Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 03 Zakochana Księżniczka

background image

MEG CABOT

ZAKOCHANA KSIĘŻNICZKA

PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 3

Tytuł oryginału

THE PRINCESS DIARIES, VOLUME III, PRINCESS IN LOVE

background image

Dla Benjamina, z miłością

background image

- Sara lubi sobie wyobrażać, że jest księżniczką [ - powiedziała Jessie. - ]

Bawi się w to przez cały czas - nawet w szkole. [...] Chce, żeby Ermengarda też

została księżniczką na niby, ale Ermengarda mówi, że jest za gruba.

- Bo jest za gruba - stwierdziła Lawinia. - A Sara jest za chuda. [...]

- Sara twierdzi, że nie ma nic do rzeczy, jak się wygląda ani co się posiada.

Chodzi tylko o to, co się myśli i co się robi.

Frances Hodgson Burnett Mała Księżniczka

Przekład Wacława Komarnicka

background image

JĘZYK ANGIELSKI

DZIENNIK

Praca pisemna

(oddać do 8 grudnia)

W naszym Liceum imienia Alberta Einsteina mamy bardzo zróżnicowane

grono uczniów, którzy reprezentują ponad sto siedemdziesiąt rozmaitych
narodowości, wyznań i grup etnicznych. Poniżej opisz, w jaki sposób twoja rodzina
obchodzi Święto Dziękczynienia, święto o typowo amerykańskim charakterze. Pro-
szę zachować odpowiednie marginesy.

Moje Święto Dziękczynienia

Mia Thermopolis

6.45
Budzi mnie odgłos wymiotów mojej matki. Obecnie mama zbliża się do końca

trzeciego miesiąca ciąży. Jej ginekolog twierdzi, że powinna przestać wymiotować na
początku następnego trymestru. Nie mogę się już doczekać. Skreślam kolejne dni w
kalendarzu 'N Sync (tak naprawdę wcale nie przepadam za 'N Sync. Przynajmniej
nie za bardzo. Kalendarz dla żartu kupiła mi moja najlepsza przyjaciółka, Lilly No,
owszem - jeden z tych facetów jest całkiem niezły).

7.45
Pan Gianini, od niedawna mój ojczym, puka do drzwi. Podobno teraz mam

mówić do niego: Frank. Bardzo trudno mi o tym pamiętać, bo w szkole, gdzie na
pierwszej godzinie lekcyjnej mam z nim algebrę, powinnam zwracać się do niego:
panie profesorze. Więc po prostu w ogóle się do niego nie zwracam (przynajmniej
niebezpośrednio).

Pan Gianini mówi, że czas wstawać. Mamy spędzić Święto Dziękczynienia w

domu jego rodziców na Long Island. Musimy wyjechać zaraz, jeżeli chcemy zdążyć,
zanim na ulicach porobią się korki.

8.45
W Święto Dziękczynienia o tak wczesnej porze na drogach w ogóle nie ma

ruchu. Dojeżdżamy do domu rodziców pana G. w Sagaponic o trzy godziny za
wcześnie.

Pani Gianini (matka pana Gianiniego, nie moja mama. Moja mama nadal

background image

nazywa się Helen Thermopolis, bo jako współczesna malarka jest nawet dosyć
znana pod swoim własnym nazwiskiem, a poza tym ona nie uznaje patriarchalnych
norm kulturowych) ma jeszcze na głowie wałki do włosów. Ma też bardzo zdziwioną
minę. Prawdopodobnie chodzi nie tylko o to, że pojawiliśmy się tak wcześnie.
Problem w tym, że przekroczywszy próg domu, moja mama z dłonią przyciśniętą do
ust natychmiast rzuca się do łazienki, a to ze względu na zapach pieczonego indyka.
Oby to znaczyło, że mój przyrodni brat lub siostra będzie wegetarianinem, bo kiedyś
zapach pieczeni w piekarniku zaostrzał mamie apetyt, a nie przyprawiał o mdłości.

