M
arcia
E
vanick
D
uch opiekuńczy
PROLOG
- Nie obchodzi mnie, czyja teraz kolej. Nie chcę iść.
- Szalony Niedźwiedziu, musisz iść. Ona cię wzywa. Szalony Niedźwiedź spojrzał
w dół na szczyt góry, dumnie wznoszący się ku niebu, i westchnął.
- Dlaczego Jedno Wiosło nie może pójść?
- Jedno Wiosło nie zgodzi się. A poza tym, ona wzywa ciebie.
- W jej żyłach zostało niewiele z krwi Nawaho - odpowiedział Szalony Niedźwiedź.
Jednak, na widok opalonej twarzy i nieprzytomnie patrzących brązowych oczu, jego serce
zaczęło mięknąć.
- Ona jest silna. Dla ciebie przebyła pół drogi do niebios.
Dziewczyna patrzyła w górę. Jej spękane wargi poruszały się, śpiewając starożytną
pieśń pochwalną. Niebiosa zadrżały, kiedy Szalony Niedźwiedź wstał i sięgnął po swoją
broń.
- Zawsze myślałem, że kiedy nadejdzie moja kolej, pójdę z kimś młodym, silnym i
odważnym w bój.
- Czas walki minął. Musimy nauczyć się żyć w pokoju z białym człowiekiem. Idź,
mój bracie, i prowadź ją przez życie.
Szalony Niedźwiedź wydał głęboki pomruk, przeciągnął się i otrząsnął z kurzu
mokasyny. Stał na rozstawionych nogach z szeroko rozłożonymi ramionami, tak jakby
chciał objąć cały świat. Uśmiechając się do przyjaciół, rzekł:
- Wspaniale będzie znowu chodzić zapomnianymi ścieżkami mojego ludu.
Spojrzał na błyskawicę, która przebiegła po szarzejącym niebie. W ostatnim geście
pożegnania, z wilczym błyskiem w ciemnych oczach, odwrócił się do towarzyszy.
- Przynajmniej jest piękną dziewczyną.
- Szalony Niedźwiedziu, pamiętaj o kodeksie Opiekunów.
- Mamy wystarczająco dużo problemów z naszym ludem. Nie dodawaj do nich
nowych.
- Czy kiedykolwiek byłem powodem twoich trosk?
Niebiosa zadrżały i zapanowała ciemność. Cienka smuga dymu uniosła się nad
R S
miejscem, gdzie jeszcze przed chwilą stał Szalony Niedźwiedź. Pełen smutku i
zmartwienia głos spłynął na dół:
- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, co rozpoczęłaś, Lauro Bryant.
Rozdział 1
Dziesięć lat później...
Laura Ann Bryant wstrzymała oddech, kiedy jej poobijany dżip powoli dotoczył się
do stacji benzynowej. Gaźnik dwukrotnie strzelił i samochód zatrzymał się na wprost
pompy. Udało się! Ostrożnie otworzyła drzwi i wysiadła prosto w unoszącą się chmurę
spalin.
Josh Langley, siedzący w wozie policyjnym z drugiej strony stacji, usłyszał hałas
gaźnika i podniósł głowę znad raportu, który właśnie wypełniał. Wysłużony dżip,
ciągnący starą przyczepę, zatrzymał się naprzeciwko dystrybutora. Policjant skrzywił się,
kiedy zobaczył chmurę czarnego dymu, wydobywającą się z rury wydechowej.
Kimkolwiek był kierowca dżipa, zasłużył sobie na mandat za zanieczyszczenie powietrza.
Odłożył notatki, odpiął pas i nagle zamarł. Zardzewiałe drzwi od strony kierowcy
otworzyły się i wyłoniła się drobna stopa w sandałku ozdobionym kolorowymi koralikami.
Za nią pokazała się szczupła, goła łydka, zgrabne kolano i długie, gładkie, opalone udo.
Stopa delikatnie dotknęła parującego, czarnego asfaltu, po czym dołączyła do niej druga.
Josh wstrzymał oddech. Jego wzrok wędrował wzdłuż obcisłych dżinsowych szortów,
opinających powabne pośladki, potem przesunął się po wąskiej talii aż do krągłego biustu.
Dziewczyna była ubrana w przylegającą do ciała pomarańczową bluzkę, która
uwydatniała kształty.
Josh nabrał powietrza w płuca i zmusił się, aby spojrzeć wyżej. W tej samej chwili
odwróciła się i sięgnęła po wąż od pompy. Falujące, brązowe włosy były niedbale
związane tasiemką.
Zanim podeszła do dżipa i otworzyła maskę, przelotnym spojrzeniem zdążył
ogarnąć obiecujące, wydatne usta i ogromne, słoneczne okulary. Zafascynowany patrzył,
R S
jak pochyliła się nad powyginanym zderzakiem i wlała olej do silnika. Z hukiem
zatrzasnęła pokrywę. Potem szybko odłączyła pompę dystrybutora, złapała portfel i weszła
do budynku.
Zanim zdążył pozbierać rozproszone myśli, wróciła do samochodu, wsiadła i
zapaliła silnik. Pełną świadomość Josh odzyskał dopiero wtedy, gdy dobiegł go hałas
gaźnika. Patrzył, jak za odjeżdżającym samochodem znikały powoli kłęby spalin.
Nieświadoma swego hałaśliwego odjazdu, Laura spojrzała na siedzenie obok, gdzie
leżały mapy, poutykane między doniczki z kaktusami. Już ich nie potrzebowała. Długa po-
dróż dobiegła końca. Była w domu. Uśmiechnęła się. Podobał się jej dźwięk słowa - dom.
Union Station w Pensylwanii było teraz jej oficjalnym miejscem zamieszkania.
Jechała w dół Main Street i wciąż nie mogła ogarnąć swoich uczuć. Tu czuła się jak
u siebie. W zeszłym miesiącu, kiedy odwiedziła przyjaciółkę z dzieciństwa, Kelli Sinclair,
tak długo chodziła tą ulicą, aż ją dokładnie poznała. Na Main Street znajdowało się
wszystko: bank, sklep spożywczy, apteka i ratusz. Miejski skwer z pomnikiem wojennym
rozdzielał strumień samochodów. Podczas jednego ze spacerów znalazła biuro lokalnego
tygodnika „The Union Station Review". Długo patrzyła na ogłoszenie o poszukiwaniu pra-
cownika, zanim zebrała się na odwagę i otworzyła stare, dębowe drzwi. Tego samego
popołudnia została zatrudniona i zdążyła odbyć rozmowę z jedynym w mieście
pośrednikiem handlu nieruchomościami.
Po obejrzeniu pięciu domów, których cena mieściła się w granicach możliwości jej
budżetu, zniecierpliwiony agent oznajmił, że został już tylko jeden - posiadłość starego
Petersona.
Okazała się zniszczonym budynkiem z przekrzywionymi werandami i zaniedbanym
podwórkiem. Laura nie była pewna, w jakim stylu był zbudowany. Cień trzech ogromnych
dębów, łuszcząca się ciemnoszara farba, mansardowy dach - wszystko to przywodziło na
myśl miejsce, w którym mieszkałby Norman Bates. Pośrednik niechętnie objaśnił, że
dzieci z sąsiedztwa wierzą, że w tym domu straszy. Laura roześmiała się i poszła obejrzeć
wnętrze. Dwie godziny później rozmawiała przez telefon o obniżeniu ceny z jedynym
żyjącym krewnym starego Petersona.
Laura skręciła w Szóstą Ulicę i jechała pod górę w kierunku domu. Była teraz
R S
dumną właścicielką posiadłości, w której straszy. Roześmiała się, wjeżdżając na podjazd.
Historia o duchu była warta kilka tysięcy dolarów, które odjęto z pierwotnej ceny.
Dżip zatrzymał się na końcu alejki. Z rozmachem otworzyła drzwi i wyskoczyła z
samochodu.
Dom wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętała. W kuchni oszklone, dębowe
szafki wisiały na ścianach pokrytych tapetami, drukowanymi w młynki, patelnie i
maszynki do kawy. Poobijany, biały, porcelanowy zlew był strasznie brudny, a z każdego
rogu sufitu zwisały pajęczyny.
Zostawiła otwarte drzwi, żeby się trochę przewietrzyło i kontynuowała przegląd
domu. Poza pajęczynami, kurzem i kilku wiszącymi lampami, pozostałe pokoje były
puste.
Chwilę mocowała się z frontowym wejściem, po czym znalazła się na werandzie.
Na niedbale skoszonym trawniku leżały śmieci i suche łodygi niepotrzebnie ściętych
kwiatów.
Przyjrzała się potężnym dębom i pomyślała, jak wyglądałyby przycięte do bardziej
względnych rozmiarów.
Odwróciła się i sięgnęła ręką do kontaktu. Światło! Przynajmniej ci od
elektryczności zdążyli na czas. Chodzenie ze świecą po domu, w którym straszy, nie
należało do przyjemności.
Pobiegła schodami na górę, układając w myśli listę prac, które musiały być
wykonane natychmiast. Kiedy jeden ze stopni zatrzeszczał pod jej ciężarem, stłumiła
okrzyk przerażenia. Śmiejąc się ze swojego nierozsądku, szła dalej. Jeżeli nie będzie
trzeźwo myśleć, zacznie wierzyć w te dziecinne historie.
Duchy opiekuńcze, owszem, ale istnienia innych straszydeł nikt jej nie wmówi.
- Idź do domu, Kelli. Czy nie masz interesu, którego musisz pilnować?
- Ależ Lauro, przyszłam tylko ci pomóc.
Laura wymownie spojrzała na uwydatniony brzuch Kelli.
- Ostatnio słyszałam, że Fairyland potrzebuje gospodyni.
Laura uśmiechnęła się do przyjaciółki z dzieciństwa i błogosławiła dzień, w którym
Logan Sinclair zadzwonił do niej. Potrzebował potwierdzenia, że jest tą samą Laurą Bry-
R S
ant, która dziewiętnaście lat temu mieszkała razem z Kelli Santa Fe w domu dziecka. Ten
telefon odnowił dawną przyjaźń.
- Na zewnątrz jest ponad trzydzieści stopni - powiedziała Laura. - Wyglądasz jakbyś
szmuglowała arbuzy, a twoje kostki są opuchnięte. Idź do domu i zdrzemnij się albo zrób
cokolwiek innego, co robią kobiety z twoją tuszą.
- Nie jestem gruba - obruszyła się Kelli. - Jestem w ciąży.
Laura zaśmiała się.
- Nie zauważyłam. - Kiedy jednak dostrzegła na twarzy najlepszej przyjaciółki
urazę, szybko poprawiła się.
- Przepraszam, Kelli. To najpiękniejszy brzuszek, jaki kiedykolwiek widziałam.
- Logan też tak myśli.
- Naturalnie, w końcu to on przyczynił się do jego powstania. Teraz, kiedy
sprawdziłaś, jak się urządziłam, możesz iść do domu. Czuję się świetnie, lodówka pracuje
i jest pełna, a z kranu nie leci już brązowa woda - zapewniła Laura.
- Jesteś pewna?
- W zupełności, więc nie przyglądaj się tak tym szczotkom ustawionym w kącie.
Żyłam samodzielnie przez dziesięć lat i myślę, że poradzę sobie z usuwaniem pajęczyn.
Kelli uśmiechnęła się do Laury i obie wyszły na zewnątrz.
- Idę, do zobaczenia. - Wsiadła do małej furgonetki i otworzyła okno. - Logan
będzie tu przed szóstą, żeby wnieść tych kilka mebli, które zostawiłaś w przyczepie.
- Tym razem przyjmę jego pomoc, ale pamiętaj - oboje macie w domu córeczkę, a
następne dziecko jest w drodze. Na dodatek są ciocia i wujek, którym musicie pomagać.
Wiem, jak bardzo lubisz wszystkim dookoła matkować. To nie ja, moja droga, potrzebuję
opieki, ale ty. A teraz już idź i daj odpocząć stopom.
- O rany, nigdy nie przypuszczałam, że jesteś taka zrzędliwa. Wyrzucać bezbronną,
ciężarną kobietę ze swojego domu! Naprawdę powinnaś się wstydzić.
- Jeżeli nie zapalisz silnika i natychmiast nie ruszysz, powiem Loganowi, że
próbowałaś nieść zakupy.
- Ani mi się waż! Nie masz pojęcia, co on by zrobił. I tak już mamy sprzątaczkę,
która przychodzi cztery razy w tygodniu, i dwóch kilkunastoletnich chłopców do pomocy
R S
w Fairyland.
- Zaczynam liczyć. Raz... dwa... - Laura wybuchnęła śmiechem. Furgonetka
wycofała się z podjazdu i wyjechała na ulicę.
- Przecież ci tłumaczę, Logan, poradzimy sobie - powiedziała Laura.
- Z pewnością, ale jesteś już na wpół żywa ze zmęczenia. - Logan obdarzył ją
chłopięcym uśmiechem. - A poza tym, Josh będzie tutaj lada chwila.
Laura spojrzała na przystojnego męża Kelli. W zeszłym roku zadał sobie wiele
trudu, starając się ją odnaleźć i zrobić tym prezent gwiazdkowy żonie. Potem z
poświęceniem opiekował się córeczką, kiedy Kelli i Laura spędzały całe dnie,
wspominając dawne czasy. Gdy odprowadzali ją na powrotny samolot, musiała przyrzec,
że przybędzie ponownie nawet wówczas, gdyby Logan musiał lecieć po nią do Nowego
Meksyku. Laura uważała, że Kelli znalazła wspaniałego męża, ale w tym wypadku
mogłaby obejść się bez jego pomocy.
- Nie mogę pojąć, jak Kelli wytrzymuje twoje poświęcenie się dla innych. Nie
musiałeś sprowadzać do pomocy przyjaciela.
Logan obszedł przyczepę i z niedowierzaniem pokręcił głową.
- To raczej ja nie mogę zrozumieć, jak to wytrzymało tak forsowną podróż. Tak czy
inaczej, musisz poznać Josha. Pani Billington powiedziała Kelli, że twoim pierwszym za-
daniem będzie wzięcie udziału w Rajdzie Szperaczy i opisanie go z punktu widzenia
uczestnika. Już jest ustalone, że Josh będzie twoim partnerem.
- Moim partnerem?
- To jest warunkiem twojego udziału w Rajdzie Szperaczy.
Laura otworzyła drzwi z lewej strony dżipa i wręczyła Loganowi doniczkę z
kaktusem.
- Dlaczego pani Billington powiedziała Kelli o moim pierwszym reportażu?
- Jest jedna rzecz, którą musisz wiedzieć - w tym mieście nie ma tajemnic. Każdy
wie, kto się czym zajmuje. A oprócz tego, pani Billington poprosiła Kelli, żeby znalazła ci
towarzysza rajdu.
Laura podała mu następnego kaktusa i sama wzięła jeszcze dwa. Szła przed nim i po
wejściu do domu postawiła rośliny na podłodze w salonie.
R S
- Kiedy jest ten Rajd Szperaczy?
- W tę sobotę i niedzielę - odpowiedział Logan. Laura usłyszała samochód
podjeżdżający pod dom.
- Wygląda na to, że twój przyjaciel nadjechał. Czy myślisz, że powinnam go
ostrzec, że przeważnie przegrywam?
- Nie musisz. Z Joshem jako partnerem nie można nie wygrać.
- Czy wygrywał już wcześniej? - zapytała z ciekawością.
- Nie, bierze w tym udział po raz pierwszy.
- Oho, wspaniale, amator! A ja potrzebuję kogoś z doświadczeniem. Nie byłam na
Rajdzie Szperaczy od czasów szkolnych.
Logan z uśmiechem skierował się do drzwi kuchennych, aby powitać przyjaciela.
Josh zaparkował wóz policyjny za ciężarówką Logana i przyglądał się ponuremu
domostwu. Laura Bryant powinna się leczyć, pomyślał. Kiedy zauważył zmurszały dach i
zgniłe deski frontowej werandy, zmienił zdanie.
Laurę Bryant powinno się umieścić w dobrze zamkniętej celi. Ktoś, kto był zdolny
wydać ciężko zarobione pieniądze na coś takiego, musiał być ścigany przez prawo albo
zupełnie szalony. Dlaczego akurat był w Filadelfii w zeszłym miesiącu, kiedy przyjaciółka
Kelli przyjechała z wizytą? Powinien był zadzwonić do Nowego Meksyku i sprawdzić jej
akta. Był odpowiedzialny za Union Station - wszyscy oczekiwali, że zajmie się ich
bezpieczeństwem. A teraz wśród nich znalazła się prawdziwa wariatka. Spojrzał na
rewolwer przy boku i pomyślał, czy teraz, po dziesięciu latach służby, będzie musiał go
załadować.
Josh okrążył dom i przystanął, nie wierząc własnym oczom. Przy drzwiach
zaparkowany był ten sam zakurzony dżip z przyczepą, który widział na stacji benzynowej.
Przeniósł wzrok z Logana, który właśnie szedł w jego kierunku, na kobietę schodzącą ze
schodów. Te nogi mają imię, pomyślał, i brzmi ono Laura.
Ciepły, powitalny uśmiech przemknął po twarzy Laury, kiedy zobaczyła
zdumionego policjanta, stojącego na podwórku. W błękitnych oczach widać było
zaskoczenie. Poznał ją. Jasny granat mundurowej koszuli pasował do oczu, a krótkie,
kruczoczarne włosy wyglądały miękko i pociągająco. Opalona twarz o pięknych,
R S
klasycznych rysach była niepokojąca. Miała silny, bardzo męski wyraz, a zmysłowa dolna
warga świadczyła o skrytym usposobieniu.
Podczas gdy Logan dokonywał prezentacji, jej wzrok powędrował niżej. Policyjna
koszula z przypiętą srebrną odznaką opinała szerokie plecy i muskularne ramiona. U boku,
w czarnej kaburze tkwił rewolwer. Colombo nigdy tak nie wyglądał! Laura zbliżyła się i
wyciągnęła rękę w powitalnym geście.
- Miło ciebie poznać, Josh. Przykro mi, jeżeli Logan pokrzyżował ci plany na
dzisiejszy wieczór. Jeśli masz coś innego do zrobienia, poradzimy sobie sami. - Taki facet
musi mieć inne zajęcia, pomyślała. Jego notes mieści na pewno sporo numerów telefonów.
Josh odzyskał panowanie nad sobą. Głos Laury brzmiał jak muzyka, która zdawała
się przenikać aż do jego duszy. Duże, ciemnobrązowe oczy rozszerzyły się, kiedy
pospiesznie ujął wyciągniętą dłoń.
Pytający wzrok skierował ku przyczepie.
- Spodziewałem się raczej ogromnej ciężarówki.
- Sprzedałam prawie wszystko, niewiele mi zostało. Josh spojrzał na Logana, który
wzruszył ramionami.
Chcąc zachować pewien dystans w stosunku do Laury, Josh podszedł do przyczepy.
Kiedy otworzył tylne drzwi, usłyszał jej ostrzegający okrzyk. Dwa kartonowe pudła
zsunęły mu się na głowę. Momentalnie podniósł ramiona, aby je przytrzymać, ale i tak coś
wylądowało mu na stopie. Krzyknął z bólu. Gwiazdy zamigotały przed oczami. Śmiech
Logana dochodził jakby z oddali.
Kiedy poczuł, że przyjaciel podnosi jedno z pudeł, powoli otworzył oczy. Przyczepa
była zapchana do granic możliwości. Laura nie mogłaby dołożyć tu nawet szczoteczki do
zębów.
- Nic ci się nie stało, Josh? Popatrzył, jak wzięła pogięty toster.
- Pewnie. My, gliny, jesteśmy twardzi. Odsunął się od Logana i podniósł drugie
pudło.
- Wystarczy, jak będziesz stała z boku i mówiła co gdzie postawić, a poradzimy
sobie z tym prędzej, niż zdążysz wymówić nazwę rzeki Monongahela.
Spostrzegł literę K na ciężkim kartonie, który trzymał, i poszedł z nim do kuchni.
R S
Laura popatrzyła na niego i aż tupnęła nogą. Nawet idiota domyśliłby się, gdzie
umieścić każdą z paczek. Wszystko było poznaczone. Ścisnęła mocniej trzymany toster i
poszła do dżipa po następną doniczkę z kaktusem.
Josh zmarszczył brwi, kiedy Laura minęła go, niosąc kuchenny taboret. Zdał sobie
sprawę, że nie należała do kobiet, które chcą komenderować innymi, same nic nie robiąc.
Wskoczyła na przyczepę i zaczęła zbierać pakunki. Zostało już niewiele.
Josh delikatnie zdjął indiański kilim, przykrywający dwie dębowe komody, i podał
Loganowi. Sam wyjął górną szufladę z większej szafki.
Nogi się pod nim ugięły, kiedy ujrzał jej zawartość. Jedwabne majteczki leżały
równo poukładane obok koronkowych biustonoszy. Podniecający zapach róż i słońca
unosił się z saszetek, włożonych między satynową bieliznę. Jednak to nie widok
intymnych części garderoby tak go zaskoczył. Na wierzchu leżało srebrne lusterko,
szczotka i grzebień wysadzany turkusami, obok spora fotografia w srebrnej ramce.
Przedstawiała młodą kobietę, bardzo podobną do Laury, mężczyznę i dziecko. Ocenił, że
zdjęcie było zrobione jakieś dwadzieścia lat temu. W takim razie ta kilkuletnia dziew-
czynka to Laura. Włosy miała związane do tyłu, a małe czoło przykrywała grzywka. Była
ubrana w sukienkę w kwiatki, białe skarpetki i sandałki. Uśmiechała się tak słodko i nie-
winnie, jak potrafią to tylko dzieci, otoczone ogromną miłością. Josh zaczął zastanawiać
się, co mogło spowodować tak drastyczną zmianę w jej życiu.
Wszedł po schodach i skierował się do pokazanej mu przez Laurę sypialni.
Wiedział, że wychowała się w tym samym domu dziecka co Kelli, zanim nie ukończyła
średniej szkoły. Położył szufladę na podłodze i jeszcze raz przyjrzał się fotografii. Co stało
się z uśmiechniętą parą? Opuścili ją, czy też odeszli zbyt wcześnie, zostawiając małą,
wystraszoną córeczkę samą na świecie?
Te pytania wytłumaczył sobie zawodową ciekawością. W kuchni szybko przeszedł
obok Laury.
Wyjął następną szufladę z komody. Jedna myśl nie dawała mu spokoju - jak zwykła
reporterka mogła sobie pozwolić na tak kosztowne przybory toaletowe?
- Tylko bądźcie z tym ostrożni - poprosiła Laura. Logan i Josh spojrzeli na czarny
kufer, który właśnie wyciągali z dżipa. Po raz pierwszy usłyszeli, że Laura troszczy się o
R S
którąś ze swoich rzeczy.
- A co w nim jest? - zapytał Josh z ciekawością. Policzki Laury zaróżowiły się z
zażenowania.
- Pamiątki rodzinne.
Josh i Logan mocno chwycili skórzane uchwyty kufra i wyciągnęli go z bagażnika.
Na ich twarzach odbiło się zdziwienie, kiedy poczuli, że wbrew przewidywaniom
wydawał się pusty.
Laura pospieszyła do drzwi, otworzyła je i przytrzymała, dopóki nie weszli. Potem
poprosiła o wniesienie kufra na drugie piętro.
- Jesteś pewna, że nie chcesz mieć tego gdzieś pod ręką? - zapytał Logan.
- Tak. - Dłonie Laury złożyły się w niemal błagalnym geście.
Josh zauważył, że jest speszona i szybko powiedział:
- Zaniesiemy to, gdziekolwiek sobie zażyczysz. To twój dom i twoje osobiste
rzeczy. - Z niedowierzaniem podniósł kufer jeszcze raz.
Laura wyczuła pytający ton w jego głosie i czym prędzej pobiegła na górę.
Otworzyła drzwi do wcześniej wysprzątanego pokoju. Stała i przygryzając dolną wargę,
patrzyła jak Josh i Logan stawiają kufer na środku pokoju.
- Bardzo dziękuję wam obu. - Dziwnie nerwowym gestem wyprowadziła ich,
zgasiła światła w holu i prawie popchnęła ku schodom.
- Co powiedzielibyście na coś do picia i jedzenia?
- Nie jestem głodny, ale chętnie napiłbym się czegoś zimnego - odparł Logan.
- Ja też - powiedział wciąż oszołomiony Josh. Laura pospiesznie weszła do kuchni. -
Będzie gotowe migiem.
- Zanim znajdziesz szklanki - rzekł Logan, wchodząc za nią - przykręcę nogi do
stołu. Josh, a może byś tak złożył Laurze łóżko?
Josh rzucił mu piorunujące spojrzenie. Wiedział, że to dziecinne upierać się przy
skręcaniu stołu, ale czym dalej znajdował się od łóżka Laury, tym lepiej dla jego wzburzo-
nych hormonów. Obraz długich, opalonych nóg zapadł mu głęboko w pamięci. Nie chciał,
aby wspomnienie łóżka Laury dopełniło rozgoryczenia. Zaczął coś mówić, ale Logan
promiennie uśmiechnął się do niego.
R S
Laura zaniosła wysoką szklankę napełnioną lemoniadą na górę do sypialni. Z kąta,
gdzie Josh mocował się z dębowym zagłówkiem, dobiegło ciche przekleństwo.
- Pomóc ci?
Josh podniósł oczy i zmusił się do miłego uśmiechu. Ta kobieta nie daje za
wygraną, pomyślał. On stara się pomóc, a ona przychodzi, aby go uwieść. Zauważył
wilgotne kosmyki przylepione do szczupłej szyi.
- Złap ten koniec deski i mocno trzymaj - powiedział. Postawiła szklankę na
parapecie i zrobiła, o co prosił.
Rama łóżka dała się złożyć bez problemów. Josh starannie poukładał deski. Potem
pomogła mu ułożyć materac ze sprężynami. Po raz pierwszy od pięciu dni będzie spała we
własnym łóżku. Z dziką radością rzuciła się na materac.
Josh zdenerwował się. Dłonie mu drżały, kiedy podniósł szklankę do ust. Przechylił
ją i zaczął pić lodowato zimny napój.
Laura uspokoiła się i spojrzała na Josha pijącego lemoniadę. Jego twarz błyszczała
od potu i widać było cień zarostu. Głowę miał odchyloną do tyłu, a oczy przymknięte z za-
dowolenia. Poczuła lekki skurcz w żołądku, kiedy uświadomiła sobie, że Josh Langley jest
bardzo pociągającym mężczyzną. Nawet sposób, w jaki pił zwykłą lemoniadę, był
zmysłowy i ekscytujący.
Opuścił pustą szklankę i odwrócił się do Laury.
Właśnie wstawała z materaca, gdy napotkała jego wzrok. Czy w tych oczach
płonęło pożądanie? Przeklęła swoją krótkowzroczność i zaczęła się zastanawiać, czy bę-
dzie jeszcze tak patrzył, kiedy znajdzie okulary w torebce.
Josh zmarszczył brwi i oderwał od niej wzrok.
- Czy chcesz, żebym zrobił coś jeszcze przed wyjściem? To by było na tyle,
pomyślała.
- Nie, razem z Loganem zrobiliście już prawie wszystko. Reszta może poczekać do
następnego razu. Teraz marzę już tylko o gorącym prysznicu i zimnej pościeli. Jestem na
nogach od wpół do piątej.
Josh wyszedł za Laurą z pokoju. Mocno zaciskał dłoń na trzymanej szklance. Nie
spuszczał oczu z kołyszącego się warkocza, kiedy schodziła ze schodów. Logan właśnie
R S
dosuwał cztery drewniane krzesła do stołu w kuchni.
- Czy już skończyłeś, Logan? - zapytał przyjaciela. - Obawiam się, że nasza
gospodyni już ledwo trzyma się na nogach.
- Poradzisz sobie sama? - spytał Logan.
Laura groźnie popatrzyła.
- Mieszkam sama od dziesięciu lat. Dlaczego coś miałoby nie być w porządku w
moim własnym domu?
Josh chciał uprzedzić ją o krążących w miasteczku pogłoskach, że w domu, który
kupiła, przebywa duch, ale postanowił milczeć. Laura miała podkrążone oczy i opuszczo-
ne ramiona. Po tak ciężkim dniu zasługiwała na spokojną noc. A w ogóle, to przecież
duchów nie ma.
- Oczywiście sprawdziłaś zamki w drzwiach? - Nie mógł powstrzymać się od
pytania.
- Tak jest.
- A czujniki dymu?
- Dzisiaj po południu jeszcze działały. Powinnam więc jakoś przetrwać tę noc, jeśli
tylko coś nagle nie wysiądzie.
Josh stłumił śmiech.
- Pani Billington powiedziała, żebyś się z nią na razie nie kontaktowała. Zobaczycie
się w niedzielę na uroczystym obiedzie.
- Dlaczego nie wcześniej?
- Nie chce, żebyś z nią rozmawiała przed końcem rajdu. W ten sposób nikt nie
powie, że dawała ci jakieś wskazówki. A obiad wydany w parku będzie trwał całe
popołudnie.
- Aha, a kiedy jest początek rajdu?
- Zaczyna się w piątek w nocy.
- W nocy? To jak zobaczymy rzeczy, których szukamy? Josh popatrzył na Logana, a
potem na Laurę.
- Czy nikt nie opowiadał ci o rajdzie?
- Tyle tylko, że będziesz moim partnerem. Chyba, że się rozmyśliłeś - dodała z
R S
ociąganiem.
- Nie, nie zmieniłem zdania. Będziemy razem. - Spojrzał na zegarek. Było już po
dziesiątej. - Okay, partnerko, sprawa ma się następująco: Rajd trwa non stop trzydzieści
sześć godzin. Teraz chcę, żebyś pozamykała drzwi, poszła do łóżka i porządnie się
wyspała. Jutro wieczorem, około szóstej, wpadnę do ciebie. Przyniosę listę zagadek z
zeszłego roku, żebyś wiedziała, czego się podejmujemy.
- To znaczy, że nie będziemy szukać czterolistnej koniczyny ani przemalowanego
na czerwono robaka?
- O Boże, amatorka! Kelli połączyła mnie z harcerką. Laura oburzyła się:
- Jestem w tym równie dobra jak inni. Nie martw się więc, panie detektywie. Będę
się starała z całych sił.
Logan zakaszlał i skierował się do kuchennego wyjścia.
- Dobranoc, Lauro. Powiem Kelli, że już się urządziłaś. Laura z nachmurzoną miną
popatrzyła na drzwi.
- Dzięki, Logan. - Wiedziała, że podobała mu się jej wymiana zdań z Joshem.
Pewnie dobrze się bawił.
- Przepraszam, Lauro - powiedział Josh. - Nie chciałem ciebie obrazić. Chodzi o to,
że nie cierpię przegrywać. Jaki byłby ze mnie szeryf, jeśli nie potrafiłbym rozwiązać
większości zagadek?
Laura westchnęła i rozluźniła się. Josh miał rację.
Ważne było, żeby wypadł jak najlepiej. Ale jego szanse na wygraną zmniejszyły się
teraz, kiedy za partnerkę ma nowicjuszkę.
- Jeśli przyniósłbyś wszystkie informacje o poprzednich rajdach, to moglibyśmy
porozmawiać o tym przy kolacji.
Ucieszył się z tego niespodziewanego zaproszenia.
- Brzmi świetnie. Będę u ciebie o szóstej. - Podszedł do drzwi i otworzył je. -
Pozamykaj wszystko dokładnie i idź spać.
Był już na zewnątrz, kiedy zapytał:
- Czy umiesz gotować? Laura roześmiała się.
- Powinieneś mi postawić to pytanie, zanim przyjąłeś zaproszenie - odpowiedziała i
R S
zamknęła drzwi.
Josh uśmiechał się, idąc do samochodu. Podszedł do czekającego na niego Logana.
- Mam jedno pytanie.
- Jakie? - spytał zaciekawiony Logan.
- Czy domyślasz się, co to są, te jej pamiątki rodzinne?
Obydwaj odwrócili się i popatrzyli w okno na drugim piętrze. Chwilę zastanawiali
się nad odpowiedzią, kiedy nagle w pokoju zapaliło się światło.
Josh wstrzymał oddech, kiedy cień dziewczyny pokazał się w oknie. Dwie minuty
później światło zgasło i teraz paliła się tylko mała lampa w sypialni. Odetchnął z ulgą. Nic
groźnego się nie działo.
- Musiała sprawdzać swoje skarby.
- Widocznie są cenne - cicho powiedział Logan.
- Albo delikatne.
- To nie jest nasza sprawa. - Josh spojrzał na przyjaciela.
- Masz rację. Rodziny mają prawo do różnych tajemnic.
Podszedł do samochodu.
- Do zobaczenia, Logan. Pozdrów ode mnie Kelli i moją chrześniaczkę.
Logan otworzył drzwi ciężarówki.
- Josh?
- Tak?
- Powiedz mi, kiedy dowiesz się, co, u diabła, jest w tej skrzyni.
R S
Rozdział 2
Josh otarł pot z czoła. Biegł w dół Main Street, mijając witryny sklepów i domy.
Mimo słabego światła ulicznych latarni, udało mu się odczytać godzinę na zegarze
ratuszowej wieży. Trzydzieści minut po północy, ale wokół było cicho i spokojnie.
Na skrzyżowaniu Main Street z Szóstą Ulicą skręcił w prawo. Droga prowadziła
lekko pod górę. Pot spływał po plecach, a w łydkach zaczął odczuwać ból. Zrozumiał, dla-
czego tak rzadko biegał po tej trasie.
Tej nocy, po wyjściu od Laury, pojechał coś zjeść do Joe Diner. Właśnie zjadł
kawałek ciasta z gruszkami, kiedy zawiadomiono go, że zanosi się na bójkę w Bronco
Bill, miejscowym pubie. Dopiero o północy wrócił do mieszkania nad garażem dziadków.
Z westchnieniem rzucił klucze na blat, który oddzielał kuchnię od pokoju. Wiedział,
że jest zbyt podniecony, żeby zasnąć. Winna temu była napięta atmosfera w Bronco Bill,
ale na szczęście nie doszło do bójki. Poszedł do sypialni założyć szorty i treningową
koszulkę.
Biegnąc oddychał głęboko. Patrzył na prawo i lewo, ale wokół panowała cisza.
Domy pogrążone były w ciemnościach, przed niektórymi, na wypalonych słońcem trawni-
kach, stały dziecinne, trójkołowe rowerki. Otarł czoło i przyjrzał się budynkowi na
szczycie wzgórza. Księżyc w pełni oświetlał dom pełen grozy, w którym spała Laura.
Josh mruknął coś na temat własnej głupoty i zaczął biec w stronę ciemnego domu.
Trzy potężne dęby zasłaniały prawie cały widok, ale mógł dostrzec okno sypialni Laury.
Nie słyszał nic oprócz dalekiego szczekania psa Moyersów, którzy mieszkali na
Trzeciej Ulicy. Zganił siebie za zbyt bujną wyobraźnię, podsuwającą mu obraz Laury,
wybiegającej z domu wprost w jego ramiona. Ubrana w przejrzysty negliż, cała dygocze,
opowiadając mu o duchu starego Petersona, goniącym ją po pokojach. Na tle pełni
księżyca i ponurego domu stanowiliby doskonałą parę na okładkę jednego z tych
średniowiecznych romansów, które wystawiają w witrynie apteki Sandersona obok
magazynów dla wędkarzy.
Dokładnie przyjrzał się budynkowi jeszcze raz i pobiegł. Wielka szkoda, że czasy
średniowieczne już minęły, pomyślał. W dzisiejszym świecie kobieta ani nie potrzebuje,
R S
ani nie chce ochrony. Jeżeli w sypialni Laury pojawiłby się duch, Josh był gotów założyć
się o tygodniową pensję, że wygoniłaby staruszka z powrotem na miejsce wiecznego
spoczynku. Do czego byłby potrzebny takiej kobiecie jak Laura Bryant osobisty opiekun?
Przechodząc obok domu Cameronów, usłyszał płacz dziecka. Nie zdziwił się.
Ostatnio było ich siedmioro, ale Erin i Donald mogli postarać się już o następne.
Uśmiechnął się do siebie, gdy nagle zapaliło się światło w kuchni. Ktoś jeszcze,
oprócz niego, miał niespokojną noc.
Przebiegł truchtem Drugą Aleję, potem zwolnił i do domu doszedł już spacerem. Na
podeście drewnianych schodów, prowadzących do jego mieszkania, zatrzymał się i usiadł
na pierwszym stopniu. Było bardzo gorąco i parno. Z przyjemnością wsłuchał się w cichy
szum klimatyzatora. Bieg w taką duszną noc był męczący, ale siedzenie w domu chyba
jeszcze gorsze. Wyprostował nogi, oparł się na łokciach i wolno oddychał. Żal mu było
biednych ludzi, którzy musieli obywać się bez klimatyzacji albo chociaż wentylatora.
Nagle przyszło mu na myśl, że przecież Laura też tego nie ma. O Boże, ale musi być
jej gorąco. Nawet jeśli śpi zupełnie odkryta, to i tak jest nie do wytrzymania. Koszulka
nocna przylepiła się do ciała, więc pewnie ją zdjęła. Ten przeklęty upał daje się coraz
bardziej we znaki - pomyślał. Wstał gwałtownie i szybko wbiegł na górę. Jutro musi się
upewnić, czy Laura ma wentylator. Jakie wystawiłby sobie świadectwo, jeśli ktoś z
mieszkańców miasteczka umarłby z powodu udaru cieplnego.
Laura popatrzyła na swoje odbicie w pogiętym tosterze. Sama nie mogła pojąć,
dlaczego umalowała się w taki upał. Tusz do rzęs już prawie spłynął, a Josh jeszcze się nie
pojawił. Złapała kilka chusteczek jednorazowych i zaczęła wycierać resztki makijażu.
Wilgotne kosmyki włosów, które wysunęły się z upiętego koka, przylepiły się do szyi i
czoła. Cały ranek i popołudnie rozpakowywała kartony, a potem zabrała się za porządki.
Ledwie starczyło czasu, żeby przygotować chilli na obiecaną Joshowi kolację. Ale
zdążyła. Pełen garnek stał na kuchence, w lodówce czekała miska sałatki, a na stole leżał
bochenek włoskiego chleba. Brakowało tylko Josha.
Była gotowa kwadrans po szóstej. Jeżeli Josh przyszedłby punktualnie, to zastałby
ją owiniętą ręcznikiem kąpielowym i biegającą w poszukiwaniu żelazka. Chociaż wypako-
wała wszystkie pudła, wciąż nie mogła go znaleźć. Przez pięć minut przeglądała szafę w
R S
poszukiwaniu jak najmniej wygniecionej sukienki. W końcu włożyła długą spódnicę kolo-
ru pustynnego złota i brązu. Cieszyła się, że ostatnio były w modzie rzeczy jakby
pogniecione. Złota bluzeczka z dzianiny, bez rękawów, sandały i kolczyki z azteckim
motywem dopełniały jej stroju.
