MARGARET STARKS
WSZYSTKO DLA NIEGO
(Better for Adam)
Przełożył Paweł Dobrowolski
1
Dzień był gorący. Upał, szczególnie dotkliwy w podróży, ustępował
teraz wraz ze zbliżającym się wieczorem. Lekki wietrzyk owiewał
delikatnie twarz dziewczyny wciśniętej w miękkie oparcie dorożki. Czując
chłód powiewu, wyprostowała się i rozejrzała dookoła. Zieleń okolicy
koiła zmęczone oczy. Stary woźnica oderwał na moment wzrok od alei,
którą jechali. Uśmiechnął się, odwracając głowę.
– Już niedaleko, panienko. Prawie dojechalim. Dziękowała Bogu, że ta
długa podróż jednak dobiegała końca, chociaż zdenerwowanie wróciło,
chwilowo uśpione zmęczeniem. Wyprostowała przekrzywiony kapelusz i
zaczęła nakładać bawełniane rękawiczki na rozgrzane dłonie.
Kiedy dorożka skręciła w podjazd, dziewczyna ujrzała cel swojej
podróży. Była zbyt zmęczona, by dokładnie przyjrzeć się otoczeniu, a
jednak na widok domu spowitego w kwitnące pnącza jej twarz rozjaśniła
się uśmiechem. Budynek był piękny. Dużo piękniejszy, niż go sobie
wyobrażała.
Woźnica zwolnił i zatrzymał dorożkę przed werandą. Ciężko zsiadł z
siedzenia i obszedł pojazd, chcąc pomóc dziewczynie wysiąść i
wypakować walizkę.
– No i dojechalim, panienko. Dobrze jej tu będzie, zobaczy... Pani
Lawrence oczekuje jej, niech tylko zadzwoni.
Dziewczyna skinęła głową i podeszła do drzwi. Kiedy pociągnęła za
mosiężną rączkę, odezwał się dzwonek.
Kapryfolium obrastające werandę wypełniało powietrze duszącym
zapachem. Zamknięte były jedynie szklane drzwi wewnętrzne, jednak one
również po chwili otworzyły się i stanęła w nich pełna godności kobieta w
średnim wieku. Wyciągając z uśmiechem rękę na powitanie, rzekła:
– O, Heather. Przyjechałaś nareszcie. Musisz być bardzo zmęczona.
Mateuszu, wnieś do holu walizkę panny Blakeney.
Dziewczyna weszła do środka; ogarnął ją miły chłód. Zaczęła grzebać
w torebce w poszukiwaniu portmonetki. Obawa o to, ile będzie kosztować
dorożka, nie dawała jej spokoju przez całą drogę od stacji. Niestety, był to
jedyny sposób na dostanie się tutaj ze wsi, chyba że ktoś się decydował na
trzy milowy marsz.
Pani Lawrence gestem nakazała jej schować pieniądze.
– Och, nie, moja droga. To my powinniśmy byli wysłać po ciebie
dwukółkę. Niestety, ja nie powożę, a Adama nie mogłam prosić... W
każdym razie, łatwiej było wziąć Mateusza.
– Chodźmy – rzekła po chwili, odprawiwszy woźnicę. – Pewnie padasz
z nóg.
Ruszyły przez szeroki hol. Dziewczyna podziwiała kosztowne dywany
na błyszczącej podłodze, solidne meble i ładne kręcone schody.
– Tak, jestem zmęczona – przyznała.
Nigdy wcześniej nie poróżowała, nigdy nie była z dala od domu. Tak
naprawdę, to poza przedmieściem, na którym mieszkała, Londyn też znała
słabo. Nic dziwnego więc, że samotna podróż do Devon przerażała ją.
Teraz, oszołomiona wrażeniami dnia, była jeszcze dodatkowo
onieśmielona świadomością swojego wyglądu. Własnoręcznie uszyta
sukienka, wygnieciona podczas podróży, kontrastowała z niewymuszoną
elegancją starszej pani i wytwornym wnętrzem pokoju, do którego weszła.
Heather przycupnęła na samym brzeżku krzesła. Domyśliła się, że
siedzą w salonie – wskazywało na to umeblowanie. Pokój był długi, z
kilkoma oknami i kominkiem w ścianie wewnętrznej. Promienie
wieczorowego słońca, wpadające przez okno, podkreślały subtelność barw
dywanu, obić sofy i foteli.
Pani Lawrence badawczo przyglądała się dziewczynie.
– Wyglądasz bardzo młodo, moja droga. Sądziłam, że jesteś starsza.
– Tak, wiem. Niestety, zawsze odejmowano mi lat. Ale teraz mam już
prawie dziewiętnaście.
Kobieta patrzyła na nią z lekko niezadowoloną miną.
– Mam nadzieję, że to nie był zły pomysł, by cię tu sprowadzić...
Heather spłoszyła się i zapytała szybko:
– To znaczy... że nie odpowiadam pani?
– Nie, nie to miałam na myśli. Żyjemy tu na odludziu, zupełnie odcięci
od świata. Obawiam się, że mogłabyś się tu czuć odrobinę samotna.
– Och, nie. Na pewno nie. Zawsze marzyłam o życiu na wsi, a tu jest
tak pięknie... Aż boję się pomyśleć o powrocie do Londynu.
Starsza pani spojrzała z sympatią na Heather, która nerwowo splotła
palce na kolanach.
– Doceniam to. Tak mi przykro z powodu śmierci twojej matki. Ciotka
Ewelina pisała mi, jak nieszczęśliwa jesteś od tego czasu. I choć
zostaniesz tu tylko na próbę, to boję się, by życie w tej samotni jeszcze
bardziej cię nie przygnębiło.
– To bardzo miło z pani strony, że martwi się pani o to, lecz chyba
niepotrzebnie. Jeśli tylko rzeczywiście będę w stanie pomóc... bo widzi
pani... nigdy jeszcze nie robiłam niczego takiego.
– Tak, wiem, ale to chyba nawet lepiej. Starsza osoba mogłaby mieć
swoje nawyki, a ja chcę, by dom był prowadzony na mój sposób. Niestety,
zdrowie mi już nie dopisuje i jeśli się tym zajmiesz, będzie to doprawdy
wielka pomoc Uśmiechnęła się, widząc wyraz twarzy Heather.
– Nie przejmuj się, moje dziecko. Wcale nie oczekuję, że jednego dnia
nauczysz się wszystkiego. Poza tym, Lucy będzie ci pomagać. Codziennie
przyjeżdża ze wsi i wykonuje wszystkie ciężkie prace. To dobra
dziewczyna i chociaż nie bardzo ma czas na coś więcej niż sprzątanie, nie
wiem, co bym bez niej zrobiła. Ostatnio i tak pracuje za dużo i dlatego
dobrze, że przyjechałaś. Nie będzie ci ciężko i będziesz miała dużo czasu
dla siebie. To mogę ci obiecać. Obyś się tylko nie nudziła. Choć Ewelina
zapewnia, iż jesteś bardzo samodzielna, a spokój ci nie przeszkadza.
– Tak, ciocia miała rację. Tego pragnę: spokoju i ciszy. Pani Lawrence
spojrzała przenikliwie na dziewczynę.
– Sądzę, że je tu znajdziesz. Oby próba okazała się pomyślna i obyśmy
obie były zadowolone. Na pewno minie trochę czasu, zanim się do siebie
dostosujemy, ale bardzo potrzebuję teraz kogoś na stałe. Mam nadzieję, że
i Adam z czasem to zrozumie. Widzę, że zależy ci na pozostaniu tutaj.
Musisz być więc cierpliwa i nie zniechęcaj się, jeśli początki będą trudne.
– Zamilkła na moment, po czym mówiła dalej, łagodniejszym już tonem: –
Przy okazji, w domu mamy mnóstwo rozmaitych książek, większość w
bibliotece. Korzystaj z nich swobodnie. Gdzieś na górze jest też maszyna
do szycia, także do twojej dyspozycji. Jak widzisz, twoja ciotka wiele mi o
tobie pisała i przekonała mnie, że będziesz idealną dla mnie osobą. Tak
dawno się nie widziałyśmy... ale ciągle piszemy do siebie. To jedyne
ogniwo łączące mnie ze światem, który porzuciłam, opuszczając
Londyn.. , – Ponownie przerwała zamyślając się. Mimo to, nadal
obserwowała dziewczynę. – Jakie to dziwne – rzekła po chwili – że to ty
jesteś tutaj. Tyle wspomnień budzi się we mnie... Ewelina i ja byłyśmy
bliskimi przyjaciółkami przed laty. Znałam także twoją matkę jako
dziewczynę. Wiedziałaś o tym? Była trochę młodsza ode mnie... i bardzo
młoda, gdy wyszła za mąż. Nie widziałam się z nią od tamtego czasu.
– Nikt się z nią nie widział oprócz cioci Eweliny. Ona jedna była z
mamą w kontakcie.
– Taak... To robota twojego dziadka. Choć trzeba przy» znać, że nie
jego jednego zaszokowało małżeństwo twojej matki. Nigdy jej nie
wybaczył, że wyszła za mąż bez jego wiedzy i błogosławieństwa. Wybacz
mi, moja droga, jeśli niezbyt mile wspominam twego ojca. Twoja matka
musiała go bardzo kochać... Jesteś do niej podobna. Chociaż
prawdopodobnie nie masz tej zapalczywej natury... i życie masz inne niż
ona w czasach naszej znajomości.
W tym momencie gdzieś z tyłu domu dał się słyszeć odgłos dzwonka i
tak jak gdyby to był jakiś sygnał, pani Lawrence poderwała się
gwałtownie.
– Chodź, moja droga. Za długo zatrzymuję cię swoim gadaniem.
Pokażę ci twój pokój.
W holu spostrzegła wciąż tam stojącą walizkę panny Blakeney.
Zatrzymała się, marszcząc brwi.
– To przeoczenie z mojej strony. Powinnam była kazać Lucy zanieść ją
na górę, zanim Adam przyszedł. Dziś wolałabym mu nie przypominać...
powiem mu jutro...
– Poradzę sobie sama – zapewniła Heather, podnosząc walizkę. – Nie
jest taka ciężka.
– Jeżeli tak, to zabierz ją już teraz – powiedziała pani Lawrence i
wchodząc na schody, stwierdziła: – Jesteś silniejsza, niż można by sądzić.
Większość pokoi jest na dwóch pierwszych piętrach – dodała, gdy weszły
w korytarz prowadzący z głównej części domu. – Poza tym, jest jeszcze
jeden lub dwa na strychu. To duży, rodzinny dom, chociaż ledwie w
połowie wykorzystany.
Otworzyła drzwi na końcu korytarza.
– To ten pokój Lucy przygotowała dla ciebie. Mam nadzieję, że ci się
spodoba.
Heather weszła do środka i pozostawiła walizkę na podłodze. Z
przyjemnością rozejrzała się dookoła. Pokój był jasny, przestronny i
wygodnie umeblowany – w połowie jako sypialnia, a w połowie jako
salon.
Pani Lawrence uśmiechnęła się do niej.
– Widzę, że podoba ci się. Przyjemny, prawda? Pozostałe też są ładne.
Będziesz miała stąd wspaniały widok na wrzosowiska.
Dziewczyna wyjrzała przez okno na skąpaną w słońcu okolicę.
– Ten pokój jest piękny! – Odwróciła się gwałtownie. – Och, tak bym
chciała tu zostać... To znaczy, mam nadzieję, że sobie poradzę.
– Na pewno – odparła pani Lawrence, wciąż ją obserwując. – Och,
gdyby tylko o to chodziło... – westchnęła. – No, ale cóż, jutro będziemy
się martwić.
Wyglądała na niespokojną.
– Proponuję, abyś już została tego wieczora w pokoju. Jesteś bardzo
zmęczona. Na kolację też nie musisz schodzić. Lucy przyniesie ci ją tutaj.
Masz teraz czas, by spokojnie się ulokować i rozpakować rzeczy. Śpij
dobrze, moja droga. Zobaczymy się rano.
Heather była wdzięczna za propozycję pozostania w pokoju, bo
miniony dzień, tak wyczerpujący, wydawał się już nie mieć końca. Gdy
tylko została sama, rzuciła kapelusz na łóżko i usiadła w dużym,
wygodnym fotelu pod oknem. Wyprostowała nogi i opuściła swobodnie
ramiona. Lekki powiew z okna miło chłodził jej twarz. Przed oczyma
wyobraźni przesuwały jej się obrazy minionego dnia. Klekocący tramwaj
do centrum Londynu, poszukiwanie autobusu do dworca Paddington,
zamieszanie na wielkiej stacji i niepokój o odnalezienie właściwego
pociągu. Dalej nie kończąca się podróż do Plymouth, później przesiadka i
następny pociąg. Jednym słowem – dzień pełen napięcia, ale teraz czuła
już tylko ulgę i zadowolenie ze szczęśliwego zakończenia podróży.
Otworzywszy oczy, rozejrzała się uważniej: szafa, komoda, łóżko z
gustowną narzutą, stół, krzesła, półki z kilkoma książkami, ładne zasłony
w oknach. Powoli przenosiła spój: rżenie z przedmiotu na przedmiot,
uśmiechając się lekko. To wszystko dla niej, tylko dla niej. Zapominając o
zmęczeniu, wstała z fotela i wziąwszy kapelusz z łóżka, umieściła go na
półce w szafie. Rozpakowała walizkę i rozmieściła swoje rzeczy, starając
się wykorzystać wszystkie półki i szuflady. Parę osobistych drobiazgów,
pozostawionych na wierzchu, zmieniło pokój tak, że poczuła się jak u
siebie.
Zachwyciło ją duże lustro na drzwiach szafy, o niebo lepsze od tego
domowego, wypaczonego i zniszczonego. Byli zbyt biedni, by wydawać
pieniądze na cokolwiek innego poza zaspokajaniem podstawowych
potrzeb. Heather dobrze pamiętała dzień, w którym opuściła szkołę po to,
aby nauczyć się krawiectwa i móc zarabiać na utrzymanie rodziny.
Odsunęła się dalej, by obejrzeć się w sukni specjalnie uszytej na
podróż: sama prostota i młodość. Była smukła i filigranowa jak dziecko,
miała małe piersi, a wiotka talia uwydatniała łagodny łuk bioder. Jej
drobna, owalna twarz była teraz blada ze zmęczenia, a pod oczyma
pojawiły się głębokie cienie. Po takich przeżyciach jak dziś wyglądała
bardzo delikatnie, co pani Lawrence natychmiast zauważyła. Głęboki
błękit oczu obramowanych czarnymi rzęsami harmonizował z ciemnymi
włosami. Zebrane ku górze i spięte wysoko z tyłu głowy przechodziły w
grube, swobodnie opadające loki, które wydawały się zbyt ciężkie dla
wysmukłej szyi.
Usłyszała pukanie do drzwi, ale nim zdążyła podejść, do pokoju weszła
parę lat od niej starsza dziewczyna z tacą. Domyśliła się, że to Lucy.
Dziewczyna postawiła tacę na stole i zaczęła rozstawiać naczynia. Cały
czas szybko mówiła i Heather z przyjemnością słuchała jej paplaniny.
Gwara, którą mówili Lucy i Mateusz, podkreślała nowość otoczenia.
– Proszę bardzo. Panienka musi co głodna jak wilk.
Lucy cofnęła się, chcąc przypatrzeć się nowo przybyłej.
– Trzeba będzie podkarmić. Panienka to całkiem jak pani. Nie to, co
ja... ha, ha.
Obróciła się, by „panienka” mogła ją obejrzeć. Patrząc na jej różową,
uśmiechniętą twarz, Heather także się uśmiechnęła, a skrępowanie
wywołane tym, że Lucy ją obsługuje, minęło.
– Już jestem wolna – oznajmiła Lucy. – Jak panienka skończy, to niech
zostawi wszystko na tacy. Może poczekać do rana. Jak panience będzie
przeszkadzać, to niech czymś przykryje.
Stanęła w drzwiach, nie otwierając ich jednak.
– Dobrze, że panienka przyjechała, bo z panią to marnie ostatnio. Aż
żal patrząc. Co mogę, to robię, ale, ech... – westchnęła. – Tera latem to pół
biedy, ale zimą... szkoda gadać.
– Jesteś tu codziennie? – zapytała Heather, pamiętając, jak daleko jest
do wsi.
– Tak, panienko. Przyjeżdżam rowerem, jak pogoda dobra. Czasem
piechotą, to wtedy pan Adam odwozi mnie dwukółką. Pani chce, żeby ja
została na noc, ale ja nie zostałabym tu za nic. Choćby nie wiem co...
Heather zaskoczyła nutka emocji w jej głosie.
– A dlaczego nie?
– No, bo wolę spać u siebie. A tu? Ciarki mnie przechodzą na myśl o
spaniu w tym domu.
– Przecież tu jest tak pięknie.
– Może i tak, ale w słońcu. Niech panienka poczeka do zimy: na
dworzu ciemno jak w grobie, a w środku nie lepiej, choć lampy zapalone.
Wkoło nikogo, najbliższy dom dopiero we wsi. No i te wrzosowiska, tam
wiatry tak wieją, że... A Princetown też niedaleko...
– Princetown?
– To panienka nie wie? To więzienie. Tam siedzą sami mordercy.
– No cóż, pewnie są dobrze zamknięci.
– Taa... akurat. Raz jeden uciekł. I kto wie, kiedy będzie następny. Nie,
to nie dla mnie. Ja lubię towarzystwo. A panienka? Nie będzie jej tu
smutno? Przecież przyjechała z Londynu.
– Na pewno nie. Ja lubię ciszę.
– No, to panienka będzie zadowolona – stwierdziła Lucy z uśmiechem.
– Tego to tu pod dostatkiem. Tylko pani i pan Adam tu mieszkają. Było
trochę więcej ruchu, jak przyjeżdżał pan Robert, ale dawno go nie było i
na to wygląda, że i długo nie będzie. Pani tego nie mówi, ale ja swoje
wiem. Tera tu okropnie cicho. Jak dla mnie, to i za cicho. Nie ma co,
cieszę się, że panienka przyjechała. Miło będzie mieć do kogo gębę
otworzyć. A pani to jest w porządku – ciągnęła po chwili przerwy. –
Trudno o lepszą. A pan Adam... hm, jeszcze go panienka nie widziała. Z
nim jest trochę gorzej... ale niech się panienka nie martwi. Z nim też się
jakoś ułoży.
Otworzyła drzwi.
– Na pewno będzie spała jak zabita. Nie dziwota, po takiej podróży.
Dobranoc panience.
Po jej wyjściu Heather usiadła do stołu. Niewiele dziś jadła, ale nawet
teraz, mając pusty żołądek, nie czuła głodu. Nie chciała jednak, by Lucy
było przykro, że nawet nie skosztowała przygotowanego przez nią posiłku.
Już po kilku kęsach wrócił jej apetyt. Gdy skończyła, złożyła naczynia na
tacy i przykryła je ścierką. Podeszła do okna i wyjrzała, opierając się
wygodnie o parapet.
Dom zbudowany został bez jednolitego planu. Teren, na którym się
znajdował, ograniczony był parkanem, a za nim, aż po wrzosowiska,
ciągnęły się pola. Nie dostrzegła żadnych zabudowań poza położonymi na
lewo od domu kilkoma budynkami gospodarczymi, choć i one wyglądały
na opuszczone. W oddali widniało wzgórze, po stronie zacienionej
niemalże czarne, a po drugiej w kolorze zachodzącego słońca – tak jak i
całe wrzosowiska. Heather była dziwnie poruszona – to ten rozległy
obszar dzikiej, bezludnej przestrzeni tak na nią działał. Był jak obraz, na
który będzie mogła patrzeć, ilekroć tylko zapragnie, obraz zmieniający się,
tak jak w tej chwili, o zachodzie słońca, z minuty na minutę inny.
Przypomniała sobie uwagę Lucy o tutejszej zimie. Nie, dla niej będzie tu
pięknie o każdej porze roku. Urzekła ją dzikość tego miejsca, nie
skażonego działaniem człowieka.
Jakże odmienne było to wszystko, z czym zetknęła się do tej pory w
Londynie: brudne, hałaśliwe ulice, odrapane, ciągnące się w
nieskończoność domy, pospolitość i ordynarność wszystkiego wokół. Tu
zastała piękno i spokój – to, za czym tęskniła.
Dom był kompletnie odizolowany, jak powiedziała pani Lawrence,
nawet od wioski, która i tak różniła się od świata, do którego przywykła
Heather. Życie biegło tu spokojnym rytmem. W drodze ze stacji kolejowej
widziała jedynie pojazdy konne, a przecież w Londynie nie było ich od lat,
od czasu nastania ery automobilizmu.
Wiatr przynosił do pokoju woń kwiatów.
Dziewczyna wychyliła się przez okno i ujrzała różowy ogród. Z
rozkoszą wdychała zapach róż. W domu nie mieli ogrodu. Drzwi frontowe
wychodziły na ulicę, tylne – na zaśmiecone podwórko. Odwróciła się z
powrotem do pokoju. Przeglądała chwilę książki na półkach i wybrała
jedną z nich do czytania przed snem. Przy łóżku stał mały stoliczek z
lampą. Och, jakie przemyślane było umeblowanie tego pokoju. Tu
mogłaby być dużo szczęśliwsza niż kiedykolwiek w Londynie.
Pani Lawrence budziła w niej lęk – taka zrównoważona i pełna
rezerwy, wyniosła, prawie pyszna. Chociaż wydawała się być życzliwa
Heather. Lucy była jej przeciwieństwem:
pogodna i przyjazna trzpiotka. Adama jeszcze nie zdążyła poznać.
Myśląc o nim, usiadła na łóżku z zamkniętą książką na kolanach. Jak to
Lucy powiedziała? „Z panem Adamem jest trochę gorzej... „ i jeszcze coś
o tym, żeby się nim nie przejmowała. A dlaczego miałaby się
przejmować? Jaki on jest?
Usiłowała przypomnieć sobie, co słyszała o państwie Lawrence od
ciotki Eweliny, gdy ta po raz pierwszy zaproponowała Heather wyjazd do
Devon. „Niewiele mogę ci powiedzieć o tym, co się z nimi dzieje, odkąd
widziałam ich po raz ostatni. Opuścili Londyn wkrótce po tym, jak urodził
się im drugi syn, Adam. Jest mniej więcej w twoim wieku, może trochę
straszy, ale niewiele. Robert miał wtedy ze trzy-cztery lata. Kupili dom na
wrzosowiskach. Nigdy tam nie byłam i prawie zupełnie straciliśmy
kontakt. To musi być straszne dla Katarzyny, żyć tam, w tej samotni.
Szczególnie po śmierci męża. Tu, w Londynie, zawsze była bardzo
towarzyska, wciąż w centrum wydarzeń. Nie potrafiłam nigdy zrozumieć,
dlaczego stąd wyjechali i pogrzebali się za życia gdzieś na pustkowiu. „
Nic jej to nie mówiło o Adamie. Pani Lawrence też wspomniała o nim
ledwo raz czy dwa i wydawała się być niechętna spotkaniu Heather z
synem. Nie, to musiało być złudzenie. Nie było przecież powodu, dla
którego nie mogłaby się z nim zobaczyć. Lucy oczywiście lubiła sobie
poplotkować, a ona niepotrzebnie przejęła się jej uwagą.
Ziewając odłożyła książkę i zaczęła przygotowywać się do snu. Jeszcze
raz obejrzała pokój. Lampa naftowa była dla niej nowością. Jakże
odmienne było życie miejskie od tego, z czym spotkała się tutaj. W
Londynie mieli oświetlenie gazowe. W salonie świeciła lampa ze stale
nagrzanym do czerwoności kloszem, w kuchni był otwarty palnik gazowy
do gotowania. Tu nie było gazu ani prądu elektrycznego.
Ciekawa była, czy i we wsi wciąż używa się lamp naftowych. Jej w
każdym razie to odpowiadało, przyjemnie było mieć taką przy łóżku. Na
razie nie musiała jej zapalać, wciąż było jasno.
Szczęśliwa i rozmarzona zaczęła czytać.
2
Było już jasno i słońce wpadało do pokoju, gdy Heather obudziła się.
Spała dobrze. Najpierw pomyślała, że musi być już późno i pewnie jest już
oczekiwana na dole. Jednak mały zegarek na stoliku przy łóżku
wskazywał dopiero szóstą. Położyła się wcześniej niż zwykle i dlatego
była już wyspana.
Wstała i podeszła do okna. Na policzku poczuła ciepło porannego
słońca. Zapowiadał się kolejny upalny dzień, chociaż powietrze pełne
wiejskich zapachów było na razie orzeźwiająco chłodne. Postanowiła
pójść na spacer, zanim domownicy się obudzą.
Szybko ubrała się, przeszła ostrożnie korytarzem, a dalej schodami w
dół. W holu zatrzymała się nasłuchując, ale wszędzie panowała cisza.
Drzwi nie były zamknięte na klucz, więc bez przeszkód wyszła na
zewnątrz.
Kiedy szła w dół podjazdem, z przyjemnością wdychała rześkie
powietrze. Upał nie zdążył jeszcze odebrać mu świeżości. Ten wczesny,
letni ranek był dla niej zupełnie nowym doznaniem, w dziwny sposób
odbierał jej poczucie rzeczywistości.
Dalej poszła zadrzewioną aleją, którą wczoraj przyjechała. Po jakimś
czasie natrafiła na niewielką rzeczkę, jednak droga biegła dalej po
zgrabnym, łukowatym moście. Heather oparła się o barierkę i spojrzała w
czysty, wartki nurt. Potem, porzucając aleję, podążyła z biegiem rzeki,
delikatnie stąpając po miękkiej darni na brzegu. Z oddali słychać było
głośny szum wody. Minąwszy zakole ujrzała, jak rzeka rozlewa się w tym
miejscu szeroko na skalnym podłożu, opływając z głośnym bulgotem i
szumem mniejsze i większe kamienie. Przechodząc z jednego na drugi,
bez trudu osiągnęła środek nurtu i usadowiła się na sporym okrąglaku.
Opływająca ją woda, z wyjątkiem miejsc, gdzie się pieniła, miała
piękny błękitny kolor, podobnie jak bezchmurne niebo. Zmęczenie i
napięcie poprzedniego dnia minęło i Heather odzyskała nareszcie
wewnętrzny spokój. Patrząc na wodę, siedziała jak zahipnotyzowana, a
jednostajny szum zachęcał ją do rozmyślań.
Od dziecka zamknięta w sobie, wrażliwa, nie pasująca do ordynarnego
sąsiedztwa, w którym żyła, wyobcowana z własnej nieszczęśliwej rodziny,
coraz bardziej pogrążała się w sobie.
Ojciec był w domu gościem, większość czasu spędzał w morzu. Nie
kochała go. Bała się ciągłych awantur, które wszczynał, zamieniając życie
jej matki w pasmo udręk. Trwonił wszystkie zarobione pieniądze i nie
zajmował się zupełnie losem żony i córki.
Gdy tak siedziała zamyślona, straciła poczucie czasu. Zdecydowała
jednak, że lepiej będzie już ruszyć z powrotem.
W domu nadal panowała cisza. Pani Lawrence jeszcze nie wstała, ale
lada moment powinna była przyjechać Lucy. Nie wiedząc jeszcze, co
należy do jej obowiązków, musiałaby czekać bezczynnie w pustej kuchni.
Sama czuła się wewnątrz nieswojo, wolała więc poczekać na przyjazd
Lucy przed drzwiami.
Skorzystała z okazji, by dokładnie obejrzeć swój nowy dom. Wyglądał
na raczej zaniedbany, z drzwi i ram okiennych odchodziła farba. Jeśli
nawet ktoś dbał o niego, to nie tak, jak powinien. Podobnie otoczenie:
podjazd poprzetykany kępkami mchu i trawy, nadmiar chwastów
pomiędzy krzewami i drzewami. Stary drzewiasty bez z węzłowatym
pniem i wystającymi korzeniami zwieszał swe kwiaty nad dróżką wiodącą
na tyły obejścia. Zapach kwiatów przypomniał dziewczynie ogród różany
widziany wczoraj z okna, poszła więc ścieżką, by go odnaleźć.
O ile cała reszta była zaniedbana, to ogród – wręcz przeciwnie. Nie
dostrzegła ani chwasta. Składał się z kilku kwietników rozdzielonych
trawiastymi dróżkami, prowadzącymi do niedużego, także dobrze
utrzymanego trawnika. W rogu stała altana, a na środku urządzono
karmnik i wanienkę dla ptaków. Akurat chlapał się w niej kos.
Obserwowała go, dopóki nie odleciał.
Zatrzymała się przy kępie kremowych róż. Wyciągnęła rękę, by
dotknąć aksamitnych płatków, lecz gdy to uczyniła, usłyszała niemalże
nad swoim uchem ostry syk. Przestraszona odwróciła się gwałtownie i
zobaczyła, że obok niej stoi mężczyzna. Jego ciemne oczy o przenikliwym
spojrzeniu wpatrywały się w nią z wrogością. Był jej wzrostu, a mała
wełniana czapeczka na czubku głowy nadawała mu dziwny, gnomowaty
wygląd.
– Wcale nie chciałam ich zrywać – wyjaśniła pośpiesznie. – Są takie
cudowne, takie delikatne, że niemal nieprawdziwe.
Mężczyzna nie odpowiedział. Nie poruszył się nawet, tylko wciąż
wrogo wpatrywał się w Heather. Pomyślała, że to pewnie ogrodnik, a róże
to jego medalistki. Przeprosiła cicho, odwróciła się i odeszła.
Szedł za nią do końca ogrodu. Gdy skręcała za róg domu, obejrzała się
– stał tam i obserwował ją. Wzdrygnęła się na myśl o tym, w jaki sposób
na nią patrzył. Z ulgą dostrzegła na podjeździe nadjeżdżającą na rowerze
Lucy.
– Wcześnie panienka wstała. Całkiem jak pan Adam. Nie wyleży, gdy
słońce już stoi. Pewno szwęda się po swoim ogrodzie od godziny albo i
dłużej. Albo z koniem w stajni. To jego dwie miłości. Można by pomyśleć,
że to stare, zakichane konisko to człowiek, tak wkoło niego chodzi. Pani
jeszcze nie wstała, nie?
Heather potrząsnęła głową.
– Jeszcze spala, kiedy wychodziłam.
– Pani zawsze późno wstaje, ale dziś chciała zejść na dół razem z
panienką. Tylko pewnie nie spodziewała się, że panienka tak wcześnie
wstanie, szczególnie po podróży. Ale co tam, panienka może pójść ze
mną, jeśli chce.
Heather rada była jej pogodnemu towarzystwu i razem podążyły w
kierunku kuchennego wejścia. Drzwi były otwarte. Z sieni o kamiennej
posadzce prowadziły w dół schody do piwnicy. Po drugiej stronie
zobaczyła duże pomieszczenie, także z kamienną podłogą, wyglądające na
pralnię. W długiej wnęce po prawej stronie korytarza umieszczono szereg
wieszaków. Lucy zatrzymała się, by przebrać się w fartuch. Wisiało tam
parę marynarek i płaszczy nieprzemakalnych, na podłodze stała niemal
kolekcja butów i kapci. Większość tych rzeczy była męska,
prawdopodobnie należały więc do Adama. Heather miała niejasne
przeczucie, że to on był człowiekiem, którego spotkała w ogrodzie.
Weszły do kuchni. Heather usłyszała nad głową dźwięk dzwonka, tego
samego, który wczoraj tak zaniepokoił panią Lawrence.
Lucy zauważyła jej zdziwienie.
– Jedyne przejście przez dom idzie tędy, przez kuchnię. Te drzwi tam
są do holu. Pan Adam używa tylko tego wejścia, bo jego stajnia jest z tyłu,
ogród też. A jak pogoda jest zła, to siedzi w warsztacie na dole, w piwnicy.
– Przerwała na moment. – Na początku trzeba się do niego przyzwyczaić.
Chodzi cicho jak kot, a tak to chociaż wiadomo, że wchodzi albo
wychodzi.
A więc to jednak był Adam, tam w ogrodzie. Rzeczywiście, wcale nie
słyszała, kiedy zaszedł ją od tyłu.
Rozejrzała się po kuchni. Była ona duża, dobrze urządzona, z
kredensem i szafkami kuchennymi wzdłuż ścian i długim, wyszorowanym
stołem na środku.
Lucy zaczęła już się kręcić; zapaliła małą maszynkę spirytusową,
napełniła czajnik wodą. Heather zapytała, czy mogłaby w czymś pomóc.
– Jeśli panienka chce, to może nakryć do stołu. Im wcześniej się
wszystkiego nauczy, tym prędzej poczuje się tu jak w domu. Obrusy są w
tamtej szufladzie.
Heather nakrywała stół kuchenny obrusem, a Lucy mówiła dalej:
– Tu tylko dwa nakrycia. Pan Adam jada tutaj, odkąd pani nie schodzi
na śniadanie. Ja jem z nim, bo jak wyjeżdżam z domu, to jest za wcześnie,
teraz dopiero głodnieję. Zawsze przywożę panu Adamowi gazetę. Co
prawda, zawsze z poprzedniego dnia, ale on bardzo lubi czytać przy
śniadaniu.
– Teraz niech panienka nakryje w małym salonie – rzekła, gdy Heather
skończyła. – Pani powiedziała, że zejdzie. Pewno i tak nie będzie jeść, ale
śniadanie może na nią czekać.
– To może ja zjem tu, w kuchni? – zaproponowała Heather. – Sprawię
ci mniej kłopotu.
– O to niech panienkę głowa nie boli. Pani by się to nie podobało.
Wczoraj kazała umieścić panienkę w małym salonie, jeśli panienka
wstanie wcześniej. To ten mały pokój w lewo, jak wejdzie się do holu.
Heather wzięła obrus i wyszła. Na myśl o tym, że miałaby jeść przy
jednym stole z Adamem, świdrującym ją swym niesamowitym
spojrzeniem, przeszedł ją dreszcz.
– Dzięki za pomoc – odezwała się Lucy, gdy Heather wróciła do
kuchni. – Nie ma już nic więcej do roboty. Teraz może panienka poczekać
w małym salonie. Przyniosę śniadanie, jak będzie gotowe.
Wkrótce potem, kiedy już siedziała w małym salonie, usłyszała
dzwonek w kuchni – to Adam przyszedł na śniadanie.
Pani Lawrence nie zeszła jednak, więc Heather jadła sama. Cały czas
myślała o spotkaniu z Adamem. Jego zachowanie nie mogło być chyba
bardziej nieprzyjazne. Martwiło ją to. Gdy skończyła jeść, chciała odnieść
naczynia do kuchni, ale wahała się, wiedząc, że on wciąż jeszcze może
tam być.
Dzwonek odezwał się wreszcie, lecz nie zdążyła nawet zebrać naczyń,
gdy w chwilę potem weszła pani Lawrence. Wyglądała na poruszoną
czymś.
– To fatalny początek, i to z mojej winy. Nie pomyślałam, niestety, że
możesz tak wcześnie wstać. Nie przewidziałam też, że ja z kolei wstanę
tak późno. Zaspałam, bo położyłam się dopiero o świcie. – Była blada, ale
mimo wzburzenia i nieprzespanej nocy, elegancka i dostojna jak dnia
poprzedniego. – Adam powiedział mi, że byłaś w jego ogrodzie.
– Tak, podziwiałam róże. Nie wiedziałam, że to jego ogród.
– Skąd mogłaś wiedzieć? Powinnam była ci powiedzieć, ale byłaś
zmęczona i myślałam, że lepiej będzie pozwolić ci się położyć. Och, moje
drogie dziecko, stało się dokładnie to, czego chciałam uniknąć.
Odsunęła krzesło od stołu i usiadła, dając dziewczynie znak, by usiadła
obok.
– Chciałam być przy waszym spotkaniu. Myślę, że Adamn może czuć
się dotknięty tym, że tu jesteś. Z czasem, mam nadzieję, przywyknie do
ciebie, tak jak to było z Lucy. On nie znosi obcych i gniewają go wszelkie
ingerencje w jego prywatność. Dlatego obawiam się, że najgorsze, co
mogłaś zrobić, to pójść do jego ogrodu bez zaproszenia. Ale to nie twoja
wina. Powinnam była cię uprzedzić. – Patrzyła pochmurnie. – Taak... to
zły początek, niestety. Ale z tobą, skoro masz tu mieszkać, i tak byłoby
trudniej niż z Lucy. Cóż, najlepsze, co możesz zrobić teraz, to unikać go
na tyle, na ile będzie to możliwe. Przynajmniej na razie. Zgadzasz się?
– Tak, oczywiście.
– Kiedyś przywykniesz do porządków panujących w tym domu. Nie
sądzę, by to było trudne. Widzisz, moje dziecko, jeśli jednak twoja
obecność będzie Adama zbytnio niepokoić, to obawiam się, że nie
będziesz mogła tu zostać. – Spojrzała na zasmuconą twarz Heather,
przechyliła się w jej stronę i poklepała po dłoni. – Ale nie pozwól, by ten
dzisiejszy incydent tak cię gnębił. Co się stało, to się nie odstanie, nic na to
nie poradzimy. Teraz musimy być bardzo ostrożne, by nic takiego się nie
powtórzyło. – Wstała. – A teraz chodź. Wyjaśnię ci, na czym będą polegać
twoje obowiązki.
Odprowadziła ją po domu. Na koniec wróciły do kuchni.
