background image

JUDITH ARNOLD

Zapisane w gwiazdach

In The Stars

Cykl: Zapisane w gwiazdach/Written In The Stars

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Koziorożec. Grozi ci ryzyko zrobienia z siebie głupca. Bądź szczególnie 

ostrożny w kontaktach ze zwierzętami i przedstawicielami przeciwnej płci. Jeśli 
nie podejmiesz zdecydowanych działań, stracisz dużą szansę. Ktoś w kapeluszu 
przyniesie ci szczęście. Pamiętaj jednak, że szczęście ma wiele postaci i nie  
zawsze łatwo je rozpoznać.

Derek   Palmer  upił   łyk   gorącej   kawy,   ziewnął   i   jeszcze   raz   przeczytał 

horoskop. Siedem wyrazów w pierwszym zdaniu i ostrzeżenie przed ryzykiem. 
Interesujące.

Zanotował:   siedem   i   ryzyko.   Po   chwili   wypisał   z   tekstu   rzeczowniki: 

głupiec, płeć, szansa, kapelusz, szczęście. Pozostałe ominął, ponieważ pojawiły 
się w liczbie mnogiej.

– Mój system. – Potrząsnął głową. – Kompletna bzdura.
Nie miał żadnego systemu i wolał, żeby jego partnerzy, ani tym bardziej 

klienci, o tym się nie dowiedzieli. Gdyby ta metoda wyszła na jaw, zarówno on, 
jak i firma byliby skończeni.

Jednak prawda była taka, że horoskop działał. Dopóki tak było, Derek nie 

zamierzał nic zmieniać w swoim systemie.

Znów uniósł kubek z kawą, która wystygła na tyle, by już nie parzyć ust. 

Gdy kofeina zaczynała działać, świat powoli nabierał wyrazistości.

Zamyślony Derek siedział przy stoliku w swojej malutkiej kuchni. Szafki 

z   jasnego,   klonowego   drewna   i   białe   dekoracje   przyjemnie   kontrastowały   z 
dębową podłogą. Okno wychodziło na niewielki ogródek otoczony kamiennym 
murkiem. Wiedział, że na wiosnę sąsiadka z parteru posadzi kwiatki i obsieje 
trawą pozostały skrawek ziemi. Nie miał pojęcia, czemu z uporem starała się 
wprowadzić do Upper East Side posmak przedmieścia. Sam, gdy miał ochotę 
znaleźć   się   wśród   zieleni,   udawał   się   do   pobliskiego   Central   Parku.   Patrząc 
przez okno, doszedł do wniosku, że właśnie teraz przydałby się mu pobyt wśród 
bujnej roślinności, jednak w połowie stycznia Central Park nie miał zbyt wiele 
do zaoferowania. W powietrzu zaczynały już tańczyć pierwsze płatki śniegu. Na 
razie nie osiadały na ubraniach przechodniów ani nie okrywały ziemi białym 
kobiercem, ale w powietrzu czuło się zimę.

Wepchnął   do   ust   resztę   ciastka   i   zerknął   na   pierwszą   stronę   gazety. 

Pobieżnie przeczytał nagłówki artykułów i powrócił na stronę z horoskopem. 
Gdy dotrze do biura, przeczyta „New York Timesa” i „Wall Street Journal”. Oba 
dzienniki rzetelnie opisywały wydarzenia, ale żaden nie miał horoskopu. Pewnie 
wydawcy   uznali,   że   inteligentny   czytelnik   nie   kieruje   się   w   życiu 
przepowiedniami astrologów.

Derek nie uważał się za szczególnie inteligentnego, choć w jego biurze 

background image

wisiał   dyplom   znanego   uniwersytetu   i   liczne   zaświadczenia   ukończenia 
poważnych kursów oraz szkoleń. Kiedyś, dla zabawy, postanowił zainwestować 
pieniądze na giełdzie, kierując się systemem opartym na horoskopie. Ku jego 
zdumieniu dokonane w ten sposób inwestycje okazały się o wiele korzystniejsze 
od   tych,   które   sporządził,   wykorzystując   logiczne   przesłanki.   Od   tej   pory 
wypracował   sobie   szyfr   oparty   na   horoskopie   z   gazety   „America   Today”, 
którym posługiwał się w swoich maklerskich działaniach.

Początkowo  ostrożnie  korzystał  z  tego  dziwacznego  źródła   informacji, 

jednak wyniki giełdowych operacji mówiły same za siebie. Po niedługim czasie 
doszedł   więc   do   wniosku,   że   nie   powinien   się   wahać,   skoro   w   ten   sposób 
pomnaża zyski swoich klientów i pozwala firmie rozkwitać. Partnerzy w spółce 
uznali   go   za   giełdowego   geniusza,   przezwali   nawet   Magikiem.   Pseudonim 
przylgnął do niego na dobre i stał się znany również poza biurem. Nikt nie 
musiał wiedzieć, skąd Derek czerpie natchnienie do swoich trafnych inwestycji. 
Póki jego pomysły pozwalały zarobić klientom pieniądze na giełdzie, system, 
którym się kierował, nie miał znaczenia.

Dopił kawę, zwinął gazetę i opłukał kubek. Szybko umył zęby i wrzucił 

do   plecaka   aktówkę   i   wygodne   buty.   Na   ramiona   zarzucił   skórzaną   kurtkę, 
nałożył   kask   i   zapiął   rolki.   Może   łatwiej   byłoby   zejść   po   schodach   w 
skarpetkach, a rolki założyć na dole, ale Derek nabrał już wprawy w poruszaniu 
się tym nietypowym środkiem komunikacji.

Nie zawsze zdarzała się okazja, by jechać do pracy na rolkach. Było to 

możliwe   tylko   w   te   dni,   w   które   nie   czekały   go   żadne   oficjalne   spotkania, 
wymagające   marynarki   i   krawata.   Jednak   poranna   jazda   dostarczała   mu 
przyjemności   i   energii   na   cały   dzień,   poza   tym   miło   było   poruszać   się   po 
zakorkowanych   ulicach   szybciej   niż   samochody   i   autobusy.   Do   pracy   nie 
dotarłby   w   tak   krótkim   czasie   nawet   metrem,   szczególnie   że   czekała   go 
przesiadka na potwornie zatłoczonej stacji.

Padający leniwie śnieg nie spowalniał jazdy. Mimo niskiej temperatury 

powietrze było raczej rześkie niż mroźne.

Dotarł już do skraju Central Parku, gdy nagle pojawił się Herman. Była to 

uparta   wiewiórka,   która   niemal   codziennie   odwiedzała   go,   żeby   rzucać 
żołędziami w szyby jego domu, budząc go upartym stukotem. Derek nawiązał z 
Hermanem   niechętną   znajomość,   nawet   nadał   mu   imię.   Do   tej   pory   był 
przekonany, że wiewiórki przesypiają zimę, ale widocznie te z Nowego Jorku 
miały własne poglądy na sprawę hibernacji. Włóczyły się po okolicy, obgryzając 
bezlistne   gałązki,   lub   też   siedziały   na   chodniku   i   bezwstydnie   żebrały   o 
okruszki.

Inni mogli sądzić, że Herman jest tak naprawdę całą armią wiewiórek, tak 

do siebie podobnych, że aż nierozpoznawalnych, ale Derek wiedział swoje. Z 
łatwością  rozpoznałby  Hermana wśród  innych zwierzątek. Jego futerko było 

background image

bardziej srebrzyste, a  w  wypukłych czarnych  oczkach czaiła  się inteligentna 
złośliwość. Zawsze patrzył na Dereka z irytacją i niechęcią. Derek nie miał 
pojęcia, czemu ta szalona wiewiórka go nienawidzi. Mógł się tylko domyślać, że 
zazdrości mu domowego ciepełka, podczas gdy sama musi marznąć na zimnych, 
szarych ulicach. A może Herman nie lubi go dlatego, że Derek nie nabierał się 
na jego przymilne minki. Jako jedyny nie karmił wiewiórek smakołykami, nie 
przemawiał do nich przymilnie.

Zazwyczaj   po   prostu   ignorował   Hermana,   jednak   dziś   zwierzak 

postanowił dokonać samobójczego zamachu. Widząc zbliżającego się Dereka, 
błyskawicznie zeskoczył z drzewa i przycupnął na środku chodnika, rozkładając 
szeroko srebrzysty ogon. W jego szalonych oczach płonęła złośliwa satysfakcja. 
Przy   zderzeniu   Derek   nie   odniósłby   większych   obrażeń,   nie   chciał   jednak 
przejechać   tej   zwariowanej   bestii.   Uniósł   jedną   rolkę,   żeby   uderzeniem   o 
chodnik uruchomić hamulec, ale w tej samej chwili Herman znalazł się wprost 
pod  jego  nogami.  Derek  wykonał  niekontrolowany  pląs  i  upadł  na   chodnik. 
Mógłby przysiąc, że usłyszał szatański chichot podłej wiewiórki.

Przechodnie zaoferowali mu pomoc, ale nie była ona konieczna. Derek 

wiedział, jak upadać, by zminimalizować ryzyko obrażeń. Mimo to ubrudził 
spodnie,   a   lewe   kolano   nieprzyjemnie   piekło.   Był   pewien,   że   do   wieczora 
pojawi się na nim spory siniak. Poza tym nic mu nie dolegało. Plecak nawet się 
nie rozpiął.

Przez chwilę rozważał powrót do domu i zmianę spodni, ale szybki rzut 

oka na zegarek uświadomił mu, że spóźni się do firmy.

– To niebezpieczny sport – oznajmił jeden z przechodniów, patrząc na 

jego rolki i spodnie ubrudzone ziemią.

– Jedyne niebezpieczeństwo na trasie stanowią zwariowane wiewiórki – 

odparł Derek, spoglądając spode łba na Hermana, który usiadłszy na barierce 
oddzielającej   chodniki   i   ścieżki   rowerowe   od   trawników,   z   zadowoleniem 
czyścił sobie futerko.

Herman nie był głupi. Gdy tylko wyczuł, że Derek mu się przygląda, 

przeskoczył na pobliskie drzewo, gdzie był całkowicie bezpieczny.

–   Jeszcze   raz   dziękuję   za   pomoc   –   dokończył   po   chwili   Derek.   – 

Naprawdę nic mi nie jest.

Wstał,   poprawił   plecak   i   sprawnie   odjechał   z   miejsca   katastrofy.   Nic 

poważnego   mu   nie   dolegało,   ale   lewe   kolano   wciąż   bolało   i,   co   gorsza, 
zaczynało puchnąć. Gdy dotrę do biura, natychmiast przyłożę lód, pocieszył się 
w myślach. Dobre i tyle, że nie podarłem spodni.

W połowie drogi do biura kolano zaczęło sztywnieć, a chodniki stawały 

się coraz bardziej zatłoczone, co dodatkowo utrudniało jazdę. Derek posunął się 
nawet do tego, że chwilami zjeżdżał na jezdnię pomiędzy stojące w porannym 
korku samochody. Nie było to najbezpieczniejsze, ale doszedł do wniosku, że 

background image

skoro   uniknął   kraksy   z   małą   wiewiórką,   tym   bardziej   da   radę   omijać   spore 
wozy.

Wreszcie   dotarł   do   dzielnicy   biurowców.   W   jednym   ze   szklanych 

drapaczy   chmur   mieściło   się   biuro   firmy   maklerskiej   Dayton,   Palmer   & 
Schwartz. Przejechał przez obszerny hol, dotarł do windy i nacisnął guzik. Już w 
windzie   zdjął   kask   i   zmierzwił   dłonią   przyklepane   włosy.   Zanim   drzwi 
zamknęły się bezszelestnie, dołączyła do niego kobieta z pobliskiej kawiarni z 
tacą   pełną   kubeczków   aromatycznego   napoju.   Derek   uśmiechnął   się   do   niej 
przepraszająco, rozpiął zapięcia rolki i wysunął ze sztywnego buta lewą stopę. 
Kobieta popatrzyła na niego pogardliwie i wysiadła na czwartym piętrze.

– No co? Noga mnie boli – wymruczał, gdy już nie mogła go słyszeć.
Z ulgą zmienił pozycję i poczuł, że ból nieco zelżał. Schylił się, żeby 

odpiąć drugą rolkę i niemal stracił równowagę, gdy winda zatrzymała się na 
ósmym   piętrze.   Wypadł   z   windy   głową   naprzód,   jadąc   na   jednej   rolce   i 
odpychając się bosą stopą, jakby korzystał z hulajnogi.

–   Gdzieś   ty   był?   –   syknęła   Gloria,   która   pełniła   w   firmie   funkcję 

recepcjonistki i sekretarki.

Derek,   z   gracją   przejeżdżając   obok   biurka   Glorii,   posłał   jej   zabójczy 

uśmiech i przytulił do łona kask i zdjętą z nogi rolkę.

– Nie spóźniłem się aż tak bardzo.
– Wiem, ale...
–   Najpierw   zdejmę   kurtkę,   a   potem   możesz   na   mnie   pokrzyczeć!   – 

zawołał   przez   ramię,   pokonując   korytarzyk,   który   prowadził   do   pokoi   jego 
wspólników.

–   Derek...   –   powiedziała   Abby   Schwartz,   otwierając   drzwi   swego 

gabinetu.

–   Tak,   tak   –   mruknął,   spodziewając   się   następnych   wyrzutów   za 

niewielkie spóźnienie.

– Ktoś przyszedł i...
Jednak Derek już ją minął i pojechał dalej.
– Derek, musisz... – zaczął Stan Dayton, widząc zbliżającego się kolegę.
– Dajcie mi chwilę oddechu, dobra? – Obrzucił wspólników zbolałym 

spojrzeniem. – Wiem, że się spóźniłem, ale zaatakowała mnie wiewiórka!

– Zanim zdążyli cokolwiek dodać, odwrócił się i niczym na hulajnodze 

dojechał do swego biura.

Gdy z niezgrabnym impetem przedostał się przez drzwi, zauważył, że w 

jego   pokoju   stoi   kobieta.   Od   razu   zwrócił   uwagę   na   jej   przepyszne   włosy, 
których czarne sploty kaskadą spływały do połowy pleców. Potem przyjrzał się 
jej   twarzy   w   kształcie   serca.   Mała   spiczasta   broda   przywodziła   na   myśl 
bajkowego elfa. Nieznajoma miała też duże, ciemne oczy, niewielki nosek i 
pełne, jakby stworzone do pocałunków, usta. Smukłą szyję ozdabiał cienki złoty 

background image

łańcuszek.   Pojedyncza,   misternie   oprawiona   w   złoto   perła   usadowiła   się   w 
zagłębieniu  jej szyi. Kobieta  miała  na sobie prosty,  lecz  elegancki  wełniany 
kostium w kolorze starego wina. Krótka spódnica odsłaniała zgrabne kolana i 
niewielkie stópki w czarnych szpilkach. Interesujące, pomyślał Derek.

Po   chwili   zauważył,   że   ładna   interesantka   obserwuje   go   ze 

zmarszczonymi brwiami. Natychmiast uświadomił sobie swój wygląd. Nie dość, 
że gapił się na nią, jak, nie przymierzając, cielę na malowane wrota, to jeszcze 
odziany był w wymięte i brudne spodnie, jedną stopę miał bosą, a drugą obutą w 
potężnych rozmiarów but z rolką. Na włosach odcisnął mu się ślad kasku, a 
spod   rozchylonej   znoszonej   skórzanej   kurtki   zawadiacko   wyglądał 
przekrzywiony   krawat.   Zdecydowanie   nie   był   w   najlepszej   formie,   by 
oczarować nową klientkę.

Zmrużyła oczy i zacisnęła wargi w grymasie dezaprobaty. Nie trzeba było 

geniusza, by odgadnąć, że zrobiła na nim o wiele lepsze wrażenie niż on na niej.

–   Hm...   Cześć   –   wykrztusił,   starając   się,   by   zabrzmiało   to   możliwie 

wesoło.

Nieznajoma spojrzała ponad ramieniem Dereka. Czuł, że za nim tłoczą się 

w drzwiach Abby i Stan.

– To z pewnością nie może być Magik – prychnęła z niesmakiem.

Spodziewała   się   czegoś   innego.   Gdyby   wszedł   do   biura   w   czarnych 

powłóczystych   szatach   z   tajemniczą   księgą   i   w   szpiczastym   kapeluszu   na 
głowie,   byłaby   mniej   zaskoczona.   Kiedy   usłyszała   o   genialnym   Dereku 
Palmerze, o Magiku, wyobrażała sobie kogoś... przynajmniej nieco czystszego.

Tymczasem   na   jednej   nodze   miał   przypiętą   monstrualnych   rozmiarów 

rolkę, na drugiej jedynie skarpetkę. Jego jasnobrązowe włosy, proste jak źdźbła 
słomy,   sterczały   pod   dziwnymi   kątami.   Spodnie   wprost   błagały   o   wizytę   w 
pralni.

Przyszła do biura maklerskiego Dayton, Palmer & Schwartz wyłącznie z 

powodu   reputacji   Magika.   W   Nowym   Jorku   było   zatrzęsienie   takich   firm. 
Większych, starszych, bardziej doświadczonych. Ona jednak chciała zadziwić 
swego nowego szefa i zdobyć pokaźne odsetki dla funduszu dobroczynnego, by 
udowodnić,   że   słusznie   ją   zatrudniono.  W  pewnych   kręgach   mówiło   się,   że 
opłaca   się   współpracować   z   Dayton,   Palmer   &   Schwartz,   bo   ich   pakietem 
genialnie zarządza sam Magik.

Wiązała z tym biurem wielkie nadzieje, więc umówiła się na spotkanie. 

Przyszła   punktualnie   o   dziewiątej.   Najpierw   rozmawiała   z   rozsądnymi   i 
sympatycznymi   partnerami,   Stanleyem   Daytonem   i   Abigail   Schwartz. 
Opowiedzieli jej, że przed trzema laty wszyscy pracowali w jednej z większych 
firm na Wall Street, aż w końcu postanowili zaryzykować i otworzyć własne 
biuro maklerskie. Przedstawili jej kwartalne sprawozdania ze swej działalności. 

background image

Mieli   olśniewające   wyniki.   Sprawili   na   niej   wrażenie   profesjonalistów.   Była 
prawie pewna, że wybrała właściwą firmę, by powierzyć jej pieniądze fundacji.

– Zanim podejmę ostateczną decyzję, chciałabym jeszcze poznać pana 

Palmera   –   oznajmiła   po   zakończeniu   prezentacji.   –   Jak   rozumiem,   to   on 
decyduje o strategiach inwestowania?

– Owszem – przytaknęła Abigail. – Zazwyczaj jest już w biurze o tej 

porze. Zapewne utknął w korku, ale zaraz się pojawi, o ile zechce pani zaczekać.

– Zaprowadzę panią do jego biura – zaproponował Dayton.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. W pokoju nie było nic, co zdradzałoby 

charakter pracującej w nim osoby. Dwa komputery, biurko z jasnego drewna z 
zamkniętymi szufladami, akt Modiglianiego na ścianie, a na podłodze dywan w 
neutralnym   beżowym   kolorze.   Na   wieszaku   przy   drzwiach   błękitny   blezer. 
Domyśliła   się,   że   Magik   lubi   ubierać   się   w   niezobowiązującym   stylu.   Nie 
liczyła   więc   na   to,   że   zjawi   się   w   garniturze.   Nie   podejrzewała   jednak,   że 
przyjdzie prawie boso!

Derek   jeszcze   raz   zerknął   na   minę   nieznajomej,   westchnął   i   zrzucił   z 

ramion   plecak.   Niczym   czarodziej   z   kapelusza   wyciągnął   z   plecaka   parę 
zamszowych  mokasynów.   Nie  odrywając   wzroku  od   młodej  kobiety,  wsunął 
lewy but, zdjął prawą rolkę i nałożył prawy but.

Nawet obuty nie sprawiał wrażenia osoby solidnej. Na jego twarzy gościł 

zawadiacki   uśmiech,   a   linia   szczęki   zdradzała   upór.   Łagodne   spojrzenie 
piwnych   oczu   stanowczo   łagodziło   wrażenie   szorstkości   czy   nawet 
nieokrzesania.   Kąciki   ust   były   lekko   wygięte   ku   górze,   co   wyglądało   jak 
ironiczny grymas. Mimo że skórzana kurtka raczej nie kojarzyła się ze strojem 
biurowym, pasowała do tego mężczyzny, dodając mu łobuzerskiego uroku.

– Wiewiórka? – spytała ze zdumieniem. Derek rzucił rolki i kask w kąt 

pokoju. Zanim odpowiedział, rozpiął do końca kurtkę.

– Diabeł z piekła rodem. – Wyciągnął dłoń. – Nazywam się Derek Palmer, 

a pani?

– Melissa Giordano – odparła, zastanawiając się jednocześnie, jak można 

powierzyć   pieniądze   mężczyźnie,   który   haniebnie   spóźnia   się   do   pracy   i   w 
dodatku wygląda jak uczestnik maratonu szalonych wrotkarzy.

– Najpierw przyłożę lód na obolałe kolano, a potem chętnie wysłucham, 

co pani robi w moim pokoju.

– Czekała na ciebie. Sam ją przyprowadziłem – wtrącił Stanley Dayton, 

który w nienagannie skrojonym garniturze roztaczał aurę pewności, spokoju i 
kompetencji.

