Jacqueline Baird
Grecki milioner
aa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Był ciepły czerwcowy wieczór. Theodore Kad-
ros zapłacił taksówkarzowi i ruszył ku otwartym
drzwiom domu w centrum londyńskiej dzielnicy
Mayfair. Dom był jedną z filii nalez˙ącej do rodziny
międzynarodowej firmy. W ostatnich latach zajęła
go siostra Theodore’a, Anna, która obecnie miesz-
kała w nim wraz z trzema innymi studentkami.
Theo znał wszystkie dziewczyny, ale jedna z nich,
Liz, wyjechała przed miesiącem i teraz miał zoba-
czyć jej następczynię.
Na jego ustach pojawił się lekko drwiący
uśmiech. Nowa lokatorka najwyraźniej lubiła dob-
rą zabawę, budynek wyglądał jak boz˙onarodzenio-
wa choinka. Theo wszedł do holu, powiesił mary-
narkę na wieszaku, minął dwie lub trzy obścis-
kujące się pary i ruszył wprost do salonu. Dobiega-
ły stamtąd śmiechy i głośna muzyka. Anna spo-
dziewała się brata dopiero w poniedziałek, wobec
czego zapewne postanowiła wykorzystać ostatni
weekend i się zabawić.
Nie miał jej tego za złe. Po pięciu tygodniach
spędzonych w Ameryce Południowej wczoraj
przyleciał do Nowego Jorku w nadziei na miły
długi weekend ze swoją dziewczyną, Dianne, am-
bitną prawniczką. Kiedy przybył na miejsce, był
zmęczony i marzył tylko o relaksie, Dianne jednak
postanowiła odbyć z nim rozmowę o przyszłości
ich związku. Skończyło się to tak, z˙e Theo musiał
nocować w pokoju gościnnym. To on się jej oparł.
Mimo z˙e spędził bez niej sześć tygodni i jako
zatwardziały monogamista nie umówił się z z˙adną
dziewczyną, nie mógł dopuścić do tego, z˙eby
Dianne manipulowała nim za pomocą seksu.
– Theo, co ty tu robisz? – Anna złapała brata
za ramię i popatrzyła na niego ze zdumieniem.
– Myślałam, z˙e zjawisz się w poniedziałek.
– Bez obawy, bawcie się dobrze, tylko trzymaj
przyjaciół z dala od mojego pokoju.
Anna, dwudziestojednolatka, doskonale potra-
fiła zadbać o siebie, ale Theo obiecał ojcu, z˙e
będzie miał na nią oko. Matka rodzeństwa była pół
Greczynką, pół Amerykanką, nowoczesną kobietą,
ojciec jednak, rodowity Grek, przywiązywał ol-
brzymią wagę do tradycyjnych wartości. Właśnie
dlatego Theo od czasu do czasu mieszkał w lon-
dyńskim domu, miał swój pokój na samej górze.
W Atenach Anna prowadziła znacznie skromniej-
sze z˙ycie niz˙ w Londynie
– Jasne, braciszku. – Dziewczyna powróciła
do tańca ze swoim partnerem.
Theo napił się ciepławej whisky i rozejrzał po
4
JACQUELINE BAIRD
oświetlonym neonami pokoju. Nie bardzo mu się
tu podobało. Zerknął za zegarek, dochodziła pół-
noc. On jednak funkcjonował w innym czasie i nie
chciało mu się spać.
Wykrzywił ze smutkiem usta, gdy pomyślał
o Dianne. Od początku znała zasady: była piękna,
inteligentna, ambitna, zupełnie jak on, ale jednak
juz˙ po paru miesiącach zamarzyła się jej obrączka.
Niestety, postawiła na niewłaściwego konia. Theo
był kawalerem i nie zamierzał tego zmieniać.
Ponownie rozejrzał się po zatłoczonym pokoju.
Pod koniec lipca Anna miała skończyć college,
postanowiono zatem, z˙e dom ponownie zostanie
siedzibą firmy. Anna jednak uparła się, z˙e nadal
chce tu mieszkać, i ojciec niechętnie wyraził zgo-
dę. Teraz, patrząc na gości siostry, Theo zaczynał
dochodzić do wniosku, z˙e ojciec miał swoje powo-
dy, by protestować.
Pomyślał, z˙e brakuje mu kobiety, ale nie był
zainteresowany randką na jedną noc, tym bardziej
ze znajomą młodszej siostry. Odwrócił się i ruszył
do kuchni. Potrzebował kawy, a nie whisky.
Otworzył kuchenne drzwi i wszedł do środka,
po czym zamarł. Przez dwadzieścia osiem lat z˙ycia
nie widział takiej kobiety...
Stała tyłem do niego i wylewała do zlewu
jaskrawy płyn z butelki. Kruczoczarne fale sięgały
do talii dziewczyny, a spod paska materiału,
który zapewne był minispódniczką, wystawały
5
GRECKI MILIONER
najdłuz˙sze i najpiękniejsze nogi, jakie kiedykol-
wiek widział, białe jak alabaster.
– Hm, dzień dobry – powiedział zachrypnię-
tym głosem.
Willow upuściła butelkę do zlewu i obróciła się
na pięcie. Jej usta się rozchyliły, lecz nie wydobył
się z nich z˙aden dźwięk. Przed sobą widziała
niezwykle przystojnego męz˙czyznę. Był wysoki
i doskonale ubrany, postawny i smagły. Wyglądał
jak uosobienie fantazji miłosnych kaz˙dej nastolat-
ki. Willow miała wraz˙enie, z˙e czas stanął w miejs-
cu. Czytała o miłości od pierwszego wejrzenia, ale
dotąd w nią nie wierzyła. Teraz nie była juz˙ taka
pewna.
Kiedy nieznajoma się odwróciła, Theo przez˙ył
szok. Wpatrywały się w niego lśniące niebieskie
oczy, bardzo mocno podkreślone czarnym ołów-
kiem i maskarą. Powieki dziewczyny umazane
były jaskrawym cieniem, a usta obwiedzione pur-
purową szminką. Twarz pokryta cięz˙kim makija-
z˙em zupełnie nie pasowała do jasnej skóry.
Dziewczyna miała odsłonięte, jasne ramiona.
Patrzył na metalowy stanik, zakrywający pełne,
choć nieduz˙e piersi. Na widok kolczyka w pępku
Theo z trudem przełknął ślinę. Mimo koszmarnego
makijaz˙u ta dziewczyna była seksowna jak diabli.
– Taka piękna kobieta nie powinna kryć się
w kuchni – powiedział i zrobił krok do przodu.
– Jestem Theo Kadros, brat Anny, a ty? – Wyciąg-
6
JACQUELINE BAIRD
nął dłoń. Milczała, więc dodał: – Mieszkasz tutaj?
A moz˙e tylko sobie ciebie wyobraziłem, moz˙e
jesteś niemą mykeńską pięknością?
Dziewczyna drgnęła.
– Mam na imię Willow
1
, i owszem, mieszkam
tutaj – oznajmiła chłodnym tonem i wyciągnęła
ku niemu drobną białą dłoń.
– Imię do ciebie pasuje. – Znów obrzucił spo-
jrzeniem jej smukłą sylwetkę. Całkiem zapomniał
o swojej z˙elaznej zasadzie, by nigdy nie zadawać
się z kolez˙ankami Anny. – Zatańczysz ze mną,
Willow?
– Raczej nie – odparła. – Nie tak, jak oni tam.
– Wskazała głową drzwi.
– No to zatańczymy na mój sposób – mruknął
Theo.
Doszedł do wniosku, z˙e pod teatralnym makija-
z˙em kryją się piękne rysy. Rozpaczliwie pragnął
tej dziewczyny. Fakt, z˙e właściwie była na wpół
naga, tez˙ nie pomagał mu się opanować.
Wziął ją w ramiona i zanurzył głowę w jej
czarnych, pachnących świez˙ymi jabłkami wło-
sach. Roztaczała niezwykłą woń, piękną jak naj-
wspanialsze perfumy świata. Ze względu na pa-
nujący wokół hałasniewiele rozmawiali, ale Theo
dowiedział się, z˙e Willow studiuje anglistykę.
Rozśmieszał ją swoimi opowieściami, a kiedy
1
Willow (ang.) – wierzba.
7
GRECKI MILIONER
zaproponował, z˙eby poszli się czegoś napić w ja-
kimś spokojniejszym miejscu, nie zaprotestowała.
Theo otworzył oczy i przeciągnął się leniwie.
Czuł się świetnie, wprost wspaniale, a to dzięki
uroczej Willow. Spełniła jego wszystkie erotyczne
marzenia, była tak gorliwa i chętna, z˙e wprost nie
mógł w to uwierzyć.
Tak, dobrze postąpił, gdy zerwał z Dianne.
Willow podobała mu się znacznie bardziej niz˙
poprzednia przyjaciółka. Przetoczył się na bok
i uświadomił sobie, z˙e lez˙y w łóz˙ku sam. Zapewne
dziewczyna poszła do łazienki. W nocy tez˙ się tam
wymknęła i wróciła juz˙ bez makijaz˙u. Była na-
prawdę śliczna.
Theo odetchnął głęboko i wstał. Nagle sobie
przypomniał – nie była w łazience. Poczuł się
niemal jak nastolatek.
Nad ranem umówili się, z˙e spędzą razem week-
end, ale nie pod czujnym okiem Anny. Willow
wymknęła się do swojego pokoju. Mieli się spot-
kać na dole o dziewiątej. Theo był pewien, z˙e
wszyscy będą spali po imprezie, dzięki czemu on
i Willow wydostaną się z domu niezauwaz˙eni.
Z uśmiechem popatrzył na łóz˙ko i nagle zamarł
na widok smugi krwi na prześcieradle. No nie!
Chyba nie była dziewicą? Pokręcił głową. Niemoz˙-
liwe, dziewica nie ubrałaby się tak na przyjęcie.
I nie poszłaby do łóz˙ka z nowo poznanym facetem.
8
JACQUELINE BAIRD
Poza tym Anna mówiła, z˙e nowa lokatorka robi
kurspodyplomowy, więc z pewnością miała co
najmniej dwadzieścia dwa lata. Musiało istnieć
jakieś inne wyjaśnienie. Popatrzył na budzik i zno-
wu zaklął: dochodziła jedenasta. Po raz pierwszy
od lat zaspał. Najwyraźniej zmiana czasu dała mu
się we znaki, podobnie jak i szalona noc z Willow.
Wpadł pod prysznic, powtarzając sobie, z˙e nie
ma powodów do paniki. Dziewczyna na pewno
czekała na niego na dole. Myślał o tym, z˙e za-
prowadzi ją do najlepszych kosmetyczek i stylis-
tów, kupi jej najmodniejsze stroje, z˙eby mogła
prezentować się w całej krasie.
Pięć minut później, w dz˙insach i czarnej koszul-
ce wmaszerował do kuchni. Anna i jej dwie przyja-
ciółki, Maggie i Jo, siedziały przy stole w towarzy-
stwie młodej blondynki, której Theo nie znał.
Doszedł do wniosku, z˙e pewnie została na noc po
imprezie.
– Witaj, dobrze spałeś? – spytała go Anna.
– Usiądź, zaparzę ci kawy. Wyglądasz, jakbyś jej
potrzebował.
Posłuchał siostry i usiadł, podczas gdy dziew-
czyny plotkowały o imprezie. Po drugim kubku
mocnej kawy Theo postanowił w końcu zadać
pytanie, które przez cały czaschodziło mu po
głowie. Miał nadzieję, z˙e nie wzbudzi podejrzeń
siostry.
– A gdzie wasza nowa lokatorka? Chyba ma na
9
GRECKI MILIONER
imię Willow. Taka wysoka brunetka. Rozmawia-
łem z nią wczoraj w kuchni.
Wszystkie dziewczyny parsknęły śmiechem.
– Ja jestem nową lokatorką, mam na imię Em-
ma – wyjaśniła blondynka. – Chyba chodzi ci
o Kreta. Poszła sobie.
Theo poczuł się tak, jakby ktoś uderzył go
w brzuch. Ukrył jednak szok i spytał pozornie
obojętnym tonem:
– Kret? Dlaczego tak ją nazywacie?
A więc Willow skłamała. Nie mieszkała tu, a do
tego uciekła, nie zamieniwszy z nim ani jednego
słowa. Pomyślał, z˙e nie powinien się przejmować
– w końcu Anna i jej przyjaciółki wiedziały, kim
była i gdzie jej szukać. Z pewnością zdoła się z nią
skontaktować.
– Ja i Willow mieszkałyśmy razem w inter-
nacie prowadzonym przez siostry zakonne. Tam
zwykle trafiały dzieci pracowników Ministerstwa
Spraw Zagranicznych. Nazywaliśmy Willow Kre-
tem – wyjaśniła Emma. – Pomyśl o ksiąz˙ce O czym
szumią wierzby, i wszystko stanie się jasne. Wtedy
była znacznie drobniejsza i wciąz˙ siedziała z no-
sem w ksiąz˙ce, więc to przezwisko do niej przy-
lgnęło. Uczyła się cztery klasy niz˙ej, nie miała
zbyt wiele do powiedzenia, więc w sumie niezbyt
dobrze ją znam. Wczoraj usiłowałyśmy ją roz-
ruszać, jednak bez powodzenia. Po północy ucie-
kła.
10
JACQUELINE BAIRD
Theo zesztywniał. Uciekła do niego. Na
wzmiankę o szkole prowadzonej przez zakonnice
poczuł się nieswojo.
– Z tym kolczykiem w pępku i w spódnicy,
która ledwie zakrywała jej pośladki, nieszczegó-
lnie przypominała kreta – oświadczył sarkasty-
cznie.
Dziewczyny znowu wybuchnęły śmiechem.
– To był bal kostiumowy – wyjaśniła Anna.
– Przebraliśmy się za ladacznice i księz˙y. Dziwne,
z˙e tego nie zauwaz˙yłeś.
– Ladacznice i księz˙a. – Zmarszczył czoło.
– To znaczy, z˙e celowo wyglądałyście jak dziwki?
– spytał ze złością.
Nie mógł uwierzyć, z˙e ma az˙ tak głupią sio-
strę. Chyba musiała wiedzieć, z˙e w tak skąpym
stroju wysyła płci przeciwnej jednoznaczny sy-
gnał?
– Tak. – Uśmiechnęła się do niego radośnie.
– Co nie znaczy, z˙e nimi jesteśmy. Przestań patrzeć
na mnie z taką dezaprobatą.
– Co do Kreta... To znaczy Willow Blain – pod-
jęła Emma – robiłam wszystko, z˙eby się dobrze
bawiła. Poz˙yczyłam jej kolczyk do pępka i część
swoich ubrań, z˙eby nie czuła się nieswojo, ale...
– zerknęła na siebie, a potem, nieco prowokująco,
na Thea – jak widzisz, jestem raczej nieduz˙a,
a Willow ogromnie wyrosła od naszego ostatniego
spotkania.
11
GRECKI MILIONER
Theo czuł złość i zmieszanie. Kiedy juz˙ mógł
zaufać swojemu głosowi, zapytał:
– A wiec Willow nie studiuje razem z wami?
– Wstał.
Nagle ogarnęło go przekonanie, z˙e nie spodoba
mu się to, co za chwilę usłyszy.
– Rany boskie, skąd. – Emma zachichotała.
– Przyszła tu, bo mój ojciec i pani Blain znają się
od wielu lat. Pani Blain pracuje w dyplomacji,
w tej chwili przebywa w Indiach. Tata prosił, z˙eby
Willow spędziła z nami ten wieczór, jej matka nie
chciała, z˙eby Willow była sama w swoje osiemnas-
te urodziny. Wczoraj miała zakończenie roku
szkolnego, a dziś rano odlatuje z Heathrow do
matki.
– Czemu to cię tak interesuje, Theo? – Anna
wbiła spojrzenie wesołych, brązowych oczu
w twarz brata. – Chyba nie wpadła ci w oko?
Zwłaszcza z˙e twoja urocza Dianne od rana tu
wydzwania. Pierwszy telefon odebrała Willow,
z następnymi ja musiałam sobie radzić. Lepiej
zadzwoń do Dianne, bo zaczyna panikować.
Na pewno nie tak jak Theo. Był wściekły na
cztery rozchichotane studentki, a jeszcze bardziej
na siebie. Nie mógł uwierzyć, z˙e tak arogancko
i samolubnie uwiódł piękną, niewinną dziewczy-
nę. Dlaczego się nie domyślił, z˙e pod okropnym
makijaz˙em i wyzywającym strojem skrywa się
nastolatka?
12
JACQUELINE BAIRD
– Theo, zadzwonisz do Dianne? – chciała wie-
dzieć Anna.
– Nie – warknął. – Rozstaliśmy się. Jeśli za-
dzwoni, powiedz jej, z˙e mnie nie ma.
Wściekły wyszedł z kuchni, a następnie z domu.
13
GRECKI MILIONER
ROZDZIAŁ DRUGI
Siedząc przy okrągłym stole w sali konferencyj-
nej ekskluzywnego hotelu w Londynie, Willow
gorzko z˙ałowała, z˙e nie moz˙e tak po prostu wstać
i wyjść. Niestety, wydawnictwo nalegało, z˙eby
wzięła udział w konferencji. Jej trzecia powieść,
Zbiorowe morderstwo, zdobyła nominację do na-
grody dla autorów kryminałów i Willow miała
wielkie szanse na zwycięstwo.
Co waz˙niejsze, o piątej Willow umówiła się
z Benem Carlavitchem, amerykańskim producen-
tem filmowym, by porozmawiać o wykupie praw
do ksiąz˙ki. Gdyby jakimś cudem zdobyła nagrodę,
znacznie poprawiłoby to jej pozycję podczasnego-
cjacji.
Trzy dni wcześniej Willow była zachwycona,
kiedy Louise, jej wydawca, zadzwoniła i poinfor-
mowała ją o spotkaniu z Carlavitchem. Oznaczało
to konieczność nocowania w Londynie, ale Wil-
low nie miała nic przeciwko temu. Teraz jednak
doszła do wniosku, z˙e spokojnie mogła to sobie
darować.
Rozejrzała się po sali pełnej wykształconych
literatów. Czuła się tu zupełnie nie na miejscu.
Zakończyła edukację w wieku osiemnastu lat, a pi-
sarką została raczej z przypadku, nie z wyboru.
Uwielbiała czytać, zwłaszcza kryminały, i jako
dwudziestolatka postanowiła sama coś napisać.
Siedem lat i trzy ksiąz˙ki później znalazła się
w świetle jupiterów, chociaz˙ wcale się o to nie
prosiła.
Wyniki miano ogłosić po lunchu. Willow ma-
rzyła, z˙eby było juz˙ po wszystkim. Miała pewność,
z˙e nie wygra: pozostałych pięcioro nominowanych
cieszyło się wielkim powodzeniem wśród czytel-
ników.
Jednakz˙e dwie godziny później Willow wyszła
z sali konferencyjnej ze statuetką. Zwycięz˙yła.
Niewiele pamiętała ze swojej mowy dziękczynnej.
Z komórki Louise zadzwoniła do syna, Stephena,
i przekazała mu dobre wieści, po czym natych-
miast otoczył ją tłum ludzi, którzy pragnęli złoz˙yć
jej gratulacje.
Było jej słabo, na szczęście mogła się wesprzeć
na ramieniu Louise.
– W recepcji spotkamy się z naczelnym i praw-
nikiem firmy, i razem pojedziemy na spotkanie
z Carlavitchem. Bardzo podoba mu się twoja ksiąz˙-
ka. – Louise uśmiechnęła się radośnie. – Teraz,
kiedy dostałaś nagrodę, mamy przewagę w ne-
gocjacjach. Udało się, Willow. Dziś Carlavitch
15
GRECKI MILIONER
wylatuje do Los Angeles, musimy wykorzystać tę
okazję i doprowadzić do podpisania umowy.
– Co się dzieje? – spytał Theo Kadros kie-
rownika hotelu, kiedy znany reporter i operator
pędzili przez foyer. – Zna pan przeciez˙ zasady:
reporterom nie wolno nagabywać sławnych gości.
Jako właściciel międzynarodowej firmy, do któ-
rej nalez˙ała sieć hoteli, Theo rankiem przybył do
Londynu w interesach i postanowił bez uprzedze-
nia sprawdzić, jak funkcjonuje hotel.
Uśmiech kierownika znikł.
– Szczerze mówiąc, ta osoba nie była sławna,
kiedy się tu zameldowała. Nikt o niej nie słyszał.
Odbywał się u nas uroczysty lunch z okazji przy-
znania nagrody dla najlepszego autora kryminału,
a całe zamieszanie wzięło się z tego, z˙e zwycięzcą
jest J.W. Paxton.
– Znakomity wybór. Czytałem jego ostatnią
ksiąz˙kę, to świetna literatura. Jednak do głowy by
mi nie przyszło, z˙e taka ceremonia zainteresuje
ogólnokrajową prasę. Chyba dzisiaj nie wydarzyło
się nic ciekawego – mruknął Theo.
– Moz˙e i nie, ale najwyraźniej nigdy nie wi-
dział pan J.W. Paxton. – Kierownik zachichotał.
– To nie facet, a kobieta. I to jaka! Równie
dobrze mogłaby zarabiać na z˙ycie jako modelka,
a nie pisarka. Naprawdę nazywa się Willow Blain.
Na dźwięk tego nazwiska Theo zesztywniał.
16
JACQUELINE BAIRD
Zmruz˙ył oczy na widok kobiety, która właśnie
wychodziła z windy. Wszędzie rozpoznałby tę
twarz. To była Willow, kobieta, która pojawiała się
w jego snach przez długich dziewięć lat. Teraz na
jej widok znieruchomiał. Nagle przepełniła go
wściekłość, ruszył ku kobiecie, ale po kilku kro-
kach się zatrzymał. Juz˙ raz działał pochopnie,
a potrafił uczyć się na błędach. Mieli niezałat-
wione sprawy, prywatne sprawy...
Oparł się o marmurową kolumnę i przyglądał
Willow. Czasdziałał na jej korzyść. Moz˙e się
nieco zaokrągliła, ale nadal była diabelnie seksow-
na. Patrzył ponuro na zastygłe w cielęcym za-
chwycie twarze dziennikarzy.
Fakt, z˙e Willow jest poczytną pisarką, bardzo
go zaskoczył. Jej ksiąz˙ka, Zbiorowe morderstwo,
przypadła mu do gustu: wartka akcja, niebanalna
fabuła, styl pełen wigoru. No cóz˙, moz˙e Theo nie
powinien się dziwić. W końcu, kiedy spotkali się
po raz pierwszy, wystrychnęła go na dudka.
Błysk flesza oślepił Willow i nie zauwaz˙yła
wysokiego bruneta, który wpatrywał się w nią
z uwagą.
– A to co? – odezwała się do Louise. – Myś-
lałam, z˙e na ceremonii był fotograf z Przeglądu
Kryminalnego.
Louise zachichotała.
– Tak, ale fakt, z˙e J.W. Paxton to kobieta i z˙e
17
GRECKI MILIONER
Carlavitch chce kupić prawa do sfilmowania po-
wieści, wywołał ogólne zainteresowanie. Myślę,
z˙e trafisz do wiadomości krajowych. – Uśmiech-
nęła się do Willow. – No i nie zapominajmy o tym,
z˙e prawdziwa piękność z ciebie.
– Szkoda, z˙e nie pozostałam dla nich facetem
– mruknęła Willow ponuro.
– Proszę na chwilę się zatrzymać! – zawołał
fotograf i obie kobiety przystanęły tuz˙ przed re-
cepcją.
Willow odsunęła kosmyk ciemnych włosów
z policzka. Usiłowała wyglądać na odpręz˙oną, ale
z˙ałowała, z˙e zostawiła w pokoju marynarkę pasu-
jącą do obcisłej, zielonej sukienki. Była świadoma,
z˙e dekolt w kształcie serca odsłania nieco więcej,
niz˙ powinien, a sukienka kończy się o pięć centy-
metrów za wysoko. Willow mieszkała w Devon
i do ostatniej chwili nie była pewna, czy zjawi się
na lunchu, więc nie znalazła nic lepszego.
Rano przewiązała włosy elegancką apaszką, ale
pojedyncze kosmyki zaczęły wydostawać się na
wolność. Willow była zarumieniona i skonfun-
dowana, jednak udawało się jej jakoś odpowiadać
na liczne pytania zadawane przez dziennikarzy.
– Jeszcze jedno zdjęcie! – krzyknął fotograf.
– Czy moz˙e pani rozpuścić włosy i połoz˙yć rękę na
biodrze?
– Mowy nie ma – odparła z uśmiechem.
Była pisarką, nie dziewczyną z plakatu. Radość
18
JACQUELINE BAIRD
ze zdobycia nagrody bladła z kaz˙dą chwilą. Nagle
Willow doszła do wniosku, z˙e zdjęcie w ogólno-
krajowej prasie to nie najlepszy pomysł: ktoś
mógłby ją rozpoznać, a ona ceniła sobie prywat-
ność.
Uniosła rękę, przemknęła obok fotografa i nagle
zamarła na widok bardzo wysokiego męz˙czyzny
w jasnoszarym garniturze. Nieznajomy poruszał
się z niezwykłą gracją, szedł wprost ku niej. Theo
Kadros... Ledwie
mogła
uwierzyć
własnym
oczom. Niestety, był prawdziwy.
Teraz jego czarne włosy przetykane były si-
wymi nitkami, ale nadal wyglądał wspaniale, osza-
łamiająco męsko. Wpatrywał się w nią z pełnym
niepokoju napięciem. Jęknęła w duchu. Widok
Thea odebrał jej resztki radości z nagrody. Mimo
to nie mogła oderwać od niego oczu – tak jak
za pierwszym razem, poczuła się całkiem oszo-
łomiona.
– Myślę, z˙e pani Blain odpowiedziała juz˙ na
wiele pytań. – Poczuła dłoń na swoim łokciu.
Theo przeprowadził ją przez recepcję wprost do
duz˙ego gabinetu.
– Zaraz. – Willow rozejrzała się wokół. Znaj-
dowali się w biurze kierownika. – Nie wolno
nam tu być.
– Owszem, wolno. Hotel nalez˙y do mnie – od-
parł Theo arogancko. Popatrzył na zaniepokojone-
go kierownika i dodał: – Wyjdź i pozbądź się tych
19
GRECKI MILIONER
hien, czyli dziennikarzy. Powiedz wydawcy pani
Blain, z˙e przez jakich czasjej nie będzie, i zamknij
za sobą drzwi.
– Nie – oznajmiła Willow drz˙ącym głosem. To
się nie działo naprawdę.
Przez ostatnich dziewięć lat zapewniała samą
siebie, z˙e juz˙ nigdy nie spotka Thea Kadrosa.
A jednak... Co za fatalny zbieg okoliczności!
To niesprawiedliwe, z˙e w chwili jej triumfu
musiał się tu pojawić. Pomyślała z rezygnacją, z˙e
zawsze brakowało jej szczęścia. Dziewięć lat
wcześniej popatrzyła na niego i zakochała się od
pierwszego wejrzenia. Az˙ się wzdrygnęła na myśl
o swojej naiwności. To był bardzo nieszczęśliwy
okresw jej z˙yciu.
Rodzice Willow poznali się w Ministerstwie
Spraw Zagranicznych. Ojciec zginął w wypadku,
gdy dziewczynka była bardzo mała. Matka jednak
nadal robiła karierę, więc Willow spędziła niemal
całe dzieciństwo z babcią w hrabstwie Devon.
Podczaswakacji Willow jeździła do matki za
granicę, a w wieku dwunastu lat trafiła do inter-
natu.