– Sama gotuję – rzekła starsza pani. – Z wyjątkiem śniadań, które
przygotowuje Lucy. Chcę, byś ty to robiła w przyszłości. Z początku
będziemy pracować razem, ale śniadania nadal pozostawimy Lucy. Poza
tym, chcę byś sporządzała listę produktów, których będziemy
potrzebować. Według niej będę robić zakupy we wsi – Adam mnie
zawozi, gdy to konieczne.
Przejrzały wszystkie szafki i szuflady, by Heather zorientowała się,
gdzie czego szukać. Potem pani Lawrence pokazała jej, jak działa
maszynka spirytusowa i piec kuchenny.
– Ten duży piec cały czas trzymamy nagrzany, bo wciąż jest używany,
z wyjątkiem takich upalnych dni jak dziś. Wkrótce przywykniesz do niego,
jest doskonały do wypieków.
Piec zajmował większą część jednej z krótszych ścian. Był doskonale
wypolerowany i otoczony kratką ochronną. Po obu jego stronach stały dwa
wiklinowe fotele. Heather wyobraziła sobie kuchnię w zimie: Adam
czytający gazetę w jednym z foteli, Lucy siedząca z filiżanką herbaty w
drugim.
Zastanawiała się, czy to możliwe, aby i ona w przyszłości tak spędzała
czas z Adamem.
Nie widziała go więcej tego ranka. Przy lunchu też się nie widzieli,
gdyż jadł z matką w ogrodzie, a ona z Lucy w kuchni.
– Pani dobrze służy świeże powietrze i słońce w takie ciepłe dni –
powiedziała Lucy. – A dla pana Adama to nie ma większego szczęścia niż
mieć ją przy sobie. Siedzą razem w altanie i patrzą na ptaki. Pan Adam jest
bardzo dumny z ogrodu, wszystko sam urządził. Musi naprawdę kogoś
lubić, jeśli go tam zaprasza. To samo z dwukółką. Ciągle nią jeździ po
okolicy. I ciągle sam. Tylko mnie czasem odwozi do domu, znaczy, że
mnie lubi.
Heather była ciekawa reakcji Lucy, gdyby ta dowiedziała się, że ona
poszła do ogrodu nie zaproszona. Postanowiła jednak nie mówić jej o tym
i raczej o wszystkim zapomnieć, jak radziła pani Lawrence.
– Pan Adam to spokojna dusza – ciągnęła Lucy. – Nigdy nie nudzi mu
się własne towarzystwo. A pan Robert jest całkiem inny. Diabeł wcielony,
mówię panience, chwili na miejscu nie usiedzi. Od razu było widać, że tu
dla niego za cicho.
– To dlatego tu nie mieszka? Lucy wzruszyła ramionami.
– Ma pracę w Plymouth i za daleko by mu było dojeżdżać codziennie.
Ale kiedyś przyjeżdżał co sobota. – Nachyliła się w kierunku Heather i
ściszyła głos, mimo że były same w kuchni. – A tak między nami, to mnie
się zdaje, że tu chodzi o co innego. Zawsze, gdy pan Robert bywał w
domu, coś było nie tak. Od razu było widać, że jak przyjeżdża, to się coś
zmienia. I ostatnim razem to wyjechał w takim pośpiechu, że... mówię
panience, przed świtem, a więc to znaczy, że wcale nie zamierzał. I już nie
wrócił od wtedy. Pani to nawet o nim nie wspomina, sama panienka
zobaczy.
Wstała ze śmiechem.
– Alem się rozgadała. W domu mówią, że mój język pracuje więcej niż
cała reszta. To prawda, lubię sobie pogadać, ale leń to ze mnie też nie jest.
Nie umiem usiedzieć na miejscu. No, a teraz trza przynieść naczynia z
ogrodu.
Dzień się miał ku końcowi i Heather z obawą myślała o kolacji, kiedy
to Lucy już nie będzie i zostaną tylko we troje. Czy pani Lawrence i Adam
będą jedli w dużej jadalni, którą widziała dziś rano, czy zaproszą ją do
siebie? Nie mogła sobie wyobrazić tego, że siedzą w trójkę na końcu
długiego stołu.
Na szczęście, gdy przygotowywały kolację, pani Lawrence oznajmiła:
– Zjem u siebie, Heather, a Adam będzie mi towarzyszył. Często tak
robimy ostatnio, gdyż wieczorami jestem bardzo zmęczona. Lucy przed
wyjściem przyniesie nam posiłek na górę. Będziesz więc jadła sama. Przez
resztę wieczoru też będziesz musiała zadowolić się jedynie własnym
towarzystwem. Cóż, obawiam się, że tak będzie najczęściej...
Gdy Lucy odjechała, Heather sama usiadła do kolacji. Jadła nie
śpiesząc się. Myślała o wydarzeniach minionego dnia. Mimo, że pani
Lawrence niewiele mówiła poza tym, czego się od niej oczekuje, to
dziewczyna czuła, że podoba się starszej pani, nawet zważywszy fatalny
poranek. Wciąż jednak była podenerwowana i niespokojna; nie czuła się tu
jeszcze swobodnie.
Chcąc nie chcąc, część dnia musiała spędzić bezczynnie. Nic nie było
do zrobienia. Nie wiedziała, co ma ze sobą począć, wydawało jej się, że na
pewno znalazłaby się jeszcze jakaś praca w kuchni. Była jednak pewna, że
to się zmieni, gdy odnajdzie swoje miejsce w tym domu.
Zebrała naczynia i zaczęła zmywać. Zdała sobie sprawę, że mimo
wszystko czuje się lepiej niż wczoraj, bo wie przynajmniej, na czym
polegają jej obowiązki.
Chowała naczynia, gdy wtem przez ramię dostrzegła Adama. Jego
zjawienie się było tak nieoczekiwane, że serce stanęło jej w gardle z
przerażenia. „Powinien mieć dzwonki przy butach – pomyślała złośliwie.
– Takie, jak ten nad drzwiami w kuchni”. Nie usłyszała go, bo hałasowała
naczyniami.
Stał nieruchomo w wejściu, trzymając tacę w dłoniach. Nie poruszył
się, gdy Heather zwróciła się w jego stronę. Patrzył na nią swym zimnym
wzrokiem. Z trudem opanowała zdenerwowanie. Uśmiechnęła się
nieśmiało, ruszając w jego kierunku, by odebrać tacę. Oddał ją bez słowa.
Opróżniła tacę z naczyń i zaczęła zmywać, nie odważywszy się odwrócić,
by sprawdzić, czy on tam jeszcze stoi i wpatruje się i w nią. Gdyby się
obejrzała, dostrzegłaby z ulgą, iż odszedł.
Jak długo to będzie trwało, zanim się odezwie czy chociaż uśmiechnie
do niej? Początkowo zastanawiała się na – I wet, czy Adam w ogóle mówi.
Później słyszała jednak, że rozmawia nieco gardłowym głosem z matką.
Odbierając od niego tacę, zauważyła, że jego dłonie są silne, a ramiona
muskularne. Miał ciało prawidłowo zbudowanego mężczyzny, ale krótkie
nogi sprawiały, iż był jedynie wzrostu Heather. Na głowie nosił małą
czapeczkę. Częściowo za sprawą tej czapeczki i niskiego wzrostu, a
częściowo z tego powodu, że się garbił i głowę miał umieszczoną między
wystającymi ramionami, sprawiał wrażenie karła. Uznałaby go za dużo
starszego, tak jak za pierwszym razem w ogrodzie, gdyby nie wiedziała od
ciotki, w jakim jest wieku.
Po wysprzątaniu kuchni nie miała już nic więcej do zrobienia,
postanowiła więc zajrzeć do biblioteki, w której była dziś rano z panią
Lawrence, i poszperać w książkach. Uświadomiła sobie jednak, iż może
tam być Adam, toteż zdecydowała się poczytać u siebie przy otwartym
oknie.
Była na szczycie schodów, gdy spostrzegła, że drzwi do sypialni pani
Lawrence są uchylone i usłyszała, że Adam życzy matce dobrej' nocy.
Instynktownie przyspieszyła kroku, domyślając się, iż za moment opuści
pokój. Była już na końcu korytarza, gdy poczuła na sobie jego kłujące
spojrzenie. Z całych sił powstrzymała chęć odwrócenia się i dopiero
wchodząc do pokoju, rzuciła szybkie spojrzenie w jego kierunku. Stał
nieruchomo pod drzwiami matki i obserwował ją.
Szybko zamknęła za sobą drzwi i z westchnieniem ulgi oparła się o nie.
Wzdrygnęła się. Jego zachowanie przyprawiało ją o dreszcz grozy. Czuła
kropelki potu na czole.
Nie mogła pozwolić, by Adam, za każdym razem gdy go widzi,
wyprowadzał ją z równowagi. Gdyby zyskała jego przychylność, mogłaby
być szczęśliwa w tym domu. Ale czy to w ogóle było możliwe? Tak
bardzo pragnęła tu zostać. Wszystko, co mogła zrobić, to mieć nadzieję, że
on z czasem zaakceptuje jej obecność i że, jeśli będzie się zajmowała
wyłącznie swoimi sprawami, nie obrazi go ponownie.
Wieczorny chłód i widok wrzosowisk w świetle zachodzącego słońca
powoli ją uspokajał.
3
Dom na skraju wrzosowisk był rzeczywiście zupełnie odosobniony.
Jedyną nicią łączącą go ze światem, a zarazem jedyną skrą życia w
samotnej egzystencji Heather była Lucy. Gdy odjeżdżała co wieczór, w
domu zapadała cisza, cisza niczym nie zmącona, niemalże namacalna,
zwiastująca jednak czyjąś obecność. Heather przyłapywała się nieraz na
nieświadomym wyciszaniu swoich kroków. Tylko do kuchni i do
własnego pokoju wchodziła pewnie. Drzwi do biblioteki, która przyciągała
ją najbardziej, otwierała z zapartym tchem. Lecz nie to było
najuciążliwsze. Szczególnie doskwierała jej pustka wielkiego domu. Po
latach spędzonych w londyńskim hałasie i tłoku, czuła się tu niby w
świątyni, bała się głębiej odetchnąć. Tylko w swoim pokoju była
całkowicie rozluźniona, bo tylko tam nie musiała obawiać się obecności
Adama.
Jej plan dnia opierał się na jednym, podstawowym założeniu: jak
najmniej spotkań z Adamem. Robiła wszystko, by ich liczbę ograniczyć do
niezbędnego minimum. Jego obecność oznaczała dla niej niepokój i
niemalże strach. Przeszywał ją mrocznym spojrzeniem, w którym
dostrzegała jedynie wrogość i niechęć. Jego stałe skradanie wyprowadzało
ją z równowagi.
Zarówno w domu, jak i na zewnątrz, używał wyłącznie obuwia na
miękkiej podeszwie. Ale nie to sprawiało, że potrafił nadchodzić
niepostrzeżenie. Chodził w specyficzny, koci sposób, stawiając ostrożnie
stopy. Trudno było oprzeć się wrażeniu, iż jest dużo starszy niż w
rzeczywistości. Heather zaskoczona była jego młodzieńczym wyglądem
podczas rozmów z matką. Twarz wypogadzała mu się, a kiedy się śmiał,
miała wygląd wręcz chłopięcy.
Większość czasu spędzał przy pracy w ogrodzie lub w obejściu. Do
ogrodu nie zbliżała się, lecz czasami widywała go w pobliżu domu.
Niezmiennie to on jako pierwszy dostrzegał Heather i nim zdążyła zdać
sobie sprawę ze spotkania, przerywał pracę i stojąc nieruchomo
obserwował ją. Uśmiechała się wtedy i odchodziła, domyślając się, iż
odprowadza ją wzrokiem. Nigdy nie odpowiedział na uśmiech, nie
odezwał się też ani nie uczynił żadnego przyjaznego gestu.
Dni biegły regularnym rytmem. Pani Lawrence zazwyczaj późno
schodziła na dół. Popołudnia spędzała z Adamem w ogrodzie, siadywała w
altanie lub w fotelu na trawniku i rozmawiała z synem, gdy on pracował.
Potem jedli razem lunch w ogrodzie, a po południu, kiedy Adam wracał do
pracy lub wyjeżdżał na przejażdżkę, ona szła do domu. Lubiła usiąść
wtedy w salonie przy otwartym oknie w towarzystwie swojej nowej
pomocy. Czasami wyszywała i uczyła dziewczynę rozmaitych haftów.
Często miewała bóle głowy, kładła się wówczas na sofie, a Heather
czytała jej głośno.
Późnym popołudniem wracał Adam, by zjeść z matką podwieczorek.
Gdy tylko słyszała dzwonek u drzwi w kuchni, natychmiast podrywała się
z sofy, nigdy nie przyznając się przed synem do migreny. Heather
opuszczała ją wtedy. Kolację, tak jak pierwszego dnia, pani Lawrence
jadała z synem u siebie na górze. Wyglądało na to, że tych dwoje nie widzi
świata poza sobą. Z wyjątkiem sytuacji, gdy wyjazd do wsi był konieczny,
unikali innego towarzystwa.
Z biegiem czasu Heather stawała się coraz bardziej pożyteczna; matka
Adama zdawała się na nią w coraz większym stopniu. Częstsze teraz
wspólne popołudnia w salonie powoli zbliżały je do siebie. Minął dawny
lęk Heather przed panią Lawrence. Dziewczyna spostrzegła, iż w jej
towarzystwie starsza pani jest całkowicie naturalna: pogodna lub
przygnębiona, rozmowna lub milcząca – zależnie od humoru i
samopoczucia. Heather nauczyła się dostosowywać do jej nastrojów.
Inaczej w obecności syna. Wtedy pani Lawrence zawsze była taka sama –
z pozoru pogodna i beztroska, wewnątrz jednak spięta i podenerwowana.
Pod maską wesołości starała się ukryć przed nim swoje kłopoty ze
zdrowiem.
Pewnego dnia, gdy leżała na sofie z zamkniętymi oczyma, Heather
uderzyła jej niezwykła bladość. Wstała i zapytała z niepokojem:
– Może powinnam już sobie pójść? Nie chciałabym zakłócić pani
wypoczynku...
– Ależ nie, moja droga. Dobrze jest mieć cię przy sobie, nawet jeśli nie
rozmawiamy. Teraz dopiero, gdy tak mało wychodzę, odczuwam pustkę
tego domu. Przejażdżki dwukółką z Adamem stały się dla mnie zbyt
uciążliwe, męczy mnie bardzo ta jego szaleńcza jazda po okolicznych
wertepach. Ale przecież nie mogę mu tego powiedzieć... Wykręcam się
zajęciami w domu, mówię, że osobie w moim wieku nie przystoi telepać
się ciągle po okolicy. Biedny Adam! Tak go martwi moje zdrowie...
Chociaż przy tobie nie muszę udawać. – Otworzyła oczy i uśmiechnęła się
do dziewczyny. – Jesteś mi bardzo pomocna, moja droga. Bardziej, niż
oczekiwałam. Nie chciałabym cię teraz utracić.
Po chwili spoważniała. Jej oczy wyrażały zatroskanie.
– Obserwuję zachowanie Adama wobec ciebie. Cóż, wiem, że nadal nie
jest ci życzliwy, ale przynajmniej zaakceptował twoją obecność tutaj.
Zobaczymy, z czasem stanie się na pewno bardziej przyjazny. Twoje życie
odmieni się, kiedy poznasz go lepiej. Czy nadal tak gorąco pragniesz tu
zostać?
– Och, tak. Szczególnie teraz, gdy jestem pani choć trochę przydatna. A
jeśli chodzi o Adama, to proszę się nie martwić, ostatecznie widujemy się
przecież tak mało. Poza tym parę razy wydawało mi się nawet, że jest w
stosunku do mnie nieco życzliwszy.
Istotnie. Z upływem czasu zdobywała sobie jego sympatię. Pewnego
razu obserwował ją, kiedy układała bukiet w holu. Na jego twarzy nie było
już dotychczasowej nieżyczliwości. Potem zaczął przynosić do kuchni
świeżo ścięte róże i kłaść obok niej, gdy pracowała. Robił to zawsze z tym
samym nieśmiałym półuśmiechem, którym obdarzył ją za pierwszym
razem. Potem widywała go, jak podziwiał ułożone przez nią bukiety, które
ustawiała w całym domu.
Stopniowo zaczęła wyręczać Lucy w wykonywaniu czynności, których
do tej pory unikała ze względu na Adama. Teraz to ona podawała
podwieczorek w salonie dla pani Lawrence i jej syna. Przejęła też
przygotowywanie kolacji, tak że Lucy mogła wcześniej wracać do domu.
Łatwo nawiązana przyjaźń między dziewczętami pogłębiła się, choć Lucy
niezmiennie traktowała Heather z respektem. Nigdy nie ustawała w
pytaniach o Londyn, rewanżując się wiejskimi plotkami.
– Pan Robert to często przyjeżdżał do wsi – powiedziała kiedyś. – On
lubi towarzystwo, nigdy nie opuścił zabawy we wsi. A jak świetnie
tańczy... mówię panience. Szkoda, że go tu nie ma, panienka by się tak nie
nudziła.
Heather nie narzekała jednak. Świetnie sobie radziła z obowiązkami
domowymi i miała mnóstwo czasu dla siebie. Chodziła na długie spacery,
poznając okolicę. Ulubionym miejscem jej przechadzek stały się brzegi
rzeki, potrafiła godzinami wędrować wzdłuż nich, wsłuchując się w szum i
bulgotanie wody.
Kiedyś, gdy siedziała tam gdzie pierwszego dnia, na swym ulubionym
głazie pośród kłębiącej się wody, spostrzegła Adama stojącego na brzegu.
Przypatrywał się jej jak zwykle. Zamachała do niego przyjaźnie, a on
odpowiedział wolnym, nieśmiałym ruchem. Uśmiechnęła się uradowana
jego wzrastającą przychylnością. Potem odwrócił się i odszedł. Więc on
też tu przychodził. Ciekawa była, jak daleko docierał brzegiem, ona nigdy
nie doszła dalej niż do punktu, w którym teraz siedziała. Nie potrafiła
oprzeć się czarowi ulubionego miejsca.
Nazajutrz pani Lawrence oznajmiła, iż musi pojechać do wsi.
– Tak wiele zakupów trzeba zrobić. Zdaje się, że zbyt długo to
odkładałam. Och! Przeraża mnie podróż dwukółką.
– Czy to rzeczywiście konieczne? Czy nie mógłby załatwić tego Adam,
gdyby dała mu pani listę potrzebnych rzeczy?
– Och, nie. Nie mogłabym go o to prosić. Nie ma nic przeciwko
czekaniu na mnie w dwukółce, lecz chodzenie po wsi to co innego.
Siedząc niczym się nie wyróżnia, ale gdy chodzi... Boję się o niego. Nie,
nie dlatego, że ktoś mógłby go skrzywdzić, ale ludzie będą się
przyglądać... On jest przeczulony na punkcie ludzkiej ciekawości.
– Lucy nie mogłaby z nim pojechać?
– Tak, masz rację, nie pomyślałam o tym. Zgodzę się na wszystko,
byleby tylko nie jechać. – Westchnęła. – A on tak lubi mnie wozić...
– Pewna jestem, że Adam zrezygnowałby z proponowania przejażdżek,
gdyby tylko wiedział, jak ciężko pani je znosi.
– Cóż, zobaczę, jak będę się czuła po lunchu.
Po południu starsza pani stwierdziła jednak, iż nie może jechać.
Heather przekonała ją ostatecznie, by wysłała Lucy.
– Najlepiej zapytam pana Adama, kiedy chce jechać – powiedziała
Lucy, gdy Heather oznajmiła jej o tym.
Po pewnym czasie wróciła i rzekła z udanym zniechęceniem:
– Pani wysyła mnie, a pan Adam to tylko z panienką chce jechać.
Heather otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, a Lucy uśmiechnęła się.
– Ja nie żartuję, panienko. Za kilka minut będzie gotowy.
Na myśl o jeździe sam na sam z Adamem wrócił jej dawny niepokój. Z
drugiej strony jednak, zadowolona była, że wolał jechać z nią. O ile
wszystko pójdzie dobrze, będzie mogła jeździć częściej po zakupy i
oszczędzić matce Adama uciążliwych podróży.
Obserwował w milczeniu, jak wspina się na siedzenie obok niego. Nie
odzywał się także w drodze do wsi. Na miejscu czekał na Heather przed
sklepem. Sprzedawca wyniósł za nią pakunki i gdy układał je na
dwukółce, zagadnął Adama. „To prawda, co powiedziała pani Lawrence –
pomyślała Heather. – Siedząc tam, wygląda na normalnego, wiejskiego
gentelmena”. Miał na głowie zwyczajną czapkę z daszkiem, zamiast tej
zrobionej na drutach; powoli i uprzejmie odpowiadał sprzedawcy. Patrząc
na jego śniadą twarz i błyszczące oczy, zdała sobie sprawę, że jest całkiem
przystojny. Nagle uchwycił jej spojrzenie i patrzył na nią przez moment z
dziwnym, nie znanym jej dotąd wyrazem oczu.
Sprzedawca skończył pakowanie i podał dłoń Heather, by pomóc jej
wsiąść. Wieś opuścili kłusem, ale na skraju wrzosowisk Adam zwolnił
bieg konia do stępa. W świetle słonecznym okolica wyglądała przepięknie.
Wysoka trawa łagodnie uginała się od wiatru, powietrze wypełniał zapach
tawuły. Skowronek poderwał się z trawy i Heather, zachwycona jego
śpiewem, szukała go wzrokiem. Adam odwrócił się do niej. Uśmiechał się
łagodnie.
– Lubisz skowronki?
W odpowiedzi jedynie skinęła głową, czując nagłe onieśmielenie.
Przecież to był pierwszy raz, gdy odezwał się do niej.
Skowronek na nowo zniknął w trawie, a Adam, pokazując na dużego
ptaka szybującego w oddali, rzekł:
– Patrz, pustułka.
– Pustułka – powtórzyła za nim. – Nigdy jeszcze nie widziałam
pustułki. Świetnie znasz się na ptakach, ja rozpoznaję tylko gołębie i
wróble.
Nadal łagodnie się uśmiechał.
– Gołębie i wróble – powiedział, patrząc na nią. – Gołębie i wróble –
powtórzył raz jeszcze po chwili.
Nagle roześmiał się głośno i odwracając się w stronę drogi, zaciął
Rafię, pobudzając ją do galopu. Dwukółka zaczęła trząść się i
podskakiwać gwałtownie na kamienistej drodze. Heather przywarła
przerażona do siedzenia. Adam z niepohamowanym śmiechem ponaglał
konia do jeszcze szybszego biegu. Przypomniała sobie, co pani Lawrence
mówiła o jego szaleńczej jeździe. W ten sposób wyżywał się, dając , upust
emocjom, gdy opadała zasłona powściągliwości. Prawdopodobnie od tej
strony znała go jedynie matka.
Dziewczyna wyobrażała sobie, jak z boku musi wyglądać ta ich
szaleńcza jazda przez spokojne wrzosowiska: koń z i rozwianą grzywą i
łbem wysuniętym do przodu, paczki przesuwające się i podskakujące,
Adam ożywiony jak nigdy, a ona sama, z włosami falującymi w pędzie,
kiwa się i trzęsie, ledwo utrzymując równowagę. Udzieliła jej się dzika
werwa Adama, nie wytrzymała i także zaczęła śmiać się w głos.
Adam odwrócił się do niej raptownie, przerywając na moment
szaleńczy śmiech. Przemknęło jej przez głowę, że przecież to wszystko
może się źle skończyć. Lecz on był zachwycony, że udzielił jej się jego
nastrój. Dalej ponaglał konia i pędzili wariacko przez wrzosowiska.
Zwolnił bieg dopiero przed podjazdem.
Zatrzymali się przy tylnym wyjściu. Adam, zeskoczywszy pośpiesznie
z siedzenia, obszedł pojazd, by pomóc wysiąść dziewczynie. Stanęła obok
niego, on spoglądał na nią nieśmiało. Teraz, ze spuszczoną głową,
wyglądał jak uczniak przyłapany na figlu. Wypakował pudła z zakupami i
wszedł do domu. Podążyła za nim. Policzki miała zaróżowione, a oczy
wciąż roziskrzone.
W kuchni była Lucy. Spoglądała to na Heather, to na Adama. Mrugnęła
porozumiewawczo za jego plecami.
– Zdobyła go panienka, nie ma co – odezwała się, gdy Adam wyszedł
odprowadzić dwukółkę. – Nic dziwnego, w końcu tacyście do siebie
podobni...
Heather przerwała rozpakowywanie zakupów i spojrzała zdziwiona.
– Panienka nieśmiała i delikatna, a on przecież taki sam. Chociaż jak
się zdenerwuje, to nie ma gorszego. Ale tam, to każdemu się zdarza.
Panienka to wszędzie sama, do wsi nigdy nie chodzi, on taki sam odludek.
Nie to co ja. Chociaż i tak wiadomo, że każdemu lepiej, gdy ma z kim
pogadać. Jak to dobrze, że on w końcu polubił panienkę, pani się ucieszy.
Denerwowała się, jak powiedziałam, że pojechaliście razem. Lepiej niech
panienka pójdzie i powie, że wszystko dobrze.
Heather zdziwiło poruszenie pani Lawrence.
– Nie miałam pojęcia, że pojechałaś z Adamem. Dopiero Lucy mi
powiedziała. Czy wszystko w porządku, moja droga?
– O, tak! Podobało mi się i Adamowi chyba także. Starsza pani
spojrzała na nią badawczo.
– Tak, widać, że jesteś zadowolona. Lucy mówi, że to Adam
zaproponował, byś z nim jechała. Och, to wspaniale, że wszystko się
jednak ułożyło. Sama widzisz, moja droga, iż on cię lubi, tylko nie
okazywał tego. Ale bądź dalej ostrożna, bo byłoby straszne, gdyby znowu
coś się popsuło. – Przerwała gwałtownie. – Och nie, nie słuchaj mnie,
zaczynam zrzędzić. To przez to dzisiejsze osłabienie.
Ten wieczór Heather spędziła w bibliotece. Adam zazwyczaj
towarzyszył matce, lecz tym razem przyszedł tam. Otworzył drzwi i stanął
w nich. Zrobił to tak cicho, że gdyby Heather nie siedziała twarzą w
kierunku wejścia, nie zauważyłaby go. Patrzyła na niego uważnie. Oboje
ochłonęli i już z popołudniowego szaleństwa. Pod pachą trzymał
pokaźnych rozmiarów książkę i kiedy wszedł, uśmiechając się jak zwykle
nieśmiało, położył ją na stole.
Gdyby to było jeszcze wczoraj, wyszłaby bez zastanowienia, nie chcąc
wchodzić mu w drogę. Teraz wahała się. Jednak on, wskazując na książkę,
powiedział:
– To dla ciebie ją przyniosłem. Może cię zainteresuje. Możesz ją sobie
przeczytać, jeśli chcesz.
Przekartkowała ją.
– Tak, oczywiście, że chciałabym ją przeczytać – odparła. Książka
pełna była kolorowych ilustracji ptaków.
– Mama podarowała mi ją wiele lat temu. Pokażę ci ptaki, które można
spotkać w okolicy, chcesz? Będziesz mogła sama je rozpoznawać.
Zestawił dwa krzesła przy stole i usiedli, pochylając się nad książką.
Nie okazywał jej już więcej dawnej niechęci, teraz rad był jej obecności
w domu na wrzosowisku. Po ptakach przyszła kolej na dzikie kwiaty i
drzewa. Uczył ją ich nazw, a podczas i częstych wspólnych wędrówek
pokazywał te, które rosły na i okolicznych polach i w lasach. Robił to z
widocznym zadowoleniem, a ona także niecierpliwie oczekiwała
kolejnych , wspólnych wędrówek.
Któregoś dnia zabrał ją w góry, dalej niż do tej pory chodziła, nad
szerokie, spokojne rozlewisko, w którym zbierały się ryby. U podstawy
rozlewiska rzeka zwężała się i w tym l miejscu brzegi połączone były
mostem, a raczej nie budzącą ' zaufania kładką, zbudowaną z nie
ociosanych pni. Na zdziwienie Heather Adam odpowiedział uśmiechem.
– Robert i ja zbudowaliśmy to dawno temu – rzekł z młodzieńczą
chełpliwością. – To był pomysł Roberta, ale ja mu
!
pomagałem.
Zamyślił się, patrząc na most. Było to spojrzenie pełne smutku i
tęsknoty. Po chwili niecierpliwie machnął ręką, jakby chcąc rozproszyć złe
myśli, i wkroczył szybko na pnie. Stanął wpatrzony w wodę. Nie
przyłączyła się do niego; kładka była za wąska i nie miała poręczy.
Kiedy przyszli w to miejsce następnym razem, dziewczyna mogła
złapać się dwóch grubych lin, które Adam przeciągnął pomiędzy
drzewami na przeciwnych brzegach. Stali teraz obok siebie na kładce,
patrząc w dół na śmigające w przejrzystej wodzie ryby.
– Robert i ja często tu kiedyś przychodziliśmy razem. – W jego głosie
zabrzmiała znów ta sama tęsknota. Odwrócił się do Heather z tym swoim
nieśmiałym uśmiechem. – Cieszę się, że i tobie się tu podoba.
Pani Lawrence z zadowoleniem obserwowała ich rosnącą przyjaźń.
– Adam przywiązał się do ciebie – stwierdziła któregoś popołudnia. – A
wydawało się już, że to całkiem nieprawdopodobne. Zmienił się od czasu,
gdy przyjechałaś. Teraz bardzo odpowiada mu twoje towarzystwo. Dzięki
temu już go tak nie martwi, że z nim nie jeżdżę. Poza tym, ty nareszcie
przestałaś być taka samotna. – Przerwała na moment, zamyślona. –
Śniadania wciąż jadasz sama, prawda? Nie widzę powodu, dla którego nie
miałabyś jadać z Adamem i Lucy. Nie sądzę, by on miał coś przeciwko
temu, pewnie nawet będzie zadowolony. Och, moja droga, byłaś tak
wyrozumiała dla niego... Sama widzisz, to było dobre rozwiązanie:
pozwolić mu powoli, stopniowo przywyknąć do ciebie. Obie jednak
wiemy, jak zmienny jest Adam, i chociaż wszystko wydaje się być w
najlepszym porządku, to dajmy mu jeszcze trochę czasu. Wybacz więc,
moja droga, że wciąż będę cię utrzymywać raczej z dala od niego.
Znów przerwała, zatopiona w myślach. Po chwili odezwała się
ponownie, cicho, raczej do siebie niż do Heather.
– Gdyby tylko Robert chciał mnie słuchać... ale on nigdy tego nie
robił...
Dziewczyna spojrzała na nią zaskoczona: to pierwszy raz, gdy pani
Lawrence wspomniała o Robercie, po raz pierwszy zdradziła się, że myśli
o nim.
– Wiesz, że mam drugiego syna, Roberta? Mieszka w Plymouth. Tak
jest lepiej...
Jej oczy mówiły co innego; były pełne smutku, jak oczy Adama, gdy
wspominał brata. Czyżby jednak, mimo pozorów, nie byli szczęśliwi we
dwoje? Heather po raz pierwszy była ciekawa, jakim człowiekiem jest
Robert.
Pani Lawrence uśmiechnęła się słabo.
– Cóż, staję się marudna z wiekiem, ot co, za dużo czasu spędzam na
rozpamiętywaniu przeszłości... Poza tym... ty jesteś inna niż Robert, nic
takiego nie mogłoby się już wydarzyć...
4
To pogodne, szczęśliwe lato Heather wiele razy miała wspominać z
tęsknotą później, kiedy nadeszły niespokojne miesiące. Jej przyjaźń z
Adamem zacieśniła się. Dziewczyna rezygnowała z jego towarzystwa
jedynie wtedy, gdy był w towarzystwie matki. Zauważyła bowiem, iż jej
obecność w takich wypadkach wywołuje u pani Lawrence dziwny
niepokój. Nie rozumiała jego przyczyn, jako że Adam wydawał się już
całkiem zapomnieć o dawnych urazach. Bez sprzeciwu jednak zostawiała
ich samych, bo w żadnym razie nie chciała się narzucać.
Wiejskie życie odpowiadało jej. Większość wolnego czasu spędzała na
powietrzu, więc jej policzki nabrały koloru, a oczy rozbłysły nieznanym
dotąd blaskiem.
Lato powoli ustępowało jesieni, wszystko wokół zmieniało się. Drzewa
pożółkły, aleja i las na brzegu rzeki, dotychczas zielone, zaczęły się
wkrótce mienić czerwienią i złotem. Opadłe liście szeleściły pod stopami.
Potem nadszedł tydzień ulewnych deszczy i nawet Adam większość
czasu spędzał w domu, pracując w warsztacie w piwnicy. Gdy Heather
wyszła po tej przymusowej przerwie na spacer, rzeka była wezbrana i
zmącona, a liście, których szelest tak lubiła, nasiąknięte wodą.
Wrzosowiska zmieniły jedynie barwę. Drżała z zimna, patrząc na nie z
okna. Jednak, w przeciwieństwie do Lucy i pani Lawrence, nie obawiała
się nadchodzącej zimy. Wciąż pociągała ją dzikość tego miejsca tracącego
teraz letnią łagodność. Wyobrażała sobie, że wkrótce aż po horyzont
będzie się tu rozciągać bezkresna, śnieżna pustynia, nie skalana ludzką
bytnością.
Matce Adama nie służyły jesienne chłody. Dni stawały się coraz
krótsze i starsza pani szybciej się męczyła. Heather wydawało się czasem,
że dostrzega na jej twarzy cierpienie. Kilkakrotnie proponowała
sprowadzenie lekarza, ale niezmiennie spotykała się z odmową.
Dziewczyna podejrzewała, iż pani Lawrence robi to ze względu na
Adama, nie chcąc go martwić. Ale być może bała się usłyszeć diagnozę
lekarza.
Heather przejęła w całości prowadzenie domu. Doskonale potrafiła już
przygotowywać posiłki odpowiednie dla delikatnego żołądka swojej
gospodyni, starając się jednocześnie zaspokoić wilczy apetyt Adama.
Teraz tylko ona jeździła z nim po zakupy.
Adam zawsze był czymś zajęty. Godziny spędzał na czyszczeniu i
polerowaniu dwukółki i uprzęży, na oporządzaniu konia. Zdarzało się, że
Heather towarzyszyła mu w stajni, rozmawiając z nim i przyglądając się
jego pracy. Miał wiele uczucia dla Rafii; przemawiał do niej podczas
czyszczenia. Zwierzę odwzajemniało jego miłość, rżąc radośnie i trącając
go łbem.
– Mieliśmy trzy konie – wspomniał pewnego razu. – Robert z ojcem
jeździli wierzchem, a ja z mamą dwukółką. Zazwyczaj ja je oporządzałem.
Zawsze to lubiłem. – Przerwał ze zgrzebłem w dłoni. – Inaczej niż Robert
– rzekł raczej do siebie. – Mama ma rację, z Robertem jest inaczej.
Heather zapomniała o jego wcześniejszej antypatii. Teraz był
niezmiennie miły i łagodny w stosunku do niej. Tym bardziej była
zszokowana, zetknąwszy się ponownie z drugą stroną jego charakteru.
Stało się to podczas jednej z ich wspólnych wypraw do wioski.
Skończyła już zakupy i mieli właśnie odjeżdżać, gdy w pogoni za piłką
na drogę wybiegł mały chłopczyk. Widząc, iż toczy się ona w kierunku
konia, rzucił w nią trzymanym w dłoni kijem. Chybił jednak i upadł,
straciwszy równowagę, a kij uderzył w przednią nogę Rafii. Spłoszony
koń zerwał się gwałtownie. Heather krzyknęła w obawie o życie dziecka.
Adam uspokoił konia, ale mimo iż wiedział, że to był przypadek, twarz
zapłonęła mu gniewem. Wychylił się z dwukółki i zrugał chłopca
straszliwie. Ten, wystraszony, uciekł zapomniawszy o piłce. Heather była
zaskoczona gwałtownością wybuchu Adama. Zauważyła, że trzęsły mu się
ręce, gdy brał wodze. Podczas powrotnej drogi do domu nie odezwał się
do niej słowem, a twarz miał cały czas odwróconą. Także podczas
rozładowywania dwukółki uparcie unikał wzroku dziewczyny.
Wieczorem zamknął się w swoim pokoju, zaraz po tym, jak życzył
matce dobrej nocy. Wyraźnie unikał towarzystwa Heather. Sądziła, że dąsa
się na nią, tak jakby pokłócili się.
Nazajutrz przyszedł na śniadanie wciąż milczący, jednak gdy odezwała
się do niego, odpowiedział szybkim uśmiechem. Zrozumiała wtedy, że to
nie złość kazała mu jej unikać, a wstyd za wczorajsze zachowanie.
Potem, gdy już odłożył gazetę i miał wyjść, zatrzymał się przy
drzwiach z wyraźnym wahaniem. Zrobił parę kroków w jej stronę i
powiedział:
– Czasem... to szybko wpadam w złość.
– Cóż, każdy się czasem denerwuje. – Uśmiechnęła się życzliwie.
– Ty nigdy się nie złościsz.
– Ależ tak. Są rzeczy, które i mnie złoszczą.
Powoli pokręcił głową bez przekonania. Wyszedł, nie odezwawszy się
więcej.
