BARBARA CARTLAND
PRINCESSA
ROZDZIAŁ 1
Rok 1869
Księżniczka Viktorina Jasmine Eugenija szła korytarzem, nucąc jakąś melodię.
Wybierała się właśnie na lekcję muzyki i jak nazywała to jej rodzina - marzyła na jawie. W
tej chwili galopowała przez bezkresny step na wspaniałym rumaku, uciekając przed księciem
cygańskim, który zamierzał ją uprowadzić w góry. Tego rodzaju historie Tora - bo tak ją
nazywano od czasu, gdy jako mała dziewczynka w ten sposób wymawiała swoje imię - lubiła
najbardziej i starała się je wyrazić w muzyce, którą komponowała kiedy była sama.
Przy saloniku, gdzie zazwyczaj odbywały się lekcje, podszedł do niej lokaj w liberii w
kolorach jej ojca, wielkiego księcia, i powiedział:
- Przepraszam najmocniej, ale Wasza Wysokość jest natychmiast proszona do Jego
Książęcej Mości.
Księżniczka, brutalnie wyrwana z marzeń, spojrzała na lokaja nieprzytomnymi oczami
i zapytała:
Powiedziałeś „natychmiast”, Jovanie?
- Tak, Wasza Wysokość.
Na twarzy Tory pojawił się grymas niezadowolenia. Nie mogła sobie wyobrazić, cóż
takiego może chcieć jej ojciec, co nie mogłoby poczekać do końca lekcji? Jedyną bowiem
rzeczą, która sprawiała jej najwięcej radości, były lekcje muzyki z profesorem Lazarem
Srejovicem, bez wątpienia najlepszym muzykiem w całym księstwie Radoslav. Profesor był
już człowiekiem starszym, ale w czasach swojej młodości święcił triumfy we wszystkich
stolicach europejskich, a także w księstwach i państewkach Półwyspu Bałkańskiego.
Księżniczka była bardzo muzykalna i dlatego lekcje z profesorem sprawiały jej
niezwykłą przyjemność. I chociaż w wieku osiemnastu lat zakończyła już edukację, a jej
nauczyciele zostali odprawieni, nie zamierzała pozwolić rodzicom na zwolnienie profesora
Srejovica.
Od rana oczekiwała z niecierpliwością na spotkanie z nim, aby porozmawiać o nowej
muzyce, która dotarła do pałacu a była grana w Paryżu przez Offenbacha. Musiała jednak być
posłuszna ojcu i dlatego wróciła do centralnej części pałacu, w której znajdowały się bardziej
reprezentacyjne pokoje i salony. Przypuszczała, że zastanie ojca w jego, jak to określał,
sanktuarium, czyli olbrzymim pokoju, o ścianach zbyt gęsto obwieszonych różnymi
obrazami, które, według Tory, należało usunąć już wiele lat temu. Cały pałac był dokładnie w
takim stanie, w jakim go książę odziedziczył po swoim ojcu i od tamtego czasu niewiele się tu
zmieniło.
- Powinniśmy iść z duchem czasu - powiedziała raz Tora matce.
Ale księżna odparła:
- Przecież wiesz, jak twój ojciec nie lubi zmian, więc nie ma nawet sensu mu tego
proponować, gdyż to go tylko zdenerwuje.
Była to prawda, ponieważ książę często wpadał w złość, jeśli miał zrobić coś, co nie
było po jego myśli, a na pewno dotyczyło to wszelkich zmian, których nie cierpiał. Był
przystojnym mężczyzną i w młodości wiele serc kobiecych biło mocniej na widok jego
czarującego uśmiechu. Teraz natomiast osiedlił się w norze, jak twierdziła Tora, i za żadne
skarby świata nie chciał słyszeć o jakichkolwiek innowacjach. Jedyną rzeczą, którą nadal
doceniał, były piękne kobiety. I kiedy teraz jego córka weszła do pokoju, z satysfakcją
pomyślał, że jest nie tylko niezwykle piękna, ale i pełna gracji, niczym baleriny, które znał w
przeszłości.
- Chciałeś mnie widzieć, papo? - spytała Tora melodyjnym głosem, zatrzymując się
przy fotelu ojca.
- Tak, Viktorino, chciałem z tobą pomówić - odpowiedział oficjalnie wielki książę.
Tora bardzo zdziwiła się, słysząc, jak ojciec zwraca się do niej po imieniu, którego
używał zazwyczaj podczas rządowych uroczystości lub w sprawach wielkiej wagi.
- Co się stało, papo? - dopytywała się - Bardzo spieszę się na lekcję muzyki.
- Twoja lekcja może zaczekać - odparł książę. - To, co ci teraz powiem dotyczy twojej
przyszłości.
Jego głos brzmiał bardzo poważnie i dlatego Tora znieruchomiała, patrząc na ojca
szeroko otwartymi oczami. Księstwo Radoslav leżało pomiędzy Serbią, Rumunią i Węgrami,
nikogo więc nie dziwiło, że kobiety pochodzące z tego małego państewka są niezwykle
piękne, gdyż przemieszanie różnych narodowości doprowadziło do powstania rasy całkiem
odrębnej i wyjątkowej w całej Europie. Włosy Tory miały rudawy odcień, co było
charakterystyczne dla Węgierek, jej oczy skrywały piękno i tajemniczość Rumunek, a
karnacja i wdzięk były typowe dla mieszkanek Serbii. Łączyła się z tym jeszcze wrażliwość i
pewien mistycyzm będący częścią niezwykłej osobowości Tory, która charakter
odziedziczyła w równej mierze po ojcu, człowieku stanowczym i trzeźwo patrzącym na świat,
jak i po matce pochodzącej z Bośni, ale mającej w sobie krew rosyjską.
Tora czekając na to, co powie ojciec, miała wrażenie, że stało się coś
niespodziewanego, co nie będzie jej się podobało. Zaczęła się bać, a strach ten zaczął się
pogłębiać, kiedy zauważyła, że ojciec podczas rozmowy nie patrzy jej w oczy.
- Właśnie rozmawiałem z naszym ministrem w Salonie - zaczął - i przekazał mi
wiadomości, które uważam za niezwykle pomyślne.
- Co to takiego, papo?
- Król Radul dał mu do zrozumienia, że chciałby się z tobą ożenić! odparł książę po
chwili przerwy.
- Król Radul? - powtórzyła szybko Tora. - Na pewno masz na myśli jego syna?
- Nic podobnego! - odparł ostro ojciec - Książę Vulkan jest nieudacznikiem i nie
utrzymuje kontaktów ze swym ojcem. Opuścił Salonę wiele lat temu i nigdy nie wrócił.
Zapadła cisza, którą przerwała Tora:
- Powiedziałeś, że… król chce się ze mną… ożenić.
- Jego Królewska Mość przedstawił taką propozycję, a to przecież byłoby bardzo
korzystne dla naszego kraju. Chyba nie muszę ci tłumaczyć że Salona jest dużo większa od
naszego państwa i mogłaby nam pomóc ekonomicznie a poza tym bez protekcji wielkiego
kraju moglibyśmy zostać wchłonięci przez Cesarstwo Austriackie.
Ponieważ Austria była tematem, na który książę mógł dyskutować bez końca, Tora
szybko odparła:
- Ciągle tego nie rozumiem, papo. Przecież król jest stary!
- Nonsens! - ostro sprzeciwił się książę. - Jest młodszy o kilka lat ode mnie, nie może
mieć więcej niż pięćdziesiąt pięć, no, może sześćdziesiąt lat.
- Ale… papo… ja mam tylko osiemnaście!
- To bez znaczenia. Dla króla najważniejsze jest to, aby miał syna, który byłby jego
następcą, gdyż Vulkan nie wchodzi w rachubę.
- Czy to znaczy, że go wydziedziczył?
- Z tego co powiedział mi mój minister wynika, że Vulkan sam się wydziedziczył. Jest
jeszcze jeden kandydat do tronu, ale to ciebie nie dotyczy.
- Ależ dotyczy! Chyba nie chcesz, abym wyszła za mąż za człowieka aż tyle starszego
ode mnie - mówiąc to usiadła, ponieważ poczuła, jak nogi się pod nią uginają.
- Moje drogie dziecko - odparł książę - nie muszę cię chyba przekonywać, że gdybyś
została królową Salony, miałoby to niebywałe znaczenie dla naszego państwa. Podniosłoby
rangę Radoslavu na innych dworach, które tak często dają nam do zrozumienia, że jesteśmy
nic nie znaczącym państewkiem. - Rosnący gniew księcia świadczył o tym, jak bardzo jest
rozdrażniony takim traktowaniem Radoslavu przez władców otaczających go państw.
Tora przypomniała sobie, jak niedawno ojciec poczuł się obrażony tym, że na
pogrzebie jednego z członków serbskiej rodziny królewskiej musiał kroczyć obok króla
Czarnogóry, którą uznawał za państwo niższego rzędu. Jednocześnie pozostawała w szoku i
zadawała sobie raz po raz pytanie, jak mogłaby wyjść za człowieka w wieku jej ojca. Mając
nadzieję, że to wszystko, co usłyszała, jest nieprawdą, zapytała naiwnie:
- Papo, nie mówisz chyba… że król Radul chce mnie pojąć za żonę?
- Chyba prościej nie mogę ci już tego wytłumaczyć! - odparł książę. - I kiedy
przyjedzie tu za dwa tygodnie, żeby poprosić oficjalnie o twoją rękę, przyjmiesz jego
oświadczyny. - Ponieważ córka nic nie odpowiadała, dodał: - Jest tylko kilku nieżonatych
monarchów i powinnaś być wdzięczna, że nie musisz zadowolić się jakimś miernym
księstewkiem, które nie pomogłoby Radoslavowi tak, jak pomoże mu Salona.
Tora już miała zaprotestować, ale powstrzymał ją ton głosu ojca. Wiedziała, że jeśli
podjął już decyzję, to nie ma sensu się z nim sprzeczać, gdyż wprawiłaby go tylko w złość i
skończyłoby się na wysłuchiwaniu jego krzyku.
- Oczywiście - ciągnął dalej książę - na razie nie rozmawiaj o tym z nikim, z
wyjątkiem matki i mnie. Zacznę czynić przygotowania do wizyty króla, co na pewno
zmobilizuje premiera do utrzymania lepszego porządku wśród ministrów!
Wielki książę mówił z irytacją a Tora wiedziała, że to z powodu ostatnich kłótni w
parlamencie, które wybuchały tylko dlatego, że jej ojciec nie zgadzał się na wprowadzenie
różnych innowacji, proponowanych przez młodych i bardziej ambitnych parlamentarzystów.
W rezultacie tego pogarszała się sytuacja ekonomiczna kraju, czemu można było zapobiec
przez wprowadzenie nowych rozwiązań, zaczerpniętych z innych państw europejskich.
Tora nadal nic nie mówiła i po chwili książę, jakby bojąc się jej reakcji, powiedział:
- Pomyślałem, że na tę specjalną okazję powinnaś zamówić sobie kilka nowych sukni,
w których wyglądałabyś jak najkorzystniej. - Potem jakby uspokajając sam siebie, że nie
będzie wydawał pieniędzy niepotrzebnie, dodał: - Mogą one być częścią twojej wyprawy,
gdyż, jak sądzę, Jego Królewska Mość nie będzie chciał aby okres narzeczeństwa trwał zbyt
długo.
Tora wstała. Była blada i przerażona. Podeszła do ojca, pocałowała go i zanim
dygnęła, powiedziała:
- Muszę iść, ojcze, bo spóźnię się na lekcję muzyki.
- Jak wyjdziesz za mąż, już ich nie będziesz potrzebować - odparł wielki książę - więc
wykorzystaj je jak najlepiej póki możesz.
Córka nie odpowiedziała. Podczas gdy ojciec ciągle jeszcze mówił, opuściła pokój,
bardzo cicho zamykając za sobą drzwi. A gdy tylko znalazła się na korytarzu zaczęła biec, jak
gdyby ścigały ją demony. Skierowała się do tej części pałacu, w której znajdował się salonik
muzyczny. Gdy do niego dotarła, zatrzymała się na chwilę, aby złapać oddech, po czym
nacisnęła klamkę i weszła.
Salonik muzyczny dobudowano w czasie, kiedy dziadek Tory odnawiał pałac.
Pomieszczenie było duże i bardzo ładne. Z małym podwyższeniem przypominającym Torze
scenę w teatrze, na którym ustawiono fortepian Steinwaya. W tle, na malowidle ściennym
widać było ośnieżone szczyty gór Salony. Po obu stronach podwyższenia stały kolumny
jońskie, z różowego, górskiego marmuru, który Tora zdecydowanie wolała od drogiego,
zielonego malachitu, znajdującego się w innych częściach pałacu. Krzesła, pokryte
czerwonym pluszem, których zazwyczaj używano podczas koncertów lub, co zdarzało się
znaczenie rzadziej, występów operowych, stały teraz po jednej stronie salonu.
Tora przeszła do podwyższenia po błyszczącym parkiecie. Profesor siedział przy
fortepianie i grał prześliczną ludową melodię, którą Radoslavianie śpiewali pracując na
ż
yznych polach lub ścinając jodły na stokach gór. Profesor był tak zaabsorbowany grą, że nie
zauważył Tory, aż do momentu gdy stanęła obok niego. Wtedy natychmiast wstał,
uśmiechając się z zadowoleniem. Tora już od prawie dziesięciu lat była jego ulubioną
uczennicą. Księżniczka traktowała go jak członka rodziny i wiedziała, że profesor kocha ją
bardziej niż własne dzieci i krewnych.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedziała - ale papa chciał się ze mną widzieć.
Profesor się skłonił.
- Bałem się, że już Waszej Wysokości nie zobaczę dzisiaj, a mam wspaniałe nowiny,
które na pewno Jej Wysokość ucieszą.
- Nowiny? - powtórzyła Tora i postanowiła na razie nie mówić profesorowi o swoich
nowinach.
Wiedziała, że ojciec zakazał jej mówić o zamiarach króla Radula, ale przed
profesorem nie miała żadnych tajemnic. W rzeczywistości był on nie tylko jej nauczycielem
muzyki, ale także spowiednikiem służącym dobrą radą i człowiekiem, którego, jako jedynego
mogła nazwać swoim przyjacielem. Tora bała się zwierzać komu innemu na dworze,
ponieważ podejrzewała, iż rodzice wypytują wszystkich o to co robi i co mówi. Postępowali
tak dlatego, że zawsze obawiali się o Torę ponieważ córka wydawała się energiczniejsza i
bardziej pewna siebie niż jej brat, który przypominał wielkiego księcia, a w miarę upływu
czasu zaczął przejmować nawet jego poglądy na życie. Tora zawsze była nieodgadniona,
nawet jako dziecko. Często żyła w swoim własnym świecie, ale równie często zachowywała
się niekonwencjonalnie, co było na dworze postrzegane jako naganne.
Księżniczka kochała profesora, więc najpierw wysłuchała jego nowin. Usiadła na
krześle obok fortepianu, co oznaczało, że profesor również może usiąść na stołku przy
fortepianie. Był przystojnym mężczyzną, o regularnych rysach twarzy i zaczesanych do tyłu
siwych, gęstych włosach. Zmarszczki, mimo że zdradzały jego wiek, dodawały mu urody i
nadawały twarzy wyraz troskliwości. Miał twarz idealisty, człowieka, który podobnie jak
Tora, żył w świecie zupełnie oderwanym od rzeczywistości. Długimi, wrażliwymi palcami
umiał wydobyć z instrumentu najpiękniejsze dźwięki, które chwytały za serce i, jak nikt inny,
potrafił wyrazić najpełniej to, co działo się w jego umyśle i duszy. Teraz profesor powiedział
z wesołym błyskiem w oczach:
- Czasami, Wasza Wysokość, wydaje mi się, że odkąd się postarzałem, poszedłem w
zapomnienie. Od czasów, gdy byłem sławny, dojrzało już nowe pokolenie i dawno nie
miałem wiadomości z żadnego dworu europejskiego, na których ongiś grałem.
- Na pewno nie zapomnieli pana, profesorze - odparła miękko Tora.
- Też tak lubię myśleć - odparł profesor. - Ale przecież nikt się ze mną nie kontaktuje.
- W jego oczach pojawił się smutek, ale już po chwili mówił dalej: - I teraz, kiedy najmniej
się tego spodziewałem, dostałem zaproszenie, abym zagrał na dworze, na którym nie byłem
od dwudziestu lat!
- Gdzie? - spytała Tora.
- W Salonie! Król poprosił mnie, abym za trzy dni przywiózł ze sobą swój kwartet do
pałacu - Ciekawe skąd się o nim dowiedział. Jak rozumiem, będę tam grał dla jakiegoś
dystyngowanego gościa, którego król przyjmuje. - Kiedy profesor wymienił nazwę dworu,
Tora westchnęła ciężko, ale profesor nie zauważył tego i mówił dalej: - To bardzo
zadowalające. Jest tylko jedna trudność…
Chciał mówić dalej, ale Tora mu przerwała:
- To dziwne, ale właśnie o Salonie chciałam pomówić z panem, gdy tu przyszłam.
Profesor spojrzał na nią pytająco.
- Powodem, dla którego spóźniłam się na lekcję było powiadomienie mnie przez Papę,
ż
e król Radul przybędzie tu za dwa tygodnie, aby prosić mnie o rękę!
Profesor myślał, że się przesłyszał i spytał zmienionym głosem:
- Król ma poprosić księżniczkę o rękę?
- Tak.
- Ależ to nie może być prawda! Przecież Jego Wysokość jest starym człowiekiem.
- Wiem o tym - odparła Tora. - Chciałam powiedzieć papie, że nie wyjdę za króla
Salony, ale on nie chciał mnie słuchać, dla niego ważne jest to, co przyniesie połączenie
Radoslava i Salony.
Mówiła jak dziecko powtarzające wyuczoną lekcję. Potem nagle głos jej się zmienił i
wykrzyknęła błagalnym głosem:
- Och, profesorze, co ja mam robić? Nie mogę wyjść za starca! Zawsze marzyłam o
człowieku, którego bym kochała i który rozumiałby moją muzykę, tak jak pan ją rozumie, a
teraz nagle miałabym o tym zapomnieć?
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że to, co mi Wasza Wysokość mówi jest prawdą.
- Ależ to najszczersza prawda! - odparła Tora. - Dzięki temu małżeństwu spełnią się
marzenia mojego ojca i cokolwiek powiem, on nigdy nie zezwoli, abym odrzuciła
oświadczyny króla, który potrzebuje młodej żony tylko po to żeby mu dała potomka.
Tora była przygnębiona i smutna, a po chwili w jej oczach pojawiły się łzy.
- Proszę mnie ratować, profesorze! Proszę mnie ratować od zła i od zniszczenia
wszystkiego w co dotąd wierzyłam.!
Tora była jak przestraszone, zagubione dziecko, które rozpaczliwie szuka pocieszenia
i poczucia bezpieczeństwa. Profesor, niezwykle poruszony, wyciągnął rękę i położył ją na
dłoni Tory, mówiąc:
- Jak ja mogę Waszej Wysokości pomóc? Co mogę zrobić? Przecież oddałbym za
księżniczkę moją prawą rękę, moje życie, wszystko aby tylko księżniczka nie cierpiała.
- Nie chodzi tylko o to, że król jest stary - wyszeptała Tora - ale… boję się, że jest taki
jak papa i że mieszkanie w jego pałacu będzie podobne do życia w więzieniu, z którego nie
ma ucieczki.
Tora wiedziała, że profesor ją zrozumie, ponieważ często gdy była smutna lub
zdenerwowana mówił:
- Proszę zapomnieć o tym, co księżniczka czuje. Proszę wsiąść na magiczny latający
dywan i przenieść się do piękniejszego świata w którym można jedynie myśleć o kwiatach
ś
cielących się u stóp, gwiazdach na nieboskłonie i ośnieżonych szczytach gór, dostępnych
tylko umysłem.
Potem zazwyczaj grali razem na fortepianie, dopóki Tora nie znalazła się w świecie
bez bólu i zmartwień. Ale czy będzie mogła tak się czuć należąc do człowieka,
wymagającego od niej ciągłego towarzystwa a obowiązki królowej zajmą jej cały czas?
- Co mam robić? - wyszeptała Tora. - Jak mogę nie przyjąć jego oświadczyn?
- Nie wiem - odpowiedział ponurym głosem profesor i przejechał palcami po
klawiaturze jak gdyby muzyka mogła dać odpowiedź.
Nagle Tora, obwiniając się o to, że mówi tylko o sobie, powiedziała:
- Ale pan, profesorze po przyjeździe z Salony powie mi jak tam jest, czy król jest taki
straszny jak myślę.
Prawie wyszeptała końcowe słowa, lecz profesor je usłyszał. Zagrał ostatnią nutę
bardzo głośno i powiedział ze złością:
- To dla mnie nie do zniesienia! Nie pojadę do Salony! Wyślę przeprosiny i zostanę w
domu.
- Ależ nie, profesorze! Nie może pan tego zrobić! Ten koncert jest zbyt ważny dla
pana. Ponadto, jeśli będę musiała posłuchać papy i pojechać tam, to może czasami zobaczę
pana i usłyszę pańską muzykę..
- Czasami! - powtórzył profesor.
Tora wiedziała równie dobrze jak profesor, że takie okazje byłyby niezwykle rzadkie,
a jako królowa, nie mogłaby z nim już swobodnie rozmawiać.
- Na pewno małżeństwo z królem Salony - odezwał się profesor, uważnie dobierając
słowa - byłoby dla Waszej Wysokości wielkim honorem i mieszkańcy Radoslavu byliby
uradowani. Ale ponieważ znam Waszą Wysokość, wiem, że jest pani zbyt wrażliwa i
delikatna, aby zostać żoną człowieka należącego do zupełnie innego pokolenia.
Zapadła krótka cisza i po chwili Tora zapytała:
- Co pan profesor pamięta z ostatniej wizyty u króla Salony?
- Jak już wspomniałem, było to bardzo dawno temu, ale od tamtej pory dużo o nim
słyszałem. Wiele się o nim mówi.
- W jaki sposób?
Profesor przez moment zbierał myśli.
- Może będzie lepiej, jeśli Wasza Wysokość dowie się prawdy. Król pokłócił się ze
swoim synem, gdyż ten uznał, że ograniczenia życia na zamku są nie do wytrzymania.
- Papa mówił coś innego - wyszeptała Tora.
- Myślę, że książę jest bardzo postępowy i żądny przygód. W każdym razie opuścił
swój kraj wiele lat temu i, jak wiem, nigdy nie wrócił.
- I dlatego - powiedziała Tora drżącym głosem - król chce… drugiego syna.
Profesorowi pociemniało w oczach.
- To nie do pomyślenia, aby ktoś chciał się z księżniczką ożenić nie dla jej urody,
inteligencji czy charakteru, ale tylko i wyłącznie dlatego, że jest młoda i może rodzić dzieci.
Profesor mówił ze złością, a Tora zakryła twarz dłońmi, hamując łzy. Już jako dziecko
nauczyła się kontrolować siebie i wiedziała, że płacz nie ma żadnego sensu, chociaż bardzo
często chciała sobie popłakać. Teraz natomiast musiała mieć jasny umysł, żeby znaleźć
wyjście z sytuacji, w której się znalazła.
- Może - powiedziała po chwili - kiedy król przyjedzie, postaram się wyglądać
najokropniej i zachowywać niemiło, aby zrezygnował z małżeństwa.
Wiedziała, że to tylko wyobraźnia podsunęła jej tę historyjkę pozbawioną sensu.
Ponadto miała przeczucie, że w tej sprawie jej wygląd w ogóle się nie liczy. Króla interesuje
tylko młoda żona, oczywiście dobrze urodzona i zdolna dać mu syna.
Profesor odgadł o czym myśli Tora i dlatego, aby złagodzić napięcie, powiedział:
- Nie możemy nic zrobić, księżniczko, ale pojadę do Salony i przywiozę, mam
nadzieję, jakieś informacje, które poprawią księżniczce nastrój i sprawią, że nie będzie to
wyglądało tak strasznie jak się teraz wydaje. - Nacisnął klawisz i dodał: - Nic w życiu nie jest
proste.
- To prawda - przytaknęła Tora.
- Ja też mam problemy - powiedział profesor, chcąc w jakiś sposób odciągnąć Torę od
złych myśli. - Jeśli mam wyjechać do Salony pojutrze, muszę szybko znaleźć jeszcze jednego
muzyka do mojego kwartetu.
- Jak to ? - zdziwiła się Tora. Starała się być zainteresowana tym, co profesor mówi,
gdyż pomimo swoich zmartwień wiedziała, że problemy profesora dotyczą również jej.
- Że też musiało się to zdarzyć właśnie teraz! Simonida miała mały wypadek i złamała
prawą rękę. Dopiero za miesiąc będzie całkiem sprawna.
Tora wiedziała, że Simonida, która była krewną profesora, miała czterdzieści lat i
grała w kwartecie na wiolonczeli. Miała opinię znakomitej wiolonczelistki i często
występowała w samym Radoslaviu oraz w wielu innych krajach.
Każdemu koncertowi kwartetu towarzyszyły gorące owacje i bardzo pochlebne
artykuły w gazetach. Była to w dużej mierze zasługa profesora, ale również trzech
pozostałych artystów.
- Och, profesorze! - wykrzyknęła Tora. - Tak mi przykro, wiem, jak ciężko będzie
panu znaleźć kogoś odpowiedniego po tylu latach koncertowania z Simonidą.
- Ona też jest zdruzgotana. Jest kilku muzyków, których mógłbym zabrać do Salony,
ale zostało zbyt mało czasu na próby a ta okazja jest wyjątkowa. - Przerwał, po czym dodał
cicho: - I to nie tylko ze względu na mnie ale i na Waszą Wysokość.
- Ależ z pewnością znajdzie pan… - zaczęła Tora i po chwili wykrzyknęła. - Mam
pomysł! To znak od losu i nie możemy go zmarnować!
- Zmarnować czego? - spytał profesor.
Tego, że mam okazję pojechać z panem do Salony!
Profesor patrzył na nią, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał.
- Profesorze, musi pan zrozumieć, to idealna okazja - wyjaśniła Tora. - Zobaczę króla
takim, jaki jest naprawdę, kiedy nie musi popisywać się przed papą i traktować nas
protekcjonalnie, z uwagi na to, że Radoslav jest dużo mniejszym państwem od Salony.
- To niemożliwe - wykrzyknął profesor.
- Co więcej - ciągnęła Tora, jakby nie słysząc jego słów - jeśli okaże się, że jest on tak
odrażający, jak przypuszczam, zbyt stary, dumny i pompatyczny, aby go można było
zaakceptować, nie wyjdę za niego, bez względu na to, co powie papa. - Wzięła głęboki
oddech i szybko mówiła dalej, zanim profesor zdążył jej przeszkodzić. - Ucieknę… wstąpię
do zakonu… ale nie wyjdę za człowieka, którego dotyk przyprawiłby mnie o mdłości i
którego nienawidziłabym tak bardzo, że mogłabym go nawet zabić!
- Nie powinna księżniczka w ten sposób mówić - zganił ją profesor, najwyraźniej
wstrząśnięty tym, co właśnie usłyszał.
- To, co mówię, jest prawdą - słowa same cisnęły się jej na usta. - I musi pan
zrozumieć, że jeśli chce mnie pan uratować od takiego losu, musi mnie pan wziąć z sobą do
Salony.
- Ale to niemożliwe! - powtórzył profesor - przecież Wasza Wysokość zostałaby
rozpoznana.
- Nonsens. Król nigdy mnie nie widział, nie ma też żadnego obrazu z moją podobizną,
gdyż mama nie lubi pozować i mnie również tego zabraniała.
- To prawda - zgodził się profesor.
- Ma pan grać tylko jednego wieczoru - nalegała dalej Tora. - Do pałacu możemy
przybyć tego samego dnia, bardzo wcześnie, bo przecież będzie pan jeszcze chciał
przeprowadzić próbę i sprawdzić jaki tam mają fortepian. Potem wystąpimy i wyjedziemy
następnego dnia zaraz po śniadaniu.
To, co powiedziała, brzmiało tak sensownie, że profesor był niemal urzeczony.
Powiedział jednak:
- To jest coś, czego Wasza Wysokość nie może zrobić i w czym ja nie wezmę udziału!
- Jak może pan coś takiego mówić? Jak może być pan taki okrutny i nie pomóc mi? -
Profesor odwrócił głowę, kiedy Tora mówiła: - Był pan dla mnie wszystkim przez ostatnie
lata. Nauczył mnie pan doceniać piękno. Poszerzył pan moje horyzonty. Nauczył, że muzyka
pochodzi od Boga. Czy po tym wszystkim może mnie pan skazywać na życie, które będzie
jedną wielką udręką, od którego już lepsza byłaby śmierć?
- Może nie będzie- zaooponował profesor.
- Ale może być! I dowiem się o tym, kiedy tylko ujrzę króla takiego, jaki jest
naprawdę.
- Jak mogę się zgodzić na coś tak niedorzecznego? - westchnął profesor. - Poza tym, w
jaki sposób Wasza Wysokość wymknie się z pałacu nie zauważona.
- To bardzo proste - odparła Tora. - Często myślałam o tym, jak się wyrwać z pałacu,
szczególnie wtedy kiedy moi rodzice byli dla mnie niesprawiedliwi lub kiedy tym wszystkim
starszym damom nie podobało się coś, co zrobiłam. Strażnicy na tyłach zamku nie są zbyt
uważni i niemal każdy mógłby się obok nich prześlizgnąć, kiedy piją lub rozmawiają. - Tora
zaśmiała się i ciągnęła dalej: - Kiedy już będę za bramą pałacu, zabierze mnie pan powozem i
miną godziny, zanim ktokolwiek się zorientuje, że mnie nie ma. Zostawię papie wiadomość,
ż
e pojechałam do przyjaciółki.
- Jego Książęca Mość na pewno w to nie uwierzy i wyśle żołnierzy na poszukiwania.
- Ale jeśli będę z panem, na pewno mnie nie znajdą i zanim wszyscy zaczną się
martwić, my wrócimy i nikt nigdy się nie dowie, gdzie naprawdę byłam.
- Nie brzmi to zbyt przekonująco - zaprotestował profesor. - Poza wszystkim, to jest
złe.
- Złe dla kogo? - spytała Tora. - Dla mnie? - Profesor nie odpowiedział, Tora kładąc
swą dłoń na jego ręce powiedziała: - To jedyny sposób, w jaki może mi pan pomóc. I jeśli
mnie pan kocha, proszę to dla mnie zrobić. Nic nie jest ważniejsze, gdyż tu wchodzi w grę
cała moja przyszłość.