W samochodzie, w drodze z Manhattanu, mama już zdążyła mnie

poinformować, że rodzice pana Gianiniego są szalenie konserwatywni i w Święto
Dziękczynienia podaje się u nich tradycyjny świąteczny obiad. Jej zdaniem nie będą
mieli ochoty wysłuchiwać mojej tradycyjnej świątecznej przemowy o tym, że Piel-
grzymi są winni popełnienia zbrodni ludobójstwa, ponieważ podarowali swoim
nowym przyjaciołom - północnoamerykańskim Indianom - koce pełne zarazków ospy
wietrznej, i że to karygodne, by nasz kraj co roku uroczyście świętował tak
bezwzględne unicestwienie całej ich kultury.

Wobec tego, stwierdziła mama, powinnam poruszać tematy bardziej

neutralne, na przykład mówić o pogodzie.

Zapytałam, czy to będzie w porządku, jeżeli poruszę temat niezwykle

wysokiej frekwencji na spektaklach opery w Reykjaviku na Islandii (ponad 98 procent
populacji tego kraju przynajmniej raz obejrzało
Toscę).

Mama westchnęła i odparła:
- Skoro już musisz...
Odbieram to jako sygnał, że zaczęły ją męczyć rozmowy o Islandii.
No cóż, przykro mi, ale moim zdaniem Islandia jest niezwykle fascynującym

krajem i nie spocznę, póki nie zobaczę jakiegoś hotelu wykutego w lodzie.

9.45 - 11.45
Razem z panem Gianinim Seniorem w pokoju, który on nazywa bawialnią,

oglądam paradę z okazji Święta Dziękczynienia organizowaną przez Macy's.

Na Manhattanie ludzie nie mają bawialni.
Tylko zwyczajne salony.
Pamiętając o ostrzeżeniu matki, darowuję sobie powtarzanie następnej z

moich tradycyjnych świątecznych uwag, mianowicie że parada Macy's z okazji
Święta Dziękczynienia dosadnie ilustruje, w jaki amok popadł amerykański
kapitalizm.

W pewnym momencie transmisji zauważam Lilly, która stoi w tłumie przed

Office Max na rogu Broadwayu i Trzydziestej Siódmej, z kamerą wideo przytkniętą

background image

do swojej lekko wklęsłej twarzy (przypominającej pyszczek mopsika), kiedy akurat
przejeżdża pojazd wiozący Miss Ameryki i Williama Shatnera, gwiazdę
Star Trek.
Wiem już zatem, że w kolejnym odcinku swojego programu w kablówce ogólnego
dostępu,
Lilly mówi prosto z mostu (program jest nadawany w każdy piątek
wieczorem o dziewiątej na 67 kanale manhattańskiej telewizji kablowej), moja
przyjaciółka dobierze się
Macy's do skóry.

12.00
Przyjeżdża siostra pana Gianiniego Juniora z mężem, dwójką dzieci i

plackami z dyni. Dzieci, które są w moim wieku, to bliźniaki, chłopak ma na imię
Nathan, a dziewczyna - Claire. Wiem z miejsca, że ja i Claire nie znajdziemy
wspólnego języka, bo kiedy nas sobie przedstawiają, ogląda mnie od stóp do głów w
taki sposób, jak to robią cheerleaderki na korytarzu w naszej szkole i mówi tym
paskudnym tonem:

- Ach, więc to TY jesteś tą całą księżniczką?
I chociaż sama świetnie sobie zdaję sprawę z tego, że przy wzroście metr

siedemdziesiąt pięć, bez żadnego widocznego biustu, ze stopami w rozmiarze rakiet
śnieżnych i włosami sterczącymi mi na czubku głowy jestem największym dziwadłem
w pierwszej klasie Męskiego Liceum imienia Alberta Einsteina (koedukacyjnego
mniej więcej od 1975 roku), niespecjalnie lubię, żeby przypominały mi o tym
dziewczyny, które nawet nie starają się odkryć, że pod tą fasadą mutanta bije serce
człowieka, który po prostu stara się, tak samo jak wszyscy inni ludzie na tym świecie,
osiągnąć pewien stopień samorealizacji.

Zresztą niezbyt mnie interesuje, co o mnie myśli siostrzenica pana

Gianiniego, Claire. Bo ona nosi minispódniczkę ze skóry mustanga! I to wcale nie
jest imitacja. Nie może nie wiedzieć, że jakiś koń musiał oddać życie, żeby ona
mogła mieć taką spódnicę, ale najwyraźniej nic jej to nie obchodzi.