Otworzyła drzwi lodówki i sięgnęła po soczystą truskawkę, dekorując ciasto. Zimne
powietrze z lodówki mile chłodziło ciało. Przymknęła oczy, ugryzła pełen soku owoc i
delektowała się słodkim smakiem.
Nagle usłyszała samochód podjeżdżający pod dom. Rzuciła okiem na kuchenny
zegar. Spóźnił się siedemnaście minut. Nie można było powiedzieć, żeby za bardzo się
palił do tej wizyty. Skończyła jeść truskawkę i zamknęła drzwi lodówki.
Josh poprawił trzymane pudełko i zapukał do drzwi. Uśmiechając się patrzył, jak
Laura podchodzi, żeby mu otworzyć. Wyglądała świeżo, jakby nie była zmęczona upałem.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedział, kiedy otworzyła drzwi.
Spojrzała z ciekawością na dużą paczkę, którą trzymał.
- Nie ma sprawy.
- Byłbym na czas, ale Charlie McPhearson zgubił ładunek siana z ciężarówki.
Załadowanie tego z powrotem zabrało nam trochę czasu. - Josh specjalnie nie wspomniał,
że kiedy co chwilę patrzył na zegarek, Charlie stwierdził: „Jakaś dziewczyna zawróciła ci
chyba w głowie".
Laura zauważyła jego wilgotne włosy, czyste dżinsy i żółty pulower. Musiał wziąć
prysznic i przebrać się, zanim tu przyszedł. To był dobry znak.
- Dobrze zrobiłeś, że mu pomogłeś.
- Takie już mam zajęcie - odparł Josh.
Rozejrzał się po kuchni i zauważył dużą zmianę. Wyglądało na to, że Laura już się
tu zadomowiła. Wspaniały zapach, wydobywający się z garnka, przypomniał mu, że nie
jadł lunchu, bo przecież musiał kupić wentylator. Postawił pudło na blacie.
- Wiem, że powinno się przynieść pani domu coś w dowód wdzięczności. Myślałem
o butelce wina, ale nie wiedziałem, co będziemy jedli.
- Chilli.
- Ostre i mocno przyprawione? Laura wyczuła nadzieję w głosie Josha.
R S
- Nie byłam pewna, czy lubisz takie, więc starałam się je trochę złagodzić. Ale nie
wiem, czy mi się udało.
Jego oczy zabłysły, kiedy przechylił się przez blat kuchenny i powiedział:
- Uwielbiam ostre.
Serce Laury zabiło szybciej w odpowiedzi na inny niż zwykle ton jego głosu. Czy
miał na myśli chilli? Oczywiście, że tak, uspokoiła samą siebie. Bo o czym innym mógłby
mówić. Oderwała od niego wzrok i przyjrzała się pakunkowi.
- Wentylator?
Josh zauważył jej zmieszanie. Co on, do diabła, wyprawia? To była Laura,
przyjaciółka Kelli, i powinien odnosić się do niej z szacunkiem.
- Nie przypominam sobie, żeby wśród twoich rzeczy było coś takiego.
- Nie musiałeś go kupować. Mam go na liście zakupów zaraz po zasłonce do
prysznicu i firankach.
Josh rozbawiony patrzył, jak z radością otworzyła paczkę i wyjęła srebrzysty
wentylator.
Wyraz jej twarzy przywiódł mu na myśl radosne zniecierpliwienie dziecka w
poranek Bożego Narodzenia. Szkoda, że nie zawinął kartonu w papier.
Zręcznymi palcami Laura odczepiła metkę i włożyła wtyczkę do kontaktu. Jedno
przyciśnięcie guzika i oboje poczuli łagodny podmuch.
Laura przymknęła oczy, odchyliła głowę do tyłu i cicho szepnęła:
- Bosko.
Krew w żyłach Josha zaczęła szybciej krążyć, chociaż jemu samemu zrobiło się
zimno. Nie mógł od niej oderwać wzroku. Kosmyki włosów wirowały poruszane
chłodnym powietrzem. Twarz wyrażała prawdziwą, zmysłową przyjemność. Z odchyloną
głową, lekko otwartymi wargami wyglądała tak, jakby oczekiwała na pocałunek
kochanka.
Miał problem. Wielki problem. Największy, jaki mógł sobie wyobrazić. To nie tak
miało wyglądać. Kupował wentylator i myślał, że uspokoi się, wiedząc, że będzie jej
chłodniej. Ostatniej nocy nie mógł zasnąć. Przewracał się na łóżku aż do świtu, mając
przed oczami obraz Laury, męczącej się z powodu upału. Wyplątał się z rozrzuconej
R S
pościeli, wyłączył klimatyzację i otworzył okna. Miał okropne poczucie winy. W końcu
zasnął, zastanawiając się, czy robi sobie wyrzuty, dlatego że w jego mieszkaniu panuje
przyjemny chłód, czy też z powodu marzeń dotyczących rajdowej partnerki.
Wrócił do rzeczywistości, kiedy zakłopotana Laura powtórzyła:
- Jeszcze raz dziękuję, Josh.
O czym mógł myśleć, że tak zaświeciły mu się oczy? - zadała sobie pytanie.
Sięgnęła do szafki i wyjęła dwa talerze.
- Czy przyniosłeś jakieś zeszłoroczne zagadki?
Trzymał talerze, kiedy napełniała ją gęstym, gorącym chilli.
- Mam listy z dwóch poprzednich lat. Jeśli to chilli smakuje tak, jak wygląda, to
dam ci je przeczytać po kolacji.
Laura wzięła sałatkę i dwie buteleczki z sosem.
- A jeśli nie będzie ci smakować?
Nie mógł oderwać wzroku, kiedy, lekko kołysząc biodrami, podeszła do lodówki.
- Mam nadzieję, że się nie rozczaruję.
Wróciła do stołu, niosąc dwie puszki zimnego piwa i dwie wysokie szklanki.
- Może być piwo, czy jesteś na służbie?
- Masz doświadczenie w zapraszaniu gliniarzy na kolację? - zapytał z
rozbawieniem.
- Nie, jesteś pierwszy. - Przesłała mu promienny uśmiech. - Uwielbiam kryminalne
opowiadania Eda McBaina, a w nich gliniarze nie piją na służbie. Albo raczej nie powinni
pić - dodała po chwili.
- Też czytałem te opowiadania. - W porządku, pomyślał, mamy więc ze sobą coś
jeszcze wspólnego, poza ostrym chili i zimnym piwem.
- Piwo mi odpowiada. Nie jestem teraz na służbie. Mój zastępca, Cal, wszystkim się
zajmie, jeżeli będzie coś do roboty dziś wieczorem. - Postawił puszkę i nałożył sobie
sałatkę.
- Czy Cal będzie miał dyżur przez cały weekend? - zapytała Laura.
- Tak, ale będzie miał ze sobą radiostację. Ludzie w mieście szaleją podczas rajdu i
może się zdarzyć, że będę musiał interweniować.
R S
- Masz na myśli bójki?
- Ostatnią prawdziwą bójkę mieliśmy przed trzema laty.
- Co się stało? - spytała zaciekawiona.
Josh chciał zmienić temat, ale zdecydował się odpowiedzieć Laurze. Nawet jeśli
taki wypadek przypominał mu własną przeszłość, to dla niej będzie to po prostu
wydarzenie z życia Union Station.
- Starszy brat Christiny Burke, Geoffrey, dowiedział się, że jej partnerem został
Dave Parker. Chłopak pracował jako kierowca ciężarówki w miejscowej wytwórni pasz, a
rodzina Christiny należała do najstarszych i najbogatszych w tych okolicach.
Laura wzięła trochę włoskiego sosu do sałatki. Zdziwiła się, że Josh zamilkł.
- I co dalej?
Josh westchnął. Miał nadzieję, że to ją zadowoli.
- Przez Union Station nie przejeżdżają pociągi, ale można by powiedzieć, że Dave
przybył tu z niewłaściwej strony.
Laura w zamyśleniu wzięła do ust kawałek pomidora.
- Bogata dziewczyna i biedny chłopak?
- Można tak powiedzieć. W rzeczywistości chodziło o coś więcej niż pieniądze. Na
drodze stanęła różnica pozycji społecznych.
Ostry ton głosu Josha zaskoczył Laurę.
- Mam nadzieję, że Christina przemówiła bratu do rozsądku.
- Oczywiście. W następnym tygodniu ojczulek kupił jej sportowy samochód i
wysłał do Filadelfii. Zamieszkała tam z ciotką i weszła do lepszego towarzystwa.
- Chyba sobie żartujesz!
- Ani trochę. Ostatnio dowiedziałem się, że wyszła za mąż za jakiegoś bogatego
bankiera.
Laurę przeszedł dreszcz na dźwięk wzburzenia w jego głosie. Coś jeszcze
denerwowało go, oprócz nieszczęsnej historii tej rajdowej pary. Ona sama znała
dziewczyny takie jak Christina i szczerze ich nie lubiła. Według niej, dla Dave'a było
lepiej, że tak się stało. O co więc chodziło Joshowi?
Josh otrząsnął się z poczucia niepewności, jakie czasem do niego powracało, i
R S
uśmiechnął się, podnosząc łyżkę z chilli.
- Czy powiedziałaś, że zwykle robisz jeszcze bardziej ostre?
- Tak. - Wstrzymała oddech, kiedy spróbował potrawy. Przygryzła dolną wargę,
kiedy przełknął porcję i sięgnął po piwo. Wypił od razu pół szklanki.
Łapiąc oddech, zrobił zabawną minę. Grubym głosem oznajmił:
- Myślę, że się zakochałem.
Laura poprawiła okulary na nosie i zaczęła czytać listę zagadek, którą trzymała
przed sobą. Niektóre z nich były . proste, jak na przykład: przyrząd do słonecznego
suszenia. Domyśliła się, że chodziło o klamerkę. Josh wypisał wszystkie odpowiedzi, jakie
pamiętał, a było ich sporo. Mając ciągle opuszczoną głowę, od czasu do czasu spoglądała
na niego. Nieźle sobie radził ze zmywaniem naczyń.
Wciąż nie mogła uwierzyć, że zjadł aż trzy porcje chilli. Gdzie to zmieścił? Miał
szerokie plecy i muskularne ramiona. Trochę znoszone dżinsy opinały wąski pas i
szczupłe biodra. Nie miał ani grama zbędnego tłuszczu.
Powróciła do spisu zagadek i cicho westchnęła. Błękitne oczy i trzydzieści lat
spędzonych w Pensylwanii - nie było szansy, żeby w żyłach Josha płynęła choć kropla
krwi Nawaho. W ciągu ostatnich dziesięciu lat nauczyła się starannie dobierać przyjaciół.
Kiedy przed dziesięciu laty, na szczycie samotnego wzgórza, przywoływała
swojego ducha opiekuńczego, była podekscytowana i przestraszona. Zaledwie przed tygo-
dniem skończyła szkołę średnią i nie była pewna, jak potoczy się jej życie.
Decyzję o pójściu do college'u powzięła wtedy, kiedy wraz z oślepiającym blaskiem
przybył jej duch opiekuńczy.
Dostrzegła niewyraźną, ogromną postać indiańskiego wodza, ubranego w wojenny
strój. Przez pierwsze sześć miesięcy chodziła ciągle z dziwnym uśmiechem. Miała
własnego ducha opiekuńczego, który poprowadzi ją przez życie. Co złego mogłoby się jej
przytrafić?
Potem Patrick O'Toole wziął ją do kina. Zaprosiła go do siebie i wtedy zaczęły się
kłopoty. Nie opierała się, kiedy wziął ją w ramiona. Chciał ją pocałować, gdy nagle
podłoga zadrżała, sofę odrzuciło od ściany, a Patrick wybiegł z mieszkania, jakby goniło
go sto diabłów. Następne randki Laury kończyły się w podobny sposób. Jej duch
R S
opiekuńczy był jednak bardziej wyrozumiały wobec mężczyzn, którzy mieli w żyłach
choć trochę krwi Nawaho.
Minął rok od chwili, gdy Laura zdobyła swego opiekuna i siedziała znowu na
szczycie wzgórza, próbując go odesłać. Ale on nie chciał odejść. Przez następne pięć lat
pilnie studiowała dawne obrzędy Indian Nawaho. Znalazła wiele sposobów, jak go
zdobyć, ale ani jednego, jak się go pozbyć. I tak oto została z pomylonym indiańskim
wodzem, który miał niezłomne zasady. Miała dwadzieścia osiem lat i stwierdziła, że
pewnie umrze jako dziewica.
W ubiegłym roku przestała umawiać się z mężczyznami. Za każdym razem, kiedy
znajomość z interesującym ją mężczyzną zaczynała się zacieśniać, ściany mieszkania
zaczynały drżeć. Nagle pojawiały się pioruny i błyskawice albo coś innego, co psuło
nastrój. Miała nadzieję, że przeprowadzka na drugi koniec kraju ostudzi zapał wodza,
Mruczącego Niedźwiedzia. Nic bardziej mylącego. Towarzyszył jej przez cały czas i teraz
rozłożył się wygodnie na podłodze, w pokoju na drugim piętrze.
Rzuciła tęskne spojrzenie na Josha wycierającego kuchenny blat, westchnęła i
powróciła do listy zagadek.
- Większość z nich wydaje mi się dość prosta.
Odwrócił się i popatrzył na nią z uśmiechem. Z włosami upiętymi do góry i
okularami na nosie wyglądała zupełnie jak nauczycielka.
- Mniej więcej trzy czwarte zagadek dotyczy przedmiotów codziennego użytku,
które można znaleźć wszędzie - powiedział. - Martwię się jednak o te pozostałe. Niektóre
to pojedyncze przedmioty, a pamiętaj, że w tym roku będzie ich szukać trzydzieści siedem
par. - Powiesił ściereczkę na kranie i usiadł przy niej.
- Czy pary mogą się rozdzielać?
- Nie. Od chwili kiedy jutro wieczorem, w parku o szóstej dostaniemy listę, musimy
być ciągle razem przez trzydzieści sześć godzin. Oficjalne zakończenie rajdu będzie w
niedzielę o szóstej rano.
Laura spojrzała na listę siedemdziesięciu pięciu zagadek, którą trzymała w ręku.
Zaledwie dwadzieścia przedmiotów było trudnych do znalezienia albo charakterystycz-
nych wyłącznie dla Union Station. Zostawało więc jakieś pięćdziesiąt pięć. Jeżeli tylko
R S
uda się je odgadnąć.
- Jak ktoś by się dowiedział, że rozdzieliliśmy się?
- Są specjalne patrole mieszkańców, które tego pilnują. Uwierz mi na słowo, że są
bardziej gorliwi niż rajdowcy.
- Co masz na myśli? - spytała zaintrygowana.
- My działamy jawnie, zbierając tyle przedmiotów, ile możemy. Patrole robią
zasadzki, chowają się i tylko czekają, aż ktoś złamie zasady.
- Więc jesteśmy nie tylko poszukującymi, ale i ściganymi?
- O to właśnie chodzi. Patrol nie może się wtrącać tak długo, dopóki działamy
według zasad. - Josh zaczął na palcach wyliczać: - Absolutnie nie wolno nam rozdzielać
się, nie możemy kupić żadnego przedmiotu, wszystkie muszą być znalezione. Zabroniony
jest kontakt z patrolem albo innymi uczestnikami rajdu, chyba że potrzebujemy pomocy
lekarskiej. Pod żadnym pozorem nie wolno nam poprosić, pożyczyć albo ukraść czegoś,
co znalazła inna para. Kiedy już coś znaleźliśmy, jest nasze aż do oficjalnego zakończenia.
Potem wszystkie przedmioty muszą być zwrócone właścicielom. W końcu ostatnia zasada:
W niedzielę o szóstej rano musimy być już w domu. Sędziowie zaczynają pracę w po-
łudnie. Jeżeli nie będziemy w parku o tej porze, zdyskwalifikują nas. Jeśli któryś z
uczestników chce rano pójść do kościoła, odprowadza go ktoś z patrolu. Laura aż
otworzyła usta ze zdumienia.
- Jak to wszystko zapamiętałeś?
- Nadzorowałem rajd przez ostatnie cztery lata, więc w końcu nauczyłem się
wszystkich zasad. Nie raz rozstrzygałem spory pomiędzy rajdowcami a mieszkańcami.
Laura poczuła nagłą obawę. Z początku wydawało się jej, że cały ten Rajd
Szperaczy jest wesołą, interesującą zabawą. Ale poważny wyraz twarzy Josha świadczył o
tym, jak bardzo się myliła.
- Może to zabrzmi głupio, ale jaka jest nagroda dla zwycięzcy?
- Obiad u „Emmy", roczna prenumerata „The Union Station Review" i gratisowa
wymiana oleju w samochodzie.
Laura nie wierzyła własnym uszom. I to wszystko? Obserwując Josha, kiedy
wyliczał wszystkie reguły i zakazy, spodziewała się jako nagrody co najmniej
R S
tysiącdolarowego czeku. No, ewentualnie małego dżipa marki Chevrolet. W zeszłym
miesiącu, kiedy odwiedziła Kelli, jadły razem u „Emmy". Chociaż był środek tygodnia,
jedynym daniem mięsnym była pieczeń. Potem miały do wyboru aż dwa desery: szarlotkę
albo tort orzechowy.
Wybuchnęła śmiechem.
Josh jak zahipnotyzowany patrzył na Laurę. Jej wesołość poruszyła go. Jak to
możliwe, że śmiech Laury brzmiał jednocześnie uwodzicielsko i niewinnie. Poruszył się
na krześle i zdecydował, że lepiej będzie zachować jak największy dystans w stosunku do
Laury. W przeciwnym razie mógłby mu przyjść do głowy jakiś głupi pomysł: na przykład,
żeby ją pocałować. Rzucił więc ostro:
- Wiem, że nie są to najwspanialsze nagrody, ale tu chodzi przede wszystkim o
prestiż.
Laura natychmiast przestała się śmiać. Oho, pomyślała, stało się. Właśnie obraziła
całe miasteczko, a szeryf patrzył na nią tak groźnie, że miała ochotę wynieść się stąd.
- Wcale nie śmieję się z nagród - powiedziała przepraszająco.
- Czyżby?
- Rozbawił mnie fakt, że wszyscy tak bardzo przejmują się tym Rajdem Szperaczy.
Całe miasteczko szaleje z tego powodu przez jeden weekend w roku. To świetna
rozrywka.
Czując jednak, że go nie przekonała, dodała:
- Jednak ten regulamin wcale nie jest zabawny.
- Czy rajd przestał ci się już podobać? Oczekiwałaś tylko rozrywki?
- Nie, czeka mnie przecież później praca. Mam opisać rajd, jako osoba
uczestnicząca w nim. Ale myślę, że gdyby nawet nie było to polecenie pani Billington,
zgłosiłabym się, żeby po prostu zabawić się.
Spojrzała na niego i zmarszczyła nos, by w ten sposób przytrzymać zsuwające się
okulary.
- Zwycięstwo w rajdzie przypieczętuje wspaniały weekend.
Josh wypił do końca piwo i wstał.
- W takim razie dobrze się składa, że będziemy współpracować, bo ja również
R S
pragnę wygrać. - Dosunął krzesło do stołu i zapytał:
- Czy masz jeszcze jakieś pytania?
Laura odstawiła szklankę i również wstała. Chciała poprosić go, żeby został dłużej,
ale najwidoczniej spieszył się.
- Czy spotkamy się w parku jutro wieczorem?
- Nie, wpadnę po ciebie o wpół do szóstej, dzięki za kolację.
Odprowadzając go do drzwi, Laura uśmiechnęła się. Uważał jej pikantne chilli i
zimne piwo za przysmak. Zatrzymała się i spojrzała na niego.
- Dziękuję za wentylator. To bardzo miło z twojej strony.
Josh popatrzył na śliczną, niewinną twarz Laury i poczuł wzbierające pożądanie.
Serce zaczęło mu gwałtownie bić i już miał ją objąć, kiedy zdał sobie sprawę, co
zamierzał zrobić. Chciał pocałować Laurę! Gwałtownym szarpnięciem otworzył drzwi.
Co, do diabła, z nim się dzieje! Nie miał w zwyczaju obcałowywać wszystkich dziewczyn
w Union Station. Był tutaj, żeby je ochraniać, a nie naprzykrzać się czy napastować.
Laura ze zdumieniem patrzyła, jak zrezygnował z zamiaru. Była wystarczająco
blisko, żeby zauważyć wyraz jego twarzy. Gotowy był ją pocałować.
- Josh?
- Muszę lecieć. Pamiętaj, żeby pozamykać dokładnie okna. W nocy ma być burza. -
Chmury już się zbierały i zaczynał wiać wiatr. - Do zobaczenia jutro wieczorem.
Zaczął szybko iść w stronę samochodu.
- Josh! - zawołała go.
Odwrócił się. Wciąż zdziwiona Laura stała na stopniach werandy.
- Nie będziesz żałował, że wziąłeś mnie za partnerkę. Wygramy ten rajd -
zapewniła.
Uśmiechnął się do niej wesoło i wsiadł do błyszczącej, białej corvetty.
- Mam nadzieję. Zdążyłem już się umówić na wymianę oleju.
Jednak w głębi duszy żałował tej decyzji. Jak wytrzyma trzydzieści sześć godzin i
nawet jej nie pocałuje? Pomachał Laurze, wolno wykręcił i odjechał.
Laura stała tak długo, aż biały samochód zniknął. Rozgoryczona wpadła do kuchni.
Z hukiem zatrzasnęła drzwi, stanęła na podeście schodów i patrząc w górę, zawołała:
R S
- Wodzu, Mruczący Niedźwiedziu, chcę żebyś mnie wysłuchał! - Policzyła do
pięciu i zaczęła mówić:
- Co zrobiłeś Joshowi? Wiem, że jakoś mu przeszkodziłeś, chociaż nie mam pojęcia
jak. A już prawie mnie pocałował.
W złości biła pięściami w ścianę, pokrytą spłowiałą tapetą.
- Do cholery, wodzu, pragnęłam tego pocałunku. - Oczy napełniły się łzami.
Patrzyła na lampę w holu, której światło przygasało w rytm jej uderzeń. Pięknie,
elektryczność w tym domu była chyba założona w czasach Edisona.
Skuliła ramiona i zrezygnowana weszła do salonu.
- W porządku, będzie jak chcesz. Umrę jako samotna, stara panna. Ale coś ci
powiem, ty dziwaczne straszydło, opiekuj się lepiej tym domem. - Rozejrzała się po
pokoju i pogroziła palcem komuś niewidzialnemu. - Kupiłam to wszystko specjalnie dla
ciebie. Niewiele duchów opiekuńczych ma własny pokój, nie mówiąc już o całym piętrze.
Więc lepiej uważaj, żeby ten dom nie spalił się, nie zalała go powódź albo nie opanowały
termity.
Przy podwójnych szklanych drzwiach, prowadzących do gabinetu, zatrzymała się,
wyprostowała ramiona i spojrzała wyzywająco w górę.
- A gdybyś przypadkiem zobaczył ducha starego Petersona, spacerującego sobie
tutaj, lepiej go wyrzuć. Wystarczy już, że muszę dzielić ten dom z tobą. Stanowczo nie
zgadzam się na jeszcze jednego lokatora. - Gwałtownie otworzyła drzwi, które po wejściu
głośno zatrzasnęła. Nie oglądając się podeszła do stosu książek, złożonych na podłodze
przed rzędami pustych półek.
Josh zatrzymał samochód przy krawężniku i zgasił światła. Zmęczonym wzrokiem
popatrzył na zegar na tablicy rozdzielczej. Była północ. Przełączył wycieraczki na
wolniejszy bieg i zaczął obserwować dom na wzgórzu. Wszystko wydawało się być w
porządku. Dlaczego więc wyjechał w środku burzy, żeby sprawdzić, co się dzieje z Laurą?
Gwałtowna ulewa zmieniła się w jednostajny deszcz, ale wciąż błyskało i biły
pioruny. Otarł pot z czoła. To wszystko wydało mu się absurdalne. Powinien przecież
zostać w domu i porządnie wyspać się przed rajdem.
Ostatni raz spojrzał na dom i nagle zamarł. Na oświetlonym błyskawicami niebie
R S
wyraźnie rysowała się sylwetka Indianina. Przynajmniej tak mu się wydawało, że widzi
postać z uniesionymi ku niebu ramionami. Za chwilę zniknęła. Josh pospiesznie przetarł
zaparowaną szybę i popatrzył na dach. Następna błyskawica rozświetliła ciemność. Nic.
Josh zaklął.
Czy miał już przywidzenia? Co, do licha, z nim się dzieje? To wina Laury. Tak,
Laury i jej słodkich, niewinnych, a tak zmysłowych warg.
Dwadzieścia minut później Josh podjechał pod swój dom. Wyłączył światła i
wysiadł z samochodu. Potrzebował wakacji. Dreszcz przebiegł po plecach, kiedy
wyobraził sobie reakcję władz miasteczka na wiadomość, że miejscowy szeryf widział
Indianina na dachu. To musiał być konar drzewa albo jakiś cień. Jest burza, wieje bardzo
silny wiatr, a dom Laury ma trzy piętra. Nikt o zdrowych zmysłach nie wspinałby się w
taką pogodę na dach, obojętnie w jakim celu.
Rozdział 3
- Chodź, Lauro, pospiesz się. Wyskoczyła z samochodu i pobiegła za Joshem.
Niecierpliwie czekał, aż go dogoni.
- Jesteśmy spóźnieni.
- Słucham? - spytała zdziwiona. Spojrzał na zegarek.
- Opracowałem plan naszych poszukiwań. W ciągu tych trzydziestu sześciu godzin,
tylko siedem mamy na sen. Wyszło mi, że przez godzinę musimy znaleźć trzy i pół
przedmiotu.
Laura rozejrzała się po podwórku miłego, żółtego domu w stylu wiktoriańskim.
- A jak poradzimy sobie z tą połową?
Josh gniewnie spojrzał na nią i wymamrotał coś, czego nie dosłyszała.
- No dobrze, ale nie musisz być taki nieuprzejmy. To nie ja opóźniłam wszystko,
wjeżdżając w te krzaki.
Oparł ręce na biodrach, odwrócił się i spojrzał jej w twarz.
- Wpadłem na nie, bo wytrąciłaś mnie z równowagi, kiedy zaczęłaś krzyczeć jak
wariatka.
- A co miałam robić, jak zobaczyłam krzak idący drogą.
R S
- To nie krzak, to był tylko Sylas.
- Kto?
- Znam tego faceta. Kieruje patrolami mieszkańców.
- Czy mocno uderzyłeś się, kiedy wpadliśmy w ten żywopłot? On był świetnie
ucharakteryzowany. Nawet twarz miał pomalowaną na zielono i czarno. - Zdumiona Laura
powiedziała podniesionym głosem:
- Było na nim chyba więcej gałęzi niż w całym lesie Sherwood.
Josh siłą powstrzymał się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Miała w sobie tyle
wdzięku, kiedy się denerwowała. Wiedział, że to nie był tylko jej błąd, że po dwóch
godzinach rajdu mieli dopiero jeden przedmiot. Gdyby nie myślał, jak świetnie wygląda w
dżinsach, może nie skręciłby tak gwałtownie kierownicą, kiedy krzyknęła. Uniknęliby
wtedy spotkania z żywopłotem Wilsona.
- Sylas jest zupełnie nieszkodliwy - powiedział. - Przebrał się tak, żeby nas
szpiegować.
- Aha, rozumiem.
Kiedy Josh powiedział, że będą śledzeni przez patrole, wyobraziła sobie postacie
ukryte w ciemności albo obserwujące ich z samotnie zaparkowanych samochodów. O
Boże, miała nadzieję, że nie spotkają żadnych wałęsających się psów.
- Czy powinnam wiedzieć jeszcze o innych krzakach? Josh wziął ją za rękę i
poprowadził przez trawnik.
- Nie, Sylas jest jedynym. Uważaj jednak na Harleya. On ma słabość do ukrywania
się w koszach na śmieci. Najgorsze jest to, że nie mam pojęcia, co wymyślą bliźniaki Sy-
lasa. Właśnie skończyli osiemnaście lat i mogą wziąć udział w patrolu. Nikt nie wie, gdzie
mogą się schować.
Laura zastanawiała się nad słowami Josha, kiedy on podszedł do baseniku dla
kaczek i gęsi i wylał z niego wodę.
- Co robisz?
- A jak ci się wydaje? To jest następna pozycja na naszej liście.
Laura rozejrzała się niepewnie.
- Czyj to jest dom?
R S
- Moich dziadków. - Podniósł puste naczynie i mruknął: - Chodźmy już,
- Przecież nie możesz tego tak po prostu wziąć.
- Lauro, błagam - jęknął Josh.
- Dobrze, już dobrze!
Kiedy odwrócili się, zobaczyli starszą kobietę, idącą w ich kierunku.
- Cześć, babciu - zawołał Josh - bierzemy właśnie twój basen dla ptaków, to jest
Laura, i musimy już iść.
Laurze aż dech zaparło ze zdziwienia, w jaki sposób Josh potraktował babcię. Ona
jednak roześmiała się.
- Miło mi ciebie poznać, Lauro. Wpadnijcie tu, jak będziecie mieli trochę czasu.
Podała im brązową, papierową torebkę.
- Macie trochę ciasteczek. To twoje ulubione, Josh, z masłem orzechowym. Czy
lubisz takie, Lauro?
Josh jęknął, basen był dość ciężki. Wziął w zęby papierową torebkę. Dał Laurze
znak, żeby poszła za nim i skierowała się do samochodu.
- Dziękujemy. Uwielbiam ciasteczka z masłem orzechowym.
Uśmiechnęła się i wzięła drugą część basenu. Odeszła już kawałek, kiedy babcia
Josha zawołała:
- Mam nadzieję, że wygracie. Postawiłam na was dziesiątkę.
Laura zagryzła usta, żeby się nie roześmiać. Ta przemiła kobieta postawiła na nich
dziesięć dolarów. Czy wuj Sam domyśla się, na co przeznacza emeryturę?
- Jestem pewna, że wygramy - odpowiedziała. - Jeżeli tylko Josh przestanie
wjeżdżać w żywopłoty - dodała trochę złośliwie.
- Ach, więc to dlatego macie gałęzie za zderzakiem? Już się bałam, że
przejechaliście biednego Sylasa.
- Nie, to nie Sylas. Muszę już lecieć. Miło było poznać panią.
Ida Langley uśmiechnęła się, kiedy Laura zniknęła za domem. W końcu wnuk
przyprowadził do domu dziewczynę. Oczywiście, tylko na chwilę i wyłącznie, żeby
pożyczyć basen dla ptaków, ale nie można mieć od razu wszystkiego. W przyszłym
R S
miesiącu skończy osiemdziesiąt trzy lata i jeżeli Josh się nie pospieszy, nie doczeka się
prawnuków.
Z oczu popłynęły łzy. Otarła je końcem koronkowej chusty, którą była okryta.
Wolnymi krokami przeszła przez podwórze i weszła do domu. Na widok męża śpiącego w
ulubionym fotelu, z gazetą na kolanach, uśmiechnęła się czule. To nic, że ze starości
zaczynały jej drżeć dłonie. Wzięła koszyk z robótkami ręcznymi. Gdzieś tu miała piękny
wzór, w sam raz na dziecięcy kaftanik.
- Mimo wszystko uważam, że nie byłeś uprzejmy w stosunku do babci -
powiedziała Laura, czytając jednocześnie jadłospis.
- Ona rozumie, czym jest Rajd Szperaczy. Wcale nie oczekiwała, że zostaniemy na
herbatę. - Josh położył menu na metalowej podstawce obok przypraw. - Czy jeśli obiecam,
że przeproszę babcię, kiedy rajd się skończy, przestaniesz na mnie patrzeć z takim
wyrzutem.
Laura również odłożyła kartę z jadłospisem.
- Wcale tak na ciebie nie patrzyłam. - Uśmiechnęła się, kiedy podeszła do nich
kelnerka.
Dziewczyna na widok Laury zrobiła zdziwioną minę. Odwróciła się do Josha i z
uwodzicielskim uśmiechem powiedziała:
- Dobry wieczór, Josh. Co chcesz zamówić?
Josh poczuł się niezręcznie. Starał się nie przychodzić tutaj w godzinach pracy Beth.
Nie mógł nic przełknąć, kiedy patrzyła na niego, jakby był kawałkiem tortu. Miał
nadzieję, że ostudzi jej zapały.
- Czy już się zdecydowałaś, Lauro?
Wyczytała niemą prośbę we wzroku Josha. Położyła dłoń na jego ręce.
- Już dawno zdecydowałam, czego chcę - powiedziała czule, na tyle głośno, żeby
kręcąca się przy nich kelnerka usłyszała.
Josh uśmiechnął się, widząc błysk w oczach Laury. Uścisnął jej drobną dłoń.
- Później, kochanie. Na razie nie jesteśmy sami. Uniosła brwi ze zdziwienia, co też
będą robić później.
Chciała cofnąć rękę, ale Josh wzmocnił uścisk. Odwróciła się, żeby zamówić
R S
posiłek i napotkała nieprzyjazne spojrzenie kelnerki.
Po przyjęciu zamówienia od obojga, Beth zajęła się gośćmi z innego stolika. Josh
ujął dłoń Laury.
- Puszczę cię, kiedy obiecasz, że mnie nie uderzysz.
- Dawna dziewczyna? - spytała rozbawiona.
- O Boże, nie. - Wzruszył ramionami i dodał, widząc pytające spojrzenie Laury. -
Jest bardzo wytrwała.
Laura przyglądała mu się badawczo i mogłaby przysiąc, że na jego kamiennej
twarzy pojawił się lekki rumieniec. No proszę, szlachetny obrońca prawa miał adoratorkę.
„Kogo właściwie oszukuję?" - zapytała samą siebie. Ze swoim wyglądem Josh musiał
mieć cały zastęp wielbicielek. Dlaczego był taki zakłopotany?
Zdała sobie sprawę, że wciąż trzymał jej rękę. Dziwne ciepło promieniujące z jego
dłoni przenikało palce Laury. Delikatnie starała się uwolnić rękę.
- Możesz mnie puścić. Już sobie poszła.
- Dziękuję - powiedział cicho Josh i zwolnił uścisk. Odwrócił się i popatrzył na
innych gości w restauracji.
Rozpoznał kilku stałych bywalców i paru kierowców ciężarówek. Reszta to
widocznie przyjezdni. O godzinie wpół do pierwszej w południe tylko jedna trzecia miejsc
była zajęta. Specjalnie wybrał stolik jak najdalej od innych.
- Przeczytaj jeszcze raz naszą listę.
Laura wyciągnęła z wypchanej torby złożone kartki i podała Joshowi. Kiedy czytał,
wyjęła dwa słowniki i położyła na stole, a potem okulary, które zaraz założyła.
Josh patrzył na kartki z niechęcią.
- Jak dotychczas, mamy tylko osiem przedmiotów.
- Tak, ale pamiętaj, że odgadliśmy jeszcze pięć i możemy wziąć je ode mnie z
domu. To razem trzynaście.
Uśmiechnął się na widok ołówków i papieru, które dołączyła do tego, co już leżało
na stoliku. Przygotowała się i nawet nieźle jej szło.
- Dobrze, przejrzyjmy te zagadki jeszcze raz, jedna po drugiej.
- Przyrząd do wyganiania krów ze zboża - westchnęła i popatrzyła za okno, gdzie
R S
stał mały, terenowy samochód, który Josh pożyczył na rajd od ojca. Bagażnik był
przykryty brezentem, pod którym znajdowały się przedmioty dotychczas znalezione. Josh
wytłumaczył, że ukrył je, żeby utrudnić wykonanie zadania rywalom.
- Nie wiem, Josh. Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to strach na wróble, ale
przecież on odstrasza ptaki.
- Masz rację. Nigdy nie słyszałem o strachu na krowy. Może się pomylili.
- Nie sądzę, żeby pani Billington przeoczyła taki błąd, kiedy to sprawdzała. - Laura
sięgnęła po słownik i sprawdziła słowo przyrząd, a potem krowa i zboże.
Josh podziękował Beth, kiedy przyniosła filiżankę kawy i szklankę mrożonej
herbaty. Mieszając posłodzoną kawę, obserwował Laurę. Uparła się, żeby mu udowodnić,
że te książki to nie strata czasu. Fakt, że wtedy, kiedy je przyniosła, roześmiał się. Czy kto
słyszał, żeby wygrać Rajd Szperaczy za pomocą książek? Tu potrzeba zdrowego rozsądku,
ciężkiej pracy i analitycznego umysłu. Ale, do licha, czyż nie wyglądała słodko w tych
okularach, które wciąż zjeżdżały jej z nosa, kiedy wertowała słownik? Przygryzała dolną
wargę białymi zębami, głowiąc się nad zagadkami z listy. Niechętnie oderwał wzrok od jej
pięknych ust.
- I co, mamy coś?
- Jeszcze nie.
- Po co więc czytasz te książki?
- Nie czytam, ale szukam wskazówek.
- Ja dam ci najlepszą wskazówkę. Czy mogłabyś odłożyć słownik i skoncentrować
się nad zagadkami? Zostało nam jeszcze osiemdziesiąt siedem.
Laura poprawiła okulary na nosie i sięgnęła po następną kartkę.
- Nie przypuszczałam, że zaliczasz się do tych prymitywów, którzy czytają jedynie
listy do redakcji „Playboya".
- Mylisz się - Josh uśmiechnął się. - Oglądam też zdjęcia. Starała się powstrzymać
śmiech, ale nie mogła.
Josh czuł, jak wzbiera w nim pożądanie. Dlaczego pociąga go właśnie ta kobieta! -
zastanawiał się. Była ładna w szczególny sposób, ale przecież znał ładniejsze. Jej oczy
były duże i tak ciemne, że trudno było odróżnić tęczówki. Falujące, sięgające ramion
R S
brązowe włosy miały jaśniejsze pasemka, a skóra była delikatna, opalona i bez skazy. Ale
najbardziej niezwykłe były usta. Górna warga wygięta w łuk nadawała słodki wyraz jej
twarzy. Za to dolna - była pełna i wydatna. A ponieważ Laura miała nawyk jej
przygryzania, była ciągle wilgotna, zupełnie jak po pocałunku. To właśnie ta dolna warga
wyprowadzała Josha z równowagi.
Śmiech Laury ucichł, kiedy napotkała gorące spojrzenie Josha. Mając okulary na
nosie, nie mogła się mylić. Nie myślał o zagadkach, słownikach ani o krowach w zbożu.
Ogarnęła ją fala ciepła, usta rozchyliły się. O Boże, jeśli tak reagowała na jego spojrzenie,
to co by było, gdyby ją pocałował? Aż bała się o tym myśleć.