Jednak to nie on miałby inwestować pieniądze Ronalda Towersa.
– Nie powiedziałem, że nie powinna tu być – burknął Derek, poprawił 

krawat i kulejąc, podszedł do biurka. – Powiedziałem, że chcę się dowiedzieć, 
czemu   zawdzięczam   jej   wizytę.   Proszę   wybaczyć,   pani   Giordano   –   dodał   z 

background image

przepraszającym uśmiechem. – Cierpię, strasznie boli mnie kolano. Chętnie z 
panią porozmawiam, gdy tylko przyłożę lód.

– Może będzie lepiej, jeśli sobie pójdę. – Skierowała się do drzwi.
–   No   cóż,   przyznaję,   czasami   bywa   nieco   ekscentryczny   –   westchnął 

Stanley Dayton, nie ruszając się z przejścia – ale sama pani widziała raporty. 
Gdy chodzi o inwestycje, to prawdziwy geniusz.

– Ale teraz cierpi – rzuciła z ironią, żałując, że w ogóle tu przyszła. – 

Zaatakowała go wściekła wiewiórka.

– Nie wściekła, tylko piekielna – sprostował Derek i sięgnął po telefon. – 

Gloria,   czy   mogłabyś   zorganizować   mi   lód?   Zraniłem   się   w   kolano.   Może 
podasz też kawę pani Giordano? Nie mam pojęcia, czemu ci moi wspólnicy nie 
zaproponowali jej drobnego poczęstunku.

–   Nie   chciałam   kawy   –   wtrąciła   Melissa.   Odmówiła   również   herbaty, 

soku, wody i gorącej czekolady, które jej kolejno proponowano, gdy czekała na 
pojawienie się Magika.

– Bez kawy – rzucił w słuchawkę, kiwając głową do Melissy. – Ale lód 

przynieś   koniecznie...   Nie   wiem   skąd.   Może   z   kawiarni   na   przeciwko?   – 
zaproponował bez przekonania, odłożył słuchawkę, oparł nogę na blacie biurka i 
znów rozbrajająco się uśmiechnął. – Co mogę dla ciebie zrobić?

Niewiele, pomyślała Melissa. Chciała się z nim spotkać, by przekonać się, 

kim   jest   człowiek,   który   potrafi   w   czarodziejski   sposób   podwajać   zyski   z 
powierzonych   pieniędzy.   Miała   zamiar   bliżej   poznać   osobę,   której   przekaże 
dochód fundacji swego szefa. Ronald Towers sam zarządzał swoją firmą, ale 
ludziom   zatrudnionym   w   fundacji   zajmującej   się   działalnością   charytatywną 
zostawił wolną rękę. Zatrudnianym pracownikom wyjaśniał, że im lepiej będą 
zarządzali funduszami, tym więcej pieniędzy zyskają na pomoc potrzebującym.

Jednak w tej sytuacji powierzenie sporej kwoty firmie Dayton, Palmer & 

Schwartz   nie   wydawało   się   dobrym   posunięciem.   Nie,   jeśli   o   pieniądzach 
miałby   decydować   ktoś   taki   jak   Derek   Palmer.  Ten   facet   nie   potrafił   nawet 
dotrzeć do własnego biura w jednym kawałku!

–   Dziękuję   za   poświęcony   mi   czas   –   zwróciła   się   do   Stanleya,   nie 

zaszczycając   Dereka   spojrzeniem.   –   Zanim   podejmę   decyzję,   spotkam   się 
jeszcze z przedstawicielami innych firm maklerskich. Zadzwonię do państwa – 
oznajmiła kurtuazyjnie i zdecydowanie postąpiła do przodu, zmuszając Stanleya 
do opuszczenia posterunku w drzwiach.

Wymowne spojrzenie, którym obdarzył niesubordynowanego wspólnika, 

nie uszło jej uwagi.

–   Proszę   zrozumieć,   że   geniusze   bywają   ekscentryczni   –   próbował 

ratować sytuację. – Jedyne, co naprawdę ma znaczenie, to fakt, że Derek jest 
geniuszem.

– Widziała pani kwartalne sprawozdania. Liczy się przecież realny zysk – 

background image

przekonywała  Abigail   Schwartz,   odprowadzając   ją   do   windy.   –   Żaden   inny 
makler nie zapewni wam tak dużych przychodów.

Prawdopodobnie miała rację, ale.... Ekscentryczność to jedna sprawa, lecz 

gdy do tego dochodzi brak dyscypliny, zrzędliwość i niepunktualność, sprawa 
wydaje się przesądzona. To prawda, że był obolały. Ale walka z wiewiórką?

Chciało jej się śmiać. Stanowczo wolała współpracować z kimś solidnym, 

godnym szacunku i... normalnym.

Może Derek Palmer był normalny przez większość czasu. Może potrafił 

zdziałać   cuda   z   akcjami   na   giełdzie.   Możliwe   też,   że   mógłby   zapewnić 
najwyższy zysk fundacji Towersa.

A może po prostu miał najpiękniejsze oczy, jakie widziała u mężczyzny.
Musiała   jednak   pamiętać,   że   Ronald   Towers   dał   jej   szansę,   by   się 

wykazała.   Nie   mogła   ryzykować   utraty   jego   pieniędzy,   powierzając   je 
nieodpowiedniej   osobie.   Czy   mogła   zaufać   komuś,   kto   stanął   w   szranki   z 
wiewiórką i przegrał?

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Melissa nie miała pojęcia, dlaczego jest taka rozdrażniona. Gdy wróciła 

do   biura,   wciąż   jeszcze   przeżywała   spotkanie   z   Magikiem.   Była   na   tyle 
wytrącona z równowagi, że nie zauważała wyszukanej elegancji przeszklonego 
budynku, w którym mieściły się biura należące do korporacji Towersa.

Zazwyczaj   była   pod   wrażeniem   panującego   wokół   przepychu,   tym 

bardziej że jeszcze miesiąc temu pracowała w skromniutkim pokoiku w dziale 
księgowości w miejskim ratuszu. Gdy dwa lata wcześniej zrobiła dyplom, była 
zachwycona   możliwością   pracy   w   pobliżu   domu   rodziców.   Wprawdzie 
brakowało   jej   dreszczyku   emocji,   ale   przynajmniej   posada   była   pewna   i 
bezpieczna.   Płaca   pozwoliła   jej   na   wynajęcie   wraz   z   koleżanką   maleńkiego 
mieszkanka. JoAnn, która była asystentką projektanta obuwia, miała bardziej 
ekscytującą   pracę,   choć   nieco   mniej   płatną.   Szybko   wypracowały   sobie 
zadowalający   system   podziału   obowiązków.   Melissa   zajmowała   się 
zaopatrywaniem   kuchni   w   smakołyki,   a   JoAnn   starała   się   o   zaproszenia   na 
interesujące imprezy.

Nie było to złe życie dla samotnej dwudziestosześciolatki, jednak widmo 

trzydziestki zmuszało Melissę do przemyśleń. Podliczanie rachunków w ratuszu 
w maleńkiej klitce pozbawionej okien nie rokowało wspaniałej przyszłości. Gdy 
dowiedziała   się,   że   Ronald   Towers,   król   handlu   nieruchomościami,   będzie 
zatrudniał nowych pracowników, natychmiast wysłała swoją ofertę.

Miała   cichą   nadzieję   na   posadę   asystentki   w   księgowości,   więc   z 

zaskoczeniem przyjęła wiadomość, że ma szansę na samodzielne stanowisko w 
charytatywnej fundacji Towersa.

– Założyłem fundację, by zrobić coś dobrego – oznajmił przyszły szef w 

czasie   rozmowy   kwalifikacyjnej.   –   Jak   wiesz,   zarabiam   miliony   na   handlu 
nieruchomościami – pochwalił się z nieskrywaną satysfakcją. – Jeśli czegoś z 
tego   nie   oddam,   ludzie   mnie   znienawidzą.   Stworzyłem   więc   fundację   i 
przekazałem na jej rzecz pokaźną kwotę. Kilka osób zarządza tymi funduszami, 
ale wszyscy przekroczyli już dawno czterdziestkę. Potrzebujemy świeżej krwi, a 
twoje doświadczenie zawodowe też nie jest bez znaczenia. Co ty na to?

Gdy   Melissa   otrząsnęła   się   z   pierwszego   szoku   wywołanego 

oszałamiającymi warunkami zatrudnienia, natychmiast się zgodziła.

Od   zawsze   była   zwolenniczką   ostrożnego   planowania,   wyznaczania 

kolejnych etapów kariery, wizualizowania przyszłości. Jednak w najśmielszych 
marzeniach nie przypuszczała, że spotka ją coś takiego. Była to duża szansa i 
warto było zaryzykować. Tym bardziej że jej pensja miała dwukrotnie wzrosnąć 
w stosunku do poprzednich zarobków.

Przyjemniejszą część jej nowych obowiązków stanowiło wyszukiwanie 

background image

projektów   wartych   wspierania,   ocena   nadsyłanych   próśb   i   świadomość,   ile 
dobrego   można   zdziałać,   gdy   się   dysponuje   dużymi   zasobami   finansowymi. 
Natomiast zarządzanie tak wielką kwotą powodowało liczne stresy. Jeśli odsetki 
będą większe, więcej pieniędzy zostanie przeznaczonych na dobroczynność. Jak 
sprawić, by zysk z kapitału wzrósł, nie ryzykując jego utraty?

Gdy   tylko   zaaklimatyzowała   się   w   swoim   nowym   biurze,   zlecono   jej 

analizę   inwestycji   fundacji   i   przeprowadzenie   rozeznania   rynku   pod   kątem 
pomnożenia   zysków.  Właśnie   to   przywiodło   ją   do   firmy   Dayton,   Palmer   & 
Schwartz.

Magik.   Co   za   kiepski   żart!   Derek   Palmer   sprawiał   raczej   wrażenie 

szaleńca. Jak klienci mogli mu ufać i powierzać swoje fortuny?

Nie miała pojęcia, w jaki sposób osiągał tak spektakularne sukcesy w 

zarządzaniu finansami, ale po pięciu minutach w jego towarzystwie doszła do 
wniosku, że musiał to być wynik szczęścia, a nie geniuszu.

– Jak poszło? – zapytał Tom, jeden ze starszych współpracowników, który 

nigdy nie traktował jej jak żółtodzioba. – Czy w  plotkach o firmie Dayton, 
Palmer & Schwartz jest ziarno prawdy?

Melissa   zdjęła   płaszcz   i   powiesiła   go   na   wieszaku   stojącym   w   kącie 

pokoju,   który   dzieliła   z  Tomem.   Cóż   to   było   za   biuro!   Jego   połówka   była 
dwukrotnie większa niż jej kąt w ratuszu, a z okna roztaczał się widok, który 
zapierał dech w piersiach.

– Dwoje wspólników to świetni ludzie, ale trzeci co najmniej dziwny.
– Przecież nie musisz pracować z całą trójką – stwierdził Tom.
Melissa   mimowolnie   porównała   go   z   Derekiem.   O   ileż   porządniej 

wyglądał jej kolega w świeżej, różowej koszuli z dopasowanym kolorystycznie 
krawatem i beżowych spodniach, których kant był tak ostry, że mógłby ciąć 
papier.

– Właśnie ten dziwny zajmuje się operacjami giełdowymi – odparła z 

ciężkim westchnieniem.

– Magik? – Brwi Toma podjechały wysoko w górę. – Podobno dokonuje 

cudów   z   powierzonymi   pieniędzmi.   Gdybym   miał   jakieś   wolne   fundusze, 
natychmiast zgłosiłbym się właśnie do niego.

– Nie mam pojęcia, jak zdobył taką reputację – prychnęła, opadając na 

krzesło. – Najpierw musiałam na niego długo czekać, a potem wysłuchać, że 
spóźnił się, bo zaatakowała go wiewiórka.

– Nie! – Tom był wyraźnie poruszony. – Czy złapano już to zwierzę i 

przeprowadzono testy na wściekliznę?

Dopiero teraz Melissa dopuściła do siebie myśl, że historia z wiewiórką 

mogła być prawdziwa. Z drugiej strony Derek nie wyglądał na rannego, był 
jedynie niesamowicie brudny, no i narzekał na ból w kolanie.

– Nie zdziwiłabym się, gdyby jego opowiastka była wyssana z palca, żeby 

background image

usprawiedliwić spóźnienie. Coś na zasadzie szkolnej wymówki, że pies zjadł mi 
zeszyt. Mówię ci, ten gość jest szurnięty!

– Coś mi się zdaje, że raczej go nie polubiłaś. Melissa znów westchnęła i 

spróbowała się uspokoić. Dlaczego rozmowa z Derekiem Palmerem tak bardzo 
wytrąciła ją z równowagi? Owszem, wspólnicy mogli się na niego złościć, skoro 
nieodpowiedzialnym zachowaniem zraził potencjalną klientkę, lecz ona jedynie 
straciła trochę czasu. Czemu więc jest tak poruszona?

Czyżby przez jego piwne oczy? A może z powodu cudownie zgrabnego 

ciała? Albo złotych refleksów we włosach, ironicznego uśmiechu i chłopięcego 
uroku.

Oczywiście w ciągu dwóch lat spędzonych w Nowym Jorku spotykała się 

z   różnymi   mężczyznami.   Niektórzy   nie   nadawali   się   do   niczego,   inni   byli 
sympatyczni, a nawet interesujący, lecz żaden z nich nie wywarł na niej takiego 
wrażenia, nie poruszył jej tak mocno i tak całkowicie nie zajął myśli. I to bez 
specjalnego zachodu!

Może   zaskoczył   ją   fakt,   że   Derek   był   tak   inny   od   jej   wyobrażeń. 

Spodziewała   się...   Magika.   Liczyła,   że   olśni   ją   nadzwyczajną   bystrością   i 
porażającą wręcz inteligencją. Obawiała się, że pod jego przemożnym wpływem 
natychmiast wypisze czek na potężną sumę.

Gdy   wyobrażała   sobie   ich   spotkanie,   w   jej   wizji   nie   było   miejsca   na 

brudne spodnie i pomazany jaskrawymi farbami kask.

– On po prostu do nas nie pasuje – oznajmiła w końcu, świadoma, że z jej 

słów przebija rozczarowanie.

Tom   przez   chwilę   uważnie   ją   obserwował,   jakby   próbował   odgadnąć, 

skąd u niej ten nietypowy nastrój. W końcu zrezygnował i wzruszył ramionami.

–   Za   chwilę   mamy   spotkanie   z   przedstawicielem   Mealson-Wheels, 

organizacji dożywiającej ubogich – przypomniał. – Daj już spokój Magikowi. 
Skoro to świr, z pewnością nie chcemy powierzać mu pieniędzy Towersa.

Derek   pojawił   się   w   budynku   korporacji   Towersa   za   kwadrans   piąta. 

Gdyby zależało to od Abby i Stana, trafiłby tu o wiele wcześniej, musiał jednak 
uczciwie   przepracować   cały   dzień,   a   potem   jeszcze   wrócić   do   domu,   żeby 
zmienić zabrudzone spodnie. Dopiero teraz gotów był błagać Melissę Giordano 
o   ponowne   przemyślenie   decyzji   i   powierzenie   pieniędzy   Towersa   firmie 
Dayton, Palmer & Schwartz.

Cóż, to prawda, że  nie oczarował jej tego ranka. Nie tylko bolało go 

kolano, ale jeszcze w potyczce z Hermanem ucierpiała jego duma. Na dodatek 
przez resztę dnia wspólnicy prześladowali go katastroficzną wizją upadku firmy, 
która się ziści, jeśli nie zdobędą zlecenia Towersa.

Derek zaklął w duchu. To do nich należało zwabianie i oczarowywanie 

klientów, natomiast on był odpowiedzialny za kontrolę giełdowych pakietów. 
Mimo to dzwonił do biura Melissy aż cztery razy. Ciągle słyszał, że chwilowo 

background image

nie ma jej w pobliżu. Właśnie dlatego zdecydował się zjawić osobiście.

Pomiędzy kolejnymi telefonami do jej biura operował dużymi sumami 

pieniędzy na giełdzie. Kierując się astrologiczną przepowiednią, której pierwsze 
zdanie   miało   siedem   słów,   puścił   w   ruch   siedem   procent   aktywów,   którymi 
zarządzał.

Kupił akcje firmy zajmującej się sprzętem komputerowym, której nazwa 

skojarzyła mu się ze słowem „płeć”. Nie był pewien, czy to bezpieczna lokata, 
więc   postanowił   mieć   na   oku   wszelkie   wahania   rynku.   Następnie   znalazł 
przedsiębiorstwo  o długiej  nazwie,  z której liter udało mu się  ułożyć słowo 
„kapelusz”.   W   ciągu   sześciu   godzin   dzięki   niej   zyskał   sporą   sumę.   Wyraz 
„głupiec”   pozwolił   mu   dokonać   kolejnej   trafnej   inwestycji   w   akcje   firmy 
związanej z przemysłem rozrywkowym. Reszta słów z horoskopu nie została 
wykorzystana,   bo   nie   mógł   znaleźć   ich   odpowiedników   w   giełdowych 
propozycjach.   Miał   dobre   przeczucia   co   do   tych   trzech   inwestycji.   Gdy 
sprawdził historię ich notowań, jego humor jeszcze się polepszył. Jedyne, co 
psuło mu nieco nastrój, to wyrzuty Abby i Stana, że pozwolił wymknąć się 
takiej klientce.

Wyszedł z pracy przed czwartą, dojechał na rolkach do domu i wziął 

szybki prysznic, przyglądając się purpurowemu siniakowi na lewym kolanie. 
Następnie włożył czyste spodnie, koszulę prosto z pralni i najbardziej klasyczny 
krawat, jaki znalazł w szafie. Skórzaną kurtkę zamienił na elegancki wełniany 
płaszcz. Zanim wyszedł na ulicę, przezornie rozejrzał się za Hermanem. Gdy 
nigdzie go nie dostrzegł, zatrzymał taksówkę i kazał się zawieźć do centrum. 
Adres fundacji Towersa  widniał na wizytówce, którą otrzymał od niedoszłej 
klientki.

Melissa   nie   sprawiła   na   nim   wrażenia   osoby,   która   pracuje   w   takim 

towarzystwie i w takiej dzielnicy. Oczywiście była elegancka i wykształcona, 
ale na jej twarzy malowały się szczerość i przystępność, brakowało natomiast 
pychy i zadęcia, typowych dla osób z tej sfery. Cóż, z pewnością nie miała 
wpływu na lokalizację biur Towersa, pomyślał z rozbawieniem. Jednak kiedy 
wszedł   do   supernowoczesnego   budynku   z   szybkobieżnymi   windami, 
ozdobionego   szkłem   i   chromem,   zastanowił   się,   czy   rzeczywiście   było   to 
właściwe miejsce dla osoby pokroju Melissy. W przestronnym holu skrywały się 
eleganckie   butiki,   marmurowe   posadzki   lśniły   nieskazitelnym   blaskiem. 
Nieopodal wejścia znajdował się punkt ochrony ze srogim strażnikiem. Nikt 
niepowołany nie miał wstępu do tego przybytku. Dopiero gdy Derek pokazał mu 
wizytówkę Melissy, został skierowany na piąte piętro i odprowadzony uważnym 
spojrzeniem.   Nawet   podłoga   windy   była   wyłożona   marmurem.   Za   jazdę   na 
rolkach w tym budynku najpewniej czekałaby go rozmowa z policją.

Wysiadł   z   windy   i   znalazł   się   na   piątym   piętrze   w   holu   z   miękką 

wykładziną   i   skórzanymi   kanapami.   Eleganckie   lampy   rzucały   przyćmione 

background image

światło   na   ozdabiające   ściany   obrazy   znanego   malarza.   Pomieszczenie 
wyglądało raczej jak salon w bogatej rezydencji niż biurowy korytarz. Dopiero 
po chwili dostrzegł recepcyjne biurko ukryte wśród egzotycznej zieleni.

– Nazywam się Derek Palmer i chciałbym się widzieć z Melissą Giordano 

– oznajmił.

Młoda dziewczyna, która swobodnie mogłaby być modelką z pierwszych 

stron czasopism, przycisnęła jeden z klawiszy interkomu i melodyjnym głosem 
zamieniła z kimś kilka zdań. Po chwili na niego spojrzała.

– Pani Giordano nie ma w biurze, ale jej kolega, pan Trumbull, chętnie z 

panem porozmawia – wyjaśniła z uśmiechem.

Derek nie miał ochoty rozmawiać z Trumbullem. Chciał spotkać się z 

kobietą o cudownych włosach, fantastycznych nogach i szacującym spojrzeniu. 
Przyszedł   jednak   zdobyć   zlecenie   od   przedstawiciela   Towersa   i   być   może 
łatwiej   tego   dokona   z   jej   kolegą   niż   z   Melissą.   Przełknął   rozczarowanie, 
podziękował   recepcjonistce   i   pozwolił   się   zaprowadzić   w   głąb   korytarza. 
Dziewczyna zapukała do drzwi, poczekała na zaproszenie i zaanonsowała jego 
przybycie.

W   biurze   czekał   na   niego   starszawy,   szczupły   mężczyzna   w   różowej 

koszuli   i   tweedowym   irlandzkim   kapeluszu.   Z   powitalnym   uśmiechem 
wyciągnął dłoń.

– Witam, jestem Tom Trumbull.
– Derek Palmer.
– Znany jako Magik?
Derek miał ochotę wykrzyczeć, że żaden z niego czarodziej, że ma po 

prostu   niesamowite   szczęście,   a   jego   system   oparty   jest   na   przypadkowych 
rzeczownikach wydłubanych z horoskopu. Nie zrobił tego. Wciąż czuł na sobie 
wymowne   spojrzenia Abby  i   Stana.  Potrząsnął  dłonią  Toma  i   zdobył  się  na 
skromny uśmiech.

