Rajmund Czok
Pójdę za twoim głosem
historia niezwykłej miłości
Taka miłość zdarza się tylko raz,
niesie obietnicę czegoś nieuchronnego
przed czym nie ma innej drogi.
I nie powtórzy się, choćby życie trwało…
nie wiem jak długo.
* * *
ONA
Katarzyna, przykładna żona profesora,
matka dorosłego syna i córki.
ON
Artur, sześćdziesięcioletni publicysta, pisarz,
rozwiedziony, podróżnik, autor bestsellera:
„Kochanek, kochanka, i co dalej?”
ONA
Spokojna kura domowa, poświęcająca się
dzieciom i mężowi, przeżyje niezwykły romans,
który zmieni ją wewnętrznie i doda nowych sił.
ON
Zauroczony osobowością, składa jej wizytę
pod nieobecność męża przebywającego za granicą.
ONA
Mimo wykazywanej oschłości i obojętności,
rodzi się w niej poczucie winy wobec męża.
W końcu staje przed trudnym wyborem:
skrzywdzić męża i swoje dzieci,
albo siebie i kochanka,
odrzucając miłość o jakiej marzyła?
* * *
____________________________________________
Tego ranka Artur Tappert obudził się rześki i
wypoczęty. Jak co dzień w jego samotności nie było
bezczynności. Wstał, wziął prysznic, wypił poranną kawę,
wyjął listy z skrzynki pocztowej.
Długo obracał w palcach kopertę z herbem
Korzeniowa. Klub Inteligencji Pracującej zaprosił na
wieczór autorski. W księgarniach ukazała się jego
najnowsza książka: „Kochanek, kochanka… i co dalej?”
Tappert nie znał miejscowości. Przyjaciele mu
podpowiedzieli, że jest to malownicze miasteczko wśród
leśnych wzgórz na zachodnim krańcu kraju, słynące w
świecie z wysokiej klasy galanterii porcelanowej.
Wczesnym listopadowym rankiem spakował
niezbędne rzeczy, walizkę włożył do bagażnika opla.
Usiadł za kierownicą, w myślach sprawdził, czy czegoś nie
zapomniał… i uruchomił silnik. Mimo lekkiego
przymrozku silnik zaskoczył.
Jadąc podziwiał miasteczka i wsie. Minąwszy jedną z
wiosek, zauważył przygarbionego chłopa nad pługiem przy
podorywce. Zwolnił, uchylił szybę, chciał usłyszeć
krakanie wron, które obległy dużym stadem oracza.
Po godzinie jazdy zatrzymał się na kawę przy
zajeździe. Kiedyś był tu razem z żoną w drodze na
koncert. Od razu wezbrały się wspomnienia.
Żona była utalentowaną pianistką, laureatką liczących
się na świece konkursów. Ostatnią nagrodę przywiozła z
Genewy. Jej marzeniem był wielki świat i duże sale
koncertowe. Gdy czas mu pozwalał, woził ją na koncerty
po całym kraju. Pięć lat minęło, odkąd pojechała do
Stanów na cykl koncertów dla tamtejszej Polonii. I już jej
nie zobaczył. Nie sądził, że to będzie koniec ich związku.
Czasem, kiedy leżał w łóżku, zdawało mu się że nadal
czuje zapach jej ciała. Któregoś razu się przemógł, wysłał
do niej kartkę:
Utraciłem w Tobie żonę, teraz chciałbym cię pozyskać
jako przyjaciółkę.
Nie odezwała się. Rok później, przez adwokata,
poprosiła o rozwód. Nie sprzeciwiał się, dał jej upragnioną
wolność.
Decydując się na małżeństwo wiedzieli, że nie będzie
im łatwo. Jednak wierzyli, że sobie poradzą. Trasy
koncertowe nie przysłużyły się ich małżeństwu.
Wypalił papierosa, usiadł za kierownicą, ruszył w
dalszą drogę. Słońce skryło się za chmurami, w powietrzu
wisiał deszcz.
Dawniej, kiedy woził żonę na koncerty, nuciła mu
utwory, które potem wykonywała. Obecnie ma
radiomagnetofon. Nie znosi ciszy.
Dobrze byłoby mieć znowu kobietę, pomyślał. Kiedy
człowiek się starzeje, wtedy dobrze mieć kogoś. Rok minął,
jak wpadł w oko właścicielce galerii artystycznej na
Starówce. Była piętnaście lat od niego młodsza. Chociaż
wiedział, że nigdy jej nie pokocha, mimo to dużo czasu
spędzili w łóżku. Dawno już nie spotkał kobiety tak
eleganckiej, na której wszystko się zgadzało. Nawet zapach
perfum. A w seksie? Żmija. W miłosnym uniesieniu stale
mu schlebiała: „Tak sprawnego fiuta niejeden facet
zazdrościłby”. To pochlebstwo go łechtało, uskrzydlało.
Jego żona wcale nie była od niej gorsza. Przebierała
palcami po jego ciele, jak po klawiaturze fortepianu. Pod
palcówką odróżniał rytm Bolero Ravaela, od Mazurka
Chopina. Była niezrównaną mistrzynią. I byłaby też niezłą
flecistką, gdyby nie związała się z fortepianem. Drugiej
takiej pewnie już nie spotka – westchnął boleśnie.
Na kolejnym zajeździe zatrzymał się na obiad. Zanim
potem ruszył dalej, przedtem wykonał kilka przysiadów dla
rozprostowania kości.
Ba tachometrze miał już trzysta przejechanych
kilometrów. Do Korzeniowa pozostało jeszcze trzydzieści.
Korzeniowo powitało go blaskiem ulicznych latarń.
Zaparkował obok klasycznej willi, która stanowiła siedzibę
klubu.
Spojrzał na zegarek. Miał jeszcze sporo czasu.
Ruszył w stronę szarego budynku, który mrugał
świetlnym napisem: „Hotel Diament“. Za nim dotarł na
miejsce musiał minąć poprzecznicę, sklep spożywczy,
pocztę i aptekę.
Otyła recepcjonistka prześliznęła się po nim
obojętnym wzrokiem. Gdy się przedstawił, twarz jej od
razu ożyła.
– Ach to pan? Witam serdecznie. Pokój dla
szanownego gościa oczywiście zarezerwowany... rachunek
zapłacony – dodała po chwili wyniosłą miną. – Pewnie
zleci się połowa miasta pana poznać... – usiłowała mu się
przypodobać.
Nie zwracał uwagi na jej umizgi. Poprosił o klucz i
zapytał, gdzie może się napić kawy?
– Na półpiętrze jest mała kawiarenka – odparła tym
razem obojętnie.
W kawiarence wypalił papierowa, wypił kawę, po
czym udał się do pokoju. Był bardzo skromny. Nocna
lampka z przepaloną żarówką, radio bez pokręteł odbierało
jedną stację, na ścianie dwa kiczowate landszafty.
Klub inteligencji pracującej zrzeszał cały miejscowy
high live, podszyty pod status inteligencji. Sala pękała w
szwach. Stawili się co do jednego. Siedzieli ciasno. Wielu
stało pod ścianą, uświetnioną portretami osób przed nim tu
goszczących. Daty potwierdzały, że gospodarze żyli
wspomnieniami minionej dekady.
Sędziwy prezes klubu przedstawił gościa jako autora
poczytnego bestsellera. Zebrani powitali gromkimi
oklaskami.
Tappert wyjaśnił, że książkę napisał z myślą o
przeciętnym czytelniku, dla którego powinna stanowić
lekarstwo albo działać profilaktycznie. Po przeczytaniu
zebranym fragmentów książki, powietrze zagęściło się od
głosów dyskusji. Tappert bacznie obserwował przytakujące
mu twarze, czasem odczuwał bolesny skurcz, jeśli ktoś nie
podzielał jego zdania.
– Czym się kierują zamężne kobiety, gdy dopuszczają
się zdrady? – padło ironiczne pytanie korpulentnej
blondynki bliskiej trzydziestki.
Na sali lekkie poruszenie. Wszystkie spojrzenia
skierowały się wyczekująco w jego kierunku.
Tappert odchrząknął, potem stoickim spokojem
odpowiedział, że podobne pytanie należałoby zadać
mężczyznom. I od razu dodał, że temat jest stary jak świat,
żeby zgłębić należałoby wniknąć w złożoność odczuć,
zahamowań i reakcji… od najpospolitszych po najbardziej
skomplikowane. Wtedy dopiero można by snuć wnioski.
Dlatego warto przedtem zastanowić się nad ryzykiem
przeżycia kilku minut pseudo przyjemności?
Oblężony stawiał autografy. Dziękowano mu
sympatycznym uśmiechem, czasem kwiatkiem. Jako
ostatnia podeszła niezwykle ujmująca pani. Podając
książkę, bystro się w niego wpatrywała. Tappert próbował
nawiązać kontakt, ale odniósł wrażenie, że nie wykrztusi z
niej słowa.
Uśmiechnął się, jednak bez odwzajemnienia.
Prezes szepnął mu do ucha, że to bardzo sympatyczna
i kulturalna kobieta.
– Kulturalne czasem nie przynoszą szczęścia – odparł
obojętnie.
– Ta pani stanowi wyjątek – usłyszał ripostę.
– Pochodzi z inteligenckiej rodziny. Jej ojciec
przedwojenny pułkownik dyplomowany, matka
nauczycielka gimnazjalna. Ta pani ma na imię Katarzyna,
uczyła u mnie w liceum. Jej mąż jest profesorem na
uniwersytecie. Co mi wiadomo, przebywa na jakimś
zagranicznym kongresie w Paryżu.
Tappert wrócił do hotelu w nie najlepszym nastroju.
Jego myśli krążyły wokół zagadkowej pani Katarzyny.
Przed oczyma miał zakłopotaną twarz… i usta, które –
poza lekkim drgnięciem kącików – nic nie wypowiedziały.
Czymś go pociągała, opętała, rozbudziła, o czym z taką
ostrożnością rozwodził się przed zebranymi w klubie.
Czyżby teraz stanowił zaprzeczenie własnej teorii?
Ubzdurał sobie także, że jest w niej coś bardzo
wartościowego, co czeka na odkrycie.
Usiadł na krześle z zapalonym papierosem, w palcach
miętosił pudełko zapałek. Po chwili rzucił nim w kąt
pokoju.
Kolejnego papierosa przypalił od niedopałka. Głowę
rozsadzał mu niekontrolowany natłok ścierających się
myśli.
Udał się do kawiarenki uspokoić alkoholem nerwy.
Zastał trzy pary zajęte głośną rozmową. Piły wino.
Barmanka uśmiechnęła się kokieteryjnie.
– Co panu podać?
– Koniak – odparł nijakim uśmiechem.
Wypił jednym haustem. Potem drugi, trzeci...
jednak żaden nie uwolnił go od natarczywych myśli.
Po wypaleniu papierosa wrócił do pokoju. Położył się do
łóżka.
Mimo usiłowań nie mógł zasnąć. Do głowy
przychodziły mu przeróżne myśli, których nie potrafił
rozszyfrować. Zastanawiał się, czy ta dystyngowana pani
nie dała do zrozumienia, że prowadzi żywot
małomiasteczkowej kobiety?
Przebudził się o świcie z niemiłym uczuciem.
Próbował jeszcze się zdrzemnąć, ale w głowie kłuły go
tysiące igieł. Co się ze mną dzieje? – wzdrygnął się.
Stopniowo do jego świadomości powracał miniony wieczór
w klubie. I to nieme spojrzenie.
Poranny prysznic postawił go na równe nogi,
przywrócił opamiętanie. Otulony w hotelowy ręcznik
kąpielowy usiadł na skraju łóżka, wzrok zawiesił na
abstrakcyjnym kiczu na ścianie. Wpatrując się weń dłuższą
chwilę, nagle doznał olśnienia...
Za oknem niebo sczerniało. Katarzyna stała przy oknie
wpatrzona w spływające po szybie krople deszczu. Od
samego rana dręczył ją jakiś wewnętrzny niepokój.
Była stęskniona ciepła, którego w tym domu od
dłuższego czasu brakowało. Rozmyślała nad sobą i
szorstkim zachowaniem męża Kordiana… Rozmyślała o
zbliżeniu raz na kilka miesięcy, sprowadzanym przez męża
do kilku zaledwie ruchów. Pewnego dnia zapytała,
dlaczego jest wobec niej taki oziębły i obojętny? Zamiast
odpowiedzi. odwrócił się plecami i zaszył na długie
godziny w gabinecie.