Oboje gwałtownie poruszyli się na krzesłach i zwrócili zarumienione twarze w
stronę kelnerki, która głośno postawiła talerze na stole, psując cały nastrój.
- Dzięki, Beth.
Drżącymi palcami Laura wzięła serwetkę i zaczęła rozkładać na kolanach. Jej ciche
„dziękuję" nie doszło do uszu odchodzącej, zirytowanej kelnerki.
Josh przypatrywał się opuszczonej głowie Laury. Westchnął. Jego uczucie do niej
było odwzajemnione. Co teraz powinien zrobić? Z trudem wstrzymał się od pocałunku, ale
kiedy patrzyła na niego rozmarzonym i czułym wzrokiem, miał ochotę wziąć ją w
ramiona. Świetnie! - pomyślał ironicznie. To dopiero wywarłoby wrażenie na
miejscowych władzach, gdyby zobaczyli nagłówki gazet: Szeryf przegrywa walkę ze
swoimi hormonami i przy obiedzie atakuje niewinną kobietę. Stłumił westchnienie i
powiedział:
- Czy mogłabyś podać mi ketchup?
Podała mu butelkę i pomyślała: - Czy to napięcie między nimi było tylko wytworem
jej wyobraźni? Jak mógł jeść obiad, jakby nic się nie stało, podczas gdy ona udławiłaby
się już pierwszą frytką? Pragnęła tego pocałunku, który obiecywały jego oczy.
Wzięła do ręki listę zagadek i zaczęła czytać, ale myśli wciąż krążyły wokół Josha.
Był w swoisty sposób przystojny ze swymi kruczoczarnymi włosami, krótko ostrzyżonymi
ze względu na wykonywaną pracę. Kwadratowa szczęka pokryła się już cieniem zarostu.
Pamiętała, że kiedy przed siedmioma godzinami przyjechał po nią, był świeżo ogolony.
Należał do tych mężczyzn, którzy muszą golić się dwa razy dziennie. Uosabiał władzę
R S
nawet bez odznaki policyjnej. Jasnoniebieskie oczy wyrażały poczucie humoru i inteligen-
cję. Miał ładnie wykrojone usta. Zbierając to wszystko razem - całe Hollywood mogłoby
oszaleć na jego punkcie. Z pewnością był ciągle otoczony tłumem kobiet. Dlaczego więc
jawne zainteresowanie ze strony Beth wprawiło go w zakłopotanie?
- Stygnie ci hamburger. Spojrzała na niego.
- Dzięki, właśnie próbowałam się skupić.
Nie kłamała. Skupiła się, tylko nie na zagadkach.
- Wymyśliłaś coś? - zapytał.
- Chyba tak. - Ugryzła hamburgera i spojrzała w kartki. Szybko, przecież musi tu
być coś łatwego, popędzała się w myślach. Kiedy doszła do trzydziestej czwartej zagadki,
odetchnęła.
- Czy wiesz, gdzie możemy znaleźć króliczą łapkę?
- Nie bardzo. A jak brzmi zagadka?
- Szczęście do ciebie przychodzi, ale królik źle na tym wychodzi.
- Świetnie. Zostało nam tylko osiemdziesiąt sześć.
Laura uśmiechnęła się promiennie, pisząc rozwiązanie na marginesie.
- Nie mów hop, póki nie przeskoczysz, musimy jeszcze znaleźć tę łapkę.
- Nie martw się, będę ją miał. - Josh wziął kartkę z zagadkami i zaczął studiować.
Nie miał zamiaru dać się prześcignąć reporterce.
Zanim skończyli deser, minęła godzina, i rozwiązali dwanaście następnych zagadek.
Teraz mieli już tylko siedemdziesiąt cztery do odgadnięcia.
Laura zastukała lekko w pokrywę kosza na śmieci i wyszeptała:
- Cześć, Harley.
- Cicho - syknął Josh. - Lauro, co robisz?
- Mówię cześć Harleyowi.
Josh popatrzył na pogięty i zardzewiały śmietnik.
- Czy Harley naprawdę tam jest? - spytał.
- Skąd mam wiedzieć? Nigdy go nie widziałam.
- Lauro, czy w tym koszu na śmieci ktoś jest?
- Nie wiem. Powiedziałeś, żebym była cicho i nie robiła hałasu. Trzaskanie
R S
przykrywkami od śmietnika może spowodować niezły rumor.
- Skoro nie wiesz, czy ktoś jest w środku, dlaczego mówisz do tego kosza?
- Przecież powiedziałeś mi, że Harley często ukrywa się w śmietnikach, a ja nie
chcę wyjść na zarozumiałą, dlatego że się z nim nie przywitałam.
- Chodźmy, zanim nas ktoś zobaczy i domyśli się, po co idziemy. Nie musisz
rozmawiać z każdym napotkanym koszem. Harley to zrozumie.
Szli szybko między domami. Gdy on stawiał jeden krok, Laura, żeby za nim
nadążyć, musiała robić dwa kroki. W końcu wpadła na niego, kiedy nagle zatrzymał się
przed furtką z białych desek.
- Tu ją mamy. - Otworzył skrzynkę z narzędziami i podał Laurze latarkę.
- Poświecisz mi, kiedy będę odkręcał zawiasy.
Skierowała światło na furtkę i patrzyła, jak odkręcał pierwszy zawias.
- Czy mogę chociaż zapytać, czyj to dom?
- Oczywiście, Reverenda Pauly'ego.
Z wrażenia prawie upuściła latarkę i niechcący poświeciła w okna. W ciemności
śrubokręt zsunął się z zawiasu i Josh lekko skaleczył się w rękę.
- Lauro, co robisz?
- Czy chcesz mi powiedzieć, że kradniemy furtkę pastora?
- Nic nie kradniemy. Wiesz przecież, że według zasad rajdu, wszystkie przedmioty
muszą zostać zwrócone dokładnie w to samo miejsce.
Oddał jej latarkę i zabrał się znowu do odkręcania zawiasów.
- Jeżeli moja dusza znajdzie się w czyśćcu, to będzie to twoja wina - powiedziała
Laura.
Roześmiał się cicho i dokończył pracę.
- Weź narzędzia i chodź ze mną do samochodu. Zrobił kilka kroków i obejrzał się. -
Tylko, na miłość boską, nie rozmawiaj już ze śmietnikami.
Laura zrobiła minę do jego pleców. W połowie drogi do samochodu przystanęła i
życzyła miłego wieczoru krzakowi róż, tak na wszelki wypadek, gdyby przypadkiem
Sylas zdecydował się zmienić przebranie.
R S
Josh włożył furtkę pod plandekę. Kiedy tylko wsiedli do samochodu, Laura wydała
cichy okrzyk.
- Josh, spójrz tam!
Popatrzył we wskazanym kierunku i zobaczył dwoje ludzi, przechodzących przez
ulicę, którzy uginali się pod ciężarem wanny.
- To Frank i Mary. A ta wanna, to pewnie jeden z przedmiotów, którego nie
odgadliśmy.
Laura w myślach przebiegła nie rozwiązane zagadki.
- Nie sądzę. Musiałabym sprawdzić listę, ale najbliższa wannie rzecz, jaką
wymyśliliśmy, to brodzik dla ptaków.
Josh patrzył, jak Frank i Mary zniknęli między domami. Ciekawe skąd wzięli tę
wannę. Oboje byli w średnim wieku i mieli dzieci, które założyły już własne rodziny.
Odkąd ich najmłodsze dziecko opuściło rodzinny dom, zachowywali się zupełnie jak
nowożeńcy i wprowadzali niezłe zamieszanie w drużynie kręglarzy. Josh w głębi serca
uważał to za wspaniałe, więc kiedy natknął się na nich siedzących w samochodzie, w
miejscowej alei zakochanych, dyskretnie odwrócił się do nich plecami.
- Sprawdzimy listę później - powiedział. - Ale przed nami jeszcze jeden postój,
zanim pojedziemy przespać się.
- Sama nie wiem, Josh. To wydaje się niebezpieczne.
- Bzdura, to będzie dziecinnie proste.
Josh wstrzymał oddech i mocniej uchwycił się fasady wieży. Było jasne, zwariował.
Dlaczego musiał udawać przed Laurą supermana? To naprawdę będzie coś, kiedy jego
głowa supermężczyzny roztrzaska się na chodniku, cztery piętra niżej. Przez ramię
popatrzył na przerażoną twarz Laury, stojącej na dachu ratuszowej wieży, i uśmiechnął się
do niej uspokajająco. Ale kto miał ją uspokoić? Chyba powinien był zdobyć minutową
wskazówkę ratuszowego zegara, zanim wziął furtkę pastora.
Modląc się o pomoc, Josh posuwał się wzdłuż dziesięciocentymetrowej krawędzi.
Poczuł, że lina, którą przywiązała mu Laura do pasa pomimo jego sprzeciwu, zahaczyła
się o ozdobny ornament. Zaklął cicho, odplątał linę jedną ręką i delikatnie pociągnął za
nią.
R S
Laura odetchnęła z ulgą, kiedy uwolnił linę. Żałowała, że nie mogła obserwować,
jak sobie radzi, ale musiałaby zejść na dół i patrzeć z ulicy. Po raz kolejny zaczęła sobie
robić wyrzuty, że znalazła odpowiedź na szesnastą zagadkę.
Jedna z dwóch nad naszymi głowami, którą można liczyć wieczność. To mogła być
tylko wskazówka zegara z ratuszowej wieży. Ale problem był w tym, że znajdował się on
cztery piętra nad ziemią.
- Josh? - Niecierpliwie nasłuchiwała odpowiedzi. Po chwili dobiegł ją jakiś
zduszony dźwięk. - Myślę, że powinniśmy o tym zapomnieć.
Josh odłożył klucz, którym odkręcał śruby tarczy zegara.
- Dlaczego?
Laura mocniej ścisnęła linę, łączącą Josha z dachową rynną.
- To jest zbyt niebezpieczne. Jesteś zmęczony i mógłbyś spaść.
- Już zdjąłem pokrywę - odpowiedział. Czy w głosie Laury brzmi niepokój? -
pomyślał.
- Możemy przyjść tu potem, jak odpoczniemy. Przyniesiemy drabinę.
- Za późno. Frank i Mary stoją na ulicy i patrzą, co robię. Albo zdobędziemy to
teraz, albo możemy się z tym pożegnać.
Josh sięgnął po wskazówkę. Pot lał się z niego strumieniami, kiedy ujął
piętnastokilogramowy przedmiot z kutego żelaza. Łydki odmawiały posłuszeństwa z
powodu długiego stania na palcach, nie miał gdzie położyć długiego na półtora metra
kawałka metalu.
- Lauro, muszę ci podać tę wskazówkę. Utrzymasz ją? Waży piętnaście
kilogramów?
Laura podeszła do krawędzi dachu, możliwie blisko Josha.
- Tak, dam radę. - Spojrzała w dół i zobaczyła, że pod ratuszem zebrał się spory
tłumek. Przecież jest czwarta nad ranem. Czy ktoś w ogóle śpi w tym mieście?
- Josh, proszę cię, bądź ostrożny.
Jedną ręką przytrzymywał się ozdobnego gzymsu, drugą trzymał minutową
wskazówkę zegara. Wolno posuwał się w kierunku Laury. Z największą ostrożnością
podniósł wskazówkę tak wysoko, by mogła ją od niego wziąć.
R S
- Uważaj, jest bardzo ciężka.
Chwyciła podany przedmiot i wolno położyła na dachu. Ze zdumieniem zobaczyła,
że Josh z powrotem znika za rogiem wieży. Widziała, że czoło jego błyszczało od potu i
trzęsły mu się nogi, kiedy zbielałymi z wysiłku dłońmi łapał się muru. Dlaczego tylko on z
nich dwojga miał się narażać? - zadała sobie pytanie. Byli partnerami. Mieli dzielić się
zwycięstwem lub porażką. To znaczyło, że powinni być razem tak w niebezpieczeństwie,
jak i podczas zabawy.
Wzięła głęboki wdech, wytarła wilgotne dłonie o dżinsy i stanęła na gzymsie.
Wydawało się jej, że upłynęły wieki, zanim znalazła oparcie dla rąk. Starając się uspokoić
oddech, stała prawie przyklejona do ściany wieży.
- Laura?
- Weszłam tutaj do ciebie. - Miała wrażenie, że bicie serca zagłuszyło chyba jej
głos.
- Wracaj!
- Z miłą chęcią, jak tylko podasz mi godzinową wskazówkę. - Przesunęła się bliżej i
spojrzała zza rogu. Krew odpłynęła jej z twarzy, gdy zobaczyła, że Josh ledwo utrzymuje
równowagę, zdejmując drugą wskazówkę. Mógł się przytrzymywać jedynie tarczy zegara.
Josh zbladł, gdy zobaczył Laurę. Jeśli straciłaby równowagę i spadła do tyłu,
wylądowałaby na dachu pół metra niżej. Ale jeśli przechyliłaby się do przodu...
- Lauro, proszę, zejdź stąd.
- Daj mi wskazówkę.
- Będzie ci za ciężko. Stoisz na samej krawędzi.
- Czy uważasz, że jako twój partner mam tylko stać i patrzeć, jak się narażasz? - Jej
głos stracił melodyjność.
- Do cholery, dziewczyno, nie czas teraz na rozmowę o partnerstwie. Zejdź po
prostu stąd i czekaj, aż podam ci wskazówkę.
- Nie, dasz mi ją teraz i dopiero wtedy zejdę.
Josh spojrzał na twarz Laury, oświetloną tylko słabym światłem ulicznych latarni.
Była przerażająco blada, ale poważna i zdecydowana. Mruknął coś o wyzwoleniu kobiet i
przesunął metrową, żelazną wskazówkę w jej stronę.
R S
Obserwując go, Laura zagryzła wargi i zaczęła zastanawiać się, jak da sobie radę z
tak ciężkim przedmiotem, żeby nie spaść. Josh podszedł w jej kierunku, złapał się muru i
podsuwał wskazówkę. Nagle rozległ się głośny trzask. Josh zamarł.
Z przerażeniem patrzył, jak fragment muru, którego się trzymał, odrywa się.
Zachwiał się, ale Laura zdążyła złapać go za rękę.
Poczuła, jak się ślizgają jej stopy. Mocniej chwyciła się muru, a drugą ręką ścisnęła
nadgarstek Josha.
Instynkt podpowiedział Joshowi, żeby złapać dłoń Laury. Był przywiązany do liny,
która zapobiegłaby jego upadkowi. Laura nie była zabezpieczona. Poczuł mocny uścisk jej
dłoni. Z dołu dobiegły go okrzyki strachu.
Laura poczuła, jakby ramię wyrywało się ze stawu. Okrzyk - Wodzu! - wyrwał się z
jej ust. Z nadludzką siłą przytrzymywała Josha, zanim nie odzyskał równowagi.
Josh odrzucił ciężar na dach i znalazł oparcie dla rąk. Odzyskawszy równowagę,
szybko pokonał odległość dzielącą go od powierzchni dachu. Bez słowa przybliżył się do
miejsca, gdzie stała Laura, zwrócona twarzą do wieży. Objął ją w talii i pomógł przedostać
się na dach.
Delikatnie obrócił Laurę twarzą do siebie, ujął podbródek i spojrzał w oczy, w
których zbierały się łzy. Przeniósł wzrok na usta, pochylił się nad nią i pocałował.
Laura zamknęła oczy i poczuła łzę spływającą po policzku. Objęła go ramionami i
oddała głęboki pocałunek. Josh przyciągnął ją bliżej. Przesunął językiem po nabrzmiałych
wargach. Ogarnęło go nagłe pożądanie, kiedy usta Laury wolno rozchyliły się, jakby w
odpowiedzi na jego niemą prośbę. Czuł, jak przytula się coraz mocniej, ocierając się
biodrami o jego nabrzmiewającą męskość.
Drżącymi palcami Laura zaczęła pieścić miękkie, czarne włosy Josha. Ciepło
wypełniło jej ciało, gdy pocałunek przedłużał się. Piersi stwardniały i nagle koronkowy
biustonosz okazał się za szorstki dla nabrzmiałych sutków.
Wyczuwała jego rosnące pożądanie, była tym wystraszona i jednocześnie
podniecona. Josh Langley pragnął jej!
Jego palce przesuwały się po plecach Laury. Pragnął ją czuć blisko, aż do rozkoszy i
bólu. Jak to się stało, że zapłonął tak po jednym, jedynym pocałunku. Boże, jak on jej po-
R S
żądał. Delikatnie zakończył pocałunek. Starał przywołać się do rozsądku - przecież
trzymał w ramionach Laurę, przyjaciółkę Kelli. Nie miał prawa jej całować, a co dopiero
robić to, czego tak domagało się ciało.
Laura patrzyła na niego. Usta miała jeszcze nabrzmiałe od pocałunku.
- Josh?
Zrobił głęboki wdech i spojrzał na nią. W oczach Laury widać było pożądanie i
zakłopotanie. Do diabła, nie miała prawa tego mu robić. Kiedy złapała jego rękę, żeby
uchronić go przed upadkiem, dostał prawie ataku serca. Gdyby spadła, zabiłaby się lub
została kaleką na całe życie. Głos Josha zabrzmiał szorstko, kiedy zdejmując ramiona
Laury z szyi, powiedział:
- Jeśli wykręcisz mi jeszcze raz taki numer, to cię uduszę.
Rozdział 4
Laura aż otworzyła usta ze zdumienia, kiedy ujrzała rozgniewaną twarz Josha. Co
się. stało? Jeszcze minutę temu całował w uniesieniu, a teraz groził, że ją udusi. Ani przez
chwilę nie wierzyła, że mógłby to naprawdę zrobić, ale widocznie był rozstrojony tym, że
go uratowała. Powinien być za to wdzięczny, a nie besztać jak niegrzeczne dziecko. Nie
mógł wiedzieć, że wódz, Mruczący Niedźwiedź, nigdy nie dopuściłby do tego, żeby
spadła ale i tak nie miał prawa na nią krzyczeć. Mógłby najwyżej jej podziękować, że
wódz pozwolił uratować go. A zwykle nie był tak wspaniałomyślny, gdy chodziło o
problemy innych.
Wzdrygnęła się, jakby chciała odegnać te myśli, i rozejrzała się wokoło. Wódz
zazwyczaj nie pozwalał mężczyznom na całowanie jej. A już taki namiętny pocałunek był
wprost nie do pomyślenia. Dlaczego więc nie przeszkodził Joshowi? Czyżby w końcu
sama mogła zacząć stanowić o swoim życiu?
Olśniewający uśmiech pojawił się na twarzy Laury, kiedy drzwi w głębi gwałtownie
się otworzyły. Frank, Mary i grupka zaniepokojonych mieszkańców, zdyszanych i zmę-
czonych wspinaczką po piętrach, zgromadziła się wokół nich. Niecierpliwie zadawali
pytania. Laura podniosła godzinową wskazówkę i przerzuciła przez ramię. Ze złośliwym
błyskiem w oku uprzejmie powiedziała do Josha:
R S
- Proszę bardzo.
Patrzył, jak podeszła do stojącej grupki, odpowiedziała na kilka pytań i zniknęła na
klatce schodowej. Zrobił kilka kroków, aby dogonić Laurę, ale zatrzymała go lina, wciąż
przywiązana do pasa. Zaklął cicho i zaczął rozwiązywać węzeł. Świetnie, bracie,
pogratulował sobie z ironią. Najpierw całujesz jak napalony młodzik, a zaraz potem
grozisz, że ją udusisz. Dlaczego, do diabła, nie podziękowałeś za ocalenie od poważnych
obrażeń, zamiast wrzeszczeć na nią? Nigdy nie podniósł ręki na kobietę, a w bójkę wdał
się tylko raz, kiedy miał szesnaście lat. Jakiś lepiej urodzony głupiec robił poniżające
uwagi o Kelli. Ponieważ nie chciał odwołać, a nawet zaczął jeszcze bardziej ubliżać, Josh
dał mu to, o co sam się prosił. Lotem błyskawicy po miasteczku rozeszła się wieść, że
Josh rozrabia i stwarza kłopoty. Nigdy nie próbował przekonać mieszkańców, że tak nie
było. Mieli prawo do własnej opinii.
Rozplątał w końcu węzeł i zwinął linę. Chował właśnie klucz do skrzynki z
narzędziami, kiedy podszedł do niego Frank.
- W porządku Josh?
- Pewnie, ale było już przez chwilę gorąco. To dobrze, że Laura miała
wystarczająco dużo siły, żeby mnie utrzymać.
- Do licha, wystarczająco siły! Coś ci powiem, z dołu to wyglądało, jakby była
superkobietą.
Josh zatrzasnął pokrywę skrzynki i spojrzał na wieżę. Frank miał rację. Laura
ledwie sięgała mu do nosa i był od niej cięższy przynajmniej o trzydzieści kilo. Więc jak
go wciągnęła? Był oszołomiony, kiedy zobaczył, że zdyszany Sylas przedziera się do
niego przez tłum. W świetle latarek zobaczył, że z twarzy ścieka mu farba.
- Spokojnie, Sylas. Nie musiałeś się tu wspinać, szedłem już na dół.
- Boże, chłopcze, nic ci się nie stało?
- Nie. Może jutro znajdę kilka siwych włosów na głowie, ale to wszystko. - Josh
wziął linę, narzędzia, latarkę i sprowadził całą grupę ciekawskich schodami na dół.
Laura siedziała w samochodzie. Drzwi zostawiła otwarte, zapaliła górną lampkę i
przeglądała listę zagadek. Usłyszała ludzi wychodzących z ratusza. Spojrzała. Pierwsi szli
Frank i Mary, za nimi - mężczyzna o postawie zawodowego koszykarza, następna była
R S
kobieta w pikowanej podomce, wałkach na głowie i znoszonych kapciach. Dąb o ludzkich
nogach, Sylas, wręcz stoczył się z ostatnich trzech stopni, zostawiając za sobą mnóstwo
liści. Josh, który wyszedł ostatni, odwrócił się i zamknął drzwi.
Zauważyła, że ziewnął i ją też ogarnęła nagle senność.
- Obiecałeś, że teraz zatrzymamy się, żeby się przespać, prawda?
Josh wyczuł, jak bardzo jest wyczerpana. Musi dać jej odpocząć.
- Pojedziemy do ciebie wziąć coś czystego do ubrania i rzeczy z listy.
- Czyste ubranie?
Włączył silnik i uśmiechnął się, widząc, jak Gladys, kobieta w podomce, rozmawia
z koszem na śmieci.
- Nie możemy się rozłączyć, bo nas zdyskwalifikują. A ponieważ masz tylko jedno
łóżko, pomyślałem, że spać pojedziemy do mnie.
Kiedy odjeżdżali spod ratusza, zaczął się zastanawiać, czy nie pomyśli, że chce z
nią pójść do łóżka. Nie zdziwiłby się, gdyby tak było. Po tym, jak ją pocałował...
- Będę spał na kanapie, ty możesz wziąć łóżko.
Laura zastanawiała się, komu to chciał wyjaśnić, sobie czy jej.
- Brzmi to wspaniale. - Postanowiła, że o tym, gdzie kto będzie spał, pomyśli
dopiero na miejscu. Teraz marzyła jedynie o prysznicu.
Josh zaparkował na podjeździe. Spojrzał na jedyny w mieście dom, w którym
straszy. Dzieciaki sąsiadów były rozczarowane, że Laura spędziła w nim dwie noce i jak
dotąd nie spotkała ducha starego Petersona. Plotka głosiła, że Peterson składał nocne
wizyty, aby znaleźć ukochanego sznaucera, którego nazwał Gretą na cześć ulubionej
aktorki Grety Garbo. Biedna suka zdechła z żalu w dwa tygodnie po śmierci pana. Dzieci
ułożyły sobie historię, jak to te dwie dusze nie mogły spotkać się w niebie i dlatego stary
Peterson wracał wciąż do domu z nadzieją, że ją odnajdzie.
Laura wysiadła z samochodu i poszła w kierunku drzwi. Patrząc na dom, myślała,
dlaczego wszyscy oczekują, że lada moment z jego ścian zacznie się sączyć krew albo coś
w tym rodzaju. Uważała, że jest solidnym i bezpiecznym budynkiem, który zwycięsko
wygrał walkę z czasem. Przede wszystkim to był jej dom. Wiedziała, że przydałoby się go
pomalować, a we frontowej werandzie brakowało kilku desek. Ale miał przecież sto lat.
R S
Zasłużył na porządny remont. Zapaliła światło w kuchni i uśmiechnęła się, widząc, w jaki
sposób Josh rozglądał się po pomieszczeniu, a potem cicho przeszedł do salonu. Czego
szukał, włamywaczy czy duchów? Wyjęła kartki z zagadkami i zaczęła zbierać potrzebne
rzeczy.
Josh skończył przeszukiwać dom i wrócił do kuchni akurat wtedy, kiedy pakowała
ostatni przedmiot do torby.
- Nie ma nikogo - powiedział.
Uniosła brwi, jakby chciała zakwestionować jego sąd.
- Nie wiedziałem, że tak się tu obawiacie włamywaczy.
- Lepiej sprawdzić, niż potem żałować beztroski.
- Mówisz jak prawdziwy obrońca prawa - zauważyła, że się lekko skrzywił. -
Dziękuję Josh. Jesteś naprawdę kochany, że tak troszczysz się o moje bezpieczeństwo. Idę
wziąć prysznic i przebrać się. Może byś coś zjadł w tym czasie?
- Czy zostało jeszcze trochę chilli? Uśmiechnęła się, słysząc, z jaką nadzieją to
powiedział.
- Żółta miska, z tyłu za mlekiem. Schodzę na dół za parę minut.
Otworzył lodówkę i sięgnął po żółtą miskę, zanim zdążyła dojść do schodów.
Josh popatrzył na śpiącą na jego kanapie Laurę. Z włosami rozrzuconymi na
poduszce i odprężoną twarzą nie wyglądała na dwadzieścia osiem lat. Kolorowy, wełniany
szal jego matki podciągnęła sobie aż pod szyję. Szkoda, że musiał ją obudzić. Delikatnie
dotknął ramienia.
- Lauro.
Zamruczała coś niezrozumiałego i schowała głowę pod szal. Rozbawiło go to.
Przysunął się bliżej.
- No już, śpiochu, czas wstawać.
- Owce są na łące, a krowy w zbożu - usłyszał w odpowiedzi głos jeszcze
niezupełnie rozbudzonej Laury.
Josh oniemiał i usiadł. Jak się potem okazało, na stoliku do kawy. Do licha, we śnie
rozwiązała następną zagadkę! Recytowała wierszyk dla dzieci, w którym była mowa o
wyciąganiu za rogi krowy ze zboża. To był ten przyrząd. Jak mogła spać, myśląc ciągle o
R S
zagadkach? Nie mógł wyjść z podziwu.
Kiedy postawiła na swoim w sprawie miejsca do spania, poszła do łazienki zmienić
ubranie. Było jasne, że nie myślała o spędzeniu z nim tej nocy. Chciał jej przypomnieć, że
jest nie tylko oficerem policji, ale także mężczyzną. Była stanowczo zbyt ufna.
Wyszła ubrana w luźne szorty, drukowane w zielone i pomarańczowe kaktusy i
jaskrawą, różową koszulkę, bardzo obszerną. Spytał, czy ten ubiór miał go zniechęcić. Bo
jeśli tak, to efekt jest wprost przeciwny. Według niego wyglądała cudownie, a jego
wyobraźnia podsuwała zachęcające wizje tego, co chciała ukryć. Poprosiła go o poduszkę
i położyła starannie złożone ubranie na krześle w salonie.. Dał jej swoją dodatkową i
poszedł do sypialni po koc. Kiedy wrócił, ona już spała. Zostawił koc na stoliku i włączył
małą lampkę w kuchni, z myślą o tym, że gdy się obudzi, może zechce wziąć prysznic
przed przyjściem do niego.
Teraz była już dziewiąta rano. Oboje spali cztery godziny. W każdym razie Laura
tyle spała, bo on co najmniej przez godzinę leżał i myślał o niej. Zadał sobie pytanie, czy
jest na nią taki zły, dlatego że spała, kiedy on stał pod zimnym prysznicem, czy z powodu
rozwiązania zagadki. Wyprostował się i podszedł do kuchni, mając nadzieję, że zbudzi ją
zapach smażonego boczku.
Laura poczuła aromat kawy. Przewróciła się na drugi bok i wolno otworzyła jedno
oko. Josh stał do niej tyłem, przewracając na patelni boczek. Widziała jego nagie plecy i
spłowiałe dżinsy. Co za pobudka, pomyślała. Widok na wpół ubranego Josha,
przygotowującego śniadanie, był pewnym sposobem na przyspieszenie krążenia. Starając
się, aby jej nie usłyszał, wstała z kanapy i poszła pod prysznic. Potem przebrała się w
wygodne spodenki i bluzkę bez rękawów.
Josh stawiał właśnie talerze na stole, kiedy weszła do kuchni.
- Dzień dobry. Czy jest coś, w czym mogłabym pomóc?
- Nie, siadaj i jedz. Zanosi się na kolejny długi dzień.
Usiadł naprzeciwko i zabrał się do jajecznicy. Z rozbawieniem patrzył, jak
spałaszowała całą porcję. Niewiele kobiet je, jakby zamierzały zostać zawodniczkami
sumo.
- Czy trenujesz podnoszenie ciężarów? - zapytał. Widelec Laury zatrzymał się w pół
R S
drogi do ust.
- Nie, dlaczego pytasz?
Wziął duży tyk soku pomarańczowego.
- Coś mnie zastanawia. Wczoraj w nocy uratowałaś mnie od upadku. To ogromny
wyczyn dla mężczyzny, a ty jesteś przecież kobietą i to dość drobną.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Przyjąć to jako komplement, czy obrazić się?
- Jest jeszcze druga rzecz, która nie daje mi spokoju - ciągnął: - Jesteś praworęczna,
a ubiegłej nocy trzymałaś mnie lewą ręką.
- I co z tego?
- Jak wytłumaczysz swoją siłę?
Otworzyła szeroko oczy i zrobiła niewinną minę.
- To prawdopodobnie adrenalina.
„Powiedziała to chyba szczerze" - pomyślał i dopił kawę.
- Wszystko możliwe. Zdarzały się przecież już dziwne rzeczy. Ale zanim mnie
wyciągnęłaś, krzyknęłaś coś. Co to było?
Laura gwałtownie zaczerwieniła się. Przecież nie mogła opowiedzieć mu o wodzu.
Zaintrygowany jej reakcją, spytał jeszcze raz.
- Więc co krzyknęłaś, Lauro? Zażenowana opuściła wzrok.
- Przeklęłam.
Jej odpowiedź wydała mu się dziwna, nie pamiętał bowiem, żeby słyszał coś
takiego. To słowo, był pewny, zaczynało się na literę W.
- Jak?
Nie podniosła głowy, bawiła się widelcem.
- Wolałabym tego nie powtarzać. - Spojrzała na niego. - To było w języku Nawaho.
- Znasz Nawaho?
- Tylko na tyle, żeby napisać pocztówkę, a i to sprawia mi kłopot.
To była prawda. Znała tylko parę zwrotów i dawną pieśń do wywoływania ducha
opiekuńczego. Wpadła przez nie jednak w takie tarapaty, że nikt nie zmusiłby jej do dal-
szej nauki.
Josh zauważył zakłopotanie Laury i taktownie zmienił temat.
R S
- Czy wiesz, że mówisz przez sen?
- Naprawdę?
- Tak. I nawet rozwiązałaś następną zagadkę. Kiedy próbowałem cię obudzić,
zaczęłaś recytować dziecięcy wierszyk i udało się.
- To znaczy, że zostało nam już tylko sześćdziesiąt - uśmiechnęła się.
Josh sprzątnął ze stołu, zostawiając tylko kubki z kawą. Laura przyniosła wypchaną
książkami torbę.
- I pamiętaj, że musimy jeszcze znaleźć sześć przedmiotów, które odgadliśmy -
dodała.
Josh zniknął w sypialni. Zakładając okulary, pomyślała, że może w końcu poszedł
się ubrać. Nie mogła się skoncentrować, kiedy widziała jego nagie ramiona metr od siebie.
Gdy wrócił do stołu już kompletnie ubrany, odetchnęła z ulgą.
- Czy u fryzjera na Main Street jest jakaś reklama świetlna? - spytała. - Taka duża,
czerwono-biała.
- Tak, zaraz przy drzwiach, Dlaczego pytasz?
- Mam następne rozwiązanie. Kręci się dookoła, jest czerwone i białe.
Josh przytaknął z uznaniem.
- Mam nadzieję, że uda nam się przekonać Eda, żeby pozwolił ją wziąć. Będzie
musiał na chwilę wyłączyć prąd, żebym mógł odłączyć reklamę.
- Myślisz, że się zgodzi?
- Spróbujemy. W zeszłym roku rajdowcy zabrali mu obydwa fotele i nie mógł
pracować w sobotę. W tym roku może chociaż strzyc.
Laura dokończyła kawę i spojrzała na zegarek. Dochodziła dziesiąta.
- Powinniśmy teraz zebrać to, co odgadliśmy, a w czasie lunchu pomyślimy nad
resztą.
- Najpierw zatrzymamy się przy zakładzie Eda. - Josh włożył resztę naczyń do
zlewu, a Laura schowała książki. Z listą w ręku i torbą na ramieniu wyszła na schody.
Josh dogonił ją na dole. Weszli do garażu. Laura zauważyła, z jakim widocznym
ociąganiem otworzył drzwi ciężarówki.
- Chyba nie podziękowałem ci jak należy za to, że mnie uratowałeś - powiedział
R S
niepewnie.
Dostrzegła poważny wyraz twarzy Josha i zaczęła się obawiać długiego wykładu na
temat jego niewdzięczności.
- Proszę bardzo.
Stanął naprzeciwko niej, tak że oparła się plecami o samochód.
- Wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdził. Powiedziałem tak, bo bałem się.
Podniosła wzrok na niego.
- Że spadniemy?
- Nie. - Delikatnie odgarnął kosmyk włosów, który opadł jej na czoło. - Bałem się,
że spadniesz.
Mocniej oparła się o samochód niepewna, czy nogi nie odmówią posłuszeństwa.
- Nie spadłabym - jej głos przepełniony łękiem i zrozumieniem, zabrzmiał
niezwykle miękko. Poczuła na sobie przenikliwy wzrok Josha. Jak mogłaby to
wytłumaczyć? Zagryzła dolną wargę.
Drżącym palcem dotknął ust Laury.
- Nie rób tak - poprosił. Za każdym razem twoje usta robią się wilgotne i nabrzmiałe
i siłą powstrzymuję się, żeby cię nie pocałować.
Poczuła przenikającą falę gorąca. Dzięki ci Boże, westchnęła w duchu. Zaraz znowu
ją pocałuje. Zahipnotyzowana patrzyła, jak pochylił się nad nią. Jednak zatrzymał się, tuż
przed oczekującymi go ustami.
- Dziękuję, Lauro - wyszeptał i delikatnie pocałował. Poczuła się oszukana. To był
tylko przyjacielski całus.
Była całowana z większą pasją, już chyba w ósmej klasie. Co się stało?
Oszołomiona rozejrzała się dookoła. Było tylko jedno uzasadnienie - wódz, Mruczący
Niedźwiedź, musiał się za tym kryć.
- No chodź, wspólniczko - wesoło powiedział Josh. Nie możemy tracić czasu.
Przytrzymał drzwi, kiedy wsiadała. Boże, tak mało brakowało, pomyślał, obchodząc
samochód. Zaledwie musnął wargami, zwalczając pragnienie poczucia smaku jej poca-
łunków. Gdyby poddał się i pocałował tak, jak tego pragnęło jego ciało, nie byłoby
możliwe, żeby opuścili garaż w najbliższym czasie. Powiedzmy w ciągu tygodnia lub
R S
dwóch.
Wsiadł, zapalił silnik i włączył elektroniczne otwieranie garażowych drzwi.
- W porządku, jestem otwarty na twoje propozycje co do zwycięstwa w tym rajdzie.
Laura patrzyła przez boczną szybę i zastanawiała się, co wódz zrobił Joshowi.
Wiedziała, jak bardzo pragnął wziąć ją w ramiona i pocałować. Mówiły o tym jego oczy i
usta. Czuła to. Więc dlaczego tego nie zrobił?
Westchnęła cicho w odpowiedzi na słowa Josha.
- Nie trzymamy się naszego rozkładu? - zapytała, kiedy skręcił w Main Street.
- Nie bardzo. Wypadliśmy już z niego w ciągu pierwszych dwóch godzin.
Rozśmieszyło ją rozgoryczenie w głosie Josha. Mogła mu powiedzieć, że takie
planowanie nigdy nic nie daje. Dzieci nigdy nie rodzą się w wyznaczonym czasie,
samoloty przylatują albo za wcześnie, albo za późno. Notesy lekarzy, z pacjentami
pozapisywanymi co piętnaście minut, to czysta komedia. Kiedy czekała na wizytę, była
zadowolona, jeżeli została przyjęta tego dnia, na który została zapisana.
Życia nie można sobie zaplanować, trzeba po prostu żyć. Wysiadła z samochodu i
poszła za Joshem.
- Pójdziesz i przekonasz Eda, a ja popilnuję reklamy. Josh postawił torbę z
narzędziami na chodniku i skrzywił się.
- Widać, że jeszcze nie spotkałaś Eda.
Odpowiedziała mu uśmiechem.
Kiedy otworzył drzwi, zadźwięczał dzwonek. Wszedł do środka. Zaciekawiona po-
patrzyła przez szybę. Mina jej zrzedła, kiedy zobaczyła ogromnego mężczyznę, wolno
wychodzącego z zaplecza. Był ubrany w biały fartuch, czarne, kozackie spodnie i oficerki.
Czy to był Ed? Miał około dwóch metrów wzrostu i ważył chyba ze sto czterdzieści
kilogramów - wyglądał jak zawodowy zapaśnik. Zagrodził drogę do dwóch fryzjerskich
foteli z czerwonej skóry. Widać, że dyskutował z Joshem. Obserwowała, jak Josh
wyjaśnia, po co przyszedł. Krzaczaste brwi Eda uniosły się ze zdziwienia. Josh musiał mu
powiedzieć, o co chodzi, bo wskazał ręką na reklamę.
Laura wstrzymała oddech, twarz Eda zrobiła się kredowobiała; zacisnął ręce i
gwałtownie pokręcił głową. Josh pokazał mu listę. Laura z wrażenia zaczęła gryźć dolną
R S
wargę. Mężczyźni zaczęli się kłócić. Po chwili, która wydała się wiecznością, Josh
wyszedł uśmiechnięty.
- I co, masz? - zapytała. Popatrzył na nią i westchnął.
- Mówiłem ci przecież, żebyś tak nie robiła.