Teraz Claire wyciąga swoją komórkę i idzie na taras, gdzie ma najlepszy

zasięg (na zewnątrz jest chyba z minus jeden, ale jej to widać nie przeszkadza - ta
spódnica ze skóry mustanga ją przecież grzeje). Co chwila spogląda na mnie przez
przesuwane szklane drzwi i śmieje się, mówiąc coś do telefonu.

Nathan - który ma na sobie luźne dżinsy i nosi pager, a poza tym masę złotej

biżuterii - pyta dziadka, czy może przełączyć telewizor na inny kanał. Zatem zamiast
zwykłych programów oglądanych w Święto Dziękczynienia, na przykład meczu
futbolowego albo świątecznego maratonu filmów telewizyjnych na Lifetime Channel,
musimy teraz oglądać MTV 2. Nathan zna na pamięć wszystkie piosenki i śpiewa
razem z wykonawcami. Większość piosenek zawiera brzydkie słowa, które zostały
zastąpione brzęczykiem, ale Nathan i tak je dośpiewuje.

background image

13.00
Podano jedzenie. Siadamy do stołu.

13.15
Wstajemy od stołu.

13.20
Pomagam pani Gianini posprzątać ze stołu. Mówi mi, żebym się nie

wygłupiała i że powinnam pójść i „pogawędzić sobie od sercaz Claire.

To przerażające, kiedy się zastanowić, jak nierozgarnięci bywają czasem

starsi ludzie.

Zamiast iść i gawędzić sobie od serca z Claire, zostaję tam gdzie jestem i

opowiadam pani Gianini, jak miło nam się mieszka z jej synem. Pan G. bardzo
chętnie pomaga nam w domu i nawet przejął mój dawny obowiązek czyszczenia
toalet. Nie bez znaczenia jest też fakt, że wprowadził się do nas razem z
trzydziestosześciocalowym telewizorem, flipperem i stołem do piłkarzyków. Pani
Gianini jest ogromnie zadowolona, słysząc moje słowa, widzę to zupełnie wyraźnie.
Starsi ludzie bardzo lubią słuchać miłych uwag na temat swoich dzieci, nawet jeśli te
dzieci, jak pan Gianini, mają lat trzydzieści dziewięć i pół.

15.00
Musimy wracać, jeżeli nie chcemy utkwić w korkach w drodze do domu.

Żegnam się. Claire nie odpowiada na moje „do widzenia”, ale Nathan owszem. Radzi
mi, żebym pozostała realistką. Pani Gianini daje nam mnóstwo indyka, który został z
obiadu. Dziękuję jej, mimo że będąc wegetarianką, indyków nie jadam.

18.30
Wreszcie docieramy do miasta, po trzech i pól godzinie spędzonych w korku

ciągnącym się wzdłuż całej drogi szybkiego ruchu na Long Island. Muszę
powiedzieć, że moim zdaniem ta droga z szybkim ruchem nie ma nic wspólnego.

Czasu starcza mi tylko na przebranie się w jasnobłękitną, wąską, długą do

ziemi suknię od Armaniego i dopasowane do niej pantofle na płaskim obcasie. Na
dole trąbi limuzyna i po chwili zjawia się Lars, mój ochroniarz, żeby mnie zabrać na
mój drugi tego dnia obiad z okazji Święta Dziękczynienia.

19.30
Docieram do hotelu Plaza. Wita mnie odźwierny, który anonsuje moje

background image

przybycie całemu tłumowi zgromadzonemu w Palmiarni:

- Oto Jej Wysokość, księżniczka Amelia Mignonette Grimaldi Thermopolis

Renaldo.

