NORA ROBERTS
PASJA ŻYCIA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Osobiście wszystkiego dopilnuję, postanowiła. Każdy drobiazg będzie dokładnie taki,
jak to sobie wymarzyłam. Marzenia jednak się spełniają.
Nie miała zamiaru zadowolić się czymś, co nie będzie dokładnie takie, jak być
powinno. Uważała to za niepotrzebną stratę czasu. Kate Kimball nie uznawała strat.
Miała dwadzieścia pięć lat i więcej doświadczeń życiowych aniżeli większość ludzi na
starość. Kiedy inne młode panienki chichotały na widok chłopców i zamartwiały się
wymaganiami aktualnej mody, ona jeździła do Paryża i Bonn, nosząc piękne kostiumy i
robiąc oszałamiające rzeczy.
Tańczyła na królewskich dworach, jadała z książętami, piła szampana w Białym
Domu, płakała z radości i ze zmęczenia w moskiewskim teatrze Bolszoj. Zawsze przy tym
odczuwała wdzięczność dla rodziców i całej swej wielkiej rodziny, która popierała jej
wszystkie życiowe zamierzenia. To im zawdzięczała wszystko, co osiągnęła.
Jak daleko sięgała pamięcią, zawsze marzyła o tańcu. Jej brat Brandon twierdził, że
taniec stał się jej obsesją. Kate musiała przyznać, że Brandon doskonale to określił. Uważała,
ż
e obsesja to nic złego. Oczywiście pod warunkiem, że obsesja jest twórcza i że nie
pozostawia się jej przypadkowi.
Kate ciężko pracowała nad swoją obsesją. Poświęciła baletowi dwadzieścia lat
ć
wiczeń, nauki, radości i bólu.
Nie tylko ona się poświęcała, jej rodzice także. Kate wiedziała, że niełatwo im
przyszło pozwolić swej najmłodszej córeczce wyjechać do szkoły baletowej w Nowym Jorku.
A jednak pozwolili, a potem we wszystkim jej pomagali i zawsze podtrzymywali na duchu.
To prawda, że ryzyko nie było wielkie. Wprawdzie Kate opuściła spokojne
miasteczko w Wirginii Zachodniej i wyjechała do wielkiego miasta, ale w tym wielkim
mieście także otaczała ją troskliwa opieka rodziny. Ale nawet gdyby nie mieli tam żadnej
rodziny, rodzice i tak pozwoliliby jej wyjechać. Przecież ją kochali i mieli do niej zaufanie.
Ciężko pracowała, ćwiczyła i tańczyła. Gdy przyjęto ją do zespołu Davidova i po raz
pierwszy wystąpiła na scenie, cała rodzina w komplecie zasiadła na widowni.
Przez sześć lat Kate była zawodową tancerką. Poznała światła sceny i czar muzyki
pokonujący największą nawet tremę. Podróżowała po całym świecie, wcieliła się w Giselle,
Aurorę, Julię i wiele innych postaci. Żadna chwila z tych sześciu lat nie została zmarnowana.
Dlaczego więc zdecydowała się zrezygnować z dalszej kariery, porzucić scenę?
Najpierw sarna nie bardzo wiedziała, a potem zrozumiała, że pragnie wrócić do domu.
Chciała zacząć żyć, żyć naprawdę. Uwielbiała taniec, lecz nagle zdała sobie sprawę,
ż
e pochłonął wszystkie inne aspekty jej osobowości. Lekcje, próby, przedstawienia, podróże,
prasa i telewizja. Wielki świat, całkiem nieprawdziwy.
Tak więc zapragnęła normalnego życia, zachciało jej się domu. Poczuła też, że
powinna dać światu coś w zamian za całą radość, jakiej doświadczyła. Postanowiła założyć
szkołę tańca. O to, czy będzie miała uczniów, nie bała się ani trochę. Nazywała się Kimball, a
w jej mieście to nazwisko znaczyło bardzo dużo dla tych wszystkich, których interesował
taniec.
Wkrótce, obiecywała sobie, już wkrótce sama szkoła też zacznie coś znaczyć. Na
pewno będę miała kogo uczyć.
Obróciła się na pięcie, rozejrzała po wielkiej, dudniącej echem sali. Tak, nadszedł czas
na nowe marzenia. Nowa obsesja Kate nosiła nazwę: Szkoła Tańca Kate Kimball. Miała się
stać nowym wyzwaniem i dać takie samo spełnienie jak praca na scenie.
Kate podparła się pod boki i oglądała ponure szare ściany. Wiedziała, że wkrótce
znów będą białe. Czysta przestrzeń, na której zawisną fotografie tych największych.
Nuriejew, Fontayne, Barysznikow, Davidov, Bannion.
Wzdłuż dwóch długich ścian bocznych umocuje się drążki, a za nimi olbrzymie lustra.
To nie próżność, lecz konieczność. Tancerz musi widzieć każdy, nawet najdrobniejszy ruch,
każdy łuk, każde wygięcie ciała. Ono czuje, co robi, ale trzeba widzieć, by doprowadzić ruch
do perfekcji. To właściwie nie lustro, tylko okno, pomyślała Kate. Okno, przez które się
wygląda, żeby zobaczyć taniec.
Stary strop trzeba naprawić albo wymienić. Nie wiedziała jeszcze, co będzie najlepsze.
Ogrzewanie... Roztarta zziębnięte dłonie. Tak, ogrzewanie na pewno trzeba wymienić,
podłogi wycyklinować i wypolerować. Potem jeszcze tylko oświetlenie, kanalizacja... Trzeba
będzie przejrzeć instalację elektryczną.
Pomyślała z miłością o dziadku. Zanim przeszedł na emeryturę, choć właściwie
jeszcze nie całkiem, był świetnym stolarzem, toteż Kate wiedziała co nieco o tym, jak się
przeprowadza remont kapitalny. Postanowiła dowiedzieć się więcej, wypytywać o wszystko,
zrozumieć.
Zamknęła oczy i wyobraziła sobie, jak to będzie. Zgięła się w głębokim ukłonie,
wyprostowała i jeszcze raz się skłoniła. Spinka się poluzowała, wysunęło się spod niej kilka
pasemek upiętych w kok czarnych grubych włosów. Gdyby je rozpuścić, sięgałyby do pasa.
Kate lubiła ten swój romantyczny, trochę dziki wygląd, ale tylko na scenie.
Miała ciemną cerę, tak jak jej matka, i wystające kości policzkowe, a szare oczy i
podbródek odziedziczyła po ojcu. Ta niezwykła kombinacja składała się na obraz tajemniczej
Cyganki, syreny, królewny z bajki. Mężczyźni widzieli w Kate tylko delikatność formy,
uważali ją za subtelną romantyczkę. Nikt nie spodziewał się po niej silnej woli, nadludzkiej
wytrwałości ani stalowych mięśni.
- Kiedyś zastygniesz w tej pozycji i do końca życia będziesz musiała skakać jak żaba.
Kate wyskoczyła w górę, otworzyła oczy.
- Brandon! - zawołała. Przebiegła przez wielką salę i rzuciła mu się na szyję. - Skąd
się tu wziąłeś? Na długo przyjechałeś?
Brat był od niej zaledwie o dwa lata starszy. Ta całkiem przypadkowa różnica w
datach urodzenia sprawiła, że ciągle ją dręczył, kiedy oboje byli jeszcze mali. Zupełnie
inaczej niż Frederica, ich wspólna przyrodnia siostra. Była od nich o wiele starsza, ale nigdy
nie wynosiła się z tego powodu, nigdy im nie dokuczała. A jednak to Brandon był największą
miłością Kate.
- Na które pytanie mam odpowiedzieć najpierw? - Śmiejąc się, odsunął ją od siebie. -
Jesteś strasznie chuda.
- A ty gruby. - Pocałowała go z głośnym cmoknięciem. - Rodzice nic mi nie mówili,
ż
e masz przyjechać do domu.
- Nie wiedzieli. Ale usłyszałem, że zamierzasz się tu osiedlić, więc pomyślałem sobie,
ż
e trzeba cię mieć na oku. - Rozejrzał się po wielkim, brudnym pokoju, zwrócił oczy ku
niebu. - Niestety, spóźniłem się.
- Tu będzie cudownie, zobaczysz.
- Być może. Na razie jest strasznie. - Objął ją ramieniem. - A więc królowa tańca chce
zostać nauczycielką.
- Będę świetną nauczycielką. Dlaczego nie jesteś w Portoryko?
- Nie można grać w piłkę przez dwanaście miesięcy w roku.
- Brandon! - przywołała go do porządku.
- Paskudny ślizg na drugą bazę. Naciągnąłem ścięgno.
- Czy to bardzo źle wygląda? Byłeś u lekarza? A może...
- Dajże spokój, Katie. To nic wielkiego. Przez kilka miesięcy będę na liście
kontuzjowanych. Wrócę do formy, nim zaczną się wiosenne treningi, ale do wiosny będę miał
sporo wolnego czasu. Pokręcę się tu trochę i zmienię twoje życie w prawdziwe piekło.
- No tak, to rzeczywiście zrekompensuje ci utracone mecze. Chodź, pokażę ci dom -
powiedziała. I popatrzę sobie, jak chodzisz, pomyślała. - Moje mieszkanie będzie na górze.
- Z wyglądu tego sufitu wnioskuję, że twoje mieszkanie w każdej chwili może się
znaleźć na dole.
- Nie jest taki słaby, jak ci się zdaje. - Machnęła ręką, jakby odpędzała natrętną
muchę. - Jest tylko brzydki, ale to przejściowe. Mam wielkie plany.
- Zawsze masz jakieś plany, i wszystkie wielkie.
Poszedł z nią, lekko utykając na lewą nogę. Przeszli przez wielką salę i weszli do
małego holu, w którym opadał tynk, ukazując gołą ścianę z cegieł. Skrzypiące schody
zaprowadziły ich na piętro zamieszkane w tej chwili przez myszy, pająki i inne robactwo, o
którym Brandon nie chciał nawet myśleć.
- Kate, ten dom...
- Ma charakter i mocne mury - dokończyła stanowczo. - Zbudowano go przed wojną
domową.
- A nie w epoce kamienia łupanego? - Brandon lubił rzeczy znajdujące się w
należytym porządku. Jak na przykład boisko do baseballu. - Masz pojęcie, ile cię będzie
kosztowało doprowadzenie tego miejsca do stanu używalności?
- Mam pojęcie. A dokładnie się dowiem, kiedy będę rozmawiać z przedsiębiorcą
budowlanym. Ten dom jest mój, Brand! Pamiętasz, jak chodziliśmy tędy z Freddie, kiedy
byliśmy mali?
- Jasne. Był tutaj bar, potem jakiś warsztat czy coś w tym rodzaju, potem.
- Tu było wiele rzeczy - przerwała mu Kate. - Zaczęło się w dziewiętnastym wieku od
gospody. Nikt tego domu specjalnie nie szanował, ale ja zawsze chciałam tutaj mieszkać.
Wyobrażałam sobie, że wyglądam przez te wspaniałe wysokie okna, biegam po pokojach...
Zaczerwieniła się, jej oczy stały się ciemne, prawie czarne. Był to widomy znak, że
zaparła się i nie popuści.
- Marzenia ośmioletniej dziewczynki nie mogą zmusić dorosłej kobiety do kupowania
ruiny.
- Masz rację. Wcale nie musiałam kupować tego domu. To zbieg okoliczności. Kiedy
wiosną przyjechałam odwiedzić rodziców, zobaczyłam, że dom wystawiono na sprzedaż. Od
tamtej pory po prostu nie mogłam go zapomnieć. Nawet w Nowym Jorku wciąż o nim
myślałam.
Chodziła po pokoju. Widziała go takim, jakim będzie za kilka miesięcy. Widziała
lśniące parkiety, czyste, mocne ściany.
- Naprawdę masz pokręcone w głowie. Kate wzruszyła ramionami.
- Teraz jest mój. Wiedziałam o tym, kiedy tylko weszłam do środka. Czy ty nigdy nie
czułeś czegoś podobnego?
Pewnie, że czuł. Poczuł to, kiedy po raz pierwszy wszedł na boisko. Zapewne gdyby
wtedy z kimś na ten temat porozmawiał, usłyszałby, że wszyscy chłopcy marzą o zawodowej
grze w baseball, ale tylko nielicznym się udaje, więc lepiej zająć się czymś bardziej realnym.
Ale nikt z jego rodziny nigdy mu nic takiego nie powiedział. Ani rodzice, ani nikt inny nigdy
nie namawiał go do rezygnacji z marzeń. Tak samo jak nie żądano od Kate, by wyrzekła się
baletu.
- Chyba czułem - przyznał się Brandon. - Problem w tym, że to wszystko dzieje się
zbyt prędko. Przyzwyczaiłem się, że ty działasz powoli i z namysłem.
- To się nie zmieniło. - Uśmiechnęła się do niego. - Kiedy postanowiłam odejść z
baletu, wiedziałam, że będę uczyć tańca. Wiedziałam, że właśnie w tym domu chcę założyć
szkołę. Moją własną szkołę. Ale przede wszystkim chciałam wrócić do domu.
- W porządku. - Przytulił ją, pocałował w czoło.
- Wobec tego tak się stanie. Ale na razie lepiej stąd chodźmy. Zimno tu jak w psiarni.
- Nowe ogrzewanie jest pierwszą pozycją na liście moich inwestycji.
Brandon raz jeszcze rozejrzał się po wielkim, straszliwie zrujnowanym domu.
- To chyba bardzo długa Usta - mruknął.
Szli ulicą, po której hulał grudniowy wiatr. Kate czuła w powietrzu śnieg, a właściwie
delikatną zapowiedź opadów śniegu. Wystawy sklepowe już były przystrojone świątecznie.
Wszędzie było pełno mikołajów o czerwonych policzkach, kolorowych żarówek, fruwających
reniferów i śniegowych bałwanów.
Ale najlepszy z najlepszych był - jak zwykle - sklep z zabawkami. W witrynie stały
miniaturowe saneczki, olbrzymie pluszowe miśki w śmiesznych czapkach, lalki wystrojone
jak na bal, lśniące czerwone ciężarówki i pałace z drewnianych klocków. Wspaniały bałagan,
jak przy każdej dobrej zabawie.
Kate i Brandon weszli do środka, rozdzwoniły się wesołe dzwoneczki.
Klienci przechadzali się po sklepie, jakiś brzdąc wściekle walił w ksylofon. Annie
Maynard, sprzedawczyni, właśnie pakowała do pudełka wielkiego pluszowego psa.
- To jedna z moich ulubionych zabawek - mówiła do klientki. - Na pewno bardzo się
dziecku spodoba.
Przewiązała pakunek czerwonym sznureczkiem, spojrzała znad okularów na nowo
przybyłych i aż pisnęła z radości.
- Brandon! Tasz! Zobacz, kto przyszedł. Chodź, daj mi buzi, moje ty kochanie.
Brandon wszedł za ladę, pocałował ją w policzek. Annie chwyciła się za serce.
- Od dwudziestu pięciu lat jestem mężatką - powiedziała do klientki - ale ten chłopiec
zawsze sprawia, że znów czuję się jak panienka. Wesołych świąt. Zaczekaj, pójdę po twoją
matkę.
- Ja po nią pójdę. - Kate uśmiechnęła się. - Brandon niech lepiej zostanie tutaj. Będzie
mógł sobie z tobą poflirtować.
- Dobrze. - Annie puściła do niej oko. - Nie spiesz się za bardzo.
Brandon czaruje kobiety, odkąd skończył pięć lat, myślała z rozrzewnieniem Kate. A
raczej odkąd się urodził, poprawiła się w myślach, wędrując pomiędzy półkami pełnymi
zabawek. I wcale nie dlatego, że jest zabójczo przystojny. W każdym razie nie tylko z tego
powodu. I nie tylko z powodu czaru, jaki wokół siebie roztacza, kiedy ma dobry humor.
Kate już dawno doszła do wniosku, że wszystkiemu winne są feromony. Niektórzy
mężczyźni nie muszą nic robić, a kobiety i tak za nimi szaleją. Nie wszystkie, ale
zdecydowana większość.
Kate należała do mniejszości. Mężczyzna musiał mieć w sobie coś więcej niż tylko
wygląd, czar i seksapil, żeby się nim zainteresowała. Może dlatego, że znała wielu takich, na
których miło było popatrzeć...
i na tym koniec. Nie mieli nic prócz pięknej powłoki. Jak sklepowe manekiny.
Weszła do działu z samochodzikami i oniemiała.
Stojący tam mężczyzna na pewno nie był manekinem. Owszem, był przystojny, ale
bardzo męski. Idealne uosobienie męskości. Sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu w
przepięknym opakowaniu, pomyślała Kate.
Była tancerką, toteż jak mało kto potrafiła ocenić wspaniałe ciało. Ciało tego
człowieka, który właśnie w tej chwili oglądał rzędy miniaturowych pojazdów, było
opakowane w spłowiałe dżinsy, flanelową koszulę i starą dżinsową kurtkę, stanowczo za
lekką jak na tę porę roku.
Jego buty wyglądały na bardzo solidne i bardzo stare. Kate nigdy przedtem nie
przyszło do głowy, że znoszone buty mogą być pociągające.
No i te włosy: ciemne z jasnymi pasemkami, okalające szczupłą twarz o ostrych
konturach, pełne usta... Sprawiały wrażenie, jakby to była jedyna miękka część jego ciała.
Nos miał prosty i długi, podbródek kanciasty, a oczy...
Właściwie nie mogła dostrzec jego oczu, nawet ich koloru, bo widok zasłaniały jej
rzęsy. Ale wyobraziła sobie, że są niebieskie.
Sięgnął po jedną z zabawek i wtedy Kate zwróciła uwagę na jego dłonie. Duże,
szerokie, silne. Zaczęła sobie wyobrażać, całkiem niewinnie, oczywiście...
No i potknęła się.
Łoskot spadających autek obudził ją z rozmarzenia i sprawił, że nieznajomy się
odwrócił, Oczy miał zielone, intensywnie zielone.
- Ale się narobiło... - Uśmiechnęła się do niego i śmiejąc się z samej siebie,
przykucnęła, by pozbierać autka. - Mam nadzieję, że nikt nie jest ranny.
- Na szczęście mamy karetkę pogotowia. Na wszelki wypadek. - Przykucnął obok
Kate, wziął do ręki lśniący białym lakierem model ambulansu.
- Dziękuję. Jeśli zdążymy to posprzątać, zanim zjawią się tutaj gliny, to może nie
wlepią mi mandatu i skończy się tylko na ostrzeżeniu. - Pomyślała, że ten mężczyzna nie
tylko świetnie wygląda, ale także bardzo dobrze pachnie. Drewnianymi wiórami i jeszcze
czymś. Mężczyzną! Specjalnie tak się ustawiła, żeby musiał ją trącić kolanem. - Często tu
przychodzisz?
- No. - Spojrzał na nią uważnie. Od razu zauważyła w jego oczach błysk
zainteresowania. - Chłopcy nigdy nie wyrastają ze swoich zabawek.
- Podobno. A ty czym lubisz się bawić?
Zdziwił się. Nieczęsto się zdarza spotkać taką piękną, bezpośrednią kobietę.
Zwłaszcza w sklepie z zabawkami. Mało brakowało, a zacząłby się jąkać, a potem zrobiłby
coś, czego nie robił od lat: powiedziałby coś, zanim by pomyślał.
- Zależy, w co się bawię. A ty w co się bawisz? Roześmiała się, odgarnęła kosmyk
włosów z czoła.
- Och, ja lubię różne gry. Zwłaszcza te, w których wygrywam.
Chciała wstać, ale on zrobił to szybciej. Wyprostował te swoje długie nogi, wyciągnął
do niej rękę. Kate uchwyciła się jej. Dłoń była twarda i silna. Taka, jaka powinna być dłoń
mężczyzny.
- Jeszcze raz dziękuję. Mam na imię Kate.
- Brody. - Podał jej mały niebieski samochodzik. - Chcesz kupić auto?
- Nie dzisiaj. Tak sobie oglądam wszystko. Może coś mi wpadnie w oko... - Znów się
uśmiechnęła.
Brody z największym trudem powstrzymał się od gwizdania. Kobiety czasami go
podrywały, ale nigdy tak jawnie. On zresztą nie zwracał na nie uwagi. Nie był z kobietą od...
No cóż, stanowczo za długo.
- Kate. - Oparł się o półkę. Pomyślał, że to nawet zabawne, gdy ciało tak szybko
przypomina sobie odpowiednie ruchy, jakby nigdy tego rytuału nie przerywało. - Może
byśmy...
- Katie! Nie wiedziałam, że przyszłaś. - Natasza Kimball szybko szła przez sklep.
Niosła olbrzymią zabawkę: samochód z gruszką do cementu.
- Mam dla ciebie niespodziankę - oznajmiła Kate.
- Uwielbiam niespodzianki, ale najpierw obowiązki. Proszę, Brody, tak jak obiecałam.
Przywieźli to w poniedziałek i odłożyłam dla ciebie.
- Fantastyczna. - Dwuznaczny uśmieszek ustąpił miejsca uśmiechowi zadowolenia. -
Rewelacyjna. Jack zwariuje z radości.
- Ta firma robi zabawki z wielką dbałością o szczegóły. Tym autem będzie się bawił
przez kilka lat, a nie tylko przez pierwszy tydzień po Gwiazdce. Widzę, że już poznałeś moją
córkę. - Natasza przytuliła do siebie Kate.
Brody oderwał wzrok od samochodu.
- To jest pani córka?
A więc to jest ta tancerka, pomyślał. Dlaczego od razu się nie domyśliłem? Przecież to
widać.
- Poznaliśmy się przed chwilą. Przy okazji niewielkiego wypadku samochodowego. -
Kate wciąż się uśmiechała. Na pewno tylko jej się zdawało, że poczuła chłód. - Jack to twój
siostrzeniec?
- To mój syn.
- Ach, tak. - W wyobraźni zrobiła wielki krok do tyłu.
Ależ ten facet jest bezczelny, pomyślała. Ma żonę, a mimo to śmie ze mną flirtować!
Bo to przecież nie ma żadnego znaczenia, kto pierwszy zaczął. Ja nie mam męża, więc mi
wolno.
- Na pewno bardzo mu się spodoba - powiedziała, tym razem chłodno. Odwróciła się
do matki. - Mamo...
- Wiesz, Kate, opowiedziałam Brody'emu o twoich planach. Pomyślałam sobie, że
mógłby rzucić okiem na ten twój dom.
- Po co?
- Brody ma firmę budowlaną i doskonale zna się na stolarce. To właśnie on w zeszłym
roku wyremontował gabinet twojego ojca. I obiecał przyjrzeć się mojej kuchni. Moja córka
zawsze musi mieć wszystko, co najlepsze - wyjaśniła Brody'emu Natasza. Oczy jej się śmiały.
- Więc oczywiście pomyślałam o tobie.
- Jestem bardzo zobowiązany.
- Niepotrzebnie. Polecam jej ciebie, ponieważ wiem, że robisz bardzo dobrą robotę za
rozsądną cenę. - Uścisnęła jego rękę. - Oboje ze Spence'em będziemy ci bardzo wdzięczni,
jeśli zechcesz się tym zając.
- Po co ten pośpiech, mamo? Ale, ale, czy wiesz, że znalazłam w tym starym domu
coś dziwnego? Jest przy wejściu i czaruje Annie.
- Co takiego? Brandon? Dlaczego mi nie powiedziałaś?
Natasza wybiegła z działu motoryzacyjnego.
- Miło cię było poznać - powiedziała Kate.
- Mnie także. Jak będziesz chciała mi pokazać ten budynek, to do mnie zadzwoń.
- Oczywiście. - Ustawiła na półce mały samochodzik, który od niego dostała. -
Twojemu synowi na pewno spodoba się ta betoniarka. Czy to twoje jedyne dziecko?
- Tak. Mam tylko Jacka.
- Na pewno oboje z żoną poświęcacie mu bardzo dużo czasu. Ja też nie mam go zbyt
wiele. Przepraszam, ale...
- Matka Jacka zmarła cztery lata temu. Ale ja rzeczywiście poświęcam mu wiele
czasu. Uważaj na zakrętach, Kate. - Wpakował sobie pod ramię pudełko z betoniarką i
odszedł.
- Ale się narobiło - mruknęła Kate. - Strasznie się wygłupiłam.
Zdaniem Brody'ego największą zaletą posiadania własnego przedsiębiorstwa była
niezależność. Prowadzenie firmy nie raz przysparzało mu bólu głowy: sterty dokumentów,
odpowiedzialność, szukanie zamówień. Ale niezależność, zwłaszcza możliwość dowolnego
dysponowania czasem, rekompensowała wszystkie niedogodności.
Przez ostatnie sześć lat Brody miał tylko jeden priorytet. Na imię mu było Jack.
Schował betoniarkę do furgonetki i pojechał do klienta sprawdzić, jak postępują
roboty remontowe. Potem jeszcze zadzwonił do dostawcy, by mu przypomnieć, jakich
materiałów będzie koniecznie potrzebował na jutro, zawiózł potencjalnemu klientowi
orientacyjny kosztorys remontu łazienki i wrócił do domu.
W poniedziałki, środy i piątki przyjeżdżał do domu przed szkolnym autobusem. We
wtorki i czwartki oraz w razie nieprzewidzianych komplikacji Jacka dostarczano do państwa
Skully, gdzie spędzał popołudnie na zabawie ze swym najlepszym przyjacielem Rodem.
Oczywiście pod bacznym okiem Beth Skully, matki Roda.
Brody był bardzo wdzięczny Beth i Jerry'emu Skullym. Ich dom stał się miejscem, w
którym Jack mógł bezpiecznie i szczęśliwie spędzać czas, gdy nie miał się kto nim zająć we
własnym domu. W ciągu tych dziesięciu miesięcy, jakie minęły od ich powrotu do
Shepherdstown, Brody niemal codziennie myślał o tym, jak spokojnie żyje się w małym
mieście.
Miał trzydzieści lat i wciąż nie mógł się nadziwić tamtemu młodemu mężczyźnie,
który zaledwie dziesięć lat temu uciekał z tego miasteczka tak szybko aż się za nim kurzyło.
No i chwała Bogu, pomyślał, skręcając w ulicę przy której stał jego dom. Gdybym
stąd nie wyjechał gdybym nie chciał tak bardzo zostawić swego śladu gdzieś indziej, nigdy
bym się nie nauczył tego wszystkiego, co umiem, nigdy nie poznałbym życia tak jak je
poznałem. Nie spotkałbym Connie i nie miałbym Jacka.
Jego życie zatoczyło pełne koło. Prawie pełne ,bo jeszcze nie pogodził się całkiem z
rodzicami, choć i w tej sprawie zrobił już pewne postępy, A raczej zrobił je Jack. Ojciec
Brody'ego nadal miał żal do syna, ale nie potrafił się oprzeć wnukowi.
Brody patrzył na las rosnący po obu stronach szosy Z ołowianego nieba powoli
spłynęło na ziemię kilka płatków śniegu.
Dobrze, że wróciłem, pomyślał. To dobre miejsce na wychowywanie chłopca. Lepiej
dla nas obu że wyjechaliśmy z dużego miasta, że zaczęliśmy wszystko od nowa tutaj, gdzie
mamy rodzinę. Jack ma tu babcię i dziadka. Są całkiem zwyczajni, ale kochają go za to, jaki
jest, widzą w nim małego chłopca a nie pamiątkę po nieodżałowanej stracie.
Skręcił w swoją uliczkę, zawrócił, wyłączył silnik Autobus nadjedzie za chwilę,
wyskoczy z niego Jack podbiegnie do furgonetki i wdrapie się do kabiny. Od razu zacznie
opowiadać o wszystkim, co mu się przydarzyło tego dnia w szkole.
Szkoda, że ja mu nie mogę opowiedzieć o wszystkim, co mnie spotkało, pomyślał
nieco ubawiony Brody.
Przecież nie może powiedzieć sześcioletniemu synowi, że po raz pierwszy od wielu lat
jakaś kobieta zrobiła na nim wrażenie. I to nie byle jakie. Musi sobie sam z tym poradzić, sam
musi się zastanowić, co z tym fantem zrobić.
Naprawdę długo obywał się bez kobiet. Zresztą co w tym złego, że znów zaczął o nich
myśleć, że znów jedną z nich zauważył? Zwłaszcza że ta kobieta nie krępowała się zrobić
pierwszego kroku.
Czemu by nie, myślał. Krótki taniec godowy, kilka cywilizowanych randek, a potem
już nieco mniej cywilizowany seks. Każdy dostałby to, czego chce, i nikt by na tym nie
ucierpiał. Mruknął coś pod nosem, roztarł zesztywniały kark. Dobrze wiedział, że nigdy nie
jest tak idealnie, że zawsze ktoś traci, może nawet cierpi.
A jednak zaryzykowałby, gdyby nie chodziło o Kate Kimball, ukochaną córeczkę
Nataszy i Spence'a Kimballów. Już raz popełnił ten błąd i nie zamierzał go powtarzać.
Dużo wiedział o Kate. Primabalerina, ulubienica wyższych sfer, jedna z
najjaśniejszych gwiazd na firmamencie nowojorskiego światka artystycznego. A Brody
wolałby dać sobie wyrwać wszystkie zęby za jednym zamachem, niż oglądać przedstawienie
baletowe. Dość miał ukulturalniania, jakie musiał przejść podczas trwania swego krótkiego
małżeństwa.
Connie była wyjątkową kobietą. Naturalna minio otaczającej ją pompatyczności. A
jednak było mu ciężko. Nie wiedział, jak długo jeszcze chciałoby im się wspólnie wyrąbywać
drogę przez tę towarzyską dżunglę.
Bardzo kochał Connie, lecz życie z nią nauczyło go, że łatwiej się żyje, gdy żyje się
wśród swoich, a jeszcze łatwiej, gdy mężczyzna unika wszelkich poważnych związków z
kobietami.
Dobrze się stało, że nam przerwano, nim zdążyłem zaprosić Kate Kimball na randkę,
pomyślał.
Wielki żółty autobus zatrzymał się z jękiem hamulców, włączył światła awaryjne.
Kierowca zasalutował żartobliwie. Brody oddał salut i patrzył, jak jego domowa błyskawica
wystrzeliwuje z autobusu.
Jack był niedużym chłopcem, lecz uwagę przykuwały jego wielkie stopy, jakby na
wyrost. Miał roześmianą okrągłą buzię, zielone oczy, takie same jak Brody, i niewinny
uśmiech małego dziecka. A kiedy ściągał czerwoną narciarską czapeczkę, a robił to, kiedy
tylko mógł, wyskakiwała spod niej burza bardzo jasnych włosków.
Był już prawie przy samochodzie ojca, gdy nagle zwolnił biegu, odchylił głowę do
tyłu i próbował schwytać na język jeden z leniwie spadających z nieba płatków śniegu.
Brody patrzył na syna, czuł, jak serce wzbiera mu miłością. Ta miłość była w jego
ż
yciu najważniejsza, ona zajmowała mu najwięcej czasu. Nie chciał tego zmieniać.
Drzwi furgonetki otworzyły się gwałtownie i już po chwili roześmiany chłopczyk
wdrapywał się na siedzenie obok kierowcy. Przywodził na myśl rozradowanego szczeniaka o
zbyt wielkich łapach.
- Cześć, tato! Śnieg! Może napada dwa metry i nie będzie lekcji, i ulepimy w ogródku
milion bałwanów, i pójdziemy na sanki. - Rozpierająca go radość życia nie pozwalała ani
chwili usiedzieć spokojnie na miejscu. - Pójdziemy?
- Jak tylko napada dwa metry śniegu, natychmiast zaczniemy lepić pierwszego z
miliona bałwanów.
- Słowo?
- Słowo honoru - odparł Brody. Dotychczas nigdy nie złamał danego synowi słowa i
miał nadzieję, że tak będzie zawsze.
- Fajnie. Wiesz co?
- Co takiego? - Brody włączył silnik, jechał powoli w stronę domu.
- Do Gwiazdki zostało tylko piętnaście dni, a pani Hawkins powiedziała, że jutro
będzie już tylko czternaście, a czternaście dni to dwa tygodnie.
- To chyba znaczy, że jeśli od piętnastu odejmiemy jeden, to zostanie czternaście.
- Naprawdę? - Jack aż oczy otworzył ze zdumienia, ale nie chciał się tym teraz
zajmować. Miał ważniejsze sprawy na głowie. - Za dwa tygodnie jest Gwiazdka, a babcia
mówi, że czas szybko ucieka, więc właściwie Gwiazdka jest już teraz.
- Właściwie tak.
Brody zatrzymał auto przed starym dwupiętrowym domem. Wiedział, że przyjdzie
dzień, gdy cały dom zostanie wyremontowany, ale na razie jest jaki jest. Najważniejsze, że
daje się w nim mieszkać.
- Jeśli właściwie już jest Gwiazdka, to może mógłbym dzisiaj dostać prezent.
- Bo ja wiem... - Brody udawał, że się zastanawia. - Całkiem nieźle to sobie
wymyśliłeś, ale nie dostaniesz dziś prezentu. Musisz poczekać do Gwiazdki.
- Ojej.
- Ojej - powtórzył Brody tym samym żałosnym tonem, a potem się roześmiał i porwał
synka na ręce. - Ale jeśli dasz mi buzi, to zrobię na kolację Wspaniałą Magiczną Pizzę
O'Connellów.
- Fajnie! - Jack przytulił się do ojca, pocałował go w policzek.
Brody'emu już nic więcej do szczęścia nie brakowało.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Denerwujesz się? - Spencer Kimball przyglądał się, jak córka nalewa kawę do
filiżanki.
Wyglądała jak zwykle świetnie. Burzę czarnych włosów zaczesała w koński ogon,
który sięgał do połowy pleców. Ciemnoszare spodnie i żakiet doskonale na niej leżały.
Była bardzo piękna. I dorosła. Spence nie rozumiał, dlaczego tak mu ciężko na sercu
za każdym razem, kiedy zdaje sobie sprawę, że jego dzieci są już dorosłe.
- Dlaczego miałabym się denerwować? Chcesz jeszcze trochę kawy, tato?
- Tak, proszę. - Podsunął swój kubek. - Dlaczego? - powtórzył. - To ważny dzień w
twoim życiu. Za kilka godzin staniesz się właścicielką domu. Zaczniesz doświadczać
wszystkich radości i smutków, jakie się z tym wiążą.
- Nie mogę się doczekać. - Kate usiadła przy stole i zaczęła dłubać w rogaliku, który
sobie przygotowała. - Dokładnie sobie to wszystko przemyślałam.
- Jak zwykle.
- Aha. Może nie powinnam angażować w tę inwestycję tak dużej części oszczędności,
ale widzisz, tatku, ja dość mocno stoję na nogach i nie planuję kłopotów finansowych. Co
najmniej na trzy najbliższe lata.
- Wiem. - Spence przyglądał się córce. - Masz smykałkę do interesów. Zupełnie jak
twoja matka.
- A po tobie odziedziczyłam dar nauczania. W Nowym Jorku czasami dawałam lekcje
tańca. Całkiem nieźle sobie radziłam. - Dolała do kawy troszkę śmietanki. - Ale swoją szkołę
będę miała tutaj.
Kate odłożyła na talerz rogalik i wzięła do ręki kubek z kawą.
- Nazwisko Kimball jest w naszym mieście szanowane, a ja jestem bardzo znana w
ś
wiecie tańca. Dwadzieścia lat ciężkiej pracy nie poszło na marne.
- Na pewno masz rację.
Westchnęła. Ojca nie można było oszukać. Znał ją na wylot. Był dla niej opoką,
zawsze mogła się na nim oprzeć.
- No dobrze, bardzo się denerwuję - przyznała. - Wiesz, jak to jest, kiedy człowiek
czuje jakby łaskotanie w żołądku?
- Wiem.
- Ostatni raz tak się denerwowałam, kiedy po raz pierwszy w życiu miałam zatańczyć
solo na prawdziwej scenie.
- To dlatego, że od tamtej pory nigdy nie wątpiłaś w swój talent. Teraz wchodzisz na
nieznany teren, kochanie. - Położył dłoń na jej dłoni. - Masz prawo się denerwować. Prawdę
mówiąc, niepokoiłbym się, gdyby było odwrotnie.
- Niepokoisz się też, że popełniam wielki błąd.
- Nie, to nie żaden błąd. - Lekko uścisnął jej dłoń. - Jeszcze tego nie wiesz, więc ci
powiem, że ojcowie też się czasem czegoś boją. Ja na przykład trochę się boję, że za kilka
miesięcy zatęsknisz za występami, że zacznie ci brakować zespołu i stylu życia, do jakiego
przywykłaś. Jakaś część mnie wolałaby więc, żebyś jeszcze trochę zaczekała z decyzją o
porzuceniu sceny. Za to druga część bardzo się cieszy, że wróciłaś do domu.
- Możesz się uspokoić. Jeśli na coś się decyduję, nie rezygnuję z byle powodu.
- Wiem.
Właśnie to najbardziej martwiło Spence'a, ale nie zamierzał mówić o tym córce.
Ugryzła rogalik, uśmiechnęła się lekko. Wiedziała, jak zmienić niewygodny temat.
- Powiedz, jak chcecie przebudować kuchnię - poprosiła.
Ojciec westchnął, jego przystojna twarz nieco pobladła.
- Ja się do tego nie wtrącam. - W panice rozejrzał się po kuchni, przeczesał palcami
lekko siwiejące włosy. - Twoja matka uparła się, żeby wszystko tutaj zmienić. To nowe,
tamto nowe. A ten Brody O'Connell jeszcze jej przytakuje i podsuwa nowe pomysły. Czy tej
kuchni czegoś brakuje?
- Może chodzi o to, że od ponad dwudziestu lat nic się w niej nie zmieniło.
- No i co z tego? Komu to przeszkadza? Kuchnia jest w porządku. Wygodna i w
ogóle... Ale ten musiał jej pokazać katalogi.
Uśmiechnęła się, słysząc żal w głosie ojca. Jakby mówił o zdradzie serdecznego
przyjaciela.
- Podły drań - powiedziała ze zrozumieniem.
- Planują jakieś łuki, wielkie okna. Przecież mamy okno. - Wskazał palcem okno nad
zlewem. - Nic mu nie brakuje. Można sobie przez nie wyglądać, ile dusza zapragnie. Moim
zdaniem ten chłopak uwiódł moją żonę perspektywą marmurowych blatów i dębowych
szafek.
- Dębowe szafki, powiadasz. Rzeczywiście, bardzo seksowne. - Kate się roześmiała,
oparła łokcie na stole. - Opowiedz mi o tym O'Connellu, tatku.
- Jest świetnym fachowcem. Ale to wcale nie oznacza, że może tu przyjść, kiedy mu
się spodoba, i demolować moją kuchnię.
- Dawno tutaj mieszka?
- Wychował się w tym mieście. Jego ojciec ma firmę hydrauliczną, Ace's Plumbing.
Może obiło ci się o uszy? Brody wyjechał stąd, kiedy skończył dwadzieścia lat. Mieszkał w
Waszyngtonie, pracował w budownictwie.
Po dobroci nic mi nie powie, pomyślała Kate. Trzeba go trochę przycisnąć, inaczej
niczego się nie dowiem.
- Podobno ma synka.
- No. Mały Jack to prawdziwe żywe srebro. Żona Brody'ego umarła kilka lat temu.
Chyba rak. Mam wrażenie, że wrócił, bo chciał, żeby mały miał rodzinę. Osiedlił się tu mniej
więcej rok temu, założył firmę. Ma bardzo dobrą opinię. Na pewno zrobi ci remont tak jak
trzeba.
Kate pomyślała, że chciałaby zobaczyć Brody'ego w pasie na narzędzia. Ciekawe, jak
też on w tym wygląda. Mogłaby pójść o zakład, że fantastycznie.
Po wszystkim. Żołądek jeszcze się nie uspokoił, lecz Kate już była właścicielką
wielkiego, pięknego i zrujnowanego domu w niewielkim miasteczku uniwersyteckim
Shepherdstown w Wirginii Zachodniej.
Budynek znajdował się o kilka kroków od jej rodzinnego domu, od sklepu z
zabawkami jej matki, od uniwersytetu, w którym uczył jej ojciec. Kate była otoczona rodziną,
przyjaciółmi i sąsiadami.
Trochę się przeraziła. Wcześniej wcale o tym nie myślała. Wszyscy mnie tu znają.
Wszyscy będą obserwować, czy mi się powiedzie, czy będę miała trudności, a może całkiem
się rozłożę. Dlaczego nie zakładam szkoły gdzieś w Utah czy Nowym Meksyku? Gdzieś,
gdzie nikt mnie nie zna, gdzie nikt niczego po mnie nie oczekuje?
Wiedziała, że to idiotyczne. Postanowiła otworzyć szkołę właśnie tutaj, bo tu był jej
dom. Chciała być w domu i wróciła do domu. Koniec i kropka.
Nie będzie żadnego rozkładania się, postanowiła.
Zatrzymała samochód przed swoim własnym, dopiero co kupionym domem.
Wiedziała, że odniesie sukces. Choćby dlatego, że sama zadba o każdy szczegół.
Wszystko będzie robić systematycznie i po kolei, tak jak dotąd. I będzie harować jak wół,
ż
eby dopiąć swego. Tak jak dotąd.
Na pewno nie zawiedzie rodziców. Nikogo nie zawiedzie.
Najważniejsze, że dom jest mój, pomyślała. No i troszeczkę banku, ale to się kiedyś
zmieni.
Weszła po schodach, po swoich własnych schodach, przemierzyła niewielki, nieco
zapadnięty ganek i otworzyła drzwi do swej przyszłości.
Ś
mierdziało kurzem i pajęczynami.
To przejściowe, pomyślała, stawiając torbę na brudnej podłodze. Już wkrótce
wszystko tutaj zacznie się zmieniać. Niedługo będzie śmierdziało pyłem z rozbijanych
tynków, potem cementem, a wreszcie świeżą farbą.
Trzeba się tylko rozejrzeć za jakąś porządną firmą.
Szła przez wielki pokój. Specjalnie mocno stawiała nogi. Chciała usłyszeć echo
swoich kroków w tej pięknej, bardzo akustycznej sali. Dopiero po chwili zauważyła stojący
na środku pokoju radiomagnetofon. Podbiegła do niego, zdjęła przyklejoną do niego kartkę.
Uśmiechnęła się. Rozpoznała charakter pisma matki.
Rozerwała kopertę, wyciągnęła kartkę, na której widniała tancerka stojąca przy
drążku.
„Gratulujemy ci, Katie! A to mały prezencik na nowe mieszkanie. Żebyś zawsze
mogła słuchać muzyki.
Całusy od mamy, taty i Brandona”.
- Kochani! - zawołała wzruszona do głębi serca. - Zawsze można na was liczyć.
Przykucnęła, włączyła magnetofon. Usłyszała znajome dźwięki. To była jedna z
pierwszych kompozycji jej ojca, ulubiona melodia Kate.
Dobrze pamiętała, jak była dumna i jaka przejęta, kiedy po raz pierwszy tańczyła ten
utwór na nowojorskiej scenie. Kimball tańcząca do muzyki Kimballa.
Zdjęła płaszcz, zrzuciła pantofle.
Najpierw powoli wyciągnęła się w górę, jak tylko mogła najwyżej. Napięte mięśnie
drżały, lecz trzymały ją w tej pozycji. Ugięła kolano, zaczęła się obracać. Najpierw powoli,
potem coraz szybciej. I seria piruetów. Niezbyt szybkich.
Sunęła wokół obskurnej sali, powtarzała świetnie znane ruchy. Muzyka wypełniała
przestrzeń, kierowała ruchami tancerki. Kiedy zmieniła się z nastrojowej na pełną pasji, kroki
Kate też stały się szybsze, bardziej agresywne. Arabeska, potrójny piruet i ballottes.
Wypełniała ją radość tańca, radość muzyki. Gumka spinająca koński ogon zsunęła się
z włosów, ale Kate nawet tego nie zauważyła. Grande jęte. I jeszcze raz. I jeszcze. Można by
tak fruwać całą wieczność. Jeśli potrafi się latać.
Utwór kończył się radośnie, szybkimi obrotami fouette. A potem bezruch.
Kate zastygła jak rzeźba. Z jedną ręką wzniesioną do góry, drugą wygiętą do tyłu.
- Powinienem cię teraz obrzucić różami, ale niestety, nie przyniosłem.
I tak była zdyszana, ale to nagłe wtargnięcie obcego człowieka przyprawiło ją niemal
o palpitację. Przycisnęła dłonią serce, które dudniło oszalałym rytmem, i dysząc ciężko,
patrzyła na Brody'ego.
Stał w otwartych drzwiach z rękami w kieszeniach. Przy nim na podłodze stała
skrzynka z narzędziami.
- Jesteś mi winien róże - powiedziała z niemałym trudem. - Najbardziej lubię
czerwone. Śmiertelnie mnie wystraszyłeś.
- Przepraszam. Nie zamknęłaś drzwi i chyba nie usłyszałaś, jak pukałem.
Na pewno by nie usłyszała, pomyślał, więc naprawdę nie ma znaczenia, że nie
przyszło mi do głowy, żeby zapukać.
Kiedy zajrzał przez okno i zobaczył tańczącą Kate, w ogóle przestał myśleć. Po prostu
wszedł do środka. Kobieta, która tak wygląda, która się tak porusza, potrafi zawrócić w
głowie każdemu mężczyźnie. Przypuszczał, że Kate doskonale o tym wie.
- Nic nie szkodzi. - Odwróciła się, wyłączyła magnetofon. - Właśnie położyłam
kamień węgielny pod nową szkołę. Chociaż wygląda to znacznie lepiej, kiedy tańczy się w
kostiumie, przy odpowiednim oświetleniu...
Poprawiła potargane włosy. Nie mogła odżałować, że oszalałego serca nie da się tak
łatwo opanować.
- W czym mogę pomóc?
Podszedł do niej. Po drodze pochylił się, żeby podnieść leżącą na podłodze gumkę.
- Zgubiłaś.
- Dzięki. - Wsunęła gumkę do kieszeni.
Brody wolałby, żeby związała włosy. I tak niezwykle na niego działała. Była
zarumieniona, potargana i... stanowczo za blisko.
- Odnoszę wrażenie, że się mnie nie spodziewałaś.
- Nie spodziewałam się, ale lubię niespodzianki. Zwłaszcza gdy ta niespodzianka ma
takie piękne zielone oczy, dodała w myślach.
- Twoja matka prosiła, żebym wpadł i rzucił okiem na ten dom.
- Ach, więc to jeszcze jeden prezent na nowe mieszkanie.
- Nie rozumiem.
- Nieważne.
Pochyliła głowę. Tancerze znają się na mowie ciała, więc nie miała kłopotu z
rozszyfrowaniem Brody'ego. Był sztywny, jakby się czegoś bał, jakby spodziewał się ataku. I
bardzo uważał, żeby się do niej zanadto nie zbliżyć.
- Czy ty się mnie boisz, czy tylko cię irytuję?
- Nie znam cię na tyle dobrze, żeby się ciebie bać, ani nawet na tyle, żeby się irytować.
- Chciałbyś to zmienić?
- Posłuchaj... - zaczął, choć nie bardzo wiedział, co miałby powiedzieć potem.
- Nie złość się. - Kate machnęła ręką. Nawet nie wiedziała, że wybawiła go z
krępującej sytuacji. Tylko pożałowała, że Brody jest taki staroświecki. Ona wolała mówić o
wszystkim wprost, on widocznie miał na ten temat inne zdanie. - Uważam, że jesteś bardzo
atrakcyjny. Odniosłam wrażenie, że ja też ci się spodobałam. Przynajmniej z początku.
Widocznie się pomyliłam.
- Zawsze zaczepiasz obcych w sklepie z zabawkami?
Szybko zamrugała powiekami. Sprawił jej przykrość i bardzo zdenerwował.
- No cóż... - Wzruszyła ramionami.
- Przepraszam. - Wyciągnął obie ręce. Był z siebie bardzo niezadowolony. - Paskudnie
się zachowałem. Chyba rzeczywiście trochę mnie irytujesz. Ale to nie twoja wina.
Wyszedłem z wprawy, zwłaszcza jeśli chodzi o... agresywne kobiety. Powiedzmy, że w tej
chwili nie jestem do wzięcia.
- To dla mnie straszny cios - zakpiła Kate. - Już wybrałam sobie obrączkę. Mam
nadzieję, że jakoś to przeżyję.
- Na pewno. - Brody się uśmiechnął.