Z ubolewaniem pokręcił głową i delikatnie pocałował ją w usta. Patrzył, jak
zaczerwieniła się ze zdziwienia i zakłopotania.
- Ed poszedł wyłączyć prąd.
Jego uśmiech miał w sobie coś chłopięcego - rozbawiło to Laurę.
- Czemu nie powiedziałeś, że Ed jest taki ogromny? Przez chwilę myślałam, że już
po tobie.
- Ja też. Ed jest z natury łagodny jak baranek i oddałby ostatnią koszulę. Ale jeśli
chodzi o jego zakład... Nie był zadowolony, kiedy ktoś pożyczył fotele w zeszłym roku.
Ale wyjaśniliśmy, że to taki amerykański zwyczaj. Były pierwszymi rzeczami, które
wróciły na swoje miejsce po zakończeniu rajdu.
Ciarki przeszły po plecach, gdy wyobraziła sobie reakcję fryzjera, kiedy zobaczył,
że nie ma jego ulubionych foteli.
- Jak go przekonałeś, żeby pozwolił nam wziąć reklamę?
- Pokazałem listę i zgodził się ze mną, że o to właśnie chodzi. Wyjaśniłem, że jeśli
ja wezmę reklamę, będzie mógł przypilnować, czy dobrze wymontuję.
Kiedy Ed do nich wyszedł, Laura otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Był jeszcze
potężniejszy, niż myślała.
- Ed, przedstawiam ci moją partnerkę, Laurę Bryant. Przeprowadziła się właśnie do
Union Station i będzie pracowała w redakcji naszej gazety.
- Miło ciebie poznać - grzmiącym głosem powiedział Ed, potrząsając ręką Laury.
Była zaskoczona, że tak delikatny był jego uścisk.
- Dziękuję, Ed.
Popatrzył na nią z uśmiechem i zwrócił się znowu do Josha:
- Czy ona mieszka sama w tym domu nawiedzonym przez duchy?
Josh poczuł na sobie oskarżycielski wzrok. Czy to jego wina, że kupiła ten dom?
Nie było go w mieście, kiedy tu przyjechała.
R S
Laura położyła dłoń na ramieniu Eda.
- Josh nie ma nic wspólnego z tym, gdzie mieszkam.
- Przecież jest twoim partnerem.
- Tak, ale tylko podczas Rajdu Szperaczy. Dom jest mój i bardzo mi się podoba.
- Żadnych duchów? - Aby upewnić się, że używa właściwego słowa, Ed rozpostarł
szeroko ramiona i zajęczał: - Uuuu...
Laura mocno zacisnęła usta, żeby nie parsknąć śmiechem. Wyglądał przekomicznie,
machając rękami i zawodząc. Miała ochotę powiedzieć o jednym, który mieszka na
drugim piętrze, ale powstrzymała się.
- Żadnych duchów, zjaw i innych straszydeł. Ed nie wyglądał na przekonanego.
- Ale kiedy zobaczysz jakiegoś, daj mi znać, dobrze?
- Jeżeli będzie mi dokuczał, zawiadomię cię. No to dogadaliśmy się, wyczytała z
jego twarzy.
- Josh, zdejmiesz reklamę, tylko uważaj. A Laura pójdzie ze mną, pokażę jej
fotografie moich chłopców. Oni nie boją się duchów - tu znacząco spojrzał na Josha.
Josh odprowadził ich wzrokiem. Co Ed miał na myśli? On sam nie bał się duchów.
Nie istniały. Jeżeli Laura natknęłaby się na jakiegoś, powinna go wezwać. Z uratowania
takiej dziewczyny jak Laura mógł mieć wiele korzyści.
Laura odsunęła pusty talerz i spojrzała na Josha.
- Przecież mówię, Miami Vice zaczynało się ujęciem z flamingami.
- Błąd, na początku było bikini. Bikini w groszki, dokładniej mówiąc. - Josh sięgnął
po torebkę z ziemniaczanymi chipsami.
- Jak na gliniarza, to nie jesteś spostrzegawczy. - W tej chwili Josh zrobił groźną
minę. Westchnęła. - No dobrze, co teraz robimy?
- Weźmiemy obie rzeczy. Masz bikini? A ja wiem, gdzie możemy znaleźć flaminga.
- Zaraz je będziesz miał. - Wstała i weszła schodami na górę.
Sprawdził godzinę na kuchennym zegarze i jęknął. Trzecia po południu. Zostało
tylko piętnaście godzin, a mieli dopiero trzydzieści siedem przedmiotów, licząc flaminga i
bikini. Jak miał sobie zdobyć autorytet w mieście, skoro nie potrafił rozwiązać zagadek?
Na nowo sięgnął po kartkę i zaczął czytać kolejny raz.
R S
Chwilę później zeszła Laura, położyła na stole małą torebkę i też zabrała się do
czytania. Josh spojrzał na to, co przyniosła, i oniemiał. To był wręcz mikroskopijny wore-
czek. Niemożliwe, żeby mogła zmieścić tam cały kostium.
- Lauro, myślę, że potrzebujemy obu części bikini. Spojrzała znad słownika i
poprawiła okulary na nosie.
- Są w tej torebce.
Josh poczuł pot na czole. Boże, zmiłuj się, to, co było w tym maleńkim zawiniątku,
Laura zakładała do opalania. Musi używać całe morze olejku do opalania. Omijając wzro-
kiem torebkę, sięgnął po szklankę z mrożoną herbatą.
- Zatrzymaj się - krzyknęła Laura.
Josh natychmiast nacisnął na hamulce i złapał książki, zsuwające się z siedzenia.
- Co jest?
- Nic, nic. Cofnij samochód, tylko powoli i cicho.
Zamruczał coś pod nosem i wrzucił wsteczny bieg. Przynajmniej tym razem niczego
nie przejechał. Pewnie zobaczyła petunię na ludzkich nogach, tańczącą walca na drodze.
- Tam, patrz!
Josh zatrzymał samochód i popatrzył we wskazanym kierunku. Ze zdumienia aż
zdjął nogę z hamulca i gdyby nie Laura, cofając ciężarówkę, przewróciłby stojące za nim
kosze na śmieci.
Laura odwróciła się i przez tylną szybę zdążyła zauważyć, jak jeden z koszy odszedł
kilka kroków dalej. Znalazł się na trawniku, co dawało mu widok na ulicę i okoliczne
domy, ostrożnie się tam usadowił. Z wyrzutem w głosie Laura powiedziała:
- Prawie najechałeś na Harleya.
- Zapomnij o nim. Czy widziałaś, co nieśli Frank i Mary?
- To byli oni? Nie poznałam ich z tym kajakiem na głowach.
- Pomarańczowe buty Mary i bermudy koloru fuksji to znak rozpoznawczy. A teraz
powiedz, co zobaczyłaś?
- Najpierw ten kajak, a potem śmiesznie wyglądającego psa.
Josh podniósł wzrok znad słownika, w którym zapisywał coś na marginesie.
- To nie był pies, Lauro. To był kozioł.
R S
- Jesteś pewien?
- Tak. Wiem, jak wygląda kozioł.
- Wyobraź sobie, że ja też - odgryzła się. - Mówię ci, że to był jakiś dziwaczny pies.
- Nie miałaś okularów, a oni byli o pięćdziesiąt metrów stąd. To był kozioł.
Stanęła przed nim z założonymi rękoma.
- Czy robisz sobie żarty z moich okularów?
- Nie - wyszeptał i odpinając pas, nachylił się do niej. - Uważam, że są
zachwycające.
Delikatnie odgarnął jej z czoła kosmyk włosów rozjaśnionych słońcem.
- Czy wiesz, że patrząc ci w oczy, mogę powiedzieć, o czym myślisz. Wszystko się
w nich odbija.
Laura nerwowo zwilżyła językiem wargi. Jeżeli naprawdę tak było, to mogła mieć
poważne problemy. Właśnie teraz pragnęła, żeby pocałował ją tak, jak poprzedniej nocy,
tam na dachu. Chciała znowu poczuć, jak krew zaczyna szybciej krążyć, a fala gorąca
opływa uda. Ich spojrzenia spotkały się, kiedy modliła się, aby odczytał wszystkie jej
myśli, a jednocześnie tak bardzo się tego bała.
Ciało Josha momentalnie zareagowało na pożądanie błyszczące w jej oczach.
Oddech stał się głośniejszy, mięśnie stężały i czuł wzbierające podniecenie. Pragnął tej
kobiety. Laura poczuła na wilgotnych ustach palący dotyk jego drżących palców. Czy
byłaby aż tak podniecona, leżąc nago obok niego?
Pochylał się, aby poczuć smak gorących warg, kiedy nagły ruch na drodze odwrócił
jego uwagę. Przechylił głowę i zobaczył, jak na środek wychodzi pogięty kosz na śmieci.
Jęknął z zawodu, a dłonie zacisnęły się, kiedy usłyszał przytłumiony głos:
- Hej, wy dwoje, wszystko w porządku?
Laura zamrugała oczami i spojrzała na uszkodzony pojemnik. Coś było z nią nie w
porządku. Była gotowa zedrzeć koszulę z szeryfa i sama pokierować obrotem spraw. Do
diabła, co ona wyprawia.
Josh odchrząknął.
- Tak, Harley. Mam nadzieję, że nie wystraszyliśmy cię zbytnio.
- Po porannej walce z dobermanem Wilsonów, który chciał koniecznie mnie
R S
przewrócić, wasz zderzak to drobnostka.
Laurze udało się wydobyć z siebie drżące przywitanie:
- Cześć, Harley.
Kosz na śmieci zrobił coś, co miało być ukłonem.
- Witam, młoda damo. Musisz być Laurą, która już mnie pozdrawiała.
Oblała się rumieńcem. Teraz wydało się jej głupie, że pukała i witała się z każdym
napotkanym koszem na śmieci.
- Ile razy dobrze trafiłam?
- Cztery i chcę ci podziękować za uprzyjemnienie mi tej nocy. - Harley odwrócił się
i zaczął iść w dół ulicy.
- Nie ma za co - krzyknęła za nim Laura. Na rogu skręcił i straciła go z oczu.
Josh wrócił na miejsce za kierownicą i zapiął pas. Nic tak nie psuje nastroju, jak
rozmowa z koszem na śmieci - pomyślał. Był zdenerwowany, że został przyłapany na
pieszczotach w samochodzie. W końcu był trzydziestoletnim mężczyzną, a nie
napalonym, szesnastoletnim uczniakiem.
Laura popatrzyła na Josha. Wyglądał groźnie. Czy zdenerwowało go pojawienie się
Harleya, czy nagłe, szaleńcze pożądanie? O co chodziło? Czy nie była dla niego
wystarczająco dobra? Miała przyzwoitą pracę, własny dom i na dodatek osobistego ducha
opiekuńczego. Jej wygląd był do przyjęcia, figura prowokowała gwizdy uznania, zęby
miała białe i równe. Czego więcej mógłby chcieć mężczyzna?
Westchnęła cicho. Może i to dobrze, że Josh jej nie dotknął. Nie miała wątpliwości,
jak zareagowałby wódz, Mruczący Niedźwiedź. Zaczynała lubić to miasto i Josha. Nie by-
ło sensu narażać ich na gniew wodza.
Josh usłyszał westchnienie i zazgrzytał zębami. Zwolnił ręczny hamulec i wrzucił
pierwszy bieg. Z największą ostrożnością zjechał z krawężnika. Rozluźnił dłonie kurczo-
wo zaciśnięte na kierownicy.
- Co jeszcze nieśli Frank i Mary?
R S
Rozdział 5
- Josh! - zaszeptała Laura. - Coś obwąchuje moją kostkę!
Trzymając wiadro, popatrzył na coś, co w ciemności majaczyło obok nogi Laury.
- To tylko jedno z prosiąt. Uważaj, żeby na nie nie nastąpić.
Oświetlając koryto, schyliła się i poklepała zwierzątko.
- Cześć, maluszku, obudziłeś się? - Prosiak Zakwiczał i otarł się łebkiem o jej dłoń.
- Patrz, ono mnie lubi.
Josh przechylił koryto i wybrał z niego resztę wody.
- Gratuluję, ale bądź ostrożna, jest wart tyle złota, ile waży. - Odstawił puste koryto
i wiadro.
Poklepała prosię i lekko popchnęła w stronę matki i reszty śpiącego rodzeństwa.
Roześmiała się, kiedy zapiszczał i uderzył ryjkiem w jej but.
- Sam dam sobie z tym radę - powiedział Josh. - Ty weź wiadro i latarkę.
Podniósł koryto i skierował się do furtki. Otwierał ją właśnie, kiedy zobaczył lufę
wycelowanej w siebie dubeltówki.
- Jeszcze jeden krok i koniec z tobą!
- Charlie, na Boga, odłóż tę strzelbę, zanim zrobisz komuś krzywdę.
- Josh, to ty?
- Gdybyś miał tu lepsze oświetlenie, zobaczyłbyś, że to ja. - Josh poczuł na piersi
dotyk podwójnej lufy. Charlie McPhearson był nieobliczalny, gdy chodziło o Annabellę,
nagrodzoną, cętkowaną świnię.
- Nie dotknęliśmy ani Annabelli, ani prosiaków. Przyszliśmy tylko po koryto na
wodę. - Zasłonił sobą Laurę.
- Kto stoi za tobą?
Zamknęła oczy i zaczęła modlić się, żeby Charlie nie zastrzelił ich za wejście na
cudzy teren. Nie chciała umierać, a w szczególności w świńskiej zagrodzie. Gdzie, u licha,
jest wódz? Przez ostatnie dziesięć lat nie odstępował jej na krok, a teraz, gdy był naprawdę
potrzebny, nie było go. Zrobiła krok i przytuliła się do pleców Josha.
- Charlie, odłóż strzelbę, straszysz Laurę - głos Josha zabrzmiał ostro i
R S
zdecydowanie. Kogo, do diabła, oszukiwał? Sam był przerażony, że Charlie'emu obsunie
się palec i zastrzeli oboje jednym strzałem.
Odetchnął z ulgą, kiedy strzelba powoli opadła.
- Dziękuję. Chciałbym ci przedstawić moją partnerkę podczas rajdu, Laurę Bryant.
Mieszka tu od kilku dni i będzie pracować w naszej gazecie.
Charlie zobaczył niewyraźną sylwetkę Laury, wyłaniającą się zza Josha.
- Czy to, co tu robicie, ma związek z rajdem? - zapytał.
- Tak - potwierdził Josh. - Koryto Annabelli to jeden z fantów. Ponieważ jest wpół
do trzeciej w nocy, myślałem, że nie będziesz zachwycony, jeśli zapukamy do ciebie i
poprosimy o nie. Zresztą zostawiłem ci wiadomość w drzwiach. Wyjaśniłem, że bierzemy
koryto i oddamy je jutro, jak tylko skończy się rajd.
- Mieliście zamiar zostawić Annabellę bez wody? - zapytał z oburzeniem Charlie.
- Najpierw chciałem zostawić napełnione wiadro, ale pomyślałem, że któreś z
prosiąt mogłoby je przewrócić i zranić się. Wstajesz bardzo wcześnie, więc zająłbyś się
Annabellą.
Charlie chwilę pomyślał i pokiwał głową z uznaniem.
- Skąd wiedzieliście, że macie szukać koryta do wody?
- Salon dla chrząkających rycerzy z zagrody? - Josh powtórzył mu zagadkę.
- A jak domyśliliście się, że chodzi o moją Annabellę? Laura odzyskała głos:
- Jak tylko odgadliśmy, że chrząkający rycerze to prosiaki, Josh powiedział, że to na
pewno jest Annabella. Jest tu znaną osobistością - dodała.
Charlie dumnie wyprostował się. Jego ukochane zwierzęta zostały nazwane
rycerzami. Spodobało mu się to.
- W porządku, możecie zabrać koryto, ale pod jednym warunkiem.
Josh spojrzał pytająco na Laurę.
- Jakim?
- Chciałem nazwać prosiaki imionami krewnych żony, ale zmieniłem zdanie.
Potrzebuję ośmiu imion rycerzy, wiecie, tych od Okrągłego Stołu.
- Masz na myśli Króla Artura i Rycerzy Okrągłego Stołu? - zapytała Laura.
- Artur? Podoba mi się. Ładnie brzmi. Wymyślcie jeszcze siedmiu.
R S
- Sir Lancelot - powiedział Josh.
- Czy wśród prosiąt są samice? - zapytała Laura.
- Dwie.
- Więc, królowa Ginevra i Morgan Le Fay.
- To już czworo - stwierdził Charlie.
Laura wytężyła pamięć i dodała jeszcze jedno imię:
- Sir Gawain.
Josh nie mógł sobie przypomnieć pozostałych rycerzy.
- A co z Merlinem? Był czarnoksiężnikiem Króla Artura.
Charlie uśmiechnął się.
- Owszem, niech będzie. Jedno z moich prosiąt jest bardzo zmyślne.
Laura spojrzała w dół, na prosiaka starającego się zjeść jej sznurowadło i zadała
sobie pytanie, czy takie coś może wyglądać inteligentnie.
- Jedno z nich możesz nazwać Camelot.
- Czy to było miasto, gdzie mieszkał król?
- To była jedna z jego siedzib - odpowiedział Josh.
- Camelot brzmi o niebo lepiej niż Mildred. Jeszcze jedno imię i możecie zatrzymać
koryto do jutrzejszego popołudnia.
Josh popatrzył na Laurę. Dokładnie w tej samej chwili zalśniły im oczy i zgodnie
wykrzyknęli:
- Ekskalibur.
- Czy to nie jest samochód?
- Zgadza się, jest taki, ale przede wszystkim tak się nazywał miecz króla Artura.
- No, całkiem niezłe imiona dla moich świnek - ucieszył się Charlie.
- Z tego co słyszałam, to bardzo niezwykłe świnki - powiedziała Laura.
- Masz całkowitą rację, moja droga. - Jego głos brzmiał dumnie.
- Dzięki za koryto, Charlie. Zwrócimy je, jak tylko będzie po wszystkim.
- Nie trzeba. Przyjadę jutro na ogłoszenie wyników. Wtedy je sobie odbiorę. Miło
było ciebie poznać, Lauro.
- Mnie też, panie McPhearson - odkrzyknęła Laura, spiesząc za Joshem.
R S
Laura musiała przytrzymać się, kiedy Josh gwałtownie skręcił z głównej ulicy w
boczną, wyboistą drogę.
Zerknęła na niego. Nie powiedział ani słowa od opuszczenia podwórka
McPhearsona. Nagle samochodem zarzuciło i leżące obok książki spadły na podłogę.
Szoferka była pełna kartek, notesów, pustych papierowych kubków i opakowań po cze-
koladkach, bo od momentu rozpoczęcia rajdu, używali jej jako tymczasowego biura.
Laura obserwowała drogę. Josh pewnie prowadził samochód, starając się omijać
dziury, koleiny i gałęzie przerośniętych krzaków.
- Dokąd my właściwie jedziemy?
Nie odpowiedział jej. Mocniej uchwycił kierownicę, pokonując zakręt. Zahamował i
zatrzymał samochód wśród chmury kurzu. Odpiął pasy i odwrócił się do niej.
Zrobiła to samo. Zanim Josh zgasił światła, zdążyła zauważyć stary, opuszczony
dom, stojący nieco dalej. Byli na kompletnym pustkowiu. Ciche kumkanie żab pozwalało
się domyślić, że gdzieś niedaleko jest staw.
- Ostatnimi dwoma przedmiotami, jakie odgadli, były płatki zbożowe i zęby.
- Nie sądzę, żebyśmy znaleźli tu coś, czego potrzebujemy - powiedziała z
wahaniem.
- Nie obchodzi mnie rajd. - Jego głos był niski i jakiś dziwnie zmieniony.
Laurę przebiegł dreszcz. Co mogło go zdenerwować? Splotła drżące dłonie i
wyszeptała zmieszana:
- Nie rozumiem.
Wyciągnął ramię i przyciągnął ją do siebie.
- Czy nie rozumiesz, jak mało brakowało, żeby cię zastrzelił?
Oparła się rękoma o Josha i spojrzała mu w oczy. Zaczęła się zastanawiać, o czym
mówił. Strzelba nie była wycelowana w nią. A zresztą, przecież nie o tym chciał z nią
rozmawiać. Bicie jego serca było jednoznaczną odpowiedzią. Uniosła ręce i objęła go za
szyję. Czuła bijące serce i przyspieszony oddech. Musiało mu na niej zależeć, skoro tak
przejął się tym incydentem z Charlie'em. Błagając gorąco wodza, Mruczącego
Niedźwiedzia, aby nie zbliżał się do nich, przytuliła się do Josha i słodko poprosiła:
- Pocałuj mnie.
R S
Serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi na dźwięk tych słów. Nie powinien tego
robić, ale do diabła, przecież oboje mogli zostać zastrzeleni. Jęknął z pożądania, nachylił
się i pocałował. Gorąca fala oblała ciało Laury, serce uderzało nierównym rytmem. Zaczął
obsypywać pocałunkami szyję, a potem znowu usta.
Lekko przygryzł zębami jej dolną wargę, a ona przesunęła po niej koniuszkiem
języka. Jego usta były natarczywe. Josh nie przerywał pocałunku. Kiedy usiadła mu na
kolanach, piersi przylgnęły mocno do jego ciała. Oparła się plecami o kierownicę. Josh
płonął z pożądania. Nawet przez cienką, bawełnianą bluzkę czuła rozpalone dłonie i
wyobraziła sobie, co będzie, kiedy dotkną skóry. Całował teraz policzek. Odetchnęła
głęboko. Josh zaczął pieścić językiem ucho. Było jej tak dobrze w jego ramionach.
Wędrowała przez nieznaną krainę rozkoszy. Zapragnęła mieć go w łóżku. Chciała go
nagiego, rozpalonego i silnego. Czuła się nieco zażenowana własnym, niepohamowanym
pragnieniem, ale ekscytowało ją to. Chociaż była dziewicą, znała i rozumiała ludzkie
ciało. Odchyliła głowę, odsłaniając szyję dla pocałunków. Poczuła dotyk ust na gładkiej
skórze. Starała się powstrzymać drżenie rąk, kiedy przesunął dłonie wzdłuż talii, aż
dotknął piersi. Usta wyszeptały jego imię. Zamknęła oczy i oddała się rozkoszy.
Wstrzymała oddech, kiedy palcami objął twardniejące sutki.
Nagle zauważył ostre, niebieskie i czerwone światło. Gliniarze! Ogarnęła go panika.
Odsunął Laurę i cicho zaklął.
Natychmiast oprzytomniała i rozejrzała się, co tym razem wymyślił wódz.
Spodziewała się jakiegoś olbrzyma atakującego ciężarówkę albo kilkumetrowego
grzechotnika, zwieszającego się z dachu. Zamiast tego ujrzała stojący za nimi wóz
patrolowy z włączonymi światłami.
Spojrzała na Josha, oświetlanego pulsującym światłem. Poczuła się zawiedziona i
jednocześnie szczęśliwa. Żal jej było, że przeszkodzono w takiej chwili, ale z radością
odkryła, że wódz nie miał z tym nic wspólnego. Czy w końcu pozwoli jej samej kierować
własnym życiem, czy tylko traktuje Josha w specjalny sposób?
To chyba samochód Cala, zastępcy Josha, pomyślała. Nie mogła powstrzymać się
od śmiechu. Szeryf został przyłapany na pieszczotach w samochodzie przez własnego
podwładnego.
R S
Josh popatrzył we wsteczne lusterko, a potem rzucił gniewne spojrzenie na
zanoszącą się śmiechem Laurę. Tylko tego jeszcze brakowało. Był wykończony, głodny i
podniecony. Kiedy ujrzał policyjny wóz, na ułamek sekundy powróciły młodzieńcze lata,
kiedy to patrole ciągle starały się przyłapać go na czymś. Wtedy instynktownie odpychał
od siebie bliską osobę, aby w pojedynkę stawić czoła policji. Dobrze, że pulsujące światło
samochodu uniemożliwiło Laurze zobaczenie jego zaczerwienionej twarzy. Było mu
trochę wstyd za reakcję ciała. Wysiadł z samochodu, trzaskając drzwiami. Szedł powoli w
stronę wozu patrolowego. Obiecał sobie, że pewnego dnia będzie się śmiał z tego wszy-
stkiego. Może jeszcze nie jutro ani za tydzień, ale kiedyś zacznie traktować takie sytuacje
z humorem.
- Josh, proszę cię, czy nie możemy po prostu pójść do łóżka? - zapytała Laura.
Zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na nią. Byli na podwórku domu dziadków.
Rozsądek mówił, że miała na myśli spanie, ale ciało koniecznie domagało się innej
interpretacji. O Boże, był strasznie zmęczony, a Laura wprost zasypiała na stojąco.
- Obiecuję, że za dziesięć minut będziesz już leżała w łóżku. To ostatni postój.
Zostawiłbym cię w samochodzie, żebyś się przespała, ale nie możemy ryzykować
rozdzielenia się. Wszystko byłoby stracone.
Przezwyciężając senność, Laura potakująco kiwnęła głową. Ile to już godzin była na
nogach? Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, że tyle samo co Josh, ale on trzymał się
nieźle.
- W porządku, już nie chce mi się spać. - Popatrzyła na dom. - Co stąd weźmiemy?
Podeszli do drzwi; wyjął klucz i włożył do zamka.
- Ostatni przedmiot.
Nie zapalając światła, wprowadził ją do pokoju i posadził w miękkim fotelu.
- Bądź cicho i nie ruszaj się - szepnął jej do ucha.
Skuliła się i westchnęła. Przymknęła oczy, starając się przypomnieć, co figurowało
na końcu listy. Kiedy Josh wrócił do samochodu po rozmowie z Calem i pojechali na
obiad, pamiętała, że weszli do lokalu tylnymi drzwiami, prosto do kuchni. Zauważyła
chłopięcy uśmiech Josha, kiedy kucharz dał im opakowanie płatków zbożowych. Teraz, w
ciemnościach i narastającej senności, nie była w stanie przypomnieć sobie, co było tym
R S
ostatnim przedmiotem. Josh bezszelestnie zbliżył się do fotela.
- Chodźmy. - Nie było odpowiedzi. Przysunął się bliżej. - Laura?
Odetchnęła głęboko z zadowolenia i usadowiła się wygodniej w fotelu.
Josh uśmiechnął się. Spała. Ostrożnie włożył trzymane pudełko do kieszeni i
delikatnie wziął Laurę na ręce. Przytuliła się do piersi i wyszeptała jego imię. Ogarnęło go
dziwne uczucie. Jednocześnie zachwyt, siła i pożądanie, kiedy poczuł ją tak blisko siebie.
Patrząc na twarz Laury, mocniej otoczył ją ramionami. Cztery dni! Spotkali się zaledwie
cztery dni temu. Jak to możliwe, że tak szybko ją pokochał?
Po cichu wyszedł z domu. Przez oświetlone księżycem podwórze zaniósł Laurę do
mieszkania. Spojrzał na kanapę, ale po chwili skierował się do sypialni.
Delikatnie położył ją na błękitnej pościeli, zdjął kurtkę i buty. Odgarnął niesforny
lok z czoła i pocałował czule w czubek jej nosa. Nastawił budzik, wyłączył światło i
zszedł na dół.
Obudziła się nagle z uczuciem, jakby ktoś ją dusił. To niebieski koc owinął się
wokół nóg i ramion, tak że nie mogła się poruszyć. Wygrzebując się spod niego, spojrzała
na zegarek. Było wpół do jedenastej, a ona leżała w łóżku Josha! Sama i w ubraniu.
Uwolniła się z koca i krzywiąc się wstała. Nic dziwnego, że miała koszmarny sen.
Nie można spać spokojnie w ubraniu. Czasem sytuacja wymagała jakiegoś okrycia, jak na
przykład zeszłej nocy. Ale dzisiaj spać w dżinsach, bieliźnie, bluzce i białych skarpetkach
to trochę za dużo. Odgarnęła do tyłu włosy i poszła do salonu.
Na widok Josha śpiącego na kanapie serce szybciej zabiło. Leżał na brzuchu z
twarzą wtuloną w tę samą poduszkę, na której też spała. Tak bardzo pragnęła dotknąć
nagich pleców i ramion. Miała ochotę zdjąć z niego pled, aby zobaczyć, w czym sypia, ale
przemówiła sobie do rozsądku i odeszła od kanapy.
Poruszył się i zamruczał coś w poduszkę. Złapała prędko torbę i poszła do łazienki,
zanim przyłapał ją, jak stoi przy kanapie i wpatruje się w niego.
Słysząc trzaśnięcie drzwi, Josh podniósł głowę i spojrzał w tę stronę. Obudził się już
wcześniej, ale zanim zdążył założyć spodnie, Laura weszła do pokoju. Wolał udawać, że
śpi, niż żeby zauważyła, iż się przebudził, a właściwie pobudził. Odrzucił przykrycie i
sięgnął po dżinsy.
R S
Kiedy Laura wyszła z łazienki, poczuła zapach kawy i omletów. Czuła się
wspaniale; wyspana i czysta. Skorzystała z łazienki i suszarki Josha.
Uśmiechnął się, widząc ją w kuchni. Była ubrana w szorty, bluzkę bez rękawów,
białe tenisówki i żółte skarpetki. Włosy miała wysoko związane, a w uszach złote kolczyki
w kształcie strzałek. Nie była umalowana. Odwzajemniła jego uśmiech.
- No i jak, partnerze, myślisz, że wygramy? - zapytała.
- Dzień dobry, Lauro. Wzięła od niego kubek kawy.
- Dziękuję i dzień dobry. - Usiadła i obficie polała omlet syropem.
- Dlaczego nie położyłeś mnie na kanapie? Mogłeś spać we własnym łóżku. I
powinieneś mnie obudzić, żebym się przynajmniej rozebrała.
Josh skupił się na krojeniu omletu na małe kawałki. Nie chciał myśleć o
rozbierającej się Laurze.
- Miałem wrażenie, że nie spodobałoby ci się, gdybym ja to zrobił.
Przełknęła kawałek pysznego omletu i powiedziała:
- To byłoby lepsze niż spanie z biustonoszem okręconym wokół szyi.
Upuścił widelec na talerz i wstał od stołu.
- Idę wziąć prysznic.
Zdumiona patrzyła, jak wychodzi z pokoju. Z niedowierzaniem pokręciła głową i
wstawiła jego pełen talerz do kuchenki mikrofalowej. Była dopiero jedenasta. Mieli jesz-
cze całą godzinę do rozpoczęcia pracy sędziów.
Josh położył małe pudełko na przednim siedzeniu i wyjechał z garażu. Spojrzał na
nie. Ostatnim przedmiotem do znalezienia była sztuczna szczęka.
- Joshuo Franklinie Langley. Ukradłeś zęby własnej babci! - zawołała z
przerażeniem.
- Czy ja wyglądam na kogoś, kto zrobiłby coś takiego? Zabrzmiało to jak wyrzut.
Może rzeczywiście pospieszyła się z tym osądem.
- Przepraszam, Josh. Więc, co jest w tym pudełku?
Skręcił w Main Street i zatrzymał samochód. Otworzył drzwi i odwrócił się do niej
z diabelskim uśmiechem:
- Sztuczne zęby dziadka.
R S
Zatrzasnęła drzwi i pobiegła za nim w stronę stanowiska sędziowskiego.
- Jesteś okropny. Jak mogłeś?
Wziął ją za rękę. Podeszli do stolika, wpisali się na listę i zawrócili do samochodu.
- Popatrz, tam, obok moich rodziców, siedzą dziadkowie. Czy dziadek wygląda na
zdenerwowanego?
Ida Langley i jej mąż siedzieli w pierwszym rzędzie na ogrodowych krzesłach, obok
mężczyzny - starsza wersja Josha i miło wyglądająca kobieta - pomachali do nich. Laura
zrobiła do samo. Ida uśmiechnęła się, a dziadek zrobił śmieszną minę, która zapewne
miała być uśmiechem.
- Nie wygląda na zmartwionego - przyznała Laura. - Ale to wcale ciebie nie
usprawiedliwia. Biedak nie mógł zjeść śniadania. Babcia z pewnością ugotowała mu
owsiankę albo coś takiego.
Oparła się o maskę samochodu i patrzyła, jak wpisuje się ostatnia dwójka
uczestników rajdu.
- Tylko pamiętaj, żeby mu oddać protezę przed obiadem.
Według Laury, zebrało się w parku około dwustu osób. Siedzieli na składanych
krzesełkach, oczekując na werdykt. Josh wyjaśnił, że sędziowie odczytują kolejne zagadki
i ich rozwiązania, a rajdowcy mają wyciągać odpowiednie przedmioty i układać na ulicy
przed sobą. Wygra ta para, która znalazła właściwe rzeczy. Jeżeli ona i Josh odgadli
wszystko prawidłowo, to mieliby pięćdziesiąt dwa przedmioty. Czy to wystarczy, aby
wygrać?
Sędzia główny ogłosił, że minęło południe i rozpoczynają liczenie. Z trzydziestu
siedmiu par, sześć zostało zdyskwalifikowanych. Wywoływaniu par towarzyszył doping
tłumu.
Kiedy Josh usłyszał ich imiona, pociągnął Laurę i wyszli przed samochód. Miała
nadzieję, że nikt nie zauważy jej zaczerwienionych policzków.
Josh zdjął plandekę, a ona sięgnęła po listę. Pierwszych dwóch rzeczy nie mieli.
Liczba przedmiotów rosła przed samochodami. Niespokojnie rozglądając się dookoła,
Laura i Josh starali się ustalić, kto ma ich najwięcej. W tłumie rozległy się oklaski, kiedy
wyczytano wskazówkę zegarową i Josh dumnie wyjął ją z bagażnika.
R S
Laura popatrzyła na Franka i Mary, którzy stali, śmiejąc się z ich żałośnie małej
gromadki.
Kozioł albo tak dziwnie wyglądający pies ogryzał korzeń, który gdzieś wykopał, i
dodali to do rzeczy wyjętych z bagażnika.
Odświętnie ubrana starsza para stała obok samochodu marki Plymouth, trzymając
płytę nagrobkową. Laura z trudem powstrzymywała śmiech na widok dwóch farmerów,
uchylających przed nimi kapeluszy.
Josh obserwował Laurę. Zachowywała się wspaniale. Gdy ktoś zgłaszał się z
przedmiotem, którego nie mieli, najgłośniej klaskała, wyrażając uznanie. Przestał liczyć
punkty innym parom. W tej chwili nie było już ważne, czy wygra czy też przegra. Znalazł
coś o niebo ważniejsze od nagrobków czy basenów dla ptaków - znalazł Laurę.
Kiedy sędzia ogłosił, że czekają na różowe flamingi, które rozpoczynają czołówkę
Miami Vice, Laura wydała okrzyk radości i wyciągnęła plastykowego ptaka. Jak mała
dziewczynka pokazała Joshowi język i z dumą położyła flaminga obok pozostałych
przedmiotów.
Przy dziewięćdziesiątej zagadce, Laura zaczęła z nerwów obgryzać paznokcie.
Muszą wygrać! To znaczy tak wiele dla Josha. Zasłużył na wygraną. To w niego była
wycelowana strzelba. Posunął się aż do kradzieży sztucznej szczęki dziadka i wziął
wypchanego psa Snoopy'ego od małego dziecka. Nieważne było, że staruszek dopingował
go z zaangażowaniem, a maluch Cameronów był szczęśliwy, mając przypiętą odznakę
szeryfa. Liczyło się, żeby wygrał i pokazał miastu, że zasługuje na szacunek i zaufanie.
- Zanim odczytam dziewięćdziesiątą szóstą zagadkę, mam dla was specjalną
wiadomość.
Wszyscy ucichli i zwrócili się w jego stronę. Josh uścisnął rękę Laury.
- Według ostatnich obliczeń, mamy potrójny remis.
Wśród zebranych zawrzało. Zaczęły się gorączkowe zakłady, stawiano na
faworytów. Zespół muzyczny zaczął grać wesołą piosenkę, podczas gdy sędzia starał się
opanować sytuację.
Josh zaczął dawać dziwne znaki Loganowi stojącemu wśród publiczności i zapytał:
R S
- Ile mamy z tych ostatnich pięciu przedmiotów? Laura sprawdziła listę i bagażnik
w samochodzie.
- Cztery. Dlaczego pytasz?
- Logan, mój ojciec i dziadkowie liczyli punkty. Wyszło im, że wszystko
rozstrzygnie się między braćmi Kowalskimi, Paulysami i nami.
- Czy cztery, to wystarczająco?
- Zależy co oni mają.
Westchnęła i przeczytała po raz kolejny ostatnią zagadkę.
Mógł się nim posłużyć Dawid - wciąż nic jej to nie mówiło. Oklaskiwała pozostałe
pary, obserwując, co znaleźli pastor i jego żona oraz bracia Kowalscy.
Josh wziął Laurę za rękę i przyciągnął do siebie, kiedy czekano na ostatnią zagadkę.
- Jeżeli pastor i Kowalscy mają to coś, to jest remis, jeżeli nie, wygraliśmy.
Sędzia odchrząknął:
- Zagadka brzmi: Mógł się nim posłużyć Dawid. Chodzi oczywiście o walkę
Dawida z Goliatem. Jak wiecie, użył on procy. A rzecz, której szukamy, to biustonosz.
Rozległy się okrzyki i gwizdy, kiedy jedna z drużyn podniosła w górę biustonosz
wyjątkowo dużego rozmiaru. Josh wysunął się do przodu, żeby popatrzeć na wystawioną
na widok publiczny bieliznę jakiejś kobiety o dość okrągłych kształtach. Sypały się żarty i
domysły co do właścicielki.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, kiedy zażywna pani Plume, która miała około
osiemdziesiątki, głośno zażądała od Kowalskich zwrotu biustonosza.
Josh był tak zajęty, że nie zauważył, jak Laura zniknęła między ciężarówkami.
Rozejrzała się dookoła i rozpięła haftkę biustonosza. Nie zdejmując bluzki, zsunęła
ramiączka i za chwilę miała go w ręku.
Wróciła w chwili, kiedy Paulysowie kładli biały, bawełniany biustonosz na swoim
stosie. Ona i Josh wygrają dzięki jej biustonoszowi.
Sędzia wyczytał imię Josha. Miał właśnie odpowiedzieć, że niestety nie mają tego,
kiedy Laura wsunęła mu nagle coś w dłoń i popchnęła do przodu.
Zdumiony uniósł rękę do góry. Trzymał kawałek brzoskwiniowej koronki i satyny.
Było to coś tak małego, że zawstydziłoby niejedną Francuzkę.
R S
Rozdział 6
Zebrani ucichli. Josh przełknął ślinę i starał się opanować. Za chwilę męska część
publiczności zaczęła z entuzjazmem wyrażać aprobatę. Delikatnie położył biustonosz na
wierzchu i cofnął się do Laury. Z kamiennym wyrazem twarzy przyglądał się innym
parom machającym fantami.