Niestety, babcia Willow zmarła na trzy miesią-
ce przed osiemnastymi urodzinami wnuczki, więc
postanowiono, z˙e to lato dziewczyna spędzi z mat-
ką w Indiach. Pierwszy raz sama w Londynie,
rzekomo pod opieką przyjaciół matki, padła ofiarą
wytrawnego podrywacza, jakim był Theo Kadros.
20
JACQUELINE BAIRD
Willow, miłośniczka ksiąz˙ek, nie miała pojęcia
o prawdziwym z˙yciu i rzeczywiście uwierzyła, z˙e
to prawdziwa miłość, az˙ po grób. Natychmiast
wpadła Theowi w ramiona i spędziła noc na upra-
wianiu miłości.
Nie miłości, lecz seksu, przypomniała sobie. Jak
idiotka uwierzyła, z˙e mówił szczerze, kiedy po-
prosił ją, z˙eby spędziła z nim cały weekend, pod-
czasktórego mogliby s
ię lepiej poznać. Kiedy
zasnął, wymknęła się na dół, z˙eby zadzwonić do
matki i powiadomić ją o zmianie planów. Zanim
jednak chwyciła za słuchawkę, telefon na dole
zadzwonił.
Odebrała i z niemym niedowierzaniem słucha-
ła, jak jakaś kobieta o imieniu Dianne prosi o roz-
mowę ze swoim chłopakiem, Theem Kadrosem.
Zaszokowana Willow odparła zgodnie z prawdą,
z˙e Theo śpi. Kobieta zawahała się, po czym oświad-
czyła ze śmiechem:
– Pewnie jest zmęczony, wczoraj nie dałam
mu zasnąć az˙ do rana. Proszę go nie budzić,
dziś przylatuję i chcę, z˙eby wieczorem był wy-
poczęty.
Po czym poprosiła Willow, z˙eby przekazała
Theowi po przebudzeniu, z˙e dzwoniła jego narze-
czona.
Kiedy Willow powoli odkładała słuchawkę, zja-
wiła się Anna i spytała, kto to był. Willow oświad-
czyła, z˙e narzeczona Thea.
21
GRECKI MILIONER
– Aha, Dianne – mruknęła Anna i wtedy Wil-
low zrozumiała, z˙e to prawda.
Nawet wtedy nie chciała w nią uwierzyć. Niena-
widziła siebie za to, ale musiała wypytać Annę.
Zapytała, czy Theo i Dianne długo się znają,
i z przeraz˙eniem usłyszała, z˙e prawie rok, co jest
rekordem jak na rozflirtowanego brata Anny. Naj-
gorsze było to, z˙e dziewczyna potwierdziła, z˙e
Theo przyleciał tu prosto od Dianne. Willow nie
chciała dłuz˙ej tego słuchać. Zrozumiała, z˙e zrobiła
z siebie kompletną idiotkę i pół godziny później
mknęła taksówką na lotnisko.
Teraz, dziewięć lat później, patrzyła na niego
i nic nie mogła poradzić na to, z˙e jej serce bije jak
oszalałe.
– Co ty właściwie wyprawiasz? – zapytała nie-
co drz˙ącym głosem.
– Ratuję starą znajomą. – Zmruz˙ył ciemne
oczy. – No chyba z˙e chcesz pozować tym dwóm
napalonym gościom. – Umilkł i uniósł ironicznie
brew. – Moz˙e topless? O ile pamiętam, Willow,
masz do tego odpowiednią figurę.
– Cóz˙ za dowcip! – Usiłowała mówić z godnoś-
cią. – Bardzo ci dziękuję, ale potrafię sama o siebie
zadbać. Wybacz, jestem umówiona.
– Tak, słyszałem, z Benem Carlavitchem, moje
gratulacje. No i gratuluję równiez˙ nagrody. Czyta-
łem twoją ostatnią ksiąz˙kę i bardzo podobała mi się
jej przewrotność. Zasłuz˙yłaś na pochwały. – Ob-
22
JACQUELINE BAIRD
rzucił ją uwaz˙nym spojrzeniem. – Zawsze pode-
jrzewałem cię o ukryte talenty.
– Bardzo dziękuję – odparła zimno.
Czytała o nim przez te lata, nie mogła tego
uniknąć. Był niesamowicie bogaty, odziedziczył
rodzinny interes po śmierci ojca. Doskonale sobie
radził, pomnoz˙ył majątek. Niestety, nawet nie
przyszło jej do głowy, z˙e ten hotel moz˙e nalez˙eć do
niego.
– Cieszę się, z˙e ksiąz˙ka ci się podobała – doda-
ła spokojnie. – Ale teraz musisz mi wybaczyć.
Odwróciła się i ruszyła do drzwi.
– No jasne, przeciez˙ masz spotkanie. – Otwo-
rzył przed nią drzwi. – Ale moz˙e później umówisz
się ze mną na kolację. – Zamilkł i dodał cicho:
– Willow?
Znieruchomiała, przeraz˙ona łomotem swojego
serca. Jednak po chwili wzięła się w garść i dumnie
uniosła brodę.
– Dziękuję za zaproszenie, Theo, ale obawiam
się, z˙e muszę odmówić.
Patrzył na nią uwaz˙nie.
– Czyz˙byś miała męz˙a, któremu to by się nie
spodobało? – spytał nagle.
Moz˙e obawiała się zazdrosnego partnera? Theo
doskonale to rozumiał. Gdyby była jego kobietą,
nie spuszczałby jej z oka.
– Nie – odparła Willow bez zastanowienia i na-
tychmiast przeklęła się za niepotrzebną szczerość.
23
GRECKI MILIONER
Theo właśnie zaoferował jej genialną wymówkę,
a ona ze zdenerwowania z niej nie skorzystała.
– Ale...
– To dobrze, będziesz mogła się do mnie przy-
łączyć.
Jego bezczelność była wręcz zadziwiająca.
– A ty? – zapytała Willow zimno. – Czytałam
gdzieś, z˙e jesteś z˙onaty. Czy z˙ona nie będzie
miała nic przeciwko temu, z˙e zjesz kolację z inną
kobietą?
Wiedziała, z˙e oz˙enił się z Dianne. Ta wiado-
mość ukazała się w prasie kilka miesięcy po ich
wspólnej nocy. Mniej więcej rok później Willow
czytała w kobiecej prasie o Dianne i wspaniałej
willi, podarunku od męz˙a.
– Wątpię – odparł Theo. – Rozwiedliśmy się
przed laty.
Willow
pomyślała,
z˙e
zapewne
Dianne
w końcu musiała zrozumieć, za jakiego oszusta
wyszła.
– Willow, oboje jesteśmy wolni, nic nie stoi na
przeszkodzie, z˙ebyśmy spędzili ten wieczór ra-
zem. Pogadamy o starych czasach.
– Bardzo mi przykro, ale na kolację jestem
umówiona, więc nic z tego. – Uśmiechnęła się do
niego z wyraźnym trudem.
– Ale skoro nocujemy w tym samym hotelu, nie
moz˙esz odmówić mi wspólnego drinka. Zaczynam
podejrzewać, z˙e nieświadomie wyrządziłem ci
24
JACQUELINE BAIRD
krzywdę, a o ile pamiętam, dziewięć lat temu
rozstaliśmy się w przyjaźni.
Juz˙ miała się odgryźć, ale po chwili doszła do
wniosku, z˙e mądrzej będzie wyrazić zgodę. Jeden
drink i przyjacielska pogawędka przed snem. Chy-
ba da radę? Nie mogła ryzykować i wzbudzać jego
podejrzeń. Rano wracała do Devon i nigdy juz˙ nie
zobaczy Thea.
– No dobrze, jeśli będziesz w pobliz˙u, kiedy
wrócę, pójdziemy na drinka. Ale nie psuj sobie
przeze mnie wieczoru.
Z tymi słowami wyszła z biura kierownika.
Ben Carlavitch był bardzo przystojnym męz˙-
czyzną, ale dla Willow mógłby wyglądać jak Qua-
simodo, i tak nie zwróciłaby na to uwagi. Jednym
uchem słuchała toczącej się przy stole rozmowy
i ustawicznie potakiwała, duchem jednak była cał-
kiem nieobecna.
Nie mogła przestać myśleć o Theo. Niewiele się
zmienił przez te dziewięć lat, tyle z˙e teraz wydawał
się jeszcze bardziej cyniczny.
Miał rację, rozstali się w pozornej przyjaźni.
Nawet teraz Willow nie mogła spokojnie o tym
myśleć. Boz˙e drogi, jaka była naiwna! Kiedy się
dowiedziała, z˙e jej pierwszy męz˙czyzna ma narze-
czoną, postanowiła natychmiast pojechać na lot-
nisko. Tam, całkiem oszołomiona, siedziała w sali
odlotów. Lot był opóźniony, a Willow pragnęła jak
25
GRECKI MILIONER
najszybciej spotkać się z matką i opowiedzieć jej
o wszystkim. Zamknęła oczy i zastanawiała się,
jak mogła być az˙ tak głupia.
– Willow?
Ze zdumieniem uniosła powieki. Theo Kadros
stał przed nią.
Zerwała się na równe nogi.
– Co ty tu robisz? – zapytała zimnym, uprzej-
mym tonem.
Jej usta zadrz˙ały, kiedy obrzucił ją niechętnym
spojrzeniem. Ubrana była w białe spodnie od dre-
su, niebieską bluzę, włosy zaczesała w kucyki. Bez
grama makijaz˙u ani trochę nie przypominała moc-
no wymalowanej i skąpo odzianej dziewczyny,
którą poznał wczoraj.
– To dokąd się wybieramy w weekend? – zapy-
tał drwiąco. – A, byłbym zapomniał: wszystkiego
najlepszego z okazji osiemnastych urodzin.
Z kamienną twarzą zaz˙ądał wyjaśnień. Chciał
wiedzieć, dlaczego nie powiedziała mu, z˙e jest
taka młoda. Burknęła, z˙e nie pytał. Wściekły,
oznajmił, z˙e nigdy by z nią nie spał, gdyby wie-
dział, z˙e była dziewicą. Zaz˙enowana Willow po-
prosiła Thea, z˙eby mówił nieco ciszej, po czym,
w przypływie natchnienia, poinformowała go, z˙e
planowała utratę dziewictwa na osiemnaste uro-
dziny, i to najlepiej ze starszym męz˙czyzną, który
z pewnością miał większe doświadczenie.
Theo nawet nie próbował kryć gniewu. Zapytał,
26
JACQUELINE BAIRD
czemu tak beztrosko potraktowała utratę dziewic-
twa. Prosił ją o telefon, proponował spotkanie
w Indiach, gdziekolwiek. Kiedy to nic nie dało,
oświadczył, z˙e powinni utrzymać kontakt na wy-
padek, gdyby ich wspólna noc okazała się brze-
mienna w skutki.
Ani razu nie wspomniał o narzeczonej, więc to
Willow musiała się tym zająć.
– Chyba trochę przesadzasz, Theo – odezwała
się ze złością. – Czy nie mówiłeś tego wszystkiego
kobiecie, z którą spałeś dzień wcześniej?
Ujrzała w jego oczach coś w rodzaju skruchy.
Było jasne, z˙e Dianne nie kłamała. Po chwili
Willow z pozorną beztroską dodała, z˙e nie ma się
czym przejmować, bo przeciez˙ uz˙ył zabezpiecze-
nia, a poza tym zawsze istnieje przeciez˙ pigułka
po. Dała do zrozumienia, z˙e na wszelki wypadek ją
zaz˙yła.
Po tych słowach wyprostował się i zrobił krok
do tyłu.
– No cóz˙, chyba masz rację, wszystko zostało
powiedziane. – Ukłonił się z drwiącą miną. – Bar-
dzo mi miło, z˙e mogłem się na coś przydać.
W tym samym momencie pasaz˙erów lotu Wil-
low zaproszono na pokład.
– Muszę iść. Nie gniewaj się, Theo. – Dziewczy-
na z lodowatym uśmiechem uścisnęła mu rękę.
Zdumiony, spojrzał na ich splecione dłonie, po
czym cofnął swoją.
27
GRECKI MILIONER
– Miłego z˙ycia, Willow – powiedział i odszedł.
– Co ty na to, Willow? Zgadzasz się?
Willow zamrugała gwałtownie, ale nie zdołała
ukryć bólu na twarzy.
– Tak. – Popatrzyła prosto w zaciekawione
oczy Bena Carlavitcha.
– W ogóle nie słuchałaś. – Na jego obliczu
pojawił się smutny uśmiech. – To draz˙ni ego
wielkiego hollywoodzkiego magnata.
Uśmiechnęła się do niego. Naprawdę był bardzo
atrakcyjnym facetem.
– Alez˙ słuchałam – skłamała. – A jeśli mój
wydawca jest zadowolony, ja tez˙ jestem.
– Kimkolwiek jest ten facet, o którym myślisz,
ma szczęście – mruknął Ben. – Mam nadzieję, z˙e to
docenia. Jeśli nie, koniecznie do mnie zadzwoń.
28
JACQUELINE BAIRD
ROZDZIAŁ TRZECI
Portier otworzył drzwi taksówki, a Willow
wyśliznęła się z auta i poz˙egnała z Louise. Do-
chodziła północ, Willow była pewna, z˙e Theo
Kadrosjuz˙ na nią nie czeka. Po rozstaniu z Car-
lavitchem poszły z Louise do włoskiej knajpki
i uczciły sukces kolacją z szampanem. Willow
specjalnie przeciągnęła pogawędkę po posiłku,
nad kawą, ale w końcu jednak musiała wrócić do
hotelu.
W recepcji poprosiła o klucz do swojego po-
koju.
– Dziękuję. – Odwróciła się i niemal zderzyła
z wysokim męz˙czyzną. Silna ręka natychmiast
otoczyła ją w pasie.
– Uwaz˙aj, bo mnie zdepczesz – powiedział
Theo.
– O, jeszcze nie śpisz – wymamrotała i cofnęła
się pośpiesznie.
Ku nieopisanej uldze Willow zabrał rękę z jej
talii.
– Jasne, z˙e nie śpię, Willow. – Popatrzył jej
prosto w oczy. – Obiecałem ci drinka i pogawędkę
o dawnych czasach, a ja dotrzymuję słowa – oznaj-
mił.
Jego spojrzenie sprawiło, z˙e ugięły się pod nią
kolana. Wściekła na siebie, warknęła:
– Byle szybko, Theo.
– Nie martw się, szampan juz˙ się chłodzi.
Zanim zdąz˙yła się zorientować, stali w windzie.
– Chwileczkę, wydawało mi się, z˙e bar jest na
parterze – zaprotestowała.
– W barze jest dziś tłum. Uznałem, z˙e po ta-
kim dniu będziesz wolała jakieś intymniejsze
miejsce.
– Raczej nie – odparła. – Naprawdę jestem
zmęczona.
Nagle odniosła wraz˙enie, z˙e winda jest bardzo
ciasna. Kręciło się jej w głowie, ale nie chciała go
denerwować.
– Moz˙e przełoz˙ymy to na następny raz? – zasu-
gerowała. – Strasznie chce mi się spać.
Theo zerknął na zegarek.
– Za dwie minuty będzie północ. Cóz˙ za zbieg
okoliczności – po raz pierwszy spotkaliśmy się
dokładnie o tej samej porze. Wtedy nie byłaś
zmęczona, Willow. Wręcz przeciwnie.
Co za arogancja, pomyślała z oburzeniem.
– Lepiej mi nie przypominaj. – Uśmiechnęła
się do niego z wyz˙szością. – Raczej nie rozwodzę
się nad tym, co było, wolę patrzeć w przyszłość.
30
JACQUELINE BAIRD
– No cóz˙, rozumiem, z˙e nie ma moz˙liwości
odtworzenia okoliczności naszego pierwszego
spotkania, minuta po minucie – oświadczył z roz-
bawieniem, gdy drzwi windy się otworzyły.
– Wykluczone – warknęła i spojrzała na niego
wyzywająco.
Wtedy właśnie dostrzegła wesołe ogniki w jego
oczach. Przez chwilę wydawał się młodszy, do-
kładnie taki jak kiedyś. Nie mogła się opanować,
równiez˙ się uśmiechnęła. Nieźle ją nabrał.
– Chciałbyś, Theo – mruknęła.
Wyciągnął klucz i otworzył drzwi do swojego
pokoju.
– Nie jest najgorzej. Juz˙ myślałem, z˙e zapo-
mniałaś, co to szczery uśmiech. Bez obaw, nie
rzucę się na ciebie. Teraz, na starość, stałem się
bardzo
szacownym
osobnikiem.
Powaz˙nie.
– Uśmiechnął się i podszedł do wiaderka z lo-
dem. – Usiądź i wypijmy za twój sukces jak
starzy przyjaciele.
Willow przycupnęła na sofie i próbowała się
odpręz˙yć. Była kobietą sukcesu, potrafiła o siebie
zadbać, nie miała się czego bać. Problem w tym,
z˙e ona i Theo nie byli starymi przyjaciółmi. Do
dziś zastanawiała się, co tamtego dnia sprowadziło
go na lotnisko. Moz˙e uwaz˙ał, z˙e tak po prostu
wypada?
Patrzyła na niego, gdy w skupieniu otwierał
szampana. Na chwilę oddech uwiązł jej w gardle.
31
GRECKI MILIONER
Często widywała identyczną, skupioną minę na
obliczu Stephena. Chyba zapomniała, jakim za-
groz˙eniem dla niej i jej z˙ycia jest teraz Theo
Kadros.
– Dziękuję. – Z lodowatym uśmiechem przyję-
ła kieliszek szampana.
Theo usiadł na sofie obok Willow i spojrzał na
nią z ukosa.
– Za Kreta, który zamienił się w łabędzia.
Oczy Willow rozszerzyły się ze zdumienia.
– Mój angielski nie jest idealny – wyjaśnił
Theo pośpiesznie. – Zapewne coś przekręciłem,
ale wiesz, co mam na myśli. Moje gratulacje,
Willow.
Pośpiesznie przełknęła musujący płyn i zmusiła
się do uśmiechu. Theo doskonale mówił po angiel-
sku i świetnie o tym wiedział. Nie miała pojęcia,
skąd znał jej przydomek, ona z pewnością mu go
nie zdradziła. Miał zdecydowanie zbyt wiele infor-
macji.
– Powiedz, dlaczego zaczęłaś pisać?
– Najwyraźniej wiesz, z˙e w szkole nazywano
mnie Kretem, czego nienawidziłam. Stroniłam od
ludzi, wolałam ksiąz˙ki. Dziwne, z˙e człowiek
z twoją inteligencją o to pyta.
– No cóz˙, opowiedz mi o tym. – Dyskretnie
napełnił jej kieliszek.
Czemu nie? Rozmowa o pracy była znacznie
bardziej bezpieczna niz˙ o ich krótkiej przeszłości.
32
JACQUELINE BAIRD
Opowiedziała mu o publikacji swojej pierwszej
ksiąz˙ki, unikając pytań o teraźniejszość. Sama
zaczęła go wypytywać, co teraz robi. Potwierdził,
z˙e większość czasu spędza w podróz˙y, ale jego
dom znajduje się w Grecji.
– Prowadzisz bardzo aktywne z˙ycie – mruk-
nęła. – Ale to ci chyba odpowiada.
Theo wzruszył ramionami.
– Cięz˙ko pracuję i lubię się zabawić. – Musnął
palcami oparcie sofy tuz˙ za Willow. Wcale nie
przypadło jej to do gustu.
– Cóz˙, twój styl z˙ycia mi nie odpowiada
– oświadczyła. W powietrzu pojawiło się zauwaz˙a-
lne napięcie. – Ja lubię spokój i ciszę. Nie cierpię
podróz˙y. – Wiedziała, z˙e zaczyna paplać, ale nie
mogła się powstrzymać. – Nie lubię zmian.
– Potrafię to uszanować i w pełni podzielam ten
pogląd w kwestii twojej fryzury. Cieszę się, z˙e nie
obcięłaś włosów.
– Moja babcia była tradycjonalistką. Pewnie
mam to po niej. – Willow chwyciła za kieliszek
i pośpiesznie wypiła resztkę szampana.
– Bogu dzięki. Ale chyba nie jesteś trady-
cjonalistką w stu procentach? Z pewnością przez te
dziewięć lat spotykałaś się z wieloma męz˙czyz-
nami.
– Nie. Tak. To znaczy... – Jej głoszamarł pod
jego szyderczym spojrzeniem. Miał tupet! – Tylko
z jednym.
33
GRECKI MILIONER
Myślała o swoim synu, Stephenie.
Theo patrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem
twarzy.
– Jestem skłonny ci uwierzyć – mruknął.
– Dziękuję – odparła z nutą sarkazmu. W jego
świecie ludzie zapewne zmieniali partnerów jak
rękawiczki. – Ale dość juz˙ o mnie. – Czuła, z˙e
koniecznie musi zmienić temat. – Co u twojej
siostry, Anny?
– Anna jest teraz z˙oną i dumną matką dwóch
uroczych córek, które ja z rozkoszą psuję – przy-
najmniej ona tak twierdzi.
Willow zrozumiała, z˙e popełniła błąd. Nigdy
nie pomyślała, z˙e Theo mógłby lubić dzieci. Było
to jednak oczywiste, gdy mówił o swoich siost-
rzenicach, miał ciepły błysk w oku. Z pewnością
okazałby się cudownym ojcem.
– Musisz kiedyś ją odwiedzić – ciągnął. – Bę-
dzie zachwycona.
– Tak. – Willow wstała. – Ale teraz naprawdę
muszę iść.
Przez szampana i niezobowiązującą pogawędkę
zaczynała znowu się poddawać urokowi tego męz˙-
czyzny. Był dla niej zagroz˙eniem i nie mogła o tym
zapominać.
– Chyba zawsze czuła się winna, z˙e nieszcze-
gólnie się postarała na twoje osiemnaste urodziny
– dodał. – Miała wraz˙enie, z˙e przyjęcie cię znudzi-
ło i wróciłaś do swojego pokoju. Nie wyprowadzi-
34
JACQUELINE BAIRD
łem jej z błędu – oświadczył z radosnym uśmie-
chem.
Uniosła brodę i dzielnie wytrzymała jego spo-
jrzenie. Nic nie mogła jednak poradzić na to,
z˙e w obecności Thea jej serce waliło jak osza-
lałe.
– Powiedz Annie, z˙e nie musi czuć się winna
– oświadczyła. – Nie ma sensu, z˙ebyśmy się ze
sobą kontaktowały. Spotkałyśmy się tylko raz, od
tamtego czasu się nie widziałyśmy. I niech juz˙ tak
zostanie.
Zamierzała dodać: Dotyczy to równiez˙ ciebie,
ale zabrakło jej odwagi.
Theo był inteligentnym człowiekiem, sam po-
trafił wyciągać wnioski.
– Skoro masz do nas taki stosunek, jestem
zdumiony, z˙e zgodziłaś się na drinka – mruknął
i spojrzał na nią przenikliwie. – Bardzo mi to
pochlebia, ale moz˙e jednak odpowiesz, co cię
przekonało?
Willow zrozumiała, z˙e popełniła kolejny błąd.
Powinna była odmówić, teraz mógł zacząć coś
podejrzewać.
Musiała
działać
błyskawicznie.
Opuściła oczy, zatrzepotała rzęsami i posłała mu
przeciągłe spojrzenie.
– Przeciez˙ wiesz, z˙e trudno ci się oprzeć.
– Uśmiechnęła się. – Myślałam, z˙e napijemy się
przez wzgląd na dawne czasy. Dziękuję, było mi
bardzo miło, ale juz˙ pójdę.
35
GRECKI MILIONER
– Boisz się wszystkich męz˙czyzn czy tylko
mnie? – spytał z ponurym uśmiechem. Zanim
jednak zdołała cokolwiek powiedzieć, dodał: – Po-
wiedz, dlaczego wtedy uciekłaś? Nie wierzę w to,
co mówiłaś na lotnisku. Mam wraz˙enie, z˙e prze-
straszyła cię własna zmysłowość. Uciekłaś ze stra-
chu, jak teraz. Jeśli mam rację, to bardzo mi
przykro.
Czuła gniew, ale uśmiech nie opuszczał jej ust.
Wiedziała, z˙e nie moz˙e ryzykować.
– Pewnie masz rację – przytaknęła potulnie.
– Nie gniewaj się, Theo, ale naprawdę muszę
juz˙ iść.
– Proszę bardzo, ale najpierw... – Chwycił ją
w ramiona i pocałował.
Usiłowała się wyrwać, jednak trzymał ją mocno
i miaz˙dz˙ył jej wargi ustami. Nie chciała tego. Nie
mogła sobie na to pozwolić. Jej ciało ją zdradziło
tak jak dziewięć lat wcześniej. Oblała ją fala
gorąca – znów miała osiemnaście lat i całkiem się
zatraciła w tym pocałunku.
– Pragnę cię – wyszeptał Theo do jej ucha.
– Tak bardzo cię pragnę...
Słowa nie były konieczne, sama to czuła. Dzie-
więć lat celibatu Willow dało o sobie znać. Theo
złapał palcami suwak jej sukienki i pociągnął
w dół. Materiał opadł az˙ do pasa, Theo rozpiął
stanik. Jęknęła, gdy dotknął dłonią jej nagiej
piersi.
36
JACQUELINE BAIRD
– Taką cię zawsze pamiętałem – wyszeptał.
– Jesteś taka piękna...
Gdyby jej nie podtrzymywał, chybaby upadła.
Drz˙ała, próbowała coś powiedzieć, ale nie mogła.
– Ty tez˙ mnie pragniesz, Willow. – Nie od-
rywając od niej spojrzenia, zaczął rozpinać koszu-
lę. – Powiedz to. Chcę, z˙ebyś to powiedziała po
tamtej przygodzie...
Te słowa sprawiły, z˙e otrzeźwiała. Tamta przy-
goda.
Nagle usiadła i zaczęła pośpiesznie poprawiać
sukienkę. Co ze mnie za idiotka! – pomyślała. Była
zaz˙enowana i upokorzona. Zerwała się na równe
nogi, usiłując zapiąć suwak, ale wplątały się w nie-
go jej włosy.
– Willow...
Kiedy poczuła na sobie dotyk duz˙ej dłoni Thea,
podskoczyła.
– Nie dotykaj mnie! – krzyknęła, przeraz˙ona
łatwością, z jaką poddała się jego czarowi.
– Rozumiem, z˙e zmieniłaś zdanie – zauwaz˙ył
drwiąco. – Lepiej uwaz˙aj, Willow. Nie kaz˙dy
facet potrafi nad sobą zapanować tak jak ja.
– Zanim zdąz˙yła zareagować, obrócił ją, odga-
rnął jej włosy i zręcznie zapiął suwak. – Go-
towe.
Popatrzył na nią. Skuliła się, przeraz˙ona złością
w jego oczach. Wiedziała, z˙e zachowała się głupio.
– Nie bądź taka przestraszona. – Musnął dłonią
37
GRECKI MILIONER
kosmyk jej włosów. Znowu przeszył ją dreszcz.
– Nigdy nie wziąłem kobiety siłą i nie mam naj-
mniejszego zamiaru robić tego teraz.
– No to mnie puść – powiedziała drz˙ącym
głosem.
Wiedziała, z˙e nie musiał się szczególnie wysi-
lać, z˙eby ponownie padła mu w ramiona. Zwilz˙yła
językiem spierzchnięte usta.
– Jesteś pewna? Oczywiście, kobieta zawsze
ma prawo do zmiany zdania. – Patrzył jej prosto
w oczy. – Moz˙e poznaliśmy się zbyt wcześnie.
Teraz jednak oboje jesteśmy dojrzałymi, wolnymi
ludźmi. Nikomu nie stanie się krzywda, jeśli spę-
dzimy tę noc razem. Obiecuję ci, z˙e nie poz˙ałujesz.
