background image

MILITARNE    SEKRETY

PODZIEMNY ŚWIAT

Gór Sowich

WYDANIE ROZSZERZONE

RIESE - ZAMEK KSIĄŻ - RÜDIGER

MARIUSZ ANISZEWSKI - PIOTR ZAGÓRSKI (FOTO)

background image

Projekt i wykonanie okładki: Tomasz Supcziński

Korekta: Anna Piekarowicz

Redaktor serii „Militarne Sekrety": Bartosz Rdułtowski

Copyright © 2002 by Mariusz Aniszewski

Copyright © 2006 by Wydawnictwo TECHNOL, Kraków

ISBN 83-916111-7-5 ISBN 978-83-916111-7-3

WYDAWNICTWO TECHNOL

30-051 Kraków, ul. Urzędnicza 12/4  tel.  (012) 633-72-07 lub 509-371-564  e-mail: 

wydawnictwo@technol.anv.pl 

internet: 

www.technol.anv.pl 

Kraków 2006. Wydanie II 

(rozszerzone)

Druk: Drukarnia Technet

30-732 Kraków, ul. Biskupińska 3A

tel. (012) 656-21-11, fax (012) 656-12-78

http://www.technet.krakow.pl  

Informacje  na temat innych publikacji Wydawnictwa TECHNOL znaleść można na 

naszej stronie internetowej: 

www.technol.anv.pl  

background image

WSTĘP

Jest to swoisty dokument. Dokument próbujący choćby trochę rozjaśnić mroki 

tajemnic jakie po dziś dzień otaczają Góry Sowie oraz ich podziemny  świat. 

Świat, w którym „żyje" Olbrzym. Zapytacie cóż to takiego ten Olbrzym? Jest to 

gigantyczne   przedsięwzięcie   techniczno-budowlane   o   nieznanym   dokładnie 

przeznaczeniu,   które   w   latach  1943-1945   realizowane   było   na   terenie   Gór 

Sowich.

Dziś   określa   się   je   mianem   „Lochów   Walimia",   choć   tak   naprawdę  sam 

Walim   niewiele   z   lochami   ma   wspólnego,   bowiem   roboty   budowlane 

realizowane były na obszarze blisko 200 km - zarówno na powierzchni, jak i pod 

powierzchnią okolicznych gór.

Kwatera   Hitlera   czy   zakłady   zbrojeniowe?   Laboratoria   czy   schrony  dla 

wojska? Tego nie wie nikt, natomiast każda z tych hipotez jest możliwa i będzie 

możliwa tak długo, aż w jakiś „cudowny" sposób uda się wyjaśnić tajemnice Gór 

Sowich.

Na powstanie tej książki złożyła się praca wielu osób. Wielu moich kolegów i 

przyjaciół   nie   szczędziło   sił   i   środków,   biorąc   udział  w   ciężkich   pracach 

terenowych.   To   właśnie   dzięki   nim   stało   się   możliwe   pokonanie   tak   wielu 

zawałów,   odkrycie   nowych   nieznanych   dotąd  fragmentów   podziemi   oraz 

dokonanie   dokładnej   inwentaryzacji   obiektów   podziemnych   i   naziemnych. 

Ponadto,   dzięki   życzliwości   wielu  osób,   zaistniała   możliwość   skorzystania   z 

wielu nieznanych dotąd  faktów dotyczących sowiogórskich tajemnic. Wszystkim 

im dziękuję.

Natomiast   moje   specjalne   podziękowania   winien   jestem   człowiekowi,  który 

przekazał mi bardzo wiele ważnych informacji na temat największych tajemnic 

Gór Sowich. Wielka szkoda, że nie wszystkie

z nich mogę ujawnić.

background image

WPROWADZENIE

Mniej   więcej   pośrodku   rozległego   pasma   Sudetów,   w   tzw.   Sudetach 

Środkowych (ciągnących się od Nysy Łużyckiej aż po Bramę Opawską), leżą 

Góry Sowie. Swoim zasięgiem obejmują one tereny pomiędzy Wałbrzychem a 

Przełęczą  Srebrnej Góry  na długości  ponad 25 km.  Od  północnego   zachodu 

Góry   Sowie   ograniczone   są   Górami   Wałbrzyskimi   (w   rejonie   Doliny 

Bystrzycy), od południa Przełęczą Srebrnej Góry, od południowego zachodu 

Doliną Włodzicy, a od wschodu  (poprzez Uskok Brzeżny) graniczą z krainą 

geograficzną,   której   polska   nazwa   brzmi   Dolny   Śląsk,   niemiecka   natomiast 

Niederschlesien.

Ogólna powierzchnia Gór Sowich to około 300 km2, terenów porośniętych w 

części szczytowej lasem a w dolnych partiach wykorzystywanych pod uprawy.

Góry Sowie tworzą mało zróżnicowany, zwarty blok o łagodnych szczytach, 

stromych   zboczach,   od   których   odchodzą   krótkie   grzbiety   poprzecinane 

głębokimi   dolinami   licznych   potoków.   Jednak  t o   n i e   potoki,   lecz   wody 

podziemne są najważniejsze dla opowieści o jakiej mowa będzie w tej książce. 

Tworzą one bowiem specyficzny układ  cieków i żył wodnych, który okazał się 

idealny dla niemieckich planów związanych z Górami Sowimi. Ważne dla owych 

zamierzeń   było   również   doskonałe   ukształtowanie   terenu,   a   także   jego 

stosunkowo  rzadkie   zaludnienie   oraz   bogate   zaplecze   surowcowe   (węgiel 

kamienny  i energia elektryczna). Dodatkowo dobrze rozwinięta sieć dróg oraz 

kolei, pozwalała na łatwe dotarcie do najbardziej nawet „dzikich" rejonów gór. 

Umożliwiały   one   wywiezienie   w   głąb   Rzeszy   sporych   ilości  ładunku,   bez 

niepotrzebnego   i   kłopotliwego   zwracania   na   to   uwagi   osób  postronnych.   A 

ponieważ   nowych   dróg   oraz   torowisk   nie   trzeba   było   budować,   to   i   nagłe 

„uaktywnienie się" tego terenu mogło pozostać praktycznie niezauważalne.

Jednak największą, jeśli można tak powiedzieć, ciekawostką tego terenu jest 

sieć telekomunikacyjna. Ostatnie badania prowadzone przez  Mariusza Kisiela 

doprowadziły do ciekawych odkryć. Otóż okazuje się, że Góry Sowie są częścią 

składową   potężnego   węzła   łączności   o   kryptonimie   „Rüdiger",   który   swoim 

zasięgiem   obejmował   FHQ   Riese.   W   jego   skład   wchodzą:   przyłącza   dla 

background image

pociągów specjalnych w tunelach kolejowych koło Jedliny Zdrój i Ogorzelca 

oraz co najmniej  dwie  centrale telefoniczne - jedna w Zamku Książ, druga w 

nieustalonej lokalizacji -jak i gęsta sieć wieloparowych linii telefonicznych i tele-

graficznych, których przepustowość do dziś budzi respekt. Badania stwierdzają, iż 

ważnym   elementem   związanym   z   powyższym   tematem  były   również   stacje 

wzmacniakowe: Świdnica i Rzeczka.

1

 

W   tym   ustronnym   rejonie   Gór   Sowich   życie   toczyło   się   spokojnie  aż do 

pamiętnego 1933 roku. Wtedy to władzę nad Wielkimi Niemcami przejął pewien 

człowiek   niepozornej   postury   -   nazywał   się   Adolf  Hitler.   Pod   jego   rządami 

omawiane tereny osiągnęły szybko wysoki stopień uprzemysłowienia i stały się 

trzecim, po Zagłębiu Ruhry i Górnym Śląsku, zapleczem przemysłowym Niemiec. 

Pod koniec 1944 roku miały one również zostać jedynym miejscem, do którego 

nie  dotrze   zawierucha   wojenna,   a   zlokalizowany   tam   przemysł   będzie   mógł 

funkcjonować bez zakłóceń. Oczywiście mowa tu o przemyśle zbrojeniowym. A 

działo się w Górach Sowich wiele, bardzo wiele... 

Cały teren Gór Sowich jest „podziurawiony" niczym szwajcarski ser - niemal 

każda   górska   miejscowość   ma   „swoją"   kopalnię,   sztolnię   czy   też   szyb 

wydobywczy. Miejsce to gwarantowało idealne wręcz warunki do ulokowania 

na  nim wielu  zakładów   zbrojeniowych,  których  byt w   głębi   Rzeszy   był  już 

zagrożony. Tak też się stało. Leżące na uboczu Niemiec i oddalone od teatru 

działań   wojennych   Góry   Sowie   „wpadły   w   oko"   strategom   z   Naczelnego 

Dowództwa.   Pojawił   się   „stwór",   który   do  życia   potrzebował   dobrych   dróg, 

kolei, sieci telekomunikacyjnej, zaplecza surowcowego, wielkiej ilości wody, 

niewielu świadków i zwartych, gnejsowych masywów. A że wszystko to znalazł 

właśnie   tutaj   -   w   Górach   Sowich   -   rozpoczął   bez   przeszkód   swój   wzrost, 

osiągając   ostatecznie   adekwatne   do   nazwy   rozmiary.   Był   naprawdę 

OLBRZYMI

1

 

Więcej na ten temat w rozdziałach: „Pozostałości" i „Sieć telefoniczna w FHQ Riese".

background image

CZĘŚĆ I

OPOWIEŚĆ O KWATERACH GŁÓWNYCH       

Już w trakcie przygotowań do prowadzenia działań wojennych władze III Rzeszy 

położyły   duży   nacisk   na   zapewnienie   sobie   odpowiednich   warunków 

bezpieczeństwa, m.in. poprzez budowę schronów i całych systemów podziemnych 

kwater. Pod Kancelarią Rzeszy w Berlinie zbudowano trzy schrony: dla Führera, 

Bormanna i Brigadeführera Mohnke - komendanta Kancelarii SS. W zasadzie 

prawie każdy bardziej znaczący dostojnik III Rzeszy posiadał prywatny schron 

przeciwlotniczy.   W   szczególności   zaś   lubowali   się   w   nich:   Hitler,   Göring  i 

Bormann. Göring kazał sobie wybudować wielki, podziemny  schron zarówno 

pod rezydencją w Karinhall, jak i w zamku Valdenstein pod  Norymbergą. Co 

ciekawe,  wzdłuż  drogi z  Karinhall do  Berlina stały  w regularnych odstępach 

potężne,   żelbetowe   bunkry,   aby   w   razie   nalotu   Göring   mógł   się   natychmiast 

schronić. Przywódca Niemieckiego Frontu  Pracy - Robert Ley - gdy zobaczył 

skutki   trafienia   ciężkiej   bomby  w   schron   publiczny,   interesował   się   tylko 

grubością   jego   stropu.   Wynikało   to   z   faktu,   że   posiadał   podobny   w   swojej 

posiadłości   na   przedmieściach.   Hitler   przesadnie   dbał   o   własne   życie,   np. 

uwielbiał   szybką  jazdę   samochodem,   dopóki   nie   zobaczył   skutków   wypadku 

drogowego. Wtedy momentalnie zakazał swojemu kierowcy przekraczania pręd-

kości 80 km/h. Fiihrer lękał się również zamachów i w obawie przed nimi nosił 

specjalną czapkę, która miała nieco szerszy otok, wykonany z kuloodpornej stali. 

W   jego   samolocie   zamontowano   specjalną   pancerną   kabinę-kapsułę   ze 

spadochronem, w której odbywał podróż. Do  samolotu tego Hitler i tak bał się 

wsiadać. Był to bowiem Focke-Wulf  200  Condor  z chowanym podwoziem, a 

nowości techniczne go przerażały. Jak wiemy Führer posiadał także sobowtórów.

Nie ma zatem nic zaskakującego w fakcie, że dokądkolwiek Hitler planował się 

udać, najpierw zarządzał tam budowę specjalnych schronów. Grubość ich stropów 

rosła wraz ze zwiększającym się wagomiarem bomb i w 1945 roku osiągnęła 

około   8   metrów   żelbetonu,   często   pokrytego   2-3     metrową   warstwą   ziemi. 

Podobnie rzecz miała się z  naczelnymi   dowództwami  armii.   Wybudowano 

dla  nich  wiele  polowych Stanowisk Dowodzenia, które starano się lokować w 

background image

pobliżu kwater Führera.   W rejonie  Berlina  powstały  kwatery  dla OKW, w 

Dahlem,   Zossen   oraz   w   Wünsdorf   dla   Naczelnego   Dowództwa  Wojsk 

Lądowych (OKH), w Poczdamie dla OKL, zaś w samym Berlinie dla OKM. 

Wszystkie one razem tworzyły zespół naczelnego  kierowania siłami zbrojnymi 

III Rzeszy. Szczególnie dobrze była ukryta kwatera w Zossen. Powstał tam cały 

zespół kilkukondygnacyjnych schronów, które na zewnątrz przypominały domki 

mieszkalne, tymczasem były połączone siecią podziemnych tuneli. Kwaterę w 

Zossen  wykorzystywano przez całą wojnę. Natomiast na czas trwania poszcze-

gólnych   kampanii   wojennych   powstawały   coraz   to   nowe   kwatery   -   np.  dla 

kierowania   działaniami   wojennymi   na   zachodzie   powstały   aż   cztery  zespoły 

kwater:

I

-   w   górach   Taunus   -   zamek   Ziegenberg   (kryptonim   Adlerhorst)   dla

Hitlera   i   Dowództwa   Sił   Zbrojnych,   zamek   Kransberg   dla   OKL   oraz

schrony   w   pobliżu   Giesen   (kryptonim   Gisela)   dla   OKH.   Kompleks   ten

zbudowano jesienią 1939 roku. Składał się z kilku doskonale zamaskowanych, 

potężnych, żelbetowych bunkrów, które wykorzystano dopiero w grudniu 1944 

roku, podczas ofensywy w Ardenach,

II - w górach Schwarzwaldu koło Kniebis (kryptonim Tannenberg), 

III   - w Palatynacie, koło Landstuhl, dla wysuniętych rzutów dowództw,

IV- w górach Eifel - koło Munstereifel (kryptonim Felssennest) dla Führera i 

jego współpracowników oraz w rejonie Bad Godesberg (kryptonim Forsterei) 

dla OKH.

W   trakcie   działań   wojennych   przeciw   Grecji   i   Jugosławii   Naczelne 

Dowództwo   oraz   Führer   przebywali   w   pociągach   specjalnych,   ukrytych  w 

tunelu kolejowym w Alpach Styryjskich koło Anspag. Ponadto część dowództwa 

przebywała w Wiener Neustadt. Z pociągów specjalnych  korzystano także w 

początkowym okresie wojny ze Związkiem Radzieckim. Wtedy też w okolicy 

Spały powstały dwa żelbetowe schrony mające chronić pociągi specjalne przed 

skutkami   nalotów.   Miały   one   po  380   m   długości,   15   m   szerokości   i   10   m 

wysokości.   Grubość   żelbetu  dochodziła   do   3   m.   Wewnątrz,   obok   peronu, 

znajdowały się pomieszczenia do pracy i odpoczynku. 

background image

W wyniku rozszerzania się zasięgu działań wojennych na terenie  ZSRR, w 

Prusach Wschodnich (koło Kętrzyna) przygotowano kolejną wielką i najbardziej 

chyba znaną kwaterę główną - S3 Wolfschanze - tzw. Wilczy Szaniec. W skład 

tego   kompleksu   wchodziło   siedem   grup  schronów,   przewidzianych   dla 

wszystkich naczelnych organów państwa.

W   lesie   koło   Gierłoży   zlokalizowano   główny   zespół   schronów,  w 

których przebywał Führer, jego otoczenie i OKW. W skład zespołu  wchodziło 

kilkanaście żelbetowych bunkrów, przy czym główny bunkier Führera miał strop 

o   grubości   blisko   8   m.   Poza   tym   powstało  tam   wiele   baraków   i   budowli 

pomocniczych. W pobliżu, na południe od szosy Giżycko-Kętrzyn, znajdowało się 

lotnisko polowe.

W lesie koło miejscowości Przystań (w pobliżu Węgorzewa) znajdowała 

się   kwatera   polowa   wojsk   lądowych   -   Anna.   W   jej   skład  wchodziło   kilka 

bunkrów i baraków a także schrony mieszczące urządzenia techniczne (siłownia, 

ciepłownia   itd.).   Łączyła  się   bez  jakiejkolwiek   granicy   z   kwaterą   wojsk 

kwatermistrzowskich   -   Quelle  —   która   także   miała   kilkanaście   żelbetowych 

schronów o grubości stropów 2 i 4 m.

W   pobliżu   jeziora   Śniardwy,   koło   miejscowości   Ruciane,   zloka-

lizowano kwaterę główną dowództwa wojsk lotniczych - Robinson.

Polowa   kwatera   dowódcy   SS   i   policji   mieściła   się   w   miejscowości 

Mamerki, gdzie powstało także kilka żelbetowych bunkrów.

Polowa   kwatera   szefa   kancelarii   Rzeszy   ulokowana   została w 

schronach koło wsi Radzieje.

Polowa kwatera Ministra Spraw Zagranicznych miała swoją siedzibę 

na zamku Sztynort.

Cały teren kwater głównych otoczony był zaporami pól minowych i drutem 

kolczastym,   wzmocnione   patrole   bez   przerwy   przeczesywały   okolicę,   zaś 

wszystkich mieszkańców obowiązywały zaostrzone środki bezpieczeństwa.

Ponadto   w   Winnicy   na   Ukrainie   powstała   tymczasowa   kwatera   główna 

(kryptonim Wehrwolf) na okres operacji stalingradzkiej  i kaukaskiej. Składała 

się z kilkunastu betonowych i drewnianych baraków, rozproszonych po lesie. Do 

background image

kierowania   operacjami   przeciwko   Aliantom,   w   przypadku   ich   lądowania   we 

Francji, przygotowano dwie kwatery główne, z których jedna położona była koło 

Soissons (kryptonim W2, czyli Wolfschlucht 2), a druga znajdowała się w tunelu 

kolejowym   w   miejscowości   Margival   (W3).   Poza   tym   jeszcze   jedna  kwatera 

znajdowała się w Belgii, w miejscowości Bruly de Pesche (Wl). Nie znamy 

natomiast   dokładnej   lokalizacji   kwatery   o   kryptonimie   Brunhildę. 

Prawdopodobnie   mieściła   się   koło   Metz,   tuż   przy  granicy   Francji   z 

Luksemburgiem.   Inne   mniej   znane   kwatery   znajdowały   się   w   Pullach   koło 

Monachium   (S3   Siegfried),   w   zamku   Kessheim  koło   Salzburga   oraz   w   Bad 

Nauheim. Dodatkowo, najbardziej chyba  luksusowa rezydencja Führera istniała 

w   alpejskiej   miejscowości  Obersalzberg   (S3   Serail),   gdzie   obok   wspaniałego 

domku   wypoczynkowego   na   szczycie   „prywatnej   góry"   Hitlera   -   Zugspitze   - 

wybudowano   niewielki   zamek,   umeblowany   bogato   w   stylu   kajutowym. 

Prowadząca do zamku szosa (jazda po niej była iście karkołomna) dochodziła do 

wykutego w skale szybu windy (o głębokości 120 m), który prowadził do Orlego 

Gniazda - tak bowiem nazwano ów zamek.

Jakby tego było mało, wiosną 1944 roku Führer wydał rozkaz wybudowania 

dwóch kolejnych kwater głównych. Miały się one znajdować w Turyngii oraz na 

Śląsku. Pierwszą z nich - podziemną kwaterę S3 Olga w Turyngii - budowano w 

największej   tajemnicy   w   dolinie  Jonasza   (Jonastal).   Z   braku   oryginalnych 

dokumentów cały ten obiekt wciąż jest niezbadany. Zresztą, jeszcze pod koniec 

wojny został on częściowo wysadzony w powietrze przez saperów z SS, zaś w 

1947  roku   stacjonujące   w   dolinie   wojska   radzieckie   dokonały   ostatecznego 

zawalenia wejść do sztolni. Tym niemniej w 1991 roku udało się odnaleźć część 

dokumentacji   technicznej   obiektu   z   1945   roku,   którą  wykonało   lokalne   biuro 

geodezyjne na zlecenie Rosjan. Z dokumentacji tej wynika, że zinwentaryzowano 

wówczas  2  135,8  m  sztolni   (z  których  620   m   było   obetonowanych)   i   817   m 

wyrobisk poprzecznych. Puste przestrzenie między betonem zapełniano żużlem. 

Ściany   i   sufity   miały  być   zaizolowane   supremą   a   następnie   otynkowane. 

Planowano tam  elektryczne ogrzewanie oraz zaopatrzenie w wodę pochodzącą z 

zewnętrznego   zbiornika.   W   pobliżu   obiektu   powstały   dwie   centrale 

background image

telekomunikacyjne oraz schron dla pociągu Führera. Budowę prowadzono do 

kwietnia 1945 roku, po czym przerwano ją ze względu na nadchodzące  wojska 

amerykańskie. Do środka tego gigantycznego obiektu prowadziło aż 25 wejść. 

Warto też dodać, że istnieją pewne przesłanki, iż wewnątrz korytarzy ukryto 

wiele transportów z drogocennymi przedmiotami, które były przeznaczone na 

wystrój przyszłej kwatery.  Poza tym, choć wydaje się to mało prawdopodobne, 

kwatera   ta   wymieniana   jest   jako   jedno   z   przypuszczalnych   miejsc   ukrycia 

Bursztynowej Komnaty.

Jeżeli chodzi o drugą budowaną wtedy kwaterę główną, to sprawa jest nieco 

bardziej skomplikowana.  Do dziś  bowiem nie udało się precyzyjnie określić 

jakie podziemne obiekty miały wchodzić w jej skład. Najczęściej wymieniany 

jest zamek Książ - to chyba najbardziej prawdopodobne. Nie możemy natomiast 

stwierdzić   czy   obiekty   rejonu   Walim   -   Głuszyca   miały   także   należeć   do 

kwatery,   czy   też   planowano   wykorzystać   je   dla   potrzeb   przemysłu 

zbrojeniowego. Co prawda lista kodów klasyfikuje te obiekty jako S3 Riese, to 

znaczy   kwatery,   ale   może   to   być   tylko   sprytny   wybieg,   który   miał   na   celu 

ukrycie lokalizacji supertajnych zakładów Wunderwaffe.  Nie wiemy  tego na 

pewno, dlatego też musimy brać pod uwagę obie możliwości. 

W kontekście tego zagadnienia Albert Speer stwierdza:

„Zgodnie z punktem 18 protokołu narady u Führera, 20 czerwca 1944 

roku   poinformowałem,   że   przy   rozbudowie   jego  głównej   kwatery 

pracuje   aktualnie   28   tys.   robotników...   Według  mojego   pisma   do 

adiutanta Hitlera do spraw Wehrmachtu z dnia 22 września 1944 roku 

na budowę schronów w Kętrzynie  wydano 36 min RM, na schrony w 

Pullach koło Monachium 13 min RM, a na zespół schronów Olbrzym 

(Riese) koło Bad Charlottenbrunn 150 min RM. Do wykonania tych 

budów  potrzeba  było,  według mojego   pisma,   257 tys. m      betonu 

zbrojonego   stalą,   wykonano   213   tys.   m     tuneli,   58   km   dróg  z 

sześcioma mostami i 100 km rurociągów. Tylko sam projekt 'Olbrzym' 

pochłonął więcej betonu niż w 1944 roku przyznano ludności cywilnej na 

background image

budowę schronów"

2

.

Cytuję   ten   tekst,   podobnie   jak   wszyscy   inni   piszący   o   podziemiach   Gór 

Sowich, nie po to, aby zwiększyć objętość książki! Przytaczam go dlatego, żeby 

uzmysłowić wszystkim skalę wysiłku jaki włożono  w „Olbrzyma". Gdy trwała 

wojna (był rok 1941), a Niemcy byli u szczytu potęgi, do kierowania swoją machiną 

wojenną wystarczały im skromne" bunkry w lesie pod Kętrzynem. Gdy wojna miała 

się ku końcowi i nie było już „Wielkich Niemiec", za najważniejsze uznano realizację 

projektu, który swoimi kosztami przewyższał wszystkie inne kilkakrotnie! Dlaczego? 

Czyżby miał on uratować III Rzeszę? Wszystko na to wskazuje.

2

 

Speer Albert, Wspomnienia, MON, Warszawa 1990

background image

CZĘŚĆ II

BOMBOWCE NAD TRZECIĄ RZESZĄ

W 1943 roku stało się dla Niemców  jasne, że ich przewaga  w powietrzu 

należy do przeszłości, a Luftwaffe nie jest już w stanie równocześnie prowadzić 

równorzędnej   walki   na   rozległym   teatrze   działań  wojennych   oraz   skutecznie 

bronić terytorium III Rzeszy przed nalotami Aliantów. Zapewnienia Goringa, że 

żaden   obcy   samolot   nie   pojawi   się   nad   terenem   Niemiec,   można   już   było 

spokojnie włożyć między bajki. Niemcy traciły panowanie w powietrzu i nic nie 

było w stanie tego zmienić.

Po załamaniu się ofensywy powietrznej na Wielką Brytanię i rozpoczęciu 

wojny ze Związkiem Radzieckim, wytworzyła się specyficzna sytuacja swego 

rodzaju zawieszenia broni, którą najlepiej wykorzystali Brytyjczycy. Po kilku 

miesiącach przygotowań rozpoczęli oni naloty na niemieckie miasta i zakłady 

zbrojeniowe. W zasadzie pierwsze naloty miały miejsce już w 1939 roku, jednak 

były to sporadyczne przypadki, jako że Bomber Command posiadało w tamtym 

czasie bardzo ograniczoną liczbę samolotów dalekiego zasięgu. Jesienią 1940 

roku RAF rozpoczął bombardowanie portów we Francji, celem niedopuszczenia 

do inwazji. Po rezygnacji Niemców z planowanej inwazji na Wielką Brytanię 

(operacja   Lew   Morski   -   niem.   Seelöwe),   wiosną   1940   roku   bombowce 

brytyjskie skierowano na stocznie okrętów podwodnych i fabryki samolotów. 

Rozpoczęte naloty na silnie bronione zakłady okazały się jednak nieskuteczne. 

Ponieważ niemiecka obrona przeciwlotnicza zadawała Aliantom wielkie straty, 

zimą 1942 roku wydano rozkaz do rozpoczęcia tzw. nalotów dywanowych na 

niemieckie miasta. Głównym wykonawcą tego planu został gen. lot. Sir Arthur 

Harris, dowódca Bomber Command.  Jego samoloty  swój pierwszy  „występ" 

miały nad Lubeką i Rostockiem. Jednak dopiero nalot na Kolonię - który miał 

miejsce w nocy z 30 na 31 maja 1942 roku - ukazał  w pełni grozę nalotów 

dywanowych. Podobnie rzecz się miała w Hamburgu, gdzie między 24 lipca a 3 

sierpnia 1942 roku lotnictwo RAF-u dokonało 7 nalotów, które zrównały miasto 

z ziemią. Straty w Hamburgu oszacowano na około 23 mld RM, tj. około 9 mld 

background image

USD.   Trzeba   jednak   uczciwie   przyznać,   że   to   właśnie   Hamburg   ujawnił 

wszelkie braki w systemie niemieckiej obrony przeciwlotniczej oraz brak dosta-

tecznej ilości schronów dla ludności cywilnej. Jak wiemy Niemcy nie posiadały 

w   początkowym   okresie   wojny   dobrych,   nocnych   samolotów  myśliwskich, 

zdolnych do walki z setkami potężnie opancerzonych  alianckich bombowców. 

Alianci   tymczasem   coraz   częściej   i   skuteczniej  obracali   w   puch   niemieckie 

miasta   i   przemysł.   Ginęły   więc   miasta,   dziesiątki   tysięcy   ludzi,   płonął   ich 

dobytek. Sytuacja uległa poprawie  w latach 1944-1945, jednak mimo że straty 

Aliantów rosły, nie zaprzestali oni nalotów. Wręcz przeciwnie - zwiększyli ich 

częstotliwość.   W   nocy   z   16   na   17   lutego   1945   roku   angielskie   lotnictwo 

dokonało największej masowej zbrodni II wojny światowej, kiedy to pod gruzami 

Drezna   zginęło   ponad   200   tys.   ludzi.   Zupełnie   niepotrzebnie,   bowiem   ten 

typowo terrorystyczny nalot nie miał żadnego znaczenia strategicznego.

Ofensywa bombowa przeciw niemieckim miastom trwała do połowy kwietnia 

1945   roku   i   spowodowała   ogromne   zniszczenia   w   ich   zwartej   zabudowie. 

Miasto Dureń zostało zniszczone w 99,2 %, a Paderborn w 95,6%. Sam Berlin 

przeżył 363 naloty, Hamburg 213 itd. Jednak  lotnictwo Aliantów działało nie 

tylko   nad   miastami.   Alianccy   dowódcy  uważali,   że   należy   także   walczyć   z 

przemysłem.   Niemcy   potrafili   jednak   dobrze   chronić   swoje   zakłady 

zbrojeniowe.  Dużo   fabryk  umieszczono w betonowych schronach i doskonale 

zamaskowano. Zabezpieczenia   te     spowodowały,     że     ówcześnie     stosowane 

bomby musiały  przejść ewolucję dotyczącą ich wagomiaru. O ile w 1941 roku 

produkowano   bomby   2000-funtowe   (910   kg.),   to  w   1945  roku   używano  już 

„potworów" o wadze 22 000 funtów czyli ponad 10 ton. Automatycznie wzrastała 

także grubość stropów w schronach. Pod koniec wojny osiągnęła ona wartość 

około 8 m (S3 Wolfschanze), zaś w schronach dla ludności cywilnej około 4 m. 

W ten sposób ciężko było jednak zabezpieczyć ogromne powierzchnie zakładów 

zbrojeniowych i straty w niemieckim przemyśle obronnym systematycznie rosły. 

Pierwszym   większym   i   udanym   nalotem   na   fabryki   zbrojeniowe   było 

zbombardowanie zakładów firmy Henschel w Rostocku, w kwietniu 1942 roku. 

Przenoszenie zakładów w inne części kraju niewiele dawało, gdyż systematycznie 

background image

wzrastał  zasięg   bombowców.  Wizytujący  w  listopadzie     1943     roku   zakłady 

Junkersa,     naczelny   dowódca   Luftwaffe  - Hermann  Göring — wydał rozkaz 

przeniesienia części taśm produkcyjnych do koszar w Zittau oraz do budowanej w 

górach nad Łabą podziemnej fabryki. Ponadto pełnomocnicy Ministra Lotnictwa 

Rzeszy  rozpoczęli   dokładne   penetrowanie   całych   Niemiec   w   poszukiwaniu 

kopalń,   jaskiń   i   tuneli   nadających   się   do   uruchomienia   w   nich   produkcji 

zbrojeniowej.   Prace   adaptacyjne   w   tych   obiektach   należały   do   Centralnego 

Urzędu Planowania (Zentrale Planung), działającego od października 1943 roku.

W   pobliżu   Monachium   i   koło   Gendorf,   w   lasach   wschodniej   Bawarii, 

powstały   dwa   wielkie   zakłady   Messerschmitta.   Przykładowo   w   Gendorf 

(kryptonim Okapi) główna hala miała 1 km długości, 100 m szerokości i 35 m 

wysokości. Strop o grubości 6 m pokryty był ziemią i drzewami, a w środku na 

8 piętrach powstawały setki myśliwców. Montownia Me 262 powstała także w 

kopalni piasku porcelanowego  w Kahla w Turyngii. Zakłady wyposażone  w 

najnowocześniejszy sprzęt nosiły nazwę REIMAHG im Kahla. Był to skrót od 

nazwy: REIchs  Marschall  Hermann   Göring,  a ich  kryptonim  brzmiał   Lachs. 

Podziemne wyrobiska zakładów miały ponad 32 km długości i powierzchnię 90 

000 m2, w których produkowano 1 250 samolotów miesięcznie. Ponadto istniały 

też montownie w: Leonberg w Bawarii (kryptonim Reihe Reiher), Lechfeld i 

Schwarzt   w   Tyrolu   (wyrobiska   kopalni   miedzi),   Oberammengau   (kryptonim 

Cerusit),   Jenbach   (kryptonim   Almandin),   Igling,   Engeln,     Kaufening 

(kryptonim   Fritz)     oraz   Augsburgu   (kryptonim   Arno).   Kolejną   wielką 

montownię koncernu Messerschmitta ulokowano w Sankt Georgen koło Gusen. 

Podlegała ona WVHA der SS 

3

 i nosiła kryptonim B5 Bergkristall. Montowano 

w niej odrzutowe Me 262. 

Innym doskonałym przykładem niemieckiego budownictwa specjalnego są, 

wspomniane   już   wcześniej,   zakłady   Junkersa   w   górach   nad   Łabą   niedaleko 

Dessau   (dah).   Zbudowano   je   w   górskiej   dolinie   wewnątrz   stosunkowo 

niewielkiego wzniesienia. Od północy do środka zakładów prowadziło 6 tuneli, 

z których dwa były przelotowe i miały  po 1 800 m długości. Dodatkowo do 

3

 

Główny Urząd Gospodarczo-Administracyjny SS

background image

obiektu prowadziły też trzy tunele od wschodu. Przekrój tuneli był prostokątny o 

wymiarach:   12,5   x   7   m.  Obiekt   składał   się   z   sieci   równoległych   komór 

połączonych   chodnikami.   Ogólna   kubatura   wynosiła   ponad   5   mln   m3, 

powierzchnia   około  700 000 m2.  Nadkład skalny o grubości 60 m zapewniał 

bezpieczeństwo  przed bombardowaniem. Obiekt miał pełną klimatyzację, a jego 

załoga  składała  się z około 10 tys. ludzi. Inny kompleks  (pod kryptonimem 

Reh), przeznaczony dla kilku różnych zakładów, powstał w starej kopalni potasu 

w Neu Stassfurt koło Magdeburga. Ulokowano w nim m.in. fabrykę samolotów 

Heinkel, fabrykę łożysk tocznych Fischer, fabrykę silników BMW oraz zakłady 

Siemensa.

Wszystkie   te   prace   spowodowały,   że   Aliantom   nie   udało   się   zatrzymać 

produkcji samolotów, a wręcz przeciwnie, o ile w 1943 roku wyprodukowano w 

Niemczech   blisko   25   tys.   sztuk   samolotów,   to   w   1944   roku,   w   czasie 

największego nasilenia nalotów, powstało ich już 40,5 tys.

W przypadku przemysłu paliw płynnych Niemcy posunęli się jeszcze  dalej. 

Oto plan „programu Geilenberga":

8   zakładów   destylatorni   (zlokalizowanych   w   kamieniołomach  i   w 

stokach gór w Niemczech środkowych i Austrii) miało produkować półfabrykat 

wyjściowy do dalszej obróbki w ilości 648 tys. ton rocznie.  Zakłady te miały 

kryptonim Offen I-VIII.

4   rafinerie   zlokalizowane   w   sztolniach   i   jaskiniach,   które   miały 

przerabiać ropę przygotowaną wcześniej w destylatorniach. Rafinerie te  nosiły 

kryptonim Dachs i mieściły się w: Jakobsberg w Westfalii (Dachs 1), Ebensee w 

Austrii (Dachs 2), Havlickuv Brod w Czechach (Dachs 3), Osterode w Górach 

Harzu   (Dachs   4).   Fabryki   te   miały  rozpocząć   pracę   w  styczniu   1945  roku  i 

produkować 564 tys. ton paliwa rocznie.

Taube - zakład krakingowy o produkcji 276 tys. ton zlokalizowano  w 

sztolni w Ebensee w Austrii.

Kuckkuck - zakład produkcji benzyny syntetycznej o wydajności  240 

tyś. ton zbudowano w Górach Harzu wewnątrz góry Kohnstein.

Meise - zakład katalizy o produkcji 158 tys. ton w Górach Harzu.

background image

Zakład   produkcji   benzyny   syntetycznej   o   kryptonimie   Schwalbe  i 

wydajności   1   min   ton.   Został   zlokalizowany   w   starym   kamieniołomie  koło 

Neuenrade.

Pomimo przygotowania tak precyzyjnego planu ukrycia fabryk paliw płynnych 

pod ziemią, Niemcom nie udało się zrealizować go do końca. Zdołano uruchomić 

bowiem jedynie 12 z planowanych 16 fabryk. Warto jeszcze dodać, że plan ten 

był ostatnią deską ratunku dla przemysłu niemieckiego. Alianci tymczasem mieli 

przygotowany   plan   całkowitego   zniszczenia   przemysłu   paliw   płynnych   w 

Rzeszy   (poprzez  bombardowania),   do   realizacji   którego   potrzebowali   25 

pogodnych dni.

Do lokalizacji przemysłu zbrojeniowego, poza oczywiście nowo budowanymi 

podziemiami,     wykorzystano   istniejące     stare   kopalnie,   jaskinie,   piwnice 

zamkowe,   piwnice   browarów,   tunele   metra   i   kolei   a   także   wszelkie   inne 

„podziemne pustki". Samych tylko tuneli kolejowych wykorzystano około 50. 

Ulokowano w nich m.in. następujące fabryki:

Auerhahn - tunel w Tuttlingen,

Birkhahn - tunel w Wiesenstein,

Dompfaff - tunel w Bleicht,

Eisvogel - tunel w Oberndorf i wiele innych.

Zakłady o kryptonimie Igel znalazły schronienie w piwnicach browaru Hansa 

w Niedermending, a zakłady Nanny w podziemiach browaru w Plauen. Sztolnie 

w   kamieniołomach   w   Lammle   dały   tymczasem   schronienie   zakładom   o 

kryptonimie   Obsidian   I   i   Obsidian   II,   zaś   stare   sztolnie   w   Rottleberode 

zakładom o kryptonimie Melaphyr. W podziemiach twierdzy Erfurt ulokowano 

zakłady o kryptonimie Tanne, natomiast w zdobytej belgijskiej twierdzy Eben 

Emael   swoją   pracę   rozpoczęły   zakłady   o   kryptonimie   Maiglocken.     W 

Litomierzycach   w   Czechach   zlokalizowano   potężny   kompleks   zbrojeniowy, 

mający produkować silniki odrzutowe do samolotów i osprzęt elektroniczny do 

różnego rodzaju rakiet. Na cały kompleks składały się 3 fabryki o kryptonimie 

Richard I, II, III oraz podległy SS obiekt B5. Oczywiście są to tylko wybrane 

przykłady z liczącej ponad 800 pozycji listy fabryk zbrojeniowych.

background image

Najgorzej było jednak z tzw. Broniami Odwetowymi, czyli Vergeltungswaffe. 

Ich   montownie   byty   bowiem   szczególnie   pilnie   tropione  przez   Aliantów   i 

niszczone z całą bezwzględnością. W nocy z 17 na 18 sierpnia 1943 roku ponad 

600   bombowców   RAF-u,   pod   dowództwem  płk   J.   H.   Searby'ego,   dokonało 

nalotu   na   ośrodek   badań   rakietowych  w   Peenemunde   na   wyspie   Uznam.   W 

wyniku poczynionych zniszczeń znacznie opóźniło się bojowe użycie, będących 

w końcowej fazie prób dwóch typów broni odwetowych: latającej bomby V-l oraz 

rakiety V-2. Aby dokończenie prób i produkcja tej broni była możliwa, podjęto 

decyzję o rozbiciu głównego ośrodka na kilka części. W miejscowości Blizna, na 

istniejącym tam poligonie SS, powstał poligon o kryptonimie Heidelager. Wkrótce 

zaczęto   przeprowadzać   na   nim   próbne   odpalenia   rakiet   V-2,   dowożonych   z 

głównej montowni w Górach Harzu. Tam bowiem, w wapiennym masywie góry 

Kohnstein koło Nordhausen,  wybudowano fabrykę spółki Mittelberg GmbH o 

kryptonimie Dora.  Główną część fabryki stanowiły dwa biegnące równolegle 

tunele, oddalone od siebie o 200 m i połączone poprzecznymi  komorami  w 

liczbie 46. Ich długość wynosiła po 1 800 m, a komory miały wymiary: 12,5 x 8,5 

m.   Wiele   komór   podzielono   dodatkowo   na   dwie   kondygnacje,   na   górnej 

urządzając biura i magazyny. W północnej  części wyrobisk, noszących nazwę 

Nordwerke   i   obejmujących   komory  1-27,   zlokalizowano   linię   montażu 

latających bomb V-l, natomiast w części południowej produkowano rakiety V-2. 

W części tej (w tunelu A) przebiegała linia transportu materiałów, podzespołów i 

gotowych rakiet, a w tunelu B znajdowała się linia montażu rakiet, po której prze-

suwał się podstawowy człon rakiety. Łączna sieć tuneli miała długość około 15 

km, powierzchnię 125 tys. m2, a kubaturę 875 tys. m  Wewnątrz rozlokowano 

ponad   20   tys.   najnowocześniejszych   obrabiarek  i   agregatów   wymagających 

szczególnych   warunków   mikroklima-tycznych.   Aby   sprostać   tym  wymogom, 

powstało   12   szybów   wentylacyjnych,   które   zapewniały   cogodzinną   wymianę 

powietrza w obiekcie. Nowoczesne urządzenia klimatyzacyjne utrzymywały stałą 

temperaturę 17°C i wilgotność około 70%. Doskonałe urządzenia i wyposażenie 

sprawiały, że był to najnowocześniejszy zakład zbrojeniowy świata.

Aby w pełni uzmysłowić o jakich wielkościach owych podziemnych obiektów 

background image

jest mowa dodam, że znajdujące się w budowie dwa przykładowe kompleksy 

miały mieć następujące parametry:

•B11 Eber-251 tys.m2,

• B12 Kaolin - 600 tys. m2.

B12 Kaolin byłby ponad 4-krotnie większy od słynnej Dory i blisko 20-krotnie 

większy  od znanych obecnie podziemi  w Górach Sowich.  Miał to być także 

największy   ze   wszystkich   podziemnych   obiektów  zbrojeniowych   podległych 

WVHA   der   SS.     Gwoli   ścisłości,   jeden  z   dwóch   największych,   bowiem 

wszystko wskazuje na to, że drugim z owych gigantów miał być... S3 Riese!

Z  zakładami  Dora powiązany  był inny podziemny  zakład firmy  Borsig w 

Düseldorfie,   który   produkował   zbiorniki   napędowe   i   nosił  kryptonim   Berta. 

Głowice   bojowe   produkowano   w   fabryce   Laura  we  Frankfurcie,  płynny   tlen 

powstawał   w   fabryce   o   kryptonimie   Helene  w   Puchheim,   zaś   zapalniki 

wytwarzano   w   Rothenstein   koło   Jeny  (kryptonim   Albit).   Wymienione   tutaj 

zakłady nigdy nie zostały przez Aliantów zniszczone i pracowały nieprzerwanie 

aż do końca wojny.  W efekcie dawały one Führerowi tysiące rakiet, którymi 

dokonywano ataków „odwetowych" za zniszczone niemieckie fabryki i miasta.

Omówione   dotychczas   niemieckie   podziemne   fabryki   nowych   broni   nie 

zamykają ich pełnej listy. Kolejna wielka montownia rakiet V-2 była budowana 

we   wnętrzu   wzgórza   koło   Eperlecques,   30   km   na  południe   od   Dunkierki. 

Magazyn do przechowywania rakiet powstawał zaś w Wizernes, w żelbetowym 

bunkrze o średnicy 90 m, natomiast  w Watten, Wizernes, Predefin, Siracourt, 

Rinxent   i   Lottinghen   budowano   wyrzutnie.   Ponadto   powstawała   też   baza 

radarowa   dla   przyszłych   wyrzutni,   która   miała   się   znajdować   w   Predefin. 

Natomiast   niedaleko  Eperlecąues,   we  wnętrzu  niewielkiego  wzniesienia  obok 

Mimoyecques,   powstawał   jeden   z   najtajniejszych   obiektów   III   Rzeszy. 

Budowano   tam  mianowicie   gigantyczną   działobitnię   nowej   superbroni   V-3. 

Obiekt nosił kryptonim Wiese.

Warto   tutaj   dodać,   że   cały   mechanizm   powstawania   nowych   fabryk 

zbrojeniowych   dla   Broni   Odwetowych   (Vergeltungswaffe)   oraz   tzw. 

Cudownych   Broni   (Wunderwaffe)   podlegał   WVHA   der   SS,   czyli   Głównemu 

background image

Urzędowi Gospodarczo-Administracyjnemu SS i jako Anlage „W" dzielił się na:

Przedsięwzięcia   A   -   budowa   podziemnych   obiektów   różnego 

przeznaczenia o kryptonimach Al, A2, A3 itd.,

Przedsięwzięcia   B   -   budowa   podziemnych   obiektów   specjalnego 

przeznaczenia o kryptonimach B1, B2, B3 itd.,

Przedsięwzięcia   S   -   tzw.   budowy   specjalne,   tzn.   kwatery   główne  i 

fabryki broni specjalnych o kryptonimach S1, S2, S3 itd.

Poniżej przytaczam kilka przykładów z listy kodowej: 1. Przedsięwzięcia A:

A5 Heinrich - Rottleberode,

A6 Wilhelm - Wansleben,

A8 Goldfisch - Obrigheim.

2. Przedsięwzięcia B:

B1 Zement - Ebensee,

B2 Malachit - Langenstein,

B8 Bergkristall — St. Georgen,

B11 Eber — Niedersachsenwerfen,

B12 Kaolin - Wolffleben. 

3. Przedsięwzięcia S:

S3 Riese - Bad Charlottenbrunn,

S3 Olga - Jonastal,

S3 Serail — Obersalzberg,

S3 Siegfried - Pullach,

S3 Rüdiger - Waldenburg/am Schl.

Jak widać kodem S3 oznaczano tylko kwatery główne oraz bardzo ważne 

obiekty   powiązane   z   kwaterami.   Jak   już   wspomniałem,   na   liście   kodowej 

podziemnych fabryk zbrojeniowych III Rzeszy znajduje się ponad 800 pozycji, 

z czego co najmniej 240 to obiekty w pełni ukończone i prowadzące produkcję. 

Ogółem wybudowano 13 mln m2 powierzchni fabryk z planowanych 94 mln. 

To właśnie dzięki tym poczynaniom niemiecka produkcja zbrojeniowa szybko 

background image

rosła, mimo wzrastających bombardowań.

W procesie przenoszenia przemysłu zbrojeniowego pod ziemię ważną rolę 

wyznaczono także terenom Dolnego Śląska. Ponieważ obszary te znajdowały się 

poza   zasięgiem   alianckich   bombowców,   od   samego   początku   wzbudzały 

zainteresowanie   kierownictwa   Sztabu   Myśliwskiego.  Mało   tego,   po  pewnym 

czasie ziemie te zaczęto nawet określać mianem „schronu Rzeszy", co chyba 

najlepiej świadczy o roli jaką im wyznaczono w ratowaniu gospodarki wojennej 

III Rzeszy. Kiedy rozpoczęła się ofensywa bombowa na niemieckie miasta, na 

Dolny Śląsk zaczęto kierować masy ludzi z terenów objętych nalotami. Już w 

październiku 1943 roku na terenach Śląska przebywało 112 tys. przesiedleńców 

-   tzw.   Luftkriegsbetroffene.   Na   tereny   te   rozpoczęto   też   przenoszenie 

ważniejszych zakładów zbrojeniowych wraz z całym personelem (październik 

1943 roku     ponad 12 tys. pracowników). Szczególną rolę przywiązywano do 

jak   najszybszego   uruchomienia   produkcji   w   przeniesionych   z   Essen   do 

Głuszycy   zakładach   koncernu  Kruppa   (bwn).   Miano   w   nich   produkować 

podzespoły do Me 262.

Lista kodowa podaje następujące obiekty zlokalizowane na terenie Dolnego 

Śląska:

Afra- Jawor,

Balthasar - Strzegom,

Beate — Namysłów,

Birnbaum - Twierdza Kłodzko,

Eisenglanz — Leśna,

Else - Zgorzelec,

Lehm —Bolków,

Seehund - Sobótka,

Sylvinit - Kowary,

Trude —Nysa,

Willemit - Grochów, koło Kłodzka.

Oczywiście nie są to wszystkie tego typu obiekty na naszym terenie, bowiem 

background image

wiele   z   powstających  nie   posiadało   jeszcze   kodów.  Piechowice,   Mieroszów, 

Antonówka czy Stolec to tylko nieliczne tego typu przykłady. Podobnie ma się 

sprawa z fabryką amunicji firmy Dynamit AG w Ludwikowicach Kłodzkich.

Ponadto   na   terenie   Dolnego   Śląska   zlokalizowano   jeszcze   co   najmniej 

kilkanaście podziemnych fabryk zbrojeniowych. Co do ich lokalizacji mamy 

tylko mgliste pojęcie. O tym, że istniały wiemy na pewno - widać to na liście 

kodów,   gdzie   obok   kodu   fabryki   pozostaje   puste   miejsce   na   jej   lokalizację. 

Jednak miejsca te są tak doskonale ukryte, że do dziś nie udało się trafić na ich 

ślad.

Ponieważ na dolnośląskich terenach panował praktycznie aż do końca wojny 

niczym nie zmącony spokój (tereny te zostały zajęte przez Armię Czerwoną 

dopiero 8-10 maja 1945 roku), władze niemieckie przekształciły ten rejon w 

jeden wielki „schron" dla przemysłu i ludności cywilnej. Urządziły tu również 

dziesiątki   skrytek   dla   wszelkiego   rodzaju   dóbr   materialnych,   zdobytych 

zarówno na podbitych narodach jak i przewiezionych z terenów Rzeszy.

Podsumowując ten rozdział należy jasno stwierdzić, że mimo zmasowanych 

nalotów dywanowych na terytorium III Rzeszy, Aliantom nie udało się złamać 

potęgi   niemieckiego   przemysłu   zbrojeniowego,   który   właśnie   w   okresie 

największego   nasilenia   nalotów   osiągnął   najwyższy   poziom   produkcji,   dając 

armii   broń   do   dalszego   prowadzenia   walki.   Trzeba   także   przyznać,   że   nie 

byłoby   to   możliwe   bez   ogromnych   ofiar  i   wyrzeczeń,   wyjątkowo 

zdyscyplinowanego   społeczeństwa   niemieckiego   oraz   bez   sprowadzenia 

najważniejszych   gałęzi   przemysłu  pod   ziemię,   dzięki   czemu   nie   przerwał   on 

produkcji   ani   na   jeden   dzień,  co   w   warunkach,   w   jakich   to   realizowano,   jest 

naprawdę zadziwiające.

background image

CZĘŚĆ III

POCZĄTKI BUDOWY

Prace, związane z budową w Górach Sowich, prowadzone były na powierzchni 

około 200 km2 w masywach kilku gór. Do najważniejszych należały: Wielka Sowa 

(Hohe   Eule),   Włodarz   (Wolfsberg),   Jedlińska  Kopa   (Saalberg),   Moszna 

(Mulenberg),   Soboń   (Ramenberg),   Osówka  (Sauferhöhen),   Ostra   (Spitzenberg), 

wzniesienia Działu Jawornickiego  (Mittelberg),   Gontowa

4

   (Schindelberg) oraz 

pas   wzniesień,   który  ciągnie   się   od   Gontowej   aż   po   Włodykę,   Książówkę   i 

Tyńcową. Ponadto prace prowadzone były również na skalistym wzniesieniu o 

nazwie Wilk (Wolfsberg), na którym zbudowany jest zamek Książ. W zakres 

prowadzonych prac budowlanych wchodziło drążenie podziemnych wyrobisk we 

wnętrzu gór oraz stawianie na ich powierzchni różnych żelbetowych budowli.

Na podstawie ostatnich badań stwierdzono istnienie 7 kompleksów (na pewno) i 

co najmniej dwóch innych (prawdopodobnie). Głównymi kompleksami w Górach 

Sowich są:

Włodarz,

Osówka,

Jugowice Górne,

Soboń,

Rzeczka,

Sokolec,

oraz podziemne tunele pod zamkiem Książ.

Ślady w terenie wskazują na istnienie jeszcze dwóch innych kompleksów: na górze 

Moszna oraz na górze Wielka Sowa. Istnieją przypuszczenia, że kompleks na górze 

Wielka Sowa to gotowy i całkowicie ukończony system. Ponadto, na terenie objętym 

budową znajdują się jeszcze inne podziemne kompleksy. Przypuszczalnie nie są one 

jednak związane z przedsięwzięciem budowlanym Olbrzym. Mowa o podziemnych 

4

 

Góra   Gontowa   jest   nieco   oddalona   od   głównej   części   budowy   i   położona   niedaleko 

Sokołca.

background image

tunelach w Głuszycy.

Nazwy kompleksów zostały utworzone od nazw miejscowości, gór lub budowli 

które   znajdowały   się   w   ich   bezpośrednim   sąsiedztwie.   Chodzi  tutaj   o   takie 

miejscowości   jak:   Walim   (Wüstewaltersdorf),   Rzeczka  (Dorfbach),   Głuszyca 

(Wüstegiersdorf), Jugowice (Hausdorf), Olszyniec (Erlenbusch), Jedlinka (Tannhausen), 

Zimna  Woda (Kaltwasser), Kolce (Dörnhau), Sokolec (Falkenberg), Sowina (Eule), 

Ludwikowice   Kłodzkie   (Ludwigsdorf)   oraz   Książ   (Fürstenstein).   Rozmieszczenie 

wszystkich   kompleksów   w   Górach   Sowich,   lokalizację   obozów   oraz   zasięg 

poszczególnych kompleksów pokazuje mapka na rycinie nr 12.

Zatrudnianie obcej siły roboczej rozpoczęło się na terenie Dolnego Śląska w 

zasadzie   juz   około   1940.   Wtedy   to,   w   związku   z   masowym    wcielaniem 

obywateli niemieckich do Wermachtu, zaczęto kierować na tereny Dolnego Śląska 

pierwsze   transporty   polskich   jeńców  wojennych.  Wraz  z  upływem czasu   liczba 

robotników zaczęła wzrastać. Dla przykładu, 25 września 1941 roku przebywało 

tam   96   836   robotników,    zaś   15   sierpnia   1944   roku   było   ich   już   256   996. 

Ogromną  część  wśród  pracujących  stanowili  jeńcy  wojenni,   którzy  na  mocy 

Konwencji Genewskiej mogli być zatrudniani tylko do prac nie związanych z 

przemysłem  zbrojeniowym.   Kiedy   zatem   zapadła   decyzja   o   rozpoczęciu  prac 

budowlanych w Górach Sowich, do ich realizacji siły roboczej nie brakowało.  W 

początkowym   okresie   budowy   (   wiosna   1943   roku)   kierownictwo 

przedsięwzięcia   podporządkowane   zostało   specjalnie   utworzonej   w   tym   celu 

spółce   akcyjnej   o   nazwie   Śląska   Wspólnota   Przemysłowa   (Schlesische 

Industriegemeinschaft   AG).   To   właśnie   ona   zaczęła   wykorzystywać   rzesze 

skierowanych w ten rejon robotników. 

Kierownictwo   spółki   miało   swoją   siedzibę  w   Jedlinie   Zdroju.   Struktura 

organizacyjna spółki przedstawiała  się następująco:  na jej czele stał Hatwig, 

któremu   podlegała   placówka   o   nazwie   Frontführung.   Była   ona     zarazem 

właściwym   kierownictwem   budowy   i   poprzez   komendantów   zarządzała 

obozami   robotników.   Z  Pomocą   wydziału   sanitarnego   (pod   kierownictwem 

Oberwachtführera     Lachmanna)   miała   także   zapewnić  robotnikom   opiekę 

lekarską.   Siedziba    Frontführung     mieściła       się   w   Walimiu,   a   szefem   owej 

background image

placówki był Kramer. Własnego lekarza do nadzorowania obozów kierownictwo 

uzyskało dopiero 9 lutego 1944  roku w osobie doktora Kirsteina. Dla potrzeb 

spółki   oddano   znaczną  część   przybywających   na   Śląsk   robotników,   a   w 

listopadzie 1943 roku rozpoczęły się regularne dostawy siły roboczej do obozów 

w Górach  Sowich.   Na początku zorganizowano 4 obozy zbiorcze (Gemein-

schaftlager),     w   większości   zlokalizowane   w   budynkach   zakładów 

włókienniczych, które przejęła Śląska Wspólnota Przemysłowa. Były to następujące 

obozy:

Lager I im Wüstewaltersdorf (Walim),

Lager II im Dörnhau (Kolce),

Lager III im Wüstegiersdorf (Głuszyca),

Lager IV im Ober Wüstegiersdorf (Głuszyca Górna).

W   początkowym   okresie   w   obozach   tych   miało   przebywać   około   5   200 

robotników.

Obóz   nr   1   założono   w   piętrowym   budynku   przędzalni   Websky  GmbH. 

Przebywali w nim jeńcy wojenni z włoskiej armii marszałka Badoglio oraz Polacy, 

Ukraińcy i tzw. Ostarbeiterzy, czyli robotnicy z okupowanych terenów ZSRR. 

Obóz   posiadał   dwie   filie.   Pierwsza  mieściła   się   w   starej   kuchni   przędzalni 

Websky. Przebywało tam 40  Polek oraz grupa Rosjan. Druga filia miała swoją 

siedzibę w restauracji Gasthaus zum Bergfrieden.

Obóz nr 2 w Kolcach mieścił się w budynku tkalni lnu, gdzie  przebywali 

głównie Polacy oraz niewielka grupa Rosjan. Polacy z tego obozu pracowali przy 

pracach pomiarowych, a Rosjanie przy budowie dróg.

Obóz nr 3 w Głuszycy zlokalizowano w zabudowaniach fabryki włókienniczej 

(obecnie Argopol), gdzie przebywali obywatele ZSRR.

Natomiast   obóz   nr   4   w   Głuszycy   Górnej   ulokowano   w   budynkach  fabryki 

włókienniczej,   koło   wiaduktu   kolejowego   linii   kolejowej  Wałbrzych-Kłodzko. 

Powstał on dopiero w marcu 1944 roku.