Stała jeszcze chwilę wpatrzona w krople deszczu,
rozpryskujące się w kałużach. Odniosła wrażenie, jakby
przyroda jej współczuła. Miała na gołe ciało narzucony
płaszcz kąpielowy.
Poszła do łazienki w lustrze spojrzała na swoje
czterdzieści pięć lat. Spojrzała na swoje piersi, które mimo
wieku nadal były jędrne, choć wykarmiła nimi syna i córkę.
Pomyślała o latach studenckich, wtedy pewien fotografik
namawiał ją, by zechciała pozować mu do aktu. Odmówiła.
Nawet po tylu latach, nie musiałaby się wstydzić swej
nagości.
Ujęła piersi w dłonie, lekko masując. Marzyła, by to
były męskie dłonie. Rzuciłaby się temu mężczyźnie na
szyję, na policzku odcisnęła mu oddech pożądania. Dziwiła
się sobie, bo czegoś podobnego dotąd nie robiła. Nawet
przez myśl je to nie przeszło.
Akurat zamierzała wejść pod prysznic, wtedy rozległ
się dzwonek u drzwi wejściowych. Była zaskoczona. Z
nikim się nie umawiała, nikogo nie oczekiwała o tak
wczesnej porze dnia.
Narzuciła na gołe ciało płaszcz i pobiegła do drzwi.
Zaniemówiła. W uchylonych drzwiach stał Tappert. Za nic
nie mogła pojąć jego wizyty.
– Przyniosłem pani róże – rzekł nieśmiało.
– Dziękuję, nie trzeba było – odparła. – Dawnood
nikogo nie dostałam tak pięknych czerwonych róż – i
wtedy coś niespotykanego w niej drgnęło.
Zaprosiła wczesno rannego gościa do salonu, sama
poszła szybko włożyć coś na siebie.
Tappert w tym czasie rozejrzał się po salonie. W jego
ocenie urządzony był z dużym wyczuciem smaku. Każdy
niemal szczegół wyważony w stylu i kolorze.
Katarzyna zjawiła się w zgrabnej sukience
bawełnianej. Tappert był zauroczony.
– Moja wizyta pewnie zaskoczyła? – rzekł, kiedy się
już opamiętał. – Proszę mi wybaczyć, ale pani wczorajsze
zachowanie w klubie…
– Wczoraj poczułam dziwny ucisk w krtani – weszła
mu w słowo.
– Z pani powodu nie spałem, budziłem się, widziałem
usta, które chciały coś powiedzieć…może teraz usłyszę...?
Potrząsnęła przecząco głową. Zapytała, czy się napije
kawy? I nie czekając na odpowiedź, poszła do kuchni
nastawić ekspres. W tym czasie głowiła się nad jego nagłą
wizytą. Nawet była jej na rękę, uszczęśliwiła. Ostatnie
miesiące spędzała zawsze sama, mąż bywał stale na
zagranicznych kongresach i sympozjach. Po powrocie
zwykle zamykał się w swoim gabinecie, albo przebywał na
uczelni. Tymczasem ona całymi dniami przesiadywała
samotnie na tarasie, wgapiona we zniesienia porosłe
lasami. Dawniej chodziła do klubu tenisowego, czas
spędzał na spacerach, albo jeździła na rowerze. W takich
chwilach nie myślała o samotności. Ciągle sobie
obiecywała sobie zmienić monotonny styl życia… wrócić
do pracy w liceum. Coraz częściej nawiedzały ją też
grzeszne myśli. Dlatego nie ganiła kobiet, które w
podobnej do jej sytuacji, łamały barierę między
rzeczywistością a marzeniem. Wiedziała, że prawdziwej
miłości nie ma ani w małżeństwie, ani innym związku.
Prawdziwą miłość można znaleźć tylko u boku mężczyzny,
który dostrzega w kobiecie to, do czego mąż nie
przywiązuje już większej wagi. Jest młoda, dlaczego nie
miałaby spróbować przeżyć miłości na nowo? Zwłaszcza,
że miłość bywa ulotna i nietrwała.
Tappert należał do smakoszy, kawę zwykle pił czarną i
niesłodzoną.
– Pan dziś wraca? – zapytała mimochodem, nie
odrywając wzroku znad filiżanki.
– Wracam, chociaż nikt i nic mnie nie ponagla.
– Mamy tu przepiękne okolice, jesienna szaruga nie
zachęca jednak do zwiedzania – powiedziała półgłosem
niby do siebie.
– Czasem pogoda nie ma znaczenia – odparł.
– Ma pan rację. Czasem pogoda nie odgrywa większej
roli.
– Pozwoli mi pani zapalić?
Skinęła głową. Podsunął jej pudełko.
– Ja nie palę. – Po chwili namysłu jednak się skusiła.
Widocznie papieros jej nie smakował, skoro zdusiła w
popielniczce.
Tappert jakby w głębi duszy coś przeczuwał,czego na
razie nie umiał sprecyzować. Nie miałteż pojęcia, co z tej
dziwnej wizyty wyniknie. Był przekonany, że wydarzy się
coś, co będzie miało jednak znaczenie.
– Skąd pan wiedział, gdzie ja mieszkam? – zapytała
nieoczekiwanie.
– Ktoś życzliwy wskazał mi adres – odparł.
– Nawet się domyślam, kto – uśmiechnęła się
wyrozumiale.
Tappert nie wątpił, że jest bystrą i oczytaną kobietą,
nade wszystko wspaniałą rozmówczynią. Z każdym niemal
słowem, każdym zdaniem, stawali się sobie coraz bliżsi.
Nie rozmawiali jedynie o jej mężu. Ten temat omijali.
– Przeczytałam pana bestseller. Zgadzam się
całkowicie z wyrażoną interpretacją zdrady…
Wpatrywał się w nią. A ona wytrzymywała jego
spojrzenie, jak panna na pierwszej randce.
Tappert zrobił kilka kroków po salonie, nagle
przystanął…
– Kiedy wczoraj poprosiła pani o autograf, ten
moment był dla mnie zmysłowym doznaniem.
Spojrzała na niego. Nie jest przystojny, ale też
niebrzydki, taki szarmancki facet, stwierdziła. Ma jednak w
sobie coś sympatycznego, i ładne usta. Nie pojmowała,
dlaczego akurat na usta zwróciła uwagę. Imponował jej
jako mężczyzna.
– Może pan ma ochotę na lampkę szampana?
Skinął głową. Od razu zapytał, czy może też liczyć na
bruderszaft?
– Decyzję pozostawiam panu – uśmiechnęła się,
podając mu butelkę.
Stuknęli się kieliszkami. – Mam na imię Artur – ujął
delikatnie dłoń i ją pocałował.
Poczuła dziwny paraliż. Zawsze czuła się tak,gdy ktoś
całował jej dłoń, tym razem paraliż był dziwnie inny.
– Pragnąłbym to niezwykłe spotkanie uczcić w
restauracji obiadem. Odmowa będzie dla mnie czymś
przykrym. A więc...?
Świetny pomysł, pomyślała w duchu. Będzie wreszcie
okazja wyrwania się z domu. I czym dalej tym
bezpieczniej, miejscowe języki nie będą miały powodu do
plotkowania.
Deszcz przestał padać, zza rozdartych chmur wyjrzało
listopadowe słońce.
Katarzyna przebrała się szybciutko w
popielatągarsonkę, włosy zaczesała w kok. Gdy
przelotniespojrzała do lustra uznała, że mogłaby teraz
zmierzyć się z każdą kobietą w jej wieku.
W czasie jazdy śledziła we wstecznym lusterku
odbicie jego gładkiej twarzy. Ukradkiem dłonie,
wypielęgnowane, co u mężczyzn rzadkość.
Jechali szosą asfaltową, wkrótce zboczyli na żwirową
wzdłuż sosnowego lasu. Artur zwolnił tempo. Urzekły go
trzy sarenki, przebiegające w poprzek drogi.
– Jakże tu pięknie – zachwycał się.
– Dawniej przyjeżdżałam tu z synem i córką na
rowerach. Biegaliśmy po lesie, zbierali grzyby, słuchali
ćwierkania ptactwa.
– Przed nami jakaś wioska? – zauważył Artur.
– Taka sobie. Po wojnie zjawiali się tu
młodzimężczyźni z miasta po żywność. Płacili miłością,
przeważnie młodym wdowom, których mężowie polegli na
wojnie.
– To nieprawdopodobne.
– Ale taka prawda. Jedna z nich ponoć była jeszcze
dziewicą. Męża zmobilizowano w dniu ślubu spod ołtarza.
Poległ w pierwszych dniach wojny. Kobiety nawiedził
strach, gdy jedna złapała chorobę weneryczną. Wcale się
tym kobietom nie dziwię – powiedziała niby do siebie,
lekko się czerwieniąc.
Restauracja „Łania” była wśród dorodnych świerków.
Arturowi leśny zakątek ogromnie się spodobał.
Kelner pełen uprzejmości, polecił specjalność szafa
kuchni – sarni comber z lampką wina.
Artur poczuł się jak za młodych lat Wtedy w każdej
kobiecie widział niebiańskiego anioła. Od czasu rozwodu
marzył o poznaniu ciekawej i mądrej kobiety. Czyżby los
mu się uśmiechnął?
– Jak ci smakuje comber? – spytała
– Jest wspaniały Aczkolwiek towarzystwo też
odgrywa znaczną rolę – odparł.
Katarzyna skwitowała komplement uśmiechem.
– Nigdy nikomu nie prawię grzecznościowych
frazesów. Zawsze wyznaję szczerą prawdę.
– W takim razie powiedz, dlaczego żonaci nie noszą
obrączki?
– Powodów może być kilka – zmarszczył brwi,
dopatrując się aluzji.
– Na przykład? – nalegała.
– Gdy w małżeństwie jeden daje wszystko, drugi tylko
bierze, taki związek jest chory Mówi się, że kobiety są
bardziej zaradne i praktyczne.
– Co masz na myśli?
– Kierują się nie tylko rozumem, ale korzyścią
materialną. Psycholodzy określają to przetargiem
finansowym albo prostytucją małżeńską.
Katarzyna wykrzywiła usta. Prosiła, by zmienił temat.
– W takim razie o kobiecej urodzie, oczywiście także
o modzie?
– Każda zna swoją urodę – odparła od razu.
– Nie sądzisz, brzydkie są zarozumiałe, piękne
skromne?
– Nie odpowiedziałeś dotąd na moje pytanie.
– Nie noszę obrączki, bo nie mam żony. Jestem
rozwiedziony!
– Od dawna? – była ciekawa.
– Od czterech lat.
– I bez kobiety? Nie uwierzę.
Artur zapalił papierosa. Milcząco przyglądała mu się,
gdy zaciągał się błękitnym dymkiem.
– O czym teraz myślisz? – Spojrzał na nią.
– Rano wspomniałeś, że pozostaniesz do jutra...
– Powtarzam, nikt mnie nie oczekuje, także nie
pogania. To takie ważne? – uniósł swój kieliszek, śląc jej
uśmiech.
– W takim razie… – zamyślona odstawiła
swójkieliszek.
– Postanowione, pozostanę do jutra.
– Sprawisz mi ogromną radość, jeśli będziesz
u mnie na kolacji – zaproponowała nieśmiało.
– Propozycja nie do odrzucenia – zaakceptował od
razu.
– Nie masz pojęcia, jak się cieszę.
Kelner zerknąwszy na suty napiwek, skłonił się
głęboko. Pożegnał ich takim gestem, jaki rzadko spotyka na
co dzień.
Artur w duchu dziękował Katarzynie za wybór leśnej
„Łani”.
W drodze powrotnej listopadowy zachód słoń–ca
malował ogniste słoje na horyzoncie. Dzień ustępował
zmierzchowi.
Artur wrócił do hotelu i od razu rozłożył się niedbale
na łóżku. Wypoczywając, przypomniał sobie, że w walizce
ma wiersze, które ukażą się w tomiku „Myśli uczesane“,
Jeden z wierszy zadedykuje Katarzynie. W liceum pisał
wiersze zjednując sobie sympatię dziewcząt. Wierszem
niejedną uwiódł. Koledzy mu zazdrościli. Czasem
chłopakom napisał wiersz dla ich dziewcząt, za co
odpłacali się wypracowaniem domowym.