Profesor spojrzał na jej delikatną dłoń i powiedział słabym głosem: - To jest bardzo
trudne księżniczko.
- Obiecuję, że nikt pana nie będzie za nic winił, a jeśli będę musiała wyjść za króla,
postawię warunek, aby to pan został nadwornym muzykiem i grał dla mnie każdego dnia. -
Uśmiechnęła się i dodała: - I jeśli będzie to możliwe, przez cały dzień, tak abym mogła
zapomnieć o wszystkim z wyjątkiem muzyki, którą ofiarował mi pan osiem lat temu i której
teraz nie może mi pan odebrać.
Słowa te bardzo poruszyły profesora. Przykrył dłoń Tory swoją ręką i powiedział:
- Boże, ześlij mi pomoc, bo będę jej potrzebował!
Tora krzyknęła z radości i wstała
- A więc wszystko jest ustalone, profesorze i mam przeczucie, płynące z samego serca,
a może nawet z mojej duszy, że to, co robimy, jest dobre i że rezultaty tego również okażą się
dobre.
- Konsekwencje dla mnie będą opłakane, jeśli zostanę odkryty, Grozi mi rozstrzelanie
lub spędzenie reszty życia w więzieniu - powiedział ponuro profesor.
Tora się roześmiała:
- A więc pójdę do więzienia razem z panem! A jeśli dadzą nam tam fortepian, będzie
to zdecydowanie lepsze niż małżeństwo z królem.
Profesor również nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
- Czy mogłem przewidzieć, kiedy szedłem tu dziś rano, aby przekazać księżniczce
dobre wieści, że usłyszę taką odważną propozycję?
- Proszę tak nie mówić. Przecież to pan mnie uczył, że odwaga jest jedną z
najważniejszych cech.
- Miałem na myśli odwagę dla ochrony naszych przekonań - odparł profesor.
- Ale to również oznacza odwagę robienia tego, co wydaje się słuszne, nawet jeśli jest
to związane z ryzykiem - odparła Tora.
Profesor pokiwał głową. Potem jakby poczuł, że nie może dłużej wyrażać swoich
uczuć i myśli słowami, uderzył w klawisze, a płynąca melodia zdawała się sama prowadzić
jego palce po klawiaturze. Była to węgierska piosenka, którą, o czym Tora wiedziała, śpiewali
buntownicy sprzeciwiający się okrucieństwu posiadaczy ziemskich. I chociaż wielu
rebeliantów straciło życie w walkach, nie poszło to na marne, gdyż sytuacja chłopów się
polepszyła i ich życie stało się łatwiejsze.
Podczas gdy profesor grał, Tora wzięła skrzypce leżące na fortepianie i zaczęła mu
wtórować. Ponieważ miała dobrego nauczyciela i była, jak mawiał profesor, urodzonym
muzykiem, grała prawie tak dobrze jak on na skrzypcach, wiolonczeli i fortepianie.
Przesuwając smyczkiem po strunach wydobywała z nich muzykę pełną radości i
zadowolenia. Profesor wiedział, że Tora jest równie dobra jak Symonida, jeśli nie lepsza, i
nikt kto jej słuchał nie mógłby pozostać obojętny na piękno wydobywanych przez nią
dźwięków. Miały one w sobie magię, chwytającą ludzi za serca i unoszącą ich do nieba.
Kiedykolwiek koncertował, sam bądź też z kwartetem, po zagraniu ostatniej nuty na widowni
panowała niezwykła cisza, która, o czym wie każdy prawdziwy muzyk czy aktor, jest
wyrazem najwyższego uznania dla jego pracy.
Gdy Tora teraz grała, profesor był świadom tego, że stara się go przekonać, iż
wszystkie lekcje jakich jej udzielił, przygotowały ją do wejścia w skład jego kwartetu. Nie
liczył się jej tytuł, ale umiejętność oddawania piękna i magii muzyki.
Kiedy melodia się skończyła i profesor zagrał ostatni akord, Tora stała w milczeniu
patrząc na niego pytającymi oczami. Profesor odezwał się dopiero po chwili:
- Pojedziemy do Salony i jeśli okaże się, że istnieje jakieś rozwiązanie tego
dręczącego problemu, odnajdziemy je razem.
ROZDZIAŁ 2
Tora leżała patrząc w otwarte okno i czekając na pierwszy blask poranka, który miał
się ukazać zza ośnieżonych szczytów gór oddzielających Radoslav od Salony.
W nocy nie mogła zasnąć, ponieważ była zbyt podekscytowana i bała się, że nie zdoła
się obudzić tak wcześnie jak chciała.
Kiedy zdecydowała się na tę podróż, była zaskoczona, jak wspaniale profesor potrafił
wszystko zorganizować aby ich plan nie został wykryty i aby nie zatrzymano jej w ostatniej
chwili. Znała profesora i wiedziała, że jest przerażony nie tylko perspektywą jej małżeństwa z
królem Salony, ale równocześnie widzi się w roli rycerza w lśniącej zbroi, gotowego chronić
ją od nieszczęścia. Tej ochrony właśnie potrzebowała i chociaż profesor niezbyt nadawał się
do roli rycerza, była mu bardzo wdzięczna, za udział w tej eskapadzie i za szczegółowe jej
przygotowanie. Wiedząc bowiem, że Tora jest zdeterminowana i koniecznie chce zobaczyć
króla przed oświadczynami, profesor obmyślił każdy drobiazg ich wyprawy.
- Najpierw - zaczął - ktoś, komu mogę zaufać, zawiezie Waszą Wysokość do gospody
„Pod Trzema Dzwonami”, gdzie spędzimy noc, zanim dotrzemy do Maglic.
Maglic było stolicą Salony i Tora słyszała, że było to miasto piękniejsze od
jakiegokolwiek w Radoslavie. Ale teraz interesował ją bardziej sam król niż jego bogactwa
dlatego słuchała dalej uważnie.
- Gospoda “Pod Trzema Dzwonami” jest usytuowana przy granicy Salony i
Radoslava. Jest to miejsce bardzo znane, ale ciche, więc nikt nie będzie wątpił w to, że
księżniczka jest członkiem naszego kwartetu - zapewnił profesor. - Przypuszczam, że Wasza
Wysokość przyjedzie tam wcześniej niż ja, ale nie ma podstaw do niepokoju, gdyż rano w
gospodzie nie ma zbyt wielu gości.
- Na pewno muszę opuścić pałac najwcześniej jak to możliwe - zgodziła się Tora. -
Najlepiej o świcie.
- Oczywiście, ale będzie to łatwiejsze, jeśli księżniczka nie weźmie z sobą żadnego
bagażu.
Tora zrozumiała o co chodzi. Jeżeli strażnicy zobaczyliby ją z czymkolwiek, mogliby
sprawdzić bagaż, sądząc, że jest złodziejką, wynoszącą coś z pałacu.
Potem profesor zaproponował plan który wywołał uśmiech na twarzy Tory.
- Proszę wziąć futerał od wiolonczeli do sypialni, Wasza Wysokość. Znając pani
zainteresowania, nikogo to nie zdziwi, a będzie pani mogła włożyć tam wszystkie potrzebne
rzeczy, które potem Symonida przepakuje do jednego ze swych kufrów.
Ten pomysł nigdy by nie wpadł Torze do głowy.
- Ależ profesorze - klasnęła w ręce - jest pan genialny! Proszę mi powiedzieć, co
jeszcze mam zrobić, aby nie popełnić żadnego błędu.
Profesor zamyślił się na chwilę i powiedział:
- Obawiam się, że nawet najprostsza suknia Waszej Wysokości może wzbudzić
zainteresowanie, niezależnie od tego czy będzie Wasza Wysokość podróżować sama czy ze
mną. Dlatego zastanawiałem się, czy nie ma pani jakiejś sukienki w stylu ludowym.
- Ależ oczywiście, że mam! - wykrzyknęła uradowana Tora. - Czy pamięta pan, jak w
tamtym roku wystąpiliśmy dla papy na jego urodziny? Wszyscy mieliśmy na sobie ludowe
stroje i śpiewaliśmy ludowe piosenki.
- Zapomniałem o tym! Proponuję więc, aby Wasza Wysokość włożyła ten kostium,
chociaż i tak, ktokolwiek panią zobaczy, pomyśli, że jest pani zbyt piękna na zwykłą
wieśniaczkę.
Kiedy Tora znalazła sukienkę w szafie, uznała, że pomysł profesora był bardzo dobry.
Sukienka prezentowała się doskonale. Radoslav, jak większość sąsiadujących państw, miał
swój własny strój narodowy, nie tylko bardzo twarzowy ale i bardziej wyszukany od strojów
na przykład Bośni czy Czarnogóry. Spódnica, zamiast tradycyjnej czerwieni, miała kolor
zielony, a barwny fartuszek był niezwykle bogato zdobiony przez dziewczęta z Radoslavia
które haftowały go kilka nocy przed festiwalem. Do spódnicy noszono ozdobne białe bluzki, a
przed zimnym wiatrem od gór osłaniano się narzucając na ramiona długi szal z frędzlami. W
powszednie dni dziewczęta nosiły na głowach stroiki z kolorowych wstążek, ale na Dzień
Wszystkich Świętych lub na inne uroczystości wkładały muślinowe czepki, tworzące aureolkę
z tyłu głowy.
Tora zdecydowała się zostawić czepek, gdyż był zbyt wyszukany na tę okazję.
Znalazła natomiast wianek z kwiatów i wstążek, który włożyła wraz z innymi rzeczami do
futerału po wiolonczeli.
Chociaż Tora zgadzała się z profesorem, że powinna podróżować jako wieśniaczka,
uznała, że na koncert należy ubrać się bardziej konwencjonalnie. Dlatego też zaczęła szukać
odpowiedniej sukni. Wreszcie znalazła skromną, ładnie uszytą kreację w lekkim odcieniu
błękitu, który podkreśli czerwień jej włosów i bladość skóry, co na pewno pomoże zostać nie
zauważoną podczas koncertu.
Profesor też już o tym pomyślał i powiedział stanowczo:
- Jeśli księżniczka ma ze mną pojechać, dla jej własnego bezpieczeństwa wystąpi pani
jako pianistka. - Tora spojrzała na niego pytająco, dlatego profesor wyjaśnił: - Przede
wszystkim Wasza Wysokość usiądzie bokiem do publiczności i wszyscy będą widzieli tylko
jej profil. Ponadto ja grając na skrzypcach stanę przed Waszą Wysokością tak, aby zasłonić
panią.
Tora wiedziała, że to bardzo mądre posunięcie i rzeczywiście lepiej będzie, jeśli na
tym koncercie profesor zagra na skrzypcach. Wsławił się przecież grając na nich z wielkimi
orkiestrami w całej Europie. Dopiero kiedy osiadł na starość w Radoslaviu, założył kwartet i
pokochał grę na fortepianie równie gorąco jak grę na skrzypcach, która przypominała Torze
ś
piew aniołów.
Księżniczka była zdecydowana zrobić wszystko i grać na czymkolwiek, byleby tylko
pojechać z profesorem do Salony. Zapytała jedynie:
- A co powie pan pozostałym członkom kwartetu?
Byli to mężczyźni i Tora grywała z nimi przy różnych okazjach, na przykład, ostatnio
podczas Świąt Bożego Narodzenia.
Profesor pomyślał chwilę po czym odpowiedział:
- Zawsze wierzyłem w to, że ludzie widzą tylko to, co chcą ujrzeć, a ostatnią rzeczą
jaką Andrea i Kliment spodziewają się zobaczyć jest księżniczka Viktorina podróżująca z
nami do Salony. - Powiem im, że Wasza Wysokość jest moją krewną, mieszkającą bardzo
daleko i że jest pani wspaniałym muzykiem, odpowiednim na miejsce Simonidy.
- Czy myśli pan, że gdy mnie ujrzą uwierzą w to?
Profesor się roześmiał:
- A dlaczegóż mieliby mi nie wierzyć? Zawsze, aż do tej pory, byłem człowiekiem
prawdomównym.
Torę uspokoiły te słowa, ponadto wiedziała, że Andrea i Kliment są już ludźmi
starszymi. Aby odczytać nuty stojące na stojakach musieli, tak jak profesor, zakładać okulary.
- Jeśli będą zbyt ciekawi - powiedziała Tora - może im pan powiedzieć, że istotnie
jestem podobna do księżniczki i że być może jeden z moich rozpustnych przodków jest za to
odpowiedzialny.
- Nic podobnego nie powiem! - odpowiedział ostro profesor i Tora pomyślała z
uśmiechem, że profesor był zszokowany jej propozycją.
Niosąc futerał do swojej sypialni, Tora myślała, że będzie on za duży na jej potrzeby,
ale kiedy włożyła do niego suknię wieczorową, koszulę nocną, ciepły płaszcz i inne rzeczy,
okazało się, że z trudnością zamknęła wieko. Następnie zadzwoniła na służącą i kiedy ta
pojawiła się w pokoju, poleciła jej przekazać futerał lokajowi, aby zaniósł go do saloniku
muzycznego, gdzie czekał nań profesor. Tora wiedziała, że służba wykona wszystkie jej
polecenia bez szemrania, ponieważ ogólnie wiadomo było, iż księżniczka często grywa na
fortepianie w swoim salonie.
Ostatniej nocy, kiedy pokojówka już wyszła z sypialni, Tora wyjęła sukienkę w stylu
ludowym, którą wcześniej starannie ukryła i na myśl o tym, co ją czeka, poczuła
przyspieszone bicie serca. Wiedziała dobrze, że gdyby kiedykolwiek jej eskapada wyszła na
jaw, oboje rodzice byliby bardzo zdenerwowani. Jednak ona osiągnie swój cel i zobaczy króla
takim, jaki jest naprawdę, bez tej aury ważności, otaczającej go, gdy odwiedza inne państwa
jako wielki władca.
- Może nawet uda mi się z nim porozmawiać i zobaczyć, jak się zachowuje w
stosunku do zwykłego muzykanta, bo taka mu będę się wydawać - powiedziała Tora do
siebie.
Wiedziała jak jej ojciec zachowuje się w podobnych sytuacjach. Jest wtedy pełen
rezerwy i zwraca się do przedstawianych mu ludzi w sposób, który dla Tory zawsze był
zawstydzający.
- To ostatnia rzecz, jaką bym chciała znaleźć u swojego męża. - zdecydowała Tora i
zadrżała na myśl o małżeństwie z człowiekiem, który mógłby być jej ojcem.
Leżąc teraz w łóżku i wpatrując się w ciemność nocy, pomyślała że wcześniej też
patrzyła w gwiazdy, marząc, iż pewnego dnia stanie pod nimi z ukochanym człowiekiem i
będą patrzeć w nie razem. Kochałby ją bardzo, a ona czułaby się tak, jakby wszystkie
gwiazdy, na jego skinienie, znalazły się u jej stóp. Tora nigdy nie przebywała sam na sam z
mężczyzną i dlatego nie wiedziała, jak zachowuje się zakochany mężczyzna. Ale dowiedziała
się z książek, że miłość jest tym, czego ludzkość szuka przez całe wieki, bezcennym skarbem,
za który wszyscy gotowi są nawet umrzeć. Od zeszłego roku, kiedy uznano ją za dorosłą i
odprawiono nauczycieli, marzyła o idealistycznej miłości opiewanej przez poetów. Odnalazła
tę miłość w wielu sztukach Szekspira, i one zaprzątały jej umysł.
- To jest miłość, której pragnę - powtarzała ciągle i była pewna, że pewnego dnia ją
odnajdzie.
Ale teraz, aby poświęcić się dla dobra kraju, musi wyjść za człowieka, który, była tego
pewna, nigdy nie obdarzy jej miłością, o jakiej.
- Nie wyjdę za niego za mąż! Nie wyjdę! - powiedziała głośno Tora. Po chwili jednak
przyrzekła sobie, że zachowa się przyzwoicie wobec króla. Zobaczy go i spróbuje ocenić na
zimno, jako człowieka, a nie jako cenny nabytek dla Radoslavu.
Rozmyślając o tym doczekała świtu. Wiedziała, że musi już wstać. Wyskoczyła więc z
łóżka, umyła się w zimnej wodzie i w pośpiechu zaczęła wkładać na siebie atrakcyjny strój
ludowy, który kupiła dla niej kiedyś jedna z jej dam dworu.
- Nie uważam, żeby to było rozsądne - mówiła z dezaprobatą baronowa - aby Wasza
Wysokość udawała wieśniaczkę i jestem zdziwiona, że profesor mógł w ogóle pomyśleć o
czymś tak niestosownym!
- Równie dobrze mogłabym się przebrać za Kleopatrę lub królową Sheby, co to za
różnica - oponowała wtedy Tora.
Baronowa zacisnęła jedynie usta z niezadowoleniem. Tora kupiła sukienkę ludową w
jednym z droższych sklepów w mieście. Była ładnie uszyta i z dobrego materiału. Torze
bardzo się podobała.
Chłopi Radoslavu doskonale prezentowali się w odświętnych strojach, które wkładali
z okazji wszelkich świąt. Nawet gdy pracowali w polu, ubrani w wyblakłe, sprane i
pocerowane koszule wyróżniali się pięknem, jakiego nie można było znaleźć w innych
ludziach zamieszkujących Półwysep Bałkański.
- Nikt mnie nie zauważy - uspokajała się Tora. - Wokół jest tyle pięknych dziewcząt,
ż
e jedna więcej nie zwróci niczyjej uwagi.
Kiedy jednak spojrzała w lustro, pomyślała, że nie da się ukryć jej wielkich oczu ani
wypełniającej ich słonecznej jasności.
Na zewnątrz panował jeszcze mrok i na niebie migotały ostatnie gwiazdy. Tora
wymknęła się rzadko używanymi ogrodowymi drzwiami, prowadzącymi wprost do zarośli
otaczających pałac od tyłu. Powietrze wypełniał słodkawy zapach kwiatów.
Teraz musiała myśleć jedynie o ucieczce. Owinęła się szczelnie szalem i zasłoniła
twarz na wypadek, gdyby któryś ze strażników chciał przyjrzeć się jej z bliska. Kiedy dotarła
do tylnej bramy pałacu okazało się że strażników nie było na zewnątrz. Siedzieli w
przeznaczonej dla nich chacie, zbudowanej do używania tylko podczas złej pogody, kiedy
zacinał deszcz lub padał śnieg. Zazwyczaj jednak, jak Tora powiedziała profesorowi,
strażnicy używali chaty przez okrągły rok, szczególnie wtedy, kiedy mieli pewność, że w
pobliżu nie ma oficera, który mógłby ich przywołać do porządku.
Przez nie zasłonięte okno Tora widziała strażników siedzących przy lampce naftowej i
bez trudu mogła wymknąć się z terenów pałacowych aż na drogę. Cały czas trzymała się w
cieniu wielkiego muru otaczającego pałac. Potem szybko poszła drogą, aby, jak to było
ustalone z profesorem, dojść do skrzyżowania. Jedna droga prowadziła do miasta, a druga,
którą ona miała pójść, przechodziła przez dolinę i biegła aż do granicy z Saloną.
Dopiero kiedy Tora znalazła się na rozstaju dróg, zdała sobie sprawę, jak bardzo bije
jej serce i jak bardzo bała się, że ktoś ją zatrzyma. A wszystko okazało się takie proste.
Profesor miał rację mówiąc, że powinna wyjść przed świtem, zanim służba zacznie pracę. Ci
bowiem, którzy pracowali w nocy, zazwyczaj drzemali albo też liczyli minuty do zakończenia
służby, marząc o własnym łóżku.
Tora rozejrzała się dokoła. Na szczęście droga była pusta. Wiedziała, że bałaby się
znacznie bardziej, gdyby spotkała tu jakichś ludzi, którzy na pewno zwróciliby na nią uwagę.
Czekała tylko pięć minut, które zdawały się trwać wieki, aż wreszcie zobaczyła
ciągnięty przez dwa konie powóz, jadący od strony miasta. Miał nim jechać przyjaciel
profesora i zastanawiała się, czy profesor wyjaśnił mu, kto będzie jego pasażerką.
Kiedy konie się zatrzymały, Tora ujrzała człowieka w średnim wieku, o posiwiałych
skroniach. Był ubrany nawet dość dobrze ale ona wiedziała, że jest chłopem. Pochylił się aby
pomóc Torze usiąść i mruknąwszy „dzień dobry” ruszył. Odwróciła się i zobaczyła na
platformie różne paczki oraz niewielką beczkę wina. Domyśliła się, że ten człowiek zajmuje
się handlem obwoźnym. Słyszała o tym, że handlarze ci podróżują po całym kraju rozwożąc
kurczaki, jajka i inne produkty z farm, a także ubrania, wstążki oraz kobiece błyskotki, aby je
sprzedać tym, którzy będą gotowi za nie zapłacić. Jedna z pokojówek opowiadała Torze, że w
małej wiosce u podnóża gór, w której mieszkała jako mała dziewczynka, przyjazd takiego
handlarza był wielkim świętem i wyciągał wszystkich z chat.
- Dawniej myślałam, że wstążki, które nam sprzedawał są najpiękniejsze na świecie,
Wasza Wysokość - mówiła pokojówka - a moja matka oszczędzała, aby kupić od niego
bawełnę, wełnę i jedwab do ozdoby naszych fartuszków i bluzek.
Tora pomyślała, że tylko profesor mógł wymyślić coś tak mądrego i przysłać po nią
zwykłego handlarza. Zamknięty powóz na pewno wzbudzałby ciekawość. Natomiast handlarz
był czymś tak zwyczajnym, że w razie dociekań, w jaki sposób udało jej się opuścić pałac,
nikomu nawet przez moment nie przyszłoby do głowy myśleć o kimś takim.
Przed opuszczeniem pałacu Tora zostawiła liścik do ojca, wyjaśniając, że to co jej
powiedział, tak nią poruszyło, iż musi wyjechać, aby być sama i przemyśleć wszystko.
Musisz sobie zdawać sprawę, Ojcze, że zawsze chciałam wyjść za mąż za człowieka,
którego bym kochała i dlatego myśl o małżeństwie z królem tylko dla korzyści Radoslavu jest
dla mnie nie do zniesienia.
Wiem, że tego wymaga moja pozycja. Jednocześnie muszę się do tej myśli
przyzwyczaić, a jest to możliwe tylko wtedy, jeśli będę przez jakiś czas sama z przyjaciółką,
bez tych wszystkich znajomych rzeczy, które mnie otaczają, a które będę zmuszona, niestety,
opuścić.
Proszę, nie martw się o mnie, Papo, i powiedz Mamie, że mam dobrą opiekę. Wrócę
zanim zorientujecie się, że mnie nie ma, ale przynajmniej będę mieć trochę czasu na
przemyślenie całej tej sprawy.
Twoja zawsze oddana i zazwyczaj posłuszna córka
Tora.
Wkładając list do koperty zaadresowanej do ojca i kładąc go na stole w swoim salonie,
Tora pomyślała, że ojciec otrzyma go dopiero w południe, a może jeszcze później. Wtedy ona
na pewno już będzie w drodze do miejsca, gdzie nikt jej nie będzie szukać. Tora była pewna,
ż
e matka pomyśli, iż pojechała do jednego ze swych starych nauczycieli, mieszkającego w
innej części kraju. Szukając jej, kogoś tam wyślą a kiedy zorientują się, że się omylili, ona już
przyjedzie z powrotem do domu. Tak jak powiedziała profesorowi, chodzi tylko o dwie noce,
jedną w gospodzie „Pod Trzema Dzwonami” i drugą w pałacu. Nikt nie powinien się
zorientować, gdzie ona może być.
Tora oczywiście nigdy nie była w żadnej gospodzie i wszystko, co o nich wiedziała,
pochodziło z książek, bardzo więc była ciekawa, jak to będzie wyglądało naprawdę. Słyszała,
ż
e w Radoslaviu są różne karczmy, tak jak w sąsiednich krajach. Czytała o właścicielach
grabiących podróżnych albo nawet mordujących tych, którzy powierzyli im swoje bagaże.
Ale była pewna, że profesor nie zabrałby jej do takiej gospody. Również z książek Tora
dowiedziała się o kawiarniach, pełnych pijanych studentów, naprzykrzających się wszystkim
dookoła oraz o bawarskich i austriackich winiarniach, znajdujących się zazwyczaj przy
gospodach, gdzie zakochani, siedzieli w ocienionych altankach i sącząc powoli lokalne wina
słuchali muzyki.
Czasami Tora snuła fantazje, w których widziała siebie przy małym stoliku u boku
mężczyzny, nad nimi świeciły gwiazdy, wokół rozbrzmiewała muzyka skrzypiec, a on
opowiadał jej o swej miłości. Innym razem tańczyła walca do muzyki Johanna Straussa z
przystojnym nieznajomym, którego ciało, umysł i serce były złączone z jej duszą.
- Tego właśnie pragnę - powtarzała sobie Tora, ale wiedziała, że ponieważ, jest
księżniczką, nigdy się to nie zdarzy.
Kiedyś tańczyła na balu wydanym w pałacu i chociaż było to niecodzienne
wydarzenie w jej życiu, poza kilkoma młodzieńcami, synami dworzan ojca, jej partnerami
byli, mężczyźni w średnim wieku. Mimo tego, po raz pierwszy ubrana w „dorosłą” suknię,
bawiła się dobrze przy pięknej muzyce, we wspaniałej sali balowej oświetlonej kandelabrami
i udekorowanej wielkimi koszami kwiatów, mężczyzn w mundurach i kobiet we wspaniałych
krynolinach. Tora wiedziała, że tego widoku nie zapomni do końca życia. Wtedy nie zdawała
sobie jeszcze sprawy, że był to schyłek mody na krynoliny. Jak dyktował król mody,
Fryderyk Worth w Paryżu, wszystkie suknie powinny mieć podniesione tyły, więc suknie,
które Tora kupiła na swój debiut, były skromniejsze z przodu, a bardziej obfite z tyłu.
Niektóre z nich uszyto z samych falban i Tora czuła się w nich jak na statku płynącym ku
nieznanym lądom.
Tora nie miała jednak zbyt wielu okazji aby wkładać nowe suknie. Dopiero w
przyszłym miesiącu miała być przedstawiona w towarzystwie jako dorosła kobieta i
oczywiście kandydatka na żonę. Teraz kiedy ojciec zamierzał wydać ją za mąż, planowana
uroczystość zostanie połączona ze ślubem i w jednej chwili cała wizja wspaniałego balu
straciła swój blask. Matka Tory robiła od pewnego czasu listę kawalerów z sąsiadujących
królestw i zamierzała zaprosić najstarszych synów władców tych państw do Radoslavu. Byli
wśród nich następcy tronu z Czech, Chorwacji, Dalmacji, a także Tyrolu i Węgier.
- Wszyscy oni są kawalerami - mówiła królowa, kiedy razem z Torą przeglądały listę -
i czuliby się obrażeni, gdybym ich nie zaprosiła. Mam nadzieję, że zaproszą cię do siebie,
moje dziecko.
- Ja też! - odparła Tora.
- Byłoby wspaniale gdybyś zobaczyła inne dwory poza swoim własnym. Wiele osób
koronowanych jest przecież w taki czy inny sposób z nami spokrewniona.
Brzmiało to bardzo obiecująco, ale za dwa tygodnie przybędzie nudny król Radul i już
nie będzie składać interesujących wizyt, chyba że w roli królowej Salony.
- Nienawidzę go! Nienawidzę! - krzyczała w duchu Tora, przerażona jednocześnie
gwałtownością swoich uczuć.
Aby odegnać złe myśli starała się porozmawiać z handlarzem o miejscach, przez które
przejeżdżali, ale okazał się on człowiekiem cichym i zamkniętym w sobie. Może dlatego, że
zazwyczaj przebywał sam, nie podjął rozmowy z Torą.
Po kilku nieudanych próbach nawiązania rozmowy, Tora zamilkła i patrzyła na piękne
tereny, jakie mijali, ze srebrzystymi rzekami i ukwieconymi łąkami. Większą część doliny
zajmowały jakieś uprawy; były tu pola winogron i młodej, zielonej kukurydzy.
W południe zatrzymali się, a handlarz podał Torze koszyk, który przekazał dla niej
profesor. Wysiadła z powozu i usiadła na trawie przy drodze. W koszyku były świeże
bułeczki z szynką i serem, a także kilka małych czekoladowych ciasteczek, które Simonida
piekła specjalnie dla profesora. Tora znalazła również małą butelkę lemoniady. Zastanawiała
się czy powinna się podzielić posiłkiem z woźnicą, ale kiedy to zaproponowała, pokręcił
przecząco głową i usiadł z boku, paląc fajkę i wpatrując się w niewielki strumień, jakby
szukał ryb pluskających się na płyciźnie.
Tora patrzyła na góry oddzielające ją od kraju, którym, jeśli wyjdzie za króla, będzie
rządzić. Przypomniała sobie, jak często porównywała te szczyty z własnymi pragnieniami,
które miały spełnić się w przyszłości.
Tak wielu rzeczy muszę się jeszcze nauczyć. Chcę poszerzyć swoje horyzonty -
przekonywała siebie w myślach. A potem przyznawała się przed sobą, że szukając tych
rzeczy, miała nadzieję, iż przyjdą do niej wraz z miłością człowieka, którego pokocha, bo on
będzie jej przewodnikiem i nauczycielem. Teraz jej marzenia legły w gruzach.
Gdy skończyła posiłek, handlarz wytrząsnął popiół z fajki i wsiadł na wóz. Tora
wiedziała, że chce już ruszać, więc pośpiesznie wróciła na swoje miejsce.
- Dziękuję, że zatrzymał się pan na chwilę - powiedziała. - Żałuję tylko, że nie posilił
się pan razem ze mną.
- Jem wieczorem - odparł ponurym głosem.
- Sam? - spytała Tora.
- Z żoną. Jest dobrą kucharką.- W jego głosie po raz pierwszy pojawiła się nutka
satysfakcji, co zrobiło na Torze miłe wrażenie.
Podczas jazdy obserwowała ludzi pracujących w polach i zastanawiała się ilu wracało
wieczorem do swych rodzin i czy wielu z nich znalazło miłość, której ona szukała, miłość,
która była jedynym szczęściem zarówno dla bogatych jak i biednych, ważnych i nic nie
znaczących.
Ale po chwili się zreflektowała. Przecież małżeństwa w Radoslaviu, podobnie jak w
innych krajach, były aranżowane i jeśli dziewczyna miała pokaźne wiano, mogła wybrać
sobie męża o lepszym statusie społecznym. Mimo tego jednak mieszkańcy Radoslavu byli tak
szczęśliwi, iż większość z nich musiała się ożenić z miłości lub pokochać po ślubie. Ale czy
to naprawdę było możliwe? Czy ją też to spotka? Była tak skoncentrowana na własnych
uczuciach, że zaskoczyło ją, gdy późnym popołudniem konie zatrzymały się u podnóża gór.