Według   stanu   na   koniec   marca   1944   roku   w   obozach   spółki  przebywało 

ogółem 3 402 więźniów. W związku z pilnością przedsięwzięcia budowlanego ich 

liczba wzrastała szybko i docelowo miała osiągnąć poziom aż 15 tys. ludzi. Nigdy 

background image

jednak do tego nie doszło,  bowiem z racji zbyt wolnego tempa robót Naczelne 

Dowództwo wydało  rozkaz o przejęciu zadań budowlanych przez Organizację 

Todta (OT). Budowa otrzymała kryptonim Olbrzym. Należy dodać, że wszystko 

to działo się pod ścisłą kontrolą Sztabu Myśliwskiego, który koordynował prace 

w   Górach   Sowich.   Szefem   tego   departamentu   został   inż.   Xavier   Dorsch   z 

Ministerstwa   Rzeszy   ds.   Zbrojeń   i   Produkcji   Zbrojeniowej.   Kierownictwo 

techniczne   budowy   powierzono   majorowi   Wehrmachtu   -   Anthonowi 

Dalmusowi         natomiast sprawy finansowe przejął SS Hauptsturmführer Karl 

Maria   Hettlage.   Tymczasem   Naczelnym   Dyrektorem   całości   był   minister 

przemysłu i zbrojeń III Rzeszy – Albert Speer. Warto w tym miejscu dodać, że 

ludzie ci nigdy nie stanęli przed sądem, aby odpowiedzieć za swoje zbrodnie. Po 

wojnie  Xavier  Dorsch   był  współwłaścicielem  dużego  biura  konstrukcyjnego, 

Karl-Otto   Saur   (zastępca   A       Speera)   prowadził   w   Monachium   biuro 

dokumentacji   technicznej   i   uczestniczył   w   produkcji   rakiet,   zaś   Karl   Maria 

Hettlage   był   sekretarzem  w   bońskim   ministerstwie   finansów.   Jedynie   Albert 

Speer   został   skazany   na   20   lat   więzienia   jako   główny   zbrodniarz

wojenny.

W związku z planowanym wykorzystaniem do prac budowlanych więźniów KL 

Gross   Rosen,   wyznaczono   osobę   odpowiedzialną   za   dostarczanie   ich   w   rejon 

budowy. Był nią SS Hauptsturmführer dr Fritz Schmelter. Siedziba generalnego 

zarządu budowy - której kryptonim w pełnej nazwie brzmiał Oberbauleitung 

RIESE Sonderbauforhaben  im Niederschlesien - mieściła się w Jedlince, gdzie 

urzędował   także  kierownik   budowy   -   inż.   Oberhahm.   Wkrótce   po   przejęciu 

budowy przez OT, na terenie Gór Sowich rozpętało się prawdziwe piekło.

Interesującym zagadnieniem, związanym z budową w Górach Sowich, jest 

technika wykonywania prac tak na powierzchni jak i pod ziemią. Jest to o tyle 

ciekawe, że zastosowano tutaj wiele nowych, nie wykorzystywanych wcześniej 

rozwiązań technicznych. Część z nich była w latach wojny absolutną nowością i 

trzeba   było   wielu   lat   rozwoju  myśli   technicznej,   aby   zaczęto   je   stosować 

powszechnie.

Zanim na terenie Gór Sowich rozpoczęto prace budowlane i górnicze trzeba 

background image

było najpierw przygotować infrastrukturę pod przyszłą budowę. A wyglądało to 

mniej więcej tak.

Pierwsze   transporty   więźniów   (zima   1943   roku)   skierowane   zostały   do 

budowy   obozów   dla   dalszych   tysięcy   niewolników,   którzy   mieli   niebawem 

przybyć   w   Góry   Sowie.   Z   cegły   i   pustaków   stawiano   murowane,   piętrowe 

baraki  dla obsługi  technicznej  z  OT,  straży   z SS  oraz  z  przeznaczeniem  na 

najważniejsze obozowe budynki: kuchnię, magazyn i revier. Były to zazwyczaj 

budowle o wymiarach 46 x 16,5 m. Poza nimi, na betonowych fundamentach, 

stawiano   drewniane   baraki   dla   więźniów.   Abram   Kajzer   -   były   więzień   - 

zapamiętał je następująco:

„Było   to   dość   długie   pomieszczenie,   jak   zresztą   wszystkie  inne. 

Środkiem bloku biegł długi korytarz. W obydwu końcach  korytarza 

było wejście. Po prawej i lewej stronie znajdowały się  zupełnie puste, 

numerowane pokoje, bez prycz, bez stołków, tylko ściany z dwoma 

oknami". 

Warto   zauważyć,   że   opisane   baraki   do   złudzenia   przypominają   żelbetowe 

budynki budowane przy drodze na Soboniu. W wielu obozach budowano także 

bardziej   prymitywne   obiekty   -   tzw.   fińskie   celty   Były   to   okrągłe   baraki   na 

betonowych platformach, zbijane z desek i dykty Poza tym często zdarzało się, 

że   więźniów   lokowano   w   zwykłych  namiotach   lub   wręcz   w   jamach 

wygrzebanych w ziemi.

Kiedy powstały już obozy zapełniane powoli niewolnikami, przyszedł czas na 

przygotowanie   placu   budowy.   Więźniów   zatrudniono   przy   wyrębie   lasów   i 

regulacji potoków. Druga, ze wspomnianych prac, polegała na obudowywaniu 

fragmentów   koryta   kamienno-betonowym   murem   oraz   budowie   przepustów, 

małych   tam   i   punktów   czerpania   wody.   W   tym   samym   czasie   inne   grupy 

robocze plantowały i równały zbocza gór, aby po utworzeniu nasypu ułożyć na 

nim tory kolejki wąskotorowej. Liczne rozjazdy kolejki umożliwiały dotarcie 

nią do wszystkich rejonów budowy oraz do dwóch stacji przeładunkowych: w 

Głuszycy Górnej i Olszyńcu. Równolegle z siecią torowisk zaczęła powstawać 

tzw.   główna   droga   ruchu.   Biegła   ona   z   budowanego   właśnie   dworca   dla 

background image

pociągów   specjalnych   (w   Kolcach)   przez   Osówkę,   Mosznę,   Włodarz   do 

Jugowic   oraz   poprzez   odgałęzienie   także   na   Soboń   i   dalej   do   Głuszycy. 

Komanda robocze po wyrównaniu terenu, utwardzały go podsypką i piaskiem. 

Następnie   układano   kamienny   bruk;   kamienia   było   sporo,   bowiem   właśnie 

zaczęto   drążyć   podziemia.   Zaczęły   też   powstawać   żelbetowe   magazyny   i 

platformy - tam swoją pracę rozpoczęły potężne betoniarki o pojemności 3-4 

tys. litrów. Cementu  był ogrom - jego składy zlokalizowano na platformach 

obok   betoniarek.   Leżał   w   równych,   wielkich   jak   dom   stertach,   worek   przy 

worku.   Zaraz   obok,   w   ogromnych   żelbetowych   zbiornikach   (o   przekroju 

trapezu), zgromadzono duże ilości piasku i kruszywa. Piasek dostarczano koleją, 

natomiast kruszywo powstawało na miejscu. Na hałdach stały wielkie kruszarki-

młyny do kamienia, które przerabiały kamień wydobyty z podziemi na drobny 

tłuczeń.

Powoli cały las zaczął zmieniać swój wygląd. Był silnie rozkopany; powstały 

setki mniejszych lub większych wykopów, w których „wyrastały" różnorakie 

budowle.   Obok,   w   uprzednio   przygotowanych   rowach,   inne   grupy   robocze 

kładły kable telefoniczne, energetyczne oraz kanalizację i wodociągi (sprawne 

do   dziś).   W   kompleksie   Osowka   rozpoczęto   budowę   specjalnej   platformy 

wyciągowej, która poruszała się po szynach na stoku góry. Jej zadaniem był 

transport kruszywa z położonych u podnóża góry usypisk na poziom platform z 

betoniarkami Platforma wyciągowa była ustawiona pod odpowiednim kątem do 

zbocza i przewoziła na górny poziom całe wagoniki z materiałem budowlanym. 

Podobne dwie platformy zaczęłyteż powstawać w kompleksie Sokolec. 

Powoli   w   lesie   „wyrastały"   nowe   magazyny,   bunkry,   wartownie   i   bu

dynki   obsługi.   Rosły   składy   cementu,   piasku   i   kruszywa   oraz   hałdy

urobku   z   podziemi,   w   których   dniem   i   nocą   trwały   gorączkowe   prace.

Wydłużały się też podziemne labirynty...

Zanim jednak powstawał tunel, w zboczu góry wykonywano duże wybranie z 

platformą (np. sztolnia nr 4 w Rzeczce). Dopiero z tej platformy, przy pomocy 

pneumatycznych świdrów i donaritu - materiału wybuchowego produkowanego 

w pobliskiej fabryce amunicji firmy Dynamit AG w Ludwikowicach Kłodzkich 

background image

- drążyło się tunel. Z reguły nawiercano 16-20 otworów o głębokości 1,5-2 m, 

przy czym poboczne otwory rozchodziły się promieniście w celu zwiększenia 

zasięgu wybuchu. W otwory wciskano ładunki donaritu i gdy wszystko było 

gotowe, następowało krótkie ostrzeżenie a później wybuch. Jeszcze nie opadł 

pył po eksplozji, gdy na przodku już byli ludzie. To komando odpowiedzialne za 

załadunek urobku na wagoniki. Najpierw długimi, metalowymi tykami strącali 

wiszące u stropu, poruszone wybuchem skały. Kiedy skończyli (a koniec często 

był   tragiczny,   bowiem   powstawał   zawał   grzebiący   dziesiątki   osób),   na   ich 

miejsce   wkraczali   ładowacze.   Do  stojących  z   tyłu  wagoników   przerzucali   oni 

urobek.   Dla   lepszego   załadunku   kamienia,   przed   wybuchem  stawiano   na 

przodku stalową płytę, na którą zwalały się okruchy skał. Z płyty ładowało się 

dużo lepiej, a przede wszystkim szybciej.

5

  Po  oczyszczeniu tunelu z urobku, na 

przodek znowu wchodzili wiertacze.  Długimi na 2 metry świdrami nawiercali 

ścianę, zakładali donarit i...  koniec. Czas na drugą zmianę, która wchodziła na 

przodek gotowy do odstrzelenia. Kilkanaście metrów dalej inne komanda kładły 

tory  kolejki, wzmacniały tunel drewnianą obudową oraz na wbitych w stropy i 

ściany   kołkach   montowały   instalację   elektryczną   do   oświetlenia  oraz   do 

odpalania nowych ładunków

6

. W tym samym czasie inna ekipa przedłużała o kilka 

metrów, zgodnie z postępem prac na przodku,  zawieszony u stropu rurociąg o 

średnicy   około   500  mm.   Było  nim  tłoczone   do   podziemi   powietrze,   w   celu 

wentylacji.

Jeżeli powstawała konieczność poszerzenia tunelu do rozmiarów hali, to pod lub 

nad wybitym już tunelem drążono jeszcze jeden tunel, tak samo po prawej i po 

lewej   stronie,   a   następnie   wybierano   skałę   między  nimi.     W   ten   sposób 

uzyskiwano   komorę   o   wymaganej   wielkości.  W   gotowych   już   odcinkach 

korytarzy   i   komór   kolejne   ekipy   rozpoczynały   betonowanie.   Montowano 

szalunki, zakładano zbrojenie i tłoczono beton przygotowywany przez betoniarki 

na   powierzchni.   Beton   podawany   był   do   podziemi   specjalnym   rurociągiem. 

5

 

Jedna z takich płyt do dziś leży na przodku w sztolni nr 3 w kompleksie Osówka,

6

 

W systemie istniało centralne odpalanie ładunków na wszystkich przodkach 

jednocześnie, co bardzo przyśpieszało prace.

background image

Ciśnienie   w   rurach   uzyskiwano   poprzez   podłączenie   go   do   wielkich 

kompresorów, które stały obok wejść do podziemi. Rurociąg biegł do podziemi 

przez główny tunel lub szyb. W większych halach stosowano podwójny strop, 

którego   zadaniem   było   wygłuszenie   i   amortyzacja.   Z   kolei   w   betonowych 

podłogach   hal   tworzono   głębokie   kanały,   w   których   miały   następnie       biec 

wszelkie       instalacje       niezbędne       do       funkcjonowania   obiektu.   W   kilku 

kompleksach wykuto głębokie szyby. Służyły do celów wentylacyjnych oraz 

transportowych.     Natomiast   w   każdym   wylotowym   tunelu,   po   jego   dwóch 

stronach (około 50 m od wlotu) powstały duże, żelbetowe wartownie. Miały one 

bronić   obiekt   przed   wtargnięciem   do   niego   osób   niepowołanych   oraz 

zabezpieczać   przed   wydostaniem   się   na   zewnątrz   więźniów,   którzy   w   nim 

pracowali

7

Stanisław Suliga tak oto wspomina tamte wydarzenia:

„W   okolice   Głuszycy   przywieziono   mnie   i   innych   na   początku 

grudnia   1942   roku.   Byliśmy   pierwszym   transportem,  który   tam 

umieszczono. Na obozowym zdjęciu, które pozostało  mi  jako jedyna 

pamiątka   po   tamtych   ciężkich   czasach,   mam  numer   48,   co   może 

świadczyć,   że   przed   nami   nie   było   tam  żadnych   więźniów. 

Umieszczono nas w fabryce dywanów (sam budynek istnieje do dziś, ale 

nazwy   zakładu   w   tej   chwili   nie  pamiętam).   Z   Wałbrzycha 

przywieziono nas traktorami na odkrytych przyczepach. W transporcie 

było   około   200   osób.  W   samej   fabryce   dywanów,   w   której   nas 

skoszarowano, znajdowało się około 3 tys. robotników. Byli to głównie 

Polacy  i Rosjanie. Nie pamiętam w tej chwili czy mieszkali z nami 

robotnicy   innych   narodowości.   Wydaje   mi   się,   że   nie.   Z   czasem 

dostarczono do naszego obozu nowych więźniów, tak że w marcu 1943 

roku było nas tam około 6 tys. osób. Liczby tej nie  należy jednak 

oceniać jako dokładnej, ponieważ szacuję „na oko". 

Mieszkaliśmy tam w bardzo trudnych warunkach; budynek był nie 

7

 

Obecnie  wartownie  te   są w  sowiogórskich  kompleksach  w  różnym  stanie zaawansowania; od 

gotowych obiektów do początków drążenia komór.

background image

opalany, spaliśmy na piętrowych łóżkach. Na śniadanie dostawaliśmy 

tylko  czarną kawę.  Wojska   w tym czasie  nie  było  zbyt   dużo.   Przy 

bramie,   jak   pamiętam,   stał   jeden   umundurowany   i   uzbrojony 

wartownik.

Przez zimę - tj. od grudnia 1942 roku do końca lutego 1943 roku - 

pracowałem z częścią więźniów przy budowie dróg.  Plantowaliśmy 

teren pod wytyczoną drogę, obsypywaliśmy oraz dowoziliśmy ręczną 

kolejką szynową gruz i piach. Inni robotnicy pracowali przy innych 

pracach. Podczas pracy pilnowali nas wartownicy z bronią. Byli to 

przeważnie   ludzie  już   nie   pierwszej   młodości.   Nad   planowością 

wykonania robót czuwało kilku niemieckich majstrów.

Na   początku   marca   1943   roku   zostałem   zabrany   z   42   innymi 

więźniami   do   pracy   przy   drążeniu   tunelu   w   górach.   Tunel 

zaczynaliśmy drążyć od samego początku. Innymi słowy gdy nas tam 

zabrano,   mieliśmy   przed   sobą   tylko   ścianę   litej   skały  i stopniowo, 

poprzez   użycie   dynamitu   i   wiertarek   spalinowych,  wchodziliśmy   w 

głąb góry.

Praca   wyglądała   w   ten   sposób,   że   nawiercaliśmy   otwory 

wiertarkami, po czym wkładaliśmy w te otwory dynamit z lontem i 

detonowaliśmy.   Następnie   wybieraliśmy   rękoma  powstały   gruz   do 

kolib   (wózki   na   szynach)   i   przewoziliśmy   na  zgniatarki.   Stamtąd 

kamień transportowano do budowy dróg. Po około tygodniu drążenia 

w tej górze można już było wejść w głąb tunelu. Po wykopaniu około 

10   m   tunelu   zabezpieczaliśmy   strop   drewnianymi   ślepiami. 

Przychodząc do pracy mieliśmy już przygotowane narzędzia. Dynamit 

również był  przygotowany i wydzielany przez Niemców. Narzędzia 

były  zamykane na kłódkę w drewnianych skrzyniach. Przy drążeniu 

tunelu pilnował nas jeden wartownik i jeden majster. Powstały podczas 

drążenia   kamień,   jak   już   pisałem,   ładowano   na   koliby,   które 

sprowadzano   po   szynach   w   dół.   Puste   już   wózki   pchano  pod górę 

ręcznie. Przez jeden miesiąc w 42 osoby wykopaliśmy kilkaset metrów 

background image

tunelu;   ciężko   mi   dokładnie   określić   ile   tego  było,   ale   dużo.   Po 

miesiącu   pracy   w   tunelu   przeniesiono   nas   do  pracy   przy   budowie 

mostów i torów wokół góry. (...)

Chciałbym jeszcze dodać, że pracowałem także przy kopaniu tunelu w 

drugiej   górze w połowie   1944 roku. Ale trwało  to krótko, bo około 

dwóch tygodni. Pracowało nas tam już tylko  3 lub 4 osoby (w środku 

tunelu, a był on już dosyć długi). Pracując przy drążeniu tunelu w tej 

górze miałem ciekawy  przypadek. Mianowicie, kiedy wierciłem otwory 

wiertarką   spalinową   pod   dynamit,   nagle,   z   otworu   zaczęła   tryskać 

woda. Płynęła dość szybkim nurtem i po jakimś czasie wody było już w 

tunelu po łydki. Niemieccy majstrowie rozkazali zamurować to miejsce i 

wyznaczono   inny   kierunek   kopania   tunelu.   Kilka  dni       później 

przeniesiono   mnie   znowu   do   budowy   dróg i mostów.

Po   pracy   w   obozie   rozmawialiśmy   nieraz   między   sobą,   gdzie  kto 

pracował.   Słyszałem,   że   niektórzy   pracowali   przy   drążeniu  tunelu 

pionowo   od   wierzchołka   góry   w   głąb.   W   tym   przypadku  robotnicy, 

którzy tam pracowali, mieli do dyspozycji wyciągarki, którymi wciągali 

wózki na szczyt góry. Niestety w tej chwili nie pamiętam już kto gdzie 

pracował i co to były za prace. W każdym bądź razie pracowało tam 

wielu więźniów, wielu narodowości, a w rejonie znajdowało się wiele 

mniejszych i większych obozów".

W   tym   samym   czasie   na   powierzchni   powstawały   tzw.   budowle   główne. 

Miały służyć bezpośrednio funkcjonowaniu gotowego już obiektu. W zasadzie 

żadna   z   tych   budowli   nie   została   w   całości   ukończona.   Podobnie   było   z 

podziemiami. Oczywiście mowa o podziemiach, które znamy, bowiem wiele, 

jeśli nie wszystkie wyrobiska, znajdujące się za zawałami mogą posiadać obudowę 

żelbetową i być w znacznym stopniu wykończone.

Na   terenie   budowy   w   Górach   Sowich   zaangażowanych   było   ponad   40 

specjalistycznych   firm.   Przedstawiam   tutaj   pełny   wykaz   tych   firm  z 

wyszczególnieniem, co każda z nich wykonywała. 

1.

Budowa   sztolni:  Sanger   und   Laninger,   Kemma   und   Co.,   Sager   und 

background image

Wörner, Duebner, Seiden und Spiner, Singer und Müller, Bucer,  Tebe, Lenz, 

Ackermann, Urban, Dybno, Arthur Becker-Tiefbau AG. Berlin, Gepperdt, Hotze, 

Krauss, Wayss und Freytag, Deutsche Hoch  und Tiefbaugessellschaft, Messinger 

oraz włoska firma Ghiseri.

2.

Budowa dróg: Hutto, Jank, Otto Weil, Eule.

3.

Budowa nasypów i torowisk: Weiden und Petersil, VDM, Kemma  und 

Co.

4.

Budowa baraków: Argo-Waldenburg, Fix.

5.

Montaż instalacji: Otto Trebitz, Mülhausen, Hoffmanswerke, Pischel.

6.

Regulacja rzek i potoków: Lingen.

7.

Kamieniołomy: Hegerfeld, Steinhage, Schallchorn.

8.

Transport: Nationalsocjalistisches Kraftfahrkorps (NSKK).

9.

Maszyny i osprzęt: Krupp AG.

10.

Demontaż: Websky.

Z wymienionych firm zdecydowanie największą był Holzmann, który prowadził 

roboty na kilku kompleksach. Pozostałe firmy ograniczały się z reguły do jednego 

kompleksu.

Skoro poznaliśmy już technikę wykonywanych prac, czas zorientować się w 

typach powstających obiektów.

Na   „Wielkiej   Budowie"   możemy   rozpoznać   kilka   rodzajów   obiektów,  które 

miały też różne przeznaczenie. Najważniejszymi były tzw. budowle główne. Do 

obiektów   tych   zaliczymy:   „Kasyno",   „Siłownię",   podziemne   przejście   z 

„Kasyna"   do   szybu   w   kompleksie   Osówka,  żelbetowe   budynki   budowane   w 

kompleksach Soboń i Sokolec, obiekty nieznanego przeznaczenia powstałe przy 

wlotach sztolni nr 1 i 4  w kompleksie Włodarz, centralę telekomunikacyjną w 

Rzeczce   oraz  wszystkie budynki techniczne  powstałe na terenie wsi Jugowice 

Górne.  Ponadto należą do nich wszystkie zbiorniki wodne (tak otwarte jak  i 

zamknięte),   przepompownie,   przepływki   przy   drogach,   tamy,   przepusty, 

studzienki, rurociągi oraz oczywiście sieć dróg łączących kompleksy, wraz ze 

wszystkimi murami oporowymi przy drogach i torowiskach (część torowisk po 

zakończeniu   budowy   miała   być  przebudowana   na   drogi)   oraz   kamienno-

background image

żelbetowe obudowy rzek i potoków.

Drugim   typem   są   tzw.   budowle   pomocnicze,   czyli   wszelkie   magazyny 

materiałów budowlanych (na: cement, piasek, kruszywo, cegły, kamionkę itd.), 

fundamenty   betoniarek,   kruszarek   kamienia,   urządzeń  przeładunkowych   i 

kompresorów,   platformy   wyciągowe   na   Osówce   i   Soboniu,   sieć   kolejek 

wąskotorowych wraz ze wszystkimi mostami  i wiaduktami, magazyny sprzętu 

budowlanego (świdrów, łopat, kilofów, taczek itd.), wszelkie warsztaty (kuźnie, 

stolarnie, tartaki itd.) oraz warsztaty naprawcze różnego sprzętu technicznego oraz 

środków   transportu.   Do   budowli   tych   zaliczymy   także   wszystkie   żelbetowe 

platformy,  na których przygotowywano beton oraz  wiele mniejszych  obiektów. 

Wszystkie obiekty pomocnicze miały istnieć tylko przez czas trwania budowy i 

po   jej   zakończeniu   miały   zostać   rozebrane,   a   teren   po   ich  lokalizacji 

uporządkowany   i   zrekultywowany.   Trzeba   dodać,   że   do  zespołu   budowli 

pomocniczych   należy   także   zaliczyć   (choć   fakt   ten   jest   makabryczny)   wszystkie 

funkcjonujące na terenie budowy obozy  koncentracyjne i pracy przymusowej. Po 

zakończeniu   prac   miały   być  one   zlikwidowane,   zaś   więźniowie   -jako 

„wtajemniczeni" - mieli być wymordowani.

Osobną część budowli stanowi sieć bunkrów, schronów i stanowisk obrony 

przeciwlotniczej   (w   Głuszycy   i   Sierpnicach).   W   skład   tej   grupy   wchodzą: 

„duży" i „mały" bunkier w kompleksie Włodarz, trzy wartownie w kompleksie 

Soboń, wartownie w Jugowicach, na Sokolcu i Książu oraz bunkier w Kolcach. 

Warto   też   dodać,   że   w   skład   systemu  obrony   wchodziła   również   wieża 

widokowa zlokalizowana na szczycie góry Wielka Sowa, na której umieszczono 

punkt obserwacyjny obrony  przeciwlotniczej. Poza tym do obiektów o dużym 

znaczeniu   dla   Olbrzyma   zaliczymy   jeszcze   jeden,   który,   na   swój   sposób, 

spełniał   bardzo   ważną   rolę.   W   jego   wnętrzu   dbano   bowiem   o   dobre 

samopoczucie  esesmańskiej załogi, co było nie bez znaczenia dla życia setek 

więźniów. Znajdował się w dużym, piętrowym budynku w Jugowicach. Obiekt ten 

mieścił kasyno oraz dom publiczny.

Na   terenie   budowy   prowadzono   zakrojone   na   szeroką   skalę   prace  ziemne. 

Obejmowały one niwelację terenu i zmianę jego konfiguracji w związku z przyszłym 

background image

maskowaniem gotowych już obiektów, a także  zacieraniem śladów po pracach 

budowlanych.

CZĘŚĆ IV

HIMMELSTRASSE - CZYLI

OPOWIEŚĆ O ŻYCIU I ŚMIERCI

Mniej więcej w kwietniu 1944 roku (dokładna data nie jest znana) na placu budowy 

pojawiły   się   charakterystyczne   żółto-brązowe   mundury  pracowników Organizacji 

Todta. Ponieważ OT specjalizowała się w budowie wszelkich obiektów specjalnego 

przeznaczenia, to i w Górach Sowich prace nabrały tempa.

Siłę roboczą dla potrzeb tego ogromnego przedsięwzięcia miano  czerpać z 

KL Gross Rosen, który był najbliżej położonym w rejonie budowy obozem. KL 

Gross Rosen założony został 1 maja 1940 roku  z filii KL Sachsenhausen, na 

zboczu niewielkiego wzgórza o nazwie Krowiarka (305 m n.p.m.), znajdującego się 

około 1,5 km od wsi Rogoźnica. Obóz szybko stał się jednym z najcięższych 

lagrów III Rzeszy.  Jednym z powodów był specyficzny mikroklimat, panujący 

na targanym huraganowymi wiatrami zboczu, na którym ulokowano obóz.  Od 

samego początku więźniowie pracowali dla wielu firm mających swoje filie na 

terenie obozu. Jednak już od 1942 roku rozpoczęło się  zakładanie na zewnątrz 

obozu   macierzystego   (Stammlager)   obozów  filialnych   (Aussenkommando), 

których liczba szybko rosła i pod koniec  wojny   przekraczała   sto.   W   zasadzie 

pierwsze   transporty   więźniów  w   Góry   Sowie   nie   pokrywają   się   czasowo   z 

przejęciem budowy przez  Organizację Todta.   Już   w   zimie     1943   roku   w 

omawiany rejon  skierowano bowiem kilka transportów więźniów - mieli oni za 

zadanie przygotowanie obozów dla większej liczby transportów, głównie Żydów 

narodowości polskiej, francuskiej, czeskiej, belgijskiej, węgierskiej oraz greckiej. Te 

rozpoczęto zwozić od wiosny 1944 roku. Nieco Później znaleźli się tam także 

jeńcy włoscy i radzieccy. Ogółem w obozach na terenie Gór Sowich przebywało 

w latach 1943-45 około 40 tys. więźniów wysłanych ze stanu osobowego KL Gross 

Rosen. Nie można jednak wykluczyć, że na omawianym obszarze przebywało dużo 

więcej obcej siły roboczej. Za górną granicę przyjmuje się liczbę 70 tys. więźniów, w 

background image

tym około 20 tys. Żydów i około 13 tys. jeńców wojennych. Wszystkim obozom 

na   terenie   budowy   nadano   wspólną   nazwę  -   przypuszczalnie   w   celach 

dezorientacji   i   utajnienia   -   która   brzmiała  Arbeitslager   (AL)   Riese.   Nie 

precyzowała dokładnie lokalizacji  poszczególnych obozów, których na pewno 

było 13, a co do kilku dalszych istnieją przypuszczenia. Rozległy obszar budowy 

spowodował, że obozy rozrzucone były po całym terenie. Znajdowały się one w 

następujących miejscach:

1.

Tannhausen   (Jedlinka)   -   dawny   obóz   nr   5   Śląskiej   Wspólnoty 

Przemysłowej, jako że już po przejęciu prac przez OT utworzono  jeszcze dwa 

obozy spółki o numerach 5 i 6. Niestety lokalizacja obozu nr 6 nie jest obecnie 

znana,

2.

Wüstegiersdorf   (Głuszyca)   -   dawny   obóz   nr   3   Śląskiej   Wspólnoty 

Przemysłowej,

3. Schotterwerk (Głuszyca Górna),

4. Dörnhau   (Kolce)   -   dawny   obóz   nr   2   Śląskiej   Wspólnoty

Przemysłowej,

5. Lärche (koło Głuszycy),

6. Märzbachtal (koło Głuszycy),

7. Kaltwasser (Zimna Woda),

8. Säuferwasser (koło Głuszycy),

9. Wolfsberg (góra Włodarz),

10. Erlenbusch (Olszyniec),

11. Zentralrevier im Tannhausen (szpital w Jedlince),

12. Falkenberg (Sokolec),

13. Fürstenstein (Książ).

Obozy istniały od kwietnia 1944 roku do maja 1945 roku. Kilka z nich zostało 

ewakuowanych w lutym 1945 roku, KL Kaltwasser został zlikwidowany pod koniec 

1944 roku, a pozostałe obozy dotrwały do końca wojny. Komendantem AL Riese 

był   SS   Hauptsturmführer   Albert  Lüdkemeyer,   który   miał   swoją   siedzibę   w 

Głuszycy. Poza wymienionymi wyżej obozami na terenie budowy istniało kilka 

innych. Nie wchodziły jednak w skład AL Riese. Były to:

background image

Wüstewaltersdorf (Walim),

Eule (Sowina),

Hausdorf (Jugowice),

oraz trzy obozy o nazwie Waldlager I, II, III - o których lokalizacji 

mamy tylko mgliste pojęcie.

Istniało   również   kilka   małych,   tymczasowych   komand   roboczych, 

zlokalizowanych   w   prowizorycznych   barakach,   gdzieś   na   górskich  zboczach. 

Można do nich zaliczyć m.in. ślady po niewielkich obozach: na górze Włodarz, na 

południowych   stokach   góry   Moszna   oraz   ruiny   po  barakach   typu   celta   na 

południowo-wschodnim   zboczu   Działu   Jawornickiego   (niemiecka   nazwa   tego 

obozu brzmiała Stenzelberg).

Teraz   przyjrzyjmy   się   bliżej,   jak   wyglądały   wyżej   wymienione   obozy  AL 

Riese i co do dziś z nich pozostało.

1.

KL Tannhausen - powstał prawdopodobnie na przełomie kwietnia i maja 

1944   roku   w   zabudowaniach   produkcyjnych   firmy   Websky,   na   pograniczu 

Jedliny   Górnej   i   Głuszycy.   Brak   jest   danych   co   do  administracji   obozu, 

wiadomo natomiast, że w obozie przebywali Żydzi greccy i węgierscy, a nieco 

później zaczęły napływać transporty Żydów polskich i Żydów z państw Europy 

Zachodniej. Ostatni udokumentowany transport przybył do obozu 30 kwietnia 

1945   roku.   Więźniowie   pracowali   przy   różnych   robotach   budowlanych. 

Śmiertelność w obozie była wysoka, choć brak jest dokładnych danych na ten 

temat. Obóz wyzwolono w maju 1945 roku.

2.

KL Wüstegiersdorf - powstał pod koniec kwietnia 1944 roku na terenie 

fabryki   włókienniczej,   w   której   poprzednio   mieścił   się   obóz   nr   3   Śląskiej 

Wspólnoty     Przemysłowej.     Lagerführerem     komanda     był  SS-Scharführer 

Schwarz.  Na terenie obozu zlokalizowano centralny magazyn żywności oraz 

odzieży dla wszystkich komand AL Riese - tzw. Zentralverpflegunglager. W 

obozie   przebywało   około   1   000   więźniów,   głównie   Żydów   polskich   i 

węgierskich. Wykonywali prace związane z działalnością obozu, jako centrum 

administracyjnego dla pozostałych obozów. Byli zatrudnieni przez takie firmy 

jak:   Messinger,   Sager   und   Worner,   Fix,   Krupp   AG,   Websky,   Holzmann, 

background image

Schalhorn, Lenz oraz Nationalistisches Kraftfhrkorps. Już z samego faktu pracy 

dla firmy Holzmann (praca w podziemiach) śmiertelność musiała być wysoka, 

choć na pewno nie należała do największych w AL Riese. Obóz wyzwolono 8 

maja 1945 roku.

3. KL Schötterwerk - powstał 15 maja 1944 roku w barakach obok wytwórni 

żwiru,  tuż  przy  stacji  kolejowej  Głuszyca  Górna.  Obóz  ten składał  się   z co 

najmniej   11   baraków.   Przebywali   w   nim   głównie   Żydzi   polscy,   czescy, 

słowaccy i węgierscy w liczbie około 1 000 osób. Przez obóz przeszło również 

21 transportów skierowanych do innych obozów. Więźniowie zatrudnieni byli 

przy   obróbce   kamienia,   przeładunku   materiałów   budowlanych,   pracach 

stolarskich   i   budowie   kolejki   wąskotorowej.   Pracowali   dla   firm:   Lenz, 

Holzmann,   Steinhage   i   Schallhorn.   Śmiertelność   w   tym   obozie   była   bardzo 

wysoka, głównie za sprawą epidemii tyfusu. Już po wyzwoleniu - 8 maja 1945 

roku - zorganizowano na jego terenie szpital dla chorych więźniów.

4.

KL Dörnhau. W 1942 roku w Kolcach założony został obóz jeniecki dla 

żołnierzy rosyjskich. Przebywało w nim około 8 tys. więźniów. Jesienią 1943 

roku   jeńcy   przystąpili   do   urządzania   pomieszczeń   dla   robotników 

przymusowych w opuszczonej hali fabrycznej. Miała ona długość około 100 m i 

trzy   kondygnacje   wysokości,   Można   więc   przyjąć,   że   obóz   powstał   jesienią 

1943 roku jako Lager nr 3 Śląskiej Wspólnoty Przemysłowej. Jednakże zimą 1944 

roku - w związku z licznymi zachorowaniami na tyfus obóz został zamknięty i po 

zakończeniu kwarantanny - w czerwcu 1944 - przeznaczono go dla więźniów KL 

Gross Rosen. Wtedy właśnie wybudowano 4 baraki. Od jesieni 1944 roku obóz 

zaczął spełniać rolę szpitala zbiorczego dla chorych z całej budowy. Przeszli przez 

niego prawie wszyscy chorzy z innych sowiogórskich obozów.

Komendantem   obozu   był   SS-Unterscharführer   Wolf.  Dzienny   stan  obozu 

wynosił   od   1   000   do   1   400   więźniów,   głównie   Żydów.   Ponadto  przez   obóz 

przeszło kilka tysięcy chorych, wśród których była bardzo wysoka śmiertelność. 

Wystarczy dodać, że w obozie tym zginęła większość więźniów z Gór Sowich. 

To   właśnie   w   Kolcach   powstał   kompleks   masowych   grobów,   w   liczbie   25. 

Pochowano   tam   minimum  1943   osoby.   Wysoka   śmiertelność   w   obozie 

background image

spowodowana była przerażającymi warunkami sanitarnymi, jakie panowały na 

trzecim piętrze  hali, gdzie urządzono pomieszczenie dla chorych. Więźniowie, 

którzy   tam   przebywali,   byli   zupełnie   nadzy   i   otrzymywali   zmniejszone   racje 

żywnościowe. Oto jak wyglądało to „piętro" w maju 1945. roku:

„Podłogę pokrywała kilkucentymetrowa chyba warstwa moczu. Pływały 

w nim drewniaki i mniej lub bardziej rozpuszczone kawałki kału. Tuż 

przy pryczach, a także między  nimi a drzwiami, leżały nagie zwłoki w 

najbardziej   nieprawdopodobnych   pozach,   najczęściej   na   brzuchu, 

rozkraczone,  z twarzą zanurzoną w moczu. Zwłoki zmarłych więźniów 

leżały również na pryczach, między ciałami dającymi jakieś oznaki życia".

Jak   wspomina   Adam   Lau   -   więzień   przebywający   w   obozie   od   lutego

1945   roku   -   wiosną   1945   roku   umierało   około   70   osób   dziennie,

przeważnie   z   głodu.   On   sam   tydzień   przed   wyzwoleniem   zaczął

puchnąć.   Po   wyzwoleniu   musiał   opuścić   obóz   ze   względu   na   epidemię

tyfusu.   Przewieziono   go   do   Pragi,   gdzie   przeleżał   w   beznadziejnym

stanie   6   miesięcy.   Więźniowie   tego   obozu   pracowali   dla   OT   oraz   firm:

Krause,   Putzer,   Schallhorn   i   Arthur   Becker   Tiefbau   AG.   Ich   podstawowymi 

zajęciami   były   roboty   budowlane   i   transportowe,   a   pod   koniec  wojny   także 

demontaż wykonanych wcześniej instalacji. Jak wspomina Abram Kajzer:

„(...) pracujemy przy bocznicy kolejowej, ładujemy części baraków, maszyny, 

rury i szyny... Dziś pracowałem w innej grupie, u Madziara, w tunelu nr 4. 

Demontujemy   urządzenia  tunelu,   wyrywamy   olbrzymie,   ciężkie   rury   i 

składamy je przed tunelem (...)".

Bezpośrednio po wyzwoleniu - noc z 8 na 9 maja 1945 roku - zorganizowano w 

obozie szpital dla byłych więźniów. 

5.

KL Märzbachtal. Obóz ten został założony w maju 1944 roku w wąskiej 

dolinie   Marcowego   Potoku   Dużego,   około   200   m   przed   jego  połączeniem   z 

Marcowym   Potokiem   Małym.   W   terenie   zachowały   się  resztki   kamiennych 

umywalni   i   fundamenty   baraków.   W   obozie   przebywali   więźniowie   z   kilku 

państw - głównie Żydzi węgierscy i polscy  -   którzy   pracowali   dla   firm: 

Otto       Trebitz,       Argo       Waldenburg,  Mülhausen   oraz   Weiden.   Byli 

background image

wykorzystywani   przy   budowie     drogi  w   górach,   wykonywaniu   podziemnych 

tuneli (prawdopodobnie w kompleksie Soboń) oraz innych pracach budowlanych. 

Co do śmiertelności,  to brak szczegółowych danych, ale z pewnością była ona 

wysoka. Obóz wyzwolono 8 maja 1945 roku.

6.

KL   Lärche.   Powstał   około   połowy   października   1944   roku   na

zalesionym   zboczu   góry   Soboń   -   stąd   jego   nazwa   Lärche   (Modrzew)

Składał   się   z   baraków   zbudowanych   z   cienkiej   dykty.   Przebywali   w   nim

więźniowie   przeniesieni   tu   z   likwidowanego   obozu   KL   Kaltwasser.

Byli to w większości Żydzi greccy i polscy. Podobnie było z administracją. W 

Larche   znaleźli   się   wszyscy   funkcyjni   i   esesmani   z   KL

Kaltwasser.   Więźniowie   pracowali   dla   firm:   Butzer,   Holzmann,   Argo

Waldenburg   i   Lingen   przy   budowie   ujęć   wodnych   oraz   na   bocznicy

kolejowej   na   zboczu   Sobonia.   Śmiertelność,   podobnie   jak   i   w   innych

obozach,   była   bardzo   wysoka.   Nie   rozstrzygnięto   do   końca   sprawy

ewakuacji   obozu,   bowiem   część   więźniów   skierowano   do   KL   Dörnhau,

a   część   przewieziono   do   KL   Flössenburg.   Jednak   przyjmuje   się,   że   obóz

istniał co najmniej do połowy lutego 1945 roku.

7.

KL   Kaltwasser   -   zlokalizowano   na   północ   od   zabudowań   fabryki

Karla   Tommka   w   Głuszycy.   Pozostałości   po   obozie   widoczne   są   przy

drodze   biegnącej   przez   wieś   Zimna   Woda.   Założony   został   w   sierpniu

1944   roku.   Obóz   składał   się   z   pięciu   baraków   oddalonych   od   siebie

o   około   50   m   i   otoczonych   drutem   kolczastym.   Wartownicy   SS   po

czątkowo   stali   wewnątrz   obozu,   jednak   później   zostali   przeniesieni

za   druty.   Jednym   z   komendantów   obozu   był   esesman   o   przezwisku

„Gołębiarz".   Jego   ulubionym   miejscem   bicia   była   czaszka   ofiary.

Przyjmuje   się,   że   w   obozie   przebywało   od   1   000   do   10   000   więźniów,

przeważnie   Żydów   łódzkich.   Byli   zatrudniani   do   karczowania   lasów,

budowy   nasypów   kolejki   wąskotorowej,   przy   regulacji   rzek   i   potoków

oraz   do   prac   transportowych   na   terenie   kompleksu   Soboń.   Śmiertelność

w   obozie   była   bardzo   duża,   ale   obecnie   nie   jest   możliwe   ustalenie   jej

wysokości.   Obóz   został   zlikwidowany   w   grudniu   1944   roku   (ostatni

background image

transport   więźniów   do   KL   Larche   odszedł   18   grudnia   1944)   i   tę   datę

przyjmuje   się   za   dzień   rozwiązania   obozu.   Natomiast   według   M.C.K.

całkowita   ewakuacja   obozu   nastąpiła   w   lutym   1945   roku,   wcześniej

oczyszczono tylko obóz z bezwartościowych muzułmanów

8

.

8.

KL   Säuferwasser.   Powstał   w   maju   lub   czerwcu   1944   roku   na

zboczu   wzgórza   obok   strumienia   o   nazwie   Kłobia,   około   250   m   na
południe od wlotu sztolni nr 3 w kompleksie Osówka. Składał się z kilkunastu 
baraków rozrzuconych po lesie, w których przebywali Żydzi węgierscy, czescy i 
polscy w bliżej nie określonej liczbie. W lesie, w okolicy sztolni nr 3, zachowały się do 
dziś fundamenty po barakach,  mała oczyszczalnia ścieków, ujęcie wody i resztki 
kanalizacji. Więźniowie pracowali dla firmy Holzmann przy drążeniu sztolni w 
kompleksie Osówka i przy pracach na powierzchni. Śmiertelność wśród więźniów była 
bardzo   wysoka,   np.   znany   jest   przypadek   oberwania   się   całej   ściany   w   jednej   z 
podziemnych hal, przez to śmierć poniosło kilkuset więźniów oraz wielu Niemców. 
Obóz wyzwolono 9 maja 1945 roku.

9.

KL Wolfsberg - położony na zboczu góry Włodarz, był największym obozem w 

systemie AL Riese. W nomenklaturze niemieckiej nosił nazwę Bauleitung II. Powstał na 

początku maja  1944 roku  i składał się z kilkunastu baraków oraz około 100 celt 

zbudowanych  z pilśniowych płyt. W terenie zachowało się stosunkowo dużo śladów po 

budowlach obozowych, m.in. widoczne są ruiny kuchni, oczyszczani  ścieków   oraz  kilku 

betonowych    baraków.     Według    zebranych  dokumentów i zeznań świadków 

ustalono, że Lagerführerem obozu był niejaki Rudolf Kugelmeyer - człowiek o 

stalowych   oczach   i   jednej   ręce  bezwładnej.   Jego   poprzednik   -   o   przezwisku 

„Szewc" - miał około 50 lat i zamiłowanie do „zabawy" w lekarza. W obozie 

przebywali wyłącznie Żydzi polscy i węgierscy w ilości około 3 tys. (stan na 22 

listopada 1944 roku 3 012 więźniów). Byli oni zatrudnieni przy drążeniu tuneli, 

pracach transportowych oraz budowlanych na terenie  kompleksu Włodarz przez 

takie firmy jak: Dübner, Otto Weil, Kemma, Hutze,  Geppardt,  Jank, VDM oraz 

szereg innych (kooperujących z Baustelle), których było blisko 40. Warto dodać, że 

więźniowie   pracowali   w   komandach   o   podwójnych   nazwach.   Jedną   nazwę 

używano w obozie, a drugą na budowie, np. Lagerbaukommando - Scheilhorn-

kommando.  Dziś można z całą pewnością stwierdzić, że spośród wszystkich 

obozów AL Riese, to właśnie obóz Wolfsberg pochłonął największą ilość ofiar. 

8

 W żargonie obozowym, „muzułmanami" określano więźniów będących w najgorszej kondycji fizycznej i 

zdrowotnej.

background image

Ewakuację obozu rozpoczęto 17 lutego 1945 roku do KL Bergen-Belsen oraz do 

KL Ebensee (filia KL Mauthausen). Chorzy zostali tymczasem przeniesieni do KL 

Dörnhau.

10.

KL Erlenbusch. Obóz ten został założony na przełomie maja  i czerwca 

1944 roku na terenie gospodarstwa rolnego  

9

  Alfreda Sprotte,  który z ramienia 

NSDAP   (jako   Kreislagerführer)   nadzorował   wszystkie  obozy   w   powiecie 

wałbrzyskim. Obóz składał się z 5 baraków i 4 wież strażniczych, ogrodzonych 

drutem kolczastym. Przebywało w nim około 600-700 więźniów, głównie Żydów 

z wielu krajów europejskich.

Według relacji Arnolda Mostowicza baraki były drewniane i pomalowane na 

kolor jasnozielony, a w połowie kwietnia 1945 roku do obozu  przybyła jakaś 

nieznana komisja. Składała się z 6 oficerów SS

10

 i dokonała selekcji więźniów. 

Ci, którzy zostali wytypowani, mieli zostać zgładzeni. Do egzekucji na szczęście 

już nie doszło.

Więźniowie  pracowali  przy  drążeniu  tuneli  i przygotowywaniu  infrastruktury 

budowlanej  w  bliżej  nieokreślonym  kompleksie   w  Górach  Sowich.  Byli także 

zatrudnieni przy kopaniu rowu przeciwczołgowego w nieustalonym miejscu.

Ostatni udokumentowany transport więźniów do KL Dörnhau miał miejsce 21 

kwietnia  1945  roku,  jednak  -jak  zeznaje   Arnold  Mostowicz  — jeszcze  po 30 

kwietnia   w   obozie   przebywali   ludzie.   Na   Poparcie   tego  faktu   Mostowicz 

wspomina, że właśnie wtedy jeden z więźniów znalazł kawałek gazety, w której 

była   mowa   o  samobójstwie   Führera.  Tak   więc  na   początku   maja   1945   roku 

musiał mieć miejsce jeszcze jeden  transport do KL Dörnhau, zaś data: 4 maja 

1945 roku - podawana przez ITS Arolsen jako data likwidacji obozu - jest bardzo 

prawdopodobna. Pozostali więźniowie przebywali w obozie aż do wyzwolenia, 

tj. do 9 maja 1945 roku. Jak zeznaje A. Religa:

„Przed   przyjściem   Armii   Czerwonej,   pewnego   dnia   wieczorem, 

dzienna zmiana więźniów nie wróciła z pracy do obozu, a nocna nie 

poszła do pracy. Pozamykano ich w barakach, a załoga SS zniknęła".

9

 

Gospodarstwo to miało powierzchnię około 1 ha

10

 W skład przybyłej komisji wchodził m.in. doktor Thilo - ten sam, który razem

 

doktorem Mengele dokonywał 

selekcji na rampach Oświęcimia.

background image

11.

KL   Tannhausen   Zentralrevier   (Zentralkrankenrevier)   -   mieścił   się

w   4   murowanych   barakach   (2   dalsze   pozostały   w   budowie)   przy   drodze

z   Jedlinki   do   Głuszycy.   Został   założony   w   czerwcu   1944   roku

i   stanowił   Centralny   Szpital   Obozowy   dla   ciężko   chorych   więźniów

kompleksu   AL   Riese.   W   szpitalu   przebywało   jednocześnie   około   1   000

chorych,   rozlokowanych   w   jasnych,   czystych   pokojach,   w   których

znajdowały   się   prycze   i   piece.   Mimo   że   nigdzie   nie   pracowali,   ich

położenie   było   bardzo   trudne.   Mieli   bowiem   zmniejszone   racje   żywno

ściowe,   gdyż   w   opinii   władz   niemieckich   obóz   był   bezproduktywny.

Leczenie   polegało   na   leżeniu   w   łóżku,   jako   że   brak   było   jakichkolwiek

lekarstw   i   środków   opatrunkowych.   Po   wojnie   zlokalizowano   w   nim

szpital   Blumenau   dla   byłych   więźniów.   Należy   jeszcze   dodać,   że   szpital

ten   nie   miał   nic   wspólnego   z   KL   Tannhausen,   który   był   odrębnym

obozem, zlokalizowanym w zupełnie innej części miejscowości.

12.

KL   Falkenberg   -   powstał   w   kwietniu   lub   maju   1944   roku

u   podnóża   góry   Gontowa.   Obóz   podzielony   był   na   dwie   części.

W   pierwszej   przebywali   Żydzi   greccy,   którzy   mieszkali   w   małych

namiotach,   natomiast   w   drugiej   mieszkali   w   barakach   Żydzi   polscy

i   węgierscy.   Dopiero   pod   koniec   lipca   1944   roku   uruchomiono   kuchnię

obozową,   a   zimą   urządzenia   sanitarne.   Pierwszym   więźniem-lekarzem,

który   został   dopuszczony   do   leczenia   więźniów,   był   dr   Bronisław   Rubin

przybyły   z   transportem   więźniów   z   Płaszowa.   W   leczeniu   pomocą

służyli   mu   również   sami   więźniowie,   którzy   zaopatrzyli   apteczkę   w

wazelinę,   materiały   opatrunkowe   itd.   Dla   uzyskania   salicylu   gotowano  korę   z 

wierzby, maści przyrządzano z żywicy, a warsztatowcy wykonali lancety, szyny i 

kule.   Do   szycia   ran   używano   zaś   igieł   z   warsztatu  krawieckiego.   Ze   strony 

Niemców   nie   było   żadnej   pomocy.   Śmiertelność   wśród   więźniów   niestety 

szybko wzrastała. Powiększały ją dodatkowo selekcje przeprowadzane przez SS 

pod   kierownictwem   SS   Obersturmführera   dr   Heinricha   Rindfleischa.   Po 

przeniesieniu  z   Majdanka   pełnił   w   obozach   AL   Riese   funkcję   szefa   służby 

sanitarnej. Oto jak zapamiętał Rindfleischa wspomniany już dr Rubin:

background image

„W okresie letnim przyjeżdżał raz w miesiącu z Wüstegiersdorf młody 

lekarz SS - dr Rindfleisch. Nigdy nie wszedł do baraku chorych, lecz 

ograniczał się do kilku pytań lub  wydania kilku poleceń i odebrania 

raportów, które musiałem składać biegiem".

Więźniowie KL Falkenberg pracowali dla następujących firm: Fix, Wayss 

und   Freytag,   Seidenspiner,   Urban,   Dybno   oraz   Deutsche   Hoch   und 

Tiefbaugesellschaft.  Oto jak opisuje spotkanie  z więźniami  tego obozu  Fritz 

Kirschte:

„Zobaczyłem  grupę wychudzonych, zgłodniałych więźniów,  których 

eskortowali   wrzeszczący,   pozbawieni   wszelkich   ludzkich   uczuć 

esesmani, z bronią gotową do strzału, ze szpicrutami i drewnianymi 

pałkami w rękach".

Śmiertelność w obozie była wysoka, lecz wysokości nie udało się precyzyjnie 

ustalić. Obóz ewakuowano na początku lutego 1945 roku do KL Mauthausen i 

KL Bergen Belsen.

13. KL Fürstenstein. Powstał w maju 1944 roku, około 1 km na południe od 

zamku Książ, na miejscu dzisiejszego parkingu. Poważne rozbieżności dotyczą 

wyglądu   obozu.   Udało   się   jednak   ustalić,   że   początkowo   więźniowie 

zamieszkiwali   w   okrągłych,   zbudowanych   z   dykty   barakach   (tzw.   fińskich 

celtach). Spali na siennikach ułożonych bezpośrednio na ziemi. Dopiero późną 

jesienią 1944 roku postawiono duże baraki, a w nich trzykondygnacyjne prycze.

Niewiele   wiadomo   także   o   władzach   obozowych,   ale   udało   się   ustalić 

nazwiska   kilku   esesmanów   z   załogi   obozu.  Byli   nimi:   Krieger,   Schwerk, 

Scheintawer. Obóz należał do największych w AL Riese, jednak brak danych o 

ilości przebywających w nim więźniów, głównie Żydów polskich, węgierskich i 

greckich.  Pracowali dla kilku firm,  min,: Pischel, Kemma, Singer und Müller, 

Hegerfeld Singer und Laninger. Ich praca obejmowała drążenie tuneli, obróbkę 

kamienia  i prace budowlane na terenie zamku. Nie znamy dokładnej liczby ofiar 

jednak nie ulega wątpliwości, że jest ona wysoka. Około 16 lutego 1945 roku - w 

związku z rozwijającą się ofensywą Armii Czerwonej - prace zostały przerwane, zaś 

więźniowie   przewiezieni   do   KL   Flössenburg  Jednakże,   po   ustabilizowaniu   się 

background image

frontu,   do   Książa   przywieziono   nową   grupę   więźniów   i   roboty   wznowiono. 

Ostatecznie   przerwano   je   dopiero  w   pierwszych   dniach   maja   1945   roku,   a 

więźniów wywieziono  prawdopodobnie w rejon Walimia i tam pozostawiono. 

Oczywiście  chodzi tu o tych więźniów, którzy nie brali udziału w maskowaniu 

podziemi, bowiem tych przypuszczalnie zgładzono w okolicach zamku lub w jego 

niezbadanych podziemiach. 

Na   tym   przykładzie   możemy   zakończyć   prezentację   obozów   AL  Riese, 

istniejących (udokumentowanych) w czasie wojny na terenie Gór Sowich. Jak już 

pisałem wcześniej, w rejonie budowy powstało jeszcze kilka innych obozów.

Obóz   pracy   dla   robotników   przymusowych   w   Wüstewaltersdorf   to   nic 

innego, jak obóz nr 1 Śląskiej Wspólnoty Przemysłowej. Natomiast poza nim w 

okolicy Walimia istniało jeszcze kilka innych, mniejszych obozów pracy. O ich 

lokalizacji   niewiele   wiadomo.   Jeden   z  nich   miał   się   znajdować   przy   drodze 

Walim   -   Jugowice   i   składał   się   z   około   20   baraków   ogrodzonych 

naelektryzowanym   drutem   kolczastym.   Więźniowie   mieszkali   także   w 

ziemiankach   pobudowanych   w   okolicznych   lasach.   Oto   co   zeznał   E. 

Szenkowski:

„(...)   mieszkaliśmy   w   norach   wydłubanych   w   ziemi.   Zbudowano   je 

jeszcze przed naszym przyjściem. Na długości 6-7 m  wiodły w głąb 

góry  małe  lochy, a  w nich była  tylko  dwuosobowa   prycza   i  garść 

słomy.   Tych   nor   było   około   20.   Teren  wokół   nich   odgrodzono 

prowizoryczną   zaporą   z   drutu   kolczastego.   My,   ludzie,   jak   krety 

mieszkaliśmy w ziemi (...)".

Z tego co udało się ustalić więźniowie obozu walimskiego pracowali przy 

drążeniu sztolni w kompleksie Rzeczka oraz w okolicznych górach. Warunki 

życia w obozie były katastrofalne - spośród 500 sprowadzonych tam więźniów 

(byłych   powstańców   warszawskich)   po   dwóch   tygodniach   zostało   zaledwie 

kilkunastu. Nie mając żadnego przygotowania do życia w obozie i spotykając 

się ze szczególnymi represjami władz, wyginęli ,jak muchy". Likwidacja obozu 

nastąpiła   w   lutym   1945   roku.   Zdrowych   więźniów   wywieziono   do   Bawarii, 

chorych pozostawiono swojemu losowi, skazując ich de facto na śmierć.

background image

Obóz   pracy   dla   robotników   przymusowych   w   Hausdorf  (Jugowice)   został 

założony w połowie 1944 roku, ale według zeznań W. Milejskiego jego budowę 

rozpoczęto już w marcu 1943 roku. Faktem jest, że na terenie  Jugowic  znajduje 

się  kilkanaście  żelbetowych,  piętrowych baraków      pozostałość po obozie 

a   wybudowanie   ich   wymagało   czasu.   Obóz   znajdował   się   przy   drodze   do 

Walimia.   Lagerführerem   był   esesman   o   przezwisku   Szewc.   Uchodził   za 

człowieka   wymagającego   i   surowego   —   poprzednio   „szefował"   w   KL 

Wolfsberg.   w   obozie   przebywało   kilka   tysięcy   więźniów   z   Polski,   ZSRR, 

Francji oraz Protektoratu Czech i Moraw. Byli to głównie Żydzi. Zatrudniano ich przy 

budowie dróg, regulacji rzek i drążeniu tuneli w kompleksie Jugowice. Ponadto 

w obozie przebywała grupa więźniów pracująca w fabryce Alfreda Humberta przy 

produkcji silników samolotowych  Około   120   włoskich   i   czeskich   fachowców   z 

dziedziny górnictwa pracowało przy drążeniu tuneli w górach. Ludzie ci pozbawieni 

byli  kontaktu z innymi więźniami, a po pracy odwożono ich w nieznanym kierunku. 

Ewakuację  obozu   rozpoczęto  w  marcu  1945  roku,  nakazując  zdrowym   więźniom 

wymarsz w kierunku Berlina. Ostatecznie obóz  zlikwidowano 9 maja 1945 roku. 

Udało się ustalić, że w Jugowicach  znajdowała się też siedziba SS, SD i III Amt 

Abwehra, ochraniających teren budowy. 

Obóz dla robotników przymusowych Eule (Sowina) jest najmniej Poznanym miejscem 

pracy przymusowej. Nie znamy jego dokładnej  lokalizacji ani nie posiadamy żadnych 

danych na jego temat. Wiemy tylko, że w przysiółku Sowina istniał jakiś obóz, który na 

pewno nie należał do kompleksu AL Riese. W terenie pozostały po nim liczne 

ślady. Są tam m.in. fundamenty oraz fragmenty budowli i murów.

Niewiele wiemy również o obozie Stenzelberg. Jedynym śladem jest raport 

lekarza sprawującego nadzór nad obozami w Górach Sowich, datowany na 27 

maja   1944   roku.   Jest   w   nim   mowa   o   obozie   noszącym   nazwę   Stenzelberg. 

Według   śladów   na   powierzchni   góry   (położonej   na   południe   od   Chłopskiej 

Góry) można stwierdzić, że istniał tam jakiś obóz. Widoczne są okrągłe płyty 

betonowe, na których stały baraki typu celta  oraz resztki  kanalizacji.   Jednak 

nie  możemy jednoznacznie stwierdzić czy są to ruiny obozu Stenzelberg, czy 

też ruiny jakiegoś nieznanego, zupełnie innego obozu.

background image

Jeszcze mniej wiadomo o obozach Waldlager I, II, III. Prawdopodobnie były 

to obozy położone w okolicy stawów w Głuszycy oraz przy drodze na zboczu 

Jagodzińca. Istnieją tam ślady po trzech obozach o nieznanej nazwie.

Na   terenie   Gór   Sowich   istniało   co   najmniej   kilkanaście   małych, 

prowizorycznie   urządzonych   obozów   bez   nazwy,   które   nadawały   się   do 

szybkiego   przeniesienia   w   inne   miejsce,   w   związku   z   postępem   prac 

budowlanych.   Były   to   często   kilkudziesięcioosobowe   komanda   o   nazwach 

tworzonych od nazwisk ich dowódców.

