką. Miała
nadzieję, że nie powiedział nic, co mogłoby zaszkodzić ich sprawie.
Jego sprawie, poprawiła się natychmiast.
Ujęła go za rękę i kazała mu usiąść. On jednak pozostał niewzruszony.
– Proponuję, żebyśmy porozmawiali spokojnie. Opowiedz mi wszystko po
kolei. Poszedłeś do nich sam czy z adwokatem?
– Sam.
– Mój błąd. Powinnam była iść z tobą. Ależ ja jestem bezmyślna!
– Nie sądziłem, że pomoc prawnika będzie mi tak prędko potrzebna. Trzymali
mnie przez dwie godziny, zasypali pytaniami, a potem odprawili z kwitkiem. –
Justin zaklął szpetnie i odwrócił się do okna. – Skończony bałwan ze mnie.
Dlaczego poszedłem sam? Życie niczego mnie nie nauczyło.
– Co ci powiedzieli? Jak uzasadnili fakt, że zabierają dziecko?
Justin kręcił głową, jakby wolał o tym nie mówić.
– Jeśli dokładnie zreferujesz mi przebieg tej rozmowy, może znajdę
rozwiązanie. Znam system od strony prawnej. Jesteś bratem Jenny, więc nie
pojmuję, dlaczego ją zabrano.
– Rozpoznali mnie – wykrztusił Justin, nerwowo bębniąc palcami w szybę.
– Nie rozumiem.
– Jako chłopiec nie byłem aniołem. Raczej diabłem, przekleństwem dla
opiekunów. Wyobraź sobie, że baba, która się mną zajmowała... i oczywiście miała
ze mną kłopoty, wciąż tam pracuje. Pamięta moje wybryki. Na przykład to, że
wysmarowałem masłem fotele w jej samochodzie.
– Uczucia urzędniczki w stosunku do ciebie nie powinny wpływać na sprawę
Jenny. Wyskoki wyrostka nie mają tu nic do rzeczy.
Justin lekceważąco machnął ręką.
– Powiedz to im, nie mnie. Przez tę jędzę odebrali mi siostrę.
– Gdzie jest teraz Jenna? Co z nią zrobią?
– Umieszczą ją w tymczasowej rodzinie zastępczej. Chcą dokładnie zbadać
sprawę, ale nie raczyli powiedzieć, jak długo to „badanie” potrwa.
– Powinnam była to przewidzieć – rzekła Laura półgłosem.
– I przygotować cię na taką ewentualność. Przepraszam.
Justin odwrócił się od okna.
– Przypuszczałaś, że tak będzie? Wiedziałaś, a mimo to radziłaś mi, żebym do
nich poszedł?
– Spokojnie, spokojnie. Nie było innego wyjścia. Gdybyś sam się nie zgłosił,
prędzej czy później oni przyszliby do ciebie i zabrali Jennę. A wtedy nie miałbyś
żadnej szansy, żeby dostać ją z powrotem. Musiałeś oficjalnie zgłosić, że
podrzucono ci dziecko. Przecież od początku wiedzieliśmy, że procedura nie będzie
łatwa. Mimo że jesteś bratem.
Justin przemierzał pokój wielkimi krokami.
– Bądź tak dobra i wyjaśnij, skąd te komplikacje. Jakie mam szanse? Co mogę
zrobić, żeby dostać Jennę z powrotem?
– Problem w tym, że ludziom samotnym niechętnie przyznaje się opiekę nad
dziećmi, szczególnie nad niemowlętami.
Jest dużo małżeństw pragnących adoptować dzieci, więc bez trudu znajdą nową
rodzinę dla Jenny.
– Ale to niemowlę ma rodzinę. – Justin uderzył pięścią w stół. – Jak można
oddać dziecko w obce ręce, gdy ma brata, który chce je wychować?
Laura położyła dłoń na jego zaciśniętej pięści.
– Nie krzycz na mnie. Przecież wiesz, że jestem po twojej stronie.
– Przepraszam.
– Pełna rodzina gwarantuje lepsze warunki rozwoju. Dlatego małżeństwa mają
pierwszeństwo w sprawach o adopcję.
A ty jesteś kawalerem. Ale nie poddawaj się, nie rezygnuj, bo jeszcze masz
szansę. Złożyłeś urzędowe podanie i wkrótce należy spodziewać się odpowiedzi. –
Zawahała się. – Mam nadzieję, że... Chyba nie... zrobiłeś awantury? Powiedziałeś,
co myślisz o systemie opieki społecznej?
Justin zaklął pod nosem.
– Oczywiście, że nie. Wiedziałem, że jeśli stracę panowanie nad sobą,
przepadnie szansa odzyskania Jenny. Byłem uprzejmy i uśmiechnięty. Nie mogą mi
nic zarzucić.
– Świetnie.
– A co będzie, jeśli dostanę odmowną odpowiedź? Można się odwoływać? Musi
być jakaś furtka.
– Zawsze jest. Uspokój się. Wiem, że ci trudno, ale złość tylko przeszkadza.
Justin usiadł na krześle i znużonym gestem przeciągnął dłonią po twarzy.
– Już się uspokajam.
– Zrobię wszystko, co się da, żeby ci pomóc. Nie trać nadziei.
Justin długo wpatrywał się w podłogę, aż wreszcie uniósł głowę i po jego
ustach przemknął cień uśmiechu.
– Co ja bym bez ciebie począł?
– Utrudniłbyś przebieg sprawy.
– Możliwe. Doceniam wszystko, co dotychczas dla mnie zrobiłaś. – Wyciągnął
rękę. – Chodź do mnie.
Laura pozwoliła się objąć.
– Po co?
– Muszę oderwać myśli od Jenny. Poza tym pewno nie wiesz, jak smakuje
pocałunek w pracy.
– To zależy – rzekła Laura z figlarnym błyskiem w oku.
Pozornie była spokojna, ale wewnętrznie drżała z podniecenia. – Pamiętam
jeden służbowy epizod.
– Opowiedz.
– W Nowy Rok, pod jemiołą, pocałował mnie pan Warren.
Ale przedtem biedak zgubił okulary, więc chyba pomylił mnie ze swoją
asystentką, kobietą w bardzo dojrzałym wieku.
– Nastąpiło trzęsienie ziemi?
– Raczej potop, bo zaskoczona cofnęłam się i wpadłam na wiaderko ze
stopionym lodem.
– Spróbujemy więc zatrzeć tamto wspomnienie.
Laura zarzuciła mu ręce na szyję.
– Ale co będzie, jeżeli szef przyłapie mnie na karesach w godzinach pracy?
– Powiesz mu, że zostałaś ubezwłasnowolniona.
Kilka sekund później Laura zapomniała, że jest w pracy, a za ścianą znajdują
się koledzy. W tym pocałunku była prośba, którą rozumiała, oraz pragnienie, które
mogła zaspokoić. Justin potrzebował jej, a ona jego. Pragnęli tego samego.
Przeszkodził im telefon.
Laura nerwowo poprawiła bluzkę, odchrząknęła i... przełączyła telefon, bo nie
czuła się na siłach rozmawiać z kimkolwiek.
– Wybraliśmy bardzo odpowiedni moment – szepnął Justin z łobuzerskim
uśmiechem.
– Nie można było lepiej.
– Idę do domu. – Justin wstał. – Możesz mi polecić jakiegoś adwokata
specjalizującego się w adopcjach?
– Tak. – Laura napisała na kartce kilka nazwisk i numery telefonów. – Proszę.
– Dziękuję.
