PAULA DETMER RIGGS
ZdradŸ swoje imiê
PONIEDZIAŁEK
– Proszę zatrzymać windę!
Stojący w wykończonej mahoniem i mosiądzem
kabinie ochroniarz Barney Plotski wyciągnął rękę i unie-
ruchomił drzwi,zanim się całkiem zamknęły. W ostatniej
chwili dostrzegł pędzącą ku niemu czarnowłosą i ciemno-
oką ślicznotkę w sztucznym futrze i czarnym kapeluszu.
Ochroniarz wyraźnie się ożywił. Zwykle nie darzył
szacunkiem skoncentrowanych na karierze kobiet,ale
pani Tia Hunter zawsze witała go szczerym uśmiechem
i życzliwym słowem.
Była nie tylko uprzejma,lecz także spostrzegawcza.
Pewnego marcowego dnia ubiegłego roku zauważyła,
że Barney jest zdenerwowany,i delikatnie spytała,czy
coś się stało. Okazało się,że jego żona,Emmy,właśnie
miała wszczepiane bypassy. Po południu pani Hunter
wręczyła mu orchideę i poprosiła o przekazanie żonie
życzeń szybkiego powrotu do zdrowia. Emmy nie
mogła wyjść ze zdumienia.
Po budynku krążyła pogłoska,że pani Hunter jest
jedną ze wschodzących gwiazd agencji Shay,Tremaine
i Weller. Na drzwiach jej gabinetu widniał napis:
,,Starszy kierownik wykonawczy’’. Kilka miesięcy te-
mu jedna z jej reklam telewizyjnych zdobyła pre-
stiżową nagrodę,w związku z czym szefowie firmy
urządzili wystawne przyjęcie w imponującej sali kon-
ferencyjnej.
W imprezie uczestniczył mąż pani Hunter. Na-
stępnego ranka Barney podsłuchał w kolejce po
kawę,że połowa kobiet próbowała poderwać pana
Huntera,gdy tylko żona patrzyła w inną stronę. Jak
wyjaśniła to Barneyowi jego trzynastoletnia wnucz-
ka,działo się tak dlatego,bo ,
,
Bryce Hunter to
smakowity kąsek’’.
Barneyowi kojarzył się raczej z ulubionym aktorem
Emmy,Kevinem Costnerem,choć Hunter prezento-
wał się okazalej. Był szerszy w ramionach i młodszy,
miał trzydzieści,góra trzydzieści pięć lat,i znacznie
wyższy. ,,Dwa metry bez pięciu centymetrów’’, stwier-
dził Barney,który jako były glina miał do tego oko.
Wielka szkoda,że Hunter doznał kontuzji kolana
podczas swojego czwartego sezonu w barwach Bear-
sów. Wypadek wielokrotnie pokazywano w ogólno-
krajowej telewizji,prezentując zbliżenia wykrzywio-
nej z bólu twarzy nieszczęśnika. Po przejściu na
sportową emeryturę Hunter objął stanowisko trenera
i szybko zabłysnął na tym polu.
Kilka miesięcy temu Barney usłyszał,że pani Hun-
ter postanowiła rozstać się z mężem,chociaż nikt nie
wiedział dlaczego.
– Dzięki,Barney – wysapała,lekko zadyszana po
4
Paula Detmer Riggs
sprincie do windy. – Mam dzisiaj prawdziwe urwanie
głowy.
– Nie ma sprawy,proszę pani. – Barneyowi niemal
zakręciło się w głowie od zapachu jej perfum. Jego
matka często powtarzała: ,,Uroda to nie wszystko’’.
Jednak w wypadku pani Hunter,rewelacyjnej brunetki
o błyszczących,czarnych włosach i wielkich,piwnych
oczach,uroda z pewnością znaczyła bardzo wiele.
Tia dyskretnie ukryła uśmiech,widząc,że Barney
mimowolnie się naprężył i wypiął klatkę piersiową.
Jako najmłodsza z szóstki dzieci wielokrotnie widziała,
jak jej starsi bracia dumnie prezentują mięśnie,by
wywrzeć jak najlepsze wrażenie na przechodzących
w pobliżu atrakcyjnych kobietach.
– Nie sądziłem,że pani dzisiaj przyjdzie – powie-
dział Barney,gdy winda mijała trzecie piętro. – Dopie-
ro wczoraj skończyły się święta Bożego Narodzenia
i większość biur ma wolne.
– Mam spotkanie z klientem i to był jedyny moż-
liwy termin.
Tia usiłowała zapanować nad zdenerwowaniem
– stuporem przed akcją,jak nazywał to Bryce – gdyż
tak nakazywała jej duma.
– Ważna transakcja?
– O tak. Przez sześć tygodni dopracowywałam
szczegóły kampanii reklamowej. – MegaVolt Cola była
najbardziej prestiżowym projektem,w jakim dotąd
uczestniczyła. Doprowadzenie go do szczęśliwego
końca oznaczałoby automatyczny awans w firmie,
a właśnie to było jej teraz najbardziej potrzebne.
– Spokojna głowa,da sobie pani radę.
5
Zdradź swoje imię
– Miło,że pan tak uważa,ale nie chwalmy dnia
przed wieczorem. Nie będę liczyła pieniędzy,dopóki
nie podpiszę umowy,a bank nie przyśle mi potwier-
dzenia przelewu.
– Och,takie problemy mogą mieć inni,ale nie pani.
– Barney uśmiechnął się. – Nie wyobrażam sobie
nikogo,kto nie ofiarowałby pani gwiazdki z nieba
w zamian za jeden uśmiech.
– Och,znalazłabym paru – roześmiała się Tia.
– Na przykład mój mąż,który już niedługo będzie
moim eks. – Postanowiła żartami odgradzać się od
nieudanego małżeństwa,co doraźnie łagodziło cier-
pienie,a także zapobiegało niechcianym łzom. Za
wszelką cenę chciała uniknąć takich żenujących
scen.
Jednak wbrew jej oczekiwaniom Barney wcale się
nie roześmiał,tylko wyraźnie zafrasował.
– Szczerze mówiąc,bardzo mnie to zdumiewa,
pani Hunter. Kiedy jeszcze pracowałem w policji,
zajmowałem się ochroną rozgrywek i kilka razy mia-
łem okazję porozmawiać z pani mężem. Ani mi
w głowie się wymądrzać,ale na mój gust trener Hunter
to bardzo inteligentny człowiek.
– To prawda. Skończył Uniwersytet Notre Dame
w dziedzinie finansów.
– Jest mądry,więc powinien wiedzieć,kiedy nie
wolno rezygnować z tego,co się zdobyło.
– Jak pan widzi,życie czasem pisze niezwykłe
scenariusze. – Tia uśmiechnęła się ze smutkiem. – Nasz
rozwód przebiega w atmosferze wzajemnego zrozu-
mienia.
6
Paula Detmer Riggs
Winda stanęła na właściwym piętrze i drzwi się
otworzyły.
– Pani Hunter,gdybym był hazardzistą,postawił-
bym miesięczne pobory na to,że znajdzie pani właś-
ciwego mężczyznę. Kto wie,może nawet szybciej,niż
pani sądzi.
Tia poczuła ucisk w gardle.
– Proszę mi wierzyć,nieprędko znów się zaan-
gażuję... Gdybyśmy się nie widzieli przed końcem
tygodnia,proszę przyjąć życzenia szczęśliwego Nowe-
go Roku – powiedziała,wysiadając z windy.
– Dziękuję,nawzajem. I życzę pani całej fury
bogatych klientów.
Miarowo stukając obcasami,Tia przemierzyła kory-
tarz i przystanęła przed błyszczącymi drzwiami z drew-
na orzechowego,na których widniało charakterystycz-
ne złote logo Shaya,Tremaine’a i Wellera. W środku
znajdowała się obszerna elegancka recepcja. Zamiast
etatowej recepcjonistki,za marmurowo-szklanym
biurkiem siedziała Marilyn Lynch,asystentka w dziale
kontraktów,do złudzenia przypominająca znaną ak-
torkę Meg Ryan. Marilyn przypominała Tii czasy
odległe o okrągłą dekadę,kiedy to zatrudniła się
w firmie S.T.&W. zaraz po ukończeniu studiów na
uniwersytecie w Chicago.
– Witam,pani Hunter – zaświergotała z szerokim
uśmiechem Marilyn. – Jak tam święta?
– Sporo zamieszania. – Tia odwzajemniła uśmiech.
– A twoje?
– Rewelacyjnie! – Oczy Marilyn błysnęły,gdy
wyciągnęła lewą dłoń. Na środkowym palcu lśnił
7
Zdradź swoje imię
maleńki brylant osadzony w złocie. – Wreszcie ustali-
łam z Kevinem datę ślubu.
– Prześliczny. Jak widać,Kevin ma dobry gust.
– Och,sama wybrałam pierścionek. Ale dobry gust to
on ma,bo zakochał się we mnie. – Zachichotała.
Tia roześmiała się i instynktownie zerknęła na swoją
dłoń. Na palcu ukrytym pod rękawiczką z delikatnej
jagnięcej skórki nie miała obrączki. Poczuła ból,lecz na
szczęście nie był on aż tak silny jak wtedy,gdy po raz
pierwszy ją zdjęła. Dostała tę obrączkę od Bryce’a,kiedy
miała mniej lat niż Marilyn.
– Najserdeczniejsze życzenia. Jestem pewna,że
będziecie szczęśliwi.
Zanim Marilyn zdążyła cokolwiek powiedzieć,
drzwi wejściowe otworzyły się gwałtownie i do recep-
cji wpadł niski,łysiejący i bardzo sympatyczny główny
księgowy Peter Goldstein,który podobnie jak Tia był
nieuleczalnym pracoholikiem.
– Witam drogie panie. – W uśmiechu cała jego
twarz promieniała i wydawał się wręcz przystojny.
– Dzień dobry,Pete – powitała go życzliwie Tia.
– Tia,miałem nadzieję,że się spotkamy w tym
tygodniu.
– Jeśli chodzi o mój budżet wydatków służbowych,
mam kopie wszystkich rachunków. W trzech egzem-
plarzach.
Pete się roześmiał.
– Nie,chodzi o sprawę osobistą. Chciałem tylko
powiedzieć,że Danny oszalał na punkcie czapki Bear-
sów. Powtórz Bryce’owi,że jestem mu winien kolejkę.
– Słucham? – Tia wbiła w niego obojętny wzrok.
8
Paula Detmer Riggs
– Po zeszłorocznych rozgrywkach z udziałem Bear-
sów Danny zwariował na punkcie futbolu. Dwa
miesiące temu dostał nowe szelki,ale ich nie cierpi,
więc zawarliśmy układ. Jeśli przez miesiąc nie będzie
narzekał,to zabiorę go na mecz. Kosztowało mnie to
sporo zachodu,ale w końcu zdobyłem dwa bilety na
sobotę. – Widząc zaskoczenie na twarzy Marilyn,
księgowy wyjaśnił: – Mój chłopak ma rozszczep kręgo-
słupa. Lekarze twierdzą,że w końcu nauczy się chodzić
o kulach i w szelkach,ale trzeba nad tym długo
pracować.
– Musi wam być ciężko – powiedziała ze współ-
czuciem Marilyn.
– Niekiedy,ale Sue i ja zrobimy wszystko,by
Danny miał względnie normalne życie.
– I co,podobał mu się mecz?
– Przyszliśmy wcześniej,żeby Dan obejrzał roz-
grzewkę. Jedna z hostess zatrzymała się na pogawędkę,
więc skorzystałem z okazji i poprosiłem ją o przekaza-
nie Bryce’owi mojej wizytówki z dopiskiem,że trzy
lata temu mieliśmy okazję poznać się w S.T.&W.
podczas przyjęcia noworocznego. Ponadto poprosiłem
go o autograf dla syna. – Pete uśmiechnął się pogodnie.
– Po chwili hostessa zaprosiła nas do służbowej windy
i na boisko. Muszę przyznać,że trochę się dener-
wowałem,w końcu Dan jechał na wózku. Niektórzy
ludzie nie mają pojęcia,jak się zachować w towarzyst-
wie osoby niepełnosprawnej,ale Bryce potraktował
Dana jak zwykłego dzieciaka. Oprowadził nas po
wszystkich pomieszczeniach,a potem pozwolił nam
stanąć tuż za linią boczną,skąd obserwowaliśmy
9
Zdradź swoje imię
mecz. Jeden z operatorów uchwycił Dana,gdy ten
wrzeszczał z zachwytu po zdobyciu punktów przez
Bearsów,i teraz mój syn jest w szkole prawdziwą
gwiazdą. Wyobraźcie sobie,że od tego czasu naprawdę
uwierzył w siebie.
– Rety,przecież ja oglądałam ten mecz! – wykrzyk-
nęła poruszona Marilyn. – Doskonale pamiętam tego
małego chłopca na wózku. Dzieciak jest po prostu
cudowny!
– Po tatusiu – oświadczył Pete,a Tia i Marilyn
wybuchnęły śmiechem. – Myślałem,że może Bryce
wspomniał ci o tym.
– Akurat tego mi nie mówił,ale to do niego
pasuje. Zawsze uwielbiał dzieciaki,zwłaszcza te
z problemami. Kilka lat temu razem z LaMarem
Lesterem założył fundację na rzecz upośledzonych
dzieci,chociaż tylko personel tej instytucji wie,od
kogo wyszła inicjatywa.
– To dobry człowiek. Niewielu jest takich jak on.
Pochwały Pete’a przypomniały Tii,dlaczego zako-
chała się w Brysie.
– Z pewnością przekażę mu twoje podziękowania.
– Uśmiechnęła się życzliwie.
– Będę zobowiązany – odparł księgowy i ruszył do
swojego gabinetu w głębi korytarza.
Tia zerknęła na zegarek.
– Marilyn,o dziesiątej spodziewam się Harolda
Lewina z MegaVolt Cola,a także jego współpracow-
ników. Bądź tak dobra i zaprowadź ich do małej sali
konferencyjnej,a potem daj mi znać.
– Bez obaw. Zajmę się nimi najlepiej,jak potrafię.
10
Paula Detmer Riggs
– Dzięki.
Zadzwonił telefon. Tia pożegnała się pośpiesznie
i pobiegła ku biurom działu artystycznego,badania
rynku i kierownictwa wykonawczego. Gdy weszła do
gabinetu,drzwi do sekretariatu były otwarte,a jej
asystentka,Steph Gregory,siedziała już za półokrąg-
łym biurkiem i pisała służbowe maile.
Wysoka,ruda i niezależna Steph święcie wierzyła
w krótkie drzemki,tarota i ruch wyzwolenia kobiet.
Ponadto nosiła rozmiar czterdziesty czwarty i była
z tego dumna. Miała świetny gust. Sama zaprojek-
towała i uszyła większość swoich ubrań,stawiając na
intensywne barwy i zmysłowe tkaniny.
– Niezła czapka,fajny szalik. – Oderwała wzrok od
monitora komputera i obrzuciła Tię uważnym spoj-
rzeniem sponad ciemnych oprawek supernowoczes-
nych okularów.
Tia postawiła aktówkę i torebkę na biurku,a potem
zdjęła płaszcz.
– Zamierzałam zjawić się dzisiaj o siódmej,żeby
zaraz po przerwie ruszyć ostro do pracy,ale mój dżip
znowu nie chciał zapalić. Musiałam dzwonić do warsz-
tatu i minęły całe wieki,zanim wreszcie ktoś się zjawił.
– Przecież Bryce umówił się wcześniej z elekt-
rykiem na przegląd.
– Zrobił to bez porozumienia ze mną – burknęła
Tia,wciskając rękawiczki do kieszeni płaszcza. – Go-
dzina mi nie odpowiadała,więc odwołałam wizytę.
– Pewnie,po co się wtrącał,natrętny patałach
– mruknęła ironicznie Steph i wróciła do pracy.
Tia ściągnęła moherową czapkę i odwróciła się,
11
Zdradź swoje imię
oskarżycielsko celując palcem prosto w pokaźnych
rozmiarów nos asystentki.
– Przysięgam,że dojdzie do rękoczynów,jeśli jesz-
cze ktoś mi powie,jak wspaniałym facetem był Bryce
Hunter.
– Jeszcze ktoś? – powtórzyła Steph,uważnie spog-
lądając na Tię.
– Przed chwilą Pete Goldstein wyśpiewał hymn
pochwalny na cześć Bryce’a,a wczoraj przekonałam
się,że moi rzekomo lojalni i kochający rodzice zaprosili
go na święta. Za moimi plecami,rzecz jasna. Gdy
wyszedł,bracia mnie zaatakowali,bym zmieniła decy-
zję o rozwodzie. Oczywiście doskonale znam ich niskie
pobudki – ciągnęła ponuro. – Żal im darmowych
biletów,którymi Bryce od lat ich przekupuje.
Tia odwróciła się i Steph nie zdążyła zamaskować
szerokiego uśmiechu.
– Natychmiast przestań. To wcale nie jest śmiesz-
ne. Moje święta zakończyły się totalną klapą,a winę
ponosi wyłącznie on.
– Bo? – zainteresowała się Steph.
– Bo nie powinien był przyjmować zaproszenia!
– Tia odetchnęła głęboko i ruszyła po dzbanek z kawą.
– Wystarczy,że odmówił zgody na wyprowadzkę,gdy
złożyłam papiery rozwodowe. Każdy przyzwoity fa-
cet by się wyniósł.
Rzecz w tym,że Tia nie potrafiła się zdobyć na
podjęcie decyzji o sprzedaży ich wiktoriańskiej rezy-
dencji,w którą włożyli tyle serca i pracy. Bryce
zaproponował,że odsprzeda jej swoją część,jeśli
będzie mógł tu mieszkać do objęcia nowego domu,na
12
Paula Detmer Riggs
co mógł liczyć dopiero drugiego stycznia,czyli w dniu
ich ostatniej rozprawy rozwodowej.
– Nigdy nie byłam mężatką,ani tym bardziej
rozwódką,więc nie miałam pojęcia,że istnieje jakiś
kodeks postępowania małżonków,którzy znaleźli się
na rozstaju dróg – skomentowała Steph z krzywym
uśmiechem,który ponownie zirytował Tię.
– A ja myślałam,że trzymasz moją stronę – wes-
tchnęła,napełniając kubek.
– Nie pomyliłaś się. Problem w tym,że trzymam
też stronę Bryce’a. – Steph się rozpromieniła. – Jak
widzisz,dbam o równe szanse dla wszystkich.
– Bryce wciąż nie rozumie,czemu podjęłam taką
decyzję. Jest święcie przekonany,że krzywdzę go bez
powodu.
– Mężczyźni bywają wybiórczo ślepi. W ten spo-
sób mogą się wszystkiego wypierać,gdy dochodzi do
ostatecznej konfrontacji.
– Podejrzewam,że ten opór wynika z jego charak-
teru. Bryce nienawidzi przegrywać. Przez dwa lata
desperacko rehabilitował kolano,zanim ostatecznie
pogodził się z myślą o zakończeniu kariery. Potem
zamknął się w sobie i przestał rozmawiać o swojej
pasji. – Tia zaśmiała się z goryczą. – Zawsze niechętnie
okazywał uczucia,ale po rozstaniu z futbolem stał się
milczący i zimny jak głaz.
Steph z powagą patrzyła na szefową.
– Zdajesz sobie sprawę,że już zawsze tak będzie?
Kiedy podpiszecie papiery,zniknie wszystko,co was
łączyło.
Po plecach Tii przebiegł dreszcz. Dotąd nie
13
Zdradź swoje imię
wybiegała myślami tak daleko,lecz dotarło do niej,że
Steph trafiła w samo sedno.
– Wszystko się skończyło w chwili,gdy otoczył się
murem i stracił ze mną kontakt.
– Może nie chciał,żebyś widziała,jak bardzo cierpi.
Faceci bywają strasznie nieprzyjemni,gdy coś im się
nie udaje i muszą zmienić wyobrażenie o sobie.
– Wierz mi,przy czterech braciach wielokrotnie
miałam okazję przekonać się o tym. Ale właśnie po to
wygłasza się tradycyjną formułkę: ,,Na dobre i na złe’’.
Poszłabym do piekła,żeby mu pomóc pokonać roz-
czarowanie i ból,ale Bryce nie dał mi szansy. Po prostu
nie ufa mi na tyle,by podzielić się ze mną tym,co
najtrudniejsze i sprawia największe cierpienie,a to boli
najbardziej.
W oczach Steph pojawiło się współczucie i zro-
zumienie.
– Przykro mi,Tia. Naprawdę.
– Wiem. Mnie też.
Tia wypiła trochę kawy i poczuła,że nieprzyjemny
chłód znika. Chciała zapomnieć o sprawach,nad
którymi nie miała kontroli,i zająć się tym,nad czym
potrafiła zapanować.
– Zanieś do sali konferencyjnej materiały do pre-
zentacji. Muszę jeszcze raz je przejrzeć przed przyby-
ciem klientów – oznajmiła i ponownie nalała sobie
kawy.
Steph zrozumiała aluzję.
– Za chwilę,tylko załatwię pocztę.
Tia zarzuciła torebkę na ramię,wzięła aktówkę,
weszła do swojego gabinetu... i stanęła jak wryta.
14
Paula Detmer Riggs
– O cholera – mruknęła. Na środku biurka stał
wazon ze szkła ołowiowego,wypełniony wysokimi,
świeżymi różami. Było ich kilkadziesiąt. Aksamitne
płatki miały intensywnie czerwoną,niemal czarną
barwę,a na ciemnozielonych liściach połyskiwały
kropelki rosy. Cały pokój był wypełniony rozkosznie
upojną wonią.
– Zdrajczyni! Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
– wykrzyknęła Tia,gdy do gabinetu weszła Steph.
– O rety! Nic nie wiedziałam. Gdy przyszłam
do pracy,drzwi były zamknięte. Tylko czło-
wiek-pająk mógł się tu dostać. – Steph dotknęła
palcem kropli rosy. – Nie stoją tu dłużej niż dwie
godziny.
Tia pokiwała głową.
– Dostawca musiał porozumieć się z Marilyn,choć
nic mi o tym nie wspomniała. – Zerknęła na asystent-
kę. – A może to prezent dla ciebie?
– W twoim gabinecie? Zobacz,jest bilecik. Cieka-
we,od kogo.
– Nie popędzaj mnie. Rozkoszuję się chwilą.
– Będziesz się rozkoszowała później,szkoda czasu.
Tia odetchnęła głęboko i sięgnęła po kopertę z papie-
ru welinowego,tkwiącą między błyszczącymi liśćmi.
Na przesyłce widniał napis: ,,Dla Tii’’. Koperta była
zaklejona.
Serce Tii gwałtownie przyspieszyło. Czyżby myliła
się co do Bryce’a? Może jednak postanowił o nią
walczyć? Poczuła ucisk w gardle.
– Tia,rozedrzyj tę cholerną kopertę – jęknęła
błagalnie Steph.
15
Zdradź swoje imię
– Szczerze mówiąc,trochę się boję. A jeśli kwiaty
przysłał ktoś,kogo nie lubię?
– Wówczas uprzejmie mu podziękujesz i nie bę-
dziesz odbierać jego telefonów.
– Nie,to ty nie będziesz ich odbierać – poprawiła ją
Tia i rozdarła kopertę. Był w niej miniaturowy karto-
nik,bez żadnych charakterystycznych znaków,dzięki
którym można by zidentyfikować kwiaciarnię lub
sposób dostawy.
– Na litość boską,Tia,co tam jest? – niecierpliwiła
się Steph.
Tia odetchnęła cudownym zapachem kwiatów i od-
chrząknęła.
– To będzie nasz rok – odczytała na głos. – Twój cichy
wielbiciel.
Sobotni mecz z Packersami okazał się wyjątkowo
emocjonujący. Prowadzenie zmieniało się z kwarty na
kwartę,a na piętnaście sekund przed zakończeniem
spotkania Bearsi strzelili bramkę z pola i zwyciężyli
39-38.
Spora część drużyny zjawiła się przed czasem,by
zażyć kąpieli w basenie z wirówką przed zaplanowanymi
na dziesiątą zajęciami. Bryce przybył parę minut po
siódmej i ruszył prosto do biura,żeby obejrzeć nagranie
meczu. Potem przebrał się w spodnie od dresu oraz
koszulkę z krótkimi rękawami i poszedł do siłowni.
Przebiegł dziesięć okrążeń z ciężką torbą,którą gracze
stosowali do wzmocnienia siły ramion i ogólnej wytrzy-
małości. Po czterdziestu minutach ćwiczeń potężne ciosy
i krótkie uderzenia pięściami zmieniły się w łagodne
16
Paula Detmer Riggs
klaśnięcia. Bryce pomyślał,że bratanica Tii,sześcioletnia
Delfie,ma silniejszy cios.
– Cieszę się,że to nie ja byłem twoim workiem
treningowym. – W przewodniku wydawanym przez
Bearsów przechwytujący LaMar Lester został opisany
jako niemal dwumetrowy zawodnik o wadze stu
dwudziestu kilogramów.
Zbyt wyczerpany,aby zdobyć się na rozsądną
odpowiedź,Bryce wymamrotał pod nosem przekleń-
stwo i po raz ostatni natarł całym ciałem na worek,
zderzając się z nim lewym barkiem. Gdy się cofnął,
poczuł intensywny ból w kontuzjowanym kolanie.
Nie zdołał powstrzymać grymasu,lecz pokrył go
nonszalancką pozą. Miał nadzieję,że LaMar niczego
nie zauważył.
– Wciąż się przechwalasz,że jesteś największym
mordotłukiem w Nowym Orleanie – wysapał,z tru-
dem chwytając powietrze. – Może weźmiesz rękawice
i to udowodnisz?
– Ech,chciałbym,i to jak. Niestety,wybieram się
z narzeczoną na dwa romantyczne tygodnie na Capri
i nie mogę ryzykować połamania żeber.
– Masz rację,chłopie. – Nie licząc Tii,narzeczona
LaMara,Dee Calhoun,była najwspanialszą kobietą,
jaką znał. – Zresztą Dee skopałaby mi tyłek za zmarno-
wanie miodowego miesiąca.
LaMar zachichotał.
– Co racja,to racja. Moja dama nie daje sobie
wchodzić w paradę. Dobrze ją znam.
– Wiesz co,Lester,tak się zastanawiam,skąd ty
masz tyle szczęścia. Dee jest dla ciebie za dobra.
17
Zdradź swoje imię
– Po prostu mam coś w sobie,stary. Coś,o czym ty
możesz tylko pomarzyć.
– Tak,to już wiemy – odparł Bryce i otarł ręcz-
nikiem twarz oraz szyję.
Stanął plecami do LaMara,wygrzebał z torby butel-
kę środków na nadkwasotę,które zjadał jak cukierki.
Niedawno przyszedł mu do głowy plan,którego reali-
zację rozpoczął rankiem. Był bardzo zdenerwowany.
Cóż,tym razem nie była to gra,tylko walka o praw-
dziwe życie.
Do tej pory Tia powinna znaleźć już kwiaty. Kupił
czterdzieści pięknych róż. Aby mieć pewność,że
kwiaty nie stracą świeżości,dostawca przesłał je
wczesnym rankiem specjalną przesyłką FedEx.
Bryce przygotował sobie tekst,który zamierzał
wygłosić,by dostać się do gabinetu Tii,lecz tym razem
szczęście się do niego uśmiechnęło. W holu przebywał
ochroniarz o nazwisku Plotski,były policjant z Chica-
go i zagorzały fan Bearsów. Gdy Bryce wytłumaczył
mu,dlaczego przyszedł do biura przed świtem i z narę-
czem róż,Plotski okazał daleko idącą życzliwość,
obiecał pomoc i zagwarantował dyskrecję.
Życzliwość życzliwością,ale stawka była naprawdę
wysoka,więc Bryce dodatkowo zapewnił sobie przy-
chylność ochroniarza wręczając mu studolarowy bank-
not oraz bilety na mecz,zaplanowany na czternastego
stycznia.
Ta część planu okazała się dziecinnie prosta. Gorzej
poszło z oczekiwaniem na wynik.
– Bryce,masz może na zbyciu kilka tych twoich
cudownych proszków?
18
Paula Detmer Riggs
Bez słowa rzucił LaMarowi całą fiolkę.
– Dzięki. – LaMar zażył cztery tabletki. – Muszę
przyznać,że cały ten interes z weselem daje mi nieźle
w kość. Mam serdecznie dosyć gadania Dee o wystaw-
nym ślubie. Szczerze mówiąc,najchętniej wrzuciłbym
ją na tylne siedzenie mojej corvetty i ruszył do znajo-
mego księdza baptysty z Danville.
– Posłuchaj człowieka,który uczył się na własnych
błędach. Dee nigdy ci nie wybaczy,jeśli pogrzebiesz jej
marzenia o ślubie z bajki. Jeśli to zrobisz,wpadniesz
w poważne kłopoty. Wierz mi,ona zaraz stwierdzi,że
nie ma w tobie ani krztyny romantyzmu,a za miesiąc
złoży papiery rozwodowe.
– Wybacz,stary,że to powiem,ale sam wspo-
mniałeś o swoich błędach. Co ci strzeliło do głowy,
żeby z okazji okrągłej rocznicy ślubu zabierać taką
kobietę jak Tia na ryby? – LaMar uśmiechnął się
szeroko. – Zaiste,to bardzo romantyczne,kiedy za
dnia tną komary,a nocami trzeba zawijać się w koce,
które cuchną rybimi bebechami.
Bryce nie wątpił,że Tia właśnie tak opisała Dee
wyprawę do Minnesoty,gdzie zatrzymali się nad
dzikim jeziorem w spartańsko urządzonej chacie Er-
niego Biggsa.
– Cóż,najtrudniej jest dostrzec własne błędy – burk-
nął Bryce. – Tia marzyła o wycieczce jachtem po
Karaibach,ale wyjaśniłem jej,że mam chorobę morską.
Wielka mi romantyka,kiedy facet co chwilę puszcza
pawia... Pojechaliśmy więc do Minnesoty.
– Trzeba było zabrać ją na Hawaje,a potem do
Paryża. Jadę tam z Dee. Wiem,że Tia miała ochotę
19
Zdradź swoje imię
zaprezentować te wszystkie kreacje,które kupiła,gdy
jej oznajmiłeś,że jedziecie w wyjątkowe miejsce.
Bryce poczuł przykre ukłucie. Przez długie miesiące
zachodził w głowę,dlaczego w jego małżeństwie
wszystko poszło nie tak. Teraz już wiedział. Oczywiś-
cie można by skwitować sprawę,że się nie dobrali pod
względem charakterów,byłby to jednak zwykły wy-
bieg. Bo dobrali się wprost wspaniale. Oboje byli
pasjonatami,wręcz spalali się w pracy,zarazem jednak
pragnęli ciepła,bliskości i romantycznych uniesień.
Lecz oto życie zawodowe Bryce’a nagle legło w gru-
zach. Z idola tłumów stał się zwykłym człowiekiem,
którego imała się nie tylko fizyczna niemoc,lecz również
załamania psychiczne i stany depresyjne. Całą swą
energię poświęcił na walkę z tymi słabościami – i robił to
sam. Zamknął się w sobie,odgrodził od świata... i Tii.
Ta cholerna ambicja. Wielki Bryce Hunter nie
zdradzi nikomu,nawet swojej ukochanej żonie,że
potrzebuje pomocy.