11

  Po ich działalności (a raczej bytności) 

nie   zostały   żadne   ślady   i   obecnie   nie   jest   możliwe   odnalezienie   miejsc,   w 

których komanda owe przebywały.

Podsumowując.   Instytucje   odpowiedzialne   za   zapewnienie   budowie   w 

Górach Sowich odpowiedniej ilości rąk do pracy, zorganizowały cały szereg 

obozów   koncentracyjnych,   obozów   pracy   przymusowej   oraz   wiele   luźnych 

komand   roboczych.   Przebywali   w   nich   więźniowie,   jeńcy   wojenni   oraz 

robotnicy   przymusowi,   którzy   pod   nadzorem   specjalistów   z   OT   prowadzili 

zakrojone   na   szeroką   skalę   prace,   zarówno   na   powierzchni   jak   i   pod 

powierzchnią Gór Sowich.

W   kontekście   opisu   robót   prowadzonych   w   Górach   Sowich   nie   można 

również   nie   wspomnieć   o   unikalnym   wręcz   systemie   różnych   zabezpieczeń. 

Celem ich było utrzymanie w tajemnicy charakteru realizowanych tam zadań. 

Dla zapewnienia „ochrony" kontrwywiadowczej  powołano  specjalną placówkę 

III Amt Abwehra - liczącą ponad 100 osób. Na terenie budowy działali również 

agenci  SD i Gestapo. Tymczasem miejscowa ludność miała zakaz przebywania w 

pobliżu   terenów   budowy   -  zabroniono  jej   nawet   opuszczania   domów  w czasie 

wyładunku nowych transportów więźniów. Utajnienie posunęło się do tego stopnia, 

że oficerom dowodzącym oddziałami wartowniczymi w podziemiach wolno było 

się poruszać tylko w obrębie tego fragmentu tunelu, który był strzeżony przez ich 

oddział.   Komanda  robocze   nosiły   podwójne   nazwy,   inne   w   czasie   pracy   w 

podziemiach, inne w obozie. Kierowca jednego z oficerów nadzorujących budowę 

11

  Za przykład może tu posłużyć komando Lüdecke, które  notabene  było komandem  śmierci. Przebywali w nim 

więźniowie skazani  na śmierć, a ich dowódca - SS-Unter-sturmruhrer   Lüdecke   -   był   wyjątkowym

 

sadystą   i 

zbrodniarzem

background image

wspominał, że w kierownictwie budowy obowiązywał zakaz noszenia mundurów, 

wymieniania stopni wojskowych i oddawania honorów wyższym stopniem. Plany 

robót   znało   prawdopodobnie   wąskie   grono  z   kierownictwa   budowy   i   kilku 

wyższych funkcjonariuszy wojska i SS. Poza wspomnianymi już ograniczeniami, 

ludność miejscowa miała także zakaz wyjazdu z terenu budowy bez zezwolenia 

oraz przyjmowania gości spoza terenu objętego budową. Całego obszaru strzegło 

około   4   tys.   żołnierzy   Waffen-SS   z   oddziałów   SS-Totenkopf   (oddziały 

wartownicze z obozów koncentracyjnych). Szczególną opieką otaczano wejścia do 

podziemi.   Jak   wspomina   E.   Szenkowski   przed   tunelem  zawsze   stało   dwóch 

żołnierzy SS, którzy bardzo skrupulatnie sprawdzali wszystkie osoby wchodzące 

i wychodzące z tunelu. Przepustki sprawdzano nawet pracownikom OT, mimo że 

byli oni ogólnie znani.  Podobnie troskliwą opieką otaczano komanda pracujące 

pod ziemią. Wejście do tunelu przez osobę postronną oraz kontakt z pracującymi 

pod   ziemią   ludźmi   było   praktycznie   niemożliwe.   Na   całym   terenie  budowy 

rozstawione były posterunki, a dodatkowo po lesie chodziły patrole z psami, które 

pilnowały, aby nikt niepowołany nie dostał się na teren budowy, a tym bardziej go 

opuścił. Zdarzały się też wypadki aresztowania, a czasem nawet zastrzelenia tych, 

którzy zbyt głęboko weszli w las. Dwóch wyrostków z Hitlerjugend przesiedziało 

ponad   miesiąc   w   wałbrzyskim   więzieniu   tylko   za   to,   że   zwykła   dziecięca 

ciekawość zaprowadziła ich w pobliże wlotu do jednego z tuneli. Ponadto wokół 

całego terenu budowy rozlokowano gęstą sieć stanowisk artylerii przeciwlotniczej, co 

jednak okazało się posunięciem zbędnym, jako że wrogie bombowce ani razu nie 

zakłóciły pracy na Baustelle. Dziś po stanowiskach tych pozostały jedynie na 

wpół   zasypane   i   zarośnięte   krzakami   transzeje   oraz   ruiny   bunkrów-schronów 

przeciwlotniczych.   Niestety   nie   udało   się   odtworzyć   w   całości   rozlokowania 

tych stanowisk. Znajdowały się bowiem przeważnie na odsłoniętych  zboczach 

górskich, które obecnie wykorzystuje się pod pola uprawne.

Dzień   powszedni   więźnia   był   niekończącą   się   męką   i   katorgą,   pasmem 

cierpień i zwierzęcej wręcz egzystencji. Wszystko to w warunkach  urągających 

wszelkim   ludzkim   uczuciom.   Z   dostępnych   wspomnień  świadków   tamtych 

wydarzeń można spróbować odtworzyć wygląd  takiego „normalnego" dnia na 

background image

budowie. Najlepiej określić by ją można stwierdzeniem - budowy z potu, krwi i 

łez.

Tryb życia obozowego został podporządkowany jednemu celowi - potrzebom 

organizacji   wykonywanych   robót.   Dzień   powszedni   na   budowie,   w 

przybliżeniu,   wyglądał   następująco:   rozpoczynał   się   zazwyczaj   o   godzinie 

czwartej   rano,   dosyć   brutalną   pobudką,   na   którą  składały   się   krzyki  i   bicie. 

Więźniowie byli następnie wyganiani na plac apelowy, gdzie stali niezależnie od 

pogody do godziny szóstej rano. W tym czasie obozowi kapo przygotowywali 

wszystkie   bloki   do   apelu   porannego.   Komanda   robocze   formowane   były 

zgodnie z przysłanym na dany dzień zapotrzebowaniem od konkretnej firmy. 

Szeregi więźniów wyrównywano krzykiem i biciem. W końcu nadchodził czas 

apelu.   Rozpoczynało   się   doprowadzone   do   absurdu   kilkakrotne   liczenie, 

ostateczne   równanie   szeregów,   co   trwało   aż   do   pojawienia   się   na   placu 

Lagerfuhrera. Na jego widok Lageraltester podawał komendę: Achtung, Mützen 

ab!, Augen rechts! Potem składał meldunek. Lagerführer jeszcze raz przeliczał 

szeregi   i   w   końcu   podawał   komendę:  Abmarsch!  Lageraltester   rozkazywał: 

Rechts um! Augen Links! Gleischritt marsch! Apel był skończony.

Po dotarciu na miejsce, poszczególne komanda rozpoczynały najczęściej 10-

cio lub 12-sto godzinny dzień pracy. Należy w tym miejscu dodać, że długość 

dnia   roboczego   na   różnych   odcinkach   budowy   nie   była   taka   sama.   O   ile 

komanda pracujące na powierzchni obowiązywał 12-sto godzinny dzień pracy, o 

tyle komanda drążące podziemia pracowały tylko 8 godzin (ale za to na trzy 

zmiany). Na powierzchni pracowano na jedną zmianę. Do pracy chodziło się 

codziennie, oprócz niedziel, kiedy to więźniowie stali cały dzień na Apelplatzu. 

Dla wielu było to bardziej męczące niż sama praca. Pogoda   panująca danego 

dnia nie miała najmniejszego znaczenia, Jak wspomina Abram Kajzer:

„Dzisiaj była straszna burza. Stojąc od czwartej do szóstej  rano na 

apelu, pod gołym niebem, przemokliśmy do suchej nitki. Łudziliśmy się, 

że nie pójdziemy do pracy. Błagaliśmy o to w duchu Boga, ale to nic nie 

dało. Deszcz lał przez cały  dzień. Ociekające pasiaki przylgnęły nam do 

ciał. Przestało skutkować bicie majstra i wachy. Nikt nie był zdolny poruszyć 

background image

łopatą lub kilofem. Rozeszliśmy się na wszystkie strony. Każdy krył się w 

lesie, pod drzewem i szczękał zębami".

Od   godziny   siódmej   do   dwunastej   trwała   nieprzerwana   praca,   której 

towarzyszyło ciągłe poganianie i pokrzykiwanie majstrów z OT. Ci ostatni, jak 

zeznają więźniowie, niewiele różnili się okrucieństwem od esesmanów i kapo. Od 

godziny   dwunastej   do   trzynastej   trwała  przerwa   na   obiad.   Składał   się   z 

zabarwionej   wody   o   jakimś   nierozpoznanym   smaku.   Komanda   „spożywały" 

zupę, a następnie szybko powracały na miejsce pracy. Ta trwała już do zmroku. 

Słaniające się na  nogach szeregi niewolników wracały do obozu w zupełnych 

ciemnościach. Jeszcze przy bramie trzeba było sprężyć krok, aby nie zginąć od 

ciosu   pałką,   zadanego   przez   wściekłego   kapo.   Obok   bramy   stał   bowiem 

Lagerführer   i   razem   z   Lageralteste   liczyli   swoich   „poddanych".   Na   miejscu 

czekała na nich, jak zawsze, wodnista zupa i kawałek chleba z trocin. Wreszcie, 

około   godziny   dwudziestej   trzeciej,   zmordowani   ludzie   padali,   jak   kłody,   na 

wytarte sienniki, aby zapaść w kamienny sen. Nazajutrz czekał ich kolejny dzień 

pracy, męki, a być może... śmierci.

Aby w pełni zrozumieć warunki życia na terenie „Wielkiej Budowy", musimy 

jeszcze dowiedzieć się o kilku (z pozoru mało istotnych) rzeczach, a mianowicie: 

jak więźniowie byli ubrani, co jedli, gdzie lub raczej jak mieszkali. Jeżeli chodzi o 

ubiór   więźnia,   to   nie   było   tutaj  jakichś   specjalnych   norm.   Więźniowie   w 

przeważającej części byli ubrani w drelichowe spodnie i bluzy w niebiesko-białe 

pasy. Pod spodem nosili cienkie kalesony i koszule, najczęściej pełne pcheł i 

wszy, za „posiadanie" których groziła  notabene  kara śmierci. Na nogach nosili 

drewniane trepy, a co szczęśliwsi mieli nawet czapki. Ubiory takie noszono przez 

cały okrągły rok - zarówno upalnym latem, jak i mroźną zimą. Możemy sobie tylko 

wyobrazić, jak straszne męki Przechodzili więźniowie, przebywający w tych kilku 

podartych łachmanach na trzydziestostopniowym mrozie. Abram Kajzer wspomina:

„Dziś był wyjątkowo mroźny dzień. Nie mogłem dać sobie  rady 

przy pracy. Nie mogę też chodzić. Stopy pieką jak przypalane żywym 
ogniem.   Chodzę   boso.   Moje   drewniane   trepy   są   całkiem   zdarte, 
pasiasta   bluza   za   ciasna,   toteż   w   odstępach  między   guzikami 
prześwieca gołe ciało smagane przez mroźny  wiatr.  Drżę z głodu i 
zimna". 

background image

Więźniowie,  ryzykując  nierzadko  życiem,  próbowali radzić sobie  na  różne 

sposoby.   Pod   bluzę   wpychali   papier   z   worków   po   cemencie,   zaś  na   nogach 

obwiązywali  sobie  drutem  kolczastym  kawałki  desek,   aby   tylko  nie  chodzić 

boso. Nie ma chyba gorszej tortury, niż chodzenie  przemrożonymi stopami po 

ostrych odłamkach skalnych lub stanie cały  dzień w lodowatej wodzie potoku, 

przy   jego   regulacji.   Do   wyżej  opisywanych   ubiorów   dodawano   jeszcze 

najrozmaitsze cywilne ubrania z wszytymi tzw. winklami (kolorowe oznaczenia 

kategorii więźnia, np. Żydzi - żółty).

Jeżeli chodzi o wyżywienie, to nie różniło się ono specjalnie od "jadłospisu" 

stosowanego   we   wszystkich   innych   obozach.   Na   śniadanie  podawano   jedynie 

miskę  kawy zbożowej, na obiad kolorową wodę  o smaku, np. grochówki, w 

której pływały kawałeczki rozgotowanych ziemniaków lub brukwi. Często też 

dodawano   odrobinę   nadpsutego  końskiego   mięsa.   Na   kolację   więzień 

otrzymywał   ponownie   zupo-podobną   wodę   i   około   250   gramów   chleba 

(kilogramowy bochenek przypadał na czterech więźniów) z odrobiną margaryny 

i kiełbasy. Całkowita wartość kaloryczna tych wszystkich potraw nie przekraczała 

400 kalorii, tak więc więźniowie wykonujący  pracę przewidzianą  dla  dobrze 

odżywionego   siłacza,   padali   jak   muchy   z   głodu   i   wyczerpania.   Znane   są 

przypadki, że więźniowie próbowali jeść korę z drzew (trawę jedzono regularnie), 

co chyba dobitnie świadczy o straszliwym głodzie jaki panował na budowie.

Jakby tego było mało, to przywiezionym na budowę więźniom nie zapewniono 

żadnych,   nawet   elementarnych,   warunków   higieny.   Więźniowie   nie   mieli   się 

gdzie myć, chodzili zawszeni i zapchleni. Nie ma  się zatem co dziwić, że w 

końcu na Baustelle wybuchła epidemia tyfusu, która pochłonęła około 7 tys. 

ofiar.

„Natychmiast zasnął i prawie natychmiast się obudził. Cały  bok, na 

którym   leżał,   palił   go   i   swędział,   obsypany   pulchnymi.  bąblami.   Nad 

siennikiem   ujrzał   coś,   co   przypominało   opar   unoszący   się   nad 

mokradłem.   Zjawisko   to   wywoływały   dziesiątki  tysięcy,   a   może 

miliony skaczących pcheł".

     O zdrowie więźnia nikt się nie troszczył. Obozowe rewiry były najczęściej 

background image

umieralniami, do których znoszono najsłabszych muzułmanów. Po kilku dniach 

jechali   oni   do   krematorium   w   KL   Gross   Rosen   lub   trafiali   do   któregoś   z 

masowych grobów, jakże licznych na terenie budowy. Najczęstszym powodem 

śmierci było wyczerpanie. Wielu umierało na gruźlicę, zapalenie płuc, biegunkę 

głodową czy też zwykłe przeziębienie,   które w warunkach obozu najczęściej 

kończyło się w krematorium. Nikt nie przejmował się ciężkimi uszkodzeniami 

ciała więźniów, do jakich dochodziło w trakcie pracy. Jeżeli ktoś nie miał siły, 

aby stawić się do pracy, to po prostu dobijano go, bowiem nie przedstawiał już 

żadnej  wartości jako robotnik. Należy tu dodać, że wartość siły roboczej firmy 

przeliczały w markach - 5 RM za robotnika wykwalifikowanego i 4 RM za 

zwykłego pracownika fizycznego. Opłatę     firmy     wnosiły     do     Głównego 

Urzędu   Administracyjno--Gospodarczego Rzeszy. Poniżej przedstawiam raport 

lekarza obozowego AL Riese. Mowa jest w nim o stanie służby zdrowia na 

terenie „Wielkiej Budowy" zimą 1945 roku. Wynika z niego jasno, że Niemcy 

zdawali sobie sprawę z katastrofalnych warunków sanitarnych, które panowały 

na budowie, lecz nie robili nic, aby stan ten uległ zmianie:

„LagerArzt AL Riese                                      Wüstegiersdorf 26.01.45 r.

SS Standortarzt Gross Rosen
Wpłynęło 06.02.45 r.
Dot: Raport o służbie zdrowia w AL Riese w okresie od 26.12.44 do 
25.01.45 r.
Odn. rozkaz lekarza garnizonowego SS, Az.:49/9.44/Dr.E. do lekarza 
garnizonowego SS Gross Rosen
I. Obsada wojskowa

l/wielkość obsady wojskowej

7/192/621

2/liczba chorych na rewirze w opisanym okresie

23

3/liczba żołnierzy leczonych ambulatoryjnie

135

II.

Więźniowie .

l/liczba chorych w szpitalu w opisanym okresie

7140

2/obłożenie szpitala w dniu 25.01.45                                       3496

3/więźniowie leczeni ambulatoryjnie                                       29750

4/liczba zachorowań infekcyjnych dnia 25.01.45                             0

5/liczba lekarzy                                   63

background image

6/liczba pielęgniarzy                          56

7/liczba lekarzy-więźniów                 60

8/liczba pielęgniarzy-więźniów        66

9/przeciętne obłożenie szpitala        3 216

W   relacjonowanym   okresie   liczba   zachorowań   wśród więźniów znacznie 

wzrosła.   Należało   się   spodziewać,   ze   zimna  pora   roku   przyczyni   się   do   tego 

szczególnie. Dochodzi do tego szczególna       nieodporność         na         choroby 

więźniów     nie przyzwyczajonych   do   tego   surowego   klimatu.    Warunki 

zakwaterowania  w  obozach  bardzo  poprawiły   się.   Przede wszystkim dba się 

o   to,   aby   więźniowie   nie   musieli   już   leżeć   na   podłodze.   Baraki   są   wszędzie 

ogrzewane, poza tym więźniowie mają przeciętnie po dwa koce. Przeprowadzono 

szczepienia  większości   więźniów.   Pozostałe   szczepienia   wykonywane   są   na 

bieżąco.   Urządzenia   sanitarne   pozostawiają   wiele   do   życzenia.  Latryny   w 

niektórych obozach usytuowane  są szczególnie niewłaściwie i jest ich za mało. 

Zawszenie   obozów   jest   duże.   Urządzenia     służące     do     odwszawiania     są 

niewystarczające. Zaopatrzenie w leki jest STANOWCZO NIEWYSTARCZA-

JĄCE. Poprawiła się jedynie ilość wydawanych narzędzi do drobnych zabiegów 

chirurgicznych.   Jedynym   sposobem   leczenia   wielu   więźniów   jest   zalecanie 

leżenia w łóżku. Centralny szpital w Tannhausen jest całkowicie obłożony i 

dysponuje obecnie jedynie prowizoryczną salą operacyjną.   Wszystkie lżejsze 

ale   i   BEZNADZIEJNE   przypadki   kierowane   są   do  szpitala   w   Dörnhau. 

Wyżywienie jest stale kontrolowane i jest zadowalające, jak na obecne warunki. 

W kuchniach prowadzonych przez OT nie stwierdzono uchybień.

LagerArzt SS 

Obersturmführer

 podpis nieczytelny"

Ale to jeszcze nie wszystko. Koszmar nie kończył się bowiem na tym, ze 

więźniowie   chodzili   prawie   nadzy,   głodni   do   nieprzytomności,   brudni   i 

schorowani. Musieli jeszcze stawić czoła jednej przeszkodzie - okrucieństwu i 

zwykłemu sadyzmowi majstrów z OT, esesmanów, kapo oraz każdego, kto miał 

jakąkolwiek  władzę nad nimi.  Ta właśnie przeszkoda  była najtrudniejsza  do 

background image

pokonania.   Do   historii   przeszły   już   nazwiska   takich   sadystów,   jak   np.   SS 

Unterscharführer   Lüdecke   który   zabijał   więźniów   młotkiem   czy   też   Maxa 

Krause - zwanego Krwawym Maxem". Jego ulubionym „orężem" była gumowa 

pałka Wielkim okrucieństwem odznaczał się także kierownik Oberhahn który 

rozkazywał wyganiać prawie nagich więźniów do bezsensownego przerzucania 

zwałów   śniegu   z   miejsca   na   miejsce.   Wielu,   bardzo   wielu   przypłaciło   ten 

„pomysł" życiem.

Nie   sposób   wymienić   tutaj   każdego,   znęcającego   się   nad   więźniami   i 

dokonującego potwornych, a zarazem bardzo wymyślnych zbrodni Świadek - T. 

Moderski -- wspomina, że widział, jak dwóch esesmanów założyło się o to, czy 

uda im się jednym uderzeniem siekiery przeciąć więźnia na pół (!!!). Zwycięzca 

miał   otrzymać   skrzynkę   wódki.   Więźniów   zabijano   drewnianymi   styliskami 

łopat,   duszono   poprzez   stawanie   na   kołku   przyłożonym   do   szyi,   zakłuwano 

bagnetami, topiono w beczkach i zbiornikach przeciwpożarowych lub po prostu 

kończono   ich   życie   strzałem   w   tył   głowy.   Według   świadków   i   istniejących 

dokumentów   dziennie   umierało   około   50   więźniów.   Możemy   więc   sobie 

wyobrazić,   jakim   piekłem   była   sowiogórska   budowa.   Dokładna   liczba   ofiar 

przedsięwzięcia budowlanego Olbrzym nie została ustalona. Przypuszcza się, że 

zginęło około 40 tys. więźniów, jednak ich liczba może być znacznie większa. 

Do dziś pozostaje niewyjaśniony los około 20 tys. więźniów, których skreślono 

z ewidencji KL Gross Rosen w grudniu 1944 roku i rzekomo wysłano w rejon 

AL Riese, dokąd nigdy nie dotarli. Jak zeznaje Jan Nowak:

„(...) wydawało mi się rzeczą dziwną, że w ciągu jednego dnia zniknęło 

tylu więźniów, więc zwróciłem na to uwagę przyjmującemu meldunki 

esesmanowi,   na   co   ten   odparł,   że   meldunek   jest   prawdziwy. 

Wydarzenie to było szeroko komentowane przez esesmanów, że ilość 

więźniów zmniejszyła się o taką wysoką liczbę". 

Jan Nowak dodał jeszcze, że z fragmentów rozmów podsłuchanych wśród SS 

wywnioskował,   iż transportu tego pozbyto się poprzez wprowadzenie go do 

jakiegoś tunelu i wysadzenie wejścia.

Z kolei Pan Czesław   S.   z Bytomia tak wspomina swój pobyt w Górach 

background image

Sowich w latach wojny:

„Byłem   więźniem   komanda   Wustewaltersdorf.   Lagerführerem   był 

niewysoki   oficer   SS,   z którego twarzy me schodziło  rozbawienie. 

Jeździł   zawsze   po   terenie   budowy   na   koniu   z   małokalibrowym 

karabinkiem   w   ręce   i   strzelił   śrutem   do   więźniów,       którzy       na 

uboczu       załatwiali       swoje       potrzeby  fizjologiczne.   Kiedyś   był 

zapalonym myśliwym i teraz tak sobie polował. Moim hauptkapo był 

Wilhelm Weiss, który wiele mi pomógł i był moim przyjacielem. W 

obozie był też jego syn, ale Weiss nikomu nie mówił, kto nim jest. 

Starał się go chronić za wszelką cenę. Pracowałem przy drążeniu tuneli. 

Nie mogłem chodzić po całym terenie budowy, ale i tak widziałem jej 

ogrom.   Mnóstwo   wejść   do   sztolni   przy   drogach   prowadzących 

poziomo   wzdłuż   pasma   górskiego,   na   kilku   poziomach.   Urobek 

wywożono lorami z podziemi. Lory toczyły się same w dół i nabierały 

niebezpiecznej szybkości. Toteż przy każdym wózku  był hamulcowy. 

Byli to żydowscy chłopcy w wieku 13-16 lat. Przy wielu lorach były 

zepsute hamulce i hamowali wsuwając kij między koła a podwozie 

lub   po   prostu   butami.   Codziennie   było   kilka   wykolejeń   i   często 

hamulcowi   ginęli   pod   zwałami   kamienia,   ciężko   rannych   zaś 

dobijano.   Ja   też   przez   pewien   czas   byłem   hamulcowym.   Była   to 

najlżejsza praca. W podziemia puste lory ciągnęły lokomotywy. W 

pobliżu   wejść   do   drążonych   korytarzy   stały   potężne   kompresory 

tłoczące powietrze do sztolni.   Od nich odbiegały grube rury. Hałas 

był okropny.   Wewnątrz,   mimo    urządzeń    ssących   i tłoczących 

powietrze, widoczny w świetle lamp kamienny pył wdzierał się  do 

płuc   i   wywoływał   paroksyzmy   kaszlu.   Z   głównych   korytarzy 

odchodziły   boczne.   Często   u   sufitu   korytarza   wiercono   otwory,   a 

stamtąd nowe korytarze prowadziły w głąb góry. Można było do nich 

wejść po drabinie albo od wejścia, z innego poziomu. Na przodku 

praca wyglądała następująco: robiliśmy dziury długimi świdrami oraz 

przy   pomocy   młotów   pneumatycznych.   Nadzorowali     to       włoscy 

background image

strzelniczy     z       firmy     Ghiseri.     My  borowaliśmy   kilka,   czasem 

kilkanaście   otworów.   Włosi   umieszczali   ładunki.   Strzelano,   potem 

wchodzili ładowacze. Najpierw długimi tykami stukali w sklepienie, 

aby strącić luźno wiszące kamienie. Często nie tylko ogromny głaz, 

ale cały wyraźny wybuchem przodek zawalał ładowacza. Dwa razy 

widziałem jak ogromna niczym świątynia hala zawalała się grzebiąc 

ludzi.   Urobek   ładowaliśmy   na   lory   i   wierciliśmy   dalej.   Całe   ciało 

wibrowało.   Z   podziemi   wychodziliśmy   jak   pijani,   na   całym   ciele 

kamienny pył, w oczach, w ustach, w nosie, w płucach. Na plecach i w 

pachwinach mieliśmy rozległe zapalenia. Wielu nie wytrzymywało tego 

wszystkiego i każdego dnia nieśliśmy po pracy do obozu kilka trupów. 

Każdego   dnia   schodziły   z   gór  żałobne   karawany.   Przy   wejściu   do 

obozu   „przybijaliśmy"  drewniakami.       Szlaban     otwierał     śliczny, 

żydowski  chłopiec w czyściutkim, uszytym na miarę pasiaku. Stało ich 

tam zawsze kilku.  Wszyscy byli piękni,  z długimi włosami,  starannie 

uczesani.   Obok   szlabanu   stała   wartownia,   a   w   niej   roześmiani 

esesmani.  Młodzi,  wypasieni,  rumiani...  Potem ci rumiani zniknęli i 

zastąpili ich starsi, często inwalidzi...  Esesmani wylewali ze swoich 

menażek   nadmiar   jedzenia   do   stojącego

 obok   baraku 

administracyjnego korytka, do którego pchali się zgłodniali więźniowie. 

Niemcy śmiali się, że jesteśmy gorsi niż świnie,  kiedy  wybieraliśmy 

resztki   do  ust.   Głód  skręcał wnętrzności.   Rzeczywiście,  ginęły  w 

nas   resztki   człowieczeństwa.     Jednej     nocy   nie   pozwolono   mi 

usnąć,  rzężący  w agonii sąsiad w końcu umarł. Cały czas, w wyniku 

ciasnoty,  był do mnie przytulony. Kiedy ucichł, ściągnąłem z niego 

podarty koc, aby trochę się ogrzać. Wtedy zobaczyłem wystający mu 

spod pachy kawałek chleba, którego nie zdążył przed  śmiercią zjeść. 

Chleba   przesiąkniętego   przedśmiertnym   potem,  obrzydliwego   ale 

chleba... Tak, aby nikt mnie nie ubiegł, wyciągnąłem mu ten kawałek 

chleba   i     skrycie   połykałem  dużymi   kęsami.   Obrzydzenie   przyszło 

potem.   I   wstyd,   że   byłem  jak   ta   hiena   cmentarna...     Mówiłem   o 

background image

Wilhelmie Weissie. Kiedyś kapo Kula kazał mu bić własnego syna. To 

znaczy kapo tylko domyślał się, że to jego syn. Weiss bił mocno, żeby 

nie zastąpił go inny kapo. Starał się bić syna tak, żeby mu niczego nie 

uszkodzić. Zresztą tam ciągle bili. Bił mnie też kapo Schranck, którego 

nazywano   szafą.   To   było   po   tym,   jak   chciałem   zabić   kapo   Kulę   i 

wykoleiłem na niego lorę z kamieniem. Ale udało mu się wyżyć. Spod 

ręki   kapo   Schrancka   mało   kto  wychodził   żywy.   Kiedyś   do 

wyładowywania   cementu   Schranck  ustawił   małego   chłopca.   To   było 

ponad siły tego dziecka. Kiedy wypadł mu worek i wysypał się cement, 

kapo   krzycząc,   że   to  sabotaż, zerwał z chłopca ubranie. Więźniowie 

rozrobili cement  z piaskiem i wodą. Chłopca zaczęto okładać szybko 

schnącą zaprawą. Przedtem zbito go do nieprzytomności.   Schranck 

wygładzał zaprawę na żywym ciele. Zabawę przerwał przybyły nagle 

oficer SS, zanim „plastyk" doszedł do głowy Krzyczał na esesmanów, że 

zabawiać to się mogą po pracy, przejechał pejczem po nagle pokornej 

gębie   Schrancka.   Chłopiec   zmarł  w   drodze   do   obozu.   Kiedyś   kapo 

Schranck   załatwiał   się   w   krzakach   i   wypatrzył   go   jadący   na   koniu 

Lagerführer - myśliwy. Strzelił do gołego tyłka, ale śrut trafił Schrancka w 

jądra. Kapo zwijał się z bólu na trawie. Lagerführer okazał się litościwy dla 

swego ulubionego kapo. Nie dobił go, jak to miał w zwyczaju, ale kazał 

go   zanieść   do   izby   chorych   i   tam   wykastrować...   Co  ładniejszy 

żydowski   chłopak   za   olbrzymie   szczęście   poczytywał   sobie   być 

wybranym   na   kochanka   jakiegoś   funkcjonariusza   obozowego. 

Przeważająca   część   funkcyjnych   więźniów  miała   swego   młodego 

przyjaciela. Bywało, że cały harem. Po znudzeniu się jednym wymieniali 

na innego swoje, jak mówili, „pupki".  Tylko jeden  nie  poddał  się.  Na 

niedwuznaczną  propozycję   napluł   w   twarz   samemu   blokowemu. 

Widzący to apelowy zaproponował chłopcu, że zrobi go kapo. On odmówił. 

Kazano więc wychłostać opornego. Bił go stary kapo, niegdyś  dyrektor 

węgierskiego banku. Kapo był chudy, a chłopak jak na  swoje   14   lat 

wyjątkowo  dobrze rozwinięty i muskularny. I w końcu 14-latek wpadł 

background image

w   szał   i   pobił   bijącego.   Rzucili   się   na  niego   inni   kapo   i   zabiliby 

chłopaka, gdyby nie przeszkodził temu Wilhelm.   Pod koniec   1944 

roku racje żywnościowe  zmniejszyły   się   tak,   że   ludzie   zaczęli 

częściej   umierać. A w 1945 roku to się nasiliło. Niemcom o to chodziło. 

Szkoda było na nas kul".

Przygotowania do ewakuacji  obozów podległych komendantowi  AL  Riese 

rozpoczęto w styczniu 1945 roku, kiedy to Armia Czerwona parła  na zachód 

realizując   plany   tzw.   Ofensywy   Styczniowej.   Wtedy   właśnie  komendant   KL 

Gross Rosen wydał rozkaz ewakuacji filii swojego obozu. Jednak po  15  lutego 

1945     roku   front   na   Dolnym   Śląsku   ustabilizował   się   i   pozostał   w 

niezmienionym stanie aż do maja 1945 roku. Wyniknęło stąd duże zamieszanie, 

wydano   wiele   sprzecznym   rozkazów   i,   co   najważniejsze,   wstrzymano 

ewakuację   wielu   obozów   lub   ograniczono   się   tylko   do   ewakuacji   części 

więźniów. Tak właśnie stało się w Górach Sowich. Początkowy etap ewakuacji 

z Gór Sowich miał charakter porządkowy. Wszystkich chorych przeniesiono do 

szpitala w Kolcach, a front robot ograniczono. W celu koncentracji więźniów w kilku 

leżących   blisko   siebie   obozach,   na   przełomie   stycznia   i   lutego  zlikwidowano 

znajdujący się w tzw. strefie zewnętrznej KL Falkenberg  przez co dalsza, szybka 

ewakuacja reszty obozów stała się łatwiejsi Niestety, do dziś nie udało się dokładnie 

ustalić przebiegu ewakuacji  więźniów AL Riese. Nie wiadomo też ilu więźniów 

opuściło Góry Sowie, ilu zginęło w czasie akcji oraz w ilu transportach i do jakich 

obozów   dotarli.   Nie   budzące   wątpliwości   dane   posiadamy   tylko  o   trzech 

transportach, które miały miejsce na przełomie lutego i marca.  25 lutego do KL 

Flössenburg   przybył   transport   3   059   więźniów,  złożony   z   więźniów   KL 

Wolfsbergu   i   KL   Falkenbergu,   w   którym   było  256   ofiar   śmiertelnych.   KL 

Mauthausen   przyjął   3   marca   2   048   więźniów ewakuowanych z KL Wolfsberg. 

Jeszcze   tego   samego   dnia   zostali  oni   przeniesieni   do   Ebensee   i   umieszczeni   w 

komando Solway.

Natomiast 7 marca 1945 roku do KL Buchenwald przybyło 905 więźniów   z 

transportu zebranego  we wszystkich obozach AL Riese. Posiadamy także pewne 

dane o jeszcze jednej kolumnie ewakuacyjnej.  Ta przez Trutnov dotarła do KL 

background image

Bergen Belsen. Wyruszyła ona prawdopodobnie 17 lutego 1945 roku z rejonu 

Włodarza i 19 lutego, po dotarciu na dworzec kolejowy w Trutnovie, załadowana 

została  do  składu,   który   dostarczył   ją   do   KL   Bergen   Belsen.   W   omawianej 

kolumnie znajdowało się około 800 ludzi. Ta część więźniów, która pozostała na 

terenie Gór Sowich, prowadziła dalsze prace. Jednak nie były to te same prace, co 

przed   ewakuacją.   Teraz   więźniowie   pracowali  głównie   przy   likwidacji   firm, 

demontażu urządzeń oraz maskowaniu tych fragmentów, bądź całych podziemi, 

które ze względu na swoją zawartość nie mogły wpaść w ręce Sowietów. Jednak 

nie wszystko zostało wywiezione. Pozostawiono znaczną ilość maszyn i materiałów 

budowlanych,   które   wpadły   w   ręce   Armii   Czerwonej.   Jeszcze   przed 

rozpoczęciem   operacji   maskowania,   do   Wiednia   wyjechało   kierownictwo 

budowy.  Na   dwa  dni  przed   wkroczeniem  Sowietów  Niemcy  opuścili     teren 

budowy,   pozostawiając   własnemu   losowi   tysiące konających więźniów. Dla 

nich to właśnie, tuż po wyzwoleniu, utworzono na terenie Głuszycy kilka szpitali. 

Akcję tę przeprowadzili zdrowsi więźniowie.   Do niesienia pomocy lekarskiej 

przystąpiono bezpośrednio na miejscu pobytu chorych, gdyż stan kilkuset osób 

uniemożliwiał   ich przetransportowanie.   W utworzonych szpitalach  jeszcze do 

początku   1946   roku   przebywało   600   chorych.   Były   to  szpitale:   Blumenau   - 

kontynuacja   szpitala   o   nazwie   Zentralrevier  w   Jedlince,   Banhof   -  na   terenie 

byłego obozu Schötterwerk, Stohr na terenie zakładów włókienniczych o tej samej 

nazwie,   Schule   i   Kinderheim   -   zlokalizowane   w   budynkach   przy   ulicy 

Grunwaldzkiej.   Po   likwidacji   trzech   pierwszych,   pozostałych   chorych 

przeniesiono  w   lecie   1945   roku   do   najlepiej   urządzonych   szpitali   -   Stohr   i 

Kinderheim. W szpitalach głuszyckich zmarło 133 więźniów.

background image

CZĘŚĆ V

WIELKA BUDOWA CZYLI BETON I SKAŁA

Czas w końcu przyjrzeć się bliżej temu, co w latach 1943-1945 powstało na i pod 

powierzchnią   Gór   Sowich.   Poszczególne   kompleksy  można   podzielić   na   trzy 

zasadnicze grupy:

Część centralną (STREFA I), w której zlokalizowane są kompleksy Włodarz, 

Osówka, Jugowice Górne, Soboń, Rzeczka i Moszna,

Część zewnętrzną (STREFA II), w której zlokalizowane są kompleksy: Sokolec i 

Wielka Sowa oraz fabryka zbrojeniowa o kryptonimie Mölke Werke w Ludwikowicach 

Kłodzkich w masywie góry Włodyka,

Podziemia Zamku Książ.

Dodatkowo, w części 4 (Pozostałości) przedstawione zostaną informacje o innych, 

występujących w interesującym nas rejonie obiektach podziemnych. Zatem... do dzieła!

background image

CZĘŚĆ CENTRALNA

Kompleks Włodarz - część naziemna

Włodarz jest jednym z najbardziej rozległych kompleksów  spośród  wszystkich 

istniejących na „Wielkiej Budowie". Teren budowy objął duże obszary lasu, głównie 

na północno wschodnich zboczach góry Włodarz (811 m n.p.m.). W rejonie sztolni 

prowadzono wiele prac ziemnych, a także rozpoczęto wznoszenie kilku żelbetowych 

budowli. Aby zapewnić stały dopływ materiałów i ludzi, z bocznicy na stacji w 

Olszyńcu   doprowadzono   kolejkę   wąskotorową,   której   tory   biegną   zakosami   po 

zboczach   Jedlińskiej   Kopy   i   Włodarza,   kończąc   się   stacją  przeładunkową   na 

północnym krańcu kompleksu. Od tego miejsca na  budowę prowadzi gęsta sieć 

torowisk,   gdyż   kolejka   była   głównym  źródłem  transportu  na  teren  budowy   na 

Włodarzu. Ponadto do celów  zaopatrzeniowych oraz dla zapewnienia łączności z 

innymi kompleksami   wybudowano   kamienną   drogę,   która   biegnie   z   Jugowic 

przez  Włodarz, Mosznę do kompleksu Osówka oraz na Soboń. W związku  ze 

zwiększonym zapotrzebowaniem na wodę, na zboczu Włodarza wybudowano duży 

zbiornik betonowy o pojemności 350 m oraz rozbudowano cały system ujęć wodnych 

i   podziemnych   rurociągów.   Obok  wspomnianej   już   stacji   przeładunkowej 

zlokalizowano   ciąg   baraków  i magazynów na materiały budowlane, w których 

znajdują  się  części  osprzętu   elektrycznego,   kabli,   cegieł   oraz   tysiące   worków 

skamieniałego cementu, ułożone w regularne stosy. Obok toru zlokalizowano  też 

składowisko   piasku   i   żwiru.   Dziś   na   tym   miejscu   jest   sporej  wielkości góra 

usypana wyłącznie z piasku. Przy jednym z betonowych baraków, na poboczu, leżą 

potężne,   żelbetowe   stropice,   które   były  używane   do   obudowy   stropu   w 

podziemnych   halach.   Drugi,   wielki  skład   materiałów   zlokalizowano   na 

południowym   krańcu   budowy.   Na  betonowych   platformach   leży   tam   kilkanaście 

tysięcy skamieniałych worków cementu oraz stosy cegieł. Trzeci, nieco mniejszy 

skład znajduje się nad dużym wykopem obok wlotu sztolni nr 1. W dwóch ceglanych 

barakach zmagazynowano tam kilka tysięcy worków cementu. W wielu miejscach 

napotkamy obecnie na niewielkie składy piasku, cementu czy cegieł. Na całym terenie 

kompleksu   zlokalizowano   też   dwa   duże   wysypiska   kamienia,   pochodzącego   z 

drążonych podziemi.

background image

Pierwsze znajduje się powyżej wylotu sztolni nr 1, obok ciągu magazynów. Główne 

usypisko znajduje się na południowym krańcu budowy, obok stert cementu. Na 

jego   terenie   hałda   ma   kilkanaście   metrów  wysokości   i   wygląda   naprawdę 

potężnie. Niewielka hałda znajduje się  także na wprost wlotu sztolni nr 3, a 

kolejna,  nieco   większa,   na  przeciwko   tzw.  „Żabnika"  obok  sztolni   nr  4.  Na 

hałdzie tej wykonano kilka wykopów i rozpoczęto budowę dwóch fundamentów 

pod baraki. Za hałdą, aż do głównego usypiska, zlokalizowano ciąg platform, na 

których stały wielkie betoniarki o pojemności 3-4 tys. litrów, przygotowujące 

beton dla potrzeb budowy. Poniżej głównego usypiska miały swoje zakończenia 

tory   kolejki,   która   transportowała   od   stojących   w   tym   miejscu   kruszarek 

zmielony   kamień,   używany   do   zagęszczania   betonu.   Obok   kruszarek   stoją 

wielkie fundamenty po ładowarkach i innych urządzeniach technicznych.

Poniżej ciągu platform wykonano dwa duże wykopy, a w jednym z nich wylano już 

ławę fundamentową. Natomiast pomiędzy wykopami  a  platformami  wybudowano 

ceglano-betonowy bunkier. Obok wlotu sztolni nr 4 znajduje się długa platforma. Na 

betonowych podstawach  spoczywały na niej kompresory wentylujące podziemia. 

Natomiast  poniżej   platformy   wybudowano   zbiornik   wody   do   chłodzenia   owych 

kompresorów,   od   którego   wykopano   rów   biegnący   aż   do   żelbetowych  baraków 

obsługi, przy drodze do Jugowic. Nad wlotem sztolni nr 4 wykonano kilka wykopów 

oraz   fundament   pod   barak,   od   którego   biegnie  niewielkiej   głębokości   rów   w 

okolice sztolni nr 1.

Pomiędzy wlotami sztolni nr 2 i 3 (poniżej torowiska) stoi duży,  żelbetowy 

bunkier, a jeszcze niżej całe zbocze poryto wykopami  i usypano wiele pryzm 

ziemi.   W   kilku   wykopach   rozpoczęto   wylewanie  fundamentów.   Platformy   po 

barakach znajdują się także obok wlotu  sztolni nr 1. Powyżej tego wlotu stoi 

dziwna, żelbetowa budowla  - przypominać może zarówno rampę przeładunkową 

kolejki jak i jakiś magazyn. Przeznaczenia owej budowli niestety nie znamy. Obok 

niej  wylano betonowy, ośmiokątny  fundament.  Jego  przeznaczenie   jest  także 

niewyjaśnione.   Pomiędzy   drogą   a   północnym   ciągiem   magazynów,   w   dolinie 

potoku,   wykonano   także   kilka   wykopów,   a   obok  rozgałęziających   się   w   tym 

miejscu torów kolejki stoją fundamenty po  ładowarkach. Natomiast na samych 

background image

torach umiejscowiono kanał naprawczy dla parowozów i wagoników. W pobliżu 

wlotów sztolni nr 1 i 4 wykonano dwa wykopy, w których mieścić się miały 

główne  budowle kompleksu. Tuż obok wlotu sztolni nr 1 wykonano wykop o 

długości około 80 m, szerokości około 60 m i głębokości (prawdopodobnie) 15 

m. Piszę prawdopodobnie, bowiem przez wiele  lat   do   wykopu   tego   zwożono 

śmieci, przez co obecnie ma zaledwie 4-5 m głębokości. Podając głębokość 15 m, 

opieram się na zeznaniu Pana Stasiaka z Jugowic, który wykop ten widział jeszcze 

przed zawaleniem śmieciami. Na dnie wykopu rozpoczęto wylewanie fundamentów; 

jeden z nich miał podobno kilka metrów wysokości. Dziś wystaje jeszcze 1,2 m 

ponad warstwę śmieci. Na dwóch ścianach bocznych wykonano także żelbetowe 

fragmenty muru lub też podstaw pod jakieś urządzenia. Do jednego z fundamentów 

dochodzi tor kolejki wąskotorowej. Drugi wykop ulokowano obok wlotu sztolni nr 

4. Ma on  długość około 100 m, szerokość 50 m i głębokość około 10 m.  W 

wykopie, od strony torowiska, rozpoczęto betonowanie dużego fundamentu pod 

nieznaną   budowlę.   Obecnie   część   wykopu   zalana   jest  wodą,   która   stała   się 

miejscem rozrodu dla tysięcy kijanek. Stąd też wzięła się nazwa - Żabnik. Na 

południowym krańcu kompleksu,  na wzgórzu obok drogi, znajdują się ruiny 

baraków   po   nieznanym   obozie,   którego   więźniowie   pracowali   na   terenie 

Włodarza   lub   Moszny.   Na   terenie   kompleksu   wykonano   wiele   mniejszych 

wykopów, rowów, pryzm,  składów  materiałów  oraz niewielkich  betonowych 

fundamentów. Wszystkie nadają budowie specyficzny krajobraz. Ich dokładną 

lokalizację przedstawia mapka naziemnych obiektów kompleksu Włodarz.

Kompleks Włodarz - część podziemna

Na   północno-wschodnich   zboczach   góry   znajduje   się  największy   z 

dotychczas poznanych podziemnych kompleksów - Włodarz. System składa się 

z   czterech   sztolni,   które   leżą   na   wysokości  585-590  m   n.p.m.   i   biegną 

równolegle do siebie w głąb góry. Są one oddalone od siebie: 1-2 o 80 m, 2-3 o 

80 m oraz 3-4 o 160 m. Poza sztolniami w skład systemu  wchodzą wyrobiska 

chodnikowe i komorowe.     W każdej ze sztolni, w odległości około 50 m od 

wejścia,   wykuto   po   dwie   leżące   po   przeciwnych   stronach   wartownie.   Stan 

background image

zaawansowania Prac nad nimi jest różny - od początkowej fazy drążenia komory, 

aż do etapu obetonowanej wartowni w sztolni nr 4.

Teraz poznamy bliżej część dostępną „suchą nogą", jako że na skutek obwałów przy 

wejściach około 30% tuneli jest stale zalanych wodą.

Do suchej części wchodzimy wejściem nr 4, przez bardzo niebezpieczny obwał. 

Naszym oczom ukazuje się tunel do połowy zawalony gnijącą obudową, pod którą 

stoi około 40 cm wody. Po pokonaniu tego odcinka, po około 50 m, dochodzimy do 

wartowni. Ta po stronie lewej jest w większości już obetonowana. Z części betonu 

nie zdjęto  nawet szalunku, przez co stoi tam teraz plątanina drewnianych stempli. 

Komora po stronie prawej ma wybetonowaną tylko podłogę. W rogu owej komory 

leżą wielkie, łukowe płyty szalunkowe przygotowane do betonowania stropu. Dalej, 

po około 80-100 m dochodzimy do „szachownicy"   tuneli   i   wyrobisk,   na   które 

składają się sztolnie nr 2, 3, 4 oraz 9

tuneli równoległych do nich i 4 poprzeczne. 

W prawo mamy tunel A, którym posuwamy się dalej prosto. Co chwilę nad naszymi 

głowami  pojawiają się ślepo zakończone szybiki. Są to zaczątki kucia górnego

poziomu.   W   końcowym   odcinku   tunelu   A   szybiki   te   mają   prawie  10   m 

wysokości   i   po   kilka   poziomych   drewnianych   pomostów,   zamocowanych   na 

wbitych w skałę wiertłach. Te ostatnie połączone są drabinkami, które do dziś stoją 

na pomostach. Gdy wreszcie dojdziemy do końca tunelu A i skręcimy w prawo, po 

kilku metrach natrafimy na wodę. Im dalej będziemy próbowali się poruszać, tym 

będzie głębsza. Musimy zatem wracać.

W podobny sposób możemy przejść tunele B i C, gdzie także po  pewnym 

czasie napotkamy wodę. Nieco inaczej wygląda sprawa  w tunelu D. Idąc nim 

prosto, po minięciu skrzyżowania ze sztolnią nr 3, po mniej więcej 50 m dochodzimy 

do krzyżówki. Tam kończy się nasze zwiedzanie suchej części podziemi. Jedynie 

idąc w prawo dotrzemy do  miejsca gdzie ma swój wlot szyb transportowy z 

powierzchni. To wszystko - dalej woda jest coraz głębsza. Zmieniamy zatem środek 

lokomocji i przesiadamy się na ponton. Płynąc dalej tunelem D, docieramy do dosyć 

dużej komory wybranej między tunelem D a sztolnią nr 2. Po wpłynięciu i pokonaniu 

około 50 m docieramy do komór wartowni. W  Prawej komorze natrafiamy na 

ciekawą rzecz. Otóż na głębokości około 1 m pod wodą, stoją na dnie skrzynie po 

background image

materiale   wybuchowym   -   donaricie.   Za   wartownią   jest   niewielki   zawał,   za 

którym jest już sucho i możemy wyjść na powierzchnię.

Wracamy pontonem aż do  tunelu D i skręcamy w prawo Po 80 m dopływamy do 

czegoś,   co...   zapiera   nam   dech   w   piersiach.   Wpływamy  bowiem   na   prawdziwe 

podziemne jezioro. Hala o długości ponad 60 m szerokości 9 m i wysokości ponad 10 

m zalana jest do głębokości 1 5 m  krystalicznie czystą i piekielnie zimną  wodą. 

Doskonale   widać   w   niej  leżące   na   dnie   różne   przedmioty,   służące   kiedyś 

budowniczym Na końcu hali - zwanej Jeziorem Łabędzim - jest jeden z najbardziej 

tajemniczych zawałów jakie znamy. O tym jednak będzie mowa w rozdziale 

omawiającym działalność SGP KRET.

Od strony wlotu do hali sztolni nr 1 rozpoczęto montowanie stropu z potężnych 

żelbetowych łukowych stropic. Sztolnia nr 1 jest najgłębiej zalana w całym systemie. 

Poziom wody wynosi tam ponad 1,7 m. Wartownię w sztolni nr 1 rozpoczęto dopiero 

drążyć. Gotowa jest jedna  komora i zaczątki drugiej. To wszystko jeżeli chodzi o 

poziom I podziemi w kompleksie Włodarz. Istnieje jeszcze drugi, położony wyżej 

ciąg tuneli, który razem z dolnymi tunelami (już po wyburzeniu znajdującej się 

między nimi warstwy skał) miał tworzyć wielkie hale. Taki właśnie ciąg korytarzy 

biegnie nad całym tunelem C. Można się tam dostać przez liczne szybiki, którymi 

zsypywano   na   stojące   na   dole  wagoniki   urobek   z   górnego   poziomu.   Ponadto 

fragmenty takich tuneli biegną nad tunelami A i B oraz nad tunelem D przy zalanej 

hali, gdzie  dodatkowo górne korytarze C i D łączy poprzeczny chodnik. Wymiary 

korytarzy   górnego  poziomu   są   o   wiele  większe   od  korytarzy   poziomu  dolnego. 

Przeważnie ich szerokość waha się od 4 do 5 m. Tak więc, aby  uzyskać wymiary 

dużej hali, nie wystarczyłoby wyburzenie stropu między  tymi  poziomami,  ale 

trzeba   byłoby  jeszcze  poszerzać  dolny  tunel. Widzimy tutaj podobieństwo tych 

tuneli do korytarzy o przekroju T z kompleksu Osówka, gdzie podziemia są jakby 

o jeden stopień wyżej - mają już wyburzony strop.

Z powierzchni dochodzi do podziemi szyb o głębokości 40 m i średnicy 4 m. Jest w 

połowie   zablokowany   przez   zator   z   gałęzi,   liści   i   ziemi.  Długość   korytarzy   w 

kompleksie Włodarz wynosi 3 100 m, powierzchnia 10 710 m2, natomiast kubatura: 

31 362 m3 poziomu dolnego i 10 625 m3 poziomu górnego, co razem daje 42 000 m .

background image

Stan wyrobisk pod względem górniczym jest dobry, jedynie przy wejściach istnieją 

obwały. Zagradzają one odpływ wodzie i są przeszkodą w swobodnej penetracji 

podziemi.

Kompleks Włodarz - badania

W   podziemiach   kompleksu   Włodarz   nasze   szczególne   zainteresowanie 

wzbudził (i wzbudza nadal) duży zawał na końcu hali, będącej przedłużeniem 

sztolni nr 1. Warunki pracy w tym miejscu należą  do najcięższych w całym 

„Riese". Dojście do zawału jest bardzo trudne  i wiedzie przez głęboką wodę i 

wielkie bloki skalne. Podjęliśmy jednak wyzwanie.

Prace badawcze w tym miejscu przeprowadziliśmy w grudniu 1993 roku oraz 

w styczniu 1994 roku. Polegały na rozbijaniu wielkich bloków skał (kilof, młot, 

przecinaki) i przerzucaniu rumoszu skalnego kilka metrów za siebie. Po paru 

dniach udało się nam odsłonić kilka metrów chodnika wychodzącego nieco poza 

obrys   hali.   Niestety,   kończy   się   on   przodkiem.   Dalsze   prace   przerwało 

pojawienie  się w wykopie wody, która przesiąka  ze wspomnianego  „Jeziora 

Łabędziego".

Podczas   rozkopywania   zawału   natrafiliśmy   na   sporo   części   sprzętu 

budowlanego (kilofy, łopaty, świdry) oraz na duże ilości lasek donaritu wraz z 

odcinkami lontów, a także na same lonty (nawet 2-3 metrowe odcinki). Może to 

świadczyć o pośpiesznym zdetonowaniu ładunków w tym odcinku podziemi. 

Wystające   z   zawału   w   jednym   miejscu   pogięte   szyny   kolejki   zdają   się   to 

potwierdzać.   Obecnie   prace   w   tym   rejonie   możliwe   będą   chyba   dopiero   po 

osuszeniu podziemi, jednak aby tego dokonać, trzeba będzie przekopać aż trzy 

zawały   w   sztolni   nr   1.   Blokują   one   bowiem   odpływ   wody   z   kompleksu, 

„zalewając"   go   do   głębokości   1,7   m   w   rejonie   wartowni.   Bez   osuszenia 

podziemi   ciężko   będzie   całkowicie   spenetrować   zawał   i   wyjaśnić   tajemnicę 

Włodarza.   Według   wszelkich   znaków   zawał   ten   kryje   dostęp   do   dalszych, 

dużych   partii   podziemi   oraz   sztolni   nr   5   -   największego   mitu   kompleksu 

Włodarz. Mitu, którego od kilku lat usilnie poszukują wszyscy „siedzący" w 

temacie Gór Sowich.

Tak   się   złożyło,   że   jako   jeden   ze   szczęśliwców   miałem   okazję   widzieć 

background image

fotokopie oryginalnych planów sztolni nr 5 oraz tego, do czego ona prowadzi. A 

prowadzi   w   bardzo   ciekawe   miejsca.   Sztolnia   ta   dochodzi   do   systemu 

podziemnych komór, w których ulokowany został ośrodek badawczy, a dalej 

biegnie w kierunku serca Olbrzyma", do tzw. „Centrum". Cóż to takiego owo 

„Centrum"?   Jest   to   duży   podziemny   kompleks   ulokowany   wewnątrz   Góry 

Moszna   który   pełni  rolę   głównego   skrzyżowania   w   podziemnych   Górach 

Sowich. Do niego schodzą się wszystkie chodniki łączące podziemne kompleksy 

Możemy   więc   stwierdzić,   że   odkrycie   wejścia   do   „Centrum"   rozwiąże   tajemnice 

„Olbrzyma".   Tak,   o   ile   oczywiście   ktoś   kiedyś   zainwestuje  odpowiednią   sumę 

pieniędzy,   aby   zlokalizować   i   odkopać   wloty   sztolni  (prawdopodobnie   dwóch) 

prowadzące do „Centrum" lub do zamaskowanego szybu, pełniącego w „Centrum" rolę 

szybu windowego.

Wiadomo,   że   kompleksy   podziemi   wykuto   na   różnych   poziomach  i że w 

szybie „Centrum" chodniki do kompleksów także schodzą się na różnych poziomach. 

Powstał zatem szyb z windami, które umożliwiają przejście między kompleksami, np. 

z Włodarza (590 m n.p.m.) winda w „Centrum" zjedzie na 560 m n.p.m. i dalej już 

prosta droga do Rzeczki.

Wiadomo, iż wylot sztolni nr 5 znajduje się wyżej niż poziom znanych sztolni 

Włodarza, ale o ile wyżej - tego dokładnie nie wiem. Podobnie też nie znam odchylenia 

kierunku przebiegu względem sztolni nr 1. Wiem za to, że posiada połączenie poprzez 

korytarz komunikacyjny i wąską sztolnię odwadniającą ze znanymi nam podziemiami 

oraz  że   właśnie   dlatego   podziemny   Włodarz   zalany   jest   dziś   wodą.   Niech  o 

prawdziwości tego, o czym piszę, świadczy fakt znalezienia kilka lat temu w sztolni nr 

1 przez moich kolegów pewnej niepozornej blaszanej tabliczki. Ma ona następujący 

napis:  A II.  Wyjaśniam,  że jest to tabliczka z numerem sztolni, a konkretnie z 

numerem wyjazdu z podziemi (A - Ausgang (wyjazd) II). Obecnie nazywamy ten 

tunel sztolnią nr 1, ale w rzeczywistości był on tunelem nr 2 w kompleksie Włodarza. 

Tunelem nr 1 jest mityczna (choć tak naprawdę istniejąca) sztolnia nr 5. A „na deser" 

zamieszczam fragment planu podziemi, o których piszę

(patrz ryc. 39).

background image

Kompleks Osówka - część naziemna

Kompleks Osówka jest najbardziej rozbudowanym spośród wszystkich kompleksów 

w Górach Sowich. Odnosi się to zarówno do części naziemnej jak i podziemnej.

Na część naziemną kompleksu Osówka składają się budowle w rejonie  podziemi, 

wzdłuż drogi Kolce-Walim oraz wiele innych pojedynczych obiektów rozrzuconych po 

lesie w promieniu około 1 km od szczytu góry.