Kate pomyślała, że ma bardzo miły uśmiech. Szkoda, że tak rzadko z niego korzysta.
Przynajmniej w jej obecności.
- No dobrze, sprawy osobiste mamy za sobą - powiedziała - więc możemy przejść do
interesów. Co myślisz o tym wnętrzu?
Brody wreszcie się uspokoił. To był temat, na którym się znał. Znowu poczuł pod
nogami twardy grunt.
- Fantastyczny stary dom. Ma charakter, mocne fundamenty i solidną konstrukcję.
Przetrwa wieki.
Zniecierpliwienie, które jeszcze przed chwilą odczuwała, prysło jak bańka mydlana.
Zrobiło jej się ciepło koło serca.
- No właśnie - powiedziała uradowana. - Teraz cię kocham.
Brody nie posiadał się ze zdumienia. Na wszelki wypadek nawet się cofnął i w tej
samej chwili usłyszał śmiech Kate.
- Rany! Ty rzeczywiście wyszedłeś z wprawy. Nie rzucę ci się zaraz w ramiona, choć
nie ukrywam, że mam na to wielką ochotę. Powiedziałam to tylko dlatego, że jesteś pierwszą
osobą, która myśli o tym domu dokładnie to samo co ja. Dotąd wszyscy uważali, że skoro
pakuję tyle pieniędzy w taką ruinę, to znaczy, że mi rozum odjęło.
- To dobra inwestycja - przyznał. - Oczywiście jeśli dobrze się do tego zabrać.
- A nie mógłbyś mi powiedzieć, jak się do tego zabrać, żeby było dobrze?
- Przede wszystkim sprawdziłbym centralne ogrzewanie. Zimno tu jak w psiarni.
- Już to słyszałam. - Kate uśmiechnęła się. - Ogrzewanie jest w piwnicy. Może
rzuciłbyś na nie okiem?
Zeszła z nim na dół. Brody nie spodziewał się tego po niej. Nie krzyknęła na widok
uciekającej w popłochu myszy, nawet się nie wzdrygnęła, widząc wylinkę węża, który
zapewne kiedyś w jej piwnicy pożywiał się myszami. A przecież powinna. Przynajmniej Bro-
dy tak uważał.
Z jego doświadczenia wynikało, że kobiety - zwłaszcza piękne kobiety - nienawidzą
wszystkiego, co pełza i ma więcej niż cztery nogi. Ale Kate tylko zmarszczyła nos, wyjęła z
kieszeni żakietu mały notesik i coś sobie w nim zapisała.
Do piwnicy wpadało niewiele światła, powietrze było gęste i stojące, podłoga z ubitej
ziemi, a bardzo stary kocioł centralnego ogrzewania do niczego się nie nadawał.
Brody jej to powiedział, a potem wyjaśnił, jakie ma możliwości, przedstawił wszystkie
wady i zalety różnych systemów ogrzewania: elektrycznego, gazowego i olejowego. Mówił o
wydajności, o kosztach inwestycji i kosztach eksploatacji.
Uważał, że równie dobrze mógłby mówić do niej po grecku, więc zaproponował, że
przyśle katalogi jej ojcu.
- Mój tata jest kompozytorem - przypomniała mu bardzo grzecznie Kate. - Dlaczego
myślisz, że zrozumie to wszystko lepiej niż ja? Bo jest mężczyzną?
Brody namyślał się chwilę.
- Tak - powiedział w końcu. - Tak właśnie uważam.
- Źle uważasz. Możesz te katalogi przysłać bezpośrednio do mnie, chociaż po twoim
wykładzie już teraz skłaniam się bardziej do ogrzewania na parę. Mam wrażenie, że jest
prostsze w obsłudze. Poza tym w tym przypadku będzie tańsze, bo wszystkie rury i grzejniki
już są zainstalowane. Chciałabym, żeby ten dom nadawał się do mieszkania i był atrakcyjny,
ale jednocześnie chcę zachować jak najwięcej z jego oryginalnego charakteru. Poza tym jest
tu dodatkowe źródło ciepła, z którego będzie można skorzystać w razie potrzeby. Trzeba
tylko przejrzeć te wszystkie kominki, ponaprawiać...
Mówiła to lodowatym tonem, ale Brody'emu to wcale nie przeszkadzało. Zwłaszcza że
mówiła rozsądnie.
- Ty tu jesteś szefem - powiedział.
- No właśnie.
- Masz pajęczynę we włosach, szefie.
- Ty też. Trzeba oczyścić tę piwnicę i wylać cement. Taka ziemna podłoga jest
wprawdzie bardzo oryginalna, ale całkowicie niepraktyczna. Trzeba się pozbyć stąd tych
gryzoni i wszystkich innych żywych stworzeń. I zainstalować lepsze oświetlenie. Jak się to
wszystko zrobi, będzie tu można urządzić jakiś składzik.
- Dobrze. - Brody wyjął notes i ołówek, zapisał sobie wszystkie polecenia Kate.
Ona tymczasem wyszła z piwnicy. Brody pośpieszył za nią.
- Te schody nie muszą być ładne - mówiła, idąc na górę - ale muszą być bezpieczne.
- Będą bezpieczne. Wszystko zgodnie z przepisami. Ja inaczej nie pracuję.
- Dobrze wiedzieć. Teraz pokażę ci, co bym chciała zrobić na parterze.
Jasno wyłożyła mu swe potrzeby, ze szczegółami. Brody słuchał jej z uznaniem. Nie
chciała po prostu wybebeszyć całego budynku, tylko wykorzystać wszystkie jego
dziwaczności, zachować wiekowy czar.
Chciała przebudować kuchnię. Kuchnia miała być mniejsza, a pozostałą po niej
przestrzeń należało zamienić na gabinet.
Pomieszczenia, które z biegiem lat zmieniały swoje przeznaczenie i z eleganckich
sypialni, jakimi były z początku, przeistoczyły się w magazyny, miały się stać garderobami.
Trzeba było wybudować blaty, zamontować lustra, a wnęki obudować szafami.
- Trochę to wszystko zbyt wyszukane jak na szkołę baletową w małym mieście.
- To nie jest wyszukane, tylko zwyczajne. Takie powinno być. A jeśli chodzi o te dwie
łazienki... - Zatrzymała się przy drzwiach umieszczonych jedne obok drugich.
- Jeśli chcesz je powiększyć i przebudować, to najlepiej zlikwidować dzielącą je
ś
cianę.
- Tancerze nie są tak bardzo wstydliwi jak inni ludzie, ale koedukacyjna łazienka to
już byłaby przesada.
- Koedukacyjna? - Brody spojrzał na nią znad notatnika. - Chcesz uczyć tańca
chłopców? - Uśmiechnął się z niedowierzaniem. - Co oni tu będą robili?
- Nie słyszałeś o Barysznikowie? O Davidovie? - Kate była przyzwyczajona do takich
idiotycznych uwag, więc i tym razem zupełnie się nie przejęła. - Każdy dobry tancerz jest
nieporównywalnie silniejszy i bardziej wytrzymały niż jakikolwiek mężczyzna uprawiający
typowo męski sport.
- Sportowcy nie noszą spódniczek.
Kate westchnęła. Skoro zdecydowała się na założenie szkoły baletowej w małym
miasteczku, musiała się liczyć z takim postawami.
- Może się zdziwisz, ale tancerze wcale nie są zniewieściali. Moim pierwszym
kochankiem był pierwszy tancerz. Jeździł harleyem, a grande jęte skakał wyżej niż Michael
Jordan skacze podczas meczu. No, ale Jordan nie nosi rajstop. Tylko śmieszne majteczki.
- Spodenki - poprawił ją Brody. - Spodenki do koszykówki.
- Sam widzisz, że chodzi tylko o strój - stwierdziła i zaraz wróciła do porzuconego na
chwilę tematu.
- Muszą być dwie łazienki. Nowe kabiny prysznicowe, nowe umywalki, nowe
podłogi. W każdej łazience jedna umywalka ma być umieszczona tak nisko, żeby mogło z
niej korzystać dziecko. Białe wykończenia. Ma być czysto i bez ostrych krawędzi.
- Wiem, o co chodzi.
- Zostało jeszcze piętro. - Pokazała wiodące na górę schody, które znajdowały się na
końcu korytarza.
- Tam urządzę sobie mieszkanie.
- Chcesz mieszkać nad szkołą?
- Owszem. Chcę tutaj mieszkać, oddychać, jeść i pracować. Bez tego nie da się
zmienić pomysłu w fakt dokonany. Chodź, pokażę ci, jak ma wyglądać mieszkanie.
Brody musiał przyznać, że miała świetne pomysły. Projekt mieszkania, jaki mu
przedstawiła, był bez zarzutu.
Ż
yczyła sobie zachować i odrestaurować oryginalne gzymsy i stolarkę. Powiedziała
nawet, że ten, kto zamalował wspaniały stary dąb białą farbą, powinien być publicznie
rozerwany końmi.
Brody był tego samego zdania. Ręce go świerzbiły. Chciał własnoręcznie przykrawać
drewno, by uzupełnić braki, pokryć je patyną, żeby upodobniło się do oryginału. Nie mógł się
doczekać, kiedy zacznie cyklinować podłogi.
Chodząc za Kate po pomieszczeniach na piętrze, czuł, jak narasta w nim dobrze znane
oczekiwanie. Pragnął odcisnąć swoje piętno na czymś, co przetrwa pokolenia.
Kiedyś po prostu pracował na godziny, wyłącznie po to, żeby zarobić pieniądze.
Duma i odpowiedzialność za wykonaną pracę przyszły znacznie później.
Pomyślał, że kształt tego domu zależy od niego. Bardzo chciał jak najszybciej zabrać
się do roboty, by także i tutaj pozostawić po sobie ślad. Mimo że musiałby wtedy mieć do
czynienia z Kate, musiałby znosić irytującą reakcję swego ciała na bliskość tej kobiety.
Ponownie skupili się na przebudowie łazienki. Stara żeliwna wanna miała zostać.
Beżową umywalkę wiszącą na ścianie należało zamienić na białą stojącą na postumencie.
Kate równie dokładnie wiedziała, jak powinna wyglądać kuchnia, lecz tym razem
Brody postanowił wtrącić swoje trzy grosze.
- Czy naprawdę zamierzasz tu gotować, czy tylko podgrzewać gotowe potrawy?
- Oczywiście, że będę gotować. Wiem, jak to się robi.
- Wobec tego musisz mieć porządne miejsce do pracy. Powinnaś tak to wszystko
urządzić, żeby przestrzeń w kuchni była dostosowana do kolejności prac. Dobrze by było
zaczynać od okna. Dlatego radziłbym ci przenieść zlew pod okno. Lodówkę można postawić
tam, a kuchenkę tutaj. W ten sposób przechodzisz kolejno od jednej czynności do drugiej,
zamiast miotać się po całej kuchni. Nie ma sensu marnować przestrzeni i jeszcze wysilać się
bez potrzeby.
- Tak, ale tutaj...
- Tu można zrobić spiżarnię - przerwał. Oczami wyobraźni widział, jak powinno
wyglądać to wnętrze.
- Będziesz miała długi blat. Tutaj go poszerzymy.
- Wyjął miarkę, zmierzył odcinek ściany. - Tak. Idealnie. Tutaj blat się poszerzy i w
ten sposób powstanie miejsce do jedzenia. Dzięki temu zamiast pustej przestrzeni będziesz
miała miejsce do pracy i miejsce do siedzenia.
- Chciałam tu wstawić stół.
- Jeśli postawisz stół, będziesz musiała go omijać i zawsze będzie ci za ciasno.
- Może masz rację.
A przecież myślała o kuchennym stole jeszcze tego ranka, kiedy jadła śniadanie w
towarzystwie ojca. O takim samym stole, przy jakim siadywała z całą rodziną niezliczoną
ilość razy.
Sentymentalne, pomyślała rozsądnie. I w tym przypadku chyba rzeczywiście mało
praktyczne.
- Zrobię ci szkic - kusił Brody. - Będziesz się mogła nad tym spokojnie zastanowić.
- Dobrze. Zresztą na kuchnię mamy jeszcze czas. W tej chwili najważniejszy jest
parter.
- Potrzebuję kilku dni, żeby to wszystko policzyć i zrobić kosztorys, ale już teraz
mogę ci powiedzieć, że suma będzie sześciocyfrowa, a prace potrwają około czterech
miesięcy.
Kate właściwie spodziewała się tego, ale co innego spodziewać się, a co innego
usłyszeć to samo z ust fachowca. Tak czy siak, przeżyła lekki wstrząs.
- Narysuj mi to wszystko, policz, zrób to, co zwykle robisz. Gdybym zdecydowała się
powierzyć ten remont tobie, to kiedy mógłbyś rozpocząć prace?
- Zdobycie zezwolenia nie zajmie dużo czasu. Materiały mogę zamówić natychmiast.
Chyba mógłbym zacząć pierwszego dnia nowego roku.
- Lejesz mi miód na serce. Jeśli powierzę ci remont, chciałabym, żebyś zaczął
natychmiast. Przygotuj mi, proszę, kosztorys.
Zostawiła go samego, żeby mógł sobie spokojnie wszystko pomierzyć i policzyć, a
sama zeszła na dół. Chciała postać trochę na swoim własnym ganku.
Słyszała przytłumione odgłosy ruchu ulicznego dochodzące z głównej ulicy miasta,
która przechodziła zaledwie jedną przecznicę od jej domu. Czuła zapach dymu z jakiegoś
komina. Pełen dziur i pagórków trawnik przed domem był zarośnięty więdnącymi chwastami.
Po drugiej stronie wąskiej uliczki stał jeszcze jeden dom z czerwonej cegły, w którym
urządzono mieszkania. Dom był stary, bardzo czysty i nadzwyczajnie cichy o tej porze.
Kolejne sto tysięcy, pomyślała Kate. No cóż, jakoś sobie poradzę. Na szczęście przez
kilka ostatnich lat nie wydawałam pieniędzy na żadne ekstrawagancje.
Chyba rzeczywiście odziedziczyła po matce zmysł do interesów. Korzystnie
inwestowała oszczędności, a na wszelki wypadek ulokowała co nieco w funduszu
powierniczym.
Miała jeszcze jedną tajną broń: zawsze mogła wystąpić gościnnie ze swoim
nowojorskim zespołem. Roztropnie zostawiła sobie tę furtkę.
Doszła do wniosku, że gdy remont się zacznie, to właściwie nie będzie miała nic do
roboty. Mogłaby wtedy trochę potańczyć. Nie tylko ze względów finansowych.
Nie była przyzwyczajona do lenistwa, do braku zajęcia. A na to się zanosiło.
Mogę pojechać do Nowego Jorku, zamieszkać u dziadków. Mogę ćwiczyć,
występować i co jakiś czas wracać do domu. Tak, to naprawdę całkiem niezłe rozwiązanie.
Ale nie teraz. Jeszcze nie teraz. Najpierw muszę zobaczyć, jak to wszystko rusza z
miejsca, jak moje plany zaczynają się urzeczywistniać.
- Kate? - Brody wyszedł z domu, przyniósł jej porzucony na podłodze płaszcz. - Jest
zimno.
- Troszeczkę. Miałam nadzieję, że wreszcie spadnie śnieg. Wczoraj już nawet troszkę
popadało.
- Może sobie padać, byle nie było go więcej niż dwa metry.
- Dlaczego?
- A tak.
Zarzucił jej płaszcz na ramiona, odruchowo podniósł jej włosy, żeby nie zostały pod
płaszczem.
Ależ ich dużo, pomyślał zdenerwowany. Długie, gęste i takie mięciutkie. Odwróciła
się, a on jeszcze trzymał w dłoni te jej włosy. Nie zdążył ich puścić, kiedy spojrzała mu
prosto w oczy. A więc jednak jest zainteresowany, pomyślała bardzo zadowolona.
- Może pójdziemy na kawę? Tu za rogiem jest taka mała knajpka - zaproponowała.
Chciała go sprawdzić. Siebie zresztą też.
- Moglibyśmy porozmawiać o... tej kuchni. Zajęła wszystkie jego myśli, zatkała płuca
i zrobiła coś strasznego z jego męskością.
- Znowu zaczynasz - mruknął.
- Oczywiście. - Uśmiechnęła się leniwie, prowokacyjnie.
- Zdaje mi się, że nigdy nie widziałem ładniejszej kobiety od ciebie.
- To tylko dobry dar losu, ale dziękuję. Mnie najbardziej podobają się twoje usta. Nie
mogę się na nie dość napatrzeć.
W gardle mu zaschło, jakby od tygodnia wędrował po Saharze. Zastanawiał się, co się
Stało z kobietami przez ten czas, kiedy on zajmował się wychowaniem syna.
Od kiedy to kobiety uwodzą mężczyzn, myślał. W dodatku na ganku, i to w samo
południe.
Grudniowy wiatr powiał mu chłodem w twarz, a mimo to krew krążąca w żyłach była
gorętsza niż zwykle.
- Posłuchaj...
Ujął ją za ręce, jakby się chciał upewnić, że zanadto się do niego nie zbliży. Płaszcz
zsunął się z jej ramion. Pod cienkim materiałem żakietu Brody poczuł twarde mięśnie.
- Słucham. - Znów patrzyła mu prosto w oczy. Pomyślała, że jest bardzo męski i
bardzo wystraszony. - Podobasz mi się, to wszystko.
Ma zupełnie szare oczy, pomyślał Brody. Tajemnicze jak mgła. Musiałbym tylko
pochylić głowę, albo... Tak, jeszcze lepiej! Przyciągnąć ją do siebie, zmusić, żeby stanęła na
palcach. To by wystarczyło.
Jego usta znalazłyby się na tych jej gorących wargach wygiętych w pewnym siebie
uśmiechu.
- Już ci mówiłem, że nie jestem zainteresowany.
- Owszem - stwierdziła spokojnie. - Kłamałeś. Interesujesz się mną. Nawet bardzo.
Rozbawiona odsunęła się od niego.
- Interesujesz się, chociaż bardzo tego nie chcesz - dodała, jakby zrobiła epokowe
odkrycie, jakby on sam tego nie wiedział.
- Na jedno wychodzi.
Puścił ją, schylił się po swoją skrzynkę z narzędziami. Ręce mu drżały. Strasznie go to
irytowało.
- Nie zgadzam się, ale nie będę nalegać. Mam ochotę spotkać się z tobą prywatnie.
Czas i miejsce pozostawiam do twojego uznania. Oczywiście, jeśli w ogóle uznasz za
stosowne się ze mną spotkać w tym charakterze. No i mam nadzieję, że będziemy razem
pracować. Oboje podobnie myślimy o tym starym domu. Poza tym spodobało mi się wiele
twoich pomysłów.
Był wzburzony i rozgrzany do czerwoności, a jednak zdołał zachować spokój.
Przynajmniej pozornie.
- Jesteś niesamowita, Kate.
- Oczywiście. - Ani trochę się nie zmieszała. Zresztą Brody wcale się tego po niej nie
spodziewał. - I nie mam zamiaru przepraszać za to, że jestem jaka jestem. Czekam na
kosztorys i te obiecane katalogi. Jeśli będziesz chciał jeszcze coś zmierzyć czy sprawdzić, to
wiesz, gdzie mnie szukać.
- Tak, wiem. - Odwrócił się na pięcie, nawet na nianie spojrzał.
Popatrzyła, jak Brody schodzi po schodkach i wsiada do furgonetki. Pewnie by się
zdziwił, gdyby wiedział, że zadrżała, gdy odjechał. Jeszcze bardziej by się zdziwił, gdyby
widział, jak ona siada na schodkach ganku.
Wcale nie czuła grudniowego zimna. Chciała je poczuć, nie mogła się doczekać, kiedy
wreszcie ochłodzi jej rozgrzane ciało. I kiedy wreszcie uspokoi się jej żołądek, w którym
znów czuła to dziwne łaskotanie.
Myślała o Brodym O'Connellu. Myślała o tym, jakie to dziwne i fascynujące, że
mężczyzna, którego widziała zaledwie drugi raz w życiu, zrobił na niej tak wielkie wrażenie.
Kate była bardzo wybredna. Ten kochanek, o którym opowiedziała Brody'emu, był
jednym z trzech mężczyzn, na których zależało jej na tyle, że wpuściła ich nie tylko do
swojego życia, ale także do swego łóżka.
Ale Brody'ego chciała mieć w łóżku już, zaledwie po dwóch spotkaniach. Właściwie
po jednym, poprawiła się w myślach. To drugie tylko wzmocniło pożądanie, tę gwałtowną
potrzebę, na którą wcale nie była przygotowana.
Trzeba zrobić jedyną rozsądną i praktyczną rzecz, jaka jest w tej chwili do zrobienia,
postanowiła. Muszę się uspokoić, zacząć myśleć logicznie, a potem zastanowię się, w jaki
sposób najskuteczniej zaciągnąć go do łóżka.
ROZDZIAŁ TRZECI
Jack starannie wpisywał do zeszytu kolejne litery alfabetu. Siedział przy dużym biurku
w pokoju, który obaj z ojcem nazywali gabinetem. Tata też pracował, tylko inaczej.
Chłopiec uznał, że papier milimetrowy, linijki i ekierki są znacznie bardziej
interesujące niż litery. Na szczęście tata obiecał, że kiedy upora się z alfabetem, też dostanie
papier i będzie mógł rysować.
Jack dobrze wiedział, co narysuje: ogromny dom, taki sam jak ich własny. I wielką
stodołę, taką samą jak ta, w której mieści się warsztat tatusia. I do tego dużo śniegu. Całe dwa
metry śniegu, a na tym śniegu miliony bałwanów. I psa. Koniecznie trzeba narysować psa.
Dziadek i babcia mieli psa. Nazywał się Buddy, był stary, ale i tak można się było z
nim bawić. Niestety, Buddy mieszkał u babci. Jack wiedział, że kiedyś i on będzie miał psa,
swojego własnego psa. Nazwie go Mike. Mike będzie biegał za piłkami i spał razem z
Jackiem w jednym łóżku.
Tatuś obiecał, że przyniesie mu psa, jak tylko Jack będzie na tyle duży, żeby wziąć na
siebie odpowiedzialność za żywe stworzenie. A więc choćby jutro.
Jack podniósł głowę znad zeszytu i uważnie przyjrzał się ojcu. Chciał spytać, czy już
stał się wystarczająco odpowiedzialny, żeby dostać psa, ale uznał, że to nie jest właściwa
pora. Tata miał taką minę, jakby był zły, chociaż tak naprawdę wcale się nie złościł. Zawsze
robił taki grymas podczas pracy. Gdyby Jack odezwał się do taty w takiej chwili, z pewnością
usłyszałby: „Nie teraz”.
Ale pisanie liter jest strasznie nudne. Jack wolałby rysować dom albo bawić się
ciężarówkami, albo chociaż zagrać w jakąś grę komputerową. Albo przynajmniej wyjrzeć
przez okno i sprawdzić, czy przypadkiem nie spadł już śnieg.
Kopnął biurko, pokręcił się na krześle, znów machnął nogą.
- Nie kop biurka, Jack.
- Czy muszę przepisać cały alfabet?
- Tak.
- Dlaczego?
- Dlatego.
- Przepisałem do P.
- Jeśli nie przepiszesz reszty, to nie będziesz mógł powiedzieć żadnego słowa
zawierającego litery, które opuściłeś.
- Ale tato...
- Nie możesz powiedzieć „tato”.
Jack westchnął ciężko, wpisał do zeszytu kolejne trzy litery i znów podniósł głowę.
- Tato.
- Tak?
- Tato, tato, tato, tato!
Brody popatrzył na syna i uśmiechnął się.
- Spryciarz z ciebie - powiedział.
- Umiem napisać tata i Jack. Brody spojrzał na synka, zwinął pięść.
- A wiesz, jak się pisze figa z makiem? - spytał.
- Nie wiem. Czy to jest z majonezem? Fantastyczny dzieciak, pomyślał z dumą Brody.
- Jak to się stało, że jesteś taki mądry?
- Babcia mówi, że mam to po tobie. Mogę zobaczyć, co rysujesz? Mówiłeś, że to dla
tej pani, która tańczy. Czy ją też narysowałeś?
- Tak, narysowałem to dla tej pani, która tańczy, ale nie możesz zobaczyć, póki nie
dokończysz swojej pracy.
Brody wcale nie był lepszy od syna. Też miał ochotę rzucić pracę i pobawić się z
Jackiem, ale gdyby to zrobił, kto nauczyłby chłopca odpowiedzialności? Najlepszy sposób
nauczenia dziecka odpowiedzialności to wykazanie jej samemu. Co do tego Brody nie miał
wątpliwości.
- Co się stanie, jeśli nie dokończysz tego, co zacząłeś?
- Nic - odparł Jack, zwracając oczy ku niebu. Nie rozumiał, dlaczego jego mądry tata
nie wie takiej prostej rzeczy.
- No właśnie.
Jack się zasępił, z ciężkim westchnieniem zabrał się za wpisywanie kolejnych liter.
Nie widział, że ojciec się uśmiechnął. Boże, co to za dzieciak, pomyślał z miłością Brody.
Bardzo chciał przytulić synka i aż do wieczora robić wyłącznie to, co sobie zażyczy ten
wielki cud, który tak niespodziewanie pojawił się w jego życiu. I niech diabli porwą pracę i
odpowiedzialność i wszystkie przeklęte obowiązki dobrego ojca.
Czy mój ojciec kiedykolwiek patrzył na mnie w taki sposób, czy się o mnie martwił,
czy zastanawiał się, co ze mnie wyrośnie, myślał Brody. Pewnie tak. Nigdy tego nie
okazywał, ale pewnie trochę myślał o mnie.
Bob O'Connell, ojciec Brody'ego, nigdy nie bawił się ze swoim synem, nie tracił czasu
na idiotyczne rozmowy. Całymi dniami ciężko pracował, po powrocie z pracy zjadał obiad, a
potem oglądał telewizję. Zresztą niedługo, bo musiał się wcześnie położyć, żeby skoro świt
znowu iść do pracy.
Od syna wymagał, by wypełniał swoje obowiązki, nie pakował się w kłopoty i - co
najważniejsze - żeby wykonywał polecenia bez zadawania zbędnych pytań. Oczekiwał także,
ż
e Brody będzie we wszystkim naśladował ojca.
Brody wiedział, że zawiódł swego ojca na wszystkich frontach. A ojciec zawiódł jego.
Dlatego właśnie nie zamierzał żądać i oczekiwać od swego syna tego wszystkiego,
czego od niego żądano i czego się po nim spodziewano.
- Zet! Zet, zet, zet! - Jack podniósł w górę zeszyt, powiewał nim jak flagą. -
Skończyłem!
- Pokaż.
Chłopiec podsunął ojcu zeszyt. Litery nie były ani kształtne, ani porządnie napisane,
ale były wszystkie.
- Dobra robota - pochwalił Brody. - Chcesz papier do rysowania?
- A nie mogę pomóc ci w twoich rysunkach? - Jack już zapomniał o swoich planach.
To, co robi tatuś, na pewno jest sto razy ciekawsze od wszystkiego, co mógłby sobie
wymyślić mały chłopiec.
- Możesz - zgodził się.
Wiedział, że przez tę pomoc będzie musiał popracować dodatkową godzinę, kiedy już
położy Jacka spać, ale nie potrafił odmówić.
- Popatrz - powiedział, sadzając sobie chłopca na kolanach. - Narysowałem tu
mieszkanie, które będzie się znajdowało nad szkołą.
- Dlaczego oni noszą takie śmieszne stroje, kiedy tańczą?
- Nie mam pojęcia. A ty skąd wiesz, że do tańca wkłada się śmieszne stroje?
- Widziałem na filmie rysunkowym. Tam były takie słonie w śmiesznych
spódniczkach. Tańczyły na paluszkach. Czy prawdziwe słonie mają palce?
- Mają - odrzekł Brody, choć wcale nie był tego pewien. No ale przecież istnieją
pomoce naukowe, przypomniał sobie. - Potem obejrzymy słonia w twojej książce,
sprawdzimy, czy rzeczywiście ma palce. A teraz weź ołówek i narysuj prostą linię. O, tutaj.
Ojciec i syn pracowali razem. Głowa przy głowie. Duża dłoń prowadziła małą łapkę.
Kiedy Jack zaczął ziewać, Brody przerzucił go sobie przez ramię i wstał.
- Nie jestem śpiący - protestował chłopczyk, choć oczy same mu się zamykały.
- Kiedy się obudzisz, do Gwiazdki zostanie już tylko pięć dni.
- I wtedy dostanę prezent?
Brody się uśmiechnął. Sześciolatek, nawet nieprzytomny ze zmęczenia, wciąż
dopominał się o coraz to nowe atrakcje.
Zatrzymali się na chwilę przy choince. Brody kołysał usypiającego synka jak kiedyś,
kiedy Jack był jeszcze bardzo mały i nie mógł w nocy spać.
Ich choinka była śliczna. Różnobarwne ozdoby pokrywały każde wolne miejsce,
bombki lśniły odbijającym się w nich blaskiem kolorowych lampek.
Na szczycie choinki pysznił się uśmiechnięty Mikołaj, Jack wciąż jeszcze wierzył w
Mikołaja.
Ciekawe, czy za rok o tej porze też jeszcze będzie w niego wierzył, pomyślał Brody.
Zaniósł śpiącego syna do sypialni i położył go do łóżka. Potem zszedł do kuchni i
zaparzył cały dzbanek kawy.
Patrzył w okno, sącząc powoli mocny czarny napój. Kiedy Jack spał, dom zdawał się
nienaturalnie cichy. Kiedyś Jack strasznie hałasował, wprowadzał nieopisany zamęt.
Brody'emu zdawało się, że już nigdy nie zazna spokoju. Teraz, gdy w domu panowała idealna
cisza, bardzo brakowało mu tamtego hałasu.
Wychowywanie dziecka to mozolna praca, pomyślał.
Teraz miał nowy problem: niepokój. Nie pamiętał, od jak dawna nie odczuwał takiego
niepokoju. Wychowywał dziecko, prowadził firmę, zdobywał dla niej zamówienia, a potem je
wykonywał. Nic dziwnego, że na nic więcej nie miał czasu.
Nadal nie mam czasu, pomyślał. Wypił jeszcze jeden łyk kawy, szybko przeszedł
przez kuchnię. W samym tylko domu jest tyle pracy, że nie zabraknie mi zajęcia do końca
ż
ycia, myślał. Trzeba było kupić mniejszy dom, i nie tak bardzo zaniedbany. Coś bardziej
praktycznego.
Te same rady słyszał od swego ojca, nim jeszcze wpłacił zadatek. Ale Brody nie chciał
słuchać rad. Zakochał się w tym starym domu od pierwszego wejrzenia, Jack zresztą też.
No i jakoś sobie poradziłem, przypomniał sobie, rozglądając się po pięknej kuchni.
Sam własnoręcznie zrobił drewniane szafki z oszklonymi drzwiczkami, sam układał
marmurowe blaty. Naprawdę miał powód do dumy.
Jednak najważniejsza jest praca zarobkowa, dlatego pokoje muszą cierpliwie czekać
na swoją kolej. Oprócz sypialni Jacka, oczywiście. Ta już od dawna była całkowicie
wykończona.
Do Gwiazdki musi uporać się z jednym zleceniem. Na szczęście wszystko szło według
planu i Brody był pewien, że nie zawali terminu. Najgorsze, że razem z Gwiazdką wielkimi
krokami zbliżają się ferie. Właściwie Brody już powinien się umówić z jakąś opiekunką, ale
Jack tak bardzo nie lubił tych opiekunek...
Beth Skully chętnie weźmie go do siebie. Przynajmniej na większą część ferii, myślał
Brody. Nie, to będzie nadużywanie uprzejmości. W wyjątkowych sytuacjach, to co innego.
Ale ferie nie są przecież niczym wyjątkowym.
W ostateczności mógłby poprosić matkę o opiekę nad Jackiem, ale tego wolał nie
robić. Za każdym razem, kiedy musiał korzystać z jej pomocy, czuł się tak, jakby poniósł
sromotną klęskę.
Jakoś sobie poradzę, postanowił. Będę zabierał Jacka ze sobą do pracy, a od czasu do
czasu pozwolę mu spędzić dzień z Rodem. A jeśli już naprawdę nie będę miał co z nim
zrobić, wtedy poślę go na parę godzin do babci.
Zorganizowanie opieki nad Jackiem było w tej chwili najważniejszym problemem,
lecz to nie ten problem uwierał Brody'ego jak ziarnko piasku w bucie, nie on nie pozwalał mu
spokojnie myśleć. Problemem tym była Kate Kimball.
Nie miał dla niej czasu i wcale jej nie potrzebował. Bzdura, skarcił się w myślach.
Mam dla niej czas i bardzo jej potrzebuję, tylko nie chcę się do tego przyznać. Nawet przed
sobą, a to już czysta głupota.
Nie pamiętał, żeby kiedyś pragnął kobiety aż tak bardzo. Wszystko przez to, że dawno
nie zadawał się z kobietami. I jeszcze przez to, że Kate Kimball tak otwarcie go
prowokowała. No i że była niewyobrażalnie piękna.
Sęk w tym, że Brody nie był dzieckiem. Nie rzucał się na piękne zabawki, nie myśląc
o tym, ile trzeba będzie za nie zapłacić. Nie miał prawa robić tego, co chciał i kiedy chciał.
Zresztą na czymś takim wcale mu nie zależy.
Bzdura, pomyślał znowu. Gdybym skorzystał z jej zaproszenia, na pewno nie
pociągnęłoby to za sobą żadnych konsekwencji, ani natychmiastowych, ani bardziej
odległych w czasie. Oboje jesteśmy dorośli, wiemy, jak się obchodzić z takimi rzeczami.
Zaraz jednak doszedł do wniosku, że takie myślenie do niczego dobrego go nie doprowadzi.
Co najwyżej napędzi mu nowych kłopotów.
Zrobię, co do mnie należy, postanowił. Przeprowadzę ten remont, zarobię pieniądze i
będę się od niej trzymał z daleka.
Kate ucieszyła się, że Brody tak szybko przygotował obiecane projekty. Nawet nie
bardzo się zdziwiła na widok małego chłopca, którego ze sobą przyprowadził.
- Cześć, przystojniaku - przywitała malca.
- Mam na imię Jack.
- Niech będzie. Jack Przystojniak. Wchodźcie do środka.
- Chciałem tylko podrzucić rysunki i kosztorys - powiedział Brody.
Podał jej papiery, ale ani na chwilę nie puścił rączki Jacka.
- Masz tam też moją wizytówkę. Skontaktuj się ze mną jeśli będziesz chciała o coś
zapytać albo porozmawiać o projektach czy o kwotach.
- Lepiej od razu rzućmy na to okiem. Zaoszczędzimy sobie czasu i fatygi. Chyba
nigdzie się nie spieszycie. - Uśmiechnęła się do Jacka. - Strasznie dziś zimno. Tak zimno, że
koniecznie trzeba się napić gorącej czekolady.
- I z galaretką owocową?
- W tym domu nie podaje się gorącej czekolady bez galaretki.
Wyciągnęła rękę i Jack natychmiast podał jej swoją małą łapkę. Nie oglądając się na
Brody'ego, weszli do domu.
- Poczekaj, ja...
- Daj spokój, człowieku. Bądź kolegą. W której jesteś klasie, Przystojniaku? -
Przykucnęła i rozpięła małemu kurteczkę. - W ósmej? Może w dziewiątej?
- Nie. - Chłopczyk zachichotał. - W pierwszej.
- Nie żartujesz?
Jack poważnie pokręcił główką.
- Co za zbieg okoliczności! Akurat dziś mamy promocję dla pierwszoklasistów.
Możesz sobie wybrać, czy wolisz ciasteczka z cukrem, z czekoladą czy z masłem
orzechowym.
- A czy mógłbym dostać wszystkiego po trochu?
- Jack...
- No, wreszcie jakiś mężczyzna, który ma podobne upodobania jak ja - oznajmiła
Kate, wciąż nie zwracając najmniejszej uwagi na Brody'ego.
Wyprostowała się, podała Brody'emu kurteczkę Jacka, jego czapkę i rękawiczki, po
czym znów wzięła chłopczyka za rękę i razem pomaszerowali do kuchni.
- Czy to pani jest tą panią, która tańczy? Kate się roześmiała.
- Tak, to ja. - Spojrzała na Brody'ego. Mam cię, pomyślała. - Kuchnia jest tam.
- Wiem, gdzie jest kuchnia - warknął Brody.
- Tatuś się złości - oznajmił Jack.
- Zauważyłam. Za karę nie dostanie żadnego ciasteczka.
- Dorośli mogą się czasem zezłościć - tłumaczył ojca Jack - tylko nie mogą mówić
brzydkich słów.
- Jack! - Brody próbował przywołać synka do porządku.
- Ale tatuś czasami mówi brzydkie słowa - szeptał konspiracyjnie malec. Niewiele
sobie robił z napomnień ojca. - A raz, kiedy przytłukł sobie palec, powiedział wszystkie
brzydkie słowa naraz.
- Naprawdę? - Kate podsunęła mu krzesło. Była kompletnie zauroczona chłopcem. -
W porządku alfabetycznym, czy jak popadnie?
- Jak popadnie. Niektóre nawet powtórzył kilka razy. - Jack uśmiechnął się do niej. -
Mogę dostać trzy galaretki?
- Oczywiście. Powieś kurtki na tamtym wieszaku, Brody.
Posłała mu uroczy uśmiech, po czym zabrała się do przygotowywania czekolady.
- Nie chcielibyśmy zabierać ci czasu - zaczął.
- Mam mnóstwo czasu. Mama jest zawalona robotą. Nawet ja od rana przez kilka
godzin pomagałam w sklepie. Brandon wziął popołudniową zmianę. To jest rękawica mojego
brata - wyjaśniła Jackowi, który jeszcze przed chwilą sięgał po rękawicę, ale teraz cofnął
łapkę, jakby się oparzył.
- Ja tylko patrzyłem.
- Możesz jej dotknąć, jeśli chcesz. Brandon nie będzie miał nic przeciwko temu.
Lubisz baseball?
- Już nawet trochę grałem - pochwalił się Jack. - A jak będę starszy, zacznę grać w
Lidze Dzieci.
- Brandon też kiedyś grał w Lidze Dzieci. Teraz gra w prawdziwej dorosłej lidze. Na
trzeciej bazie w drużynie L.A. Kings.
- Naprawdę? - Oczy Jacka zrobiły się wielkie ze zdziwienia.
- Naprawdę. - Kate podała uszczęśliwionemu chłopcu rękawicę. - Może ty też kiedyś
będziesz grał w prawdziwej lidze.
- Rany, tato! Zobacz, to jest rękawica prawdziwego gracza!
- No. - Brody musiał się poddać. Nie mógł odciągać synka od osoby, która potrafiła
zapewnić małemu takie emocje. - Odlotowa. - Potargał czuprynę Jacka, uśmiechnął się do
Kate. - Czy ja też mógłbym dostać trzy galaretki?
- Oczywiście.
Kate nalała do kubków czekoladę, wyłożyła ciasteczka i galaretki na talerzyk. Myślała
o Jacku. Uważała, że to prawdziwy skarb. W ogóle miała słabość do dzieci, zwłaszcza do
takich, które jej ojciec określał mianem żywego srebra. Jack był właśnie taki.
- Proszę pani...
- Mów do mnie Kate - poprosiła, stawiając przed Jackiem kubek pełen pachnącej
czekolady. - Tylko uważaj. Jest naprawdę gorąca.
- Dobrze. Kate, dlaczego nosicie takie śmieszne ubrania do tańca? Pytałem tatę, ale on
nie wie.
Brody jęknął cicho. Udawał, że nie obchodzi go nic prócz talerza z ciasteczkami.
Kate postawiła na stole dwa pozostałe kubki z gorącą czekoladą i usiadła.
- My nazywamy te stroje kostiumami - wyjaśniła. - Pomagają nam opowiedzieć
historię, którą tańczymy.
- Nie można tańczyć historii. Historie opowiada się słowami.
- To jest podobne do odpowiadania słowami, tylko zamiast słów używa się ruchów i
muzyki. O czym myślisz, kiedy słyszysz melodię „Jingle Bells”, graną bez słów?
- O Gwiazdce. Do Gwiazdki zostało jeszcze tylko pięć dni.
- No właśnie. A gdybyś miał zatańczyć w takt tej melodii, twoje ruchy byłyby szybkie
i wesołe. Przypominałyby ci śnieg i jazdę na sankach. Ale gdyby to była „Cicha noc”,
poruszałbyś się powoli i majestatycznie.
- Jak w kościele.
- Właśnie - pochwaliła Kate, zachwycona bystrością Jacka. - Przyjdź kiedyś do mojej
szkoły, to ci pokażę, jak się tańczy różne historie.
- Czy mój tata będzie budował twoją szkołę?
- Zobaczymy.
Otworzyła teczkę. Nawet nie spojrzała na kosztorys. Zaczęła od rysunków.
Brody nigdy dotąd nie miał takiego klienta. Wszyscy zawsze zaczynali od pieniędzy.
Jack jadł ciasteczka, popijał czekoladą, za to Kate nawet nie spojrzała na swój kubek.
Projekty Brody'ego pochłonęły ją bez reszty. Potem zaczęła zadawać pytania.
Brody musiał przysunąć się do niej, razem z nią patrzeć na szkice, żeby móc udzielić
właściwych odpowiedzi.
Pachniała lepiej niż wszystkie ciastka świata.
- Co to jest?
- Rozsuwane drzwi. Dzięki nim oszczędza się sporo miejsca. A ten korytarz jest
bardzo wąski. Drugie takie są tutaj, prowadzą do twojego gabinetu. Potrzebujesz spokoju, ale
nie musisz za ten spokój płacić zbyt dużą przestrzenią.
- Podoba mi się to. - Odwróciła głowę. Ich twarze były blisko, patrzyli sobie w oczy. -
Bardzo mi się podoba.
- Ja pomagałem tatusiowi rysować - obwieścił z dumą Jack.
- Świetnie to zrobiłeś - pochwaliła Kate i znów pochyliła się nad szkicami.
Bardzo dokładnie oglądała każdy rysunek. Zastanawiała się nad zaproponowanymi
przez Brody'ego zmianami i albo od razu je odrzucała, albo odkładała decyzję na później,
kiedy dobrze się nad wszystkim zastanowi.
Wielkie wrażenie wywarła na niej staranność wykonania rysunków. Szkice były
czytelne, profesjonalnie wykonane. Architekt z dyplomem nie zrobiłby tego lepiej.
Przestudiowawszy projekty, sięgnęła po kosztorys. Był przejrzysty i zrozumiały, lecz
kwota, na jaką opiewał, przyprawiła Kate o zawrót głowy.
- Wiesz co, Przystojniaku? - powiedziała, odsuwając na bok papiery. - Ty i twój tata
zostaliście zatrudnieni.
Jack wydał okrzyk radości, a ponieważ nikt mu tego nie zabronił, wziął sobie z talerza
jeszcze jedno ciasteczko.
Brody nie zdawał sobie sprawy z tego, że przez dłuższą chwilę wstrzymywał oddech.
Mało brakowało, a odetchnąłby głośno z ulgą, ale się opanował. Może teraz nie tylko
podreperować rodzinny budżet, ale nawet postawić firmę na nogi. To był jego pierwszy
naprawdę duży kontrakt w Wirginii Zachodniej.
Remont tego budynku da jego ludziom zajęcie na całą zimę, najtrudniejszy okres dla
wszystkich firm budowlanych. Nie trzeba będzie redukować załogi ani zmniejszać liczby
godzin pracy. Ale najważniejsze ze wszystkiego było to, że Brody bardzo chciał zająć się tym
budynkiem.
Sztuka polega na tym, żeby zajmować się wyłącznie budynkiem, a nie jego
właścicielką.
- Bardzo się cieszę, że będę mógł przeprowadzić ten remont - powiedział.
- Przypomnę ci to, kiedy zaczniesz narzekać, że doprowadzam cię do szału.
- Od tego zaczęłaś. Masz długopis?
Kate uśmiechnęła się, wstała od stołu i odsunęła jedną z jego szuflad. Wyjęła
długopis, pochyliła się nad stołem i podpisała umowę, opatrując ją aktualną datą.
- Twoja kolej - powiedziała, podając Brody'emu długopis. Potem wzięła długopis od
ojca i spojrzała wymownie na syna. - Jack?
- Co? - Buzię miał całą w okruszkach. Szybko przełknął resztkę ciastka. - To znaczy -
poprawił się, widząc niezadowoloną minę ojca - chciałem powiedzieć „słucham”.
- Potrafisz się podpisać?
- Tylko drukowanymi literami. Znam już cały alfabet. Umiem napisać „Jack” i „tata” i
wszystkie inne słowa.
- Doskonale. Wobec tego podejdź tu i też się podpisz. Pomagałeś tatusiowi rysować,
prawda? Chcesz, żebym cię przyjęła do pracy, czy nie?
- Jasne! - Chłopczyk był zachwycony. Zeskoczył z krzesełka. Okruszki, które miał na
kolanach, spadły na podłogę.
Jack wziął długopis, wystawił język i bardzo starannie wykaligrafował swoje imię pod
podpisem ojca.
- Patrz, tatusiu! To ja.
- Widzę.
Brody naprawdę się wzruszył. Nie miał pojęcia, jak się zachować. Kate trafiła go w
najczulszy punkt.
- Idź umyć ręce, Jack - powiedział na wszelki wypadek.
- Nie są brudne.
- Powiedziałem, że masz umyć ręce.
- Łazienka jest w tamtym korytarzu - wyjaśniła cicho Kate. - Najpierw będą jedne
drzwi, a drugie to już łazienka. Po stronie tej ręki, którą napisałeś swoje imię.
Jack mruknął coś pod nosem, ale już bez dalszych protestów wyszedł z kuchni.
- Jesteś dla niego bardzo dobra - zaczął Brody. - Dziękuję ci, że pozwoliłaś mu
uczestniczyć w tym przedsięwzięciu.
- To nie moja zasługa. - Kate wzruszyła ramionami. - On już w tym uczestniczy. I nie
myśl sobie, że to jakiś podstęp.
- Ja tylko powiedziałem, że jesteś dla niego bardzo dobra.
- Tak powiedziałeś, ale pomyślałeś co innego. Uważasz, że sprytnie to rozegrałam,
ż
eby cię łatwiej podejść. Bardzo się pomyliłeś - prychnęła. - Owszem, chciałabym się z tobą
przespać i zrobię wszystko, żeby dopiąć swego. Wszystko prócz wykorzystywania twojego
syna.
Zebrała ze stołu puste kubki. Chciała się odwrócić, lecz Brody położył dłoń na jej
ramieniu.
- Masz rację - rzekł skruszony. - Tak właśnie pomyślałem. Przepraszam cię za to.
- W porządku - mruknęła wcale nie przekonana. Ścisnął mocniej jej ramię, zaczekał,
aż odwróci się do niego twarzą.
- Naprawdę cię przepraszam, Kate.
- W porządku - powtórzyła. Dopiero teraz rzeczywiście uwierzyła w szczerość jego
przeprosin. - Tym razem naprawdę. Twój Jack jest wspaniały. Trudno się w nim nie zakochać
od pierwszego wejrzenia.
- Sam jestem w nim zakochany.
- On w tobie też. To widać gołym okiem. A ja lubię dzieci i podziwiam kochających
rodziców. Dzięki Jackowi stałeś się dla mnie bardziej atrakcyjny.
- Nie mam zamiaru iść z tobą do łóżka. - Już nie ściskał jej ramienia. Jego dłoń
zsunęła się w dół po jej ręce.
- Owszem, tak twierdzisz... - Uśmiechnęła się do niego.
- Nie chcę sobie utrudniać życia ani komplikować pracy. Nie mogę sobie pozwolić...
Chciał powiedzieć coś bardzo ważnego, coś okropnie stanowczego, lecz Kate dotknęła
jego piersi, przesunęła dłonie na ramiona.
- Jeszcze nie zacząłeś pracy - mruknęła, przysuwając usta do warg Brody'ego.
Przysunął się do niej. Usta Kate były ciepłe, zachęcające. Brody'emu zakręciło się w
głowie.
Zamierzał ją od siebie odsunąć. Naprawdę tak sobie postanowił. Na pewno potrafiłby
trzymać ją od siebie na odległość wyciągniętej ręki. Wystarczyło chcieć.
Kate nie potrafiła mu się oprzeć. Zresztą nie miała takiego zamiaru. Brody całował jak
marzenie, jakby nic innego w życiu nie robił. Usta miał miękkie i gorące, dłonie twarde i
silne. Czy w mężczyźnie może być jeszcze coś bardziej pociągającego niż siła? Siła mięśni i
siła serca?
