BARBARA CONKLIN
ZAKOCHAJ SIĘ
Przełożyła Elżbieta Pajewska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Mam go ze sobą. Zamierzam go dzisiaj tam zanieść.
Byliśmy już na końcu łąk Talbota, kilka metrów od terenu szkoły, kiedy wreszcie nie
wytrzymałam i powiedziałam Amy o wszystkim. Obdarzyła mnie najpromienniejszym ze
swoich uśmiechów, a jej ciemne oczy błyszczały z podniecenia.
- Wspaniale, Mariah! Nie sądziłam, że się kiedyś na to odważysz!
Na schodach przed wejściem do szkoły tłoczyli się ostatni uczniowie, my też
przyspieszyłyśmy kroku. Jeszcze jedno spóźnienie i będziemy musiały zostać po lekcjach. W
naszej szkole karą za spóźnienie - nawet dla uczniów najstarszych klas, takich jak Amy i ja -
były „zajęcia wyrównawcze”. Trzeba było siedzieć w klasie pana Fema z nosem w książce,
którą on wybierał Po dwóch dniach zaś należało dostarczyć pisemne wypracowanie na temat
tej właśnie książki. Jeśli się tego nie zrobiło, można było zostać zawieszonym w swoich
prawach i obowiązkach, a na to uczeń ostatniej klasy nie mógł sobie pozwolić.
- Nie będziesz miała teraz czasu, by zanieść go do sekretariatu - ostrzegła mnie Amy.
- Podrzucę go tam w czasie przerwy na lunch - odpowiedziałam jej, spoglądając na
zegarek. Wiersz, który chciałam zgłosić do naszej szkolnej poczty, musi jeszcze trochę
poczekać.
Już i tak czekał prawie rok, odkąd go napisałam. Te kilka godzin nie zrobi żadnej
różnicy.
Rozdzieliłyśmy się przed fontanną, Amy poszła na zajęcia z nauk społecznych, a ja z
literatury. Patrzyłam jeszcze przez chwilę, jak Amy znika w dumie, potem odwróciłam się i
ruszyłam do sali numer sto dwadzieścia dziewięć. W ostatnim momencie pani Dressler weszła
tuż za mrą i zamknęła drzwi.
Miękkie kosmyki siwych włosów wymykały się jej spod luźno upiętego na karku
koka. Była tak chuda, że jasnozielona sukienka, którą miała na sobie, wyglądała tak, jakby
ciągle jeszcze wisiała na wieszaka Zawsze, gdy mijałam panią Dressler, starałam się być
wyjątkowo ostrożna w ruchach, by przypadkiem jej nie przewrócić.
Czym prędzej zajęłam swoje miejsce w „sekcji I”. Po mojej lewej stronie siedziała
Marcy Jackson, a po prawej Kenny Johnsville. Pani Dressler wzięła do ręki kawałek kredy i
poprosiła klasę o uwagę.
Znowu czytaliśmy Szekspira. Tym razem byli to „Dwaj panowie z Werony''. Jak
zwykle nie potrafiłam się skupić . Nie wiem dlaczego. Bo skoro chciałam zostać prawdziwą
pisarką, to dlaczego nie umiałam skoncentrować się na Szekspirze tak, jak powinnam?
Rozejrzałam się dokoła. Mary Lee, z nosem utkwionym w podręczniku, z pewnością
była pochłonięta tematem. Ted Rogers natomiast, dawno zapomniawszy o Szekspirze, bazgrał
coś w swoim zeszycie.
Kent Brooks zeskrobywał paznokciem grafit z ołówka. Ciekawe, jak by zareagowali
na wiadomość, że napisałam już własną książkę?
Właśnie. Skończyłam ją kilka miesięcy temu i teraz spoczywała pod dolną szufladą
mojej komody. Nie w dolnej szufladzie, ale właśnie pod nią, tak, żeby nikt przypadkowo jej
nie znalazł.
Moja matka oczekując ode mnie, że sama będę utrzymywała mój pokój w porządku,
raczej w nim nie sprzątała, zaś Kim, moja siedmioletnia siostra, nigdy by nie wpadła na po-
mysł, od czasu do czasu grzebiąc w moich rzeczach, by wyjąć szufladę z biurka. Ojciec
przychodzi czasem do mego pokoju, ale tylko porozmawiać. Tak więc książka była całkowi-
cie bezpieczna.
Przez cały czas, kiedy ją pisałam, szukałam kogoś, kto by ją wydał, ale gdy została już
ukończona, zabrakło mi odwagi by wysłać rękopis. Cóż, może któregoś dnia...
Nasza szkoła jest bardzo stara i ma wiele wysokich okien z widokami doskonałymi do
snucia rozmyślań.
Właśnie pogrążona byłam w marzeniach, kiedy pani Dressler to powiedziała.
Dumałam nad tym, jak byłoby wspaniale, gdyby można było ujrzeć z tych okien ocean, a nie
tylko nie kończące się pola. I właśnie wtedy pani Dressler zaczęła mówić o przedstawieniu
teatralnym przygotowywanym przez uczniów najstarszych klas.
- Mamy szczęście w tym roku - zaczęła. - Pan Barret wybrał „Tysiąc klownów”,
bardzo interesującą sztukę. To komedia, ale taka, która daje coś więcej prócz dobrej zabawy.
Pani Dressler zawsze organizowała najróżniejsze szkolne przedsięwzięcia i
wiedziałam, że lada chwila będzie prosić o ochotników do projektowania kostiumów lub
malowania dekoracji.
- By osiągnąć sukces - kontynuowała - potrzebujemy nie tylko doskonałej sztuki, ale
także dobrych aktorów - a przede wszystkim zespołu do pracy za kulisami Na moim biurku
leży żółta kartka. Zanim wyjdziecie, proszę ochotników o umieszczenie na niej swoich
nazwisk i podanie posiadanych zdolności.
Lekcja się skończyła Zgarnęłam książki i ruszyłam w stronę drzwi mijając grupę
tłoczącą się wokół tej żółtej kartki.
Żadne moje zdolności nie przyszły mi na myśl. Nikt nie będzie mnie tam
potrzebować.
O jedenastej dwadzieścia pięć, kiedy dzwonek ogłosił przerwę na lunch, udałam się do
sekretariatu. Skrzynka na materiały do „Sandpiper”, naszej szkolnej gazety, stała zawsze na
biurku sekretarki po lewej stronie. Sekretarka zdążyła już wyjść na lunch, tak więc nikt nie
widział, jak wsunęłam do skrzynki złożoną kartkę papieru. Doskonale. Chciałam, żeby tak
właśnie było.
W drzwiach sekretariatu pojawiła się Amy.
- Och! - pisnęła. - Zrobiłaś to! Moja przyjaciółka, Amy Iverson. Zawsze mnie strzegła
i rozumiała, gdy nikt inny na świecie mnie nie rozumiał.
- Po prostu jesteś wyjątkowo nieśmiała - nie przestawała powtarzać. - Trzymaj się
mnie, a wszystko będzie okay.
Ale oto znajdowałyśmy się w ostatniej klasie gimnazjum.
Przez całą szkołę podstawową byłyśmy dwiema wystraszonymi, małymi
.dziewczynkami, nieśmiałymi i nie rzucającymi się w oczy, nie odstępującymi się ani na krok,
by mieć z kim spacerować i rozmawiać. Największym koszmarem było wówczas dla nas to,
że musiałybyśmy wędrować samotnie, mijając te roześmiane, doświadczone dziewczęta, od
których zawsze czułyśmy się gorsze.
Wtedy, ostatniego lata przed rozpoczęciem przez nas szkoły średniej, lata, które ja
spędziłam w Palm Springs, zaś Amy u swojego ojca w Nowym Jorku, Amy przeistoczyła się
w atrakcyjną, pewną siebie młodą kobietę. I znowu musiałam się z nią zapoznawać od
początku.
Tego właśnie lata ojciec Amy wysłał ją do uzdrowiska z fantastycznym salonem
piękności. Zaordynowali jej tam dietę, powiedzieli, jak ma się odżywiać, nauczyli, jak czuć
się dobrze w licznym towarzystwie, a nawet - jak rozmawiać. Potem ojciec zaprowadził ją do
okulisty, który wybrał jej odpowiednie szkła kontaktowe. Wyrzuciła więc swoje grube
okulary. Kiedy spotkałam Amy tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego, była już całkiem
inną osobą.
Trzeba było niewiele czasu, by chłopcy to zauważyli. Randki następowały jedna za
drugą i przez chwilę wydawało mi się, że utracę przyjaciółkę, ale Amy nie dopuściła do tego.
Nadal wędrowałyśmy razem do i ze szkoły, nadal dzieliłyśmy ze sobą nasze sekrety. Jedyną
nowością było to, że teraz Amy nakłaniała mnie, bym także chodziła na randki.
Używałam najrozmaitszych wymówek, na przykład, że muszę pomóc siostrze w
sprzedaży ciasteczek upieczonych przez drużynę zuchów, albo, że mam dużo zadane, że
muszę pomóc matce w domu - tysiąc i jeden powodów. Amy zawsze z niezadowoleniem
kręciła na nie głową.
Dzisiaj miała na sobie jedną ze swych ulubionych podkoszulek, z wielkim napisem z
przodu „Tak wielu chłopców - tak mało czasu!” Śmiałam się, patrząc na to. Amy to rzeczy-
wiście był ktoś! Takie rzeczy mogły uchodzić tylko jej.
- Czy zgłosiłaś się do pracy przy przedstawieniu? - spytała mnie, kiedy dołączyłam do
niej w holu, oglądając się jeszcze raz na skrzynkę z moją samotną kartką papieru w środku.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziałam. - Nie jestem tym zainteresowana.
- Tak właśnie myślałam - powiedziała Amy, obrzuciwszy mnie gniewnym
spojrzeniem - Mariah, ty mnie wpędzisz do grobu. Musisz się w końcu wyrwać z tego zaklę-
tego kręgu szarej codzienności!
- Nie jestem w żadnym zaklętym kręgu. A nawet jeśli, to może jest mi z tym dobrze.
Jestem tam, gdzie chcę być.
Rozdzieliłyśmy się ponownie. Tym razem ja szłam na historię średniowieczną, a Amy
na hiszpański.
- Adios, mi amiga - wesoło zawołała do mnie na pożegnanie.
- Na razie - odpowiedziałam, ciągle myśląc o moim wierszu.
Ostatnia lekcja, a potem ostatni dzwonek. Skończył się kolejny dzień w gimnazjum
Talbota i pora była wracać z Amy do naszych domów. Mój położony był wśród wysokich
skał, tylko półtorej mili od Laguna Beach. Nie mieszkaliśmy właściwie w mieście i dlatego
nie mogłam uczęszczać do tamtejszej szkoły średniej. Ale nie przeszkadzało mi to, bo lubiłam
gimnazjum Talbota, Było naprawdę w porządku.
Moja matka jak zwykle przywita mnie w kuchni, z której rozchodzić się będą
wspaniałe zapachy. Pierwszą rzeczą, jaką robiła po powrocie do domu z pracy w prywatnej
szkole w Laguna Beach, było gotowanie. Kim będzie ćwiczyć figury baletowe przed swoim
lustrem na piętrze albo razem z przyjaciółką, Judy, będzie skakać po pokoju.
Mój ojciec wróci później i skieruje się od razu do kuchni i do matki, centrum
domowego ciepła. Będzie ją tulił do siebie, a ja widząc ich, jak zawsze będę czuć takie
szczęście, iż znowu są razem, że aż dreszcze będą przebiegać mi po plecach.
W domu będzie to zwyczajny poniedziałek, tak samo jak w szkole. Jedyną różnicę
stanowiło to, że wreszcie zdobyłam się na odwagę, by złożyć mój wiersz.
Kiedy tak czekałam, aż tłum uczniów pchających się do drzwi wyjściowych
przerzedzi się, rozmyślałam o tym, jak doskonale będzie wyglądać mój wiersz na rym
skrawku miejsca w prawym dolnym rogu ostatniej strony, gdzie zawsze pojawiały się wiersze
w rubryce opatrzonej nagłówkiem „Seascapes”. Zwykle było tam kilka fraszek - często
zastanawiałam się, czemu niektóre z nich w ogóle zostały przyjęte - ale parę z nich było
naprawdę dobrych, rzeczywiście wartych lektury.
Napór tłumu przywołał mnie do rzeczywistości i znowu byłam tylko jeszcze jednym
uczniem, niecierpliwie chcącym wydostać się na świeże powietrze styczniowego popołudnia i
być może skorzystać trochę ze słońca, zanim opadną zimowe ciemności.
Amy czekała jak zwykle na najwyższym stopniu schodów, rym razem rozmawiając z
dwoma chłopakami Joe Anderson próbował ją namówić na pójście z nim na mecz ko-
szykówki w piątek wieczorem Amy odgarnęła ciemne, sięgające ramion włosy, które opadły
jej na twarz, odsłaniając swoje błyszczące, piwne oczy.
- Nie mogę - odpowiedziała i posłała swój uśmiech numer jeden. Jej oczy rozjaśniają
się wtedy, a kończy go specjalne mrugnięcie. - Zgłosiłam się do pomocy w przygotowywaniu
szkolnego przedstawienia. Pierwsze spotkanie jest właśnie w piątek wieczorem.
Usłyszałam, jak Joe jęknął i powiedział:
- Łamiesz mi serce Amy!
Dołączyłam do ich małej grupki i stanęłam obok Amy, patrząc jak odrzuca w tył
głowę i wybucha dźwięcznym śmiechem Obaj chłopcy zobaczywszy mnie cicho się odsunęli
Można było pomyśleć, że jestem chora na jakąś zarazę.
- Zgłosiłaś się do pomocy? - szepnęłam do Amy, kiedy już odeszli - Uważasz, że to
dobry pomysł? To przedstawienie zabierze ci sporo twego czasu przeznaczonego na randki.
- Och, nie martw się - odpowiedziała mi, kiedy schodziłyśmy ze schodów. - Wszystko
dokładnie przemyślałam. Widzisz, pracując przy tym przedstawieniu, spotkam wielu
chłopców i będę miała jeszcze więcej randek, gdy ta sztuka zostanie wreszcie wystawiona!
Amy była tak cholernie sprytna! Milcząc przeszłyśmy przez szkolne zabudowania i
wkroczyłyśmy na łąki, na dobrze znaną ścieżkę, którą ryle lat przemierzałyśmy razem.
- Będzie wspaniale - powiedziała Amy, na nowo podejmując temat. Nigdy nie
musiałam się obawiać, że nie będziemy miały o czym rozmawiać w drodze do domu. Amy
zawsze dbała, aby tak nie było.
- Praca przy „Tysiącu klownów” będzie bardzo interesująca. Pan Barret od literatury
angielskiej powiedział nam, że ze wszystkich sztuk, które reżyserował, właśnie w tej pomoc-
nicy są najważniejsi Tak więc czuję się już bardzo ważna!
Roześmiałam się. Amy miała taki zabawny sposób przedstawiania różnych spraw.
- Myślisz, że zgłoszenie tego wiersza nie było błędem? - Absolutnie nie ! -
wykrzyknęła Amy. - Wydawca tej kolumny, Dan Gordon, jest genialny. Po prostu genialny!
Chodzi ze mną na zajęcia z angielskiego. Jest też urodzonym komikiem Miły, wesoły
chłopak. Wszyscy go lubią. Przełożyła książki do drugiej ręki.
- Właściwie pochodzi z San Diego, ale jego ojciec został przeniesiony do Irvine, więc
kupili dom tu, niedaleko Laguna. Słyszałam, jak mówił Tomowi Moore'owl że bardzo pragnął
skończyć szkołę w San Diego i nienawidził tej naszej przez pierwsze kilka miesięcy, ale teraz
już ją polubił - paplała dalej Amy. - Ciągle szuka nowych, świeżych wierszy do swojej
kolumny - zapewniła mnie.
Znowu zaczęła mówić o przedstawieniu, ale ja pozostałam myślami przy swoim
wierszu. Zastanawiałam się, co będzie czuł ten Dan Jak - mu - tam, gdy będzie go czytać.
Amy pokazała mi tego chłopaka na korytarzu parę tygodni tema Znała absolutnie każdego
chłopaka w szkole i zawsze mnie dziwiło, w jaki sposób potrafiła kojarzyć nazwiska z odpo-
wiednimi twarzami.
- A więc nie zgłosiłaś się do pracy przy przedstawieniu? - Musiała powtórzyć pytanie
dwa razy, nim je usłyszałam.
- Nie - odpowiedziałam, łamiąc grubą łodyżkę trawy. Zółto - zielony motyl zatańczył
przed nami, a potem nagle zniknął.
- Nawet do malowania dekoracji? - Nie. Nawet do tego.
- To dobrze - odrzekła Amy, a w jej oczach zadrżały figlarne błyski Odwróciła się,
zatrzymując mnie w pół kroku. - To dobrze, boja zgłosiłam cię do prac pomocniczych.
- Coo? - Ten jej tupet! Zgłaszać mnie bez mojego pozwolenia! Rzuciłam książki w
wysokie zielsko i podparłszy się pod boki, spojrzałam na nią. - Nie! Zgłosiłaś mnie!
Odwróciła się tak, że nie widziałam jej twarzy, ale czułam, że Amy się śmieje.
- Tak. - Przeszła obok mnie. - Oczywiście, że tak!
Spojrzałam w dół na porozrzucane książki i pozwoliłam opaść rękom Amy była
zupełnie niemożliwa.
- Więc nie pojawię się na spotkaniu - powiedziałam, schylając się w końcu, by
podnieść książki. - Po prostu im powiem, że sfałszowałaś mój podpis. To będzie bardzo
proste i wtedy ty będziesz mieć kłopoty!
Amy zatrzymała się, odwróciła i posłała mi swój uśmiech numer jeden.
- Nie zrobisz mi tego, Mariah. Nie zrobisz i sama o tym dobrze wiesz. Po prostu
przyjdź parę razy i wtedy, jeśli rzeczywiście będzie tu dla ciebie nie do wytrzymania, możesz
łatwo zrezygnować. No, i co ty na to?
Pochyliła się i pomogła mi pozbierać książki. Amy zawsze osiągała to, czego chciała,
a wiedziałam, że od dłuższego już czasu prowadziła kampanię, by „wprowadzić” mnie w
świat.
- W porządku - odpowiedziałam - Pójdę tam kilka razy, żeby uratować twoją głowę,
ale tylko kilka razy!
Znów podjęłyśmy naszą wędrówkę. Widziałam już zbudowany z kamienia i cegły
dom Amy, ukryty za wysokimi eukaliptusami.
Tu zawsze rozstawałyśmy się, ja podążałam w stronę biegnącej wzdłuż brzegu
Pacyfiku autostrady i mojego wznoszącego nad oceanem domu.
Amy odwróciła się do mnie, a jej twarz rym razem była poważna.
- Mariah, po prostu spróbuj, okay?
Zapadła miedzy nami taka cisza, że słyszałam łagodny szelest skórzanych liści
eukaliptusa. Czułam wydzielane przez nie w powietrze olejki.
- Okay - powiedziałam łamiącym się głosem. Próbowałam odkaszlnąć.
Amy poszperała chwilę w swoich rzeczach i wreszcie wyjęła ze środka swego
notatnika cienką, żółtą książeczkę.
- Proszę. Zabrałam dodatkowy egzemplarz z pokoju pana Barretta dziś po południu.
Wszyscy powinniśmy mieć jeden.
Spojrzałam na okładkę niewielkiej książeczki: „Tysiąc klownów” - komedia w trzech
aktach autorstwa Herba Gardnera.
- Przejrzyj ją dzisiaj wieczorem, jeśli będziesz mieć trochę czasu - powiedziała Amy. -
To naprawdę zabawna sztuka. W piątek wieczorem pójdziemy razem na spotkanie w
audytorium.
Przytaknęłam i wzięłam od niej książkę. Wetknąwszy ją we własny notatnik,
podniosłam głowę i pomachałam Amy na pożegnanie.
- Do zobaczenia - zawołałam za nią.
Nie było najmniejszych wątpliwości. Amy miała oczywiście rację - powinnam
„dołączyć do ludzkiej rasy”, jakby to ujęła moja matka. Kiedyś już mi się to prawie udało -
tego lata przed pójściem do szkoły średniej. Prawie - to jednak za mało. Tamtego lata
spotkałam chłopaka i on mnie odmienił. Czy kiedyś zdarzy się to jeszcze raz?
ROZDZIAŁ DRUGI
- A oto nowość na dzisiejszy wieczór - powiedziała moja matka, z twarzą lśniącą od
pary buchającej z garnka na tylnym palniku kuchenki. - Alice, nauczycielka czwartych klas,
podała mi ten przepis . Spójrz, to egzotyczny sposób przyrządzania dyni z dodatkiem
zielonego pieprzu i pomidorów. Tuż przed włożeniem do piekarnika zamierzam posypać ją
tartym, ostrym serem..
Po przyjściu z pracy nie zmieniła nawet sukienki, założyła tylko na wierzch swój stary
żółty fartuch. Włosy w kolorze karmelu miękko opadały na jej brązowe oczy, odgarnęła je
więc i promiennie uśmiechnęła się do mnie.
- Jak było w szkole? - spytała, kiedy kładłam książki na kuchennym krześle.
Nagle z mojego notatnika wypadł na podłogę tekst sztuki. Schyliła się i zanim
zdążyłam go jej zabrać, przeczytała tytuł.
- Hmm - Ponownie odgarnęła włosy z oczu. Poczułam zapach jej perfum.
- Czytacie to na lekcjach?
- To tekst szkolnej sztuki - odpowiedziałam, wyjmując go z jej rąk. - Amy zgłosiła się
do pomocy. Mnie zresztą też zapisała Obawiam się...
Nie najszczęśliwiej dobrałam słowa.
- Obawiasz się? - podchwyciła matka - Nie ma się czego bać. To dobra zabawa. Ja
także pomagałam w wystawianiu szkolnego przedstawienia, gdy byłam w ostatniej klasie
gimnazjum, a twój ojciec działał w teatrze amatorskim.
- Właściwie nie chciałam powiedzieć, że się „boję” - odpowiedziałam. - Po prostu
uważam, że to nie w porządku, by ktoś, zgłaszał kogoś innego bez jego wiedzy. Każdy po-
winien sam o sobie decydować.
Widziałam, że moja matka próbuje powstrzymać wybuch irytacji Zawsze starała się
mnie nakłonić, bym bardziej angażowała się w życie towarzyskie i nieraz już doszło z tego
powodu między nami do kłótni. Ze złością położyła przykrywkę na garnku i wyjęła z lodówki
ser. Zaczęła trzaskać drzwiczkami kredensu w poszukiwaniu tarki.
Wiedziałam, że jeśli zostanę jeszcze trochę w kuchni, to znowu zaczniemy się
sprzeczać, zabrałam więc książki z krzesła.
- Lepiej będzie, jeżeli od razu zacznę odrabiać lekcje. Oczywiście, jeśli nie jestem ci
potrzebna.
- Mam wszystko pod kontrolą - Jej gniew już trochę złagodniał. - Tak, zrób tyle, ile
możesz przed obiadem Poproszę Kim, by nakryła do stołu. Ojciec powiedział, że wróci do
domu na szóstą. Odwołali to handlowe spotkanie.
Wbiegłam po schodach, by jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. W mojej
kryjówce, gdzie nikt nie będzie mnie poganiał, zmuszał, bym się bardziej towarzysko
udzielała. Może trochę pooszukuję zamiast się uczyć, usiądę na parapecie i będę obserwować
morskie fale, tak jak robiłam to już wiele razy.
Rzuciwszy na biurko książki, podeszłam do białej toaletki Usiadłam na taborecie i
rozwiązałam kołnierz z kremowej organdyny. Spojrzałam na swoje odbicia w trzech lustrach.
Ujrzałam w nich dziewczynę o ciemnych, zamyślonych oczach. Jej włosy miękko
rozdzielające się na • środku głowy, opadały łagodnie na ramiona W oczach połyskiwały
plamki zieleni i żółci. Usta nie uśmiechały się.
Popatrzyłam na górną krawędź środkowego lustra Samochodowa naklejka „P.S.
Kocham Cię”, ciągle była tam, gdzie ją przylepiłam na początku pierwszej klasy gimnazjum
Obok zatknięta była pocztówka z widokiem na indiańskie wąwozy, jedna z tych, które
otrzymałam od Strobe'ów.
Wstałam i podeszłam do biurka Znalazłam je w sklepie z używanymi meblami i
własnoręcznie odnowiłam, wykańczając śnieżnobiałym kolorem.
Przez okno nad moim biurkiem mogłam patrzeć na ocean, którego widok nigdy mnie
nie nudził. Czasami myślę, że jego piękno odciąga mnie od pisania Siedzę i patrzę nań
stanowczo za długo.
Wysunęłam środkową szufladę biurka i wyjęłam z niej kartkę papieru. Zrobiłam kilka
kopii mojego wiersza, ale to był oryginał i kartka była mocno zniszczona od częstego do-
tykania Wyobraziłam sobie znowu, jak to będzie wspaniale, gdy zobaczę go w „Sandpiper”.
Przez chwilę ogarnęła mnie panika Może nie powinnam była podpisywać go własnym
nazwiskiem Może niektórzy będą uważali, że jest śmieszny, a nie pełen smutku. Może...
Po raz setny rozkładając kartkę, przeczytałam go na głos.
„Nie pytaj mnie, czemu mewy krzyczą”
Widziały nas tu razem w jasnym słońca blasku, Po złotym pyle szliśmy, nie po piasku.
Od morza wiatr powtarzał nasze słowa, Mewy krzyczały krążąc nam nad głową. Te czarne
skały ogłosiłeś swą krainą Królem i królową byliśmy oceanu, Ale odszedłeś... A mewy?
Patrzą, jak ze spuszczoną głową chodzę tu samotnie, Złoty pył zniknął, pod stopami
został tylko piasek. Wiatr zapomniał o nas, śpiewa teraz smutno, Są tu czarne skały, lecz nie
ma królestwa Więc nie pytaj mnie, czemu mewy krzyczą.
Napisałam go dawno temu, w styczniu pierwszego roku nauki w gimnazjum
Poprzedzające lato było najcudowniejszym latem mego życia - wtedy poznałam Paula
Strobe'a Moi rodzice byli ciągle rozwiedzeni, a matka znalazła pracę w Palm Springs.
Na początku niewiele wiedziałam o Paulu i nic o tym, że jego rodzina jest bogata Nie
wiedziałam tego, bo nie zachowywał się tak, jak myślałam, że się zachowuje bogata młodzież
- dając do zrozumienia, że jest lepsza niż wszyscy dokoła. W zasadzie był to pierwszy raz,
kiedy czułam się dobrze w towarzystwie chłopaka. Uważał, że mam miły uśmiech. Nie
wiedział, że do tej pory nie potrafiłam się uśmiechać, będąc z jakimś chłopcem.
Zabierał mnie wszędzie, pokazując miejsca wokół Palm Springs, do których turyści
nigdy nie docierają, bo po prostu nie wiedzą o ich istnieniu. Indiańskie kaniony, wodospady,
strome zbocza, drzewa sięgające nieba - brał mnie za rękę i z radością w swoich głębokich,
niebieskich oczach pokazywał mi to wszystko.