Miał głęboki, aksamitny głos, wręcz nieodparty.
Nagle się uśmiechnął, kącikiem ust. Tylko jedna
osoba na świecie poza nim uśmiechała się w taki
sam sposób, zwłaszcza gdy chciała czegoś od
Willow.
– Nie! – Wyrwała się z jego uścisku.
– W porządku. – Wzruszył ramionami. – To mi
wystarczy. Mówiłaś, zdaje się, z˙e jesteś zmęczona.
– Tak? – zapytała niemądrze, wciąz˙ oszoło-
miona. Nie zauwaz˙yła cynizmu w jego głosie.
Zdumiewało ją opanowanie tego faceta.
– Owszem, ale nalegam, z˙ebyśmy rano zjedli
wspólnie śniadanie. O której wyjez˙dz˙asz?
– Mam pociąg o dziesiątej. – Była zbyt zdu-
miona jego słowami, z˙eby kłamać.
38
JACQUELINE BAIRD
– Dobrze. Spotkajmy się w restauracji na dole
o ósmej i wtedy porozmawiamy. – Uniósł jej
brodę. – Chyba z˙e wolałabyś śniadanie w łóz˙ku.
– Willow jęknęła, a Theo uśmiechnął się. – To z˙art.
Ostatnim razem cię spłoszyłem i nie mam zamiaru
popełniać ponownie tego błędu. Do jutra. – Ostroz˙-
nie pocałował ją w czoło.
39
GRECKI MILIONER
ROZDZIAŁ CZWARTY
Willow lez˙ała w łoz˙u królewskich rozmiarów
i marzyła o śnie. Minęła godzina od rozstania
z Theem, a ona wciąz˙ nie mogła przejść do porząd-
ku dziennego nad tym, co się stało.
Dzień, który miał być jednym z największych
triumfów w jej z˙yciu, nieoczekiwanie zamienił się
w katastrofę. Po jej policzku spłynęła łza. Jeszcze
wczoraj mogłaby przysiąc, z˙e Theo Kadrosnic dla
niej nie znaczy. Przez dziewięć lat z˙yła w tym
przeświadczeniu.
Westchnęła głęboko. Gdyby kiedykolwiek się
dowiedział, z˙e urodziła mu syna i nawet go o tym
nie zawiadomiła... Nie mogła myśleć o tym, co by
zrobił. Wtedy jednak nie miała innego wyjścia.
Zamknęła oczy, wspomnienia powróciły. Myś-
lała o swoim wyjeździe do Indii i ostatnich miesią-
cach spędzonych razem z matką.
Nie przyszło jej do głowy, z˙e moz˙e być w ciąz˙y,
w końcu Theo uz˙ył prezerwatywy. Była młoda,
wściekła na niego i widziała świat w czarno-bia-
łych barwach. Doszła do wniosku, z˙e zapropono-
wał wspólny weekend tylko po to, z˙eby ją spławić.
Udało się jej przekonać samą siebie, z˙e zapewne
miał liczne kochanki, a jego narzeczona nic o tym
nie wiedziała.
W październiku dostała się na Oksford, gdzie
miała studiować anglistykę. Była zdecydowana
zapomnieć o Kadrosie i dobrze się bawić na waka-
cjach w Indiach. Zrozumiała, z˙e pomyliła seks
z miłością. No cóz˙, pozostawało jej jedynie wyciąg-
nąć z tego wnioski na przyszłość.
Jednakz˙e czasmijał, a matka coraz bardziej
martwiła się o Willow. Dziewczynie wciąz˙ brako-
wało energii, często było jej niedobrze, co kładła
na karb zmiany klimatu. Po dziewięciu tygodniach
matka zabrała ją do lekarza, który stwierdził ciąz˙ę.
Po tej rewelacji matka poradziła Willow, z˙eby
wróciła do Anglii załatwić formalności związane
z rocznym urlopem na studiach. Nakazała jej rów-
niez˙ jak najszybciej skontaktować się z ojcem
dziecka.
Willow niechętnie się na to zgodziła. Skłamała
matce, z˙e ojcem jest brat kolez˙anki i z˙e spotykali
się przez dłuz˙szy czas, a potem rozstali.
Wróciła do Londynu i zadzwoniła do domu
Thea, z˙eby poinformować go o ciąz˙y. Okazało się
jednak, z˙e dom został zamieniony na biuro pewnej
prestiz˙owej firmy.
Willow wróciła do rodzinnego domu w Devo-
nie, zadzwoniła do matki i poinformowała ją, z˙e
41
GRECKI MILIONER
były chłopak wyjechał na pewien czasz kraju.
Matka oznajmiła, z˙e za dziesięć dni kończy się jej
kadencja w Indiach i z˙e wróci do kraju.
Nigdy jednak nie wróciła. Wybuchły zamieszki,
matka Willow stała się ich przypadkową ofiarą.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych starało się
pomóc dziewczynie, która w ciągu pół roku straci-
ła matkę i babkę. Willow w otępieniu zgadzała się
na wszystko. Całymi miesiącami pogrąz˙ona była
w z˙alu, radziła sobie tylko dzięki sąsiadce babci,
Tess. Dopiero w siódmym miesiącu otrząsnęła się
z otępienia i skoncentrowała na rosnącym w niej
dziecku. Postanowiła postąpić zgodnie z wolą mat-
ki i zawiadomić Thea. Niestety było za późno...
W pociągu do Londynu, z adresem biura Theo-
dore’a Kadrosa w kieszeni, Willow otworzyła je-
den z kolorowych magazynów i na pierwszej stro-
nie ujrzała zdjęcia ze ślubu Kadrosa i Dianne.
Wysiadła na następnej stacji i wróciła do domu.
Usiadła i przetarła oczy. Doszła do wniosku, z˙e
nigdy nie zaśnie. Decyzję podjęła wiele lat temu
i musiała się jej trzymać. Było za późno na jakie-
kolwiek zmiany.
Dlatego właśnie nie mogła się spotkać z Theem
Kadrosem przy śniadaniu ani przy z˙adnej innej
okazji.
Popatrzyła na zegarek i przekonała się, z˙e jest
wpół do trzeciej w nocy – nie miała szans na pociąg
42
JACQUELINE BAIRD
o tej porze. No i co z tego? Była znaną pisarką
i właśnie podpisała lukratywny kontrakt. Mogła
sobie pozwolić na ekstrawagancję, w końcu sytua-
cja była wyjątkowa...
Po cichu umyła się, ubrała, włoz˙yła dz˙insy
i koszulę w kratę, spakowała walizkę i rozejrzała
się po pokoju. Chwyciła garść ulotek z nocnego
stolika i przeglądała je, az˙ w końcu natrafiła na to,
co było jej potrzebne. Wybrała numer i odetchnęła
z ulgą. Auto miało przyjechać za dziesięć minut.
Nie musiała się przejmować rachunkiem hote-
lowym, i tak wydawnictwo płaciło za jej pobyt
w Londynie.
Nie skorzystała z windy, tylko zeszła na dół
schodami. Na szczęście kończyły się obok wejścia,
co oszczędzało jej wędrówki przez recepcję, gdzie
ktoś mógłby ją zauwaz˙yć.
– Wezwać taksówkę? – spytał zaspany portier.
– Nie, zaraz przyjedzie po mnie auto – odparła
zgodnie z prawdą.
Połoz˙yła na ladzie klucze i napiwek, a portier
otworzył jej drzwi. Po chwili Willow wśliznęła się
na tylne siedzenie czekającego na nią samochodu.
– Zna pan drogę? – zapytała.
Ze zdumieniem zobaczyła uśmiechniętą kobie-
cą twarz.
– Tak, proszę pani – odparła kobieta za kierow-
nicą. – Sprawdziłam przed przyjazdem. Od miesię-
cy nie miałam tak dobrego kursu.
43
GRECKI MILIONER
Willow zamknęła oczy i, nareszcie rozluźniona,
zapadła w głęboki sen.
Do diabła! Ta mała czarownica znów mu umknę-
ła. Tym razem jednak musiał działać ostroz˙nie.
Dziewięć lat temu, po pamiętnym poz˙egnaniu
na lotnisku, poprzysiągł sobie, z˙e wyrzuci Willow
ze swoich myśli. Wybrał głupią metodę – pił za
duz˙o, co zaowocowało błędną decyzją w sprawach
osobistych. Wrócił do Dianne i zgodził się na ślub.
Była świetną prawniczką, ale kiepską z˙oną – na
szczęście to małz˙eństwo prędko go otrzeźwiło.
Kiedy pewnego dnia znalazł z˙onę w łóz˙ku z innym,
rozwód stał się koniecznością, czego Theo wcale
nie z˙ałował.
Wbrew temu, co twierdziła prasa, wcale nie był
kobieciarzem, przez cztery lata od rozwodu miał
tylko trzy kochanki. Ostatnią była Christine
z Aten. Nawet zastanawiał się, czy się z nią oz˙enić
– tylko po to, by zyskać potomka. Jego z˙ycie i tak
wypełniała praca, i to mu odpowiadało – dopóki
ponownie nie ujrzał Willow Blain.
Mimo z˙e kazał obudzić się o wpół do siódmej,
albo i wcześniej, w razie gdyby Willow usiłowała
opuścić hotel, miał pecha.
– O której wyszła? – spytał wystraszonego kie-
rownika hotelu.
– Nocny portier twierdzi, z˙e około trzeciej
w nocy. Czekał na nią samochód.
44
JACQUELINE BAIRD
Theo poczuł, z˙e lada chwila straci resztki cierp-
liwości i wszystkich pozwalnia. Nagle jednak
przyszło mu do głowy, z˙e Willow zachowuje się
bardzo dziwnie. Nie był ślepy, czuł seksualne
napięcie między nimi. Gdyby się postarał, mógł ją
wczoraj uwieść. Ale przeciez˙ wystarczyło, z˙e po-
wiedziała ,,nie’’, nie musiała uciekać pod osłoną
nocy. Musiał przyznać, z˙e wystrychnęła go na
dudka. Była zaskakująca i nieprzewidywalna. Jed-
nak urocza Willow coś ukrywała, a on musiał się
dowiedzieć, co to takiego.
Taksówka zatrzymała się przed domkiem Wil-
low o ósmej rano. Willow zapłaciła kobiecie
i z ulgą weszła do domu. Stephen znajdował się pod
opieką Tess i jej męz˙a, którzy mieszkali sto metrów
dalej. Spodziewali się jej dopiero po południu.
Rozejrzała się po znajomej sieni i uśmiechnęła.
Chyba przesadziła, wyjez˙dz˙ając z Londynu w środ-
ku nocy, ale nic jej to nie obchodziło. Nareszcie
wróciła do domu, wspaniale się tu czuła. Pobiegła
do swojego pokoju i szybko rozpakowała rzeczy,
po czym wzięła prysznic i umyła włosy.
Po powrocie do pokoju zerknęła na rzekę, na
której tańczyły promienie porannego słońca,
i uśmiechnęła się do siebie. Była szczęśliwa, miała
udane z˙ycie. A z˙e zabrakło w nim męz˙czyzny? Nie
potrzebowała go. Stephen w zupełności jej wystar-
czał.
45
GRECKI MILIONER
Włoz˙yła kolorową sukienkę z krótkimi rękawa-
mi i sandały, zjadła śniadanie, po czym zadzwoniła
do Tess, z˙eby zrobić niespodziankę Stephenowi.
Zamierzała odprowadzić go do szkoły jak zawsze.
Wszystko wróciło do normy. Dość juz˙ eskapad do
miasta, obiecała sobie w duchu. Po raz pierwszy od
narodzin Stephena spędziła noc z dala od syna i nie
miała najmniejszego zamiaru tego powtarzać.
Dziesięć minut później do domu wpadł ciemno-
włosy, energiczny chłopczyk.
– Mamo! Mamo, wróciłaś. Świetnie się bawi-
łem! – krzyknął. – Dzwonił dziennikarz z miej-
scowej gazety, zrobił mi zdjęcie. Powiedział, z˙e
będę sławny, a ty bardzo bogata.
Willow zesztywniała.
– To wspaniale – wykrztusiła w końcu i z całej
siły uściskała synka.
– Mamo, postaw mnie na ziemi – zaprotes-
tował. – Nie jestem dzieckiem, mam juz˙ osiem lat.
Niechętnie wypuściła go z objęć.
– Pomyślałam, z˙e nie będziesz miała nic prze-
ciwko temu. – Jej przyjaciółka, Tess, uśmiechnęła
się szeroko. – Ta nagroda strasznie nas zelektry-
zowała.
– Wszystko w porządku. – Willow próbowała
się uśmiechnąć. Była przeraz˙ona tym, z˙e zdjęcie
Stephena moz˙e ukazać się w gazecie. Tess jed-
nak chyba nie widziała w tym nic niepokojącego.
46
JACQUELINE BAIRD
– Dlaczego wróciłaś tak prędko? – zapytała
z ciekawością.
– Wiesz...
– Niewaz˙ne. Pewnie chcesz odprowadzić Ste-
phena do szkoły. Wpadnij do mnie, jak będziesz
wracała. Napijemy się kawy i opowiesz mi o wszyst-
kim.
W drodze do szkoły Stephen nie przestawał
mówić i po raz pierwszy w z˙yciu Willow słuchała
go jednym uchem. Była zdenerwowana. Powtarza-
ła sobie, z˙e chodzi tylko o miejscową gazetę,
niezbyt popularną, i nie ma powodu do obaw, ale
strach jej nie opuszczał.
Patrzyła na rozpromienioną twarz syna i za-
stanawiała się, czy podjęła właściwą decyzję. Jako
malec, Stephen niezbyt przypominał ojca, ale
z czasem się to zmieniło. Willow coraz bardziej
dostrzegała w nim podobieństwo do Thea.
– Kiedy dziennikarz spytał, kim jej mój tata,
Tess kazała mu być cicho i sobie poszedł – ciągnął
Stephen.
– Bardzo rozsądnie. – Popatrzyła na powaz˙ną
twarz syna i poczuła się jeszcze gorzej.
– Mamo, mówiłaś, z˙e tata oz˙enił się z inną
kobietą i zniknął, i nie wiesz, gdzie jest. Moz˙e
teraz, kiedy jesteś bardzo bogata, moglibyśmy go
poszukać? Dziś jest ostatni dzień szkoły, mog-
libyśmy zacząć juz˙ jutro. – Patrzył na nią ufnie,
a jej serce ścisnęło się z z˙alu.
47
GRECKI MILIONER
– Czemu nie? – Czuła się strasznie, tak kła-
miąc. – Obojgu nam przydadzą się wakacje – doda-
ła całkiem szczerze.
Nagle pomysł tygodniowego wyjazdu z synem
wydał się jej genialny. Zanim wrócą, prasa zdąz˙y
się juz˙ uspokoić.
Na szczęście podszedł do nich Tommy, kolega
Stephena, i obaj chłopcy odbiegli. Willow powęd-
rowała prosto do Tess.
– No i co?! – wykrzyknęła Tess. – Czy boski
Carlavitch jest równie przystojny i seksowny na
z˙ywo? Zamierza uczynić z ciebie bogaczkę? I, co
najwaz˙niejsze, podoba ci się?
Willow parsknęła śmiechem. Sama nie wiedzia-
ła, czy się śmiać, czy płakać.
– Nie wiem – odparła szczerze. – Chyba jest
atrakcyjny.
Ani razu o nim nie pomyślała.
– Wszystko w porządku? – Tess zmarszczyła
brwi. – Myślałam, z˙e ucieszy cię ta nagroda
i w ogóle, a ty wydajesz się przygnębiona.
– Zmęczyło mnie to wszystko. – Była zadowo-
lona, z˙e ma pretekst, by wrócić do domu. – Przez
pół nocy jechałam samochodem. Wielkie dzięki za
to, z˙e zajęłaś się Stephenem. Pójdę do wioski po
mleko, a potem trochę odpocznę.
– Jasne, zobaczymy się później.
– Wpadnę na chwilę, kiedy juz˙ odbiorę Ste-
phena ze szkoły. Chyba pojedziemy jutro do Fal-
48
JACQUELINE BAIRD
mouth, jak w zeszłym roku, zrobimy sobie jedno-
dniową wycieczkę do Francji. Zasłuz˙ył na tę wy-
prawę, był bardzo grzeczny.
– Dobry pomysł. Ale lepiej zawczasu się wy-
śpij. – Tess zachichotała.
Kiedy jednak Willow wróciła do domu, w ogóle
nie myślała o śnie. Wcześniej wszyscy we wsi
składali jej gratulacje, ktoś pochwalił zdjęcie
w ogólnokrajowym tabloidzie. Z przeraz˙eniem
wpatrywała się w fotografię. Ujrzała siebie w hote-
lowej recepcji, obok niej stał Stephen. Najwyraź-
niej ktoś posłuz˙ył się komputerem i zmontował
zdjęcie. Przeczytała artykuł i zrobiło się jej słabo.
Parę minut później krąz˙yła po ukochanym do-
mu i gorączkowo go sprzątała, tylko po to, z˙eby nie
myśleć. Nie mogła jednak oderwać się od rzeczy-
wistości. Stephen miał juz˙ osiem lat. Zbyt długo
chowała głowę w piasek. Przyszła jej do głowy
straszna myśl, z˙e być moz˙e z˙yczenie Stephena
spełni się szybciej, niz˙ oboje sądzili. Usiłowała
wmówić sobie, z˙e nie ma się czym martwić, z˙e
człowiek taki jak Theo czyta jedynie gazety finan-
sowe, ale nie mogła uwolnić się od lęku.
Theo ze zmarszczonym czołem przeglądał Fi-
nancial Paper, czekając na samochód, który miał
go zawieźć na spotkanie. Nie myślał jednak o inte-
resach. Wcześniej zadzwonił do wydawnictwa
Henkon i zaz˙ądał adresu Willow.
49
GRECKI MILIONER
– Proszę pana?
– Tak? – warknął na kierownika hotelu.
– Wiem, z˙e nie czytuje pan takich gazet, ale
być moz˙e to pana zaciekawi. Ładne zdjęcie, praw-
da? – Kierownik wręczył szefowi pismo.
Theo spojrzał na fotografię. Jego oczy rozsze-
rzyły się z niedowierzaniem. Zacisnął mocno usta
i przeczytał tekst pod zdjęciem.
Kto by pomyślał, z˙e zdobywca tegorocznej Na-
grody dla Autorów Kryminałów, za powieść ,,Zbio-
rowe morderstwo’’, J.W. Paxton, okaz˙e się kobietą,
i to niesłychanie atrakcyjną? Naprawdę nazywa
się Willow Blain. W kilka godzin po ogłoszeniu
werdyktu jury słynny amerykański producent, pan
Carlavitch, nabył prawa do filmowej adaptacji
ksiąz˙ki.
Willow jest samotną matką, nigdy nie była za-
męz˙na. Mieszka w Devonie z ośmioletnim synem.
Theo chwycił swoją komórkę, wydał przez nią
kilka poleceń i odwołał wszystkie spotkania tego
dnia.
50
JACQUELINE BAIRD
ROZDZIAŁ PIĄTY
Willow zapakowała walizki i zarezerwowała
pokój w hotelu w Falmouth. Zamierzali wyjechać
z samego rana. Powtarzała sobie, z˙e tygodniowy
wyjazd dobrze zrobi im obojgu. Moz˙e zdoła pogo-
dzić się z myślą, z˙e Stephen prędzej czy później
będzie musiał poznać swojego ojca. Ale jeszcze
nie teraz...
Popełniła okropny błąd, gdy wyraziła zgodę
na drinka z Theem. Co prawda uciekła, ale nie
zmieniało to faktu, z˙e z jakiegoś dziwnego powodu
jej ciało wydawało się zaprogramowane na Thea
Kadrosa. To było tylko poz˙ądanie, nic więcej.
Mimo to była niespokojna. Pomyślała, z˙e moz˙e
powinna przejść się nad rzekę. Po wyjściu z domu
na ściez˙ce w ogrodzie zauwaz˙yła oset, więc przy-
stanęła, z˙eby go wyrwać. Oczywiście natychmiast
się ukłuła i zaklęła pod nosem. Fizyczny ból był
jednak niczym w porównaniu z mękami, jakie
przez˙ywała w duszy. Po co godziła się na udział
w ceremonii rozdania nagród? Miała za swoje.
Nagle wyprostowała się, słysząc warkot silnika.
Wielki czarny mercedesz trudem mieścił się na
wiejskiej drodze. Zdumiona Willow patrzyła, jak
auto zatrzymuje się tuz˙ przy ogrodzie. Trzasnęły
drzwi, z samochodu wyłonił się wysoki męz˙czyz-
na. Willow zamarła.
Theo popatrzył na nią spod zmarszczonych
brwi. Miał ochotę ją zabić. Kiedyś nie potrafił
wybaczyć sobie tego, co jej zrobił, prześladowały
go wyrzuty sumienia i w rezultacie oz˙enił się
z Dianne – jak widać, całkiem niepotrzebnie. Mi-
mo to nie potrafił zapomnieć o Willow, marzył
o niej przez lata, jej twarz prześladowała go
w snach.
Jeszcze wczoraj myślał, z˙e niebiosa dały im
drugą szansę. Cyniczny uśmiech wykrzywił mu
usta. Dość. Willow nie była niewinną istotą za-
sługującą na współczucie, co to, to nie. Była o-
szustką i skrzywdziła jego rodzinę. Musiała za to
zapłacić.
– Matka natura. Czarujące, doprawdy – oświad-
czył, okrąz˙ając samochód.
Willow nie mogła uwierzyć własnym oczom.
Skąd on się tu wziął? Przeciez˙ nawet gdyby się
bardzo śpieszył, Londyn od wioski dzieliło całe
pięć godzin drogi! A jednak Theo stał tutaj, jak
zwykle ubrany w doskonale skrojony, kosztowny
garnitur.
– Czyz˙byś nie miała nic do powiedzenia, Wil-
low? Odgryzłaś sobie język?
52
JACQUELINE BAIRD
– Witaj, Theo, miło cię znowu widzieć – wy-
krztusiła, zbyt zaszokowana, z˙eby wymyślić coś
mądrzejszego. – Skąd się tu wziąłeś?
– No jasne, zachowujmy pozory. Przyleciałem
prywatnym odrzutowcem na lotnisko w Exeterze,
a tam wypoz˙yczyłem auto. To zaledwie godzina
drogi stąd.
– Rozumiem.
Wszystko było jasne. Zastanawiała się, czy star-
czy jej sił, by chronić syna przed tym człowiekiem,
bardzo bogatym i wpływowym. Człowiekiem, któ-
ry mógł w kaz˙dej chwili przylecieć prywatnym
odrzutowcem w dowolne miejsce świata. A co
więcej, czy miała do tego prawo? Juz˙ nie była taka
pewna.
– Witaj, Willow. Gratuluję nagrody – usłyszeli
jakiś głos.
Willow zerknęła nerwowo nad ramieniem Thea
i uśmiechnęła się do męz˙a Tess, który jechał do
domu na rowerze.
– Dzięki za wszystko, Bob!
Gdy Bob odjechał wystarczająco daleko, Theo
złapał ją za ramię i zaciągnął do domu, po czym
zatrzasnął drzwi.
– Moz˙esz sobie darować te sztuczki, Willow
– wybuchnął. – Jesteś najbardziej fałszywą kobie-
tą, jaką kiedykolwiek spotkałem! Mój Boz˙e! Dla-
czego nie powiedziałaś mi, z˙e mam syna?!
– Jak mnie znalazłeś? – odpowiedziała pytaniem
53
GRECKI MILIONER
na pytanie. W wydawnictwie z pewnością nie dali
mu adresu. Nie czekając na odpowiedź, dodała:
– Czemu uwaz˙asz, z˙e moje dziecko ma z tobą coś
wspólnego? – Mówiła zimnym, wyniosłym głosem,
chociaz˙ cała się trzęsła.
– Nawet nie zadawaj sobie trudu, z˙eby zaprze-
czać – odparł szorstko. Jego palce zacisnęły się na
ramieniu Willow. – Widziałem zdjęcie w gazecie.
Moi ludzie sprawdzili datę urodzin chłopca i,
o dziwo, urodził się tutaj, pod tym adresem. To nie
było zbyt trudne, Willow.
– Och, nie... – wyszeptała.
Spełniły się jej najgorsze obawy. Opuściła
głowę.
– Jeśli zaprzeczysz, spotkamy się w sądzie,
a tam udowodnię, z˙e jesteś wstrętną kłamczuchą.
Nim moi prawnicy cię wykończą, będziesz błaga-
ła, z˙ebym pozwolił ci widywać naszego syna.
Wierz mi, Willow, mogę to zrobić, i zrobię. – Nie-
nawiść w jego głosie sprawiła, z˙e zadrz˙ała. – Po-
zbawiłaś mnie dziecka na osiem lat. – Uniósł jej
brodę. – Teraz zwieszasz głowę? Trochę na to za
późno. – Zmusił ją, z˙eby na niego spojrzała. – Nie
tylko ja ucierpiałem. Mój ojciec pragnął przed
śmiercią ujrzeć mnie w otoczeniu rodziny. Zmarł
trzy lata temu. Nie miał pojęcia o wnuku, a wszyst-
ko to przez ciebie. Dość juz˙ kłamstw, Willow.
Gdzie jest mój syn? Chcę go zobaczyć.
– Do wpół do czwartej ma lekcje. Bardzo mi
54
JACQUELINE BAIRD
przykro z powodu twojego ojca... – Kiedy po-
patrzyła w jego pełne goryczy oczy, słowa uwięzły
jej w gardle.
Po urodzeniu syna nawet nie przyszło jej do
głowy, z˙e być moz˙e przez jej postępowanie pewien
przyzwoity człowiek nigdy nie zobaczył wnuka.
– Poz˙ałujesz. Obiecuję ci to. – Theo zacieśnił
uścisk, Willow się skrzywiła.
– Boli – warknęła.
Postanowiła, z˙e nie będzie miała poczucia winy.
Gdyby on nie był kłamcą i męz˙em innej kobiety,
ich z˙ycie mogłoby wyglądać inaczej. Jeśli kogoś tu
winić, to tylko jego.
– Jeszcze nie wiesz, co to ból. – Uśmiechnął się
do niej lodowato, ale poluzował uścisk.
Celowo na nią nie patrzył, bał się, z˙e mógłby ją
uderzyć. Willow obserwowała go w milczeniu.
Theo zdawał się wypełniać sobą całą sień. Nagle
poczuła się zagroz˙ona we własnym domu.
Tymczasem Theo opanował złość. Rzucił Wil-
low cyniczne spojrzenie.
– Poczekam tutaj, skoro i tak ominęło nas
wspólne śniadanie. Moz˙esz mi zrobić lunch – rzu-
cił i wszedł do salonu.
Zrobić mu lunch! Był w jej domu zaledwie
od paru minut i juz˙ zaczął wydawać rozkazy.
Co za bezczelność! W milczeniu podąz˙yła za nim
do salonu. Pomieszczenie nadal pełne było uko-
chanych drobiazgów babci i właściwie niewiele
55
GRECKI MILIONER
zmieniło się od czasów dzieciństwa Willow. Pat-
rzyła, jak Theo rozgląda się po salonie i marszczy
brwi.
– Bardzo pasuje do ciebie przezwisko Kret.
– Uniósł brew. – Zagrzebana gdzieś w starej,
ciemnej norce nieopodal rzeki, w małej wiosce,
której zapewne nawet nie ma na mapach, i ukrywa-
jąca mojego syna przed światem.
Nie mogła dopuścić do tego, z˙eby tak lekcewa-
z˙ąco atakował jej dom, ją samą, jej z˙ycie. Widziała
w czasopiśmie willę, którą Theo kazał wybudować
dla Dianne, i zupełnie nie przypadła jej do gustu.