Zanim poznamy zasadniczą część kompleksu, przyjrzyjmy się bliżej pozostałościom 

po Wielkiej Budowie, które znajdują się jakby na przedpolu kompleksu Osówka, we 

wsi Kolce. W dużym, trzypiętrowym budynku zlokalizowano tam jeden z najbardziej 

znanych obozów sowiogórskiej budowy i KL Dörnhau. Obecnie mieści się w 

nim magazyn zbożowy. Nieco dalej (przy nasypie kolei normalnotorowej) znajdują się 

wielkie wykopy pod podziemny dworzec kolejowy dla pociągów specjalnych. Fakt 

ten   sugeruje   zamiar   rozbudowy   podziemi  aż   pod   rejon   wsi.   Obok   wykopów 

umiejscowiono magazyny i baraki z warsztatami naprawczymi dla kolejek wąskotorowych, 

które kursowały  na  Osówkę  i  Soboń.  Fundamenty  oraz  resztki  nasypów  kolej 

pozostały po nich do dziś. Niedaleko obozu (od wysadzonego mostu) rozpoczyna 

się szeroka, brukowana droga, biegnąca przez cały kompleks  oraz  dalej przez 

Mosznę aż w rejon Włodarza. Droga ta jest w doskonałym stanie, podobnie jak i 

cały system studzienek odwadniających stok, na którym ją zbudowano. Zanim 

droga osiągnie las, dwukrotnie krzyżuje się z torami kolejki wąskotorowej, która 

zakosami po zboczu góry, pnie się pod sam jej szczyt w miejsce, gdzie zlokalizowano 

główną część budowy. Idąc tą drogą, co kilkadziesiąt metrów widzimy w lesie 

duże   wykopy,   pryzmy   gleby   i   splantowane   platformy  pod   budowę   jakichś 

obiektów.   Przy   drodze   znajduje   się   także   niewielki   kamieniołom   -   jak   się 

niedawno okazało nie jest on wybraniem pod sztolnię nr 4. Około 1,5 km w głąb 

lasu rozpoczyna się zasadnicza część budowy, leżąca na poziomie wlotów sztolni.

W rejonie wlotu sztolni nr 3 zlokalizowano obóz dla więźniów  zatrudnionych 

przy   budowie   kompleksu   o   nazwie   KL   Saüferwasser  Dziś   pozostały   po   nim 

fundamenty   baraków   i  ujęcia   wody.   Nad   wlotem  sztolni   nr   3   wykonano   duży 

wykop, poszerzający wlot do sztolni lub  przygotowany pod obiekt nieznanego 

przeznaczenia.

background image

Obok   torowiska   kolejki,   która   transportowała   urobek   ze   sztolni   nr   3  na 

pobliskie  usypisko  w  dolinie potoku Kłobia,  stoi fundament kompresora. Jest 

usytuowany w bardzo ciekawym miejscu. Otóż do najbliższego wlotu sztolni (nr 

3)   jest   około   250   m.   Tymczasem   naprzeciw   fundamentu   droga   jest   mocno 

poszerzona   -   niestety   nie   wiadomo  w   jakim   celu.   Około   300   m   dalej 

zlokalizowano główne usypisko  kamienia z podziemi. Zajmuje ono całą dolinę 

potoku i jest naprawdę potężne. Właśnie tam - na poziomie potoku Kłobia - spod 

zwałów kamienia wystają tory kolejki. Czyżby prowadziły one do kolejnej sztolni?

Na hałdzie obok torowiska stoi podstawa (4 żelbetowe słupy) po urządzeniu 

wyciągowym platformy, która kursowała na szynach po zboczu góry do poziomu 

„górnej"   budowy.   Pomiędzy   wlotem   sztolni   nr   2  a   hałdą   stoi   fundament   ze 

schodami po niewielkiej wartowni. Znajduje  sil  tam również  gruba, żelbetowa 

płyta   nieznanego   przeznaczenia.  Tworzy   ona  na  potoku  swego   rodzaju   most. 

Przed wlotem sztolni nr 2 znajduje się niewielki skład cementu, natomiast po drugiej 

stronie drogi stoją fundamenty po barakach obsługi technicznej oraz fundamenty po 

niewielkich magazynach sprzętu technicznego (łopat, kilofów itp.). Znajduje się 

tam   także   fundament   po   nieznanym   urządzeniu,   pryzmy  gleby   oraz   krótkie 

wykopy (rowy?). Nieco bliżej wlotu sztolni nr 1  leży  betonowy, otwarty zbiornik 

przeciwpożarowy. Tuż nad drogą, pomiędzy sztolniami nr 1 i 2, znajdują się duże 

fundamenty   po   stacji   kompresorów,   zaopatrujących   podziemia   w   powietrze. 

Około 300 m dalej, na zboczu, wybudowano obiekt o bardzo dziwnym kształcie. 

Są to  jakby betonowe klatki. Nie znamy przeznaczenia tego obiektu. Podobna 

konstrukcja znajduje się także na zboczu, po drugiej stronie drogi, dokładnie 

naprzeciw opisywanej budowli.

Jeżeli   chodzi   o   tzw.   część   dolną,   to   w   zasadzie   już   wszystko.   O   wiele 

ciekawsze obiekty znajdują się na zboczu nad podziemiami...

Tory   kolejki   wąskotorowej,   biegnącej   od   wsi   Kolce,   wznoszą   się   na 

wysokość około 660 m n.p.m., osiągając poziom zasadniczej części budowy na 

Osówce. Tor prowadzący od strony Sobonia rozgałęzia się bezpośrednio nad 

podziemiami   na   kilka   bocznych   torowisk,   docierających   do   wszystkich 

najważniejszych części budowy.

background image

Główną budowlę systemu ulokowano obok centralnego torowiska w samym 

środku budowy. Mowa o żelbetowym bunkrze o powierzchni około 680 m2 i 

kubaturze 2 300 m3. Jest to budowla w stanie surowym - ściany o grubości 0,5 

m są wewnątrz wyłożone supremą, a dach o grubości 0,6 m ma kształt koryta, 

jako że był on przygotowywany do maskowania ziemią i drzewkami. Bunkier 

posiada 8 połączonych ze sobą pomieszczeń, 5 otworów drzwiowych i 46 okien. 

Jedna  ze ścian  jest zbudowana z cegły, co świadczy o zamiarze  rozbudowy 

obiektu.   Potwierdzeniem   tego   jest   rozległy   wykop   obok   budowli,   w   którym 

miano wybudować drugą część obiektu. Budowla ma ponad 50 m długości i 14 

m   szerokości.   Wśród   ludności   miejscowej   funkcjonują   aż   3   nazwy,   jakimi 

określa się ten obiekt. Niewątpliwie najbardziej znaną jest „Kasyno". Nazwy 

rzadziej używane to: „Zamek Hitlera" i „Dom Hitlera". Podobnie, jak w wielu 

innych   przypadkach   również   dla   tego   obiektu   nie   udało   się   określić 

przeznaczenia. Prawdopodobnie miał on mieścić pomieszczenia mieszkalne dla 

obsługi technicznej gotowego obiektu lub był przygotowany na pomieszczenia 

produkcyjno   -laboratoryjne.   Nie   możemy   jednak   stwierdzić   tego   ze 

stuprocentową pewnością. Poniżej „Kasyna", przy torze kolejki, wybudowano 

ciąg   sześciu   żelbetowych   zbiorników   przeznaczonych   do   magazynowania 

piasku i żwiru. Mają one łączną długość 134 m, szerokość 11 m i głębokość 5 

m.   Część   z   nich   jest   wypełniona   piaskiem   i   kruszywem.   Pod   zbiornikami 

usytuowano na kilku poziomach betonowe platformy. Stały na nich betoniarki, 

kruszarki, być może kompresory oraz inne urządzenia techniczne niezbędne do 

przygotowania betonu, który pod ciśnieniem podawano przez szyb do podziemi. 

Na  jednej z platform zmagazynowano  kilka tysięcy worków cementu.  Obok 

nich   stoi   wielka   bryła   zastygłego   nie   wykorzystanego   betonu.   Pomiędzy 

"Kasynem"   a   zbiornikami   znajduje   się   wejście   do   podziemnego   tunelu   o 

wymiarach 1,25 x 1,95 m, długości 30 m i spadzie około 8°. Tunel ten miał 

łączyć „Kasyno" z szybem. Ukończona część tunelu ma wylot w betonowym 

pomieszczeniu, przykrytym żelbetową płytą (obecnie zawaloną) Pomieszczenie 

ma kształt nieforemnego sześciokąta. Dalszy ciąg tunelu był w trakcie budowy. 

Wykonano   tylko   wykop,   dochodzący   do   szybu   Na   podstawie   jego 

background image

wewnętrznego kształtu przypuszczamy, że miał on służyć jako kanał, w którym 

biegłyby   różne   kable   łączące   „Kasyno"   z   podziemiami.   Jego   wymiary   są 

bowiem zbyt małe, aby mogli się w nim poruszać swobodnie ludzie, zwłaszcza, 

że mieli to być najważniejsi ludzie w Rzeszy.

Na   tej   samej   platformie,   gdzie   zmagazynowano   worki   cementu,   stoi 

żelbetowy   magazyn,   do   którego   dochodził   tor   kolejki.   Wokół   magazynu 

znajdują   się   rozległe   składy   cegieł,   rur   kamionkowych   i   innych   elementów 

ceramicznych  używanych na  budowie.  Od głównego  toru  poprowadzono też 

boczny tor - dochodził on do górnej stacji platformy wyciągowej. Po platformie 

pozostały dziś jedynie ruiny stacji oraz biegnące po zboczu betonowe podstawy, 

po których się poruszała. Na linii nasypu platformy widzimy m.in. ślady po 

wiadukcie kolejki wąskotorowej, która kursowała nad platformą. Prowadziła do 

najbardziej tajemniczej budowli systemu - „Siłowni".

„Siłownia" jest betonowym blokiem o wymiarach 30 x 30 m. Z tego monolitu 

prowadzą w głąb włazy ze stalowymi klamrami oraz zawalone obecnie zejścia, 

świadczące   o   kilkupiętrowej   głębokości   obiektu.   Cała   dostępna   jego   część 

połączona jest siecią rur i kanałów. Na powierzchni są też doskonale widoczne 

elementy  hydrauliki przemysłowej:  rury kamionkowe,  studzienki i śluzy. Do 

środka   budowli   prowadzą   jeszcze   dwa   ciekawe   otwory.   Pierwszy   z   nich 

przypomina szyb windy, natomiast drugi jest bez wątpienia klatką schodową. 

Jak   głęboko   sięga   ta   budowla   i   co   kryją   niedostępne   od   1945   roku   dolne 

poziomy   Siłowni?   To   dwa   pytania,   na   które   wciąż   brak   jednoznacznej 

odpowiedzi.

Wiadomo, że obiekt miał być rozbudowywany. Świadczą o tym sterczące z 

niego stalowe pręty. Według naocznych świadków, zaraz po wojnie miały one 

po   4-5   m   wysokości,   ale   niestety   zostały   w   latach   50.   ścięte   przez 

szabrowników, których nie brakowało w tym rejonie.

Powyżej „Kasyna" i głównego toru kolejki prowadzono rozległe prace ziemne 

- wykonano wiele wykopów pod fundamenty przyszłych budowli, a około 450 

m   od   szczytu   Osówki   wybudowano   dwukkomorowy   zbiornik   na   wodę   o 

pojemności   350   m3.   Zbiornik   zasilany   był  w   wodę   rurociągiem   biegnącym 

background image

przez Rzeczkę, aż ze stoków Wielkiej Sowy. Ślady wykopów wskazują,  że miał 

zaopatrywać w wodę cały rejon budowy. W pobliżu zbiornika znajdują się także 

fundamenty po kilku barakach mieszkalnych bądź magazynach. Duży zespół 

magazynów   zlokalizowano   także   na   wschód   od   „Kasyna",   gdzie   przy   za-

kończeniach   torowisk   znajdują   się   duże   składowiska   piasku   i   ceramiki 

budowlanej.   Na   brzegu   lasu   stoi   duża   ceglana   budowla   z   zakratowanymi 

oknami,   o   nieznanym   przeznaczeniu.   Nieco   głębiej   w   lesie,   przy   punkcie 

węzłowym   szlaków,   zbudowano   niewielki   zbiornik   na   wodę.   Obok   tego 

miejsca, w świerkowym lasku, znajduje się betonowy fundament po baraku, a 

cały teren wokół jest splantowany i pełen wykopów. Przy drodze biegnącej z 

Kole do Walimia, około 750 m przed wlotem sztolni nr 3, poprowadzono po 

zboczu drogę, dochodzącą do platformy przy jednym z zakosów kolejki. Na 

platformie   w   zboczu   góry   wybudowano   niewielki   żelbetowy   magazyn,   w 

którym   prawdopodobnie   przechowywano   materiał   wybuchowy   używany   na 

budowie. Magazyn zamykano pancerno-betonowymi drzwiami. Dziś pozostały 

po nich jedynie zawiasy i... wspomnienia.

Jak   już   nadmienialiśmy,   zaopatrzenie   kompleksu   Osówka   w   materiały 

budowlane odbywało się kolejką wąskotorową, która miała swoją bocznicę na 

stacji kolei normalnotorowej w Głuszycy Górnej. Kolejkę  poprowadzono przez 

Głuszycę Górną (gdzie obok wiaduktu normalnej  kolei widać filary po wiadukcie 

kolejki wąskotorowej), dalej do Kole obok wsi Zimna Woda i zakosami aż do poziomu 

budowy.

Do rejonu budowy doprowadzono także rurociąg od ujęć wody w  Głuszycy. Jak 

widać kompleks  Osówka w swojej naziemnej  części  jest najbardziej rozległym i 

zaawansowanym w budowie kompleksem  Mimo  to nie daje nam odpowiedzi na 

pytanie:   jak   miała   ostatecznie  wyglądać   naziemna   część   obiektu   budowanego 

wewnątrz góry?

Kompleks Osówka - część podziemna

Przy   leśnej   drodze   Kolce-Walim,   w   dolinie,   którą   płynie   potok  Kłobia, 

znajdują się wejścia do najbardziej rozbudowanego systemu podziemnego w Górach 

background image

Sowich. Wloty do tuneli usytuowane są na południowych stokach niepozornej góry o 

nazwie   Osówka.   Dość   trudno  odnaleźć   ją   w   przewyższających   masywach 

Włodarza, Sobonia i Moszny. Jednak mimo swych niewielkich rozmiarów wnętrze 

góry  kryje   potężny   system,   ustępujący   swoimi   rozmiarami   tylko   podziemiom 

Włodarza.

System   składa   się   właściwie   z   dwóch   części.   Pierwsza   (większa)  obejmuje 

sztolnię nr 1 i 2 oraz położone między nimi wyrobiska chodnikowe. Druga część to 

sztolnia nr 3. Jest oddalona od zasadniczej części podziemi o około 500 m i tworzy 

osobny   system   niepołączony  z   częścią   główną.   Wyrobiska   sztolni   leżą   na 

następujących wysokościach: nr 1- 610 m n.p.m. oraz nr 2 - 595 m n.p.m. Pierwszy 

poziom dostępny z wejścia nr 1 kończy się na tzw. uskoku, który jest wielkim 

zawałem. O wybuchu, jaki zniszczył tę część tunelu i sztucznie połączył obydwa 

poziomy, świadczą wyraźnie resztki obudowy, lontów i pokruszonej skały. W miejscu 

tym można też zauważyć ciekawą rzecz. Otóż, spływająca do uskoku woda wsiąka w 

niego, co wydaje się naturalne,  natomiast na pewno naturalnym nie jest to, że w 

położonej niżej wartowni po owej wodzie nie ma już śladu.

Teraz wejdźmy do środka.

Od razu odczuwamy różnicę temperatur. W lecie jest zimno, natorniast zimą 

natura pokazuje nam do czego jest zdolna. W wyniku skraplania się i częściowego 

zamarzania pary wodnej (efekt ruchu  turystycznego) naszym oczom ukazuje się 

prawdziwie   bajkowy   świat.  Duże   i   małe,   cieniutkie   jak   szpilki   i   grube   jak 

drzewa, wiszące i sterczące ze spągu lodowe sople są niesamowite. Dlatego też osobiście 

polecam   zwiedzanie   podziemi   szczególnie   zimą   -   to   doprawdy   niezapomniane 

przeżycie.

Po około 50 m z głównego tunelu skręcamy w prawo i przez tunel  biegnący od 

komory wartowni docieramy do serca kompleksu. Widzimy wszystkie fazy budowy, 

od małych tuneli aż po gigantyczne hale o wymiarach boiska sportowego. Doskonale 

wyeksponowane są tunele  o przekroju litery T. Powstały poprzez wybranie najpierw 

części dolnej,  potem środkowej, górnej a następnie górnych bocznych fragmentów. 

Pozostałych elementów nie zdołano już wybrać. Gdyby jednak to uczyniono, 

powstałyby ciągi hal o szerokości 8-10 m i wysokości 10-15 m. Takie hale 

background image

wykuto tylko w trzech miejscach. Dwie z nich są już obetonowane; jedna w 

całości, druga ma wylany tylko strop. Nie zdjęto z niego szalunku i dziś tworzy 

on fantastyczny widok. Niebawem wchodzimy w nieco węższe tunele. Tunel 

sztolni nr 2 poprowadzi nas w kierunku tzw. uskoku i wartowni. Pod nogami 

szumi   woda.   Spływa   w   kierunku   uskoku.   Dochodzimy   do   niego.   Dziś   jest 

zagruzowany   i   przykryty   schodami,   ale   kiedyś,   aby   dostać   się   do   wartowni 

trzeba było się nieco pogimnastykować.

Schodzimy   do   wartowni.   Jest   niemal   całkowicie   ukończona.   Doskonale 

widoczne   są   podwójne   żelbetowe   stropy   nad   komorami,   działające   niczym 

poduszka powietrzna. W pomieszczeniach warty zamontowano pancerne płyty, 

które były dodatkowo chronione przez obudowę przeciwodłamkową (mowa o 

schodkach z betonu naokoło płyty). Zwróćmy uwagę na ich grubość i doskonały 

stan. Okienka strzelnic znajdują się po obu stronach tunelu, ale są w stosunku do 

siebie przesunięte o kilka metrów. Po co? Aby w przypadku otwarcia ognia 

strzelcy nie razili się wzajemnie ogniem.

Mijamy wartownię i tunelem sztolni nr 2, kierując się do wyjścia.  Po drodze 

mijamy niewielki fundament po kompresorze tłoczącym powietrze do tunelu. Jeszcze 

kilka metrów i jesteśmy znowu w krainie światła.

Na końcu, w otwartej części podziemi, możemy zobaczyć jedną dużą halę w 

stanie surowym. Znajduje się tam również odejście tunelu w kierunku Włodarz-

Soboń   oraz   Rzeczka.   Można   tam   także   podejść   od   spodu   pod   szyb 

wentylacyjny. Zobaczymy dodatkowo pewną  komorę, położoną dokładnie pod 

tzw.  „Siłownią".  Wszystko  wskazuje,  że stąd właśnie zamierzano wykuć szyb 

łączący oba te miejsca.

Niestety, chyba nigdy nie zobaczymy sztolni nr 3. Dlaczego? Prawdopodobnie nie będzie 

udostępniona turystom. Leży bowiem około 500 m  od   głównych   wyrobisk.   Kiedy 

idziemy   na   Osówkę   drogą   z   Kolc,  w pewnym momencie ją mijamy  - jest to 

wybranie w zboczu z drewnianymi stemplami. W tym miejscu muszę wykazać się brakiem 

skromności i samemu pochwalić, gdyż to właśnie Grupa Badawcza „Góry Sowie", w 

której działałem, dokonała odkopania tego wejścia w 1992 roku. Przed nami sztolnię 

rur 3 badał m.in. Jerzy Cera. Co jest w jej środku? Otóż, sztolnia ma razem z bocznymi 

background image

chochlikami długość około 120 m i dwie ceglano-betonowe tamy, które przegradzają ją 

do  wysokości 90 cm i 60 cm. Nie wiemy po co je wybudowano, natomiast  bardzo 

skutecznie przeszkadzają w penetracji tunelu, utrzymując w nim wodę do głębokości 90 

cm.

Ogólna długość wyrobisk w kompleksie Osówka wynosi 1 750 m, powierzchnia 6 

700 m2 a kubatura 30 000 m3. Stan wyrobisk pod względem górniczym (pomijając 

prace zabezpieczające) jest dobry i przy penetracji kompleksu nie ma prawie żadnego 

zagrożenia.

Kompleks Osówka - badania

Prace badawcze w kompleksie Osówka rozpoczęliśmy w czerwcu 1992 roku od 

przebrania obwału na wlocie sztolni nr 3. Nie było to trudne technicznie, ale bardzo 

męczące fizycznie. Po prostu trzeba było przerzucić całe tony ziemi i skał oraz odsłonić 

wlot sztolni, aby woda wypełniająca tunel mogła swobodnie spłynąć. Chodziło nam o 

możliwość  spenetrowania  tunelu,  co  też  powiodło  się  28  sierpnia  1992  roku Po 

przebraniu zawału i postawieniu obudowy z drewna, udało się nam obniżyć poziom 

wody w tunelu do około 30 cm. Obecnie (po ponownym osunięciu się ziemi) poziom 

wody   w   tunelu   oscyluje   w   granicach  80   cm.   Innymi   słowy,   aby   swobodnie 

penetrować tunel ponownie należałoby oczyścić obwał.

Pomiędzy kwietniem a czerwcem 1994 roku prowadziliśmy roboty przy tzw. 

uskoku. Tutaj sprawa wyglądała dużo poważniej. Czekało nas znacznie więcej skał 

do przerzucenia, a do tego prace utrudniały ciemności oraz lejąca się na głowy 

woda,  pochodząca  z  żyły  wodnej  odsłoniętej w czasie drążenia chodników w 

latach   1943-1945.   Jednak  uporczywe   przekopywanie   zawału,   powoli   dawało 

efekty. Byliśmy  coraz głębiej i bliżej celu. Po lewej stronie tunelu ukazały się 

szalunki  (belki i deski) oraz coraz większe pustki między skałami. Niestety, zale-

wająca ciągle wykop woda okazała się silniejsza od nas. Przegraliśmy. Obecnie są 

pewne szanse,  aby jeszcze  raz zmierzyć się z uskokiem,  tym  razem   z   pomocą 

techniki.   Piszę   „pewne   szanse",   bowiem  gospodarz  obiektu do końca nie jest 

zdecydowany czy prowadzić prace badawcze, czy też zadowolić się stanem obecnym. 

Stan obecny to efekt „dziwnej"  adaptacji obiektu, w wyniku której, co prawda 

background image

ułatwiono przejścia  głównymi tunelami ale także, bez sprawdzania, zasypano 

rumoszem  skalnym wszystkie ważne, najbardziej obiecujące miejsca, znacznie 

utrudniając dostęp do nich. Popełniono wręcz kardynalne błędy tłumacząc to chęcią 

szybkiego otwarcia tuneli dla turystów, lecz mam nadzieję, nie zaprzepaszczono 

przy tym ostatecznie szansy odkrycia czegoś nowego.

Komora strzelnicza (izba bojowa) w prawej wartowni tunelu nr 2 jest niedostępna 

od... No właśnie, od kiedy? Wejścia do niej broni duży  zawał, który powstał 

gdzieś   między   1945   a   1950   rokiem  

12

  w   wyniku  wysadzenia   części   nie 

obetonowanej komory wartowni. Przez długie lata do wnętrza izby bojowej można 

było zaglądać jedynie przez nieco  uchylone okienko strzelnicy. Można też było 

obejrzeć sobie leżącą  naprzeciw taką samą wartownię i porównać je, ale to nie to 

samo.

18 stycznia 1998 roku stanęliśmy przed wartownią z mocnym postanowieniem jej 

zbadania.   Skąd   wzięła   się   szansa?   Otóż,   izba   bojowa   posiada   (oprócz   otworu 

strzelniczego oraz wentylacji) otwór o przekroju  prostokąta   o   wymiarach   mniej 

więcej 25 x 40 cm, przez który miały z niej być wyrzucane granaty. Wybór padł na 

Piotra, najszczuplejszego.

Po   kilku   minutach   przeciskania   (otwór   jest   długi   na   około   1   m),   Piotr 

oznajmił o dotarciu do wnętrza wartowni. Okazało się, że w wartowni nie ma nic 

poza   pustą   skrzynką   narzędziową   i   dwoma   budowlanymi   „koziołkami". 

Tajemnica przestała być tajemnicą.

Z   kolei   w   maju   i   czerwcu   1998   roku   postanowiliśmy   wyjaśnić   jedną   z 

zagadek „Kasyna". Chodzi o nie wybetonowany fragment podłogi (około 4 x 5 

m) wewnątrz budowli. Nasze prace posuwały się szybko do przodu, bowiem 

ziemia nie była zbyt ubita. Podkreślam - ZIEMIA! - a nie skały, które powinny 

tu być. Po wykonaniu wykopu o wymiarach 2 x 3 m i głębokości 2,5-3,0 m, 

dotarliśmy do warstwy skał, której nie zdołaliśmy już przebić. Fakt ten bardzo 

nas zaskoczył, bowiem badania prowadzone różnymi technikami (m.in. przez 

radiestetów)  wskazywały na istnienie w tym miejscu zejścia do podziemnej części 

obiektu. Ponadto z tego właśnie miejsca powinien biec tunel w kierunku Siłowni". Czy 

12

 

Niestety ustalenie dokładnej daty nie jest możliwe.   

background image

biegnie on faktycznie? Bardzo możliwe. Być może uda się nam w końcu dokończyć 

wykop i tajemnica zostanie wyjaśniona Pozostaje tylko ta warstwa skał...

Kompleks Jugowice Górne - część naziemna

System   Jugowice   Górne   posiada   dość   mocno   rozbudowaną   część   naziemną. 

Składają   się   na   nią   żelbetowe   baraki,   ujęcia   wody   oraz   sieć  dróg   i   torowisk. 

Poznawanie  tej  części   rozpoczniemy  od  dworca  kolejowego   na   trasie   Świdnica-

Jedlina Zdrój. Od stacji biegło zelektryfikowane połączenie do Walimia, które 

zaopatrywało   w   materiały  kompleks   Rzeczka.   Sama   stacja   była   też   punktem 

przeładunkowym   dla  materiałów   używanych   na   budowie   w   górach.   Po   wojnie 

znajdowało się na  niej dużo sprzętu (kabli, osprzętu elektrycznego i różnego sprzętu 

technicznego). Zaopatrywanie systemu Jugowice odbywało się z bocznicy kolejowej 

na stacji w Olszyńcu. Stąd też zakosami  poprowadzono kolejkę wąskotorową do 

kompleksów   Włodarz   i   Jugowice.   W  samych   Jugowicach   (około   200   m   za 

wiaduktem   kolejowym;  wybudowano   basen,   prawdopodobnie   na   potrzeby 

przebywającej   na   terenie   kompleksu   załogi.   Uregulowano   też   płynący   przez 

wieś strumień Jaworzynka, którego brzegi tu i ówdzie wzmocniono betonowym 

murem.   Wzdłuż   drogi   na   terenie   całej   wsi   stoją   żelbetowe   baraki   obsługi 

technicznej. Baraki, to raczej za dużo powiedziane. Są to żałosne ruiny baraków 

zdewastowanych   przez   miejscową   ludność.   Według   relacji   świadka   były   to 

piętrowe konstrukcje z żelbetu, mające wymiary 46,5 x 16 m oraz 42 x 12 m. 

Posiadały   centralne   ogrzewanie,   sieć   wodociągową   i   kanalizacyjną   oraz 

elektryczność.   Część   pomieszczeń   wykończono   płytkami   ceramicznymi. 

Niestety,   na   przełomie   lat  40.   i   50.   w   skutek   odzysku   z   nich   pustaków, 

częściowo   je   rozebrano,   a   następnie   podcięto   filary   trzymające   stropy.   W 

efekcie, baraki stały się ruiną. 

W górnej części wsi, po prawej stronie drogi, zlokalizowano stację  końcową 

kolejki wąskotorowej. Przy bocznicy ulokowano skład materiałów budowlanych. 

Jeszcze  dziś można  tam znaleźć  worki skamieniałego   cementu   oraz   duże   ilości 

metalowego osprzętu używanego na budowie. Stoi tam także fundament po dużym 

baraku magazynowym.  Na zboczu góry, powyżej bocznicy, znajdował się obóz dla 

background image

robotników  przymusowych  oraz  jeńców wojennych. Dziś  po  barakach  pozostały 

jedynie betonowe platformy i fundamenty. Według ustaleń obóz nosił nazwę Hausdorf 

i nie miał nic wspólnego z KL Gross Rosen.

Z ważniejszych budowli, zlokalizowanych przed wlotami sztolni, wymienić należy 

fundament po kompresorze, jaki stoi poniżej wlotu sztolni nr 2, fundament po takim 

samym urządzeniu, stojący na wybraniu przed zawalonym wlotem sztolni nr 4 oraz 

fundament po baraku, który stał obok wlotu sztolni nr 6. Poza tym, na wybraniu przed 

sztolnią nr 4 znajduje się ceglany fundament nieznanego przeznaczenia. Mówi się, że 

stał tam piec (?!), że była piekarnia? Na dzień dzisiejszy nie wiemy jednak nip więcej 

o funkcji tej budowli. Przed wlotami sztolni  nr 1 i 2 jest duża hałda kamienia z 

podziemi. Podobne hałdy, lecz nieco mniejsze, znajdują się przed wlotami sztolni nr 

6 i 7. W związku ze zwiększonym ruchem samochodowym,   drogę biegnącą 

przez wieś poszerzono i utwardzono. W dwóch miejscach skarpy wzmocniono 

betonowymi murami oporowymi oraz odwodniono siecią sączków i studzienek. 

Na   wschodnim   zboczu   góry   Jedlińska   Kopa,   w   dolinie  potoku   bez   nazwy, 

wybudowano żelbetowy zbiornik na wodę oraz małą  przepompownię. Zbiornik 

jest dwukomorowy i ma 350 m pojemności. Miał on być częściowo zasilany 

wodą   z   potoku,   częściowo   zaś   wodą   spływającą   do   niego   z   okolicznych 

betonowych   studzienek,   którymi   zdrenowano   zbocza   Włodarza   i   Jedlińskiej 

Kopy.

Kompleks Jugowice Górne - część podziemna

Pomimo łatwego dostępu do wlotów sztolni, podziemny system Jugowice nie 

cieszył się zbytnim zainteresowaniem badaczy. Co więcej, do 1992 roku udało 

się przeprowadzić penetrację tylko jednej sztolni (nr 6) i to jedynie częściom. 

Pozostałe   wloty   sztolni   w   ilości   sześciu   pozostawały   niedostępne.   Dopiero 

badania prowadzone przez SGP KRET pozwoliły ostatecznie ustalić ilość wejść 

i doprowadziły do spenetrowania większości z nich.

Podziemia Jugowic wydrążono na południowo zachodnim zboczu wzgórza o 

wysokości   626   m   n.p.m.   w   masywie   Działu   Jawornickiego.   System   można 

podzielić na dwie części. Do pierwszej zaliczymy sztolnie nr 1-5, do drugiej zaś 

background image

sztolnie   nr   6-7.   Wloty   sztolni   nr   1-5   leżą   na   wysokości   486-495   m   n.p.m., 

natomiast wloty sztolni nr 6-7 na wysokości 492-495 m n.p.m.

Wlot   sztolni   nr   1  znajduje   się   nad   hałdą   na  niewielkiej   platformie.   Sama 

sztolnia ma zaledwie 10 m długości, szerokość 3 m, wysokość 3 m i kończy się 

przodkiem.

Wlot sztolni nr 2 leży około 9 m poniżej sztolni nr 1. Spenetrowano ją 31 

października 1992 roku, po przekopaniu obwału przy wejściu. Sama sztolnia ma 

109 m długości, szerokość 3 m i wysokość 2,2-3,2 m. W końcowym odcinku 

wznosi się na tyle, że prawdopodobnie osiąga poziom sztolni nr 1 i 3. Razem z 

odejściem   do   sztolni   nr   4   tworzy   system   wyrobisk   chodnikowych   o   łącznej 

długości około 230 m. Wyrobiska     są   w     stanie     surowym,     częściowo 

wzmocnione   drewnianą obudową. W kilku tunelach stoi woda - około 30 cm. 

Jest jej szczególnie dużo w rejonie zawału na odejściu wyrobisk do sztolni nr 4.

Co   do   istnienia   sztolni   nr   4   zachodziły   poważne   wątpliwości,   ale   ślady  00 

wierceniach   otworów   strzałowych   z   dwóch   stron   ostatecznie  potwierdziły,   że 

sztolnia nr 4 istnieje, a jej spenetrowanie stało się możliwe po przekopaniu zawału 

na   jej   wlocie   na   wybraniu   w   rejonie  tzw.   piekarni.   Nieubłaganie   nasuwają   się 

pytania: dlaczego wlot sztolni nr 4, w przeciwieństwie do pozostałych, był zawsze 

niedostępny? Co takiego kryje odcinek sztolni odcięty z dwóch stron zawałami, 

w którym szczególnie interesujące jest to, że rozpoznana w zawale szerokość sztolni 

nr 4 wynosi 4-5 m? Fakt ten oznacza, że sztolnia jest szersza od największych tuneli 

znanych nam obecnie. W sztolni występują   pomalowane   farbą   fosforową   słupy, 

stojące na wlocie do tunelu, niespotykane nigdzie indziej. Słupy pomalowane w 

biało-czerwone  pasy   mogą   sugerować,   że   do   wnętrza   tunelu   wjeżdżały   nawet 

samochody ciężarowe. Jeżeli prawdą okaże się wersja, że sztolnia ta przechodzi 

przez całą górę, to jej wylot znajduje się w okolicach dworca PKP w Walimiu, co 

wydaje się bardzo prawdopodobne, żeby nie powiedzieć oczywiste.

Sztolnia nr 3 leży na tej samej wysokości co sztolnia nr 1 i podobnie jak ona ma 

zaledwie 15 m długości. Jej szerokość to 3 m, a wysokość 2,5-3 m.

Około 100 m dalej znajduje się miejsce, gdzie rozpoczęto drążenie sztolni nr 5. W 

zboczu   wykuto   zaledwie   niewielką   niszę   o   głębokości  około   3   m   w   kierunku 

background image

wyrobisk   1-4,   stąd   też   możemy   przypuszczać,  że   sztolnie   te   miały   stanowić 

zwartą całość.

Bardziej   na   południowy-wschód   położone   są   dwie   ostatnie   sztolnie  systemu 

Jugowice o numerach 6 i 7. Leżą one na wysokościach: nr 6 - 492 m n.p.m., nr 7 - 

495 m n.p.m.

Sztolnia nr 6 jest poznana na odcinku około 30 m. Zaraz przy wlocie  korytarz 

przegrodzony jest betonową ścianą grubości 0,5 m, w której  zamontowano stalowe 

drzwi. Są one uchylone, jednak zaraz za nimi korytarz jest zawalony na odcinku około 5 

m. Tuż za zawałem znajdują  się drugie stalowe drzwi, uchylone tak samo jak i 

pierwsze. Jednak  za nimi drogę zamyka nam już woda o głębokości około 1,2 m, 

która  dochodzi aż do zawału przegradzającego tunel od czasów wojny. Zawał  ten 

utworzył na łące, leżącej nad tunelem, duże zapadlisko o średnicy  około 5-6 m i 

głębokości około 4 m. Z miejsca tego podejmowane były próby dostania się do tunelu 

poprzez wykonanie szybu.

Około 120 m dalej położone jest wejście do ostatniej sztolni w systemie Jugowice. 

Udało się je spenetrować w 1993 roku, po uprzednim rozkopaniu przez koparkę około 

dziesięciometrowego, zawalonego  odcinka początkowego tunelu. Przy rozkopywaniu 

zawału natrafiono na skamieniały worek cementu i oś z kołami od wagonika kolejki 

wąskotorowej. Sztolnia ma obecnie długość 24,5 m. W środkowym odcinku sztolnia 

posiada łukowy, betonowy strop o grubości 10 cm. Wspiera się  on   na   bocznych 

ścianach tunelu i dzieli wyrobisko na dwie prawie  równe części. Pod stropem 

wzniesiono dwie ceglane ścianki, które nie  dotykają stropu. Końcowy odcinek o 

długości 8,7 m nieco się poszerza osiągając 2,7 m wysokości i 3,2 m szerokości. 

Odcinki sztolni przed i za betonowym stropem są obudowane drewnem. Co ciekawe, 

cała sztolnia pokryta jest warstwą czarnej substancji podobnej do sadzy. Dotychczas 

nie udało się ustalić czym dokładnie jest owa substancja. Na przodku odkryto starą 

gaśnicę, jednak miejscowa ludność nie przypomina sobie, aby w sztolni był pożar, na 

co zdaje się z kolei wskazywać wspomniana warstwa „sadzy".

Ogólna długość poznanych wyrobisk w systemie Jugowice wynosi około 460 

m, powierzchnia około 1 360 m2, natomiast ich kubatura sięga 4 200 m3. Stan 

wyrobisk pod względem górniczym jest ogólnie dobry, choć w kilku miejscach 

background image

są   niebezpieczne   obwały   ze   stropu.   Jeżeli   chodzi   o   wartości   poznawcze,   to 

podziemia te nie zawierają żadnych rewelacji i w zasadzie niczym od innych się 

nie różnią. Jedynie wyrobiska między sztolniami 2-4 nadają się do zwiedzania, 

choć przeszkodą będzie tu dosyć trudne do pokonania wejście. Trudne z powodu 

ciągle obsypującej się ze zbocza ziemi, zawalającej przekop wykonany przez 

SGP KRET w 1992 roku.

Kompleks Jugowice Górne - badania

Kiedy   w   1992   roku   rozpoczynaliśmy   badanie   Jugowic   Górnych,   nie 

przypuszczaliśmy,   że   czeka   nas   tak   ciężka   próba.   Próba,   przede   wszystkim 

wytrwałości i cierpliwości, w ciągnących się miesiącami „wykopkach".

24 października 1992 roku, przez wykopy przy stropach tuneli, bardzo szybko 

udało   się   nam   dostać   do   sztolni   nr   1   i   3.   Obie   sztolnie   kończą   się   zaraz 

przodkami   (10   i   15   m).   Nabraliśmy   więc   pewności,   że   podobnie   szybko 

„skończymy" z Jugowicami. Co za błąd!

31 października 1992 roku, w czasie zaledwie dwóch godzin dokonaliśmy 

penetracji   (przez   przekop   przy   stropie)   sztolni   nr   2   oraz   połączonego   z   nią 

systemu wyrobisk chodnikowych. W jednym z chodników natrafiliśmy na zawał 

odcinający dostęp do sztolni nr 4. Spróbowaliśmy więc przekopu, jednak zaraz 

się   wycofaliśmy.   Niby   nic   się   nie   działo,   ale   zawał   wygląda   „paskudnie"   i 

mieliśmy wrażenie, że coś się tu zaraz obsunie. Lepiej nie ryzykować. Sukces 

był i tak ogromny.

Badania terenu wskazują kolejny cel. Jest nim sztolnia nr 7. Niedostępna od 

wojny.   Zagadka.   Ale   tu   łopaty   nie   wystarczą.   W   czerwcowy

ranek   1993   roku,   przed   wlotem   sztolni   pojawia   się   koparka   Fadroma,

usuwająca   (za   jednym   zamachem)   1,5   tony   skalnego   gruzu.   Jednak,

mimo   takiej   pojemności,   na   odsłonięcie   wejścia   potrzebuje   aż   dwóch

dni.   Dreszcz   mnie   przechodzi   na   myśl,   ile   czasu   pochłonęłoby   kopanie

łopatami.   Niejako   „po   drodze"   odsłonięte   zostają   zagrzebane   w   zawale

worki   cementu,   oś   wagonika,   splątane   przewody   elektryczne   oraz   lonty.

Cóż   jednak   z   tego!   Sztolnia   jest   krótka   i   w   żaden   sposób   nie   spełnia

background image

nadziei, jakiej w niej pokładaliśmy.

Jeszcze nie obeschło błoto na wykopie sztolni nr 7 (lipiec 1993 roku), a my 

już  wbijaliśmy   łopaty  w  zawał  sztolni  nr  6. Szczelina  przy   stropie  i  można 

wchodzić. Pół zagrzebane w zawale, pół zatopione w błocie i wodzie, częściowo 

otwarte pancerne drzwi - robią na nas duże wrażenie. Podobnie jak 1 zawał, 

który widać kilka metrów za nimi jednak nic z tego - tędy nie przejdziemy.

Zostawiając na razie sztolnię nr 6, trafiamy na zbocza nad sztolniami Jest 31 

października 1993 roku. Pada deszcz ze śniegiem, a ja przypięty szelkami i liną 

do   grubego   drzewa,   kopię   w   zagłębieniu,   które   ma   być   ponoć   szybem 

wentylacyjnym.   I   jest   nim,   o   czym   mogę   się   naocznie   przekonać   „dzięki" 

grubości   drzewa.   Szyb   jest   głęboki,   ale   bardzo   wąski,   czego   osobiście 

doświadcza jeden z nas, kiedy blokuje się w nim na 16-tym metrze. Niestety, 

tędy również nie dostaniemy się do podziemi.

Kwiecień   1994   roku   zastaje   nas   przy   monotonnym   kopaniu   zbocza   w 

miejscu, gdzie ma mieć swój wlot sztolnia nr 4. Pod koniec miesiąca dół jest 

spory, a mimo to sztolni ani śladu. Czyżby pudło?

Maj 1995 roku, to miesiąc powrotu na sztolnię nr 6. Tym razem „robimy" 

zapadlisko   na   łące.   Musimy   kopać   szyb   -   zaczyna   się   piekło.   Wiadro   za 

wiadrem,   wybieramy   urobek.   W   gołych   rękach   na   przemian:   łopata,   kilof   i 

przecinak. Każdy zablokowany głaz trzeba rozkruszyć na miejscu i dopiero w 

kawałkach   wynieść   na   hałdę.   Wykop   trzeba   co   chwilę   wzmocnić   belką 

obudowy. Co jakiś czas trzeba też przedłużać drabinę. Blokowisko skał jest 

coraz większe i ciaśniejsze. W końcu stajemy w miejscu.

Czerwiec 1995 roku, to czas powrotu do sztolnię nr 4. Postanawiamy: albo 

my, albo ona. W końcu jest! Wśród licznych pęknięć, szczelin i prześwitów 

między rumowiskiem skał, znajdujemy najważniejszą - prowadzącą do tunelu. 

Nasza radość jest wielka, lecz cóż z tego, skoro tunel jest zawalony. Zawał jest 

potężny.   Skupiamy na nim wszystkie nasze siły i możliwości, lecz po dwóch 

tygodniach   odpuszczamy.   Bez   koparki,   bez   rozkopania   przez   nią   wejścia,   a 

później   jego   obudowania   -   nie   mamy   szans.   Konieczne   jest   zabezpieczenie 

tyłów i zrobienie miejsca na wynoszony z zawału urobek. W tunelu jest tak 

background image

ciasno, że nie da się tam nic zrobić.

Podbudowani odkryciem sztolni nr 4, atakujemy teraz sztolnię nr 6. Ale już 

nie   tak   chaotycznie.   Znowu   czerwcowy   ranek,   znowu   koparka  staje   przed 

zawalonym wlotem tunelu. Po 2-3 godzinach łyżka trafia na opór, ześlizguje się z 

niego   i   znowu   trafia   na   opór.   Atmosfera   jest   nerwowa.   W   poprzek   tunelu   z 

zawału wystaje betonowy, gruby mur  oraz otwarte do połowy stalowe drzwi. 

Okazuje się że na wlocie do sztolni nr 6 zbudowano standartową śluzę gazową - 

dwie żelbetowe  przegrody, dwie pary stalowych, gazoszczelnych drzwi - a strop 

tunelu  między  nimi   zapadł  się,  grzebiąc  wszystko  pod  warstwą   gruzu.  Koparka 

podjeżdża   pod   zapadlisko   na   łące   i   zaczyna   pracę.   Ostatecznie   powstaje  dół   o 

głębokości około 2,5 metra. Dopiero z tego dołu zaczynamy  kopanie nowego 

szybu. Pomiar wykonany teodolitem daje przerażający wynik: do tunelu pozostało 

nam   około   10   metrów   gruzowiska.   Wraca  stary   scenariusz:   łopata,   kilof, 

przecinak, wiadro, lina, belka, drabina, bolące plecy i najważniejsze - „wspaniałe" 

letnie słońce. Na porośniętej trawą łące czujemy się bowiem jak na patelni. Żar z 

nieba,   pot   na  plecach,   odciski   na   rękach   i   coraz   dłuższa   drabina.  Pod   koniec 

sierpnia dojdzie do 8 m długości i... tak już zostanie. Brakło niewiele - około 2 

metrów - lecz dziś, z perspektywy czasu, myślę, że dobrze się stało. Skała okazała 

się twardsza od nas, nie dosłownie, bowiem kopaliśmy w miękkim rumoszu, nie 

dostrzegając niebezpieczeństwa! Prace przerwaliśmy we wrześniu, szyb wytrzymał 

do jesiennych deszczów. Potem,  dzięki tonom nasiąkniętej wodą ziemi, rozwiały 

się nasze nadzieje na wejście do tunelu. Sztolnia nr 6 pozostała niepokonana!

W czerwcu   1998   roku   postanowiliśmy   ostatecznie   rozwiązać tajemnicę 

sztolni nr 4. Wiedzieliśmy, że aby się do niej dostać, konieczne jest rozkopanie 

zawalonego wlotu. A zatem ponownie pojawiła się koparka Fadroma i mozolnie, 

godzina po godzinie,   odkrywała  wielką tajemnicę. Po kilku dniach, w zboczu 

góry, pojawił się olbrzymi wykop.  Wokół niego piętrzyły się dziesiątki metrów 

sześciennych skalnego gruzu - krajobraz iście księżycowy.

17  lipca  1998  roku,  około  południa,  na  miejscu   naszych  prac   pojawił  się 

funkcjonariusz Straży Leśnej i z bronią w dłoni (po co?) wstrzymał nasze prace. 

Całe szczęście, że wcześniej zdążyliśmy „rzucić okiem  do środka tunelu. Trochę 

background image

krzyku,   trochę   nerwówki   i...   tak   zostaliśmy   przestępcami.   Uznano   nas   za 

szkodliwy element, przedstawiono nam wiele bardzo poważnych zarzutów oraz 

grożono   poważnymi   konsekwencjami   finansowo-prawnymi.   Na   szczęście 

przełożeni dzielnych Strażników Leśnych zachowali więcej zdrowego rozsądku. 

Niemniej, zostaliśmy zmuszeni do zasypania tego, co wykopaliśmy. Prawdo-

podobnie nigdy więcej nie uda się wyjaśnić jednej z największych tajemnic Gór 

Sowich - na zasypanym przez nas wykopie posadzono młody las. A chyba nie 

ma   w   Polsce   szaleńca,   który   walczyłby   z   Lasami   Państwowymi   o   to,   aby 

pozwolono mu rozkopać uprawę leśną.

Podsumowując   nasze   podchody   do   wielkiej   tajemnicy,   chciałbym 

wspomnieć,   że   od   pewnego   czasu   krąży   w   świecie   poszukiwaczy   historia, 

jakoby „Aniszewski i Spółka" odkryli w Jugowicach coś, co do dziś nie ma 

prawa ujrzeć światła dziennego, co tłumaczyłoby interwencję władz, szybkie 

zasypanie wykopu nr 4 i powiązanego z nim wykopu przy sztolni nr 6 oraz 

nagłe zaprzestanie „kręcenia się" po górach w/w osobników. No cóż, może to 

prawda, a może nie...

Kompleks Soboń - część naziemna

W części naziemnej kompleksu Soboń prace budowlane oraz roboty ziemne 

prowadzono   głównie   w   rejonie   szczytu   góry,   w   promieniu   około   500   m. 

Zaopatrzenie   w   materiały   budowlane   odbywało   się   przy   pomocy  kolejki 

wąskotorowej, która biegła zakosami od stacji w Głuszycy Górnej przez Kolce 

na poziom kompleksu Osówka, gdzie (około 350 m od szczytu góry) od głównego 

toru odchodziło odgałęzienie do kompleksu Soboń. Torowisko kolejki okalało 

cały rejon budowy i dochodziło w dolinę Potoku Marcowego Dużego. U jego 

źródeł   zlokalizowano  główny   skład   materiałów   budowlanych.  W  miejscu   tym 

powstała wielotorowa bocznica, przy której zmagazynowano wielkie ilości piasku. 

O tym,  jak było go dużo, świadczy wspomnienie Abrama Kajzera:

„Pracuję   w   nocy   przy   kipowaniu.   Co   godzinę   nadchodzi

pociąg   składający   się   z   16   wagonów   z   zamarzniętym   piaskiem.

Po   wykipowaniu   piasku   i   wyrównaniu   terenu   przesuwani

background image

za   pomocą   knypli   szyny.   Gdy   tylko   skończymy   prace   przy

jednym   pociągu,   już   nadchodzi   następny   i   znów   bierzemy   się

za kilofy".

Do   jakich   celów   gromadzono   tak   wielkie   ilości   piasku,   że   w   miejscu  jego 

składowania powstała sporej wielkości piaskownia? Tyle piasku, co na Soboniu, nie 

nagromadzono   na   pozostałych   budowach.   Oprócz   piasku,   na   platformie   poniżej, 

złożono kilka tysięcy worków cementu. Niewielki skład cementu zlokalizowano też na 

platformie bliżej szczytu góry, niedaleko zbiornika na wodę.

Dla   potrzeb   komunikacji   wybudowano   drogę   biegnącą   z   rejonu  budowy 

(zakosami góry Jagodziniec) do Głuszycy. W trakcie budowy była natomiast druga 

droga,   biegnąca   w   kierunku   Moszny   -   miała  połączyć   kompleks   Sobonia   z 

pozostałymi. Zasilanie kompleksu w wodę odbywało się z położonego około 100 m 

poniżej   bocznicy  niewielkiego   stawu   oraz   ze   zbiornika   na   szczycie   góry,   o 

pojemności  350 m3, zasilanego z ujęć znajdujących się na południowych zboczach 

Włodarza. Wodę czerpano również z niewielkiego ujęcia na potoku powyżej bocznicy. 

Około 200 m wyżej zbudowano mała. przepompownię.

Należy   dodać,   że   system   transportowo-komunikacyjny   kompleksu  zamierzano 

rozbudować. Poza wspomnianymi już drogami i torowiskami budowano nowy tor 

kolejki   biegnący   ponad   drogą,   po   zboczu  Jagodzińca.   Na   terenie   kompleksu 

zlokalizowano trzy główne usypiska  kamienia  z podziemi.  Pierwsze znajduje się 

około 50 m obok wlotu sztolni nr 1, drugie naprzeciw wlotu sztolni nr 2, a trzecie 

(największe) zlokalizowano między wlotem sztolni nr 3, a drogą prowadzącą do wsi 

Zimna   Woda.   W   rejonie   bocznicy   i   składu   materiałów   budowlanych   ulokowano 

najważniejszą część budowli technicznych i pomocniczych. Tuż Poniżej składu piasku 

powstał długi na około 100 m betonowy rów. Posiada on trapezowy przekrój, a po 

dnie poruszała się kolejka wąskotorowa. Na wprost rowu zlokalizowano dużą 

stację   urządzeń  technicznych,   typu   ładowarka-dźwig.

13

  Powyżej   tego   miejsca 

powstała betonowa   śluza   lub   pochylnia   wyładunkowa   sypkich   materiałów z 

kolejki.   Jej   tor   biegnie   tuż   nad   nasypem,   na   którym   owa   śluza   powstała. 

Pomiędzy   torem   a   drogą,   znajduje   się   betonowy   fundament  po   baraku 

13

 Ślady po grubych słupach i wystające z betonu potężne stalowe haki sugerują iż w miejscu tym mógł stać 

np. duży przeładunkowy żuraw.

background image

warsztatowym,   a   zaraz   obok   stoją   ceglane   ruiny   niewielkiego  murowanego 

budynku.     Poniżej     betonowego     rowu     widać     ślady po istniejących tam 

dwóch   betonowych   budowlach.   Około   100   m   na   północny-zachód   od   tego 

miejsca   (po   drugiej   stronie   drogi)   zlokalizowano   drugą,   mniejszą   bocznicę. 

Dokonywano tam napraw lokomotywek i wagoników. Świadczą o tym kanały 

naprawcze na torach. Bocznicę od drogi oddziela niewielki mur oporowy. Obok 

torowiska znajduje się także fundament  po baraku warsztatowym,  w którym 

pracowały komanda naprawcze.

Około   150   m   dalej,   na   trójkątnej   platformie   obok   torowiska,   rozpoczęto 

budowę dużej, żelbetowej budowli. Przypomina wielki  basen z wystającymi z 

dna podstawami pod urządzenia techniczne.  Przeznaczenie tej budowli nie jest 

znane. Kilka metrów obok stoi fundament po, najprawdopodobniej, murowanym 

budynku.

Szeroko   zakrojone   prace,   głównie   ziemne,   prowadzono   także   na   zboczach 

wzgórza,   w   którym   drążono   podziemia.   Idąc   torowiskiem   od  bocznicy   na 

południowy-wschód,   docieramy   do   miejsca,   gdzie   w   prawo  odchodzi   krótki, 

boczny   tor.   Wybudowano   tu   jednokondygnacyjny,   żelbetowy   bunkier   o 

wymiarach 11 x 5,8 m. Nieco dalej wykonano długi na około 50 m wykop w 

kształcie litery T. W swojej środkowej części wykop jest dwukrotnie głębszy niż 

na skrzydłach. Poniżej niego rozpoczyna się cały ciąg podłużnych wykopów 

pod duże, żelbetowe budynki.   Ślady wskazują na zamiar wybudowania   8-9 

tego typu konstrukcji, tyle bowiem wykonano wykopów. Dwa budynki zaczęto 

już stawiać. Znajdują się one na zakręcie drogi biegnącej  wokół Sobonia. Są to 

jednopiętrowe budowle, mające  24,4 m długości oraz 11,5 m szerokości. W 

rejonie wykopów znaleźć można ślady maskowania robót, które wykonywano 

dwoma sposobami. Pierwszy polegał na rozpinaniu na specjalnych słupach  (ich 

podstawy   widać   obok   bunkra)   drobnej   metalowej   siatki,   z   wplecionymi 

plastikowymi, różnokolorowymi liśćmi. Drugim sposobem było sadzenie wokół 

budowli kilkunastoletnich drzew, wkopywanych w ziemię w wielkich, betono-

wych   donicach.   W   opisywanym   rejonie   znajduje   się   około   100   drzew 

posadzonych w ten sposób.

background image

W pobliżu sztolni nr 3 ograniczono się jedynie do posadzenia około 10 drzew 

oraz złożono kilkadziesiąt worków cementu. Na stoku,  poniżej wlotu sztolni, 

wybudowano   małą   ceglaną   wartownię,   natomiast  na   zboczu   ponad   sztolnią 

zlokalizowano obóz KL Larche. W odległości 100 m od niego stoi na niewielkiej 

platformie fundament po kompresorze, a 300 m dalej, za hałdą, przy samym 

torze   kolejki,   znajduje   się   ujęcie   wody   w   postaci   hydrantu.   Obok   leży 

fundament   po   ceglanym   budynku.   Dalej   tor   kolejki   krzyżuje   się   z   nowo 

budowaną drogą,  a jeszcze dalej zbudowano krótkie odgałęzienie od głównego 

toru, które kończy się ślepo po około 50 m. Wokół, na zboczu, usypano 11 pryzm 

gleby.   Tymczasem   na   zboczu   wzgórza   położonego   pomiędzy   Włodarzem   a 

Moszną,   nieco   powyżej     szczytu   Sobonia,   wykonano   duży  wykop. 

Prawdopodobnie   zamierzano   tu   wybudować   zbiornik   wodny

lub przepompownię.

Z  gotowych   budowli   należy   jeszcze   wymienić   małą,   ceglaną   wartownię, 

wybudowaną   przy   trasie,   wzdłuż   Marcowego   Potoku   Dużego   do  Głuszycy. 

Ponadto   przy   drodze   biegnącej   zboczami   Jagodzińca  do   Głuszycy,   na   jej 

pierwszym zakręcie od strony budowy, znajdują się ruiny nie znanego z nazwy obozu.

Kompleks Soboń - część podziemna

Góra Soboń (713 m n.p.m.), niewielkie, płaskie wzniesienie w masywie Włodarza, 

kryje   w   swoim   wnętrzu   najmniej   chyba   znany   podziemny   system.   Jego 

tajemniczość wynika z faktu, iż jest on położony  w samym sercu góry, w środku 

gęstego lasu. Ludziom, nie znającym  dobrze terenu, bardzo trudno odnaleźć w 

labiryncie dróg i ścieżek tę właściwą, prowadzącą do wlotów tuneli.

Część podziemna składa się z trzech sztolni, wchodzących w górę  z trzech 

kierunków. Sztolnia nr 1 ma wlot na północno-zachodnim  zboczu na wysokości 

650 m n.p.m., sztolnia nr 2 ma wlot na południowo-zachodnim zboczu na wysokości 

648 m n.p.m., zaś sztolnia nr 3 na południowo-wschodnim stoku na wysokości 652 

m   n.p.m.  Wszystkie   wloty   leżą   przy   wybudowanej   w   czasie   wojny   kamiennej 

drodze, biegnącej wokół góry. Ponieważ wloty wszystkich sztolni  zasłonięte są 

obwałami oraz gęsto zarośnięte krzakami, bardzo trudno je zlokalizować. Szczególne 

background image

problemy sprawia odnalezienie wlotu sztolni  nr 1, a jest to jedyne wejście, którym 

można dostać się do środka, co też ..czynimy".

Wsuwamy się na plecach przez wąską szczelinę przy stropie i oto  jesteśmy w 

tunelu.   Biegnie   on   w   kierunku   południowo-wschodnim   i   ma  216   m   długości. 

Początkowy   odcinek   jest   „klasyczny":   trochę   wody,  wszechobecne   błoto,   co 

kawałek   kilka   metrów   obudowy,   siady   instalacji   elektrycznej   i   torów   kolejki. 

Dopiero po około 100 m zadają się poprzeczne wyrobiska chodnikowe. Po prawej 

stronie, na drugim skrzyżowaniu, znajduje się obudowana komora o wymiarach 

3 x 2,5 m, posiadająca drewniane drzwi i betonową podłogę. Chodniki w lewo to 

proste, nie posiadające odgałęzień odcinki o długości do 40 m. Jedynie tunel, leżący 

naprzeciw   sztolni   nr   2,   poszerza   się   i   zyskuje   czworoboczny   przekrój. 

Poprzednio tunel miał przekrój sklepienia gotyckiego okna.

Prostopadle do sztolni nr 1 dochodzi tunel sztolni nr 2. Od głównego skrzyżowania 

w prawo biegnie szeroki tunel. Po około 50 m łączy się ze sztolnią nr 2. W miejscu 

tym powstał uskok o wysokości około 1,2 m, będący efektem niewielkiej różnicy w 

poziomach, przy kuciu  tuneli z obu stron.

14

  Długość sztolni nr 2 wynosi 170 m. 

Sztolnia ma wlot przy tej samej drodze co sztolnia nr 1. Po około 27 m od wejścia 

natrafiamy na naturalny zawał, tak więc dalsza część jest niedostępna z zewnątrz, 

natomiast od wewnątrz można nią dotrzeć aż do omawianego zawału, idąc ze sztolni 

nr 1. Od uskoku do zawału tunel zalany jest wodą do głębokości 1 m.

W 1976 roku Grupa Badawcza „Góry Sowie" wykopała szyb nad wspomnianym 

zawałem, aby dostać się do sztolni od zewnątrz.