Słyszała, że przełęcz leżąca na granicy Salony i Radoslavu jest niezwykła, a teraz mogła się o
tym przekonać sama.
W wyniku trzęsienia ziemi, wiele milionów lat temu, pomiędzy górami powstała
głęboka rozpadlina, przez którą można było przedostać się z doliny Radoslavu do niezwykle
ż
yznej równiny Salony. Zbocza gór porastały gęste lasy, pełne strumieni spływających do
rzek, które nawadniały równinę. Wyglądało to naprawdę pięknie. Piękniej nawet niż Tora to
sobie wyobrażała, ale zanim zdołała nacieszyć się tym widokiem, konie zjechały z drogi i
wspięły się na stromy podjazd prowadzący prosto do gospody “Pod Trzema Dzwonami”.
Gospoda była bardzo ładna, pokryta spadzistym dachem i dużo większa, niż się Tora
spodziewała. Na zewnątrz stało kilka stolików i krzeseł, a z boku wybudowano altanki, które
natychmiast jej się skojarzyły z austriackimi winiarniami. Nikt tam obecnie nie siedział, więc
Tora, wiedząc, że będzie musiała jeszcze trochę poczekać na profesora, powiedziała do
handlarza :
- Proszę mnie tu wysadzić. Nie mam jeszcze ochoty wchodzić do gospody.
Handlarz skinął głową i zatrzymał konie. Tora podniosła się czekając aż woźnica
pomoże jej zejść na ziemię, ale on siedział bez ruchu trzymając lejce w rękach. Zeszła więc z
wozu bez niczyjej pomocy ale zanim zdołała podziękować mu za przywiezienie jej tutaj,
ś
ciągnął kapelusz, skinął głową i ruszył. Była tak zdziwiona jego zachowaniem, że gdy
odjechał, długo patrzyła w tamtym kierunku. Poczuła się w pewnym sensie opuszczona. Teraz
została zupełnie sama i była mocno zdenerwowana.
Miała tylko nadzieję, że profesor wkrótce przybędzie. Powiedział jej co prawda, jak
nazywa się właściciel gospody, ale wolała zaczekać na resztę grupy, ponieważ wstydziła się
przyznać gospodarzowi, że jest sama.
Rozejrzała się dokoła za miejscem z którego byłaby niewidoczna dla gości z gospody,
ale sama widziałaby wszystkie nadjeżdżające drogą powozy. Z boku stało kilka drewnianych
ław i stołów, nie tak reprezentacyjnych jak białe stoliki i krzesełka ustawione pod drzewami
oraz w altankach i, jak Tora przypuszczała, przeznaczone dla gości o mniej zasobnych
kieszeniach. Księżniczka postanowiła tam usiąść. Jedna z ław, ustawionych na końcu,
osłonięta była krzewami ledwie rozkwitłego bzu. Kiedy tam usiadła z zadowoleniem
stwierdziła, że nikt jej tu nie dojrzy z okien gospody, a ona będzie doskonale widziała cały
podjazd.
Popołudnie było gorące, więc Tora ściągnęła szal. Było tak cicho i przyjemnie.
Między ławami chodziły gołębie, najprawdopodobniej w poszukiwaniu okruchów
zostawionych przez nocnych biesiadników. Obok rosło drzewo, które osłaniało Torę od
słońca i chroniło jej skórę przed opalenizną. Torze wpajano od dziecka, że wyrazem
arystokratycznego pochodzenia są biała skóra i nieskazitelnie białe, niespracowane ręce.
Jakże często zazdrościła wiejskim dziewczętom, ich złotawych, osmaganych słońcem twarzy,
kiedy biegały po polach bez kapeluszy.
Tora nie była w stanie myśleć o niczym innym, tylko o swoim nieszczęściu i dlatego
wymyśliła sobie historię, w której była wiejską dziewczyną i mieszkała w chatce z
czerwonym dachem. Latem pracowała w polu, a w zimie tkała.
Myślami odpłynęła daleko, nucąc wiejską melodię, której nauczył jej profesor, gdy
usłyszała jakiś głos. Rozejrzała się dookoła i po chwili zdała sobie sprawę, że głos dobiega z
okna na górze.
- Spóźniłeś się! - mówił jakiś mężczyzna w języku Salony.
Matka Tory zawsze nalegała, aby jej córka uczyła się języków używanych w krajach
sąsiadujących z Radoslavem.
- Francuski, angielski, niemiecki czy włoski może i wystarcza zwykłym ludziom -
mawiała zawsze - ale osobiście czuję się obrażona, kiedy odwiedzają nas ludzie nie znający
naszego języka. Dlatego nie pozwolę, aby moje dzieci nie znały języków naszych sąsiadów.
Język Salony okazał się bardzo trudny dla Tory. Był oparty na węgierskim, który
znała bardzo dobrze, i miał mnóstwo zapożyczeń z innych języków. Była to też, jak
pomyślała Tora, jedyna więź, łącząca ją z królem Salony.
- Przepraszam Waszą Wysokość - odpowiedział inny głos. - Zanim zebrałem naszych
przyjaciół, upłynęło trochę czasu, a przecież nie chcemy zostać zauważeni.
Tora drgnęła na słowa „Wasza Wysokość”, ale już po chwili znalazła wytłumaczenie.
Przecież w Salonie było mnóstwo książąt tak jak i w innych państwach bałkańskich. Każdy
mężczyzna w jakiejkolwiek rodzinie królewskiej był księciem i jego dzieci również
otrzymywały ten tytuł. Kiedyś Tora usłyszała, że w Rosji jest ponad milion książąt, co
wydawało jej się dosyć zabawne. Przez moment zastanowiła się, czy nie jest to sam książę
Vulkan, ale po chwili stwierdziła, że to niemożliwe, jako że nie mieszkał w Salonie od wielu
lat.
Usłyszała odgłos odsuwanych krzeseł, jakby mężczyźni siadali przy stole. Potem
odezwał się ten, który mówił pierwszy:
- Gdzie jest Titov?
- Nie udało mi się z nim skontaktować, Wasza Wysokość - odparł drugi głos.
- Do licha! Przecież powiedziałem: wszyscy! - krzyknął książę i dodał - Nieważne,
zobaczę się z nim dziś wieczór lub jutro i powiem, że spotykamy się w starym klasztorze.
- Przepraszam - wymamrotał cicho człowiek, który przyniósł tę wiadomość, a książę
kontynuował:
- Musimy przedyskutować nasze plany. Słyszałem, że król znów myśli o ożenku i
trzeba temu zapobiec za wszelką cenę. - Tora wstrzymała oddech i usłyszała aprobujące
mruknięcie. Potem znów odezwał się książę: - Im szybciej uderzymy, tym lepiej! Ja zajmę się
królem, a ty, Luka, przejmiesz wojsko. Nie powinno być z tym żadnych trudności, gdyż kilka
regimentów jest na manewrach.
- Wśród oficerów jest już kilku dysydentów - odparł Luka. - Skontaktowałem się z
dwunastoma, którzy poprą Waszą Wysokość bez wahania.
- To dobrze! To właśnie chciałem usłyszeć! Polegam na tobie, Franz, w sprawach
policji; tu też nie powinno być żadnych problemów.
- Mam nadzieję, że nie - odparł Franz. - Ale, Wasza Wysokość, starsi członkowie
policji zawsze byli lojalni wobec tronu.
- Zdaję sobie z tego sprawę - odparł ostro książę. - Zastrzelcie bez wahania każdego,
kto będzie stawiał opór. Mamy szansę zwyciężyć tylko wtedy, jeśli uderzymy, zanim
zorientują się o co chodzi.
- Tak, oczywiście, Wasza Wysokość - zgodził się potulnie Franz.
- Zivko, ty rozstawiasz ludzi tak, aby nie było żadnych starć na rynku. Reakcja tłumu
jest nie do przewidzenia, a część ludzi na pewno będzie chciała wspomóc króla, Bóg wie
dlaczego. - Ktoś roześmiał się a książę dodał: - Próbowałem pomyśleć o wszystkim. Każdy z
nas ma mieć tylu ludzi gotowych do strzelania na sygnał, że aby cała sprawa szybko się
skończyła i aby ludzie, którzy obudzą się następnego dnia, dowiedzieli się, że to ja rządzę
Saloną i nic w tej sprawie nie zmienią!
- Mamy taką nadzieję, Wasza Wysokość!
- Napijmy się więc i przeglądnijmy mapy żeby zobaczyć, czy są jeszcze jakieś punkty,
które możemy udoskonalić.
- Czy mam nalać wina, Wasza Wysokość? - spytał Luka.
- Oczywiście!
Słychać było brzęk kieliszków i po chwili ktoś, Torze zdawało się, że Franz,
powiedział:
- Wznoszę toast, panowie. Za króla Borysa! Oby nam rządził wiecznie!
Tora wstrzymała oddech. Teraz wiedziała, kim był mężczyzna tytułowany “Waszą
Wysokością” - to według jej ojca, rywal do tronu Salony. Również jedna z pokojówek dwa
dni temu powiedziała coś ważnego. Tora nie dając jej do zrozumienia, co łączy ją z osobą
króla, mówiła o jego zbliżającej się wizycie w Radoslawiu, która została już zapowiedziana w
parlamencie.
- Czy widziałaś kiedyś Jego Królewską Mość?
Pokojówka pokręciła przecząco głową.
- Nie, Wasza Wysokość, słyszałam natomiast dużo o księciu Borysie!
- Kim on jest? - spytała Tora.
- Kuzynem króla i słyszałam o nim wiele złego. - Ponieważ zobaczyła zainteresowanie
na twarzy Tory mówiła dalej: - Jedna z moich sióstr pracuje w domu naszego ambasadora w
Salonie.
- To musi być dla niej interesujące! - powiedziała Tora. - I co mówiła o księciu
Borysie?
- Widziała go i mówiła okropne rzeczy, których nawet nie potrafię Waszej Wysokości
powtórzyć, ale moja siostra uważa, że to zawadiaka. Podobno Jego Ekscelencja Ambasador
powiedział, że stanowi on zagrożenie dla pokoju w Salonie i że chciałby dostać tron w swoje
ręce.
Tora pomyślała, że pewnie dlatego król pragnął następnego syna i zastanawiała się
jakie to okropne rzeczy mógł zrobić książę Borys. Uznała jednak, że dalsze wypytywanie
pokojówki byłoby nieostrożne.
Teraz przypomniała sobie to wszystko i doceniając powagę sytuacji, uznała, że ktoś
powinien coś zrobić. Przysłuchując się wznoszonym toastom, uświadomiła sobie
niebezpieczeństwo w jakim się znajdowała. Gdyby wiedzieli co usłyszała i choć przez chwilę
przypuszczali, że ich szpieguje, niewątpliwie musiałaby zginąć.
Tora zadrżała na samą myśl o tym i postanowiła się ukryć aż do przyjazdu profesora.
Wstała więc z ławy i idąc powoli na palcach, przecisnęła się przez krzewy bzu za róg
gospody. Tu również zauważyła otwarte okno należące prawdopodobnie do tego samego
pokoju, w którym rozmawiali mężczyźni. Przeszła więc szybko pod nim i dotarła do ogrodu,
pełnego kwiatów, znajdującego się na tyłach gospody. Ogród wyglądał na zdziczały, chociaż
widoczne w nim były ślady czyjejś pracy. Kolorowe kwiaty przepięknie kontrastowały z tłem
lasu, rozciągającego się tuż za ogrodem. Właśnie w tym lesie Tora postanowiła się schować
do przyjazdu profesora.
Przez jakiś czas nie mogła uwierzyć, że to, co usłyszała, jest prawdą, a nie tworem jej
wyobraźni. Jednak prawdą było, że książę planował zamach stanu aby przejąć tron i cały kraj.
Tylko przypadek sprawił, że Tora podsłuchała rozmowę i znała plany dotyczące zamachu,
podczas gdy książę wierzył, iż gospoda jest miejscem bezpiecznym. - Jeśli mnie zauważą,
zabiją mnie - pomyślała Tora. Przeszła więc w pośpiechu przez ogród i małą furtką dostała się
do lasu. Dopiero kiedy była wśród drzew, poczuła jak mocno bije jej serce.
- Czy to możliwe, że słyszałam rzeczy tak przerażające? - pytała siebie raz po raz.
Szła piaszczystą ścieżką, aż całkiem niespodziewanie ujrzała wspaniały widok. Przed
nią rozpościerała się równina, którą widziała już z przełęczy a drzewa, prawie spod jej stóp
schodziły w dół do rzeczki, do której spływały górskie strumienie. Ze strachem pomyślała, że
to idealne miejsce na podrzucenie ciała, więc szybko odeszła ścieżką, która, według niej,
powinna się kończyć na jednym z ośnieżonych szczytów. Słońce stało wysoko i było dosyć
ciepło, ale Tora nie miała już siły iść dalej, co ją trochę przeraziło. Obok ścieżki leżało
powalone drzewo z powyginanymi w groteskowy sposób korzeniami i Tora postanowiła tutaj
odpocząć.
Dopiero teraz zadała sobie pytanie, co należy zrobić z informacjami, które usłyszała.
W jakiś sposób powinna ostrzec króla, ale jak?
- To nie moja sprawa - powiedziała sobie w pierwszym odruchu, ale była to przecież
sprawa wszystkich.
Rewolucja, w jakimkolwiek kraju, osłabiała prawo i porządek w sąsiednich państwach
i jeśli dziś uzurpator zawładnie tronem Salony, jutro podobny może pojawić się w
Radoslaviu.
Muszę coś zrobić! Muszę! - myślała intensywnie Tora. Wiedziała, że ani jej ojciec, ani
brat nie zawahaliby się przed podjęciem odpowiednich kroków w takiej sytuacji, lecz oni byli
mężczyznami a ona kobietą, i to w dodatku ukrywającą się.
Przypomniała sobie słowa księcia Borysa, aby strzelać do każdego, kto będzie stawiał
opór. A przecież mieszkańcy Salony, tak jak jej kraju, byli najprawdopodobniej zadowoleni z
rządów swojego króla. Dlaczego więc mieliby umierać dla księcia, który, jeśli wierzyć
plotkom, był godny pogardy?
Muszę coś zrobić - postanowiła Tora.
W tym momencie była zbyt przestraszona, aby wracać do gospody, a jeśli spotka
profesora, to czy może go wciągać w taką sprawę? - Muszę natychmiast wracać do domu -
postanowiła w duchu. Ale jak przekona profesora, że występ w Salonie może okazać się
niebezpieczny? Musiałaby mu to jakoś wyjaśnić, a wiedziała, że po wysłuchaniu jej nalegałby
aby powiadomić o tym kogoś o odpowiedniej pozycji. Wciągnęłoby to ich oboje w tę sprawę,
a ona prawdopodobnie musiałaby podać swe prawdziwe nazwisko.
Z drugiej jednak strony, jeśli nic nie zrobi, mogą umrzeć niewinni ludzie i
niewątpliwie książę Borys zabije króla. - Nigdy nie chciałam wyjść za niego - rozmyślała
Tora - ale nie mogę też stać i patrzeć jak go mordują. Chyba nikt nie miał jeszcze takiego
dylematu. Tora skrupulatnie rozważała problem lecz zawsze wracała do punktu wyjścia.
Jedyną pewną rzeczą było to, że osobą, która poza księciem i jego towarzyszami wiedziała o
planach zamachu, była ona.
Ale jak mogłaby go zdemaskować bez ujawniania własnej tajemnicy i bez postawienia
się w bardzo niezręcznej sytuacji. Jej rodzice byliby bardzo upokorzeni, gdyby dowiedzieli
się, że ich córka, w przebraniu wiejskiej dziewczyny, pojechała do Salony, aby szpiegować
króla. Już wyobrażała sobie reakcję szanowanych domów Salony, a także plotki, które
powstałyby po takim incydencie.
Co mam robić? Co mam robić - zadawała sobie to pytanie bez końca.
Wtedy usłyszała odgłos końskich kopyt i przestraszyła się, że może to być książę
Borys ze swoimi ludźmi. A gdyby to byli oni, mogliby ją pytać, co robi tak blisko gospody.
Wstała szybko i nasłuchiwała, nie wiedząc, co robić. Potem z uczuciem ulgi zdała sobie
sprawę, że odgłos ten dochodzi nie od strony karczmy, ale od strony lasu, gdzieś po prawej
stronie. Zastanowiła się czy nie lepiej uciec i schować się lecz stwierdziła, że, jeżeli jeździec
już ją zobaczył, jej zachowanie wyda mu się dosyć dziwne a nawet może za nią pojechać.
Czując jak serce jej mocno bije, Tora zmusiła się żeby usiąść na drzewie. Starała się
zachowywać swobodnie, tak jakby delektowała się samotnością w lesie. Galop był coraz
bliższy i wkrótce ujrzała konia przedniej rasy oraz mężczyznę, w eleganckich bryczesach i
wypolerowanych butach. Przyglądał się widokowi, który niedawno zwrócił uwagę Tory.
Wyglądał jak wojskowy podczas parady, jechał wyprostowany, zwracając uwagę władczym
wyglądem. Zauważył ją dopiero, gdy zbliżył się do miejsca, w którym siedziała. Najpierw
zdziwił się, potem uśmiechnął.
- Dzień dobry, fraulein! - powiedział. - Czy podziwia pani ten piękny widok?
- Tak, proszę pana. - odparła Tora.
Zatrzymał konia i rzekł:
- Wygląda pani na samotną. Czy czeka pani na kogoś w tym romantycznym miejscu?
W jego głosie zabrzmiała nutka drwiny a ponieważ Tora bała się wypytywania,
szybko powiedziała:
- Nie, nie! Jestem tu sama gdyż chcę pomyśleć.
Była to pierwsza odpowiedź jaka przyszła jej do głowy, nieznajomy, jakby
zainteresowany, pochylił się, oparł w siodle i spytał:
- Cóż to za myśli kryją się pod tym ślicznym czółkiem?
Przez chwilę Tora patrzyła na niego ze zdziwieniem, gdyż po raz pierwszy ktoś się tak
do niej odezwał. Po chwili przypomniała sobie, że nie jest teraz księżniczką, do której
wszyscy odnosili się z szacunkiem, ale zwykłą wiejską dziewczyną, z którą mężczyzna może
pożartować lub nawet poflirtować.
- Nie sądzę, aby moje myśli pana zainteresowały - odparła poważnie.
- Ależ wręcz przeciwnie, bardzo mnie interesują! - mówiąc to zsiadł z konia i
puściwszy go luzem podszedł do Tory.
- Bardzo mnie interesują - powtórzył. - Czy mogę więc usiąść i spytać, o czym pani
myśli, chociaż może pani oczy powiedzą więcej niż usta.
Tora wstrzymała oddech. Nie wiedziała, że mężczyzna może tak mówić do kobiety. I
to nie tylko jego słowa sprawiły, że była speszona, ale również sposób w jaki na nią spojrzał.
Ku swemu zmartwieniu poczuła, jak oblewa się rumieńcem, toteż powiedziała szybko:
- Myślę, że… że ma pan dużo… ważniejsze rzeczy do zrobienia niż… rozmawiać ze
mną.
- Nie wyobrażam sobie, aby było cokolwiek ważniejszego - odparł i usiadł koło niej
tak żeby móc na nią patrzeć.
- Przypuszczam, że setki mężczyzn mówiło jaka jest pani piękna! Światło w pani
włosach sprawia, że wydaje się pani nie istotą ludzką, lecz jakimś elfem leśnym.
Tora uśmiechnęła się. W domu często udawała, że należy do świata elfów, w którym
nie ma dworskiego protokołu i tych wszystkich ludzi mówiących jej : Nie rób tego, nie rób
tamtego albo, jeszcze częściej: Przestań śnić na jawie.
- Czy uśmiecha się pani, bo to prawda? - zapytał nieznajomy.
- Tego musi się pan sam dowiedzieć. - odparła bez namysłu Tora.
- Właśnie zamierzam to zrobić, ale ciągle obawiam się, że jest pani tylko tworem
mojej wyobraźni i za moment zniknie. I tylko blask słońca na liściach i mech pod stopami
będą mi przypominać o moim śnie.
Sposób, w jaki to powiedział, był tak fascynujący, że Tora, czując się jak w jednym ze
swoich marzeń, odpowiedziała:
- Chciałabym, aby tak się stało. Rozwiązałoby to wiele problemów.
- Jakich problemów?
- Bardzo, bardzo trudnych. Myślę, że lepiej będzie, jak pan sobie pójdzie, a ja
zdecyduję, co mam zrobić.
- Aaa, jeżeli to jest problem to odpowiedź brzmi Nie!. Nie powinna pani za niego
wychodzić za mąż!
- Ależ to nie to, o czym pan myśli, to coś znacznie bardziej przerażającego. Tak
strasznego, że… że mam nadzieję, iż śnię. - Lecz mówiąc to wiedziała, że wszystko co
przypadkiem usłyszała, jest prawdą i jeśli czegoś szybko nie zrobi, wiele ludzi może stracić
ż
ycie.
- Chcę porozmawiać z kimś… ważnym - powiedziała głośno.
Spodziewała się jednak, że ten pomysł może ją tylko wciągnąć w jeszcze większe
tarapaty. Jeśli znalazłby się taki człowiek, pierwszą rzeczą jaką by zrobił, byłoby zadanie
pytania, co robiła w gospodzie. A ona nie mogła na nie odpowiedzieć i tym na pewno
wzbudziłaby podejrzenia.
Takie rozmyślania wywołały w niej jeszcze większy strach i dlatego dokończyła:
- Nie… nie! Nie to mam na myśli! Proszę zapomnieć o tym co powiedziałam!
Mężczyzna nie ruszył się, tylko rzekł:
- Proszę na mnie spojrzeć!
Tora, jakby zmuszona jego głosem, podniosła głowę i spojrzała na niego. Miał szare
oczy, tak przenikliwe, że prawie dotykały jej duszy.
Cichym, nieco innym głosem niż poprzednio, nieznajomy zapytał:
- Kto i w jaki sposób panią przestraszył?
ROZDZIAŁ 3
Przez kilka sekund Torze wydawało się, że straciła głos. Potem, z dużym wysiłkiem
popatrzyła w inną stronę i powiedziała:
- To… nic takiego… i nie ma pan prawa mnie o to pytać!
Zaśmiał się lekko i rzekł:
- Ma pani na myśli, że nie zostaliśmy sobie przedstawieni? Można temu zaradzić. Jak
ma pani na imię?
Księżniczka zawstydzona, a także ciągle przestraszona, odparła bez namysłu.
- Tora. - Wymawiając swoje imię wiedziała już, że się zdradziła. Dopiero po chwili
przypomniała sobie, że poza pałacem wszyscy znali ją jako Viktorinę.
- Czy to wszystko? - Skinęła twierdząco głową i nieznajomy powiedział: - Więc
dobrze, jeśli chce pani być taka tajemnicza, akceptuję panią jako Torę, a ja nazywam się
Mikloš.
Tora pomyślała, że Mikloš, odpowiednik Michała w Salonie, był bardzo popularnym
imieniem i w jakiś sposób pasował do nieznajomego. Może był tym, kogo szukała -
archaniołem lub rycerzem, który przybył, aby ją obronić i zabić smoki, których się bała.
Mikloš, jakby czytając w jej myślach, powiedział:
- Teraz, skoro formalnie przedstawiliśmy się sobie, proszę powiedzieć czego się pani
boi?
Rzeczywiście, Torę znowu przeszył strachu i obróciła się gwałtownie w kierunku
Mikloša, jakby wierząc, choć to było nielogiczne, że może mu zaufać. Po chwili postanowiła
mu opowiedzieć, co działo się w gospodzie, ale w tym samym momencie usłyszała głosy
dobiegające od strony karczmy. Gdyby to był książę Borys i jego ludzie, nie powinni jej
zobaczyć, nawet w obecności innego człowieka. Mogło się przecież zdarzyć, że widzieli jak
przyjechała z handlarzem obwoźnym i mogliby wziąć ją na spytki. Nie myśląc długo
powiedziała do Mikloša:
- Szybko, musimy się ukryć!
- Dlaczego?
- Nie ma czasu na wyjaśnienia - odparła - Proszę wziąć konia i ukryjmy się w lesie!
Słysząc zbliżające się głosy, nie czekała na jego zgodę, tylko pobiegła w kierunku
drzew. Mikloš podążył za nią trzymając konia za uzdę. Kiedy Tora odwróciła się, z ulgą
stwierdziła, że od ścieżki oddziela ich ściana lasu, przez którą mogła swobodnie obserwować
drogę.
Udało im się schować w samą porę, gdyż niebawem na ścieżce pojawiło się czterech
jeźdźców. Pierwszy musiał być księciem Borysem. Miał ciemną cerę, ostre rysy twarzy i małe
wąsy, pod którymi kryły się zacięte usta. Jedno spojrzenie wystarczyło, aby Tora
zorientowała się, że jest on człowiekiem bezwzględnym, którego ludzie słuchają raczej ze
strachem aniżeli z respektem. Odwrócił się właśnie aby powiedzieć coś do podążających za
nim mężczyzn, zniżając głos tak, żeby nie było słychać co mówi. Nie było jednak
wątpliwości, że nie ma pojęcia o tym, iż jest obserwowany. Kiedy ich minął,, Tora zaczęła się
zastanawiać, gdzie zniknęli trzej pozostali mężczyźni, i doszła do wniosku, że ze względów
bezpieczeństwa postanowili się rozdzielić.
Patrząc za jeźdźcem, Torze wpadł do głowy pewien pomysł. Chociaż książę
powiedział: “Im szybciej uderzymy, tym lepiej”, było pewne, że nie uderzy ani dziś, ani jutro.
Miał przecież spotkać się jeszcze z Titovem tego samego dnia wieczorem lub dopiero
nazajutrz .
To da mi szansę - rozmyślała Tora - aby zagrać z profesorem dla króla, tak jak zostało
zaplanowane i opuścić Salonę zanim książę Borys rozpocznie rewolucję. Postanowiła, że
dopiero przed samym wyjazdem, bądź zaraz po powrocie do domu, gdy będzie już
bezpieczna, powiadomi odpowiednie władze, o tym co ma się wydarzyć i w ten sposób
powstrzyma księcia od zamiaru przejęcia tronu.
Wszystkie te myśli kotłowały się w jej głowie, jakby za sprawą bodźca z zewnątrz.
Tora czuła, że w jakiś dziwny sposób w ostatnim momencie otrzymała ratunek, zanim jeszcze
włączyła się w tę sprawę sama.
Oczywiście, nie może o tym wspominać nikomu, aż do momentu, kiedy nie będzie już
wiejską dziewczyną, wchodzącą w skład kwartetu profesora, lecz księżniczką Viktoriną z
Radoslavu. Na razie nie wiedziała jak wytłumaczy fakt, że księżniczka wie o rzeczach wagi
państwowej dotyczących innego kraju, ale w tej chwili nie było to najważniejsze. Teraz za
wszelką cenę nie mogła dopuścić do skandalu w którym brałaby udział, bo przeraziłoby to jej
rodziców, a profesora, za pomoc w tej eskapadzie, doprowadziło do uwięzienia.
Wiem już, co muszę robić - pomyślała Tora z ulgą, gdy ucichł w oddali galop
końskich kopyt. Odwróciła się i uśmiechnęła do Mikloša. Stał bardzo blisko i patrzył na nią
tym samym przenikliwym wzrokiem co przedtem. Na ustach igrał mu uśmiech.
- A teraz - odezwał się - czekam, aby wyjaśniła mi pani, dlaczego bała się pani księcia
Borysa.
- To pan wie, kim on jest?
- Oczywiście!
Tora była zdziwiona. Po chwili przyszło jej na myśl, że ten nieznajomy, o którym na
dobrą sprawę nic nie wiedziała, może być jednym z ludzi księcia. W tym samym momencie
Mikloš zapytał nieco ostrzejszym tonem:
- Kim jest dla pani książę Borys i dlaczego się go pani boi?
Tora dojrzała coś obraźliwego w jego oczach, więc odwróciła się i powiedziała:
- Nie powiedziałam, że się… go boję. Po… po prostu… nie chciałam, aby mnie ktoś
zobaczył samą w lesie.
- To sensowne wytłumaczenie, ale myślę, że pani kłamie!
Tora zesztywniała. Nikt dotąd nigdy nie ośmieliłby się jej oskarżyć, zwłaszcza o taką
rzecz. Ku jej zdziwieniu Mikloš położył ręce na jej ramionach i obrócił twarzą ku sobie.
- Teraz proszę powiedzieć mi prawdę! Co takiego zrobił pani książę aby się go pani
obawiała?
Ponieważ jeszcze żaden mężczyzna nie dotykał jej w taki sposób, Tora szybko
odparła:
- Nie widziałam go nigdy przedtem aż, do dzisiaj… tylko słyszałam o nim pewne
rzeczy.
- Ale wiedziała pani, że jest w gospodzie?
- Tak.
- Z tymi ludźmi, z którymi tu przejeżdżał ?
- Przy… przypuszczam, że tak.
- Co to znaczy - przypuszczam?
Tora próbowała uwolnić się z jego rąk, ale uścisk był zbyt silny.
- Nie ma pan prawa zadawać mi żadnych pytań! - powiedziała - To nie pana sprawa!
- Ale moją sprawą jest dowiedzieć się dlaczego się pani boi i chcę znać odpowiedź!
Tora uznała, że nie ma sensu dłużej ukrywać przed nim prawdy.
- Podsłuchałam, jak książę rozmawiał ze swoimi ludźmi w gospodzie i ponieważ
bałam się aby nie oskarżyli mnie o szpiegostwo, postanowiłam schronić się w lesie. Nie
przypuszczałam, że będą tędy przejeżdżać.
- Chyba wiedziała pani, że ta droga prowadzi do Maglic?
Pokręciła przecząco głową.
- Jestem tu po raz pierwszy.
- Więc skąd pani pochodzi?
Przez moment Tora pomyślała, że byłoby błędem powiedzieć mu, ale po chwili
zastanowienia stwierdziła, że lepiej być zupełnie obcą w tym kraju.
- Jestem Radoslavianką.
Mikloš uśmiechnął się.
- Teraz rozumiem! Mówi pani świetnie moim językiem, ale coś mi tu jednak nie
pasowało. Przecież kobiety Radoslavia słyną ze swej urody. - Tora znów spróbowała uwolnić
się z jego uścisku i tym razem ją puścił. - Więc nawet w Radoslaviu - rzekł Mikloš - krążą
opowieści o księciu Borysie. Słusznie, że go pani unika.