– Mnie i Stephenowi się tu podoba – warknęła.
– To nasz dom, mamy tu przyjaciół i jesteśmy
szczęśliwi.
Jednak w jego słowach było trochę racji. Wil-
low zawsze była skrytą, introwertyczną osobą.
Kiedy straciła babcię i matkę, niemal wszyscy
w wiosce pomagali cięz˙arnej osiemnastolatce.
Zrezygnowała ze studiów, została na wsi i wy-
chowywała syna. Miała jednak świadomość, z˙e
takie z˙ycie nie będzie trwało wiecznie. Stephen juz˙
od dłuz˙szego czasu marzył o poznaniu ojca. Mimo
to Willow nie sądziła, z˙e Theo Kadrosstanie dziś
na progu jej domu i od razu zacznie obraz˙ać
wszystko, co było dla niej cenne.
– Nie byłeś zaproszony, Theo, a ja nie robię
lunchów. Nie zamierzam cię zatrzymywać. – Pat-
rzyła na niego ze złością.
56
JACQUELINE BAIRD
– Tym razem nie pozbędziesz się mnie tak
łatwo. – Rozsiadł się na sofie. – Zostanę tu az˙ do
przyjścia syna.
– To nie jest twój syn. To...
– Ty mała wiedźmo. – Zerwał się na równe
nogi. – Ciągle zaprzeczasz! Jak śmiesz uprawiać ze
mną te gierki?! – Zupełnie stracił panowanie nad
sobą. Chwycił ją za ramiona.
Postanowiła jednak nie dać się zastraszyć. Ste-
phen był jej synem, zamierzała o niego walczyć.
Wiedziała, z˙e nie moz˙e okazać słabości.
– Zabieraj łapy, draniu! – warknęła.
– Mam ochotę cię udusić, ale nie jesteś warta
stryczka.
Nagle zmiaz˙dz˙ył ustami jej wargi. Zanim to
zrobił, dostrzegła jeszcze gniewny błysk w jego
oczach. Usiłowała się uwolnić, ale nie mogła.
Opuściła powieki. Nie powinno tak być. Ogarnęło
ją poz˙ądanie. Jęknęła cicho, kiedy dłoń Thea zna-
lazła się na jej piersi.
Theo powoli uniósł głowę.
– Tak lepiej, Willow – mruknął. Patrzył na nią
z poz˙ądaniem w oczach, ale jego głosbył zimny
i opanowany. – Widzę, z˙e z dogadaniem się nie
będzie problemu.
Ujrzała cyniczny błysk w jego oku i to po-
działało na nią jak kubeł zimnej wody.
Chyba oszalała. Wyrwała się z objęć Thea i wy-
biegła z salonu do kuchni. Tam odkręciła kran
57
GRECKI MILIONER
i ochlapała twarz wodą. Pomyślała, z˙e musi koniecz-
nie napić się kawy, mocnej i czarnej. Powinna jak
najszybciej odzyskać przytomność umysłu. Napeł-
niła czajnik i drz˙ącą ręką sięgnęła po puszkę z kawą.
– Tu jesteś.
Niemal upuściła puszkę, kiedy Theo wmaszero-
wał do kuchni. Spojrzała na niego z wściekłością,
a po chwili na jej policzki wypełzł rumieniec.
– Kawa. Świetnie, chętnie się napiję. Mam
nadzieję, z˙e twoja ucieczka oznacza, z˙e zamie-
rzasz przyrządzić mi lunch. – Usiadł na krześle.
– Równie dobrze moz˙emy pogadać tutaj.
Willow patrzyła na niego w milczeniu.
– Trzeba przyznać, z˙e macie tu ładne widoki.
– Nagle odwrócił się ku niej i obrzucił wymownym
spojrzeniem jej sylwetkę. – Nie tylko za oknem.
Uśmiechał się tak radośnie, z˙e przez chwilę
miała ochotę odpowiedzieć mu tym samym, ale
wzięła się w garść.
– Pochlebstwa nic ci nie dadzą. – Sięgnęła po
dwa kubki i postawiła je na kontuarze. – Ale zrobię
ci kawę. Kilka kilometrów stąd jest niezły pub
i restauracja, na pewno przygotują ci smaczny
lunch.
– Chyba nie sądzisz, z˙e zostawię cię samą
chociaz˙ na minutę. – Wstał, podszedł bliz˙ej i oparł
się o ladę, tuz˙ obok Willow. – I chyba nie będziesz
taka okrutna, z˙eby nie nakarmić głodnego? Przez
ciebie zjadłem bardzo skromne śniadanie.
58
JACQUELINE BAIRD
Zerknęła na niego z ukosa.
– Nie wyglądasz na umierającego z głodu – za-
uwaz˙yła. – Ale skoro nalegasz, mam chyba jakieś
jajka i bułki własnego wypieku.
Zaczynała rozumieć, z˙e nie ma sensu z nim
walczyć. Musiała się uspokoić. Stephen był naj-
waz˙niejszy.
Dziesięć minut później postawiła przed The-
em talerz z omletem serowym i sałatką. Podała
takz˙e bułki i masło. Nie zamierzała jeść, było jej
niedobrze, ale Theo nalegał, z˙eby do niego dołą-
czyła. Jadł z wielkim apetytem, w przeciwień-
stwie do Willow, która ledwie cokolwiek skub-
nęła.
– Fantastyczne jedzenie, Willow. Zaskoczyłaś
mnie. Znakomita z ciebie kucharka. – Uśmiechnął
się do niej. – Chyba nigdy nie miałem dziewczyny,
która piekłaby bułeczki.
Willow wstała, z˙eby zebrać talerze.
– I nadal nie masz – burknęła. – Twoje dziew-
czyny zapewne na nic nie mają czasu między
wizytami u kosmetyczki i u fryzjera. No i są na
kaz˙de twoje skinienie. Kawy?
– Tak. – Niemal podskoczyła, gdyz˙ głosrozległ
się tuz˙ przy jej uchu. Nie słyszała, jak podchodził.
– Pewnie jeszcze nieraz będziesz potrzebowała
dziś kawy. Dzień jeszcze się nie skończył, Willow.
– Usłyszała groźbę w jego głosie. – Nie jesteś juz˙
moją dziewczyną. Nasz związek był bardzo krótki,
59
GRECKI MILIONER
ale owocny, o czym się dopiero dowiedziałem.
Teraz jednak nie dam się zwieść tak jak wtedy, gdy
uwierzyłem w kłamstwo o pigułce. Tym razem
oz˙enię się z tobą, jeśli będę musiał, bo chcę odzys-
kać syna.
– Co? – Odwróciła się do niego. – Oszalałeś?!
Nie wyszłabym za ciebie, nawet gdybyś był ostat-
nim męz˙czyzną na Ziemi! – Była przeraz˙ona jego
sugestią.
Theo wpatrywał się w nią przez dłuz˙szą chwilę,
po czym wzruszył ramionami.
– Szkoda. Ale nie masz wyboru, Willow.
– Co ty wygadujesz? – Słyszała panikę we
własnym głosie. – To idiotyzm. Diaboliczny po-
mysł!
Parsknął śmiechem.
– Nie tak diaboliczny, jak ukrywanie przede
mną syna przez osiem lat. Dowiedziałem się o jego
istnieniu z taniego brukowca. Weźmiemy ślub,
a nasz syn będzie miał dzięki temu oboje rodziców.
To najprostsze rozwiązanie. Musimy tylko poroz-
mawiać o tym, co mówiłaś Stephenowi o jego ojcu.
– Wpatrywał się w nią z napięciem. – Jeśli popeł-
niłaś błąd i powiedziałaś mu, z˙e jego ojciec nie
z˙yje, to cię zamorduję.
Widziała groźbę w jego oczach. Bez zastano-
wienia wyciągnęła rękę i uderzyła go w smagły
policzek.
– Nie próbuj mnie straszyć! – krzyknęła. – Ni-
60
JACQUELINE BAIRD
czego cię nie pozbawiłam, a ty masz tupet przyła-
zić tu i niepokoić mnie i mojego syna?
– Zachowałaś się bardzo głupio, Willow. Za-
proponowałem ci małz˙eństwo z grzeczności, ale
wyrok sądowy w pełni mnie usatysfakcjonuje.
– Mam gdzieś twoją grzeczność. Zasłuz˙yłeś na
policzek. – Niemal dławiła się z gniewu. – Z
˙
aden
sąd nie przyzna ci opieki nad dzieckiem, jeśli
powiem im prawdę!
– Oboje ją znamy. – Złapał ją za ramiona.
– Byłaś ciekawską młodą dziewczyną, która chcia-
ła pozbyć się dziewictwa i przespała się z niczego
niepodejrzewającym facetem. A potem z rozmys-
łem skłamała, z˙e na pewno nie moz˙e być w ciąz˙y,
i pozbawiła ojca jego potomka.
– Bredzisz! – wykrzyknęła. – Zaciągnąłeś mnie
do łóz˙ka we własnym domu, gdzie twoja siostra
i jej kolez˙anki miały się mną opiekować. I jakoś
zapomniałeś, z˙e jesteś zaręczony!
– Nie próbuj znowu kłamać, Willow. Z nikim
nie byłem zaręczony.
– Daruj sobie! – prychnęła. – Sama odebrałam
telefon od twojej narzeczonej!
Theo poluzował chwyt. Willow najwyraźniej
wierzyła w swoje słowa.
Nagle przypomniał sobie rozmowę z Anną tam-
tego pamiętnego ranka, dziewięć lat temu. Willow
podobno odebrała pierwszy z wielu telefonów
Dianne... Zmarszczył brwi.
61
GRECKI MILIONER
Willow nic nie zauwaz˙yła, była wściekła. Cały
ból i smutek, skrywane przez tyle lat, wydostały się
na powierzchnię:
– Chodzi mi o Dianne, Theo, kobietę, którą
poślubiłeś pół roku później, jeszcze przed narodzi-
nami Stephena. Chyba ją pamiętasz, prawda? Ty
wstrętny, nieuczciwy palancie! Masz czelność
przychodzić tu i zwalać na mnie winę? – Pokręciła
głową. Uniosła ręce i uderzyła go w pierś. – Wynoś
się z mojego domu! Niedobrze mi się robi na twój
widok!
– Nie. – Theo złapał ją za ręce. – Chcesz
powiedzieć, z˙e dziewięć lat temu uciekłaś, bo
myślałaś, z˙e jestem zaręczony?
– Nie myślałam, Theo. Ja to wiedziałam – od-
parła.
– Skłamałaś w sprawie pigułki, bo sądziłaś, z˙e
jestem zaręczony i byłaś zazdrosna.
– Zazdrosna? O ciebie? Nigdy! I wcale nie
skłamałam. Stwierdziłam jedynie, z˙e słyszałam
o takiej pigułce. Ty zinterpretowałeś to po swoje-
mu. – Zaśmiała się ironicznie. – Byłam naiwna,
uznałam, z˙e z całą pewnością nie zajdę w ciąz˙ę, bo
się zabezpieczyłeś! – Spojrzała na niego. – Cał-
kiem rozsądnie, zwaz˙ywszy na to, z˙e w tym sa-
mym czasie byłeś zaręczony z inną.
Mało brakowało, a Theo poczułby współczucie.
Była taka młoda, a Dianne nieraz zdarzało się
mijać z prawdą. Znów ogarnęła go złość.
62
JACQUELINE BAIRD
– Wczoraj twierdziłaś, z˙e nie zastanawiasz się
nad tym, co było, ale patrzysz w przyszłość. Pa-
miętasz? Chyba pora, z˙ebyś posłuchała własnej
rady. Twoja przyszłość i przyszłość naszego syna
związana jest ze mną.
Patrzył na nią uwaz˙nie. Była taka piękna i zupeł-
nie tego nieświadoma. Zbyt dobrze pamiętał, jak
cudowny był seks z nią.
Zastanawiał się, ilu męz˙czyzn od tamtego czasu
pieściło jej ciało. Wczoraj twierdziła, z˙e jeden, ale
Theo bardzo w to wątpił. Doświadczenie podpo-
wiadało mu, z˙e w takich sytuacjach kobiety zwyk-
le kłamią. Zresztą nie miało to teraz znaczenia.
63
GRECKI MILIONER
ROZDZIAŁ SZÓSTY
– Willow, kawa! – dobiegł ich wysoki głos
z ogródka na tyłach domu.
– To Tess – szepnęła Willow, a Theo uniósł
głowę. Podszedł do sosnowego kredensu i oparł
się o niego.
Drzwi do kuchni się tworzyły.
– Hej, skarbie, chyba nie śpisz, co? – Tess
wetknęła głowę do środka. – Pomyślałam, z˙e
sprawdzę, co się dzieje, chyba powinnaś juz˙ iść
po Stephena. Wcześniej wydawałaś się zmordo-
wana.
– Dziękuję, Tess. – Willow niepewnie uśmiech-
nęła się do przyjaciółki, zadowolona z tej nie-
spodziewanej wizyty.
Tess wmaszerowała do kuchni.
– Właśnie sprzątałam szopę w ogrodzie i znala-
złam to. – Wyciągnęła przed siebie czerwoną,
przenośną lodówkę. – Pomyślałam, z˙e przyda się
wam na wakacjach, a skoro jutro wyjez˙dz˙acie...
– Na pewno się przyda – przerwała jej Willow
pośpiesznie.
– Moz˙e przedstawisz mnie swojej przyjaciółce,
skarbie? – rozległ się głęboki, niski głos.
Tess ze zdumienia upuściła lodówkę. Wcześ-
niej nie zauwaz˙yła męz˙czyzny w kącie kuchni.
Theo podszedł i otoczył Willow ramieniem. Przez
chwilę była zbyt oszołomiona, z˙eby cokolwiek
powiedzieć. To protekcjonalne ,,skarbie’’ ją roz-
wścieczyło, usiłowała strącić rękę Thea.
– No, no, Willow, nie pisnęłaś ani słówecz-
kiem! – wykrzyknęła Tess, a Theo uśmiechnął
się do niej promiennie. – Jestem Tess, jej są-
siadka.
Wyciągnęła rękę, a Theo pochylił się i musnął
wargami jej dłoń.
– Bardzo miło mi cię poznać, Tess. Ja jestem
Theo Kadros, stary przyjaciel Willow. Prawda,
skarbie?
– Tak – wymamrotała przez zaciśnięte zęby.
Pomyślała, z˙e jeśli jeszcze raz usłyszy to ,,skar-
bie’’, to nie wytrzyma i go uderzy.
Ze zdumieniem patrzyła na Tess. Jej sąsiadka
była zamęz˙na i powinna mieć więcej rozumu,
tymczasem bez z˙adnego skrępowania flirtowała
z Theem.
– Teraz juz˙ wiem, dlaczego tak bardzo chciała
się rano połoz˙yć – trajkotała Tess. – Ty na nią
czekałeś. – Zaśmiała się i popatrzyła na Willow.
– Spryciaro! Pytałam o pana Carlavitcha, a ty ani
słówkiem nie wspomniałaś, z˙e masz tu męz˙czyznę,
65
GRECKI MILIONER
który jest jeszcze przystojniejszy, i z˙e przywiozłaś
go ze sobą.
– Ja... – Nie zdąz˙yła powiedzieć nic więcej,
gdyz˙ Theo od razu jej przerwał:
– Stephen i Willow jadą na wakacje razem
ze mną. Mam nadzieję, z˙e jeszcze dziś wieczorem,
a nie dopiero jutro. Czy moz˙emy cię prosić, Tess,
z˙ebyś pod naszą nieobecność rzuciła okiem na
dom?
– Och, z rozkoszą. Ciągle powtarzam Willow,
z˙e za mało wychodzi – trajkotała Tess. – Nie
zachowuje się jak inne młode kobiety. Stephen to
uroczy chłopiec, a ona jest świetną matką, ale do
tego usiłuje zastąpić mu ojca. Willow naprawdę
potrzebuje kilku dorosłych znajomych.
Willow otworzyła usta ze zdumienia. Nie mogła
uwierzyć w nielojalność przyjaciółki.
– Zgadzam się z tobą i zamierzam to zmienić
– oświadczył Theo. – Jak na kobietę sukcesu
Willow spędza zbyt duz˙o czasu w samotności,
w towarzystwie ksiąz˙ek zamiast ludzi.
– To samo jej powtarzam. – Tess była roz-
promieniona.
– Zaraz zaraz... – Willow juz˙ tego nie wy-
trzymywała. Rozmawiali o niej tak, jakby jej tu nie
było. Zupełnie nie spodziewała się tego po Tess.
– Nigdzie nie jadę z Theem, a ty, Tess, nic nie
rozumiesz.
– E tam, rozumiem az˙ za duz˙o. – Tess popat-
66
JACQUELINE BAIRD
rzyła na nią znacząco i wybuchnęła śmiechem.
– Zresztą zobacz, która godzina. Juz˙ dwadzieścia
po trzeciej. Pośpiesz się, musisz odebrać Stephena
ze szkoły, klucze przyniesiesz później. Bawcie się
dobrze na wakacjach.
Po tych słowach wyszła.
Willow uderzyła łokciem Thea w z˙ebra i dzięki
temu uwolniła się z jego uścisku.
– Co ty sobie wyobraz˙asz? – zapytała. – Jak
śmiesz przychodzić tu i zawstydzać mnie przed
moją przyjaciółką?! Nigdzie z tobą nie pojadę!
– Wybacz, ale nie pora na wybuchy wściekło-
ści – oświadczył Theo lodowato i zerknął na platy-
nowy zegarek. – Chyba z˙e chcesz, aby nasz syn
szwendał się samotnie pod bramą szkoły. No i dob-
rze, jeszcze jeden argument na moją korzyść w są-
dzie.
– Ty... Ty... – Zabrakło jej słów. – Idę po
Stephena, a ty czekaj tutaj.
W tej samej chwili poczuła silną dłoń na ra-
mieniu.
– Nie, ja idę z tobą, a po drodze powiesz mi
dokładnie, co Stephen o mnie wie.
Willow westchnęła. Otworzyła drzwi i wyszła
na zewnątrz. Ze smutkiem popatrzyła na złowiesz-
czy czarny samochód. Miała coraz mniej czasu,
Stephen właśnie kończył zajęcia.
Theo podszedł do dziewczyny i obrócił ją ku
sobie.
67
GRECKI MILIONER
– Czekam, Willow, i chcę znać prawdę.
– Powiedziałam mu prawdę – burknęła. – Po-
znałam jego tatę, kiedy byłam bardzo, bardzo
młoda. Wyjechałam do swojej mamy w Indiach,
a kiedy odkryłam, z˙e jestem w ciąz˙y i wróciłam do
Londynu, tata zniknął. – Posłała mu zabójcze
spojrzenie. – Byłam w tamtym domu, ale wtedy
urzędowało tam coś o nazwie British Land Ltd. Co
do reszty... Powiedziałam, z˙e tata oz˙enił się z inną
kobietą jeszcze przed jego narodzinami. To tez˙
prawda, widziałam wasze zdjęcia w czasopismach.
I tyle.
Theo czuł się tak, jakby potrąciła go cięz˙a-
rówka.
– Szukałaś mnie?
– Tylko dlatego, z˙e mama uwaz˙ała to za słusz-
ne. Ja wiedziałam, z˙e tracę czas. – Ruszyła przed
siebie dróz˙ką prowadzącą do szkoły.
Theo posłusznie ruszył za nią. Willow mówiła
prawdę, szukała go, no bo niby skąd znałaby
nazwę firmy nalez˙ącej do rodziny? W dodatku
dobrze pamiętał, z˙e zdjęcia z jego ślubu z Dianne
ukazały się w czasopismach. To Dianne na to
nalegała.
Pomyślał, z˙e moz˙e i on nie jest zupełnie bez
winy, nawet miał ochotę jej to powiedzieć. Przy-
śpieszył kroku.
– Cześć, mamo – rozległ się nagle chłopięcy
głos.
68
JACQUELINE BAIRD
Theo stanął jak wryty, a Willow pobiegła przed
siebie.
– Stephen, dobrze wiesz, z˙e nie wolno ci same-
mu opuszczać terenu szkoły – zganiła go, ale na jej
twarzy pojawił się uśmiech.
– Mamo, widziałem, z˙e idziesz, pani Lamb
pozwoliła mi wyjść ci na spotkanie.
– No dobrze. Ale pamiętaj, z˙e po wakacjach,
kiedy zaczniesz chodzić do szkoły w miasteczku,
będziesz musiał na mnie czekać.
– Wiem, wiem. – Na jego czole pojawiła się
zmarszczka. – Tylko dlaczego ten facet idzie za
tobą? – Popatrzył nieufnie na Thea.
Willow na moment zapomniała o intruzie, teraz
zorientowała się, z˙e musi coś wymyślić. Nie wie-
działa, co powie Theo. Popatrzyła na niego z oba-
wą. Zacisnął ręce, widziała jego frustrację. Po raz
pierwszy w z˙yciu zrobiło się jej go z˙al.
– Kim pan jest? – spytał dzielnie Stephen
i wziął matkę za rękę. – Czemu idzie pan za moją
mamą?
– Wszystko w porządku, Stephen – zapewniła
go Willow.
Theo kucnął.
– Twoja mama próbuje powiedzieć, z˙e jestem
jej starym przyjacielem. Nazywam się Theo Kad-
ros. Wczoraj spotkaliśmy się w Londynie i poszliś-
my na drinka. Potem zobaczyłem waszą fotografię
w gazecie i pomyślałem, z˙e złoz˙ę wam wizytę.
69
GRECKI MILIONER
Masz na imię Stephen, prawda? Mogę tak do ciebie
mówić? – zapytał niepewnie. – A ty mów mi Theo.
Stephen odpowiedział mu uśmiechem, niemal
identycznym, i przyjął wyciągniętą rękę.
– Cześć, Theo. Naprawdę widziałeś moje zdję-
cie w gazecie?
– Naprawdę. Jest świetne.
– Super. – Stephen popatrzył na matkę. – Wi-
dzisz, ten dziennikarz mówił prawdę. – Znowu
uśmiechnął się do Thea. – Masz jeszcze tę gazetę?
Mogę zobaczyć?
– Błagam... – wtrąciła Willow, ale na próz˙no.
– Jasne, z˙e moz˙esz, jest w aucie. – Theo wstał.
– Zaparkowałem przed waszym domem, chętnie ci
pokaz˙ę to zdjęcie.
– No to chodźmy, szybko.
Willow nie miała wyjścia, musiała wrócić do
domu. Spojrzała na Thea. Mógł być czarujący dla
Stephena, ale jej nienawidził.
Kiedy Willow miała problem, robiła zawsze to
samo: zajmowała się przyziemnymi obowiązkami
i przywdziewała maskę zimnej uprzejmości. Zo-
stawiła Thea i Stephena przed olbrzymim mer-
cedesem i poszła zaparzyć herbatę.
Juz˙ w kuchni zacisnęła powieki, z˙eby powstrzy-
mać napływające do oczu łzy, i znów zaklęła na
myśl o swoim wyjeździe do Londynu. Musiała
oszaleć, naraz˙ając w ten sposób bezpieczeństwo
swoje i dziecka.
70
JACQUELINE BAIRD
Theo Kadrosnie nalez˙ał do męz˙czyzn, których
zadowoliłaby okazjonalna wizyta u syna. Chciał
go odzyskać, a Willow nie była mu do niczego
potrzebna. Ale sprawa w sądzie, walka o Ste-
phena... Czy zdołałaby to znieść?
Tak, do diabła! Otarła łzy. Nie była tchórzem
i nie zamierzała dać się zastraszyć temu człowie-
kowi.
Zawsze, nim napisała ksiąz˙kę, robiła staranny
plan akcji. Uznała, z˙e teraz tez˙ powinna podejść do
sprawy profesjonalnie, a nie ulegać emocjom. Szyb-
ko podeszła do telefonu na ścianie i wybrała numer
swojego adwokata, pana Swinburna.
Po pięciu minutach odłoz˙yła słuchawkę. Czuła
się znacznie pewniej. Wyjaśniła swój problem
i uzyskała poradę. Zdaniem pana Swinburna Theo
nie miał szans.
Nagle zdrętwiała. Co jej przyszło do głowy,
z˙eby zostawiać Stephena sam na sam z Theem?
Przeciez˙ ten człowiek mógł porwać jej syna! Wy-
biegła z domu. Stephen rzeczywiście właśnie wsia-
dał do auta.
– Stephen, chodź tu natychmiast, herbata goto-
wa! – krzyknęła.
– Mamo, Theo miał mnie właśnie zabrać na
przejaz˙dz˙kę. Poczekasz?
– Nie – odparła. Podeszła do syna i wzięła go za
rękę. – Moz˙e później.
– Mama ma rację, Stephen – usłyszała ku
71
GRECKI MILIONER
swojemu zdumieniu. – Najpierw herbata, a potem
wszyscy moz˙emy pojechać do Exeteru. Tam zo-
stawiłem samolot.
– O rany, masz samolot?! – wykrzyknął Ste-
phen. Jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
– Będę mógł go zobaczyć?
– Jasne, nawet będziesz mógł nim polecieć.
Wiem, z˙e jutro planowaliście wyjazd na wakacje.
Moz˙e wybierzemy się juz˙ dzisiaj? Zamieszkacie
w mojej willi w Grecji, zamiast w... Dokąd się
wybieraliście, Willow?
Najwyraźniej nie z˙artował, kiedy prosił Tess
o opiekę nad domem. Sytuacja wyglądała coraz
gorzej.
– Zwykle jeździmy do Falmouth, a potem do
Francji – odpowiedział Stephen. – Mama planowa-
ła poszukać mojego taty. Ale ja mogę jeszcze
trochę poczekać, wolałbym lecieć do Grecji.
– Chodź na herbatę – warknęła Willow. Nagle
przestraszyła się tego, co mógłby powiedzieć
Theo. Było juz˙ jednak za późno.
– Dziś jest twój szczęśliwy dzień, chłopcze.
– Theo połoz˙ył dłoń na ramieniu Stephena i popat-
rzył mu prosto w oczy. – Mama znalazła juz˙
twojego ojca. To ja nim jestem. Wszyscy pojedzie-
my do Grecji na spotkanie twojej babci, cioci
i kuzynek.
Willow zapragnęła, z˙eby ziemia się rozstąpiła
i ją pochłonęła. Zbladła, a jej nogi zamieniły się
72
JACQUELINE BAIRD
w galaretę. Jak Theo mógł tak brutalnie przekazać
tę informację? Poczuła, jak silne ramię obejmuje ją
w pasie.
– Prawda, Willow?
– Tak – wyszeptała.
Stephen objął mocno matkę i popatrzył na nią
z podziwem.
– Dziękuję, mamusiu. Wiedziałem, z˙e pewne-
go dnia go znajdziesz. Wiedziałem – oświadczył
z radością.
Jego bezgraniczne zaufanie sprawiło, z˙e Wil-
low poczuła się okropnie. Theo uśmiechał się
ironicznie.
73
GRECKI MILIONER
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Klnąc pod nosem, Willow chodziła po olbrzy-
miej sypialni. Była wściekła i nie mogła spać,
a wszystko przez jednego człowieka, Thea Kad-
rosa. Wtargnął w jej z˙ycie niczym cyklon.
Stephen spał w pokoju obok, a ona wciąz˙ nie
mogła pogodzić się z faktem, z˙e jej syn tylko
spojrzał na Thea i od razu go zaakceptował. Nie
tylko zaakceptował, ale wręcz pokochał. Czuła się
zraniona, zazdrosna i wściekła, a z˙adna z tych
emocji nie pozwalała jej spać.