Nigdy nie mówił o zdrowiu matki, lecz Heather zauważyła, że gryzie
się tym coraz bardziej. Stopniowo, mimo iż wciąż był przyjazny, stawał
się bardziej milczący i zamyślony. Rzadziej go widywała. O ile pogoda na
to pozwalała, z niezmordowaną energią pracował w swoim ogrodzie,
jakby wysiłkiem fizycznym chciał zagłuszyć niepokój wewnętrzny.
Powiększał ogród na tyłach domu – wyrównywał teren pod trawnik,
wytyczał nowe ścieżki. Pracował pod jej oknem i ze swojego pokoju
widziała, jak odrzucał wielkie szufle ziemi pod ścianę, gdzie wiosną
zamierzał urządzić nowy kwietnik. Nadszedł wreszcie dzień, gdy pani
Lawrence czuła się zbyt źle, by wstać z łóżka.
– Powiem Adamowi, by sprowadził lekarza – zaproponowała Heather.
– Nonsens. Nie ma potrzeby niepokoić Adama ani wyciągać lekarza na
to bezludzie. To tylko lekka niestrawność, nic więcej. To minie, tylko
muszę trochę poleżeć.
Gdy po południu odwiedziła ją powtórnie, pani Lawrence
przekonywała, że czuje się już lepiej, lecz jeszcze pozostanie w łóżku.
Dziewczynę bardzo to zmartwiło, bo zdawała sobie sprawę, że gdyby
wszystko było w porządku, starsza pani dawno by już wstała. Postanowiła,
że bez względu na jej sprzeciw należy wezwać lekarza.
Powiedziała o tym Lucy.
– Zawiadomię doktora, jak będę jechać do domu, jeśli panienka chce –
zaoferowała się. – Ale myślę sobie, że nie ma co panikować, to chyba nie
takie pilne. Lepiej niech przyjedzie jutro rano.
– Tak, chyba masz rację – zgodziła się Heather. – Nie chciałabym robić
niepotrzebnie zamieszania. Więc zawiadom go, a ja powiem pani. Nie
będzie zadowolona, ale cóż... uważam, że powinnyśmy.
Następnego ranka Lucy przyjechała ogromnie podekscytowana.
– Czy słyszała panienka nowinę?
– O niczym nie wiem, Lucy. Niby skąd miałabym wiedzieć? Co z
lekarzem? Przyjedzie?
Przez moment wydawało się, że Lucy jest zakłopotana.
– Lekarz, panienko?
– Tylko nie mów, że zapomniałaś zawiadomić lekarza... Lucy
wyglądała na urażoną.
– Oczywiście, że nie zapomniałam. Przyjedzie.
– Och, dzięki Bogu – odetchnęła Heather z ulgą. – A teraz, cóż to za
wiadomość tak cię rozpiera?
– Mówią, że uciekł więzień. – Lucy stała się znowu podekscytowana. –
Ci skazańcy są gotowi na wszystko. Albo to wiadomo, co takiemu strzeli
do głowy, zanim go złapią?... Założę się, że to dusiciel...
Odegrała pantomimę, udając, że jest duszona – wytrzeszczyła oczy, a
ręce zacisnęła sobie wokół szyi. Hearher wybuchnęła śmiechem.
– Nie ma się co śmiać, panienko. Mnie to ciarki przechodzą, jak o tym
pomyślę. Nie chciałabym być na miejscu panienki dziś w nocy. Za nic. A
dokąd on ma niby pójść w poszukiwaniu jedzenia, jak nie tutaj? Poza tym,
przecież musi pozbyć się więziennych łachów... I nikt nie przyszedł was
ostrzec?
Heather potrząsnęła głową.
– Nie, pierwszy raz słyszę.
– On jest gdzieś w pobliżu, szukają go na wrzosowiskach. Uwinę się
dziś i wcześniej pojadę do domu, dobrze, panienko? Nie chcę wracać po
nocy... – I odeszła pośpiesznie, jakby dusiciel deptał jej już po piętach.
Nikt nie przyjechał po to, by potwierdzić opowiadanie Lucy, a
przybycie lekarza sprawiło, iż Heather szybko o wszystkim zapomniała.
Podczas wizyty Adam chodził nerwowo po pokoju. Odprowadzając
lekarza, dziewczyna wyczuła, że jest gdzieś w pobliżu i słucha.
– Trudno z całą pewnością orzec, co to jest. Rzeczywiście, ból może
być spowodowany ostrą niestrawnością, ale nie jestem pewien. Dobrze
byłoby, gdyby pojechała ze mną na jakiś czas do kliniki na obserwację,
lecz ona oczywiście nie chce się zgodzić. Cóż, zobaczymy, jak to się
rozwinie. Na razie zapisałem środki przeciwbólowe. Uśmierzą ból, o ile
znów się pojawi.
Chciała porozmawiać z Adamem i pocieszyć go. Widać było, że jest
przerażony chorobą matki. Nie znalazła go jednak w holu i nie pojawił się
więcej tego dnia.
Gdy zaciągała zasłony, by odgrodzić się od zapadającej ciemności i
nadać wnętrzu przyjemniejszy wygląd, po raz pierwszy poczuła się
przygnębiona i samotna. Wiatr porywał z podjazdu liście, z impetem
uderzał w okna i wył niesamowicie w kominie. Widok szkieletów drzew,
czarnych na tle szarego nieba, przyprawiał o gęsią skórkę. Pomyślała, jak
dobrze byłoby móc teraz wyjrzeć na miejską ulicę, gęsto zabudowaną i
rzęsiście oświetloną światłem latarń...
Perspektywa spędzenia samotnie tego długiego wieczoru nie była zbyt
zachwycająca. Poza tym było coś jeszcze, coś, o czym przypomniała sobie
dopiero teraz. Tam, za oknem, w ciemnościach czaił się być może zbiegły
więzień, zdecydowany na wszystko... Zaczynała się bać.
Lucy odjechała wcześnie, pędząc na złamanie karku w dół podjazdu, by
zdążyć do wsi przed zmrokiem. Heather przypomniała sobie jej
pożegnalne słowa:
– Zamknijcie się dobrze. Ja tam, na waszym miejscu, to bym zostawiła
trochę jedzenia i jakieś ubranie na dworze. Na wszelki wypadek. Może go
i już złapali i dlatego nie przyszli was ostrzec, ale nigdy nic nie wiadomo.
No, to lecę, panienko. Mam nadzieję, że jutro zastanę was tu całych i
zdrowych.
Zajęła się przygotowywaniem kolacji, chcąc otrząsnąć się ze złych
myśli.
Po posiłku Adam nie zniósł tacy, jak to robił zazwyczaj, więc sama
poszła po nią na górę, chcąc się także upewnić, czy chorej niczego nie
potrzeba. Nie było odpowiedzi na pukanie do drzwi. Gdy weszła do
środka, okazało się, iż Adam już wyszedł od matki, a jego kolacja była
ledwo napoczęta – niewiele jadał przez ostatnie dwa dni. Pani Lawrence
spała, więc dziewczyna zabrała tacę i cicho wyszła z pokoju.
Po umyciu naczyń i wysprzątaniu kuchni została tam chwilę dłużej, nie
wiedząc, co ma zrobić. Odkąd przebywała w tym domu, nie pamiętała,
żeby go kiedykolwiek zamykano. Jedynie drzwi zewnętrzne były
zamknięte na noc, a i to nie na klucz, ponieważ chodziło o ochronę przed
złą pogodą. Wahała się teraz, czy uczynić odstępstwo od tej reguły, Adam
zwykł był bowiem wychodzić do stajni po zmroku. Poza tym był jeszcze
problem lamp. Zazwyczaj ten, kto szedł spać ostatni, gasił je.
Poprzedniego wieczoru Adam nie zszedł na dół i tego dnia także nie
spodziewała się go tutaj. Nie mogła mieć jednak pewności, a za bardzo
bała się czekać na niego sama na dole. Pomyślała, że jeżeli pogasi lampy i
zarygluje drzwi, i Adam mimo wszystko zejdzie, to będzie wielce
zdziwiony tym, co zastanie. Był tak zmartwiony matką, że ani Heather, ani
Lucy nie wspominały mu nawet o zbiegu. Ostatecznie poszła na górę, nie
gasząc lamp i zostawiając drzwi nie zaryglowane.
W swoim pokoju poczuła się bezpieczniej i siedząc w łóżku zaczęła
czytać. Wiedziała, że nie zaśnie, dopóki nie będzie pewna, iż lampy są
pogaszone. Około dziesiątej otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz.
Lampy wciąż się paliły. Heather miała rozpuszczone włosy i jedynie
koszulę nocną na sobie, lecz przekonana, że Adam jest u siebie, narzuciła
tylko szlafrok i w kapciach zeszła na dół.
Gdy doszła do holu, cała drżała – częściowo z zimna, a częściowo ze
strachu. Tym razem była zdecydowana zaryglować drzwi bez względu na
to, co Adam sobie rano pomyśli. Drżącymi dłońmi zabezpieczyła
zasuwami frontowe i kuchenne drzwi i wygasiła lampy, zostawiając jedną,
by oświetlała jej drogę powrotną.
Wzięła ją teraz i zaczęła wchodzić po schodach. Wtem usłyszała
chrzęst kroków na podjeździe. Zamarła z przerażenia i nastawiła uszu.
Kroki zbliżyły się do drzwi i usłyszała odgłos szarpania za klamkę. Jeśliby
zeszła chociaż pięć minut później, to ktokolwiek to był, znalazłby się w
środku. Dygotała tak silnie, że o mało nie upuściła lampy. Chwyciła ją
więc obiema dłońmi i wstrzymała oddech nasłuchując. Ponownie dał się
słyszeć odgłos kroków. Ten ktoś nie próbował nawet się skradać.
Obchodził dom.
Przestraszona, że mógł ją usłyszeć, podeszła do drzwi kuchni. Teraz
próbował dostać się do środka tylnym wejściem – wskazywał na to hałas
przy drzwiach. Potem znowu usłyszała kroki, najwyraźniej ten ktoś mijał
właśnie kuchenne okno. Nagle wszystko ucichło i nasłuchując u wejścia
do małego salonu, pomyślała, że mężczyzna musiał zejść ze ścieżki i pójść
przez ogród. Napięcie opadło. Odetchnęła z ulgą i oparła się o futrynę.
Naraz dobiegły ją jakieś odgłosy przy drugim oknie i zanim zdała sobie
sprawę z tego, co się dzieje, zasłona zafalowała pod wpływem wiatru z
otwartego okna. W panice upuściła lampę i rzuciła się do kominka,
chwytając ciężki pogrzebacz. Gdy się odwróciła, intruz niespiesznie
wchodził do środka.
Wpatrywała się w niego nie tyle zatrwożona, co zaskoczona. Nie
przypominał bowiem w niczym ściganego więźnia ani nie wyglądał też na
szaleńca, którego opisywała Lucy. Był młody, przystojny i elegancko
ubrany.
Teraz on z kolei stanął jak wryty. Potem, najwyraźniej szczerze
rozbawiony, postawił na ziemi małą torbę, którą miał ze sobą, podszedł do
Heather, wyjął z jej rąk pogrzebacz i odłożył na miejsce. Następnie
przyniósł lampę, którą dziewczyna tak nierozważnie upuściła i trzymając
ją w górze, odezwał się:
– A więc jesteś prawdziwa. Przez moment myślałem, że zbzikowałem.
Kim jesteś? I co, u diabła, robisz tutaj?
Była zbyt zdumiona, by odpowiedzieć. Czuła, że czerwieni się pod jego
badawczym spojrzeniem i odsunęła się poza krąg światła. On tymczasem
odstawił lampę na stół i wróciwszy do okna, zamknął je i zaciągnął
zasłonę.
– Cóż, skoro nie chcesz powiedzieć, kim jesteś, powiedz mi coś innego.
Dlaczego cały dom jest tak pozamykany? Nie przypominam sobie, by
kiedykolwiek robiono tu coś takiego.
– To tylko na dzisiejszą noc. Rzeczywiście, zazwyczaj się tego nie robi.
Spostrzegła gniew na jego twarzy. Zapytał ostrym głosem:
– A dlaczego akurat dzisiaj? Czyżby Adam się mnie spodziewał?
Domyślił się, że musiałem się dowiedzieć o chorobie matki?
– Adam nie ma z tym nic wspólnego. Ty jesteś Robert, prawda? Kiedy
usłyszałam kroki na zewnątrz, pomyślałam, że to zbiegły więzień...
Znów wyglądał na rozbawionego.
– Tak, to wyjaśnia to wspaniałe powitanie... Ktoś uciekł z Princetown?
Nic nie słyszałem.
– Lucy mówiła...
– Ach, tak? – zapytał drwiącym tonem. – W takim razie to możliwe...
Lucy zawsze była świetna w tragediach. Poczekaj, już wiem: ty jesteś
dobrą wróżką i stoisz na straży zamku, zgadłem? Nie wątpię, że i tego
pogrzebacza użyłabyś w razie potrzeby...
– Przepraszam za to.
– Nie, to ja powinienem przeprosić ciebie. Musiałem napędzić ci
niezłego stracha. Przykro mi, ale nie miałem zielonego pojęcia, że tu
jesteś. Cała ta sytuacja wielce mnie intryguje. Gdzie jest Adam?
– Chyba u siebie. Nie widziałam go cały wieczór. Bardzo się martwi o
matkę.
– Tak, wyobrażam sobie. Powinien był mnie zawiadomić. Spotkałem
kogoś z wioski, kto mi powiedział, że wzywano tu lekarza. Ciekawe, jak
późno bym się dowiedział, gdyby nie to przypadkowe spotkanie... – Stał,
patrząc na nią ze smutkiem w oczach. – Co z nią?
– Nie wiadomo. Lekarz nie potrafił powiedzieć nic konkretnego. Ona
twierdzi, że to nic poważnego.
– To zrozumiałe; nie chce straszyć Adama. Ale chyba musi być nie
najlepiej, skoro aż wezwała lekarza.
– Nie chciała go wzywać. Ja wymusiłam to na niej.
– O! Dobra jesteś, wróżko! To wcale nieźle, wymusić na mojej matce
coś, czego ona nie chce. Wiem coś o tym, bo przez całe lata próbowałem.
Pójdę się z nią zobaczyć – powiedział, zmierzając do >1rzwi. – Nie
znikniesz, kiedy mnie nie będzie, prawda? Jest wiele rzeczy, o które
chciałbym cię zapytać.
– Spała, gdy zaglądałam do niej ostatnim razem. Chyba nie będziesz jej
budził?
Odwrócił się w drzwiach, by spojrzeć na dziewczynę. Uśmiech wrócił
na jego twarz.
– Jesteś więc także strażą u łoża chorej?... Nie, nie obawiaj się, nie będę
jej budził Zajrzę tylko. To nie potrwa długo.
Heather pragnęła wrócić do łóżka, bo było jej zimno i cała się trzęsła,
odreagowując napięcia minionego wieczoru. Czuła się ogromnie
zmieszana. Nie pomyślała, że to Robert może wracać do domu. Och, jakże
głupio się zachowała... Opadła na fotel i podkurczyła nogi, by opanować
ich drżenie. Czekała na jego powrót.
5
Robert wrócił prawie natychmiast.
– Wciąż śpi. U Adama nie byłem, nie widać światła pod jego drzwiami.
Stanął na moment w wejściu, patrząc zamyślonym wzrokiem na
Heather, po czym wszedł powoli do środka i przysunął sobie krzesło do jej
fotela. Usiadł okrakiem, trzymając ręce na oparciu.
– Jak długo tu jesteś?
– Od prawie sześciu miesięcy. Zdziwił się.
– Ale matka chyba nie była już wtedy chora?
– W każdym razie nie na tyle, by musiała zostawać w łóżku i wzywać
lekarza. Właściwie, odkąd tu jestem, nigdy nie była całkiem zdrowa.
Jego dłonie zacisnęły się na oparciu. Wstał, odsuwając krzesło.
– Nigdy mi nie powiedziała... Powinna była mi powiedzieć. Czy
dlatego tu jesteś?
– Tak. Prowadzenie domu zbytnio ją męczy, nawet z pomocą Lucy.
Milczał przez chwilę, przyglądając się dziewczynie.
– Musiało jej być naprawdę ciężko, skoro sprowadziła cię na stałe, choć
z drugiej strony, to jest pierwsza rozsądna rzecz, jaką zrobiła od lat... –
Usiadł ponownie. – Dlaczego ty?
– Co masz na myśli?
– Dlaczego akurat na ciebie się zdecydowała? Wybacz, ale to raczej
osobliwy wybór. Jesteś taka młoda, to po pierwsze. W każdym razie,
chodzi mi o to, jak cię znalazła? Jesteś jakąś naszą krewną czy kimś
takim?
– Nie. Twoja matka i moja ciotka były bliskimi przyjaciółkami, zanim
wyprowadziliście się z Londynu. Traf chciał, że pani Lawrence myślała
już od pewnego czasu o wzięciu gospodyni. Kiedy więc ciotka napisała jej
o śmierci mojej matki i o tym, że jestem zrozpaczona i chcę uciec z
Londynu... to podsunęło jej myśl, że mogłabym przyjechać tutaj na jakiś
czas.
Wolno pokręcił głową.
– Jakoś nadal nie chce mi się wierzyć, że wpadła na taki pomysł...
Chodź. – Wstał nagle. – Cała dygoczesz. Chodźmy do kuchni, tam jest
cieplej. Poza tym jestem głodny.
W kuchni otworzył drzwiczki od piecyka i wysunął szyber. Potem
powkładał drewno pomiędzy rozgrzane węgle i już po chwili rozbłysnął
ogień.
Przysunął jeden z plecionych foteli bliżej do pieca.
– Proszę – rzekł, gestem zapraszając, by usiadła.
– Mówiłeś, że jesteś głodny...
– Owszem, zjadłbym konia z kopytami, ale to nie twoje zmartwienie.
Poradzę sobie. Znam tę kuchnię nie gorzej od ciebie.
Heather stała niezdecydowana, lecz on siłą posadził ją w fotelu i
położył jej nogi na kracie ochronnej pieca.
– Tak lepiej – uśmiechnął się. – Tam nie będziesz mi przeszkadzać.
Gdy zagotowała się woda, zaparzył herbatę i podał jej filiżankę.
Przyglądał się przez chwilę, jak piła małymi łykami.
– Już cieplej?
Gorący napój i żar od ognia rozgrzały ją, tak że przestała się trząść. Na
pytanie odpowiedziała jedynie skinieniem, onieśmielona jego troską.
– To dobrze. Teraz coś zjemy.
Przyglądała się, jak wyciągał jaja i boczek i sprawnie smażył
jajecznicę.
– Głodna? – spytał, patrząc na nią. Pokręciła odmownie głową.
– Ale ja nie jadam sam, nie masz więc wyjścia.
Podał jej talerz z jajecznicą i usiadł w drugim fotelu. Jedli w milczeniu.
– Dobre było – odezwał się, gdy skończył. – Od lunchu nic nie miałem
w ustach, a i spacerek ze wsi wyostrzył mi apetyt.
– Szedłeś na piechotę? Uśmiechnął się złośliwie.
– Zapomniałem, że z ciebie były mieszczuch. To wcale nie tak daleko,
a nie chciałem ciągnąć po nocy starego Mateusza. – Wstawił talerz do
zlewu. – Chociaż, gdybym przyjechał jak gentelmen, to pewnie i
powitanie byłoby inne...
– Tak, wtedy chyba nie wzięłabym cię za bandytę... Cóż, zdaje się, że
nieładnie postąpiłam.
– Nie, nieprawda. Wcale się nie dziwię, że się zdenerwowałaś w takich
okolicznościach. Musisz się tu czuć bardzo samotna. Ciekawym, jak długo
wytrzymasz.
– Mylisz się. Jestem tu szczęśliwa.
– Nie, w to to już nie wierzę. Jak ci się układa z moją matką?
– Od początku jest bardzo taktowna i miła dla mnie.
– A Adam?
– Cóż, muszę przyznać, że początkowo nie był zbyt przyjaźnie
nastawiony do mnie. W ogóle nie był zadowolony z pomysłu
sprowadzenia tu kogokolwiek do pomocy. Ale teraz już się to zmieniło.
Lubię go bardzo, spędzamy razem wiele czasu, więc nie jestem tu wcale
taka samotna, jak myślisz.
Pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Ten wieczór jest pełen niespodzianek... – Wstał. – Wybacz, że tak
długo cię tu trzymałem. Lepiej już idź i prześpij się trochę, z resztą pytań
poczekamy do jutra. A tego twojego zbiega możesz już mnie zostawić.
Wiesz – dodał, gdy powiedziała „dobranoc” – wieczór spędziłem dużo
przyjemniej, niż tego oczekiwałem.
Ten długi, napięty dzień wyczerpał ją. Spała głęboko i dłużej niż
zwykle. Obudziła się z poczuciem przyjemnego oczekiwania na
wydarzenia rozpoczynającego się dnia. Wiedząc, że codzienna rutyna
została naruszona przyjazdem Roberta, była mile podekscytowana. Mniej
też martwiła się o panią Lawrence. Czuła bowiem, iż Robert samą swoją
obecnością tutaj przyjmuje na siebie ciężar odpowiedzialności za dom.
Adam nigdy nie dawał jej takiego poczucia bezpieczeństwa... Aczkolwiek
przyjazd starszego brata mógł pociągnąć za sobą także i niekorzystne
skutki – mógł przecież zakłócić spokój tego domu. Nie zastanawiała się
jednak nad tym i na śniadanie zeszła w doskonałym humorze.
Adama już nie było, a Robert jeszcze nie wstał. Prawie natychmiast
pojawiła się Lucy.
– Dzień dobry, panienko. Dobrze panienka spała? Wczoraj było trochę
strachu, ale już po wszystkim. Złapali go, gdzieś tu, niedaleko, na
wrzosowiskach.
– To znaczy... że to nie była plotka?
– No pewnie, że nie. Ja na miejscu panienki to bym chyba umarła ze
strachu, przecież nic nie wiedzieliście, że go złapali. Pani tam na górze
chora, z pana Adama też ostatnio mało pożytku... Nie bała się panienka?
– Miałam towarzystwo, Lucy. Robert przyjechał w nocy. Lucy ze
zdumienia aż otworzyła usta.
– Pan Robert? Wielkie nieba, a ja nic nie wiem. Pani go nie oczekiwała,
prawda?
– Nie, przyjechał bez uprzedzenia. Było już całkiem późno, jak tu
dotarł, bo szedł pieszo z wioski.
Lucy twierdząco pokiwała głową.
– To dlatego nic nie wiedziałam. Mateusz by mi powiedział.
– Pani Lawrence już spała, gdy przyjechał. Przypadkowo spotkał kogoś
z wioski i dowiedział się o jej chorobie. Bardzo się martwi o nią.
– Żeby jej tylko nie zdenerwował teraz, kiedy z nią tak źle.
– Na pewno nie będzie. Wydaje mi się całkiem miły. Lucy zaśmiała się
krótko.
– O tak! On potrafi być miły, ma podejście do kobiet, nie ma co. Jest
naprawdę przystojny, no nie?
Zanim Heather zdążyła odpowiedzieć, wszedł Robert.
– Dzień dobry, moje panie – powiedział pogodnie. – Ale z was ranne
ptaszki: wy dwie już w pracy, a i Adama już nie ma. On zawsze wstawał
przed świtem.
– Jest pewno w stajni – odparła Lucy. – Ale niezadługo przyjdzie na
śniadanie. Nie spodziewałam się, że pana zobaczę dzisiaj. – Uśmiechnęła
się do niego zalotnie. – Miło pana znów widzieć, nie powiem...
– Mnie także miło, Lucy – odrzekł. Objął ją i uścisnął. – Stęskniłem się
za tobą.
– Och, niech mnie pan puści – powiedziała Lucy ze śmiechem,
oswobadzając się. – Kto by tam wierzył w to, co pan mówi.
Stał teraz, patrząc na Heather.
– Wcale nie jesteś dzieckiem, za jakie cię wziąłem w nocy. Ciekaw
jestem, czy Adam zdaje sobie sprawę z tego, jakim jest szczęściarzem...
Poczuła, jak się czerwieni pod jego spojrzeniem. Lucy mrugnęła do niej
porozumiewawczo, ją jednak to zirytowało i zajęła się przygotowywaniem
śniadania. Lucy i Robert dalej się przekomarzali. Mogła mu się teraz lepiej
przyjrzeć. Był przystojny i elegancki, tak jak mówiła Lucy. Włosy miał
jasne, falujące, oczy niebieskie, jakby trochę figlarne. Jego twarz była
pogodna, ożywiona ujmującym uśmiechem. Obydwaj bracia śmiali się
podobnie, lecz Robert robił to częściej. Mimo, że kolor włosów i oczu
przejął po matce, to nie miał nic z jej delikatnej budowy. Był wysoki,
barczysty i sprawiał wrażenie pełnego niespożytej energii. Domyślała się,
że musi mięć jakieś dwadzieścia cztery, pięć lat.
Zadźwięczał dzwonek nad drzwiami i do kuchni wszedł Adam.
Natychmiast spostrzegł Roberta i zamarł w drzwiach. Jego pierwsze
spojrzenie było pełne zdziwienia, po chwili jednak patrzył na brata w
dziwny sposób – oczy wyrażały skruchę. Wahał się, gotów wyjść w każdej
chwili. Spuścił wzrok, jakby niepewny reakcji Roberta.
Trwało to zaledwie chwilę, jednakże była to chwila pełna napięcia.
Robert poruszył się pierwszy i podszedł do Adama uśmiechając się.
Uścisnął mu dłoń i poklepał po ramieniu.
– Jak się masz, mary. Nie spodziewałeś się mnie tutaj, co?
Jeszcze przez moment Adam stał nieruchomo, wpatrując się w brata,
jakby wciąż niepewny przyjaznego powitania. Jednak powoli uśmiech
rozjaśnił mu twarz i trzymając w obu dłoniach jego dłoń, potrząsnął nią
energicznie.
– Przyjechałem w nocy – oznajmił Robert. – Było późno, więc nie
budziłem cię. Słyszałem, że z mamą niedobrze, więc chciałem się z nią
zobaczyć.
Uśmiech zniknął z twarzy Adama, jego wzrok był teraz pełen
niepokoju.
– Czy to coś poważnego? – zapytał.
– Nie sądzę. Nie martw się, mały, mama przyjdzie do siebie – mówił
Robert łagodnie. Objął Adama ramieniem i przyprowadził do stołu. – To
nie potrwa długo, zobaczysz.
Adam wyglądał na uspokojonego tymi zapewnieniami i zabrał się do
śniadania z dawnym apetytem.
Po jedzeniu, gdy Adam siedział przy piecu kuchennym z gazetą
przywiezioną przez Lucy, Robert poszedł zobaczyć się z matką. Kiedy
wrócił, zastał go wciąż siedzącego w fotelu.
– Chodź, mały. Mama chce teraz zostać sama. Pokażesz mi, co zrobiłeś
od mojego wyjazdu.
Adam wstał chętnie, uśmiechając się. Heather obserwowała
odchodzących braci, widząc teraz wyraźnie, jak bardzo się różnią. Zdążyła
przywyknąć do wyglądu Adama, lecz teraz – obok wysokiego i
przystojnego Roberta – na krótkich nogach i w swej wełnianej czapeczce
wyglądał on rzeczywiście dosyć osobliwie.
Niedługo potem Heather poszła zobaczyć się z panią Lawrence.
– Czy ból powrócił? – zapytała, zauważywszy ślady łez na jej twarzy.
Starsza pani pokręciła głową.
– Nie, moja droga. To nagłe przybycie Roberta tak mnie wzruszyło.
Leżałam i myślałam teraz... Ach, gdyby sprawy potoczyły się inaczej... –
Uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Nie zważaj na mnie, moja droga, starzeję
się...
Dziewczyna patrzyła na nią ze współczuciem. Robert sprawiał przecież
wrażenie bardzo zaniepokojonego matką. Skoro tak, to dlaczego tak
rzadko bywał w domu? Dlaczego pozwalał się jej zadręczać? Wszyscy
troje wyglądali na silnie ze sobą związanych, co więc było przyczyną
niezgody, o której mówiła Lucy? Sądziła do tej pory, iż jest nią zawiść
między braćmi, lecz nie zauważyła dotychczas żadnych jej oznak.
W porze lunchu Adam, jak zwykle, udał się do matki. Robert jadł
razem z dziewczętami w kuchni. Kiedy Lucy poszła na górę, by zebrać
naczynia, Robert przyglądał się Heather przez chwilę, a potem nagle
odepchnął krzesło gwałtownym ruchem i wstał.
– Chodź, pójdziemy na spacer.
Zaskoczona nieoczekiwaną propozycją, spojrzała najpierw na niego, a
potem na nie uprzątnięty stół.
– Zostaw to Lucy – rzekł niecierpliwie.
Wahała się.
– Matka wytłumaczyła mi, jak to było możliwe zatrzymać cię tutaj tak
długo, więc biorę z ciebie przykład i chcę iść na spacer. Jej i Adamowi
niepotrzebne teraz niczyje towarzystwo. Wiem, że wychodzisz codziennie.
Dziś pójdziemy razem.
Ustąpiła, widząc, że on nie zrezygnuje tak łatwo. Poszli na górę po
kapelusz.
Szli aleją aż do mostu, a tam wybrali jej ulubioną trasę brzegiem rzeki.
– Musisz się czuć strasznie samotna tutaj. Nie znudził ci się jeszcze ten
pustelniczy żywot?
– Mówiłam ci już wczoraj, że nie jestem wcale taka samotna. Wiele
czasu spędzam z twoją matką i Adamem. Często spacerujemy razem. –
Uśmiechnęła się na myśl o tym. – Bardzo lubię spacery z nim.
– W ogóle nie brakuje ci Londynu? Ruchu, krzątaniny, ludzi?
– Nienawidzę tego Londynu, który znam. Dlatego odpowiada mi
tutejszy spokój.
– A jak zamierzasz sobie znaleźć męża, tu na tym odludziu? Przecież
nawet do wsi nie jeździsz, z wyjątkiem wypraw po zakupy.
– Nie szukam męża – stwierdziła stanowczo. Robert spojrzał na nią
ironicznie.
– Każda dziewczyna chce złapać męża.
Gdy odwróciła się do niego, na jej twarzy malowało się coś na kształt
pogardy.
– Naprawdę tak myślisz? Niewiele w takim razie wiesz o kobietach...
– Widać sama siebie nie znasz. Większość dziewcząt marzy o
małżeństwie i jestem pewien, że nie jesteś wyjątkiem.
– Mylisz się – odrzekła z naciskiem. – Jestem teraz szczęśliwa i na
razie nie zamierzam niczego zmieniać w moim życiu.
– Cóż, twoja sprawa, ale gdybyś tylko mogła zobaczyć siebie i swoją
sytuację, tak jak ja to widzę, zdałabyś sobie sprawę, jak bardzo się
mylisz...
– Nie, to ty źle oceniasz sytuację. Zaśmiał się.
– Całkiem, jakbym słyszał matkę. Ma na ciebie duży wpływ, tak jak i
na Adama zresztą...
– Być może, ale jeśli rzeczywiście tak jest, to tylko dlatego, że
odpowiada mi to. Nie sądzę, byś miał rację. To samo jeśli chodzi o
Adama.
Ponownie roześmiał się.
– Widzę, że jest trzy do jednego, a już myślałem, że będzie dwa do
dwóch.
– O czym ty mówisz? W żadnym wypadku nie zamierzam mieszać się
do waszych sporów.
– Dobrze, już dobrze. Dajmy temu spokój – odpowiedział
pojednawczo. – Jesteśmy na spacerze. Mam nadzieję, że będzie ci równie
przyjemnie jak w towarzystwie Adama.
Doszedłszy do ulubionego miejsca Heather, przystanęli wpatrzeni w
spienioną wodę. Jak zawsze opływała kamienie, szumiąc i bulgocząc
głośno.
– Kamienie są teraz prawie całe pod wodą – odezwała się. – Zazwyczaj
z łatwością dochodzę do środka rzeki. Siedziałam tam pierwszego dnia.
Tam, na brzegu, było wtedy mnóstwo muchomorów, czerwonych,
różowych z czarnymi kropkami. Były piękne. Wyglądały jak
nieprawdziwe. Często tu przychodzę od tamtego czasu.
– Wiem teraz, gdzie cię szukać. Pewnie inne wróżki też tu
przychodzą... i tańczą wokół muchomorów...
Zaśmiała się.
– Chodź – powiedział nagle, chwytając jej dłoń i ciągnąc ją za sobą
wzdłuż brzegu. – Teraz ja pokaże, ci moje ulubione miejsce. Tam dalej, w
górę rzeki, jest rozlewisko, w którym zbierają się ryby. Można je
obserwować, gdy woda jest przejrzysta.
– Znam to miejsce, Adam mnie zaprowadził. Często tam chodzimy
razem.
Wypuścił jej dłoń i zwolnił kroku.
– Powinienem się był domyślić...
Gdy doszli do kładki, Roberta zaskoczył widok lin przeciągniętych
przez rzekę.
– Kto to zrobił?
– Adam. Założył je dla mnie. Bałam się wejść na most, nie mając czego
się uchwycić.
Stał przez chwilę zamyślony.
– Miałem więc rację – rzekł. – Ty rzeczywiście jesteś niezwykła.
Adama, zawsze tak krnąbrnego, owinęłaś sobie wokół palca, sprawiasz, że
moja matka robi rzeczy, na które nie ma najmniejszej ochoty, a ja sam
zaczynam się zastanawiać, czy jestem na pewno tym samym człowiekiem,
którego wczoraj spotkałaś.
Roześmiała się.
– Och, Robercie! Pleciesz takie głupstwa.
– Pewnie, to nie to, co uczone gadki mojego braciszka o ptaszkach i
kwiatkach...
– Ja lubię go słuchać.
Milczał przez moment, po czym odwrócił się do mostu plecami.
– Chodźmy stąd. Dziś i tak nie ma sensu wgapiać się w wodę, jest
zmącona.
– Ależ chyba nie będziemy jeszcze wracać? – zapytała. – Właściwie to
nie byłam nigdy powyżej tego miejsca...
– Skoro tak, to pójdziemy dalej – zdecydował. – Górą przez las, a
potem skrótem do domu. Idąc wzdłuż rzeki, nadkładamy drogi. Wiosną
jest tu pięknie – rzekł, gdy szli » pod górę między drzewami. – Wszędzie
pełno wtedy dzwonków i pierwiosnków. Daj mi rękę, pomogę ci. Tu jest
trochę stromo.
Na szczycie wzgórza las się kończył. Zatrzymali się, żeby chwilę
odpocząć. W dole wiła się rzeka, połyskując przez bezlistne szkielety
drzew. Po jednej stronie, aż po szare niebo, ciągnęły się posępne
wrzosowiska, z drugiej strony mieli pola i lasy.
– Tam jest nasz dom – wskazał ręką. – Nie widać go, bo drzewa
zasłaniają.
– Pięknie jest tu na górze – odparła. – Cieszę się, że mnie tu
przyprowadziłeś.
Patrzyła w dal. Oczy jej błyszczały, policzki miała zaróżowione od
wspinaczki, wiatr bawił się jej włosami. Robert przyglądał się jej przez
dłuższą chwilę. Zauważyła to.
– Robi się późno – powiedziała nerwowo.
– Tak, lepiej chodźmy już.
Schodzili ramię w ramię, długim, posuwistym krokiem. Robert zaczął
śpiewać. Zaśpiewał dwa pierwsze wersy i przerwał. Po chwili spróbował
znowu i znowu urwał.
– Nigdy nie mogę skończyć żadnej piosenki – przyznał się
rozbrajająco. – Zawsze zapominam słów.
Przyłączyła się ze śmiechem, pomagając mu. Zbocze kończyło się
bardzo stromym odcinkiem. Zatrzymali się.
– Bioto po ostatnich deszczach jeszcze nie wyschło – zauważył. –
Będzie ślisko. Schodzimy od drzewa do drzewa, trzymaj się blisko mnie.
Śmiejąc się nawzajem ze swoich wysiłków, mających na celu
utrzymanie równowagi, ślizgali się od drzewa do drzewa, aż dotarli do
miejsca, gdzie drzewa się kończyły.
– Lepiej pójdę pierwszy. Będę mógł cię złapać na dole.
Zjechał w dół, ostatnie kilka jardów przeskakując. Odwrócił się i
spojrzał w jej kierunku.
– Puść drzewo i biegnij. Złapię cię.
Puściła drzewo i poszła w ślady Roberta, zjeżdżając raczej niż biegnąc.
Chwycił ją w talii, podniósł i obrócił się z nią wkoło. Postawił na ziemi,
wziął w ramiona i pocałował.
Była tak zaskoczona, że przez moment nie zdobyła się na żadną
reakcję. Po chwili jednak zaczęła energicznie próbować wyswobodzić się
z jego uścisku. Dostrzegł na jej twarzy panikę, uwolnił ją, a ona
odskoczyła i zaczęła uciekać. Dopiero po jakimś czasie ruszył za nią.
– Nie tak szybko – rzekł, złapawszy Heather. – Nie tędy. Nie masz
orientacji?
– Dlaczego to zrobiłeś? – spytała bliska płaczu. – Zepsułeś wszystko.