Justin pocałował ją w policzek i ruszył w stronę drzwi.
– Zaczekaj! – zawołała. – Czy wiesz, jak wyglądasz? Nie możesz się tak
pokazać ludziom, bo gadania byłoby na rok.
Zapięła mu koszulę, poprawiła kołnierzyk, przygładziła włosy. Potem odsunęła
się i obrzuciła go krytycznym spojrzeniem.
– No, teraz wyglądasz przyzwoicie.
Justin pocałował ją w usta.
– Dziękuję. I zapraszam do siebie na kolację. Masz klucz, więc nie dzwoń,
tylko wchodź.
– Dobrze.
Patrzyła w ślad za nim i zastanawiała się, czy pozbawił ją wolnej woli.
Dzięki temu, że ktoś na nią czekał, powroty do domu były teraz przyjemniejsze,
a wchodzenie po schodach łatwiejsze. Laura pilnowała się, by nie marzyć, nie dać
się ponosić fantazji i nie ulegać romantycznym mrzonkom. Ale było to coraz
trudniejsze. Justin niepostrzeżenie zawładnął jej sercem.
Gdy weszła do mieszkania, był zajęty szukaniem w Internecie informacji o
procedurach adopcyjnych.
– Dzień dobry. Uspokoiłeś się trochę?
– Nie bardzo. Jestem niecierpliwy, martwię się. – Lekko wzruszył ramionami. –
Szukam przepisów, przykładów. Zadzwoniłem do ludzi, których telefony mi dałaś,
ale z nikim się nie umówiłem. Boję się wybrać nieodpowiedniego adwokata.
– Za bardzo się przejmujesz.
Laura udawała optymizm, którego naprawdę w niej nie było. Sprawa może
ciągnąć się miesiącami, a nawet łatami. Justin ściągnął brwi i zapatrzył się w sufit.
– Po głowie chodzi mi tylko jedno. Nie byłoby problemu, gdybym miał żonę,
prawda? Jako człowiek żonaty i brat Jenny, szybko bym ją odzyskał.
Laura przysiadła obok niego.
– Tak. Miałbyś w ręku mocne argumenty.
Justin ukrył twarz w dłoniach.
– Właśnie. I zrobię to.
– Niby co?
– Ożenię się. Jeśli to najlepszy sposób, by odzyskać Jennę.
– Ożenisz się? – powtórzyła Laura z niedowierzaniem.
--Tak.
– Mówisz poważnie?
– Jak najbardziej.
Nie wierzyła. Uważała, że żartuje albo bredzi. Przełknęła ślinę, chrząknęła.
Bała się, że zadrży jej głos.
– Wybrałeś już kandydatkę na żonę? – wykrztusiła.
Justin spojrzał na nią jakoś dziwnie.
– Wiem, że pokochałaś Jennę... Jeśli się pobierzemy...
Laura zamrugała gwałtownie.
– Co ty mówisz? – szepnęła.
– Wiem, proszę o bardzo dużo, ale to będzie tymczasowe małżeństwo. Do
czasu, aż będziemy pewni, że nikt nie zabierze mi siostry.
– Miałabym zostać twoją żoną? – spytała Laura piskliwym głosem. – Chcesz
się ze mną ożenić?
– Na kilka tygodni.
Dlaczego na tak krótko? Laura poczuła się zawiedziona.
– To będzie tylko formalność. Małżeństwo ze względów praktycznych.
– Oczywiście...
Względy praktyczne! Jasne, przecież ona jest osobą praktyczną i dotąd chętnie
pomagała Justinowi.
Więc dlaczego czuje się zawiedziona? Czyżby z powodu tych kilku
pocałunków?
– Nie liczę na to, że pomożesz mi wychowywać Jennę – ciągnął Justin. – Nawet
lepiej, żebyś się nią zbytnio nie zajmowała. Nie chcę, żeby tęskniła, kiedy
odejdziesz.
Nie zajmować się Jenną?
Laura wbiła paznokcie w dłoń, żeby nie krzyczeć.
– Dokąd mam odejść? – spytała zdumiewająco opanowanym głosem. –
Przecież mieszkam za ścianą.
– Chyba się przeprowadzę.
– Jak to? Kiedy?
– Nie denerwuj się. Dopiero wtedy, gdy doprowadzimy sprawę do końca. Nie
oczekuję, że przeniesiesz się razem z nami. I tak za dużo od ciebie żądam.
Wyprowadzą się. Tylko Jenna i on, powtórzyła Laura w duchu. Oczywiście!
Walczyła z ogarniającym ją rozczarowaniem. Justin nie myślał ani o sobie, ani
o niej, tylko o przyszłości dziecka. Dlatego nie uświadamiał sobie, jak brutalne są
jego słowa, jak bardzo ją ranią.
– To nie jest kwestia paru tygodni – rzekła martwym głosem. – Małżeństwo
może potrwać rok.
– Odmawiasz?
Laura wstała. Teraz ona przemierzała pokój wielkimi krokami. Nie chciała, by
Justin zauważył, że ma łzy w oczach. Starała się opanować drżenie głosu.
– Cóż, przyznaję, że nie są to oświadczyny, o jakich marzyłam.
– Wiem. Chciałabyś, żeby ukochany padł przed tobą na kolana, dał ci złoty
pierścionek i przysiągł, że nie opuści cię do śmierci.
– Co w tym dziwnego? To przecież typowe marzenia. Tak jesteśmy
wychowywane. Wzajemna miłość jest obowiązkowa, klęcząca pozycja może, ale
nie musi być, kosztowny pierścionek niekoniecznie, ale dozgonna wierność jest
absolutnie niezbędna.
– Rozumiem i wycofuję się. – Justin westchnął zrezygnowany. – Wykombinuję
coś innego. Zapomnij, co powiedziałem.
Laura popatrzyła na niego groźnie i nadludzkim wysiłkiem zdobyła się na
autoironię.
– Zapomnieć o pierwszych oświadczynach? Nigdy w życiu.
Osiągnęła zamierzony efekt. Justin najpierw zrobił zdziwioną minę, po czym
wybuchnął śmiechem.
Laura opanowała rozgoryczenie. Dziecko jest najważniejsze. Później będzie
dość czasu na leczenie ran.
– Omówmy to teoretycznie. Proponujesz, żebyśmy zamieszkali razem?
– To chyba konieczne podczas załatwiania formalności.
Zanim zapadnie ostateczna decyzja.
– Dobrze. Zrobię ten ryzykowny krok.
Justin wyglądał tak, jakby zamiast ulgi odczuł strach.
– Naprawdę?
Laura miała ochotę zaprzeczyć, żeby tylko z jego oczu zniknął wyraz paniki.
Ale to w końcu jego pomysł. Oboje muszą zapomnieć o swoich uczuciach ze
względu na małe dziecko, które pokochali.
– Tak, wyjdę za ciebie. Nie robię tego jednak dla ciebie, lecz wyłącznie dla
Jenny. Jeśli do jutra nie zmienisz zdania, pobierzemy się.
– Nie rozmyślę się. Dla Jenny zrobię absolutnie wszystko.
Laura czuła, że ogarnia ją przerażenie. Przecież nie będzie prawdziwą żoną. Ten
ślub to jedynie środek do osiągnięcia celu.
– Kiedy się pobierzemy?
– Jak najszybciej. W piątek.
– W ten?
– Tak. Za tydzień mają rozpatrywać sprawę Jenny, więc wolałbym być już
żonaty. Zgodzisz się na taki termin?
