Starks Margaret Wszystko dla niego

background image

MARGARET STARKS

WSZYSTKO DLA NIEGO

(Better for Adam)

Przełożył Paweł Dobrowolski

background image

1

Dzień był gorący. Upał, szczególnie dotkliwy w podróży, ustępował

teraz wraz ze zbliżającym się wieczorem. Lekki wietrzyk owiewał

delikatnie twarz dziewczyny wciśniętej w miękkie oparcie dorożki. Czując

chłód powiewu, wyprostowała się i rozejrzała dookoła. Zieleń okolicy

koiła zmęczone oczy. Stary woźnica oderwał na moment wzrok od alei,

którą jechali. Uśmiechnął się, odwracając głowę.

– Już niedaleko, panienko. Prawie dojechalim. Dziękowała Bogu, że ta

długa podróż jednak dobiegała końca, chociaż zdenerwowanie wróciło,

chwilowo uśpione zmęczeniem. Wyprostowała przekrzywiony kapelusz i

zaczęła nakładać bawełniane rękawiczki na rozgrzane dłonie.

Kiedy dorożka skręciła w podjazd, dziewczyna ujrzała cel swojej

podróży. Była zbyt zmęczona, by dokładnie przyjrzeć się otoczeniu, a

jednak na widok domu spowitego w kwitnące pnącza jej twarz rozjaśniła

się uśmiechem. Budynek był piękny. Dużo piękniejszy, niż go sobie

wyobrażała.

Woźnica zwolnił i zatrzymał dorożkę przed werandą. Ciężko zsiadł z

siedzenia i obszedł pojazd, chcąc pomóc dziewczynie wysiąść i

wypakować walizkę.

– No i dojechalim, panienko. Dobrze jej tu będzie, zobaczy... Pani

Lawrence oczekuje jej, niech tylko zadzwoni.

Dziewczyna skinęła głową i podeszła do drzwi. Kiedy pociągnęła za

mosiężną rączkę, odezwał się dzwonek.

Kapryfolium obrastające werandę wypełniało powietrze duszącym

zapachem. Zamknięte były jedynie szklane drzwi wewnętrzne, jednak one

background image

również po chwili otworzyły się i stanęła w nich pełna godności kobieta w

średnim wieku. Wyciągając z uśmiechem rękę na powitanie, rzekła:

– O, Heather. Przyjechałaś nareszcie. Musisz być bardzo zmęczona.

Mateuszu, wnieś do holu walizkę panny Blakeney.

Dziewczyna weszła do środka; ogarnął ją miły chłód. Zaczęła grzebać

w torebce w poszukiwaniu portmonetki. Obawa o to, ile będzie kosztować

dorożka, nie dawała jej spokoju przez całą drogę od stacji. Niestety, był to

jedyny sposób na dostanie się tutaj ze wsi, chyba że ktoś się decydował na

trzy milowy marsz.

Pani Lawrence gestem nakazała jej schować pieniądze.

– Och, nie, moja droga. To my powinniśmy byli wysłać po ciebie

dwukółkę. Niestety, ja nie powożę, a Adama nie mogłam prosić... W

każdym razie, łatwiej było wziąć Mateusza.

– Chodźmy – rzekła po chwili, odprawiwszy woźnicę. – Pewnie padasz

z nóg.

Ruszyły przez szeroki hol. Dziewczyna podziwiała kosztowne dywany

na błyszczącej podłodze, solidne meble i ładne kręcone schody.

– Tak, jestem zmęczona – przyznała.

Nigdy wcześniej nie poróżowała, nigdy nie była z dala od domu. Tak

naprawdę, to poza przedmieściem, na którym mieszkała, Londyn też znała

słabo. Nic dziwnego więc, że samotna podróż do Devon przerażała ją.

Teraz, oszołomiona wrażeniami dnia, była jeszcze dodatkowo

onieśmielona świadomością swojego wyglądu. Własnoręcznie uszyta

sukienka, wygnieciona podczas podróży, kontrastowała z niewymuszoną

elegancją starszej pani i wytwornym wnętrzem pokoju, do którego weszła.

Heather przycupnęła na samym brzeżku krzesła. Domyśliła się, że

background image

siedzą w salonie – wskazywało na to umeblowanie. Pokój był długi, z

kilkoma oknami i kominkiem w ścianie wewnętrznej. Promienie

wieczorowego słońca, wpadające przez okno, podkreślały subtelność barw

dywanu, obić sofy i foteli.

Pani Lawrence badawczo przyglądała się dziewczynie.

– Wyglądasz bardzo młodo, moja droga. Sądziłam, że jesteś starsza.

– Tak, wiem. Niestety, zawsze odejmowano mi lat. Ale teraz mam już

prawie dziewiętnaście.

Kobieta patrzyła na nią z lekko niezadowoloną miną.

– Mam nadzieję, że to nie był zły pomysł, by cię tu sprowadzić...

Heather spłoszyła się i zapytała szybko:

– To znaczy... że nie odpowiadam pani?

– Nie, nie to miałam na myśli. Żyjemy tu na odludziu, zupełnie odcięci

od świata. Obawiam się, że mogłabyś się tu czuć odrobinę samotna.

– Och, nie. Na pewno nie. Zawsze marzyłam o życiu na wsi, a tu jest

tak pięknie... Aż boję się pomyśleć o powrocie do Londynu.

Starsza pani spojrzała z sympatią na Heather, która nerwowo splotła

palce na kolanach.

– Doceniam to. Tak mi przykro z powodu śmierci twojej matki. Ciotka

Ewelina pisała mi, jak nieszczęśliwa jesteś od tego czasu. I choć

zostaniesz tu tylko na próbę, to boję się, by życie w tej samotni jeszcze

bardziej cię nie przygnębiło.

– To bardzo miło z pani strony, że martwi się pani o to, lecz chyba

niepotrzebnie. Jeśli tylko rzeczywiście będę w stanie pomóc... bo widzi

pani... nigdy jeszcze nie robiłam niczego takiego.

– Tak, wiem, ale to chyba nawet lepiej. Starsza osoba mogłaby mieć

background image

swoje nawyki, a ja chcę, by dom był prowadzony na mój sposób. Niestety,

zdrowie mi już nie dopisuje i jeśli się tym zajmiesz, będzie to doprawdy

wielka pomoc Uśmiechnęła się, widząc wyraz twarzy Heather.

– Nie przejmuj się, moje dziecko. Wcale nie oczekuję, że jednego dnia

nauczysz się wszystkiego. Poza tym, Lucy będzie ci pomagać. Codziennie

przyjeżdża ze wsi i wykonuje wszystkie ciężkie prace. To dobra

dziewczyna i chociaż nie bardzo ma czas na coś więcej niż sprzątanie, nie

wiem, co bym bez niej zrobiła. Ostatnio i tak pracuje za dużo i dlatego

dobrze, że przyjechałaś. Nie będzie ci ciężko i będziesz miała dużo czasu

dla siebie. To mogę ci obiecać. Obyś się tylko nie nudziła. Choć Ewelina

zapewnia, iż jesteś bardzo samodzielna, a spokój ci nie przeszkadza.

– Tak, ciocia miała rację. Tego pragnę: spokoju i ciszy. Pani Lawrence

spojrzała przenikliwie na dziewczynę.

– Sądzę, że je tu znajdziesz. Oby próba okazała się pomyślna i obyśmy

obie były zadowolone. Na pewno minie trochę czasu, zanim się do siebie

dostosujemy, ale bardzo potrzebuję teraz kogoś na stałe. Mam nadzieję, że

i Adam z czasem to zrozumie. Widzę, że zależy ci na pozostaniu tutaj.

Musisz być więc cierpliwa i nie zniechęcaj się, jeśli początki będą trudne.

– Zamilkła na moment, po czym mówiła dalej, łagodniejszym już tonem: –

Przy okazji, w domu mamy mnóstwo rozmaitych książek, większość w

bibliotece. Korzystaj z nich swobodnie. Gdzieś na górze jest też maszyna

do szycia, także do twojej dyspozycji. Jak widzisz, twoja ciotka wiele mi o

tobie pisała i przekonała mnie, że będziesz idealną dla mnie osobą. Tak

dawno się nie widziałyśmy... ale ciągle piszemy do siebie. To jedyne

ogniwo łączące mnie ze światem, który porzuciłam, opuszczając

Londyn.. , – Ponownie przerwała zamyślając się. Mimo to, nadal

background image

obserwowała dziewczynę. – Jakie to dziwne – rzekła po chwili – że to ty

jesteś tutaj. Tyle wspomnień budzi się we mnie... Ewelina i ja byłyśmy

bliskimi przyjaciółkami przed laty. Znałam także twoją matkę jako

dziewczynę. Wiedziałaś o tym? Była trochę młodsza ode mnie... i bardzo

młoda, gdy wyszła za mąż. Nie widziałam się z nią od tamtego czasu.

– Nikt się z nią nie widział oprócz cioci Eweliny. Ona jedna była z

mamą w kontakcie.

– Taak... To robota twojego dziadka. Choć trzeba przy» znać, że nie

jego jednego zaszokowało małżeństwo twojej matki. Nigdy jej nie

wybaczył, że wyszła za mąż bez jego wiedzy i błogosławieństwa. Wybacz

mi, moja droga, jeśli niezbyt mile wspominam twego ojca. Twoja matka

musiała go bardzo kochać... Jesteś do niej podobna. Chociaż

prawdopodobnie nie masz tej zapalczywej natury... i życie masz inne niż

ona w czasach naszej znajomości.

W tym momencie gdzieś z tyłu domu dał się słyszeć odgłos dzwonka i

tak jak gdyby to był jakiś sygnał, pani Lawrence poderwała się

gwałtownie.

– Chodź, moja droga. Za długo zatrzymuję cię swoim gadaniem.

Pokażę ci twój pokój.

W holu spostrzegła wciąż tam stojącą walizkę panny Blakeney.

Zatrzymała się, marszcząc brwi.

– To przeoczenie z mojej strony. Powinnam była kazać Lucy zanieść ją

na górę, zanim Adam przyszedł. Dziś wolałabym mu nie przypominać...

powiem mu jutro...

– Poradzę sobie sama – zapewniła Heather, podnosząc walizkę. – Nie

jest taka ciężka.

background image

– Jeżeli tak, to zabierz ją już teraz – powiedziała pani Lawrence i

wchodząc na schody, stwierdziła: – Jesteś silniejsza, niż można by sądzić.

Większość pokoi jest na dwóch pierwszych piętrach – dodała, gdy weszły

w korytarz prowadzący z głównej części domu. – Poza tym, jest jeszcze

jeden lub dwa na strychu. To duży, rodzinny dom, chociaż ledwie w

połowie wykorzystany.

Otworzyła drzwi na końcu korytarza.

– To ten pokój Lucy przygotowała dla ciebie. Mam nadzieję, że ci się

spodoba.

Heather weszła do środka i pozostawiła walizkę na podłodze. Z

przyjemnością rozejrzała się dookoła. Pokój był jasny, przestronny i

wygodnie umeblowany – w połowie jako sypialnia, a w połowie jako

salon.

Pani Lawrence uśmiechnęła się do niej.

– Widzę, że podoba ci się. Przyjemny, prawda? Pozostałe też są ładne.

Będziesz miała stąd wspaniały widok na wrzosowiska.

Dziewczyna wyjrzała przez okno na skąpaną w słońcu okolicę.

– Ten pokój jest piękny! – Odwróciła się gwałtownie. – Och, tak bym

chciała tu zostać... To znaczy, mam nadzieję, że sobie poradzę.

– Na pewno – odparła pani Lawrence, wciąż ją obserwując. – Och,

gdyby tylko o to chodziło... – westchnęła. – No, ale cóż, jutro będziemy

się martwić.

Wyglądała na niespokojną.

– Proponuję, abyś już została tego wieczora w pokoju. Jesteś bardzo

zmęczona. Na kolację też nie musisz schodzić. Lucy przyniesie ci ją tutaj.

Masz teraz czas, by spokojnie się ulokować i rozpakować rzeczy. Śpij

background image

dobrze, moja droga. Zobaczymy się rano.

Heather była wdzięczna za propozycję pozostania w pokoju, bo

miniony dzień, tak wyczerpujący, wydawał się już nie mieć końca. Gdy

tylko została sama, rzuciła kapelusz na łóżko i usiadła w dużym,

wygodnym fotelu pod oknem. Wyprostowała nogi i opuściła swobodnie

ramiona. Lekki powiew z okna miło chłodził jej twarz. Przed oczyma

wyobraźni przesuwały jej się obrazy minionego dnia. Klekocący tramwaj

do centrum Londynu, poszukiwanie autobusu do dworca Paddington,

zamieszanie na wielkiej stacji i niepokój o odnalezienie właściwego

pociągu. Dalej nie kończąca się podróż do Plymouth, później przesiadka i

następny pociąg. Jednym słowem – dzień pełen napięcia, ale teraz czuła

już tylko ulgę i zadowolenie ze szczęśliwego zakończenia podróży.

Otworzywszy oczy, rozejrzała się uważniej: szafa, komoda, łóżko z

gustowną narzutą, stół, krzesła, półki z kilkoma książkami, ładne zasłony

w oknach. Powoli przenosiła spój: rżenie z przedmiotu na przedmiot,

uśmiechając się lekko. To wszystko dla niej, tylko dla niej. Zapominając o

zmęczeniu, wstała z fotela i wziąwszy kapelusz z łóżka, umieściła go na

półce w szafie. Rozpakowała walizkę i rozmieściła swoje rzeczy, starając

się wykorzystać wszystkie półki i szuflady. Parę osobistych drobiazgów,

pozostawionych na wierzchu, zmieniło pokój tak, że poczuła się jak u

siebie.

Zachwyciło ją duże lustro na drzwiach szafy, o niebo lepsze od tego

domowego, wypaczonego i zniszczonego. Byli zbyt biedni, by wydawać

pieniądze na cokolwiek innego poza zaspokajaniem podstawowych

potrzeb. Heather dobrze pamiętała dzień, w którym opuściła szkołę po to,

aby nauczyć się krawiectwa i móc zarabiać na utrzymanie rodziny.

background image

Odsunęła się dalej, by obejrzeć się w sukni specjalnie uszytej na

podróż: sama prostota i młodość. Była smukła i filigranowa jak dziecko,

miała małe piersi, a wiotka talia uwydatniała łagodny łuk bioder. Jej

drobna, owalna twarz była teraz blada ze zmęczenia, a pod oczyma

pojawiły się głębokie cienie. Po takich przeżyciach jak dziś wyglądała

bardzo delikatnie, co pani Lawrence natychmiast zauważyła. Głęboki

błękit oczu obramowanych czarnymi rzęsami harmonizował z ciemnymi

włosami. Zebrane ku górze i spięte wysoko z tyłu głowy przechodziły w

grube, swobodnie opadające loki, które wydawały się zbyt ciężkie dla

wysmukłej szyi.

Usłyszała pukanie do drzwi, ale nim zdążyła podejść, do pokoju weszła

parę lat od niej starsza dziewczyna z tacą. Domyśliła się, że to Lucy.

Dziewczyna postawiła tacę na stole i zaczęła rozstawiać naczynia. Cały

czas szybko mówiła i Heather z przyjemnością słuchała jej paplaniny.

Gwara, którą mówili Lucy i Mateusz, podkreślała nowość otoczenia.

– Proszę bardzo. Panienka musi co głodna jak wilk.

Lucy cofnęła się, chcąc przypatrzeć się nowo przybyłej.

– Trzeba będzie podkarmić. Panienka to całkiem jak pani. Nie to, co

ja... ha, ha.

Obróciła się, by „panienka” mogła ją obejrzeć. Patrząc na jej różową,

uśmiechniętą twarz, Heather także się uśmiechnęła, a skrępowanie

wywołane tym, że Lucy ją obsługuje, minęło.

– Już jestem wolna – oznajmiła Lucy. – Jak panienka skończy, to niech

zostawi wszystko na tacy. Może poczekać do rana. Jak panience będzie

przeszkadzać, to niech czymś przykryje.

Stanęła w drzwiach, nie otwierając ich jednak.

background image

– Dobrze, że panienka przyjechała, bo z panią to marnie ostatnio. Aż

żal patrząc. Co mogę, to robię, ale, ech... – westchnęła. – Tera latem to pół

biedy, ale zimą... szkoda gadać.

– Jesteś tu codziennie? – zapytała Heather, pamiętając, jak daleko jest

do wsi.

– Tak, panienko. Przyjeżdżam rowerem, jak pogoda dobra. Czasem

piechotą, to wtedy pan Adam odwozi mnie dwukółką. Pani chce, żeby ja

została na noc, ale ja nie zostałabym tu za nic. Choćby nie wiem co...

Heather zaskoczyła nutka emocji w jej głosie.

– A dlaczego nie?

– No, bo wolę spać u siebie. A tu? Ciarki mnie przechodzą na myśl o

spaniu w tym domu.

– Przecież tu jest tak pięknie.

– Może i tak, ale w słońcu. Niech panienka poczeka do zimy: na

dworzu ciemno jak w grobie, a w środku nie lepiej, choć lampy zapalone.

Wkoło nikogo, najbliższy dom dopiero we wsi. No i te wrzosowiska, tam

wiatry tak wieją, że... A Princetown też niedaleko...

– Princetown?

– To panienka nie wie? To więzienie. Tam siedzą sami mordercy.

– No cóż, pewnie są dobrze zamknięci.

– Taa... akurat. Raz jeden uciekł. I kto wie, kiedy będzie następny. Nie,

to nie dla mnie. Ja lubię towarzystwo. A panienka? Nie będzie jej tu

smutno? Przecież przyjechała z Londynu.

– Na pewno nie. Ja lubię ciszę.

– No, to panienka będzie zadowolona – stwierdziła Lucy z uśmiechem.

– Tego to tu pod dostatkiem. Tylko pani i pan Adam tu mieszkają. Było

background image

trochę więcej ruchu, jak przyjeżdżał pan Robert, ale dawno go nie było i

na to wygląda, że i długo nie będzie. Pani tego nie mówi, ale ja swoje

wiem. Tera tu okropnie cicho. Jak dla mnie, to i za cicho. Nie ma co,

cieszę się, że panienka przyjechała. Miło będzie mieć do kogo gębę

otworzyć. A pani to jest w porządku – ciągnęła po chwili przerwy. –

Trudno o lepszą. A pan Adam... hm, jeszcze go panienka nie widziała. Z

nim jest trochę gorzej... ale niech się panienka nie martwi. Z nim też się

jakoś ułoży.

Otworzyła drzwi.

– Na pewno będzie spała jak zabita. Nie dziwota, po takiej podróży.

Dobranoc panience.

Po jej wyjściu Heather usiadła do stołu. Niewiele dziś jadła, ale nawet

teraz, mając pusty żołądek, nie czuła głodu. Nie chciała jednak, by Lucy

było przykro, że nawet nie skosztowała przygotowanego przez nią posiłku.

Już po kilku kęsach wrócił jej apetyt. Gdy skończyła, złożyła naczynia na

tacy i przykryła je ścierką. Podeszła do okna i wyjrzała, opierając się

wygodnie o parapet.

Dom zbudowany został bez jednolitego planu. Teren, na którym się

znajdował, ograniczony był parkanem, a za nim, aż po wrzosowiska,

ciągnęły się pola. Nie dostrzegła żadnych zabudowań poza położonymi na

lewo od domu kilkoma budynkami gospodarczymi, choć i one wyglądały

na opuszczone. W oddali widniało wzgórze, po stronie zacienionej

niemalże czarne, a po drugiej w kolorze zachodzącego słońca – tak jak i

całe wrzosowiska. Heather była dziwnie poruszona – to ten rozległy

obszar dzikiej, bezludnej przestrzeni tak na nią działał. Był jak obraz, na

który będzie mogła patrzeć, ilekroć tylko zapragnie, obraz zmieniający się,

background image

tak jak w tej chwili, o zachodzie słońca, z minuty na minutę inny.

Przypomniała sobie uwagę Lucy o tutejszej zimie. Nie, dla niej będzie tu

pięknie o każdej porze roku. Urzekła ją dzikość tego miejsca, nie

skażonego działaniem człowieka.

Jakże odmienne było to wszystko, z czym zetknęła się do tej pory w

Londynie: brudne, hałaśliwe ulice, odrapane, ciągnące się w

nieskończoność domy, pospolitość i ordynarność wszystkiego wokół. Tu

zastała piękno i spokój – to, za czym tęskniła.

Dom był kompletnie odizolowany, jak powiedziała pani Lawrence,

nawet od wioski, która i tak różniła się od świata, do którego przywykła

Heather. Życie biegło tu spokojnym rytmem. W drodze ze stacji kolejowej

widziała jedynie pojazdy konne, a przecież w Londynie nie było ich od lat,

od czasu nastania ery automobilizmu.

Wiatr przynosił do pokoju woń kwiatów.

Dziewczyna wychyliła się przez okno i ujrzała różowy ogród. Z

rozkoszą wdychała zapach róż. W domu nie mieli ogrodu. Drzwi frontowe

wychodziły na ulicę, tylne – na zaśmiecone podwórko. Odwróciła się z

powrotem do pokoju. Przeglądała chwilę książki na półkach i wybrała

jedną z nich do czytania przed snem. Przy łóżku stał mały stoliczek z

lampą. Och, jakie przemyślane było umeblowanie tego pokoju. Tu

mogłaby być dużo szczęśliwsza niż kiedykolwiek w Londynie.

Pani Lawrence budziła w niej lęk – taka zrównoważona i pełna

rezerwy, wyniosła, prawie pyszna. Chociaż wydawała się być życzliwa

Heather. Lucy była jej przeciwieństwem:

pogodna i przyjazna trzpiotka. Adama jeszcze nie zdążyła poznać.

Myśląc o nim, usiadła na łóżku z zamkniętą książką na kolanach. Jak to

background image

Lucy powiedziała? „Z panem Adamem jest trochę gorzej... „ i jeszcze coś

o tym, żeby się nim nie przejmowała. A dlaczego miałaby się

przejmować? Jaki on jest?

Usiłowała przypomnieć sobie, co słyszała o państwie Lawrence od

ciotki Eweliny, gdy ta po raz pierwszy zaproponowała Heather wyjazd do

Devon. „Niewiele mogę ci powiedzieć o tym, co się z nimi dzieje, odkąd

widziałam ich po raz ostatni. Opuścili Londyn wkrótce po tym, jak urodził

się im drugi syn, Adam. Jest mniej więcej w twoim wieku, może trochę

straszy, ale niewiele. Robert miał wtedy ze trzy-cztery lata. Kupili dom na

wrzosowiskach. Nigdy tam nie byłam i prawie zupełnie straciliśmy

kontakt. To musi być straszne dla Katarzyny, żyć tam, w tej samotni.

Szczególnie po śmierci męża. Tu, w Londynie, zawsze była bardzo

towarzyska, wciąż w centrum wydarzeń. Nie potrafiłam nigdy zrozumieć,

dlaczego stąd wyjechali i pogrzebali się za życia gdzieś na pustkowiu. „

Nic jej to nie mówiło o Adamie. Pani Lawrence też wspomniała o nim

ledwo raz czy dwa i wydawała się być niechętna spotkaniu Heather z

synem. Nie, to musiało być złudzenie. Nie było przecież powodu, dla

którego nie mogłaby się z nim zobaczyć. Lucy oczywiście lubiła sobie

poplotkować, a ona niepotrzebnie przejęła się jej uwagą.

Ziewając odłożyła książkę i zaczęła przygotowywać się do snu. Jeszcze

raz obejrzała pokój. Lampa naftowa była dla niej nowością. Jakże

odmienne było życie miejskie od tego, z czym spotkała się tutaj. W

Londynie mieli oświetlenie gazowe. W salonie świeciła lampa ze stale

nagrzanym do czerwoności kloszem, w kuchni był otwarty palnik gazowy

do gotowania. Tu nie było gazu ani prądu elektrycznego.

Ciekawa była, czy i we wsi wciąż używa się lamp naftowych. Jej w

background image

każdym razie to odpowiadało, przyjemnie było mieć taką przy łóżku. Na

razie nie musiała jej zapalać, wciąż było jasno.

Szczęśliwa i rozmarzona zaczęła czytać.

background image

2

Było już jasno i słońce wpadało do pokoju, gdy Heather obudziła się.

Spała dobrze. Najpierw pomyślała, że musi być już późno i pewnie jest już

oczekiwana na dole. Jednak mały zegarek na stoliku przy łóżku

wskazywał dopiero szóstą. Położyła się wcześniej niż zwykle i dlatego

była już wyspana.

Wstała i podeszła do okna. Na policzku poczuła ciepło porannego

słońca. Zapowiadał się kolejny upalny dzień, chociaż powietrze pełne

wiejskich zapachów było na razie orzeźwiająco chłodne. Postanowiła

pójść na spacer, zanim domownicy się obudzą.

Szybko ubrała się, przeszła ostrożnie korytarzem, a dalej schodami w

dół. W holu zatrzymała się nasłuchując, ale wszędzie panowała cisza.

Drzwi nie były zamknięte na klucz, więc bez przeszkód wyszła na

zewnątrz.

Kiedy szła w dół podjazdem, z przyjemnością wdychała rześkie

powietrze. Upał nie zdążył jeszcze odebrać mu świeżości. Ten wczesny,

letni ranek był dla niej zupełnie nowym doznaniem, w dziwny sposób

odbierał jej poczucie rzeczywistości.

Dalej poszła zadrzewioną aleją, którą wczoraj przyjechała. Po jakimś

czasie natrafiła na niewielką rzeczkę, jednak droga biegła dalej po

zgrabnym, łukowatym moście. Heather oparła się o barierkę i spojrzała w

czysty, wartki nurt. Potem, porzucając aleję, podążyła z biegiem rzeki,

delikatnie stąpając po miękkiej darni na brzegu. Z oddali słychać było

głośny szum wody. Minąwszy zakole ujrzała, jak rzeka rozlewa się w tym

miejscu szeroko na skalnym podłożu, opływając z głośnym bulgotem i

background image

szumem mniejsze i większe kamienie. Przechodząc z jednego na drugi,

bez trudu osiągnęła środek nurtu i usadowiła się na sporym okrąglaku.

Opływająca ją woda, z wyjątkiem miejsc, gdzie się pieniła, miała

piękny błękitny kolor, podobnie jak bezchmurne niebo. Zmęczenie i

napięcie poprzedniego dnia minęło i Heather odzyskała nareszcie

wewnętrzny spokój. Patrząc na wodę, siedziała jak zahipnotyzowana, a

jednostajny szum zachęcał ją do rozmyślań.

Od dziecka zamknięta w sobie, wrażliwa, nie pasująca do ordynarnego

sąsiedztwa, w którym żyła, wyobcowana z własnej nieszczęśliwej rodziny,

coraz bardziej pogrążała się w sobie.

Ojciec był w domu gościem, większość czasu spędzał w morzu. Nie

kochała go. Bała się ciągłych awantur, które wszczynał, zamieniając życie

jej matki w pasmo udręk. Trwonił wszystkie zarobione pieniądze i nie

zajmował się zupełnie losem żony i córki.

Gdy tak siedziała zamyślona, straciła poczucie czasu. Zdecydowała

jednak, że lepiej będzie już ruszyć z powrotem.

W domu nadal panowała cisza. Pani Lawrence jeszcze nie wstała, ale

lada moment powinna była przyjechać Lucy. Nie wiedząc jeszcze, co

należy do jej obowiązków, musiałaby czekać bezczynnie w pustej kuchni.

Sama czuła się wewnątrz nieswojo, wolała więc poczekać na przyjazd

Lucy przed drzwiami.

Skorzystała z okazji, by dokładnie obejrzeć swój nowy dom. Wyglądał

na raczej zaniedbany, z drzwi i ram okiennych odchodziła farba. Jeśli

nawet ktoś dbał o niego, to nie tak, jak powinien. Podobnie otoczenie:

podjazd poprzetykany kępkami mchu i trawy, nadmiar chwastów

pomiędzy krzewami i drzewami. Stary drzewiasty bez z węzłowatym

background image

pniem i wystającymi korzeniami zwieszał swe kwiaty nad dróżką wiodącą

na tyły obejścia. Zapach kwiatów przypomniał dziewczynie ogród różany

widziany wczoraj z okna, poszła więc ścieżką, by go odnaleźć.

O ile cała reszta była zaniedbana, to ogród – wręcz przeciwnie. Nie

dostrzegła ani chwasta. Składał się z kilku kwietników rozdzielonych

trawiastymi dróżkami, prowadzącymi do niedużego, także dobrze

utrzymanego trawnika. W rogu stała altana, a na środku urządzono

karmnik i wanienkę dla ptaków. Akurat chlapał się w niej kos.

Obserwowała go, dopóki nie odleciał.

Zatrzymała się przy kępie kremowych róż. Wyciągnęła rękę, by

dotknąć aksamitnych płatków, lecz gdy to uczyniła, usłyszała niemalże

nad swoim uchem ostry syk. Przestraszona odwróciła się gwałtownie i

zobaczyła, że obok niej stoi mężczyzna. Jego ciemne oczy o przenikliwym

spojrzeniu wpatrywały się w nią z wrogością. Był jej wzrostu, a mała

wełniana czapeczka na czubku głowy nadawała mu dziwny, gnomowaty

wygląd.

– Wcale nie chciałam ich zrywać – wyjaśniła pośpiesznie. – Są takie

cudowne, takie delikatne, że niemal nieprawdziwe.

Mężczyzna nie odpowiedział. Nie poruszył się nawet, tylko wciąż

wrogo wpatrywał się w Heather. Pomyślała, że to pewnie ogrodnik, a róże

to jego medalistki. Przeprosiła cicho, odwróciła się i odeszła.

Szedł za nią do końca ogrodu. Gdy skręcała za róg domu, obejrzała się

– stał tam i obserwował ją. Wzdrygnęła się na myśl o tym, w jaki sposób

na nią patrzył. Z ulgą dostrzegła na podjeździe nadjeżdżającą na rowerze

Lucy.

– Wcześnie panienka wstała. Całkiem jak pan Adam. Nie wyleży, gdy

background image

słońce już stoi. Pewno szwęda się po swoim ogrodzie od godziny albo i

dłużej. Albo z koniem w stajni. To jego dwie miłości. Można by pomyśleć,

że to stare, zakichane konisko to człowiek, tak wkoło niego chodzi. Pani

jeszcze nie wstała, nie?

Heather potrząsnęła głową.

– Jeszcze spala, kiedy wychodziłam.

– Pani zawsze późno wstaje, ale dziś chciała zejść na dół razem z

panienką. Tylko pewnie nie spodziewała się, że panienka tak wcześnie

wstanie, szczególnie po podróży. Ale co tam, panienka może pójść ze

mną, jeśli chce.

Heather rada była jej pogodnemu towarzystwu i razem podążyły w

kierunku kuchennego wejścia. Drzwi były otwarte. Z sieni o kamiennej

posadzce prowadziły w dół schody do piwnicy. Po drugiej stronie

zobaczyła duże pomieszczenie, także z kamienną podłogą, wyglądające na

pralnię. W długiej wnęce po prawej stronie korytarza umieszczono szereg

wieszaków. Lucy zatrzymała się, by przebrać się w fartuch. Wisiało tam

parę marynarek i płaszczy nieprzemakalnych, na podłodze stała niemal

kolekcja butów i kapci. Większość tych rzeczy była męska,

prawdopodobnie należały więc do Adama. Heather miała niejasne

przeczucie, że to on był człowiekiem, którego spotkała w ogrodzie.

Weszły do kuchni. Heather usłyszała nad głową dźwięk dzwonka, tego

samego, który wczoraj tak zaniepokoił panią Lawrence.

Lucy zauważyła jej zdziwienie.

– Jedyne przejście przez dom idzie tędy, przez kuchnię. Te drzwi tam

są do holu. Pan Adam używa tylko tego wejścia, bo jego stajnia jest z tyłu,

ogród też. A jak pogoda jest zła, to siedzi w warsztacie na dole, w piwnicy.

background image

– Przerwała na moment. – Na początku trzeba się do niego przyzwyczaić.

Chodzi cicho jak kot, a tak to chociaż wiadomo, że wchodzi albo

wychodzi.

A więc to jednak był Adam, tam w ogrodzie. Rzeczywiście, wcale nie

słyszała, kiedy zaszedł ją od tyłu.

Rozejrzała się po kuchni. Była ona duża, dobrze urządzona, z

kredensem i szafkami kuchennymi wzdłuż ścian i długim, wyszorowanym

stołem na środku.

Lucy zaczęła już się kręcić; zapaliła małą maszynkę spirytusową,

napełniła czajnik wodą. Heather zapytała, czy mogłaby w czymś pomóc.

– Jeśli panienka chce, to może nakryć do stołu. Im wcześniej się

wszystkiego nauczy, tym prędzej poczuje się tu jak w domu. Obrusy są w

tamtej szufladzie.

Heather nakrywała stół kuchenny obrusem, a Lucy mówiła dalej:

– Tu tylko dwa nakrycia. Pan Adam jada tutaj, odkąd pani nie schodzi

na śniadanie. Ja jem z nim, bo jak wyjeżdżam z domu, to jest za wcześnie,

teraz dopiero głodnieję. Zawsze przywożę panu Adamowi gazetę. Co

prawda, zawsze z poprzedniego dnia, ale on bardzo lubi czytać przy

śniadaniu.

– Teraz niech panienka nakryje w małym salonie – rzekła, gdy Heather

skończyła. – Pani powiedziała, że zejdzie. Pewno i tak nie będzie jeść, ale

śniadanie może na nią czekać.

– To może ja zjem tu, w kuchni? – zaproponowała Heather. – Sprawię

ci mniej kłopotu.

– O to niech panienkę głowa nie boli. Pani by się to nie podobało.

background image

Wczoraj kazała umieścić panienkę w małym salonie, jeśli panienka

wstanie wcześniej. To ten mały pokój w lewo, jak wejdzie się do holu.

Heather wzięła obrus i wyszła. Na myśl o tym, że miałaby jeść przy

jednym stole z Adamem, świdrującym ją swym niesamowitym

spojrzeniem, przeszedł ją dreszcz.

– Dzięki za pomoc – odezwała się Lucy, gdy Heather wróciła do

kuchni. – Nie ma już nic więcej do roboty. Teraz może panienka poczekać

w małym salonie. Przyniosę śniadanie, jak będzie gotowe.

Wkrótce potem, kiedy już siedziała w małym salonie, usłyszała

dzwonek w kuchni – to Adam przyszedł na śniadanie.

Pani Lawrence nie zeszła jednak, więc Heather jadła sama. Cały czas

myślała o spotkaniu z Adamem. Jego zachowanie nie mogło być chyba

bardziej nieprzyjazne. Martwiło ją to. Gdy skończyła jeść, chciała odnieść

naczynia do kuchni, ale wahała się, wiedząc, że on wciąż jeszcze może

tam być.

Dzwonek odezwał się wreszcie, lecz nie zdążyła nawet zebrać naczyń,

gdy w chwilę potem weszła pani Lawrence. Wyglądała na poruszoną

czymś.

– To fatalny początek, i to z mojej winy. Nie pomyślałam, niestety, że

możesz tak wcześnie wstać. Nie przewidziałam też, że ja z kolei wstanę

tak późno. Zaspałam, bo położyłam się dopiero o świcie. – Była blada, ale

mimo wzburzenia i nieprzespanej nocy, elegancka i dostojna jak dnia

poprzedniego. – Adam powiedział mi, że byłaś w jego ogrodzie.

– Tak, podziwiałam róże. Nie wiedziałam, że to jego ogród.

– Skąd mogłaś wiedzieć? Powinnam była ci powiedzieć, ale byłaś

zmęczona i myślałam, że lepiej będzie pozwolić ci się położyć. Och, moje

background image

drogie dziecko, stało się dokładnie to, czego chciałam uniknąć.

Odsunęła krzesło od stołu i usiadła, dając dziewczynie znak, by usiadła

obok.

– Chciałam być przy waszym spotkaniu. Myślę, że Adamn może czuć

się dotknięty tym, że tu jesteś. Z czasem, mam nadzieję, przywyknie do

ciebie, tak jak to było z Lucy. On nie znosi obcych i gniewają go wszelkie

ingerencje w jego prywatność. Dlatego obawiam się, że najgorsze, co

mogłaś zrobić, to pójść do jego ogrodu bez zaproszenia. Ale to nie twoja

wina. Powinnam była cię uprzedzić. – Patrzyła pochmurnie. – Taak... to

zły początek, niestety. Ale z tobą, skoro masz tu mieszkać, i tak byłoby

trudniej niż z Lucy. Cóż, najlepsze, co możesz zrobić teraz, to unikać go

na tyle, na ile będzie to możliwe. Przynajmniej na razie. Zgadzasz się?

– Tak, oczywiście.

– Kiedyś przywykniesz do porządków panujących w tym domu. Nie

sądzę, by to było trudne. Widzisz, moje dziecko, jeśli jednak twoja

obecność będzie Adama zbytnio niepokoić, to obawiam się, że nie

będziesz mogła tu zostać. – Spojrzała na zasmuconą twarz Heather,

przechyliła się w jej stronę i poklepała po dłoni. – Ale nie pozwól, by ten

dzisiejszy incydent tak cię gnębił. Co się stało, to się nie odstanie, nic na to

nie poradzimy. Teraz musimy być bardzo ostrożne, by nic takiego się nie

powtórzyło. – Wstała. – A teraz chodź. Wyjaśnię ci, na czym będą polegać

twoje obowiązki.

Odprowadziła ją po domu. Na koniec wróciły do kuchni.