–   Nazywanie   mnie   Magikiem   to   lekka   przesada.   Rozumiem,   że   pani 

Giordano poszła już do domu?

– Godzinę temu miała umówioną wizytę u dentysty, a potem zamierzała 

pójść do siebie – wyjaśnił Trumbull i sięgnął po płaszcz przewieszony przez 
poręcz krzesła.

– Cholera – burknął Derek i szybkim spojrzeniem omiótł biurko Melissy.
Oprócz   biurowych   przyborów   i   roślinki   w   kolorowej,   ceramicznej 

doniczce,   stało   tam  jeszcze   zdjęcie   starszej   pary.   Pewnie  jej   rodzice,  trafnie 
odgadł.

– To jakiś problem? – zapytał Tom.
– Nie wywarłem dziś na niej najlepszego wrażenia – skrzywił się Derek. – 

Chciałbym   to   zmienić.   Dla   dobra   waszych   inwestycji,   oczywiście   –   dodał 
natychmiast.   –   Jeśli   uda   mi   się   przekonać   ją   do   współpracy   z   naszą   firmą, 

background image

możecie być pewni sporych zysków.

– Teraz rzeczywiście mówi pan jak Magik – ucieszył się Tom, wyjmując 

szalik z rękawa płaszcza i okręcając go wokół szyi.

– Bardzo chciałem z nią porozmawiać jeszcze dziś, zanim jej wrażenie o 

mnie utrwali się na mur. – Derek popatrzył na Toma z nadzieją.

– Pewnie nie wie pan, gdzie jest jej dentysta?
Trumbull   posłał   mu   szacujące   spojrzenie,   naciągnął   głębiej   kapelusz   i 

wsunął ramiona w rękawy płaszcza.

– Nie mam pojęcia.
Derek westchnął z rezygnacją. Trudno. Zresztą po zastanowieniu doszedł 

do wniosku, że nie byłby to najlepszy pomysł. Bo jakie wrażenie mógł na niej 
wywrzeć, jeśli dopadłby ją tuż po dentyście, obolałą po zabiegu i otumanioną 
znieczuleniem?

– Chodzi nie tylko o inwestycje, prawda?
– domyślił się Tom.
Derek już otworzył usta, żeby zdecydowanie zaprzeczyć, ale pomyślał, że 

wyznanie prawdy może mu pomóc.

– Chciałbym z nią porozmawiać – powtórzył, patrząc mu prosto w oczy.
–   No   dobrze...   Dam   panu   jej   domowy   adres,   ale   proszę   się   nie 

przyznawać, że to ode mnie – zastrzegł stanowczo, sięgnął po notes, kartkę i 
długopis i zanotował kilka słów. – Nie powinienem tego robić, ale pomyślałem 
sobie, że chociaż jest pan Magikiem, sprawy zwykłych śmiertelników również 
muszą być panu nieobce.

Derek pomyślał, że będzie musiał użyć czarów, aby Melissa zechciała go 

wysłuchać. Sięgnął po karteczkę, złożył ją i wsunął do kieszeni. Uśmiechnął się 
z wdzięcznością i potrząsnął dłonią Toma.

– Dziękuję. Ja... po prostu dziękuję.
Derek wyczul, o czym Tom pomyślał. Mianowicie że wcale nie chodzi 

mu   tylko   o   inwestycje.   Co   więcej,   dlatego   właśnie   zdradził   prywatny   adres 
koleżanki. Czyżby pan Trumbull po cichu zabawiał się w swaty?

O ile Derek mógł zwieść innych, nigdy nie oszukiwał siebie. Doskonale 

wiedział,   że   gdy   znów   spotka   Melissę,   sprawy   zawodowe   nie   będą 
najważniejsze.

Zęby Melissy były cudownie gładkie, a usta aż szczypały od świeżości 

mięty. Większość ludzi nie lubiła wizyt u dentysty, ale ona nigdy nie miała 
kłopotów z zębami. Okazjonalne kontrole i profesjonalne czyszczenie zawsze 
wielce ją radowały.

Jednak nawet przyjemna wizyta u stomatologa nie poprawiła na długo jej 

nastroju. Gdy dotarła do domu, znów wróciła myślami do porannego spotkania. 
Z   przyjemnością   schroniła   się   na   klatce   schodowej   przed   popołudniowym 

background image

chłodem.   Kątem   oka   dostrzegła,   że   w   skrzynce   na   listy   znajduje   się   jakaś 
koperta. Wyciągnęła ją, dostrzegła swoje nazwisko i pod palcami poczuła coś 
twardego. Cofnęła się o krok. Ze zmarszczonym czołem podejrzliwie rozejrzała 
się po korytarzu. Bladozielone ściany i zamknięte szklane drzwi wewnętrzne 
były takie same jak zawsze. Ostrożnie sięgnęła po niewielki pakunek, który 
znajomo   zaszeleścił.   Odważniej   rozdarła   papier   i   wyciągnęła   z   niego   sporą 
tabliczkę  szwajcarskiej czekolady  zawiniętą   w  złotą  folię.  Obok  leżała  mała 
karteczka, którą Melissa czym prędzej przebiegła wzrokiem.

Melisso,   Proszę   o   jeszcze   jedną   szansę.   Obiecuję,   że   nie   będziesz 

rozczarowana. Zaufaj mi – to jest zapisane w gwiazdach.

Gdyby   nie   znała   nadawcy   podarunku,   mogłaby   przypuszczać,   że   to 

prezent od wielbiciela. Zarówno słodycze, jak i treść notatki sugerowały o wiele 
więcej, niż rutynowe spotkanie w interesach.

Zapisane   w   gwiazdach.   Dość   tajemnicze   zdanie.   Na   mroczniejącym 

niebie   nie   było   żadnych   gwiazd,   bo   szare   chmury   przesłaniały   widok.   Na 
wszelki wypadek wyjrzała na zewnątrz.

Nie dalej niż dziesięć kroków od wejścia do budynku, w świetle latarni, 

stał Derek Palmer. Nie był to ten sam mężczyzna, którego spotkała rano. Miał na 
sobie długi, elegancki płaszcz z postawionym kołnierzem, a na nogach porządne 
buty   zamiast   niepoważnych   rolek.   Na   jego   włosach   osiadały   płatki   śniegu   i 
powoli zamieniały się w drobne kropelki, które skrzyły się w świetle latarni.

Derek dostrzegł, że Melissa pytająco mu się przygląda. Skoro na jego 

widok nie cofnęła się gwałtownie w głąb budynku, oderwał się od latarni i 
utykając nieznacznie, ruszył w jej stronę.

Miała już okazję rano podziwiać jego oczy, lecz nie uśmiech, który teraz 

rozjaśnił  mu   twarz.  No   tak,  ale  czy  ktoś,   kogo  pognębiła   jakaś   tam   nędzna 
wiewiórka, nosi radość w sercu?

Teraz   jednak   nosił.   Miał   wspaniały   uśmiech,   który   ogarniał   oczy   i 

dodawał   mu   uroku.   Mimo   to   Derek   czuł   się   cokolwiek   niepewnie,   dlatego 
zatrzymał się nieopodal.

–   Jeśli   powiesz,   że   masz   alergię   na   czekoladę,   chyba   popełnię 

samobójstwo – mruknął.

– Nie jestem uczulona na czekoladę. Uśmiechnął się szerzej i poszedł za 

ciosem.

–   Jeśli   nie   zgodzisz   się   pójść   ze   mną   na   kawę,   bym   zyskał   szansę 

przekonać cię do współpracy z naszą firmą, to moi partnerzy mnie zabiją.

– Aż tak? Jak widzę, prowadzisz bardzo niebezpieczne życie.
– Rolki, wiewiórki i wspólnicy. Gdzie się nie ruszę, ryzykuję.
Roześmiała się i poczuła, że napięcie powoli ją opuszcza. Wiedziała, że 

nie oprze się temu zaproszeniu.

– Pozwól, że zaniosę pocztę na górę i zostawię teczkę.

background image

Zamiast wychodzić gdzieś po ciężkim dniu, łatwiej byłoby zaprosić go do 

siebie, ale, po pierwsze, jak większość mieszkańców Nowego Jorku Melissa 
była do przesady ostrożna, a po drugie to Derek miał do niej sprawę i to on ją 
zapraszał.

– Ale wrócisz, prawda? – spytał z mieszaniną obawy i nadziei w głosie.
–   Obiecuję.   Może   zaczekasz   wewnątrz,   bo   pada   coraz   mocniej.   – 

Otworzyła szerzej drzwi do holu.

Wszedł i niewielka przestrzeń skurczyła się jeszcze bardziej. Melissa nie 

zdawała sobie sprawy, że jest aż tak wysoki. Rano widziała go z jedną stopą 
bosą,  a   drugą   uwięzioną   w   monstrualnym   rolkowym   bucie,   więc   nie   mogła 
ocenić jego wzrostu, lecz teraz okazało się, że przewyższa ją o głowę. Poczuła 
też świeży zapach mydła i wody kolońskiej o cytrusowej nucie. Policzki Dereka 
były zaczerwienione od chłodu, a na rzęsach wisiały kropelki z topniejącego 
śniegu.

Nagle się odwróciła, gdy zdała sobie sprawę, że mu się przygląda od 

dłuższej   chwili.   Wyciągnęła   pozostałe   listy   ze   skrzynki.   Nic   specjalnego, 
stwierdziła,   przerzucając   korespondencję.   Kilka   rachunków,   reklamy   i 
zawiadomienie z banku.

– Zaraz wracam – mruknęła i otworzyła wewnętrzne drzwi.
Wiedziała, że nie powinna się spieszyć, by Derek swoje odczekał, ale była 

zbyt ciekawa, co ma jej do powiedzenia. A tu jak na złość winda wlokła się 
wolniej niż zwykle. Gdy wreszcie się zatrzymała, Melissa niemal wypadła z 
kabiny i z niecierpliwością szarpnęła drzwi mieszkania.

– Co?  – zawołała, zanim zdała sobie sprawę, że gdyby współlokatorka 

wróciła przed nią do domu, z pewnością odebrałaby pocztę.

Otworzyła więc drzwi własnym kluczem, rzuciła teczkę i korespondencję 

w   przedpokoju   na   drewnianą   ławę,   a   potem   pobiegła   do   łazienki   poprawić 
fryzurę i makijaż. Przez wilgoć w powietrzu jej włosy skręciły się w drobne 
pierścionki.   Zaatakowała   je   szczotką,   ale   nie   dostrzegła   znaczącej   różnicy. 
Pociągnęła usta świeżą warstwą szminki, tłumacząc sobie, że starania o wygląd 
należą   do   jej   zawodowych   obowiązków.   Bo   spotkanie   z   Derekiem   miało 
charakter ściśle służbowy i ani jego oczy, ani uśmiech, ani nawet ekskluzywna 
czekolada tego nie zmienią.

Jednak kiedy biegła z powrotem do windy, nie potrafiła przekonać samej 

siebie, że zależy jej tylko i wyłącznie na zawodowych kontaktach z Derekiem.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Restauracja, do której trafili, była bardzo przyjemna. W powietrzu unosiły 

się   smakowite   zapachy,   a   goście   siedzieli   w   zacisznych   zakątkach   przy 
niewielkich stoliczkach, nakrytych lnianymi, zielonymi obrusami. Światło świec 
tworzyło specyficzną atmosferę.

Kelner poprowadził ich do stolika w głębi sali i podał karty dań. Derek 

szybko pojął, że nie powinien tracić okazji i poprzestać jedynie na kawie.

– Moglibyśmy zamówić coś do jedzenia – zaproponował, gdy Melissa 

powiesiła płaszcz na oparciu kanapy i wygodnie usiadła.

Nie zamierzał być natrętny, ale uznał, że posiedzą dłużej, jeśli zamówią 

przekąskę lub drinka.

– Właściwie to jestem troszkę głodna – wyznała, zerkając na menu. – 

Pozwól,   że   gdzieś   zadzwonię.   To   będzie   krótka   rozmowa.   –   Wyciągnęła 
komórkę i wybrała numer. – Jo? Dobrze, że jesteś. To ja. Nie wrócę na kolację, 
mam spotkanie w interesach. Do zobaczenia w domu. – Wysłuchała odpowiedzi 
i rozłączyła rozmowę. – Wybacz. Wiem, że niegrzecznie jest używać komórki 
przy stole.

Derek nie przejął się tym zbytnio, natomiast nie na żarty zmartwił go 

tajemniczy   Jo.   Kim   był?   Mężem?   Kochankiem?   Dlaczego   musiała   mu   się 
tłumaczyć?

Wiedział, że to nie jego sprawa, a jednak to go ubodło, szczególnie że 

siedzieli w bajecznej restauracji, przy świetle świec.

Melissa oznajmiła owemu Jo, że to tylko spotkanie w interesach. Derek 

powinien   wziąć   z   niej   przykład,   skupić   się   na   zdobywaniu   nowego   i   jakże 
ważnego klienta, a nie gapić się na jej cudownie pełne usta i błyszczące oczy.

Gdy   ponownie   pojawił   się   kelner,   Derek   pożałował,   że   zaproponował 

posiłek. Zanim zdążył wybrnąć z niezręcznej sytuacji, Melissa zamówiła sałatkę 
z grillowanym kurczakiem i kieliszek wina. Teraz nie miał już wyjścia. Wziął 
więc hamburgera z bekonem i serem oraz piwo. Kelner zabrał karty i zostawił 
ich samych.

– Kim jest Jo? – spytał, nie mogąc się powstrzymać.
– Moją współlokatorką. – Przyjrzała mu się uważnie. – JoAnn – dodała 

po chwili ze znaczącym uśmiechem.

Derek poczuł, że ta informacja spływa na niego niczym balsam. Melissa 

nie tylko okazała się wolna, ale nawet nie obraziła się za wścibstwo. Na jego 
twarz wypłynął promienny uśmiech. Kiedy więc kelner przyniósł zamówione 
napoje, uradowany Derek wzniósł toast:

– Za trafne inwestycje!
Melissa upiła łyk chłodnego wina i popatrzyła na niego ze wzmożoną 

background image

uwagą.

– Wyjaśnij mi, proszę, dlaczego uważasz, że powierzenie ci pieniędzy 

Towersa jest zapisane w gwiazdach.

Wrzuconą do skrzynki czekoladą i króciutką notatką zamierzał ją jedynie 

zaintrygować.   Wiedział,   że   łakomy   kąsek   i   tajemnica   zaowocują   rozmową. 
Chcąc zyskać na czasie, uśmiechnął się znacząco. Nie mógł przecież wyjaśnić 
potencjalnej klientce, że jego posunięcia są dyktowane astrologią.

–   Chciałem   jedynie   powiedzieć,   że   twoim   przeznaczeniem   jest 

współpraca z nami, więc nie możesz z tym walczyć.

– Jak trafiłeś do mojego domu? – spytała nagle z głupia frant.
–   Znalazłem   cię   w   książce   telefonicznej   –   skłamał,   by   nie   wydać 

Trumbulla.

– Telefon zarejestrowany jest na JoAnn – oznajmiła, kręcąc głową.
Derek pociągnął długi łyk piwa, starając się wymyślić inną historyjkę.
– W waszej wewnętrznej, służbowej książce telefonicznej. Poszedłem do 

twojego biura, bo przez cały dzień nie odbierałaś telefonów, zauważyłem ją na 
biurku   i   przejrzałem.   –   Wiedział,   że   temat   jest   śliski,   więc   spróbował   go 
zmienić.   –   Jak   udało   ci   się   zaczepić   u   Towersa?   Czy   naprawdę   jest   taki 
arogancki jak w wywiadach telewizyjnych?

– Jest bardzo hojny – powiedziała lojalnie. – Może trochę zadziera nosa, 

ale przecież sam zarobił te wszystkie miliony i dobrowolnie przekazuje część 
pieniędzy dla potrzebujących.

– Wspólnicy uświadomili mi, że majątek fundacji jest dość pokaźny – 

mruknął, ciesząc się, że rozmowa podryfowała w bezpieczne rejony. – Jak dużą 
kwotę chcesz u nas zainwestować?

– Nie wiem, czy w ogóle chcę z wami współpracować – zaśmiała się. – 

Jeszcze   nie   przekonałeś   mnie   do   tego,   bym   powierzyła   pieniądze   Towersa 
człowiekowi, który padł w starciu z jakąś tam wiewiórką.

Pogawędkę   przerwał   im   kelner,   przynosząc   zamówione   dania.   Porcja 

frytek, którą podano Derekowi do hamburgera, była tak wielka, że natychmiast 
ustawił talerz na środku stołu i zachęcił Melissę do jedzenia. W czasie kolacji 
zabawiał ją opowieścią o złowrogim zwierzęciu.

– Herman ma w oczach diabelskie ogniki, a jego ogon jest jak bukiet 

żyletek. Gdyby cię nim musnął, pewnie pociąłby cię do krwi. Nie mam pojęcia, 
czemu mnie zaatakował, mogę tylko powiedzieć, że gdybym był taki podły jak 
on,   po   prostu   bym   go   przejechał.   Lecz   jestem   dobrym   człowiekiem   i   nie 
chciałem zrobić krzywdy małej wiewiórce. Właśnie dlatego jej nic nie jest, a ja 
stłukłem kolano.

Historia ubawiła Melissę do tego stopnia, że roześmiała się na całe gardło. 

Miała przyjemny, niski śmiech. Jej oczy błyszczały z radości, choć zdawała 
sobie sprawę, że Derek przesadza.

background image

Rozmowa   zeszła   na   jazdę   na   rolkach.   Opowiedział   jej,   jak   zaczął   się 

interesować   tym   sportem   w   szkole   podstawowej,   że   godzinami   uczył   się 
różnych sztuczek na specjalnych placach, przez co jego stopnie się pogorszyły i 
rodzice zabrali mu rolki do czasu, aż poprawi się w nauce.

– Sama więc widzisz, że dzięki rolkom zostałem najlepszym studentem na 

roku – zakończył opowieść.

–   Lata   całe   nie   miałam   wrotek   na   nogach,   a   na   rolkach   nawet   nie 

próbowałam jeździć – wyznała z westchnieniem.

– Nigdy? Koniecznie powinnaś spróbować! Jaki masz rozmiar buta?
– Dlaczego pytasz?
– Tak sobie. Więc jakiś– Siedem i pół. Mam nadzieję, że nie zamierzasz 

mi kupić rolek... – Urwała przerażona.

– Wolisz czekoladę, prawda? – zapytał ze śmiechem.
Oczywiście nie miał zamiaru ofiarować jej rolek, ale uznał, że informacja 

zawsze się może przydać.

– Owszem – potwierdziła, choć niskokaloryczna sałatka i szczupła figura 

stanowczo przeczyły jej słowom.

– A jeździsz na łyżwach albo na rowerze? A może na desce?
–   Nigdy   mnie   do   tego   nie   ciągnęło.   Kiedy   ty   uprawiałeś   sporty,   ja 

pomagałam ojcu w sklepie.

– Jakim sklepie?
– Ojciec do spółki z wujem prowadzi sklep wielobranżowy w Sunnyside 

w   Queens.   Zazwyczaj   pomagałam   mu   w   weekendy.   Teraz   też   czasami   w 
weekendy u nich bywam, bo prowadzę im księgi.

– Naprawdę?
Derek spróbował wyobrazić sobie nastoletnią Melissę. Włosy zebrane w 

koński ogon, dżinsy, kolorowa koszulka, sandały na bosych stopach i zabawna 
bransoletka wokół kostki. Pewnie nuciła przeboje Madonny, układając towar na 
półkach. Wszyscy chłopcy z okolicy odwiedzali sklep w nadziei, że poświęci im 
odrobinę uwagi. Gdyby jako nastolatek mieszkał w pobliżu, błagałby rodziców, 
żeby   wysyłali   go   po   mleko   i   bułeczki   lub   po   cokolwiek,   by   mieć   okazję 
poflirtować z piękną córką pana Giordana.

Ona z pewnością nie flirtowała. Pewnie była równie szczera i poważna 

jak teraz. Zwróciłaby mu uwagę zasadniczym tonem, że po sklepie nie wolno 
jeździć na rolkach. Skoro pracowała u ojca, raczej nie miała zbyt wiele czasu na 
próżne   zabawy.   Derek   zrozumiał,   że   będzie   się   długo   namyślała,   zanim 
powierzy pieniądze maklerowi, który nie dość, że spóźniony, to przyjeżdża do 
pracy   na   rolkach.   O   astrologicznych   metodach   inwestycji   nawet   nie   warto 
wspominać.

– Opowiedz mi więcej o waszej firmie – poprosiła, jakby wyczuwała jego 

myśli.

background image

– Abby i Stana poznałem na Wall Street. – Odsunął pusty talerz i usadowił 

się wygodniej na kanapie.

Mimo że wolałby dłużej porozmawiać na inne tematy, pamiętał, że ma 

zadanie   do   wykonania.   Zamierzał   zdobyć   pieniądze   Towersa.   Czekolada   i 
kolacja   już   ją   przekonały,   że   nie   jest   kompletnym   nieudacznikiem,   a   teraz 
zamierzał zaprezentować się jako niekwestionowany zwycięzca.

