Co potrafią szamani na całym świecie? Wchodzić w odmienne stany świadomości,
widzieć rzeczy niedostrzegalne dla naszych zmysłów, oglądać świat oczami duszy,
wyprawiać się w podróże astralne. My także możemy to wszystko robić.
GROZI NAM KOSMICZNE NIEBEZPIECZEŃSTWO
Echa szamańskich podróży znaleźć można nawet w wielkiej polskiej literaturze
romantycznej: przecież sceny z Wielkiej Improwizacji w Trzeciej Części
"Dziadów" Mickiewicza, kiedy Konrad pod postacią orła wzlatuje do nieba, a
drogę zagradza mu i "myśli plącze" wielki kruk, to - wypisz wymaluj - relacja z
szamańskiego lotu duszy, praktyki uprawianej od wieków na Syberii.
Sposoby na wizje
Aby wejść w wizyjne stany umysłu stosowano (i stosuje się nadal) różne metody
zmieniające świadomość: picie napojów z grzybów i kaktusów, posty i
powstrzymywanie się od snu; poddawano się też surowym umartwieniom, jak
choćby w słynnym Tańcu Słońca Indian Prerii, kiedy to tancerzy przypina się do
słupa za pomocą rzemieni przewleczonych pod skórą. Ale stosowano też
łagodniejsze środki: transowe śpiewy i tańce, wędrówki bez celu po stepie,
zakopywanie się pod ziemią oraz wsłuchiwanie się w miarowe dźwięki: bębna,
grzechotki, australijskiej trąby didgeridoo (czyt. didżeridu), a nawet szumu drzew,
jak to czynił Abraham pod wieszczącym dębem w Mamre.
Z tej długiej listy bęben jest najważniejszy. Bębnów używano na Syberii i w
prawie całej Azji, w Afryce oraz w Ameryce Północnej. Tylko mieszkańcy
Amazonii wolą grzechotki, a Australijczycy - didgeridoo.
W bębnie mieszkała moc szamana, a wrogowie szamańskich praktyk - czy to
protestanccy misjonarze w Laponii, czy bolszewiccy komisarze na Syberii -
zawsze zaczynali swój atak na tubylczą kulturę od palenia bębnów.
Wielki come back
W świecie białych ludzi od czasów średniowiecza bęben nie był używany w
praktykach duchowych, nawet w muzyce był traktowany marginesowo. Wrócił
dopiero niedawno, okrężną drogą, poprzez jazz, muzykę czarnych mieszkańców
Ameryki. Chociaż...
Urodziłem się i dzieciństwo spędziłem w Łowiczu, miasteczku na Mazowszu,
słynącym z wystawnych procesji na Boże Ciało. Otóż tam w procesji niesiono
bęben. Wielki - dźwigało go czterech mężczyzn. A za nim szedł mały, stary i
zgięty w półdobosz, istny gnom, który co kilka minut urządzał łomot. Ta procesja
zrosła mi się z dźwiękiem tarabanu... Potem dobosz zniknął, pewnie umarł, i nie
wiem, co się stało z bębnem. Dawno tam nie byłem, może nadal jest używany?
Szamańskie praktyki z bębnem rozpropagował w świecie Zachodu amerykański
antropolog Michael Harner, który 40 lat temu pojechał do Ekwadoru, do Indian,
jako badacz kultury, a wrócił jako "nawrócony" uczeń szamanów. Odtąd jeździ po
Ameryce i świecie i prowadzi warsztaty wchodzenia w odmienny stan
świadomości przy dźwięku bębna. Podobno uczył nawet bębnić Lapończyków,
którzy zwrócili się do niego o pomoc przy odtworzeniu ich własnego, narodowego
szamanizmu.
Co tak dudni?
Do podróżowania po świecie astralnym można używać różnych bębnów, nawet
tych z zestawów perkusyjnych, robionych fabrycznie, ale najlepsze są indiańskie.
Składają się z okrągłej drewnianej ramy, obciągniętej skórą napinaną przez
rzemienie. W oryginalnych bębnach indiańskich skóra jest z jelenia; u nas raczej
stosuje się łatwiej dostępną skórę kozią. Bęben trzyma się w lewej ręce, za
rzemienie, a w prawej trzyma się pałeczkę do uderzania.