Pamiętał,ile razy Tia usiłowała mu pomóc,bowiem
doskonale wiedziała,jak bardzo cierpiał. Lecz on,
zamiast okazać wdzięczność,odpychał ją,odrzucał
oznaki miłości. Silny,twardy heros... A wszystko przez
to,że panicznie bał się odrzucenia. W głębi duszy
bowiem wciąż pobrzmiewało rozpaczliwe pytanie:
czy Tia,kiedy się przekona,że wcale nie jest bohate-
rem,tylko zwykłym facetem,nadal będzie go kochała?
Boże,jakim infantylnym głupcem się okazał...
– Zawaliłem sprawę – bąknął. – Ale nie poddaję się.
Nie zamierzam biernie przyglądać się,jak Tia odchodzi
ode mnie.
20
Paula Detmer Riggs
LaMar wzruszył ramionami.
– Naprawdę sądzisz,że ten pomysł z cichym
wielbicielem cokolwiek pomoże? Wybacz,ale jest
żywcem wzięty z naiwnego dziewiętnastowiecznego
romansu. Kiedy nabawiłem się kontuzji i leżałem
w szpitalu,pielęgniarka pożyczyła mi taką książkę.
Ubawiłem się setnie.
– Naiwny romans,powiadasz... Wiesz,ostatnio
wiele przemyślałem. Otóż naiwny,wręcz głupi byłem
wtedy,kiedy grałem twardziela,który nie potrzebuje
życzliwości i pomocy,i za nic ma najprostsze,naj-
szczersze uczucia i odruchy. Więc teraz zaufałem
instynktowi. I myślę,że mam szansę coś zmienić. Dee
się ze mną zgadza. Od kiedy Tia wbiła sobie do głowy,
że wyszła za zimnego łowcę nagród sportowych,
przestała mnie słuchać i uwierzyła,że lepiej jej będzie
samej. Zamierzam udowodnić,że się myli.
– Ale przecież ona nie ma pojęcia,że to ty jesteś
tym romantycznym nieznajomym. Jak zamierzasz to
rozegrać?
– Kiedy zakocha się w tym facecie ze swoich
marzeń,ujawnię się i wyznam jej prawdę.
LaMar zachichotał.
– Nie gniewaj się,stary,ale brzmi to jak z ro-
mantycznej bajeczki dla sentymentalnych panienek.
Poza tym boję się,że Tia,zamiast wpaść ci w ra-
miona,może dostać furii. Dobrze wiem,że kobiety
wpadają w szał,kiedy odkryją,że robi się z nich
balona.
– Myślałem o tym i wiem,że jest takie ryzyko,ale
Dee twierdzi,że wcale nie musi się tak stać.
21
Zdradź swoje imię
– Cóż,skoro ona tak twierdzi,to pewnie ma rację.
Dee ma więcej rozumu niż my do spółki. – LaMar
uśmiechnął się z dumą. – Gdy moja babcia ją poznała,
powiedziała mi,że w poprzednim życiu musiałem
zrobić coś wyjątkowego,skoro trafił mi się taki skarb.
Bryce spojrzał na niego z zadumą.
– Dam ci pewną radę. Nigdy nie zakładaj,że
twoje szczęście jest czymś oczywistym,bo nim się
obejrzysz,możesz zostać sam jak palec. I będzie to
twoja wina.
Dziesięć minut później zadumany Bryce stał pod
prysznicem. Różnice nie do pogodzenia,tak to nazy-
wano w sądzie. Innymi słowy,nie dorósł do poziomu
człowieka,z którym Tia w swoim mniemaniu brała
ślub. Rzecz jasna,nie powiedziała tego na głos.
Pamiętał,jak Dee zareagowała,gdy wypłakiwał się
jej w mankiet.
– Jezu,Bryce,niby jesteś bystry,ale tak naprawdę
kompletny dureń z ciebie. Przecież wcale nie chodzi
o to,co ona czuje do ciebie,tylko o to,co przez ciebie
czuje do siebie.
– Nie rozumiem...
– I o to chodzi,że nie rozumiesz. Kobietę należy
rozpieszczać i podziwiać,a nie traktować jak coś,co
sprowadziło się do mieszkania i już w nim na zawsze
pozostanie. Tak traktuje się meble...
– To wiem,ale...
– Widzisz tu jakieś ale? Bo ja nie. Doprowadziłeś do
tego,że w waszym małżeństwie powiało arktycznym
chłodem. Wszystko zamarzło. Tia bardzo cię kochała,
22
Paula Detmer Riggs
ale ty zniszczyłeś to uczucie,bo go nie pielęgnowałeś,
tylko wręcz przeciwnie...
– Ja? Przecież to ona wniosła o rozwód!
– Tak,bo nie mogła już żyć w tej twojej lodówce!
I tylko ty możesz to naprawić,choć to będzie trudne.
Ale jeśli zrobisz wszystko,by ponownie rozbudzić
uczucia Tii...
– Ponownie... – mruknął Bryce.
– Tak,ponownie... ale zupełnie inaczej.
I w tym cały szkopuł. Jak miał zrobić wszystko
inaczej? Wprawdzie z dziewczynami spotykał się od
trzynastego roku życia,ale o kobietach wiedział nie-
wiele. A już nic nie wiedział o małżeństwie,bowiem
wychowywał go owdowiały ojciec.
Przez lata nauki w liceum i na Uniwersytecie Notre
Dame ostro więc randkował,zyskał nawet sławę
uwodziciela,ale była to tylko zabawa w miłość i seks.
Dziewczyny na ogół to wyczuwały. Był urokliwym
kompanem,do tego świetnie sprawdzał się w łóżku...
i nic więcej. Cudownie z takim przeżyć weekend,ale
nie całe życie.
Niektóre z nich zakochiwały się w nim na poważ-
nie. Wówczas nieuniknione chwile rozstania bywały
bardzo nieprzyjemne.
– Kiedyś spotkasz kobietę,z którą zapragniesz być
na zawsze,Bryce. Ale jeśli się nie zmienisz,wcześniej
czy później ona odejdzie od ciebie – powiedziała mu na
pożegnanie pewna piękna blondynka o zielonych
oczach,której imienia nawet nie pamiętał.
Szybko zapomniał jej słowa. Lecz teraz,kiedy
stracił Tię,nagle usłyszał je ponownie.
23
Zdradź swoje imię
Tia... Poznał ją na jakimś przyjęciu. Właśnie włą-
czono go do pierwszego składu Bearsów,za dwa
tygodnie miał zadebiutować.
Kiedy tylko uśmiechnęła się do niego,wiedział,że
jest tą jedyną. Ona czuła to samo. Kochali się tamtej
nocy,a rano byli zaręczeni. Pół roku później stanęli na
ślubnym kobiercu.
Skończyło się randkowanie,zaczęło się samo życie.
Małżeństwo to poważna sprawa,Bryce o tym wie-
dział,tylko że... No cóż,po prostu się pogubił. Wreszcie
uznał,że tak jak w futbolu,tak w związku dwojga
ludzi powinny rządzić określone reguły,a można je
opanować jedynie dzięki ćwiczeniom i dyscyplinie. Co
jednak miał począć,gdy coraz częściej słyszał od Tii,że
jest sztywnym,pozbawionym romantycznych pory-
wów facetem?
– Co więc mam zrobić? – pytał zdesperowany.
– Sam się domyśl. Jak ci powiem,nie będzie się
liczyło – odpowiadała ku jego rozpaczy.
Próbował czegoś się dowiedzieć od Dee,wertował
babskie pisemka,i wszystko wychodziło nie tak. To
znaczy w teorii jak najbardziej,za to w praktyce...
– Jesteś patentowanym osłem! – nawrzeszczała
kiedyś na niego Dee. – Cholera,uwierz sercu,Bryce.
– Przecież kocham Tię.
Dee spojrzała na niego bezradnie.
– Poddaję się. Szukaj innej korepetytorki. Albo ja
jestem za tępa dla ciebie,albo ty za głupi dla mnie.
Wtedy się zdumiał,lecz teraz już wiedział,jak
bardzo był głupi. Tia miała rację. Musiał zaufać sercu.
Dlatego obmyślił tak z pozoru naiwną,wręcz infantyl-
24
Paula Detmer Riggs
ną intrygę z cichym wielbicielem. Miała jednak tę
wielką zaletę,że narodziła się nie w skażonym żelazną
logiką umyśle,lecz płynęła z głębi duszy.
Tak,Bryce zrobi wszystko,by odzyskać Tię. Musiał
spojrzeć prawdzie w oczy: życie bez niej traciło
jakikolwiek sens.
Czy domy tak samo opłakują odejście mieszkańca,
jak ludzie utratę krewnego lub bliskiego przyjaciela?
– zastanawiała się Tia,pośpiesznie idąc z garażu na
ganek.
Budynek był niebieski,z elementami o barwie kości
słoniowej i fioletu. W lecie w skrzynkach okiennych
rosły nasturcje i petunie. Dziesięć lat temu,kiedy agent
nieruchomości prowadził ich po popękanym betonie
ku krzywemu gankowi,stara farba raziła brudno-
różową barwę. Tia przypomniała sobie wtedy swój
domek dla lalek z dzieciństwa. Zniszczył się komplet-
nie,gdy któregoś dnia zostawiła go na deszczu.
Po wielu dniach poszukiwania odpowiedniego do-
mu,wielki i silny mąż Tii wydawał się przerażony.
,,Wykluczone’’, szepnął. Było już jednak za późno. Tia
zdążyła się zakochać. Bryce narzekał,marudził i za-
klinał się,że nie wyłoży na tę ruderę ani grosza,bo jest
ona tyle warta,co drewno opałowe.
Agent szybciej od Bryce’a zorientował się,że spra-
wa jest przesądzona. Wystarczyła jedna cicha prośba
Tii i wszystko stało się jasne. ,,Jeśli marzysz o tej
ruinie,kotku,to chcę,żeby należała do ciebie’’.
Miała dwadzieścia jeden lat,wierzyła w praw-
dziwe uczucia,i uznała te słowa za wyznanie
25
Zdradź swoje imię
miłości aż po grób. Cóż,pomyliła się. Kochający mąż
walczyłby do upadłego o ocalenie związku,natomiast
Bryce...
Weszła do przedpokoju,żonglując aktówką,toreb-
ką oraz torbą z ubraniem,w której kryła się suknia
druhny na piątkowy ślub Dee i LaMara.
Od wielu tygodni Bryce obiecywał,że wszystko
spakuje przed poniedziałkową przeprowadzką,lecz
kartonowe pudła porozrzucane po pokojach były
w większości puste,z wyjątkiem tego w sypialni.
Ponieważ Bryce bez dyskusji przyjął zaproponowane
przez adwokata Tii zasady podziału majątku,czuła się
trochę winna,więc nie zamierzała narzekać. Zresztą
miał jeszcze trochę czasu.
Po jego wyprowadzce dom wyda jej się pusty i obcy,
o czym ostrzegały ją kobiety z grupy terapeutycznej,
które przez to przeszły. Pomieszczenia mogą sprawiać
wrażenie boleśnie pustych,zwłaszcza sypialnia,w któ-
rej umieścili ogromne łóżko z mahoniu,należące do
jego dziadka. Chociaż pokochała ten mebel od pierw-
szego wejrzenia,powinien zostać w rodzinie Bryce’a.
Jednak dom,chociaż kupili go wspólnie,od początku
bardziej należał do niej niż do niego. Za tydzień
pozostanie do wyłącznej dyspozycji Tii,podobnie jak
całe życie. Postanowiła,że przyszłość potraktuje jak
nową,podniecającą przygodę.
,,To będzie nasz rok. Twój cichy wielbiciel’’.
Marilyn zaklinała się,że nie zauważyła,kto przy-
niósł bukiet. Steph była przekonana,że chodzi o daw-
nego chłopaka Tii,z którym spotykała się przed
poznaniem Bryce’a. Tia łamała sobie nad tym głowę,
26
Paula Detmer Riggs
ale nadal nie miała pojęcia,o kogo chodzi. Być może
jutro sprawa się wyjaśni.
Gdy weszła do kuchni,Bryce odwrócił się od
lodówki. W wielkiej dłoni trzymał butelkę soku anana-
sowego. Gdy miał dwadzieścia trzy lata,był męski,
zadziorny i szaleńczo seksowny. Prawdziwy bohater
naszych czasów,czyli atletycznie zbudowany spor-
towiec światowej klasy. Tia,kiedy tylko ujrzała go po
raz pierwszy,z miejsca i bez żenady zaczęła fantazjo-
wać,jakby to było,gdyby...
Teraz,kiedy spojrzała w jego ciemnoszare oczy,
wbrew jej woli ogarnęło ją ciepło. Zirytowana przywi-
tała się uprzejmie,lecz chłodno.
Bryce zapytał z kamienną miną:
– Wyłączyłaś alarm?
Zanim zdążyła odpowiedzieć,piekielne urządzenie
przeraźliwie zawyło,a Tia pisnęła.
– Niech to diabli! – ryknął Bryce i popędził ku
drzwiom.
Po chwili zapanowała błogosławiona cisza. Po po-
wrocie Bryce zadzwonił do firmy ochroniarskiej,wyre-
cytował numer identyfikacyjny i wyjaśnił,że alarm
był fałszywy.
– Tak,znowu to zrobiła. – Gdy wysłuchiwał od-
powiedzi,ich spojrzenia się skrzyżowały. Kąciki ust
Bryce’a drgnęły,co oznaczało,że za wszelką cenę stara
się powstrzymać uśmiech. – Proszę mi uwierzyć,
doskonale zdaję sobie z tego sprawę,ale moja żona to
Greczynka,stąd u niej tendencja do przesadnie żywio-
łowych reakcji. Gdybym poszedł za pana radą,rozbiła-
by mi głowę patelnią.
27
Zdradź swoje imię
– Wcale nie reaguję przesadnie żywiołowo – wyce-
dziła przez zaciśnięte zęby. – Jestem chłodną i opano-
waną kobietą,która panuje nad emocjami.
Jego szare oczy pociemniały,przybierając barwę
ołowiu. Po chwili twarz Bryce’a ozdobił szeroki
uśmiech. Ta mina – łobuzerska i seksowna – niegdyś
zatrzęsła światem Tii. Nawet teraz...
– Jestem ogromnie zobowiązany,dziękuję – mówił
dalej Bryce do słuchawki. – Postaramy się poprawić.
– Rozłączył się. – Prawda,że się postaramy? Jak będzie,
Tia?
– To nie moja wina,że ten cholerny alarm...
– Trzy razy w tym miesiącu,cztery w ubiegłym...
Nie znosiła,kiedy przypierał ją do muru. Jeśli miała
jakieś wady,to można by do nich zaliczyć dumę
i niechęć do przyznawania się do winy.
– Najwyraźniej zapominasz,że ten cały alarm to
twój pomysł. Ja byłam przeciw.
Rozbawienie zniknęło z jego oczu.
– Niczego nie zapomniałem,Tia. Zwłaszcza ostat-
niej plagi włamań w tej okolicy.
Machnęła lekceważąco ręką.
– Banda smarkaczy poszukująca pieniędzy na al-
kohol. Policja ich złapała i włamania ustały.
Bryce zmrużył oczy,by nie zdradzić swoich
uczuć,lecz Tia zdążyła dostrzec w nich niebezpiecz-
ny błysk.
– Wychowałaś się w tym mieście. Czytujesz gaze-
ty,oglądasz telewizję. Poza tym nie jesteś naiwna,
więc przestań zachowywać się jak rozpieszczony ba-
chor,który nie znosi,gdy ktoś mu się sprzeciwia.
28
Paula Detmer Riggs
Tia gwałtownie nabrała powietrza w płuca.
– Chyba się przesłyszałam – wycedziła.
– Nie. Usłyszałaś dokładnie to,co trzeba. Przez
dziesięć lat robiliśmy wszystko pod twoje dyktando,
albo nie robiliśmy nic. Tym razem,przez najbliższy
tydzień,będzie tak,jak ja chcę. Jeśli to ci nie od-
powiada,do czasu mojej wyprowadzki znajdź sobie
inne mieszkanie.
Posłała mu wściekłe spojrzenie.
– Nie możesz mnie wyrzucić z mojego domu.
– Czyżby? Sama usiłowałaś mnie wyrzucić,ale
jeśli weźmiemy pod uwagę,że wpłaciłem pierwszą
ratę i pokrywałem większość opłat do czasu,gdy
zaczęłaś robić karierę,musimy się zgodzić,że formal-
nie ten dom należy do mnie.
Tia nie mogła oderwać wzroku od męża.
– Dlaczego zachowujesz się w taki sposób,Bryce?
– Dobre pytanie. – Wzruszył ramionami. – Może
po prostu zmęczyły mnie ciągłe ustępstwa.
– O czym ty mówisz?
– Od dnia ślubu zawsze wszystko było po two-
jemu. Chciałaś,żebyśmy zamieszkali w tym domu,
i tak się stało. To na początek. Chciałaś rozwodu
za porozumieniem stron? Proszę bardzo. To na
koniec. A między tymi wydarzeniami? Postanowiłaś
robić karierę,odkładając dzieci na... kiedyś tam?
Też uległem,szanując twoją decyzję,choć bardzo
chciałem,żeby mój ojciec jeszcze zdążył nacieszyć
się wnukami.
– To nie fair! Nie wiedziałam,że twój ojciec ma
chore serce.
29
Zdradź swoje imię
Na twarzy Bryce’a pojawił się grymas bólu.
– Wiem – przyznał cicho. – Prosił mnie,żebym ci
o tym nic nie mówił. Nie chciał wywierać na ciebie
presji.
Tia poczuła ucisk w gardle.
– Powinieneś był mi powiedzieć...
– Wtedy natychmiast byś mnie oskarżyła o mani-
pulację. A poza tym nie chciałem wzbudzać w tobie
poczucia winy.
Cóż,akurat w tej sprawie Bryce miał rację. Z pew-
nością by tak zareagowała. Nie zamierzała jednak
przyznawać się do tego.
– Dzięki za troskę o moje dobre samopoczucie
– odparła przesadnie uprzejmym tonem. – Jednak to
już nieaktualne. Nie potrzebuję żadnego mężczyzny,
by się mną zajmował.
– Kotku,nie mam co do tego najmniejszych wąt-
pliwości. – Bryce gwałtownie odsunął się od blatu
i wymaszerował z kuchni.
– Nie mów do mnie ,,kotku’’! – krzyknęła za nim.
W odpowiedzi zatrzasnął drzwi tak mocno,że w jadal-
ni zabrzęczały naczynia ustawione na półkach. – Niech
cię diabli,Br...
Zawył alarm,więc Tia zamilkła. Bryce znowu miał
ostatnie słowo.
30
Paula Detmer Riggs
WTOREK
Budzik wyrwał Tię ze snu o szóstej. Nie potrafiła
zebrać myśli. Wtuliła rozpaloną twarz w poduszkę.
Szkoda,bo to był najwspanialszy erotyczny sen,jaki jej
się kiedykolwiek przytrafił. Jednym słowem,dobry
relaks... lecz jednak nie to,czego pragnęła naprawdę.
Pal diabli sąd i rozwód,pomyślała. Boże,znów
znaleźć się w ramionach Bryce’a!
Nie,tylko nie to. Musiała natychmiast się opano-
wać. Zerwała się z łóżka,otworzyła okno i zaczęła
oddychać lodowatym powietrzem. Musiała się prze-
biec,żeby ochłonąć. Miej się na baczności,Tio Atheno
Kostas Hunter,przykazała sobie surowo.
Pośpiesznie narzuciła na siebie ciepły podkoszulek,
obcisłe krótkie spodnie i bluzę. Potem włożyła dwie pary
skarpet i obuwie do biegania,a na koniec zapięła na
biodrach saszetkę z identyfikatorem,kluczem do domu
i dziesięciodolarowym banknotem.
Po zamknięciu okna wyłowiła z aktówki komórkę
i również wepchnęła ją do saszetki. Zbiegając po
schodach,pomyślała,że utrzymywanie formy w Chi-
cago zimą to rozrywka dla twardzieli.
Nagle poczuła aromat mocnej kawy. A zatem Bryce
wrócił. Gdy wczoraj przed północą otworzyła okno,
miejsce,gdzie zwykle parkował swojego dziesięciolet-
niego porsche,było puste.
Wiedziała,że dla takich facetów sport jest swoistym
wentylem bezpieczeństwa. Dzięki niemu spuszczają
nadmiar pary. Bryce nie mógł już występować na
murawie,uniemożliwiało mu to bowiem kontuzjowa-
ne kolano,ale odpowiednio zabezpieczony mógł upra-
wiać inne dyscypliny. Kiedy jednak zupełnie sobie nie
radził,wtedy jeździł na nieczynną drogę w pobliżu
boiska treningowego Bearsów i sprawdzał możliwości
imponującego silnika swojego auta. Któregoś dnia Tia
wybrała się z nim i wróciła wstrząśnięta,zarazem
jednak mocno podekscytowana.
Gdy weszła do kuchni,Bryce stał przy blacie
i napełniał miskę wysokokalorycznymi i intensywnie
słodzonymi płatkami dla dzieci. Do każdego pudełka
dodawano zabawkę-niespodziankę. Bryce zbierał je dla
córki brata Tii,Delfie,która ubóstwiała wujka.
Kubek intensywnie parującej czarnej kawy,szklan-
ka soku pomidorowego i ,,Tribune’’ czekały w aneksie
kuchennym,gdzie zwykle siadywał Bryce,zanim
sprawa rozwodu przewróciła do góry nogami ich
codzienne życie. Od pół roku jadał śniadanie przed
ogromnym telewizorem w swoim pokoju,zwykle
odtwarzając nagranie ostatniego meczu. Tia wolała
przełknąć coś pośpiesznie w kuchni.
Ten nieoczekiwany powrót do dawnych zwyczajów
32
Paula Detmer Riggs
wzbudził niepokój Tii. Bryce nigdy nie radził sobie ze
zmianami w życiu. Gdy w końcu dotarło do niego,że nie
ma szansy sięgać po laury sportowe,cisnął pucharem
Heismana w ekran telewizora,porozbijał pamiątki ze
spotkań i turniejów,a na koniec zniszczył kasety
z nagraniami swoich meczów.
Ignorując prośby Tii,wyszedł z domu i zniknął na
dwa dni. Powrócił blady i nieogolony,z przekrwiony-
mi oczami. Tamtej nocy uprawiali seks,a Bryce
zachowywał się niezwykle delikatnie. Następnego
dnia przyjął propozycję Bearsów i został zastępcą
trenera. Tia uwierzyła,że jej mąż wrócił do równo-
wagi,lecz z czasem zrozumiała,że tylko włożył maskę,
pod którą szaleją demony. I wtedy się przeraziła. Bryce
funkcjonował jako normalny człowiek tylko siłą woli,
gdy jednak jej zabraknie...
– Dzień dobry – powiedziała uprzejmie.
Zdradziło go spojrzenie. Nie ulegało wątpliwości,że
rozbiera ją w myślach. Tia nie zamierzała jednak
kapitulować.
– Idziesz pobiegać? – zapytał.
– Jak widać.
Nie zwrócił uwagi na jej sarkastyczny ton.
– Lepiej zerknij na termometr.
– Przeżyłam trzydzieści jeden zim w Chicago
i wiem,jak się chronić przed chłodem.
– To tylko sugestia. – Odwrócił się i schował pudełko
z płatkami do kredensu. – Dzwonił twój tata.
– Nie słyszałam telefonu.
– Dzwonił na moją komórkę. Chciał wiedzieć,czy
u ciebie wszystko w porządku.
33
Zdradź swoje imię
– A co miałoby być nie w porządku?
– Może w święta spostrzegł,jak wrogo spoglądałaś
na każdego,kto usiłował zamienić ze mną słowo.
Ani myślała czuć się winna.
– Masz mi to za złe?
– Interesuje cię to?
– Nie. – Położyła dłoń na oparciu krzesła i przy-
stąpiła do rozgrzewki. Kątem oka dostrzegła,że Bryce
wstał,zrobił kilka kroków i rozciągnął ramiona. Lekko
kulał,co oznaczało,że nieco przesadził podczas poran-
nych ćwiczeń.
Część piwnicy przerobili na siłownię,gdzie Bryce
przed śniadaniem trenował. Tia często się do niego
przyłączała,choć zamiast pracować nad sobą,głównie
pożerała wzrokiem prężące się muskuły męża.
Nie raz i nie dwa takie spojrzenia przeradzały się
w pieszczoty i seks na materacu do ćwiczeń. Kiedyś
Tia,zniecierpliwiona przedłużającą się grą wstępną,
rozerwała koszulkę Bryce’a. Teraz z niepokojem stwier-
dziła,że miał na sobie taką samą koszulkę z logo
Bearsów,która opinała niczym druga skóra szeroką,
masywną klatkę piersiową i ramiona.
Zaschło jej w ustach. Zastanawiała się,czy zdradził
ją rumieniec na policzkach.
– Nie masz na co liczyć,jeśli czekasz na przeprosi-
ny w związku z ostatnim wieczorem – oznajmił Bryce
i wbił wzrok w rubrykę sportową w gazecie.
– To świetnie,bo ja też nie mam zamiaru cię
przepraszać – odparła ze złością.
Kiedy się poznali,Bryce wyznał,że jej oczy mogą
onieśmielać bardziej niż stupięćdziesięciokilogramowy
34
Paula Detmer Riggs
obrońca znany z brutalności. Jednak tym razem nawet
nie podniósł głowy. Poczuła się nieprzyjemnie zlek-
ceważona.
– Tak,oczywiście – mruknął. Sprawiał wrażenie
kogoś,kogo bardziej interesują problemy rozgrywają-
cego z Detroit niż rozmowa z żoną.
Tia postanowiła powstrzymać emocje. Nagle stało
się dla niej niezwykle ważne,by nie zmienili się we
wrogów.
– Jestem jednak gotowa przyznać ci rację w spra-
wie alarmu. Skoro już został zainstalowany,należy
z niego korzystać. – Nie potrafiła zmusić się do
uśmiechu,lecz przynajmniej wygłosiła przyzwoite
przeprosiny. No,niemal przeprosiny.
– Jak słusznie wczoraj zauważyłaś,to twój dom.
– Bryce spojrzał na nią chłodnym wzrokiem.
O piątej rano,kiedy szedł do piwnicy,by roz-
ładować na siłowni seksualną frustrację,wciąż za-
stanawiał się nad słusznością swojej decyzji. Postano-
wił działać zdecydowanie,nie bacząc,czy przypad-
kiem nie rani uczuć Tii. Teraz jednak uznał,że
irytowanie żony jest zarazem wyzwaniem i uciechą.
Zresztą zawsze lubił się z nią drażnić...
Tia była nie tylko piękna,ale również niezwykle
inteligentna i myślała tak szybko,że musiał się wysilać,by
nadążyć za jej rozumowaniem. Zawsze podniecała go ta
intelektualna rywalizacja. Tak naprawdę podniecało go
wszystko,co miało związek z jego żoną.
Przez ostatnie pół roku,kiedy ich związek ostatecz-
nie zaczął się rozpadać,przeczytał mnóstwo książek
i artykułów poświęconych kobiecej psychice. Szukał
35
Zdradź swoje imię
odpowiedzi na pytanie,czego kobiety oczekują od
mężczyzn,czego szukają w małżeństwie. Z pewnością
uczciwości,zaangażowania i zrozumienia. Pierwsze
dwa punkty wydawały się oczywiste. Musiał więc
popracować nad trzecim,bo tu kryła się istota rzeczy.
Cóż,obecnie wiedział znacznie więcej niż wtedy,gdy
zgadzał się na rozwód.
Podczas długich rozmyślań uderzyła go jedna rzecz.
Ułożył nawet maksymę,którą powinno się zawieszać
na szyi każdemu męskiemu noworodkowi. Brzmiała
ona: ,,Przyzwoici faceci to nudni frajerzy, a szczęście
sprzyja cwaniakom i łobuzom’’.
Bryce’owi znudziło się być przyzwoitym facetem
i zamierzał pokazać Tii,do czego jest zdolny.
– Ubiegłej nocy twierdziłeś,że ten dom jest tak samo
twój,jak mój – przypomniała wyzywająco. – Co więcej,
twoim zdaniem dom należy się bardziej tobie niż mnie.
– Chyba faktycznie. – Uśmiechnął się leniwie.
Jej ciemne migdałowe oczy ciskały pioruny. Opano-
wana amerykańska bizneswoman znów ujawniła swój
bałkański temperament. Tylko że teraz naprawdę była
wściekła,podczas gdy kiedyś... Pamiętał taką scenę
sprzed laty. Bryce znalazł ukryte przez Tię czekoladki
i pożarł je w całości,jako że był łasuchem. Kiedy Tia,
też wielki łasuch,znalazła puste opakowanie,chwyciła
rakietę tenisową i zaczęła gonić go po całym miesz-
kaniu,by go stłuc,przeklinając przy tym po angielsku,
francusku i grecku. Krzyków,wrzasków i śmiechu
było co niemiara. Na koniec,gdy dopadła Bryce’a
w piwnicy,ukarała go takim seksem,że biedaczyna
ledwie zipał.
36
Paula Detmer Riggs
Cóż,nie pora na wspomnienia.
– Niewykluczone,że powinniśmy renegocjować
warunki rozwodu,pani Hunter – wycedził w końcu.
Wiedział, że słowo ,,pani’’ wyprowadzi ją z równo-
wagi.
– Renegocjować? – zdumiała się.
– Muszę dbać o swoje interesy,kotku. Gruntownie
przemyślałem całą sprawę i uznałem,że sporo tracę na
tym porozumieniu stron,które zaproponował,a jakże,
twój adwokat.
– Padło ci na mózg. Ale cóż,jeśli ktoś przez całe
życie ugania się za piłką lub narkotyzuje się smrodem
potu w siłowni,nie może być w pełni władz umys-
łowych.
Cholera,nieźle sobie poczynała! Takie potyczki
słowne bardzo go podniecały. Złożył gazetę i dopił
resztkę soku,a potem zaniósł miskę i szklankę do
zlewozmywaka.
– Byłbym zapomniał. Facet,od którego kupiłem
dom,miał w Wigilię wypadek samochodowy i jego
żona wątpi,czy zdołają się w najbliższym czasie
wyprowadzić.
Kiedy Tia gwałtownie nabrała powietrza,z trudem
powstrzymał uśmiech. Może jednak powinien był
schować jej rakietę do tenisa?
– To fatalnie – wycedziła zimno. – Bo zobowiązałeś
się wyprowadzić przed drugim i tego od ciebie nadal
oczekuję.
– Ja to widzę inaczej. Albo zacznę płacić ci
czynsz,którego wysokość wspólnie ustalimy,albo
też poproszę swojego adwokata o skontaktowanie
37
Zdradź swoje imię
się z twoim w celu ustalenia nowego terminu naszej
rozprawy. Wybór należy do ciebie.
Tia uniosła brodę.
– Idź do diabła – warknęła z nieukrywaną wściek-
łością. – Po drodze zabierz ze sobą swoje renegocjacje
i cały ten idiotyczny alarm antywłamaniowy!
Niewiele brakowało,a Bryce rzuciłby się na Tię
i zdarł z niej ubranie,a potem zanurzył w niej tak
głęboko,że nigdy by tego nie zapomniała. Wiedział
jednak,że jeszcze nie nastała właściwa pora. Uwodze-
nie,podobnie jak starannie przeprowadzona akcja
futbolowa,wymagało cierpliwości oraz odpowiednie-
go wyczucia chwili.