Tora była szczęśliwa, że ominęły ją dalsze pytania, ale kiedy spojrzała na drogę,
zastanawiając się czy będzie mogła bezpiecznie wrócić do gospody, Mikloš zapytał:
- Skoro jest pani z Radoslavia to co pani robi „Pod Trzema Dzwonami”?
Tora, po chwili namysłu, zdecydowała się powiedzieć prawdę.
- Jestem tu ze sławnym człowiekiem.
- Tego właśnie domyślałem się od początku - w jego głosie pojawiła się teraz cyniczna
nuta a na twarzy drwiący uśmiech.
Tora uniosła głowę i powiedziała:
- Zdziwiłabym się, gdyby nie słyszał pan o nim. To profesor Lazar Srejovic, muzyk o
ś
wiatowej sławie!
Mikloš wykrzyknął:
- Ależ oczywiście, że o nim słyszałem! A pani może gra razem z nim?
- Tak. Profesor gra jutro na dworze Jego Wysokości króla Salony i przed podróżą do
Maglic odpoczywamy „Pod Trzema Dzwonami”.
- Będzie pani grała w pałacu? - spytał Mikloš.
Tora pomyślała, że wiadomość ta wywarła na nim duże wrażenie i miała nadzieję, że
będzie się teraz do niej odnosił z większym szacunkiem.
- Jego Wysokość poprosił profesora o przybycie do pałacu ze swoim kwartetem, aby
zagrać koncert dla jakiegoś specjalnego gościa, którego będzie przyjmował. To dla nas wielki
zaszczyt i bardzo się z tego koncertu cieszę.
- Gra więc pani w kwartecie?
- Tak, na fortepianie.
- Czy to możliwe, aby tak piękna osoba była jednocześnie tak utalentowana?
Tora się roześmiała.
- Teraz prawi mi pan komplementy!
- Musi pani być do nich przyzwyczajona - zauważył Mikloš. - Chcę też powiedzieć, że
dobrze pani zrobiła unikając księcia Borysa. Stanowi on bowiem zagrożenie dla wszystkich
kobiet, zwłaszcza tak pięknych jak pani!
Tora miała ochotę powiedzieć, że teraz stanowi on raczej zagrożenie dla króla a nie
dla kobiet, lecz ugryzła się w język. O tym będzie dopiero mogła komuś powiedzieć po
wyjeździe z Salony. A może jednak mogłaby zaufać Miklošowi? Intuicyjnie wyczuwała, że
jest on człowiekiem znaczącym i nie zdziwiłaby się gdyby się okazało, że jest arystokratą.
Zastanawiała się właśnie czy mogłaby powiedzieć Miklošowi o tym co usłyszała, gdy zadał
jej pytanie, zupełnie jakby czytał w jej myślach:
- Czy zdecydowała się pani zaufać mi i powiedzieć co panią gnębi?
- Skąd pan wie, że mnie coś gnębi?
- Pani oczy wiele mówią, ale to nie wszystko. W dziwny sposób czuję, że jest pani
czymś zaniepokojona i że pragnie pani się tym z kimś podzielić, może ze mną.
Tora spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Skąd pan wie?
- Proszę mi podać dłoń! - odparł Mikloš Powiedział to tak niespodziewanie, że Tora
bez chwili wahania posłuchała go. Mikloš ujął jej drobną dłoń w swoje ręce. Poczuła
niezwykłe wibracje, wstrząsnęły nią dreszcze i miała uczucie, że łączy ich niezwykła więź,
jakiej nigdy nie zaznała z nikim wcześniej. Po chwili, otrząsając się z zauroczenia, Tora
powiedziała:
- Ja… ja nie rozumiem… muszę wracać… .Jestem pewna, że profesor już przyjechał.
- Gdziekolwiek pani pójdzie, jeszcze się spotkamy.
Spojrzała na niego. Pod wpływem jego wzroku nie mogła się poruszyć ani nawet
myśleć.
- W końcu spotkaliśmy się - powiedział cicho Mikloš. - Wiedziałem, że pewnego dnia
to nastąpi, ale nie myślałem, że w taki sposób.
Nie pytała go o wyjaśnienie tych dziwnych słów, gdyż doskonale rozumiała co one
znaczą. Czuła, że należy do niego i nie będzie mogła od niego uciec. Dlatego, w przypływie
nagłego strachu, jakże innego od tego, który czuła na widok księcia Borysa, wyrwała dłoń z
jego rąk i rzuciła się biegiem przez las. Biegła tak szybko, że Mikloš nie zdążył schwycić
konia i pojechać za nią.
Tora biegła jak oszalała w stronę gospody. Uciekała nie tylko od Mikloša ale i od
siebie samej. Przez drewnianą bramę wbiegła do ogrodu i skierowała się do miejsca, gdzie
siedziała wcześniej i podsłuchiwała konspiratorów. Do gospody, zbliżał się dość ładny ale
niemodny już powóz, którym powoził służący profesora, od lat opiekujący się wraz z żoną
jego domem.
Tora odetchnęła z ulgą gdy zobaczyła profesora. Podbiegła do powozu witając się
radośnie. Profesor, ubrany w swój najlepszy garnitur, zdjął kapelusz i powiedział:
- Tak się cieszę, że widzę księżniczkę. Moja droga, przepraszam, że kazałem tak długo
czekać na siebie.
- Nie tak znów długo - odparła Tora kłamiąc trochę.
Profesor odprowadził ją nieco od powozu i szepnął:
- Powiedziałem im, że Wasza Wysokość nazywa się Jasmine Srejovic.
Tora się uśmiechnęła. Przed wyjazdem profesor zapomniał nadać jej nowe imię, lecz
zrobił to teraz. Chociaż to mało prawdopodobne, członkowie kwartetu, grając w pałacu kilka
razy, mogli kiedyś usłyszeć, jak rodzice nazywają ją Torą. Wobec tego profesor użył jej
drugiego imienia, co było bardzo rozsądne, ponieważ to imię było dość popularne w
Radoslaviu i łatwe do zapamiętania.
- Czy mogę przedstawić pani resztę zespołu? - powiedział profesor głośniej i podszedł
z nią w stronę powozu, z którego wysiedli dwaj pozostali muzycy: - Chciałbym aby panowie
poznali moją krewną, która w ostatniej chwili zdecydowała się nam towarzyszyć, za co
jesteśmy jej ogromnie wdzięczni.
Dwaj starsi mężczyźni przywitali się z Torą, a w oczach młodszego, o imieniu
Kliment, dojrzała coś w rodzaju podziwu. Była jednak pewna, że ani przez moment nie
wątpili w jej nową tożsamość. Muzycy zabrali instrumenty i zanieśli je do gospody, a lokaj
zajął się pozostałym bagażem, także kufrem przygotowanym przez Simonidę dla Tory.
Wszyscy poszli w kierunku gospody i dopiero wtedy Tora zorientowała się, że na
ławce pod oknem zostawiła swój zielony szal. Przeszył ją strach. Może książę Borys ją w nim
widział? Ale po chwili uspokoiła się, przypomniawszy sobie, że księcia już od dawna tu nie
ma i jej obawy są bezpodstawne. Chwyciła szal i szybko podbiegła za profesorem, który
właśnie wchodził do środka.
Właściciel, olbrzymi, nieco jowialny jegomość, przywitał profesora okrzykami
radości, rzucił się mu w ramiona i pocałował w oba policzki.
- Tak dobrze znów pana widzieć, mój najlepszy przyjacielu! - powiedział. - Jeśli nie
przyjmiemy pana godnie, to chyba wraz z żoną powiesimy się ze wstydu!
Ż
ona gospodarza, niegdyś piękna kobieta, teraz tęga i wesoła jak jej mąż, również
objęła profesora:
- Będzie pan grał na dworze królewskim! - powiedziała z podziwem. - Często
zastanawialiśmy się dlaczego nie poproszono o to pana wcześniej, ale widocznie Jego
Wysokość nie jest zbyt muzykalny!
- To prawda - dodał jej mąż. - Jest człowiekiem ogólnie szanowanym, ale nie lubi
muzyki i to jest wielka tragedia!
Gospodarze przywitali serdecznie Torę, Andreę i Klimenta, a potem zaprosili
wszystkich do dużego pokoju, w którym jedzono wówczas gdy na zewnątrz była niezbyt
ładna pogoda. Kelner, zgodnie z poleceniem gospodarza, przyniósł butelkę wina.
- To wino - powiedział z dumą właściciel - pochodzi z mojej własnej winnicy!
- Ma pan własną winnicę? - zdziwił się profesor.
- Może to pana zdziwić, ale udało mi się ją kupić dwa lata temu i od tej pory gościom
sprzedaję własne wino.
- Wobec tego życzę panu dalszych sukcesów.
- Już wiele osiągnąłem! „Pod Trzema Dzwonami” nie jest już tą samą gospodą, którą
odwiedził pan ostatnim razem, profesorze! Staliśmy się modni i teraz przyjeżdżają tutaj ludzie
z całej Salony, aby zjeść nasz strudel jabłkowy i napić się mojego wina!
Wzniesiono więc toast i dopiero kiedy mężczyźni zaczęli wspominać stare dobre
czasy, żona właściciela zaprowadziła Torę do jej pokoju. Była to mała, przytulna sypialnia, z
oknem wychodzącym na ogród, przez który Tora uciekała do lasu.
- Umieściłam panią w tylnej części domu - wyjaśniła gospodyni - gdyż
przypuszczałam, że będzie pani chciała się wcześniej położyć z powodu jutrzejszego koncertu
w pałacu. A czasami nasi goście śpiewają i tańczą do wczesnych godzin rannych.
- Tańczą tutaj?
- W zimie tańczą w gospodzie, ale teraz, kiedy noce są ciepłe bawią się na zewnątrz.
Mamy nawet specjalną podłogę do tańczenia!
Tora dowiedziała się, że gospodarze zbudowali drewnianą podłogę pod drzewami, aby
tańczący czuli się jak w sali balowej. Dopiero teraz przypomniała sobie, że już wcześniej
zauważyła miejsce pokryte zielonym brezentem. To musiała być właśnie podłoga do tańca.
Pomysł bardzo podobał się Torze i z drżeniem serca zastanawiała się, czy dziś wieczorem uda
jej się ujrzeć w Salonie to co, jak sobie wyobrażała, istnieje tylko w Austrii.
Kiedy gospodyni wyszła, Tora odświeżyła się i zeszła na dół aby znaleźć profesora.
Całe towarzystwo przeniosło się na zewnątrz i siedziało przed gospodą. Tora dowiedziała się,
ż
e po wczesnym obiedzie, muzycy zamierzają przejść do specjalnie przeznaczonego dla nich
pokoju i poćwiczyć.
- Mamy sporo pracy - powiedział poważnie profesor - gdyż jutro nie możemy się
pomylić. Nie byłem w Salonie od dawna i teraz cała moja reputacja wystawiona jest na próbę.
- Proszę się nie martwić - powiedział Andrea. - Na pewno grało już na dworze wielu
muzyków, ale nikt tak dobry jak pan.
- Mam nadzieję, że to prawda - odparł profesor - chociaż, jak nam już powiedziano,
król nie jest zbyt muzykalny.
- Ale może jego gość będzie. - zasugerował Kliment.
- Moi przyjaciele mówili, że ma to być książę Fryderyk z Chorwacji - powiedział
profesor i po chwili milczenia dodał: - Nie jest już może pierwszej młodości, ale doskonale
zna się na muzyce. Lata temu grałem dla niego i wtedy, bardzo podobała mu się moja gra.
W słowach profesora nie było zarozumiałości, tylko radość, że tak został oceniony
przez księcia.
- A więc na pewno nie będzie rozczarowany jutro wieczorem - odezwał się Kliment. -
Mając jednak w zespole nowego muzyka powinniśmy chyba zacząć próbę.
Zarówno Kliment jak i Andrea bali się, że Tora, ze względu na swój młody wiek,
zawiedzie ich, a co gorsze, także profesora. Jednak kiedy zaczęła grać na fortepianie, ich
obawy się rozwiały.
Przydzielono im ten sam pokój, w którym odbywało się spotkanie księcia Borysa.
Była to dość duża komnata, z wielkim stołem pośrodku oraz fortepianem. Prawdopodobnie w
zimie odbywały się tu nieoficjalne koncerty czy inne spotkania towarzyskie. Rozejrzała się
dookoła, szukając jakiegoś dowodu obecności księcia, ale nic nie znalazła. Na pewno nie był
tak bezmyślny, aby zostawić po sobie ślad, który mógłby zniweczyć jego plan przejęcia tronu.
Tora nie mogła pojąć w jaki sposób uda mu się tego dokonać. Wiedziała jednak, że rewolucje
zdarzały się zarówno w małych krajach, takich jak Salona, jak i w dużych mocarstwach
europejskich, których władcy bali się anarchistów oraz wszelkich waśni pomiędzy chłopami a
władzą. W tamtych krajach można było jednak przewidzieć wybuch rewolucji, natomiast w
Salonie będzie to dla wszystkich zaskoczeniem, zwłaszcza dla króla i popierających go ludzi.
- A ja jestem jedyną osobą, która może powstrzymać księcia Borysa - pomyślała Tora, drżąc z
przejęcia.
Z trudem udało jej się skoncentrować na grze. Przećwiczyli cały program ułożony
przez profesora aż trzy razy, zanim był zadowolony z efektów ich pracy i pozwolił im
odpocząć. Było już późne popołudnie, gdy profesor wysłał Torę do pokoju aby się położyła.
- Kolację możemy zjeść wcześniej - powiedział profesor - a potem położyć się spać i
odpoczywać, mam nadzieję, aż do rana. - Ponieważ nikt się nie odezwał, profesor dodał: -
Chciałbym zrobić jeszcze jedną próbę, już w pałacu, żeby wypróbować fortepian i sprawdzić
akustykę. Nie możemy bowiem ryzykować.
- Ma pan rację profesorze - zgodził się Andrea. - Zrobimy wszystko, o co nas pan
poprosi.
- Musicie się teraz położyć i odpocząć. Ja może się nawet prześpię. Męczą mnie
podróże a wyjechaliśmy dość wcześnie.
Tora wiedziała, że profesor spędził bezsenną noc, martwiąc się o nią. Aby go
zapewnić, że wszystko jest w porządku, uśmiechnęła się i posłusznie udała się do swojej
sypialni. Zdjęła sukienkę, powiesiła starannie tak jakby zrobiła to jej pokojówka i położyła się
w miękkiej pościeli. Nie spała, tylko myślała o wszystkim co niedawno się wydarzyło. O
księciu Borysie i jego spisku a także o spotkaniu z Miklošem. Był z pewnością
najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego do tej pory spotkała i zauważyła w nim coś, co
odróżniało go od innych ludzi. Przypominał orła, niebezpiecznego a jednocześnie władczego,
którego szanują wszystkie ptaki małe i duże.
- Jestem pewna, że mogę mu zaufać - powiedziała do siebie Tora.
Ale już po chwili nie była tego taka pewna. Przecież nie miała podstaw aby tak
myśleć. Gdyby zdradziła mu swoją tajemnicę, mógłby nalegać żeby przekazała ją komuś na
wyższym stanowisku. Jeżeli go jeszcze raz zobaczę - myślała - może zapytam, czy zechce się
ze mną spotkać w gospodzie gdy będę wracać z Salony. I dopiero tuż przed wyjazdem do
domu, powiem mu co ma się wydarzyć a on nie zdąży mnie zatrzymać i choćby później
szukał, już nigdy mnie nie odnajdzie.
Było to chyba jedyne sensowne rozwiązanie, chociaż Tora cały czas panicznie bała
się, że książę Borys zaatakuje wcześniej, zanim ona opuści ten kraj. A jeśli monarchia
upadnie, będzie to tylko jej wina.
- Nic więcej nie mogę zrobić - powiedziała głośno. - Nie wolno mi angażować w tę
sprawę ani siebie, ani profesora.
Nie mogła spać, więc wstała i podeszła do okna. Zastanawiała się, czy spotkałaby
Mikloša ponownie, gdyby teraz poszła do lasu i dokąd mógł pójść kiedy ona uciekła. - Było
to głupie z mojej strony - pomyślała Tora. Wiedziała jednak, że jej matce nie spodobałby się,
pomysł powtórnego spotkania z Miklošem.
Podczas kolacji nieco zażenowany profesor oświadczył, że obiecał właścicielowi
zagrać jeden lub dwa utwory dla jego gości dziś wieczorem.
- Nie wiedziałem o tak dużych zmianach „Pod Trzema Dzwonami”, ale sami widzicie
jak gospoda przyciąga gości. Właściciel mówi, że pod wieczór bywa tutaj czterdzieści lub
pięćdziesiąt osób, a pod koniec tygodnia nawet więcej.
- Potrawy są rzeczywiście wyśmienite - zauważył Kliment.
- I łóżka są wygodne - dodał Andrea.
Profesor się zaśmiał.
- Obawiam się, że będziemy musieli zapłacić za ten komfort nie pieniędzmi, gdyż mój
przyjaciel odmówił przyjęcia choćby pensa, lecz muzyką.
- W takich okolicznościach chyba nie możemy odmówić - zaśmiał się Kliment.
- Ja też tak myślę - zgodził się profesor i spojrzał na Torę, przepraszając ją wzrokiem
za coś, czego nie mógł uniknąć.
Tora wiedziała, że nie powinna grać w publicznym miejscu, gdzie mogło ją zobaczyć
wiele osób. Jednak, niegrzecznie byłoby odmawiać w tej sytuacji. Dlatego tylko się
uśmiechnęła i powiedziała aby zadowolić profesora:
- Oczywiście, musimy zagrać. Mam nadzieję, że nie tylko pokryjemy nasz rachunek,
ale i zachęcimy gości do większej hojności.
Wszyscy roześmiali się a Tora stwierdziła, że przebywanie z trzema mężczyznami jest
bardzo zabawne. Muzyka łączyła ich bez względu na pozycję i klasę społeczną. Poprzez
muzykę wszyscy wyrażali swe uczucia.
Słońce powoli zachodziło i zaczęto zapalać chińskie lampiony wiszące na gałęziach
drzew. Na każdym stoliku postawiono świeczkę, która rzucała ciepłą poświatę na siedzące
wokół osoby. Ci ludzie, byli gotowi zapłacić za najlepsze wino i jedzenie, równie smaczne,
jak potrawy w pałacu ojca Tory.
Usunięto zielony brezent z podłogi, żeby można było tańczyć i przyniesiono z
gospody fortepian. Co wieczór przygrywała tu miejscowa orkiestra i jeden z muzyków krążył
już pomiędzy stolikami, grając popularne melodie wybierane przez gości. Dla Tory wszystko
było tak ekscytujące, że wiedziała, iż nigdy tego wieczoru nie zapomni. Na stołach pojawiła
się kawa a także wyborne likiery z miejscowych owoców dla pań oraz koniaki dla panów.
Wreszcie na podium wszedł właściciel i jeden z muzyków uderzył mocny akord żeby uciszyć
gości.
- Panie i panowie, przyjaciele i goście moi! Witam wszystkich bardzo serdecznie!
Mam dla was dzisiaj niespodziankę, coś o czym będziecie pamiętać przez całe tygodnie,
miesiące a może nawet lata, do końca waszego życia. - Publiczność słuchała z
zainteresowaniem, a gospodarz kontynuował: - Dziś wieczór mamy zaszczyt gościć jednego z
najznakomitszych muzyków znanego nie tylko w tym kraju ale i w całej Europie. Grał w
Paryżu i Wiedniu a w Belgradzie zgotowano mu takie owacje, że trząsł się dach. Dzisiaj
usłyszymy go wraz z jego słynnym kwartetem - panie i panowie przed wami wspaniały,
niezapomniany profesor Lazar Srejovic.
Dały się słyszeć westchnienia i rozległy się gorące oklaski. Profesor kłaniał się kilka
razy i był przy tym tak szczęśliwy, że Tora poczuła łzy wzruszenia w oczach. Kochała go i
wiedziała co znaczy dla niego fakt, iż ludzie go nie zapomnieli.
- A teraz - powiedział gospodarz - poproszę profesora i jego kwartet aby zechcieli dla
nas zagrać.
Profesor wstał i przeszedł w stronę podium. Tora wraz z Klimentem i Andreą podążyli
za nim. Księżniczka miała na sobie tę samą ludową sukienkę co przedtem, zmieniła jedynie
bluzkę na bardziej ozdobną. Jej dama dworu przyniosła dwie bluzki, ponieważ nie wiedziała,
którą wybrać i Tora pomyślała teraz, że chyba była jasnowidzem bo obie jej się przydały. Na
głowę włożyła stroik bogato ozdobiony kwiatami i wstążkami. Podobnie jak wiejskie
dziewczyny, rozpuściła włosy i zaczesała je do tyłu.
Tora wiedziała, że nie powinna zbytnio rzucać się w oczy. Profesor też o tym
pomyślał, bo kiedy wziął do rąk skrzypce, stanął przed Torą aby ją osłonić.
Rozpoczęli od wiązanki powszechnie znanych melodii ludowych. Po gorących
oklaskach zagrali walca Straussa. Choć pragnęła zatańczyć, Tora skoncentrowała się na grze,
gdyż partia fortepianu była tu dość skomplikowana.
Kiedy skończył się walc i zagrzmiały oklaski, bezwiednie spojrzała w kierunku małej
altanki, ustawionej na końcu za innymi. Jej zdziwienie było ogromne gdy zobaczyła tam
Mikloša. Siedział sam przy stole i patrzył na nią. Mimo że był daleko, Torze zdawało się iż
siedzi przy niej trzymając ją w uścisku, tak jak w lesie.
W tej chwili usłyszała głos profesora
- Dziękuję przyjaciele. Teraz ostatni utwór. Zagram swoją kompozycję, którą
dedykowałem mojemu kochanemu krajowi, oraz pięknym kobietom, które również kocham!
Rozległ się śmiech i profesor rozpoczął własny utwór, najpiękniejszym utwór o
miłości, jaki Tora kiedykolwiek słyszała. Muzyka oddawała wszystko, co zostało opisane
przez poetów i o czym Tora marzyła - miłość.
Utwór ten grała często z profesorem podczas lekcji, więc teraz palce same poruszały
się po klawiaturze. Dzisiejszej nocy grała jednak dużo lepiej i choć nie zastanawiała się nad
tym, była świadoma, że słucha jej Mikloš.
Kiedy skończyli, na widowni zapadła absolutna cisza. Po chwili rozległa się burza
oklasków i profesor skinął na swoją małą orkiestrę żeby podziękowała publiczności za
zgotowaną owację. Profesor chciał wrócić na swoje miejsce, ale ludzie siedzący przy
stolikach nalegali aby napił się z nimi wina, bo spotkanie z nim to wielki zaszczyt. Nie
pozostawało mu nic innego jak tylko skorzystać z ich gościnność, więc przysiadł się do gości
przy jednym z większych stołów ustawionych pod drzewem. Tora z radością obserwowała
sposób, w jaki ludzie oddają hołd profesorowi, wznosząc coraz to nowe toasty na jego cześć.
Członkowie miejscowej orkiestry wrócili na swoje miejsca, lecz nastrój po utworze
odegranym przez profesora nie zachęcał do tańca, więc zgrupowali się wokół fortepianu, z
którego popłynęły teraz dźwięki walca. Zasłuchana Tora, nawet nie zdziwiła się, gdy koło
niej pojawił się Mikloš.
- Czy mogę mieć zaszczyt zatańczenia z panią?
Tego się Tora nie spodziewała i przez moment patrzyła na niego szeroko otwartymi
oczami. Potem spojrzała na profesora chcąc uzyskać jego zgodę, ale zdała sobie sprawę, że
otoczony ludźmi zapomniał o niej, a Kliment i Andrea byli bardzo zajęci. W duchu zadała
sobie pytanie, dlaczego właściwie nie może zachować się jak każda inna kobieta w takich
okolicznościach? Dziś wieczór nie była księżniczką Viktoriną Jasminą, ale zwykłą młodą
kobietą, która miała szczęście zagrać w sławnym kwartecie. Jednocześnie wiedziała, że jej
postępowanie nie podobało by się rodzicom. Mikloš, jakby wyczuwając jej wahanie,
powiedział:
- Proszę, tak bardzo pragnę z panią zatańczyć, że nie potrafię nawet wyrazić tego
słowami.
Powoli, jakby wstępując w jakiś dziwny sen, Tora wstała.
- Mam nadzieję, że nie będzie pan rozczarowany - usłyszała własne słowa.
- To niemożliwe! - odparł Mikloš.
Obejmując ją w talii poprowadził w kierunku podłogi do tańca. Tora zauważyła, że nie
miał już na sobie bryczesów ani lśniących butów, lecz dopasowane czarne spodnie i
elegancką tunikę, którą zazwyczaj nosili oficerowie poza służbą a na której, pomyślała Tora,
powinny znajdować się liczne medale.
Potem przyciągnął ją do siebie i wziął jej dłoń w swoją. Oboje nie mieli rękawiczek
więc Tora znów poczuła dziwne wibracje, takie same, jak podczas spotkania w lesie. Uniosła
głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Poczuła, że łączy ich coś dziwnego,
wszechogarniającego. Pod wpływem jego spojrzenia poczuła się zawstydzona. Poruszając się
w takt muzyki, która odbijała się echem w ich sercach, Mikloš powiedział cicho:
- Czyż możemy nie wierzyć, że ta chwila była nam przeznaczona od wszech czasów?
ROZDZIAŁ 4
Przetańczyli jeszcze dwa tańce i kiedy na parkiecie zaczęło się robić tłoczno, Mikloš
zaproponował:
- Powinna się pani udać na spoczynek, jeśli ma pani jutro tak ważny dzień przed sobą.
Tora czuła się szczęśliwa jak nigdy dotąd, dlatego te słowa wywołały u niej
natychmiastowy sprzeciw:
- Nie! Nie! Proszę, chcę dalej tańczyć! - mówiąc to pomyślała, że nigdy już nie będzie
miała okazji tańczyć w takich okolicznościach i bawić się jak zwykła dziewczyna.
Dostrzegła zrozumienie w jego oczach, lecz mimo to powiedział, jakby nie słysząc jej
słów:
- Proszę się pożegnać z profesorem i iść do gospody. Ale przedtem mam pani coś do
powiedzenia.
Mówił bardzo cicho, ale stanowczo i Tora, mimo że słowa protestu cisnęły się jej na
usta, milczała. Zeszła z podium i skierowała się w stronę profesora, który nadal bawił się w
otoczeniu swoich wielbicieli. Niektórzy z nich mieli w rękach kartki papieru lub książki żeby
poprosić go o autograf. Takiego uznania brakowało profesorowi od wielu lat i Tora była
pewna, że nic, nawet rewolucja nie powstrzyma go od jutrzejszego występu. Z trudnością
przecisnęła się do niego i szepnęła mu do ucha:
- Proszę nie wstawać profesorze, chciałam tylko powiedzieć, że idę się położyć.
Skinął głową i podniósłszy jej dłoń do ust, pocałował. Był to gest typowy dla
mężczyzny i artysty, ale Tora przestraszyła się, że ktoś mógł zrozumieć to inaczej. Dlatego
odwróciła się szybko i pobiegła w stronę frontowych drzwi gospody.
Mikloša nigdzie nie było i dopiero kiedy Tora weszła do przedsionka, gdzie
znajdowała się recepcja, zauważyła go stojącego w kącie. Była tak szczęśliwa, że jeszcze
mogą być przez chwilę razem, że podbiegła do niego z uśmiechem. Mikloš nie odezwał się,
tylko wziął ją za rękę i pociągnął za sobą małym korytarzem prowadzącym do ogrodu.
Było już ciemno. Światło padało jedynie z oświetlonych okien gospody. Ale nawet
bez lampionów i świec w blasku gwiazd i księżyca Tora i Mikloš mogli się widzieć bez
ż
adnych trudności. Podprowadził ją aż do furtki prowadzącej do lasu, lecz nie otworzył jej,
tylko przystanął obok. Kiedy spojrzał na Torę wydało jej się, że są w jakimś zaczarowanym
ś
wiecie, gdzie oprócz nich nie ma nikogo. Z oddali dobiegała muzyka lokalnej kapeli a w
sercu Tory nadal dźwięczała melodia profesora o miłości.
- Jest pani taka śliczna! - odezwał się Mikloš. - Tak śliczna, że boję się pozwolić pani
jutro jechać do Maglic.
- Będę…. zupełnie bezpieczna. - odparła Tora, zastanawiając się nad prawdziwością
jego słów
Ś
wiatła z okien rzucały jasne refleksy na jej włosy, które zdawały się płonąć małymi
ognikami a w jej oczach odbijały się gwiazdy.
- Musi pani dbać o siebie - powiedział miękko i dodał innym już tonem: - A teraz
proszę mi powiedzieć, jakie słowa księcia Borysa i jego przyjaciół, które pani przypadkiem
usłyszała, tak panią przestraszyły. - Pytanie było tak nieoczekiwane, że Tora, która podczas
tańca zapomniała o strachu, patrzyła na niego bezmyślnie.
- Proszę mi powiedzieć, co mówili - nalegał.
Zabrzmiało to jak rozkaz i Tora zdołała jedynie wyszeptać:
- Skąd pan wie, że to co mówili przestraszyło mnie?
Mikloš uśmiechnął się i odparł:
- Zostawiła pani szal na ławie pod oknem pokoju, w którym się spotkali.
- A to… skąd pan wie?
- Kiedy pani uciekła - powiedział cicho - poszedłem za panią, bo mogło grozić pani
jakieś niebezpieczeństwo. Zobaczyłem jak wita się pani z profesorem. Widziałem też, gdzie
pani była, zanim schowała się pani w lesie.
Tora pomyślała, że tok jego rozumowania jest bardzo logiczny, ale bała się wyznać
prawdę. Strach powrócił do niej z całą mocą. Znowu serce jej biło jak oszalałe, a dłonie
drżały. Zrobiła krok do tyłu tak, jakby chciała uciec do gospody, ale Mikloš chwycił ją za
nadgarstki i mocno przytrzymał. Potem, gdy zaczęła się z nim szamotać, powiedział:
- Proszę mi zaufać! Moja słodka, proszę mi zaufać! Przecież pani wie, że jej pomogę,
a nie poradzi sobie pani sama z takim człowiekiem jak książę Borys.
- Skąd pan wie… że muszę sobie z czymś poradzić? - zapytała cicho Tora.
Przyciągnął ją bliżej i odparł:
- Zapomina pani, że w lesie widziałem, jak bardzo była pani przestraszona, kiedy
nadjeżdżał książę. Czułem jak pani drży gdy przejeżdżał, a w oczach pani zobaczyłem taki
strach, jakiego nie widziałem dotąd u żadnej kobiety. - Tora wstrzymała oddech. Czując, że
opór na nic się nie zda, położyła głowę na jego ramieniu. Poczuła jak ją obejmuje i mówi: -
Proszę mi powiedzieć!