– Sama gotuję – rzekła starsza pani. – Z wyjątkiem śniadań, które

przygotowuje Lucy. Chcę, byś ty to robiła w przyszłości. Z początku

będziemy pracować razem, ale śniadania nadal pozostawimy Lucy. Poza

background image

tym, chcę byś sporządzała listę produktów, których będziemy

potrzebować. Według niej będę robić zakupy we wsi – Adam mnie

zawozi, gdy to konieczne.

Przejrzały wszystkie szafki i szuflady, by Heather zorientowała się,

gdzie czego szukać. Potem pani Lawrence pokazała jej, jak działa

maszynka spirytusowa i piec kuchenny.

– Ten duży piec cały czas trzymamy nagrzany, bo wciąż jest używany,

z wyjątkiem takich upalnych dni jak dziś. Wkrótce przywykniesz do niego,

jest doskonały do wypieków.

Piec zajmował większą część jednej z krótszych ścian. Był doskonale

wypolerowany i otoczony kratką ochronną. Po obu jego stronach stały dwa

wiklinowe fotele. Heather wyobraziła sobie kuchnię w zimie: Adam

czytający gazetę w jednym z foteli, Lucy siedząca z filiżanką herbaty w

drugim.

Zastanawiała się, czy to możliwe, aby i ona w przyszłości tak spędzała

czas z Adamem.

Nie widziała go więcej tego ranka. Przy lunchu też się nie widzieli,

gdyż jadł z matką w ogrodzie, a ona z Lucy w kuchni.

– Pani dobrze służy świeże powietrze i słońce w takie ciepłe dni –

powiedziała Lucy. – A dla pana Adama to nie ma większego szczęścia niż

mieć ją przy sobie. Siedzą razem w altanie i patrzą na ptaki. Pan Adam jest

bardzo dumny z ogrodu, wszystko sam urządził. Musi naprawdę kogoś

lubić, jeśli go tam zaprasza. To samo z dwukółką. Ciągle nią jeździ po

okolicy. I ciągle sam. Tylko mnie czasem odwozi do domu, znaczy, że

mnie lubi.

Heather była ciekawa reakcji Lucy, gdyby ta dowiedziała się, że ona

background image

poszła do ogrodu nie zaproszona. Postanowiła jednak nie mówić jej o tym

i raczej o wszystkim zapomnieć, jak radziła pani Lawrence.

– Pan Adam to spokojna dusza – ciągnęła Lucy. – Nigdy nie nudzi mu

się własne towarzystwo. A pan Robert jest całkiem inny. Diabeł wcielony,

mówię panience, chwili na miejscu nie usiedzi. Od razu było widać, że tu

dla niego za cicho.

– To dlatego tu nie mieszka? Lucy wzruszyła ramionami.

– Ma pracę w Plymouth i za daleko by mu było dojeżdżać codziennie.

Ale kiedyś przyjeżdżał co sobota. – Nachyliła się w kierunku Heather i

ściszyła głos, mimo że były same w kuchni. – A tak między nami, to mnie

się zdaje, że tu chodzi o co innego. Zawsze, gdy pan Robert bywał w

domu, coś było nie tak. Od razu było widać, że jak przyjeżdża, to się coś

zmienia. I ostatnim razem to wyjechał w takim pośpiechu, że... mówię

panience, przed świtem, a więc to znaczy, że wcale nie zamierzał. I już nie

wrócił od wtedy. Pani to nawet o nim nie wspomina, sama panienka

zobaczy.

Wstała ze śmiechem.

– Alem się rozgadała. W domu mówią, że mój język pracuje więcej niż

cała reszta. To prawda, lubię sobie pogadać, ale leń to ze mnie też nie jest.

Nie umiem usiedzieć na miejscu. No, a teraz trza przynieść naczynia z

ogrodu.

Dzień się miał ku końcowi i Heather z obawą myślała o kolacji, kiedy

to Lucy już nie będzie i zostaną tylko we troje. Czy pani Lawrence i Adam

będą jedli w dużej jadalni, którą widziała dziś rano, czy zaproszą ją do

siebie? Nie mogła sobie wyobrazić tego, że siedzą w trójkę na końcu

długiego stołu.

background image

Na szczęście, gdy przygotowywały kolację, pani Lawrence oznajmiła:

– Zjem u siebie, Heather, a Adam będzie mi towarzyszył. Często tak

robimy ostatnio, gdyż wieczorami jestem bardzo zmęczona. Lucy przed

wyjściem przyniesie nam posiłek na górę. Będziesz więc jadła sama. Przez

resztę wieczoru też będziesz musiała zadowolić się jedynie własnym

towarzystwem. Cóż, obawiam się, że tak będzie najczęściej...

Gdy Lucy odjechała, Heather sama usiadła do kolacji. Jadła nie

śpiesząc się. Myślała o wydarzeniach minionego dnia. Mimo, że pani

Lawrence niewiele mówiła poza tym, czego się od niej oczekuje, to

dziewczyna czuła, że podoba się starszej pani, nawet zważywszy fatalny

poranek. Wciąż jednak była podenerwowana i niespokojna; nie czuła się tu

jeszcze swobodnie.

Chcąc nie chcąc, część dnia musiała spędzić bezczynnie. Nic nie było

do zrobienia. Nie wiedziała, co ma ze sobą począć, wydawało jej się, że na

pewno znalazłaby się jeszcze jakaś praca w kuchni. Była jednak pewna, że

to się zmieni, gdy odnajdzie swoje miejsce w tym domu.

Zebrała naczynia i zaczęła zmywać. Zdała sobie sprawę, że mimo

wszystko czuje się lepiej niż wczoraj, bo wie przynajmniej, na czym

polegają jej obowiązki.

Chowała naczynia, gdy wtem przez ramię dostrzegła Adama. Jego

zjawienie się było tak nieoczekiwane, że serce stanęło jej w gardle z

przerażenia. „Powinien mieć dzwonki przy butach – pomyślała złośliwie.

– Takie, jak ten nad drzwiami w kuchni”. Nie usłyszała go, bo hałasowała

naczyniami.

Stał nieruchomo w wejściu, trzymając tacę w dłoniach. Nie poruszył

się, gdy Heather zwróciła się w jego stronę. Patrzył na nią swym zimnym

background image

wzrokiem. Z trudem opanowała zdenerwowanie. Uśmiechnęła się

nieśmiało, ruszając w jego kierunku, by odebrać tacę. Oddał ją bez słowa.

Opróżniła tacę z naczyń i zaczęła zmywać, nie odważywszy się odwrócić,

by sprawdzić, czy on tam jeszcze stoi i wpatruje się i w nią. Gdyby się

obejrzała, dostrzegłaby z ulgą, iż odszedł.

Jak długo to będzie trwało, zanim się odezwie czy chociaż uśmiechnie

do niej? Początkowo zastanawiała się na – I wet, czy Adam w ogóle mówi.

Później słyszała jednak, że rozmawia nieco gardłowym głosem z matką.

Odbierając od niego tacę, zauważyła, że jego dłonie są silne, a ramiona

muskularne. Miał ciało prawidłowo zbudowanego mężczyzny, ale krótkie

nogi sprawiały, iż był jedynie wzrostu Heather. Na głowie nosił małą

czapeczkę. Częściowo za sprawą tej czapeczki i niskiego wzrostu, a

częściowo z tego powodu, że się garbił i głowę miał umieszczoną między

wystającymi ramionami, sprawiał wrażenie karła. Uznałaby go za dużo

starszego, tak jak za pierwszym razem w ogrodzie, gdyby nie wiedziała od

ciotki, w jakim jest wieku.

Po wysprzątaniu kuchni nie miała już nic więcej do zrobienia,

postanowiła więc zajrzeć do biblioteki, w której była dziś rano z panią

Lawrence, i poszperać w książkach. Uświadomiła sobie jednak, iż może

tam być Adam, toteż zdecydowała się poczytać u siebie przy otwartym

oknie.

Była na szczycie schodów, gdy spostrzegła, że drzwi do sypialni pani

Lawrence są uchylone i usłyszała, że Adam życzy matce dobrej' nocy.

Instynktownie przyspieszyła kroku, domyślając się, iż za moment opuści

pokój. Była już na końcu korytarza, gdy poczuła na sobie jego kłujące

spojrzenie. Z całych sił powstrzymała chęć odwrócenia się i dopiero

background image

wchodząc do pokoju, rzuciła szybkie spojrzenie w jego kierunku. Stał

nieruchomo pod drzwiami matki i obserwował ją.

Szybko zamknęła za sobą drzwi i z westchnieniem ulgi oparła się o nie.

Wzdrygnęła się. Jego zachowanie przyprawiało ją o dreszcz grozy. Czuła

kropelki potu na czole.

Nie mogła pozwolić, by Adam, za każdym razem gdy go widzi,

wyprowadzał ją z równowagi. Gdyby zyskała jego przychylność, mogłaby

być szczęśliwa w tym domu. Ale czy to w ogóle było możliwe? Tak

bardzo pragnęła tu zostać. Wszystko, co mogła zrobić, to mieć nadzieję, że

on z czasem zaakceptuje jej obecność i że, jeśli będzie się zajmowała

wyłącznie swoimi sprawami, nie obrazi go ponownie.

Wieczorny chłód i widok wrzosowisk w świetle zachodzącego słońca

powoli ją uspokajał.

background image

3

Dom na skraju wrzosowisk był rzeczywiście zupełnie odosobniony.

Jedyną nicią łączącą go ze światem, a zarazem jedyną skrą życia w

samotnej egzystencji Heather była Lucy. Gdy odjeżdżała co wieczór, w

domu zapadała cisza, cisza niczym nie zmącona, niemalże namacalna,

zwiastująca jednak czyjąś obecność. Heather przyłapywała się nieraz na

nieświadomym wyciszaniu swoich kroków. Tylko do kuchni i do

własnego pokoju wchodziła pewnie. Drzwi do biblioteki, która przyciągała

ją najbardziej, otwierała z zapartym tchem. Lecz nie to było

najuciążliwsze. Szczególnie doskwierała jej pustka wielkiego domu. Po

latach spędzonych w londyńskim hałasie i tłoku, czuła się tu niby w

świątyni, bała się głębiej odetchnąć. Tylko w swoim pokoju była

całkowicie rozluźniona, bo tylko tam nie musiała obawiać się obecności

Adama.

Jej plan dnia opierał się na jednym, podstawowym założeniu: jak

najmniej spotkań z Adamem. Robiła wszystko, by ich liczbę ograniczyć do

niezbędnego minimum. Jego obecność oznaczała dla niej niepokój i

niemalże strach. Przeszywał ją mrocznym spojrzeniem, w którym

dostrzegała jedynie wrogość i niechęć. Jego stałe skradanie wyprowadzało

ją z równowagi.

Zarówno w domu, jak i na zewnątrz, używał wyłącznie obuwia na

miękkiej podeszwie. Ale nie to sprawiało, że potrafił nadchodzić

niepostrzeżenie. Chodził w specyficzny, koci sposób, stawiając ostrożnie

stopy. Trudno było oprzeć się wrażeniu, iż jest dużo starszy niż w

rzeczywistości. Heather zaskoczona była jego młodzieńczym wyglądem

background image

podczas rozmów z matką. Twarz wypogadzała mu się, a kiedy się śmiał,

miała wygląd wręcz chłopięcy.

Większość czasu spędzał przy pracy w ogrodzie lub w obejściu. Do

ogrodu nie zbliżała się, lecz czasami widywała go w pobliżu domu.

Niezmiennie to on jako pierwszy dostrzegał Heather i nim zdążyła zdać

sobie sprawę ze spotkania, przerywał pracę i stojąc nieruchomo

obserwował ją. Uśmiechała się wtedy i odchodziła, domyślając się, iż

odprowadza ją wzrokiem. Nigdy nie odpowiedział na uśmiech, nie

odezwał się też ani nie uczynił żadnego przyjaznego gestu.

Dni biegły regularnym rytmem. Pani Lawrence zazwyczaj późno

schodziła na dół. Popołudnia spędzała z Adamem w ogrodzie, siadywała w

altanie lub w fotelu na trawniku i rozmawiała z synem, gdy on pracował.

Potem jedli razem lunch w ogrodzie, a po południu, kiedy Adam wracał do

pracy lub wyjeżdżał na przejażdżkę, ona szła do domu. Lubiła usiąść

wtedy w salonie przy otwartym oknie w towarzystwie swojej nowej

pomocy. Czasami wyszywała i uczyła dziewczynę rozmaitych haftów.

Często miewała bóle głowy, kładła się wówczas na sofie, a Heather

czytała jej głośno.

Późnym popołudniem wracał Adam, by zjeść z matką podwieczorek.

Gdy tylko słyszała dzwonek u drzwi w kuchni, natychmiast podrywała się

z sofy, nigdy nie przyznając się przed synem do migreny. Heather

opuszczała ją wtedy. Kolację, tak jak pierwszego dnia, pani Lawrence

jadała z synem u siebie na górze. Wyglądało na to, że tych dwoje nie widzi

świata poza sobą. Z wyjątkiem sytuacji, gdy wyjazd do wsi był konieczny,

unikali innego towarzystwa.

Z biegiem czasu Heather stawała się coraz bardziej pożyteczna; matka

background image

Adama zdawała się na nią w coraz większym stopniu. Częstsze teraz

wspólne popołudnia w salonie powoli zbliżały je do siebie. Minął dawny

lęk Heather przed panią Lawrence. Dziewczyna spostrzegła, iż w jej

towarzystwie starsza pani jest całkowicie naturalna: pogodna lub

przygnębiona, rozmowna lub milcząca – zależnie od humoru i

samopoczucia. Heather nauczyła się dostosowywać do jej nastrojów.

Inaczej w obecności syna. Wtedy pani Lawrence zawsze była taka sama –

z pozoru pogodna i beztroska, wewnątrz jednak spięta i podenerwowana.

Pod maską wesołości starała się ukryć przed nim swoje kłopoty ze

zdrowiem.

Pewnego dnia, gdy leżała na sofie z zamkniętymi oczyma, Heather

uderzyła jej niezwykła bladość. Wstała i zapytała z niepokojem:

– Może powinnam już sobie pójść? Nie chciałabym zakłócić pani

wypoczynku...

– Ależ nie, moja droga. Dobrze jest mieć cię przy sobie, nawet jeśli nie

rozmawiamy. Teraz dopiero, gdy tak mało wychodzę, odczuwam pustkę

tego domu. Przejażdżki dwukółką z Adamem stały się dla mnie zbyt

uciążliwe, męczy mnie bardzo ta jego szaleńcza jazda po okolicznych

wertepach. Ale przecież nie mogę mu tego powiedzieć... Wykręcam się

zajęciami w domu, mówię, że osobie w moim wieku nie przystoi telepać

się ciągle po okolicy. Biedny Adam! Tak go martwi moje zdrowie...

Chociaż przy tobie nie muszę udawać. – Otworzyła oczy i uśmiechnęła się

do dziewczyny. – Jesteś mi bardzo pomocna, moja droga. Bardziej, niż

oczekiwałam. Nie chciałabym cię teraz utracić.

Po chwili spoważniała. Jej oczy wyrażały zatroskanie.

– Obserwuję zachowanie Adama wobec ciebie. Cóż, wiem, że nadal nie

background image

jest ci życzliwy, ale przynajmniej zaakceptował twoją obecność tutaj.

Zobaczymy, z czasem stanie się na pewno bardziej przyjazny. Twoje życie

odmieni się, kiedy poznasz go lepiej. Czy nadal tak gorąco pragniesz tu

zostać?

– Och, tak. Szczególnie teraz, gdy jestem pani choć trochę przydatna. A

jeśli chodzi o Adama, to proszę się nie martwić, ostatecznie widujemy się

przecież tak mało. Poza tym parę razy wydawało mi się nawet, że jest w

stosunku do mnie nieco życzliwszy.

Istotnie. Z upływem czasu zdobywała sobie jego sympatię. Pewnego

razu obserwował ją, kiedy układała bukiet w holu. Na jego twarzy nie było

już dotychczasowej nieżyczliwości. Potem zaczął przynosić do kuchni

świeżo ścięte róże i kłaść obok niej, gdy pracowała. Robił to zawsze z tym

samym nieśmiałym półuśmiechem, którym obdarzył ją za pierwszym

razem. Potem widywała go, jak podziwiał ułożone przez nią bukiety, które

ustawiała w całym domu.

Stopniowo zaczęła wyręczać Lucy w wykonywaniu czynności, których

do tej pory unikała ze względu na Adama. Teraz to ona podawała

podwieczorek w salonie dla pani Lawrence i jej syna. Przejęła też

przygotowywanie kolacji, tak że Lucy mogła wcześniej wracać do domu.

Łatwo nawiązana przyjaźń między dziewczętami pogłębiła się, choć Lucy

niezmiennie traktowała Heather z respektem. Nigdy nie ustawała w

pytaniach o Londyn, rewanżując się wiejskimi plotkami.

– Pan Robert to często przyjeżdżał do wsi – powiedziała kiedyś. – On

lubi towarzystwo, nigdy nie opuścił zabawy we wsi. A jak świetnie

tańczy... mówię panience. Szkoda, że go tu nie ma, panienka by się tak nie

nudziła.

background image

Heather nie narzekała jednak. Świetnie sobie radziła z obowiązkami

domowymi i miała mnóstwo czasu dla siebie. Chodziła na długie spacery,

poznając okolicę. Ulubionym miejscem jej przechadzek stały się brzegi

rzeki, potrafiła godzinami wędrować wzdłuż nich, wsłuchując się w szum i

bulgotanie wody.

Kiedyś, gdy siedziała tam gdzie pierwszego dnia, na swym ulubionym

głazie pośród kłębiącej się wody, spostrzegła Adama stojącego na brzegu.

Przypatrywał się jej jak zwykle. Zamachała do niego przyjaźnie, a on

odpowiedział wolnym, nieśmiałym ruchem. Uśmiechnęła się uradowana

jego wzrastającą przychylnością. Potem odwrócił się i odszedł. Więc on

też tu przychodził. Ciekawa była, jak daleko docierał brzegiem, ona nigdy

nie doszła dalej niż do punktu, w którym teraz siedziała. Nie potrafiła

oprzeć się czarowi ulubionego miejsca.

Nazajutrz pani Lawrence oznajmiła, iż musi pojechać do wsi.

– Tak wiele zakupów trzeba zrobić. Zdaje się, że zbyt długo to

odkładałam. Och! Przeraża mnie podróż dwukółką.

– Czy to rzeczywiście konieczne? Czy nie mógłby załatwić tego Adam,

gdyby dała mu pani listę potrzebnych rzeczy?

– Och, nie. Nie mogłabym go o to prosić. Nie ma nic przeciwko

czekaniu na mnie w dwukółce, lecz chodzenie po wsi to co innego.

Siedząc niczym się nie wyróżnia, ale gdy chodzi... Boję się o niego. Nie,

nie dlatego, że ktoś mógłby go skrzywdzić, ale ludzie będą się

przyglądać... On jest przeczulony na punkcie ludzkiej ciekawości.

– Lucy nie mogłaby z nim pojechać?

– Tak, masz rację, nie pomyślałam o tym. Zgodzę się na wszystko,

byleby tylko nie jechać. – Westchnęła. – A on tak lubi mnie wozić...

background image

– Pewna jestem, że Adam zrezygnowałby z proponowania przejażdżek,

gdyby tylko wiedział, jak ciężko pani je znosi.

– Cóż, zobaczę, jak będę się czuła po lunchu.

Po południu starsza pani stwierdziła jednak, iż nie może jechać.

Heather przekonała ją ostatecznie, by wysłała Lucy.

– Najlepiej zapytam pana Adama, kiedy chce jechać – powiedziała

Lucy, gdy Heather oznajmiła jej o tym.

Po pewnym czasie wróciła i rzekła z udanym zniechęceniem:

– Pani wysyła mnie, a pan Adam to tylko z panienką chce jechać.

Heather otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, a Lucy uśmiechnęła się.

– Ja nie żartuję, panienko. Za kilka minut będzie gotowy.

Na myśl o jeździe sam na sam z Adamem wrócił jej dawny niepokój. Z

drugiej strony jednak, zadowolona była, że wolał jechać z nią. O ile

wszystko pójdzie dobrze, będzie mogła jeździć częściej po zakupy i

oszczędzić matce Adama uciążliwych podróży.

Obserwował w milczeniu, jak wspina się na siedzenie obok niego. Nie

odzywał się także w drodze do wsi. Na miejscu czekał na Heather przed

sklepem. Sprzedawca wyniósł za nią pakunki i gdy układał je na

dwukółce, zagadnął Adama. „To prawda, co powiedziała pani Lawrence –

pomyślała Heather. – Siedząc tam, wygląda na normalnego, wiejskiego

gentelmena”. Miał na głowie zwyczajną czapkę z daszkiem, zamiast tej

zrobionej na drutach; powoli i uprzejmie odpowiadał sprzedawcy. Patrząc

na jego śniadą twarz i błyszczące oczy, zdała sobie sprawę, że jest całkiem

przystojny. Nagle uchwycił jej spojrzenie i patrzył na nią przez moment z

dziwnym, nie znanym jej dotąd wyrazem oczu.

Sprzedawca skończył pakowanie i podał dłoń Heather, by pomóc jej

background image

wsiąść. Wieś opuścili kłusem, ale na skraju wrzosowisk Adam zwolnił

bieg konia do stępa. W świetle słonecznym okolica wyglądała przepięknie.

Wysoka trawa łagodnie uginała się od wiatru, powietrze wypełniał zapach

tawuły. Skowronek poderwał się z trawy i Heather, zachwycona jego

śpiewem, szukała go wzrokiem. Adam odwrócił się do niej. Uśmiechał się

łagodnie.

– Lubisz skowronki?

W odpowiedzi jedynie skinęła głową, czując nagłe onieśmielenie.

Przecież to był pierwszy raz, gdy odezwał się do niej.

Skowronek na nowo zniknął w trawie, a Adam, pokazując na dużego

ptaka szybującego w oddali, rzekł:

– Patrz, pustułka.

– Pustułka – powtórzyła za nim. – Nigdy jeszcze nie widziałam

pustułki. Świetnie znasz się na ptakach, ja rozpoznaję tylko gołębie i

wróble.

Nadal łagodnie się uśmiechał.

– Gołębie i wróble – powiedział, patrząc na nią. – Gołębie i wróble –

powtórzył raz jeszcze po chwili.

Nagle roześmiał się głośno i odwracając się w stronę drogi, zaciął

Rafię, pobudzając ją do galopu. Dwukółka zaczęła trząść się i

podskakiwać gwałtownie na kamienistej drodze. Heather przywarła

przerażona do siedzenia. Adam z niepohamowanym śmiechem ponaglał

konia do jeszcze szybszego biegu. Przypomniała sobie, co pani Lawrence

mówiła o jego szaleńczej jeździe. W ten sposób wyżywał się, dając , upust

emocjom, gdy opadała zasłona powściągliwości. Prawdopodobnie od tej

strony znała go jedynie matka.

background image

Dziewczyna wyobrażała sobie, jak z boku musi wyglądać ta ich

szaleńcza jazda przez spokojne wrzosowiska: koń z i rozwianą grzywą i

łbem wysuniętym do przodu, paczki przesuwające się i podskakujące,

Adam ożywiony jak nigdy, a ona sama, z włosami falującymi w pędzie,

kiwa się i trzęsie, ledwo utrzymując równowagę. Udzieliła jej się dzika

werwa Adama, nie wytrzymała i także zaczęła śmiać się w głos.

Adam odwrócił się do niej raptownie, przerywając na moment

szaleńczy śmiech. Przemknęło jej przez głowę, że przecież to wszystko

może się źle skończyć. Lecz on był zachwycony, że udzielił jej się jego

nastrój. Dalej ponaglał konia i pędzili wariacko przez wrzosowiska.

Zwolnił bieg dopiero przed podjazdem.

Zatrzymali się przy tylnym wyjściu. Adam, zeskoczywszy pośpiesznie

z siedzenia, obszedł pojazd, by pomóc wysiąść dziewczynie. Stanęła obok

niego, on spoglądał na nią nieśmiało. Teraz, ze spuszczoną głową,

wyglądał jak uczniak przyłapany na figlu. Wypakował pudła z zakupami i

wszedł do domu. Podążyła za nim. Policzki miała zaróżowione, a oczy

wciąż roziskrzone.

W kuchni była Lucy. Spoglądała to na Heather, to na Adama. Mrugnęła

porozumiewawczo za jego plecami.

– Zdobyła go panienka, nie ma co – odezwała się, gdy Adam wyszedł

odprowadzić dwukółkę. – Nic dziwnego, w końcu tacyście do siebie

podobni...

Heather przerwała rozpakowywanie zakupów i spojrzała zdziwiona.

– Panienka nieśmiała i delikatna, a on przecież taki sam. Chociaż jak

się zdenerwuje, to nie ma gorszego. Ale tam, to każdemu się zdarza.

Panienka to wszędzie sama, do wsi nigdy nie chodzi, on taki sam odludek.

background image

Nie to co ja. Chociaż i tak wiadomo, że każdemu lepiej, gdy ma z kim

pogadać. Jak to dobrze, że on w końcu polubił panienkę, pani się ucieszy.

Denerwowała się, jak powiedziałam, że pojechaliście razem. Lepiej niech

panienka pójdzie i powie, że wszystko dobrze.

Heather zdziwiło poruszenie pani Lawrence.

– Nie miałam pojęcia, że pojechałaś z Adamem. Dopiero Lucy mi

powiedziała. Czy wszystko w porządku, moja droga?

– O, tak! Podobało mi się i Adamowi chyba także. Starsza pani

spojrzała na nią badawczo.

– Tak, widać, że jesteś zadowolona. Lucy mówi, że to Adam

zaproponował, byś z nim jechała. Och, to wspaniale, że wszystko się

jednak ułożyło. Sama widzisz, moja droga, iż on cię lubi, tylko nie

okazywał tego. Ale bądź dalej ostrożna, bo byłoby straszne, gdyby znowu

coś się popsuło. – Przerwała gwałtownie. – Och nie, nie słuchaj mnie,

zaczynam zrzędzić. To przez to dzisiejsze osłabienie.

Ten wieczór Heather spędziła w bibliotece. Adam zazwyczaj

towarzyszył matce, lecz tym razem przyszedł tam. Otworzył drzwi i stanął

w nich. Zrobił to tak cicho, że gdyby Heather nie siedziała twarzą w

kierunku wejścia, nie zauważyłaby go. Patrzyła na niego uważnie. Oboje

ochłonęli i już z popołudniowego szaleństwa. Pod pachą trzymał

pokaźnych rozmiarów książkę i kiedy wszedł, uśmiechając się jak zwykle

nieśmiało, położył ją na stole.

Gdyby to było jeszcze wczoraj, wyszłaby bez zastanowienia, nie chcąc

wchodzić mu w drogę. Teraz wahała się. Jednak on, wskazując na książkę,

powiedział:

– To dla ciebie ją przyniosłem. Może cię zainteresuje. Możesz ją sobie

background image

przeczytać, jeśli chcesz.

Przekartkowała ją.

– Tak, oczywiście, że chciałabym ją przeczytać – odparła. Książka

pełna była kolorowych ilustracji ptaków.

– Mama podarowała mi ją wiele lat temu. Pokażę ci ptaki, które można

spotkać w okolicy, chcesz? Będziesz mogła sama je rozpoznawać.

Zestawił dwa krzesła przy stole i usiedli, pochylając się nad książką.

Nie okazywał jej już więcej dawnej niechęci, teraz rad był jej obecności

w domu na wrzosowisku. Po ptakach przyszła kolej na dzikie kwiaty i

drzewa. Uczył ją ich nazw, a podczas i częstych wspólnych wędrówek

pokazywał te, które rosły na i okolicznych polach i w lasach. Robił to z

widocznym zadowoleniem, a ona także niecierpliwie oczekiwała

kolejnych , wspólnych wędrówek.

Któregoś dnia zabrał ją w góry, dalej niż do tej pory chodziła, nad

szerokie, spokojne rozlewisko, w którym zbierały się ryby. U podstawy

rozlewiska rzeka zwężała się i w tym l miejscu brzegi połączone były

mostem, a raczej nie budzącą ' zaufania kładką, zbudowaną z nie

ociosanych pni. Na zdziwienie Heather Adam odpowiedział uśmiechem.

Robert i ja zbudowaliśmy to dawno temu – rzekł z młodzieńczą

chełpliwością. – To był pomysł Roberta, ale ja mu

!

pomagałem.

Zamyślił się, patrząc na most. Było to spojrzenie pełne smutku i

tęsknoty. Po chwili niecierpliwie machnął ręką, jakby chcąc rozproszyć złe

myśli, i wkroczył szybko na pnie. Stanął wpatrzony w wodę. Nie

przyłączyła się do niego; kładka była za wąska i nie miała poręczy.

Kiedy przyszli w to miejsce następnym razem, dziewczyna mogła

złapać się dwóch grubych lin, które Adam przeciągnął pomiędzy

background image

drzewami na przeciwnych brzegach. Stali teraz obok siebie na kładce,

patrząc w dół na śmigające w przejrzystej wodzie ryby.

– Robert i ja często tu kiedyś przychodziliśmy razem. – W jego głosie

zabrzmiała znów ta sama tęsknota. Odwrócił się do Heather z tym swoim

nieśmiałym uśmiechem. – Cieszę się, że i tobie się tu podoba.

Pani Lawrence z zadowoleniem obserwowała ich rosnącą przyjaźń.

– Adam przywiązał się do ciebie – stwierdziła któregoś popołudnia. – A

wydawało się już, że to całkiem nieprawdopodobne. Zmienił się od czasu,

gdy przyjechałaś. Teraz bardzo odpowiada mu twoje towarzystwo. Dzięki

temu już go tak nie martwi, że z nim nie jeżdżę. Poza tym, ty nareszcie

przestałaś być taka samotna. – Przerwała na moment, zamyślona. –

Śniadania wciąż jadasz sama, prawda? Nie widzę powodu, dla którego nie

miałabyś jadać z Adamem i Lucy. Nie sądzę, by on miał coś przeciwko

temu, pewnie nawet będzie zadowolony. Och, moja droga, byłaś tak

wyrozumiała dla niego... Sama widzisz, to było dobre rozwiązanie:

pozwolić mu powoli, stopniowo przywyknąć do ciebie. Obie jednak

wiemy, jak zmienny jest Adam, i chociaż wszystko wydaje się być w

najlepszym porządku, to dajmy mu jeszcze trochę czasu. Wybacz więc,

moja droga, że wciąż będę cię utrzymywać raczej z dala od niego.

Znów przerwała, zatopiona w myślach. Po chwili odezwała się

ponownie, cicho, raczej do siebie niż do Heather.

– Gdyby tylko Robert chciał mnie słuchać... ale on nigdy tego nie

robił...

Dziewczyna spojrzała na nią zaskoczona: to pierwszy raz, gdy pani

Lawrence wspomniała o Robercie, po raz pierwszy zdradziła się, że myśli

o nim.

background image

– Wiesz, że mam drugiego syna, Roberta? Mieszka w Plymouth. Tak

jest lepiej...

Jej oczy mówiły co innego; były pełne smutku, jak oczy Adama, gdy

wspominał brata. Czyżby jednak, mimo pozorów, nie byli szczęśliwi we

dwoje? Heather po raz pierwszy była ciekawa, jakim człowiekiem jest

Robert.

Pani Lawrence uśmiechnęła się słabo.

– Cóż, staję się marudna z wiekiem, ot co, za dużo czasu spędzam na

rozpamiętywaniu przeszłości... Poza tym... ty jesteś inna niż Robert, nic

takiego nie mogłoby się już wydarzyć...

4

To pogodne, szczęśliwe lato Heather wiele razy miała wspominać z

tęsknotą później, kiedy nadeszły niespokojne miesiące. Jej przyjaźń z

Adamem zacieśniła się. Dziewczyna rezygnowała z jego towarzystwa

jedynie wtedy, gdy był w towarzystwie matki. Zauważyła bowiem, iż jej

obecność w takich wypadkach wywołuje u pani Lawrence dziwny

niepokój. Nie rozumiała jego przyczyn, jako że Adam wydawał się już

całkiem zapomnieć o dawnych urazach. Bez sprzeciwu jednak zostawiała

ich samych, bo w żadnym razie nie chciała się narzucać.

Wiejskie życie odpowiadało jej. Większość wolnego czasu spędzała na

powietrzu, więc jej policzki nabrały koloru, a oczy rozbłysły nieznanym

dotąd blaskiem.

Lato powoli ustępowało jesieni, wszystko wokół zmieniało się. Drzewa

pożółkły, aleja i las na brzegu rzeki, dotychczas zielone, zaczęły się

wkrótce mienić czerwienią i złotem. Opadłe liście szeleściły pod stopami.

background image

Potem nadszedł tydzień ulewnych deszczy i nawet Adam większość

czasu spędzał w domu, pracując w warsztacie w piwnicy. Gdy Heather

wyszła po tej przymusowej przerwie na spacer, rzeka była wezbrana i

zmącona, a liście, których szelest tak lubiła, nasiąknięte wodą.

Wrzosowiska zmieniły jedynie barwę. Drżała z zimna, patrząc na nie z

okna. Jednak, w przeciwieństwie do Lucy i pani Lawrence, nie obawiała

się nadchodzącej zimy. Wciąż pociągała ją dzikość tego miejsca tracącego

teraz letnią łagodność. Wyobrażała sobie, że wkrótce aż po horyzont

będzie się tu rozciągać bezkresna, śnieżna pustynia, nie skalana ludzką

bytnością.

Matce Adama nie służyły jesienne chłody. Dni stawały się coraz

krótsze i starsza pani szybciej się męczyła. Heather wydawało się czasem,

że dostrzega na jej twarzy cierpienie. Kilkakrotnie proponowała

sprowadzenie lekarza, ale niezmiennie spotykała się z odmową.

Dziewczyna podejrzewała, iż pani Lawrence robi to ze względu na

Adama, nie chcąc go martwić. Ale być może bała się usłyszeć diagnozę

lekarza.

Heather przejęła w całości prowadzenie domu. Doskonale potrafiła już

przygotowywać posiłki odpowiednie dla delikatnego żołądka swojej

gospodyni, starając się jednocześnie zaspokoić wilczy apetyt Adama.

Teraz tylko ona jeździła z nim po zakupy.

Adam zawsze był czymś zajęty. Godziny spędzał na czyszczeniu i

polerowaniu dwukółki i uprzęży, na oporządzaniu konia. Zdarzało się, że

Heather towarzyszyła mu w stajni, rozmawiając z nim i przyglądając się

jego pracy. Miał wiele uczucia dla Rafii; przemawiał do niej podczas

czyszczenia. Zwierzę odwzajemniało jego miłość, rżąc radośnie i trącając

background image

go łbem.

– Mieliśmy trzy konie – wspomniał pewnego razu. – Robert z ojcem

jeździli wierzchem, a ja z mamą dwukółką. Zazwyczaj ja je oporządzałem.

Zawsze to lubiłem. – Przerwał ze zgrzebłem w dłoni. – Inaczej niż Robert

– rzekł raczej do siebie. – Mama ma rację, z Robertem jest inaczej.

Heather zapomniała o jego wcześniejszej antypatii. Teraz był

niezmiennie miły i łagodny w stosunku do niej. Tym bardziej była

zszokowana, zetknąwszy się ponownie z drugą stroną jego charakteru.

Stało się to podczas jednej z ich wspólnych wypraw do wioski.

Skończyła już zakupy i mieli właśnie odjeżdżać, gdy w pogoni za piłką

na drogę wybiegł mały chłopczyk. Widząc, iż toczy się ona w kierunku

konia, rzucił w nią trzymanym w dłoni kijem. Chybił jednak i upadł,

straciwszy równowagę, a kij uderzył w przednią nogę Rafii. Spłoszony

koń zerwał się gwałtownie. Heather krzyknęła w obawie o życie dziecka.

Adam uspokoił konia, ale mimo iż wiedział, że to był przypadek, twarz

zapłonęła mu gniewem. Wychylił się z dwukółki i zrugał chłopca

straszliwie. Ten, wystraszony, uciekł zapomniawszy o piłce. Heather była

zaskoczona gwałtownością wybuchu Adama. Zauważyła, że trzęsły mu się

ręce, gdy brał wodze. Podczas powrotnej drogi do domu nie odezwał się

do niej słowem, a twarz miał cały czas odwróconą. Także podczas

rozładowywania dwukółki uparcie unikał wzroku dziewczyny.

Wieczorem zamknął się w swoim pokoju, zaraz po tym, jak życzył

matce dobrej nocy. Wyraźnie unikał towarzystwa Heather. Sądziła, że dąsa

się na nią, tak jakby pokłócili się.

Nazajutrz przyszedł na śniadanie wciąż milczący, jednak gdy odezwała

się do niego, odpowiedział szybkim uśmiechem. Zrozumiała wtedy, że to

background image

nie złość kazała mu jej unikać, a wstyd za wczorajsze zachowanie.

Potem, gdy już odłożył gazetę i miał wyjść, zatrzymał się przy

drzwiach z wyraźnym wahaniem. Zrobił parę kroków w jej stronę i

powiedział:

– Czasem... to szybko wpadam w złość.

– Cóż, każdy się czasem denerwuje. – Uśmiechnęła się życzliwie.

– Ty nigdy się nie złościsz.

– Ależ tak. Są rzeczy, które i mnie złoszczą.

Powoli pokręcił głową bez przekonania. Wyszedł, nie odezwawszy się

więcej.

Nigdy nie mówił o zdrowiu matki, lecz Heather zauważyła, że gryzie

się tym coraz bardziej. Stopniowo, mimo iż wciąż był przyjazny, stawał

się bardziej milczący i zamyślony. Rzadziej go widywała. O ile pogoda na

to pozwalała, z niezmordowaną energią pracował w swoim ogrodzie,

jakby wysiłkiem fizycznym chciał zagłuszyć niepokój wewnętrzny.