– Pracowaliśmy w dużej firmie jako specjaliści od inwestycji funduszy 

emerytalnych   –   wyjaśnił   po   chwili   namysłu.   –   Operowaliśmy   olbrzymimi 
sumami i spoczywała na nas wielka odpowiedzialność, lecz dokuczały fatalne 
godziny pracy i uciążliwi przełożeni. Zdecydowaliśmy się więc porzucić firmę i 
wspólnie  otworzyć biuro maklerskie. Abby  zajmuje  się  organizacją. Wie,  co 
trzeba zrobić, żeby wszystko działało jak w zegarku. Stan jest odpowiedzialny 
za   obsługę   klientów.   Do   niego   należy   marketing,   dba   o   wizerunek   firmy   i 
umożliwia kontakt z nami w każdej chwili.

– A ty jesteś geniuszem od inwestycji – wpadła mu w słowo.
Derek nie zamierzał zdradzać źródeł swojego natchnienia.
– Cóż, oni robią swoje i ja im ufam. Oni również wiedzą, że na mnie 

mogą polegać.

– Oglądałam raporty kwartalne. Robią spore wrażenie.
– Tylko tyle? Moim skromnym zdaniem są imponujące – natychmiast 

skontrował z bezczelnym uśmiechem.

– Na tyle imponujące, że zamierzam się zwrócić do giełdowej komisji, 

żeby przekonać się, czy nie przesadzacie z kreatywnością.

–   Masz   na   myśli   oszustwo?   –   Rozłożył   ręce.   –   Nie   winię   cię   za   to. 

Sprawdź nas, a przekonasz się, że działamy zgodnie z zasadami.

– Nie brak ci Wall Street?
– Rok po moim odejściu spółka, w której pracowałem, próbowała mnie na 

powrót   ściągnąć,   kusząc   podwojoną   pensją   i   innymi   korzyściami.   Ja   jednak 
polubiłem   samodzielność.   Jesteśmy   niewielką   firmą,   co   daje   nam   większą 
swobodę. Tworząc kapitał zakładowy, zaryzykowaliśmy własne pieniądze, ale 
za to wszystko, co zarobimy, jest nasze.

– Dlaczego macie siedzibę tak daleko od Wall Street?
–   Obecnie   nie   ma   to   już   tak   wielkiego   znaczenia.   Oczywiście   mamy 

swojego przedstawiciela na giełdzie, ale i tak większość operacji wykonujemy 
przez komputer. – Uśmiechnął się przebiegle. – Poza tym mam tak blisko do 
pracy, że mogę przyjeżdżać na rolkach.

– A gdzie mieszkasz?
–   Na   piętrze,   w   szeregowcu,   w   pobliżu   Central   Parku   –   dodał 

zachwycony, że właśnie o to zapytała.

– Na piętrze? To jak radzisz sobie z kolanem?
– Sam sobie jestem winny. – Wzruszył ramionami. – Zresztą to tylko 

background image

siniak.

– Zauważyłam, że lekko kulejesz.
Derek był szczęśliwy. Przyglądała mu się tak uważnie, że dostrzegła, iż 

oszczędza zranione kolano. Skoro tak się o niego troszczy, może zechciałaby 
rozmasować mu spięte mięśnie? Do diabła z nogą! Marzył, by go dotknęła. Gdy 
zobaczył ją w biurze dziś rano, zapomniał o bożym świecie. Podobało mu się w 
niej wszystko. Kręcone włosy, kremowa cera, a nawet spiczasty podbródek.

Derek zganił się w myślach. Abby i Stan na niego liczyli. Nie przysłali go 

tu   ze   względu   na   urodę   panny   Giordano.   Powinien   wrócić   do   zasadniczego 
tematu i wymóc na niej zainwestowanie choć części pieniędzy Towersa.

– Najważniejsze jest to, że jeśli wybierzesz Dayton, Palmer & Schwartz, z 

całą pewnością zarobisz. Jeśli fundacja Towersa chce mieć szybko spory zysk, 
powinna rozsądnie inwestować. Nikt inny nie zapewni wam takich przychodów.

– Jak wspominałam, zaintrygowały mnie wasze raporty. – Upiła kolejny 

łyczek wina. – Chciałabym jednak wiedzieć, skąd biorą się te zyski.

– Jestem dobry w tym, co robię – oznajmił bez fałszywej skromności.
– Abby mówiła, że ukończyłeś wydział zarządzania na Yale.
Derek skinął głową. Profesorowie starannie nabijali mu głowę teoriami, 

które były o wiele bardziej logiczne, niż wybieranie rzeczowników z horoskopu. 
Już widział ich miny, gdyby dowiedzieli się, że osiąga znacznie lepsze rezultaty 
dzięki swej dziwnej metodzie, niż gdyby stosował powszechnie uznane sposoby 
zarządzania finansami.

– Cóż... – Osuszyła usta serwetką i porządnie ułożyła ją z powrotem obok 

talerza.   –   Nie   dam   ci   klucza   do   skarbca   fundacji,   ale   poważnie   rozważam 
przekazanie wam części pieniędzy, żeby zobaczyć, co potraficie z nimi zrobić. 
Zapamiętaj jedynie, że jeśli je stracicie, nie dofinansujemy badań nad AIDS, 
szkoły publiczne dostaną mniej pieniędzy na podręczniki i komputery, a liczni 
bezdomni położą się spać głodni. Fundacja Towersa nie zarabia dla siebie, tylko 
dla innych. Wspieramy potrzebujących – dodała z emfazą.

– Rozumiem – zapewnił Derek, którego poruszyło jej wyjaśnienie. Lubił 

pomnażać   majątek   klientów,   ale   o   ileż   milej   jest   wiedzieć,   że   dzięki   jego 
staraniom zostanie uczynione trochę dobra.

– Cieszę się, że dałaś mi drugą szansę – dodał cicho.
– Pierwsze wrażenie było dość niekorzystne – przyznała, krzywiąc się 

zabawnie.

– Z winy Hermana, tej upiornej wiewiórki.
Melissa   zaśmiała   się,   a   Derek   poczuł   wewnętrzne   ciepło.   Było   mu 

przyjemnie nie dlatego, że zdobył dobrego klienta, ale dlatego, że jej śmiech 
budził   w   nim   głębsze   uczucia.   Nagle   odkrył,   że   bardziej   niż   współpracy, 
bardziej   niż   zapewnienia   jej   szalonych   zysków,   które   można   wydać   na 
społecznie wartościowe projekty, po prostu pragnie ją rozśmieszać.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

– Absolutnie nie powinien dźwigać takich ciężarów niecały rok po zawale 

– zrzędziła Melissa, siedząc za kontuarem w sklepie i obserwując, jak ojciec 
wyładowuje z ciężarówki kartony z zupą w puszkach.

– Cóż mogę zrobić? – westchnęła jej matka ze swego miejsca przy kasie. 

– Ciągle proszę go, by na siebie uważał, ale on mnie nie słucha.

– Wujek Eddie...
– Wujek Eddie mówi mu dokładnie to samo. Lekarze też. Ojciec obiecuje 

poprawę, ale potem, wiedząc, ile jest do zrobienia, sam przenosi kartony.

– Powinni zatrudnić kogoś do pomocy – oznajmiła stanowczo Melissa. – 

Nie jakiegoś dzieciaka podczas wakacji, ale dorosłego, silnego mężczyznę na 
stałe.

– Jasne. Tylko że musieliby mu płacić pełną pensję i odjąć to od zysków 

ojca.

Melissa   doskonale   znała   finanse   sklepu.   Odkąd   ukończyła   kursy 

księgowości, ojciec i wuj całkowicie na niej polegali. Cieszyła się, że może im 
pomóc, dzięki czemu nie muszą płacić komuś obcemu za prowadzenie ksiąg.

Sklep przynosił godziwy dochód, ale dzielenie zysków na pół sprawiało, 

że żaden ze wspólników nie mógł liczyć na góry złota. Rodzice Melissy wciąż 
jeszcze spłacali długi za pobyt ojca w szpitalu po zawale, więc okrojenie pensji 
nie wchodziło w rachubę.

Gdy   do   sklepu   wbiegło   dwóch   chłopców,   matka   Melissy   spojrzała   w 

strategicznie   umieszczone   lustro,   w   którym   widać   było   całe   wnętrze   lokalu. 
Chłopcy wzięli napoje z lodówki i podeszli do kontuaru, żeby zapłacić. Pani 
Giordano wydała im resztę i życzyła miłego dnia. Mruknęli coś grzecznie w 
odpowiedzi i już ich nie było.

– No dobrze – westchnęła matka, gdy opuścili sklep. – A co u ciebie? 

Znów masz to dziwne spojrzenie.

– Tak? – zdziwiła się Melissa.
– Jakbyś błądziła myślami gdzieś daleko. Lepiej nie narób bałaganu w 

rachunkach. – Pogroziła córce palcem.

Melissa   nie   miała   jej   za   złe,   że   wiecznie   narzekała.   Mimo   groźnego 

spojrzenia i ostrego tonu matka po prostu troszczyła się o nią. Do tego całymi 
dniami martwiła się o ojca i nie miała siły na zabawę w uprzejmości.

– Nie ośmieliłabym się – odparła ze śmiechem.
– A na co się ośmieliłaś?
Melissa   zaczęła   bawić   się   długopisem.   Matka   bezbłędnie   wyczuła,   że 

myśli   córki   zaprzątają   jakieś   poważne   sprawy,   ta   jednak   nie   zamierzała   jej 
zdradzić   swoich   marzeń.  A  marzyła   o   mężczyźnie,   z   którym   poprzedniego 

background image

wieczoru jadła kolację.

– Coś ci dolega – drążyła dalej. – Wyglądasz, jakby coś cię gryzło.
Zdeprawowana wiewiórka, pomyślała Melissa i zachichotała.
Kolacja z Derekiem miała być spotkaniem w interesach, i do pewnego 

stopnia była. Po spokojnej, rzeczowej rozmowie Melissa postanowiła zatrudnić 
jego firmę do zarządzania kapitałem fundacji. Wieczorem Derek wydał jej się 
zupełnie inny od tego wymiętego, brudnego, na poły szalonego mężczyzny w 
jednym rolkowym bucie. W czasie posiłku olśnił ją humorem i inteligencją. 
Przekonał   ją,   że   jego   giełdowe   czary   przyniosą   spore   zyski.   Można   więc 
powiedzieć, że było to spotkanie w interesach.

Jednak  zdawała  sobie  sprawę,  że  było  w  tym  coś  więcej.  Za  każdym 

razem, kiedy się do niej uśmiechnął, gdy ich spojrzenia się łączyły...

„Zapisane w gwiazdach”, przeczytała w jego liściku. Za każdym razem, 

gdy na niego patrzyła, czuła, że ich spotkanie rzeczywiście było nieuniknione.

Melisa nie była romantyczką. Twardo stąpała po ziemi. Nie wierzyła, że 

gwiazdy   mogą   decydować   o   losie,   a   jednak...  A  jednak   wczorajszy   wieczór 
sprawił, że zapragnęła w to uwierzyć.

Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk otwieranych drzwi i powiew chłodnego 

powietrza. Odwróciła się, by powitać kolejnego klienta, i słowa zamarły jej na 
ustach.

– Witaj – powiedział Derek z uśmiechem. Co on tu robi? – pomyślała 

zdezorientowana.

Z pewnością nie przypadkiem zabłąkał się w te strony. Zamierzał robić 

zakupy w sklepie jej ojca? Raczej na to się nie zanosiło. Miał na sobie dżinsy, 
tenisówki i tę samą skórzaną kurtkę co wczoraj w biurze. Przez ramię przewiesił 
dużą,   sportową   torbę.   Zaczerwienione   policzki,   potargane   wiatrem   włosy   i 
wełniany szalik omotany wokół szyi dopełniały obrazu.

Melissa czuła, że jej matka ciekawie mu się przygląda. Zgarnęła rachunki 

i wstała.

– Mamo, to jest Derek Palmer, znajomy z pracy – przedstawiła gościa.
–  Pracujesz   dzisiaj?   Powinnaś   mi   powiedzieć!   Gdybym  wiedziała,  nie 

pozwoliłabym ci zajmować się księgami.

– Nie pracuję. – Spojrzała na łobuzersko uśmiechniętego Dereka, usiłując 

odgadnąć, co oznacza jego wizyta. – Jak mnie tu znalazłeś? Tylko nie mów, że 
szukałeś w książce telefonicznej – zastrzegła od razu, wciąż zastanawiając się, 
jak odkrył jej domowy adres. Nie do pomyślenia było, żeby ktoś w fundacji 
Towersa zostawił na wierzchu dokumenty z danymi pracowników.

– Wspominałaś, gdzie mniej więcej znajduje się sklep, więc przyjechałem 

metrem i zacząłem pytać. Już druga osoba wskazała mi sklep pana Giordana. 
Niezbyt oszałamiający sukces detektywistyczny. – Z uśmiechem wskazał szyld z 
nazwiskiem właściciela. – Masz wolną chwilę?

background image

Melissa nie zdążyła nawet otworzyć ust, gdy jej matka się wtrąciła:
– Idź, idź! Rachunki mogą poczekać.
Zerknęła na nią przez ramię i dostrzegła szeroki uśmiech. Pani Giordano 

nigdy   nie   robiła   tajemnicy   z   faktu,   że   marzy   o   tym,   by   córka   znalazła 
przyzwoitego mężczyznę i się ustatkowała. Widocznie zdecydowała, że Derek 
jest obiecującym kandydatem.

– Tylko kilka minut – powiedziała Melissa, wstając.
– Lepiej weź płaszcz – poradził Derek z uśmiechem, który pozwolił jej 

matce niemal słyszeć weselne dzwony.

– Zaraz wracam.
– Nie ma pośpiechu – odparła pani Giordano, na tyle głośno, by Derek 

mógł ją usłyszeć. – O! Pani Manetta! – zawołała, gdy do sklepu weszła klientka. 
– Właśnie przyszła dostawa pani ulubionych lodów.

Melissa tylko pokręciła głową i wraz z Derekiem wyszła ze sklepu. Po 

wczorajszym   śniegu   nie   było   śladu,   a   przebłyskujące   zza   chmur   słońce 
sprawiało, że dzień wydawał się cieplejszy.

Derek   poprowadził   ją   wzdłuż   ulicy,   przy   której   przycupnęły   zadbane, 

skromne   domki.   Wzdłuż   chodnika   rosły   drzewa   pozbawione   liści,   a 
zaparkowane   samochody   zostawiały   ledwie   tyle   miejsca,   by   się   obok   nich 
przecisnąć.

Za następnym skrzyżowaniem stał dom, w którym wyrosła. Jej rodzice 

wciąż   tu   mieszkali.   Znała   tę   okolicę   lepiej   niż   miejsce,   w   którym   teraz 
mieszkała. Była to dzielnica średniozamożnych, ciężko pracujących ludzi. Choć 
wykształcenie   przeniosło   Melissę   do   świata   Ronalda  Towersa,   to   właśnie   tu 
czuła się jak w domu.

Derek poprowadził ją do niskiego murku odgradzającego posesje od ulicy, 

usiadł, sięgnął do torby i wyjął dwie pary rolek i ochraniaczy.

– Derek! – Nie wiedziała, śmiać się czy pogniewać.
Szybko   rozłożył   pustą   torbę   na   murku   i   zmusił   Melissę,   by   na   niej 

usiadła.

– Zrobimy sobie małą przejażdżkę – oznajmił radośnie.
– Świetnie, tylko, że nie umiem na tym jeździć.
– Skąd wiesz, skoro nie próbowałaś?
– Właśnie dlatego, że nie próbowałam.
– Zanim zaczęłaś pracować u Towersa, nigdy wcześniej nie pracowałaś w 

fundacji – argumentował z zapałem. – Dopiero gdy zaczęłaś, przekonałaś się, że 
umiesz.   No,   dalej!  Specjalnie   je   dla   ciebie   wypożyczyłem.   –   Przypiął   sobie 
rolki.

Niejaką   pociechą   dla   Melissy   była   myśl,   że   wypożyczył   sprzęt,   a   nie 

kupił. Cały czas patrzyła z powątpiewaniem na turkusowe rolki.

– Zaufaj mi – szepnął. – Zobaczysz, że będzie miło.

background image

–   Co   cię   opętało?   –   broniła   się   słabo,   przyglądając   się   podejrzliwie 

rolkom.

– Zdradziłaś mi rozmiar stopy, a ja uznałem, że mam moralny obowiązek 

wykorzystać tę wiedzę do wzniosłego celu – oznajmił ze śmiechem, skończył 
zakładanie   rolek   i   klęknął   przed   nią,   podając   but   niczym   królewicz   ze 
współczesnej   bajki   o   kopciuszku.   –   Objedziemy   tylko   osiedle   –   obiecał 
uspokajająco. – Będziesz się dobrze bawiła. Chyba nie ma w tym nic złego?

– A jeśli zaatakuje mnie wiewiórka?
– Myślisz, że Herman ma kuzynów w Queens? – Roześmiał się. – Daj 

spokój! Wkładaj, zaraz poczujesz dreszczyk emocji.

Już samo patrzenie na Dereka przyprawiało Melissę o dreszcze. Spuściła 

wzrok, nie chcąc, by się zorientował w jej uczuciach. Już i tak udało mu się ją 
wytropić, porwać ze sklepu rodziców i namówić do zdjęcia butów. Lepiej, by 
nie wiedział, że przestała go uważać za wariata i zaczyna się w nim zakochiwać.

Z drugiej strony kilka upadków i niezgrabna jazda powinny szybko mnie 

wyleczyć z głupich mrzonek, pomyślała i zaczęła się niepewnie podnosić. Derek 
natychmiast pomógł jej wstać i pochylił się, żeby jej podopinać klamry. Potem 
schował buty Melissy do swojej torby. Założył jej też ochraniacze. Jego dłonie 
mimo chłodnego dnia były przyjemnie ciepłe. Bardzo starała się nie okazać, 
jakie   wrażenie   zrobił   na   niej   jego   dotyk.   Poczuła   zręczne   palce   na   swoich 
dłoniach, nadgarstkach i łokciach. Przez chwilę marzyła o tym, by poczuć je na 
całym ciele.

–   W   porządku!   –   Oznajmił   Derek   radośnie,   gdy   skończył   sprawdzać 

ochraniacze. – Jeszcze tylko kolana.

Kiedy   pochylił   się   i   musnął   jej   uda,   ściągając   zapięcia,   przed   oczami 

stanęły jej kolejne, lecz o wiele śmielsze erotyczne wizje. Szybko odwróciła 
zaczerwienioną twarz, pozwalając, by rześki wiatr ochłodził rozpalone policzki. 
Nic to nie pomogło, bo po chwili Derek oderwał dłonie od kolan i ujął jej ręce.

Gdy   uświadomiła   sobie,   że   stoi   na   chybotliwych   rolkach,   podniecenie 

natychmiast ustąpiło przerażeniu. Z pewnością przewróciłaby się, gdyby Derek 
błyskawicznie nie objął jej mocno w talii. Zagryzła wargi, żeby nie szczękać 
zębami.

– Spokojnie – wyszeptał, a ona poczuła ciepło jego oddechu przy swoim 

uchu. – Bez paniki. Nie upadniesz.

– Chcesz się założyć?
– Jasne. O kolację dziś wieczorem.
– To znaczy, że jeśli się przewrócę, nie zjem z tobą kolacji?
– Taki jest zakład – przytaknął z pełnym nadziei uśmiechem. – Oboje 

więc musimy się starać o zachowanie równowagi. Jak się czujesz? W porządku?

– Nie – prychnęła nerwowo. – Ale bardziej gotowa już nie będę.
– Powiedziałaś, że jeździłaś kiedyś na wrotkach.

background image

– Nie zdejmując rąk z jej talii, obrócił się w stronę chodnika. – To niemal 

to samo, tylko na węższej podstawie. Też masz cztery koła, ale w jednej linii. 
Kiedy będziesz chciała się zatrzymać, unieś stopę i uderz o chodnik hamulcem. 
– Zademonstrował całą operację. – Widzisz, jakie to proste?

– Jasne, że widzę, ale to nie to samo, co zrobić.
– Powoli. – Puścił ją, przerzucił torbę przez ramię i kawałek przejechał.
Melissa   została   na   chodniku   sama   i   pozbawiona   oparcia.   Rozłożyła 

szeroko ręce, by łatwiej zachować równowagę, i starała się uspokoić łomoczące 
serce.

– Powolutku – powtórzył, ujął jej dłoń i jadąc do tyłu, pociągnął ją za 

sobą.

Mogła albo go puścić, albo poruszać się wraz z nim. Sztywno przesuwała 

stopy, starając się za nim nadążyć. Derek robił to z wielką gracją, a ona czuła się 
jak klaun.

– Nie patrz w dół, bo stracisz równowagę – ostrzegł.
Patrzenie przed siebie oznaczało patrzenie wprost w uwodzicielskie oczy 

Dereka. Uśmiechał się do niej, a Melissa mogła tylko myśleć o tym, że pragnie 
poczuć   jego   wargi   na   swoich.   Serce,   zamiast   się   uspokoić,   zaczęło   jej   bić 
jeszcze mocniej.

Dlaczego tak na niego reagowała? Jak dotąd wykazał się jedynie tym, że 

zdołał zmienić jej opinię na temat swoich umiejętności zawodowych. Według 
Melissy nie była to zaleta. Nie lubiła, gdy ktoś na nią wpływał, ceniła sobie 
własne zdanie i swój sposób myślenia, a także ostrożne planowanie kolejnych 
kroków. Lubiła logikę.