Tymczasem dokładnie naprzeciwko sztolni nr 1 (po drugiej stronie  góry), leży 

wlot sztolni nr 3. Dla lepszej lokalizacji podam, że jest to około 350 m na północ 

od ostatnich zabudowań wsi Zimna Woda. Z powodu zbyt małej grubości skał nad 

stropem, początkowy odcinek  (około 65 m) uległ zawaleniu lub (czego nie można 

wykluczyć)   został  wysadzony,   tworząc   niewielkiej   głębokości   podłużne 

zapadlisko z widocznymi fragmentami drewnianej obudowy. Osiemnaście ostatnich 

metrów sztolni opisuje raport P. Kruszyńskiego (kierownika  Grupy Badawczej 

„Góry   Sowie"   z   lat   1975-77,   czyli   okresu,   kiedy  podjęto   próbę   pokonania 

14

 O drążeniu tunelu z dwóch stron świadczą kierunki wierceń otworów strzałowych.

background image

wspomnianego zawału):

„(...) spenetrowano część dalszego ciągu sztolni nr 3, natrafiając 

na sztucznie wywołane zawały. W jednym z nich  znajduje się 

niewielki   metalowy   zbiornik.   Natomiast   w   ostatni   zawał,   do 

którego udało się dotrzeć, ale którego ze względów technicznych 

nie udało się przejść, wchodzą tory kolejki  wąskotorowej oraz 

przewody elektryczne".

Zawał   ten   jest   jednym   z   najciekawszych,   z   jakimi   się   spotykamy,   a 

równocześnie jednym z najtrudniejszych technicznie do przejścia. To, że coś się 

za nim kryje, nie ulega wątpliwości, pozostaje tylko pytanie: co? Warto tutaj 

dodać, że obecnie prace w tym miejscu prowadzi grupa z Krakowa. Ma, jak 

dotąd, niezłe wyniki.

Ogólna długość poznanych tuneli w systemie Soboń wynosi 700 m, powierzchnia 1 

900 m2 a kubatura 4 000 m3.  W wielu pomieszczeniach znajduje się woda. Pod 

względem górniczym stan wyrobisk jest dobry choć w kilku miejscach powstały 

niewielkie   obwały   na   skutek  wietrzenia   popękanych   już   od   wybuchów   skał. 

Ciekawostką   tych  podziemi   jest   występowanie   w   nich   kilku   luźno   leżących 

fragmentów żelbetowego monolitu. Skąd się tam wzięły, nie wiadomo.

Kompleks Rzeczka - część naziemna

W  kompleksie   Rzeczka   teren   budowy  właściwie  objął  tylko  dolinę  między 

Małą Sową a zboczem góry Ostra, w której to drążono tunele. Przed wlotami 

sztolni   powstała   jedna   wspólna   dla   tuneli   platforma,  kończąca   się   od   strony 

Walimia niewielką hałdą. Jej skromność wynika z faktu, że część urobku wywieziono 

samochodami do Olszyńca i dalej, np. na autostradę Wrocław-Berlin, gdzie używano 

go do budowy Dziś  oprócz skalnego rumowiska, pozostały tylko fundamenty po 

moście,  który sięgał aż do drogi i służył do załadunku kamienia na samochody  Na 

tych właśnie fundamentach ustawiono ostatnio oryginalny most z okresu II wojny 

światowej. Wszystko jest w porządku, poza drobnym szczegółem, że jest to most... 

amerykański!

Wyżej   wymieniona   platforma   ma   około   10   m   szerokości   i   ponad

background image

100   m   długości.   W   kierunku   Rzeczki   biegnie   od   niej   nasyp   torowiska

kolejki   wąskotorowej   -   wywożono   nim   część   urobku   na   pobliskie  niewielkie 

usypisko. Przy końcu torów znajduje się betonowa platforma (prawdopodobnie stał na 

niej drewniany barak) oraz ceglana studzienka o średnicy 60 cm. Obok sztolni nr 3 

znajdują   się   betonowe   fundamenty  kompresorów.   Na   drugim   brzegu   rzeki 

Walimki są też ruiny po ceglanych budynkach i barakach obsługi technicznej. Nieco 

niżej,

 

około

200 m w stronę Walimia, widać ceglane fundamenty prawdopodobnie po tartaku oraz 

bardzo ciekawy, żelbetowy most przez Walimkę. Jest długi tylko na 3-4 m, ale za to 

szeroki na prawie 8 m. Po cóż to, na  małej rzeczce, tak potężny most, którego 

grubość sięga blisko 50 cm?  Powody są dwa. Po pierwsze: naprzeciw mostu, w 

zboczu   góry   Ostra,  przygotowano   wybranie   pod   kolejną,   czwartą   sztolnię 

systemu  Rzeczka, toteż musiał wytrzymać wielkie ciężary kursujących kolejek  i 

samochodów. Po drugie: pod mostem znajduje się wylot tunelu  odwadniającego o 

wymiarach 60 x 80 cm. Wylot ten jest zupełnie niewidoczny z drogi, właśnie dzięki 

szerokości mostu. Tunel po około 20 m zamknięty jest zawałem, a szkoda, ponieważ 

prawdopodobnie prowadzi on pod wyrobiska i może mieć z nimi połączenie poprzez

studzienkę. Jego spenetrowanie mogłoby umożliwić odkrycie nowych,  nieznanych 

dotąd wyrobisk.

Bardzo ciekawe miejsce znajduje się na zboczu góry Ostra, około 20 m powyżej 

wlotów sztolni. Jest tam fragment splantowanego zbocza (odcinek drogi, toru?) oraz 

duże wybranie z wklęśnięciem, pasujące  do jednego z zawałów w hali, między 

sztolnią nr a 3. W tym miejscu znajduje się prawdopodobnie szyb wentylacyjny, 

obecnie zasypany.

Jeżeli chodzi o naziemne budowle systemu Rzeczka, zlokalizowane w rejonie 

podziemi,   to   już   w   zasadzie   wszystko.   Nieco   dalej,   na   początku   wsi, 

wybudowano   dużą   i   jak   na   owe   czasy   super   nowoczesną  centralę 

telekomunikacyjną, przez którą między kierownictwem  Oberbauleitung Riese a 

Berlinem istniała tzw. gorąca linia. Poza tym,  już w samej Rzeczce, istnieją 

fundamenty   po   bliżej   nierozpoznanych  barakach   oraz   znajduje   się   jedna   ze 

studzienek zbiorczych rurociągu Wielka Sowa-Osówka.

background image

System   Rzeczka   jest   chyba   najsłabiej   rozbudowanym   na   powierzchni 

systemem Gór Sowich - poza centralą telekomunikacyjną nie posiada  żadnej 

gotowej budowli. Mało tego, nie ma nawet śladów świadczących o początku ich 

budowy.

Kompleks Rzeczka - część podziemna

Najbardziej Jawnym" systemem podziemnym, jest system Rzeczka. Jawnym, 

dlatego że położonym tuż obok drogi Walim-Rzeczka i każdy  przejeżdżając, 

zawiesza   na   nim,   a   ściślej   mówiąc   na   wejściach   do   niego,   wzrok.   Wejścia 

położone sama zachodnich zboczach małej, ale za to bardzo stromej góry Ostra, 

między Walimiem a Rzeczką. Wloty leżą na wysokości 557-559 m n.p.m.

Jest   to   najmniejszy   z   obecnie   znanych   systemów,   oczywiście   jeżeli   nie 

bierzemy pod uwagę tych tuneli, które prawdopodobnie znajdują się za dwoma 

zawałami wewnątrz systemu. Do wnętrza góry prowadzą trzy wejścia, oddalone 

od   siebie   o   około   40   m.   Tunele   główne   biegną   równolegle   i   są   połączone 

poprzecznymi halami.

Wchodząc wejściem nr 1, po 27 m po prawej stronie napotykamy żelbetową 

wartownię, zakończoną żelbetową halą. Nieco dalej, także po prawej stronie,  jest 

wybetonowana   wnęka,   a   po   kilku   metrach   dochodzimy   do   całkowicie 

obetonowanej komory o długości 33 m, szerokości 4,5 m i wysokości 5,5 m. 

Komora   posiada   podwójny,   betonowy   strop   i   fundament   z   rowkami   na 

przewody. Hala łączy się z tunelem nr 2. Sztolnia nr 1 posiada także jeszcze 

jedno   połączenie   z   betonową   halą.   Tworzy   je   krótki   tunel,   odchodzący   od 

sztolni pod  kątem prostym. Za zakrętem w lewo dochodzi do hali pod takim 

samym  kątem.  W nim to właśnie odkryto niedawno szyb o średnicy 3-4 m, 

całkowicie zalany  wodą   i  wypełniony   przegnitymi   resztkami   obudowy,  przez  co 

niemożliwe jest zbadanie jego głębokości. Szyb przykryto drewnianą podłogą, 

na którą nasypano gruz skalny. Jego odkrycie stało się  możliwe dzięki pracom 

prowadzonym w podziemiach przez Urząd Gminy w Walimiu.

Dalej tunele nr 1 i 2 dochodzą po kilkunastu metrach do największej ze wszystkich 

znanych obecnie hal.  Jej wymiary są imponujące: długość około 80 m, szerokość 

background image

8 m, wysokość 10 m. Sztolnia nr 3 posiada w swojej  środkowej  części (z lewej 

strony)   dwie   komory   we   wstępnej   fazie   drążenia.   Miały   się   tam   znajdować 

wartownie. Właściwie nie są to komory a zaledwie kilkumetrowe zagłębienia, 

którym daleko jeszcze do wymiarów wartowni.

Nieco za tymi komorami, leży po prawej stronie kolejna hala, w środkowej 

części przegrodzona zawałem.

15

 Za nim łączy się z tunelem nr 2, na wysokości 

obetonowanej   hali.   Komora   jest   nie   obudowana   i   ma  następujące   wymiary: 

długość 38 m, szerokość 6 m i wysokość 8 m.  Sztolnia nr 3 dochodzi też do 

opisanej już dużej hali, łączącej wszystkie trzy tunele. Niestety, nie możemy w 

pełni podziwiać jej  ogromu, bowiem w środkowej części (na wprost tunelu nr 

2) przegrodzona jest zawałem, na który składa się nie wybrana część urobku, 

mogąca zakrywać  wlot  do  dalszej   części  wyrobisk.   Tak  więc  pomiędzy 

sztolniami  nr 2 i 3   istnieje tylko wąskie przejście pod stropem,  w dodatku 

niezbyt bezpieczne. W prawym rogu hali, na wprost sztolni nr 1 znajduje się 

zawał   liniowy   o   długości   12-15   m.   Powstał   przez  wysadzenie   warstwy   skał 

między dolnym a górnym chodnikiem. Czy za tym zawałem coś się kryje? Nie. 

Prace prowadzone przez SGP KRET nie potwierdziły, aby tunel biegł dalej.

Obecnie, dzięki inicjatywie Urzędu Gminy Walim, całość tuneli jest dostępna 

dla   zwiedzających.   Całkowita   długość   wyrobisk   kompleksu   Rzeczka   wynosi 

500 m, powierzchnia 2 500 m , a kubatura 14 000 m . Pod względem górniczym 

stan wyrobisk jest dobry.

Kompleks Rzeczka - badania

Prace badawcze  w podziemiach  kompleksu  Rzeczka  podjęliśmy  pomiędzy 

styczniem a marcem 1993 roku. Po dokładnym spenetrowaniu obiektu, okazało 

się, że są w nim trzy miejsca godne „wbicia łopaty". Najpierw dokonaliśmy 

przebrania zawału na przedłużeniu sztolni nr 1. Warto było spróbować, gdyż 

zawał ten mógł kryć dostęp do dalszych części podziemi. Przerzucenie około 

dwóch  ton skał   i  rumoszu,   pozwoliło stwierdzić,  że  tunel kończy  się  ponad 

wszelką   wątpliwość   przodkiem,   a   sam   zawał   powstał   poprzez   odpalenie 

15

 Co ciekawe zawał ten doskonale pasuje do zapadliska na zboczu i może to być zawalony szyb.

background image

stropowej części chodnika. Wewnątrz zawału znaleźliśmy dwa świdry górnicze 

oraz resztki łopaty i kilofa. 

Jeżeli  chodzi o dwa  pozostałe miejsca,  to... niestety, zabrakło nam czasu. 

Zaczęła   się   bowiem   adaptacja   obiektu   dla   celów   turystycznych   i   dla 

eksploratorów   nie   było   już   miejsca.   Co   ciekawe,   pomimo   posiadanych  sił  i 

środków w czasie adaptacji nie sprawdzono tych miejsc, choć wie o nich każde 

dziecko w okolicy. Wie o nich także kierownictwo obiektu, lecz mimo ze taka 

akcja   sprowadziłaby   nowe   rzesze   turystów   (a   co   za   tym   idzie   dodatkowe 

pieniądze), nie podjęto żadnych działań, mogących wyjaśnić choćby jedną z 

tajemnic kompleksu Rzeczka. W tym przypadku chodzi o odgruzowanie podszybia 

i samego szybu wentylacyjnego, zlokalizowanego pomiędzy sztolniami nr 2 i 3 oraz o 

przekopanie zawału na Wielkiej Hali na przedłużeniu sztolni nr 2.

Kompleks Moszna - część naziemna

Kompleks Moszna podobnie jak i kompleks Wielka Sowa jest bardzo mało poznany, 

a przez to tajemniczy. Mimo prowadzonych przez SPG KRET badań, nie udało się 

natrafić na miejsca z zawalonymi wlotami sztolni. Znalezione wybrania i wklęśnięcia 

w zboczach nie były niestety tymi, których szukaliśmy.

Najciekawsza część naziemnych budowli znajduje się w sąsiedztwie niewielkiego 

kamieniołomu,   na   wschodnich   zboczach   góry   Moszna.  Istnieją   tam   ślady   po 

torowisku kolejki wąskotorowej, biegnącej w kierunku Osówki i Włodarza. Jest tam 

też   zlokalizowana   mała   hałda,  obok   której   stoi   fundament   po   ładowarce   oraz 

niewielkie fundamenty  prawdopodobnie po kompresorze. Zaraz obok wykonano w 

zboczu dwa  wybrania. Zamontowano tam dziwne, betonowe prefabrykaty, przypo-

minające wyglądem futryny drzwi. Na platformie, pomiędzy wybraniami, znajduje 

się głęboka na około 4 m, betonowa studzienka.

Do kompleksu zaliczymy także ślady po nieznanym bliżej obozie, którego budowę 

rozpoczęto przy skrzyżowaniu drogi z Włodarza na Soboń. Ponadto w dolinie potoku, 

między Włodarzem a Moszna, wybudowano niewielkie ujęcia wody, a ponad nimi 

(w   zboczu   góry)   wykonano   dwa   wybrania,   których   boczne   ściany   obłożono 

kamieniem.

background image

Kompleks Moszna - badania

Pod   nazwą   kompleksu   „Moszna"   kryje   się   rejon   góry   Moszna   wraz   ze 

wszystkimi   śladami   na  powierzchni,   mogącymi   świadczyć   o   istnieniu   w  tym 

miejscu obiektu podziemnego.

Prace   w  tym  rejonie   rozpoczęliśmy   od  sprawdzenia   przekopem  jednego z 

wybrań,   w   którym   zamontowano   tzw.   „futrynę".   Po   wykonaniu   głębokiego 

wykopu na przodku wybrania, stwierdziliśmy, że nie istnieje w tym miejscu tunel.

W  kwietniu   1997   roku  przystąpiliśmy   do   przekopania jednego z dwóch 

wybrań zlokalizowanych na północno-zachodnim stoku góry Moszna. Wybrania 

te są położone przy utwardzonej drodze, posiadają obłożone kamiennym murem 

boczne ściany i do złudzenia przypominają wloty sztolni. Po przebraniu około 2 

m gruzowiska, nie udało nam się ani zaprzeczyć, ani potwierdzić hipotezy o 

istnieniu   tunelu.  Sprawa  ta   wymaga   dalszych  badań.  Gdyby  bowiem w  tym 

miejscu miało nie być tunelu, to nie powinno się tam znajdować luźne gruzo-

wisko. Twardy, skalny przodek lub skalna ściana - owszem, ale nie rumowisko.

CZĘŚĆ ZEWNĘTRZNA

Kompleks Sokolec - część naziemna

Część naziemna kompleksu Sokolec obejmuje swym zasięgiem prawie całą 

górę   Gontową   oraz   część   doliny   potoku   bez   nazwy,   spływającego   z 

południowych   zboczy   Wielkiej   Sowy   do   Ludwikowic   Kłodzkich.   W   trakcie 

budowy   wykonywano   głównie   prace   ziemne,   a   budowle   stałe   dopiero 

rozpoczęto stawiać.

Dla potrzeb budowy przebudowano drogę Sowina-Sierpnica utwardzając jej 

nawierzchnię   oraz   budując   cały   system   studzienek   i   przepustów 

odwadniających. Ponadto, od poziomu sztolni nr 3 i 4 budowano od podstaw 

drogę dochodzącą do głównej arterii. W miejscu styku obydwu dróg postawiono 

mur   oporowy   o   długości   47   m.   Jego   zadaniem   było   umocnienie   skarpy,   na 

stromym w tym miejscu stoku.

Zaopatrzenie  kompleksu   w  materiały  budowlane   odbywało  się  za   pomocą 

kolejki   wąskotorowej.   Biegła   ona   z   bocznicy   kolei   normalnotorowej   w 

background image

Ludwikowicach Kłodzkich, odległej od centrum kompleksu  o około 3 km. W 

Sowinie wózki były transportowane z małej bocznicy aż do poziomu sztolni nr 3 i 

4 za pomocą platformy, poruszającej się po  szynach ułożonych na stoku góry. 

Była to taka sama platforma jak na Osówce. Druga platforma dostarczała wagoniki 

wyżej, na poziom sztolni nr 1 i 2. Osobne torowiska istniały także przy wlotach 

sztolni   i  służyły  do  wywożenia   urobku  na  hałdy   oraz  transportu  materiałów 

budowlanych do sztolni.

W kompleksie Sokolec istniały dwa składowiska materiałów budowlanych. Pierwsze 

zlokalizowano na bocznicy u podnóża góry, gdzie zmagazynowano pewne ilości worków 

cementu oraz kruszyna Drugie składowisko istniało przy drodze leśnej, niedaleko wlotów 

sztolni nr 1 i 2. Na betonowych platformach leży tam kilka tysięcy worków skamieniałego 

cementu.

W całym systemie znajduje się kilka usypisk kamienia z podziemi Przed wlotami sztolni nr 

3 i 4 powstały lokalne hałdy, natomiast główne usypisko znajduje się przy drodze Sowina-

Sierpnica około 200 m od wlotów sztolni nr 1 i 2.

Większość magazynów zlokalizowano przy bocznicy u podnóża góry.  Istniały 

tam   także   wszelkiego   rodzaju   warsztaty   i   baraki   techniczne.   Przy   budowie 

kompleksu   pracowali   więźniowie   KL   Gross   Rosen,   dla   których   obóz 

zlokalizowano przy skrzyżowaniu dróg z Sokolca do Ludwikowie   Kłodzkich. 

Z urządzeń technicznych w kompleksie Sokolec powstały jedynie fundamenty 

pod   kompresory,   znajdujące   się   w   dolinie  poniżej   wlotu  sztolni   nr  3.   Jeżeli 

chodzi   o   budowle   naziemne   w   kompleksie,   to   w   zasadzie   żadnej   nie 

„wydźwignięto"   powyżej   fundamentów.   Największe   zgrupowanie   obiektów 

powstawało około 800 m na północ od sztolni nr 1 i 2, przy drodze Sowina-

Sierpnica, gdzie wykonano kilkanaście wykopów pod fundamenty, a kilka już 

wybetonowano. Kilka wykopów powstało również na zboczu powyżej sztolni nr 

3.

To   w   zasadzie   wszystko,   co   można   obecnie   napisać   na   temat   naziemnej 

części kompleksu Sokolec - jednego z najmniej rozbudowanych na powierzchni 

systemów w Górach Sowich.

background image

Kompleks Sokolec - część podziemna

Około   5   km   od   centralnej   części   budowy,   wewnątrz   góry   Gontowa  - 

najwyższego wzniesienia Wzgórz Wyrębińskich (717 m n.p.m.) -  istnieje jeden z 

mniej   znanych   podziemnych   kompleksów.   W   nomenklaturze badaczy  nosi nazwę 

„Sokolec". Jego mała popularność wynika prawdopodobnie z faktu, iż leży nieco na 

uboczu całej Wielkiej Budowy, przez co, siłą rzeczy, „mówi" się o nim mniej niż o 

pozostałych kompleksach. Mniej znany, nie znaczy jednak mniej interesujący.

Podziemia   Sokolca   (leżące   w   tzw.   Strefie   Zewnętrznej)   przez   wielu  badaczy 

wiązane są z ogromnym podziemnym kompleksem zbrojeniowym zlokalizowanym 

we wnętrzu góry Włodyka. Hipoteza ta wydaje się mieć rację bytu z kilku powodów. 

Po   pierwsze:   Włodyka   leży   dużo  bliżej   niż   np.   Osówka.   Po   drugie:   kolejka 

wąskotorowa łączyła kiedyś Gontową z Ludwikowicami Kłodzkimi, skąd do podziemi 

Włodyki jest bardzo blisko. KL Ludwigsdorf (obóz, którego więźniowie pracowali na 

Włodyce)   zlokalizowany   był   właśnie   w   miejscu   rozgałęzień   kolejki.  W jedną 

stronę biegła ona do podnóży Gontowej, natomiast w drugą  prosto na Włodykę. 

Zresztą kompleks zbrojeniowy Włodyka nie kończył się na samej górze Włodyce, 

tylko sięgał na kilka okolicznych gór (Tyńcowa, Księżówka) i „kierował się" w stronę 

Gontowej.

Powróćmy   jednak   do   podziemi   Sokolca.   Składają   się   z   co   najmniej  dwóch 

zespołów.   Tzw.   poziom   I   tworzą   dwie   sztolnie,   mające   wloty  na   północnym 

zboczu góry, na wysokości 640 m n.p.m., przy drodze łączącej Sowinę z Sierpnicą. 

Do podziemi wchodzimy wejściem nr 2. Ma ono wymiary 3,5 x 3 m. Po około 60 m 

trafiamy   na   wielki   zawał,  jaki   powstał   na   skrzyżowaniu   sztolni   z   wyrobiskami 

wartowni. Aby go obejść, skręcamy w lewo i przez komory wartowni przechodzimy 

ponownie do głównego tunelu. Idąc dalej, mijamy układ wyrobisk  chodnikowych, 

gdzieniegdzie tylko obudowanych drewnianymi stemplami.  Po drodze mijamy 

hale o wymiarach 35 x 5 x 5 m oraz jedną o wymiarach 15 x 5 x 5 m. Dochodzimy 

do końca wyrobisk i skręcamy w lewo. Wchodząc w sztolnię nr 1, kierujemy się 

do wyjścia. Znowu mijamy wartownię z dużym wyciekiem wody, przez co pozostała 

część chodnika głównego zalana jest do głębokości 0,5 m.

16

 Jeżeli mamy wodery, 

16

 Woda nie odpływa z tunelu, ponieważ około 40 m od wyjścia powstał niewielki obwał.

background image

wychodzimy na powierzchnię, jeżeli nie... wracamy do wyjścia nr 2. Wyrobiska 

tej   części   są   w   stanie   surowym,   nie   stwierdzono   także   istnienia   szybu 

transportowego lub wentylacyjnego. Ze względu na bardzo kruchy piaskowiec 

(w którym wydrążono sztolnie) i jego szybkie wietrzenie, podziemia są bardzo 

niebezpieczne.  Istnieje   w   nich   dużo   obwałów,   zwłaszcza   na   skrzyżowaniach 

chodników. Ciągle też powstają nowe. Nie będzie przesadne stwierdzenie, że 

będąc   w   środku,   słyszy   się   niemal   sypiący   ze   stropu   gruz.   Dlatego 

zdecydowanie   odradzam   zwiedzanie   tego   systemu.   Nie   ma   w   nim   nic 

ciekawego,   a   cena,   jaką   przyjdzie   za   tę   „przyjemność"   zapłacić,   może  być 

wysoka.

O wiele ciekawsze są natomiast dwa wejścia w tzw. poziomie II (oddalonym 

od poziomu I o około kilometr), położone na wysokości 580 m n.p.m. Odległość 

miedzy sztolniami wynosi 250 m. Dzięki badaniom prowadzonym w 1994 roku 

przez   SGP   KRET,   udało   się   po   części   wyjaśnić   ich   tajemnicę.   Szczególnie 

interesująca jest sztolnia nr 3. Już sama wielkość wybrania i platformy przed jej 

wlotem zapowiadają, że nie jest to tylko niewielki tunel. Zresztą, do sztolni 

dochodził podwójny tor kolejki, a świadkowie mówią o 2 km długości głównego 

korytarza. Tymczasem...

Grupie   Poszukiwawczej   KRET   udało   się   rozkopać   zawał   przed   wlotem 

sztolni i osuszyć korytarz (wcześniej tunel był zalany pod sam strop) tak, że jego 

spenetrowanie stało się możliwe. Skończyło się szybciej niż myśleliśmy - już po 

około 10 m. Drogę zagrodził nam kolejny wielki zawał. Sterczały z niego duże 

stemple i podpory. Co ciekawe, tryskała z niego też woda. Świadczyć to może o 

dużej długości tunelu i jego całkowitym zalaniu, przez co znajdująca się tam 

pod dużym ciśnieniem woda „przeciska się" przez szczeliny. Przekopanie tego 

zawału wiąże się obecnie z wielkimi trudnościami technicznymi  i raczej nie 

będzie prowadzone. Poznana długość sztolni wynosi 10 m, szerokość chodnika 

3,5 m a wysokość 3 m.

Natomiast   jeszcze   przed   pracami   przy   sztolni   nr   3,   dokonana   została 

penetracja   sztolni   nr   4.   Jej   wlot   został   wysadzony   w   powietrze   w   czasie 

maskowania   obiektu.   Świadczą   o   tym   resztki   lontów   znalezione   podczas 

background image

odkopywania   zawału   oraz   wyraźnie   widoczne   w   tunelu   przemieszczenie 

powybuchowe części wyposażenia. Sztolnia nr 4 posiada standartowe wymiary, 

tj. 2,5-3 m wysokości oraz 3-4 m  szerokości. Jej długość razem ze zniszczoną 

częścią wylotową zamyka się w 100 m.

Dzięki wybuchowi, który ukrył ją dla świata na całe 50 lat, sztolnia zachowała 

(jako jedyna w Górach Sowich) swoje unikatowe wyposażenie. Na całej długości 

tunelu położone jest torowisko kolejki, z tym  że na przodku nie są to tory na 

podkładach   drewnianych,   lecz  wymienne   zestawy   o   długości   5   m,   połączone 

metalowymi kształtownikami. Montowano je na przodku tylko na okres wybierania 

świeżego  urobku i po przedłużeniu tunelu zastępowano normalnymi torami. Kilka 

metrów za wlotem tunelu stoi na torach prawdziwe cacko - wagonik--platforma do 

przewożenia stempli na obudowę tunelu. Jest to jedyny  jak dotąd, oryginalny, 

zachowany wagonik z budowy w Górach Sowich!

W   prawym,   górnym   rogu   tunelu,   na   wbitych   w   strop   drewnianych  kołkach 

zamocowano obejmy. Trzymały rurociąg tłoczący do tunelu świeże powietrze. Dziś 

rurociąg leży na spągu tunelu i tylko w jednym miejscu wznosi się pod strop, trzymany 

jedną nieco mocniejszą obejmą.  Zerwany   został   prawdopodobnie   siłą   wybuchu. 

Rurociąg   składa   się  z  pięciometrowych   odcinków   rury   o   średnicy   500   mm, 

połączonych ze sobą na wcisk.

  W tunelu ostało się sporo drobnego sprzętu technicznego, używane podczas jego 

budowy. Jest kilka świdrów, łopat, kilofów oraz części osprzętu elektrycznego. Niestety, 

sztolnia zdecydowanie nie nadaje się do zwiedzania. Wiąże się to z silnym spękaniem 

górotworu w wyniku eksplozji. Stan wyrobisk pod względem górniczym jest zły i ciągle 

się pogarsza. Zresztą, już dziś wejście do sztolni nie jest możliwe, bowiem w 1995 roku 

powstał na wlocie kolejny zawał - i całe szczęście.

Całkowita   długość   znanych   tuneli   kompleksu   Sokolec   wynosi   860   m.  Ich 

powierzchnia to 2 450 m2 a kubatura 7 100 m

3

.

W kompleksie Sokolec uderza jeszcze jedna ciekawa rzecz. Otóż dla Niemców nie 

było   ważne   w   jakiej   skale   kuto   podziemia.   Skoro  wszystko   miało   być 

obetonowane, można było drążyć tunele choćby w piasku. Liczyło się miejsce.

background image

Kompleks Sokolec - badania

Prace   badawcze   w   kompleksie   Sokolec   należą   do   najlżejszych  i zarazem 

najtrudniejszych. Wynika to z rodzaju skały w jakiej wykuto  podziemia. Jest nim 

piaskowiec - łatwy do przekopywania, szybko wietrzejący i rozkładający się zarówno 

na „fajny" piasek, jak i „przeklęte" gliniaste błoto. Stąd trudności w dokonywaniu 

przekopu,  konieczność jego bezwzględnego szalowania (bardzo dokładnego)  i 

oczywiście strach, że coś się zawali. Mimo ryzyka, spróbowaliśmy.

24 września 1994 roku, po kilku zaledwie godzinach kopania  i wykonaniu 

wąskiego przekopu, tuż przy stropie domniemanego jeszcze tunelu - tunel stał się 

rzeczywistością. Okazało się, iż jest w nienaruszonym stanie wraz ze swą cenną 

zawartością. Nie chodzi tu oczywiście o złoto czy Bursztynową Komnatę, a tylko 

(a może aż) o torowisko kolejki, wagonik-platformę, rurociąg, sprzęt techniczny i 

elektryczny. Niestety, zbyt długo nie cieszyliśmy się tunelem. Dał  znać o sobie 

piaskowiec   -   z   hukiem   i   trzaskiem   powodował   kolejny  zawał.   Szczęście,   że 

zdążyliśmy zinwentaryzować sztolnię.

Dopiero rok później - we wrześniu 1995 roku - rozpoczęliśmy "wykopki" przy 

wlocie tunelu nr 3. Wlot ten, niedostępny od wojny,  zlokalizowany w 1991 roku 

przez PTE (Polskie Towarzystwo Eksplozyjne), niestety nie został przez odkrywców 

„zdobyty". Czyżby  „Eksploratorzy" wystraszyli się zimnej wody, zalewającej 

tunel aż po strop? To właśnie woda jest w sztolni nr 3 największym problemem.

Dwa dni zajęło nam przekopanie się przez obwał na wlocie i spuszczenie wody 

ze sztolni, ale jakież było nasze rozczarowanie, gdy okazało się, że po 10 m w 

sztolni jest kolejny zawał. Po wejściu do tunelu stwierdziliśmy, iż jest on zalany 

prawie   do   połowy   swej   wysokości.   Mimo   to,   rozpoczęliśmy   przebieranie 

zawału.   Po   ciężkiej   pracy   udało   nam   się   odsłonić   z   zawału   jeden   stempel, 

przerzucić około 2 ton ciężkiego błota i kamieni oraz stwierdzić, że z zawału 

tryska woda! Znaczyć to mogło tylko jedno - za zawałem tunel jest pełen wody i 

należy go jak najszybciej... opuścić. Tak też zrobiliśmy.

Obecnie,   aby   ostatecznie   zbadać   sztolnię   nr   3,  trzeba   zaangażować   ciężki 

sprzęt   (koparka),   szeroko   odsłonić   wlot   tunelu,   wybrać   muł   z   jego 

początkowego   odcinka   i   bardzo   ostrożnie   zacząć   przebierać   zawał,   mając 

background image

nadzieję,   że   woda   nie   przebije   się   przez   niego   w   sposób   niekontrolowany. 

Niemniej jest to do zrobienia, a tunel ten naprawdę warto zbadać.

Kompleks Wielka Sowa - ogólnie

Kolejnym   rejonem   prac,   prawdopodobnie   zlokalizowanym   w   tzw.   Strefie 

Zewnętrznej,   jest   obszar   masywu   Wielkiej   i   Małej   Sowy.   Wnioskować   tak 

można   z   faktu,   iż   więźniowie   pracujący   w   rejonie  Sokolca,   na   bocznicy 

przeładunkowej,   rozdzielali   materiały   budowlane  na   dwie   części  (zezname 

świadka). Ta mniejsza część "wędrowała" platformami na Gontową. Natomiast, 

zdecydowanie   większa   część  Materiałów   ładowana   była   na   ciężarówki   i 

transportowana   prosto   do  Sowiej   Doliny,   gdzie   w   czasie   wojny   Niemcy 

prowadzili wielką, podziemną budowę (zeznania świadka). Gdyby było tak w 

rzeczywistości   to   w   masywie   Wielkiej   Sowy   należałoby   oczekiwać   istnienia 

gigantycznych podziemi o znacznym stopniu ukończenia. Dowodem pośrednim na 

istnienie takiego obiektu może być fakt, że po dziś dzień nie udało się ustalić zakresu 

robót wykonywanych przez komando Eule. Takie komando istniało, tyle tylko, że nie 

wiadomo co robiło. A może  budowało i potem maskowało „Die Anlage Hoche 

Eule"?   Jeżeli   tak  było,   to   nie   wykonało   swojej   pracy   dokładnie   do   końca, 

bowiem na powierzchni masywu Wielkiej i Małej Sowy znajdują się pewne 

ślady, wskazujące na istnienie wewnątrz góry jakiegoś dużego obiektu. Przy drodze 

opasającej masyw Wielkiej Sowy znajduje się hałda. Znaleźć tam można klamry 

do łączenia stempli w tunelach, skamieniałe  worki cementu oraz drobne elementy 

techniczne, charakterystyczne dla budowy podziemnego obiektu. Kilka małych hałd 

znajduje   się   także  w   rejonie   Łąki   Sikorskiego.   W   dolinie   Sowiego   Spławu 

wybudowano niewielki zbiornik na wodę oraz kładziono rurociąg. Także w dolinie 

potoku Walimka wybudowano  kilka studzienek zbiorczych, mały zbiornik,  sieć 

rurociągów  oraz  przebudowano  drogę trawersującą zbocza masywu. Natomiast, 

w   samej   Sowiej   Dolinie   powstał   duży  zbiornik   na   wodę   i   kilka   studzienek 

zbiorczych. Jedynym namacalnym dowodem istnienia podziemi jest odnalezienie 

na jednym ze zboczy kilkusetmetrowego odcinka nasypu, po którym poruszała się 

kolejka wąskotorowa (znaleziono kilka gwoździ do mocowania szyn na podkładach). 

background image

Udało   się   odkryć   kilka bardzo   ciekawych małych tuneli,  wchodzących do 

wnętrza Wielkiej Sowy z różnych kierunków. Jednak, jak wykazały badania, są to stare 

wyrobiska górnicze pochodzące z XIX  wieku i  nie kryją  żadnych  tajemnic.  Na 

wyrobiska te składa się 5 niezbyt długich tuneli poszukiwawczych (najdłuższy 

ma 70 m) o nieregularnym przekroju biegnących wzdłuż mało wydajnych żył 

kwarcowo-barytowych.     Łączna     długość     wyrobisk     nie     przekracza 200  m. 

Wszystkie są zalane wodą, czasami aż pod strop.

W Kompleks Wielka Sowa - badania

W poszukiwaniu podziemi kompleksu „Wielka Sowa" przeszliśmy całą górę 

wzdłuż i wszerz, z góry na dół i z powrotem, a następnie...  jeszcze raz wzdłuż i 

wszerz. Niestety me udało nam się zlokalizować ani jednego tunelu z lat 1943-1945. 

Ich maskowanie jest perfekcyjne choć kilka razy byliśmy niemal pewni, że jesteśmy już 

na ich tropie...

Dziwna, ceglano-betonowa studnia, dziwny „bulgot" gdzieś głęboko - zaczynamy 

czyszczenie. Po około 1,5 m docieramy do dna studni. Jesteśmy  zaskoczeni.   W 

twarde  dno  wchodzi  kamionkowa rura o średnicy 150 mm. Gdzie prowadzi? A 

„bulgot" słychać dalej...

Październik i listopad 1996 roku były bardzo gorące (mimo jesieni), przynajmniej dla 

nas. Tunel znaleźliśmy przypadkowo - początkowo', może nie tyle tunel, co szczelinę 

między   skałami.   Rozkopanie   poszło  nam   bardzo   sprawnie   do   momentu,   gdy 

stwierdziliśmy, że owa szczelina przemieniła się w tunel, w dodatku pełen wody. Co 

robić? Szybka decyzja i wchodzimy. Miejsca na ponton było za mało, ale „idąc", 

głowa powinna wystawać ponad wodę. Ruszamy! Wchodzi Tomek i ja. Na początku 

brak nam tchu, gdyż woda ma temperaturę około 3-4°C. Dalej jest już znośnie - aż do 

27 metra - gdzie powstał zawał.

Wracamy za tydzień, ale już z pompą. Po kilku godzinach woda opada. Jesteśmy 

przy zawale. Ależ ciasno! Kopanie na kolanach, na leżącej,, gruz, błoto, błoto, błoto i 

wciąż przybywa wody. Jest jej za mało,  aby pompa ją wessała, a za dużo, aby 

siedzieć w tunelu. Musimy się wycofać.

- Panowie, dlaczego ta woda w strumyku taka żółta, jak „sztolniowa" - pyta Piotr.

background image

Idziemy jej śladem, przed nami mała platforma i... wlot tunelu! Jeszcze świeży 

odkop. Dziś wiemy, że to ktoś z Wrocławia odkopał sztolnię (dziękujemy!). Następuje 

chwila konsternacji, potem szybki powrót do domu po sprzęt i... do boju. Wszędzie 

straszne błoto - żółte, lepkie i ciężkie.  Tunele ciasne,  nieregularne, kończą  się 

obwałami.  Gdy   wychodzimy   na   zewnątrz,   wyglądamy   jak   wielkie   kule   błota. 

Niestety, znowu okazuje się, że nie tego tunelu szukaliśmy (opisane wyżej tunele 

to stare kopalnie srebra a nie część »Riese", szkoda).

W marcu 1997 roku lokalizujemy dziwny, głęboki wykop o średnicy około 5 m. 

Niby nic szczególnego, ale z jego dna wystawały grube belki (kantówki) oraz stalowe 

pręty. Czyżby zasypany szyb? Nasze zdziwienie wzrosło, gdy zeszliśmy na dno 

wykopu   -   okazało   się   wybetonowane. Korek na szybie! Sensacja! Zaczynamy 

wykopki. Czyścimy  beton z ziemi, odwalamy belki, odginamy stalowe pręty i 

znowu   rozczarowanie   To   nie   zamaskowany   szyb   a   zwykły   fundament, 

pospiesznie wylany i niedokończony.

Na jednym ze zboczy Wielkiej Sowy udało się nam zlokalizować jeszcze jedno 

ciekawe miejsce. Dochodzi tam droga, coś się zapadło, wycieka woda, słowem jest 

interesująco.  Przydałaby  się  koparka, ale niestety koszty...

Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie, fabryka amunicji 

Mölke-Werke oraz fabryka prochu Dynamit AG

Aby zaprezentowany w tej książce opis podziemi w Górach Sowich był kompletny, 

należy również kilka słów poświęcić kompleksowi zbrojeniowemu w Miłkowie.

W   jego   skład   wchodziła   fabryka   amunicji   Mölke-Werke   oraz   fabryka  prochu 

Dynamit AG - zlokalizowane w rozległych podziemnych  wyrobiskach nieczynnej 

kopalni węgla kamiennego Wenceslaus oraz  w wydrążonej przez więźniów części 

podziemnej we wnętrzu góry Włodyka. Jaki związek miały te fabryki z AL Riese? Po 

pierwsze: Unterkommando Ludwigsdorf było podobozem KL Wüstegiersdorf, czyli 

podlegało  de   facto  AL   Riese.   Po   drugie:   znaczna   część   produkcji  materiałów 

wybuchowych z Dynamit AG wędrowała prosto na Wielką  Budowę. To właśnie z 

podziemi Włodyki pochodził donarit - materiał  wybuchowy, którym drążono tunele 

Olbrzyma. Po trzecie: na terenie fabryki Mölke-Werke istniała elektrownia i to właśnie 

background image

ona poprzez podziemne kable zaopatrywała w energię elektryczną całego Olbrzyma. Po 

czwarte: rozbudowa podziemnej części kompleksu kierowała się właśnie w stronę 

Sokolca, który prawdopodobnie miał stanowić podziemne zaplecze magazynowe 

dla obydwu fabryk.

Jak już wspomniałem, w skład kompleksu wchodziły dwie fabryki  zbrojeniowe. 

Ich lokalizację oparto na wykorzystaniu zabudowy i wyrobisk kopalni, zamkniętej 

jeszcze w latach 30. z powodu częstych wyrzutów metanu (w jednej z katastrof zginęło 

151 górników). Prawdopodobnie pod koniec 1943 roku rozpoczęto adaptację obiektów

dla potrzeb przemysłu zbrojeniowego. Na powierzchni wybudowano  liczne schrony, 

bunkry, wartownie i magazyny maskowane na stropach ziemią i małymi drzewkami. Do 

wszystkich tych obiektów doprowadzono sieć żelbetowych dróg, a cały teren chroniony 

był przez liczne stanowiska artylerii przeciwlotniczej.

Nie wiadomo dokładnie kiedy rozpoczęto drążyć podziemną część kompleksu. Nie 

ma   o   tym   żadnych   wzmianek.   Wiadomo   natomiast,  że   podziemia   te   istnieją. 

Zeznania więźniów pracujących na powierzchni mówią o gigantycznych tunelach we 

Włodyce, w których ginęły tysiące ludzi. Jedna z byłych więźniarek zeznaje, iż 

nieraz widziała ludzi pędzonych do tuneli. Mówiąc dokładniej, to nie do tuneli, tylko do 

szybu windy, którym zjeżdżali do podziemi. Gdy wracali wieczorem  wyglądali 

upiornie. Setki ludzi w kolorach: żółtym, czerwonym i zielonym ledwo wlokło 

się do obozu. Pracowali przy mieszaniu różnych składników prochu.

Do dziś nie udało się trafić na ślad wejść do podziemi fabryki Dynamit AG. 

Jest to sprawa o tyle utrudniona, że rejon ewentualnych  wlotów tuneli leży w 

tzw.  gorącej  strefie.  Do  dnia  dzisiejszego   cały  masyw Włodyki jest bowiem 

wprost naszpikowany amunicją różnego kalibru i wszelkie prace w tym rejonie są 

zdecydowanie   niewskazane.  Podobnie   rzecz   się   ma   z   penetracją   wyrobisk 

kopalni. Tutaj metan jest najlepszym strażnikiem.

Niestety,   nie   mogę,   tak   jak   to   robiłem   przy   opisach   innych   kompleksów, 

podać   danych   liczbowych   dotyczących   podziemi,   bowiem   ich   po  prostu   nie 

znam. Przynajmniej na razie.

background image

Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie - badania

W rejonie fabryki zbrojeniowej w Ludwikowicach Kłodzkich wszelkie prace terenowe 

są   bardzo   ryzykowne.   Z   powodu   ogromnych   wprost  ilość   amunicji   artyleryjskiej 

zakopanej na zboczach Włodyki. Niemniej  w  marcu 1997 roku podjęliśmy  próbę 

przekopu jednego z wklęśnięć w zboczu góry. Mieliśmy nadzieję na odkopanie tunelu. 

Niestety mimo przerzucenia kilku ton skał i gruzu skalnego, nie potwierdziły się nasze 

przypuszczenia co do lokalizacji tunelu. Sprawa pozostaje otwarta.

Podobnie   rzecz   się   miała   z   penetracją   sztolni   o   polskiej   nazwie  Wacław I 

(niemiecka nazwa nie jest nam znana). Po wejściu przez szyb wentylacyjny, udało się 

nam zbadać jej przebieg na długości około  200 m. Do połowy długości jest ona 

obudowana betonem, ciąg dalszy to obudowa ceglana. W części obudowanej cegłą, 

około 50 m od przodka, po obu stronach tunelu znajdują się zawały, które prawdo-

podobnie   kryją   dostęp   do   dalszych   chodników.   Zawały   są   jednak   na  tyle 

niebezpieczne, że zrezygnowaliśmy z prób dalszej penetracji. Naprawdę nie warto 

ryzykować.

KOMPLEKS ZAMKU KSIĄŻ

Kompleks Zamku Książ - część naziemna

Jeżeli  chodzi o naziemną  część  kompleksu  zamku  Książ,  to prace  w nim 

prowadzono zarówno na terenie zamku, jak i w jego okolicy, w promieniu około 

1   km.   W   zamku   prowadzono   roboty   polegające   na  przebudowie   części 

pomieszczeń oraz ich adaptacji do zamierzonych celów. Niestety, w wyniku tej 

przebudowy   bardzo   ucierpiało   wyposażenie   zamku   -   m.in.   w   sali   Krzywej, 

Konrada i w hallu Bolka zerwano  zabytkowe plafony i inne ozdoby. W starej 

części zamku wzmocniono drewniane stropy, a na piątym piętrze rozpoczęto 

przebudowę   dużych   sal   na   mniejsze   pokoje,   prawdopodobnie   dla   żołnierzy 

pułku ochrony Führera.

Z   drugiego   poziomu   piwnic   zamkowych   wykuto   do   pierwszego   poziomu 

podziemi   szyb   klatki   schodowej.   W   związku   z   tymi   pracami,   w   jednym   z 

pomieszczeń   na   parterze   zamku   ustawiono   kompresor,   niszcząc   przy   okazji 

piękną, zabytkową podłogę pomieszczenia.

background image

Na   głównym   tarasie   przed   zamkiem,   obok   wlotu   szybu   wentylacyjnego, 

zlokalizowano   skład   materiałów   budowlanych,   natomiast   przed   budynkiem 

biblioteki   zbudowano  tajemniczy,   żelbetowy   zbiornik,  w   którym,   jak  mówią 

świadkowie, nawet zimą woda była ciepła. Czyżby jakieś próby z uranem?

Dużo poważniejsze prace prowadzono w okolicy zamku. Ze stacji kolejowej 

Wałbrzych- Szczawienko   poprowadzono   do   kompleksu torowisko kolejki 

wąskotorowej, biegnące obok Palmiarni, dzisiejszego parkingu i amfiteatru, do 

rejonu podziemi. Obok parkingu na zalesionym wzgórzu zbudowano dwa duże 

zbiorniki   na   wodę,   zasilane   ze   studni   głębinowych   w   rejonie   Lubiechowa. 

Natomiast   rejon   samego   parkingu   zajmował   obóz   koncentracyjny   KL 

Furstenstein.   Tuż   za   parkingiem   zlokalizowano   także   dużą   przepompownię. 

Jednak zdecydowanie najciekawsza budowla znajduje się na terenie kapliczki 

rodu von Hochberg. Otóż, obok rozległych piwnic kapliczki wybetonowano dużą 

komorę,   do   której   doprowadzono   z   powierzchni   9   okrągłych   otworów   o 

średnicy   około   500   mm.   Otwory   dają   jednoznaczne   skojarzenie,   że 

przeznaczeniem   budowli   była   stacja   wentylacyjna     dla   jakiegoś  dużego, 

podziemnego obiektu. Z dna komory odchodzą dwie obetonowane studzienki, niestety, 

obecnie zagruzowane. Może warto byłoby je oczyścić?

Po   drugiej   stronie   zamku   znajdowały   się   wloty   trzech   sztolni,   toteż  na 

platformie   przed   sztolniami   powstało   kilka   baraków   magazynowych  oraz   kilka 

fundamentów   pod   urządzenia   techniczne.   Nieco   poniżej,  na  zboczu   góry, 

rozpoczęto budowę niewielkiej oczyszczalni ścieków, od której wykopano rów w 

kierunku rzeki Pełcznicy. Przy sztolni nr 4 - znacznie oddalonej od trzech pozostałych 

- nie ma żadnych budowli. Jest tam natomiast duża hałda,  sięgająca aż do rzeki 

Pełcznicy.  Po przeciwnej stronie wąwozu znajdują się ruiny zameczku o nazwie 

Stary   Książ,   wokół   którego   istnieją   ślady   po   nierozpoznanych   pracach.  Równie 

ciekawy jest głęboki wąwóz rzeki Pełcznicy. W zamierzeniach  niemieckich   całe 

zamkowe wzgórze miało zostać odcięte od świata,  a dojazd do zamku możliwy 

tylko   poprzez   podziemne   tunele.   Tunel   dla  samochodów   miał   biec   od   strony 

Świebodzic, natomiast tunel kolejowy  od  strony   tzw.  Łuku  Świebodzickiego.   W 

rejonie tym można  znaleźć  pewne   ślady   po   prowadzonych   pracach.     Są   one 

background image

widoczne   m.in.   w   odsłonięciu,   gdzie   przemieszane   warstwy   ziemi   i   skał 

świadczy o ingerencji człowieka w głąb zbocza.

Kompleks Zamku Książ - część podziemna

Podziemia   pod   zamkiem   Książ   składają   się   z   nieznanej   dokładnie  liczby 

poziomów wyrobisk. Na dzień dzisiejszy znane są dwa poziomy: pierwszy na głębokości 

15 m pod zamkiem i drugi na głębokości 53 m  pod dziedzińcem, położonym na 

wysokości 399 m n.p.m. Tunele wykute zostały w zlepieńcu kulmowym.

Do   podziemi   poziomu   pierwszego   wchodzimy   wejściem,   znajdującym się na 

tarasie   bogini   Flory.   Zaraz   za   wejściem   dostrzegamy   wylot  strzelnicy   wartowni 

ochraniającej obiekt. Aby przejść dalej, mijamy wartownię i skręcamy w prawo. Idąc 

tunelem   mijamy   wejście   do   windy,   łączącej   poszczególne   kondygnacje   zamku   z 

podziemiami oraz szyb klatki schodowej dochodzącej do poziomu piwnic zanikowych.

Nieco dalej drogę przegradza nam zawalisko w tunelu. To zasypana część chodnika, 

dochodząca bezpośrednio do głównego szybu zamkowych podziemi, który obecnie jest 

całkowicie zagruzowany. Tunel dochodzi do dużej komory. Z jej dna prowadził, 

wspomniany wyżej, szyb aż do podziemi dolnego poziomu. Po drugiej stronie 

komory   znajduje  się  jeszcze   jedno   dojście   z   tarasu   bogini   Flory,   obecnie 

zamurowane. Podziemia poziomu pierwszego mają długość około 80 m, powie-

rzchnię 180 m2 i kubaturę 400 m3.

Podziemia   poziomu   pierwszego   są   obecnie   całkowicie   niedostępne  z   racji 

ulokowania w nich aparatury pomiarowej stacji sejsmograficznej  PAN. Jako jedyne 

znane obecnie podziemia, posiadają bardzo wysoki stopień wykończenia, co świadczyć 

może o wysokim zaawansowaniu budowy tego obiektu. Składają się z czterech sztolni 

dolotowych oraz sieci krzyżujących się ze sobą wyrobisk chodnikowych, które powię-

kszono  do   rozmiarów   hal   (5   m   wysokości   i   5,5   m   szerokości).   Ponadto  w 

podziemiach znajdują się cztery całkowicie wybetonowane Komory o wymiarach 13 

x 4,5 x 3,8 m. Do podziemi docierają aż trzy szyby, Pełniące następujące zadania:

szyb   nr   1   -   o   średnicy   5   m   -   miał   pomieścić   windę   oraz   urządzenia 

wentylacyjne,

szyb nr 2 - o średnicy 3,5 m - służyć miał celom wentylacyjnym, natomiast w 

background image

trakcie budowy podawano nim do podziemi beton,

szyb nr 3 - o średnicy 0,7 m - wykonany był tylko do podawania betonu.

Podziemia   zamku   Książ   są   doskonałym   przykładem   na   to,   jak   pra-

wdopodobnie miały wyglądać wszystkie systemy podziemne w Górach Sowich, 

gdyby je ukończono.

Ogólna długość tuneli kompleksu wynosi 1 070 m i powierzchnia 4 100 m2, a 

kubatura sięga 14 200 m

3

.

POZOSTAŁOŚCI

Kompleks schronów w Głuszycy

Pierwszy system wyrobisk zespołu schronowego w Głuszycy odnajdujemy za 

Zakładami Przemysłu Włókienniczego nr 2. Tworzą go dwie sztolnie wydrążone 

w   skale   gnejsowej.   Wloty   sztolni   znajdują   się   na   wysokości   480   m   n.p.m. 

Jedyne   możliwe   wejście   znajduje   się   przy   drodze,   za   zakładami.   Tunel   ma 

wymiary 2,5 x 3 m.  Od głównego chodnika odchodzą niewielkie wyrobiska 

poprzeczne, a po około 100 m sztolnia nr 1 krzyżuje się ze sztolnią nr 2, pod 

kątem prostym. Tuż przed skrzyżowaniem, po prawej stronie natrafiamy na trzy 

niewielkie,   ceglane   komory.   Znaczna   część   sztolni   nr   1   posiada   obudowę   z 

żelbetowych prefabrykatów. Kilkanaście metrów za skrzyżowaniem, w sztolni 

nr  2,   wydrążono  komory   na   wartownię.  W   miejscu   tym  istnieje   dziś   wielki 

zawał, który ciągnie się aż do wylotu sztolni nr 2. Całkowita długość wyrobisk 

wynosi 240 m, powierzchnia 600 m a kubatura 1800 nr. 

Drugi system wyrobisk ulokowano za Zakładami Przemysłu Włókienniczego 

nr   1.   Zespół   ten   składa   się   z   dwóch   sztolni   połączonych   wyrobiskami 

poprzecznymi.   Wiemy   o   tym   dzięki   zachowanemu   w   Urzędzie   Gminy   w 

Głuszycy planowi podziemi, wykonanemu w latach 50. przez Wojsko Polskie 

podczas   penetracji   podziemi.  Po   spenetrowaniu,   wloty  do   obiektu   zostały 

wysadzone w powietrze. Dlaczego? Trzeci system składa się prawdopodobnie z 

dwóch lub trzech sztolni umiejscowionych na zboczu w rejonie ulicy Kolejowej. Z 

powodu zawałów systemie był penetrowany. Ślady po czwartym systemie znajdują się 

background image

przy drodze leśnej prowadzącej na Soboń, kilkadziesiąt metrów za trzema stawami W 

zboczu góry istnieją dwa wybrania z wysadzonymi rumowiskami skał.

Tunel kolejowy Wałbrzych-Jedlina Zdrój

Na   początku   XX   wieku,   pomiędzy   Wałbrzychem   a   Jedlina   Zdrój,

powstał   jeden   z   najdłuższych   tuneli   kolejowych   na   dzisiejszych
ziemiach   polskich.   Ma   długość   1   612   m.   W   jego   skład   wchodzą   dwa
równoległe   tunele,   połączone   kilkoma   poprzecznymi   chodnikami
technicznymi.   Lewy   tunel   (tak   go   nazwijmy)   posiada   niewielką   komorę
w   której   wykuto   na   powierzchnię   góry   szyb   wentylacyjny   o   głębokości
80 m.

Sprawa jest o tyle ważna, że w latach 1944-1945 w lewym tunelu  powstał 

schron dla pociągów specjalnych. Na długości około 200 m tunel poszerzono i 

obudowano   żelbetem   (cały   tunel   posiada   obudowę  ceglano-kamienną).   Co 

kilkanaście metrów, w bocznej ścianie tunelu, znajdują się wnęki techniczne oraz 

wyloty systemu odwadniającego!  Wszystko niby pasuje, tyle tylko, że podobne 

tunele-schrony, istniejące w innych miejscach, posiadają znacząco rozbudowane 

zaplecze techniczne dla pasażerów pociągów, w postaci całych ciągów korytarzy i 

pomieszczeń. Natomiast w omawianym tunelu niczego takiego nie ma.  Pozostaje 

tylko   możliwość,   że   wloty   do   zaplecza   zamurowano.   Jest   to  wielce 

prawdopodobne, bowiem z tunelem i jego okolicą związana jest  sprawa centrali 

telekomunikacyjnej o kryptonimie S3 Rüdiger. Jej lokalizację w rejonie tunelu 

potwierdzają niemieckie dokumenty, natomiast  w terenie nie ma po niej śladu. 

Ściślej mówiąc, ślad jest, tyle tylko,  że bardzo enigmatyczny. W 1996 roku w 

wyniku   prac   terenowych   udało   się   nam   odkryć   bardzo   interesujący   tunel, 

zakończony komorą z zalanym szybem, prowadzącym prawdopodobnie do centrali 

i zaplecza technicznego schronu dla pociągów. W lecie 1997 roku nurkowie, bada-

jący   szyb,   potwierdzili   połączenie   szybu   z   niewiadomymi   wyrobiskami,  które 

kierują się prosto w stronę tunelu.

Inne

Poza     wymienionymi       wcześniej       podziemiami     w     Głuszycy     oraz

tunelem-schronem,   na   interesującym   nas   terenie   znajduje   się   wiele

background image

innych,   nie   związanych   z   II   wojną   światową   obiektów   podziemnych.

Są to następujące budowle:

„Silberloch" - kopalnia srebra na Przełęczy Walimskiej,

tzw. sztolnia uranowa na zboczu Strażowej Góry,

kopalnia węgla kamiennego koło Sierpnicy,

nieznane z nazwy wyrobiska kopalniane w Jedlinie Zdroju,

sztolnia poszukiwawcza w rejonie Lasocina,

tajemnicze   obiekty   podziemne   na   południowo-wschodnich   zboczach 

masywu Wielkiej Sowy - prawdopodobnie kopalnie rud srebra,

kopalnie rud srebra w Złotym Lesie,

kopalnia barytu w Bystrzycy Górnej,

kopalnie barytu „Augusta" w Kamionkach,

sieć   wyrobisk   pokopalnianych   zagłębia   węglowego   Wałbrzych--Nowa 

Ruda-Jugów-Jedlina.

Na tym kończę prezentację podziemnych labiryntów Gór Sowich.  Przedstawiłem 

Państwu wszystkie poznane przez nas obiekty, choć  zdaję sobie sprawę, że jest to 

zaledwie część z tego, co naprawdę kryją Góry Sowie.

Wszystkie opisane podziemia są w dobrym stanie górniczym, z wyjątkiem podziemi 

Sokolca, wykutych w kruchym piaskowcu.

Nieco   inaczej   przedstawia   się   sprawa   z   budowlami   naziemnymi.  Przez 

wszystkie   powojenne   lata   były   one   narażone   na   działanie   różnych  czynników 

atmosferycznych oraz na niszczycielskie czyny miejscowej ludności, która dokonała 

wielu   poważnych   zniszczeń.   Dziś   większość   jest   w   stanie   ruiny.   Oparły   się 

jedynie   masywne,  żelbetowe   bunkry  i  fundamenty   urządzeń   technicznych. 