Powiększał ogród na tyłach domu – wyrównywał teren pod trawnik,

wytyczał nowe ścieżki. Pracował pod jej oknem i ze swojego pokoju

widziała, jak odrzucał wielkie szufle ziemi pod ścianę, gdzie wiosną

zamierzał urządzić nowy kwietnik. Nadszedł wreszcie dzień, gdy pani

Lawrence czuła się zbyt źle, by wstać z łóżka.

– Powiem Adamowi, by sprowadził lekarza – zaproponowała Heather.

– Nonsens. Nie ma potrzeby niepokoić Adama ani wyciągać lekarza na

to bezludzie. To tylko lekka niestrawność, nic więcej. To minie, tylko

muszę trochę poleżeć.

Gdy po południu odwiedziła ją powtórnie, pani Lawrence

przekonywała, że czuje się już lepiej, lecz jeszcze pozostanie w łóżku.

background image

Dziewczynę bardzo to zmartwiło, bo zdawała sobie sprawę, że gdyby

wszystko było w porządku, starsza pani dawno by już wstała. Postanowiła,

że bez względu na jej sprzeciw należy wezwać lekarza.

Powiedziała o tym Lucy.

– Zawiadomię doktora, jak będę jechać do domu, jeśli panienka chce –

zaoferowała się. – Ale myślę sobie, że nie ma co panikować, to chyba nie

takie pilne. Lepiej niech przyjedzie jutro rano.

– Tak, chyba masz rację – zgodziła się Heather. – Nie chciałabym robić

niepotrzebnie zamieszania. Więc zawiadom go, a ja powiem pani. Nie

będzie zadowolona, ale cóż... uważam, że powinnyśmy.

Następnego ranka Lucy przyjechała ogromnie podekscytowana.

– Czy słyszała panienka nowinę?

– O niczym nie wiem, Lucy. Niby skąd miałabym wiedzieć? Co z

lekarzem? Przyjedzie?

Przez moment wydawało się, że Lucy jest zakłopotana.

– Lekarz, panienko?

– Tylko nie mów, że zapomniałaś zawiadomić lekarza... Lucy

wyglądała na urażoną.

– Oczywiście, że nie zapomniałam. Przyjedzie.

– Och, dzięki Bogu – odetchnęła Heather z ulgą. – A teraz, cóż to za

wiadomość tak cię rozpiera?

– Mówią, że uciekł więzień. – Lucy stała się znowu podekscytowana. –

Ci skazańcy są gotowi na wszystko. Albo to wiadomo, co takiemu strzeli

do głowy, zanim go złapią?... Założę się, że to dusiciel...

Odegrała pantomimę, udając, że jest duszona – wytrzeszczyła oczy, a

ręce zacisnęła sobie wokół szyi. Hearher wybuchnęła śmiechem.

background image

– Nie ma się co śmiać, panienko. Mnie to ciarki przechodzą, jak o tym

pomyślę. Nie chciałabym być na miejscu panienki dziś w nocy. Za nic. A

dokąd on ma niby pójść w poszukiwaniu jedzenia, jak nie tutaj? Poza tym,

przecież musi pozbyć się więziennych łachów... I nikt nie przyszedł was

ostrzec?

Heather potrząsnęła głową.

– Nie, pierwszy raz słyszę.

– On jest gdzieś w pobliżu, szukają go na wrzosowiskach. Uwinę się

dziś i wcześniej pojadę do domu, dobrze, panienko? Nie chcę wracać po

nocy... – I odeszła pośpiesznie, jakby dusiciel deptał jej już po piętach.

Nikt nie przyjechał po to, by potwierdzić opowiadanie Lucy, a

przybycie lekarza sprawiło, iż Heather szybko o wszystkim zapomniała.

Podczas wizyty Adam chodził nerwowo po pokoju. Odprowadzając

lekarza, dziewczyna wyczuła, że jest gdzieś w pobliżu i słucha.

– Trudno z całą pewnością orzec, co to jest. Rzeczywiście, ból może

być spowodowany ostrą niestrawnością, ale nie jestem pewien. Dobrze

byłoby, gdyby pojechała ze mną na jakiś czas do kliniki na obserwację,

lecz ona oczywiście nie chce się zgodzić. Cóż, zobaczymy, jak to się

rozwinie. Na razie zapisałem środki przeciwbólowe. Uśmierzą ból, o ile

znów się pojawi.

Chciała porozmawiać z Adamem i pocieszyć go. Widać było, że jest

przerażony chorobą matki. Nie znalazła go jednak w holu i nie pojawił się

więcej tego dnia.

Gdy zaciągała zasłony, by odgrodzić się od zapadającej ciemności i

nadać wnętrzu przyjemniejszy wygląd, po raz pierwszy poczuła się

przygnębiona i samotna. Wiatr porywał z podjazdu liście, z impetem

background image

uderzał w okna i wył niesamowicie w kominie. Widok szkieletów drzew,

czarnych na tle szarego nieba, przyprawiał o gęsią skórkę. Pomyślała, jak

dobrze byłoby móc teraz wyjrzeć na miejską ulicę, gęsto zabudowaną i

rzęsiście oświetloną światłem latarń...

Perspektywa spędzenia samotnie tego długiego wieczoru nie była zbyt

zachwycająca. Poza tym było coś jeszcze, coś, o czym przypomniała sobie

dopiero teraz. Tam, za oknem, w ciemnościach czaił się być może zbiegły

więzień, zdecydowany na wszystko... Zaczynała się bać.

Lucy odjechała wcześnie, pędząc na złamanie karku w dół podjazdu, by

zdążyć do wsi przed zmrokiem. Heather przypomniała sobie jej

pożegnalne słowa:

– Zamknijcie się dobrze. Ja tam, na waszym miejscu, to bym zostawiła

trochę jedzenia i jakieś ubranie na dworze. Na wszelki wypadek. Może go

i już złapali i dlatego nie przyszli was ostrzec, ale nigdy nic nie wiadomo.

No, to lecę, panienko. Mam nadzieję, że jutro zastanę was tu całych i

zdrowych.

Zajęła się przygotowywaniem kolacji, chcąc otrząsnąć się ze złych

myśli.

Po posiłku Adam nie zniósł tacy, jak to robił zazwyczaj, więc sama

poszła po nią na górę, chcąc się także upewnić, czy chorej niczego nie

potrzeba. Nie było odpowiedzi na pukanie do drzwi. Gdy weszła do

środka, okazało się, iż Adam już wyszedł od matki, a jego kolacja była

ledwo napoczęta – niewiele jadał przez ostatnie dwa dni. Pani Lawrence

spała, więc dziewczyna zabrała tacę i cicho wyszła z pokoju.

Po umyciu naczyń i wysprzątaniu kuchni została tam chwilę dłużej, nie

wiedząc, co ma zrobić. Odkąd przebywała w tym domu, nie pamiętała,

background image

żeby go kiedykolwiek zamykano. Jedynie drzwi zewnętrzne były

zamknięte na noc, a i to nie na klucz, ponieważ chodziło o ochronę przed

złą pogodą. Wahała się teraz, czy uczynić odstępstwo od tej reguły, Adam

zwykł był bowiem wychodzić do stajni po zmroku. Poza tym był jeszcze

problem lamp. Zazwyczaj ten, kto szedł spać ostatni, gasił je.

Poprzedniego wieczoru Adam nie zszedł na dół i tego dnia także nie

spodziewała się go tutaj. Nie mogła mieć jednak pewności, a za bardzo

bała się czekać na niego sama na dole. Pomyślała, że jeżeli pogasi lampy i

zarygluje drzwi, i Adam mimo wszystko zejdzie, to będzie wielce

zdziwiony tym, co zastanie. Był tak zmartwiony matką, że ani Heather, ani

Lucy nie wspominały mu nawet o zbiegu. Ostatecznie poszła na górę, nie

gasząc lamp i zostawiając drzwi nie zaryglowane.

W swoim pokoju poczuła się bezpieczniej i siedząc w łóżku zaczęła

czytać. Wiedziała, że nie zaśnie, dopóki nie będzie pewna, iż lampy są

pogaszone. Około dziesiątej otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz.

Lampy wciąż się paliły. Heather miała rozpuszczone włosy i jedynie

koszulę nocną na sobie, lecz przekonana, że Adam jest u siebie, narzuciła

tylko szlafrok i w kapciach zeszła na dół.

Gdy doszła do holu, cała drżała – częściowo z zimna, a częściowo ze

strachu. Tym razem była zdecydowana zaryglować drzwi bez względu na

to, co Adam sobie rano pomyśli. Drżącymi dłońmi zabezpieczyła

zasuwami frontowe i kuchenne drzwi i wygasiła lampy, zostawiając jedną,

by oświetlała jej drogę powrotną.

Wzięła ją teraz i zaczęła wchodzić po schodach. Wtem usłyszała

chrzęst kroków na podjeździe. Zamarła z przerażenia i nastawiła uszu.

Kroki zbliżyły się do drzwi i usłyszała odgłos szarpania za klamkę. Jeśliby

background image

zeszła chociaż pięć minut później, to ktokolwiek to był, znalazłby się w

środku. Dygotała tak silnie, że o mało nie upuściła lampy. Chwyciła ją

więc obiema dłońmi i wstrzymała oddech nasłuchując. Ponownie dał się

słyszeć odgłos kroków. Ten ktoś nie próbował nawet się skradać.

Obchodził dom.

Przestraszona, że mógł ją usłyszeć, podeszła do drzwi kuchni. Teraz

próbował dostać się do środka tylnym wejściem – wskazywał na to hałas

przy drzwiach. Potem znowu usłyszała kroki, najwyraźniej ten ktoś mijał

właśnie kuchenne okno. Nagle wszystko ucichło i nasłuchując u wejścia

do małego salonu, pomyślała, że mężczyzna musiał zejść ze ścieżki i pójść

przez ogród. Napięcie opadło. Odetchnęła z ulgą i oparła się o futrynę.

Naraz dobiegły ją jakieś odgłosy przy drugim oknie i zanim zdała sobie

sprawę z tego, co się dzieje, zasłona zafalowała pod wpływem wiatru z

otwartego okna. W panice upuściła lampę i rzuciła się do kominka,

chwytając ciężki pogrzebacz. Gdy się odwróciła, intruz niespiesznie

wchodził do środka.

Wpatrywała się w niego nie tyle zatrwożona, co zaskoczona. Nie

przypominał bowiem w niczym ściganego więźnia ani nie wyglądał też na

szaleńca, którego opisywała Lucy. Był młody, przystojny i elegancko

ubrany.

Teraz on z kolei stanął jak wryty. Potem, najwyraźniej szczerze

rozbawiony, postawił na ziemi małą torbę, którą miał ze sobą, podszedł do

Heather, wyjął z jej rąk pogrzebacz i odłożył na miejsce. Następnie

przyniósł lampę, którą dziewczyna tak nierozważnie upuściła i trzymając

ją w górze, odezwał się:

– A więc jesteś prawdziwa. Przez moment myślałem, że zbzikowałem.

background image

Kim jesteś? I co, u diabła, robisz tutaj?

Była zbyt zdumiona, by odpowiedzieć. Czuła, że czerwieni się pod jego

badawczym spojrzeniem i odsunęła się poza krąg światła. On tymczasem

odstawił lampę na stół i wróciwszy do okna, zamknął je i zaciągnął

zasłonę.

– Cóż, skoro nie chcesz powiedzieć, kim jesteś, powiedz mi coś innego.

Dlaczego cały dom jest tak pozamykany? Nie przypominam sobie, by

kiedykolwiek robiono tu coś takiego.

– To tylko na dzisiejszą noc. Rzeczywiście, zazwyczaj się tego nie robi.

Spostrzegła gniew na jego twarzy. Zapytał ostrym głosem:

– A dlaczego akurat dzisiaj? Czyżby Adam się mnie spodziewał?

Domyślił się, że musiałem się dowiedzieć o chorobie matki?

– Adam nie ma z tym nic wspólnego. Ty jesteś Robert, prawda? Kiedy

usłyszałam kroki na zewnątrz, pomyślałam, że to zbiegły więzień...

Znów wyglądał na rozbawionego.

– Tak, to wyjaśnia to wspaniałe powitanie... Ktoś uciekł z Princetown?

Nic nie słyszałem.

– Lucy mówiła...

– Ach, tak? – zapytał drwiącym tonem. – W takim razie to możliwe...

Lucy zawsze była świetna w tragediach. Poczekaj, już wiem: ty jesteś

dobrą wróżką i stoisz na straży zamku, zgadłem? Nie wątpię, że i tego

pogrzebacza użyłabyś w razie potrzeby...

– Przepraszam za to.

– Nie, to ja powinienem przeprosić ciebie. Musiałem napędzić ci

niezłego stracha. Przykro mi, ale nie miałem zielonego pojęcia, że tu

jesteś. Cała ta sytuacja wielce mnie intryguje. Gdzie jest Adam?

background image

– Chyba u siebie. Nie widziałam go cały wieczór. Bardzo się martwi o

matkę.

– Tak, wyobrażam sobie. Powinien był mnie zawiadomić. Spotkałem

kogoś z wioski, kto mi powiedział, że wzywano tu lekarza. Ciekawe, jak

późno bym się dowiedział, gdyby nie to przypadkowe spotkanie... – Stał,

patrząc na nią ze smutkiem w oczach. – Co z nią?

– Nie wiadomo. Lekarz nie potrafił powiedzieć nic konkretnego. Ona

twierdzi, że to nic poważnego.

– To zrozumiałe; nie chce straszyć Adama. Ale chyba musi być nie

najlepiej, skoro aż wezwała lekarza.

– Nie chciała go wzywać. Ja wymusiłam to na niej.

– O! Dobra jesteś, wróżko! To wcale nieźle, wymusić na mojej matce

coś, czego ona nie chce. Wiem coś o tym, bo przez całe lata próbowałem.

Pójdę się z nią zobaczyć – powiedział, zmierzając do >1rzwi. – Nie

znikniesz, kiedy mnie nie będzie, prawda? Jest wiele rzeczy, o które

chciałbym cię zapytać.

– Spała, gdy zaglądałam do niej ostatnim razem. Chyba nie będziesz jej

budził?

Odwrócił się w drzwiach, by spojrzeć na dziewczynę. Uśmiech wrócił

na jego twarz.

– Jesteś więc także strażą u łoża chorej?... Nie, nie obawiaj się, nie będę

jej budził Zajrzę tylko. To nie potrwa długo.

Heather pragnęła wrócić do łóżka, bo było jej zimno i cała się trzęsła,

odreagowując napięcia minionego wieczoru. Czuła się ogromnie

zmieszana. Nie pomyślała, że to Robert może wracać do domu. Och, jakże

głupio się zachowała... Opadła na fotel i podkurczyła nogi, by opanować

background image

ich drżenie. Czekała na jego powrót.

background image

5

Robert wrócił prawie natychmiast.

– Wciąż śpi. U Adama nie byłem, nie widać światła pod jego drzwiami.

Stanął na moment w wejściu, patrząc zamyślonym wzrokiem na

Heather, po czym wszedł powoli do środka i przysunął sobie krzesło do jej

fotela. Usiadł okrakiem, trzymając ręce na oparciu.

– Jak długo tu jesteś?

– Od prawie sześciu miesięcy. Zdziwił się.

– Ale matka chyba nie była już wtedy chora?

– W każdym razie nie na tyle, by musiała zostawać w łóżku i wzywać

lekarza. Właściwie, odkąd tu jestem, nigdy nie była całkiem zdrowa.

Jego dłonie zacisnęły się na oparciu. Wstał, odsuwając krzesło.

– Nigdy mi nie powiedziała... Powinna była mi powiedzieć. Czy

dlatego tu jesteś?

– Tak. Prowadzenie domu zbytnio ją męczy, nawet z pomocą Lucy.

Milczał przez chwilę, przyglądając się dziewczynie.

– Musiało jej być naprawdę ciężko, skoro sprowadziła cię na stałe, choć

z drugiej strony, to jest pierwsza rozsądna rzecz, jaką zrobiła od lat... –

Usiadł ponownie. – Dlaczego ty?

– Co masz na myśli?

– Dlaczego akurat na ciebie się zdecydowała? Wybacz, ale to raczej

osobliwy wybór. Jesteś taka młoda, to po pierwsze. W każdym razie,

chodzi mi o to, jak cię znalazła? Jesteś jakąś naszą krewną czy kimś

takim?

– Nie. Twoja matka i moja ciotka były bliskimi przyjaciółkami, zanim

background image

wyprowadziliście się z Londynu. Traf chciał, że pani Lawrence myślała

już od pewnego czasu o wzięciu gospodyni. Kiedy więc ciotka napisała jej

o śmierci mojej matki i o tym, że jestem zrozpaczona i chcę uciec z

Londynu... to podsunęło jej myśl, że mogłabym przyjechać tutaj na jakiś

czas.

Wolno pokręcił głową.

– Jakoś nadal nie chce mi się wierzyć, że wpadła na taki pomysł...

Chodź. – Wstał nagle. – Cała dygoczesz. Chodźmy do kuchni, tam jest

cieplej. Poza tym jestem głodny.

W kuchni otworzył drzwiczki od piecyka i wysunął szyber. Potem

powkładał drewno pomiędzy rozgrzane węgle i już po chwili rozbłysnął

ogień.

Przysunął jeden z plecionych foteli bliżej do pieca.

– Proszę – rzekł, gestem zapraszając, by usiadła.

– Mówiłeś, że jesteś głodny...

– Owszem, zjadłbym konia z kopytami, ale to nie twoje zmartwienie.

Poradzę sobie. Znam tę kuchnię nie gorzej od ciebie.

Heather stała niezdecydowana, lecz on siłą posadził ją w fotelu i

położył jej nogi na kracie ochronnej pieca.

– Tak lepiej – uśmiechnął się. – Tam nie będziesz mi przeszkadzać.

Gdy zagotowała się woda, zaparzył herbatę i podał jej filiżankę.

Przyglądał się przez chwilę, jak piła małymi łykami.

– Już cieplej?

Gorący napój i żar od ognia rozgrzały ją, tak że przestała się trząść. Na

pytanie odpowiedziała jedynie skinieniem, onieśmielona jego troską.

– To dobrze. Teraz coś zjemy.

background image

Przyglądała się, jak wyciągał jaja i boczek i sprawnie smażył

jajecznicę.

– Głodna? – spytał, patrząc na nią. Pokręciła odmownie głową.

– Ale ja nie jadam sam, nie masz więc wyjścia.

Podał jej talerz z jajecznicą i usiadł w drugim fotelu. Jedli w milczeniu.

– Dobre było – odezwał się, gdy skończył. – Od lunchu nic nie miałem

w ustach, a i spacerek ze wsi wyostrzył mi apetyt.

– Szedłeś na piechotę? Uśmiechnął się złośliwie.

– Zapomniałem, że z ciebie były mieszczuch. To wcale nie tak daleko,

a nie chciałem ciągnąć po nocy starego Mateusza. – Wstawił talerz do

zlewu. – Chociaż, gdybym przyjechał jak gentelmen, to pewnie i

powitanie byłoby inne...

– Tak, wtedy chyba nie wzięłabym cię za bandytę... Cóż, zdaje się, że

nieładnie postąpiłam.

– Nie, nieprawda. Wcale się nie dziwię, że się zdenerwowałaś w takich

okolicznościach. Musisz się tu czuć bardzo samotna. Ciekawym, jak długo

wytrzymasz.

– Mylisz się. Jestem tu szczęśliwa.

– Nie, w to to już nie wierzę. Jak ci się układa z moją matką?

– Od początku jest bardzo taktowna i miła dla mnie.

– A Adam?

– Cóż, muszę przyznać, że początkowo nie był zbyt przyjaźnie

nastawiony do mnie. W ogóle nie był zadowolony z pomysłu

sprowadzenia tu kogokolwiek do pomocy. Ale teraz już się to zmieniło.

Lubię go bardzo, spędzamy razem wiele czasu, więc nie jestem tu wcale

taka samotna, jak myślisz.

background image

Pokręcił z niedowierzaniem głową.

– Ten wieczór jest pełen niespodzianek... – Wstał. – Wybacz, że tak

długo cię tu trzymałem. Lepiej już idź i prześpij się trochę, z resztą pytań

poczekamy do jutra. A tego twojego zbiega możesz już mnie zostawić.

Wiesz – dodał, gdy powiedziała „dobranoc” – wieczór spędziłem dużo

przyjemniej, niż tego oczekiwałem.

Ten długi, napięty dzień wyczerpał ją. Spała głęboko i dłużej niż

zwykle. Obudziła się z poczuciem przyjemnego oczekiwania na

wydarzenia rozpoczynającego się dnia. Wiedząc, że codzienna rutyna

została naruszona przyjazdem Roberta, była mile podekscytowana. Mniej

też martwiła się o panią Lawrence. Czuła bowiem, iż Robert samą swoją

obecnością tutaj przyjmuje na siebie ciężar odpowiedzialności za dom.

Adam nigdy nie dawał jej takiego poczucia bezpieczeństwa... Aczkolwiek

przyjazd starszego brata mógł pociągnąć za sobą także i niekorzystne

skutki – mógł przecież zakłócić spokój tego domu. Nie zastanawiała się

jednak nad tym i na śniadanie zeszła w doskonałym humorze.

Adama już nie było, a Robert jeszcze nie wstał. Prawie natychmiast

pojawiła się Lucy.

– Dzień dobry, panienko. Dobrze panienka spała? Wczoraj było trochę

strachu, ale już po wszystkim. Złapali go, gdzieś tu, niedaleko, na

wrzosowiskach.

– To znaczy... że to nie była plotka?

– No pewnie, że nie. Ja na miejscu panienki to bym chyba umarła ze

strachu, przecież nic nie wiedzieliście, że go złapali. Pani tam na górze

chora, z pana Adama też ostatnio mało pożytku... Nie bała się panienka?

– Miałam towarzystwo, Lucy. Robert przyjechał w nocy. Lucy ze

background image

zdumienia aż otworzyła usta.

– Pan Robert? Wielkie nieba, a ja nic nie wiem. Pani go nie oczekiwała,

prawda?

– Nie, przyjechał bez uprzedzenia. Było już całkiem późno, jak tu

dotarł, bo szedł pieszo z wioski.

Lucy twierdząco pokiwała głową.

– To dlatego nic nie wiedziałam. Mateusz by mi powiedział.

– Pani Lawrence już spała, gdy przyjechał. Przypadkowo spotkał kogoś

z wioski i dowiedział się o jej chorobie. Bardzo się martwi o nią.

– Żeby jej tylko nie zdenerwował teraz, kiedy z nią tak źle.

– Na pewno nie będzie. Wydaje mi się całkiem miły. Lucy zaśmiała się

krótko.

– O tak! On potrafi być miły, ma podejście do kobiet, nie ma co. Jest

naprawdę przystojny, no nie?

Zanim Heather zdążyła odpowiedzieć, wszedł Robert.

– Dzień dobry, moje panie – powiedział pogodnie. – Ale z was ranne

ptaszki: wy dwie już w pracy, a i Adama już nie ma. On zawsze wstawał

przed świtem.

– Jest pewno w stajni – odparła Lucy. – Ale niezadługo przyjdzie na

śniadanie. Nie spodziewałam się, że pana zobaczę dzisiaj. – Uśmiechnęła

się do niego zalotnie. – Miło pana znów widzieć, nie powiem...

– Mnie także miło, Lucy – odrzekł. Objął ją i uścisnął. – Stęskniłem się

za tobą.

– Och, niech mnie pan puści – powiedziała Lucy ze śmiechem,

oswobadzając się. – Kto by tam wierzył w to, co pan mówi.

Stał teraz, patrząc na Heather.

background image

– Wcale nie jesteś dzieckiem, za jakie cię wziąłem w nocy. Ciekaw

jestem, czy Adam zdaje sobie sprawę z tego, jakim jest szczęściarzem...

Poczuła, jak się czerwieni pod jego spojrzeniem. Lucy mrugnęła do niej

porozumiewawczo, ją jednak to zirytowało i zajęła się przygotowywaniem

śniadania. Lucy i Robert dalej się przekomarzali. Mogła mu się teraz lepiej

przyjrzeć. Był przystojny i elegancki, tak jak mówiła Lucy. Włosy miał

jasne, falujące, oczy niebieskie, jakby trochę figlarne. Jego twarz była

pogodna, ożywiona ujmującym uśmiechem. Obydwaj bracia śmiali się

podobnie, lecz Robert robił to częściej. Mimo, że kolor włosów i oczu

przejął po matce, to nie miał nic z jej delikatnej budowy. Był wysoki,

barczysty i sprawiał wrażenie pełnego niespożytej energii. Domyślała się,

że musi mięć jakieś dwadzieścia cztery, pięć lat.

Zadźwięczał dzwonek nad drzwiami i do kuchni wszedł Adam.

Natychmiast spostrzegł Roberta i zamarł w drzwiach. Jego pierwsze

spojrzenie było pełne zdziwienia, po chwili jednak patrzył na brata w

dziwny sposób – oczy wyrażały skruchę. Wahał się, gotów wyjść w każdej

chwili. Spuścił wzrok, jakby niepewny reakcji Roberta.

Trwało to zaledwie chwilę, jednakże była to chwila pełna napięcia.

Robert poruszył się pierwszy i podszedł do Adama uśmiechając się.

Uścisnął mu dłoń i poklepał po ramieniu.

– Jak się masz, mary. Nie spodziewałeś się mnie tutaj, co?

Jeszcze przez moment Adam stał nieruchomo, wpatrując się w brata,

jakby wciąż niepewny przyjaznego powitania. Jednak powoli uśmiech

rozjaśnił mu twarz i trzymając w obu dłoniach jego dłoń, potrząsnął nią

energicznie.

– Przyjechałem w nocy – oznajmił Robert. – Było późno, więc nie

background image

budziłem cię. Słyszałem, że z mamą niedobrze, więc chciałem się z nią

zobaczyć.

Uśmiech zniknął z twarzy Adama, jego wzrok był teraz pełen

niepokoju.

– Czy to coś poważnego? – zapytał.

– Nie sądzę. Nie martw się, mały, mama przyjdzie do siebie – mówił

Robert łagodnie. Objął Adama ramieniem i przyprowadził do stołu. – To

nie potrwa długo, zobaczysz.

Adam wyglądał na uspokojonego tymi zapewnieniami i zabrał się do

śniadania z dawnym apetytem.

Po jedzeniu, gdy Adam siedział przy piecu kuchennym z gazetą

przywiezioną przez Lucy, Robert poszedł zobaczyć się z matką. Kiedy

wrócił, zastał go wciąż siedzącego w fotelu.

– Chodź, mały. Mama chce teraz zostać sama. Pokażesz mi, co zrobiłeś

od mojego wyjazdu.

Adam wstał chętnie, uśmiechając się. Heather obserwowała

odchodzących braci, widząc teraz wyraźnie, jak bardzo się różnią. Zdążyła

przywyknąć do wyglądu Adama, lecz teraz – obok wysokiego i

przystojnego Roberta – na krótkich nogach i w swej wełnianej czapeczce

wyglądał on rzeczywiście dosyć osobliwie.

Niedługo potem Heather poszła zobaczyć się z panią Lawrence.

– Czy ból powrócił? – zapytała, zauważywszy ślady łez na jej twarzy.

Starsza pani pokręciła głową.

– Nie, moja droga. To nagłe przybycie Roberta tak mnie wzruszyło.

Leżałam i myślałam teraz... Ach, gdyby sprawy potoczyły się inaczej... –

Uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Nie zważaj na mnie, moja droga, starzeję

background image

się...

Dziewczyna patrzyła na nią ze współczuciem. Robert sprawiał przecież

wrażenie bardzo zaniepokojonego matką. Skoro tak, to dlaczego tak

rzadko bywał w domu? Dlaczego pozwalał się jej zadręczać? Wszyscy

troje wyglądali na silnie ze sobą związanych, co więc było przyczyną

niezgody, o której mówiła Lucy? Sądziła do tej pory, iż jest nią zawiść

między braćmi, lecz nie zauważyła dotychczas żadnych jej oznak.

W porze lunchu Adam, jak zwykle, udał się do matki. Robert jadł

razem z dziewczętami w kuchni. Kiedy Lucy poszła na górę, by zebrać

naczynia, Robert przyglądał się Heather przez chwilę, a potem nagle

odepchnął krzesło gwałtownym ruchem i wstał.

– Chodź, pójdziemy na spacer.

Zaskoczona nieoczekiwaną propozycją, spojrzała najpierw na niego, a

potem na nie uprzątnięty stół.

– Zostaw to Lucy – rzekł niecierpliwie.

Wahała się.

– Matka wytłumaczyła mi, jak to było możliwe zatrzymać cię tutaj tak

długo, więc biorę z ciebie przykład i chcę iść na spacer. Jej i Adamowi

niepotrzebne teraz niczyje towarzystwo. Wiem, że wychodzisz codziennie.

Dziś pójdziemy razem.

Ustąpiła, widząc, że on nie zrezygnuje tak łatwo. Poszli na górę po

kapelusz.

Szli aleją aż do mostu, a tam wybrali jej ulubioną trasę brzegiem rzeki.

– Musisz się czuć strasznie samotna tutaj. Nie znudził ci się jeszcze ten

pustelniczy żywot?

– Mówiłam ci już wczoraj, że nie jestem wcale taka samotna. Wiele

background image

czasu spędzam z twoją matką i Adamem. Często spacerujemy razem. –

Uśmiechnęła się na myśl o tym. – Bardzo lubię spacery z nim.

– W ogóle nie brakuje ci Londynu? Ruchu, krzątaniny, ludzi?

– Nienawidzę tego Londynu, który znam. Dlatego odpowiada mi

tutejszy spokój.

– A jak zamierzasz sobie znaleźć męża, tu na tym odludziu? Przecież

nawet do wsi nie jeździsz, z wyjątkiem wypraw po zakupy.

– Nie szukam męża – stwierdziła stanowczo. Robert spojrzał na nią

ironicznie.

– Każda dziewczyna chce złapać męża.

Gdy odwróciła się do niego, na jej twarzy malowało się coś na kształt

pogardy.

– Naprawdę tak myślisz? Niewiele w takim razie wiesz o kobietach...

– Widać sama siebie nie znasz. Większość dziewcząt marzy o

małżeństwie i jestem pewien, że nie jesteś wyjątkiem.

– Mylisz się – odrzekła z naciskiem. – Jestem teraz szczęśliwa i na

razie nie zamierzam niczego zmieniać w moim życiu.

– Cóż, twoja sprawa, ale gdybyś tylko mogła zobaczyć siebie i swoją

sytuację, tak jak ja to widzę, zdałabyś sobie sprawę, jak bardzo się

mylisz...

– Nie, to ty źle oceniasz sytuację. Zaśmiał się.

– Całkiem, jakbym słyszał matkę. Ma na ciebie duży wpływ, tak jak i

na Adama zresztą...

– Być może, ale jeśli rzeczywiście tak jest, to tylko dlatego, że

odpowiada mi to. Nie sądzę, byś miał rację. To samo jeśli chodzi o

Adama.

background image

Ponownie roześmiał się.

– Widzę, że jest trzy do jednego, a już myślałem, że będzie dwa do

dwóch.

– O czym ty mówisz? W żadnym wypadku nie zamierzam mieszać się

do waszych sporów.

– Dobrze, już dobrze. Dajmy temu spokój – odpowiedział

pojednawczo. – Jesteśmy na spacerze. Mam nadzieję, że będzie ci równie

przyjemnie jak w towarzystwie Adama.

Doszedłszy do ulubionego miejsca Heather, przystanęli wpatrzeni w

spienioną wodę. Jak zawsze opływała kamienie, szumiąc i bulgocząc

głośno.

– Kamienie są teraz prawie całe pod wodą – odezwała się. – Zazwyczaj

z łatwością dochodzę do środka rzeki. Siedziałam tam pierwszego dnia.

Tam, na brzegu, było wtedy mnóstwo muchomorów, czerwonych,

różowych z czarnymi kropkami. Były piękne. Wyglądały jak

nieprawdziwe. Często tu przychodzę od tamtego czasu.

– Wiem teraz, gdzie cię szukać. Pewnie inne wróżki też tu

przychodzą... i tańczą wokół muchomorów...

Zaśmiała się.

– Chodź – powiedział nagle, chwytając jej dłoń i ciągnąc ją za sobą

wzdłuż brzegu. – Teraz ja pokaże, ci moje ulubione miejsce. Tam dalej, w

górę rzeki, jest rozlewisko, w którym zbierają się ryby. Można je

obserwować, gdy woda jest przejrzysta.

– Znam to miejsce, Adam mnie zaprowadził. Często tam chodzimy

razem.

Wypuścił jej dłoń i zwolnił kroku.

background image

– Powinienem się był domyślić...

Gdy doszli do kładki, Roberta zaskoczył widok lin przeciągniętych

przez rzekę.

– Kto to zrobił?

– Adam. Założył je dla mnie. Bałam się wejść na most, nie mając czego

się uchwycić.

Stał przez chwilę zamyślony.

– Miałem więc rację – rzekł. – Ty rzeczywiście jesteś niezwykła.

Adama, zawsze tak krnąbrnego, owinęłaś sobie wokół palca, sprawiasz, że

moja matka robi rzeczy, na które nie ma najmniejszej ochoty, a ja sam

zaczynam się zastanawiać, czy jestem na pewno tym samym człowiekiem,

którego wczoraj spotkałaś.

Roześmiała się.

– Och, Robercie! Pleciesz takie głupstwa.

– Pewnie, to nie to, co uczone gadki mojego braciszka o ptaszkach i

kwiatkach...

– Ja lubię go słuchać.

Milczał przez moment, po czym odwrócił się do mostu plecami.

– Chodźmy stąd. Dziś i tak nie ma sensu wgapiać się w wodę, jest

zmącona.

– Ależ chyba nie będziemy jeszcze wracać? – zapytała. – Właściwie to

nie byłam nigdy powyżej tego miejsca...

– Skoro tak, to pójdziemy dalej – zdecydował. – Górą przez las, a

potem skrótem do domu. Idąc wzdłuż rzeki, nadkładamy drogi. Wiosną

jest tu pięknie – rzekł, gdy szli » pod górę między drzewami. – Wszędzie

pełno wtedy dzwonków i pierwiosnków. Daj mi rękę, pomogę ci. Tu jest

background image

trochę stromo.

Na szczycie wzgórza las się kończył. Zatrzymali się, żeby chwilę

odpocząć. W dole wiła się rzeka, połyskując przez bezlistne szkielety

drzew. Po jednej stronie, aż po szare niebo, ciągnęły się posępne

wrzosowiska, z drugiej strony mieli pola i lasy.

– Tam jest nasz dom – wskazał ręką. – Nie widać go, bo drzewa

zasłaniają.

– Pięknie jest tu na górze – odparła. – Cieszę się, że mnie tu

przyprowadziłeś.

Patrzyła w dal. Oczy jej błyszczały, policzki miała zaróżowione od

wspinaczki, wiatr bawił się jej włosami. Robert przyglądał się jej przez

dłuższą chwilę. Zauważyła to.

– Robi się późno – powiedziała nerwowo.

– Tak, lepiej chodźmy już.

Schodzili ramię w ramię, długim, posuwistym krokiem. Robert zaczął

śpiewać. Zaśpiewał dwa pierwsze wersy i przerwał. Po chwili spróbował

znowu i znowu urwał.

– Nigdy nie mogę skończyć żadnej piosenki – przyznał się

rozbrajająco. – Zawsze zapominam słów.

Przyłączyła się ze śmiechem, pomagając mu. Zbocze kończyło się

bardzo stromym odcinkiem. Zatrzymali się.

– Bioto po ostatnich deszczach jeszcze nie wyschło – zauważył. –

Będzie ślisko. Schodzimy od drzewa do drzewa, trzymaj się blisko mnie.

Śmiejąc się nawzajem ze swoich wysiłków, mających na celu

utrzymanie równowagi, ślizgali się od drzewa do drzewa, aż dotarli do

miejsca, gdzie drzewa się kończyły.

background image

– Lepiej pójdę pierwszy. Będę mógł cię złapać na dole.

Zjechał w dół, ostatnie kilka jardów przeskakując. Odwrócił się i

spojrzał w jej kierunku.

– Puść drzewo i biegnij. Złapię cię.

Puściła drzewo i poszła w ślady Roberta, zjeżdżając raczej niż biegnąc.

Chwycił ją w talii, podniósł i obrócił się z nią wkoło. Postawił na ziemi,

wziął w ramiona i pocałował.

Była tak zaskoczona, że przez moment nie zdobyła się na żadną

reakcję. Po chwili jednak zaczęła energicznie próbować wyswobodzić się

z jego uścisku. Dostrzegł na jej twarzy panikę, uwolnił ją, a ona

odskoczyła i zaczęła uciekać. Dopiero po jakimś czasie ruszył za nią.

– Nie tak szybko – rzekł, złapawszy Heather. – Nie tędy. Nie masz

orientacji?

– Dlaczego to zrobiłeś? – spytała bliska płaczu. – Zepsułeś wszystko.

Myślałam, że jesteś taki jak Adam, a ty... ty jesteś taki jak... jak...

– Jak kto? – zapytał, gdy przerwała, szukając słów.

– Jesteś jak wyrostki z ciemnej bramy, jak większość mężczyzn.

Myślisz, że możesz zrobić wszystko, co chcesz, z każdą, którą sobie

wybierzesz.