Przysiadła na skraju łóz˙ka. Theo doskonale wie-
dział, z˙e Willow nie będzie chciała zrobić przykro-
ści synowi i posłuz˙ył się emocjonalnym szanta-
z˙em. Nie dał jej szansy na odmowę i tak oto juz˙
wieczorem trafili na pokład luksusowego odrzu-
towca Thea.
W samolocie, niezdolna się odpręz˙yć, patrzyła,
jak Theo cierpliwie wtajemnicza Stephena we
wszystkie zawiłości lotu. Musiała pogodzić się
z faktem, z˙e teraz Theo Kadrosbędzie s
tałym
elementem jej z˙ycia.
Była bardzo zdenerwowana, kiedy pojawili
się w willi na wzgórzach nieopodal Aten. Powi-
tał ich lokaj o imieniu Takis. Matka Thea okaza-
ła się drobną, ciemnowłosą i elegancką damą,
która natychmiast obsypała Stephena pocałunka-
mi. Zaproponowała Willow poczęstunek, ale ta
odmówiła. Theo stał obok i nic nie mówił. Nie
musiał. Postawił na swoim. Znowu poczuła
wściekłość.
W końcu pani Kadroszanios
ła zmęczonego
Stephena do jego pokoju, po czym wskazała Wil-
low sypialnię obok i z˙yczyła jej dobrej nocy.
Willow wyjrzała przez olbrzymie okno balko-
nowe, zastanawiając się, co takiego przyniesie jej
przyszłość. Była w domu pełnym ludzi, ale jeszcze
nigdy dotąd nie czuła się taka samotna.
– Wiedziałem, z˙e jeszcze nie śpisz.
Odwróciła się i spojrzała na intruza.
– Wynoś się z mojego pokoju – warknęła.
Theo zamknął za sobą drzwi i przekręcił klucz.
Uświadomiła sobie, z˙e sama powinna była to zro-
bić – wcześniej.
– Nie wystarczy szkód na jeden dzień, Theo?
– zapytała gorzko.
– Bądź cicho. – Ruszył ku niej i dopiero wtedy
uświadomiła sobie, z˙e miał na sobie tylko krótki
szlafrok. Ona ubrana była w skąpą nocną koszulę.
– Jak śmiesz mnie uciszać, ty cholerny manipu-
lancie! – wrzasnęła. – Co za kreatura wykorzystuje
75
GRECKI MILIONER
małe dziecko do szantaz˙u emocjonalnego? Jaki
ojciec by tak postąpił?!
Przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny Theo
panował nad emocjami. Przyszedł tutaj, bo ujrzał
światło pod jej drzwiami. Chciał zapewnić Wil-
low, z˙e nie ma zamiaru pozywać jej do sądu i z˙e na
pewno wymyślą coś, co będzie dobre dla całej
trójki. Teraz, kiedy patrzyła na niego z taką złoś-
cią, poczuł rosnącą wściekłość. Był Grekiem
z krwi i kości, nie mógł pozwolić na to, by ktokol-
wiek go lekcewaz˙ył.
– Nic nie odpowiesz? – przerwała milczenie
Willow.
Atmosfera była pełna napięcia. Theo zrobił
krok naprzód.
– Pytasz, jaki ojciec? Taki, którego na długie
lata pozbawiono kontaktów z jedynym synem – sy-
knął. – Taki, którego dziecko ma osiem lat i nie zna
ani jednego słowa w języku ojca.
Po tych słowach chwycił ją w ramiona.
– Nie! – krzyknęła, ale było juz˙ za późno.
– Taki, który patrzy, jak jego matka płacze
z radości na widok wnuka i jednocześnie z z˙alu,
z˙e jej mąz˙ nie doczekał tej chwili. Jesteś mi
winna osiem długich lat, Willow. Nadszedł czas
zapłaty.
Patrzyła w jego oczy i drz˙ała.
– Puść mnie, bo narobię hałasu.
– Krzycz, ile chcesz, ściany mają pół metra
76
JACQUELINE BAIRD
grubości. – Skrzywił się. – Miałaś osiem pierw-
szych lat z˙ycia Stephena, ja chcę następne osiem.
Legalnie. – Przechylił głowę. – Weźmiemy ślub,
a w wieku szesnastu lat Stephen zadecyduje, z któ-
rym z naswoli być. Wtedy s
ię rozwiedziemy.
Najpierw jednak sprawię, z˙e zapłoniesz. Nawet nie
próbuj uciekać. – Roześmiał się drwiąco. – Prag-
niesz mnie równie mocno, jak ja ciebie, nigdy nie
uwierzę, z˙e jest inaczej. Moje ciało cię pamięta,
Willow.
Oszołomiona patrzyła na niego w milczeniu. Co
on powiedział? Z pewnością kłamał.
– Nie, Theo – wyszeptała.
Była zaskoczona swoją reakcją, gdy dotknął jej
policzka. Pragnęła go.
– Powtórz moje imię.
Pochylił się nad nią i zmiaz˙dz˙ył ustami jej wargi.
Poczuła się całkiem bezradna. Całował ją gorąco,
rozpaczliwie, szeptał niezrozumiałe greckie słowa.
Wiedziała, z˙e nie zdoła się dłuz˙ej opierać.
– Nie – wyszeptała mimo to, jednak nic to nie
dało.
Jednym ruchem zdarł z niej koszulę, a po chwili
rozwiązał pasek swojego szlafroka. Widok jego
ciała sprawił, z˙e poczuła przypływ poz˙ądania. Wy-
ciągnęła rękę, ale Theo ją powstrzymał.
– Jeszcze nie, moja piękna. – Połoz˙ył ją ostroz˙-
nie na łóz˙ku. – Dotkniesz mnie później, ale teraz ja
sprawię, z˙e zaczniesz płonąć.
77
GRECKI MILIONER
Dotrzymał słowa.
Lez˙eli wyczerpani. Theo czuł, z˙e kręci mu się
w głowie.
Willow była wprost doskonała, stworzona do
miłości. Zastanawiał się, ilu męz˙czyzn posiadło ją
podczastych dziewięciu lat.
Usiadł gwałtownie. Nie podobało mu się, z˙e
jego myśli skręcają na dziwny tor. Liczyło się to,
z˙e miał ją teraz.
– Weźmiemy ślub przed końcem tygodnia
– oświadczył i wyskoczył z łóz˙ka, po czym spo-
jrzał na Willow ze zmarszczonymi brwiami. – Po-
informujemy wszystkich rano podczas niewielkiej,
prywatnej ceremonii...
– Chwileczkę – przerwała mu. Usiadła i w po-
śpiechu przykryła się kołdrą, nagle zawstydzona
swoją nagością. – Nigdy nie powiedziałam, z˙e za
ciebie wyjdę, Theo.
– Obawiam s ię, z˙e nie masz wyboru. – Uśmiech-
nął się do niej triumfalnie. – Jedno nieślubne
dziecko wystarczy kaz˙dej kobiecie, a zapewne
zauwaz˙yłaś, z˙e się nie zabezpieczyłem.
Nie musiał pytać – niepokój na jej twarzy wy-
starczył za odpowiedź.
– Ty draniu – wyszeptała. – Zrobiłeś to celowo.
Ale to bez znaczenia. Nie wyjdę za ciebie.
Theo uniósł brew, po czym wziął z łóz˙ka szlaf-
rok i włoz˙ył go na siebie. Odwrócił się plecami do
Willow.
78
JACQUELINE BAIRD
– Odpowiedz, do cholery! – wrzasnęła, bezrad-
na i sfrustrowana.
Powoli odwrócił się do niej z kamiennym wyra-
zem twarzy.
– O nic nie pytałaś. – Wzruszył ramionami.
Patrzył na nią lodowatym wzrokiem. – W przy-
szłym tygodniu bierzemy ślub, mówię powaz˙nie.
Ty i Stephen zostaniecie w Grecji, z˙eby chłopak
nauczył się trochę języka i dowiedział się co nieco
o swoich przodkach.
Poczuła się tak, jakby ktoś przyłoz˙ył jej pięścią
w z˙ołądek. Czuły kochanek zamienił się w auto-
kratę. Najbardziej jednak bała się tego, z˙e Theo
mógł mieć rację. Być moz˙e po raz drugi zaszła
w ciąz˙ę. Nagle powrócił jej zdrowy rozsądek.
Zaledwie przed trzema dniami skończył się jej
okres, więc jeśli nie miała największego pecha na
świecie, nie powinna się martwić. Poprzysięgła
sobie, z˙e nikt nie zmusi jej do małz˙eństwa.
– Idź spać, wydajesz się zmęczona.
– Jak myślisz, czyja to wina? – warknęła.
– Moja, naturalnie. Ale nie udawaj, z˙e nie spra-
wiło ci to przyjemności. Jeśli jednak nie chcesz
tego kontynuować, odpocznij. Pogadamy rano.
– Nie mamy o czym! – wykrzyknęła. – Nie
zmusisz mnie do małz˙eństwa. – Podniosła podusz-
kę i cisnęła nią w Thea.
Zasłonił się ręką i parsknął śmiechem.
– Zostaw trochę tej namiętności na noc poślub-
79
GRECKI MILIONER
ną, Willow – poradził jej, po czym obrócił się na
pięcie i wyszedł.
W sen Willow wdarł się wesoły śmiech i pod-
niesione głosy. Ziewnęła, otworzyła oczy i błys-
kawicznie je zamknęła. Po chwili rozejrzała się po
zalanej słońcem sypialni i jęknęła. Juz˙ wiedziała,
gdzie jest i dlaczego.
Radosne okrzyki Stephena sprawiły, z˙e poczuła
się jeszcze gorzej. Nagle przypomniała sobie, co tu
zaszło wczorajszej nocy.
Jęknęła ponownie i ukryła twarz w poduszce.
Zapewne zaspała, co nie było szczególnie za-
skakujące, zwaz˙ywszy na to, z˙e przez ostatnie dwa
dni niemal nie zmruz˙yła oka. Z westchnieniem
wstała i podniosła z podłogi nocną koszulę, po
czym podeszła do okna. Otworzyła je, wyszła na
balkon. Widok zaparł jej dech w piersiach. Przed
nią rozpościerały się porośnięte sosnami wzgórza,
a w oddali widniało błękitne morze.
– O, wstałaś, mamo. Patrz, jak nurkuję!
Wychyliła się i ujrzała syna, który właśnie
wskakiwał do olbrzymiego basenu. Odetchnęła
z ulgą dopiero w chwili, kiedy na jego czarnych
włosach zalśniło słońce.
– Chyba nie powinieneś pływać sam?! – wy-
krzyknęła i w tym samym momencie zobaczyła
Thea.
Wyciągnął rękę do Stephena i pomógł mu wyjść
80
JACQUELINE BAIRD
z basenu, po czym zadarł głowę i spojrzał na
Willow.
– Wybacz, jeśli cię obudziliśmy, ale juz˙ po
dziewiątej. Śniadanie zjemy na tarasie, przyłącz
się do nas.
– Dobrze – wymamrotała.
Nie mogła oderwać wzroku od jego prawie
nagiego ciała. Po chwili jednak oprzytomniała
i cofnęła się do pokoju. Serce waliło jej jak mło-
tem. Pomyślała, z˙e weźmie szybki prysznic, to jej
na pewno pomoz˙e. Dziesięć minut później wyszła
z łazienki i nago stanęła przed lustrem. Nie mogła
się dłuz˙ej oszukiwać. Nawet wody Morza Arktycz-
nego nie ostudziłyby poz˙ądania, jakie wzbudzał
w niej Theo.
Nie... Miłość nie wchodziła w grę. To był tylko
seks, nic poza tym. Theo nie był odpowiednim
obiektem uczuć – zmieniał kobiety jak rękawiczki
i miał juz˙ za sobą jeden rozwód. Zamierzał się
oz˙enić z Willow wyłącznie ze względu na Ste-
phena.
Rozejrzała się po eleganckiej sypialni i zauwa-
z˙yła, z˙e pojawiła się w niej taca z kawą, za to
zniknęła walizka. Po kubku parującego naparu
Willow poczuła się nieco lepiej. Odkryła, z˙e jej
ubrania znajdują się w szafie. Skrzywiła się na ich
widok. Wzięła tylko spódnicę i trzy letnie su-
kienki, no i dz˙insy oraz sweter.
Czerwiec w Grecji był znacznie cieplejszy niz˙
81
GRECKI MILIONER
czerwiec w Anglii, a mieszkańcy tej willi znacznie
bardziej eleganccy niz˙ pensjonariusze hoteliku,
w którym zamierzała się zatrzymać. Zdjęła z wie-
szaka hinduską sukienkę i włoz˙yła, po czym usiad-
ła przy stole, oparła głowę na rękach i wybuchnęła
płaczem.
Nie pasowała do tego domu, do tego stylu z˙ycia,
bogactwa i prywatnych odrzutowców. Była jednak
przekonana, z˙e jej ukochany syn szybko się do tego
przyzwyczai. A co z nią? Będzie musiała wyjść za
Thea. Nawet nie mogła o tym myśleć.
Jak zwykle, postanowiła wziąć się w garść
i zająć czymś innym. Przewiązała włosy, wsunęła
stopy w skórzane sandałki i wyszła z pokoju.
W domu był cicho i mroczno. Przepiękne mar-
murowe schody prowadziły na dół, do olbrzymie-
go holu wyłoz˙onego mozaiką przedstawiającą sce-
ny z antycznej Grecji. Prowadziły z niego cztery
pary podwójnych drzwi. Willow przystanęła, nie-
pewna, którędy powinna iść. Szmer głosów spra-
wił, z˙e przeszła przez te częściowo otwarte i znala-
zła się w wielkim, ale zadziwiająco przytulnym
pokoju z kominkiem. Stały tam miękkie sofy,
a w kącie największe kino domowe, jakie kiedykol-
wiek widziała.
– Juz˙ myśleliśmy, z˙e się zgubiłaś. – Theo stał
w szklanych drzwiach prowadzących na taras.
– Niestety nie – wymamrotała.
– Chyba nie mówisz powaz˙nie. Przeciez˙ nie
82
JACQUELINE BAIRD
chciałabyś się rozstać z naszym synem. – Zrobił
krok w jej kierunku. – Widzę, z˙e to szczęśliwy,
zrównowaz˙ony chłopiec i z˙e cię uwielbia. Co do
nas – jeśli się postarasz, nasze małz˙eństwo wcale
nie musi być nieudane. – Popatrzył jej znacząco
w oczy. – Sekswychodzi nam rewelacyjnie, a to
juz˙ coś.
– Tylko o tym umiesz myśleć? – warknęła.
– Mam pracę, dom i wiodę spokojne z˙ycie, po raz
kolejny powtarzam ci, z˙e za ciebie nie wyjdę.
Stephen i ja przyjechaliśmy tu na tygodniowe
wakacje, koniec i kropka.
– Pisać moz˙esz w kaz˙dym zakątku świata, Wil-
low. Nie jestem potworem, pozwolę ci zatrzymać
dom. Będzie dobrą bazą wypadową na wakacje,
tylko tyle. Wszystko inne mogę ci zapewnić.
– Nie chcę, z˙ebyś mi cokolwiek zapewniał.
– Miała dosyć tego, z˙e usiłował zrobić wszystko po
swojemu. – Poradzę sobie.
Zerknął na nią z ukosa.
– Wiem. – Pokiwał głową. – Świetnie sobie
poradziłaś ze Stephenem, odniosłaś sukces, ale to
musiało cię sporo kosztować. Chyba czas trochę
się odpręz˙yć, co ty na to? Poleniuchować.
– Uśmiechnął się do niej. – Nie stwarzaj prob-
lemów tam, gdzie ich nie ma, Willow. Muszę się
przebrać. Mama czeka na ciebie, nic się nie martw
– jest tak zachwycona Stephanosem, z˙e wszystko
zostało ci wybaczone.
83
GRECKI MILIONER
Stephanosem... To juz˙ się działo, Kadrosowie
chcieli odebrać jej syna.
– Na imię ma Stephen, a mnie nie trzeba nicze-
go wybaczać. – Strach sprawił, z˙e jej głosbrzmiał
piskliwie. – Za to ty mógłbyś popracować nad
swoim zachowaniem.
Usiłowała go wyminąć, ale chwycił ją za ramię.
– Puszczaj! – krzyknęła.
– Mamy widownię, więc bądź cicho i słu-
chaj. – Patrzył na nią uwaz˙nie. – Masz szczęś-
cie, z˙e nazwałaś naszego syna Stephen. Mój oj-
ciec miał na imię Stephanos, a mama jest głębo-
ko religijna i wierzy w przeznaczenie. Jest prze-
konana, z˙e to Bóg ci podpowiedział, jak nazwać
syna, dlatego wybaczyła ci, z˙e wcześniej nie
zawiadomiłaś naso is
tnieniu chłopca. Zrozum
– ja nie jestem taki jak matka i jeśli w jakikol-
wiek sposób ją zmartwisz, sprawię, z˙e tego po-
z˙ałujesz.
– Coś podobnego. – Willow pokręciła głową.
Najwyraźniej ten facet jej nie znał. – Jeśli chcesz
wiedzieć, nazwałam go Stephen na cześć sanitariu-
sza, który odebrał poród – oświadczyła zuchwale.
Theo patrzył na nią z niedowierzaniem.
– Sanitariusza? Jak to?
– Sam sobie odpowiedz, przeciez˙ jesteś taki
bystry.
– Czekaj. – Nadal jej nie puszczał. – Czy był
twoim kochankiem?
84
JACQUELINE BAIRD
Absurd tego pytania sprawił, z˙e Willow parsk-
nęła śmiechem.
– Raczej nie. – Spojrzała na niego z rozbawie-
niem. – Szczerze mówiąc, mogłam zniechęcić tego
młodego człowieka do seksu. Pracował od niedaw-
na, a ja wezwałam pogotowie, bo zaczął się poród.
Niestety, karetka przyjechała za późno. Stephen
odebrał poród w moim pokoju.
Theo gapił się na nią zaszokowany.
– Męz˙czyzna? Nieznajomy? – wyjąkał.
Willow uśmiechnęła się szeroko. Nareszcie
udało się jej odebrać mu mowę. Wyszła na taras.
Pod wielkim parasolem stał okrągły stół, pod któ-
rym siedzieli pani Kadros i Stephen.
– Dzień dobry, Willow – odezwała się matka
Thea. – Usiądź, proszę. Nie masz pojęcia, jak mnie
uszczęśliwiłaś.
– Dzień dobry pani – odparła Willow nerwowo.
– Nie, skarbie, mów mi Judy. Przejdźmy na ty.
Urodziłam się i wychowałam w Ameryce, nie
musimy być takie sztywne. Kochany Stephanos
czasem się uskarz˙ał na moją bezpośredniość, ale
zawsze udawało mi się go jakoś udobruchać
– oświadczyła radośnie mama Thea.
Willow uśmiechnęła się do niej i usiadła. Dobry
humor starszej pani był zaraźliwy.
– Dziękuję, z˙e zechciałaś gościć mnie i Ste-
phena przez ten wakacyjny tydzień.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Judy
85
GRECKI MILIONER
uśmiechnęła się i nalała Willow kawy. – Prosimy
o świez˙ą kawę, Marto – zwróciła się do słuz˙ącej.
– Na co masz ochotę, Willow? Marta chętnie ci to
przygotuje.
– Kawa i bułeczka wystarczą, nie jem wiele na
śniadanie – odparła Willow szczerze.
– Tu będziesz jadła, mamo. Mają pyszne rze-
czy – wtrącił Stephen. – Spróbuj tych pasztetów
z miodem, są o wiele lepsze niz˙ owsianka.
– Ale nie dla zębów. – Willow lekko się skrzy-
wiła. – Umyj je dobrze po śniadaniu.
– Masz absolutną rację – poparła ją Judy. – Wy-
bacz staruszce, z˙e psuje malca.
– Nie jestem z˙adnym malcem, mam osiem lat
– zaprotestował Stephen.
– Oczywiście, Stephanosie, jesteś duz˙ym chłop-
cem. Na pewno będziesz równie wysoki jak twój
tata.
– Mamo, będę? – Stephen popatrzył na nią.
– Myślę, z˙e tak – odparła i uśmiechnęła się do
syna.
– Tak się cieszę, z˙e syn Thea jest w naszym
domu. – Judy westchnęła. – Mój wnuk. Jego dzia-
dek raduje się w niebie, jestem tego pewna. – Wil-
low ze zdumieniem ujrzała łzy w oczach starszej
pani. – Wybacz, ciągle się jeszcze rozklejam.
– To ty mi powinnaś wybaczyć, z˙e nie skon-
taktowałam się z wami wcześniej. – Odetchnęła
głęboko.
86
JACQUELINE BAIRD
– Stephanos, znajdź tatę i powiedz, z˙eby cię
przebrał, bo zaraz się usmaz˙ysz na słońcu.
– Ja się tym zajmę. – Willow wstała. – Zapom-
niałam, z˙e zbyt duz˙o słońca szkodzi.
– Nie, usiądź. Niech Theo sam się przekona, co
znaczy opieka nad dzieckiem. Poza tym chciała-
bym z tobą porozmawiać.
Willow posłusznie usiadła. Stephen juz˙ zdąz˙ył
zniknąć im z pola widzenia.
– Niczego się nie bój, moja droga. Theo wszyst-
ko mi powiedział. – Na pewno nie wszystko,
pomyślała Willow i natychmiast się zaczerwieniła.
– Nie masz się czego wstydzić. Mówił, z˙e gdy
byłaś w ciąz˙y, szukałaś go w Londynie, tyle z˙e
nasz dom zamieniono na biuro. Mówił równiez˙, z˙e
nie miałaś naszego adresu ani nawet numeru tele-
fonu. Kocham mojego syna, ale dostrzegam jego
wady. Wiem, z˙e jako dwudziestoparolatek miał
mnóstwo kobiet, choć wcale nie zamierzał się
z nimi wiązać. Jeśli ktokolwiek tu zawinił, to
właśnie Theo. Nie miał prawa cię uwodzić, a pół
roku później z˙enić się z inną. Na twoim miejscu
postąpiłabym dokładnie tak samo. Nie mówmy juz˙
o tym więcej.
– Jesteś bardzo miła, ale wątpię, z˙eby Theo
podzielał twoje zdanie – powiedziała Willow
cicho.
– Czyz˙by ktoś wypowiedział moje imię?
Willow omal nie podskoczyła na dźwięk głosu
87
GRECKI MILIONER
Thea. Stał niespełna metr od niej, zdąz˙ył się juz˙
przebrać w garnitur z jasnego lnu. Obok przystanął
Stephen w szortach i podkoszulku.
– Właśnie mówiłam Willow, z˙e nie mam jej za
złe, z˙e wcześniej nie mogłam nacieszyć się wnu-
kiem. Była bardzo młoda.
– Mama miała niecałe dziewiętnaście lat, kiedy
mnie urodziła – wtrącił Stephen.
– Niecałe dziewiętnaście? – Judy spojrzała na
syna lodowato. – Biedne dziecko. – westchnęła.
– Ale chyba rodzina wam pomagała?
– Nie mamy rodziny. Babcia i prababcia zmar-
ły rok przed moimi narodzinami – ciągnął Stephen.
– Teraz mieszkamy w domu prababci. Są tam
róz˙ne fotografie i inne rzeczy.
Sytuacja wyglądała coraz gorzej.
– Stephen, wątpię, z˙eby ktokolwiek był zaintere-
sowany tymi rewelacjami – upomniała syna Willow.
– Alez˙ tak. Mów dalej, synku – zachęcił chłop-
ca Theo.
– Tess, nasza sąsiadka, znała je obie. Wszyscy
w wiosce je znali, prawda, mamo?
– Tak.
– Utrata babci to cios, ale równiez˙ matki, i to
w tak krótkim czasie? To katastrofa. Czy zginęły
w wypadku? – zapytała Judy cicho.
– Nie. Właściwie tak. Pół na pół. – Willow
zacisnęła ręce. Marzyła o tym, z˙eby zeszli z tego
tematu.
88
JACQUELINE BAIRD
– Pól na pół to nie jest odpowiedź – oświadczył
Theo sucho.
No tak, pomyślała Willow ze znuz˙eniem. Trud-
no było oczekiwać od kogoś takiego współczucia
albo przynajmniej odrobiny taktu.
– Masz rację, naturalnie. – Obdarzyła go lodo-
watym uśmiechem. – Babcia zmarła z przyczyn
naturalnych, na Wielkanoc. Latem, jak być moz˙e
pamiętasz, pojechałam na wakacje do mamy, do
Indii. Potem wróciłam, a mama zginęła w zamiesz-
kach na tydzień przed powrotem do kraju. Dosięg-
ła ją zabłąkana kula.
– Przepraszam – wymamrotał Theo.
– Biedactwo... – wyszeptała Judy.
– To było dawno temu, a teraz Stephen i ja
świetnie sobie radzimy. – Przytuliła syna.
Nagle, ku jej zdumieniu, Judy zaczęła pokrzyki-
wać na Thea po grecku.
– Wybacz ten brak manier – powiedziała po
chwili, juz˙ po angielsku. – Musisz zrozumieć,
Willow, sama jesteś mamą – czasem trzeba po-
uczyć syna, niezalez˙nie od jego wieku. – Ode-
rwała spojrzenie od Thea i uśmiechnęła się do
wnuka. – Młody człowieku, czy masz ochotę iść
do największego sklepu z zabawkami w Ate-
nach?
– Nie tak szybko, mamo – wtrącił Theo. – Ste-
phen? Jeśli się zgodzisz, ty i twoja mama juz˙
nie będziecie musieli sami sobie radzić. Widzisz,
89
GRECKI MILIONER
mama i ja chcemy się pobrać, jak najszybciej,
i zamieszkać razem jak szczęśliwa rodzina.
– Powaz˙nie? – spytał chłopiec. – Będziemy
prawdziwą rodziną?
– Oczywiście – odparł Theo. – Prawda, skar-
bie?
Stephen nie posiadał się z radości. Oto miało
się spełnić jego największe marzenie. Cóz˙ mogła
zrobić?
– Tak, Theo. Kiedyś – odparła.
Jednakz˙e to ,,kiedyś’’ utonęło wśród głośnych
okrzyków Stephena. Natychmiast przyniesiono
szampana. Judy wzniosła toast za szczęście mło-
dych. Willow nie pozostawało nic innego, jak
tylko robić dobrą minę do złej gry.
90
JACQUELINE BAIRD
ROZDZIAŁ ÓSMY
– Nie – oznajmiła Willow i znieruchomiała
pośrodku wykwintnego butiku. – Nie będę juz˙ nic
przymierzała – podkreśliła z naciskiem. Było jej
gorąco, spływała potem i miała wszystkiego dość.
Theo zawiózł ich wszystkich do Aten. Judy
zaproponowała, z˙e zabierze Stephena na zakupy
do sklepu z zabawkami i poszuka z nim prezentu
ślubnego dla mamy i taty. Chłopiec ochoczo przy-
stał na sugestię babci, dzięki czemu Willow została
z Theem, a w jej uszach nadal pobrzmiewała
ostatnia uwaga Judy:
– Zabierz ją na zakupy, Theo, i dopilnuj, z˙eby
znalazła sobie jakiś strój nie z tej ziemi. Nadchodzi
wielka okazja.
Willow zerknęła na Thea, który usiadł na ak-
samitnej kanapie. Sprawiał wraz˙enie odpręz˙onego.
Z goryczą pomyślała, z˙e z pewnością przywykł do
kupowania kobietom ubrań. Nawet sprzedawczyni
nadskakiwała mu bez opamiętania, kiedy wyjaś-
niał, jakie suknie ma przymierzać jego narzeczona.
Zachowywał się z arogancją godną milionera ze
Wschodu, zajętego strojeniem ulubionej nałoz˙nicy
z haremu.