Laura bała się, że za moment zemdleje.
– Nie widzę przeszkód.
Czyżby?
Widziała niejedną przeszkodę.
Zajechała przed dom rodziców, ale długo nie wysiadała z auta. Starała się
odwlec nieuniknioną rozmowę. Wiedziała, że trudno będzie jej wyjaśnić rodzinie,
dlaczego zgodziła się na ślub.
Jak przyjmą wiadomość, że w piątek ich córka będzie miała męża i pasierbicę?
Wprawdzie polubili Justina i Jennę, lecz jak zareagują na wieść o tymczasowym
małżeństwie z rozsądku, zawartym w konkretnym celu?
A jej zranione uczucia i duma?
Cóż, spotkanie z rodzicami nie będzie ani łatwe, ani przyjemne.
Laura zrobiła kilka głębokich wdechów, powoli odpięła pas i wysiadła.
– Witaj, jubilatko! – zawołała uradowana pani King. – Bardzo się cieszę, że
dzisiaj przyjechałaś. – Objęła córkę i ucałowała. – Jeszcze raz życzę ci wszystkiego
najlepszego z okazji urodzin.
Rzeczywiście, przecież to dziś są jej urodziny. Zupełnie zapomniała.
– Trzeba gdzieś zapisać, że w ciągu tygodnia widzę cię już trzeci raz. Czy twój
szef wreszcie uznał, że jesteś więcej warta za życia niż po śmierci?
Laura uśmiechnęła się blado.
– Tatuś w domu?
– Nie. Pojechał po gwoździe. W garażu jest ich pełno, ale rzekomo są za stare
do nowego obrazu.
– Nawet lepiej, że jesteś sama.
Laura wiedziała, że ojciec nie zaakceptuje fikcyjnego ślubu. Bezpieczniej
najpierw wtajemniczyć matkę.
– Stało się coś złego? – zagadnęła starsza pani.
Laura nie odpowiedziała. Przeszła przez kuchnię i jadalnię do swojej dawnej
sypialni. Matka szła za nią coraz bardziej zaniepokojona.
– Dziecko, co ci jest?
– Nic. – Laura przysiadła na łóżku. – Nie stało się nic złego, ale muszę
powiedzieć ci...
– Co, dziecino?
– Proszę cię, wysłuchaj mnie do końca. I nie wyciągaj pochopnych wniosków.
– Dobrze. – Matka chwyciła się za serce. – To coś poważnego, prawda? Jesteś
w ciąży?
– Nie.
– Więc o co chodzi?
– Słuchaj cierpliwie. Chodzi o Justina... i o Jennę.
--Aha.
– Odebrali mu Jennę, a Justin chce uzyskać prawo do opieki nad siostrą. Będzie
miał większe szanse, jeśli się ożeni.
– Logiczne.
Pani King starała się dotrzymać obietnicy i nie wyciągać pochopnych
wniosków. Laura zaczerpnęła tchu.
– Mam zamiar mu pomóc.
--Jak?
– Wziąć z nim ślub.
– Brawo. – Pani King klasnęła w ręce. – Nareszcie wychodzisz za mąż!
Wspaniale! Wiedziałam, że tak będzie. Mówiłam ojcu, że Justin byłby
odpowiednim mężem dla ciebie.
Tak się cieszę. Już biorę kartkę i pióro i zaczynam planować.
Szkoda, że musicie wziąć ślub tak prędko. No trudno, ale wesele i tak będzie
huczne. Gdzie mój notes?
Laura pociągnęła matkę za rękę i zmusiła ją, by usiadła.
– Mamo, proszę cię, wysłuchaj mnie do końca. To nie będzie prawdziwe
małżeństwo. Tylko formalne, żeby Justinowi przyznano opiekę nad dzieckiem. Nie
bierzemy prawdziwego ślubu.
– Ale w urzędzie?
--Tak.
– I zamieszkacie razem?
– Tak.
– Kochasz go, prawda?
– Tak... nie.
– Rozumiem.
– Mamo, jesteś niemożliwa!
– Powiedziałaś mu?
– Oczywiście, że nie.
– A on?
– Nie jest we mnie zakochany, jeśli o to pytasz.
Matka machnęła ręką.
– Jestem innego zdania. Widziałam, jak na ciebie patrzy.
Kiedy ślub?
Laura odetchnęła z ulgą. Była dumna, że jak dotąd panuje nad uczuciami. Ale
nadal musi się bardzo pilnować.
– W piątek.
– Za prędko. – Pani King zasępiła się. – Przesuńcie chociaż na sobotę. Do
piątku jest za mało czasu.
– Po co nam czas? Jedziemy do ratusza tylko we dwoje.
– Nonsens. – Starsza pani zerwała się, jakby nagle ubyło jej lat. – Słyszę, że
ojciec wrócił. Chodź, powiemy mu.
Laura dotarła do mieszkania ostatkiem sił.
– O Boże! Ledwo żyję.
Skuliła się na kanapie i przykryła kocem. Justin patrzył na nią zaintrygowany.
– Jubilatka coś marnie wygląda. Myślę, że dobrze zrobią ci lody.
– Oj, tak. Z czekoladą.
– Zaraz dostaniesz.
Wrócił z olbrzymią porcją, na którą Laura spojrzała z mieszaniną łakomstwa i
niepokoju. Pomyślała, że zawsze podobnie patrzy na mężczyznę, który te lody
niesie. Jedno i drugie było równie niebezpieczne dla zdrowia ciała i duszy.
– Czy zdajesz sobie sprawę, że masz zgubny wpływ na moja talię?
W duchu dodała, że jego wpływ na jej serce jest jeszcze bardziej niebezpieczny.
– Usiłuję zmienić chudzinę w szczupłą kobietę. – Justin przyklęknął i zaczął ją
karmić jak dziecko. – Czemu straciłaś humor? Miałaś przykrości w pracy?
– Znacznie gorzej.
– Wyrzuć to z siebie, a zaraz ci ulży.
– Powiedziałam rodzicom o naszych planach.
– Ciężkie przeżycie?
– Bardzo.
– Zostanę zlinczowany?
– Nie. I w tym sęk. Rodzice są zachwyceni i nie słuchają żadnego rozsądnego
tłumaczenia. Wmówili sobie, że pobieramy się z miłości. – Udało się jej
powiedzieć to z zaplanowaną ironią.
– Nie powiedziałaś o Jennie i adopcji?
– Mówiłam, ale to nic nie dało. Poznałeś moją mamę i wiesz, jaka jest. Słyszy
tylko to, co chce usłyszeć, a wszystko inne puszcza mimo uszu. Cieszy się, że
wyda mnie za mąż i już zrobiła na półce miejsce na nasze ślubne zdjęcie.
O, z wrażenia zapomniałeś o lodach. Patrz, rozpuszczają się.
– Matka koniecznie chce, żebyś miała męża? Choćby mnie?
Laura szeroko otworzyła oczy.
– A czego ci brak?
– Moim skromnym zdaniem nie jestem materiałem na idealnego zięcia.
– Jeśli zdałeś u mamy pierwszy egzamin, zdasz wszystkie inne. Jest tobą
zachwycona. Częściowo z powodu Jenny.
Rozbraja ją widok mężczyzny z dzieckiem na ręku.
Ta słabość widocznie jest genetyczna.
Justin odstawił czarkę na stolik i usiadł wygodnie.
– Serdecznie ci współczuję. Chcesz, żebym odbył poważną rozmowę z twoimi
rodzicami?