Włożył garnitur wizytowy, jaki stale woził na
nieprzewidziane sytuacje. Zastanawiał się, czy ma włożyć
muszkę, albo krawat? Przeważył krawat. Uznał, że kolacja
z atrakcyjną kobietą może mieć nieprzewidziany
przedsmak przygody. Marzenie, które niczym piorun
spadło z nieba.
Po uporaniu się z przygotowaniem kolacji, Katarzyna
włożyła na siebie granatową sukienkę na wąskich
ramiączkach. Dotąd nie miała ani razu na sobie. Kiedyś w
piśmie kobiecym przeczytała o obowiązującej modzie,
więc sobie kupiła. Mąż nie życzył sobie, by przy obcych
odkrywała kolana, przy nachylaniu odsłaniała lekko biust.
Tak ubrana stanęła przed lustrem. Zobaczyła w nim
odbicie szykownej niewiasty. Użyła też drogiej perfumy,
jaką dostała na imieniny od dzieci.
Artur nie mógł od Katarzyny oderwać wzroku. Kim
ona jest? – zadał sobie kłopotliwe pytanie: kobietą
zagubioną, czy poszukującą przygody damą? Wszelkie
domysły i wątpliwości nie gasiły uroku, jakim go ku sobie
przyciągała. Przeciwnie, tracąc zdolność logicznego
myślenia, stawała mu się coraz bliższa, coraz bardziej
osiągalna.
Kolację spożywali w milczeniu przy świecach. Blask
świec wirował na ich twarzach niczym nieme kody.
Katarzyna pomyślała z goryczą, dlaczego nie może
takiego wieczoru spędzić razem z mężem? Powodzi jej się
nieźle, jednak to nie zastępuje miłości. Obiecywała sobie
nieraz przezwyciężyć naiwność, jednak nie widziała szansy
na inną rzeczywistość. Po prostu jest za słaba, by zburzyć
teraźniejszość i budować nową rzeczywistość.
– Uleciałaś gdzieś myślami? – zauważył oczy
utkwione nieruchomo w talerz.
– Przepraszam, ale to nic ważnego. Przepra-szam.
– Zanim mąż wróci, przed tobą długie jesienne
wieczory w samotności.
– Będę żyła wspomnieniami dzisiejszego dnia niczym
biblijna Ewa, wyczekująca Adama w raju.
– A gdy Adam wreszcie zjawi się w ziemskim raju,
wtedy...?
– Z pewnością nie złakomi się zerwać owocu z drzewa
miłości – odparła.
– Katechizm poucza, jakoby to Ewa zerwała rajski
owoc dla pokosztowania grzechu?
– Kobiety od zarania zrywają grzeszne owoce,
karmiąc nimi mężczyzn.
– Prawda jest oczywista: wszystko, co nowe jest inne,
wszystko, co inne jest... ciekawe. Tak to rozumuję.
Powiedz, tylko szczerze, jesteś zadowolona z obecnego
trybu życia?
– Z życia jak najbardziej, ale są jeszcze innesfery, jak
niespełnione marzenia, życzenia... Zresztą, kto z nas nie
marzy?
Jej twarz w oczach Artura przybrała wyraz dojrzałego
owocu, z którego niewidzialne dłonie mogłyby wyciskać
soki niespełnionych marzeń.
– Powiedz mi, o czym właściwie marzysz?
– Co wy mężczyźni wiecie o miłości?
– Każdy ma na to inną definicję.
– Miłość dopasowuje się do własnej sylwetki, jak
sukienkę, czy garnitur. Im lepiej leży, tym doskonalsza jest
miłość. Bywa też miłość na obstalunek, jednak za nią
trzeba czasem drogo zapłacić. Potem nie leży, jak trzeba.
Konieczne poprawki na nic się zdadzą.
Po kolacji usiedli na skórzanych pufach przykominku.
Pili wino i gawędzili.
– Katarzyno, za nasz miły wieczór – Artur uniósł
kieliszek. Dwa trącone szkła wydały głuchy dźwięk.
– Arturze! W każdym z nas drzemie pewne
zakłamanie. Ja je nazywam delikatnością. To nakazuje mi
modelowanie twarzy układnej żony. Nie ukrywam, moja
wyobraźnia, moje myśli często się buntują. Oto prawda o
mojej delikatności, moim zakłamaniu.
– Jestem pełen podziwu. Odwzajemnię się wierszem.
Miłość jest wniknięciem
w czyjeś życie i zgoda
by to życie przeniknąć
poznać obecność kreującą
przedmiot uczuć
nie zmyślonych
nagle stworzonych
z zewnątrz przychodzących
– Brak mi słów. Nikt mnie nie rozpieszczał dotąd w
taki sposób – ledwo wydukała z siebie.
– Człowiek jest taki, jaki jest w sobie dla samego
siebie. Ty jesteś dla samej siebie szczera i otwarta... Chyba
mam rację?
Milcząco sięgnęła po kieliszek. Artur zerknął
ukradkiem na zegarek.
– Wszystko co miłe, ma też niechybny koniec.
– Pozostań, jest pokój gościnny – była pewna, że się
zgodzi.
Chwilę się zastanawiał, po czym oznajmił, że wraca
jednak do hotelu.
Stała jak wryta. Wiele nie brakowało, by go błagała: –
Arturze! Nie opuszczaj mnie, pozostań.
Była wściekła na Artura i siebie. Dlaczego nie przyjął
propozycji? Czego się obawiał?
Wyjęła z barku butelkę koniaku i łapczywie wypiła
kilka łyków. W ustach poczuła ostry posmak, w głowie
tępy ból, który narastał gdzieś u podstawy czaszki.
Oszołomiona miała ochotę zwinąć się w kłębek i zasnąć.
Powróciwszy do hotelu Artur skarcił siebie za
niezręczne pożegnanie. Wydawało mu się, że uczestniczy w
jakiejś surrealistycznej sztuce, romantycznej miłości z
młodzieńczych czasów. Pożegnanie Katarzyny uznał za
żenujące, postąpił nie po dżentelmeńsku. Rozsądek
podpowiadał, że powinien ten piękny dzień wykreślić z
pamięci, Po powrocie odwiedzi znów szefową galerii na
Starówce. Ona przeniesie go w sekretny świat Kamasutry.
Katarzyna wczesnym rankiem zbudziła się z dziwnego
snu. Śniła, że z jakimś mężczyzną była na dancingu. W
tańcu rozbierała się w rytm muzyki, garderobą rzucała
gdzie popadło. Męczyzna robił to samo. Nastrój był
fantastyczny. Czuła, że przeżyje coś nadzwyczajnego,
czego dotąd jeszcze nie doświadczyła. Pociąg fizyczny do
tego mężczyzny rósł z każdą minutą. Pragnęła z nim
zbliżenia.
Po przebudzeniu stwierdziła, że jest ledwo nakryta i
naga. Próbowała skoncentrować zmysły na wczorajszym
dniu. Do świadomości powracały jej hipnotyzujące
spojrzenia i barytonowy głos Artura. A może tym
prześnionym mężczyzną był właśnie on?
Dopiero teraz spostrzegła, że na podłodze leży jej
sukienka i bielizna. Przyłożyła dłoń do czoła i westchnęła
Ścienny zegar wskazywał kwadrans po ósmej. W jednej
chwili odżył w niej dziwny pęd do szybkiego działania.
Zerwała się z łóżka i pobiegła pod prysznic. W
pośpiechu ubrała dżinsy i flanelową koszulę. Przed
wyjściem spojrzała przelotnie do lustra. Z przerażeniem
stwierdziła, że nie pomalowała ust. Zagryzła wargi.
Śpieszyła się, nie mogła zaprzepaścić szansy. Na samą
myśl nogi jej miękły.
Telefon przerwał Arturowi pakowanie walizki. W
słuchawce głos recepcjonistki: „Pewna pani prosi o
spotkanie”.
Katarzynę na moment ogarnęła panika. Nigdy dotąd
nie przekroczyła progu pokoju hotelowego. Szła do niego
jak w transie, walcząc z myślami. Nie była pewna, czy
dzięki odwadze, zwycięży.
Gdy zobaczyła Artura, zadrżała. Usiłowała ugrać
trochę na czasie, żeby się opanować, a żył–ka w
zagłębieniu szyi tykała jej jak bomba zegarowa o krótkim
zapłonie. Podeszła do niego, objęła ramionami i trzymała
dłuższą chwilę.
– Arturze – błagała – nie pozwól mi wyrzekać się
ogromnej radości. Dotąd znoszę los kobiety pozbawionej
czułości – jej spojrzenie błagało pozostanie na dłużej.
Odkąd córka i syn zamieszkali z dala od domu, w jej
życiu rzadko świeciło słońce. Okrutny lęk przytłaczał jej
duszę. Czuła podświadomie, że Artur pozostanie, choć
okrutny lęk przytłaczał jej duszę. Na razie nie myślała, jak
to się zakończy i co z tej znajomości wyniknie? Wczorajszy
dzień rozbudził w niej pragnienie miłości, która – jak się jej
zdawało – została na zawsze pogrzebana.
– Gniewasz się, za moje wczorajsze zachowa-nie?
Byłem głupcem. Nie posłuchałem cię....
– Nie mów tak – potrząsnęła przecząco głową.
Objął ją spojrzeniem: jaka zgrabna w ciasno
przylegających do bioder dżinsach. I ta flanelowa koszula.
Czuł, jak bardzo musi cierpieć przy mężu egocentryku.
Urodziła i wychowała dwójkę dzieci, poświęciła swoje
szczęście... także siebie, niczego zamian nie otrzymując.
Artur powinien ją wyzwolić z tej matni. Koniecznie.
– Katarzyno! Obiecuję, że uczynię wszystko, żeby w
twoim życiu znów świeciło słońce.
Po wyjściu z hotelu owionął ich przenikliwy ziąb.
Szybko pobiegli do samochodu.
Artur odniósł wrażenie, jakby stanął przed nowym
wyzwaniem i nowym rozdziałem życia. To nie było jakieś
urojenie. Na razie nie umiał określić, co się z nim działo.
Bo to nie było zako-chanie, raczej zauroczenie. Zdawał
sobie także sprawę, że na razie będzie istotą bez znaczenia.
Nikim więcej. Z chwil gdy mąż wróci z Paryża, wtedy on
będzie na bocznym torze. Ale to nie ważne, pomyślał, póki
co czekają go miłe chwile. Z oczu Katarzyny będzie
odczytywał życzenia i pragnienia.
Szybko przyrządziła śniadanie. Zadowolona, co
chwila zerkała na Artura. Paul Anka w radio śpiewał
ciepłym głosem Only You. Podczas śniadania podziwiała
jego maniery. Były jakieś inne. Nie takie, do jakich
przywykła przy mężu.
Powidła morelowe, które sama usmażyła na zimowy
zapas, smakowały mu aż tak bardzo, że z łakomstwa zjadł
jedną grzankę więcej. Herbata z płatków róży, które w lecie
zrywała z krzewów i zasuszała, równie mu smakowa.
Po śniadaniu Artur usiadł wygodnie w fotelu. W radiu
„Trubadurzy” śpiewali swój najnowszy przebój. Przebój
ten przeniósł go na chwilę myślami w lata młodości.
Sympatyzował wtedy z przystojną tancerkę operetkową.
Panna miała gorącą krew, nieraz zaprosiła go do siebie na
erotyczny striptiz.
Katarzyna uprzątnęła stół, nastawiła ekspres do kawy.
Za oknem nagle poszarzało. Niebo zamieniło się w
listopadową szarugę.
– Kawę wypiję w kuchni. Moja żona do kuchninie
przywiązywała wagi, należała do kobiet wygodnych i
niezaradnych, jak zresztą każda artystka. Dla niej liczył się
fortepian i po brzegi wypełnione sale koncertowe.
Katarzyna wpierw trawiła jego słowa, potem
odważyła się przyznać, jak ogromnie krępowało ją
przyjście do hotelu.
– Odnoszę wrażenie, że to zwykły przypadek, że
jesteśmy tak blisko siebie. To niezwykle piękne uczucie,
gdy dwoje obcych sobie ludzi nagle się spotyka i czuje do
siebie bliskość – odparł.
– Opowiedz mi coś o sobie!
Artur przez moment się zamyślił. Sprawiał wrażenie,
jakby grzebał w myślach.
– Opowiem ci historię z czasów licealnych.