Czuła się jak wieszak na ubrania, a przy ostatniej
sukience ostatecznie straciła cierpliwość. Eleganc-
kie garsonki, trzy suknie wieczorowe – robiło się
jej niedobrze na myśl o ponownej wizycie w przy-
mierzalni. Zresztą nie zamierzała nic kupować.
Podeszła do Thea i spojrzała na niego groźnie.
– Nie wiem jak ty, ale ja wychodzę – prychnęła.
– Nie interesują mnie te rzeczy: są za drogie
i niepraktyczne. Jeśli chcesz, z˙eby jakaś kobieta
przymierzyła ten zielony łach... – energicznym
ruchem ręki wskazała jedwabną kreację w rękach
sprzedawczyni – ...poproś tę panią. Z pewnością
spełni kaz˙de twoje polecenie – dodała kąśliwie.
Theo zerwał się na równe nogi, uśmiechnął
i powiedział do pracownicy butiku coś po grecku.
Następnie chwycił rękę Willow i obrócił dziew-
czynę twarzą do siebie. Sam stanął plecami do
wnętrza sklepu.
– Jako moja z˙ona musisz wyglądać reprezen-
tacyjnie – wyjaśnił i spojrzał na jej zarumienioną
twarz. – Jesteś piękna, ale twoje poczucie estetyki
pozostawia wiele do z˙yczenia. Nie zauwaz˙yłaś, z˙e
moda na hipisów odeszła ponad czterdzieści lat
temu? – spytał sarkastycznie.
Sama nie rozumiała, czemu jego słowa sprawiły
jej przykrość. Z trudem powstrzymała się przed
okazaniem mu swoich uczuć.
92
JACQUELINE BAIRD
– Moz˙e to prawda, ale ja mam inny gust – wyja-
śniła. – Rzeczy tanie są praktyczniejsze. – Ze-
sztywniała, ale nie odwróciła wzroku, gdy patrzył
jej w oczy. Był nieczułym draniem; czemu prze-
jmowała się jego słowami? – Powtarzam: nie wy-
jdę za ciebie! – podkreśliła.
Theo zacisnął zęby. Zauwaz˙ył jej uraz˙one spo-
jrzenie i zrobiło mu się głupio. Willow była dum-
ną, inteligentną kobietą, która do wszystkiego do-
szła całkowicie samodzielnie, bez niczyjej pomo-
cy. Urodziła syna, kiedy była jeszcze nastolatką,
a pomogła jej wówczaszupełnie obca os
oba.
W tym samym czasie ciągle opłakiwała matkę
i babcię, o czym z przeraz˙eniem dowiedział się
dopiero tego ranka. Poczucie winy rozdzierało mu
serce. Musiał wysłuchać paru przykrych słów na-
wet od własnej matki i wcale się nie dziwił jej
irytacji.
Jemu nigdy nie brakowało dóbr materialnych,
ale osiem lat temu Willow z pewnością nie była
w tak korzystnej sytuacji. Tylko on za to od-
powiadał.
– Zrezygnujemy z zielonej sukienki – zdecydo-
wał. – Ale pozostałe bierzemy, nalegam. A ślub
weźmiemy w czwartek, chyba z˙e wolisz zranić
Stephena i powiedzieć mu, z˙e rano kłamałaś.
Uwaz˙nie patrzył w jej twarz. Poczuła, z˙e uścisk
jego palców na jej ręce słabnie. Spojrzała mu
w oczy. Napięcie stawało się nie do zniesienia. Czy
93
GRECKI MILIONER
mogła skrzywdzić syna? Czy powinna naraz˙ać
siebie?
Z trudem przełknęła ślinę i zamrugała, aby
zamaskować prawdziwe uczucia. Tylko jedna od-
powiedź wchodziła w grę.
– Tak, niech będzie czwartek – westchnęła,
przygotowana na to, co nieuchronne.
– Świetnie. – Momentalnie się odpręz˙ył, a w je-
go oczach zamigotały wesołe ogniki. – Wiedzia-
łem, z˙e w końcu pójdziesz po rozum do głowy.
Odszedł, by zapłacić za zakupy.
Willow przeszło przez myśl, z˙e skoro Theo chce
marnować pieniądze, to proszę bardzo, droga wol-
na. Wyszła ze sklepu i ruszyła w stronę słońca. Nic
innego nie miał do zaoferowania kobiecie. Moz˙e
jeszcze fantastyczny seks, usłyszała diabelski pod-
szept i w tej samej chwili silna dłoń chwyciła ją za
rękę i zatrzymała w miejscu.
– Wybacz, jeśli cię zirytowałem, ale nigdy wię-
cej nie próbuj mi uciec – warknął Theo.
– Nie jestem zirytowana. Nie mam powodu.
Ostatecznie nieczęsto się zdarza, by zwykła dziew-
czyna została obsypana deszczem luksusowych
towarów w Grecji i stanęła przed perspektywą
małz˙eństwa z milionerem.
– Jeśli chcesz wzbudzić we mnie poczucie wi-
ny, to juz˙ ci się udało. Jak myślisz, co czułem,
kiedy dzisiaj rano dowiedziałem się o tych wszyst-
kich rewelacjach? Nie mówiąc o tym, z˙e byłaś
94
JACQUELINE BAIRD
zdana wyłącznie na siebie, straciłaś matkę i bab-
cię...
– Owszem – wtrąciła z goryczą.
– Moja mama omal się nie zapadła pod ziemię
ze wstydu. Dostałem od niej taką burę jak w dzie-
ciństwie.
– Moz˙e trzeba było wyznać jej prawdę? Po-
szliśmy do łóz˙ka na jedną noc, a potem cię zo-
stawiłam.
– Nigdy w z˙yciu nie powiedziałbym czegoś
podobnego o matce mojego dziecka – warknął
z zaciśniętymi zębami. – Cokolwiek myślisz, ni-
gdy nie uwaz˙ałem cię za dziewczynę na jedną noc.
Poza tym przez cały czasdręczy mnie poczucie
winy.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami,
wstrząśnięta tym wyznaniem. Potem zachichotała
drwiąco.
– Wobec tego chyba wypada mi podziękować
za te rzeczy, które dziś kupiłeś, z˙eby uspokoić
sumienie.
– Teraz wiem, z˙e powinienem był odnaleźć
cię za wszelką cenę – westchnął rozgoryczony.
– Okłamałaś mnie jednak, nie dałaś mi moz˙liwo-
ści działania. Kiedy się dowiedziałaś o ciąz˙y, mo-
głaś do mnie przyjść. Niewiele by cię to kosz-
towało.
– Próbowałam – odparła, tracąc cierpliwość.
– W siódmym miesiącu ciąz˙y wsiadłam do pociągu
95
GRECKI MILIONER
i pojechałam do Londynu. W czasopiśmie, które
kupiłam na drogę, ujrzałam zdjęcia z twojego
ślubu. Wysiadłam na najbliz˙szej stacji i wróciłam
do domu. Teraz wszystko rozumiesz?
Przez długą chwilę Theo stał w milczeniu. Nie
potrafiła nic wyczytać z jego twarzy.
– Przykro mi, z˙e dowiedziałaś się wszystkiego
właśnie w takich okolicznościach. Rozmowa
o przeszłości nie ma sensu. Postarajmy się skon-
centrować na tym, co przed nami. – Błyskawicznie
pocałował ją w usta. Ledwie potrafiła uwierzyć
w to, co się dzieje.
Jak on to robił? Wystarczył jeden pocałunek,
a jej nogi zamieniały się w galaretę. Uniosła wzrok
i spojrzała uwaz˙nie na jego śniadą twarz.
– Po co to zrobiłeś? – wykrztusiła.
– Z
˙
eby cię uciszyć – wyjaśnił z chytrym uśmie-
szkiem. – Ostatni raz kłóciłem się na ulicy jeszcze
w szkole. Na dzisiaj dość mocnych wraz˙eń. Ogła-
szam rozejm.
Wziął ją pod rękę i razem ruszyli przed siebie.
Pięć minut później, kiedy Theo przystanął przed
eleganckimi, czarnymi drzwiami ze złotą tabliczką
z nazwiskiem, wyrwała się z jego uścisku.
– O nie! – krzyknęła. – Dość zakupów na dzisiaj!
Połoz˙ył dłoń na jej ramieniu, a na jego zmys-
łowych ustach pojawił się uśmiech.
– Zrób to dla mnie, Willow – poprosił. – To
ostatni raz, obiecuję. Potem pójdziemy na lunch.
96
JACQUELINE BAIRD
Chwilę później, kiedy weszli do sklepu, przeko-
nała się z osłupieniem, z˙e są u jubilera.
– Jako moja narzeczona musisz nosić pier-
ścionek ode mnie – oświadczył, a gdy próbowała
zaprotestować, połoz˙ył palec na jej ustach. – Nie
kłóć się ze mną. Zawarliśmy rozejm, pamiętasz?
Jak dotąd zawsze stawiał na swoim, ale ze-
mściła się, gdy przystąpili do wybierania pier-
ścionka. Wybrała największy dostępny w sklepie
brylant w platynowej oprawie. Do tego ostentacyj-
nego pierścionka dobrała równie ostentacyjną, pla-
tynową obrączkę, wysadzaną brylantami.
Theo spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– Czy to twoja ostateczna decyzja? – spytał.
– Jak najbardziej. – Przechyliła głowę, a na jej
ustach pojawił się uśmiech. – Muszę wyglądać jak
z˙ona obrzydliwie bogatego męz˙czyzny. Poza tym,
te brylanty są śliczne. Uwielbiam je... – zawahała
się – ...kochanie.
Sądziła, z˙e go rozzłości, a tymczasem zobaczyła
na jego twarzy uśmiech aprobaty.
– Trafiony, zatopiony, kochanie – mruknął roz-
bawiony i kupił zarówno pierścionek, jak i ob-
rączkę.
Dwa dni później Stephen usiadł na jej łóz˙ku
i patrzył, jak się ubiera.
– Szkoda, z˙e nie idę na twoje przyjęcie zarę-
czynowe – westchnął.
97
GRECKI MILIONER
– Pójdziesz, kiedy odrobinę podrośniesz. Dzi-
siaj spróbujesz jednak być grzecznym chłopcem
i postarasz się słuchać Marty. Zgoda?
– Zgoda – potwierdził.
Willow uśmiechnęła się do syna.
– I jak, Stephen? Moz˙e być?
Drz˙ącą ręką przygładziła długą, obcisłą suknię
bez ramiączek, uszytą z błękitnego jedwabiu.
Sama ją wybrała spośród ubrań kupionych przez
Thea. Długie czarne włosy spięła na czubku gło-
wy. Prostota fryzury doskonale podkreślała łabę-
dzią elegancję białej szyi. Jej makijaz˙ był jak
zwykle dyskretny: krem nawilz˙ający, błyszczyk
do ust i odrobina mascary. Na nogach miała
pantofle na wysokim obcasie, idealnie pasujące do
sukni. Paznokcie pomalowała na bladoróz˙owy
kolor.
– Mamo, wyglądasz pięknie.
– Nic dodać, nic ująć – potwierdził Theo.
Nie usłyszała, jak wchodził. Popatrzyła na nie-
go i niemal się zachwiała z wraz˙enia na widok
nienagannie skrojonego smokingu.
Uśmiechnął się seksownie.
– Biegnij do swojego pokoju – zwrócił się do
Stephena. – Marta czeka, ma dla ciebie niespo-
dziankę.
Chłopiec trochę niecierpliwie nadstawił poli-
czek, a kiedy Willow go pocałowała na dobranoc,
momentalnie wybiegł z pokoju.
98
JACQUELINE BAIRD
– Jesteś gotowa? – Theo spojrzał w błękitne
oczy Willow.
Skinęła głową, zbyt zdenerwowana, by cokol-
wiek powiedzieć.
Przyjęcie było pomysłem Judy, która nie kryła
przed znajomymi, z˙e jest babcią ośmioletniego
Stephena. Jej radość nie miała granic. Willow
stanęła u boku Thea, aby witać gości, i za kaz˙dym
razem, gdy powtarzał, z˙e jest jego narzeczoną,
czuła elektryzujący dreszcz. Nerwowo obracała
pierścionek z wielkim brylantem i z˙ałowała swoje-
go wyboru. Z
˙
art obrócił się przeciwko niej, gdyz˙
kolejne panie chciały się lepiej przyjrzeć imponu-
jącemu klejnotowi. Sprawiały wraz˙enie zachwy-
conych i poruszonych jego urodą, lecz Willow
wyczuwała nieszczerość.
Powiedziała sobie, z˙e nie obchodzi jej reakcja
innych, lecz z trudem wysłuchiwała obłudnych
komentarzy o tym, jakie szczęście ją spotkało, bo
teraz niczego nie zabraknie jej i jej synowi. Rów-
nie dobrze mogliby podchodzić do niej i mówić:
Łowczyni majątków.
– Masz miłych przyjaciół – mruknęła ironicz-
nie. – Pozwolisz, z˙e pójdę się czegoś napić?
Nieznacznie wzruszył ramionami.
– Czego się spodziewałaś? – odparł. – Tego
samego wieczoru przedstawiam narzeczoną oraz
syna. Z tego muszą wyniknąć plotki. Kochanie,
z pewnością nie oczekiwałaś, z˙e będę wasukrywał.
99
GRECKI MILIONER
– Otoczył ją ramieniem i przyciągnął do siebie.
– Odpręz˙ się. Jesteś niewiarygodnie piękna. Przy-
ćmiewasz urodą wszystkie obecne tu kobiety.
– Przycisnął usta do dłoni Willow, nie odrywając
wzroku od jej oczu. – Kiedy regulowałem rachu-
nek za pierścionek, jubiler zapewnił mnie, z˙e
uśmiechnęło się do mnie niewyobraz˙alne szczęś-
cie. Jesteś jedną z nielicznych kobiet, które mają
dość długie palce, by nosić taką biz˙uterię. Wierz
mi, te kobiety zielenieją z zazdrości, ale po paru
dniach przestaną się nami interesować i będziemy
mogli z˙yć tak, jak nam się podoba...
Theo prawił jej komplementy i podnosił ją na
duchu – nie spodziewała się tego po nim. W jego
głosie wyczuwała ton, z powodu którego jej serce
mocniej biło. Zaniepokojona swoją reakcją usiło-
wała się odsunąć, aby nie wyczuł, jaki ma na nią
wpływ.
– Proszę, proszę, Theo! Nic dziwnego, z˙e tak ci
się do niej śpieszy! – rozległ się rozbawiony męski
głos. – To chodząca doskonałość! Przedstaw mnie
natychmiast.
Willow znieruchomiała. Skierowała wzrok na
nieznajomego i jej źrenice rozszerzyły się z wraz˙e-
nia. Nie licząc Thea, był to z pewnością najprzy-
stojniejszy męz˙czyzna na przyjęciu. Odrobinę
wyz˙szy od niej, dwa lub trzy lata starszy, miał
długie, czarne, kręcone włosy, związane na ple-
cach rzemykiem. Miał na sobie ekstrawagancki,
100
JACQUELINE BAIRD
intensywnie niebieski smoking, który, o dziwo,
dobrze do niego pasował.
– Leo, nie wierzę własnym oczom. Udało ci się
tu dotrzeć – powitał przybysza Theo. Z jego tonu
emanował chłód.
– Dobrze mnie znasz, stary. Gdzie impreza,
tam ja. – Leo uśmiechnął się do Willow. – Pani
narzeczony nie jest skłonny wyjawić mi pani imie-
nia, piękna damo. Pewnie boi się konkurencji
– dodał z szelmowskim uśmiechem. – Oto ja
– przycisnął dłoń do serca – sługa do ostatniego
tchnienia. – Łobuzersko mrugnął okiem.
Willow zaśmiała się. Nieznajomy był nieznoś-
ny, ale przynajmniej stanowił pewną odmianę.
– Dość, Leo – przykazał Theo ponuro. Willow
poczuła, z˙e jej narzeczony jest spięty. Z zaintereso-
waniem obejrzała Lea; rzadko się zdarzało, by ktoś
do tego stopnia potrafił zaniepokoić Thea Kadrosa.
– To moja narzeczona, Willow, nawet o niej nie
myśl.
– Alez˙ Theo! – wykrzyknęła słodko, wyraźnie
rozbawiona. – Chyba nie jesteś zazdrosny? Leo
jest tylko uprzejmy.
Theo przeszył ją ponurym spojrzeniem.
– Tak czy owak, musimy się przejść między
gośćmi – oznajmił i pociągnął ją ku innej grupce
gości.
– Co masz przeciwko niemu? – spytała.
– Zupełnie nic. To dobry przyjaciel. Znamy się
101
GRECKI MILIONER
od lat. Jest jednak niepoprawnym podrywaczem.
Nie wiedzieć czemu, kobiety za nim szaleją, a ja
nie zamierzam ryzykować.
Zaskoczona Willow zorientowała się, z˙e jej
przyszły mąz˙ mówi całkiem powaz˙nie. Przyganiał
kocioł garnkowi, pomyślała.
Nadeszła pora posiłku. W drodze do wielkiej
jadalni dołączyła do nich Judy. Zjawiła się tez˙
Anna z męz˙em i przez następną godzinę wspólnie
jedli i pili, co chwila wysłuchując okrzyków Anny:
Nadal nie mogę w to uwierzyć! I to właśnie ty,
Willow!
Dzień wcześniej Willow zobaczyła Annę i jej
dwie córki, które przybyły powitać nową człon-
kinię rodziny. Stephen od razu zaprzyjaźnił się
z dziewczynkami, ale wstrząśnięta Anna nie po-
trafiła dojść do siebie. Przez cały ranek posyłała
bratu spojrzenia pełne dezaprobaty, az˙ wreszcie
uciekł do swojego gabinetu, by skupić uwagę na
pracy. Wtedy zabrała Willow na lunch i prze-
chadzkę po Atenach, podczasktórej przepraszała
za brak opieki na tamtym przyjęciu sprzed lat.
Theo zerknął na narzeczoną.
– Masz ochotę zjeść coś jeszcze, czy wolisz się
przejść? – zagadnął.
– Czytasz mi w myślach – odparła. Miała dość
uwaz˙nych spojrzeń i dusznego pomieszczenia.
Zaprowadził ją na taras, gdzie odetchnęła głę-
boko.
102
JACQUELINE BAIRD
– Lepiej? – zainteresował się.
– Owszem – potwierdziła i uśmiechnęła się do
niego z wdzięcznością.
– To dobrze. – Spojrzał na nią z nieoczekiwaną
powagą. – Nie przejmuj się ludźmi. Szybko przy-
wykną do twojej obecności w moim z˙yciu. Ci,
którym nie przypadniesz do gustu, będą mieli
ze mną do czynienia.
To ją rozbawiło.
– Wystarczyły cztery dni, byś z porywacza
zmienił się w rycerza na białym koniu – zauwaz˙yła
pogodnie. – Mimo to chyba ci wierzę. Nikt z tu
obecnych nie chciałby mieć z tobą do czynienia.
Objął ją w talii i przytulił.
– A więc potrafię cię rozweselić? – mruknął,
a jego ciepły oddech musnął jej policzek. – Tak
naprawdę pragnę tylko...
– Wiem doskonale, czego pragniesz – prze-
rwała mu, a jej serce mocniej zabiło. Wiedziała, z˙e
zaraz ją pocałuje, i nie zamierzała protestować.
– Willow Blain, jakz˙eby inaczej! – Głoso moc-
nym angielskim akcencie w jednej chwili ugasił
płomień namiętności, który zaczynał się między
nimi tlić. – Cały wieczór główkowałem, gdzie
miałem okazję panią widzieć, az˙ wreszcie wszyst-
ko stało się jasne.
Theo gwałtownie podniósł głowę i popatrzył na
jasnowłosego Anglika, który przystanął dwa kroki
dalej i szczerzył zęby w uśmiechu. Bez wyraźnej
103
GRECKI MILIONER
przyczyny momentalnie nabrał ochoty, by go ude-
rzyć. Powstrzymał się jednak, zerknął na Willow,
puścił jej dłoń i się odsunął.
– Charles, miło cię widzieć – burknął głucho.
– Mam nadzieję, z˙e się dobrze bawisz.
– Teraz tak – odparł, nie odrywając oczu od
Willow. – To pani, prawda? W ubiegłym tygodniu
widziałem pani zdjęcie w angielskim brukowcu;
do ambasady docierają wszystkie gazety. J.W.
Paxton, autor kryminałów zdemaskowany jako ko-
bieta. Zatem mam rację? Przeczytałem wszystkie
pani ksiąz˙ki i nic podobnego nie przyszło mi do
głowy. Ma pani świetne pióro!
Willow uprzejmie podziękowała za komplemen-
ty. Okazało się, z˙e nieznajomy Anglik jest pierw-
szym sekretarzem Ambasady Brytyjskiej w Ate-
nach. Poszedł sobie dopiero wtedy, gdy obiecała mu
podpisany egzemplarz najnowszej ksiąz˙ki.
– Jeszcze jeden podbój – zauwaz˙ył Theo, gdy
Charleszniknął w głębi domu. – Teraz juz˙ wszyscy
będą widzieli, kim jesteś. Chcesz wrócić do środka
i stawić czoło czytelnikom?
– Nie sądzę, by tam byli moi czytelnicy. Dopie-
ro miesiąc temu opublikowano moją pierwszą
ksiąz˙kę po grecku, więc nikt mnie nie zna.
– Poznają cię, kiedy Charles się pochwali swo-
ją wiedzą. Wierz mi, tylko sztuka interesuje Gre-
ków bardziej niz˙ pieniądze.
– Chylę czoło przed doskonale poinformowa-
104
JACQUELINE BAIRD
nym Grekiem – zadrwiła. – Pozwól jednak, z˙e nie
wejdę do środka. Na ten wieczór mam dość kon-
taktów z ludźmi.
Połoz˙ył dłoń na jej obnaz˙onej ręce.
– Więc chodź ze mną – zaproponował.
Nie była przygotowana na to, z˙e Theo pocałuje
ją w usta.
Od dwóch dni nie dotykał jej w tak zmysłowy
sposób. Uznała, z˙e pewnie nie jest juz˙ zaintereso-
wany, skoro uzyskał jej zgodę na ślub. Teraz
przyszło jej do głowy, z˙e najwyraźniej się myliła.
Bez zastanowienia poszła za nim do ogrodu. Pięć
minut później stała w otoczeniu kwitnących krze-
wów, roztaczających intensywnie słodką woń.
– To nasz sekretny ogród – szepnęła z uśmie-
chem. – Piękne, magiczne miejsce.
– Przypomina ciebie – powiedział cicho. – Az˙
trudno w to uwierzyć.
Znieruchomiała, słysząc ten nieoczekiwany
komplement. Spojrzała na Thea, który wyglądał
tak pięknie, z˙e nie mogła oderwać od niego oczu.
– Co się stało, Willow? – spytał, wyczuwając
narastające napięcie seksualne.
Pokręciła głową.
– Nic takiego – westchnęła drz˙ącym głosem.
Otoczył ją ramionami i przytulił mocno, a jego
usta przywarły do jej warg. Zarzuciła mu ręce
na szyję. W pewnej chwili Theo przerwał po-
całunek i pochylił się niz˙ej, ku jej szyi i dekoltowi.
105
GRECKI MILIONER
Zamruczał, gdy ściągał z Willow suknię, by roz-
koszować się smakiem jej piersi. Natychmiast roz-
pięła mu koszulę i zaczęła pieścić twardą, mus-
kularną klatkę piersiową.
Uniósł głowę.
– Masz najbardziej zmysłowe i podniecające
ciało na świecie – wyszeptał. – Chodźmy gdzie
indziej, to nie jest dobre miejsce.
Odsunął jej dłoń.
Nagle ogarnął ją wstyd. Zrozumiała, z˙e celowo
ją rozbudził, by potem odrzucić.
– Nie, Willow, nie – zaprotestował, jakby po-
trafił czytać w jej myślach. – Tutaj kaz˙dy nas
moz˙e zobaczyć. Tylko o to mi chodziło. – Od-
pręz˙yła się, kiedy kilka razy przesunął dłonią po
jej smukłych plecach. – A zresztą... Bierzemy
ślub w czwartek i nawet jeśli przyjdzie mi spędzić
najbliz˙sze trzy dni pod zimnym prysznicem, tym
razem jestem zdecydowany uniknąć błędów. Za-
czekamy do nocy poślubnej.
106
JACQUELINE BAIRD
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Trzy dni później pobrali się w ogrodzie przy
domu Judy. Ku zdumieniu Willow zjawiła się
Tess oraz jej mąz˙, Bob. Na uroczystości był tez˙
obecny przyjaciel Stephena, Tommy, który dotarł
do Aten na pokładzie prywatnego odrzutowca
Thea.
Willow wyglądała niczym wysoka i piękna po-
sągowa bogini, kiedy wraz z męz˙em pozowała do
zdjęć w upalnym, letnim słońcu. Miała na sobie
jedwabną suknię bez ramiączek, która opinała jej
perfekcyjne ciało. Włosy zaczesała do tyłu i spięła
dwiema spinkami z brylantami – ślubnym upomin-
kiem od Thea.
– Jeszcze jedno zdjęcie, z rodziną! – zawołał
fotograf. – I wystarczy. Wnuki będą miały co
oglądać!
Willow się zaniepokoiła na wzmiankę o dzie-
ciach. Pomyślała, z˙e z pewnością pokochałaby
następne dziecko, ale wolała nie ryzykować. To
małz˙eństwo było tylko na osiem lat, nie na całe
z˙ycie. Nie widziała jednak powodu, by dzielić się
z Theem swoimi przemyśleniami. Wkroczył w jej
z˙ycie i niemal całkiem je zdominował.
Wyczuł jej wzrok na sobie.
– Wszystko będzie dobrze – zapewnił ją
z uśmiechem i wziął w ramiona.
Pocałował w usta z czułością, która skutecz-
nie oczyściła jej umysł z wszelkich wątpliwoś-
ci. Po chwili Stephen pociągnął go za marynar-
kę.
– Tato, nie bądź mięczakiem – zaz˙ądał, a wszy-
scy wybuchnęli śmiechem.
Szampan lał się strumieniami, serwowane po-
trawy budziły powszechny zachwyt. Willow prze-
stała juz˙ liczyć ludzi, którzy składali im z˙yczenia.
Wreszcie zagrała orkiestra i Theo wyprowadził
z˙onę na taras, by tam znowu ją objąć.
– Pani Kadros, chcę powiedzieć, z˙e jest pani
nie tylko moją z˙oną, ale tez˙ oszałamiająco piękną
kobietą. Wyglądasz bosko – zapewnił ją.
Willow niemal mu uwierzyła.
– Ty tez˙ prezentujesz się nie najgorzej. – Mi-
mowolnie rozchyliła usta w uśmiechu. Elegancki
frak w kolorze srebrnoszarym i misternie zawiąza-
ny krawat sprawiały, z˙e nieco przypominał pirata,
ale czuła, z˙e nie moz˙e mu się oprzeć. – Jak na
starszego pana – dodała uszczypliwie.
– Dzisiaj wieczorem przypomnę ci, co powie-
działaś – szepnął jej prosto do ucha. – Potem
zobaczymy, kto ma więcej wigoru.
108
JACQUELINE BAIRD
Muzyka umilkła, ale Theo nie miał ochoty wra-
cać na wesele.
– Ludzie patrzą – przypomniała i odwróciła
wzrok, przekonana, z˙e dostrzez˙e w jej oczach
poz˙ądanie i pragnienie, które usiłowała ukryć.