Derek miał tylko jedną logiczną cechę. Talent do inwestycji. Reszta nie 

tylko wymykała się rozsądkowi, ale była wręcz szalona. Do pracy zjawiał się 
niczym uczniak: brudny, spóźniony, na rolkach. Klientów wabił tajemniczymi 
liścikami   i   ekskluzywnymi   szwajcarskimi   słodyczami.   Miał   gorące   dłonie   i 
uśmiech, choć wokół szalała zima. W dodatku jechał tyłem, żeby ona mogła 
jechać przodem.

Nagle Melissa zdała sobie sprawę, że jedzie szybciej niż na początku.
–   Miało   być   powoli   –   zaprotestowała   bez   tchu,   widząc,   jak   chodnik 

szybko umyka spod kółek.

– Nie patrz w dół – upomniał.
– Jedziesz za szybko – jęknęła.
– Im szybciej jedziesz, tym łatwiej zachowasz równowagę. To jak z jazdą 

na rowerze.

– Im szybciej jadę, tym łatwiej upadnę.
– Uważasz, że ci na to pozwolę, kiedy w grę wchodzi taki zakład? – 

spytał z udawaną zgrozą i posłał jej uspokajający uśmiech. – Spójrz na mnie i 
wyprostuj się. No widzisz!

background image

Powoli   przekonywała   się,   że   jazda   nie   jest   tak   straszna,   jak   jej   się 

wydawało.   Pęd   powietrza   na   policzkach   zaczął   jej   sprawiać   przyjemność. 
Zimowe słońce co chwila wyglądało zza chmur i przydawało światu weselszych 
kolorów.   Zaczęła   się   odprężać.   Kiedy   przejeżdżali   obok   domu   rodziców 
Melissy, odważyła się nawet puścić jedną dłoń Dereka i machnąć we właściwym 
kierunku.

– Tu dorastałam.
– Naprawdę? – Gwałtownie się zatrzymał i Melissa natychmiast na niego 

wpadła.   –   Niemal   widzę   tę   dziewczynkę,   jak   jedzie   ulicą   na   metalowych 
wrotkach, przykręcanych do butów specjalnym kluczem.

– Moja mama miała takie wrotki – zaprotestowała ze śmiechem. – Moje 

były z jaskrawego plastiku i miały masywne kółka.

– Ale i tak się je doczepiało do butów, prawda?
– Owszem. Nie można w nich było szybko jeździć. Pewnie dlatego je 

lubiłam.

– Nie myśl o jeździe, pomyśl, że lecisz! – Puścił jej dłoń i odjechał.
Po paru metrach zatrzymał się i rozłożył szeroko ramiona, czekając, aż 

Melissa   do   niego   dołączy.   Zagryzła   wargę,   wzięła   głęboki   wdech   i   ruszyła. 
Kolana jej drżały, a każdy ruch przenosił ją o wiele dalej, niż przypuszczała. 
Rozłożone   na   boki   ręce   przypominały   skrzydła   ptaka,   który   nie   potrafi 
poderwać się do lotu. Wyglądam jak indyk, pomyślała i roześmiała się.

To pozwoliło jej się odprężyć. Stopniowo ośmielała się i nawet zaczęła 

balansować biodrami. Nabrała prędkości, opuściła ręce i uwierzyła, że potrafi 
już   jeździć.   Rozchylone   ramiona   Dereka   wyglądały   zapraszająco,   lecz 
zauważyła, że zbliża się do niego za szybko.

Postanowiła zwolnić. Problem polegał na tym, że nie wiedziała, jak się 

zatrzymać.   Chciała   unieść   rolkę   i   przytknąć   hamulec   do   chodnika,   ale 
natychmiast   straciła   równowagę.   Spanikowana   opuściła   stopę   z   powrotem. 
Gdyby   potrafiła   lepiej   skręcać,   zjechałaby   na   uschniętą   trawę,   ale   wtedy 
najpewniej   by   się   przewróciła,   a   to   oznaczało   koniec   marzeń   o   kolacji   z 
Derekiem.   Jednak   jeśli   utrzyma   ten   kierunek,   wpadnie   wprost   na   niego   i 
przewrócą się obydwoje.

–  Przepraszam!  –  zawołała.  –   Nie  mogę   się   zatrzymać!  –   Z   impetem 

wpadła na Dereka.

Nawet   się   nie   zachwiał.   Jak   niewzruszona   skała   przyjął   uderzenie   i 

natychmiast objął ją ramionami, dzięki czemu zachowała równowagę.

Naprawdę zależy mu na wspólnej kolacji, pomyślała.
Chwyciła poły jego kurtki i zacisnęła dłonie. Próbowała odzyskać oddech. 

Nie było to łatwe, bo stali spleceni w uścisku niczym kochankowie. Jej piersi 
przyciskały się do jego torsu, biodra wtulały się w biodra, a głowę ułożyła na 
jego ramieniu. Poczuła zapach jego wody po goleniu. Gdy odchylił ją lekko do 

background image

tyłu, spojrzała wprost w jego roześmiane oczy. Słowa „nie mogę się zatrzymać” 
nabrały nagle innego znaczenia. Po chwili poczuła jego wargi na swoich ustach. 
Teraz już nie chciała się zatrzymać.

Ponownie zadrżały jej kolana, ale tym razem nie była to wina rolek. Serce 

znów łomotało, ale nie ze strachu. Przynajmniej nie ze strachu, że połamie sobie 
wszystkie kości. Tym razem mogło ucierpieć jej serce.

Dłoń Dereka wspięła się po plecach Melissy i wsunęła się w jej włosy. 

Gdy   zachwiała   się   lekko,   przygarnął   ją   mocniej   i   zbliżył   wargi   do   jej   ust. 
Westchnęła   i   pozwoliła   mu   na   śmielsze   pieszczoty.   Rzeczywiście,   tak   jak 
obiecał, czuła dreszczyk emocji. Nawet nie przypuszczała, że jazda na rolkach 
może być tak... podniecająca. Derek całował ją coraz bardziej zapamiętale i 
Melissa zupełnie straciła poczucie rzeczywistości. Zapomniała, że stoją na ulicy, 
w   sąsiedztwie   domu   jej   rodziców.   Ludzie,   których   znała   całe   życie,   mogli 
widzieć przez okna, jak całuje się z mężczyzną. Do diabła z nimi, pomyślała 
półprzytomnie. Niech sobie patrzą. Dla niej liczył się jedynie Derek.

– Nie upadłaś – wydyszał, odrywając się niechętnie od jej słodkich ust.
– Innymi słowy – szepnęła drżącym głosem – nie mam innego wyjścia, 

jak tylko iść z tobą na kolację?

–   Obawiam   się,   że   tak.   –   Smutnemu   tonowi   głosu   przeczyły   wesołe 

iskierki w oczach.

– Mam za swoje. To mnie oduczy jazdy na rolkach – zażartowała.
– Myślę, że oboje czegoś się nauczyliśmy.
– Czule się uśmiechnął.
Melissa   zgodziłaby   się   teraz   z   każdym   jego   słowem.   Mimo 

najszczerszych chęci, nie miała jednak pojęcia, co o tym wszystkim myśleć.

I wcale się tym nie martwiła.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Derek poprawił poduszkę pod głową i uśmiechnął się, słysząc szum wody 

w   łazience.   To   Melissa   robiła   poranną   toaletę.   Nie   miał   pojęcia,   jak   sobie 
poradzi bez szczoteczki do zębów. Nieczęsto zdarzali mu się goście, więc nie 
trzymał zapasowej. Na szczęście miał jednak zapas prezerwatyw, i to całkiem 
pokaźny.

Pożądał jej od pierwszej chwili, gdy ujrzał ją w swoim biurze. Z początku 

pragnął, by zainwestowała u nich pieniądze fundacji, potem zależało mu na jej 
szacunku zamiast tego przerażenia, które wzbudził, pojawiając się w biurze po 
przeprawie z wiewiórką. A teraz wylądowali w łóżku.

Gdy   wrócił   z   wczorajszej   kolacji,   dostrzegł   porzuconą   na   kuchennym 

stole gazetę. W pierwszym odruchu zamierzał ją wyrzucić, ale wtedy jego wzrok 
padł na horoskop.

Grozi ci ryzyko zrobienia z siebie głupca.
Nie   tylko   groziło,   ale   nawet   zrobił   z   siebie   głupca   przy   pierwszym 

spotkaniu z Melissą. Potem też ryzykował, gdy posłał jej liścik i czekoladę.

Bądź   szczególnie   ostrożny   w   kontaktach   ze   zwierzętami   i 

przedstawicielami przeciwnej płci.

Zazwyczaj uważał na pewną psychopatyczną wiewiórkę. Gdyby bardziej 

wziął sobie do serca astrologiczną poradę, może byłby lepiej przygotowany do 
spotkania z Hermanem. A jeśli chodzi o przedstawicielkę przeciwnej płci, sam 
jest sobie winien. Melissa bez reszty zawładnęła jego myślami.

Jeśli nie podejmiesz zdecydowanych działań, stracisz dużą szansę.
Niemal stracił szansę na duży kontrakt z ważnym klientem. Gdyby nie 

interwencja Abby i Stana, którzy zmusili go do działania, pieniądze Towersa 
znikłyby mu sprzed nosa.

Ktoś w kapeluszu przyniesie ci szczęście. Pamiętaj jednak, że szczęście 

ma wiele postaci i nie zawsze łatwo je rozpoznać.

Jak miał na imię kolega Melissy? Trumbull. Tom Trumbull, przypomniał 

sobie Derek. Nosił kapelusz i dał mu domowy adres Melissy. To był prawdziwy 
uśmiech losu.

Każde słowo wczorajszego horoskopu się sprawdziło. Jakoś nigdy do tej 

pory Derek nie pomyślał, że przepowiednie z gazety mogą go bezpośrednio 
dotyczyć.   Używał   ich   jedynie   jako   wskazówek   przy   inwestycjach.   Może 
powinien poświęcić im więcej uwagi.

Szum wody w łazience ustał i Derek szerzej się uśmiechnął. Dzisiejsza 

kolacja   była   jeszcze   milsza   od   wczorajszej.   Gdy   przyjechał   po   Melissę   o 
siódmej, przedstawiła go swojej współlokatorce. Jo, którą początkowo uważał 
za swego rywala, okazała się szczupłą kobietą, ubraną według najnowszej mody. 

background image

Na   paznokciach   miała   błyszczący,   czerwony   lakier,   a   buty   ze   sztucznej 
krokodylej   skóry   sięgały   do   kolana   i   miały   niebotycznie   wysokie   obcasy. 
Wybierała   się   na   szaloną   imprezę.   Zaprosiła   ich,   lecz   na   szczęście   Melissa 
odmówiła.

Potem zjedli spokojny posiłek we włoskiej knajpce, a Melissa wyjaśniała 

mu różnicę między kulinarnymi zwyczajami północnych i południowych Włoch.

– Moi przodkowie pochodzą z Neapolu, ale ja wolę północną kuchnię – 

oznajmiła.

Opowiedziała,   że   jej   rodzice   wychowali   się   w   Sunnyside,   w   Queens, 

zakochali się w sobie jeszcze w szkole i odtąd już nigdy się nie rozstali. Pobrali 
się,   gdy   tylko   ojciec   wrócił   z   Wietnamu   i   wraz   z   bratem   otworzył   sklep. 
Początki nie były łatwe. Konkurowali z sieciami dużych marketów, żeby się 
więc   odróżnić,   osobiście   zaopatrywali   sąsiadów   i   stałych   klientów.   Melissa 
opowiedziała też o chorobie ojca i dławiącym strachu, że go stracą.

– Nie chodzi tylko o to, że często dźwiga ciężary. Ćwiczenia są nawet 

dobre  dla   zdrowia,  o   ile   tak   można  nazwać   szarpaninę   z  kartonami   puszek. 
Jednak stres związany z prowadzeniem własnego interesu stał się dla niego zbyt 
dużym obciążeniem. Wiem, że gdyby mógł sobie na to pozwolić, zwolniłby 
tempo.   Pomagam   rodzicom,   jak   mogę.   Jeśli   się   postaram,   może   dostanę 
podwyżkę i będę mogła bardziej im ulżyć.

Melissa wypytała go także o jego rodzinę, jednak Derek uważał, że nie 

jest tak interesująca jak jej. Ale Melissa uznała, że bycie synem nauczycielki i 
aptekarza na zielonych przedmieściach Filadelfii brzmi dla niej wystarczająco 
egzotyczne. Zwierzył się jej, że w porównaniu ze starszymi od niego o trzy lata 
anielskimi bliźniaczkami, jego chłopięce wybryki wydawały się o wiele gorsze, 
niż były w rzeczywistości.

Do tiramisu zamówili chianti. Jednak Derek, zamiast smakować słodycz 

deseru,   wciąż   wspominał   smak   ust   Melissy.   Pocałunek   wydawał   mu   się 
rozkoszniejszy od  kremowej włoskiej delicji  i bardziej  odurzający niż  wino. 
Kiedy   uregulował   rachunek,   znów   naraził   się   na   ryzyko   zrobienia   z   siebie 
głupca, bo zaproponował, by resztę wieczoru spędzili u niego w domu.

Nie spodziewał się, że Melissa się zgodzi. Zdążył się zorientować, że 

przygodny seks był absolutnie nie w jej stylu. Mógł tylko liczyć, że czuła to 
samo nieodparte przyciąganie i tęsknotę.

Okazało się, że Melissa, tak jak i on, uznała, że są sobie przeznaczeni.
Zupełnie jakby było to zapisane w gwiazdach.
Usłyszał,   że   drzwi   łazienki   otworzyły   się   i   zerknął   w   głąb   korytarza. 

Melissa miała na sobie jego flanelową koszulę, która sięgała jej do pół uda. 
Dostrzegł,   że   dwa   górne   guziki   są   odpięte   i   pomyślał,   że   ma   przed   sobą 
najbardziej pociągającą kobietę pod słońcem.

Ciało Dereka natychmiast zareagowało na jej obecność. Zapraszającym 

background image

gestem poklepał pościel obok siebie, a wtedy Melissa z nieśmiałym uśmiechem 
podbiegła do łóżka i wsunęła się między prześcieradła.

–   Masz   cudowną   łazienkę.   Uwielbiam   marmurowe   umywalki.   A   te 

czteroramienne kurki wyglądają szalenie elegancko.

Derek uśmiechnął się. Wiedział, że jego łazienka może się podobać, ale 

zachwycał go entuzjazm Melissy. Zachwycała go też jej jedwabista, kremowo-
biała   skóra   i   sposób,   w   który   rozpuszczone   włosy   ciemnymi   falami   okalały 
drobną twarz. Z fascynacją przyglądał się jej szczupłym nadgarstkom, długim, 
kształtnym palcom i konturowi bioder, rysującemu się pod flanelową koszulą. 
Wyciągnął ramiona i przygarnął ją do siebie.

– Gdybym wiedział, że tak cię kręcą łazienki, z miejsca wspomniałbym o 

marmurowej umywalce – wymruczał, wtulając twarz w jej włosy.

–   Cóż,   jak   widać,   nie   musiałeś   stosować   dodatkowych   podstępów   – 

wyznała nieco zarumieniona.

– Nie wiem, jak mi się udało tu cię ściągnąć, ale jestem zachwycony. – 

Odgarnął jej loki i ucałował czoło.

– Nie wiesz? – Opadła na poduszki i uważnie wpatrzyła się w jego oczy. – 

Naprawdę nie wiesz, czemu przyszłam?

– Miałem szczęście?
–   Dla   ciebie.   –   Pogładziła   jego   policzki.   –   Przyszłam   tu   z   twojego 

powodu.

Derekowi   zabrakło   tchu.   Serce   tłukło   się   boleśnie   w   piersiach.   Nigdy 

dotąd nie słyszał tak romantycznego wyznania. Ani tak przerażającego. Może 
nie był jeszcze gotów na prawdziwe deklaracje uczuć, ale przecież od początku 
zdawał sobie sprawę, że Melissa nie jest kobietą na jedną noc. Czuł, że ich 
znajomość może przerodzić się w coś poważniejszego. Nieważne, co pchnęło 
ich ku sobie, szczęście czy gwiazdy. Ważne, że była z nim tu i teraz.

Pocałował ją mocno, głęboko. Tą pieszczotą chciał wyrazić to, co ona 

powiedziała słowami. Jego ręce, błądząc po ciele Melissy, dotarły do guzików. 
Derek rozpiął je i rozchylił poły koszuli. Gdy ukazały się piersi, bez namysłu 
pochylił   głowę   i   zaczął   obsypywać   je   pocałunkami.   Jęknęła.   Ten   odgłos 
podniecił go jeszcze bardziej.

Melissa pogładziła jego włosy i zsunęła dłonie na plecy Dereka. Miała 

wciąż chłodne i wilgotne palce po porannej kąpieli, więc wydawało się, że jego 
skóra jest bardzo rozgrzana. Czuł jej paznokcie na swoich plecach i z trudem 
hamował swoje reakcje. Pragnął, by wszędzie go dotykała.

Nieraz był z kobietą, więc wiedział, że miał wyjątkowe szczęście. Nie 

zawsze doznania były tak intensywne i upajające. Melissa wydawała się wprost 
dla niego stworzona. Nie musiała mu nic mówić. Sam wiedział, gdzie i jak ma ją 
dotykać.  Wszystko,   co   robił,   dawało   jej   przyjemność   i   nie   wahała   się   tego 
okazywać. To sprawiało, że Derek wprost płonął.

background image

Sięgnął po zabezpieczenie. Zaskoczyła go, gdy wyjęła mu prezerwatywę 

z drżących palców i sama umieściła ją na właściwym miejscu. Po chwili pchnęła 
go na plecy i znalazła się nad nim. Jej włosy rozsypały się po twarzy Dereka i 
odcięły ich od świata kruczoczarną kurtyną. Melissa przejęła całkowitą kontrolę, 
co spodobało mu się jeszcze bardziej. Panował nad sobą z największym trudem. 
Kiedy   poczuł,   że   rytm   się   zmienia,   otworzył   oczy   i   ujrzał   nad   sobą   jej 
rozkołysane piersi. Sięgnął i zamknął dłonie na kształtnych półkulach. Melissa z 
rozkoszy przygryzła wargę. Po chwili świat zawirował i zalała ich cudowna fala 
najwspanialszego doznania.

Kiedy Derek przyszedł do siebie, pomyślał, że przydarzyło mu się coś 

niesamowitego. Nie wiedział, czy sprawiła to miłosna chemia, szczęśliwy los, 
czy gwiazdy. Poczuł, że w jego życiu coś się zmieniło.

Melissa   nie   była   pewna,   jak   długo   bez   przytomności   leżała   w   jego 

ramionach. Była szczęśliwa i gdyby nie rozległo się pukanie, pozostałaby w 
jego ramionach na zawsze.

– Co to? – szepnęła schrypniętym głosem.
– Mmm – wymruczał przez sen.
– Słyszałam pukanie. – Uniosła się na łokciu.
– Nikogo się nie spodziewam. – Zmarszczył brwi i zaczął bawić się jej 

włosami. – Chyba nie narobiliśmy aż takiego hałasu, by zdenerwować sąsiadów. 
Chociaż – zaczął z łobuzerskim uśmiechem – myślę, że moglibyśmy nad tym 
popracować.

Mimo tej deklaracji, Derek wyglądał na zmęczonego. Mnie też przyda się 

chwila odpoczynku, pomyślała Melissa. Cudownie było leżeć w jego ramionach, 
wtulać   się   w  męskie  ciało,  czuć   jego   ciepło  i   zapach.   Zresztą  potrzebowała 
chwili na zastanowienie.

To, co zrobiła, uczyniła świadomie. Przez cały wieczór ani na chwilę nie 

straciła poczucia rzeczywistości. Nawet wtedy, gdy kompletnie niezgodnie ze 
swym charakterem, zgodziła się spędzić noc z człowiekiem, którego dopiero co 
poznała. Postanowiła kochać się z Derekiem nie dla chwilowej zachcianki, lecz 
z kilku uzasadnionych powodów.

Przede   wszystkim   pociągał   ją   wprost   niesamowicie.   No,   może   to   nie 

całkiem racjonalne, pomyślała, ale nikt do tej pory tak na mnie nie działał. Jego 
uśmiech poruszał ją do głębi. Jego oczy zaglądały jej wprost do duszy, a każdy 
dotyk, nawet najbardziej niewinny, natychmiast ją podniecał.

Istniały też inne przyczyny. Melissa nigdy nie była impulsywna, lubiła 

najpierw wszystko przemyśleć i zaplanować. Jednak nagle wszystko stanęło na 
głowie,   a   ona   to   zaakceptowała.   Zamiast   skrupulatnie   przeglądać   sklepowe 
księgi, uczyła się, jak jeździć na rolkach. Derek miał ciekawą metodę nauczania. 
Już po kilku pocałunkach szło jej całkiem nieźle. Nie upadła ani razu.

I bardzo dobrze, pomyślała. Gdyby upadła, nie zjedliby razem kolacji i 

background image

nie   byliby   teraz   razem.   Oczywiście   różnili   się   charakterami,   ale   Melissie 
spodobało   się   rozrywkowe   podejście   do   życia   Dereka.   Wiedziała,   że   w 
rzeczywistości twardo stąpa po ziemi. Był śmiały i odważny. Potrafił porzucić 
dużą firmę na Wall Street, żeby z kolegami otworzyć własny interes. Miał więc 
fantazję. Skoro jednak firma błyskawicznie odniosła sukces, był również pilny, 
pracowity, bystry, kompetentny i godny zaufania.