Zakochaliśmy się w sobie, naprawdę. Powiedział mi, że uwielbia ocean i zwykle nad
nim spędza swoje wakacje, ale to lato stanowiło wyjątek. Paul musiał się leczyć - prawie się
załamałam, gdy dowiedziałam się, że ma raka.
Spojrzałam znowu na wiersz. Paul nigdy nie miał szansy naprawdę spacerować ze
mną po tym złotym piasku. Obiecał mi, że tak będzie, kiedy tylko zostanie wypisany ze
szpitala w Teksasie, ale umarł w swoim domu w Palm Springs.
Umarł, kiedy obchodziłam Boże Narodzenie z moją rodziną, nie podejrzewając, że
nigdy go już nie ujrzę.
Ale marzyłam o tym, że jest tutaj, że wędruje wzdłuż mojej plaży. Śniłam o nas,
spacerujących razem, trzymających się za ręce, obserwowanych przez mewy. A teraz mój sen
się rozpadł, pozostały tylko krzyczące ponad głową ptaki. A więc napisałam ten wiersz.
Sama byłam wydawcą naszej szkolnej gazety na początku pierwszej klasy gimnazjum,
ale zrezygnowałam z tego, kiedy Paul umarł. Nauczyciele byli na mnie wściekli, a ja nic nie
powiedziałam o tym rodzicom - nie chciałam ich martwił Paul także byłby mną
rozczarowany.
Zanim spotkałam Paula, nigdy nie chodziłam na randki Zawsze powtarzałam, że boję
się chłopców, bo nie mam braci. Myślę, że to się zdarza czasami. Ale kiedy spotkałam Paula,
wszystko się zmieniło. Powiedziałam mu nawet o rym, jak bardzo chciałam zostać pisarką, a
on słuchał mnie z uwagą. Wcale się z tego nie śmiał. W zamian opowiedział mi, że jego
ojciec w tajemnicy przed wszystkimi także jest pisarzem.
Jego ojciec był właścicielem księgami w Palm Springs, a pisał książki pod
pseudonimem W ten sposób mógł stać z boku i obserwować ludzi przeglądających jego
książki, wysłuchując komentarzy i krytyki Powiedział Paulowi że właśnie dzięki temu stał się
znacznie lepszym autorem.
Cały mój pokój pełen był wspomnień o Paulu. Żółta naklejka pochodziła z naszej
wycieczki tramwajem Kupił ją specjalnie dla mnie, bym mogła przyczepić ją w swoim poko-
ju, aby na nią patrzeć i wspominać wspaniały czas, jaki ze sobą spędziliśmy.
Pocztówki z widokami indiańskich rezerwatów wisiały wszędzie, a moja biblioteczka
pełna była książek o Palm Springs. Na komodzie stały dwie porcelanowe figurki Indian, obok
nich dwa gładkie kawałki skały, które zabrałam z dna kanionu Andreasa.
Przeczytałam wiersz jeszcze raz, potem złożyłam go i ostrożnie umieściłam w
środkowej szufladzie. Może nie powinnam go była ujawniać, był przecież tak bardzo
osobisty. Nie widzieli go nawet moi rodzice. Ani Kira Szczególnie Kim, która by się z niego
śmiała; była za mała, by go rozumieć. Do tej pory znała go tylko Amy. Siedziała na jednym
końcu łóżka, a ja na drugim, obserwując, jak go głośno czyta.
Kiedy skończyła, westchnęła ciężko i powiedziała: - Mariah, to prawie tak dobre jak
utwory Roda McQuena z tego twojego albumu. To naprawdę, naprawdę dobre. - Znowu
westchnęła i złożyła go z powrotem. Potem znów rozłożyła i przeczytała szeptem. - No, no!
Jak już mówiłam wcześniej, Amy jest prawdziwym przyjacielem.
Genka, żółta książeczka wysunęła się z mojego czarnego notatnika, więc wyjęłam ją
całkowicie. Wyglądała raczej niepozornie jak na tak ważną sztukę, więc zaczęłam ją kartko-
wać.
Potem wróciłam do początku i czytałam już powoli - naprawdę czytałam - i wkrótce
nie mogłam się już od niej oderwać. Fabuła był świetna. Murray Burns, facet ze wspaniałym
poczuciem humoru, próbuje zatrzymać opiekę nad swym siostrzeńcem Na scenie pojawia się
nudna para, przedstawiająca się jako pracownicy socjalni sprawdzający, czy warunki, w
jakich mieszka Murray są odpowiednie dla chłopca. To, co potem następuje, jest
przezabawne. Nudny facet wychodzi, obraziwszy się na wszystkich, a Sandra, jego
towarzyszka, zostaje, bo zaczyna sobie zdawać sprawę z tego, jak wiele z życia ją omija,
zaczyna rozumieć, że musi nauczyć się śmiać.
Odłożyłam tekst sztuki tylko na czas obiadu i zmywania naczyń, i znów byłam u
siebie na górze. Nie oderwałam się od lektury, póki nie dotarłam do ostatniej strony. Nawet
wtedy nie zamknęłam książki, tylko uważnie studiowałam listę niezbędnych do wystawienia
sztuki rekwizytów.
Wreszcie odłożyłam skrypt Amy miała rację. To będzie bardzo zabawne. Może to był
sposób, w który mogłabym zaangażować się towarzysko, wyjść z depresji, być może nawet
spróbować i pójść od czasu do czasu na podwójną randkę z Amy.
Kiedy zgasiłam nocną lampkę i opadłam w całkowitych ciemnościach na poduszki,
domowe dźwięki w końcu zamarły, a cała rodzina bezpiecznie spoczęła w swoich łóżkach.
Jedynym słyszalnym odgłosem stał się szmer fal oceanu gdzieś w dole.
To istny cud, że moja ulubiona skała nie rozpadła się jeszcze pod wpływem nie
kończących się uderzeń spienionych fal. Ale ona tam stała, zawsze taka sama, czekająca bym
się na nią wspięła. Mewy także czekały.
Zamknęłam oczy i jeszcze raz pomyślałam o moim wierszu.
- Niech się nikt nie śmieje - wyszeptałam w poduszkę. - Proszę, niechaj nikt się z
niego nie śmieje.
ROZDZIAŁ TRZECI
Tej nocy miałam dziwny sen. Byłam pracownicą socjalną, kobietą, która zapomniała,
jak się śmiać. Jednakże ludzie na widowni śmiali się - ze mnie - kiedy chłopiec, który grał
Murraya zabawiał się moim kosztem Publiczność śmiała się coraz bardziej, a ja, upokorzona,
zaczęłam płakać.
Wyraźnie widziałam siebie jako Sandrę, ale nie mogłam ujrzeć twarzy chłopca
grającego rolę Murraya Walczyłam, by się zbudzić i kiedy się ocknęłam, moja twarz była
mokra od łez. Ten sen wydawał się być tak realny.
Miałam nadzieję, że piątek nigdy nie nadejdzie, ale oczywiście nadszedł. Myślę, że
Amy była tak samo podekscytowana jak ja, kiedy tego ranka przemierzałyśmy łąki Nasza
szkolna gazeta wychodzi co drugi piątek i jeśli mój wiersz nie pojawi się w tej, będę musiała
czekać następne dwa tygodnie.
- Myślisz, że naprawdę będzie dziś rano w gazecie? - spytała Amy, dźwigając stary
zegar kominkowy jej matki Był tak wielki i nieporęczny, że musiałam pomóc jej nieść
książki.
Amy zdążyła mi już powiedzieć, że ponad dwadzieścia całkiem zepsutych zegarów
najróżniejszych rozmiarów i typów zostanie użytych w sztuce jako rekwizyty. Matka Amy
była szczęśliwa że mogła oddać swój. Odkąd przestał chodzić dwa lata temu, najbardziej w
świecie chciała sobie kupić nowy.
- Musi być dzisiaj - powiedziałam - Nie mogłabym czekać jeszcze dwa tygodnie.
Ale nie będziemy o tym wiedziały, aż do przerwy na lunch, kiedy to gazeta zostanie
wywieszona przed gabinetem dyrekcji.
- Wrzuć te książki do mojej szafki - poprosiła Amy jak tylko weszłyśmy do szkoły. -
Zaniosę zegar do pana Barretta i wezmę resztę podręczników, kiedy skończy się lekcja.
W ten sposób znalazłam się przy naszych szafkach sama, w każdym razie na tyle
sama, na ile można być w zatłoczonym, gimnazjalnym korytarza.
Koperta była wsunięta pod drzwi szafki. Przez chwilę stałam bez ruchu jak posąg i
wpatrywałam się w nią. Wreszcie wyciągnęłam po nią dłoń, która stała się nagle wilgotna i
zimna.
Była to zwyczajna biała koperta zaklejona taśma Spojrzałam szybko na zegarek.
Miałam jeszcze czas, by ją otworzyć i przejrzeć zawartość, zanim pobiegnę na pierwszą
lekcję. Ale zdecydowałam, że najpierw zajmę się rzeczami Amy.
Pogmerałam przecz chwilę przy zamku szyfrowym i drzwi stanęły otworem Amy i ja
znałyśmy nawzajem szyfry do naszych szafek.
W końcu wróciłam do koperty. Prawdopodobnie upomnienie ze szkolnej biblioteki.
Często tak robią, ale nie mogłam sobie przypomnieć, bym ostatnio zalegała ze zwrotem
jakiejś książki.
Korytarz zaczynał już pustoszeć, uczniowie spieszyli do swoich klas. Lecz ciągle
miałam jeszcze trochę czasu, otworzyłam kopertę. Wypadła z niej na podłogę pojedyncza
kartka papieru, schyliłam się więc, by ją podnieść. Przez sekundę gapiłam się na nią, leżącą
tak na podłodze. Zdawała się być zupełnie nie na miejscu. Miałam problemy z utrzymaniem
równowagi.
Wreszcie, z trudem łapiąc oddech, podniosłam ją Mój wiersz.
Ponownie zajrzałam do koperty. W środku było jeszcze coś. Może wydawca zwracał
mi oryginał i dziękował, że go nadesłałam. Może pisał, że będę chyba zadowolona, widząc go
w dzisiejszej gazecie.
Szybko rozłożyłam notatkę. Zobaczyłam wiadomość napisaną czarnym atramentem
Wyraźne, staranne pismo.
„Mariah,
Dziękuję za nadesłanie do „Seascapes” swojego wiersza. Jego lektura sprawiła mi
ogromną przyjemność, ale jeśli przyjrzysz się naszemu kącikowi poezji, zauważysz, że za-
mieszczamy tylko utwory na luzie. To miłe z twojej strony, że nadesłałaś swój wiersz, lecz
wolelibyśmy otrzymać coś lżejszego. Staramy się, by ta kolumna była nowoczesna i - nie ma
lepszego określenia - na luzie. Proszę, spróbuj napisać coś innego. Z niecierpliwością
oczekuję na twą następną propozycję.
Dan Gordon”
Początkowo, oczekując paru komplementów, przeleciałam tylko wzrokiem po liście,
ale teraz czytałam go drugi raz powoli, moja ręka trzęsła się nerwowo, rumieniec złości
wystąpił mi na twarz.
- Na luzie! - wykrzyknęłam Całe szczęście, że korytarz był już pusty. - To bardzo
ładne, ale wolimy coś na luzie!
Chwyciłam podręczniki potrzebne na pierwszych dwóch lekcjach i trzasnęłam
drzwiczkami szafki tak mocno, że odbiły się od framugi i musiałam je zamknąć jeszcze raz.
- Śmierdziel! - wyrzuciłam z siebie w stronę szafki - Miota! O czym on chce, bym
pisała? O grze w ringo?
Tak, o to właśnie chodzi. Ostatnie dwa wiersze, jak najbardziej, były właśnie o tym - o
grze w ringo i że ocean, gdyby miał oczy, widziałby ludzi rozwalających się na piasku,
nurkujących wśród fal, rzucających w siebie tymi idiotycznymi żółtymi, zielonymi i
pomarańczowymi krążkami! Jeżeli Dan Gordon reprezentował tych, którzy mają otrzymać w
rym roku dyplomy, to świat naprawdę schodził na psy!
Przekręciłam wreszcie do końca zamek i pobiegłam na pierwszą lekcję. Prędzej mi
kaktus na dłoni wyrośnie, nim pozwolę temu debilnemu Danowi Gordonowi przeczytać jakiś
inny z moich wierszy. Niech się udławi tym swoim ringo.
Zauważyłam pana Granta, gotowego zamknąć drzwi do klasy, przyspieszyłam więc
kroku. Nie obchodziło mnie w tej chwili nawet, że ktoś może zauważyć w moich oczach łzy.
Cóż oni mogą wiedzieć? Wszyscy pewnie tacy sami jak Dan Gordon, niedojrzali,
nieczuli - ale bardzo, bardzo na luzie!
ROZDZIAŁ CZWARTY
Amy wpadła po mnie tego wieczora o siódmej. Prowadziła nowy samochód swojej
matki - niebieskiego dodge'a challengera Powodem jej spóźnienia był, jak mi wyjaśniła, trwa-
jący całe dziesięć minut wykład, który wygłosiła jej matka na temat, że samochód jest nowy,
więc niech prowadzi ostrożnie - i tym podobne.
Ja nie miałabym nic przeciwko wędrówce do szkoły na przełaj, przez łąki, ale nasi
rodzice zabraniali nam tego. „Nie po ciemku'' - zawsze powtarzała mi matka. Matka Amy
mówiła to samo. Brzmiało to dokładnie, jak stara płyta.
Prowadzenie samochodu było sprawą stosunkowo nową dla nas obu. Zasłużyłyśmy na
nasze prawa jazdy dopiero w listopadzie, a więc obie nie czułyśmy się jeszcze zbyt pewnie za
kierownicą. Powiedziałam „zasłużyłyśmy”, bo według pana Elwooda, tak właśnie należy na
to patrzeć. Mówił on też, że otrzymanie prawa jazdy jest przywilejem, i Jeśli będziesz w ten
sposób o nim myśleć, tym mniejsze jest prawdopodobieństwo, że je kiedykolwiek
pogwałcisz”.
Amy była śmielsza ode mnie. Uwielbiała jeździć na autostradzie najszybszym pasem
Ale mimo to znacznie częściej mogła korzystać z samochodu swojej mado, niż ja ze starego
forda mojej albo nowej impali ojca. Moi rodzice zdecydowali, że ojciec powinien mieć nowy
wóz, bo jako agent ubezpieczeniowy podróżuje w interesach. Matka zaśmiała tylko kilka mil
do prywatnej szkoły, gdzie pracowała jako nauczycielka pierwszych i drugich klas.
Samochód ojca prowadziłam tylko dwa razy. Była to przejażdżka zaledwie do sklepu
warzywnego, a i tak ojciec siedział z przodu obok mnie, obserwując każdy mój ruch. To
wcale nie było zabawne. A starego gruchota mojej matki nie znosiłam. Zdawał się mieć swój
własny rozum i odwzajemniał moje do niego uczucia.
Amy przejęła się wiadomością o odrzuceniu wiersza niemal tak mocno jak ja.
- Idiota! Półgłówek! Świnia! Nie jest w stanie poznać się na dobrej poezji! - krzyczała
- Powinnaś mu dać nauczkę. Wyślij ten wiersz do jakiegoś magazynu, a kiedy go wydrukują
wsadź egzemplarz między drzwi jego szafki!
Zaczęłam się głośno śmiać.
- Pomyślałam już o tym, by kupić ringo i wcisnąć mu je do gardła żeby się udławił -
powiedziałam, kiedy wjeżdżałyśmy na szkolny parking.
Amy stanęła na wolnym miejscu i wyłączyła silnik.
- W końcu się z tego śmiejesz - rzekła, odwracając do mnie twarz. - Cieszę się, że
potrafisz to zrobić.
Oprócz starych dżinsów, miała na sobie kurtkę podbitą sztucznym królikiem, bo na
dworze było dość chłodno. Mimo że popołudniami temperatura dochodziła do dwudziestu
pięciu stopni Celsjusza w nocy było tylko około dziesięciu i wilgoć przejmowała dreszczami
całe ciało. Ja miałam na sobie kilka swetrów. Nienawidzę marznąć.
Wysiadłam i wcisnęłam zatrzask. W samochodzie unosił się zapach nowości, a lakier
na masce wydawał się być jeszcze mokry. Ostrożnie zamknęłam za sobą drzwi i obeszłam
dookoła samochód, by dołączyć do Amy. Razem podążyłyśmy w stronę bocznego wejścia do
audytorium.
Pan Barrett i pani Dressler rozmawiali z grupką uczniów na scenie.
- Powinnyśmy być tam - wyszeptała do mnie Amy. - Zobacz, to Bill Foster. On ma
kierować wszystkimi pomocnikami.
Weszłam jej śladem po wyłożonych niebieskim dywanem schodach proscenium.
Nigdy przedtem nie stałam na scenie, poczułam się więc lekko oszołomiona, spoglądając na
te wszystkie krzesła w dole.
Chyba z dziesięciu uczniów otaczało na scenie dwoje nauczycieli, a na widowni
dalszych trzydziestu siedziało w małych grupach. Wszyscy oni byli gotowi do wypróbowania
swych sił. W sztuce występowało tylko sześć postaci, wielu więc będzie rozczarowanych -
szczególnie dziewcząt. Chłopcy mogli startować do więcej niż jednej roli, ale żeńska była
tylko jedna partia.
Byłam wdzięczna światu, że to nie ja miałam być przesłuchiwana. Tak bardzo
szczękałabym zębami ze zdenerwowania, że publiczność nie byłaby w stanie nawet mnie
usłyszeć. Próbowałam uchwycić, co mówił pan Barrett.
- Będziemy pracować w zespołach. - Udało mi się, kiedy się zbliżyłam. - Mieszkanie
Murraya, gdzie przebiega większość akcji, znajduje się na pierwszym piętrze kamienicy na
Zachodnim Manhattanie. Składa się ono z jednego dużego, wysokiego pokoju, wypełnionego
meblami bez jakiegokolwiek ładu i składu. Niektóre meble są zbyt awangardowe, niektóre po
prostu niepraktyczne. Nic do siebie nie pasuje.
- Ze sztuki dowiadujemy się, że Murray Burns jest kolekcjonerem - kontynuował pan
Barrett - chociaż nie jest w pełni jasne, co kolekcjonuje. Wszędzie w pokoju, na podłodze, na
stoliku do kawy, na kredensie znajdują się zbiory Murraya - osiemnaście zepsutych
radioodbiorników, niektóre w dziwacznych obudowach; ponad dwa tuziny niechodzących
zegarów rozmaitej wielkości; osiem wiktorianów, przeważnie sekretarzyki; najróżniejsze
kapelusze; hełmy, piracki pistolet; trąbka; megafon, stosy czasopism i książek.
Pani Dressler wyciągnęła parę szkiców i położyła je na stoliku stojącym na scenie.
- Zrobiliśmy wiele kopii tych rysunków - powiedziała. - Ogromnie ważne jest, byście
wszyscy dokładnie obeznali się z nimi To są setki rzeczy do zapamiętania.
- Jak zamierzacie to zdobyć? - spytał Bruce Gemmons. Takie samo pytanie przeleciało
przez moją głowę. Wydawało mi się niemożliwością zgromadzić wszystkie te przedmioty.
- Został już powołany specjalny komitet do poszukiwania tego wszystkiego -
odpowiedziała pani Dressler. - Mieliśmy szczęście, że udało nam się pożyczyć Bubbles z
teatru w Huntington Beach.
Spojrzałam pytająco na Amy, ona zaś wzruszyła ramionami, dając mi do zrozumienia,
że także nie ma pojęcia kim - lub czym - jest Bubbles.
Pani Dressler podeszła do aksamitnej kurtyny, obok której leżał już stos rekwizytów, i
wyciągnęła stamtąd kartonowe pudło. Z niego zaś wyjęła plastykową figurkę tańczącej hula
hożej dziewczyny. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, chłopcy trącali się łokciami Poczułam,
jak się rumienię, ale także nie umiałam powstrzymać.
Figurka była pomalowana na jasny pomarańcz i czerwień oraz posiadała elektryczny
przełącznik.
- Kiedy sieją podłączy do prądu - powiedziała pani Dressler - pierś tej figurki zapala
się i mruga w sposób, który naprawdę szokuje wszystkich pracowników socjalnych.
Teraz cała grupa wręcz pokładała się ze śmiechu, a uczniowie z dalszych części
audytorium podeszli bliżej, by dołączyć do zabawy. Kiedy pan Barrett znalazł przedłużacz,
podłączył do siebie figurkę i włączył, całe audytorium zaczęło kwiczeć.
Pan Barret uniósł wreszcie rękę, by nas uciszyć.
- Okay, wiem, że musicie do tego przywyknąć. Możecie śmiać się teraz, ale nie chcę
słyszeć żadnych chichotów w czasie prób i przedstawień. Pragnę, byście traktowali swoją
pracę poważnie.
Grupki uczniów na widowni powróciły do swoich własnych spraw, gdy pan Barrett
kontynuował:
- Schodzimy ze sceny. Ponieważ inni przygotowują się właśnie do przesłuchań,
spotkamy się w ostatnich sześciu rzędach.
- Widzisz, mówiłam ci, że to będzie dobra zabawa - wyszeptała do mnie Amy, ciągle
się jeszcze śmiejąc.
Nasza grupka zebrała się ponownie z tyłu audytorium, a grupa tych, którzy mieli
nadzieję uzyskać jakieś role, wspięła się na scenę, gdzie pani Keene, nowa nauczycielka
angielskiego, wydawała im polecenia.
- O, tam jest - powiedziała Amy, szturchając mnie w żebra - ten w białym swetrze. To
on - ten potwór! Ten chłopak, któremu nie podobał się twój wiersz!
Podniosłam wzrok. Rozmawiał z Betsy Cooper, potem razem się z czegoś śmiali.
Położył jej rękę na ramieniu, drugą zaś gestykulował w powietrzu, tak jakby chciał jej coś
pokazać i wtedy znowu zaczęli się śmiać. Naszło mnie straszne podejrzenie. A jeśli
opowiadał jej o moim wierszu? Ten gest w powietrzu - czy mówił o mewach? Nie, chyba
zwariowałam. Naprawdę jestem stuknięta Na pewno już zdążył zapomnieć, że istniał jakiś
wiersz.
Miał ładny profil. Wcale nie wyglądał jak potwór. Łaciny nos, prawdziwie wspaniały
uśmiech. A może wyglądał w ten sposób tylko z daleka Ciekawa byłam, jaki jest z bliska.
- W porządku, dzieciaki - powiedział pan Barrett. - Wszyscy macie swoje listy.
Będziecie odpowiedzialni za przynoszenie i odnoszenie tych rzeczy ze sceny.
Spojrzałam na moją listę obowiązków i przeraziłam się. Stare czasopisma, zegary,
stare krawaty, neseser, lornetka, stary dzbanek do kawy, ręczniki z kuchni i łazienki, napoczę-
ta tubka pasty do zębów, dwie szczoteczki do zębów, pięć książek związanych sznurkiem I
tak bez końca.
- Och! - westchnęłam, ponownie przeglądając listę.
- Możesz to powtórzyć w moim imieniu - jęknęła Amy, studiując własną. - No cóż,
możemy tylko spróbować.
Nasza grupka poszła w rozsypkę, niektórzy zaczęli się już zbierać do domu. Amy
także odwróciła się, by wyjść. Nie wiem, co mnie wtedy naszło, ale chwyciłam ją za ramię.
- Chodźmy na początek i popatrzmy na nich przez dziesięć minut - powiedziałam
szeptem Przesłuchania miały się właśnie zacząć. Pani Keene stała na scenie, trzymając listę
uczniów, którzy się zgłosili, a oni siedzieli w dwóch pierwszych rzędach czekając, aż zostaną
wywołani.
Amy spojrzała na mnie dziwnie, ale zaraz przytaknęła.
- Okay, Mariah, ale nie mogę zbyt późno wracać. Mama będzie myśleć, że miałam
wypadek i jej bezcenny challenger został rozbity.
Prędko ruszyłyśmy do głównego przejścia i usadowiłyśmy się w czwartym rzędzie.
- Jesteście gotowi? - zawołała pani Keene do pana Barretta i pani Dressler.
- Tak - odpowiedział pan Barrett. - Sprawdź, czy mikrofony są włączone.
Pani Keene odwróciła się i powiedziała coś do dwóch chłopaków, którzy zeszli do
podnóża schodów, by sprawdzić system nagłaśniający.
Wreszcie poprosiła o ciszę.
- Zaczniemy od przesłuchań do roli Murraya Burnsa. - Spojrzała na listę. - Numer
pierwszy - Dan Gordon.
Dan podniósł się ze swego miejsca i z tekstem w dłoni wszedł po stopniach na scenę.
Górował wzrostem nad panią Keene, tak więc przypuszczałam, że mierzy sobie około metra
osiemdziesięciu pięciu centymetrów. Jego proste włosy były w kolorze ciepłego brązu, prawie
kasztanowe. Nie mogłam uwierzyć, jak bardzo wydawał się być spokojny. Uśmiechnął się do
pani Keene:
- Strona pięćdziesiąta druga?
- Tak - odpowiedziała. - Fragment, w którym starasz się wytłumaczyć, dlaczego
uważasz, że twój siostrzeniec powinien zostać z tobą.
Przesunęła wzrokiem po stronie:
- Zacznij od: „Ja tylko chcę, żeby został.”
Dan usiadł na taborecie i zaczął czytać. Jego głos był mocny, nie załamywał się, ani
nie drżał. Dan od razu wczuł się w rolę i stał się mężczyzną opanowanym wiarą, że może
zrobić znacznie więcej dla swego zaniedbanego siostrzeńca niż ktokolwiek inny, włączając w
to pracowników socjalnych.
Słyszałam, jak z tyłu, za mną pan Barrett i pani Dressler szeptali między sobą; byli
zachwyceni Danem w roli Murraya.
Dan czytał dalej, podkreślając niektóre kwestie gestami. Wreszcie zwolnił i,
zwróciwszy się w stronę pani Keene, która czytała partię Sandy podczas tej próby, rzekł:
- A oprócz tego wszystkiego, muszę dodać, widzisz - jego głos urósł do krzyku -
Sandy, ja nie chcę, by on odszedł. Lubię, kiedy jest ze mną Co mam uczynić, Sandy? Pomóż
mi.
Pochylił się do przodu, ukrywając twarz w dłoniach.
- Lubię, kiedy mi czyta rubrykę ogłoszeń w gazecie. Cała grupa siedząca w
pierwszych dwóch rzędach wybuchła gromkim aplauzem.
- Bardzo dobrze - zawołał pan Barrett. - Doskonale.
- Cudowna interpretacja - zgodziła się z nim pani Dressler.
Jeszcze pięciu innych chłopców było przesłuchiwanych do roli Murraya Burnsa, ale
było tak oczywiste, że to Dan ją otrzyma, iż prawie z przykrością patrzyliśmy, jak próbuje
ktoś inny.
- On jest genialny - wyszeptała do mnie Amy. Przez chwilę czułam się tak, jakby Amy
mnie zdradziła.