Jakby nie można było powiedzieć zwyczajnie: przyszła Mia.
Mój ojciec, książę Genowii, i jego matka, księżna wdowa, wynajęli na wieczór

Palmiarnię, żeby wydać bankiet z okazji Święta Dziękczynienia dla wszystkich
swoich przyjaciół. Mimo moich poważnych obiekcji tata i Grandmère odmawiają
wyjazdu z Nowego Jorku, dopóki nie nauczę się wszystkiego, co powinnam wiedzieć
o byciu księżniczką... Albo, jeśli wcześniej się z tym nie uporam, do czasu
formalnego przedstawienia mnie obywatelom Genowii, co ma nastąpić na dzień
przed Gwiazdką. Zapewniałam ich, że nie mam zamiaru ciskać oliwkami w damy
dworu ani drapać się pod pachami. No bo przecież mam już swoje czternaście lat i,
na litość boską, wiem co nieco o poprawnym zachowaniu.

Ale Grandmère chyba nie bardzo w to wierzy i wciąż poddaje mnie

codziennym lekcjom etykiety. Ostatnio Lilly skontaktowała się z Organizacją
Narodów Zjednoczonych, chcąc sprawdzić, czy te lekcje nie stanowią czasem
naruszenia praw człowieka. Ona uważa, że zmuszanie osoby nieletniej, żeby
godzinami siedziała i ćwiczyła odchylanie talerza od siebie („Zawsze, ale to zawsze
OD SIEBIE, Amelio”.), żeby wyskrobać z niego parę ostatnich łyżek zupy z homara,
jest niezgodne z prawem. Jak na razie, ONZ nie przychyliło się do mojego wniosku.

Grandmère wpadła na pomysł, żeby podać „staroświecki obiad z okazji

Święta Dziękczynienia”. Według niej na taki obiad składają się mule w sosie z
białego wina, młode gołębie faszerowane gęsimi wątróbkami, odwłoki homarów i
irański kawior, którego kiedyś nie sposób było dostać ze względu na embargo. Za-
prosiła dwie setki swoich najbliższych przyjaciół, a na dodatek cesarza Japonii z
małżonką, bo akurat i tak byli w mieście z okazji międzynarodowego szczytu
handlowego.

To dlatego musiałam włożyć pantofle bez obcasa. Grandmère twierdzi, że

niegrzecznie jest przewyższać wzrostem cesarza.

20.00 - 23.00
Podczas posiłku uprzejmie rozmawiam z cesarzową Japonii. Tak jak ja była

kiedyś zwyczajnym człowiekiem, dopóki pewnego dnia nie wyszła za mąż za cesarza
i nie została cesarzową. Ja, oczywiście, urodziłam się jako księżniczka. Tyle że do
września nie miałam o tym zielonego pojęcia, właśnie wtedy mój tata odkrył, że
chemioterapia, jaką przeszedł, lecząc się z raka jądra, przyprawiła go o bezpłodność
i już nie będzie mógł mieć innych dzieci. Więc musiał się przyznać, że tak naprawdę
jest księciem i tak dalej, a chociaż ja jestem „nieślubna”, ponieważ moi rodzice nigdy

background image

się nie pobrali, to i tak zostałam jedyną spadkobierczynią tronu Genowii.

I mimo że Genowia jest bardzo małym krajem (ma pięćdziesiąt tysięcy

mieszkańców) na wzgórzach u wybrzeża Morza Śródziemnego, wciśniętym
pomiędzy Włochy i Francję, pozycja księżniczki takiego państwa to i tak nie byle co.

Cóż, pozycja pozycją, ale tygodniówki mi nie podnieśli, dalej wynosi dziesięć

dolarów. Chociaż nie zapomnieli dać mi ochroniarza, który chodzi za mną krok w
krok na wypadek, gdyby jakiś europejski terrorysta antyglobalista z kucykiem i w
czarnych skórzanych spodniach postanowił mnie porwać.

Cesarzowa sama o tym dobrze wie - to znaczy, jakie to upierdliwe, kiedy

jednego dnia jesteś zwyczajnym człowiekiem, a następnego twoja twarz trafia na
okładkę magazynu „People”. Dała mi nawet pewną wskazówkę: powiedziała, że
zawsze powinnam sprawdzać, czy mam dobrze zawiązane kimono, zanim podniosę
rękę, żeby machać nią do tłumów.

Podziękowałam jej, chociaż na razie nie mam ani jednego kimona.