Myślałam, że jesteś taki jak Adam, a ty... ty jesteś taki jak... jak...
– Jak kto? – zapytał, gdy przerwała, szukając słów.
– Jesteś jak wyrostki z ciemnej bramy, jak większość mężczyzn.
Myślisz, że możesz zrobić wszystko, co chcesz, z każdą, którą sobie
wybierzesz.
– To nie tak, Heather. Nie chciałem pocałować „każdej” dziewczyny –
powiedział cicho. – Chciałem pocałować ciebie, od kiedy tylko cię
zobaczyłem po raz pierwszy. Nie zdajesz sobie sprawy, jaka jesteś
atrakcyjna?
– Ale wcale nie dawałam ci powodów, byś myślał, że chcę z tobą
flirtować. Nie powinnam była w ogóle godzić się na ten spacer.
Próbowała odsunąć się od niego, lecz nie pozwalał na to.
– Posłuchaj, Heather. Przepraszam. Przykro mi, że cię uraziłem.
Niemniej jednak, cała moja wina polega na tym, że pozwoliłem, by twój
urok uderzył mi do głowy. Obiecuję, że nigdy więcej się to nie powtórzy,
jeśli nie będziesz tego chciała. Nadal zostaniemy przyjaciółmi, dobrze?
Nie puszczę cię, dopóki nie obiecasz mi tego.
Patrzyła na niego z powątpiewaniem. Robert uśmiechał się
pojednawczo.
– Czy jest coś złego w przyjaźni? Udobruchana, także się uśmiechnęła.
– No, już lepiej. A teraz pozwolisz, że wskażę ci drogę do domu. Nie
mam zamiaru szukać cię później...
Wkrótce stanęli na skraju łąki ogrodzonej drewnianym parkiem.
– Widzisz ten przełaz, tam? Ta aleja za nim prowadzi do domu, więc
jesteśmy prawie na miejscu. – Uśmiechnął się do niej szybko. –
Pościgamy się do przełazu, chcesz? Możesz już startować, jesteś kobietą.
Zaśmiała się z jego dziecięcej propozycji i pobiegła przez łąkę.
Dopędził ją i wyprzedził bez trudu w połowie dystansu. Siedząc przy
przełazie, obserwował, jak nadbiega zdyszana.
– Siadaj – wskazał miejsce obok siebie.
Poczekali, aż uspokoi jej się oddech, po czym ruszyli do domu.
6
Ten wieczór Adam spędził na dole. Nie zamykał się już u siebie tak jak
przez ostatnich kilka dni. Minął mu zły nastrój i wyglądało na to, że
udzielało mu się ożywienie Roberta. Siedzieli razem w salonie i Heather,
przechodząc przez hol, słyszała ich głośną rozmowę i śmiech. Wybrała
sobie książkę i poszła na górę, chcąc resztę wieczoru spędzić u siebie.
– Wcześniej idziesz dziś spać, moja droga – zauważyła pani Lawrence,
gdy Heather przyszła się z nią zobaczyć. – Mam nadzieję, że nie męczysz
się ponad miarę. Ja sprawiam ci teraz tyle kłopotu, leżąc w łóżku, a i
Robert jeszcze przyjechał... Wszystko na twojej głowie.
– Nie, proszę się nie martwić, nie jestem zbytnio zmęczona.
Pomyślałam sobie tylko, że trochę poczytam u siebie, Adam na dzisiaj ma
towarzystwo Roberta.
– Co robią?
– Są w salonie. Słyszałam ich rozmowę i nie chciałam przeszkadzać.
Pani Lawrence obserwowała dziewczynę, gdy ta poprawiała pościel.
– Och, gdyby zawsze tak mogło być... Gdyby tylko Robert był bardziej
wyrozumiały, gdyby był choć w połowie tak wyrozumiały jak ty, wszystko
mogłoby być inaczej. – Jej smukłe palce zacisnęły się na prześcieradle. –
Zupełnie jak jego ojciec. Dlaczego mężczyźni muszą być tak uparci i
krótkowzroczni? Patrzą na wszystko z własnego punktu widzenia i... ach,
gdybyż zdawali sobie sprawę, iż są w ten sposób na wpół ślepi.
Poruszyła się niespokojnie na łóżku. Heather usiadła przy niej, nie
chcąc zostawiać jej w takim nastroju.
– Życie jest takie niesprawiedliwe – rzekła pani Lawrence z nagłą
goryczą. – Czegokolwiek by się nie zrobiło, to błędów i tak nie można
naprawić, choćby nie wiem jak się ich żałowało. Nic nie zostaje
zapomniane...
Znów ściskała nerwowo pościel w dłoniach. Heather ujęła ją za rękę.
– Nie wolno się wciąż tak zamartwiać. Nie lepiej jest myśleć o
teraźniejszości, o lepszej przyszłości?
– Teraźniejszość, przyszłość, przeszłość... co za różnica? Przeszłość
wpływa na teraźniejszość, teraźniejszość kreuje przyszłość... i nic się na to
nie poradzi. Zawsze, gdy widzę Roberta, wiem o tym dobrze, dręczy mnie
to szczególnie... a dziś pewnie i z powodu choroby. Ta samotność
wystarczająco mnie przygnębia, nie wolno mi chorować, nie wolno mi
umrzeć... Co by się wtedy stało z Adamem?
– Proszę tak nie mówić. Wszystko się jakoś ułoży, wie pani doskonale,
że Robert zawsze zaopiekowałby się Adamem.
Chora cofnęła dłoń i gwałtownie potrząsnęła głową.
– Nie, ty tego nie potrafisz zrozumieć. Oni nie mogliby żyć razem!
Robert nigdy się nie zmieni!
Dziewczyna była zaskoczona tym nagłym wybuchem. Po chwili starsza
pani dodała łagodniejszym tonem:
– Gdyby tylko Adam mógł się ożenić, ożenić z kimś, kto go zrozumie,
kto mógłby zająć moje miejsce...
– Cóż, może kiedyś... Jest przecież wciąż młody.
– Jest w twoim wieku, moja droga, parę miesięcy starszy, to wszystko.
Ty go rozumiesz, prawda? Jest z tobą szczęśliwy, lubi cię coraz bardziej,
to widać. Ty także go lubisz, prawda, moja droga?
– O tak, bardzo. '
Kobieta ułożyła się wygodniej w pościeli.
– Może jednak znajdzie się ktoś, kto zajmie moje miejsce. –
Uśmiechnęła się słabo. – Ktoś, kto uczyni go szczęśliwym...
Zamknęła oczy. Teraz, z uśmiechem na twarzy, wyglądała na
uspokojoną. Heather poprawiła pościel wokół niej.
– Tak, na pewno – przytaknęła cicho. – Niech się pani już o to nie
martwi.
Kobieta otworzyła oczy i ponownie uśmiechnęła się do niej.
– Nie zamierzałam obarczać cię moimi troskami. Niemniej jednak,
sądzę, iż dobrze się stało, teraz widzę już rozwiązanie...
Dziewczyna długo zastanawiała się nad jej słowami. Cóż takiego stało
się w przeszłości w tym domu, że pani Lawrence wciąż się tym gryzła? I
dlaczego bracia nie mogli żyć razem? Być może z tego powodu, że byli
tak odmienni? Adam – z natury powściągliwy, nieskory do rozmowy,
samotnik. Robert odwrotnie – popędliwy, gadatliwy i towarzyski. Adam
chodził po domu bezszelestnie. O Robercie zawsze mogła powiedzieć,
gdzie się aktualnie znajduje. Poznawała to po jego donośnym głosie i
śmiechu. Trzaskał drzwiami, podczas gdy Adam zawsze starannie je
zamykał. Aczkolwiek te różnice właśnie zdawały się ich zbliżać – Adam
nie krył się z podziwem dla pełnego werwy starszego brata, nie okazując
przy tym cienia zazdrości, Robert z kolei był nadspodziewanie łagodny i
troskliwy w stosunku do Adama.
Następnego dnia Robert znów wybrał lunch w kuchni.
– Jadę do wsi – zakomunikował Heather, gdy skończyli posiłek. – Chcę
zobaczyć się z lekarzem, zanim wrócę do Plymouth. Idę przygotować
dwukółkę. Ubierz się ciepło.
Zirytowało ją trochę to, że z góry zakładał, iż ona na pewno z nim
pojedzie.
– Czy jest jakiś powód, dla którego miałabym jechać z tobą?
Odwrócił się w drzwiach.
– Jeśli musisz mieć jakiś powód, to możesz zrobić zakupy. Na pewno
znajdzie się coś, czego potrzebujemy. Ale myślałem, że może chciałabyś
przejechać się ze mną ot tak, dla przyjemności...
Był tak rozbrajający, że nie mogła powstrzymać uśmiechu. Poszła
przebrać się do wyjścia.
W otwartej dwukółce było zimno, szare niebo obiecywało rychłe opady
śniegu, lecz Heather była ciepło ubrana i opatulona pledem przez Roberta.
Powoził lekko i swobodnie, częściej patrząc na nią niż na drogę.
Zawsze lubiła jazdę dwukółką, a tego dnia było jej wyjątkowo przyjemnie.
To Robert zaraził ją swoją wesołością, rozluźniała się przy nim. Nigdy
przedtem nie spotkała nikogo, z kim czułaby się tak naturalnie, a przecież
znała go dopiero od dwóch dni.
Liście całkiem już opadły z przydrożnych drzew. Dzikość i surowość
krajobrazu wprawiały ją w specyficzny nastrój. Była zupełnie beztroska,
jakby wszelkie codzienne kłopoty straciły znaczenie. Przez całą drogę
rozmawiali i śmiali się. Zimny pęd powietrza zaróżowił jej policzki.
Gdy dotarli do wioski, Robert skręcił w drogę biegnącą obok stacji
kolejowej i zatrzymał dwukółkę przy małej chacie. Pomógł wysiąść
dziewczynie i przywiązał lejce do pomalowanego na biało parkanu,
otaczającego ogródek przy chacie.
– Mateusz będzie miał Rafię na oku – rzekł. – Nigdy nie wychodzi na
dłużej.
Zawrócili i skierowali się w stronę głównej ulicy.
– Jak ci się tu podoba? – zapytał. – Ja bardzo lubię tę wioskę.
– Cóż, nigdy nie miałam czasu się rozejrzeć. Zawsze gdy przyjeżdżamy
tu z Adamem, robimy jedynie zakupy i natychmiast wracamy.
– Tak, zapomniałem o nieśmiałości Adama... Pewno nawet nie rusza się
z miejsca, kiedy ty siłujesz się z zakupami...
– Jesteś niemiły – odparła ostrym tonem. – To całkiem zrozumiałe, że
on woli zostać w dwukółce. I wcale nie muszę się siłować z zakupami,
sprzedawca zawsze mi je wynosi.
Na twarzy Roberta pojawiło się rozbawienie.
– Natychmiast stajesz w jego obronie. Świetnie się tego nauczyłaś od
mojej matki, doprawdy.
– Nie mieszaj w to swojej matki.
– Cóż, po prostu wydaje mi się, że przejęłaś jej stosunek do Adama.
– Nie jesteś chyba o niego zazdrosny? – Jej głos zabrzmiał
nieprzyjemnie.
– Właściwie to chyba już zaczynam być. – Wciąż miał rozbawienie w
oczach.
– Przepraszam – zmieszała się nagle. – Nie mam prawa tak mówić.
– Dlaczego nie? Skoro tak myślisz, to dlaczego nie miałabyś tego
powiedzieć? Podobno mieliśmy zostać przyjaciółmi, więc bądź uczciwa
wobec mnie. Nie ukrywaj przede mną swoich prawdziwych myśli, ja nie
jestem Adamem.
Zwróciła się ku niemu, ponownie zagniewana, on jednak z uśmiechem
chwycił ją za łokieć i skierował z powrotem na drogę.
– Dobrze, już dobrze. Nie traćmy całego popołudnia na kłótnie. Prawdę
mówiąc, to rad jestem, iż nie znasz wioski. Z przyjemnością cię po niej
oprowadzę. Lecz najpierw chciałbym zobaczyć się z lekarzem, no i
musimy zrobić te nieszczęsne zakupy.
Byli razem w kilku sklepach i Heather zauważyła, iż Robert znany jest
we wsi; wszędzie witano go z przyjaznym pozdrowieniem.
– Pójdę do kościoła – powiedziała, gdy znaleźli się przed domem
lekarza. – Zawsze chciałam go obejrzeć.
– Dobrze, tam się spotkamy. To nie potrwa długo. Kościół znajdował
się na końcu wsi. Był niewielki, stary i ustawiony tyłem do drogi. Pociągał
ją od pierwszego razu, gdy go ujrzała, bo był tak odmienny od budynków
kościelnych przy hałaśliwej High Street w Londynie.
Otworzyła krytą dachem bramę cmentarną i wkroczyła na cichy,
kościelny dziedziniec. „Wokół nie było nikogo, wydawało się, że nawet
wioska leży gdzieś daleko. Na lewo, za |P niskim murem, ciągnęły się pola
i lasy, a z drugiej strony, aż po horyzont widać było jedynie wrzosowiska.
Ten mały kościółek leżał jakby na końcu świata.
Weszła do środka. Było pusto. Z zaciekawieniem przyglądała się
witrażom i epitafiom na ścianach. Zaabsorbowana, nie zauważyła
nadejścia Roberta i zlękła się, gdy odezwał się do niej:
– Brakuje ci chodzenia do kościoła? Spojrzała na niego zaskoczona.
– Nie byłaś tu od przyjazdu, prawda? Matka także nigdy nie
przychodziła tutaj, nie chciała wystawiać Adama na spojrzenia
ciekawskich. Chociaż przypuszczam, że tak czy owak, utraciła wiarę, gdy
on się urodził. Teraz jest zbyt nieśmiały, by się tu pojawić, nawet gdyby
chciał.
Patrzyła na niego w milczeniu.
– No proszę, znowu zeszło na Adama. – Uśmiechnął się. – Niemniej
jednak, myślałem o tobie. Ty także nie możesz tu przyjeżdżać, jeśli nie ma
kto cię odwieźć.
– W domu też nie chodziłam do kościoła, a w każdym razie niezbyt
często. Nikt z nas tego nie robił ani nikt z sąsiadów, kogo bym znała.
Niedziela była jedynym dniem wolnym od pracy, jedynym dniem
odpoczynku i wykonywania rozmaitych prac domowych. Pomimo to,
bywałam tam od czasu do czasu, ale obawiam się, że raczej nie z potrzeby
ducha. Pociągał mnie śpiew kościelny, organy, podobał mi się kościół
udekorowany z okazji żniw. Siadałam wtedy w ławce i marzyłam o wsi, o
zielonych łąkach, o polach, na których dojrzewa kukurydza... Nigdy nie
myślałam, że moje marzenia się spełnią.
Patrzył na nią z rosnącą ciekawością.
– Tobie naprawdę podoba się życie tutaj, prawda?
– O, tak. Tu jest tak cicho i spokojnie.
– Wciąż mówisz o ciszy i spokoju. Czy tylko tego pragniesz w życiu?
To przecież niezwykłe u pięknej i młodej dziewczyny. Poza tym, o ironio,
ty szukasz ciszy i spokoju w naszym domu... Czy naprawdę jesteś
zadowolona ze swego życia takiego, jakim jest ono teraz?
– Tak.
– Cóż, w końcu nic w tym złego... Musisz jednak wiedzieć, że ta twoja
cicha przystań, za którą uważasz nasz dom, nie zawsze była taka spokojna.
Kiedyś znów może się tu rozszaleć burza, bo przecież to właśnie ludzie
niszczą zawsze spokój innych ludzi...
– Wiem o tym, i to nazbyt dobrze. Patrzył ze zrozumieniem.
– Matka opowiadała mi o tobie. Wiem, że nie było ci łatwo.
Wzruszyła ramionami.
– Najtrudniej było patrzeć na nieszczęście mojej matki.
– Wspólne życie moich rodziców też nie było radosne. Małżeństwo jest
żałosnym przyznaniem się ludzkości do tego, iż nie potrafi żyć ze sobą w
zgodzie.
– Ale to kobieta jest zawsze bardziej pokrzywdzona, szczególnie, gdy
jest się tak biednym, jak my byliśmy.
– Nie przesadzaj. Bywa rozmaicie. Kiedy wyszli, rzekł:
– Mój ojciec jest tu pochowany. Chodź, pokażę ci, gdzie. Zatrzymali
się przy grobie pod murem, który oddzielał ich od wrzosowisk.
– Życie potoczyło się inaczej, niż tego chciał – powiedział posępnie. – I
chyba już nigdy nie będzie biegło po jego myśli. Dobrze chociaż, że nie
wie, co wydarzyło się po jego śmierci...
Milczała nie rozumiejąc, o czym on mówi. Patrzyła ponad murem na
wrzosowiska. W oddali widniało mroczne wzgórze, niemalże czarne pod
nisko przepływającymi chmurami.
– Jak na końcu świata, prawda? – zapytał, podążając za jej spojrzeniem.
– Dziś wygląda to rzeczywiście na zupełne odludzie, ale i tak
chciałabym kiedyś tam pójść. Chyba nietrudno się tam zgubić...
– Byłaś już kiedyś na wrzosowiskach?
– Tylko z brzegu. Pociągają mnie i przerażają równocześnie. Gdy
jestem tam sama, czuję się tak, jakbym była sama na całym świecie...
– Tak, znam to uczucie. Traci się kontakt z rzeczywistością i ma się
wrażenie, jakby nawet czas się zatrzymał. Bardzo mnie to uspokaja.
Zabiorę cię tam kiedyś, nieźle je znam. – Odwrócił się do niej z
entuzjazmem. – Tak wiele mógłbym ci pokazać, tak wiele rzeczy
moglibyśmy robić razem...
Zaśmiała się. W ciągu jej pobytu tutaj on przyjechał po raz pierwszy, a
zachowywał się tak, jak gdyby od dawna się znali.
– Co powiedział lekarz? – zapytała, gdy opuścili kościelny dziedziniec.
– Mówi, że jeśli ból minie, a matka będzie się czuła na siłach, to wolno
jej wstawać. Obiecał mieć ją na oku i informować mnie stale o jej stanie.
Podejrzewa, że to serce. Ona też się chyba czegoś domyśla, lecz nie daje
tego poznać po sobie. Widzę, że się boi, chociaż pewnie bardziej o Adama
niż o siebie. Bóg jeden wie, cóż on by bez niej począł. To następny powód,
dla którego uważam obecny stan rzeczy za nienormalny. On nie powinien
być tak od niej uzależniony.
– A cóż w tym dziwnego, że syn zwraca się ze wszystkim do matki?
– Nic, pod warunkiem jednak, iż nie prowadzi to do całkowitego
odizolowania od świata zewnętrznego. Myślę, że nie ma nic bardziej
nienaturalnego niż życie, które oni prowadzą.
– Ale oni są szczęśliwi, bardziej niż byliby żyjąc inaczej. Zniecierpliwił
się.
– A skąd ta pewność? Nigdy nie próbowali żyć inaczej. Widziała teraz,
jak bardzo Robert różni się od Adama.
– To kwestia upodobania. To, co odpowiada tobie, niekoniecznie musi
być dobre dla nich.
– Ale problem polega na tym, że oni nie wiedzą, co jest dla nich dobre.
Twarz rozjaśnił mu uśmiech.
– Zmieńmy lepiej temat. Cóż... niewiele jest tu do roboty, gdy
przywykło się do miejskiego życia, niemniej jednak, Lucy znajduje tutaj
mnóstwo rozrywek. Ty też powinnaś choć trochę zainteresować się
tutejszym życiem. Sporo we wsi młodych ludzi. Hm... trudno byłoby ci za
każdym razem przychodzić do wsi... Wiesz co? Nauczę cię powozić.
Osłupiała widząc, że Robert nie żartuje.
– Wykluczone. Wyobrażam sobie, co Adam powiedziałby na to,
gdybym prosiła go o dwukółkę za każdym razem, gdy przyszłaby mi
ochota na wyjazd.
– Nie przesadzaj. Nie musiałabyś używać jej wcale tak często. Poza
tym, ona nie jest jego wyłączną własnością, chociaż tylko on jeden jej
używa. Mógłby być nawet z tego zadowolony, bo nie musiałby wozić cię
po zakupy.
Nie dawała się przekonać.
– Nie powinnaś się tak odcinać od świata. Gdybyś umiała powozić, nie
byłabyś już tak uwiązana do tego miejsca.
– Przestań układać moje życie za mnie, dobrze? – rzekła
i
z irytacją w
głosie. – Już ci mówiłam, że chcę, by wszystko pozostało tak, jak jest.
– Jakbym słyszał matkę. Czy jesteś tego świadoma, czy nie, ona ma na
ciebie ogromny wpływ. Przejrzyj na oczy, Heather, zanim skończysz jak
Adam. Całe jego życie to chybione pomysły matki.
– Jak możesz w ogóle tak mówić? Twoja matka świata poza nim nie
widzi...
– Nie widzi także – wpadł jej w słowo – że Adam wcale nie jest na tyle
odmienny, by nie mógł żyć wśród ludzi. To ona, świadoma jego
fizycznych braków; uczyniła go tak delikatnym i nadwrażliwym. W
porządku, ma za krótkie nogi i małą łysinę na czubku głowy, ale co z tego?
To nie powinno mu przeszkadzać w prowadzeniu normalnego życia. Jest
przecież absolutnie normalny pod wszystkimi innymi względami. Gdyby
tylko wyrzucił te głupie, małe czapki, do których noszenia ona go zachęca
i przestał chować się na tym odludziu, mógłby stać się normalnym
człowiekiem.
Patrzyła na niego w zamyśleniu. Zaczynała rozumieć, co było
przedmiotem ciągłych, rodzinnych kłótni.
– I co? Nie sądzisz, że mam rację? Sama wiesz najlepiej, jak bardzo
zmienił się przez te parę miesięcy, odkąd tu jesteś. To dlatego, że miał
nareszcie kontakt z kimś jeszcze poza matką.
– Nie powinieneś tak mówić o niej. Poświęciła mu przecież całe swoje
życie.
– Właśnie. Nie tylko, że nigdy nie było takiej potrzeby, ale jeszcze
wyrządziła mu tym ogromną krzywdę. Tak, krzywdę, jemu i sobie. Pewien
jestem, że musiałaś to zauważyć.
– Powiedziałam ci już wczoraj: nie będę brała udziału w waszych
rodzinnych kłótniach.
Uśmiechnął się, patrząc na nią z ukosa.
– Niestety, coś mi się zdaje, że znalazłaś się na samym środku ringu,
przyjeżdżając tutaj. Przez jakiś czas możesz się uchylać przed ciosem, ale
w końcu i tak zostaniesz wciągnięta w walkę. Upewnij się wtedy, czy aby
na pewno stoisz po właściwej stronie. – Odetchnął głęboko. – Dajmy w
końcu spokój rodzinnym problemom. Przepraszam cię, ale to temat, od
którego nie potrafię się uwolnić, kiedy tylko jestem w domu i widzę, jak
się sprawy mają.
Zbliżała się już pora podwieczorku, gdy opuszczali wioskę. Jechali
szybkim kłusem. Mniej więcej w połowie drogi zaczął padać śnieg,
muskając delikatnie ich twarze.
Robert zwolnił bieg konia do stępa.
– Wiesz – rzekł, odwracając się do Heather – niezależnie od tego, co
powiedziałaś, i tak myślę, że powinnaś nauczyć się powozić. Jeśli nie dla
siebie, to dla dobra mojej matki. Przypuśćmy, że będzie nagle
potrzebowała lekarza.
– Oczywiście Adam go sprowadzi.
– Przypuśćmy, że nie mógłby z jakiegoś powodu. Mógłby także
zachorować...
– To nieprawdopodobne.
– Ale możliwe. Zgadzam się, że być może nigdy nie będziesz miała
okazji skorzystać z tej umiejętności, ale uważam, że powinnaś jednak
wiedzieć, jak się to robi. No, dalej, przysuń się bliżej, będziemy powozić
razem.
Wciąż się wahała, wziął więc jej dłoń i włożył w nią wodze.
– Spójrz, jakie to proste – powiedział, pokazując jej, jak należy je
trzymać. – Rafia jest potulna jak baranek, nie będzie się wyrywać ani
szarpać. Musisz tylko wiedzieć, w jaki sposób ruszyć z miejsca i
zatrzymać się.
Zanim zorientowała się w jego zamiarach, Robert zatrzymał dwukółkę i
zeskoczył na ziemię, pozostawiając wodze w jej dłoniach. Roześmiał się
na widok wyrazu jej twarzy.
– Nie bój się – rzekł, wspinając się na miejsce po przeciwnej stronie. –
Przyjdę ci na pomoc, gdy zajdzie potrzeba, ale zobaczysz, że doskonale
sobie sama poradzisz.
Powoli ruszyli z miejsca. Po chwili, za namową Roberta, przynagliła
konia do kłusu. Siedziała sztywno, kurczowo ściskając cugle. Jednak po
jakimś czasie dała się przekonać i rozluźniła się, aż w końcu się
uśmiechnęła, a oczy zapłonęły jej blaskiem podekscytowania.
– Znakomicie ci idzie – pochwalił ją. – Najpierw nabierzesz trochę
wprawy, a potem pokażę ci, jak się zaprzęga.
– Wiele razy obserwowałam Adama... – zaczęła, lecz na myśl o nim
ostro zacięła konia. – Musisz je teraz wziąć ode mnie. Jesteśmy już prawie
w domu – odpowiedziała na jego pytające spojrzenie.
– Ależ nie. Tak trudno było ci się odważyć, więc skończ teraz to, co
zaczęłaś. Nie będziesz się więcej denerwować.
Nigdy nie wiedziała, kiedy przestawała kierować się własnym osądem,
a poddawała się woli Roberta. Miał na nią jakiś magiczny wpływ, czuła się
przy nim beztrosko i nie była w stanie martwić się ewentualnymi
konsekwencjami swego postępowania.
Nie dała się więcej prosić i ruszyła z miejsca. Potem, śmiejąc się w
głos, skierowała dwukółkę w podjazd i odprowadziła ją do tylnego
wyjścia.
– Sama widzisz, jakie to łatwe – powiedział, obchodząc podjazd, by
pomóc jej wysiąść.
– Cóż, nie sądzę jednak, bym kiedykolwiek odważyła się prowadzić ją
sama – odparła i zeskoczyła obok niego.
– Jeszcze kilka razy i z pewnością będziesz to robić – zapewnił ją,
wyjmując paczkę z zakupami.
Heather miała właśnie wejść za Robertem do domu, gdy spostrzegła
Adama stojącego w bramie stajni. Patrzył na nią. Wyraz jego twarzy
zatrzymał ją w miejscu. Zbladła.
Stali tak oboje przez moment, przyglądając się sobie nawzajem, aż
Heather ruszyła w jego kierunku. Adam odwrócił się i zniknął w staj ni.
7
Przez chwilę Heather stała niezdecydowana w połowie drogi między
domem a stajnią. Chciała pójść i zmusić Adama, by wysłuchał jej
wyjaśnień. Czuła bowiem, że mimo tego, co powiedział Robert, jest mu
winna przeprosiny za prowadzenie dwukółki bez jego zgody.
Zrezygnowała jednak, przypomniawszy sobie wyraz jego twarzy. Jego
zachowanie zirytowało ją, tak jak za pierwszym razem, gdy tu przyjechała.
Poza tym należało już przygotować podwieczorek. Odwróciła się i weszła
do domu.
W korytarzu spotkała Roberta. Tym razem on stanął jak wryty na jej
widok.
– Co się stało, u licha? Minutę temu byłaś w siódmym niebie, a teraz
wyglądasz tak, jakby to niebo spadło ci na głowę.
– Adam widział, jak przyjechaliśmy.
– To wszystko? No i co z tego, że nas widział?
– Nie podobało mu się to. Właściwie to patrzył na mnie.
– Przeboleje to. Przestań się martwić. Przywyknie do takiego widoku,
gdy kilka razy zobaczy, jak powozisz.
– Nie, nie zrobię tego więcej. Sądzę także, że i dzisiaj nie powinnam
była tego robić.
– Na miły Bóg! – krzyknął Robert i wyszedł zniecierpliwiony.
W kuchni nie było jeszcze Lucy. Przyszła, kiedy Heather zaczęła
przygotowywać podwieczorek.
– Już czas na podwieczorek. Napiję się herbaty i przekąszę co nieco.
Wiedziałam, że panienka wróciła, bo usłyszałam dwukółkę na podjeździe.
Wypełniła kuchnię swoim trajkotaniem, ale Heather nie była w
nastroju, by jej słuchać. Nadstawiła ucha dopiero wtedy, gdy Lucy
wspomniała o Adamie.
– Przez ostatnie dwie godziny chodził jak struty. Coś mnie się zdaje, że
wcale nie podobało mu się to, że panienka i pan Robert pojechali razem.
Podeszła bliżej, zaglądając Heather w oczy. Trzymała się pod boki,
ściskając w dłoni kilka ściereczek do kurzu. Twarz miała poważną.
– On jest zazdrosny, mówię panience. Lepiej niech panienka uważa.
– Zazdrosny? Dlaczego miałby być zazdrosny?
– Przecież to jasne jak słońce. Jest zazdrosny, bo pan Robert zabiera mu
panienkę.
Heather uczyniła gest zniecierpliwienia.
– Och, Lucy, jesteś niepoważna.
– Nie, panienko, ja mówię poważnie – oburzyła się. – To niedobrze, że
pan Adam jest zazdrosny, to przecież z nim panienka musi być na co
dzień, a nie z panem Robertem.
– Nonsens – ucięła Heather.
„Aczkolwiek Lucy może mieć trochę racji” – myślała. Oprócz
przykrości, jaką mu sprawili, biorąc pojazd bez jego wiedzy, Adam, być
może, poczuł się także zazdrosny, choć nie w ten sposób, jak mówiła
Lucy. Może zabolało go, iż pojechali bez niego. Tak czy owak, jego
zachowanie nie wróżyło nic dobrego.
Lucy nie odezwała się więcej; płukała ściereczki w zlewie. Zdaje się, że
czuła się dotknięta szorstkością Heather, lecz ta nadal nie była w nastroju
do słuchania jej paplaniny.
Wtem gwałtownie otworzyły się drzwi kuchenne i rozległ się
przenikliwy dźwięk dzwonka. Wszedł Robert. Widać było po nim
zdenerwowanie. Bez słowa przeszedł przez kuchnię i zniknął w drzwiach
do holu. Lucy, wycierając dłonie w fartuch, podeszła do Heather i
wyszeptała:
– A nie mówiłam?
– Czego nie mówiłaś, Lucy?
– A nie mówiłam, że będzie źle, jak pan Robert zostanie dłużej? Od
razu widać, że się pokłócili, on i pan Adam. Myśli panienka, że pan Robert
wyjedzie teraz, tak jak wtedy?
– Nie mam pojęcia i nie sądzę, by to była nasza sprawa. Powiedziała to
ostrzej, niż zamierzała, więc Lucy bez słowa wróciła do zlewu.
– Przepraszam cię. Nie chciałam tak warknąć na ciebie, ale jestem
trochę podenerwowana – rzekła po chwili.
Lucy odwróciła się do niej i uśmiechnęła.
– Nic się nie stało, panienko. Wcale się nie dziwię, bo jak oni się kłócą,
to wszyscy chodzą w nerwach. Pani pewno już też.
Wkrótce potem dziewczęta znów uniosły głowy na dźwięk dzwonka.
Tym razem był to Adam. Stanął na moment w wejściu i przeszedł do holu,
nie odezwawszy się. Heather po raz pierwszy usłyszała, jak trzasnął
drzwiami.
Lucy tryumfowała.
– Miałam rację. O panienkę poszło. To było widać, jak na panienkę
spojrzał. Lepiej pospieszmy się z podwieczorkiem, tym dwóm przyda się
coś na osłodę...
Gdy Heather weszła z tacą do salonu, zastała tam tylko Adama.
Obserwował w milczeniu, jak rozstawia filiżanki i talerze. Chciała go
przeprosić, wyjaśnić, on jednak gniewnie machnął ręką, dając do
zrozumienia, iż nie chce słuchać.
Wróciwszy później po naczynia, zauważyła, że Robert w ogóle nie
przyszedł na podwieczorek. Adam siedział przy kominku wpatrzony w
płomienie. Nie obejrzał się, gdy zbierała ze stołu.
Tego wieczora nie było już słychać śmiechu z salonu. Po kolacji z
matką, Adam zamknął się w warsztacie w piwnicy. Gdzie podział się
Robert, Heather nie wiedziała.
Skończywszy porządkowanie kuchni, poszła do salonu upewnić się,
czy nie zgasł ogień w kominku, na wypadek, gdyby któryś z nich jednak
się zjawił. Ogień przygasał, dorzuciła więc kilka szczap. Stała
przyglądając się, jak zajmują się jasnym płomieniem. Jakże żałowała teraz,
że dała się namówić Robertowi. W ciągu jednego popołudnia wszystkie jej
cierpliwe zabiegi o przyjaźń Adama obróciły się wniwecz. Znalazła się w
punkcie wyjścia, tak jakby znów stała naprzeciw niego w ogrodzie, patrząc
w jego nieprzyjazne oczy. Lecz tym razem czuła się winna, przewidywała
przecież, iż Adam może poczuć się urażony, a jednak dopuściła do tego.
Usłyszała kroki Roberta na schodach. Przeszedł przez hol i wszedł do
salonu.
– Sama? A gdzie Adam?
– W piwnicy. Chrząknął.
– Wiedziałem, że będzie się boczył.
– Robert, to naprawdę nie było w porządku. Nic dziwnego, że się
zdenerwował, skoro nie zapytaliśmy nawet, czy nie będzie potrzebował
dwukółki.
– Mówiłem ci już: dwukółka nie jest wyłącznie jego własnością. To
prawda, że on zawsze najwięcej z niej korzysta, ale tylko dlatego, że nie
jeździ konno. To właśnie jeden z genialnych pomysłów mojej matki.
Adamowi krótkie nogi pozwalały jedynie na dosiadanie pony, a matka nie
mogła znieść myśli, że on będzie jeździł na kucu, a ja z ojcem na koniach.
Więc jeździła z nim dwukółka, gdy wybieraliśmy się na przejażdżki.
– Przecież to właśnie czyni dwukółkę jego własnością.
– Ależ nie. Teraz nie mamy już koni, więc wszyscy mogą z niej
korzystać.
– Być może, ale ty jesteś członkiem rodziny, ja to co innego...
– Już czas, by i ciebie uznano za członka rodziny. Wykorzystują cię i
nie dają nic w zamian.
– Nie mów tak. Wiesz dobrze, że to nieprawda. Byliśmy szczęśliwi...
– ... a ja przyjechałem i wszystko zepsułem, zniszczyłem ten wasz
drogocenny spokój. To chciałaś powiedzieć? – Odwrócił się zirytowany. –
Całe to zamieszanie o nic. W tym domu z każdej najmniejszej rzeczy robi
się tragedię. Nie, tu nie da się żyć normalnie...
– A czyja to wina? Czy musiałeś się kłócić z Adamem? Czy nie
mógłbyś spróbować choć raz spojrzeć na wszystko z jego punktu widzenia
i przyznać się do winy?
– Na Boga! A czy Adam nie mógłby w końcu dorosnąć? Dąsa się jak
dzieciuch. Jest dorosłym człowiekiem!
– Ty podobno także. Opadł na fotel.
– Dobrze. Masz rację. Obaj jesteśmy siebie warci. Zawsze kłóciliśmy
się z byle powodu – przyznał ze smutkiem.
– Ale dlaczego? Przecież nie dlatego, że nie możecie się znieść
nawzajem.
– On zawsze trzymał z matką. Teraz też uważa, że to ona ma rację.
– Ale to wcale nie znaczy, że musicie się kłócić o wszystko inne...
– Zawsze tak było. Kłóciliśmy się już jako dzieci, na długo przedtem,
zanim zacząłem walczyć z matką, z jej wpływem na Adama. Od samego
początku nim kierowała, we wszystkim jej ustępował. Być może jestem
pobudliwy z natury, ale mnie to doprowadzało do szału. Dopóki matki nie
było w pobliżu, wszystko było w porządku, dobrze nam było razem. Ale
gdy ona się pojawiała, to skakaliśmy sobie do gardeł. Można by pomyśleć,
że nienawidziliśmy się nawzajem, ale to nieprawda... Byłem pod dużym
wpływem ojca, który ciągle miał nadzieję, że zdoła zmienić stosunek
matki do Adama. Po jego śmierci ja próbowałem robić to samo, więc
często kłóciłem się z nią na ten temat. Ona mówi, że przy
nieprzystosowaniu Adama nie można inaczej postępować, a ja nie chcę
tego dostrzec, bo jestem po prostu egoistą. I mówi coś jeszcze... Ale to on
naprawdę jest egoistą, choć to nie jego wina. Ona go takim ukształtowała.
Wstał z fotela i zaczął się przechadzać po salonie z rękami w
kieszeniach.
– Właściwie... masz rację co do dzisiejszego popołudnia. Mógł się
obrazić, że wzięliśmy dwukółkę, nawet go nie powiadomiwszy. Matka nie
nauczyła go dzielenia się czymkolwiek, zachęcała, by traktował wszystko
jako swoją wyłączną własność. Zwykła mawiać, że chce w ten sposób
dodać mu pewności siebie, której mu brak.