Spędzałem wakacje u moich dziadków na wsi.
Zaprzyjaźniłem się tam z córką wójta gminy. Często
chodziliśmy do lasu na grzyby i maliny, w rzece łowiliśmy
raki. Zwierzyła się, że jej koleżanki dawno utraciły wianki
z chłopakami, ona przekracza próg przyjemnego skurczu w
podbrzuszu. Była ogromnie szczęśliwa, kiedy ją objąłem i
pocałowałem. Spodziewała się, że ten „pierwszy raz”
przeżyje ze mną. Któregoś razu poszliśmy na tańce do
domu ludowego. W tańcu była zwinna i lekka jak piórko.
Po którymś tańcu wyszliśmy na dwór zaczerpnąć
powietrza. Wtedy ona zaciągnęła mnie za rosły żywopłot,
napalona zdjęła majtki. Nie wiem, co mnie napadło.
Stchórzyłem. Nazajutrz wielkie poruszenie, niemal cała
wioska się zleciała. Była też policja. Widok był
przerażający. Na konarze jabłoni wisiało jej ciało.
– Boże, co za okropność! Spójrz, mam gęsią skórkę.
Nie miałeś czegoś weselszego? Opowiedz lepiej o
kobietach, które w życiu spotkałeś.
– Kobiety są naprawdę czymś wyjątkowym. Już
starożytni Rzymianie twierdzili, że kobieta jest
odpoczynkiem wojownika. Im zawdzięczamy pieczeń
rzymską. Osobiście uważam, że kobiety są bardzo
wdzięczne, zwłaszcza w miłości. A tak bardziej serio,
fascynują one swoją innością.
– Opowiedz coś o żonie…
– Byłej żonie – sprostował. – Byliśmy oboje
dopasowani temperamentem.
– W takim razie dlaczego odeszła?
– Oszołomił wielki świat. Znalazła się w jego
szponach. W kraju takiego blichtru nigdy by nie zaznała.
Ameryka ją otumaniła i wessała.
– Bywasz zazdrosny?
– To ma być spowiedź? – Spojrzał na nią, bo nie
spodziewał się takiego pytania. – Mężczyzna, który nie jest
zazdrosny nie kocha szczerze. Zresztą podobnie jest z
kobietami.
– Żałujesz czasem, że...
– Czego mam żałować? – zdziwił się.
– ... że twoja żona pozostała w Stanach?
– Miała rację. Starzy Grecy mawiali: „Kiedy Bogowie
kochają, nie pozwalają młodo umierać”. Przed nią jeszcze
całe życie. Mnie też pozostało jeszcze sporo do
nadrobienia. Terazna ciebie kolej, opowiedz coś o sobie.
Katarzyna wpierw się ociągała. ale po chwili
opowiedziała o latach dzieciństwa, młodości, czasach
studenckich, o rodzicach i mężu Kor–dianie. Kiedy
wypowiadała jego imię, czuła coś w rodzaju wyrzutów
sumienia.
Artur słuchał uważnie, czasem przytaknął, gdy trzeba
było. Interesowały go również jej dzieci.
– Córka odziedziczyła wiele po mnie, na razie ma
dwadzieścia lat, studiuje historię. Myślę, że mnie w
przyszłości przebije. Aleksander poszedł tropem ojca, to
klasyczny introwertyk. Jest na trzecim roku prawa. Z pasją
oddaje się temu, co wybrał sobie na całe życie. Ojciec jest
dla niego wzorem. Dawniej panował w tym domu gwar,
czasem aż do przesady. W takich chwilach tęskniłam za
spokojem. Nie wierzę, by te radosne chwile kiedykolwiek
jeszcze powróciły. Dzieci po studiach pewnie się
usamodzielnią i założą własne rodziny.
Artur wpatrywał się w jej kasztanowe włosy. Czesał je
myślami, Najchętniej zanurzyłby głowę w jej drobnych
piersiach.
Spojrzeli na siebie. Jakby pod nakazem tajemniczej
siły oczy ich zatonęły w sobie. Dłuższą chwilę trwali w
tym słodkim rozmarzeniu.
Katarzyna zastanowiła się przez moment nad jego
władzą, która sprawiała, że uczyniłaby wszystko, czego by
od niej zażądał. Poświęciłaby wszystko, zupełnie
wszystko... byleby zaznać na nowo szczęścia. Myśli
przelatywały jej przez głowę, jak wylęknione ptaki nie
mogące znaleźć spokoju. Gorąco pragnęłaby dzielić z nim
życie. I nie mogła się wyzbyć myśli, że wkrótce będą
musieli się jednak rozstać. Pocieszała się myślą, że kiedyś
ponownie się spotkają... tylko kiedy to nastąpi?
Popołudniu niebo się rozjaśniło, zza chmur wyjrzało
słońce.
Katarzyna zaproponowała Arturowi poznanie okolicy.
„I czym dalej, tym dla niej bezpieczniej” – pomyślała.
Pojechali na małe wzgórze za miasto, skąd rozciągała
się panorama lasów. Z dala widoczny był komin fabryki
porcelany, z którego unosiła się czarna smuga dymu.
Dawniej na to wzgórze przychodziła razem z dziećmi, gdy
były małe. Opodal był bukowy las.
Miała wrażenie, jakby buczyna się postarzała. Artur
był ogromnie urzeczony.
Oparta o zimny konar buku obserwowała Artura, jak
zabawiał się rozgrzebywaniem butem wilgotnych liści.
Kiedyś brodziła tak w liściach razem z dziećmi. To
przypomniało dawne czasy, kiedy mąż poświęcaj dzieciom
i jej samej sporoczasu, Z czasem wspólnie spędzane chwile
były coraz krótsze. Najpiękniejsze były okresy, kiedy
jeździli nad morze, albo w góry. W takich chwilach mąż
zapominał o badaniach naukowych, pochłonięty rodziną.
Nie chciała utracić ani jednej z tych szczęśliwych chwil.
Lękała się tylko, co będzie, gdy dzieci dorosną? Kiedyś
miała swój własny. odrębny świat, którego dla niego się
wyrzekła. Co jej zamian dał? Nawet nie wnikał w
zainteresowania, nie dzielił myśli, ani planów. Ona przez
ten czas była dla niego jednakowo dobra, subtelna, tkliwa.
Zawsze okazywała mu gotowość przystosowania, A on?
Czy przyszło mu kiedykolwiek na myśl zastosować się do
jej życzeń i upodobań? Teraz widzi, jaka dzieli ich
przepaść... Otrząsnęła się, wchłonęła w siebie aromat
bukowego lasu, po czym rzuciła mu się na szyję.
– Arturze, jaka jestem teraz szczęśliwa. Jestem
szczęśliwa, jak nigdy dotąd. To okropne, że nie mam do
tego dnia prawa... ja go po prostu kradnę. Wszystko wokół
jest tak odurzająco piękne. Och, mój ty cudowny bukowy
lesie... – echo niosło jej głos.
Zziębnięci pojechali do pobliskiej wioski spowitej w
jesiennej mgle. Wstąpili do baru na szklankę gorącej
herbaty.
Po przekroczeniu progu baru uderzył fetor piwa.
Robotnicy miejscowego tartaku oblegali bufet. Nie
żałowali sobie kufel grzanego piwa wzmocnionego setką
wódki. Rozmawiali głośno, niemal przekrzykując.
Wypili parzącą usta herbatę i czym prędzej opuścili
bar.
Po powrocie do domu Katarzyna poszła pod prysznic.
Artur nasłuchiwał szum i plusk wody.
Jest naga – pomyślał. I od razu odczuł dziwną reakcję
w podbrzuszu.
Rozpalił ogień w kominku. Płonące brzozowe szczapy
wypełniły salon przyjemnym zapachem.
Katarzyna wyszła z łazienki w kąpielowym ręczniku,
osłaniając nim nagie ciało. Włosy miała spięte w kok.
– Wyglądasz bosko – pochwalił zdławionym głosem i
od razu sprowadził się na ziemię.
Rozkoszowała się tym, co usłyszała. Ten podziw
uznała za szczery. Była pewna, że się w niej zadurzył.
Gdy do niej podszedł, poczuł zapach bzu we włosach.
Chciała go objąć, wtedy ręcznik niesfornie opadł na
podłogę i obnażył jej ciało. Dłuższą chwilę patrzyli niemo
na siebie, czując ogarniającą zmysłowość. Serca im biły
mocno, pożądanie pulsowało: jej delikatnie i wrażliwie,
jemu mocno i sprężyście.
Artur objął ją ramieniem, wargami dotknął ust. Usta
miał miękkie, ich dotyk palił niczym uderzenie prądem.
Przez chwilę trwali bez ruchu. Katarzyna przytrzymała go
ułamek sekundy dłużej, by sycić zmysły nowymi
doznaniami. Gdy niezręcznie wyciągnęła rękę, ręcznik
opadł na podłogę. Nagle stała przed nim naga. Artur wzrok
zatrzymał na jej drobnych piersiach i naprężonych sutkach.
Te piersi tęskniły za męską dłonią. Pożądanie pulsowało w
jej ciele. Domagało się spełnienia, teraz… już.
Artur poczuł na sobie jej przyśpieszony oddech
i mocne bicie serca.. Przestał w ogóle myśleć. Dzień
tak mu się poplątał, że nie mógł dać sobie z nim dać rady.
Ten wieczór, ukradziony wieczór,
miał należeć tylko do nich.
Katarzyna była pewna, że postradała zmysły. Krew się
w niej zagotowała, gdy poczuła na udzie rozpaloną
męskość.
Jeszcze raz spotkały się ich oczy, ich spojrzenia
mówiące o pożądaniu.
Artur zastanawiał się, kto pierwszy podłoży teraz
ogień pod lont? Wtuleni w siebie, leżeli na puszystym
dywaniku przy płonącym kominku. Namiętność wybuchła
w nich ogniem.
– Jesteś moja – dyszał Artur.
– Jestem teraz twoja – odparła półprzytomna.
Półprzymkniętymi powiekami chłonęła jego język,
spijający łapczywie wilgotność jej ciała. Kiedy dotarł do
talii i wzgórka bioder, zaczęła pojękiwać z rozkoszy.
– Chcę ciebie pić, Katarzyno. Chcę ciebie pić!
Pojęła sens jego słów wtedy, gdy obsunął się niżej,
między uda. Gdy już ugasił pragnienie, wtedy wszedł w
nią. łącząc dwa ciała w jedno. Na fali namiętności dotarli
do końca lotu.
Po całonocnym deszczu, nad Korzeniowem zaświtało
słońce. Artur z okna salonu spoglądał na poranny błękit
nieba.
Katarzyna odebrała telefon z Paryża. Cała
uszczęśliwiona odłożyła słuchawkę.
– Arturze, mam dobra wiadomość. Pobyt mężaw
Paryżu się przedłuży, zaproponowano mu szereg wykładów
na tamtejszych uczelniach.Znakomita wiadomość –
przytaknął.
– Powiedz, czy nie masz wyrzutów sumienia. Mam na
myśli naszą wspólną noc?
– Jesteśmy przecież dorosłymi ludźmi. To była nasza
noc. Nie żałuję niczego.
– W takim razie dlaczego to zrobiłaś! No, powiedz
dlaczego? – nalegał.
Katarzyna spojrzała na niego zdumiona.
– Arturze, to chyba ja powinnam ciebie o to zapytać.
Artur zmarszczył brwi.
– Dla mnie nadszedł czas, żeby zmienić życie.
Zmienić możesz tylko ty.
– Mówisz poważnie?
– Jakże mógłbym nie kochać tak wspaniałej kobiety.
Tylko głupiec, albo ślepiec przeszedłby obok ciebie
obojętnie.
Twarz jej nagle przybladła, łzy napłynęły do oczu. Łzy
szczęścia i radości.
Kolejny dzień był jasny i rześki. W powietrzu unosił
się zapach późnej jesieni. Zapowiadało się bliskie nadejście
zimy. Katarzyna zaproponowała wyjazd do pobliskiego
uzdrowiska.
Ubrała beżową garsonkę, beżowe szpilki, na końcu
beżowy płaszcz z wielbłądziej wełny. Artur nie mógł pojąć
obojętności i ślepoty jej męża.