Sędzia zastukał młotkiem w stół.
- Proszę o uwagę. Mamy zwycięzców. Wygrali dzięki biustonoszowi, to znaczy
ostatniemu fantowi - poprawił się - Josh Langley i Laura Bryant.
Kiedy szli w stronę stanowiska sędziów, słyszeli owacje na swoją część,
niezadowolenie pokonanych i szelest pieniędzy zmieniających właścicieli.
Laura roześmiała się i pomachała zebranym ręką, kiedy burmistrz Union Station
wręczał jej dyplom zwyciężczyni. Josh, ze sztucznym uśmiechem, zdobył się tylko na
kiwnięcie głową i ciche podziękowanie.
Kiedy wracali, mocno uchwycił dłoń Laury. Niemalże wepchnął ją do biura,
mieszczącego się po drugiej stronie ulicy. Ciekawie rozejrzała się po pokoju, w którym
stały dwa biurka. W głębi zauważyła pustą celę.
Josh obserwował Laurę, jak tanecznym krokiem podeszła do tablicy ogłoszeniowej i
zaczęła czytać listy gończe. Czy zdaje sobie sprawę z tego, jak nierozważnie postąpiła,
zdejmując biustonosz w trakcie liczenia fantów? O Boże, teraz każdy mężczyzna w
mieście wie, jaką nosi bieliznę! Kowalscy otworzyli usta z wrażenia, pastor się zająknął, a
dziadek roześmiał się głośno i zatupał nogami z radości. Nie jest chyba tak naiwna, żeby
nie wiedzieć, jakie plotki zaczną krążyć teraz po mieście.
Oparł się o drzwi, założył ręce przed siebie i zapytał:
- Dlaczego, do diabła, to zrobiłaś?
Laura wzdrygnęła się, słysząc gniew w jego głosie. Domyśliła się, że był
zdenerwowany z powodu biustonosza, ale jakim prawem tak na nią krzyczał? Zupełnie
jakby zatrzymał ją, zaczepiającą mężczyzn na Main Street. Uniosła brwi i powiedziała po
prostu:
- Żeby wygrać.
R S
- I tak byśmy zremisowali - powiedział rozdrażniony.
- To nie to samo. - Stanęła na środku pokoju, patrząc w twarz Josha. - Czy
zabronione jest rozebranie się z czegoś w trakcie pracy sędziów?
- Nie, wszystko, co mamy ze sobą, może być wykorzystane. - Odszedł od drzwi i
wyciągnął z kieszeni spodni brzoskwiniową koronkę, którą schował zaraz po ogłoszeniu
werdyktu. Widok tego drobiazgu, leżącego na basenie dla ptaków, wydał mu się
nieprzyzwoity.
- Oczywiście, miałaś go przedtem na sobie. Wyrwała mu biustonosz z ręki.
- Zwykle wszystkie kobiety to noszą. O co ci chodzi?
- Chodzi mi o to, że ty swój zdjęłaś! - krzyknął
- Żeby wygrać! - również podniosła głos.
Podeszła do pierwszych lepszych drzwi i otworzyła je. Przed nią wisiał jakiś
sznurek. Pociągnęła za niego - zapaliło się światło. Świetnie, była w toalecie. Zdjęła
bluzkę i szybko założyła biustonosz. Otworzyła drzwi i wychodząc zgasiła światło.
Josh starał się odzyskać spokój. Laura była nowa w tym mieście i nie zdawała sobie
sprawy, jak mogą jej zaszkodzić plotki. Już wczoraj, gdyby nie zagroził Calowi służbą
drogową przez następny rok, zaczęłyby się domysły na ich temat. Przez ostatnie cztery
lata nie dał nikomu żadnej podstawy do plotkowania. Teraz z powodu Laury wszystko
może być stracone.
Już wówczas kiedy był długowłosym szesnastolatkiem, opinia o nim była krótka i
zgodna u wszystkich, sprawiał same kłopoty. Ojcowie zabraniali córkom rozmawiać z
nim, a gliniarze zatrzymywali go już za samą obecność na ulicy. Jeśli ktoś wszczął
fałszywy alarm pożarowy w szkole, on był poszukiwany. Gdy na ścianie ratusza
powypisywano farbą niecenzuralne słowa, był uważany za winnego. Rozgniewany, z
powodu głupiej dumy, nigdy się nie bronił. Wiosną, ostatniego roku nauki, Julie Burke,
rozpieszczona córka najbogatszego człowieka w mieście, zaszła w ciążę i wskazała na
niego jako ojca. Gorąco temu zaprzeczył. Jednak w mieście rosło oburzenie, że nie chce
wziąć odpowiedzialności za to, co zrobił. Jedynymi, którzy go wtedy nie opuścili, oprócz
rodziców i dziadków, byli Kelli i jego wychowawca szkolny, Ben. Na tydzień przed
uroczystościami wręczenia świadectw, zrezygnowana Julie zdecydowała się powiedzieć
R S
prawdę. To Dale Hamil, nauczyciel gimnastyki dla chłopców, zbeszcześcił błękitną krew
rodziny Burke'ów. Dziewczyna wyjechała z miasta, Dale został zwolniony i przepadł bez
wieści, a mieszkańcy Union Station starali się unikać młodego chłopaka, który został
niesłusznie osądzony.
Jak tylko odebrał dyplom, wyjechał z miasta, aby rozpocząć wymarzoną karierę. W
ciągu trzech lat ukończył wydział kryminologii na Akademii Policyjnej, a potem przez
cztery lata pieszo patrolował ulice Filadelfii.
Wrócił do Union Station wystarczająco dojrzały, żeby nie zwracać uwagi na plotki.
Do czasu. Bolało go, że z jego powodu będą obrażać i poniżać Laurę. Smutnym głosem
spytał:
- Czy zdajesz sobie sprawę, że całe miasto już się gubi w domysłach, skąd wziąłem
twój biustonosz?
Laura zaskoczona znieruchomiała. Czy mówił poważnie? Przecież całe miasto
wiedziało, że Rajd Szperaczy to zabawa.
- A czy wiesz na pewno, że Reverend Paulys trzymał w ręce bieliznę żony?
- Nie bądź śmieszna, oczywiście, że tak.
- A co z Kowalskimi i z tą miłą, starszą panią?
- Przestań, to zupełnie co innego?
- Dlaczego?
- Bo, bo przyjrzyj się swojemu biustonoszowi! - Zdenerwowany złapał się za głowę.
Gniew Laury zniknął, pozostawiając uczucie pustki. Z powodu rodzaju jej bielizny
Josh uważał, że ma dość swobodne obyczaje. Ani przez moment nie wierzyła, że ludzie
dopatrują się czegoś między nimi. Przypomniała sobie ich wspólne pocałunki. Oczy
napełniły się łzami. Gliniarz i dziwka. Nic by z tego nie było.
- Nie stwarzasz w mieście dobrej atmosfery, Josh - powiedziała stłumionym głosem.
Otworzyła drzwi i wyszła na ulicę. Odwróciła się jeszcze i dodała: - Mam nadzieję, że nie
obrażasz tak wszystkich nowych mieszkańców, inaczej nikt by tu nie przyjechał. -
Założyła okulary słoneczne i odeszła, zastanawiając się, jak by zareagował na majteczki
od kompletu, które ma na sobie.
Josh odszedł od stołu, o który się opierał. Lepiej, że tak się stało, przekonywał
R S
siebie. Plotki wkrótce ucichną i gdy przestanie interesować się Laurą, ludzie znajdą inny
temat do rozmów. Patrzył, jak znika w tłumie. Siłą powstrzymywał się, aby nie pobiec i
nie wziąć jej w ramiona. Nie chciał zranić Laury, ale stało się. Widział łzy i czuł, że łamie
jej serce.
Zaklął, kopnął krzesło i zadał sobie pytanie, dlaczego właściwie tak postępuje,
raniąc siebie i zadając tyle bólu ukochanej Laurze.
Laura uśmiechem podziękowała Loganowi za furtkę, zebrała śrubokręty i wzięła na
ręce małą Ariel Sinclair. Pomachali Kelli na pożegnanie i w trójkę podeszli do wozu
strażackiego, stojącego przy ratuszu. Starała się nie patrzeć w górę na Josha, który
zakładał z powrotem wskazówki zegara.
- Kelli ma termin wyznaczony na koniec przyszłego miesiąca, prawda? - spytała
Logana.
Logan obserwował Josha, który z drabiny śledził każdy ruch Laury.
- Lekarz mówi, że urodzi około dwudziestego ósmego, a Kelli twierdzi, że
szesnastego.
Laura roześmiała się.
- Stawiam na szesnastego. - Skręcili w Pine Street i zbliżali się do domu pastora.
- Czy wciąż upiera się, że to będzie dziewczynka?
- Oczywiście, Ariel będzie miała siostrzyczkę o imieniu Elly. - Logan pochylił się
nad córeczką i złapał ją za jeden z warkoczyków.
- Jak ci się podoba w Union Station?
- Uwielbiam je. Ludzie są przyjaźni i mili.
Przeszli przez podwórko do białego ogrodzenia. Logan postawił furtkę.
- Jak ci się podobał rajd?
- Był interesujący. - Laura puściła Ariel i patrzyła, jak mała biegnie za motylem. -
Logan, dlaczego po prostu nie zapytasz o to, co tak bardzo chciałbyś wiedzieć?
- Dlaczego myślisz, że jest coś takiego?
- Kiedy rok temu dzwoniąc obudziłeś mnie pytaniem, czy jestem tą samą Laurą, z
którą Kelli Santa Fe przyjaźniła się, gdy miała osiem lat, nie owijałeś niczego w bawełnę.
Logan przykręcił pierwszy zawias. Popatrzył na Laurę.
R S
- Co się stało między Joshem a tobą?
- To nie twoja sprawa. - Odwróciła wzrok. Zajął się drugim zawiasem.
- Masz rację, nie moja. - Popatrzył na córkę i uśmiechnął się. - To wygląda
śmiesznie. Oboje byliście tacy weseli podczas liczenia fantów, ale gdy tylko ogłosili was
zwycięzcami, uciekliście od siebie najszybciej, jak tylko było można. Dziwne jest też to,
że Josh o mało co nie spadł z drabiny, przyglądając ci się przed chwilą na ulicy.
Laura starała się opanować uczucie radości. Logan musiał się mylić.
- Pewnie tylko czekał, kiedy zacznę podrywać Sylasa albo Harleya.
Logan usiadł na ziemi i popatrzył bacznie na przyjaciółkę żony.
- Słucham?
Laura uderzyła kamień czubkiem buta i skrzywiła się.
- Twój przyjaciel, Josh, myśli, że jestem dziwką.
- Dlaczego?
- Z powodu mojej bielizny.
- A miałaś ją na sobie, czy zdjęłaś? - spytał, ale zaraz szybko dodał. - Nie, lepiej mi
nie odpowiadaj. Powinnaś chyba porozmawiać o tym z Kelli. Chociaż właściwie to też nie
jest dobre wyjście. Kobieta w zaawansowanej ciąży ma często złe dni i mogłabyś trafić na
taki. O rany, żona w ciąży to też niezły problem dla męża.
Laura zrobiła zdziwioną minę. Logan pospiesznie wyjaśnił.
- Nie zrozum mnie źle. Kocham Kelli z całego serca. Tylko jej ciąża jest dla
naszego małżeństwa uciążliwa. Wieczorem Kelli jest zbyt zmęczona, a w ciągu dnia Ariel
ciągle kręci się wokół niej. Na dodatek moja żona jest chyba jedyną kobietą, która ma
poranne mdłości w czasie ostatnich trzech miesięcy ciąży.
Laura roześmiała się, przykucnęła i wzięła małą Ariel w objęcia. Uścisnęła
dziewczynkę i popatrzyła na błękitne niebo.
- Czy to nie wspaniały dzień na wyprawę za miasto? Możesz wziąć swoją ukochaną,
rozłożyć koc gdzieś pod drzewem i pozbyć się wszelkich frustracji.
Z twarzy Logana wyczytała, że podobał mu się ten pomysł.
- Ariel, kochanie - mówiła Laura - chciałabyś spędzić resztę dnia w moim domu? -
Pulchna, mała rączka sięgnęła po okulary na jej nosie. - Spróbujemy znaleźć ducha starego
R S
Petersona.
Logan pomógł Laurze wstać.
- Naprawdę zrobiłabyś to dla nas?
- Z przyjemnością.
Logan pomyślał chwilę i zaproponował:
- Przedtem mogłabyś porozmawiać z Kelli.
- Logan, całe miasto obejrzało dokładnie mój biustonosz - zaśmiała się.
- Ten, dzięki któremu wygraliście?
- Tak, o. nim mówię przez cały czas. - Przeszli przez podwórko.
- Nie zapytam ciebie o zdanie, bo chyba wiem, o czym myślisz.
Opalona twarz Logana pokryła się rumieńcem.
- Ale co wspólnego ma twoja bielizna z puszczaniem się?
- Nie mam pojęcia. Najpierw jest najmilszym facetem, jakiego kiedykolwiek
spotkałam, a za chwilę obraza mnie w taki sposób.
Logan zatrzymał się gwałtownie na środku chodnika.
- Czy mówimy o tym samym Joshu Langleyu? Laura spojrzała na niego.
- Obawiam się, że tak. W ciągu całego weekendu groził, że mnie udusi, zmusił mnie
do spania w kompletnym ubraniu, a na koniec zasugerował, że jestem dziwką.
Logan oparł się o skrzynkę pocztową stojącą na zakręcie i wybuchnął szczerym
śmiechem.
- Zobaczymy, czy będzie to takie zabawne, jeśli zostawię ci Ariel. - Pogroziła mu
palcem. - Zabieram ją tylko dlatego, że Kelli jest moją przyjaciółką i z jakiegoś dziwnego
powodu kocha ciebie.
Na takie ultimatum Logan powstrzymał swoją wesołość.
- Przepraszam, Lauro - powiedział z szelmowskim błyskiem w oczach.
Laura wzięła Ariel na ręce i skierowała się w stronę parku. Po chwili odwróciła się.
- W przyszłym roku sama sobie wybiorę partnera na rajd! - zawołała.
- Zobaczymy - powiedział do siebie Logan. No, wzorowy Josh stracił w końcu
zimną krew.
Josh odkręcił kran i trzymając wąż ogrodowy, podszedł do basenu dla ptaków, który
R S
właśnie z powrotem zainstalował. Patrzył, jak zbiornik napełnia się zimną wodą. Rajd
Szperaczy skończył się, park opustoszał, pozbierano wszystkie śmieci. Nie miał już nic do
roboty. Wróci do pustego mieszkania i obejrzy mecz baseballu.
Popatrzył w okno pokoju nad garażem i zadał sobie pytanie, dlaczego już nie
wydaje się takie przytulne. Przez lata cieszył się, kiedy wracał z pracy, zrzucał buty i
odpoczywał, siedząc z puszką piwa przed telewizorem.
Dlaczego więc teraz miał ochotę iść do Bronco Bill na piwo i tam obejrzeć mecz?
- Josh? - Odwrócił się.
- Cześć, babciu. Nie słyszałem, jak wychodziłaś z domu. Nalewam właśnie ptakom
świeżej wody.
- One mają się tu kąpać, a nie urządzać zawody w nurkowaniu.
Spojrzał na dół. Woda wylewała się z przepełnionego basenu, tworząc dookoła
ogromną kałużę. Skierował strumień na grządkę z kwiatami.
- Przepraszam za to.
Ida Langley uważnie spojrzała na wnuka.
- Gratuluję ci raz jeszcze wygrania rajdu. Musisz być bardzo dumny z Laury.
Świetnie się spisała, jak na nowicjuszkę.
Josh mocnym strumieniem wody starał się zmyć żuczki, które obsiadły krzaki róż.
- Tak, była wspaniała. Gdyby nie ona, nie wygralibyśmy.
Ida ze strachem patrzyła na zniszczenia, jakie siał wśród róż. Cała populacja żuków
nie doprowadziłaby ich do takiego stanu, w jakim znajdowały się po tym podlewaniu.
- Gladys i Bernice mówiły... Josh gniewnie popatrzył na nią.
- Tak babciu, co mówiły Gladys i Bernice?
Ida Langley cicho westchnęła. A więc w tym tkwi problem, pomyślała. Josh czekał,
kiedy zaczną o nich plotkować.
- Nie mogę się doczekać, kiedy Laura zacznie pisać artykuły dla „The Union Station
Review". Przyda się trochę odmiany i młodego spojrzenia na życie.
Świetnie, bracie, a może byś tak jeszcze pokrzyczał na babcię - pomyślał Josh, a
głośno powiedział:
- Przepraszam. Nie chciałem być opryskliwy.
R S
- Kiedy miałeś szesnaście lat, przyglądałam ci się, jak pozwalasz ludziom narzucać
sobie ich opinię o własnym postępowaniu. Miałam wrażenie, że prowokujesz ich skórzaną
kurtką i tym ogromnym motocyklem. Wyglądałeś jak wcielony diabeł i wszyscy cię za
takiego uważali. Ale w końcu był to wystraszony chłopak, zastanawiający się, dlaczego
widzą tylko czarną kurtkę i długie włosy. Kiedy ta dziewczyna, Julie Burke, oznajmiła, że
jesteś ojcem jej dziecka, złamało to niemal serce moje i twojej matki.
- Dlaczego? Przecież żadna z was jej nie wierzyła.
- To prawda. Ale zaprzeczyłeś temu tylko raz. Skoro jednak nikt cię nie słuchał,
zrezygnowałeś z walki. Urodziłeś się ze zbyt wielką dumą, Joshu Langleyu.
- Dlaczego jej uwierzyli? - W jego głosie zabrzmiała dawna uraza.
- Bo za nią stał szacunek i pieniądze jej ojca. Ty byłeś samotny. Odpychałeś pomoc
rodziców i sam przeciwstawiałeś się oskarżycielom. Młodość i duma nie pozwalały ci
przyjąć naszego wsparcia.
Josh patrzył, jak strumień wody dosięgnął pięknej, żółtej róży.
- Więc jak zdobywa się szacunek w tym mieście? Ida spostrzegła ból w oczach
Josha i objęła go.
- Osiągnąłeś go tego dnia, gdy wyjechałeś z miasta, nie domagając się przeprosin. A
należały się tobie. - Uścisnęła jego dłoń. Okazali ci zaufanie, kiedy wybrali ciebie na
szeryfa, chociaż pracowałeś dopiero rok.
- W listopadzie przegrałbym, gdyby wybory odbyły się tydzień później. Pamiętasz
te petycje, podważające moją pozycję.
Ida uśmiechnęła się.
- Bierzesz to zbyt poważnie. Nigdy nie zostały przedstawione władzom. To była
tylko grupka mężczyzn, rozładowująca swoje frustracje.
- Mój własny ojciec podpisał się pod nią.
- Miałam nadzieję, że nie wiesz o tym. Posłuchaj, Josh, po raz pierwszy od
dwudziestu lat nasza drużyna Tygrysów z Union Station miała szansę na futbolowe
zwycięstwo stanu.
- Czy to moja wina, że Tom Davis wziął udział w przyjęciu i tak się potem
zachowywał, że musiałem go aresztować?
R S
- Nie, ale on był gwiazdą zespołu. Może powinieneś popatrzyć na to z drugiej strony
i wziąć pod uwagę jego młodzieńczy charakter.
Josh zdumiony popatrzył na babcię.
- Joey Taylor jechał kabrioletem dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę, a Tom
stał na tylnym siedzeniu, strasząc innych kierowców.
- Wiem, że Tom zachowywał się nieodpowiedzialnie, a ty wykonywałeś tylko
obowiązki służbowe. Ale widzisz, burmistrz bardzo wziął to sobie do serca. W końcu Tom
to jego syn. - Wspięła się na palce i pocałowała Josha w policzek. - Nigdy ci nie
powiedziałam, jak bardzo byłam dumna, że nie zmieniłeś decyzji mimo różnych nacisków.
Josh lekko się uśmiechnął.
- Dziękuję ci, babciu.
- Chciałabym tylko, żebyś przestał zachowywać się jak idealny szeryf. Czasem
tęsknię za tym niepoprawnym chłopakiem. Przypominasz mi twojego dziadka, kiedy był
młody.
Josh z miłością patrzył, jak wchodziła do domu. Rozumiała go. Zakręcił wodę i
zwinął wąż. Kiedy szedł po schodach do mieszkania, zastanawiał się, czy Laura by to
zrozumiała. A jeśli tak, to w kim by się zakochała, w szeryfie czy w zabijace? Ją kochali
obydwaj, co do tego nie miał wątpliwości.
Laura stała na środku ścieżki i machała Ariel na pożegnanie. Popołudnie spędziły na
budowaniu zamku z książek, małej drzemce i pustoszeniu lodówki. Kiedy samochód Kelli
zniknął jej z oczu, zaczęła wolno iść w stronę domu. Stojąc przed drzwiami, zauważyła
sąsiadkę pracującą w ogrodzie. Zbliżyła się do ogrodzenia. Usłyszała ciche narzekanie na
chwasty, które miały czelność rozplenić się w ogródku. Laura zdziwiła się, słysząc jak
przeklina pogodę, owady i nowy system podatkowy. Kiedy sąsiadka zaczęła komentować
zbyt głośno program opieki społecznej, problem bezdomnych i zagadnienia handlu
zagranicznego, Laura zdecydowała się ujawnić swoją obecność i zakaszlała.
Natychmiast pochylona nad kwietnikiem kobieta uniosła głowę. Błękitne oczy
uważnie popatrzyły na nią.
- Dzień dobry, jestem Laura Bryant - uśmiechnęła się niepewnie.
- Tak?
R S
- Wygląda na to, że jesteśmy sąsiadkami.
- I co z tego? - zapytała z niechęcią. Laura speszyła się.
- Tak po prostu, chciałam przedstawić się.
Nie było odpowiedzi. - Miło mi było porozmawiać z panią - powiedziała bez
przekonania i odeszła od ogrodzenia.
Laura siedziała w kuchni przy stole, przepisując artykuł o Rajdzie Szperaczy.
Omówiła go przedtem z panią Billington i zgodziły się co do jego treści. Nie usłyszała
samochodu podjeżdżającego pod dom. Palce szybko biegały po klawiszach starej,
elektrycznej maszyny do pisania.
Josh z uśmiechem obserwował ją, stojąc za szklanymi drzwiami. Wyglądała jak
nauczycielka. Włosy miała związane do góry, żółty ołówek tkwił za uchem. Poprawiła
spadające okulary. Wokół niej leżało mnóstwo książek, jakby w oczekiwaniu na
przeczytanie.
Gdy tylko wrócił do pustego mieszkania, natknął się na jej równo złożone ubranie.
Wziął szybki prysznic, pozbierał rzeczy Laury i wyszedł. Pretekst do wizyty był zbyt
dobry, aby stracić taką okazję. Miał nadzieję, że kiedy wytłumaczy się ze swojego
idiotycznego zachowania, już nic nie będzie stało na przeszkodzie ich znajomości.
Pukanie przestraszyło Laurę. Wstała i podeszła do drzwi. Na widok Josha stanęła i
nie otwierając zapytała:
- Słucham?
Josh pomyślał, że czeka go cięższe zadanie, niż się spodziewał.
- Czy mogę wejść?
Poprawiła okulary i wzruszyła ramionami.
- Bądź moim gościem.
Niezdecydowanie wszedł do środka i położył ubranie na książkach.
- Zostawiłaś to u mnie.
- Dziękuję. - Oparła się o szafę i patrzyła, jak czyta artykuł. Serce zabiło mocniej,
kiedy uśmiechnął się. Spodobało mu się!
Spojrzał na nią nieco zdziwiony.
- Słuchaj, to jest naprawdę świetne.
R S
- Jesteś rozczarowany?
- Jestem mile zdziwiony. - Nerwowo przeczesał włosy palcami. - To znaczy, kto by
przypuszczał, że taka dziewczyna...
- Dość! - podeszła do drzwi i gwałtownie je otworzyła.
- Wyjdź! Nie będziesz mnie obrażał w moim własnym domu.
- Obrażał?
- Już drugi raz dajesz mi do zrozumienia, że jestem dziwką. Nie masz prawa tak
mówić. Nawet mnie nie znasz!
Josh wolno podszedł do niej. Popatrzył w oczy, w których było tak dużo gniewu i
bólu. Zaczął mówić miękkim głosem:
- Wiem o tobie wszystko, co potrzeba. Jesteś miła, delikatna i pełna życia. Twój
głos staje się ostry, gdy jesteś zmęczona. Masz też prawie zawsze rację, co mnie trochę
drażni.
- Wyciągnął rękę i przesunął palcem po jej dolnej wardze. - Jesteś inteligentna i
dzięki tobie zwykły rajd stał się ogromną, wspaniałą przygodą. W przyszłym roku
będziemy pewnie mieli zgłoszenia uczestnictwa od ludzi aż z Pittsburgha i Harrisburga.
Twoje pocałunki są jak narkotyk, a ciało odpowiada na mój najlżejszy dotyk.
Laura nie mogła oderwać oczu od jego ust. Żaden mężczyzna nigdy tak do niej nie
mówił. Nikt nawet nie próbował, gdyż zła sława jej ducha opiekuńczego szybko rozniosła
się po mieście. Niektóre kobiety były uważane za łatwe, inne za zimne jak lód. Laura była
pechową dziewczyną albo czarownicą, w zależności od tego, który z jej niewielu
chłopców opowiadał.
Josh schylił głowę i lekko dotknął ustami jej ust.
- Twoje oczy coś do mnie mówią, ale chcę usłyszeć to głośno. Czego pragniesz,
Lauro?
Imię Laura zawsze uważała za pospolite, ale w ustach Josha zabrzmiało zupełnie
inaczej. Jakby dopiero on pierwszy prawidłowo je wymówił.
- Chcę, żebyś mnie pocałował. - Głos drżał z podniecenia.
Uśmiechnął się.
- Już myślałem, że nigdy o to nie poprosisz - powiedział i pochylił się nad nią.
R S
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, kiedy je puściła, żeby objąć Josha za szyję. Oparła
się o niego. Czuł, jak zgłodniałe i wilgotne są usta Laury. Niespodziewanie dla siebie
samej cicho jęknęła. W odpowiedzi Josh przytulił ją jeszcze mocniej i namiętnie
pocałował. Miękkie piersi opierały się o niego. Czuła, jak bardzo był podniecony. Dłonie
pieszczotliwie gładziły plecy. Gorąca fala przepłynęła między udami. Na coś takiego
czekała całe życie. Gdzie było to pożądanie, kiedy całowała się z innymi? Czasem
odczuwała zadowolenie pomieszane z ciekawością, ale zwykle kończyło się rozczarowa-
niem. Nigdy tak nikogo nie pożądała, nie była tak rozpalona.
Kiedy Josh oderwał się od jej ust, poczuła się zawiedziona. Oczy Laury płonęły
namiętnością. Cofnęła się o krok. Josh nie wiedział, jak się zachować.
- To było miłe. - Do diabła, co on wygaduje? Nikt nie nazwałby tego pocałunku
miłym. Był jak wulkan gorący, zaborczy, taki jak oni oboje. W jego ciele płonęło
pożądanie.
- Czy masz ochotę pójść na lody? - zapytał nieswoim głosem.
Laura zamrugała oczami ze zdziwienia.
- Na lody? - Czy on zwariował? Całuje ją do granic wytrzymałości, rozbudza biedne
hormony, które ciężko będzie teraz uspokoić, a na koniec proponuje lody?
- Posłuchaj, Lauro. Wytłumaczę to. Jeżeli zostaniemy tu jeszcze ze dwie minuty, nie
będzie żadnych lodów. Będziemy tylko ty, ja i łóżko.
To była dla niej wspaniała wiadomość.
- Przez lata zachowywałem się jak dżentelmen. Nie pozwól mi wyjść z tej roli.
Najbardziej na świecie chciałbym znaleźć się w twojej sypialni, ale to nie rozwiąże
naszych nieporozumień. Jak mogłaś sądzić, że mam cię za dziwkę? Znamy się zaledwie
cztery dni, zwolnijmy więc trochę tempo i skoncentrujmy się na przyjaźni.
Laura podziwiała opanowanie Josha, patrząc na zaciśnięte dłonie, napięte dżinsy i
słysząc przyspieszony oddech. Był porządnym facetem z zasadami albo masochistą.
Starała się wrócić do równowagi.
- Potrójna porcja?
- Jeżeli ładnie poprosisz? - zauważył jej tajemniczy uśmieszek. - Wkładaj buty i
zamknij drzwi. Poczekam na zewnątrz.
R S
Oparł się o samochód i głęboko odetchnął chłodnym powietrzem. Musiał wyjść albo
pocałowałby ją jeszcze raz. Przyszło mu to z trudem, ale wiedział, co stałoby się, gdyby
został. Przyszedł tu dziś wieczorem jako szlachetny szeryf, aby adorować ukochaną, ale za
każdym razem, kiedy ją całował, odzywała się w nim druga natura.
Włożył ręce do kieszeni. Czy miał schizofrenię? Podwójną osobowość? Pragnął
kochać, ochraniać i opiekować się Laurą, ale jednocześnie chciał poczuć smak i zapach jej
ciała.
Nie mógł się uspokoić. Odszedł kilka kroków i spojrzał w niebo. Zachodzące słońce
wysyłało ostatnie promienie - zapadał zmrok. Idealna noc na spokojny sen. Do licha, kogo
on oszukuje? Spałby spokojnie dopiero wtedy, gdyby miał w ramionach całkowicie
zadowoloną Laurę. Zaklął pod nosem i wyraził cichą nadzieję, że ciało będzie mu
posłuszne.
Otworzył Laurze drzwi samochodu. Zgrabnie wskoczyła do środka. Jechali Main
Street prowadzącą za miasto, kiedy nagle zadała mu pytanie:
- Nie myślisz, że jestem latawicą?
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Cytuję. Byłeś zdziwiony, że taka dziewczyna jak ja potrafi pisać artykuły.
Wjechali na autostradę.
- Przepraszam za taki czysto męski komentarz. Mamy to chyba zakodowane w
genach, że po pięknej kobiecie nie spodziewamy się inteligencji. Tak jak w starym
przysłowiu, umawiaj się z pięknymi kobietami, ale się z nimi nie żeń. Kiedy twój
najlepszy przyjaciel umawia cię na randkę z nieznajomą i opowiada o jej niezwykłej
osobowości, automatycznie spodziewasz się kobiety, którą za wygląd mogłaby kochać
jedynie matka.
Laura roześmiała się.
- Czy mam to uważać za komplement?
- Oczywiście. - Spojrzał na nią. - Uważam, że jesteś śliczna. Czy chcesz poznać
inne męskie sekrety?
Z rozbawieniem obserwował, jak się rumieni.
- Jest również kilka tajników „męskości", które mogą być łatwo rozszyfrowane
R S
przez kobiety na podstawie pewnych wskazówek.
- No to, słucham.
- Można poznać wymiary męskiego... no wiesz, po wielkości dłoni. - Popatrzyła na
jego ręce trzymające kierownicę i poczuła jeszcze większą falę gorąca. Były bardzo duże i
silne.
W tej chwili Josh zapragnął, żeby jego dłonie skurczyły się. Już wcześniej słyszał o
tym porównaniu, ale nie zwracał na nie uwagi, aż pewna kobieta w barze w Filadelfii
przysiadła się i wpatrywała w jego ręce. Zapytała, jaki rozmiar buta nosi. Szybko wstał i
wyszedł z baru.
Laura zauważyła jego napięcie i spytała:
- A co z tą rozmową w biurze? Powiedziałeś coś o domysłach, w jaki sposób mój
biustonosz znalazł się u ciebie.
Josh z ulgą przyjął zmianę tematu.
- Union Station to małe miasto i niewiele ciekawych rzeczy się tu dzieje. Kiedy ktoś
puści plotkę, ludzie wyolbrzymiają ją do niesłychanych rozmiarów. Jesteś piękną, samotną
kobietą. Ja nie jestem zaangażowany. Spędziliśmy razem półtorej doby. Wszystkie
szczegóły naszej współpracy zostały już dawno omówione przy podwieczorkach i
partyjkach kręgli. Nie mieliśmy na to wpływu. Ale kiedy stanąłem pośrodku parku,
machając twoim biustonoszem, wszystko było jasne.
Odetchnął głęboko i zauważył, że przekroczył dozwoloną prędkość jazdy.
- Nie mógł być gładki, biały, bawełniany, z małą różową kokardką z przodu? Nie,
musiał być z koronki i satyny. O Boże, Lauro, czy wiesz, że niektórzy mężczyźni dotąd
nie mieli pojęcia, że biustonosz może zapinać się z przodu, nie mówiąc już o kolorze.
Laura obserwowała mijane farmy. W końcu zrozumiała, o co mu chodziło.
Dowiedziała się, jakie wrażenie wywarła na tych ludziach.
- Czy już plotkują?
- Dziwne, ale nie. Nic jeszcze do mnie nie dotarło. Odwróciła się do niego.
- Więc, w czym tkwi problem?
- Nie spodobało mi się, że wszyscy faceci przyglądali się twojej bieliźnie.
R S
Rozdział 7
Laura krytycznie spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Co było z nią nie w
porządku? Dlaczego trzydziestoletni mężczyzna zaprasza ją na minigolfa? Wczoraj
wieczorem dał jej jasno do zrozumienia, że nie zamierza kontynuować tego, w czym
przeszkodził im Cal. Upewnił się, że wokół domu nikt się nie kręci, ucałował po bratersku
i zapowiedział, że wpadnie po nią o szóstej.
Pomalowała rzęsy i przygryzła usta. Z jej oczu można było wyczytać oczekiwanie i
ciekawość. Świeżo umyte włosy błyszczały. Miała na sobie zieloną, sportową bluzkę,
białe szorty, zielone skarpetki i białe tenisówki. Ubranie odpowiednie na partię minigolfa,
a poza tym wyglądała w nim jak nastolatka. Czy Josh obrał tak delikatną taktykę, bo
przypomniała mu szkolną miłość? No tak, ale dzisiaj młode dziewczyny mają lepszą
zabawę niż ona.
Jeszcze raz popatrzyła w lustro, wzruszyła ramionami i zeszła na dół. Josh będzie tu
lada chwila.
Josh spojrzał na bukiet leżący na siedzeniu obok. Teraz całe miasto wie, że spotyka
się z Laurą Bryant. I nic to nikogo nie obchodzi. Żadnych plotek, szeptów, zupełnie nic.
Wiadomością dnia były dziwne zakupy Agnes Heckler. Ponad godzinę przeglądała
książki. W końcu kupiła za ponad trzydzieści dolarów i wyszła, życząc Gene'owi miłego
dnia.
A Josh i Laura jakby nie istnieli. Przyszła mu do głowy myśl, że może ludzie
przestali nareszcie śledzić każdy jego krok. Będzie mógł nie martwić się o to, z kim go
widywano i jakie wynikną z tego konsekwencje.
Zatrzymał corvettę na podjeździe przed domem Laury. Przecież wcale nie miał
ochoty na golfa. Wolno podszedł do drzwi, patrząc przez ramię na posiadłość Agnes. Czy
wszystko tam było w porządku? Oczywiście uważał, że nikt nie miał prawa interesować
się, ile ona kupuje książek. Ale czy nie wzywała go któregoś dnia, kiedy ktoś zostawił na
jej werandzie koszyk świeżo zerwanych borówek?
Zażartował sobie, że może z nich upiec ciasto. W odpowiedzi usłyszał, gdzie może
sobie wsadzić swoje rady. Spojrzał jeszcze raz na jej dom i postanowił trzymać się z
R S
daleka, dopóki sama nie poprosi o pomoc.
Laura powitała go z uśmiechem i wpuściła do środka. Bez słowa wręczył jej kwiaty
i przytulił. Czuła, jak zaborcze są usta Josha. Kiedy doszła do siebie, poddała się jego
woli. Oddała pocałunek. O takim Joshu marzyła, nie o wczorajszym, powściągliwym
dżentelmenie. Przyciągnęła go mocniej do siebie.
Na szelest gniecionego papieru, w który były opakowane kwiaty, Josh
oprzytomniał. Z żalem oderwał się od ust Laury i czule całował czubek nosa.
- Tęskniłem dzisiaj za tobą.
Laura opuściła ramiona i uśmiechnęła się.
- Jeżeli przewidujesz dla mnie takie kary, to będę częściej cię zostawiać. -
Pieszczotliwie klepnął ją w pośladek.
- Idź i wstaw kwiaty do wody.
Ostrożnie odwinęła bukiet i wstawiła do wazonu.
- Dziękuję Josh, są piękne. Pogłaskał ją po policzku.
- Są takie jak ty. Czy masz ochotę na golfa?
Oczy Laury pociemniały. Nie, mam ochotę na ciebie - pomyślała.
- Niekoniecznie. Możemy zostać u mnie. - W duchu błagała go, żeby został. -
Myślę, że znajdę talię kart. Możemy zagrać w pokera albo w remibrydża, a potem zjeść
kolację.
Jego pożądanie znowu zaczęło wzrastać. Pokochał bystrość, melodyjny śmiech i
delikatny połysk dolnej wargi Laury. Zdawał sobie sprawę, że przyjmie propozycję jako
porządny szeryf, ale istniało niebezpieczeństwo, że może stracić panowanie nad sobą.
- W czym mogę ci pomóc!
Laura spojrzała na karty, które Josh położył na stole i uśmiechnęła się z
zadowoleniem. Sięgnęła po królową pik. Wyłożyła na stół trzy dziesiątki i trzy królowe, a
ostatnią kartę, dwójkę trefl, położyła obok.
- Mam cię!
- To u ciebie była dziesiątka karo!
Roześmiała się, kiedy pokazał swoje karty. Dzięki tej dziesiątce wygrałby partię i
całą grę. Policzyła punkty. Prowadziła cztery siedemdziesiąt pięć do czterech i pół.
R S
- Jeszcze jedna partia i dogonię cię.
Josh zaczął tasować karty. Nagle usłyszał daleki grzmot i spojrzał w okno.
- Dobrze, że nie poszliśmy grać w golfa. Nie skończylibyśmy gry.
Laura wstała i podeszła do okna. Gałęzie olbrzymich dębów kołysały się na wietrze.
- Lada chwila zacznie padać - powiedziała. Odwróciła się i popatrzyła na Josha, rozdają-
cego karty. Ubrany w bawełnianą, niebieską koszulę, wytarte dżinsy i sportowe buty,
wyglądał na odprężonego. Siedział na ręcznie tkanym brązowo-beżowym dywaniku, który
przywiozła z Nowego Meksyku.
Pewnego dnia, kiedy będzie miała dużo czasu i pieniędzy, umebluje w końcu ten
pokój. Ale na razie był tylko dywan, na którym grali w karty, kilkanaście doniczek z
kaktusami i Josh.