23.30
Jestem taka zmęczona przez to poranne wstawanie i jazdę na Long Island,

że dwa razy ziewam prosto w twarz cesarzowej. Próbowałam stłumić te ziewnięcia
tak, jak nauczyła mnie Grandmère, zaciskając szczęki i nie otwierając ust. Ale to
tylko sprawia, że oczy zachodzą mi Izami i reszta twarzy wyciąga się, jakbym
wpadała w czarną dziurę. Grandmère rzuca mi złe spojrzenie znad sałaty z
gruszkami i orzechami włoskimi, ale to na nic. Nawet niechętne spojrzenia nie mogą
mnie wytrącić z tego stanu nieopanowanej senności.

Wreszcie całą sytuację zauważa mój tata i udziela mi książęcego zwolnienia

od deseru. Lars odwozi mnie do domu. Grandmère jest wyraźnie niezadowolona, że
odjeżdżam zanim podano sery. Ale albo wyjdę, albo zasnę z twarzą wtuloną w
niebieski ser pleśniowy. Wiem, że koniec końców Grandmère mi za to odpłaci. Na
przykład każe mi się nauczyć na pamięć imion wszystkich członków szwedzkiej
rodziny królewskiej albo zemści się jeszcze jakoś inaczej, ale równie okrutnie.

Grandmère zawsze umie postawić na swoim.

24.00
Po długim i wyczerpującym dniu składania dziękczynienia ojcom narodu - tym

ludobójcom i hipokrytom znanym jako Pielgrzymi - wreszcie kładę się do łóżka.

I tak kończy się Święto Dziękczynienia Mii Thermopolis.

Sobota, 6 grudnia

Skończone.

background image

Takie właśnie jest moje życie. SKOŃ - CZO - NE.

Wiem, że już to wcześniej mówiłam, ale tym razem naprawdę nie żartuję.

I dlaczego? TYM RAZEM dlaczego? Co ciekawe, wcale nie dlatego, że:

Trzy miesiące temu dowiedziałam się, że jestem następczynią tronu pewnego

małego europejskiego księstwa i pod koniec grudnia będę musiała odwiedzić

rzeczone małe europejskie księstwo i pozwolić się oficjalnie przedstawić jego

obywatelom, którymi pewnego dnia będę rządzić, a którzy na pewno mnie znie-

nawidzą, bo moje ulubione buty to glany, a mój ulubiony serial telewizyjny to

Słoneczny patrol. Ja zupełnie w niczym nie przypominam księżniczki krwi.

Ani dlatego, że:

Moja matka, która mniej więcej za siedem miesięcy spodziewa się dziecka

mojego nauczyciela algebry, niedawno z owym nauczycielem algebry uciekła i

potajemnie wzięła ślub.

Ani nawet dlatego, że:

W szkole zadają nam ostatnio tak dużo pracy domowej - poza tym, że po

szkole Grandmère torturuje mnie bez miłosierdzia, wpajając rozmaite zasady

książęcego zachowania, które muszę opanować przed Gwiazdką - że nawet nie

miałam czasu pisać dziennika na bieżąco, a co dopiero zająć się innymi sprawami.

O, nie. To wszystko drobiazgi. Więc dlaczego moje życie się skończyło?

Bo mam chłopaka.

W wieku czternastu lat to już zapewne najwyższa pora. Wszystkie moje

przyjaciółki mają chłopaków. Wszystkie, nawet Lilly, która obwinia rodzaj męski o

całe (no, może prawie całe) zło współczesnego świata.

I niech będzie, chłopakiem Lilly jest Borys Pelkowski, który owszem, w

wieku piętnastu lat jest może jednym z wybitnych amerykańskich wirtuozów

skrzypiec, ale to nie znaczy, że nie nosi swetra wpuszczonego w spodnie ani że na

ogół jedzenie nie tkwi mu w aparaciku ortodontycznym. Ja bym nie nazwala Borysa

idealnym materiałem na chłopaka, ale Lilly chyba go lubi, a tylko to się liczy.

Tak mi się wydaje.