Obserwowała Thea przez ostatni tydzień i mog-
ła śmiało powiedzieć, z˙e jej mąz˙ bezgranicznie
kocha Stephena. Uwaz˙ała przy tym, z˙e sama jest
tylko dodatkiem do własnego syna i miała świado-
mość, z˙e nie powinna myśleć inaczej. Juz˙ kiedyś
pomyliła seks z miłością i teraz ani myślała popeł-
niać tego samego błędu. Ogarnęło ją jednak nie-
przyjemne uczucie, z˙e jest za późno... Czyz˙by juz˙
trochę go kochała? Na szczęście mogła skupić
uwagę na czym innym, bo zjawiła się Tess i za-
proponowała, z˙eby Willow włoz˙yła inny strój.
– Wykluczone – zaprotestował Theo z szero-
kim uśmiechem na ustach. – Nikt nie pozbawi
mnie przyjemności zdarcia tej fantastycznej sukni
z ciała mojej z˙ony. Za dziesięć minut wsiadamy
na pokład helikoptera, nie ma mowy o z˙adnych
przebierankach.
– Jesteś stuprocentowym męz˙czyzną! – zachi-
chotała Tess. – Gdyby nie Bob, sama bym cię
zagarnęła.
– Tess! – upomniała przyjaciółkę Willow.
Coś wstępowało w tę kobietę za kaz˙dym razem,
gdy widziała Thea. W innych sytuacjach wcale nie
sprawiała wraz˙enia bezczelnej flirciary.
109
GRECKI MILIONER
– Nie gniewaj się, Willow. Znam cię od lat i
nigdy nie zainteresowałaś się z˙adnym męz˙czyz-
ną. Teraz rozumiem dlaczego. Miałaś szczęście:
zaczęłaś od ekstraklasy. Kiedy pierwszy raz uj-
rzałam Thea, od razu wszystko stało się dla
mnie jasne: to ojciec Stephena i wymarzony part-
ner dla ciebie. À propos, poinformowałam two-
jego przyjaciela Dave’a, z˙e wychodzisz za mąz˙,
więc nie musisz się juz˙ przejmować tą sprawą.
A teraz jedź w podróz˙ poślubną. Stephen pozo-
stanie w dobrych rękach: moich i Boba, a na
dodatek ma tu kumpla, z którym będzie mógł się
bawić.
Willow kompletnie zapomniała o Davie. Theo
całkowicie zaprzątnął jej umysł. Spotykała się
z Dave’em przez ponad rok, ale niezobowiązująco.
Nigdy nie udało się jej rozbudzić w sobie goręt-
szych uczuć do tego męz˙czyzny. Traktowała go jak
kolegę.
– Zapomnij o Davie – syknął Theo. – Helikop-
ter czeka.
Chwycił ją za ramię i pociągnął za sobą. Poz˙eg-
nali się jeszcze z synem, wysłuchali z˙yczeń od
przyjaciół i weszli na pokład śmigłowca.
Nadmorski hotel wyglądał tak fantastycznie,
jakby przeniesiono go z innej rzeczywistości. Apar-
tament prezentował się okazale, ale Willow czuła
zdenerwowanie. Za przeszkloną ścianą rozpoście-
110
JACQUELINE BAIRD
rał się rozległy taras. Wyszła na świez˙e powietrze,
aby się ochłodzić.
– Szampana? – zaproponował Theo i stanął za
jej plecami.
– To miejsce jest cudowne – przyznała. – Gdzie
jesteśmy?
Lot trwał zaledwie pół godziny, helikopter
osiadł na lądowisku, a kierownik hotelu osobiście
odprowadził ich do tego wykwintnego pomiesz-
czenia. Po raz pierwszy od kilku dni była sama
z Theem.
– To hotel dla nielicznych gości – wyjaśnił
cicho. – Mniejsza z tym, gdzie jest połoz˙ony.
Najwaz˙niejsze, z˙e wybrałem go specjalnie dla cie-
bie. Mojej z˙ony – dodał i obrócił ją w ramionach.
– Tutaj spędzimy miesiąc miodowy – ciągnął.
– Z
˙
ałuję tylko, z˙e z konieczności nie potrwa długo,
w poniedziałek muszę być w Atenach. Poza tym
dla mnie miesiąc miodowy jest koniecznością.
Naprawdę chcę, by nasze małz˙eństwo było długie
i szczęśliwe. Chyba nie odmówisz mi prawa do
tego, bym spróbował o nie zadbać?
– Nie – westchnęła.
– Pora poszukać sypialni – oznajmił i wziął ją
na ręce.
Wtuliła twarz w jego szyję. Kilka sekund póź-
niej stanął przy łóz˙ku i powoli opuścił ją na
podłogę. Niecierpliwą dłonią odszukał zamek bły-
skawiczny z boku sukni ślubnej i go rozpiął.
111
GRECKI MILIONER
Zsunęła się z drz˙ącego ciała Willow i luźno opadła
na dywan.
– Przez cały dzień o tym marzyłem. Ta suknia
jest fantastyczna, ale ty... Nie masz ani jednej
niedoskonałości. – Płonącym wzrokiem powiódł
po jej półnagim ciele, zatrzymując się na jędrnym
biuście, wąskiej talii i skąpych, jedwabnych ko-
ronkach stringów. Podniósł ręce i powoli wyjął
spinki jej włosów. – Od naszego pierwszego spo-
tkania pamiętam zapach twoich włosów – wyznał
szeptem. – Świez˙e jabłka jesienią. Nic się nie
zmieniło.
Miał rację.
– Przyzwyczajenie jest drugą naturą – oświad-
czyła. – To mój szampon, stale z niego korzy-
stam.
Nie podejrzewała, z˙e będzie pamiętał takie
szczegóły. Moz˙e jednak naprawdę o niej myślał...
Pospiesznie się rozebrał, obsypując pocałunka-
mi jej szyję. Gdy był juz˙ nagi, przywarł ustami do
jej rozchylonych warg.
– Sądziłem, z˙e wyobraźnia podpowiedziała mi,
jak gładka i biała jest twoja skóra – mówił. – Myli-
łem się. Moja pamięć nie szwankuje. Jesteś cu-
downa w dotyku jak najszlachetniejsza perła.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością i objęła go.
Nadstawiła usta do następnych pocałunków, a dło-
nią przesunęła po włosach Thea.
Zareagował natychmiast. Całował ją mocno,
112
JACQUELINE BAIRD
głęboko. Jej serce waliło jak młotem, kiedy kładł ją
do łóz˙ka.
Wiedział jedno: ich noc poślubna musi na za-
wsze pozostać w jego i jej pamięci.
Później, kiedy ich tętno się juz˙ uspokoiło, Theo
odsunął kosmyk włosów z jej twarzy i popatrzył na
nią z góry. Jej oczy, pełne satysfakcji i zaspokoje-
nia, uśmiechały się do niego pogodnie.
Zamruczała rozmarzona.
– Czyz˙by znaną pisarkę stać było tylko na taki
komentarz? – spytał przekornie i delikatnie przesu-
nął palcem po nabrzmiałych wargach Willow.
– Czego oczekujesz, skoro przed chwilą skutecz-
nie usunąłeś z mojego umysłu wszystkie sensowne
myśli?
– Świetnie. Muszę dbać o to, z˙ebyś za duz˙o nie
myślała. To będzie gwarancja trwałości naszego
związku.
Opadł na łóz˙ko i przyciągnął ją do siebie.
– Naprawdę sądzisz, z˙e bezmyślna z˙ona to pod-
stawa udanego małz˙eństwa? Czy dlatego rozwiod-
łeś się z Dianne? – spytała bez zastanowienia.
Natychmiast wyczuła, jak jego mięśnie się napina-
ją, a w oczach pojawia złowrogi błysk. Od razu
poz˙ałowała swoich słów. – Wybacz, nie powinnam
była pytać. – Cofnęła rękę z jego torsu i prze-
wróciła się na plecy.
– Faktycznie, nie powinnaś. – Theo spojrzał
113
GRECKI MILIONER
na nią z boku. – Skoro jednak to się stało, moz˙esz
poznać prawdę. Rozwiodłem się z Dianne, bo
zastałem ją w łóz˙ku z innym męz˙czyzną. Zatem
miej się na baczności.
Z pewnością nie oczekiwała takiej odpowiedzi.
Uznała, z˙e to z˙art, i zachichotała.
– Nie wierzę ci. Prędzej mogło być na odwrót.
– Czy ten dwuznaczny komplement ma mi
pochlebiać? – zapytał Theo i ironicznie uniósł
brew.
– Doskonale wiesz, o co mi chodzi.
– Nie, nie wiem. Musisz mi wyjaśnić. Pamiętaj
jednak, z˙e skłonność do cudzołóstwa nie jest jedy-
ną cechą przeciętnego męz˙czyzny.
– Mam tego świadomość. – Z
˙
ałowała, z˙e
w ogóle zaczęła tę rozmowę, ale skoro tak się stało,
postanowiła pójść za ciosem. – Bądźmy szczerzy,
Theo. Przystojny z ciebie męz˙czyzna, bardzo bo-
gaty i musiałeś mieć mnóstwo kobiet. Na dodatek
jeszcze przed ślubem zdradziłeś Dianne ze mną,
a potem i tak ją poślubiłeś. Przyznasz, z˙e jeśli
w naszym związku ktoś miałby być kandydatem
do zbłądzenia, to przede wszystkim ty.
– Dziękuję za szczerą opinię – prychnął. – Jes-
teś jednak w błędzie. Po pierwsze, nie byłem po
słowie z Dianne, kiedy poszedłem z tobą do łóz˙ka.
A po drugie, zerwałem z nią na dzień przed naszym
spotkaniem. Czy teraz juz˙ wszystko jasne?
Theo wyglądał tak powaz˙nie, z˙e była skłonna
114
JACQUELINE BAIRD
mu wierzyć. Czyz˙by przed laty tak bardzo się
pomyliła?
– Zanim cokolwiek powiesz: tak, poprzednią
noc spędziłem u Dianne, ale spałem w drugim
pokoju. Dlaczego? Dlatego, z˙e usiłowała mną ma-
nipulować. Chciała wykorzystać seks do wmanew-
rowania mnie w stały związek. Z
˙
adna kobieta nie
będzie mnie tak traktować, nawet ty, skarbie.
– Ostrzegawcze spojrzenie jego ciemnych oczu nie
pozostawiało cienia wątpliwości, z˙e nie z˙artował.
– Mówisz tak, jakbym potrafiła zrobić coś po-
dobnego... – Uśmiechnęła się niepewnie. Jej znajo-
mość męz˙czyzn była tak znikoma, z˙e nie wiedzia-
łaby nawet, od czego zacząć.
– Jesteś kobietą, masz to we krwi – zapewnił ją
zimno. – Wracając do tematu, wyjaśniłem Dianne,
z˙e to koniec i tyle mnie widziała. Następnego
ranka wydzwaniała jak oszalała, bo zapragnęła
zmusić mnie do powrotu. Odebrałaś jeden z jej
telefonów. Nie wiem, co od ciebie usłyszała, ale
najwyraźniej potraktowała cię jak rywalkę.
– Nie powiedziałam nic specjalnego! – wy-
krzyknęła Willow wzburzona. – Wyjaśniłam tyl-
ko, z˙e jeszcze śpisz.
– Co takiego? – spytał z niedowierzaniem.
– Ah agape mou. – Pogłaskał ją po jedwabistych
włosach. – Moja ukochana. Naprawdę byłaś zupeł-
nie niewinna. Przeciez˙ musiała odebrać twoje sło-
wa jak wyznanie, z˙e spędziłaś ze mną noc.
115
GRECKI MILIONER
– Och... – Willow poczuła się jak idiotka. – Ale
przeciez˙ i tak ją poślubiłeś!
– Wiesz czemu? Przez ciebie. Czy kiedyko-
lwiek przeszło ci przez myśl, jak mogłem się
poczuć, kiedy uciekłaś? Obudziłem się rankiem
i widzę, z˙e kobieta, która mnie oczarowała, zni-
knęła bez śladu. Potem siostra mi powiedziała,
z˙e miałaś ledwie osiemnaście lat.
Miał rację. Nigdy nie poświęciła ani jednej
myśli temu, jak musiał się poczuć po tym, co
zrobiła.
– Zastanawiałam się, dlaczego pojechałeś za
mną na lotnisko – mruknęła, zbita z tropu.
– Pojechałem, bo ogarnęło mnie przeraz˙enie
z powodu tego, czego się dopuściłem. Chciałem
wszystko wyjaśnić. Pragnąłem ponownie cię
ujrzeć. – Opuścił wzrok. – Miałem dwadzieścia
osiem lat i nie byłem gotowy na trwały związek,
ale pomyślałem, z˙e mógłbym cię zdobyć. Szybko
wyprowadziłaś mnie z błędu. Przez następne trzy
miesiące trochę przesadzałem z piciem, na prze-
mian poddając się wściekłości oraz obrzydzeniu
do siebie. Nie mogłem sobie darować, z˙e uwiod-
łem tak młodą dziewczynę.
– Theo, miałam osiemnaście lat. Nie zrobiłeś
nic złego. Po prostu uznałam cię za niewiernego
rozpustnika, który wszędzie uwodzi jakieś nie-
szczęśnice i na dodatek krzywdzi narzeczoną.
– Proszę, proszę, zrobiłem na tobie niezłe wra-
116
JACQUELINE BAIRD
z˙enie. – Pokiwał głową. Willow wiedziała, z˙e jest
przejęty. – Teraz to juz˙ bez znaczenia, ale kiedy
uciekłaś, moje ego powaz˙nie ucierpiało. Straciłem
wiarę w siebie. Wierz mi, Dianne oplotła mnie
niczym bluszcz. Postanowiłem ją w końcu po-
ślubić.
– Nie wiedziałam... – Willow połoz˙yła drz˙ącą
dłoń na jego ramieniu. – Współczuję ci.
– Niepotrzebnie. Dianne była moją wspólnicz-
ką w nowojorskiej kancelarii prawniczej, która
reprezentuje tam interesy mojej firmy, a małz˙eń-
stwo stanowiło tylko formę pogłębienia kontaktów
biznesowych. Nasz związek miał szanse powodze-
nia, ale, jak wspomniałem, któregoś dnia wróciłem
wcześniej z zagranicznej podróz˙y słuz˙bowej i za-
stałem ją w łóz˙ku z innym męz˙czyzną. Byliśmy
wtedy małz˙eństwem od czterech lat, a poniewaz˙
nie mieliśmy dzieci, rozwód przebiegł bez kom-
plikacji.
Popatrzyła na niego i westchnęła. Tej nocy
kochali się jeszcze raz i oboje ponownie przez˙yli
wspaniałe chwile. Willow nawet nie podejrzewała,
z˙e jest zdolna do takich doznań.
– Muszę jakoś zamaskować ten ślad – zauwa-
z˙yła Willow. – Przydałaby się apaszka.
Theo popijał szampana, kiedy weszła do salonu
w ich apartamencie. Wyraźnie się rozbawił, ujrza-
wszy, jak jego z˙ona zasłania dłonią szyję.
117
GRECKI MILIONER
– Jeśli naprawdę chcesz zejść do jadalni na
lunch, apaszka niewiele zmieni – skomentował.
– Obsługa hotelowa doskonale wie, czym się za-
jmujemy, zwaz˙ywszy na to, z˙e od trzech dni nie
wyszliśmy z apartamentu.
Willow oblała się rumieńcem.
– Wiem, ale dzisiaj po południu odlatujemy,
a ja nawet nie wyszłam na spacer po okolicy. Co
powiem, jeśli Stephen albo twoja mama spyta mnie
o wraz˙enia z podróz˙y?
– Moje słonko, za bardzo się przejmujesz – za-
śmiał się Theo. – Ten hotel i jego okolica nalez˙ą do
mnie. Mogę ci o wszystkim opowiedzieć w drodze
do domu. A teraz skupmy się na tym, co naj-
ciekawsze w skróconym miesiącu miodowym.
– Jesteś nienasycony – zwróciła mu uwagę
i zachichotała.
– Za to mnie uwielbiasz – odparł i pocałował ją
w usta.
Willow nie zwiedziła hotelu ani jego okolicy,
ale kiedy dyrektor odprowadzał ich na lądowisko
dla helikopterów, odwróciła się i rzuciła okiem na
długi, biały budynek. Wiedziała, z˙e nigdy go nie
zapomni.
Spędzili razem trzy zaczarowane dni. Theo dał
się poznać jako fantastyczny kochanek, dowcipny
rozmówca i świetny kompan, gotowy zaspokajać
wszystkie jej zachcianki. Posiłki jadali na balko-
nie, wspólnie kąpali się w ogromnej wannie. Z
˙
ar-
118
JACQUELINE BAIRD
towali, dyskutowali o ksiąz˙kach, muzyce, Ste-
phenie. I, rzecz jasna, wielokrotnie się kochali...
– Wyglądasz na zadowoloną – zauwaz˙ył Theo
z uśmiechem i pomyślał, z˙e z całą pewnością
podjął słuszną decyzję, z˙eniąc się z Willow.
Jakby tego było mało, poślubił matkę chłopca,
który był tez˙ jego synem. Miał nadzieję, z˙e urodzi
im się jeszcze jedno lub dwoje dzieci. Przyszłość
rysowała się róz˙owo, chociaz˙ musiał dopełnić jesz-
cze jednego nieprzyjemnego obowiązku.
119
GRECKI MILIONER
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
– Czy naprawdę musisz chodzić do pracy tak
wcześnie? – spytała Willow, kiedy Theo wkładał
idealnie skrojone ubranie biznesmena.
– Owszem. – Włoz˙ył szarą marynarkę i rzucił
okiem na zgrabne ciało z˙ony. – Jesteś cholernie
kusząca, ale nieoczekiwana przerwa w pracy spra-
wiła, z˙e mam mnóstwo zaległości. Obiecuję, z˙e
jeszcze w tym roku sprawimy sobie miesiąc mio-
dowy z prawdziwego zdarzenia.
– Nasz miesiąc miodowy był niezapomniany
– oświadczyła z uśmiechem.
– To był dopiero przedsmak tego, na co mnie
stać. Na razie jednak musimy uzbroić się w cierp-
liwość. Dzisiaj wieczorem idę na kolację słuz˙-
bową, więc niestety będziesz musiała zjeść beze
mnie.
– O której wrócisz?
– Sam nie wiem. Niezbyt późno – mruknął,
unikając jej wzroku. – Jutro przeprowadzamy się
do mnie i na pewien czasbędziemy musieli poz˙eg-
nać się z moją mamą. Wróci dopiero za miesiąc
albo dwa, po zakończeniu wizyty u starej przyja-
ciółki. Niewiele tu twoich gratów, więc spakujesz
się rano, bo resztę przetransportowałem w ubieg-
łym tygodniu, wspólnie z Tess.
– Nie będziemy tu mieszkać?! – wykrzyknęła
zdumiona.
– Daj spokój, z pewnością wiedziałaś, z˙e tutaj
nie zostaniemy. Od prawie dwudziestu lat nie
mieszkam z matką.
– Nie przyszło mi do głowy – mruknęła zbita
z tropu. Niespecjalnie odpowiadała jej myśl, z˙e jej
angielski dom stoi pusty.
– Juz˙ ci mówiłem: nie myśl, a wszystko będzie
dobrze – przypomniał jej, po czym musnął ustami
czubek jej głowy i wyszedł.
Półtora miesiąca później oboje otrzymali za-
proszenie na przyjęcie do Ambasady Brytyjskiej,
które okazało się niezwykle elegancką uroczys-
tością. Willow czuła się tam całkiem swobodnie,
gdyz˙ w dzieciństwie często spędzała wakacje
w rozmaitych ambasadach na całym świecie. Nie-
mal wszyscy goście posługiwali się językiem an-
gielskim.
Na przyjęciu pojawiła się Christine Markham,
partnerka Thea w interesach, specjalistka od deko-
racji wnętrz. Ubrała się w wyzywającą, białą su-
kienkę, tak przezroczystą, z˙e widać było brązowe
zarysy jej sutków.
121
GRECKI MILIONER
Rozbawiona Willow spojrzała na męz˙a.
– Jak myślisz, czy Christine wie, z˙e wszystko
jej widać?
– Alez˙ oczywiście – mruknął i uśmiechnął się
półgębkiem. – Zawsze doskonale wie, co robi.
Theo pogratulował sobie w duchu, z˙e nie oświad-
czył się tej kobiecie. Była karierowiczką i far-
bowaną lisicą, i nie dotyczyło to tylko koloru jej
włosów, ale i charakteru. Znała się na swoim
fachu, ale wszyscy uwaz˙ali ją za cwaną bestię.
– Witaj, Willow – ucieszył się Charles, który
właśnie przybył na imprezę. – Pamiętałaś o ksiąz˙ce
dla mojej mamy?
– Pewnie. – Uśmiechnęła się do nowego przy-
jaciela.
Charles był homoseksualistą, więc Theo nie
miał nic przeciwko temu, by się z nim spotykała.
– Dobrze, z˙e jesteś – powitał go Theo. – Czy
mógłbyś zająć się moją z˙oną? Przed momentem
przyszedł Stavros, a muszę z nim zamienić słowo.
Pozwolisz, Willow? To tylko krótkie spotkanie
w interesach.
– Nie ma problemu. – Zerknęła na męz˙a. – Po-
trafię czytać i dam sobie sama radę przez parę
minut, wierz mi.
– Wiem – odparł pogodnie. – Zaraz będę z po-
wrotem.
Zniknął w tłumie.
– Fe, małz˙eństwo i miłość. Wzruszające – za-
122
JACQUELINE BAIRD
drwił Charles. – Co z ksiąz˙ką, Willow? W sobotę
wracam do Anglii.
– Zostawiłam ją w szatni przy łazience, razem
z szalem. Zaczekaj, przyniosę.
– Pójdę z tobą. Nie ośmieliłbym się zlekce-
waz˙yć polecenia Thea. To prawdziwy dramat, z˙e
on jest do szpiku kości heteroseksualny – wes-
tchnął.
– Charles, jesteś niepoprawny – upomniała go.
– Zaczekaj tutaj, zaraz przyjdę. – Weszła do szatni,
pozostawiając przyjaciela przed drzwiami.
Lada, za którą urzędowała szatniarka, była
oddzielona od reszty pomieszczenia ścianką
działową, za którą znajdowały się umywalki.
Willow przekazała numerek kobiecie i oparła się
o blat.
W pewnej chwili dotarł do niej szmer ludzkich
głosów i wyraźnie wypowiedziane imię Thea. In-
stynktownie nadstawiła uszu.
– Christine, Theo Kadros zachował się odraz˙a-
jąco. Ostatecznie wszyscy wiedzieli o waszym
planowanym ślubie. Podziwiam twoją odporność
w takiej sytuacji.
Willow zbladła jak kreda. Poznała ten głos:
nalez˙ał do sekretarki Charlesa, trzydziestoparolet-
niej Angielki. Zdaniem Charlesa nie było na świe-
cie większej plotkary.
– Nie mam wyboru. – Wyraźny angielski ak-
cent Christine był nie do pomylenia. – Mogę
123
GRECKI MILIONER
stawać w szranki z kaz˙dą rywalką, ale z ośmiolet-
nim synem nie mam szans.
– Musiałaś przez˙yć wstrząs, kiedy wróciłaś do
Aten i usłyszałaś, z˙e Theo jest znowu z˙onaty.
– Niespecjalnie. Zadzwonił do mnie, gdy by-
łam w Nowym Jorku, oświadczył, z˙e ma mi coś do
powiedzenia, więc umówiliśmy się na spotkanie.
Potem wszyscy mówili o jego przyjęciu zaręczy-
nowym. Theo przyszedł na kolację ze mną tego
samego dnia, kiedy wrócił z podróz˙y poślubnej,
a wówczasmniej więcej wiedziałam, czego się
spodziewać. Mimo to wszystko mi wyjaśnił. Wi-
działam nawet jego z˙onę i syna, później, w re-
stauracji. Wiesz, po spotkaniu dostałam od niego
ten naszyjnik z brylantami. Czuję, z˙e na tym nie
koniec – dodała Christine dwuznacznie i zachicho-
tała.
Willow nie miała ochoty dłuz˙ej podsłuchiwać.
Opuściła szatnię i w milczeniu minęła Charlesa.
Przystanęła dopiero w ogrodzie, gdzie łapczywie
chwytała świez˙e powietrze i usiłowała zapanować
nad nudnościami.
Przez jej głowę przelatywały wspomnienia mio-
dowego miesiąca, kiedy lez˙eli w łóz˙ku, kochali
się... Tymczasem juz˙ dzień po powrocie Theo robił
to samo z Christine.
Jak on mógł? Czy to moz˙liwe, by był takim
potworem? Przeciez˙ mu wierzyła! Wyszła na kom-
pletną idiotkę... Sądziła, z˙e się kochają, z˙e on czuje
124
JACQUELINE BAIRD
to samo. Po jej policzkach spływały strumienie łez.
Kochała go, a tymczasem nie istniał na świecie
męz˙czyzna mniej godny jej uczuć. Złamał jej
serce.
– Willow, co się stało? – spytał osłupiały Char-
lesi otoczył ją ramieniem. – Cała drz˙ysz.
– Charles, błagam, zabierz mnie stąd – wyszep-
tała łamiącym się głosem.
– Jesteś zdenerwowana, lepiej pójdę po Thea.
– Nie! Nie, tylko nie to! – krzyknęła.
– Dobrze, dobrze. Jak sobie z˙yczysz. Pójdzie-
my do mojego biura i wszystko mi opowiesz.
Zaprowadził ją do swojego gabinetu i posadził
na kanapce.
– Czuję, z˙e przyda ci się łyk brandy. – Wyciąg-
nął z szuflady butelkę i napełnił małą szklankę.
– Trzymam tutaj alkohol wyłącznie ze względów
medycznych.
Popatrzyła na jego uśmiechniętą, z˙yczliwą
twarz i jednym haustem wypiła bursztynowy płyn.
Dreszcze powoli ustąpiły.
– Co się stało, Willow? – Usiadł obok niej
i oparł rękę na jej ramionach. Drugą dłonią wyjął
ksiąz˙kę z jej zaciśniętych palców. – To moja ksiąz˙-
ka – zauwaz˙ył. – Chyba nie jesteś tak wstrząśnięta
perspektywą utraty tego dzieła?
– Nie. – Usiłowała się uśmiechnąć, lecz jej usta
drz˙ały. – Chodzi o coś znacznie gorszego. Charles,
125
GRECKI MILIONER
jesteś moim przyjacielem i od lat mieszkasz w Ate-
nach. – Głos jej się łamał, ale musiała poznać
prawdę.
– Od pięciu, ściśle biorąc – podkreślił.
– Czy zrobisz coś dla mnie?
– Dla ciebie wszystko – zapewnił ją pogodnie.
– Powiesz mi prawdę? – Jej wzrok stał się
twardy i zimny niczym brylanty, które miała na
palcu. – Chodzi o Christine i Thea. – Nie musiała
nic więcej wyjaśniać. Twarz Charlesa poczerwie-
niała. – Od jak dawna to trwa? Czy to prawda, z˙e
Theo zamierzał ją poślubić, ale zmienił zdanie, gdy
pojawiłam się ze Stephenem?
– Więc to tak... – mruknął. – Widziałem, jak
Christine wychodziła z szatni zaraz po tobie.
– Charles, muszę wiedzieć wszystko, od po-
czątku do końca. Czy Theo rozwiódł się z pierwszą
z˙oną z powodu niewierności? – Charleswyglądał
na zaskoczonego. – Podejrzewałam, z˙e nie. – Za-
tem było to jeszcze jedno z wielu kłamstw. –
Mów, Charles, muszę znać prawdę.