Najgorzej   wyglądają     budowle  ceglane,   zdewastowane   całkowicie   w   wyniku 

odzyskiwania   z   nich  cegieł i innych prefabrykatów. Obiekty naziemne stoją dziś 

opuszczone  i zapomniane, rosną na nich małe drzewa, krzaki i wszechobecny 

mech,   przez co proces niszczenia przebiega znacznie szybciej. Pocieszającym  jest 

fakt,   że   zaplanowano   oczyszczenie   wszystkich   obiektów   z   roślinności   i 

odpowiednie   oznakowanie   całego   terenu   tak,   aby   każdy   mógł    bez   przeszkód 

background image

dotrzeć   do   tych   ciekawych   i   unikatowych   przykładów  niemieckiej   myśli 

technicznej i budownictwa fortyfikacyjnego z okresu II wojny światowej.

W pracach badawczych na terenie S3 Riese brali udział:

Jacek Duszczak

Andrzej Hercuń

Dariusz Korólczyk

Mariusz Mirosław

Piotr Rodziewicz

Paweł Rodziewicz

Andrzej Stasiak

Robert Stonkus

Grzegorz Urbański

Tomasz Witkowski

Andrzej Wojtoń

Piotr Zagórski

oraz

MARIUSZ ANISZEWSKI

Uczestniczyło   w   nich   także   kilku   innych   naszych   kolegów,   którzy 

dorywczo, w miarę możliwości, pomagali nam przerzucać tony skalnego gruzu 

w poszukiwaniu nowych tuneli.

background image

CZĘŚĆ VI

PO WOJNIE

12 stycznia 1945 roku ruszyła ofensywa styczniowa, której rozwój znacząco wpłynął 

na sytuację militarną na Dolnym Śląsku. Po dwóch tygodniach walk armie sowieckie 

znalazły się w samym sercu Śląska, zajmując go bez większych kłopotów. Dalej uderzenie 

sowietów skierowane zostało na linię Odry i główne miasta: Opole, Wrocław, Głogów 

i Brzeg. Po sforsowaniu rzeki - 16 lutego 1945 roku - armie sowieckie rozpoczęły jedną 

z   ostatnich,   wielkich   operacji   ofensywnych   tej   wojny  -   operację   berlińską   - 

zapominając jakby o Dolnym Śląsku. Jeżeli bowiem nie liczyć walk o Wrocław, to na 

terenie tym panował niczym niezmącony spokój. Działo się tak aż do dnia rozpoczęcia 

operacji opolskiej - 15 marca 1945 roku - bowiem dopiero wtedy jednostki Armii 

Czerwonej wkroczyły na dolnośląską ziemię, walcząc o jej  zdobycie. 8 maja 1945 

roku wojska 59 armii gen. Iwana Korownikowa realizując zadania operacji praskiej i 

prowadząc walki w Kotlinie Kłodzkiej sforsowały Góry Bystrzyckie i zajęły ostatnie 

tereny Dolnego Śląska. Dwa dni później oddziały 21 armii I-go Frontu Ukraińskiego 

zdecydowanym rajdem zajęły bez walk Świdnicę, Wałbrzych i tereny wokół tych miast. 

Nikt nie bronił powstałej tak wielkim wysiłkiem  Wielkiej Budowy, nikt nie bronił 

Walimia, Głuszycy, setek ton specjalistycznego sprzętu, maszyn, miejscowej ludności... 

Rosjanie dostali wspaniały prezent. Czy władze sowieckie zdawały sobie sprawę z tego, 

co wpadło im w ręce? Nie wiadomo. Wszystko wskazuje na to, że nie bardzo, jako że 

schrony, tunele, porzucona broń i ogólny bałagan napotykano na każdym pobojowisku. 

Tak więc i w tym przypadku nie robiono sensacji. Skupiono się głównie na dostarczaniu 

(z inicjatywy więźniów) powstałym szpitalom wszelkiego rodzaju lekarstw, żywności i 

wyposażenia. W szpitalach tych umieszczono wszystkich więźniów, którzy przetrwali 

sowiogórskie piekło i w większości znajdowali się na krawędzi śmierci. Niestety, mimo 

starań lekarzy sowieckich oddelegowanych do tej pracy wielu byłych więźniów 

niedługo   cieszyło   się  wolnością.   Miesiące   morderczej   pracy,   chorób,   bicia, 

głodzenia zrobiły swoje. Wiele sowiogórskich tajemnic zabrali ze sobą do grobu ci 

nieszczęśnicy. Poza wsparciem dla szpitali, władze sowieckie rozpoczęły  także 

tworzenie „polskiej" administracji, MO, SB oraz pomagały polskim osadnikom 

w przejmowaniu majątków po wysiedlanych sukcesywnie Niemcach.

background image

Jednak powoli sytuacja zaczęła ulegać zmianie. Sowieci już wiedzą co działo 

się w Górach Sowich. Rozpoczynają akcję. Specjalne oddziały wojska wybrane 

ze składu 59 i 21 armii ogólnowojskowej przeczesują  rejon   Wielkiej   Budowy 

w   poszukiwaniu   ukrytych   dóbr materialnych, pobierają próbki ziemi, aby 

ustalić   w   niej   zawartość   rudy   uranu,   starają   się   dotrzeć   do   wysadzonych 

podziemi. Mimo że przedsięwzięcia te kończą się niepowodzeniem, akcja trwa 

nadal   i   polega   na   regularnej   grabieży   sprzętu   technicznego   oraz   materiałów 

budowlanych pozostawionych  na budowie. Dzień i noc na wschód  podążają 

transporty   cementu,   cegieł,   stali,   rozebranych   torów   kolejki   wąskotorowej, 

instalacji elektrycznej, wszelkiego rodzaju maszyn oraz tego wszystkiego, co dla 

wyzwoleńczej   Armii   Czerwonej   i   ludu   uczciwie   pracującego   przedstawia 

jakąkolwiek wartość. Aby w pełni ukazać jak wyglądała ta akcja przyjrzyjmy 

się  raportowi  S.   Styczyńskiego  (pełnomocnika Ministerstwa Kultury i Sztuki 

d/s   rewindykacji   dóbr   zrabowanych   w   Polsce)   dotyczącemu   postępowania 

Sowietów na zamku Książ:

„(...)   gospodarka   Rosjan   przez   cały   1945   rok,   jeżeli   chodzi  o 

ruchomości zamku polegała głównie na przygodnym wywożeniu 

rzeczy   cenniejszych,   co   jednak   nie   miało   charakteru   zor-

ganizowanej akcji. Wywożono meble, dywany, obrazy, rzeźby itd. 

Dopiero   w   styczniu   1946   roku   zjechała   komisja   złożona   z 

wyższych   oficerów   kwatery   marszałka   Rokossowskiego,  która 

dokonała przeglądu całości... W kilka dni później rozpoczął się 

zorganizowany   wywóz   na   wielką   skalę,   który   w   lutym  objął 

bibliotekę,   w   marcu   i   kwietniu   resztę   ruchomości.   W   maju  w 

barbarzyński   sposób   zniszczono   resztę   pozostałych   ruchomości 

dokładnie   łamiąc   wszelkie   meble,   wyrąbując   drzwi,  okna, 

wyrywając   parkiety,   boazerie   i   malowidła   tak,   że   wnętrza 

kompletnie   spustoszone   przedstawiają   stan   kompletnej   ruiny, 

szczęśliwie jak dotąd chronionej przez nieuszkodzony dach.  W 

tym   stanie   zamek   został   w   początkach   czerwca   przekazany 

władzom polskim".

background image

Podobny los spotkał dziesiątki innych zamków, dworków i  pałaców  Dolnego 

Śląska, bowiem nowa władza nie znała litości. Ucierpiał bardzo wysoko rozwinięty na 

tych terenach przemysł oraz komunikacja  Właśnie wtedy demontuje się i wywozi do 

Rosji jedną linię torów z  odcinka Wrocław-Zgorzelec. Wtedy też doprowadza się do 

ruiny  dolnośląski przemysł, przez rabunek i dewastację o jakiej świat nie  słyszał. 

Razem   z   Sowietami   rabunek   prowadzą   setki   band   szabrowników   kradnących   to 

wszystko,   czego   nie   wywiozła   Armia   Wyzwoliciela.   Szczególnie   tragicznie   los 

obchodzi   się   z   Wielką   Budową   która  przeżywa   prawdziwy   najazd   złodziei   oraz 

„legalnie" działających firm, zajmujących się odzyskiem materiałów budowlanych. Inż. 

I. Gisges wspomina:

„Przypomniały   mi   się   lata   1945-47   kiedy   to   na   własną   rękę 

organizowałem wyjazdy do najrozmaitszych zakamarków, opuszczonych 

zamków,   dziwnych   schronów,   podziemi,   a   nawet  starych   stodół 

zapchanych różnymi materiałami. Pracowałem wtedy w energetyce w 

Wałbrzychu, a zapasów było brak.  Walim stanowił wtedy kopalnię 

materiałów i urządzeń nie tylko dla energetyki. Przywieźliśmy stamtąd m.in. 

kilka samochodów  samych tylko izolatorów, niezliczone ilości żelaza 

profilowego i rur kamionkowych...".

A oto jak pamięta te lata pan A. Śleziak z Gliwic:

„W   miejscowości   Jugowice   natrafiliśmy   na   wykopany   otwór 

imitujący budowę szybu wentylacyjnego, tu znów kupa żelastwa i 

materiałów,   w   szopie   kilkadziesiąt   silników   elektrycznych, 

niezabezpieczony   magazyn   wszelkich   typów   amunicji.  Tam 

urządziliśmy   sobie   strzelanie   z   Panzerfaustów.   Stwierdzam,   że 

otwór   ten   był   już   częściowo   zasypany   prawdopodobnie   przez 

wysadzenie dynamitem. Podobnie za fabryką lniarską w Walimiu 

był wybudowany duży schron (!) obok  stosy amunicji, granatów, 

Panzerfaustów.   Aż   strach   ogarnia   na  myśl,   że   podpali   to   ktoś 

niepowołany. A dostęp ma każdy".

  Ziemie te faktycznie nie należały do najspokojniejszych. Jeszcze  w latach 

1947-1948 nocami słychać było strzały i stłumione odgłosy eksplozji. Jest wielce 

background image

prawdopodobne,   że   walimskie   podziemia   mogły   służyć   przez   jakiś   czas   za 

kryjówkę bandom Werwolfu. A trzeba nam wiedzieć, że w powiecie wałbrzyskim 

działała  jedna z najliczniejszych  grup   Werwolfu,   licząca   około   150   osób.   Jej 

dowódcą był esesman Zoeffer, a dzieliła się na: Stadtgruppe - dowódca Alfred 

Kramer, Kreisgruppe - dowódca Helmuth  Nowak i Panzergruppe - dowódca 

Elsner,   która   dokonywała   wszelkich   akcji   dywersyjnych.   Dla   porównania 

działająca   w powiecie  jeleniogórskim  grupa  Paula Schmidta   liczyła  około  20 

osób, a grupa Karla Christiana operująca w powiecie bystrzyckim aż 7 osób.

O tym jak wyglądała Wielka Budowa w 1947 roku możemy dowiedzieć się z 

serii artykułów Zbigniewa Mosingiewicza zamieszczonych w Słowie Polskim:

„Samo   rozrzucenie   wejść   daje  pojęcie   o   ogromie   podziemnego 

miasta. Nie jest ono dotychczas w dostateczny sposób  zbadane. 

Mieszkańcy   Głuszycy   często   na   własną   rękę   udają   się  na 

poszukiwania   rzekomo   ukrytych   tam   skarbów,   ale   w   swych 

wędrówkach   dochodzą   jedynie   do   głównego   tunelu.   Bocznych 

tuneli   nikt   dotychczas   nie   zbadał.   Przygodnych   poszukiwaczy 

skarbów   odstraszają   groźne   bunkry   i   pogłoski   o   zaminowaniu 

przejść".

Dobiegają   końca   burzliwe   lata   40.   Podziemia   są   już   lepiej   znane.   Armia 

Czerwona   nie   znalazła   w   nich   złota   ani   uranu   i   w   efekcie   straciła   nimi 

zainteresowanie.   Nie   stracili   go   natomiast   szabrownicy.   Nieprzerwanie 

penetrują podziemia, wywożąc z nich wszystko, co tylko da się oderwać, odkuć, 

podnieść i wyciągnąć na powierzchnię. Przecież złom jest w cenie. Jednak poza 

nimi   niewielu   jest   śmiałków   gotowych   zmierzyć   się   z   Olbrzymem,   i   tylko 

czasami komendanci okolicznych posterunków MO polecali wysadzić wejście 

do tego czy innego tunelu lub szybu, czego domagali się mieszkańcy, ponieważ 

ginęło im pasące się tam bydło, a dzieciaki wracały do domów,.. uzbrojone po 

zęby w znalezione w podziemiach pistolety maszynowe i panzerfausty...

Pojawiają   się   w   końcu   pierwsze   osoby   próbujące   rozwikłać   tajemnicę 

„walimskich podziemi". W lecie 1947 roku do Walimia przybywa ppor. Radek, 

który   wraz   z   trzema   kompanami   prowadzi   oględziny   budowy.   Jednak   ppor 

background image

Radek znika tak nagle, jak się pojawia. Tajemnica nadal pozostaje tajemnicą. 

Jakby na zakończenie tragicznej dekady lat 40., w 1948 roku w niewyjaśnionych 

okolicznościach wylatuje w powietrze jedno z wejść do podziemi Sokolca, co 

jeszcze bardziej utajnią ten kompleks.

Czas szybko mija, nie przynosząc przez następne kilka lat nic nowego. Dopiero 

w   sierpniu   1954   roku   na   terenie   Gór   Sowieh   pojawia   się  kilkuosobowa   grupa 

wojskowych dokonując m.in. inwentaryzacji sztolni nr 2 w kompleksie Jugowice. To 

właśnie tej grupie zawdzięczamy błędnie wykonany plan tych podziemi, wokół którego 

narosło tyle nieporozumień i legend. Sześć lat później w Górach Sowich znowu pojawia 

się wojsko. Niestety, me udało się nam ustalić, jaka ekipa działała na tym terenie i czego 

dokonała, za to o wiele więcej wiemy o poczynaniach następnej ekipy. Ta zawitała na te 

tereny 23 lipca 1964 roku.

Wyprawą GKBZHwP kierował dr Jacek Wilczur, a miała za zadanie  ostateczne 

rozwiązanie   zagadki   walimskich   lochów   oraz   zebranie   materiału   dowodowego   o 

zbrodniach hitlerowskich na tym terenie. W wyniku zakrojonych na szeroką skalę prac 

ekipie dr Wilczura udało się zinwentaryzować wszystkie główne kompleksy budowy 

oraz zebrać  wiele dowodów zbrodni popełnionych przez SS. Do najbardziej obcią-

żających   dowodów   należą   niewątpliwie   odkryte   w  kilku   miejscach   masowe   groby 

więźniów, którzy zginęli przy budowie Olbrzyma oraz zeznania naocznych świadków 

zbrodni. Oto co powiedział sam dr Wilczur  Żołnierzowi Polskiemu  w kilka dni po 

zakończeniu wyprawy:

„Wyprawa   w     Góry     Sowie   wzbogaciła   naszą   wiedzę   o 

hitlerowskim systemie eksploatacji sił więźnia, wzbogaciła  naszą 

wiedzę o sposobach technicznych eksterminacji. (...) Góry Sowie 

to   klasyczny   przykład   współpracy   kapitału   i  przemysłu 

niemieckiego   z   SS.   (...)   Świadkowie   obliczają   że  przy   budowie 

labiryntów i urządzeń obronnych zatrudnionych było około 45 firm. 

Istnieją jednak dowody, które pozwalają  przypuszczał,   że   ta,   w 

Górach     Sowich   przygotowywano  kwaterę Hitlera i kwaterę dla 

OKW. We wszystkich wsiach i osadach, w których prowadzono roboty 

tunelowe,   drążono   góry  i   budowano   naziemne   urządzenia 

background image

obowiązywał   zakaz przyjmowania gości z zewnątrz, choćby nawet z 

sąsiedniej wsi. Chodziło o zachowanie najściślejszej tajemnicy". 

Należy tutaj dodać, że to właśnie dr Wilczur „odkrył" dla historii tego terenu panów 

Heina i Schneidera - Niemców zamieszkałych   w Jugowicach, których zeznania 

okazały się bezcenne przy odtwarzaniu wyglądu budowy i warunków na niej 

panujących. Niestety do wielu rzeczy nie udało się im dotrzeć, a to za sprawą 

bardzo złej atmosfery  panującej w otoczeniu wyprawy. Jest prawie pewne, że 

poczynaniami   członków   wyprawy   interesowało   się   KGB   i   SB,   co   bardzo 

utrudniało wszelkie prace. Właśnie za sprawą KGB nie doszło do skutku plano-

wane rozkopanie jednego z zawałów i penetracja podziemi leżących za nim. 

Właśnie za sprawą KGB i SB atmosfera w Górach Sowich popsuła się do tego 

stopnia,   że   zainteresowanie   Wielką   Budową   znikło   na   kilka   lat.   Walerian 

Skrzypczak tak oto wspomina:

„Pamiętam, że w listopadzie 1943 roku przywieziono na stację w 

Walimiu transport więźniów w pasiakach z jakiegoś obozu, ale z 

jakiego   nie   wiem.   Wagonów   tych   było   5.   Ilu   więźniów 

przywieziono również dokładnie nie wiem. Więźniowie ci zaczęli 

budować   baraki   najpierw   w   Walimiu   a   później   w   Jugowicach. 

Więcej transportu koleją z więźniami do pracy w     Walimiu nie 

przychodziło.   Z   opowiadań   Niemców   zamieszkałych   wtedy   w 

Walimiu, którzy kontaktowali się z  pracownikami   OM  wiem, 

że   ogółem   miało   być   tam zatrudnionych co najmniej 38 tys. 

ludzi. Kierownictwo tej budowy mieściło się w Jedlince w zamku, 

i chyba ono tylko mogło być zorientowane jakiego rodzaju miały 

być te budowle i czemu miały służyć. Sami Niemcy snuli różne 

domysły na temat prowadzonych prac w głębi gór, jedni mówili, 

że   miała   to   być   jakaś   fabryka   prochu   a   inni,   że   miała   to   być 

kwatera główna Hitlera, ponieważ do Walimia przyjechali wtedy 

gestapowcy z   Kętrzyna,     gdzie   poprzednio   taka kwatera   się 

mieściła.   Z   niedożywienia   i   złych   warunków   higienicznych 

wybuchł wśród więźniów tyfus i na ten tyfus zmarło około 700 

background image

osób a na cmentarzu  w  Walimiu   znajdują  się   trzy  masowe 

groby,   w   których   pochowano   zmarłych.   Pracowali   także   w 

Walimiu   jeńcy   włoscy,   których   zmarło   około   22   osoby. 

Niezależnie od tego pracowali tam także cywilni robotnicy z OT a 

także   cywilni   robotnicy   włoscy,   minerzy   którzy   wysadzali 

chodniki w skałach. Główny obóz więźniów zatrudnionych przy 

budowach   w   Walimiu,   znajdował   się   w   Jugowicach,   które   za 

czasów niemieckich nosiły nazwę Hausdorf. Obóz ten znajdował 

się w rejonie ul. Górnej w Jugowicach. Był także obóz więźniarski 

w Olszyńcu oraz obóz w Klocach. Prace były ściśle izolowane, na 

drogach   wiodących   do   góry,   gdzie   prowadzono   roboty,   stały 

tablice   ostrzegawcze,   grożące   karą   śmierci   za   wejście   na   teren 

budowy.   Niemcy   mówili   także,   że   w   Głuszycy   istniało 

krematorium, ale ,gdzie nie wiem.  Mój pracodawca Szymura nie 

mówił   mi   nigdy   o   tym,   aby   malował   jakieś   kotły   wewnątrz 

pomieszczeń zbudowanych wewnątrz góry".

  Latem   1972   roku   w   Walimiu   pojawił   się   pchor.   Jerzy   Cera   Dysponując 

ludźmi   i   sprzętem,   rozpoczął   dokładne   badania   nad   walimskimi   podziemiami. 

Przez   kolejnych   pięć   lat   Jerzy   Cera   przybywał   w   Góry  Sowie   i   prowadził 

inwentaryzację   budowy.   Owocem   tych   wypraw   stała  się   obszerna   praca 

dyplomowa,  która bardzo dokładnie, jak na owe  czasy, przedstawiała wygląd 

budowy oraz problematykę więźniów  pracujących w jej kompleksach. Poza tym 

Jerzy   Cera   zainteresował   się  szczególnie   kompleksem   Jugowice,   gdzie   też 

rozpoczął prace ziemne.  Niestety, nie udało mu się odkryć żadnych rewelacji i 

poza inwentaryzacją kompleksu nic nowego nie odkrył.

Minął rok od zakończenia ostatniej wyprawy Jerzego Cery. Jest upalne lato 

1976 roku gdy na horyzoncie pojawia się kolejna ekipa pragnąca zmierzyć się z 

Olbrzymem. Ekipą, w skład której wchodzą studenci Politechniki Wałbrzyskiej, 

kieruje Piotr Kruszyński, późniejszy pracownik Centralnego Archiwum Gross 

Rosen, autor wielu prac o Górach Sowich. Ponadto w składzie ekipy znajdują się 

jeszcze   dwaj   interesujący   ludzie:   Tadeusz   Słowikowski   i   Andrzej   Nowicki, 

background image

których chyba nie trzeba przedstawiać. Działania ekipy ograniczają się w zasadzie 

do dokładnego zbadania podziemi i przekopania zawałów w nich występujących, 

co udaje się tylko częściowo. Po dokładnej inwentaryzacji budowli naziemnych, 

ekipa podjęła próbę przekopania zawału przy wlocie sztolni nr 3 w kompleksie 

Soboń. Próba zakończyła się w zasadzie sukcesem, gdyż po wykonaniu szybu 

udało im się dotrzeć  do kilkunastometrowego odcinka chodnika, zakończonego 

zawałem. Zawału jednak nie udało się już sforsować. Jest to zawał o tyle ciekawy, 

że   wchodzą   w   niego   poderwane   wybuchem   tory   kolejki   oraz   przewody 

elektryczne. W następnym roku ekipa, która została nazwana Grupą  Badawczą 

Góry Sowie, w takim samym składzie jak rok wcześniej,  Podjęła jeszcze jedną 

próbę   rozebrania   zawału   w   kompleksie   Soboń  -   tym   razem   na   zawalonym 

odcinku sztolni nr 2. Po wykopaniu szybu, udało się nim dotrzeć do zawalonej 

części   chodnika.   Niestety,   żadnych  rewelacji   nie   odkryto.   W   trzecim   roku 

prowadzenia badan na terenie pór Sowich, ekipa Piotra Kruszyńskiego stanowiła 

już   poważny   zespół  badawczy.  W  jego  skład   wchodzili  studenci  Politechniki 

Wałbrzyskiej, górnicy  i  ratownicy  z  Wałbrzycha,  przedstawiciele  LOK,   delegat 

Zakładu Medycyny Sądowej z Krakowa oraz studenci AGH. Wykonali szereg badań 

na terenie zamku Książ, stwierdzając w okolicach wiele  anomalii geofizycznych 

wskazujących na istnienie podziemnych próżni,  czyli pomieszczeń, korytarzy lub 

tuneli, o których dotychczas jeszcze nie  wiedziano.  W tym samym  czasie na 

terenie  stacji kolejowej w Głuszycy, podczas wykopu pod wodociąg, natrafiono 

na drewniane paki z nieheblowanych desek. Było ich 18. Wkrótce okazało się, że 

nie są to paki lecz trumny, zbijane z materiału jaki był pod ręka. Na zakończenia 

działalności podjęto jeszcze próbę rozkopania jednego z zawałów. Podstawiono 

koparkę, jednak po paru godzinach pracy, natrafiono  na caliznę  skalną,  ponad 

wszelką wątpliwość nie tkniętą ani świdrem ani oskardem.

Niestety, był to ostatni rok działalności Grupy Badawczej Góry  Sowie. Na 

placu boju pozostał w zasadzie tylko Piotr Kruszyński, który  nadal prowadził 

prace badawcze i zbierał materiały o sowiogórskiej budowie. Związane to było z 

jego zajęciem, ponieważ po zakończeniu studiów rozpoczął pracę w C. A. Gross 

Rosen   w   Wałbrzychu.   Jego   wieloletnia   praca   zaowocowała   w   1989   roku 

background image

wydaniem przez C. A. Gross Rosen broszury pt.: Podziemia w Górach Sowich i 

Zamku   Książ,  która   jest   bardzo  konkretnym,   pobawionym  sensacji   i  fantazji 

wydaniem prezentującym stan badań podziemi aż do 1989 roku.

W Górach Sowich próbowała swych sił jeszcze jedna grupa. Latem 1985 roku 

ekipa pod przewodnictwem pana L. Krzyścina, rozpoczęła pracę przy zawale na 

wlocie sztolni nr I w kompleksie Włodarz. Po wykonaniu głębokiego przekopu 

prace przerwano ze względu na obsuwanie się skał ze zbocza położonego nad 

wlotem sztolni.

W   roku   1991   podjęto   jeszcze   jedną   próbę   zgłębienia   tajemnic   budowy. 

Prowadzono prace wykopaliskowe na jednym z zawałów w kompleksie Głuszyca 

oraz poszukiwano masowych grobów w rejonie Kole.  Wyniki badań pozwalają 

przypuszczać,   że   w   pobliżu   KL   Dörnhau  w   Kolcach   znajduje   się   kilka 

nieznanych, masowych grobów. Sprawa wymaga dalszych prac terenowych.

Jak zeznaje Kazimierz Fedorowicz:

„W Walimiu mieszkam od początku 1947 roku. W owym czasie przed 

tunelem w Walimiu przy ulicy 1-go Maja stały obrabiarki różnego rodzaju. 

M.in.   rozpoznałem   kolosa-betoniarkę   sporo   narzędzi,   wewnątrz 

znaleźliśmy dwa motory dieslowskie masę drutu zbrojeniowego i masę 

drewna. Do wewnątrz  wchodziło się po torach wąskotorówki. Od 

Niemców w cywilu  niczego nie można się było dowiedzieć. Nigdy 

nikt  w  okresie  moich  19 lat pobytu tutaj nie wpadł na minę,  nie 

słyszałem   aby  komukolwiek   cos   się   stało.   Od   pana   Stroińskiego, 

mieszkańca  Walimia,   słyszałem,   że   w   lochach   zamku 

hitlerowskiego  są pancerne drzwi, których nie można otworzyć. Nie 

pamiętam kto, ale jeszcze inna osoba także powiedziała mi o tych 

drzwiach".

Wczesną   wiosną   1992   roku   powstała   Sowiogórska   Grupa   Poszukiwawcza 

KRET, która zajęła się odkrywaniem tajemnic Gór Sowich.

Poniżej przedstawiam krótki opis wszystkiego, co udało się nam odkryć przez 

4 lata działalności:

czerwiec-sierpień 1992 - prace przy odkopaniu i inwentaryzacji sztolni 

background image

nr 3 w kompleksie Osówka,

sierpień-paździemik 1992 - inwentaryzacja Olbrzyma,

24 października 1992 - odkopanie i inwentaryzacja sztolni nr 1 i 3 w 

kompleksie Jugowice Górne,

31   października   1992   -   odkopanie   i   inwentaryzacja   sztolni   nr   2   w 

kompleksie Jugowice Górne,

17

styczeń-luty   1993   -   prace   w   kompleksie   Rzeczka,   gdzie   po 

oczyszczeniu   zawału   na   przedłużeniu   sztolni   nr   1   wyjaśniamy   kolejną 

zagadkę;   stwierdzamy   ponad   wszelką   wątpliwość,   że   zawał   kończy   się 

przodkiem, a nie jak wielu uparcie twierdziło dalszym ciągiem korytarza, do 

których, co ciekawe, niejeden z nich kiedyś wchodził,

luty-czerwiec 1993 - inwentaryzacja Olbrzyma,

czerwiec 1993 - realizacja dla potrzeb TVP SA filmu o Górach Sowich,

lipiec 1993 - rozkopanie zawału przy sztolni nr 7 w kompleksie Jugowice 

Górne,

lipiec-październik 1993 - prace przy zawale sztolni nr 6 w kompleksie 

Jugowice Górne,

listopad 1993 - odkopanie szybu w kompleksie Jugowice Górne,

grudzień   1993   -   marzec   1994   -   prace   na   zawale   w   kompleksie

Włodarz,

marzec-kwiecień 1994 - prace poszukiwawcze na terenie kompleksu 

Wielka Sowa,

kwiecień   1994   -   pierwsze   prace   przy   sztolni   nr   4   w   kompleksie

Jugowice Górne,

kwiecień-maj 1994 - prace przy uskoku w kompleksie Osówka,

24 wrzesień 1994 - odkopanie sztolni nr 4 w kompleksie Sokolec,

kwiecień-maj 1995 - ostateczne odkopanie sztolni nr 4 w kompleksie 

Jugowice Górne,

17

 Warto dodać, że system ten badany był już w 1954 roku przez nieznaną ekipę wojskową. Wykonała ona 

błędnie plan tych podziemi, co doprowadziło w następnych latach do powstania wielu wręcz fantastycznych 
historii, dotyczących kształtu i zawartości tuneli.

background image

lipiec 1995 - odkopanie pancernych drzwi oraz dalsze prace na zawale 

przy   sztolni   nr   6   w   kompleksie   Jugowice   Górne,   niestety   ciągle   bez 

rezultatu,

wrzesień 1995 - działalność SGP KRET zostaje zawieszona.

Po   zawieszeniu   działalności   powstała   nowa   grupa   badawcza   o   nazwie 

THROLL. Z ważniejszych osiągnięć tej grupy mogę wymienić:

wrzesień-listopad   1995   -   prace   przy   starych   kopalniach   srebra   na 

Wielkiej Sowie. Pierwsza informacja o tzw. „CENTRUM",

marzec-sierpień 1996 - prace badawcze w rejonie lokalizacji centrali 

telefonicznej „Rüdiger", m.in. odkrycie tunelu z szybem (niestety zalanym), 

wgląd w tajne plany kompleksu Włodarz.

wstępne   badania   terenowe   (odkop   zawału)   na   terenie   fabryki   w 

Miłkowie,

lato-jesień 1997 - prace na Siłowni w kompleksie Osówka,

jesień-zima 1997 - prace badawcze w podziemiach Osówki (m.in. prace 

na betonowej hali,

18   stycznia   1998   -   penetracja   dotychczas   niedostępnej   drugiej 

wartowni,

wiosna   1998   -   wznowione   zostają   prace   badawcze   w   kompleksach 

Osówki i Jugowic Górnych,

druga (konkretna) wzmianka o „CENTRUM",

maj-czerwiec 1998 -prace przy „tajemnicach" Kasyna,

czerwiec-lipiec 1998 - prace badawcze na sztolni nr 4 w kompleksie 

Jugowice Górne.

background image

CZĘŚĆ VII

ZAGADKI

W   chwili,   gdy   Wilhelm   Keitel   podpisywał   akt   bezwarunkowej

kapitulacji   Trzeciej   Rzeszy,   w   ludzkich   umysłach   zaczynały   powstawać

pierwsze   opowieści   o   Górach   Sowich   i   ich   tajemnicach.   W   myśl

założenia,   że   to,   co   jest   nieznane,   musi   być   tajemnicze   i   nieprawdo

podobne,   wymyślano   różne   nowe   teorie   o   wielokilometrowych   korytarzach, 

podziemnych   komnatach   pełnych   złota   i   kosztowności   oraz

o   przeznaczeniu   „Wielkiej   Budowy".   W   poniższym   rozdziale   zebrane

zostały   wszystkie   znane   nam   historie   dotyczące   sowiogórskich   pod

ziemi.

"Było ich trzech: dwóch esesmanów i cywil. Kazali mu się 

natychmiast ubierać i iść z nimi. Przed domem czekał samochód. 

Jeszcze na progu zawiązali mu oczy, a mimo to ostrzegali - jeśli 

otworzysz oczy śmierć!!! Już po kilku minutach pełnej ostrych 

zakrętów jazdy wiedział, że udaje się gdzieś w otaczające Walim 

góry. Samochód stanął, uniosło go kilka par rąk. Położono go na 

drewnianej podłodze. Po chwili podłoga drgnęła. Jechali nowym 

samochodem.   W   końcu   samochód   zatrzymał  się,   kazano   mu 

wysiąść.   Dwóch   ludzi   wzięło   go   pod   ręce,   szli   długo,   a   za 

każdym   krokiem   robiło   się   coraz   zimniej.   Pod   stopami   była 

gładka,   betonowa   powierzchnia.   Gdy   odwiązali   mu   oczy 

stwierdził,   że   znajduje   się   w   jakimś   podziemnym   tunelu 

wyposażonym   w   wiele     skomplikowanych   urządzeń   techni-

cznych. Kazano mu poddać konserwacji i wybielić duży kocioł. 

Praca   trwała   trzy   dni,   a   przez   cały   czas   pilnowało   go   dwóch 

esesmanów.   Nie   wolno   mu   było   rozmawiać   ani   patrzeć   na 

przechodzących obok ludzi. Po trzech dniach SS z tym samym co 

poprzednio ceremoniałem odwiozło go do domu".

To relacja Polaka, mieszkającego w czasie wojny w Walimiu. Nasuwa się tylko 

background image

jedno pytanie - gdzie znajdują się owe opisywane przez niego podziemia?

  „Opowiadał   mi   pewien   felczer,   Niemiec,   że   jednej   nocy

przyprowadzono do niego kilku wynędzniałych więźniów. Ludzie ci 

byli   potwornie   owrzodzeni,   a   właściwie   były   to   ślady  jakiś 

ogromnych poparzeń skóry".

Felczer nie rozpoznał choroby. Dziś po tylu latach, po doświadczeniach Hiroszimy - 

mówi pan Trelak - podejrzewam, że były to objawy  choroby popromiennej. Czyżby 

jednak bomba atomowa?

Inż. Anthon Dalmus - główny energetyk budowy, budowniczy umocnień Wału 

Atlantyckiego, wyrzutni V-l oraz kwatery wodza  w Kętrzynie - wspomina o 70 

wagonach dziennie, które przywoziły setki maszyn. Jedno jest pewne, że nie były one 

potrzebne rzekomemu  miasteczku hitlerowskiemu, wykutemu w górach. Na rzucone 

pytanie:  Czy   plotki   na   temat   mającego   tu   powstać   atomowego   miasteczka  

podziemnego   to   prawda?  Czerwona   twarz   Dalmusa   robi   się   blada,  a szare, 

stalowe oczy przykrywają się powiekami. Łapie się za twarz  nerwowym ruchem i 

dopiero po chwili zaczyna mówić: Nie to nie jest prawda, plany podziemnego miasta 

widziałem w głównym biurze OT w Berlinie i mogę na to przysiąc.

W jakim zatem celu na budowie zużyto ponad 400 km kabli energetycznych o 

grubości od 60 do 120 mm?  Dalmus, inżynier przecież,  mówi, że takich kabli 

jeszcze w swym życiu nie widział!!! 

Pan Czesław S. z Bytomia wspomina:

„Pracami kierowały trzy firmy. Esesmani pokazywali na  północny-

zachód i mówili, że za tymi górami jest Waldenburg, a za nimi wielki 

zamek,   w   którym   mieści   się   ich   kwatera.

Mówili, że od tego zamku do naszych sztolni prowadzi betonowy tunel, 

którym jeździ kolejka z wagonikami, Tą kolejką 

przyjeżdżają   do 

nich na inspekcję ich szefowie".

A z naszej strony wypada dodać, że jeżeli pan Czesław S. mówi prawdę, to 

dotarcie do takiego tunelu będzie prawdziwą rewelacją. Z drugiej jednak strony, 

wydaje się mało prawdopodobne istnienie aż tak długiego tunelu - w końcu to 

ponad 20 km! Znane jest wprawdzie  zeznanie jednego z więźniów, który pod 

background image

koniec wojny szedł do pracy na przodek, znajdujący się ponad 3 km wewnątrz góry, 

ale 20 km to już chyba lekka przesada. Drugi powód negujący możliwość istnienia 

takiego chodnika, to czas potrzebny na wykonanie tunelu o długości 20 km. 

Przy   siedmiu   metrach   postępu   prac   dziennie,   to   około...   8   lat.   Tak   więc 

wszystko jest chyba jasne?

„W   grudniu   1944   roku   zapędzono   nas   do   niezwykle   ciężkiej 

pracy.   Nosiliśmy   olbrzymie,   ponad   dwustukilogramowe   rury,  z 

których   układano   rurociąg.   Później   dowiedzieliśmy   się,  że 

Niemcy   tą   drogą   tłoczą   w   głąb   tuneli   płynny   beton.   Rurociąg 

pracował dzień i noc".

W ten sposób powstały w głębi lochów, opisywane już, potężne bunkry, które 

dzisiaj... nie istnieją. Gdzie zatem szukać tych wielkich budowli? W którym 

kompleksie jest zawał tarasujący drogę do nich? Czy na Włodarzu? A może na 

Mosznie? A może w końcu na Wielkiej Sowie? Kto wie?

„Było to na krótko przed zakończeniem wojny. Po zapadnięciu 

zmroku na ulicach Walimia pojawiły się patrole złożone z SS i 

SD. Tuż przed jedenastą rozległ się warkot silników. Na ulicy 

pojawiła   się   jadąca   z   dużą   prędkością   kolumna  ciężarówek, 

wiozących   ukryty   pod   wysoko   upiętymi   plandekami   ładunek. 

Kolumna   jechała   gdzieś   w   okolice   wlotów   sztolni.   Nasz 

obserwator nie spał tej nocy. Tuż przed świtem zawarczały znowu 

silniki. Kolumna wracała, ale puste już były skrzynie,  nie było 

także przykrywających ładunek plandek".

A oto jeszcze jedna relacja, mówiąca o podobnym wydarzeniu:

„Żołnierze   obstawili   wieś.   Przez   blisko   dwie   godziny   ludzie 

słyszeli hałas silników ciężarówek, które przejeżdżały przez wieś 

i kierowały się w góry. Po jakimś czasie nastąpiła seria potężnych 

wybuchów. Wydawało się, że grzmią całe góry,  że Niemcy za 

pomocą dynamitu chcą je w ogóle poprzestawiać. SS opuściło wieś 

o świcie. Ciężarówki nie powróciły z gór".

Tyle   cytat,   a   nam   jakoś   dziwnie   pasuje   do   tej   opowieści   jeszcze   jedna 

background image

historia, mówiąca o osobliwym wydarzeniu.

W połowie lat 60. do redakcji  Żołnierza Wolności  nadszedł list od byłego 

partyzanta (ps. Śmiały), który po wojnie ukrywał się w Górach Sowich. Zetknął 

się z leśniczym, Niemcem, który był świadkiem wprowadzenia owej kolumny do 

podziemi. Wejście następnie wysadzono, a miejsce zamaskowano ziemią i sztucznie 

zasadzonymi drzewami,  przywiezionymi   w   beczkach.   Niemiec   chciał   wskazać 

Śmiałemu to miejsce, ale przed spotkaniem zginął w niewyjaśnionych okoliczno-

ściach. Według tego, co udało się nam ustalić, wszystkie te relacje  mówią o 

jednym   transporcie,   który   przybył   drogą   od   strony   Dzierżoniowa   i   został 

wprowadzony do jednej ze sztolni, prawdopodobnie w  rejonie Wielkiej Sowy. 

Niestety, nie wiemy nic na temat ładunku owego transportu. Czy było to „złoto 

Wrocławia", czy depozyty ludności, czy też skarby jednego z muzeów, czy w końcu 

coś z rodzaju „Cudownych Broni"? Wszystkie hipotezy są możliwe... " 

Interesujące rzeczy działy się w rejonie kompleksu Sokolec. Świadkowie zwracają też 

uwagę   na   o   wiele   większy   obiekt   budowany   w   Sowiej  Dolinie,       bezpośrednio 

schodzącej   spod   szczytu   Wielkiej   Sowy. Przebywający w tym rejonie na robotach 

pan Kosma, mówi, że na początku 1945 roku od strony Wałbrzycha nadjechała 

kolumna ciężarówek. Skierowały się wprost do Sowiej Doliny, w miejsce gdzie 

Niemcy   prowadzili   wielką   budowę.   Podobne   transporty   kierowały   się  także   do 

podziemi na górze Gontowa. Niestety, również i w tym przypadku nie udało się 

nam natrafić na najmniejszy ślad owych transportów, tak w dokumentach, jak i 

w samej Sowiej Dolinie, najdzikszym chyba miejscu w masywie Wielkiej Sowy.

Tuż   przed   zakończeniem   wojny   na   terenie   Baustelle,   miał   miejsce  jeszcze 

jeden   ciekawy   wypadek.   Otóż,   żołnierze   niemieccy,   którym   powierzono 

eskortowanie   samochodu   z   dokumentacją   obozową,   po  przełamaniu   frontu 

polostawili   samochód   na   polu   minowym,   uprzednio  oczywiście   odpowiednio   go 

zabezpieczając. Po wojnie, kiedy dostali się  do   niewoli,     wskazali     to     miejsce. 

Wojsko       ściągnęło     ciężarówkę  zawierającą   dokumentację   obozową   wraz   z 

planami Walimia oraz  dokumenty personalne niemieckiej załogi budowy. W. Furyk 

zeznaje:

     „Po ściągnięciu samochodu z pola minowego, stwierdziłem że 

background image

zawartość   konwojowanego   przez   ujętych   esesmanów   samochodu 

stanowiły       materiały       zawierające       pełną     dokumentację 

założeniową   wraz   z   planami   Walimia,   planami   zatrudnienia 

więźniów   oraz   dokumenty  personalne  niemieckiej załogi. Z 

dokumentów tych pamiętam nazwisko SS Sturmführera Lüidecke. 

Dokumenty te przekazałem w całości Wojskowej  Komendzie m. 

Wrocławia Jak sobie przypominam dokumenty  te   opatrzone   były 

hitlerowskimi pieczęciami i podpisami ze ścisłą numeracją. Wśród 

tych dokumentów widziałem nazwiska, stopnie i przydziały służbowe 

niemieckich członków załogi oraz ich zdjęcia, a nadto obozowe listy 

więźniów.  Wspomniane   dokumenty,   gdyby   stały   się   dostępne,   dla 

OKBZH  we   Wrocławiu   stanowiłyby   stuprocentowy   materiał 

dowodowy dotyczący tego zagadnienia".

Wszystkie dokumenty przekazano Armii Czerwonej i... ślad po nich zaginął. 

Do dziś nie udało się ich odnaleźć i prawdopodobnie nie uda się już nigdy.

Pewnej letniej nocy 1945 roku, w górach dała się słyszeć seria wybuchów. 

Właśnie   tej   nocy   jeden   z   mieszkańców   Walimia   postanowił   zrobić   sobie 

wycieczkę w okoliczne lasy. Gdy szedł, tuż pod jego stopami zakołysała się 

ziemia, a po lesie przetoczył się głuchy grzmot. Mężczyzna w panice ukrył się w 

krzakach i po chwili stwierdził, że w jego kierunku idzie kilka postaci. Szli 

gęsiego i zatrzymali się na polance, kilka kroków od niego. Zapalili latarki. W 

świetle ukazały się mundury SS. Mężczyzna zauważył, że wszystkie mundury są 

mocno zakurzone. - Docierały do niego strzępy zdań, cicho szeptanych przez 

Niemców: No nareszcie koniec, musimy stąd szybko odejść, w Wüstewaltersdorf 

mogli słyszeć wybuchy, musimy połączyć się z grupą Weidemanna. Gdy zrobiło 

się   jasno   mężczyzna   stwierdził,   że   znajduje   się   blisko   jednego   z   wejść   do 

podziemi. Wydobywał się z niego jeszcze nieosiadły kurz. Dziś wiemy, że ów 

człowiek zetknął się, prawdopodobnie, z jedną z grup Werwolfu, wysadzającą 

partie podziemi, które nie mogły dostać się w ręce wroga. Niestety, nie udało się 

nam ustalić, o które podziemia chodzi.

Pewna Niemka, mieszkająca w tym czasie w Walimiu, wspomina, że w 1945 

background image

roku słychać było nocami przytłumione wybuchy, idące z gór oraz, że wszyscy 

bali   się   okropnie   wychodzić   z   domów,   bo   jak   mówi:    Werwolf   maskował 

niewygodne podziemia i lepiej było nie wchodzić mu w drogą. Prawdą jest, że w 

powiecie   wałbrzyskim   działała   wtedy   jedna   z   najliczniejszych   grup   tej 

organizacji i na pewno robiła „coś" w walimskich podziemiach.   A przecież 

miejscowa ludność wiedziała, co znajduje się w górach. Trudno bowiem było 

utrzymać w tajemnicy prowadzone na tak szeroką skalę roboty. Bano się jednak 

uchylić choć rąbka tajemnicy w obawie przed zemstą Werwolfu. Wiedziano, co 

spotkało   pewnego   Niemca,   który   za   próbę   zdrady   tajemnic  podziemi   w 

Ludwikowicach Kłodzkich, zapłacił życiem. Pamiętano także  o  znalezionym w 

okolicy wejścia do podziemi w kompleksie Rzeczka mężczyźnie - zginął od 

ciosu siekierą. Zwłok nie rozpoznano - były zupełnie nagie. Warto tutaj dodać, 

że zostawianie nagich zwłok  było typową zemstą Werwolfu, a w późniejszym 

okresie (aż do dnia dzisiejszego!) organizacji o nazwie Odessa. W 1987 roku w 

pobliżu  Hamburga znaleziono nagie zwłoki człowieka, który był blisko odkrycia 

tajemnicy Bursztynowej Komnaty... umarli milczą.

Wśród napływającej na te tereny ludności, aż roiło się od niesamowitych opowieści o 

skarbach ukrytych w podziemiach. Przecież w przepastnych magazynach Niemcy 

zgromadzili ogromne ilości artykułów żywnościowych. W pierwszych latach po 

wojnie, kiedy z wyżywieniem na tych terenach było krucho, ta wersja, krążąca wśród 

Niemców i  Polaków,   znajdowała   chętnych   słuchaczy.   Inne   wersje   mówiły   o 

wielkich składach materiałów włókienniczych, maszynach, futrach, złocie itd.   Inni 

wspominali o Wunderwaffe i wszystkich nowinkach technicznych, tak szumnie 

okrzyczanych przez Goebelsa. Nic dziwnego, że co bardziej odważni próbowali 

natrafić na ślad, prowadzący  do podziemnego  skarbca. Szukano robotników, 

majstrów i wszystkich mających coś do powiedzenia o walimskich podziemiach. 

Obdarzeni   wyobraźnią,   gotowi   byli   wędrować   podziemnymi   tunelami   do 

Wałbrzycha, Świdnicy a nawet do... Wrocławia. Psychoza narastała z dnia na 

dzień. Ktoś słyszał w górach strzały, komuś zginęło kilka sztuk inwentarza, ktoś 

wreszcie   widział   w   lesie   dym.   Kiedy   podszedł   bliżej,   ujrzał   suszące   się   na 

drzewie mundury, dodajmy niemieckie oraz siedzących przy ognisku ludzi. Na 

background image

gałęzi wisiała rozpłatana krowa. Tajemnica rozrosła się jeszcze bardziej, gdy w 

Walimiu pojawił się, opisywany już w poprzednim rozdziale, ppor. Radek. Ci z 

mieszkańców, którzy pamiętają jego wizytę, mówią, że ppor. pokazał im jakiś 

plan   -   zaznaczone   były   wszystkie   budynki,   drogi   i   wejścia   do   podziemi. 

Pamiętają   także,   że   na   planie   widać   było   dwa   wejścia   do   podziemi, 

zlokalizowane  na   zboczach  Wielkiej   Sowy.   Ludzie,  mieszkający w czasie 

wojny   w   Walimiu,   wiedzieli,   że   w   tamtym   rejonie   są   strzeżone   wejścia   do 

podziemi,   tymczasem  po  wojnie zniknęły  one  z powierzchni  ziemi.  Wejścia 

miały się znajdować na południowym stoku góry... czyżby więc jednak Sowia 

Dolina?

Z osobą wspomnianego  już inż. Anthona Dalmusa  - majora  Wehrmachtu, 

jednego   z   najważniejszych   ludzi   na   budowie   -   związane   są   bardzo   ciekawe 

wydarzenia. Otóż, inż. Dalmus nie wyjechał (jak całe kierownictwo budowy) do 

Niemiec,   ale   osiedlił   się   w   Głuszycy.   Tam   przez   kilka   powojennych   lat 

pracował   w   zakładach   włókienniczych.   Chętnie   rozmawiał   o   budowie   z 

władzami i udzielił wielu ważnych informacji, dotyczących wyglądu budowy.

Oto,   jak   według   niego,   wyglądałaby   kwatera   główna   w   tym   rejonie:   w 

Kolcach   miał   powstać   duży   dworzec   kolejowy,   od   którego   doskonałe   drogi 

asfaltowe prowadziłyby do poszczególnych schronów i fortyfikacji. Specjalne 

lotnisko miało znajdować się na splantowanym zboczu Wielkiej   Sowy  obok 

drogi   Walim-Dzierżoniów.   Główne   budynki   kwatery   usytuowano   na 

powierzchni, pod 1,5 metrową  warstwą ziemi  i betonu. Z chwilą ogłoszenia 

alarmu   przeciwlotniczego   szybkobieżne   windy     zjeżdżałyby   wraz   z 

dostojnikami   do podziemi.   Tam miały znajdować się wielkie elektrownie, a 

specjalne   rurociągi   dostarczałyby   świeżą   wodę.   Przed   niespodziewanymi 

nalotami chronić miały duże stacje radarowe, rozmieszczone w promieniu stu 

kilometrów wokół  Walimia i Głuszycy Błyskawiczną łączność z poszczególnymi mia-

stami i ośrodkami  dowodzenia planowano zapewnić specjalnymi, posiadającymi 

450 żył kablami telefonicznymi. Kable takie ułożono w wielkiej tajemnicy na trasie 

Głuszyca-Berlin-Warszawa-Praga-Hamburg-Królewiec-Kętrzyn.   Nocami   specjalne 

brygady OT kopały  rów i układały kabel. Rano na powierzchni nie było śladu rozkopanej 

background image

ziemi.   Ponadto   wszystkie   kompleksy   miały   być   połączone   tunelami  w   których 

kursowały kolejki elektryczne.

Tyle relacji inż. Dalmusa, uroczego pana, do którego nikt nie miał nigdy zastrzeżeń i nie 

posądzał o nic, gdyby nie fakt, że inż. Dalmus do  tego stopnia poczuł się bezpieczny, że 

postanowił sprzedać polskim władzom tajemnicę Gór Sowich. Zażądał 1,5 mil złotych, co na lata 

50. było ogromną sumą. Niestety, władze nie wykorzystały okazji i propozycję odrzucono. Co 

gorsza, Dalmusem zainteresowało się UB, odkrywając jego wojenną przeszłość. Dalmus 

zniknął z dnia na dzień, po prostu zapadł się pod ziemię. Mówiono, że uciekł do Austrii, 

jednak nam wydaje się bardziej prawdopodobna wersja, że został zlikwidowany za zdradę 

przez Werwolf albo przez NKWD lub jako bardzo niewygodny świadek, przez UB.

Podobnie zresztą działo się z innymi ludźmi, mającymi coś do powiedzenia na temat 

budowy. Przykładem niech będzie historia pewnej Niemki, kochanki jednego z oficerów 

niemieckich, zatrudnionych na budowie. Dużo wiedziała i... zniknęła, podobnie jak kilka 

innych   osób,   znających   część   tajemnic   budowy.   Inni,   mniej   ważni,  dostawali   listy   z 

ostrzeżeniem i przestawali się interesować budową lub zmieniali miejsce zamieszkania. Wobec 

takiej sytuacji, do dziś pozostało bardzo niewielu ludzi, którzy mają coś do powiedzenia w tej 

sprawie. Niestety nie żyją już panowie Schneider i Hein, Niemcy mieszkający w Jugowicach, 

którzy swoimi zeznaniami bardzo rozjaśnili mroki tajemnic otaczających Wielką Budowę. 

Niestety, nie żyje już  większość więźniów, którzy przetrwali sowiogórskie piekło i składali 

zeznania przed GKBZHwP w roku 1964. Ci co zostali albo nie chcą mówić, albo po prostu 

niewiele wiedzą. Być może chcą tez uniknąć losu pewnego mieszkańca Walimia, u 

którego po śmierci w połowie lat 80. w trakcie zajmowania domu na poczet skarbu 

państwa, znaleziono pewien niemiecki dokument. Ktoś krzyknął: to legitymacja 

SS, on był esesmanem! i tak już zostało. W psychozie panującej na tym terenie 

nikt nie zwrócił uwagi na dokument, a sprawę dodatkowo rozdmuchała prasa, pisząc 

o strażniku Gór Sowich i niesłusznie oczerniając tego człowieka. Zamieszczone 

później sprostowanie niczego nie zmieniło. W oczach wszystkich człowiek ten na 

zawsze  pozostanie  strażnikiem   sowiogórskich   skarbów   i  esesmanem.   Jak   się 

okazało, dokument nie był żadną legitymacją SS, tylko zaświadczeniem o pracy 

na terenie Rzeszy w latach wojny.

Swego   czasu   wśród   miejscowej   ludności   krążyła   opowieść   o   kilku 

background image

niemieckich płetwonurkach. W latach 60. weszli do zalanych korytarzy i nigdy 

nie wyszli. No cóż, wyobraźnia ludzka jest ogromna, zwłaszcza jeżeli chodzi o 

rzeczy   nieznane.   Autor   osobiście   słyszał   niesamowitą   opowieść   o 

kilometrowych tunelach, w których stoją  całe pociągi cennych rzeczy, snutą 

przez   pewnego   mieszkańca   Walimia   w   jednej   z   piwiarni.   Co   ciekawe,   ów 

człowiek, jak twierdził, może bez problemu wskazać miejsce, gdzie znajduje się 

wejście do owych tuneli. Na prośbę, aby to uczynił, zasłonił się złym stanem 

zdrowia (chyba po alkoholu) i brakiem czasu.

Kiedy w 1964 roku, w czasie opisywanej już wyprawy GKBZHwP, nadano 

sprawie   Gór   Sowich   duży   rozgłos,   pisząc   m.in.   o   zawalonych   wejściach   i 

niepokonanych przez nikogo pancernych drzwiach, do Konsulatu Generalnego 

PRL w Berlinie przyszedł list, napisany przez Bernharda P. Oto treść tego listu:

„W   połowie   1950   roku   zetknąłem   się   w   lokalu   z   górnikiem 

pochodzącym z okolic Wałbrzycha, który był w podpitym stanie. 

Zapytał     mnie       skąd   pochodzę,     więc     powiedziałem,   że   z 

Górnego Śląska. Jak to usłyszał stał się bardziej poufały i zaczął 

mi sugerować, że zapewne zostałem stamtąd wyrzucony przez 

Polaczków.   Zataiłem,   że   opuściłem   Górny   Śląsk   dobrowolnie 

jeszcze   przed   wojną   i   potakiwałem   mu   kiedy   wyzywał   na 

Ruskich   i   Polaczków.   W   pewnym  momencie   zaczął   mówić   o 

Walimiu. Mówił, że został wraz z innymi zobowiązany do pracy 

na   terenie   budowy   w   charakterze   sztygara   i   odpowiadał   za 

stanowiskowy postęp robót. W wielu chodnikach magazynowano 

amunicję, granaty, pięści pancerne i bomby lotnicze. W miejscu 

gdzie zamontowano drzwi pancerne  znajduje się wiele skrzyń z 

zamku księcia von Pless, który koło  Wałbrzycha miał zamek na 

wysokiej   górze.   Czy   stamtąd   coś   wydobyto   nie   mógł   mi 

powiedzieć, gdyż jako nazista został aresztowany i ponad dwa lata 

spędził w więzieniu. Teraz już nie  pamiętam jak się nazywał ale 

wiem,   że   miał   krótkie   niemieckie  nazwisko.   Całą   tą   sprawę 

przyjąłem jako bajkę, ale z drugiej strony nie wydaje mi się żeby 

background image

kłamał. Dopiero wasze artykuły wyjaśniły mi wszystko.

Z pozdrowieniem socjalistycznym Bernhard Pióretzki 

P.S. Docierało tam wiele transportów ze Stuttgartu, Drezna Lipska, 

Sudetów. Tego on dowiedział się od SS gdyż był mężem zaufania 

NSDAP.  Czyżby  więc  skarbiec  Rzeszy  zlokalizowano   właśnie   w 

Górach Sowich? Wiele wskazuje, że tak "

Równie sensacyjne są  historie poszczególnych kompleksów.  Krąży o nich 

niezliczona     ilość,     nieprawdopodobnych   wręcz,   opowieści.   Przedstawię   je 

poniżej, opisując każdy kompleks osobno.

Z kompleksem Włodarz związana jest relacja pewnego więźnia.  Wspomina 

on, że pod koniec wojny szedł do pracy na przodek, znajdujący się ponad 3 km w 

głębi góry! W podziemiach jest tylko jedno miejsce, w którym zawał zamyka 

dalszą drogę, a gdzie możliwe jest występowanie tak długiego tunelu. Chodzi o 

zawał na przedłużeniu dużej, zalanej hali, gdzie za pomocą donaritu zawalono 

całą ścianę, tamując dostęp do istniejących przypuszczalnie dalszych podziemi. 

Niestety,  trudności   techniczne   w   postaci   wielotonowych   odłamków  skalnych 

uniemożliwiają dalsze prace w tym miejscu, a szkoda. W 1945  roku   właśnie 

stamtąd   wydobywał   się   na   powierzchnię     charakterystyczny, mdły zapach 

rozkładających się ciał ludzkich. Wspomina o nim jeden ze świadków, który 

znalazł się wtedy w rejonie zawału. Wiele wskazuje, że właśnie w podziemiach 

Włodarza   zamknięto   skazując   na   straszną   śmierć   kilka   tysięcy   więźniów   z 

transportów, których losu nie znamy:

„W końcu kwietnia silne oddziały SS nocami wyprowadziły kilka 

tysięcy odzianych w strzępy ubrań szkieletów. Kolumny ruszyły w 

głąb   Gór   Sowich.   Jedno   jest   pewne.   Te   ostatnie   kilka  tysięcy 

więźniów   nigdy   nie   dotarło   do   stacji   w   Jugowicach,   ani   nie 

przeszło przez Walim".