Trochę inaczej zbudowany jest bęben syberyjski. Najczęściej obciągnięty jest
skórą z renifera - tylko suszoną, a nie garbowaną, ściągniętą na ramie sznurkiem,
jak majtki gumką. Po drugiej stronie bębna jest rozpórka, za którą się trzyma
instrument. Zwykle jest rzeźbiona i wyobraża ducha bębna. Syberyjska pałeczka
ma kształt łyżki. Sybiracy robią większe instrumenty niż Indianie: często
syberyjski szaman chował się cały za swoim bębnem!
Osiąganie rytmu theta
Szamańskiego bębnienia właściwie nie można nazwać muzyką; jest zbyt ubogie.
Są to monotonne uderzenia w tempie od 205 do 220 uderzeń na minutę (najlepiej
kiedy jest ich mniej więcej 216 na minutę). Ten rytm w różnych krajach i kulturach
jest taki sam, gdyż odpowiada rytmowi theta w ludzkim mózgu, czyli tej
częstotliwości, która pojawia się w korze mózgowej podczas stanów wizyjnych.
(Czy ktoś pamięta film "Jumanji" z Robinem Williamsem o nawiedzonym domu,
po którym hasały stada słoni? Aby wprowadzić nastrój niesamowitości, autorzy
filmu posłużyli się bębnieniem dokładnie w tym rytmie!).
Jak wygląda podróż przy bębnie na szamańskich warsztatach? Bierze w nich udział
kilka osób. Uczestnicy kładą się na ziemi (lub na podłodze) na plecach, oczy mają
zawiązane; dobrze jest przykryć się kocem lub wejść do śpiwora, aby zimno nie
wybudzało z wizyjnego stanu. Prowadzący bębni, siedząc przy tym, stojąc lub
nawet chodząc między uczestnikami. Jeśli jest dość doświadczony, sam może w
tym czasie mieć wizję.
Syberyjscy szamani grali dla siebie, aby samemu wyruszyć w podróż, a otaczający
ich ludzie byli tylko jej świadkami. Teraz jest inaczej, bardziej demokratycznie:
podróżują wszyscy.
Kiedy trzeba się zmagać z krytycznym umysłem...
Bębnienie działa! To jest niesamowite - dźwięk bębna o odpowiedniej
częstotliwości niemal automatycznie wywołuje pod zamkniętymi powiekami
barwne obrazy przypominające sny, tyle że nie traci się w tym czasie świadomości.
Często jest też tak, że leżysz, słuchasz bębna i myślisz sobie: "Eee, oszukują mnie,
nic nie widzę". Tymczasem wizja już jest, a tylko nie zdajesz sobie z niej sprawy i
dopiero po jakimś czasie dostrzegasz, że coś się dzieje. Twój oceniający,
sceptyczny umysł niedowiarka marudzi, a tymczasem gdzieś z zakamarków pola
świadomości już wychodzą tajemnicze postacie, świetliste istoty, zwierzęta mocy,
ryby latające w powietrzu, koty mówiące ludzkim głosem lub Twoi wewnętrzni
mistrzowie.
Zdarza się, że wizja zblednie i włączy się krytyczny umysł. Wtedy trzeba chwycić
się dźwięku bębna i podpompować wizje jego energią. Bo rzeczywiście dźwięk
bębna działa jak źródło energii zasilającej wizje. Można mieć nawet wrażenie, że
to dźwięk przekształca się w wizje, obrazy i kształty.
W tej podróży można mieć przewodnika
Podróże przy bębnie mogą być kierowane i niekierowane. Kierowane polegają na
tym, że prowadzący lub osoba, która mu asystuje, podpowiada na głos, co się
będzie działo w wizji, co się widzi i co ma się ukazać. Stan "zauroczenia" bębnem
jest podobny do hipnozy i sugestie prowadzącego od razu bardzo skutecznie
przekształcają się w obrazy i doznania. Słyszysz instrukcję "A teraz wznosisz się
do nieba" - i natychmiast widzisz oczami wyobraźni, jak windujesz się do góry,
zanurzasz w chmurach i oglądasz z bliska zdziwione ptaki.