– To nie tak, Heather. Nie chciałem pocałować „każdej” dziewczyny –

powiedział cicho. – Chciałem pocałować ciebie, od kiedy tylko cię

zobaczyłem po raz pierwszy. Nie zdajesz sobie sprawy, jaka jesteś

atrakcyjna?

– Ale wcale nie dawałam ci powodów, byś myślał, że chcę z tobą

flirtować. Nie powinnam była w ogóle godzić się na ten spacer.

Próbowała odsunąć się od niego, lecz nie pozwalał na to.

background image

– Posłuchaj, Heather. Przepraszam. Przykro mi, że cię uraziłem.

Niemniej jednak, cała moja wina polega na tym, że pozwoliłem, by twój

urok uderzył mi do głowy. Obiecuję, że nigdy więcej się to nie powtórzy,

jeśli nie będziesz tego chciała. Nadal zostaniemy przyjaciółmi, dobrze?

Nie puszczę cię, dopóki nie obiecasz mi tego.

Patrzyła na niego z powątpiewaniem. Robert uśmiechał się

pojednawczo.

– Czy jest coś złego w przyjaźni? Udobruchana, także się uśmiechnęła.

– No, już lepiej. A teraz pozwolisz, że wskażę ci drogę do domu. Nie

mam zamiaru szukać cię później...

Wkrótce stanęli na skraju łąki ogrodzonej drewnianym parkiem.

– Widzisz ten przełaz, tam? Ta aleja za nim prowadzi do domu, więc

jesteśmy prawie na miejscu. – Uśmiechnął się do niej szybko. –

Pościgamy się do przełazu, chcesz? Możesz już startować, jesteś kobietą.

Zaśmiała się z jego dziecięcej propozycji i pobiegła przez łąkę.

Dopędził ją i wyprzedził bez trudu w połowie dystansu. Siedząc przy

przełazie, obserwował, jak nadbiega zdyszana.

– Siadaj – wskazał miejsce obok siebie.

Poczekali, aż uspokoi jej się oddech, po czym ruszyli do domu.

background image

6

Ten wieczór Adam spędził na dole. Nie zamykał się już u siebie tak jak

przez ostatnich kilka dni. Minął mu zły nastrój i wyglądało na to, że

udzielało mu się ożywienie Roberta. Siedzieli razem w salonie i Heather,

przechodząc przez hol, słyszała ich głośną rozmowę i śmiech. Wybrała

sobie książkę i poszła na górę, chcąc resztę wieczoru spędzić u siebie.

– Wcześniej idziesz dziś spać, moja droga – zauważyła pani Lawrence,

gdy Heather przyszła się z nią zobaczyć. – Mam nadzieję, że nie męczysz

się ponad miarę. Ja sprawiam ci teraz tyle kłopotu, leżąc w łóżku, a i

Robert jeszcze przyjechał... Wszystko na twojej głowie.

– Nie, proszę się nie martwić, nie jestem zbytnio zmęczona.

Pomyślałam sobie tylko, że trochę poczytam u siebie, Adam na dzisiaj ma

towarzystwo Roberta.

– Co robią?

– Są w salonie. Słyszałam ich rozmowę i nie chciałam przeszkadzać.

Pani Lawrence obserwowała dziewczynę, gdy ta poprawiała pościel.

– Och, gdyby zawsze tak mogło być... Gdyby tylko Robert był bardziej

wyrozumiały, gdyby był choć w połowie tak wyrozumiały jak ty, wszystko

mogłoby być inaczej. – Jej smukłe palce zacisnęły się na prześcieradle. –

Zupełnie jak jego ojciec. Dlaczego mężczyźni muszą być tak uparci i

krótkowzroczni? Patrzą na wszystko z własnego punktu widzenia i... ach,

gdybyż zdawali sobie sprawę, iż są w ten sposób na wpół ślepi.

Poruszyła się niespokojnie na łóżku. Heather usiadła przy niej, nie

chcąc zostawiać jej w takim nastroju.

– Życie jest takie niesprawiedliwe – rzekła pani Lawrence z nagłą

background image

goryczą. – Czegokolwiek by się nie zrobiło, to błędów i tak nie można

naprawić, choćby nie wiem jak się ich żałowało. Nic nie zostaje

zapomniane...

Znów ściskała nerwowo pościel w dłoniach. Heather ujęła ją za rękę.

– Nie wolno się wciąż tak zamartwiać. Nie lepiej jest myśleć o

teraźniejszości, o lepszej przyszłości?

– Teraźniejszość, przyszłość, przeszłość... co za różnica? Przeszłość

wpływa na teraźniejszość, teraźniejszość kreuje przyszłość... i nic się na to

nie poradzi. Zawsze, gdy widzę Roberta, wiem o tym dobrze, dręczy mnie

to szczególnie... a dziś pewnie i z powodu choroby. Ta samotność

wystarczająco mnie przygnębia, nie wolno mi chorować, nie wolno mi

umrzeć... Co by się wtedy stało z Adamem?

– Proszę tak nie mówić. Wszystko się jakoś ułoży, wie pani doskonale,

że Robert zawsze zaopiekowałby się Adamem.

Chora cofnęła dłoń i gwałtownie potrząsnęła głową.

– Nie, ty tego nie potrafisz zrozumieć. Oni nie mogliby żyć razem!

Robert nigdy się nie zmieni!

Dziewczyna była zaskoczona tym nagłym wybuchem. Po chwili starsza

pani dodała łagodniejszym tonem:

– Gdyby tylko Adam mógł się ożenić, ożenić z kimś, kto go zrozumie,

kto mógłby zająć moje miejsce...

– Cóż, może kiedyś... Jest przecież wciąż młody.

– Jest w twoim wieku, moja droga, parę miesięcy starszy, to wszystko.

Ty go rozumiesz, prawda? Jest z tobą szczęśliwy, lubi cię coraz bardziej,

to widać. Ty także go lubisz, prawda, moja droga?

– O tak, bardzo. '

background image

Kobieta ułożyła się wygodniej w pościeli.

– Może jednak znajdzie się ktoś, kto zajmie moje miejsce. –

Uśmiechnęła się słabo. – Ktoś, kto uczyni go szczęśliwym...

Zamknęła oczy. Teraz, z uśmiechem na twarzy, wyglądała na

uspokojoną. Heather poprawiła pościel wokół niej.

– Tak, na pewno – przytaknęła cicho. – Niech się pani już o to nie

martwi.

Kobieta otworzyła oczy i ponownie uśmiechnęła się do niej.

– Nie zamierzałam obarczać cię moimi troskami. Niemniej jednak,

sądzę, iż dobrze się stało, teraz widzę już rozwiązanie...

Dziewczyna długo zastanawiała się nad jej słowami. Cóż takiego stało

się w przeszłości w tym domu, że pani Lawrence wciąż się tym gryzła? I

dlaczego bracia nie mogli żyć razem? Być może z tego powodu, że byli

tak odmienni? Adam – z natury powściągliwy, nieskory do rozmowy,

samotnik. Robert odwrotnie – popędliwy, gadatliwy i towarzyski. Adam

chodził po domu bezszelestnie. O Robercie zawsze mogła powiedzieć,

gdzie się aktualnie znajduje. Poznawała to po jego donośnym głosie i

śmiechu. Trzaskał drzwiami, podczas gdy Adam zawsze starannie je

zamykał. Aczkolwiek te różnice właśnie zdawały się ich zbliżać – Adam

nie krył się z podziwem dla pełnego werwy starszego brata, nie okazując

przy tym cienia zazdrości, Robert z kolei był nadspodziewanie łagodny i

troskliwy w stosunku do Adama.

Następnego dnia Robert znów wybrał lunch w kuchni.

– Jadę do wsi – zakomunikował Heather, gdy skończyli posiłek. – Chcę

zobaczyć się z lekarzem, zanim wrócę do Plymouth. Idę przygotować

dwukółkę. Ubierz się ciepło.

background image

Zirytowało ją trochę to, że z góry zakładał, iż ona na pewno z nim

pojedzie.

– Czy jest jakiś powód, dla którego miałabym jechać z tobą?

Odwrócił się w drzwiach.

– Jeśli musisz mieć jakiś powód, to możesz zrobić zakupy. Na pewno

znajdzie się coś, czego potrzebujemy. Ale myślałem, że może chciałabyś

przejechać się ze mną ot tak, dla przyjemności...

Był tak rozbrajający, że nie mogła powstrzymać uśmiechu. Poszła

przebrać się do wyjścia.

W otwartej dwukółce było zimno, szare niebo obiecywało rychłe opady

śniegu, lecz Heather była ciepło ubrana i opatulona pledem przez Roberta.

Powoził lekko i swobodnie, częściej patrząc na nią niż na drogę.

Zawsze lubiła jazdę dwukółką, a tego dnia było jej wyjątkowo przyjemnie.

To Robert zaraził ją swoją wesołością, rozluźniała się przy nim. Nigdy

przedtem nie spotkała nikogo, z kim czułaby się tak naturalnie, a przecież

znała go dopiero od dwóch dni.

Liście całkiem już opadły z przydrożnych drzew. Dzikość i surowość

krajobrazu wprawiały ją w specyficzny nastrój. Była zupełnie beztroska,

jakby wszelkie codzienne kłopoty straciły znaczenie. Przez całą drogę

rozmawiali i śmiali się. Zimny pęd powietrza zaróżowił jej policzki.

Gdy dotarli do wioski, Robert skręcił w drogę biegnącą obok stacji

kolejowej i zatrzymał dwukółkę przy małej chacie. Pomógł wysiąść

dziewczynie i przywiązał lejce do pomalowanego na biało parkanu,

otaczającego ogródek przy chacie.

– Mateusz będzie miał Rafię na oku – rzekł. – Nigdy nie wychodzi na

dłużej.

background image

Zawrócili i skierowali się w stronę głównej ulicy.

– Jak ci się tu podoba? – zapytał. – Ja bardzo lubię tę wioskę.

– Cóż, nigdy nie miałam czasu się rozejrzeć. Zawsze gdy przyjeżdżamy

tu z Adamem, robimy jedynie zakupy i natychmiast wracamy.

– Tak, zapomniałem o nieśmiałości Adama... Pewno nawet nie rusza się

z miejsca, kiedy ty siłujesz się z zakupami...

– Jesteś niemiły – odparła ostrym tonem. – To całkiem zrozumiałe, że

on woli zostać w dwukółce. I wcale nie muszę się siłować z zakupami,

sprzedawca zawsze mi je wynosi.

Na twarzy Roberta pojawiło się rozbawienie.

– Natychmiast stajesz w jego obronie. Świetnie się tego nauczyłaś od

mojej matki, doprawdy.

– Nie mieszaj w to swojej matki.

– Cóż, po prostu wydaje mi się, że przejęłaś jej stosunek do Adama.

– Nie jesteś chyba o niego zazdrosny? – Jej głos zabrzmiał

nieprzyjemnie.

– Właściwie to chyba już zaczynam być. – Wciąż miał rozbawienie w

oczach.

– Przepraszam – zmieszała się nagle. – Nie mam prawa tak mówić.

– Dlaczego nie? Skoro tak myślisz, to dlaczego nie miałabyś tego

powiedzieć? Podobno mieliśmy zostać przyjaciółmi, więc bądź uczciwa

wobec mnie. Nie ukrywaj przede mną swoich prawdziwych myśli, ja nie

jestem Adamem.

Zwróciła się ku niemu, ponownie zagniewana, on jednak z uśmiechem

chwycił ją za łokieć i skierował z powrotem na drogę.

– Dobrze, już dobrze. Nie traćmy całego popołudnia na kłótnie. Prawdę

background image

mówiąc, to rad jestem, iż nie znasz wioski. Z przyjemnością cię po niej

oprowadzę. Lecz najpierw chciałbym zobaczyć się z lekarzem, no i

musimy zrobić te nieszczęsne zakupy.

Byli razem w kilku sklepach i Heather zauważyła, iż Robert znany jest

we wsi; wszędzie witano go z przyjaznym pozdrowieniem.

– Pójdę do kościoła – powiedziała, gdy znaleźli się przed domem

lekarza. – Zawsze chciałam go obejrzeć.

– Dobrze, tam się spotkamy. To nie potrwa długo. Kościół znajdował

się na końcu wsi. Był niewielki, stary i ustawiony tyłem do drogi. Pociągał

ją od pierwszego razu, gdy go ujrzała, bo był tak odmienny od budynków

kościelnych przy hałaśliwej High Street w Londynie.

Otworzyła krytą dachem bramę cmentarną i wkroczyła na cichy,

kościelny dziedziniec. „Wokół nie było nikogo, wydawało się, że nawet

wioska leży gdzieś daleko. Na lewo, za |P niskim murem, ciągnęły się pola

i lasy, a z drugiej strony, aż po horyzont widać było jedynie wrzosowiska.

Ten mały kościółek leżał jakby na końcu świata.

Weszła do środka. Było pusto. Z zaciekawieniem przyglądała się

witrażom i epitafiom na ścianach. Zaabsorbowana, nie zauważyła

nadejścia Roberta i zlękła się, gdy odezwał się do niej:

– Brakuje ci chodzenia do kościoła? Spojrzała na niego zaskoczona.

– Nie byłaś tu od przyjazdu, prawda? Matka także nigdy nie

przychodziła tutaj, nie chciała wystawiać Adama na spojrzenia

ciekawskich. Chociaż przypuszczam, że tak czy owak, utraciła wiarę, gdy

on się urodził. Teraz jest zbyt nieśmiały, by się tu pojawić, nawet gdyby

chciał.

Patrzyła na niego w milczeniu.

background image

– No proszę, znowu zeszło na Adama. – Uśmiechnął się. – Niemniej

jednak, myślałem o tobie. Ty także nie możesz tu przyjeżdżać, jeśli nie ma

kto cię odwieźć.

– W domu też nie chodziłam do kościoła, a w każdym razie niezbyt

często. Nikt z nas tego nie robił ani nikt z sąsiadów, kogo bym znała.

Niedziela była jedynym dniem wolnym od pracy, jedynym dniem

odpoczynku i wykonywania rozmaitych prac domowych. Pomimo to,

bywałam tam od czasu do czasu, ale obawiam się, że raczej nie z potrzeby

ducha. Pociągał mnie śpiew kościelny, organy, podobał mi się kościół

udekorowany z okazji żniw. Siadałam wtedy w ławce i marzyłam o wsi, o

zielonych łąkach, o polach, na których dojrzewa kukurydza... Nigdy nie

myślałam, że moje marzenia się spełnią.

Patrzył na nią z rosnącą ciekawością.

– Tobie naprawdę podoba się życie tutaj, prawda?

– O, tak. Tu jest tak cicho i spokojnie.

– Wciąż mówisz o ciszy i spokoju. Czy tylko tego pragniesz w życiu?

To przecież niezwykłe u pięknej i młodej dziewczyny. Poza tym, o ironio,

ty szukasz ciszy i spokoju w naszym domu... Czy naprawdę jesteś

zadowolona ze swego życia takiego, jakim jest ono teraz?

– Tak.

– Cóż, w końcu nic w tym złego... Musisz jednak wiedzieć, że ta twoja

cicha przystań, za którą uważasz nasz dom, nie zawsze była taka spokojna.

Kiedyś znów może się tu rozszaleć burza, bo przecież to właśnie ludzie

niszczą zawsze spokój innych ludzi...

– Wiem o tym, i to nazbyt dobrze. Patrzył ze zrozumieniem.

– Matka opowiadała mi o tobie. Wiem, że nie było ci łatwo.

background image

Wzruszyła ramionami.

– Najtrudniej było patrzeć na nieszczęście mojej matki.

– Wspólne życie moich rodziców też nie było radosne. Małżeństwo jest

żałosnym przyznaniem się ludzkości do tego, iż nie potrafi żyć ze sobą w

zgodzie.

– Ale to kobieta jest zawsze bardziej pokrzywdzona, szczególnie, gdy

jest się tak biednym, jak my byliśmy.

– Nie przesadzaj. Bywa rozmaicie. Kiedy wyszli, rzekł:

– Mój ojciec jest tu pochowany. Chodź, pokażę ci, gdzie. Zatrzymali

się przy grobie pod murem, który oddzielał ich od wrzosowisk.

– Życie potoczyło się inaczej, niż tego chciał – powiedział posępnie. – I

chyba już nigdy nie będzie biegło po jego myśli. Dobrze chociaż, że nie

wie, co wydarzyło się po jego śmierci...

Milczała nie rozumiejąc, o czym on mówi. Patrzyła ponad murem na

wrzosowiska. W oddali widniało mroczne wzgórze, niemalże czarne pod

nisko przepływającymi chmurami.

– Jak na końcu świata, prawda? – zapytał, podążając za jej spojrzeniem.

– Dziś wygląda to rzeczywiście na zupełne odludzie, ale i tak

chciałabym kiedyś tam pójść. Chyba nietrudno się tam zgubić...

– Byłaś już kiedyś na wrzosowiskach?

– Tylko z brzegu. Pociągają mnie i przerażają równocześnie. Gdy

jestem tam sama, czuję się tak, jakbym była sama na całym świecie...

– Tak, znam to uczucie. Traci się kontakt z rzeczywistością i ma się

wrażenie, jakby nawet czas się zatrzymał. Bardzo mnie to uspokaja.

Zabiorę cię tam kiedyś, nieźle je znam. – Odwrócił się do niej z

entuzjazmem. – Tak wiele mógłbym ci pokazać, tak wiele rzeczy

background image

moglibyśmy robić razem...

Zaśmiała się. W ciągu jej pobytu tutaj on przyjechał po raz pierwszy, a

zachowywał się tak, jak gdyby od dawna się znali.

– Co powiedział lekarz? – zapytała, gdy opuścili kościelny dziedziniec.

– Mówi, że jeśli ból minie, a matka będzie się czuła na siłach, to wolno

jej wstawać. Obiecał mieć ją na oku i informować mnie stale o jej stanie.

Podejrzewa, że to serce. Ona też się chyba czegoś domyśla, lecz nie daje

tego poznać po sobie. Widzę, że się boi, chociaż pewnie bardziej o Adama

niż o siebie. Bóg jeden wie, cóż on by bez niej począł. To następny powód,

dla którego uważam obecny stan rzeczy za nienormalny. On nie powinien

być tak od niej uzależniony.

– A cóż w tym dziwnego, że syn zwraca się ze wszystkim do matki?

– Nic, pod warunkiem jednak, iż nie prowadzi to do całkowitego

odizolowania od świata zewnętrznego. Myślę, że nie ma nic bardziej

nienaturalnego niż życie, które oni prowadzą.

– Ale oni są szczęśliwi, bardziej niż byliby żyjąc inaczej. Zniecierpliwił

się.

– A skąd ta pewność? Nigdy nie próbowali żyć inaczej. Widziała teraz,

jak bardzo Robert różni się od Adama.

– To kwestia upodobania. To, co odpowiada tobie, niekoniecznie musi

być dobre dla nich.

– Ale problem polega na tym, że oni nie wiedzą, co jest dla nich dobre.

Twarz rozjaśnił mu uśmiech.

– Zmieńmy lepiej temat. Cóż... niewiele jest tu do roboty, gdy

przywykło się do miejskiego życia, niemniej jednak, Lucy znajduje tutaj

mnóstwo rozrywek. Ty też powinnaś choć trochę zainteresować się

background image

tutejszym życiem. Sporo we wsi młodych ludzi. Hm... trudno byłoby ci za

każdym razem przychodzić do wsi... Wiesz co? Nauczę cię powozić.

Osłupiała widząc, że Robert nie żartuje.

– Wykluczone. Wyobrażam sobie, co Adam powiedziałby na to,

gdybym prosiła go o dwukółkę za każdym razem, gdy przyszłaby mi

ochota na wyjazd.

– Nie przesadzaj. Nie musiałabyś używać jej wcale tak często. Poza

tym, ona nie jest jego wyłączną własnością, chociaż tylko on jeden jej

używa. Mógłby być nawet z tego zadowolony, bo nie musiałby wozić cię

po zakupy.

Nie dawała się przekonać.

– Nie powinnaś się tak odcinać od świata. Gdybyś umiała powozić, nie

byłabyś już tak uwiązana do tego miejsca.

– Przestań układać moje życie za mnie, dobrze? – rzekła

i

z irytacją w

głosie. – Już ci mówiłam, że chcę, by wszystko pozostało tak, jak jest.

– Jakbym słyszał matkę. Czy jesteś tego świadoma, czy nie, ona ma na

ciebie ogromny wpływ. Przejrzyj na oczy, Heather, zanim skończysz jak

Adam. Całe jego życie to chybione pomysły matki.

– Jak możesz w ogóle tak mówić? Twoja matka świata poza nim nie

widzi...

– Nie widzi także – wpadł jej w słowo – że Adam wcale nie jest na tyle

odmienny, by nie mógł żyć wśród ludzi. To ona, świadoma jego

fizycznych braków; uczyniła go tak delikatnym i nadwrażliwym. W

porządku, ma za krótkie nogi i małą łysinę na czubku głowy, ale co z tego?

To nie powinno mu przeszkadzać w prowadzeniu normalnego życia. Jest

przecież absolutnie normalny pod wszystkimi innymi względami. Gdyby

background image

tylko wyrzucił te głupie, małe czapki, do których noszenia ona go zachęca

i przestał chować się na tym odludziu, mógłby stać się normalnym

człowiekiem.

Patrzyła na niego w zamyśleniu. Zaczynała rozumieć, co było

przedmiotem ciągłych, rodzinnych kłótni.

– I co? Nie sądzisz, że mam rację? Sama wiesz najlepiej, jak bardzo

zmienił się przez te parę miesięcy, odkąd tu jesteś. To dlatego, że miał

nareszcie kontakt z kimś jeszcze poza matką.

– Nie powinieneś tak mówić o niej. Poświęciła mu przecież całe swoje

życie.

– Właśnie. Nie tylko, że nigdy nie było takiej potrzeby, ale jeszcze

wyrządziła mu tym ogromną krzywdę. Tak, krzywdę, jemu i sobie. Pewien

jestem, że musiałaś to zauważyć.

– Powiedziałam ci już wczoraj: nie będę brała udziału w waszych

rodzinnych kłótniach.

Uśmiechnął się, patrząc na nią z ukosa.

– Niestety, coś mi się zdaje, że znalazłaś się na samym środku ringu,

przyjeżdżając tutaj. Przez jakiś czas możesz się uchylać przed ciosem, ale

w końcu i tak zostaniesz wciągnięta w walkę. Upewnij się wtedy, czy aby

na pewno stoisz po właściwej stronie. – Odetchnął głęboko. – Dajmy w

końcu spokój rodzinnym problemom. Przepraszam cię, ale to temat, od

którego nie potrafię się uwolnić, kiedy tylko jestem w domu i widzę, jak

się sprawy mają.

Zbliżała się już pora podwieczorku, gdy opuszczali wioskę. Jechali

szybkim kłusem. Mniej więcej w połowie drogi zaczął padać śnieg,

muskając delikatnie ich twarze.

background image

Robert zwolnił bieg konia do stępa.

– Wiesz – rzekł, odwracając się do Heather – niezależnie od tego, co

powiedziałaś, i tak myślę, że powinnaś nauczyć się powozić. Jeśli nie dla

siebie, to dla dobra mojej matki. Przypuśćmy, że będzie nagle

potrzebowała lekarza.

– Oczywiście Adam go sprowadzi.

– Przypuśćmy, że nie mógłby z jakiegoś powodu. Mógłby także

zachorować...

– To nieprawdopodobne.

– Ale możliwe. Zgadzam się, że być może nigdy nie będziesz miała

okazji skorzystać z tej umiejętności, ale uważam, że powinnaś jednak

wiedzieć, jak się to robi. No, dalej, przysuń się bliżej, będziemy powozić

razem.

Wciąż się wahała, wziął więc jej dłoń i włożył w nią wodze.

– Spójrz, jakie to proste – powiedział, pokazując jej, jak należy je

trzymać. – Rafia jest potulna jak baranek, nie będzie się wyrywać ani

szarpać. Musisz tylko wiedzieć, w jaki sposób ruszyć z miejsca i

zatrzymać się.

Zanim zorientowała się w jego zamiarach, Robert zatrzymał dwukółkę i

zeskoczył na ziemię, pozostawiając wodze w jej dłoniach. Roześmiał się

na widok wyrazu jej twarzy.

– Nie bój się – rzekł, wspinając się na miejsce po przeciwnej stronie. –

Przyjdę ci na pomoc, gdy zajdzie potrzeba, ale zobaczysz, że doskonale

sobie sama poradzisz.

Powoli ruszyli z miejsca. Po chwili, za namową Roberta, przynagliła

konia do kłusu. Siedziała sztywno, kurczowo ściskając cugle. Jednak po

background image

jakimś czasie dała się przekonać i rozluźniła się, aż w końcu się

uśmiechnęła, a oczy zapłonęły jej blaskiem podekscytowania.

– Znakomicie ci idzie – pochwalił ją. – Najpierw nabierzesz trochę

wprawy, a potem pokażę ci, jak się zaprzęga.

– Wiele razy obserwowałam Adama... – zaczęła, lecz na myśl o nim

ostro zacięła konia. – Musisz je teraz wziąć ode mnie. Jesteśmy już prawie

w domu – odpowiedziała na jego pytające spojrzenie.

– Ależ nie. Tak trudno było ci się odważyć, więc skończ teraz to, co

zaczęłaś. Nie będziesz się więcej denerwować.

Nigdy nie wiedziała, kiedy przestawała kierować się własnym osądem,

a poddawała się woli Roberta. Miał na nią jakiś magiczny wpływ, czuła się

przy nim beztrosko i nie była w stanie martwić się ewentualnymi

konsekwencjami swego postępowania.

Nie dała się więcej prosić i ruszyła z miejsca. Potem, śmiejąc się w

głos, skierowała dwukółkę w podjazd i odprowadziła ją do tylnego

wyjścia.

– Sama widzisz, jakie to łatwe – powiedział, obchodząc podjazd, by

pomóc jej wysiąść.

– Cóż, nie sądzę jednak, bym kiedykolwiek odważyła się prowadzić ją

sama – odparła i zeskoczyła obok niego.

– Jeszcze kilka razy i z pewnością będziesz to robić – zapewnił ją,

wyjmując paczkę z zakupami.

Heather miała właśnie wejść za Robertem do domu, gdy spostrzegła

Adama stojącego w bramie stajni. Patrzył na nią. Wyraz jego twarzy

zatrzymał ją w miejscu. Zbladła.

Stali tak oboje przez moment, przyglądając się sobie nawzajem, aż

background image

Heather ruszyła w jego kierunku. Adam odwrócił się i zniknął w staj ni.

background image

7

Przez chwilę Heather stała niezdecydowana w połowie drogi między

domem a stajnią. Chciała pójść i zmusić Adama, by wysłuchał jej

wyjaśnień. Czuła bowiem, że mimo tego, co powiedział Robert, jest mu

winna przeprosiny za prowadzenie dwukółki bez jego zgody.

Zrezygnowała jednak, przypomniawszy sobie wyraz jego twarzy. Jego

zachowanie zirytowało ją, tak jak za pierwszym razem, gdy tu przyjechała.

Poza tym należało już przygotować podwieczorek. Odwróciła się i weszła

do domu.

W korytarzu spotkała Roberta. Tym razem on stanął jak wryty na jej

widok.

– Co się stało, u licha? Minutę temu byłaś w siódmym niebie, a teraz

wyglądasz tak, jakby to niebo spadło ci na głowę.

– Adam widział, jak przyjechaliśmy.

– To wszystko? No i co z tego, że nas widział?

– Nie podobało mu się to. Właściwie to patrzył na mnie.

– Przeboleje to. Przestań się martwić. Przywyknie do takiego widoku,

gdy kilka razy zobaczy, jak powozisz.

– Nie, nie zrobię tego więcej. Sądzę także, że i dzisiaj nie powinnam

była tego robić.

– Na miły Bóg! – krzyknął Robert i wyszedł zniecierpliwiony.

W kuchni nie było jeszcze Lucy. Przyszła, kiedy Heather zaczęła

przygotowywać podwieczorek.

– Już czas na podwieczorek. Napiję się herbaty i przekąszę co nieco.

Wiedziałam, że panienka wróciła, bo usłyszałam dwukółkę na podjeździe.

background image

Wypełniła kuchnię swoim trajkotaniem, ale Heather nie była w

nastroju, by jej słuchać. Nadstawiła ucha dopiero wtedy, gdy Lucy

wspomniała o Adamie.

– Przez ostatnie dwie godziny chodził jak struty. Coś mnie się zdaje, że

wcale nie podobało mu się to, że panienka i pan Robert pojechali razem.

Podeszła bliżej, zaglądając Heather w oczy. Trzymała się pod boki,

ściskając w dłoni kilka ściereczek do kurzu. Twarz miała poważną.

– On jest zazdrosny, mówię panience. Lepiej niech panienka uważa.

– Zazdrosny? Dlaczego miałby być zazdrosny?

– Przecież to jasne jak słońce. Jest zazdrosny, bo pan Robert zabiera mu

panienkę.

Heather uczyniła gest zniecierpliwienia.

– Och, Lucy, jesteś niepoważna.

– Nie, panienko, ja mówię poważnie – oburzyła się. – To niedobrze, że

pan Adam jest zazdrosny, to przecież z nim panienka musi być na co

dzień, a nie z panem Robertem.

– Nonsens – ucięła Heather.

„Aczkolwiek Lucy może mieć trochę racji” – myślała. Oprócz

przykrości, jaką mu sprawili, biorąc pojazd bez jego wiedzy, Adam, być

może, poczuł się także zazdrosny, choć nie w ten sposób, jak mówiła

Lucy. Może zabolało go, iż pojechali bez niego. Tak czy owak, jego

zachowanie nie wróżyło nic dobrego.

Lucy nie odezwała się więcej; płukała ściereczki w zlewie. Zdaje się, że

czuła się dotknięta szorstkością Heather, lecz ta nadal nie była w nastroju

do słuchania jej paplaniny.

Wtem gwałtownie otworzyły się drzwi kuchenne i rozległ się

background image

przenikliwy dźwięk dzwonka. Wszedł Robert. Widać było po nim

zdenerwowanie. Bez słowa przeszedł przez kuchnię i zniknął w drzwiach

do holu. Lucy, wycierając dłonie w fartuch, podeszła do Heather i

wyszeptała:

– A nie mówiłam?

– Czego nie mówiłaś, Lucy?

– A nie mówiłam, że będzie źle, jak pan Robert zostanie dłużej? Od

razu widać, że się pokłócili, on i pan Adam. Myśli panienka, że pan Robert

wyjedzie teraz, tak jak wtedy?

– Nie mam pojęcia i nie sądzę, by to była nasza sprawa. Powiedziała to

ostrzej, niż zamierzała, więc Lucy bez słowa wróciła do zlewu.

– Przepraszam cię. Nie chciałam tak warknąć na ciebie, ale jestem

trochę podenerwowana – rzekła po chwili.

Lucy odwróciła się do niej i uśmiechnęła.

– Nic się nie stało, panienko. Wcale się nie dziwię, bo jak oni się kłócą,

to wszyscy chodzą w nerwach. Pani pewno już też.

Wkrótce potem dziewczęta znów uniosły głowy na dźwięk dzwonka.

Tym razem był to Adam. Stanął na moment w wejściu i przeszedł do holu,

nie odezwawszy się. Heather po raz pierwszy usłyszała, jak trzasnął

drzwiami.

Lucy tryumfowała.

– Miałam rację. O panienkę poszło. To było widać, jak na panienkę

spojrzał. Lepiej pospieszmy się z podwieczorkiem, tym dwóm przyda się

coś na osłodę...

Gdy Heather weszła z tacą do salonu, zastała tam tylko Adama.

Obserwował w milczeniu, jak rozstawia filiżanki i talerze. Chciała go

background image

przeprosić, wyjaśnić, on jednak gniewnie machnął ręką, dając do

zrozumienia, iż nie chce słuchać.

Wróciwszy później po naczynia, zauważyła, że Robert w ogóle nie

przyszedł na podwieczorek. Adam siedział przy kominku wpatrzony w

płomienie. Nie obejrzał się, gdy zbierała ze stołu.

Tego wieczora nie było już słychać śmiechu z salonu. Po kolacji z

matką, Adam zamknął się w warsztacie w piwnicy. Gdzie podział się

Robert, Heather nie wiedziała.

Skończywszy porządkowanie kuchni, poszła do salonu upewnić się,

czy nie zgasł ogień w kominku, na wypadek, gdyby któryś z nich jednak

się zjawił. Ogień przygasał, dorzuciła więc kilka szczap. Stała

przyglądając się, jak zajmują się jasnym płomieniem. Jakże żałowała teraz,

że dała się namówić Robertowi. W ciągu jednego popołudnia wszystkie jej

cierpliwe zabiegi o przyjaźń Adama obróciły się wniwecz. Znalazła się w

punkcie wyjścia, tak jakby znów stała naprzeciw niego w ogrodzie, patrząc

w jego nieprzyjazne oczy. Lecz tym razem czuła się winna, przewidywała

przecież, iż Adam może poczuć się urażony, a jednak dopuściła do tego.

Usłyszała kroki Roberta na schodach. Przeszedł przez hol i wszedł do

salonu.

– Sama? A gdzie Adam?

– W piwnicy. Chrząknął.

– Wiedziałem, że będzie się boczył.

– Robert, to naprawdę nie było w porządku. Nic dziwnego, że się

zdenerwował, skoro nie zapytaliśmy nawet, czy nie będzie potrzebował

dwukółki.

– Mówiłem ci już: dwukółka nie jest wyłącznie jego własnością. To

background image

prawda, że on zawsze najwięcej z niej korzysta, ale tylko dlatego, że nie

jeździ konno. To właśnie jeden z genialnych pomysłów mojej matki.

Adamowi krótkie nogi pozwalały jedynie na dosiadanie pony, a matka nie

mogła znieść myśli, że on będzie jeździł na kucu, a ja z ojcem na koniach.

Więc jeździła z nim dwukółka, gdy wybieraliśmy się na przejażdżki.

– Przecież to właśnie czyni dwukółkę jego własnością.

– Ależ nie. Teraz nie mamy już koni, więc wszyscy mogą z niej

korzystać.

– Być może, ale ty jesteś członkiem rodziny, ja to co innego...

– Już czas, by i ciebie uznano za członka rodziny. Wykorzystują cię i

nie dają nic w zamian.

– Nie mów tak. Wiesz dobrze, że to nieprawda. Byliśmy szczęśliwi...

– ... a ja przyjechałem i wszystko zepsułem, zniszczyłem ten wasz

drogocenny spokój. To chciałaś powiedzieć? – Odwrócił się zirytowany. –

Całe to zamieszanie o nic. W tym domu z każdej najmniejszej rzeczy robi

się tragedię. Nie, tu nie da się żyć normalnie...

– A czyja to wina? Czy musiałeś się kłócić z Adamem? Czy nie

mógłbyś spróbować choć raz spojrzeć na wszystko z jego punktu widzenia

i przyznać się do winy?

– Na Boga! A czy Adam nie mógłby w końcu dorosnąć? Dąsa się jak

dzieciuch. Jest dorosłym człowiekiem!

– Ty podobno także. Opadł na fotel.

– Dobrze. Masz rację. Obaj jesteśmy siebie warci. Zawsze kłóciliśmy

się z byle powodu – przyznał ze smutkiem.

– Ale dlaczego? Przecież nie dlatego, że nie możecie się znieść

nawzajem.

background image

– On zawsze trzymał z matką. Teraz też uważa, że to ona ma rację.

– Ale to wcale nie znaczy, że musicie się kłócić o wszystko inne...

– Zawsze tak było. Kłóciliśmy się już jako dzieci, na długo przedtem,

zanim zacząłem walczyć z matką, z jej wpływem na Adama. Od samego

początku nim kierowała, we wszystkim jej ustępował. Być może jestem

pobudliwy z natury, ale mnie to doprowadzało do szału. Dopóki matki nie

było w pobliżu, wszystko było w porządku, dobrze nam było razem. Ale

gdy ona się pojawiała, to skakaliśmy sobie do gardeł. Można by pomyśleć,

że nienawidziliśmy się nawzajem, ale to nieprawda... Byłem pod dużym

wpływem ojca, który ciągle miał nadzieję, że zdoła zmienić stosunek

matki do Adama. Po jego śmierci ja próbowałem robić to samo, więc

często kłóciłem się z nią na ten temat. Ona mówi, że przy

nieprzystosowaniu Adama nie można inaczej postępować, a ja nie chcę

tego dostrzec, bo jestem po prostu egoistą. I mówi coś jeszcze... Ale to on

naprawdę jest egoistą, choć to nie jego wina. Ona go takim ukształtowała.

Wstał z fotela i zaczął się przechadzać po salonie z rękami w

kieszeniach.

– Właściwie... masz rację co do dzisiejszego popołudnia. Mógł się

obrazić, że wzięliśmy dwukółkę, nawet go nie powiadomiwszy. Matka nie

nauczyła go dzielenia się czymkolwiek, zachęcała, by traktował wszystko

jako swoją wyłączną własność. Zwykła mawiać, że chce w ten sposób

dodać mu pewności siebie, której mu brak.

– Cóż, żałuję bardzo, iż miałam swój udział w dzisiejszej kłótni.

Musiałam być chyba szalona, zgadzając się przyprowadzić dwukółkę pod

dom.

Robert przyglądał się jej przez chwilę, po czym uśmiechnął się

background image

przekornie.

– Byłaś szalona, Heather. Zachwycająco zwariowana. Oczy płonęły ci

dzikim blaskiem, włosy powiewały w pędzie jak grzywa naszego rumaka,

a na czubku nosa co i rusz zatrzymywał ci się płatek śniegu. To dobra

wróżka Heather pędzi na złamanie karku przez wrzosowiska, a ten obok to

zły czarnoksiężnik usiłujący wciągnąć ją w swe mroczne sprawy...