– Cóż, żałuję bardzo, iż miałam swój udział w dzisiejszej kłótni.
Musiałam być chyba szalona, zgadzając się przyprowadzić dwukółkę pod
dom.
Robert przyglądał się jej przez chwilę, po czym uśmiechnął się
przekornie.
– Byłaś szalona, Heather. Zachwycająco zwariowana. Oczy płonęły ci
dzikim blaskiem, włosy powiewały w pędzie jak grzywa naszego rumaka,
a na czubku nosa co i rusz zatrzymywał ci się płatek śniegu. To dobra
wróżka Heather pędzi na złamanie karku przez wrzosowiska, a ten obok to
zły czarnoksiężnik usiłujący wciągnąć ją w swe mroczne sprawy...
Nie mogła powstrzymać uśmiechu.
– Chodź – powiedział, przysuwając dwa fotele do kominka. –
Usiądźmy tutaj i nie rozmawiajmy więcej o rodzinie. Byłem w nie
najlepszym humorze, ale przy tobie nie potrafię się smucić. I wiesz co? Co
prawda nie przeproszę Adama ani matki za to, co powiedziałem, ale
następnym razem, gdy tu będę, zrobię wszystko, by utrzymać spokój w
tym domu. Obiecuję.
Gdy Heather szła potem na górę, przygnębienie, o którym zapomniała
w towarzystwie Roberta, wróciło. Wiedziała, że przed zejściem do salonu
kłócił się z matką, i teraz, wchodząc do jej sypialni, wyczytała ze
spojrzenia pani Lawrence, że jest rozgniewana także i na nią.
– Więc Robert zdążył już naopowiadać ci tych swoich historii. Dziwi
mnie tylko, że tak łatwo mu uległaś. Adam to teraz dla ciebie
przewrażliwiony, chimeryczny wyrostek, którego uczuciami nie należy się
przejmować, czy tak?
– Och, nie. Chyba pani nie myśli, że ja...
– A dlaczego nie, skoro zachowujesz się w ten sposób?
– Czy Robert nie wyjaśnił... ?
– Nie chcę słuchać jego wyjaśnień. Aż nadto dobrze wiem, co ma do
powiedzenia. O tym, że on jest nieodpowiedzialny, zawsze wiedziałam,
ale sądziłam, że ty jesteś inna...
Heather milczała, nie wiedząc, co na to odpowiedzieć.
– Powiedział mi, że czujesz się zbyt samotna tutaj, że powinnaś mieć
chociaż możliwość wyjazdu do wsi. Jeśli rzeczywiście tak myślisz, to
dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? Ja jestem osobą, z którą powinnaś o
tym rozmawiać. Twierdziłaś zawsze, iż jesteś zupełnie zadowolona ze
spokojnego życia, jakie tu prowadzimy.
– Tak jest nadal. Nigdy nie twierdziłam, że chcę jeździć dla rozrywki
do wsi.
– Skoro tak, to skąd nagle pomysł o nauce powożenia?
– Nie myślałam o sobie. – Dziewczyna zaczerwieniła się pod
sceptycznym spojrzeniem pani Lawrence. – Pomyśleliśmy, że może
powinnam umieć prowadzić dwukółkę, na wypadek, gdyby nagle należało
wezwać lekarza.
– Coś takiego... – Sarkazm w głosie starszej pani sprawił, że Heather
zarumieniła się jeszcze mocniej. – I Adam, oczywiście, nie byłby skłonny
sprowadzić go dla mnie?...
– Cóż... On także mógłby zachorować.
– O ile w ogóle można wyobrazić sobie taką sytuację, to w tempie, w
jakim Lucy potrafi pedałować, dotarłaby do wsi, zanim ty zdążyłabyś
przygotować dwukółkę.
– Lucy mogłoby nie być akurat... albo mogłaby to być niedziela...
– Doprawdy?... – starsza pani uniosła brwi w udanym zdziwieniu. –
Cóż za nieprawdopodobny zbieg okoliczności. Widzę, że sama chyba
zdajesz sobie sprawę z absurdalności ' swoich wyjaśnień. – Spojrzała na
Heather z wyrzutem. – Nie sądzisz, iż mądrzej byłoby poprosić Adama, by
nauczył cię powozić? Zrobiłby to z przyjemnością, jestem pewna. Gdyby
tylko wiedział, że tego chcesz.
– Ale ja nigdy nie myślałam o tym. To przyszło nagle...
– Pomysł Roberta, oczywiście, a ty byłaś na tyle nierozsądna, by go
posłuchać. Robert to mój syn i kocham go bez względu na wszystko, ale ja
wiem najlepiej, jaki jest uparty i zapalczywy, nie zastanawia się nad
konsekwencjami tego, co robi. Słabo go jeszcze znasz, nie powinnaś tak
łatwo mu ulegać.
– Cóż, bardzo mi przykro. Ostatnią rzeczą, jaką chciałam uczynić, to
urazić Adama. To byłoby straszne, gdybym miała utracić jego przyjaźń z
tego powodu...
Jej skrucha była szczera i pani Lawrence wyglądała na nieco
ułagodzoną.
– Tak, wiem, bardzo polubiliście się. Doprawdy, nierozsądnie byłoby
pozwolić Robertowi to zniszczyć. Jutro wraca do Plymouth, a ty zrób, co
w twojej mocy, by odrobić to, co się dzisiaj stało.
Heather z ulgą przyjęła wiadomość o jego wyjeździe. Sądziła bowiem,
iż nie potrafiłby się przystosować do życia, jakie tu wiedli. Jego dłuższa
obecność zapewne wkrótce znów doprowadziłaby do spięcia.
Powiedział, że w końcu zostanie wciągnięta w rodzinne kłótnie. Teraz
wiedziała już, po której jest stronie. Tak jak I Adam i jego matka,
pragnęła, by życie biegło tutaj swoim , dotychczasowym, spokojnym
rytmem.
Rano obudziła się przygnębiona. Wyjrzała przez okno i nie znalazła
tam nic, co by poprawiło jej nastrój. Lekki śnieg dnia poprzedniego
zmienił się w ulewę. Ciemne chmury wisiały nisko nad wrzosowiskami
tonącymi w strugach deszczu, z ziemi unosiła się mgła, która ze
wszystkich stron napierała na dom, zamykając jego mieszkańców jak w
więzieniu.
Dygocząc odwróciła się od okna. Pani Lawrence zapowiedziała, iż
zamierza dzisiaj wstać. Wydawało się, że będzie to jedyny pogodny akcent
tego szarego, jesiennego dnia.
Zeszła na dół. Adam już pracował; z piwnicy dochodziły odgłosy
młotka. Gdy odsłaniała okna w salonie, usłyszała kroki Roberta na
schodach, które potem oddaliły się w stronę kuchni. Poszła za nim i
dostrzegła w holu jego torbę podróżną, stojącą przy drzwiach
wejściowych.
– Nie najlepszy dzień na spacer do wsi – rzekł, wyglądając przez okno.
– Idziesz pieszo? – spytała zdziwiona. – Adam cię nie odwiezie?
– Nie prosiłem go o to – odparł szorstko.
Nie ociągał się przy jedzeniu. Miał już wychodzić, gdy do kuchni
wszedł Adam.
– Wyjeżdżam, mały – rzucił od drzwi. – Miej mamę na oku, nie wolno
jej się przemęczać. Dopilnuj tego.
Nie dał Adamowi czasu na odpowiedź. Dziewczyna wyszła za nim.
Zatrzymali się przy drzwiach frontowych.
– Wrócę. I mam nadzieję, że tym razem nie będziesz mnie witać
pogrzebaczem – powiedział z uśmiechem.
Patrzyła, jak schodzi szybko podjazdem. Był w kapeluszu i płaszczu z
postawionym kołnierzem.
Stała w otwartych drzwiach i patrzyła, dopóki nie zniknął z pola
widzenia. Towarzyszyło jej dziwne poczucie straty, dom bez Roberta
wydał jej się nagle przegnębiająco pusty i cichy. Ganiła się w duchu za
takie myśli. Przecież on naruszył spokój tego domu, mógł zniszczyć jej
szczęście i w żadnym razie nie powinna była chcieć jego powrotu...
Wiedziała jednak, że będzie na niego czekać.
8
Pani Lawrence nie wracała więcej do incydentu z dwukółką, co Heather
przyjęła z ulgą. Stosunki między nimi pozostały nie zmienione. Natomiast
Adam nie był skłonny zapomnieć tak szybko. Starał się unikać
dziewczyny, a jeśli już znalazł się w jej towarzystwie, uparcie milczał.
Rozpogadzał się dopiero, gdy matka schodziła na dół. Siadywali wtedy we
dwoje przy kominku w salonie.
Któregoś dnia miał lekki wypadek. Podczas pracy w piwnicy ześliznęło
mu się narzędzie i wbiło mu się w dłoń. Przyszedł na górę do kuchni w
poszukiwaniu czegoś do zawinięcia rany.
Gdy Heather spostrzegła krew spływającą mu po palcach, krzyknęła
przestraszona, przerywając dzielące ich milczenie.
– Pozwól, że ja to obejrzę – rzekła, podbiegając do niego. Zaoponował,
zabierając rękę i odpowiadając szorstko, że to nic poważnego.
– Ale zmieni się w coś poważnego, jeśli zostawisz ranę zabrudzoną.
Bez dalszych oporów pozwolił jej przemyć i zabandażować skaleczone
miejsce.
– Teraz dobrze – powiedziała, gdy skończyła. – Zagoi się za dzień lub
dwa.
Ich twarze znalazły się blisko siebie i gdy zabierał dłoń, ich spojrzenia
spotkały się. Podziękował jej swoim nieśmiałym uśmiechem, a ona
odwzajemniła się tym samym, szczęśliwa, iż odzyskała jego przychylność.
Brakowało jej towarzystwa Adama. Przez te kilka ostatnich dni zdała
sobie sprawę, jak bardzo go lubi.
Zima zapadła na dobre. Mroźne wiatry szalejące na wrzosowiskach
wciskały się do domu wszystkimi szczelinami, tak że musieli stale
utrzymywać rozpalony ogień w pomieszczeniach, których używali. Płytkie
odcinki rzeki i podmokłe brzegi skuł lód.
Heather i Adam często spotykali się przy oknie w kuchni, obserwując
ptaki, które on dokarmiał. Kiedyś znienacka zaatakował je jastrząb i
odleciał z wróblem w szponach. Adam, wzburzony, wygrażał mu
zaciśniętą pięścią, wykrzykując obelgi pod jego adresem. Heather kolejny
raz wstrząśnięta była jego gwałtowną przemianą, tym, jak łatwo
przechodzi od łagodności do pasji. Opanował się jednak szybko.
– Wpadam w złość tak nieoczekiwanie, że nawet nie zdaję sobie z tego
sprawy. Nie potrafię się powstrzymać... – Patrzył z ukosa zawstydzony.
Pomyślała, iż być może próbuje w ten sposób przeprosić za zachowanie
w stosunku do niej.
– Nie martw się. Ja to rozumiem.
– Robert tego nie rozumie. Uważa mnie za skorego do gniewu egoistę.
– Uderzył zaciśniętą dłonią w parapet okienny, z nagłym rozgoryczeniem
dodając: – Dlaczego on nie chce tego zrozumieć?
– Robert wiele myśli o tobie. Wierz mi, że on jednak próbuje cię
zrozumieć.
Rzucił jej szybkie, podejrzliwe spojrzenie.
– Dlaczego to powiedziałaś? Skąd wiesz, co Robert myśli o mnie?
– Wystarczy popatrzeć na was. Wtedy staje się to oczywiste.
Wciąż patrzył z powątpiewaniem.
– Tak myślisz... ?
– Tak myślę.
Powoli pokręcił głową, opierając łokcie na parapecie. Patrzył przez
okno.
– Ty nie wiesz, co zaszło między nami, albo nie chcesz się przyznać, że
wiesz...
Przyglądał jej się teraz badawczo, jakby czekając na zaprzeczenie.
Potem jeszcze raz pokręcił głową, odwrócił się i odszedł bez słowa.
Któregoś dnia pod koniec tygodnia, zbudziwszy się rano, dostrzegła w
pokoju nadzwyczajną jasność. Okazało się, że świat za oknem jest
zasypany śniegiem, który tworzy już dość grubą pokrywę. Najwidoczniej
padało przez całą noc.
Potem posypało jeszcze przed lunchem, lecz wkrótce przestało i
zimowe słońce rozświetliło okolicę przepięknym blaskiem.
Po południu Heather ciepło się opatuliła i wyszła na spacer. Marsz był
utrudniony, ale zapadanie się po łydki w świeżym śniegu sprawiało jej
przyjemność. Zostawiała za sobą ogromne ślady obok delikatnych ptasich
odcisków. Śmiała się, gdy biały puch z uginających się pod jego ciężarem
gałęzi, umyślnie przez nią trącanych, opadał jej na twarz. Rzeka przybrała
kolor stalowo-granatowy, wyraźnie kontrastujący z bielą brzegów.
Było już ciemno, kiedy wróciła. Oziębiło się, lecz niebo wciąż było
czyste i ukazał się nawet skrawek księżyca. Na ganku paliły się lampy.
Zatrzymała się na podjeździe, zachwycona widokiem ośnieżonego domu.
Usłyszała za sobą chrzęst kroków w zamarzniętym śniegu.
Przestraszona odwróciła się, by ujrzeć Roberta idącego podjazdem.
– Witaj, Heather! – zawołał. – Co ty tu robisz po ciemku?
– Wcale nie jest aż tak ciemno, wszystko wokół takie białe... Myślałam
właśnie, jak pięknie wygląda wasz dom, taki rozświetlony na śniegu.
– Widzę, że ty naprawdę lubisz to miejsce.
– Tak. Tyle razy już ci o tym mówiłam.
– A ludzie mieszkający w tym domu?
– Oni też mi odpowiadają.
– W takim razie, domyślam się, że pogodziłaś się z Adamem...
– ... i chcę, by tak zostało. Uśmiechnął się pogodnie.
– Postaram się. Jak matka?
– Lepiej.
– Wiedziałem, że Adam wkrótce zmięknie – rzekł, gdy ruszyli razem
do domu. – To byłoby głupie przeciągać sprawę. Cały czas zazdrościłem
mu, że to on jest tutaj, nie ja. Wyobrażałem sobie siebie zamiast niego na
spacerach u twego boku... Pójdziemy jutro na wrzosowiska, chcesz?
Dzikie kuce zejdą w poszukiwaniu pożywienia, więc będziemy mogli je
nakarmić.
– O tak! Bardzo bym chciała! – zawołała z entuzjazmem.
Robert nie poszedł na górę z Adamem, by towarzyszyć matce przy
kolacji.
– Są dostatecznie szczęśliwi we dwoje, czyż nie? Dlaczego więc ty
miałabyś siedzieć tu sama?
Pomógł jej sprzątnąć stół, gdy skończyli jeść, a kiedy zaczęła myć
naczynia, chwycił ścierkę do naczyń. W tym momencie do kuchni wszedł
Adam z tacą w dłoniach i zakłopotany zatrzymał się w drzwiach,
obserwując ich.
– No, dalej, mały. Chodź i pomóż – odezwał się Robert pogodnie. –
Dawaj tu te brudne gary.
Adam uśmiechnął się szeroko do niego i zaczął zestawiać naczynia z
tacy. Robert wziął drugą ścierkę i rzucił bratu. Ten złapał ją w locie,
chichocząc cicho. Zabrał się do wycierania.
– A co tam słychać u ciebie na dole? – spytał Robert. – Zdaje się, że
dużo ostatnio pracujesz.
– Chcesz zobaczyć? – Adam spojrzał na niego z ożywieniem.
Wciąż byli w piwnicy, gdy Heather szła na górę. Przed pójściem do
siebie zajrzała jeszcze do pani Lawrence.
– Tak wcześnie do łóżka? – zdziwiła się starsza pani.
– Tak. Adam ma teraz towarzystwo Roberta, chyba wolą zostać sami.
– Nie spodziewałam się, że Robert tak szybko pojawi się znów w
domu. Wiedziałaś, że przyjedzie? – Rzuciła Heather badawcze spojrzenie.
– Przed wyjazdem zapowiedział, iż wróci wkrótce, żeby zobaczyć, jak
się pani miewa. Na pewno bardzo martwi się pani zdrowiem.
– Tak, na pewno... Siedzą w salonie, prawda?
– Nie, gdy szłam na górę, wciąż byli w piwnicy.
– W piwnicy? – W jej głosie zabrzmiał niepokój. – A cóż oni tam robią
na dole?
– Oglądają meble ogrodowe, które Adam wykonuje.
– Ach, tak. Cóż... w takim razie chyba wszystko w porządku. –
Pokręciła niecierpliwie głową. – Tak... tak, oczywiście, że wszystko w
porządku, niepotrzebnie pytam. Po prostu poszłaś sobie i zostawiłaś ich...
– Wciąż mi znikasz – oznajmił Robert następnego dnia. – Szukałem cię
wczoraj wieczorem. Tylko nie zapomnij, że dziś po południu idziemy na
wrzosowiska.
Pani Lawrence zeszła na dół, więc Heather nakryła do lunchu dla trzech
osób w małym salonie. Wychodziła już, gdy usłyszała pytanie Roberta:
– A ty? Nie jesz z nami?
Dostrzegając pełne dezaprobaty spojrzenie jego matki, odpowiedziała
pogodnie:
– A kto słuchałby paplania Lucy? Później, gdy mieli wyjść razem,
rzekła:
– Może zostałbyś z matką? Tak mało z nią przebywasz.
– Z tobą jeszcze mniej – odparł przekornie. – Poza tym, Adam jest przy
niej.
– Dobrze wiedziałeś, że nie spodoba jej się twoja propozycja, bym
została z wami na lunchu. Dlaczego to zrobiłeś? To nie było zbyt
taktowne, postawiłeś ją w niezręcznej sytuacji.
Niecierpliwie machnął ręką.
– Ach, przestań. Tam jest przecież twoje miejsce, a matka oponowała
tylko dlatego, że ta propozycja wyszła ode mnie. Ale niedługo ustąpi, już
moja w tym głowa.
– Robert, mówiłam ci już, że odpowiada mi obecny stan rzeczy i nie
chcę, byś ty próbował go zmieniać. Jeśli będziesz to robił, nie licz na moją
przyjaźń.
– Dobrze, już dobrze. Ubieraj się, bo jak tak dalej pójdzie, to nigdy stąd
nie wyjdziemy.
Ich oddechy parowały w mroźnym powietrzu; zmarznięty śnieg
chrzęścił pod nogami. Szli w kierunku wrzosowisk, zostawiając za sobą
głębokie ślady na gładkiej, białej powierzchni. W pewnej chwili Robert
zatrzymał się, nabrał śniegu w dłonie i zaczął go ugniatać. Heather nie od
razu domyśliła się jego intencji i nie zdążyła się uchylić, gdy rzucił w nią
kulką. Ze śmiechem przyjęła zaproszenie do zabawy.
Po jakimś czasie ruszyli dalej. Robert pokazał jej na śniegu ślady zajęcy
i myszy, a w krotce napotkali dzikie kuce. Były wygłodniałe i bez obaw
jadły im z rąk.
– Gdybym mieszkał tu, w domu, znów miałbym konia – odezwał się. –
Dwa konie, jeden dla mnie, drugi dla ciebie. Wtedy pokazałbym ci całe
wrzosowiska...
Roześmiała się sądząc, iż żartuje, lecz on mówił poważnie.
– Chciałbym, byśmy żyli tak, jak ojciec to sobie zaplanował, gdy tu
przyjechaliśmy. Chciał prowadzić farmę, dlatego kupił dom i całkiem
spory kawałek ziemi wokół. Te budynki gospodarcze nie opodal też należą
do nas. Adam mógłby w jkońcu prowadzić użyteczne życie... Mam tyle
pomysłów... Bylibyśmy tu szczęśliwi, gdyby tylko matka dała się
przekonać.
– Cóż, ale pewnie potrzeba by było sporo pieniędzy.
– To nie pieniądze są przeszkodą. Matka od początku była przeciwna.
Prowadzić farmę znaczyło mieć kontakt ze światem, wkoło kręciliby się
parobkowie, wielu ludzi przychodziłoby do domu... Ojciec nie
przełamywał jej oporu i choć wiele go to kosztowało, rezygnował ze
swych zamierzeń. Zainwestował kapitał w interes mego wuja w Plymouth.
Wtedy była to walcząca o przetrwanie fabryczka, teraz to świetnie
prosperujące przedsiębiorstwo. Matka wciąż mi przypomina, że tam jest
moja przyszłość, że czas się ustatkować... Ale nie tym chcę się zajmować
w życiu. Nie chcę go spędzić za biurkiem. – Uśmiechnął się do Heather. –
Zobaczysz, jeszcze dopnę swego... ale muszę znaleźć kobietę, która, tak
jak ja, kochałaby wieś...
Heather uśmiechnęła się do swoich myśli. Nie wierzyła, by cokolwiek z
jego planów mogło się spełnić, by cokolwiek w tym domu mogło ulec
zmianie. Zamki na piasku...
– Szybko się zaprzyjaźniliście... – stwierdziła pani Lawrence po
wyjeździe Roberta.
– O, tak. Robert jest bardzo towarzyski.
– Owszem. Kiedy chce, potrafi też być czarujący, szczególnie, gdy go
zainteresuje jakaś ładna dziewczyna... Cóż, nic w tym złego, dopóki ona
nie traktuje go zbyt poważnie. Ty nie traktujesz go poważnie, prawda?
Zdziwienie odmalowało się na twarzy Heather.
– Och, moja droga, nie dziw się tak. Jesteś bardzo ładna i kto jak kto,
ale Robert już dawno to zauważył. Spędziliście razem wiele czasu i chyba
mi nie powiesz, że on z tobą nie flirtuje...
– Gdyby chciał to robić, nie wychodziłabym z nim. Nie mam na to
ochoty. – Heather sama była zaskoczona stanowczością swego głosu.
– Cóż, widzę, że mówisz poważnie... Tym lepiej. Bo widzisz, moja
droga, nie chciałabym, byś polubiła go za bardzo i doznała potem zawodu.
Musisz wiedzieć, że jest w Plymouth dziewczyna, którą Robert jest bardzo
zainteresowany... choć nie zapadły jeszcze ostateczne decyzje. Ona jest
pasierbicą brata mojego męża i jakkolwiek nie poznałam jej jeszcze, to
wiem, że jest atrakcyjną kobietą. Wszyscy oczekujemy, iż Robert ożeni się
z nią i ustatkuje się nareszcie. Położyłoby to kres tym jego... hm...
niepokojom... – Uśmiechnęła się. – Jesteś taka, jak Adam... całkiem
szczera. On nigdy nie ukrywa swych prawdziwych myśli, jest w każdej
sytuacji autentyczny. Cóż, Robert też zapewne nie ma złych zamiarów, ale
to Iekkoduch... – Po chwili odezwała się znowu: – Jest jeszcze jedna
sprawa, o której chciałam z tobą porozmawiać. Jesteś tu szczęśliwa,
prawda? Ale może... czy masz może wrażenie, że jesteś... źle traktowana?
– Ależ skąd. To prawda, że jestem szczęśliwa, i proszę mi wierzyć, nie
mam żadnych powodów do narzekań.
– Miło mi to słyszeć, choć zdaje się, że Robert ma na ten temat nieco
inne zdanie... Wybacz, że pytałam, ale myślałam, iż rozmawiałaś z nim na
ten temat i dlatego... Na przyszłość, jeśli zajdzie potrzeba, proszę, zwracaj
się ze wszystkim najpierw do mnie. Wiedz, moja droga, że zależy mi na
twoim szczęściu...
– Wiem o tym. Od samego początku jest pani dla mnie bardzo dobra.
Przykro mi, że Robert mógł pomyśleć inaczej, aleja naprawdę mu nie
dałam do tego powodów.
– Jeśli do tej pory utrzymywałam cię raczej z dala od nas, to tylko
dlatego, iż wiem, że tak było najlepiej. Wdzięczna ci jestem, że zawsze to
rozumiałaś. Doceniam wysiłek, jaki wkładasz w swoją pracę, ale
niezależnie od tego polubiłam cię bardzo. Chcę, byś o tym wiedziała.
Teraz zależy mi, byś stała się członkiem naszej rodziny i choć
przeszkodził nam ten nieszczęsny incydent z dwukółką, to zdaje się, że już
się wypogodziło po tej małej burzy. Dbajmy więc, by nic ani nikt więcej
nie stanął nam na drodze...
9
Mimo, iż otwarte kłótnie Roberta z matką nie zdarzały się już, w domu
wciąż panowało wyczuwalne napięcie. Lecz nie Adam, jak dotychczas, był
jego powodem. Cieszył się z cotygodniowych wizyt brata, ożywiał się,
ilekroć robili coś razem i chętnie siadywał wieczorami z nim i z Heather
przy kominku w salonie.
To pani Lawrence była przyczyną niepokoju. W jej stosunku do
Heather zaszła zmiana. Na pozór wszystko wydawało się być jak dawniej,
lecz dziewczyna wyczuwała dziwny chłód w jej zachowaniu, jakąś
milczącą dezaprobatę, której przyczyn nie rozumiała. Sądziła, iż być może
to Robert tak ją usposabia, spędzając większość czasu poza domem.
Próbowała go nawet nakłonić, by zostawał z matką, on jednak
nieodmiennie wolał ich wspólne spacery.
Stopniowo Adam także się zmienił. Już nie ożywiał się tak w
towarzystwie brata, już nie siadywał z nimi przy kominku. Gdy Heather
wychwytywała jego spojrzenie, odnajdywała w nim dawne zamyślenie i
smutek. Nie wiedziała, co jest tego powodem.
O ile Robert w ogóle dostrzegał różnicę w ich zachowaniu, nie dał nic
po sobie poznać i wciąż przyjeżdżał w każdy weekend. Ona także nie
poruszała tego tematu, bowiem nauczona doświadczeniem, wiedziała, że
mógłby wspomnieć o tym matce, a tego nie chciała.
Wizyty Roberta sprawiały jej wiele radości. Nie miał w sobie nic ze
zmiennego usposobienia brata, więc nie musiała stale mieć się na
baczności, by go czymś nie urazić. Rozmawiali swobodnie na wciąż nowe
tematy, które im się nasuwały, spierając się często, gdy mieli odmienne
zdania. Nie znała nigdy nikogo, z kim czułaby się tak swobodnie i czyje
towarzystwo sprawiałoby jej tyle przyjemności. Niecierpliwie oczekiwała
jego przyjazdów, mimo iż napięcie w domu za każdym razem wzrastało.
Miała przeczucie, że nieuchronnie zbliża się jakiś kryzys czy przesilenie.
Czuła też, że nie jest mu w stanie zapobiec, więc starała się o tym nie
myśleć. Zresztą, w zawsze pogodnym towarzystwie Roberta nietrudno
było zapomnieć o wszelkich troskach i choć nigdy nie usiłowała określić
dokładniej swych uczuć do niego, to świadoma była dziwnej pustki, jaką
pozostawiał w jej sercu, wracając do Plymouth. Nie sądziła jednak, by
było to coś więcej niż przyjaźń...
– Pospiesz się z lunchem, to zabiorę cię gdzieś, gdzie jeszcze nigdy nie
byłaś – oznajmił pewnego ranka.
– A co z innymi? Twoja matka może nie życzyć sobie wcześniejszego
lunchu.
– Przekonam ją. Namówiłem już Adama, by pożyczył nam dwukółkę.
– Naprawdę sądzisz, że powinniśmy? – rzekła z powątpiewaniem.
– Ależ oczywiście. Zgodził się chętnie. Wcale nie musisz powozić, jeśli
to wbrew twoim zasadom.
– Nie mam zamiaru.
Uległa jego namowom i zostawiła sprzątanie po lunchu Lucy, która
jadła jeszcze, gdy Robert przyszedł do kuchni.
– Podasz podwieczorek, w razie gdybyśmy nie wrócili na czas? –
poprosił Lucy, całując ją w policzek. Nie dając jej .. czasu na odpowiedź,
wyszedł, ciągnąc Heather za sobą.
– Dokąd jedziemy na tak długo? – zaniepokoiła się.
– Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie – odpowiedział, pomagając
jej wsiąść do dwukółki. – Nie denerwuj się. Świat się nie zawali, jeżeli nie
wrócisz na podwieczorek. Lucy sobie poradzi.
Jak zawsze poza domem, tak i teraz, oddając się przyjemności
przejażdżki, zapomniała o swych problemach.
Dzień był jasny, a niebo bezchmurne. Nawet wzgórze, tak zazwyczaj
mroczne o tej porze roku, stało teraz rozświetlone w słońcu, ukazując swój
skalisty szczyt.
– Wspaniała dzisiaj widoczność, prawda? – odezwał się Robert,
podążając za spojrzeniem Heather. – To właśnie podsunęło mi pomysł.
– Jaki pomysł?
– Żeby właśnie dziś wybrać się na wrzosowiska. Pomyślałem, że może
chciałabyś zobaczyć Princetown.
Wjechali do wsi i skręcili w drogę do stacji kolejowej. Zatrzymali się
przy chacie starego Mateusza i Robert przywiązał lejce do płotu. Spojrzała
na niego pytająco, gdy podszedł, by pomóc jej wysiąść.
– Teraz pojedziemy pociągiem. Była zdziwiona.
– Nie zajmie nam to zbyt wiele czasu? – zapytała, marszcząc lekko
brwi, choć perspektywa tak dalekiej wycieczki była nęcąca.
– Dwadzieścia minut... może pół godziny, nie dłużej. Lada chwila
mamy odjazd.
Pociąg był krótki, na pojedynczym torze. Pasażerów było niewielu, tak
że Heather z Robertem mieli dla siebie cały przedział. Nie zajmowali
jednak miejsc, ale przechodzili z jednej strony na drugą, podziwiając
widok za oknami, gdy pociąg zagłębił się we wrzosowiska.
– Wrzosowiska, wrzosowiska... aż po horyzont. Żadnego domu... nic...
– I wyobraź sobie teraz tego twojego biednego zbiega wędrującego
tędy. W słońcu wygląda tu rzeczywiście pięknie, ale nie daj Boże znaleźć
się tutaj w złą pogodę.
Wychylił się przez okno.
– O! Jest już wieża kościoła w Princetown. Dziś widać ją z daleka. Jest
dość wysoka.
Przespacerowali się najpierw po miasteczku, by potem, idąc główną
ulicą wzdłuż bram więziennych i domów strażników, wyjść na otwartą
drogę. Dopiero stamtąd, ponad wysokimi murami, widać było więzienie w
całej okazałości. Wielka kamienna forteca z zakratowanymi oknami
wyglądała groźnie i posępnie w pełnym świetle słonecznym.
– Wyobraź sobie, że jesteś tam zamknięta – powiedział. Wzdrygnęła się
na samą myśl.
– Przypuszczam, że muszą być naprawdę niebezpieczni, skoro tam
przebywają. Inaczej nikt by ich nie zamykał.
– Niekoniecznie – odparł, wciąż wpatrując się w budynek więzienny. –
Są na przykład morderstwa popełnione niezamierzenie... pod wpływem
emocji...
– Oczywiście, ale jeśli ktoś porywa się na życie ludzkie, choćby i w
afekcie, to przyznasz, że musi być raczej niepoczytalny i przez to
niebezpieczny.
– Czy sądzisz, że Adam jest niepoczytalny? Była zaskoczona pytaniem.
– Oczywiście, że nie.
– A przecież wiesz, że miewa nagłe napady wściekłości. Wtedy nie
potrafi nad sobą zapanować.
– Tak, ale nie stwarza zagrożenia dla nikogo, bo tak naprawdę ma
przecież łagodne usposobienie.
Spojrzał na nią w jakiś dziwny sposób.
– To prawda. Jest bardzo wrażliwy... i dlatego sprowokowany przeze
mnie, spaczony przez matkę... mógł skończyć tutaj albo i gorzej... To
okropne.
Patrzył przed siebie posępnym wzrokiem.
– Chodź – rzekł, nie dając jej czasu na odpowiedź. – Przygnębia mnie
ten widok.
Wracali przez miasteczko. Heather sądziła, że za chwilę odjeżdża ich
pociąg, jednak Robert minął stację, nie zamierzając widać wracać jeszcze
do domu.
– Tam, przy końcu ulicy, jest jedno miejsce, gdzie można napić się
herbaty – wyjaśnił.
Zatrzymała się.
– Nie powinniśmy już wracać? Robi się późno.
– Na razie i tak nie mamy pociągu. Ten, którym przyjechaliśmy, już
wrócił, a do następnego mamy jeszcze trochę czasu. Nie obawiaj się,
zdążymy na kolację.
Tak, nie było powodu spieszyć się z powrotem, skoro i tak zdążą na
kolację. Mimo to miała jakieś złe przeczucie, które jednak minęło, gdy
usiedli w cieple przytulnej kawiarni. Ogień trzaskał wesoło na kominku i
nie było nikogo, przed kim musiałaby udawać lub kogo miałaby się
krępować. Tylko Robert... Znowu był pogodny i uśmiechał się do niej,
siedząc przy stoliku nakrytym do herbaty.
Odwzajemniła mu uśmiech.
– Podoba mi się tu. To miło, że przyprowadziłeś mnie tutaj.
Robert zdawał się wyczuwać jej niepokój.
– Atmosfera w domu staje się nie do zniesienia. Zastanawiam się, jak ty
to wytrzymujesz. Chociaż, właściwie... jest tak pewnie tylko wtedy, gdy ja
przyjeżdżam. Matka zawsze jest niespokojna, gdy jestem w pobliżu.
– Czy tak było zawsze?
– Powiedzmy... W każdym razie od śmierci ojca, kiedy zacząłem
pracować. Ale tak naprawdę źle jest dopiero ostatnio... od naszej ostatniej
kłótni. To było jeszcze, zanim ty przyjechałaś. – Przypatrywał jej się przez
moment milcząc, po czym nachylił się nad stołem w jej kierunku. –
Heather, być może nie powinienem ci tego mówić, choć prędzej czy
później i tak bym się wygadał. Wiesz... okropnie się wtedy
sprzeczaliśmy... Mało brakowało, a Adam... Adam rozłupałby mi głowę
siekierą.
Dziewczyna zbladła.
– Zacząłem kłótnię z matką, jego przy tym nie było. Matka była
straszliwie zdenerwowana, a on po prostu nie mógł tego dłużej znieść...
Nie wiedziałem, że słyszał wszystko i nie zauważyłem, kiedy wszedł.
Nie była w stanie odpowiedzieć, zszokowana tym, co usłyszała.
– Wiesz, jaki jest Adam... Już po wszystkim był bardziej wstrząśnięty
od nas i dotąd się tym gryzie. Teraz już wiesz, dlaczego trzymałem się z
dala od domu. Postanowiłem nie próbować więcej niczego tam zmieniać,
dałem za wygraną. Wątpię, czy jeszcze kiedykolwiek wróciłbym, gdyby
nie choroba matki.
– Więc to dlatego zawsze była tak zdenerwowana, ilekroć zdarzyło mi
się urazić Adama...
– Tak, aczkolwiek niepotrzebnie. On miewa swoje humory, to prawda,
ale nie jest dla nikogo niebezpieczny.
– Twoja matka zmieniła się ostatnio, wciąż jest taka napięta... –
powiedziała Heather wbrew swoim wcześniejszym postanowieniom.
– Właśnie to miałem na myśli. Wszystko przez to, że znów zacząłem
przyjeżdżać. Miała już nadzieję, że zostanę w Plymouth, teraz obawia się,
by nasz spór nie rozgorzał na nowo.
– Mówiłeś przecież, że dałeś za wygraną...
– Tak, tak rzeczywiście było, lecz obecnie wszystko jest inaczej. Och,
Heather, jest jeszcze coś, co bardzo chciałbym ci powiedzieć, ale chyba
nie jesteś na razie gotowa, by to usłyszeć... W każdym razie, ja chcę żyć
tutaj, chcę się ożenić i właśnie tu zamieszkać. To jest mój dom i jest w nim
wystarczająco dużo miejsca dla nas wszystkich.
Milczała, wpatrzona w płomienie. Przygnębiło ją to, co mówił Robert.
– Kłopot polega na tym, że jeżeli choroba matki to coś poważnego, a na
to wygląda, nie chciałbym być przyczyną jej niepokoju. Błędne koło.
– Tak, zniszczyłbyś świat, w którym czuje się szczęśliwa. To byłoby
okrutne, szczególnie teraz.
– Ty naprawdę sądzisz, że ona jest szczęśliwa? Ja nie jestem tego taki
pewien. A poza tym, czyż nie byłoby równie okrutnie pozostawić Adama
zupełnie od niej uzależnionego, w sytuacji, gdy wkrótce może ją utracić?
Dotknął jej dłoni.
– Chcę to zmienić nie tylko dla siebie.
Powiedział to ciepło i łagodnie, a jego twarz wyrażała dziwne
poruszenie. Wzruszenie na moment odebrało Heather głos.
– Nigdy nie podejrzewałam cię o egoizm – odparła po chwili – ale nie
sądzę, byś miał rację.
Odpowiedział uśmiechem.
– Jeszcze cię przekonam. Właśnie ciebie chcę przekonać najbardziej.
Gdy opuszczali kawiarnię, zapadał zmrok.
– Wydaje mi się, że twoja matka może mieć nam za złe tak późny
powrót...