- Cudowne - szepnęła, wsuwając palce we włosy Brody'ego. - Może byśmy to
powtórzyli?
Bardzo tego pragnął. Najlepiej natychmiast. Niestety, jego mały synek chlapał się w
pobliskiej łazience.
- Nie mogę.
- Możesz. Przed chwilą się przekonałam.
- Do diabła! - Wreszcie odsunął ją od siebie na odległość wyciągniętej ręki. - Ależ ty
potrafisz człowieka otumanić!
- Nie aż tak bardzo, jak bym chciała. Ale to dopiero początek.
Puścił ją. Tak było najbezpieczniej. Na wszelki wypadek jeszcze się od niej odsunął.
- Wiesz, że wiele czasu minęło, odkąd... - Przez chwilę szukał właściwego słowa. -
Odkąd bawiłem się w tę grę.
- Przypomnisz sobie, wszystko sobie przypomnisz. Najlepiej zacząć od razu. Może
wybralibyśmy się na kolację?
- Umyłem z obu stron - oznajmił Jack, wbiegając do kuchni. - Czy mogę wziąć jeszcze
jedno ciastko?
- Nie - powiedział prędko Brody, nie patrząc na synka. Nie mógł oderwać oczu od
Kate. - Podziękuj i idziemy. I tak za długo siedzieliśmy.
- Dziękuję, Kate.
- Cała przyjemność po mojej stronie, Przystojniaku. Przyjdź do mnie jeszcze kiedyś,
dobrze?
- Dobrze. - Uśmiechał się do niej, gdy ojciec pomagał mu włożyć kurteczkę. - A
będziesz miała gorącą czekoladę?
- Na pewno.
Odprowadziła ich do drzwi, a potem stała w progu i patrzyła, jak wsiadają do
samochodu. Jack entuzjastycznie machał rączką, za to Brody nawet na nią nie spojrzał.
Odjechali.
Ostrożny z niego człowiek, pomyślała Kate. No cóż, trudno mieć do niego o to
pretensje. Ja też byłabym ostrożna, gdybym miała taki skarb, takie żywe srebro.
Teraz, gdy poznała syna, jeszcze bardziej zainteresowała się ojcem.
Tylko po co ja się tak spieszę, pomyślała. Muszę zwolnić tempo, musimy się lepiej
poznać. Co się odwlecze, to nie uciecze. W końcu ani on, ani ja nigdzie się nie wybieramy.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Trzęsienia ziemi - powiedziała Kate.
- Burze śnieżne - wyliczał Brandon.
- Smog.
- Zaspy. Od lat tak się sprzeczali: co jest lepsze: wschodnie czy zachodnie wybrzeże
Stanów. Ta sprzeczka była jednak trochę inna. Miała pomóc Kate zapomnieć o tym, że brat
wkrótce wyjedzie.
Przez całe święta ani razu nie pomyślała o niczym nieprzyjemnym. Najpierw były
przygotowania i mnóstwo pracy, potem cudowna rodzinna atmosfera... Nie było czasu na
smutki. Ale święta minęły, zbliżał się sylwester.
Freddie, przyrodnia siostra Kate i Brandona, wróciła do Nowego Jorku z mężem
Nickiem i dwójką udanych dzieci. Teraz miał wyjechać Brandon.
Kate spojrzała w głąb ulicy. Z daleka dostrzegła ciężarówki i krzątających się wokół
nich robotników. Samochody stały przed jej własnym prawie całkiem zrujnowanym domem.
Brody nie traci czasu, pomyślała uradowana.
- Sprawdzimy, co się tam dzieje? - spytała brata i nie czekając na odpowiedź,
przyspieszyła kroku.
Brandon podreptał za nią. Też był ciekaw, jak postępują prace. Na podwórzu kręcili
się jacyś ludzie, stały taczki, narzędzia i wielkie pojemniki.
Kate ostrożnie zajrzała do piwnicy swego domu. Było tam jasno jak w słoneczny
dzień. Zapuszczona piwnica wyglądała jak stanowisko archeologiczne w pierwszych dniach
prac wykopaliskowych.
Brody ładował śmieci na taczkę. Obok niego przykucnął Jack. On także małą łopatką
zbierał śmieci do kubełka.
Jack pierwszy ją zauważył. Podskoczył jak piłeczka, zatańczył z radości.
- Porządkujemy piwnicę - pochwalił się. - Tatuś obiecał mi za to całego dolara. I
pozwoli mi wylewać cement. A na Gwiazdkę dostałem ciężarówkę. Pokazać ci?
- No pewnie.
Chciała zejść jeszcze niżej, lecz Brody zatarasował jej drogę.
- Nie powinnaś się tu kręcić - powiedział.
- Dlaczego? To moja piwnica.
- Nie jesteś odpowiednio ubrana - odparł bez namysłu.
- Rzeczywiście. - Kate spojrzała na swoje eleganckie pantofelki. - Mimo to muszę
teraz z tobą porozmawiać.
- Proszę bardzo. Chodź, Jack! - zawołał do synka. - Zarządzam krótką przerwę.
Wyszedł na dwór. Jack gramolił się tuż za nim.
- To jest mój brat Brandon - powiedziała Kate.
- Brand, poznaj Brody'ego O'Connella i jego syna Jacka.
- Witaj. - Brody podniósł rękę do góry. Wolał nie podawać nikomu ubrudzonej dłoni. -
Widziałem, jak grasz. Jest na co popatrzeć.
- Dzięki.
- Grasz w baseballa? - Jack patrzył na Brandona z podziwem.
- No. - Brandon przykucnął przed chłopcem. - Lubisz tę grę?
- Pewnie. Kate pokazała mi twoją rękawicę. Ja mam taką samą, tylko trochę mniejszą.
Kij też mam i w ogóle wszystko co trzeba.
Ponieważ Brandon zajął się Jackiem, Kate mogła spokojnie porozmawiać z Brodym.
- Nie spodziewałam się, że tak szybko zaczniesz...
- Chciałem skorzystać z ładnej pogody. Boję się, że to nie potrwa długo, ale chyba
zdążę oczyścić piwnicę i wylać cement, nim znowu chwyci mróz.
- Doskonale - ucieszyła się Kate i zaraz zaczęła z innej beczki. - Jak minęły święta?
- Świetnie. - Brody się odsunął, żeby zrobić miejsce robotnikowi, który wywoził z
piwnicy kolejną taczkę śmieci. - A tobie?
- Fantastycznie. Widzę, że powiększyłeś swoją brygadę. Rozumiem, że tego dolara
dziennie dopiszesz do mojego rachunku - zażartowała.
- Nic podobnego. Sam to pokryję. Zrozum, w szkole są teraz ferie i biorę go z sobą -
tłumaczył się Brody. - Jack umie się zachować na budowie, a ludziom jego obecność nie
przeszkadza, więc...
- Ojej, aleś ty przewrażliwiony - przerwała mu Kate. - Ja tylko żartowałam.
- Przepraszam - zreflektował się. - Niektórzy klienci nie lubią, kiedy zabieram Jacka
na budowę.
- Mnie to nie przeszkadza.
- Hej, Brody! - zawołał Brandon. - Obejdziesz się przez jakiś czas bez tego faceta?
Brody podniósł głowę. Brudna łapka Jacka tkwiła ufnie w dużej dłoni Brandona.
- Bo ja wiem... - Brody udawał, że się zastanawia, choć ani myślał powierzać synka
opiece jakiegoś obcego faceta.
- Musimy na chwilę wpaść do domu - tłumaczył Brandon. - Przywiozę małego z
powrotem, jak będę jechał na lotnisko. Za jakieś pół godziny.
- Tatusiu, pozwól mi z nim iść. Proszę.
- Ja...
- Mój brat to skończony idiota - powiedziała Kate - ale odpowiedzialny idiota.
To ja jestem idiotą, pomyślał Brody. Zawsze umieram ze strachu, kiedy Jack choć na
chwilę znika mi z oczu. Ten facet nie jest obcy, jest bratem Kate, a skoro ona mówi, że jest
odpowiedzialny, to naprawdę nie mam się o co bać.
- Dobra, idź - zgodził się. - Tylko najpierw umyj ręce.
- Zaczekaj na mnie - poprosił Brandona Jack. - Zaraz wracam.
Pognał do stojącego nieopodal wiadra z wodą, błyskawicznie zanurzył w nim dłonie,
otrzepał krople wody i już był z powrotem przy swoim nowym przyjacielu.
- Gotów? No to idziemy. - Brandon wziął chłopca za prawie czystą i mokrą rączkę,
zasalutował Brody'emu i odszedł.
- Do widzenia, tatusiu! - zawołał Jack. - Niedługo wrócę.
- Twój brat ma jakiś problem z nogą? - spytał Brody, patrząc w ślad za odchodzącymi.
- Naciągnął sobie mięsień podczas gry. No cóż, nie będę cię dłużej zatrzymywać.
Uśmiechała się, dopóki nie okrążyła domu. Potem usiadła na frontowych schodach i
serdecznie się rozpłakała. Wiedziała, że to strasznie głupie, ale było jej żal rozstawać się z
bratem.
Gdy dziesięć minut później Brody szedł po coś do furgonetki, Kate wciąż jeszcze
siedziała na schodkach. Łzy już prawie obeschły, tylko na rzęsach lśniły jeszcze pojedyncze
kropelki.
- Co się stało?
- Nic.
- Płakałaś.
- No to co? - Wzruszyła ramionami, pociągnęła nosem.
Chciał ją tak zostawić. Powinien wziąć... No tak, ale właśnie zapomniał, po co
właściwie szedł do samochodu. Kłopot w tym, że nigdy nie potrafił przejść obojętnie obok
kogoś, kto płacze. Zwłaszcza kiedy tym kimś była piękna kobieta. Westchnął zrezygnowany i
usiadł na schodkach obok Kate.
- Dlaczego płakałaś?
- Nie chcę, żeby Brandon wyjeżdżał. Nie musiałabym się z nim rozstawać, gdyby się
nie uparł mieszkać w tej głupiej Kalifornii.
Ach, więc chodzi o brata, pomyślał z ulgą Brody i sięgnął do kieszeni, widząc, że po
policzku Kate spłynęła jeszcze jedna łza.
- Tam ma pracę - powiedział, pragnąc ją pocieszyć, i podał jej chusteczkę.
- Wybacz, ale nie chce mi się teraz myśleć logicznie. - Wzięła od niego chustkę,
wytarła oczy i nos. - Dzięki.
- Drobiazg.
- Masz rodzeństwo?
- Nie.
- A chciałbyś mieć? Tanio sprzedam. - Westchnęła, oparła się plecami o wyższy
stopień. - Moja siostra mieszka w Nowym Jorku, Brandon w Los Angeles, a ja w Wirginii.
Nie przypuszczałam, że kiedyś tak się od siebie oddalimy.
- Co z tego, że daleko mieszkacie? Przecież jesteście sobie bardzo bliscy.
Kate spojrzała na niego nieco zdumiona. Od razu przestała płakać.
- Masz rację. Masz świętą rację. Jak dobrze, że to powiedziałeś. - Oddała mu
chusteczkę. - Porozmawiaj ze mrą jeszcze trochę, dopóki mi nie odejdą te głupie myśli.
Opowiedz, jak spędziliście święta.
- Jack obudził mnie o piątej rano. - Brody uśmiechnął się na wspomnienie
ś
wiątecznego poranka. - Skakał z radości prawie do sufitu. Już się bałem, że trzeba go będzie
stamtąd zeskrobywać.
- A jak tam świąteczny obiad?
- Tak sobie. - Brody przestał się uśmiechać. - Byliśmy u moich rodziców. Mieszkamy
w tym samym mieście, ale wcale nie jesteśmy sobie bliscy.
- Szkoda.
- Bardzo kochają Jacka, a to najważniejsze.
Po co ja jej o tym opowiadam, pomyślał zły na siebie. Pewnie dlatego, że tak bardzo
mnie to boli. Mój ojciec neguje wszystko, co dla mnie ważne, zawsze o wszystko ma do mnie
pretensje.
- Muszę wracać do pracy - wstał - bo szef mi obetnie pensję.
- Brody... - zaczęła Kate.
Widziała, że jest zakłopotany. Chciała go jakoś podnieść na duchu, ale nie bardzo
wiedziała, co i jak powiedzieć.
Chwilę później wrócili Brandon z Jackiem i już nie można było mówić o niczym tylko
o tym, co interesowało Jacka.
- Tatusiu! - wołał, nim jeszcze odpiął przytrzymujący go w fotelu pas. - Brand dał mi
swoją rękawicę! I jeszcze piłkę ze swoim podpisem.
Brody przykucnął i złapał pędzącego do niego synka.
- Pokaż. - Obejrzał rękawicę i piłkę, jeszcze ciepłe od uścisku rączek Jacka. -
Rzeczywiście fantastyczne. Musisz je teraz bardzo szanować.
- Będę szanował. Obiecuję. Dzięki, Brand! Strasznie ci dziękuję. Możemy to pokazać
chłopakom, tatusiu?
- Oczywiście. - Brody wziął Jacka na ręce. - Dziękuję - powiedział do Brandona.
- Nie ma za co. Cała przyjemność po mojej stronie. Pamiętaj, Jack. Uważnie obserwuj
piłkę.
- Nie zapomnę - obiecał chłopczyk. - Do widzenia.
- Szczęśliwej podróży - dodał Brody i zaniósł Jacka na drugą stronę domu, żeby mały
mógł pochwalić się brygadzie swoimi skarbami.
Kate pochyliła się przy otwartym oknie samochodu. Brandona.
- Wielkie dzięki, braciszku - powiedziała. - Chyba jednak jesteś mądrzejszy, niż
myślałam.
- Ten Jack to strasznie fajny dzieciak. - Brandon lekko uszczypnął siostrę w policzek. -
Widzę, że masz oko na jego tatusia.
- Mam oboje oczu na jego tatusia. - Kate roześmiała się. Pochyliła się i pocałowała
brata. - Jedź sobie do tej swojej Kalifornii, tylko uważaj na siebie.
- A ty się dobrze zachowuj.
- Nie licz na to.
- Nie Uczę. - Brandon roześmiał się, włączył silnik. - Tak tylko powiedziałem.
Trzymaj się, Katie.
Kate odsunęła się od krawężnika, pomachała mu ręką.
- Wysokich lotów - mruknęła, bo i tak nie mógł jej już usłyszeć.
Natasza zwykle spędzała sylwestra w kuchni. Przygotowywała przyjęcie, jakie
tradycyjnie wydawała w pierwszym dniu nowego roku dla rodziny, przyjaciół i dla sąsiadów.
- Brand mógł wyjechać dopiero po Nowym Roku - mówiła rozżalona Kate.
- Nie mógłby, kochanie. - Natasza przykręciła gaz pod brzoskwiniami, z których
przyrządzała kisiel.
- Już zapomniałaś, jak to jest? Rok temu ty też byłaś daleko stąd. Miałaś swoje życie,
swoją pracę.
- Pamiętam - westchnęła Kate, starannie rozwałkowując ciasto - ale muszę się jeszcze
trochę posmucić. Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo tęsknię za tym idiotą.
- Wyobrażam sobie - zapewniła ją matka. - Ja też za nim tęsknię. Tak samo jak kiedyś
tęskniłam za tobą.
Natasza pomyślała o nie tak znowu odległych czasach, kiedy to dzieci plątały się jej
pod nogami, gdy przygotowywała smakołyki na noworoczne przyjęcie. Miała przez nie
mnóstwo dodatkowej roboty, bo ciągle trzeba było wycierać coś, co się rozlało lub spadło na
podłogę.
Wtedy marzyła, żeby dzieci wreszcie podrosły, żeby zamiast przeszkadzać, choć
czasem trochę jej pomogły. Tamte marzenia spełniły się nadspodziewanie szybko i teraz
Nataszy było smutno. Tęskniła za dawnymi czasami, kiedy dom rozbrzmiewał dziecięcym
ś
miechem.
- Masz jakiś problem, Katie? - spytała, zaniepokojona nadąsaną miną córki. - Pewnie
nie wiesz, co robić z wolnym czasem. Nie martw się, remont wkrótce się skończy i zaczniesz
organizować tę swoją szkołę. Nie będziesz wiedziała, w co najpierw ręce włożyć.
- Nie martwię się - mruknęła Kate. - Robię plany. Ale matka nie dała się nabrać. Za
dobrze znała swoje dzieci. Nalała herbatę do dwóch filiżanek, postawiła je na stole.
- Siadaj - powiedziała. - Musimy porozmawiać.
- Mamo, ja...
- Siadaj - powtórzyła Natasza tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Przecież widzę, że
coś cię gryzie.
- Rzeczywiście gryzie - przyznała Kate. Zrezygnowana usiadła naprzeciwko matki. -
Chociaż sama nie bardzo wiem co.
- Więc spróbujmy to ustalić. Jesteśmy do siebie podobne, Katie. Zawsze wszystko
planujemy, żeby broń Boże nie stracić panowania nad sytuacją. Ale to nie zawsze się udaje,
kochanie.
- Zauważyłam - westchnęła Kate.
- Kiedy tu przyjechałam, kiedy postanowiłam otworzyć sklep - opowiadała Natasza -
było mi naprawdę bardzo ciężko. Myślisz, że łatwo mi przyszło rozstać się z rodzicami? Po
tym wszystkim, co razem przeszliśmy? A jednak wyjechałam, poznałam twojego ojca... Tego
akurat nie planowałam.
- Przeznaczenie - mruknęła Kate.
- No właśnie. - Natasza uśmiechnęła się. - Zastanawiamy się, rozważamy, planujemy i
zapominamy o przeznaczeniu. A to ono kieruje naszym losem. Nie przyszło ci do głowy, że
to właśnie przeznaczenie sprowadziło cię z powrotem do domu?
- Gniewasz się, że wróciłam? Że zrezygnowałam z kariery?
- Zwariowałaś?
- Mamo... - Kate szukała właściwych słów. Kręciła filiżanką w kółko, jakby mogło jej
to w czymś pomóc. - Wiem, ile oboje z tatą poświęciliście...
- Bzdury gadasz! - zirytowała się Natasza. - Nigdy nie mówiłam o poświęceniu w
odniesieniu do swoich dzieci. Wszystko, co robiłam, robiłam dlatego, że tak chciałam. To nie
jest żadne poświęcenie!
- Wiem, ale... Widzisz, chodzi mi o to, że ty i tata strasznie dużo dla mnie zrobiliście.
Pomagaliście mi na wszystkie sposoby, kiedy postanowiłam, że będę tańczyć.
- Już ci mówiłam...
- Pozwól mi skończyć, mamo. - Tym razem Kate nie pozwoliła jej dojść do głosu. - Ja
ciągle o tym myślę. Te wszystkie lekcje, kostiumy, baletki, ciągłe wyjazdy. Wiem, że
mieliście wobec mnie jakieś plany, a jednak pozwoliliście mi na to, na czym mi najbardziej
zależało. Dlatego chciałam, żebyście mogli być ze mnie dumni.
- Co też ci chodzi po głowie - obruszyła się Natasza. - Oczywiście, że jesteśmy z
ciebie dumni.
- Wiem, wiem. Kiedy tańczyłam, a wy siedzieliście na widowni... Czułam to, chociaż
nawet was nie widziałam. A ja porzuciłam to wszystko, co was kosztowało tyle wyrzeczeń.
- Nie porzuciłaś, tylko... Bo ja wiem? Może po prostu wyrosłaś? Ale my wciąż
jesteśmy z ciebie dumni. Jesteśmy dumni z człowieka, jakiego udało nam się wychować.
Kate miała w oczach łzy. Nie chciała ich, same napłynęły.
- Bałam się, że będziecie niezadowoleni, że zrezygnowałam z baletu, żeby uczyć.
- Czy chcesz być dobrą nauczycielką?
- Bardzo chcę.
- A więc będziesz, a my będziemy dumni z nauczycielki, tak jak kiedyś szczyciliśmy
się baletnicą. A tymczasem, pomiędzy baletnicą a nauczycielką, jesteśmy dumni z ciebie, z
tego, że wiesz, czego chcesz, i że umiesz to osiągnąć. Jesteśmy dumni z tego, że jesteś
prześliczną i rozumną młodą kobietą o dobrym sercu.
- Och! - Kate zamrugała oczami, by pozbyć się łez, które zawisły na jej długich
rzęsach. - Naprawdę nie wiem, co się ze mną ostatnio dzieje. Stałam się strasznym mazgajem.
- W twoim życiu nastały wielkie zmiany. Poza tym masz za dużo czasu na myślenie i
zamartwianie się. Nawet nie spotykasz się z przyjaciółmi. Może poszłabyś dziś na jakieś
przyjęcie albo wybrała się gdzieś z jakimś przystojnym młodzieńcem? Nie powinnaś w
sylwestra siedzieć w domu i pomagać mamie w kuchni.
- Lubię pomagać mamie.
- Kate. - Natasza dobrze znała swoje dzieci i trudno ją było oszukać. Właściwie było
to niemożliwe.
- Chciałam pójść dzisiaj na jakiś bal, ale widzisz.. . - Kate wiedziała, że nie ma
wyjścia, że musi powiedzieć prawdę, choć to wcale nie było łatwe. - Większość moich
przyjaciół ma rodziny albo przynajmniej kogoś do pary. Tylko ja jestem sama. Właściwie
całkiem mi z tym dobrze... Wiesz, o co mi chodzi?
- Wiem, tylko nie rozumiem, dlaczego ci z tym dobrze.
- Dlatego, że jest ktoś, kto mi się bardzo podoba.
- No, wreszcie mówisz do rzeczy - ucieszyła się Natasza. - Co to za jeden?
- Brody O'Cornell.
- Rozumiem - rzekła z namysłem Natasza, nie patrząc na córkę. - To bardzo
atrakcyjny mężczyzna. Bardzo atrakcyjny - powtórzyła. - Bardzo go lubię.
- Ale chyba nie po to kazałaś mu zająć się moim remontem, żeby nas do siebie
zbliżyć?
- Nie. Ale gdybym o tym pomyślała, to bym tak zrobiła. No więc idź na jakiś bal z
Brodym.
- On się mnie boi.
- Co ty opowiadasz? - Natasza prychnęła jak kotka.
- No dobrze, powiedzmy, że czuje się przy mnie nieswojo. Chyba trochę za ostro się
do niego od razu zabrałam.
- Ty? - Natasza zrobiła wielkie oczy, choć tak naprawdę wcale nie była zaskoczona. -
Moja mała nieśmiała córeczka?
- Nie udawaj! - Kate roześmiała się. - Wiesz, że jak czegoś bardzo chcę, to muszę
postawić na swoim. Z Brodym było tak samo. Zobaczyłam go w sklepie z zabawkami, kiedy
kupował betoniarkę dla Jacka. Zaczęliśmy flirtować, a potem...
- W sklepie z zabawkami - mruknęła znacząco Natasza.
Ona i Spence także poznali się w sklepie z zabawkami, tylko że on kupował wtedy
lalkę dla swojej córeczki. Teraz Freddie była dorosłą kobietą, miała własną rodzinę...
A więc jednak opatrzność, pomyślała Natasza. Znowu coś, czego się nie da
przewidzieć.
- Kiedy się zorientowałam, że kupuje zabawkę dla syna, pomyślałam, że jest żonaty -
ciągnęła Kate.
- Wściekłam się, że żonaty facet ośmielił się ze mną flirtować.
- Nic dziwnego, że się zdenerwowałaś. - Natasza uśmiechała się zadowolona. Sprawa
wygląda coraz lepiej.
- Potem dowiedziałam się, że jest wolny, i znów wszystko było jak trzeba. On też się
mną interesuje - mruknęła Kate, spuściwszy oczy. - Tylko jest uparty jak osioł.
- Raczej bardzo samotny.
- Zauważyłam. - Kate znów spojrzała na matkę.
- Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego przede mną ucieka. Może to zwykły odludek...
Tacy też się zdarzają.
- Wobec mnie jest bardzo miły, ale chyba rzeczywiście nie przepada za
towarzystwem. Zaprosiłam go na jutrzejsze przyjęcie, a on się wykręcił. Może tobie uda się
go przekonać? - Natasza wstała. Musiała się brać do roboty. - Mam pomysł. Pojedziesz do
niego wieczorem, zawieziesz rybę w galarecie i namówisz go, żeby jutro do nas przyszedł.
- Mam iść bez zaproszenia do domu samotnego mężczyzny? W sylwestra? - Kate
udawała zgorszoną, ale uśmiechała się od ucha do ucha. - Doskonały pomysł! Dzięki, mamo.
- No to upiekłam dwie pieczenie przy jednym ogniu - zażartowała Natasza. - Chata
wolna, więc ja i twój tata też będziemy mogli spokojnie powitać Nowy Rok.
Brody siedział przed telewizorem z puszką piwa w ręce. Właściwie nie siedział, tylko
leżał, a obok niego spał Jack.
W pokoju, który nazywali salonem, panował nieopisany bałagan, w telewizji
wyświetlano film o przybyszach z kosmosu, którzy wyglądali jak gigantyczne gałki oczne.
Brody uwielbiał takie filmy.
Za kilka godzin zamierzał przełączyć kanał. Chciał obejrzeć transmisję z powitania
nowego roku na Times Square, Jack też chciał to zobaczyć. Twierdził, że na pewno nie zaśnie
przed północą.
Trzeba przyznać, że mały robił wszystko, co w ludzkiej mocy, żeby dotrzymać słowa.
Z wyjątkiem podpierania powiek zapałkami. Mimo wysiłków Jack w końcu jednak zasnął i
spał teraz smacznie, posapując z cicha.
Brody postanowił obudzić go pięć minut przed północą, żeby chłopczyk zobaczył, jak
Nowy Rok obejmuje świat w posiadanie. Teraz sączył piwo i śledził poczynania wielkiego
oka prześladującego Bogu ducha winnych ludzi.
Omal nie podskoczył, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Nikogo się nie spodziewał,
więc równie dobrze mogło to być wielkie oko z innej planety, które właśnie wylądowało na
jego podwórku. Na pewno oko, pomyślał Brody. Wszyscy znajomi świętują teraz nadejście
nowego roku. Albo oko, albo ktoś zabłądził w tutejszych zaspach.
Ostrożnie ułożył Jacka na kanapie. Jakoś udało mu się przejść pomiędzy rozrzuconymi
na podłodze zabawkami tak ostrożnie, że niczego nie rozdeptał.
Okazało się, że nie wszyscy świętują. W każdym razie Kate Kimball na pewno nie
obchodziła sylwestra, bo to właśnie ona stanęła w progu domu Brody'ego o tej niecodziennej
porze.
- Cześć - powiedziała. - Miałam nadzieję, że zastanę cię w domu. A to od mojej
mamy.
Podała mu starannie opakowaną miskę sporych rozmiarów.
- Od twojej mamy? - Brody wziął od niej prezent. Wielkie oko z kosmosu mniej by go
teraz zdziwiło niż ta wizyta i ten tajemniczy dar.
- Miała nadzieję, że zaszczycisz swoją obecnością jej noworoczne przyjęcie. Zrobiłeś
jej wielką przykrość, wykręcając się brakiem czasu.
- Wcale nie powiedziałem, że nie mam czasu - tłumaczył się Brody.
Nijak nie mógł sobie przypomnieć, jakiego wykrętu użył tym razem. Pamiętał tylko,
ż
e wymyślił coś na poczekaniu, więc nic dziwnego, że nic nie pamiętał.
- Mama przysyła ci rybę w galarecie - wyjaśniła Kate. - To na zachętę. Ma nadzieję, że
jak spróbujesz, to zmienisz zdanie i zdecydujesz się nas odwiedzić. Będzie mnóstwo dzieci,
więc Jack też nie będzie się nudził. Czy on już śpi? Bo jeśli nie, to bym się z nim przywitała.
Prześliznęła się obok niego i weszła do domu. Brody był zbyt zaskoczony, żeby ją
zatrzymać. Pośpieszył za nią do wielkiego salonu, w którym panował jeszcze większy
bałagan. Po drodze jedną ręką zbierał porozrzucane zabawki. W drugiej ciągle trzymał miskę.
- Daj sobie spokój. - Kate machnęła ręką. - Wiem, jak wygląda dom, w którym są
dzieci. Nawet sobie nie wyobrażasz, co działo się w naszym domu, kiedy ja i Brandon
byliśmy mali. Co za wspaniała choinka!
Brody nie podzielał jej entuzjazmu. Drzewko wyglądało, jakby je dekorowały pijane
elfy. W niczym nie przypominało starannie przybranej przepięknymi bombkami choinki
Kimballów.
- My też kiedyś mieliśmy taką. Freddie, Brand i ja ubłagaliśmy mamę, żeby nam
pozwoliła samodzielnie ubrać choinkę. Narobiliśmy bałaganu, ale było fajnie!
Na kominku płonął ogień. Kate podeszła ogrzać ręce.
Ponad godzinę poświęciła przed przyjściem tutaj na ubieranie, dzięki czemu
wyglądała w tej chwili tak, jakby włożyła na siebie pierwszą rzecz, która jej wpadła w ręce.
Sweterek w kolorze ciemnej purpury był niedbale wsunięty w szare spodnie, w uszach lśniły
maleńkie złote kolczyki, rozpuszczone włosy sięgały aż do pasa.
- Rewelacyjny dom - stwierdziła. - I tak tu cicho. Jack ma mnóstwo miejsca do
biegania. Musisz mu sprawić psa.
- Wciąż mnie o to męczy - wyznał Brody. Słuchał jej, patrzył na nią i zastanawiał się,
co ma z nią począć. - Podziękuj mamie za rybę.
- Sam jej podziękuj. - Kate się odwróciła. Wtedy zobaczyła Jacka. Spał z buzią
wtuloną w kanapę, jedna ręka zwisała mu na podłogę. Podeszła do chłopca, ułożyła jego
rączkę na kanapie, otuliła go kocem.
- Pewnie bardzo chciał wytrzymać do północy i padł z wyczerpania - powiedziała,
patrząc na dziecko z czułością.
- Właśnie - bąknął Brody.
Był bardzo zmieszany, rozczochrany i apetyczny. Stał pośrodku wielkiego,
zarzuconego zabawkami pokoju z miską ryby w jednej ręce i betoniarką Jacka w drugiej.
- Mój ulubiony film - stwierdziła Kate, zerknąwszy na ekran. - Zwłaszcza lubię ten
moment, kiedy otwierają się drzwi i widać pełno tych wielkich oczu i czułek. Może byś mi
zaproponował coś do picia?
- Mam tylko piwo.
- Strasznie kaloryczne, ale niech będzie. - Podeszła do Brody'ego, wzięła od niego
nieszczęsną miskę z rybą. - Gdzie jest kuchnia?
Nie umiał odpowiedzieć na to proste pytanie. Mowę mu odjęło. Kate pachniała
cudownie i on zupełnie nie mógł teraz myśleć o niczym innym.
- Nieważne, sama znajdę - powiedziała. - Tobie też przynieść piwo?
- Nie ja...
Co się ze mną dzieje, pomyślał. Położył pozbierane wcześniej zabawki na podłodze i
ruszył w ślad za Kate.
- Przyszłaś trochę nie w porę - zaczął.
- Boże, co za stropy! Sam je robiłeś?
- No. Posłuchaj...
Zaklął pod nosem. Kate udawała, że nic nie słyszy, nic nie widzi i zupełnie nic nie
rozumie.
- O rany! - westchnęła na widok marmurowych blatów, dębowych mebli i małego
paleniska z kamieni. I wcale jej nie przeszkadzało, że w tej wielkiej ślicznej kuchni panuje
nieopisany bałagan.
Pijane elfy ubierające choinkę okazały się całkiem nieszkodliwe w porównaniu z
wojowniczymi małpami, które stoczyły walkę na śmierć i życie w kuchni.
- Przepraszam za ten bałagan - usprawiedliwiał się Brody. - Rzadko bywa tu aż tak
ź
le.
- Masz prawo robić co chcesz w swojej własnej kuchni, więc przestań przepraszać.
Gdzie jest piwo? W lodówce?
- W lodówce. Dlaczego nie jesteś na przyjęciu?
- Jestem, tylko się spóźniłam. - Wyjęła piwo, pociągnęła nosem. - Czuję prażoną
kukurydzę.
- Nie wiem, czy jeszcze coś zostało.
- No to mam za swoje. Trzeba się było nie spóźniać. Kto późno przychodzi, sam sobie
szkodzi. - Oparła się o blat, wypiła łyk piwa. - Może byśmy usiedli na kanapie i obejrzeli do
końca ten film?
- Tak. To znaczy... Nie.
- Nie będziemy siedzieć na kanapie, czy nie będziemy oglądać filmu?
Kpiła z niego w żywe oczy. Brody powinien się wściec albo przynajmniej obrazić,
tymczasem on był podniecony.
- Dlaczego ciągle się koło mnie kręcisz? - spytał.
- Bo mi się tak podoba. - Patrzyła na niego wyzywająco.
Podszedł do niej, wyjął jej z rąk butelkę z piwem, odstawił na blat. Potem pochylił się
i pocałował Kate. Ostrożnie, jakby się bał, że mu się od tego rozpadnie.
- Tatusiu? Gdzie jesteś?
- O Boże! - Brody odskoczył od Kate jak oparzony. W progu stał Jack, przecierał
piąstkami zaspane oczy.
- Co robisz, tatusiu?
- Nic - powiedział Brody.
To nicnierobienie w towarzystwie Kate kiedyś w końcu mnie zabije, pomyślał.
- Twój tatuś chciał mnie pocałować.
- Kate! - Brody powiedział to takim samym tonem, jakim zwykle zwracał uwagę
Jackowi, gdy mały źle się zachował.
- Bujasz. - Jack przyglądał się im podejrzliwie. Jasne włoski sterczały mu na
wszystkie strony, policzki były zaróżowione od snu. - Mój tatuś nie całuje się ,z
dziewczynami.
- Naprawdę? - Brody chciał się cofnąć, ale Kate przytrzymała go za koszulę. - A
dlaczego?
- Bo to są dziewczyny. - Jack wzruszył ramionami. Nie rozumiał, jak ktoś może nie
znać tak oczywistej prawdy. - Całowanie dziewczyn jest obrzydliwe.
- Co ty tam wiesz! - Kate puściła ojca, pokiwała palcem na syna. - Chodź no tu,
kolego.
- Po co?
- Żebym cię mogła pocałować.
- Nie chcę! - Jack trochę się przestraszył. - Fuj!
- Dobra. - Kate zdjęła płaszcz, rzuciła go Brody'emu. - Sam tego chciałeś, kolego.
Udała, że chce złapać malca, choć tak naprawdę dała mu dość czasu na ucieczkę.
Ganiała się z Jackiem przez kilka minut i ani razu nie nadepnęła na żadną zabawkę. Jack
piszczał, wołał o ratunek i bawił się w najlepsze.
Wreszcie go dopadła, rzuciła na kanapę. Jack, śmiejąc się, błagał o litość.
- A teraz kara. - Kate pocałowała chłopca w oba policzki, cmokając przy tym głośno
dla efektu. - Powiedz „mniam” - zażądała.
- Nigdy! - Jack śmiał się jak szalony. Był w siódmym niebie.
- Powiedz „mniam, mniam”, bo nie przestanę - zagroziła.
- Mniam, mniam! - wołał Jack, skręcając się ze śmiechu. - Mniam, mniam.
- Wygrałam! - ucieszyła się Kate.
Jack wdrapał się jej na kolana. Nie była taka miękka jak babcia ani twarda jak tatuś.
Była całkiem inna.
- Zostaniesz z nami do północy? - dopytywał się Jack. - O północy przyjdzie Nowy
Rok.
- Bardzo bym chciała. - Kate spojrzała wymownie na Brody'ego. - Nie wiem tylko,
czy twój tata się na to zgodzi.
Gdyby Jack spał, Brody kazałby jej się wynosić, ale w tej sytuacji...
- Oczywiście, że się zgadzam - odrzekł i w tej samej chwili poczuł, że on też bardzo
chce, by Kate z nimi została.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Frederica Kimball LeBeck wciągnęła Kate do sypialni i dokładnie zamknęła drzwi.
Musiały choć przez chwilę spokojnie porozmawiać.
- Teraz mi wszystko opowiedz - poprosiła.
- Jak sobie życzysz. - Kate wzruszyła ramionami. - Wszystko zaczęło się od wielkiego
wybuchu w kosmosie.
- Strasznie śmieszne. Masz opowiadać o Brodym. Mama mi mówiła, że już go
złapałaś w swoje sidła.
- To nie królik, żeby go łapać w sidła. Ale przystojny, nie?
- Ekstra - zgodziła się Freddie.
- Jest wdowcem i samotnie wychowuje fantastycznego chłopczyka. Chyba zauważyłaś
Jacka?
- Trudno go nie zauważyć. Od razu zaprzyjaźnił się z Maxem. - Freddie mówiła o
swoim własnym sześcioletnim synku. - Teraz grają razem w gry wideo.
- No i dobrze. Brody będzie mógł wreszcie pogadać z ludźmi. Stanowczo za rzadko
pozwala sobie na rozrywki.
- Dziś mu ich nie zabraknie. - Freddie się roześmiała. - Dziadek i wujek Misza już się
za niego zabrali. Namówili go, żeby im pokazał ten twój dom. Muszą sobie nad nim po
swojemu powydziwiać.
- Nieźle się zaczyna - mruknęła Kate.
- No dobra, ale mów o Brodym. Czy to tylko hormony, czy może coś więcej ?
- Zaczęło się od hormonów. Moje mają kota na punkcie dużych, silnych mężczyzn.
Ale tu chodzi o coś więcej - ciągnęła Kate. - On mi się wydaje taki... Bo ja wiem... Po prostu
sympatyczny facet. Solidny, odpowiedzialny, kochający. I bardzo nieśmiały, a to takie
słodkie.
- Więc postanowiłaś wziąć sobie tego cukierka - stwierdziła Freddie.
- No właśnie. Wzięłabym i nikomu nie stałaby się żadna krzywda, gdyby nie... Kiedy
widzę go z Jackiem, to aż mnie ściska w środku. Znasz to uczucie?
- Znam. - Freddie poznała to ściskanie, kiedy miała trzynaście lat. Zawsze ją tak
ś
ciskało w środku, kiedy znalazła się blisko Nicka. Tego samego Nicka, który już od kilku lat
był jej mężem. - Zakochałaś się w nim?
- Jeszcze nie wiem. Wiem, że mi się podoba i że mam na niego straszną ochotę. No i
lubię z nim rozmawiać. Wczoraj w nocy oglądaliśmy razem końcówkę tego filmu o
kosmitach w kształcie wielkich oczu.
- Mój ulubiony kosmiczny horror!
- Mój też. Widzę, że rozumiesz, o co mi chodzi. Mam na niego ochotę, a jednocześnie
lubię siedzieć razem z nim przed telewizorem i oglądać sobie stary film. Z Brodym jest tak
zwyczajnie, tak bardzo spokojnie. - Kate się zamyśliła, a po chwili mówiła dalej. - Z innymi
facetami zawsze musiałam gdzieś chodzić. Na tańce, na przyjęcia, na wernisaże, do muzeum
albo jeszcze gdzie indziej. Nigdy nie można było posiedzieć spokojnie w domu i po prostu nic
nie robić. A ja już chyba do tego dojrzałam.
- Małe miasteczko, szkoła tańca, romans ze stolarzem. To do ciebie pasuje, Katie.
- Mnie też się tak wydaje. - Kate była zadowolona z tej oceny. - To po prostu do mnie
pasuje.
Jurij Stanislaski, potężny mężczyzna z burzą siwych włosów, stał w samym środku
sali, która w niedalekiej przyszłości miała być salą baletową.
- Dużo przestrzeni - pochwalił. - Moja wnuczka ceni przestrzeń. Mocny fundament. -
Podszedł do ściany, uderzył w nią pięścią. - Solidna konstrukcja.
Michaił, najstarszy syn Jurija, stał przy oknie.
- Ten dom do niej pasuje - stwierdził. - Nie mogła wybrać lepiej. Te wielkie okna...
Ludzie przechodzą ulicą, zaglądają w okna, widzą tancerzy i reklama gotowa. Moja
siostrzenica ma głowę na karku.
Na schodach słychać było czyjeś kroki. Brody nie miał pojęcia, ile dzieciaków
przyszło tu razem z nimi. Większość z nich zapewne należała do Miszy, choć Brody nie
potrafił ani ich policzyć, ani tym bardziej uważać na to, co robią.
Nigdy nie miał takiej dużej rodziny, toteż z największym trudem nadążał za tym, co
działo się tego dnia w domu Kimballów. Choć właściwie raczej się w tym gubił. Nie miał
pojęcia, że na świecie są jeszcze takie wielkie, zżyte i kochające się rodziny.
- Tato! Chodź na górę. Muszę ci coś pokazać. Co to za fantastyczny stary dom!
- Mój syn Griff - pochwalił się Misza. - Uwielbia starocie.
- No to idziemy na górę. - Jurij klepnął Brody'ego w plecy z siłą zdolną przewrócić
słonia, jednak Brody zdołał utrzymać się na nogach. - Zobaczymy, co trzeba zrobić z tym
wspaniałym starym domem, żeby moja wnuczka była szczęśliwa. Piękna ta moja Katie, co
nie?
- Owszem - przytaknął ostrożnie Brody. Bardzo się bał, z każdą chwilą coraz bardziej.
Brody zamierzał wstąpić na chwilę do Kimballów, grzecznie podziękować Nataszy za
pamięć i jak najszybciej opuścić przyjęcie.
Ale przyjęcie nie chciało opuścić jego. Wciągnęło go, a raczej wchłonęło. Nie
przypominał sobie, żeby kiedykolwiek przedtem widział aż tylu ludzi zebranych w jednym
miejscu. Tym bardziej że większość z nich była ze sobą w jakiś sposób skoligacona.
Jego własna rodzina składała się właściwie tylko z niego, Jacka i jego dziadków.
Oprócz tego Brody miał trzy ciotki, trzech wujków i sześcioro kuzynów mieszkających w
różnych zakątkach południowych stanów. Nigdy jeszcze nie widział ich wszystkich naraz w
jednym miejscu. Dlatego sama liczebność Stanislaskich przyprawiała go o zawrót głowy. Nie
potrafił pojąć, jak oni mogą spamiętać, kto jest kim i co porabia.
Byli hałaśliwi, porywczy, urodziwi i wszędzie ich było pełno. Ciągle o coś pytali,
opowiadali jakieś historie i co chwilę się kłócili. Siedział u nich prawie do ósmej wieczorem,
a mimo to nie miał okazji zamienić nawet dwóch zdań z Kate.
Zaciągnięto go do domu, który miał remontować, wypytano o wszystkie plany. Był
wystarczająco inteligentny, by zauważyć, że nie chodzi tylko o plany dotyczące remontu.
Rodzina Kate najwyraźniej go sprawdzała. Dokładnie to samo zrobiła kiedyś rodzina
Connie, chociaż bez tego serdecznego humoru, jakim tryskali krewni Kate. Ale i wtedy, i
teraz chodziło o to samo: czy aby ten facet jest dość dobry dla naszej królewny?
W przypadku Connie stanowczo i nieodwołalnie zdecydowano, że nie tylko nie jest
dość dobry, ale wręcz najgorszy z możliwych. Stanislascy chyba jeszcze się nie zdecydowali.
Robił, co mógł, by im pokazać - oczywiście taktownie - że nie ma zamiaru wykradać
ich ukochanej baletnicy, ale oni i tak prześwietlali go na wszystkie strony, choć trzeba
przyznać, że robili to pogodnie i niezbyt nachalnie. Oczywiście jeśli nie liczyć tego, że
bezceremonialnie oglądali go sobie od stóp do głów.
Po tym doświadczeniu Brody postanowił nigdy z nikim się nie wiązać. Był szczęśliwy
w swojej samotności i nie zmieniłby tego stanu za żadne skarby świata.
Przyjęcie wreszcie się skończyło. Dzięki Bogu święta też już minęły, skończyły się
szkolne ferie. Brody mógł zabrać się do pracy.
Przez cały tydzień zrywał tapety, sprzątał, wyburzał ściany i sprawdzał rury. Przez
cały tydzień Kate nawet nie przeszła obok swojego domu.
Co rano, kiedy przyjeżdżał na budowę, wyobrażał sobie, jak Kate nadchodzi ulicą, by
sprawdzić postęp robót. Co wieczór, kiedy pakował narzędzia do ciężarówki, zastanawiał się,
dlaczego nie przyszła i co mu tym razem szykuje.
Najwyraźniej była zajęta innymi sprawami. Pewnie nie zależało jej na tym domu tak
bardzo, jak twierdziła. I Brodym też nie interesowała się aż tak bardzo, jak mu się zdawało.
Dobrze zrobiłem, że nie wdałem się z nią w żaden flirt, myślał. Pewnie baluje po
całych nocach z jakimś przystojnym nowojorczykiem. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby się
okazało, że szuka kupca na ten swój wymarzony dom. Pewnie nie może się doczekać, kiedy
znów wyfrunie z tego naszego zapyziałego miasteczka, z tej dziury zabitej dechami.
Wytrzymał siedem dni, a ósmego do niej poszedł, choć właściwie nie wiedział po co.
Chciała osobiście doglądać remontu, życzyła sobie, żebym uzgadniał z nią wszystkie
szczegóły, a skoro nie pojawiała się na budowie, to ja muszę z tym wszystkim przyjść do niej,
Tak sobie tłumaczył.
Zastukał do drzwi, ale nikt mu nie otworzył; w domu panowała martwa cisza.
Zadzwonił. Nadal nic się nie działo, ale on nie odchodził. Przechadzał się po ganku tam i z
powrotem, nie bardzo wiedząc, co ze sobą począć.
Dobrze wiedział, że wcale nie chodzi mu o budowę. W tej sprawie wszystko było
uzgodnione do najdrobniejszych szczegółów. A to, co Kate robi i z kim jest, nie powinno go
obchodzić. Przecież postanowił z nikim się nie wiązać, był szczęśliwy w swojej samotności.
To było tydzień temu. Teraz sprawy wyglądały zupełnie inaczej. Kiedy to sobie
uświadomił, odetchnął głęboko i już miał odejść, gdy drzwi nagle się otworzyły.
W progu stanęła Kate, rozespana, nie bardzo przytomna. Wyglądała jak osoba, którą
dopiero co wyrwano z głębokiego snu i która wcale nie zamierza się jeszcze budzić.
A więc miałem rację, przemknęło mu przez myśl. Baluje po całych nocach, a w dzień
to wszystko odsypia.
- Brody? Skąd się tu wziąłeś?
- Przyszedłem - burknął. - Przepraszam, że cię obudziłem. W końcu jest dopiero
czwarta po południu.
Była zbyt zaspana, żeby zrozumieć złośliwość, więc się do niego uśmiechnęła.
- Dobrze, że mnie obudziłeś - powiedziała. - Gdybym spała więcej niż godzinę, w
nocy nie mogłabym zmrużyć oka. Wejdź, proszę. Nie wiem jak ty, ale ja się muszę napić
kawy.
Nie oglądając się za siebie, poszła do kuchni. Usłyszała za plecami trzaśniecie drzwi,
więc była pewna, że Brody idzie za nią.
- Przyjechałam parę godzin temu - mówiła, nastawiając ekspres. Żeby pozbyć się bólu
zmęczonych mięśni, odruchowo stanęła w pierwszej pozycji baletowej. - Jak się posuwa mój
remont?
- Czy twoje zainteresowanie różnymi sprawami zawsze jest takie krótkotrwałe?
- Nie rozumiem. - Trzecia pozycja. Stanąć na palcach, wyjąć z szafki kubki.
- Przez cały tydzień ani razu nie pokazałaś się na budowie.
- Musiałam wyjechać. Wezwano mnie do Nowego Jorku.
- Jakieś kłopoty w rodzinie? - zaniepokoił się Brody. Od razu przestał się złościć.
- Nie, u nich wszystko w porządku. - Kate wyprostowała się, syknęła. - Czy mógłbyś...
Tu na plecach...
Próbowała dosięgnąć obolałego mięśnia pomiędzy łopatkami.
- Przygnieć tu kciukiem, dobrze? Trochę niżej. - Kierowała palcami Brody'ego. -
Jeszcze mocniej. Oj, dobrze - westchnęła, po czym odchyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy. -
O, tak. Nie puszczaj.