– Willow, powinnaś wiedzieć, z˙e to tylko plot-
ki, pogłoski. Podobno rok po ślubie Dianne wy-
brała Chrismark International Interiors do remontu
domu w Grecji. Dianne uwielbiała ciągłe zmiany,
podobno takz˙e w łóz˙ku, ale tego nie wiem na
pewno. Dianne i Theo z pewnością zaprzyjaźnili
się z Christine i często się spotykali. Ludzie mó-
wią, z˙e Dianne przyłapała Thea z Christine w łóz˙-
126
JACQUELINE BAIRD
ku, ale niektórzy twierdzą, z˙e to on ją z kimś
przyłapał. Tak naprawdę był to rozwód bez orzeka-
nia o winie. Koniec końców Dianne wróciła do
Ameryki. Theo spotykał się z róz˙nymi kobietami,
az˙ wreszcie mniej więcej rok temu zaczął pokazy-
wać się z Christine. W czasie rozwodu raczej nie
plotkowano na ich temat. Tak czy owak, ich relacje
były dyskretne i firma Dianne nie przestała współ-
pracować z przedsiębiorstwami Thea. Kiedy twój
mąz˙ jeździ do Nowego Jorku, podobno Christine
świadczy mu jeszcze inne usługi, ale to tylko
pogłoski.
– Nie odpowiedziałeś na moje pierwsze pyta-
nie. Czy Theo zamierzał poślubić Christine?
– Co mogę powiedzieć? – Skrzywił się. –
Christine z pewnością tak myślała.
– Twoja sekretarka równiez˙.
– To prawda, ale pamiętaj, z˙e Theo poślubił
ciebie. Jestem pewien, z˙e robisz duz˙o hałasu o bła-
hostkę. Nie interesuję się kobietami, lecz zaręczam
ci, z˙e z˙aden męz˙czyzna nie chciałby się wiązać
z kimś pokroju Christine, mogąc ułoz˙yć sobie
z˙ycie z tak piękną, uzdolnioną, inteligentną dziew-
czyną jak ty. Theo Kadrosnie jest głupi.
– Nie, nie jest. Szkoda, z˙e nie mogę powiedzieć
tego o sobie. – Charles tylko potwierdził to, co
sama podejrzewała.
– Nawet tak nie myśl, Willow. – Charleswstał.
– Tam jest łazienka, doprowadź się do porządku
127
GRECKI MILIONER
i wracaj. Jesteś Angielką, a pochodzenie zobowią-
zuje, pamiętaj.
Willow zerknęła na swoje odbicie w lustrze. Jej
oczy były pełne bólu. Juz˙ wcześniej czuła, z˙e
niemoralny tryb z˙ycia Thea nie będzie jej od-
powiadał. Ich związek od samego początku był
skazany na klęskę, a teraz nadeszła pora, by się
z niego wycofała.
Pospiesznie poprawiła makijaz˙ i spróbowała
wziąć się w garść. Musiała raz na zawsze zerwać ze
swoim pozbawionym jakiejkolwiek przyzwoitości
partnerem.
Dziesięć minut później weszła u boku Charlesa
do głównej sali i od razu zobaczyła Thea. Stał
wśród kilku osób, między innymi obok ambasado-
ra i jego z˙ony. Willow dostrzegła tez˙ Christine, co
dodatkowo ją wzburzyło.
– Czy Theo przeczytał wszystkie twoje ksiąz˙-
ki? – spytał Charles półgłosem.
– Co takiego? – zdumiała się. – Wątpię.
– Doskonale. Najlepszą metodą obrony jest
atak, nieprawdaz˙? – Uśmiechnął się od ucha do
ucha.
– Mów jaśniej.
– Proponuję dla odmiany zrobić durnia z twoje-
go bezczelnego męz˙a. Przeczytałem wszystkie trzy
twoje ksiąz˙ki i pamiętam, z˙e w pierwszej występu-
je pewien łotr. – Ruchem głowy wskazał Thea.
– On z pewnością nie ma o tym bladego pojęcia.
128
JACQUELINE BAIRD
Charlesmiał rację. Theo posłuz˙ył jej za pierwo-
wzór psychopaty z pierwszej ksiąz˙ki i z pewnością
o tym nie wiedział, bo czytał tylko jej najnowszą
powieść.
– Idziemy – mruknął Charles.
– Willow, kochanie – powitał ją Theo. – Za-
stanawiałem się, gdzie zniknęłaś razem z Char-
lesem.
– To moja wina – odparł Charles. – Namówi-
łem Willow do rozmowy o ksiąz˙kach i straciliśmy
rachubę czasu.
– Dostąpiłeś nie lada zaszczytu – zauwaz˙ył
Theo. – Moja z˙ona zwykle nie omawia swoich
dzieł.
– Charlesbył tak uparty, z˙e ustąpiłam. – Zig-
norowała męz˙a i uśmiechnęła się do przyjaciela.
– Będę musiał odkryć tajemnicę tej siły per-
swazji – zachichotał Theo. – Pozwól, z˙e ci przed-
stawię Alatheę, z˙onę Stavrosa. Marzyła o tym, by
cię poznać. Jest wielbicielką twojej twórczości.
– Ach, zatem z pewnością zauwaz˙yła pani, z˙e
postać niegodziwca z pierwszej ksiąz˙ki została
zainspirowana istniejącą osobą – wtrącił Charles
i wymownie spojrzał na Thea.
– Alez˙ oczywiście – przytaknęła starsza pani.
– Theo, dziwne, z˙e pozwoliłeś, by twojej z˙onie
uszło to na sucho. – Zaśmiała się perliście.
Theo zmruz˙ył oczy.
– Co jej uszło na sucho? – spytał ostroz˙nie.
129
GRECKI MILIONER
– Nie mów, z˙e nie czytałeś ksiąz˙ek własnej
z˙ony – draz˙nił się z nim Charles.
– Poddaję się. Przeczytałem tylko ostatnią. Ja-
ko świez˙o upieczony małz˙onek nie mam czasu na
oddawanie się lekturze. – Usiłował się uśmiechnąć
wymownie do Willow, ale odwróciła głowę.
– Zatem nie wiesz, z˙e opisseryjnego mordercy
pasuje do ciebie. – Charles postanowił pójść za
ciosem.
– Czy to prawda, Willow? – zapytał zdezorien-
towany Theo. Zrobiła z niego mordercę? Niemoz˙-
liwe, by az˙ do tego stopnia go nienawidziła. Był
głęboko uraz˙ony, ale nie zamierzał tego okazywać.
– Dobrze, z˙e na coś się przydałem.
– My, pisarze, musimy skądś czerpać inspira-
cję. – Uśmiechnęła się z satysfakcją.
Theo objął z˙onę i momentalnie wyczuł, z˙e jego
ukochana najwyraźniej ma mu coś za złe.
– Lepiej miej się na baczności, Theo – prze-
strzegł go Charles. – Następny kryminał będzie
o kobiecie, która zabija męz˙a.
– Fascynujące. Opowie nam pani coś więcej?
– domagała się Alathea.
– Och, sama nie wiem. Moz˙e odrobinę... – zde-
cydowała. – Na początku spotykamy kobietę, która
w kieszeni męz˙a znajduje rachunek za naszyjnik
z brylantami. – Wymownie spojrzała na szyję
Christine, która niepewnie zerknęła na Thea. – Ró-
wnie imponujący jak twój, Christine.
130
JACQUELINE BAIRD
Willow nie patrzyła na męz˙a, ale wyczuła jego
napięcie. Drz˙yj, gadzie, pomyślała z satysfakcją.
Ta zabawa coraz bardziej przypadała jej do gustu.
– Z
˙
ona wie jednak, z˙e ten kosztowny prezent nie
jest przeznaczony dla niej, zatem momentalnie
domyśla się prawdy: mąz˙ ma kochankę. Potem
odkrywa, z˙e nie jedną, ale dwie, a do tego jest na tyle
bezczelny, by nawet po ślubie z z˙adnej nie zrezygno-
wać. Jak się nietrudno domyślić, wściekłość i rozz˙a-
lenie z˙ony prowadzą do zemsty. Postanawia zabić
zdrajcę, ale w tak zręczny i przemyślny sposób, by
nie padł na nią choćby cień podejrzenia...
Zapadła cisza. Wszyscy czekali, co się zdarzy
dalej, a co najmniej dwójka słuchaczy była auten-
tycznie przestraszona.
– Chyba na tym poprzestaniemy. – Theo groź-
nie zacisnął palce na jej talii. – Przeciez˙ nie zamie-
rzasz zdradzić treści całej ksiąz˙ki, kochanie.
– Nie psuj nam zabawy, Theo – zaprotestował
Charles. – Przyznam, z˙e jestem zaintrygowany.
Z pewnością wszyscy pragnęlibyśmy poznać za-
kończenie tej historii. Mów dalej, Willow.
– Z
˙
ona z pewnością zostaje schwytana – oświa-
dczyła Alathea. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy
z tego, co się tak naprawdę dzieje. – O ile mnie
pamięć nie myli, w pierwszej ksiąz˙ce seryjny mor-
derca trafia na krzesło elektryczne, a w drugiej
dostaje doz˙ywocie. Pani złoczyńców zawsze spo-
tyka nalez˙yta kara.
131
GRECKI MILIONER
– Moz˙e tak, moz˙e nie – odparła Willow enig-
matycznie. – Racja, kochanie, nie powinnam za
duz˙o wyjawiać.
– Brawo za rozsądek – pochwalił ją Theo i iro-
nicznie uniósł brwi.
W głębi duszy czuł jednak wściekłość. Jak
śmiała atakować go w tak eleganckim towarzyst-
wie? Przeciez˙ doskonale wiedziała, co robi i na co
go naraz˙a. Nie miał pojęcia, skąd się dowiedziała
o naszyjniku. Z pewnością nie wpadł jej w ręce
z˙aden rachunek. Musiał przyznać, z˙e przypuściła
na niego atak we własnym, niepowtarzalnym stylu.
Gdy szofer zatrzymał limuzynę przed wejściem
do rezydencji, Theo wyskoczył na dwór i gwał-
townym szarpnięciem otworzył drzwi od strony
Willow.
– Wysiadaj – wycedził, złapał ją za rękę i kazał
kierowcy odjechać.
Pospiesznie wprowadził ją po schodach do holu.
Nie zamierzał puścić płazem tego, z˙e usiłowała go
ośmieszyć przed znajomymi, ale przypomniał so-
bie, z˙e sam równiez˙ nie jest bez winy. Wykorzystał
miłość Willow do dziecka, by zmusić ją do mał-
z˙eństwa, a w swojej pysze i zadufaniu uznał, z˙e
wystarczy ją obsypywać prezentami, by pozostała
szczęśliwą z˙oną.
Wzburzona Willow ruszyła po schodach na
piętro. Nie miała męz˙owi nic do powiedzenia.
132
JACQUELINE BAIRD
Z sypialni zabrała koszulę nocną i natychmiast
wyszła poszukać innego pokoju. Nie zamierzała
spać z Theem. Postanowiła spędzić noc w eleganc-
kim, błękitno-białym apartamencie, wyposaz˙o-
nym w królewskich rozmiarów łoz˙e. Weszła do
przyległej do sypialni łazienki i przebrała się w ko-
szulę nocną.
Zastanowiło ją, z˙e Theo jej nie szuka, ale uzna-
ła, z˙e pewnie postanowił przestać udawać, z˙e się
nią przejmuje.
Wróciła do sypialni i stanęła jak wryta. Theo
tkwił pośrodku pokoju, ubrany tylko w czarny
szlafrok.
– Co ty wyprawiasz, Willow? – spytał cichym
głosem. – Jesteś moją z˙oną i powinnaś spać w mo-
im łóz˙ku.
– Dosyć. Nasze małz˙eństwo nalez˙y do prze-
szłości.
Podjęła ostateczną decyzję. Z
˙
ałowała, z˙e w ogó-
le poślubiła kogoś takiego.
– Chyba powinniśmy porozmawiać. Twoja
wybujała wyobraźnia podsunęła ci dzisiaj osob-
liwe wizje.
– Nie ma nic osobliwego w naszyjniku twojej
kochanki. Prawdę mówiąc, taki drobiazg prezen-
tuje się wręcz uroczo. Poza tym ciekawe, kto tutaj
ma wybujałą wyobraźnię, skoro przyszło ci do
głowy, z˙e mogłabym znowu iść z tobą do łóz˙ka.
A teraz wyjdź – zaz˙ądała.
133
GRECKI MILIONER
– Wykluczone. Najpierw mi powiedz, kto ci
opowiedział o Christine. Nie rozumiesz, z˙e ktoś
usiłuje zniszczyć nasz związek?
– Wmanewrowałeś mnie w małz˙eństwo, cały
czaspostępując jak zdradliwy drań. Idź do diabła,
jutro wyjez˙dz˙am.
– Jeśli ja pójdę do diabła, to ty razem ze mną
– warknął i zacisnął dłonie na jej smukłych ra-
mionach z taką siłą, z˙e az˙ krzyknęła z bólu. – Na
litość boską, Willow, dorośnij! I co z tego, z˙e
Christine była moją kochanką? Mam trzydzieści
siedem lat. Czego się spodziewałaś? Zrządzenie
losu zadecydowało o naszym spotkaniu, nie mia-
łem czasu przed małz˙eństwem zakończyć sprawy
z Christine. Przy pierwszej okazji wyjaśniłem jej,
z˙e to juz˙ koniec. Nie spałem z nią od ponad
dwóch miesięcy.
– I to cię usprawiedliwia, co? – prychnęła
z drwiną. – Jesteś z˙ałosny.
– Przynajmniej miałem dość przyzwoitości,
aby osobiście wyjaśnić Christine, z˙e to juz˙ koniec.
– Tak cięz˙ko pracowałam, zarabiając na z˙ycie
i wychowując syna. I co mi z tego przyszło?
– spytała rozgoryczona. – Wpakowałeś się w moje
z˙ycie, odebrałeś mi dziecko i umieściłeś mnie
w tym... – rozejrzała się po eleganckim pokoju
– ...w tym mauzoleum, które wzniosłeś dla pierw-
szej z˙ony i wyposaz˙yłeś dla kochanki. Przed laty
widziałam artykuł w czasopiśmie ze zdjęciami
134
JACQUELINE BAIRD
tego domu oraz Dianne. Jestem przekonana, z˙e
przy okazji wizyt w Nowym Jorku sypiasz i z Dian-
ne, i z Christine...
Theo zaniemówił, a gdy odzyskał głos, Willow
poz˙ałowała, z˙e posunęła się tak daleko.
– Przesadziłaś, kochanie – wycedził.
Przyciągnął ją do siebie i przywarł ustami
do jej warg. Nim się obejrzała, lez˙eli juz˙ na
łóz˙ku, a jej smukłe ciało było uwięzione pod
jego cięz˙arem. Resztkami sił próbowała stawiać
opór.
– Przestań! – krzyknęła w ostatniej chwili.
– Nie – powtórzyła.
Uniósł głowę.
– Cholera – wymamrotał i przetoczył się po
materacu, zdumiony tym, co przed chwilą próbo-
wał zrobić. – Nie musisz się mnie bać, Willow, nic
ci nie grozi z mojej strony.
– Nie pochlebiaj sobie – burknęła, poprawiając
koszulę nocną.
– Nie kłam, widziałem, jak na mnie patrzyłaś.
Nawet nie wiesz, jaką moc kryją twoje oczy...
– mruknął, a ona zmarszczyła brwi. – Chodź,
Willow, wróćmy do naszego pokoju. Zapomnij
o Christine, ona nigdy nic dla mnie nie znaczyła.
Waz˙ne jest tylko to, co nas łączy.
Tak, seks i nasz syn, pomyślała Willow z gory-
czą. Nagle uświadomiła sobie, jaką przyszłość
zgotował jej Theo: widział ją w roli seksualnej
135
GRECKI MILIONER
niewolnicy w złotej klatce, hołubionej pod warun-
kiem, z˙e nie będzie zadawała pytań.
Wyszła z łóz˙ka i popatrzyła na niego.
– Jesteś zdemoralizowanym, podstępnym dra-
niem – wycedziła. – Popełniłam wielki błąd, wy-
chodząc za ciebie. Nie zamierzam nic poświęcać
dla kogoś takiego jak ty. Stephen to mądry chłopak
i za parę tygodni wszystko zrozumie.
– Ale przeciez˙ moz˙esz być w ciąz˙y...
– Nie jestem az˙ tak głupia – przerwała mu.
– Dzięki lekarzowi Anny biorę pigułki. Drugi raz
nie zrobię głupstwa jak kiedyś. A myślałam, z˙e cię
kocham... – Z niedowierzaniem pokręciła głową
i ruszyła do drzwi.
– Co powiedziałaś?! – krzyknął i złapał ją za
rękę.
– Słyszałeś. Między nami wszystko skończone.
Puść.
– Powiedziałaś, z˙e mnie kochasz? – nie ustę-
pował.
– To było dawno. Jutro rano wyjez˙dz˙am i nic
mnie nie powstrzyma – podkreśliła, choć zaschło
jej w gardle i z trudem panowała nad sobą.
– Willow, nie opuszczaj mnie. Kocham cię.
Zawsze cię kochałem... – wyznał.
Pomyślała, z˙e ma problemy ze słuchem. Spo-
jrzała mu w oczy i dostrzegła w nich uczucie,
którego nie potrafił ukryć.
Gdyby ją uderzył, byłaby tak samo wstrząś-
136
JACQUELINE BAIRD
nięta, ale nie potrafiła przemóc lęku przed ponow-
nym naraz˙eniem się na śmieszność.
– Mam w to uwierzyć? – spytała drwiąco.
– Przez cały dzisiejszy wieczór mogłam oglądać
twoją kochankę z brylantami od ciebie. Poza tym
okazało się, z˙e wszyscy wiedzieli o twoim plano-
wanym ślubie... z nią.
– Była moją kochanką, przyznaję, ale przesta-
łem myśleć o moz˙liwości związania się z nią,
kiedy ponownie ujrzałem cię w Londynie.
– Przyznajesz, z˙e chciałeś się z nią oz˙enić?
– Rozwaz˙ałem to. Pragnąłem dziecka, ale ni-
gdy się jej nie oświadczyłem, niezalez˙nie od tego,
co mówią ludzie.
– Bo się dowiedziałeś, z˙e masz juz˙ syna.
– Co mam zrobić, z˙eby cię przekonać? Po-
znałem cię jako nastolatkę. Rozpaliłaś we mnie z˙ar
namiętności, a następnego dnia zniknęłaś. Nie
przeczę, od tamtych chwil wiązałem się z kobieta-
mi, miałem nawet z˙onę. Nie jestem jednak mni-
chem, a dziewięć lat to szmat czasu. Ty jesteś inna.
– Tak, bo masz ze mną dziecko – prychnęła
i wyrwała się z jego rąk.
– Nie o to chodzi – zaprzeczył i ponownie wziął
ją w ramiona. Czuł, z˙e toczy batalię o wyjątkową
stawkę: szczęście dla siebie i swojej rodziny. – Ste-
phanosnie ma tu nic do rzeczy. Latami nosiłem
twój obraz w głowie i w sercu. Gdy cię ponownie
ujrzałem w hotelu, moje dawne uczucia odz˙yły.
137
GRECKI MILIONER
Wiedziałem, z˙e poruszę niebo i ziemię, by cię
odzyskać, tym razem na dobre. Wtedy jeszcze nie
wiedziałem, z˙e masz dziecko.
Willow uświadomiła sobie, z˙e to prawda, i do-
strzegła promyk nadziei.
– Czy masz pojęcie, jak bardzo cię pragnę?
– Niespecjalnie – szepnęła.
Zaschło jej w ustach, a na jej twarzy odbiła się
niepewność, bo Theo obdarował ją uśmiechem.
– Nic dziwnego – powiedział łagodnie. – By-
łaś taka młoda, kiedy się pierwszy raz spotkaliś-
my... Za młoda... Potem mnie opuściłaś, a ja nie
mogłem dojść do siebie. Aby o tobie zapomnieć,
wziąłem ślub z inną kobietą, lecz nadal o tobie
śniłem. Ogarnęła mnie ulga, gdy rozstałem się
z Dianne.
– A ja myślałam...
– Wiem, co myślałaś – przerwał jej, zanim
zdąz˙yła dokończyć. – Mogę jednak winić wyłącz-
nie siebie. Pozwoliłem, by krąz˙yły plotki o innej
kobiecie – niektórzy uwaz˙ali, z˙e chodzi o Chris-
tine. Nic nie robiłem, by wyjaśnić sytuację. Uzys-
kałem rozwód bez orzekania o winie.
– Wiem to od Charlesa – zauwaz˙yła. – Chciała-
bym jeszcze wiedzieć, czy spałeś z Christine dlate-
go, z˙e Dianne cię zdradzała? – W jej oczach
wyraźnie dostrzegł obrzydzenie.
– Nie – podkreślił z naciskiem. – Czy postano-
wiłaś przekręcać wszystko, co powiem?
138
JACQUELINE BAIRD
– Tak zrozumiałam twoje słowa. – Z najwyz˙-
szym trudem opanowała drz˙enie głosu.
– Gdybyś mnie lepiej znała, wiedziałabyś, z˙e
przenigdy nie wykorzystałbym kobiety w taki spo-
sób. Przysięgam, z˙e nie spałem z Christine nawet
dwa lata po rozwodzie. Przez ten czasbyliśmy
przyjaciółmi i na tym koniec.
– Skoro tak mówisz – mruknęła bez przeko-
nania.
– Dlaczego masz o mnie tak złą opinię? Jesteś
moją z˙oną, matką mojego syna, nalez˙ysz do mnie.
– Jego oczy pociemniały. – Wiem, popełniłem
kilka błędów, choćby związanych z tym domem.
Ale dziennikarz w piśmie wszystko pokręcił: wca-
le nie zbudowałem go dla Dianne. To był prezent
od mojego ojca na moje dwudzieste piąte urodzi-
ny. Pomysł z czasopismem wyszedł od Dianne,
kiedy Christine skończyła prace nad wystrojem
wnętrza. Mogłaś powiedzieć, z˙e ci się tutaj nie
podoba. Nie zalez˙y mi na tym domu, jak chcesz, to
go sprzedamy. Kupiłem małą wyspę na Morzu
Egejskim, a architekt juz˙ pracuje nad planami
naszego nowego domu. Ty pierwsza otrzymasz je
do oceny.
Kupił wyspę i budował dla nich dom.
Willow nie wiedziała, co powiedzieć.
– Zaręczam ci, z˙e od czasu rozwodu nawet nie
dotknąłem mojej byłej z˙ony – ciągnął, błędnie
zrozumiawszy jej milczenie. – Nie dotknąłem tez˙
139
GRECKI MILIONER
z˙adnej innej kobiety od chwili, gdy się spotkaliśmy
w hotelu. Kocham cię... Czego jeszcze ode mnie
oczekujesz?
Płomyk nadziei w jej sercu zmienił się w wielki
ogień.
– Czy moz˙esz powtórzyć? – poprosiła cicho.
– Słucham? – powiedział zdezorientowany.
– Powtórz, z˙e mnie kochasz.
Instynktownie połoz˙yła drz˙ące dłonie na jego
szerokim torsie, wyczuła przyspieszone bicie serca
i wstrzymała oddech.
– Kocham cię tak bardzo, z˙e nie potrafię bez
ciebie z˙yć – wyznał. – Nie pozwolę ci odejść, ani
teraz, ani w przyszłości.
– Theo, muszę ci coś wyznać. Nie zajmie mi to
duz˙o czasu, powiem tylko cztery słowa: ja tez˙ cię
kocham.
Nie wierząc we własne szczęście, Theo porwał
ją w ramiona.
– Kochasz mnie?
Skinęła głową, zbyt zadyszana, aby cokolwiek
powiedzieć.
– Dzięki Bogu! W najbardziej szalonych ma-
rzeniach nie podejrzewałem, z˙e odwzajemniasz
moje uczucie. Nie masz pojęcia, ile razy w ciągu
tych lat pragnąłem cię odszukać. Powtarzałem
sobie jednak, z˙e nie istnieje coś takiego jak miłość,
zwłaszcza od pierwszego wejrzenia. – Nagle spo-
waz˙niał. – Chcę być wobec ciebie uczciwy. Byłem
140
JACQUELINE BAIRD
cyniczny. Akceptowałem tylko małz˙eństwo z roz-
sądku, moz˙e tez˙ po to, by mieć dzieci. Ale w moim
wypadku miłość nie odgrywała większej roli. Do-
piero dzisiaj, kiedy stanąłem przed perspektywą
utraty ciebie, mój umysł wreszcie pogodził się
z tym, co moje serce wiedziało od zawsze. – Po-
chylił się i pocałował ją z czułością, która dobitniej
niz˙ słowa udowodniła jej, z˙e Theo naprawdę ją
kocha.
Rankiem Willow obudziła się w objęciach
męz˙a.
– O co chodziło z tym posłuz˙eniem się mną
jako pierwowzorem seryjnego mordercy w twojej
pierwszej ksiąz˙ce? – spytał między jednym a dru-
gim pocałunkiem w szyję.
Bezskutecznie spróbowała wywinąć się z jego
uścisku.
– Liczyłam na to, z˙e o wszystkim zapomniałeś
– zachichotała.
– Nigdy nie zapominam o niczym, co ma zwią-
zek z tobą. Naprawdę tak bardzo mnie nie lubisz,
z˙e chciałaś mnie wyeliminować? – zapytał z˙artob-
liwie, ale w jego oczach dostrzegła niepewną
ostroz˙ność.
– Przeciwnie, bardzo cię lubię, ale rzeczywiś-
cie, miałam ochotę wymazać cię z pamięci – wy-
znała otwarcie. – Przystąpiłam do pisania tej ksią-
z˙ki, kiedy Stephen miał roczek i właśnie wtedy
141
GRECKI MILIONER
zaczynałam radzić sobie z z˙alem i bólem poprzed-
nich dwóch lat. Jeszcze nie wiedziałam, jak poto-
czy się moje z˙ycie.
– Z
˙
ałuję, z˙e nie było mnie wtedy przy tobie.
– W pewnym sensie byłeś. Gdy pisałam ksiąz˙-
kę, nie zauwaz˙yłam, z˙e czarny charakter jest ude-
rzająco podobny do ciebie. Podejrzewam, z˙e zabi-
cie cię w ksiąz˙ce było swoistym katharsis. – Objęła
go za szyję. – Sukces pisarski w duz˙ej mierze
zawdzięczam tobie – oznajmiła z pogodnym
uśmiechem.
– Dziękuję za dobre słowo – odparł rozbawio-
ny. – Nie wiem, jak to robisz, ale jestem gotów
uwierzyć we wszystko, co mówisz. – Odsunął
z jej twarzy kilka kosmyków. – Wolę jednak,
z˙ebyś nie obsadzała mnie juz˙ w roli bohaterów
swoich ksiąz˙ek.
– A to szkoda – westchnęła. – Planowałam
wprowadzić do następnej ksiąz˙ki wątek miłosny.
Mój wydawca twierdzi, z˙e seks zawsze poprawia
sprzedaz˙. – Zadrz˙ał, kiedy przesunęła palcem po
jego kręgosłupie. – Moje doświadczenia w tej
materii ograniczają się wyłącznie do ciebie, a sko-
ro nie mogę cię opisać... – Ucałowała go w mus-
kularne ramię. – Poświęcę się i znajdę kogoś
innego, z kim przećwiczę fikcyjne igraszki łóz˙-
kowe. – Westchnęła.
Theo wybuchnął śmiechem i przytulił ją do
siebie.
142
JACQUELINE BAIRD
– Swoje doświadczenia musisz ograniczyć wy-
łącznie do mnie, na zawsze – oświadczył. – Zapew-
niam cię jednak, z˙e nie zabraknie ci inspiracji
w dziedzinie igraszek. Zgoda?
Willow wkrótce przekonała się, z˙e on nie rzuca
słów na wiatr.
143
GRECKI MILIONER