– Żałujesz, że dałaś się namówić?
– Och, nie. Wręcz przeciwnie.
Tego wieczora pani Lawrence nie dała im odczuć swego
niezadowolenia, ale już nazajutrz, po wyjeździe Roberta, nie kryła się z
nim dłużej. Wezwała dziewczynę do salonu i już ze spojrzenia, jakim ją
obdarzyła u wejścia, Heather zorientowała się, że nastrój starszej pani nie
jest najlepszy.
– Dziwię ci się, że lekceważysz moje ostrzeżenia. Mówiłam ci przecież,
że krzywdzisz sama siebie, pozwalając Robertowi flirtować ze sobą.
Wydawało mi się, że przedstawiłam ci to całkiem jasno, a ty wydawałaś
się rozumieć.
– Nadal doskonale to rozumiem, ale odpowiedziałam wtedy – i nadal
tak twierdzę – że Robert nie flirtuje ze mną.
– Owszem, mówiłaś tak, a ja byłam na tyle głupia, by ci uwierzyć.
Skoro to, co mówisz, jest prawdą, dlaczego wciąż zachęcasz go, by
przyjeżdżał?
– Ależ ja tego nie robię. On przyjeżdża widywać się z panią. A poza
tym to jest jego dom i myślę, że ja nie mam z tym nic wspólnego.
– Przestań się oszukiwać, Heather. Jak możesz być aż tak naiwna?
Wiesz przecież doskonale, że nie przyjeżdżał tu wcale na początku twego
pobytu. Zaczął tu bywać, odkąd wie, że ty tu jesteś, chętna na wszelkie
jego propozycje. Nadal twierdzisz, iż nie masz z tym nic wspólnego?
– On przyjechał, bo pani była chora. Przyjechał zobaczyć się z panią.
– Zgadzam się, ale tak było tylko za pierwszym razem. Teraz ledwo
przyjedzie, to znów go nie ma, bo wychodzi z tobą.
– Przykro mi, że z tego powodu tak mało przebywa z panią, ale...
– Święty Boże! Czy ty naprawdę nie widzisz, do czego zmierzam?
Przecież to o ciebie chodzi, o to, czym się mogą skończyć te wasze
wędrówki!
Heather nie odpowiadała. Nie myślała nigdy w ten sposób. To prawda,
że żyła rytmem cotygodniowych przyjazdów Roberta i cieszyła się jego
pogodnym towarzystwem, lecz to wszystko. Na nic więcej nie liczyła.
Pani Lawrence przyglądała się jej uważnie.
– Cóż, widzę, że rzeczywiście nigdy o tym nie pomyślałaś. Usiłujesz
mnie przekonać, że między wami nie ma nic poza przyjaźnią, lecz zrozum,
moja droga, to po prostu niemożliwe między ładną dziewczyną a kimś
takim jak Robert... na dłuższą metę. Może już się w nim zakochałaś? –
spytała ostro.
– Nie. Oczywiście, że nie.
– Więc lepiej skończ z tym, póki nie jest za późno. Mówiłam ci już, że
miejsce Roberta jest w Plymouth. Tam ma pracę, tam ma narzeczoną i
przyszłość przed sobą, o ile zapomni tylko o tych swoich banialukach. A
jaka będzie twoja przyszłość, jeśli się w nim zakochasz? Jesteś młoda i
niedoświadczona, moje dziecko, i dopóki mieszkasz w moim domu,
obowiązkiem moim jest cię chronić. Cóż... obawiam się, że jeżeli nie
przestaniesz zachęcać Roberta, by wciąż przyjeżdżał, to nie pozostanie mi
nic innego, jak cię odesłać.
Na widok przerażenia Heather twarz starszej pani złagodniała.
– Ale nie będę musiała tego robić, prawda? Nie chciałabym cię teraz
utracić.
– Czego pani ode mnie oczekuje? – zapytała dziewczyna cicho. – Jakże
mogłabym go prosić, by przestał odwiedzać własny dom?
– Ależ nie, oczywiście nie to miałam na myśli. Możesz odmawiać
wspólnych spacerów, unikać go tak, jak unikałaś Adama. Pewna jestem, że
wtedy nie będzie przyjeżdżał tak często... Uwierz mi, iż tak będzie lepiej
dla nas wszystkich. Dla Roberta także, choć Bóg jeden wie, jak trudno mi
odepchnąć własnego syna...
Stały naprzeciw siebie. Heather spuściła głowę.
– Spędziliście razem mnóstwo czasu – kontynuowała pani Lawrence –
wiele rozmawialiście. Robert na pewno nie krył przed tobą swych planów i
byłaś pewnie jedyną osobą, która chciała słuchać opowieści o tej jego
farmie i innych niedorzecznościach. – Ujęła dziewczynę pod brodę. –
Może nawet uwierzyłaś w ich realność i może on przy tobie zaczął na
powrót w nie wierzyć... To wszystko są zamki na piasku i wierz mi, że on
będzie szczęśliwszy w Plymouth. Czas, by już porzucił te dziecięce
marzenia i ustatkował się. Byliśmy tu szczęśliwi we troje i niech już tak
zostanie. Zaufaj mi, moje » dziecko, wiem, co mówię...
Heather zdawała sobie sprawę, iż nie ma wyboru. Ostatnią rzeczą,
której pragnęła, był powrót do Londynu. Przygnębiała ją perspektywa
utraty towarzystwa Roberta, lecz i tak cały czas żyła ze świadomością, że
wcześniej czy później musi to nastąpić. Było dla niej przykre, że jego
plany, w których realizację tak wierzył, nie mogły się spełnić. Pani
Lawrence miała rację. Będąc życzliwym słuchaczem, zapewne podsycała
w nim wiarę i być może dlatego wciąż umieszczał ją w swych wizjach.
Doszła do wniosku, że rzeczywiście lepiej będzie, jeżeli Robert
przestanie się tu pojawiać tak często, bo może dzięki temu napięcie w
domu opadnie. Z niepokojem myślała jednak o nadchodzącym
weekendzie, bo czuła, że nie będzie w stanie całkowicie uniknąć spotkań.
10
Po tej rozmowie pani Lawrence odzyskała zwykły spokój. Adam,
zwykle podzielający nastroje matki, także stał się pogodniejszy. Z piwnicy
dochodziły raźne odgłosy młotka, stukającego w charakterystyczny dla
Adama, nieregularny sposób. Nie posyłał już Heather swoich ponurych
spojrzeń, lecz na jej widok uśmiechał się przyjaźnie.
Ona jednak myślała z obawą o nadchodzącym weekendzie i tego
wieczora, gdy spodziewali się Roberta, wcześnie poszła do siebie.
– Boli mnie głowa – powiedziała Adamowi. Nie kłamała, chociaż
normalnie nie kładłaby się wcześniej z tego powodu. – Kolację dla
Roberta zostawiłam przygotowaną w kuchni.
Nazajutrz nie było już sposobu, by uniknąć spotkania. Robert pojawił
się w kuchni, gdy tylko zeszła na dół.
– Adam mówił, że bolała cię głowa. Rzeczywiście, musiałaś czuć się
słabo, skoro poszłaś do łóżka.
Troska, jaką jej okazywał, jeszcze bardziej wzmogła przygnębienie
wywołane koniecznością oszukiwania go. Zapewniła, że już czuje się
lepiej.
– Jesteś taka blada. – Przyjrzał się jej z bliska. – Wyglądasz na
zmęczoną. Czy coś się stało? Skąd to przygnębienie?
– Nie, nic. To nic takiego – odparła pospiesznie, nie chcąc rozwijać
tematu, skoro lada moment mogła nadejść Lucy. – Twoja matka była w
tym tygodniu dużo spokojniejsza...
– Tak, już zauważyłem zmianę. Adam także był wczoraj w dobrym
humorze.
Tego ranka nie było już okazji do rozmowy z Robertem. Do lunchu
usiadła podenerwowana, wiedząc, iż zapewne przyjdzie za chwilę
zaproponować wspólny spacer.
– Coś panienka milcząca dzisiaj – zagadnęła Lucy. – Dobrze się
panienka czuje?
– To tylko ból głowy – odparła, zamierzając użyć tej wymówki, by
spędzić popołudnie u siebie.
Robert spóźniał się tym razem. Lucy przyniosła część naczyń z małego
salonu.
– Wciąż rozmawiają – oznajmiła. – Nigdy nie widziałam pani tak
ożywionej.
Heather poderwała się nagle.
– Pozmywasz sama, dobrze? Wyjdę na dwór, może świeże powietrze
mnie orzeźwi.
– Niech panienka idzie – przystała chętnie Lucy. – A nie poczeka
panienka na pana Roberta?
– Nie tutaj. Tu jest zbyt duszno.
Z dala od domu uspokoiła się nieco. Wolała spacer od siedzenia w
swoim pokoju. Sądziła, że w ten sposób da Robertowi dostatecznie
wyraźnie do zrozumienia, iż nie chce się z nim widzieć. Powinna tylko
wybrać inną trasę od tych, którymi zwykle chodzili, na wypadek, gdyby
mimo wszystko próbował ją odnaleźć.
Zeszła kawałek aleją w kierunku wioski, po czym skręciła w wąską
ścieżkę, której dotychczas nie zbadała. Po jakimś czasie dróżka kończyła
się przy bramie w ogrodzeniu wokół pola. Nie była zamknięta, więc
dziewczyna postanowiła przejść przez ogrodzony teren, mając nadzieję, że
odnajdzie ścieżkę po drugiej jego stronie. Dalej rozciągały się jednak pola
i łąki, lecz Heather wciąż kroczyła przed siebie zamyślona, nie dbając
zupełnie o kierunek marszu.
Początkowo szła szybko, bo ruch uspokajał ją. Teraz zwolniła,
potykając się w głębokich bruzdach błotnistego pola. Zmęczenie nasunęło
jej myśl o powrocie, lecz pole właśnie kończyło się i ścieżka wiodła dalej
przez zagajnik. Była zarośnięta i miejscami ginęła w poszyciu leśnym. W
końcu, chcąc ominąć kępy jeżyn zagradzających drogę, dziewczyna
zgubiła ją definitywnie. Pamiętała jednak, że zagajnik nie jest zbyt szeroki,
czyli powinna znajdować się na jego brzegu. Wybrała więc kierunek
prostopadły do poprzedniego. Zaczęła przedzierać się przez gąszcz drzew i
krzewów. Kłujące zarośla czepiały się jej sukienki, a niskie gałęzie drzew
szarpały włosy i drapały po twarzy.
Po jakimś czasie las rzeczywiście skończył się, co przyjęła z ulgą.
Zmęczenie już poważnie dawało znać o sobie. Na szczęście, niedaleko
dostrzegła kamienistą drogę. Ślady furmanki i głębokie odciski końskich
kopyt świadczyły o tym, iż jest uczęszczana, a więc może doprowadzić do
jakiegoś domostwa lub farmy. Tam dowiedziałaby się, jak dotrzeć do
domu.
Nie potrafiła się jednak zdecydować, w którą stronę powinna pójść, na
lewo czy na prawo. Próbowała jeszcze raz w myśli przebyć dzisiejszą
trasę, ale i tak nie mogła zorientować się, w którym kierunku leży dom
Lawrence’ów.
Przypomniała sobie pierwszy wspólny spacer z Robertem, kiedy to
uciekała przed nim. Wtedy także straciła orientację w terenie. „Ach! Jaka
szkoda, że go tu nie ma...” – pomyślała i niespodziewanie dla samej siebie
zatęskniła do niego gorąco. Uciekała wtedy, bo ją pocałował, a ona tego
nie chciała. Teraz, gdyby był tu przy niej, gdyby wziął ją w ramiona i
pocałował, nie broniłaby się już...
Łzy napłynęły jej do oczu i usiadła bezradnie na trawie. A więc pani
Lawrence miała rację, jej przewidywania sprawdziły się... Nie, nie
powinna już spotykać się z Robertem.
Ziemia była wilgotna i chłodna, więc Heather wstała. Zmierzchało.
Ruszyła w prawo; z tej strony niebo było jaśniejsze. Droga wiła się polami
i lasami, jednak mimo długiego marszu dziewczyna nie zauważyła nigdzie
żadnego domostwa ani farmy. Nadchodziła noc i Heather, przerażona
perspektywą błądzenia w ciemnościach, szła najszybciej, jak tylko mogła.
Droga była kamienista, liczne bruzdy i wystające korzenie drzew
utrudniały marsz. Wkrótce zmuszona była zwolnić kroku, nie chcąc
ryzykować skręcenia kostki.
Było już całkiem ciemno, gdy dotarła do miejsca, gdzie droga wiodła
pomiędzy dwiema urwistymi skarpami. Dalej łączyła się z większym
traktem. Heather ponownie stanęła przed problemem wyboru kierunku,
lecz tym razem nie zastanawiała się długo. Po kilku minutach marszu
zorientowała się, iż idzie aleją prowadzącą z domu do wsi.
Do wioski było bliżej. Zdawała sobie sprawę, że już nie będzie w stanie
samodzielnie dojść do domu, toteż postanowiła dotrzeć do chaty starego
Mateusza i poprosić go, by ją odwiózł. Poza tym, było na tyle późno, że na
pewno martwiono się o nią.
Nie zaszła daleko, gdy od strony wioski dał się słyszeć tętent kopyt i
odgłosy kół szybko jadącego powozu. Dziękowała Bogu, bo choć nie
wiedziała, kto nim jedzie, to liczyła na to, że zgodzi się ją podwieźć.
Zeszła z drogi, a gdy powóz zbliżył się, rozpoznała dwukółkę
Lawrence’ów. Uradowana, stanęła znowu na środku, machając chustką.
To był Adam. Ściągnął ostro konia i zeskoczył na ziemię. Pełnym
troski głosem wykrzyknął jej imię.
– Och, Adam! Gdybyś tylko wiedział, jak się cieszę, że cię widzę.
Zgubiłam się... Udało mi się jedynie znaleźć drogę do alei...
Widział w świetle latarni łzy spływające jej po policzkach. Nieśmiało
objął ją ramieniem.
– Martwiliśmy się o ciebie. Robert szukał cię całe popołudnie i wrócił
dopiero po zmroku, by sprawdzić, czy już jesteś. Mówił, że na pewno
zgubiłaś się albo coś ci się stało i zaraz znowu wyszedł. Mama też się
bardzo denerwuje. Ja postanowiłem poszukać cię na drodze.
Uśmiechnęła się do niego, ocierając łzy.
– Jak dobrze, że to zrobiłeś. Czuję się, jakbym nie miała już siły zrobić
ani kroku. Chciałam prosić Mateusza o podwiezienie.
Pomógł dziewczynie wsiąść i okrył ją pledem. Nie oszczędzał Rafii, by
jak najszybciej dotrzeć do domu. Dwukółka trzęsła się i podskakiwała na
wybojach, przypominając Heather jej pierwszą szaleńczą jazdę z Adamem.
Teraz nie śmiał się jednak. Milczał, raz po raz zwracał ku niej poważną
twarz sprawdzając, czy wszystko w porządku.
Pomyślała o Robercie. Wyobrażała sobie, jak szukał jej, jak błąkał się
samotnie po miejscach, które zawsze odwiedzali razem. Tęsknił za nią, tak
jak i ona tęskniła za nim... Ścisnęło jej się serce. Cóż zyskała przez swoją
dzisiejszą ucieczkę? Tak czy owak, musi się z nim spotkać i wyjaśnić
swoje zachowanie.
Poruszyła się niespokojnie na siedzeniu, tak że Adam zwrócił się ku
niej zaniepokojony. Och! Gdyby tylko Robert mógł wyjechać do
Plymouth, nie musiałaby patrzeć mu w oczy...
Gdy wjeżdżali podjazdem, drzwi frontowe otworzyły się i stanęła w
nich pani Lawrence. Adam zatrzymał dwukółkę i zeskoczył, by pomóc
Heather wysiąść. Poruszała się z trudnością, bo zdrętwiały jej nogi.
Ponownie otoczył ją ramieniem, wprowadzając do domu.
– Znalazłeś ją – rzekła pani Lawrence z ulgą, gdy tyłko dostrzegła
dziewczynę. – Martwiliśmy się o ciebie, moja droga. Myśleliśmy, że na
pewno się zgubiłaś albo miałaś wypadek...
Podeszła do niej.
– Co się stało? Nic ci nie jest?
Heather potrząsnęła głową, zakłopotana zamieszaniem, którego była
przyczyną.
– Nie, nic mi się nie stało. Jestem tylko bardzo zmęczona. Zgubiłam się
i nie mogłam odnaleźć powrotnej drogi. Jakie to szczęście, że Adam mnie
znalazł.
Wchodzili do holu, gdy usłyszeli, że Robert biegnie podjazdem.
– Znaleźliście ją? – krzyknął zdyszany od drzwi. – Słyszałem
dwukółkę.
Wszedł i jego wzrok padł na dziewczynę. Zapytał z troską w głosie:
– Na miłość boską, co się stało? Nic ci nie jest? Pani Lawrence
odpowiedziała za nią.
– Już wszystko w porządku. Zgubiła się. Jest wyczerpana i dlatego nie
trzymajmy jej tu dłużej. Idź prosto do łóżka, moja droga.
Heather pokręciła głową.
– Ależ nie. Trochę tylko odpocznę, napiję się czegoś ciepłego i zaraz
zrobię kolację.
– Nie ma mowy. Idziesz do łóżka, sami sobie poradzimy, Lucy
wszystko przygotowała. Nie chciała wracać do domu, nie wiedząc, co się z
tobą dzieje. Zaraz przyniesie ci coś do jedzenia. Adam albo Robert
odwiezie ją, a Mateusz przywiezie jutro.
Wzięła dziewczynę pod ramię i poprowadziła przez hol. Adam wciąż
podtrzymywał ją z drugiej strony, ale u stóp schodów zawahał się i cofnął
rękę.
– Czy teraz już w porządku? – zapytał, gdy zaczęły wchodzić do góry.
Jego głos był łagodny i pełen troski. Odwróciła się, chcąc mu
odpowiedzieć. Ponad jego zwróconą ku górze twarzą napotkała wzrok
Roberta. Wciąż stał w miejscu i patrzył na nią rozżalonym wzrokiem. Łzy
napłynęły jej do oczu. Odwróciła pospiesznie głowę i z pomocą pani
Lawrence poszła do siebie.
Lucy przyniosła jej wkrótce kolację i gorącą herbatę.
– Napędziła nam panienka stracha, nie ma co – rzekła, stając przy
łóżku.
– Dziękuję ci bardzo, że zostałaś – odparła Heather. – Chyba nie będą
się o ciebie martwić w domu?
– O, nie. Przed panienki przyjazdem często później wracałam.
Uśmiechnęła się porozumiewawczo.
– Pan Robert ma mnie odwieźć. Dla takiej gratki zostałabym, choćby i
do północy... Panienka nie będzie się gniewać, prawda?
Heather nie mogła powstrzymać uśmiechu.
– A jakże, pogniewam się na ciebie śmiertelnie...
– Powiem mu, żeby dał odpocząć starej Rafii i będziemy jechać
spacerkiem – zachichotała Lucy. Po chwili spoważniała jednak. – Pan
Robert się pyta, czy aby na pewno wszystko w porządku i co się naprawdę
stało.
– Powiedz mu, że już lepiej, jestem tylko zmęczona. Zgubiłam się, to
wszystko.
– On przyszedł po panienkę do kuchni po lunchu. Zdębiał, jak mu
powiedziałam, że panienka poszła bez niego. Ale potem też powiedział, że
świeże powietrze dobrze panience zrobi i że pójdzie jej poszukać. Bardzo
był zdenerwowany, jak wrócił, a panienki ciągle nie było. Pani mówiła, że
na pewno nic się nie stało, bo panienka często chodzi sama po okolicy.
Pan Robert na to, że nie wtedy, gdy on tu jest. I jeszcze, że pewnie coś się
stało, że panienka nogę złamała albo co. Martwiłam się o panienkę. A bo
to wiadomo, co się może człowiekowi przydarzyć na tym pustkowiu?...
Pani w końcu też zaczęła się martwić, no to pan Adam wziął dwukółkę i
pojechał szukać. I całe szczęście.
– Och, tyle wam narobiłam kłopotu... Dziękuję ci, Lucy. Lepiej już idź,
na pewno już na ciebie czekają w domu.
Pani Lawrence pozwoliła jej nie wstawać nazajutrz, lecz gdy Heather
obudziła się rano, czuła się całkiem wypoczęta.
Pomyślała więc, że powinna jednak zejść na dół, także ze względu na
Roberta. Postanowiła się z nim spotkać, choć wciąż nie wiedziała, co mu
powie. Lepiej będzie dla nich obojga, jeżeli nie przyjedzie za tydzień. W
jakiś sposób musi mu to wyperswadować...
– Pewno już wiesz, że szukałem cię wczoraj – rzekł, odnalazłszy ją w
kuchni.
– Tak. Wybacz, że sprawiłam ci tyle kłopotu. Wcale nie zamierzałam
odchodzić tak daleko. Przykro mi, że tak wyszło.
– Ale dlaczego poszłaś tam, gdzie nie przyszło mi do głowy cię szukać?
Dlaczego unikałaś mnie przez cały weekend? Już zaczynałem myśleć, że
cię nie zobaczę przed wyjazdem.
Nie była w stanie odpowiedzieć. Robert przyglądał się jej badawczo.
– Moja matka się za tym kryje, prawda? To jej sprawka. Mówiłem ci,
że ona nie może ścierpieć mnie tutaj. Myśli, że jeżeli nie będę cię
widywał, to przestanę przyjeżdżać, czy tak?
– Och, Robert. Mylisz się sądząc, iż ona nie chce cię widywać, ale
lepiej będzie... lepiej będzie, jeśli nie będziesz przyjeżdżał tak często. Sam
mówiłeś, że atmosfera jest napięta...
– A więc jednak – stwierdził z tryumfem w głosie. – Wiedziałem.
– Nie. Nie, Robert, to nie tak. Ona wcale...
Nagle postąpił krok w jej stronę i ścisnął za ramiona, patrząc
uporczywie w oczy.
– W takim razie o co chodzi? Jaka może być inna przyczyna? Powiedz
mi prawdę, Heather, ty chcesz, abym przyjeżdżał, prawda?
Z trudem panowała nad sobą.
– Nie. Nie chcę, byś przyjeżdżał...
Dostrzegła niedowierzanie w jego oczach. Puścił ją gwałtownie i
odsunął się. Zmienił się na twarzy.
– Nie wierzę ci – powiedział cicho. – Widzę przecież, co się dzieje. Ale
jak sobie chcesz... Matka już całkiem kontroluje twoje życie, tak jak
zawsze robiła to z Adamem. I ty jej na to pozwalasz. Dobrze więc,
zostańcie sobie w tej waszej cichej przystani i bądźcie pewni, że więcej
wam nie będę przeszkadzał.
Wyszedł. Po chwili usłyszała trzaśniecie drzwi frontowych. Robert
odszedł bez pożegnania.
11
Kiedy podczas kolejnego weekendu Robert nie pojawił się, Heather
przyjęła to z ulgą. Miniony tydzień jedynie pogłębił jej smutek. Nie mogła
przestać myśleć o Robercie, o chwilach spędzonych razem. Liczyła na to,
że Adam będzie jej towarzyszył na spacerze, samotność bowiem sprzyja
ponurym rozmyślaniom...
Czekała na niego kilka chwil przed domem. Adam nie pojawiał się
jednak, więc poszła sama.
Gdy tylko weszła w aleję, spomiędzy drzew na drogę wyszedł Robert.
Była tak zaskoczona, że dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to on.
– Co za ulga – rzekł. – Zaczynałem już wątpić, czy w ogóle
przyjdziesz. Na szczęście jesteś sama.
Była wzburzona i jej głos zabrzmiał ostro.
– Nie powinieneś był przyjeżdżać.
– Musiałem się z tobą zobaczyć, szczególnie po naszym rozstaniu
tydzień temu. Chciałbym porozmawiać, ale nie w domu.
– Nie, Robert. Skoro już jesteś, powinieneś tam pójść. Co by twoja
matka powiedziała na to?
– Ona o niczym się nie dowie. Nie zamierzam zostawać ani w ogóle
zachodzić do domu. Przyjechałem do ciebie, nie do matki.
– Chyba jesteś szalony! Adam może wyjść w każdej chwili i...
– Właśnie, więc zabierajmy się stąd lepiej, póki czas – odparł, biorąc ją
za rękę.
Odsunęła się.
– Chyba nie myślisz, że pójdę z tobą?
– Nie odejdę, póki mnie nie wysłuchasz. Jeżeli nie pójdziesz ze mną
gdzieś, gdzie moglibyśmy swobodnie porozmawiać, zaczekam na ciebie w
domu, ale wtedy powiem, co mam do powiedzenia bez względu na to, czy
będziemy sami, czy nie... Sprowokowany, mógłbym powiedzieć nawet
więcej, niż zamierzam, a chyba nie chciałabyś, bym niepokoił matkę w
tym stanie. Nie odejdę, póki mnie nie wysłuchasz.
– To nieuczciwe, nie dajesz mi wyboru.
– Wystarczająco uczciwe. A jaki ja miałem wybór? Chcę tylko
porozmawiać, a i ty chyba masz mi coś do powiedzenia, prawda?
Zauważył jej niespokojne spojrzenie w kierunku domu i ponownie
wziął ją za rękę.
– No, dalej. Chodźmy stąd.
Tym razem nie oponowała. Poszli razem aleją. Gdy minęli zakręt,
Heather ze zdumieniem dostrzegła dwukółkę czekającą na poboczu.
– Wszystko w porządku – Robert z uśmiechem odpowiedział na jej
pytające spojrzenie. – Nie ma w niej Adama, bo ta nie należy do niego.
Jest pożyczona.
– Nigdzie z tobą nie pojadę – zaprotestowała, widząc, do czego
zmierza. – Mów szybko, co masz do powiedzenia i lepiej odejdź.
– Nie bądź niemądra, Heather. Im dalej będziemy od domu, tym lepiej.
To nie może być powiedziane w pośpiechu. No, szybciej, Adam może w
każdej chwili nadjechać.
Wiedziała już, że spieranie się z nim to strata czasu. Wahała się – dom
był tak blisko. W końcu, bez przekonania, pozwoliła pomóc sobie wejść i
usiadła obok niego.
Ruszyli w milczeniu. Robert raz po raz zwracał ku niej twarz, lecz
dziewczyna patrzyła prosto przed siebie. Radość i poczucie
bezpieczeństwa, które zawsze odczuwała będąc blisko niego, zmagały się
w niej z poczuciem winy. Przecież to szaleństwo znów mu ulegać...
– Jesteś bardzo blada – zagadnął. – Zmieniłaś się przez te ^ dwa
tygodnie, tak jakbyś straciła tę swoją iskierkę... tę zdolność czerpania
radości ze wszystkiego, co robisz.
– A czy widzisz coś wesołego w tej sytuacji?...
Chciał coś powiedzieć, lecz zrezygnował. Resztę drogi przebyli w
milczeniu.
We wsi Robert zboczył z głównej ulicy i zatrzymał się przed ładną
małą chatą.
– Nie jadłem dziś lunchu, bałem się, że nie zdążę cię spotkać. Jestem
głodny jak wilk, a pani Wetherly robi doskonały pasztet. Usiądziemy sobie
przy ogniu z tyłu, w małej sali. O tej porze nie powinno tam być nikogo.
Dom stał bezpośrednio przy ulicy, nie miał ogrodu od frontu, a okna na
parterze były z nieprzezroczystego szkła. Dopiero, kiedy weszli na ganek,
Heather zauważyła szyld nad drzwiami.
Robert dostrzegł jej spojrzenie.
– Całkiem miły mały pub, prawda? Zatrzymała się.
– To jest pub?
– Nie bądź taka zasadnicza. – Zaśmiał się. – Jest całkiem inny od tych
waszych londyńskich pubów. Ten jest „domowy”.
Wahała się, więc wziął ją za rękę i pociągnął za sobą do środka.
– Widzisz, co mam na myśli?
To było miłe, przytulne pomieszczenie z wesoło trzaskającym ogniem
na kominku. Było już świątecznie przystrojone na zbliżające się Boże
Narodzenie. W kącie kilku mężczyzn rzucało lotkami do tarczy, paru
dalszych gawędziło przy barze. Wszyscy odwrócili się na odgłos
otwieranych drzwi i przyjaźnie pozdrowili Roberta. Ten poprowadził
Heather do drzwi w rogu i zwrócił się do kobiety o sympatycznym
wyglądzie, stojącej za kontuarem:
– Przejdziemy do tyłu, pani Wetherly.
Kobieta skinęła i obchodząc bar, podążyła za nimi do dużo mniejszej
sali, także udekorowanej. Nie było tam nikogo więcej.
– Usiądź i ogrzej się, moja droga – uśmiechnęła się do dziewczyny,
przysuwając krzesło do ognia. – Na dworze coraz zimniej.
– To nie jest żadna spelunka – zapewnił Robert. – Pani Wetherly
wyczaruje wszystko, o co poprosisz... kawa, herbata, nawet woda. Czy
próbowałaś już tutejszego jabłecznika?
Pokręciła głową.
– Wobec tego niech będzie jabłecznik. Właściwie, to moglibyśmy dziś
uczcić twoje pierwsze Boże Narodzenie w Devon. Za nasze pierwsze
wspólne święta – rzekł, trącając jej kufel swoim, po tym jak pani Wetherly
postawiła przed nimi butelkę złocistego płynu.
Wyciągnął nogi w stronę ognia.
– Przyjemnie jest siedzieć tu we dwoje. Szkoda, że wcześniej nie
wpadłem na taki pomysł...
– Chciałeś mi coś powiedzieć... Popatrzył w ogień przez grube szkło
kufla.
– Tak... mnóstwo rzeczy... Ostatnim razem byłem zdenerwowany.
Wybacz, że odszedłem w ten sposób.
Szybkim ruchem podkurczył nogi i nachylił się w jej stronę.
– Heather, czy mówiłaś poważnie, wtedy, przed tygodniem? Ciężka
atmosfera w domu mogła cię przygnębić, mogłaś powiedzieć coś, czego
później żałowałaś, mnie często się to zdarza. Tutaj jesteś z dala od tego
wszystkiego, nikt nie słucha pod drzwiami. Proszę, bądź ze mną szczera.
Czy naprawdę nie chcesz się ze mną widywać?
Patrzyła w jego smutne oczy.
– Przykro mi, ale mówiłam poważnie.
Jego twarz przybrała ten sam nieszczęśliwy wyraz, jak wtedy, gdy
obserwował ją idącą do swojego pokoju. Westchnąwszy, odchylił się na
oparcie krzesła.
– Miałem nadzieję, że jednak tego nie powiesz... Heather, co się stało?
Nie chcesz o tym rozmawiać?
Nerwowo bawiła się podstawką pod kufel, nie chcąc patrzeć mu w
oczy.
– Nie, raczej nie...
– No cóż, chyba i tak wiem, o co chodzi. Matka miała więc rację,
chociaż ja nie chciałem wierzyć... W porządku, będę trzymał się z dala,
przynajmniej jakiś czas... jeśli tego chcesz. Na tyle długo, byś miała czas
zastanowić się, co naprawdę czujesz.
Podniósł się i podszedł do okna. Stał nieruchomo z rękoma w
kieszeniach, zatopiony w myślach. Dlaczego wyglądał na tak
nieszczęśliwego? Czyżby zdał sobie sprawę z nierealności swych planów?
Zastanawiała się, co miał na myśli, mówiąc, że pani Lawrence miała rację.
Może matka powiedziała mu, iż nieuczciwie jest spotykać się tak często z
Heather, nie mając wobec niej poważnych zamiarów? Czy o to mu
chodziło, gdy mówił, że powinna zastanowić się nad swoimi uczuciami?
Od pewnego czasu wiedziała już, co czuje, jednak ani on, ani tym bardziej
jego matka nie musieli o tym wiedzieć...
Poruszyła się niespokojnie na krześle, które zaskrzypiało. Ten odgłos
wyrwał Roberta z zamyślenia. Wrócił do stołu i usiadł.
– Lepiej, jeśli nie będę się tu pokazywał także z innych powodów...
Zdążaliśmy ku kolejnej eksplozji, a nie wolno nam tak ryzykować.
Pamiętasz, mówiłem ci, że często kłóciliśmy się. Nie powiedziałem
jednak, jak ostro... Czasem nie potrafiłem się powstrzymać i mówiłem
okropne rzeczy... że to z jej winy Adam jest taki, że zrujnowała ojcu życie,
że niszczy teraz i moje... Ona nie pozostawała mi dłużna, o nie...
Znienawidziliśmy się z czasem.
– Och, Robert! Dlaczego musisz to robić? Dlaczego nie zrezygnujesz
ze swoich planów?
– Obiecałem ojcu, że spróbuję zrealizować to, o czym on marzył.
Naprawdę sądziłem, że mi się powiedzie. Bóg mi świadkiem, że
próbowałem. – Uśmiechnął się smutno. – To było moje wielkie marzenie...
chociaż teraz mam jeszcze jedno. Może choć ono się spełni?...
Heather nie pytała, jakie jest to drugie marzenie, tylko patrzyła na niego
z sympatią.
– Być może liczyłeś na zbyt wiele. Chciałeś dokonać tego, co nie
powiodło się twojemu ojcu, a on przecież miał większy wpływ na twoją
matkę, prawda? Dziś, kiedy minęło już tyle lat, na pewno trudniej
cokolwiek zmienić. Twój ojciec też uznał sprawę za beznadziejną i
pogodził się z tym.
– Z ojcem było inaczej.
Zawahał się chwilę, zanim dalej zaczął mówić.
– Heather, jesteś już zaangażowana w to wszystko nie mniej od nas, nie
widzę więc powodu, byś nie miała się dowiedzieć więcej o tej rodzinie.
Może lepiej zrozumiesz pewne sprawy. Ja sam nie wiedziałem zbyt wiele,
zanim ojciec nie opowiedział mi wszystkiego na krótko przed śmiercią.
Ujrzałem wtedy wszystko w zupełnie innym świetle. Cóż... Wiele jeździł
w interesach, gdy mieszkaliśmy w Londynie. Był w podróży, gdy matka
spodziewała sią Adama. Usłyszała plotkę (i oczywiście dała jej wiarę), że
ojciec ma kochankę. Wzięła to bardzo serio i próbowała pozbyć się ciąży.
Nie powiodło się jednak. Teraz wini siebie za upośledzenie Adama.
– Och, Robert. Jakie to straszne.
– Ojciec zdołał przekonać ją, iż nie było innej kobiety w jego życiu.
Nigdy więcej nie opuścił matki. Wyprowadzili się z Londynu i zerwali
wszelkie kontakty z przyjaciółmi, taki postawiła warunek. Ojciec
pochodził z rodziny ziemiańskiej, dlatego kupił ten majątek. Adam
odziedziczył po nim miłość do wsi; jest wprost stworzony do życia tutaj.
Ona nie pozwoliła mu jednak na studia rolnicze... Ojciec dał w końcu za
wygraną, choć nigdy nie przypuszczał, że matka posunie się tak daleko w
izolowaniu Adama od normalnego życia. Ja nadal się z tym nie
pogodziłem.
– Wiem, co czujesz – rzekła ze zrozumieniem w głosie. – To oczywiste,
że twój ojciec był nieszczęśliwy, ale powinien był wytrwać. Wiedział
przecież, że twoja matka jest... hm... niezrównoważona emocjonalnie... co
zresztą było zrozumiałe w jej sytuacji. Gdyby od początku był stanowczy,
powiodłoby mu się. Teraz jest inaczej. Niewiele można już zdziałać.
Robert wpatrywał się w płomienie.
– Tak, teraz jest inaczej, ale nie z tego powodu, o którym ty myślisz.
Widzisz, ja, w przeciwieństwie do ojca, nie jestem niczym skrępowany.
Patrzyła na niego pytająco. Zwrócił twarz w jej kierunku.
– Ta plotka, którą usłyszała matka... była prawdziwa. To po prostu nie
była plotka, aczkolwiek matka nigdy się o tym nie dowiedziała. Ojciec
czuł się bardziej winny od niej i dlatego wciąż jej ustępował. Zniszczył jej
szczęśliwe życie w Londynie... Jeżeli tylko coś mogło jej sprawić
przyjemność, on na to przystawał. Głównie tyczyło się to Adama. Z
czasem, widząc efekty matczynego wychowania, próbował jeszcze na nią
wpłynąć, lecz w ten sposób dochodziło jedynie do kolejnych kłótni. Często
byłem ich świadkiem. Ojciec kochał ją do końca, a ona znienawidziła go.
Chociaż nie zdawałem sobie sprawy z przyczyn takiego stanu rzeczy, to i
tak zawsze byłem po jego stronie. Adam, oczywiście, trzymał z matką.
Zawsze uczulony był na zmiany jej nastrojów, nie potrafił znieść jej
smutku.
Milczał przez chwilę, rozmyślając nad tym, co powiedział.
– Twoja matka, wtedy gdy przyjechałeś pierwszy raz, wpadła w
depresję. Mówiła o przeszłości, o tym, że nieodwołalne jest to, co się
stało...