– Wystarczyło powiedzieć ,,nie’’, kotku. – Uśmiech-
nął się. – W tym sezonie nie planuję spotkania z diab-
łem. – Nie było to może zbyt błyskotliwe zakończenie
rozmowy,ale lepsze nie przyszło mu do głowy. Bryce
sięgnął po kubek z kawą i wymaszerował z kuchni.
Tia nie chciała się do tego przyznać,jednak Bryce
miał rację w sprawie pogody. Po kilku minutach biegu
poczuła bolesne pieczenie w płucach,ale nie mogła
wrócić zbyt szybko do domu,bo nie pozwalała jej na to
duma. Torturowała się więc jakiś czas na mrozie.
Godzinę później,gdy przyszła na parking,okazało się,
że jakiś nieuważny kierowca zablokował jej auto.
Dopiero po dwudziestu minutach udało jej się znaleźć
parkingowego.
Gdy w końcu dotarła do biura,pasmo frustracji
zmieniło się w ciąg niemocy. Nie przypominała sobie
równie nieproduktywnego przedpołudnia. Większość
38
Paula Detmer Riggs
ludzi,z którymi usiłowała się skontaktować,była po
świętach nieosiągalna. Tylko piękne róże stanowiły
przyjemną odmianę w tym szarym i smutnym dniu.
Za każdym razem,kiedy Steph łączyła rozmowę,Tia
spodziewała się usłyszeć w słuchawce cichego wiel-
biciela. Do południa adorator jednak nie zadzwonił.
Zaczęła się niecierpliwić. Zamiast na lunch powęd-
rowała więc na siłownię,by choć w części rozładować
napięcie.
– Ktoś dzwonił? – spytała asystentkę zaraz po
powrocie.
– Dwie osoby. Niewiele się działo,jak to po świętach.
Sekretarka pana Lewina potwierdziła spotkanie z dyrek-
torem wykonawczym MegaVolt,zaplanowane na czwar-
tego stycznia. Poza tym telefonowała Dee Calhoun,żeby
przypomnieć o jutrzejszej imprezie w Pedro’s. Zapropo-
nowała wpół do szóstej.
Nie ulegało wątpliwości,że cichy wielbiciel nie
raczył się zgłosić. Tia najpierw poczuła niepokój,
a zaraz potem irytację. Czy ten ktoś nie wiedział,jak
ważne jest pójście za ciosem i jak najszybsze do-
prowadzenie do osobistego kontaktu? Bez względu na
to,kim był,z pewnością nie miał pojęcia o marketingu
i reklamie. Innymi słowy,nie był to żaden z jej
współpracowników.
Rzecz jasna,w grę wchodził choćby kolega jej brata,
Aleksa,strażak Ryan,który zjawił się u jej rodziców na
Święto Dziękczynienia. Cały czas wodził za nią roz-
anielonym wzrokiem,ale nie odważył się zapropono-
wać randki. Alex stwierdził później,że Tia zachowy-
wała się jak Królowa Śniegu i jeśli nie spuści z tonu,
39
Zdradź swoje imię
nigdy nie złapie następnego męża. W odpowiedzi
dostał po łbie.
Steph stawiała na informatyka,który w paździer-
niku aktualizował ich sieć. Chociaż bez wątpienia był
maniakiem komputerowym,nieźle wyglądał i miał
poczucie humoru. Na stosowanej przez Steph skali od
zera do dziesięciu dostał mocną ósemkę.
Tia wiedziała,że znalazła się na skraju obsesji,
i to przez jakiegoś faceta,który już ją rozczarował...
i znów,pewnie po raz setny tego dnia,zerknęła na
wspaniały bukiet,na co Steph parsknęła bezwstyd-
nie śmiechem.
– Niezły ten cichy wielbiciel. Najpierw rozgrzewa
wszystkich do czerwoności,prowokuje,a potem... nic.
– Już ci mówiłam,że to najprawdopodobniej tylko
żart – odparła Tia i wzruszyła ramionami. – Przed
jutrzejszym lunchem muszę przejrzeć wstępne propo-
zycje scenariusza nowych reklam telewizyjnych Gran-
ny Merryweather,i wystarczy na dzisiaj.
– Brzmi zachęcająco. Przyniosę papiery.
Chwilę później zjawiła się Steph,ściskając w dłoni
teczkę z materiałami.
– Rozgotowane kluchy są jędrniejsze od moich
nóg. – Tia skrzywiła się i opadła na fotel. Jej stopy
spuchły od biegania,przez co seksowne,włoskie pan-
tofelki nieprzyjemnie wbijały się w delikatną skórę.
Na Steph nie zrobiło to żadnego wrażenia. Nie-
odmiennie twierdziła,że wszelkiego typu ćwiczenia są
zdecydowanie przereklamowane i przykłada się do
nich zbyt dużą wagę.
– Nie bądź tak uparta i wreszcie przyznaj,że te
40
Paula Detmer Riggs
wszystkie wygibasy i bieganie to bezsensowna strata
czasu i energii.
Na wzmiankę o uporze Tii natychmiast przypo-
mniała się ostatnia kłótnia z Bryce’em.
– Czy mogłabyś z ręką na sercu powiedzieć,że
jestem przesadnie uparta i zawsze chcę postawić na
swoim? – spytała spontanicznie,zaskakując zarówno
siebie,jak i Steph.
– A jeśli potwierdzę,to mnie wylejesz?
– Coś ty,czyżbyś myślała...
– Nie,tak tylko żartowałam. – Steph wybuchnęła
śmiechem,lecz zaraz spoważniała. – Ale zaskoczyłaś
mnie tym pytaniem. W ogóle coś z tobą dzisiaj nie tak.
Co prawda próbujesz się maskować,ale mnie nie
zwiedziesz. Cała jesteś podminowana... chciałoby się
rzec,że tętni w tobie agresja... jakbyś wyruszała na
wojnę.
Tia wiedziała,że nie ma sensu zaprzeczać. Sama
zaczęła tę osobistą rozmowę i gdyby teraz się wycofa-
ła,uraziłaby Steph. A przecież ceniła ją i wielokrotnie
się przekonała,że można jej zaufać.
— Wczoraj Bryce oskarżył mnie,że jestem roz-
pieszczonym bachorem. Jego zdaniem zawsze próbuję
postawić na swoim.
– A ty,oczywiście,nie podzielasz jego opinii.
– Łagodnie to ujęłaś.
– Rozumiem. Mamy więc klasyczny małżeński
pat,a ja mam wytypować zwycięzcę.
– Niezupełnie. – Tia zachichotała. – Masz wydać
sprawiedliwy werdykt,czyli stwierdzić,że Bryce
to zarozumiały i nerwowy buc,który z bliżej
41
Zdradź swoje imię
nieokreślonych powodów robi wszystko,żeby mnie
stale wkurzać.
– Jego taktyka skutkuje – beztrosko zauważyła Steph.
– Niech go diabli,po prostu doskonale wie,jak
mnie podejść,a ja mu na to pozwalam. – Tia sięgnęła
po kubek i wypiła łyk kawy. – Na swój wyuzdany
sposób bywa to bardzo seksowne – przyznała niechęt-
nie. – Coś w rodzaju... gry wstępnej.
Steph uniosła wysoko brwi.
– Oho. Czyżbym wyczuwała już zbliżający się
happy end?
– Ależ skąd,nic się nie zmieniło. Po prostu jestem...
Drzwi nagle się otworzyły i stanął w nich młody
mężczyzna ubrany w granatową kurtkę i czerwoną
czapkę z logo miejscowej firmy kurierskiej. W jednej
ręce trzymał pokaźnych rozmiarów paczkę,w drugiej
blankiet do podpisu.
Steph zerknęła na Tię,po czym wstała i podeszła do
posłańca.
– Czym mogę służyć?
– Executive Courier Service,proszę pani. Mam
przesyłkę dla pani Tii Hunter.
– Dziękuję,podpiszę. – Gdy skończyła,odebrał
blankiet i wręczył Steph paczkę.
– Moment,wezmę portmonetkę.
– Wszystko już zostało załatwione. – Uśmiechnął
się i wyszedł,zamykając za sobą drzwi.
Serce Tii waliło jak młot.
– Jak myślisz,co to takiego?
– Pójdę po nożyczki. – Steph zniknęła w sąsiednim
pokoju.
42
Paula Detmer Riggs
Tia przygryzła wargę,usiłując zapanować nad nara-
stającym podnieceniem. Jeśli to był dowcip,to kosz-
tował kogoś mnóstwo zachodu.
– Proszę bardzo. – Steph podała jej nożyczki.
– Zamknij drzwi. To może być głupi żart. Nie chcę,
żeby całe biuro o tym trąbiło.
Steph spełniła polecenie szefowej.
Tia uważnie obejrzała paczkę ze wszystkich stron,
a potem rozdarła papier i ujrzała wielką kokardę
w kolorze starego złota,przywiązaną do rączki dużego,
wielobarwnego kosza o owalnym kształcie.
– O kurczę! – wykrzyknęła cicho Steph. – Iden-
tyczne kosze widziałam w Field’s. W reklamie napisali,
że produkuje się je tylko w jednej wsi w Chinach,
a uplecenie jednego trwa trzy miesiące. Wiesz co,takie
cacko kosztuje więcej niż moje tygodniowe zarobki.
– Jest piękny – przyznała Tia.
W koszu na posłaniu ze złocistego jedwabiu spoczy-
wały intrygujące drobiazgi.
Podekscytowana Tia zaczęła wyjmować przedmio-
ty i ustawiać je na biurku. Najpierw wydobyła najnow-
szy romantyczny thriller autorstwa jednej z jej ulubio-
nych pisarek,potem butelkę niewiarygodnie drogiego
burgundzkiego wina pouilly fuisse,a następnie srebrną
miseczkę wypełnioną truskawkami w czekoladzie.
Wreszcie sięgnęła po szeleszczący,delikatny szlaf-
roczek z jedwabiu w kolorze kości słoniowej oraz...
puchate fioletowe kapcie w kształcie dinozaura Bar-
neya!
– Nasz nieznajomy amant ma poczucie humoru
– oznajmiła Steph,unosząc kapcie.
43
Zdradź swoje imię
– Moja ulubiona pisarka,ulubione wino,do tego
truskawki... Ktoś świetnie zna moje upodobania. Jak to
możliwe? – zastanawiała się Tia. Prezent był roman-
tyczny i tajemniczy. – Bez względu na to,kim on jest,
bardzo się stara.
– I sporo wydaje – uzupełniła Steph,przesuwając
palcami po naszywce wewnątrz szlafroczka.
– Z pewnością jest tu gdzieś bilecik... – Tia uważnie
przeglądała zakamarki jedwabiu,aż w końcu jej palce
natrafiły na małą kopertę,w której była karteczka.
– Zobacz,co napisał...
Zapowiedzieli na dzisiaj śnieg. Dlaczego nie jesteśmy
razem? Rozpaliłbym ogień, położyłbym cię przy kominku
i nakarmił truskawkami zanurzanymi w winie. Potem
wznieślibyśmy się na sam szczyt rozkoszy. Połączyłaby
nas miłość, a ja wyznałbym tobie, jak bardzo cię uwielbiam.
– To się nazywa prawdziwa namiętność – mruk-
nęła Steph.
Tia bezwiednie pogłaskała szlafroczek. Jedwab
delikatnie muskałby jej nagie ciało,a Bryce... Nagle
otrzeźwiała. Przecież to nie on! A cichy wielbiciel
zsunąłby bieliznę z jej ramion i z szelestem opadłaby
na podłogę...
– Myślisz,że zadzwoni? – spytała Steph.
– Nie mam pojęcia – przyznała Tia. – Chyba jednak
nie poprzestanie na prezentach. Nie mogę się doczekać
dalszego ciągu...
44
Paula Detmer Riggs
Wieczorny trening skrócono z powodu lodowatego
wiatru,który nadciągnął znad jeziora Michigan. Bryce
zastanawiał się,czy nie wpaść do knajpki O’Casey’s na
piwo i partię bilarda z LaMarem i innymi kumplami.
Był dobrym bilardzistą i miał nadzieję,że kilka wy-
granych partii korzystnie poprawi mu samopoczucie.
Był jednak zbyt zirytowany i przygnębiony,by uda-
wać się na towarzyską imprezkę. Postanowił wrócić do
domu,którego nigdy szczególnie nie lubił,lecz nie
potrafił opuścić.
Po odsłuchaniu nagrań na automatycznej sekretarce
i przejrzeniu poczty,wyciągnął z lodówki mocne
ciemne piwo,a potem poszedł do swojego pokoju.
Zgromadził w nim kilka pudeł,które dostał od firmy
transportowej. Lubił się pakować tak samo jak prze-
grywać. Innymi słowy,wolałby już... no,wszystko
jedno,byle nie to.
Czując przypływ irytacji,pociągnął kolejny łyk
piwa i zaczął się zastanawiać,czy może sobie pozwolić
na jeszcze kilka dni zwłoki. W ciągu ostatnich tygodni
kilka razy przyłapał Tię na sprawdzaniu zawartości
kartonów. Za każdym razem reagowała złością. Nie-
długo zapewne przyjdzie mu czekać,a sama go spakuje
i wystawi pudła za próg.
Miał rozpaczliwie mało czasu. Firma kurierska
powiadomiła go,że przesyłkę dostarczono do biura Tii.
Zastanawiał się,czy żona przyniesie do domu choćby
część prezentów,które jej ofiarował,po to,by mu
udowodnić,jak kiepskim jest mężem,natomiast jest
ktoś inny,kto...
Nie,taka małostkowa zemsta nie była w jej stylu,
45
Zdradź swoje imię
choć prawdę powiedziawszy,miała powody,by być na
niego wściekła. Tia...
Rozległ się dzwonek u drzwi. Bryce ruszył do holu,
wyłączył alarm i otworzył drzwi.
Na wycieraczce stała Tia. Z jej przekrzywionego,
czarnego kapelusza smutno skapywała woda.
– Przep-praszam,nie m-mogłam znaleźć k-klucza.
– Chwiejnym krokiem weszła do domu.
Objął ją ramieniem,żeby nie upadła. Drżała,szczę-
kała zębami.
– Jezus,Maria,co się stało,kotku?
– Dżip się zepsuł. Od szkoły szłam na p-piechotę.
Jak na burzę śnieżną,był to całkiem spory marsz.
Tak bardzo chciał ją utulić i ogrzać...
– Czemu,do diabła,do mnie nie zadzwoniłaś?
– Zostawiłam t-telefon.
Woda kapała z jej płaszcza. Tia była wyczerpana,
miała sinoniebieskie usta.
– Wytrzymaj,kotku. Ściągnę z ciebie te mokre
rzeczy.
– Sama t-to zrobię – mruknęła,zgrabiałymi palcami
usiłując rozpiąć guzik.
Niecierpliwym gestem odsunął jej dłonie,szybko
rozpiął płaszcz i ściągnął z jej ramion.
– Daj spokój – poprosił szorstkim od skrywanych
emocji głosem. – Bardzo się staram o wszystkim
myśleć,ale w tej chwili przechodzę trudne chwile.
Słowa ugrzęzły mu w gardle. Szybko zdjął jej
kapelusz,potem rękawiczki. Przytulił i rozmasował
lodowate ręce Tii.
Kiedy był trzynastoletnim chłopcem,podczas nie-
46
Paula Detmer Riggs
spodziewanej burzy zaginęła w lesie pewna młoda
kobieta,która przyjechała w gościnę do sąsiadów na
smaganych wiatrem wydmach północno-zachodniej
Indiany. Bryce w tym czasie polował na jelenie i to
właśnie on ją odnalazł. Już nie żyła,zmarła bowiem
z wyziębienia. Gdy sprawdzał jej tętno,poczuł bryłę
lodu.
– Dlaczego nie wstąpiłaś gdzieś,by się ogrzać?
– W jego głosie zabrzmiał wyrzut.
– Chciałam jak najszybciej znaleźć się w d-domu.
I p-przestań na mnie krzyczeć. – Usiłowała go odep-
chnąć,lecz zabrakło jej siły.
– Chodź,musisz się rozgrzać. – Nie czekając na
odpowiedź,uniósł ją w górę i skierował się ku scho-
dom.
– Sama d-dam sobie radę – zaprotestowała,była
jednak zbyt słaba,by się opierać. Jedną rękę oparła na
ramieniu Bryce’a,a drugą otoczyła jego szyję. Trzymał
ją tak po raz pierwszy od wielu miesięcy. Poczuł ucisk
w gardle. Miał ochotę nieść ją na koniec świata.
Szybkim krokiem ruszył do sypialni i wszedł do
przylegającej łazienki.
– Dasz radę się rozebrać? W tym czasie przygotuję
ci kąpiel.
Skinęła głową,więc delikatnie postawił ją na ziemi.
– Już lepiej? – spytał.
– Może być – odparła nieco mocniejszym głosem.
Zapalił światło nad umywalką. Wannę wykonano
na zamówienie i dostosowano do rozmiarów Bryce’a.
Była wyposażona w funkcję jacuzzi,przydatną w re-
habilitacji jego kolana. Stała we wnęce z jednej strony
47
Zdradź swoje imię
ozdobionej witrażami,a z drugiej – gęstwiną roślin
doniczkowych.
Kolano Bryce’a boleśnie zaprotestowało,gdy ukląkł,
by zatkać odpływ i odkręcić kran,a potem do wanny
wlał płyn do kąpieli.
Tia już się rozebrała. Była tylko w błyszczącej,
czarnej bieliźnie. Pasek delikatnej koronki ledwie za-
słaniał biust,a drugi symbolicznie okrywał biodra.
Bryce natychmiast poczuł ochotę na seks.
– Nawet o tym nie myśl,Hunter – mruknął do
siebie i podciągnął rękawy bluzy,żeby sprawdzić
temperaturę wody.
W tym czasie Tia zdjęła bieliznę i owinęła się
ręcznikiem. Pasma błyszczących włosów przykleiły się
do policzków i wiły wokół uszu. Wyglądała jak prze-
śliczne,zgubione dziecko.
– Do wanny – zakomenderował i wyciągnął rękę,
aby pomóc Tii wejść do wody.
– Dopiero jak wyjdziesz.
– Nie zachowuj się jak idiotka. Znam twoje ciało
równie dobrze jak ty.
W jej oczach zamigotały ogniki,więc poczuł się
nieco pewniej.
– Mówię poważnie,Bryce. Wyjdź stąd i tyle.
– Cholera. – Gdy wziął Tię w ramiona,ręcznik
nieco się przesunął,odsłaniając kawałek uda.
– Postaw mnie! – Z całej siły szarpnęła go za włosy.
– Przestań,Tia,bo zaraz cię zrzucę na ten twój
słodki tyłeczek.
– Ani mi się waż!
Tia nie miała pojęcia,jak bardzo Bryce jest pod-
48
Paula Detmer Riggs
niecony. Zacisnął zęby,wszedł do wanny i wciąż
trzymając żonę,usiadł w bulgoczącej wodzie. Próbując
cokolwiek dojrzeć przez gęstą parę,cofnął się o kilka
centymetrów i oparł plecami o ścianę wanny.
– Spokojnie. Zaraz się rozgrzejesz. Więcej luzu
– mruknął. – Nie utoniesz. Dobrze cię trzymam.
– Właśnie w tym rzecz.
– Nie marudź. Zaraz ciepła woda zrobi swoje.
– Buc.
– Uparciuch.
– I dobrze. Radzę ci,zawsze o tym pamiętaj. – Nie
puszczając ręcznika,Tia zamknęła oczy i odetchnęła
głęboko. Im bardziej się relaksowała,tym bardziej spięty
był Bryce. Rozpaczliwie brakowało mu pieszczot,seksu.
Tak bardzo chciał dotknąć jej piersi. Opanował się jednak.
– Nigdy więcej nie nazywaj mnie idiotką – burk-
nęła ze złością.
– Tak jest,proszę pani. – Ukrył uśmiech.
– Zwłaszcza,że to ty siedzisz w wannie w ubraniu
i w tenisówkach.
– Ot,taka przepierka. Chociaż w jednym masz
rację,szkoda butów. Kupiłem je sobie na Gwiazdkę
i wydałem sporo.
– Nie licz na to,że za nie zapłacę – mruknęła.
– I puść ręcznik.
Jakoś tak się stało,że ręcznik zatonął i pod grubą
warstwą piany Tia była kompletnie naga. Bryce’owi
zaschło w gardle.
– Lepiej już się czujesz? – spytał nieco schryp-
niętym głosem.
– Tak,znacznie. – Drżenie ustąpiło,wróciły jej
49
Zdradź swoje imię
normalne kolory. – Źle zrobiłam,że odwołałam wizytę
w warsztacie. – Gdy milczał,dodała: — Jakoś nie
słyszę: ,,A nie mówiłem?’’.
– Przyjdzie na to pora... – mruknął. – Wszystkim
nowicjuszom powtarzam,że dobrze coś trzymać w re-
zerwie na ostatnich kilka minut meczu.
Pragnął jej wręcz do szaleństwa. Byli w wannie,
dzieliły ich centymetry... Jednak rozsądek nakazywał
opanować rozpalone żądze.
Tia spojrzała na niego uważnie i powiedziała:
– Seks to ostatnie,czego nam trzeba.
– Mów za siebie – mruknął. Cholera,źle,bo za-
brzmiało to jak pełne pretensji błaganie. A przecież
w żadnym wypadku nie zamierzał Tii o nic prosić.
A już na pewno nie o seks.
Popatrzyła mu w oczy ze smutnym uśmiechem.
– Miły z ciebie facet,Bryce – powiedziała cicho.
– Prawdziwy dżentelmen.
– Takie moje szczęście.
Wstał,wyszedł z wanny i opuścił łazienkę.
Po chwili był na dworze i stanął w mroźnym
deszczu. Gdy zaczął szczękać zębami,wiedział,że
odzyskał panowanie nad sobą.
50
Paula Detmer Riggs
ŚRODA
Głuchy warkot pługu śnieżnego obudził go kilka
minut po trzeciej nad ranem. Około pierwszej zajrzał
do Tii,potem nalał sobie kawy i usadowił się na łóżku
w pokoju gościnnym,żeby poczytać. I zasnął.
Narzucił flanelową koszulę na podkoszulek i zszedł
do dużego pokoju na dole. W powietrzu unosił się
zapach delikatnego płynu do kąpieli i woń perfum Tii.
Po raz pierwszy odkąd ją znał,nie nalegała,by na
noc otworzyć okno. Teraz leżała na brzuchu z twarzą
ukrytą w poduszce. Pościel była zwinięta wokół niej,
jakby toczyła senne boje z potworami.
Bryce zachmurzył się i ostrożnie przysiadł na skraju
wielkiego łoża,które niegdyś należało do jego dziadka,
a potem do ojca. Na tym łożu został poczęty i tu się
narodził. Kiedy burza śnieżna uniemożliwiła przewie-
zienie matki do szpitala,po porodzie wykrwawiła się
na śmierć.
Gdyby taki los spotkał żonę Bryce’a,wziąłby siekierę
i porąbał łoże na drobne kawałki,a potem je spalił
i rozrzucił popiół. Między innymi tym różnił się od
ojca. Jak wszystko,czego dotknęła młoda żona
Masona Huntera,łóżko stało się świętością. Nato-
miast dla Bryce’a było swoistym memento: ,,Twoja
matka umarła,byś ty mógł żyć. Nie zmarnuj tego
daru’’.
Po śmierci ojca Bryce chciał sprzedać upiorne łoże,
lecz Tia pokochała je od pierwszego wejrzenia. Za-
miast wyjaśnić,skąd jego nienawiść do tego mebla,
Bryce zamknął się w sobie. Jak zawsze.
Odsunął palcem gęsty pukiel czarnych włosów z jej
policzka.
Przed wyjściem Tii z wanny Bryce zatelefonował
do lekarza Bearsów,który polecił sprawdzać oddech
i co kilka godzin mierzyć temperaturę,a przy pierw-
szych oznakach zapalenia płuc natychmiast wezwać
pogotowie.
Wyglądało jednak,że do tego nie dojdzie.
Bryce odetchnął z ulgą,choć wcale nie było mu
lekko. Od wielu miesięcy,mimo że mieszkał pod
jednym dachem z najseksowniejszą kobietą pod słoń-
cem,nie wolno mu było jej dotknąć. Szczególnie teraz,
gdy realizował swój plan,który miał zmniejszyć
dzielący ich dystans,błyskawicznie zbliżał się do
pobicia rekordu w dziedzinie częstotliwości brania
zimnych pryszniców.
Fatalnie,że dostawał erekcji przy najlżejszym zapa-
chu jej perfum. Nie mógł jednak napierać na nią,
prowokować intymne sytuacje. Byłby to niewybaczal-
ny błąd,bo ukradziona chwila rozkoszy ostatecznie
zniszczyłaby wszystko. Co innego,gdyby Tia trafiła
52
Paula Detmer Riggs
w jego ramiona z własnej woli,gnana miłością,a nie
ulotnym i przemijającym pożądaniem.
Tia odwróciła się na bok. Miała na sobie flanelową
nocną koszulę,ciepłą i niezbyt seksowną. Mimo to jej
piersi wyraźnie odznaczały się pod materiałem... Tak
pragnął ich dotknąć!
– Bryce? To ty?
Poczuł się jak natręt. Fakt,pragnął jej jak diabli,ale
przecież nie był jakimś cholernym podglądaczem.
– Tak,to ja. Jak się czujesz?
– Dobrze. Przyjemnie – powiedziała sennym,leni-
wym głosem.
Do diabła,po co tu przyłaził i narażał się na torturę
niespełnionej pokusy?
– Boli cię głowa? Masz dreszcze? Problemy z od-
dychaniem?
– Bolą mnie nogi,bo taki kawał musiałam przejść
na wysokich obcasach. Pewnie na piętach zrobiły mi
się pęcherze.
Mógłby zaproponować jej masaż,ale czy ograni-
czyłby się tylko do stóp? Och,z całą pewnością nie.
– Podać ci coś? Szklankę wody? Plaster? Aspirynę?
Może mięty?
– Dzięki,ale nie trzeba. Dziękuję za propozycję.
Wyglądasz na zmęczonego.
Wcale nie czuł zmęczenia,tylko dziką żądzę.
– Nic mi nie jest.
Ściągnęła brwi i uniosła się na łokciach. Koszula
nocna jeszcze mocniej opięła się na jej piersiach.
– Sprawdzałeś,czy żyję,prawda?
– Tak,parę razy. – Wzruszył ramionami. – Doktor
53
Zdradź swoje imię
Marston uznał,że powinienem się upewnić,czy nie
dolega ci nic poważnego.
– Marston? Dzwoniłeś do lekarza Bearsów?
– Owszem. Odmówiłaś wyjazdu na pogotowie,
więc musiałem się z nim skontaktować albo cię ogłu-
szyć i nieprzytomną zawieźć na izbę przyjęć.
– Już widzę te nagłówki w gazetach: ,,Trener
Hunter wali żonę w szczękę,aby ocalić jej życie’’.
– W jej oczach zamigotały wesołe chochliki.
– Akurat jest z czego żartować – mruknął zgryź-
liwie.
– Rany,ale z ciebie drewniana piła.
– Masz rację. – Miał tego dość. Naprawdę nie było
mu do śmiechu. Ostatnią resztką woli panował nad
pożądaniem. Chciał wstać i wyjść,lecz znieruchomiał,
gdy Tia położyła dłoń na jego ręce.
– Wybacz,że narobiłam ci tyle kłopotów,Bryce
– powiedziała serdecznie. – Dziękuję ci za opiekę,
pomimo mojego,hm... braku współpracy.
– Nie tak bym to nazwał. Śpij,Tia. Miałaś ciężki
dzień.
Tia usłyszała w jego głosie tak wielki smutek...
Mimowolnie znowu go zraniła.
– Nie podoba mi się to,co zaszło między nami,
Bryce. Na początku było nam tak dobrze. Szkoda,że...
– Jak miała wyrazić coś,czego sama tak naprawdę nie
rozumiała?
– Czego ci szkoda,Tia? – spytał Bryce. Nagle stał
się niezwykle czujny i skupiony.
– Szkoda,że nie posłuchałam cię w sprawie dżipa.
– Roześmiała się sztucznie,by zatuszować zażenowa-
54
Paula Detmer Riggs
nie. Cóż,posłużyła się małym,nędznym wykrętem,
a przecież Bryce zasługiwał na prawdę.
Zacisnął usta.
– Śpij,Tia – szepnął ze smutkiem.
Bryce właśnie odkładał słuchawkę,kiedy Tia weszła
do kuchni. Było kilka minut po szóstej. Ubrała się
ciepło w luźne spodnie z wełny,jedwabną koszulę
i kaszmirowy sweter. Padał śnieg,więc na nogach
miała uszyte z jagnięcej skóry buty z cholewami do
kolan.
Bryce również przygotował się na niepogodę. Wło-
żył obcisłe czarne spodnie i beżową koszulę z przypina-
nym kołnierzem,a na nią gruby sweter z logo Bearsów.
Na nogach miał grube buty robocze. Gęste włosy
opadły mu na czoło. Wydawał się zmęczony,znie-
chęcony i jednocześnie tak... podniecający,że Tia
westchnęła głęboko. Kiedy postawiła aktówkę na krześ-
le,obrzucił ją krytycznym spojrzeniem,a potem zajął
się nalewaniem kawy.
– Lepiej byłoby,gdybyś dzisiaj została w domu
Uśmiechnęła się radośnie,lecz na twarzy Bryce’a
nie drgnął ani jeden mięsień. Cóż,znowu znaleźli się
na etapie chłodnej uprzejmości. Rozczarowanie ścis-
nęło jej serce.
– Zastanawiałam się,czy nie odwołać wszystkich
spotkań. Muszę jednak wprowadzić ostatnie poprawki
do prezentacji MegaVolt,w południe mam zebranie
z przedstawicielami Granny Merryweather,a o czwar-
tej rozmowę z szefem. Niestety,niczego nie mogę
odwołać.
55
Zdradź swoje imię
Wypiła łyk kawy i zaraz się ożywiła. Poczuła głód,
więc sięgnęła po bułkę.
– Zrobić ci kanapkę? – spytała.
– Nie,dziękuję. Po ćwiczeniach zjadłem miskę
płatków.
– Jak można żyć samymi płatkami? A gdzie tuczą-
cy tłuszczyk i inne niezdrowe,ale sycące,cudowne
różności?
– Moi przodkowie byli chłopami i niemal wyłącznie
jadali mniszek lekarski oraz soloną wieprzowinę.
– Ohyda. – Tia pokroiła pieczywo i wsunęła dwie
kromki do tostera. – Skoro masz na sobie ten strój,to
znaczy,że też idziesz do pracy,prawda?
– O dziesiątej zaczyna się trening. – Uniósł kubek
do ust.
– Na śniegu? – Sięgnęła do lodówki po topiony
niedietetyczny ser i plaster łososia.
– Zawodnikom jest ciepło,bo ćwiczą,natomiast
trenerzy gapią się i odmrażają sobie tyłki. Kiedy zimno
staje się nie do zniesienia,podskakujemy i obrzucamy
graczy wyzwiskami.
Tia wybuchnęła głośnym śmiechem. Ogromnie jej
brakowało żartów Bryce’a.
– Jak nazwałeś Randalla Jeffersona,kiedy zgubił
piłkę podczas decydującego ataku?
– Czyżbyś oglądała ten mecz?