- Pan w to nie uwierzy!
- Obiecuję uwierzyć we wszystko, co mi pani powie.
- Nie powinien pan o tym wiedzieć, to może być… niebezpieczne!
- Nie boję się i nie pozwolę również, aby pani się bała.
Zapadło krótkie milczenie, potem Tora rzekła:
- Obawiam się… nie tylko tego, co usłyszałam, ale i tego, że… można popełnić jakiś
błąd.
- O tym musi pani pozwolić decydować mnie. Myślę, że ta sprawa dotyczy mojego
kraju, a nie pani i dlatego ja powinienem się tym zająć.
Brzmiało to rozsądnie lecz Torą wstrząsnął dreszcz emocji. Jeśli Mikloš włączy się w
tę sprawę, może stać się jednym z ludzi, których książę Borys i jego współtowarzysze są
gotowi zastrzelić bez pardonu. Tora nie zniosłaby, gdyby coś mu się stało, więc zrobiła
ostatni wysiłek aby uchronić go przed tą sprawą.
- Proszę! - błagała - proszę o nic więcej nie pytać! Najlepiej będzie, jeśli nic pan nie
będzie wiedział. Ta sprawa… jest bardzo niebezpieczna… i pan też mógłby się znaleźć w
niebezpieczeństwie… A ja… nie mogę ponosić za to odpowiedzialności!
Spojrzała na niego błagalnie, a on przybliżając twarz zapytał:
- Dlaczego pani tak się tym przejmuje? Przecież spotkaliśmy się kilka godzin temu.
- Wiem - wyszeptała Tora - ale tak bardzo różni się pan od ludzi, których dotąd
spotykałam i… był pan dla mnie taki miły… Chcę, aby pan sobie poszedł i zapomniał o mnie.
Wiedziała jak ciężko jej będzie rozstać się z Miklošem. Było to jednak nieuniknione, a
nie chciała się rozstawać ze świadomością, że wysłała go na pewną śmierć.
- Musi pani zrozumieć, że to przeznaczenie nas z sobą połączyło.
Nutka, która pojawiła się w jego głosie, zabrzmiała dla Tory jak prawdziwa muzyka.
Spojrzała na niego, świadoma jego bliskości, siły obejmujących ją ramion i ust, które były tak
blisko niej. Przez chwilę patrzyli na siebie, a potem powoli, jakby to było częścią pieśni
miłosnej, gwiazd i magii tej nocy, ich usta złączyły się w pocałunku przepełnionym czcią,
uduchowionym i nieziemskim jak światło księżyca, który świecił nad ich głowami.
Usta Tory były miękkie, słodkie i niewinne. Mikloš przyciągnął ją do siebie, całując
coraz gwałtowniej. Spełniły się jej marzenia. Śniła o tym od dawna w samotności, za tym
tęskniła i starała się przekazać w swojej muzyce. Bała się, że nigdy tego nie odnajdzie. Przez
chwilę nie była sobą lecz częścią swych fantazji i wzleciała aż do gwiazd, gdzie nie było nic
poza boskim pięknem. Czuła, że Mikloš zabiera jej serce na zawsze.
Pocałunki Mikloša wywołały u Tory doznania, o jakie nigdy siebie nie podejrzewała.
To dziwne uczucie zawładnęło jej sercem , a ciałem wstrząsały dreszcze, wywołane dotykiem
Mikloša. Czuła, że płynie do gwiazd i jednoczy się z nimi. Wreszcie, kiedy doznania stały się
tak intensywne, że prawie przekraczające granice wytrzymałości, tak ekstatyczne i pełne
uniesienia, że trudno było w nie uwierzyć, Tora zrozumiała, że to jest miłość. Miłość, której
zawsze szukała, za którą tęskniła, a którą właśnie udało jej się odnaleźć.
Mikloš uniósł głowę a ona patrzyła na niego świadoma swego uniesienia. Trudno jej
było oddychać, atmosferę wokół przepełniała muzyka, lecz nie ta wykonywana przez ludzi,
ale grana przez drzewa, gwiazdy oraz bicie ich serc.
- Kocham cię! - Tora nawet nie wiedziała, kiedy jej usta wypowiedziały te słowa.
Mikloš wstrzymał oddech, lecz już po chwili znowu ją całował, powoli, namiętnie,
sprawiając, że drżała w jego ramionach. I znów zabrał ją do niebiańskiego świata, gdzie
istniała tylko muzyka i zapach kwiatów. Tora wiedziała, że jest to najlepsza rzecz jaka mogła
się jej przydarzyć.
Wreszcie Mikloš odezwał się:
- W jaki sposób tego dokonałaś? W lesie, gdy cię ujrzałem po raz pierwszy, byłem
pewien, że właśnie ciebie szukałem przez całe życie.
- Czy… czy to prawda?
- Gdy tak siedziałaś w słońcu, które muskało twoje włosy, wydałaś mi się kimś
najpiękniejszym na świecie! Myślałem, że śnię! Ale teraz wiem, że ten sen staje się
rzeczywistością.
- Ja… ja też mam takie odczucia - powiedziała Tora - i może, gdy odwrócę wzrok,
ciebie już tu nie będzie! - Torze wydawało się, że w jego oczach ujrzała ból, dlatego szybko
dodała: - Nie mogę cię utracić! Jak mogłabym po prostu powiedzieć „do widzenia” i już
nigdy cię nie ujrzeć?
- To nie może się stać - odparł Mikloš.
Tora miała wrażenie, że on też boi się żeby nie zostali rozdzieleni.
- Proszę - wyszeptała Tora - pocałuj mnie jeszcze raz tak abym miała o czym
pamiętać!
Tym razem jego pocałunek był gwałtowny, jak gdyby w ten sposób starał się ją
zatrzymać przy sobie. Gdy już zabrakło im tchu, Mikloš powiedział:
- Muszę pozwolić ci odpocząć. Ale najpierw powiedz mi to, co chcę wiedzieć.
Tora, wyczerpana pocałunkami, nie miała już siły się przeciwstawiać i dlatego
powiedziała:
- Nie miałam zamiaru podsłuchiwać… czekałam na profesora i… nie wiedziałam, że
ktoś jest w gospodzie.
- Skoro nie widziałaś, kto rozmawiał, to skąd wiesz, że w pokoju znajdował się książę
Borys?
- Kiedy rozmawiali o… swoich rewolucyjnych planach, wznosili toasty za niego i
nazywali go królem Borysem. - ostatnie słowa wyszeptała jakby w obawie, że nawet kwiaty i
drzewa słuchają i mogą być dla nich zagrożeniem.
Mikloš powiedział poważnie:
- Tak właśnie przypuszczałem. Powtórz mi teraz, moja kochana, ponieważ jest to
bardzo ważne, co dokładnie powiedzieli.
Tora z trudnością dobierała słowa, gdyż Mikloš stał tak blisko niej, że nie mogła
myśleć o niczym innym tylko o nim, ale w końcu opowiedziała mu o Luce, który miał się
zająć wojskiem, Franzu, który miał przejąć policję i Zivce, który miał pilnować tłumów, a
także o niejakim Titovie, który nie pojawił się na spotkaniu. Mikloš słuchał uważnie, a Tora,
wiedząc, że nie ma już czego ukrywać, dodała:
- Myślę… że książę zmierza… .zabić króla osobiście.
- Czy mówił o tym? - spytał ostro Mikloš.
- Powiedział, że… że zajmie się nim sam, a było to zaraz po tym, jak wszyscy
wiwatowali na jego cześć, nazywając go “królem Borysem”.
- I kiedy to wszystko ma się stać?
- Książę mówił, że jak najszybciej, ale potem powiedział, że musi jeszcze zobaczyć się
z Titovem dziś popołudniu lub jutro; miał się z nim spotkać w starym klasztorze. Myślałam
więc, że wydarzy się to dopiero po koncercie, kiedy będziemy już z powrotem w domu.
Mikloš pokiwał głową, zgadzając się z tym co powiedziała Tora.
- Dziękuję, że mi o tym opowiedziałaś, moja kochana. Teraz już rozumiem dlaczego
tak się bałaś, ale skoro książę nie miał pojęcia o twojej obecności, musisz zapomnieć o
wszystkim co usłyszałaś.
- A co… ty zrobisz?
- Spróbuję zapobiec temu, aby jakiś okrutny człowiek, który nie jest godzien rządzić
nawet szczurami, zniszczył mój kraj i jego ludzi.
Mikloš mówił cicho, ale Tora wyczuła w jego głosie groźny ton.
- Nie możesz sam stawić mu czoła! Zabije cię… powiedział przecież swym
pobratymcom, żeby strzelali do każdego, kto będzie stawiał opór!
- Nic mi nie będzie i nie powinnaś się o mnie martwić.
- Ale… będę się martwiła… i jeśli pojadę do domu, nie dowiem się, czy nic ci się nie
stało. - Tora z trudem wstrzymywała łzy. - Przypuśćmy, że zostaniesz ranny, a ja nie będę
mogła do ciebie przyjechać, albo zostaniesz zabity… a ja nic nie będę o tym wiedzieć?
- Musisz mi zaufać i mieć wiarę. - Przytulił ją mocniej i mówił dalej: - Wierzę, że nie
jest mi pisane umrzeć z ręki kogoś tak godnego pogardy jak książę Borys.
- Ale… z nim jest tak wielu ludzi… i zapomniałam jeszcze, że Luka mówił, iż mają
przynajmniej… z tuzin oficerów, którzy go poprą.
- Nie martw się, kochanie - odparł Mikloš - Musisz się teraz położyć, odmówić
modlitwy, a ja obiecuję, że gdy to wszystko się skończy, odnajdziemy się.
- Myślisz, że to… możliwe? - Tora wiedziała, że po powrocie do pałacu, jego mury
zamkną się dla niej niczym więzienie do którego nie będą docierały wiadomości ze świata
zewnętrznego.
- Odnajdę cię - obiecał Mikloš - i jeśli uda mi się ocalić Salonę od zamiarów szaleńca,
będzie to tylko dzięki tobie i dopilnuję, abyś otrzymała odpowiednią nagrodę.
- Nie chcę żadnej nagrody. Chcę tylko… abyś… był bezpieczny.
- Będę się starał. Dziękuję ci, moja śliczna, za to, że zdobyłaś się na odwagę i
powiedziałaś mi o wszystkim, gdyż wiadomości te są dla mnie bardzo ważne.
Nie czekał na odpowiedź lecz znów ją pocałował. Tym razem jego usta były delikatne
i miękkie. Tora nie mogła myśleć o niczym innym, tylko o tym niezwykłym uczuciu, które ją
przepełniało i stawało się coraz bardziej magiczne. Miało w sobie coś boskiego, wydawało jej
się, że pieśń miłości unosi ich coraz wyżej, aż do Olimpu, z którego już nie muszą wracać na
ziemię. Pomyślała, że gdyby umarła w tym szczęśliwym momencie, byłoby to zdarzenie
doskonałe. rzeczą, jaka mogłaby się zdarzyć.
Wreszcie Mikloš uniósł głowę i spojrzał na Torę, mówiąc ciepło:
- Niech Bóg będzie z tobą, kochana moja, módl się, abym okazał się godny twego
zaufania.
Pocałował ją w czoło i biorąc za rękę pociągnął w kierunku schodów, prowadzących
do gospody. Gdy stanęli przed nimi, Mikloš ucałował jej dłoń z obu stron, a ona poczuła jego
usta ciepłe, namiętne, jak muskały gładką skórę wewnątrz dłoni. Nagle Mikloš odwrócił się i
bez słowa poszedł przez ogród, prawdopodobnie w kierunku stajen.
Nie czekała aż zniknie jej z oczu, tylko weszła do gospody, otworzyła drzwi do
swojego pokoju, rzuciła się na łóżko i ukryła twarz w poduszce. Leżała tak przez długi czas,
rozpamiętując chwile spędzone z Miklošem. Wreszcie zmusiła się aby wstać i rozebrać się.
Położyła się i próbowała zasnąć, ale jedyne co mogła zrobić, to modlić o bezpieczeństwo i o
to, aby wkrótce byli razem.
* * *
Następnego ranka, odjeżdżając po śniadaniu z gospody w kierunku pałacu, Tora nie
mogła oprzeć się wrażeniu, że to, co wydarzyło się ostatniej nocy, było tylko snem, a nie
prawdą. Pomimo tego obudziła się szczęśliwa, gdyż przez całą noc śniła o Miklošu tulącym ją
w ramionach.
Dopiero kiedy dojechali do Maglic i przejeżdżali przez jego tłoczne ulice, Tora
wróciła do rzeczywistości. Pomyślała o przerażeniu ojca, gdyby widział ją w tej chwili. Nigdy
chyba nie przypuszczał, że jego córka, przyszła królowa Salony, będzie jechać przez stolicę
tego kraju w ubraniu wiejskiej dziewczyny z trzema starszymi panami, jako jedynymi
opiekunami. - Na szczęście papa nie ma pojęcia o tym co się dzieje naprawdę - pomyślała
Tora.
Jadąc przez miasto miała wrażenie, że książę Borys i jego rewolucyjne plany są tylko
iluzją. Słońce świeciło, a mieszkańcy Salony wyglądali na się bogatych szczęśliwych. Wyszli
tłumnie na rynek na pewno nie po to, aby słuchać rewolucyjnych haseł, lecz po to, by
kupować pyszne owoce, warzywa i nabiał przywiezione z żyznych równin. Na straganach
piętrzyły się góry truskawek i malin, fioletowych i białych śliwek, wiśni i nektarynek.
Był właśnie dzień targowy i podobnie jak w Radoslaviu, do miasta przybyli rolnicy z
całego kraju. Jechali nocą na wozach wypełnionych produktami, śpiewając ludowe piosenki,
które były tak wesołe i beztroskie jak oni sami, a kiedy już dojeżdżali do miasta, gotowi byli
targować się z każdym, kto zatrzymał się przy ich towarze.
Na targu było wszystko. Sery robione z koziego i z krowiego mleka, długie, pachnące
czosnkiem kiełbasy, kurczaki, szynki i wszelkiego rodzaju przysmaki będące rajem dla
podniebienia.
Tora miała ochotę wysiąść i pospacerować między kolorowymi straganami, ale było to
niemożliwe. Po chwili dojechali do zbudowanego na wzgórzu pałacu. Był piękny, z greckimi
kolumnami i wielką żelazną bramą ozdobioną złotem. Do pałacu prowadził rząd schodów, u
podnóża których stali żołnierze. Ubrani w kolorowe uniformy z białymi piórami na hełmach,
wyglądali jak zabawki dla dzieci. Błyszczące strzelby na ich ramionach, wcale nie wyglądały
groźnie.
Ale Tora zadrżała na myśl, że w każdej chwili książę Borys i jego rewolucjoniści
mogą zastrzelić strażników i wtargnąć do pałacu, zabijając każdego kto próbowałby bronić
króla. Na razie jednak nie było widać żadnych śladów rewolucji i przez chwilę Tora
zastanawiała się, czy nie wprowadziła Mikloša w błąd.
Myśląc o tym wszystkim, Tora nawet nie zauważyła zdenerwowania profesora. Teraz
postanowiła zająć się nim. Od wyjazdu z gospody nie rozmawiali ze sobą , co Tora
tłumaczyła zbyt wczesną godziną.
Mężczyźni położyli się bardzo późno i wyglądali na zmęczonych. Ponadto wypili dość
dużo trunków, a Tora wiedziała, że profesor na co dzień jest abstynentem. Była jednak
pewna, że nie wpłynie to na jakość koncertu i dlatego powiedziała:
- Jestem pewna, że pana wielbiciel, książę Chorwacji, już nie może doczekać się
dzisiejszego występu.
- Mam nadzieję, że ma pani rację, moja droga - odparł profesor - ale najpierw musimy
obejrzeć salę, w której będziemy grać i jak tylko się rozpakujemy, zaczniemy próbę.
- Tak, oczywiście - zgodziła się Tora.
W pałacu powitał ich jeden z adiutantów, który przekazał w imieniu Ich Królewskiej i
Książęcej Mości, wyrazy zadowolenia z przybycia artystów. Kiedy prowadził ich przez
olbrzymi, marmurowy korytarz, powiedział:
- Proszę mi dać znać, profesorze, jeśli będzie pan czegoś potrzebował. Zadbaliśmy o
to aby fortepian został nastrojony przed pana przybyciem. Jest stosunkowo nowy i mam
nadzieję, że spotka się z pańską akceptacją.
- Na pewno - odparł profesor. - Proszę przekazać Jego Królewskiej Mości, że
doceniamy tę łaskawość.
Idąc długim korytarzem Tora miała okazję przyjrzeć się wspaniałym meblom i
obrazom. Większość z nich była pochodzenia francuskiego, co zapewne wynikało z tego, że
matka obecnego króla była Francuzką. W tym momencie Tora przypomniała sobie, że za dwa
tygodnie król Radul ma przyjechać do Radoslavia, aby prosić o jej rękę. Ponieważ znalazła
już mężczyznę, któremu oddała swoje serce, wiedziała, że nigdy nie wyjdzie za mąż za
nikogo innego, ani za króla Salony, ani też za jakiegokolwiek innego władcę. Dopiero teraz
zaczęła rozważać, co to oznacza dla jej przyszłości. Nikt nie zezwoli na małżeństwo z
człowiekiem, który nie należy do rodziny królewskiej, więc będzie skazana na życie w
samotności. Nie mogła o tym spokojnie myśleć. Czy naprawdę jedynym rozwiązaniem będzie
ożenek z człowiekiem, którego nienawidzi i który jej nie kocha?
Jak mogę nawet coś takiego rozważać… coś tak okropnego… tak nienormalnego? -
zastanawiała się.
Myśl o królu Salony, jako jej mężu, była teraz straszniejsza niż wtedy, gdy po raz
pierwszy usłyszała o tej propozycji, gdyż obecnie jej uczucia należały do innego mężczyzny.
Sytuacja była bardziej skomplikowana niż na początku. Nie mogła wyjść za człowieka, który
mógł być jej ojcem, a chciał ją poślubić tylko dlatego, że potrzebował następcy tronu.
Ponadto myśl o tym, że mógłby ją dotykać i całować ktoś inny niż Mikloš, była nie do
zniesienia. - Wolałabym się raczej zabić! - pomyślała Tora wstrzymując oddech i wiedziała,
ż
e to jest prawda.
Adiutant zaprowadził ich do sali muzycznej, która znajdowała się w końcu pałacu.
Była bardzo ładna, chociaż nieco mniejsza i inaczej udekorowana niż w Radoslaviu. Część
sali zajmowała scena z kurtyną a pośrodku stała piękna statuetka boginki trzymającej w
ramionach małego, grającego na trąbkach Kupidyna. Kolumny otaczające salon były białe i
złote, a sufit granatowy niczym wieczorne niebo z gwiazdami, ponieważ, jak wyjaśnił
adiutant, mógł być od góry oświetlony.
- Co za oryginalny pomysł - wykrzyknęła Tora. - Czy jest to pomysł Jego Królewskiej
Mości?
Gdyby tak było, król okazałby się człowiekiem o dużej wyobraźni, lecz adiutant
pokręcił przecząco głową.
- Jego Królewska Mość nie jest zbyt muzykalny i pokój ten jest rzadko używany.
Dekorację tę zaprojektował książę Vulkan, zanim nas opuścił. Kiedy Jego Książęca Mość
jeszcze z nami przebywał, dwa lub trzy razy w tygodniu odbywały się tutaj koncerty.
Gościliśmy nawet kilku śpiewaków operowych z Paryża, którzy występowali w tej sali lub w
teatrze, który książę dobudował do pałacu.
- W teatrze! To naprawdę fascynujące! - wykrzyknęła Tora.
- Wszystkim się bardzo podobało, szczególnie kiedy przybył tu balet z Rosji -
powiedział entuzjastycznie adiutant, nie tyle na wspomnienie baletu, co, jak przypuszczała
Tora, na myśl o pięknych tancerkach. - Po chwili adiutant dodał innym tonem: - Pański
koncert, profesorze, jest pierwszym od sześciu lat i mogę pana zapewnić, że cały dwór czeka
z niecierpliwością na dzisiejszy wieczór.
Profesor był zachwycony i zaraz po rozpakowaniu przystąpił do próby. Wszyscy
muzycy mieli sypialnie w tej samej części pałacu, a pokój Tory przypominał ten, który miała
w domu i był na pewno bardzo wygodny. Tory miała do dyspozycji młodą pokojówkę, która
rozpakowała kufer. Po dopilnowaniu aby starannie powieszono jej wieczorową suknię, Tora
umyła się, przyczesała włosy i podążyła do salonu muzycznego, gdzie czekał już
zniecierpliwiony profesor. Niestety, kiedy zabierali się do pracy ogłoszono, że czeka na nich
obiad. Posiłek podano w salonie z widokiem na ogród. Długi zielony trawnik ciągnął się aż do
fontann, tryskających wodą, która, opadając na kamienie mieniła się tęczowo.
Dookoła rosły cyprysy, a część ogrodu utrzymana była w stylu francuskim, z równo
przyciętymi żywopłotami i zadbanymi grządkami kwiatowymi. Tora była zachwycona.
Wiedziała, że to, co czuje, mogłaby tylko wyrazić muzyką. Mimo tej radości, w głębi duszy
czaił się strach o Mikloša i o to czy nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo. Co robi? W jaki
sposób uda mu się powstrzymać księcia Borysa? A jeśli się pomyliła i Mikloš nie jest żadną
osobistością i nikt nie będzie go słuchać? Wtedy książę Borys bez trudu wprowadzi swój plan
w życie i zostanie królem Salony.
Musiała wyglądać na zmartwioną, gdyż profesor zwrócił się nagle do niej:
- Grała pani świetnie zeszłego wieczoru i na pewno dziś będzie tak samo, a może
jeszcze lepiej! - powiedział widząc jej zdenerwowanie i starając się podnieść ją na duchu.
Ale co powiedziałby, gdyby dowiedział się o prawdziwym powodzie jej smutku, czyli
o okropnym spisku, który ma zniszczyć wszystko, wraz ze szczęściem całego kraju?
Po południu w sali muzycznej pojawił się nagle adiutant, mówiąc, iż król pragnie
zobaczyć się z nimi na audiencji jeszcze przed kolacją.
- Jego Królewska Mość wydaje przyjęcie, ale wcześniej pragnie się z panem spotkać.
Przyjdę o siódmej i zaprowadzę państwa do prywatnych apartamentów Jego
Wysokości.
- To wielki zaszczyt - wymamrotał profesor.
Po tej wiadomości nie zostało zbyt wiele czasu na ćwiczenie, a więc wszyscy rozeszli
się do swoich pokojów. Pokojówka Tory przygotowała kąpiel, a ponieważ nie było
pośpiechu, Tora długo leżała w ciepłej, pachnącej wodzie, myśląc o Miklošu. Gorączkowo
zastanawiała się co zrobić, aby mogłaby go jeszcze zobaczyć przed opuszczeniem pałacu
następnego dnia. Bała się, że kiedy wróci do domu, Mikloš już nigdy jej nie odnajdzie.
Rozważała też, czy powinna prosić profesora, aby powiadomił Mikloša, gdyby o nią pytał, że
wyjechała na Węgry lub do Austrii, bo tam nie mógłby jej znaleźć. Jednego była pewna:
nigdy nie powinien się dowiedzieć prawdy, ponieważ byłby przerażony jej kłamstwami.
Jednocześnie zadawała sobie pytanie, jak mogłaby nie dopuścić do spotkania z człowiekiem,
który tak wiele dla niej znaczył.
- Kocham go! Kocham! - powtarzała raz po raz i zastanawiała się, w jaki sposób zdoła
przeżyć bez niego długie lata.
Kiedy już się ubrała, resztki szczęścia, które ostatniej nocy sprawiło, że wszystko
wydało się snem,, uleciały gdzieś daleko, a ona powróciła do rzeczywistości. Była znowu
księżniczką i za kilka minut miała zobaczyć przyszłego męża, przed którym nie było ucieczki.
Gdyby się sprzeciwiła temu małżeństwu, zostałaby do niego zmuszona przez ojca i matkę,
chyba że wybrałaby klasztor. Odwiedziła kilka takich miejsc i wiedziała, że zakonnice, które
wiodły tak spokojny żywot, nigdy nie zaznały innego życia i nie były zakochane. A te które
kochały, znalazły się w klasztorze najprawdopodobniej z powodu śmierci ukochanego, a to
zmieniało postać rzeczy. Człowiek, którego Tora kocha, żyje, więc nie mogłaby przebywać w
klasztorze ani w innym miejscu, myśląc o nim, o jego żonie i dzieciach, pielęgnując we
wspomnieniach tylko kilka pocałunków.
- Muszę być praktyczna, muszę być rozważna - powiedziała sobie Tora, kiedy
pokojówka pomagała jej włożyć suknię. Ale być rozważną oznaczało wbijanie sobie w serce
tysiąca noży, czując jak krew wylewa się niczym łzy z jego ran. - Kocham go tak bardzo -
płakała w duszy. Wiedziała jednak, że niezależnie od walki, jaką z sobą prowadziła, już
niedługo ten pałac, jeśli książę Borys go nie opanuje, stanie się jej więzieniem do końca
ż
ycia.
ROZDZIAŁ 5
Dopiero kiedy Tora się ubrała i spojrzała w lustro, zdała sobie sprawę ze swojej
naiwności. Przecież wyglądała teraz jak księżniczka, a nie jak wiejska dziewczyna i
prawdopodobnie, król podczas wizyty w Radoslaviu bez trudu ją rozpozna. Wcześniej o tym
nie pomyślała, że król może ją zapamiętać, a potem z łatwością poznać w jej pałacu. Nawet
jeśli jej nie zdradzi, może napomknąć o tym podobieństwie ojcu, a ten poukłada sobie części
łamigłówki i zorientuje się, że w czasie kiedy król Salony widział podobną do niej kobietę,
ona zniknęła z pałacu pod pretekstem odwiedzin u przyjaciółki.
- Jestem szalona, przecież nie mogę teraz poznać króla!
Lecz jej odmowa udziału w koncercie wywołałaby zdziwienie i musiałaby mieć jakąś
sensowną wymówkę, która przekonałaby wszystkich.
- Czy coś się stało, fraulein? - spytała pokojówka, widząc zmartwienie w oczach Tory
i zastanawiając się, co złego zrobiła.
- Ależ nie! - odparła szybko Tora. - Wszystko jest w porządku i dziękuję ci za pomoc.
Powoli wyszła z pokoju i idąc korytarzem myślała, jak ukryć swą twarz przed królem.
Mogła trzymać głowę opuszczoną, ale to wzbudziłoby zainteresowanie. Dopiero kiedy dotarła
do holu, w którym mieli się zebrać i poczekać na adiutanta, wpadł jej do głowy pewien
pomysł. Podeszła do profesora i biorąc go pod rękę podprowadziła do okna:
- Musi pan zobaczyć ten piękny widok, profesorze - powiedziała. - Jest fantastyczny! -
A kiedy już oddalili się od innych, spytała: - Czy może mi pani pożyczyć okulary?
Profesor wyglądał na zdziwionego lecz po chwili zrozumiał:
- Oczywiście! - odpowiedział i wyciągnął je z kieszeni. Nie potrzebował ich do
czytania nut, gdyż wszystkie utwory znał na pamięć, ale były mu niezbędne przy czytaniu
gazet, zwłaszcza małego formatu.
Podał okulary Torze, która natychmiast je włożyła. Miała nadzieję, że w ten sposób
ukryje oczy, które, jak wiedziała, były najbardziej charakterystyczne w jej twarzy. Z
zadowoleniem pomyślała, że Mikloš jej w nich nie zobaczy, gdyż mógłby uznać ją za
nieatrakcyjną. Prawie w tym samym momencie drzwi się otworzyły i wszedł adiutant,
mówiąc:
- Jego Królewska Mość może pana przyjąć, profesorze, wraz z pańskim kwartetem.
Wychodząc z holu, Tora wsunęła się za Klimenta i Andreę, którzy patrzyli na nią ze
zdziwieniem, ale nie zadawali żadnych pytań. Kiedy szli za adiutantem, poczuła, że serce jej
bije jak szalone. Miała zimne ręce i drżała ze strachu, chociaż nie chciała się do tego przyznać
nawet prze sobą.
- Właśnie tego chcę i nie powinnam się bać, gdyż na razie wszystko idzie zgodnie z
planem - przekonywała siebie.
Wydawało jej się nieprawdopodobne, że ona, księżniczka Viktorina Jasmina jest w
pałacu w Salonie przebrana za pianistkę i idzie na spotkanie z królem! Na myśl o tym
zachciało jej się śmiać i chciała aby znalazł się ktoś, kto też uznałby to za dobry żart. Potem
pomyślała o Miklošu i zastanawiała się, czy uważałby, że to co robi jest bardzo złe, gdyby
dowiedział się, kim ona jest naprawdę.
Zanim zorientowała się, gdzie jest, znalazła się w olbrzymim, reprezentacyjnym
salonie, z pięknie malowanym sufitem i wspaniałymi obrazami. Starała się patrzeć przed
siebie ale mimo woli zobaczyła, że na końcu sali, przed dużym rzeźbionym kominkiem, stoi
człowiek, którego przyszła zobaczyć. Nie było wątpliwości, to był król Salony. Jeden rzut oka
wystarczył, aby jej obawy się potwierdziły: był człowiekiem starym, siwym i
pomarszczonym. Szczupłej postury, trzymał się prosto, lecz jego mocno zaciśnięte usta
wskazywały na autokratyzm i nieliczenie się z poglądami innych ludzi. Kiedy profesor się
skłonił, król nie podał mu ręki, powiedział tylko coś obojętnym tonem, świadczącym o
małym zainteresowaniu przyjęciem sławnego muzyka. Widać było że robi to tylko z
obowiązku. Następnie profesor podszedł do stojącego obok króla księcia Chorwacji -
Fryderyka. Ten wyciągnął ręce i powiedział:
- Drogi profesorze! Nie widzieliśmy się tak długo lecz nigdy nie zapomniałem radości,
jaką czerpałem ze słuchania pańskiej muzyki.
Tora była pewna, że dokładnie takie słowa profesor chciał usłyszeć. Potem król
powiedział do Klimenta i Andrei i zorientowała się, że oto przyszła kolej na nią. Gdy adiutant
ją przedstawiał ukłoniła się nisko, przymykając nieco oczy, na wypadek gdyby król zwrócił
na nie uwagę. Ale oczywiście król nie był nią zainteresowany. Nawet z nią nie rozmawiał,
tylko skłonił lekko głowę i zauważywszy, że była ostatnią z przedstawianych mu osób,
odwrócił się, jak się Torze wydawało, z uczuciem ulgi.