- A niech to wszyscy diabli! - zawołał Brody. Podniecony do granic wytrzymałości
zabrał rękę, odwrócił Kate twarzą do siebie, oparł ją o blat i zaczął całować. Jej zaspane
jeszcze ciało przeszył dreszcz. Pożądanie wyparło dominujące jeszcze przed chwilą
zmęczenie, wszystkie bóle przeciążonych mięśni.
Pragnienie i irytacja walczyły w nim o lepsze od chwili, gdy ujrzał Kate
półprzytomną, jeszcze ciepłą od snu. Teraz pękły w nim wszystkie tamy, runęły wszystkie
mury, połamały się starannie ustawiane zapory. Brał pełnymi garściami to, czego dotąd zabra-
niał sobie nawet pragnąć.
Gdy wreszcie się od niej oderwał, obojgu brakowało tchu. W milczeniu patrzyli na
siebie: on z dłońmi w jej bujnych włosach, ona z palcami wbitymi w jego ramiona.
Zaraz jednak ich usta znów się połączyły. Dłonie Kate wdarły się pod jego koszulę,
palce Brody'ego szukały szczęścia pod jej sweterkiem.
- Zaparzyłaś kawę, Katie?
Spencer Kimball stanął w progu jak wryty. Jego maleńka córeczka oplotła się jak
bluszcz wokół jakiegoś stolarza. Spencer patrzył na to wszystko, widział, ale zupełnie nic nie
rozumiał.
Brody i Kate odskoczyli od siebie jak oparzeni. A potem, przez długie jak wieczność
pięć sekund, nikt się nie odzywał ani nawet nie poruszył.
- Ja... - Spencer nic innego nie potrafił wymyślić. - Muszę... Idę do pracowni.
Odwrócił się i prędko wyszedł z kuchni.
- O Boże! - Brody przesunął palcami po włosach, potem zacisnął dłonie w pięści. -
Daj mi jakiś pistolet! Zastrzelę się i będzie po kłopocie.
- Nie mamy w domu broni. - Kate musiała się przytrzymać blatu, bo kuchnia wciąż
jeszcze kręciła jej się przed oczami. - Poza tym naprawdę nic się nie stało. Mój tata wie, że ja
czasami całuję się z mężczyznami.
- Nie zamierzałem poprzestać na całowaniu - mruknął Brody. - Gdyby nie twój ojciec,
zrobiłbym to tutaj, w waszej kuchni.
- Na pewno nie sam - zapewniła go Kate. - Nie mogę odżałować, że tata nie ma dziś
popołudniowych zajęć.
Brody odwrócił się, wyjął z kredensu szklankę i napełnił ją zimną wodą z kranu.
Właściwie powinien wylać ją sobie na głowę, ale zadowolił się wypiciem wody jednym
haustem. Trochę minio wszystko ochłonął.
- Nigdy by do tego nie doszło, gdybyś mnie nie wkurzyła.
- Ja cię wkurzyłam? - zdziwiła się Kate. Miała ochotę przygładzić te jego włosy, które
przed chwilą potargała. - Czym, jeśli wolno spytać?
- Najpierw kazałaś się dotykać, a potem zaczęłaś jęczeć.
Kate zrezygnowała z kawy. Musi się napić czegoś mocniejszego. Z impetem
otworzyła lodówkę, wyjęła butelkę białego wina.
- Jęczałam, bo najpierw bardzo bolały mnie mięśnie, a potem się rozluźniły. Nie
wyobrażasz sobie, jaka to ulga, kiedy wreszcie przestaje boleć. Podaj mi te przeklęte kieliszki
- warknęła - bo teraz ja jestem wkurzona.
- Ty? - zdumiał się, ale otworzył szafkę, wyjął z niej dwa kieliszki i podał je Kate. - A
to dlaczego? Przez cały tydzień włóczysz się po Nowym Jorku i nikomu nawet nie piśniesz
słówkiem, gdzie się podziewasz.
- Moi rodzice wiedzieli, gdzie jestem i co robię.
- Nalała wina do kieliszków, z głośnym stuknięciem postawiła butelkę na stole. - Nie
uprzedziłeś mnie, że muszę uzgadniać z tobą swoje plany.
- Zaangażowałaś mnie do przeprowadzenia remontu, tak? Bardzo skomplikowanego
kapitalnego remontu. Zgadza się? Stanowczo oświadczyłaś, że chcesz na bieżąco śledzić
postępy prac, a w ciągu tego tygodnia, kiedy ty sobie gdzieś zniknęłaś, my zrobiliśmy bardzo
duże postępy.
- Nic na to nie poradzę. - Kate napiła się wina. Bardzo się starała nie stracić
panowania nad sobą.
- Gdybyś naprawdę miał jakiś problem, moi rodzice w każdej chwili by cię ze mną
skontaktowali. Trzeba było ich o to poprosić.
Brody wpadł w panikę. Był pewien, że istnieje jakiś powód, dla którego nie
skontaktował się z Kate za pośrednictwem jej rodziców. A nawet jeśli nie istniał, trzeba go
było natychmiast wymyślić. Natychmiast!
- Zazwyczaj nie przyjmuję zamówień od dzieci. Moi klienci to dorośli ludzie. Jeśli
muszą wyjechać, zostawiają mi jakiś numer kontaktowy. Nikt nigdy nie żądał ode mnie,
ż
ebym kontaktował się z nim przez rodziców.
- Bardzo to naciągane - stwierdziła, choć w głębi ducha musiała mu przyznać rację. -
Na przyszłość zapamiętaj sobie, że jeśli nie będziesz się mógł skontaktować ze mną, masz
konsultować decyzje z moimi rodzicami.
- W porządku. - Brody wpakował ręce w kieszenie. - Po prostu świetnie.
- Przede wszystkim rozsądnie.
Kate wzruszyła ramionami. Już dawno stwierdziła, że ta wymiana zdań jest
idiotyczna. Nie miała nic przeciwko solidnej kłótni, ale śmieszności nienawidziła.
- Teraz ci powiem, dlaczego musiałam pojechać do Nowego Jorku. Kiedy
odchodziłam z zespołu, dałam dyrektorowi słowo, że jeśli będę potrzebna i jeśli to będzie
możliwe, przyjadę na zawołanie. Ja zawsze dotrzymuję słowa. Kilka tancerek zachorowało na
grypę. Primabaleriny też. Tańczymy mimo kontuzji, tańczymy nawet wtedy, kiedy jesteśmy
chorzy, ale czasami człowiek po prostu nie może się ruszyć, a co dopiero wyjść na scenę.
Dałam szefowi cały tydzień, osiem przedstawień. Przez ten czas chore wyzdrowiały, a znów
inne ścięła grypa.
Kate oparła się o blat, żeby odciążyć nogi.
- Z tym partnerem, którego teraz dostałam, tańczyłam po raz pierwszy w życiu, a to
oznacza długie i bardzo wyczerpujące próby. Prawie trzy miesiące nie wychodziłam na scenę,
więc rano musiałam jeszcze chodzić na lekcje. Dlatego nie miałam ani czasu, ani energii,
ż
eby zajmować się remontem, który, jak mi się zdawało, powierzyłam fachowcowi. Nie przy-
szło mi do głowy, że będziesz potrzebował konsultacji we wstępnej fazie. Zwłaszcza że
przecież wszystko uzgodniliśmy.
- Pożycz mi nóż.
- Po co?
- Skoro nie masz pod ręką pistoletu, to poderżnę sobie gardło. Najlepiej nożem.
- Nie możesz z tym zaczekać, aż wrócisz do domu? - Kate piła wino i popatrywała na
Brody'ego znad kieliszka. - Mama nie cierpi krwi na podłodze. Zwłaszcza w kuchni.
- A tata raczej nie jest zachwycony, kiedy jego córka migdali się z facetami.
Zwłaszcza w kuchni.
- Nie mam pojęcia. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy.
- Naprawdę nie chciałem, żeby to tak wyszło.
- Czyżby? - Podała mu kieliszek z winem. - A jak to sobie wyobrażałeś?
- Nie wiem, ale na pewno nie tak. - Wziął kieliszek, spróbował wina. - Sama widzisz,
jak to się wszystko gmatwa i komplikuje. Praca, ja, ty. I seks.
- Nie przejmuj się. Jestem mistrzynią w organizacji pracy.
Roześmiał się i zaczął chodzić po kuchni tam i z powrotem. Na wszelki wypadek ręce
nadal trzymał w kieszeniach. Bał się, że jeśli je wyjmie, nie potrafi nad nimi zapanować.
- Strasznie dużo rzeczy w życiu schrzaniłem - powiedział. - Z moją żoną i z Jackiem.
Nie chcę tego powtarzać. Zrozum, Jack ma dopiero sześć łat. Jestem dla niego wszystkim, a
on jest dla mnie najważniejszy na świecie.
- Właśnie za to tak bardzo cię lubię.
- Nie rozumiem. - Przyglądał się jej uważnie.
- Wobec tego musisz znaleźć trochę czasu na przemyślenie tego problemu.
- A nie lepiej wynająć pokój w hotelu i udawać, że żadnego problemu nie ma?
Zdziwił się. Myślał, że Kate się wścieknie, ale ona się roześmiała.
- To też jest jakieś rozwiązanie - powiedziała.
- Wobec tego... - Spojrzał na ścienny zegar, pokręcił głową. - Dziś już nie mam czasu,
muszę odebrać Jacka. Przyjdź jutro na budowę, dobrze? W porze lunchu. Pokażę ci, co już
zrobiliśmy.
- Przyjdę - obiecała. - Chcesz mnie pocałować na pożegnanie?
- Lepiej nie. - Zdecydowanie pokręcił głową. - Twój tata może jednak mieć w domu
jakiś pistolet, tylko zapomniał ci o tym powiedzieć.
Spencer Kimball nie miał pistoletu. Kiedy Kate weszła do jego gabinetu, właśnie
studiował plan zajęć na nowy semestr. Kate nie mogła wiedzieć, że już dziesięć minut
wpatruje się w tę samą stroniczkę.
Podeszła do niego, postawiła na biurku filiżankę z kawą, i objęła go za szyję.
- Jak się masz, tatku?
- Nie najgorzej. Dzięki za kawę.
Otarła się policzkiem o szorstki policzek ojca.
- Brody się boi, że go zastrzelisz.
- Nie mam broni.
- To samo mu powiedziałam. Powiedziałam mu też, że mój tata wie, że czasami całuję
się z mężczyznami. Ale ty tego nie wiedziałeś, prawda?
- Co innego wiedzieć, a co innego zobaczyć to na własne oczy. On cię dotykał...
Dotykał mojej córeczki!
- A twoja córeczka dotykała jego. - Kate usiadła ojcu na kolanach.
- Nasza kuchnia raczej nie jest odpowiednim miejscem do... - Spencer się zająknął.
Nie wiedział, jak ma to określić. Żadne ze znanych mu słów nie pasowało do tej sytuacji, nie
mogło się odnosić do jego córeczki.
- Masz rację - stwierdziła Kate. - W kuchni powinno się gotować i jeść posiłki. No,
może jeszcze pić kawę albo rozmawiać. Ja w każdym razie nigdy nie widziałam, żebyście z
mamą całowali się w kuchni. Byłabym wstrząśnięta, gdybym zobaczyła coś takiego.
Spencer miał ochotę się uśmiechnąć, ale się powstrzymał.
- Zamilcz, z łaski swojej - mruknął.
- Ilekroć wchodziłam do kuchni i zdawało mi się, że ty i mama się całujecie - Kate ani
myślała podporządkować się woli ojca - to okazywało się, że tylko ćwiczyliście sposoby
udzielania pierwszej pomocy. Przezorny zawsze ubezpieczony.
- Uważaj, bo zaraz tobie będzie trzeba udzielić pierwszej pomocy - pogroził jej ojciec.
- W porządku, ale najpierw muszę cię o coś zapytać. Czy Brody ci się podoba? Jako
mężczyzna?
- Oczywiście, że mi się podoba. Ale to jeszcze nie znaczy, że mam skakać z radości,
kiedy wchodzę do kuchni i widzę... to co zobaczyłem.
- Następnym razem pójdziemy do hotelu.
- Och, Kate! - jęknął Spencer.
- Nigdy nie musiałam przed wami niczego ukrywać. Ani przed tobą, ani przed mamą.
Teraz też nie zamierzam ukrywać, że czuję coś do Brody'ego. Nie wiem jeszcze dokładnie, co
to takiego, ale mam wrażenie, że moje czyny odzwierciedlają te uczucia.
- Twoje czyny zawsze odzwierciedlały uczucia. Z żelazną konsekwencją. A co z jego
uczuciami?
- On sam jeszcze nie wie. Będziemy musieli to sprawdzić.
- Jak to, nie wie? - Ciemne oczy Spencera, takie same jak oczy Kate, mocno
pociemniały. - Niech on się lepiej prędko zdecyduje, bo inaczej...
- Co inaczej? Pobijesz go? A pozwolisz popatrzeć?
- Naprawdę będzie ci trzeba udzielić pierwszej pomocy - westchnął Spencer.
- Kocham cię, tatku. - Kate pocałowała ojca w policzek. - Zapomniałeś, że ty też przez
wiele lat sam wychowywałeś dziecko? Dobrze wiesz, jak to jest, kiedy się kocha dziecko,
kiedy człowiek nie ma na świecie nic prócz niego.
Moja Freddie, pomyślała wzruszony Spencer. Moja pierwsza córeczka. Teraz sama
ma dzieci.
- Tak, wiem - westchnął.
- No widzisz? Nie mogę nie kochać w nim tego, co tak bardzo kocham w tobie.
- A ja nie mogę się z tobą nie zgodzić. - Przytulił ją, pogłaskał po głowie, jakby
naprawdę była małą dziewczynką. - Powiedz Brody'emu, że mimo wszystko nie kupię
pistoletu. Na razie...
Następnego dnia Kate poszła na budowę, a potem już codziennie tam chodziła.
Zawsze przynosiła ze sobą kanapki, ciasto i kawę. Nie tylko dla Brody'ego, ale także dla całej
brygady.
Dzięki tym poczęstunkom robotnicy nie marudzili, kiedy zasypywała ich pytaniami
albo zarządzała niespodziewane zmiany planów. Brody starał się tak układać swój dzień, żeby
móc spędzić z Kate jak najwięcej czasu. Zabierał ją na spacer albo na kawę do pobliskiego
barku.
Jego pracownicy puszczali do siebie oko, kiedy z nią wychodził, ale Brody się tym nie
przejmował. Jednak gdy zdarzyło mu się przyłapać któregoś z nich na gapieniu się na Kate,
wystarczyło jedno groźne spojrzenie, by delikwent w pośpiechu szukał sobie zajęcia w
zupełnie innej części domu.
Kate przychodziła na budowę ubrana jak modelka, ale wszędzie wtykała nos, nie bała
się kurzu ani brudu, jakby była zwykłym robotnikiem. I nigdy nie zadawała głupich pytań.
Któregoś dnia zawzięcie dyskutowała z jednym z jego ludzi na temat baseballu, a
godzinę później rozmawiała z kimś przez telefon komórkowy. Po francusku!
Brody po prostu nie mógł o niej nie myśleć i nie potrafił przestać na nią patrzeć. Jak
teraz, kiedy tanecznym krokiem wchodziła do sali baletowej.
Miała na sobie szare leginsy i długi niebieski sweterek z miękkiej dzianiny. Upięte do
góry włosy odsłaniały nagi kark. Naprawdę trudno było oderwać od niej oczy.
W domu panowało miłe ciepło. Nowy system centralnego ogrzewania działał bez
zarzutu, tynkowanie było prawie skończone i tego dnia Brody przyniósł pierwsze kawałki
drewna, które miały uzupełnić braki w oryginalnej stolarce.
- Tynki są świetnie położone - pochwaliła Kate.
- Aż żałuję, że całą tę ścianę trzeba będzie pokryć lustrami.
- Lustra już zamówiłem. Przywiozą je w połowie lutego.
Wzięła od niego kawałek obrobionego drewna. Idealnie pasował do ubytku w
ozdobnej poręczy schodów.
- To jest piękne, Brody. Zupełnie jak oryginał.
- Oddała mu drewniany element. - Wszystkie prace idą zgodnie z planem. To bardzo
dobrze. Niestety w sprawach osobistych masz znaczne opóźnienie.
- Tę budowę zaczynam od fundamentów, a przy nich nie można się spieszyć.
- To zależy, co się chce na nich wybudować. - Położyła mu dłoń na ramieniu. -
Umówmy się na randkę, dobrze?
- Przecież wczoraj poszliśmy na kawę - wykręcał się Brody.
- Mam na myśli prawdziwą randkę dorosłych ludzi stanu wolnego. Kolacja, potem
kino. Może tego nie wiesz, ale niektóre restauracje zamyka się dopiero nad ranem.
- Coś o tym słyszałem - mruknął. Zaraz jednak przypomniał sobie swoje koło
ratunkowe. - Chętnie bym się z tobą spotkał, ale Jack...
- To dzielne dziecko. Na pewno nie umrze ze strachu, jeśli się dowie, że chcesz gdzieś
wyjść wieczorem, a on w tym czasie zostanie w domu z opiekunką. A może zawieziesz go do
babci?
- Tak, ale...
- Piątek wieczorem. - Kate nie dała mu dojść do głosu. - Kolacja. Ja rezerwuję stolik,
ty przyjeżdżasz po mnie o siódmej. A w sobotę po południu spotkamy się wszyscy troje: ty, ja
i Jack. Wybierzemy się do kina. Wpadnę po was o pierwszej. Umowa stoi?
- To nie jest takie proste. Trzeba się umówić z opiekunką, a Jack.
Przerwał, bo drzwi się otworzyły.
- Tata! - Jack wpadł do pokoju jak bomba. - Zobaczyliśmy twoją ciężarówkę i pani
Skully powiedziała, że możemy się zatrzymać. Cześć, Kate. - Chłopczyk rzucił plecak na
podłogę, uśmiechnął się promiennie. - Słyszysz, jakie echo? Cześć, Kate!
Roześmiała się i porwała chłopca na ręce, nim Brody zdążył się do niego zbliżyć.
- Cześć, przystojniaku. No jak, pocałujesz mnie?
- Nie! - zawołał malec, choć miał nadzieję, że Kate mimo wszystko go pocałuje.
- Na tym właśnie polega problem z mężczyznami w twojej rodzinie - rzekła i
postawiła go na ziemi.
W tej chwili do wielkiej sali weszła kobieta z dwójką dzieci.
- Zobaczyłam twoje auto, Brody - powiedziała. - Pomyślałam sobie, że zostawię ci
Jacka, żebyś nie musiał po niego specjalnie przyjeżdżać. Ale jak jeszcze masz robotę, to
powiedz. Zabiorę go do siebie...
- Nie, niech zostanie. Dzięki, że go przywiozłaś. Poznajcie się może. Kate, to jest Beth
Skully. Beth, poznaj Kate Kimball.
- W pewnym sensie już się znamy. Rod, nie biegaj. Pewnie mnie nie pamiętasz -
mówiła do Kate, jakby ani na chwilę nie przerwały rozmowy. - Moja siostra JoBeth
przyjaźniła się z twoją siostrą Freddie.
- JoBeth? Oczywiście, że ją pamiętam. Co się z nią dzieje?
- Mieszka z rodziną w Michigan. Jest pielęgniarką. Nie masz mi za złe, że tak bez
zaproszenia wpadłam tu z całą swoją gromadką? Strasznie jestem ciekawa, jak chcesz
przebudować ten stary dom.
- Mamo! - Jasnowłosa dziewczynka z wielkimi oczami pociągnęła matkę za rękaw.
- Za chwilę, Carrie.
- Wszystko ci pokażę - zaproponowała Kate. - Jeśli oczywiście masz trochę czasu.
- Dzisiaj nie mogę. Jesteśmy w biegu. Jak człowiek ma dzieci, to musi pracować na
kilku etatach. W tej chwili jestem kierowcą szkolnego autobusu. Kiedy otwierasz swoją
szkołę tańca?
- Myślę, że już w kwietniu przyjmę pierwszych uczniów. - Spojrzała na Carrie. W
wielkich oczach dziewczynki dostrzegła nadzieję. - Chciałabyś zostać baletnicą, Carrie?
- Bardzo! - Mała aż westchnęła z przejęcia.
- Baletnice to ciamajdy - prychnął jej brat.
- Mamo! - Carrie omal się nie rozpłakała.
- Uspokój się, Rod. Przepraszam cię za tego małego potwora, Kate.
- Nie musisz przepraszać. Sama sobie z nim poradzę. Ciamajdy, powiadasz? -
zwróciła się do Roda.
- Jasne. - Chłopiec był bardzo zadowolony z siebie. - Noszą śmieszne spódniczki i
kręcą się w kółko.
Rod stanął na palcach, zrobił kilka malutkich kroczków, a jego siostra na dobre się
rozpłakała.
Ale zanim Beth zdążyła zareagować, odezwała się Kate:
- Ciekawe, która ciamajda potrafi zrobić coś takiego.
Wykonała klasyczny stojący szpagat: podniosła do góry wyprostowaną jak struna
nogę, palce jej stopy wskazywały sufit. Boże wielki, pomyślał Brody, bo nic innego nie
przyszło mu do głowy.
- To nic trudnego - ucieszył się Rod.
Złapał się za kostkę, spróbował podnieść nogę do góry, ale stracił równowagę i jak
niepyszny usiadł na podłodze.
- No widzisz? To wcale nie jest proste - powiedziała do niego Beth, jednocześnie tuląc
do siebie Carrie. - Czy to nie boli? - zwróciła się do Kate.
- Nie. Pod warunkiem, że się o tym nie myśli.
- Kate opuściła nogę. - Ile masz lat, Carrie?
- Pięć. Potrafię dosięgnąć do podłogi. Na prostych nogach - pochwaliła się Carrie.
Pięć, pomyślała Kate. Kości jeszcze miękkie, ciało może się nauczyć poruszania
wbrew prawom natury.
- Jeśli mama ci pozwoli, to na wiosnę możesz zacząć naukę. Pokażesz swojemu bratu,
ż
e ciamajdy nie nadają się do baletu.
Puściła oko do Carrie, płynnie wygięła się w mostek, wyrzuciła obie nogi w górę.
Przez chwilę stała na rękach, po czym równie swobodnie stanęła z powrotem na nogach.
- Ekstra - szepnął Rod do Jacka. - Jak ona to robi?
Brody milczał. Nie mógł oderwać oczu od Kate.
- Tylko prawdziwi siłacze mogą tańczyć w balecie - mówiła Kate, spoglądając
znacząco na Roda.
- Wielu zawodowych piłkarzy przychodzi na lekcje tańca. Ćwiczenia baletowe
pomagają im poruszać się zwinnie po boisku.
- Bujasz - stwierdził Rod.
- Wcale nie. - Kate ani myślała się obrażać. - Przyjdź kiedyś ze swoją siostrą na
zajęcia, to ci pokażę.
- No to mam teraz o czym myśleć. - Beth roześmiała się i wzięła Roda za rękę. -
Chodź, ty mój senny koszmarze.
Brody już się otrząsnął. W każdym razie przestał wpatrywać się w Kate jak sroka w
gnat.
- Dzięki za opiekę nad Jackiem, Beth - powiedział.
- Nie ma za co. Wiesz, że zawsze chętnie widzę go u siebie.
- Naprawdę? - Kate natychmiast zwietrzyła okazję.
- Jasne, to... - Beth spojrzała na Kate, potem na Brody'ego, i uśmiechnęła się
domyślnie. No no, pomyślała. Najwyższy czas, żeby ten facet znów zaczął dostrzegać
kobiety. - Jack to wspaniały dzieciak - dokończyła. - Już dawno chciałam go zaprosić do nas
na wystawną kolację z hamburgerami.
- Takie imprezy najlepiej robić w piątki - stwierdziła Kate z miną niewiniątka.
- Naprawdę nie wiem - jąkał się Brody. - Ja...
- Oczywiście, że wiesz - przerwała mu Beth. - Piątek to świetny dzień. Pamiętaj, Jack.
Liczymy na ciebie. Przyjedziesz do nas prosto ze szkoły i zostaniesz na kolacji. Możesz
nawet zostać na noc. - Puściła oko do Kate. - Tylko poproś tatusia, żeby ci zapakował czyste
ubranko na rano. Do zobaczenia, Kate.
- Do zobaczenia. - Kate była w siódmym niebie. - Dzięki za wszystko.
- Będę spał u Roda, będę spał u Roda! - cieszył się Jack. - Strasznie cię kocham,
tatusiu!
- No. - Kate przesunęła palcem po torsie Brody'ego i roześmiała się, widząc jego
wystraszoną minę. - To mamy problem z głowy.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
To był najprawdziwszy feralny piątek. Jednego z członków brygady zmogła grypa.
Najwyraźniej pożegnała Nowy Jork i postanowiła pohasać na prowincji. Około południa
Brody musiał odesłać do domu drugiego robotnika, bo słaniał się na nogach.
Dwóch pozostałych członków czteroosobowej brygady zajmowało się pracami
wykończeniowymi w Maryland, wobec czego Brody musiał sobie radzić sam. Ustawił
ś
ciankę gipsową oddzielającą gabinet Kate od szkolnej kuchni i wycyklinował podłogi w obu
tych pomieszczeniach.
Przeżył, bo nie bał się ciężkiej pracy, za to bał się swojego ojca. Może nie tyle ojca, co
pozostawania z nim sam na sam w niewielkim pomieszczeniu.
Tymczasem z powodu przeklętej nowojorskiej grypy dwaj panowie O'Connell
pozostali całkiem sami na placu budowy. To było dla Brody'ego po prostu nie do zniesienia.
Niby każdy z nich miał swoje zajęcie, nie musieli nawet na siebie patrzeć, a jednak żaden z
nich nie potrafił zapomnieć o istnieniu drugiego.
Jak się rozpadną, to je poskręca drutem, ale nie wyrzuci, pomyślał Brody spoglądając
na stare, setki razy naprawiane buty ojca.
„Jeśli ja czegoś nie potrzebuję, to i ty się bez tego obejdziesz” - to była dewiza starego
O'Connella. Dewiza tak irytująca, że Brody wstrząsnął się na samo jej wspomnienie.
- Wyłącz ten cholerny jazgot - zażądał Bob. - Jak można pracować przy takim
łomocie!
Brody się nie odezwał, ale wyłączył radio. Ojcu nigdy nie podobała się muzyka, jakiej
słuchał jego syn. Zawsze nazywał ją jazgotem.
Bob mruczał coś pod nosem, dopasowując kolanko do umywalki. Właśnie dlatego
Brody włączył muzykę. Nie chciał słyszeć tego mamrotania.
- Co za kretyński pomysł, żeby spaskudzić taką piękną kuchnię - marudził Bob. -
Strata czasu i atłasu. Wielki mi gabinet. Chce uczyć bachory chodzenia na palcach i od razu
potrzebny jej gabinet.
Brody właśnie przycinał płytę, która miała oddzielać kuchnię od gabinetu Kate. Nie
mógł tego odłożyć na później. Musiał ustawić tę ściankę teraz, bo tak wynikało z
harmonogramu robót. Nie mógł przewidzieć, że ludzie mu się pochorują i że sam będzie
musiał znosić marudzenie swego ojca. Przyciął płytę do potrzebnych rozmiarów i przeklinał
własną głupotę, bo chyba tylko z głupoty zaproponował Bobowi wykonanie robót
hydraulicznych w domu Kate. Gdyby był choć trochę mądrzejszy, zatrudniłby innego
hydraulika.
- Mnie nic do tego - powiedział Brody, wbijając w ściankę działową pierwszy gwóźdź.
- Klient płaci i wymaga.
- Kimballowie mają forsy jak lodu, ale po co zaraz wyrzucać ją w błoto? Trzeba było
powiedzieć tej pannicy, że dzielenie kuchni to idiotyzm.
Brody wbił kolejny gwóźdź. Powtarzał sobie w myślach, że ma milczeć, że nie wolno
mu się odzywać, ale słowa same wypłynęły mu z ust.
- To bardzo rozsądna decyzja - stwierdził. - Tu była kiedyś oberża, więc nic dziwnego,
ż
e zbudowano dużą kuchnię. Teraz będzie tu szkoła baletowa. Tancerzom duża kuchnia na
nic się nie przyda.
- Szkoła baletowa! - prychnął z obrzydzeniem Bob. - Nie minie miesiąc, jak nie będzie
ś
ladu po tej całej szkole baletowej. I jak ona potem sprzeda taki dom podzielony na maleńkie
pokoiki? I te umywalki w łazience! Niziutkie, w sam raz dla małych dzieci. Po co komu takie
fanaberie?
- Jak się uczy dzieci, to trzeba mieć pomieszczenia przystosowane do wzrostu dzieci.
- Dzieci uczy się w szkole. O ile dobrze pamiętam, mamy tu chyba jakąś szkołę.
- Mamy - zgodził się Brody. - O ile dobrze pamiętam, to nie uczą w niej tańca.
Starszy pan nie mógł znieść tonu wyższości, jakim mówił do niego jego własny syn.
On także powtarzał sobie, że ma się nie odzywać, ale - tak jak i Brody'emu - słowa same mu
się wyrywały.
- Nie możesz naciągać klientów, chłopcze - powiedział. - To ty się znasz na
budownictwie, a nie oni. Musisz im doradzić, co jest dobre, a co całkiem bez sensu.
- Oczywiście dobre jest to, co tobie się podoba - odgryzł się Brody.
Bob wyczołgał się spod zlewu. Spłowiała niebieska czapka przekrzywiła mu się na
głowie. Kiedyś był bardzo przystojnym mężczyzną, ale to było dawno. Teraz miał głębokie
zmarszczki, wyglądał staro. Tylko zielone oczy, takie same jak oczy Brody'ego, płonęły w
szarej zaciętej twarzy.
- Uważaj, co mówisz, chłopcze.
- Tobie też by się przydało uważać - odciął się Brody.
Potwornie rozbolała go głowa. Ze złości. Ten ból także odziedziczył po ojcu.
Bob rzucił klucz, zerwał się na równe nogi. Był wysoki, szczupły, muskularny i mimo
sześćdziesięciu lat wciąż jeszcze bardzo sprawny.
- Jak będziesz miał moje lata, jak tyle lat co ja przepracujesz w tym interesie, wtedy
będziesz sobie mógł mówić, co ci ślina na język przyniesie.
- Daj spokój. - Brody zmierzył drugi kawałek płyty, zaczął go przycinać. - Powtarzasz
mi to samo, odkąd skończyłem osiem lat. Nawet nie zauważyłeś, że ja też już jestem dorosły.
A żeby było śmieszniej, teraz ty pracujesz u mnie, a nie ja u ciebie. To ja podpisałem
kontrakt. Podpisałem kontrakt, bo mój, rozumiesz, mój projekt spodobał się klientowi.
Dlatego ten remont zostanie przeprowadzony pod moje dyktando. Klient płaci i wymaga -
powtórzył. - Dopóki panna Kimball jest zadowolona, nie mamy o czym dyskutować.
- Podobno bardzo się starasz, żeby była zadowolona. Nie tylko z twojej pracy.
Wcale nie chciał tego powiedzieć, ale słowa same mu się wymknęły i teraz było za
późno, żeby je cofnąć. Jasny gwint, pomyślał wściekły Bob. Ten chłopak świętego
wyprowadziłby z równowagi.
Brody zacisnął palce na nożu. Przez chwilę, a chwila ta trwała bardzo długo, miał
ochotę zmasakrować zaciętą, nieustępliwą twarz własnego ojca.
- To, co mnie łączy z Kate Kimball, to wyłącznie moja sprawa - wycedził przez
zaciśnięte zęby.
- Tak ci się tylko wydaje. Zapomniałeś, że ja też mieszkam w tym mieście? Twoja
matka także. Dlatego obchodzi mnie, co ludzie gadają o moim synu. Zadajesz się z jakąś
bogatą lafiryndą i guzik cię obchodzi, co ludzie na to powiedzą. Nawet o dziecku
zapomniałeś.
- Nie waż się mieszać w to mojego syna!
- Muszę myśleć o moim wnuku, skoro rodzony ojciec o nim zapomina. Mieszkałeś w
dużym mieście, mogłeś sobie wyczyniać hocki - klocki. Ale teraz wszystko wygląda inaczej.
Nie pozwolę, żebyś mi przynosił wstyd w moim własnym mieście. Ani mnie, ani małemu.
Ja wyczyniałem hocki - klocki, pomyślał z goryczą Brody. Latałem do lekarzy, do
specjalistów, do szpitali, a potem dwoiłem się i troiłem, żeby zastąpić matkę dwuletniemu
brzdącowi i jednocześnie nie umrzeć j' z głodu. y' - Nic o mnie nie wiesz - syknął. - Nie masz
pojęcia ani o tym, co się ze mną działo, ani nawet o tym, co teraz robię. Ty nawet nie wiesz,
kim jestem.
Postanowił trzymać ręce przy sobie, ale żeby wytrwać w tym postanowieniu, musiał je
czymś zająć. Zaczął więc przecinać płytę w miejscu, które wcześniej oznaczył.
- Za to zawsze potrafiłeś znaleźć we mnie jakąś wadę - ciągnął, nie patrząc na ojca -
wywlec ją na wierzch i rzucić mi ją w twarz.
- Gdybym rzucał mocniej, może nie skończyłbyś jako samotny ojciec.
Brody'emu drgnęła ręka. Ześliznęła się z płyty, ostry jak brzytwa nóż przejechał po
dłoni.
Bob syknął, jakby to on się zranił, i wyciągnął z kieszeni chustkę. Przestraszył się, ale
nie potrafił się zdobyć na nic innego, jak tylko jeszcze jedną krytyczną uwagę.
- Powinieneś bardziej uważać, chłopcze.
- Odczep się ode mnie! - Ściskając krwawiącą rękę, Brody cofał się przed ojcem. Bał
się, że nerwy mu puszczą. Bał się, że zrobi coś strasznego. - Zabieraj swoje narzędzia i wynoś
się z mojej budowy!
- Zawiozę cię do szpitala. Trzeba założyć szwy.
- Wynoś się! Nie słyszałeś, co powiedziałem? Zwalniam cię! - Przyspieszone bicie
serca sprawiało, że z otwartej rany płynęło więcej krwi niż powinno. - Pakuj się i wynocha!
Bob pośpiesznie wrzucał narzędzia do swojej skrzynki. Wstyd i wściekłość walczyły
w nim ze sobą o lepsze.
- Od tej chwili nie mamy ze sobą o czym gadać! - zawołał, po czym wziął skrzynkę i
wyszedł.
- Nigdy nie mieliśmy o czym gadać - mruknął Brody do znikających za drzwiami
pleców ojca.
Postanowiła dać mu porządną nauczkę. Oczywiście jeśli w ogóle się zjawi. Musi się
przyzwyczaić, że jeśli umawia się na siódmą, to ma być o siódmej, a nie o wpół do ósmej.
Bardzo żałowała, że namówiła rodziców na wyjście z domu. Tylko przez to, przez
własną głupotę, nie miała się teraz komu pożalić.
Chodziła tam i z powrotem po pokoju. Co chwila zerkała na telefon. Nie, nie będę
znów do niego dzwonić, myślała.
Dzwoniła dziesięć minut temu, ale odezwał się tylko irytujący głos automatycznej
sekretarki. Kate wolała nie zostawiać wiadomości na taśmie.
Pewnie że miała Brody'emu coś do powiedzenia. Nawet bardzo dużo, jednak wolała to
zrobić osobiście. Zadała sobie tyle trudu, by zorganizować ten wieczór. Wybrała restaurację,
prawie dwie godziny poświęciła na toaletę, i wszystko na marne. Z każdą chwilą była coraz
bardziej wściekła.
Postanowiła zadzwonić do restauracji, odwołać rezerwację. Nie zamierzam iść na
kolację z facetem, który nie potrafi przyjść punktualnie o umówionej godzinie!
Podeszła do telefonu i w tej samej chwili zadzwonił dzwonek u drzwi. Wyprostowała
plecy, podniosła głowę najwyżej jak mogła i majestatycznym krokiem poszła otworzyć.
- Przepraszam za spóźnienie. Coś mi wypadło. Wiem, że należało zadzwonić, ale...
Przygotowana zawczasu reprymenda zamarła jej na ustach. Wystarczyło jedno
spojrzenie na Brody'ego, by się domyślić, że to nie brak dobrego wychowania go zatrzymał,
lecz jakieś nieszczęście. Był blady jak świeżo pobielona ściana.
- Czy coś się stało Jackowi?
- Nie, z nim wszystko w porządku. Przepraszam cię, Kate. Może odłożymy to wyjście
na inny dzień.
Dopiero teraz zauważyła, że miał obandażowaną rękę. Chwyciła go za nadgarstek.
- Co ci się stało?
- Nic takiego. Naprawdę głupstwo. Tylko kilka szwów, ale strasznie powoli to
wszystko szło. Dlatego się spóźniłem.
- Bardzo boli?
- Prawie wcale. Naprawdę to nic wielkiego.
A jednak było to coś wielkiego, i wcale nie szło o fizyczny ból. Kate świetnie się znała
na takich sprawach.
- Jedź do domu - powiedziała. - Przyjadę do ciebie za pół godziny.
- Nie trzeba. Ja...
- Przywiozę kolację - przerwała mu tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Do restauracji
pójdziemy innym razem.
- Naprawdę nie trzeba.
- Brody. - Kate patrzyła mu prosto w oczy. Ty mój biedaku, dodała w myślach. - Jedź
do domu i czekaj na mnie. No już! - ponagliła, bo stał jak wrośnięty w ziemię. - Ruszaj się.
Nie czekając na dalsze protesty, zamknęła mu drzwi przed nosem.
Była punktualna jak śmierć. Jak zwykle zresztą. Ledwo otworzył drzwi, przeleciała
obok niego jak burza. Burza z wielkim koszem.
- Dostaniesz befsztyk - oznajmiła. - Masz szczęście, że w naszej lodówce zawsze są
jakieś zapasy.
Poszła prosto do kuchni. Postawiła kosz na stole, zdjęła płaszcz i zabrała się do
rozpakowywania wiktuałów.
- Dasz radę otworzyć wino? - zapytała.
- No pewnie. - Wzruszył ramionami. - Jeszcze nie umarłem.
Wziął od niej płaszcz i powiesił na wieszaku. Pomyślał, że ten elegancki, pachnący
płaszczyk zupełnie nie pasuje do tego pomieszczenia. Zwłaszcza że wisiał obok starej kurtki,
którą Brody wkładał wyłącznie na budowę.
Sama Kate także tu nie pasowała. Nie pasowała do jego skromnego domu, nie
pasowała do pustelniczego życia.
- Masz. - Podała mu butelkę i korkociąg. - Skoro nie umarłeś, to otwieraj.
- Dlaczego ty to wszystko robisz, Kate?
- Bo cię lubię. - Włożyła do zlewu dwa duże ziemniaki, opłukała je i zaczęła obierać. -
I jeszcze dlatego, że wyglądasz, jakbyś był bardzo głodny.
Muzyka, trzeba stworzyć nastrój. Tak długo szukał w radiu odpowiedniej stacji, aż
znalazł muzykę klasyczną. Przypuszczał, że Kate właśnie taką lubi.
Wyciągnął z kredensu świąteczny serwis, którego prawie nigdy nie używał, ustawił
talerze na stole w jadalni. On i Jack jadali tam wyłącznie najbardziej uroczyste świąteczne
posiłki.
Miał nawet w domu jakieś świece. Nic nadzwyczajnego, zwykłe świece na wypadek
gdyby wyłączono prąd. Ale nie miał świeczników. Zastanawiał się nawet, czy nie przykleić
ś
wiec bezpośrednio do stołu. W końcu jednak doszedł do wniosku, że wyglądałyby żałośnie.
Trzeba się obejść bez świec.
- W ogóle nie kupujesz warzyw - stwierdziła Kate, gdy wrócił do kuchni.
- Kupuję, ale tylko gotowe sałatki. Wystarczy je wrzucić do miski, zalać jakimś sosem
i po krzyku.
- Koszmarne lenistwo - powiedziała takim tonem, że musiał się uśmiechnąć.
- Nie lenistwo, tylko zmysł praktyczny. Nie lubię tracić czasu.
- Spryciarz - mruknęła. - Jesteś ranny, więc ci daruję. Siadaj i odpocznij, a ja
tymczasem zrobię obiad. Mógłbyś też zadzwonić do Jacka. Sprawdzisz, czy u niego nadal
wszystko w porządku.
- Nie miałem pojęcia, że to aż tak widać.
- Ja wszystko widzę. Lepiej żebyś już zaczaj się do tego przyzwyczajać. - Puściła do
niego oko. - Powiedz Jackowi, że go pozdrawiam i że jutro się zobaczymy.
- Naprawdę chcesz nas zabrać do kina?
- Naprawdę. Wiesz, ja czasami robię coś, na co nie mam ochoty, ale nigdy nie
zgłaszam się do tego na ochotnika. To też sobie zapamiętaj. A teraz zadzwoń do dziecka. Za
piętnaście minut podaję obiad.
Lubiła krzątać się w kuchni, a zajmowanie się Brodym sprawiało jej szczególną
przyjemność.
Odczekała spokojnie, aż zaczął jeść, aż nalał sobie drugi kieliszek wina. Dopiero
wtedy się odezwała.
- Teraz mi powiedz, jak to się stało - poprosiła.
- Miałem zły dzień - burknął i zaraz zmienił temat. - Jak ty gotujesz ziemniaki, że są
takie smaczne?
- Sekret ukraińskiej kuchni - wyjaśniła z przesadnie obcym akcentem. - Gdybym ci go
wyjawiła, musiałbyś zginąć.
- Wobec tego nie chcę wiedzieć. - Brody się uśmiechnął. - Ukraiński też znasz? Parę
dni temu słyszałem, jak rozmawiałaś z kimś po francusku.
- Owszem, znam ukraiński. O tyle, o ile. Za to angielski znam bardzo dobrze. Możesz
ze mną rozmawiać w swoim ojczystym języku. Opowiedz, co się zdarzyło w tym twoim złym
dniu?
- Dwóch ludzi mi się rozchorowało. - Wzruszył ramionami. - Twoja baletowa grypa
pojawiła się w Wirginii Zachodniej. Reszta brygady pracowała dzisiaj gdzie indziej, więc
zostałem bez pomocników. No i z tego wszystkiego pomyliłem swoją rękę ze ścianką
gipsową, zakrwawiłem cały dom, wylałem z roboty swojego ojca, a na koniec spędziłem parę
godzin, czekając, aż mnie pozszywają.
- Pokłóciłeś się z ojcem? - Położyła dłoń na zdrowej dłoni Brody'ego. - To przykre.
- Raczej normalne. Jakoś nie potrafimy się ze sobą dogadać. Zawsze tak było.
- A jednak dałeś mu pracę.
- Jest bardzo dobrym hydraulikiem.
- Brody... - Kate nie dała się zbyć byle czym.
- Owszem, dałem mu pracę, ale to był błąd. Można z nim wytrzymać tylko pod
warunkiem, że w pobliżu są jeszcze jacyś inni ludzie, ale kiedy jesteśmy tylko my dwaj...
Machnął ręką.
- Lepiej nie mówić. On uważa, że byłem, jestem i zawsze będę nieudacznikiem. Źle
pracuję, fatalnie układam sobie życie i zamiast pilnować własnego nosa, uganiam się za
bogatą panienką.
- Przeze mnie pokłóciłeś się z ojcem - stwierdziła spokojnie Kate.
- Nic podobnego - zaprotestował. - I tak bym się z nim pokłócił. Zawsze tak było.
Nawet pretekstu nie potrzebujemy.
- Naprawdę paskudna sprawa - westchnęła. - On jest teraz pewnie tak samo zły i
rozgoryczony, jak i ty. Ty nie wiesz, jak z nim rozmawiać, a on nie umie rozmawiać z tobą.
Mam nadzieję, że w końcu się pogodzicie. Cokolwiek byś o nim myślał, to przecież jest twój
ojciec.
- Wątpię, czy się pogodzimy. Moja rodzina jest zupełnie inna niż twoja.
- Niewiele jest rodzin podobnych do mojej, ale twoja właśnie do takich należy. Mam
na myśli rodzinę, jaką stworzyłeś Jackowi. Może twój ojciec też to widzi i zastanawia się,
dlaczego on nie potrafił tak zaprzyjaźnić się ze swoim synem.
- Zawsze byłem nieudacznikiem.
- Bzdura. Ty się dopiero rozwijałeś.
- Niech ci będzie, ale i tak szło mi nie najlepiej. Nie mogłem się doczekać, kiedy
skończę szkołę, kiedy wreszcie będę pełnoletni. Chciałem stąd uciec. Wiesz, co zrobiłem w
swoje osiemnaste urodziny? Spakowałem się i pojechałem do Waszyngtonu. Miałem przy
sobie pięćset dolarów i zupełnie nic nie umiałem. Ale najważniejsze wtedy było, że znajdo-
wałem się daleko od domu.
- Jednak jakoś stanąłeś na nogi.
- To przyszło potem. Przez pierwsze trzy lata żyłem z dnia na dzień. Pracowałem na
budowach, a zarobione pieniądze wydawałem na piwo i na panienki. - Uśmiechnął się, puścił
oko do Kate. - Któregoś dnia odkryłem, że mam dwadzieścia jeden lat i wciąż jestem
beztroskim głupcem. Wtedy poznałem Connie. Pracowałem w firmie, która robiła remont w
domu jej rodziców. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia i zaczęliśmy się spotykać. Do
dziś nie mam pojęcia, co ona we mnie widziała. Miała bogatych rodziców, kończyła studia...
Miała pieniądze, klasę, wykształcenie i styl, a mnie bardzo niewiele różniło od kloszarda.
- Widocznie ona tak nie uważała.
- Na pewno masz rację - zgodził się. - Connie była pierwszym człowiekiem, który mi
powiedział, że mam charakter. Nikt nigdy we mnie nie wierzył... Ona zmusiła mnie, żebym
uwierzył w siebie. Dzięki niej przestałem być nieudacznikiem, wreszcie zacząłem dorastać.
Pewnie nie masz ochoty tego słuchać - zreflektował się. - Powiedz, jeśli cię nudzę.
- Mam ochotę słuchać i wcale mnie nie nudzisz. - Dolała mu wina do kieliszka. Nie
chciała, żeby przerywał. - Czy to ona pomogła ci założyć firmę?
- To przyszło później. - Brody zdał sobie sprawę, że nigdy dotąd nikomu o tym
wszystkim nie opowiadał. Ani swoim rodzicom, ani przyjaciołom, ani nawet Jackowi. -
Miałem jakie takie wyczucie budowlane, twardy kręgosłup, a robota paliła mi się w rękach.
Kiedy to wszystko zrozumiałem, kiedy zacząłem to wykorzystywać, od razu wszystko się
zmieniło. Na lepsze. Udało mi się nawet polubić samego siebie.
- Nic dziwnego. Nabrałeś do siebie szacunku.
- No właśnie. - Trafiła w dziesiątkę, pomyślał. Czy ona nigdy nie pudłuje? - Nabrałem
szacunku, ale wciąż byłem tylko zdolnym robotnikiem, a nie lekarzem, adwokatem czy
finansistą. Rodzice Connie mnie nie akceptowali, delikatnie mówiąc...
- Nie znali się na ludziach. - Kate bawiła się swoimi ziemniakami. Bardziej ją
interesowała opowieść Brody'ego niż jedzenie. - Za to Connie się na tobie poznała.
- Nie było jej łatwo, ale jakoś sobie poradziła. Pojechała do Georgetown studiować
prawo. Ja całymi dniami pracowałem, a wieczorami chodziłem do szkoły. Uczyłem się
zarządzania. Zaczęliśmy snuć plany, za kilka lat zamierzaliśmy się pobrać. Ona miała zrobić
dyplom, a ja założyć firmę. I nagle okazało się, że Connie jest w ciąży.
Brody wpatrywał się w swój kieliszek, jakby to była szklana kula, w której widać
przeszłość.
- Oboje chcieliśmy tego dziecka. Z początku ona chciała bardziej niż ja, bo mnie to
wszystko wydawało się zupełnie nierzeczywiste. W każdym razie pobraliśmy się. Connie
kontynuowała studia, a ja wziąłem jeszcze dwie dodatkowe prace. Jej rodzice się wściekli.
Wyrzekli się jej. Connie bardzo to przeżyła.
Kate nie bardzo mogła sobie to wyobrazić. Jej rodzina zawsze stała po jej stronie,
choćby nie wiadomo jak narozrabiała.
- Skoro tak, to znaczy, że na nią nie zasłużyli.