Laura oczyma wyobraźni ujrzała tę scenę. Justin tłumaczy rodzicom, że nie
kocha ich córki, że ona mu tylko pomaga, a on jest jej za to bardzo wdzięczny.
Wtedy ojciec z wyrzutem spojrzy na matkę i zapyta, dlaczego twierdziła, że Laura
kocha przyszłego męża. I wszystko się wyda.
– Nie. – Westchnęła ciężko. – Szkoda fatygi.
Justin miał podkrążone oczy i po jednej nocy bez Jenny wyglądał gorzej niż po
bezsennych nocach spędzonych na kołysaniu niemowlaka. Boleśnie przeżywał
rozłąkę z siostrą. Laura pragnęła go pocieszyć. Delikatnie pogładziła szczeciniaste
policzki.
Miała ogromną ochotę poprosić, żeby ją pocałował. Niemal czuła jego ciepłe
usta na swoich, zimnych od lodów wargach.
– O czym myślisz? – szepnął.
Nie mogła się przyznać, że o pocałunkach i pieszczotach. Zakochała się i musi
się kontrolować, żeby Justin nie domyślił się prawdy.
Do tego nie wolno dopuścić. Przynajmniej nie teraz. Nie należy mnożyć
przeszkód. Najpierw muszą bez komplikacji wziąć ślub. Ale jak zabezpieczyć
serce? Zachowanie dystansu to jedyny ratunek. Nie chodzi przecież o uczucia
dwojga dorosłych ludzi, lecz o dobro niemowlęcia. Z wielu powodów emocjonalny
dystans wobec Justina stał się bardzo ważny.
Laura odwróciła wzrok i podała Justinowi pustą czarkę.
– Myślałam o lodach. Dostanę jeszcze?
Zdezorientowany Justin posłusznie poszedł po drugą porcję. Był pewien, że
Laura chciała go pocałować, więc nie rozumiał, dlaczego wysłała go po lody. Sapał
i kręcił głową. Żeni się z kobietą, której nie może nawet pocałować. Dziwne.
Przypomniał sobie, że robi to dla Jenny. Oboje poświęcają się dla dziecka.
Laura wcale nie jest zachwycona fikcyjnym ślubem. On też wolałby prawdziwy.
Gdy wrócił do pokoju, Laura niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w
telewizor i udawała, że ogląda film przyrodniczy.
Justin pomyślał, że za kilka dni ta piękna kobieta zostanie jego żoną. Wtedy
będą mogli całować się i pieścić... Jeżeli zechcą.
Westchnął tak głośno, że wyrwał Laurę z zadumy.
– Co się stało?
– Myślę o naszym małżeństwie.
– Dziwaczne, prawda?
Miała takie kuszące usta. Patrzenie, jak je lody, było torturą. Przedtem oparł się
pokusie, teraz już nie mógł. Płomiennym pocałunkiem ogrzał jej zimne wargi.
Laura zastygła zdumiona, a potem oddała pocałunek. Justin zadrżał, gdy go
objęła.
Robiło się coraz cieplej.
Gorąco!
I nagle lodowate zimno!
Justin gwałtownie odsunął się i wstał.
– Przepraszam – zawołała speszona Laura. – Nie chciałam... nie patrzyłam. –
Złapała serwetkę, by wytrzeć rozlane lody. – Pozwól...
– Nie. – Wyrwał jej serwetkę. – Sam wytrę.
– Bardzo mi przykro – powiedziała Laura, z trudem ukrywając rozbawienie.
– Nie szkodzi. Wezmę prysznic.
Ale zimny tusz nie pomógł i Justin nadal był rozgorączkowany.
Podniecenie przyszło bardzo nie w porę. Przecież Laura pomaga mu, poświęca
się dla jego siostry, więc nie powinien komplikować jej życia jeszcze bardziej. To
prawda, coś między nimi iskrzy, ale Laura podkreśla, że zgodziła się na ślub dla
dobra Jenny. Justin powtarzał sobie, że musi o tym pamiętać, niezależnie od siły
swych uczuć i pomimo przerażającej świadomości, że gdyby Laura czuła to samo,
on gotów byłby zaryzykować coś, czego zawsze panicznie się bał.
Ale jego uczucia nie są ważne. Ma wobec Laury dług wdzięczności i spłaci go,
nie wprowadzając do ich związku komplikacji. Jeśli to tylko będzie możliwe.
Na razie niezbyt mu się udaje. A zaangażowanie uczuciowe nie ułatwi rozwodu.
Wręcz przeciwnie.
Justin oparł głowę o drzwi i zamknął oczy. Postanowił, że nie będzie całował
Laury nawet po ślubie.
Niby proste, ale bardzo trudne do zrealizowania.
Państwo Kingowie działali błyskawicznie i Laura nawet nie zauważyła, jak
wpadła w tryby rozpędzonej machiny. Do dnia ślubu zamierzała trzymać się z dala
od krewnych, ale w środę wieczorem znowu stała na progu rodzinnego domu. Tym
razem w towarzystwie mocno speszonego „narzeczonego”.
– Nie masz się czego bać. – Dla dodania otuchy wzięła go pod rękę. – Pamiętaj,
że rodzice są bardzo przejęci i nie przyjmują do wiadomości, że bierzemy ślub na
niby. Nie staraj się ich przekonać, że jest inaczej. Ja już próbowałam, ale nic nie
osiągnęłam. Uważają, że jesteśmy zakochani i Jenna jedynie trochę przyśpieszyła
bieg wydarzeń.
Justin przestąpił z nogi na nogę i obejrzał się, jakby rozważał możliwość
ucieczki.
– Niezbyt pocieszające – mruknął. – Gdy wystąpimy o rozwód, twój ojciec albo
brat ustrzeli mnie jak szaraka.
Laura nie chciała myśleć o rozwodzie i miała za złe Justinowi, że ciągle o tym
mówi. Rozstania bała się bardziej niż tego, że w piątek przysięgnie Justinowi
miłość i wierność po grób.
Pani King wybiegła z kuchni w obłoku apetycznych zapachów i wzięła oboje
pod rękę.
– Och, jak się cieszę, że was widzę. Piękna z was para.
Wszyscy jesteśmy przejęci.
– Jacy wszyscy?
Jak się okazało, w jadalni czekała reszta rodziny. Laura usłyszała głuche
westchnienie, jakie wyrwało się Justinowi, i poczuła, że mocniej zacisnął palce na
jej ręce.
Steve i Roy zmierzyli Justina mało przyjaznym wzrokiem.
– Małżeństwo z rozsądku? – wycedził Roy, groźnie patrząc na kandydata na
szwagra. – Co to ma znaczyć?
– Dziecko przyspiesza akcję – wyjaśniła pani King. – Nie pierwsze, które to ma
na sumieniu. – Odwróciła się do Justina. – Co z Jenną?
– Laura zapewnia, że przebywa u dobrych ludzi, i muszę w to wierzyć. Gdyby
nie pani córka, zostałbym kidnaperem.
Laura wiedziała, że Justin nie żartuje.
– Wykorzystałam znajomości i dowiedziałam się, komu oddano dziecko. To
naprawdę dobrzy ludzie. Nie ma powodu do zmartwienia, bo Jenna jest w bardziej
kompetentnych rękach niż nasze.
Pani King zasępiła się.
– Nikt nie jest bardziej odpowiedni od was, ale cieszę się, że wzięli ją dobrzy
ludzie. – Pociągnęła Laurę i Justina do pokoju. – Przez cały dzień tkwiłam przy
komputerze, bo szukałam najlepszego miejsca na wesele. Znalazłam dużo ofert i
kilka muszę wam pokazać. Nawet mimo krótkiego terminu możemy urządzić
wspaniałe przyjęcie.