Melissa nigdy nie mierzyła sukcesu bogactwem. Dla niej wygranym był 

ten,   kto   potrafił   spełnić   swoje   marzenia,   oczywiście   dzięki   ciężkiej   pracy, 
uczciwości i rozsądnemu planowaniu. Według tej miary zarówno ojciec, jak i 
wuj osiągnęli sukces. Pragnęli mieć swój sklep i udało im się to. Nieważne, że 
nie   przynosił   gór   złota.   Najważniejsze   było   to,   że   dzięki   swoim   wysiłkom 
spełnili własne marzenia.

Derek był taki sam. To dzięki jego geniuszowi firma pięła się na szczyty. 

Nie można było też odmówić udziału w sukcesie jego współpracownikom. Bez 
ich starań, bez doskonałej obsługi klienta i rewelacyjnej organizacji, tak mała 
firma   brokerska   nie   mogłaby   przetrwać.   Ale   to   Magik   był   motorem 
przedsięwzięcia,   to   jego   talent   do   wyszukiwania   właściwych   inwestycji   i 
wirtuozeria gry na giełdzie sprawiały, że ich wysiłki miały sens.

Melissa   znała   własne   ograniczenia.   Osiągała   sukcesy,   ale   zawsze 

okupione były ciężką pracą i ostrożną kalkulacją ryzyka. Szczerze podziwiała 
więc   tych   ludzi,   którzy   niesieni   swym   geniuszem   odnosili   spektakularne 
sukcesy. Nie zawsze ich rozumiała, ale ją fascynowali.

Derek należał do tej grupy uprzywilejowanych. Jak mogła się w nim nie 

zakochać?

Dziwny dźwięk znów się powtórzył, wyrywając ją z zamyślenia.
– Słyszałeś? – spytała zaciekawiona.
– To Herman – odparł z westchnieniem.
– Kto?
–   Herman.   Piekielna   wiewiórka.   Rozśmieszyła   ją   absurdalność 

odpowiedzi   Dereka.   Jasne,   był   geniuszem,   certyfikowanym   giełdowym 
Magikiem, ale to nie musiało oznaczać braku poczucia humoru.

– Jak wiewiórka mogłaby...
Delikatne   pukanie   zamieniło   się   w   uporczywy   stukot.   Bez   słowa 

wyjaśnienia   Derek   sięgnął   po  flanelową   koszulę   zaplątaną  w   prześcieradła   i 
podał   ją   Melissie.   Naciągnął   slipy   i   skinął   głową   w   stronę   gabinetu.   Na 
paluszkach ruszyła za nim.

Delikatnie  odsunął  zasłonę. Na  zewnętrznym parapecie siedziała  duża, 

grubiutka wiewiórka i trzymała w łapkach spory żołądź. Przez chwilę patrzyła 
na nich bez ruchu, potem poruszyła wąsami i kilkakrotnie uderzyła nim o szybę. 
Stuk, stuk, stuk.

– Nie wierzę!

background image

– Lepiej uwierz. To mój prześladowca. Robi wszystko, by wyprowadzić 

mnie z równowagi. Zobacz, co za drań! Zdenerwował nawet piękną dziewczynę, 
najcudowniejszą   partnerkę,   z   którą   spędzam   rozkoszne   chwile   po 
najwspanialszym   seksie   w   dziejach   kosmosu.   Idź   stąd,   Herman!   –   warknął, 
krzywiąc się do wiewiórki.

Stworzonko ściągnęło pyszczek, jakby parodiowało ludzki grymas.
Melissa   straciła   na   chwilę   świat   z   oczu,   rozpamiętując   słowa   Dereka. 

Piękna   dziewczyna,   najcudowniejsza   partnerka,   rozkoszne   chwile, 
najwspanialszy   seks   w   dziejach   kosmosu.   Tak,   to   brzmiało   rozsądnie.  Ale 
wiewiórka jako prześladowca? To chyba lekka przesada.

Najcudowniejsza   partnerka.   Czy   naprawdę   tak   o   niej   myślał?   Miała 

ochotę porwać go w ramiona i zasypać gradem pocałunków. Chciała krzyczeć z 
radości, że on również nie postrzega ich nocnej przygody jako jednorazowego 
szaleństwa.   Pragnęła   zająć   ważne   miejsce   w   jego   życiu.   Nie   mogła   sobie 
uświadomić, czy kiedykolwiek tak bardzo jej na czymś zależało.

Nawet jeśli oznaczało to sprzymierzenie się z nim przeciwko ślicznemu 

zwierzątku.

–   Jak   możesz   mówić,   że   on   jest   z   piekła   rodem?   –   mimo   wszystko 

wstawiła się za Hermanem. – Spójrz na te jego śliczne, błyszczące oczka.

– Oczy szatana! – Machnął dłonią, żeby odpędzić wiewiórkę. – Wynocha!
Herman po raz ostatni uderzył żołędziem w szybę, powęszył w powietrzu 

i   dostojnie   ruszył   na   pobliskie   drzewo.   Jego   wspaniała   kita   powiewała 
triumfująco. Derek zerknął na parapet i jęknął. Zanim z powrotem przesunął 
zasłonę, Melissa dostrzegła ślad po wizycie zwierzątka.

– No dobrze... – Pokiwała głową. – Może trochę brudzi. Ale jest taki 

słodki!

–   Uwziął   się   i   chce   mnie   wpędzić   do   grobu   –   mruknął   Derek 

łagodniejszym tonem. – Powinienem go wczoraj załatwić, gdy miałem szansę. 
Ominąłem   go   i   sam   ucierpiałem.   Widzisz?   –   Wskazał   fioletowy   siniak   na 
opuchniętym kolanie. – Gdybym go rozjechał, nic by mi się nie stało.

– Ale potem gryzłoby cię sumienie – oznajmiła twardo Melissa.
–   Ukatrupiłbym   go   bez   wahania!   –   Derek   zmarszczył  brwi,   ale   czuły 

uśmiech przeczył jego słowom. – Tylko że wtedy nie chciałabyś mnie widzieć 
na oczy.

– Racja. – Ujęła jego dłoń i pociągnęła go w kierunku łóżka. – Połóż się 

wygodnie   i   powiedz,   co   mogę   zrobić,   by   ulżyć   ci   w   cierpieniach   – 
zaproponowała z figlarnym błyskiem w oku.

–   Mmm   –   wymruczał   Derek,   natychmiast   zapominając   o   nieznośnej 

wiewiórce. – Chyba mam parę pomysłów.

Zaczęli się znów całować i po chwili Melissa upewniła się, że zranione 

kolano wcale mu tak bardzo nie dokucza.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

– Może masz ochotę iść ze mną dziś wieczorem na otwarcie galerii? – 

spytała JoAnn siedzącą obok niej na kanapie przyjaciółkę.

Jadły właśnie z papierowych pudełek chińskie przysmaki, które Melissa 

kupiła po drodze z pracy. Wciąż miała na sobie biurowy strój, ale zrzuciła buty i 
oparła   stopy   na   niskim  stoliku.   JoAnn   również   wyciągnęła   nogi,   jednak   nie 
bose, jak Melissa, lecz obute w plastikową, jadowicie zieloną pomyłkę jakiegoś 
projektanta.

– Możliwe – odparła z namysłem, żując kawałek pikantnego kurczaka. – 

Ale nie zostanę długo, bo jutro pracuję.

– Założę się, że w szkolnych czasach też zawsze chodziłaś wcześnie spać 

–   zaśmiała   się   JoAnn.   –   Kiedy   rodzice   oznajmiali,   że   czas   do   łóżka,   nie 
protestowałaś. Myślisz, że twój kochaś do nas dołączy?

Melissa westchnęła. Nie było mowy, żeby Derek gdzieś się z nimi wybrał 

w czwartkowy wieczór.

Tak przyjemnie spędzała z nim czas. Każdy weekend do nich należał. 

Mieli   dla   siebie   piątkowy   wieczór,   sobotę,   następną   pełną   wrażeń   noc   i 
niedzielę.   Czasem   chodzili   na   wystawy,   czasem   do   kina,   parku   lub   pływali 
statkiem. Innym razem spacerowali w pobliżu jego domu, odwiedzając sklepiki, 
kawiarenki i knajpki. Gdy poczuli pierwszy powiew wiosny, zrobili sobie piknik 
w Central Parku. Raz wybrali się z JoAnn i jej chłopakiem na szaloną imprezę w 
nieczynnym teatrze, przetańczyli całą noc na scenie i następnego ranka obudzili 
się z bólem głowy i opuchniętymi stopami.

W pewną sobotę zdecydowali się nawet na wspólny obiad z rodzicami 

Melissy w Sunnyside. Derek przyniósł bukiet wiosennych kwiatów dla jej matki 
i   butelkę   brandy   dla   ojca.   Oczarował   ich.   Matka   wyciągnęła   stary   album   i 
rozbawiona   pokazywała   zdjęcia   nastoletniej   Melissy,   wdzięczącej   się   do 
obiektywu.   Znalazło   się   nawet   zdjęcie,   na   którym   stała   niepewnie   w 
kolorowych,   plastikowych   wrotkach,   otrzymanych   od   babci   w   prezencie   na 
piąte urodziny.

Rodzice polubili i zaakceptowali Dereka. Melissa zakochiwała się coraz 

mocniej. Wszystko, poza jednym drobiazgiem, było idealne. Niepokoiło ją, że 
Derek nie chce z nią spędzać żadnej nocy poza piątkową i sobotnią.

JoAnn śmiała się z Melissy, ale Derek był pod tym względem jeszcze 

gorszy. W niedzielne popołudnie odprowadzał ją do domu, całował do utraty 
tchu,   a   gdy   tylko   wrócił   do   siebie,   dzwonił   stęskniony.   Jednak   nigdy   nie 
pozwolił jej zostać w niedzielę na noc.

Melissa też nie była rannym ptaszkiem, więc doskonale rozumiała jego 

niechęć   do   poranków   po   upojnej   nocy,   byli   jednak   dorośli   i   przy   odrobinie 

background image

dyscypliny mogli wypracować zadowalający kompromis. Ale cóż, Derek nie 
chciał nawet rozmawiać na ten temat.

Najpierw martwiła się, że w tygodniu spotyka się z inną kobietą, jednak 

po głębokim namyśle uznała, że nie jest to możliwe. Co wieczór rozmawiał z 
nią godzinami przez telefon, również w ciągu dnia zdarzało się, że zjawiał się w 
jej   biurze   z   kwiatami   lub   czekoladkami.   Gdy   przyszedł   po   raz   pierwszy, 
przywitał   się   z   Tomem   Trumbullem,   jakby   byli   od   dawna   zaprzyjaźnieni. 
Zresztą wszyscy w fundacji znali Dereka, bo już po dwóch miesiącach zdziałał 
cuda z powierzonymi jego firmie pieniędzmi. Sam Ronald Towers pofatygował 
się uścisnąć mu dłoń i wygłosił pochwałę. Poprosił nawet o zainwestowanie 
swoich prywatnych kapitałów.

Melissa była szalenie dumna, że Derek cieszy się szacunkiem szefa i jej 

współpracowników. Wiedziała, że jest genialnym strategiem i cieszyła się, że 
inni również dostrzegają jego zalety. Jednak spotykanie się z Magikiem miało 
swoje wady.

– Nie umiem ci tego wyjaśnić – odparł, gdy usiłowała dowiedzieć się, 

czemu   nie   chce   jej   zaprosić   na   niedzielną   noc.   –  To   jest   związane   z   moim 
sposobem pracy. Mam pewne utarte zwyczaje i nie mogę sobie pozwolić na 
wybicie z rytmu. Muszę być maksymalnie skupiony. Rano zbieram siły na cały 
dzień stresującej pracy. Bez pewnych porannych rytuałów w ogóle nie umiem 
funkcjonować. Gdybyś została, myślałbym tylko o tobie.

Mogła się z tym pogodzić, że czarodzieje mają swoje rytuały, ale Derek ją 

znał. Naprawdę sądził, że przeszkadzałaby mu, gdyby rano miał ochotę sączyć 
kawę i w skupieniu czytać giełdowe notowania? Albo gdyby pił zieloną herbatę 
i medytował? Nie miała pojęcia, co może robić rano Magik, ale kochała Dereka 
i nie zrobiłaby nic, co mogłoby go rozproszyć.

Gdy wyobrażała sobie przyszłość, widziała siebie u boku Dereka. Blisko i 

na   zawsze.   Są   małżeństwem,   mieszkają   pod   jednym   dachem.   Zachowanie 
Dereka pozwalało jej na takie fantazje. Gdy byli razem, okazywał jej miłość i 
przywiązanie.   Gdy   nie   mogli   się   spotkać,   dzwonił,   żeby   porozmawiać   o 
spędzonym samotnie dniu, pożartować lub ponarzekać. Kochał ją tak, jak ona 
jego. Tylko dlaczego nie chciał spędzać z nią wszystkich nocy?

Przez pierwsze dwa miesiące związku bez protestu się z tym godziła, lecz 

wreszcie zaczęło jej to dokuczać ponad miarę. Nawet JoAnn dostrzegła, jak 
bardzo ją to dręczy.

– Melissa, Derek to najlepsze, co ci się w życiu trafiło. Nie zmarnuj tego 

tylko dlatego, że nie ma ochoty lub nie może towarzyszyć ci podczas kolejnego 
wernisażu – poradziła z troską.

– Och, pewnie by poszedł, gdybym go zaprosiła, ale potem odstawiłby 

mnie do domu, pocałował na dobranoc i wrócił do siebie – mruknęła z goryczą. 
– Mogę się założyć, że w tygodniu torturuje tę biedną wiewiórkę i nie chce, bym 

background image

to oglądała.

– Cóż, jeśli on woli zabawiać się z wiewiórką, ty powinnaś pójść ze mną i 

trochę się rozerwać. Posiedzimy do jedenastej i grzecznie wrócimy do domu. Co 
ty na to?

Melissa   nie   była   w   nastroju  do   sączenia   taniego  wina   z   plastikowych 

kubków i dziwnych pogawędek z szalonymi artystami w zatłoczonej galerii, ale 
zamiast tego musiałaby zostać w domu i użalać się nad sobą.

– Jasne. – Zmusiła się do uśmiechu. – Chętnie z tobą pójdę.
Ona   zabawi   się   w   towarzystwie   wesołej   JoAnn,   podczas   gdy   Derek 

będzie cieszył się towarzystwem Hermana. Jego strata.

– Cześć. – Głos JoAnn popłynął z automatycznej sekretarki. – Melissa i 

JoAnn   nie   mogą   teraz   odebrać   telefonu.   Pracujemy,   śpimy,   jesteśmy   na 
zakupach, myjemy włosy albo balangujemy. Zostaw wiadomość, jeśli nam nie 
zazdrościsz.

Derek usłyszał sygnał, że maszyna jest gotowa do nagrania wiadomości, 

ale nic nie powiedział. Odłożył słuchawkę, rozczarowany, że nie może pogadać 
z Melissą.

Tęsknił za nią. Mieszkanie wydawało mu się za duże bez niej. A kuchnia? 

Kiedyś sądził, że jest za ciasna, ale teraz w ogóle nie umiał z niej korzystać, gdy 
Melissa   nie   krzątała   się   obok   w   jednej  z   jego   koszul,   z   burzą   potarganych, 
czarnych   włosów   i   kubkiem   parującej   kawy   w   dłoni.   Nie   potrafił   wejść   do 
łazienki,   nie   wspominając   jej   zachwytów   nad   marmurową   umywalką.   Pod 
prysznicem   wspominał   sposób,   w   jaki   gorące   strugi   wody   spływały   po   jej 
piersiach.

A  teraz   wyszła   gdzieś   i   nie   mógł   z   nią   porozmawiać.   Sam   był   sobie 

winny.

Chciała spędzać z nim więcej czasu. Sama to powiedziała. To też w niej 

uwielbiał. Gdy miała na coś ochotę, mówiła o tym bez ogródek. Kiedy zbierało 
się jej na seks, brała go za rękę i prowadziła do łóżka albo w inne miejsce, które 
właśnie przyszło jej do głowy. Nie krygowała się i nie wstydziła. Gdy chciała 
jeść, proponowała przekąskę. Gdy wybierali kasetę do oglądania i nie zgadzali 
się co do filmu, zajadle walczyła o swoje.

To on miał przed nią tajemnicę, to on nie był do końca uczciwy. Gdyby 

był tak prostolinijny jak Melissa, powiedziałby, czemu nie chce, by zostawała w 
tygodniu na noce. Wyznałby prawdę o inwestycjach.

Uważała go za geniusza. Do diabła, wszyscy tak sądzą, pomyślał. Jego 

rodzice,   klienci   firmy,   współpracownicy   Melissy   i   Ronald  Towers.   Czy   szef 
fundacji powierzyłby mu swoje miliony, gdyby wiedział, na jakiej podstawie 
Derek   dokonuje   wyborów   na   giełdzie?   Czy   Melissa   dalej   uważałaby   go   za 
geniusza, gdyby odkryła, że wróży z horoskopu zamieszczanego w „America 

background image

Today”?

Gdyby pracowała gdzie indziej, być może powiedziałby jej prawdę, lecz 

ona   była   tak   upiornie   szczera   i   uczciwa,   że   czułaby   się   w   obowiązku 
poinformować szefa o jego metodach. Uważała go za geniusza i brała wszystko 
śmiertelnie   poważnie.   Jak   wyglądałby   w   jej   oczach,   gdyby   weszła   rano   do 
kuchni   i   zastała   go   przy   liczeniu   rzeczowników   w   pierwszym   zdaniu 
horoskopu? Nie obawiał się ryzyka w pracy, ale nie był gotów ryzykować utraty 
szacunku Melissy.

Siedział   więc   w   czwartkowy   wieczór   samotnie   w   domu,   a   ona   była 

nieosiągalna. Miał nadzieję, że nie balanguje bez niego. Jeśli tak było, mógł 
winić jedynie siebie.

Otwarcie   galerii   było   tak   okropne,   jak   podejrzewała.   Obrazy 

pretensjonalne do granic możliwości. Kolorowe bohomazy ponumerowane na 
czarno rzymskimi cyframi w dolnym prawym rogu. Dlaczego czerwone płótno 
miało symbol IV, podczas gdy zielone MDC?

Gdyby   Derek   jej   towarzyszył,   natychmiast   wysnułby   jakąś   zabawną 

teorię, na przykład że czerwone malowidło ze znakiem IV wcale nie oznacza 
czwórki, tylko inicjały ognistej kochanki autora. Natomiast symbol MDC na 
zielonym arcydziele wcale nie oznacza liczby tysiąc sześćset, tylko skrót od 
podsumowania twórczości początkującego artysty: Moja Durna Chałtura.

Razem zaśmiewaliby się do łez, a tak nudziła się jak mops, pijąc coś, co 

nie zasługiwało nawet na miano wina. Zanim nadeszła dziesiąta, zaczęła się 
zbierać   do   wyjścia.   Żałowała,   że   w   ogóle   dała   się   namówić   na   tę   imprezę, 
jednak gdyby została w domu, rozmyślałaby nad dziwną niechęcią Dereka do 
spotkań w dni powszednie.

Chciała mu ufać. Więcej, pragnęła, by też bezgranicznie jej wierzył. Jeśli 

ich związek miał przetrwać, musiała mieć pewność, że Derek będzie ją kochał i 
jej potrzebował nie tylko od piątku do niedzieli.

Jeśli tak nie jest, wolała zakończyć związek od razu, zanim zakocha się w 

Magiku bez reszty.

Nie spała dobrze tej nocy i obudziła się z bólem głowy, niewątpliwym 

śladzie po tanim winie. O świcie miała dość bezsennego przewracania się z 
boku   na   bok.   Wstała,   wypiła   poranną   kawę   i   włożyła   elegancki,   wełniany 
kostium  ze  spodniami.  Upięła  włosy,  zrobiła  lekki  makijaż  i  wpięła   w  uszy 
delikatne kolczyki. Zanim wyszła z domu, sprawdziła zawartość teczki.

Na peronie metra nie było jeszcze zbyt tłoczno. Wsiadła do wagonu i 

znalazła miejsce siedzące. Po piętnastu minutach wysiadła na stacji w pobliżu 
domu Dereka.

Po krótkim spacerze dotarła na miejsce. Na schodach siedziała puszysta 

wiewiórka   i   pogryzała   kawałek   herbatnika.   Melissa   nie   była   pewna,   czy   to 

background image

Herman,   bo   dla   niej   wszystkie   wiewiórki   wyglądały   podobnie.   Zabawne 
stworzonko wskoczyło na balustradę i wykonało taki gest, jakby ją zapraszało 
do środka. Roześmiała się. Herman, oczywiście jeśli z nim miała przyjemność, 
był   o   wiele   bardziej   przyjazny,   niż   wynikało   to   z   paranoicznych   opowieści 
Dereka.

Zanim zdążyła nacisnąć guzik domofonu, drzwi otworzyły się i stanął w 

nich John w stroju do biegania. Melissa poznała wcześniej tego prawnika, który 
miał   mieszkanie   na   tym   samym   piętrze   co   Derek.   Poznał   ją   i   przyjaźnie 
uśmiechnął się do niej.

– Wcześnie dziś wstałaś.
– Nie tylko ja.
–   Muszę   zdążyć   ze   swoją   poranną   porcją   ćwiczeń.   –   Przepuścił   ją   w 

drzwiach i pobiegł w stronę parku.