Muszę przyznać, że kiedy Lilly - prawdopodobnie najwybredniejsza osoba na

naszej planecie (a kto ma o tym wiedzieć, jak nie ja, skoro jestem jej najlepszą

przyjaciółką od przedszkola) - zaczęła chodzić z chłopakiem, a ja nadal chłopaka nie

miałam, naprawdę zaczynałam już myśleć, że coś jest ze mną nie tak. Pomijając mój

gigantyzm i to, co rodzice Lilly, państwo doktorostwo Moscovitz, którzy oboje są

background image

psychiatrami, nazywają niezdolnością do wyrażenia wewnętrznego gniewu.

A potem, pewnego dnia, ni stąd, ni zowąd znalazł się jeden. To znaczy

chłopak.

No cóż, właściwie to nie stało się tak zupełnie ni stąd, ni - zowąd. Kenny już

jakiś czas temu zaczął mi przysyłać anonimowe listy miłosne. Nie wiedziałam, że są

od niego. Właściwie myślałam (no dobra - miałam nadzieję), że pisze je ktoś inny.

Ale w końcu okazało się, że to Kenny. A do tej chwili zabrnęłam już naprawdę za

daleko, żeby się - ot tak! - wymigać. I voilà! Miałam chłopaka.

Problem rozwiązany, tak?

Nie. Otóż wcale nie.

I nie chodzi o to, że ja Kenny'ego nie lubię. Lubię go. Naprawdę. Mamy ze

sobą mnóstwo wspólnego. Na przykład oboje uważamy, że cenne jest nie tylko

ludzkie, ale w ogóle WSZELKIE życie i na biologii nie zgadzamy się wykonywać

sekcji na embrionach świń i żabach. Zamiast tego piszemy prace semestralne na temat

cyklu życiowego rozmaitych robaków i larw mączników.

I oboje lubimy science fiction. Kenny wie na ten temat znacznie więcej niż ja,

ale bardzo mu zaimponowała rozległość mojej wiedzy na temat pisarstwa Roberta A.

Heinleina i Isaaca Asimova (których i tak musieliśmy czytać w szkole, tylko Kenny

chyba o tym zapomniał).

Nie mówiłam Kenny'emu, że tak naprawdę większość literatury science fiction

mnie nudzi, bo występuje w niej bardzo mało dziewczyn.

W japońskich anime, które Kenny też bardzo lubi, i których promowaniu

zdecydował się poświęcić swoje życie (kiedy nie będzie zajęty wynajdywaniem

lekarstwa na raka), występuje mnóstwo dziewczyn. Zauważyłam jednak, że

większości dziewczyn w japońskich anime gdzieś się zawieruszyły staniki.

Poza tym sądzę, że pilot myśliwca poważnie zaniedbuje własne

bezpieczeństwo, jeżeli ostrzeliwując z powietrza siły zła, nosi długą, rozpuszczoną

grzywę, którą zamiata cały kokpit.

Jednak, jak już wcześniej mówiłam, nie wspominałam nic o tym Kenny'emu. I

przez większość czasu dobrze nam się razem układa. Bawimy się świetnie. W

pewnym sensie bardzo miło jest mieć chłopaka. Na przykład nie muszę się teraz

martwić, że nie zostanę zaproszona na Bezwyznaniowy Bal Zimowy Liceum imienia

Alberta Einsteina (bal został tak nazwany, bo jego wcześniejsza nazwa, Gwiazdkowy

Bal Liceum imienia Alberta Einsteina, urażała uczucia wielu naszych uczniów

background image

nieobchodzących świąt Bożego Narodzenia).

A dlaczego nie muszę się martwić, że mnie nikt nie zaprosi na największą

szkolną imprezę, pomijając bal na zakończenie roku?

Bo idę z Kennym.

No dobra, fakt - jeszcze mnie nie zaprosił, ale zrobi to. W końcu od czegoś

jest moim chłopakiem?

Czy to nie wspaniałe? Czasami wydaje mi się, że jestem najszczęśliwszą

dziewczyną na ziemi. No bo naprawdę. Zastanówcie się tylko: może nie jestem ładna,

ale znów też nie jestem jakimś ostatnim potworem, mieszkam w Nowym Jorku,

najbardziej luzackim mieście na całym świecie, jestem księżniczką i mam chłopaka.

Czego jeszcze mogłaby pragnąć dziewczyna?

O Boże.

KOGO ja tu usiłuję OSZUKIWAĆ???