Podróże niekierowane, kiedy prowadzący niczego nie podpowiada, a podróżnik
czeka tylko na spontaniczne wizje, są trudniejsze, ale przy pewnej wprawie i
treningu one także owocują wspaniałymi wizjami, a obrazy wtedy widziane mają
jeszcze większą wartość. Trzeba tylko nauczyć się powstrzymywać świadomą grę
wyobraźni, która może skutecznie zastąpić podpowiedzi osoby z zewnątrz.
Najlepsze wizje przychodzą bez żadnego świadomego ich ściągania!
Ja najbardziej lubię i najczęściej stosuję podróże jedynie częściowo kierowane.
Polegają one na tym, że przed wejściem w medytację umawiamy się, co będziemy
oglądać, jakie sceny, które fragmenty wewnętrznej przestrzeni będziemy zwiedzać.
Świadomie w ogólnych zarysach wyobrażamy sobie tę przestrzeń, krajobrazy,
które zobaczymy, osoby, które spotkamy. Po chwili, już przy bębnie, te wizje
materializują się i pojawiają się w nich nieoczekiwane szczegóły.
Kraina, w której żyją zwierzęta mocy
Ktoś zapyta, po co to? Jaki to ma sens i cel? Otóż cel to ma taki sam, jak
analizowanie własnych snów i poddawanie się psychoanalizie; podróże przy
bębnie pozwalają poznać (w pewnym stopniu) własną podświadomość. A poza
tym każda droga duchowego rozwoju polega na tym, żeby scalić i skupić różne
strony swojego umysłu, które zwykle są rozproszone i skłócone ze sobą. I tylko
wielkim mędrcom udało się osiągnąć jedność tego, co świadome i podświadome.
Bardzo wiele mi dały bębnowe podróże do wnętrza kart tarota. Tej techniki można
też używać do dośniwania snów, które zapamiętaliśmy, ale które nie odkryły nam
swojego znaczenia.
Klasycznym zastosowaniem podróży przy bębnie jest znajdowanie swoich
zwierząt mocy, które każdy szaman i praktyk tej ścieżki mieć powinien. To, co
przeżywamy podczas podróży przy bębnie, zawsze robi wielkie wrażenie. Ja sam,
chociaż w swoich praktykach używam bębna od siedmiu lat, pamiętam chyba
wszystkie swoje wizje!
Aż chce się żyć!
Podróże astralne ogromnie poszerzają wyobraźnię i polecałbym je wszystkim
twórcom, artystom, którzy eksploatują w pracy swoją wyobraźnię. Bębnowe wizje
dostarczają energii, bo to, co wtedy widzimy i czego doświadczamy, to nie są
zwykłe obrazki do oglądania. To są obrazy naładowane mocą, która się nam
udziela. Działają na umysł podobnie, jak wielkie sny i inne poruszające
doświadczenia, po których chce się żyć i ma się wrażenie, że odsłoniło się
cokolwiek z tej tajemnicy, jaką jesteśmy sami dla siebie.
Od czego zacząć? Najlepiej wybrać się na warsztaty, które prowadzi w Polsce
kilka osób, w tym ja. A jeśli masz ochotę praktykować samemu, warto postarać się
o bęben. Dobre bębny indiańskiego typu robi u nas Krzysztof Kolba z Limanowej
pod Krakowem (strona internetowa w.wsb-nlu.edu.pl/~kolba/index.shtml). Warto
też zaopatrzyć się w nagranie bębna do medytacji i wtedy będziesz mógł bębnowe
podróże praktykować w domu przy własnym odtwarzaczu. W sklepach dostępna
jest płyta CD nagrana przez Mirosława Miniszewskiego.
Wojciech Jóźwiak
DO PIACHU!
czyli o zbawiennych skutkach
zakopywania się w ziemi
Natura stworzyła nas jako zwierzęta naziemne: nie latamy ani nie skaczemy
wysoko. W wielu językach słowa "człowiek" i "ziemia" brzmią podobnie: po
łacinie homo i humus, po litewsku żmuo i żeme. Mówimy o przywiązaniu do ziemi
ojców, a nawet o "zakorzenieniu" lub "wrośnięciu w ziemię". Tymczasem jakże
często daleko jesteśmy od ziemi. Mieszkamy w wieżowcach, stąpamy po podłodze
albo po chodnikach, które nas od niej izolują. Podobnie jak koła samochodów,
buty i wysokie obcasy.