Ale w końcu musiałam przyznać, że jeśli chodzi o aktorstwo, Dan był doskonały, choć
nie znał się na dobrej poezji. Cóż, nie można być najlepszym we wszystkim.
Następnie odbyły się przesłuchania do roli Sandry. Zgłosiło się dwanaście dziewcząt.
Mimo że czytały tylko bardzo krótką scenę, przesłuchanie ciągnęło się bez końca Betsy była
ostatnia Jak tylko zaczęła czytać, stało się jasne, że to ona otrzyma tę rolę. Przeszedł mnie
dreszcz podniecenia, kiedy jej słuchałam. Dziewczyny, które czytały wcześniej, były takie
nijakie, że aż mi ich było żal. Jasnowłosa Betsy, ze swoją słodką, niewinną twarzą będzie
idealną Sandrą.
Znowu słyszałam pomruki aprobaty ze strony pana Bametta i pani Dressler. A więc
wszystko było już ustalone. Mimo że obsada zostanie oficjalnie ogłoszona dopiero w po-
niedziałek rano, kiedy to nazwiska szczęśliwców pojawią się na głównej tablicy
informacyjnej, byłam pewna, wnioskując z rozmowy prowadzonej za mną, że Betsy
otrzymała rolę Sandry.
Pani Keene ogłosiła dziesięciominutową przerwę. Amy odwróciła się do mnie i
powiedziała:
- Muszę się stad zbierać. Robi się już późno. - Przytaknęłam jej i właśnie zamierzałam
wstać z miejsca, kiedy pani Dressler dotknęła mego ramienia. Nie miałam pojęcia, czego
mogłaby ode mnie chcieć.
- Mariah, tak się zastanawiałam. Wiem, że zgłosiłaś się do pomocy przy rekwizytach,
ale potrzebujemy dwóch suflerów i chciałabym, żebyś była jednym z nich.
Zaschło mi w gardle.
- D - dlaczego ja? - spytałam.
- Po pierwsze, bo jesteś odpowiedzialna, a po drugie, mając z tobą w zeszłym roku
zajęcia z poezji nowożytnej, zauważyłam, że bardzo dobrze czytasz.
- A co to ma z tym wspólnego? - zapytałam. Przez cały czas gorączkowo szukałam
wymówki, by nie zostać suflerem Pomoc przy rekwizytach to jedno - były tylko martwymi
przedmiotami - ale bycie suflerem oznaczało, że musiałabym mieć do czynienia z aktorami -
także z Danem Gordonem.
- W razie, gdyby coś się przydarzyło osobie grającej rolę Sandry, zastąpisz ją.
Musiałam wyglądać na przerażoną, bo szybko dodała: - Nie żebym oczekiwała, że tak
się stanie. Do tej pory nigdy się to nie zdarzyło. A jeśli już się wydarzy, tylko przeczytasz
swoją kwestię - nie będziesz musiała znać jej na pamięć.
Twoim głównym zadaniem jako suflera będzie obecność na próbach i udzielanie
pomocy oraz przebywanie za kulisami w czasie przedstawień i podawanie tekstu aktorom,
jeśli będą tego potrzebować. Zrobisz to?
Otworzyłam już usta, by powiedzieć, że nie, w żaden sposób nie mogę, kiedy Amy
szturchnęła mnie łokciem.
- Na co czekasz - powiedziała zdrajczyni. - Spróbuj. Zawsze możesz później
zrezygnować. - Sławne ostatnie zdanie Amy.
Pani Dressler czekała na moją odpowiedź. Wydawało mi się, że nie pozwoli nam
wrócić do domu, póki nie powiem tego, co chce usłyszeć.
Wreszcie skinęłam głową i niechętnie odrzekłam:
- Myślę, że mogę spróbować.
Pani Dressler położyła mi rękę na ramieniu.
- To dobrze - powiedziała z zadowoleniem - Aktorzy będą spotykać się tutaj cztery
razy w tygodniu, od poniedziałku do czwartku, aż do przedstawienia, które odbędzie się
piętnastego, szesnastego i siedemnastego kwietnia.
Kiedy tam tak stałam, pomyślałam sobie, że wszystko to uszczęśliwi moich rodziców,
a szczególnie ojca, który spędzał tyle czasu w teatrze amatorskim, kiedy był młodszy. Zaś
matka poczuje ulgę, że w końcu się w coś zaangażowałam.
Amy wydawała się być zachwycona.
- Będzie wspaniale, zobaczysz - trajkotała kiedy opuszczałyśmy audytorium Po drodze
do samochodu nie mówiła o niczym innym.
- A jeśli coś się stanie? - powiedziałam, otwierając drzwiczki - Jeśli coś się przytrafi
Betsy i naprawdę będę musiała wystąpić na scenie?
- Uspokój się - odpowiedziała Amy, sadowiąc się za kierownicą. - Mówisz o szansie
jednej na milion.
- Wiem, wiem - odrzekłam, zapadając się głębiej w fotel, kiedy Amy cofała
samochód. - Ale ciągle może się to zdarzyć. I co wtedy?
Amy się tylko zaśmiała. Ona nie miała się czym martwić.
Zaczęłam roztrząsać w myślach najgorsze możliwości Co będzie, jeżeli Betsy -
wszystkie moje myśli obracały się wokół niej - jednak zachoruje, a ja będę musiała wystąpić?
Nawet jeślibym miała w rękach tekst, to nie zmienia faktu, że musiałabym grać razem z tą
świnią Danem Gordonem, chłopakiem, który odrzucił mój wiersz! Ale musiałam przyznać, że
była to bardzo przystojna świnia. A co się stanie, jeśli Betsy nie zjawi się na którejś próbie?
Będę musiała czytać jej partie. A jeśli zdarzy się to, kiedy będziemy próbować fragment, w
którym Murray ma pocałować Sandrę? Czy suflerzy muszą także całować?
Amy ciągle się uśmiechała, patrząc na mnie, jak wysiadam z samochodu. Obrzuciłam
ją na pożegnanie mrocznym spojrzeniem.
- Też mi przyjaciółka! - wymamrotałam i ruszyłam w stronę domu.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Obie z Amy byłyśmy pierwszymi osobami przy szkolnej tablicy informacyjnej w
poniedziałkowy ranek. Oficjalnie ogłoszono wyniki przesłuchań - Dan i Betsy dostali główne
role. Ja i Rick Backer zostaliśmy suflerami. Uczniowie zajmujący się rozmaitymi
technicznymi aspektami tego przedsięwzięcia także byli wymienieni.
Po przeczytaniu listy, Amy i ja odsunęłyśmy się na bok i obserwowałyśmy, jak inni
zainteresowani tłoczą się przy tablicy, a ich nerwowe chichoty, uśmiechy i jęki rozczarowania
wypełniają korytarz.
Zobaczyłam go wcześniej niż Amy. Dan Gordon podszedł do tablicy ogłoszeń, rzucił
jedno krótkie spojrzenie, a potem stanął bokiem, opierając się łokciem o ścianę. Ktoś coś do
niego mówił, a on się uśmiechał. Odrzucił do tyłu głowę, wybuchając śmiechem na jakąś
uwagę, a później przyczesał włosy palcami.
Miał na sobie brązowe sztruksy i jasnożółtą koszulę, a na wierzchu ten sam, biały
pulower. Gdy znienacka pojawiła się Betsy Cooper, otoczył ja ramieniem. Poczułam dziwny
skurcz w żołądku.
- Chodźmy już - powiedziałam do Amy - bo się spóźnimy.
- Spóźnimy się? - spytała Amy, obrzucając mnie dziwnym spojrzeniem - Wstałyśmy
super wcześnie, żeby być tutaj pierwsze. Mamy jeszcze - zerknęła na swój zegarek - całe
dziesięć minut!
Ruszyłam w stronę naszych szafek, a ona podążyła za mną niechętnie. Korytarz był
teraz mocno zatłoczony i musiałyśmy się przeciskać, by dotrzeć do dziesiątki i jedenastki.
Zdjęłam szyfrowy zamek, otworzyłam drzwi schowałam do środka ciemnozieloną
kurtkę i wrzuciłam w ślad za nią moją torebkę ze śniadaniem Później włożyłam książki
których nie będę na razie potrzebowała i szybkim, wyćwiczonym ruchem zatrzasnęłam drzwi.
Amy stała za mną, obserwując pełen ludzi hol.
- Jest bardzo przystojny, no nie?
Poczułam rumieniec na twarzy.
- Kto? - zapytałam nonszalancko.
Amy się roześmiała.
- Nikt taki Mariah. Jeśli nie zauważyłaś, nie ma o czym mówić.
- Mówisz zagadkami - odparłam na to i ruszyłam na pierwszą lekcję.
W czasie przerwy na lunch poszłam do mojej szafki po drugie śniadanie. Właśnie gdy
miałam już zamykać drzwi poczułam nadlatujący z niej nieprzyjemny zapach. Gdzieś w tym
bałaganie była kanapka albo coś innego, o czym zapomniałam. Może stara pomarańcza - tak,
to musi być to - pomyślałam.
Zdecydowałam się poświęcić minutę lub dwie i wyjąć wszystko. Śmierdziało tak, że
nie mogłam tego zignorować. Szybko ułożyłam książki na podłodze, z dzisiejszym lunchem
na wierzchu i zaczęłam przetrząsać' zawartość szafki Rzeczywiście znalazłam starą torbę na
śniadanie ze zgniłą, zapleśniałą pomarańczą.
Odstąpiłam na krok i obrzuciłam szafkę jednym spojrzeniem. Włożenie z powrotem
wszystkich rzeczy zajmie mi tylko chwilę, ale musiałam się spieszyć, ponieważ Amy czekała
na mnie pod wierzbą płaczącą, gdzie umówiłyśmy się, że zjemy razem lunch. Zawsze tam
jadałyśmy w ciepłe, pogodne dni, a dzisiaj temperatura dochodziła już do dwudziestu pięciu
stopni, czyli całkiem typowo dla południowo kalifornijskiego stycznia.
Nagle u mojego boku pojawił się Dan Gordon. Każdy, kto zjawiłby się w tej chwili za
moimi plecami, śmiertelnie by mnie przestraszył, korytarz był bowiem zupełnie wyludniony,
gdy znalazłam tę pomarańczę. Ale żeby właśnie Dan Gordon! Odwróciłam się tak
gwałtownie, że potrąciłam stos książek, rozsypując je po całej podłodze. Mój lunch poleciał
razem z nimi.
Dan natychmiast schylił się, podniósł dwie książki i podał mi je. Moje usta były
szeroko otwarte z wrażenia, więc czym prędzej je zamknęłam i nawet próbowałam się
uśmiechnąć.
- Albo jesteś Mariah Johnson, albo włamujesz się do jej szafki - powiedział ciepłym,
niskim głosem, uśmiechając się oczami Były niebieskie, szokująco niebieskie. Wolałabym,
żeby były w jakimkolwiek innym kolorze, tylko nie takie niebieskie. Och, Paul! -
westchnęłam beznadziejnie w myślach.
- Tak - odrzekłam słabo, schylając się, by pomóc mu w zbieraniu książek.
- Miałem straszne uczucie, że wetknąłem twój wiersz do złej szafki - ciągnął dalej, a
włosy przesłoniły mu twarz, kiedy podnosił kolejną książkę. - A więc pomyślałem, że przyjdę
tu i sprawdzę. Twoja szafka ma numer dziesiąty, tak? Sekretarka powiedziała mi, że nie jest
pewna, czy masz dziesiątkę czy jedenastkę.
- Nie, to znaczy tak. Mam dziesiątkę. - Krew gwałtownie napłynęła mi do głowy. -
Moja przyjaciółka Amy dostała dziesiątkę, kiedy zaczynałyśmy pierwszą klasę, ale później ja
zaczęłam pisać do szkolnej gazety. Byłam jednym z redaktorów i zawsze wydawało się, że
mam dużo więcej papierów niż Amy, a jej szafka miała dodatkową półkę, więc się za-
mieniłyśmy. Tak więc ja mam dziesiątkę, a ona jedenastkę - tylko, że teraz nie mam już tyle
papierów, bo nie współpracuję z gazetą.
Mówiłam byle co, aby pokryć swoje zmieszanie. Dan obrócił się, by podać mi kilka
książek i stanął nogą na coś, co leżało za nim Usłyszałam miękki, mlaskający dźwięk . Oboje
spojrzeliśmy w dół na jego nogę i na torbę z moim lunchem pod nią.
- Przepraszam, strasznie przepraszam - wyjąkał z twarzą płonącą rumieńcem - Mam
nadzieję, że to nie jest - nie był - twój lunch?
Obraz mojej kanapki z masłem orzechowym i marmoladą oraz paczki Twinkies
przeleciał mi przed oczami, ale szybko się otrząsnęłam, wiedząc, że jest już za późno.
- Nie szkodzi - powiedziałam - tak naprawdę nie byłam głodna.
- Pozwól mu kupić ci lunch - rzekł, podnosząc z podłogi okropnie spłaszczoną torbę
śniadaniową - Jak kanapka może tak bardzo dać się sprasować?
Wzięłam ją od niego.
- Och, nie. Nic nie szkodzi. To tylko kanapka z masłem orzechowym i marmoladą
pomarańczową A poza tym nie jestem dzisiaj zbyt głodna.
Wyglądał na tak zmartwionego, że powiedziałabym cokolwiek, byle tylko poczuł się
lepiej.
- Tak się właśnie składa - wariacko ciągnęłam dalej - że dzisiaj są urodziny Amy i jej
matka zapakowała specjalny lunch, właśnie Amy zamierza się ze mną podzielić. - Jak głupio
muszą brzmieć wypowiedzi niektórych osób?
- Jesteś pewna? - spytał zatroskany.
- Jestem pewna - odparłam, podchodząc do kosza na śmieci i wyrzucając nieszczęsny
lunch. Pomógł mi włożyć książki z powrotem do szafki, po czym złapałam torebkę ze zgniłą
pomarańczą i także wrzuciłam ją, zanim Dan miał szansę ją zobaczyć. Chociaż musiał
zapewne poczuć.
- Jeśli chodzi o twój wiersz - powiedział. - Miałem uczucie, że może powinienem
wręczyć ci go osobiście, a nie po prostu wetknąć w drzwi szafki, jak to zrobiłem. Mam na
myśli to, że ten wiersz pewnie wiele dla ciebie znaczy.
- Och, to nic takiego - skłamałam, przekręcając szyfr w zamku. - To tylko coś, co
nabazgrałam któregoś dnia, gdy nie miałam nic lepszego do roboty. Właściwie napisałam go
w czasie oglądania telewizji. A moja młodsza siostra miała właśnie spotkanie zuchów w
jadalni.
- Rozumiesz, jak się czuję - mam na myśli powód, dla którego zwracam ten wiersz.
- Oczywiście - powiedziałam starając się, by mój głos brzmiał beztrosko.
- Widzisz - spróbował jeszcze raz - po raz pierwszy mieszkam tak blisko oceanu i
jestem zwariowany na jego punkcie. Sprawia, że czuję się wzmocniony, szczęśliwy, taki
pełen energii! Po prostu nie mogę patrzeć na niego z jakimkolwiek rodzajem smutku.
Wszystkie moje kłopoty wydają się znikać, kiedy stojąc na plaży, patrzę na te olbrzymie
przewalające się z rykiem fale.
- Tak, rozumiem - odparłam.
- Przykro mi z powodu twojej kanapki - powtórzył znowu.
Nie mogłam uwierzyć, że wciąż jeszcze przepraszał.
- Mówiłaś, że z czym była?
- Z masłem orzechowym i marmoladą pomarańczową - odrzekłam zaintrygowana
Jakie to miało teraz znaczenie? - Na pełnoziarnistym chlebie.
Praktycznie mogłam poczuć jej smak.
- Moja ulubiona - stwierdził Dan i odprowadził mnie korytarzem Rozstaliśmy się przy
drzwiach. Ja szłam w stronę wierzby, a on do kafeterii Zmarnowaliśmy tyle czasu, że teraz
oboje musieliśmy się pospieszyć.
- Zauważyłem, że będziesz suflerem w przedstawieniu - powiedział na chwilę przed
tym, jak dotarłam do drzwi.
- Tak - potwierdziłam, otwierając je, a świeże, czyste powietrze wypełniło mi płuca.
- A więc do zobaczenia dziś wieczorem - powiedział uśmiechając się. Ruszył z
powrotem korytarzem z ręką uniesioną w geście pożegnania.
- Okay. - Głos mi z całą pewnością drżał. Ale oto byłam już na zewnątrz, czułam
ciepło słońca na mojej głowie, kiedy nie myśląc o niczym, biegłam w stronę wierzby.
Kiedy w końcu dotarłam do Amy, ujrzałam ją otoczoną chłopcami jak wiosenny kwiat
przez pszczoły. Skończyła już jeść swój lunch. Torebka po nim była pusta i starannie złożona
spoczywała na jej kolanach. Joe Bronson siedział przy Amy, Bill Quigley stał, zachowując się
tak, jakby chciał usiąść, ale nie miał na to dość odwagi; zaś Bob French i Tom Mason
zajmowali miejsca u jej drugiego boku.
Tamara Blake szła na przełaj przez świeżo skoszoną trawę, zamierzając odzyskać
Boba Frencha, który był jej chłopakiem Miała okropnie niezadowolony wyraz twarzy, a wło-
sy gwałtownie podskakiwały na jej plecach.
Amy spojrzała na mnie z irytacja.
- Spóźniłaś się, Mariah. Już zjadłam swój lunch. Co cię zatrzymało?
- Oh, musiałam posprzątać w mojej szafce. Była tam ta stara pomarańcza.. - Ale Amy
rozmawiała już z Joem i jestem pewna, że nie usłyszała ani słowa z moich wyjaśnień.
Pomyślałam, że spyta mnie o to później, w czasie drogi do domu.
Przez resztę dnia musiałam pokasływać i obejmować rękami żołądek, tak bardzo
burczało mi w brzuchu. Nie był przyzwyczajony do głodówki i dawał mi o tym znać za każ-
dym razem, gdy cisza ogarniała klasę.
Przetrząsnęłam torebkę w poszukiwaniu drobnych, ale robiłam w niej porządek akurat
poprzedniego dnia, tak więc nie znalazłam nawet tyle pieniędzy, by kupić coś w automacie. A
z pewnością nie zamierzałam pożyczać od kogokolwiek, bo czułam się wtedy zobligowana do
opowiedzenia o mojej kanapce i Danie, a na razie, sama nie wiedząc do końca dlaczego,
wolałam zatrzymać to tylko dla siebie.
W końcu musiałam jednak wyjaśnić wszystko Amy w drodze powrotnej ze szkoły.
Właśnie skończyłyśmy ostatnie lekcje i spieszyłyśmy w dół po szkolnych schodach, kiedy
wpadłyśmy na biegnącego do góry Dana.
- Hej - zawołał i roześmiał się. - Cześć Amy! Wszystkiego najlepszego z okazji
urodzin! - Znów się uśmiechnął i zniknął za drzwiami szkoły.
Amy była zupełnie zbita z tropu.
- Co mu się stało? - zapytała, potrząsając głową - Przecież nie mam dzisiaj urodzin.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. - Powiem ci w drodze do domu. Przynajmniej
raz to ja miałam jej coś do opowiedzenia!
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Oglądałam wiele szkolnych przedstawień przez te lata spędzone w gimnazjum, ale
nigdy przedtem nie brałam udziału w naprawdę ciężkiej pracy, którą trzeba było odwalić, aby
wystawić sztukę. Tego pierwszego wieczora podczas próby obserwowałam, jak ludzie od
dekoracji planowali długą ławę przy oknie, wyszukane drewniane wezgłowie w łóżku
Murraya i trzy okna w jego mieszkaniu.
Amy była zajęta wraz ze swoją grupą za kulisami, przeprowadzając inwentaryzację
rekwizytów, które już zostały zgromadzone.
Pierwsza próba była czytana, więc Rick Baker i ja nie mieliśmy zbyt wiele roboty.
Siedzieliśmy w pierwszym rzędzie, śledząc tekst sztuki, który głośno czytano na scenie. Nie
mogłam się powstrzymać od spoglądania co rusz na Dana Gordona grającego Murraya. Tego
wieczora Dan miał na sobie ciemnoniebieski sweter nałożony na sportową koszulę, a w
ciemnych sztruksach wydawał się być jeszcze wyższy i szczuplejszy. Ron Cross, chłopak,
który grał Nicka, siostrzeńca Murraya, został wybrany nie tylko z powodu dobrych wyników
przesłuchania, ale też dlatego, że był niewysoki i wyglądał na dużo młodszego, niż był w
istocie. Obaj, Ron i Dan, doskonale sobie radzili. Byłam pewna, że musieli się wcześniej
gdzieś spotkać i sami przeprowadzić próbę.
Te dwie godziny naszego pierwszego spotkania szybko przeleciały. Kiedy już się
skończyło, Amy dołączyła do mnie. - Widziałaś, jacy byli dobrzy? - spytałam.
- Byłam zajęta - odparła uśmiechając się - ale to, co widziałam było fantastyczne . To
będzie wspaniałe przedstawienie.
Kątem oka dostrzegłam, jak postać w ciemnoniebieskim swetrze zatrzymała się.
- Mariah? - usłyszałam szept.
Odwróciłam się i oto ujrzałam Dana, uśmiechającego się radośnie.
- Co o rym myślisz? Mój wzrok powędrował od Amy, która także uśmiechała się, do
Dana Pierwszą myślą było, dlaczego obchodzi go to, co ja sądzę.
- Było fantastycznie, wspaniale - wyjąkałam słowami Amy.
- Dzięki - odpowiedział, odgarniając niesforny kosmyk włosów z czoła Niebieski
kolor swetra podkreślał błękit jego oczu. Ogarnęło mnie takie dziwne, niesamowite uczucie;
nie znałam dobrze Dana Gordona, ale zdawałam się znać te niebieskie oczy.
Miałam ochotę dotknąć jego ramienia i poprosić, by został, ale po sekundzie czy
dwóch milczenia odszedł do innej grupki uczniów.
- Pora iść - powiedziała Amy. Spojrzała na swój zegarek. - Zanosi się na to, że nie
będę mogła pójść spać przed porą wstawania. Muszę pouczyć się do tego jutrzejszego eg-
zaminu z hiszpańskiego.
Amy zręcznie wprowadziła samochód na nasz podjazd, wyłączyła silnik i przyciszyła
radio.
- Czy chcesz usłyszeć pewną radę? Zaczęłam wysiadać z samochodu.
- Radę? - powtórzyłam, a moje pytanie zawisło w powietrzu. - W jakiej sprawie?
- Dana Gordona - Odpowiedź także zawisła w powietrzu. Mogłam prawie jej dotknąć -
jej brzmienie wypełniło cały samochód.
Zagryzłam wargi. Znowu się zaczyna, pomyślałam, przygotowując się na
nadchodzący wykład”
- Chodzi tylko o to, że wydaje mi się, że on cię lubi Więc nie traktuj go tak ostro. Nie
zmrażaj go w czasie rozmowy tak, że pozostaje mu tylko odejść, jeżeli chce zachować twarz.
- Wcale go nie zmroziłam Przeciwnie, byłam bardzo miłą Powiedziałam wszystko, co
chciał usłyszeć, nie? Był bardzo dobry. Powiedziałam mu to.
- Tu chodzi przede wszystkim o twoje nastawienie do niego, Mariah. - Przekręciła
kluczyk w stacyjce i silnik znowu zaczął pracować. - Chcę powiedzieć tyle: myślę, że Dan cię
lubi, ale go zniechęcisz, jeśli nie spróbujesz zachowywać się trochę przyjaźniej.
Roześmiałam się krótkim, nerwowym śmiechem i za chwilę nienawidziłam się za to.
Ten śmiech tyle razy mnie już zdradził.
- Nie sądzę, aby zechciał poświęcić mi jeszcze trochę uwagi - powiedziałam,
wysiadając z samochodu. - Myślę, ze czuje się po prostu zobowiązany do uprzejmości wobec
mnie, bo odrzucił mój wiersz i rozgniótł mój lunch. Próbuje być miły, rzucając w moim
kierunki kilka zdawkowych zdań.
- Zapomnij o tym - Amy zawołała za mną, - Nie mam zamiaru powiedzieć już ani
jednego słowa na ten temat.
- Czy to obietnica? - krzyknęłam do niej, kiedy cofała samochód. Amy powinna zostać
pisarzem, pomyślałam. Miała taką genialną wyobraźnię, zawsze dostrzegała rzeczy, które
były ukryte, a nawet takie, które w ogóle nie istniały.
Następnego ranka, kiedy się ubierałam, Kim zapukała do drzwi mojej sypialni. Ciągle
była jeszcze w piżamie i szlafroku, a rude, kędzierzawe włosy sprawiały, że wyglądała jak
Ania z Zielonego Wzgórza.
- Proszę - powiedziała, wręczając mi pakunek. Rzuciłam dżinsy z powrotem na łóżko i
wzięłam go od niej.
Był mały, wielkości piórnika, opakowany w aluminiową folię i przewiązany
jasnoczerwonym sznurkiem. - Co to jest? Skąd to masz? Dzisiaj nie mam urodzin. Kim
zachichotała.
- No, otwórz wreszcie, Mariah. Ja też jestem ciekawa. Mama znalazła go, wychodząc
z domu. Po prostu wpadł do mieszkania. Musiał opierać się o drzwi.
Sadowiąc się na łóżku, rozerwałam sznurek, a potem folię. To pudełko zawierało
kiedyś materiały piśmienne, ale teraz było w nim coś innego. Pokrywka łatwo odskoczyła. W
środku zaszeleściła folia.
- Co to jest? Co to jest? - Kim aż podskakiwała z ciekawości.
Zaczęłam się śmiać, najpierw cicho, a później już z całego serca, kiedy odsłoniłam
zawartość przed wzrokiem Kim.
- Kanapka - powiedziałam. - Z masłem orzechowym i pomarańczową marmoladą na
pełnoziarnistym chlebie.
- Ale zabawny prezent - stwierdziła Kim, szturchając ją palcem, by sprawdzić, czy jest
prawdziwa.
- Cd zabawnego chłopaka - odpowiedziałam jej. - Od miłego, zabawnego chłopaka.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Zdarzyło się to na początku lutego. Amy i ja mozolnie wędrowałyśmy do domu w
okropnym, przenikliwym deszczu. Zaczęło padać gdzieś tak około wpół do drugiej tego po-
południa i wyglądało na to, że zamierza tak lać jeszcze bardzo długo. Obie próbowałyśmy
skryć się pod małą, składaną parasolką, którą zawsze na wszelki wypadek trzymałam w rogu
mojej szafki.
- Nie uda mi się dzisiaj przyjść na próbę - powiedziała przez nos Amy. - Złapałam
okropne przeziębienie. Ledwo oddycham.
Biedna Amy, pomyślałam.
- I tak nie masz już teraz zbyt wiele do roboty. Starałam się ją pocieszyć. - Właściwie
musisz uczestniczyć tylko w dwóch na cztery. Chciałabym, żeby tak było i ze mną.