Ciekawą rzecz wspomina także Helena Putlin. Otóż, według niej już w 1938 

roku część Włodarza i Moszny była ogrodzona i prowadzono jakieś prace pod 

nadzorem   SS.   Jak   ustaliliśmy,   wyżej   opisywany   fakt   miał   miejsce   nie   na 

Włodarzu, a w podwałbrzyskich Kozicach, gdzie faktycznie wydobywano rudę 

background image

uranu. Niemniej nie możemy z całą pewnością stwierdzić, że w rejonie masywu 

Włodarza nie prowadzono żadnych tajemniczych prac przed 1939 rokiem.

W bezpośrednim sąsiedztwie Włodarza znajduje się mało znany kompleks 

Soboń, z którym właściwie nie wiąże się żadna sensacyjna historia. W zasadzie 

jedynym ciekawym miejscem w tym kompleksie jest, opisywany już dokładnie, 

zawał w sztolni nr 3, penetrowany przez Jerzego Cerę w latach 70., w którym 

natrafiono   na   ślady   istnienia   dalszych   tuneli,   być   może   wykończonych   w 

całości.

Stosunkowo   dużo   ciekawych   informacji   udało   nam   się   zebrać   na   temat 

następnego   kompleksu   o   nazwie   Osówka.   Zdecydowanie   najbardziej 

tajemniczym   obiektem   naziemnym   tego   kompleksu   jest   tzw.   Siłownia, 

żelbetowy blok z dużą ilością przepustów, śluz, tam i kanałów dostępny tylko na 

jednym  poziomie.   O   istnieniu   dalszych  poziomów   świadczą   zawalone   klatki 

schodowe,   szyb   windy   oraz   kanały   o   głębokości   przekraczającej   głębokość 

dostępnego poziomu:

„Wczoraj plut. Urbanowicz zapuścił się w jeden z wąskich otworów. 

Plut. czołgał  się 8 m w głąb. Dalszą  drogę odcięła  mu  woda. 

Próbne sondowanie wykazało, że woda sięga jeszcze głębokości 

kilkunastu metrów (patrz akapit poniżej). Otwór, o którym mowa 

skierowany jest mniej więcej pod kątem 45

o  

w  głąb budowli. Istnieją 

pewne przesłanki na to, że podziemne tunele znajdujące się idealnie pod 

omawianą budowlą są z nią połączone".

Do   relacji   tej   idealnie   pasuje   wiadomość,   jaką   przekazał   nam  Piotr 

Kruszyński. Badając kiedyś Siłownię, wrzucił do jej wnętrza  świecę dymną. Po 

kilku minutach dym buchnął z kilkunastu otworów  na jej powierzchni. Kilka dni 

później   jego   kolega,   przebywający  w   podziemiach   Osówki,   mówił   mu,   że 

podziemia są zadymione tłustym, żółtawym dymem, takim samym jak dym ze świecy 

dymnej. Człowiek ten nie wiedział o wrzuceniu świecy do wnętrza Siłowni. Czyżby 

więc istniało połączenie między Siłownią a podziemiami?  Jeżeli tak, to byłaby to 

niemała sensacja. Obecnie, aby dostać się do wnętrza Siłowni stało się konieczne 

oczyszczenie szybu klatki schodowej, jako że jest to jedyne miejsce rokujące nadzieję 

background image

na odkrycie czegoś ciekawego. Jak bowiem wiadomo, każde schody dokądś prowadzą, w 

tym przypadku do wnętrza Siłowni i jeszcze jednej tajemnicy Wielkiej Budowy.

Prace badawcze, prowadzone w lecie i na jesieni 1997 roku, doprowadziły do bardzo 

ciekawych odkryć. Po wypompowaniu wody z szybu klatki schodowej oraz wybraniu 

zalegającego w niej gruzu okazało się, iż jest ona połączona z szybem domniemanej 

windy. Szyb windy,  mający początkowo przekrój kwadratu, przechodzi w okrągłe 

pomieszczenie o średnicy 6 m, całkowicie wybetonowane, połączone z powierzchnią 

kanałem technicznym o upadzie 45°. W „kwadratowej części szybu wychodzą liczne 

rury kamionkowe. Niestety, jak na razie, z braku możliwości technicznych nie dokonano 

gruntownego zbadania dna pomieszczenia.   Wstępne   badania   wykazały,   że   jest 

wybetonowane i posiada niespotykanie mocne zbrojenie w postaci siatki z prętów 

stalowych średnicy 30 mm.

Ciekawostką   jest   fakt,   że   uderzenia   młotem   w   ściany   okrągłego 

pomieszczenia są słyszane w podziemiach Osówki. Czyżby zatem istniało między 

nimi połączenie? Jeżeli tak, to tylko „gdzieś" za uskokiem, w niezbadanych jeszcze 

tunelach.

Obok wyżej opisywanego pomieszczenia odkryliśmy cztery betonowe studnie o 

średnicy 1 m, obecnie zalane wodą. Ich wstępne sondowanie pozwala stwierdzić, 

że   mają   po   kilkanaście   metrów   głębokości.  Przeprowadziliśmy   także   kilka 

doświadczeń   ze   świecami   dymnymi.   Zaowocowało   to   ustaleniem   ciekawych 

połączeń w systemie Kamionkowych rur. Obecnie planowane są dalsze badania, 

które prawdopodobnie doprowadzą do wyjaśnienia wielu tajemnic Siłowni.

Dużo   interesujących   miejsc   znajduje   się   także   w   części   podziemnej 

kompleksu.   Na   przykład,   do   dziś   nie   zbadano   dokładnie   dna   szybu 

wentylacyjnego. Ze względu na obwał, nie sprawdzono jego ścian aż  z  trzech 

stron i nie wiadomo czy nie kryją jakiegoś nowego tunelu? Podobnie ma się 

sprawa z tzw. uskokiem, sztucznym zawaleniem skał między poziomami tuneli 

w rejonie wartowni. To, że kryje jakieś tunele jest niemal pewne, a to z racji 

wody,   która   spływając   z   górnego   poziomu   ginie   w   nim   całkowicie,   nie 

wypływając na dole w wartowni. Gdyby nie miała innego odpływu, już dawno 

zalałaby wartownię pod strop, tymczasem wartownia jest sucha, mimo że od 

background image

miejsca wsiąkania wody dzieli ją odległość 5-8 m. Interesujący jest także sam 

moment powstania zawału. Otóż, przyjęło się, że powstał on wiosną 1945 roku 

w   trakcie   maskowania   podziemi.   Wersja   ta   funkcjonuje   wszędzie   do   dnia 

dzisiejszego,   jednak   my   dotarliśmy   przy   pomocy   Piotra   Kruszyńskiego   do 

zeznań pewnego polskiego leśniczego - prawdopodobnie pierwszego człowieka 

penetrującego   po   wojnie   podziemia   Osówki.   W   lipcu   1945   roku,   kiedy   ów 

człowiek wszedł do podziemi, w środku paliło się jeszcze światło (!), a wszystko 

wyglądało tak, jakby pracę przerwano kilka godzin temu. Leśniczy zeznaje, że 

był w rejonie wartowni i nie widział żadnego zawału. Widział natomiast tunel 

biegnący prosto w głąb góry, w który wszedł na głębokość kilkuset metrów. Od 

tunelu   odchodziły   w   obu   kierunkach   boczne   tunele   i   hale.   Jak   twierdzi,   ze 

strachu nie penetrował całego labiryntu. Wspomina także, że po zajęciu budowy 

przez Rosjan został przez nich zatrzymany i pracował dla nich jako przewodnik 

po  kompleksie.   Kiedy   Rosjanie  poznali  system,  szybko zrezygnowali z  jego 

pomocy, a cały teren podziemi otoczyło wojsko.  Leśniczy był jednak  ciekaw 

co    tam   robią  i    podpatrzył,  że  ze  sztolni   nr  2  wychodzi  na  powierzchnię 

taśmociąg, którym Rosjanie coś wywożą z podziemi oraz że wynoszą ze środka 

dziwne cylindryczne pojemniki wielkości wiadra. Co ciekawe, jeden pojemnik 

niosło z wielkim trudem aż 4 żołnierzy. Akcja trwała przez dwa miesiące. Dziś 

możemy tylko przypuszczać, że były to pojemniki z ołowiu, zawierane próbki 

ziemi, do badań na obecność w niej rudy uranu. Kiedy kilka miesięcy później 

leśniczy   znowu  odwiedził   rejon  wartowni, zastał tam rozległy zawał, blokujący 

dalszą drogę a jednocześnie sztucznie łączący obydwa poziomy podziemi.

Równie tajemnicza jest sztolnia nr 3, a ściślej mówiąc jej wyposażenie. W jakim 

bowiem celu w sztolni o długości około 120 m wybudowano aż dwie ceglano-betonowe 

tamy z urządzeniami hydraulicznymi? Nam nasuwa się tylko jedno przypuszczenie. 

Sztolnia nr 3 miała służyć jako punkt pobierania wody dla kompleksu. Przemawia za tym 

fakt,   że   tuż   nad   wejściem   do   niej   wykonano   dużych   rozmiarów  wykop   pod 

nierozpoznaną budowlę - mogła to być stacja pomp. Inna  wersja   sugeruje,   że   w 

trakcie budowy sztolni natrafiono po prostu na dużą żyłę wodną i w związku z tym 

budowę przerwano, a tamy postawiono, aby regulować wypływ wody na powierzchnię. 

background image

Na przykład tylko nocą.

Kompleks   Jugowice   jest   sam   w   sobie   sensacyjną   historią   -   żaden   inny

nie   wprowadził   tyle   zamieszania.   Stało   się   tak   z   powodu   niedostępności

wnętrza   kompleksu   do   penetracji.   Dopiero   nasze   prace   w   ostatnich

latach   wyjaśniły   większość   niewiadomych.   Według   mieszkającego

w   pobliżu   sztolni   pana   Milanowskiego,   te   słynne   stalowe   drzwi   w   szto

lni   nr   6   były   po   wojnie   otwarte!   Przed   nimi,   natomiast,   leżały   na   powie

rzchni   dwie   stalowe   szafy   pancerne   zawierające   jakieś   papiery.   Jakie,

nie   wiadomo.   Szafy   zabrano   na   złom   w   latach   50.   Poza   tym,   aż   do

wczesnych   lat   50.   większość   wejść   była   dostępna   i   sama   natura   doko

nała   ich   zawalenia.   Od   wojny   była   zamaskowana   tylko   sztolnia   nr   4,

która   wydaje   się   być   centralną   w   całym   systemie.   Podobnie   jak   odkryty

Przez   nas   szyb   wentylacyjny   na   zboczu   Chłopskiej   Góry.   Bardzo   cieka

wy   szczegół   podaje   pan   Maciejewski   w   swojej   pracy   o   górach.   Jak

Pisze:  W   ciągu   czterech   miesięcy   od   zbudowania   pierwszego   baraku

więźniowie   wykuli   18   otworów   w   skałach.  No   cóż,   my   dotychczas

zlokalizowaliśmy 7 otworów, co do paru innych mamy pewne przypuszczenia, ale gdzie 

pozostałe?

Także w kompleksie Rzeczka jest kilka niewiadomych. Według pewnej relacji, 

w latach 50. grupa geologów, badających skały Gór Sowich, penetrowała m.in. 

podziemia Rzeczki. Jak mówią, idąc cały czas prosto jedną ze sztolni, minęli po 

kolei sześć poprzecznych hal, a dalej  nie szli, po prostu ze strachu. Dziś znamy 

tylko dwa poprzeczne  ciągi hal, a zawał na sztolni nr 1 możemy wykluczyć - 

zbadaliśmy   go  dokładnie i ponad wszelką  wątpliwość kończy  się przodkiem. 

Pozostaje  zatem  tylko  zawał   na   przedłużeniu   sztolni   nr   2.  Jego   przekopanie 

może  wnieść  wiele  nowego  do kształtu  podziemi  w  tym  kompleksie.  Nasza 

grupa na razie nie jest nim zainteresowana. W Rzeczce istnieje bowiem jeszcze 

jedno osobliwe miejsce. Chodzi o mały tunel, z wlotem pod betonowym mostem 

naprzeciw   platformy   pod   sztolnię   nr   4.   Istniejący   w   nim   zawał   może 

doprowadzić   do   rozwiązania   tajemnicy   kompleksu,  ponieważ   tunel   biegnie 

prosto pod znane nam podziemia, które prawdopodobnie miał odwadniać.

background image

Wiele   tajemnic   kryje   w   sobie   także   nieco   oddalony   od   serca   budowy 

kompleks  Sokolec. Według stanu na dzień dzisiejszy istnieją w nim tylko 4 

wloty do podziemi, rozłożone na dwóch poziomach. Natomiast relacje mówią aż 

o   11   wejściach   zgrupowanych   na   trzech   poziomach.   Gdzie   zatem   szukać 

pozostałych wejść? Pan M. Bazała twierdzi, że do niektórych sztolni można 

dostać się za pomocą ceglano-betonowych studzienek z powierzchni ziemi. My 

dodamy   jedynie,   że   faktycznie   zlokalizowaliśmy   kilka   takich   studzienek, 

leżących   poza   zasięgiem   znanych   podziemi.   Co   ciekawe,   studzienki   są 

zagruzowane, lecz mimo to słychać w nich głuche echo świadczące o ich dużej 

głębokości.   Czy   sięgają   do   podziemi?   Tylko   ich   oczyszczenie   może   dać 

odpowiedź na to pytanie.

A   teraz   ciekawostka.   Od   wielu   mieszkańców   tych   okolic   słyszeliśmy   o 

pewnej Niemce, która w latach 70. miała otrzymać z Niemiec urządzenia do... 

wentylacji podziemi. Nikt jednak nie potrafi powiedzieć kim jest ta Pani. My 

osobiście nie wierzymy w tę historie - psychoza panująca wśród   miejscowej 

ludności   bardzo     często   prowadzi do wymyślania opowieści pozbawionych 

jakichkolwiek realnych podstaw. 

Na   koniec   warto   dodać,   że   w   rejonie   kompleksu   Sokolec   istnieje   jeszcze 

jedna   sztolnia,   której   kształt   i   historia   owiane   są   tajemnicą.   Chodzi   o 

zlokalizowaną   przy   dolnych   hałdach   u   podnóża   góry   sztolnię,   powstałą 

prawdopodobnie   w   latach   50.     Według   naszych ustaleń próbowano tam 

eksploatować rudę uranu, a pracowali w niej pod nadzorem KGB i UB żołnierze 

karnego batalionu. Do dziś żyje niewielu żołnierzy tego batalionu. Wejście do 

sztolni   jest   obecnie   zamurowane   ze   względu   na  wzmożone   promieniowanie. 

Niestety,  nie  udało  nam się   znaleźć   powiązania  tej  sztolni   z  wyrobiskami   z 

okresu wojny, choć nie jest wykluczone,  że jest to jedna ze  sztolni kompleksu 

Sokolec,  rozbudowana po prostu przez pechowych górników. Jeżeli tak jest w 

rzeczywistości, to pozostałych sztolni tajemniczego poziomu III-go należy szukać 

w pobliżu owej sztolni lub u podnóża góry, na tej samej wysokości.

Zdecydowanie najwięcej „mrożących krew w żyłach" historii związanych jest z 

zamkiem Książ i podziemiami wykutymi w skale, na której stoi. W zasadzie do dnia 

background image

dzisiejszego   nie   ustalono   ostatecznie   ilości  poziomów   podziemnych   wyrobisk. 

Znane są dwa poziomy, jednak może być ich nawet 4-5. O tym, że pod zamkiem są 

jeszcze nie odkryte pomieszczenia wiadomo na pewno, ale nikt nie zadał sobie trudu, 

aby  spróbować do nich dotrzeć. Wszystkie dotychczasowe próby miały  charakter 

amatorski i chaotyczny, co w przypadku domniemanej zawartości tych tuneli jest 

po   prostu   nietaktem.   Nie   zadano   sobie   też  trudu   sprawdzenia   całego   szybu 

transportowego - w bezmyślny sposób zasypano go gruzem i śmieciami. Nie zbadano 

szybu windy, choć na jej tablicy z numerami pięter jest 11 przycisków. Dodajmy, że 

zamek ma 5 pięter, dwa piętra piwnic i... już. Gdzie są zatem pozostałe miejsca, w 

których zatrzymywała się winda. Jej szyb zabetonowano na pierwszym poziomie 

podziemi. Nie rozbito także murów, na które wskazywał wieloletni opiekun zamku, 

niejaki Wawrzyszek. Zostały one wzniesione wiosną 1945 roku i obok nich posadzono 

bluszcz, którego gałęzie pnąc się po ścianach, zazdrośnie strzegą tajemnic zamku. 

W okresie zajmowania zamku przez Wojsko Polskie prowadzono  pewne prace 

poszukiwawcze,   podobnie   jak   i   wcześniej   czyniła   to   Armia  Czerwona.   Nie 

doprowadziły jednak ani do wniosków potwierdzających istnienia podziemnych 

skrytek,   ani   je   negujących.   A   przecież  z analizy dokumentacji zamku i zeznań 

świadków  jednoznacznie wynika,   że   nie   wszystkie   pomieszczenia   zamku   zostały 

dokładnie zbadane, Czy te wszystkie irracjonalne działania miały jakiś ukryty cel? 

Jeżeli   tak,   to   kto   miał   interes,   aby   tajemnice   zamku   nie   zostały   odkryte?   Nie 

wiadomo.

Wiadomo, że prace prowadzono zarówno w samym zamku jak i w  skałach, na 

których stoi. Wiadomo też, że wykonywali je Żydzi   z KL Fürstenstein pod 

nadzorem OT, a obóz mieścił  się w okolicy dzisiejszego  parkingu. Niewiele 

natomiast   wiadomo   o   tym,   że   w   dolinie   rzeki  Pełcznicy   istniał   drugi   obóz. 

Przebywali tam górnicy z Donbasu, zajmujący się drożeniem tuneli. Co ciekawe, 

górnicy nie pracowali w znanych podziemiach. Stwierdza to jednoznacznie Żyd o 

nazwisku Weiss, który tam pracował. Jak mówi, nigdy nie spotkał żadnego z tych 

górników, słyszał natomiast o istnieniu ich obozu. Gdzie zatem zatrudniano tych 

kilkuset fachowców, których (jak wszystko na to wskazuje)  zlikwidowano pod 

koniec wojny w nieznanych okolicznościach. Kiedy sprowadzono pana Weissa 

background image

do podziemi stwierdził, że obok jednego z bocznych korytarzy znajdowało się 

duże pomieszczenie. Dziś jest tam gruba ściana. Weiss twierdzi ponadto, że 

kiedy 26 lutego 1945 roku opuszczał podziemia, żaden z chodników nie był 

obetonowany. Na to samo miejsce wskazał także niejaki Semeniuk - Rumun z 

OT - który wkrótce po złożeniu zeznań zginął w Świebodzicach w tajemniczych 

okolicznościach. Mówił, że wielokrotnie przechodził obok pomieszczenia, które 

obecnie... nie istnieje. Dodał również, że wszystkich Żydów pracujących przy 

betonowaniu   chodników   zlikwidowano.   W   miejscu,   wskazanym   przez   tych 

dwóch   panów,   przeprowadzono   w   latach   80.   próbne   odwierty,   jednak   na 

głębokości 1,5 m wiertła zaklinowały się i trzeba było przerwać prace. Kilka 

metrów dalej ściana, gdzie dokonywano odwiertu, kończy się. Grubość betonu 

nie przekracza  tam 60 cm.  Dlaczego więc kilka metrów  dalej beton ma  już 

ponad 1,5 m grubości? 

Oto   słowa   człowieka,   który   był   w   czasie   wojny   zatrudniony   w   OT   jako 

kierowca:

„Wielokrotnie woziłem na zamek materiały budowlane, takie jak 

cement i cegła. Obok mnie w szoferce zawsze siedział mój szef, 

sierżant   SS,   poczciwy   człowiek.   Materiały   dowoziłem   na 

dziedziniec zamku, z którego wybito szyb do podziemi. W czasie 

rozładunku musiałem opuścić samochód. Myślę, że dlatego,  bym 

nie widział więźniów rozładowujących cement i cegłę. Pewnego 

razu,   a   było   to   w   ostatnich   tygodniach   wojny,   jak   zawsze 

poszliśmy z moim szefem 'na spacer'. Sierżant na chwilę oddalił 

się i wrócił z wiadomością, że w kursie powrotnym zabierzemy 

pewien ładunek. Poszliśmy do piwnic zamku,  gdzie   w   dużym 

pomieszczeniu   leżała   masa   drewnianych, izolowanych papą 

skrzyń.   Miały   napisy   w   języku   niemieckim   —  Ostrożnie!!! 

Cenny ładunek!!! oraz wybitego orła Rzeszy. Skrzynie były puste. 

Sierżant powiedział, że jeżeli chcę, to mogę pogrzebać w nich. 

Może znajdę coś na pamiątkę - jak stwierdził. Niestety nic w nich 

nie znalazłem. Potem zaczął się  załadunek. Wszystkie skrzynie 

background image

wywieźliśmy na leśną polanę i spaliliśmy. Sierżant mówił, abym 

jak   najszybciej   zapomniał  o   tym   wydarzeniu,   gdyż   skrzynie 

zawierały ładunek specjalny, który złożono w podziemiach zamku i 

lepiej o tym nic nie wiedzieć. Żyję, gdyż w ostatnich dniach wojny 

sierżant   ostrzegł  mnie,   że   SS   likwiduje   wszystkich   mających 

związek z tymi skrzyniami. Uciekłem ".

Powyższa relacja może być w pełni wiarygodna. Jak udało się nam ustalić, pod 

koniec wojny na zamek przybywało wiele transportów z cennymi rzeczami, a w 

momencie   zajęcia   zamku   przez   Armię  Czerwoną   po   transportach   tych   nie 

pozostał nawet najmniejszy ślad Należy przypuszczać, iż ich zawartość ukryto w 

podziemnych komorach, w metalowych, zaizolowanych skrzynkach. Kilkanaście 

lat temu  T. Słowikowski - człowiek mocno zaangażowany w odkrycie tajemnic 

zamku - znalazł jedną z takich skrzynek w lesie u podnóża zamku. Niestety, była 

już pusta. Pan Słowikowski twierdzi, że do zamkowych podziemi dotrzeć można 

przez kilka zamaskowanych studzienek znajdujących się na zalesionym zboczu.

„Byłem wtedy   strażnikiem  na  parkingu.  Zajechał   mercedes  z 

niemieckimi  tablicami.  Wysiadło 4 eleganckich panów. Spytałem 

jak   długo   pozostaną na zamku.   Odpowiedzieli,  że jakieś 4-5 

godzin,   bo   chcą   odpocząć   i   posiedzieć   na   tarasie.  Czas   płynął 

powoli. Minęło 5 godzin a naszych turystów ani śladu. Bytem jakiś 

taki niespokojny, więc poszedłem na zamek.  Niestety nikt tam nie 

widział 4 Niemców. Szukałem ich po parku ponad dwie godziny i 

zacząłem   się   denerwować.   Zaczęło  się   ściemniać,   gdy   Niemcy 

wrócili. Zmęczeni, brudni podeszli do samochodu - zabłądziliśmy - 

rzucił jeden z nich i bez słowa odjechali. A ja do tej pory zadaję sobie 

pytanie - czego szukali i do czego dotarli? Czy może do jednej z tych 

studzienek?" 

Do   podziemi   -   twierdzi   pan   Słowikowski   -   można   dostać   się   np.   Przez 

kolektor ściekowy.  Jego budowa zajęła 4 lata, a mimo to Poprowadzono go w 

najmniej   dogodnym   terenie,   pod   skalnym   masywem   zamkowego   wzgórza. 

Podobny kolektor budowali Niemcy. Szedł doliną rzeki Pełcznicy. Nasuwa się 

background image

pytanie - dlaczego również nowego kolektora nie poprowadzono w tym miejscu, 

dlaczego poprowadzono  go pod dwoma hipotetycznymi tunelami kolejowymi 

dochodzącymi do zamku. Komu na tym zależało, bo przecież z kolektora, przy 

niewielkim wysiłku, można przez podkop dotrzeć do tuneli. Ponadto, wzdłuż 

kolektora biegnie  tor kolejki wąskotorowej.  Można stąd wywieźć przedmioty o 

dużym   ciężarze   i   objętości.  A   propos  tuneli   kolejowych,  to   chodzi 

przypuszczalnie o dwa tunele, biegnące do zamku, którymi do podziemi miały 

dojeżdżać   pociągi   specjalne.   Tunele   mają   biec   od   torów   linii   kolejowej 

Wrocław-Wałbrzych,   a   ich   wloty   mają   znajdować   się   w   rejonie   tzw.   Łuku 

Świebodzickiego   i   obok   stacji   Wałbrzych   Szczawienko.   W   rejonie   Łuku 

faktycznie   istnieje   odcinek   zbocza   góry   nienaturalnie   płaski   z   młodym 

drzewostanem,   zbudowany,   jak   wykazały   badania,   z   luźnych   skalnych 

okruchów i ziemi. Zbocze to dochodzi do samych torów pod ostrym kątem - 

idealnie pasuje na bocznicę. Pan Słowikowski dotarł do takiej oto opowieści: 

żołnierz   Wehrmachtu   jechał   na   urlop   pociągiem   do   Wałbrzycha.     W 

Świebodzicach do wagonu wsiadł esesman i nakazał wszystkim, aby przesiedli 

się   na   lewą   stronę   i   pod   żadnym   pozorem   nie   patrzyli   w   prawo.   Żołnierz 

pamięta, że za Świebodzicami pociąg wjechał w jakby tunel zbudowany z siatki 

maskującej   rozpostartej   nad   wąską   w   tym   miejscu   doliną.   Wtedy   właśnie 

ukradkiem   zerknął   w   prawo.   Zobaczył   kilka   rzędów   wagoników   kolejki 

wąskotorowej,   wypełnionych   urobkiem   oraz   wlot   tunelu   w   zboczu.   Czyżby 

jednak prawda?

Z   tunelem   tym   związana   jest   jeszcze   jedna   historia:   pod   koniec   wojny   z 

kierunku Wrocławia nadjechał pociąg, minął Świebodzice i na 61,1 km trasy 

zapadł   się   pod   ziemię.   Jedno   jest   pewne.   Pociąg   ten   nigdy   nie   dotarł   do 

Wałbrzycha.   Na   61,1   km   była   bocznica,   z   której   tor   prowadził   tunelem   do 

podziemi zamku. Jak udało się nam ustalić pociąg składał się z lokomotywy, 

dwóch wagonów osłony SS, salonki gauleitera Hanke oraz dwóch wagonów z 

nieznaną zawartością. Co było w tych dwóch wagonach? Czy złoto Wrocławia? 

Bardzo możliwe.

Według zeznań opiekuna zamku - Wawrzyszka - z zamku na drugą stronę 

background image

rzeki przerzucony był most  pneumatyczny (!), którym Niemcy  mogli toczyć 

nawet   wózki   kolejki   wąskotorowej.   Most   ten,   a   także   to   co   tam     robiono, 

chronione  było   największą tajemnicą.   Wawrzyszek zeznaje ponadto, że pod 

koniec   wojny   w   podzamkowych   tunelach   ukryto   wiele   transportów 

napływających   z   całych   Niemiec.   Mówiło   się   wówczas,   że   w   skrzyniach 

zgromadzono skarby kultury francuskiej, w tym Bibliotekę Narodową z Paryża. 

A na koniec taka oto ciekawostka (czy tylko ciekawostka?): Hubertus Strughold 

-   naukowiec   przeprowadzający   doświadczenia   z   medycyny   lotniczej,   w   tym 

testy w kabinach ciśnieniowych — wspomina:

„Nasz instytut w Dachau został zbombardowany. Ewakuowano nas 

na Śląsk, do zamku baronowej. Nie pamiętam jak się   nazywał. 

W   podziemiach   zamku   próbowałem   lotu   w   rakiecie.  Badałem 

swoje reakcje. Musieliśmy uciekać, bo Rosjanie byli o 10 km".

Bardzo ciekawy fakt podaje jeden z byłych więźniów. Nie wie gdzie, bo  go to nie 

interesowało, widział, jak w jednym z tuneli uruchomiono produkcję jakiś części do 

samolotów. Było to na krótko przed zakończeniem wojny.

A oto co spotkało jednego z oficerów niemieckich: jako nie nadający się na front, 

nadzorował prace w Górach Sowich. Wszyscy nadzorcy zostali zaproszeni przez SS na 

kolację i poczęstowani alkoholem. Nasz oficer ze względu na chorobę żołądka alkoholu 

nie tknął. Kiedy zobaczył, że pijący kolejno tracą przytomność, przerażony zaczął 

udawać,  że z nim także jest źle. Został załadowany na ciężarówkę i wraz z innymi 

zupełnie nagimi i nieżyjącymi już kolegami wywieziony w nieznanym kierunku. Uciekł 

wyskakując z ciężarówki. Jaka więc tajemnica związana jest z Górami Sowimi, skoro 

razem z więźniami pogrzebano tam także strażników?

Przyroda i czas skutecznie zacierają ślady prowadzonych prac  i zbrodni. Z 

każdym rokiem przybywa nowych zawałów w tunelach, niszczeją budowle naziemne, 

umierają świadkowie. Coraz trudniej nam odtworzyć wygląd i historię pewnych miejsc. 

Czy zdążymy? Jedno jest  pewne, nie możemy zaprzestać prac nad tak fascynującym 

tematem jak Góry Sowie i ich tajemnice. W rozdziale tym staraliśmy się przedstawić 

Państwu co ciekawsze „sensacje" dotyczące Wielkiej Budowy i w sposób racjonalny je 

background image

wytłumaczyć.   Za   dużo   bowiem   narosło   mitów,  nieporozumień   i   kłamstw,   nie 

przynoszących nikomu pożytku, a często prowadzących do tragedii. Góry Sowie i to co 

działo się na ich terenie w latach 1943-45, zalicza się do największych tajemnic II wojny 

światowej i należy dołożyć maksimum wysiłku, aby tę tajemnicę rozwiązać. Trzeba w 

końcu jasno wiedzieć, co naprawdę działo się w górach, które w czasie wojny nazywano 

Górami Śmierci...

background image

CZĘŚĆ VIII

ZAKOŃCZENIE

Wojenna historia obszaru Gór Sowich stanowi do dziś jedną z największych 

tajemnic II wojny światowej. Od lat zajmują się nią najwybitniejsi badacze historii 

wojskowości,   techniki   fortyfikacyjnej   i   poszukiwacze   skarbów.   Każdy   z   nich 

znajduje w Górach Sowich „coś" dla siebie. Historycy starają się wyjaśnić genezę 

budowy i jej przeznaczenie, miłośnicy fortyfikacji badają unikalne techniki budowy 

i dokonują inwentaryzacji, poszukiwacze  skarbów pędzą za „nieznanym".  Są i 

tacy, którzy łączą w sobie wszystkie te zainteresowania, starając się  rozwikłać 

tajemnicę Olbrzyma. Do tych ostatnich zaliczam się i ja. Prowadząc od szeregu 

lat systematyczne badania pozostałości Wielkiej  Budowy, staram się dotrzeć do 

nowych   tajemnic,   tuneli   i...   skarbów.  A  do   odkrycia  zostało   jeszcze   wiele   - 

bardzo   wiele.   Poza   ostatecznym  wyjaśnieniem   przeznaczenia   przedsięwzięcia 

budowlanego Olbrzym,  koniecznie trzeba rozkopać i zinwentaryzować wszystkie 

zawały, które zagradzają dziś dostęp do tajemnic. Są to:

zawał w podziemiach kompleksu Osówka - tzw. uskok,

zawał sztolni nr 4 w kompleksie Osówka,

zawał   i   odgruzowanie   szybu   wentylacyjnego   nr   2   w   kompleksie

Osówka,

zawał w sztolni nr 1 w kompleksie Włodarz,

zawał (po zlokalizowaniu) sztolni nr 5 w kompleksie Włodarz,

zawał w sztolni nr 3 w kompleksie Soboń,

zawał w sztolni nr 2 w kompleksie Rzeczka,

zawał i odgruzowanie szybu wentylacyjnego w kompleksie Rzeczka,

zawał w sztolni nr 4 w kompleksie Jugowice Górne,

zawał w sztolni nr 6 w kompleksie Jugowice Górne,

zawał w sztolni nr 3 w kompleksie Sokolec,

zawały sztolni fabryki zbrojeniowej Mölke-Werke,

zawał na wlocie tunelu kolejowego prowadzącego do podziemi  kompleksu 

Książ,

background image

odgruzowanie obiektu tzw. Siłowni w kompleksie Osówka,

lokalizacja i odgruzowanie zawałów na wlotach sztolni kompleksu Moszna,

lokalizacja i odgruzowanie zawałów na wlotach sztolni kompleksu Wielka Sowa

oraz wiele pomniejszych zawałów i osuwisk.

Aby   zadanie   to   stało   się   wykonalne,   potrzebne   są   pieniądze   i   to,

niestety,   niemałe.   Potrzebni   są   sponsorzy,   aby   prowadzić   trudne   prace

terenowe. Czy się znajdą? Mam nadzieję, że tak.

Na koniec kilka refleksji na temat Olbrzyma. Dokonując inwentaryzacji oraz biorąc 

udział w licznych pracach poszukiwawczych wyrobiłem  sobie prywatne zdanie na 

temat   przeznaczenia   Olbrzyma.   Otóż   uważam,   że   zespół   kompleksów 

zlokalizowanych   w   Górach   Sowich   miał  stanowić   (po   ukończeniu   budowy) 

gigantyczny   kompleks   zbrojeniowy,  który   poprzez   kompleks   Sokolca   byłby 

połączony z istniejącymi już zbrojowniami we wnętrzu Włodyki. Kompleks zamku 

Książ miał być natomiast, bez wątpienia, kolejną kwaterą główną Führera. Na czym 

opieram   swoje   przemyślenia?   Porównując   plany   podziemi   Włodarza,  Osówki, 

Rzeczki itd. z planami podziemi zamku Książ od razu rzuca się w oczy ich „inność". 

Ma się wrażenie, że chodzi o zupełnie różne obiekty. Z jednej   strony proste 

sztolnie, regularne skrzyżowania, monotonia powtarzających się przecznic i hal, 

a z drugiej strony nieregularne korytarze, tu i ówdzie ulokowane komory, szyby 

wind   i   klatek   schodowych.   Te   obiekty   nie   mogą   służyć   temu   samemu 

Poznaczeniu! Z kolei porównanie planów np. Włodarza z planami fabryki V-2 o 

kryptonimie Dora lub fabryką Junkersa w Dessau wyjaśnia chyba wszystko. Te 

same założenia, te same tunele, hale, ta sama monotonia.

Mieczysław Mołdawa w  swojej  pracy pt:   Gross Rosen,  obóz koncentracyjny na 

Śląsku stwierdza, że Olbrzym to:

"(...) komando pracujące w niezwykle ciężkich warunkach przy 

budowie   ukrytych   w   Górach   Sowich   zakładów   zbrojeniowych 

podlegających   Luftwaffe   (broń   rakietowa)   i   mających  służyć 

programowi Riese. Dla tego programu założono w 1944  roku  szereg 

komand   polowych   do   drążenia   wyrobisk   pod   hale   tunelowe 

podziemnych fabryk".

background image

Dalej zaś charakteryzując kompleks zamku Książ pisze:

„Komando Furstenstein na terenie kwatery Luftwaffe z ośrod-

kiem   studiów   broni   powietrznych   oraz   inspekcją   specjalną 

(Sonderinspektion) budowy fabryk podziemnych w masywie Gór 

Sowich.   Komando   małe   założone   w   1944   roku.   powiązane   z 

pobliskim   komandem   Wustegiersdorf   budującym   kompleks 

zbrojeniowy (...)".

Myślę,   że   jest   to,   jak   do   tej   pory,   najbardziej   wiarygodna   i   sensowna 

charakterystyka przedsięwzięcia budowlanego OLBRZYM.

background image

CZĘŚĆ IX

KILKA ZNAKÓW ZAPYTANIA

KWATERA GŁÓWNA FUHRERA?

Najbardziej   prawdopodobna   wersja   „wydarzeń",   choć   wydaje   się,  że   także 

najbardziej...   błędna.   Podstawą   rozpowszechniania   tej   wersji  są   opublikowane 

wspomnienia Alberta Speera oraz Nicolausa von Belo-wa, którzy właśnie o „Riese" piszą 

jako o nowej kwaterze głównej  budowanej w górach koło Wałbrzycha. Pozornie 

wszystko pasuje, bowiem właśnie w górach koło Wałbrzycha zlokalizowany jest Zamek 

Książ, gdzie właśnie powstawała kwatera główna, natomiast „Riese"  wcale nie jest 

zlokalizowany w górach koło Wałbrzycha, tylko nieco dalej. Bardziej by pasowało: w 

górach koło Jedliny Zdrój koło Walimia, koło Głuszycy itd. Ale i o tym wspomina Albert 

Speer pisząc o nowej kwaterze powstającej w górach na Śląsku koło Jedliny Zdrój.

Zaczyna się zatem pewien zamęt - ile tych kwater głównych budowano? Jedną, 

dwie, trzy a może cztery? Wielu obdarzonych większą fantazją badaczy twierdzi nawet, że 

wszystkie podziemia rejonu Walim  - Głuszyca miały stanowić zespół kwater na wzór 

podobnego   zespołu   z   rejonu   Kętrzyna.   Co   więcej,   niektórzy   już   nawet   podzielili 

podziemia  dla   poszczególnych   organów,   i   tak   np.:   Rzeczka   przypadła   Goebelsowi,

Włodarz   miał   być   dla   Goeringa   a   Osówka   dla   Hitlera.   Fantazja   ludzka

nie zna granic.

SCHRONY DLA WOJSKA?

Wersja   szeroko   propagowana   we   wczesnych   latach   powojennych   przez 

przesłuchiwanych Niemców (np. Dalmusa). Według niej podziemia "Riese" miały 

służyć jako schrony dla ok. czterdziestotysięcznej  armii.  Totalna bzdura - nikt 

przy   zdrowych   zmysłach   nie   "zapychałby"   podziemi   wojskiem,   gdyż   w   ten 

sposób   przestawało   być   mobilne   i   nie   posiadało  kontaktu   z   rzeczywistością. 

Chyba, że miałyby to być schrony przeciwatomowe ...

background image

TAJNY OŚRODEK BADAWCZY?

Wersja   raczej   nierealna.   Nikt   normalny   nie   buduje   centrum   badawczego, 

którego wyniki prac będą gotowe za kilka lat, w momencie, gdy wojna zbliża się 

ku końcowi. Zresztą sam Albert Speer pisze,  że pod koniec 1944 roku wydał 

rozkaz przerwania wszystkich budów,  których ukończenie przewidziano po 1945 

roku. Może to sugerować, że „Riese" miał być skończony w 1945 roku. Jednak i to 

nie do końca  odpowiada prawdzie, bowiem pewne przesłanki mówią  o 1948 

roku, co świadczyłoby o wyjątkowej ważności „Olbrzyma".

BROŃ ATOMOWA?

Ciekawa hipoteza. Niby fantastyczna, ale też bardzo realna, jeżeli  przyjąć, że 

„Riese" miało wchodzić w skład koncernu Concordia, budowanego w Sudetach z 

wielkim rozmachem, a w jego skład wchodziły m.in.:

zakłady elektroniki rakietowej w Litomierzycach,

zakłady wzbogacania ciężkiej wody w Mieroszowie,

zakłady wzbogacania uranu w Kowarach,

zakłady systemów rakietowych w Górach Izerskich,

i być może zakłady-montownie broni „A" w Walimiu i Głuszycy.

Na poparcie tej hipotezy przytacza się ciągle opowieść o sprowadzeniu w 

Góry   Sowie   grupy   fizyków   i   chemików   ze   Skandynawii,  którzy   podobno 

prowadzili tutaj jakieś badania. Niestety brak na to dowodów.

ZAKŁADY ZBROJENIOWE LUFTWAFFE?

Jest to jedyne sensowne przeznaczenie tych obiektów i  -  jak sądzę  - jedyne 

możliwe   do   zrealizowania.   Jak   wiadomo   w   marcu   1944   roku  w   związku   z 

nalotami został powołany do życia tzw. Sztab Myśliwski, który pod dowództwem 

gen. Erharda Milcha  zajmował  się  budową  nowych, najczęściej podziemnych 

zakładów zbrojeniowych. Protokół jednej z narad Sztabu Myśliwskiego mówi o 

rozpoczęciu   pod   koniec   1943   roku   budowy   6   wielkich   zespołów   fabryk   dla 

przemysłu lotniczego.  „Riese"  zaczęto  budować  również pod koniec   1943 

roku - czyżby zbieg okoliczności?

background image

VERGELTUNGSWAFFE - V-l, V-2, V-3?

Istnieje wiele sprzeczności co do profilu produkcji w Górach Sowich jedni mówią o 

lotnictwie, inni upierają się przy V-l i V-2   ale tek naprawdę nie ma żadnego 

znaczenia co miało być produkowane Rakiety czy samoloty - nie istotne, ważne, że 

miała to być produkcja zbrojeniowa.

V-7?

Ostatnio temat ten jest bardzo „modny", głównie za sprawą Igora Witkowskiego i 

jego   „bardzo   interesujących"   informacji   (ciekawe  skąd?)   o   wszelkiego   rodzaju 

latających spodkach i ich fenomenalnych osiągach. Jednak wartość tych informacji jest, 

powiedzmy, dyskusyjna.

Za przykład niech posłuży taki oto fakt: Pan Witkowski uparcie twierdzi,  że  w 

Ludwikowicach   Kłodzkich,   w   dawnej   kopalni   Venceslaus  istniał   wielki   ośrodek 

badawczy, a jego sercem była tzw. „Muchołapka"  (żelbetowa konstrukcja w kształcie 

wielokąta służąca do testowania startujących z niej obiektów dyskoidalnych).

Otóż, niniejszym informuję Pana Witkowskiego, że identyczny obiekt znajduje się w 

Elektrowni Siechnice we Wrocławiu i jest tam niczym innym jak chłodnią (zdjęcia 

obiektu do wglądu na stronach: 220-221).

Skoro reszta rewelacji Pana Witkowskiego ma podobny ciężar gatunkowy, to ja nie 

mam nic więcej do dodania.

WUNDERWAFFE?

 Wunderwaffe - tak naprawdę prawie nic nie wiemy o tej broni. Dla jednych miała to 

być bomba atomowa, dla innych latające talerze, broń wysokich temperatur lub broń 

radiologiczna, jeszcze inni wspominają o działach elektromagnetycznych lub o 

wielkich   działach,   czołgach   i   rakietach,   które   swoimi   wagomiarami   miały 

rozstrzygnąć   losy   wojny.  Ale   zejdźmy   na   ziemię.   Niemcy,   owszem,   byli 

wizjonerami   przyszłości    -   wymyślili   i   wyprodukowali   bronie   naprawdę 

fantastyczne - ale...bez przesady.

Poziom technologicznego rozwoju w latach 40. był taki a nie inny i to |   on 

oznaczał możliwości stworzenia danych brom. Aby wyprodukować jakąkolwiek 

background image

nową broń, trzeba by ten poziom przeskoczyć,   poza tym, trzeba by przeznaczyć na to 

niewyobrażalne sumy pieniędzy, masę materiałów, ludzi i czasu. Niemcy nie mieli 

żadnej z tych rzeczy.  Oczywiście nikt nie zaprzecza, że były prowadzone prace 

nad   wieloma  rodzajami   nowych   broni,   jednak   w   większości   jedynym   ich 

efektem było wykreślenie planów, a w najlepszym wypadku rozpoczęcie bu-

dowy   prototypu.   Gdzie   więc   byłby   sens   budowy   tak   wielkim   nakładem  sił   i 

środków   skomplikowanych   technicznie   zakładów   produkujących  ową 

Wunderwaffe, skoro ona sama istniała jedynie w głowach kilku  zapaleńców? 

Poza tym, to nie Wunderwaffe była potrzebna na wiosnę  1945 roku na polu 

bitwy, tylko setki nowych Tygrysów, Messer-schmittów i U-bootów.

Wszystkie opisane powyżej znaki zapytania to tylko przypuszczenia,  co do 

przeznaczenia   „Olbrzyma",   jednak   rozsądek   podpowiada,   że   tylko  produkcja 

zbrojeniowa   mogła   tutaj   wchodzić   w   rachubę.  Natomiast   podziemia   Zamku 

Książ   bez   wątpienia   miały   stanowić   część  składową   nowej   kwatery   głównej 

Adolfa Hitlera. Zaznaczam, że są to przypuszczenia, na których poparcie nie 

mamy niestety dowodów, bowiem nic nie wiadomo o zachowaniu jakiejkolwiek 

dokumentacji   technicznej   dotyczącej   Gór   Sowich.   Wielu   uważa,   że 

dokumentacja   ta   została   zniszczona,   jednak   bardziej   prawdopodobne   jest   jej 

utajnienie z bliżej nie znanych powodów. Być może Olbrzym miał służyć tak 

przerażającym celom, że do dziś „nie wypada" o tym mówić. A być może stał 

się jednym z wielu „sejfów III Rzeszy" i w tym wypadku jeszcze długo nie 

poznamy prawdy.

background image

CZĘŚĆ X

NA SZLAKU

Na koniec zapraszam Państwa do przejścia czarnego szlaku martyrologii. Poprowadzi 

on nas przez całą, główną część sowiogórskiej budowy.

Szlak bierze swój początek na stacji kolejowej w Jugowicach, tej samej, na której 

wyładowywano transporty więźniów pędzonych do pracy w górach. Idziemy drogą w 

kierunku Wałbrzycha i przed rzeką  Bystrzycą skręcamy w lewo. Jesteśmy na drodze, 

gruntownie   przebudowywanej   jeszcze   podczas   wojny.   Więźniowie   układali   kostkę, 

budowali  przepusty   i   studzienki,   aby   droga   była   zdolna   do   przyjmowania   ciężkich 

transportów. Mijamy wiadukt nad drogą (wiadukt ten przygotowany był do wysadzenia, 

o czym świadczą otwory po ładunkach tuż przy filarach) i po około 200 m, po lewej 

stronie, zaczyna się długi na blisko 100 m i wysoki na 5 m (w części centralnej) mur 

oporowy. Mur  wykonany został w czasie wojny. Po drugiej stronie drogi płynie 

strumień   Jaworzynka   -   przy   jego   regulacji   pracowali   więźniowie.   Również   po 

stronie lewej, ale nieco wyżej, na zboczach Jedlińskiej Kopy zauważyć można linie 

nasypów kolejki wąskotorowej, biegnącej kilkoma zakosami z Olszyńca na Włodarz. Po 

minięciu muru, przez około 1,5 km idziemy przez typową, polską wieś, z walącymi 

się  zagrodami, dziurawymi płotami i ogólnym nieporządkiem. Po około 20  minutach 

marszu dochodzimy do drugiego muru oporowego, długiego na około 150 m. Jest w nim 

ciekawie rozwiązany technicznie podjazd do stojącego wyżej domu. On także powstał w 

czasie wojny. Jeszcze kilka kroków i po naszej prawej stronie, za rzeką, pojawiają 

się ruiny dwóch baraków obsługi technicznej o wymiarach 46 x 16m. Baraki te 

posiadające m.in. ogrzewanie, wykafelkowane kuchnie i łaźnie oraz wszelkie   inne 

wygody - zostały  zdewastowane przez miejscową ludność do tego stopnia, że 

trzeba było je wyburzyć, gdyż groziły zawaleniem. Niedaleko od baraków stoi 

betonowy   fundament   wartowni.  Mijamy   most   na   Jaworzynce   i   po   kilku 

minutach,   tym   razem   po  lewej,   znowu   widzimy   ruiny   baraków,   jeden   o 

wymiarach takich jak dwa poprzednie, drugi ma 42 x 12 m. Za nimi znajduje się 

niewielki staw - to ujęcie wody dla budowy. Idziemy ciągle pod górę. Po prawej 

stronie widać ruiny Kasyna SS, po lewej zaś ruiny dwóch kolejnych baraków  i 

po prawej  podobnie.  Jesteśmy w centrum kompleksu Jugowice. Dochodzimy 

background image

do miejsca, gdzie szlak skręca w lewo przez kamienny mostek w polną drogę. 

Od razu przed naszymi oczami wyrasta hałda kamienia z podziemi. Powyżej 

znajdują   się   wloty   sztolni   nr   1,   2   i   3.   Obok   hałdy   stoi   fundament   po 

kompresorze. Idziemy dalej, mijając po kolei wloty pozostałych sztolni, ruiny 

baraku  i dwie  niewielkie hałdy. Przystańmy   teraz  na  moment  przed  wlotem 

sztolni nr 7. W roku 1993 potrzeba było dwóch dni pracy koparki, aby dostać się 

do środka. Ciągle idziemy kamienną drogą, skręcamy w prawo i mamy około 

100 m ostrzejszego podejścia. Wychodzimy na szutrową drogę. Przed nami, w 

lesie   stoją   ruiny   sześciu   baraków   obsługi   technicznej   kompleksu   Włodarz 

-jesteśmy   już   na   terenie   tego   kompleksu.   Baraki   te   także   zostały   zupełnie 

zdewastowane. Przy tej samej drodze, jakieś 100 m dalej, znajdują się ruiny 

największego obozu koncentracyjnego Gór Sowich, nazwanego Wolfsberg. Był 

wielki. Mówi się o blisko 200 barakach i kilku tysiącach więźniów. Obóz ten 

pochłonął także największą ilość ofiar. Idąc drogą przez około 500 m, mijamy 

resztki   zabudowań   obozu,   dalej   posuwamy   się   w   kierunku   Walimia.   Około 

kilometr za obozem zaczynamy ostre podejście pod górę, za którą leży Walim. 

Na górze tej od strony Walimia mijamy cmentarz i schodzimy do miejscowości. 

Szlak   wiedzie   nas   przez   miasteczko   główną   drogą   i   mimo   że   jest   to   szlak 

martyrologii, nie przechodzi przez położony nieco   na   uboczu,   przy   żółtym 

szlaku,   cmentarz   ofiar   zbrodni hitlerowskich. Leżą na nim tysiące więźniów 

zamęczonych   w   fabrykach   zbrojeniowych   Walimia   oraz   przy   budowie   w 

górach. Mijamy zatem Walim i około 200 m za miasteczkiem szlak skręca w 

prawo w dolinę rzeki Walimki prowadząc nas do podziemi kompleksu Rzeczka. 

Zanim staniemy przed wlotami sztolni, widzimy po drodze ruiny tartaku, filary 

mostu, hałdę kamienia z podziemi i resztki ceglanych baraków obsługi. Przed 

wlotem tuneli postawiono   mały, kamienny obelisk ku   czci więźniów, którzy 

oddali   życie   przy   drążeniu   tuneli.   Obecnie   podziemia   są   udostępnione   dla 

turystów,   natomiast   na   platformie   przed   tunelami   odtworzony   został   plac 

budowy. Przywieziono m.in. ze składów w lesie skamieniałe worki cementu i 

wielkie   żelbetowe   stropice.   Udało   się  odnaleźć   kilka   wagoników   kolejki 

wąskotorowej   -  ustawiono   je   na   kilkunastometrowym   odcinku   torowiska. 

background image

Idziemy w kierunku Rzeczki, wychodzimy z powrotem na drogę asfaltową. Po 

lewej,   na   wzniesieniu,   stoi   budynek   ogrodzony   drutem   kolczastym.   To 

zabudowania centrali telekomunikacyjnej wzniesionej przez Niemców w czasie wojny. 

Była  to najnowocześniejsza centrala w Niemczech, co chyba najlepiej  świadczy o 

ważności sowiogórskiej budowy. Około 500 m poruszamy się drogą asfaltową i w końcu 

skręcamy w prawo. Szlak prowadzi nas głęboką, stromą doliną potoku bez nazwy i po 

około 15 minutach wychodzimy na porośnięty trawą płaskowyż. Szlak biegnie polną drogą, 

wśród   rzadko   rozrzuconych   zabudowań   kolonii   o   nazwie   Rzeczka  Górna   lub 

Grządki. Obie nazwy są poprawne. Po około 25 minutach  dochodzimy do węzła 

szlaków turystycznych, przecinających całe Góry Sowie. Obok jest niewielki stawek, 

zbiornik wody dla kompleksu Osówka, na terenie którego jesteśmy. Szlak prowadzi 

przez ruiny dawnych gospodarstw i baraków obsługi. Po około 300 m skręca w lewo i 

schodzi nieco w dół. Po chwili droga wyrównuje się - nic w tym dziwnego, bowiem 

idziemy po nasypie kolejki wąskotorowej -jej gęsta sieć oplatała teren budowy. W pewnym 

momencie zauważymy po lewej  stronie żelbetowe zbiorniki na kruszywo i piasek o 

trapezowym przekroju. Natomiast, po prawej stronie uważne oko dostrzeże doskonale 

zamaskowany,   potężny   bunkier.   To   Kasyno.   Obok   niego   widać  betonowy 

fundament   stacji   kolejki   oraz   wejście   do   podziemnego   tunelu  -   przejścia   pod 

zbiornikami. Minęliśmy już Kasyno, idziemy dalej, po obu stronach drogi (torowiska), 

mijając wielkie sterty cegieł i ceramiki budowlanej. Wśród drzew jest mogiła. Tu leży 

jeden z tych, którzy za wielką przygodę z podziemiami zapłacili życiem. Zabłądził w 

podziękach i kiedy w końcu udało mu się wyjść na powierzchnię nie starczyło już 

sił, aby dotrzeć do wioski. Działo się to w mroźną noc w 1993 roku. Zamarzł.

Szlak   skręca   w   lewo,   w   dół.   Po   chwili   docieramy   do   wielkiego   betonowego 

monolitu. Jesteśmy na Siłowni. Uważajmy, aby nie wpaść któregoś  z otworów. 

Wiele z nich jest zarośniętych, sterczą pręty zbrojeniowe i stoi woda. Z Siłowni 

schodzimy w dół, tuż obok nasypu, po którym poruszała się platforma wyciągowa. 

Jesteśmy już na dole.   Obok  drogi   widzimy   podstawy   owej   platformy   (cztery 

słupy).Skręcając  ze   szlaku   w   lewo,     po   około   200   m   docieramy   do 

udostępnionych   dla   zwiedzających   podziemi   Osówki.   Koniecznie   trzeba   je 

zobaczyć.

background image

Wracamy   drogą   w   dół.   Mijamy   podmokłą   dolinę   potoku   Kłobia   i   tu 

znajdowała się część obozu Saüferwasser.  Dużo ciekawszy widok mamy jednak 

po stronie prawej - to wlot sztolni nr 3 systemu Osówka. Wejście to uprzednio 

zawalone,   zostało   rozkopane   w   lecie   1992   roku   przez   SGP   KRET.   Idziemy 

szeroką,   brukowaną   drogą   i   co   kilkadziesiąt   metrów       mijamy       studzienki 

odwadniające.       Droga     jest       doskonale   zdrenowana.   Kilometr   dalej 

wychodzimy z lasu na trawiaste zbocze, którym droga biegnie do Kole. Szlak 

wychodzi na asfaltową drogę, prowadzącą do wsi. Z lewej widzimy budynek 

fabryczny, w którym mieścił się obóz i szpital Dörnhau. Dalej przechodzimy 

obok   głębokich   wykopów,     częściowo     zalanych   wodą.     W   tym   miejscu 

budowano   podziemny   dworzec   dla   pociągów   specjalnych,   które   miały 

przybywać w ten rejon. Za wykopami  trzeba skręcić w prawo i po krótkim 

podejściu jesteśmy na kolejnym cmentarzu, na którym spoczywają zamęczeni 

przez  faszystów  więźniowie.  Ku  ich  czci  wzniesiono pomnik. Po wyjściu z 

cmentarza szlak idzie w kierunku Głuszycy Górnej, gdzie też się udajemy. W 

miasteczku   tym,   obok   wiaduktu   kolejowego,   stoją   obecnie   opuszczone 

zabudowania fabryczne. W nich to w czasie wojny mieścił się obóz nr 4 dla 

robotników przymusowych. Od wiaduktu jest około 300 m do stacji PKP, w 

którym to miejscu czarny szlak martyrologii ma swój koniec. Przeszliśmy cały 

szlak, który ma długość około 18 km i jest chyba najciekawszym szlakiem pro-

wadzącym przez Góry Sowie.

Wszyscy, którzy chcieliby osobiście poznać wyżej opisany szlak, mogą bez 

większych przeszkód dojechać autobusami PKS-u ze Świdnicy, Dzierżoniowa i 

Wałbrzycha,   zarówno   do   Jugowic   jak   i   do   Kole   i   Walimia.   Do   1989   roku 

istniało jeszcze jedno dogodne połączenie, chodzi o linie kolejową ze Świdnicy 

do   Jedliny   Zdrój.   Niestety,   ze   względów   finansowych   zostało   ono 

zlikwidowane.   Nie   zlikwidowano   natomiast   połączenia   Wałbrzych-Kłodzko, 

które doprowadzi nas do Głuszycy. Stamtąd już tylko krok do serca budowy. Na 

terenie   Gór   Sowich   istnieje   dobrze   rozbudowana   baza   noclegowa,   na   którą 

składają się:

w   Rzeczce   cała   sieć   pensjonatów   prywatnych   i   domów   wypoczyn-

background image

kowych (Rzeczka, Borsuk, Krokus, Bartek, Warszawianka),

w   Zagórzu   Śląskim  -  Dom   Wycieczkowy   Gawra,   schronisko   mło-

dzieżowe oraz hotel TKKF nad Jeziorem Bystrzyckim, 

w Walimiu nocować można w kilku domach wczasowych oraz jeździe 

„U Huberta", w Sokolcu - pensjonaty Wisła oraz Zachęta.

Ponadto   o   noclegi   nietrudno   u   wielu   miejscowych   gospodarzy.  Niektórzy 

turyści, zwłaszcza młodzi, nocują często w budynku Kasyna,

gdzie urządzono palenisko, ławki i miejsca do spania „na sosnowych gałązkach". Są i tacy 

zapaleńcy, którzy nocują w podziemiach, ale do takiego noclegu potrzebne są cieple, 

puchowe   śpiwory   i   odrobina  doświadczenia w nocowaniu pod ziemią. Na koniec 

chciałbym prosić o kontakt wszystkich tych, którzy na temat Gór Sowich wiedzą coś, czego 

ja nie wiem, a chcieliby się tym ze mną podzielić.

Świdnica, 2001 

background image

KALENDARIUM BUDOWY

1941.05.01 - z filii obozu KL Sachsenchausen powstaje  w Rogoźnicy kl

                        Gross Rosen

1942

- Rozpoczyna się tworzenie filii KL Gross Rosen.

1943.03

- Początek budowy obozu w Jugowicach.

1943.06.06     - Sprowadzenie w Góry Sowie 120 chemików ze Skandynawii

1943.06.10     - Początek ofensywy bombowej Aliantów.

1943.06

- Przejęcie obozów Organisation Schmelt przez KL Gross Rosen

1943.11

-   Początek   transportów   robotników   dla   potrzeb   Śląskiej 

Wspólnoty Przemysłowej, pierwsze prace w górach.

1943.12

- Powstaje obóz w Głuszycy.