– Jasne. Nie przegapiłam ani jednego – przyznała
i hojnie posmarowała bułkę serkiem. – Rozwodzimy
się,ale nadal jestem fanką Bearsów
– Przestałaś chodzić na mecze,więc pomyślałem...
– Chodzę na stadion,przecież mam karnet od
56
Paula Detmer Riggs
ciebie. Jeśli chcesz,mogę ci go zwrócić,żebyś przekazał
go... komuś innemu.
Gwałtownie uniósł głowę i wbił w Tię przenikliwe
spojrzenie.
– Masz na myśli kobietę?
– Owszem. Przez ostatnie pół roku mogłeś się
z kimś związać. – Gdy powiedziała to głośno,ogarnął
ją niepokój.
– A przejęłabyś się,gdybym kogoś znalazł? – Jej
odpowiedź miała dla niego ogromne znaczenie.
– Nie wiem – szepnęła szczerze. – Oczywiście nie
miałabym prawa mieć do ciebie pretensji,skoro jesteś-
my w separacji. – Tia odetchnęła głęboko. – Czy jednak
mógłbyś zaspokoić moją ciekawość? Chciałabym wie-
dzieć,czy się z kimś związałeś.
– Nie. A ty?
,,To będzie nasz rok. Twój cichy wielbiciel’’.
– Też nie. – Cichy wielbiciel,przynajmniej jak na
razie,nie objawił się jako postać z krwi i kości,toteż
Tia nie minęła się z prawdą. A jednak czuła się jak
kłamczucha. Gorzej: jak zdrajczyni. Odwróciła wzrok
i nałożyła sobie plaster łososia. Ugryzła kanapkę i spoj-
rzała na Bryce’a,który uważnie ją obserwował.
– Co jest? – burknęła stanowczo zbyt szorstko.
– Furgonetki holownicze są zawalone robotą,ale
dyspozytor z automobilklubu obiecał mi,że przed
dziewiątą wyśle kogoś po dżipa. Powiedziałem mu,że
kluczyki zostawimy na prawej przedniej oponie. – Wy-
pił łyk kawy. – Poza tym dzwoniłem do serwisu
i powiedziałem kierownikowi,żeby pogonił swoich
ludzi,bo samochód jest nam potrzebny jeszcze dzisiaj.
57
Zdradź swoje imię
Obiecał,że zrobi,co w jego mocy,ale przy takiej
pogodzie podejrzewam,że auto będzie gotowe na
jutro.
– Dzięki,że to załatwiłeś. Niechętnie to przy-
znaję,ale faceci jednak czasami do czegoś się przyda-
ją,szczególnie gdy chodzi o samochody i domowe
alarmy.
– Drobiazg – mruknął obojętnie,ignorując jej żar-
tobliwy ton,i zajął się kawą.
No i tyle,pomyślała. Jeszcze jeden obowiązek
z głowy,kolejny rozwiązany problem. Po ciepłych
uczuciach Tii nie pozostał nawet ślad.
Podeszła do telefonu i wybrała numer radiotaxi.
Oczywiście automat zgłoszeniowy poinformował ją,
że wszystkie linie są zajęte. Nie rozłączając się,Tia
podeszła do lodówki i wyciągnęła grejpfruta.
– Zamawiasz taksówkę? Daj spokój,podrzucę cię.
I tak musimy zostawić kluczyki do dżipa.
– Och,ale...
– Powiedziałem,że cię podrzucę. Jeżeli jesteś roz-
sądna,nie będziesz się kłóciła. – Uśmiechnął się lekko.
– A jeśli nie, to naprawdę powiem: ,,A nie mówiłem’’.
Pługi pracowały przez całą noc,lecz ulice i tak
zniknęły pod warstwą śniegu,więc dojazd do pracy
zmienił się w ćwiczenie z cierpliwości. Tia wprost
kipiała złością. Bryce zaś jak zwykle podchodził do
wszystkiego ze stoickim spokojem. Zanim dotarli do
śródmieścia,dochodziła dziewiąta.
– Przedpołudnie spędzę na boisku,ale od pierwszej,
najpóźniej drugiej zastaniesz mnie w biurze – powie-
58
Paula Detmer Riggs
dział,hamując przed kolejnym czerwonym światłem.
– Jeśli będziesz potrzebowała samochodu,daj mi znać,
podrzucę cię.
– Dzięki,ale po pracy idę do baru z Dee i jej
koleżankami. Równie dobrze mogę wrócić taksówką.
Nie dlatego,że zamierzam się urżnąć,ale... – Urwała
w połowie zdania,wbijając wzrok w wielką reklamę na
autobusie. Widniała tam dziwnie znajoma,uśmiech-
nięta kobieta.
– O rany... – szepnęła. – To chyba sen. – Albo
ogromne lustro.
Zdjęcie zostało zrobione przez fotografa ,,Chicago
Style’’ do artykułu o kobietach,wschodzących gwiaz-
dach biznesu,który ukazał się w lipcowym wydaniu
pisma. Pod wizerunkiem widniał jaskrawoczerwony
napis, cytat z Byrona: ,,Idzie w piękności, jak noc’’.*
– Coś się stało?
Serce podeszło jej do gardła. Odwróciła się i ujrzała,
że Bryce wpatruje się w nią z niepokojem.
– Nie jestem pewna. – Była kompletnie oszołomio-
na. – Spójrz na ten autobus.
Pochylił się,wyjrzał przez okno i natychmiast
zmarszczył się gniewnie.– Co to ma być,do cholery?
– warknął. – Czyj to pomysł? Któregoś z twoich
szefów?
– Nie przypuszczam. – Czy to światło nigdy się nie
zmieni? – pomyślała ze złością.
* George Byron Idzie w piękności. W: Wiersze i poematy
w przekładzie Stanisława Koźmiana,wybrał i opracował
Juliusz Żuławski,PIW,Warszawa 1961 (przyp. tłum.)
59
Zdradź swoje imię
– Więc czyj? – Rzadko kiedy zdarzało się jej słyszeć
równie ostry ton w głosie Bryce’a.
– Podejrzewam,że to ma coś wspólnego z moim...
eee... cichym wielbicielem.
– Z kim?!
– Zielone światło – poinformowała nieco zbyt
gorliwie.
– Do diabła ze światłem – mruknął,lecz jednak
wrzucił jedynkę i ruszył. Po przejechaniu mniej więcej
dziesięciu metrów samochody ponownie stanęły. Tia
z niepokojem ujrzała,że autobus podąża w takim
samym tempie jak auto Bryce’a.
– Oczekuję wyjaśnień,Tia.
Westchnęła ciężko.
– W poniedziałek,kiedy przyszłam do pracy,ujrza-
łam w swoim gabinecie na biurku... imponujący bukiet
czerwonych róż. Nie mam zielonego pojęcia,skąd się
tam wziął. Na bileciku ktoś podpisał się jako cichy
wielbiciel.
Słowo,którego użył Bryce,było zdecydowanie
niecenzuralne.
– Co jeszcze napisał ten facet?
– To moja prywatna sprawa. – Tia nagle nabrała
wigoru.
– Ten koleś to jakiś przegrany frajer,który nie ma
odwagi się ujawnić,a ty jak ostatnia kretynka nabie-
rasz się na jego żałosne sztuczki.
Tia zacisnęła zęby ze złości.
– Ostatnia kretynka? Żałosne sztuczki? Ale z cie-
bie palant. Tępy osiłek z boiska. I jeszcze się dziwisz,że
chcę rozwodu.
60
Paula Detmer Riggs
Bryce był niczym gradowa chmura.
– Wobec tego powiedz mi,jak cię uszczęśliwić,do
jasnej cholery! Nie jestem aż tak głupi,żeby się tego nie
nauczyć! – wybuchnął.
– Próbowałam,Bryce. Całymi latami robiłam
wszystko,żeby się z tobą dogadać,ale tylko waliłam
głową w mur!
Światła ponownie się zmieniły,a w kabinie auta
zapadła cisza. Bryce skupił uwagę na prowadzeniu
samochodu.
– Powiem ci coś,Tia. Łatwo jest sięgnąć po ksią-
żeczkę czekową i zamówić kwiaty. Ale to jeszcze nie
jest prawdziwe życie,które daje nam w skórę,gdy
tylko minie pierwsza fala uniesienia. A ona zawsze
kiedyś mija. Czy ten twój wielbiciel wytrzyma,kiedy
w miejsce poezji pojawi się proza? Czy wciąż będzie
cię kochał,gdy dostaniesz się w szpony napięcia
przedmiesiączkowego? Przecież zachowujesz się jak
wariatka,sama dobrze o tym wiesz. – Ignorując jej
oburzenie wyrażone dziwnym nieartykułowanym
dźwiękiem,ciągnął dalej: – A co zostanie z wielkiego
uczucia owego wielbiciela,gdy za jakiś czas na twojej
twarzy pojawią się zmarszczki,a wspaniała i seksowna
figura przestanie być tak wspaniała i seksowna? – Z ka-
mienną miną wjechał na parking przed biurem Tii.
– Czy ten facet spędził choć jedną noc obok ciebie,
wyobrażając sobie,że jesteś w zaawansowanej ciąży
i pragnąc cię aż do bólu?
– Czemu nigdy wcześniej nie mówiłeś mi takich
rzeczy? – szepnęła.
– Nie mam pojęcia... – Zadumał się na chwilę. – Coś
61
Zdradź swoje imię
mnie powstrzymywało. Pewnie się bałem,że uznasz to
za staroświeckie i sentymentalne.
– Na pewno nie... bo to jest cudowne – odparła
ciepło.
Bryce w natchnieniu mówił dalej:
– Miałaś rację,nazywając mnie łowcą sportowych
nagród bez krztyny romantyzmu,ale moi trenerzy
powtarzali,że szybko się uczę. Daj mi tylko szansę,
a udowodnię,że się nie mylili.
Powiedz to,przykazała sobie Tia. Wyznaj mu,że
chcesz spróbować jeszcze raz.
– Jeżeli naprawdę tak bardzo się mną przejmowa-
łeś,czemu nie poświęciłeś mi tyle uwagi,ile... Polecato-
wi Atkinsowi?
Bryce przez chwilę milczał,a następnie zmarszczył
czoło.
– Tia,mówiłem ci już,jak bardzo tego żałuję.
Straciłem poczucie czasu i... – Urwał i ciężko wes-
tchnął. – Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
Byłaś cudowna,chciałaś zrobić mi niespodziankę na
moje urodziny,a ja wszystko zawaliłem.
Tia wynajęła apartament dla nowożeńców,za-
mówiła kolację przy świecach i wydała majątek na
zagraniczny,niezwykle seksowny szlafroczek. Kiedy
w końcu Bryce dwie godziny po czasie dotarł do hotelu,
ogony homarów przypominały gumę,a oryginalny
szampan,wart dwutygodniowych zarobków Tii,któ-
rego otworzyła w chwili,gdy zgodnie z umową Bryce
miał zawitać w progu,z nazwy nadal wprawdzie był
szampanem,ale takim bez bąbelków.
Jak się tłumaczył Bryce? Jeden z zawodników,
62
Paula Detmer Riggs
Polecat Atkins,nagle nabrał złego nawyku biegania
lewą stroną boiska,podczas gdy rozgrywający chciał go
widzieć przy prawej linii. Bryce,jako zastępca trenera,
musiał wyjaśnić to nieporozumienie i dokonać nie-
zbędnych zmian. Z tego powodu został na boisku po
godzinach pracy. Jego perswazja i szkolenie dały pożą-
dane rezultaty. Od tamtej pory Polecat zaczął odnosić
wielkie sukcesy i do znudzenia powtarzał,że za-
wdzięcza to trenerowi Hunterowi.
– Chciałam tamtego wieczoru zajść w ciążę,Bryce,
bo to był ten dzień – wyznała Tia. – To miał być
prezent urodzinowy dla ciebie.
Znieruchomiał,a potem powiedział ze smutkiem:
– Rozumiem,do czego zmierzasz. Bardzo cię zrani-
łem,więc uznałaś,że możesz się mścić bez żadnych
ograniczeń.
– Do niczego nie zmierzamy,ani ja,ani ty. Na tym
właśnie polega problem. Usiłowałam porozumieć się
z tobą,lecz ty zawsze...
– Tak,zawsze zawalałem sprawę. Dobrze o tym
wiem. Tak często przerabiałaś ze mną listę moich
przewinień,że nauczyłem się ich na pamięć.
– Ponoć chcesz,żebym cię nauczyła,jak dawać mi
szczęście. Przejdźmy więc do belferki. Oto lekcja
pierwsza. Przestań zachowywać się jak rozżalony
smarkacz. Na Boga,przecież poślubiłam odważnego,
uczciwego mężczyznę,a nie rozmazanego bobasa!
Zacisnął gniewnie szczęki.
– Pora na ciebie,kotku – wycedził – Twój cichy
kochanek nie chciałby przecież zobaczyć,że rozma-
wiasz z frajerem,którego zostawiasz,no nie?
63
Zdradź swoje imię
– Wielbiciel,a nie kochanek! – Wysiadła i ze złością
trzasnęła drzwiami. Bryce odjechał z rykiem silnika,
nie oglądając się za siebie.
Pub O’Casey’s znajdował się półtora kilometra od
Soldier Field,stadionu,na którym Bearsi od 1971 roku
rozgrywali mecze. Lokal otwarto mniej więcej w tym
samym czasie. Zajmował parter wąskiego,dwupięt-
rowego budynku z czerwonej cegły,w którym niegdyś
mieściła się remiza.
Bywalcami O’Casey’s byli fani i fanki drużyny,
turyści,zawodnicy,a także dziennikarze sportowi.
Pamiątki związane z Bearsami zajmowały niemal całą
powierzchnię ciemnobrązowych ścian baru,a w ostat-
nich latach zaczęły się wysypywać na bielone cegły
w głównej sali lokalu. Wszystkie serwowane tu po-
trawy,łącznie z wyśmienitą polską kiełbasą w cieście
drożdżowym,nazwano na cześć najwybitniejszych
sportowców klubu. W sezonie rozgrywek NFL na
wielkim ekranie telewizora na okrągło leciały ostatnie
mecze drużyny.
Minął przeszło miesiąc,odkąd Bryce po raz ostatni
wpadł do pubu na piwo. Od kiedy został trenerem,
musiał ostrożnie dawkować bratanie się z zawod-
nikami. Konieczny był pewien dystans,jako że często
podejmował trudne decyzje personalne. Jak usunąć
z pierwszego składu kogoś,z kim wczoraj popijało się
piwo i opowiadało dowcipy?
Po krótkiej pogawędce z dwoma zawodnikami przy
stole bilardowym,Bryce zajął miejsce pod oknem
i zamówił piwo. Liczył na to,że w ten sposób choć trochę
64
Paula Detmer Riggs
się rozluźni. Złudne nadzieje. Był tak bardzo podmino-
wany,że nawet tak mała ilość alkoholu mogła mu
zaszkodzić. Wiedział,że postępuje głupio.
Właśnie mijała trzecia rocznica śmierci jego ojca.
Gdy Bryce przyjechał do szpitala,łamiąc wszystkie
możliwe przepisy ruchu drogowego,gnając z Chicago
do LaPorte w stanie Indiana,poinformowano go,że
doszło do rozległego ataku serca.
Bryce się odwrócił i wyjrzał na ulicę. Była piąta,lecz
na dworze zapadł już zmrok. Skąpany w świetle
ulicznych latarni,odgarnięty przez pługi brudny śnieg
piętrzył się na krawężnikach.
Wtedy,trzy lata temu,gdy odebrał ten fatalny
telefon,temperatura sięgała kilkunastu stopni poniżej
zera. Lód pokrył gałęzie drzew oraz sztachety płotów,
a Bryce jak szalony pędził swoim porsche,a potem
zaprowadzono go na oddział intensywnej opieki kar-
diologicznej.
Śmiech i paplanina baru ucichły. Bryce zagłębił się
w przeszłości.
Pielęgniarka litościwie podsunęła mu krzesło i za-
ciągnęła zasłony wokół łóżka,aby zapewnić namiastkę
prywatności. Miał nogi jak z waty,więc osunął się na
krzesło. Ujął twardą i chropowatą dłoń ojca.
– Tato,to ja,Bryce – szepnął,walcząc ze stra-
chem. – Zaczekaj,dobrze? Jesteś silny,dasz sobie
radę.
– Jennie?
– Nie,tato. Mamy tu nie ma. To ja,Bryce. Twój
syn.
65
Zdradź swoje imię
Ojciec zamrugał,a potem lekko uniósł się na po-
słaniu. W jego szarych oczach zamigotał ból.
– Cholernie źle.. się złożyło z twoim kolanem...
Naprawdę wierzyłem... że któregoś dnia... rozsławisz
nasze nazwisko... na cały kraj.
Bryce poczuł na swym policzku łzy. Mimo to
wydusił z siebie słowa,które zawsze chciał powiedzieć
głośno:
– Kocham cię,tato. Przez całe życie robiłem wszyst-
ko,żebyś był ze mnie dumny.
I żebyś mnie kochał.
Pierś umierającego uniosła się i ciężko opadła. Jego
oczy się zaszkliły,gdy usiłował coś powiedzieć.
– Chciałem cię... kochać... Przysięgam,że... chcia-
łem. Ale nawet syn... nie był wart jej śmierci...
Zdrętwiały Bryce wbił wzrok w wyczerpaną,obolałą
twarz ojca. Czuł się tak,jakby utkwił w nim długi,
zimny nóż. Postanowił,że już nigdy do nikogo się nie
zbliży. Tylko jeśli zachowa dystans wobec ludzi,nie
pozwoli się skrzywdzić. Już nigdy więcej.
Bryce z trudem rozluźnił palce,którymi ściskał
szyjkę butelki. Pewnie psychiatra nazwałby jego ostat-
nią rozmowę z żoną przełomową. Nie miał jednak
pewności,bowiem mimo nalegań Tii,nie zgodził się na
psychoterapię.
Zawsze,gdy tylko czuł,że zaczyna pękać i niewiele
brakuje,by odsłonił się przed Tią,odsuwał się tam,
gdzie nic mu nie groziło. Zdaniem autora pewnego
artykułu,kobiety bardziej od udanego seksu ceniły
emocjonalną bliskość z partnerem.
66
Paula Detmer Riggs
Wspomniał swoją bujną młodość. Miał wiele dziew-
cząt,potem kobiet,i wszystkim ofiarował,a także
czerpał od nich,erotyczną satysfakcję. Taka była
norma. Lecz normą było również to,że same miłosne
galopki nie wystarczały jego partnerkom. Oczekiwały
czegoś więcej. Chciały poznać tajniki jego duszy,
marzenia,obawy. Pragnęły,by zwierzał się im ze
swego intymnego świata. A on nie mógł do tego
dopuścić. Nie był przecież rozmamłanym mięczakiem,
tylko twardym facetem.
A przecież wcale nie był twardzielem,tylko kimś,
kto nie mógł sobie poradzić z samym sobą. Także
z ojcem,który obwiniał go o śmierć matki i dlatego nie
potrafił go pokochać.
Próbował wyprzeć to z siebie,lecz nie potrafił. To
była jego najgłębsza,najbardziej intymna i najboleś-
niejsza tajemnica. Gdyby miał komuś w pełni zaufać,
zawierzyć siebie,musiałby ją wyznać.
Nie potrafił,nawet Tii. Dlatego,mimo całego
swego uroku i życzliwego nastawienia do ludzi,stał
się zamkniętym w sobie,zimnym i nieprzystępnym
facetem.
– Panie trenerze?
Wzdrygnął się. Ślicznotka,która przyjmowała jego
zamówienie,właśnie wróciła z drinkiem.
– Przepraszam,czy pani coś mówiła? – spytał
chłodno,by w zarodku zdusić wszelkie próby flirtu.
Przysunęła się bliżej,by mógł ocenić jej wspaniałe
piersi... czy też raczej biegłość chirurga plastycznego.
Poczuł intensywny zapach perfum,nieco piżmowy
i ciężki. Ogarnęło go zniechęcenie i niesmak. Cholerna
67
Zdradź swoje imię
łatwa panienka. Robi to,by załatać budżet,czy też dla
sportu? Wszystko jedno. Niech spada.
Tęsknił za Tią i tylko to się liczyło.
– Pani w rogu baru chciałaby postawić panu piwo
– mruknęła kelnerka. – Wpadł jej pan w oko jeszcze
kiedy pan występował w zespole Uniwersytetu Notre
Dame. Twierdzi,że zobaczyła pana w telewizji i od
tamtej pory pragnie pana poznać. Myślę,że często
zdarza się panu słyszeć podobne słowa.
Ślicznotka okazała się więc tylko listonoszem.
– Cóż,zdarza się. – Kobiety,które miały na niego
chrapkę,z zasady atakowały go znacznie bardziej
obcesowo.
– Co mam jej powiedzieć? – dopytywała się nie-
cierpliwie kelnerka.
Kobieta w czarnym kostiumie prezentowała się
znakomicie. Pewna siebie,bogata,ładna i zadbana
trzydziestolatka,która miała ochotę sobie poszaleć.
Wielce obiecujący i bezpieczny układ: szalona noc bez
zobowiązań i dalszego ciągu. No,może za jakiś czas
powtórka z rozrywki. Znudzona mężatka lub rozwód-
ka,która nie zamierzała wiązać się na stałe,czyli
marzenie milionów facetów na całym świecie.
Do jasnej cholery,przestań udawać skauta i bierz,
co ci dają! – pomyślał. Wprost marzył o seksie. Jak
długo można żyć w celibacie? Tia się z tobą rozwodzi,
zapomniałeś? – dodał w duchu. Tego ranka błagał ją
o jeszcze jedną szansę. I co go spotkało? Dorzuciła
tylko kolejny grzech do rozpamiętywania.
– Panie trenerze? Co mam powiedzieć tamtej pani?
68
Paula Detmer Riggs
Była modelka Dee Calhoun została redaktorką na-
czelną magazynu ,,Chicago Style’’ w tym samym roku,
kiedy Bryce i LaMar podpisali kontrakt z Bearsami.
Miała znakomitą prezencję. Tia ceniła ją,a że sama
była dość mikra,z nabożnym podziwem odnosiła się do
jej ponad stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu.
Można by też dodać,że w skrytości ducha po babsku
zazdrościła jej oszałamiająco długich nóg,szczególnie
gdy dreptała za nią jak ratlerek za swą panią. Twarz
Dee z pewnością mogłaby stać się natchnieniem dla
największych malarzy wszystkich epok. Nie chodziło
tylko o nieskazitelne rysy,ale przede wszystkim o nie-
uchwytne coś,co z ładnej kobiety czyni prawdziwą
piękność. Dee ledwie przestała być dzieckiem,zaczęła
przykuwać wzrok mężczyzn i pobudzać ich marzenia.
Tajemnicą poliszynela był fakt,że jej niezwykła uroda
niejednokrotnie powodowała utrudnienia w ruchu
ulicznym. Skóra Dee miała cudowny miedziany od-
cień. Była to pamiątka po indiańskiej prababce.
Tia wiedziała,że jest całkiem urodziwa,lecz niezależ-
nie od tego,w jakiej była formie,jak starannie zrobiła
sobie makijaż i jak dobrze dobrała strój,w towarzystwie
Dee Calhoun zawsze pragnęła zaszyć się w kąt,aby tam
rwać włosy z głowy i przeklinać matkę naturę,która tak
spartaczyła robotę,kiedy stwarzała nieszczęsną Tię
Athenę Kostas.
Do planowanego od niemal roku ślubu Dee zostały
zaledwie dwa dni. Ponieważ wszystkie cztery druhny
były kobietami interesu i cierpiały na chroniczny brak
czasu,Dee wybrała się z nimi na koktajl zamiast na
tradycyjny lunch.
69
Zdradź swoje imię
Zarezerwowała małą salkę w ,,Pedro’s Corner Can-
tina’’,gdzie margarity zawsze były dobrze zmrożone,
zakąski pikantne,a rozmowa na tyle szczera,że nawet
najbardziej zawzięty macho zwątpiłby w dominującą
rolę swojej płci.
Tia nie znała tylko jednej druhny,Lis Raynes,która
kierowała działem mody w ,,Chicago Style’’. Charakte-
ryzowała się rozwianą przez wiatr grzywą miodowych
blond włosów,turkusowymi oczami oraz idealną
figurą. Z Portią Devins,byłą gwiazdą amerykańskiej
koszykówki,zetknęła się na jej ślubie,kiedy wychodzi-
ła za przechwytującego Bearsów,znakomitego Jackso-
na Devinsa. Portia dwa tygodnie temu dowiedziała się,
że jest w ciąży i wprost promieniała radością. Nato-
miast z Shawnitą Fronteneau Tia przyjaźniła się od
podstawówki w Detroit. Shawnita miała modną fry-
zurę na jeża i wielkie,kocie oczy o barwie zieleni,
w których dostrzec można było inteligencję i poczucie
humoru. Była dyrektorką liceum.
Wprawdzie zebrały się tu w piątkę z okazji zbliżają-
cego się ślubu Dee,lecz temat rozmowy mógł być tylko
jeden: cichy wielbiciel Tii.
– Niczego nie opuszczaj – przykazała przyszła
panna młoda między jednym łykiem margarity a dru-
gim. – No,opowiadaj.
– I nie opuszczaj żadnych pikantnych fragmentów
– wtrąciła Lis.
Niestety,wbrew najszczerszym chęciom,Tia nie
miała w zanadrzu żadnych pikantnych szczegółów.
– Jedyna wskazówka,którą dysponuję,to zdjęcie
zrobione przed rokiem przez twojego fotografa. Pytam
70
Paula Detmer Riggs
więc panią redaktor naczelną,kto w twoim piśmie
mógł mieć dostęp do negatywu?
Dee roześmiała się beztrosko.
– Zaraz,niech policzę... Fotograf,montażysta
zdjęć,cały personel graficzny,ekipa porządkowa,ser-
wisanci... no i rozmaite inne osoby.
– Rozmaite inne osoby... Na Boga,przecież to mógł
być każdy...
– Owszem.
– Nie wymieniłaś redaktor naczelnej – groźnie
wycedziła Tia.
Dee bawiła się coraz lepiej.
– Zamierzasz wziąć mnie na tortury,by dociec
prawdy?
– Przydałoby się – mruknęła Tia,tłumiąc śmiech.
– Cholera,wszystko,co powiem,brzmi jak wariacki
bełkot. Kwiaty,prezenty,autobusy wytapetowane
moim zdjęciem,i jakiś cichy wielbiciel.
Dee nabrała łyżką nieco salsy.
– To nie musiało wyjść z redakcji. Każdy mógł
z pisma zeskanować fotografię i dostarczyć ją firmie,
która zajmuje się sprzedażą reklam na autobusach.
Tia westchnęła.
– Tak,wiem. Zadzwoniłam tam,ale bez skutku.
Próbowałam przekupstwa,nikt nie dał się skusić.
Nawrzeszczałam,że łamią moje prawo do ochrony
wizerunku,nikt się nie przestraszył. Cichy wielbiciel
musiał wydać fortunę,by zapewnić sobie taką lojal-
ność. Cholera,mój adwokat nieproszony zgłosił się
z poradą prawną. Aż się pali,by pozwać tę firmę
reklamową. Dee,twoje pismo też mogłoby wytoczyć
71
Zdradź swoje imię
sprawę,bo macie prawa autorskie do fotografii. A tu
nikt się nie boi,wszyscy milczą jak grób.
– Facet uprzedza twoje posunięcia i dokładnie
wypełnia szczeliny w obronie. – Dee złapała się za
głowę. – Boże,gadam jak futbolowa panienka!
– Też przez to przechodziłam,ale ci przejdzie
– pocieszyła ją Tia. – A wracając do rzeczy... Ktoś
zadbał,by sprawa stała się głośna. Zakochany anonim
przystroił chicagowskie autobusy wizerunkiem lubej.
Czyli ubaw po pachy.
– Dużo odebrałaś telefonów? – spytała Portia,gdy
zjawiła się kelnerka z następną kolejką drinków.
– Moja asystentka,Steph,doliczyła się około sie-
demdziesięciu. Między innymi radio, telewizja, ,,Tri-
bune’’ oraz ,,Sunday Times’’. Proponowano mi spore
sumy za wywiad,bylem tylko ujawniła,co,gdzie,
kiedy i dlaczego,a w szczególności kto.
– Co im powiedziałaś? – zaciekawiła się Dee.
– Bez komentarza. – Zdenerwowana Tia sporo
pociągnęła z kieliszka.
– Facet ostro sobie pogrywa,a przy tym świetnie
się maskuje. Musi cię to doprowadzać do szału. – Lis
pokiwała głową.
– Owszem,jestem bliska szału. Jak tak dalej pój-
dzie,niedługo wyląduję w wariatkowie. Czuję się
zaszczuta i prześladowana. Nie da się jednak ukryć,że
również zaintrygowana.
– A co z Bryce’em? – rzuciła Portia. – Jak sobie
z tym radzi?
– Nie jestem pewna. Dowiedział się dopiero dzisiaj
rano.
72
Paula Detmer Riggs
Dee wyciągnęła rękę po chipsa.
– Mam wieści od LaMara. Otóż Bryce zagroził
Randallowi Jacksonowi,że wpakuje jego głowę do
kratki odpływowej pod prysznicami,jeśli jeszcze raz
napomknie o tej fotografii.
– I co,napomknął? – zainteresowała się Tia.
– Skąd. LaMar mówił mi,że nawet starzy wyjada-
cze traktowali dzisiaj Bryce’a jak zgniłe jajo,a wiesz,co
to za twardziele. Ale naprawdę powiało grozą.
Rozmowa zaczęła krążyć wokół spraw związanych
ze ślubem. Tia niby coś mówiła,ale tak naprawdę
zastanawiała się nad tym,co rano powiedział Bryce.
O wpół do ósmej zadzwoniła po taksówkę,żeby
wrócić do domu. Była przyjemnie wstawiona i ogrom-
nie zaskoczona tym,że nagle nabrała ogromnej ochoty
na spotkanie z mężem.
Nie zastała go jednak w pogrążonym w mroku
domu. Włączyła lampę przy wejściu,a następnie
z wielką uwagą wystukała kod wyłączający alarm.
Zadowolona odwiesiła płaszcz i przeszła korytarzem
do kuchni,po drodze zapalając wszystkie światła.
W powietrzu unosił się cytrynowy zapach środka
używanego przez sprzątaczkę,która raz w tygodniu
robiła generalne porządki oraz pranie. Tia pomyślała,
że po wyprowadzce Bryce’a wystarczy,by Irene zja-
wiała się raz na dwa tygodnie.
Zagłębiwszy się w wielkim skórzanym fotelu za
biurkiem Bryce’a,wcisnęła przycisk odtwarzania.
– Masz czternaście wiadomości – oświadczył me-
taliczny głos. Część nagrań pozostawili miejscowi
73
Zdradź swoje imię
dziennikarze sportowi,usiłujący skontaktować się
z Bryce’em,a pozostałe siostra,mama oraz czterej bracia
Tii. Wszyscy żądali,by jak najprędzej oddzwoniła.
Dobry Boże,czyżby to z jej powodu aż siedmiu
dziennikarzy chciało rozmawiać z Bryce’em? Z niepo-
kojem przystąpiła do odsłuchiwania ostatniej wiado-
mości.
– Bryce,tu Shirley. Wybacz,że dzwonię do domu,
ale nic na to nie poradzę. Jestem pod komórką,więc
odezwij się jak najszybciej.