- Nie rozumiem, dlaczego musisz chodzić tak często - powiedziała Amy skrzypiącym
głosem. - Wszyscy znają swoje kwestie na pamięć.
Byłyśmy już w miejscu, gdzie się rozstawałyśmy.
- Idź do łóżka Amy. Dzisiaj jest czwartek. Myślę, że jeśli zostaniesz w nim cały
weekend, to poczujesz się lepiej.
Pomachała mi słabo na pożegnanie i zniknęła pośród eukaliptusów. Wszyscy się
zaziębiali ostatnio. Kim nie chodziła do szkoły tydzień wcześniej i siedziała w domu z ojcem,
który także otrzymał swoją porcję kataru i kaszlu.
Pożyczę samochód od matki albo od ojca, by pojechać do szkoły na próbę. Później
będą trzy, wolne od tego wszystkiego wieczory i znów będę mogła się zabrać do nauk
społecznych - nie poszło mi zbyt dobrze na ostatnim egzaminie.
Moje plany, by pożyczyć któryś z samochodów runęły, gdy tylko przekroczyłam próg
domu.
- Twój ojciec musi, powtarzam, musi uczestniczyć dzisiaj w comiesięcznym zebraniu
handlowym. Będzie przemawiać - poinformowała mnie matka.
Wycierała właśnie rękę w ścierkę do naczyń.
- Kim nocuje dzisiaj u Judy. Cała jej klasa ma jutro zwiedzać Muzeum Sztuki w Los
Angeles, jeśli oczywiście nie zostaniemy zalani do tej pory. A ja muszę pojechać do jej szkoły
na spotkanie rodzicielskie.
Poczułam zapach fasoli z szynką dolatujący z piekarnika. Bardzo ostrożnie uchyliłam
drzwiczki i zerknęłam do środka.
- Nie rób tego, Mariah - ostrzegła mnie matka. - Spieszę się i nie chcę, by piekarnik
stracił temperaturę.
- Cóż, muszę dzisiaj wieczorem pojechać na próbę - powiedziałam. - Gdyby nie
padało, poszłabym na piechotę.
- Nie, nie poszłabyś - matka odrzekła twardo, sama zerkając do piekarnika. - Wiesz, co
myślę o spacerach po zmroku. Nie. Podrzucę cię na próbę, a potem przyjadę po ciebie, gdy
się skończy.
A więc wszystko było ustalone. Za dziesięć siódma wjeżdżałyśmy na teren szkoły.
Matka przestrzegała mnie, bym jak najszybciej schowała się przed deszczem Nikt o tym nie
musiał mi przypominać. Temperatura spadła co najmniej o pięć stopni, a deszcz lał się
potokami Było tysiące rzeczy, które wolałabym w tej chwili robić, zamiast iść na próbę.
Szkoła wydała mi się dziwnie mroczna, kiedy wbiegłam po mokrych schodach.
Odwróciłam się i zobaczyłam, jak moja matka odjeżdża. Miałam nadzieję, że nie będzie
jechać zbyt szybko po śliskich drogach. Pewnie pchnęłam wielkie, frontowe drzwi, ale nie
ustąpiły. I wtedy zobaczyłam białą kartkę papieru.
Ktoś w pośpiechu przyczepił ją do drewnianych drzwi Grube, czarne litery były już
trochę rozmyte:
„Próba czwartkowa odwołana z powodu deszczu i panującej grypy.”
Stojąc tak w strugach wody, jęknęłam. Przeczytałam informację ponownie, jak
gdybym miała nadzieję, że jeśli przeczytam ją wystarczającą ilość razy, napis ulegnie
zmianie, a drzwi się otworzą. Co za los! Teraz i tak będę musiała wracać do domu piechotą.
Moja matka była już w drodze powrotnej na zebranie rodzicielskie w szkole Kim.
Powoli zaczęłam schodzić po schodach. Nie było powodu się spieszyć. Już i tak byłam
mokra. Woda spływała po mojej kurtce przeciwdeszczowej i wsiąkała w spodnie. Nałożyłam
kaptur, który jednak nie osłaniał mnie w pełni. Podmuchy wiatru były tak gwałtowne, że nie
mogłam go utrzymać na głowie.
Wtem zobaczyłam samochód. Dan Gordon prowadził swojego starego chevroleta - tak
starego, jak ford mojej marki Zahamował i drzwi od strony pasażera otworzyły się.
- Wskakuj, szybko! - zakomenderował, a ja po chwili wahania uczyniłam to. -
Pomyślałem, że możesz się zjawić, bo byłaś jedyną osobą, której nie zdołaliśmy zawiadomić.
W ostatniej godzinie prawie wszystkie telefony w okolicy przestały działać.
Włosy przylepiły mi się do twarzy. Woda ściekająca po wewnętrznej stronie mojej
kurtki wprawiała mnie w okropne dreszcze, trzęsłam się więc bez opanowania. Moje buty
były przemoczone i czułam się tak, jakbym włożyła stopy w dwie przejrzałe kantalupy.
Chciało mi się płakać, ale nie było już w samochodzie miejsca na więcej wody.
- Co za pogoda - powiedziałam sadowiąc się. Dmuchawa zaczęła natychmiast
ogrzewać mi nogi gdy zagłębiłam się w pluszowe obicie fotela. W radiu cicho śpiewał Neil
Diamond. Nie mogłabym czuć się wygodniej nawet, gdyby Dan zaproponował mi ogień w
kominku i niedźwiedzią skórę do okrycia.
- Och - westchnęłam, a nagły dreszcz przeszedł całe moje ciało - dzięki, że
zainteresowałeś się moim losem Musiałabym biec do domu w tym deszczu.
Dan powoli wykręcał samochód, wyjeżdżając ze szkolnego parkingu na główną drogę.
- Zabiorę cię prosto do domu. Powinnaś natychmiast się przebrać - przerwał i
roześmiał się. - Mówię, jakbym był jednym z twoich rodziców.
Wkrótce parkowaliśmy już na moim podjeździe. Ocean daleko w dole z wściekłością
rozbijał swe fale o skały, a wiatr ryczał jak gniewny lew.
Mój mały dom wydawał się być jeszcze mniejszy w zacinającym deszczu, jakby
przycupnął ze strachu na urwistym brzegu, próbując ukryć się przed groźną ulewą.
Odwróciłam się i dopiero teraz zobaczyłam, że Dan także padł ofiarą deszczu - jego
włosy były mokre, a kołnierzyk kurtki poznaczony kroplami wody. W innej sytuacji nigdy nie
zdobyłabym się na odwagę, ale dzisiaj, w tej ulewie, zaprosiłam go do siebie.
- Może napiłbyś się gorącej czekolady? Albo herbaty lub kawy? - zaoferowałam.
Przez chwilę myślałam, że odmówi, ale wtedy on wyłączył silnik i uśmiechnął się.
- Okay, to brzmi zachęcająco. Dlaczego ludzie spieszą się w czasie deszczu? Często
się nad tym zastanawiałam. Kiedy są tak potwornie przemoczeni, że bardziej już nie można,
dlaczego się nie rozluźnią i nie zaczną poruszać trochę wolniej?
Mimo wszystko popędziliśmy w stronę domu jak wariaci.
- Mógłbyś rozpalić dla nas ogień” w kominku - powiedziałam, zrzucając buty i
wyskakując z kurtki Otworzyłam drzwi szafy pod schodami i wyjęłam wieszak. Potem po-
biegłam do łazienki na parterze, by powiesić ociekającą wodą kurtkę nad wanną.
Dan podał mi swoją i powtórzyłam wszystko jeszcze raz, dziwiąc się, że jego kurtka
jest taka duża Dotknęłam jej jeszcze raz, nim opuściłam łazienkę. Czułam, że mam rozpaloną
twarz, mimo zmarznięcia w czasie ulewy. Zajrzałam do lustra w łazience, ale ku memu
zaskoczeniu rumieńce dodawały mi tylko uroku.
Zanim wróciłam do salonu, Dan zdążył juz zebrać kilka gazet i teraz zwijał je w
wiechcie na podpałkę. Obserwowałam go, jak przytyka zapałkę do paru pierwszych i roznieca
płomienie.
- Macie całkiem słuszny zapas - powiedział, spoglądając na wielki stos w pudle na
drewno.
- Mój ojciec zawsze powtarza, że nigdy nic nie wiadomo - roześmiałam się. -
Poprzedniego roku prawie go nie używaliśmy, ale dwa lata temu, gdy pora deszczowa trwała
bardzo długo, to właściwie go zabrakło.
- Lepiej zmień dżinsy - stwierdził, patrząc na mnie z dołu. - Idź, ja zacznę dokładać
trochę drewna, a kiedy wrócisz przebrana, będzie tu już przyzwoity ogień.
Przeskakiwałam po dwa stopnie. Moje dżinsy były tak przemoczone, że musiałam
zdrowo szarpnąć, by je zdjąć. Szybko założyłam inną parę, a mokre powiesiłam nad wanną w
łazience na piętrze. Ściągnęłam skarpetki i rzuciłam w kąt wanny.
Złapałam suszarkę i spróbowałam coś zrobić z włosami, ale nie na wiele się to zdało, a
poza tym się spieszyłam Nie chciałam, by Dan poczuł się źle w moim towarzystwie przez to,
że tak długo samotnie czeka.
Kiedy wreszcie zbiegłam na dół, stwierdziłam, że nie było się czego obawiać. Ogień
palił się pięknie. Pomarańczowe, żółte i czerwone płomienie lizały szczapy drewna, a bijące
od ognia ciepło wypełniło salon.
Dan Gordon schylony nad rodzinnym albumem, wydawał się być całkowicie
pochłonięty oglądaniem naszych zabawnych, starych zdjęć. Poprzedniego wieczora moja
matka próbowała jakoś uporządkować ten album.
- To byłaś ty? - zapytał.
Nachyliłam się nad nim i zobaczyłam zdjęcie zrobione, kiedy miałam pięć lat.
Wielkie, orzechowe oczy, ciemne włosy spływające aż do pasa, kciuk w ustach i łza
błyszcząca w kąciku oka. Byłam tylko w jednym bucie. Moja matka mówiła później, że nigdy
nie znalazłam tego drugiego. Sądziła, że może wyrzuciłam go do śmieci Do tej pory, jak tylko
wpadam do domu, pierwsze, co robię, to pozbywam się butów.
Dan spojrzał w dół na moje bose stopy i roześmiał się.
- To bardzo przyjemne stać boso na włochatym dywanie - powiedziałam Ponownie
spojrzał na zdjęcie, później na mnie i znowu na zdjęcie.
- Byłaś śliczną, mała dziewczynką - powiedział - I nie utraciłaś tego piękną Ciągle
jesteś śliczna.
Szybko się odwróciłam, z trudnością łapiąc oddech.
- Może gorącej czekolady, tak, to dobry pomysł, a może gorącego jabłecznika.
- Nie piłem gorącego jabłecznika odkąd miałem sześć lat - odpowiedział. - a może
macie...
- Cynamonowe paluszki? - dokończyłam pytanie. - Oczywiście, że tak! Proszę,
poczekaj jeszcze chwilę.
Paluszki cynamonowe zostały po przyjęciu, które matka wydała dla Kim i jej drużyny
zuchowej; mieliśmy też dwa galony jabłecznika w kredensie. Podgrzałam jabłecznik, słu-
chając śmiechów i zabawnych komentarzy Dana przeglądającego stare zdjęcia.
- Czy twój ojciec nadal ma wąsy? - zawołał do mnie.
- Nie! - odkrzyknęłam, nalewając gorący jabłecznik do szklanek. Włożyłam do nich
paluszki i ruszyłam w stronę salonu. Nagle zawróciłam i dołożyłam jeszcze sześć imbirowych
ciasteczek i dwie serwetki.
Klęcząc przy stoliku do kawy, popijaliśmy jabłecznik i jedliśmy ciastka. Dan
przewracał stronę za stroną, oboje śmialiśmy się, aż wreszcie rzuciłam okiem na zegar nad
kominkiem.
- Lepiej zadzwonię do mamy - powiedziałam - bo jeszcze pojedzie do szkoły i będzie
tam czekać na mnie.
Wreszcie, po szóstym sygnale ktoś podniósł słuchawkę u Kim w szkole i przyrzekł
przekazać mojej matce wiadomość.
- Co zamierzasz robić? - spytał mnie Dan, kiedy wróciłam od telefonu.
- Co przez to rozumiesz?
- Po czerwcu. Jakie masz plany? Ponownie usiadłam przy stoliku.
- Złożyłam papiery w Uniwersytecie Kalifornijskim Chcę studiować dziennikarstwo,
uczęszczać na kurs twórczego pisania, liznąć trochę psychologii, socjologii - chcę robić to, co
mogłoby mi pomóc w pisaniu. Będę poznawać moich ulubionych pisarzy. Mój ojciec mówi,
że może mi załatwić pracę na pół etatu w swoim biurze ubezpieczeniowym, tak więc będę
mogła sama płacić za studia, ale wolałabym znaleźć robotę przy jakiejś gazecie. Dan skinął z
powagą głową.
- Brzmi nieźle - stwierdził. - A ty?
- Prawo. Mam wstępną akceptację na uniwersytet w Connecticut. Moja ciotka z
mężem mają dom niedaleko i oboje zaprosili mnie, bym mieszkał z nimi podczas studiów.
- Ale dlaczego aż tak daleko? - spytałam, zastanawiając się, czemu tak bardzo mnie
obchodzi, co się stanie z Danem po zakończeniu szkoły.
- Bo mój wuj jest prawnikiem i będę miał możliwość pracy u niego w biurze -
odpowiedział, zamykając album. - Ucząc się w szkole, będę mógł równocześnie zdobywać
wiedzę w prawdziwym biurze prawniczym - to dopiero będzie wspaniałe doświadczenie!
- Podziwiam cię - powiedziałam. - Masz tak dokładnie zaplanowane życie. A ja będę
uczęszczać na te wszystkie kursy, ale to jest jak strzał w ciemno. Być może nic z tego nie
wyjdzie.
Ogień na kominku trzaskał wesoło. Mogłam zobaczyć, jak odbija się w Dana oczach,
kiedy ten zamknął moje ręce w swoich dłoniach.
- Uda ci się, Mariah. Wiem, że tak. Masz wszystko czego potrzeba Jesteś inteligentna
Twoje nazwisko jest zawsze wymieniane w gronie najlepszych uczniów. Jesteś wrażliwa
Sadzę tak na podstawie twego wiersza I potrafisz zrobić coś, czego wielu pisarzy nie umie -
potrafisz pogodzić się z odrzuceniem swojego utworu. Musiałaś być wściekła, kiedy
odrzuciłem ten wiersz. Ale oto jesteśmy tu razem, a ty nie okazujesz, byś żywiła do mnie
jakaś urazę.
Twarz znowu zaczęła mi płonąć. Może siedziałam zbyt blisko ognia.
- Mogłabyś nawet zostać aktorką, tak myślę - ciągnął dalej. - Pani Dressler
powiedziała, że dobrze czytasz.
Nagle pochylił się i wyciągnął swój tekst sztuki z tylnej kieszeni spodni. Szybko
otworzył go na stronie czterdziestej czwartej. Była to scena, w której Sandra zbiera swoje
rzeczy gotując się do odejścia Dan wskazał na dół strony.
- Proszę, przeczytaj to. Natychmiast zaczęłam czytać i nagle, ponieważ znałam tę rolę
bardzo dobrze, mówiłam kwestię bez zaglądania do skryptu:
- Muszę już iść.
- Hmm? - Dan grał Murraya - Tak - odpowiedziałam, z łatwością wczuwając się w
rolę Sandry.
- Muszę się zbierać. - Wstałam, podniosłam wyimaginowaną torebkę, wsunęłam stopy
w wyimaginowane buty i ruszyłam w stronę, gdzie wyobraziłam sobie, że znajdują się drzwi.
Dan podążył za mną, tak jak to czyni w sztuce Murray.
- Nie zapomnij swoich akt.
- A, tak - powiedziałam - Moje akta - Wzięłam od niego wyimaginowane akta - A
więc do widzenia Dan, słowami Murraya, odpowiedział tylko: - Do widzenia, Sandro.
- Dowidzenia - powtórzyłam i zamknęłam za sobą nieistniejące drzwi. Dan ruszył za
mną.
- Ty idiotko. Byłem gotowy cię zabić.
Tak, jak to robi w sztuce Sandra, upuściłam moją torebkę i akta na podłogę i
zarzuciłam mu ramiona na szyję.
- Co się stało? Nic nie mówiłeś. Czekałam, aż coś powiesz. Dlaczego nic nie
powiedziałeś, ani nie pocałowałeś mnie, ani..
- Czekałem na ciebie, na miłość boską. - I wtedy Dan chwycił mnie i pocałował tak,
jak powinien to zrobić w sztuce Murray.
Widziałam to tyle razy na scenie i zawsze ogarniało mnie jakieś dziwne uczucie, kiedy
patrzyłam, jak Dan Gordon bierze w ramiona Betsy Cooper. A teraz to byłam ja. Usta Dana
spoczywały na moich i zapomniałam, że jestem Sandrą. Byłam znowu Mariah, czując
pocałunek, który był rzeczywisty, gorący i czuły.
Szybko odsunęłam się.
- Wiedziałem - oznajmił Dan. - Mogłabyś to zrobić, gdybyś chciała. Powinni byli
wybrać ciebie zamiast Betsy Cooper!
Dotknęłam palcami moich warg; ciągle czułam na nich pocałunek.
- To było tylko kilka zdań i nie miałam publiczności Postaw mnie przed tłumem ludzi
i nie będę pamiętać nawet tych kilku linijek. - Cała drżałam.
Dobiegło nas szczękniecie zamka od strony frontowych drzwi. Wiedziałam, ze musi to
być moja matka. Było za wcześnie jak na ojca. Dan szybko usiadł na sofie, a ja podeszłam do
drzwi.
Mama zdążyła całkowicie zmoknąć w drodze od samochodu. Podając mi swój
ociekający wodą płaszcz przeciwdeszczowy i parasolkę, próbowała strząsnąć z włosów krople
deszczu. Wyglądała na zdziwioną ujrzawszy, że mam towarzystwo.
- Odwołano próbę. To jest Dan Gordon. Gra rolę Murraya.
- Tak, dostałam twoją wiadomość, że jesteś już w domu - odrzekła i wyciągnęła rękę
do powitania Obserwowałam Dana, jak wstawał z sofy i potrząsał serdecznie ręką mojej
matki.
- Przyniosę ci gorącego jabłecznika, mamo - zaoferowałam.
- Mhm, to brzmi interesująco - odpowiedziała. - Pójdę tylko na górę się przebrać.
Zaraz będę z powrotem.
Wyszła z pokoju, ciągnąc za sobą mokre rzeczy, a ja z Danem znowu zostaliśmy sami.
- Naprawdę muszę już lecieć - powiedział. - Mam jutro tę klasówkę z trygonometrii, a
nie jestem na tyle dobry, by ściągać.
Pobiegłam do łazienki i zdjęłam jego kurtkę z wieszaka. Tym razem przyłożyłam ją na
chwilę do piersi, wdychając zapach kolońskiej wody. Była taka sama, jak ta, której używał
mój ojciec. Ciepły i znajomy zapach.
Dan otworzył drzwi i właśnie chwycił mnie za rękę, kiedy usłyszałam, jak moja matka
wołała z góry.
- Och, ta Kim! Znowu to zrobiła! Zostawiła otwarte okno w swojej sypialni i teraz jest
tam pełno wody! Mariah Przynieś szmatę!
Dan uśmiechnął się.
- Słyszałaś, Kopciuszka Przynieś szmatę!
Patrzyłam za nim, jak biegł przez kałuże do swego samochodu. Stałam i machałam na
pożegnanie dopóki mogłam dojrzeć samochód. Tym, co zmusiło mnie do wejścia z powrotem
do domu, były powtarzające się krzyki matki, bym przyniosła wreszcie tę cholerną szmatę.
Czy pocałował mnie jako Murray - czy może naprawdę był to Dan? Czy kiedykolwiek
się dowiem?
ROZDZIAŁ ÓSMY
Nim nadszedł poniedziałek, nasza część Kalifornii znowu kapała się w jasnym słońcu.
Nawet Amy poczuła się na tyle dobrze, ze wróciła do szkoły, a próby naszej sztuki toczyły się
według planu.
Do połowy lutego aktorzy koncertowali się na drugim akcie, a ja obserwowałam ze
swojego miejsca w trzecim rzędzie, jak Betsy Cooper odgrywała tę samą scenę, którą ja za-
grałam z Danem w moim własnym domu.
Któregoś wieczora Amy siedziała obok mnie, gdy na scenie Dan podchodził do Betsy
i mówił jej, by nie zapomniała swoich akt W chwilę później, kiedy ją całował, mimowolnie
wcisnęłam się głębiej w fotel. Wzrok Amy był skierowany na mnie, więc pospiesznie
opuściłam oczy na tekst sztuki tak, by myślała, że jedynym powodem, dla którego
interesowałam się tym, co się dzieje na scenie, były moje obowiązki suflera.
- Rozmawiałam z Danem przed minutką - wyszeptała Amy.
- Hmm? - starałam się wyglądać na niezainteresowaną.
- Tak. Powiedział mi, że zamierza cię zapytać, czy nie mógłby mnie wyręczyć w
odwiezieniu cię do domu. Ale się zastrzegł, że nie zrobi tego, jeśli byłoby mi przykro wracać
samej.
- To taki okrężny sposób spytania mnie - odszepnęłam - Czy aby na pewno nie
zaaranżowałaś tego? Amy spojrzała na mnie z dezaprobatą.
- Mariah! Jesteś niemożliwa! Ja tylko relacjonuję ci naszą rozmowę, żebyś wiedziała,
co się dzieje. Z pewnością nie musisz jechać z nim, jeśli nie chcesz.
- Nie chcę - odpowiedziałam Amy. - Tak się składa, że powinnam być w domu tak
wcześnie, jak się tylko da, bo mam jutro klasówkę z literatury angielskiej, a nie jestem jeszcze
przygotowana.
- Pójdę o zakład - powiedziała Amy bez śladu uśmiechu - że już od urodzenia jesteś
przygotowana do tej klasówki z literatury angielskiej.
Grupa ze sceny zaczęła się rozchodzić, Dan i Betsy rozmawiając ze sobą zbiegli
równocześnie ze schodów. Amy wstała, gotowa wymknąć się bocznym wyjściem, kiedy Dan
nagle ruszył w kierunku naszego rzędu. Ja stałam tuż za nią.
- Poczekaj! Mariah? - zawołał.
Znowu poczułam, jak rumieniec oblewa mi twarz i szyję. Spojrzałam na Amy. Ona
zaś wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć: „Mówiłam ci”.
Odwróciłam się z powrotem do Daną Szedł wzdłuż naszego rzędu, trzaskając
składanymi krzesłami. Wreszcie znalazł się obok mnie.
- Mariah, chciałbym cię odwieźć do domu - jeśli się zgodzisz. Amy powiedziała, że
nie będzie jej przykro wracać samej.
I oto byłam otoczona, z jednej strony stał Dan, z drugiej Amy. Kiedy wreszcie
otworzyłam usta, wydobyło się z nich cichutkie piśniecie:
- Okay - powiedziałam - jeśli Amy nie ma nic przeciwko temu.
Amy była już w drodze do wyjścia.
- I tak muszę lecieć - zawołała do nas. - Mam jutro klasówkę z literatury angielskiej, a
jeszcze nie jestem przygotowana.
Roześmiałam się. Co za przyjaciółka!
- Pomyślałem sobie, że zatrzymamy się po drodze i coś zjemy, hamburgera albo coś w
tym rodzaju - mówił Dan, gdy przesuwaliśmy się wzdłuż rzędu. Złapał mnie za rękę i
poprowadził w stronę swego samochodu. - Jesteś głodna?
- Troszeczkę - odrzekłam.
Noc była jasna, tak różna od tej, kiedy siedziałam w samochodzie Dana przemoczona
do suchej nitki Było bardzo zimno, więc kuliłam się w mojej zielonej kurtce z dzianiny. Dan
zapalił silnik i włączył magnetofon. Głos Harry'ego Nilssona wypełnił wnętrze samochodu.
- Lubię te stare kawałki - powiedział Dan. - Są ponadczasowe.
- Czy umiałeś grać na ukulele wcześniej - przed tą sztuką? - zapytałam. - To znaczy,
grasz „Tak, panie, to moja ukochana'' dobrze. Nauczyli cię teraz? Czy też umiałeś wcześniej?
Dan się roześmiał.
- Miałem szczęście. Mój ojciec grywał to bezustannie, gdy byłem dzieckiem Zresztą
tych parę akordów potrzebnych w sztuce można się nauczyć z łatwością. Ron Cross, chłopak,
który gra Nicka, nie znał przedtem ani jednej nury, a po kilku godzinach ćwiczeń, był już
całkiem dobry.
Podjechaliśmy do baru Megana i dziewczyna w czerwonym kostiumiku wyskoczyła z
bocznych drzwi budynku Pomyślałam, że na pewno musi marznąć.
- Czym mogę wam służyć? - zapytała. Dan spytał mnie na co mam ochotę, a potem
złożył zamówienie na dwa hamburgery, frytki, plasterki cebuli i dwie duże cole.
Puścił taśmę z muzyką zespołu Rolling Stones, ja zaś zagłębiłam się w fotel i
westchnęłam.
- To będzie wspaniałe przedstawienie - powiedziałam. - Chciałabym, żeby już był
kwiecień. Nie mogę się doczekać, kiedy moja rodzina je zobaczy.
- Będzie mi brakować prób - rzekł Daa - Będzie mi brakować widoku twej twarzy na
widowni.
Przez całą następną piosenkę siedzieliśmy w milczenia Wreszcie dziewczyna
wyskoczyła z budynku ponownie, zjawiając się po stronie Dana z naszym zamówieniem Dan
ostrożnie zdjął jedzenie z tacy i podał mi moją porcję.
Często obawiałam się jedzenia na mieście w towarzystwie chłopca. To znaczy, myślę,
że żując coś, nie pokazujemy się z najatrakcyjniejszej strony. Spędziłam całe godziny,
obserwując ludzi u Macka i w łodziami, i obie z Amy wiele razy się z tego śmiałyśmy. A oto
sama to robiłam w towarzystwie Dana.
Ale tu było łatwo. Nie siedziałam naprzeciwko niego, a tylko obok, było więc dużo
łatwiej. Byłam wdzięczna za to, że wybrał bar samochodowy.
- Mariah, czy chodzisz na randki? - Dan połknął całego swojego hamburgera w dwóch
kęsach.
Gwałtownie przełknęłam.
- Nie, nie.
- Nie? Nigdy? - odwrócił się i patrzył teraz prosto na mnie. Oblizałam wargi, mając
nadzieję, że wokół ust nie pozostały mi resztki majonezu. Wybrałam hamburgera z sałatą,
pomidorami i majonezem Niestety, okazał się być rozlazły.
- Nie - nigdy - tutaj - powiedziałam mu. - Miałam chłopca dwa lata temu. Chodziliśmy
ze sobą tylko przez jedne wakacje w Palm Springs.