W uzdrowisku czas mijał im niezwykle mile. W
restauracji zdrojowej zjedli obiad, kawę wypili w
przytulnej kawiarence, obwieszonej obrazami znanego
artysty. Tuż przed powrotem poszli na krótki spacer do
pustawego o tej porze roku parku zdrojowego, podziwiając
tam goniące się rude wiewiórki.
Szybko zapadał jesienny zmierzch. Wracali do domu
na światłach.
– Dlaczego się nie rozbierzesz? – Artur był zdziwiony,
ponieważ usiadła w salonie nie rozebrana.
– Chciałabym jeszcze chwilę przedłużyć pełen miłych
wrażeń dzień. Dla mnie znaczy on więcej niż sen.
Po chwili wstała, powiesiła w przedpokoju płaszcz, z
nóg zdjęła szpilki, po czym poszła do barku po butelkę
brandy.
– Mam ochotę uczcić nasz cudowny dzień.
Artur napełnił kieliszki. Pili małymi łykami.
– Uchyl trochę rąbka tajemnicy... mam na myśli twoje
małżeństwo?
Początkowo się ociągała. Jednak po chwili,
uśmiechając się niby do siebie, opowiedziała mu o sobie
tyle, ile uznała za właściwe:
– Jako świeżo upieczona w ten czas magister historii,
zostałam skierowana z nakazem pracy do tutejszego
liceum. Po raz pierwszy wżyciu, z dala od rodziców,
mogłam samodzielnie decydować co jeść, co ubierać, z kim
spotykać. Mogłam też zawiesić firanki i zasłony, jakie mnie
się podobały, meble przestawić według własnego gustu.
Grono nauczycielskie przyjęło mnie bardzo serdecznie:
„Tak bardzo na panią magister liczymy” – mówili,
potrząsając mi w powitalnym uścisku rękę. Byłam wtedy
ogromnie skrępo-wana ich wylewnością.
„Pani taka młoda i zdolna...“ – powiedział dyrektor i
obcałował moją rękę, jak zasłużonej belferce, a nie świeżo
upieczonej absolwentce uniwersytetu. Zaproponował mi
wychowawstwo klasy maturalnej. Uczennice mnie
zaakceptowały. Widocznie imponowałam im strojem,
modnym wyglądem, zapachem perfum. Byłam dla nich
wzorem do naśladowania. Chłopcy początkowo usiłowali
się zgrywać. Rechotali na lekcjach, nie wiadomo dlaczego.
Udało mi się ich poskromić. Jedna z nauczycielek, z którą
się zaprzyjaźniłam, urządzała przyjęcie imieninowe. Na
tym przyjęciu poznałam Kordiana. Cały czas namierzał
mnie czułym okiem. Byłam nawet skłonna tę czułość
odwzajemnić. Opowiadał, że przyjechał do tego miasteczka
przed dwoma laty z żoną. Pobyła krótko i uciekła. Nie
polubiła klimatu tutejszego miasteczka. Uznali, że nie
pasują do siebie i rozwiedli się. Był trochę psychicznie
załamany. Na tym przyjęciu przykleił się do mnie, jak do
koła ratunkowego. Po sześciu miesiącach poprosił mnie o
rękę. Wahałam się, ale nie miałam innego wyboru… byłam
w ciąży,
– Nikt z rodziny nie odradzał, przecież dzieliła was
spora różnica wieku?
– Próbowała jedna z moich ciotek. Ale ja nie
reagowałam. Co stara panna wie o miłości, pomyślałam.
Na początku nie było między nami żadnego uczucia.
Jednak stopniowo stawaliśmy się sobą związani, zwłaszcza
kiedy urodził nam się syn. Wtedy wydawało nam się, że
jesteśmy sobą zrośnięci, jak syjamskie bliźnięta, chociaż
różniliśmy się zupełnie. Kordian był porywczy, ja spokojna
i łagodna. On w dodatku głęboko wierzący, ja do religii
jedynie z szacunkiem. Kiedy mąż dostał nominację
profesora, na świat przyszła córka. Musiałam się pożegnać
z pracą w szkole. Mąż we wszystkim był przesadnym
perfekcjonistą, przypuszczałam, że takim będzie również w
miłości. Po ślubie dowiódł, posiada ogromną wiedzę
książkową, ale kompletnie żadnej w uczuciach. Przed
ślubem schlebiało mi, że akurat na mnie zwrócił uwagę,
chociaż ani razu nie powiedział, że mnie kocha. Nawet
przy pierwszym pocałunku, ani w nocy poślubnej tego nie
wyznał. Tego słowa nie usłyszałam w czasie naszego
małżeństwa.
– Nie każdy potrafi mówić o uczuciach – próbował go
bronić, dziwiąc się sobie, dlaczego to mówi.
– Kordian od samego początku prowadzi mnie za
rękę, wyjaśnia rzeczy, o których ja rzekomo –jego zdaniem
– nie mam żadnego pojęcia. Nic dziwnego, skoro jest
dwadzieścia lat ode mnie starszy, bogatszy w
doświadczenia, wykształcony i światowy. Denerwuje mnie
ta jego bezduszna logika, którą na każdym kroku podkreśla.
Pusty śmiech mnie ogrania, jak bardzo zazdroszczą mi
kobiety tak genialnego męża. Oczywiście na zewnątrz
udajemy zawsze wzorowe małżeństwo. Zresztą Kordian
nigdy by się nie przyznał, że między nami coś odbiega od
ideału.
– To potwierdza, że z niego żaden wzorowy mąż –
zadrwił wreszcie z niego.
– Przecież mówiłam, czego można się po nim
spodziewać, skoro wiedzę o seksie zna jedynie z książek.
Uważa, nawet w małżeństwie należy chronić się przed
chorobą zakaźną. W głowie ma same statystyki…
– Zaiste wariat?
– Takimi argumentami mnie zbywa, gdy tylko pragnę
z nim zbliżenia. Miłość i uczucia są dla niego czymś
abstrakcyjnym. Może mnie teraz zrozumiesz, dlaczego
chciałabym z tobą dzielić
resztę mego życia? I jak bardzo czuję się bezsilna.
Artur pocałował ją w policzek, to ją uspokoiło.
– Moja droga – szepnął półgłosem – nad tym
wszystkim powinniśmy się dobrze zastanowić.
– Wiem, to nie będzie takie proste – odparła również
szeptem. Otoczyła go ramionami i wpiła się w jego wargi.
Dotąd tak nie całowała, zachłannie, zmysłowo,
gwałtownie. Skala pożądania była dla niej czymś nowym i
niesłychanym. Nigdy się jej coś takiego jeszcze nie
przydarzyło. Rozkoszowała się teraz miękkością jego warg.
Czuła, że traci panowanie nad sobą, jeszcze chwila, a
będzie…
Artur przycisnął ją mocno do siebie, dłonią wszedł w
dekolt. Pieścił naprężone drobne piersi, językiem drażnił
nabrzmiałe brodawki. Katarzyna zamknęła oczy, cichym
jękiem odrzuciła do tyłu głowę.
– Jestem ogromnie podniecona, czujesz? Po chwili
ułożyła się na puszystym dywaniku przy kominku wtulona
w jego ramiona, jak bezbronne niemowlę.
– Mój najdroższy – dyszała półprzytomna – kocham
cię... kocham do utraty zmysłów. Dotąd nie czułam takiego
podniecenia – i pokryła jego usta dzikimi pocałunkami.
Artur zdjął przez głowę jej sukienkę i rzucił na
podłogę. Kiedy przyciągnął ją do siebie, wtedy rozsunęła
lekko uda i otoczyła nimi jego plecy. Po chwili wniknął
łagodnie, głęboko. Katarzyna kołysała ciałem wygiętym w
łuk. Głośny krzyk ekstazy uszczęśliwił Katarzynę.
Kolejne dni i noce spędzili na bezustannym upajaniu
się sobą. Nie wychodzili ani na moment z domu, byli tylko
dla siebie,
Idyllę przerwał telefon. Kordian zapowiedział swój
powrót. W głowie Katarzyny powstało istne spustoszenie.
– Zobaczysz, będziesz szczęśliwa z mężem.
– Bredzisz – zbeształa go.
– Na razie ci dobrze ze mną, później mogłaby jednak
dokuczyć nostalgia za synem i córką. Niepomyślałaś o
tym?
– Nie zważaj na mój nastrój. To mi minie, zachwilę
będę pogodna. Muszę wnieść w ostatniegodziny trochę
słońca. Nawet gdyby miało być, jak mi sugerujesz, moje
życie odmieni się na tyle, że przypominać będzie
przenicowaną sukienkę.
Spojrzał na nią i westchnął:
– Daj Boże, żebyś w tym cichym życiu była jednak
szczęśliwa.
– Dowiodłam ci przecież, że złożyłam mój los w twoje
ręce. Kordian niczego nie uczyni, bym mogła przy nim być
szczęśliwa. Zrozum mnie. O szczęściu nie decyduje
wygodny dom, zdrowe mądre dzieci, czy finansowe
zabezpieczenie. Liczy się przede wszystkim miłość.
Kordian nie jest w stanie to dać. Czasem ponosimy klęskę
w miłości z powodu starań i... że się staramy. Jak na tym tle
wypadłam ja? Zanim coś powiesz, zastanów się, zbadaj
siebie. Dobrze wiesz, jak łatwo zranić kobiece serce.
Przede mną jeszcze długie życie... – Katarzyna nie
utrzymała dłużej kontroli, ukryła twarz w dłoniach.
Artur podał jej chusteczkę dla wytarcia łez.
– Na miłość boską, nie mów tak. Nie zdajesz sobie
sprawy, jak bardzo jestem tobą pochłonięty. Jedyne moje
pragnienie, to wyrwanie ciebie stąd.
– Uwierz mi, Arturze, ja... – przełknęła ślinę –
wczorajszej nocy pragnęłam z tobą poszybować stąd w
daleki świat.
Katarzyna miała naturę, która nie znosiła
połowiczności. Wzięła na siebie ciężką ofiarę zdrady i nie
wahała się poświęcenia. W ciągu ostatnich godzin
ogromnie przywiązała się do niego, uważała za ideał cnót
męskich. O takim mężczyźnie marzyła w młodości. Byłoby
im dobrze razem, zgadzali się zarówno charakterem i
temperamentem.
– Pojedźmy raz jeszcze do bukowego lasu, przy tej
okazji wstąpimy do leśnej Łani.
Była zaskoczona. Nie spodziewała się z jego strony
takiej propozycji.
Artur ponownie zachwycał się urokiem lasu. Wrażenie
robiła jednak leśna restauracja. Takimi budowlami z
leśnego budulca na kamiennej podmurówce zachwycał się
kiedyś w austriackich Alpach.
Obsłużył ich ten sam kelner, co ostatnio, lecz tym
razem polecił kuropatwę na żurawinie.
W bocznej salce, towarzystwo na sporym już rauszu,
świętowało jakiś jubileusz.
Katarzyna robiła wrażenie, jakby ocknęła się ze snu,
coś niewiadomego mąciło jej wewnętrznyspokój.
– Co ci jest, Katarzyno?
– Nic takiego, co mogłoby cię niepokoić.
– Jednak sprawiasz wrażenie, jakbyś...
– Zdaje ci się tylko – przerwała.
– To powiedz przynajmniej coś, zawsze jesteś
rozmowna, teraz jakby wewnętrznie rozdarta.
– Trapi mnie dziwne przeczucie. Niepokoi twoja chęć
udania się do bukowego lasu.
Dłuższą chwilę patrzyli na siebie milcząco. Sprawiali
wrażenie przeżywania jakiejś rozterki.
Ożywiło ich nadejście kelnera z półmiskiem.
Jedli bardzo powoli, jakby celowo przedłużali ostatnie
godziny bycia razem. Delektowali się każdym kęsem
chrupkiej kuropatwy. Po obiedzie kelner podał kawę, Artur
wypalił papierosa, po czym pożegnali lokal.
W międzyczasie niebo nakryło się chmurami. Musieli
się teraz śpieszyć, zwolna ścieliła się mgła przynaglająca
zmierzch.
W buczynie, jak za pierwszym razem, brodzili w
liściastej ściółce.
– Powiedz, co cię tu sprowadza?
– To dziwne, Katarzyno! Buczyna stała się dla mnie
czymś nieokreślenie bliskim – wstrząsnął głową bezradnie i
jakoś żałośnie.
– Konary o tej porze roku nie są już srebrzyste, liście
zielone... Ale pewnie nie o to ci chodzi? – spojrzała na
niego wyczekująco.