Tia dopiero po chwili uświadomiła sobie,że niejaka
Shirley nie podyktowała swojego numeru. Innymi
słowy,Bryce znał jej namiary.
– Kim ona jest,do cholery? – mruknęła pod nosem,
gapiąc się na sekretarkę,jakby w środku drzemał
grzechotnik.
– Zazdrosna?
Zaskoczona odwróciła głowę i ujrzała Bryce’a.
– Nie słyszałam twojego porsche – burknęła,wsta-
jąc z fotela.
– Czyżby spotkało mnie takie szczęście,że moja
kochająca żona z drżeniem serca oczekuje mojego
powrotu do domu?
Drwina w jego głosie sprawiła,że Tia zadziornie
uniosła brodę.
– Po tym,jak dzisiaj rano niemal wyrzuciłeś mnie
na ulicę,przestało mnie obchodzić,kiedy wrócisz do
domu,i czy w ogóle tu dotrzesz.
Zbliżył się do niej.
– LaMar powiedział mi,że Dee zabrała ciebie
i koleżanki do ,,Pedro’s’’.
74
Paula Detmer Riggs
– I co z tego?
Uśmiechnął się leniwie,najwyraźniej chcąc ją roz-
drażnić.
– To z tego,że kiedy poprzednim razem wypiłaś
w ,,Pedro’s’’ więcej niż jedną margaritę, po powrocie do
domu zdarłaś ze mnie ubranie. – Bryce wbił wzrok
w jej usta,a uśmiech na jego twarzy powoli znikł. – Ile
margarit wypiłaś dzisiaj,kotku?
– Prosiłam,żebyś tak do mnie nie mówił.
– Nie prosiłaś,kotku. Kazałaś. – Pokręcił głową
i westchnął. – Cholera,nie masz pojęcia,jak bardzo
lubię,kiedy rozstawiasz mnie po kątach. – Zanim
zdążyła odpowiedzieć,wyprostował zakładkę na jej
jedwabnej bluzce,a potem pogładził szyję Tii.
– Więc weź zimny prysznic – parsknęła gniewnie,
tłumiąc niechcianą reakcję na jego dotyk.
– Wezmę,ale tylko razem z tobą,choć mam
wrażenie,że znacznie lepiej byśmy się bawili w wan-
nie z tą różową pianą.
– Śnij dalej,Hunter – mruknęła. Nie zamierzała
podpowiadać mu,że mógłby ją zdobyć bez najmniej-
szego trudu.
– Widzisz,Tia,mężczyzna może śnić tylko wtedy,
gdy prawda jest nieosiągalna. Dla mnie jesteś jak
najbardziej osiągalna,kotku.
– Za wysokie progi na twoje nogi.
Uśmiechnął się szeroko,a jego oczy rozbłysły. Tia
ujrzała w nich uczucia,których znaczenia nie potrafiła
rozszyfrować.
– Kogo się boisz,kotku? Mnie czy siebie?
– Nikogo się nie boję. Po prostu nie jestem
75
Zdradź swoje imię
zainteresowana kontynuowaniem tej rozmowy. – Błys-
kawicznie traciła panowanie nad sytuacją,co ją draż-
niło. Próbowała się wymknąć,lecz w rezultacie utknęła
między biurkiem i Bryce’em.
– Napuścimy wody do wanny,a sami się roz-
bierzemy,co ty na to? – mówił,jakby jej nie słyszał.
Jego niski,chropowaty głos budził w niej przyjemne
dreszcze. – Po takiej dawce pieszczot duchowych
powinniśmy zanurzyć się w pianie i oddać piesz-
czotom cielesnym. Potem mógłbym masować twoje
ciało,co tak bardzo chciałem zrobić wczorajszej nocy.
– Zerknął na nią łobuzersko. – A ty mogłabyś masować
mnie. Muszę przyznać,kotku,że ogromnie mi brakuje
twoich zwinnych rąk.
– Prędzej dinozaury znów zawładną Ziemią – mruk-
nęła,udając irytację. Ale cóż,musiała jakoś się bronić.
– Od pierwszej nocy,kiedy cię poznałem,nie
potrafiliśmy trzymać rąk przy sobie. Nawet kiedy ten
twój adwokat sporządzał dokumenty rozwodowe,
nadal zabawialiśmy się w łóżku.
– Nieprawda...
– Oczywiście,że prawda. Dokładnie pamiętam,jak
to było. Ta szalona noc trwała do czwartej nad ranem,
a o siódmej doręczyciel wytropił mnie na boisku
i wepchnął do ręki cholerne zawiadomienie o wszczę-
ciu postępowania rozwodowego. – Zadrżała mu szczę-
ka. – Ten gość to był cwaniak. Zadbał o to,żeby
wszyscy w promieniu kilkunastu metrów doskonale
zrozumieli,co jest grane.
Tia zatrzepotała powiekami.
– Nie tak to zaplanowałam,przysięgam.
76
Paula Detmer Riggs
– Rozumiem,że nie planowałaś też pożegnalnego
numerku. A może się mylę?
– Nie,to się po prostu... zdarzyło.
– Zważywszy,że wówczas nie wyjawiłaś mi swo-
ich zamiarów,nie miałem pojęcia,iż zatrzaśniesz
przede mną drzwi mojej własnej sypialni.
W jej oczach pojawił się gniew.
– Jeśli próbujesz wzbudzić we mnie poczucie winy,
to wiedz,że tracisz czas. Owszem,uprawialiśmy seks.
Przyznaję,było fajnie. Przez wiele lat właśnie seks
dawał mi wiarę,że jeszcze warto próbować ocalić nasz
związek. A wiesz dlaczego?
Otworzył usta,by coś powiedzieć,lecz Tia go
uprzedziła:
– Bo kiedy byłeś we mnie,to byłeś ze mną. Gdy na
mnie patrzyłeś,kochając się ze mną,widziałam w two-
ich oczach mężczyznę,którego poślubiłam. Przez te
krótkie chwile też mnie kochałeś,świetnie to czułam.
Jednak zaraz potem znów zamykałeś się w sobie,a ja
zostawałam sama. – Umilkła,żeby nabrać powietrza.
– A teraz daj mi spokój. Zaczynam tracić cierpliwość,
a tego nie znoszę. – Gwałtownie odgarnęła czarny lok,
który osunął się na jej czoło.
Bryce’a przeszył gwałtowny ból.
– Tia,kiedy braliśmy ślub,doskonale wiedziałaś,że
nie jestem uczuciowym i delikatnym facetem.
– Ale wtedy byłeś ze mną. Rozmawialiśmy,żar-
towaliśmy. Po kontuzji zacząłeś jednak się zmieniać.
Nie od razu,tylko powoli,dzień po dniu. Stopniowo
przestawaliśmy się śmiać. A gdy zmarł twój ojciec,
przestaliśmy nawet rozmawiać.
77
Zdradź swoje imię
– Nieprawda. Mnóstwo czasu poświęcaliśmy na
rozmowy. – Gdy tylko powiedział te słowa,dotarło do
niego,że zaczyna się bronić,a przecież poprzysiągł
sobie,że już nigdy tak nie postąpi. Zdecydował o tym,
gdy miał osiem lat i dostał lanie za pozostawienie
otwartej bramy na pastwisko.
– Tylko mięczaki i dziewczynki tłumaczą się z po-
pełnionych błędów,chłopcze. Mężczyzna przyjmuje
karę bez słowa skargi – powiedział mu ojciec.
– Tak,rozmawialiśmy – przyznała. – O bolącej ręce
rozgrywającego zawodnika albo o facetach,których
chciałbyś widzieć w drużynie.
– Ty też sporo mówiłaś o pracy. Właśnie o tym
rozmawiają małżeństwa.
– Wszystko się zgadza,ale między innymi wy-
znałam ci,jak bardzo jestem przerażona swoim pierw-
szym dużym zleceniem i jak zdruzgotana się po-
czułam,kiedy mój klient wybrał inną agencję. Gdy coś
mnie zabolało,do razu biegłam do ciebie,bo potrafiłeś
mnie pocieszyć. Rzecz w tym,że ty ani razu nie
zwróciłeś się do mnie,nawet gdy leżałeś w szpitalu.
– W jej oczach pojawił się smutek. – Przez wiele lat
krzywdziłeś mnie,Bryce. Bardzo mnie krzywdziłeś.
– Wreszcie to zrozumiałem. Wybacz mi. – Po
chwili namysłu dodał: – Wierz mi,że bez ciebie nie
dałbym sobie rady.
Pokręciła głową.
– Wcale mnie nie potrzebowałeś. Tylko udawałeś,
że tak jest.
– Naprawdę ciebie potrzebowałem. Myślę,że na-
wet za bardzo. Na tym polega problem. Wciąż jesteś mi
78
Paula Detmer Riggs
potrzebna. – Przyciągnął ją do siebie i przywarł war-
gami do jej ust.
Pożądanie,które eksplodowało za każdym razem,
gdy ją całował,odżyło z dawną siłą. Tia usiłowała coś
powiedzieć,ale głos uwiązł jej w gardle i już po chwili
odwzajemniła pocałunek. Jej dłonie gorączkowo błą-
dziły po plecach Bryce’a.
Wypełniła go radość i szczęście. Popchnął Tię na
biurko. Podniecony niczym nastolatek,ocierał się o nią
wygłodniałym ciałem.
Zdesperowany,po wielu miesiącach bolesnej sa-
motności i okrutnej tęsknoty,dotknął dłonią bluzki Tii
i odpiął górny guzik. Drgnęła,gdy położył dłoń na
kształtnej piersi. Ustami stłumił jej westchnienie.
– Pośpiesz się – wydyszała. – To... boli.
Na wpół przytomny,przycisnął twarz do jej szyi.
Zatopiła dłonie w jego włosach. Śpieszył się,by jak
najszybciej poczuć ją jeszcze bliżej,więc niezręcznie
manipulował przy sprzączce jej paska. Zachłysnęła
się,gdy wsunął dłoń między jej figi i aksamitną
skórę.
– Błagam,och,błagam! – krzyknęła.
– O co błagasz,kochanie? Mów,na co masz ochotę.
– Chcę ciebie. Natychmiast.
– Już niedługo,kotku,już niedługo.
Oszołomiona żądzą,Tia jak przez mgłę słyszała
słowa Bryce’a. Wiła się w poszukiwaniu spełnienia,
lecz za każdym razem,gdy znajdowała się na krawę-
dzi,Bryce to wyczuwał i przestawał ją pieścić. Usiło-
wała przyciskać się do niego,lecz on cały czas panował
nad sytuacją. Przywierał do niej,a potem odsuwał się
79
Zdradź swoje imię
za każdym razem,gdy się zbytnio przybliżała. Tia
leżała na blacie biurka,zdana na jego łaskę i niełaskę.
Ponownie poruszył palcami,drażniąc się z nią,
doprowadzając do szaleństwa. Nie przypominał trosk-
liwego kochanka,którego znała,mężczyzny o nieskoń-
czonej cierpliwości,łagodnego i czułego. Miała do
czynienia z drapieżnikiem. Nie ulegało wątpliwości,że
ten człowiek bierze to,na co ma ochotę. Jednocześnie
przerażał ją i fascynował.
– Mam przestać? – spytał,nie odrywając od niej
wzroku. – Powiedz,żebym przestał,a to zrobię.
– Zabiję cię,jeśli przestaniesz.
– Moja tygrysica. – Powrócił do najintymniejszych
pieszczot. Tia poczuła,że zbliża się do szczytu,gdy
jednak prawie już go osiągnęła,Bryce się wycofał.
Dławiąc szloch,przywarła do niego. Niecierpliwie
ściągnął jej spodnie i majtki.
– Teraz,zrób to teraz – zażądała. Nie miała zamia-
ru go prosić,lecz nie mogła już wytrzymać.
– Już niedługo,kotku – obiecał dziwnie łagodnym
tonem. – Już niedługo.
Miała wrażenie,że traci zmysły. Z trudem dotarło
do niej,że Bryce też się rozebrał. Rozchylił jej kolana.
– Spójrz na mnie,Tia – mruknął chrapliwie. – Wi-
dzisz,jak bardzo ciebie potrzebuję?
Skinęła głową,a jej uda zadrżały pod wpływem
dotyku czułych dłoni.
– Powiedz – zażądał.
– Tak. Tak! – wykrzyknęła,nim w nią wszedł.
– Moja – westchnął,kiedy wstrząsały nią spazmy.
– Dzisiaj jesteś moja,a ja twój,bez względu na to,czy
80
Paula Detmer Riggs
mnie chcesz,czy nie. – Wycofał się i pchnął ponownie.
– Powiedz!
Rozpoznała rozpaczliwą desperację w głosie Bry-
ce’a. Tak bardzo jej potrzebował...
– Powiedz! – powtórzył,wbijając się w nią jeszcze
mocniej.
– Dzisiaj jestem twoja – wykrztusiła przez zaciś-
nięte gardło. – A ty mój.
Dłońmi przytrzymał jej biodra,podniecając ją jesz-
cze bardziej,do granic możliwości. Wiła się jak oszala-
ła. Jakiś przedmiot spadł z biurka. Oddech Tii przy-
spieszył,potem zaczęła krzyczeć z rozkoszy.
Wreszcie i on osiągnął wyzwolenie. Wyczerpany
opadł na nią,przywierając twarzą do jej szyi. Pomimo
niewygody,Tia wpadła w euforię. Była zaspokojona,
kompletnie odprężona.
Długo leżeli przytuleni do siebie. W końcu Bryce
poruszył się i uniósł na łokciach,aby spojrzeć w twarz
ukochanej. W jego oczach Tia ujrzała czułość.
– Wszystko dobrze,kotku? Nie zrobiłem ci czasem
krzywdy?
Tak bardzo chciała być na niego wściekła,udowod-
nił bowiem,że była niewolnicą zmysłów,kobietą,
która nie potrafi przeciwstawić się pierwotnej stronie
swojej natury... jednak nie potrafiła.
Lecz gdy emocje opadły,Tia,choć wiedziała,że
przed chwilą przeżyła coś wyjątkowego,czuła duży
dyskomfort.
– Nic mi nie jest,tylko coś uwiera mnie w plecy.
– W jej głosie nie było już czułości,o nie. Słowa
brzmiały sztucznie,nienaturalnie. Tia nie planowała
81
Zdradź swoje imię
tego,lecz spontanicznie znów zbudowała ścianę mię-
dzy sobą a mężem.
Bryce skurczył się w sobie na moment... a potem
jego tak jeszcze niedawno żarliwie całujące usta zacis-
nęły się w wąską,niebezpieczną linię.
– Jeśli zamierzasz mi oznajmić,że nic się między
nami nie zmieniło,możesz sobie darować. Sam się tego
domyśliłem. – Zamiast złości,której oczekiwała,usły-
szała w jego głosie wyłącznie zmęczenie.
Z kamienną twarzą ubrał się i wyszedł z pokoju.
82
Paula Detmer Riggs
CZWARTEK
– Tio Atheno,dlaczego unikasz moich telefonów?
– spytał jej starszy brat,Nickolas. Mówił charaktery-
stycznym,szorstkim głosem,ponieważ doznał uszko-
dzenia strun głosowych. Pracował w chicagowskiej
policji.
Tia kliknęła myszką,by usunąć z komputera wad-
liwie zredagowany fragment jakiejś oferty.
– Pracuję,Nick. W przeciwieństwie do gliniarzy
muszę się wyrabiać z terminami.
– Wobec tego będę się streszczał. O co chodzi z tym
całym cichym wielbicielem? I niczego się nie wypieraj,
bo podczas lunchu Melina opowiedziała mi wszystko,
co sama wie.
Tia zapamiętała,by przy najbliższej okazji natrzeć
uszu swojej gadatliwej siostrze.
– Skoro wszystko wiesz,czego ode mnie oczekujesz?
– Masz pojęcie,ilu świrów krąży teraz po mieście?
– Nie zaczynaj od początku,Nick. Sama potrafię
o siebie zadbać.
– Mama się o ciebie martwi.
Powinna była się domyślić,że Nick od razu sięgnie
po broń największego kalibru.
– Dzisiaj rano rozmawiałam z nią. W przeciwień-
stwie do moich braci całkowicie mi ufa i wierzy,że
podejmuję właściwe decyzje.
Zapadła chwila pełnej napięcia ciszy.
– Słuchaj,Tia,wiem,że uważasz się za sprytną
i twardą kobietę,lecz...
– Przestań! Słyszałam to od Aleksa,Thea i Chrisa.
Nie potrzebuję kolejnego wykładu!
– Nie wiem,jak potraktowałaś Aleksa,bo jeszcze
z nim nie rozmawiałem,natomiast Theo niewiele
zdążył ci powiedzieć,bo walnęłaś słuchawką,a Chri-
sa obrzuciłaś wulgarnymi wyzwiskami. Co w ciebie
wstąpiło? Nigdy nie byłaś słodką siostrzyczką,ale po
trzydziestce robi się z ciebie paskudna wiedźma!
Tia od razu przypomniała sobie,czemu unika
telefonów brata.
– Czyżby? Tak, nazwałam Chrisa ,,ograniczo-
nym tępakiem’’,ale wcale nie po to,by ranić
jego delikatną duszyczkę,lecz by nie mijać się
z prawdą. Zresztą to wcale nie jest takie straszne
wyzwisko.
– Dla mnie jest. Wywodzi się prosto z rynsztoka.
– Gliniarz,a subtelniaczek... Daj spokój,w byle
powieści znajdziesz dużo ciekawsze zwroty. Jakbyś
czytał coś więcej poza kolumną sportową w...
– Przestań się wymądrzać! To właśnie przez te
durne babskie powieścidła macie z Bryce’em tyle
problemów. Żaden normalny facet nie zachowuje się
84
Paula Detmer Riggs
jak te mięczaki,w których się podkochujesz razem ze
swoimi koleżankami.
– A niby skąd wiesz,co takiego jest w tych
,,durnych babskich powieścidłach’’? – sapnęła ziryto-
wana.
– Przeczytałem kilka w ramach badań nad niewieś-
cim etosem. Dobrze wiem,co cię w nich fascynuje.
Chodzi o babskie marzenia. Bo kobiety piszą dla kobiet
o tym,co się im przyśniło,i ma to tyle wspólnego
z prawdziwym życiem,co ja z baletem klasycznym.
Na pozór oschły,lecz wewnątrz delikatny jak panien-
ka milioner i skrycie zakochana w nim sekretarka.
Dziki książę pustyni,wewnątrz jak wyżej,i amerykań-
ska dziennikarka,której kolana,gdy tylko go ujrzy,
zaraz się gną. – Roześmiał się. – Choć trzeba przyznać,
że niektóre sceny są całkiem gorące. Tylko że ci faceci,
choć nieźli w łóżku,to jednak ofiary losu. – Zamilkł na
chwilę. – Choć nie zawsze. W jednej z powieści pewien
Szkot porwał cnotliwą,angielską dziewicę do swojego
starego zamku. Facet był konkretny. Nie minęło pół
godziny,a dziewica... no,już eksdziewica... jęczała
o jeszcze i jeszcze. A on wcale nie był od tego. No
i wychował sobie przyszłą żonę jak należy. Muszę tę
książkę podarować Bryce’owi,może się chłopina cze-
goś nauczy i ruszy do akcji. Wyjdzie to wam tylko na
dobre,zaręczam...
– Nickolasie Arystotelesie,wystarczy! – Cisnęła
słuchawkę na widełki.
Tia szczerze kochała swych braci,dlaczego jednak
dobry Bóg nie zadbał,by byli choć odrobinę mądrzejsi
od baranów?
85
Zdradź swoje imię
– Nick uważa,że zaatakował mnie świr – oznaj-
miła,gdy kilka sekund później do gabinetu weszła
Steph,trzymając w dłoni dzbanek z kawą. Tia z wdzięcz-
nością podsunęła jej kubek.
– To gliniarz – parsknęła Steph,nalewając aroma-
tyczny napój. – Musi zakładać najgorsze. Mimo wszyst-
ko to chyba miłe,że troszczy się o ciebie.
– Niepotrzebna mi ochrona. Nie jestem głupia.
– Nie jesteś,jednak w tej chwili stanowisz łakomy
kąsek dla oszustów. Czytałam artykuł o draniach
polujących na rozwódki. Pocieszają je,a potem dory-
wają się do konta i baj,baj,laleczko...
Tia uniosła dłoń.
– Nie zaczynaj. Jestem...
– Czy jest tu ktoś? – Dobiegł ich męski głos.
– Zaraz to załatwię – uspokoiła ją Steph i wróciła
do swojego pokoju.
Po chwili asystentka wróciła,trzymając ogromną
kopertę z logo chicagowskiej firmy kurierskiej.
– A kuku! – radośnie zawołała Steph.
– Przypominam,że to jest biuro. Koperta może
pochodzić od klienta.
– Założysz się?
– Nie.
W środku znajdowały się dwie mniejsze koperty,
a na każdej z nich wydrukowane było imię i nazwisko
Tii.
– Szybciej! – niecierpliwiła się Steph,kiedy Tia
sięgała po srebrny nożyk do papieru,podarowany jej
przez rodziców na dzień przed podjęciem pracy w fir-
mie S.T.&W.
86
Paula Detmer Riggs
– Zaproszenie na przyjęcie noworoczne w Drake’u.
– Wręczyła bilecik Steph.
– To nie jest byle imprezka,Tia. Pamiętaj o tym. To
elitarny bal dla śmietanki towarzyskiej. Burmistrz
i inni notable z ratusza oraz największe sławy z Chica-
go. – Steph położyła kartonik na błyszczącym biurku.
– Czy to następny prezent od cichego wielbiciela?
– A któż by inny? – Tia otworzyła ostatnią kopertę.
Ze środka wysunęła się kartka papieru z wydrukowa-
nym tekstem o następującym brzmieniu:
Moja najdroższa i najcudowniejsza Tio!
Już wiesz ode mnie, że będzie to nasz rok, ale stanie się
nim tylko wtedy, gdy sama tego zapragniesz. W moich
marzeniach wiele razy tańczyliśmy walca na dzikiej plaży
w świetle księżyca, lecz wybacz mi, bo na razie musimy
zadowolić się tym balem. Wypatruj mnie, ukochana. Po-
znasz mnie po czerwonej róży w butonierce.
Twój cichy wielbiciel
PS. Opuszczę bal wraz z wybiciem północy. Jeśli się nie
zjawisz, w sercu zamknę i uniosę moją miłość do ciebie,
i więcej o mnie nie usłyszysz. Zyskam bowiem pewność, że
wcale nie jesteś ową odważną, zaradną i niebojącą się
wyzwań kobietą, za jaką cię uważam, tylko kobietą
lękliwą, choć próbującą to ukryć przed światem.
– Mówi Tia Hunter,panie Howlik. Chodzi o mojego
dżipa cherokee. – Cisza po drugiej stronie słuchawki źle
wróżyła. – Panie Howlik? Jest pan tam?
– Tak,proszę pani,jestem. – Kierownik warsztatu
odchrząknął. – Co się tyczy pani dżipa,mój mechanik
87
Zdradź swoje imię
potrzebuje pewnej części,którą w środę po południu
mieliśmy otrzymać z Kalifornii. Przesyłka jednak nie
dotarła,bo z powodu złej pogody samolot musiał
przymusowo lądować w Denver. Jeśli burza minie do
rana,dostaniemy tę część w południe.
– A jeśli nie minie?
– To będziemy czekać,aż minie. – Zachichotał.
Tia z trudem powstrzymała się od uszczypliwego
komentarza.
– Czy mogę wypożyczyć samochód zastępczy?
– Niestety,nie u nas. Zrezygnowaliśmy z tej usłu-
gi,bo się nam nie kalkulowała. Ale może pani się
skontaktować z jakąś firmą wynajmującą auta. Jest ich
sporo w Chicago.
– Dzięki za błyskotliwą radę – mruknęła zgryź-
liwie.
Obdzwoniła wszystkie agencje wypożyczające
samochody,lecz okazało się,że w tak krótkim
terminie może liczyć tylko na chevroleta suburban za
niebotyczną wprost sumę. Tia do biednych nie
należała,ale był to rozbój na równej drodze. Dużo
bardziej kalkulowała się taksówka,poszła więc za
głosem rozsądku.
Początek wieczoru kawalerskiego LaMara zaplano-
wano na siódmą w pubie O’Casey’s. Bryce,jako
drużba,zajął się organizacją imprezy i pełnił rolę
gospodarza.
Właśnie się ogolił,gdy zadzwonił spanikowany
LaMar.
– Jeśli natychmiast nie zjawisz się w O’Casey’s,
88
Paula Detmer Riggs
pędzę na lotnisko i wskakuję w pierwszy samolot!
– wrzeszczał przyszły żonkoś.
Bryce podszedł do całej sprawy filozoficznie,wie-
dział bowiem,że niektórzy faceci przed ślubem wpada-
ją w całkiem niemęski stan,czyli histerię. On sam na
trzy dni przed ceremonią dostał jadłowstrętu,przez co
szyty na miarę smoking wisiał na nim niczym tania
szmata z wypożyczalni.
Przed szóstą,kiedy Bryce stanął pod drzwiami
lokalu,godzina tanich drinków właśnie przerodziła się
w godzinę tanich kolacji. Zarówno główna sala,jak
i przylegający do niej bar,były zatłoczone do granic
możliwości. Panował gwar,co chwila wybuchały sal-
wy śmiechu. Oczywiście dominującym tematem był
sobotni mecz Bearsów z Packersami.
Mama Rosalie wyłoniła się zza stanowiska dla
hostess,a jej twarz ozdobił uśmiech,jednocześnie
cudowny i zadziwiająco młody,choć miała już dzie-
więcioro dzieci,trzydzieścioro sześcioro wnucząt i Bóg
raczy wiedzieć,ile prawnucząt.
– Jak tam,mamo?
– Richard nie skończył jeszcze zaopatrywać baru
w małej jadalni,a gorące dania w polu – oznajmiła,
nadstawiając policzek do ucałowania.
Wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę. Na
jej ustach pojawił się życzliwy uśmiech.
– LaMar już tu jest. Biedaczyna przypomina mi
mojego Nica tuż przed ślubem z Sofią.
– Aż tak z nim źle?
– Jeszcze gorzej. Idź do niego. Ratuj przyjaciela
w potrzebie. – Roześmiała się głośno.
89
Zdradź swoje imię
Bryce ruszył do harmonijkowych drzwi z tyłu baru.
Tyczkowaty,elegancko ubrany młody mężczyzna
w czarnych spodniach,białej koszuli i zielonej muszce
uniósł głowę znad butelek,które ustawiał na przenoś-
nym barku w rogu.
– Proszę wybaczyć,panie trenerze,jeszcze nie
przyniosłem wszystkich butelek z głównego baru. Ale
jeśli życzy pan sobie konkretnego drinka,zamówię
u Nica.
Bryce przyjrzał się butelkom.
– Masz napoje chłodzące?
– Oczywiście. Napój imbirowy,woda sodowa,na-
poje dietetyczne.
– Niech będzie imbir. Bez szklanki.
Barman wyjął z chłodziarki oszronioną puszkę
i wręczył ją Bryce’owi.
– Jeśli będzie pan miał ochotę na coś jeszcze,proszę
dać mi znać.
– Dzięki. – Bryce wcisnął banknot do słoika na
napiwki. – Kiedy podacie jedzenie?
– Trudno powiedzieć,ale mogę sprawdzić,jeśli pan
sobie życzy.
– Nie ma pośpiechu,ale dobrze by było,gdybyś dał
znać w kuchni,że niektórzy goście mogą przyjść przed
czasem. – Wreszcie zauważył LaMara. Zgarbiony sie-
dział za długim,nakrytym białym obrusem stołem.
W ręku trzymał puszkę piwa,obok stała do połowy
opróżniona butelka whisky. – Nie powinni dostawać
alkoholu na pusty żołądek.
– Jasne – odparł barman i pobiegł do kuchni.
– Najwyższy czas – mruknął LaMar,gdy Bryce do
90
Paula Detmer Riggs
niego podszedł. – Dzwoniłem czterdzieści pięć minut
temu.
– To dlatego,że trenerzy muszą pracować,żeby
zarobić na życie,w przeciwieństwie do rozpieszczo-
nych gwiazd sportu.
– Rozpieszczonych,akurat. Dzisiaj niemal urwałeś
głowę Jeffersonowi. Jeszcze trochę i by zemdlał.
– Jefferson musi się nauczyć,że w tej lidze nie ma
miejsca dla wolnych strzelców. Zbyt wielu cwaniaków
tylko czeka,by walnąć nim o glebę. – Albo jednym faulem
zniszczyć jego karierę,świetnie się przy tym bawiąc.
LaMar obserwował go z ponurą miną. Jego wielkie,
brązowe oczy były jeszcze smutniejsze niż zwykle.
– Jak na faceta,który zaraz poślubi drugą naj-
wspanialszą kobietę na świecie,wydajesz się niezbyt
szczęśliwy – stwierdził Bryce,otwierając puszkę.
– Chcesz o tym pogadać?
LaMar nawet nie próbował ukrywać,jak bardzo jest
spanikowany.
– Wczoraj wieczorem Dee zaczęła wybierać imiona
dla naszego pierwszego dziecka. Wyobrażasz sobie?
Nawet nie jest w ciąży,a już roztkliwia się nad
niemowlętami.
Bryce starał się nie myśleć o wczorajszej rozmowie
z Tią. Za każdym razem,gdy przypominał sobie,
o czym wtedy mówili,wpadał w szał.
– O ile pamiętam,nieraz wspominałeś,że chciałbyś
mieć w rodzinie męską drużynę koszykarską Lesterów
i zespół cheerleaderek Lesterówien.
– Tak,ale kiedy do tego dorosnę,czyli za jakieś pięć,
sześć lat.
91
Zdradź swoje imię
– Kiedy Dee będzie dobijać do czterdziestki? To
niebezpieczne pod względem zdrowotnym,a poza
tym nie zdążycie wystarczająco obficie zaludnić tego
waszego pałacu w River Forest.
– Oczywiście chcę mieć dzieci,ale...
Barman wrócił z tacą pełną szklanek i kieliszków.
Kiedy zerknął na Bryce’a i LaMara,ten ostatni posłał
tak groźne spojrzenie,że nieszczęsny młodzieniec cały
się zatrząsł.
– To prywatna rozmowa,rozumiesz?
– Oczywiście,psze pana. – Barman migiem od-
stawił tacę i uciekł.
– Cholera,Hunt,a jeśli wszystko schrzanię? – wy-
szeptał chrypliwie LaMar,gdy ponownie zostali sami.
– Jeżeli spartolę sprawę tak jak ty? – Upił potężny łyk
piwa i utrwalił szklaneczką whisky. – Jestem silnym
facetem,ale przysięgam,nie przeżyję,jeśli Dee wyko-
pie mnie na zbity tyłek tak jak...Zresztą,co ci będę
mówił.
– Jak Tia mnie.
– Można się tylko cieszyć,że nie macie dzieci.