Melissa wspięła się na piętro i zapukała do drzwi Dereka. Po krótkiej 

chwili otworzył i wyjrzał na korytarz.

– Melissa – wymamrotał. Właśnie szykował się do wyjścia.
W pełni ubrany, ale z rozwiązanym krawatem i wilgotnymi włosami. W 

oczach pojawił się błysk, ale na wargi nie wypłynął uśmiech.

Chyba mu w czymś przeszkodziłam, pomyślała spanikowana. Może nie 

był sam i jej niezapowiedziana wizyta postawi ich w niezręcznej sytuacji?

– Stęskniłam się – szepnęła.
Derek   pochwycił   ją   w   ramiona,   wciągnął   do   mieszkania   i   zaczął 

zachłannie  całować. Nie  zachowałby  się  tak,  gdyby w  jego łóżku  była inna 
kobieta, pomyślała z ulgą.

– Ja też się stęskniłem – wymruczał, zanurzając twarz w jej włosach. – 

Dzwoniłem   wczoraj,   ale   nikogo   nie   było   w   domu.   Pewnie   balangowałaś   z 
JoAnn?

–   O   ile   nudne   otwarcie   kiepskiej   galerii   można   nazwać   balangą   – 

powiedziała pomiędzy pocałunkami.

Tak cudownie było czuć jego usta i wtulać się w mocne ramiona. Była 

pewna, że Derekowi również sprawia to przyjemność. Dlaczego więc nie mogli 
tak zaczynać każdego dnia?

Poczuła się dużo lepiej. Spojrzała w jego roześmiane oczy.
– Zaproponuj mi kawę, a nie odmówię.
– Kawa – wymamrotał, a uśmiech znikł, jakby go nigdy nie było.
Melissa poczuła lodowaty dreszcz. Dlaczego filiżanka kawy o wpół do 

ósmej miałaby stanowić problem? Może kobieta, o której pomyślała, już wstała 
i teraz krząta się w kuchni?

– Ty ją pijesz – wytknęła, czując aromat kawy w jego oddechu. – Nie 

chcesz się podzielić?

– Nie. Ja tylko... – Urwał i odwrócił wzrok.

background image

– Dobrze. Niech będzie herbata – spróbowała zażartować, wyczuwając 

jego niepokój.

– Mam mnóstwo kawy. – Na jego twarzy pojawił się wyraz rezygnacji. – 

Jeśli chcesz kawy, zaraz dostaniesz.

Melissa zrozumiała, że mówił poważnie o swych porannych rytuałach. 

Gdy minęła radość z jej nieoczekiwanego przybycia, poczuł się rozdrażniony 
zburzonym porządkiem poranka. Niech będzie, pomyślała filozoficznie. Skoro 
nie spotkała tu obcej kobiety, wytrzyma grymasy.

Poszła   za   nim   do   kuchni.   W   powietrzu   unosił   się   aromat   świeżo 

zaparzonej   kawy,   a   promienie   słońca   padały   wprost   na   rozłożony   na   stole 
egzemplarz   „America   Today”.   Obok   gazety   stał   pełny   kubek,   talerzyk   z 
ciastkiem i podręczny komputer. Nic nadzwyczajnego.

Nie   była   pewna,   czego   się   właściwie   spodziewała.   Może   maty   do 

ćwiczenia jogi? Grzmiącej symfonii Beethovena? Grubych tomów opisujących 
strategie inwestycji? W każdym razie czegoś bardziej egzotycznego niż to, co 
można   zastać   rano   w   kuchni   niemal   każdego   mężczyzny,   który   nie   jest 
Magikiem.

Derek zwinął gazetę i zrobił Melissie miejsce przy stole.
– Chcesz  ciastko, tost, a  może  miskę   płatków z  mlekiem?  – wyliczał 

nerwowo.

– Nie, dziękuję. – Patrzyła zdumiona, jak Derek miota się po kuchni.
– Siadaj. – Postawił jej kubek i sięgnął do lodówki po karton mleka.
–   Piję   czarną   –   przypomniała,   coraz   bardziej   zdumiona   jego 

zachowaniem.

–   Jasne.   –   Rozejrzał   się   nieprzytomnie   wokół.   –   Co   jeszcze   mogę   ci 

podać? Sok?

– Derek – powiedziała ze śmiechem. – Usiądź i rozluźnij się. Dokończ 

śniadanie. To tylko ja.

–   Dobra   –   westchnął,   przestał   otwierać   i   zamykać   kolejne   szafki   i 

znużony opadł na krzesło.

– Przed twoim domem widziałam wiewiórkę. Myślisz, że to mógł być 

Herman? – zagadnęła lekko, by nawiązać normalną rozmowę.

– A jak się zachowywała

?

 – spytał ciekawie.

– Przyjaźnie. Prawie odprowadziła mnie do drzwi i machnęła łapką, jakby 

mnie zapraszała do środka.

Pewnie,   że   Herman   przyjaźnie   ją   powitał,   skoro   jej   obecność   mogła 

ściągnąć mi na głowę kłopoty, pomyślał posępnie Derek.

– To był on. Podstępne bydlę... – Zmarszczył brwi i odwrócił się do okna.
– Derek, co się dzieje? Dobrze się czujesz?
–   Tak.   Może   jestem   troszkę   wytrącony   z   równowagi,   bo   nie 

spodziewałem się ciebie.

background image

–  Wiem.   –   Melissa   upiła   łyk   kawy   i   westchnęła.   –  To   niezwykłe,   że 

spędzamy z sobą ranek przed pracą.

– Wybacz – szepnął, doskonale wiedząc, co miała na myśli. – Wolałabyś, 

żebyśmy spędzali razem więcej czasu. Wiem o tym.

– Jeśli jestem zbyt natrętna...
– Nie. Ja też tego pragnę, tylko że potrzebuję samotnych poranków.
– Rozpraszam cię?
– Tak – westchnął z czułym uśmiechem. – Nawet bardzo. – Przyjrzał się 

jej uważniej.

– Ale nie bywasz wytrącony z równowagi, gdy w ciągu dnia dzwonisz do 

mnie z biura – przypomniała, czerwieniąc się z powodu komplementu.

– To co innego. Rano muszę się rozbudzić, zaplanować dzień. Sama tak 

robisz, więc powinnaś zrozumieć. Kiedy już podejmę wszystkie decyzje, reszta 
dnia idzie zgodnie z planem i nic mnie nie zbija z pantałyku.

– Moja obecność, tu i teraz, zbija cię z pantałyku?
– Niestety tak – odparł ze smutkiem. Napiła się kawy, starając się zebrać 

myśli.

Zazwyczaj Derek uwielbiał spontaniczne niespodzianki. To ona musiała 

mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Dlaczego rano był taki sztywny? A co 
będzie, gdy jej marzenie się spełni i pobiorą się? Derek będzie się wyprowadzał 
po   weekendzie   z   domu,   żeby   nie   zbijała   go   przed   pracą   z   pantałyku? 
Przerażające.

– Kocham cię – wyznała. – Ale zupełnie tego nie pojmuję.
– Ja też cię kocham. – Ujął jej dłoń w swoje ręce. – I nie wiem, jak ci to 

wyjaśnić.

– Dlaczego? – naciskała.
– Bo sam tego do końca nie rozumiem. – Pocałował koniuszki jej palców.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Derek miał kłopoty.
Siedział w biurze i wpatrywał się w pusty ekran przenośnego komputera. 

Nie   wiedział,   co   robić.   Żadnych   rzeczowników.   Brak   liczby   słów.   Zanim 
rankiem zjawiła się Melissa, nie zdążył przeczytać astrologicznej przepowiedni 
w   „America   Today”   i   przygotować   sobie   planu   na   dziś.   Był   kompletnie 
zagubiony.

Brakowało   mu   wskazówek   z   codziennego   horoskopu   Koziorożca. 

Rozpaczliwie   ich   potrzebował.   Nie   stanowiło   to   powodu   do   dumy,   ale   już 
dawno doszedł do wniosku, że skoro jego metoda przynosiła dobre rezultaty, 
powinien ją dalej stosować. Od trzech lat dokonywał tym sposobem wszelkich 
giełdowych transakcji. Astrologia działała i nie zamierzał z niej rezygnować.

Mogłaby   go   wspomóc   i   dziś,   gdyby   Melissa   nie   pożyczyła   od   niego 

gazety.

–   Wyszłam   z   domu   tak   wcześnie,   że   nie   zdążyłam   przeczytać 

wiadomości. Mogę skorzystać z „America Today”? – Sięgnęła po odrzucony na 
bok dziennik, przekonana, że Derek już go przeczytał.

A on, jak idiota, się zgodził.
Był zwyczajnym tchórzem. Powinien skorzystać z okazji i wyjaśnić, do 

czego  używa  horoskopu.  Przyznać  się,  że  nie jest  Magikiem, i  poczekać na 
wyrok.

Czuł jednak, że Melissa go kocha między innymi za jego inwestycyjny 

geniusz, bał się więc wyznać jej prawdę.

Przeszukiwał pliki w komputerze, aż dotarł do danych o największych 

inwestycjach. Niepewnie przyglądał się liczbom i wykresom. Chyba lepiej nic 
nie zmieniać, pomyślał, marszcząc brwi.

Ale   co   będzie,   jeśli   giełda   niespodziewanie   się   załamie?   Co,   jeśli 

natychmiastowe działanie jest absolutnie konieczne?

Zerwał się z krzesła i wybiegł z biura.
– Wychodzę na chwilę! – krzyknął w przelocie do Glorii.
– Jak długo...
– Minutkę – wpadł jej w słowo. Niecierpliwie czekał na windę. Podróż w 

dół  dłużyła   się   w   nieskończoność.  Wreszcie   wysiadł.   Niemal   biegiem  minął 
sklepik z kanapkami, fryzjera, pralnię ekspresową i wreszcie dopadł do stoiska z 
gazetami.   Dostrzegł   wiele   tytułów,   ale   ani   jednego   egzemplarza   „America 
Today”.

Możliwe,   że   ten   sam   horoskop   drukują   inne   gazety,   pocieszył   się   w 

myślach i sięgnął po „Post” z zamiarem zajrzenia na ostatnią stronę.

– Pan to czyta? Proszę zapłacić – warknął sprzedawca.

background image

Derek wręczył mu kilka monet, potem znów zaczął się szarpać z wielką 

płachtą. Odnalazł stronę z przepowiedniami, ale niestety przygotowywał ją inny 
astrolog. Nie było więc pewności, że ten horoskop podziała. Co gorsza, był 
krótki i prawie bez rzeczowników.

– Witaj, Derek! – zawołała Abby, która wyrosła jak spod ziemi. – Co 

słychać?

Zmiął   gazetę   i   nieudolnie   skrył   ją   za   plecami.   Zdziwione   spojrzenie 

wspólniczki powiedziało mu, że dostrzegła jego dziwne zachowanie.

– Coś się stało? – spytała zaniepokojona.
– Nie...
– Właśnie wracam ze śniadania z Mulroneyami – oznajmiła, przyglądając 

mu się uważnie.

– Byli zachwyceni przychodem z akcji i w ten sposób chcieli uczcić nasz 

sukces.

– Bardzo się cieszę – wymamrotał, gorączkowo myśląc, że jeśli zaraz nie 

dopadnie horoskopu, sytuacja może ulec zmianie na gorsze.

– Na pewno nic się nie stało? Z Melissą wszystko w porządku? – drążyła 

Abby, coraz bardziej zaniepokojona jego zachowaniem.

– Jasne. Nawet jedliśmy dziś razem śniadanie.
– Skrzywił się. – Słuchaj, muszę lecieć. Za chwilę wrócę do biura, to 

opowiesz mi o spotkaniu z Mulroneyami.

Zdumiona   wspólniczka   ruszyła   do   windy,   a   Derek   upchnął   gazetę   w 

koszu na śmieci i pobiegł szukać następnego kiosku. W trzech kolejnych cały 
nakład „America Today” został wysprzedany. Z rozpaczliwą nadzieją pomyślał, 
że może gazeta ma swoje internetowe wydanie. To dawało nadzieję, że uda mu 
się jeszcze ocalić akcje od ruiny.

Biegiem wrócił do budynku i nacisnął przycisk windy. W czasie jazdy na 

ósme piętro nerwowo przemierzał kabinę. Pędem minął stanowisko Glorii, która 
wołała, że są dla niego trzy wiadomości. Rzucił się do komputera, zatrzaskując 
za sobą drzwi.

Odnalazł internetowe wydanie gazety, lecz ku jego rozpaczy nie zawierało 

horoskopu.   W   internecie   było   mnóstwo   innych   stron   z   przepowiedniami. 
Niektóre proponowały porady astrologów na rok, inne na miesiąc czy konkretny 
dzień. Zajrzał do kilku, ale żaden nie brzmiał właściwie.

W końcu doszedł do wniosku, że zły horoskop może bardziej zaszkodzić 

niż żaden.

Do diabła! Mógł sobie wyobrazić swój horoskop na dziś.
Koziorożec. Twoje życie przewróci się do góry nogami. Kobieta, którą 

kochasz, straci wiarę w ciebie, gdy odkryje prawdę o twoich sprawkach. Stanie  
się to przez podstępną wiewiórkę.

Życie, pomyślał, wybierając rzeczowniki z wyimaginowanego horoskopu. 

background image

Kobieta, prawda, wiara, wiewiórka. Te słowa stanowiły dla niego najsilniejsze 
źródło   siły   i   radości.   Były   to   cztery   filary   jego   duszy.   Nie   mógłby   ich 
zbezcześcić, dokonując na ich podstawie inwestycji. Może jednak znajdzie się 
na giełdzie coś, co skojarzy mu się z wiewiórką.

Jeśli znajdzie taką nazwę firmy, z pewnością ominie jej akcje szerokim 

łukiem!

Melissa   zauważyła   podły   nastrój   Dereka.   Zazwyczaj   uwielbiał   ich 

piątkowe   kolacje.  To   prawda,   oboje   lubili   swoje   prace,   ale   nadejście   piątku 
oznaczało,   że   będą   mieli   czas   wyłącznie   dla   siebie.   Dziś   nawet   chińska 
restauracja, egzotyczne dania i trunki nie sprawiały Derekowi radości.

– Zły dzień? – zagadnęła wreszcie współczująco Melissa.
– Koszmarny.
– Przykro mi.
– I słusznie. Fundacja Towersa straciła dziś trochę pieniędzy.
Melissa spojrzała na niego uważniej. Wyglądał na nieszczęśliwego. Nie 

powinien się aż tak przejmować, pomyślała.

– Wszystkie akcje mają swoje wzloty i upadki – stwierdziła. – Sytuacja 

wkrótce znów się zmieni. Twoi klienci i tak są w lepszej sytuacji, niż gdyby 
inwestowali u kogoś innego.

– Jasne – przytaknął bez entuzjazmu i upił łyk piwa z butelki. – Może 

utraciłem swój talent.

– Wnioskujesz to po jednym kiepskim dniu?
– Kogo próbuję oszukać? Nie mam żadnego talentu. Dotąd miałem po 

prostu szczęście.

– Sam się pogrążasz. – Ujęła jego dłoń. – Jesteś Magikiem. To, że zdarzył 

się jeden gorszy dzień, nic nie znaczy. Jesteś giełdowym geniuszem.

–   Cieszę   się,   że   wciąż   we   mnie   wierzysz   –   powiedział   z   bladym 

uśmiechem.

– Oczywiście.
Melissa   nie   chciała   dopuścić,   by   biadoleniem   z   powodu   jednego 

potknięcia   popsuł   im   cały   weekend.   Postanowiła   oderwać   go   od   ponurych 
rozmyślań. Zarządziła spacer po kolacji, więc do domu wrócili piechotą przez 
Central Park. W powietrzu unosił się zapach budzącej się wiosny. Pojawiła się 
już trawa, pierwsze liście i pąki. Zanim dotarli do mieszkania, nastrój Dereka 
znów   uległ   zmianie.   Melissa   wiedziała,   jak   go   rozchmurzyć.   Zanim   zdążył 
zamknąć porządnie drzwi, rozpięła mu koszulę i zaczęła zmysłowy masaż.

W niedzielny wieczór wybuchła bomba.
Zegar pokazywał godzinę ósmą, gdy kończyli zmywać po kolacji. Derek 

zamierzał odprowadzić Melissę do domu, pocałować na dobranoc i znów, na 

background image

cały tydzień, przestać zadręczać się koniecznością ukrywania przed nią prawdy 
o horoskopach.

– Chcę zostać na noc – oznajmiła spokojnie. Derek z trudem przełknął 

ślinę   i   nakazał   sobie   zachować   spokój.   Był   zły   na   siebie,   bo   powinien   był 
wyczuć,   że   coś   się   szykuje.   Poranna   piątkowa   wizyta   Melissy   była   jedynie 
preludium do prawdziwych zmian w ich związku.

Nie mógł jej odmówić. Bał się, że ją straci. Musiał to rozegrać ostrożnie, 

bo wiedział, że jeśli Melissa zostanie, odkryje prawdę. Dla własnego dobra, 
dobra firmy i klientów nie mógł zignorować poniedziałkowego horoskopu. Już 
w   piątek   miał   próbkę   tego,   co   mogło   go   spotkać.   Tylko   cudem   uniknął 
prawdziwej katastrofy.

– Bardzo bym tego chciał – zaczął dyplomatycznie, odkładając na miejsce 

ścierkę do naczyń. – Ale...

– Zabrałam z sobą strój do biura. – Wskazała podróżną torbę, w którą 

zawsze pakowała się na weekend.

– Melisso...
Stanęła przed nim i spojrzała mu prosto w oczy.
– Chcę być z tobą – wyznała. – Nie tylko w weekendy, ale i w ciągu 

tygodnia. Obawiałam się, że coś przede mną ukrywasz i dlatego mnie tu nie 
chcesz. Jednak kiedy przyszłam w piątek, nie znalazłam nic, czego musiałbyś 
się wstydzić. Nie wiem, o co ci chodzi, ale jeśli jest jakiś poważny powód, dla 
którego nie chcesz mnie tu w tygodniu, muszę go poznać, zanim...

– Zanim co?
–   Zanim   się   jeszcze   bardziej   w   tobie   zakocham   –   szepnęła   i   spuściła 

wzrok.

Drgnął. Kochał Melissę i chciał z nią spędzać każdą chwilę. Miała rację. 

Ukrywał coś, co stało na drodze ich uczuciom.

–   Dobrze   –   skapitulował.   –   Mówiłem   ci   o   moich   porannych 

przygotowaniach.   –   Wziął   ją   za   rękę,   poprowadził   do   salonu   i   posadził   na 
kanapie.

– Planuję swoje posunięcia...
– Wiem o tym, Derek – przerwała mu niecierpliwie. – Nie ma w tym nic 

dziwnego. Jesteś geniuszem i nie zdziwi mnie nic, co pomaga ci się skupić.

– Nie jestem geniuszem...
– Oczywiście, że tak. Jesteś Magikiem – oznajmiła z wielką wiarą, a jemu 

ścisnęło się serce.

– Czytam horoskop – wykrztusił.
– Horoskop? – Wybuchnęła śmiechem.
– Posłuchaj, ja...
– To jest ten wielki sekret? Derek, tysiące ludzi czytuje horoskopy. To 

tylko niegroźna zabawa, bez większego znaczenia.

background image

– Niezupełnie.
– Wierzysz  w  astrologiczne  przepowiednie?  Cóż,  ja nie  mam  do nich 

przekonania, ale to przecież nic strasznego.

– Nie wierzę. – Puścił jej dłoń. – Zresztą nie wiem, czy wierzę. Chodzi o 

to, że używam ich do pracy.

– Na podstawie horoskopu odgadujesz, czy na giełdzie będzie hossa, czy 

bessa?

– Coś w tym guście. Właściwie nie. Ja... – Ciężko westchnął, nie bardzo 

wiedząc, jak opowiedzieć o tej dziwnej sprawie. – Wybieram niektóre słowa ze 
swojego horoskopu w „America Today”. Muszą to być rzeczowniki w liczbie 
pojedynczej. Porównuję je z nazwami firm, które wchodzą na giełdę. Jeśli w 
pierwszym   zdaniu   jest   parzysta   liczba   rzeczowników,   sprzedaję.   Gdy 
nieparzysta, kupuję. Liczby słów w pierwszym zdaniu używam też do określenia 
procentu sumy, którą wykorzystuję w tych operacjach. – Zebrał siły i zerknął w 
jej stronę.

Gapiła się na niego z otwartymi ustami.
– Żartujesz – wykrztusiła ze zgrozą.
–   Nie.   Na   początku   to   była   zabawa.   Kiedy   zaczęła   przynosić   lepsze 

wyniki   niż   naukowe   wyliczenia,   zacząłem   się   wahać.   Rezultaty   były 
olśniewające, a inwestorzy tylko tego sobie życzą. Od trzech lat z powodzeniem 
używam tej głupiej strategii do zarządzania funduszami. Nie jestem Magikiem. 
Nie   jestem   genialny.   Po   prostu   mam   niesamowite   szczęście   –   powiedział, 
patrząc niespokojnie na oniemiałą Melissę. – Proszę, powiedz coś...

– Mój sukces w fundacji Towersa zależy od twoich inwestycji, których 

dokonujesz, licząc słowa w horoskopach – jęknęła.

– Tylko w pierwszym zdaniu – spróbował zażartować.
–   Namówiłam   poważną   instytucję,   żeby   zainwestowała   w   mrzonki 

szaleńca.