- Czy nadal go widujesz? - zapytał Dan, żując swoje frytki.
Ta uwaga przywołała na moje usta uśmiech. Uśmiech pełen bólu. Tak, nadal go
widuję, pomyślałam Kiedy zamknę oczy i siedzę bardzo, bardzo cicho.
- Paul umarł na raka pod koniec roku - w Boże Narodzenie. Chodziłam wtedy do
pierwszej klasy. - Plasterek cebuli utkwił mi w gardle i musiałam wypić duży łyk coli.
- Tak mi przykro - powiedział. Była to utarta, zwyczajowa reakcja na taką wiadomość,
bo ludzie czują, że oczekuje się od nich, by to mówili Słyszałam to już tysiące razy. Ale jego
„bardzo mi przykro” brzmiało prawdziwie.
Nastało między nami długie, głębokie milczenie.
- Nie wiem, czy o tym już słyszałaś, ale ludzie z obsady mówią o zorganizowaniu
przyjęcia Odbędzie się ono jakieś dwa tygodnie przed premierą - powiedział. - Na początku
kwietnia. - Złożył swoją serwetkę i odstawił papierowe talerze na tacę za oknem samochodu.
- W Newport Beach na starka Wszyscy możemy zaprosić swoich przyjaciół i powinno być
bardzo fajnie. Tak myślałem, Mariah - czy nie zechciałabyś pójść ze mną?
Jego ręka zsunęła się z oparcia fotela i odnalazła moją, ściskając ją ciepło. Poczułam,
jak lekki dreszcz przechodzi mi po plecach. Dlaczego Dan chciał akurat mnie zaprosić na tak
ważną imprezę. Był przecież otoczony najładniejszymi dziewczynami, takimi, które
naprawdę były popularne. Spójrzcie na Amy - mógł równie łatwo zaprosić ją - albo Betsy
Cooper, która zdawała się nie widzieć poza nim świata. Dlaczego to jej nie zaprosił?
Nie zdołałam jeszcze nic odpowiedzieć, kiedy zaczął mówić dalej.
- Tylko zastanów się nad tym przez chwilę. Nie odmawiaj od razu. Poproszę cię
jeszcze raz za kilka dni, a potem jeszcze raz, będę pisał do ciebie liściki i przyczepiał na
drzwiach twojej szafki i wszyscy będą się zatrzymywać, by je przeczytać, a ty umrzesz ze
wstydu...
Teraz już się śmiał, a ja nie mogłam się powstrzymać i też się roześmiałam. I
śmialiśmy się tak, aż do momentu, kiedy podjechaliśmy pod mój dom Dan odprowadził mnie
do drzwi. Księżyc w pełni świecił na nas prawie tak jasno, jak sceniczne reflektory. Dan
pochylił się i ujął mnie pod brodę.
Kiedy mnie pocałował, wiedziałam, że tym razem nie była to gra.
Tej nocy, długo po tym jak zgasiłam światło, leżałam z otwartymi oczami,
zastanawiając się, w jaki sposób udało mi się dotrzeć do takiego momentu w moim życiu, że
znowu czułam się szczęśliwa.
Miałam to wspaniałe, radosne uczucie będąc z Paulem i myślałam, że to się już nigdy
nie powtórzy, ale oto stało się - a może tylko sama siebie oszukiwałam, bo głęboko w środku
cały czas czekałam, aż się to zdarzy ponownie?
Przewracając się na łóżku, próbowałam zasnąć, ale sen nie nadchodził. Księżyc
przedarł się przez zasłony i świecił wprost na moją toaletkę. Żółta, fluorescencyjna nalepka,
którą podarował mi Paul, zdawała się oświetlać pokój.
Słowa „P.S. Kocham Gę” jarzyły się niesamowicie. Odwróciłam głowę i schowałam
twarz w poduszkę. „Paulu Strobę, kochałam cię - ale ciebie już nie ma' ' - wyszeptałam. - „A
teraz Dan Gordon wkroczył w moje życie. Sprawia, że znowu czuję się pełna życia, tak samo,
jak wtedy, gdy znałam ciebie. Czy to w porządku?”
Moje łzy zmoczyły poszewkę, więc odwróciłam poduszkę na drugą stronę. Położyłam
się na plecach i zapatrzyłam się w sufit. Księżyc schował się za chmurą, mój pokój ogarnęły
ciemności Powoli zapadłam w niespokojny sen, w którym Paul stał obok Dana, a obaj
wyciągali do mnie szeroko rozwarte ramiona.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
,,Pavilion Queen” czekała cierpliwie, byśmy weszli na jej pokład. Było nas
dziewięćdziesiąt sześć osób: obsada sztuki z przyjaciółmi, pomocnicy i sympatie, pani
Dressler i jej mąż George oraz pan Barrett ze swoją aktualną przyjaciółką, Maureen Haver.
Zdecydowano, że przyjęcie odbędzie się pod koniec marca zamiast w kwietniu, z
uwagi na napięty plan zajęć. Ponieważ nocne powietrze bywa chłodne w marcu, każdy miał
ze sobą kurtkę albo sweter.
Amy przyszła z Joem Bronsonem, a Betsy Cooper zaprosiła w końcu Toma Masona,
po tym, jak się dowiedziała, że Dan poprosił mnie, a ja się zgodziłam.
Czterech mężczyzn weszło na pokład, niosąc ogromne tace zjedzeniem, które zaczęli
rozstawiać na długich, przykrytych białymi, lnianymi obrusami stołach. Wędrowali do re-
stauracji „Wielorybia Opowieść” i z powrotem, donosząc ciągle nowe smakołyki.
Będziemy krążyć po wodach Newport Harbor na pięknym, niebieskobiałym,
dwupokładowym statku rzecznym Wszyscy byli podekscytowani, przygotowani na wspaniałą
zabawę. Sześcioro spośród pomocników znalazło trochę czasu na przystrojenie statku
kolorami naszej szkoły, niebieskim i żółtym, a ktoś też wygrzebał dekoracje z jakiegoś
przyjęcia, ozdobione klownami.
- Zupełnie jak przyjęcie dla dzieci - powiedziałam Danowi, gdy weszliśmy po trapie i
stanęliśmy na pokładzie Queen. On zaś uścisnął mi dłoń.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin - powiedział, uśmiechając się do mnie.
- Ale to nie są moje urodziny - zaprotestowałam.
- O tak, są. - Śmiał się, a jego niebieskie oczy błyszczały. - Nie byłem z tobą
poprzedniego drugiego czerwca, a więc obchodzę je dzisiaj, trochę późno, ale lepiej niż
wcale.
- A skąd znasz datę moich urodzin? - zapytałam.
- Amy mi powiedziała.
- Amy ci powiedziała - Wyrzekliśmy oboje równocześnie i wybuchnęliśmy śmiechem.
Amy, kiedy ją spotkaliśmy, trzymała za rękę swojego Joego Bronsona i była cała w
uśmiechach. Wyglądała bardzo elegancko. Jej ciemne włosy były zaczesane na czubek głowy
i upięte. Wijące się kosmyki wymykały się tu i tam, jak malutkie strumyczki. Joe nie odrywał
od niej pełnych uwielbienia oczu.
Powiedziano nam, byśmy ubrali się jak na szkolny bal, co oznaczało, że mogłeś
wybrać strój od sportowego aż po oficjalny, jak tylko chciałeś.
Obie z Amy wybrałyśmy sukienki Góra mojej wyglądała jak wiktoriańska bluzka, zaś
jasnoniebieska spódnica była obszyta u dołu falbankami. Amy miała na sobie ciemnozieloną
sukienkę, z raglanowymi rękawami i rozszerzającą się do dołu spódnicą.
Dan spojrzał na zegarek.
- Za jakieś pięć minut powinniśmy już ruszać w drogę - oznajmił naszej grupce. Wziął
z jednego ze stołów precel i włożył mi go do ręki.
Pianino cicho grało piosenkę o miłości, światła na „Pavilion Queen” zamrugały i nasz
statek odbił od nabrzeża i wypłynął na ciemną wodę. Przyjęcie zaczęło się.
Światła domów stojących wzdłuż nabrzeży portowych migotały wesoło, kiedy obok
przepływaliśmy. Kapitan pokazał nam dawny dom Johna Wayne'a i jeden z domów Jamesa
Cagneya.
- Wodny szlak gwiazd - ogłosił z powagą, gdy nasz statek sunął przez port.
Setki podskakujących na wodzie żaglówek, uśpionych przy swych cumowiskach, ze
starannie zwiniętymi na noc żaglami Dwóch szeroko uśmiechniętych mężczyzn wiosłujących
w małej dinghy minęło nas, machając w pozdrowieniu.
- Założę się, że woleliby być z nami na pokładzie - rzekła Amy, odwzajemniając
powitanie.
Smakowite zapachy tajemniczych potraw unosiły się aż na górny pokład, gdzie
staliśmy, opierając się o reling i machając jak wariaci do każdego, kto tylko mijał nasz statek.
Wielki, niebiesko - biały jacht z cichym szumem motorów prześlizgnął się obok nas.
Mężczyzna i kobieta unieśli do góry lornetki w geście powitania i znowu machaliśmy rękami.
- Kim jesteście? - zawołał do nas mężczyzna.
- Gimnazjum Talbota, aktorzy ze szkolnego przedstawienia i ich przyjaciele -
odkrzyknął Joe Bronson.
Jacht zwolnił.
- Co wystawiacie? - zapytał mężczyzna. Dan złożył dłonie wokół ust w trąbkę i
zawołał:
- „Tysiąc klownów”.
- Aha - zdołaliśmy jeszcze usłyszeć ze strony szczęśliwej pary i oto już byliśmy za
daleko, by się z nimi porozumieć.
Wszyscy zdążali schodami w dół, by coś zjeść i nasza grupka poszła ich śladem Na
dolnym pokładzie powitała nas uczta godna zwycięskiej armii: wszelkie rodzaje sałatek i go-
rące dania, ekstrawaganckie desery i wielka czara różowego ponczu z cieniutkimi plasterkami
cytryny, pływającymi po wierzchu.
Wśród biesiadników rozchodziły się pełne zachwytu okrzyki.
- Chodźmy zjeść na górny pokład - zaproponował Dan, kiedy już napełniliśmy nasze
talerze. Joe i Amy zostali jednak na dolnym, podczas gdy ja z Danem skierowaliśmy się w
stronę wąskich schodów prowadzących na górę. Większość zdążyła już zejść na dół, więc
znaleźliśmy się na górze prawie całkiem sami.
Usiedliśmy na jednej z ławek i co drugi kęs wychwalaliśmy jedzenie.
Nagła bryza sprawiła, że włosy przesłoniły nam twarze.
- Czy chcesz zejść na dół? - zapytał Dan.
Dolny pokład był przeszklony i nie bylibyśmy tam wystawieni na podmuchy
wilgotnego wiatru, ale przecząco potrząsnęłam głową.
- Tutaj jest zbyt pięknie. Gwiazdy świecą tak jasno. Dziś w nocy naprawdę można je
zobaczyć.
Dan spojrzał w górę.
- Z całą pewnością. To miła odmiana.
- Powinieneś zobaczyć gwiazdy nad Palm Springs - powiedziałam. - A może już
widziałeś?
- Nie - odrzekł Dan, podnosząc mnie z ławki i ciągnąc na drugą stronę pokładu. -
Spójrz, stąd pawilon wygląda tak nierealnie, jak malowidło.
Stałam obok niego i patrzyłam na Pawilon Balboa Był to piękny budynek i naprawdę
wyglądał nierealnie, jaśniejący w mrokach niczym zabawka.
- Jaki piękny - wyszeptałam, a Dan objął mnie ramieniem i przyciągnął bliżej siebie.
Znowu spojrzałam na gwiazdy.
- Gwiazdy nad Palm Springs są tak wyraźne, że wydają się być klejnotami
rozsypanymi na czarnym aksamicie - powiedziałam mu wspominając. - A góry wokół miasta
otoczone są niesamowitą niebieską poświatą. Powinieneś pojechać tam kiedyś i ujrzeć to na
własne oczy.
- Pojadę - odrzekł Dan. Westchnął głęboko, kierując się z powrotem na drugą stronę
pokładu. Ujął mnie za rękę i posadził na ławce.
- Tak wyraźnie widać wybrzeże. Kiedy ostatnim razem płynąłem po zatoce była
straszna mgła.
- A powietrze w Palm Springs jest zawsze krystalicznie czyste - ciągnęłam dalej. -
Możesz naprawdę oddychać.
Dan przytulił mnie silniej, a ja oparłam głowę na jego piersi.
Znajomy zapach jego wody kolońskiej przywołał z powrotem wspomnienia tego
szczęśliwego, deszczowego dnia. Wiedziałam, że chciał, abym przestała paplać o Palm
Springs. Powinniśmy cieszyć się teraźniejszością, a nie rozmawiać o innych miejscach czy
innych czasach. Ugryzłam się w język, przysięgając sobie nie powiedzieć już ani jednego
słowa o przeszłości.
Pytanie zostało wypowiedziane tak cichym szeptem, że musiałam wytężyć słuch, by je
usłyszeć. Z głową spoczywającą na piersi mogłam wyczuć bicie jego serca. Zdawało się
przyspieszyć swój rytm, kiedy zapytał:
- Jaki on był, ten Paul, którego znałaś?
Znów powiała bryza i przyniosła ze sobą słaby zapach ryb. Daleko na pływającej boi
widziałam fokę składającą swoje przednie płetwy, zupełnie tak, jakby klaskała.
- Jaki on był? - powtórzyłam On - on miał włosy w kolorze piasku. Jego oczy były
niebieskie - jak twoje.
Uniosłam głowę by mu odpowiedzieć, lecz po chwili ułożyłam ją z powrotem na jego
piersi Mijały minuty, a my nie mówiliśmy nic.
- Opowiedz mi o nim - poprosił cicho. Wzięłam głęboki oddech, dalej przytulając
głowę do jego piersi by słyszeć bicie jego serca.
- Był wysoki - zaczęłam powoli - i szczupły. W miarę, jak jego choroba postępowała,
stawał się coraz szczuplejszy, aż w końcu chciało mi się płakać. Nade wszystko pragnął
zostać architektem, żeby budować piękne gmachy, a któregoś dnia może nawet katedrę, tak,
aby coś po sobie światu zostawić.
Zaczęłam mówić i teraz nie byłam już w stanie przerwać.
- Był jedynym dzieckiem swoich rodziców, a więc to wszystko było dla nich straszne.
Kiedy Paul dowiedział się, że najprawdopodobniej umrze, był z początku wściekły,
kompletnie wściekły, ale z czasem uspokoił się i przejął ich nadzieję, że jednak wyzdrowieje.
Czułam gorące, piekące łzy, wtuliłam więc głowę głębiej w miękką marynarkę Dana.
- Paul mocno wierzył, że ludzie nie mogą umrzeć, naprawdę umrzeć, jeśli ich bliscy,
których za sobą pozostawiają, po prostu myślą o nich czasami O swoim dziadku zawsze
mówił w ten sposób: „On nigdy naprawdę nie umarł dla mnie. Mogę sprawić, by żył
wiecznie, jeśli tylko usiądę i wspomnę go. We mnie on będzie żyć wiecznie”.
Wyprostowałam się i spojrzałam w smutne, niebieskie oczy Dana.
- W ostatnim liście, który od niego otrzymałam, Paul prosił mnie, bym to zrobiła -
pamiętała o nim - i właśnie tak robię.
Dan objął moją twarz rękami. Ucałował łzy na moich policzkach i przytulił mnie
mocno. Sięgnęłam do kieszeni płaszcza i wyciągnęłam chusteczkę. Wziął ją ode mnie i otarł
łzy z mojej twarzy.
- Był szczęśliwy, że mógł cię poznać - powiedział Dan, uśmiechając się w zadumie. -
Musiał bardzo cię kochać.
Muzyka dochodząca z dołu stała się dużo głośniejsza.
- Tańczą już - rzekł Dan. - Chodź Mariah, zejdziemy na dół i zjemy jeszcze trochę
tych smakołyków, może chwilę potańczymy.
Kiedy szliśmy w dół po kręconych schodach, trzymał moją rękę mocno, bym nie
straciła równowagi. Po raz pierwszy od długiego czasu czułam się dobrze i zupełnie
bezpiecznie.
Kiedy „Pavilion Queen” majestatycznie przepływała przez port, ludzie we wszystkich
tych modnych restauracjach na brzegu odwracali się, by spojrzeć, zastanawiając się, czyje to
przyjęcie. Było to wielkie święto dla tych wszystkich uczniów, którzy tak ciężko pracowali
przy sztuce i dla nauczycieli, którzy z radością poświęcali swój czas, by być pewnymi, że
wszystko się uda.
Niewiele mogliśmy jeszcze zrobić, by udoskonalić nasze dzieło. Aktorzy znali role,
pomocnicy potrafili swoją robotę wykonać z zawiązanymi oczami, a i cała reszta znała swe
obowiązki na pamięć . Nie mogło być lepszych odtwórców głównych ról niż Dan i Betsy.
Chłopak, który grał Nicka zachowywał się tak naturalnie, że przechodziły mnie dreszcze, gdy
patrzyłam na jego grę. I myślę, że ten, który grał nudnego pracownika socjalnego, był lepszy
od aktora z filmu. Pani Dressler i pan Barrett byli tak zadowoleni ze wszystkiego, że uśmiech
nie schodził im z twarzy.
A więc był to wieczór świętowania. I tańcząc z Danem, po chwili spędzonej przy stole
zjedzeniem, zdałam sobie sprawę z tego, że oprócz przedstawienia, świętuję też coś innego.
Znowu zaczynałam kochać, pomimo iż sądziłam, że nigdy to już nie nastąpi On był realny,
ten Dan Gordon i to on trzymał mnie w swoich ramionach, gdy zespół muzyczny grał
„Dlaczego nie zatańczymy jeszcze jednego tańca - nim wszystko się skończy”.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Pewnego sobotniego poranka na początku kwietnia zadzwonił telefon. Moja matka
odebrała go na dole.
- To do ciebie, Mariah! - zawołała - Nie rozmawiaj zbyt długo. Masz jeszcze do
umycia podłogę w kuchni, a jest już prawie pora lunchu.
Kończyłam właśnie cotygodniowe porządki w swoim pokoju i chociaż uwielbiałam w
soboty gawędzić przez telefon z Amy, to dzisiaj nie mogłam się doczekać, kiedy wyjdę z
domu. Temperatura sięgała już trzydziestu stopni Celsjusza i chciałam zacząć pracować na
dobrą opaleniznę.
Ale to nie była Amy. To był Dan. Słyszałam jego oddech. A głos w słuchawce brzmiał
bardzo nisko.
- Chciałbym przyjść na chwilę, jeśli masz czas. Mam tremę przed przedstawieniem i
chciałbym po prostu z kimś porozmawiać.
- Dobrze - odrzekłam, spoglądając w dół na moje brudne szorty i pogniecioną, starą,
czarną koszulkę, w której robiłam porządki. - Za jakąś godzinę?
- Nie, będę za pół godziny - powiedział i usłyszałam szczęk odkładanej słuchawki.
Moja matka stała w drzwiach z kablem od odkurzacza wnęce. .....
- Czy to był ten chłopak, który przywiózł cię w tę ulewną noc, a potem zabrał na
przyjęcie - Dan Gordon?
- Tak - odpowiedziałam. - On gra główną rolę w sztuce.
- Wydaje się być bardzo miły - stwierdziła matka, wciskając wtyczkę do kontaktu w
mojej sypialni.
- Chce przyjść tu na chwilę. Wydaje się być trochę zdenerwowany w związku z
przedstawieniem Czy nie przeszkadzałoby ci, jeślibym później umyła podłogę w kuchni?
- Podłoga w kuchni będzie na swoim miejscu i jutro - powiedziała moja matka
uśmiechając się. - Wiesz, Marian, jeszcze kilka lat temu uważałabym, że ważniejsze są inne
sprawy. Powiedziałabym, że najpierw trzeba umyć podłogę, ale przez ostatnie lata nauczyłam
się, że przebywanie z przyjacielem to znacznie lepszy sposób spędzania dnia.
Nie mogłam się powstrzymać. Objęłam ją i pocałowałam.
- Jednak nie zapomnij o niej zupełnie - powiedziała, nadal się uśmiechając.
- Nie zapomnę - przyrzekłam jej. Jak tylko usłyszałam, że włączyła odkurzacz,
podeszłam do mojej szafy, próbując znaleźć w niej coś odpowiedniejszego do ubrania.
Kiedy gong u drzwi zabrzmiał swoim do - re - mi, byłam już gotowa i ruszyłam w dół
po schodach. Zastanawiałam się, czy dobrze wyglądam w nowych, białych szortach i różowej
górze. Wydawało mi się, że jeżeli chciał tylko porozmawiać, spacerując wzdłuż plaży, był to
jak najbardziej odpowiedni strój. Jeśliby chciał pójść gdzieś indziej, zawsze mogłam się
przebrać.
Zanim dotarłam na dół, zadzwonił ponownie i dźwięk gongu wisiał jeszcze w
powietrzu, kiedy otworzyłam drzwi - Przychodzę, niosąc dary. - Uśmiechnął się.
- Tylko nie kolejną kanapkę z masłem orzechowym i pomarańczową marmoladą na
pełnoziarnistym chlebie! - jęknęłam i udałam, że mdleję.
Uratował mnie, biorąc w ramiona i muskając ustami mój policzek nim zdążyłam
odskoczyć. Wiedziałam, że nie było obawy, by ktoś nas w takiej chwili zobaczył, ale w
dalszym ciągu nie wydawało mi się to całkiem w porządku, otwarcie zachowywać się w ten
sposób.
Prezent opakowany był w folię aluminiową, którą zaraz rozerwałam. Ringo.
- Och, Dan! Nie powinieneś! - powiedziałam, kontynuując naszą małą zabawę. - W
żadnym wypadku nie mogę tego przyjąć. Jest to zbyt ekstrawaganckie jak na prezent.
- Wiem - odrzekł wyniośle Dan - ale po ostatniej nocy, po tym jak przyrzekłaś być
moją na zawsze, moja gołąbeczko, musiałem przypieczętować czymś nasze przysięgi. Na
szczęście jubiler miał jeszcze to luksusowe ringo.
Odkurzacz zamilkł i te ostatnie słowa zabrzmiały głośno w nagłej ciszy.
Przytłumiliśmy nasz śmiech, zakrywając usta dłońmi, a potem Dan złapał mnie za rękę i
podeszliśmy do frontowych drzwi.
- Chodź, chcę zobaczyć tę twoją sławną skałę. Ześlizgiwaliśmy się i co krok
potykaliśmy w drodze w dół urwiska, ziejącego między moim domem a plażą.
- Mogliśmy zejść schodami - powiedziałam w połowie drogi, ciężko dysząc.
- Ale w ten sposób bardziej przypomina to prawdziwą przygodę - odrzekł Dan,
śmiejąc się i zarazem upewniając, czy nie zsuwam się zbyt szybko.
- Aleja mam na nogach sandały - przypomniałam mu.
- Więc je zdejmij - poradził.
Ale ja wiedziałam lepiej. Pomimo że całe wzgórze pokryte było kwiatami, pomiędzy
nimi rosły pojedyncze kaktusy. Wreszcie dotarliśmy do piasku.
- Oooh - jęknęłam, pocierając kostkę. Pokuśtykałam do najbliższej skały i usiadłam na
niej.
- Czy to twoja skała? - zapytał, rozglądając się dokoła.
- Nie, ta nie jest dość duża - odpowiedziałam mu, odgarniając z oczu włosy. - Musimy
pójść trochę plażą. Widzisz? Tam jest.
Wędrowaliśmy powoli wzdłuż brzegu nim wreszcie osiągnęliśmy moją skałę, lub też
inaczej, skałę, którą uważałam za swoją.
- Czy tutaj właśnie napisałaś ten wiersz? - zapytał, siadając obok mnie.
- Tak - odpowiedziałam, podciągając pod brodę kolana. - Zapisałam go w notesie w
bardzo niedoskonałej formie. Później dokończyłam na mojej maszynie do pisania.
Przez kilka chwil żadne z nas nic nie mówiło. Stary mężczyzna z małym chłopcem
przeszli obok. - Dziadek ze swoim wnukiem.
- Skąd wiesz? - zapytał.
- Zgaduję. Zawsze siedzę tu i układam historyjki o ludziach, którzy tędy przechodzą.
Próbuję zgadywać, ile mają lat i co robią, takie rzeczy.
- A co powiesz o nim? - Dan wskazał na chłopaka około osiemnastoletniego, idącego
powoli zmęczonym krokiem, z deską do surfingu pod pachą.
- Zwykł był spacerować tutaj z dziewczyną i był wtedy szczęśliwy - powiedziałam. -
Ale dziewczyna się wyprowadziła i teraz jest samotny. Tutaj właśnie po raz pierwszy ją
spotkał. To prawie, jakby miał nadzieję znaleźć tu gdzieś nową miłość.
- Naprawdę? - Dan spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. Odrzuciłam do tyłu
głowę i zaśmiałam się.
- Och, Dan, wszystko to zmyślam Mówiłam ci, że siedzę tu i próbuję rozgryźć
przechodzących ludzi. Nigdy go przedtem nie widziałam.
Dan także się roześmiał.
- Och, ci pisarze! - jęknął, szarpiąc włosy palcami Kolejna para kierowała się w naszą
stronę, oboje mieli po dwadzieścia kilka lat, dziewczyna co chwila odwracała się, by spojrzeć
w oczy mężczyźnie Ich dłonie były ciasno splecione.
- A co powiesz o nich? - zapytał szeptem Dan.
- Cóż, zakochali się w sobie, pobrali się, mieli straszliwą kłótnię i rozeszli się, ale teraz
znów są razem - w swoim drugim miesiącu miodowym - odpowiedziałam Danowi.
- Z jakiego powodu wybuchła ta kłótnia?
- On ogląda zbyt wiele futbolu i basebolu w telewizji, a ona chce chodzić do kina. On
nie cierpi filmów.
- Jak więc rozwiązali ten problem?
- Kupili drugi telewizor - odpowiedziałam. - Teraz ona ogląda na jednym filmy, on zaś
swój sport na drugim, więcej już się nie kłócą, ponieważ cały czas są w innych pokojach i
wcale się nie widują.
- Och. - Byłam pewna, iż przez chwilę myślał, że jednak mówię prawdę. Ale
spojrzawszy na mnie, zaczął się śmiać i żartobliwie trzepnął mnie w ucho.
- Jesteś zwariowana. - Chwycił mnie, przyciągnął do siebie i objął ramionami.
Ciągle jeszcze trzymałam w dłoniach ringo. Wyślizgując się z objęć Dana,
zeskoczyłam ze skały i odbiegłam kilka metrów.
- Zobaczymy, jaki jesteś dobry, Danie Gordon! - krzyknęłam.
W sekundę później już go nie było na skale, a żółty dysk latał szaleńczo w powietrzu,
śmigając tam i z powrotem.
Dan był dobry, bardzo dobry i przez chwilę dzielnie mu dotrzymywałam kroku, ale
nagle upadłam do tyłu i ringo wpadło do morza.