1944.01

- Wybucha epidemia tyfusu, trwają prace ziemne, początek drążenia 

tuneli.

1944.04

- Przejęcie budowy przez Organisation Todt.

1944.04.22  -Pierwszy transport Żydów w Góry Sowie, powstaje KL Falkenberg

1944.05    - Powstają obozy KL Säuferwasser, KL Schötterwerk, KL Wolfsberg, 

KL Tannhausen.

1944.06

-   Powstają   obozy   KL   Erlenbusch,   KL   Dörnhau,   KL   Märzbachtal

i Zentralrevier im Tannhausen.

1944.08

- Powstaje obóz KL Kaltwasser.

1944.09.22      - Raport A. Speera o stanie robót w Górach Sowich.

1944.09.29    - Transport 500 inwalidów do KL Auschwitz do komór gazowych.

1944.10

- Powstaje obóz KL Lärche oraz KL Fürstenstein.

1944.10.19   - Transport 357 inwalidów do KL Auschwitz do komór gazowych.

1944.12

-   Wysianie   w   rejon   Gór   Sowich   transportu   20   tys.   więźniów, 

których los pozostaje nieznany. 

1944.12.18    - Likwidacja obozu KL Kaltwasser. 

1945.01.14     - Przerwanie prac w Górach Sowich (Ofensywa Styczniowa), w 

KL Dörnhau wybucha epidemia tyfusu.

1945.02.14      - Od tego dnia trwa cząstkowa ewakuacja komand roboczych do

background image

KL Mauthausen, KL Flössenburg i   KL Bergen-Belsen - około

                       6 tys. Likwidowany jest obóz KLLärche. 

1945.02.17      - Likwidowany jest KL Wolfsberg, w rejon budowy przybywa

grupa więźniów z Cieplic i Bielawy.

1945.02.26      - Cząstkowa likwidacja obozu KL Fürstenstein, początek prac

maskujących.

1945.03

- Likwidacja obozu AL Hausdorf.

1945.04

- Okres demontażu i maskowania robót w Górach  Sowich.

1945.05.08           -   Pierwsze   jednostki   Armii   Czerwonej   zajmują   Góry   Sowie 

1945.05.10  - Powstają szpitale dla byłych więźniów. Koniec AL Riese. 

background image

SIEĆ TELEFONICZNA W FHQ RIESE

(Opracował: Mariusz Kisiel)

Poniższy   rozdział   ma   na   celu   przybliżenie   czytelnikowi   problemu  łączności 

telekomunikacyjnej w kontekście przyszłej FHO Riese. Gdyż właściwie można już 

tak nazywać ten projekt. W literaturze polskiej i na stronach internetowych problem 

ten jest poruszany bardzo  marginalnie, a niejednokrotnie w sposób wręcz sensacyjny. 

Marginalnie przede wszystkim dlatego, że w Polsce nikt tak naprawdę nie zajmował się tą 

dziedziną w sposób naukowy. Dodatkowo szczątki materiałów  archiwalnych,  które 

znajdują się w kraju, nie rozjaśniają sytuacji na tyle, aby pokusić się o rzeczowe 

stwierdzenia.

Prace   inwentaryzacyjne   (terenowe)   są   utrudnione   poprzez   liczne  przypadki 

demontażu   sieci   telekomunikacyjnych,   co   miało   miejsce  zaraz   po   wojnie.   Za 

proceder   ten   odpowiedzialne   były   różne   firmy  oraz   szereg   „przedsiębiorczych" 

obywateli. Raporty z prowadzonych  demontaży, zachowane w archiwach, z różnych 

względów nie zawsze  są „wiarygodnym dokumentem".  Pracami  często  kierowali 

bowiem  ludzie   niedoświadczeni   w   branży   łączności,   a   tym   samym   nieświadomie 

przekłamywali oni dane o pójtemnościach kabli. W efekcie w ich relacjach - na których 

opiera się część współczesnych badaczy (autorów) - napotkać można przeinaczenia i 

błędy, będące zasadniczo konsekwencją nieznajomości tematu.

Wraz   z   rosnącym   zainteresowaniem   projektem   „Riese",   pojawiały   się   nowe, 

sensacyjne wątki i spekulacje. Bardzo często były one pokłosiem błędnego tłumaczenia 

materiałów archiwalnych dostępnych w Polsce. Język techniczny zasadniczo różni się od 

potocznego, oprócz tego starzeje się on znacznie szybciej, niż ten używany na co dzień do 

konwersacji. Wyrazy techniczne używane w latach czterdziestych dzisiaj często nic 

nie mówią badaczom tematu lub też mówią nie to, co powinny. Nierzadko bowiem 

przypisuje się im zupełnie inne znaczenie, co wynika właśnie z nieznajomości języka 

technicznego (niemieckiego) z lat 30. i 40.

Dodatkowo, pewne odkrycia związane z „Riese" ulegały nadinterpretacji,  a 

wnioski wysuwano na zasadzie domysłów, tak jak w przypadku Ochsenkopftunnel 

(tunel kolejowy pod górą Wołowiec) czy też sztolni na  zboczu Wołowca. Otóż, 

odkrycie   sztolni   zostało   szybko   powiązane  z   węzłem   łączności   Rüdiger.   W 

background image

konsekwencji zaczęły się pojawiać informacje, jakoby w tej właśnie sztolni miała 

być umieszczona najważniejsza centrala telefoniczna FHQ Riese. Wszystko zaś za 

sprawą  pewnego   dokumentu   archiwalnego,   w   postaci   mapy   z   zaznaczonym 

węzłem łączności - Rüdiger, o którym będzie mowa w dalszej części.

Pamiętam   dobrze   atmosferę,   jaka   towarzyszyła   odkryciu   sztolni.   Mariusz 

Aniszewski  (wraz ze  swoją grupą) po odkopaniu sztolni znaleźli na jej końcu 

szyb   o   głębokości   około   15   m.   Był   on   suchy  i widać w nim było pomosty 

wykonane   do   komunikacji.   Pomiędzy   tymi  pomostami   porozkładane   były 

drabiny.  Ze  względu  na  brak  sprzętu,  który   konieczny  był  do  ewentualnego 

opuszczenia się na dno szybu, penetrację odłożono na następny dzień. Tymczasem 

po przybyciu grupy  (następnego dnia) okazało się, że szyb jest zalany wodą po 

same brzegi.  Ze względu na trudne warunki (bardzo duże zamulenie  wody i 

przeszkody w postaci podestów), poczynione próby nurkowania nie przyniosły 

żadnych rezultatów. Już wtedy pojawiły się sensacyjne spekulacje na temat tego 

zdarzenia.   Ale   jak   tu   nie   spekulować,   skoro   podczas   suchego   lata   szyb   o 

średnicy   około   dwóch   metrów   i   głębokości   około  15   m   w   ciągu   kilkunastu 

zaledwie godzin samoistnie wypełnił się wodą. Rzecz niespotykana; matka natura 

czy ręka człowieka? Niestety do dzisiaj nie poznaliśmy odpowiedzi jak to się 

stało i co kryje zalany szyb; stan wody raz się podnosi innym razem opada. 

Pozostawmy jednak domysły i wątki sensacyjne...

W dalszej części spróbuję przeanalizować znane materiały archiwalne i fakty z 

prac terenowych, co pozwoli lepiej zrozumieć istotę zagadnienia. A zagadnieniem 

tym jest historia sieci telekomunikacyjnej w rejonie  Gór  Sowich.  Temat   ten, 

zignorowany   przez   wiele   lat,   wbrew  pozorom,   może   dać   szereg   ciekawych 

wskazówek odnośnie zagadek skrywanych przez Riese.

ROZWÓJ SIECI TELEKOMUNIKACYJNYCH

W III RZESZY

Dobrze   rozwinięta   i   elastyczna   sieć   telekomunikacyjna   jest   niezbędna  do 

zapewnienia szybkiego przepływu informacji oraz sprawnego dowodzenia zarówno 

na szczeblach   wojskowych  jak i  cywilnych.  Brak  sprawnej   łączności,   a   tym 

samym przekazu informacji, często był przyczyną klęsk i niepowodzeń zarówno 

background image

w polityce, jak i w działaniach wojennych.

W III Rzeszy nadzór nad budową i eksploatacją sieci telekomunikacyjnych 

sprawowała początkowo Poczta Rzeszy (Deutsche Reichspost). Sytuacja zmieniła się 

diametralnie   w   1937   roku,   kiedy   to   w   Zarządzie  Dowództwa     Wehrmachtu 

utworzono dział łączności informacyjnej. Jednostka ta podlegała szefowi służb 

łączności lądowej, zaś do jej zadań należała koordynacja i ujednolicenie systemów 

łączności w kraju, a także zapewnieniem łączności wewnątrz struktur wojskowych, w 

szczególności   zaś   pomiędzy   Fuhrerem   a   poszczególnymi   dowództwami.  Na 

realizację tego celu zostały przeznaczone znaczne środki finansowe  oraz duża 

ilość   kadry   pracowniczej.   Na   wypadek   konieczności   obrony  III   Rzeszy 

zarezerwowano około 30% łączy należących do Poczty Rzeszy.

Ujednolicenie systemów łączności nie było zadaniem prostym i początkowo 

sprawiło duże problemy. Sytuacja znacznie poprawiła się od 1940 roku, kiedy to 

Wehrmacht   otrzymał   zgodę   na   wojskowe   wykorzystanie   sieci 

telekomunikacyjnych drogownictwa i kolei Rzeszy.

Od   1937   roku   Poczta   Rzeszy   stanęła   przed   koniecznością   intensyfikacji 

swoich dotychczasowych działań oraz angażowania coraz większych sił i środków 

szczególnie dla potrzeb Wehrmachtu. Kolejne wzmożenie wysiłku  nastąpiło  po 

przejęciu   sieci  telekomunikacyjnych Czech i Austrii oraz podczas przygotowań 

do wojny z Polską. Powstało wtedy około 10 tys. kilometrów nowych łączy, które 

sfinansował Wehrmacht. 

Po zajęciu Polski, w ramach rozwoju gospodarczego wschodu i przygotowań 

ataku na Związek Radziecki, nastąpiła dalsza intensyfikacja działań rozbudowy 

sieci telekomunikacyjnych na skalę dotąd niespotykaną. W ciągu tylko jednego 

roku ułożono 2 100 km kabli ziemnych i napowietrznych. Na ukończeniu było 

zaś   dalszych   1   300  km  kabli.   Dodatkowo   zbudowano   10  central   i  35  stacji 

wzmacniakowych,  dla zapewnienia   dobrej jakości   połączeń   na znacznych 

odległościach.   Przejęto   też   sieć   telekomunikacyjną   Poczty   Polskiej,   która   w 

wyniku działań wojennych była w znacznym stopniu zniszczona. Jednakże po 

dokonaniu   niezbędnych   napraw,   dostosowano   ją   do   potrzeb   Poczty  Rzeszy. 

Nastąpiła   też   całkowita   zmiana   w   planowaniu   dalszego   rozwoju   łączy   z 

background image

defensywnego na ofensywny. Powodowało to jednak konieczność     dalszych 

inwestycji.       Poczta     Rzeszy     rozważała     możliwość  budowy   kabli 

koncentrycznych   na   kierunku   wschód-zachód.   W   owych   czasach   była   to 

technologia   bardzo   nowoczesna   i   o   wiele   wydajniejsza  od   dotychczas 

stosowanych. Przepustowość łączy na takich kablach była bowiem kilkakrotnie 

większa. Pod koniec wojny na Dolnym Śląsku rozpoczęto prace budowlane dla 

takiej właśnie linii, lecz zostały one przerwane w związku ze zbliżającym się końcem 

III Rzeszy.

ROZWÓJ SIECI DALEKOSIĘŻNYCH NA DOLNYM ŚLĄSKU PRZED 

WYBUCHEM WOJNY

Pierwszy   telefoniczny   kabel   dalekosiężny   FK   34   na   trasie   Plauen--Wrocław   o 

długości 439,7 km, który przechodził przez Świdnicę, powstał w latach 1927-1929. W 

związku   z   budową   FK   34   na   terenie  miasta   wybudowano   w   pomieszczeniach 

miejscowej poczty stację roboczą (centralę telefoniczną).

W drugiej połowie lat trzydziestych powstaje specjalny program  budowy kabli 

dalekosiężnych   (międzymiastowych).   28   lipca   1936   roku  Naczelne   Dowództwo 

Wehrmachtu (OKW) postanawia włączyć do tego programu budowę kabla FK 221 na 

trasie Legnica-Koźle o długości  208,7 km. Ze względu na trudności materiałowe i 

wysokie koszty budowy, początkowy przedbieg zostaje skrócony do 150 km (KF 221 

zostaje zrealizowany na trasie Legnica-Biechów koło Nysy na długości 150 km).

W dniu 27 lutego 1937 roku OKW zleca Ministerstwu Poczty (RPM)  położenie 

kabla   FK   221   na   brakującym   odcinku   Biechów-Koźle.  Zadanie   to   otrzymuje 

najwyższy stopień pilności ze względu na przewidywane wykorzystanie tego kabla w 

związku z „Planem Białym" czyli  agresją na Polskę. Ze względu na nasilające się 

kłopoty materiałowe budowa się przeciąga.

14   grudnia   1937   roku   na   naradzie   z   udziałem   Niemieckiego   Towa

rzystwa   Kabli   Dalekosiężnych   (DFKG)   stwierdza   się   konieczność

ułożenia   FK   221   na   odcinku   Biechów-Koźle   do   15   sierpnia   1938   roku.

Budowa   tego   odcinka   została   ukończona   w   terminie,   jednak   ze   względu

na  braki   w   wyposażeniu   stacji   wzmacniakowej   Świdnica   I,   kabel   jest

początkowo używany w ograniczonym zakresie.

background image

W związku z przygotowywaniem ataku na Polskę 22 maja 1939 OKW żąda od 

Dyrekcji Poczt we Wrocławiu i Opolu przedłużenia kabla FK 221 Zw. Brzeg-

Biechów   do   Nysy.   15   lipca   1938   roku   OKW   żąda   od  Ministerstwa   Poczty 

ułożenia nowego Kabla FK 256 na odcinku Legnica-Wrocław o długości 73,5 km. 

Ułożenie nowego 114 parowego kabla w tej relacji miało na celu zwiększenie 

przepustowości   łączy  -  istniejący  na  tym odcinku  kabel FK  26 przestał  być 

wystarczający.   Pod   presją   zbliżającego   się   ataku   na   Polskę   OKW   żąda   od 

Ministerstwa Poczty układania kolejnych kabli. W dniu 2 listopada  1938 roku 

OKW   zleca   Ministerstwu   Poczty   (w   ramach   specjalnZ   programu   budowy 

1939/1940)   budowę   kabla   FK   285   na   odcinku  Jelenia  Góra-Kamienna  Góra-

Wałbrzych-Biechów z odgałęzieniem  FK 285 Zw. Wałbrzych-Świdnica. Dnia 9 

stycznia 1939 następuje zmiana trasy FK 285; nowa trasa przebiega na linii Gryfów-

Jelenia  Góra-Kamienna   Góra-Świebodzice-Biechów   z   odgałęzieniem   FK   285  Zw. 

Świebodzice-Świdnica. Z początkiem 1940 roku następuje wstrzymanie prac przy budowie 

FK 285.

STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA I

Budowa FK 221 spowodowała konieczność powstania stacji wzma-cniakowej w 

Świdnicy   (Schweidnitz)   w   późniejszym   okresie   zwanej  Świdnica   I   (Verst   A   I). 

Budynek powstał w 1938 roku przy ul. Tołstoja  nr 8-10 (Bismarckstrasse). W części 

naziemnej przypomina dom wielorodzinny, natomiast część podziemna,   znacznie 

większa   powierzchniowo   od   naziemnej,   przeznaczona   jest   na   pomieszczenia 

robocze  i wszelkie urządzenia. Jest to obiekt bardzo nowoczesny, posiadający  dwa 

niezależne   zasilania   energii   elektrycznej   wraz   ze   stacją   transformatorów,   własny 

generator prądotwórczy, zasilanie w wodę miejską,  własną   studnię,  stację   filtrów 

powietrza na wypadek ataku gazowego  i gazoszczelny system ochrony pomieszczeń 

technicznych. Wyposażenie zostaje zamontowane nie wcześniej niż w 1939 roku - 

świadczą o  tym daty wybite na tabliczkach znamionowych poszczególnych urządzeń, 

takich jak agregat prądotwórczy czy urządzeniach stacji uzdatniania powietrza. Obiekt jest 

wybudowany według standardów Deutsche Reichspost   obowiązujących   w   czasie 

pokoju,   niemniej   jednak   jest   on   bardzo   dobrze  zabezpieczony   przed 

background image

bombardowaniem   z   powietrza,   atakiem   gazowym  oraz   przed   odcięciem   od 

mediów   zewnętrznych,   takich   jak   energia  elektryczna   i   woda.   W   przypadku 

odcięcia energii  elektrycznej   pierwszy   ciężar zasilania obiektu przejmują  baterie 

akumulatorów, specjalnie przygotowanych do tego celu. Akumulatory  zasilają 

najważniejsze   .urządzenia   do   czasu  załączenia   się,   co   zresztą   następuje 

automatycznie,   potężnego   agregatu   prądotwórczego   napędzanego 

dwunastocylindrowym   silnikiem   Diesla   firmy   Deuth       Emisja  spalin 

wydzielanych przez agregat odbywa się przez jeden z kominów budynku tak, aby me 

wzbudzać podejrzeń osób obserwujących obiekt z zewnątrz! Na zewnątrz niesłyszalna 

jest też praca agregatu umieszczonego w podziemnej części stacji wzmacniakowej i 

odpowiednio wygaszonym pomieszczeniu. Dodatkowo architektura budynku - nie 

odbiegająca   od   ogólnych   norm   budownictwa   cywilnego   w   tym   rejonie   - 

zapewnia   dodatkowy   kamuflaż   wespół   z   ogrodem   założonym   nad  częścią 

podziemną   stacji   wzmacniakowej.   Inaczej   mówiąc,   ten   bardzo  ważny   obiekt 

łączności   przy   ul.   Bismarckstrasse   w   żaden   sposób   nie  wyróżnia   się   niczym 

szczególnym   ani   też   nie   przyciąga   uwagi   nawet  wprawnego   i   dobrze 

poinformowanego obserwatora, zapewniając mu całkowitą anonimowość.

background image

STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA II          (RZECZKA)

26 lutego 1941 roku podczas narady w Ministerstwie Poczty OKW przedstawia 

plan budowy kolejnych dalekosiężnych linii kablowych:

FK 81b - na trasie Liberec-Świdnica,  

FK 82 - na trasie Wrocław-Świdnica-Szumprek-Opawa o długości 237 km ..

FK 8Ib w Libercu miał się połączyć z budowanym równolegle kablem FK 81 

a Liberec-Karlowe Vary, jednak na tym odcinku inwestycja ta nie została nigdy 

ukończona.

Budowa   FK   82   -  najprawdopodobniej   związana   z   planem   agresji   na  Związek 

Radziecki - miała znacznie poprawić przepustowość linii na terenie Dolnego Śląska, a 

tym samym na kierunku wschód-zachód. Wszystkie te działania powodują duży wzrost 

znaczenia   węzła   Świdnickiego   i   wymuszają   kolejne   inwestycje   w   jego 

infrastrukturę.  Konieczność wzmocnienia sygnału (zgodnie z wytycznymi Mini-

sterstwa   Poczty   z   1937   roku)   powoduje   potrzebę   budowy   kolejnej   stacji 

wzmacniakowej. Zostaje ona ulokowana w Miejscowości Rzeczka (Dorfbach) około 

25 kilometrów od Świdnicy. Dokładna data oddania jej do użytku nie jest znana. Na 

podstawie   postępów   prac   przy   budowie  linii   kablowych   można   jednak   określić 

przypuszczalny termin uruchomienia owej stacji na przełom lat 1941-1942.

Ciekawostką jest fakt, że stacja wzmacniakowa Schweidnitz II (Verst  A   II)   w 

Rzeczce została ulokowana w prowizorycznej piwnicy,  częściowo zagłębionej w 

ziemi, obok parterowego baraku obsługi. Brak  zachowania jakichkolwiek względów 

bezpieczeństwa i ochrony urządzeń poprzez umieszczenie ich w podziemnym, co prawda 

pomieszczeniu,   ale   nie   posiadającym  żadnej   klasy   odporności,   ewidentnie   sugeruje 

konieczność jak najszybszego uruchomienia połączeń kablowych. Tak nadzwyczajna 

sytuacja może być podyktowana jedynie brakiem czasu  na  budowę lub wykończenie 

właściwego do tego celu obiektu oraz dużą pewnością, że obiekt ten nie będzie celem 

żadnych ataków w najbliższym okresie, a przynajmniej do czasu przygotowania 

docelowych  Pomieszczeń  przeznaczonych dla urządzeń stacji wzmacniakowej.  Tym 

bardziej, że po wybuchu wojny zaostrzyły się jeszcze standardy bezpieczeństwa 

dla tego typu budowli i powinny być one wznoszone jako   obiekty   całkowicie 

podziemne o dużej klasie odporności (nie mniejszej niż Schweidnitz I) zarówno 

background image

na ataki gazowe jak i bombowe  Tymczasem w przypadku Rzeczki nie można 

mówić   o   jakimkolwiek  zabezpieczeniu,   zaś   porównując   ją   do   stacji 

wzmacniakowej w Świdnicy wygląda dosłownie jak piwnica do przechowywania 

ziemniaków!  Wieloletni,   nieżyjący   już   pracownik   PPTiT   -   pan   Tadeusz 

Krawczyk - tak relacjonował przejęcie tego obiektu w 1945 roku:

„Pod   koniec   1945   roku   otrzymałem   polecenie   objęcia   kiero-

wnictwa   nad   stacją   wzmacniakową   Świdnica   II  w   miejscowości 

Rzeczka. Zastałem tu parterowy barak zbudowany z pustaków  - 

była   to   część   socjalna   stacji   wzmacniakowej   przewidziana   dla 

obsługi.   Część   techniczna   znajdowała   się   natomiast   w   prowi-

zorycznej   piwnicy   obok   baraku,   gdzie   były   wszelkie   urządzenia 

stacji wzmacniakowej wraz z agregatem prądotwórczym. Budynek 

był  w  stanie  nienaruszonym  a  wszystkie  urządzenia   cały  czas 

pracowały.   Pieczę   nad   nimi   sprawowali   niemieccy   pracownicy 

Poczty Rzeszy, których byłem przełożonym do czasu wymiany 

ich na polskich pracowników. Początkowo ruch na łączach był 

bardzo niewielki i chyba z tego powodu w 1946 roku niemieckie 

urządzenia   zostały   zdemontowane   i   wywiezione   do   centralnej 

Polski  -   o  ile   dobrze   pamiętam   mówiło   się  o Tarnowie. Nam 

przysłano   wojskową   przewoźną   stacje   wzmacniakową,   taką   na 

przyczepie. Później obok baraku powstał budynek nowej stacji a 

barak   po   jakimś   czasie   rozebrano,   pozostały   po   nim   tylko 

fundamenty i obok niego niewielka piwnica, w której pierwotnie 

była stacja wzmacniakową".

Należałoby się zastanowić czy budowa linii FK 82 i stacji wzmacniakowej 

była związana tylko z „planem Barbarossa", czyli agresją na Związek Radziecki 

czy też z innym zadaniem? Rozważając pierwszą wersję, wydaje się, że prace 

rozpoczęto   zbyt   późno,   aby   ukończyć   je   na   czas.   Pierwotnie   plan   ataku 

przewidywał ofensywę na 15 maja  1941 roku,     jednak     w     związku     z 

interwencją   Hitlera   na   Bałkanach w Jugosławii i Grecji termin przesunięto 

na 22 czerwiec 1941 roku. Nie mniej jednak plan był przygotowany i podpisany 

background image

przez   Hitlera   już   18   września   1940   roku.   Opóźnień   w   planowanych 

inwestycjach nie można raczej tłumaczyć brakiem materiałów, ponieważ w tym 

czasie takie kłopoty jeszcze nie występowały na dużą skalę, tym bardziej dla 

inwestycji zlecanych przez armię. W innym przypadku, gdyby łączność ta miała 

służyć do celów planowanej kwatery „Riese", tempo prac wcale nie powinno dziwić, 

bowiem nie było żadnego pośpiechu; ale w tym czasie według znanych dokumentów 

nikt   jej   jeszcze   nie   planował.   Gorączkowy   pośpiech   przy   uruchamianiu   linii 

kablowej FK 82 i samej stacji wzmacniakowej Schweidnitz II (Verst A II) można jedynie 

zrzucić na karby postępów wojsk niemieckich podczas pierwszych miesięcy agresji 

na ZSRR. Trudno jednak wytłumaczyć fakt  pozostawienia   stacji   Schweidnitz   II   w 

prowizorycznych pomieszczeniach do końca wojny, nawet biorąc pod uwagę fakt, że 

Dolny Śląsk był w zasadzie do końca terenem względnie bezpiecznym.

Niemieckie źródła powołujące się na dokumenty archiwalne twierdzą że na koniec 

1944   roku   był   w   pełni   ukończony   bunkier   łączności   dla  stacji   wzmacniakowej 

Schweidnitz II, ale nie zamontowano jeszcze urządzeń. Jedynym ze znanych miejsc 

w   najbliższej   okolicy,   bo  w zasadzie ze względów technicznych tylko najbliższa 

okolica wchodzi w grę, jest podziemny kompleks Rzeczka. W tym miejscu zaś pojawia 

się paradoks. Według zasad budowy bunkrów łączności przeznaczonych na stacje 

wzmacniakowe i centrale łączności, kompleks Rzeczka  należy wyeliminować (!) ze 

względu na niemieckie przepisy dotyczące bezpieczeństwa. Otóż, pod koniec wojny 

mówiły   one   wyraźnie,   że   tego  typu   obiekty   mają   być   osobnymi   budowlami, 

zagłębionymi   w   ziemi  i   odpowiednio   zabezpieczonymi   przed   atakami   z   ziemi   i 

powietrza.

background image

RüDIGER - WĘZEŁ ŁĄCZNOŚCI DLA FHQ RIESE

W   świetle   znanych   w   Polsce   dokumentów   archiwalnych   węzeł   łączności   o 

kryptonimie Rüdiger nabierał znaczenia strategicznego etapowo. Pierwszy etap w jego 

historii dobrze obrazuje dokument w postaci mapy topograficznej z naniesionym dużym 

okręgiem sygnowanym rzymską cyfrą V i dwoma mniejszymi oraz wykazem łączy 

telefonicznych   i   teleksowych.   Mniejsze   okręgi   obrysowują   dwa   tunele   kolejowe 

przeznaczone na schrony dla pociągów specjalnych. Jak wiadomo niemieckie sztaby oraz 

sam Hitler często wykorzystywali ruchome  punkty dowodzenia w postaci pociągów 

specjalnych, czyli mobilnych kwater dowodzenia. Dla ich ochrony budowano początkowo 

specjalne schrony kolejowe, takie jak na południu Polski w Stępinie (Anlage Süd) czy w 

Jeleniu i Konewce koło Spały (Anlage Mitle). Wraz z rozwojem wojny i koniecznością 

coraz większej mobilności zaniechano ich  budowy, zaczęto wykorzystywać istniejące 

budowle w postaci tuneli  kolejowych.   Rozwiązanie   takie   było   mniej   kosztowne   i 

bardziej  uniwersalne.   Problem   włączenia   ruchomych   kwater   w   ogólnokrajową   sieć 

teletechniczną rozwiązywano w najprostszy z możliwych sposobów. W tunelu, do części 

gdzie miał zatrzymywać się pociąg specjalny, doprowadzano  kabel  telefoniczny,  który 

był   zakończony     głowicą  kablową.   Do   niej   obsługa   wagonu   łączności   dopinała 

specjalnie przygotowany na tą okazję kabel i nawiązywała łączność z dowolnym 

miejscem w III Rzeszy. Na wyżej wspomnianej mapie małe okręgi oznaczają:

Ochsenkopftunnel  niedaleko Wałbrzycha wydrążony pod górą  Kleine 

Ochsenkopf. W polskiej literaturze kolejowej góra znana jest pod nazwą Mały 

Kozioł, zaś na mapach turystycznych oznaczana jest jako Mały Wołowiec,

tunel   pod   Przełęczą   Kowarską   nieopodal   miejscowości   Ogorzelec 

(niemiecka nazwa Dittersbach).

Do   obu   tuneli   doprowadzono   kable,   które   zakończono   głowicami 

umieszczonymi   w   hermetycznie   zamykanych   skrzynkach,   dodatkowo 

zalutowanych w czasie, gdy przyłącza nie były używane. W przypadku tunelu pod 

Wołowcem wyprowadzono także równoległy przyłącz na dworcu kolejowym w 

Jedlinie   Zdrój   (Bad   Charlottenbrunn),   gdzie  przewidywano   zakwaterowanie 

części sztabu. Przyłącz ten najprawdopodobniej znajdował się w pomieszczeniu 

background image

zawiadowcy stacji, w chwili obecnej nie można jednak tego stwierdzić z cała 

pewnością. 

Pojemność kabli była stosunkowo niewielka, montowano kable dalekosiężne 

o pojemności 8 par, jednakże dobrze wyposażone wagony łączności ruchomych 

kwater, posiadające urządzenia telefonii wielokrotnej umożliwiały zestawienie 

kilkudziesięciu tzw. łączy sztywnych.  Łączem sztywnym nazywa się połączenie 

od   punku   do   punktu,   czyli   np.  tunel   Ochsenkopf-   Naczelne   Dowództwo 

Wermachtu, bez konieczności  łączenia rozmowy przez jakąkolwiek centralę po 

drodze. Upraszczając ten przykład jeszcze bardziej, można to ująć w następujący 

sposób:   obsługa   w   wagonie   łączności   po   wybraniu   połączenia   z   Naczelnym 

Dowództwem   Wermachtu   otrzymywała   je   bez   ingerencji   w   to   połączenie 

obsługi   central   po   trasie   połączenia.   W   praktyce   oznaczało   to,   że   o   takim 

połączeniu nikt w zasadzie nie wiedział, poza nadawcą i odbiorcą, dodatkowo 

dla bezpieczeństwa  i ochrony przed ewentualnym podsłuchem np. gdyby ktoś 

próbował   wpinać   się   bezpośrednio  na   głowice   kablowe   w   poszczególnych 

centralach   lub   stacjach   wzma-cniakowych,   przez   które   takie   połączenia 

przechodziły, sygnał był kodowany. Zgodnie z wykazem łączy zamieszczonych 

na archiwalnej  mapie, zestawiono je dla obu tuneli i dworca w Jedlinie Zdrój 

jednakowo.

Zestawiono   łącznie   38   połączeń   telefonicznych   i   20   teleksowych  z 

najważniejszymi   urzędami   III   Rzeszy   oraz   centrami łączności w różnych 

miejscach. Analizując te połączenia widać, że gro z nich  to łącza do różnego 

rodzaju   central   telefonicznych   wojskowych   i   cywilnych.   Taka   konfiguracja 

oznacza   bardzo   elastyczny   system   połączeń,   który   daje   praktycznie 

nieograniczone   możliwości   porozumiewania   się   różnymi   drogami,   np.   na 

wypadek zniszczenia  części tych obiektów lub linii kablowych je łączących. 

Rozmowę w takim przypadku można przeprowadzić  dowolną drogą obejściową. 

Poniżej  przedstawiony   jest   pełny   wykaz   połączeń   wraz   z   tłumaczeniem   nazw 

kodowych.

background image

4 łącza tel. do OKW         Naczelne Dowództwo Wermachtu

6 łączy tel.do Sdpl.Berhn miejsce specjalne  w  Berlinie,  lokalizacja

                                         nieznana

2 łącza tel. do Annabu

centrala   telefoniczna   OKH   w   obiekcie

                               Zeppelin w Zossen koło Berlina,    wydzielona   część   tej 

                                                centrali obsługiwała FHQ        

1 łącze  tel. do DV Hochland centrala telefoniczna lokalizacja nieznana

1 łącze tel. do DV Donau

centrala telefoniczna lokalizacja nieznana

1 łącze tel. do DV Hessen

centrala telefoniczna w Gizen

1 łącze tel. do DV San           centrala telefoniczna w Rzeszowie

1 łącze tel. do DV Schlesien centrala telefoniczna w Mysłowicach

5 łączy tel. do LV 1000

          centrala telefoniczna OKL w Berchtesgaden

10 łączy tel. do LV Irene

planowana centrala telefoniczna OKL w  obiekcie Riese 

                                                   podaje się także miejscowość Szczawienko

1 łącze tel. do FA Freiburg

centrala telefoniczna w Świebodzicach

1 łącze tel. do FA Glatz

          centrala telefoniczna w Kłodzku

łącze tel. do FA Schweidnitz centrala telefoniczna w Świdnicy

łącza tel. do FA Breslau

centrala telefoniczna we Wrocławiu 1 łącze tel. do OT Breslau

                              Organizacja Todta we Wrocławiu

5 łączy telex, do OKW           Naczelne Dowództwo Wermachtu

1 łącze telex, do Kürfurft

kwatera   główna   Luftwaffe   w   Wildpark

Werder koło Poczdamu

1 łącze telex, do Annabu

centrala   telefoniczna   OKH   w   obiekcie Zeppelin w 

                

                                       

Zossen koło Berlina

1 łącze telex, do AA. Berlin Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Berlinie

1 łącze telex, do Gen. Kob. Breslau      Naczelne Dowództwo Garnizonu Wrocław

2 łącza telex, do Irene             planowana centrala telefoniczna OKL  w obiekcie Riese 

                                               podaje się także  miejscowość Szczawienko

2 łącza telex, do LV 1000

  centrala telefoniczna OKL w Berchtesgaden

1 łącze telex, do DV Hochland

   centrala telefoniczna

1 łącze telex, do Seftern

planowana centrala OKM w ramach Riese

background image

1 łącze telex, do RKzl. Berlin           Kancelaria Rzeszy w Berlinie

1 łącze telex, do RKzl. Munchen

Kancelaria Rzeszy Monachium

2 łącza telex, do DNB Berlin

           Niemiecka Agencja Prasowa w Beninie 

1 łącze telex, do Prop. Min.            Ministerstwo Propagandy

Należy jednak pamiętać, że nazwy kodowe poszczególnych obiektów, co  jakiś 

czas ulegały zmianom ze względu na konieczność utrzymania w tajemnicy lokalizacji tychże 

obiektów.

Przyłącz   telefoniczny   w   wraz   z   głowicą   w   tunelu   koło   Ogorzelca   został 

zdemontowany   na   początku   lat   90.   Podobny   los   spotkał   kabel   w 

Ochsenkopftunnel - nie jest jednak znany okres, w jakim to nastąpiło. W chwili 

obecnej nie można jednoznacznie stwierdzić, przez który węzeł nastąpiło włączenie 

przyłączy z tuneli kolejowych do sieci ogólnokrajowej, najbliższym odpowiednio 

wyposażonym węzłem była, FA Freiburg czyli centrala w Świebodzicach, jednak 

nie był to węzeł  wojskowy, a właśnie przez taki węzeł w pierwszej kolejności 

powinna  przechodzić łączność związana z FHQ. Możliwe jednak, że z braku 

innych rozwiązań i czasu na ich stworzenie nastąpiło to właśnie tam. Logicznym 

posunięciem byłoby włączenie tych przyłączy do centrali  głównej FHQ Riese, 

ale ta według dokumentów była jeszcze w planowaniu.

Kolejnym   dokumentem   archiwalnym,   w   którym   pojawia   się   Rüdiger,  jest 

Stand   der   Anlagen   FHQ,  pochodzący   z   archiwum   w   Londynie.   Z   tego 

dokumentu,   przygotowanego   najprawdopodobniej   na   odprawę  dotyczącą 

łączności w kwaterach Hitlera, wynika, że ranga tego obiektu  wzrasta  do  roli 

węzła łączności FHQ (kwatery Hitlera). Dowiadujemy się z niego, że w skład 

Riidigera   miały   wchodzić   dwie   centrale  telefoniczne,   pierwsza   główna, 

planowana o pojemności  600 numerów  telefonicznych i 45 teleksowych, nie 

posiadająca jeszcze lokalizacji, miała być ukończona w lipcu  1945 roku. Druga 

300 numerowa, z 30 numerami teleksowymi zlokalizowana w Książu była w 

trakcie budowy, planowany termin jej uruchomienia określono na grudzień 1944 

roku.   Można   przypuszczać,   że   została   ukończona   w   planowym  terminie,   a 

następnie była ewakuowana lub stała się zdobyczą wojenną oddziałów Armii 

Radzieckiej. Przekładając powyższe opisy central na język bardziej zrozumiały 

background image

dla   laika,   centrala   w   Książu   miała   obsłużyć   pomieszczenia   w  zamku   i  jego 

okolicy - przewidziano  tu możliwość  podłączenia 300 linii telefonicznych dla 

użytkowników w tym obiekcie. Włączenie do sieci Poczty Rzeszy miało nastąpić 

najprawdopodobniej poprzez stację wzmacniakową Świebodzice (Freiburg). Co do 

pierwszej z nich można powiedzieć, że mając dwukrotną pojemność była przezna-

czona   dla   większej   ilości   użytkowników.   Gdzie   zatem   mogła   być 

umiejscowiona? Odpowiedź w zasadzie nasuwa się sama. Kolejnym skupiskiem, 

gdzie występowało największe zapotrzebowanie na środki łączności były kwatery 

dowodzenia   poszczególnych   rodzajów   wojsk,   zwykle   skupiane   w   niedalekiej 

odległości od wodza. Jeśli więc Riese w Górach Sowich miało takie zadanie, tutaj 

należałoby szukać odpowiedniego miejsca. Jak ważnym miejscem miał być kompleks 

„Riese" piszą autorzy książki pt. „Kwatery Główne Führera" Franza W. Seidlera i 

Dietera Zeigerta.

„(...) Tutaj, w mocno pofałdowanym lesistym terenie górskim  pośrodku 

Dolnego Śląska miały powstać podziemne, chroniące  przed   bombami 

kwatery robocze i mieszkalne dla Führera, OKH, dowództwa Luftwaffe, 

ReichsFührera SS i ministra spraw zagranicznych Rzeszy, a także dla ich 

pracowników pomocniczych i oddziałów zabezpieczenia (...)".

19

Czyli miały tu zawitać dowództwa wszystkich rodzajów broni z Führerem na czele. 

Takie skupisko dowódców i urzędników generuje duże potrzeby. Dodatkowo wiemy, że 

11 maja 1944 roku Ministerstwo Poczty Rzeszy wyraziło zgodę na ułożenie dwóch kabli 

łącznikowych (OFK II i OFK III) pomiędzy stacją wzmacniakową Świdnica a stacją 

wzmacniakową Rzeczka, o pojemności 63 pary każdy. Dokumentacje pozostawione po 

wojnie przez Niemców potwierdzają fakt wprowadzenia ich na stacje wzmacniakowe 

w Świdnicy i Rzeczce. Kable te zostały ułożone dwoma niezależnymi drogami tworząc 

pętlę wokół Gór Sowich! Takie zapętlenie stosuje się dla odbiorców, którzy na skutek 

awarii lub sabotażu nie mogą utracić łączności. Dodatkowo w Jugowicach wybudowano 

komorę kablową (przełączalnię), przez którą przechodził OFK n. Analogiczną kom|ę 

kablową   wybudowano   w   Kolcach  dla   OFK   III.   Obiekty   tego   typu   występują   w 

miejscach, gdzie zachodzi potrzeba odpowiedniej konfiguracji łączy w zależności 

19

 

Zeidler W. Franz, Zeigert Dieter, Kwatery Główne Führera, Wydawnictwo Colori, Warszawa 2001

        

background image

od   potrzeb  i   sytuacji,   zazwyczaj   jednak   takie   obiekty   powstają   na   łączach 

strategicznych. Można w nich dokonywać rozgałęzień kabli lub też zestawiać 

łącza. Często bywały one punktem styku dla innych kabli a nawet całych sieci, 

np.   sieci   Poczty   Rzeszy   i   sieci   wojskowych   lub   specjalnych.   W   przypadku 

stwierdzenia   awarii   lub   sabotażu   w   takich   komorach   kablowych   zestawiano 

drogi obejściowe niezależnie od central  i stacji wzmacmakowych, w przypadku 

przejecia jakiegoś obiektu przez dywersantów można było go tutaj pozbawić łączności. 

Samo zaś  ułożenie kabli łącznikowycn OFK II i OFK III  świadczy o planowanej 

lokalizacji sporej centrali dla potrzeb użytkowników na tym rejonie Analizując 

znane informacje można przypuszczać, że główna centrala FHQ Riese miała być 

ulokowana   w   Górach   Sowich.   Właściwym   miejscem   byłyby   okolice   stacji 

wzmacniakowej Rzeczka, gdzie przebiegały istniejące linie międzymiastowe i można 

było   bez   problemu   włączyć   się  do   sieci   ogólnokrajowej.   Dodatkowo,   dzięki 

kablom   OFK   I   i   OFK   II  otrzymywano   niezależne   połączenie   ze   stacją 

wzmacniakową i centralą  w   Świdnicy.   Jak   wspomniałem   wcześniej   -  według 

informacji   otrzymanych   ze   źródeł   niemieckich   -   taki   obiekt   powstał   i   był 

gotowy do montażu okablowania oraz urządzeń na koniec 1944 roku. Zaskakującą 

informacją   jest     to,     że     według     standardów     ówcześnie     panujących   w 

budownictwie łączności powinien być zagłębiony pod ziemią nie  mniej niż 16 

metrów, posiadać dwa wejścia bronione wartowniami oraz dwa wyjścia awaryjne. 

Oczywiście musiał być obiektem w pełni niezależnym od źródeł energii i wody 

dostarczanych z zewnątrz, w pełni  odpornym na ataki bombowe i gazowe. W 

jego   wnętrzu   przewidziano  miejsce   dla   centrali   telefonicznej,   dalekopisowej, 

stacji   wzmacniakowej,   pomieszczeń   do   pracy   i   wypoczynku   załogi   oraz 

wszelkich urządzeń niezbędnych do jego funkcjonowania, czyli pomieszczenia 

agregatu, stacji filtrów, zbiorników paliwa oraz ujęcia wody w postaci  studni 

głębinowej.   Łączna   powierzchnia   znanych   obiektów   tego   typu   zawiera   się 

pomiędzy   1   000   a   2   500   m2.   Wśród   znanych   obecnie   budowli   na   terenie 

kompleksu „Riese" taki obiekt o takim zaawansowaniu budowlanym jednak nie 

występuje.   Oznaczać   to   może,   jeśli   uwierzymy   archiwalnym   źródłom 

niemieckim, że w dalszym ciągu czeka on na odkrycie!

background image

ŁĄCZNOŚĆ W KOMPLEKSIE „RIESE"

Połączenia do poszczególnych obiektów „Riese" są na dzień obecny praktycznie 

nieznane. Nie znaczy to oczywiście, że ich nie było. Skoro  planowano, a nawet 

wykonano część kompleksów w sposób gotowy do użytku - a takie informacje 

dotarły do mnie w ostatnim czasie - musiała też istnieć miejscowa sieć kablowa. Na 

dzień dzisiejszy niewiele o niej  wiemy. Pewne jest tylko połączenie kablem 20 

parowym pomiędzy stacją  wzmacniakową  Rzeczka   a   centralą  miejską  w 

Walimiu,  wykorzystywane zresztą do początku lat 90. Nie wiadomo ile kabli 

wyprowadzono ze stacji w kierunku poszczególnych komleksów Nie zachowały 

się   żadne   znane   dokumentacje   techniczne   ich   budowy.   Z   relacji,   jaką 

otrzymałem   od   byłego   pracownika   Poczty   Polskiej,   biorącego   udział   w 

uruchamianiu łączności na tym terenie, niewiele wynikało. Wspominał, ze po 

wojnie do utrzymania i konserwacji sieci telefonicznej   (kabli   międzymiastowych 

pomiędzy   poszczególnymi  stacjami   wzmacniakowymi)   zatrudniano   Niemców,   a 

konkretnie byłych pracowników Deutsche Reich Post. Nieznane im były jednak żadne 

połączenia z podziemiami, a przynajmniej tak twierdzili. Niewiedza ta mogła wynikać ze 

struktury   podziału   uprawnień.   Pracownicy   Deutsche  Reich   Post   zajmowali     się 

konserwacją   linii   będących   własnością  poczty,   natomiast   linie   do   obiektów 

militarnych   były   w   gestii   wojskowych   służb   łączności.   We   wspomnieniach 

pojawiła się informacja o przerwanym kablu na terenie stacji, który wychodził w 

stronę kompleksu Rzeczka. Przebiegał pod obecnymi schodami prowadzącymi do nowego 

budynku stacji wzmacniakowej, następnie pod drogą i ginął gdzieś z drugiej  strony. 

Próbowano zlokalizować dokąd biegnie, ponieważ sądzono, że na jego drugim końcu 

mogą znajdować się cenne  dla Poczty Polskiej urządzenia. Próby jednak, z braku 

odpowiedniego sprzętu i trudnego terenu, szybko przerwano. Inne relacje mówią 

o   wydzieraniu   z   ziemi   zaraz   po   wojnie   różnego   rodzaju   okablowania,  także 

teletechnicznego z rejonu kompleksów Osówki i Sobonia. Relacje światków są jednak 

szczątkowe; nikt nie pamięta, jakie to były kable, ilu parowe i jaką miały budowę. Nie 

bardzo   można   się   też   oprzeć   na  archiwalnych   dokumentach   Przedsiębiorstwa 

Poszukiwań Terenowych,  które są mało precyzyjne i w większości opisują majątek 

przejmowany  z magazynów, wspominając jedynie pobieżnie o pracach ziemnych, 

background image

podczas których odzyskiwano wszelkiego typu okablowanie. Znane raporty służb 

wojskowych oddelegowanych do pozyskiwania  kabli telefonicznych także nie 

rozjaśniają   sytuacji   z   powodu   fragmentarycznie   przeprowadzonych   prac   i   na 

niewielkich odcinkach.

OKRES POWOJENNY

Po zakończeniu działań wojennych SW Świdnica (Verst A I) pozostaje przejęta 

przez Pocztę   Polską i użytkowana wraz z poniemiecką infrastrukturą do 2000 

roku.   Ze   względu   na   zastąpienie   kabli   dalekosiężnych   światłowodami   pod 

koniec   lat   90.   stacja   wzmacniakowa   zostaje   wycofana   z   eksploatacji. 

Ciekawostką   jest   fakt   wykorzystywania   do   końca   jej   pracy   urządzeń 

zainstalowanych   w   1939   roku,   takich   jak   agregat   prądotwórczy   czy   stacja 

uzdatniania powietrza oraz wszystkich kabli dalekosiężnych przejętych po III 

Rzeszy.

1. Charakterystyka FK 34

Przebieg: Plauen - Zwickau - Chemnitz - Freiberg - Dresden -  Bautzen

- Löbau - Görlitz - Gryfów - Jelenia Góra - Świebodzice - Świdnica - Wrocław

Stacje wzmacniakowe: Plauen, Chemnitz, Dresden, Löbau,   Gryfów, Świebodzice, 

Wrocław 

Pojemność kabla: 

Długość kabla: FK 34 - 439,7 km (całkowita), 

FK 34a: Plauen - Dresden (98a) - 151,7 km (długość odcinka)

FK   34b:   Dresden   -   Wrocław   (98a)   -   288,0   km   (długość   odcinka)

Okres budowy: 1927 - 1929

Oddany do użytku:

19 lipca 1927 roku: Plauen – Dresden

1927 rok: Świebodzice – Wrocław

19 września 1929 roku: Dresden - Świebodzice 

2. Charakterystyka FK 221

Przebieg:   Legnica   -   Snowidza   k/   Jawora   -   Strzegom   -   Świdnica   –   Piława  - 

background image

Dzierżoniów - Henryków - Ziębice - Biechów ( koło Nysy)  - Pakosławice-

Korfantów-GłogówekWiększych - Koźle 

Stacje wzmacniakowe: Legnica, Świdnica (I), Biechów, Koźle 

Pojemność kabla: 

Długość kabla: FK 221 - 253,9 km (całkowita),

FK 221a: Legnica - Koźle (102b) - 208,7 km (długość odcinka) 

FK 221b: Biechów - Brzeg (102b) - 45,2 km (długość odcinka)

Okres budowy: 1937 - 1938

Oddany do użytku:

12 lipca 1938 roku: Legnica – Świdnica

15 sierpnia 1938 roku: Świdnica – Koźle

18 sierpnia 1999 roku: Biechów - Brzeg

3. Charakterystyka FK 256 

Przebieg: Legnica - Wrocław 

Stacje wzmacniakowe: Legnica, Wrocław 

Pojemność kabla: 114 par

Długość kabla: FK 256 - 253,9 km (całkowita 114a) 

Okres budowy: 1938-1939 

Oddany do użytku: 10 sierpnia 1939 roku 

Koszt budowy: 1 960 000 RM

4. Charakterystyka FK 82

Przebieg: Wrocław - Rzeczka - (z odgałęzieniem do Świdnicy) - Nowa Ruda - Kłodzko i 

Szumprek - Opawa później przedłużony do Koźla

Stacje wzmacniakowe:   Wrocław, Rzeczka, Kłodzko, Szumprek, Opawa 

Pojemność kabla: 8 par (linia dwu kablowa) 

Długość kabla: FK 82 - 237,0 km

Okres budowy: 1941 - 1942

Oddany do użytku :10 sierpnia 1939 roku 

Koszt budowy: 1 46o 000 RM (za odcinek Wrocław Świdnica), 3 836 000 RM

(za odcinek Świdnica Szumprek)  

background image

5.

Charakterystyka OFK II

Przebieg: Świdnica - Burkatów - Bystrzyca Górna - Lubachów - Jugowice

- Walim - Rzeczka

Stacje wzmacniakowe: Świdnica - Rzeczka

Pojemność kabla: 63 pary

Długość kabla: OFK II - 25,0 km

Okres budowy: 1944 rok

Oddany do użytku: brak danych

Koszt budowy: brak danych

6.

Charakterystyka OFK III

Przebieg: Świdnica - Modliszów - Kozice - Jedlina Zdrój - Głuszyca - Kolce

- Rzeczka 

Stacje wzmacniakowe: Świdnica - Rzeczka 

Pojemność kabla: 63 pary 

Długość kabla: OFK II - 32,0 km 

Okres budowy: 1944 rok 

Oddany do użytku: brak danych 

Koszt budowy: brak danych

Przypisy:

Zeidler   W.   Franz,   Zeigert   Dieter,  Kwatery   Główne   Führera,  Wyda-

wnictwo Colori, Warszawa 2001

Kowalski Jacek, Kudelski J. Robert, Rekuć Zbigniew, Tajemnica „Riese", Biuro 

Odkryć, Łódź 2002

Skróty i Tłumaczenia

Deutsche Reichspost (DRP) - Poczta Rzeszy 

PPT - Przedsiębiorstwo Poszukiwań Terenowych 

FK (Fernkabel) - kabel dalekosiężny (międzymiastowy) 

RPM - Ministerstwu Poczty Rzeszy 

DFKG - Niemieckiego Towarzystwa Kabli Dalekosiężnych 

background image

PPTiT - Polska Poczta Telefon i Telegraf

FHQ (Führerhauptquartier) - kwatera Hitlera

.

Ochsenkopftunnel - tunel kolejowy pomiędzy Wałbrzychem i Jedliną Zdrój pod górą 

Wołowiec 

background image

BIBLIOGRAFIA

1.

Adamczewski   Leszek,  Złowieszcze   Góry,  PDW   Ławica,   Warszawa 

Poznań 1992

2.

Antkowiak   Włodzimierz,  Nie   odbyte   skarby  -  przewodnik   dla 

poszukiwaczy, COMER, Toruń 1991

3.

Bartek   J.   Marek.,   Joanna   Szczepankiewicz,  Słownik   nazewnictwa   krajo-

znawczego Śląska i Ziemi Lubuskiej, Silesia, Wrocław 1994

4.

Below von Nicolaus, Byłem adiutantem Hitlera, MON, Warszawa 1990

5.

Cera Jerzy, Tajemnice Walimskich Podziemi, WSOWPanc, Poznań 1974

6.

Cybulski Bogdan, Ewakuacja więźniów AL Riese do Tratenau PMGR 1990

7.

Cybulski Bogdan, Obozy podporządkowane KL Gross Rosen, PMGR 1987

8.

Cybulski Bogdan, Szpitale dla byłych więźniów obozu koncentracyjnego Gross 

Rosen   w   Głuszycy   /943-1945/,   Studia   nad   faszyzmem   i   zbrodniami 

hitlerowskimi, tom VII, Wrocław 1980

9.

Jońca Edmund, Książański Park Krajobrazowy, PTTK Kraj, Warszawa 1989

10.

Konieczny Alfred, Obozy Spółki Akcyjnej Śląskiej Wspólnoty Przemysłowej 

w Górach Sowich w lalach 1943-1944, Studia nad faszyzmem  i zbrodniami 

hitlerowskimi, tom VI, Wrocław 1980

11.

Konieczny Alfred,  Szpital obozowy w Kolcach dla więźniów AL Riese  w 

świetle   nowych   dokumentów.   Studia   nad   faszyzmem   i   zbrodniami 

hitlerowskimi, tom XII, Wrocław 1987

12.

Kajzer Abram, Za drutami śmierci, Łódź 1962

13.

Kozłowska Krystyna, Milcząca wyrzutnia, MON, Warszawa 1985

14.

Kruszyński Piotr, Podziemia w Górach Sowich i Zamku Książ, PMGR 1990

15.

Maciejewski Marek, Filie KL Gross Rosen w Górach Sowich 1943-1945, 

Studia nad faszyzmem i zbrodniami hitlerowskimi, tom I Wrocław 1974

16.

Mostowicz Arnold, Żółta gwiazda i czerwony krzyż, PiW, Warszawa 1986

17.

Rogalski Marian, Zaborowski Maciej, Fortyfikacja wczoraj i dziś, MON, 

Warszawa 1978

18.

Słownik   geografii   turystycznej   Sudetów,  tom   11,   „Góry   Sowie.   Wyda-

wnictwo I-BIS, Wrocław 1995

background image

19.

Sukmanowska   Anna,   Stolarczyk   Stanisław,  Tańcząc   na   wulkanie, 

Wydawnictwo Dingo, Warszawa 1991

20.

Speer Albet, Wspomnienia, MON, Warszawa 1990

21.

Tetter Jan, Tajemnice Gór Sowich, „Ekspres Reporterów", KAW 1970

22.

MSW   Biuro   C,  Informator   o   nielegalnych,   antypaństwowych 

organizacjach i bandach zbrojnych działających w Polsce Ludowej w latach

1944-1956, Wydawnictwo Retro, Lublin 1993

23.

Cykl   artykułów   Jerzego   Cery   z   „Gazety   Robotniczej"   zatytułowany 

Tajemnice Gór Sowich, 17 sierpnia — 21 września 1974

24.

Cykl artykułów Zbigniewa Mosingiewicza ze „Słowa Polskiego": 

Odkrywamy podziemne miasto w Głuszycy, 27 października 1947

W przepastnych korytarzach odkryto 6 drzemiących motorów Diesla  28 

października 1947

10  milionów  worków  cementu   pozostało   jeszcze   z   olbrzymich   zapasów 

jakie nagromadzono w Głuszycy, 29 października 1947

„Akcja   Adolfa"   i   luksusowe   oranżerie   na   kamienistych   zboczach  

głuszyckiej góry, 30 października 1947

Co przygotowywał Hitler w Głuszycy, 1 listopada 1947

background image

SPIS TREŚCl

WSTĘP

WPROWADZENIE

CZĘŚĆ I-OPOWIEŚĆ O KWATERACH GŁÓWNYCH

CZĘŚĆ II-BOMBOWCE NAD TRZECIĄ RZESZĄ

CZĘŚĆ III- POCZĄTKI BUDOWY

CZĘŚĆ IV - HIMMELSTRASSE CZYLI OPOWIEŚĆ O ŻYCIU I ŚMIERCI

CZĘŚĆ V-WIELKA BUDOWA CZYLI BETON I SKAŁA

    CZĘŚĆ CENTRALNA

Kompleks Włodarz-część naziemna
Kompleks Włodarz-część podziemna
Kompleks Włodarz-badania
Kompleks Osówka - część naziemna
Kompleks Osówka - część podziemna
Kompleks Osówka-badania
Kompleks Jugowice Górne - część naziemna
Kompleks Jugowice Górne - część podziemna
Kompleks Jugowice Górne – badania
Kompleks Soboń - część naziemna
Kompleks Soboń-część podziemna
Kompleks Rzeczka - część naziemna
Kompleks Rzeczka-część podziemna
Kompleks Rzeczka – badania
Kompleks Moszna - część naziemna
Kompleks Moszna - badania

CZĘŚĆ ZEWNĘTRZNA

Kompleks Sokolec - część naziemna

Kompleks Sokolec - część podziemna

Kompleks Sokolec – badania

Kompleks Wielka Sowa – ogólnie

Kompleks Wielka Sowa-badania

Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie, fabryka  amunicj i 

Mölke-Werke oraz fabryka prochu Dynamit AG

Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie – badania  

background image

KOMPLEKS ZAMKU KSIĄŻ

Kompleks Zamku Książ - część naziemna

Kompleks Zamku Książ - część podziemna

POZOSTAŁOŚCI

Kompleks schronów w Głuszycy

Tunel kolejowy Wałbrzych-Jedlina Zdrój

Inne

CZĘŚĆ VI - PO WOJNIE

CZĘŚĆ VII – ZAGADKI

CZĘŚĆ VIII – ZAKOŃCZENIE

CZĘŚĆ IX - KILKA ZNAKÓW ZAPYTANIA

KWATERA GŁÓWNAFUHRERA?

SCHRONY DLA WOJSKA?

TAJNY OŚRODEK BADAWCZY?

BROŃ ATOMOWA?

ZAKŁADY ZBROJENIOWE LUFTWAFFE?

VERGELTUNGSWAFFE V-l, V-2, V-3?

V-7?

WUNDERWAFFE?

CZĘŚĆ X - NA SZLAKU

KALENDARIUM BUDOWY

DANE LICZBOWE „RIESE"

SIEĆ TELEFONICZNA W FHQ RIESE

ROZWÓJ SIECI TELEKOMUNIKACYJNYCH W III RZESZY

ROZWÓJ   SIECI   DALEKOSIĘŻNYCH   NA   DOLNYM   ŚLĄSKU 

PRZED WYBUCHEM WOJNY

STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA I

STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA II (RZECZKA)

RüDIGER WĘZEŁ ŁĄCZNOŚCI DLA FHQ RIESE

ŁĄCZNOŚĆ W KOMPLEKSIE „RIESE"

background image

OKRES POWOJENNY

BIBLIOGRAFIA 

PLANY I ZDJĘCIA.                                                  

SPIS TREŚCI