Uszli kawałek w głąb buczyny w milczeniu. Ptaki
pochowały się w dziuplach, wokoło głucha cisza mącona
szelestem liści pod ich stopami.
Zatrzymali się. Artur ujął jej rękę, wzrok skierował ku
wierzchołkom drzew. Katarzyna patrzyła mu w oczy, jakby
chciała odczytać jego myśli.
Artur rozejrzał się dokoła, po chwili zwrócił się do
Katarzyny rymowanką:
każda droga gdzieś wiedzie
ja jednak wiem, że bukowy las
poprowadzi nas do gwiazd
odnajdziemy się w nim razem
gdy nadejdzie sądny dzień
Katarzyna zaniemówiła, w gardle czuła ucisk. Coś ją
uderzyło w jego głosie. Spojrzała na niego z
niedowierzaniem.
– Katarzyno, ten las wrył się w moją psychikę tak
bardzo, tak bardzo mocno, że... – po chwili dokończył
drżącym głosem – powinnaś czerpać trochę otuchy z tych
słów.
– Chyba tak. – i prosiła, żeby ją objął, przytulił, wziął
w obronę jej słabość.
Ostatni wieczór spędzili przy kominku. Jak dobrze
mieć go przy sobie – pomyślała, zbliżona policzkiem do
jego twarzy. Pragnęła, by ten wieczór trwał wiecznie, żeby
wskazówki zegara zatrzymały się w miejscu, kalendarz nie
zmieniał dat.
– W buczynie powiedziałeś, co mnie mocno
zastanowiło: Odnajdziemy się w nim razem! Chciałeś prze
to powiedzieć, że jesteś we mnie, ja w tobie, że stanowimy
nierozerwalną jedność?
– Tak! Bo odtąd oboje stanowimy zespoloną istotę.
– Moje życie płynie tu monotonnie. Odkąd syn i córka
wybyli stąd na studia, nic się tu nie dzieje. Brakuje mi w
tym domu tego, co ty wniosłeś w ciągu tych paru dni…
– Co takiego wniosłem? – udał zdziwionego.
– Rozkosz umysłu, która przewyższa inne rodzaje
przyjemności. Gdybym teraz stąd odeszła, zniszczyłabym
Kordiana. Wiem o tym, bo istnieje jeszcze
odpowiedzialność za czyjeś życie. Jeśli mi rozkażesz, jutro
wyjadę z tobą. Opuszczę ten dom bez żalu. Arturze,
zastanów się, wystarczy tylko jedno twoje słowo, ale nie
sądzę, byś się na nie zdecydował. Jesteś zbyt świadomy
moich uczuć…
Chciał jej wejść w słowo, ale ruchem ręki go
powstrzymała.
– …jeśli powiesz „tak” będę bezsilna, pójdę za twoim
głosem. Taka będzie moja wola, także pragnienie jej
spełnienia. Bardzo mi zależy na twojej miłości.
Artur milczał. Rozważał teraz każde jej słowo. W
duchu przyznał rację. Była świadoma tego, o co walczyła.
Ta walka rozdzierała jej duszę. Próbował ją zrozumieć.
Zmienił więc temat.
– Czasem rozważam, żeby przejść na stały etat w
redakcji, chociaż obecny status zapewnia mi komfort
swobody, niezależność i dużo lepsze zabezpieczenie
materialne.
– Jesteś mężczyzną na współczesne czasy –
pochwaliła. – Tacy nie wychodzą z użycia, mają
dalekosiężne plany, nie identyfikują się z światem spodni
bez kant i wymiętych marynarek.
– To jednak wymaga żelaznej samodyscypliny, a bez
kobiety przychodzi z trudem. Czasem mam
odzywki męskich hormonów. które wymykają się
spod kontroli. Bardzo trudno przywołać je w takich
chwilach do porządku.
– Ze mną będzie podobnie. Roznieciłeś we mnie
ogień, który przyjdzie mi z trudem ugasić. Pragnienie
zbliżenia zastąpię wspomnieniami.
Artur poczuł się niezręcznie, gdy Katarzyna spojrzała
na niego zagadkowym wyczekiwaniem. Nie miał jej nic do
powiedzenia, nic w każdym razie takiego, co mogłoby dać
jej jakąkolwiek pewność.
– Arturze, myśmy jeszcze nie zatańczyli. Ostatnio
tańczyłam w klubie tenisowym, ale to było przed trzema
laty. Kordian nie był chętnym tancerzem, zresztą nigdy nim
nie był, więc i mnie nogi posztywniały.
– Ja też nie tańczę za dobrze, ale ciebie chętnie
obejmę w tańcu.
Katarzyna nałożyła na adapter płytę. Wybrała
„Ostatnie tango“. Artur objął ją w pasie. Czuła poprzez
tkaninę koszuli jego ciało, zapach ciała, który w jakimś
stopniu pozostał pierwotny.
Tańczyli prawie w miejscu. Jego nogi dotykały
czasem jej nóg. Muzyka dawno umilkła, oni stali w jednym
miejscu, zegar wskazywał północ.
Katarzyna zaprowadziła go do sypialni, chwilę potem,
jak w romantycznym filmie, dwa nagie ciała opadłe na
łóżko ocierały się o siebie, usta szukały ust, szyi, piersi,
lizały krople potu, jak dzikie zwierzęta szukające wody.
Dla niej było jasne: kochała się z ogromnym
przeżyciem w sferze fizycznej i duchowej. Czuła, jak budzi
się w niej i porywa bez reszty uśpiona namiętność.
Przywarta rozpalonym ciałem do niego wchłaniała łagodną
woń potu, podniecała się jego przyśpieszonym oddechem,
szczytując krzyczała jak samica podczas rui. Po chwili
odprężenia znów stromo wspinała się na szczyt rozkoszy.
W Katarzynie rodziły się zmiany, które ją porywały w
miejsca dalekie od normalności.
Rozkoszowała się Arturem, krzepkim fizycz-nie, z
rozwagą czyniącym użytek ze swej siły. Seks z nim był dla
niej ukoronowaniem tego, co przez lata tłumiła u boku
ospałego Kordiana, uważającego, że po spłodzeniu dwójki
dzieci należy mu się seksualna abstynencja. Dlatego seks z
Arturem sprawiał jej przeogromną radość i przyjemność.
Odsuwając na bok oklepaną misjonarską pozycję, pragnęła
doświadczyć jak najwięcej nowego. Ale było też coś, co ją
przerażało. Artur brał nie tylko w posiadanie jej ciało, także
ją całą i… bez reszty. Kochali się niemal do bladego świtu.
Potem Artur na krótko zasnął, ona wpatrywała się w
jego twarz, słuchała regularnego oddechu. Kiedy się
przebudził, opowiedział jej sen:
– Śniłem, że biegaliśmy nago po piaszczystej plaży.
To mogło być we Włoszech albo Hisz-panii. Kiedyś tam
pojedziemy. Będziemy trzymać się za ręce i szaleć z
radości.
– Jesteś szalony. Szkoda, że to był tylko sen.
Dzień z wolna się budził. Pod prysznicem naszła ich
jeszcze jedna, ostatnia fala pożądania.
– Pozwolisz, że śniadanie zjem w kuchni? U dziadków
na wsi lubiłem przesiadywać na dębowej ławie w kuchni,
co sprawiało ogromną przyjemność. Zresztą na wsi w
kuchni toczyło się całe życie.
Chciała go raz jeszcze objąć i pocałować, ale zasyczał
czajnik.
Śniadanie jedli w milczeniu zajęci myślami. Artur
podpatrywał ukradkiem jej twarz. Miał wrażenie, jakby z
czegoś była nie zadowolona. Widocznie coś ją gryzie –
pomyślał.
Nadeszła chwila pożegnania. Artur wstał od stołu,
sięgając po walizkę w kącie kuchni.
– Mogę czasem napisać do ciebie?
– Powinieneś – uśmiechnęła się łzawo.
– Gdyby kiedykolwiek naszła cię odwaga... zadzwoń.
Przyjadę po ciebie. Numer telefonu masz na wizytówce.
W Katarzynie zerwał się wewnętrzny krzyk: „Nie
odchodź, należymy do siebie!”. Wargi jej drgały, spojrzenie
matowiało. Spuściła oczy, żeby go nie martwić. Po chwili
podniosła wzrok, uśmiechnęła się z przymusem.
– Mój Arturze! Odchodzisz daleko, ale pozo–staniesz
blisko. Bardzo blisko... w moim sercu. To moja jedyna
pociecha. Będę cię wspominać, tęsknić.
Jeszcze raz, tym razem po raz ostatni, objęli się w
pożegnalnym uścisku uczucia posiadania i oczekiwania. Z
owych dwóch uczuć najwięcej przyjemności dało im bez
wątpienia to pierwsze.
Katarzyna okryła się ciepłym pledem i wyszła na
taras. Kiedy jego samochód ruszył, pomachała mu. Miała
wrażenie, jakby Artur przetarł oczy chusteczką. Czyżby
jednak…?
– Żegnaj drogi Arturze – szepnęła półgłosem,
Roztrzęsiona wróciła do salonu, Usiadła na fotelu i się
rozbeczała.
Zmęczony, ale zadowolony, Kordian powrócił z
paryskiego kongresu. Miał Katarzynie wiele do
opowiedzenia. Na razie zamknął się w swoim gabinecie i
uczepił telefonu.
Krótko przed północą zjawił się w salonie. Przeciągnął
się leniwie, siadając na kanapie przy Katarzynie.
– Cieszę się, że już jesteś – zagrała troskliwą żonę.
– To były dla mnie męczące dni, uwierz mi. Jestem
tym kongresem kompletnie wykończony. Zaraz kładę się
spać. Ty pewnie też?
– Posiedzę jeszcze chwilę z książką – bała się pójść z
nim do sypialni, w której unosił się duch czułego kochanka.
Dla Katarzyny zaczęło się nowe, bezbarwne życie.
Nie umiała z radością poświęcić się roli żony. Tęsknota za
Arturem płonęła w jej duszy. Uświadomiła sobie, że do
końca życia będzie wlec wielkie kłamstwo. Gnębiona
wyrzutami popełnionej zdrady?
Codziennie zaglądała do skrzynki na listy. Liczyła na
upragniony list. Po dwóch tygodniach straciła nadzieję.
Często siebie obwiniała, że nie powinna była pchać się w
jego życie. Może wcale tego nie pragnął, traktował
wszystko jako zwykłą przygodę?
Dni się dłużyły, płynęły leniwie. Bywało, że
podziwiała Kordiana, który na swój sposób
szczęśliwy, wierzył w jej wierność i miłość. Tymczasem
wystarczyło z jej strony tylko jedno słowo prawdy, by
szczęście rozpadło się w gruzy. Cierpliwie znosiła swój los,
jaki dobrowolnie wybrała. Czasem zastanawiała się, jak
długo wytrzyma w tym kłamstwie.
Zmienił się również jej wizerunek, znajomi spoglądali
na nią z głęboką troską. Nieraz miała ochotę powiedzieć im
prosto w oczy: „Czy wy nie widzicie, jak ja strasznie
cierpię!”. Zamiast tego, wynajdywała błahe wymówki.
Kordian sądził, że trawi ją tęsknota za synem i córką.
Prowadziła ciche, monotonne życie. Czasem jedynie z
nudów zajrzała do klubu na ciekawą prelekcję, rzadziej do
klubu tenisowego.
I tak dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po
miesiącu upływał czas, niewiele nowego wnosząc do
monotonnego życia. Jej życie stawało się powolnym
pasmem różnych wyrzeczeń i udręczeń. Czasem w nocy
nachodziła ją bezbrzeżna paląca tęsknota, roztaczała nad
nią swoje ciemne skrzydła i przypominała utracone
szczęście. Wtedy jej myśli wybiegały w świat, szukały tego
jedynego, ukochanego. Gdzie on się podziewa, co porabia,
czy ją wspomina? Być może cierpi podobnie jak ona,
znosząc trudną rozłąkę?
Instynktownie wyczuwała, że Artur nadal ją kocha, i
podobnie jak ona, znosi trudną rozłąkę. Przecież oboje
świadomie wyrzekli się wszelkiej nadziei. Czy można
wymazać z pamięci obraz kochanka, w sercu stłumić
miłość? Nie, nie można. Dlatego dzielnie znosiła u boku
męża egocentryka swoje cierpienia. Bolała nad tym, że
Artur, podobnie jak ona sama, cierpi z tego powodu. Ta
świadomość nie dawała jej spokoju. Nieraz pragnęła o nim
już zapomnieć, wykreślić z pamięci. Jednak nie dała rady.