Zerwałam się na równe nogi, ścigając się z Danem po ringo.
Spotkaliśmy się w lodowato zimnym przyboju piszcząc, kiedy woda zalewała nam
stopy. Dan sięgnął po ringo, ale zamiast je chwycić nabrał pełną garść wody i chlapnął mi nią
w twarz. Zaraz potem odskoczył, śmiejąc się z mojego zaskoczenia.
- Ty bestio! Ty okropna bestio! - krzyknęłam na niego, rozbryzgując fale najmocniej,
jak tylko mogłam.
Schylił się, by zaczerpnąć trochę wody. Ja zaś, jak tchórz odskoczyłam i pobiegłam w
stronę suchego piasku - i potknęłam się o kamień. Padając na twarz, poczułam w ustach słony
smak piasku.
- Nie! Nie! - piszczałam, przykrywając głowę ramionami, kiedy Dan biegł w moją
stronę. Kiedy nic się nie stało, zerknęłam na niego przez palce. Zwalił się obok na piasek i
wziął mnie w ramiona; przez chwilą obawiałam się, co pomyślą przechodzący koło nas
ludzie, ale po chwili przestało mnie to już obchodzić.
Ucałował moją mokrą twarz, potargane włosy i zamknięte powieki, a później usta,
drżącymi od zimnej wody wargami. Przywarłam do niego całym ciałem Lecz za moment
siedzieliśmy już, śmiejąc się oboje.
- Gdzie jest ringo? - spytał wreszcie, cały czas mnie obejmując.
- Tam, na piasku, gdzie położył je ten żółty pies - odpowiedziałam.
Spojrzał w kierunku, w którym wskazywałam i na nowo wybuchnął śmiechem,
ujrzawszy psa. Pies, zupełnie jakby był w tym celu tresowany, chwycił ostrożnie w pysk ringo
i przyszedł do nas, kładąc je u stóp Dana.
- Przynajmniej pies ma dość rozumu, by przynieść je z powrotem - powiedział, ciągle
mnie nie puszczając.
Podniósł ringo i rzucił je, a pies pognał posłusznie i znowu przyniósł z powrotem.
- Wolę to robić w ten sposób - oświadczył, obejmując mnie mocniej. - Niech pies
odwala całą robotę.
Prawie godzinę później, po tym jak pies wreszcie się zmęczył i pobiegł dalej plażą,
otrzepaliśmy się z piasku i powędrowaliśmy z powrotem w kierunku mojej skały.
- Czy on często bywał tutaj z tobą? - nieoczekiwanie zapytał Dan.
- Paul? - powiedziałam, mimo że dobrze wiedziałam kogo miał na myśli.
Podniosłam z piasku muszlę i powiodłam palcem wzdłuż jej nierównych krawędzi.
- Nie. Choć zawsze to planował. Mówił o tym w swoich listach ze szpitala w Teksasie,
ale nie, nigdy nie wędrował ze mną po tej plaży - po mojej plaży.
- Więc ten wiersz?...
- Paul często spędzał wakacje ze swoimi rodzicami na plaży w Laguna, ale nigdy się
na niej nie spotkaliśmy. To był tylko miły zbieg okoliczności, że oboje kochaliśmy plażę. Tak
więc kiedy opuściłam Palm Springs, marzyłam o Paulu spacerującym tu ze mną Marzyłam o
rym tak często , że zaczęłam wierzyć, że było tak naprawdę i że mewy obserwowały nas,
kiedy chodziliśmy razem i rozmawialiśmy. A kiedy on umarł, cóż, marzenie pozostało.
- A więc napisałaś ten wiersz...
Odwróciłam się, by spojrzeć na Dana. Dana Gordona, wesołego chłopca, który pewnie
nigdy w życiu nie zaznał smutnej chwili.
- On jest częścią mnie - powiedziałam. - Jest ze mną przez cały czas. Chciałabym,
żebyś wiedział, jak to jest. Dlatego ci to wszystko opowiadam... - Czy wiesz, co jest naj-
bardziej zadziwiające, kiedy kogoś stracisz? - zapytałam szeptem, a on nachylił się, by lepiej
słyszeć. - Naprawdę zadziwiające jest to, że gdy ktoś, kogo bardzo kochasz umiera, wszystkie
te nieważne rzeczy, codzienne rutynowe czynności, nadal toczą się niezmiennym rytmem, tak
jakby nic się nie stało! Możesz włączyć telewizor, a w nim ciągle te wszystkie głupie
komedie i cały ten puszkowany śmiech! Ludzie świętują, chodzą na przyjęcia. Chłopak,
roznoszący gazety, wrzuca je w to samo głupie miejsce pod tylną werandą, skąd muszę je
wydostawać przy pomocy szczotki Te zwariowane mewy nadal siadają w szeregu na tej skale.
Wszystko to nie przestaje się toczyć swoim torem, zupełnie jakby nic okropnego się nie
wydarzyło.
Nastąpiła długa chwila ciszy, w której ręka Dana zamknęła się wokół mojej.
- Nigdy nikogo nie straciłem - powiedział, a ja przypomniałam sobie, jak sama
mówiłam te słowa do Paula dawno temu. - Do tej pory, oprócz rodziców, nikogo też nie
kochałem - dodał.
Odwróciłam się i spojrzałam mu w twarz. Jego oczy stały się ciemne i pełne napięcia,
czoło przecinała głęboka zmarszczka. Nagle skoczył na równe nogi.
- Jesteśmy głodni! - krzyknął na dreptającego obok malutkiego biegusa, który nawet
nie odwrócił w naszą stronę głowy. - Wskoczmy w mój samochód i zjedzmy coś „U
Gospodarza”. - Pociągnął mnie ze sobą i nagle uświadomiłam sobie, że naprawdę byłam
bardzo głodna.
Spałam dziś dłużej niż zwykle i nie jadłam jeszcze wcale śniadania.
Kiedy dotarliśmy na powrót do domu, żeby powiedzieć mojej matce, dokąd idziemy,
stała właśnie pośrodku kuchni Dan wyciągnął do niej rękę, a ona ciepło ją uścisnęła.
- Mariah mi cały czas opowiada że jesteś wspaniałym Murrayem - powiedziała.
Dan uśmiechnął się do niej, a potem do mnie.
- Może na próbach - rzekł całkiem poważnie. - Ale trochę się denerwuję premierą.
Nigdy przedtem nie słyszałam, żeby mówił słowo „denerwować się”. Przyjrzałam mu
się z większą uwagą. Nie wiedziałam, że Dan może się denerwować. Zawsze był taki
szczęśliwy. Kiedy szliśmy w stronę jego samochodu, ponownie na niego spojrzałam Może
Dan miał jeszcze drugie oblicze, o którym nie miałam pojęcia Mógł się denerwować i co on
przedtem takiego powiedział? Te słowa nie zwróciły wtedy mojej uwagi: „Do tej pory, oprócz
rodziców, nigdy nikogo też nie kochałem..”
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Następne dwa tygodnie szybko przeleciały. Widywałam Dana tylko krótko między
lekcjami albo podczas prób. Był zajęty i zdenerwowany, ale wyczułam w nim tę subtelną
zmianę, która nie miała nic wspólnego z tremą. Nie śmiałam nawet myśleć, że jej przyczyną
mogłabym być ja - albo coś, co zrobiłam.
Czwartek zbliżał się, jak na skrzydłach. Pani Dressler i pan Barrett zmienili się na
naszych oczach w kłębki nerwów. Betsy wyglądała na przerażoną, jak tylko wkraczała rano
do szkoły aż do momentu, gdy schodziła wieczorem ze sceny.
- Próby idą zbyt dobrze - powiedział pan Barrett pewnego wieczoru do pani Dressler.
Usłyszałam, jak rozmawiali za mną, kiedy samotnie siedziałam w audytorium nad otwartym
skryptem, którego zresztą, wcale już nie potrzebowałam.
- Tak - zgodziła się pani Dressler. - Mówi się, że jeśli próby idą gładko - to miej się na
baczności!
Pomocnicy użerali się z rozmaitymi rupieciami, które powinny być usunięte ze sceny
po tym, jak Sandra posprząta mieszkanie Murraya.
Pan Barrett zaczął ich strofować.
- Słuchajcie, już wam przecież mówiłem, że kiedy dzieciak wkracza z powrotem do
mieszkania przed przybyciem Murraya, musimy pokazać, jak Sandra je uporządkowała.
Upewnijcie się, że wszystko to zostanie zrobione.
Prawdą było to, co mówili na początku. Pomocnicy mieli do wykonania w tej sztuce
olbrzymią pracę.
Betsy była już bardzo dobra. W odpowiednich miejscach płakała, tupała ze złości
nogami i śmiała się szaleńczo. Jej timing był perfekcyjny. Najgorsze było dla mnie, gdy Dan
musiał ją pocałować. Wstrzymywałam oddech za każdym razem, gdy to następowało. To była
tylko gra, ale martwiło mnie oglądanie ich tak blisko siebie, szczególnie, że my nie
przebywaliśmy ze sobą ostatnimi czasy.
Ostatni raz, kiedy naprawdę spędziłam trochę czasu z Danem, było to właśnie tamtej
soboty na plaży, ale już tego dnia zauważyłam w nim tę nagłą zmianę. Podtrzymywał
rozmowę na błahe tematy przez cały lunch, który jedliśmy w Laguna, kiedy wreszcie
pożegnaliśmy się, jego pocałunek był zaledwie muśnięciem mojego policzka. Od tej pory
spostrzegłam lekki chłód w jego pozdrowieniach. Nawet po próbach, żegnał mnie tylko
skinięciem głowy lub zatrzymywał się zaledwie na króciutką rozmowę. Nie mogłam
zrozumieć, co było nie tak. Z pewnością nie był aż tak zdenerwowany zbliżającą się premierą
Próbowałam nie martwić się tym i skupić na sztuce.
W środę wieczorem wszyscy znajdowali się już u kresu sił, ton rozmów był
sarkastyczny i nikt się nie uśmiechał.
- To normalne - powiedziała Amy, kiedy szykowałyśmy się do drogi - Kelly, też jest
jednym z pomocników, powiedziała, że przed lary jej matka była aktorką i mówi, że to
normalne zachowanie przed premierą.
A więc wszyscy byliśmy normalni, pomyślałam Dobrze. Ale z jakiego powodu Dan
mnie unikał? A może to tylko moja wyobraźnia?
Kiedy Dan zszedł ze sceny, podeszłam do niego. Amy pozostała w tyle, ale mogła
doskonale słyszeć, co mówię.
- Życzę ci powodzenia jutro - powiedziałam drżącym głosem Przez chwilę myślałam,
że Dan odwróci się i odejdzie, nic nie mówiąc.
Wtedy Amy wypaliła:
- Mariah, jeśli chcesz wracać do domu z Danem, nie będzie mi to przeszkadzać.
Dan stał tak i wydawał się być zawstydzony, kiedy Amy i ja czekałyśmy na jego
reakcję. Wreszcie z twarzą płonącą rumieńcem odwróciłam się na pięcie do Amy. Zdawało
mi się, że on nie chce mnie odwieźć do domu!
- Och, pojadę z Amy - powiedziałam lekko. Dan uniósł rękę.
- Nie. - Wreszcie odzyskał głos. - Dzięki, Amy. Zawiozę Mariah do domu. - Chcę -
muszę i tak z nią porozmawiać. Poczekaj, wezmę tylko swoje rzeczy.
Zniknął za sceną i Amy szybko odwróciła się do mnie.
- Przepraszam, jeśli powiedziałam nie to, co trzeba, ale myślałam, że wy dwoje... - Na
twarz Amy także wystąpił rumieniec.
- W porządku - odpowiedziałam - Nie powiedziałaś nic złego. Po prostu przez ostatnie
kilka dni wydaje się pragnąć, by go pozostawiono samego.
- Aktor z niego. - Zaśmiała się Amy. - Tak - odrzekłam, ale wcale nie byłam tego
pewna Dan zdawał się naprawdę stracić mną zainteresowanie.
Powoli ruszyliśmy do jego samochodu Wokół opadała gęsta mgła Nienawidziłam jej.
Przez tyle czasu mieliśmy takie czyste niebo, a tu nagle z dnia na dzień zaczęła nas okrążać
tak okropna mgła Snuła się wzdłuż brzegu gęsta niczym wata, otaczając nas coraz ciaśniej.
Sprawiała, że czułam się, jakbym się dusiła.
Dan nie odzywał się do mnie, sadowiąc się za kierownicą.
- Nienawidzę mgły. Skóra od niej cierpnie - powiedziałam, żeby tylko coś powiedzieć.
Nie zareagował. Włączył silnik i zaczął prowadzić. Jego oczy były skierowane na
białą linię pośrodku autostrady. Byliśmy już prawie przy moim domu, kiedy zdobyłam się na
odwagę, by zapytać:
- Dan, czy jesteś na mnie zły? Nic nie mówisz. Nie jesteś sobą. Z pewnością nie jesteś
aż tak zdenerwowany przedstawieniem.
Silnik zawył trochę głośniej, gdy dotarliśmy do mojego podjazdu. Wiedziałam, że Dan
miał kłopoty ze znalezieniem go w tej mgle i nie powinnam była w ogóle nic mówić. Moja
dłoń spoczęła na klamce, kiedy Dan mnie zatrzymał.
- Kocham cię, Mariah, tak jak nie kochałem jeszcze nikogo. Chcę, żebyś została moją
dziewczyną. Myślałem, że jeśliby się nam udało, to po czerwcu, po tym jak wyjadę, mo-
glibyśmy planować naszą przyszłość razem - mogłabyś na mnie czekać. - Nerwowo wykręcał
palce. - Ale ja nie jestem Paulem. Mam straszne uczucie, że kiedy jestem z tobą, on stoi
pomiędzy nami i ty może chcesz, żebym był nim. Cóż, Mariah, ja jestem Danem Gordonem I
nawet gdybym miał na to milion lat to nie zmienię się i nie stanę się Paulem.
Głos mu się załamał i Dan nie mógł wypowiedzieć już ani słowa. Siedziałam jak
przykuta do miejsca z ręką ciągle na klamce. Obrócił się, by spojrzeć mi w twarz i delikatnie
wziął ją w dłonie.
- Spójrz na mnie, Mariah. Widzisz? To tylko ja Dan. Tylko ja.
Wtedy mnie puścił i w jakiś sposób wydostałam się z samochodu. Przekręcił kluczyk
w stacyjce i silnik zaczął działać. W chwilę później mgła połknęła samochód.
Moi rodzice zostawili zapalone światła w salonie. Poszli spać wcześnie i byłam za to
wdzięczna losowi. W tym stanie nie chciałam nikogo widzieć, odpowiadać na żadne pytania,
a nawet mówić komuś dobranoc.
Powoli weszłam po schodach do mojej sypialni i rozebrałam się w ciemnym pokoju.
Włożyłam moją starą, niebieską piżamę i najstarszy, najwygodniejszy szlafrok. Na moim ulu-
bionym miejscu przy oknie było trochę zimno, ale i tak tam usiadłam.
Wiedziałam, że fale rozbijają się o brzeg, ale nie mogłam ich dostrzec, mimo, że
słyszałam, jak walą w dole o skały. Musiałam tak siedzieć co najmniej godzinę. I wtedy nagle
mgła zaczęła ustępować. Tajemniczo, powoli zaczęła unosić się znad plaży. Nadszedł ostry
wiatr i ona rozpadła się pod jego naporem. Zamrugałam oczami ze zdumienia. Chociaż
widziałam to już wiele razy, ciągle nie mogłam uwierzyć, jak w jednej chwili ukryta we mgle
plaża, już w następnej była doskonale widoczna.
Nawet w moim pokoju pojaśniało. Zapaliłam nocną lampkę przy łóżku, by rozjaśnić
go jeszcze bardziej. Dokładnie wiedziałam, co zrobić.
Najpierw podeszłam do lustra i odkleiłam ostrożnie nalepkę, tak, by jej nie rozedrzeć.
Zachowałabym ją w każdym wypadku. Będzie cudownym wspomnieniem, które zawsze będę
pielęgnować. Delikatnie owinęłam ją w jasnożółtą apaszkę i zrobiłam dla niej miejsce w
dolnej szufladzie mojego biurka.
Potem pozdejmowałam wszystkie pocztówki i inne wspominki po Paulu. One także
znalazły miejsce w dolnej szufladzie. Poszłam do łazienki i wyjęłam z szafki płyn do mycia
szyb i wyczyściłam wszystkie trzy lustra. Dziewczyna z nich uśmiechnęła się do mnie.
Widziałam wyraźnie. Dobre rzeczy miały się jej przytrafić. To było tak, jak ta mgła na
zewnątrz. Nienawidziłam tej mgły, ale ona nie trwała wiecznie. Wcześniej czy później, ale
zawsze uniesie się.
Usiadłam przy biurku. O tej porze, w nocy, nie śmiałam używać maszyny do pisania, a
więc wzięłam do ręki pióro i napisałam liścik, który następnego dnia chciałam wręczyć
Danowi. Nie wiedziałam, jak na niego zareaguje, ale jakoś musiałam mu to powiedzieć.
,,Drogi Danie,
Ostatniej nocy, kiedy odjechałeś, zrobiłam coś, co powinnam była zrobić dawno temu.
Schowałam wszystkie pamiątki po Paulu. Są w bezpiecznym miejscu, do którego zawsze
mogę pójść, jeżeli będę tego potrzebować, ale jest to miejsce zarezerwowane dla przeszłości.
Ty jesteś moją teraźniejszością. Proszę, bądź moją przyszłością. Kocham Cię.
Mariah”
Będę czekać jutrzejszego ranka przy jego szafce i osobiście mu go wręczę.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
- Dziś premiera! - powiedziała Amy, a jej ciemne włosy lekko rozwiewał ciepły wiatr.
- Pogoda jest dobra, ostatnie próby poszły świetnie, nikt nie jest chory i większość biletów
sprzedana To musi być dobry omen!
- Tata i mama mogą przyjść dopiero jutro - oznajmiłam, próbując dotrzymać jej kroku.
- Chciałabym, żeby mój ojciec mógł to zobaczyć - Amy rzekła ze smutkiem - Ale po
prostu lot z Nowego Jorku zbyt wiele kosztuje. Zresztą i tak nie znalazłby na to czasu.
Było mi żal Amy. Bardzo rzadko widywała swojego ojca.
- A mama przyjdzie dopiero w sobotę wieczorem - dodała.
Mijałyśmy już szkolne budynki.
- Mamy jeszcze prawie piętnaście minut do dzwonka - stwierdziła ciągnąc mnie za
rękę. - Usiądźmy na kilka minut pod wierzbą. Chcę z tobą porozmawiać.
Wierzba była naszym ulubionym miejscem „serdecznych zwierzeń” i szczęśliwie tego
ranka nie było pod nią nikogo innego.
- Ostatnim razem były tu mrówki - powiedziałam jej, z uwagą przyglądając się
miejscu, na którym miałam usiąść.
- Zostaw te mrówki - przerwała mi niegrzecznie Amy. - Chciałam porozmawiać o
tobie - o tobie i Danie Gordonie.
Serce mi na chwilę zamarło, kiedy wymówiła jego imię. Nagle zabrakło mi tchu.
Planowałam złapać Dana, zanim wejdzie do szkoły. Spod wierzby miałyśmy doskonały
widok na parking i musiałby przechodzić obok nas w drodze do głównego wejścia.
- Proszę cię, Amy, jeżeli zobaczysz Dana idącego przez trawnik, powiedz mi o tym.
Muszę mu dać coś ważnego.
- Jak poważne jest to między tobą a Danem? - spytała cicho.
- Jest trochę dziwne - odpowiedziałam, zaczesując do tyłu włosy. - Nie wiem, w jaki
sposób dokładnie oddać to słowami i nie mów nikomu, że to powiedziałam...
- Och, Mariah! - przerwała zdegustowana Amy. - Czy kiedykolwiek rozpowiadałam
wokół to, o czym mówiłyśmy?
- Nie - powiedziałam, kładąc jej rękę na ramieniu - W porządku. To było, jakby
wchodzenie na zjeżdżalnię. Pamiętasz, tak jak kiedy byłaś mała Cóż, zakochiwanie się jest do
tego podobne. Zanim się spostrzegłam, byłam już na szczycie drabinki, a cała zgraja
dzieciaków tłoczyła się za mną, więc nie mogłam już zmienić zdania Można tylko postąpić
krok naprzód Po prostu ześlizgnęłam się. Myślisz, że zwariowałam, co, Amy?
Amy uśmiechnęła się. Chwyciła mnie za ramię.
- Masz szczęście - powiedziała. - Szkoda, że nie możesz znaleźć takiej zjeżdżalni dla
mnie!
- Przecież spotykasz się z tyloma chłopcami, Amy.
- Ale żaden z nich nie jest dla mnie tym wyjątkowym, nie czuję nic z tego, o czym
mówiłaś. Lubię wielu z nich, ale jestem dość inteligentna, by wiedzieć, że to nic
szczególnego.
Kiedy spostrzegł nas Ted Rogers, miałam nadzieję, że nie podejdzie tu, ale niestety to
zrobił.
- Gotowe na dzisiejszy wieczór? - spytał nas obie, ale patrzył przy tym tylko na Amy.
Ted także pomagał przy rekwizytach i wiedziałam, że dla niego Amy była wyjątkowa.
Jednak ona nie zaprzątała sobie nim myśli i absolutnie nigdy nie ośmielała. Był taki wysoki
jak Dan, szczupły, o przyjemnej twarzy. Miał brązowe oczy, najciemniejsze, jakie w życiu
widziałam Zdawał się być opalony przez okrągły rok - uwielbiał surfing.
- Nie mogę być bardziej gotowa, jeśli można tak powiedzieć - odpowiedziała Amy
śmiejąc się. Wstała z trawy i otrzepała swoje dżinsy. Wtedy właśnie zobaczyłam Dana
idącego przez trawnik ku frontowym drzwiom.
- Poczekaj! - zawołałam za nim, aż uniósł ze dziwienia głowę.
Podbiegłam do niego, otwierając torbę, wyciągnęłam z niej kopertę i wcisnęłam mu ją
w ręce. Spojrzał na list, a potem w moje oczy, szukając wyjaśnienia.
- Przeczytaj to tylko - wyszeptałam. Wziął to, odwrócił i ruszył w stronę schodów.
Myślałam, że wybuchnę płaczem. Przygryzając wargi, odwróciłam się do przyjaciół Nadal
stali pod drzewem, więc z powrotem do nich dołączyłam. Amy popatrzyła na mnie dziwnie,
ale Ted w dalszym ciągu coś gadał, tak więc nie musiałam martwić się o podtrzymywanie
rozmowy.
Mieliśmy jeszcze około pięciu minut, zanim wejdziemy po szkolnych schodach i
rozpoczniemy swój uczniowski dział. Spojrzałam w stronę wejścia do budynku i on już tam
był. Przeskakując po dwa stopnie, Dan pędził po schodach w dół, a potem w kierunku naszej
małej grupki Musiał zostawić swoje książki przed szafką, bo jego ręce były puste.
Wreszcie do nas dotarł Porwał mnie z ziemi i postawił na nogi, otaczając ramionami i
wobec wszystkich głośno ucałował.
- Już tylko za jedenaście i pół godziny kurtyna pójdzie w górę - krzyknął tak, by każdy
go słyszał. - Pocałuj mnie na szczęście!
Amy i Ted umyślnie zaczęli się śmiać, także kilka innych osób zatrzymało się i
chichotało.
- Nie tutaj, ty idioto - próbowałam wyszeptać, ale on roześmiał się i nadal mnie
obejmował. Amy i Ted wstali, ciągle się śmiejąc i mszyli przed nami w stronę szkoły.
- Dan, nie powinieneś...
- Chcę, żeby cały świat wiedział - wyszeptał mi do ucha - To dlaczego szepczemy?
- Okay - zaczął krzyczeć, śmiejąc się szaleńczo. - CHCĘ, ŻEBY CAŁY ŚWIAT
WIEDZIAŁ!
Zakryłam mu usta dłonią, a on odrzucił głowę w tył i zaśmiał się. Potem nachylił się
do mnie i wyszeptał:
- Kocham cię! Mariah. Kocham cię. I jeżeli nie wyszepczesz tego samego do mnie,
wykrzyczę swoją miłość teraz, w tym miejscu!
- Nie zrobisz tego! - odszepnęłam stanowczo. - Nie zrobisz tego!
- O tak - odrzekł, ciągle śmiejąc się i mogłam przysiąc, że jego niebieskie oczy były
jeszcze bardziej niebieskie niż zwykle. Puścił do mnie oko.
- Powiedz to - nalegał. - Powiedz to, a będę grzeczny.
- Dobrze już, dobrze - odpowiedziałam. Schylił się, żeby móc usłyszeć mój szept: -
Kocham cię, Dan. Kocham cię.
Ścisnął moją rękę. Staliśmy już na dolnych stopniach.
- Powiadają, że aktorom życzy się, by „złamali nogę' ' - powiedział już poważniej Dan.
- A więc złam nogę - rzekłam - Złam nogę!
Przeskakując po dwa stopnie, rozstaliśmy się wkraczając do głównego korytarza.
Przesłał mi pocałunek i oto byłam w drodze na pierwszą lekcję, ciągle uśmiechając się na
myśl o Danie. On był szalony. Miły, wspaniały, szalony chłopiec, a ja go kochałam.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Spokój ogarnął wszystkich członków zespołu. Chłopak, który miał grać Nicka,
siedział na scenie przed telewizorem, czekając, aż kurtyna pójdzie w górę. Na sygnał od pani
Dressler grupa ośmiu dziewcząt i chłopców krzyknęła:
- Zagrajmy piosenkę Wiewiórki Chichotki.
Nick miał oglądać telewizyjny show z udziałem Wiewiórki Chichotki i co chwila
można było usłyszeć okrzyki dzieciaków z widowni w studiu telewizyjnym.
Kurtyna uniosła się powoli, odsłaniając mieszkanie Murraya Zespół wstrzymał
oddech. Przedstawienie się rozpoczęło.
Siedziałam na wysokim stołku, kolana tak mi drżały, że aż uderzały o siebie. Moje
palce, przewracające strony tekstu, były lodowato zimne. Nie miałam pojęcia, dlaczego byłam
tak zdenerwowana. Tak naprawdę to nie miałam nic do roboty, prócz śledzenia tekstu, a i tak
jego większość znałam na pamięć. Widziałam wszystko, co rozgrywało się na scenie, przez
szparę w bocznej kurtynie, za którą mnie umieszczono. Od czasu do czasu któryś z aktorów
znikał mi z pola widzenia, ale się tym nie przejmowałam, ponieważ dokładnie wiedziałam kto
gdzie stoi. Po drugiej stronie sceny siedział Rick Baka, gotowy podpowiedzieć tekst
komukolwiek, kto by tego tam potrzebował.
Kurtyna poszła w górę punktualnie o ósmej trzydzieści ku zachwytowi pełnej widowni
Dan był lepszy niż kiedykolwiek przedtem Mimo iż myślałam, że na próbach daje z siebie
wszystko, musiał zaoszczędzić trochę swego talentu na prawdziwe przedstawienie. Jak tylko
się pojawił na scenie, stał się Murrayem, tak właśnie, jak chciałby tego dramaturg.