Jesteśmy oderwani od ziemi. Tymczasem aby odczuć jej moc i pobrać z niej
energię, trzeba do niej wrócić. Nasi przodkowie intuicyjnie stosowali zabiegi
pozwalające na łączność z żywiołem Ziemi. Słowianie, na przykład, modlili się,
leżąc: kładli się na plecach na gołej ziemi, mając w ten sposób zjednoczone z nią
ciało, a twarz skierowaną ku niebu w całej jego okazałości. To była pozycja, w
której człowiek najpełniej wpasowywał się w wielką budowlę wszechświata!
Czasem nieświadomie robimy to samo, przede wszystkim latem, kiedy leżymy na
plaży. Ale to za mało. Żeby w pełni poczuć moc ziemi, trzeba ją akceptować nie
tylko wtedy, kiedy jest rozgrzana słońcem, ale także wtedy, kiedy jest chłodna,
wilgotna i kiedy brudzi żyzną próchnicą.
Z dzieciństwa pamiętam taką sytuację: mój dziadek, właściciel niecałych dwóch
hektarów, orał swoje pole. Do pługa zdejmował buty! Orał, idąc boso za koniem,
nie zważając, że jest marzec, zimno i że grozi mu reumatyzm. Nigdy nikt mi nie
wyjaśnił, dlaczego to robił, ale dziś, kiedy ten obraz staje mi przed oczami, widzę
w nim mistykę: dziadek zdejmował buty na świętym miejscu, tak jak to uczynił
Mojżesz przed płonącym krzewem.
Najpierw pogrzeb, potem zmartwychwstanie
Najefektywniejszą praktyką korzystania z uzdrawiającej mocy ziemi jest
zakopywanie się w niej. Wielu ludziom natychmiast kojarzy się to z grobem,
śmiercią, pogrzebem... Wywołuje u nich reakcję niechęci lub wręcz przerażenia.
Słynny amerykański szaman, Victor Sanchez, który jako pierwszy wprowadził tę
praktykę do swoich warsztatów, nazwał ją "pogrzebem wojownika". To
rzeczywiście jest pogrzeb, ale taki, po którym następuje zmartwychwstanie.
Grzebiąc się, oddajesz ziemi swoje troski, żale, napięcia, choroby, wszystko, co złe
w Twoim ciele, duszy i karmie. Ziemia to wszystko wchłonie - ma nieskończoną
zdolność pochłaniania i neutralizowania wszelkiego zła. W zamian obdarzy Cię
nową mocą - jeśli tylko zechcesz tę moc przyjąć.
Wchodzimy do "grobu" z określoną intencją. Na przykład po to, żeby pozostawić
w nim swoje troski i urazy psychiczne. Aby nabrać sił koniecznych do
wyzdrowienia. Aby zmienić swoje życie, skierować je na inny tor. Aby pogodzić
się z samym sobą. Aby uzyskać jasność w dręczącej sprawie (podczas leżenia pod
ziemią niesamowicie wyostrza się intuicja).
W "grobie" rodzą się wizje
"Pogrzeb wojownika" jest potężną praktyką inicjacyjną. Inicjacje u dawnych
ludów polegały na przeżyciu własnej śmierci i odrodzeniu się jako nowy człowiek.
Zakopywanie się w ziemi spełnia te kryteria. Jama, do której wchodzimy,
wyobraża grób i zarazem łono matki (Matki-Ziemi!). Wyjście z grobu, które
następuje zwykle o poranku, gdy rodzi się nowy dzień, kojarzy się z narodzinami i
zmartwychwstaniem. Nasza podświadomość jest niezwykle czuła na tego typu
bodźce i pełniej, mocniej przeżyje to doświadczenie niż nasz świadomy, krytyczny
i ograniczony umysł.
Podobną inicjacyjną praktyką u Indian jest poszukiwanie wizji. W tym celu udają
się na kilka dni w odludne miejsca, gdzie nie śpią, nie jedzą i nie piją, modląc się
do swoich świętych mocy i czekając na pojawienie się wizji. Dziś, kiedy na
zachodzie Ameryki trudno znaleźć bezludzie, w plemieniu Lakota zaczęto
praktykować poszukiwanie wizji pod ziemią, to znaczy w uprzednio wykopanym
dole.
O dobroczynnym działaniu grobu wspominał też słynny czarownik Juan Matus,
nauczyciel Carlosa Castanedy.