Ten mój chłopak? Mam dla was następującą rewelację:

JA GO NAWET NIE LUBIĘ.

No cóż, dobra, nie o to chodzi, że go w ogóle nie lubię. Ale to całe chodzenie

ze sobą, no - sama nie wiem. Kenny to całkiem miły facet i tak dalej - nie zrozumcie

mnie źle. Jest zabawny i wcale się z nim nie nudzę, to na pewno. I jest dosyć fajny, no

wiecie, ma taką wysoką i szczupłą sylwetkę.

Tyle tylko, że kiedy widzę Kenny'ego, jak zbliża się korytarzem, moje serce

absolutnie nie zaczyna bić szybciej, tak jak szybciej zaczynają bić serca dziewczyn w

tych wszystkich romansach dla nastolatek, którymi zaczytuje się moja przyjaciółka,

Tina Hakim Baba.

A kiedy Kenny bierze mnie za rękę, w kinie czy gdzieś indziej, moja dłoń

wcale nie zaczyna drżeć w jego dłoni, tak jak drżą dłonie dziewczyn w tych

książkach.

A kiedy mnie całuje? Te fajerwerki, o których ludzie tyle gadają? A, dajcie

spokój. Jakie fajerwerki?! Nic. Nada.

To śmieszne, bo zanim zaczęłam chodzić z Kennym, mnóstwo czasu

spędzałam na rozmyślaniach, skąd wytrzasnąć chłopaka i jak go skłonić, żeby mnie

pocałował.

Ale teraz, kiedy już mam chłopaka, przede wszystkim głowię się, jak uniknąć

jego pocałunków.

Jest jeden sposób, który całkiem nieźle działa - odwrócenie głowy. Kiedy

background image

zauważam, że jego usta się do mnie zbliżają, po prostu w ostatniej sekundzie

odwracam głowę i trafia najwyżej w policzek, czasem we włosy.

Chyba najgorzej jest, kiedy Kenny zagląda mi głęboko w oczy - a zdarza mu

się to bardzo często - i pyta, o czym myślę. A ja zazwyczaj myślę o tej jednej osobie.

I ta osoba to wcale nie Kenny. To w ogóle nie jest Kenny. To starszy brat

Lilly, Michael Moscovitz, którego kocham od... Och, sama nie wiem. OD ZAWSZE.

Ale to jeszcze nie wszystko. Jest coraz gorzej.

Bo teraz tak się porobiło, że wszyscy uważają mnie i Kenny'ego za stałą parę.

Rozumiecie? Więc teraz jesteśmy Kennym - - i - Mią. Teraz zamiast wspólnie

spędzać czas - ja i Lilly - w sobotnie wieczory spotykają się Lilly - i - Borys oraz

Kenny - i - Mia. Czasami dołączają do nas jeszcze moja przyjaciółka Tina Hakim

Baba i jej chłopak, Dave Farouq el - Abar i moja inna przyjaciółka Shameeka Taylor i

jej chłopak Daryl Gardner, a wtedy robi się z nas Lilly - i - Borys oraz Kenny - i -

Mia, oraz Tina - i - Dave, oraz Shameeka - i - Daryl.

Więc jeśli Kenny i ja zerwiemy ze sobą, z kim będę spędzać sobotnie

wieczory? Mówię poważnie. Lilly - i - Borys, Tina - i - Dave oraz Shameeka - i -

Daryl nie będą chcieli, żeby włóczyła się z nimi po prostu Mia. Będę dla nich

zupełnie jak to piąte koło u wozu.

Nie mówiąc już o tym, że jeśli Kenny i ja zerwiemy ze sobą, kto pójdzie ze

mną na Bezwyznaniowy Zimowy Bal? To znaczy, o ile on mnie w ogóle kiedyś

zamierza zaprosić.

O Boże, muszę już iść. Lilly - i - Borys, Tina - i - Dave oraz Kenny - i - Mia

mają teraz pójść na łyżwy do Rockefeller Center.

Powiem tylko jedno: człowiek musi uważać, kiedy sobie czegoś życzy. Bo to

życzenie może się kiedyś spełnić.