Laura spojrzała na Justina przepraszająco, a na matkę krytycznie.
– Mamo, mówiłam ci, że nasz ślub nie jest prawdziwy. Pobieramy się dla dobra
Jenny.
– Więc również dla jej dobra spójrzcie na to. Chyba chcecie, żeby z zachwytem
oglądała ślubne zdjęcia mamusi.
– Nie będę jej mamą.
– Patrz na te suknie i welony. Piękne, prawda? Oczywiście mam swoją suknię
ślubną. Chcesz przymierzyć? Wielebny Mitchell ucieszył się, że wychodzisz za
mąż. Ślub w sobotę o drugiej, kwiaty zamówione, goście zaproszeni. Będzie tylko
najbliższa rodzina. – Pani King podała Justinowi plik kopert. – Proszę. Zaproszenia
dla twoich krewnych. Wystarczy wpisać imiona i nazwiska, ale będziesz musiał
zawiadamiać osobiście lub telefonicznie, bo pisemne zaproszenia nie dojdą na czas.
– Mamo! – Laura załamała ręce. – Własnym oczom nie wierzę...
– Wiem, że zdecydowałaś się na skromną uroczystość w ratuszu, bo jesteś
zapracowana. Ale ja mam dużo czasu.
Ty zajmuj się pracą, narzeczonym i dzieckiem, a ja zaplanuję przyjęcie weselne.
Kiedyś mi podziękujesz.
– Nie mogę...
– Jeśli obawiacie się utrudnień ze strony urzędników, to huczne wesele będzie
doskonałym argumentem. O miłości młodych ludzi najlepiej przekonuje ślub
kościelny.
– Ale...
– Lauro. – Justin objął ją. – Jeśli to prawda, że przekonamy urzędników, mniej
skromny ślub nam nie zaszkodzi, prawda?
– Mamusiu, przepraszam cię na chwilę, ale muszę coś powiedzieć...
narzeczonemu.
Zamknęła się z nim w łazience.
– Co wymyśliłaś?
– Naprawdę ci nie przeszkadza?
--Co?
– Wszystko. Nie pragniesz zachować prawa do prawdziwego ślubu, gdy
będziesz się żenił z ukochaną kobietą, z którą zechcesz spędzić resztę życia?
Justin przecząco pokręcił głową.
– Dla mnie to nieistotna kwestia, bo więcej się nie ożenię.
A jeśli ślub kościelny nam pomoże, to tym lepiej. Ale rozumiem twoje uczucia.
Pomówię z twoimi rodzicami i postaram się ich przekonać.
– Nie uda ci się.
– Warto spróbować.
Laura westchnęła. Jeśli jakiś urzędnik zakwestionuje ich małżeństwo... Ślub
kościelny na pewno pomoże sprawie. Tak będzie najlepiej. W tej sytuacji huczne
wesele jest już doprawdy drobnostką.
– Daj spokój. Jeśli tobie to nie przeszkadza, mnie też nie.
– Jesteś pewna?
Laura zaprzeczyła w duchu, a głośno powiedziała: – Tak.
Po kolacji poszła do sypialni rodziców przymierzyć suknię ślubną sprzed
trzydziestu pięciu lat. Przez sekundę czuła się jak królewna, ale potem się
rozpłakała.
– Kochanie, czemu płaczesz? Wyglądasz ślicznie, ale jeśli nie chcesz mojej
sukni, jeśli wolisz nową...
– Twoja... podoba mi się... naprawdę.
– Nie płacz, bo plamy będą nie do usunięcia.
Laura prędko zawiązała pod szyją ręcznik.
– A teraz mogę płakać?
– Do woli.
– Nawet nie zapytasz, czemu wylewam łzy?
– Nie muszę. Wiem.
– Wiesz? – Laura z wrażenia dostała czkawki. – Niemożliwe.
– A jednak. Jesteś zakochana i bierzesz ślub, ale nie wiesz, co czuje twój luby.
Musisz się z nim rozmówić.
– Mam go zapytać, czy mnie kocha?
– Tak. – Oczy pani King wesoło rozbłysły. – Oczywiście subtelnie,
dyplomatycznie.
– Aha. Może wbiec do płonącego budynku, żeby sprawdzić, czy będzie mnie
ratował?
– Byle nie w tej sukni.
Laura zaśmiała się mimo woli.
– Mamusiu, jesteś nieoceniona.
– Nie pozwolę ci brać ślubu w mojej sukni, jeśli nie jesteś pewna, że chcesz być
żoną Justina. Porozmawiaj z nim.
Laura postanowiła odbyć tę zasadniczą rozmowę nazajutrz po powrocie z pracy.
Najpierw przedyskutuje pewną kwestię ze swoim szefem, a potem poważnie
porozmawia z Justinem.
Skoro zdecydowała się na jeden krok, może zrobić następne. Jeśli ma być
matką Jenny – choćby tylko przez rok – solidnie wywiąże się z obowiązków.
Rozdział 9
– Możemy porozmawiać?
Justin oderwał od monitora zamglony wzrok, ale gdy zobaczył minę Laury,
oprzytomniał i wyłączył komputer.
– Coś cię dręczy?
Laura zamierzała zagaić subtelnie, a tymczasem wypaliła prosto z mostu:
– Jakie to będzie małżeństwo?
– O co ci chodzi?
– Po pierwsze, gdzie będziemy mieszkać? Tutaj? W dwóch mieszkaniach?
– Nie zastanawiałem się nad tym. Teraz myślę tylko, jak odzyskać Jennę.
Zamierzam kupić dom, ale już mówiłem, że cię rozumiem. Jeśli wolisz zostać tutaj,
poczekam z przeprowadzką do... rozwodu.
Jeszcze nie wzięli ślubu, a on już myśli o rozwodzie! Laura zirytowała się.
Dlaczego marzy o przyszłości z mężczyzną, który nie planuje przyszłości z nią?
Justin potrzebuje fikcyjnej żony na kilka miesięcy, a potem wyprowadzi się i tym
samym położy kres ich znajomości.
– Wycofujesz się?
– Nie. Obiecałam i dotrzymam słowa.
– Masz taką minę, jakbyś szła na ścięcie. Nie chcę, żebyś się poświęcała.
– Po prostu dostałam typowej przedślubnej nerwicy.
– Nie dziwię się.
– Następne pytanie: co z moją pracą?
– Nie rozumiem.
– Czy liczysz na to, że rzucę pracę, żeby opiekować się dzieckiem?
– Zwariowałaś? Wychodząc za mnie, żebym mógł odzyskać siostrę, robisz mi
łaskę. Nie oczekuję, że rzucisz pracę i zostaniesz niewolnicą.
– Musiałam się upewnić.
– Dlaczego praca jest dla ciebie taka istotna? Oczywiście, rozumiem ambicję,
ale dlaczego tak harujesz?
– Chcę mieć stałe dochody.
– Pieniądze są bardzo ważne?
– Tak. Zawsze mieliśmy ich za mało. Byłam najmłodsza i wszyscy chcieli dla
mnie jak najlepiej. Rodziców nie stać było na opłacenie moich studiów, więc bracia
mi pomagali. Wszyscy poświęcili coś na rzecz mojego wykształcenia.
Wiem, że nie odwdzięczę się im za lata wyrzeczeń, ale może spłacę choć część
długu.