Nie mogła powstrzymać uśmiechu.

– Chodź – powiedział, przysuwając dwa fotele do kominka. –

Usiądźmy tutaj i nie rozmawiajmy więcej o rodzinie. Byłem w nie

najlepszym humorze, ale przy tobie nie potrafię się smucić. I wiesz co? Co

prawda nie przeproszę Adama ani matki za to, co powiedziałem, ale

następnym razem, gdy tu będę, zrobię wszystko, by utrzymać spokój w

tym domu. Obiecuję.

Gdy Heather szła potem na górę, przygnębienie, o którym zapomniała

w towarzystwie Roberta, wróciło. Wiedziała, że przed zejściem do salonu

kłócił się z matką, i teraz, wchodząc do jej sypialni, wyczytała ze

spojrzenia pani Lawrence, że jest rozgniewana także i na nią.

– Więc Robert zdążył już naopowiadać ci tych swoich historii. Dziwi

mnie tylko, że tak łatwo mu uległaś. Adam to teraz dla ciebie

przewrażliwiony, chimeryczny wyrostek, którego uczuciami nie należy się

przejmować, czy tak?

– Och, nie. Chyba pani nie myśli, że ja...

– A dlaczego nie, skoro zachowujesz się w ten sposób?

– Czy Robert nie wyjaśnił... ?

– Nie chcę słuchać jego wyjaśnień. Aż nadto dobrze wiem, co ma do

powiedzenia. O tym, że on jest nieodpowiedzialny, zawsze wiedziałam,

background image

ale sądziłam, że ty jesteś inna...

Heather milczała, nie wiedząc, co na to odpowiedzieć.

– Powiedział mi, że czujesz się zbyt samotna tutaj, że powinnaś mieć

chociaż możliwość wyjazdu do wsi. Jeśli rzeczywiście tak myślisz, to

dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? Ja jestem osobą, z którą powinnaś o

tym rozmawiać. Twierdziłaś zawsze, iż jesteś zupełnie zadowolona ze

spokojnego życia, jakie tu prowadzimy.

– Tak jest nadal. Nigdy nie twierdziłam, że chcę jeździć dla rozrywki

do wsi.

– Skoro tak, to skąd nagle pomysł o nauce powożenia?

– Nie myślałam o sobie. – Dziewczyna zaczerwieniła się pod

sceptycznym spojrzeniem pani Lawrence. – Pomyśleliśmy, że może

powinnam umieć prowadzić dwukółkę, na wypadek, gdyby nagle należało

wezwać lekarza.

– Coś takiego... – Sarkazm w głosie starszej pani sprawił, że Heather

zarumieniła się jeszcze mocniej. – I Adam, oczywiście, nie byłby skłonny

sprowadzić go dla mnie?...

– Cóż... On także mógłby zachorować.

– O ile w ogóle można wyobrazić sobie taką sytuację, to w tempie, w

jakim Lucy potrafi pedałować, dotarłaby do wsi, zanim ty zdążyłabyś

przygotować dwukółkę.

– Lucy mogłoby nie być akurat... albo mogłaby to być niedziela...

– Doprawdy?... – starsza pani uniosła brwi w udanym zdziwieniu. –

Cóż za nieprawdopodobny zbieg okoliczności. Widzę, że sama chyba

zdajesz sobie sprawę z absurdalności ' swoich wyjaśnień. – Spojrzała na

Heather z wyrzutem. – Nie sądzisz, iż mądrzej byłoby poprosić Adama, by

background image

nauczył cię powozić? Zrobiłby to z przyjemnością, jestem pewna. Gdyby

tylko wiedział, że tego chcesz.

– Ale ja nigdy nie myślałam o tym. To przyszło nagle...

– Pomysł Roberta, oczywiście, a ty byłaś na tyle nierozsądna, by go

posłuchać. Robert to mój syn i kocham go bez względu na wszystko, ale ja

wiem najlepiej, jaki jest uparty i zapalczywy, nie zastanawia się nad

konsekwencjami tego, co robi. Słabo go jeszcze znasz, nie powinnaś tak

łatwo mu ulegać.

– Cóż, bardzo mi przykro. Ostatnią rzeczą, jaką chciałam uczynić, to

urazić Adama. To byłoby straszne, gdybym miała utracić jego przyjaźń z

tego powodu...

Jej skrucha była szczera i pani Lawrence wyglądała na nieco

ułagodzoną.

– Tak, wiem, bardzo polubiliście się. Doprawdy, nierozsądnie byłoby

pozwolić Robertowi to zniszczyć. Jutro wraca do Plymouth, a ty zrób, co

w twojej mocy, by odrobić to, co się dzisiaj stało.

Heather z ulgą przyjęła wiadomość o jego wyjeździe. Sądziła bowiem,

iż nie potrafiłby się przystosować do życia, jakie tu wiedli. Jego dłuższa

obecność zapewne wkrótce znów doprowadziłaby do spięcia.

Powiedział, że w końcu zostanie wciągnięta w rodzinne kłótnie. Teraz

wiedziała już, po której jest stronie. Tak jak I Adam i jego matka,

pragnęła, by życie biegło tutaj swoim , dotychczasowym, spokojnym

rytmem.

Rano obudziła się przygnębiona. Wyjrzała przez okno i nie znalazła

tam nic, co by poprawiło jej nastrój. Lekki śnieg dnia poprzedniego

zmienił się w ulewę. Ciemne chmury wisiały nisko nad wrzosowiskami

background image

tonącymi w strugach deszczu, z ziemi unosiła się mgła, która ze

wszystkich stron napierała na dom, zamykając jego mieszkańców jak w

więzieniu.

Dygocząc odwróciła się od okna. Pani Lawrence zapowiedziała, iż

zamierza dzisiaj wstać. Wydawało się, że będzie to jedyny pogodny akcent

tego szarego, jesiennego dnia.

Zeszła na dół. Adam już pracował; z piwnicy dochodziły odgłosy

młotka. Gdy odsłaniała okna w salonie, usłyszała kroki Roberta na

schodach, które potem oddaliły się w stronę kuchni. Poszła za nim i

dostrzegła w holu jego torbę podróżną, stojącą przy drzwiach

wejściowych.

– Nie najlepszy dzień na spacer do wsi – rzekł, wyglądając przez okno.

– Idziesz pieszo? – spytała zdziwiona. – Adam cię nie odwiezie?

– Nie prosiłem go o to – odparł szorstko.

Nie ociągał się przy jedzeniu. Miał już wychodzić, gdy do kuchni

wszedł Adam.

– Wyjeżdżam, mały – rzucił od drzwi. – Miej mamę na oku, nie wolno

jej się przemęczać. Dopilnuj tego.

Nie dał Adamowi czasu na odpowiedź. Dziewczyna wyszła za nim.

Zatrzymali się przy drzwiach frontowych.

– Wrócę. I mam nadzieję, że tym razem nie będziesz mnie witać

pogrzebaczem – powiedział z uśmiechem.

Patrzyła, jak schodzi szybko podjazdem. Był w kapeluszu i płaszczu z

postawionym kołnierzem.

Stała w otwartych drzwiach i patrzyła, dopóki nie zniknął z pola

widzenia. Towarzyszyło jej dziwne poczucie straty, dom bez Roberta

background image

wydał jej się nagle przegnębiająco pusty i cichy. Ganiła się w duchu za

takie myśli. Przecież on naruszył spokój tego domu, mógł zniszczyć jej

szczęście i w żadnym razie nie powinna była chcieć jego powrotu...

Wiedziała jednak, że będzie na niego czekać.

background image

8

Pani Lawrence nie wracała więcej do incydentu z dwukółką, co Heather

przyjęła z ulgą. Stosunki między nimi pozostały nie zmienione. Natomiast

Adam nie był skłonny zapomnieć tak szybko. Starał się unikać

dziewczyny, a jeśli już znalazł się w jej towarzystwie, uparcie milczał.

Rozpogadzał się dopiero, gdy matka schodziła na dół. Siadywali wtedy we

dwoje przy kominku w salonie.

Któregoś dnia miał lekki wypadek. Podczas pracy w piwnicy ześliznęło

mu się narzędzie i wbiło mu się w dłoń. Przyszedł na górę do kuchni w

poszukiwaniu czegoś do zawinięcia rany.

Gdy Heather spostrzegła krew spływającą mu po palcach, krzyknęła

przestraszona, przerywając dzielące ich milczenie.

– Pozwól, że ja to obejrzę – rzekła, podbiegając do niego. Zaoponował,

zabierając rękę i odpowiadając szorstko, że to nic poważnego.

– Ale zmieni się w coś poważnego, jeśli zostawisz ranę zabrudzoną.

Bez dalszych oporów pozwolił jej przemyć i zabandażować skaleczone

miejsce.

– Teraz dobrze – powiedziała, gdy skończyła. – Zagoi się za dzień lub

dwa.

Ich twarze znalazły się blisko siebie i gdy zabierał dłoń, ich spojrzenia

spotkały się. Podziękował jej swoim nieśmiałym uśmiechem, a ona

odwzajemniła się tym samym, szczęśliwa, iż odzyskała jego przychylność.

Brakowało jej towarzystwa Adama. Przez te kilka ostatnich dni zdała

sobie sprawę, jak bardzo go lubi.

Zima zapadła na dobre. Mroźne wiatry szalejące na wrzosowiskach

background image

wciskały się do domu wszystkimi szczelinami, tak że musieli stale

utrzymywać rozpalony ogień w pomieszczeniach, których używali. Płytkie

odcinki rzeki i podmokłe brzegi skuł lód.

Heather i Adam często spotykali się przy oknie w kuchni, obserwując

ptaki, które on dokarmiał. Kiedyś znienacka zaatakował je jastrząb i

odleciał z wróblem w szponach. Adam, wzburzony, wygrażał mu

zaciśniętą pięścią, wykrzykując obelgi pod jego adresem. Heather kolejny

raz wstrząśnięta była jego gwałtowną przemianą, tym, jak łatwo

przechodzi od łagodności do pasji. Opanował się jednak szybko.

– Wpadam w złość tak nieoczekiwanie, że nawet nie zdaję sobie z tego

sprawy. Nie potrafię się powstrzymać... – Patrzył z ukosa zawstydzony.

Pomyślała, iż być może próbuje w ten sposób przeprosić za zachowanie

w stosunku do niej.

– Nie martw się. Ja to rozumiem.

– Robert tego nie rozumie. Uważa mnie za skorego do gniewu egoistę.

– Uderzył zaciśniętą dłonią w parapet okienny, z nagłym rozgoryczeniem

dodając: – Dlaczego on nie chce tego zrozumieć?

– Robert wiele myśli o tobie. Wierz mi, że on jednak próbuje cię

zrozumieć.

Rzucił jej szybkie, podejrzliwe spojrzenie.

– Dlaczego to powiedziałaś? Skąd wiesz, co Robert myśli o mnie?

– Wystarczy popatrzeć na was. Wtedy staje się to oczywiste.

Wciąż patrzył z powątpiewaniem.

– Tak myślisz... ?

– Tak myślę.

Powoli pokręcił głową, opierając łokcie na parapecie. Patrzył przez

background image

okno.

– Ty nie wiesz, co zaszło między nami, albo nie chcesz się przyznać, że

wiesz...

Przyglądał jej się teraz badawczo, jakby czekając na zaprzeczenie.

Potem jeszcze raz pokręcił głową, odwrócił się i odszedł bez słowa.

Któregoś dnia pod koniec tygodnia, zbudziwszy się rano, dostrzegła w

pokoju nadzwyczajną jasność. Okazało się, że świat za oknem jest

zasypany śniegiem, który tworzy już dość grubą pokrywę. Najwidoczniej

padało przez całą noc.

Potem posypało jeszcze przed lunchem, lecz wkrótce przestało i

zimowe słońce rozświetliło okolicę przepięknym blaskiem.

Po południu Heather ciepło się opatuliła i wyszła na spacer. Marsz był

utrudniony, ale zapadanie się po łydki w świeżym śniegu sprawiało jej

przyjemność. Zostawiała za sobą ogromne ślady obok delikatnych ptasich

odcisków. Śmiała się, gdy biały puch z uginających się pod jego ciężarem

gałęzi, umyślnie przez nią trącanych, opadał jej na twarz. Rzeka przybrała

kolor stalowo-granatowy, wyraźnie kontrastujący z bielą brzegów.

Było już ciemno, kiedy wróciła. Oziębiło się, lecz niebo wciąż było

czyste i ukazał się nawet skrawek księżyca. Na ganku paliły się lampy.

Zatrzymała się na podjeździe, zachwycona widokiem ośnieżonego domu.

Usłyszała za sobą chrzęst kroków w zamarzniętym śniegu.

Przestraszona odwróciła się, by ujrzeć Roberta idącego podjazdem.

– Witaj, Heather! – zawołał. – Co ty tu robisz po ciemku?

– Wcale nie jest aż tak ciemno, wszystko wokół takie białe... Myślałam

właśnie, jak pięknie wygląda wasz dom, taki rozświetlony na śniegu.

– Widzę, że ty naprawdę lubisz to miejsce.

background image

– Tak. Tyle razy już ci o tym mówiłam.

– A ludzie mieszkający w tym domu?

– Oni też mi odpowiadają.

– W takim razie, domyślam się, że pogodziłaś się z Adamem...

– ... i chcę, by tak zostało. Uśmiechnął się pogodnie.

– Postaram się. Jak matka?

– Lepiej.

– Wiedziałem, że Adam wkrótce zmięknie – rzekł, gdy ruszyli razem

do domu. – To byłoby głupie przeciągać sprawę. Cały czas zazdrościłem

mu, że to on jest tutaj, nie ja. Wyobrażałem sobie siebie zamiast niego na

spacerach u twego boku... Pójdziemy jutro na wrzosowiska, chcesz?

Dzikie kuce zejdą w poszukiwaniu pożywienia, więc będziemy mogli je

nakarmić.

– O tak! Bardzo bym chciała! – zawołała z entuzjazmem.

Robert nie poszedł na górę z Adamem, by towarzyszyć matce przy

kolacji.

– Są dostatecznie szczęśliwi we dwoje, czyż nie? Dlaczego więc ty

miałabyś siedzieć tu sama?

Pomógł jej sprzątnąć stół, gdy skończyli jeść, a kiedy zaczęła myć

naczynia, chwycił ścierkę do naczyń. W tym momencie do kuchni wszedł

Adam z tacą w dłoniach i zakłopotany zatrzymał się w drzwiach,

obserwując ich.

– No, dalej, mały. Chodź i pomóż – odezwał się Robert pogodnie. –

Dawaj tu te brudne gary.

Adam uśmiechnął się szeroko do niego i zaczął zestawiać naczynia z

tacy. Robert wziął drugą ścierkę i rzucił bratu. Ten złapał ją w locie,

background image

chichocząc cicho. Zabrał się do wycierania.

– A co tam słychać u ciebie na dole? – spytał Robert. – Zdaje się, że

dużo ostatnio pracujesz.

– Chcesz zobaczyć? – Adam spojrzał na niego z ożywieniem.

Wciąż byli w piwnicy, gdy Heather szła na górę. Przed pójściem do

siebie zajrzała jeszcze do pani Lawrence.

– Tak wcześnie do łóżka? – zdziwiła się starsza pani.

– Tak. Adam ma teraz towarzystwo Roberta, chyba wolą zostać sami.

– Nie spodziewałam się, że Robert tak szybko pojawi się znów w

domu. Wiedziałaś, że przyjedzie? – Rzuciła Heather badawcze spojrzenie.

– Przed wyjazdem zapowiedział, iż wróci wkrótce, żeby zobaczyć, jak

się pani miewa. Na pewno bardzo martwi się pani zdrowiem.

– Tak, na pewno... Siedzą w salonie, prawda?

– Nie, gdy szłam na górę, wciąż byli w piwnicy.

– W piwnicy? – W jej głosie zabrzmiał niepokój. – A cóż oni tam robią

na dole?

– Oglądają meble ogrodowe, które Adam wykonuje.

– Ach, tak. Cóż... w takim razie chyba wszystko w porządku. –

Pokręciła niecierpliwie głową. – Tak... tak, oczywiście, że wszystko w

porządku, niepotrzebnie pytam. Po prostu poszłaś sobie i zostawiłaś ich...

– Wciąż mi znikasz – oznajmił Robert następnego dnia. – Szukałem cię

wczoraj wieczorem. Tylko nie zapomnij, że dziś po południu idziemy na

wrzosowiska.

Pani Lawrence zeszła na dół, więc Heather nakryła do lunchu dla trzech

osób w małym salonie. Wychodziła już, gdy usłyszała pytanie Roberta:

background image

– A ty? Nie jesz z nami?

Dostrzegając pełne dezaprobaty spojrzenie jego matki, odpowiedziała

pogodnie:

– A kto słuchałby paplania Lucy? Później, gdy mieli wyjść razem,

rzekła:

– Może zostałbyś z matką? Tak mało z nią przebywasz.

– Z tobą jeszcze mniej – odparł przekornie. – Poza tym, Adam jest przy

niej.

– Dobrze wiedziałeś, że nie spodoba jej się twoja propozycja, bym

została z wami na lunchu. Dlaczego to zrobiłeś? To nie było zbyt

taktowne, postawiłeś ją w niezręcznej sytuacji.

Niecierpliwie machnął ręką.

– Ach, przestań. Tam jest przecież twoje miejsce, a matka oponowała

tylko dlatego, że ta propozycja wyszła ode mnie. Ale niedługo ustąpi, już

moja w tym głowa.

– Robert, mówiłam ci już, że odpowiada mi obecny stan rzeczy i nie

chcę, byś ty próbował go zmieniać. Jeśli będziesz to robił, nie licz na moją

przyjaźń.

– Dobrze, już dobrze. Ubieraj się, bo jak tak dalej pójdzie, to nigdy stąd

nie wyjdziemy.

Ich oddechy parowały w mroźnym powietrzu; zmarznięty śnieg

chrzęścił pod nogami. Szli w kierunku wrzosowisk, zostawiając za sobą

głębokie ślady na gładkiej, białej powierzchni. W pewnej chwili Robert

zatrzymał się, nabrał śniegu w dłonie i zaczął go ugniatać. Heather nie od

razu domyśliła się jego intencji i nie zdążyła się uchylić, gdy rzucił w nią

kulką. Ze śmiechem przyjęła zaproszenie do zabawy.

background image

Po jakimś czasie ruszyli dalej. Robert pokazał jej na śniegu ślady zajęcy

i myszy, a w krotce napotkali dzikie kuce. Były wygłodniałe i bez obaw

jadły im z rąk.

– Gdybym mieszkał tu, w domu, znów miałbym konia – odezwał się. –

Dwa konie, jeden dla mnie, drugi dla ciebie. Wtedy pokazałbym ci całe

wrzosowiska...

Roześmiała się sądząc, iż żartuje, lecz on mówił poważnie.

– Chciałbym, byśmy żyli tak, jak ojciec to sobie zaplanował, gdy tu

przyjechaliśmy. Chciał prowadzić farmę, dlatego kupił dom i całkiem

spory kawałek ziemi wokół. Te budynki gospodarcze nie opodal też należą

do nas. Adam mógłby w jkońcu prowadzić użyteczne życie... Mam tyle

pomysłów... Bylibyśmy tu szczęśliwi, gdyby tylko matka dała się

przekonać.

– Cóż, ale pewnie potrzeba by było sporo pieniędzy.

– To nie pieniądze są przeszkodą. Matka od początku była przeciwna.

Prowadzić farmę znaczyło mieć kontakt ze światem, wkoło kręciliby się

parobkowie, wielu ludzi przychodziłoby do domu... Ojciec nie

przełamywał jej oporu i choć wiele go to kosztowało, rezygnował ze

swych zamierzeń. Zainwestował kapitał w interes mego wuja w Plymouth.

Wtedy była to walcząca o przetrwanie fabryczka, teraz to świetnie

prosperujące przedsiębiorstwo. Matka wciąż mi przypomina, że tam jest

moja przyszłość, że czas się ustatkować... Ale nie tym chcę się zajmować

w życiu. Nie chcę go spędzić za biurkiem. – Uśmiechnął się do Heather. –

Zobaczysz, jeszcze dopnę swego... ale muszę znaleźć kobietę, która, tak

jak ja, kochałaby wieś...

Heather uśmiechnęła się do swoich myśli. Nie wierzyła, by cokolwiek z

background image

jego planów mogło się spełnić, by cokolwiek w tym domu mogło ulec

zmianie. Zamki na piasku...

– Szybko się zaprzyjaźniliście... – stwierdziła pani Lawrence po

wyjeździe Roberta.

– O, tak. Robert jest bardzo towarzyski.

– Owszem. Kiedy chce, potrafi też być czarujący, szczególnie, gdy go

zainteresuje jakaś ładna dziewczyna... Cóż, nic w tym złego, dopóki ona

nie traktuje go zbyt poważnie. Ty nie traktujesz go poważnie, prawda?

Zdziwienie odmalowało się na twarzy Heather.

– Och, moja droga, nie dziw się tak. Jesteś bardzo ładna i kto jak kto,

ale Robert już dawno to zauważył. Spędziliście razem wiele czasu i chyba

mi nie powiesz, że on z tobą nie flirtuje...

– Gdyby chciał to robić, nie wychodziłabym z nim. Nie mam na to

ochoty. – Heather sama była zaskoczona stanowczością swego głosu.

– Cóż, widzę, że mówisz poważnie... Tym lepiej. Bo widzisz, moja

droga, nie chciałabym, byś polubiła go za bardzo i doznała potem zawodu.

Musisz wiedzieć, że jest w Plymouth dziewczyna, którą Robert jest bardzo

zainteresowany... choć nie zapadły jeszcze ostateczne decyzje. Ona jest

pasierbicą brata mojego męża i jakkolwiek nie poznałam jej jeszcze, to

wiem, że jest atrakcyjną kobietą. Wszyscy oczekujemy, iż Robert ożeni się

z nią i ustatkuje się nareszcie. Położyłoby to kres tym jego... hm...

niepokojom... – Uśmiechnęła się. – Jesteś taka, jak Adam... całkiem

szczera. On nigdy nie ukrywa swych prawdziwych myśli, jest w każdej

sytuacji autentyczny. Cóż, Robert też zapewne nie ma złych zamiarów, ale

to Iekkoduch... – Po chwili odezwała się znowu: – Jest jeszcze jedna

sprawa, o której chciałam z tobą porozmawiać. Jesteś tu szczęśliwa,

background image

prawda? Ale może... czy masz może wrażenie, że jesteś... źle traktowana?

– Ależ skąd. To prawda, że jestem szczęśliwa, i proszę mi wierzyć, nie

mam żadnych powodów do narzekań.

– Miło mi to słyszeć, choć zdaje się, że Robert ma na ten temat nieco

inne zdanie... Wybacz, że pytałam, ale myślałam, iż rozmawiałaś z nim na

ten temat i dlatego... Na przyszłość, jeśli zajdzie potrzeba, proszę, zwracaj

się ze wszystkim najpierw do mnie. Wiedz, moja droga, że zależy mi na

twoim szczęściu...

– Wiem o tym. Od samego początku jest pani dla mnie bardzo dobra.

Przykro mi, że Robert mógł pomyśleć inaczej, aleja naprawdę mu nie

dałam do tego powodów.

– Jeśli do tej pory utrzymywałam cię raczej z dala od nas, to tylko

dlatego, iż wiem, że tak było najlepiej. Wdzięczna ci jestem, że zawsze to

rozumiałaś. Doceniam wysiłek, jaki wkładasz w swoją pracę, ale

niezależnie od tego polubiłam cię bardzo. Chcę, byś o tym wiedziała.

Teraz zależy mi, byś stała się członkiem naszej rodziny i choć

przeszkodził nam ten nieszczęsny incydent z dwukółką, to zdaje się, że już

się wypogodziło po tej małej burzy. Dbajmy więc, by nic ani nikt więcej

nie stanął nam na drodze...

background image

9

Mimo, iż otwarte kłótnie Roberta z matką nie zdarzały się już, w domu

wciąż panowało wyczuwalne napięcie. Lecz nie Adam, jak dotychczas, był

jego powodem. Cieszył się z cotygodniowych wizyt brata, ożywiał się,

ilekroć robili coś razem i chętnie siadywał wieczorami z nim i z Heather

przy kominku w salonie.

To pani Lawrence była przyczyną niepokoju. W jej stosunku do

Heather zaszła zmiana. Na pozór wszystko wydawało się być jak dawniej,

lecz dziewczyna wyczuwała dziwny chłód w jej zachowaniu, jakąś

milczącą dezaprobatę, której przyczyn nie rozumiała. Sądziła, iż być może

to Robert tak ją usposabia, spędzając większość czasu poza domem.

Próbowała go nawet nakłonić, by zostawał z matką, on jednak

nieodmiennie wolał ich wspólne spacery.

Stopniowo Adam także się zmienił. Już nie ożywiał się tak w

towarzystwie brata, już nie siadywał z nimi przy kominku. Gdy Heather

wychwytywała jego spojrzenie, odnajdywała w nim dawne zamyślenie i

smutek. Nie wiedziała, co jest tego powodem.

O ile Robert w ogóle dostrzegał różnicę w ich zachowaniu, nie dał nic

po sobie poznać i wciąż przyjeżdżał w każdy weekend. Ona także nie

poruszała tego tematu, bowiem nauczona doświadczeniem, wiedziała, że

mógłby wspomnieć o tym matce, a tego nie chciała.

Wizyty Roberta sprawiały jej wiele radości. Nie miał w sobie nic ze

zmiennego usposobienia brata, więc nie musiała stale mieć się na

baczności, by go czymś nie urazić. Rozmawiali swobodnie na wciąż nowe

tematy, które im się nasuwały, spierając się często, gdy mieli odmienne

background image

zdania. Nie znała nigdy nikogo, z kim czułaby się tak swobodnie i czyje

towarzystwo sprawiałoby jej tyle przyjemności. Niecierpliwie oczekiwała

jego przyjazdów, mimo iż napięcie w domu za każdym razem wzrastało.

Miała przeczucie, że nieuchronnie zbliża się jakiś kryzys czy przesilenie.

Czuła też, że nie jest mu w stanie zapobiec, więc starała się o tym nie

myśleć. Zresztą, w zawsze pogodnym towarzystwie Roberta nietrudno

było zapomnieć o wszelkich troskach i choć nigdy nie usiłowała określić

dokładniej swych uczuć do niego, to świadoma była dziwnej pustki, jaką

pozostawiał w jej sercu, wracając do Plymouth. Nie sądziła jednak, by

było to coś więcej niż przyjaźń...

– Pospiesz się z lunchem, to zabiorę cię gdzieś, gdzie jeszcze nigdy nie

byłaś – oznajmił pewnego ranka.

– A co z innymi? Twoja matka może nie życzyć sobie wcześniejszego

lunchu.

– Przekonam ją. Namówiłem już Adama, by pożyczył nam dwukółkę.

– Naprawdę sądzisz, że powinniśmy? – rzekła z powątpiewaniem.

– Ależ oczywiście. Zgodził się chętnie. Wcale nie musisz powozić, jeśli

to wbrew twoim zasadom.

– Nie mam zamiaru.

Uległa jego namowom i zostawiła sprzątanie po lunchu Lucy, która

jadła jeszcze, gdy Robert przyszedł do kuchni.

– Podasz podwieczorek, w razie gdybyśmy nie wrócili na czas? –

poprosił Lucy, całując ją w policzek. Nie dając jej .. czasu na odpowiedź,

wyszedł, ciągnąc Heather za sobą.

– Dokąd jedziemy na tak długo? – zaniepokoiła się.

– Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie – odpowiedział, pomagając

background image

jej wsiąść do dwukółki. – Nie denerwuj się. Świat się nie zawali, jeżeli nie

wrócisz na podwieczorek. Lucy sobie poradzi.

Jak zawsze poza domem, tak i teraz, oddając się przyjemności

przejażdżki, zapomniała o swych problemach.

Dzień był jasny, a niebo bezchmurne. Nawet wzgórze, tak zazwyczaj

mroczne o tej porze roku, stało teraz rozświetlone w słońcu, ukazując swój

skalisty szczyt.

– Wspaniała dzisiaj widoczność, prawda? – odezwał się Robert,

podążając za spojrzeniem Heather. – To właśnie podsunęło mi pomysł.

– Jaki pomysł?

– Żeby właśnie dziś wybrać się na wrzosowiska. Pomyślałem, że może

chciałabyś zobaczyć Princetown.

Wjechali do wsi i skręcili w drogę do stacji kolejowej. Zatrzymali się

przy chacie starego Mateusza i Robert przywiązał lejce do płotu. Spojrzała

na niego pytająco, gdy podszedł, by pomóc jej wysiąść.

– Teraz pojedziemy pociągiem. Była zdziwiona.

– Nie zajmie nam to zbyt wiele czasu? – zapytała, marszcząc lekko

brwi, choć perspektywa tak dalekiej wycieczki była nęcąca.

– Dwadzieścia minut... może pół godziny, nie dłużej. Lada chwila

mamy odjazd.

Pociąg był krótki, na pojedynczym torze. Pasażerów było niewielu, tak

że Heather z Robertem mieli dla siebie cały przedział. Nie zajmowali

jednak miejsc, ale przechodzili z jednej strony na drugą, podziwiając

widok za oknami, gdy pociąg zagłębił się we wrzosowiska.

– Wrzosowiska, wrzosowiska... aż po horyzont. Żadnego domu... nic...

– I wyobraź sobie teraz tego twojego biednego zbiega wędrującego

background image

tędy. W słońcu wygląda tu rzeczywiście pięknie, ale nie daj Boże znaleźć

się tutaj w złą pogodę.

Wychylił się przez okno.

– O! Jest już wieża kościoła w Princetown. Dziś widać ją z daleka. Jest

dość wysoka.

Przespacerowali się najpierw po miasteczku, by potem, idąc główną

ulicą wzdłuż bram więziennych i domów strażników, wyjść na otwartą

drogę. Dopiero stamtąd, ponad wysokimi murami, widać było więzienie w

całej okazałości. Wielka kamienna forteca z zakratowanymi oknami

wyglądała groźnie i posępnie w pełnym świetle słonecznym.

– Wyobraź sobie, że jesteś tam zamknięta – powiedział. Wzdrygnęła się

na samą myśl.

– Przypuszczam, że muszą być naprawdę niebezpieczni, skoro tam

przebywają. Inaczej nikt by ich nie zamykał.

– Niekoniecznie – odparł, wciąż wpatrując się w budynek więzienny. –

Są na przykład morderstwa popełnione niezamierzenie... pod wpływem

emocji...

– Oczywiście, ale jeśli ktoś porywa się na życie ludzkie, choćby i w

afekcie, to przyznasz, że musi być raczej niepoczytalny i przez to

niebezpieczny.

– Czy sądzisz, że Adam jest niepoczytalny? Była zaskoczona pytaniem.

– Oczywiście, że nie.

– A przecież wiesz, że miewa nagłe napady wściekłości. Wtedy nie

potrafi nad sobą zapanować.

– Tak, ale nie stwarza zagrożenia dla nikogo, bo tak naprawdę ma

przecież łagodne usposobienie.

background image

Spojrzał na nią w jakiś dziwny sposób.

– To prawda. Jest bardzo wrażliwy... i dlatego sprowokowany przeze

mnie, spaczony przez matkę... mógł skończyć tutaj albo i gorzej... To

okropne.

Patrzył przed siebie posępnym wzrokiem.

– Chodź – rzekł, nie dając jej czasu na odpowiedź. – Przygnębia mnie

ten widok.

Wracali przez miasteczko. Heather sądziła, że za chwilę odjeżdża ich

pociąg, jednak Robert minął stację, nie zamierzając widać wracać jeszcze

do domu.

– Tam, przy końcu ulicy, jest jedno miejsce, gdzie można napić się

herbaty – wyjaśnił.

Zatrzymała się.

– Nie powinniśmy już wracać? Robi się późno.

– Na razie i tak nie mamy pociągu. Ten, którym przyjechaliśmy, już

wrócił, a do następnego mamy jeszcze trochę czasu. Nie obawiaj się,

zdążymy na kolację.

Tak, nie było powodu spieszyć się z powrotem, skoro i tak zdążą na

kolację. Mimo to miała jakieś złe przeczucie, które jednak minęło, gdy

usiedli w cieple przytulnej kawiarni. Ogień trzaskał wesoło na kominku i

nie było nikogo, przed kim musiałaby udawać lub kogo miałaby się

krępować. Tylko Robert... Znowu był pogodny i uśmiechał się do niej,

siedząc przy stoliku nakrytym do herbaty.

Odwzajemniła mu uśmiech.

– Podoba mi się tu. To miło, że przyprowadziłeś mnie tutaj.

Robert zdawał się wyczuwać jej niepokój.

background image

– Atmosfera w domu staje się nie do zniesienia. Zastanawiam się, jak ty

to wytrzymujesz. Chociaż, właściwie... jest tak pewnie tylko wtedy, gdy ja

przyjeżdżam. Matka zawsze jest niespokojna, gdy jestem w pobliżu.

– Czy tak było zawsze?

– Powiedzmy... W każdym razie od śmierci ojca, kiedy zacząłem

pracować. Ale tak naprawdę źle jest dopiero ostatnio... od naszej ostatniej

kłótni. To było jeszcze, zanim ty przyjechałaś. – Przypatrywał jej się przez

moment milcząc, po czym nachylił się nad stołem w jej kierunku. –

Heather, być może nie powinienem ci tego mówić, choć prędzej czy

później i tak bym się wygadał. Wiesz... okropnie się wtedy

sprzeczaliśmy... Mało brakowało, a Adam... Adam rozłupałby mi głowę

siekierą.

Dziewczyna zbladła.

– Zacząłem kłótnię z matką, jego przy tym nie było. Matka była

straszliwie zdenerwowana, a on po prostu nie mógł tego dłużej znieść...

Nie wiedziałem, że słyszał wszystko i nie zauważyłem, kiedy wszedł.

Nie była w stanie odpowiedzieć, zszokowana tym, co usłyszała.

– Wiesz, jaki jest Adam... Już po wszystkim był bardziej wstrząśnięty

od nas i dotąd się tym gryzie. Teraz już wiesz, dlaczego trzymałem się z

dala od domu. Postanowiłem nie próbować więcej niczego tam zmieniać,

dałem za wygraną. Wątpię, czy jeszcze kiedykolwiek wróciłbym, gdyby

nie choroba matki.

– Więc to dlatego zawsze była tak zdenerwowana, ilekroć zdarzyło mi

się urazić Adama...

– Tak, aczkolwiek niepotrzebnie. On miewa swoje humory, to prawda,

ale nie jest dla nikogo niebezpieczny.

background image

– Twoja matka zmieniła się ostatnio, wciąż jest taka napięta... –

powiedziała Heather wbrew swoim wcześniejszym postanowieniom.

– Właśnie to miałem na myśli. Wszystko przez to, że znów zacząłem

przyjeżdżać. Miała już nadzieję, że zostanę w Plymouth, teraz obawia się,

by nasz spór nie rozgorzał na nowo.

– Mówiłeś przecież, że dałeś za wygraną...

– Tak, tak rzeczywiście było, lecz obecnie wszystko jest inaczej. Och,

Heather, jest jeszcze coś, co bardzo chciałbym ci powiedzieć, ale chyba

nie jesteś na razie gotowa, by to usłyszeć... W każdym razie, ja chcę żyć

tutaj, chcę się ożenić i właśnie tu zamieszkać. To jest mój dom i jest w nim

wystarczająco dużo miejsca dla nas wszystkich.

Milczała, wpatrzona w płomienie. Przygnębiło ją to, co mówił Robert.

– Kłopot polega na tym, że jeżeli choroba matki to coś poważnego, a na

to wygląda, nie chciałbym być przyczyną jej niepokoju. Błędne koło.

– Tak, zniszczyłbyś świat, w którym czuje się szczęśliwa. To byłoby

okrutne, szczególnie teraz.

– Ty naprawdę sądzisz, że ona jest szczęśliwa? Ja nie jestem tego taki

pewien. A poza tym, czyż nie byłoby równie okrutnie pozostawić Adama

zupełnie od niej uzależnionego, w sytuacji, gdy wkrótce może ją utracić?

Dotknął jej dłoni.

– Chcę to zmienić nie tylko dla siebie.

Powiedział to ciepło i łagodnie, a jego twarz wyrażała dziwne

poruszenie. Wzruszenie na moment odebrało Heather głos.

– Nigdy nie podejrzewałam cię o egoizm – odparła po chwili – ale nie

sądzę, byś miał rację.

Odpowiedział uśmiechem.

background image

– Jeszcze cię przekonam. Właśnie ciebie chcę przekonać najbardziej.

Gdy opuszczali kawiarnię, zapadał zmrok.

– Wydaje mi się, że twoja matka może mieć nam za złe tak późny

powrót...

– Żałujesz, że dałaś się namówić?

– Och, nie. Wręcz przeciwnie.

Tego wieczora pani Lawrence nie dała im odczuć swego

niezadowolenia, ale już nazajutrz, po wyjeździe Roberta, nie kryła się z

nim dłużej. Wezwała dziewczynę do salonu i już ze spojrzenia, jakim ją

obdarzyła u wejścia, Heather zorientowała się, że nastrój starszej pani nie

jest najlepszy.

– Dziwię ci się, że lekceważysz moje ostrzeżenia. Mówiłam ci przecież,

że krzywdzisz sama siebie, pozwalając Robertowi flirtować ze sobą.