Natomiast książę Fryderyk nalegał, aby profesor przedstawił mu pozostałych
członków kwartetu. Przywitał się z panami i Tora usłyszała, jak profesor mówi:
- Przedstawiam Waszej Książęcej Mości moją krewną, która wystąpi z nami pierwszy
raz.
Tora znowu pochyliła się w ukłonie, a kiedy podniosła głowę zauważyła, że książę
bacznie jej się przypatruje.
- Jest pani bardzo młoda, fraulein, a gra pani w zespole tak sławnych muzyków -
powiedział.
- To dla mnie wielki zaszczyt, Wasza Książęca Mość - odparła Tora.
Książę okazał się dużo milszy od króla. Był przystojny, miał około czterdziestu lat,
bystre oczy i, czego Tora, jako zbyt niedoświadczona, nawet nie zauważyła, bardzo zmysłowe
usta.
- Przy pani urodzie, nie potrzeba talentu.
- Wasza Książęca Mość jeszcze nie słyszał mojej gry i może być rozczarowany.
Tora starała się podtrzymać rozmowę, ponieważ profesor stał obok i wyglądał na
uszczęśliwionego tym królewskim przyjęciem.
- Jestem pewien, że to niemożliwe - odparł książę - a ponieważ chcę pani osobiście
przekazać moją opinię po koncercie, musimy się jeszcze spotkać aby porozmawiać.
Mówił tak przekonywująco, że Tora spojrzała na niego ze zdziwieniem, przy czym
zauważyła, że król czeka na księcia ze źle skrywaną niecierpliwością.
- Muszę już iść - powiedział szybko książę - ale zobaczymy się później. - I jakby
przypominając sobie o profesorze dodał: - Już nie mogę doczekać się koncertu.
Profesor skłonił tylko głowę a książę jeszcze raz spojrzał na Torę, po czym wyszedł z
królem z salonu. Podszedł do nich adiutant.
- Audiencja skończona, profesorze! Zapraszam teraz państwa do waszej jadalni, gdzie
będzie podana kolacja.
- Dziękuję - odparł profesor.
- Jego Królewska Mość wydaje dzisiaj wielkie przyjęcie i goście czekają na pański
koncert. Jeśli kolacja się nie przedłuży, wszyscy powinni być w sali muzycznej o godzinie
dziewiątej.
- To wcześniej niż się spodziewałem!
Adiutant się roześmiał:
- Jego Wysokość nie lubi późnych godzin i jeśli pański koncert będzie trwał dłużej niż
godzinę, na pewno zacznie się niecierpliwić.
- Postaram się, aby do tego nie doszło - obiecał profesor.
Adiutant zawołał lokaja, który zaprowadził ich do jadalni w drugim końcu pałacu, a
kiedy usiedli przy zastawionym stole, Kliment zauważył:
- Myślę, że to oburzające, aby przejechał pan tyle kilometrów tylko po to żeby dać
godzinny koncert!
- Dobrze, że w ogóle gramy - odparł profesor. - Jak wiecie, Jego Królewska Mość nie
interesuje się muzyką i jesteśmy tu tylko z powodu księcia Chorwacji.
- Pan jest! - zaśmiał się Andrea. - Chyba nigdy nie widziałem tak wylewnego
powitania.
- Znam go od dawna, pamiętam, jak odwiedzał Paryż, jako młodzieniec. Był
oczarowany urodą kobiet, gościnnością z jaką go przyjmowano, a także oczywiście samym
Paryżem. I każdego roku, kiedy przyjeżdżał, zawsze mnie szukał i był to dla mnie największy
komplement.
Tora pomyślała, że jeżeli profesor jest taki szczęśliwy, to książę musi był przemiłym
człowiekiem, ale była nieco zdenerwowana sposobem w jaki do niej mówił. Gdyby ją
wyróżnił spośród innych muzyków, mogłoby to przyciągnąć uwagę króla.
A król zajmował obecnie wszystkie jej myśli. Wiedziała już, że poślubienie go będzie
równoznaczne z zabiciem własnych marzeń. Wystarczyło na niego spojrzeć, aby zrozumieć,
dlaczego jego syn Vulkan wyjechał z Salony. Na pewno był bardziej władczy niż jej ojciec i
tak jak on, przeciwny wszelkim zmianom, nie rozumiejący ludzkich uczuć ani ludzkich
słabości. Sama myśl o małżeństwie z człowiekiem tak niedostępnym i wręcz nieludzkim,
napawała Torę przerażeniem.
- Jak mogłabym tak żyć? - zastanawiała się. - To pewne, że jest jeszcze bardziej uparty
i nietolerancyjny niż papa.
Tora zawsze chciała być dorosła aby opuścić dom i uwolnić się od obowiązujących w
nim ograniczeń, zasad oraz nauk udzielanych przez ojca, który oczekiwał, że wszyscy
powinni robić dokładnie to, czego on sobie zażyczy, bez względu na ich osobiste uczucia i
myśli. Torze wystarczyło tylko jedno spojrzenie na króla Salony, aby się zorientować, że jest
on taki sam. Żadna rozmowa, żaden argument nie przekonałyby go do próby zrozumienia
innego punktu widzenia.
Nie zniosę tego! - płakała w duchu Tora. Zdecydowana była walczyć przeciwko temu
małżeństwu, nawet jeśli miałoby to oznaczać ucieczkę, jaką wcześniej wybrał książę Vulkan.
Wiedziała jednak, że nie uda jej się przekonać króla, podobnie jak własnego ojca nie zdoła
nakłonić do zrozumienia jej uczuć.
- Papa nigdy mnie nie wysłucha - stwierdziła z przekonaniem.
Zastanawiała się, co mogłaby zrobić, aby ojciec nie zaakceptował oświadczyn króla
Salony albo, co lepsze, aby król w ogóle nie przyjechał do Radoslavia z oficjalną wizytą, w
którą zaangażowana byłaby nie tylko ona, ale i całe państwo - Muszę coś wymyślić -
postanowiła Tora.
Była tak pogrążona we własnych myślach, że nawet nie zauważyła co jadła. Po kolacji
profesor natychmiast postanowił przejść do sali muzycznej, lecz Tora jeszcze na chwilę
pobiegła do swojej sypialni. Stanęła przy oknie i patrzyła na zapadający zmrok i ostatnie
promienie słońca widoczne na horyzoncie. Tęskniła za Miklošem, za jego ramionami, ustami.
Chciała znów być blisko niego i rozmawiać z nim.
- Kocham cię - powiedziała. - Żaden mężczyzna już nic nie będzie dla mnie znaczył.
Tak bardzo chciała go zobaczyć przed wyjazdem z Salony ale ogarnęła ją przerażająca
pewność, że zostali rozdzieleni na zawsze i gdyby nawet Mikloš ją szukał, nigdy jej nie
znajdzie i już go nie zobaczy.
- Kocham cię… Kocham - powtarzała szaleńczo i czuła jak słowa płynące z jej ust
biegną do niego, gdziekolwiek jest.
Wtedy przypomniała sobie, że profesor czeka. Spojrzała tylko w lustro i niosąc
okulary w ręce, zeszła na dół i skierowała się do sali muzycznej, która, ku jej zdziwieniu,
wyglądała teraz zupełnie inaczej niż po południu. Obite czerwonym aksamitem krzesła
ustawiono w rzędy, salę oświetlono ogromnymi świecami umieszczonymi w złotych
stojakach, a sufit rozświetlono jasnymi, błyszczącymi gwiazdami. Scenę otaczały setki
kwiatów i ich zapach wypełniał powietrze. Upajający zapach i dekoracje sprawiały, że sala
wyglądała piękniej niż to sobie Tora wyobrażała. Nawet statuetka bogini trzymającej
Kupidyna została przepięknie oświetlona i błyszczała z tyłu sceny. Tora pomyślała, że
podziwiając boginię, nikt nie zwróci uwagi na nią.
Profesor kazał ustawić fortepian z tyłu sceny i postanowił stanąć przed Torą, żeby ją
nieco osłaniać.
W okularach profesora Torę rozbolały oczy, więc zdjęła je i położyła na fortepianie.
Ponieważ nie miała ochoty z nikim rozmawiać, zaczęła grać cicho własne melodie oraz te,
które profesor lubił najbardziej. W tym czasie zaczęli przychodzić pierwsi goście. Lokaje w
wypudrowanych perukach i białych bryczesach wskazywali im miejsca.
Kiedy przybył król ze swoją świtą, sala była już na pół zapełniona. Na widok króla,
obok którego szedł książę Chorwacji wszyscy wstali; panowie się kłaniali, a panie lekko
dygały. Ceremonia powitania i ludzie biorący w niej udział, przypominali Torze tych, których
jej rodzice często gościli w swoim domu. Większość z nich osiągnęła wiek średni, damy były
zbyt chude albo zbyt grube, a dobrze zbudowani panowie, z siwiejącymi włosami, nosili
mundury lub smokingi.
Upłynęło jeszcze trochę czasu, zanim wszyscy zajęli swoje miejsca. Obserwując króla
Tora, zapragnęła aby ten koncert wreszcie się zaczął i jak najszybciej skończył. Profesor
nastroił skrzypce, dał znak smyczkiem i rozpoczęli od melodii ludowych, które zawsze
porywały publiczność. Dzisiaj było to na pewno potrzebne, żeby rozładować tę sztywną
atmosferę, która mogła przemienić się w zwykłą, formalna nudę.
Po melodiach ludowych, nagrodzonych burzą oklasków, natychmiast zaczęli grać
przepiękny utwór Offenbacha, który rozsławił go w Paryżu. Kiedy skończyli książę
Chorwacji bił brawo tak głośno, że niektórzy goście poszli w jego ślady. Od tego momentu
atmosfera nieco się rozluźniła, a wspaniała muzyka profesora sprawiła, że nawet król
wyglądał na mniej znudzonego.
Tora co jakiś czas spoglądała na króla i utwierdzała się w niechęci do niego.
Wiedziała, że nigdy go nie polubi i w jakiś sposób będzie musiała od niego uciec. Kiedy
zagrała ostatni akord walca Straussa, przyszła jej nagle do głowy myśl - Może książę Borys
go zabije! Lecz już po chwili zganiła się za to: - Nie chcę, aby umarł. Ale może uświadomi
sobie, że jest za stary na małżeństwo i przekaże papie, wiadomość że zmienił zamiary.
To były zbyt duże wymagania, nawet jak na marzenia, lecz przez następne dwa
tygodnie postanowiła się o to modlić.
Koncert skończył się dokładnie minutę po dziesiątej. Profesor zagrał hymn narodowy i
kiedy przebrzmiały ostatnie nuty, król wyszedł z sali wraz ze swoim gościem. Tora
zauważyła, że książę spojrzał na nią przed wyjściem i wtedy zdała sobie sprawę, że wstając,
aby skłonić się przed publicznością, zapomniała włożyć okulary. - To było bezmyślne -
pomyślała. Po chwili wzruszyła ramionami. Przecież książę mógł ją widzieć bez okularów.
Najważniejsze, że król ani przez chwilę się nią nie zainteresował i Tora była pewna, iż nawet
nie zapamiętał jej twarzy.
Goście zaczęli opuszczać salę, kilka osób podeszło do profesora, a Kliment i Andrea
składali instrumenty. Wtedy zbliżył się adiutant i powiedział:
- Jego Królewska Mość zaprasza państwa do oranżerii, na mały poczęstunek.
Tora oczywiście wolałaby odmówić, ale profesor zaakceptował propozycję z radością,
więc nie mogła mu popsuć wieczoru.
Oranżeria była obok i gdy Tora ją zobaczyła, uznała, że w pełni zasługuje na tę nazwę.
Było to wspaniale przystrojone kwiatami pomieszczenie z wielkimi oknami otwartymi na
taras, z którego schodziło się wprost do ogrodu. Lokaje w liberiach roznosili wino, a w końcu
salonu znajdował się bufet pełen smakołyków. Większość gości rozmawiała z profesorem,
więc Tora, nie chcąc zwracać na siebie uwagi, podeszła do okna. Kiedy tak stała patrząc na
ogród, księżyc i gwiazdy, wróciły do niej wspomnienia ostatniej nocy. Dlatego przestraszyła
się, gdy usłyszała czyjś głos:
- Obiecałem, że podzielę się z panią uwagami na temat pani gry.
Był to książę Chorwacji. Stał bardzo blisko i w jego oczach można było dostrzec chęć
do flirtu.
- Jak już wcześniej powiedziałam, mam nadzieję, że Wasza Książęca Mość nie był
rozczarowany.
- Wręcz przeciwnie, pani gra, a także pani uroda przeszły moje najśmielsze
oczekiwania.
Mówiąc to chwycił ją za ramię i, zanim mogła zaprotestować, poprowadził przez taras
do ogrodu. Starała się od niego odsunąć, ale trzymał ją mocno. Chcąc w jakiś sposób
zaprotestować, Tora powiedziała:
- Nie wolno mi opuszczać profesora, a niedługo na pewno będzie chciał się położyć.
- Właśnie o tym chciałbym z panią porozmawiać.
Spojrzała na niego, nie rozumiejąc, o co chodzi. Książę skierował się w stronę
wysokiego, ozdobnie strzyżonego żywopłotu. Tora zorientowała się, że odeszli zbyt daleko
od reszty gości, więc zatrzymała się:
- Dokąd pan idzie? - spytała.
Po raz pierwszy poczuła się nieco zdenerwowana. Książę spojrzał na nią i chwycił ją
za rękę mówiąc:
- Jest pani piękna! Tak piękna, że chociaż pozwolę pani na chwilę mnie opuścić,
musimy się spotkać później.
- Później? Nie rozumiem.
- Przyjdę do pani sypialni albo pani może przyjść do mojej. Chcę być blisko pani, chcę
z panią rozmawiać i chcę jeszcze wielu innych rzeczy!
Przez chwilę Tora patrzyła na niego zdumiona, a gdy dotarło do niej, co powiedział,
wykrzyknęła:
- Ależ nie… nie… oczywiście, że nie! Jak… jak może mi książę w ogóle coś takiego
proponować?
Chciała od niego uciec, lecz trzymał ją mocno.
- Moja droga, taka okazja może nam się już nigdy nie trafić. Jesteśmy w pałacu
pełnym starych ludzi, których nie interesuje to co robimy. Obiecuję, że panią uszczęśliwię.
- Nie! - krzyczała Tora - i jeszcze raz nie!
- Z łatwością panią odnajdę, ale ponieważ pani pokój jest blisko pokoi pani
towarzyszy, będzie lepiej, jeśli pani przyjdzie do mnie. Przyślę po panią mojego służącego.
- Pan mnie obraża! - powiedziała powoli Tora. Starała się mówić z dumą i godnością,
przysługującą jej z racji urodzenia, ale książę tak mocno ją trzymał, że głos zabrzmiał raczej
słabo.
- Pani mnie oczarowała - odparł książę. - Jest pani tak doskonała. Od pierwszej chwili,
kiedy panią ujrzałem, zdecydowałem, że musi być pani moja! - uniósł jej podbródek i zmusił,
aby na niego spojrzała. - Dam pani wszystko, co tylko pani zechce: klejnoty, konie i będę
panią uwielbiał, jak uwielbiam muzykę.
Mówiąc to, przyciągnął ją do siebie i zaczął całować. Tora stała jak w transie, ale już
po chwili krzyknęła i zaczęła z nim walczyć, odwracając twarz, próbując go odepchnąć od
siebie. Książę roześmiał się, jakby to jeszcze bardziej go ekscytowało. Nagle, kiedy Tora
czuła, że opada z sił, ktoś odezwał się:
- Przepraszam Waszą Książęcą Mość, ale przybył wysłannik z kraju Waszej Książęcej
Mości z ważną wiadomością.
Książę wyprostował się lecz nadal mocno trzymał Torę.
- Wiadomość? Nie może to być nic ważnego!
- Mówi, Wasza Książęca Mość, że to sprawa najwyższej wagi, która wymaga
szczególnego zainteresowania Waszej Książęcej Mości.
Tora spojrzała wreszcie na przybyłego i poczuła jak serce jej skacze z radości. To był
Mikloš! To Mikloš ją uratował! Chciała rzucić mu się w ramiona i przytulić do niego.
Powstrzymały ją od tego wpajane przez lata zasady protokołu pałacowego oraz samokontroli,
której uczono ją od dziecka. Stała milcząc, a książę nadal nie zwalniał uścisku. Wreszcie,
kiedy nie mogła prawie oddychać, poczuła, że książę ją uwolnił.
- Dlaczego nie mogą mnie zostawić w spokoju - powiedział z irytacją książę i dodał
zwracając się do Tory - Dokończymy później naszą rozmowę. Nie zajmie mi to więcej niż
kilka minut, więc proszę tu na mnie poczekać.
Odszedł w kierunku oświetlonej sali. Gdy tylko zniknął im z oczu, Tora podbiegła do
Mikloša i rzuciła mu się na szyję.
- Jak mogłaś zrobić coś tak głupiego i wychodzić do ogrodu z księciem?
- Uratowałeś mnie, Miklošu… Tak bardzo… się bałam… .a on chciał, żebym przyszła
do jego… jego sypialni.
- Słyszałem - odparł Mikloš.
- Jak mógł mnie w ogóle o coś takiego prosić… przecież dopiero co mnie poznał…
Nigdy… nie przypuszczałam…
- Posłuchaj, kochanie - przerwał jej Mikloš - zapomnij teraz o tym. Ważniejsze jest to,
ż
e ty i profesor musicie natychmiast wyjechać.
Tora znieruchomiała.
- O czym ty mówisz?
- Nie zadawaj mi żadnych pytań, ale rób co ci mówię. Wróć do pałacu, powiedz
profesorowi, że chcesz się położyć i poproś, żeby cię odprowadził do twojego pokoju. A
kiedy będziecie sami, powiedz mu, że przy bocznych drzwiach czeka na was powóz.
Tora przytuliła się jeszcze mocniej.
- Chyba… chyba rozumiem. Chcesz, abyśmy wyjechali, bo…
- …bo będziecie bezpieczniejsi we własnym kraju - dokończył Mikloš.
Tora wiedziała już, że rewolucja rozpocznie się dziś wieczorem. Spojrzała na Mikloša.
- A czy ty będziesz bezpieczny? - spytała. - Obiecaj, że tak.
- Będę pamiętał, że prosiłaś mnie, abym uważał na siebie i że będziesz się za mnie
modlić.
- O tak, będę się gorąco modlić… ale tak bardzo się boję, że coś… mogłoby ci się
stać.
- Myślę, że jeśli bogowie przeznaczyli nas sobie, nie będą na tyle okrutni, aby nas
teraz rozdzielać.
Mikloš nie czekał na odpowiedź Tory, tylko ją pocałował. I znów poczuła się jak w
niebie, tak, jak poprzedniej nocy. Czując jego wargi na swoich, wiedziała, że należy do niego
na zawsze, a dotyk innego mężczyzny byłby świętokradztwem. Całował ją długo i namiętnie,
aż wreszcie powiedział:
- Zrób to, co ci powiedziałem. Pamiętaj: powóz będzie czekać przy bocznych
drzwiach, a służący pokaże wam drogę.
- Gdybyś tylko… mógł pojechać z nami albo… gdybym mogła zostać z tobą!
- Zanim będziemy razem, muszę zrobić wiele rzeczy, kochanie - odparł Mikloš i
pocałował ją jeszcze raz.- Idź szybko! Nie ma czasu do stracenia!
Tora posłusznie pobiegła w kierunku tarasu. Niektórzy goście musieli już wyjść, a
profesor rozmawiał właśnie z jakąś starszą parą. Dama miała na sobie diamentową kolię, a
dżentelmen mundur generała z odznaczeniami. Gdy Tora podeszła, generał pożegnał się,
mówiąc:
- Dobranoc profesorze, mam nadzieję, że już niedługo znowu pana usłyszymy.
- I ja mam taką nadzieję - odparł profesor, po czym popatrzył na Torę, a ona
powiedziała:
- Profesorze, chciałabym się położyć. Czy może mnie pan odprowadzić?
- Oczywiście.
Wyszli razem z salonu, a kiedy byli już sami w korytarzu, Tora szepnęła:
- Musimy natychmiast wyjeżdżać! Proszę mi nie zadawać żadnych pytań, ponieważ
nie mam czasu, aby na nie odpowiedzieć. Przy bocznych drzwiach czeka na nas powóz,
musimy natychmiast wracać do Radoslavia.
Profesor patrzył na nią ze zdziwieniem.
- Nic nie rozumiem! O czym Wasza Książęca Mość mówi?
- Mam instrukcje, których nie mogę teraz wyjaśnić, ale przysięgam, że musimy
natychmiast wyjechać. Jeśli tu pozostaniemy, ja mogę znaleźć się w niebezpieczeństwie.
Tora specjalnie podkreśliła wagę swojego bezpieczeństwa, ponieważ wiedziała, że w
takiej sytuacji profesor nie będzie protestować.
- Dobrze, Wasza Wysokość - powiedział cicho. - Tylko zawiadomię Andreę i
Klimenta. Proszę powiedzieć służącemu, żeby spakował nasze rzeczy.
- Zrobię to - obiecała Tora.
Nie zwlekając, pobiegła korytarzem i wiedziona jakimś instynktem bez trudu znalazła
sypialnię. Nie zdziwiła się nawet, kiedy ujrzała, że jej kufer jest spakowany, a jedyną rzeczą
jaką musiała zrobić, było włożenie płaszcza.
Tora nie wiedziała, czy wszystko stało się za sprawą Mikloša, czy też może służąca
chciała oszczędzić sobie pracy rano. Poszła do sypialni profesora i ze zdziwieniem
zauważyła, że jego kufer również jest spakowany. Była pewna, że bagaże pozostałych
członków zespołu też są przygotowane do podróży.
Wreszcie usłyszała ich głosy dochodzące z oddali, a po bagaże zgłosili się dwaj
lokaje. Wróciła więc do pokoju po płaszcz, który z pewnością przyda jej się w nocy i w jego
kieszeni znalazła jedwabną chustkę na głowę. Spojrzała w lustro. Jej oczy lśniły, a usta były
czerwone od pocałunków Mikloša. Do pokoju wszedł profesor:
- Jesteśmy gotowi! - powiedział.- Mam nadzieję, że to, co robimy jest właściwe,
chociaż takie pożegnanie jest bardzo niegrzeczne w stosunku do naszego gospodarza.
- Zachowujemy się właściwie! - powiedziała stanowczo Tora lecz kiedy szła
korytarzem, prowadząc trzech starszych mężczyzn, pomyślała, że z jej własnego punktu
widzenia to, co robią, jest złe - bardzo złe.
Czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy Mikloša? Jak on ją odnajdzie? Jutro będzie z
powrotem we własnym pałacu, tam Mikloš na pewno nie będzie jej szukał.
ROZDZIAŁ 6
Do gospody „Pod Trzema Dzwonami” dotarli szybciej niż się spodziewali, ponieważ
drogi były puste, księżyc jasno świecił a powóz, którym jechali, ciągnęły cztery konie. W
czasie podróży Tora myślała o Miklošu i o tym jak szybko starał się ich wprawić z Salony. To
oznaczało, że rewolucja mogła rozpocząć się jeszcze tej nocy, co byłoby dla nich bardzo
niebezpieczne.
Tora tak żarliwie modliła się o swoje i muzyków bezpieczeństwo, że nawet nie
zwracała uwagi na okrzyki zdziwienia Klimenta i Andrei. Cały czas pytali, dlaczego
wyjeżdżają tak niespodziewanie i profesor miał wielkie trudności ze znalezieniem właściwej
odpowiedzi. Kiedy zobaczył gospodę, nagle wykrzyknął:
- Dopiero sobie o tym przypomniałem: mam nadzieję, że ktoś wysłał mój powóz za
nami.
- Na pewno - odparła Tora.
Teraz już była pewna, że Mikloš musiał mieć bardzo ważny powód, aby nie wysyłać
ich powolnym powozem profesora, ciągniętym tylko przez jednego konia.
Mimo że było już dawno po północy, w ogrodzie przed gospodą paliły się światła, a
na parkiecie tańczyły jeszcze dwie czy trzy pary. Kiedy zajechali przed wejście, natychmiast
pojawił się właściciel:
- Byłem bardzo zdziwiony, gdy godzinę temu przybył tu pański powóz i woźnica
powiedział, że nie zostajecie w Salonie do jutra, tak jak to było planowane.
- Mój powóz jest tutaj? - spytał profesor.
- Tak, mój przyjacielu, woźnica przekazał mi, że przyjedziecie, więc przygotowałem
pokoje.
Tora wiedziała, że jest to kolejny przykład doskonałej organizacji Mikloša. Na pewno
wcześniej odesłał powóz profesora z Maglic, aby potem dać im lepszy pojazd, który szybciej
wywiózłby ich za granicę tego kraju. Zacisnęła ręce na myśl, że może właśnie teraz walczy on
o swoje życie. Smutek tak bardzo był widoczny na jej twarzy, że profesor szybko powiedział:
- Musi pani czuć się bardzo zmęczona. Może więc napije się pani czegoś, a potem
położy do łóżka?
W tym momencie pojawiła się gospodyni i rzekła:
- To oczywiste, że fraulein potrzebuje odpoczynku. Nie jest przyzwyczajona do
publicznych występów, tak jak pan, profesorze, i na pewno był to dla niej duży wysiłek. -
Objęła Torę i dodała miłym głosem: - Proszę za mną, moja droga. Pomogę pani rozebrać się i
przyniosę ciepłego mleka, które pomoże pani zasnąć.
- Dziękuję, to miło z pani strony - odparła Tora.
Idąc po schodach pomyślała, że jej ojciec byłby tym wszystkim zaszokowany.
Tymczasem gospodyni cały czas mówiła do niej:
- Musi mi pani o tym jutro opowiedzieć. Zawsze pragnęłam zobaczyć pałac w środku,
ale nigdy takiego zaproszenia nie otrzymam. - Zaśmiała się i gdy weszły do sypialni, tej
samej, którą Tora zajmowała wcześniej, dodała: - Szkoda, że książę Vulkan nie mógł pani
podziwiać. Z tego co słyszałam, zawsze doceniał urodę kobiet, jest tak przystojny, że kochała
się w nim każda mieszkanka Salony.
Ale Tora nie słuchała. Myślała tylko o Miklošu i kiedy gospodyni wreszcie wyszła,
zaczęła się żarliwie modlić o jego bezpieczeństwo. Była tak zmęczona, że wkrótce usnęła i
obudziła się dopiero, gdy jedna ze służących wnosiła śniadanie.
- Jak to miło z twojej strony, że przyniosłaś śniadanie na górę!
- Pomyślałam, że będzie pani zmęczona po występie w pałacu, a pan profesor prosił,
aby pani przekazać, że nigdzie się nie spieszy i że może pani solidnie wypocząć. - Służąca
postawiła tacę na krześle obok łóżka i mówiła dalej: - Chciałam pani powiedzieć, że bardzo
podobała mi się pani gra. To było naprawdę piękne!
- Dziękuję- odparła Tora, myśląc, że muzyka jest międzynarodowym językiem, który
wszyscy, no, może z wyjątkiem króla, rozumieją. - Nie mogłabym wyjść za człowieka, który
nie kocha muzyki - pomyślała i znowu strach przed tym, co ją czeka, zaćmił radość poranka.
Kiedy się ubrała i zeszła na dół, znalazła profesora siedzącego wraz z Klimentem i
Andreą przy stoliku ustawionym pod jednym z drzew. Profesor czytał gazetę, więc Tora
natychmiast do niego podbiegła, pytając:
- Co piszą, profesorze? Czy są jakieś wiadomości dotyczące Maglic?
Na jej widok trzej panowie natychmiast wstali, a profesor odparł:
- Jeszcze za wcześnie na komentarze z naszego występu. Są tylko notatki dotyczące
przyjazdu księcia Chorwacji.
Ale Tora nie o tym chciała się dowiedzieć i dlatego starając się zachować swobodny
ton spytała:
- Więc wszystko co dotyczy ostatniej nocy, pojawi się dopiero w jutrzejszej gazecie?
- Tak - odparł Kliment - a to oznacza, że już tego nie przeczytamy.
Nadzieja Tory na otrzymanie natychmiastowych wiadomości rozwiała się. W jaki
sposób dowie się teraz, co się stało? Skąd będzie wiedziała, czy doszło do walk i czy
Miklošowi udało się udaremnić próbę przejęcia władzy przez księcia Borysa? Po chwili
pocieszyła się myślą, że gdyby do czegokolwiek doszło, to ambasador jej ojca w Salonie od
razu go o tym powiadomi.
Zapadła cisza i profesor bacznie przyjrzał się Torze, zanim powiedział:
- Myślę, że powinniśmy wyjeżdżać. Klimencie i Andreo, bądźcie tak dobrzy i
dopilnujcie, aby zniesiono nasze bagaże i załadowano do powozu.
- Ależ oczywiście, profesorze - odparli.
Kiedy odeszli, Tora usiadła przy stoliku, a profesor rzekł:
- Musimy się zastanowić w jaki sposób Wasza Książęca Mość wróci do pałacu.
- Myślałam o tym. - odpowiedziała, lecz było to kłamstwo, ponieważ mogła myśleć
tylko o Miklošu, a jej własny los mało ją obchodził. Ubrała się w ludową sukienkę, jedyną
zresztą, jaką mogła włożyć.
- W dzień trudno będzie wejść do pałacu - odezwał się profesor - chyba, że Wasza
Wysokość przychyli się do mojego pomysłu, o ile spodoba się on Waszej Wysokości.
- Jestem gotowa zgodzić się na wszystko, profesorze. Był pan bardzo miły zabierając
mnie z sobą, chociaż miał pan na ten temat inne zdanie.
Profesor westchnął.
- Dziękuję tylko Bogu, że wszystko poszło tak dobrze. Nie wiem, co by powiedzieli
rodzice Waszej Wysokości, gdyby wiedzieli, że tańczyła pani w gospodzie z nieznajomym!
Już tamtej nocy profesor był tym bardzo zszokowany, ale nic nie mógł na to poradzić.
Mimo wszystko, na pewno uważał, że rozsądniej było odrzucić wtedy zaproszenie Mikloša.
- Nikt się nie może o tym dowiedzieć - powiedziała stanowczo Tora. - Nie sądzę też
aby mama czy papa kiedykolwiek podejrzewali mnie o coś takiego.
- Mam nadzieję, że nie!
Powóz zajechał przed gospodę i Kliment z Andreą wydawali polecenia służbie, więc
Tora szybko zapytała:
- Proszę mi powiedzieć, co pan wymyślił.