A jeśli Dee od razu zostanie matką? Jak coś nam nie
wyjdzie,to ten nieszczęsny maluch znajdzie się w sa-
mym środku burzy. – Drgnął niespokojnie i spojrzał na
obrączki,ułożone na papierowej podkładce pod szklan-
kę z piwem. – Mama i tata rozwiedli się,gdy miałem
trzy lata. Kiedy skończyłem pięć,ojciec wyjechał
z Nowego Orleanu i zamieszkał w Cleveland. Ja i moje
trzy siostry widywaliśmy tatę tylko wtedy,gdy mamie
udawało się zmusić go i jego nową żonę,by zabrali nas
na wakacje. W końcu zafundował sobie nowe dzieci,
92
Paula Detmer Riggs
więc nas kompletnie olał. Rozumiesz,co to dla nas
znaczyło? Czułem się jak najgorszy dzieciak na świe-
cie,rozumiesz?
Bryce pomyślał,że znacznie gorsze było dorastanie
z człowiekiem,który rozpoczynał każdy dzień od
wspominania zmarłej żony.
– Takie czasy. Zresztą nie przejmuj się,dzieciaki
z wiekiem się uodparniają. Poza tym ty i Dee świetnie
do siebie pasujecie. Dopóki nie przestaniesz jej kochać,
wytrzyma z tobą.
– Wszystko dobrze,tylko skąd będę wiedział,czy
kocham ją tak,jak ona tego oczekuje?
Bryce pociągnął łyk napoju imbirowego,lecz cały
czas czuł ucisk w gardle.
– To proste. Wystarczy,że będziesz robił wszystko
odwrotnie niż ja.
LaMar głęboko odetchnął.
– Nigdy tak o tym nie myślałem,ale chyba trafiłeś
w samo sedno. – Uśmiechnął się,wyprostował i wyraź-
nie odprężył. – Tak jest,w samo sedno. Dzięki.
– Cieszę się,że mogłem ci służyć pomocą. Zawsze
chciałem być dla kogoś przykładem.
– Stary,wiem,że ci ciężko. Nie chciałem tego
zwalać na ciebie,ale zdaje się,że na tym polega zadanie
drużby. Dobrze mówię? To ty musisz uspokoić pana
młodego.
– A jakże. Nic innego nie robię od półtora miesiąca.
– Bryce odchylił się na krześle i powoli wyprostował
kolano. Pomimo długiej terapii,po dniu wytężonej
pracy fizycznej wciąż bolało jak diabli.
– Dobrze wiesz,jak te dziennikarskie hieny węszą
93
Zdradź swoje imię
wokół zawodników. Szczególnie zajadli są na pikantne
szczegóły z życia prywatnego – powiedział LaMar,
z ciekawością wpatrując się w przyjaciela. – Kiedy kilka
razy dostałeś furii po jakichś niewinnych wzmiankach
o Tii,ludzie zamknęli dzioby na kłódki. Ale tylko przy
tobie,bo za twoimi plecami plotkują jak najęci.
– Szczerze mówiąc,sam sprowokowałem zamie-
szanie,gdy zrozumiałem,że i tak nie zdołam go
uniknąć. – Bryce nie dodał,że liczył na jak największy
rozgłos,doszedł bowiem do wniosku,że kobiety
uwielbiają,kiedy mężczyźni publicznie wyznają mi-
łość. Co i rusz jakiś widz płacił za wyświetlenie swoich
oświadczyn na tablicy wyników. Bryce rozważał taką
możliwość,lecz nie wiedział,jakiego użyć podstępu,
by zaciągnąć Tię na mecz bez zdradzania swoich
zamiarów.
– Uwierzysz,że jej dżip trafił do warsztatu,a ja
wczoraj zawiozłem ją do miasta?
– Ale numer! Czyżbyś z nią był,gdy ujrzała swoje
uśmiechnięte oblicze na jednym z miejskich auto-
busów?
– A jakże. Wyobrażasz sobie,że przez całych pięć
sekund nie mogła wykrztusić słowa? W jej przypadku
to oznaka naprawdę ciężkiego szoku.
LaMar się roześmiał.
– Nie wierzę! Tia zaniemówiła na tak długo? Zaraz,
ale czy zamilkła z zachwytu,czy z wściekłości?
– Nie mam bladego pojęcia.
Bryce wypił parę łyków i kilka razy przetoczył
oszronioną puszkę między dłońmi. Jego obrączka za-
stukała o aluminium. Zastanowił się,po co jeszcze nosi
94
Paula Detmer Riggs
ten cholerny krążek. Pewnie z przyzwyczajenia. A mo-
że za wszelką cenę usiłował jak najdłużej uniknąć
nieuchronnego bólu?
– Ale to dobre pytanie – dodał po chwili. – Ta cała
sprawa z cichym wielbicielem zaczyna przypominać
bombę zegarową. Wybuch jest nieuchronny,tylko
skutek niewiadomy. Albo dojdzie do oczyszczenia
atmosfery,albo ostatecznie się pogrążę. Wyjdę na
infantylnego błazna i aroganta... jednym słowem buca
do kwadratu.
– Infantylne,powiadasz... Coś w tym jest,ale wcale
nie musi to działać przeciwko tobie,tylko wręcz
przeciwnie. Wczoraj Dee powiedziała mi,że Tii bardzo
przypadły do gustu te tajemnicze zaloty. I dodała coś
bardzo ciekawego. Uważa,że twoja żona zaczyna
przypominać nastolatkę,która jest cała onieśmielona,
ale i podekscytowana,bo zainteresował się nią jakiś
fajny facet. – LaMar usiadł bliżej przyjaciela. – Dee
twierdzi,że to dobry znak. Zachowujecie się jak
dzieciaki,które przeżywają pierwsze miłosne uniesienia.
Bryce wzdrygnął się. Takie rozmowy od serca
sprawiały,że miał ochotę uciekać gdzie pieprz rośnie.
– Czy zrobiłeś kiedyś coś,co musiało się dla ciebie
źle skończyć,ale i tak nie mogłeś się powstrzymać?
– Chodzi ci na przykład o palenie skręta przed
lekcją wuefu,chociaż wiadomo,że nauczyciel z pew-
nością nakryje cię w szatni,ale i tak nie możesz się
powstrzymać,bo jest ci po prostu zbyt dobrze?
– Było dobrze,i to jak – powiedział w zamyśleniu
Bryce. – Bardziej niż dobrze. Przynajmniej mnie. Nie
jestem pewien,czy Tii także.
95
Zdradź swoje imię
– A więc przeleciałeś Tię?
– Tak. Wczoraj wieczorem,kiedy wróciłem do
domu. Była w moim pokoju,zaczęliśmy rozmawiać jak
dawniej. I nagle tak się stało,że ona leżała na moim
cholernym biurku,a ja...
– Mówisz o tym ohydnym biurku w gabinecie?
O tym,który Tia wciąż usiłuje oddać Armii Zbawienia?
– Innego nie mamy.
– Nic dziwnego,że dzisiaj kulejesz bardziej niż
zwykle.
Bryce posłał mu mordercze spojrzenie. LaMar znał
go jednak zbyt dobrze,aby się przejąć.
– Obiecałem sobie,że wszystko zrobię powoli,krok
po kroku. Rozumiesz,najpierw uwodzenie,jak wtedy,
gdy się poznaliśmy,a potem cała reszta. No i przy
pierwszej okazji wszystko spartoliłem.
– To dlatego ogarnęły cię wątpliwości? Pomyślałeś,
że nic ci nie wyjdzie,bo inaczej to sobie zaplanowałeś,
prawda?
– Mniej więcej. – Do sali zaczęli wchodzić goście.
– Tak sobie myślę,że teraz cisnę plan do kosza i dam Tii
ten jej cały rozwód za porozumieniem stron.
– Jesteś przekonany,że to słuszne rozwiązanie?
– Nie do końca. – Bryce pokręcił głową. – Rzecz
w tym,że kurier dostarczył już zaproszenie. Tia może
je odrzucić,ale jeśli je przyjmie,muszę być na miejscu.
– Dokończył napój i ponownie zrobił pokerową minę.
– Zresztą,jak to się mówi,na świecie nie ma nic
pewnego.
Chyba że straciło się resztki nadziei.
96
Paula Detmer Riggs
PIĄTEK
W restauracji,gdzie Tia i Steph jadły lunch,rozległ
się kobiecy pisk:
– Rany boskie,to ona! Patrz,Glenn,to ta dziew-
czyna z reklamy na autobusie,o którą wczoraj pytałeś
przewodnika wycieczki.
Korpulentny i łysiejący Glenn rozejrzał się po sali,
potem zerknął spode łba na żonę i szybko sięgnął po
jadłospis.
– Jak na mój gust to wcale nie ona – burknął.
Tia momentalnie wbiła wzrok w talerz i modliła się
o odsiecz,natomiast Steph usiłowała powstrzymać
śmiech. Tego ranka Tia odebrała telefon od chłopaka,
którego nie widziała od licealnych czasów. Nagle
uznał,że pragnie mieć z nią dzieci. Potem zadzwonił
przyjaciel Aleksa z korporacji studenckiej,zachęcając
Tię do sfinansowana jakiegoś interesu,który miał
przynieść taaakie zyski.
– Wiem,że to ona – twierdziła z uporem kobieta,
a jej piskliwy głos przebijał się przez gwar restauracji.
– Tylko nie mów,że tu idzie – mruknęła Tia przez
zaciśnięte zęby.
– Idzie – potwierdziła Steph i uniosła kubek kawy,
żeby ukryć uśmiech. – Przygotuj się.
Kątem oka Tia dostrzegła fioletowe spodnie i inten-
sywnie niebieską kurtkę z kapturem. Podniosła wzrok.
W oczach kościstej emerytki o ptasiej twarzy czaił się
drapieżny błysk.
– Przepraszam,że zawracam pani głowę podczas
posiłku,ale po prostu muszę panią poznać. To pani
zdjęcie wisi na autobusach,prawda? Widziałam je
razem z Glennem. – Wprost pochłaniała Tię zachłan-
nym wzrokiem.
– Niestety,chodzi o moją starszą siostrę,Crystal
Flame. Ludzie mówią,że mogłybyśmy być bliźniacz-
kami,choć uważam,że bardzo się różnimy.– Ponie-
waż coraz więcej osób im się przypatrywało,Tia
uśmiechnęła się uprzejmie i dodała cicho: – Prawdę
mówiąc,to szef Cryss polecił wywiesić jej zdjęcia na
autobusach.
– Wiedziałam! Pewnie jest obrzydliwie bogaty,ale
nieśmiały,a przy tym kochał się w niej od zawsze,lecz
ona tego nie dostrzegała. Kiedyś czytałam książkę,
w której ktoś postąpił kubek w kubek tak samo.
– Hm... Sprawa ma się trochę inaczej. Rozumie
pani,kampania reklamowa. Cryss jest tancerką eg-
zotyczną i w przyszłym tygodniu ukażą się jej zdjęcia
w służbowym stroju. Wie pani,kilka piór i cekiny. No
i koraliki,rzecz jasna. – Tia dostrzegła,że Glenn nagle
podnosi głowę. – Wyobraża pani sobie,jaka to trudna
sytuacja dla naszej rodziny. Najpierw moja siostra
98
Paula Detmer Riggs
Charlotte operacyjnie zmieniła płeć i teraz jest moim
bratem Charlesem,a teraz ta sprawa. Tata nie może
już nawet pójść do pubu na partyjkę bilarda,a mama
bierze leki antydepresyjne. Natomiast ja postanowi-
łam opuścić to miasto,zmienić nazwisko i rozpocząć
nowe życie – zakończyła z tragiczną nutą.
Kobieta szeroko otworzyła oczy. Jej usta rozchyliły
się i zamknęły jak pysk ryby. Kompletnie ją zatkało.
– Siadaj,Gladys,i daj tej biednej pani dokończyć
lunch. – Tia usłyszała rozbawienie w głosie Glenna
i posłała mu uważne spojrzenie. W przeciwieństwie do
swej żony był bystry i miał poczucie humoru. – Albo
siadasz,albo natychmiast wychodzimy.
– Nigdy bym nie przypuszczała... – wybąkała Gla-
dys i ku nieopisanej uldze Tii powróciła do swojego
stolika.
Steph krztusiła się ze śmiechu.
– Steph,jak zaczniesz rechotać,pożałujesz – wark-
nęła Tia.
– W razie czego mam okulary Groucha Marksa,te
z wielkim nosem i wąsami. Jeśli jesteś zainteresowana,
mogę pożyczyć – stwierdziła Steph,kiedy już odzys-
kała panowanie nad sobą.
– Niewykluczone,że z nich skorzystam. – Tia
sięgnęła po widelec. – Byłam pewna,że dzisiaj te
nieszczęsne plakaty już znikną.
Kelner Tony zjawił się,żeby ponownie napełnić ich
szklanki z wodą i przyciszonym głosem przeprosić za
naruszenie prywatności.
– Marcel kazał paniom przekazać,że z tyłu restau-
racji jest dyskretnie usytuowany wolny stolik.
99
Zdradź swoje imię
– Powiedz Marcelowi,że dziękujemy,ale tu jest
całkiem nieźle – odparła Tia i wsunęła anchovy do ust.
– Jeśli zdecydują się panie na zmianę zdania,wy-
starczy podnieść rękę,a natychmiast przyjdę – stwier-
dził Tony i odszedł.
– Cena sławy – podsumowała Steph,z zaintereso-
waniem obserwując oddalającego się Tony’ego. – Przy-
stojny chłoptaś,i seksowny. Nie uważasz?
– Tak,ale gdzie mu do...
Ugryzła się w język. Jak długo jeszcze będzie
porównywać wszystkich spotkanych facetów do mę-
ża? Pomyślała o cichym wielbicielu. Odkąd została
żoną Bryce’a,tylko nieznajomy amant podniecał ją
równie silnie,jak on. Napiła się wody. Kto wie,co
poczułaby przy spotkaniu twarzą w twarz. Najlepiej
bez ubrania.
Ożywiła się na myśl o intymnym zbliżeniu. Ani na
moment nie zapomniała jednak,że adorator może
ogromnie ją rozczarować.
– Tia,a skoro już mowa o sławie,rano widziałam
Bryce’a w programie ,,Zbudź się, Chicago’’. Prezenter
wiadomości sportowych dopadł go z kamerą na trenin-
gu i pytał o pogłoski krążące po mieście.
Tia zamarła z uniesionym do ust widelcem.
– Jakie pogłoski?
– Ponieważ główny trener Saintsów został wyla-
ny,klub zwrócił się do Bearsów z prośbą o zgodę na
przeprowadzenie z Bryce’em rozmowy o ewentual-
nym objęciu wakatu. – Steph pytająco uniosła brwi
nad okularami. – Więc jak,to prawda czy nie?
Tia zacisnęła palce na widelcu.
100
Paula Detmer Riggs
– Nie mam pojęcia. Jeśli tak,nie wspomniał mi
o tym ani słowem.
Nawet jeśli Steph zwróciła uwagę na ostry ton Tii,
nie dała tego po sobie poznać.
– To byłby dla niego ogromny awans,a skoro za
trzy dni się rozwodzicie,więc nic go nie trzyma
w Chicago.
Tia się przygarbiła.
– Tak,nic go nie trzyma – powtórzyła głucho.
– Może to nawet lepiej dla niego,no nie? Zacznie
od zera w nowym mieście,bez żadnych przykrych
wspomnień. Dla ciebie to też nie najgorzej,zwłaszcza
że coś zaczyna kwitnąć między tobą i panem Cudow-
nym.
– Nie da się ukryć. – Tia nagle straciła apetyt. – No
dobrze,więc co takiego powiedział Bryce? – spytała
pozornie obojętnym tonem,choć wiedziała,że nie
oszuka Steph.
– Jak zwykle w takich przypadkach: ,,Nie zajmuję
się komentowaniem plotek,ale byłby to dla mnie
wielki zaszczyt,gdyby tak znakomity klub rozważał
możliwość...’’. I tak dalej,taka profesjonalna pap-
lanina. – Steph spojrzała na Tię. – Ale najciekawsze
było na koniec. Bryce trochę poskakał z tematu na
temat,aż wreszcie niby mimochodem wyznał,że
zawsze bardzo się cieszy,kiedy babcia LaMara raczy
całą drużynę fasolą z ryżem przygotowaną według
tajemnego rodzinnego przepisu. I uśmiechnął się leni-
wie,wiesz jak,prawda?
O tak,doskonale wiedziała. Pokochała ten uśmiech,
zanim zdążyli zamienić choćby jedno słowo. Jako
101
Zdradź swoje imię
zawodnik Bryce należał do ulubieńców mediów,jed-
nak po kontuzji dziennikarze niemal zupełnie o nim
zapomnieli. Przyjął to ze stoickim spokojem.
– Taka jest kolej rzeczy – stwierdził. – Zresztą
pojawiałem się na okładkach pism wystarczająco dłu-
go,by się tym nasycić. Poza tym sława dała mi ciebie.
Tia wróciła do rzeczywistości.
– Kiedyś zagadnęłam go,czy chciałby zostać głów-
nym trenerem. Zdziwił się,że w ogóle o to pytam.
Bardzo tego pragnął.
Kiedy jego zawodnicza kariera legła w gruzach,
wszystkie swe ambicje wiązał z zawodem trenera.
Wciąż desperacko pragnął udowodnić,że jest najlep-
szy. Ona też tego pragnęła. Bo bardzo go kochała...
kiedyś.
Kiedy znów zadzwoniła do kierownika warsztatu
samochodowego,Howlik wydawał się jeszcze bardziej
zakłopotany.
– Ogromnie mi przykro,pani Hunter. Już mówi-
łem panu trenerowi,kiedy dzwonił jakiś czas temu:
wtorkowa burza zupełnie pomieszała nam szyki.
Mamy ogromne problemy z dostawą części zamien-
nych.
– Czyli mój dżip wciąż nie jest gotowy? Czy tak?
– Niestety,proszę pani.
Tia przycisnęła palce do skroni. Boże,tylko nie to!
Do ślubu Dee i LaMara pozostały trzy godziny,a tu
zaczynała się migrena.
– Kiedy więc będę miała szansę ponownie ujrzeć
mojego cherokee?
102
Paula Detmer Riggs
– Myślę,że w poniedziałek.
– Panie Howlik... – Z trudem powstrzymała się od
karczemnej awantury. Co by to dało? Tylko wściekle
sapnęła.
– Bardzo mi przykro,pani Hunter,ale to naprawdę
siła wyższa.
– Kiedy ta siła wyższa już się nad nami zlituje,
panie Howlik,liczę,że natychmiast pan mnie o tym
powiadomi.
– Oczywiście,pani Hunter – zapewnił skwapliwie.
Kiedy odłożyła słuchawkę i sięgała do szuflady po
fiolkę tabletek przeciwbólowych,do gabinetu weszła
zaaferowana Steph.
– Przyszedł Bryce. Mam go wpuścić?
Tia odetchnęła niepewnie.
– W sumie,czemu nie? I tak mam kompletnie
rozwalony dzień.
Gdy Bryce minął próg,Tia odniosła wrażenie,że
cały gabinet nagle się skurczył. Fakt,jej mąż był
znacznie większy od większości mężczyzn,lecz prob-
lem nie wiązał się tylko z rozmiarami. Sama obecność
to jedno,pewność siebie – drugie. A seksapil – trzecie.
Pod pięknie skrojonym,beżowym płaszczem z kasz-
miru,Bryce miał na sobie czarny smoking,wybrany
przez Dee dla LaMara i jego drużbów. Szkoda,że
Mason Hunter nie może teraz zobaczyć syna,pomyś-
lała. Poczuła jednocześnie dumę i smutek. Pozbawiony
matki chłopak ze wsi,który z książki uczył się dobrych
manier,teraz obracał się w najbardziej elitarnych
kręgach.
Z zaciśniętymi zębami Bryce uważnie popatrzył na
103
Zdradź swoje imię
róże i upominki ustawione na półkach. Wreszcie wbił
wzrok w twarz Tii.
– Gliniarz na dole dał mi dziesięć minut na od-
jechanie. Jeśli się spóźnię,wlepi mi mandat. Dotarcie
tutaj zajęło mi trzy minuty,więc lepiej rusz ten swój
słodki tyłeczek,kotku.
Dopiero po chwili Tia odzyskała mowę.
– Czyżbyś nabrał błędnego przekonania,że gdzieś
się wybieramy?
– Nie masz samochodu,jest piątek,pogoda pod
psem,a taksówki są nieosiągalne. Albo jedziesz ze mną,
albo autobusem. Nie sądzę,abyś miała ochotę na
dłuższy spacer z sukienką pod pachą,zwłaszcza że
kościół znajduje się trzy przecznice od najbliższego
przystanku.
Tia zerknęła na torbę. Z zasady nie pozwalała
mężowi tak się traktować,lecz w tym wypadku mówił
prawdę: rzeczywiście musiałaby pieszo pokonać spory
dystans. Poza tym ku swojemu niezadowoleniu stwier-
dziła,że pragnie przebywać z Bryce’em.
Co się z nią działo? Fantazjowała o jednym męż-
czyźnie,a chciała sypiać z drugim... Odmów mu,
przykazała sobie. Oddal się od niego. Podjąwszy decy-
zję,odetchnęła głęboko.
– W porządku,pojadę z tobą,ale pod jednym
warunkiem.
Podniósł głowę.
– Mianowicie?
– Żadnych rozmów – oznajmiła i wstała. – Ani
słowa.
104
Paula Detmer Riggs
LaMar czekał przed kościołem. Prezentował się
dostojnie,lecz jednocześnie sprawiał wrażenie wy-
straszonego. Otworzył drzwi od strony pasażera i po-
mógł wysiąść Tii.
– Właśnie odesłałem limuzynę po Dee i jej rodzinę
– oznajmił,niemal łamiąc nowo przybyłej żebra w niedź-
wiedzim uścisku. – Wczoraj wieczorem musiałem
przeprowadzić się do hotelu,bo nalegał na to jej
wielebny tatuś.
– Tak jest bardziej romantycznie – wyjaśniła Tia,
kiedy podszedł do nich Bryce.
– Co jest? – zainteresował się,spoglądając raz na
żonę,raz na przyjaciela.
– Ja jestem – wymamrotał LaMar. – Jestem wy-
gnany z własnej sypialni przez tatusia Dee. Ten gość
znajduje się kilka kilometrów stąd,a zdaje mi się,że
przewierca mi wzrokiem kark.
– Kaszka z mleczkiem. Ja miałem dużo gorzej.
Byłem śledzony nie tylko przez szanownego tatuśka,
ale również przez czterech braciszków narzeczonej i jej
wścibską jak diabli siostrunię. Akcja familii Kostasów
zaczęła się miesiąc przed ślubem i trwała aż do
sakramentalnego ,,tak’’. – Bryce się skrzywił. – Na-
prawdę było ciężko.
Tia wybuchnęła śmiechem.
– Nie miesiąc,tylko kilka dni,i wcale nie byłeś
śledzony,bo była to jedynie dyskretna akcja rozpoz-
nawcza. Doskonale pamiętam,jak było.
– A pamiętasz,jak chciałem zedrzeć z ciebie ubra-
nie w limuzynie,gdy jechaliśmy na lotnisko – mruknął
Bryce,a jego usta rozciągnęły się w uśmiechu.
105
Zdradź swoje imię
– Doskonały pomysł! – LaMar wyraźnie się roz-
pogodził. – Po co czekać,aż wylądujemy w Paryżu,
kiedy w limuzynach jest tak dużo miejsca?
– Gdzie się zatrzymujecie? – spytała Tia,gdy
ruszyli ku wejściu do kościoła.
– W Ritzu. Kiedyś Dee tam mieszkała i obiecała sobie,
że wróci na miesiąc miodowy. – Uśmiechnął się szeroko.
– Powiedziałem jej,że ma sporo szczęścia,bo w zeszłym
roku podpisałem nowy kontrakt. Gdyby nie on,nie
mógłbym sobie pozwolić na taką wyprawę.
– Najważniejsze,że się z kimś jest,a gdzie i za ile,
to już nieistotne detale. – Bryce zerknął na Tię.
– Okazało się,że się myliłem.
Kościół o łukowym sklepieniu i wysokich kolumnach
był bogato ozdobiony jedwabnymi kokardami i kwiata-
mi w wybranych przez Dee barwach: lila i jasnym
błękicie. Wnętrze oświetlały jedynie świece.
Przed wejściem stał spięty LaMar. Bryce czekał obok
niego; był niemal równie zdenerwowany jak pan
młody.
Tia ruszyła przejściem między ławkami. Uznała,że
wszystko będzie dobrze,pod warunkiem,że nie będzie
się wpatrywać w Bryce’a. Czuła,jak pod jedwabną
sukienką w kolorze lila ból rozdziera jej serce. Kur-
czowo zacisnęła palce wokół bukietu lilii i goździków.
Pozostałe trzy druhny stąpały przed nią uroczyście
między zgromadzonymi gośćmi. Po kolei podchodziły
do ołtarza i odwracały się,by zaczekać na pannę młodą.
Tia uśmiechnęła się do LaMara,a on odwzajemnił
uśmiech. Nie patrzyła na Bryce’a,by się nie rozkleić.
106
Paula Detmer Riggs
Czując ulgę,że mimo wszystko udało się jej zapano-
wać nad emocjami,zajęła miejsce obok Lis i odwróciła
w stronę wejścia.
Muzyka zamilkła i zapadła kompletna cisza. Po
chwili organista ponownie nacisnął klawisze i kościół
wypełnił się znajomymi dźwiękami marsza wesel-
nego. Rozpromieniona Dee nie odrywała wzroku od
LaMara,kiedy szła do ołtarza wsparta na ramieniu
brata,starszego sierżanta piechoty morskiej,Willisa
Calhouna.
Tia poruszyła ustami,jakby miała wybuchnąć pła-
czem. Lis westchnęła. Gdzieś w tłumie zakwiliło
niemowlę. Muzyka ucichła. Wszyscy zamarli w ocze-
kiwaniu. Pojawił się dystyngowany pastor Shelton
Calhoun. Nawet nie ukrywał,jak bardzo jest szczęś-
liwy,że to właśnie on ma udzielić tego ślubu. LaMar
z pogodnym uśmiechem wziął narzeczoną za rękę.
Gdy Tia odebrała bukiet od Dee i odwróciła się do
ołtarza,przez chwilę popatrzyła Bryce’owi w oczy. Jej
gardło się ścisnęło. Jeszcze nigdy dotąd nie był tak
smutny – i tak samotny.
Po uroczystości Bryce odprowadził ją na tyły kościo-
ła,gdzie stanęli w kolejce składających życzenia. Kiedy
uprzejmie zaproponował,że zawiezie ją do Ma Maison
Petite na przyjęcie weselne,równie uprzejmie od-
mówiła. Ktoś – zapewne Dee – posadził ich obok siebie
przy stole. Na pierwszy rzut oka Bryce sprawiał
wrażenie odprężonego,lecz Tia dostrzegła jego ponure
spojrzenie rzucone LaMarowi oraz pełne skruchy
wzruszenie ramion tego ostatniego.
107
Zdradź swoje imię
Po spełnieniu toastów i zjedzeniu tortu weselnego
Tia zamierzała dyskretnie opuścić przyjęcie,lecz czuj-
ny Bryce ponownie zaproponował jej podwiezienie.
Odmówiła i ruszyła na parkiet.
Tańczyła głównie z Mannym Chaconem,świeżo
upieczonym zawodnikiem Bearsów. Nie imponował
wprawdzie posturą,jak pozostali jego koledzy,ale był
zabójczo przystojny. Przypominał Tii jej najmłodszego
brata Aleksa.
– Nie jesteś Latynoską,a świetnie tańczysz salsę
– skomplementował ją,przekrzykując muzykę
– Na studiach przez całe lato pracowałam w siero-
cińcu w Dominikanie. Moja współlokatorka pochodzi-
ła z Meksyku,to ona mnie nauczyła.
– Znam jeden klub w Cicero,gdzie grywa tak
gorąca orkiestra,że właściciele musieli obić ściany
azbestem. Może wybierzemy się tam po zakończeniu
sezonu?
– Dobra myśl,ale kiepski moment! – Roześmiała
się głośno.
Zarumieniła się i traciła oddech,lecz wcale nie miała
ochoty odpocząć. Uwielbiała tańczyć,a Manny okazał
się wyśmienitym partnerem na parkiecie. Zdaniem jej
starszej siostry,samozwańczej znawczyni wszystkie-
go,co ma związek z seksem,umiejętności taneczne
mężczyzny były wprost proporcjonalne do jego spraw-
ności w łóżku.
Chociaż w takich sprawach Tia zwykle wierzyła
Melinie,w tym wypadku musiała przyznać,że jej
siostra fatalnie się myliła. Bryce,który z cudownym
wdziękiem omijał bloki i pułapki,pędząc z piłką pod
108
Paula Detmer Riggs
pachą,na parkiecie miał dwie lewe nogi. Przekonała się
o tym boleśnie,kiedy po długich namowach Tii
w końcu zatańczył z nią walca na ich weselu. Jej biedne
palce u nóg były przez tydzień posiniaczone. Mimo to
w łóżku Bryce sprawował się nienagannie.
Piosenka zakończyła się długim dźwiękiem trąbki,
a Manny spontanicznie objął Tię. Jakież było jej
zdumienie,gdy nagle znieruchomiał i odsunął się od
niej tak pośpiesznie,że niemal upadł.
– Wybacz,Tia,bez urazy,ale ten taniec raczej sobie
odpuścimy. – Sprawiał wrażenie dziwnie zaniepokojo-
nego.
– Coś się stało? – zdumiała się.
Manny nerwowo wbił wzrok w jakiś punkt za
głową Tii.
– Musimy przystopować. Trener Hunter jest
o krok od popełnienia morderstwa.
Tia zesztywniała i odwróciła się powoli. Bryce stał
pod ścianą,w pobliżu wysokiego fikusa. Gdy ich
spojrzenia się skrzyżowały,Tia wstrzymała oddech.
Bryce wyglądał tak,jakby miał ją za chwilę udusić.
Pomyślała,że wkurzanie go jest niebezpiecznym po-
mysłem. Po jej ciele przebiegł dreszcz. Jak zwykle
zalała ją fala gorąca na widok tego mężczyzny o suro-
wych oczach i mocnej szczęce. Dwie noce temu
zachowała się przy nim bezwstydnie lubieżnie,teraz
pragnęła,by tamte chwile się powtórzyły. Nie miała
wątpliwości,że on też to czuł.
Nie mogła oderwać wzroku od męża. Jej oddech
nagle przyśpieszył. Stała nieruchomo,a inni goście
weselni zniknęli. Widziała tylko Bryce’a. Jego usta
109
Zdradź swoje imię
złagodniały i przez chwilę czuła się tak,jakby ją
właśnie pocałował.
Odrywając wzrok od męża,Tia odwróciła się do
Manny’ego i uśmiechnęła do niego przepraszająco.
Pochyliła głowę,żeby przekrzyczeć donośną muzykę.
– Nie przejmuj się Bryce’em. Klub cię potrzebuje,
żeby wygrać w przyszłym tygodniu.
– Może,ale już raz w życiu widziałem takie
spojrzenie. U wilka,który zakradł się do meksykańskiej
hacjendy mojego wuja. Jeden z pastuchów tropił
wilczycę,a kiedy ją w końcu napotkał,do jego gardła
rzucił się ogromny basior. Wuj musiał zabić zwierzę,by
ocalić pastucha,lecz później mi wyznał,że fatalnie się
z tym czuł. Wilczur prezentował się wyjątkowo okazale,
a jego jedynym grzechem było to,że próbował obronić
partnerkę. – Manny zerknął na Bryce’a. – Wuj twierdził,
że taką miłość należy podziwiać. I jej zazdrościć.