– Nie jestem szalony. Przecież to działa!
– Bo miałeś szczęście! Nie studiujesz notowań? Nie śledzisz trendów? 

Nie prowadzisz badań rynku?

–   Nie   rozumiesz,   że   nie   muszę?   Zarabiam   olbrzymie   sumy   swoim 

sposobem.

– Nie mogę w to uwierzyć! – Zerwała się z kanapy i zaczęła niespokojnie 

wędrować po pokoju. – Derek, twardo walczyłam, żeby fundacja powierzyła ci 
te pieniądze. Jeśli inwestycje nie wypalą, jestem skończona.

– Nie sądzę...
– Jeśli tak się stanie, jak pomogę rodzicom? Potrzebuję tej pracy i muszę 

być   świetna,   bo   chcę,   żeby   ojciec   przeszedł   na   emeryturę.   Wierzyłam,   że 
przekazuję pieniądze fundacji w dobre ręce.

– Miałaś rację. Jak dotąd sporo zarobiliście.

background image

– Dzięki durnemu horoskopowi! To zakrawa na ponury żart... Derek, sam 

powiedziałeś, że to była gra!

– I wciąż wygrywam. Gram więc dalej. Póki zapewniam dochody z akcji, 

nie musisz się martwić, jak to się dzieje.

–   Wiesz,   że   muszę.   Dlatego   to   przede   mną   ukrywałeś.   Dlatego   nie 

chciałeś, żebym rano widziała, co robisz z horoskopem.

– Ukrywałem to przed tobą, bo nie chciałem, żebyś się denerwowała.
– Ukrywałeś to, bo chciałeś, żebym cię uważała za geniusza! – krzyknęła 

gniewnie.

Gdy ich spojrzenia spotkały się, Derek szybko spuścił wzrok. Nie potrafił 

znieść rozczarowania i zawodu, widocznych na jej twarzy. Pewnie, że chciał, by 
uważała go za geniusza. Który mężczyzna by z tego zrezygnował?

– Jesteś oszustem – wycedziła zimno.
– Nigdy nikogo nie okłamałem.
– Pozwoliłeś mi wierzyć w coś, co nie było prawdą – oznajmiła łamiącym 

się głosem. – Nie w takim mężczyźnie się zakochałam.

Nie   wiedział,   co   mógłby   jeszcze   powiedzieć.   Nie   zamierzał   błagać. 

Przedstawił swoje argumenty, lecz nie przekonał Melissy. Uznała go za oszusta. 
Może miała rację.

Bezsilnie   patrzył,   jak   zabrała   swoją   torbę   i   wyszła   z   mieszkania.   Po 

drodze zatrzymała się, żeby włożyć płaszcz, ale nawet nie spojrzała na Dereka.

Pragnęła czarodzieja, a nie takiego zera jak on.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

–  Więc  czemu  tu  jesteś?   –  spytała  matka.  Melissa  siedziała  na  tyłach 

sklepu przy niewielkim biureczku. Uniosła głowę znad rachunków.

– Wiesz, dlaczego. Trzeba wysłać roczne rozliczenie podatkowe.
– Marnujesz piękną sobotę – lamentowała pani Giordano. – Powinnaś 

wybrać się gdzieś z Derekiem.

Melissa spuściła wzrok. Jej rodzice dawno już zdecydowali, że Derek jest 

wymarzonym mężczyzną dla ich córki. Melissa do niedawna też tak myślała. 
Niestety, bardzo się pomyliła.

Minął   tydzień,   odkąd   dowiedziała   się,   że   Derek   nie   jest   Magikiem, 

giełdowym   wirtuozem,   geniuszem   i   inwestycyjną   wyrocznią.   Był   szaleńcem 
zapatrzonym   w   gwiazdy,   przesądnym   ekscentrykiem.   Nie   umiał   nawet 
poprawnie   używać   horoskopu.   Nie,   on   liczył   w   nim   słowa   i   wybierał 
rzeczowniki. Tak bardzo chciała wierzyć, że jest natchnionym czarodziejem, a 
okazał się nawiedzonym głupcem.

Westchnęła i wróciła do rzeczywistości. Matka wciąż narzekała.
–   Mamo,   chyba   chcesz,   żebym   wypełniła   zeznania   podatkowe?   – 

przerwała jej szorstko.

– Chcę, żebyś była szczęśliwa. A ty nie wyglądasz na taką.
– Wyliczanie podatków nie nastraja mnie zbyt rozrywkowo.
– Po raz pierwszy od wielu lat nie martwię się o ojca, tylko o ciebie. Stało 

się coś złego. Wiedziałam to od chwili, gdy rano przekroczyłaś próg sklepu. 
Matki wiedzą takie rzeczy. Pokłóciłaś się z Derekiem?

– Nie. Po prostu się rozstaliśmy.
– Dlaczego? Był taki miły, przystojny i szalał za tobą.
Melissa nie miała ochoty na omawianie tej sprawy. Podwinęła rękawy 

swetra i zmarszczyła brwi.

– Czeka mnie jeszcze przynajmniej godzina pracy przy rozliczeniach...
– Dlaczego się rozstaliście?
–   Okazało   się,   że   nie   jest   taki,   jak   sądziłam   –   odparła   wymijająco, 

wiedziała jednak, że matka tak łatwo nie zrezygnuje.

– A myślałaś, że jaki jest?
Dopóki nie odpowiem, nie zaznam chwili spokoju, pomyślała Melissa z 

rozpaczą. Znacząco spojrzała na stertę papierów piętrzących się na biurku. Pani 
Giordano ani myślała ustąpić. Stała, splatając ręce na piersiach, i czekała na 
odpowiedź córki.

– Zwodził mnie, żebym uznała go za geniusza. Wcale nim nie jest. I 

jeszcze pilnował, bym nie wykryła jego sekretu.

– Komu potrzebny jest geniusz? – Matka wzruszyła ramionami. – Kobieta 

background image

potrzebuje mężczyzny, który będzie ją kochał i szanował, takiego, który zrobi 
wszystko, by ją uszczęśliwić. Derek dawał ci szczęście, tak jak twój ojciec daje 
je mnie. Teraz się rozstaliście i wcale nie wyglądasz na szczęśliwą. Nie mów, że 
podatki mają z tym coś wspólnego.

– Dobrze – odparła zrezygnowana. – Nie jestem szczęśliwa. O! Przyszedł 

klient! – zawołała, wskazując gościa.

Niestety wujek Eddie siedział przy kasie i obecność pani Giordano nie 

była konieczna. Melissa już się obawiała, że przesłuchanie nie będzie miało 
końca, ale wreszcie matka pojęła aluzję, poklepała córkę po ramieniu i zostawiła 
w spokoju.

Melissa wściekle zaatakowała formularze podatkowe. Z dziką zaciętością 

uderzała w klawisze kalkulatora, dodawała, mnożyła, wyciągała procenty. W 
pracy   zajmowała   się   finansami,   od   lat   prowadziła   księgowość   sklepu,   więc 
roczne rozliczenie nie sprawiało jej problemów. Było nawet dość nudne, bo 
wiele rzeczy robiła zupełnie automatycznie. To pozostawiało jej wiele czasu na 
myślenie.

Cóż, Derek nie był tym, za kogo go uważała. Ale tak naprawdę co o nim 

myślała? Była olśniona jego reputacją, ale gdy spotkała go po raz pierwszy, sam 
rozwiał   ten   mit.   Spóźniony,   brudny   i   kulejący   wydał   się   jej   raczej   mało 
poważnym człowiekiem. Kiedy spotkali się po raz drugi, był słodki i czarujący, 
ofiarował jej pyszną czekoladę i zaprosił na kolację. Za trzecim razem zabrał ją 
na rolki, namówił do podjęcia ryzyka, dbał, by nie zrobiła  sobie krzywdy i 
sprawił, że beztrosko się śmiała.

Owszem, wierzyła, że jest giełdowym czarodziejem, ale nie dlatego go 

pokochała. Ujął ją poczuciem humoru, czułością i uwagą, którą jej poświęcał. 
Miał niesamowite oczy i hipnotyczny uśmiech. Był namiętnym kochankiem.

Był   też   przesądny.   Nie   kierował   się   logiką,   dokonując   korzystnych 

inwestycji.   Myśl,   że   obracał   dużymi   kwotami   na   tak   ulotnej   podstawie, 
wystraszyła Melissę. Wyobraziła sobie, że zwalniają ją z fundacji, bo Derek 
myli rzeczowniki i traci wszystkie pieniądze. Potem oprzytomniała i zdała sobie 
sprawę,   że   inne   firmy   maklerskie,   bazujące   na   wyliczeniach   i   logicznych 
systemach, również mogą tracić pieniądze klientów. Zatem czy poleganie na 
horoskopie zwiększało ryzyko?

Melissa skończyła obliczenia i zaczęła wpisywać wyniki do formularza 

podatkowego.   Wyglądało   na   to,   że   wszystko   było   w   porządku   i   obciążenia 
rodziców nie wzrosną. Kiedy skończyła, włożyła wydruki do koperty, wstała, 
przeciągnęła się i przeszła do części sklepowej. Przez wystawowe okna wpadały 
promienie   słońca,   sprawiając,   że   cały   towar   wydawał   się   jeszcze   bardziej 
kuszący. Mimo to nie nabrała apetytu ani na owoce, ani na ciastka. Ostatnio nie 
jadła wiele. Była zbyt przygnębiona.

Matka pomagała ojcu na zapleczu przekładać lody do zamrażarki, więc 

background image

Melissa była sama z wujem.

– Wszystkie gazety już poszły

?

 – spytała z uśmiechem i ciekawie zerknęła 

na stojak obok kasy.

– Coś tam jeszcze zostało. Weź, co chcesz. Obeszła kasę i przyjrzała się 

tytułom.   Prawie   wszystko   zostało   sprzedane,   ale   ostał   się   jeden   egzemplarz 
„America   Today”.   Sięgnęła   po   gazetę   i   zaczęła   ją   przeglądać.   Opuściła 
wiadomości o światowym kryzysie paliwowym, chwytającą za serce opowieść o 
psie zgubionym w czasie wakacji, który sam przebiegł wiele kilometrów, żeby 
wrócić do domu, i dotarła do horoskopów.

Dopiero gdy spojrzała na daty przy znakach zodiaku, odkryła, że urodziła 

się pod znakiem Byka.

Byk. Upór często bywa zaletą, ale również i wadą.
Uważaj,   żeby   przez   swoje   postępowanie   nie   sprowadzić   na   siebie 

cierpienia.   Jeśli   wybierzesz   łatwiejszą   drogę,   możesz   tego   żałować.   Jeśli  
zachowasz otwarty umysł, uda ci się przemienić wroga w przyjaciela.

Ogólnikowy   bełkot   i   stwierdzanie   oczywistych   rzeczy,   pomyślała   z 

niesmakiem. Oczywiście, że upór może być dobrą lub złą cechą, zależnie od 
okoliczności. Pewnie, że przytomność umysłu pozwala łatwiej sobie poradzić z 
przeciwnikiem.

Smutno się uśmiechnęła. Nawet czytanie horoskopu ujawniało jej upór. 

Może rzeczywiście powinna mieć bardziej otwarty umysł?

– Proszę – powiedziała, wręczając wujowi kilka monet.
–   Nie,   nie.   –   Zamachał   rękami.   –   Nie   przyjmę   od   ciebie   pieniędzy, 

kochanie. Prowadzisz nam księgowość za darmo, więc nie pozwolę ci płacić za 
towary w tym sklepie!

– Muszę lecieć – oznajmiła z uśmiechem i ucałowała wuja w policzek. – 

Przekaż rodzicom, że wypełnione formularze są w kopercie na biurku.

–   Masz,   weź.   –   Podał   jej   z   tacy   gorącą   drożdżówkę.   –   Jesteś   taka 

chudziutka. Mam nadzieję, że nie katujesz się żadną dietą?

Melissa nie chciała dyskutować z wujkiem, przyjęła więc poczęstunek.
– Przyda mi się mała przekąska. – Zabrała ciastko i gazetę i ruszyła do 

drzwi. – Dzięki, wujku.

W   powietrzu   czuło   się   wiosnę.   Na   niebie   leniwy   wiatr   pędził   białe, 

puszyste chmurki. Melissa przez chwilę wpatrywała się w obłoczki, usiłując 
odgadnąć, co jej przypominają. Kłębek waty, kłębek waty i jeszcze jeden kłębek 
waty. Niezbyt kreatywne, pomyślała niewesoło.

To też był jeden z powodów, dla których pokochała Dereka. Miał zawsze 

tysiące pomysłów. Gdyby tu z nią był, nie widziałby na niebie kłębuszków waty, 
tylko   kraba,   motocykl   i   odwróconą   do   góry   nogami   choinkę.   Z   pewnością 
dostrzegłby też parę rolek.

background image

Derek wciąż przyspieszał. Wybrał się na rolki, bo chciał się zmęczyć i 

wypocić   wściekłość.   Po   historii  z   wiewiórką  pamiętał,   jak  ryzykowna   bywa 
szybka jazda w parku, więc włożył kask, ochraniacze na nadgarstki, łokcie i 
kolana.   Ścieżkę   musiał   dzielić   z   rowerzystami,   biegaczami   i   licznymi 
spacerowiczami, którzy poruszali się wolniej od niego. Kolizja z którymś z nich 
mogła być o wiele poważniejsza w skutkach od potknięcia się o wiewiórkę. 
Nawet jeśli tą wiewiórką był Herman.

Dzień był dość ciepły, więc Derek włożył koszulkę z krótkim rękawem i 

szorty. Mimo to był mokry od potu. Wciąż zmuszał się do szybszej jazdy i 
większego   wysiłku,   licząc   na   to,   że   zmęczenie   pozwoli   mu   zapomnieć   o 
Melissie Giordano.

Starał się miarowo oddychać. Minął parę wrotkarzy, lawirował między 

biegaczami   i   ostro   podjechał   pod   wzniesienie.   Czuł   napięcie   we   wszystkich 
mięśniach, zaczynały go boleć uda, a palce zesztywniały od zaciskania pięści. 
Jeszcze jedno okrążenie i dam sobie spokój, pomyślał.

A może nie. Może będę jeździł, aż padnę z wyczerpania, pomyślał Derek. 

To przynajmniej usunęłoby ją na zawsze z moich myśli.

Objechał wzgórze i skierował się w stronę zjazdu. Był tak zmęczony, że 

już się nawet nie odpychał. Zjeżdżał swobodnie, nabierając powoli rozpędu. U 
stóp pagórka dostrzegł dziewczynę, która z trudem utrzymywała równowagę na 
rolkach. Początkująca, pomyślał. Stała do niego tyłem, z szeroko rozłożonymi 
ramionami   i   zataczała   się   jak   pijana.   Jej   długie,   kręcone,   czarne   włosy 
przypominały mu Melissę. Szczupła figura i niepewne ruchy również.

Zaklął   w   myślach   i   skupił   się   na   jeździe.   Ostry   stok   wzniesienia 

nadmiernie zwiększył prędkość zjazdu, więc Derek zaczął jechać zygzakiem, by 
trochę wyhamować. Zbliżając się do dziewczyny, docisnął hamulec do asfaltu i 
zwolnił,   by   się   jej   przyjrzeć.   Nie   mógł   oprzeć   się   wrażeniu,   że   to   jednak 
Melissa.

Minął ją i gwałtownie zakręcił, żeby zobaczyć jej twarz. Gdy ją ujrzał, 

drgnął, stracił równowagę i wylądował na trawie.

– Derek! Nic ci nie jest? – wykrzyknęła Melissa, powoli zbliżając się do 

niego.

– Co ty tu, do diabła, robisz?  – warknął. Spróbowała się schylić, nie 

tracąc równowagi,  ale  jedna rolka za daleko odjechała  i Melissa  z impetem 
usiadła   na   kolanach   Dereka.   Jego   ciało   natychmiast   zareagowało   na   ten 
przyjemny ciężar. Znów zaklął w myślach, wiedząc doskonale, że przed nim 
jeszcze daleka droga, jeśli chce zapomnieć o Melissie.

–   Uznałam,   że   powinnam   nauczyć   się   jeździć   na   rolkach.   –   Zaczęła 

wstawać.

Przypadkiem jedną dłoń oparła wysoko na udzie Dereka, drugą na jego 

ramieniu. Oblał go żar. Nagle zrozumiał, że jest mu wszystko jedno. Co z tego, 

background image

że Melissa uznała go za oszusta, odeszła i skradła mu serce. W tej chwili nie 
miało to znaczenia. Cieszył się, że może choć przez chwilę mieć ją przy sobie. 
Jej włosy musnęły jego policzek.

– Dlaczego? – spytał schrypniętym głosem.
– Na niebie były chmury, ale z niczym mi się nie skojarzyły – zaczęła 

nieskładnie tłumaczyć.

– Gdybyś ty na nie patrzył, wyglądałyby dla ciebie jak rolki.
– Rolki?
– Nie umiem odgadywać kształtów chmur. Nie znam się na gwiazdach ani 

znakach  zodiaku  – powiedziała żałośnie.  – Nie  mam też  pojęcia  o giełdzie. 
Jestem kompletnie pozbawiona wyobraźni. Co gorsza, sądziłam, że powinieneś 
być do mnie podobny.

– Nie jesteś pozbawiona wyobraźni. – Pogładził jej jedwabiste włosy.
– Wszystko, o czym myślę, to nudne, rozsądne sprawy. Co będę robiła za 

trzy   lata,   jakie   osiągnę   stanowisko,   ile   powinnam   zarabiać,   jak   długo   będę 
spłacała kredyt... Nie można tego nazwać wybujałą wyobraźnią.

– To rozsądek i planowanie.
– Powinnam zaakceptować, że ludzie żyją według innych reguł, które nie 

zawsze rozumiem.

– Obróciła się na jego kolanach, żeby zdjąć mu kask. – Czytałam dziś 

swój   horoskop   –   wyznała,   gładząc   go   czule   po   włosach.   –   Mówił,   że   jeśli 
zachowam otwarty umysł, zamienię wroga w przyjaciela.

Derek spojrzał jej w oczy i przypomniał sobie ich wszystkie sprzeczki. 

Kupić goudę czy ser edamski? Wybrać film z Tomem Hanksem czy Bradem 
Pittem? – Przypomniał sobie, ile razy patrzył w te oczy, gdy rozmawiali i gdy 
się kochali.

– Nie jestem twoim wrogiem – szepnął.
– Wrogiem, którego przemieniłam w przyjaciela, jest Herman – odparła z 

uśmiechem.

– Kamikadze Herman?
– Kupiłam rolki i poszłam do twojego domu. Ciebie nie zastałam, ale 

Herman tkwił na posterunku. On albo jakaś inna wiewiórka. Siedział na poręczy, 
popiskiwał i bawił się żołędziem.

– To do niego podobne – potwierdził Derek.
– Pewnie namierzał cel.
– Zadzwoniłam do drzwi i chwilę odczekałam, ale nikt nie odpowiadał. 

Wyszłam z powrotem na ganek, a on tam wciąż siedział. Wtedy przypomniałam 
sobie, że wujek dał mi ciastko. Odłamałam więc kawałek i rzuciłam wiewiórce.

– Dałaś mu jeść? Zwariowałaś? Teraz już nigdy się nie odczepi!
– Możliwe. – Uśmiechnęła się szeroko. – W każdym razie zjadł, co dostał, 

i odbiegł w stronę parku. Po chwili zatrzymał się, usiadł na tylnych łapkach i na 

background image

mnie spojrzał. Wyglądał, jakby chciał, żebym za nim poszła. Dałam mu znów 
kawałek drożdżówki, a on biegł przodem. Doszłam za nim aż tutaj, ale kiedy 
skończyło się ciastko, Herman uciekł.

–  Typowe.   Jest   twoim   najlepszym   przyjacielem,   póki   go   karmisz.   Jak 

tylko przestaniesz, natychmiast cię porzuci.

–   Jednak   doprowadził   mnie   tu,   gdzie   miałam   nadzieję   cię   znaleźć. 

Założyłam rolki i zamierzałam jeździć tak długo, aż cię spotkam.

Derek odgarnął jej włosy z twarzy i pogłaskał po policzku.
– A co zamierzałaś zrobić, jak już mnie znajdziesz?
– Powiedzieć ci, że cię kocham.
– Nawet jeśli nie jestem Magikiem

?

–   Nie   chcę   czarodzieja,   Derek.   Pragnę   ciebie.   To   mu   w   zupełności 

wystarczało. Pochylił się i pocałował Melissę.

–   Nie   zdradzisz   moim   współpracownikom,   jak   dokonuję   inwestycji, 

prawda?

– To będzie nasz sekret.
– Podoba mi się twój horoskop. – Znów ją pocałował. – Polubię nawet 

Hermana, jeśli to on cię do mnie przyprowadził.

–   Muszę   jeszcze   poćwiczyć,   Derek   –   oznajmiła   Melissa   z   czułym 

uśmiechem. – Pomóż mi wstać.

–  Wolałbym   cię   raczej   położyć   –   wymruczał,   zanurzając   twarz   w   jej 

włosach.

Po chwili wstał i podał jej ręce. Kiedy Melissa podniosła się, przygarnął 

ją do siebie i zamknął w ramionach. Tulił ją tak, jakby już nigdy nie zamierzał 
jej wypuścić, nawet na krótką chwilę. Spleceni w uścisku powoli pojechali przez 
park.


Document Outline