- Pomyślałem, że najpierw odwieziemy muzyków, ponieważ mieszkają na peryferiach
miasta. Potem Wasza Książęca Mość mogłaby się położyć na podłodze, a ja przykrył bym
panią czymś i w ten sposób przewiózł przez główną bramę pałacu. - Torze spodobał się ten
pomysł. Profesor kontynuował nieco zmieszany: - Kiedy zasłonią nas krzewy, zatrzymam
powóz, aby Wasza Wysokość mogła wyjść. Potem odjadę, a Waszej Książęcej Mości może
uda się wejść do pałacu przez okno lub boczne drzwi.
Tora nie mogła powstrzymać się od śmiechu:
- Profesorze, jest pan geniuszem nie tylko w muzyce. Plan jest doskonały. Żałuję, że
nie będę mogła nikomu powiedzieć, jaki pan jest pomysłowy.
- Modlę się tylko aby ta eskapada nigdy nie została wykryta - odparł profesor. -
Słyszałem, że nasze więzienie jest bardzo niewygodne, a jedzenie podłe.
Tora znów się zaśmiała i kładąc rękę na ramieniu profesora, powiedziała:
- Dziękuję za wszystko, co pan dla mnie zrobił, profesorze! Była to najwspanialsza
przygoda w moim życiu i nigdy jej nie zapomnę! - w myśli zaś dodała, że być może będzie to
jedyne szczęśliwe wydarzenie jakie przyjdzie jej wspominać.
Profesor, jakby czytając w jej myślach, powiedział:
- Z pewnością uda się Waszej Książęcej Mości przekonać ojca, że król jest dla pani za
stary.
- Papa nie o mnie myśli - odparła Tora - ale o korzyściach, jakie będzie czerpał z unii
z Saloną.
- Mogę to zrozumieć, ale cały pomysł jest po prostu niedorzeczny i nie powinno się na
to pozwolić.
- Według mnie król był… okropny! - powiedziała cicho Tora. - I zamierzam zrobić
wszystko, aby za niego nie wyjść, chociaż wiem, że to będzie bardzo trudne. - A tak
naprawdę, niemożliwe - dodała w myśli.
Profesor spojrzał na nią współczująco i w tym samym momencie usłyszeli wołanie
Klimenta.
* * *
Kiedy już było po wszystkim, Tora nie mogła uwierzyć, że poszło tak gładko i
zgodnie z planem profesora.
Kiedy tylko Andrea i Kliment wysiedli, Tora położyła się na podłodze powozu i
profesor przykrył ją kocem. Choć koc był dość lekki, na początku miała trudności z
oddychaniem, które być może, spowodowane były nerwami. Woźnica oczywiście o niczym
nie wiedział.
Gdy skręcili w bramę, przez którą poprzedniego ranka uciekła Tora, jeden ze
strażników pozdrowił profesora, na co ten odparł:
- Piękny dziś mamy dzień, prawda?
Przejechali bez kłopotu przez wielką żelazną bramę i ruszyli drogą wysadzoną
drzewami. Kiedy dotarli do miejsca, gdzie rosły bzy, profesor ściągnął z Tory koc i
powiedział do woźnicy:
- Zatrzymaj się na chwilę, Josefie. Właśnie sobie o czymś przypomniałem.
- Tak jest, proszę pana.
Po chwili powóz znowu ruszył i Tora patrzyła za nim przez chwilę, myśląc, że
pomimo wieku profesora, mogłaby nawet zostać jego żoną, gdyż był tak bardzo wyrozumiały
i dobry. Jednak każda cząstka jej ciała tęskniła za Miklošem i tylko on mógł być jej mężem.
Należę do niego, jesteśmy sobie przeznaczeni - mówiła do siebie.
Był to protest, płynący z serca który nie miał żadnego znaczenia, ponieważ ojciec
prędzej zgodziłby się na jej małżeństwo z diabłem niż ze zwykłym człowiekiem! Wiele lat
temu w rodzinie zdarzył się mezalians, kiedy to jedna z kuzynek, kobieta w średnim wieku,
nie mogąc przez długi czas znaleźć sobie męża, wyszła za duńskiego dyplomatę. W całej
rodzinie zawrzało. Krytykowano ją, oskarżano, nawet wykluczono z towarzystwa w tak
okrutny sposób, jakby uciekła z kryminalistą.
- Królewska krew może się łączyć tylko z królewską krwią - grzmiał ojciec Tory kilka
razy dziennie.
Wspominał to wydarzenie do tej pory, mówiąc, że przyniosło ono wstyd rodzinie i
nazwisku. - Mnie by to nie przeszkadzało - pomyślała Tora - ale mogłoby przeszkadzać
Miklošowi i dlatego mógłby się ze mną nie ożenić.
Nagle przyszła jej do głowy przerażająca myśl. Przecież Mikloš nic nie wspominał o
małżeństwie! Może chodziło mu tylko o to samo, co księciu Chorwacji? Myśl była tak
okropna, że natychmiast ją odrzuciła. Przecież Mikloš ją kocha naprawdę i była pewna, że
nigdy nie splamiłby ich miłości, która była tak doskonała, przynajmniej dla niej. Dla niego
jednak mogła oznaczać coś innego, zwłaszcza jeśli jest arystokratą i nie pomyśli poważnie o
wiejskiej dziewczynie, której jedynym majątkiem jest talent muzyczny.
Tora przedzierała się przez krzaki. Wkrótce zobaczyła przed sobą drzwi pałacu
wychodzące na ogród, którymi wymknęła się poprzedniego ranka. Miała nadzieję, że będą
otwarte, gdyż jej matka zawsze nalegała, aby w czasie ładnej pogody wszystkie drzwi i okna
otwierano z samego rana, żeby wpuścić świeże, chłodne powietrze.
Podbiegła do wpółotwartych drzwi. Weszła do środka i wbiegła po schodach, na
piętro, do swojej sypialni. Dotarła tam przez nikogo nie zauważona. Szybko się rozebrała,
położyła do łóżka i zadzwoniła na służbę. Minęło trochę czasu, zanim ktoś się pojawił. Kiedy
jedna z usługujących jej zawsze pokojówek, weszła do pokoju, aż krzyknęła ze zdziwienia:
- Wasza Książęca Mość wróciła! Nie mieliśmy pojęcia, że Wasza Książęca Mość
wróciła!
- Tak, wróciłam - potwierdziła Tora - i proszę o kawę, a potem o przygotowanie
kąpieli.
Nadal wykrzykując ze zdziwienia, służąca wybiegła z pokoju. Tora natomiast oparła
się o poduszkę i zaczęła myśleć o Miklošu.
Powrót do domu nie był zbyt przyjemny. Ojciec, gdy tylko się o tym dowiedział,
natychmiast posłał po nią i przywitał wymówkami. Powtarzał bez przerwy, że to nie do
pomyślenia, aby ktoś o jej pozycji opuszczał pałac bez jego pozwolenia, bez powozu
królewskiego i towarzyszącej damy dworu. Tak rozzłościł się sposobem w jaki wyjechała i
wróciła, że nawet zapomniał spytać, gdzie właściwie była i co sądzi o małżeństwie z królem.
Po wysłuchaniu tej tyrady, Tora wymknęła się do salonu muzycznego; usiadła przy
fortepianie i zaczęła grać melodie, do których tańczyła z Miklošem, a później przepiękny
utwór miłosny profesora. Zachowała tę melodię w sercu, kiedy Mikloš ją całował.
Następnego dnia Tora miała wyznaczoną lekcję muzyki, a gdy tylko profesor się
pojawił, spytała go o wiadomości z Maglic.
Profesor pokręcił przecząco głową.
- Niestety, nie było nic o naszym występie, ale jak Wasza Książęca Mość wie, proroka
docenia się tylko w jego własnym kraju.
- Zastanawiałam się… czy… nie było czegoś więcej?
- Czego na przykład? - spytał profesor.
Tora uznała, że teraz już może powiedzieć mu prawdę więc odparła:
- Myślę, że powodem, dla którego tak szybko nas odprawiono, były kłopoty, jakich
spodziewano się w mieście.
- Kłopoty? Czy Wasza Książęca Mość ma na myśli księcia Borysa?
- Ktoś… napomknął, że coś takiego… może się zdarzyć - Tora starannie dobierała
słowa.
- Powinni się z nim wreszcie rozprawić! Im częściej słyszę o jego zachowaniu, tym
bardziej wydaje mi się obrzydliwy.
- A co pan o nim słyszał?
- Nic, co mógłbym Waszej Książęcej Mości powtórzyć, poza opinią mojego
przyjaciela z gospody, który uważa, że ten człowiek zastrasza ludzi, a jeśli nie chcą go
słuchać, bardzo utrudnia im życie.
Tora pomyślała, że pewnie dlatego właściciel pozwolił księciu spotkać się ze
współtowarzyszami w swojej gospodzie. Na pewno bał się odmówić takiemu człowiekowi.
Poza wszystkim gospoda była bardzo dobrym miejscem spotkań dla rewolucjonistów, gdyż
znajdowała się przy granicy z innym państwem i w razie niebezpieczeństwa mogli swobodnie
uciec.
- Bardzo mnie ciekawi profesorze, czy nie wydarzyło się coś nieoczekiwanego w
Salonie ostatniego wieczoru, a ponadto chciałabym przeczytać sprawozdanie z pańskiego
występu - odezwała się Tora
Profesor wyglądał na zmartwionego.
- Nie wiem, jak zdobyć te gazety. Mógłbym jedynie wysłać posłańca do gospody.
- Poczekajmy do jutra. Może do tego czasu o czymś usłyszymy - odpowiedziała Tora.
Profesor chcąc skierować jej myśli na coś innego, zaproponował wspólną grę. Ale
bodaj po raz pierwszy Tora nie była w stanie skupić się na muzyce. Myślała tylko o Miklošu,
o tym, że jest w niebezpieczeństwie i w każdej chwili może być zastrzelony przez księcia
Borysa.
- Muszą być jakieś wiadomości - upierała się Tora kilka dni później, gdy profesor
znowu zjawił się w pałacu. - Coś musiało się wydarzyć!
- Jeśli tak, Wasza Książęca Mość, to nie pozwolono aby przedostało się to do gazet.
- Przypuszczam, że w razie jakiejkolwiek rewolucji, każdy raport jest cenzurowany -
odparła po chwili namysłu Tora.
- Myślę - powiedział profesor - że jeśli księciu Borysowi udało się przeprowadzić
swoje zamiary, na pewno zakazał drukowania jakichkolwiek artykułów na ten temat,
obawiając się odwetu zarówno z innych regionów Salony, jak i ze strony jej sąsiadów.
- A jeśli rewolucja została opanowana przez wojska królewskie?
- Wtedy, niewątpliwie, mimo życzeń generałów, żeby głoszono ich glorię i chwałę,
politycy zachowaliby to w sekrecie.
- Ale dlaczego?
- Gdyż to świadczyłoby o ich nieudolności i o tym, że pozwolili rewolucjonistom się
zaskoczyć.
Wszystko to brzmiało bardzo logicznie, ale nie przyniosło Torze ukojenia i jej strach o
Mikloša rósł z dnia na dzień. Czasami w bezsenne noce, kiedy tylko potrafiła leżeć i myśleć o
Miklošu, czując spływające po policzkach łzy, myślała, że oszaleje. - Jak mogę normalnie
ż
yć, nie wiedząc czy on żyje? - pytała się w duchu. Jedynym sposobem na to, aby się czegoś
dowiedzieć było, małżeństwo z królem i rozeznanie sprawy na miejscu.
Tora była tak zmaltretowana swoim smutkiem, że wiadomości, które przekazał jej
ojciec następnego dnia, niemal powaliły ją z nóg.
- Właśnie się dowiedziałem, że król Radul przyspieszył termin swojej wizyty i
przybędzie tutaj nie za dwa tygodnie, jak zamierzał, ale pojutrze.
- Nie wierzę! - wykrzyknęła Tora.
- Dlaczego wątpisz w to, co ci właśnie powiedziałem? - spytał ostro książę. - Tora
zamilkła a książę kontynuował: - Podejrzewam, że król chce się pospieszyć ze ślubem, gdyż
jak słyszałem, książę Borys znów sprawia kłopoty, tak jak to robi od dwóch lat.
Tora nie była w stanie mówić. Chciała powiedzieć ojcu, że nie wyjdzie za króla, a jego
przyjazd będzie tylko stratą czasu, lecz po chwili stwierdziła, że może dzięki temu dowie się
co się właściwie wydarzyło. Zapyta go wprost, nawet jeśli miałoby się mu to wydać dziwne,
czy zna Mikloša i co się z nim stało. To pytanie byłoby absurdalne, gdyż nie znała nazwiska
Mikloša, ale tak bardzo chciała się czegoś dowiedzieć, że niestraszne jej było spotkanie z
królem. Musiała znać odpowiedź na jedno pytanie, które dręczyło ją dniem i nocą: czy Mikloš
ż
yje? Zastanawiała się też, czy uzyskane od niej informacje pomogły mu powstrzymać
rewolucję. Nawet jeśli książę Borys przełożył swe plany, może poczekać na następną okazję i
uderzyć! - A to mogłoby jeszcze pogorszyć sprawę - pomyślała Tora. Gdyby to jednak
oznaczało, że Mikloš żyje, nic więcej nie miałoby już większego znaczenia.
- Powiedział, że mnie odnajdzie i muszę mu ufać - przekonywała samą siebie w
długie, bezsenne noce.
Tylko jak mógł ją znaleźć kiedy nie znał jej prawdziwego imienia? Profesor na pewno
by mu nie powiedział, a ona była w miejscu, w którym nigdy by jej nie szukał.
Wielki książę z niecierpliwością oczekiwał wizyty króla i ciągle prowadził długie
konferencje ze swoim premierem. Tora wiedziała, że rozmawiają nie tylko o królu, ale i o
tym, co to małżeństwo przyniesie Radoslavowi. Część tych rozmów znała, gdyż ojciec
przekazywał jej pewne informacje, ale był na tyle niewrażliwym człowiekiem, że nie
zauważał smutku w oczach córki ani tego, że rzadko się odzywała poza wymawianymi
zdawkowo słowami: tak, papo lub oczywiście, papo. Dopiero kiedy wracała do swojej
sypialni, rzucała się na łóżko i rzewnie płakała. Cokolwiek by nie mówiła i nie robiła, zbliżał
się nieuchronnie koniec jej życia. Czuła się tak, jak francuscy arystokraci idący pod gilotynę.
Czasami wydawało się jej, że Bóg ją opuścił i słońce przestało dla niej świecić. Mogła
tylko płakać, całkowicie przekonana, że Mikloš się pomylił i już nigdy się nie spotkają. Słowa
miłości brzmiały teraz jak złośliwe szyderstwo.
Dzień, w którym miał przybyć król Radul, był piękny i słoneczny. Miasto wyglądało
odświętnie: wszędzie powiewały flagi, lampy uliczne ozdobiono girlandami kwiatów, a okna
każdego domu przypominały kwitnące ogrody. Dzień wcześniej wielki książę zmusił Torę, do
przejechania z nim ulicami miasta, aby obejrzeć te wielkie przygotowania. Dla Tory każdy
kwiatek wydawał się być wieńcem na jej trumnę.
Wielka księżna nie była zdecydowana, co córka powinna na siebie włożyć i krawcy w
rekordowym tempie uszyli dwie nowe suknie. Tora próbowała im podziękować, ale słowa
grzęzły jej w gardle. Bała się spojrzeć na swe odbicie w lustrze, bo mogło okazać się, że
wygląda zbyt ładnie, jak dla człowieka, którego nienawidziła. Zawsze wierzyła w dobre
wróżki, więc głęboko w podświadomości była przekonana, że jakimś cudem Mikloš w
ostatniej chwili ją odnajdzie i w magiczny sposób zabierze ją z pałacu, może na inną planetę,
gdzie nikt by ich nie znalazł.
Ale kiedy obudziła się następnego ranka, stwierdziła, że są to tylko dziecięce fantazje,
a ona będzie musiała zachować się jak dorosła kobieta. Nie mogła jednak zapomnieć
zachowania króla i tego, że nawet nie ukrywał znudzenia na myśl o koncercie.
- Jak będę mogła z tym żyć? - zadała sobie po raz setny pytanie, na które jedyną
odpowiedzią były łzy.
Rodzice Tory nie mieli pojęcia o jej cierpieniu. I nic dziwnego, gdyż nigdy nie myśleli
o niej jak o istocie posiadającej osobowość. Była ich dzieckiem i obowiązkiem jej było
okazywać im posłuszeństwo. A jeśli mogła zrobić coś dla swego kraju, jej uczucia się nie
liczyły.
- Postanowiliśmy - poinformował książę małżonkę i córkę poprzedniej nocy - że ja
wyjadę na spotkanie króla za miasto i razem przyjedziemy do parlamentu, gdzie zostanie
przyjęty przez premiera i przedstawicieli miasta.
- Czy mogę pojechać z tobą? - spytała wielka księżna.
- Nie będzie tam żadnych kobiet - odparł ostro książę. - Ty i Tora poczekacie na nas
tutaj. Powinniśmy przyjechać tuż przed obiadem. Przyjmiesz go w sali tronowej. To będzie
najodpowiedniejsze miejsce, a trzeba jeszcze przygotować miejsca dla około pięćdziesięciu
osób.
- To już zostało załatwione. - odparła księżna.
Jej mąż zignorował tę uwagę i mówił dalej: - Ty i Tora będziecie stać przed tronem i
najpierw przyprowadzę króla do was a potem zaprezentuję mu gości według ich ważności.
- Zastanawiałam się tyl… - zaczęła księżna.
- Nie ma potrzeby nad niczym się zastanawiać - przerwał książę. - Wszystko zostało
zaplanowane. Ty musisz być jedynie miła. Ciebie, Toro, też to dotyczy - i spojrzawszy na nią
uważniej, dodał: - Pamiętaj, jeżeli nie spodobasz się królowi, może odjechać do Salony bez
oświadczyn. - Tora z trudem powstrzymała się od komentarza, że tego właśnie najbardziej by
pragnęła. - Jeśli tak się stanie - ciągnął książę - stracimy twarz. Przecież jest jeszcze kilka
innych księżniczek, które mogłyby zostać królowymi Salony.
- Jestem pewna, papo, że… nadawałyby się do tego bardziej niż ja.
Książę znieruchomiał.
- To bardzo niestosowna uwaga - krzyknął - i typowa dla twojego zachowania, które
jest jednoznaczne, odkąd powiedziałem ci o tej wizycie. Wbij sobie do głowy, że masz
wyjątkowe szczęście, szansę stania się królową państwa, nie mówiąc już o tym, że jest to tak
ważne państwo jak Salona.
Książę powoli wpadał w szał, więc księżna powiedziała uspokajająco:
- Jestem pewna, że Viktorina powiedziała to ze skromności. Przecież zdaje sobie
sprawę, że niewiele jest osiemnastoletnich panien, którym przed debiutem towarzyskim dana
jest taka szansa.
- Przynajmniej zaoszczędzę trochę pieniędzy, chociaż samo wesele będzie nas
kosztowało więcej niż możemy sobie na to pozwolić.
- Ale jestem pewna, że wszystkim bardzo się spodoba. I Tora będzie taką piękną
panną młodą!
Tora chciała wykrzyczeć, że robią to dla człowieka, który w ogóle się nią nie
interesuje, nawet na nią nie spojrzy, lecz nie odezwała się, tylko podeszła do okna, aby ukryć
przed ojcem łzy napływające do oczu.
Już za kilka godzin znów zobaczy króla. Pragnęła uciec od niego i od tej strasznej
przyszłości, ale wiedziała, że nigdy jej się to nie uda. Gdyby uciekła, sprowadzono by ją z
powrotem, gdyby się ukryła, na pewno by ją odnaleziono. Jeśli zdecydowałaby się iść do
klasztoru, ojciec sprzeciwił by się temu i żaden klasztor by jej nie przyjął. - Jestem w pułapce
i nie ma dla mnie ucieczki - pomyślała Tora.
Rano włożyła zwykłą sukienkę i ponieważ nie miała nic innego do zrobienia, poszła
do sali muzycznej grać utwór profesora. W pewnym momencie przerwała jej niezwykle
wyniosła i zrzędliwa dama dworu, która przyszła powiedzieć, że nadszedł czas, aby się
przebrać.
- Chyba Wasza Wysokość nie chce się spóźnić w tak ważnym dniu - powiedziała
lodowatym tonem.
Tora nie odpowiedziała. Zamknęła fortepian, tak jakby zamykała bramę do swoich
marzeń i jak w transie poszła na górę, gdzie czekały na nią pokojówki.
Suknia, którą uszyto w takim pośpiechu, była rzeczywiście śliczna. Biała,
odpowiednia dla młodej osoby i kandydatki na żonę, ozdobiona w talii i przy rękawach
małymi różowymi różyczkami. W innej sytuacji taka suknia przyprawiłaby Torę o drżenie,
przywodząc jej na myśl muzykę Straussa i walca tańczonego pod drzewami. Teraz wolałaby
raczej worek i garść popiołu, którym mogłaby posypać włosy.
- Wasza Wysokość wygląda ślicznie, prześlicznie! - zachwycały się służące, ale Tora
nie miała ochoty nawet spojrzeć w lustro, bo czy jej wygląd miał jakiekolwiek znaczenie dla
starego, znudzonego i obojętnego na wszystko króla, który żenił się tylko po to, aby mieć
potomka i zniweczyć ambicje księcia Borysa.
- Nienawidzę go i nienawidzę Salony - powiedziała Tora pod nosem.
Wtedy przypomniała sobie ten cudowny moment kiedy Mikloš trzymał ją w
ramionach i gorąco całował. Gdybyż wtedy mogła umrzeć! - Dlaczego tak się nie stało? -
pytała się w duchu i znów całe jej jestestwo wołało szaleńczo: - Ocal mnie Miklošu, proszę,
ocal mnie! Kocham cię!
Nadal blada, ale już spokojniejsza, Tora dołączyła do matki.
- Wyglądasz czarująco, kochanie - powiedziała księżna. - Warto było pośpieszyć się z
tą suknią.
- Było to bardzo miłe z twojej strony, mamo - z trudem odparła Tora.
- A teraz pamiętaj, bądź miła dla króla, gdyż w przeciwnym razie ojciec będzie zły.
Bardzo się przejmuje tą wizytą i jeśli coś poszłoby nie po jego myśli, chybaby się
rozchorował!
Tora nie odpowiedziała. Szła za matką do sali tronowej, która już wypełniona była
tłumem gości zaproszonych na przyjęcie. Damy i panowie kłaniali się księżnej, kiedy wraz z
córką zajęła miejsce przed tronem osłoniętym baldachimem z czerwonego aksamitu, na
którym znajdowały się insygnia Radoslavu.
Gdyby Tora nie była tak nieszczęśliwa, na pewno doceniłaby starania ojca, żeby
wywrzeć na królu jak najlepsze wrażenie. Ale wiedziała, że mu się to nie uda. Pałac w
Salonie był dużo piękniejszy i lepiej umeblowany, więc, król nie okaże specjalnego zachwytu,
za to na pewno będzie bardziej protekcjonalny, gdyż Radoslav należał do państw mniej
ważnych niż jego własne.
Z oddali dały się słyszeć wiwaty na cześć jej ojca i króla, którzy przybyli właśnie do
pałacu. Tora znowu poczuła, że musi uciekać. Mogła sobie wyobrazić, jak unosi przód sukni i
wybiega przez jedne z otwartych drzwi, prowadzących do ogrodu. Potem pobiegłaby
zielonym trawnikiem, ukryła się w krzakach i w jakiś sposób, może na latającym dywanie,
przedostała się do lasów Salony, gdzie odnalazłaby Mikloša. A on, tak jak poprzednio,
przyjechałby do niej na koniu i zobaczył ją siedzącą obok zwalonego drzewa. Wtuliłaby się w
jego ramiona i poczuła jego usta na swoich. I znów byliby jednością i nikt nigdy nie mógłby
już ich rozdzielić.
Tora tak bardzo zagłębiła się w swoich fantazjach, że nie zwracała uwagi na to, co
dzieje się w sali tronowej. Usłyszała tylko słowa matki: - Już idą - i szmer szeptów, gdy ojciec
wraz z królem pojawili się w drzwiach. Czekała ich jeszcze długa droga przez całą salę i
Tora, nie mogąc patrzeć na króla, na jego twardy wzrok, zmarszczki i siwiejące włosy,
spuściła głowę. Zamknęła oczy i pomyślała o Miklošu: - Kocham cię! Kocham! - mówiło jej
serce. - Jak możesz na to pozwolić? Czy zapomniałeś, jak mówiłeś, że należę tylko do ciebie i
nigdy mnie nie opuścisz?
Jak przez mgłę słyszała zbliżające się coraz bardziej kroki ojca, a po chwili usłyszała
jego głos:
- Mam zaszczyt przedstawić moją żonę, wielką księżnę… - Tora domyśliła się, że
matka właśnie kłania się i wstrzymała oddech wiedząc, że teraz przyszła kolej na nią. - …i
moją córkę, Viktorinę, która bardzo oczekiwała spotkania z Waszą Książęcą Mością.
Nieco oszołomiona Tora była ciekawa czy ojciec się nie pomylił używając innego
tytułu i kłaniając się odruchowo, podniosła oczy. Spojrzała na człowieka stojącego przed nią i
jej serce na moment przestało bić. Nie mogła wprost uwierzyć; przed nią stał nie nudny i
obojętny król, ale Mikloš we własnej osobie! Tak, Mikloš, w białej ozdobnej tunice. Mikloš
wpatrujący się w nią, tak samo jak ona zdezorientowany i w najwyższym stopniu zdumiony.
ROZDZIAŁ 7
Przez chwilę Tora i Mikloš patrzyli na siebie, a gdy poczuła, że tysiące sztucznych
ogni wylatuje w powietrze, usłyszała słowa swojego ojca:
- Muszę ci wyjaśnić, moja droga, że Jego Wysokość król Salony jest niedysponowany
i dlatego przysłał w zastępstwie swego syna, księcia Vulkana.
W tym momencie Mikloš, jakby przebudził się z jakiegoś snu, powiedział nieswoim
głosem:
- To dla mnie wielka przyjemność być tutaj.
Po chwili wielki książę poprowadził księcia Salony dalej, aby przedstawić mu
pozostałych gości. Tora obserwowała ich i czuła, że jej cały świat właśnie stanął na głowie.
Nie była pewna, czy śni, czy może zdarzył się cud, o który modliła się tak długo.
Podczas obiadu nie siedziała obok Mikloša, mogła go jednak obserwować siedzącego
między jej matką a premierem. Mogła myśleć jedynie o nim i zupełnie nie rozumiała, co
mówią goście obok niej. Wiedziała, że przez długi czas nie będzie miała okazji z nim
porozmawiać, gdyż ojciec zabierał go na objazd miasta, z którego mieli wrócić późnym
popołudniem.
Tora czuła się w pałacu jak w więzieniu i dlatego wyszła do ogrodu, aby posiedzieć
przy fontannie. Nie widziała strumieni spadającej wody, tylko czuła olbrzymie,
wszechogarniające szczęście, które ją przepełniało i sprawiało, że miała wrażenie, iż za
chwilę wzleci do nieba i nigdy już nie powróci. Potem poszła do swojej sypialni i myślała o
Miklošu, nie mogąc uwierzyć, że jest on księciem Vulkanem. Gdzie przebywał przez te
wszystkie lata? W jaki sposób nagle się pojawił nie zauważony przez nikogo i do tego w
momencie, kiedy ona była w lesie. Odpowiedzi jednak były nieważne - po prostu był i to się
liczyło! Odnaleźli się i teraz już nigdy się nie rozdzielą. Gdy ubierała się na przyjęcie, które
miało być wydane na cześć króla, przypomniała sobie z drżeniem serca, iż tradycją już było,
aby po takim przyjęciu goście tańczyli w sali balowej. Tym razem ojciec się temu sprzeciwił,
uważając, że król zamiast tańczyć, będzie wolał posiedzieć i porozmawiać. Zresztą i jemu
samemu bardziej to odpowiadało, ale księżna zaooponowała:
- Być może król nie będzie tańczył, ale ponieważ nie wyprawimy Torze jej pierwszego
balu, powinniśmy sprowadzić orkiestrę do sali balowej.
- Nikt nie będzie tańczył - zagrzmiał książę.
- Jeżeli ty wolisz siedzieć niż tańczyć, to twój wybór. Ja bardzo chciałabym zatańczyć
walca, czego nie robiłam już od dłuższego czasu.
Książę parsknął śmiechem, jak gdyby uważał, że księżna jest już za stara na takie
rzeczy. Tora jednak była pewna, że zatańczy na tym balu, a teraz wiedziała też, że zatańczy z
Miklošem.
Przyjęcie przeciągnęło się i Tora zaczęła się obawiać, że orkiestra zostanie odesłana
do domu. Kiedy już z trudem wytrzymywała tę niepewność, jej ojciec wstał i poprowadził
gości przez hol do sali balowej. przy pierwszych taktach walca, Tora zignorowała
dworzanina, który coś do niej mówił i przesunęła się w kierunku księcia. W tym samym
momencie on zrobił to samo, usprawiedliwiając się, przed wielką księżną:
- Jestem pewien, że Jej Książęca Mość życzyłaby sobie, abym wraz z jej córką
rozpoczął bal.
- Ależ oczywiście, Wasza Książęca Mość - odparła księżna. - Sama powinnam była o
tym pomyśleć!
Tora i Mikloš, być może szybciej, niż tego wymagał protokół, przeszli w kierunku sali
balowej. Gdy tylko Mikloš ją objął, spojrzała na niego i spytała:
- Czy… czy to prawda… że tu jesteś?
- Zadaję sobie to samo pytanie - odparł. - Mamy sobie tyle do powiedzenia, ale teraz
pragnę tylko z tobą tańczyć i całować cię.
Tora spłonęła rumieńcem i choć Mikloš już nic nie mówił, czuła się jak w niebie.
Kiedy tańczyli wokół sali, wszystkie jej troski gdzieś zniknęły. Dopiero po kilku minutach
pozostali goście przyłączyli się do nich i wkrótce sala zapełniła się tańczącymi. Atmosfera
stała się nieco mniej oficjalna, a Mikloš, korzystając z tego, zatrzymał się przy wielkim
francuskim oknie prowadzącym do ogrodu, pociągnął Torę za sobą i szybko poszli dróżką w
kierunku zarośli.
Tora przypomniała sobie, że tak samo szła z księciem Chorwacji. Ale teraz przecież
wszystko było inaczej. Teraz była z Miklošem, którego kochała, do którego należała. Kiedy
tylko światła sali balowej znikły im z oczu, Mikloš objął ją i pocałował. Cały świat w jednej
chwili zniknął i oboje unieśli się do nieba, gdzie istniało tylko szczęście płynące z gorących
pocałunków. Po chwili Mikloš uniósł głowę.