Błyskawica przecięła niebo. Laura podeszła do schodów.
- Zaraz wracam. Zostawiłam otwarte okno u góry. Zrób nam jeszcze coś do picia,
dobrze? W którejś z szafek w kuchni powinny być chipsy.
Josh wstał z podłogi i poszedł do kuchni. Ledwie zdążył wrócić z powrotem, kiedy
w całym domu zgasło światło. Piorun musiał uderzyć w linię wysokiego napięcia -
pomyślał. Usłyszał, jak Laura z góry zawołała, że w całym mieście jest ciemno. Uważając,
żeby niczego nie potrącić, postawił tacę.
Deszcz bębnił o szybę, błyskało i grzmiało. Laura zeszła na dół.
- Zaraz do ciebie przyjdę, Josh. W kuchni mam jakieś świeczki.
Poszedł za nią. Zamknął oszklone, kuchenne drzwi.
- Letnie burze są najgorsze - zauważył. Zapaliła dwie świece i podała mu jedną.
- Czy musisz wracać na służbę?
- Nie, dzisiaj Cal ma dyżur. Jeżeli będzie coś pilnego, wie, gdzie jestem. - Popatrzył
na tańczący na ścianie cień płomienia świecy. Weszli do przedpokoju. Uśmiechnął się
lekko, widząc jak Laura rozłożyła się na dywaniku.
Jak zaczarowana obserwowała dłonie Josha, kiedy rozdawał karty w świetle świec.
Czy byłyby tak precyzyjne, dotykając jej ciała? - zastanawiała się. A może drżałyby w
oczekiwaniu albo płonęły z pożądania? Poczuła, jak twardnieją jej piersi, a gorąca fala
opływa biodra. Wzrok Laury powędrował wzdłuż ramienia. Pokrywały go delikatne,
R S
czarne włoski, takie same jak na piersi. Spojrzała na guziki koszuli i przypomniała sobie,
jak wyglądał bez niej, kiedy rano robił śniadanie. Zapamiętała wspaniale wyrzeźbione
mięśnie i gładką skórę, która przyciągała uwagę.
Srebrna klamra od paska odbijała światło. Przedstawiony był na niej samotny kojot
wyjący do księżyca. W zamyśleniu przesunęła wzrokiem wzdłuż długich nóg Josha. Był
piękny, silny i męski. Zadziwiające, ale ta klamra bardzo ją zaciekawiła.
Josh zauważył spojrzenie Laury i błagając w duchu, aby faktycznie chodziło o
pasek, zapytał:
- Podoba ci się?
- Przypomina mi to Południowy Zachód - odpowiedziała. - Plemię Nawaho darzy
kojota dużym szacunkiem.
Popatrzył na klamrę i pogratulował sobie, że zdecydował się na ten zakup. Kiedy
był dzisiaj służbowo w Somerset, zobaczył ją na wystawie sklepu z używanymi rzeczami.
Sam nie wiedział, dlaczego ją kupił, chociaż ta, którą miał, była bardzo dobra.
- Sklepikarz zapewnił mnie, że jest bardzo dobrej jakości.
- Jak długo masz tę klamrę?
- Jakieś sześć godzin - uśmiechnął się, widząc jej zaskoczenie.
- Kupiłeś dzisiaj?
- Wyszedłem z budynku sądu w Somerset i pierwszą rzeczą, która przykuła moją
uwagę, była ta klamra leżąca na wystawie. Coś mi powiedziało, że muszę ją mieć.
Laura nerwowo wzięła karty. Wódz nie odważyłby się na to! - pomyślała. A może?
Nigdy dotychczas nie zmuszał nikogo do robienia zakupów dla siebie. Jeżeli Josh kupił
klamrę, zatrzyma ją. Wódz nic z tego mieć nie będzie.
Uspokoiła się. To musiał być przypadek. Wzięła kartę. Nie przyglądając się
dokładnie, wyjęła inną - niepotrzebną i odłożyła na stół. Starała się nie zwracać uwagi na
napiętą atmosferę.
Josh z niedowierzaniem spojrzał na kartę, którą wyrzuciła; to był as. Albo miała
specjalną strategię, albo coś innego zaprzątało jej głowę. Widział, że nie spuszcza wzroku
z paska i miał nadzieję, że jego ciało nie zareaguje na to. W świetle świec wzór był
wyraźnie widoczny.
R S
Laura bezmyślnie patrzyła w karty. Cały dom pogrążony był w ciemnościach, z
wyjątkiem miejsca, gdzie siedzieli, oświetlonego złotym blaskiem świec. Na zewnątrz
szalała burza. Czuła, jak narasta w niej podniecenie. Pragnęła Josha. Chciała tego, czego
obiecywały pocałunki. Marzyła o tym, żeby ją kochał.
Zauważył, że położyła karty na dywaniku. Już miał zapytać, czy kończą grę, kiedy
wyraz jej oczu powiedział wszystko. Oblała go fala gorąca.
- Lauro.
Zareagowała uśmiechem na ton głosu Josha. Pytał ją, czy oznajmiał? Zresztą to
nieważne, miała tylko jedną odpowiedź. Wyjęła mu karty z dłoni i jednym ruchem zmiotła
z dywanika.
Oczy Laury błyszczały w świetle świec. Zbliżył się do niej, dłońmi objął twarz.
Zachłanne usta spotkały się z jej oczekującymi wargami. Z westchnieniem przytuliła się z
całej siły.
Josh odetchnął głęboko i zaczął obsypywać twarz Laury gorącymi pocałunkami.
Powoli podciągnął do góry jej bluzkę. Uniosła się z podłogi i pomogła mu. Uśmiechnęła
się, kiedy szepnął zachwycony:
- Jesteś piękna.
Drżącym palcem dotknął ciemnej brodawki, schowanej za jasną koronką
biustonosza. W migotliwym blasku świec skóra Laury miała złoty odcień. Poczuł jak pod
dotykiem twardnieją jej piersi. Uwolnił je z koronkowego okrycia.
Laura niecierpliwym ruchem zdjęła z niego koszulę i odrzuciła w głąb pokoju.
Wygięła się, kiedy delikatnie rozwarł uda. Ocierał się lekko. Jęk rozkoszy wydobył się z
ust Laury i poczuł, jak obejmuje go nogami. Spojrzał w przepełnione pragnieniem oczy.
- Jeżeli chcesz przerwać, to zrób to teraz.
Objęła go za szyję. Przerwać? - pomyślała zdumiona. Czy on oszalał? Przyciągnęła
go mocniej do siebie.
- Ani mi się waż - szepnęła!
Usta złączyły się w głębokim pocałunku. Przylgnął do niej biodrami. Pragnienie
narastało. Sięgnęła dłońmi do jego paska.
Prawe stracił panowanie nad sobą, kiedy gorącymi palcami dotknęła brzucha. Boże,
R S
to działo się zbyt szybko! Przestał całować i odsunął się.
- Josh?
Przewrócił się na drugi bok i pieszczotliwie przesunął dłoń wzdłuż jej biodra.
Instynktownie znowu przysunęła się.
- Musimy trochę zwolnić tempo. - Jego głos zabrzmiał głęboko i zmysłowo.
Zafascynowany grą światła świec na jej piersiach, dotknął ustami sutek.
- Dlaczego? - Nie była w stanie nic więcej powiedzieć.
- Bo nie to jest najważniejsze - uśmiechnął się do niej.
Twarz Josha ostro zarysowana w świetle świec była pociągająca jak nigdy
dotychczas. Przesunęła palcem po jego wilgotnej, pełnej, dolnej wardze. Nieoczekiwanie,
lekko przygryzł jej palec. Kiedy dotknął go językiem, ciało Laury naprężyło się. Skąd
brało się takie pożądanie? Przecież tylko delikatnie musnął palce.
Ukląkł i położył ją na plecach. Usłyszeli lekki odgłos grzmotu. Trzęsły mu się ręce,
kiedy wolno zsunął z niej szorty. Za chwilę położył obok jedwabisty trójkąt białej koronki.
- Boże - wyszeptał - jesteś urzekająca.
- Dziękuję. - Usłyszała, jak zrzucił dżinsy na podłogę, a za chwilę cichy szelest folii.
Przynajmniej jedno z nich nie zapomniało o zabezpieczeniu, pomyślała; wdzięczna, że nie
widzi, jak się zarumieniła.
Poczuła ciepłe dłonie Josha przesuwające się od stóp do łydek. Zadrżała, kiedy
pocałował ją pod kolanem. Biodra pulsowały pod dotykiem. Poczuła usta, pieszczące
wewnętrzną stronę ud.
Josha ogarnęła tylko jedna myśl - teraz! - Oparł się jednak pożądaniu. Dotarł palcem
do ciemnego trójkąta, pokrytego delikatnymi włoskami. Słodki, wilgotny czekał na niego.
Wstrzymał oddech, kiedy napięła biodra, poddając się ufnie dłoniom. Z rozrzewnieniem
gładził napięty brzuch. Będzie pierwszym i ostatnim, który w pełni posiądzie Laurę.
Uniósł głowę i przywarł ustami do nabrzmiałych sutków.
Laura poczuła twardniejącą męskość. Rozsunęła nogi. Położył się na niej.
Delikatnie całował usta, jednocześnie poznając najgłębsze zakamarki ciała. Zawahał się
przez moment. Laura zorientowała się, o co chodzi, objęła go mocno nogami i poprosiła:
- Nie przestawaj.
R S
Josh zrobił jeszcze jeden ruch i znieruchomiał. W oczach miał łzy.
- Lauro, dlaczego pozwoliłaś mi na to? Zamrugała oczami i powiedziała łagodnie:
- Chciałam, żebyś ty był pierwszy.
- Bolało cię.
Rozluźniła mięśnie, wciąż czując, że ją wypełnia. Pogłaskała dłonią jego napięte
plecy.
- Nie. Było mi może trochę niewygodnie, ale nie sprawiłeś mi bólu. - Poruszyła
biodrami. - Tego uczucia nie można nazwać bólem.
Josh odetchnął głęboko i starał się nie zmieniać pozycji.
- Nie ruszaj się jeszcze przez chwilę.
W dalszym ciągu był w niej. Ziściły się w końcu marzenia Laury. Sprawił, że stała
się prawdziwą kobietą. Zabrało jej to dwadzieścia osiem lat, ale wreszcie zakochała się.
- Kochaj mnie, Josh.
Patrząc na jej twarz, spróbował poruszyć się. Z oczu wyczytał zdecydowanie,
pragnienie i miłość, żadnego bólu czy przestrachu.
- Naprawdę cię kocham, Lauro.
Przywarł do ust. Znowu oplotła nogami biodra, poddając się rytmowi jego ciała.
Poczuła gorącą, upajającą rozkosz, kiedy ruchy stawały się coraz szybsze.
Wpiła paznokcie w jego plecy. Przenikające płomienie doprowadziły ją do otchłani.
Pokój nagle ożył, zwielokrotnił się odgłos grzmotów i błysk piorunów.
Josh usłyszał powtarzane w ekstazie swoje imię. Ostatni raz poruszył się i osunął w
jej ramiona.
Czule przygarnął do siebie Laurę i położył się na plecach, umożliwił w ten sposób
jej osłabionemu ciału odpoczynek. Serce zabiło mu gwałtowniej, kiedy położyła policzek
na jego piersi i cicho westchnęła.
- Wszystko w porządku? - zapytał troskliwie. Pocałowała go delikatnie w obojczyk i
uniosła głowę.
- Czy nie powinieneś zapytać, czy było mi dobrze? Odprężony pogładził ją po
plecach.
R S
- Jeżeli miałem zapytać, to znaczy, że masz wątpliwości Ujęła jego głowę i
ucałowała roześmiane usta.
- Chcę pana zapewnić, że udało się panu.
Josh poczuł nową falę pożądania. Czy możliwe, aby pragnął jej znowu tak szybko?
Była ciepła i miękka; białe piersi opierały się o niego. W blasku świec wyglądała jak
bogini. Pożądał jej coraz mocniej i mocniej. Teraz, jutro, już na zawsze. Czy o to chodziło
w miłości, o wieczne niezaspokojenie?
Laura zmrużyła oczy i przeciągnęła się. Josh głaskał jej biodro. Coś twardego
prężyło się ku niej, drażniąc uda. Poczuła się wilgotna i spragniona, chciała jak najszybciej
pokazać mu drogę do krainy rozkoszy.
Rozluźnił nagle uścisk i przytrzymał ją.
- Josh? - zapytała zdziwiona. Odetchnął głęboko.
- Nie ruszaj się - poprosił. Zbyt szybko pragnęła oddać mu się znowu. Jest na tyle
dorosły, że umie chyba zapanować nad sobą.
- Czy myślisz, że w bojlerze jest jeszcze gorąca woda?
- Z pewnością, dlaczego pytasz?
Delikatnie wysunął się spod niej i wstał. Podał zapaloną świecę, schylił się i wziął
na ręce.
Trzymała świecę jak najdalej od siebie, kiedy szedł po schodach na górę.
Obejmowała go za szyję, zastanawiając się, dlaczego to, że niesie ją nagą, wydaje jej się
zupełnie naturalne. Gdzie podziało się zawstydzenie i wahanie?
- Czy mogę zapytać, co będziemy robić?
Pokonał ostatni stopień i skierował się do łazienki. Płomyk świecy migotał w
ciemności korytarza. - Nie jestem ekspertem, ale prysznic powinien ci pomóc.
- Pomóc, w czym? - Nie zrozumiała.
Postawił Laurę na posadzce i rozejrzał się po małym pomieszczeniu. Umywalka,
szafka i ogromna wanna zajmowały prawie całą powierzchnię. Na mosiężnym pręcie
wisiała zasłonka do prysznicu. Postawił świecę na szafce. Skrzywił się, kiedy zobaczył
różową tapetę pokrywającą ściany. Narysowane na niej ryby w słabym świetle
przypominały piranie.
R S
- Złagodzi ból.
- Jaki ból? - spytała. Zauważyła, że omija ją wzrokiem, patrzy na ściany, ręczniki,
ale nie na nią. Widoczne pobudzenie Josha dowodziło, że wciąż jej pragnął, a sposób, w
jaki się z nią obchodził, świadczył, jak bardzo mu na niej zależy. Obecne zaniepokojenie i
troska to dowód, że znów był dżentelmenem. Ale nie chciała opanowanego mężczyzny.
Potrzebowała kochanka, który objąłby ją niecierpliwymi dłońmi i przemawiając czule,
zaniósł do pokoju obok, gdzie kochaliby się do świtu.
Jednym ruchem spięła włosy na czubku głowy. Nie zaciągając zasłonki, weszła do
wanny i odkręciła wodę.
- Josh, nic mi nie jest.
Podniósł głowę i patrzył, jak strumień ciepłej wody oblewa jej ciało.
- Jeśli chcesz być prawdziwym dżentelmenem, chodź tu i umyj mi plecy.
Laura wtuliła się głębiej w objęcia Josha. Nocna burza ochłodziła powietrze i
powiał lekki wiatr. Otworzyła jedno oko i popatrzyła na blade światło świtu. Josh wkrótce
będzie musiał iść.
Kiedy wszedł za nią do wanny, nie tylko umył jej plecy, ale każdy centymetr
rozpalonego ciała. Odwdzięczyła mu się pieszczotami. Jeszcze nie zdążyli wyschnąć,
kiedy zaniósł ją do sypialni, gdzie znowu pogrążyli się w szczęściu, wolno i z rozkoszą,
szepcząc w uniesieniu wyznania miłości.
Nie mogła powstrzymać się od westchnienia. Josh chciał odjechać jeszcze tej nocy,
żeby nikt nie zauważył samochodu, stojącego tu całą noc. Delikatnie, ale zdecydowanie
dała mu do zrozumienia, że nic ją nie obchodzi, co inni pomyślą. W końcu żyją w latach
dziewięćdziesiątych i są parą dorosłych ludzi. Jeśli chcieli razem spędzić noc, tańczyć
polkę na głównej ulicy albo pić miętowy napój alkoholowy dotąd, aż nie mogliby
utrzymać się na nogach, nikt nie miał prawa wtrącać się do tego. Była zakochana po raz
pierwszy i ostatni. Jeżeli komuś z mieszkańców to się nie podobało, niech pisze do
burmistrza. Josh dał się przekonać. Przytulił Laurę do siebie i zasnął w jej objęciach.
Teraz, kiedy świt nieuchronnie pukał do drzwi, Laurze bardzo to się nie podobało. Czy
istnieje sposób, aby zatrzymać wschód słońca?
Gdy patrzyła na Josha, przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Lekko dotknęła
R S
dłonią jego piersi i zaczęła pieścić delikatne włoski.
Josh obudził się, czując dłonie Laury wędrujące po ciele. Rozespany miał nadzieję,
że to prawda, a nie sen. Subtelny dotyk dotarł do jego ud. Język odnalazł ciemne
brodawki, na których zacisnęła usta. Znieruchomiał, poddając się nowemu doznaniu.
Chciał przejąć inicjatywę, ale zdał sobie sprawę, że nadszedł czas, żeby poznała jego
ciało. Z rozrzewnieniem i zaskoczeniem przekonał się ubiegłej nocy, że był pierwszym
kochankiem Laury. Miał nadzieję, że będzie ostatnim, ale nigdy nie przypuszczał, że nie
miała przed nim nikogo. Była piękna, inteligentna i czarująca. Czy w Nowym Meksyku
nie było mężczyzn?
Zacisnął dłonie, kiedy musnęła językiem pępek. Przesunęła paznokciem po
wewnętrznej stronie uda. Jej czas się skończył, zdecydował. Pozwoli Laurze nauczyć się
jego ciała później, gdy będzie miał więcej siły, powiedzmy za pięć, siedem lat
Popatrzyła na niego zdziwionym wzrokiem, kiedy chwycił ją w ramiona i położył
na plecy. Pochylił się, trzymając jej ręce nad głową.
- Myślę, że wystarczająco długo czekałem dzisiaj rano - uśmiechnął się
uwodzicielsko.
- Nie chciałam cię obudzić - odcięła się.
Czarne brwi Josha uniosły się z niedowierzaniem. Delikatnie pochylił głowę i
pocałował Laurę.
Była zawiedziona, że nie chce puścić jej rąk. Chciała go dotykać, obejmować.
Miękkie włosy na jego piersi ocierały się o podrażnione, stwardniałe brodawki Laury,
doprowadzając prawie do utraty przytomności. Czuła nogi obejmujące biodra. Nie
wiedziała, że może zapłonąć jeszcze bardziej, aż do bólu. Wyzwoliła się od pocałunków.
- Josh, proszę cię.
Puścił dłonie Laury i położył się na plecach, pozwalając, aby usiadła mu na udach.
- Może to jeszcze za wcześnie - powiedział, wodząc palcem po jej wardze. - Nie
chcę, żeby cię bolało. Tym razem ty narzucasz tempo.
Spojrzała mu głęboko w oczy ze zrozumieniem. Pozwolił przejąć inicjatywę i
posunąć się tak daleko, jak będzie chciała. Jedynym bólem jaki czuła w tej chwili, była
wilgotna pustka jej wnętrza, które czekało na wypełnienie.
R S
- Kocham cię, Joshuo Franklinie Langleyu. Zręcznie opasała kolanami jego biodra i
razem zaczęli podróż ku zatraceniu.
Rozdział 8
Josh pocałował, Laurę i szepnął:
- Spotkamy się wieczorem.
Wyglądała uroczo, przykryta kocem, tuląc się do poduszki, na której dopiero co
spał. Z wielką ochotą wskoczyłby z powrotem do łóżka, opanował się jednak. Nie chciał
nadwerężać reputacji kobiety, którą kochał; przecież ktoś mógłby zobaczyć jego
samochód tutaj o szóstej rano.
Oplotła go ramieniem. Usta znów się spotkały.
- Będę bardzo tęskniła - rozpromieniła się cała w uśmiechu. Chłonęła oczami postać
Josha, aby zapamiętać wszystkie szczegóły. Lekko speszyła się, kiedy spojrzała na srebrną
klamrę.
- Lauro? - Zobaczył, jak uśmiech znika z jej twarzy.
Potrząsnęła głową, odganiając niemiłe myśli. Z łobuzerskim błyskiem w oczach
posunęła się, robiąc mu miejsce obok siebie.
- Może zmienisz zdanie? Pokręcił głową i roześmiał się.
- Boże, kobieto, uwiodłabyś samego diabła.
- Nie chcę diabła, wystarczy mi szeryf.
Przysiadł na łóżku. Objął rękoma twarz Laury i wycisnął na ustach mocny, szybki
pocałunek.
- Szeryfa już zdobyłaś, moja miła. - Szorstkie opuszki palców pieszczotliwie
gładziły jej twarz. - Kocham cię, Lauro.
W uniesieniu zamknęła oczy. Kiedy otworzyła, już go nie było. Usłyszała tylko
cichy trzask drzwi i warkot silnika odjeżdżającego samochodu. Uszczęśliwiona, choć
samotna, wtuliła twarz w poduszkę pachnącą lawendą, miłością i Joshem.
Promienny uśmiech znikł, kiedy przypomniała sobie szczegół, który nie pasował do
sielankowej układanki. Ta srebrna klamra nie dawała jej spokoju. Dlaczego Josh ją kupił.
Kto mu podpowiedział? Czy przypadkiem nie wódz, Mruczący Niedźwiedź?
R S
Ubrana do wyjścia Laura sięgnęła właśnie po drugą filiżankę kawy, kiedy lekkie
pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia. Starając się ukryć zdziwienie, z miłym
uśmiechem przywitała sąsiadkę, Agnes Heckler.
- Dzień dobry, pani Heckler, proszę wejść do środka. Kobieta zawahała się trochę,
zanim weszła. Wyciągnęła
w stronę Laury mały koszyk.
- Przyniosłam, żeby panią przeprosić.
Laura odchyliła błękitną serwetkę i ujrzała sześć jagodowych bułeczek.
- Za co? - zapytała zdziwiona.
- Kilka dni temu, gdy spotkałyśmy się w ogrodzie, pani przedstawiła mi się - Agnes
wyprostowała się. - Zachowałam się wtedy okropnie i jest mi przykro z tego powodu.
Czasami jest lepiej trzy razy pomyśleć, zanim się coś powie. Upiekłam dziś rano te
bułeczki, żeby to pani wynagrodzić.
- Wszyscy czasem mamy złe dni.
- Niektórzy z nas mają złe lata. - Głos Agnes załamał się.
Współczucie i zrozumienie złączyło te dwie zupełnie inne, ale jednocześnie
podobne do siebie kobiety. Laura przypomniała sobie usłyszaną od Josha historię Agnes,
jak straciła męża i jedyne dziecko w wypadku samochodowym, dziesięć lat temu, i jak
odcięła się od świata. Laura sama utraciła rodzinę i borykała się z przeciwnościami losu.
Złe czasy minęły, kiedy oddała się pod opiekę duchowi opiekuńczemu. Jeśli się nie
myliła, dla Agnes też nadchodziły lepsze czasy.
- Widocznie są ku temu powody - odparła patrząc, jak Agnes powstrzymuje łzy. -
Przyjmę pani podarunek pod jednym warunkiem...
- Jakim?
- Napije się pani ze mną kawy. Mam jeszcze godzinkę, zanim pójdę do pracy.
Agnes usiadła przy stole. Była niepewna, czego może oczekiwać od Laury jako
gospodyni.
- Właściwie mogę zostać u pani chwilę. Laura nalała kawy do filiżanki i podała.
- Pani ogród jest przepiękny. Mam nadzieję, że na wiosnę będę mogła również
założyć ogród.
R S
Agnes popatrzyła na nią zdumiona, jakby pomysł posadzenia pięknie kwitnących
kwiatów wokół domu był co najmniej niedorzeczny. Poczęstowała się bułeczką i zapytała:
- Czy interesuje panią ogrodnictwo?
Przez następne dziesięć minut rozmawiały o kwiatach i ziołach. Agnes wypiła kawę
i zaczęła oglądać bukiet na stole.
- Są piękne. Mogę się założyć, że kupiłaś je u Claudii.
- Nie wiem, skąd pochodzą. Dostałam je. - Wyrozumiały uśmiech pojawił się na
twarzy Agnes.
- Josh Langley?
- Tak. - Laura nie mogła przezwyciężyć rumieńca oblewającego policzki.
- To dobry chłopak. Nie słuchaj, co o nim wygadują.
- A co o nim mówią? - spytała zainteresowana. Całe skrępowanie Agnes
momentalnie zniknęło.
- To było dawno temu. Sądzę, że teraz, kiedy jest szeryfem, wszystkie plotki
ucichły.
- Jakie plotki? - Laura koniecznie chciała o tym usłyszeć. Co prawda powinna
prosić o wyjaśnienie Josha, a nie sąsiadkę, ale tu w grę wchodziło uczucie. Czyż nie
powinien być z nią szczery?
- Mówili, że to wcielony diabeł - zaczęła Agnes. - Nigdy nie dowiedziałam się,
czym zasłużył na to miano, ale jego wygląd zdawał się to potwierdzać. Czarna, skórzana
kurtka, obcisłe dżinsy, wysokie buty. Miał długie włosy i chociaż był szesnastoletnim
chłopakiem już się golił. Jedynie jego oczy nie pasowały do tego obrazu. Były błękitne,
miłe i pogodne, chociaż nigdy się nie uśmiechał. Nie zauważyłam, żeby ktoś zwracał na to
uwagę. Pewnego dnia wychodziłam z banku i zobaczyłam go opartego o latarnię.
Obserwował przechodzącą grupkę dziewcząt z niepokojącym, dzikim wyrazem twarzy.
Ale wzrok miał smutny. Kilka dni później zobaczyłam, że zaczął nosić ciemne okulary.
Jeździł ogromnym, czarnym motocyklem z wymalowanymi purpurowymi
płomieniami i napisem: diabeł. Był obiektem marzeń wszystkich dziewcząt i postrachem
ich matek. Kiedyś, wyjeżdżając już z miasta, złapałam gumę. Ponad godzinę męczyłam
się, usiłując zmienić koło. Żaden z przejeżdżających samochodów się nie zatrzymał. Tylko
R S
Josh mi pomógł. Założył drugie koło i odmówił, kiedy chciałam zapłacić. Nawet wtedy,
kiedy wybuchł ten skandal z Julie Burke, byłam przekonana, że to dobry chłopak.
Laura zamyśliła się chwilę nad tym, co usłyszała od sąsiadki, i wykrzyknęła:
- Josh ma dziecko!
- O Boże, nie. Okazało się, że Julie po prostu wskazała swoim szlachetnym
paluszkiem na kogoś, kto miał najgorszą reputację w mieście. Ojczulek naturalnie
uwierzył jej i zaczęła się nagonka na Josha. Trwało to ładnych kilka tygodni, zanim
prawda wyszła na jaw i oczyszczono go z zarzutów.
Teraz Laura zrozumiała, dlaczego Joshowi tak bardzo zależało na opinii innych.
Dojrzewał w atmosferze plotek i ludzkiego potępienia, co wywarło na niego ogromny
wpływ. Ujęła Agnes za rękę.
- Dziękuję pani. Sąsiadka uścisnęła ją.
- Nie ma za co. - Wstała od stołu. - Już pójdę, żebyś miała czas przygotować się.
Gdzie pracujesz?
- Pracuję dla pani Billington w „The Union Station Review". Jestem nową
reporterką.
- W samą porę pojawił się ktoś ze świeżym spojrzeniem na tutejsze życie. Nie mogę
się doczekać nowego wydania.
- Dziękuję za bułeczki - były pyszne.
- Cieszę się, że ci smakowały. - Agnes podeszła do drzwi. - Czy mogę ci zadać
osobiste pytanie?
- Oczywiście - trochę nerwowo odpowiedziała Laura.
- Powiedziałaś, że przyjechałaś z Nowego Meksyku. - Widząc, że Laura
przytaknęła, zapytała: - Czy mieszka tam wielu Indian?
- Tak. - Krople potu pojawiły się na jej czole.
- Czy myślisz, że są dobrymi kochankami, jak przedstawiają to w romansach?
Laura z wrażenia nie wiedziała, co powiedzieć.
- Przepraszam, nie chciałam wprawić cię w zakłopotanie.
- Nie, nie, Agnes, nic się nie stało. Zaskoczyła mnie pani, ale nie zakłopotała. -
Wzięła do rąk koszyczek z bułeczkami. - Przykro mi, ale nie mogę powiedzieć nic
R S
konkretnego na ten temat. Wydaje mi się jednak, że narodowość nic tu nie znaczy. To
dwoje kochających się ludzi tworzy dobry związek.
Agnes przez chwilę patrzyła gdzieś daleko przed siebie. Z uśmiechem zwróciła się
do Laury:
- Wierzę, że masz rację. Dziękuję za wszystko.
Laura stała przy oszklonych drzwiach i obserwowała, jak sąsiadka wraca do domu.
Co to wszystko ma znaczyć? Spojrzała na koszyk, w którym jeszcze leżały cztery
bułeczki.
Zaciekawiona poszła na górę do pokoju wodza. Drzwi były otwarte, a przez okno
wpadały promienie słońca. Duży kufer był pusty.
Laura usiadła na środku pokoju i sięgnęła po jedyną tutaj, nieindiańską rzecz -
sfatygowanego, pluszowego niedźwiadka. Przytuliła go mocno do piersi, jakby chciała,
aby dodał jej siły. Dostała tego misia od rodziców na piąte urodziny i nazwała go
Mruczącym Niedźwiedziem. To była ostatnia rzecz, jaką od nich otrzymała. Kilka tygodni
później zginęli w wypadku samochodowym, zostawiając przerażoną córeczkę, parę
fotografii i niewiele wspomnień po sobie.
Mruczący Niedźwiedź towarzyszył jej ciągle przez te lata po śmierci rodziców.
Zdawało jej się, że dzięki niemu są obecni przy niej. Kiedy uzyskała swojego ducha
opiekuńczego, poprosiła go, aby dał jej wskazówkę, jak się nazywa. Przez kilka kolejnych
nocy niedźwiadek zmieniał miejsce i znajdowała go na biurku, na kuchennym stole.
Uznała więc że Mruczący Niedźwiedź będzie odpowiednim imieniem dla jej ducha.
Rozejrzała się po pokoju i podziwiała przedmioty, które wódz zebrał przez ostatnie
dziesięć lat. Koszyki, tkany, wełniany koc w kolorze żywej czerwieni, strzały i dwa łuki.
Wszystko to nieźle ją kosztowało. Nie tylko pragnął rzeczy w najlepszym gatunku, ale nie
miał zrozumienia dla stanu jej konta. Nie raz Laurze drżała ręka, gdy płaciła kartą kre-
dytową. Na nic zdały się kłótnie i prośby.
Szkatułka z biżuterią była wypełniona wyrobami ze srebra, wysadzanymi turkusami.
Swobodnie mogliby ją uhonorować, nazywając kopalnię jej imieniem. Po latach błagań,
udało się Laurze przekonać wodza, żeby kupował to, na co ją stać.
Raz jeszcze złamał ich umowę, na tydzień przed wyjazdem z Nowego Meksyku.
R S
Srebrne lusterko, szczotka i grzebień leżały teraz na biurku zamiast Mruczącego Niedź-
wiadka.
Myśląc o tym zakupie, przypomniała sobie nową klamrę Josha.
- Wodzu Mruczący Niedźwiedziu, zostaw Josha w spokoju. Nie jestem pewna, jak
daleko byłbyś zdolny się posunąć, ale lepiej nie wtrącaj się w to, co jest między nami.
Wyczerpana wstała i delikatnie posadziła pluszowego misia na parapecie.
- Chcę, żebyś mnie wysłuchał i to uważnie. Nie interesuj się Agnes Heckler. Nie
wiem i nie chcę wiedzieć, dlaczego pytała mnie o Indian. Przyjmij jednak, że to nie ma nic
wspólnego z twoją osobą.
Podeszła do drzwi i tupnęła nogą.
- Mogę nie umieć odesłać ciebie z powrotem, ale, do diabła, wiem, jak przywołać
nowego ducha opiekuńczego, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Więc nie zadzieraj ze mną! Mo-
że być silniejszy od ciebie.
Josh pochylił się i wziął Laurę za rękę.
- Kiedy powiedziałem, żebyś ubrała się swobodnie, miałem na myśli coś
niewyszukanego, a nie taką seksowną kreację. Czy myślisz, że będę się dobrze bawił,
łamiąc barowe stołki na głowach facetów nie spuszczających z ciebie wzroku? Laura
roześmiała się.
- Czuję, że mam to uważać za komplement. Dziękuję. - Spojrzała na spłowiałe
dżinsy. Była ubrana w żółtą bluzkę na ramiączkach, a na wierzch włożyła męską,
bawełnianą koszulę, której końce zawiązała w luźny węzeł. Boże, on chyba jest ślepy. Nie
mogła oderwać wzroku od opiętych spodni Josha.
Wieczorem, kiedy przyszedł i otworzyła mu drzwi, musiała powstrzymać się, aby
nie zaciągnąć go do sypialni. Widząc błysk w jego oczach, odgadła, że czuł to samo.
Ograniczyli się jednak do namiętnego pocałunku i wyszli. Szli dzisiaj do Bronco Bill na
kolację i tańce. Chciał zapoznać ją z najlepszym nocnym klubem w Union Station.
Zaparkował corvettę daleko od poobijanych ciężarówek.
- Nie ma tu dużego wyboru dań, ale wszystkie są znakomite.
Laura wysiadła z samochodu.
- Niech zgadnę. Mają befsztyki.
R S
- Tak.
- I befsztyki.
- Brawo.
- Aha i moje ulubione danie, befsztyki. Josh roześmiał się i złapał Laurę za rękę.
- Ale można wybrać między przypalonym a surowym. Stanęła przed nim i objęła go
w pasie.
- Czy do tego podają pieczone ziemniaki z kwaśną śmietaną albo olbrzymie,
domowe frytki?
- I tym razem zgadłaś.
- I jeszcze sałatkę z farmerskim sosem.
- Chyba już tu kiedyś byłaś.
- Nie. Mieliśmy taką restaurację w Santa Fe. Nazywała się „Jama".
Pochylił się i pocałował kącik ust.
- Ale mogę się założyć, że nie mieli tam słynnych maślanych ciasteczek Milly.
- Prawdziwe maślane ciasteczka? - spytała z zachwytem.
- Najlepsze, jakie mogą być.
- To na co czekamy? - Wzięła rozbawionego Josha pod rękę i poprowadziła w
stronę wejścia.
Laura odsunęła talerz i jęknęła: - Chyba nigdy nie wstanę. Josh uśmiechnął się,
dopił kawę i znacząco spojrzał na parkiet.
- Możemy to zaraz spalić w tańcu.
Serce jej mocniej zabiło na widok wtulonych w siebie tancerzy, kołyszących się
wolno w rytm muzyki.
- Z przyjemnością.
Josh momentalnie wyczuł zmieniony ton jej głosu. Dosunął krzesło do stołu i
wyciągnął do niej rękę. Bez wahania wstała i wyszli na parkiet.
Kiedy objął Laurę i zaczęli tańczyć, cicho westchnęła. Było tak dobrze w ramionach
Josha, kiedy obracali się na wysłużonej, dębowej podłodze. Willie Nelson śpiewał o ko-
biecie, o której ciągle myśli. Obite boazerią ściany dawały echo i oboje byli jakby
owinięci uwodzącą melodią. Nie dochodził do nich stuk naczyń, sztućców ani szum
R S
rozmów. Liczył się tylko Josh, ona i słodka, wolna piosenka o miłości.
Serce Josha biło równym, głębokim rytmem. Jego zadowolenie nie było
spowodowane tym, że czuł jej ciało. Ona cała była tego powodem; jej inteligencja,
poczucie humoru, zrozumienie innych. Wysoko cenił to, że tak wspaniale gotuje, ale
kochałby ją nawet wtedy, gdyby nie umiała posmarować grzanki masłem. Odważyła się
kupić dom, o którym wszyscy wiedzieli, że jest nawiedzany przez duchy i jeździła
każdego dnia do pracy na żółtym rowerze. Wydawało się, że nie imponują jej pieniądze,
ani posiadanie drogich przedmiotów. Jedyną ekstrawagancją, na jaką sobie pozwoliła, był
komplet srebrnych przyborów toaletowych i biżuteria. Ten srebrny naszyjnik, który miała
na szyi, wyglądał na kosztowny. Czule odgarnął włosy Laury i zaczął delikatnie całować
policzek, aż do miejsca, gdzie wisiał srebrny kolczyk. Jutro zapyta Kelli o nazwisko
złotnika w Santa Fe, u którego Logan kupił Kelli naszyjnik. Laura z pewnością doceni coś
wykonanego z największą precyzją.
- Czy już powiedziałem, jaka jesteś śliczna? - szeptał jej do ucha.
- Usłyszałam coś o byciu cholernie seksy - odpowiedziała i z rozbrajającym
uśmiechem dodała: - Ale możesz to jeszcze dopracować.
Przyciągnął Laurę do siebie. Ich biodra spotkały się. Cicho jęknęła. Czuła gotowość
Josha.
- O Boże, szeryfie, robisz wszystko bardzo sumiennie.
Laura naciągnęła na głowę prześcieradło.
- Josh, zgaś światło i wracaj do łóżka.
Roześmiał się głośno, kiedy usiadł obok niej, żeby założyć buty.
- Przecież jest prawie ranek.
Stłumiła ziewnięcie i oznajmiła z niezadowoleniem: - Powiedz mi coś, o czym
jeszcze nie wiem. - Zaczynała nienawidzić słowa „ranek".
- Przyjdę po ciebie o szóstej i zjemy u mnie kolację. - Zdjął jej przykrycie z twarzy i
pocałował w usta. - Mam służbę w ten weekend, więc nie mogę za bardzo się oddalać od
domu. Nie przeszkadza ci to, prawda? - Z obawą czekał, aż potwierdzi.
Miękkie, opalone ramiona otoczyły jego szyję. Przyciągnęła go do siebie.
R S
- Nie, nie mam nic przeciwko zjedzeniu z tobą kolacji. - Zamknęła mu usta
pocałunkiem, ucinając dalszą dyskusję.
Josh przerwał pocałunek.
- Nie o to mi chodziło.
- Wiem. - Odgarnęła do tyłu niesforne loki. - Pytałeś, czy nie przeszkadza mi
siedzenie w mieście, kiedy ty jesteś na służbie. Jesteś szeryfem, muszę się z tym pogodzić.
Pokochałam ciebie całego, a nie tylko jedną stronę twojej osobowości.
Poczuł ogromną ulgę.
- Dziękuję ci. - Pieszczotliwie otarł się wargami o jej usta. Kiedy odpowiedziała tym
samym, zatopił się w głębokim pocałunku.
Ugryzła lekko dolną wargę i poczuła, jak zadrżał.