Wydawało mi się, że przedstawiłam ci to całkiem jasno, a ty wydawałaś

się rozumieć.

– Nadal doskonale to rozumiem, ale odpowiedziałam wtedy – i nadal

tak twierdzę – że Robert nie flirtuje ze mną.

– Owszem, mówiłaś tak, a ja byłam na tyle głupia, by ci uwierzyć.

Skoro to, co mówisz, jest prawdą, dlaczego wciąż zachęcasz go, by

przyjeżdżał?

– Ależ ja tego nie robię. On przyjeżdża widywać się z panią. A poza

tym to jest jego dom i myślę, że ja nie mam z tym nic wspólnego.

– Przestań się oszukiwać, Heather. Jak możesz być aż tak naiwna?

Wiesz przecież doskonale, że nie przyjeżdżał tu wcale na początku twego

pobytu. Zaczął tu bywać, odkąd wie, że ty tu jesteś, chętna na wszelkie

jego propozycje. Nadal twierdzisz, iż nie masz z tym nic wspólnego?

background image

– On przyjechał, bo pani była chora. Przyjechał zobaczyć się z panią.

– Zgadzam się, ale tak było tylko za pierwszym razem. Teraz ledwo

przyjedzie, to znów go nie ma, bo wychodzi z tobą.

– Przykro mi, że z tego powodu tak mało przebywa z panią, ale...

– Święty Boże! Czy ty naprawdę nie widzisz, do czego zmierzam?

Przecież to o ciebie chodzi, o to, czym się mogą skończyć te wasze

wędrówki!

Heather nie odpowiadała. Nie myślała nigdy w ten sposób. To prawda,

że żyła rytmem cotygodniowych przyjazdów Roberta i cieszyła się jego

pogodnym towarzystwem, lecz to wszystko. Na nic więcej nie liczyła.

Pani Lawrence przyglądała się jej uważnie.

– Cóż, widzę, że rzeczywiście nigdy o tym nie pomyślałaś. Usiłujesz

mnie przekonać, że między wami nie ma nic poza przyjaźnią, lecz zrozum,

moja droga, to po prostu niemożliwe między ładną dziewczyną a kimś

takim jak Robert... na dłuższą metę. Może już się w nim zakochałaś? –

spytała ostro.

– Nie. Oczywiście, że nie.

– Więc lepiej skończ z tym, póki nie jest za późno. Mówiłam ci już, że

miejsce Roberta jest w Plymouth. Tam ma pracę, tam ma narzeczoną i

przyszłość przed sobą, o ile zapomni tylko o tych swoich banialukach. A

jaka będzie twoja przyszłość, jeśli się w nim zakochasz? Jesteś młoda i

niedoświadczona, moje dziecko, i dopóki mieszkasz w moim domu,

obowiązkiem moim jest cię chronić. Cóż... obawiam się, że jeżeli nie

przestaniesz zachęcać Roberta, by wciąż przyjeżdżał, to nie pozostanie mi

nic innego, jak cię odesłać.

Na widok przerażenia Heather twarz starszej pani złagodniała.

background image

– Ale nie będę musiała tego robić, prawda? Nie chciałabym cię teraz

utracić.

– Czego pani ode mnie oczekuje? – zapytała dziewczyna cicho. – Jakże

mogłabym go prosić, by przestał odwiedzać własny dom?

– Ależ nie, oczywiście nie to miałam na myśli. Możesz odmawiać

wspólnych spacerów, unikać go tak, jak unikałaś Adama. Pewna jestem, że

wtedy nie będzie przyjeżdżał tak często... Uwierz mi, iż tak będzie lepiej

dla nas wszystkich. Dla Roberta także, choć Bóg jeden wie, jak trudno mi

odepchnąć własnego syna...

Stały naprzeciw siebie. Heather spuściła głowę.

– Spędziliście razem mnóstwo czasu – kontynuowała pani Lawrence –

wiele rozmawialiście. Robert na pewno nie krył przed tobą swych planów i

byłaś pewnie jedyną osobą, która chciała słuchać opowieści o tej jego

farmie i innych niedorzecznościach. – Ujęła dziewczynę pod brodę. –

Może nawet uwierzyłaś w ich realność i może on przy tobie zaczął na

powrót w nie wierzyć... To wszystko są zamki na piasku i wierz mi, że on

będzie szczęśliwszy w Plymouth. Czas, by już porzucił te dziecięce

marzenia i ustatkował się. Byliśmy tu szczęśliwi we troje i niech już tak

zostanie. Zaufaj mi, moje » dziecko, wiem, co mówię...

Heather zdawała sobie sprawę, iż nie ma wyboru. Ostatnią rzeczą,

której pragnęła, był powrót do Londynu. Przygnębiała ją perspektywa

utraty towarzystwa Roberta, lecz i tak cały czas żyła ze świadomością, że

wcześniej czy później musi to nastąpić. Było dla niej przykre, że jego

plany, w których realizację tak wierzył, nie mogły się spełnić. Pani

Lawrence miała rację. Będąc życzliwym słuchaczem, zapewne podsycała

w nim wiarę i być może dlatego wciąż umieszczał ją w swych wizjach.

background image

Doszła do wniosku, że rzeczywiście lepiej będzie, jeżeli Robert

przestanie się tu pojawiać tak często, bo może dzięki temu napięcie w

domu opadnie. Z niepokojem myślała jednak o nadchodzącym

weekendzie, bo czuła, że nie będzie w stanie całkowicie uniknąć spotkań.

background image

10

Po tej rozmowie pani Lawrence odzyskała zwykły spokój. Adam,

zwykle podzielający nastroje matki, także stał się pogodniejszy. Z piwnicy

dochodziły raźne odgłosy młotka, stukającego w charakterystyczny dla

Adama, nieregularny sposób. Nie posyłał już Heather swoich ponurych

spojrzeń, lecz na jej widok uśmiechał się przyjaźnie.

Ona jednak myślała z obawą o nadchodzącym weekendzie i tego

wieczora, gdy spodziewali się Roberta, wcześnie poszła do siebie.

– Boli mnie głowa – powiedziała Adamowi. Nie kłamała, chociaż

normalnie nie kładłaby się wcześniej z tego powodu. – Kolację dla

Roberta zostawiłam przygotowaną w kuchni.

Nazajutrz nie było już sposobu, by uniknąć spotkania. Robert pojawił

się w kuchni, gdy tylko zeszła na dół.

– Adam mówił, że bolała cię głowa. Rzeczywiście, musiałaś czuć się

słabo, skoro poszłaś do łóżka.

Troska, jaką jej okazywał, jeszcze bardziej wzmogła przygnębienie

wywołane koniecznością oszukiwania go. Zapewniła, że już czuje się

lepiej.

– Jesteś taka blada. – Przyjrzał się jej z bliska. – Wyglądasz na

zmęczoną. Czy coś się stało? Skąd to przygnębienie?

– Nie, nic. To nic takiego – odparła pospiesznie, nie chcąc rozwijać

tematu, skoro lada moment mogła nadejść Lucy. – Twoja matka była w

tym tygodniu dużo spokojniejsza...

– Tak, już zauważyłem zmianę. Adam także był wczoraj w dobrym

humorze.

background image

Tego ranka nie było już okazji do rozmowy z Robertem. Do lunchu

usiadła podenerwowana, wiedząc, iż zapewne przyjdzie za chwilę

zaproponować wspólny spacer.

– Coś panienka milcząca dzisiaj – zagadnęła Lucy. – Dobrze się

panienka czuje?

– To tylko ból głowy – odparła, zamierzając użyć tej wymówki, by

spędzić popołudnie u siebie.

Robert spóźniał się tym razem. Lucy przyniosła część naczyń z małego

salonu.

– Wciąż rozmawiają – oznajmiła. – Nigdy nie widziałam pani tak

ożywionej.

Heather poderwała się nagle.

– Pozmywasz sama, dobrze? Wyjdę na dwór, może świeże powietrze

mnie orzeźwi.

– Niech panienka idzie – przystała chętnie Lucy. – A nie poczeka

panienka na pana Roberta?

– Nie tutaj. Tu jest zbyt duszno.

Z dala od domu uspokoiła się nieco. Wolała spacer od siedzenia w

swoim pokoju. Sądziła, że w ten sposób da Robertowi dostatecznie

wyraźnie do zrozumienia, iż nie chce się z nim widzieć. Powinna tylko

wybrać inną trasę od tych, którymi zwykle chodzili, na wypadek, gdyby

mimo wszystko próbował ją odnaleźć.

Zeszła kawałek aleją w kierunku wioski, po czym skręciła w wąską

ścieżkę, której dotychczas nie zbadała. Po jakimś czasie dróżka kończyła

się przy bramie w ogrodzeniu wokół pola. Nie była zamknięta, więc

dziewczyna postanowiła przejść przez ogrodzony teren, mając nadzieję, że

background image

odnajdzie ścieżkę po drugiej jego stronie. Dalej rozciągały się jednak pola

i łąki, lecz Heather wciąż kroczyła przed siebie zamyślona, nie dbając

zupełnie o kierunek marszu.

Początkowo szła szybko, bo ruch uspokajał ją. Teraz zwolniła,

potykając się w głębokich bruzdach błotnistego pola. Zmęczenie nasunęło

jej myśl o powrocie, lecz pole właśnie kończyło się i ścieżka wiodła dalej

przez zagajnik. Była zarośnięta i miejscami ginęła w poszyciu leśnym. W

końcu, chcąc ominąć kępy jeżyn zagradzających drogę, dziewczyna

zgubiła ją definitywnie. Pamiętała jednak, że zagajnik nie jest zbyt szeroki,

czyli powinna znajdować się na jego brzegu. Wybrała więc kierunek

prostopadły do poprzedniego. Zaczęła przedzierać się przez gąszcz drzew i

krzewów. Kłujące zarośla czepiały się jej sukienki, a niskie gałęzie drzew

szarpały włosy i drapały po twarzy.

Po jakimś czasie las rzeczywiście skończył się, co przyjęła z ulgą.

Zmęczenie już poważnie dawało znać o sobie. Na szczęście, niedaleko

dostrzegła kamienistą drogę. Ślady furmanki i głębokie odciski końskich

kopyt świadczyły o tym, iż jest uczęszczana, a więc może doprowadzić do

jakiegoś domostwa lub farmy. Tam dowiedziałaby się, jak dotrzeć do

domu.

Nie potrafiła się jednak zdecydować, w którą stronę powinna pójść, na

lewo czy na prawo. Próbowała jeszcze raz w myśli przebyć dzisiejszą

trasę, ale i tak nie mogła zorientować się, w którym kierunku leży dom

Lawrence’ów.

Przypomniała sobie pierwszy wspólny spacer z Robertem, kiedy to

uciekała przed nim. Wtedy także straciła orientację w terenie. „Ach! Jaka

szkoda, że go tu nie ma...” – pomyślała i niespodziewanie dla samej siebie

background image

zatęskniła do niego gorąco. Uciekała wtedy, bo ją pocałował, a ona tego

nie chciała. Teraz, gdyby był tu przy niej, gdyby wziął ją w ramiona i

pocałował, nie broniłaby się już...

Łzy napłynęły jej do oczu i usiadła bezradnie na trawie. A więc pani

Lawrence miała rację, jej przewidywania sprawdziły się... Nie, nie

powinna już spotykać się z Robertem.

Ziemia była wilgotna i chłodna, więc Heather wstała. Zmierzchało.

Ruszyła w prawo; z tej strony niebo było jaśniejsze. Droga wiła się polami

i lasami, jednak mimo długiego marszu dziewczyna nie zauważyła nigdzie

żadnego domostwa ani farmy. Nadchodziła noc i Heather, przerażona

perspektywą błądzenia w ciemnościach, szła najszybciej, jak tylko mogła.

Droga była kamienista, liczne bruzdy i wystające korzenie drzew

utrudniały marsz. Wkrótce zmuszona była zwolnić kroku, nie chcąc

ryzykować skręcenia kostki.

Było już całkiem ciemno, gdy dotarła do miejsca, gdzie droga wiodła

pomiędzy dwiema urwistymi skarpami. Dalej łączyła się z większym

traktem. Heather ponownie stanęła przed problemem wyboru kierunku,

lecz tym razem nie zastanawiała się długo. Po kilku minutach marszu

zorientowała się, iż idzie aleją prowadzącą z domu do wsi.

Do wioski było bliżej. Zdawała sobie sprawę, że już nie będzie w stanie

samodzielnie dojść do domu, toteż postanowiła dotrzeć do chaty starego

Mateusza i poprosić go, by ją odwiózł. Poza tym, było na tyle późno, że na

pewno martwiono się o nią.

Nie zaszła daleko, gdy od strony wioski dał się słyszeć tętent kopyt i

odgłosy kół szybko jadącego powozu. Dziękowała Bogu, bo choć nie

wiedziała, kto nim jedzie, to liczyła na to, że zgodzi się ją podwieźć.

background image

Zeszła z drogi, a gdy powóz zbliżył się, rozpoznała dwukółkę

Lawrence’ów. Uradowana, stanęła znowu na środku, machając chustką.

To był Adam. Ściągnął ostro konia i zeskoczył na ziemię. Pełnym

troski głosem wykrzyknął jej imię.

– Och, Adam! Gdybyś tylko wiedział, jak się cieszę, że cię widzę.

Zgubiłam się... Udało mi się jedynie znaleźć drogę do alei...

Widział w świetle latarni łzy spływające jej po policzkach. Nieśmiało

objął ją ramieniem.

– Martwiliśmy się o ciebie. Robert szukał cię całe popołudnie i wrócił

dopiero po zmroku, by sprawdzić, czy już jesteś. Mówił, że na pewno

zgubiłaś się albo coś ci się stało i zaraz znowu wyszedł. Mama też się

bardzo denerwuje. Ja postanowiłem poszukać cię na drodze.

Uśmiechnęła się do niego, ocierając łzy.

– Jak dobrze, że to zrobiłeś. Czuję się, jakbym nie miała już siły zrobić

ani kroku. Chciałam prosić Mateusza o podwiezienie.

Pomógł dziewczynie wsiąść i okrył ją pledem. Nie oszczędzał Rafii, by

jak najszybciej dotrzeć do domu. Dwukółka trzęsła się i podskakiwała na

wybojach, przypominając Heather jej pierwszą szaleńczą jazdę z Adamem.

Teraz nie śmiał się jednak. Milczał, raz po raz zwracał ku niej poważną

twarz sprawdzając, czy wszystko w porządku.

Pomyślała o Robercie. Wyobrażała sobie, jak szukał jej, jak błąkał się

samotnie po miejscach, które zawsze odwiedzali razem. Tęsknił za nią, tak

jak i ona tęskniła za nim... Ścisnęło jej się serce. Cóż zyskała przez swoją

dzisiejszą ucieczkę? Tak czy owak, musi się z nim spotkać i wyjaśnić

swoje zachowanie.

Poruszyła się niespokojnie na siedzeniu, tak że Adam zwrócił się ku

background image

niej zaniepokojony. Och! Gdyby tylko Robert mógł wyjechać do

Plymouth, nie musiałaby patrzeć mu w oczy...

Gdy wjeżdżali podjazdem, drzwi frontowe otworzyły się i stanęła w

nich pani Lawrence. Adam zatrzymał dwukółkę i zeskoczył, by pomóc

Heather wysiąść. Poruszała się z trudnością, bo zdrętwiały jej nogi.

Ponownie otoczył ją ramieniem, wprowadzając do domu.

– Znalazłeś ją – rzekła pani Lawrence z ulgą, gdy tyłko dostrzegła

dziewczynę. – Martwiliśmy się o ciebie, moja droga. Myśleliśmy, że na

pewno się zgubiłaś albo miałaś wypadek...

Podeszła do niej.

– Co się stało? Nic ci nie jest?

Heather potrząsnęła głową, zakłopotana zamieszaniem, którego była

przyczyną.

– Nie, nic mi się nie stało. Jestem tylko bardzo zmęczona. Zgubiłam się

i nie mogłam odnaleźć powrotnej drogi. Jakie to szczęście, że Adam mnie

znalazł.

Wchodzili do holu, gdy usłyszeli, że Robert biegnie podjazdem.

– Znaleźliście ją? – krzyknął zdyszany od drzwi. – Słyszałem

dwukółkę.

Wszedł i jego wzrok padł na dziewczynę. Zapytał z troską w głosie:

– Na miłość boską, co się stało? Nic ci nie jest? Pani Lawrence

odpowiedziała za nią.

– Już wszystko w porządku. Zgubiła się. Jest wyczerpana i dlatego nie

trzymajmy jej tu dłużej. Idź prosto do łóżka, moja droga.

Heather pokręciła głową.

– Ależ nie. Trochę tylko odpocznę, napiję się czegoś ciepłego i zaraz

background image

zrobię kolację.

– Nie ma mowy. Idziesz do łóżka, sami sobie poradzimy, Lucy

wszystko przygotowała. Nie chciała wracać do domu, nie wiedząc, co się z

tobą dzieje. Zaraz przyniesie ci coś do jedzenia. Adam albo Robert

odwiezie ją, a Mateusz przywiezie jutro.

Wzięła dziewczynę pod ramię i poprowadziła przez hol. Adam wciąż

podtrzymywał ją z drugiej strony, ale u stóp schodów zawahał się i cofnął

rękę.

– Czy teraz już w porządku? – zapytał, gdy zaczęły wchodzić do góry.

Jego głos był łagodny i pełen troski. Odwróciła się, chcąc mu

odpowiedzieć. Ponad jego zwróconą ku górze twarzą napotkała wzrok

Roberta. Wciąż stał w miejscu i patrzył na nią rozżalonym wzrokiem. Łzy

napłynęły jej do oczu. Odwróciła pospiesznie głowę i z pomocą pani

Lawrence poszła do siebie.

Lucy przyniosła jej wkrótce kolację i gorącą herbatę.

– Napędziła nam panienka stracha, nie ma co – rzekła, stając przy

łóżku.

– Dziękuję ci bardzo, że zostałaś – odparła Heather. – Chyba nie będą

się o ciebie martwić w domu?

– O, nie. Przed panienki przyjazdem często później wracałam.

Uśmiechnęła się porozumiewawczo.

– Pan Robert ma mnie odwieźć. Dla takiej gratki zostałabym, choćby i

do północy... Panienka nie będzie się gniewać, prawda?

Heather nie mogła powstrzymać uśmiechu.

– A jakże, pogniewam się na ciebie śmiertelnie...

– Powiem mu, żeby dał odpocząć starej Rafii i będziemy jechać

background image

spacerkiem – zachichotała Lucy. Po chwili spoważniała jednak. – Pan

Robert się pyta, czy aby na pewno wszystko w porządku i co się naprawdę

stało.

– Powiedz mu, że już lepiej, jestem tylko zmęczona. Zgubiłam się, to

wszystko.

– On przyszedł po panienkę do kuchni po lunchu. Zdębiał, jak mu

powiedziałam, że panienka poszła bez niego. Ale potem też powiedział, że

świeże powietrze dobrze panience zrobi i że pójdzie jej poszukać. Bardzo

był zdenerwowany, jak wrócił, a panienki ciągle nie było. Pani mówiła, że

na pewno nic się nie stało, bo panienka często chodzi sama po okolicy.

Pan Robert na to, że nie wtedy, gdy on tu jest. I jeszcze, że pewnie coś się

stało, że panienka nogę złamała albo co. Martwiłam się o panienkę. A bo

to wiadomo, co się może człowiekowi przydarzyć na tym pustkowiu?...

Pani w końcu też zaczęła się martwić, no to pan Adam wziął dwukółkę i

pojechał szukać. I całe szczęście.

– Och, tyle wam narobiłam kłopotu... Dziękuję ci, Lucy. Lepiej już idź,

na pewno już na ciebie czekają w domu.

Pani Lawrence pozwoliła jej nie wstawać nazajutrz, lecz gdy Heather

obudziła się rano, czuła się całkiem wypoczęta.

Pomyślała więc, że powinna jednak zejść na dół, także ze względu na

Roberta. Postanowiła się z nim spotkać, choć wciąż nie wiedziała, co mu

powie. Lepiej będzie dla nich obojga, jeżeli nie przyjedzie za tydzień. W

jakiś sposób musi mu to wyperswadować...

– Pewno już wiesz, że szukałem cię wczoraj – rzekł, odnalazłszy ją w

kuchni.

– Tak. Wybacz, że sprawiłam ci tyle kłopotu. Wcale nie zamierzałam

background image

odchodzić tak daleko. Przykro mi, że tak wyszło.

– Ale dlaczego poszłaś tam, gdzie nie przyszło mi do głowy cię szukać?

Dlaczego unikałaś mnie przez cały weekend? Już zaczynałem myśleć, że

cię nie zobaczę przed wyjazdem.

Nie była w stanie odpowiedzieć. Robert przyglądał się jej badawczo.

– Moja matka się za tym kryje, prawda? To jej sprawka. Mówiłem ci,

że ona nie może ścierpieć mnie tutaj. Myśli, że jeżeli nie będę cię

widywał, to przestanę przyjeżdżać, czy tak?

– Och, Robert. Mylisz się sądząc, iż ona nie chce cię widywać, ale

lepiej będzie... lepiej będzie, jeśli nie będziesz przyjeżdżał tak często. Sam

mówiłeś, że atmosfera jest napięta...

– A więc jednak – stwierdził z tryumfem w głosie. – Wiedziałem.

– Nie. Nie, Robert, to nie tak. Ona wcale...

Nagle postąpił krok w jej stronę i ścisnął za ramiona, patrząc

uporczywie w oczy.

– W takim razie o co chodzi? Jaka może być inna przyczyna? Powiedz

mi prawdę, Heather, ty chcesz, abym przyjeżdżał, prawda?

Z trudem panowała nad sobą.

– Nie. Nie chcę, byś przyjeżdżał...

Dostrzegła niedowierzanie w jego oczach. Puścił ją gwałtownie i

odsunął się. Zmienił się na twarzy.

– Nie wierzę ci – powiedział cicho. – Widzę przecież, co się dzieje. Ale

jak sobie chcesz... Matka już całkiem kontroluje twoje życie, tak jak

zawsze robiła to z Adamem. I ty jej na to pozwalasz. Dobrze więc,

zostańcie sobie w tej waszej cichej przystani i bądźcie pewni, że więcej

wam nie będę przeszkadzał.

background image

Wyszedł. Po chwili usłyszała trzaśniecie drzwi frontowych. Robert

odszedł bez pożegnania.

background image

11

Kiedy podczas kolejnego weekendu Robert nie pojawił się, Heather

przyjęła to z ulgą. Miniony tydzień jedynie pogłębił jej smutek. Nie mogła

przestać myśleć o Robercie, o chwilach spędzonych razem. Liczyła na to,

że Adam będzie jej towarzyszył na spacerze, samotność bowiem sprzyja

ponurym rozmyślaniom...

Czekała na niego kilka chwil przed domem. Adam nie pojawiał się

jednak, więc poszła sama.

Gdy tylko weszła w aleję, spomiędzy drzew na drogę wyszedł Robert.

Była tak zaskoczona, że dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to on.

– Co za ulga – rzekł. – Zaczynałem już wątpić, czy w ogóle

przyjdziesz. Na szczęście jesteś sama.

Była wzburzona i jej głos zabrzmiał ostro.

– Nie powinieneś był przyjeżdżać.

– Musiałem się z tobą zobaczyć, szczególnie po naszym rozstaniu

tydzień temu. Chciałbym porozmawiać, ale nie w domu.

– Nie, Robert. Skoro już jesteś, powinieneś tam pójść. Co by twoja

matka powiedziała na to?

– Ona o niczym się nie dowie. Nie zamierzam zostawać ani w ogóle

zachodzić do domu. Przyjechałem do ciebie, nie do matki.

– Chyba jesteś szalony! Adam może wyjść w każdej chwili i...

– Właśnie, więc zabierajmy się stąd lepiej, póki czas – odparł, biorąc ją

za rękę.

Odsunęła się.

– Chyba nie myślisz, że pójdę z tobą?

background image

– Nie odejdę, póki mnie nie wysłuchasz. Jeżeli nie pójdziesz ze mną

gdzieś, gdzie moglibyśmy swobodnie porozmawiać, zaczekam na ciebie w

domu, ale wtedy powiem, co mam do powiedzenia bez względu na to, czy

będziemy sami, czy nie... Sprowokowany, mógłbym powiedzieć nawet

więcej, niż zamierzam, a chyba nie chciałabyś, bym niepokoił matkę w

tym stanie. Nie odejdę, póki mnie nie wysłuchasz.

– To nieuczciwe, nie dajesz mi wyboru.

– Wystarczająco uczciwe. A jaki ja miałem wybór? Chcę tylko

porozmawiać, a i ty chyba masz mi coś do powiedzenia, prawda?

Zauważył jej niespokojne spojrzenie w kierunku domu i ponownie

wziął ją za rękę.

– No, dalej. Chodźmy stąd.

Tym razem nie oponowała. Poszli razem aleją. Gdy minęli zakręt,

Heather ze zdumieniem dostrzegła dwukółkę czekającą na poboczu.

– Wszystko w porządku – Robert z uśmiechem odpowiedział na jej

pytające spojrzenie. – Nie ma w niej Adama, bo ta nie należy do niego.

Jest pożyczona.

– Nigdzie z tobą nie pojadę – zaprotestowała, widząc, do czego

zmierza. – Mów szybko, co masz do powiedzenia i lepiej odejdź.

– Nie bądź niemądra, Heather. Im dalej będziemy od domu, tym lepiej.

To nie może być powiedziane w pośpiechu. No, szybciej, Adam może w

każdej chwili nadjechać.

Wiedziała już, że spieranie się z nim to strata czasu. Wahała się – dom

był tak blisko. W końcu, bez przekonania, pozwoliła pomóc sobie wejść i

usiadła obok niego.

Ruszyli w milczeniu. Robert raz po raz zwracał ku niej twarz, lecz

background image

dziewczyna patrzyła prosto przed siebie. Radość i poczucie

bezpieczeństwa, które zawsze odczuwała będąc blisko niego, zmagały się

w niej z poczuciem winy. Przecież to szaleństwo znów mu ulegać...

– Jesteś bardzo blada – zagadnął. – Zmieniłaś się przez te ^ dwa

tygodnie, tak jakbyś straciła tę swoją iskierkę... tę zdolność czerpania

radości ze wszystkiego, co robisz.

– A czy widzisz coś wesołego w tej sytuacji?...

Chciał coś powiedzieć, lecz zrezygnował. Resztę drogi przebyli w

milczeniu.

We wsi Robert zboczył z głównej ulicy i zatrzymał się przed ładną

małą chatą.

– Nie jadłem dziś lunchu, bałem się, że nie zdążę cię spotkać. Jestem

głodny jak wilk, a pani Wetherly robi doskonały pasztet. Usiądziemy sobie

przy ogniu z tyłu, w małej sali. O tej porze nie powinno tam być nikogo.

Dom stał bezpośrednio przy ulicy, nie miał ogrodu od frontu, a okna na

parterze były z nieprzezroczystego szkła. Dopiero, kiedy weszli na ganek,

Heather zauważyła szyld nad drzwiami.

Robert dostrzegł jej spojrzenie.

– Całkiem miły mały pub, prawda? Zatrzymała się.

– To jest pub?

– Nie bądź taka zasadnicza. – Zaśmiał się. – Jest całkiem inny od tych

waszych londyńskich pubów. Ten jest „domowy”.

Wahała się, więc wziął ją za rękę i pociągnął za sobą do środka.

– Widzisz, co mam na myśli?

To było miłe, przytulne pomieszczenie z wesoło trzaskającym ogniem

na kominku. Było już świątecznie przystrojone na zbliżające się Boże

background image

Narodzenie. W kącie kilku mężczyzn rzucało lotkami do tarczy, paru

dalszych gawędziło przy barze. Wszyscy odwrócili się na odgłos

otwieranych drzwi i przyjaźnie pozdrowili Roberta. Ten poprowadził

Heather do drzwi w rogu i zwrócił się do kobiety o sympatycznym

wyglądzie, stojącej za kontuarem:

– Przejdziemy do tyłu, pani Wetherly.

Kobieta skinęła i obchodząc bar, podążyła za nimi do dużo mniejszej

sali, także udekorowanej. Nie było tam nikogo więcej.

– Usiądź i ogrzej się, moja droga – uśmiechnęła się do dziewczyny,

przysuwając krzesło do ognia. – Na dworze coraz zimniej.

– To nie jest żadna spelunka – zapewnił Robert. – Pani Wetherly

wyczaruje wszystko, o co poprosisz... kawa, herbata, nawet woda. Czy

próbowałaś już tutejszego jabłecznika?

Pokręciła głową.

– Wobec tego niech będzie jabłecznik. Właściwie, to moglibyśmy dziś

uczcić twoje pierwsze Boże Narodzenie w Devon. Za nasze pierwsze

wspólne święta – rzekł, trącając jej kufel swoim, po tym jak pani Wetherly

postawiła przed nimi butelkę złocistego płynu.

Wyciągnął nogi w stronę ognia.

– Przyjemnie jest siedzieć tu we dwoje. Szkoda, że wcześniej nie

wpadłem na taki pomysł...

– Chciałeś mi coś powiedzieć... Popatrzył w ogień przez grube szkło

kufla.

– Tak... mnóstwo rzeczy... Ostatnim razem byłem zdenerwowany.

Wybacz, że odszedłem w ten sposób.

Szybkim ruchem podkurczył nogi i nachylił się w jej stronę.

background image

– Heather, czy mówiłaś poważnie, wtedy, przed tygodniem? Ciężka

atmosfera w domu mogła cię przygnębić, mogłaś powiedzieć coś, czego

później żałowałaś, mnie często się to zdarza. Tutaj jesteś z dala od tego

wszystkiego, nikt nie słucha pod drzwiami. Proszę, bądź ze mną szczera.

Czy naprawdę nie chcesz się ze mną widywać?

Patrzyła w jego smutne oczy.

– Przykro mi, ale mówiłam poważnie.

Jego twarz przybrała ten sam nieszczęśliwy wyraz, jak wtedy, gdy

obserwował ją idącą do swojego pokoju. Westchnąwszy, odchylił się na

oparcie krzesła.

– Miałem nadzieję, że jednak tego nie powiesz... Heather, co się stało?

Nie chcesz o tym rozmawiać?

Nerwowo bawiła się podstawką pod kufel, nie chcąc patrzeć mu w

oczy.

– Nie, raczej nie...

– No cóż, chyba i tak wiem, o co chodzi. Matka miała więc rację,

chociaż ja nie chciałem wierzyć... W porządku, będę trzymał się z dala,

przynajmniej jakiś czas... jeśli tego chcesz. Na tyle długo, byś miała czas

zastanowić się, co naprawdę czujesz.

Podniósł się i podszedł do okna. Stał nieruchomo z rękoma w

kieszeniach, zatopiony w myślach. Dlaczego wyglądał na tak

nieszczęśliwego? Czyżby zdał sobie sprawę z nierealności swych planów?

Zastanawiała się, co miał na myśli, mówiąc, że pani Lawrence miała rację.

Może matka powiedziała mu, iż nieuczciwie jest spotykać się tak często z

Heather, nie mając wobec niej poważnych zamiarów? Czy o to mu

chodziło, gdy mówił, że powinna zastanowić się nad swoimi uczuciami?

background image

Od pewnego czasu wiedziała już, co czuje, jednak ani on, ani tym bardziej

jego matka nie musieli o tym wiedzieć...

Poruszyła się niespokojnie na krześle, które zaskrzypiało. Ten odgłos

wyrwał Roberta z zamyślenia. Wrócił do stołu i usiadł.

– Lepiej, jeśli nie będę się tu pokazywał także z innych powodów...

Zdążaliśmy ku kolejnej eksplozji, a nie wolno nam tak ryzykować.

Pamiętasz, mówiłem ci, że często kłóciliśmy się. Nie powiedziałem

jednak, jak ostro... Czasem nie potrafiłem się powstrzymać i mówiłem

okropne rzeczy... że to z jej winy Adam jest taki, że zrujnowała ojcu życie,

że niszczy teraz i moje... Ona nie pozostawała mi dłużna, o nie...

Znienawidziliśmy się z czasem.

– Och, Robert! Dlaczego musisz to robić? Dlaczego nie zrezygnujesz

ze swoich planów?

– Obiecałem ojcu, że spróbuję zrealizować to, o czym on marzył.

Naprawdę sądziłem, że mi się powiedzie. Bóg mi świadkiem, że

próbowałem. – Uśmiechnął się smutno. – To było moje wielkie marzenie...

chociaż teraz mam jeszcze jedno. Może choć ono się spełni?...

Heather nie pytała, jakie jest to drugie marzenie, tylko patrzyła na niego

z sympatią.

– Być może liczyłeś na zbyt wiele. Chciałeś dokonać tego, co nie

powiodło się twojemu ojcu, a on przecież miał większy wpływ na twoją

matkę, prawda? Dziś, kiedy minęło już tyle lat, na pewno trudniej

cokolwiek zmienić. Twój ojciec też uznał sprawę za beznadziejną i

pogodził się z tym.

– Z ojcem było inaczej.

Zawahał się chwilę, zanim dalej zaczął mówić.

background image

– Heather, jesteś już zaangażowana w to wszystko nie mniej od nas, nie

widzę więc powodu, byś nie miała się dowiedzieć więcej o tej rodzinie.

Może lepiej zrozumiesz pewne sprawy. Ja sam nie wiedziałem zbyt wiele,

zanim ojciec nie opowiedział mi wszystkiego na krótko przed śmiercią.

Ujrzałem wtedy wszystko w zupełnie innym świetle. Cóż... Wiele jeździł

w interesach, gdy mieszkaliśmy w Londynie. Był w podróży, gdy matka

spodziewała sią Adama. Usłyszała plotkę (i oczywiście dała jej wiarę), że

ojciec ma kochankę. Wzięła to bardzo serio i próbowała pozbyć się ciąży.

Nie powiodło się jednak. Teraz wini siebie za upośledzenie Adama.

– Och, Robert. Jakie to straszne.

– Ojciec zdołał przekonać ją, iż nie było innej kobiety w jego życiu.

Nigdy więcej nie opuścił matki. Wyprowadzili się z Londynu i zerwali

wszelkie kontakty z przyjaciółmi, taki postawiła warunek. Ojciec

pochodził z rodziny ziemiańskiej, dlatego kupił ten majątek. Adam

odziedziczył po nim miłość do wsi; jest wprost stworzony do życia tutaj.

Ona nie pozwoliła mu jednak na studia rolnicze... Ojciec dał w końcu za

wygraną, choć nigdy nie przypuszczał, że matka posunie się tak daleko w

izolowaniu Adama od normalnego życia. Ja nadal się z tym nie

pogodziłem.

– Wiem, co czujesz – rzekła ze zrozumieniem w głosie. – To oczywiste,

że twój ojciec był nieszczęśliwy, ale powinien był wytrwać. Wiedział

przecież, że twoja matka jest... hm... niezrównoważona emocjonalnie... co

zresztą było zrozumiałe w jej sytuacji. Gdyby od początku był stanowczy,

powiodłoby mu się. Teraz jest inaczej. Niewiele można już zdziałać.

Robert wpatrywał się w płomienie.

– Tak, teraz jest inaczej, ale nie z tego powodu, o którym ty myślisz.

background image

Widzisz, ja, w przeciwieństwie do ojca, nie jestem niczym skrępowany.

Patrzyła na niego pytająco. Zwrócił twarz w jej kierunku.

– Ta plotka, którą usłyszała matka... była prawdziwa. To po prostu nie

była plotka, aczkolwiek matka nigdy się o tym nie dowiedziała. Ojciec

czuł się bardziej winny od niej i dlatego wciąż jej ustępował. Zniszczył jej

szczęśliwe życie w Londynie... Jeżeli tylko coś mogło jej sprawić

przyjemność, on na to przystawał. Głównie tyczyło się to Adama. Z

czasem, widząc efekty matczynego wychowania, próbował jeszcze na nią

wpłynąć, lecz w ten sposób dochodziło jedynie do kolejnych kłótni. Często

byłem ich świadkiem. Ojciec kochał ją do końca, a ona znienawidziła go.

Chociaż nie zdawałem sobie sprawy z przyczyn takiego stanu rzeczy, to i

tak zawsze byłem po jego stronie. Adam, oczywiście, trzymał z matką.

Zawsze uczulony był na zmiany jej nastrojów, nie potrafił znieść jej

smutku.

Milczał przez chwilę, rozmyślając nad tym, co powiedział.

– Twoja matka, wtedy gdy przyjechałeś pierwszy raz, wpadła w

depresję. Mówiła o przeszłości, o tym, że nieodwołalne jest to, co się

stało...

– Tak, mój przyjazd bardzo ją poruszył Chyba nie spodziewała się mnie

jeszcze kiedykolwiek zobaczyć. Radość walczyła w niej ze strachem i nie

wiem, co wzięto górę... Ona pewnie także nie wie... Cóż, nie mogłem nie

pojawić się tu, skoro zachorowała, a poza tym czułem, że nie wolno mi

zostawić brata samego w takiej chwili. – Ponownie odwrócił twarz do

ognia. – Być może to był błąd... Może i lepiej byłoby, gdybyśmy

zapomnieli o sobie nawzajem... O ile to w ogóle możliwe. – Znowu

uśmiechnął się smutno. – Ale wtedy nie spotkałbym ciebie... i nie czułbym

background image

tego, co teraz czuję...

Heather wiedziała, że jeszcze moment, a straci panowanie nad swoimi

uczuciami. Robert wyglądał na tak nieszczęśliwego... Serce ścisnęło jej się

z żalu.

Zaproponowała, żeby już wracali, lecz on, jakby jej nie słyszał, wstał i

zaczął przechadzać się po pokoju z wyrazem zadumy na twarzy. Nagle

zatrzymał się i spojrzał na Heather.