- Kocham cię! Kocham! - szeptała Tora - lecz myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę!
Przerwała, myśląc o całym bólu, który przeżyła i w tym momencie usłyszała, jak
Mikloš pyta:
- Jak to możliwe, że jesteś księżniczką Viktoriną, córką Wielkiego Księcia Radoslavu,
która, jak się dowiedziałem, próbowała wyjść za mojego ojca?
- Ja próbowałam wyjść za twego ojca? - wykrzyknęła Tora. - Jak możesz w ogóle o
czymś takim myśleć? - i roześmiała się przez łzy płynące z oczu - Prawie oszalałam, myśląc,
ż
e zostałeś zabity lub ranny, a teraz… kiedy myślałam, że ten straszny stary człowiek
przyjechał, aby prosić mnie o rękę… a kazano mi przyjąć jego oświadczyny… zjawiasz się
ty… och, Miklošu, czy ja śnię, czy to dzieje się naprawdę?
- Jestem tu naprawdę, kochanie - i znów ją przytulił i całował aż do utraty tchu. - Jeśli
pozostaniemy tu dłużej, wywołamy skandal, ale muszę się jeszcze z tobą zobaczyć na
osobności. Jak mogę to zrobić?
Tora się uśmiechnęła.
- Dokładnie tak, jak proponował książę Chorwacji.
Mikloš zacisnął ręce aż do bólu:
- Miał szczęście, że go nie zabiłem, choć na to zasługiwał - powiedział gniewnie. - Nie
mam zamiaru przychodzić do twojej sypialni, nie chcę też, abyś ty przychodziła do mojej,
lecz muszę z tobą porozmawiać, chyba zdajesz sobie z tego sprawę.
- Wiem - odparła Tora i tak samo tego pragnę jak ty. Po prawej stronie twojej sypialni
są schody, które zaprowadzą cię do drzwi wiodących do ogrodu. Zostawię je otwarte i będę
czekać na ciebie za drzewami, po drugiej stronie trawnika.
- Dziękuję, kochana moja - rzekł Mikloš. - Powiesz mi wtedy, czy nadal mnie
kochasz, a ja powiem ci kiedy będziemy mogli wziąć ślub.
Tora wykrzyknęła:
- Wziąć ślub?
- Czy sądzisz, że pozwoliłbym, abyś wyszła za kogokolwiek innego? - zapytał i
pocałował ją jeszcze raz.
Wreszcie zdecydowali się wracać do sali, gdyż, jak powiedział Mikloš, nie chciałby
jej popsuć reputacji. Przez kilka minut stali na tarasie, aby tańczący myśleli, że stoją tam od
dłuższego czasu. Kiedy wrócili na salę, Mikloš, jak nakazywał protokół, tańczył z wielką
księżną i żoną premiera oraz z żonami i córkami mężów stanu. Tora również tańczyła, ale że
z trudem udawało się jej odwracać wzrok od Mikloša, ucieszyła się, kiedy ojciec kazał
orkiestrze, zagrać hymn państwowy na zakończenie.
Mimo że było dość wcześnie, goście musieli się pożegnać, kiedy ostatni opuścili salę,
wielki książę powiedział:
- Dzięki Bogu, że już jest po wszystkim! Niepotrzebnie organizowaliśmy przyjęcie i
bal jednocześnie.
- Jestem pewna, że książę Vulkan był z tego zadowolony - odparła księżna i spojrzała
na księcia tak, jak gdyby pragnęła, aby ją poparł.
- Było wspaniale, Wasza Książęca Mość - powiedział książę. - Szkoda, że nie mogłem
dłużej tańczyć w tej pięknej sali, przy tak świetnej orkiestrze.
- Przypuszczam, że podobny bal, chciałby książę zorganizować w Maglic, -
odpowiedział ojciec Tory - ale niewątpliwie, Jego Królewska Mość, tak jak ja, woli
wcześniejsze godziny. - Przypomniawszy sobie, że jest to pora, kiedy od dawna powinien
leżeć w łóżku, dodał: - Proszę za mną. Nie mamy na co czekać. Przed nami jutro długi dzień.
Mówiąc to poszedł w kierunku drzwi a wszyscy podążyli za nim. Tora pożegnała się z
Miklošem, składając głęboki ukłon, a kiedy dotknął jej dłoni, znów zadrżała, chciała
przylgnąć do niego i ogłosić wszystkim, jak bardzo go kocha. Zamiast tego poszła posłusznie
za matką i dopiero w swoim pokoju zawirowała dookoła ze szczęścia. Wszystko się zmieniło
i już nie musiała płakać nocą w poduszkę.
Tora nie miała osobistej pokojówki, ponieważ matka nie chciała jej rozpieszczać,
uważając, że Tora sama może sobie poradzić z toaletą. Teraz oszczędziło to jej mnóstwa
kłopotów. Kiedy upewniła się, że ostatnie światła w pałacu zgasły, otworzyła drzwi i na
palcach wybiegła z pokoju. Mikloš spał w innej części pałacu, w specjalnie przygotowanym
dla jego ojca, wspaniałym pokoju. Tora bez trudu poruszała się korytarzami, których rzadko
kto używał, aż wreszcie doszła do schodów prowadzących do ogrodu. W ten sposób ominęła
nocnych strażników i dotarła do drzwi.
Przekręciła klucz, odsunęła rygiel i wyszła do ogrodu. Szybko przeszła w kierunku
drzew, gdzie znajdowała się ławka. Czekała zaledwie pięć minut, gdy pojawił się Mikloš.
Szedł w jej kierunku wysoki, dobrze zbudowany, ubrany w białą tunikę. Wyglądał dokładnie
tak, jak sobie Tora wyobrażała. Zanim do niej doszedł, rzuciła mu się w ramiona, a on
przytulił ją i pocałował. Był to namiętny pocałunek, wyrażający całą tęsknotę oraz strach,
który jeszcze tak niedawno im towarzyszył, strach, że się już nigdy nie odnajdą.
- Kocham cię - wyszeptała wreszcie Tora.
- A ja cię ubóstwiam! Wytłumacz mi tylko, jak mogłaś zrobić coś tak niebezpiecznego
i niezrozumiałego, aby przyjechać do Salony w przebraniu pianistki?
Tora spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Chyba teraz się już domyślasz?
- Nie wiem o co chodzi, chyba że chciałaś w ten sposób sprzeciwić się protokołowi,
którego ja sam nie pochwalam.
- Chciałam sprzeciwić się małżeństwu z twoim ojcem! - wyjaśniła Tora.
- Nigdy o tym nie pomyślałem - przyznał się Mikloš. - Ten pomysł musiał być dla
ciebie straszny.
- Wolałabym raczej umrzeć! Ale chciałam być obiektywna i… pomyślałam, że muszę
go najpierw zobaczyć, ale tak, aby on nie wiedział kim jestem.
Mikloš przez chwilę nic nie mówił, po czym wziął ją za rękę i poprowadził w stronę
drzew, gdzie stała ławeczka, obok małej fontanny, z której woda opadała kaskadami
pomiędzy kamienie. Tutaj w świetle księżyca mogli się lepiej widzieć. Tora wyglądała tak
ś
licznie, że Mikloš powiedział:
- Rozumiem, że każdy mężczyzna chciałby się z tobą ożenić, lecz mogę sobie
wyobrazić, jak byłaś przerażona, gdy dowiedziałaś się, że masz wyjść za starego człowieka.
Tora zadrżała i zapytała ze strachem:
- Ale teraz… nie chce już się ze mną żenić?
- Porzucił ten zamysł, ponieważ wróciłem do domu, a ponadto jego zdrowie na to nie
pozwoli.
- Zdrowie?
- Kiedy usłyszał o planach księcia Borysa, dostał ataku serca! I dlatego ja przybyłem
do waszego pałacu.
- A co dokładnie stało się z księciem Borysem? - zapytała, wiedząc, że tak naprawdę
nie ma to już znaczenia, gdyż Mikloš cały i zdrowy siedział obok; mimo wszystko chciała się
jednak czegoś dowiedzieć o tej sprawie.
Mikloš się uśmiechnął.
- Dzięki temu, że powiedziałaś mi o ich spotkaniu w starym klasztorze, kochanie,
udało mi się powstrzymać Borysa od dokonania zamachu, a także upewnić się, że
przynajmniej przez dłuższy czas nie będziemy mieli podobnych problemów.
Tora przytuliła się do niego.
- Tak bardzo się bałam, że dojdzie do walki… i… możesz zginąć.
- Byłem zupełnie bezpieczny, lecz, niestety, zginęło trzech moich żołnierzy i
kilkunastu zostało rannych.
Tora wstrzymała oddech.
- A książę… został ranny?
- Przebywa w szpitalu z niektórymi swoimi ludźmi, ale ponieważ nie chcę niepokoić
mieszkańców Salony, wszystko zostało zakamuflowane i żadne wiadomości na ten temat nie
pojawiły się w gazetach.
Tora westchnęła.
- Byłam… pewna, że tak właśnie się stało. Ale… kiedy nie wiedziałam czy żyjesz, czy
nie… Chyba nikt jeszcze nie był tak nieszczęśliwy jak ja przez ostatni tydzień.
Słysząc ból w jej głosie, Mikloš objął ją i przyciągnął do siebie.
- Bałem się, że będziesz cierpieć, moja złota, ale jedyną rzeczą, którą mogłem zrobić,
był jak najszybszy przyjazd do Radoslavu, aby cię odnaleźć.
- I dlatego przybyłeś wcześniej niż to było planowane?
- Oczywiście - odparł - a stało się to jeszcze łatwiejsze, gdy mój ojciec zachorował.
Doktor zalecił mu całkowity spokój, więc popłynął w rejs statkiem po Morzu Śródziemnym.
Kiedy wróci, zamierza abdykować! - przerwał i dodał: - Obawiam się więc, kochanie, że
mimo wszystko zostaniesz żoną króla Salony.
Tora spytała cicho, nie mogąc się powstrzymać:
- Nie wierzę, że… zamierzałeś ożenić się z dziewczyną ubraną jak chłopka, którą
spotkałeś w lesie.
Mikloš uśmiechnął się i odparł:
- Zamierzałem ożenić się z kobietą o imieniu Tora, której szukałem całe życie i która,
jak podpowiadały mi serce i dusza, jest moją drugą połową. Jeśli ożeniłbym się z nią przed
abdykacją mojego ojca i tak prędzej czy później musiałaby zostać królową, bez względu na
to, co mówi protokół i regulacje prawne.
- Więc naprawdę… zamierzałeś się ze mną ożenić, myśląc, że jestem krewną
profesora? - spytała z niedowierzaniem Tora.
- Jeśli nie sprzeciwiliby się temu ministrowie i nie zagroziliby mi rewolucją podobną
do tej, którą planował Borys. A nawet jeśli tak by się stało, to i tak bym się nie zawahał. A ty,
kochanie, co byś mi odpowiedziała?
- Czy musisz zadawać takie niemądre pytania? Jestem twoja, należę do ciebie i
nieważne, co by ludzie mówili, gdybym tylko była twoją żoną, nic by się nie liczyło. Mówiła
z taką pasją, że Mikloš znów złożył na jej ustach długi pocałunek. - Należę do ciebie i jeśli
tylko mogę być z tobą, nikt i nic się dla mnie nie liczy.
- Czuję to samo i dlatego każdy dzień bez ciebie był dla mnie agonią - przytulił ją
mocniej i dodał: - A teraz mam wszystko, czego chciałem, nawet odpowiednią osobę do
pomocy w pracy, jaką mam do zrobienia w Salonie. - Tora spojrzała na niego ze zdziwieniem
a on spytał: - Jak myślisz, gdzie byłem przez te wszystkie lata?
- Myślałam, że w Paryżu… bawiąc się.
Mikloš się roześmiał.
- Na początku rzeczywiście pojechałem do Paryża, aby się bawić - dobrze wiem, co
masz na myśli - ale poza tym robiłem mnóstwo innych rzeczy.
- Jakich?
- Studiowałem wynalazki francuskie, słuchałem francuskiej muzyki i tańczyłem z
pięknymi kobietami - zobaczył jakie to zrobiło wrażenie na Torze i zaśmiał się. - Nie musisz
być zazdrosna, kochanie! Żadna z nich nie była nawet w połowie tak piękna jak ty, kiedy je
dotykałem, nie czułem tych wspaniałych wibracji, które czuję za każdym razem, gdy jestem z
tobą. - Tora odetchnęła z ulgą, a Mikloš pocałował ją w czoło i mówił dalej: - Nie byłem
długo w Paryżu. Pojechałem do Anglii, a potem do Ameryki.
- Do Ameryki! - wykrzyknęła Tora.
- To młode państwo, a jego mieszkańcy mają pełno pomysłów, których przecież
szukałem.
- Dlaczego?
- Salona, tak jak twój kraj, jest państwem starym, nieco zacofanym. Z powodu
choroby ojca mam wolną rękę, więc będę mógł zbudować koleje, fabryki, wprowadzić
ś
wiatło elektryczne i tysiące rzeczy, które powstają w innych krajach jak grzyby po deszczu.
Nie chcę, aby mój kraj pozostawał w tyle.
Tora klasnęła w ręce.
- To brzmi fantastycznie! I… będę mogła ci pomóc?
- Nie tylko mi pomożesz, ale będziesz mnie inspirowała do dalszych działań, aż nasze
państwo zostanie okrzyknięte najbardziej rozwiniętym krajem w Europie.
- Och, Miklošu, to cudowny pomysł! Ale… czy jesteś pewien… że Salona jest
bezpieczna… i że książę Borys znów nie zaatakuje?
- Kiedy wyjdzie ze szpitala, co niedługo nastąpi - wyjaśnił Mikloš - na zawsze
zabronię mu wstępu do Salony. Będzie to dotyczyło również tych, którzy mu pomagali, gdy
tylko wyjdą z więzienia.
- W jaki sposób udało ci się ich powstrzymać, bez rozlewu krwi i bez poświęcania
ż
ycia niewinnych osób? - ta myśl nie dawała Torze spokoju.
- Wróciłem do domu, gdyż ci, którzy byli lojalni w stosunku do mojego ojca, mieli
jakieś podejrzenia. Wysłali mi wiadomość nakłaniającą do powrotu, ale nie byłem pewny, jak
zostanę przyjęty. Dlatego najpierw pojechałem do mojego zamku, znajdującego się niedaleko
gospody „Pod Trzema Dzwonami”.
Uśmiechnął się, a Tora wykrzyknęła:
- To dlatego jechałeś przez las!
- Wracałem z narady z ludźmi, którym mogłem ufać, a którzy byli niemal pewni, iż
Borys szykuje rewolucję. Nie wiedzieli tylko dokładnie, kto jest w tę sprawę zamieszany i, co
najważniejsze, kto podburzał armię.
- Człowiek o imieniu Luka! - wykrzyknęła Tora.
- Oczywiście! Ale dopiero od ciebie się o tym dowiedziałem.
Tora uniosła głowę z jego ramienia.
- Więc naprawdę ci pomogłam?
- Twoje wiadomości stały się najważniejsze dla całej akcji. Znałem już nie tylko
nazwiska ludzi, którzy byli zaufanymi porucznikami Borysa, ale co więcej, wiedziałem, gdzie
się spotykają.
- I dlatego mogłeś ich otoczyć i wziąć przez zaskoczenie - dokończyła Tora.
- Właśnie tak zrobiłem - zgodził się Mikloš. - Twój bystry umysł jest jeszcze jedną
rzeczą, którą w tobie uwielbiam. - Chciał ją pocałować, ale Tora położyła mu palec na ustach.
- Najpierw muszę się dowiedzieć, dlaczego byłeś w pałacu tamtej nocy.
- Miałem przeczucie, a mój szósty zmysł jeszcze nigdy mnie nie zawiódł, że jesteś w
tarapatach. Już wcześniej wszystko tak zorganizowałem, abyście zaraz po koncercie mogli
wyjechać, a potem poszedłem do ogrodu, żeby być blisko ciebie i upewnić się, że wszystko
idzie zgodnie z planem. - Uniósł jej podbródek i zmusił aby na niego spojrzała. - Jak mogłaś
być tak nierozsądna, żeby iść do ogrodu z księciem Fryderykiem?
- Ja… ja nie chciałam… - odpowiedziała Tora. - Tylko… on wyciągnął mnie siłą z
sali… zanim zorientowałam się, o co chodzi.
- No cóż, stało się, nie mogę go winić za to, że mu się spodobałaś, lecz jestem bardzo
zły na ciebie.
- Proszę… wybacz mi - błagała Tora.
- Chyba będę musiał wybaczyć ci także to niemądre przebranie się za wieśniaczkę. - O
czym myślał profesor, biorąc cię z sobą na tę wyprawę?
- Profesor bardzo mnie kocha… był przerażony tym, że będę musiała wyjść za tak
starego człowieka, jakim jest twój ojciec, tylko po to, aby dać mu syna, gdyż jego drugi syn,
książę Vulkan, beztrosko wyjechał żeby bawić się w innych krajach - odparła Tora, drocząc
się z nim.
Palce Mikloša zacisnęły się mocniej na jej podbródku.
- Nie wiem, czy lepiej cię zbić czy pocałować.
Tora się roześmiała.
- Możesz robić, co tylko chcesz. Najważniejsze, że mnie kochasz. Och, Miklošu,
możesz być na mnie zły, ale jeśli nie pojechałabym do Salony, nigdy nie spotkalibyśmy się w
lesie, a ty nigdy nie dowiedziałbyś się o zamiarach księcia Borysa.
- To dobre wytłumaczenie! Ale widzę, że ktoś musi się tobą opiekować. Chyba będę
cię musiał zamknąć w lochu, abyś już więcej czegoś takiego nie zrobiła.
- Nie będzie takiej potrzeby. To, co zrobiłam, było po prostu buntem przeciwko
ograniczeniom, które wymyślili uparci, starzy ludzie, którzy, jak widać, zapomnieli, jeśli w
ogóle kiedykolwiek wiedzieli, co to znaczy być zakochanym.
Mówiła tak szczerze, że Mikloš się uśmiechnął i powiedział:
- A więc, moja kochana, szukałaś miłości!
- Oczywiście! I dostąpiłam takiego szczęścia, że znalazłam ją w lesie, w którym się
chow….
Nie dokończyła, gdyż Mikloš zamknął jej usta pocałunkiem. Całował ją tak długo, aż
poczuła ognie palące jej ciało. I znów świat zdawał się skrzyć tysiącem fajerwerków, które
eksplodowały dokoła.
Wreszcie Tora powiedziała:
- Czy to możliwe, byśmy się szybko pobrali?
- Zamierzam to zrobić jak najszybciej i dlatego już jutro porozmawiam z twoim
ojcem.
- Być może zdziwi się, że przejąłeś plany małżeńskie swojego ojca.
- Myślę, że twój ojciec chce, aby jego córka została królową Salony i przede
wszystkim na tym mu zależy, żeby nasze kraje zostały połączone unią.
Tora dobrze wiedziała, że to prawda.
- Czy długo będzie musiał trwać okres narzeczeństwa?
- Zostaw wszystko mnie - odparł Mikloš. - Powiem w zaufaniu twojemu ojcu, co
Borys planował i udowodnię, że kraj jest teraz mniej stabilny niż kiedykolwiek. Powiem też,
ż
e ślub królewski, a w niedługim czasie koronacja są tym, czego Salona najbardziej
potrzebuje, gdyż odwróci to myśli mieszkańców od spraw codziennych.
- Oczywiście, cały świat lubi historie miłosne!
- Ja wiem jedno, kocham cię i nie mogę się doczekać, abyś naprawdę już była moją. -
Pocałował ją i dodał. - Koniec z przebieraniem i z niebezpiecznymi podróżami do obcych
krajów. Dlatego, kochanie, ostatni raz spotykamy się w tajemnicy.
- O, nie… Chcę być z tobą. Chcę abyś mnie całował.
- Ja też tego pragnę, lecz muszę się tobą opiekować a księżniczkom nie wolno się
buntować, tylko księciom!
- Co jest bardzo niesprawiedliwe! - obruszyła się Tora.
- A czy chcesz się przeciw czemuś buntować?
- Tak, przeciw temu długiemu oczekiwaniu na ponowne spotkanie z tobą i na twoje
pocałunki.
Mikloš się roześmiał:
- Kiedy już oficjalnie oświadczę się o ciebie, powiem twojemu ojcu, że ciebie też chcę
poprosić o rękę, a to da nam szansę na jeszcze jeden pocałunek, zanim wyjadę.
Tora chciała powiedzieć, że to nie wystarczy, ale nie zdążyła gdyż jego usta znów
dotknęły jej ust. Mikloš całował ją tak szaleńczo i zaborczo, że Tora nie była w stanie myśleć.
Pocałunki uniosły ją do gwiazd.
* * *
Wzdłuż drogi, którą jechał królewski powóz, zgromadziły się tłumy. Jej Wysokość
księżniczka Viktorina ujęła dłoń męża i powiedziała:
- Każda minuta naszego ślubu była cudowna. Cały czas wydawało mi się, że śnię,
gdyż tylko we śnie mogłam zostać twoją żoną.
- A ja myślałem o tym, jak bardzo cię kocham.
- Dopiero podczas ślubu dowiedziałam się, że ty naprawdę masz na imię Mikloš!
Chyba nie przyzwyczaiłabym się do innego imienia.
- Czy to ważne, jak mam na imię? - spytał Mikloš. - Podczas podróży zawsze
występowałem jako hrabia Mikloš, gdyż nie chciałem, aby to, co robię, dotarło do mojego
ojca za pośrednictwem wścibskich dziennikarzy, którzy wszędzie węszą sensację.
- Czy ojciec był bardzo zły gdy wyjechałeś?
- Zawsze kłóciłem się z nim o rzeczy przestarzałe, ale kłótnie te kończyły się zwykle
tym, że przypominał mi, iż to on jest władcą Salony i nie będzie słuchał ani mnie, ani nikogo
innego, kto ma równie zwariowane pomysły.
- Musiałeś być tym bardzo sfrustrowany.
- Teraz pogodził się ze wszystkim i postanowił przeżyć resztę życia wygodnie i
spokojnie, nic nie robiąc.
Tora spojrzała na męża pytająco.
- To znaczy, że nie wraca do Salony?
- Otrzymałem wczoraj od niego list, w którym napisał, że wróci może na tydzień lub
dwa, aby być przy chrzcinach naszego pierwszego dziecka. - Tora się zaczerwieniła i Mikloš
pomyślał, że była to najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widział. - Poza tym gotowy jest
abdykować i zostawić państwo w moich rękach, chyba że, jak dodał cynicznie, wszystko
popsuję.
- Ależ niczego nie popsujesz. Jesteś tak mądry i zdecydowany w tym, co robisz, że na
pewno odniesiesz sukces.
- Musimy oboje o to zadbać, lecz wiem, że jeśli nawet będzie to trudne zadanie,
wygramy, gdyż jesteśmy razem.
- Na pewno! - zgodziła się Tora. - Ponadto, kochanie, tobie wszystko się udaje.
Myślałam, że rodzice zemdleją, gdy dowiedzieli się, że chcesz, aby ślub odbył się już za
miesiąc.
Mikloš się zaśmiał.
- Przekonałem twojego ojca, że mam na celu dobro swojego kraju, więc teraz wierzy,
iż pod każdym kamieniem żyje zgraja buntowników, a z każdej góry ktoś mierzy do nas z
pistoletu.
- Papę łatwo przestraszyć - uśmiechnęła się Tora - i chyba dlatego chce, abym jak
najszybciej została koronowana.
- A ja chcę obsypać cię pocałunkami. Będę cię całował od czubka głowy aż po końce
twoich małych stópek, dzisiaj i każdej następnej nocy, i będę przy tym powtarzał jak bardzo
cię kocham.
Na te słowa w Torę znów ogarnęło podniecenie, lecz jednocześnie czuła się
onieśmielona. Liczyła każdą minutę i sekundę, aby być z Miklošem i miesiąc oczekiwania na
ś
lub był dla niej całym wiekiem. Teraz, po ślubie w katedrze i po przyjęciu rodzinnym w
pałacu, jechali do zamku Mikloša, niedaleko gospody „Pod Trzema Dzwonami”, gdzie mieli
spędzić miesiąc miodowy. Podróżowali otwartym powozem ciągniętym przez cztery konie,
co przypomniało Torze noc, gdy wraz z profesorem wracała z Salony, kiedy Mikloš zamierzał
walczyć z księciem Borysem. Tylko Mikloš potrafił załatwić tę sprawę tak sprawnie, że
mieszkańcy Maglic nie mieli o niczym pojęcia. - On jest taki cudowny - myślała Tora.
Modliła się aby być dla niego dobrą żoną i uszczęśliwić go tak, żeby nigdy nie przestał jej
kochać.
Dotarli do drogi prowadzącej do gospody „Pod Trzema Dzwonami” i wjechali na
przełęcz. Mikloš uniósł rękę Tory i pocałował czule.
- Witaj w swoim nowym kraju, moja ukochana żono! - powiedział. - Tutaj rozpoczyna
się nowy rozdział naszego życia.
- Bardzo zresztą ekscytujący. Ale kochanie, gdziekolwiek bym mieszkała z tobą,
byłoby dla mnie rajem - spojrzała Miklošowi w oczy i dojrzała w nich płonący ogień.
- Jak to możliwe - spytał - że jesteś tak doskonała? Czy naprawdę dostąpiłem tego
wielkiego szczęścia i znalazłem cię?
- Ja też zadaję sobie wciąż to pytanie i dziękuję Bogu na kolanach, tak jak
dziękowałam mu dzisiaj w kościele, za to, iż jesteś moim mężem, że mogę się tobą
opiekować i kochać cię już zawsze.
- Mam zamiar robić to samo. Kochanie, żaden mężczyzna nie ma piękniejszej i
bardziej uroczej żony.
Tora była tak zapatrzona w męża, że nie zauważyła nawet, iż jadą teraz krętą drogą
pod górę. Dopiero kiedy się zatrzymali, Tora ujrzała przed sobą zamek, który wyglądał
wprost bajkowo. Jeszcze nigdy nie widziała takiego zamku. Był nieduży, lecz o wiele
piękniejszy niż oczekiwała. Błyszczał jak wspaniały klejnot na tle ciemnych jodeł. Został
wybudowany na występie skalnym, z którego rozciągał się wspaniały widok na rozciągającą
się w dole równinę. Obok opadał kaskadami strumień, płynący z ośnieżonego szczytu góry.
Kiedy wysiedli z powozu i weszli do zamku przez misternie rzeźbione drzwi, Tora pomyślała,
ż
e jest to miejsce stworzone dla kochanków.
Pokoje były małe, lecz gustownie urządzone. Mikloš miał dobry gust, co Tora zdążyła
już zauważyć w pałacu w Salonie. Jego zamiłowanie do piękna przejawiało się w
kolekcjonowaniu wspaniałych obrazów i mebli, które zbierał latami i przywoził z każdego
kraju, który odwiedził. Kiedy Mikloš zaprowadził ją do sypialni, Tora nie umiała znaleźć
słów uznania. Olbrzymie łoże, wybite błękitnym aksamitem, stało pod baldachimem ze
złotymi aniołami. Sufit malowali artyści, których Mikloš specjalnie sprowadzał z Włoch.
Wszystko było doskonałe. A co ważniejsze, Mikloš był obok niej.
Kiedy pomógł jej zdjąć podróżną pelerynę i rozwiązał wstążki kapelusza, mogła już
myśleć tylko o nim. Wziął ją w ramiona, całując oczy, policzki, usta i szyję. Był tylko on i ich
cudowna miłość.
* * *
Tego samego wieczoru, po zjedzeniu kolacji przy blasku świec, w małym, niebiesko
srebrnym salonie, Mikloš zaprowadził Torę do sypialni. Tutaj palił się tylko jeden kandelabr,
tuż przy łóżku. Byli zupełnie sami.
Przez okna Tora mogła ujrzeć gwiazdy błyszczące na ciemnym niebie, a w dole, na
równinie, kilka świateł w domach, jak gdyby jedna czy dwie gwiazdy spadły na ziemię, aby
przynieść ludziom trochę radości i ciepła.
- Jest ślicznie - wyszeptała Tora.
- Ty też jesteś śliczna, kochanie, taka śliczna, że aż się boję, iż zaraz znikniesz i
odlecisz do lasu, tam, gdzie cię po raz pierwszy zobaczyłem.
- Nigdy tego nie zrobię. Natomiast obawiam się, że kiedy zaczniesz rządzić tym
wielkim krajem, zapomnisz o mnie! - Wiedziała, że to niemożliwe, gdyż ich miłość była zbyt
wielka, ale chciała, aby Mikloš ją o tym zapewnił.
On nie odpowiadał, tylko wyjmował spinki z jej włosów, które opadły delikatnie na
ramiona. Potem bardzo powoli zaczął rozpinać z tyłu suknię.
Tora nie ruszała się ani nic nie mówiła. Czuła, że przestaje być sobą, wtopiła się w
piękno tego zamku, zespoliła z miłością, która biła w jej i Mikloša sercu.
Kiedy suknia opadła bezszelestnie na podłogę, Mikloš wpatrywał się w nią w
zachwycie. Przez moment patrzyli na siebie. Ich miłość stała się niemal czymś świętym i
oboje poczuli się jak bogowie, a nie ludzie. Potem Mikloš uniósł ją w ramionach i zaniósł do
wielkiego, aksamitnego łoża. Poczuła, że muzyka miłości płynąca w powietrzu, pochodzi nie
tylko od Kupidynów nad ich głowami, lecz również od nich samych. Mikloš objął Torę i
przyciągnął do siebie. Poczuł jak drży nie tylko z miłości, ale i z nieśmiałości. Nigdy w życiu
nie zaznał takiego szczęścia. Szukał piękna przez całe życie i znalazł je dopiero teraz.
- Ubóstwiam cię, kochanie - powiedział szeptem.
- Kocham cię. I będę cię zawsze kochać, gdyż poza tobą nic dla mnie nie istnieje na
ś
wiecie. - Przysunęła się bliżej i dodała: - Jesteś moim niebem, ziemią, morzem i już nie
jestem sama. Jestem twoja, na zawsze.
- Moje kochanie, moje serce, moja duszo! - Mikloš dotykał ustami jej gładkiej skóry, a
dłońmi wodził po miękkościach ciała.
Tora czuła rosnący w niej płomień miłości, a gdy stali się jednością, odpłynęli ku
gwiazdom i znaleźli wieczną miłość, która nie ma końca i przeciw której nikt się nie buntuje.
Koniec