- Masz świętą rację - westchnął Brody. - Im gorzej było, tym bardziej byliśmy
zawzięci. Jakoś udało nam się przetrwać. Chyba z tysiąc razy myślałem o tym, żeby odejść,
ż
eby ją od siebie uwolnić. Connie mogłaby wrócić do rodziców i wszystkim byłoby lżej.
- Ale nie odszedłeś. Wytrwałeś.
- Connie mnie kochała - powiedział zwyczajnie. - Byłem przy niej, kiedy rodził się
Jack. Pewnie mi nie uwierzysz, ale chciałem być wtedy na drugim końcu świata.
Gdziekolwiek, byleby jak najdalej od tamtego pokoju. Ale Connie prosiła, żebym przy niej
został, więc udawałem, że ja też tego chcę. Marzyłem, żeby to się wreszcie skończyło, bo to
zbyt straszne, bo człowiek nie powinien aż tak cierpieć. Aż wreszcie zjawił się Jack: maleńka
wrzeszcząca istotka. Od razu wszystko się zmieniło. Nie miałem pojęcia, że można tak bardzo
kogoś pokochać. W jednej chwili, w jednym momencie pokochać tak, żeby stał się całym
ś
wiatem. To oni zrobili ze mnie mężczyznę, wtedy, w tej sali porodowej. Connie i Jack mnie
stworzyli.
Po policzkach Kate płynęły łzy. Nie mogła ich powstrzymać. Nawet nie próbowała.
- Przepraszam. - Brody podniósł ręce, ale zaraz je opuścił, jakby utracił siły. - Nie
wiem, co mnie napadło.
- Nie. - Kate pokręciła głową. Nie mogła powiedzieć nic innego. Nawet to krótkie
słowo wydobyło jej się z gardła z największym trudem.
Ty kretynie, pomyślała wzruszona. Przez ciebie się zakochałam. W tobie. No i co ja
teraz zrobię?
- Poczekaj - poprosiła.
Wstała i pobiegła do łazienki. Musiała się uspokoić, musiała jakoś się opanować.
Brody także wstał. Chodził po pokoju tam i z powrotem jak tygrys w klatce. Gdyby
tego nie robił, musiałby chyba walić głową o ścianę.
Ależ ze mnie idiota, myślał. Poświęciła mi tyle czasu, przygotowała domowy obiad i
pewnie chciała, żeby było choć trochę romantycznie. A ja jej opowiadam o swoich kłopotach.
Przeze mnie się rozpłakała! Był pewien, że teraz Kate zechce jak najszybciej wrócić do domu,
więc zabrał się za sprzątanie ze stołu. Nie chciał jej zatrzymywać.
- Przepraszam - powiedział, usłyszawszy za plecami jej kroki. - Jestem kompletnym
idiotą. Nie miałem prawa opowiadać ci tego wszystkiego. To moje piekło i nikomu nic do
tego. Idź już sobie, a ja tu...
Urwał, bo Kate oplotła go ramionami, przytuliła głowę do jego pleców.
- Mam w żyłach słowiańską krew. My jesteśmy sentymentalni, lubimy sobie popłakać.
Czy wiesz, że moi dziadkowie uciekli ze Związku Radzieckiego, kiedy moja mama była małą
dziewczynką? Tylko ciocia Rachel urodziła się w Ameryce. Dziadek i babcia przeszli pieszo
przez góry z trójką małych dzieci. Dotarli aż na Węgry. Przez zieloną granicę, ma się
rozumieć.
- Nic o tym nie wiedziałem. Odwrócił się do niej ostrożnie.
- Cierpieli chłód, głód i bardzo się bali. A kiedy przyjechali do Ameryki, byli biedni
jak myszy kościelne i strasznie samotni. Nie znali ani języka, ani tutejszych obyczajów. A
jednak tak bardzo chcieli zapewnić dzieciom lepsze życie, że walczyli o to ze wszystkich sił.
Walczyli i wywalczyli. Z tysiąc razy słyszałam tę historię, ale zawsze przy tym płaczę. I
zawsze jestem z nich dumna.
- Po co mi to wszystko mówisz?
- Odwaga przybiera różne formy, Brody. Jest siła mięśni i jest siła serca. Jeśli złożysz
razem obie te siły, możesz dokonać wszystkiego. Wzruszyłam się, bo tobie też się udało. Tak
samo jak moim dziadkom.
- Dziękuję. - Także był wzruszony. Nie przypuszczał, że ten straszny dzień tak
cudownie się skończy.
Kate postanowiła, że najwyższy czas zmienić nastrój.
- Pozmywamy naczynia, a potem ze mną zatańczysz - powiedziała. - Sposób, w jaki
mężczyzna tańczy, dużo mi o nim mówi. Nie wiem, jak to się stało, że jeszcze cię nie
sprawdziłam.
- Zatańczmy zaraz - poprosił, wyjmując jej z ręki talerz.
- Nie potrafię. Może to jakaś wada genetyczna, ale gdybym zostawiła te naczynia w
zlewie, nie mogłabym przestać o nich myśleć.
- Jesteś taka dziecinna.
Wziął ją za ręce, wyprowadził z kuchni.
- Nie. Jestem zorganizowana. Dobrze zorganizowani ludzie mają więcej sukcesów i
mniej kłopotów.
- Szła za Brodym, ale co chwila oglądała się za siebie.
- To potrwa tylko chwilę.
- Potem też potrwa tylko chwilę.
Brody prawie zapomniał, jak się uwodzi kobiety, ale na szczęście nie całkiem.
- Mam pomysł. Ty włączysz muzykę, a ja przez ten czas pozmywam.
- Naczynia nigdzie nie uciekną. - Roześmiał się i nie puszczając jej ani na chwilę,
włączył magnetofon.
Z głośnika popłynęły słodkie dźwięki. Powolny, namiętny rytm, który burzył krew.
Kate wreszcie przestała myśleć o zmywaniu. Przytuliła się do Brody'ego i poruszała w takt
muzyki.
- Masz wyczucie rytmu - pochwaliła.
- Sama powiedziałaś, że niektórych rzeczy się nie zapomina.
Okręcił ją, odepchnął od siebie, ale nie puścił ani na chwilę. Roześmiała się. Straciła
oddech, kiedy znów ją okręcił, a potem mocno do siebie przytulił.
- Nieźle sobie radzisz.
Próbowała żartować, choć czuła, że coraz trudniej jej się myśli. Nie przypuszczała, że
Brody tak świetnie tańczy. Gdyby nie był takim dobrym tancerzem, nie wytrąciłby jej z
równowagi i nadal panowałaby nad sytuacją. I nad sobą.
Stanowczo za dużo niespodzianek jak na jeden wieczór, pomyślała.
Jej włosy bajecznie pachniały. Już prawie zapomniał, jakie tajemnicze i pociągające
bywają kobiety. Kształt, miękkość, zapach. Prawie zapomniał, jak to jest, kiedy ma się przy
sobie kobietę, zapomniał co się wtedy myśli, co się czuje. Musnął wargami jej włosy,
odnalazł usta Kate.
Westchnęła, wtuliła się w niego mięciutko, jak szmaciana lalka.
Melodia się skończyła, zaczęła się następna, a oni wciąż stali złączeni, kołysząc się w
takt muzyki.
- Muszę już iść - szepnęła Kate.
- Dlaczego?
- Muszę - powtórzyła. Pogłaskała go po policzku. - Dzisiaj potrzebowałeś przyjaciela.
- Masz rację. - Opuścił ręce, ich palce się złączyły. - Naprawdę potrzebowałem
przyjaciela, ale i tak bardzo cię pragnę, Kate. Zostań ze mną.
Pocałował ją. Bardzo delikatnie.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Ś
ciany w jego pokoju pozostały nie wykończone. W rogu, na odwróconym do góry
dnem wiadrze, leżał zwój kabla. W oknach nie było zasłon, a szafa nie miała drzwi.
Wspaniały dębowy parkiet pokrywała gruba warstwa zastarzałego brudu. Trzeba go
było zeszlifować i polakierować, jednak na to także wciąż brakowało czasu.
Stare żelazne łóżko kupił kiedyś na wyprzedaży, ale nigdy jakoś nie pomyślał o
porządnej pościeli ani tym bardziej o narzucie.
Dopiero teraz zauważył, jaki zapyziały jest ten pokój, który nazywał swoją sypialnią.
A przecież Kate przywykła do zupełnie innego standardu.
- Nie jest to Tadż Mahal - westchnął.
- Jeszcze jedno dzieło w trakcie tworzenia. - Rozejrzała się po starym pomieszczeniu. -
Ma charakter. Kiedyś będzie tu bardzo pięknie.
- Ciągle odkładam skończenie tego pokoju na później - tłumaczył się. - Najpierw
musiałem zrobić sypialnię Jacka, a potem uznałem, że lepiej zająć się kuchnią i pokojami na
dole. Tutaj przychodzę tylko na noc.
Kate zadrżała. Uświadomiła sobie, że jest pierwszą kobietą, jaką przyprowadził do
swojej sypialni i do swojego łóżka.
- Wyobrażam sobie, jak to będzie wyglądało, kiedy skończysz remont - mówiła,
podchodząc do Brody'ego. - Palisz czasami w tym kominku?
- Oczywiście. Bardzo dobrze ciągnie. Chciałem umieścić w nim wkład, żeby dawał
więcej ciepła, ale...
Co ja wygaduję, dziwił się. Opowiadam o ogrzewaniu, o wkładach do kominka,
zamiast zająć się tą piękną kobietą, która trafiła mi się jak ślepej kurze ziarno.
- Nie byłby już taki piękny - dokończyła za niego, po czym, jak gdyby nigdy nic,
zabrała się za rozpinanie koszuli Brody'ego.
- No właśnie. Mam napalić w kominku?
- Później. Teraz nie ma sensu. Wyprodukujemy dość ciepła na własne potrzeby. Na
pewno nie zmarzniemy.
- Kate... - Zacisnął palce wokół jej nadgarstka. Trochę się nawet zdziwił, że żar bijący
od jego dłoni nie wypalił znaku na jej skórze. - Jeśli będę trochę niezdarny, to z powodu ręki.
Nie pogniewasz się?
A więc on też jest zdenerwowany, pomyślała.
- Mężczyzna, który ma takie zdolne ręce, nie powinien mieć kłopotów ze zwykłym
suwakiem, choćby nie wiem jak był pokaleczony.
Odwróciła się do niego plecami, uniosła do góry włosy.
- Spróbuj.
Brody ostrożnie rozsunął zamek. Odsłonięta szyja, nagie ramię bardzo go podniecały.
Nie mógł się oprzeć..
Całowali się powoli i równie powoli dłonie Brody'ego wędrowały po skórze Kate.
Włosy, policzki, szyja...
Nie spodziewała się po nim tyle czułości.
- Setki razy wyobrażałem sobie, że cię dotykam - westchnął. - Omal od tego nie
oszalałem.
- Za to teraz ty doprowadzasz mnie do szaleństwa.
- Zdjęła z niego flanelową koszulę, zaczęła ściągać ciepłą podkoszulkę, którą miał pod
spodem.
Ale Brody nie zamierzał się spieszyć. Podniósł jej dłonie do ust, całował po kolei
wszystkie palce. Krew pulsowała coraz szybciej...
Zsunął z ramion Kate sukienkę, patrzył, jak ześlizguje się na podłogę. Kate była
szczupła i wiotka. Nikt by nie pomyślał, że pod tą delikatną alabastrową skórą kryją się
mocne mięśnie.
Wstrzymała oddech, gdy przesunął palcami po obrębie jej stanika, a potem wsunął je
do środka, jakby starał się zapamiętać kształt.
- Dużo myślałem o twoich nogach - mówił, głaszcząc nagą skórę nad pończochą. -
Ciekaw byłem, jak wyglądają nogi primabaleriny.
- Teraz już nie musisz sobie wyobrażać. Tylko, błagam, nie patrz na stopy. Tancerki
mają bardzo brzydkie stopy.
- Mocne - poprawił ją. - Mnie bardzo podnieca siła. Potem cię poproszę, żebyś mi
pokazała parę sztuczek, tak jak ostatnio Rodowi. Aż mnie zatkało.
- Proszę bardzo. - Roześmiała się, ściągnęła mu koszulę i dotknęła jego twardego
torsu. - Znam jeszcze lepsze numery.
Brody wziął ją na ręce i zaniósł na łóżko. Gdyby to był taniec, nazwałaby go walcem.
Powolne kroki w spokojnym rytmie, długi, głęboki pocałunek... To jest ktoś, kogo się chce
przytulić, pomyślała Kate, obejmując Brody'ego. Przytulać w nieskończoność.
Jego usta znalazły się na jej piersi. Kate jęknęła z rozkoszy, a powolny walc zmienił
się nagle w ogniste tango.
Brody'emu kręciło się w głowie. Od jej zapachu, od miękkości, od dźwięków. Czuł się
jak pijany. Pragnął dotykać, pragnął posmakować każdego skrawka jej ciała.
Poruszali się jednym rytmem, ich ciała były mokre od potu, serca biły jak oszalałe.
Wezbrana fala porwała ich oboje, połączyli się całkowicie.
Leżała bezwładna jak stopiony wosk. Nie otwierała oczu. Cieszyła się bliskością
Brody'ego, czuła jego mocno bijące serce, domyślała się, że przeżywa chwile takiego samego
spełnienia jak ona.
A więc jednak do siebie pasujemy, myślała uszczęśliwiona. Jak dobrze, że się w nim
zakochałam! Chociaż... To coś więcej niż zakochanie. To jest miłość! Prawdziwa,
najprawdziwsza.
Odetchnęła głęboko. Postanowiła nie myśleć, tylko cieszyć się chwilą. I Brodym.
To on sprawił, że czuła się jak nigdy dotąd, on obudził w niej nieznane uczucia,
wywołał niewiarygodne doznania.
Przeznaczenie, pomyślała. Właściwie od początku to wiedziałam, odkąd zobaczyłam
go wtedy w sklepie. Znalazłam go i nie zamierzam nikomu oddać. Za nic na świecie!
- Jak na kogoś, kto rzekomo wyszedł z wprawy, jesteś w wyjątkowo dobrej formie -
szepnęła, głaszcząc go po plecach.
Podejrzewał, że nie została mu w mózgu ani jedna żywa komórka, no bo gdyby
została, to przecież musiałaby działać.
Udało mu się jęknąć. Kate bardzo ta odpowiedź rozbawiła. Roześmiała się, oplotła go
ramionami. Miał jeszcze tyle siły, żeby odwrócić głowę. Twarz zaplątała mu się we włosy
Kate.
To przeznaczenie, pomyślał. Lepiej już być nie może.
- Obudź mnie, jak zacznę chrapać - poprosił.
- Ani mi się śni.
- Żartowałem. - Podniósł głowę, uniósł się na łokciach, wyzwolił ją spod swego
ciężaru. - Uwielbiam na ciebie patrzeć.
- Ja też, Na ciebie. - Bawiła się jego włosami. Nie były ani jasne, ani brązowe, ale ta
mieszanka kolorów bardzo jej się podobała. Co najmniej tak samo jak właściciel.
- Czy wiesz, że kiedy tylko cię zobaczyłam, zaczęłam marzyć o tym, żeby zaciągnąć
cię do łóżka? - Podniosła głowę, delikatnie ugryzła go w ucho. - Już pierwszego dnia
straciłam dla ciebie głowę. To u mnie nie jest normalne.
- Ja miałem podobne reakcje. Byłem już niemal przekonany, że pewne części mojego
ciała dawno umarły, ale ty je wskrzesiłaś. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
- Nic. - Uśmiechnęła się. - Najważniejsze, że mi się udało. W końcu zaciągnęłam cię
do łóżka.
- Dziękuję. - Brody ją pocałował. - A skoro już tu jesteśmy, skoro jesteśmy razem w
łóżku...
Kate chciała się roześmiać, ale poczuła, że on znów twardnieje, że zaczyna się w niej
poruszać.
- Muszę nadrobić stracony czas - szepnął, jakby się usprawiedliwiał.
Doszedł do wniosku, że to wcale nie jest łatwo, kiedy ma się jednocześnie romans i
dziecko. Po tamtej cudownej nocy wszystko jeszcze bardziej się skomplikowało. W każdym
razie coraz trudniej mu było godzić potrzeby mężczyzny z obowiązkami ojca.
Był bardzo zadowolony, że Kate lubi Jacka i lubi się nim zajmować. Nigdy nie robiła
Brody'emu wyrzutów, że poświęcał synkowi dużo czasu.
Prawdę mówiąc, gdyby nie zaakceptowała Jacka i płynących z jego obecności
ograniczeń, ich związek nie potrwałby długo. Ani związek fizyczny, ani żaden inny.
Po namyśle doszedł do wniosku, że to jego pierwszy w życiu romans. Swojego
związku z Connie nigdy za romans nie uważał. W dwudziestym pierwszym roku życia nie
miewa się romansów. W tym wieku można się tylko kochać, miłością szczerą, prawdziwą i
ż
adną inną.
Muszę pamiętać, powtarzał sobie w myślach, żeby nie idealizować tego, co zaszło
między mną a Kate. Lubimy się, pragniemy i dobrze nam ze sobą. I tak ma zostać. Niczego
więcej do szczęścia nam nie potrzeba.
Musiał także pamiętać, że przede wszystkim jest ojcem. Ojcem i matką
sześcioletniego chłopczyka. Brody jeszcze nigdy nie słyszał o tym, żeby jakaś młoda, piękna i
utalentowana kobieta chciała się związać z mężczyzną samotnie wychowującym małe
dziecko.
Nie zamierzał żądać od Kate podobnego poświęcenia. I tak dostał od życia więcej niż
mógł się spodziewać. Od życia i od Kate. Tłumaczył sobie, że jest już dorosły, że ma prawo
do romansu z dorosłą i wolną kobietą. A romans nie musi zaraz odmieniać człowiekowi
całego życia, nie musi się przekształcać w żaden trwały związek.
Dlatego nawet nie pomyślał o tym, by cokolwiek zmieniać w swoim życiu. No, może
z wyjątkiem wystroju sypialni.
Przyjrzał się z uznaniem wnętrzu, które miało się stać gabinetem Kate. Musiał
przyznać, że zrobił je bardzo ładnie. Było eleganckie i z klasą, tak jak jego właścicielka, która
nie wiadomo gdzie się teraz podziewa.
Nagle uświadomił sobie, że lubi wiedzieć, gdzie jest Kate i co w danej chwili robi.
Chciał ją mieć zawsze pod ręką. Na wypadek gdyby udało mu się wykroić jakąś wolną
godzinę, nim trzeba będzie wrócić do domu i razem z Jackiem robić gazetkę ścienną o
dinozaurach.
Seks, stolarka i pierwsza klasa, pomyślał nieco rozbawiony. Nigdy nie wiadomo, co
się człowiekowi w życiu przytrafi.
- Na pewno mu się spodoba. - Kate oglądała ruchomą szczękę plastikowego
drapieżnika.
- Dinozaury zawsze się podobają. - Annie poprzestawiała zabawki, chociaż wcale nie
trzeba było tego robić, i spojrzała na Kate. - Ten Jack O'Connell to strasznie fajny dzieciak.
- No.
- Jego ojciec też nie jest najgorszy.
- Pewnie. Obaj są strasznie fajni. Oczywiście, nadal się spotykamy. Bo rozumiem, że
tego się chciałaś dowiedzieć.
- Ja nic takiego nie powiedziałam - zarzekała się Annie. - Nigdy nie wtykam nosa w
nie swoje sprawy.
- Nie wtykasz - zgodziła się Kate. - Ty go wściubiasz. I za to właśnie cię kocham. No
dobra, lecę. Jeszcze tylko zobaczę się z mamą.
- Zapakować ci tego gada?
- Nie. Jak zapakujesz, to będzie prezent, a mnie chodzi o to, żeby go podrzucić przy
okazji jako model na lekcję o dinozaurach.
- Ty umiesz człowieka podejść, Katie. Pewnie, że umiem, pomyślała Kate. A przede
wszystkim wiem, czego chcę, i umiem znaleźć sposób, żeby to osiągnąć.
Minęły dwa tygodnie, odkąd po raz pierwszy kochała się z Brodym. Od tamtej pory
spędzili ze sobą tylko jeden wieczór i kilka pojedynczych godzin, a Kate chciała znacznie
więcej. Nie tylko od Brody'ego, ale i od Jacka.
W tej drugiej sprawie też już sporo zrobiła. Zabrała Jacka do kina, kilka razy poszła
razem z nim i jego ojcem na hamburgera, a w pierwszą sobotę po tym, jak spadł porządny
ś
nieg, wszyscy troje stoczyli prawdziwą bitwę na śnieżne kule.
Kate zastukała do gabinetu matki, uchyliła drzwi, zajrzała do środka. Natasza siedziała
przy biurku i rozmawiała przez telefon. Gestem zaprosiła córkę do środka.
- Tak, tak, dziękuję. Wobec tego czekam na dostawę w przyszłym tygodniu.
Wystukała coś na klawiaturze komputera, odłożyła słuchawkę i westchnęła.
- W samą porę - powiedziała. - Muszę się napić herbaty i porozmawiać o czymś, co
nie ma związku z lalkami.
- Cieszę się, że mogę ci w tym pomóc. Mogę nawet zaparzyć herbatę.
Kate postawiła dinozaura na biurku, poszła nastawić wodę na herbatę. Natasza
przyjrzała się najpierw zabawce, a dopiero potem córce.
- Dla Jacka - raczej stwierdziła niż zapytała.
- No. Uczą się teraz o dinozaurach. Pomyślałam, że mały dostanie parę dodatkowych
punktów za tego stwora. No i pewnie się ucieszy.
- To bardzo miły chłopczyk.
- Też tak uważam. - Kate nalała herbatę do filiżanek. - Brody świetnie go wychowuje,
ale materiał do wychowania też ma wspaniały.
- Owszem. Chociaż niełatwo jest samotnie wychowywać dziecko. Zwłaszcza
mężczyźnie.
- Nie pozwolę mu samemu skończyć tej roboty.
- Kate postawiła filiżanki na biurku, usiadła. - Kocham Brody'ego, mamusiu, i mam
zamiar zostać jego żoną.
- Och, Kate! - Natasza zerwała się z miejsca i przytuliła córkę. Łzy pociekły jej po
policzkach.
- Cudowna wiadomość, córeńko! Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę. Moja mała
dziewczynka wychodzi za mąż!
Przykucnęła przy Kate, pocałowała ją mocno w oba policzki.
- Będziesz najpiękniejszą panną młodą na całym świecie. Czy już ustaliliście datę?
Musimy wszystko dokładnie zaplanować. Zobaczysz, jak się tatuś ucieszy z tej wiadomości.
- Zaczekaj, nie tak szybko.
Kate roześmiała się, chwyciła matkę za rękę.
- Nie ustaliliśmy żadnej daty, bo Brody jeszcze nie wie, że powinien poprosić mnie o
rękę. Muszę go dopiero do tego przekonać.
- Ale...
- Brody jest mimo wszystko bardzo staroświecki i na pewno oświadczy się jak należy.
Oczywiście we właściwym czasie. Trzeba go tylko lekko popchnąć w odpowiednim kierunku.
A jak już się oświadczy, wtedy wszystko sobie zaplanujemy.
Natasza się wyprostowała. Widać było, że jest rozczarowana i może nawet trochę
zmartwiona.
- Brody nie jest rzeczą, Katie. Nie możesz go przestawiać ani popychać, jak ci się
podoba.
- Wcale tak o nim nie myślę, mamusiu. Ale chyba sama przyznasz, że każdy związek
zmierza w jakimś kierunku. A więc muszę popracować nad tym, żeby rozwijał się we
właściwym.
- Kochanie. - Natasza wróciła na swoje miejsce za biurkiem. - Podziwiam twoją
logikę, zmysł praktyczny i upór, z jakim dążysz do celu, ale miłość, małżeństwo czy rodzina
nie zawsze opierają się na logice. Prawdę mówiąc, bardzo rzadko opierają się na logice.
- Ja go kocham, mamo - rzekła dobitnie Kate. Nataszy znów łzy napłynęły do oczu.
- Wiem, córeńko. Widzę. Jeśli naprawdę go chcesz, to ja też chcę, żebyś została jego
ż
oną, ale...
- Chcę zostać mamą Jacka - przerwała jej Kate. Ona także była wzruszona. - Nie
miałam pojęcia, że zapragnę tego tak bardzo. Najpierw uważałam, tak jak ty, że to bardzo
miły chłopczyk. Lubiłam go, ale wiesz, że ja lubię wszystkie dzieci. A teraz się w nim
zakochałam, mamusiu. Jestem po uszy zakochana w Jacku. W nim i w jego tatusiu.
Natasza wzięła do ręki dinozaura. Przyglądała mu się i uśmiechała coraz szerzej.
- Wiem, jak to jest, kiedy się pokocha cudze dziecko, kogoś, kto wkracza w nasze
ż
ycie już uformowany i od razu całkiem je odmienia. Nie wątpię, że będziesz go kochała,
jakby był twoim własnym synem.
- Więc dlaczego się zmartwiłaś?
- Bo jesteś moją córeczką - wyjaśniła Natasza, stawiając zabawkę z powrotem na
biurku. - Nie chcę, żebyś cierpiała. Jesteś gotowa otworzyć dla nich serce, oddać im swoje
ż
ycie, ale to jeszcze nie znaczy, że oni tego chcą.
- Brody'emu na mnie zależy. - Tego była pewna, a jednak trochę się zmartwiła. -
Tylko jest bardzo ostrożny.
- To dobry człowiek, Katie, i nie wątpię, że mu zależy, ale nie wiem, czy on cię kocha.
- Ja też tego nie wiem. - Kate westchnęła i wstała z krzesła. - A nawet jeśli mnie
kocha, to na pewno jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy. Dlatego muszę być cierpliwa i
jednocześnie stanowcza. Staram się zachowywać rozsądnie, ale bardzo cierpię, mamusiu. Już
cierpię i nawet ty nic na to nie poradzisz.
- Moja maleńka. - Natasza przyciągnęła Kate do siebie, posadziła ją sobie na kolanach
i przytuliła jak małą dziewczynkę. - Z miłością tak to już jest. Nie da się jej uporządkować,
nie można jej zamknąć w żadnych ramach. Nawet tobie się to nie uda.
- A jednak spróbuję. - Kate uśmiechnęła się przez łzy, pocałowała matkę w policzek. -
Zrobię tak, że będzie dobrze. Zobaczysz.
Ciężko jej było nie przyjeżdżać na budowę. Z dziesięć razy już była w drodze i z
dziesięć razy zdołała przekonać samą siebie, by jednak nie iść, nie sprawdzać, jak postępują
prace. I nie widzieć się z Brodym.
Ułatwiła sobie to zadanie, dając anons do gazety o rozpoczęciu zapisów do nowej
szkoły tańca. Prawie cały dzień przesiedziała przy telefonie, rozmawiając z rodzicami swoich
przyszłych uczniów i uczennic.
Szkoła Kate miała rozpocząć działalność w kwietniu, ale już teraz zgłosiło się
sześcioro chętnych. W przyszłym tygodniu w lokalnej gazecie miał się ukazać artykuł o
szkole. Kate była pewna, że artykuł spowoduje jeszcze większe zainteresowanie i przysporzy
jej kolejnych uczniów.
Jadąc do Brody'ego, bo po południu pozwoliła sobie w końcu na tę przyjemność,
myślała o nowym etapie swej zawodowej kariery. Życzyłaby sobie, żeby jej życie osobiste
nadążało za zmianami w życiu zawodowym. W nim także musiała otworzyć nowy rozdział.
Brody stanął w progu bosy, pachnący świecowymi kredkami.
- Przepraszam, że wpadłam bez uprzedzenia - powiedziała Kate - ale przyniosłam coś
dla Jacka.
- Fajnie, że przyszłaś. - Odsunął się, żeby ją wpuścić do środka. - Może byś nam
pomogła? Tylko uprzedzam, że jest straszny bałagan.
- Przygotowanie gazetki ściennej rzadko kiedy obywa się bez bałaganu.
Zaskoczyła go. Jakim cudem pamiętała o gazetce? Przecież tylko raz czy dwa o tym
wspomniał. No, może jeszcze trochę ponarzekał, ale na pewno nie bardzo.
Jack klęczał na taborecie przy kuchennym stole. Na stole leżał wielki karton, a na nim
widniało coś, co bardzo przypominało wielką świnię namalowaną przez Salvadora Dali.
Było tam także kilka otwartych książek z podobiznami dinozaurów, ilustracje
wydrukowane z komputera i całe mnóstwo plastikowych zabawek, kredek i flamastrów.
Kate chciała podejść do stołu, ale but przykleił się jej do podłogi.
- Mieliśmy mały wypadek z klejem - pośpieszył z wyjaśnieniami Brody. - Zdawało mi
się, że wszystko starłem, ale chyba jednak coś przegapiłem.
- Cześć, Kate! - zawołał Jack, podskakując na swoim taborecie. - Rysuję dinozaura.
- Widzę. Tylko nie wiem, jaki to gatunek. Nie znam się na dinozaurach.
- Sta - geo - zaurus. Widzisz? Jest narysowany w tej książce. Nie za bardzo mi
wyszedł.
- Ale za to ślicznie go pokolorowałeś - pochwaliła Kate.
- No. - Jack był bardzo dumny z siebie. - Tatuś mówi, że nie można wychodzić za
linię, kiedy się koloruje. Dlatego narysowaliśmy takie grube linie.
- Bardzo rozsądnie. - Kate pochyliła się nad stołem, żeby przyjrzeć się rysunkowi.
U góry kartonu widniały delikatnie narysowane ołówkiem linijki, w które Jack
koślawymi literami wpisał tytuł: „Parada dinozaurów”.
Nazwa była trafna, bo dinozaury na obrazku maszerowały gęsiego, choć nie całkiem w
linii prostej.
- Świetnie ci idzie - stwierdziła Kate. - Chyba niepotrzebnie przywiozłam ci
dodatkową pomoc naukową. Sięgnęła do torby.
- T - Rex! - wrzasnął uszczęśliwiony Jack. - Tatusiu, patrz! To groźny drapieżnik.
Wszyscy się go boją, bo on wszystkich zjada.
- Rzeczywiście bardzo groźny. - Brody uśmiechnął się.
- Czy będę mógł go zabrać do szkoły? Bo zobacz, on rusza łapami i nogami, i w ogóle.
I pyskiem też rusza. Mogę?
- Tatuś na pewno ci pozwoli - wtrąciła Kate. - To przecież pomoc naukowa na lekcję o
dinozaurach. A tu masz jeszcze o nich książeczkę. Opisano w niej dokładnie, jak i kiedy żyły
T - Rexy i jak wszystkich zjadały.
- Oczywiście, że możesz go wziąć do szkoły - zgodził się Brody. - Ale najpierw
powinieneś podziękować Kate.
- Dziękuję! - Jack zmusił dinozaura, by przemaszerował po gazetce. - Bardzo dziękuję.
Jest strasznie fajny.
- Cieszę się, że ci się podoba. - Kate uśmiechnęła się. - A nie zasłużyłam przypadkiem
na buziaka?
Jack roześmiał się, zakrył buzię rączkami.
- Nie.
- Trudno. - Kate westchnęła komicznie. - Skoro ty nie chcesz, to muszę pocałować
twojego tatusia.
Odwróciła się i nim Brody zdążył zareagować, wycisnęła na jego ustach soczysty
pocałunek.
A przecież jak ognia unikał całowania jej w obecności Jacka. Nawet jej nie dotykał,
kiedy chłopczyk był w pobliżu. Kate uznała, że najwyższy czas z tym skończyć. Dlatego nie
tylko pocałowała Brody'ego, ale jeszcze się do niego przytuliła.
Jack zakrył buzię rączkami. Śmiał się cichutko, ale uważnie obserwował, co robią
dorośli.
Zachowywali się zupełnie tak samo jak rodzice Roda. Chyba przez to w kuchni
zrobiło się jakby cieplej, jakby trochę jaśniej. Właśnie tak, jak kiedy zza chmur wyjrzy
słońce. A przecież był już wieczór i słońce w żaden sposób nie mogło zaświecić, nawet gdyby
bardzo chciało.
- No dobrze, zrobiłam już, co do mnie należało - oznajmiła Kate, puszczając
Brody'ego, który stał jak wrośnięty w ziemię. - Muszę lecieć.
- Nie możesz zostać? Pomożesz nam rysować dinozaury. Tatuś obiecał, że na kolację
będą hamburgery - kusił Jack.
- Bardzo bym chciała, ale naprawdę nie mogę. Za pół godziny mam bardzo ważne
spotkanie.
Specjalnie się umówiła. Bała się, że da się skusić namowom i zostanie. A ta wizyta
miała być krótka i konkretna. Oczywiście, jeśli ma przynieść zamierzony efekt.
- Pod koniec tygodnia znów wybierzemy się do kina - obiecała. - Jeśli przedtem
odrobisz wszystkie lekcje.
- Odrobię. Słowo honoru.
- Do jutra, Brody. Nie odprowadzaj mnie, sama trafię do drzwi. Macie jeszcze kupę
roboty z tymi dinozaurami.
- Dzięki, że wpadłaś - mruknął jeszcze Brody, choć już usłyszał stuknięcie
zamykających się za nią drzwi.
- Tatusiu!
- Tak?
- Czy ty lubisz całować Kate?
- No...Widzisz...
Zaczyna się, pomyślał przerażony Brody. Jack przyglądał mu się uważnie, więc
musiał jakoś to wyjaśnić. Usiadł przy stole obok synka.
- Trochę trudno to wytłumaczyć - mówił - ale kiedy będziesz starszy... Starsi chłopcy
lubią całować dziewczyny.
- Ale tylko ładne?
- Właściwie tak. Całuje się tylko takie dziewczyny, które się lubi.
- A my lubimy Kate, prawda?
- Jasne, że lubimy.
Brody odetchnął z ulgą. Był bardzo zadowolony, że ominęła go trudna męska
rozmowa. Na szczęście Jack nie interesował się jeszcze sprawami seksu.
- Tatusiu?
- No?
- Czy ty się ożenisz z Kate?
- Czy ja... - Brody przeraził się nie na żarty. - Skąd ci to przyszło do głowy, synku?
- Sam mówiłeś, że ją lubisz. Lubisz ją całować i nie masz żony - wyliczał Jack. -
Rodzice Roda... Wiesz, oni też czasami się całują.
- Nie trzeba być małżeństwem, żeby się całować. - Boże, co ja wygaduję! -
Małżeństwo to nie zabawa, Jack. Ludzie muszą się najpierw dobrze poznać, doskonale
rozumieć i bardzo polubić, a dopiero potem mogą zostać mężem i żoną.
- Przecież ty znasz Kate i chyba ją lubisz. Brody czuł spływającą mu wzdłuż
kręgosłupa strużkę potu.
- Jasne, że ją lubię - odparł. - Pewnie że tak. Ale ja znam bardzo wielu ludzi.
Niektórych bardzo lubię, ale się z nimi nie żenię. Żeby wziąć z kimś ślub, trzeba go najpierw
pokochać.
- To ty nie kochasz Kate?
Brody otworzył usta, zamknął. Pomyślał, że znacznie trudniej jest oszukać syna niż
samego siebie.
Jeśli nie chciał skłamać, powinien powiedzieć, że nie wie. Nigdy przedtem nie
zastanawiał się nad tym, co czuje do Kate Kimball.
- To nie jest takie proste, synku.
- Dlaczego?
Brody uznał, że z dwojga złego wolałby jednak rozmawiać z synem o seksie, ale
przecież musiał mu to wszystko jakoś wytłumaczyć. Postanowił zacząć od samego początku.
- Kochałem twoją mamę - powiedział. - Wiesz o tym, prawda?
- Aha. Moja mama była bardzo ładna. Tak samo jak Kate. I troszczyliście się o siebie
nawzajem i o mnie też. Ale mamusia poszła do nieba. Dlaczego musiała iść do nieba?
Dlaczego z nami nie została?
- Nie miała nic do powiedzenia, chociaż bardzo nie chciała nas zostawiać. Ale
mamusia poszła do nieba, a my zostaliśmy całkiem sami na świecie, ale jakoś sobie bez niej
poradziliśmy. Chyba dobrze nam było razem, co?
- Jasne. Jesteśmy zgraną paczką, ty i ja.
- No właśnie. - Brody wyciągnął rękę, żeby Jack mógł przybić piątkę. - Teraz nasza
zgrana paczka musi się zająć dinozaurami.
Jack wziął do ręki kredkę. Jeszcze tylko raz spojrzał na ojca. Wiedział, że stanowili
zgraną paczkę, bardzo się z tego cieszył, ale przyjemnie mu się zrobiło, kiedy pomyślał, że
mogliby przyjąć do swojej paczki Kate.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Prace remontowe zbliżały się ku końcowi. Pozostało jeszcze wyposażenie obu kuchni,
kosmetyczne prace wykończeniowe w mieszkaniu nad szkołą i uporządkowanie terenu wokół
domu.
Brody montował szafki w dużej kuchni na górze. Był sam, nie musiał się spieszyć.
Miał mnóstwo czasu na dumanie.
To będzie przepiękne mieszkanie, pomyślał. Idealne dla jednej osoby albo dla
bezdzietnego małżeństwa. Ale dla rodziny byłoby trochę za ciasne.
„Czy ty się ożenisz z Kate?” Ni stąd, ni zowąd przypomniało mu się pytanie Jacka.
Nadal nie miał pojęcia, dlaczego synek go o to spytał, skąd to nagłe zainteresowanie
sprawami dorosłych. Przez to jedno głupie pytanie życie Brody'ego bardzo się
skomplikowało. Całkiem utracił spokój ducha.
Nawet mi nie przyszła do głowy myśl o małżeństwie, przekonywał sam siebie. Nawet
na myślenie o małżeństwie nie mogę sobie pozwolić. Przede wszystkim muszę myśleć o
dziecku, o tym, co będzie jadło i w co się ubierze, a firma dopiero staje na nogi. Nasz stary
dom też czeka na moje ręce. Nie mam czasu! Nie mam ani czasu, ani sił, ani ochoty na
kolejne komplikacje. Tyle spraw na głowie, tyle kłopotów. Nie ma sensu mieszać do tego
wszystkiego jeszcze kogoś. Zwłaszcza kogoś, kto przywykł do luksusu i łatwego życia.
Raz już był w podobnej sytuacji. Nie żałował tego, uchowaj Boże. Nie żałował, choć
musiał przyznać, że wtedy też pora była nieodpowiednia i zupełnie nieodpowiednia kobieta.
Jego nierozważna decyzja skomplikowała życie tylu osobom, że aż trudno by je było
policzyć.
Powtarzanie własnych błędów to czysta głupota, przekonywał się. Po co szukać
nowych kłopotów, jeśli starych wciąż jest pod dostatkiem.
I skąd pewność, że Kate by mnie chciała? Ona nawet nie pomyślała o małżeństwie. Po
co miałaby się wiązać z ciężko pracującym samotnym ojcem, skoro na świecie aż się roi od
przystojnych i bogatych facetów bez zobowiązań? Zresztą ona ma swoje plany, swoje sprawy.
Choćby tę szkołę.
Nie ma mowy, żeby mnie chciała, pomyślał.
Ale zaraz przypomniał sobie Connie. Ona też była bogata i dobrze wykształcona, a
jednak go pokochała. Oboje byli w sobie do szaleństwa zakochani.
Byliśmy młodzi i głupi, pomyślał z żalem. A teraz jestem dorosły. Kate też. Jesteśmy
rozsądnymi ludźmi, którzy lubią ze sobą przebywać. W tym wieku szaleństwo z miłości już
człowiekowi nie grozi. Na szczęście.
Ktoś dotknął jego ramienia i Brody aż podskoczył.
Był tak bardzo pogrążony w myślach, że nawet nie usłyszał, jak ten ktoś wszedł do
kuchni.
- Coś ty taki nerwowy, O'Connell? - zaśmiał się Jerry Skully.
Jerry był ojcem Roda, kolegą z lat dziecinnych Brody'ego. Jerry dawno przekroczył
trzydziestkę, mimo to zachował młodzieńczy wygląd i dobroduszny uśmiech.
- Nie słyszałem, jak wszedłeś - usprawiedliwiał się Brody.
- Niemożliwe. Wołałem cię parę razy. - Jerry podparł się pod boki i przechadzał po
kuchni. Brody pomyślał, że jeśli facet w krawacie i garniturze znajdzie się na budowie, od
razu wygląda jak jakiś ważniak.
- Szukasz pracy? - spytał. - Mam tu jeden wolny młotek.
- Bardzo śmieszne - mruknął Jerry.
Koledzy zawsze tak sobie z niego żartowali. Jerry był świetnym matematykiem i
duszą towarzystwa, ale bez dokładnej instrukcji nie umiał nawet wkręcić żarówki.
- Zrobiłeś wreszcie te półki w pralni? - spytał Brody, jakby nie znał odpowiedzi.
- Nie zrobiłem, ale są zrobione. Beth powiedziała, że to krasnoludki. - Popatrzył na
Brody'ego. - Ty oczywiście nie masz z tym nic wspólnego?
- Nie zatrudniam krasnoludków. - Brody wzruszył ramionami. - Ich związek
zawodowy stawia takie warunki, że mogą wykończyć każdego przedsiębiorcę.
- A ja myślałem, że to twoje krasnoludki. Mam u nich dług wdzięczności. Gdyby nie
one, Beth nadal suszyłaby mi głowę o te półki.
Znali się jak dwa łyse konie i rozumieli się w pół słowa. Jerry dowiedział się, kto go
wyręczył w pracy, a Brody odebrał stosowne podziękowanie. Sprawa została definitywnie
załatwiona.
- Ty to naprawdę jesteś złota rączka - chwalił przyjaciela Jerry. - Zrobiłeś z tej rudery
prawdziwy pałac. Nasza Carrie o niczym innym nie mówi, tylko o tej szkole baletowej.
Chyba w końcu trzeba ją będzie posłać na lekcje tańca. Podobno mają się zacząć w przyszłym
miesiącu.
- Ja na pewno skończę swoją robotę najdalej za dwa tygodnie. W domu trzeba jeszcze
wykończyć to i owo i uporządkować teren wokół budynku, ale parter jest już gotowy. - Brody
zabrał się za ustawianie szafek. - A swoją drogą ciekaw jestem, co ty tu robisz w samym
ś
rodku dnia. Wylali cię z roboty, czy co?
- Spokojna głowa. Nie wylali i jeszcze długo nie wyleją. - Jerry się roześmiał. -
Miałem spotkanie wmieście. Skończyło się wcześniej, niż planowałem, więc wpadłem
zobaczyć, jak sobie poradziłeś z tym starym domem. Może o tym nie wiesz, ale na razie jest
własnością naszego banku. Przynajmniej częściowo.
- Dlatego właśnie klientka wybrała najlepszą firmę budowlaną w mieście - oświadczył
Brody, uśmiechając się szeroko.
- Podobno ty i ta baletnica dość regularnie ze sobą tańcujecie.
- Plotki, plotki i jeszcze raz plotki - westchnął zabawnie Brody. - Gdyby nie te plotki,
wszystkie małe miasteczka umarłyby z nudów na długo przed wojną secesyjną.
- Ona jest naprawdę śliczna, ta twoja Kate. - Jerry przyglądał się, jak Brody
dopasowuje do siebie dwie szarki.
- Nie „moja Kate”, tylko po prostu Kate - warknął Brody. - Przynajmniej ty mógłbyś
się mnie nie czepiać.
- Dobra, dobra. Nie wściekaj się. Widziałeś ty kiedyś prawdziwy balet?
- Nie - burknął wciąż jeszcze nadąsany Brody.
- A ja widziałem - pochwalił się Jerry. - Moja młodsza siostra... Pamiętasz Tiffany?
- Pamiętam. - Brody skinął głową.
- Tiffany przez kilka lat chodziła na lekcje tańca. Raz nawet tańczyła w „Dziadku do
orzechów”. Rodzice zabrali mnie na przedstawienie. Były tam takie fajne wielkie myszy,
walki na miecze i ogromna choinka - wspominał Jerry. - Poza tym nic ciekawego. Tancerze
podskakiwali i kręcili się w kółko. Nudy na pudy. Chyba wszystkie balety są do siebie
podobne.
- Pewnie tak.
- Tiffany tydzień temu wróciła do domu. Ostatnio przez kilka lat mieszkała w
Kentucky, ale nareszcie rozwiodła się z tym kretynem, za którego wyszła za mąż. Chce
pomieszkać z rodzicami przez jakiś czas, dopóki nie stanie na nogach.
- Jasne - mruknął Brody.
Położył poziomnicę na obu szafkach, zadowolony skinął głową. Zajął się robotą i
wcale nie słuchał paplaniny przyjaciela.
- Pomyślałem sobie, że skoro znów zacząłeś się umawiać z kobietami, to może byś ją
gdzieś zabrał. Do kina albo na kolację. Niech się dziewczyna trochę rozerwie.
- No. - Brody montował już trzecią szafkę.
- Dobrze by jej to zrobiło. Wiesz, ona ostatnio dużo przeszła, ta moja siostra. Niechby
się przekonała, że są jeszcze na świecie faceci, którzy potrafią przyzwoicie obchodzić się z
kobietami.
- Tak, tak - potakiwał Brody, nie bardzo wiedząc, o co chodzi.
- Wiesz, że ona się w tobie kiedyś kochała? No to jak? Zadzwonisz do niej?
- Oczywiście - odparł machinalnie Brody i dopiero wtedy oprzytomniał. - Do kogo
mam zadzwonić?
- O Boże, Brody! Do mojej siostry. Masz do niej zadzwonić i zaprosić ją do kina.
Przecież o tym właśnie rozmawiamy.
- Naprawdę? Nie przypominam sobie.
- Przestań się zgrywać, O'Connell. Sam powiedziałeś...
- Ja nic nie mówiłem - protestował Brody. Pomyślał, że musi uważniej słuchać, co
ludzie do niego mówią, jeśli nie chce sobie napytać biedy. Jednak najpierw musiał odkręcić
to, co już się namotało.
- Nie mogę się umówić z twoją siostrą - tłumaczył - ponieważ spotykam się z Kate.
- No i co z tego? Przecież nie jesteście małżeństwem. Nawet nie mieszkacie razem.
Brody nie zamierzał umawiać się ani z Tiffany, ani w ogóle z żadną inną kobietą.
Oczywiście z wyjątkiem Kate. Jednakże nie potrafił powiedzieć tego Jerry'emu prosto z
mostu.
- Widzisz, Jerry, ja wcale nie zacząłem się umawiać z kobietami.
- Przecież spotykasz się z tą baletnicą.
- Nie spotykam się. To znaczy...
Szukając odpowiedniego słowa, spojrzał za siebie i zobaczył stojącą w progu Kate.
- Dobrze, że jesteś, Kate - powiedział zadowolony, że już nie musi się tłumaczyć.
Skąd miał wiedzieć, że właśnie dostał się z deszczu pod rynnę?
- Cześć. - Ton jej głosu nie wróżył nic dobrego.
- Widzę, że wam przeszkadzam.
Jerry natychmiast wyczuł, co się święci. Zrobił niewinną minę i nagle zaczął się
bardzo spieszyć.
- Cześć, Kate - powiedział, ostentacyjnie spoglądając na zegarek. - O rany! Nie
wiedziałem, że to już tak późno! Muszę lecieć. Zadzwonię do ciebie, Brody. Do zobaczenia.
- To był Jerry - mruknął Brody, gdy na drewnianych schodach ucichły kroki
przyjaciela.
- Tak, wiem.
- Dzisiaj zamontuję ci szafki w kuchni - ciągnął, jakby naprawdę nie czuł wiszącej w
powietrzu burzy. - Bukowe drewno pięknie tu wygląda. Jutro zabierzemy się za garderobę.
- Świetnie - syknęła Kate.
Wciąż nie wiedział, co się święci, gdy tymczasem Kate ostatkiem sił trzymała nerwy
na wodzy. Nie zamierzała się dłużej męczyć. Postanowiła spuścić je z uwięzi, pozwolić, by
rzuciły się wrogowi do gardła.
- A więc nie spotykamy się, tak? My tylko... - Urwała, podeszła do Brody'ego. -
Ciekawe, co mu chciałeś powiedzieć? Że tylko ze sobą sypiamy?
- Jerry mnie zaskoczył - tłumaczył się Brody. - Byłem zajęty robotą, nie słuchałem
jego gadania.
- A jak już usłyszałeś, to bałeś się powiedzieć, że coś nas łączy! A może ty się mnie
wstydzisz?
- Niczego się nie wstydzę - prychnął Brody. - A już na pewno nie ciebie.