– Wiesz, tego dnia w Princetown... może powiedziałem więcej, niż

powinienem, ale... nie miałem pojęcia, że sprawy przybiorą taki obrót.

Nie rozumiała go.

– Pamiętasz, co mówiłem o Adamie, o tym, jak mnie zaatakował?

Usiadł na krześle obok niej.

– Tak czy owak, nie żałuję tego. Sam na pewno, wcześniej czy później,

też by ci opowiedział, co się wtedy wydarzyło, bo gryzie się tym

straszliwie. Matka dopiero tamtego dnia dowiedziała się, iż wiem o

wszystkim od ojca. Wcześniej trzymałem język za zębami, bo ojciec

wyjawił mi prawdę w tajemnicy. Chyba chciał się przede mną

usprawiedliwić...

Tamtym razem zagalopowałem się jednak. Moje zwykłe argumenty

wydały mi się bezużyteczne i powiedziałem to * wszystko, czego nie

powienienem był mówić. Matka płakała, krzyczała, bym przestał. Gdy

rozpoczynaliśmy rozmowę, Adama przy nas nie było, chyba rąbał drzewo.

Przyciągnęły go widać odgłosy kłótni. Pamiętam, jak matka nagle

krzyknęła i odwróciwszy się, zobaczyłem go tuż za sobą. Nigdy nie

zapomnę wyrazu jego twarzy. Był blady jak papier. Miałem akurat tyle

czasu, by złapać go za rękę. Ostrze siekiery zatrzymało mi się tuż nad

background image

czołem...

Oparła łokcie na stole i skryła twarz w dłoniach.

– Heather, on chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że wciąż

trzyma siekierę w dłoni. Był zbyt roztrzęsiony, by wiedzieć, co robi. I to

nie jego, a moja wina, że znalazł się w takim stanie.

Dziewczyna nadal się nie odzywała.

– Chyba jednak nie powinienem był ci tego mówić... Cóż, widocznie

dotrzymywanie tajemnic nie jest moją najmocniejszą stroną – dodał

strapionym głosem.

Podniosła wzrok.

– Nie, mylisz się. Cieszę się, że mi powiedziałeś. Cieszę się, że mi

powiedziałeś o wszystkim. Lepiej cię teraz rozumiem.

– I nie zniechęciło cię to do życia w tym domu? Nie zniechęciło cię to

do nas?

– Nie. Nadal zamierzam tu zostać i to nie dlatego, że muszę.

Uśmiechnął się i nakrył jej dłoń swoją.

– Cóż, w takim razie pora wracać.

Przyniósł ubrania, które powiesili przy wejściu.

– Możemy wyjść tędy, tyłem. Odwiozę cię do domu. Jeśli

spotkalibyśmy mojego brata, powiemy, że zabrałem cię ze spaceru i

właśnie jedziemy do domu. Jeśli go nie spotkamy, nie będę wchodził,

tylko wysadzę cię w alei.

Po drodze nie napotkali jednak nikogo. Zatrzymali się niedaleko domu.

– Do zobaczenia więc, za jakiś czas, jeśli naprawdę uważasz, że tak

będzie lepiej.

– Tak, tak uważam – odparła, nie patrząc mu w oczy. Przez moment

background image

przyglądał jej się z bliska w milczeniu. Potem wziął ją w ramiona i

pocałował czule.

– Tak, wiem. Obiecałem, że nigdy już tego nie zrobię, jeśli nie będziesz

chciała, ale tym razem to nie był tylko zalotny pocałunek. Będę za tobą

tęsknił, moja wróżko. Będę o tobie myślał więcej, niż powinienem. Nie

straciłem jeszcze całkiem nadziei. Wrócę.

Patrzyła, jak zawraca dwukółką i odjeżdża aleją. Po chwili zniknął za

zakrętem. Długo stała w miejscu, gdzie się rozstali. Wciąż czuła na ustach

jego pocałunek i wciąż czuła ciepło jego ramion. Dwie łzy spłynęły wolno

po jej policzkach.

Odwróciła się i poszła w stronę domu.

background image

12

Boże Narodzenie minęło w domu prawie nie zauważone. Jedynie dla

Lucy święta były czymś szczególnym, bowiem pani Lawrence, za namową

Heather, dała jej tydzień wolnego.

– Dziękuję panience. Jest za co, bo i roboty będzie dla panienki więcej i

pogadać to już zupełnie nie będzie miała panienka z kim.

Dla Heather święta o tyle tylko różniły się od codziennej rutyny, iż

zaproszono ją, by jadła z panią Lawrence i Adamem. Nie żałowała jednak

braku świątecznej atmosfery, nie potrafiłaby się nią teraz cieszyć.

Przyroda jakby podzielała jej nastrój, wszystko wokół poszarzało,

pociemniało. Liście opadły, zniknęły kwiaty, okolica wyglądała jak

spustoszona. Wszędzie tylko szkielety drzew i sterczące badyle

żywopłotów. Nie sposób było wyjść z domu, by nie trafić do jakiegoś

miejsca, które nie przypominałoby jej chwil spędzonych tam wspólnie z

Robertem. Zarzuciła spacery. Pobladła, stała się milcząca i apatyczna.

Pani Lawrence dostrzegła oczywiście jej przygnębienie i próbowała

pomóc. Zachęcała Heather do szycia, kazała nawet Lucy kupić materiał

specjalnie w tym celu. Była miła, wyrozumiała i traktowała ją teraz

zupełnie jak członka rodziny.

Styczeń był zimny, ale w lutym pogoda poprawiła się. Słońce świeciło

dłużej i wydobywało zewsząd zapach zbliżającej się wiosny. Heather

niecierpliwie obserwowała zieleniejące pąki na gałęziach drzew i

krzewów. Okolica budziła się do życia z zimowego snu, a wraz z nią

dziewczyna odzyskała dawny spokój i pogodę ducha.

Gdy się ociepliło, Adam zaczął wynajdywać sobie mnóstwo pracy na

background image

zewnątrz. Od rana dochodziły ją przez otwarte okno odgłosy jego

krzątaniny. Z wielkim zapałem zabrał się do urządzania nowego ogrodu.

Wieczorami, gdy siadywali we trójkę w salonie, z ożywieniem tłumaczył

Heather, jak zamierza go urządzić, pokazując wszystko na sporządzonym

przez siebie planie. Słuchała go z rosnącym zainteresowaniem, doradzając

czasami, jak rozplanować zasadzenie poszczególnych gatunków kwiatów.

Starsza pani zostawiała ich często samych, z zadowoleniem obserwując

ich zacieśniającą się przyjaźń. Heather udało się zapomnieć o Robercie,

pochłonęło ją towarzystwo Adama. Na nowo rozpoczęła spacery, radując

się każdą nową oznaką wiosny.

Wtedy wrócił Robert.

Przestraszył ją, tak jak poprzednim razem, wychodząc nagle z

przydrożnych zarośli. Nie mogła oprzeć się ogarniającej ją fali radości,

gdy stanął przed nią ze swym zawadiackim uśmiechem. Tęsknota wróciła

ze zdwojoną siłą i okazało się, że na nic zdały się tygodnie walki z

uczuciem. Miała wrażenie, jakby pożegnali się nie dalej jak wczoraj. Nie

udało jej się zapomnieć delikatności jego pocałunku, ciepła ramion...

– Ach, Robert, dlaczego wróciłeś?!

– Ładne powitanie, nie ma co. Mówiłem przecież, że wrócę. Ani trochę

nie cieszysz się z mojego przyjazdu?

Popatrzyła na niego ze smutkiem. Gdyby tylko mogła mu powiedzieć...

– Myślałam... miałam nadzieję, że... wrócisz, ale nie tak szybko...

– Tak szybko?! Toż to były wieki całe! Wieki tęsknoty za tobą, a ty

mówisz, że tak szybko... – żachnął się.

Heather z trudnością panowała nad sobą. Nie mogła skupić się na tym,

co mówi.

background image

– Ale ja... ja nie chciałabym, byś wracał akurat teraz... teraz, kiedy już

zaczynałam myśleć, że...

Głos jej się załamał.

– Zaczynałaś myśleć, że co? – podchwycił, patrząc jej w oczy.

Wykonała nieokreślony ruch ręką.

– To wymaga czasu... czasu, by wszystko się ułożyło... Zaczynaliśmy

już...

Znów przerwała i z nagłą desperacją zawołała:

– Och, Robert! Dlaczego wróciłeś akurat teraz?! Zobaczyła ból w jego

oczach.

– Przepraszam... przepraszam, że się naprzykrzam... Przepraszam za

wszystko.

Odwróciła się od niego. Była na skraju załamania.

– Co mam zrobić? – spytał cicho. – Odejść? Tym razem na zawsze?...

– Jak mogłabym tego oczekiwać? – odparła. – To przecież twój dom.

Tam mieszka twoja matka.

– Nie, Heather. To już nigdy nie będzie mój dom. Głęboki smutek

bijący z jego słów rozdzierał jej serce.

Nie powstrzymała już łez.

– Och, Heather, nie sądziłem, że mój przyjazd tak cię poruszy. Nie

chciałem cię ranić! Pójdę już...

Wyciągnęła chusteczkę.

– Nie zobaczysz się z matką? Potrząsnął głową.

– Przypuszczam, że i ona nie chce mnie widzieć... Ma się dobrze,

prawda?

Łzy znowu napłynęły jej do oczu. „Boże! Jakiż on musi się czuć

background image

samotny!” – pomyślała.

– Och, Robert! Tak mi przykro... Uśmiechnął się smutno.

– Chcę twego szczęścia, Heather, i dlatego nie będę was już niepokoił.

Ale wiedz, że nie zrezygnowałbym tak łatwo, gdyby nie chodziło o

Adama.

Ujął ją delikatnie pod brodę i zwrócił jej twarz ku swojej. Patrzył przez

dłuższą chwilę w jej oczy. Potem odwrócił się i odszedł.

Czy już zawsze tak boleśnie będzie odczuwać spotkania z nim? A może

już nigdy go nie zobaczy? Wyglądało na to, że stracił całą nadzieję na

życie tutaj. Uznał chyba, że tak będzie lepiej dla Adama.

Łzy długo jeszcze ciekły jej po policzkach, gdy błądziła po okolicy,

próbując odzyskać spokój.

Do domu wróciła później niż zwykle i Lucy była już gotowa do

odjazdu.

– Dobrze, że panienka jest nareszcie. Zaczynałam się martwić. Pani też

jakaś niespokojna. Cały czas wędruje z pokoju do pokoju. Podwieczorka

nawet nie tknęła. Chce panienka, bym jeszcze została?

– Nie, nie ma potrzeby, Lucy. Dziękuję.

Zanim zaczęła przygotowywać kolację, poszła zobaczyć się z panią

Lawrence. Starsza pani chodziła po salonie. Na dźwięk otwieranych drzwi

odwróciła się gwałtownie.

– A! Wróciłaś w końcu.

Heather zdziwiona była złością, którą usłyszała w jej głosie.

– Wróciłabym wcześniej, gdybym wiedziała, że pani mnie oczekuje.

Czy coś się stało?

– Nie udawaj niewiniątka. Gdzie Robert?

background image

– Robert?

Była kompletnie zaskoczona i zbita z tropu. Srogie oczy kobiety

wpatrywały się w nią.

– Nie musisz kłamać, że nie wiesz, o co chodzi. Wiem o wszystkim.

Adam zamierzał przyłączyć się do ciebie na spacerze, ale nic dziwnego, że

zmienił zamiar, skoro zobaczył cię z Robertem.

Dziewczyna nie była w stanie zebrać myśli.

– Całe popołudnie czekałam, aż przyjdzie przywitać się ze mną, ale on

wolał wałęsać się z tobą... – ciągnęła pani Lawrence.

– Nie byliśmy razem cały czas. Spacerowałam sama.

– Jak możesz tak kłamać? Pewnie przyjdzie za chwilę, udając, że

dopiero co przyjechał.

Nie było sensu ukrywać prawdy.

– On nie przyjdzie.

– Co to znaczy, że on nie przyjdzie?

– Wrócił do Plymouth. Pani Lawrence zbladła.

– To znaczy, że przyjechał, nie chcąc w ogóle zobaczyć się ze mną?

Przyznajesz więc, że przyjechał do ciebie i że ukryłabyś to przede mną?

Przez cały ten czas spotykaliście się pewnie, a ja już myślałam, że... ach.

– Nie, to nie prawda. Niech mi pani pozwoli wyjaśnić...

– Nie chcę twoich wyjaśnień. Kiedy pomyślę, że Robert potraktował

mnie w ten sposób... I ty, której ufałam... która miałaś być...

Urwała, zbyt roztrzęsiona, by mówić. Na jej bladej twarzy wystąpiły

różowe plamy, wargi drżały ze zdenerwowania. Heather nigdy nie

widziała jej tak wzburzonej. Nagle zdała sobie sprawę z obecności Adama.

Przyszedł, jak zwykle nie zauważony i stał w drzwiach. Był blady, jednak

background image

oczy mu płonęły. Dziwnym desperackim spojrzeniem patrzył to na matkę,

to na nią. Przypomniało jej się, co mówił Robert – że Adam przestaje

panować nad sobą, widząc matkę w podobnym stanie.

Próbowała uspokoić starszą panią.

– Nie wolno się pani tak denerwować. Proszę usiąść i odpocząć chwilę,

a ja wszystko wyjaśnię.

Pani Lawrence gniewnie machnęła dłonią.

– Już wystarczy tych kłamstw... Nie ma już dla ciebie miejsca w tym

domu.

Widząc, że nic nie wskóra, Heather odwróciła się, by odejść.

Pomyślała, że może gdy jej tu nie będzie, pani Lawrence szybciej się

uspokoi. Jednak w przejściu stał Adam i nie uczynił najmniejszego ruchu,

by mogła wyjść.

Ogarnęła ją panika. „Czym to się skończy?” – przemknęło jej przez

głowę, lecz nagle oczy Adama wpatrzone w matkę rozszerzyły się z

przerażenia. Odwróciła się szybko. Pani Lawrence trzymała rękę na piersi,

a na jej twarzy malował się grymas bólu. Heather ze zduszonym

okrzykiem przyskoczyła do niej, lecz kobieta gniewnym gestem odrzuciła

jej pomoc i opadła na fotel.

Adam przez chwilę nie był zdolny do żadnego ruchu. Potem jednak

brutalnie odepchnął pobladłą Heather i pochylił się nad matką. Na czoło

wystąpiły mu krople potu. Dziewczyna pobiegła po lekarstwo i szklankę

wody. Podała Adamowi. Jego matka wciąż leżała w fotelu; twarz jej

poszarzała, oczy miała zamknięte.

– Adam, to wygląda poważnie. Musisz sprowadzić lekarza. Podniósł

twarz ku niej. Patrzył, nie tając swojej wrogości.

background image

– To twoja wina i nie mam zamiaru zostawić jej z tobą. Ona nie chce

cię więcej widzieć. Nie słyszałaś, co powiedziała?

– Twoja matka naprawdę potrzebuje pomocy lekarza. Jeśli ty nie

pojedziesz, ja to zrobię, tylko musisz zaprząc mi konia. Nie można jej tak

zostawić.

Pochylił się znów nad matką, ujął jej dłoń i pogładził delikatnie po

czole.

– Czy mam pojechać, mamo? Czy mam sprowadzić lekarza?

Otworzyła oczy i uśmiechnęła się słabo. Ledwo dostrzegalnie skinęła

głową. Poderwał się i wybiegł. Niedługo potem Heather usłyszała na

podjeździe odgłosy dwukółki. Adam jechał jak szalony. Pomyślała, że w

tym wzburzeniu łatwiej może skończyć w rowie, niż dotrzeć do wioski.

Po niecałej godzinie oczekiwania dobiegły ją odgłosy powracającej z tą

samą szaleńczą prędkością dwukółki. Adam, zlany potem, wpadł prawie

natychmiast i ukląkł przy matce.

Wkrótce potem zajechał powóz lekarza. Heather wyszła otworzyć mu

drzwi.

– Czy Adam dotarł cały i zdrowy? – zapytał. – Pędził tak, że raczej

spodziewałem się znaleźć go gdzieś po drodze niż tutaj. Wyjątkowo

pobudliwy młody człowiek. Lepiej, żeby nie kręcił się teraz przy matce,

niech najpierw trochę ochłonie.

Po przebadaniu pani Lawrence doktor odciągnął Heather na stronę.

– To serce, tak jak przypuszczałem. Żadnych nerwów, żadnych

wzruszeń. Teraz musi wypocząć. Zabiorę ją do kliniki na obserwację. Atak

musiał ją nieźle nastraszyć, skoro nawet nie oponowała. Rano przyślę

ambulans, dzisiaj nie będziemy już jej niepokoić. Proszę jej posłać tu, w

background image

salonie.

Nazajutrz, gdy zabrano matkę Adama, Heather stała z nim na

werandzie, patrząc na odjeżdżający ambulans. Nie było już okazji do

wyjaśnień – pani Lawrence nie odezwała się więcej do niej, a ostatnim jej

zdaniem pozostało to, które nakazywało, by opuściła jej dom...

Adam długo wpatrywał się w dal za ambulansem. Widać było, że

sytuacja go przeraża; wyglądał na zagubionego. Dziewczyna zwróciła się

ku niemu, lecz on niecierpliwym gestem okazał, iż nie chce jej słuchać.

Chciał odejść, jednak zatrzymał się po kilku krokach.

– To twoja wina, Heather. Musisz odejść, by więcej się to nie

powtórzyło. Musisz odejść, bo ona tego chce – rzekł i nie czekając na

odpowiedź, poszedł do swojego ogrodu.

background image

13

Heather weszła wolno do domu. Był przytłaczająco pusty. Jego cisza

działała przygnębiająco, jakby nie dość było smutku, który przyniosły ze

sobą wydarzenia ostatnich godzin. Czuła się fatalnie po nieprzespanej

nocy, a podenerwowanie nie pozwalało jej zebrać myśli.

Och, gdyby tylko mogła wytłumaczyć wszystko pani Lawrence. Adam

nie zachowywałby się w ten sposób i mieliby przynajmniej własne

towarzystwo. Wrócił jej dawny lęk przed nim, przed jego świdrującymi

oczyma. Teraz był zdolny do wszystkiego, był bardziej nieprzyjazny niż

kiedykolwiek przedtem.

Pomyślała o Robercie. Lekarz obiecał dać mu znać o stanie matki, więc

zapewne przyjedzie natychmiast do kliniki. Nie miała szansy zawiadomić

go o podejrzeniach matki. Mimo wszystko wierzyła jeszcze, że Robertowi

uda się ją przekonać, jak było naprawdę. Ta myśl dodawała jej otuchy.

Adam większość dnia spędził poza domem. Przychodził jedynie co

jakiś czas i wyglądało to tak, jakby sprawdzał, co ona robi. Za pierwszym

razem miała nadzieję, że ma dobre zamiary, jednak on wszedł tylko na

moment, posłał jej swe posępne spojrzenie, po czym wyszedł. To samo

powtórzyło się parę razy. Dzwonek u drzwi kuchennych stawiał ją na

równe nogi. „Co on zamierza?” – zastanawiała się. Czyżby oczekiwał, że

Heather odejdzie już teraz? Zapewne odwiózłby ją wtedy do wsi, lecz

przecież nie znała nawet godzin odjazdów pociągów. Poza tym nie mogła

wyjechać, zanim nie zobaczy się jeszcze z panią Lawrence. Ufała, że

matka Adama zmieni swą decyzję, gdy pozna prawdę.

W porze lunchu pojawił się znowu. Zabrał z tacy coś do jedzenia i

background image

wyszedł. Zachowywał się tak dziwnie, że powoli ogarniało ją przerażenie.

Nie mogła nie myśleć o tym, że kiedyś zaatakował Roberta. Wiedziała, że

to niemądre i nie w porządku wobec niego, lecz strach był silniejszy. Co

prawda działał wtedy pod wpływem emocji, a tym razem minęło już

przecież tyle czasu... Wkoło panowała jednak złowróżbna cisza, nie

słychać było zwykłych odgłosów jego pracy i Heather nie wiedziała, co

Adam robi. Mógł wejść w każdej chwili... Nie, nie wierzyła, by

rzeczywiście był zdolny ją skrzywdzić.

Wiedziała, że musi się opanować i jakoś przetrwać do następnego dnia.

Jutro Adam pojedzie odwiedzić matkę, to go uspokoi. Jutro też przyjedzie

Lucy i dom wreszcie wypełni się jej pogodną paplaniną.

Jednak z nadejściem wieczoru mroczna atmosfera domu stała się nie do

zniesienia. Dziewczyna wciąż czuła na sobie wzrok Adama, jakby

obserwował ją z ukrycia. Bała się wspólnej z nim kolacji, obawiała się, iż

nie wytrzyma i ucieknie od stołu. Poza tym straciła apetyt, zjadła więc

tylko kanapkę i zostawiwszy kolację dla Adama na stole w kuchni, wyszła,

tłumacząc się zmęczeniem i bólem głowy. Zrobiła to natychmiast, kiedy

tylko wszedł. Nie mogła znieść jego spojrzenia. Zapewne patrzył za nią –

przebiegł ją ten sam dreszcz jak wtedy, gdy spotkali się po raz pierwszy.

Jedyne, co mogła zrobić, to nie wpadać w panikę i nie oglądać się, by

sprawdzić, czy idzie za nią przez hol po schodach i korytarzem do

pokoju... Dopiero wewnątrz, za zamkniętymi drzwiami, odetchnęła z ulgą.

Nagły impuls kazał jej przekręcić klucz w zamku, mimo że nigdy dotąd

tego nie robiła.

Przebrała się i usiadła z książką w pościeli. Nie mogła skupić się na

tym, co czyta, więc po chwili zgasiła lampę i ułożyła się do snu. Jednak jej

background image

myśli wciąż biegły ku wydarzeniom ostatnich dwóch dni i zdenerwowanie

nie ustępowało. Nagle wydało jej się, że słyszy jakiś szmer przy drzwiach,

tak jakby ktoś potajemnie naciskał klamkę. Zamarła nasłuchując, lecz nic

więcej nie zakłóciło już ciszy. Wiedziała, że w tym stanie mogła się

przesłyszeć.

Nadal nie mogła zasnąć, niespokojnie przewracając się z boku na bok.

Chciała już wstać, by spróbować poczytać, gdy wtem usłyszała hałas przy

oknie. Tym razem nie mogło już być wątpliwości. Odwróciła się

gwałtownie. Na zewnątrz ujrzała skuloną postać Adama. Zarys jego

sylwetki był ledwie widoczny na tle ciemnego nieba. Serce podskoczyło

jej do gardła. Wyskoczyła z łóżka i z na wpół zduszonym okrzykiem

podbiegła do okna, zamierzając je przed nim zamknąć. On zauważył jej

ruch, chciał zawrócić, jednak stracił równowagę na wąskim gzymsie i gdy

Heather dopadła okna, zniknął już w dole. Skryła twarz w dłoniach,

czekając z trwogą na jego krzyk lub odgłos upadku. Nic jednak nie

usłyszała; wokół wciąż panowała ta sama złowróżbna cisza. Czyżby

wyobraźnia znów spłatała jej figla?...

Nogi miała jak z waty. Musiała trzymać się parapetu, by nie upaść.

Szczękała zębami zarówno z zimna, jak i ze strachu. Usiadła na podłodze.

Gdyby tylko nie była sama, gdyby tylko był tu ktoś, kto by jej pomógł

zwalczyć te koszmary...

Zebrała się w sobie i wstała. Z wysiłkiem podeszła do stolika i,

zapaliwszy lampę, drżącymi rękoma odnalazła jakoś kapcie i szlafrok. Nie,

to na pewno nie było złudzenie. Adam był tu naprawdę, a teraz leży gdzieś

tam w dole ranny, a może nawet i... Bez względu na to, co się stało, nie

może go tak zostawić! On potrzebuje pomocy.

background image

Szarpała się przez moment z drzwiami, zapomniawszy, że wcześniej

zamknęła je na klucz. Lampy w korytarzu były zapalone. Zeszła po

schodach powoli, trzymając się poręczy, bo nogi wciąż się pod nią

uginały.

Otworzyła drzwi wejściowe. Powiew zimnego nocnego powietrza

sprawił, że zatrzęsła się, lecz jednocześnie poczuła się nieco orzeźwiona.

Potrzebna była jej lampa. Krąg światła, które padało przez otwarte drzwi,

sięgał niedaleko.

Za nim panowała ciemność. Wyniosła więc jedną z lamp, jednak na

zewnątrz płomień trzepotał i groził zgaśnięciem. * Postanowiła wziąć

lampę ze stajni.

Gdy przechodziła przez podwórko, stwierdziła, że oczy przywykły jej

do ciemności. Zawahała się. Czy aby na pewno potrzebowała lampy?

Może lepiej było nie widzieć zbyt dobrze?...

Przez na wpół wykończony nowy ogród podeszła do rogu domu, gdzie

był jej pokój.

Dostrzegła Adama. Leżał na plecach, na kopcu ziemi, którą usypał

kilka dni temu pod ścianą poniżej okna. Odetchnęła z ulgą – świeża ziemia

zamortyzowała upadek. Zauważyła, że jedną nogę miał nienaturalnie

podkurczoną. Przestała się go bać – potrzebował jej pomocy. Postawiła

lampę na ziemi i wymawiając jego imię, pogładziła go po czole.

Otworzył oczy.

– Nic ci nie jest? – zapytała z niepokojem.

– Ty... ty martwisz się o mnie... – odpowiedział z nutą zdumienia w

głosie.

Po policzkach spłynęły jej łzy.

background image

– Och, Adam! Jak mogło dojść do tego wszystkiego? Dotknął

delikatnie jej twarzy, jakby chciał otrzeć łzy.

– Wciąż cię krzywdzę...

– Nie, to nie tak... Ale nie wolno nam czekać, muszę sprowadzić jakąś

pomoc.

– Nie – rzekł pośpiesznie, gdy wstała. – Nie jest tak źle. To tylko noga.

Myślę, że złamana, ale gdybym mógł się odwrócić, to chyba byłbym w

stanie podnieść się.

Widziała, jak krzywi się z bólu przy każdym ruchu, lecz gdy usztywniła

mu nogę przy pomocy dwóch tyczek, których w ogrodzie było pod

dostatkiem, wstał, opierając się na jej ramieniu. Potem za radą Heather

wsiadł do taczki i dziewczyna zawiozła go do tylnego wejścia. Tam,

wspierając się z jednej strony na jej ramieniu, a z drugiej na lasce, udało

mu się wejść do środka. W korytarzu oparł się o ścianę, by odpocząć, a

Heather otrzepała mu ubranie z ziemi. Czoło zrosił mu pot.

Otarł je wierzchem dłoni i dopiero teraz dostrzegła, że zgubił swą

czapeczkę. To go odmieniło i wyglądał teraz poważniej. Ta nieszczęsna

czapeczka zasłaniała, co prawda, niewielką łysinę, ale niweczyła całą

powagę jego postaci. Zauważyła, iż dostrzegł jej spojrzenie.

– Dasz radę dojść do salonu? Tam będziesz mógł wypocząć na sofie.

Gdy już leżał wygodnie ułożony, rozpaliła w kominku. Martwiła się

jego nogą, lecz on nalegał, by wracała do łóżka i odłożyła sprawę

zawiadomienia lekarza do jutra, do przyjazdu Lucy. Gdy już ogrzała

dłonie, podeszła do niego.

– Jak mogłabym iść spać, skoro wiem, że ty tu leżysz? Nie zasnęłabym

i tak, martwiąc się, czy wszystko w porządku – powiedziała z troską w

background image

głosie.

Jego oczy nabrały dziwnego wyrazu. Patrzył na nią tak, jak wtedy w

wiosce, tego dnia, gdy po raz pierwszy odezwał się do niej.

– Chcę, byś już poszła do łóżka i nareszcie odpoczęła. I nie chcę, byś

musiała się więcej o mnie martwić.

Spojrzała na niego ze smutkiem.

– Och, gdyby to tylko chodziło o twoją nogę... Nagle uklękła obok

niego.

– Adam, powiedz mi, co ty robiłeś tam na górze, za moim oknem?

Twarz zmieniła mu się, oczy straciły swój osobliwy wyraz. Teraz

wyrażały jedynie zakłopotanie.

– Chciałem upewnić się, czy zamierzasz wyjechać. Pomyślałem sobie,

że mama będzie zadowolona, gdy powiem jej jutro, że ciebie już nie ma.

Boże! Gdybym tylko mógł zobaczyć, że się pakujesz, że przygotowujesz

się do drogi, na pewno przestałbym o tym myśleć. A tak... Poszedłem na

górę, ale pod twoimi drzwiami nie było światła. Chciałem tylko zobaczyć,

czy zaczęłaś się pakować.

– Ale dlaczego mnie nie zapytałeś? To pytanie dziwnie poruszyło go.

– Nie widziałaś, co się ze mną działo? Nie mogłem przestać myśleć o

mamie, o tym, że nie powinna cię już tu więcej zobaczyć. Gdybyś

odpowiedziała, że nie zamierzasz na razie wyjeżdżać, nie wiem, co

mogłoby się stać. Bałem się, że stracę panowanie nad sobą, że może być

tak...

Przerwał i skrył twarz w dłoniach. Jego głos był chrapliwy i

przytłumiony, ale usłyszała, co powiedział.

– Że... że może być tak jak z Robertem. Bałem się, że to się może

background image

powtórzyć.

Teraz zrozumiała przyczynę jego dziwnego zachowania. Od czasu, gdy

zaatakował Roberta, nie ufał samemu sobie.

– Och, Adam, jakie to niemądre myśleć w ten sposób o sobie. Przecież

tym razem nic takiego nie mogłoby się stać – zaprzeczyła stanowczo.

Rzucił jej szybkie spojrzenie, opuściwszy dłonie.

– Ty nie wiesz, jak było z Robertem.

– Wiem, ale tym razem nic takiego nie mogłoby się wydarzyć. Wtedy

działałeś pod wpływem emocji, nie zdając sobie sprawy z tego, co robisz.

Teraz było inaczej, bo byłeś całkiem świadomy, że coś takiego może się

wydarzyć. Myślałeś o tym i dlatego nie zrobiłbyś tego. Nigdy nie

skrzywdziłbyś nikogo świadomie. Wiesz to równie dobrze jak ja.

– Ale ja mogłem go zabić – rzekł z naciskiem.

– Nie zrobiłeś tego jednak, więc po co się tym gryźć? Nie ma sensu

wciąż tego roztrząsać, zapomnij o tym.

– Niełatwo jest zapomnieć – odparł smutno i zapytał: – Jak długo o tym

wiesz?

– Jakiś czas.

– Zresztą, co za różnica. Ale nie bałaś się mieszkać ze mną pod jednym

dachem?

– Oczywiście, że nie. Dlaczego miałabym się bać? Nie odpowiadał.

– Czy ty naprawdę wierzysz w to, co powiedziałaś? – zapytał po chwili.

– To znaczy, że coś takiego nie mogłoby się już wydarzyć?

– Tak.

– Skąd się o wszystkim dowiedziałaś? Robert ci powiedział?

– Tak. Bardzo chciał mi o tym opowiedzieć. On też czuje się winny.

background image

Adam wyglądał na zaskoczonego.

– Cóż, to on rozpoczął kłótnię – dodała. – Nie potrafi o tym zapomnieć.

– Dobrze, że ci powiedział. Ulżyło mi, gdy o tym porozmawialiśmy.

Sam nie odważyłbym się nigdy. Bałbym się, że odejdziesz...

– Ale teraz i tak powiedziałeś, że chcesz, bym odeszła.

– To ze względu na mamę. Tak samo było z Robertem.

– Cóż, sądzę, że teraz nie chciałbyś, bym odeszła i zostawiła cię bez

opieki. Zostanę więc do jej powrotu, a wtedy ona zadecyduje. Wczoraj nie

dała mi szansy, bym mogła to wyjaśnić. Wierzę, że zmieni zdanie, gdy

pozna prawdę.

Spojrzał na nią z powątpiewaniem.

– Mam nadzieję, że tak się stanie. Chciałbym, byś została z nami.

Niespodziewanie dla niej samej, pochyliła się nad nim i pocałowała go

w policzek. Objął ją, nie chcąc, by się odsunęła. Jej włosy opadły mu na

twarz. Delikatnie odgarnął je dłonią.

– Masz piękne włosy. Nigdy nie widziałem ich rozpuszczonych.

Żadne z nich nie usłyszało odgłosu otwieranych drzwi , frontowych ani

kroków Roberta w holu. Kiedy odezwał się od drzwi, oboje drgnęli.

Heather z wielką ulgą odebrała jego przybycie. Uradowana, poderwała

się na równe nogi i ruszyła mu na spotkanie. On jednak stał bez ruchu w

drzwiach, spoglądając to na nią, to na Adama. Wyraz jego twarzy

zatrzymał ją w pół drogi.

– Byłeś w klinice? – zapytała szybko. Skinął głową.

– Twoja matka... Co z nią?

– Wszystko w porządku – odparł powoli. – Mam od niej wiadomość dla

ciebie. Dlatego tu jestem.

background image

Przez chwilę stali w milczeniu naprzeciw siebie. Robert nie mógł

oderwać od niej wzroku, w którym dostrzegła rozdzierający jej serce

smutek. Tęsknota odezwała się w niej z całą mocą... Odwróciła się.

Robert dopiero teraz zdał sobie sprawę, że coś jest nie w porządku.

Podszedł powoli do leżącego na sofie brata.

– Co u licha ci się stało, mały? – zapytał, patrząc na jego nogę.

Adam, blady, ociągał się z odpowiedzią. Heather przyszła mu z

pomocą.

– Pośliznął się i upadł. Chyba złamał nogę, w każdym razie lekarz

powinien ją obejrzeć.

– No, pewnie – zgodził się Robert. – Najlepiej od razu pojadę po niego.

Wyszedł i po chwili usłyszeli dwukółkę na podjeździe. Heather

spojrzała na zegar stojący na obramowaniu kominka i ze zdumieniem

stwierdziła, że nie ma jeszcze dziesiątej. Cóż, dla niej był to najdłuższy

wieczór w życiu. Poszła do kuchni przygotować coś ciepłego do picia.

Po odjeździe lekarza Robert podążył za Heather do kuchni.

– Kto by pomyślał, że jeszcze dziś tutaj wrócę. To był szok, gdy

usłyszałem, że matka jest w klinice. Tym razem atak musiał być silniejszy.

A teraz jeszcze ta noga Adama...

– Co to za wiadomość, którą miałeś dla mnie?

– Ach, prawda. Matka prosiła, żebyś zapomniała o tym, co powiedziała

wczoraj. Czy wiesz, o co chodzi? Nie pozwalają jej dużo mówić.

– Tak, wiem, co miała na myśli. To znaczy, że wszystko jej wyjaśniłeś.

Jak to dobrze.

Nie rozumiał.

– Wyjaśniłem? Ale co? Mówiłem ci przecież, że zamieniłem z nią

background image

zaledwie parę słów. Nie pozwolili mi zostać dłużej.

– Ona wie, że byłeś tu wczoraj. Powiedziała ci o tym?

– Dobry Boże, nie! Nic nie wiedziałem.

– Czekała na ciebie całe popołudnie. Wróciłam późno i ona myślała, że

byliśmy razem.

– Do diabła! Co za idiota ze mnie, mogłem sobie wyobrazić, jak ona się

poczuje, jeśli się tu nie pokażę.

– Tak, była bardzo zdenerwowana, zbyt zdenerwowana, by wysłuchać

moich wyjaśnień.

– O, Boże! A więc to było przyczyną ataku.

Odwrócił się i zaczął chodzić w tę i z powrotem po kuchni. Heather

oparła się o stół, obserwując go. Widziała, że jest szczerze poruszony. W

końcu usiadł w jednym z wiklinowych foteli i westchnął głęboko.

– Nawet gdybym chciał mocniej to zagmatwać, nie potrafiłbym – rzekł

posępnie. – Osiągnąłem dokładnie to, czego chciałem uniknąć najbardziej.

– Przypuszczam, że Adam mnie widział – dodał po chwili przerwy.

– Tak. Chciał się do mnie przyłączyć na spacerze. Zawrócił, gdy

zobaczył nas razem.

– Jemu też musiało być przykro. Chociaż widzę, że teraz już wszystko

między wami w porządku. Matka także widać doszła do wniosku, iż nie

ma za co cię winić, niezależnie od tego, co mówiła wczoraj. Leżąc tam,

przemyślała sobie wszystko zapewne. Gdy wydobrzeje trochę, spróbuję się

usprawiedliwić.

Westchnął ponownie. Podniósł się z fotela i popatrzył na Heather,

stojąc po drugiej stronie stołu.

– Dlaczego ja wczoraj przyjechałem? Dlaczego w ogóle tu wróciłem?...

background image

To rozpaczliwe pytanie odbiło się echem w jej duszy. Dlaczego on

wrócił, zadając jej tyle bólu... Odwróciła się.

– Cieszę się, że przyjechałeś – próbowała nadać swojemu głosowi

obojętny ton. – Nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobili...

– Tak. Zawsze będę pamiętał wyraz twej twarzy, gdy wyszłaś mi na

spotkanie. Nigdy nie zaznałem piękniejszego powitania. Szkoda tylko, że

to z powodu Adama... Jest jeszcze jeden powód, dla którego dobrze się

stało, że przyjechałem – mówił dalej, gdy Heather nie odpowiadała. –

Nareszcie wiem, na czym stoję. Musiałbym być niespełna rozumu,

gdybym wciąż miał nadzieję. Cóż, ten dom przestał być moim domem, nie

ma tu już dla mnie miejsca.