Wędrówki do innych światów
Leżąc w "grobie", łatwo - niemal automatycznie - wchodzi się w wizyjne, transowe
stany umysłu. Niezwykle wyostrzają się zmysły - zapewne dzięki temu, że w dole
jest ciemno, ciało jest nieruchome, a ziemia tłumi dźwięki.
Wiele osób opowiadało, że miało wtedy wrażenie, iż - mimo otaczających je
ciemności - w jakiś dziwny sposób "widziało" otoczenie wokół swego "grobu".
Słyszało też dźwięki z miejsc odległych o wiele kilometrów, jak również dźwięki,
których w rzeczywistości nie było! Na jednym z moich warsztatów kilkoro ludzi
jednocześnie słyszało bębnienie i pieśni, chociaż na pewno nikt nie bębnił ani nie
śpiewał.
W grobie zanika granica między jawą a snem. Odbywa się wędrówki po dziwnych
miejscach, wydaje się, że wyłazi się z jamy, chodzi po okolicy (która jest jednak
inna!), wraca się pod ziemię - i ocyka się ze zdziwieniem, że to jednak był sen. Coś
dziwnego dzieje się też z czasem - skraca się lub wydłuża.
Najważniejsze są jednak myśli, uczucia i idee, które rodzą się w "grobie".
Podziemna medytacja przyspiesza procesy umysłowe i w ciągu jednej nocy w
mózgu wykluwają się takie pomysły i przedstawienia, na które w normalnym życiu
trzeba by czekać nawet kilka lat.
Niektórzy uczestnicy moich warsztatów nie chcieli mówić o tym, co przeżyli w
"grobie", tłumacząc, że były to rzeczy zbyt osobiste. Niektórzy nie wynieśli
stamtąd wielkich wrażeń, ale kilka dni po wyjściu z jamy zaczynały się w ich życiu
ważne zmiany.
Zakopywanie się w ziemi to praktyka o olbrzymiej mocy, w związku z czym nie
należy jej zbyt często powtarzać.
Jak przygotować swój "grób"
Wykop dół na swój rozmiar - tak żeby można się w nim było wygodnie położyć,
wyciągnąć, rozprostować nogi i obrócić się na drugi bok. Następnie przykryj ten
"grób" gałęziami, ziemią i darnią. Możesz też rozłożyć na gałęziach tkaninę i
dopiero na to dać ziemię, żeby nie sypała się na Ciebie, kiedy będziesz już w
jamie. W nogach zostaw otwór wentylacyjny i zamaskuj go wiązką trawy, aby do
dołu dostawało się powietrze, ale światło - już nie. Przygotuj wreszcie koc czy inną
grubą płachtę, którą zakryjesz otwór wejściowy. Możesz też kogoś poprosić, aby
Ci pomógł i uszczelnił jamę, kiedy Ty będziesz już w środku.
Ciała nie przysypujemy bezpośrednio ziemią - ten dół to raczej dość ciasne
podziemne pomieszczenie, w którym mamy dobre warunki do skupienia i
medytacji. Najlepiej byłoby leżeć w "grobie" na gołej ziemi, ale w naszym
chłodnym klimacie polecałbym jednak położenie się na karimacie, kocu czy innej
podkładce, jednak nie za grubej. Z tego samego powodu raczej należy być
ubranym (choćby w piżamę) i przykrytym, a nie leżeć nago, jak zaleca Victor
Sanchez, który pracuje na południu USA, gdzie jest znacznie cieplej niż u nas.
Jak długo leży się w grobie? Na moich warsztatach zwykle jedną noc, od sześciu
do dwunastu godzin. Sanchez urządza pogrzeby całodobowe, a nawet trzydniowe.
Zasada jest taka, że jeśli ktoś raz z "grobu" wyjdzie, już do niego nie wraca.
Praktyki grobowe można odbywać w pojedynkę, można z czuwającym przez cały
czas asystentem, najlepiej takim, który sam już kiedyś wykonywał takie ćwiczenie.
Można też kłaść się do grobu w kilka czy kilkanaście osób na jednym polu -
oczywiście każdy w osobnej jamie i w takiej odległości od siebie, żeby się
wzajemnie nie słyszeć.
"Grób" trzeba wykopać na swój rozmiar, aby można było się w nim wygodnie
położyć.