- Ciekawostka - znęcała się nad nim Kate. - To po co to całe kręcenie?
- Jak się podsłuchuje cudze rozmowy, to trzeba się liczyć z różnymi przykrościami -
odparował Brody. - I wielka szkoda, że nie słyszałaś wszystkiego. Jerry mnie prosił, żebym
umówił się z jego siostrą do kina, a ja mu tłumaczyłem, dlaczego nie jest to możliwe.
- Po pierwsze: nie podsłuchiwałam. - Kate była taka wściekła, że mogłaby mu w tej
chwili wydrapać oczy. - To mój dom i mam prawo po nim chodzić. Po drugie: zamiast
tłumaczyć się Jerry'emu, mogłeś mu po prostu odmówić.
- Nie mogłem.
- A więc jednak umiesz powiedzieć „nie”! No to teraz ja ci coś powiem - mówiła,
wbijając palec w tors Brody'ego. - Sypiam z tobą, bo ja tak chcę. Nie idę do łóżka z każdym,
kto ma na to ochotę.
- Czy ja powiedziałem, że jest inaczej?
- Jeśli jestem z jakimś facetem, to jestem tylko z nim i z żadnym innym. Jasne? I od
niego wymagam tego samego. Od ciebie też! Jeśli ci to nie odpowiada, wystarczy powiedzieć.
- Janie...
- I nie myśl sobie - ciągnęła, nie zwracając uwagi na jego protesty - że możesz się mną
zasłaniać, kiedy nie chce ci się oddać przysługi przyjacielowi. Ja sobie tego nie życzę! Masz
prawo zadzwonić do siostry Jerry'ego albo do kogokolwiek innego. Ja na pewno nie będę
miała nic przeciwko temu.
- Czego się czepiasz, kobieto? - zdenerwował się Brody. - Wściekasz się, bo
odmówiłem Jerry'emu, czy dlatego, że mu nie odmówiłem?
Kate zacisnęła pięści. Miała ochotę go znokautować, ale przecież damy tak nie
postępują. A ona była damą w każdym calu.
- Kretyn - warknęła. Odwróciła się na pięcie i wyszła, rzuciwszy jakąś obelgę w
obcym języku.
Godzinę później wszystkie szafki były na swoich miejscach, ale Brody wciąż nie mógł
się uspokoić.
Chyba ze sto razy analizował całą kłótnię z Kate. Teraz już wiedział, co należało
powiedzieć i jakich słów użyć. Obiecał sobie, że powie jej to wszystko przy pierwszej
nadarzającej się okazji.
Na pewno nie będę jej błagał o przebaczenie, myślał. Ja nic złego nie zrobiłem, a ona
nazwała mnie kretynem. Ale zaraz pomyślał sobie, że gdyby naprawdę uważała go za
kretyna, to raczej nie marnowałaby dla niego takiej masy czasu. Na koniec uznał, że żaden
człowiek nie potrafi zrozumieć kobiety, więc jeśli chce mieć święty spokój, to nie powinien
się z nimi zadawać.
Odwrócił się, żeby schować narzędzia do skrzynki, i omal nie wpadł na Spencera
Kimballa.
- Co was dziś opętało - mruknął. - Ciągniecie tu wszyscy jak pszczoły do miodu.
Muszę chyba powiesić zakaz wstępu. Zwłaszcza zakaz wstępu dla kobiet.
Spencer znał Brody'ego od jakiegoś czasu, ale po raz pierwszy widział go w takim
stanie.
- Myślałem, że ty nigdy się nie denerwujesz - zauważył. - Chyba nie ja jeden
przeszkadzam ci dzisiaj w pracy.
- Delikatnie mówiąc - mruknął Brody. - Pół miasta przewaliło się dziś przez tę
kuchnię, i wszyscy z pretensjami. Gdyby to było większe miasto, już dawno bym zwariował.
- Ja nie mam żadnych pretensji - uspokoił go Spencer.
- A więc pewnie chodzi o waszą kuchnię - domyślił się Brody. - Najdalej za dwa
tygodnie możemy zaczynać.
- Kuchnia to specjalność mojej żony. Ja się do tego nie mieszam. Przyszedłem
zobaczyć, jak postępują roboty w szkole baletowej. Muszę przyznać, że poradziłeś sobie po
mistrzowsku.
- Nie mogę narzekać - burknął Brody, ale zaraz tego pożałował. - Przepraszam. Mam
zły dzień.
- To jakaś epidemia? - spytał Spencer. Już wiedział, dlaczego jego córka była w takim
podłym nastroju. - Kate też jest zła jak osa. Ustawia meble w swoim gabinecie z takim
impetem, że chyba jutro trzeba będzie zamawiać nowe.
- Nie wiedziałem, że jeszcze tu jest - rzekł Brody z udaną obojętnością.
- Z tego, jak mnie oboje potraktowaliście, wnoszę, żeście się pokłócili - stwierdził bez
emocji Spencer.
- Nie pokłóciliśmy się - wybuchnął Brody. - To ona na mnie napadła. Bez żadnego
powodu.
Tak ci się tylko wydaje - stwierdził spokojnie Spencer. - W naszej rodzinie kobiety
zawsze znajdą powód, żeby na człowieka napaść, zwłaszcza jeśli ten człowiek jest
mężczyzną.
- Z babami zawsze są kłopoty.
- Ale bez bab też ciężko - zauważył filozoficznie Spencer.
- Ja całkiem nieźle sobie radzę. Obaj z Jackiem świetnie sobie radzimy. - Popatrzył na
Spencera. Widać było, że jest przybity. - Co one takiego mają w sobie, te kobiety? Wszystko
tak zagmatwają, że człowiek czuje się jak idiota.
- Synu, mężczyźni od pokoleń próbują rozgryźć ten problem. Jak dotąd żadnemu się
nie udało.
Brody się roześmiał. Nie spodziewał się, że w ojcu Kate znajdzie bratnią duszę.
- Wobec tego pewnie nie da się tego zrobić - skonstatował. - Zresztą teraz to i tak nie
ma znaczenia. Rzuciła mnie.
- Dałeś się rzucić? - Spencer z niedowierzaniem pokręcił głową. - Nie wyglądasz mi
na człowieka, który rezygnuje przy pierwszej trudności.
- To nie jest pierwsza trudność związana z pańską córką. Ale mam nadzieję, że
ostatnia - powiedział Brody i ugryzł się w język.
Spencer jednak wcale się nie obraził. Podobał mu się ten chłopak i choć nie lubił się
wtrącać w cudze sprawy, tym razem postanowił podjąć się mediacji.
- Mam wrażenie, żeś jej nadepnął na odcisk - zaczął ostrożnie. - W takiej sytuacji
moja córka najpierw robi awanturę, a potem traktuje człowieka jak powietrze.
- Może rzeczywiście nadepnąłem jej na odcisk - przyznał Brody - ale na pewno
niechcący. A ona nie pozwoliła mi dojść do głosu, nie pozwoliła sobie nic wytłumaczyć, tylko
nazwała mnie kretynem i jeszcze dołożyła coś w tym swoim dziwnym języku.
- Sklęła cię po ukraińsku? - Spence się ucieszył, choć starał się tego nie okazać. - No
to musiała być strasznie wkurzona.
- Nie zrozumiałem z tego ani słowa, ale melodia wcale mi się nie podobała - skarżył
się Brody.
- Pewnie życzyła ci, żebyś się smażył na rożnie w ogniu piekielnym. Jej matka bardzo
lubi używać tego przekleństwa. - Nagle Spencer spoważniał. - Przepraszam, Brody, ale muszę
cię o coś spytać. Powiedz mi, chłopcze, czy darzysz moją córkę uczuciem?
- Ja... No, jakby to powiedzieć... - Brody'emu zwilgotniały dłonie. - Proszę pana...
- Mów mi Spence, dobrze? Tak będzie łatwiej. Wiem, że to trudne pytanie i właściwie
nie moja sprawa, a jednak chciałbym usłyszeć odpowiedź.
- Dobra, powiem - obiecał Brody - ale odsuń się od mojej skrzynki. Mam tam sporo
ostrych narzędzi.
- Słowo honoru, że nic złego ci nie zrobię - zapewnił go Spence i na dowód swej
dobrej woli nie tylko odsunął się od skrzynki, ale jeszcze schował ręce do kieszeni.
- Owszem, darzę Kate uczuciem - zaczął wciąż jeszcze niezbyt pewny siebie Brody. -
Sam dokładnie nie wiem, co to za uczucie, ale jestem pewien, że istnieje. Przysięgam, że tego
nie chciałem! Wiem, że nie mam prawa, ale... Tak jakoś samo wyszło.
- Dlaczego uważasz, że nie masz prawa darzyć mojej córki uczuciem? - zainteresował
się Spencer.
- To chyba oczywiste. Jestem samotnym ojcem. Wprawdzie zapewniłem swojemu
synowi przyzwoity poziom życia, ale nie jest to poziom, do jakiego przywykła Kate. I na
pewno nie taki, na jaki ją stać.
- Musiałeś chyba przejść niezłe piekło, chłopcze - stwierdził Spencer, przyglądając się
badawczo Brody'emu.
- Przepraszam, nie bardzo rozumiem.
- Nasza rodzina trochę się różni od typowych amerykańskich rodzin. We wszystko się
wtrącamy, jesteśmy nadopiekuńczy i doprowadzamy się nawzajem do szału, ale szanujemy
decyzje naszych dzieci i pomagamy im realizować” marzenia. Nie możesz przykładać do
wszystkich tej samej miary.
Spencer zamilkł, by po chwili dodać:
- Ale o tym potem. Mówiłeś, że żywisz jakieś uczucia do Kate. Skoro tak, to pozwól,
ż
e dam ci pewną radę. Od ciebie zależy, czy z niej skorzystasz, czy nie. Nie rezygnuj, Brody.
Spróbuj porozmawiać z Kate. Gdybyś nic dla niej nie znaczył, to nie zrobiłaby ci awantury.
Spencer uznał, że dał Brody'emu dostatecznie dużo materiału do własnych
przemyśleń. Był najwyższy czas zmienić temat, rozejrzał się więc po wciąż nie gotowej
kuchni.
- A więc to mnie czeka - westchnął smętnie. - I tobie się wydaje, że masz problemy.
Wyszedł, a Brody długo jeszcze stał i bezmyślnie patrzył w okno.
Ten facet każe mi się kłócić z własną córką, pomyślał. Co za porąbana rodzina!
Rodzice Brody'ego nigdy się nie kłócili. Głównie dlatego, że ojciec ustalał zasady, a
matka się do nich stosowała. Przynajmniej tak to wyglądało.
Brody i Connie także nigdy poważnie się nie pokłócili. Oczywiście, bywały
nieporozumienia, jednak zawsze rozwiązywali je bez awantur. Rozmawiali, starali się
przekonać siebie nawzajem albo udawali, że problem nie istnieje. Na całym świecie nie mieli
nikogo oprócz siebie, więc jakże mogliby się kłócić?
Brody przekonał się na własnej skórze, że brak opanowania przynosi mu same
kłopoty. Dlatego nauczył się panować nad sobą, używać rozumu i trzymać nerwy na wodzy.
Przeważnie mu się to udawało, chociaż nie zawsze i nie do końca. Choćby niedawno, kiedy
mimo wszystko nie wytrzymał i jednak pokłócił się z ojcem.
Może rzeczywiście nie należy mierzyć wszystkich jedną miarą, pomyślał. Tak czy
siak, na pewno muszę coś zrobić. Nie mogę tego tak zostawić.
Najpierw sprawdził, jak idzie praca. Wszystko, co zaplanował na ten dzień, było już
prawie skończone, więc z czystym sercem teraz mógł puścić ludzi do domu.
Chciał porozmawiać z Kate bez świadków.
Trafiła młotkiem dokładnie w łepek gwoździa. Uśmiechnęła się, zadowolona. Nie
tylko ta podła świnia Brody umie posługiwać się narzędziami.
Od dwóch godzin metodycznie urządzała swój gabinet. Meble stały tam, gdzie miały
stać, półki i szuflady zapełniła dokładnie tymi przedmiotami, jakie miały się tam znajdować.
Na ścianie powiesiła kilim w nieco spłowiałe róże, który kupiła w sklepie z antykami.
Doskonale pasował do jasnych ścian i wygodnych stylowych krzeseł.
Powiesiła kolejną z wybranych przez siebie fotografii. Wszystkie były czarno - białe i
oprawione w jednakowe proste ramki. Cofnęła się, spojrzała na ścianę i z uznaniem skinęła
głową.
Tancerki przy drążku, na próbie, na scenie, za kulisami. Uczennice na pokazie,
dziewczynki sznurujące pointy. Spocone, roześmiane, utykające ze zmęczenia, w locie...
Wszystkie aspekty świata baletu.
Kate chciała, żeby te zdjęcia codziennie jej przypominały, czego dokonała i czego
jeszcze dokona.
Wzięła w dwa palce gwóźdź, przyłożyła go do zaznaczonego miejsca, uderzyła
młotkiem. Znów trafiła.
Dobijając gwóźdź kilkoma lżejszymi uderzeniami, myślała o tym, czego na pewno
nigdy już nie zrobi: nie będzie tracić czasu na Brody'ego O'Connella.
Skurczybyk!
Niech się przymila do Tiffany!
Doskonale ją pamiętała. Tiffany Skully chodziła do tego samego gimnazjum co Kate,
tylko o klasę wyżej. Rozchichotana mocno umalowana blondynka z wielkim biustem.
No i dobrze, myślała wściekła Kate. Niech ten kretyn się z nią umawia. Mnie to już
nie obchodzi. Skończyłam z nim raz na zawsze!
- Szkoda, że mnie nie uprzedziłaś, że chcesz całą tę ścianę pokryć obrazkami -
odezwał się Brody. - Tyle się nad nią napracowałem, a teraz i tak nikt nie zauważy, jaka jest
równiutka.
Kate zawiesiła fotografię na zaplanowanym miejscu, wzięła następny gwóźdź.
- Praca ma być wykonana starannie - stwierdziła, nawet na niego nie patrząc. -
Niezależnie od tego, czy ktoś ją będzie podziwiał, czy nie. Zapłaciłam za tę ścianę i mogę z
nią zrobić, co mi się żywnie podoba.
- Jasne. Jak chcesz, możesz ją sobie całą podziurkować.
Zdjęcia wyglądały fantastycznie, ale Brody nie zamierzał tego głośno mówić.
Na wszystkich była Kate. Jako dziecko, jako młoda dziewczyna i jako dorosła kobieta.
Omal się nie uśmiechnął, kiedy zobaczył zdjęcie, na którym siedziała po turecku i waliła
młotkiem w swoje buty do tańca.
- Zdawało mi się, że to służy do tańczenia - powiedział jakby od niechcenia,
wskazując palcem zdjęcie, które go rozbawiło.
- Pointy najpierw trzeba połamać - rzekła z taką wyższością, jakby mówiła o rzeczy
oczywistej, której po prostu wstyd nie wiedzieć. - Wybacz, ale nie mam czasu z tobą w tej
chwili rozmawiać. Urządzam gabinet. Jutro mam tu dwa ważne spotkania.
- Do jutra masz jeszcze mnóstwo czasu. Gabinet już wyglądał doskonale, no ale Kate
była perfekcjonistką Nie uznawała w swoim otoczeniu niczego, co nie było idealne.
- Skoro nie pojmujesz aluzji, to powiem ci wprost. - Z całej siły walnęła w gwóźdź. -
Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Zresztą nie płacę ci za pogaduszki.
- Nie stosuj chwytów poniżej pasa. - Brody podszedł do Kate, wyjął jej z ręki młotek.
- Moja praca dla ciebie nie ma nic wspólnego z całą resztą.
Oczywiście miał rację. Kate się zawstydziła. Nie miała prawa o tym zapominać, choć
nie chciała się do tego przyznać.
- Prywatny rozdział tej historii został zamknięty - oświadczyła bardzo oficjalnym
tonem.
- Tak ci się tylko wydaje. - Brody zasunął za sobą drzwi.
- Co to ma znaczyć?
- Muszę mieć chwilę spokoju, a tu ciągle kręcą się jacyś ludzie.
- Natychmiast otwórz te drzwi! I wyjdź. A potem idź do diabła.
- Zamknij się i usiądź. - Tym razem nie dał się zastraszyć.
- Słucham? - Kate sądziła, że się przesłyszała.
Brody odłożył młotek. Na wszelki wypadek położył go daleko, poza zasięgiem Kate.
Potem podszedł do niej i pchnął ją na krzesło.
- Siadaj i słuchaj - rozkazał.
Chciała wstać, ale pchnął ją z powrotem na krzesło. Tak się zdziwiła, że zapomniała
języka w gębie. Po raz pierwszy w życiu nie zrobiła awantury komuś, kto tak paskudnie ją
potraktował.
- No dobrze, udowodniłeś, że jesteś duży i silny - rzekła, odzyskawszy mowę. - Nie
musisz już udowadniać, że jesteś głupi.
- A ty nie musisz udowadniać, że jesteś rozpuszczona jak dziadowski bicz, bo to
powszechnie wiadome. Jak jeszcze raz spróbujesz wstać, nim skończę - pogroził - to
przywiążę cię do krzesła. Przysięgam.
- No wiesz... - zaczęła.
- Teraz ja mówię - przypomniał Brody.
Tak na nią spojrzał, że mimo wszystko wolała zamilknąć. Przynajmniej na razie.
- Kończę remontować twój dom - mówił, jakby tego nie wiedziała. - Właśnie
montowałem szafki w kuchni, kiedy przypałętał się Jerry. Jest moim przyjacielem. On i jego
ż
ona wiele zrobili dla mnie i dla mojego syna. Nie wyobrażasz sobie nawet, ile im
zawdzięczam.
- Rozumiem - prychnęła. - Musisz spłacić dług wdzięczności. Dlatego umawiasz się z
jego siostrą.
- Zamknij się, z łaski swojej. Nie umawiam się z jego siostrą. Jerry sobie gadał, a ja
montowałem te szafki. Nie słuchałem, co mówi.
Chodził tam i z powrotem po pokoju.
- Zaskoczył mnie - wyjaśnił. - Nie chciałem się umawiać z jego siostrą, ale nie
chciałem mu tego powiedzieć wprost. On i Tiffany są ze sobą bardzo zżyci. Jerry się o nią
martwi, tak mi się zdaje, a do mnie ma zaufanie. Nie mogłem mu powiedzieć, że jego siostra
nic mnie nie obchodzi.
- Owszem, mogłeś - parsknęła Kate. - Chociaż nie tylko o to mi chodziło.
- No więc o co ci chodziło? Teraz już możesz mówić - pozwolił łaskawie.
- Zachowywałeś się tak, jakby nas nic nie łączyło. Nic oprócz seksu. A mnie sam seks
nie wystarczy. Od swojego partnera oczekuję lojalności, wierności i szacunku. Facet, z
którym sypiam, powinien umieć powiedzieć swojemu przyjacielowi, że mu na mnie zależy.
- Do diabła, Kate! Od czterech lat żyję jak pustelnik. Nawet dłużej. Myślałem, że
potrafisz zrozumieć...
- Źle myślałeś - przerwała mu w pół słowa.
- Boże, ależ ty jesteś nieznośna - westchnął Brody. - Odkąd poznałem Connie, nie
spotykałem się z żadną kobietą. Dopiero teraz wszystko się zmieniło. Jestem z tobą. Z tobą i z
nikim innym. Mogę to powiedzieć nie tylko Jerry'emu, ale każdemu, kogo to zainteresuje.
Zależy mi na tobie, tylko że nie umiem o tym mówić. Jeżeli chcesz, to się nauczę. Dla ciebie
nawet tego się nauczę.
- Rób, jak uważasz, a teraz daj mi spokój.
- Gdybym mógł dać ci spokój, nie byłoby mnie tutaj i nie chciałbym cię udusić.
- Obraziłeś mnie! To ciebie należałoby udusić.
- Nie będę cię sto razy przepraszał. - Pociągnął ją do drzwi.
- Sto razy? Nie słyszałam żadnych przeprosin! Co ty wyprawiasz? Nie szarp mnie!
Brody bez słowa wyprowadził ją z gabinetu i ciągnął dalej korytarzem, aż do wyjścia.
- Puść mnie natychmiast! Puść, bo pożałujesz! Zatkało ją, kiedy Brody przerzucił ją
sobie przez ramię i otworzył drzwi na ulicę.
- Zwariowałeś? - Była zbyt zdumiona, by z nim walczyć. Tylko odgarnęła włosy
zakrywające jej twarz. Widziała, że wyniósł ją na ganek, zniósł ze schodów... - Zupełnie ci
odbiło?
- Owszem. Inaczej bym się z tobą nie zadawał.
Z budynku po drugiej stronie ulicy wyszła jakaś kobieta. Była jedynym przechodniem,
więc Brody właśnie do niej się zwrócił. Oczywiście Kate nadal dyndała mu na plecach.
- Przepraszam panią - zaczął.
- Słucham? - Trochę zdziwiona kobieta spojrzała na niego i jego ładunek.
- To jest Kate. Ja mam na imię Brody. Chciałbym, żeby pani wiedziała, że Kate jest
moją dziewczyną i że bardzo mi na niej zależy.
- Boże wielki - szepnęła Kate. Pozwoliła, żeby włosy opadły na dół, żeby szczelnie
zasłoniły jej twarz.
- Rozumiem. No cóż... - Kobieta się uśmiechnęła. - Bardzo się cieszę.
- Dziękuję pani. - Brody zdjął Kate z ramienia i postawił ją przed sobą. - Mam tak
chodzić dalej, czy już jesteś zadowolona?
Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Miała wrażenie, że wszystkie słowa, jakie
należałoby w tej chwili powiedzieć, uwięzły jej w gardle i w żaden sposób nie zdołają się
stamtąd wydostać. A przecież nie mogła tak stać na środku ulicy jak ten słup soli.
Obróciła się na pięcie i co sił w nogach uciekła do domu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Brody dogonił ją, nim zdążyła zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. Zresztą nawet gdyby
zdążyła, i tak by go nie powstrzymała. Rozkręcił się, rozsmakował w awanturze i nie
zamierzał ustępować.
- Zaczekaj na mnie, skarbie.
- Nie nazywaj mnie skarbem! - wrzasnęła Kate. - Najlepiej w ogóle się do mnie nie
odzywaj! Jesteś ordynarnym oprychem. Jak mogłeś mnie tak potraktować? Jak śmiałeś mnie
tak zawstydzać przed obcymi ludźmi?
- Zawstydzać? - kpił Brody. - Ja tylko powiedziałem naszej sąsiadce, że jesteś moją
dziewczyną i że mi na tobie zależy. Czyżbyś się mnie wstydziła?
- Nie, ale... - Teraz ona nie mogła znaleźć słów. Cofała się, a Brody szedł krok w krok
za nią. To także wprawiło ją w zdumienie. Nie to, że zapędził ją w kozi róg, ale że ona mu na
to pozwoliła. Nigdy w życiu nie cofała się przed konfrontacją, nigdy nie uciekała przed
mężczyzną. Aż do tej chwili.
- Co ty wyprawiasz?
- Nic takiego. - Patrzył jej prosto w oczy. - Nareszcie jestem sobą. Zaraz się
przekonamy, czy taki też ci się spodobam.
- Jeśli ci się zdaje, że możesz...
Urwała, bo wziął ją za ręce, podniósł do góry i zmusił, by stanęła na palcach.
Pocałował ją bardzo mocno. Kate cofnęła głowę w niemym proteście, ale on się tym nie
przejmował.
- Nie podoba ci się? - spytał cicho.
- Brody... - Tylko tyle zdążyła powiedzieć, nim znów zaczął ją całować.
Nie mogła myśleć. Wiedziała na pewno, że nie powinna się tak zachowywać, że trzeba
wreszcie coś z tym zrobić, ale nie miała siły ani... ochoty.
- Mam zabrać ręce? - Jego dłonie przesuwały się po jej plecach. Były stanowcze i
zaborcze. - Musisz się zdecydować. Natychmiast.
- Nie! - : Chwyciła go za włosy, przyciągnęła jego usta do swoich. Nie wiedziała, kto
kogo pociągnął na podłogę, nie wiadomo, czyje ręce z większą niecierpliwością zdzierały
ubranie. Wiedziała tylko tyle, że pragnie tego groźnego brutala tak samo namiętnie, jak
przedtem pragnęła łagodnego, cierpliwego kochanka.
Brody już zapomniał, jak to jest, kiedy się aż tak pragnie, kiedy się w ten sposób
bierze. Bez ograniczeń i bez żadnych barier.
Kiedy ją puścił, była bezwładna jak szmaciana lalka. Leżeli obok siebie na podłodze,
bez sił, zaspokojeni, przesyceni.
Kate czuła się fantastycznie. Nigdy w życiu nie przeżyła nic podobnego. Brody patrzył
na nią i na walające się po pokoju ubrania.
- Podarłem ci bluzkę - mruknął. - Ale nie zamierzam cię przepraszać.
- Wcale nie chcę, żebyś mnie przepraszał - powiedziała, nie otwierając oczu.
- Twoje szczęście. Gdybyś chciała przeprosin, musiałbym cię znów wynieść na dwór,
tym razem nagą, i poszukać jeszcze jakichś sąsiadów. A tak to nawet pożyczę ci swoją
koszulę. Znaj moje dobre serce.
- Czy my jeszcze się na siebie gniewamy?
- Ja już skończyłem, więc to zależy od ciebie. Spojrzała na niego. Chciała coś
powiedzieć, ale tylko pokręciła głową.
- No, mów - zachęcał ją. - Powiedzmy sobie wszystko i wreszcie będzie spokój.
- Sprawiłeś mi przykrość - oznajmiła.
- Wiem. - Brody narzucił swoją koszulę na ramiona Kate. - I za to cię przepraszam.
- Co się z nami dzieje, Brody?
- Nic nadzwyczajnego. Chyba wreszcie zaczynamy się poznawać.
- Tak, na pewno masz rację - westchnęła cicho.
- Ja wcale się nie wstydzę tego, co jest między nami, Kate - tłumaczył jej Brody. - Nie
wstydzę się, tylko jeszcze nie bardzo wiem, co z tym zrobić.
- Rozumiem - stwierdziła, wkładając na siebie flanelową koszulę Brody'ego.
A jednak nie sprawiło jej przyjemności to, co usłyszała. Kate już dawno wiedziała, że
go kocha, a Brody jeszcze się zastanawiał, tak jakby było nad czym. No cóż, widocznie nie
każdy jest taki szybki jak ja, pomyślała i zaraz jej ulżyło.
- Przepraszam cię za kretyna - powiedziała, uśmiechając się słabo. - Wcale tak nie
myślałam.
- Strasznie jestem ciekaw, co jeszcze o mnie powiedziałaś.
- Nie Ucz na to, że ci powiem. - Wreszcie się roześmiała.
- Nie to nie, bez łaski. Kupię sobie rozmówki ukraińskie.
- Nic ci z tego nie przyjdzie. Tego, co najlepsze, nie znajdziesz w żadnym słowniku.
- I tak sobie jakiś kupię. - Wstał z podłogi, pomógł Kate się podnieść. - Przepraszam
cię, ale muszę jechać po Jacka.
Włosy miał w nieładzie, był nagi do pasa. A do tego wszystkiego miał synka, którego
trzeba odebrać z przystanku szkolnego autobusu.
Kate doznała olśnienia. A więc w tym tkwi prawdziwy problem!
- Dlatego jeszcze nie wiesz, co zrobić z naszym związkiem - powiedziała. - Nie bardzo
wiesz, jak pogodzić potrzeby mężczyzny z obowiązkami ojca.
- Chyba rzeczywiście o to chodzi - przyznał. - Zrozum, Kate, nie miałem nikogo od... -
Przyczesał dłonią włosy, co jednak niewiele im pomogło. - Connie bardzo długo chorowała...
Jackowi od początku życie nie układało się najlepiej. Obaj mieliśmy trudny początek. Muszę
sobie z tym wszystkim jakoś poradzić.
- Świetnie sobie poradziłeś. Razem też sobie poradzimy. Pod warunkiem, że oboje
będziemy tego chcieli.
- Ja chcę.
- To w porządku. - Kate od razu lepiej się poczuła. - A teraz jedź po Jacka.
Czas pędził jak oszalały. Wielkimi krokami zbliżała się przerwa semestralna, a
przecież dopiero co były ferie świąteczne.
Rodzina Skully wybierała się do Disneylandu. Dla Brody'ego oznaczało to mnóstwo
nowych problemów z Jackiem.
Chłopiec błagał, płakał i histeryzował, chcąc wymusić na ojcu wyjazd do bajkowego
ś
wiata. Brody cierpliwie tłumaczył synkowi, dlaczego nie jest to możliwe i dlaczego nie mogą
teraz nigdzie jechać. Do Jacka nie docierały żadne argumenty.
Chodził nadąsany, a Brody'ego gryzło sumienie. Tym bardziej że w czasie wolnym od
zajęć szkolnych musiał synka zbierać na budowę.
- Ty mi nigdy na nic nie pozwalasz - marudził Jack.
Zabawki, które zabrał z domu, już dawno przestały go interesować. Zwykle lubił
jeździć z ojcem na budowy, ale nie teraz, kiedy jego najlepszy przyjaciel bawił się w
Disneylandzie. Jack po raz pierwszy w swoim krótkim życiu zauważył, że świat wcale nie jest
sprawiedliwy.
Ojciec nie zwracał na niego uwagi. Układał spokojnie glazurę, jakby w ogóle nie
słyszał narzekań synka.
- Dlaczego nie mogę pojechać do babci? - torturował biednego ojca.
- Tłumaczyłem ci, że babcia jest teraz zajęta, ale za parę godzin po ciebie przyjedzie.
- Nie chcę tu siedzieć - dąsał się Jack. - Nudzę się. To okropne, że ja muszę tu siedzieć
i się nudzić, kiedy wszyscy moi koledzy się bawią. Ja nigdy nie mam nic do roboty.
- Za to ja mam. Muszę wykonać pracę w określonym terminie, rozumiesz? - Brody
odłożył kielnię.
- Muszę zarabiać na chleb.
Brody nie wiedział, jak to się stało, że użył tych samych słów, jakimi ojciec zwykł
przemawiać do niego.
- Nie mogę tak po prostu stąd odejść - dodał. - Ty też nie. A jeżeli zaraz nie
przestaniesz marudzić, to rzeczywiście nigdy nigdzie nie pojedziesz.
- Dziadek i babcia zabiorą mnie do Disneylandu - odgryzł się Jack. - A ciebie
zostawimy w domu.
- No i dobrze - prychnął Brody, dotknięty do żywego tym dziecięcym paplaniem. -
Wreszcie będę miał trochę spokoju.
- Ja chcę do babci! - krzyczał Jack. - Chcę do domu! Nie lubię cię!
Na tę scenę weszła Kate. Wdziała płaczącego ze złości chłopca, słyszała jego słowa.
Spojrzała na wymęczoną, zrozpaczoną twarz Brody'ego, należącego na podłodze Jacka, i
wkroczyła do akcji.
- Co ci jest, przystojniaku?
- Ja chcę do Disneylandu - wyjąkał malec. Brody chciał skończyć to przedstawienie,
ale Kate przykucnęła przy Jacku, oddzielając sobą ojca od syna.
- Ja też - przyznała, gładząc rozhisteryzowane dziecko po główce. - Kto by nie chciał
pojechać do Disneylandu?
- Tata nie chce - chlipnął Jack.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz, kochanie. Wszyscy tatusiowie marzą o
zwiedzaniu Disneylandu. Właśnie dlatego tak im ciężko. Oni nie mogą robić tego, czego
pragną, bo muszą pracować.
- Poradzę sobie, Kate - wtrącił się Brody.
- Czy ja mówię, że sobie nie poradzisz? - mruknęła. Wzięła chłopca na ręce, wstała. -
Jesteś zmęczony, skarbie. Za długo siedzisz na budowie. Pojedziemy na trochę do mnie, a
tatuś przez ten czas spokojnie skończy.
- Za parę godzin przyjedzie po niego moja mama. - Brody wyciągnął ręce po chłopca,
ale Jack skulił się, oplótł się jak wąż wokół Kate. Brody'emu omal nie pękło serce.
Kate zapragnęła przysunąć się do niego, wcisnąć Jacka pomiędzy siebie i udręczonego
ojca, wiedziała jednak, że teraz nie pora na takie gesty. W tej chwili Jack musiał być daleko
od swego tatusia.
- Czy mogę zabrać go do siebie? - spytała. Zdrzemnąłby się, dodała bezgłośnie. -
Zadzwonię do twojej mamy i powiem, żeby nie przyjeżdżała tutaj, tylko od razu do mnie.
- Ja chcę pojechać z Kate - szlochał wtulony w jej ramię Jack.
- Jak chcesz, to jedź - warknął Brody.
Był zirytowany, miał wyrzuty sumienia i taką samą minę jak jego rozkapryszony
synek.
Usiadł ciężko na odwróconym do góry dnem wiadrze. Nawet na nich nie spojrzał.
Słyszał tylko, jak Jack wydmuchuje nos i jak opowiada Kate, że tatuś na niego nakrzyczał.
- Wiem, kochanie - mówiła Kate, całując mokry od łez policzek malca. - Ale ty też na
niego krzyczałeś. Na pewno tatusiowi jest teraz tak samo smutno jak i tobie.
- Na pewno nie. - Jack westchnął ciężko, oparł główkę na ramieniu Kate. - On mnie
nie zabierze do Disneylandu, tak jak tata Roda.
- Niestety nie, mój skarbie. To wszystko przeze mnie.
- Przez ciebie? - zdziwił się malec.
- Obawiam się, że tak. Wiesz, że twój tatuś remontuje mój dom, prawda?
- No. - Jack pokiwał jasną główką.
- Tatuś obiecał mi, że skończy pracę w określonym terminie. A ponieważ twój tatuś
obiecał mnie, to ja też coś komuś obiecałam, i teraz ci ludzie na mnie liczą. Jeśli twój tatuś nie
dotrzyma słowa, to i ja nie będę mogła dotrzymać swojego, a to nie byłoby ładnie, prawda?
- Nie, ale może chociaż ten jeden raz.
- Czy tatuś dotrzymuje słowa, kiedy ci coś obieca?
- Tak. - Jack spuścił głowę.
- Nie smuć się, przystojniaku. Pojedziemy do mnie, przeczytam ci bajkę. To będzie
bajka o chłopcu, który też miał na imię Jack. O Jacku i wielkiej fasoli.
- A dostanę ciasteczko?
- Oczywiście.
Uściskała go serdecznie. Tak bardzo go kochała.
Jack zasnął, nim bajkowy Jack zamienił swoją krowę na czarodziejskie fasolki.
Biedny maluch, pomyślała Kate, otulając go kocykiem Z całego serca współczuła
Brody'emu. Niby wiedziała, że bycie ojcem to nie tylko siłowanie się na podłodze i granie w
piłkę na podwórku, ale także łzy, złe humory, niezadowolenie i ciężka praca wychowawcza.
A jednak co innego wiedzieć, a zupełnie co innego zobaczyć na własne oczy. A najgorzej, że
sama musiała odmówić dziecku, któremu chciałaby nieba przychylić.
- Kocham cię, przystojniaku. - Pochyliła się i pocałowała chłopca w czółko. - I
twojego tatusia też. Mam nadzieję, że prędko się namyśli, bo ja nie chcę już dłużej czekać.
Chcę mieć was obu, i to szybko.
Zadzwonił telefon. Kate chwyciła słuchawkę, nim zdążył zadzwonić drugi raz.
- Halo? - Uśmiechnęła się, usłyszawszy znajomy głos. Trzymając przy uchu
słuchawkę, wyszła z pokoju. Nie chciała, żeby Jack się obudził. - Davidov! Co się stało, że
mistrz zaszczyca mnie rozmową?
Poprawiła makijaż, wyszczotkowała włosy. Wiedziała, że głupio się zachowuje, ale to
było silniejsze od niej. Za chwilę miała poznać rodziców Brody'ego. A ponieważ postanowiła
zostać ich synową, chciała zrobić jak najlepsze wrażenie.
Jack obudził się wypoczęty. Biegał po ogrodzie, stoczył z Kate walkę na miecze i
wygrał wyścig samochodowy zakończony wspaniałym karambolem. A po zabawie dostał
solidny podwieczorek.
- Tatuś jest na mnie wściekły - stwierdził, zjadłszy ostatnie ciasteczko.
- Na pewno nie jest tak źle - pocieszyła go Kate. - Myślę, że jest mu smutno, bo nie
może ci dać tego, czego tak bardzo pragniesz. Rodzice zawsze chcą dać swoim dzieciom to,
co im sprawia radość, tylko że czasami po prostu nie mogą.
Doskonale pamiętała swoje własne dziecięce histerie i fochy. Zawsze potem było jej
przykro i gryzło ją sumienie. Tak samo jak teraz Jacka.
- A nie mogą, bo czasem to coś nie jest dobre dla dziecka, albo pora nie jest
odpowiednia. A zdarza się też, że po prostu nie mogą. Kiedy dziecko płacze, wrzeszczy i
tupie nogami, to człowiek przez chwilę rzeczywiście jest wściekły. Ale przede wszystkim
bardzo smutny.
- Ja nie chciałem - szepnął Jack. Usteczka mu drżały, wyglądał, jakby zaraz miał się
rozpłakać.
- Wiem, kochanie. Przeprosisz tatusia i obaj zaraz poczujecie się lepiej. Zobaczysz.
- Czy twój tatuś krzyczał kiedyś na ciebie?
- Owszem. - Kate się roześmiała. - Bardzo się wtedy na niego wściekałam, ale potem
zwykle dochodziłam do wniosku, że sobie na to zasłużyłam.
- Czy ja też sobie zasłużyłem?
- Niestety, tak. Przecież wiesz, że twój tatuś cię kocha. Chciałby ci dać wszystko,
czego zapragniesz, ale nie zawsze może.
- No. - Jack pokiwał główką z poważną miną. Ładna jest, pomyślał. Ładna i miła.
Umie się bawić i czytać bajki. Nawet lubię, jak mnie całuje. I tak fajnie się śmieje, kiedy
udaję, że tego nie lubię. Tatuś też lubi ją całować. Powiedział, że lubi, a on nigdy nie kłamie.
Może ożeniłaby się z moim tatą? Tata mówi, że nie będzie chciała, ale jak ją ładnie
poproszę... Jak się zgodzi, to będzie żoną mojego tatusia i moją mamą. Zamieszkamy razem
w naszym domu, a kiedyś może pojedziemy do Disneylandu. Razem. Ja, Kate i mój tatuś.
- Nad czym tak rozmyślasz, przystojniaku?
- Zastanawiam się, czy...
- Jest twoja babcia! - Kate zerwała się, usłyszawszy dzwonek u drzwi. - Potem mi
opowiesz, o czym myślałeś. Tylko nie zapomnij!
Pobiegła otworzyć. Denerwowała się. Wzięła głęboki oddech i dopiero po tym
otworzyła drzwi państwu O'Connell.
- Cieszę się, że państwo przyjechali - powiedziała, zapraszając ich do środka. - Jack
właśnie kończy podwieczorek.
- To bardzo miło, że się pani nim zajęła. - Mary O'Connell weszła pierwsza,
dyskretnie rozejrzała się po domu. Ona też bardzo starannie się tego dnia malowała, choć mąż
ostro ją za to skrytykował.
- Zajmowanie się Jackiem to czysta przyjemność. Jest wspaniałym dzieckiem. Proszę
do środka. Czy mogę zaproponować państwu kawę?
- Nie będziemy robić kłopotu - odezwał się Bob.
- Ależ to żaden kłopot. Chyba że się państwo śpieszą.
- Musimy... - Bob urwał, dostawszy od żony dyskretnego kuksańca.
- Bardzo chętnie napijemy się kawy - powiedziała pani O'Connell. - Dziękujemy za
zaproszenie.
- Brody będzie przerabiał też naszą kuchnię - mówiła Kate, prowadząc za sobą gości. -
Rodzice są zachwyceni remontem, jaki przeprowadził w moim domu.
- Mój syn jest bardzo zdolny - rzekła z dumą pani O'Connell. Na wszelki wypadek
rzuciła mężowi ostrzegawcze spojrzenie.
- Z mojej rudery zrobił prawdziwy pałac. Jack, zobacz, kogo ci przyprowadziłam.
- Cześć - powiedział Jack, nie ruszając się od stołu. - Bawiłem się z Kate.
Jaki ojciec, taki syn, pomyślał ponuro Bob, choć serce, jak zwykle, wyrywało mu się
do wnuka.
- Kate ma zabawki - opowiadał Jack. - Jej mama ma cały sklep z zabawkami.
Obiecała, że zabierze mnie tam w moje urodziny i będę sobie mógł wybrać, co będę chciał.
- To bardzo miło z jej strony. - Pani O'Connell przyglądała się Kate z namysłem.
Patrzyła, jak Kate ustawia na stole zastawę. Odpowiednio do okazji, bez niepotrzebnej
przesady. I nie wytarła rozlanego przez Jacka kakao, tylko podała mu ściereczkę, żeby mógł
sam po sobie posprzątać.
Byłaby z niej dobra matka, pomyślała pani O'Connell z uznaniem. Ten mój słodki
okruszek zasługuje na prawdziwą mamusię. No i na żonę pewnie też by się nadawała. Jest
bardzo ładna...
- Całe miasto o niczym innym nie mówi, tylko o nowej szkole tańca - zaczęła pani
O'Connell. Zaczerwieniła się, gdy jej mąż prychnął z dezaprobatą. - Chyba nie może się pani
doczekać otwarcia.
- Rzeczywiście, nie mogę. Mam już kilka uczennic. Za parę tygodni zaczynamy. Jeśli
zna pani kogoś, kto byłby zainteresowany, to będę wdzięczna za życzliwe słowo.
- Shepherdstown to nie Nowy Jork - mruknął Bob, sięgając po cukiernicę.
- Oczywiście - zgodziła się Kate, choć usłyszała ukrytą w głosie Boba O'Connella
przyganę. - Bardzo dobrze mieszkało mi się w Nowym Jorku i świetnie pracowało. Mam tam
rodzinę, więc oczywiście było mi łatwiej. Uwielbiam podróże, nowe miejsca i cieszę się, że
mogłam tańczyć na największych scenach świata. Ale tu jest mój dom i tu chcę się osiedlić na
stałe. Naprawdę uważa pan, że w naszym mieście nie ma miejsca na szkołę baletową?
- Nie znam się na tym. - Bob wzruszył lekceważąco ramionami.
- A ja się znam. I uważam, że porządna szkoła tańca bardzo nam się przyda.
Wprawdzie Shepherdstown to małe miasto - mówiła Kate, niespiesznie popijając kawę - ale
mamy tu przecież uniwersytet. A uniwersytet przyciąga różnych ludzi ze wszystkich stron
kraju.
- Czy mogę wziąć ciasteczko? - spytał Jack.
- Poproszę o ciasteczko - poprawiła chłopca babcia.
- Poproszę o ciasteczko - powtórzył posłusznie malec.
Kate wstała, chcąc podać chłopcu o co prosił. Spojrzała w okno i zobaczyła
Brody'ego. Dawał jej jakieś znaki, robił śmieszne miny, więc przeprosiła i poszła mu
otworzyć drzwi.
- Co to za wygłupy? - spytała.
- Nic takiego. - Szybko wszedł do sieni i starannie zaniknął za sobą drzwi.
Kate zaprowadziła go do kuchni.
- Próbowałem się do was dodzwonić - powiedział Brody, przywitawszy się z
rodzicami. - Chciałem was uprzedzić, ale pewnie już byliście w drodze.
- Mieliśmy być po chłopca o trzeciej - mruknął Bob - więc przyjechaliśmy o trzeciej.
- No tak. My tymczasem zmieniliśmy plany. - Brody spojrzał na Jacka, który siedział
ze spuszczoną głową. - Dobrze ci było u Kate, synku?
Jack powoli skinął główką, ostrożnie zerknął na ojca. W jego oczach znów pojawiły
się łzy.
- Przepraszam, że byłem niegrzeczny, tatusiu. Przepraszam! Nie chciałem ci sprawić
przykrości.
Brody przykucnął przy chłopcu, przytulił go do siebie.
- Przykro mi, że nie mogę cię zabrać do Disneylandu. I przepraszam, że na ciebie
nakrzyczałem.
- Już się na mnie nie gniewasz?
- Nie. Wcale się nie gniewam.
- Kate powiedziała, że nie będziesz się gniewał.
- Jackowi momentalnie obeschły łzy.
- Miała rację. - Brody wziął synka na ręce, przytulił go, a potem postawił na podłodze.
- Będę mógł wrócić z tobą do pracy? Będę grzeczny. Obiecuję.
- Jasne, że byś mógł, tylko że ja już dziś nie wracam do pracy.
- Jak się kończy pracę w połowie dnia, nie można powiedzieć o sobie, że się solidnie
pracowało - skomentował Bob O'Connell.
- Owszem - Brody rzucił ojcu gniewne spojrzenie - ale jeśli czasami nie zrobi się
przerwy, żeby pobyć ze swoim synem, to nie można powiedzieć o sobie, że jest się dobrym
ojcem.
- Może nie byłem dobrym ojcem, ale za to ty nigdy nie chodziłeś głodny - warknął
Bob, zrywając się od stołu.
- Masz rację, tylko że ja chcę dać Jackowi trochę więcej niż pełny żołądek. Mam coś
dla ciebie - rzekł do chłopca, któremu znów zaczynała się trząść bródka, jak zwykle, kiedy
tata i dziadek się kłócili. - Wprawdzie nie jest to wycieczka do Disneylandu, ale mam
nadzieję, że też ci się spodoba.
- Coś mi przyniosłeś? - Jack ciągnął ojca za kieszeń. - Samochód? A może
ciężarówkę?
- Nigdy nie zgadniesz. I wcale nie schowałem tego do kieszeni. Jest na ganku.
- Mogę zobaczyć? Mogę? Mogę? - Nie czekając na odpowiedź, chłopiec już biegł do
drzwi, już naciskał klamkę.
A kiedy stanął w progu, kiedy spojrzał w dół, a potem w górę na ojca, w tej jednej
cudownej chwili Brody dostał od życia wszystko, co naprawdę ma jakąś wartość.
- Piesek! Prawdziwy piesek! - Jack porwał na ręce mały czarny kłębuszek, który
usiłował się wdrapać na jego nogę. - To dla mnie? Naprawdę dla mnie?
- Mam wrażenie, że chciałby cię zatrzymać - stwierdził Brody, patrząc, jak psiak
radośnie merda króciutkim ogonkiem, jak popiskuje i liże Jacka po twarzy.
- Patrz, babciu! Mam pieska! Nazwę go Mike. Zawsze chciałem mieć pieska i żeby się
nazywał Mike.
- Śliczny. - Babci piesek też się spodobał. - Ma grube łapki. Niedługo będzie większy
od ciebie. Musisz o niego bardzo dbać, Jack.
- Będę o niego dbał. Obiecuję. Zobacz, Kate. Popatrz tylko! Mam pieska!
- Jest śliczny. - Kate nie mogła się powstrzymać. Przyklękła przy Jacku, a jego nowy
przyjaciel natychmiast serdecznie oblizał jej policzek. - Taki mięciutki. I taki słodki.
- Każdy chłopiec powinien mieć psa - odezwał się Bob, który wciąż jeszcze był pod
wrażeniem prztyczka, jakiego dał mu jego własny syn. - Ale kto się będzie nim zajmował,
kiedy Jack będzie w szkole, a ty na budowie? Ty nigdy nie pomyślisz, tylko od razu robisz, co
ci strzeli do głowy. Nigdy się nie zastanawiasz nad konsekwencjami.
- Bob. - Przerażona Mary dotknęła mężowskiego ramienia.
- Mam duże podwórko - odparł Brody. - Ogrodzone. Poza tym zazwyczaj pracuję w
domach, w których są psy. Mike będzie chodził ze mną do pracy, póki nie podrośnie na tyle,
ż
eby mógł sam zostawać w domu.
- Kupiłeś tego psa dla Jacka, czy dla siebie? Zdaje mi się, że chciałeś uspokoić swoje
sumienie. Nie możesz chłopcu zapewnić takich ferii, jakie ma jego przyjaciel, więc zamiast
tego kupiłeś mu pieska.
- Ja już nie chcę do Disneylandu. - Jackowi znów zbierało się na płacz. - Chcę zostać
w domu. Z tatusiem i z Mikiem.