– Och, Robert, tak mi przykro, że wszystko potoczyło się inaczej, niż

chciałeś. Ale powiedz sam, czy twoje marzenia nie były tylko nierealnymi

marzeniami?

– Nie, ja w nie wierzyłem. A jak sądzisz, dlaczego wciąż tu

przyjeżdżałem?

Westchnęła.

– Twoja matka musi teraz wieść spokojny tryb życia. Nie wolno jej

niepokoić.

– Tak. Mimo wszystko pewne rzeczy zmieniły się na lepsze. Ona

będzie tu szczęśliwa z tobą i Adamem. Sam Adam też się zmienił, nie

oczekiwałem, że kiedyś zobaczę go takim, jak dziś wieczorem. Tego

przecież chciałem... – Uśmiechnął się smutno. – No i jestem w punkcie

wyjścia. Wyglądasz jak wtedy, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy:

szlafrok, kapcie, rozpuszczone włosy... Nigdy nie zapomnę tamtego

wieczoru... i tego także.

background image

Patrzył na nią z taką czułością, że łzy napłynęły jej do oczu.

Powstrzymała je jednak i postarała się uśmiechnąć.

– Wtedy byłeś głodny, pewnie i teraz jesteś. Przygotować ci coś do

zjedzenia?

Pokręcił głową.

– Dzięki. Tym razem nie mam apetytu.

Odwrócił się i wyszedł do holu. Gdy wrócił, miał na sobie płaszcz.

– Nie zamierzasz chyba wracać dziś w nocy? – spytała zdziwiona.

– Nie do Plymouth. Tak czy owak, zamierzałem zostać na noc we wsi,

zanim matka nie poprosiła mnie, bym przyjechał tutaj. Zobaczę się z nią

jeszcze jutro przed wyjazdem.

– Ale jest już tak późno...

– Lepiej będzie, gdy odejdę. Wezmę dwukółkę i zostawię ją u

Mateusza, a on znajdzie potem kogoś do jej odprowadzenia. Adamowi

jakiś czas nie będzie potrzebna.

– To znaczy, że już nie wrócisz?...

– Nie. Dam wam znać przez Lucy, jak matka się czuje, a teraz, cóż...

Znów spojrzał na nią w ten sam sposób. Poczuła, że nie uda jej się

powstrzymać łez.

– ... do zobaczenia, mała wróżko. Tak, do zobaczenia, bo będę czasem

przyjeżdżał, żeby zobaczyć, jak się miewacie. Ale między nami już zawsze

wszystko będzie inaczej. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa. Życzę ci

tego.

Łzy popłynęły jej po policzkach. Chciała zarzucić mu ramiona na szyję

i błagać, by nie odchodził. Otarł delikatnie jej łzy.

– Nie płacz nade mną, moja wróżko. Nie na współczucie liczyłem,

background image

moja droga.

Odszedł i prawie natychmiast usłyszała hałas odjeżdżającej dwukółki.

Stała wpatrzona w drzwi, które zamknęły się za nim. Rozpacz wypełniała

jej serce. Nie, nie może pozwolić mu odjechać. Wybiegła za nim, zanosząc

się płaczem. Nie mogła biec szybko po żwirze, zatrzymała się więc

bezradnie za rogiem i oparła o pień drzewiastego bzu. Pomyślała, że to

szaleństwo zachowywać się w ten sposób. Z trudem uciszyła szloch. On

odjechał. Nawet nie było już słychać dwukółki w alei, jedynie krzyk

nocnego ptaka rozległ się w ciszy. Wydawał się drwić z jej samotności.

Trzęsąc się z zimna, z wysiłkiem dotarła do drzwi i pogasiła lampy

wewnątrz. Czuła się kompletnie wyczerpana. Ostatnie dni były jak długi

nocny koszmar, aż dziw, że nie straciła panowania nad sobą. Teraz tylko

sen mógł dać jej ukojenie.

Sen jednak nie nadchodził. Długo przewracała się niespokojnie w

łóżku, nie mogąc przestać myśleć o Robercie. Dopiero teraz zdała sobie

sprawę, jak głęboką darzy go miłością. Zaskoczona była intensywnością

swego uczucia, pragnienia bycia z nim. Teraz zaczynała rozumieć, co

popchnęło matkę do małżeństwa z ojcem, i po raz pierwszy bardziej jej

zazdrościła, niż współczuła. Ona zaznała szczęścia miłości i nigdy nie

żałowała tego, mimo późniejszych doświadczeń.

Wiedziała, że radość tych pierwszych, letnich miesięcy przebywania

tutaj już nigdy nie wróci. Nie była już tą samą prostą dziewczyną, która tu

przyjechała. Cóż z tego, że pani Lawrence wyzdrowieje i wróci do domu?

Cóż z tego, że Adam i jego matka będą po staremu mili i przyjacielscy?

Cóż z tego, że Robert nie będzie już zakłócał ich spokoju? Cóż z tego,

skoro wszystko tutaj będzie jej zawsze go przypominać. Nie zniosłaby

background image

spotkania z nim, gdyby przyjechał odwiedzić matkę. Tym razem nie

zapanowałby już nad sobą.

Ten dom, który tak kochała, przestał być także i jej domem. Czuła, że

nie może w nim dłużej zostać. Gdy przyjechała, obawiała się, iż Adam

może ją odrzucić. Ale to Robert nie chciał jej miłości.

Postanowiła, że zostanie do powrotu pani Lawrence, potem oświadczy

jej, że musi odejść.

background image

14

Następnego ranka Heather spała znacznie dłużej niż zwykle. Zbudził ją

w końcu zatroskany głos Lucy, pochylającej się nad nią.

– Coś panience dolega? Mam zawołać doktora? Chwilę trwało, zanim

zebrała myśli.

– Nie, oczywiście, że nie. Nic mi nie jest, byłam tylko bardzo zmęczona

i późno się położyłam. Długo nie mogłam zasnąć.

– Nie dziwota, po tym, jak panią zabrali. Mówiłam panience przed

odjazdem, że pani bardzo niespokojna. Gdybym wiedziała, że z nią tak źle,

to bym została.

– To znaczy, że już o wszystkim wiesz?

– No, pewnie. Ambulansu trudno nie zauważyć. Potem dowiedzieliśmy

się, że to o panią chodzi. Przestraszyłam się, żeby to nie było co

poważnego. Pan Adam to pewno od zmysłów odchodzi.

– Tak, jest bardzo przygnębiony, chociaż teraz już mniej, skoro wie, że

z nią wszystko w porządku.

– Był się z nią zobaczyć?

– Nie, nie on. Robert tam był. Lucy była zaskoczona.

– To pan Robert jest w domu? Nie wiedziałam.

– Nie, już go nie ma, wyjechał wczoraj. Obiecał dać nam znać przez

ciebie, jak się miewa pani Lawrence, bo Adam nie może do niej pojechać.

Złamał nogę.

Lucy zaparło dech z przerażenia. Siadła na brzegu łóżka. Tego już było

za wiele dla niej.

– Rzeczywiście, w domu tak cicho... ale myślałam, że to może przez

background image

chorobę pani pan Adam siedzi u siebie. Wiedziałam, że nie wychodził, bo

jego narzędzia leżą w korytarzu. Wcale się nie dziwię, że panienka taka

zmęczona. Niech zostanie dzisiaj w łóżku, sama sobie poradzę.

Przez moment Heather wahała się, skuszona propozycją. Była już

jednak całkiem rozbudzona, a poza tym wiedziała, że powinna zobaczyć,

jak miewa się Adam. Zapewne nie spał już od jakiegoś czasu.

– To nic takiego, naprawdę – nalegała Lucy. – Panienka taka blada. Nie

budziłabym, gdybym wiedziała, że panienka tylko zmęczona, a nie chora.

Podam panu Adamowi śniadanie i wszystko, czego będzie potrzebował.

Adam był zaskakująco pogodny, zważywszy, iż przecież nie mógł

odwiedzić matki. Większą część dnia Heather spędziła w jego

towarzystwie. Nie potrafiła otrząsnąć się z apatii, w której była pogrążona

od rana; z wysiłkiem zmuszała się do okazywania dobrego humoru.

Wieczór przyniósł jej ulgę. U siebie w pokoju nie musiała przed nikim

udawać. Znów długo nie spała, nie mogąc przestać myśleć o Robercie.

Z domu wychodziła niewiele, mimo iż Adam doskonale bez niej sobie

radził. Nie narzekał na nogę, długie godziny spędzał nad swoimi

książkami. Przy pomocy lasek był w stanie chodzić po domu, a nawet,

przy sprzyjającej pogodzie, wyjść do ogrodu.

Lucy regularnie przywoziła wiadomości o stanie zdrowia jego matki.

Dalszych ataków nie było, rekonwalescencja przebiegała pomyślnie, tak że

pani Lawrence wróciła do domu szybciej, niż się tego spodziewali.

Lekarz przywiózł ją osobiście któregoś popołudnia.

– Ona wciąż potrzebuje spokoju, musi teraz dużo wypoczywać – mówił

do Heather. – W klinice wciąż martwiła się sytuacją tutaj, więc

zdecydowałem, że lepiej będzie, jeśli wróci do domu. Myślę, że tu

background image

chodziło o Adama, mimo iż zapewniałem, że nie ma powodu do obaw.

Adam był rozradowany powrotem matki. Nie rozstawał się z nią ani na

chwilę. Zabierał swe książki do pokoju, gdzie wypoczywała i siadywał w

pobliżu, zadowolony, że ma ją znowu przy sobie. Siadywali też razem na

powietrzu – pogoda była już prawdziwie wiosenna i ogród rozjaśnił się

żonkilami.

Patrząc na nich, Heather przypominała sobie szczęśliwe dni lata. Jej

smutek pogłębiała świadomość, że tego lata jej już tu nie będzie...

Pani Lawrence bez trudu dostrzegła jej przygnębienie. Przy pierwszej

nadarzającej się okazji, gdy zostały same, poruszyła ten temat.

– Adam świetnie wygląda, jest taki radosny i ożywiony, ale o tobie tego

powiedzieć nie można. Ostatnie wydarzenia bardzo cię poruszyły, prawda?

Jesteś bardzo przygnębiona, moja droga. Czy to zmęczenie, czy też jest

jeszcze inny powód?

Heather postanowiła jeszcze nie oznajmiać swej decyzji, bo uznała, że

jest na to za wcześnie. Na razie chciała oszczędzić pani Lawrence kłopotu

z szukaniem kogoś na jej miejsce.

– Tak, przypuszczam, że to zmęczenie. Bardzo martwiłam się o panią i

o Adama.

– Mam nadzieję, że wybaczyłaś mi te okropne rzeczy, które mówiłam.

Bardzo zabolało mnie to, że Robert nie przyszedł się ze mną zobaczyć. Nie

bardzo wiedziałam, co mówię. Poza tym, wtedy wydawało mi się, że

nadzieje, jakie żywiłam co do ciebie i Adama, spełzły na niczym. Cóż, po

prostu wyciągnęłam niewłaściwe wnioski. Chyba mamy sobie wiele do

powiedzenia, prawda? Po lunchu będę odpoczywać w salonie, proszę,

przyjdź i posiedź ze mną. Adam nie będzie nam przeszkadzał. W taką

background image

pogodę wyjdzie na pewno do ogrodu.

Wkrótce po lunchu spotkały się w salonie. Pani Lawrence

zaproponowała, by dziewczyna zajęła się jakąś robótką.

– Dzięki temu nie będziesz się nudzić. Na pewno będę mówiła z

przerwami. Szybko się męczę. Usiądź, proszę, tam, żebym cię dobrze

widziała. Coś cię gryzie, moja droga, prawda? – zaczęła po chwili

milczenia. – Cóż, wydaje mi się, iż wiem, o co ci chodzi, więc nie musisz

już tego dłużej ukrywać.

Heather odłożyła robótkę na kolana.

– Tak, ma pani rację. Jest coś, co chciałam pani powiedzieć.

Zamierzałam zrobić to później, ale cóż, skoro już pani wie... Myślę, że nie

będzie trudno znaleźć kogoś na moje miejsce, bo obawiam się, że nie

mogę tu dłużej zostać.

– Och, nie, moje dziecko! Nie to miałam na myśli! Wcale nie będziesz

musiała stąd odchodzić, wręcz przeciwnie, teraz ten dom będzie już

naprawdę twoim domem. I wiedz, że bardzo jestem temu rada.

– Nie, pani nie rozumie...

– Ależ oczywiście, że rozumiem. Czy myślisz, że nie zauważyłam, jak

się mają sprawy między wami? Nie sądzisz chyba, że mam coś przeciwko

temu, nic nie przyniesie mi więcej radości, jak małżeństwo Adama z tobą.

Wyjść za Adama! Ten pomysł był tak niespodziewany, że dziewczyna

dopiero po chwili była w stanie odpowiedzieć.

– Ależ nigdy nawet nie pomyślałam o poślubieniu Adama!

– Tak też myślałam i dlatego postanowiłam z tobą porozmawiać. Nie

doceniasz się, moja droga, jesteś przecież dla niego doskonałą partią.

– Ależ nie o to chodzi, ja... ja nie kocham Adama. Lubię go, to prawda,

background image

nawet bardzo, ale nic więcej.

– To początek, z czasem go pokochasz. Być może zbyt wcześnie

poruszyłam ten temat. Jesteście oboje bardzo młodzi, życie macie przed

sobą, lecz obawiam się, że mnie pozostało już niewiele czasu. Być może,

nie jesteście teraz * na to gotowi, ale cóż, oswajajcie się z tą myślą.

Zdenerwowana Heather tak gwałtownie poderwała się z krzesła, że

robótka upadła na podłogę.

– Myli się pani! Adam także mnie nie kocha i nie ma o czym więcej

rozmawiać.

Starsza pani poruszyła się niecierpliwie na sofie. Jej głos zabrzmiał

ostro.

– Usiądź, dziecko, i nie podniecaj się tak. Pamiętaj, że mnie nie wolno

się denerwować.

Dziewczyna usiadła, starając się uspokoić.

– Przepraszam, w takim razie lepiej o tym więcej nie mówmy. Musi się

pani pogodzić z myślą, że my nie możemy się pobrać. Dziwię się, że pani

mogła kiedykolwiek myśleć, że to możliwe.

– Będziemy o tym rozmawiać – pani Lawrence rzekła stanowczo. –

Postaram się nie denerwować, a i ty, moja droga, spróbuj zapanować nad

sobą. Jest tu coś, czego nie rozumiem. Jak możesz mówić, że Adam cię nie

kocha? Moim zdaniem, okazał to w dostateczny sposób.

– Tak, Adam kocha mnie, ale jak siostrę. Tak, jak i ja kocham go jak

brata. Ale nic ponad to.

– A więc mylisz się, moja droga. Powiedziałam ci kiedyś, że Adam nie

jest powierzchowny. Są mężczyźni, którzy całują, a już za moment tego

nie pamiętają. Lecz jeśli Adam kogoś całuje lub pieści, oznaczać to może

background image

tylko jedno.

– Zgadzam się, wiem, że on jest szczery, ale nie całował mnie ani nie

pieścił...

– Czyżbyś miała aż tak krótką pamięć? Wypowiedziała to pytanie,

unosząc brwi ze zdziwienia.

Heather zaczerwieniła się, lecz nie potrafiła przypomnieć sobie

sytuacji, którą matka Adama mogłaby mieć na myśli.

– Tej nocy, gdy Robert przyjechał do domu z kliniki, zastał cię w

ramionach Adama...

Nietrudno jej było przypomnieć sobie wydarzenia tamtego wieczora.

– Tak, doskonale to pamiętam, ałe to nic nie znaczyło.

– Cóż, Robert nie miał wątpliwości, co to znaczy...

– Mylił się. Nie mógł wiedzieć, co wydarzyło się przed jego

przyjściem.

– Mów dalej, proszę. Cóż takiego się wydarzyło?

– Czy Adam opowiedział pani, w jaki sposób złamał nogę?

– Nie. Oczywiście, nie chciał o tym rozmawiać, więc nie nalegałam.

– Cóż, sądzę, że tak czy owak, powinna pani wiedzieć. Pomoże to pani

zrozumieć, jak naprawdę jest z Adamem. Ale czy na pewno chce pani

usłyszeć to teraz?

– Tak, tak. Czuję się doskonale.

Heather opowiedziała o dziwnym zachowaniu Adama tamtego dnia, o

jego strachu przed samym sobą.

– Dlatego Robert zastał nas w takiej sytuacji. To była naturalna reakcja

po tak burzliwym dniu. Poza tym, czy gdyby Adam kochał mnie, chciałby

mojego odejścia? Na pewno nie, nawet gdyby chodziło o panią.

background image

W trakcie gdy Heather mówiła, pani Lawrence zamknęła oczy i

odwróciła twarz. Leżała milcząca. Dziewczyna podeszła do niej.

– Mam nadzieję, że nie poruszyło to pani zbytnio.

– Znaczy, że Robert powiedział ci o naszej straszliwej kłótni... Boję się

nawet pomyśleć, co jeszcze mógł ci powiedzieć – odparła, nie otwierając

oczu ani nie odwracając głowy.

– Opowiedział mi wiele – przytaknęła cicho. – Cieszę się z tego, bo w

ten sposób dużo zrozumiałam. Dzięki temu lepiej rozumiem także Adama.

– Tak, wygląda na to, że i on nie ma przed tobą tajemnic.

Starsza pani powiedziała to cichym, przygaszonym głosem, po czym

zamilkła, wciąż leżąc nieruchomo z odwróconą twarzą.

– Lepiej będzie, jeśli zostawię panią samą. Potrzebuje pani odpoczynku

– rzekła Heather po dłuższej chwili.

– Nie, nie odchodź. Tylko przez moment chcę poleżeć w ciszy.

Dziewczyna podeszła do okna i oparta o parapet wyjrzała na zewnątrz.

Robótka leżała zapomniana na podłodze. Wzrok Heather padł na

drzewiasty bez przytulony do rogu domu. Nie kwitł jeszcze, tak jak tego

ranka, gdy po raz pierwszy go ujrzała, lecz dopiero co okrył się

jasnozielonym płaszczem świeżych liści. Pamiętała, jak owego dnia

zapach kwiatów kazał jej wychylić się z okna i jak wtedy po raz pierwszy

zobaczyła ogród różany. Pomyślała o pierwszym spotkaniu z Adamem i o

tym, jak innym człowiekiem był teraz. Potem przyszło wspomnienie nocy,

gdy stała oparta o pień tego bzu, rozpaczliwie tęskniąc za Robertem.

Westchnęła. Czy dałaby się przekonać pani Lawrence, że rzeczywiście

kocha Adama, gdyby nie poznała Roberta? Czy gdyby poprosił ją o rękę,

to czy wyszłaby wtedy za niego i resztę życia spędziłaby tu, w domu,

background image

który tak pokochała? Nie próbowała odpowiadać sobie na te pytania,

miłość do Roberta sprawiała, że jej sympatia dla Adama stawała się czymś

mniej istotnym. Nie wierzyła też, by Adam kiedykolwiek poprosił ją o

rękę. Żal jej było pani Lawrence, że tak wielkie wiązała z tym nadzieje...

– Gdzie jesteś, Heather? Usiądź, proszę, tak bym mogła cię widzieć.

Dziewczyna podeszła i usiadła w fotelu obok.

– Pomimo tego, co powiedziałaś, wciąż wierzę, że Adam cię kocha,

choć być może on sam nie zdaje sobie z tego w pełni sprawy. Wyjdź za

niego, Heather i uwolnij mnie od niepokoju o niego. Gdy mnie zabraknie,

musi być przy nim ktoś, kto mnie zastąpi. Jesteście oboje tacy podobni do

siebie, doświadczeni przez życie, zamknięci w sobie... Możecie być razem

szczęśliwi, a i twoja sympatia dla niego z czasem przerodzi się w miłość.

A poza tym zawsze kochałaś to miejsce.

Błagalny wyraz jej oczu, w zwykle dumnej twarzy, napełnił Heather

współczuciem.

– Ależ to naprawdę nie ma sensu – powiedziała łagodnie.

– Tak czy owak, nie wierzę, by Adam kiedykolwiek poprosił mnie o

rękę.

– Obiecaj mi więc, proszę, że jeśli to zrobi, nie odrzucisz go.

– Nie mogę tego zrobić. Nie mogę wyjść za niego, jeśli go nie kocham.

– Ciągle to gadanie o miłości – żachnęła się pani Lawrence.

– Masz w głowie pełno tych romantycznych bzdur z książek, które

czytujesz. Adam może i nie jest rycerzem z twoich marzeń, lecz miłość nie

zawsze nadchodzi w błyszczącej zbroi.

Ukryte znaczenie jej słów poruszyło Heather.

– Och! Czy sądzi pani, że nie mogłabym być dumna i szczęśliwa,

background image

wychodząc za Adama, mimo jego fizycznych niedostatków? Nie w tym

rzecz...

Podniosła się z fotela, przeszła kilka kroków, po czym zawróciła i

stanęła przy sofie, patrząc na panią Lawrence.

– Jest jeszcze coś, o czym pani nie powiedziałam. Nie mogłabym wyjść

za Adama, nawet gdyby mnie o to poprosił, ponieważ ja kocham Roberta.

Twarz starszej pani nabrała dziwnego wyrazu. Potrząsnęła głową,

patrząc na dziewczynę z niedowierzaniem.

– Nie, ty nie możesz go kochać. Sam Robert to powiedział, a i ty

mówiłaś mi, że to nieprawda.

– Tak, ale wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Trudno jej było

mówić o tym. Usiadła na brzegu łóżka, skrywając twarz w dłoniach.

– Teraz już pani wie, dlaczego chcę odejść – rzekła załamującym się

głosem. – Nie mogę sobie zaufać i ryzykować następnego spotkania z nim.

– Więc to cię tak gnębiło – powoli powiedziała pani Lawrence. – A ja

myślałam, że martwisz się tym, co zaszło między tobą a Adamem podczas

mojej nieobecności...

Zamilkła. Gdy Heather podniosła wzrok, dostrzegła na jej twarzy

głęboki smutek.

– Przykro mi, że sprawy nie potoczyły się po pani myśli. Zostanę do

czasu, aż znajdzie pani kogoś na moje miejsce. Oczywiście, o ile pani

sobie tego życzy. – Podniosła z podłogi swoją robótkę. – Pójdę już.

– Nie, zostań. Jeszcze nie skończyłyśmy. Czy myślałaś o swojej

przyszłości?

– Niewiele.

– Myślę, że powinnaś. Dokąd pójdziesz, jeżeli nas opuścisz? Co

background image

będziesz wtedy robiła?

– Znajdę inną pracę.

– Wrócisz do Londynu?

– Mam nadzieję, iż nie będę do tego zmuszona. Być może uda mi się

znaleźć dom taki, jak ten. Wiele się u pani nauczyłam.

– To nie będzie łatwe. Możesz wydawać się zbyt młoda, by powierzyć

ci tak odpowiedzialne zadanie. Nigdzie nie będzie tak, jak tutaj. Ja

przyjęłam cię w dość specyficznych okolicznościach.

– Doceniam to i wiem, że nigdzie nie będzie mi tak dobrze. Lecz nie

mam wyboru.

– Niezupełnie. Wciąż możesz wybrać. A może masz nadzieję poślubić

Roberta?

– Wie pani doskonale, że nie.

– To znaczy, że nigdy nie wyjdziesz za mąż, a jeśli nawet, to za kogoś,

kogo nie kochasz. Życie samotnej kobiety, do tego bez pieniędzy, nie

należy do najłatwiejszych. Poddasz się w końcu i poślubisz kogokolwiek.

Więc dlaczego nie miałabyś wyjść teraz za Adama? Przyjaźnicie się

przynajmniej, jesteście sobie bliscy. Radzę ci, przemyśl to sobie.

– Już zdecydowałam i nie chcę więcej do tego wracać.

– Jesteś uparta, bardziej niż myślałam... Dajmy spokój dziś tej

rozmowie. Czuję się zmęczona. Poczekam do podwieczorku i pójdę do

siebie. Ufam, że przyznasz mi rację, gdy przemyślisz sobie wszystko w

spokoju.

Ułożyła się wygodniej i zamknęła oczy. Heather wyszła.

background image

15

Heather dotychczas nie zdawała sobie sprawy z nadziei, jakie żywiła

matka Adama. Rozmowa na ten temat bardzo ją poruszyła. Świadomość

niemożności spełnienia oczekiwań utwierdziła ją w decyzji wyjazdu.

Spodziewała się, że pani Lawrence wróci niebawem do przerwanej

rozmowy. Tak też się stało. Już następnego popołudnia, kiedy tylko

dziewczyna weszła do salonu, starsza pani odezwała się:

– Miałaś cały dzień na przemyślenie wszystkiego, co ci mówiłam. Co

zdecydowałaś?

– Wciąż zamierzam wyjechać. Przykro mi, ale to jedyne, co mogę

zrobić.

Heather oczekiwała gniewnej reakcji, lecz ku swemu zdziwieniu

odniosła wrażenie, iż takiej właśnie odpowiedzi pani Lawrence się

spodziewała.

– Odeszłabyś więc, mając przed sobą wielce niepewną przyszłość...

Cóż, musisz bardzo go kochać...

Unikała badawczego wzroku matki Adama. Nie chciała rozmawiać na

ten temat.

– ... a on nigdy ci nie powiedział, że cię kocha. – To nie było pytanie. –

Zrobiłby to już dawno temu, gdybym go nie powstrzymywała.

Heather wydawała się nie słyszeć tych słów.

– Cóż, moja droga – w głosie pani Lawrence zabrzmiała nuta

zniecierpliwienia. – Nie masz nic do powiedzenia? Czy ty w ogóle

zrozumiałaś, co powiedziałam?

– Nie, nie zrozumiałam – odparła, patrząc na nią. – Co pani

background image

powiedziała?

– Powiedziałam, że Robert cię kocha. I to tak samo zawzięcie, jak ty

jego. Musiałaś być ślepa, żeby tego nie zauważyć.

– Ależ pani mówiła, że on kocha dziewczynę z Plymouth.

– Mówiłam tylko, że interesował się dziewczyną z Plymouth. Tak

rzeczywiście było. Zawsze chciałam, by się z nią ożenił i ustatkował i tak

zapewne by zrobił, gdyby nie spotkał ciebie. Miałam też nadzieję, że ty

wyjdziesz za Adama i tak zapewne by się stało, gdybyś nie spotkała

Roberta.

Heather poczuła narastające szczęście, wypełniające ją niczym

powietrze balon. Na razie jednak wciąż siedziała milcząc, wpatrzona w

panią Lawrence. Znaczenie tego, co usłyszała, docierało do niej powoli.

Wszystko, co Robert mówił i robił, nabierało teraz nowego wyrazu.

Sposób, w jaki wrócił, ostatnie spotkanie, jego smutek i to, jak patrzył na

nią przy pożegnaniu. I jego słowa: „nie na współczucie liczyłem”.

Więc on pragnął jej miłości i przez cały czas miał na nią nadzieję, a ona

tak desperacko ukrywała ją przed nim!

Nagle balon eksplodował. Wstała wywracając krzesło; jej oczy jaśniały

szczęściem. Roześmiała się, nie mogąc powstrzymać radości. Nie będąc w

stanie ustać w miejscu, chodziła w tę i z powrotem. Robert ją kocha!

Kocha! Wszystko inne jest nieważne.

Po chwili zatrzymała się raptownie.

– Jak mogłam tego nie widzieć? Jak mogłam być taka ślepa? Pani

Lawrence patrzyła na nią dziwnym wzrokiem.

– Czekam właśnie, aż zejdziesz z chmur. Nie zapomnij, że mało

brakowało, a nie dopuściłabym do waszego szczęścia.

background image

Uśmiech zniknął z twarzy dziewczyny.

– Tak, pozwalała mi pani myśleć, że Robert kocha kogoś innego. Teraz

usłyszałam, że to z pani powodu on nie wyznał mi swej miłości. Dlaczego

tak się stało? Dlaczego dał się powstrzymać?

– Powiedziałam mu, że kochasz Adama. Na początku nie uwierzył mi,

chciał zapytać ciebie. Wtedy powiedziałam, iż nie chcesz o tym

rozmawiać, bo chociaż Adam, oczywiście, także cię kocha, to jeszcze nie

wyznał ci tego. Przekonałam go, iż jego przyjazdy są dla ciebie

kłopotliwe.

– Jak pani mogła? Dlaczego?

– Usiądź, moja droga. Możesz teraz być pewna swego szczęścia, więc,

proszę, wysłuchaj, co jeszcze mam do powiedzenia. Nie chcę już nic

więcej ukrywać.

Heather usiadła, a pani Lawrence kontynuowała.

– Prawdę mówiąc, na początku jeszcze wierzyłam, że nie widząc cię

przez jakiś czas Robert zapomni o tobie. Myliłam się jednak. Nie miałam

pojęcia, jak silnie jest już z tobą związany. Wierzyłam także, iż pod jego

nieobecność pokochasz Adama i pomału mówiłam sobie, że tak się

rzeczywiście stało. Wciąż miałam wątpliwości, lecz pragnąc szczęścia dla

Adama, zagłuszałam je. Wydawaliście mi się bardzo sobie bliscy przez te

wszystkie tygodnie, gdy Robert nie przyjeżdżał, dlatego jego powrót

wyprowadził mnie z równowagi. Leżąc w klinice, po raz pierwszy

doszłam do wniosku, że on cię kocha. Postanowiłam więc się przekonać,

którego z nich ty darzysz uczuciem. I z tego między innymi powodu

przysłałam go do domu tamtej nocy. Chciałam dać wam znowu szansę

bycia razem, byście odkryli swoje uczucia. Robertowi nic nie mówiłam o

background image

właściwym celu jego podróży. Gdy wrócił, nie miał żadnych wątpliwości

co do tego, jak sprawy się mają między tobą a Adamem. Ja także byłam

przekonana, że się kochacie.

– Ale wczoraj, gdy już pani wiedziała, że... to właśnie Roberta

kocham... wciąż namawiała mnie pani na małżeństwo z Adamem.

– Powiedzmy, że cię sprawdzałam lub sprawdzałam samą siebie.

Gdybyś zgodziła się wyjść za Adama, mogłabym ci nic nie mówić o

miłości Roberta, a on sam nigdy by ci tego nie wyznał... Zdecydowałam

się jednak powiedzieć ci. Westchnęła i dodała pełnym smutku głosem:

– Jeden z nich musi być szczęśliwy. Teraz wiesz, że nie do mnie należy

wybór.

Heather podeszła i uklękła przy sofie.

– Pani wciąż myśli, że Adam mnie kocha, czy tak? Ja jednak jestem

pewna, że to nie jest prawdą.

Kobieta uniosła dłoń i pogładziła Heather po włosach.

– Nie będę już dłużej stała na drodze waszego szczęścia, życzę wam go

z całego serca. Czy potrafisz mi uwierzyć? – Zamilkła na chwilę, a potem

dodała: – Jak dużo Robert powiedział ci o nas?

– Myślę, że wszystko, co sam wie. – Dziewczyna podniosła się z kolan

i usiadła na brzegu sofy.

– Nie wiedziałam, że mój mąż przed śmiercią wszystko wyjaśnił

Robertowi. Wiele chciałam przed nim ukryć, przed tobą także. Lecz teraz

nie żałuję, że znacie prawdę. Przeciwnie, to wielka ulga – odetchnęła

głęboko. – Opieka nad Adamem stała się moją obsesją i stopniowo

zrozumiałam, dlaczego. Jest bowiem coś, czego nie wiecie. Coś, do czego

nikomu jeszcze się nie przyznałam i o czym Adam nigdy nie może się

background image

dowiedzieć. Robert, odkąd się urodził, stał się centrum mojego życia.

Kochałam go i byłam z niego dumna... Z Adama nigdy nie byłam dumna.

Czasem zastanawiałam się nawet, czy go kocham... To było takie okrutne,

walczyłam z tym od początku i zawsze z tego powodu wyróżniałam

Adama. Teraz nie ma już wątpliwości, że i jego kocham, choć staram się

nie zadawać sobie pytania, którego z nich bardziej. To odosobnienie, w

którym go trzymałam... Wierzyłam, że to dla jego dobra. Dziś bliska

jestem stwierdzenia, iż kierowała mną wyłącznie duma; duma, która nie

pozwalała mi przyznać się przed światem, że mój drugi syn jest

upośledzony, jak sobie wmówiłam. Jaką przyszłość mu stworzyłam?

Gdybyś go kochała, z radością widziałabym was razem, nawet wiedząc, iż

Robert będzie przez to nieszczęśliwy. Lecz ty go nie kochasz... Cóż,

skazany jest więc na samotność.

– Ależ nie! Dlaczego nie zgodzi się pani teraz, by Robert założył tu

farmę? Adam byłby szczęśliwy, mając go przy sobie. Nigdy nie chciał

jego odejścia, robił to tylko ze względu na panią. Wiem to od niego.

– Przez lata nie pozwalałam na to ich ojcu, potem walczyłam z

Robertem... Teraz zaczynacie od nowa. Uważasz, że nie miałam racji,

prawda?

– Tak. I pewna jestem, że pani także musiała mieć wątpliwości. Sądzę,

że Adam czuł się samotny i dlatego tak zaprzyjaźnił się ze mną. On musi

mieć możliwość spotykania innych ludzi i nie ma żadnego powodu, by go

przed tym powstrzymywać.

– Jakbym słyszała Roberta... Gdy już przestał przekonywać mnie,

znalazł wdzięcznego słuchacza w tobie.

– Nie, nie on mnie przekonał. Prawdę mówiąc, zawsze uważał, że

background image

jestem całkowicie pod pani wpływem. Twierdziłam bowiem, iż powinien

dać za wygraną, że nie powinien więcej próbować wpływać na zmianę

trybu życia pani i Adama, skoro świadomie go pani wybrała. Z czasem

doszłam jednak do przekonania, że wybrała pani samotność tylko ze

względu na Adama. Poznałam go dobrze i myślę, iż był to wybór

niesłuszny.

Pani Lawrence westchnęła głęboko.

– Niech tym razem Adam zadecyduje. Będzie tak, jak on zechce, tyle

mogę obiecać. Jeszcze dziś z nim porozmawiam.

Gdy tego wieczoru Adam zszedł na dół, nietrudno było dostrzec zmianę

w jego zachowaniu. Choć nigdy dotychczas tego nie robił, teraz zabrał się

do wycierania naczyń. Nie miał wprawy i o mały włos nie upuścił

filiżanki. Heather uśmiechnęła się do niego.

– Muszę poćwiczyć – stwierdził, także się uśmiechając. – i Pamiętasz,

jak tamtego wieczora wycieraliśmy je razem z ! Robertem?

Teraz trzymał jeden z talerzy, polerując go zawzięcie, mimo iż dawno

był już suchy. Z całej jego sylwetki promieniowała energia i zapał, z oczu

bił mu osobliwy blask. Zauważył, że dziewczyna przygląda mu się.

– Cieszę się, że Robert wraca, by zamieszkać z nami – rzekł z

niezwykłym ożywieniem. – Ma zamiar założyć farmę i chce, bym ja mu w

tym pomógł.

– I co ty na to?

– Nie mogę się doczekać. Kiedyś rozmawialiśmy o tym, ale wtedy było

inaczej. Ciekawe, jak dużo czasu nam to zajmie...

– Już jutro będziecie mogli wszystko omówić, Robert przyjeżdża

zobaczyć się z matką.

background image

Pomogła mu dokończyć wycieranie.

– Wychodząc za Roberta, już zawsze będziesz z nami... – powiedział,

posyłając jej nieśmiałe spojrzenie.

– Tak. Będę twoją siostrą. Cieszysz się?

– Bardzo. Mama też.

– Och, Adamie! – ucałowała go radośnie. – Jak wspaniale, że wszyscy

będziemy razem. Zobaczysz, będziemy szczęśliwi we czwórkę.

Tak jak Heather przewidziała, nazajutrz przyjechał Robert. Zjawił się

po południu, gdy nie było jej w domu. Celowo wyszła, dając pani

Lawrence okazję do rozmowy z synem. Poza tym, pragnęła być z nim sam

na sam, gdy się spotkają.

Wybrała ich ulubioną trasę, wzdłuż rzeki. Usiadła tam gdzie zawsze,

zwrócona w stronę, z której miał nadejść Robert.

Z daleka dostrzegła jego postać. Ze łzami szczęścia w oczach pobiegła

mu na spotkanie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Starks Margaret Wszystko dla niego
liczba 8 - ćwiczenie, DZIECI wszystko dla nich i o nich, KLASA II
Art Putin Zrobię wszystko dla żydów
dla niego
grafy - dodaw. i odejm. w zakresie 20, DZIECI wszystko dla nich i o nich, KLASA II
oznaczenia adr, WSZYSTKO O I DLA STRAŻY
techniki mastrubacji dla niego 3KOHI32NDQLJNS6SYDFKLK7L6YNZOYGUDIJWIRI
02. biznes plan wszystko dla ogrodu, Biznes plany
walentynki dla niego www prezentacje org
Wszystko dla mamy, Prywatne, Przedszkole, mama i tata
Wszystko dla Ciebie, Naj�więtsze Serce Jezusa
zabawy ANDRZEJKOWE(1), Wszystko dla dzieci (edukacja i zabawa))
Wszystko dla mamy - konspekt na dzien matki, Przedszkole, dzien matki
wszystko dla?bci CLKHH4JY6U4FI3GMNIWAUJEEYEPSQNBWATCUVWQ
Daniel Pennac Wszystko dla potworów [detektyw ]

więcej podobnych podstron