Z każdą godziną wesele coraz bardziej się roz-
kręcało. Zachęcona przez świeżo upieczonego zięcia,
matka Dee zdjęła elegancki żakiet oraz buty na wyso-
kich obcasach i zatańczyła tak,że przyćmiła wszystkie
kobiety na sali. Koledzy LaMara pokrzykiwali i gwiz-
dali,a najpotężniejszy przechwytujący w NFL robił co
mógł,aby za nią nadążyć. Był cały spocony i z trudem
łapał powietrze. Ku powszechnemu zdumieniu pastor
Calhoun,człek z natury dostojny i poważny,na
parkiecie radośnie szalał z urodziwą żoną.
Tia podeszła do Dee,by się pożegnać.
– Chciałam życzyć ci szczęśliwej podróży. Wracam
do domu.
110
Paula Detmer Riggs
– Wykluczone! Jest jeszcze za wcześnie – za-
protestowała Dee. – Zabawa się dopiero rozkręca.
– Po drugiej stronie sali Tia dostrzegła Bryce’a,
który serdecznie i wesoło rozmawiał z babcią La-
Mara.
Tia wiedziała,że jej mąż zwykł przy takich okaz-
jach okazywać zainteresowanie starszym paniom,by
pośród rozbawionego tłumu nie czuły się zaniedbywa-
ne i samotne.
– Babcia Lester go uwielbia – oznajmiła Dee.
– Zawsze z nią flirtuje,jakby była najbardziej
urokliwą dziewczyną stąd do Zatoki Meksykańskiej.
– Dee się rozpogodziła. – I niech mnie licho,jeśli nią
nie jest.
– Moja babcia Kostas też go uwielbiała. Zostawiła
mu złoto-lazurytowe spinki do mankietów po swoim
ojcu.
– LaMar utrzymuje,że atrakcyjne panie w bal-
zakowskim wieku zasypują Bryce’a propozycjami,lecz
zawsze był tak przejęty tobą,że z miejsca odrzucał te
ich oferty.
Tia znała całkiem sporo żonatych mężczyzn,którzy
skwapliwie korzystali z takich okazji,a potem wy-
słuchiwała rozpaczliwych opowieści zdradzonych
przyjaciółek. Najgorsze było to,że gdy dowiadywały
się o zdradzie swoich partnerów,z reguły szukały winy
w sobie. Może są nieatrakcyjne,nudne i głupie? Nisko
się oceniały,nękała je depresja. A wszystko dlatego,że
szanowny mężulek postanowił zaszaleć na boku.
– Wiem,że on nigdy mnie nie zdradził,Dee. Nigdy
nie wątpiłam w jego oddanie.
111
Zdradź swoje imię
Dee przyjęła od przechodzącego kelnera kieliszek
szampana i w zadumie skosztowała drinka.
– Nie powinnam ci tego mówić. Właściwie obieca-
łam sobie,że to wykluczone,ale teraz jestem już
stateczną mężatką,więc wiem,że my,żony,powin-
nyśmy się wspierać. – Spojrzała w stronę głównego
stołu,przy którym LaMar i jego koledzy zarykiwali się
ze śmiechu. – Tamtego wieczoru,kiedy powiedziałaś
Bryce’owi,że chcesz się rozwieść,pojechał do
O’Casey’s,wręczył Nico studolarówkę i kazał sobie bez
końca dolewać whisky i piwa. Właśnie się położyłam
z LaMarem do łóżka,kiedy Bryce pojawił się przed
drzwiami i zaczął w nie walić jak szalony. Zachowy-
wał się koszmarnie i nic do niego nie docierało. Dopiero
kiedy LaMar wlał mu w gardło trzy kubki kawy,udało
się nam wyciągnąć z niego coś sensownego.
– Co mianowicie?
– Otóż dowiedzieliśmy się,że w końcu uznałaś
swojego amerykańskiego księcia za nudziarza,więc
poszedł w odstawkę. – Dee się rozejrzała i upewniła,że
nikt jej nie podsłuchuje. – A potem oparł głowę na stole
i wybuchnął płaczem.
Tia z osłupieniem wpatrywała się w przyjaciółkę,
przekonana,że się przesłyszała.
– Ale przecież... Bryce nigdy nie płacze. Nie płakał
nawet wtedy,gdy umarł jego ojciec.
– Gdy położyłam go spać,wyznał,że serce mu pęka.
Opowiedział,że wyciągnął spod łóżka dwururkę po
dziadku,załadował obydwie lufy i przez dłuższy czas
siedział nieruchomo,wpatrując się w broń i usiłując
przekonać samego siebie,że nie warto z niej korzystać.
112
Paula Detmer Riggs
Tia zupełnie nie potrafiła zebrać myśli.
– Co go powstrzymało? – wykrztusiła wreszcie.
– Uświadomił sobie,że ty go znajdziesz.
Tia bała się poruszyć. Uznała,że lada moment
rozpadnie się na drobne kawałeczki. Odetchnęła głębo-
ko,powoli wypuszczając powietrze z płuc.
– Jeżeli tak bardzo się mną przejmował,to dlaczego
nie walczył,żeby mnie odzyskać?
– Pewnie ze względu na dumę. – Zamyśliła się.
– Sama pomyśl. Od dzieciństwa Bryce’a chwalono za
sprawność fizyczną,a nie za intelekt czy wrażliwość.
Dorastał w biedzie,jakoś dał sobie radę w liceum,ale
bez stypendium nie miałby szans na Uniwersytecie
Notre Dame. Tak samo było z LaMarem. Obaj potrafili
grać w futbol lepiej od innych,więc wszystkie drzwi
stały przed nimi otworem. Mogli mieć pieniądze,
sławę,władzę,seks. – Zacisnęła usta i rozejrzała się po
sali. Zatrzymała wzrok na tandetnej blondynce,która
kurczowo trzymała za rękę jednego z obrońców.
Zmarszczyła brwi i ponownie spojrzała na Tię. – Kiedy
Bryce przestał być zawodnikiem,wiele z tych drzwi
nagle się zatrzasnęło. – Po krótkim wahaniu dodała
cicho: – Łącznie z drzwiami do twojej sypialni.
Dee nie zamierzała oskarżać przyjaciółki,lecz Tia
właśnie tak odebrała jej słowa.
,,Pojawiałem się na okładkach pism wystarczająco
długo,by się tym nasycić. Poza tym sława dała mi
ciebie’’.
Tia nerwowo potarła skronie. Muzyka boleśnie
łomotała w jej głowie.
– Nigdy nie obchodziła mnie popularność ani
113
Zdradź swoje imię
pieniądze. To takie ulotne i zwodnicze. Mogłabym
zamieszkać nawet na farmie,jeśli Bryce by tego
zażądał,choć nie cierpię wiejskich zapachów i krowie-
go muczenia.
Dee roześmiała się,lecz zaraz spoważniała.
– Wyobrażasz sobie,jak on teraz musi się czuć?
Stoi na uboczu i przypatruje się,jak inni gonią sławę,
której ledwie posmakował. Poza tym wciąż zadręcza
się myślą,że jego żona pewnie już rozgląda się za
innym sławnym facetem.
Tia chciała płakać i przeklinać.
– Cholera,nic o tym nie wiedziałam! Milczał jak
grób,zero zwierzeń. Przecież mogłabym mu wytłuma-
czyć tyle spraw...
– Nie wiedział o tym. A poza tym maniakalnie
wszystko dusi w sobie. Tak samo chętnie dzieli się
z ludźmi uczuciami,jak żoną.
– Czy chcesz powiedzieć,że nie powinnam iść na
jutrzejsze spotkanie z tym moim tajemniczym wielbi-
cielem?
Dee zamyśliła się głęboko.
– Miałam w życiu wiele randek. Poznałam mnóstwo
facetów,w większości bałwochwalczo zakochanych
w sobie bałwanów,przy tym zupełnie pozbawionych
skrupułów. Bryce to złoto,Tia. Szczere złoto. No i cię
kocha. – Dee zapatrzyła się w kieliszek szampana. – Na
twoim miejscu jeszcze raz przemyślałabym całą sprawę.
Naprawdę chcesz zrezygnować z tego faceta?
Z natury zapalczywy,Bryce uczył się cierpliwości na
własnych błędach. Wiedział już,że zawsze dostanie
114
Paula Detmer Riggs
w skórę,gdy da się ponieść emocjom. Przez ostatnie pół
roku wykazywał wobec Tii niewiarygodnie dużo cierp-
liwości. Teraz jednak,przypatrując się,jak Tia rozma-
wia z Dee,uświadomił sobie,że wszystko ma swoje
granice. Pomyślał,że i tak pobił rekord wyrozumiałości.
W końcu przez cały wieczór stał jak jakiś cholerny słup,
podczas gdy jego żona obtańcowywała tego żałosnego
wymoczka Chacona.
Bryce od razu dostrzegł, że ten gnojek ,,przypad-
kowo’’ przy każdej okazji ociera się o Tię. Zapewne
liczył na to,że nikt tego nie dostrzeże,cwaniak. Miał
szczęście,że się zorientował w sytuacji i w porę
wycofał.
Babcia LaMara dotknęła ramienia Bryce’a. Powrócił
do rzeczywistości. Jak twierdził LaMar,ta dostojna
kobieta o przenikliwym spojrzeniu i wielkim sercu,
w młodości była kapłanką wudu i przekazała swoje
umiejętności córce,ciotce LaMara. Bryce był tak zde-
sperowany,że w pewnej chwili chciał poprosić sta-
ruszkę o rzucenie czaru na Tię...
– Mój drogi,twoja dama najwyraźniej zbiera się do
wyjścia – zauważyła starsza pani.
– Tak,to prawda,proszę pani,wszystko na to
wskazuje.
– Zatem na ciebie także już pora,chłopcze. Po-
wiedz jej wszystkie te słodkie i czułe słowa,które
z pewnością masz na końcu języka.
Kołnierzyk Bryce’a nagle stał się zbyt ciasny.
– Nie jestem najlepszym mówcą,babciu Lester
– mruknął z zażenowaniem. – Między innymi na tym
polega problem.
115
Zdradź swoje imię
– Wobec tego okaż jej,co czujesz – powiedziała
rozkazująco. – Zrób to dzisiaj,Bryce,póki gwiazdy ci
sprzyjają. Jeśli tego nie uczynisz,przegrasz tę niebez-
pieczną grę,którą toczysz z kobietą swojego życia. I na
zawsze pozostaniesz już bez swojej drugiej połówki.
– Prześwidrowała go na wylot swym mrocznym,
tajemniczym spojrzeniem kapłanki wudu. – Co skoń-
czy się dla ciebie tragicznie.
Tia narzuciła na siebie płaszcz i właśnie wciągała
rękawiczki,gdy do szatni wszedł Bryce. Ściągnął krawat
i poluzował nakrochmalony kołnierzyk,odsłaniając
wgłębienie na silnej,opalonej szyi. Jeszcze nie tak dawno
temu Tia potrafiła wzbudzić w mężu dreszcze rozkoszy,
dotykając językiem tego wrażliwego trójkąta. Ogarnęło
ją pożądanie,momentalnie zapomniała o całym świecie.
– Bez dyskusji,Tia. Zabieram cię do domu. – Spog-
lądał na nią ponuro,mówił zwięźle.
Prawdziwie niezależna i silna kobieta powinna
odmówić,lecz słowa męża podniosły Tię na duchu.
– Zgoda. – Uśmiechnęła się pogodnie.
– Jak to,tym razem bez dodatkowych warunków?
– Uniósł brwi.
Roześmiała się.
– Może jeden. Chcę bezpiecznie dotrzeć do domu.
Uśmiechnął się lekko.
– Zrobię,co w mojej mocy.
Ukojona szumem silnika,Tia niemal natychmiast
zasnęła i obudziła się dopiero przed przybyciem do
domu.
116
Paula Detmer Riggs
– Szybko poszło – zamruczała,wyprostowując się
i przecierając oczy.
– A przecież ani razu nie przekroczyłem dozwolo-
nej prędkości.
Chociaż Bryce wsunął kluczyki do kieszeni płasz-
cza,nie poruszył się,aby otworzyć drzwi. Zaskoczona
Tia odwróciła ku niemu głowę. We wnętrzu samo-
chodu panował półmrok.
– Wyglądasz dzisiaj równie pięknie,jak w dniu
naszego ślubu – powiedział cichym,chrapliwym gło-
sem. – Sądziłem,że się dobrze przygotowałem,ale
kiedy szłaś do ołtarza,wszystko wyleciało mi z głowy.
Mocno zacisnęła palce na torebce i dopiero po chwili
udało się jej nieco odprężyć.
– Również i ja dzisiejszego wieczoru wróciłam do
wspomnień. – Zaśmiała się nerwowo. – Byłeś tak
przejęty,że niemal upuściłeś obrączkę.
– A ty zająknęłaś się,wypowiadając własne imię.
– Dobrze,że przynajmniej pamiętałam twoje.
– Zachichotała. – Tylko z litości nie wspomnę o moich
biednych,posiniaczonych palcach u nóg po naszym
tak zwanym walcu.
– Zaraz,zaraz,ostrzegałem cię,ale się uparłaś.
– Fakt,powinnam była uwierzyć ci na słowo.
Drgnął i położył rękę na kierownicy.
– Też powinienem był cię słuchać. Starałaś się
przekazać mi,jak bardzo jesteś nieszczęśliwa,lecz
puszczałem to mimo uszu. Zawsze będę tego żałował.
– I tak dziękuję,że to dostrzegłeś – wydusiła
z trudem. – To wiele dla mnie znaczy.
Odchrząknął niepewnie.
117
Zdradź swoje imię
– Gdybym poprosił cię o jeszcze jedną szansę,
rozważyłabyś taką możliwość?
Jej serce załomotało gwałtownie.
– A prosisz? – szepnęła.
– Powiedzmy,że biorę pod uwagę taką ewentualność.
Zobaczyła w jego oczach przekorne błyski. Oszoło-
miona emocjami,odetchnęła głęboko.
– Daj mi znać,jeśli się zdecydujesz – odparła
z uśmiechem i sięgnęła do klamki.
– Zaczekaj,pomogę ci wyjść – mruknął i otworzył
drzwi od strony kierowcy. – Ziemia jest zmarznięta,
a w tych butach od razu skręcisz sobie nogę.
Na dworze panował przenikliwy chłód. Tia drżała,
kiedy Bryce otwierał drzwi wejściowe.
– Nie zapomnij o alarmie – drażniła się,wyciągając
pocztę z koszyka pod mosiężną klapką na drzwiach,
lecz on już wstukiwał kod.
Tia z ulgą ściągnęła buty i poruszyła palcami na
perskim dywanie,chroniącym drewniany parkiet przy
wejściu. Po chwili uniosła wzrok i ujrzała chytry błysk
w oczach Bryce’a.
– Rozmasuję ci stopy,pod warunkiem,że przy-
rządzisz mi kubek gorącej czekolady i nalejesz szkla-
neczkę brandy – zaproponował.
– Powinieneś o czymś wiedzieć – oznajmiła,nie
odrywając od niego spojrzenia. – To ma związek
z mężczyzną,który nazywa siebie moim cichym
wielbicielem.
Gdy wypowiedziała te słowa,w oczach Bryce’a
pojawiło się to samo napięcie,które widywała już
wcześniej.
118
Paula Detmer Riggs
– Słucham.
– Zaprosił mnie na przyjęcie jutro wieczorem.
Jeszcze nie podjęłam ostatecznej decyzji.
Zacisnął zęby,lecz po chwili się odprężył.
– To wszystko,czy też masz coś jeszcze na sumie-
niu? Śmiało,wyznaj mi,co tylko chcesz. Będziesz
miała pyszną zabawę,koteczku. Dowal mi,ile tylko
masz ochoty.
Tia była wstrząśnięta.
– Zapomnij o jeszcze jednej szansie,ty draniu! Nic
się nie zmieniło. Wciąż jesteś...
– Zazdrosnym dupkiem.
Bardziej łatwowierna kobieta uznałaby jego znie-
walający uśmiech za nieprawdopodobnie uwodziciel-
ski. Tia jednak pozostała zimna jak lód.
– Przestań szczerzyć zęby,nie stoisz przed kamera-
mi – warknęła. Ogarnęła ją rozpacz i złość.
– Do jasnej cholery,Tia,powiedziałaś,że chcesz,
abym z tobą rozmawiał,więc właśnie to robię. Nie
ułatwiasz mi zadania.
– Jakoś nie zauważyłam,żebyś ze mną rozmawiał.
– Początki są zawsze trudne,a w moim przypadku
szczególnie.
Tia pomyślała o ojcu Bryce’a. Próbował zapewnić
mu wszystko co najlepsze,lecz nie potrafił wykrzesać
z siebie choćby odrobiny współczucia i zrozumienia.
– Rozumiem – oznajmiła zwięźle. – I uczciwie
przyznaję,że marzę o jednym: by ci ostro dokopać.
– Spojrzała na niego ponuro. – Bo na to zasłużyłeś.
– Ostro dźgnęła go w tors. – Siadaj i słuchaj uważnie,
bo moja cierpliwość ma swoje granice.
119
Zdradź swoje imię
Uśmiechnął się pod nosem. Jakie to piękne uczucie,
gdy rodzi się nadzieja.
– Chwileczkę,Tia. Wtrącę tylko jedno zdanie. Jeśli
do mnie wrócisz,mnóstwo się zmieni,przyrzekam.
Ale jedno pozostanie bez zmian. Jak tylko jakiś facet
zacznie się do ciebie przystawiać,zmiażdżę go.
Nawet mrugnąć nie zdążyła,a już Bryce porwał ją
w ramiona i zaczął całować. Nawet nie próbowała się
bronić.
Pokój zawirował. Tia znów miała swojego Bryce’a,
swoją miłość. Nie liczyło się nic poza rozkoszą,którą
jej ofiarowywał.
Poczuł rozkosz tak przemożną,że zadrżał bezsilnie.
Cofnął się,musiał ochłonąć.
– Chodźmy na górę,póki jeszcze mogę zapanować
nad sobą. – W jego głosie słychać było żądzę.
– Panować nad sobą? Chyba żartujesz! – krzyknęła
ostro.
Chciało jej się śmiać i płakać,była jak szalona. Całe
zło ostatnich miesięcy i lat uchodziło z niej,a ona czuła
się lekka,wolna jak ptak... i kompletnie wyuzdana.
– Tia,naprawdę zasługujesz na więcej niż tylko
szybki numerek...
– To na przekąskę,Bryce. A potem przyjdzie pora
na danie główne.
Wpiła się w jego usta z szaloną mocą. Żądała,
domagała się,gnała ku najwspanialszej,najbardziej
rozkosznej otchłani. A on czuł się tak,jakby wracał do
raju po długiej,samotnej wędrówce bezdrożami. Pod
wpływem pocałunków Tii kręciło mu się w głowie.
Gorączkowo usiłował oswobodzić żonę z sukienki. Gdy
120
Paula Detmer Riggs
odnalazł suwak,głośno westchnął z ulgi. Drżąc z pożą-
dania,pogłaskał ciepłą skórę Tii.
Jęknęła,a jej palce zacisnęły się na jego koszuli,żeby
wyciągnąć ją zza paska,lecz nie dała rady.
– Na co czekasz,do diabła,pomóż mi to ściągnąć!
– krzyknęła.
Niechętnie przestał pieścić jej ciało,a ona szybko
zsunęła z siebie sukienkę. Miała kremową,aksamitną
skórę,piersi wylewały się z maleńkich miseczek stani-
ka. Majtki były tylko skrawkiem elastycznego materia-
łu ozdobionego koronkami. Gdy Bryce sobie uświado-
mił,że Tia przypatruje się mu z takim samym po-
dziwem,jak on jej,niemal eksplodował.
– Musimy nieco ochłonąć,kotku – mruknął.
– A po co?
Pomimo protestów wziął ją na ręce i zaniósł na górę,
do pokoju,w którym spał samotnie przez tyle smut-
nych nocy.
– Tak często wyobrażałem sobie,że jesteśmy tutaj
razem – wyznał. – Dzisiaj nie zadowolę się samymi
marzeniami.
Przyciągała go do siebie cały czas,nawet wtedy,gdy
kładł ją na łóżku. Jego dłonie wędrowały po ciele Tii,
rozkoszując się gładkością jej skóry i docierając do
cienkiej bielizny.
– Czekaj na mnie,kotku – nakazał. A może po-
prosił?
Z rozchylonymi udami,całkowicie uległa,Tia cze-
kała,a potem przyjęła go w siebie. Jej pożądanie
sięgnęło absolutnego zenitu. W końcu nie wytrzymała
i wspięła się na sam szczyt,po raz pierwszy,drugi,
121
Zdradź swoje imię
a potem – trudno w to uwierzyć – po raz trzeci. Jej
krzyki mieszały się z jego czułymi słowami. Nie do
końca je rozumiała,oszołomiona tym,co się z nią
działo. Nawet wtedy,gdy nie mogła złapać oddechu,
całkowicie zaspokojona,cały czas pragnęła jeszcze
Bryce’a.
Zostawił ją w spokoju,dopiero kiedy straciła resztki
sił i leżała bezwładnie. Przetoczył się na plecy i objął
Tię. W ten sposób ich ciała wciąż były złączone,a serca
biły w tym samym rytmie. Wkrótce zasnęli.
122
Paula Detmer Riggs
SOBOTA
Tia otworzyła oczy i przekonała się,że leży samot-
nie w łóżku Bryce’a. Poczuła rozczarowanie,ale musia-
ła przyznać,że właściwie mogła się tego spodziewać.
Po latach wstawania o świcie do obowiązków na
farmie Bryce zwykle budził się o szóstej,nawet
w weekendy. Najwyraźniej akurat tego przyzwyczaje-
nia nie zamierzał zmieniać.
Tia przypomniała sobie jednak,że mieszkanie z ta-
kim rannym ptaszkiem ma sporo zalet. O świcie Bryce
obudził ją pieszczotami i kochał się z nią tak intensyw-
nie,że znowu opadła z sił.
Czuła się jak panna młoda. Pogłaskała poduszkę,na
której spał Bryce,przytuliła ją do piersi i odetchnęła
głęboko. Jej niemądry,pełen zachwytu uśmiech zmie-
nił się w ziewnięcie,gdy zerknęła na zegarek. Za
dziesięć dziewiąta. Pośpiesznie przeprowadzone ob-
liczenie jasno wykazało,że spała najwyżej cztery
godziny. Bryce najwyraźniej nie stracił kondycji.
Teraz już wiedziała,co czuli zawodnicy przeciwnej
drużyny,gdy zdobywał punkty. Czy to jednak napraw-
dę miłość popędzała ją,by wyskoczyła z łóżka,zatele-
fonowała do adwokata i odwołała sprawę rozwodową?
Może po prostu nie mogła ochłonąć? Musiała znaleźć
odpowiedź na to pytanie przed poniedziałkowym
porankiem. Dokładniej mówiąc,przed dziewiątą.
Bardzo potrzebowała kawy. Wysunęła się spod
kołdry i pomyślała,że zaraz odbędzie poważną roz-
mowę z Bryce’em.
Postanowiła wziąć prysznic i ubrać się dopiero po
śniadaniu. Póki co wróciła do swojego pokoju i włożyła
praktyczny,aseksualny szlafrok oraz niemodne skar-
pety-kapcie od mamy. Umyła twarz i zajęła się okrop-
nie splątanymi włosami,lecz po paru próbach się
poddała. Słynne loki rodziny Kostasów ponownie
zwyciężyły. Przypomniała sobie o jedwabnym,sek-
sownym szlafroczku i kapciach-dinozaurach,spoczy-
wających na półce w jej gabinecie. Po pięciu dniach
obsesyjnych rozmyślań,teraz prawie zapomniała
o swoim cichym wielbicielu!
Zmełła w ustach ulubione przekleństwo taty i opad-
ła na łóżko. Próbowała zebrać myśli. Wszyscy doskona-
le wiedzieli,że Melina Irena jest czarną owcą rodziny
Kostasów,a Tia Athena to najwrażliwsza (choć zara-
zem pyskata) i najbardziej odpowiedzialna osoba z ca-
łego rodzeństwa. Tylko raz zdarzyło się jej poddać
impulsowi,a mianowicie gdy poszła do łóżka z Bry-
ce’em w sześć godzin po randce inaugurującej ich
znajomość. To przecież Melina postanowiła rzucić
studia na dwa tygodnie przed egzaminami kończącymi
124
Paula Detmer Riggs
drugi rok i odlecieć na Arubę z przystojnym,wziętym
aktorem,który zjawił się w Chicago przy okazji zdjęć
do telewizyjnego filmu.
Dwa tygodnie po powrocie do domu Mel zapom-
niała,jak ów ogier miał na imię. Tia szczyciła się tym,
że nigdy niczego nie zapominała. Przynajmniej tak
było do tej pory.
,,W moich marzeniach wiele razy tańczyliśmy wal-
ca na dzikiej plaży w świetle księżyca...’’
Po jej plecach przebiegł słaby dreszcz. Tia pomyślała
ponuro,że z pewnością to,że przejęła się tak owym
nieszczęsnym cichym wielbicielem,wynika z jakiejś
dotąd niewykrytej i mało chwalebnej anomalii jej
osobowości. W przeciwnym wypadku jak mogłaby
kochać Bryce’a i jednocześnie tak bardzo pragnąć
spotkania z innym mężczyzną? Poczuwszy pierwsze
symptomy bólu głowy,postanowiła najpierw coś
zjeść,a dopiero potem powrócić do rozmyślań.
W połowie schodów doleciał ją zapach spalenizny.
Przyśpieszyła kroku i wpadła do kuchni,aby ujrzeć,jak
Bryce ciska dymiącą patelnię do zlewozmywaka.
– Jasna cholera! – burczał pod nosem,odkręcając
zimną wodę. Patelnia zasyczała złowrogo. Wymam-
rotawszy jeszcze jedno przekleństwo,Bryce odsko-
czył. W tym samym momencie dostrzegł stojącą na
progu Tię,która zasłaniała usta dłonią.
– Myślisz,że to zabawne,co? – warknął.
– Ależ skąd,gdzie tam. – Obłudnie zasznurowała
usta.
– Dobra,śmiej się,proszę bardzo. Ale nie licz na
kawę.
125
Zdradź swoje imię
– Proszę państwa,a więc nie klęska,tylko remis!
Wprawdzie Bryce Hunter poległ podczas szykowania
śniadania,ale odrobił straty,bezbłędnie parząc kawę.
– Tia zabawiła się w komentatora sportowego,cały
czas zachowując kamienną twarz.
– Dobra,kpij sobie. Teraz to już na pewno nie
dostaniesz kawy. – Rzucił jej złe spojrzenie.
Jak cudownie się z nim przekomarzało,zwłaszcza
gdy rodziła się poważna nadzieja,że jednak uda się
uratować to małżeństwo.
Szerokim łukiem walnęła się w pierś.
– Tia Athena Kostas Hunter nigdy nie odważyłaby
się kpić z Bryce’a Huntera! – zawołała ze zgrozą.
– Świat nie słyszał jeszcze o takiej bezczelności!
– Dobra,dobra – mruknął,próbując zachować
groźną minę. Od kiedy tylko poznał Tię,ubóstwiał jej
błazeństwa.
– Ale jeśli wolno mi spytać... – pisnęła jak myszka.
– Czy... czy dobrze się czujesz?
– Świetnie. A bo co?
– Znam cię już ponad dziesięć lat i najambitniejsze
dania,jakie przyrządzałeś,to wołowina z puszki albo
mrożonka z mikrofalówki. I nagle widzę jakieś eks-
perymenty kulinarne. Muszę zapamiętać przepis. Na-
pakować do patelni co się da,smażyć aż się spali,a na
koniec zalać zimną woda. Jak nazywa się ten specjał?
Uch,aż mi ślinka cieknie.
– Specjał nazywa się: ,,Okład na piekielny jęzor
Tii’’. A tak nawiasem mówiąc,najwyraźniej zapom-
niałaś o tych wszystkich wyszukanych kanapkach,
którymi opychałaś się przez lata. Przypominam: cho-
126
Paula Detmer Riggs
dzi o te,które ja robiłem,a ty twierdziłaś,że są
najlepsze na świecie.
– Och,Bryce,jak mogłabym okazać się taką nie-
wdzięcznicą i zapomnieć o tych arcydziełach kulinar-
nych? Nikt tak jak ty nie smaruje chleba masłem i nie
obkłada go szynką,serem,pomidorami,nikt jak ty nie
potrafi ugotować jajka na twardo. – Aż zachłysnęła się
z emfazy.
– Tak dobrze. Przeprosiny przyjęte. – Roześmiał
się. – Właśnie się wybierałem do sklepu po twoje
ulubione placki z parówkami.
– Cudownie. Jestem głodna jak wilk.
– Chciałem zaskoczyć cię w łóżku samodzielnie
przygotowanym śniadaniem,ale wyszedł z tego eks-
peryment kulinarny. – Uśmiechnął się i podszedł bliżej.
– A ty,zamiast ulitować się nade mną,okrutnymi
kpinami zraniłaś moje uczucia. Nie będę więc dopiesz-
czał twojego podniebienia i skazuję cię na garmażerkę.
– Czy buziak załatwi sprawę?
Spojrzał na jej usta. W jego szarych oczach zajaśniał
żar,więc celowo rozchyliła wargi. Bryce z trudem
przełknął ślinę,a gdy przemówił,jego głos brzmiał
przyjemnie chrapliwie:
– Tylko na dobry początek.
– Wobec tego przygotuj się. – Z głośno bijącym
sercem zarzuciła mu ręce na szyję i pochyliła głowę,by
przywrzeć ustami do jego warg. Zareagował natych-
miast,czule otaczając ją ramionami. Cóż za rozkoszna
chwila!
Z trudem oderwał się od niej.
– Usiłowałem przestać cię kochać,Tia. Noc w noc
127
Zdradź swoje imię
powtarzałem sobie,że muszę znaleźć kogoś innego,
kto nie będzie oczekiwał ode mnie więcej,niż mogę mu
ofiarować. Ale zbyt głęboko utkwiłaś w moim sercu
i nie sposób cię z niego wyrzucić.
Chwila szczerości,pomyślała. Wreszcie.
– Chciałabym powiedzieć,że wciąż cię kocham,ale
tak naprawdę sama nie wiem,co do ciebie czuję
– wyznała i przytuliła policzek do jego torsu. – Mam
mętlik w głowie,a jeśli sądzisz,że łatwo mi to mówić,
mylisz się.
Zaśmiał się cicho.
– Nie po raz pierwszy myliłbym się co do ciebie,
kochanie.
Wsłuchała się w bicie jego serca.
– Dee opowiedziała mi,jak się zalałeś i wpadłeś do
nich z niespodziewaną wizytą. – Gdy serce Bryce’a
mocniej zabiło,oderwała głowę od jego piersi i zajrzała
mu w oczy. – Powinnam cię teraz stłuc na kwaśne
jabłko. Jak mogłeś wpaść na pomysł,że odchodzę,bo
uznałam cię za nudziarza?
– Kiedy człowiek ląduje na bruku,do głowy przy-
chodzą mu najrozmaitsze czarne myśli. Trudno wtedy
zachować rozsądek.
Chociaż w jego oczach czaiła się niepewność,Bryce
nie budował wokół siebie muru. Tia wiedziała,jak
dużo go to kosztuje. Mieli jednak mało czasu,więc
postanowiła zaryzykować i posunąć się dalej.