– Naprawdę uważasz, że oczekują zwrotu tych pieniędzy?
– Nie. Ale chcę wyrobić sobie pozycję i pokazać rodzinie, że ich wysiłki nie
poszły na marne. Nie rozumiesz tego?
– Rozumiem.
– Rozmawiałam dzisiaj z szefem. – Zawahała się. Ogarnęły ją wątpliwości, czy
słusznie postąpiła. – Od przyszłego miesiąca będę pracować na pół etatu. Przez rok.
Justin długo milczał.
– Przepraszam, ale chyba się przesłyszałem – rzekł wreszcie. – Co zrobiłaś?
– Przechodzę na pół etatu. Już załatwiłam to z szefem. Będę wracać z pracy
około południa. Ty zostaniesz w domu rano, a ja po południu i dzięki temu Jenna
zawsze będzie miała opiekę.
– Nie musisz poświęcać kariery zawodowej.
– Nic nie poświęcam. Chcę być z Jenną, bo ją kocham i jestem jej potrzebna.
Przez rok mogę popracować na pół etatu.
Już podjęłam decyzję.
– Ale co będzie, gdy... – Justin spojrzał w okno. – Nie, nie mogę na to pozwolić.
Laura traciła resztki nadziei. Znowu ten rozwód. Justin wciąż o nim
przypomina.
– Podobno lepiej kochać i stracić, niż nigdy nie kochać – rzekła żartobliwym
tonem, choć dużo ją to kosztowało.
– Co to ma do rzeczy?
– Chodzi mi o Jennę. Nie martwisz się o jej uczucia, gdy ja... gdy mnie...
zabraknie?
– Oczywiście. To też.
– Obiecuję, że jej nie porzucę. Jeśli pozwolisz, będę zabierała ją na wakacje.
Jakoś to rozwiążemy.
– Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
--Tak.
Laura nie miała najmniejszej wątpliwości. Nie przypuszczała, że dziecko
zmieni jej poglądy na wiele spraw, ale zmieniło. Pokochała i Jennę, i Justina.
Pozostało ostatnie pytanie. Najtrudniejsze.
– Jeszcze jedna kwestia. Muszę wiedzieć, co myślisz... jak to widzisz... Czy
będziemy spać razem czy osobno?
Justin otworzył usta, ale wykrztusił jedynie nieartykułowane dźwięki. Dopiero
po chwili zaklął.
– Dawno się nie jąkałem.
Laura zawstydziła się. Oczywiście, on na pewno myślał, że będą spać osobno.
Dlaczego miałoby być inaczej Co innego ona..
– Pytasz, czy my... – Justin urwał zakłopotany. – Przepraszam, powtórz pytanie.
Nie jestem pewien, czy dobrze cię zrozumiałem.
Laura nie zamierzała powtarzać.
– To było kolejne głupie pytania. Perspektywa wesela źle wpływa na
funkcjonowanie mojej mózgownicy.
Justin przygryzł wargę i wzruszył ramionami.
– I dlatego masz dziwne pomysły co do moich oczekiwań wobec ciebie. Nie
liczyłem na to, że rzucisz pracę i nie zamierzałem dochodzić praw małżeńskich.
– Czemu? – wypaliła bez zastanowienia.
Ze wstydu najchętniej zapadłaby się pod ziemię.
– Co? – Justin patrzył na nią wielkimi oczami. – Myślisz, że my...
– Już nic nie myślę.
Chciała wyjść, lecz Justin schwycił ją za rękę i zatrzymał.
– Teraz cię nie puszczę.
Laura oparła głowę na jego piersi.
– Przepraszam. Jestem zdezorientowana. Nie wiem, dokąd to wszystko
prowadzi. Weselne plany mojej mamy mącą mi jasność myślenia. Sądziłam, że
nowożeńcy spędzają noc poślubną razem i że ja też... Ale widocznie... tracę głowę.
Marudziłaby dalej, gdyby nagle nie znalazła się na kanapie.
Justin całował ją gwałtownie i zachłannie.
Parę minut wcześniej Laura znajdowała się na dnie rozpaczy, a teraz pławiła się
w szczęściu. Czy nie przecenia wrażeń? Ale w pocałunkach Justina było tyle
obietnic i uczucia, że słowami lepiej by tego nie wyraził.
Wsunęła mu ręce pod koszulę.
– To jest coś, co ludzie robią po ślubie. W sypialni. Dlatego pytałam.
– Ślub nie ma tu nic do rzeczy. Będziemy udawać, że nie jesteśmy
małżeństwem.
– Będziemy udawać, że nie było wesela?
– Spróbujmy. Ślub z powodu Jenny psuje dobrosąsiedzkie kontakty. Przedtem
było znacznie lepiej.
Laurze zakręciło się w głowie.
– Jesteś najbardziej bałamutnym mężczyzną na świecie.
– Dziękuję za wątpliwy komplement.
Może Justin ma rację... Wezmą ślub, a potem będą udawać, że nie są
małżeństwem i po prostu będą opiekować się dzieckiem. A jeśli nastąpi cud i przy
okazji się zakochają? Cóż, ona już jest zakochana, a zachowanie Justina też
świadczy o pewnym zaangażowaniu. Można więc puścić wodze fantazji i marzyć.
Laura ucieszyła się, że nie skłamie przed ołtarzem. Naprawdę kocha przyszłego
męża. Ale czy i w nim zbudzi się uczucie do niej?
Rozdział 10
W piątek Laura pracowała tylko do południa. Na lunch Justin podał grzanki z
serem i z czymś zielonym, prawdopodobnie bardzo zdrowym.
– O jakie „przygotowania” chodzi? – spytała Laura między jednym kęsem a
drugim. – Mama jeszcze wszystkiego nie dopięła na ostatni guzik?
– Widocznie. Najlepiej będzie, jeśli sama zapytasz, co musimy zrobić.
W tym momencie rozległ się dzwonek. Justin zaczął nerwowo szukać telefonu i
odezwał się poirytowanym tonem. Laura była zdumiona, że sama jest spokojna,
chociaż od ślubu i wesela dzieli ją niecała doba.
Gdy Justin skończył rozmowę, powiedziała:
– Przemyślałam kwestię przeprowadzki i doszłam do wniosku, że chętnie
przeniosę się razem z wami.
Nie doczekała się spodziewanej reakcji.
– Justinie?
Stał z opuszczonymi rękoma.
– Nieszczęście? – zaniepokoiła się.
Nadal nie odpowiadał, jedynie patrzył na nią z kamienną twarzą. Laura poczuła,
że jej serce zamiera ze strachu. Schwyciła Justina za gors koszuli i mocno
potrząsnęła.
– O co chodzi? Czy to dotyczy Jenny? Co się jej stało?
– Przepraszam. – Justin zakrył twarz. – O nią bądź spokojna. A to
niespodzianka! – Głośno przełknął ślinę.
– Dzwoniła ta baba... ta urzędniczka z opieki. – Rozpogodził się. – Dostanę
Jennę z powrotem. Wprawdzie załatwianie formalności jeszcze trochę potrwa, ale
uznano, że skoro jestem bratem i mam zgodę rodziców, nie będzie trudności z
otrzymaniem prawa do opieki nad dzieckiem, a potem zezwolenia na adopcję.
Laura ucieszyła się.
– Fantastyczna wiadomość. Aż trudno uwierzyć. Kamień spadł mi z serca.
Justin uśmiechał się promiennie, jego przygaszone oczy znowu rozbłysły.