– Tak, mój przyjazd bardzo ją poruszył Chyba nie spodziewała się mnie
jeszcze kiedykolwiek zobaczyć. Radość walczyła w niej ze strachem i nie
wiem, co wzięto górę... Ona pewnie także nie wie... Cóż, nie mogłem nie
pojawić się tu, skoro zachorowała, a poza tym czułem, że nie wolno mi
zostawić brata samego w takiej chwili. – Ponownie odwrócił twarz do
ognia. – Być może to był błąd... Może i lepiej byłoby, gdybyśmy
zapomnieli o sobie nawzajem... O ile to w ogóle możliwe. – Znowu
uśmiechnął się smutno. – Ale wtedy nie spotkałbym ciebie... i nie czułbym
tego, co teraz czuję...
Heather wiedziała, że jeszcze moment, a straci panowanie nad swoimi
uczuciami. Robert wyglądał na tak nieszczęśliwego... Serce ścisnęło jej się
z żalu.
Zaproponowała, żeby już wracali, lecz on, jakby jej nie słyszał, wstał i
zaczął przechadzać się po pokoju z wyrazem zadumy na twarzy. Nagle
zatrzymał się i spojrzał na Heather.
– Wiesz, tego dnia w Princetown... może powiedziałem więcej, niż
powinienem, ale... nie miałem pojęcia, że sprawy przybiorą taki obrót.
Nie rozumiała go.
– Pamiętasz, co mówiłem o Adamie, o tym, jak mnie zaatakował?
Usiadł na krześle obok niej.
– Tak czy owak, nie żałuję tego. Sam na pewno, wcześniej czy później,
też by ci opowiedział, co się wtedy wydarzyło, bo gryzie się tym
straszliwie. Matka dopiero tamtego dnia dowiedziała się, iż wiem o
wszystkim od ojca. Wcześniej trzymałem język za zębami, bo ojciec
wyjawił mi prawdę w tajemnicy. Chyba chciał się przede mną
usprawiedliwić...
Tamtym razem zagalopowałem się jednak. Moje zwykłe argumenty
wydały mi się bezużyteczne i powiedziałem to * wszystko, czego nie
powienienem był mówić. Matka płakała, krzyczała, bym przestał. Gdy
rozpoczynaliśmy rozmowę, Adama przy nas nie było, chyba rąbał drzewo.
Przyciągnęły go widać odgłosy kłótni. Pamiętam, jak matka nagle
krzyknęła i odwróciwszy się, zobaczyłem go tuż za sobą. Nigdy nie
zapomnę wyrazu jego twarzy. Był blady jak papier. Miałem akurat tyle
czasu, by złapać go za rękę. Ostrze siekiery zatrzymało mi się tuż nad
czołem...
Oparła łokcie na stole i skryła twarz w dłoniach.
– Heather, on chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że wciąż
trzyma siekierę w dłoni. Był zbyt roztrzęsiony, by wiedzieć, co robi. I to
nie jego, a moja wina, że znalazł się w takim stanie.
Dziewczyna nadal się nie odzywała.
– Chyba jednak nie powinienem był ci tego mówić... Cóż, widocznie
dotrzymywanie tajemnic nie jest moją najmocniejszą stroną – dodał
strapionym głosem.
Podniosła wzrok.
– Nie, mylisz się. Cieszę się, że mi powiedziałeś. Cieszę się, że mi
powiedziałeś o wszystkim. Lepiej cię teraz rozumiem.
– I nie zniechęciło cię to do życia w tym domu? Nie zniechęciło cię to
do nas?
– Nie. Nadal zamierzam tu zostać i to nie dlatego, że muszę.
Uśmiechnął się i nakrył jej dłoń swoją.
– Cóż, w takim razie pora wracać.
Przyniósł ubrania, które powiesili przy wejściu.
– Możemy wyjść tędy, tyłem. Odwiozę cię do domu. Jeśli
spotkalibyśmy mojego brata, powiemy, że zabrałem cię ze spaceru i
właśnie jedziemy do domu. Jeśli go nie spotkamy, nie będę wchodził,
tylko wysadzę cię w alei.
Po drodze nie napotkali jednak nikogo. Zatrzymali się niedaleko domu.
– Do zobaczenia więc, za jakiś czas, jeśli naprawdę uważasz, że tak
będzie lepiej.
– Tak, tak uważam – odparła, nie patrząc mu w oczy. Przez moment
przyglądał jej się z bliska w milczeniu. Potem wziął ją w ramiona i
pocałował czule.
– Tak, wiem. Obiecałem, że nigdy już tego nie zrobię, jeśli nie będziesz
chciała, ale tym razem to nie był tylko zalotny pocałunek. Będę za tobą
tęsknił, moja wróżko. Będę o tobie myślał więcej, niż powinienem. Nie
straciłem jeszcze całkiem nadziei. Wrócę.
Patrzyła, jak zawraca dwukółką i odjeżdża aleją. Po chwili zniknął za
zakrętem. Długo stała w miejscu, gdzie się rozstali. Wciąż czuła na ustach
jego pocałunek i wciąż czuła ciepło jego ramion. Dwie łzy spłynęły wolno
po jej policzkach.
Odwróciła się i poszła w stronę domu.
12
Boże Narodzenie minęło w domu prawie nie zauważone. Jedynie dla
Lucy święta były czymś szczególnym, bowiem pani Lawrence, za namową
Heather, dała jej tydzień wolnego.
– Dziękuję panience. Jest za co, bo i roboty będzie dla panienki więcej i
pogadać to już zupełnie nie będzie miała panienka z kim.
Dla Heather święta o tyle tylko różniły się od codziennej rutyny, iż
zaproszono ją, by jadła z panią Lawrence i Adamem. Nie żałowała jednak
braku świątecznej atmosfery, nie potrafiłaby się nią teraz cieszyć.
Przyroda jakby podzielała jej nastrój, wszystko wokół poszarzało,
pociemniało. Liście opadły, zniknęły kwiaty, okolica wyglądała jak
spustoszona. Wszędzie tylko szkielety drzew i sterczące badyle
żywopłotów. Nie sposób było wyjść z domu, by nie trafić do jakiegoś
miejsca, które nie przypominałoby jej chwil spędzonych tam wspólnie z
Robertem. Zarzuciła spacery. Pobladła, stała się milcząca i apatyczna.
Pani Lawrence dostrzegła oczywiście jej przygnębienie i próbowała
pomóc. Zachęcała Heather do szycia, kazała nawet Lucy kupić materiał
specjalnie w tym celu. Była miła, wyrozumiała i traktowała ją teraz
zupełnie jak członka rodziny.
Styczeń był zimny, ale w lutym pogoda poprawiła się. Słońce świeciło
dłużej i wydobywało zewsząd zapach zbliżającej się wiosny. Heather
niecierpliwie obserwowała zieleniejące pąki na gałęziach drzew i
krzewów. Okolica budziła się do życia z zimowego snu, a wraz z nią
dziewczyna odzyskała dawny spokój i pogodę ducha.
Gdy się ociepliło, Adam zaczął wynajdywać sobie mnóstwo pracy na
zewnątrz. Od rana dochodziły ją przez otwarte okno odgłosy jego
krzątaniny. Z wielkim zapałem zabrał się do urządzania nowego ogrodu.
Wieczorami, gdy siadywali we trójkę w salonie, z ożywieniem tłumaczył
Heather, jak zamierza go urządzić, pokazując wszystko na sporządzonym
przez siebie planie. Słuchała go z rosnącym zainteresowaniem, doradzając
czasami, jak rozplanować zasadzenie poszczególnych gatunków kwiatów.
Starsza pani zostawiała ich często samych, z zadowoleniem obserwując
ich zacieśniającą się przyjaźń. Heather udało się zapomnieć o Robercie,
pochłonęło ją towarzystwo Adama. Na nowo rozpoczęła spacery, radując
się każdą nową oznaką wiosny.
Wtedy wrócił Robert.
Przestraszył ją, tak jak poprzednim razem, wychodząc nagle z
przydrożnych zarośli. Nie mogła oprzeć się ogarniającej ją fali radości,
gdy stanął przed nią ze swym zawadiackim uśmiechem. Tęsknota wróciła
ze zdwojoną siłą i okazało się, że na nic zdały się tygodnie walki z
uczuciem. Miała wrażenie, jakby pożegnali się nie dalej jak wczoraj. Nie
udało jej się zapomnieć delikatności jego pocałunku, ciepła ramion...
– Ach, Robert, dlaczego wróciłeś?!
– Ładne powitanie, nie ma co. Mówiłem przecież, że wrócę. Ani trochę
nie cieszysz się z mojego przyjazdu?
Popatrzyła na niego ze smutkiem. Gdyby tylko mogła mu powiedzieć...
– Myślałam... miałam nadzieję, że... wrócisz, ale nie tak szybko...
– Tak szybko?! Toż to były wieki całe! Wieki tęsknoty za tobą, a ty
mówisz, że tak szybko... – żachnął się.
Heather z trudnością panowała nad sobą. Nie mogła skupić się na tym,
co mówi.
– Ale ja... ja nie chciałabym, byś wracał akurat teraz... teraz, kiedy już
zaczynałam myśleć, że...
Głos jej się załamał.
– Zaczynałaś myśleć, że co? – podchwycił, patrząc jej w oczy.
Wykonała nieokreślony ruch ręką.
– To wymaga czasu... czasu, by wszystko się ułożyło... Zaczynaliśmy
już...
Znów przerwała i z nagłą desperacją zawołała:
– Och, Robert! Dlaczego wróciłeś akurat teraz?! Zobaczyła ból w jego
oczach.
– Przepraszam... przepraszam, że się naprzykrzam... Przepraszam za
wszystko.
Odwróciła się od niego. Była na skraju załamania.
– Co mam zrobić? – spytał cicho. – Odejść? Tym razem na zawsze?...
– Jak mogłabym tego oczekiwać? – odparła. – To przecież twój dom.
Tam mieszka twoja matka.
– Nie, Heather. To już nigdy nie będzie mój dom. Głęboki smutek
bijący z jego słów rozdzierał jej serce.
Nie powstrzymała już łez.
– Och, Heather, nie sądziłem, że mój przyjazd tak cię poruszy. Nie
chciałem cię ranić! Pójdę już...
Wyciągnęła chusteczkę.
– Nie zobaczysz się z matką? Potrząsnął głową.
– Przypuszczam, że i ona nie chce mnie widzieć... Ma się dobrze,
prawda?
Łzy znowu napłynęły jej do oczu. „Boże! Jakiż on musi się czuć
samotny!” – pomyślała.
– Och, Robert! Tak mi przykro... Uśmiechnął się smutno.
– Chcę twego szczęścia, Heather, i dlatego nie będę was już niepokoił.
Ale wiedz, że nie zrezygnowałbym tak łatwo, gdyby nie chodziło o
Adama.
Ujął ją delikatnie pod brodę i zwrócił jej twarz ku swojej. Patrzył przez
dłuższą chwilę w jej oczy. Potem odwrócił się i odszedł.
Czy już zawsze tak boleśnie będzie odczuwać spotkania z nim? A może
już nigdy go nie zobaczy? Wyglądało na to, że stracił całą nadzieję na
życie tutaj. Uznał chyba, że tak będzie lepiej dla Adama.
Łzy długo jeszcze ciekły jej po policzkach, gdy błądziła po okolicy,
próbując odzyskać spokój.
Do domu wróciła później niż zwykle i Lucy była już gotowa do
odjazdu.
– Dobrze, że panienka jest nareszcie. Zaczynałam się martwić. Pani też
jakaś niespokojna. Cały czas wędruje z pokoju do pokoju. Podwieczorka
nawet nie tknęła. Chce panienka, bym jeszcze została?
– Nie, nie ma potrzeby, Lucy. Dziękuję.
Zanim zaczęła przygotowywać kolację, poszła zobaczyć się z panią
Lawrence. Starsza pani chodziła po salonie. Na dźwięk otwieranych drzwi
odwróciła się gwałtownie.
– A! Wróciłaś w końcu.
Heather zdziwiona była złością, którą usłyszała w jej głosie.
– Wróciłabym wcześniej, gdybym wiedziała, że pani mnie oczekuje.
Czy coś się stało?
– Nie udawaj niewiniątka. Gdzie Robert?
– Robert?
Była kompletnie zaskoczona i zbita z tropu. Srogie oczy kobiety
wpatrywały się w nią.
– Nie musisz kłamać, że nie wiesz, o co chodzi. Wiem o wszystkim.
Adam zamierzał przyłączyć się do ciebie na spacerze, ale nic dziwnego, że
zmienił zamiar, skoro zobaczył cię z Robertem.
Dziewczyna nie była w stanie zebrać myśli.
– Całe popołudnie czekałam, aż przyjdzie przywitać się ze mną, ale on
wolał wałęsać się z tobą... – ciągnęła pani Lawrence.
– Nie byliśmy razem cały czas. Spacerowałam sama.
– Jak możesz tak kłamać? Pewnie przyjdzie za chwilę, udając, że
dopiero co przyjechał.
Nie było sensu ukrywać prawdy.
– On nie przyjdzie.
– Co to znaczy, że on nie przyjdzie?
– Wrócił do Plymouth. Pani Lawrence zbladła.
– To znaczy, że przyjechał, nie chcąc w ogóle zobaczyć się ze mną?
Przyznajesz więc, że przyjechał do ciebie i że ukryłabyś to przede mną?
Przez cały ten czas spotykaliście się pewnie, a ja już myślałam, że... ach.
– Nie, to nie prawda. Niech mi pani pozwoli wyjaśnić...
– Nie chcę twoich wyjaśnień. Kiedy pomyślę, że Robert potraktował
mnie w ten sposób... I ty, której ufałam... która miałaś być...
Urwała, zbyt roztrzęsiona, by mówić. Na jej bladej twarzy wystąpiły
różowe plamy, wargi drżały ze zdenerwowania. Heather nigdy nie
widziała jej tak wzburzonej. Nagle zdała sobie sprawę z obecności Adama.
Przyszedł, jak zwykle nie zauważony i stał w drzwiach. Był blady, jednak
oczy mu płonęły. Dziwnym desperackim spojrzeniem patrzył to na matkę,
to na nią. Przypomniało jej się, co mówił Robert – że Adam przestaje
panować nad sobą, widząc matkę w podobnym stanie.
Próbowała uspokoić starszą panią.
– Nie wolno się pani tak denerwować. Proszę usiąść i odpocząć chwilę,
a ja wszystko wyjaśnię.
Pani Lawrence gniewnie machnęła dłonią.
– Już wystarczy tych kłamstw... Nie ma już dla ciebie miejsca w tym
domu.
Widząc, że nic nie wskóra, Heather odwróciła się, by odejść.
Pomyślała, że może gdy jej tu nie będzie, pani Lawrence szybciej się
uspokoi. Jednak w przejściu stał Adam i nie uczynił najmniejszego ruchu,
by mogła wyjść.
Ogarnęła ją panika. „Czym to się skończy?” – przemknęło jej przez
głowę, lecz nagle oczy Adama wpatrzone w matkę rozszerzyły się z
przerażenia. Odwróciła się szybko. Pani Lawrence trzymała rękę na piersi,
a na jej twarzy malował się grymas bólu. Heather ze zduszonym
okrzykiem przyskoczyła do niej, lecz kobieta gniewnym gestem odrzuciła
jej pomoc i opadła na fotel.
Adam przez chwilę nie był zdolny do żadnego ruchu. Potem jednak
brutalnie odepchnął pobladłą Heather i pochylił się nad matką. Na czoło
wystąpiły mu krople potu. Dziewczyna pobiegła po lekarstwo i szklankę
wody. Podała Adamowi. Jego matka wciąż leżała w fotelu; twarz jej
poszarzała, oczy miała zamknięte.
– Adam, to wygląda poważnie. Musisz sprowadzić lekarza. Podniósł
twarz ku niej. Patrzył, nie tając swojej wrogości.
– To twoja wina i nie mam zamiaru zostawić jej z tobą. Ona nie chce
cię więcej widzieć. Nie słyszałaś, co powiedziała?
– Twoja matka naprawdę potrzebuje pomocy lekarza. Jeśli ty nie
pojedziesz, ja to zrobię, tylko musisz zaprząc mi konia. Nie można jej tak
zostawić.
Pochylił się znów nad matką, ujął jej dłoń i pogładził delikatnie po
czole.
– Czy mam pojechać, mamo? Czy mam sprowadzić lekarza?
Otworzyła oczy i uśmiechnęła się słabo. Ledwo dostrzegalnie skinęła
głową. Poderwał się i wybiegł. Niedługo potem Heather usłyszała na
podjeździe odgłosy dwukółki. Adam jechał jak szalony. Pomyślała, że w
tym wzburzeniu łatwiej może skończyć w rowie, niż dotrzeć do wioski.
Po niecałej godzinie oczekiwania dobiegły ją odgłosy powracającej z tą
samą szaleńczą prędkością dwukółki. Adam, zlany potem, wpadł prawie
natychmiast i ukląkł przy matce.
Wkrótce potem zajechał powóz lekarza. Heather wyszła otworzyć mu
drzwi.
– Czy Adam dotarł cały i zdrowy? – zapytał. – Pędził tak, że raczej
spodziewałem się znaleźć go gdzieś po drodze niż tutaj. Wyjątkowo
pobudliwy młody człowiek. Lepiej, żeby nie kręcił się teraz przy matce,
niech najpierw trochę ochłonie.
Po przebadaniu pani Lawrence doktor odciągnął Heather na stronę.
– To serce, tak jak przypuszczałem. Żadnych nerwów, żadnych
wzruszeń. Teraz musi wypocząć. Zabiorę ją do kliniki na obserwację. Atak
musiał ją nieźle nastraszyć, skoro nawet nie oponowała. Rano przyślę
ambulans, dzisiaj nie będziemy już jej niepokoić. Proszę jej posłać tu, w
salonie.
Nazajutrz, gdy zabrano matkę Adama, Heather stała z nim na
werandzie, patrząc na odjeżdżający ambulans. Nie było już okazji do
wyjaśnień – pani Lawrence nie odezwała się więcej do niej, a ostatnim jej
zdaniem pozostało to, które nakazywało, by opuściła jej dom...
Adam długo wpatrywał się w dal za ambulansem. Widać było, że
sytuacja go przeraża; wyglądał na zagubionego. Dziewczyna zwróciła się
ku niemu, lecz on niecierpliwym gestem okazał, iż nie chce jej słuchać.
Chciał odejść, jednak zatrzymał się po kilku krokach.
– To twoja wina, Heather. Musisz odejść, by więcej się to nie
powtórzyło. Musisz odejść, bo ona tego chce – rzekł i nie czekając na
odpowiedź, poszedł do swojego ogrodu.
13
Heather weszła wolno do domu. Był przytłaczająco pusty. Jego cisza
działała przygnębiająco, jakby nie dość było smutku, który przyniosły ze
sobą wydarzenia ostatnich godzin. Czuła się fatalnie po nieprzespanej
nocy, a podenerwowanie nie pozwalało jej zebrać myśli.
Och, gdyby tylko mogła wytłumaczyć wszystko pani Lawrence. Adam
nie zachowywałby się w ten sposób i mieliby przynajmniej własne
towarzystwo. Wrócił jej dawny lęk przed nim, przed jego świdrującymi
oczyma. Teraz był zdolny do wszystkiego, był bardziej nieprzyjazny niż
kiedykolwiek przedtem.
Pomyślała o Robercie. Lekarz obiecał dać mu znać o stanie matki, więc
zapewne przyjedzie natychmiast do kliniki. Nie miała szansy zawiadomić
go o podejrzeniach matki. Mimo wszystko wierzyła jeszcze, że Robertowi
uda się ją przekonać, jak było naprawdę. Ta myśl dodawała jej otuchy.
Adam większość dnia spędził poza domem. Przychodził jedynie co
jakiś czas i wyglądało to tak, jakby sprawdzał, co ona robi. Za pierwszym
razem miała nadzieję, że ma dobre zamiary, jednak on wszedł tylko na
moment, posłał jej swe posępne spojrzenie, po czym wyszedł. To samo
powtórzyło się parę razy. Dzwonek u drzwi kuchennych stawiał ją na
równe nogi. „Co on zamierza?” – zastanawiała się. Czyżby oczekiwał, że
Heather odejdzie już teraz? Zapewne odwiózłby ją wtedy do wsi, lecz
przecież nie znała nawet godzin odjazdów pociągów. Poza tym nie mogła
wyjechać, zanim nie zobaczy się jeszcze z panią Lawrence. Ufała, że
matka Adama zmieni swą decyzję, gdy pozna prawdę.
W porze lunchu pojawił się znowu. Zabrał z tacy coś do jedzenia i
wyszedł. Zachowywał się tak dziwnie, że powoli ogarniało ją przerażenie.
Nie mogła nie myśleć o tym, że kiedyś zaatakował Roberta. Wiedziała, że
to niemądre i nie w porządku wobec niego, lecz strach był silniejszy. Co
prawda działał wtedy pod wpływem emocji, a tym razem minęło już
przecież tyle czasu... Wkoło panowała jednak złowróżbna cisza, nie
słychać było zwykłych odgłosów jego pracy i Heather nie wiedziała, co
Adam robi. Mógł wejść w każdej chwili... Nie, nie wierzyła, by
rzeczywiście był zdolny ją skrzywdzić.
Wiedziała, że musi się opanować i jakoś przetrwać do następnego dnia.
Jutro Adam pojedzie odwiedzić matkę, to go uspokoi. Jutro też przyjedzie
Lucy i dom wreszcie wypełni się jej pogodną paplaniną.
Jednak z nadejściem wieczoru mroczna atmosfera domu stała się nie do
zniesienia. Dziewczyna wciąż czuła na sobie wzrok Adama, jakby
obserwował ją z ukrycia. Bała się wspólnej z nim kolacji, obawiała się, iż
nie wytrzyma i ucieknie od stołu. Poza tym straciła apetyt, zjadła więc
tylko kanapkę i zostawiwszy kolację dla Adama na stole w kuchni, wyszła,
tłumacząc się zmęczeniem i bólem głowy. Zrobiła to natychmiast, kiedy
tylko wszedł. Nie mogła znieść jego spojrzenia. Zapewne patrzył za nią –
przebiegł ją ten sam dreszcz jak wtedy, gdy spotkali się po raz pierwszy.
Jedyne, co mogła zrobić, to nie wpadać w panikę i nie oglądać się, by
sprawdzić, czy idzie za nią przez hol po schodach i korytarzem do
pokoju... Dopiero wewnątrz, za zamkniętymi drzwiami, odetchnęła z ulgą.
Nagły impuls kazał jej przekręcić klucz w zamku, mimo że nigdy dotąd
tego nie robiła.
Przebrała się i usiadła z książką w pościeli. Nie mogła skupić się na
tym, co czyta, więc po chwili zgasiła lampę i ułożyła się do snu. Jednak jej
myśli wciąż biegły ku wydarzeniom ostatnich dwóch dni i zdenerwowanie
nie ustępowało. Nagle wydało jej się, że słyszy jakiś szmer przy drzwiach,
tak jakby ktoś potajemnie naciskał klamkę. Zamarła nasłuchując, lecz nic
więcej nie zakłóciło już ciszy. Wiedziała, że w tym stanie mogła się
przesłyszeć.
Nadal nie mogła zasnąć, niespokojnie przewracając się z boku na bok.
Chciała już wstać, by spróbować poczytać, gdy wtem usłyszała hałas przy
oknie. Tym razem nie mogło już być wątpliwości. Odwróciła się
gwałtownie. Na zewnątrz ujrzała skuloną postać Adama. Zarys jego
sylwetki był ledwie widoczny na tle ciemnego nieba. Serce podskoczyło
jej do gardła. Wyskoczyła z łóżka i z na wpół zduszonym okrzykiem
podbiegła do okna, zamierzając je przed nim zamknąć. On zauważył jej
ruch, chciał zawrócić, jednak stracił równowagę na wąskim gzymsie i gdy
Heather dopadła okna, zniknął już w dole. Skryła twarz w dłoniach,
czekając z trwogą na jego krzyk lub odgłos upadku. Nic jednak nie
usłyszała; wokół wciąż panowała ta sama złowróżbna cisza. Czyżby
wyobraźnia znów spłatała jej figla?...
Nogi miała jak z waty. Musiała trzymać się parapetu, by nie upaść.
Szczękała zębami zarówno z zimna, jak i ze strachu. Usiadła na podłodze.
Gdyby tylko nie była sama, gdyby tylko był tu ktoś, kto by jej pomógł
zwalczyć te koszmary...
Zebrała się w sobie i wstała. Z wysiłkiem podeszła do stolika i,
zapaliwszy lampę, drżącymi rękoma odnalazła jakoś kapcie i szlafrok. Nie,
to na pewno nie było złudzenie. Adam był tu naprawdę, a teraz leży gdzieś
tam w dole ranny, a może nawet i... Bez względu na to, co się stało, nie
może go tak zostawić! On potrzebuje pomocy.
Szarpała się przez moment z drzwiami, zapomniawszy, że wcześniej
zamknęła je na klucz. Lampy w korytarzu były zapalone. Zeszła po
schodach powoli, trzymając się poręczy, bo nogi wciąż się pod nią
uginały.
Otworzyła drzwi wejściowe. Powiew zimnego nocnego powietrza
sprawił, że zatrzęsła się, lecz jednocześnie poczuła się nieco orzeźwiona.
Potrzebna była jej lampa. Krąg światła, które padało przez otwarte drzwi,
sięgał niedaleko.
Za nim panowała ciemność. Wyniosła więc jedną z lamp, jednak na
zewnątrz płomień trzepotał i groził zgaśnięciem. * Postanowiła wziąć
lampę ze stajni.
Gdy przechodziła przez podwórko, stwierdziła, że oczy przywykły jej
do ciemności. Zawahała się. Czy aby na pewno potrzebowała lampy?
Może lepiej było nie widzieć zbyt dobrze?...
Przez na wpół wykończony nowy ogród podeszła do rogu domu, gdzie
był jej pokój.
Dostrzegła Adama. Leżał na plecach, na kopcu ziemi, którą usypał
kilka dni temu pod ścianą poniżej okna. Odetchnęła z ulgą – świeża ziemia
zamortyzowała upadek. Zauważyła, że jedną nogę miał nienaturalnie
podkurczoną. Przestała się go bać – potrzebował jej pomocy. Postawiła
lampę na ziemi i wymawiając jego imię, pogładziła go po czole.
Otworzył oczy.
– Nic ci nie jest? – zapytała z niepokojem.
– Ty... ty martwisz się o mnie... – odpowiedział z nutą zdumienia w
głosie.
Po policzkach spłynęły jej łzy.
– Och, Adam! Jak mogło dojść do tego wszystkiego? Dotknął
delikatnie jej twarzy, jakby chciał otrzeć łzy.
– Wciąż cię krzywdzę...
– Nie, to nie tak... Ale nie wolno nam czekać, muszę sprowadzić jakąś
pomoc.
– Nie – rzekł pośpiesznie, gdy wstała. – Nie jest tak źle. To tylko noga.
Myślę, że złamana, ale gdybym mógł się odwrócić, to chyba byłbym w
stanie podnieść się.
Widziała, jak krzywi się z bólu przy każdym ruchu, lecz gdy usztywniła
mu nogę przy pomocy dwóch tyczek, których w ogrodzie było pod
dostatkiem, wstał, opierając się na jej ramieniu. Potem za radą Heather
wsiadł do taczki i dziewczyna zawiozła go do tylnego wejścia. Tam,
wspierając się z jednej strony na jej ramieniu, a z drugiej na lasce, udało
mu się wejść do środka. W korytarzu oparł się o ścianę, by odpocząć, a
Heather otrzepała mu ubranie z ziemi. Czoło zrosił mu pot.
Otarł je wierzchem dłoni i dopiero teraz dostrzegła, że zgubił swą
czapeczkę. To go odmieniło i wyglądał teraz poważniej. Ta nieszczęsna
czapeczka zasłaniała, co prawda, niewielką łysinę, ale niweczyła całą
powagę jego postaci. Zauważyła, iż dostrzegł jej spojrzenie.
– Dasz radę dojść do salonu? Tam będziesz mógł wypocząć na sofie.
Gdy już leżał wygodnie ułożony, rozpaliła w kominku. Martwiła się
jego nogą, lecz on nalegał, by wracała do łóżka i odłożyła sprawę
zawiadomienia lekarza do jutra, do przyjazdu Lucy. Gdy już ogrzała
dłonie, podeszła do niego.
– Jak mogłabym iść spać, skoro wiem, że ty tu leżysz? Nie zasnęłabym
i tak, martwiąc się, czy wszystko w porządku – powiedziała z troską w
głosie.
Jego oczy nabrały dziwnego wyrazu. Patrzył na nią tak, jak wtedy w
wiosce, tego dnia, gdy po raz pierwszy odezwał się do niej.
– Chcę, byś już poszła do łóżka i nareszcie odpoczęła. I nie chcę, byś
musiała się więcej o mnie martwić.
Spojrzała na niego ze smutkiem.
– Och, gdyby to tylko chodziło o twoją nogę... Nagle uklękła obok
niego.
– Adam, powiedz mi, co ty robiłeś tam na górze, za moim oknem?
Twarz zmieniła mu się, oczy straciły swój osobliwy wyraz. Teraz
wyrażały jedynie zakłopotanie.
– Chciałem upewnić się, czy zamierzasz wyjechać. Pomyślałem sobie,
że mama będzie zadowolona, gdy powiem jej jutro, że ciebie już nie ma.
Boże! Gdybym tylko mógł zobaczyć, że się pakujesz, że przygotowujesz
się do drogi, na pewno przestałbym o tym myśleć. A tak... Poszedłem na
górę, ale pod twoimi drzwiami nie było światła. Chciałem tylko zobaczyć,
czy zaczęłaś się pakować.
– Ale dlaczego mnie nie zapytałeś? To pytanie dziwnie poruszyło go.
– Nie widziałaś, co się ze mną działo? Nie mogłem przestać myśleć o
mamie, o tym, że nie powinna cię już tu więcej zobaczyć. Gdybyś
odpowiedziała, że nie zamierzasz na razie wyjeżdżać, nie wiem, co
mogłoby się stać. Bałem się, że stracę panowanie nad sobą, że może być
tak...
Przerwał i skrył twarz w dłoniach. Jego głos był chrapliwy i
przytłumiony, ale usłyszała, co powiedział.
– Że... że może być tak jak z Robertem. Bałem się, że to się może
powtórzyć.
Teraz zrozumiała przyczynę jego dziwnego zachowania. Od czasu, gdy
zaatakował Roberta, nie ufał samemu sobie.
– Och, Adam, jakie to niemądre myśleć w ten sposób o sobie. Przecież
tym razem nic takiego nie mogłoby się stać – zaprzeczyła stanowczo.
Rzucił jej szybkie spojrzenie, opuściwszy dłonie.
– Ty nie wiesz, jak było z Robertem.
– Wiem, ale tym razem nic takiego nie mogłoby się wydarzyć. Wtedy
działałeś pod wpływem emocji, nie zdając sobie sprawy z tego, co robisz.
Teraz było inaczej, bo byłeś całkiem świadomy, że coś takiego może się
wydarzyć. Myślałeś o tym i dlatego nie zrobiłbyś tego. Nigdy nie
skrzywdziłbyś nikogo świadomie. Wiesz to równie dobrze jak ja.
– Ale ja mogłem go zabić – rzekł z naciskiem.
– Nie zrobiłeś tego jednak, więc po co się tym gryźć? Nie ma sensu
wciąż tego roztrząsać, zapomnij o tym.
– Niełatwo jest zapomnieć – odparł smutno i zapytał: – Jak długo o tym
wiesz?
– Jakiś czas.
– Zresztą, co za różnica. Ale nie bałaś się mieszkać ze mną pod jednym
dachem?
– Oczywiście, że nie. Dlaczego miałabym się bać? Nie odpowiadał.
– Czy ty naprawdę wierzysz w to, co powiedziałaś? – zapytał po chwili.
– To znaczy, że coś takiego nie mogłoby się już wydarzyć?
– Tak.
– Skąd się o wszystkim dowiedziałaś? Robert ci powiedział?
– Tak. Bardzo chciał mi o tym opowiedzieć. On też czuje się winny.
Adam wyglądał na zaskoczonego.
– Cóż, to on rozpoczął kłótnię – dodała. – Nie potrafi o tym zapomnieć.
– Dobrze, że ci powiedział. Ulżyło mi, gdy o tym porozmawialiśmy.
Sam nie odważyłbym się nigdy. Bałbym się, że odejdziesz...
– Ale teraz i tak powiedziałeś, że chcesz, bym odeszła.
– To ze względu na mamę. Tak samo było z Robertem.
– Cóż, sądzę, że teraz nie chciałbyś, bym odeszła i zostawiła cię bez
opieki. Zostanę więc do jej powrotu, a wtedy ona zadecyduje. Wczoraj nie
dała mi szansy, bym mogła to wyjaśnić. Wierzę, że zmieni zdanie, gdy
pozna prawdę.
Spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– Mam nadzieję, że tak się stanie. Chciałbym, byś została z nami.
Niespodziewanie dla niej samej, pochyliła się nad nim i pocałowała go
w policzek. Objął ją, nie chcąc, by się odsunęła. Jej włosy opadły mu na
twarz. Delikatnie odgarnął je dłonią.
– Masz piękne włosy. Nigdy nie widziałem ich rozpuszczonych.
Żadne z nich nie usłyszało odgłosu otwieranych drzwi , frontowych ani
kroków Roberta w holu. Kiedy odezwał się od drzwi, oboje drgnęli.
Heather z wielką ulgą odebrała jego przybycie. Uradowana, poderwała
się na równe nogi i ruszyła mu na spotkanie. On jednak stał bez ruchu w
drzwiach, spoglądając to na nią, to na Adama. Wyraz jego twarzy
zatrzymał ją w pół drogi.
– Byłeś w klinice? – zapytała szybko. Skinął głową.
– Twoja matka... Co z nią?
– Wszystko w porządku – odparł powoli. – Mam od niej wiadomość dla
ciebie. Dlatego tu jestem.
Przez chwilę stali w milczeniu naprzeciw siebie. Robert nie mógł
oderwać od niej wzroku, w którym dostrzegła rozdzierający jej serce
smutek. Tęsknota odezwała się w niej z całą mocą... Odwróciła się.
Robert dopiero teraz zdał sobie sprawę, że coś jest nie w porządku.
Podszedł powoli do leżącego na sofie brata.
– Co u licha ci się stało, mały? – zapytał, patrząc na jego nogę.
Adam, blady, ociągał się z odpowiedzią. Heather przyszła mu z
pomocą.
– Pośliznął się i upadł. Chyba złamał nogę, w każdym razie lekarz
powinien ją obejrzeć.
– No, pewnie – zgodził się Robert. – Najlepiej od razu pojadę po niego.
Wyszedł i po chwili usłyszeli dwukółkę na podjeździe. Heather
spojrzała na zegar stojący na obramowaniu kominka i ze zdumieniem
stwierdziła, że nie ma jeszcze dziesiątej. Cóż, dla niej był to najdłuższy
wieczór w życiu. Poszła do kuchni przygotować coś ciepłego do picia.
Po odjeździe lekarza Robert podążył za Heather do kuchni.
– Kto by pomyślał, że jeszcze dziś tutaj wrócę. To był szok, gdy
usłyszałem, że matka jest w klinice. Tym razem atak musiał być silniejszy.
A teraz jeszcze ta noga Adama...
– Co to za wiadomość, którą miałeś dla mnie?
– Ach, prawda. Matka prosiła, żebyś zapomniała o tym, co powiedziała
wczoraj. Czy wiesz, o co chodzi? Nie pozwalają jej dużo mówić.
– Tak, wiem, co miała na myśli. To znaczy, że wszystko jej wyjaśniłeś.
Jak to dobrze.
Nie rozumiał.
– Wyjaśniłem? Ale co? Mówiłem ci przecież, że zamieniłem z nią
zaledwie parę słów. Nie pozwolili mi zostać dłużej.
– Ona wie, że byłeś tu wczoraj. Powiedziała ci o tym?
– Dobry Boże, nie! Nic nie wiedziałem.
– Czekała na ciebie całe popołudnie. Wróciłam późno i ona myślała, że
byliśmy razem.
– Do diabła! Co za idiota ze mnie, mogłem sobie wyobrazić, jak ona się
poczuje, jeśli się tu nie pokażę.
– Tak, była bardzo zdenerwowana, zbyt zdenerwowana, by wysłuchać
moich wyjaśnień.
– O, Boże! A więc to było przyczyną ataku.
Odwrócił się i zaczął chodzić w tę i z powrotem po kuchni. Heather
oparła się o stół, obserwując go. Widziała, że jest szczerze poruszony. W
końcu usiadł w jednym z wiklinowych foteli i westchnął głęboko.
– Nawet gdybym chciał mocniej to zagmatwać, nie potrafiłbym – rzekł
posępnie. – Osiągnąłem dokładnie to, czego chciałem uniknąć najbardziej.
– Przypuszczam, że Adam mnie widział – dodał po chwili przerwy.
– Tak. Chciał się do mnie przyłączyć na spacerze. Zawrócił, gdy
zobaczył nas razem.
– Jemu też musiało być przykro. Chociaż widzę, że teraz już wszystko
między wami w porządku. Matka także widać doszła do wniosku, iż nie
ma za co cię winić, niezależnie od tego, co mówiła wczoraj. Leżąc tam,
przemyślała sobie wszystko zapewne. Gdy wydobrzeje trochę, spróbuję się
usprawiedliwić.