Ręce niecierpliwie wyszarpnęły mu koszulę ze spodni i rozpoczęły wędrówkę po
gładkich, nagich plecach. Chłodny powiew poranka owionął jej nagie piersi, gdy ściągnął
prześcieradło. Ciepłe usta Josha przesuwały się od szyi aż do stwardniałych piersi. Ukrył
twarz pomiędzy ich wypukłościami i cicho oznajmił: - Muszę już iść, Lauro.
Zagryzła usta. Świt zwyciężył.
- Wiem. - Wiele kosztowało Laurę wypowiedzenie tego słowa. Rozumiała jego
troskę i ochronę przed długimi językami miejscowych plotkarek, ale to nie zmniejszyło
bólu. Wszyscy wiedzieli, że spotykają się, więc kto zwróciłby uwagę na samochód
zaparkowany rano przed jej domem?
- Zobaczymy się o szóstej.
Zapach lawendy pobudzał zmysły.
Wolno podniósł głowę i popatrzył na twarz ukochanej kobiety. Była wspaniała z
włosami rozrzuconymi na poduszce. Oczy pociemniały z podniecenia, a usta
zaczerwieniły się od pocałunków. Przez moment miał ochotę, żeby za niego wyszła. Znali
się zaledwie dwa tygodnie, ale nie wyobrażał już sobie życia bez niej. Spodobała mu się
wizja budzenia się każdego ranka u boku Laury. Ale zasługiwała na coś więcej, niż na
zaskakującą propozycję i szaleńczy bieg do ołtarza. Pragnął dać jej romantykę
księżycowych nocy, odrobinę luksusu w postaci drogocennych prezentów i porannej
lampki szampana. Ma być najbardziej uwielbianą kobietą świata. Chce ją na zawsze.
R S
Laurę zaskoczył jeszcze jeden namiętny pocałunek Josha. Ciało zrobiło się miękkie,
objęła go udami. Oddychając ciężko, oderwał się od niej i wstał.
- Przyjdę po ciebie o szóstej.
Jej uśmiech przygasł wraz z cichnącymi w oddali krokami. Odsunęła prześcieradło i
przyjrzała się znakowi, jaki na biodrze zostawiła srebrna klamra jego paska. Łzy napłynęły
jej do oczu, kiedy głaskała znikający ślad. Co będzie, jeśli się okaże, że wódz kontroluje
uczucia Josha? Nie mogła się nadziwić, że pozwolił pocałować ją, nie wspominając już o
wspólnej nocy. Spodziewała się co najmniej trzęsienia ziemi albo tornada, które zmiotłoby
z powierzchni ziemi całe Union Station. Ale nic takiego się nie stało. Żadnych
kataklizmów. Nic nie stanęło na drodze adoratorowi. Świetnie. To znaczyłoby, że wódz w
końcu zezwolił jej na samodzielne decydowanie o własnym życiu. Błędy, które popełniała,
byłyby wyłącznie jej winą. Albo bawił się, pozwalając jej myśleć, że Josh zakochał się w
niej. Istnieje jeszcze jedna możliwość, w którą w głębi duszy, tak bardzo chciałaby
wierzyć - że Josh naprawdę ją kocha. W tym wypadku wódz, strzegąc ją przez tyle lat,
robił to również teraz, ochraniając Josha i ją.
Laura przezwyciężyła łzy. Był tylko jeden sposób, aby się o tym przekonać: czekać.
Czas to wyjaśni. Jeżeli wódz wpływał na Josha, to będzie domagał się srebrnej klamry.
Tego była pewna.
R S
Rozdział 9
Laura z niezadowoleniem rozejrzała się po kuchni. Co się stało Joshowi dziś
wieczór? Zjedli u niego wspaniałą kolację przy świecach, pili wino, słuchali muzyki.
Kiedy pozbierali naczynia ze stołu, usiedli przytuleni na kanapie i oglądali film o
olbrzymich owadach, które podporządkowały sobie całe miasto, czuła się niezmiernie
szczęśliwa.
Film skończył się; Josh wyłączył wideo i oznajmił, że jest już późno. Niedługo
potem była już w swoim domu, a Josh sprawdzał, czy jest dobrze zabezpieczony przed
złodziejami.
- Wszystko w porządku. - Stanęła na progu. Laura położyła portfel na stole.
- Czy to naprawdę konieczne, żebyś wtykał nos w moje szafki i pod łóżko, za
każdym razem, kiedy odwozisz mnie do domu?
- Chcę być pewny, że jesteś bezpieczna.
- Zostawiasz mnie? - Boże, dziewczyno, czemu po prostu nie poprosisz go, żeby
został u ciebie na noc?
Josh podszedł do drzwi i złapał za klamkę.
- Robi się późno.
- Dobrze. - Laura oniemiała. Nie widziała jeszcze faceta, który tak szybko chciałby
wyjść od niej.
- Zobaczymy się jutro? - spytała niepewnie. Szybko podszedł do niej i pocałował w
czubek nosa.
- Co myślisz o obiedzie u „Emmy"?
- Mogę sama coś ugotować.
- Nie, pracujesz cały dzień. Przyjadę po ciebie około szóstej. - Pochylił się i poczuła
jego gorące wargi.
Josh poszedł do samochodu. Zawracając na podjeździe pomyślał, że mało
brakowało, a wziąłby Laurę w ramiona i zaniósł do sypialni. Wiedział, że poczuła się
zdezorientowana, ale miał własny plan. Chciał, żeby została panią Langley.
- Mówię pani, Agnes, że ten strój jest idealny. Ktokolwiek go projektował, to zrobił
R S
to z myślą o pani. - Laura z uśmiechem patrzyła na rumieniącą się, stojącą przed ogro-
mnym lustrem sąsiadkę.
- Jesteś tego pewna, Lauro? Już dawno nie kupowałam nowych rzeczy, a moda tak
bardzo się zmieniła.
Laura popatrzyła na Agnes. Bardzo się ucieszyła, kiedy ta niemłoda już kobieta
poprosiła ją o pomoc w kupieniu paru ciuchów. To była szansa, żeby zająć się czymś
nowym i nie myśleć ciągle o dziwnym zachowaniu Josha.
- Dotychczas kupiliśmy dżinsy i sportowe rzeczy do pracy. Będą odpowiednie do
cieplarni. Sądzę, że dobrze pani zrobiła, przyjmując tę posadę u Claudii. Ale trzeba mieć
coś na wypadek większego wyjścia.
Agnes spojrzała znowu w lustro. Ciało miała wciąż młode i w doskonałej kondycji.
Była wysoka i świetnie wyglądała w tym komplecie. Ciemnośliwkowe spodnie z
zaszewkami, odpowiedni do tego żakiet i różowa bluzka bez rękawów - proste i
jednocześnie eleganckie, bardzo jej się podobały. Odgarnęła ręką brązowe włosy, w
których połyskiwały nieliczne srebrne pasma.
- Czy mówiłam już, że w poniedziałek wieczorem idę do fryzjera?
Laura roześmiała się, wepchnęła Agnes do przymierzalni i dała znak ekspedientce.
Oceniając liczbę pakunków, wyprawa była udana. Rozpromieniony wzrok Agnes
rozwiewał wszelkie wątpliwości.
Josh podsunął Kelli krzesło, na którym usiadła. Widok jej dużego brzucha,
przyprawiał go o ból w krzyżu.
- Jesteś pewna? - zapytał.
- Oczywiście. Wiem na pewno, że urodziny Laury przypadają w ten piątek.
- Ale dlaczego mi o tym nie powiedziała?
- Josh, przecież nikt nie rozgłasza na prawo i lewo, kiedy ma urodziny. To
wyglądałoby na domaganie się prezentów.
- Myślisz, że dostanę naszyjnik na czas?
- Zadzwoń i dowiedz się, czy mogą go wysłać jutro pocztą lotniczą. Powinieneś
mieć go w czwartek, najpóźniej w piątek rano.
Z ciepłym wyrazem oczu patrzyła, jak podszedł do telefonu.
R S
Co mężczyźni zrobiliby bez nas? - zadała sobie pytanie.
Josh siedział w fotelu i patrzył na Eda.
- Podetnij tylko trochę z tyłu - poprosił i w myślach przebiegł długą listę
sprawunków, które musiał załatwić do jutrzejszego wieczora. Agnes i pani Billington
zajęły się jedzeniem, Kelli i Logan dekoracjami, a Sylas muzyką. Tort będzie dostarczony
jutro po południu, a naszyjnik przysłano mu dziś rano. Pozostało tylko przekonać się, że
Laura o niczym nie wie.
Mocne ukłucie w szyję wyrwało go z zamyślenia.
- Au, uważaj, Ed. - Podniósł się i roztarł bolące miejsce. Odwrócił się i zauważył, co
rozproszyło uwagę Eda. Chodnikiem szła Agnes. Josh przyjrzał się Edowi i uśmiechnął.
Amor nieźle się spisywał tego lata.
- Ed, przyjacielu, nie chciałbyś przyjść na przyjęcie jutro wieczorem?
- Lauro, to okropne - krzyknęła Agnes.
- Co się stało? - Zacisnęła mocno palce na słuchawce.
- Przyjdź do mnie szybko, to naprawdę straszne.
Laura odłożyła słuchawkę. Coś złego wydarzyło się Agnes! Wybiegła z domu i
przez wąskie przejście w żywopłocie przedostała się do ogrodu sąsiadki. Przybiegła do
drzwi, otworzyła je i zamarła z wrażenia.
- Niespodzianka!
Stała zdezorientowana pośród zebranych, którzy rzucali konfetti, wznosząc toast
szampanem. Agnes złapała ją za rękę, wciągnęła do salonu, ktoś podał kieliszek. Cały
pokój ozdabiały serpentyny i baloniki.
Josh przytulił Laurę i ucałował we wciąż otwarte ze zdumienia usta.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, kochanie.
Laura zmusiła się do uśmiechu i zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu jedynej
osoby, która wiedziała, że dzisiaj nie obchodzi urodzin. Szukała Kelli. Dostrzegła ją
siedzącą wygodnie w fotelu. Uśmiechała się.
- Przepraszam na chwilę, Josh.
Podeszła do Kelli i ostrożnie pomogła jej wstać.
- Logan, czy mogę na chwilę porwać twoją żonę? - zapytała i zanim zdążył
R S
odpowiedzieć, zaciągnęła przyjaciółkę do pierwszego lepszego, pustego pomieszczenia.
Kelli rozbawiona rozejrzała się po małej łazience. Jej brzuch zajmował tu większość
miejsca, mimo że przytuliła się do ściany, jak tylko mogła.
Laura znalazła trochę miejsca dla siebie i zamknęła drzwi.
- Co ty, do diabła, wyprawiasz? - wyszeptała zdenerwowana. - Gdyby nie twoja
ciąża, chyba bym cię udusiła.
- Josh chciał zorganizować coś specjalnego dla ciebie. Było mu to potrzebne.
- Nie rozumiem nic z tego, co mówisz. Masz minutę na wytłumaczenie, dlaczego
powiedziałaś mu, że dziś są moje urodziny.
Kelli ciężko usiadła na brzegu wanny.
- Josh jest moim najbliższym przyjacielem. Kiedy był młody, ludzie z tego miasta
bardzo go skrzywdzili. Przez to stracił szacunek dla siebie. Po kilku latach wrócił, aby go
odzyskać i udało mu się. Problem jednak tkwi w tym, że nie zdaje sobie jeszcze z tego
sprawy. Czasem miewa chwile załamania.
Laura spostrzegła miłość do Josha w oczach przyjaciółki. Co prawda, miłość innego
rodzaju, ale zawsze.
- Wiem o tym, Kelli. Ale wciąż nie rozumiem, co ma z tym wspólnego to przyjęcie.
- Po raz pierwszy od wystosowania petycji przeciwko niemu, odważył się coś
zorganizować.
- Petycji?
- Było zamieszanie z powodu aresztowania syna burmistrza. Nie martw się, nigdy
nic nie dotarło do władz. To tylko kilku mężczyzn wyraziło w ten sposób rozpacz po utra-
conym zwycięstwie w meczu futbolowym. Wkrótce wszyscy zapomnieli o tym
incydencie, z wyjątkiem Josha.
- Ale dlaczego?
- Uspokój się; Josh jest tak bardzo dumny z tego przyjęcia. Agnes, pani Billington i
ja pomagałyśmy mu, ale zaproszeniem gości sam się zajął. Szkoda, że nie widziałaś twa-
rzy Josha, kiedy nam o tym opowiadał. Wszyscy zaproszeni zgodzili się. Myślę, że
zaczyna wierzyć, że jest lubiany.
Laura zagryzła wargi.
R S
- Według ciebie, jeśli pójdę tam i powiem wszystkim, że to nie są moje urodziny,
Josh będzie nie tylko zakłopotany, ale i poczuje się poniżony.
- Uważam, że kochasz go na tyle, aby mu tego nie zrobić.
Nagle Kelli zaczęła wolno obsuwać się do wanny. Laurę rozbawił widok
przyjaciółki niezdarnie wymachującej nogami i rękoma. Widać było tylko wystający
niczym góra brzuch.
- Nigdy nikogo celowo nie poniżyłam. I w moim wieku, a mam już dwadzieścia
dziewięć lat, nie zamierzam tego zaczynać.
Kelli uśmiechnęła się i wyciągnęła do niej rękę.
- Pomóż mi się stąd wydostać.
Na twarzy Laury odbiła się złośliwa satysfakcja.
- Myślę, że cię tu zostawię.
- Lauro, nie wygłupiaj się. - Kelli nie była w stanie wyjść sama z wanny. - Co
powiedzą ludzie, kiedy mnie tu ktoś zastanie?
- To samo, co ja będę musiała powiedzieć piętnastego października, kiedy są moje
prawdziwe urodziny. - Śmiejąc się otworzyła drzwi i wyszła, zostawiając przyjaciółkę w
niewesołym położeniu.
Po drodze do salonu spotkała Logana i zmiękło jej serce.
- Twoja żona jest w łazience na dole i sądzę, że ciebie potrzebuje - oznajmiła mu
zadowolona, że tak się troszczy o ciężarną kobietę.
Josh zauważył, że Laura weszła do pokoju. Przeprosił burmistrza, z którym
rozmawiał i podszedł do niej.
- Czy wszystko w porządku? Odpowiedziała mu z uśmiechem.
- A co miałoby być źle? Jestem o następny rok starsza i niedługo zaczną mi siwieć
włosy.
Roześmiał się i objął ją w talii.
Pół godziny później Laura otwierała ostatni prezent. Ciągle czuła się niezręcznie.
Podziękowała pani Billington za komplet pikowanych pokrowców. Sięgała po kieliszek,
kiedy Josh wsunął jej w rękę paczkę owiniętą w kolorowy papier. Oglądając pomyślała, że
R S
to będzie gorsze, niż się spodziewała.
Drżącymi palcami rozwiązała różową kokardę. Cokolwiek to było, było ciężkie.
Zdjęła błyszczący papier i zobaczyła czerwone pudełko. Zachęcona radosnym wzrokiem
Josha, otworzyła. Serce zabiło mocniej, kiedy wyjęła czarne, aksamitne puzderko na
biżuterię. To, co dla każdej innej kobiety było szczytem marzeń, dla niej miało stać się
koszmarem. Goście ucichli. Wolno otworzyła wieczko. Na czarnym aksamicie leżał
piękny naszyjnik w indiańskim stylu. Błysnęło srebro i zalśniły turkusy. Był wspaniały,
wyjątkowej roboty i wiedziała, że był niezwykle kosztowny. Dokładnie taki, jakiego
zażyczyłby sobie wódz.
Josh zdenerwował się trochę, widząc, że Laura usiadła bez słowa. Miał nadzieję na
bardziej żywiołowe przyjęcie prezentu. Marzył, że zarzuci mu ręce na szyję i zapewni o
wiecznej miłości.
- Laura?
Starała się powstrzymać napływające do oczu łzy. Nadeszła chwila, której tak się
obawiała. Drżącym ze wzruszenia głosem wyszeptała:
- Nie mogę tego przyjąć.
- Dlaczego? - zapytał zdziwiony.
Wszyscy patrzyli na nią. Wzruszyła ramionami.
- Jest zbyt drogi.
Josh odetchnął z ulgą i roześmiał się.
- I to wszystko? - Wyprowadził ją na werandę i zamknął drzwi.
Laura rozejrzała się; dookoła porozwieszano kolorowe lampiony. Chciała być
gdziekolwiek, tylko nie tu. Nikaragua przyciągała turystów swoimi atrakcjami o tej porze
roku, Falklandy oferowały wycieczki na weekend pod hasłem: „opal swoje marzenia".
Ujął jej twarz w ciepłe dłonie i popatrzył w oczy.
- Podoba ci się naszyjnik?
- Jest przepiękny i każda kobieta byłaby dumna, nosząc go - odpowiedziała
szczerze.
- Jest jednak jakieś „ale".
Jak miała mu wytłumaczyć, że nie tylko nie miała dziś urodzin, ale że nie kupił tego
R S
prezentu dla niej?
- Jest po prostu za drogi - powiedziała zrezygnowana.
- Wcale nie. Pieniądze nie są ważne. - Pocałował drżące usta. - Pragnąłem czegoś
specjalnego dla ciebie, bo jesteś wyjątkowa. Kocham cię, Lauro. - Otarł kciukiem jej łzy. -
Nigdy jeszcze tego nie mówiłem żadnej kobiecie.
Laura wtuliła się w niego. Komu to zaszkodzi, jeśli przez chwilę uwierzy w te
słowa.
Josh położył ostatni prezent Laury na stole i uśmiechnął się. Przyjęcie było udane.
Dlaczego nie zauważył wcześniej, że burmistrz mu sprzyja? Może w końcu wybaczył mu
aresztowanie syna, Toma.
- To już ostatni prezent, jubilatko. Zaczęła rozcierać skronie.
- Dziękuję, Josh, za wszystko. Zaniepokoił się.
- Boli cię głowa?
- Tak. Chyba wypiłam za dużo szampana.
Josh ostudził zapały ciała. To nie była właściwa pora na miłość. Nie mógł mieć do
niej pretensji; sam zdecydował, że zrobią sobie przerwę. Wiedział, że Laura była tym
zdezorientowana, ale skoro miał ją poprosić, żeby została jego żoną, pragnął odpowiedzi
opartej na czymś więcej, niż na tym, co łączyło ich w sypialni.
- Weź aspirynę i kładź się do łóżka. To był dla ciebie męczący dzień.
- Zrobię tak. - Odprowadziła go do drzwi. - Czy mi się zdawało, że Agnes i twój
rosyjski fryzjer nie spuszczali z siebie wzroku przez cały czas?
- Nie spuszczali wzroku? Kobieto, od ich ognistych spojrzeń swobodnie mogłyby
zapalić się chińskie lampiony w ogrodzie. - Przytulił ją i pocałował. - Zadzwonię do ciebie
jutro. Uważaj na głowę.
Opanowanie Laury zniknęło, jak tylko zamknął za sobą drzwi. Nie
powstrzymywane teraz łzy płynęły z oczu, kiedy dotykała zawieszonego na szyi
naszyjnika.
Przez okno biura Josh popatrzył na park po drugiej stronie ulicy. Drużyna skautów
zorganizowała festyn, aby zebrać pieniądze na operację dla chłopca z Somerset. Nawet
nieźle im szło sprzedawanie hot dogów, wody sodowej i ciasteczek. Za niewielką opłatą
R S
można było dać sobie zrobić oryginalny makijaż, zagrać w ringo lub rzutki. Na jednym z
drzew zawieszono oponę i jeśli komuś udało się przerzucić przez nią piłką, wygrywał
plastykową bransoletkę dla ukochanej. Agnes zgodziła się zostać wróżką i za dwadzieścia
pięć centów wróżyła z ręki.
Josh roześmiał się, kiedy Ed po raz piąty wszedł do namiotu wróżki.
Nagle zamilkł, bo zauważył znajomą sylwetkę, spacerującą pomiędzy stolikami.
Laura! Domyślał się, że nie przepuści takiej okazji.
- Idę na festyn, Cal - oznajmił swojemu zastępcy. - Skończ już, pozamykaj wszystko
i idź do domu. - Udał, że nie widzi porozumiewawczego uśmiechu Cala. Zamknął drzwi i
przeszedł na drugą stronę Main Street.
Aparat fotograficzny zadrżał w dłoni Laury, kiedy Josh podszedł do niej. Nie
odzywał się ani jej nie dotknął, a jednak czuła jego obecność. Skupiła się na piegowatej
twarzy małego skauta, który prowadził grę w ringo. Zrobiła kilka zdjęć, mając nadzieję, że
chociaż jedno z nich wyjdzie. Fotografowanie nie była mocną stroną Laury, więc
przynajmniej chciała mieć dużo zdjęć. Jeśli zużyje kilka rolek filmu, jedna lub dwie
fotografie muszą nadawać się do druku.
Z uśmiechem odwróciła się do Josha. - Cześć.
Każdy nerw ciała domagał się jego dotyku, ale jednocześnie obawiała się
podniecenia. Przez ostatni tydzień bawił się z nią w kotka i myszkę. Pocałunki Josha na
dobranoc były torturą. Obiecywały wiele, ale zawsze wychodził, zanim przerodziły się w
coś więcej. Dlaczego nie kochali się od tej nocy w Bronco Bill?
- Cześć - odpowiedział i bezwiednie odgarnął kosmyk włosów z twarzy. - Widzę, że
pracujesz. Czy mogę ci postawić lunch?
- Muszę zrobić jeszcze kilka zdjęć, ale potem jestem wolna.
Podeszła do następnej budki. Portfele, breloczki do kluczy, skórzane paski leżały na
ladzie. Ściany pokrywały zdjęcia i plakaty. Mały chłopiec patrzył na nią z nadzieją w
wesołych oczach.
Josh odsunął się od Laury i wziął do ręki interesujący skórzany pas wyszywany
koralikami. Przesunął palcem po kolorowych paciorkach i oglądał piękny wzór. Jednooki
ptak rozpościerający skrzydła, wielokolorowe strzałki i szlaczki. To nic, że koraliki były
R S
przyszyte trochę nierówno, a głowa ptaka niezupełnie we właściwym miejscu; była to na-
prawdę piękna, ręczna robota.
Podniecony sprawdził długość paska. Idealny dla Laury. Indiański motyw będzie
pasował do stylu jej ubrań. Wyciągnął portfel i włożył kilka banknotów w dłoń chłopca.
Laurze udało się zrobić kilka zdjęć z ukrytej kamery. Zauważyła, że Josh kupił coś,
ale była tak zajęta utrwalaniem na filmie wyrazu twarzy chłopca, że nie zobaczyła co.
Opuściła aparat i zaczęła oglądać skórzane breloczki. Wzór był nieporadny i dziecinny, ale
wykonany z dużym nakładem pracy. Wybrała największy, aby był dobrze widoczny w
przepastnej torbie. Chłopiec wyjąkał podziękowanie, kiedy podała mu cztery dolary.
Josh wziął Laurę pod rękę i odeszli.
- Znalazłem coś, co wprost czekało na ciebie - powiedział i pokazał pasek.
Spojrzała na prezent. - Kupiłeś to dla mnie? Głos Josha brzmiał dumnie, kiedy z
uniesieniem wskazywał palcem poszczególne elementy wzoru.
- Popatrz tu, na brzegu, jak dobrane są kolory. A ten ptak, czy nie jest wspaniały?
Drżącymi palcami wzięła pasek. Oglądała go oczami wypełnionymi łzami. Josh
myślał, że to piękna indiańska robota. Przesunęła palcem po krzywych strzałkach i źle
dobranych koralikach. Wódz skrzywiłby się, gdyby mu coś takiego pokazała. Ujął ją
palcem pod brodę i podniósł załzawioną twarz.
- Nie podoba ci się ten pasek?
- To jest najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam.
Aż się cofnął, kiedy rzuciła mu się w ramiona i ucałowała. Delikatnie zaczęła
pieścić policzek. Wyczytała z oczu Josha pożądanie, pragnienie i miłość. Miała teraz
pewność, że za poczynaniami Josha nie stoi duch opiekuńczy. Josh kochał ją dla niej
samej, a wódz swoje sztuczki niech zachowa dla siebie.
- Kocham ciebie, Josh - wyszeptała wzruszona.
Serce zabiło szybciej, kiedy przytulił ją i zamknął usta pocałunkiem. Tego właśnie
mu brakowało przez cały tydzień. Koniec z dżentelmenem. Pragnął Laury i to właśnie
teraz. Równie dobrze mogła się zdecydować na zostanie panią Langley, leżąc w łóżku. Z
drugiej strony, nie wypuściłby jej z objęć, zanim nie usłyszałby wcześniej odpowiedzi.
Głosy spacerujących ludzi wyrwały go z zadumy. Rozejrzał się dookoła. Dziwne,
R S
ale nikt nie zauważył, że ich szeryf o mały włos nie zaczął się kochać z Laurą pośrodku
parku. Odsuwając ją od siebie, zapytał:
- Czy możesz nie zmieniać zdania przez jakąś godzinę?
- Mogę nie zmieniać przez całe życie.
Chciał powiedzieć coś, ale z drugiej strony budki pojawił się Ed.
- Tu jesteś, Lauro? - Usłyszeli go. - Chodź i zrób mi zdjęcie z naszą wróżką.
Josh westchnął, przepuścił Laurę przodem i ruszył za rozpromienionym kozakiem
do namiotu wróżki.
Przechylił się i sięgnął do dzwoniącego telefonu. Przyłożył słuchawkę do ucha.
- Słucham - wymamrotał.
- Josh, mówi Bill. Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale lepiej będzie, jak tu szybko
przyjedziesz.
Momentalnie wyprostował się i zapytał:
- Co się stało?
- Daryl znów się upił. - Josh słyszał podniesione głosy. - Staram się złapać też Cala.
Nigdy jeszcze nie widziałem Daryla w takim stanie.
- W porządku, Bill, już jadę. Staraj się, aby nikt go nie zaczepiał. - Rzucił
słuchawkę na widełki i wstał z łóżka. Laura obserwowała, jak szybko się ubierał.
- Co się stało? - spytała. Zapiął koszulę i włożył spodnie.
- Ktoś wypił za dużo i odgraża się, że rozniesie bar. Przesunęła się tak, aby mógł na
siedząco założyć skarpetki i buty.
- Czy jest niebezpieczny?
- Właściwie nie. Żona opuściła go kilka miesięcy temu i teraz Daryl upija się co
dwa tygodnie. - Josh pochylił się i pocałował Laurę. - Śpij dalej. Wezmę klucze i wrócę,
jak tylko uspokoję Daryla.
Prześcieradło obsunęło się, odsłaniając piersi. Objęła go za szyję.
- Uważaj na siebie i wracaj prędko.
Przylgnął ustami do nabrzmiałych, wilgotnych warg i jęknął:
- To nie w porządku, Lauro. Jak mogę iść, skoro tak kusząco wyglądasz?
- Będzie tak samo, kiedy wrócisz. A teraz jedź i przywróć porządek w Bronco Bill.
R S
- Wiesz, podobał mi się ruch twoich bioder, kiedy tańczyliśmy.
Josh promieniał z radości, biegnąc do samochodu. Nigdy jeszcze życie nie
wydawało mu się tak wspaniałe.
Josh wszedł do baru i szybko ocenił sytuację. Daryl stał samotnie, pijany i
zdenerwowany. Inni wycofali się na parkiet taneczny i zachowywali się tak, jak gdyby nic
się nie stało. Wszyscy wiedzieli o żonie Daryla, która opuściła go, zostawiając trójkę
dzieci. Daryl miał małą farmę, pełnił funkcję diakona w kościele i dotychczas nie
gustował w alkoholu.
Josh podsunął sobie barowy stołek i usiadł. Obserwując Daryla w lustrze
naprzeciwko, poprosił Billa o colę. Barman postawił przed nim szklankę i dalej wycierał
bar.
- Była dobrą kobietą! - krzyknął Daryl.
Josh nie zareagował. Miał własne zdanie na temat żony i matki, opuszczającej
rodzinę dla jakiegoś urzędnika z Potter County.
- Była dobrą matką! - Głos Daryla zabrzmiał jeszcze donośniej.
Josh w dalszym ciągu siedział spokojnie, ale nie spuszczał z niego oka. Znając go,
przypuszczał, że będzie opowiadał o zaletach Joleen przez kilka minut, a potem usiądzie i
będzie kiwał się jak opuszczone dziecko. Tak było poprzednio, kiedy Cal odwoził go do
domu i wraz z rodzicami, którzy przeprowadzili się do niego, kładł go do łóżka.
Zdenerwowany brakiem jakiejkolwiek reakcji Daryl krzyknął na Josha:
- Była czysta i niewinna, nie tak jak ta, z którą teraz sypiasz. Czy to będzie następna
panna z dzieckiem, opuszczająca po cichu miasto?
Josh odwrócił się i rzucił Darylowi mordercze spojrzenie. Ten przyjął spokój
szeryfa za oznakę strachu, uniósł ramiona i głośno oznajmił:
- Powiem wam, gdzie nasz wspaniały policjant był tej nocy. Słyszałem, jak Bill
wybierał numer.
Szklanka w dłoni Josha zadrżała. Stało się to, czego tak bardzo się obawiał. Poczuł
się, jakby ktoś dał mu w twarz. Teraz podpici faceci w barze będą komentować każde za-
chowanie Laury.
Muzyka ucichła, ludzie zastygli w bezruchu. Cal podszedł do Daryla.
R S
- Słuchaj, jeżeli masz jeszcze trochę oleju w głowie, zamknij się.
Pijany zachwiał się i złapał krzesło. Zamrugał oczami i spojrzał w kierunku Josha.
Uniósł rękę z kijem i uderzył go w dłoń; pojawiła się krew.
Cal wyciągnął Daryla z baru, ten zaczął płakać. Siedzący za Joshem mężczyźni
patrzyli na niego z litością w oczach.
- Nie miałem tego na myśli, Josh - Daryl otarł łzy dłonią. - Laura to dobra
dziewczyna.
Ostatnie słowa powiedział już za drzwiami, przez które wyprowadził go Cal. -
Zupełnie taka, jak była kiedyś Joleen.
Bill pospieszył do Josha z czystą serwetką. Ostrożnie oglądał jego rozciętą dłoń.
Jedna z ran wymagała szycia, reszta nie wyglądała groźnie.
- Trzeba pojechać do szpitala, Josh.
Rozejrzał się dookoła. Daryla już nie było, Cala też. Stracił Laurę; jego ukochana
stała się tematem rozmów w barze. Obwiązał dłoń, nawet go nie bolało. Ból był gdzieś
głęboko, w sercu.
Skierował się do drzwi, ale Bill i dwóch gości z baru zagrodzili mu drogę.
- Chyba nie powinieneś prowadzić w takim stanie - powiedział barman. - Ktoś z nas
zawiezie cię do szpitala.
- Dziękuję, ale poradzę sobie. - Odsunął ich i otworzył drzwi zdrową ręką.
- Josh? - zawołał niepewnie Bill. Zatrzymał się i odwrócił do niego.
- Daryl nie chciał tego powiedzieć. Był po prostu pijany, inaczej nie mówiłby tak o
Laurze. - Widząc nieprzytomnym wzrok Josha, dodał: - Wszyscy lubimy Laurę.
Josh pokiwał głową i zamknął drzwi.
Przez koronkowe firanki nieśmiało wpadało pierwsze światło świtu. Laura obudziła
się, czując, że ktoś na nią patrzy. Otworzyła oczy i zobaczyła Josha, siedzącego w nogach
łóżka. Zauważyła podwiązane bandażem ramię i zaniepokojona zapytała:
- Co się stało? - Kiedy usiadła gwałtownie, prześcieradło opadło ukazując nagie
ciało.
- Przykryj się.
Ze zdziwieniem rozejrzała się dookoła. Byli zupełnie sami. Jednak posłusznie
R S
okryła się.
- Co się stało z twoją ręką?
- Ramię jest w porządku, mam tylko założonych kilka szwów na dłoni. - Dwie
godziny temu wyszedł ze szpitala, przyjechał tu i patrzył, jak spała. Leżała na boku i
kilkakrotnie wyciągała rękę, jakby szukając czegoś albo raczej kogoś. Za każdym ruchem
drobnej dłoni krwawiło mu serce.
- Podać ci coś? - zapytała.
- Nie, przyszedłem ci coś oddać. - Powoli otworzył dłoń i klucze wypadły na
pościel.
Popatrzyła zdziwiona.
- Dlaczego nie położysz się i nie spróbujesz zasnąć?
Josh przymknął oczy. Niczego tak bardzo nie pragnął, jak położyć się w
brzoskwiniowej pościeli i przytulić Laurę.
Ale tego, co się stało, już nie naprawi. Są rzeczy, których nie można zapomnieć. Nie
był katolikiem, ale zmówił sześć razy Zdrowaś Mario... Miał nadzieję, że nie zniszczył
zupełnie reputacji Laury. Z miłości do niej odejdzie i nie będzie mieszał się do jej życia.
Może wtedy ludzie w mieście znajdą nowy temat do rozmów.
Wstał i podszedł do okna. Widział niewyraźne kontury domu Agnes.
- Wiesz, zastanawiałem się...
Laura nie spuszczała z niego wzroku. Coś tu było nie tak. Umierała z ciekawości,
aby dowiedzieć się, co stało mu się w dłoń, ale najwyraźniej nie chciał o tym rozmawiać.
- Nad czym?
- Nad nami.
Powinna się ucieszyć, ale coś w głosie Josha powstrzymywało ją od tego.
- Aha.
Zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie spojrzeć jej w twarz.
- Myślę, że byłoby lepiej, gdybyśmy przestali się widywać.
Serce przestało jej bić. Wiedziała teraz, jak czuje się kobieta ze złamanym sercem.
Patrzyła na wyprostowaną sylwetkę Josha, zastanawiając się, co powinna powiedzieć. Czy
miała rozpłakać się i błagać, żeby został? Duma nie pozwoliła wypowiedzieć słów, które
R S
cisnęły się Laurze na usta.
Nie słysząc żadnej odpowiedzi, Josh odwrócił się. Oczekiwał łez, gniewu, ale nie
ciszy. Zdziwiony jej kamiennym wyrazem twarzy, zapytał ostro:
- Nie masz mi nic do powiedzenia?
Splotła dłonie i siłą powstrzymywała się od płaczu.
- Dlaczego?
Powinien się spodziewać, że zada to pytanie, na które nie wiedział, jak ma
odpowiedzieć.
- Tak będzie lepiej. - Podszedł do drzwi. Laura miała łzy w oczach. Zauważył
pasek, który kupił na festynie. Ciągle nie mógł zrozumieć, skąd u niej tak wielka radość ze
zwykłego paska. Był jednak zadowolony, że go jej podarował. Schodził ze schodów, kiedy
usłyszał, jak mówi:
- Życzę ci, żebyś znalazł szczęście w życiu.
Laura poczekała, aż odjechał i dopiero wtedy wybuchnęła płaczem. Ukryła twarz w
dłoniach. W pewnej chwili poczuła na policzkach ciepło słonecznych promieni. Otarła łzy
i popatrzyła w okno. Ranek znowu wygrał.
W złości rzuciła poduszkę w kąt pokoju i zaciągnęła firankę. Pociągnęła za mocno i
lekka, biała koronka opadła na podłogę. Popatrzyła na nią i otarła mokry policzek. Była w
nim zakochana, więc jakim prawem zdecydował, że lepiej będzie, jeśli przestaną się
spotykać. Komu to wyjdzie na zdrowie? Na pewno nie jej i sądząc po wyrazie twarzy
Josha, kiedy wychodził, również nie jemu. Coś musiało się stać i ona się dowie. W
żadnym wypadku nie pozwoli, aby odszedł z jej życia.
Joshua Franklin Langley będzie żałował, że dzięki niemu znalazła szczęście.
R S
Rozdział 10
- Halo - wymamrotał Josh.
- Dzięki Bogu, że jesteś w domu - wykrzyknęła Agnes. Popatrzył na fosforyzujące,
czerwone cyfry na budziku.
Było wpół do trzeciej nad ranem. Gdzie mógłby być o tej porze? Poprawił
słuchawkę i ziewnął.
- Kto mówi?
- Agnes, głupcze.
Nie zareagował na wyzwisko, bo używał gorszych, komentując swoje
postępowanie.
- Co jest?
- Ktoś kręci się wokół domu Laury.
- Co?! - wrzasnął Josh, wyskakując natychmiast z łóżka.
- Poszłam do kuchni po szklankę wody, a jak wiesz, moje okna wychodzą na jej
podwórko.
- Agnes, mów jasno. - Wkładał już spodnie.
- No dobrze, zobaczyłam jakiś cień skradający się w stronę domu. Najpierw
myślałam, że mi się przywidziało, ale mimo to patrzyłam.
- I co?
- Znowu go zobaczyłam. Podszedł do okien, a potem do frontowego wejścia.
Zadzwoniłam więc do ciebie jak najszybciej.
Założył buty.
- A może to był pies albo inne duże zwierzę.
- Takich rozmiarów? - W jej głosie słychać było oburzenie. - Nie, to był mężczyzna
i to dobrze zbudowany - zawahała się - albo niedźwiedź.
- Nie ruszaj się, już jadę - rozkazał; rzucił słuchawkę, złapał kurtkę, broń i pobiegł
do samochodu.
Laura była w niebezpieczeństwie.
Zaparkował wóz o jedną przecznicę wcześniej od jej domu i pobiegł przez
R S
podwórko. Ciężko oddychał, kiedy dobiegł do garażu. Bezszelestnie posuwał się wolno w
kierunku drzwi. Wokół było cicho i spokojnie. Księżyc oświetlał budynek. Popatrzył na
rewolwer wiszący u boku; miał nadzieję, że jest załadowany.
Spojrzał w ciemne okno sypialni. Zaklął. Była piękną, samotnie mieszkającą
kobietą. Idealna ofiara. Szedł dalej. Potknął się o metalowe wiadro. Nagle usłyszał ciche
stuknięcie, wstrzymał oddech. Zamarł w bezruchu, ale nie powtórzyło się.
Laurę obudził dźwięk na zewnątrz domu. Pewnie to jakiś pies buszuje w śmietniku,
pomyślała. Odrzuciła kołdrę i podeszła do okna. Już miała zawołać na psa, kiedy do-
strzegła mężczyznę wychodzącego z cienia. Włamywacze! Sięgnęła do telefonu i
wykręciła numer Josha. Po urywanym sygnale włączyła się automatyczna sekretarka.
Zdenerwowana, zła i wystraszona szybko powiedziała:
- To ja, Laura. Gdzie, do diabła, jesteś? Ktoś chce włamać się do mojego domu,
więc nie zdziw się, jeśli znajdziesz rano moje ciało w kałuży krwi. Zresztą, do cholery, po
co rozmawiam z tą maszyną? Nienawidzę automatycznych sekretarek.