– Jutro rano ją przywiozą.
– Jutro? – powtórzyła Laura głucho.
Poczuła, że nogi się pod nią uginają. Chciała zapytać, czy Jenna będzie na
ślubie, ale uświadomiła sobie, że małżeństwo nie jest już konieczne.
Justin wydał głośny okrzyk, schwycił ją wpół i odtańczył szalony taniec. Na
zakończenie ucałował Laurę z dubeltówki.
– Jeszcze nie wierzę, że to prawda! Oddadzą mi Jennę!
Więc ślub nie jest przymusem!
– Tak. – Laura miała oczy pełne łez. – Jutro dostaniesz siostrę. Gratuluję.
Justin puścił ją i zmarszczył brwi.
– Ja dostanę? – powtórzył.
– Szybko to załatwili. Wiem, że dobrze ją wychowasz.
Justin odsunął się.
Laura pomyślała, że nie jest mu już potrzebna, a wobec tego nie musi zmieniać
trybu życia. Powinna się cieszyć. Nie tylko ze względu na Justina i Jennę, ale także
ze względu na siebie.
– Nie musimy brać ślubu – rzekł Justin, jakby upewniał się, że odzyskał
wolność.
– Tak.
Laura zamglonymi oczami popatrzyła naokoło.
– Czas przenieść się do własnego mieszkania. – Zdobyła się na nikły uśmiech.
Justin miał taki wyraz twarzy, jakby głowił się nad rozwiązaniem
skomplikowanego zadania matematycznego.
– No to już sobie pójdę – powiedziała głośniej. – Muszę zawiadomić mamę o
zmianie planów. Na razie wezmę tylko część rzeczy. Przeze mnie zrobił się tu
bałagan.
Justin ledwo zauważalnie skinął głową i nadal milczał. Laura zebrała swoje
rzeczy i weszła do łazienki po przybory toaletowe.
Zasępiony Justin obserwował jej krzątaninę.
Wreszcie stanęła przed nim objuczona torbami.
– Nie do wiary, ile tu przywlokłam.
Justin gniewnie zmarszczył czoło.
Laura powoli cofała się do drzwi. Naraz potknęła się o siatkę z prezentem dla
Justina. Schyliła się i podniosła ją.
– Zadzwonię do mamy i powiem, żeby odwołała ślub I przyjęcie. Trzeba będzie
wykonać mnóstwo telefonów.
– Poczekaj... – Justin wyciągnął rękę. – Czy naprawdę musimy wszystko
odwołać?
Serce Laury przestało bić.
– Co to znaczy?
Justin był wyraźnie speszony.
– Sam nie wiem... wszystko zaplanowane... Przywykłem do myśli... uważam...
może jednak weźmiemy ślub?
Laura rozpłakała się. Jego słowa sprawiły jej ból. Czy Justin obawia się, że nie
da sobie rady i prosi ją o pomoc? Czy może chce się zabezpieczyć przed
urzędnikami?
– Dlaczego? – spytała przez łzy. – Boisz się, że jednak pojawią się jakieś
przeszkody formalne?
– Nie.
– Bo Jenna potrzebuje matki?
– Nie. To ja potrzebuję ciebie.
Laurę ogarnął smutek.
– Teraz tak myślisz, bo oboje zaangażowaliśmy się w tę sprawę, ale ja już nie
jestem ci potrzebna. Prędko nauczysz się roli samotnego ojca. Na początku będzie
ci trochę trudno, ale przyzwyczaisz się. Potem spotkasz kobietę, którą pokochasz i
weźmiesz prawdziwy ślub...
Była dumna ze swego przemówienia i z tego, że powstrzymała łzy. Więc
dlaczego czuje się taka nieszczęśliwa? Przecież nic nie traci, jeszcze nie została
żoną Justina, a on nie odejdzie za chwilę w siną dal. Będą w kontakcie,
przynajmniej przez pewien czas.
Popatrzyła na siatkę z prezentem i zawahała się. Zabrać go do domu czy dać
Justinowi? Długo szukała odpowiedniego podarunku, ale ślubu nie będzie, więc
prezent jest chyba niestosowny. Odrzuciła jednak wątpliwości i podała Justinowi
siatkę.
– Proszę. Kupiłam coś dla ciebie.
Justin ani drgnął.
– Co to?
– Podarunek.
– Dla mnie? Z jakiej okazji?
Wzruszyła ramionami.
– To miał być prezent ślubny ode mnie. Możesz go przyjąć, chociaż wesela nie
będzie.
Justin nadal stał nieporuszony.
– Ręka mi drętwieje. Weź, proszę. To drobiazg, nic wielkiego.
Wreszcie Justin wyciągnął rękę. Obrócił paczuszkę na wszystkie strony,
ostrożnie odkleił taśmę i rozwinął papier. Na jego twarzy odmalowało się
niebotyczne zdumienie.
Dlaczego milczy?
Laura nie mogła znieść napięcia. Może się obraził? Może uważa, że to
dziecinada?
– Jak ci się podoba?
Czuła się coraz bardziej zażenowana. Justin popatrzył na nią dziwnym
wzrokiem.
– To mój pierwszy miś w życiu – szepnął, uśmiechając się ciepło. – Nigdy nie
miałem zabawek. Naprawdę kupiłaś go dla mnie?
– Gdy zobaczyłam go w sklepie, natychmiast pomyślałam o tobie. Ma groźną
minę, ale nadaje się do tulenia. Oczywiście możesz dać go Jennie.
Justin przyciągnął ją do siebie i ustami musnął jej skroń.
– Ona już ma misia. Ten jest mój. – Pocałował ją w czoło.
– Bardzo dziękuję.
– Bardzo proszę.
– Myślisz, że ja też nadaję się do pieszczot?
– Czasami – odparła z zalotnym uśmiechem.
Justin odłożył misia, objął Laurę i gorąco pocałował w usta.
– Jeszcze raz dziękuję. Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi za złe tych
pocałunków, ale jeśli przestanę cię całować, rozpłaczę się jak dziecko. A tego nie
może zrobić stuprocentowy mężczyzna.
– Twoje pocałunki bardzo mi odpowiadają. Rozwijasz się.
Jeszcze krok i sprzedasz motocykl.
– Co to, to nie. Nie po to wyrzuciłem pieniądze na kask dla ciebie. Może ze
względu na Jennę będę zmuszony kupić samochód, ale motoru nie sprzedam, póki
nie pojedziesz ze mną przynajmniej na jedną wycieczkę.
Jego pocałunki podziałały jak szampan. Laurze kręciło się w głowie, czuła się
beztrosko. Wszystko wydawało się jej możliwe, nawet jazda motorem.
– Chyba dam się namówić – rzekła półgłosem. – Jeśli przysięgniesz, że
będziesz ostrożny.
– Zawsze jeżdżę ostrożnie. Ze mną będziesz bezpieczna.
– Wiem.
Pocałunki stały się bardziej namiętne i Laura pomyślała, że sytuacja wymyka
się spod kontroli. I bardzo dobrze. Przytuliła się mocniej do Justina.
Ale on odsunął się i roześmiał.
– Doskonale. Idziemy.
– Dokąd?
Zdezorientowana pozwoliła wyprowadzić się z mieszkania.
– Jedziemy na przejażdżkę. Musimy porozmawiać.
Nie zauważyła, że zabrał czerwony kask, który przed domem włożył jej na
głowę. Nim się zorientowała, co się dzieje, już siedziała na motorze. Ruszyli, nim
zdążyła wpaść w panikę.