– To,że twój ojciec nie okazywał ci miłości,nie
oznacza,że wina leży po twojej stronie ani że nie jesteś
godzien uczucia. Wierz mi,jesteś.
Zesztywniał i zmarszczył brwi. Gdy zaczął się
128
Paula Detmer Riggs
odsuwać,zacisnęła ręce na jego szyi i przytrzymała go
przy sobie.
– Jeśli teraz nie otworzysz się przede mną,w ponie-
działek ostatecznie zamkniemy sprawę. Bo będzie to
dowód,że naszego małżeństwa nie da się uratować.
Jego oczy pociemniały.
– Jeżeli oczekujesz ode mnie wyznania,że mój
ojciec był zimnym sukinsynem,proszę bardzo,zga-
dzam się z tobą. Ale sprawa dotyczyła wyłącznie jego
i mnie. To nie ma nic wspólnego z nami ani z tym,co
się dzieje w naszym małżeństwie.
– Nieprawda,bo to kluczowa sprawa. Stosunek two-
jego ojca do ciebie położył się na nas złowrogim cieniem.
Wiedziałam o tym od dawna i rozpaczliwie starałam się
to jakoś połatać,lecz w końcu dałam za wygraną.
Popatrzył na nią zdumiony. Tia zacisnęła ręce na
jego ramionach i potrząsnęła nim lekko. Równie dob-
rze mogłaby trząść głazem.
– Nie rozumiesz,Bryce? To ty jesteś powodem. To,
jaki jesteś. Czuły,dobry,szlachetny... i kompletnie
zamknięty w sobie. Mogłeś skończyć jako samolubny,
oziębły człowiek,taki jak twój ojciec,ale stało się
inaczej. Samotnie borykasz się ze swoim bólem,ale nie
zamieniłeś serca w kamień. Nigdy nie zrobiłbyś swoje-
mu dziecku tego,co spotkało ciebie.
Jego twarz przeszył ból.
– Nie wiesz tego,podobnie jak ja.
– Wiem. Delfie cię uwielbia,Danny Goldstein też.
Dzieci wyczuwają dobroć i spontanicznie do niej lgną.
– Wszystko się zgadza,jestem cholernym skautem.
– Skrzywił się i westchnął.
129
Zdradź swoje imię
Tia widziała jego cierpienie i rozumiała,że wciąż je
w sobie skrywał. Postanowiła zachować cierpliwość.
– Podziwiam cię i ogromnie szanuję – stwierdziła
cicho. – Nawet kiedy ogarniała mnie złość na ciebie,
nigdy nie życzyłam ci źle.
– Jeśli rozwód nie jest dla ciebie złem,to myślę,że
jeszcze daleko nam do porozumienia.
Ujrzała niepewność w jego oczach.
– Chciałam dla ciebie wszystkiego,co najlepsze,
choćby stanowiska głównego trenera. I to w najbliż-
szej przyszłości. – Nie zwracając uwagi na jego zmarsz-
czone brwi,uśmiechnęła się szczerze. – Nadszedł
odpowiedni moment,żebyś mi wyjawił,czy pogłoski
są prawdziwe.
Uśmiechnął się bezczelnie.
– Ależ droga pani,nie komentuję plotek. – Przesu-
nął dłońmi po jej plecach,docierając do pośladków.
– Jeśli jednak naprawdę interesuje panią ta sprawa,
mogę uchylić rąbka tajemnicy. Rzecz jasna za łapówkę.
Drażnił się z nią,prowokował.
– Stąpasz po kruchym lodzie,Hunter,a z pewnoś-
cią pamiętasz,że Kostasowie zawsze podejmują ręka-
wicę.
Pochylił się i lekko ugryzł ją w ucho.
– Ogromnie się cieszę,słonko,bo Hunterowie
również są zawsze skorzy do boju – szepnął.
Wręczenie łapówki nastąpiło w ulubionym miejscu
Tii – łóżku Bryce’a. Jej mąż wykazał się niesłychaną
wytrzymałością,lecz Tia była wyjątkowo uparta
– i bezlitosna,jak przyznał Bryce,gdy wyrafinowany-
130
Paula Detmer Riggs
mi pieszczotami pobudziła jego na pół już obumarłe
ciało do nowej porcji dziarskości. Potem długo rzęził,
a dochodząc do przytomności,wreszcie wyznał,że
otrzymał propozycję od Saintsów,lecz jeszcze nie
udzielił żadnej odpowiedzi.
Nieco później,gdy Tia drzemała,Bryce przygoto-
wał śniadanie do łóżka. W menu nie było jednak
parówek,Bryce wątpił bowiem,czy zdoła pokonać
trasę do sklepu i z powrotem.
Kiedy zaspokoili pierwszy głód,sięgnęli po deser.
Tia pomyślała,że zachowują się jak szczęśliwe mał-
żeństwo,leniwie spędzające sobotni ranek. Zanurzyła
wielką truskawkę w bitej śmietanie. Kiedy Bryce
zszedł na parter,Tia zniknęła w łazience,a potem
włożyła koszulkę,którą wcześniej niemal zdarła z mę-
ża. Bryce miał na sobie tylko dżinsy.
– Otwieraj usta,trenerze – drażniła się z nim,
pocierając jego usta owocem. – Będzie ci smakowała,
zobaczysz.
– Hm? – Leżąc z głową na jej kolanach,otworzył
oczy i się uśmiechnął. – Mówiłaś coś?
– Ostatnia truskawka. Jest dla ciebie,bo należy ci
się nagroda za twoje heroiczne wyczyny na polu
seksualnym.
Roześmiał się i odgryzł połowę owocu. Tia zlizała
kroplę soku z wargi Bryce’a. Zamruczał zmysłowo.
– W takim tempie nigdy się nie spakuję.
Namiętny uśmiech Tii zniknął. Cóż,był mistrzem
w psuciu przyjemnego nastroju. Bez ostrzeżenia wylał
jej na głowę kubeł lodowatej wody.
– Wobec tego nie będę cię zatrzymywała.
131
Zdradź swoje imię
Bryce zaklął w duchu. Zachował się jak idiota
i grubianin,ale cóż,musiał to powiedzieć,bo takie były
realia. Powinien był tylko wybrać inny czas i inne
słowa.
– Tia,wcale nie chcę wyjeżdżać,dobrze o tym
wiesz. Zrobiłem wszystko,co w mojej mocy,żeby tego
uniknąć,lecz już nie mam na nic wpływu. To ty
wystąpiłaś o rozwód i tylko ty możesz wycofać
papiery.
– Czy właśnie tego chcesz? Mam wycofać papiery
rozwodowe? – spytała ostrożnie.
Popatrzył na nią łagodnie.
– Doskonale znasz odpowiedź na to pytanie,kotku
— powiedział.
– Wobec tego,czemu wcale mnie nie pytasz o mo-
jego cichego wielbiciela? Zupełnie cię nie obchodzi,że
mogę spędzić z nim bal sylwestrowy?
– Szczerze mówiąc,mam ochotę skręcić mu kark.
– Deklaracja Bryce’a sprawiła jej satysfakcję,co nie
uszło jego uwagi. Miał tylko nadzieję,że Tia nie
nabierze chęci na to samo,kiedy pozna prawdę.
– Nie pójdę,jeśli nie będziesz tego chciał – oznaj-
miła,patrząc mu prosto w oczy.
– Kocham cię i pragnę jak diabli. Nie wyobrażam
sobie,że mógłbym kiedykolwiek pożądać innej kobiety
tak,jak ciebie. Rzecz w tym,że nasze małżeństwo
przetrwa tylko wtedy,jeśli okaże się,że ty pragniesz
mnie tak samo. – Wziął ją za rękę i przesunął kciukiem
po kostkach palców. – Wiem,ile ryzykuję,ale żadne
z nas nie pozna prawdy,jeśli nie spotkasz się z tym
nieznajomym. Jeżeli to jego właśnie pragniesz,czeka
132
Paula Detmer Riggs
mnie potworny cios,ale przynajmniej oboje będziemy
wiedzieli,na czym stoimy.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwała,ale na nic innego
nie mogła liczyć. Nie wyrwała jednak ręki z jego
uścisku,co uznał za sukces.
– Co zrobisz,jeśli go poznam,a i tak nie będę
potrafiła się zdecydować? Co wówczas?
Ponownie poczuł pieczenie w żołądku.
– Wówczas nie odwołamy poniedziałkowego spot-
kania u sędziego.
To była noc fajerwerków i zabawowych szaleństw.
Tia nie przepadała ani za jednym,ani za drugim,ale
Bryce uparł się,by poszła na bal. Nie mogła po-
wstrzymać irytacji,zawieszając w uchu kolczyk z bry-
lantem. Zgodnie z zapowiedzią Bryce przez cały dzień
się pakował. Pomyślała,że w ten sposób przypomina
jej,o jak wysoką stawkę toczy się gra. Popatrzyła na
swoje odbicie w lustrze,podniosła drugi kolczyk z ak-
samitnej poduszeczki w pudełku na biżuterię... i nagle
znieruchomiała.
– A niech to diabli... – szepnęła.
Bryce Hunter,mistrz strategii,zastawił na nią
pułapkę,a ona w nią wpadła.
Obiecała sobie,że nie da się wodzić mężowi za
nos. Nie tym razem. To ona miała ostatnie słowo,
Bryce musiał to przyznać. Ona wystąpiła o rozwód
i tylko ona mogła wycofać papiery. A co się tyczy
wieczoru...
– Samochód czeka.
Upuściła kolczyk i odwróciła się gwałtownie.
133
Zdradź swoje imię
W drzwiach stał Bryce. Opierał się o framugę i uważnie
przypatrywał żonie.
Przez ostatnią godzinę zażarcie starała się zmienić
wrażliwą Tię Hunter w czarującą gwiazdę wieczoru.
Nawet nie chciała myśleć o pieniądzach wydanych na
sukienkę i buty. Wystarczył jednak rzut oka na Bryce’a,
by zapragnęła poczuć jego dłonie w swoich włosach,
a usta na piersiach. Chciała, by zdarł z niej jedwabną
bieliznę,niszcząc ją bezpowrotnie. Nieopatrznie wes-
tchnęła z rozmarzeniem, czym zdradziła swoje odczucia.
– Coś się stało,kotku? – spytał z troską.
– Nie,wszystko w porządku. – Popatrzyła w lust-
ro,ponownie sięgnęła po kolczyk i zawiesiła go
w uchu. – Wspomniałeś coś o samochodzie?.
– Owszem. Kierowca limuzyny czeka na dole.
Zmarszczyła brwi.
– Limuzyny? Jakiej limuzyny?
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Czarnej,jak moje poczucie humoru.
Czarna limuzyna? Kierowca? Brakowało tylko
chłopców z mafii.
– Czy ten kierowca jest sam?
– Podobno tak.
Odetchnęła z ulgą.
– Zamówiłam już taksówkę. Pewnie jest w drodze.
– Nie ma sprawy. Sam się tym zajmę.
– Dziękuję,będę wdzięczna. – Nerwowym gestem
sięgnęła po torebkę. Potem podniosła wzrok. Bryce
wpatrywał się w nią z aprobatą.
– Fantastyczna sukienka. Żebyś tylko nie złapała
zapalenia płuc.
134
Paula Detmer Riggs
– Mówisz o tej szmatce? – spytała z udawaną
skromnością. Znalezienie kreacji zajęło jej całe popołu-
dnie,a koszt stroju przewyższał wysokość miesięcznej
pensji. Sukienka nie miała rękawów ani pleców,zdobi-
ły ją cienkie pasemka kryształów górskich.
– Faceci będą się przewracali na twój widok
– oznajmił Bryce.
– Akurat – skomentowała,lecz jego nieukrywany
podziw sprawiał jej przyjemność.
– Kotku,wszyscy mężczyźni są tacy sami. – Uśmiech-
nął się i wyciągnął rękę. – Czy królewna pozwoli ubogiemu
wieśniakowi odprowadzić się do karocy z dyni?
Tia,choć była pewna,że pada ofiarą jakiegoś
niecnego podstępu,uśmiechnęła się promiennie i wsu-
nęła rękę pod ramię Bryce’a.
– Karocą z dyni podróżował Kopciuszek – powie-
działa.
– Naprawdę? – Ucałował ją pieszczotliwie w poli-
czek. – Dbaj o siebie,kotku. Bez względu na to,co się
stanie,zawsze pamiętaj,że ja kochałem cię pierwszy.
Kierowca o imieniu Nigel miał angielski akcent
i doskonałą prezencję. Pomógł Tii włożyć futro i za-
prowadził ją do limuzyny zaparkowanej przed por-
sche. Sprawiał wrażenie dżentelmena w każdym calu.
– Proszę uważać,ziemia jest oblodzona – ostrzegł,
gdy uniosła sukienkę,żeby zająć miejsce dla pasażera.
– Róże! – zdumiała się,ujrzawszy pęk kwiatów na
tylnym siedzeniu. – Przecież mogłam się domyślić
– mruknęła i przysunęła bukiet do nosa. W powietrzu
unosił się delikatny zapach kwiatów.
135
Zdradź swoje imię
Potężny silnik zamruczał dyskretnie i ruszyli w dro-
gę. Tia uświadomiła sobie,że nie poinformowała
kierowcy,dokąd jadą. Nie było to jednak potrzebne,
przecież Nigel musiał znać cel podróży,a ją traktował
jak przesyłkę,którą należy dostarczyć.
Na myśl o tym jej entuzjazm nieco osłabł. Może
Bryce nie należał do najbardziej romantycznych face-
tów na świecie,lecz zawsze traktował ją jak partnerkę,
a nie prywatną własność. Westchnęła i głęboko się
zamyśliła.
Uznała jednak,że jak dotąd nie jest najgorzej.
Odkładając torebkę,dotknęła jakiegoś przedmiotu na
miękkiej tapicerce. Było to owalne pudełko obite
niebieskim aksamitem. Na widok złotych liter układa-
jących się w nazwisko jubilera Tia omal się nie
zakrztusiła. Biżuteria pochodziła z najbardziej eks-
kluzywnego sklepu w Chicago. Od stu lat kobiety były
gotowe oddać duszę diabłu za wyroby tej firmy.
Drżącymi rękami uniosła wieczko. W środku połys-
kiwały cudowne brylanty w kształcie łez,ułożone na
poduszeczce z białego jedwabiu. Nieznany wielbiciel
ofiarował jej naszyjnik idealnie dopasowany do su-
kienki.
Tia doszła do wniosku,że przyjmowanie tak kosz-
townego prezentu nie jest wskazane,dlatego postano-
wiła go zwrócić,lecz nic nie stało na przeszkodzie,by
wypożyczyła go na jeden wieczór. Skoro jej tajem-
niczy adorator zadał sobie tyle trudu,inna reakcja
byłaby nieuprzejma. Zadowolona,delikatnie zapięła
klejnot na szyi. Wydawał się zdumiewająco ciężki
i chłodny.
136
Paula Detmer Riggs
Opuściła szybę oddzielającą kierowcę od pasażerów
i zapytała:
– Nigel,czy to ty położyłeś róże i pudełko?
– Tak,proszę pani.
– Możesz mi powiedzieć,od kogo dostałeś te
przedmioty?
– Od kuriera. Czekał na mnie w agencji.
– Dziękuję – mruknęła i usiadła wygodnie,roz-
koszując się komfortową jazdą.
W sali balowej panował tłok. Goście z pierwszych
stron gazet witali się uprzejmie,całując powietrze
i przesadnie gorliwie ściskając dłonie.
W pomieszczeniu rozlegały się dźwięki muzyki,
głównie jazz tradycyjny i country. Importowany,
drogi szampan lał się strumieniami,stoły uginały pod
ciężarem apetycznych dań,lecz Tia była zbyt zdener-
wowana,by cokolwiek przełknąć
Jej zajęcie polegało na tym,że snuła się między
rozbawionymi gośćmi,wypatrując butonierki z czer-
woną różą. Wypatrzyła kilku znajomych,gapiła się na
obcych facetów,lecz nikt,nawet sam burmistrz,nie
miał czerwonej róży.
Tia zajęła się rozmową z kobietą,którą kiedyś
poznała na bankiecie dla absolwentów uniwersytetu.
Gdy minęło pół godziny,wyczerpały się tematy do
pogawędki. Obejrzała też już wszystkich facetów.
Czuła się nieco rozczarowana,gdyż cichy wielbiciel
sugerował,że wcześnie zjawi się na przyjęciu,choć nie
napisał tego wprost.
,,Opuszczę bal wraz z wybiciem północy. Jeśli się
137
Zdradź swoje imię
nie zjawisz,w sercu zamknę i uniosę moją miłość do
ciebie,i więcej o mnie nie usłyszysz. Zyskam bowiem
pewność,że wcale nie jesteś ową odważną,zaradną
i niebojącą się wyzwań kobietą,za jaką cię uważam,
tylko kobietą lękliwą,choć próbującą to ukryć przed
światem’’.
Udowodniła,że jest odważna i zaradna. Teraz czuła
złość. Miała dosyć czekania. Właśnie kierowała się do
szatni,kiedy usłyszała głos Bryce’a,który wołał ją po
imieniu.
Zamarła,dostrzegając kątem oka,jak przeciskał się
przez tłum gości. Uśmiechał się szeroko,wyczuła
jednak,jak bardzo jest spięty.
A jednak przybył walczyć o nią! W duchu odtań-
czyła taniec radości.
No dobrze,zabrał ją na ryby,gdy chciała z nim
tańczyć w świetle księżyca na pokładzie statku oceanicz-
nego. I co z tego? Lecz nigdy świadomie nie robił z niej
idiotki,jak ten pętak,którego nie warto nawet wspo-
minać.
– Przepraszam – mruknęła,mijając wielkiego męż-
czyznę o zaczerwienionej twarzy śmiejącego się dono-
śnie.
– Nie ma za co,droga pani – odparł wesoło.
Tłum gęstniał,Tia kilka razy oberwała łokciem
w żebra,a jakaś kobieta nadepnęła jej na nogę. W koń-
cu jednak dotarła do męża.
– Zatańczymy?
– Co takiego? – Była pewna,że się przesłyszała.
– Masz na myśli nas dwoje? Ciebie i mnie?
– Tak,ciebie i mnie. Nas. Kiedyś tańczyliśmy na
138
Paula Detmer Riggs
naszym weselu,pamiętasz? – Rozpromienił się. – Chy-
ba,że boisz się ryzyka. W końcu przyszło tu mnóstwo
osób znanych z pierwszych stron gazet.
– Zatańczę,jeśli ty zatańczysz.
– No to do roboty.
Tia pomyślała,że to z całą pewnością Kraina
Czarów,i dała się zaprowadzić na parkiet. Nieco ją
zniechęcił tłum ludzi podrygujących w rytm muzyki,
ale szczęśliwie ten taniec był dość wolny. Uznała,że
może nie będzie najgorzej,nawet kiedy Bryce kogoś
staranuje.
– Czyżbyś wierzyła,że na nikogo nie wpadnę
i nikogo nie podepczę? – zapytał.
– A tratuj sobie do woli,nic mnie to nie obchodzi.
– Popatrzyła mu w oczy. Jej serce przepełniała miłość.
– Chcę być w twoich ramionach.
– Cokolwiek się wydarzy w ciągu najbliższych
kilku minut,pamiętaj,że kocham cię ponad wszystko
– szepnął i mocno ją przytulił,a następnie zawirował
z wielką pewnością siebie. W niczym nie przypominał
ciężkiego i niezgrabnego futbolisty siłą zaciąganego na
parkiet.
Zaskoczona,spojrzała mu w oczy. Dostrzegła
w nich radość,szczęście i miłość.
– Nie sądziłaś,że umiem tańczyć,co?
– Skąd. To jakiś cud albo sen. – Spojrzała na niego
z uwagą. – Słuchaj,Hunter,albo paskudnie sobie ze
mnie zadrwiłeś podczas wesela,żebym później nie
wyciągała cię z ciepłego domku na wieczorki taneczne,
albo brałeś lekcje tańca. Jeśli prawdą jest pierwsza
ewentualność,zabiję. Jeśli druga,to pocałuję.
139
Zdradź swoje imię
– No to całuj. W każdą środę chodziłem na lekcje
tańca – wyznał z dumą. – Po pierwszym spotkaniu
instruktorka zagroziła strajkiem,chyba że dostanie
dodatek za pracę w niebezpiecznych warunkach.
Tia zachichotała.
– Ile czasu się uczyłeś?
– Półtora miesiąca z Gale i drugie tyle z Shirley.
Przypomniała sobie to imię.
– Shirley kiedyś nagrała się na sekretarkę.
– Zgadza się. – Skinął głową. – Musiała odwołać
zajęcia,ale wiedziała,że połamię jej kości,jeśli zo-
stawiając mi wiadomość,choćby zająknie się o lekcjach
tańca.
Teraz albo nigdy,pomyślał. Wyciągnął z kieszeni
kwiat róży i wsunął go do butonierki.
Świat wokół Tii znieruchomiał. Wstrzymała od-
dech i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w szkarłat-
ną ozdobę na smokingu męża.
– Skąd wziąłeś tę różę? – spytała wreszcie cichym
głosem.
Krytycznie popatrzył na kwiat.
– Dobre dla mięczaka,co?
– Odpowiedz mi na pytanie,Hunter.
– Przecież już znasz prawdę,kotku.
W jej oczach zamigotały ogniki.
– Ty... ty... krętaczu! – parsknęła gniewnie. – Cała
ta gadanina,że chcesz,abym miała pewność i wybrała
to,czego chcę,była warta tyle,co zeszłoroczny śnieg!
Bez względu na to,na kogo bym się zdecydowała,i tak
zawsze byłbyś to ty! – Jej głos sięgał maksymalnego
pułapu.
140
Paula Detmer Riggs
Bryce dostrzegł uważne spojrzenia rzucane w ich
kierunku. Był przyzwyczajony do występów przed
dużą publicznością,ale ten spektakl wyraźnie go
krępował.
– Tia,wyjdźmy na dwór – zaproponował cicho.
Z wściekłością odtrąciła jego rękę.
– Celowo mnie upokorzyłeś przed wszystkimi znajo-
mymi! – wybuchnęła.
Bryce Hunter zawsze zachowywał się w sposób
opanowany. Postanowił,że i tym razem będzie twardy
jak skała.
– Chciałaś przeżyć romantyczną przygodę,to ją
przeżyłaś – powiedział. – Tajemniczy kochanek to
marzenie każdej kobiety.
– Wielbiciel – sprostowała przez zaciśnięte zęby.
– Na jedno wychodzi.
– Niezupełnie – syknęła ze złością. – Czy wiesz,ile
czasu i energii poświęciłam na wydzwanianie do
kwiaciarni i firm kurierskich,usiłując poznać nazwisko
człowieka,który obsypuje mnie prezentami? Bez przer-
wy rozmawiałam o tobie ze Steph i przyjaciółkami,
kłóciłam się z braćmi i musiałam znosić natrętnych
turystów,którzy psuli mi lunch. – Oddychała ciężko,
z irytacją. – Tyle czasu zastanawiałam się nad jakimś
nieznajomym,cudownym mężczyzną,podczas gdy ty
wyśmiewałeś się ze mnie.
– Wcale się z ciebie nie wyśmiewałem. Zalecałem
się do ciebie,nie zdradzając swojego imienia.
– Robiąc ze mnie pośmiewisko?
Bryce rzucił ostrzegawcze spojrzenie mężczyźnie,
który bezczelnie gapił się na dekolt Tii.
141
Zdradź swoje imię
– Nie gadaj głupstw – stwierdził,zadowolony,
że znów rozległa się głośna muzyka. – Uznałaś tego
obcego faceta za ósmy cud świata,bo cytował
jakiegoś dawno zmarłego poetę i wysyłał ci upo-
minki z bilecikami. Równie dobrze mógł to być
socjopata,łowca posagów albo po prostu notorycz-
ny podrywacz,ale dla ciebie nie miało to najmniej-
szego znaczenia,bo wiedział,jak romansować,a ja
nie wiedziałem.
– Może skupimy się na faktach? – warknęła. – Do
diabła,mówimy o moim życiu,a ty w nim paskudnie
namieszałeś! Gdy to wszystko się wyda,stanę się
publicznym
pośmiewiskiem,a
właśnie
walczę
o awans. Lecz jaki szef awansuje idiotkę? – Mówiąc to,
z cała mocą uświadomiła sobie grozę swego położenia.
– A moje przyjaciółki i bracia? Już słyszę te komen-
tarze... Czy wiesz,że na zawsze przypiąłeś mi etykiet-
kę słodkiej,naiwnej kretynki?! Cholera,publicznie
mnie poniżyłeś! Czy ja na to zasłużyłam,Bryce?! Czy
kiedykolwiek potraktowałam cię podle? – Wściekłość
zaczęła przechodzić w rozżalenie i głębokie poczucie
krzywdy. – Mścisz się,bo nie mogłam już dłużej
wytrzymać z zimnym głazem i postanowiłam odejść,
ale wielki Bryce Hunter nie zniesie takiej zniewagi
i pokaże,na co go stać. No i pokazałeś! – W jej oczach
zalśniły łzy. – Nic,tylko wynosić się z tego miasta
i szukać nowej pracy... Tyle lat ciężkiej harówki
przyjdzie wyrzucić do kosza,telefony przyjaciół wy-
kreślić z kalendarza... Boże,ja tego nie przeżyję! Jesteś
podły,podły,podły! – Tia chyba po raz pierwszy
w życiu była bliska prawdziwej histerii.
142
Paula Detmer Riggs
W Brysie coś pękło. Pół roku tłumionych wątpliwoś-
ci,bólu i złości wypłynęło na powierzchnię.
– Usiłowałem naprawić to cholerne małżeństwo,
do diabła! No,ale skoro nie jest to dla ciebie istotne,
więc machnij na to ręką. Doprowadź sprawę roz-
wodową do końca,miejmy to wreszcie z głowy. I nie
histeryzuj,bo to ja,a nie ty wyjdę na idiotę. Na
zakochanego gówniarza,który w normalny sposób nie
potrafi rozstać się z żoną,która ma go za nic. I to ja
wyprowadzę się z Chicago. A ty sobie awansuj do woli.
Miał już dość cierpliwości i zrozumienia. Do diabła
z nią. Jeśli nie chce takich zalotów,to jej sprawa,on
z pewnością znajdzie kobietę,której to się spodoba.
Odwrócił się,lecz Tia złapała go za rękę.
– Wcale nie chcę rozwodu,ty durniu! – wrzasnęła,
na co dookoła zerwały się brawa i gromkie okrzyki.
– Chcę dziecka!
Bryce nie przypominał sobie,aby kiedykolwiek ktoś
tak skutecznie go znokautował na boisku,jak Tia tym
krótkim wyznaniem. Miał wrażenie,że lada chwila
zemdleje.
– Naprawdę? – wykrztusił i umilkł.
Tia uśmiechała się łagodnie. Zapragnął położyć
głowę na jej ramieniu i wybuchnąć płaczem. Nie mógł
już dłużej znieść ciężaru wszystkich błędów,które
popełnił.
– Prawdę mówiąc,kilkoro,ale nie naraz.
Zaszumiało mu w głowie,ugięły się pod nim nogi.
Miał mętlik w głowie,ale jedno wiedział z całą
pewnością: już nigdy nie zrozumie kobiet. I dobrze,
pomyślał,bo to nie jest męskie zadanie.
143
Zdradź swoje imię
Jest ono całkiem inne.
Przyciągnął Tię do siebie i zamknął jej usta pocałun-
kiem.
Gdy trochę ochłonął,uśmiechnął się do siebie.
Nie,prawdziwy mężczyzna ma jeszcze inne zadania
do spełnienia. Obiecał sobie,że później,gdy będą
sami,wyzna jej,że jest dla niego wszystkim. Że
jest najwspanialszą i najpiękniejszą kobietą na ca-
łym świecie.
– Kotku,co powiesz na to,by nasze dziecko
urodziło się w Nowym Orleanie?
Jej oczy rozbłysły.
– Przyjmujesz tę ofertę?
– Wszystko zależy od ciebie. Nie wierzę w małżeń-
stwa na odległość,ale twoja kariera jest równie ważna
jak moja. Nie widzę powodu,żeby na pierwszym
miejscu stawiać moją pracę.
– Ale jeśli zrezygnujesz...
– To przyjdą nowe propozycje. Jestem dobry
w tym,co robię,i z każdym dniem coraz lepszy. Nie
mam powodów do obaw.
Drżącą ręką dotknęła jego twarzy.
– Ogromnie podobają mi się róże,kapcie i wszyst-
kie inne rzeczy,ale ta możliwość wyboru to naj-
wspanialszy i najcenniejszy prezent ze wszystkich.
– Uśmiechnęła się. – A skoro mogę wybierać,chciała-
bym zamieszkać z tobą i dzieckiem w Nowym Or-
leanie.
Bryce z trudem opanował niemęski wybuch wzru-
szenia.
– Wybaczysz mi wszystko,co nabroiłem? – spytał
144
Paula Detmer Riggs
z uśmiechem,który nie był tak zawadiacki jak powi-
nien. – I w małżeństwie,i jako cichy wielbiciel?
Skrzywiła się.
– Chyba muszę,skoro kocham cię do szaleństwa.
Na razie jednak wciąż jestem na ciebie wściekła.
– Pamiętaj,że specjalnie dla ciebie jak oszalały
ćwiczyłem kroczki i wygibasy,aby zatańczyć z tobą na
statku do Meksyku,by odkupić stare grzechy. A potem
w księżycową noc na piaszczystej plaży porwę cię do
walca i tak rozpoczniemy nowe życie... kochana.
– Tym razem nie krył wzruszenia.
Tia oczywiście też była wzruszona,zarazem jednak
rozpierała ją radość. Mrugnęła do Bryce’a.
– Dobrze,ale coś za coś. Przebaczę ci,lecz naszyjnik
jest mój.
Zanim zdążył odpowiedzieć,konferansjer przystą-
pił do odliczania sekund. Małżeństwa zaczęły się
nawoływać,a nieznajomi rozglądać za kimś,kogo
mogliby ucałować na Nowy Rok. Wkrótce tłum eks-
plodował radością. Tia przytuliła się do męża.
– Kocham cię,mój ty tajemniczy,cichy wielbicielu.
– Uniosła usta do pocałunku.
– Kocham cię – odparł i ucałował ją z całego serca.
Po chwili popatrzyli sobie w oczy. Tia wyglądała
ślicznie,a w dodatku Bryce miał ją tylko dla siebie.
– Więc jak,czy pani Hunter zechce ze mną zatań-
czyć?
Uśmiechnęła się lekko.
– O ile dobrze pamiętam,mój cichy wielbiciel
sugerował również inne przyjemności. Rzecz jasna nie
wypowiadał się wprost,bo to prawdziwy dżentelmen,
145
Zdradź swoje imię
ale wydaje mi się,że marzył mu się seks na tylnym
siedzeniu limuzyny. To takie ekscytujące,a jeśli uzna-
my,że limuzyna przemieniła się w pozłacaną karetę
z dyni,jakże to romantyczne...
– Skoro tak twierdzisz...
– Jestem tego pewna. A ponieważ jestem odważną
i przedsiębiorczą kobietą,uważam,że powinniśmy
tego spróbować.
Bryce objął ją mocno i przytulił.
– Jak mógłbym odmówić,skoro taki romantyczny
ze mnie facet?
254
Paula Detmer Riggs