Odłożyła słuchawkę i sięgnęła po podomkę. Zapinając się uprzytomniła sobie, że
nie powinna była dzwonić do mieszkania Josha. 911 - ten numer trzeba było wykręcić.
Drżącym głosem powiedziała dyżurnemu policjantowi, o co chodzi. Pomoc była w drodze.
Poczuła się bezpieczniej. Wolno zeszła po schodach do holu. Nie była pewna, czy
zamknęła kuchenne drzwi.
Nagle zobaczyła, że ktoś świeci latarką w okno. Złapała się mocno poręczy i
szepnęła:
- Wodzu, mam nadzieję, że jesteś tu ze mną. Proszę, pilnuj mnie.
Ktoś na zewnątrz poświecił w następne okno. Wstrzymała oddech, aż zgasło.
Pobiegła do kuchni sprawdzić drzwi. Była na środku, kiedy otworzyły się. Poszukała
wzrokiem noży; leżały za daleko, nie zdąży żadnego złapać. Wystraszona i zdesperowana
chwyciła za stołek, jako jej jedyną broń. Głośno krzyknęła i rzuciła nim z całej siły.
Josh usłyszał głos Laury i zaraz potem coś go uderzyło, przewracając na ziemię.
Usiłował się podnieść. Nagle zobaczył wymierzony w siebie rewolwer.
- Nie ruszać się.
Nad nim stał jego zastępca Cal z palcem na spuście. Był ubrany w piżamę w biało-
R S
czerwone paski i zachowywał się jak Clint Eastwood. Nie, to nie mogła być prawda, to był
jakiś koszmar!
Josh zamrugał oczami, kiedy Laura włączyła światło na werandzie.
- Cal, odłóż tę broń, zanim kogoś zranisz - powiedział. A kiedy lufa zniknęła już
sprzed jego twarzy, zawołał: - Lauro, wszystko w porządku.
Usłyszała jego głos i wyszła. Zobaczyła leżącego Josha, Cala w piżamie i Agnes,
biegnącą do nich. W białej koszuli sąsiadka wyglądała jak anioł.
- Złapaliście go? - spytała Agnes.
- Kogo? - Laura zdziwiła się.
- Włamywacza - cicho powiedział Josh.
- Czy mówisz o tym facecie, który był przy moim garażu, a potem kręcił się wokół
domu?
- To byłem ja - wyjaśnił Josh z zakłopotaniem.
- Ty? - spytała Laura.
Speszony Cal schował broń.
- Ty?
- Ale gdzie jest złodziej? - zapytała Agnes.
Laura poczuła wzrok Josha na sobie i otuliła się szczelnie szlafrokiem.
- Jaki złodziej?
- Ten, z którego powodu zadzwoniłam po Josha.
- Czy nie masz zamiaru wstać?
Podniósł się z wilgotnej trawy. Zrobiło mu się gorąco na widok Laury stojącej przed
nim. Jej włosy były rozrzucone w nieładzie, miała na sobie brzoskwiniowy szlafroczek,
który sięgał do pół uda. Tuż przed sobą widział długie, opalone nogi. Śniły mu się, kiedy
zadzwoniła do niego Agnes. Uśmiechnął się ostrożnie. Bolała go lewa strona twarzy.
- Czym mnie uderzyłaś? Przerażona Laura pochyliła się nad nim.
- Czy cię boli?
Uniósł zabandażowaną dłoń i dotknął guza, który wyskoczył na czoło.
- Co to było? - zapytał znowu, po czym zwrócił się do swojego zastępcy: - Cal,
pomóż mi wejść do środka, chciałbym obejrzeć twarz.
R S
Młody policjant i Laura wzięli go pod ręce i wprowadzili do kuchni.
Josh spojrzał na podłogę, na połamany drewniany stołek. Do cholery, pomyślał, i po
co się o nią martwić? Złodziej byłby idiotą, jeśli narażałby się na ciosy czymś takim.
Pozwolił posadzić się na krześle. Kiedy jej zręczne palce dotykały guza, jęknął, ale nie z
bólu, tylko z pożądania.
Laura usłyszała to. Zawinęła kostki lodu w kuchenną ściereczkę i delikatnie
przyłożyła do czoła.
Josh wstrzymał oddech, kiedy brzegi szlafroka, stojącej przed nim Laury, rozchyliły
się. Dwa wzgórki piersi znajdowały się idealnie na linii jego wzroku. Zacisnął pięści i
przypomniał sobie powód, dla którego unikał jej wczoraj. Stanowił dla niej zagrożenie.
Nie chciał, aby miała przez niego kłopoty.
- Cal, czy myślisz, że trzeba go zawieźć na prześwietlenie?
Cal i Agnes zbliżyli się do Josha.
- To zupełnie niepotrzebne - zapewnił. - Cal, idź i sprawdź dokładnie podwórko.
Zobacz, może znajdziesz jakieś odciski stóp lub ślady włamania.
Laura patrzyła z niedowierzaniem, jak Josh wstał i zaczął przeszukiwać dom. Ten
mężczyzna był niemożliwy! Może mieć wstrząs mózgu, ale woli chodzić po pokojach, niż
pozwolić, aby go pielęgnowała. Szkoda, że go nie uderzyła stołem.
Zanim oznajmił, że dom jest bezpieczny, wrócił Cal z wiadomością, że jedynymi
śladami na ziemi są te, które zostawił Josh. Nie było żadnego włamywacza.
- Agnes, myślę, że musiało ci się to przyśnić - powiedział Josh.
Sąsiadka potrząsnęła głową.
- Niemożliwe. Ktoś tam chodził - widziałam. Josh popatrzył na Cala, który wzruszył
ramionami.
- Nie będziesz się bała być sama, Lauro?
- Oczywiście, że nie.
Odprowadziła ich do drzwi. Agnes i Cal wyszli, Josh zawahał się przez chwilę.
Odwrócił się do Laury. Już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale zrezygnował. Złapał za
klamkę.
- Tylko tym razem upewnij się, czy są zamknięte.
R S
Laura uniosła głowę znad biurka i lekko uśmiechnęła się do wchodzącego
mężczyzny. Z niewyspania bolała ją głowa, pod powiekami czuła piasek. Kiedy Josh
zostawił ją samą ubiegłej nocy, nie mogła sobie znaleźć miejsca. Była zdenerwowana,
chciało jej się płakać. W końcu wyciągnęła z lodówki kurczaka, zrobiła nadzienie i
upiekła. Gotowanie zwykle przynosiło Laurze ulgę.
- Dzień dobry - powiedziała - w czym mogę panu pomóc?
Mężczyzna był wyraźnie speszony, zaszurał nogami i poprawił krawat.
- Nazywam się Daryl Wiseman. Uśmiechnęła się do niego uspokajająco.
- A ja jestem Laura Bryant. Co mogę dla pana zrobić?
- Wiem kim pani jest. I właśnie dlatego przyszedłem tu z przeprosinami.
Zdumiona, gestem zachęciła go, żeby usiadł.
- Ach tak. A za co chce mnie pan przeprosić?
Piętnaście minut później wyszła w towarzystwie rozpromienionego Daryla. Teraz
wiedziała już, co się stało w Bronco Bill. Jak wykorzysta zdobyte wiadomości, jeszcze nie
pomyślała. Ustawiła wskazówki na zegarze wiszącym na drzwiach, aby klienci wiedzieli,
kiedy wróci, i zamknęła biuro. Rzuciła okiem na Main Street i upewniła się, że Josh jest w
pracy. Jego samochód był zaparkowany przed posterunkiem policji. Wsiadła na rower,
wrzuciła torebkę do koszyka z przodu i pojechała do domu na lunch.
Krawędź parapetu wbiła się Joshowi w dłoń, kiedy zobaczył Laurę jadącą na
rowerze. Wiedział dokładnie, o której godzinie Daryl wszedł do jej biura. Powiadomił go
o tym przez telefon burmistrz. Potem przyszedł Harley i powiedział, że Laura i Daryl
siedzą i piją kawę. Josh stanął przy oknie tak, aby widzieć drzwi redakcji.
Mina Daryla upewniła go, że Laura mu wybaczyła. Zastanawiał się, kto jemu wyba-
czy, że zrobił takie głupstwo, odrzucając miłość najwspanialszej kobiety.
Przygnębiony przetarł dłonią oczy i westchnął głęboko. Czuł się kompletnie rozbity.
Nie powinien był spędzać reszty wczorajszej nocy, siedząc w samochodzie przed domem
Laury. Nie było żadnego włamywacza, za to teraz w głowie mu dudniło, jakby ktoś
urządził tam koncert na perkusji.
- Uspokój się, Gene, i powtórz wszystko jeszcze raz, ale wolniej. - Josh przykrył
R S
dłonią słuchawkę i ziewnął. Mrużąc oczy, popatrzył na zegarek - była północ.
- Kojot. Mówię ci, Josh, to był kojot.
Josh spojrzał krzywo na słuchawkę i zaczął zastanawiać się, czy Gene spędził ten
wieczór w Bronco Bill.
- Widziałeś go?
- Nie, słyszałem. Słyszałem jednego, ale możliwe, że było ich więcej.
Przesunął dłonią po policzku.
- Gene, mieszkam tutaj od dziecka i jeszcze nigdy nie widziałem ani nie słyszałem,
żeby w Union Station były kojoty.
- Śmiej się, śmiej, ale mówię ci, że one tu są. Pierwszy raz usłyszałem ich wycie,
gdy byłem na kempingu w górach. Wierz mi, tego się nie zapomina. Pot zaczyna ci lecieć
po plecach ze strachu. Są okropne i przerażające, a teraz opanują nasze miasto.
Josh westchnął. Gene był porządnym obywatelem i nigdy nie stwarzał kłopotów.
- OK, Gene, gdzie słyszałeś tego kojota?
- Przy domu starego Petersona.
- Gdzie? - krzyknął Josh.
- Zaraz naprzeciwko mojego domu.
Josh odrzucił prześcieradło i wyskoczył z łóżka.
- Jesteś pewien?
- Jeśli to nie był kojot, tam na podwórku Laury, to jestem gotów zjeść własne
szorty.
Przeczesał palcami włosy i usiłował myśleć logicznie. Gene'a zwykle nie trzymały
się takie żarty.
- Dobrze, już jadę. Zadzwoń do Cala i Sylasa, on jest najlepszym myśliwym w tych
okolicach. Pojadę jeszcze do biura i wezmę broń dla nas. Spotkamy się u ciebie za dzie-
sięć, powiedzmy piętnaście minut.
Nie czekał na odpowiedź, odłożył słuchawkę i zaczął się szybko ubierać.
Kilkanaście minut później czterech mężczyzn ostrożnie przeszło przez podwórko
domu Gene'a i skradało się w kierunku domu Laury.
Obudziła się. Usłyszała za oknem jakieś głosy. Kiedy w końcu będzie mogła
R S
porządnie się wyspać? - pomyślała zirytowana. Wkładając szlafrok, popatrzyła przez
okno. Zobaczyła światła latarek penetrujące ogród. W oświetlonej na moment jednej z
postaci rozpoznała Cala. Zaczęła obserwować drugiego mężczyznę. Uspokoiła się, gdy
zobaczyła jasny bandaż na jego lewej dłoni. Jak na kogoś, kto postanowił więcej jej nie
widywać, pojawiał się tu z zadziwiającą regularnością.
Uśmiechając się do siebie, włożyła dżinsy i bluzkę. Przeczesała włosy i wsunęła
tenisówki. Po chwili wyśliznęła się przez kuchenne drzwi i poszła w kierunku mężczyzn.
Znieruchomiała na widok broni. Byli odwróceni do niej plecami i cicho spierali się o coś.
Starając się uspokoić, podeszła do nich i zapytała:
- Na co polujecie tej nocy, chłopcy? Odwrócili się z wycelowaną w nią bronią.
- O Boże, Laura! - wrzasnął Cal. - Wiesz, jak przestraszyć ludzi.
- No, panienko, mogliśmy poczęstować panią nieźle z rewolwerów - powiedział
Gene.
Josh opuścił broń, krew zaczęła mu krążyć szybciej.
- Co tu robisz? - spytał ostro.
- Mieszkam tu. - Nie spodobał się Laurze ton jego głosu, zwróciła się więc do Cala:
- Czego szukacie, sierżancie?
- Kojotów.
Roześmiała się.
- Na moim podwórku?
Josh poczuł, że traci kontrolę nad sytuacją.
- Gene zawiadomił mnie, że słyszał wycie kojota. Dochodziło stąd. Przyjechaliśmy
sprawdzić.
- Przykro mi, Gene, ale byłam w domu przez cały wieczór. Od dwóch godzin
spałam. - Wskazała ręką na otwarte okno sypialni. - Wierz mi, gdyby faktycznie był tu
kojot, usłyszałabym.
Josh w głębi duszy zgodził się z nią, ale nie mógł nie wziąć pod uwagę tego, co
powiedział mu Gene.
- Czy któryś z was zauważył jakieś ślady?
Kiedy wszyscy zaprzeczyli, Josh jęknął. Świetnie pomyślał. Najpierw niewidzialny
R S
włamywacz, a teraz znikający kojot. Co, do diabła, się dzieje.
- Lauro, proszę, wróć do domu, zamknij drzwi na klucz i postaraj się zasnąć.
Zwrócił się do stojących mężczyzn: - Rozdzielmy się i przeszukajmy podwórze
jeszcze raz. Jeśli nic nie zobaczymy, to znaczy, że był to fałszywy alarm.
Laura odwróciła się i wróciła do domu, wyrażając nadzieję, że nie będzie już
żadnych atrakcji tej nocy.
Josh wyznaczył teren do poszukiwań, a sam odprowadził wzrokiem Laurę. W
myślach szedł z nią przez kuchnię, po schodach do sypialni. Przez ciało przebiegł dreszcz,
kiedy wyobraził sobie, jak się rozbiera i kładzie do łóżka. Zastanawiał się, czy dobrze
postępuje. Najwyraźniej nie była urażona tym, co wygadywał po pijanemu Daryl.
Przebaczyła mu w ciągu kwadransa. Pewnie wie także o fałszywym oskarżeniu Julie
Burke. A przecież to on powinien o tym opowiedzieć. Był jej to winien.
Z westchnieniem oświetlił krzaki i zaczął penetrować ogród. Nie zdawał sobie
sprawy, że z okna sypialni obserwuje go samotna, zakochana kobieta.
- Josh, musisz coś zrobić.
Josh spojrzał zza biurka na siedzącą przed nim kobietę. Splotła dłonie w błagalnym
geście.
- Agnes, co chcesz żebym zrobił?
- Nie pozwól Laurze mieszkać w tym domu.
Zamknął oczy i westchnął. Dlaczego wszyscy oczekiwali od niego jakiegoś
posunięcia? To nie był jego dom. Ani razu nie był świadkiem dziwnych wydarzeń, które
podobno miały tam miejsce. W ubiegłym tygodniu spędził w domu Laury bardzo wiele
czasu. Po ostatnich wydarzeniach, o trzeciej nad ranem, siedząc w samochodzie przed jej
bramą, doszedł do wniosku, że to nie dom był opanowany przez duchy, to ludzie z miasta
szukali nowych sensacji.
Zamknął już w areszcie Ernesta, właściciela zakładu pogrzebowego, który kropił
dom Laury święconą wodą. Zatrzymał grupkę kobiet, które zawieszały główki czosnku w
oknach i drzwiach i zwolnił je dopiero wtedy, kiedy Laura odmówiła złożenia skargi.
Jakby jeszcze tego było mało, obudził ją o drugiej nad ranem, żeby powiedzieć, że
sąsiadka skarży się na okropny hałas dochodzący z jej domu.
R S
W biurze urywały się telefony, zawiadamiające o dziwnych odgłosach i
nieprzyjemnych zapachach. Laura ciągle była gdzieś zapraszana. Nawet Kelli zaczęła coś
przebąkiwać o wezwaniu księdza dla odprawienia egzorcyzmów. Wszyscy, od robotnika
po burmistrza, byli przekonani, że duch starego Petersona chce zrobić Laurze krzywdę.
Jedyną osobą, która tym się nie przejmowała, była sama Laura. Po trzeciej z kolei
nocnej wizycie policji, spokojnie poszła na posterunek i zostawiła zapasowe klucze do
mieszkania. Z uśmiechem poprosiła, żeby nie przejmowali się kolejnymi rewelacjami
rozgłaszanymi przez mieszkańców o jej domu.
- Josh? Josh, czy ty mnie słuchasz? - spytała Agnes. - Słyszałam różne historie o
Petersonie, ale nigdy nie wierzyłam. Albert był samotnym człowiekiem, który bardzo lubił
swego psa. Nie zasłużył sobie na takie opowieści. Ale teraz, nie jestem tego już taka
pewna.
- Co jeszcze zobaczyłaś?
- Nie o to chodzi. Czuję coś dziwnego.
- Co czujesz? - zapytał Josh.
- Jakby ktoś z tego domu śledził mnie. Josh zdenerwował się i uderzył ręką w
biurko.
- Czy mam wyrzucić spokojną kobietę z jej domu tylko dlatego, że masz manię
prześladowczą? - Wstał gwałtownie z krzesła. - Słuchaj, Agnes, duchów nie ma. Laura
sypia i mieszka w tym domu i twierdzi, że nic dziwnego się tam się dzieje. Zaczynam
wierzyć, że ona i ja to jedyne rozsądne osoby w tym mieście.
W oczach Agnes pokazały się łzy.
- Nie obchodzi cię, co się z nią stanie.
Josh z rezygnacją opuścił ramiona. Ciężko wzdychając, podszedł do okna i
popatrzył na biuro redakcji.
- Obchodzi - oparł czoło o chłodną szybę - i to więcej niż możesz przypuszczać,
Agnes. Bardziej niż sobie wyobrażasz.
R S
Rozdział 11
Laura popatrzyła na Eda; miał stanowczy wyraz twarzy. Zastanowiła się, dlaczego
Agnes nazywa go kluseczką. Jego dwaj synowie, Nicolai i Mikhail, byli tak samo potężnie
zbudowani, ale ich rysy były łagodniejsze; to mieli po matce. Uśmiechali się.
- Ed, Nicolai i Mikhail - powiedziała serdecznie - naprawdę doceniam wasz pomysł,
ale nie sądzę, że jest to potrzebne.
Ed położył śpiwór i torbę z jedzeniem na kuchennym stole.
- Agnes mówi, że nie zamieszkasz z nią.
Czy tak właśnie czuła się Alicja, kiedy zjadła grzybek i stawała się coraz mniejsza?
- Laura zadała sobie to pytanie, patrząc na trzech otaczających ją mężczyzn. Jak mogła tak
się skurczyć we własnej kuchni?
- Ed, ja tu mieszkam. Dlaczego miałabym wprowadzić się do niej?
- A duchy?
- Nie Ed, nie ma tutaj duchów.
Mikhail, osiemnastolatek dorównujący już wzrostem ojcu, położył następną torbę na
stole.
- Agnes powiedziała nam, że stary Peterson chce wyrzucić ciebie z tego domu.
- To jest mój dom, a właściwie należy do banku i do mnie. A poza tym, nie
zauważyłam tu ani śladu pana Petersona.
Nicolai rozglądał się dookoła z ciekawym zainteresowaniem szesnastolatka.
- Całe miasto mówi o tym, co robi Peterson, abyś opuściła ten dom. - Na jego
twarzy widać było rozczarowanie, że nic nie spada z sufitu ani nie przemyka po pokojach.
Laura westchnęła pokonana, kiedy Ed wprowadził ją do salonu. Zaczął rozwijać
swój śpiwór. Mając wciąż jeszcze nadzieję, że ich zniechęci, zapowiedziała:
- Będziecie musieli spać na podłodze. Nie mam dodatkowego łóżka ani nawet
kanapy.
Chłopcy również zaczęli wyciągać śpiwory. Laura zdesperowana dodała: - Nie mam
nawet telewizora.
- Świetnie - niskim głosem odpowiedział Ed. - Moi synowie poczytają sobie.
R S
Mikhail idzie wkrótce na uniwersytet. Któregoś dnia będzie sławnym lekarzem.
Ed spojrzał na młodszego syna i pokiwał głową.
- Nicolai musi bardziej się przyłożyć do nauki. W szkole powiedzieli mi, że uczy się
przeciętnie. Nie po to opuściłem Rosję, żeby mój syn był tu średniakiem. Przyjechałem do
Ameryki, żeby moi chłopcy wyrośli na wspaniałych ludzi.
Laura uśmiechnęła się po przyjacielsku do Nicolai'a.
- To żaden wstyd być przeciętnym. Źle, jeśli nie próbuje się być lepszym.
Nicolai podziękował jej uśmiechem. Ed mruknął coś niezadowolony, a Mikhail
poszedł do kuchni pomyszkować w przyniesionych torbach z jedzeniem.
O jedenastej Laura zmęczona powlokła się po schodach do sypialni. Rosyjscy stróże
Laury byli zafascynowani jej wiedzą o amerykańskich Indianach. Kiedy dowiedzieli się,
że mieszkała u Nawaho, z otwartymi ustami chłonęli każde słowo. Opowiadała historie,
legendy i swoje przygody. W końcu powiedziała, że jest bardzo zmęczona i wówczas
pozwolili jej pójść spać. Musiała jednak obiecać, że rano poszuka zdjęć Indian.
Zgasiła światło i poszła do łóżka. Może teraz, kiedy ma trzech własnych goryli,
śpiących na dole, będzie jej dane przespać spokojnie całą noc. Ciekawe, czy Josh wie o
tym domu noclegowym, w jaki zamieniła swój salon?
Jedynym plusem tych nieustannych wizyt była możliwość codziennego widywania
Josha.
Wiedziała i rozumiała, dlaczego ją opuścił, ale kochała go jeszcze mocniej.
Uśmiechnęła się czule, przytulając twarz do poduszki. Co zrobiłby, gdyby dowiedział się,
że nic sobie nie robi z plotek krążących po mieście. Myśląc o tym, zasnęła.
Widząc, że światło w sypialni zgasło, Josh spojrzał na zegarek - jedenasta. Nie było
mu zbyt wygodnie w samochodzie. Wyciągnął nogi, sięgnął po termos i nalał sobie kubek
gorącej kawy. Zanosi się na kolejną, długą noc.
- Kolorowych snów, kochanie.
Nicolai obudził się i rozejrzał po ciemnym pokoju. Ziewając wysunął się ze śpiwora
i poszedł schodami na górę, do łazienki. Zaspany, popełnił największy błąd w swoim
życiu. Zamiast otworzyć drzwi po prawej stronie, wszedł do sypialni Laury, która była
naprzeciwko.
R S
W mroku dostrzegł olbrzymiego Indianina, zagradzającego mu wejście. Chłopak
przerażony wrzasnął. Jego krzyk wypełnił uśpiony dom. Nicolai zatrzasnął drzwi i zbiegł
na dół. Indianin gonił go! Angielskie i rosyjskie błagania o łaskę i pomoc słychać było w
całym domu. Usłyszeli je też sąsiedzi.
Laura obudziła się. Z korytarza dochodził okropny hałas. Na moment zamarła i była
zupełnie sparaliżowana ze strachu. Leżała cicho, aż usłyszała wołanie o pomoc. Zerwała
się i wybiegła z pokoju.
Josh wylał pół kubka kawy na koszulę, kiedy usłyszał ten potworny hałas.
Wyskoczył z samochodu, wyciągając broń, i pobiegł w kierunku domu. Krzyk o pomoc
powtórzył się. Drżącymi palcami wsunął klucz do zamka. Nagle zdał sobie sprawę, że to
nie Laura krzyczy.
Ed i Mikhail zerwali się na równe nogi. Przeklinając wpadali na siebie i meble,
starając się znaleźć kontakt. Ed potknął się o pusty śpiwór, stracił równowagę i upadł
prosto na doniczki z kaktusami. Okrzyk bólu wypełnił pokój.
Laura chciała zapalić lampę w holu, ale nie było światła. Co się stało? Odnalazła
drogę do pokoju, gdzie stał Nicolai, wciąż krzycząc. Uderzyła pięścią w zamknięte drzwi.
- Nicolai, wpuść mnie. To ja, Laura.
Kiedy usłyszała wrzask Eda, zrezygnowana oparła się o ścianę. - O rany, co się tu
dzieje?
Josh zignorował hałas na dole i wbiegł po schodach. Dla niego ważna była przede
wszystkim Laura. Potknął się, uderzył kolanem o stopień. - Co, do diabła, stało się ze
światłem?
Gene odbezpieczył rewolwer i podszedł do otwartych drzwi kuchennych.
Oddychając głęboko, miał nadzieję, że zapamiętał, jak Chuck Norris rozprawiał się z
bandytami. Czoło pokryło mu się potem. Z salonu dochodziły jęki, jakby kogoś
mordowano. Wpadł do pokoju, aby po raz pierwszy udowodnić swoje męstwo. Sam
Rambo byłby z niego dumny. Gene przypadł do podłogi. Szkoda, że w żadnym filmie nie
pokazali, jak robi to mężczyzna ze słabą kondycją i pokaźnym brzuchem. Z impetem
wieloryba przejechał kilka metrów i strzelił, trafiając w kuchenną lampę.
R S
Słysząc strzał, Nicolai, rozbijając szybę w drzwiach, wyskoczył na dach werandy.
Zaczął wymachiwać rękami w kierunku jadącej już straży pożarnej, którą wezwali
zapewne wystraszeni sąsiedzi.
Mikhail, nie myśląc już o wyrwaniu ojca z pazurów atakującej go bestii, wybiegł z
salonu. Dookoła domu zaczęli gromadzić się ludzie, podjechali strażacy. Świeciły
reflektory. Chłopak stanął na werandzie. Nie zrobił nawet dwóch kroków, kiedy zgniłe
deski załamały się pod nim. Zaczął krzyczeć, czując, że zapada się jakby pod ziemię.
Nadbiegli sąsiedzi, lecz zamiast mu pomóc wydostać się, wypytywali ciekawie o nocne
wydarzenia.
Laura na odgłos strzału zamarła. Ktoś użył broni wewnątrz domu. Jak najmocniej
przycisnęła się do ściany, marząc, aby stać się niewidzialną. Gdzie jest Josh? - gorączko-
wo zastanawiała się. Cały ten tydzień właściwie tu mieszkał, a teraz, kiedy jest najbardziej
potrzebny, nie ma go. O, Boże, jak bardzo chciałaby mieć go przy sobie. A może to Josh
strzelał? Albo ktoś celował w niego?
Nie, Panie Boże, zapomnij o mojej poprzedniej prośbie i nie pozwól, aby Josh był
gdzieś tutaj. Chroń go, aby nie znalazł się w zasięgu strzału.
- Wodzu? Wodzu, jesteś tutaj? - wyszeptała nieśmiało. Nie czuła tej tajemniczej
pewności siebie, która zwykle nie opuszczała jej, kiedy opiekun był w pobliżu.
- Przepraszam, że na ciebie wcześniej krzyczałam. Możesz już wyjść z ukrycia.
Żadnego odzewu.
- Jeśli chcesz podporządkować sobie miasto, nie mam nic przeciwko temu, jeśli
tylko Josh jest cały i zdrowy. - Łzy popłynęły jej z oczu i nagle poczuła się samotna i
opuszczona
- Proszę cię wodzu, Mruczący Niedźwiedziu. Wiem, że masz się mną opiekować,
ale Josh jest całym moim życiem. Czy nie rozumiesz, że nie mogę bez niego żyć!
Josh poczuł zimny pot na plecach, kiedy na dole rozległ się wystrzał. Stał na
schodach niezdecydowany. Walczyły w nim dwa uczucia: pragnienie odnalezienia Laury i
chęć zobaczenia, co się działo na dole. Posłuchał jednak głosu serca. Błyskawicznie
pokonał schody i wpadł do jej sypialni. Podszedł do łóżka, ale było puste; Laury tu nie
było.
R S
Przebiegł przez hol, wołając nerwowo: - Lauro, Lauro, gdzie jesteś?
Oderwała się od ściany i szła w kierunku jego głosu.
- Josh!
Obrócił się i w tej chwili wpadł na nią. Upuścił broń, kiedy wziął ją w ramiona i
pocałował. W objęciach Josha była bezpieczna. Już nie pozwoli mu odejść.
Usłyszeli dźwięki syren, podniesione głosy i bieganinę. Nie przerwali pocałunku.
Laura otoczyła rękoma szyję Josha. Gdyby w tej chwili pokazał się duch starego
Petersona, pewnie pozdrowiłaby go z uśmiechem. Była tam, gdzie pragnęła, w silnych
ramionach Josha i nie zamierzała ich opuścić.
Oderwał się od jej ust, aby odpowiedzieć Calowi, który wołał go niecierpliwie.
- Cal, kto strzelał? Oświetlił ich latarką.
- Gene.
- W kogo celował?
- Nie wiem, ale rozbił lampę w kuchni.
Laura roześmiała się i mocniej przytuliła do Josha.
- I to spowodowało takie zamieszanie? - zapytał.
- Ed wylądował na kaktusach i nieźle się pokłuł. Pod Mikhailem zapadła się
podłoga werandy, a straż pożarna zdejmuje Nicolaia z dachu.
Laura popatrzyła na Cala.
- Nikt nie jest ranny?
- Na szczęście nie.
- To dobrze. Wyprowadź wszystkich z domu i zamknijcie za sobą drzwi - zdążyła
powiedzieć, zanim Josh zamknął jej usta pocałunkiem.
Cal opuścił latarkę i chrząknął. Odczekał chwilę i znowu krzyknął:
- Słuchajcie, chcielibyśmy zrobić sobie kawy, ale wygląda na to, że poszły korki.
Zakochani westchnęli ciężko.
- Skrzynka jest w spiżarni - powiedziała Laura. - Znajdziesz też tam zapasowe
korki.
Domyśliła się, że mieli dla siebie tylko kilka minut i nie zamierzała z nich
zrezygnować. Przyciągnęła do siebie Josha i dotknęła językiem jego ust.
R S
Laura podniosła głowę z piersi Josha i skrzywiła się lekko na widok pierwszych,
nieśmiałych promieni słońca. Popatrzyła na niego i spytała:
- Nie opuścisz mnie, prawda?
Pogłaskał jej biodro. - Chcesz mnie wyrzucić?
Zamknęła jego dłoń w swojej i podniosła do ust. Pieszczotliwie pociągnęła
językiem po widocznych wciąż bliznach.
- Wręcz przeciwnie. Chcę, żebyś został na zawsze. - Przewróciła się na plecy i
zakryła prześcieradłem piersi.
- Wiem, dlaczego przedtem odszedłeś. Kocham cię, Josh. Nieważne co mówią o
tobie lub o mnie, dopóki jesteśmy razem.
Dotknął palcem policzka i uniósł delikatnie brodę, tak aby spojrzeć jej w oczy.
- Powinienem ci opowiedzieć o Julie wcześniej, ale to nie jest coś, z czego jestem
dumny. Wciąż zastanawiam się, czy udało mi się odzyskać dobre imię.
- Josh, osiągnąłeś to już dawno. Ludzie z Union Station lubią ciebie i szanują. -
Uśmiechnęła się, widząc niedowierzanie na jego twarzy. - A jak myślisz, dlaczego
wyłazili ze skóry, wymyślając wciąż nowe sposoby, aby nas połączyć?
- To oni kryli się za wezwaniem z powodu bandytów, duchów i kojotów?
- Niestety tak.
- Wiedziałaś o tym.
- Nie, zorientowałam się dopiero po polowaniu na kojota.
Josh powrócił myślą do tej nocy. - Jak?
- Cal szepnął mi do ucha, żebym następnym razem, kiedy dojdzie do spotkania w
środku nocy, założyła coś bardziej podniecającego niż dżinsy. - Pogłaskała go po twarzy.
- Powiedział, że brzoskwiniowy szlafroczek miał na ciebie właściwe działanie.
Josh objął Laurę i przyciągnął do siebie.
- Naprawdę?
- Tak.
- Myślę, że dam mu awans. - Pochylił się nad nią i ucałował rozchylone usta. - Czy
to wszystko dzisiaj było też dobrze przygotowanym przedstawieniem?
- Nie. Jestem pewna, że mieli coś przygotowanego, ale Nicolai to zepsuł.
R S
Josh przylgnął wargami do szyi, a potem zaczął delikatnie całować usta.
- Powinnaś się wstydzić, że opowiadasz indiańskie opowieści wojenne
szesnastoletniemu chłopcu, kiedy ma nocować w domu, w którym straszy. Nic dziwnego,
że zdawało mu się, że widzi Indianina z wężem w dłoni. Sięgnął ustami do nabrzmiałej,
ciepłej piersi.
- Wciąż, nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Przeciągnęła się z rozkoszą.
- A jak ono brzmiało?
Uniósł głowę. Ich spojrzenia spotkały się.
- Jeśli będę musiał zamknąć następnego sportowca za zakłócanie porządku, mogę
nie zdobyć poparcia w przyszłych wyborach na szeryfa. Ale przyrzekam, że nie dam ci
powodów do zwątpienia w moją miłość.
- Słyszałam, jak postąpiłeś z tym zawodnikiem i podzielam twoją opinię. Dobrze
zrobiłeś. Nie powinnam ci może tego mówić, ale burmistrz niepokoi się o Toma. Wygląda
na to, że woli chodzić na prywatki niż na zajęcia do college'u. Słyszałam, jak powiedział
Gene'owi, że cieszyłby się, gdyby kontrola policyjna w miasteczku studenckim była
bardziej surowa.
- A niech to, będę miał więcej roboty - roześmiał się Josh.
- Wiem też, że drużyna koszykówki ma duże szanse na mistrzostwo w tym roku,
więc nie bądź nadgorliwy w wykonywaniu obowiązków.
Pocałował ją w podniecające miejsce między piersiami.
- Czy zechcesz spełnić moje marzenie i wyjść za mnie? Uwodzicielski uśmiech
pojawił się na twarzy Laury.
- A tylko spróbuj się rozmyślić.
Starając się go nie obudzić, Laura wysunęła się z objęć Josha. Założyła szlafrok i
wyszła z pokoju. Omijając te stopnie, które skrzypią, pobiegła na drugie piętro.
Ogarnął ją smutek, kiedy weszła do pokoju wodza. Był pusty, została tylko skrzynia
przestawiona w kąt. Zniknęły koszyki, łuki i strzały dekorujące ściany. Nie było nawet jej
pluszowego niedźwiadka.
Podeszła do kufra i pogładziła brązowe okucia. Jej duch opiekuńczy odszedł. Dwie
samotne łzy spłynęły po policzku.
R S
- Do widzenia, wodzu. - Zagryzła usta. - Nie miałam nawet okazji podziękować ci.
Wiedziałeś, że Josh będzie tym jedynym, prawda? Czy dlatego odszedłeś? Twoja rola
skończyła się, skoro on jest teraz przy mnie. - Rozejrzała się dookoła i otarła mokre
policzki.
Wódz nie miał zamiaru jej odpowiedzieć. Nigdy tego nie robił. Zresztą i tak znała
odpowiedź. Czuła ją w sercu. Przesłała pocałunek wschodzącemu słońcu.
- Do widzenia, wodzu, Mruczący Niedźwiedziu. Dokądkolwiek udałeś się, jakaś
cząstka mnie będzie zawsze przy tobie.
Kiedy zamknęła drzwi i zaczęła schodzić po schodach, ogarnęło ją uczucie
bezpieczeństwa i miłości. Z promiennym uśmiechem zbliżyła się do Josha, aby razem z
nim rozpocząć podróż ku wspólnej przyszłości.
R S
Epilog
Rok później...
Palce Laury znieruchomiały nad klawiaturą. Czy ten hałas dochodził z pokoju Sary?
Zapisała artykuł w pamięci komputera i wyłączyła go. Ten komputer to prezent od Josha.
Kupił go, kiedy oznajmiła mu, że zostanie ojcem. W dalszym ciągu pisała dla „The Union
Station Review". Większość pracy mogła wykonywać w domu.
Powoli podniosła się i poszła na górę do pokoju Sary. W sobotę Sara Ann Langley
będzie obchodziła urodziny, skończy już miesiąc. Jej ojciec z tej okazji organizuje przyję-
cie w ogrodzie. Laura przeszła przez hol, minęła sypialnię i weszła do jasno
wytapetowanego pokoju dziecinnego.
Na ścianach mieniły się tęczowe wzory, półki uginały się od pluszowych zabawek,
a w oknach wisiały zasłony koloru słońca. Ciemne jak u ojca włoski otaczały spocone
czółko, w maleńkiej buzi tkwił różowy kciuk. Laura z czułością patrzyła, jak dziecko
oddycha spokojnym, równym rytmem.
Zadowolona, że z Sarą wszystko w porządku, Laura odwróciła się, aby wrócić do
kuchni, ale jedna rzecz przykuła jej uwagę. W nogach kołyski leżał jej towarzysz z
dzieciństwa, Mruczący Niedźwiadek.
Po schodach wbiegła na drugie piętro. Z bijącym sercem i drżącymi rękami
otworzyła drzwi, które były zamknięte od roku. Pokój wypełniało słońce. Plecione koszyki
stały pod oknem, łuki i strzały wisiały na ścianach. Skrzynia znowu stała wysunięta na
środek pokoju. Pod Laurą ugięły się nogi. Duch opiekuńczy wrócił! Przyszedł, żeby
zaopiekować się Sarą! Jej miesięczna córeczka zdobyła opiekuna! Tylko jak miała o tym
powiedzieć Joshowi?
Usłyszała, jak ją woła z dołu. Zupełnie jakby przywołała go myślami. Wrócił
wcześniej na lunch. Odkrzyknęła, że już do niego schodzi.
Ale Josh wszedł na górę. Idąc do niej, zastanawiał się, co ona tam robi. Nikt od
dawna już tam nie wchodził. Uśmiechnął się, widząc zakłopotanie w spojrzeniu żony,
kiedy rozglądał się po pokoju. Z zainteresowaniem podszedł do ściany i zaczął podziwiać
R S
indiański łuk. To nie była zwykła, turystyczna pamiątka, to najprawdziwsze narzędzie do
zabijania.
Zauważył bladą twarz Laury i ukląkł przy niej. Miał nadzieję, że nie zrobiła sobie
krzywdy, przesuwając tę skrzynię. Była uparta i stanowcza i za to między innymi tak
bardzo ją kochał. Starając się nadać głosowi wesołe brzmienie, zapytał: - Więc to jest to
rodzinne dziedzictwo?
Laura roześmiała się nerwowo, ale szybko zamilkła. To nie czas i miejsce na takie
wybuchy. Musi zebrać myśli i spokojnie mu wszystko wyjaśnić. Jej głos lekko zadrżał,
kiedy zaczęła:
- Josh, jest jeszcze coś, o czym muszę ci powiedzieć...
R S