Jego szorstkie, sarkastyczne odpowiedzi kierowane do Nicka, padały tak, jak powinny
były, ale można było zobaczyć, że pod tą szorstkością kryje się miłość do chłopca. A kiedy
rozmawiali o pracownikach socjalnych, którzy mieli przyjść tego dnia i możliwości, że
Murray straci swego siostrzeńca, moje oczy napełniły się łzami.
Obserwowałam czekającą na swoje wejście Betsy Cooper. Była ubrana w pozbawiony
wdzięku strój: niebiesko prążkowaną bluzkę, ciemnoniebieski, dwuczęściowy, wełniany
kostium i granatowe buty. Chłopak, który grał drugiego z nudnych pracowników socjalnych,
stał obok niej. Był podobnie nieciekawie ubrany.
Publiczność ryknęła śmiechem, kiedy Nick pokazał dwójce pracowników socjalnych
figurkę Bubbles i kiedy ta rozjaśniła się, gdy podłączył ją do prądu. Gdy zaś Murray mówił
Sandrze, jak bardzo kocha swego siostrzeńca, słychać było ciche kaszlnięcia i pociągnięcia
nosem.
Mieliśmy kłopoty tylko raz, kiedy chłopak grający gwiazdę telewizyjną, zapomniał
tekstu, ale Rick szybko mu podpowiedział i ten w mgnieniu oka odzyskał rezon. Myślę, że
publiczność nawet tego nie zauważyła.
Kiedy kurtyna opadła, widownia wybuchnęła aplauzem. Cała obsada ponownie
wbiegła na scenę, trzymając się za ręce, a kurtyna podniosła się, potem opadła i znów się
uniosła.
Aplauz rósł i rósł, aż wreszcie zaczęło dzwonić mi w uszach. Pomocnicy i obsługa
skakali z radości, a między ukłonami Dan przybiegł tam, gdzie byłam ukryta za kotarą i
ucałował mnie głośno, nie zważając na to, czy ktoś nas widzi.
Jakaś osoba wbiegła po bocznych schodkach i wręczyła Betsy olbrzymi bukiet
czerwonych róż. Betsy ukryła w nich twarz i wiedziałam, że płacze.
Pierwszy ze strasznych wieczorów dobiegł końca Pomyślałam, że dwa następne będą
już znacznie łatwiejsze. Nigdy dotąd nie widziałam naraz tylu szczęśliwych ludzi.
Uczucie szczęścia pozostawało ze mną dopóki koło szóstej rano nie zadzwonił telefon.
Moja matka odebrała go w sypialni po czwartym sygnale. Do tego czasu zdążyłam się już
całkowicie obudzić, zastanawiając się, któż to może być o tak wczesnej porze.
Po chwili matka stała w moich drzwiach ze zmartwioną twarzą i niepokojem
wyzierającym z oczu.
- Mariah - powiedziała - Jest pewien kłopot Potrzebują ciebie...
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
- Nie mogę tego zrobić - jęczałam. - Nie mogę. Nie zrobię. - Łzy płynęły mi po
twarzy, kiedy kurczowo trzymałam się ramienia matki.
- Musisz! - Jej twarz nabrała srogiego wyrazu, usta zacisnęły się w wąską linię.
W drzwiach pojawił się mój ojciec. - Co się na Boga stało?
- Dzwonił pan Barrett - wyjaśniła mu matka - Krótko po tym, jak Betsy Cooper
wróciła do domu - to ta dziewczyna która gra Sandrę - cóż, zaczęła wymiotować i dostała wy-
sokiej gorączki. Miała straszne boleści, więc ojciec zawiózł ją do szpitala Okazało się, że
miała ostry atak wyrostka robaczkowego!
- Och, nie - powiedział ojciec.
- Właśnie zrobiono jej operację i lekarze mówią, że wszystko będzie dobrze - ciągnęła
dalej matka - Ale to stawia Mariah na scenie w piątek i sobotę wieczorem.
- Nie! - załkałam znowu. - Nie!
Ojciec podszedł do mojego łóżka i przysiadł na brzegu.
- Uspokój się, Mariah. - Pocałował mnie w policzek i przez chwilę obejmował
ramieniem Potem odwrócił mnie twarzą do siebie i odgarnął z moich oczu splątane włosy. Jak
często musiał to robić, kiedy byłam małą dziewczynką? W tej chwili czułam się dokładnie,
jak ta sama mała dziewczynka, przestraszona koszmarnym snem.
- Ile osób pomaga przy rekwizytach w tej sztuce? - zapytał.
Starłam łzę wiszącą na czubku nosa. - Około dziesięciu - odpowiedziałam, pociągając
nosem. - Wliczając ludzi, którzy tylko gromadzą rekwizyty.
- A ile osób stanowi obecną obsadę.
- Sześć - odpowiedziałam, zastanawiając się, czemu zadaje mi takie głupie pytania.
- W porządku, Mariah. Jak wielu ludzi zawiodłabyś, odmawiając wyjścia na scenę i
zastąpienia Betsy? Nie licząc publiczności, wszystkich tych, którzy już wykupili bilety.
Znowu zaczęłam płakać, a on łagodnie trzymał mnie w ramionach. Mama
przetrząsnęła moją szafę i obrzuciła nas chusteczkami, które ojciec przykładał wokół mojego
nosa i oczu, dopóki nie ucichło moje łkanie i tylko wzdychałam, gnębiona lekką czkawką.
Tato oczywiście miał rację. Nie mogłam zawieść wszystkich tych ludzi, nawet
jeślibym miała uczynić z siebie pośmiewisko. Musiałam spróbować.
- Wiem, jak się czujesz - ciągnął dalej ojciec. - Sam byłem przed laty dokładnie w
takiej samej sytuacji, kiedy to odtwórca głównej roli w „Jiarveyu” dostał zapalenia krtani.
Myślałem, że padnę trupem na miejscu - ale tak się nie stało. Nie mogłem zawieść przyjaciół
z teatru amatorskiego. Musiałem wystąpić. I wiesz co, Mariah? Naprawdę wcieliłem się w tę
postać i było to wspaniałe!
Powoli skinęłam głową.
- Spróbuję - wyszeptałam.
- Nie mów „spróbuję” - powiedziała moja matka, obdarzając mnie lekkim uśmiechem.
- Słowo „spróbuję” oznacza zawsze, że istnieje możliwość, że się nie powiedzie. Po prostu
powiedz, że to zrobisz.
Siedzieli tak na krawędzi mojego łóżka czekając, aż to powiem. W końcu znalazłam
odpowiednie słowa.
- Zrobię to. - Nie mogłam się powstrzymać, by nie roześmiać się przez resztki łez.
Zachowywałam się jak dziecko. Oboje musieli bardzo mnie kochać, skoro potrafili ze mną
wytrzymać.
- A teraz prześpij się, jeśli możesz. Przynajmniej zostań w łóżku i pozwól odpocząć
swojemu ciału - twardo powiedział mój ojciec. - Nie chcesz chyba wystąpić, wyglądając na
niewyspaną.
Matka podciągnęła mi koc pod samą brodę, jakbym była ciągle małą dziewczynką.
- Ojciec ma rację. Spróbuj zasnąć. Pan Barrett zaproponował, byś została w domu i
samodzielnie poćwiczyła rolę, spokojnie i cicho. Organizuje specjalną próbę o trzeciej trzy-
dzieści, tak że możesz zostać w domu aż do tej godziny.
Rodzice poszli z powrotem do swojego pokoju, ja zaś leżałam w łóżku z szeroko
otwartymi oczami, kompletnie niezdolna zasnąć. Byłam zbyt zdenerwowana Pomyślałam, że
chyba nabawiłam się nieuleczalnej tremy.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
O siódmej piętnaście telefon zadzwonił ponownie. Odebrała go matka i podeszła do
drzwi mojego pokoju.
- To Dan - oznajmiła. - Przyjmij rozmowę i później postaraj się zasnąć.
- Dzień dobry, wielka gwiazdo - zaczął i rzeczywistość znowu mnie uderzyła. - Jak się
czujesz?
- Przestraszona - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Bardzo, bardzo przestraszona.
- Poradzisz sobie. Jeżeli będziesz musiała, będziesz mogła korzystać na scenie z
tekstu. Ale znasz przecież wszystkie kwestie i gesty. Poza tym mamy dziś po południu próbę,
która da ci szansę poćwiczenia na scenie.
- Zepsuję całe przedstawienie, jeśli będę używać tekstu. Ale czy będę w stanie
pamiętać o wszystkim, kiedy już znajdę się na scenie? A kto będzie mi suflerował?
- Pani Dressler wszystko ustaliła. Będzie to robić osobiście. Właśnie skończyłem z nią
rozmawiać przez telefon. Na szczęście masz takie same wymiary jak Betsy, więc kostiumy
nie wymagają poprawek. Jedyną rzeczą, jaką musisz jeszcze zrobić, jest wprawienie się w
nastrój pewności siebie.
- Nie mam pojęcia, jak to uczynić.
- Słuchaj. Każdy aktor, każdy dobry aktor albo denerwuje się trochę, albo nic nie jest
wart - powiedział Dan. - Pamiętasz, jak ja się denerwowałem?
- A już się nie denerwujesz? - Nie - odrzekł cicho. Nastąpiła dłuższa przerwa.
- Ale nie wiem, jak sprawić, bym poczuła się pewniejsza - powiedziałam w końcu.
- Po prostu powiedz sobie, że jesteś dobrą aktorką i wówczas poradzisz sobie z rolą.
- Aleja wcale nie jestem aktorką. Jestem pisarzem.
- Pewnie i zawsze się ukrywasz za tym pisaniem. Nawet ukrywasz swoje utwory pod
łóżkiem! - Dan był teraz niegrzeczny. - Najwyższy czas, by świat cię zobaczył. Nie możesz
na zawsze pozostać tchórzem, Mariah!
Prawie przewróciłam się na łóżko mojej matki.
- Nie jestem tchórzem! - parsknęłam. - Nie masz zielonego pojęcia o pisaniu. Potrzeba
prawdziwej odwagi żeby pokazać innym utwory wychodzące z głębi własnej duszy. I ja
powoli buduję w sobie tę odwagę. Absolutnie nie masz prawa żądać ode mnie więcej.
Dan zaczął się śmiać, a ja czułam, jak gorące łzy napłynęły mi do oczu.
- Mariah, udało mi się ciebie rozzłościć. To już coś. Przynajmniej wiem, że posiadasz
trochę odwagi. Kocham cię, Mariah, ale sama jesteś swoim największym wrogiem. Wiem, że
czytasz dobrze. Pani Dressler i pan Barrett także o tym wiedzą. A więc nie ma powodu, byś
nie mogła tego zrobić równie dobrze, jak każdy inny - włączając Betsy Cooper.
Opadłam na łóżko. Dan mówił tak przekonywująco. Sprawił, iż niemal uwierzyłam, że
mogę to zrobić.
- Po prostu zachowuj się tak, jakbyś była Betsy Cooper, wyobraź sobie, że
poprzedniego wieczoru byłaś wspaniała i zamierzasz powtórzyć to wszystko dzisiejszego i
jutrzejszego wieczoru. - Było to prawie to samo, co powiedział mi ojciec.
Pożegnaliśmy się, a ja poszłam z powrotem do swego pokoju, usiadłam przed toaletką
i uważnie spojrzałam w oczy dziewczyny patrzącej na mnie z trzech luster.
- Zrobisz to, Mariah - wyszeptałam. - Zrobisz to! - Ciemne oczy z luster popatrzyły na
mnie i wtem trzy dziewczyny przede mną uśmiechnęły się. Zrobię to!
Telefon w pokoju mojej matki zadzwonił ponownie. Byłam teraz sama w domu.
Rodzice wyszli już do pracy, a Kim do szkoły. To znowu był Dan.
- Złam nogę, Mariah!
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Próba nie okazała się taką klęską, jakiej się obawiałam. Tego ranka w domu
powtarzałam moją partię raz po razie i odkryłam, że umiem więcej, niż przypuszczałam Z
niewielką pomocą ze strony pana Barretta przy poruszaniu się i z odrobiną podpowiadania ze
strony pani Dressler, przebrnęłam przez próbę.
Zakończyła się ona o szóstej i większość członków zespołu popędziła do domów coś
zjeść przed powrotem na siódmą trzydzieści. Jednakże ja potrzebowałam dodatkowego czasu
na charakteryzację i przebranie się w kostium, tak więc zdecydowałam się zostać w szkole.
Dan pognał na miasto i przyniósł dla nas hamburgery i cole. Kiedy wrócił, powiedział:
- Czy wiesz, że twoje nazwisko tam wisi? - Gdzie wisi?
- Na drzwiach do szkoły i zaraz za drzwiami audytorium Są tam dwa wielkie plakaty
mówiące:
„W tym przedstawieniu rolę Sandry Markowitz zagra Mariah Johnsona”
Uśmiechnęłam się.
- Cóż, nie jest ono zbyt wyeksponowane, ale myślę, że to wystarczy.
Usiedliśmy w ostatnim rzędzie audytorium i zaczęliśmy jeść. Zjadłam połowę mojego
hamburgera, a resztę zawinęłam w papier. Nie byłam głodna.
- Moi rodzice przyjdą dziś wieczór - powiedział Dan, kiedy skończył pić colę.
- Moi także - odrzekłam. - I Kim, moja młodsza siostra. Mam nadzieję, że ich nie
rozczaruję.
- Me rozczarujesz, Mariah. - Dan otoczył mnie ramieniem, a ja wsparłam się na nim.
Pani Dressler wkroczyła do audytorium i natychmiast skierowała się w naszą stronę.
Schyliła się i uścisnęła mi rękę.
- Wiem, że wykonasz wspaniałą robotę dziś wieczorem - powiedziała. - Tylko upewnij
się, że będziesz miała dość czasu na ubranie się i charakteryzację.
Zapewniłam ją, że tak zrobię. Wtedy podszedł też pan Barrett.
- Wszystko będzie dobrze, Mariah - zawołał. Udało mi się tylko odpowiedzieć słabo:
- Dziękuję, panie Barrett Zniknął za sceną, a Dan nie przestawał mówić, starając się
nie pozwolić mi na myślenie o przedstawieniu. Opowiadał mi, jak trudno było zebrać się i
przeprowadzić tutaj.
- A więc - powiedział - przyrzekłem sobie, że kiedy moje sprawy już się ułożą , to gdy
tylko zobaczę nową osobę błąkającą się po okolicy, spróbuję spotkać ją w połowie drogi i
ułatwić jej to wszystko.
Odwróciłam się do Dana.
- Wiesz, Danie Gordonie, jesteś miłą osobą Myślę, że cię bardzo lubię!
Oboje roześmialiśmy się, a ja przytuliłam się do jego silnego ramienia.
Za kulisami panował okropny bałagan; uczniowie wpadali na siebie, kiedy pani
Dressler próbowała ich zorganizować. Mnie zaś pochwyciły dwie dziewczyny, kazały zdjąć
ubranie i włożyć stary, brązowy płaszcz kąpielowy. Potem posadziły mnie na krześle i
zaczęły charakteryzację.
- Kładziesz mi zbyt grubą warstwę podkładu - poskarżyłam się.
- Muszę - odpowiedziała jedna z nich. - Wyglądałabyś z daleka jak duch, gdybym tego
nie zrobiła.
Miała rzeczywiście rację. Widziałam, jak Betsy przechodziła przez to samo.
W łazience przebrałam się w pozbawiony wdzięku niebieski kostium Wszystko dobrze
pasowało. Stojąc przed dużym lustrem, z uwagą przyjrzałam się sobie. Gładko zaczesane do
tyłu włosy sprawiły, że wyglądałam starzej i bardzo pospolicie. Później wyjmę spinki i
rozpuszczę włosy przed publicznością, by pokazać, że mogę robić, to co chcę i nie jestem już
dłużej nudnym pracownikiem socjalnym.
Była już ósma dwadzieścia pięć i grupa, która miała naśladować okrzyki radości
dobiegające z telewizyjnego programu, zebrała się za kotarą.
Pani Dressler zajęła miejsce na stołku, na którym to ja siedziałam poprzedniego
wieczoru. Rick usadowił się po drugiej stronie.
Na scenie Nick usiadł na krześle w salonie, udając, że ogląda telewizję. Przygasły
światła Pomocnicy za kulisami zaczęli się nawzajem uciszać. Dzieciaki naśladujące publicz-
ność w studiu telewizyjnym, zaczęły wydawać okrzyki na cześć Wiewiórki Chichotki.
Ciemnozielona kurtyna powoli uniosła się. Przedstawienie się zaczęło.
Scena rozgrywająca się między Nickiem a jego wujem Murrayem poszła gładko.
Stałam w wejściu z Bobem Howardem, chłopakiem, który grał drugiego pracownika socjal-
nego. Przyciskałam do piersi torbę, a Bob poprawił ją tak, ze zawisła mi na ramieniu.
- Odpręż się - uśmiechnął się do mnie ciepło. - Nie przejmuj się rym, że będziesz
wyglądać trochę sztywno i nienaturalnie, gdy pojawisz się po raz pierwszy. Tak właśnie
powinna wyglądać Sandra.
Wreszcie przyszła na nas kolej. Bob zapukał do drzwi Zostały otwarte i dla mnie
przedstawienie naprawdę się rozpoczęło.
Nie zdawałam sobie sprawy z obecności widowni Czułam się tak, jakby jej nie było.
Nagle stałam się Sandrą Markowitz - pracownikiem socjalnym Dan nie był już dłużej Danem,
ale mężczyzną, który desperacko pragnął zatrzymać przy sobie swego siostrzeńca.
Publiczność dobrze się bawiła Sprawiało mi to przyjemność. Pani Dressler
uśmiechnęła się promiennie, kiedy Nick pokazał mi figurkę Bubbles. Moja pełna zgorszenia
reakcja rozśmieszyła wszystkich, ja zaś byłam zadowolona, że im się to podoba.
Zanim się spostrzegłam, pierwszy akt dobiegł końca i cały zespół serdecznie mi
gratulował za kulisami. Potem nastąpił drugi akt, później trzeci - i nagle było już po
wszystkim.
Owacja była burzliwa! Była znacznie większa i trwała dłużej niż po premierze, a może
zresztą tylko tak mi się zdawało, bo teraz występowałam w sztuce, nie zaś kryłam się za
kulisami Nagle zostałam wypchnięta z powrotem na scenę, Dan trzymał mnie za rękę z jednej
strony, Nick z drugiej.
Wszyscy ustawiliśmy się w szeregu i kurtyna ponownie poszła w górę. Aplauz
wydawał się jeszcze rosnąć. Ktoś przyniósł Bubbles, włączył ją, a Nick pochylił nią niczym w
ukłonie. Na widowni wszyscy oszaleli!
Jakiś człowiek wbiegł bocznymi schodami na scenę i wręczył mi największy bukiet
róż, jaki kiedykolwiek w życiu widziałam. Kwiaty owinięte były w przepiękny, jasnozielony
papier i pachniały niebiańsko. Obróciłam się z uśmiechem do Dana. Puścił wtedy stojącą
obok niego osobę, objął mnie ramionami i pocałował.
Publiczność znowu szalała, a cały zespół śmiał się i pokrzykiwał wesoło.
- Wiedziałem, że możesz to zrobić! - Dan musiał krzyczeć, bym coś usłyszała.
Łzy spływały mi potokami.
- Och, tak? - odkrzyknęłam - Cóż, ja nie!
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Po tym, jak kurtyna opadła już po raz ostatni, niektórzy ludzie z widowni ruszyli za
kulisy. Moi rodzice, znalazłszy mnie, od razu zaczęli mnie ściskać. Kim potrząsała moją ręką,
mówiąc jak bardzo podobało jej się przedstawienie. Nawet ludzie, których wcale nie znałam,
podchodzili, by mi pogratulować. Dwoje z nich wydawało się być szczególnie serdecznymi.
- To moi rodzice - przedstawił mi ich z dumą Dan.
Pan Gordon miał stalowoszare włosy i zadziwiająco przypominał swego syna albo
raczej powinnam powiedzieć, że to Dan przypominał swojego ojca, od którego ze zdziwienia
nie mogłam oderwać wzroku, nawet gdy Dan przedstawiał mi swą matkę.
W końcu ocknęłam się i uścisnęłam jej rękę. Matka Dana była przepiękną miała włosy
w kolorze ciepłego brązu, niebieskie oczy i cerę bez skazy. Ubrana była w miękką welurową
suknię w kolorze swoich oczu.
- Byłaś cudowna - powiedziała.
- Dziękuję - odparłam - Miło mi panią poznać.
- Zapomniałem ci powiedzieć, że moja matka jest także kimś w rodzaju pisarza -
poinformował mnie Dan, uśmiechając się z dumą - Pisze teksty reklamujące damskie ubiory.
- On zawsze się mną przechwala - odrzekła pani Gordon śmiejąc się. - Myślę, że
gdybym pracowała w fabryce mioteł, też by się mną chełpił!
Pani Dressler i pan Barrett przedzierali się przez tłum, ostrzegając wszystkich, którzy
wdrapali się na scenę, by byli ostrożni i nic nie dotykali, bo przedstawienie musi iść jeszcze i
w sobotni wieczór.
Ku mojemu zdumieniu Amy pojawiła się w towarzystwie Teda Rogera.
- Chcecie pojechać na hamburgera do „Henry'ego” do Belmont Shores? - Ted zapytał
Dana i mnie, gdy byliśmy już gotowi do wyjścia.
- Oczywiście - odpowiedział Dan - jeśli ty także chcesz, Mariah.
Amy uśmiechnęła się szczęśliwa.
- Udało ci się, ale oczywiście dla mnie nie była to niespodzianka! - Cały czas trzymała
Teda za rękę. Zabawne, lecz nigdy do tej pory nie widziałam, żeby tak długo trzymała za rękę
jakiegoś chłopca.
Wsiedliśmy do samochodu Dana, mówiąc wszyscy równocześnie W większości było
to zwykłe gadanie na temat przedstawienia i tego, jak wszystko doskonale poszło.
Wjechaliśmy na autostradę Wybrzeża Pacyfiku i skierowaliśmy się ku Belmont
Shores. „Bar Henry'ego” czynny był całą noc, tak więc nie trzeba było się spieszyć.
Następnego dnia była sobota i mogliśmy spać do późna Stanowiliśmy więc jedną szczęśliwą
gromadkę!
Z radia płynęła cicha muzyka Oparłam się wygodnie na fotelu, słuchając jednym
uchem rozmowy Amy i Teda.
Starałam się nie być wścibska, ale wyczuwałam w niej coś szczególnego. Razem się
śmiali i rozmawiali cicho. Zauważyłam lekkie drżenie w głosie Amy. Do tej pory była zawsze
taka pewna siebie, lecz teraz zdawała się być prawie nieśmiała, jakby trochę przestraszona i
delikatniejsza. Czy było możliwe, że Amy lubiła Teda dużo bardziej niż to okazywała? Teda,
chłopaka, do którego nigdy nawet nie mrugnęła, nie obdarzyła ani razu swym uśmiechem
numer jeden?
Kiedy wracaliśmy do domu, byłam już zupełnie pewna Przez cały czas, gdy jedliśmy,
rozmawialiśmy i śmialiśmy się, coś bardzo specjalnego było między rym dwojgiem. Dan
uchwycił moje spojrzenie i uśmiechnął się, jakby mówiąc: „Oni też to złapali. Są zakocham.”
Och, miałam nadzieję, że tak. Nic piękniejszego niż prawdziwa miłość nie mogło się
przydarzyć mojej najlepszej przyjaciółce.
* * *
Ostatniego wieczora przedstawienie było jeszcze efektowniejsze, jeśli to tylko
możliwe. Musiała rozejść się już wieść, że jest to dobra rozrywka.
Sporo ludzi przyjechało z Huntinton Beach High, przyszły kółka dramatyczne z
collegów w Orange Coast Goldenwes. Mieliśmy na widowni nawet studentów z Los Angeles.
Po zakończeniu przedstawienia na długich stołach porozstawianych wprost na scenie
serwowano przekąski i poncz. Setki ludzi korzystało z poczęstunku i możliwości uściśnięcia
ręki obsadzie. Pani Dressler musiała schować głęboko Bubbles, żeby ta nie została
uszkodzona przez tych, którzy chcieli się nią bawić.
W niedzielę po południu poszłam z Danem odwiedzić Betsy w szpitalu. Dan nazbierał
dla niej bukiecik stokrotek, ja zaś przyniosłam trochę ciasteczek czekoladowych mojej matki.
Były jeszcze ciepłe i wypełniały szpitalny pokój swoim apetycznym zapachem.
- Słyszałam same pochwały - powiedziała Betsy. Byłam zdziwiona, że wygląda tak
dobrze. Siedziała na przykrytym narzutą łóżku, w różowym szlafroku i puszystych, różowych
kapciach. Marka Betsy musiała wpaść wcześniej tego ranka i ułożyć jej włosy. Wyglądały tak
ślicznie, opadając na jej ramiona.
- Mariah była doskonała - powiedział Dan - ale brakowało nam cię, Betsy. Cała
obsada przesyła ci najlepsze życzenia.
- Są wspaniali - odrzekła Betsy, zataczając ręką po pokoju. Cały był wypełniony
kwiatami: różami, paprociami w doniczkach, bukietami polnych kwiatów.
- Żałuję, że nie mogłam tam być, by widzieć twój występ - rzekła serdecznie. - Byłaś
zawsze taka pomocna, kiedy potrzebowałam podpowiedzi Gdy się to stało, wcale się nie
martwiłam, wiedziałam, że sobie poradzisz.
Dan się roześmiał.
- A więc jest już nas dwoje - stwierdził.
Kiedy opuszczaliśmy szpital, zauważyłam, że boli mnie gardło, gdy przełykam.
Odczuwałam też lekki ból w całym ciele, tak jakbym zbyt długo pracowała fizycznie.
Przeszedł mnie nagły dreszcz i przytuliłam się do Dana.
- Poczułam się bardzo zmęczona - powiedziałam - Czy nie przeszkadzałoby ci,
gdybyśmy nie poszli na ten film? Wszystko, czego teraz pragnę, to pojechać do domu i odpo-
cząć.
- To przez to całe zdenerwowanie - odrzekł Daa - To dobrze, że nie musisz grać w
jeszcze jednym przedstawienia.
- Nie mam pojęcia, jak oni to robią, znaczy się, ci zawodowi aktorzy. Wieczór w
wieczór, a w sobotę jeszcze popołudniówki. I tak całymi miesiącami! - Było to zbyt wiele,
żeby nawet o tym myśleć. - Sądzę, że pozostanę przy pisaniu - zaśmiałam się.
Zaczęłam kaszleć i Dan spojrzał na mnie z niepokojem.
- Lepiej będzie, jeśli zawiozę cię do domu, Mariah. Mam nadzieję, że nie złapałaś
jakiejś grypy.
- Potrzebuję tylko aspiryny i szklanki soku - oznajmiłam, dotykając rozpalonego ciała.