Westchnął ponownie. Podniósł się z fotela i popatrzył na Heather,
stojąc po drugiej stronie stołu.
– Dlaczego ja wczoraj przyjechałem? Dlaczego w ogóle tu wróciłem?...
To rozpaczliwe pytanie odbiło się echem w jej duszy. Dlaczego on
wrócił, zadając jej tyle bólu... Odwróciła się.
– Cieszę się, że przyjechałeś – próbowała nadać swojemu głosowi
obojętny ton. – Nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobili...
– Tak. Zawsze będę pamiętał wyraz twej twarzy, gdy wyszłaś mi na
spotkanie. Nigdy nie zaznałem piękniejszego powitania. Szkoda tylko, że
to z powodu Adama... Jest jeszcze jeden powód, dla którego dobrze się
stało, że przyjechałem – mówił dalej, gdy Heather nie odpowiadała. –
Nareszcie wiem, na czym stoję. Musiałbym być niespełna rozumu,
gdybym wciąż miał nadzieję. Cóż, ten dom przestał być moim domem, nie
ma tu już dla mnie miejsca.
– Och, Robert, tak mi przykro, że wszystko potoczyło się inaczej, niż
chciałeś. Ale powiedz sam, czy twoje marzenia nie były tylko nierealnymi
marzeniami?
– Nie, ja w nie wierzyłem. A jak sądzisz, dlaczego wciąż tu
przyjeżdżałem?
Westchnęła.
– Twoja matka musi teraz wieść spokojny tryb życia. Nie wolno jej
niepokoić.
– Tak. Mimo wszystko pewne rzeczy zmieniły się na lepsze. Ona
będzie tu szczęśliwa z tobą i Adamem. Sam Adam też się zmienił, nie
oczekiwałem, że kiedyś zobaczę go takim, jak dziś wieczorem. Tego
przecież chciałem... – Uśmiechnął się smutno. – No i jestem w punkcie
wyjścia. Wyglądasz jak wtedy, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy:
szlafrok, kapcie, rozpuszczone włosy... Nigdy nie zapomnę tamtego
wieczoru... i tego także.
Patrzył na nią z taką czułością, że łzy napłynęły jej do oczu.
Powstrzymała je jednak i postarała się uśmiechnąć.
– Wtedy byłeś głodny, pewnie i teraz jesteś. Przygotować ci coś do
zjedzenia?
Pokręcił głową.
– Dzięki. Tym razem nie mam apetytu.
Odwrócił się i wyszedł do holu. Gdy wrócił, miał na sobie płaszcz.
– Nie zamierzasz chyba wracać dziś w nocy? – spytała zdziwiona.
– Nie do Plymouth. Tak czy owak, zamierzałem zostać na noc we wsi,
zanim matka nie poprosiła mnie, bym przyjechał tutaj. Zobaczę się z nią
jeszcze jutro przed wyjazdem.
– Ale jest już tak późno...
– Lepiej będzie, gdy odejdę. Wezmę dwukółkę i zostawię ją u
Mateusza, a on znajdzie potem kogoś do jej odprowadzenia. Adamowi
jakiś czas nie będzie potrzebna.
– To znaczy, że już nie wrócisz?...
– Nie. Dam wam znać przez Lucy, jak matka się czuje, a teraz, cóż...
Znów spojrzał na nią w ten sam sposób. Poczuła, że nie uda jej się
powstrzymać łez.
– ... do zobaczenia, mała wróżko. Tak, do zobaczenia, bo będę czasem
przyjeżdżał, żeby zobaczyć, jak się miewacie. Ale między nami już zawsze
wszystko będzie inaczej. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa. Życzę ci
tego.
Łzy popłynęły jej po policzkach. Chciała zarzucić mu ramiona na szyję
i błagać, by nie odchodził. Otarł delikatnie jej łzy.
– Nie płacz nade mną, moja wróżko. Nie na współczucie liczyłem,
moja droga.
Odszedł i prawie natychmiast usłyszała hałas odjeżdżającej dwukółki.
Stała wpatrzona w drzwi, które zamknęły się za nim. Rozpacz wypełniała
jej serce. Nie, nie może pozwolić mu odjechać. Wybiegła za nim, zanosząc
się płaczem. Nie mogła biec szybko po żwirze, zatrzymała się więc
bezradnie za rogiem i oparła o pień drzewiastego bzu. Pomyślała, że to
szaleństwo zachowywać się w ten sposób. Z trudem uciszyła szloch. On
odjechał. Nawet nie było już słychać dwukółki w alei, jedynie krzyk
nocnego ptaka rozległ się w ciszy. Wydawał się drwić z jej samotności.
Trzęsąc się z zimna, z wysiłkiem dotarła do drzwi i pogasiła lampy
wewnątrz. Czuła się kompletnie wyczerpana. Ostatnie dni były jak długi
nocny koszmar, aż dziw, że nie straciła panowania nad sobą. Teraz tylko
sen mógł dać jej ukojenie.
Sen jednak nie nadchodził. Długo przewracała się niespokojnie w
łóżku, nie mogąc przestać myśleć o Robercie. Dopiero teraz zdała sobie
sprawę, jak głęboką darzy go miłością. Zaskoczona była intensywnością
swego uczucia, pragnienia bycia z nim. Teraz zaczynała rozumieć, co
popchnęło matkę do małżeństwa z ojcem, i po raz pierwszy bardziej jej
zazdrościła, niż współczuła. Ona zaznała szczęścia miłości i nigdy nie
żałowała tego, mimo późniejszych doświadczeń.
Wiedziała, że radość tych pierwszych, letnich miesięcy przebywania
tutaj już nigdy nie wróci. Nie była już tą samą prostą dziewczyną, która tu
przyjechała. Cóż z tego, że pani Lawrence wyzdrowieje i wróci do domu?
Cóż z tego, że Adam i jego matka będą po staremu mili i przyjacielscy?
Cóż z tego, że Robert nie będzie już zakłócał ich spokoju? Cóż z tego,
skoro wszystko tutaj będzie jej zawsze go przypominać. Nie zniosłaby
spotkania z nim, gdyby przyjechał odwiedzić matkę. Tym razem nie
zapanowałby już nad sobą.
Ten dom, który tak kochała, przestał być także i jej domem. Czuła, że
nie może w nim dłużej zostać. Gdy przyjechała, obawiała się, iż Adam
może ją odrzucić. Ale to Robert nie chciał jej miłości.
Postanowiła, że zostanie do powrotu pani Lawrence, potem oświadczy
jej, że musi odejść.
14
Następnego ranka Heather spała znacznie dłużej niż zwykle. Zbudził ją
w końcu zatroskany głos Lucy, pochylającej się nad nią.
– Coś panience dolega? Mam zawołać doktora? Chwilę trwało, zanim
zebrała myśli.
– Nie, oczywiście, że nie. Nic mi nie jest, byłam tylko bardzo zmęczona
i późno się położyłam. Długo nie mogłam zasnąć.
– Nie dziwota, po tym, jak panią zabrali. Mówiłam panience przed
odjazdem, że pani bardzo niespokojna. Gdybym wiedziała, że z nią tak źle,
to bym została.
– To znaczy, że już o wszystkim wiesz?
– No, pewnie. Ambulansu trudno nie zauważyć. Potem dowiedzieliśmy
się, że to o panią chodzi. Przestraszyłam się, żeby to nie było co
poważnego. Pan Adam to pewno od zmysłów odchodzi.
– Tak, jest bardzo przygnębiony, chociaż teraz już mniej, skoro wie, że
z nią wszystko w porządku.
– Był się z nią zobaczyć?
– Nie, nie on. Robert tam był. Lucy była zaskoczona.
– To pan Robert jest w domu? Nie wiedziałam.
– Nie, już go nie ma, wyjechał wczoraj. Obiecał dać nam znać przez
ciebie, jak się miewa pani Lawrence, bo Adam nie może do niej pojechać.
Złamał nogę.
Lucy zaparło dech z przerażenia. Siadła na brzegu łóżka. Tego już było
za wiele dla niej.
– Rzeczywiście, w domu tak cicho... ale myślałam, że to może przez
chorobę pani pan Adam siedzi u siebie. Wiedziałam, że nie wychodził, bo
jego narzędzia leżą w korytarzu. Wcale się nie dziwię, że panienka taka
zmęczona. Niech zostanie dzisiaj w łóżku, sama sobie poradzę.
Przez moment Heather wahała się, skuszona propozycją. Była już
jednak całkiem rozbudzona, a poza tym wiedziała, że powinna zobaczyć,
jak miewa się Adam. Zapewne nie spał już od jakiegoś czasu.
– To nic takiego, naprawdę – nalegała Lucy. – Panienka taka blada. Nie
budziłabym, gdybym wiedziała, że panienka tylko zmęczona, a nie chora.
Podam panu Adamowi śniadanie i wszystko, czego będzie potrzebował.
Adam był zaskakująco pogodny, zważywszy, iż przecież nie mógł
odwiedzić matki. Większą część dnia Heather spędziła w jego
towarzystwie. Nie potrafiła otrząsnąć się z apatii, w której była pogrążona
od rana; z wysiłkiem zmuszała się do okazywania dobrego humoru.
Wieczór przyniósł jej ulgę. U siebie w pokoju nie musiała przed nikim
udawać. Znów długo nie spała, nie mogąc przestać myśleć o Robercie.
Z domu wychodziła niewiele, mimo iż Adam doskonale bez niej sobie
radził. Nie narzekał na nogę, długie godziny spędzał nad swoimi
książkami. Przy pomocy lasek był w stanie chodzić po domu, a nawet,
przy sprzyjającej pogodzie, wyjść do ogrodu.
Lucy regularnie przywoziła wiadomości o stanie zdrowia jego matki.
Dalszych ataków nie było, rekonwalescencja przebiegała pomyślnie, tak że
pani Lawrence wróciła do domu szybciej, niż się tego spodziewali.
Lekarz przywiózł ją osobiście któregoś popołudnia.
– Ona wciąż potrzebuje spokoju, musi teraz dużo wypoczywać – mówił
do Heather. – W klinice wciąż martwiła się sytuacją tutaj, więc
zdecydowałem, że lepiej będzie, jeśli wróci do domu. Myślę, że tu
chodziło o Adama, mimo iż zapewniałem, że nie ma powodu do obaw.
Adam był rozradowany powrotem matki. Nie rozstawał się z nią ani na
chwilę. Zabierał swe książki do pokoju, gdzie wypoczywała i siadywał w
pobliżu, zadowolony, że ma ją znowu przy sobie. Siadywali też razem na
powietrzu – pogoda była już prawdziwie wiosenna i ogród rozjaśnił się
żonkilami.
Patrząc na nich, Heather przypominała sobie szczęśliwe dni lata. Jej
smutek pogłębiała świadomość, że tego lata jej już tu nie będzie...
Pani Lawrence bez trudu dostrzegła jej przygnębienie. Przy pierwszej
nadarzającej się okazji, gdy zostały same, poruszyła ten temat.
– Adam świetnie wygląda, jest taki radosny i ożywiony, ale o tobie tego
powiedzieć nie można. Ostatnie wydarzenia bardzo cię poruszyły, prawda?
Jesteś bardzo przygnębiona, moja droga. Czy to zmęczenie, czy też jest
jeszcze inny powód?
Heather postanowiła jeszcze nie oznajmiać swej decyzji, bo uznała, że
jest na to za wcześnie. Na razie chciała oszczędzić pani Lawrence kłopotu
z szukaniem kogoś na jej miejsce.
– Tak, przypuszczam, że to zmęczenie. Bardzo martwiłam się o panią i
o Adama.
– Mam nadzieję, że wybaczyłaś mi te okropne rzeczy, które mówiłam.
Bardzo zabolało mnie to, że Robert nie przyszedł się ze mną zobaczyć. Nie
bardzo wiedziałam, co mówię. Poza tym, wtedy wydawało mi się, że
nadzieje, jakie żywiłam co do ciebie i Adama, spełzły na niczym. Cóż, po
prostu wyciągnęłam niewłaściwe wnioski. Chyba mamy sobie wiele do
powiedzenia, prawda? Po lunchu będę odpoczywać w salonie, proszę,
przyjdź i posiedź ze mną. Adam nie będzie nam przeszkadzał. W taką
pogodę wyjdzie na pewno do ogrodu.
Wkrótce po lunchu spotkały się w salonie. Pani Lawrence
zaproponowała, by dziewczyna zajęła się jakąś robótką.
– Dzięki temu nie będziesz się nudzić. Na pewno będę mówiła z
przerwami. Szybko się męczę. Usiądź, proszę, tam, żebym cię dobrze
widziała. Coś cię gryzie, moja droga, prawda? – zaczęła po chwili
milczenia. – Cóż, wydaje mi się, iż wiem, o co ci chodzi, więc nie musisz
już tego dłużej ukrywać.
Heather odłożyła robótkę na kolana.
– Tak, ma pani rację. Jest coś, co chciałam pani powiedzieć.
Zamierzałam zrobić to później, ale cóż, skoro już pani wie... Myślę, że nie
będzie trudno znaleźć kogoś na moje miejsce, bo obawiam się, że nie
mogę tu dłużej zostać.
– Och, nie, moje dziecko! Nie to miałam na myśli! Wcale nie będziesz
musiała stąd odchodzić, wręcz przeciwnie, teraz ten dom będzie już
naprawdę twoim domem. I wiedz, że bardzo jestem temu rada.
– Nie, pani nie rozumie...
– Ależ oczywiście, że rozumiem. Czy myślisz, że nie zauważyłam, jak
się mają sprawy między wami? Nie sądzisz chyba, że mam coś przeciwko
temu, nic nie przyniesie mi więcej radości, jak małżeństwo Adama z tobą.
Wyjść za Adama! Ten pomysł był tak niespodziewany, że dziewczyna
dopiero po chwili była w stanie odpowiedzieć.
– Ależ nigdy nawet nie pomyślałam o poślubieniu Adama!
– Tak też myślałam i dlatego postanowiłam z tobą porozmawiać. Nie
doceniasz się, moja droga, jesteś przecież dla niego doskonałą partią.
– Ależ nie o to chodzi, ja... ja nie kocham Adama. Lubię go, to prawda,
nawet bardzo, ale nic więcej.
– To początek, z czasem go pokochasz. Być może zbyt wcześnie
poruszyłam ten temat. Jesteście oboje bardzo młodzi, życie macie przed
sobą, lecz obawiam się, że mnie pozostało już niewiele czasu. Być może,
nie jesteście teraz * na to gotowi, ale cóż, oswajajcie się z tą myślą.
Zdenerwowana Heather tak gwałtownie poderwała się z krzesła, że
robótka upadła na podłogę.
– Myli się pani! Adam także mnie nie kocha i nie ma o czym więcej
rozmawiać.
Starsza pani poruszyła się niecierpliwie na sofie. Jej głos zabrzmiał
ostro.
– Usiądź, dziecko, i nie podniecaj się tak. Pamiętaj, że mnie nie wolno
się denerwować.
Dziewczyna usiadła, starając się uspokoić.
– Przepraszam, w takim razie lepiej o tym więcej nie mówmy. Musi się
pani pogodzić z myślą, że my nie możemy się pobrać. Dziwię się, że pani
mogła kiedykolwiek myśleć, że to możliwe.
– Będziemy o tym rozmawiać – pani Lawrence rzekła stanowczo. –
Postaram się nie denerwować, a i ty, moja droga, spróbuj zapanować nad
sobą. Jest tu coś, czego nie rozumiem. Jak możesz mówić, że Adam cię nie
kocha? Moim zdaniem, okazał to w dostateczny sposób.
– Tak, Adam kocha mnie, ale jak siostrę. Tak, jak i ja kocham go jak
brata. Ale nic ponad to.
– A więc mylisz się, moja droga. Powiedziałam ci kiedyś, że Adam nie
jest powierzchowny. Są mężczyźni, którzy całują, a już za moment tego
nie pamiętają. Lecz jeśli Adam kogoś całuje lub pieści, oznaczać to może
tylko jedno.
– Zgadzam się, wiem, że on jest szczery, ale nie całował mnie ani nie
pieścił...
– Czyżbyś miała aż tak krótką pamięć? Wypowiedziała to pytanie,
unosząc brwi ze zdziwienia.
Heather zaczerwieniła się, lecz nie potrafiła przypomnieć sobie
sytuacji, którą matka Adama mogłaby mieć na myśli.
– Tej nocy, gdy Robert przyjechał do domu z kliniki, zastał cię w
ramionach Adama...
Nietrudno jej było przypomnieć sobie wydarzenia tamtego wieczora.
– Tak, doskonale to pamiętam, ałe to nic nie znaczyło.
– Cóż, Robert nie miał wątpliwości, co to znaczy...
– Mylił się. Nie mógł wiedzieć, co wydarzyło się przed jego
przyjściem.
– Mów dalej, proszę. Cóż takiego się wydarzyło?
– Czy Adam opowiedział pani, w jaki sposób złamał nogę?
– Nie. Oczywiście, nie chciał o tym rozmawiać, więc nie nalegałam.
– Cóż, sądzę, że tak czy owak, powinna pani wiedzieć. Pomoże to pani
zrozumieć, jak naprawdę jest z Adamem. Ale czy na pewno chce pani
usłyszeć to teraz?
– Tak, tak. Czuję się doskonale.
Heather opowiedziała o dziwnym zachowaniu Adama tamtego dnia, o
jego strachu przed samym sobą.
– Dlatego Robert zastał nas w takiej sytuacji. To była naturalna reakcja
po tak burzliwym dniu. Poza tym, czy gdyby Adam kochał mnie, chciałby
mojego odejścia? Na pewno nie, nawet gdyby chodziło o panią.
W trakcie gdy Heather mówiła, pani Lawrence zamknęła oczy i
odwróciła twarz. Leżała milcząca. Dziewczyna podeszła do niej.
– Mam nadzieję, że nie poruszyło to pani zbytnio.
– Znaczy, że Robert powiedział ci o naszej straszliwej kłótni... Boję się
nawet pomyśleć, co jeszcze mógł ci powiedzieć – odparła, nie otwierając
oczu ani nie odwracając głowy.
– Opowiedział mi wiele – przytaknęła cicho. – Cieszę się z tego, bo w
ten sposób dużo zrozumiałam. Dzięki temu lepiej rozumiem także Adama.
– Tak, wygląda na to, że i on nie ma przed tobą tajemnic.
Starsza pani powiedziała to cichym, przygaszonym głosem, po czym
zamilkła, wciąż leżąc nieruchomo z odwróconą twarzą.
– Lepiej będzie, jeśli zostawię panią samą. Potrzebuje pani odpoczynku
– rzekła Heather po dłuższej chwili.
– Nie, nie odchodź. Tylko przez moment chcę poleżeć w ciszy.
Dziewczyna podeszła do okna i oparta o parapet wyjrzała na zewnątrz.
Robótka leżała zapomniana na podłodze. Wzrok Heather padł na
drzewiasty bez przytulony do rogu domu. Nie kwitł jeszcze, tak jak tego
ranka, gdy po raz pierwszy go ujrzała, lecz dopiero co okrył się
jasnozielonym płaszczem świeżych liści. Pamiętała, jak owego dnia
zapach kwiatów kazał jej wychylić się z okna i jak wtedy po raz pierwszy
zobaczyła ogród różany. Pomyślała o pierwszym spotkaniu z Adamem i o
tym, jak innym człowiekiem był teraz. Potem przyszło wspomnienie nocy,
gdy stała oparta o pień tego bzu, rozpaczliwie tęskniąc za Robertem.
Westchnęła. Czy dałaby się przekonać pani Lawrence, że rzeczywiście
kocha Adama, gdyby nie poznała Roberta? Czy gdyby poprosił ją o rękę,
to czy wyszłaby wtedy za niego i resztę życia spędziłaby tu, w domu,
który tak pokochała? Nie próbowała odpowiadać sobie na te pytania,
miłość do Roberta sprawiała, że jej sympatia dla Adama stawała się czymś
mniej istotnym. Nie wierzyła też, by Adam kiedykolwiek poprosił ją o
rękę. Żal jej było pani Lawrence, że tak wielkie wiązała z tym nadzieje...
– Gdzie jesteś, Heather? Usiądź, proszę, tak bym mogła cię widzieć.
Dziewczyna podeszła i usiadła w fotelu obok.
– Pomimo tego, co powiedziałaś, wciąż wierzę, że Adam cię kocha,
choć być może on sam nie zdaje sobie z tego w pełni sprawy. Wyjdź za
niego, Heather i uwolnij mnie od niepokoju o niego. Gdy mnie zabraknie,
musi być przy nim ktoś, kto mnie zastąpi. Jesteście oboje tacy podobni do
siebie, doświadczeni przez życie, zamknięci w sobie... Możecie być razem
szczęśliwi, a i twoja sympatia dla niego z czasem przerodzi się w miłość.
A poza tym zawsze kochałaś to miejsce.
Błagalny wyraz jej oczu, w zwykle dumnej twarzy, napełnił Heather
współczuciem.
– Ależ to naprawdę nie ma sensu – powiedziała łagodnie.
– Tak czy owak, nie wierzę, by Adam kiedykolwiek poprosił mnie o
rękę.
– Obiecaj mi więc, proszę, że jeśli to zrobi, nie odrzucisz go.
– Nie mogę tego zrobić. Nie mogę wyjść za niego, jeśli go nie kocham.
– Ciągle to gadanie o miłości – żachnęła się pani Lawrence.
– Masz w głowie pełno tych romantycznych bzdur z książek, które
czytujesz. Adam może i nie jest rycerzem z twoich marzeń, lecz miłość nie
zawsze nadchodzi w błyszczącej zbroi.
Ukryte znaczenie jej słów poruszyło Heather.
– Och! Czy sądzi pani, że nie mogłabym być dumna i szczęśliwa,
wychodząc za Adama, mimo jego fizycznych niedostatków? Nie w tym
rzecz...
Podniosła się z fotela, przeszła kilka kroków, po czym zawróciła i
stanęła przy sofie, patrząc na panią Lawrence.
– Jest jeszcze coś, o czym pani nie powiedziałam. Nie mogłabym wyjść
za Adama, nawet gdyby mnie o to poprosił, ponieważ ja kocham Roberta.
Twarz starszej pani nabrała dziwnego wyrazu. Potrząsnęła głową,
patrząc na dziewczynę z niedowierzaniem.
– Nie, ty nie możesz go kochać. Sam Robert to powiedział, a i ty
mówiłaś mi, że to nieprawda.
– Tak, ale wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Trudno jej było
mówić o tym. Usiadła na brzegu łóżka, skrywając twarz w dłoniach.
– Teraz już pani wie, dlaczego chcę odejść – rzekła załamującym się
głosem. – Nie mogę sobie zaufać i ryzykować następnego spotkania z nim.
– Więc to cię tak gnębiło – powoli powiedziała pani Lawrence. – A ja
myślałam, że martwisz się tym, co zaszło między tobą a Adamem podczas
mojej nieobecności...
Zamilkła. Gdy Heather podniosła wzrok, dostrzegła na jej twarzy
głęboki smutek.
– Przykro mi, że sprawy nie potoczyły się po pani myśli. Zostanę do
czasu, aż znajdzie pani kogoś na moje miejsce. Oczywiście, o ile pani
sobie tego życzy. – Podniosła z podłogi swoją robótkę. – Pójdę już.
– Nie, zostań. Jeszcze nie skończyłyśmy. Czy myślałaś o swojej
przyszłości?
– Niewiele.
– Myślę, że powinnaś. Dokąd pójdziesz, jeżeli nas opuścisz? Co
będziesz wtedy robiła?
– Znajdę inną pracę.
– Wrócisz do Londynu?
– Mam nadzieję, iż nie będę do tego zmuszona. Być może uda mi się
znaleźć dom taki, jak ten. Wiele się u pani nauczyłam.
– To nie będzie łatwe. Możesz wydawać się zbyt młoda, by powierzyć
ci tak odpowiedzialne zadanie. Nigdzie nie będzie tak, jak tutaj. Ja
przyjęłam cię w dość specyficznych okolicznościach.
– Doceniam to i wiem, że nigdzie nie będzie mi tak dobrze. Lecz nie
mam wyboru.
– Niezupełnie. Wciąż możesz wybrać. A może masz nadzieję poślubić
Roberta?
– Wie pani doskonale, że nie.
– To znaczy, że nigdy nie wyjdziesz za mąż, a jeśli nawet, to za kogoś,
kogo nie kochasz. Życie samotnej kobiety, do tego bez pieniędzy, nie
należy do najłatwiejszych. Poddasz się w końcu i poślubisz kogokolwiek.
Więc dlaczego nie miałabyś wyjść teraz za Adama? Przyjaźnicie się
przynajmniej, jesteście sobie bliscy. Radzę ci, przemyśl to sobie.
– Już zdecydowałam i nie chcę więcej do tego wracać.
– Jesteś uparta, bardziej niż myślałam... Dajmy spokój dziś tej
rozmowie. Czuję się zmęczona. Poczekam do podwieczorku i pójdę do
siebie. Ufam, że przyznasz mi rację, gdy przemyślisz sobie wszystko w
spokoju.
Ułożyła się wygodniej i zamknęła oczy. Heather wyszła.
15
Heather dotychczas nie zdawała sobie sprawy z nadziei, jakie żywiła
matka Adama. Rozmowa na ten temat bardzo ją poruszyła. Świadomość
niemożności spełnienia oczekiwań utwierdziła ją w decyzji wyjazdu.
Spodziewała się, że pani Lawrence wróci niebawem do przerwanej
rozmowy. Tak też się stało. Już następnego popołudnia, kiedy tylko
dziewczyna weszła do salonu, starsza pani odezwała się:
– Miałaś cały dzień na przemyślenie wszystkiego, co ci mówiłam. Co
zdecydowałaś?
– Wciąż zamierzam wyjechać. Przykro mi, ale to jedyne, co mogę
zrobić.
Heather oczekiwała gniewnej reakcji, lecz ku swemu zdziwieniu
odniosła wrażenie, iż takiej właśnie odpowiedzi pani Lawrence się
spodziewała.
– Odeszłabyś więc, mając przed sobą wielce niepewną przyszłość...
Cóż, musisz bardzo go kochać...
Unikała badawczego wzroku matki Adama. Nie chciała rozmawiać na
ten temat.
– ... a on nigdy ci nie powiedział, że cię kocha. – To nie było pytanie. –
Zrobiłby to już dawno temu, gdybym go nie powstrzymywała.
Heather wydawała się nie słyszeć tych słów.
– Cóż, moja droga – w głosie pani Lawrence zabrzmiała nuta
zniecierpliwienia. – Nie masz nic do powiedzenia? Czy ty w ogóle
zrozumiałaś, co powiedziałam?
– Nie, nie zrozumiałam – odparła, patrząc na nią. – Co pani
powiedziała?
– Powiedziałam, że Robert cię kocha. I to tak samo zawzięcie, jak ty
jego. Musiałaś być ślepa, żeby tego nie zauważyć.
– Ależ pani mówiła, że on kocha dziewczynę z Plymouth.
– Mówiłam tylko, że interesował się dziewczyną z Plymouth. Tak
rzeczywiście było. Zawsze chciałam, by się z nią ożenił i ustatkował i tak
zapewne by zrobił, gdyby nie spotkał ciebie. Miałam też nadzieję, że ty
wyjdziesz za Adama i tak zapewne by się stało, gdybyś nie spotkała
Roberta.
Heather poczuła narastające szczęście, wypełniające ją niczym
powietrze balon. Na razie jednak wciąż siedziała milcząc, wpatrzona w
panią Lawrence. Znaczenie tego, co usłyszała, docierało do niej powoli.
Wszystko, co Robert mówił i robił, nabierało teraz nowego wyrazu.
Sposób, w jaki wrócił, ostatnie spotkanie, jego smutek i to, jak patrzył na
nią przy pożegnaniu. I jego słowa: „nie na współczucie liczyłem”.
Więc on pragnął jej miłości i przez cały czas miał na nią nadzieję, a ona
tak desperacko ukrywała ją przed nim!
Nagle balon eksplodował. Wstała wywracając krzesło; jej oczy jaśniały
szczęściem. Roześmiała się, nie mogąc powstrzymać radości. Nie będąc w
stanie ustać w miejscu, chodziła w tę i z powrotem. Robert ją kocha!
Kocha! Wszystko inne jest nieważne.
Po chwili zatrzymała się raptownie.
– Jak mogłam tego nie widzieć? Jak mogłam być taka ślepa? Pani
Lawrence patrzyła na nią dziwnym wzrokiem.
– Czekam właśnie, aż zejdziesz z chmur. Nie zapomnij, że mało
brakowało, a nie dopuściłabym do waszego szczęścia.
Uśmiech zniknął z twarzy dziewczyny.
– Tak, pozwalała mi pani myśleć, że Robert kocha kogoś innego. Teraz
usłyszałam, że to z pani powodu on nie wyznał mi swej miłości. Dlaczego
tak się stało? Dlaczego dał się powstrzymać?
– Powiedziałam mu, że kochasz Adama. Na początku nie uwierzył mi,
chciał zapytać ciebie. Wtedy powiedziałam, iż nie chcesz o tym
rozmawiać, bo chociaż Adam, oczywiście, także cię kocha, to jeszcze nie
wyznał ci tego. Przekonałam go, iż jego przyjazdy są dla ciebie
kłopotliwe.
– Jak pani mogła? Dlaczego?
– Usiądź, moja droga. Możesz teraz być pewna swego szczęścia, więc,
proszę, wysłuchaj, co jeszcze mam do powiedzenia. Nie chcę już nic
więcej ukrywać.
Heather usiadła, a pani Lawrence kontynuowała.
– Prawdę mówiąc, na początku jeszcze wierzyłam, że nie widząc cię
przez jakiś czas Robert zapomni o tobie. Myliłam się jednak. Nie miałam
pojęcia, jak silnie jest już z tobą związany. Wierzyłam także, iż pod jego
nieobecność pokochasz Adama i pomału mówiłam sobie, że tak się
rzeczywiście stało. Wciąż miałam wątpliwości, lecz pragnąc szczęścia dla
Adama, zagłuszałam je. Wydawaliście mi się bardzo sobie bliscy przez te
wszystkie tygodnie, gdy Robert nie przyjeżdżał, dlatego jego powrót
wyprowadził mnie z równowagi. Leżąc w klinice, po raz pierwszy
doszłam do wniosku, że on cię kocha. Postanowiłam więc się przekonać,
którego z nich ty darzysz uczuciem. I z tego między innymi powodu
przysłałam go do domu tamtej nocy. Chciałam dać wam znowu szansę
bycia razem, byście odkryli swoje uczucia. Robertowi nic nie mówiłam o
właściwym celu jego podróży. Gdy wrócił, nie miał żadnych wątpliwości
co do tego, jak sprawy się mają między tobą a Adamem. Ja także byłam
przekonana, że się kochacie.
– Ale wczoraj, gdy już pani wiedziała, że... to właśnie Roberta
kocham... wciąż namawiała mnie pani na małżeństwo z Adamem.
– Powiedzmy, że cię sprawdzałam lub sprawdzałam samą siebie.
Gdybyś zgodziła się wyjść za Adama, mogłabym ci nic nie mówić o
miłości Roberta, a on sam nigdy by ci tego nie wyznał... Zdecydowałam
się jednak powiedzieć ci. Westchnęła i dodała pełnym smutku głosem:
– Jeden z nich musi być szczęśliwy. Teraz wiesz, że nie do mnie należy
wybór.
Heather podeszła i uklękła przy sofie.
– Pani wciąż myśli, że Adam mnie kocha, czy tak? Ja jednak jestem
pewna, że to nie jest prawdą.
Kobieta uniosła dłoń i pogładziła Heather po włosach.
– Nie będę już dłużej stała na drodze waszego szczęścia, życzę wam go
z całego serca. Czy potrafisz mi uwierzyć? – Zamilkła na chwilę, a potem
dodała: – Jak dużo Robert powiedział ci o nas?
– Myślę, że wszystko, co sam wie. – Dziewczyna podniosła się z kolan
i usiadła na brzegu sofy.
– Nie wiedziałam, że mój mąż przed śmiercią wszystko wyjaśnił
Robertowi. Wiele chciałam przed nim ukryć, przed tobą także. Lecz teraz
nie żałuję, że znacie prawdę. Przeciwnie, to wielka ulga – odetchnęła
głęboko. – Opieka nad Adamem stała się moją obsesją i stopniowo
zrozumiałam, dlaczego. Jest bowiem coś, czego nie wiecie. Coś, do czego
nikomu jeszcze się nie przyznałam i o czym Adam nigdy nie może się
dowiedzieć. Robert, odkąd się urodził, stał się centrum mojego życia.
Kochałam go i byłam z niego dumna... Z Adama nigdy nie byłam dumna.
Czasem zastanawiałam się nawet, czy go kocham... To było takie okrutne,
walczyłam z tym od początku i zawsze z tego powodu wyróżniałam
Adama. Teraz nie ma już wątpliwości, że i jego kocham, choć staram się
nie zadawać sobie pytania, którego z nich bardziej. To odosobnienie, w
którym go trzymałam... Wierzyłam, że to dla jego dobra. Dziś bliska
jestem stwierdzenia, iż kierowała mną wyłącznie duma; duma, która nie
pozwalała mi przyznać się przed światem, że mój drugi syn jest
upośledzony, jak sobie wmówiłam. Jaką przyszłość mu stworzyłam?
Gdybyś go kochała, z radością widziałabym was razem, nawet wiedząc, iż
Robert będzie przez to nieszczęśliwy. Lecz ty go nie kochasz... Cóż,
skazany jest więc na samotność.
– Ależ nie! Dlaczego nie zgodzi się pani teraz, by Robert założył tu
farmę? Adam byłby szczęśliwy, mając go przy sobie. Nigdy nie chciał
jego odejścia, robił to tylko ze względu na panią. Wiem to od niego.
– Przez lata nie pozwalałam na to ich ojcu, potem walczyłam z
Robertem... Teraz zaczynacie od nowa. Uważasz, że nie miałam racji,
prawda?
– Tak. I pewna jestem, że pani także musiała mieć wątpliwości. Sądzę,
że Adam czuł się samotny i dlatego tak zaprzyjaźnił się ze mną. On musi
mieć możliwość spotykania innych ludzi i nie ma żadnego powodu, by go
przed tym powstrzymywać.
– Jakbym słyszała Roberta... Gdy już przestał przekonywać mnie,
znalazł wdzięcznego słuchacza w tobie.
– Nie, nie on mnie przekonał. Prawdę mówiąc, zawsze uważał, że
jestem całkowicie pod pani wpływem. Twierdziłam bowiem, iż powinien
dać za wygraną, że nie powinien więcej próbować wpływać na zmianę
trybu życia pani i Adama, skoro świadomie go pani wybrała. Z czasem
doszłam jednak do przekonania, że wybrała pani samotność tylko ze
względu na Adama. Poznałam go dobrze i myślę, iż był to wybór
niesłuszny.
Pani Lawrence westchnęła głęboko.
– Niech tym razem Adam zadecyduje. Będzie tak, jak on zechce, tyle
mogę obiecać. Jeszcze dziś z nim porozmawiam.
Gdy tego wieczoru Adam zszedł na dół, nietrudno było dostrzec zmianę
w jego zachowaniu. Choć nigdy dotychczas tego nie robił, teraz zabrał się
do wycierania naczyń. Nie miał wprawy i o mały włos nie upuścił
filiżanki. Heather uśmiechnęła się do niego.
– Muszę poćwiczyć – stwierdził, także się uśmiechając. – i Pamiętasz,
jak tamtego wieczora wycieraliśmy je razem z ! Robertem?
Teraz trzymał jeden z talerzy, polerując go zawzięcie, mimo iż dawno
był już suchy. Z całej jego sylwetki promieniowała energia i zapał, z oczu
bił mu osobliwy blask. Zauważył, że dziewczyna przygląda mu się.
– Cieszę się, że Robert wraca, by zamieszkać z nami – rzekł z
niezwykłym ożywieniem. – Ma zamiar założyć farmę i chce, bym ja mu w
tym pomógł.
– I co ty na to?
– Nie mogę się doczekać. Kiedyś rozmawialiśmy o tym, ale wtedy było
inaczej. Ciekawe, jak dużo czasu nam to zajmie...
– Już jutro będziecie mogli wszystko omówić, Robert przyjeżdża
zobaczyć się z matką.
Pomogła mu dokończyć wycieranie.
– Wychodząc za Roberta, już zawsze będziesz z nami... – powiedział,
posyłając jej nieśmiałe spojrzenie.
– Tak. Będę twoją siostrą. Cieszysz się?
– Bardzo. Mama też.
– Och, Adamie! – ucałowała go radośnie. – Jak wspaniale, że wszyscy
będziemy razem. Zobaczysz, będziemy szczęśliwi we czwórkę.
Tak jak Heather przewidziała, nazajutrz przyjechał Robert. Zjawił się
po południu, gdy nie było jej w domu. Celowo wyszła, dając pani
Lawrence okazję do rozmowy z synem. Poza tym, pragnęła być z nim sam
na sam, gdy się spotkają.
Wybrała ich ulubioną trasę, wzdłuż rzeki. Usiadła tam gdzie zawsze,
zwrócona w stronę, z której miał nadejść Robert.
Z daleka dostrzegła jego postać. Ze łzami szczęścia w oczach pobiegła
mu na spotkanie.