Mijały nieskończenie długie dni i noce. Kordian spał
pogrążony głębokim snem, ona tymczasem myślami
przytulała się do Artura. Nie mogła znieść bliskości
obojętnego Kordiana Nie znosiła również bezbarwnego
światła wczesnych poranków, przypominały ów świt, gdy
zasypiała z głową ułożoną w zagięciu łokcia Artura.
Często wymykała się z domu i błąkała bez celu.
Chciała chociaż na chwilę zaznać spokoju. Czasem
miewała halucynacje, jakaś magiczna siła ciągła ją do
stolicy.
Regularnie kupowała w kiosku „Horyzonty świata“,
które drukowały reportaże i artykuły Artura. Czytała
wszystkie uważnie, słowo po słowie, wyważając każde
zdanie i zawartą myśl. Wszystkie wycinała i chowała w
specjalnej teczce. Dwa listy, jeden wiersz i widokówkę z
Londynu, chowała w szafie między bielizną. Kordian nie
miał zwyczaju tam zaglądać. Czasem wyjmowała listy spod
bielizny, czytała i roniła łzy.
Droga Katarzyno!
Moje życie toczy się ciągle w tym samym kręgu.
Niedawno miałem szczególny powód do radości. W
Filharmonii Narodowej spotkała mnie niebywała
niespodzianka. Uroczą sopranistką, która wystąpiła z
recitalem, była koleżanka, z którą razem zdawałem maturę.
Wyjechała do Anglii na stypendium, tam poznała znanego
kompozytora i wyszła za niego za mąż. Ogromna radość
spotkać kogoś po tylu latach.
Zjedliśmy razem kolację „Bristolu”, dzieląc się
wspomnieniami.
Wkrótce udaję się do Paryża na zaproszenie
przyjaciół. Jakże miło byłoby razem z Tobą podziwiać
piękny Paryż z wieży Eiffla. W każdym razie myślami będę
przy Tobie.
Może Ci się przyśnię nocą, żebyś uwierzyła, jak
bardzo za Tobą tęsknię.
Serdecznie pozdrawiam – Artur
Przytuliła list do piersi i parę razy pocałowała.
Upłynęło znowu kilka miesięcy. W tym czasie nic
szczególnego się nie wydarzyło, poza jednym
– nadszedł kolejny list. Tym razem z dopiskiem na
kopercie: „Do rąk własnych“. Katarzynie się zdawało, że
budzi się w niej nowe życie, że rozkwita jak kwiat.
Najdroższa Katarzyno!
Nie miałem śmiałości napisać do Ciebie, Pragnąłem
uszanować Twój spokój. Moja tęsknota wybiega ku Tobie,
unosi się jak ten rozśpiewany ptak w bukowym lesie. Wiem,
zresztą czuję to, że myślisz stale o mnie. Błagam, dodaj mi
chociaż otuchy, trochę nadziei, że tak jest naprawdę. To
pozwoli mi znosić samotnie życie w oddaleniu od Ciebie.
Mam nadzieję, że nie odtrąciłaś mojej niezmiennej miłości.
Wkrótce wybieram się ponownie za granicę. Kiedy
wrócę od razu się odezwę, poproszę też byś mnie
odwiedziła… i pozostała zemną na zawsze.
W Twoich rękach los mego życia. Przecież się
kochamy.
Tobie oddany – Artur
Katarzyna odchodziła niemal od zmysłów. List
przepełnił jej serce szaloną radością. Czytała go
kilkakrotnie, obsypując pocałunkami.
Po miesiącu nadeszła kolorowa widokówka z
Londynu. Najbardziej ucieszył jednak dopisek:
Wkrótce wrócę do kraju, zgłoszę się… i zabiorę.
Niespodziewanie złośliwa choroba przykuła Kordiana
do łóżka. W chorobie zrozumiał, jak źle wypełniał przez
wszystkie lata obowiązki męża i ojca. Usprawiedliwiał się,
iż nie czynił niczego zaślepiony pracą naukową. Trapiony
wyrzutami, obiecywał po wyzdrowieniu otoczyć Katarzynę
wielką czułością.
Choroba jednak go pożerała z każdym dniem. Powoli
gasł w jej oczach. Jej zmartwieniem było odtąd jego
zdrowie. Aby mu ulżyć w cierpieniu, opowiadała o córce i
synu. Zmęczony monotonią słów, co chwilę zasypiał.
Czasem przycisnął jej dłoń do ust, spieczonych gorączką,
milcząco się w nią wpatrując.
Minęło kilka tygodni. Jego stan nie uległ żadnej
poprawie. Coraz bardziej opuszczały go siły,
Przekraczając próg gabinetu, który odtąd stał się izbą
dla chorego męża, Katarzynie nogi się uginały. Dochodząca
codziennie pielęgniarka zakładała kroplówkę.
W czwartym miesiącu stan chorego raptem się
pogorszył. Katarzyna z niepokojem wypatrywała lekarza.
Kiedy przyszedł, zbadał chorego, potem spojrzał na
Katarzynę. Z jego twarzy od razu odczytała najgorsze –
ostre zapalenie płuc. To wzbudziło obawy, bowiem chory
miał mocno osłabione serce.
Drżącym głosem zapytała, czy nie lepiej przenieść
chorego męża do szpitala? Lekarz przecząco potrząsnął
głową:
– Wpierw musimy podjąć walkę z gorączką.
– Czy mąż to przetrzyma? – spytała pełna obaw.
Lekarz wzruszył ramionami.
Mijały długie godziny niepewności. Katarzyna
nieustannie czuwała przy Kordianie. Cierpienie wzbudzało
w niej współczucie i miłość. Jednak inna była to miłość,
prawdziwą darzyła jedynie Artura. Kochała Kordiana
niczym tkliwa matka, pielęgnowała. Zauważywszy czasem
krótki błysk radości w jego oczach, pochylała się nad nim,
szepcząc mu:
– Mój biedny Kordianie, gdybym ci tylko mogła w
czymkolwiek pomóc...
Kordian próbował ująć jej rękę, ale nie miał
wystarczająco sił. Mimo licznych zabiegów serce coraz
bardziej słabło.
Przed samą śmiercią uśmiechnął się jeszcze do niej…
i zamknął oczy na zawsze.
Zrozpaczona ujęła jego dłonie, nachyliła się blisko
twarzy i wyszeptała błagalnie:
– Kordianie! Kordianie, przebacz mi, proszę... cię...
przebacz...
Nie słyszał jej błagania, nie dowiedział się też
okrutnej prawdy. Zabrał ze sobą pewność, że Katarzyna go
kochała, że była wierną żoną.
Słońce świeciło przedpołudniowym blaskiem, kiedy
zwłoki Kordiana poniesiono na miejscowy cmentarz.
Minęło kilka lat. W międzyczasie Katarzyna została
babcią trojga wnucząt. Syn Aleksander ożenił się z
koleżanką ze studiów i zamieszkał w stolicy, tam założył
kancelarię adwokacką. Justyna wyszła za mąż za dyrektora
banku w Korzeniowie.
Katarzyna utraciła zupełnie poczucie czasu. Całymi
dniami siedziała otępiała i rozmyślała.
– Boże, jak ten czas umyka – westchnęła któregoś
razu na głos nad grobem Kordiana, zapalając świeczkę.
Przyroda budziła się z zimowego snu do życia.
Wszystko zieleniało, zakwitało, srebrne świerki wokół willi
rozsiewały balsamiczną woń.
Katarzyna siedziała w wiklinowym fotelu na tarasie,
popijając swoje ziółka. Miesiąc minął, jak skończyła
siedemdziesiąt lat. Jej twarz pokryły bruzdy zmarszczek,
włosy przyprószyła siwizna. Minęło dziesięć lat odkąd jest
wdową.
Coś poruszyło się nagle w jej duszy. Od lat nie
czytała magazynu „Horyzonty świata”. Próbowała te
minione lata zliczyć na palcach.
Popołudniu wybrała się do miasta po drobne zakupy,
przy okazji w kiosku kupiła magazyn. Zdziwiła się, bo miał
inną szatę graficzną, nie było też w nim śladu Artura.
Po powrocie zastanawiała się, czy wypadałoby jej po
tylu latach do niego zadzwonić? Szukała jego wizytówkę,
którą gdzieś się zapodziała. Wielokrotnie miała ją w ręku,
kiedy ją coś korciło. Dziwiła się sobie, że dotąd do niego
nie zatelefonowała. Po usłyszeniu jego głosu mogła
przecież odłożyć słuchawkę. Że też wcześniej nataki
pomysł nie wpadła?
Odnalezienie wizytówki zajęło jej sporo czasu, drugie
tyle, zanim się przełamała wybrać numer. W słuchawce
odezwał się męski głos:
„Pracownia architektoniczna „Sukces...”. Od razu
poczuła dziwny skurcz w gardle, na moment zaniemówiła.
Gdy oprzytomniała, zapytała, czy wybrała właściwy
numer? „Numer się zgadza, ale właściciel jest inny...” –
odparł ten sam baryton.
Zadzwoniła do redakcji. Tam rozłożono ręce.
Wprawdzie nazwisko obiło im się o uszy, ale to czasy
odległe...
Kiedy nawiedzała ją nostalgia, wtedy sięgała do
szkatułki po listy i artykuły Artura. W takich chwilach
odżywały na nowo dawne wspomnienia. Czasem brała też
do ręki swój pamiętnik, pełen tęsknych wspomnień.
Tego ranka stojąc przy oknie miała złudzenie, jakby
przed willą zatrzymał się Ford. To Artur! – krzyknęła na
głos. Było to przywidzenie, ale na samą myśl serce zaczęło
bić mocniej. W pamięci od razu odżył bukiet róż, który z
taką czułością przyłożyła do swej piersi. Wtenczas była
jeszcze młoda, po czterdziestce, teraz jest już starzejącą się
babcią. Artur był od niej dziesięć lat starszy, więc też już
nie młody. Gdzie się on podziewa, co ze zdrowiem, czy ją
kocha, tęskni? łzy popłynęły jej do oczu.
Kończyła akurat śniadanie, kiedy rozległ się dzwonek.
listonosz przyszedł z listem poleconym. Przelotnie zerknęła
na kopertę: stempel stolicy. „Boże, co zawiera ta
koperta...?“ – przeraziła się. W głowie ogromny ucisk i
setki przypuszczeń. Początkowo bała się otworzyć kopertę.
Wreszcie się przemogła.
Wielce Szanowna Pani!
W depozycie biura notarialnego jest testament pana
Artura Tapperta, zmarłego przed dwoma laty śmiercią
naturalną...
W oczach od razu zawirowały łzy, list wypadł z
drżących rąk na podłogę. Musiała zażyć tabletkę na
uspokojenie. Ręce drżały, z trudem trzymała szklankę z
wodą.
Trwało jeszcze dłuższą chwilę, zanim list podniosła z
podłogi i czytała dalej:
...Zmarły był stanu wolnego. Zgodnie z Jego wolą
zwłoki zostały spopielone, prochy rozsypane w lesie w
pobliżu pani miejsca zamieszkania. Według posiadanych
informacji to bukowy las. Szerszych informacji udzieli
zakład pogrzebowy „Pieta“, któremu zlecono pochówek.
W tutejszym depozycie jest złoty naszyjnik wraz z
amuletem, na którym wygrawerowane jest
imię „Katarzyna” oraz męska złota bransoleta
z inicjałami „A.T.”.
Zgodnie z wolą zmarłego, wymienione wyżej
przedmioty należą się pani.
Uprzejmie proszę o kontakt w celu odebrania
wspomnianych precjozów.
Z należnym uszanowaniem
Daniel Danielewicz – Notariusz
– Arturze, to niemożliwe, że ty... – powiedziała głośno
do siebie, zalewając się ponownie łzami.
Dłuższy czas siedziała zupełnie skamieniała. Nic do
niej nie docierało.
Kiedy się wypłakała, wniknęła w treść listu,
przestudiują jego precyzję prawniczego języka.
Upłynęło sporo dni, nim się ocknęła ze stanu
przygnębienia. Ze względu na jej wiek, poprosiła
biuro notarialne o przysłanie cennych precjozów pocztą.