- Wyjdź z pieskiem na spacer, Jack. - Kate zdobyła się na uśmiech, wyprowadziła
chłopca do przedpokoju. - Pieski bardzo lubią biegać po ogrodzie, prawie tak samo jak mali
chłopcy. Musicie się ze sobą poznać i zaprzyjaźnić. Ale najpierw włóż kurtkę.
Brody zmilczał. Wytrzymał, póki Kate nie pomogła się Jackowi ubrać, póki nie
wystawiła go na dwór i nie zamknęła za nim drzwi. Dopiero potem wybuchnął.
- Nie twój zasmarkany interes, dlaczego kupuję swojemu synowi psa - syknął - ale ci
powiem, że wybrałem tego szczeniaczka trzy tygodnie temu. Musiałem tylko trochę
poczekać, aż podrośnie i będzie go można zabrać od matki. Jack miał go dostać na
Wielkanoc, tyle że właśnie dziś potrzebował jakiejś pociechy.
- Jak chcesz go nauczyć, żeby cię szanował, jeśli dajesz mu prezenty za każdym
razem, kiedy ci napyskuje?
- Ty całe życie uczyłeś mnie szacunku do siebie i co ci z tego przyszło?
- Przestańcie. - Mary załamała ręce. - To nie jest miejsce na takie...
- Nie będziesz mi dyktować, co i kiedy mam mówić - warknął Bob. - Trzeba cię było
bić mocniej i częściej - zwrócił się do syna. - Ty zawsze wszystko robiłeś po swojemu. Nigdy
nie było z ciebie pożytku, tylko same kłopoty. Teraz też bez przerwy pakujesz się w jakieś
tarapaty, dobijasz swoją matkę. Miałeś mleko pod dziobem, jak uciekłeś do miasta, żeby
sobie zmarnować życie.
- Nie uciekłem do żadnego miasta. Uciekłem od ciebie.
Głowa Boba odskoczyła do tyłu, jakby został spoliczkowany. Zrobił się biały jak
płótno.
- A jednak wróciłeś! Muszę przyznać, że jakoś wiążesz koniec z końcem, za to nigdy
nie masz czasu dla dziecka. Ciągle przesiaduje u obcych ludzi, żebyś ty mógł zarabiać na
chleb. Całe miasto plotkuje o tym, jak zabawiasz się z panienkami, kiedy twój syn śpi w
sąsiednim pokoju.
- Tym razem pan przesadził. - Gdyby Kate nie była taka wściekła, pewnie by
zauważyła, że znów stanęła pomiędzy ojcem i synem, którzy w każdej chwili mogli sobie
skoczyć do oczu. - Tak się składa, że Brody nie zabawia się z żadnymi panienkami, tylko ze
mną. I chociaż to naprawdę nic pana nie powinno obchodzić, to powiem panu, że nigdy się ze
mną nie zabawiał, kiedy Jack spał w sąsiednim pokoju.
Bob zaniemówił. Wiedział, jak postępować z własnym synem, potrafił krótko trzymać
ż
onę, ale w tej chwili zapomniał języka w gębie.
- Jeśli nie wie pan, że Brody raczej dałby sobie uciąć rękę niż w jakikolwiek sposób
skrzywdzić tego chłopca - syczała Kate jak podrażniona żmija - to jest pan nie tylko ślepy, ale
i głupi. Powinien się pan wstydzić! Nie ma pan prawa odzywać się w ten sposób do
Brody'ego. Wspaniale pokierował swoim życiem i świetnie wychowuje syna. Ale pan nigdy
mu tego nie powie, bo pana na to po prostu nie stać.
- Na próżno strzępisz język - odezwał się Brody.
- Zamknij się! - Kate spojrzała na niego, jakby go chciała zabić wzrokiem. - Ty też
masz sporo na sumieniu. Nie masz prawa odzywać się w ten sposób do swego ojca. Nie
wolno ci go tak traktować, i to w obecności własnego syna. Nie widzisz, że Jack się boi, że
cierpi, kiedy wy dwaj skaczecie sobie do oczu?
Cofnęła się, obrzuciła ich wściekłym spojrzeniem.
- Obaj razem wzięci macie mniej rozumu niż średnio zdolna małpa. Idę na dwór
pobawić się z Jackiem, a wy sobie róbcie co chcecie. Jeśli o mnie chodzi, możecie się nawet
pozabijać. Przynajmniej wreszcie będzie święty spokój.
Z impetem wypadła do ogrodu.
Jeszcze gotowała się ze złości, kiedy kilka minut później dołączył do niej Brody.
Usiadł obok niej na schodkach, w milczeniu patrzył, jak Jack biega po podwórku ze
swoim nowym przyjacielem, jak próbuje go nauczyć, by przynosił piłeczkę.
- Przepraszam, że zrobiłem awanturę w twoim domu - powiedział w końcu.
- Mój dom był świadkiem niejednej awantury i mam nadzieję, że jeszcze niejedną
wytrzyma.
- No tak, ale nie powinniśmy się kłócić w obecności Jacka.
Kate milczała.
- Ze mną i moim ojcem tak już jest - mówił Brody. - Zawsze tak było. Nawet ty tego
nie zmienisz.
- Zawsze tak było, więc już zawsze musi tak być? Jeśli człowiek może zmienić jeden
aspekt swojego życia, to może także zmienić każdy inny. Musisz tylko spróbować.
- Działamy sobie na nerwy, to wszystko. Na dobrą sprawę wcale nie powinniśmy się
do siebie zbliżać.
Nie chcę, żeby Jack miał do mnie żal, kiedy dorośnie. Pewnie dlatego jestem wobec
niego trochę nadopiekuńcza.
- Przestań się wreszcie o wszystko obwiniać. - Kate znów się zdenerwowała. - Nie
widzisz, że Jack jest szczęśliwym, wspaniałym dzieckiem?
- Widzę. - Brody się uśmiechnął.
Jack zaśmiewał się do rozpuku. Tarzał się w trawie, podczas gdy psiak usiłował się na
niego wdrapać.
- Chyba wiesz, że jesteś dobrym ojcem. Włożyłeś dużo pracy i wysiłku w wychowanie
Jacka i nawet tego nie zauważyłeś. Wszystko dlatego, że go kochasz - tłumaczyła mu Kate. -
Kochasz go bezwarunkowo. Ale znacznie trudniej być dobrym synem. Trzeba w to włożyć
mnóstwo wysiłku i znacznie więcej pracy. Dlatego człowiekowi łatwiej przychodzi kochać
swoje dziecko niż swoich rodziców.
- Mój ojciec mnie nie kocha.
- Bzdury gadasz. On kocha ciebie, a ty jego, tylko nie chcecie się do tego przyznać.
Gdybyście się nie kochali, nie moglibyście się tak głęboko ranić.
Brody wzruszył ramionami. Ona nic nie rozumie, pomyślał. No bo niby skąd ma
rozumieć?
- Pierwszy raz w życiu widziałem, jak mój ojciec oniemiał. Po prostu go zatkało.
Chyba nigdy żadna kobieta tak go nie potraktowała. Ja już się do tego przyzwyczaiłem.
Ale Kate nie tylko rozumiała; miała na ten temat jeszcze coś do powiedzenia.
- Przy pierwszej okazji przeprosisz swoją matkę zażądała. - Chyba że chcesz mieć ze
mną do czynienia.
- Dobrze, dobrze - zgodził się potulnie Brody. - Czy mogę się przedtem trochę
pobawić z psem?
- Możesz - zgodziła się łaskawie.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Kate wszystko dokładnie zaplanowała, wszystko przewidziała, starannie wybrała
najlepszy moment. Jack nocował u dziadków, a Brody był wykończony po wyjątkowo
intensywnych igraszkach miłosnych.
- Mam coś dla ciebie - oznajmiła.
- Jeszcze coś? - zdziwił się. - Dostałem obiad, wino i piękną kobietę. Czego można
chcieć więcej?
- Zaraz się dowiesz. - Kate się roześmiała, szybciutko wstała z łóżka.
Nie mógł od niej oderwać oczu. Uwielbiał patrzeć, jak się poruszała, zwłaszcza gdy
chodziła naga po jego sypialni.
Ten pokój też wreszcie wykończył. Pracował po nocach, byleby tylko doprowadzić go
do stanu używalności. Skoro - zrządzeniem opatrzności - ostatnio służył mu nie tylko do
spania, musiał wyglądać przyzwoicie.
Ś
ciany zostały otynkowane i pomalowane na ciemnoniebieski kolor, bo Kate lubiła
zdecydowane barwy.
Brody liczył na to, że wkrótce i podłoga doczeka się cyklinowania. Zasłony i reszta
drobiazgów musiały jeszcze trochę poczekać.
Ale i tak lubił patrzeć, jak Kate chodzi po tym pokoju. Lubił czuć jej obecność. Kiedyś
zostawiła kolczyki na toaletce. Dziwnie miło zrobiło mu się koło serca, kiedy zobaczył je tam
następnego ranka. To było takie zwyczajne i bardzo sympatyczne. A on już prawie
zapomniał, jak to jest...
W pokoju było chłodno, więc Kate włożyła koszulę Brody'ego i poszła po swoją
torebkę.
- Uwielbiam patrzeć, jak chodzisz w samej koszuli - powiedział. - Muszę ci chyba
kilka kupić.
- Będę ci bardzo wdzięczna. - Przysiadła na łóżku, rzuciła kopertę na nagi tors
Brody'ego. - To dla ciebie.
- Dla mnie?
Usiadł i rozerwał kopertę. Zdumiał się, gdy zobaczył dwa bilety lotnicze.
- Co to jest?
- Bilety do Nowego Jorku i z powrotem. Dla ciebie i dla Jacka. Na przyszły piątek.
- Dlaczego? - Brody patrzył nieufnie na bilety, potem spojrzał na Kate.
- Ponieważ bardzo chcę, żebyście pojechali. Byłeś kiedyś w Nowym Jorku?
- Nie, ale...
- Tym lepiej. Nie będziesz się nudził.
- Ale...
- Parę dni temu zadzwonił do mnie maestro. - Kate nie pozwoliła mu dojść do głosu. -
W przyszłą sobotę dają specjalne przedstawienie. Tylko jedno, na cele dobroczynne.
Fragmenty rozmaitych baletów w wykonaniu różnych artystów. Davidov dawno mnie prosił,
ż
ebym wzięła w tym udział. Nie zgodziłam się, bo mam teraz tyle spraw na głowie...
- Dlaczego zmieniłaś decyzję? - Brody był bardzo podejrzliwy.
- Tancerka, która miała wykonać pas de deux. z „Czerwonej Róży”, ma kontuzję.
Niby nic, ale dziewczyna co najmniej przez dwa tygodnie nie wyjdzie na scenę. Dlatego
maestro poprosił mnie o zastępstwo.
- Ale co my z tym mamy wspólnego? - chciał wiedzieć Brody. - Ani ja, ani Jack nie
zatańczymy w balecie.
- Na pewno nic złego wam się nie stanie, jeśli jakiś zobaczycie. - Kate się roześmiała.
- Davidov namówił mnie, żebym zatańczyła jeszcze fragment z „Don Kichota”, więc
będziecie mieli jaki taki przegląd moich możliwości. Muszę dojść do formy przed przed-
stawieniem, więc wyjadę we wtorek.
Brody'emu zrobiło się trochę nieprzyjemnie na samą myśl o tym, że Kate znów nie
będzie. Na szczęście to tylko trzy dni, pomyślał. W piątek się zobaczymy.
Lecz zaraz przypomniał sobie, że przecież nie może jechać za nią do Nowego Jorku,
nie może przyjąć od niej takiego drogiego prezentu. I na pewno nie wytrzyma na
przedstawieniu.
- Nie mogę tak po prostu wziąć Jacka i pojechać do Nowego Jorku - zaprotestował.
- Dlaczego?
- Dzieciak nie może bez powodu opuszczać szkoły. No i nie mamy z kim zostawić
Mike'a.
- Żaden problem. - Wzruszyła ramionami. - Wyjedziecie w piątek po lekcjach. Akurat
zdążycie do Nowego Jorku na kolację. Zamieszkamy u mojej siostry. W sobotę rano
obejrzycie sobie miasto, a wieczorem pójdziecie na przedstawienie. W niedzielę znów
pójdziemy zwiedzać miasto, zjemy obiad u moich dziadków i wrócimy wieczornym
samolotem. W poniedziałek rano wszyscy będziemy z powrotem w pracy i w szkole.
- Ale...
- A Mike'a - Kate nie pozwoliła sobie przerwać - zabierzecie ze sobą.
- Mam taszczyć psa do Nowego Jorku?
- A co w tym złego? Moi siostrzeńcy będą zachwyceni.
Brody widział, jak pułapka się zamyka.
- Tacy zwyczajni ludzie jak ja nie latają na weekend do Nowego Jorku. - Mimo
wszystko spróbował walczyć, jakoś wydostać się z potrzasku.
- Bzdury gadasz. - Kate go pocałowała. Miała w zanadrzu jeszcze jeden argument,
najmocniejszy. Specjalnie schowała go na sam koniec. - Pomyśl, jaką frajdę sprawisz
Jackowi. Zobaczy Nowy Jork i odpłaci koledze pięknym za nadobne. Rod ciągle gada o
Disneylandzie, no to teraz Jack też będzie się mógł czymś pochwalić. Wyobraź sobie, jaką
minę zrobi Rod, kiedy się dowie, że Jack był w miejscu, w którym zginął King Kong.
Trafiła celnie. Brody miał ochotę wyć.
- Nie zrozum mnie źle - spróbował jeszcze raz, choć przecież wiedział, że przegra z
kretesem. - Ja naprawdę nie przepadam za baletem.
- Jesteś pewien? - Kate zatrzepotała rzęsami. - Ile przedstawień widziałeś?
- Żadnego - mruknął Brody.
- No to skąd wiesz, że nie lubisz baletu?
- Publicznej egzekucji też nie oglądałem, a jednak mam przeczucie, że by mi się nie
spodobała.
- Ależ ty jesteś uparty - westchnęła. - Spójrz na to z innej strony. Pokażesz Jackowi
Nowy Jork, dasz mu dwa dni wielkiej radości. To wszystko w zamian za dwie godziny
ś
miertelnej nudy. Zdaje mi się, że to niewygórowana cena.
- O wszystkim pomyślałaś. - Brody pokręcił głową, popatrzył na bilety.
- Raczej tak. No to jak będzie? Przyjedziecie?
- Jack oszaleje ze szczęścia, jak się dowie, że poleci samolotem.
Jack rzeczywiście szalał z radości. W piątek po południu, gdy jechali na lotnisko, omal
nie wyskoczył ze skóry.
- Tatusiu, spytaj, czy Mike może lecieć z nami. Nie chcę, żeby był sam. Będzie się bał.
- Nie wolno zabierać psów do kabiny pasażerskiej, ale nie bój się, na pewno nic złego
mu się nie stanie. Ma swoje zabawki i wcale nie będzie sam. W przedziale dla psów polecą
razem z nim jeszcze dwa inne psy.
- No tak. - Jack łatwo dał się przekonać. Przyglądał się chciwie wszystkiemu, co
działo się na lotnisku, po drodze do samolotu i w samym samolocie.
Stewardesa natychmiast się zorientowała, że to pierwszy lot chłopca. Zaprowadziła go
do kabiny pilotów i dała mu plastikowe skrzydła. Nim samolot uniósł się w powietrze, Jack
postanowił, że kiedy dorośnie, też zostanie pilotem.
Przez całą godzinę zasypywał ojca pytaniami. Siedział przyklejony do szyby, co
zresztą wcale nie przeszkadzało mu w mówieniu. Brody był wykończony, a Jack w siódmym
niebie. Jeszcze nigdy w życiu nie miał takiej uciechy.
Brody trochę się bał, czy wytrzyma całe dwa dni w towarzystwie licznej rodziny Kate.
I do tego jeszcze to przedstawienie!
Weekend w Nowym Jorku, balet, pomyślał. Powinienem teraz siedzieć w domu i
cyklinować podłogi. Roboty jest tyle, że nie wiadomo, w co najpierw ręce włożyć, a ja się
tymczasem włóczę po świecie jak jakiś bogacz.
Doszedł do wniosku, że wszystkiemu jest winna Kate. To ona zmieniła całe jego
ż
ycie. Jego i Jacka. Dopiero teraz Brody naprawdę się przestraszył. Niestety, było już za
późno, żeby się wycofać.
Wyszedł do sali przylotów z podręcznym bagażem w jednej ręce, z łapką Jacka mocno
wciśniętą w drugą. Postanowił przede wszystkim zachować spokój. W końcu to tylko dwa
dni, powtarzał sobie w duchu. Nie takie rzeczy wytrzymałem.
Szukał wzrokiem Kate, ale nigdzie jej nie było.
Tylko jakiś wysoki blondyn gwałtownie machał do niego ręką. Brody nijak nie mógł
sobie przypomnieć, jak ten człowiek ma na imię.
- Jestem Nick LeBeck, szwagier Kate. - Blondyn wybawił go z kłopotu. -
Zamelinujecie się u nas, chłopaki. Kate miała was odebrać, ale zrobili jej dodatkową próbę.
- Dzięki, że po nas przyjechałeś - mruknął Brody.
- Naprawdę nie ma za co. - Nick się uśmiechnął i pochylił, żeby uścisnąć dłoń Jacka. -
Cieszę się, że do nas przyjechałeś. Max nie może się doczekać, kiedy cię zobaczy. Poznaliście
się na noworocznym przyjęciu, pamiętasz?
- No. Kate mówiła, że będziemy u was spać przez dwie noce.
- Jasne. I będzie też uroczysty obiad. Lubisz zupę z rybich łebków?
Oczy Jacka zrobiły się wielkie z przerażenia. Powoli pokręcił głową.
- My też nie lubimy. - Nick się roześmiał. - Dlatego nigdy nie gotujemy tego
paskudztwa.
Okazało się, że pobyt w obcym mieście u obcych ludzi, których prawie nie znał, nie
był aż tak bardzo krępujący, jak się Brody spodziewał.
Jack z marszu podjął zawartą jakiś czas temu znajomość z Maxem, jakby rozstali się
nie dalej niż godzinę temu. Mike podbił wszystkie serca.
Niestety, przy okazji nasikał na dywan. Pewnie ze zdenerwowania i nadmiaru wrażeń.
- Naprawdę bardzo przepraszam. W domu już tego nie robi - tłumaczył psiaka Brody.
- Nic się nie stało. - Freddie wręczyła Brody'emu ścierkę. - U nas ciągle coś się
wylewa. Już dawno przestaliśmy się tym przejmować i tobie radzę zrobić to samo.
Brody posłuchał jej rady. Z przyjemnością i wielkim zainteresowaniem patrzył, jak
Jack radzi sobie w rodzinie, jak układa swe stosunki z dziećmi LeBecków. Bardzo ładnie się
bawił z trzyletnią Kelsey. Zachowywał się tak, jakby był jej prawdziwym starszym bratem.
Nick zabrał gościa do pokoju muzycznego. Stało tam stare, solidnie podniszczone
pianino, które Nick dostał ponad dziesięć lat temu, i kilka wygodnych foteli. Na półkach
umieszczono posążki Tony'ego przyznawane w nagrodę za wybitne osiągnięcia artystyczne
oraz mnóstwo płyt kompaktowych. Ściany były wyłożone dźwiękochłonną korkową tapetą,
panował błogi spokój. Jakby w sąsiednim pokoju nie szalały żadne dzieci.
- Napijesz się piwa? - spytał Nick, otwierając lodówkę schowaną w szafce.
- Z przyjemnością - odparł Brody.
- Podróżowanie z dziećmi to prawdziwy koszmar. - Nick otworzył butelki. - Wypijmy
za to, że choć przez dziesięć minut nie będziemy słyszeć naszych kochanych dzieci.
- Odkąd w piątek przywiozłem Jacka ze szkoły, ani na chwilę nie przestał mówić.
Pobił dziś wszelkie rekordy.
- Dobrze, że nie lecieliście przez Atlantyk.. Dziesięć godzin z dwójką dzieci. - Nick
zadrżał na wspomnienie tego przeżycia. - Nie, lepiej o tym nie wspominać, bo potem obaj
będziemy mieli koszmarne sny.
- Świetnie mieszkacie - stwierdził Brody, rozsiadając się w fotelu. - Myślałem, że w
Nowym Jorku są tylko małe mieszkania, których okna wychodzą na drapacze chmur.
- Kiedyś mieszkaliśmy w takim miejscu. Nad barem mojego brata. Fantastyczny bar -
dodał Nick gwoli sprawiedliwości - i mieszkanie też całkiem niezłe, ale nie było tam miejsca
na dzieci.
Stuknęły drzwi, do cichego wnętrza wdarły się przytłumione, wesołe głosy.
- Wróciła nasza primabalerina - domyślił się Nick.
Po chwili do pokoju muzycznego weszła Kate.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedziała. Cmoknęła Nicka w policzek, pocałowała
Brody'ego. - I przepraszam, że nie odebrałam was z lotniska. Davidov ma swój dobry dzień.
Ten facet może człowieka wykończyć. Nick, bądź tak dobry i nalej mi kieliszek wina.
- Już się robi. - Nick zerwał się z fotela, usadził na nim Kate.
- Przy okazji powiedz Freddie, że zaraz do nich wrócę, tylko muszę chwilę odsapnąć -
poprosiła.
- Nie gadaj tyle - ofuknął ją szwagier. - Siadaj i daj wypocząć tym swoim bezcennym
stopom.
- O niczym innym nie marzę. - Kate zdjęła pantofle i westchnęła z ulgą.
Brody oniemiał. Krzyknął, ukląkł przy Kate i ostrożnie ujął w dłonie jej stopę.
Owiniętą bandażem, prawie zmasakrowaną. Druga była w takim samym stanie.
- Coś ty ze sobą zrobiła?
- Nic wielkiego. - Wzruszyła ramionami. - Miałam próbę.
- Tańczyłaś na krwawiących stopach?
- Czasami trzeba i tak. U Davidova to się często zdarza.
- A nie można by go zastrzelić?
- W każdym razie warto spróbować - mruknęła Kate, układając się w fotelu i
przymykając oczy. - Balet nie jest dla mazgajów, mój drogi. Obolałe i krwawiące stopy to
cecha charakterystyczna wszystkich tancerzy. Ale nie martw się. Do wesela się zagoi.
- Na pewno. Nie wiem tylko, jak ty jutro zatańczysz na czymś takim.
- Wspaniale - odparła. - Jak zwykle zresztą.
- Wątpię - mruknął Brody, ale nie powiedział nic więcej, bo właśnie wrócił Nick z
kieliszkiem i butelką czerwonego wina.
- Brody uważa, że trzeba zastrzelić Davidova - powiedziała Kate. - A ty co o tym
sądzisz?
- Jestem za. - Nick spojrzał na jej pokiereszowane stopy. - Strasznie to wygląda. Mam
ci przynieść lodu?
- Na razie nie. Potem się tym zajmę. Teraz nie mam siły.
- Zajmiesz się tym natychmiast! - Nie pytając jej o zdanie, Brody podniósł Kate z
fotela, wziął ją na ręce.
- Daj spokój, Brody - broniła się Kate. - To naprawdę nic wielkiego.
- Zamknij się - warknął i wyniósł ją z pokoju.
- Facet jest ugotowany - powiedział do siebie Nick.
Freddie przez cały wieczór o niczym innym nie myślała i prawie o niczym innym nie
mówiła.
- Jakie to romantyczne - westchnęła. - Zaniósł ją do łazienki, wsadził do wanny i cały
czas przy niej siedział. Szkoda, że nie widziałeś jego miny!
- Widziałem. - Nick machnął ręką. - Mówiłem ci, że facet jest ugotowany.
- A jak on na nią patrzy - rozczuliła się Freddie. - Zwłaszcza wtedy, kiedy myśli, że
nikt tego nie widzi.
- Ja też na ciebie patrzę - oburzył się Nick.
- Ale nie tak - prychnęła Freddie.
- Uważasz, że nie jestem romantyczny?
- Już nie. - Freddie doskonale się bawiła. Zaczęła szczotkować włosy, ale Nick porwał
ją na ręce. Nawet krzyknąć nie zdążyła, bo zaniknął jej usta pocałunkiem.
- Brakuje ci romantyzmu, skarbie? - spytał. - Proszę bardzo. Będzie romantycznie.
Kate była wykończona, ale teraz, kiedy Brody spał zaledwie o parę metrów od niej,
nie mogła sobie znaleźć miejsca. Bardzo go pragnęła. Wiedziała, że nie odważy się do niej
przyjść, więc ona musiała iść do niego.
Narzuciła szlafrok i wyszła ze swojego pokoju. Po drodze zajrzała jeszcze do dzieci.
Cała trójka spała kamiennym snem. Nawet pies posapywał, kompletnie wykończony.
Ostrożnie otworzyła drzwi pokoju Brody'ego. Skrzypnęły cichutko. Brody stał przy
oknie półnago, zgrabny jak grecki bóg. Kate zamknęła drzwi, ostrożnie przekręciła zamek.
Szlafrok, który miała na sobie, kupiła poprzedniego dnia. Miała godzinę przerwy,
więc wyskoczyła do miasta i pod wpływem impulsu zrobiła ten idiotyczny sprawunek. Nie
wiedziała, dlaczego to zrobiła. Nie potrzebowała jedwabnego szlafroczka.
Dopiero teraz, kiedy zobaczyła wyraz twarzy Brody'ego, kiedy usłyszał szelest
jedwabiu, pomyślała, że warto było zaszaleć.
- Dobrze, że jesteś - szepnął, przytulając ją do siebie. - Właśnie sobie myślałem, jaki
to koszmar mieć cię tak blisko i nie móc cię nawet dotknąć. Bałem się, że przez całą noc nie
zmrużę oka.
- Teraz już możesz mnie dotykać. A o spaniu na razie nie ma mowy.
Nie mógł uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno nie chciał się poddać jej urokowi, że
walczył z nią i z własnym pożądaniem. Kate była spełnieniem jego najskrytszych marzeń,
realizacją najśmielszych snów.
Cała w jedwabiach i ruchomych cieniach, a przy tym rzeczywista, tak bardzo
prawdziwa.
Zsunął z jej ramion jedwabny szlafrok. Pod spodem nie było nic prócz jej cudownego,
sprężystego ciała.
Była dla niego całym światem. Brody nie umiał sobie wyobrazić, jak wyglądałoby
jego życie, gdyby mu nagle zabrakło tej cudnej kobiety, tego niezawodnego, mądrego
przyjaciela. Nareszcie zrozumiał. Wreszcie odważył się do tego przyznać. Na razie tylko
przed sobą.
- Co się stało? - Przesunęła dłonią po jego włosach.
- Nic takiego. - Pocałował ją. Postanowił natychmiast przestać myśleć.
Przez okna wlewały się do pokoju światła wielkiego miasta, stłumione odgłosy
ulicznego ruchu. Ale to się nie liczyło. Ważna była tylko Kate.
Obudził się, chciał ją do siebie przytulić, ale Kate nie było. Leżał sam w pustym
łóżku, w pokoju, do którego już zaczęło przenikać światło poranka.
Kate stała przy oknie i przewiązywała paskiem szlafrok.
- Co się stało? - spytał półprzytomny.
- Przepraszam, nie chciałam cię obudzić - szepnęła. Na palcach podeszła do łóżka i
pocałowała go delikatnie. - Muszę iść. Mam lekcję.
- Dajesz lekcje tańca w samym środku nocy?
- Nie daję, tylko biorę, i nie w nocy, tylko rano. Dochodzi szósta.
Starał się myśleć logicznie, lecz umysł nie bardzo chciał pracować po niespełna
czterech godzinach snu.
- Ty bierzesz lekcje? Po co? Przecież chyba umiesz tańczyć.
- Umiem.
- To po co ci lekcje? W dodatku o szóstej rano?
- Muszę się uczyć, bo jestem tancerką, a tancerze uczą się do końca życia. A na pewno
do końca kariery. Mam lekcję o siódmej rano, ponieważ o jedenastej jest próba kostiumowa.
A teraz śpij.
Myślała, że Brody coś powie, ale się nie odezwał.
- No - powiedziała do siebie - przynajmniej jedno polecenie wykonał bez szemrania.
- Na pewno możemy tam wejść? - Brody miał wątpliwości, czy ktokolwiek przy
zdrowych zmysłach wpuści do teatru brygadę złożoną z trójki dorosłych, trójki dzieci i
jednego wielorasowego szczeniaka.
- Jasne - odparła Freddie. - Kate wszystko załatwiła.
Nie przekonała go, ale Brody nie zamierzał się spierać. Już wiedział, że siostrom
Kimball nie warto się sprzeciwiać. Zwłaszcza jeśli się spało tylko pięć godzin.
Dzieci wstały przed siódmą. Narobiły tyle hałasu, że obudziły chyba cały Manhattan.
A gdyby ktoś cierpiał na chroniczną głuchotę i nie zareagował na wrzaski dzieci, na pewno
usłyszałby przeraźliwe, radosne poszczekiwanie Mike'a.
Zaraz po śniadaniu wybrali się na wycieczkę po mieście. Na piechotę! Zwiedzili
Empire State Building i znajdujący się tam sklep z upominkami. Poszli na Times Square i
zajrzeli do tamtejszego sklepu z upominkami. Widzieli Grand Central Station. I sklep z
upominkami także.
Po tych doświadczeniach Brody doszedł do wniosku, że obejrzenie próby
kostiumowej w teatrze nie jest takim złym pomysłem. W teatrach zwykle stoją fotele i nie ma
sklepów z upominkami.
- Buzie na kłódkę - ostrzegł dzieciaki Nick - bo inaczej nas stąd wyrzucą. Ciebie też to
dotyczy, futrzaku - dodał, drapiąc za uchem Mike'a.
Siedząca za wysokim kontuarem kobieta spojrzała na nich znad okularów w drucianej
oprawie.
- Dawno pani nie widziałam, pani Kimball - powiedziała. - Pana, panie LeBeck,
jeszcze dłużej. Widzę, że przyprowadziliście swoją gromadkę.
- Kate uprzedziła? - upewniła się Freddie.
- Owszem. Czy któreś z tych dzieci zna może rosyjski?
- Nie.
- Dobrze się składa, bo Davidov jest dziś w wyjątkowej formie. Reska zostawcie tutaj.
Gdyby ten nieborak przypadkiem źle się zachował na widowni, to maestro mógłby go zjeść
ż
ywcem. Tutaj przynajmniej będzie bezpieczny. Jak ten wasz psiak się wabi?
- To mój piesek - pochwalił się Jack. - Nazywa się Mike.
- Zaopiekuję się twoim pieskiem - zapewniła portierka.
Jack niezbyt chętnie oddał Mike'a w obce ręce.
- Ale jakby płakał, to niech pani po mnie przyjdzie - poprosił.
- Na pewno przyjdę - obiecała portierka. Wrzaski Davidova rozlegały się w całym
teatrze.
- Ominiemy kulisy i wejdziemy na widownię przez foyer - oznajmiła Freddie. - Tak
będzie bezpieczniej.
- Czy on naprawdę zjada pieski? - spytał szeptem Jack.
- Nie. - Brody wziął synka za rękę. - Ta pani żartowała.
Mam nadzieję, dodał w myślach. Być może nie jadał psów, ale na tancerzach używał
sobie ile wlezie.
Davidov dramatycznym gestem przeciął ręką powietrze, uciszył orkiestrę.
- Ty i ty! - Wskazującym palcem dziobał parę tancerzy spoconych jak myszy
kościelne. - Wynoście się! Won z mojej sceny! Pod prysznic! Wrócić za godzinę! Może
wtedy będziecie się poruszać jak tancerze. Kimball i Blackstone! - wrzasnął. - Do mnie!
Chodził tam i z powrotem po wielkiej scenie: szczupły starszy pan z burzą siwych
włosów. Twarz miał zimną jak zastygła maska.
- Boję się - szepnął Jack.
- Cii. - Brody usiadł w fotelu, posadził sobie synka na kolanach.
W rzędzie przed nimi siedziała samotnie jakaś kobieta.
Wtem na scenę wyszła Kate.
- Spójrz, tatusiu - szeptał Jack - to Kate.
- Tak, widzę. Bądź cicho.
Włosy miała rozpuszczone, lśniący czerwony kostium. Od talii do kolan spływała
cieniutka spódniczka z czerwonego szyfonu. Kate podparła się pod boki, przeszła przez scenę,
stanęła przed Davidovem.
- Wygoniłeś mnie ze sceny. Nigdy więcej tego nie rób.
- Wyganiam cię i wołam, a tobie nic do tego. Ja jestem od rządzenia, a ty od tańczenia.
Ty! - Pokiwał palcem na wysokiego mężczyznę w białym kostiumie, który wyszedł na scenę
razem z Kate. - Odsuń się. Zaczekaj. „Czerwona Róża” - powiedział do orkiestry. - Pierwsze
solo. Kimball. Jesteś Carlotta - zwrócił się do Kate - więc bądź Carlotta, do cholery. Światło!
Kate wciągnęła powietrze, zajęła pozycję. Lewa noga z tyłu, stopa odwrócona, prosta
jak linijka, ramiona lekko uniesione, wygięte w miękkie łuki, głowa buntowniczo wzniesiona
w górę. Pojedynczy reflektor oświetlał ją jak pochodnia.
Odezwała się muzyka. Kate zaczęła tańczyć.
To był bardzo trudny układ. Ruchy Kate były szybkie jak błyskawice, stopy fruwały w
powietrzu.
Urwała gwałtownie, zatrzymała się dokładnie w tym samym miejscu i w tej samej
pozycji, od jakiej rozpoczęła.
Przytrzymując dłońmi mocno bijące z wysiłku serce, spojrzała wyzywająco na
Davidova, bez słowa zakręciła się w piruecie i zniknęła ze sceny.
Brody nigdy w życiu nie widział nic podobnego. Nie miał pojęcia, że człowiek może
się tak przemienić. To były prawdziwe czary. Wciąż jeszcze o tym myślał, gdy Kate znów
sfrunęła na scenę.
Teraz tańczyła z partnerem, z tym mężczyzną w białym kostiumie. Brody nie widział
drobniutkich kroczków, pozwalających tancerzom utrzymać równowagę, nie widział
drżących z wysiłku mięśni, tylko prędkość, bajeczną płynność ruchów. Z tej bajki wyrwał go
niespodziewanie ostry wrzask.
- Stop! Stop! Stop! - Davidov machał rękami jak wiatrak. - Co to jest? Co to ma
znaczyć? Nie ma w was ani kropli krwi. Nie macie ani trochę pasji! Nie jesteście w parku na
niedzielnym spacerku! Gdzie ogień? Nie widzę ognia!
- Ja ci zaraz dam ogień. - Kate zrobiła piruet, w jednej chwili znalazła się przy
Davidovie.
- Zatańczysz ze mną. - Chwycił ją w talii. - Pokaż mi, co potrafisz.
Podniósł ją do góry. Kate klęła na czym świat stoi, jak błyskawica zeskoczyła na
ziemię, choć muzyka grała w tej chwili tylko w jej uszach. Davidov złapał ją, obrócił w
potrójnym piruecie, opuścił niziutko, aż dotknęła głową desek sceny. Jeden gwałtowny ruch i
znów znalazła się na pointach. Jej oczy lśniły niebezpiecznie.
- Teraz dobrze. Powtórz. Tylko nie przestawaj się złościć.
- Nienawidzę cię!
- Nie mnie. Jego! - Davidov wskazał tancerza w białym kostiumie. Machnął ręką,
zagrała muzyka.
- Czego on od niej chce? - spytał głośno Brody. Z tego wszystkiego zapomniał, gdzie
jest i że powinien siedzieć cicho. - Krwi?
Siedząca przed nim kobieta odwróciła się do Brody'ego.
- No właśnie - powiedziała z uśmiechem. - Z nim tak zawsze. To trudny człowiek.
- Tatuś mówi, że trzeba go zastrzelić - pośpieszył z informacją Jack.
- Nie tylko twój tata tak uważa. - Kobieta się roześmiała, choć na scenie wciąż
tańczono i przeklinano.
- Jest bardzo surowy, zwłaszcza dla najlepszych. Wiem coś o tym, bo sama z nim
tańczyłam.
- Na panią też wrzeszczał?
- Oczywiście. On na mnie, a ja na niego. Dzięki temu coraz lepiej tańczyłam. Ale
zawsze okropnie mnie złościł.
- I co mu pani zrobiła? - Jack był bardzo ciekaw.
- Dała mu pani w nos?
- Nie. Wyszłam za niego za mąż. - Uśmiechnęła się ciepło do Brody'ego. - Nazywam
się Ruth Bannion. A pan pewnie jest tym przyjacielem Kate.
- Przepraszam - zreflektował się Brody. - Nie powinienem mówić w ten sposób o pani
mężu.
- Nic się nie stało. - Kobieta znów się śmiała. - Davidov wyzwala w człowieku
najgorsze uczucia. W ten sposób zmusza tancerzy, żeby dali z siebie wszystko. Uwielbia
Kate. Nie może odżałować, że opuściła zespół. - Ruth popatrzyła na scenę. - Niech pan tylko
na nią popatrzy. Będzie pan wiedział, dlaczego.
- Dosyć! - Davidov wrzasnął tak głośno, że słychać go było nie tylko w całym teatrze,
ale i na sąsiedniej ulicy. - Odpocznijcie. Mam nadzieję, że wieczorem będziecie mieli więcej
energii.
Krew dudniła w uszach Kate, stopy bolały potwornie, ale zostało jej jeszcze trochę
energii na krótki występ wokalny. Sklęła Davidova po ukraińsku, więc Brody nic z tego nie
zrozumiał. Prócz tego, że Kate przeklina swojego kata.
- Myślisz, że jak klniesz po ukraińsku, to ja nie rozumiem, bo jestem Rosjaninem -
rzekł Davidov, gdy skończyła. - Dawno się tak nie pomyliłaś, moja złota. Powiedziałaś, że
mam świńskie serce.
- Mówiłam o świńskim ryju - warknęła i zeszła ze sceny.
Nie widziała, że Davidov patrzy na nią z lekkim uśmiechem na ustach i błyskiem w
oczach.
- A nie mówiłam? - Ruth znowu się uśmiechnęła. - On ją uwielbia.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Miała na sobie krótki czerwony szlafroczek i pełny sceniczny makijaż, włosy upięte w
wymyślny kok, tak samo jak podczas drugiego wykonywanego przez nią tańca.
Publiczność zwariowała na jej punkcie. Brody też.
Właśnie przyszedł, by jej to powiedzieć, i znalazł ją w objęciach starego Rosjanina.
Tego samego, którego przed południem tak paskudnie zwymyślała.
Brody miał ochotę zabić ich oboje, nie wiedział tylko, od kogo zacząć.
- Przepraszam - mruknął.
- Brody! - zawołała rozpromieniona Kate. Wyciągnęła do niego rękę, lecz Davidov jej
nie puścił. Ostrym spojrzeniem otaksował Brody'ego.
- Czy to jest ten twój stolarz? Ten, który chce mnie zastrzelić? Teraz ma jeszcze jeden
powód. Nie podoba mu się, że cię całuję.
- Nie podoba mi się, że on cię całuje - potwierdził Brody.
- Nie wygłupiaj się. Przecież to Davidov.
- Wiem. - Brody zamknął za sobą drzwi garderoby. Nie chciał, by wszyscy widzieli,
jak morduje sławnego tancerza. - Poznałem jego żonę.
- Mówiła mi o tym. - Davidov po raz pierwszy zwrócił się do Brody'ego, jakby
dopiero teraz uznał w nim człowieka. - Polubiła cię. I twojego chłopaczka też.
Davidov ucałował włosy Kate. Uwielbiał patrzeć, jak Brody się wścieka.
- Moja żona wie, że jestem tutaj - ciągnął. - Ona wie, że muszę wycałować tę naszą
dziewuszkę. - Wziął Kate za ręce. - Była cudowna. Rewelacyjna! Nigdy jej nie wybaczę, że
mnie zostawiła.
- Jestem taka szczęśliwa! - zawołała Kate.
- Szczęśliwa! - prychnął Davidov. - Nie obchodzi mnie, czy jesteś szczęśliwa, bylebyś
tańczyła. To opinia twojego szefa. A jako przyjaciel - z westchnieniem ucałował jej dłonie -
cieszę się, że masz to, czego chciałaś.
- Jak się pan od niej odsunie, to ja też będę szczęśliwy - oświadczył Brody.
- Zazdrość to brzydkie uczucie - rzekła Kate, marszcząc nos. - A w tym przypadku
zupełnie nie na miejscu.
- Morderstwo też nie jest piękne, ale przynajmniej pasuje do sytuacji.
- Zaraz sobie pójdę - obiecał Davidov - ale jeszcze coś jej powiem. Nikt nie potrafi
zatańczyć Carlotty tak jak ty, Kate. Jesteś najlepsza i bardzo mi ciebie brakuje.
- A niech to! - mruknęła Kate i wierzchem dłoni otarła łzy.
- Więc jeśli nie będziesz bardzo, ale to bardzo szczęśliwa - ciągnął wielki tancerz - to
zabiorę cię z tej twojej Wirginii. Siłą. - Ujął jej twarz w obie dłonie i spytał po rosyjsku: - Czy
chcesz tego mężczyzny?
- Da. - Skinęła głową.
- To dobrze. - Westchnął, pocałował ją w czoło.
- Kocham swoją żonę - zwrócił się do Brody'ego.
- Poznałeś ją, to chyba rozumiesz. Jest moim największym skarbem. Katiusza też jest
skarbem.
- Ale moim skarbem - syknął Brody, choć właściwie już nie był wściekły.
- Racja - zgodził się Davidov. - Gdyby jakiś obcy facet całował mój skarb, to bym mu
nogi połamał. No, ale ja jestem Rosjaninem.
- Ja zwykle zaczynam od łamania rąk - wyjaśnił Brody. - No, ale ja jestem
Irlandczykiem.
- Podobasz mi się! - Davidov się roześmiał i klepnął Brody'ego po plecach. - Tak
trzymaj, chłopcze.
- Czy on nie jest cudowny? - spytała Kate, gdy drzwi garderoby zamknęły się za
baletmistrzem.
- Parę godzin temu go nienawidziłaś.
- Ach! - Kate machnęła ręką, usiadła przed lustrem i zaczęła zmywać charakteryzację.
- To było na próbie. Na próbach zawsze go nienawidzę.
- A po przedstawieniu go całujesz?
- Tylko wtedy, kiedy bardzo dobrze mi poszło. To potwór i geniusz w jednej osobie.
Po prostu Davidov - powiedziała, jakby to wszystko wyjaśniało. - Nie byłabym taką tancerką,
może nawet nie byłabym taką kobietą jaką jestem, gdybym z nim nie pracowała.
Bardzo wiele nas łączy, ale nie seks. Tego nigdy miedzy nami nie było. On uwielbia
swoją żonę.
- A więc to tylko na niby?
- Oczywiście. - Kate się roześmiała. - Piłkarze też się obściskują, kiedy któryś strzeli
gola.
- No dobra, niech ci będzie. - Brody wreszcie się uspokoił.
- Pięknie tańczyłam, prawda? - Kate natychmiast zmieniła temat. - Podobało ci się?
- Byłaś niesamowita. Nigdy w życiu nie widziałem nic podobnego. Nie
przypuszczałem, że człowiek może się poruszać tak jak ty.
- Jestem taka szczęśliwa! - Zerwała się z taboretu, podbiegła do Brody'ego, zarzuciła
mu ręce na szyję. - Chciałam, żeby ci się podobało. Strasznie chciałam, żebyś polubił balet.
- No i ci się udało - zapewnił ją Brody. - Uwielbiam balety, w których ty tańczysz.
- Tak się cieszę! Wiesz, że cała moja rodzina była dziś na widowni? Nawet rodzice
przyjechali. No i oczywiście babcia z dziadkiem, wszystkie ciotki, wujkowie i kuzyni. A
Brandon przysłał kwiaty.
Wzięła z pojemnika chusteczki, wytarła nos, usiadła z powrotem przed lustrem.
- Bardzo się denerwowałam - ciągnęła. - Bałam się, że zrobi mi się słabo, ale kiedy
usłyszałam muzykę... Wiesz, wtedy człowiek przestaje myśleć, przestaje nawet widzieć i
słyszeć, tylko czuje. Czuje muzykę i już nic poza nią nie jest ważne.
W garderobie było pełno kwiatów, przeważnie róż.
Co najmniej kilka setek. A Kate była nieziemsko szczęśliwa.
Jak ona mogła to wszystko zostawić, zastanawiał się Brody. Dlaczego wybrała nudne
ż
ycie w małym miasteczku?
Już miał ją o to zapytać, gdy drzwi otworzyły się z łoskotem i do garderoby wdarła się
hurmem cała wielka rodzina.
Na niedzielnym obiedzie u dziadków Kate była tak samo w swoim żywiole jak
poprzedniego dnia na scenie. Miała na sobie znoszone dżinsy i luźny sweter i była w tym
stroju tak samo swobodna jak poprzedniego dnia w pięknym kostiumie, w blasku reflektorów.
To chyba czary, myślał Brody, usiłując jakoś połączyć ze sobą te dwie różne osoby.
Postanowił się nad tym zastanowić później. Teraz musiał się skupić na tym, co działo się
wokół niego, żeby się całkiem nie pogubić.
W starym domu na Brooklynie zebrało się mnóstwo ludzi. Aż cud, że dla nich
wszystkich starczyło tlenu.
Pod jedną ze ścian stało pianino. Różne palce wygrywały na nim najróżniejsze
melodie: od rocka poczynając, a na Bachu kończąc. W powietrzu unosiły się napływające z
kuchni smakowite zapachy, wino lało się strumieniami i nikt nie siedział ani nie stał w
jednym miejscu dłużej niż pięć minut.
Jack pławił się w tej rodzinnej atmosferze. Razem z Maxem leżeli plackiem na starym
dywanie i bawili się samochodami.
To teraz, bo przedtem Jack siedział na kolanach Jurija. Rozmawiali o czymś z powagą
i opychali się cukierkami. Między kolanami Jurija a zabawą w samochody chłopiec biegał po
schodach na złamanie karku. Oczywiście nie sam, tylko z watahą równie jak on
rozwrzeszczanych dzieci.
Brody doszedł do wniosku, że powinien zwrócić baczniejszą uwagę na swego syna.
- Nic mu nie będzie - odezwała się czarnowłosa piękność o typowych dla rodziny
Stanislaskich rysach, która usiadła obok Brody'ego na kanapie. - Jestem Rachel, ciotka Kate.
Niełatwo nas wszystkich spamiętać, co?
- Strasznie was dużo - odparł wymijająco.
W końcu przypomniał sobie, kim była Rachel. Oprócz tego, że była ciotką Kate,
matką jej siostry, była też adwokatem i żoną właściciela baru. A właściciel baru to przybrany
brat Nicka. Proste jak konstrukcja gwoździa.
Naprawdę trudno ich wszystkich spamiętać, pomyślał trochę rozbawiony, a trochę
przerażony Brody.
- Nie martw się. Kiedyś w końcu się połapiesz - pocieszyła go Rachel. - To mój mąż. -
Pokazała mu wysokiego mężczyznę trzymającego za gardło ciemnowłosego chłopca. -
Właśnie dusi naszego syna Gideona i jednocześnie rozmawia z Sydney (to ten piękny
rudzielec, ona jest żoną mojego brata Miszy) i z Laurel, najmłodszą córką Sydney i Miszy.
Misza stoi tam. Kłóci się z moim najmłodszym bratem Alexem. Bess, żona Alexa (to ten
drugi rudzielec z krzywym nosem) rozmawia ze swoją córką Carmen i z małą Kelsey Nicka i
Freddie. Ten przystojny młody człowiek, który właśnie wychodzi z kuchni, to Griff,
najstarszy syn Miszy. Pewnie wycyganił od babci coś do jedzenia. Jego babcia, a moja mama,
ma na imię Nadia. Zrozumiałeś wszystko?
- Nie całkiem - przyznał Brody.
- Trzeba na to trochę czasu. - Rachel się roześmiała, poklepała Brody'ego po kolanie. -
Pamiętaj, że to jeszcze nie wszyscy, ale na razie niczym się nie przejmuj. Twój syn świetnie
się bawi, a ty nie masz nic do picia. Co ci dać? Wino?
- Tak, bardzo proszę.
- Siedź, ja przyniosę. - Powstrzymała go gestem dłoni.
Ledwie odeszła, obok Brody'ego usiadł Griff i zaczęli rozmawiać o stolarce.
Przynajmniej na tym Brody dobrze się znał.
Kate przedarła się przez tłum, podała Brody'emu kieliszek wina, przysiadła na oparciu
kanapy.