Nie pozwoliłam się mu nawet porządnie pocałować na pożegnanie, więc cmoknął
mnie w czubek głowy, a ja pomachałam mu na do widzenia. Jednakże brakowało mi tego po-
całunku.
Matka tylko rzuciła na mnie okiem i od razu kazała mi iść na górę do pokoju. I tak
bym zresztą poszła.
- Przyniosę ci aspirynę i lekarstwo na przeziębienie - powiedziała. - Jeśli nie poczujesz
się jutro lepiej, zobaczę, czy doktor Morris nie mógłby wpaść i cię zbadać.
Doktor Morris był naszym najbliższym sąsiadem. Jego dom stojący nad następnym
urwiskiem był tak wielki, że mógłby za jednym zamachem połknąć w całości nasz domek.
Doktor bardzo lubił moją matkę, ponieważ, podobnie jak i on, uwielbiała pracę w ogródku.
Mogli godzinami rozmawiać o różach, chwastach i tym podobnych rzeczach. Kilka razy w
ciągu ostatnich paru lat doktor wpadał, by zbadać gardło Kim, a raz wyjął mi drzazgę z nogi,
kiedy nastąpiłam na kawałek drewna leżący na plaży.
- Nie zawracaj mu głowy, mamo - powiedziałam czując, jak pulsują mi skronie. -
Wszyscy znamy objawy grypy. Jeślibym tylko mogła trochę odpocząć... Nie pójdę jutro do
szkoły, a we wtorek będę się już dobrze czuła.
* * *
Ale we wtorek wcale nie czułam się lepiej. Było jeszcze gorzej. W głowie ciągle mi
pulsowało, niezależnie od tego, jak dużo aspiryny połykałam Kaszel stał się bardzo męczący i
powodował silny ból w klatce piersiowej. Matka pokręciła głową, kiedy zmierzyła mi
temperaturę, a ja zaczęłam zwracać nawet sok pomarańczowy i rosół z kurczaka. Ale nie
przejmowałam się tym zbytnio, dopóki nie zaczęłam mieć kłopotów z oddychaniem.
We wtorek wieczorem koło siódmej otworzyły się drzwi do mego pokoju i wkroczył
doktor Morris.
- Puk, puk - powiedział. - Wchodzę.
Byłam zawieszona na granicy snu i czuwania, i kiedy po raz pierwszy spojrzałam na
niego, zobaczyłam dwóch doktorów Morrisów pochylających się nade mną. Zamrugałam
oczami i ujrzałam tylko jednego, z siwiejącymi już, brązowymi włosami, które niezbyt
dokładnie skrywały łysinę.
- Jak się czuje dzisiaj moja chora dziewczynka? - zapytał.
Zwykłe lekarskie gadanie, pomyślałam, jęcząc cicho, gdy przewracałam się na plecy.
- Odejdź - rzekłam - Chcę spać.
- Nie, Mariah - powiedział twardo. - Zamiast tego, myślę, że się ubierzesz, a ja
osobiście zawiozę cię do szpitala na prześwietlenie płuc.
- Nie chcę jechać do szpitala - odparłam równie twardo.
- Będziesz tam krótko. Nawet, jeśli masz to, co myślę, wrócisz do domu. Twoja mama
mówi, że i tak potrzebowała urlopu ze szkoły, a więc będziesz pod dobrą opieką.
Opuścił mój pokój i za chwilę weszła matka.
- Spróbuj usiąść, Mariah. Pomogę ci się ubrać. - Co mi jest? - spytałam całkowicie już
obudzona.
- Doktor sądzi, że masz zapalenie płuc, wirusowe zapalenie płuc - odpowiedziała
pomagając mi włożyć ubranie. - Oczywiście, być może to tylko okropne przeziębienie.
Nie opierałam się. Nie miałam na to siły.
- W porządku - powiedziałam, kaszląc tak mocno, że niemal straciłam przytomność. -
W porządku, niech będzie, jak chcesz.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Kilka następnych dni było jak zły sen. Prześwietlenie wykazało, że owszem, mam
wirusowe zapalenie płuc i doktor Morris oznajmił nam, iż spędzę w łóżku co najmniej dwa
tygodnie. I bez żadnych odwiedzin!
- Nie chcę, byś nawet rozmawiała przez telefon, młoda damo - ostrzegł mnie - Albo
będziesz robić, co ci każę, albo zarezerwujemy dla ciebie miły pokój w szpitalu.
Byłam tak wściekła za te rozmowy telefoniczne, że chciałam krzyknąć: „Mam
nadzieję, że wypadnie ci i ta resztka włosów.” Ale tego nie zrobiłam Odwróciłam się tylko
plecami i zamknęłam oczy. Teraz nawet nie będę mogła usłyszeć głosu Dana.
Czułam się jak uwięziona. Wszystko mnie bolało i było mi straszliwie niewygodnie.
Punktualnie co godzinę moja matka wkraczała do pokoju, wpychała mi do bolącego gardła
olbrzymie pigułki i tabletki, zmuszała do wypijania pełnych szklanek wody i nie wychodziła,
zanim nie zjadłam paru łyżek rosołu.
Upierała się przy codziennej zmianie moich prześcieradeł, gdyż stawały się mokre,
kiedy rosła mi gorączka. To było całe przedstawienie. Wchodził ojciec, podnosił mnie i
układał na fotelu, podczas gdy matka zdejmowała stare prześcieradła i zastępowała je
nowymi, pachnącymi czystością.
Były tak świeże i chłodne, że samo wślizgnięcie się pomiędzy nie, zdawało się
obniżać mi temperaturę.
Doktor Morris przychodził i badał mnie prawie co wieczór, i na początku drugiego
tygodnia, mogłam mu uczciwie powiedzieć, że oddychało mi się znacznie lżej, a gardło nie
bolało już tak mocno przy przełykaniu.
- To dobry znak - powiedział któregoś wieczora po zbadaniu. - Przez chwilę
myśleliśmy, że będziesz musiała powędrować do szpitala, żeby wyzdrowieć. Trzeba
pogratulować twojej matce za tak troskliwą opiekę.
- Czy mogę prowadzić już te rozmowy telefoniczne? - zapytałam.
- Może pod koniec tygodnia - odpowiedział i wiedziałam, że nie było sensu się z nim
spierać.
Tego wieczora matka przytaszczyła do mojego pokoju przenośny telewizor.
- Doktor Morris zgodził się na to - powiedziała, podłączając go do kontaktu. - Chcę,
żebyś wiedziała, że widziałam kilka razy Dana spacerującego po plaży i oczywiście
rozmawiałam z nim przez telefon co najmniej raz dziennie. Nie zapomniał o tobie.
Pomyślałam o Danie i uśmiechnęłam się. Któregoś dnia przysłał mi przepiękny bukiet
róż, które ciągle jeszcze wyglądały świeżo, stojąc w szklanym wazonie na mojej szafce.
Koledzy ze szkoły przysyłali mi kartki z życzeniami powrotu do zdrowia, a pan
Barrett posłał mi pudełko czekoladek. Oprócz tego, moja matka odbierała dziesiątki
telefonów, często też słyszałam ją albo tatę, albo Kim, jak otwierali frontowe drzwi i
odpowiadali przybyszom: ,,Jeszcze nie teraz. Może będzie można ją odwiedzić za kilka dni”.
Wydarzyło się to w jasne, niedzielne popołudnie. Ojciec wszedł do mojego pokoju,
szeroko się uśmiechając i uniósł mnie z łóżka. Matka chwyciła koc i opatuliła nim, potem po-
sadzono mnie na szerokim parapecie.
- Jaki piękny dzień na... - mama powiedziała do taty.
- Na co? - spytałam. Do pokoju wbiegła Kim, wydając okrzyki radości.
- Na co? - ponownie zapytałam, ale wszyscy oni zachowywali się, jakbym nie istniała.
- Przyniosę aparat fotograficzny - rzekł ojciec. Siedziałam tak na parapecie i patrzyłam
w dół na plażę.
Kilka osób spacerowało, ale poza tym nic szczególnego się tam nie działo. Wtem
usłyszałam jakiś samochód na naszym podjeździe, ale był on poza zasięgiem mojego wzroku.
Kim usiadła na krawędzi łóżka, ciągle się uśmiechając.
- Nie mogę się doczekać - zachichotała. - Bądź cicho - nakazała jej matka Chciałam
właśnie po raz kolejny zapytać, co się dzieje, kiedy zobaczyłam Dana Był na mojej skale .
Schylił się nad wielkim pudłem Otworzył je i wyciągnął z niego latawiec.
Na początku miał z nim trochę kłopotów, lecz nagle powiała bryza i szarpnęła
latawcem, i oto był już wolny, wzlatując pod niebo. Był olbrzymi!
Kim natychmiast znalazła się przy oknie, podskakując z radości.
- Och, mamo - krzyczała. - Jest taki wielki i zobacz, co jest na nim napisane!
Matka otworzyła szeroko okno.
- Powietrze jest dzisiaj ciepłe - powiedziała. - Teraz będziesz miała lepszy widok.
Latawiec zatańczył wesoło, gdy sznurek się naprężył Podpłynął bliżej, dokładnie w
stronę okna. Mogłam wyciągnąć rękę i dotknąć go.
Na żółtym tle wypisane było dużymi, niebieskimi literami: „KOCHAM CIĘ,
MARIAH!” Ojciec ponownie wszedł do sypialni, gdy czytaliśmy te słowa.
- Och! - zachwycała się Kim. - Jak romantycznie!
- Zwariowany chłopak - powiedziałam, a łzy napłynęły mi do oczu. - Musiało mu
zająć masę czasu zrobienie czegoś takiego.
Ojciec pstryknął aparatem.
- Mam go - rzekł, akurat gdy latawiec zdecydował się dać nurka w stronę plaży.
Wychylona przez okno obserwowałam Dana zmagającego się z latawcem i sznurkiem,
kiedy go z powrotem pakował Potem Dan na kilka sekund zniknął, i kiedy go znowu ujrza-
łam, taszczył jakiś zbiornik, a następnie wielkie pudło.
- Co to? - zapytałam. - Cóż takiego na Boga on teraz robi?
- Poczekaj, a zobaczysz - odpowiedział ojciec uśmiechając się, z aparatem gotowym
do akcji.
Nagle jakaś postać dołączyła na skale do Dana. To była Amy. Razem pochylili się nad
zbiornikiem i wydawało się, że coś przy nim majstrują Wtem niespodziewanie z rąk Dana
wyskoczył balon - później następny i następny. Niebieski, różowy, żółty, zielony,
pomarańczowy - pojawiały się coraz szybciej i żeglowały w stronę mojego okna. Niektóre
zdryfowały nad morze, ale większość kierowała się prosto ku mnie.
Moja mała siostrzyczka zapiszczała z radości. Chciała je pochwycić, gdy przepływały
koło okna, ale matka ją powstrzymała.
- Nie popsuj tego dnia, wypadając z okna. Kolejna postać zdążała ku mojej skale. W
mgnieniu oka rozpoznałam ją To był Ron Cross, ten, który grał Nicka. W rekach niósł dwa
ukulele. Amy kontynuowała nadmuchiwanie i wypuszczanie na wiatr balonów, podczas gdy
Dan z Ronem pochylili się nad instrumentami, próbując je zestroić.
Wreszcie stanęli na szeroko rozstawionych nogach, przycisnęli do piersi ukulele i
buchnęła piosenka: „Tak, panie, to moja ukochana..''
Uprawiający jogging i spacerujący w pobliżu ludzie przystanęli i zaczęli ich
obserwować. Niektórzy z nich klaskali, gdy Dan i Ron śpiewali zwrotkę za zwrotką. Aparat
mojego ojca pstrykał nieustannie, a matka uśmiechała się.
- Szalony, szalony - powtarzałam raz po razie. Teraz pojawiło się na piasku jeszcze
więcej postaci Była tam Betsy Cooper. Uniosła w górę rękę i zawołała:
- Cześć, Mariah!
Widziałam Joego Bronsona, Teda Rogersa, Billa Quigley, Tamarę Blake i cały zespół
pomocników pracujących przy sztuce. Wszyscy oni przesuwali ludzi na plaży, zmuszając ich
do przejścia na jedną stronę, w czasie, gdy Dan z Ronem ciągle grali.
- Patrz teraz uważnie - przestrzegł mnie ojciec. Kim przesunęła się bliżej do otwartego
okna, moja matka wraz z nią.
Zobaczyłam, że rzeczywiście trzymała Kim za pasek, by ta nie wypadła.
Dzieciaki na dole rozbiegły się, wpadając na siebie. Niespodziewanie ujrzałam przed
nimi pana Barretta. Gestem nakazywał im ustawić się w rzędzie.
Dwa ukulele brzdąkały, tłum na plaży klaskał w dłonie i śpiewał razem z nimi. Pan
Barrett przeszedł wzdłuż szeregu uczniów i dwóm z nich kazał zmienić miejsca.
Wreszcie stanął z boku i uniósł do góry prawą rękę. Kiedy ją opuścił jeden za drugim
uczniowie odwracali się. Każdy z nich miał na plecach literę - układali jakiś napis! Ojciec
wychylił się z okna, znowu pstrykając aparatem.
Razem przeczytaliśmy te słowa, jak tylko ostatni uczeń się odwrócił:
„SZYBKO ZDROWEJ, MARIAH.”
Tłum wydawał radosne okrzyki ukulele dalej grały, aparat fotograficzny ojca pstrykał,
a ja mogłam tylko siedzieć tam, patrzeć na tę gromadę zwariowanych dzieciaków i płakać.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
- No i co o tym sadzisz? - spytała Amy, trzymając w ręku delikatny łańcuszek ze
złotym serduszkiem.
- Jest piękny! - powiedziałam Amy siedziała na brzegu mojego łóżka i pokazywała
prezent, który dostała od Teda Rogersa. Ja leżałam wsparta o górę poduszek, niczym królowa.
- Nie, chodziło mi o to, co o nim myślisz, o Tedzie Rogersie?
- Zawsze lubiłam Teda - odpowiedziałam jej zgodnie z prawdą. - A on zawsze był
zwariowany na twoim punkcie, ale ty nigdy nie zwracałaś na niego uwagi.
Amy uśmiechnęła się. Z każdym dniem stawała się coraz piękniejsza. Ubrana była w
miękką, cytrynowożółtą bluzkę, a wąski, złoty pasek podtrzymywał dżinsy. Włosy zaczesała
do tyłu w gruby warkocz.
- Zamierza wstąpić do wojska. Właściwie to już wstąpił, ale oczywiście nie zacznie
służby przed ukończeniem szkoły - ciągnęła - Jego brat był w wojskach spadochronowych i
on też tam chce służyć. Nie będzie go przez całe trzy lata.
- Trzy lata to wcale nie tak długo - powiedziałam, opierając się o poduszkę. Wstałam
dopiero piętnaście minut temu, ale już byłam zmęczoną Doktor Morris powiedział, że to
normalne, i że siły będą mi wracać powoli Amy jako pierwszej pozwolono mnie odwiedzić, a
i tak tylko dlatego, że przyniosła mi lekcje, abym mogła nadrobić zaległości.
- Ale to jeszcze nie najważniejsza wiadomość - mówiła dalej, a jej oczy świeciły
jasno. - Wiele się wydarzyło, odkąd zachorowałaś na zapalenie płuc. Dzwonił do mnie ojciec,
a potem przysłał mamie długi list. Chce, żebym zamieszkała z nim w Nowym Jorku i tam
studiowała. June, jego żona, także mnie zaprasza.
- Jak przyjęła to twoja matka? - zapytałam, czując nagłą suchość w gardle.
- Cóż, nie jest zachwycona, ale ma przecież jeszcze moich braci - odrzekła Amy. -
Ona naprawdę mnie kocha i powtarza, że chce bym była szczęśliwa A ja chciałabym bliżej
poznać tatę.
- I będziesz się tam uczyć?
- Chcę studiować handel a gdzież jest lepsze miejsce na to niż Nowy Jork? Znasz
mnie, zawsze miałam bzika na punkcie ubrań i teraz chcę się nauczyć, jak kupować ubrania
dla wielkich magazynów.
- A twój związek z Tedem?
- Och, Ted ma pełno zabawnych pomysłów. Chciał, żebyśmy się pobrali zaraz po
ukończeniu szkoły, ale wybiłam mu to z głowy. Najpierw chcę pójść na studia, lepiej poznać
ojca, spotkać nowych ludzi i chcę, by Ted zrobił podobnie. Potem, jeśli nadal będziemy czuli
to samo, będziemy wiedzieć, że możemy stać się prawdziwym małżeństwem.
- Co powiedziała twoja matka, kiedy jej to oznajmiłaś? Amy uśmiechnęła się.
- To było zabawne. Odrzuciła do tyłu głowę, zaśmiała się i ucałowała mnie.
Powiedziała: „Być może dzieci rozwiedzionych rodziców wiedzą o życiu trochę więcej.”
Wstała i strzepnęła kawałek nitki z dżinsów.
- A co z Danem? Potrzeba dużo więcej czasu niż trzy lata, żeby stać się prawnikiem.
- Tak - odrzekłam, przymykając powieki. - Dużo czasu, ale on ma przed sobą wielką
karierę. Będzie pracował w kancelarii swego wuja i równocześnie uczył się w szkole. Tak, jak
sam powtarza, jest to wspaniała okazja.
Amy ponownie usiadła i przez następne kilka minut nic nie mówiłyśmy. Często to
robiłyśmy, będąc razem Jakby porozumiewanie się bez słów. Amy przeciągnęła złoty łańcu-
szek pomiędzy palcami, dotykając gładkiego serduszka i z powrotem umieściła go w
niebieskim pudełka.
- Po skończeniu szkoły, sądzę, że nasze drogi się rozejdą.
- Wiem - przyznałam ze smutkiem.
- Chodzi mi o to, że im jesteśmy starsze, tym bardziej się od siebie oddalamy. Czy nie
odnosisz takiego wrażenia? Zawsze robiłyśmy wszystko wspólnie.
Wysunęłam rękę i dotknęłam jej dłoni.
- Sądzę, że tak po prostu być musi, Amy. Ale nie każdy zaznał takiej przyjaźni, jak
nasza. Miałyśmy wielkie szczęście.
Uścisnęła mi dłoń.
- Tak się cieszę, że lepiej się już czujesz, Mariah. Przez chwilę wszyscy tak bardzo się
niepokoiliśmy. Twoi rodzice byli naprawdę zmartwieni, ale najgorzej było z Danem. On był
zupełnie załamany. - Odrzuciła do tyłu głowę i roześmiała się. - Nie uwierzyłabyś!
Ta myśl przywołała uśmiech na moją twarz. Jakie miłe, podnoszące na duchu uczucie,
wiedzieć, że Dan tak się niepokoił.
Amy schyliła się, ucałowała mnie w czoło i ruszyła do drzwi Odwróciła się do mnie i
pomachała ręką. Przesłałam jej pocałunek.
- Nie martw się Amy. Zawsze zdołamy się ponownie odnaleźć. Na zawsze zostaniemy
najlepszymi przyjaciółkami. - Z trudem powstrzymywałam łzy. - Twoja matka będzie za tobą
tęsknić, Amy, a ja, mnie też będzie ciebie brakować.
Posłała mi swój uśmiech numer jeden i po chwili usłyszałam ją zbiegającą po
schodach. Będzie musiała wyciągnąć z torebki chusteczkę i wytrzeć łzy, aby widzieć drogę
podczas jazdy do domu.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Było piątkowe popołudnie, gdy powoli szłam w kierunku mojej skały. Doktor
powiedział, że powinnam trochę spacerować, ubierać się ciepło, i być może pozwoli mi od
poniedziałku wrócić do szkoły.
W powietrzu czuć było lekki chłód, mimo że był już maj. Szczelniej owinęłam się
peleryną mojej matki.
Za pół godziny muszę wrócić do domu.
Promienie słońca padały mi na twarz, sprawiając wielką przyjemność. Spojrzałam do
góry i zobaczyłam krążące nad głową mewy.
Powoli wdrapałam się na skałę i zaczęłam je obserwować. Wkrótce zniżyły lot i z
tuzin ich wylądowało, przysiadło szeregiem na piasku.
Obserwowałam je tyle już razy. Będą stały na skale całymi godzinami, w odstępach
tak równych, jakby je odmierzały. Mimo iż nie wydawały z siebie ani jednego dźwięku,
zdawało się, że jest pomiędzy nimi jakieś milczące porozumienie, bo wszystkie spoglądały w
tym samym kierunku, z dziobami dumnie zadartymi, stojąc na swoich prostych i silnych
nóżkach.
Daleko na plaży ujrzałam biegnącą w moją stronę postać. Jeszcze jeden zapalony
biegacz, pomyślałam Postać zbliżyła się. To był Daa Wymachiwał czymś szaleńczo w
powietrzu.
Wstałam i pomachałam mu. Wreszcie znalazł się na skale, całkiem pozbawiony tchu.
- Mariah, twoja matka powiedziała mi, że tu będziesz.
- Tylko przez chwilę - odrzekłam - Jeśli dzisiaj przesadzę, stracę przyszły tydzień, a
już i tak jestem we wszystkim opóźniona.
Wdrapał się na skalę i pociągnął mnie, bym usiadła.
- Posłuchaj, mam ci coś do powiedzenia - Rozwinął gazetę, którą trzymał w ręku. To
była „Sandpiper”. Spójrz - powiedział, z trudem łapiąc oddech i wskazując na nią. - Tu w
rogu.
Popatrzyłam w dół i przeczytałam tytuł: „Nie pytaj mnie, czemu mewy krzyczą.”
Ogarnęło mnie nagłe uczucie radości.
- Och, Dan, kazałeś go wydrukować. Naprawdę tu jest!
- Kazałem go wydrukować, bo teraz wierzę w to, o czym mówi - odparł, obejmując
mnie. - Właśnie tak czułem się, gdy byłaś chora Przychodziłem tutaj i czułem się okropnie,
patrzyłem na te głupie mewy krążące nade mną Siadałem na tej skale i zastanawiałem się, co
bym uczynił, jeślibyś zachorowała tak ciężko, że w końcu byś umarła Słyszałem ten żałosny
lament i wspominałem twój wiersz, i pomyślałem, że tak właśnie czuje się osoba, która
naprawdę kogoś straciła - tak bardzo samotna i smutna I dlatego zamieściłem go w gazecie.
Przeczytałam wiersz na głos.
- Dobrze wygląda w druku. Wiem, że to brzmi zarozumiale, ale nic na to nie poradzę.
Wygląda wspaniale - czarny druk na tle tego białego papieru!
Przysunęłam się do Dana, i już razem przeczytaliśmy wiersz ponownie.
- Ale Dan - powiedziałam - pamiętaj, że to ja otrzymam prawa do jego ekranizacji!
Dan zaśmiał się i ścisnął moją rękę.
- To mi o czymś przypomniało - powiedział całkiem poważnie. - Chcę, żebyś pokazała
światu twój manuskrypt, tę książkę, którą trzymasz ukrytą. Chcę, byś ją gdzieś posłała. Może,
jeśli będziesz mieć szczęście, jakiś wydawca poświęci swój czas, by pomóc ci ją poprawić,
jeżeli wymaga poprawek, a być może, jeżeli będziesz miała jeszcze więcej szczęścia, zostanie
zaakceptowana w obecnej postaci.
- Ależ Dan - zwróciłam się ku niemu zupełnie poważna - ta książka opowiada o Paula
Wiedziałeś o tym.
- Oczywiście, że wiedziałem. Ale to nic nie szkodzi - Przybliżył swoją twarz do mojej.
- To było coś, co musiałaś zrobić. Ale teraz... czy nie uważasz, że najwyższy czas napisać
książkę o nas?
Uśmiechnęłam się.
- Dobrze ci idzie czytanie w moich myślach - stwierdziłam.
Dwie dziewczynki przeszły obok.
- Okay, Mariah, opowiedz mi coś o nich. Znowu bawiliśmy się w naszą grę. Dan
obejmował mnie mocno, kiedy mówiłam mu o tych dziewczynkach.
- Są siostrami, urodzonymi w Arabii i zostały porwane, gdy były niemowlętami. Nie
wiedzą tego, ale należą do rodziny królewskiej. Tam, w tej kępie zarośli kryją się dwaj
mężczyźni, przygotowujący się, by je uprowadzić i zawieźć z powrotem do ojczystego kraju.
Dan odrzuca w tył głowę i śmiał się z całego serca.
- A co powiesz o tamtym facecie? - Wskazał mężczyznę koło trzydziestki, z brodą,
która wyglądała jak opuszczone ptasie gniazdo. Jego stopy były bardzo brudne.
- Och, to bardzo smutne. Nie sądzę, żebyś chciał to usłyszeć - powiedziałam.
- Przestań, Mariah! - Dan odparł śmiejąc się. - Nie mogę się już doczekać!
- Cóż, sam o to prosisz - ostrzegłam go. - Ten człowiek miał piękną żonę, oboje
pojechali do Los Angeles i wybrali się na jeden z tych telewizyjnych quizów, i ona wygrała
absolutnie wszystko!
- To brzmi wspaniale - powiedział Dan.
- Ale to jeszcze nie wszystko - ciągnęłam - Ona wygrała wszystko i nawet zakochała
się w jednym z producentów quizu. Opuściła tego mężczyznę z potarganą brodą i brudnymi
stopami, i teraz on spaceruje plażą samotnie. Poprzysiągł sobie nie myć tych nóg, dopóki ona
nie wróci.
Dan spojrzał na mnie.
- Jesteś cudowna. - Pocałował mnie mocno. - Będę za tobą tęskniła, jak wyjedziesz po
skończeniu szkoły - powiedziałam - Naprawdę będę tęskniła.
- Ale będę przyjeżdżał do domu na każde święta Bożego Narodzenia i być może
będziesz mogła odwiedzać mnie w czasie letnich wakacji. - Przytulił mnie do siebie.
- Amy zauważyła, że wszystko bardzo się zmienia z czasem. Czy sądzisz, że zawsze
będziemy tacy zakochani jak dziś?
- Oczywiście, że będziemy - odparł Dan, a wiedziałam, że on w to wierzy. - I będzie
nam ze sobą coraz lepiej.
Lecz nawet, gdy to mówił, czułam, że w życiu nie ma żadnych gwarancji.
Mewy zmieniły swoje miejsca Dan spojrzał na nie i poprosił:
- Opowiedz mi o nich, Mariah.
- A tak, zupełnie bym zapomniała Tuż przed twoim przyjściem odbywały jedno ze
swoich spotkań. Ta najważniejsza ta która tam stoi, powiedziała innym - z ledwością można
było cokolwiek usłyszeć' z powodu wiatru i fal - ale powiedziała innym, że następnym razem,
gdy ulecą w górę, nie będą krzyczeć smutno. Będą śpiewać piosenkę. O nas. A teraz patrz.
Gotują się znowu do lotu.
Kiedy tak siedziałam tam z Danem, mewy rzeczywiście rozprostowały skrzydła
skierowały swe dzioby w niebo i poderwały się do lotu ku białym obłokom.
Siedzieliśmy najciszej jak potrafiliśmy, nasłuchując. I nagle usłyszeliśmy je. Śpiewały
- śpiewały pieśń na cześć naszej miłości .