Nie dowierzała sobie, gdy kilka dni później poczta
doręczyła przesyłkę, zawierającą cząstkę ukochanego
człowieka. W przesyłce był także odręcznie napisany list:
Droga Katarzyno!
Mam nadzieję, że mój list zastanie Cię przy dobrym
zdrowiu. Nie mam najmniejszego pojęcia, kiedy go
otrzymasz. Jedno jest pewne: mnie wtedy już nie będę
wśród osób żyjących.
Upłynęło sporo lat od chwili, kiedy zrodził się w nas
obojgu nowy rozdział życia.
Po naszym rozstaniu wiele podróżowałem, ale
myślami zawsze przy Tobie. Wiele razy chciałem do Ciebie
zadzwonić, jednak za każdym razem odkładałem
słuchawkę, by nie psuć małżeńskiej harmonii. Bywały też
chwile, kiedy szykowałem się do przyjazdu po to, by Cię
zabrać... po prostu porwać. Pocieszałem się, iż któregoś
dnia moja odwaga pokona tchórzostwo. Czasem traciłem
zmysły z ogromnej tęsknoty i samotności.
Katarzyno! Przed Tobą były inne kobiety, po Tobie
żadnej więcej. Nie ślubowałem celibatu, lecz dla samej
zasady nie interesowały mnie już żadne. Brzmi to
patetycznie, lecz stosowniejszego
wyrażenia nie znajduję.
Mam Cię nadal przed oczyma w ręczniku kąpielowym.
Twoje ciało pachniało bzem. Potem ulegliśmy
wszechdziałaniom Amora.
Ugodzeni celnie jego strzałą napisałem wtedy wiersz:
Miłość stanowi węzeł istnienia
wniknięcie tylko poznaniem
łączy tworzenie i bycie
wspólnego aktu istnienia
Trzeba poddać się miłości
By sądzić jak niezawodny
Jest sposób wnikania
W nieskończone istnienie
Tego obrzędu dokonaliśmy, by się uszczęśliwić i
poddać cierpieniom. Radość i cierpienie wyzna-czyły nam
perspektywę dobra i zła. Tej prawdy nie powinniśmy się
wyrzec.
Droga Katarzyno, mam coś, co memu sercu
najdroższe: złoty naszyjnik z sercem. Na nim jest
wygrawerowane Twoje imię. Przez wszystkie lata nie
rozstawałem się z nim. Chciałbym, by należał odtąd do
Ciebie. I także złota bransolet z moimi inicjałami. Jesteś
jedyną osobą, której te skarby mogę powierzyć.
Kochałem Cię szczerze, całym sercem. I tak
pozostanie do końca moich dni.
Twój na zawsze – Artur Tappert
List napisany był ręcznie wiecznym piórem. Pismo
było nierówne. Widocznie mu ręka drżała i naniosła kilka
drobnych kleksów.
Po przeczytaniu włożyła list do drewnianej szkatułki,
w której przechowywała jego skarby – listy i wiersze.
Nazajutrz pojechała taksówką do bukowego lasu.
Powolnym krokiem weszła w głąb lasu. Wszystko się tu
zmieniło. Drzewa powyrastały. Dokoła przygniatająca
cisza, potęgowana aurą jesieni.
Oparta o pień buku z trudem powstrzymywała łzy. W
pamięci odżyły nagle słowa Artura, których sensu
wcześniej nie pojmowała.
Co roku w Święto Zmarłych odwiedzała bukowy las.
Zapalała tam świeczkę i odmawiała zdrowaśkę za
ukochanego. Stamtąd szła dopiero na cmentarz do
Kordiana. Kolejność trzymała w tajemnicy przed synem i
córką.
W piątą rocznicę nie poszła do bukowego lasu, ani na
cmentarz. Siły ją opuściły.
Wigilię i Święta Bożego Narodzenia spędziła z
rodzinami syna i córki. Dziwne przeczucie jej
podpowiadało, że będą ostatnimi.
Katarzyna z dnia na dzień coraz bardziej mizerniała i
bledła. Z nastaniem wiosny zdrowie jej uległo raptownemu
załamaniu. Córka wezwała lekarza. Przybył ten sam, który
opiekował się chorym mężem. W międzyczasie też mocno
postarzał, głowę miał w siwiźnie, twarz pooraną bruzdami.
Po zbadaniu postanowił pozostać przy chorej kilka godzin.
Osłabione serce pracowało nieregularnie. Katarzyna coraz
częściej traciła przytomność.
Gdy tylko na chwilę oprzytomniała, słabnącym
głosem zwróciła się do córki: – córuś, otwórz sekretarzyk,
tam jest inkrustowana szkatułka. Kiedy odejdę... otwórz ją
razem z braciszkiem. Jest tam koperta... – mówiła z coraz
większym trudem, często przerywała, by nabrać powietrze.
– Spełnijcie moją wolę. Toooo… moooja... jedyna proś… –
i nie zdołała dokończyć.
Lekarz zaznaczył w karcie zgonu śmierć natu-ralną,
choć z medycznego punktu widzenia stanowiła
niewiadomą. Zmarła nigdy nie uskarżała się na żadne
choroby. Kartoteka w ośrodku zdrowia nie zawierała
jakichkolwiek wpisów.
Dzięki bezinteresownej pomocy doktora, zwłoki
przewieziono do szpitalnej kostnicy.
Justyna powiadomiła brata o zgonie matki. Po
przyjeździe od razu wspomniała mu o szkatułce. Z trudem
odnaleźli kluczyk do sekretarzyka.
Aleksander wyjął ze szkatułki ręcznie napisany list.
– Poznaję, to rękopis naszej mamy. Po dacie
stwierdził, że list napisany równo rok temu. – Ale poczekaj,
poczekaj... nie do wiary, nasza mama kochała się w jakimś
mężczyźnie? Masz. czytaj na głos.
– Czyżby miała kochanka? – zaniepokoiła się
Justyna.
– Z listu dowiemy się, jak to było naprawdę? – odparł
brat.
Moje najdroższe dzieci!
Piszę ten list przy całkiem zdrowych zmysłach.
Uznałam za stosowne uporządkować kilka dla mnie
ważnych spraw i podzielenie się nimi z wami. List
przeczytacie dopiero po mojej śmierci. Za życia ujawnienie
niektórych spraw uznałam za niecelowe, bądź nie
wskazane.
Z wielkim trudem mi to przyszło, bowiem stanowi
rodzaj spowiedzi: obnaża coś pięknego i zarazem
wzniosłego. Pewnie zaskoczy was pewien mężczyzna o
nazwisku Artur Tappert! To pisarz, którego poznałam przed
ćwierć wiekiem. Przyjechał do Korzeniowa podzielić się z
czytel-nikami swoimi refleksjami na temat jego książki,
Kochanek, kochanka…i co dalej? W tym dniu zrodziła się
nasza znajomość, przypieczętowana miłością. Wtedy
kierował mną prosty powód: kiedy wyszłam za mąż, między
mną a waszym ojcem, nie było wielkiej czułości. Potem was
urodziłam. Chcąc godnie podołać macierzyńskim
obowiązkom, musiałam zrezygnować z pracy w liceum.
Nagle stałam się kuchtą domową, pokornie znoszącą
fanaberie waszego tatusia. Z biegiem lat w nasze pożycie
małżeńskie wkradła się pustka. Byliśmy zgodnym
małżeństwem tylko na pokaz. Byłam wtedy jeszcze młodą i
atrakcyjną kobietą pełną temperamentu, jednak
pozbawiona atrakcyjności życia. Zupełnie inny typ
mężczyzny stanowił Artur Tapert. Jego zalet nie sposób
wyliczyć. Spędziliśmy ze sobą raptem tylko pięć dni, które
zaważyły na reszcie mego życia. Przeczytajcie mój
dzienniczek, może wtedy mnie zrozumiecie. W biblioteczce
jest też jego książka z dedykacją i datą. Również jeden jego
wiersz, który otrzymałam pierwszego wieczoru. Wręczył mi
go w salonie, w którym przeżywaliśmy naszą wielką miłość.
Zaprowadziłam go również do bukowego lasu, który o
dziwo, ogromnie polubił.
Kochani, czegoś takiego nie da się wymazać z
pamięci, i choć wszystko trwało krótko, może zbyt krótko,
zdołało wypełnić lukę długich lat beznamiętnego pożycia
małżeńskiego. Kochany przez was tatuś do końca życia w
żadnej kobiecie nie dostrzegł cech wartościowych. Dlatego
nie dostrzegł ich także we mnie.
Nie sposób wszystko wyrazić, to po prostu niemożliwe.
Dlatego pragnę, byście szanowali swoje małżeństwa,
kochali się gorąco, tak jak ja kochałam Artura Tapperta,
człowieka mądrego i szlachetnego, Może wam się wydać
paradoksem mój romans, ale trudno mi sądzić, co by się
stało, gdybym Artura nie spotkała. Może z biegiem lat
rozeszłabym się z waszym ojcem z podobnych powodów i
pobudek?
Zapewne zaskoczy was moja ostatnia wola. Pragnę
byście po śmierci moje ciało spopielili! Zapewnie
pomyślicie, że na starość postradałam zmysły! Zapewniam,
że jestem przy zdrowych zmysłach. Zapoznajcie się z listem
notariusza, zapewne wtedy zrozumiecie moje intencje.
Zapewne waszym zdaniem powinnam spocząć obok
męża? Powinnam! Ale moja wola jest zupełnie inna i
proszę byście ją uszanowali.
Całe moje życie poświęciłam rodzinie, jednak po
śmierci pragnę być tam, gdzie moje miejsce –
w bukowym lesie.
Szkatułkę z listami Artura wraz z moim pamiętnikiem
spopielcie razem ze mną, prochy rozsypcie po bukowym
lesie.
I na koniec: złoty amulet z moim imieniem należy do
Ciebie, droga Justynko. Tobie, drogi Aleksandrze,
przekazuję złotą bransoletę.
I to byłoby już wszystko.
Wasza mama – Katarzyna
Justyna odłożyła list. Zapadła długa, głęboka cisza. Po
chwili oboje zapalili papierosa.
– Biedna nasza mama, Co o tym wszystkim sądzisz? –
westchnęła Justyna.
– Z całego życia nasza mama miała tylko pięć
dni szczęśliwych. Musimy uszanować jej wolę.
Zmarłym nie powinno się niczego odmawiać.
– Ani sprzeciwiać – przytaknęła mu Justyna.
Wiadomość o śmierci Katarzyny rozeszła się
błyskawicznie po całym miasteczku. Dyrekcja liceum oraz
kluby zamieścili nekrologi. Ponadto deklarowali swoją
pomoc w uroczystej oprawie pochówku.
Aleksander i Justyna nie zwierzyli się nikomu z woli
matki. Pragnęli uniknąć sensacji, od której huczałoby całe
miasteczko.
Kiedy ze szpitalnej kostnicy zabrano zwłoki, pocztą
pantoflową przekazywano różne domysły. Ksiądz
proboszcz i grabarz, osoby najbardziej kompetentne w
takich sytuacjach, wzruszali tylko ramionami.
Na stoliku nakrytym kirem stała granitowa urna. obok
niej wiązanka czerwonych róż. W srebrnym lichtarzu
płonęły dwie symboliczne świece. Pogrążona w głębokim
smutku najbliższa rodzina zgromadziła się wokół urny,
żegnając prochy zmarłej. Katarzyna dziękowała im
lekkimuśmiechem z portretu, przepasanego czarną szarfą.
W salonie snuła się żałobna melodia: Heath of Ase,
Edwarda Griega. Kiedy ostatni akord w magnetofonie
zamilkł, Aleksander zabrał ze stołu urnę, Justyna róże, we
dwoje pojechali do lasu bukowego.
W zaspanej o tej porze roku buczynie na moment
zaświtało słońce. Z kościoła parafialnego odezwała się
sygnaturka, wzywającą na Anioł Pański. Aleksander
rozsypywał z urny prochy, mówiąc przy tym zdławionym
głosem: niechaj prochy naszej ukochanej mamy połączą się
na wieki z jej wielką miłością… Wiatr rozsiewał je na
wszystkie po bukowym lesie.
W smutku i bez patosu, syn i córka rozstali się na
zawsze z ukochaną mamą.
Skromnie i po świecku, z dala od cmentarza,
razem z ukochanym w lesie bukowym.
E.H.