- Wszystko w porządku? - zapytała.
- W porządku - zapewnił ją Brody. - Stosuję starą harcerską zasadę: jak się zgubisz, to
siedź na miejscu, nigdzie się nie ruszaj, a na pewno w końcu ktoś cię znajdzie. Przychodzą tu
różni ludzie, przysiadają się, zagadują i odchodzą. Dzięki temu mniej więcej wiem, kto jest
kim.
Gdy to mówił, przysiadł się do nich Alex.
- Ja i Bess chcielibyśmy dobudować kilka pokoi do naszego podmiejskiego domku -
zaczął.
- Widzisz? - Brody zwrócił się do Kate, po czym spojrzał na Alexa. - Macie już jakiś
pomysł?
Kate zostawiła go z Alexem i poszła do kuchni, gdzie jej matka przyrządzała ogromną
michę sałaty. Nadia stała przy kuchni i nadzorowała Adama,, najmłodszego syna Miszy, który
mieszał coś w wielkim garnku.
- Potrzebujecie jeszcze kogoś do pomocy?
- W mojej kuchni zawsze jest za dużo pomocników - stwierdziła Nadia. Była całkiem
siwa, pomarszczona, ale oczy jej błyszczały jak u młodej dziewczyny. Poklepała Adama po
ramieniu. - Dobrze się spisałeś, dziecko. Możesz już iść.
- Kiedy będzie obiad, babciu? - chciał wiedzieć Adam. - Umieram z głodu.
- Zaraz podaję. Powiedz swoim braciom, siostrom i kuzynom, że trzeba nakrywać do
stołu.
- Dobra! - Adam wypadł z pokoju, wykrzykując rozkazy.
- Bardzo chce być ważny - stwierdziła z uśmiechem Nadia.
- Oni wszyscy chcą być ważni, mamusiu. - Natasza się roześmiała. - Jak sobie radzi
Brody, Katie?
- Rozmawia z wujkiem Alexem. - Kate pochyliła się nad garnkiem i pociągnęła
nosem. - Czy on nie jest cudny, babciu?
- Sos? - Nadia udała zdziwienie.
- Nie sos, tylko Brody - wyjaśniła Kate takim tonem, jakby naprawdę uwierzyła, że
babcia nie wie, o co ją pytają.
- Ten twój mężczyzna? - upewniła się Nadia. - Dobrze mu z oczu patrzy. I świetnie
wychował syna. Masz dobry gust, Katiusza.
- Miałam znakomitych nauczycieli. - Kate pocałowała babcię w policzek. - Dziękuję
ci, że go zaprosiłaś.
- Pomóż nakrywać do stołu - rzekła wzruszona Nadia. - Twoi mężczyźni gotowi są
pomyśleć, że nie dostaną nic do jedzenia.
- Wkrótce się przekonają, jak bardzo się pomylili. Kate pocałowała matkę w policzek i
wybiegła z kuchni.
- Niedługo będziemy tańczyć na jej weselu - westchnęła Nadia w zadumie. - Czy ty
lubisz tego człowieka?
- Oczywiście. - Natasza miała łzy w oczach. - To dobry chłopiec. Katie jest z nim
szczęśliwa. Wiesz, mamo, gdybym mogła jej wybrać męża, to pewnie wybrałabym
Brody'ego. Och, mamo! - Natasza szybko wytarła oczy. - Tak bym chciała, żeby moja có-
reczka była szczęśliwa!
- Wiem, kochanie. - Nadia podała Nataszy jeden róg swojego fartucha, a drugim sama
wycierała oczy.
Kate miała roboty po same uszy. Nie mogła się doczekać, kiedy szkoła otworzy swe
podwoje dla pierwszych uczniów.
Remont był prawie skończony. Stary dom w niczym nie przypominał rudery, jaka tu
stała jeszcze dwa miesiące temu. Podłogi lśniły, ściany błyszczały od luster, gabinet Kate był
starannie urządzony, szatnie wyposażone...
A godzinę temu zawieszono szyld. SZKOŁA TAŃCA KATE KIMBALL Kate stała
na chodniku, patrzyła oczarowana na swój dom, na widniejący nad wejściem napis. A więc
marzenia jednak się spełniają, pomyślała. Wystarczy tylko mocno wierzyć i ciężko pracować.
- Przepraszam panią.
- Tak, słucham? - Kate odwróciła się i zastygła w bezruchu.
Kobieta, która do niej podeszła, była tą samą osobą, której Brody przedstawił ją jako
swoją dziewczynę. Wtedy, kiedy tak strasznie się pokłócili, aż zdawało się, że wszystko
między nimi skończone. Teraz Kate bardzo się zawstydziła, ale zrobiła dobrą minę do złej
gry.
- Dzień dobry. - Kobieta była tak samo zakłopotana jak Kate. - Nazywam się Marjorie
Rowan.
- Kate Kimball - przedstawiła się Kate.
- Tak, wiem. Właściwie znam też pani chłopaka. Jego firma robi drobne naprawy w
naszym budynku.
- Rozumiem - rzekła Kate, choć nadal nie wiedziała, o co tej kobiecie chodzi.
- Kilka dni temu wpadło mi w ręce ogłoszenie - ciągnęła pani Rowan. - Znalazłam je
w sklepie pani matki. Moja córka ma dopiero osiem lat, ale bardzo by chciała chodzić na
lekcje tańca.
Kate odetchnęła z ulgą. Nie będę się musiała tłumaczyć z tamtej awantury, pomyślała
uradowana.
- To się dobrze składa - powiedziała. - W przyszłym tygodniu zaczynamy zajęcia.
Może chciałaby pani obejrzeć moją szkołę?
- Prawdę mówiąc, już parę razy zaglądałyśmy przez okno. Mam nadzieję, że się pani o
to nie gniewa.
- Oczywiście, że nie.
- Mówiłam mojej Audrey, że się zastanowię, ale chyba jej pozwolę. Chciałabym, żeby
spróbowała swoich sił.
- Proszę, wejdźmy do środka. Opowie mi pani o Audrey.
- Dziękuję. - Kobieta weszła na ganek. Teraz była już znacznie spokojniejsza. - A wie
pani, że ja też kiedyś chciałam się uczyć tańca? Niestety, moi rodzice nie mogli sobie
pozwolić na prywatne lekcje.
- Więc może teraz wzięłaby pani kilka lekcji?
- Teraz? - Pani Rowan się roześmiała. - Jestem za stara na baletnicę.
- Ćwiczenia baletowe rozwijają całe ciało, poprawiają elastyczność wszystkich mięśni.
Na to nigdy nie jest za późno - przekonywała ją Kate. - Zresztą pani ma świetną figurę.
- Staram się, jak mogę. - Pani Rowan rozejrzała się po wielkiej sali i uśmiechnęła z
rozmarzeniem na widok luster, drążków, zdobiących ściany plakatów. - Nawet gdybym
bardzo chciała, nie mogłabym sobie pozwolić dla lekcje dla nas obu.
- O tym także możemy porozmawiać. Zapraszam panią do gabinetu.
Godzinę później Kate biegła na górę. Musiała się z kimś podzielić dobrą nowiną. Na
powiernika wybrała sobie Brody'ego. Zyskała dwie nowe uczennice i stworzyła pierwszą
grupę rodzinną. Za jednym zamachem.
Przechodziła właśnie przez niewielki salonik i nagle zatrzymała się w pół kroku.
Rozejrzała się zdumiona. Salonik był całkowicie wykończony, a ona dopiero teraz to
zauważyła.
W kuchni także wszystko było na swoim miejscu, lśniło czystością i pachniało
ś
wieżością. Szafki czekały, by je zapełnić, parapet aż się prosił o kwiaty w doniczkach.
Mieszkanie jest gotowe, można się wprowadzić choćby zaraz. Kate weszła do
sypialni.
Brody klęczał na podłodze i mocował okucia do komódki, a Jack siedział po turecku z
wystawionym językiem i starannie dopasowywał śrubokręt do rowka w śrubie mocującej
gniazdko w ścianie. Pomiędzy nimi pochrapywał zadowolony Mike.
- Uwielbiam obserwować mężczyzn przy pracy - oznajmiła Kate. - Witaj,
przystojniaku.
- Pomagam tatusiowi - pochwalił się Jack. - Nie mogłem dzisiaj iść do Roda, bo on i
Carrie pojechali do dentysty. Ja już byłem. Nie mam żadnych dziur.
- Fajnie. Wiesz, Brody, tak byłam zajęta tym, co się dzieje na dole, że nawet nie
zauważyłam, ile zrobiłeś na górze. Piękne jest to mieszkanie. O takim marzyłam.
- Brakuje jeszcze paru drobiazgów, ale poza tym prawie gotowe.
Mieszkanie rzeczywiście było bardzo ładne, lecz Brody wcale nie był zadowolony,
tylko przygnębiony.
- Ślicznie tu. - Kate przykucnęła, bo Mike koniecznie chciał się z nią przywitać. -
Przed chwilą przyjęłam do szkoły dwie nowe uczennice. Gdyby jeszcze udało mi się gdzieś
znaleźć ze dwóch przystojnych facetów, którzy chcieliby ze mną to uczcić, to naprawdę nic
więcej by mi do szczęścia nie brakowało.
- My możemy! - zawołał Jack.
- Zapomniałeś, że jutro idziesz do szkoły? - Ojciec prędko przywołał go do porządku.
- Chodziło mi o skromną wczesną kolację - Kate przyszła chłopcu z pomocą. -
Hamburger z frytkami i może lody...
- Do McDonalda! - Jack w lot pojął, o co jej chodzi, i z radości wskoczył ojcu na
plecy. - Tatusiu, pójdziemy?
Znów mnie przyparli do muru, pomyślał Brody. I co ja mam z nimi zrobić?
- Głupio by było rezygnować z zaproszenia - mruknął.
- To znaczy że się zgadza! Tatuś się zgodził! - Jack podbiegł do Kate, objął ją za nogi.
- Możemy już iść?
- Muszę tu jeszcze coś skończyć. - Brody odgarnął włosy z czoła i spojrzał na Kate.
Ostatnio często to robił. To znaczy często na nią patrzył zupełnie inaczej niż przedtem.
Nie bardzo wiedziała, jak to rozumieć, i znów poczuła nieprzyjemne łaskotanie w żołądku.
- Za godzinę będę gotów - obiecał Brody. - Zaczekacie?
- Oczywiście. - Kate się roześmiała. - Czy mogę ci porwać pomocnika? Chcę się
pochwalić mamie. Pójdziemy pieszo, żeby Mike mógł trochę pobiegać.
- O wszystkim pomyślałaś - mruknął Brody. Właściwie powinien się już do tego
przyzwyczaić. - Jack? Tylko żadnego wdzięczenia się.
- Chodzi mu o to, żebym cię nie prosił o żadne zabawki - wyjaśnił Jack.
- Przecież ty nigdy o nic nie prosisz - stwierdziła Kate. - Wzięła Jacka za rączkę,
gwizdnęła na Mike'a. - Za godzinę będziemy z powrotem - powiedziała do Brody'ego.
Muszę podjąć jakąś decyzję, pomyślał Brody, gdy tylko został sam. I to szybko.
Fatalnie się stało, że zakochałem się w Kate, ale z Jackiem jest jeszcze gorzej. Mały dostał
kręćka na jej punkcie. Można oczywiście zaryzykować parę siniaków, można nawet
zaryzykować złamane serce, ale nie wolno kłaść na szali szczęścia własnego dziecka.
Nie ma wyjścia, jak tylko usiąść i spokojnie porozmawiać z Kate o tym, co się z nimi
działo, co z tego wynika i co z tym fantem zrobić. Musi także porozmawiać z Jackiem,
dowiedzieć się, co chłopiec myśli, co czuje.
Najpierw Jack, postanowił. Trochę się bał, że Jack widzi w Kate tylko świetnego
kumpla, że do głowy mu nie przyszło, by mogła na stałe zostać w jego życiu.
Przecież dotąd zawsze byli sami: Brody i Jack. Ostatnio doszedł jeszcze Mike, ale on
w końcu też jest mężczyzną.
Kątem oka zauważył jakiś ruch. Gwałtownie podniósł głowę.
- Gdyby nie ten łomot - odezwał się Bob O'Connell, ruchem głowy wskazując grające
radio - to bym cię nie zaskoczył.
- Lubię słuchać muzyki przy pracy - mruknął Brody, ale radio wyłączył. -
Potrzebujesz czegoś?
Obserwowali się nieufnie. Od czasu pamiętnej kłótni w kuchni Kimballów ani razu ze
sobą nie rozmawiali.
- Muszę ci coś powiedzieć - stwierdził Bob.
- Mów - zgodził się Brody.
- Starałem się, jak mogłem - zaczął Bob. - Naprawdę bardzo się starałem. Może trochę
za ostro cię traktowałem, ale ty zawsze byłeś narwany. Trzeba ci było mocnej ręki. A ja
musiałem utrzymać rodzinę. Robiłem to, jak umiałem najlepiej. Nie znam innego sposobu.
Pewnie uważasz, że nie poświęcałem ci dość czasu...
Urwał, włożył ręce do kieszeni. Zerknął na syna, ale Brody się nie odezwał, nawet nie
poruszył. Był tak zdumiony, że niemal całkiem zdrętwiał.
- Może to i racja - ciągnął Bob. - Nie umiałem postępować z tobą tak, jak ty z
Jackiem... Zresztą, ty nie byłeś taki fajny jak Jack. Ten dzieciak najlepiej o tobie świadczy.
Pewnie powinienem ci to wcześniej powiedzieć, ale... No, to teraz mówię.
Brody wciąż milczał. Był kompletnie ogłupiały.
- Wiesz co - powiedział wreszcie. - Chyba nigdy w życiu tak długo do mnie nie
przemawiałeś.
- Skończyłem. - Twarz Boba zastygła. Odwrócił się i chciał wyjść.
- Tato! - zawołał za nim Brody. - Dziękuję. Bob odetchnął. Niemal było słychać, jak
ciężki kamień spada mu z serca.
- Wobec tego skończę, co zacząłem - powiedział. - Nie powinienem na ciebie
naskakiwać. Na pewno nie przy chłopcu i nie przy tej twojej... Nie przy dziewczynie
Kimballów. Twoja matka zmyła mi za to głowę.
- Mama? - Brody nie wierzył własnym uszom.
- No. - Bob spuścił oczy, lekko kopnął framugę drzwi. - Nieczęsto to robi, ale jak już
zacznie, to człowiekowi żyć się odechciewa. Prawie się do mnie nie odzywa. Mówi, że jej
narobiłem wstydu.
- To samo usłyszałem od Kate. - Brody się uśmiechnął. - Ona też mnie nieźle
obsztorcowała.
- Wcale mi się nie podobało, że tak na mnie napadła, ta twoja Kate, ale muszę
przyznać, że dziewczyna ma charakter. Ona cię utrzyma w ryzach.
- Sam się potrafię utrzymać w ryzach - mruknął Brody.
Ale Bob miał jeszcze coś do powiedzenia. Coś, co już dawno powinien był synowi
powiedzieć, tylko jakoś się nie składało.
- Dobrze zrobiłeś ten remont - pochwalił. - Jak na stolarza.
Po raz pierwszy od bardzo dawna Brody mógł się szczerze uśmiechnąć do własnego
ojca.
- Ty też dobrze pracujesz - przyznał. - Jak na hydraulika.
- To dlaczego mnie wyrzuciłeś?
- Bo mnie wkurzyłeś.
- Jak będziesz tak zwalniał każdego, kto cię wkurzy, to nigdy nie zmontujesz brygady.
Jak tam ręka?
- W porządku. - Podniósł dłoń, kilka razy zgiął i rozprostował palce.
- No to może wybrałbyś tą ręką numer telefonu - zaproponował Bob. - Zadzwoń do
matki, powiedz, żeśmy się dogadali. Taka jest na mnie wściekła, że nie uwierzy, jak ja jej to
powiem.
- Zadzwonię - obiecał Brody. - Niedługo będę remontował kuchnię u Kimballów i
potrzebuję hydraulika. Co ty na to?
Bobowi drgnęły usta, jakby chciał się uśmiechnąć.
- Mogę spróbować - powiedział.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Podczas gdy ojciec i syn po raz pierwszy w życiu ze sobą rozmawiali, Kate
maszerowała po ulicy z Jackiem.
- Nie wdzięczyłem się, prawda? - dopytywał się.
- Ani troszeczkę - zapewniła go. - Ja i mama musiałyśmy cię długo namawiać, żebyś
zechciał przyjąć od nas ten samolot. Właściwie można nawet powiedzieć, żeśmy ci go
wmusiły.
- Powiesz to tatusiowi?
- Jasne, ale pod warunkiem, że pozwolisz mu się pobawić. Tatuś na pewno będzie
chciał, bo to bardzo ładny samolot.
- Taki sam jak ten, którym lecieliśmy do Nowego Jorku i z powrotem. - Jack podniósł
samolot, okręcił go w powietrzu. - Ale było fajnie! Wysłałem wszystkim kartki z
podziękowaniem. Podobała ci się twoja? Sam ją zrobiłem.
- Strasznie mi się podobała. - Kate poklepała się po kieszeni, do której schowała
starannie wykonaną kartkę z podziękowaniem. - Bardzo to ładnie z twojej strony, że
podziękowałeś w ten sposób mnie, Freddie, Nickowi i moim dziadkom. Zachowałeś się jak
prawdziwy dżentelmen.
- Dziadek Jurij powiedział, że mogę jeszcze kiedyś do nich przyjechać. Nawet zostać
u nich na noc.
- A chciałbyś?
- No. Dziadek Jurij rusza uszami.
- Wiem.
- Kate?
- Tak?
Pochyliła się, żeby wyplątać Mike'a ze smyczy. Kiedy podniosła głowę, zauważyła, że
Jack się jej przygląda. Tak jakoś poważnie, jakby się nad czymś zastanawiał.
- O co chodzi, przystojniaku? - spytała troszkę zaniepokojona.
- Czy możemy... usiąść na murku? Muszę z tobą porozmawiać.
- Skoro naprawdę musimy porozmawiać, to rzeczywiście lepiej zrobić to na siedząco -
zgodziła się Kate.
Usadowiła Jacka na murku otaczającym trawnik, podała mu Mike'a, a potem sama
zajęła miejsce obok nich.
- O czym chciałeś porozmawiać?
- Zastanawiałem się... - Urwał. Już dawno omówił tę kwestię z Maxem, tym swoim
przyjacielem z Nowego Jorku. Rozmawiał też z Rodem, swoim najlepszym przyjacielem stąd.
Powiedział im wszystko w wielkiej tajemnicy, a oni stwierdzili, że Jack ma rację. Tylko
dlatego odważył się na tę rozmowę z Kate. - Lubisz mojego tatę, prawda? - spytał ze śmier-
telnie poważną miną.
- Nawet bardzo - odparta Kate.
- I dzieci też lubisz? Na przykład mnie?
- Lubię dzieci. Zwłaszcza ciebie. - Przytuliła go do siebie.
- Ja i tata też cię lubimy. Bardzo cię lubimy. Dlatego się zastanawiałem... - Spojrzał na
nią tak jakoś bezradnie, a potem zapytał: - Ożenisz się z nami?
- Och, Jack! - Kate była tak przejęta, że nawet go nie poprawiła.
- Będziesz mieszkać z nami w naszym domu. Tatuś bardzo dobrze go wyre... No
wiesz, naprawił. Mamy duże podwórko i w ogóle. Tata obiecał, że założymy ogród. Rano
byśmy razem jedli śniadanie, a potem byś sobie jechała do tej swojej szkoły. A wieczorem
byś do nas wracała. To wcale nie jest daleko.
Oszołomiona Kate przytuliła policzek do głowy Jacka.
- Tata jest całkiem fajny - przekonywał ją Jack. - Prawie nigdy nie krzyczy. I nie ma
już żony, bo ona musiała iść do nieba. Wiesz, to była moja mamusia. Tatuś mówi, że ona
wcale nie chciała iść do nieba, ale musiała.
- Wiem, kochanie. - Kate miała mokre oczy.
- Tatuś się chyba boi, że jak ty będziesz jego żoną, to też będziesz musiała iść do
nieba. Rod tak powiedział. Ale ty nigdzie nie pójdziesz, prawda?
- Nie pójdę - zapewniła go Kate. Z trudem opanowała łzy, ujęła w obie dłonie
twarzyczkę chłopca. - Zamierzam tu zostać bardzo długo. Czy rozmawiałeś już o tym ze
swoim tatą?
- Nie. Max powiedział, że najpierw trzeba zapytać dziewczynę. Chłopiec musi spytać
dziewczynę. Ja i tata kupimy ci pierścionek, bo dziewczyny muszą mieć pierścionek. Pozwolę
ci się całować i będę grzeczny. Ty i tata możecie mieć dzieci jak wszyscy ludzie, którzy się
ożenią. Wolałbym braciszka, ale jak będzie siostra, to też w porządku. Będziemy się wszyscy
kochać i w ogóle. No to jak? Ożenisz się z nami?
W najśmielszych marzeniach nie wyobrażała sobie, że zostanie poproszona o rękę
przez sześcioletniego chłopca. To było wzruszające, niezwykłe przeżycie.
- Coś ci powiem, Jack - szepnęła mu do ucha - . ale to tajemnica. Ja już cię kocham.
- Naprawdę?
- Naprawdę. I twojego tatę też. Przemyślę sobie to wszystko, co mi powiedziałeś, i ty
też jeszcze raz dobrze się zastanów. Bo nie wiem, czy wiesz, ale jeśli zostanę żoną twojego
tatusia, to tego samego dnia stanę się twoją mamusią. Wtedy ty też będziesz mój. Na zawsze.
- Wiem. - Jack poważnie skinął główką. - Ja chcę, żebyś była moją mamą. No to jak?
Zgadzasz się?
- Muszę się jeszcze zastanowić. - Kate pocałowała go w czółko, zeskoczyła z murku.
- Czy długo się będziesz zastanawiać?
- Niedługo - obiecała. Wyciągnęła ręce do Jacka i przytuliła go do siebie, nim
postawiła go z powrotem na chodniku.
- Tylko na razie nikomu o tym nie mów - poprosiła. - Nawet tatusiowi. Niech to na
razie zostanie naszą tajemnicą.
Zastanawiała się prawie całą dobę. Oczywiście nie nad tym, czy przyjąć propozycję
Jacka, tylko nad tym, jak to wszystko załatwić z jego ojcem.
Najpierw chciała zaprosić Brody'ego na romantyczną kolację we dwoje, ale szybko
doszła do wniosku, że nie jest to dobry pomysł. Gdyby oświadczyła mu się w miejscu
publicznym, nie mogłaby go w razie potrzeby należycie przyprzeć do muru. Potem przyszło
jej do głowy, by zaczekać do piątku i urządzić tę romantyczną kolację u Brody'ego. Świece,
wino, nastrojowa muzyka...
Ten pomysł także odrzuciła. Jack na pewno nie utrzymałby sekretu aż do piątku, a
gdyby nawet, to Kate sama by się wygadała.
Trochę żałowała, że wszystko nie odbędzie się tak jak powinno, jak sobie wymarzyła.
Nie będzie blasku księżyca ani muzyki, Brody nie będzie jej patrzył w oczy, nie powie, że ją
kocha, i nie poprosi, żeby ona też go kochała, żeby została z nim na całe życie.
Trudno, pomyślała, trzeba grać tak, jak przeciwnik pozwala. A ten jest trudny jak sam
diabeł. Na szczęście ma cudownego synka, który nie powinien za długo czekać.
Wobec tego Kate postanowiła nie zwlekać dłużej i załatwić tę sprawę natychmiast.
Brody właśnie kończył remont, który bardzo ich do siebie zbliżył, więc równie dobrze
mogła mu się oświadczyć w mieszkaniu, które - w pewnym sensie oczywiście - razem
stworzyli. Naprawdę trudno o lepszy moment, pomyślała, coraz bardziej przekonana o swojej
racji.
Prędziutko wbiegła na górę, ale Brody'ego tam nie było. Na dole także go nie znalazła.
Była zła.
- Gdzie ty się, do diabła, podziewasz?
Zaraz jednak przypomniała sobie, że właśnie o tej godzinie przyjeżdża szkolny
autobus i że tego dnia Brody sam odbiera Jacka z przystanku. Pognała do drzwi. W biegu
zerknęła na zegarek. Musi zdążyć przed przyjazdem autobusu!
- Pali się, czy co? - Spencer złapał ją, gdy zeskakiwała z ostatniego stopnia.
- Przepraszam, tatku. Strasznie się spieszę. Muszę dogonić Brody'ego.
- Coś się stało?
- Nie, nic. - Pocałowała ojca w policzek i pobiegła dalej. - Muszę mu się oświadczyć.
Kate była młodsza, dużo szybsza, ale przeżyty przed chwilą szok dodał sił biednemu
ojcu. Dopadł drzwi, nim Kate zdążyła je otworzyć.
- Coś ty powiedziała?!
- Muszę oświadczyć się Brody'emu - powtórzyła. - Już się zdecydowałam.
- Katie, czy ty...
- Kocham go, tatku. - Nie chciała słuchać ojca. - Jacka też kocham. Przepraszam, ale
nie mam teraz czasu na wyjaśnienia. I nie bój się. Wszystko będzie dobrze.
Spencer spojrzał córce prosto w oczy i już wiedział, że nic nie wskóra.
- Powodzenia... - mruknął, patrząc, jak Kate znika za zakrętem.
Brody skręcił w swą uliczkę i spojrzał na zegarek. Do przyjazdu autobusu zostało
jeszcze z dziesięć minut. Za bardzo się pospieszyłem, pomyślał. Trzeba będzie poczekać.
Wysiadł z samochodu, wypuścił Mike'a. Psiak biegał jak oszalały po zieleniących się
już trawnikach.
Wiosna zaczęła się na dobre. Na drzewach pokazały się pierwsze liście, rozkwitły
pierwsze wiosenne kwiaty. I powietrze też było jakieś inne. Pomyślał, że tak musi pachnieć
nadzieja. Wkrótce zrobi się ciepło, będzie można rozwiesić hamak na podwórku, ustawić
bujany fotel na ganku. Jack i Mike będą się bawić na dworze, tarzać po trawie w długie letnie
wieczory, a ja będę siedział i patrzył. Siądę sobie na ganku razem z Kate...
Już nie umiał wyobrażać sobie bez niej życia. Zapragnął teraz, zaraz, natychmiast, a
najpóźniej jutro rano oświadczyć się jej, powiedzieć, że ją kocha, błagać, żeby ona też go
kochała i żeby została z nim na zawsze. Z nim i z Jackiem.
No właśnie, Jack. Tylko ze względu na niego Brody nie mógł zrobić tego, czego tak
bardzo pragnął. Musiał się dobrze zastanowić, dokładnie wszystko przemyśleć i koniecznie
zapytać Jacka o zdanie. Dopiero potem może odbyć rozmowę z Kate.
Obawiał się, że nie będzie to rozmowa łatwa. W końcu miał żądać od pięknej,
utalentowanej i niezależnej kobiety, by wyrzekła się wielkiego świata, by została w małym
miasteczku z biednym przedsiębiorcą budowlanym i jego małym synkiem.
A jeśli Kate jeszcze nie dojrzała do małżeństwa? - zaniepokoił się. Ma teraz huk
roboty z tą swoją szkołą, a ja chcę jej zwalić na głowę nowe obowiązki. Brody patrzył na
swoją ziemię, na stojący na wzgórzu dom, który sprawiał wrażenie, jakby na coś czekał.
Trudno, nie mam wyboru, pomyślał. Nie mogę dłużej czekać, także ze względu na
Jacka. Im wcześniej zacznie się przyzwyczajać do nowej sytuacji, tym lepiej dla wszystkich.
Postanowił najpierw porozmawiać z Jackiem. Chłopiec uwielbiał Kate, więc nawet
jeśli będzie się trochę obawiał zmian, jakie nastąpią po ślubie, prędko da się przekonać, że nic
złego mu nie grozi. Porozmawiam z nim dziś po kolacji, postanowił. Naprawdę nie mogę
dłużej czekać.
Postanowił, że kiedy rozmówi się z Jackiem, kiedy wszystko sobie wyjaśnią, wtedy
dopiero zastanowi się, co powiedzieć Kate, jak ją przekonać do swoich planów.
Wyjął listy ze skrzynki i właśnie je przeglądał, kiedy zatrzymało się przy nim auto
Kate.
- Cześć. - Wrzucił listy do kabiny swojej furgonetki. - Nie spodziewałem się ciebie
dzisiaj.
Kate wysiadła z samochodu, podniosła z ziemi patyk, który przyniósł jej Mike, i
rzuciła go daleko.
- Chciałam z tobą porozmawiać w szkole, ale już cię nie było - powiedziała.
- Coś się stało?
- Nie, nic. - Podeszła do niego, położyła mu ręce na piersiach. Zawsze kiedy tak
robiła, serce Brody'ego zaczynało bid jak oszalałe. - Prócz tego, że nie pocałowałeś mnie na
pożegnanie.
- Drzwi do gabinetu były zamknięte. Myślałem, że jesteś zajęta.
- Więc teraz mnie pocałuj. - Musnęła ustami jego usta. Zdziwiła się, kiedy pocałował
ją delikatnie i zaraz się odsunął. - Nie tak.
- Zaraz przyjedzie autobus.
- No i co z tego? - Kate przytuliła się do niego. Tym razem Brody nie zdołał się
opanować. Przytulił ją i gorąco pocałował.
- Teraz lepiej. - Wreszcie była zadowolona. - Już wiosna. Czy wiesz, co robią wiosną
młodzi mężczyźni? Oczywiście poza kopaniem piłki.
- Zajmują się uprawą roli - odparł bez namysłu Brody.
Kate się roześmiała, zarzuciła mu ręce na szyję.
- A może wiesz, czym na wiosnę zajmują się młode kobiety? Czym wiosną zajmuje
się twoja ulubiona młoda kobieta?
- Przyjechałaś, żeby mi o tym opowiedzieć?
- No właśnie. Brody... - Zawahała się, ale zaraz znów nabrała pewności siebie.
Przecież wiedziała, co ma zrobić, wiedziała, że wszystko dobrze się skończy. - Ożeń się ze
mną.
Zamarł. W głowie mu się kręciło, szumiało w uszach. Uznał, że musiał się
przesłyszeć. No bo to przecież niemożliwe, by Kate mu się oświadczała właśnie wtedy, kiedy
on się zastanawia, jak by ją tu zmusić do małżeństwa.
- Co tak na mnie patrzysz, jakbym cię zdzieliła między oczy? Myślisz, że to
przyjemne?
- Skąd ten pomysł? - spytał ostrożnie. - Zwykle to mężczyzna prosi kobietę o rękę, a
nie na odwrót.
Pomyślał, że być może wszystko to tylko mu się przyśniło, ale Kate wyglądała bardzo
realnie. Gwałtowne bicie jego własnego serca także nie mogło być złudzeniem. Poza tym w
marzeniach to on jej się oświadczał, a nie ona jemu.
- Przesądy. - Kate machnęła ręką. - U nas będzie inaczej.
- Ale dlaczego...
- Zaraz ci wytłumaczę. - Nie pozwoliła mu dojść do słowa. - Po pierwsze: od kilku
miesięcy regularnie się spotykamy. Po drugie: nie jesteśmy dziećmi. Po trzecie: lubimy się,
szanujemy i dobrze nam razem. Jaki z tego wniosek?
- Ja...
Ale Kate go nie słuchała. To nie było prawdziwe pytanie, tylko pytanie retoryczne.
Sama musiała na nie odpowiedzieć.
- Najwyższy czas pomyśleć o małżeństwie.
- Dobra - zgodził się. - Możemy pomyśleć.
- A więc...
- Zacznijmy od ciebie. - Tym razem to on nie dopuścił jej do głosu. - Teraz możesz
jeszcze w każdej chwili wrócić na scenę, wyjechać do Nowego Jorku czy gdziekolwiek
indziej.
- Nie mogę - odparła spokojnie. - Mam w tym mieście swoją szkołę. Postanowiłam ją
założyć, zanim cię poznałam.
- Kate, ja cię widziałem na scenie - przekonywał ją wbrew sobie. - Jesteś wyjątkowa.
Nauczanie nigdy nie da ci tego, co może dać ci scena.
- Oczywiście, że nie. Kształcenie młodych tancerzy to dla mnie nowe doświadczenie.
Właśnie tego chcę teraz od życia. Widzisz, ja nie należę do osób, które łatwo podejmują
decyzje. Wiedziałam, co robię, kiedy postanowiłam opuścić zespół. Wiedziałam, na co się
porywam i co za sobą zostawiam. Jeśli tego nie wiesz, to znaczy, że wcale mnie nie znasz.
- Ja muszę brać pod uwagę znacznie więcej niż tylko karierę zawodową i plany
ż
yciowe, twoje czy nawet swoje własne. Muszę myśleć o Jacku. Cokolwiek zrobię, odbije się
na nim. To, czego nie zrobię, też.
- Przecież wiem. - Wzruszyła ramionami, jakby to był nic nie znaczący drobiazg.
Nie chciał, by traktowano Jacka jak nieistotną rzecz. Nikomu by na to nie pozwolił.
Nawet jej.
- On cię lubi - tłumaczył - ale tylko ze mną czuje się bezpiecznie. Musi wiedzieć, że
zawsze może na mnie polegać. Zrozum, Kate! Jack nie ma nikogo oprócz mnie. Miał
zaledwie kilka miesięcy, kiedy Connie zachorowała. Lekarze, terapia, szpitale... Matka nie
mogła się nim zajmować, a potem... nasz świat się rozpadł. Starałem się, jak mogłem, żeby
Jack za bardzo tego nie odczuł. Myślę, że mi się udało, ale wciąż muszę bardzo uważać.
- Przecież wiem. - Kate ukradkiem ocierała łzy. - Jesteś wspaniałym ojcem. Naprawdę
bardzo cię za to szanuję.
Patrzył na nią zdumiony. Do głowy mu nie przyszło, że można szanować kogoś tylko
za to, że jest dobrym ojcem. Oczywiście cieszył się, że Kate go szanuje, ale wolałby, żeby
prócz tego choć trochę go kochała.
- Dobrze, że mnie rozumiesz - powiedział. - Jack jest jeszcze bardzo mały. Taka
zmiana, zmiana całego naszego dotychczasowego życia, może być dla niego wielkim
szokiem. Trzeba go do tego odpowiednio przygotować.
- On jest przygotowany. Lepiej niż ty - mruknęła Kate, ale jej nie słyszał.
- Nie mogę mu tak po prostu powiedzieć, że się żenię - ciągnął. - Muszę z nim
najpierw porozmawiać. Ty zresztą też. On musi wiedzieć, że może Uczyć na ciebie tak samo
jak na mnie.
- Na litość boską, czy ty mnie masz za idiotkę? Naprawdę uważasz, że o tym
wszystkim nie pomyślałam? - Kate miała serdecznie dosyć tego tłumaczenia rzeczy
oczywistych. - Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie Jack. To on mnie poprosił, żebym wyszła za
ciebie za mąż. Właściwie to prosił, żebym się z wami ożeniła, ale to przecież na jedno
wychodzi.
Brody popatrzył na zaczerwienioną ze złości buzię Kate, a potem usiadł ciężko na
powalonym pniaku.
- Coś ty powiedziała? - wyszeptał.
- Czy ja mówię po ukraińsku?! Jack mi się wczoraj oświadczył! Poprosił, żebym się z
wami ożeniła.
- Ale...
- Trudno sobie wyobrazić piękniejsze oświadczyny. - Kate go nie słuchała. - Tylko
dlatego do ciebie przyszłam. Wiem, że na ciebie w tej kwestii nie można Uczyć, a dziecko nie
może dłużej czekać.
- A więc ty to robisz dla Jacka?
- Posłuchaj mnie, ty idioto. - Stanęła tuż przed nim, jakby miała nadzieję, że dzięki
temu jej słowa lepiej do niego dotrą. - Bardzo kocham twojego syna, ale na pewno nie
poślubiłabym jego skretyniałego ojca, gdybym tego naprawdę nie chciała. Jack uważa, że ty i
ja do siebie pasujemy, a ja się z nim w pełni zgadzam. Tylko ty niczego nie widzisz, niczego
nie rozumiesz.
Nie nadążam, pomyślał zrozpaczony Brody. Nie tylko za tą wariatką, ale nawet za
swoim własnym dzieckiem.
- Czy ty naprawdę nic nie widzisz? - pastwiła się nad nim Kate. - Zrobiłam już
wszystko, co w ludzkiej mocy, żeby ci pokazać, jak bardzo cię kocham. Jeszcze tylko nie
namalowałam sobie serduszka na czole.
- Ja...
- Milcz, z łaski swojej. Teraz ja mówię. - Spojrzała na niego tak, że Brody'emu
natychmiast przeszła ochota do mówienia. - Nie wiesz przypadkiem, dlaczego nie odebrałam
swoich mebli z magazynu, dlaczego nie sprowadziłam ich do tego ślicznego mieszkanka,
które mi zbudowałeś? Mądre kobiety tak nie postępują. Chyba że zmienią zdanie i zechcą
zamieszkać gdzie indziej.
- Myślałem, że chcesz...
Spojrzała na niego tak ostro, że zamilkł.
- Nie wiesz czasem, z jakiego powodu poświęcam każdą wolną chwilę tobie i
Jackowi? Dlaczego depczę swoją godność osobistą i sama ci się oświadczam? Nie robiłabym
tego wszystkiego, gdybym cię nie kochała. Ty żałosny kretynie!
Odwróciła się i pobiegła do samochodu, płacząc ze złości i upokorzenia.
- Nie waż się wsiadać do tego samochodu! - zawołał za nią Brody. - Jeszcze z tobą nie
skończyłem.
- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać - burknęła, ale zatrzymała się z ręką na klamce.
- Nie musisz - warknął. - Siadaj! - Wskazał jej pniak, z którego sam przed chwilą
wstał.
- Nie chcę siedzieć.
- Kate...
Zrezygnowana podeszła do pniaka.
- Dobra, siedzę. Zadowolony?
- Może być. - Łaskawie skinął głową. - Ale się nie odzywaj. Chcę, żebyś wiedziała, że
nie zamierzam się żenić tylko po to, żeby Jack miał matkę. A jak baba nie zechce zostać jego
matką, to też się z nią nie ożenię, choćby nie wiem, jak mi się podobała. Czy to jasne?
- Jasne. - Kate skinęła głową, pociągnęła nosem.
- Tylko mi tu nie płacz - ostrzegł. - Wiem, że jesteś wściekła, ale postaraj się nie
płakać.
- Nie zamierzam marnować na ciebie ani jednej łzy - warknęła.
Brody wyjął z kieszeni chustkę, rzucił jej na kolana. Nie tknęła jego chustki, otarła łzy
wierzchem dłoni.
- Wyobraź sobie, że tu stoi skrzynka. - Wskazał na ziemię u jej stóp. - Do tej skrzynki
wkładamy wszystko to, cośmy dotąd powiedzieli. A teraz zamykam wieko. No już. Możemy
zacząć tę rozmowę od początku, tylko tym razem tak jak trzeba.
- Jeśli o mnie chodzi, to możesz zabić to swoje wieko gwoździami, a skrzynkę rzucić
w ogień - burknęła Kate.
- Postanowiłem porozmawiać o nas z Jackiem - mówił, nie zważając na jej wściekłe
tukanie. - Chciałem to zrobić dziś wieczorem. Miałem nadzieję, że spodoba mu się mój
pomysł. W końcu znam swojego syna, chociaż nie tak dobrze, jak mi się zdawało. Nie miałem
pojęcia, że za moimi plecami oświadczył się mojej dziewczynie.
- Twojej dziewczynie?
- Milcz - polecił jej, ale całkiem spokojnie. - Gdybyś na mnie nie napadła, gdybyś mi
dała dojść do głosu, to bym ci to wcześniej powiedział.
- Ja..
- Nic nie mów - poprosił łagodnie. Podszedł do niej, ujął ją pod brodę. - Kocham cię -
powiedział, patrząc jej w oczy. - Zanim tu przyjechałaś, zastanawiałem się, jak mam cię
przekonać, żebyś zechciała zostać moją żoną.
- Dobry Boże - westchnęła. - Czy ta skrzynka jest aby dobrze zamknięta?
- Bardzo dobrze. Nic się z niej nie wydostanie.
- To dobrze. - Kamień spadł jej z serca. - Wobec tego zacznij jeszcze raz. Najlepiej od
tego momentu, kiedy powiedziałeś, że mnie kochasz.
- Kocham cię, Kate. Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia, tylko zdawało
mi się, że ty nie jesteś dla mnie. Miałem nadzieję, że mi przejdzie, ale było coraz gorzej.
Miałem powody, żeby się przed tobą bronić, żeby się bronić przed tym głupim uczuciem.
Teraz nie mogę sobie żadnego z nich przypomnieć, ale zapewniam cię, że były poważne.
- Jak mogłeś tak myśleć, Brody? - Kate pokręciła głową. - Ja jestem dla ciebie, a ty dla
mnie. Jesteśmy dla siebie stworzeni. Nie rozumiesz?
- Teraz już rozumiem. - Patrzył na nią z czułością. - Kiedy zobaczyłem, jak tańczyłaś,
przestałem się bronić. Zakochałem się bez pamięci.
- Kocham cię, Brody - szepnęła Kate.
- Nic nie mów. Teraz moja kolej. - Podniósł ją z pniaka. - Widzisz tamten dom na
wzgórzu?
- Tak.
- Kiedyś będzie piękny, ale trzeba nad nim jeszcze trochę popracować. Ten psiak
uganiający się za swoim ogonem jest już prawie przyuczony do życia w domu, a za chwilę
przyjedzie tu mój syn. Chcę, żebyś dzieliła ze mną to wszystko, co już mam, i żebyś czasami
pozwoliła mi zajrzeć do tej swojej szkoły. Lubię patrzeć, jak tańczysz, i chciałbym mieć z
tobą dzieci. Mam wrażenie, że nieźle sobie radzę z dziećmi. A latem będziemy siadywać
razem w ogrodzie. Ogrodu też jeszcze nie ma, ale możemy go zrobić. Razem. Zgadzasz się?
- Czy to znaczy... - Kate miała łzy w oczach.
- Jesteś niecierpliwa. - Brody się uśmiechnął. - To też mi się w tobie podoba. Zostań
moją żoną, Kate - poprosił. - Zostań moją żoną i mamą mojego syna.
Nie odpowiedziała, bo nie mogła wydobyć z siebie głosu, ale mogła się przytulić do
Brody'ego, mogła go pocałować. Włożyła w ten pocałunek całe swoje serce.
- Jestem taka szczęśliwa - szepnęła.
- Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby usłyszeć odpowiedź. Koniecznie twierdzącą.
Kate zaczęła coś mówić, ale ostry pisk hamulców szkolnego autobusu zagłuszył jej
słowa. Odwróciła się, wciąż przytulona do Brody'ego, i patrzyła, jak Jack wypada z autobusu,
jak Mike biegnie do niego, jak skacze do góry z radości.
- Ja mu powiem, dobrze? - poprosiła cicho. - Witaj, przystojniaku!
- Cześć. - Chłopczyk dostrzegł łzy na jej policzkach, spojrzał zmartwiony na ojca. -
Nakrzyczał na ciebie?
- Nic podobnego - zaprzeczyła. - Ludzie czasami płaczą z wielkiego szczęścia. Ja teraz
też jestem bardzo szczęśliwa. Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy wczoraj?
Chłopiec przygryzł wargę, zerknął niepewnie na ojca.
- Pamiętam - mruknął.
- To dobrze, bo już się zastanowiłam i mam coś do powiedzenia. I tobie, i twojemu
tatusiowi. - Nie puszczając Brody'ego, drugą ręką dotknęła policzka jego synka. - Tak.
- Naprawdę? - Jack omal nie wyskoczył ze skóry.
- Naprawdę.
- Tatusiu! Wiesz co?
- Nie mam pojęcia.
- Kate się z nami ożeni!
EPILOG
- Tatusiu? Długo jeszcze?
- Tylko kilka minut. Poczekaj, poprawię ci krawat.
Brody posadził synka na krześle, podciągnął elegancki czarny krawacik zdobiący gors
ś
nieżnobiałej koszulki, musnął palcem pączek czerwonej róży wetknięty w butonierkę.
- Ręce mi się spociły - powiedział ze śmiechem.
- Denerwujesz się? - zdziwił się Jack. - Dziadek mówił, że niektórzy mężczyźni
strasznie się boją ślubu.
- Ja się nie boję. Kocham Kate i chcę się z nią ożenić.
Brody cofnął się o krok, obejrzał sobie synka. W czarnym garniturze chłopczyk
wyglądał naprawdę imponująco.
- Świetnie wyglądasz, synku - pochwalił.
- Ty też. - Jack nie był ojcu dłużny. - Obaj jesteśmy przystojni. Babcia tak
powiedziała. I płakała. Max mówi, że dziewczyny zawsze płaczą na ślubach. Wiesz dlaczego?
- Nie wiem, ale potem zapytamy o to jakąś dziewczynę.
Obrócił Jacka i razem stanęli przed lustrem.
- To nasz wielki dzień, synku - powiedział Brody.
- Od dzisiaj wszyscy troje będziemy jedną rodziną.
- Będę miał mamusię i jeszcze jednych dziadków, ciocie, wujków, kuzynów i w ogóle.
- Tak, kochanie.
- A potem będzie przyjęcie i tort, a po przyjęciu ty i Kate pojedziecie w podróż
poślubną. Rod mówi, że podróż poślubna jest po to, żeby można się było całować.
- Codziennie będziemy do ciebie dzwonić, Jack - zapewnił go Brody. Rewelacji Roda
wolał nie komentować. - I przyślemy ci kartkę.
Bardzo się denerwował, że nie może zabrać Jacka ze sobą, ale malec wcale się tym nie
przejmował.
- A jak wrócicie, to będziemy mieszkać wszyscy razem - paplał Jack. - Max
powiedział, że jak wrócicie z tej podróży, to będziecie mieli dziecko. To prawda?
O rany, pomyślał Brody. Znów się zaczyna!
- Trzeba o to spytać Kate - odparł wymijająco.
- Teraz już mogę mówić do niej „mamo”, prawda?
- Prawda. Czy wiesz, że ona cię bardzo kocha, Jack?
- Wiem. - Chłopiec zwrócił oczy do nieba. Nie rozumiał, dlaczego tatuś wciąż musi
mu przypominać o sprawach oczywistych. - Przecież dlatego się z nami żeni.
Brody nie zdążył poprawić synka, bo do pokoju wszedł Brandon.
- Gotowi? - spytał od progu.
- Jasne! - zawołał podekscytowany Jack. - Chodź tatusiu, no chodź. Idziemy się
ożenić.
Kate podała rękę Spencerowi.
- Jesteś piękna. - Wzruszony ojciec podniósł jej dłoń do ust. - Moja mała
dziewczynka.
- Przestań, bo znów się rozpłaczę - poprosiła Kate.
- Dopiero doprowadziłam się do porządku po rozmowie z mamą. Jestem taka
szczęśliwa, tatku, ale nie mogę iść do ślubu z czerwonymi oczami.
- Kocham cię, Katie. Trzymaj się, dziecinko.
- Już w porządku. - Odetchnęła, usłyszawszy muzykę. Lęk gdzieś się ulotnił. Została
tylko muzyka i to wszystko, co trzeba z nią zrobić. Zupełnie tak samo jak na scenie.
Ojciec wprowadził ją do kościoła. Biała suknia pieniła się falbanami, welon lśnił jak
pajęczyna błyszcząca kroplami rosy. Kate była piękna i szczęśliwa.
- Spójrz na nich, tatku - szepnęła ojcu do ucha.
- Są cudowni!
Muzyka prowadziła ją do ołtarza, nogi niosły pewnie we właściwym kierunku.
- Kocham cię, Kate. - Brody podniósł jej dłoń do ust, tak samo jak przedtem jej ojciec.
- Zobaczysz, że będziemy szczęśliwi.
- Ładnie wyglądasz. - Jack całkiem się zapomniał i zaczął podskakiwać jak piłeczka.
Jego głosik słychać było w całym kościele. - Naprawdę ślicznie wyglądasz, mamo.
- Kocham cię, Jack - powiedziała Kate. Pochyliła się, pocałowała go w policzek. -
Teraz już jesteś mój. Na zawsze. Ty też - zwróciła się do Brody'ego.
Oddała siostrze ślubny bukiet, wolną już dłonią wzięła Jacka za rękę.
I poślubiła ich obu.