– Stój, nie chcę... – zawołała piskliwie, ale warkot silnika zagłuszał wszystko.
Korzystając z tego, szepnęła: – Kocham cię.
Justin gwałtownie zwolnił.
– Co mówiłaś?
– Czy w tych kaskach są mikrofony? – spytała drżącym głosem.
– Oczywiście.
– Och. Nie wiedziałam.
– Tak przypuszczałem.
– Gdybym wiedziała, nic bym nie mówiła.
Niebawem Justin zahamował, zdjął kask i schwycił Laurę za rękę. Uśmiechał
się łobuzersko.
– Dokąd mnie ciągniesz?
– Zaraz zobaczysz.
Czemu ignoruje jej wyznanie? Czy ono nic dla niego nie znaczy? W jej sercu
ulga walczyła z rozczarowaniem. Dlaczego prowadzi ją do lasu?
Ciszę szmaragdowego półmroku zakłócało szuranie dwóch par butów wśród
liści. Ścieżka była mocno zarośnięta, więc słabo widoczna. Słońce ledwo
przeświecało przez liście, tworząc migotliwą iluminację.
W końcu doszli do miejsca, gdzie rosło mniej drzew i więcej słońca
przedostawało się przez konary. Liście mieniły się barwami jesieni, ale było bardzo
ciepło.
Justin usiadł i pociągnął Laurę. Jego głowa zasłoniła słońce.
– Powtórz to, co powiedziałaś w czasie jazdy.
--Nie.
– Proszę.
– Powiedziałam coś jeden raz, a ty wcale. Najlepiej, gdy takie wyznania idą
parami. Tylko wtedy zostaje zachowana równowaga w kosmosie. Justin udał
przerażenie.
– Słyszałem o tym i wiem, że nie wolno zakłócać kosmicznej harmonii. Ale
czemu teraz myślisz o wszechświecie?
– A o czym mam myśleć?
– O mnie. – Zaczął rozpinać jej bluzkę i spodnie. – Wyłącznie o mnie.
– Co ty wyprawiasz? Jeśli ktoś nadejdzie...
– Nikt nie ośmieli się przyjść do mojego zakątka.
Laura osłoniła oczy i spojrzała zaintrygowana.
– Halo? Zamierzałeś powiedzieć jedno ważne zdanie, prawda?
– To będzie dłuższa przemowa.
Laura zorientowała się, że Justin czyta napis na jej majtkach. Zawstydzona
przykryła się bluzką i zamknęła oczy.
– Znasz francuski?
– Znać, nie znam, ale co nieco rozumiem.
– Aha. I co tam napisano?
– Powiem ci, gdy lepiej się przyjrzę. – Pociągnął bluzkę.
– Puść. Muszę zobaczyć napis.
– Już widziałeś. No?
– Tłumaczenie jest bardzo trudne. Trzeba dokładnie przestudiować tekst, wziąć
pod uwagę niuanse językowe. To wielka sztuka. – Zmarszczył czoło i powoli
wodził palcem po literach.
Laura uderzyła go w rękę.
– To nie jest brajl.
– Masz rację. Przepraszam.
Nie odsunął ręki.
– Wiesz już?
– Jakiś zakaz.
Laura otworzyła oczy.
– Nie pożądaj sąsiadki?
– Chyba. – Justinowi rozbłysły oczy. – Ale za późno na taką radę.
– Nie żartuj, tylko porządnie tłumacz.
– Coś o straconej nadziei.
Laura oblała się szkarłatnym rumieńcem, a Justin wybuchnął śmiechem.
– Matka kupuje ci taką bieliznę?
– Nie. – Laura uderzyła go w ramię. – Gdyby ona podsuwała mi cytaty,
wybrałaby: „Idźcie i rozmnażajcie się”. Rodzice bardzo chcą mieć więcej wnucząt.
– Będą mieli Jennę.
– Jak to?
– Zgodziłaś się wyjść za mnie i trzymam cię za słowo. Czy twoi rodzice nie
zamierzają uznać Jenny za wnuczkę?
– Uznają. Hm, uznaliby – poprawiła się Laura. – Gdybyś oświadczył się
formalnie i gdybym cię przyjęła. Rodzice byliby zachwyceni, bo od dawna czekają
na wnuczkę.
– Moglibyśmy postarać się o bratanicę dla Jenny.
– Bratanicę?
– Wiem, że to dziwacznie brzmi.
– Wyobrażasz sobie ciężar odpowiedzialności? Zostać ciotką, mając roczek! Co
innego wujkiem. Wujek nigdy nie jest dorosły, chętnie się bawi, gra w piłkę. A
ciotka nie lubi głośnych zabaw, w prezencie daje rzeczy robione na drutach.
– Czy w przedszkolu uczą robótek? Jenna będzie musiała prędko się kształcić.
– Uprzedzasz mnie o czymś okrężną drogą? Jesteś w ciąży?
– Nie. Tylko zakochany.
– Nareszcie to wydusiłeś.
Laura przewróciła go i przygwoździła mu ręce do ziemi.
– Powtórz. Bo jak nie, to cię połaskoczę, a wiem, że się boisz.
– Nie zrobisz tego. Zdradziłem ci moje czułe miejsce w czułym momencie. Nie
wykorzystasz tej wiedzy.
– Wykorzystam.
– Kocham cię.
– Mówisz tak, bo boisz się łaskotek.
– Panicznie. Ale i tak cię kocham.
– Nareszcie wiem na pewno.
Justin popatrzył na nią bardzo poważnie.
– Wcześniej nie mogłem ci tego wyznać. Sądziłem, że myślisz tylko o Jennie i
zamierzasz wyjść za mnie ze względu na nią.
– Ja też uważałam, że ty myślisz wyłącznie o siostrze.
W dodatku chciałeś się wyprowadzić.
– Przepraszam. Nie miałem odwagi przyznać się przed sobą, że cię kocham. –
Justin pocałował ją namiętnie. – Teraz wszystko sobie wyjaśniliśmy i jest dobrze,
prawda?
– Tak.
– A jak ci się podobała jazda motorem?
– Nawet przyjemna. Mogę zrobić powtórkę. Tylko jeden raz, w drodze
powrotnej.
– A co powiesz o innej przyjemności?
– Jakiej?
– O czytaniu po francusku palcami.
– Najpierw powinniśmy dokończyć rozmowę.
Justin westchnął i cofnął rękę.
– Dobrze. Może nie przeżyję zwłoki, ale zgoda.
– Ciekawe, co powie mama.
– Z jej punktu widzenia nic się nie zmieniło. Jutro bierzemy ślub.
– Naprawdę?
– Jeszcze masz wątpliwości? – Justin pocałował ją w rękę.
– O, ukochana! Czy jutro zostaniesz moją żoną?
Trzecie oświadczyny w ciągu tygodnia!
– Zostanę.
– Pamiętaj, to nie takie proste. Będzie nas troje. Czy jesteś pewna, że chcesz od
razu zostać matką?
– Nie. Ty też nie jesteś gotów do roli ojca, prawda? Ale jakoś sobie poradzimy.
– Będziemy rodziną.
– Tak.
– Nigdy nie zaznałem rodzinnego ciepła.
– Teraz to się zmieni. Będziemy szczęśliwi.
– Od śmierci Bena nikogo nie kochałem, a teraz kocham dwie najpiękniejsze
istoty. Czy moje biedne serce pomieści tyle uczuć?
Laura pocałowała go w okolicy serca.
– Gdy zaboli, zawsze uleczę je pocałunkiem.