Sobota, 6 grudnia, 23.00

I ja uważałam, że moje życie się skończyło, bo mam teraz chłopaka, którego

wcale w taki sposób nie lubię i muszę z nim zerwać, nie urażając jego uczuć, co jest,

jak sądzę, praktycznie niewykonalne...

Taa, no cóż - nie wiedziałam, jak BARDZO skończone może się jeszcze w

gruncie rzeczy okazać to moje życie.

A przynajmniej - nie wiedziałam do dzisiejszego wieczoru.

Wieczorem do Lilly - i - Borysa, Tiny - i - Dave'a oraz Mii - i - Kenny'ego

background image

dołączyła nowa para, Michael - i - Judith.

Tak właśnie: brat Lilly, Michael, pokazał się na lodowisku i przyprowadził ze

sobą prezeskę Klubu Komputerowego - którego sam jest skarbnikiem - Judith

Gershner.

Judith Gershner, tak jak brat Lilly, Michael, jest w maturalnej klasie Liceum

imienia Alberta Einsteina.

Nazwisko Judith Gershner, tak jak nazwisko Michaela, wisi na tablicy na

liście wyróżniających się uczniów.

Judith Gershner, tak jak Michael, prawdopodobnie dostanie się na każdą

uczelnię, do jakiej złoży papiery, bo Judith Gershner, tak jak Michael, jest genialna.

Co więcej, Judith Gershner, tak jak Michael, dostała w zeszłym roku nagrodę

na Dorocznej Wystawie Technologii Biomedycznych Liceum imienia Alberta

Einsteina za swój projekt naukowy, w ramach którego autentycznie sklonowała

muszkę owocową.

SKLONOWAŁA MUSZKĘ OWOCOWĄ. W swojej SYPIALNI.

Judith Gershner potrafi klonować muszki owocowe we własnej sypialni. A ja

co? Ja nawet nie umiem mnożyć ułamków.

Hm. Jezu, sama nie wiem. Gdybyście byli na miejscu Michaela Moscovitza -

no wiecie, prymusa, którego przyjęto na uniwersytet Columbia jeszcze przed

normalnymi zapisami - z kim byście woleli się spotykać? Z dziewczyną, która potrafi

klonować muszki owocowe we własnej sypialni, czy z dziewczyną, która ma ledwie

tróję z algebry w pierwszej licealnej, i to mimo że JEJ MATKA JEST ŻONĄ

NAUCZYCIELA TEGO PRZEDMIOTU?

Sami widzicie, zero szans, żeby Michael zechciał się ze mną umawiać.

Chociaż muszę przyznać, parę razy wydało mi się to możliwe. Ale najwyraźniej

wpadłam po prostu w pułapkę myślenia życzeniowego. No bo dlaczego facet taki jak

Michael, który naprawdę dobrze sobie radzi w szkole i prawdopodobnie odniesie

wielki życiowy sukces w dowolnie wybranej dziedzinie, miałby w ogóle umawiać się

z taką dziewczyną jak ja, która do tej pory zawaliłaby już pewnie pierwszą klasę,

gdyby nie całe to douczanie i pomoc ze strony pana Gianiniego i, co najśmiesz-

niejsze, samego Michaela?

No i z drugiej strony, Michael i Judith idealnie do siebie pasują. Judith nawet

trochę przypomina go z wyglądu. Oboje mają takie kręcone ciemne włosy i bladą cerę

od ciągłego przesiadywania w pomieszczeniach i wyszukiwania w Internecie in-

background image

formacji na temat genomów.

Jeżeli jednak Michael i Judith są taką dobraną parą, czemu w pierwszej chwili,

kiedy zobaczyłam ich idących razem w stronę naszej grupki, która właśnie wiązała

sznurowadła wypożyczonych łyżew, zrobiło mi się w środku tak nieprzyjemnie?

No bo przecież nie mam absolutnie żadnego prawa do zazdrości o to, że

Michael Moscovitz zaprosił Judith Gershner na łyżwy. Absolutnie żadnego prawa.

Tyle tylko, że kiedy zobaczyłam ich razem, przeżyłam szok. Michael ledwie

raczy opuszczać swój pokój, bo wiecznie tkwi przy komputerze i pracuje nad swoim

webzinem Crackhead. Lodowisko przy Rockefeller Center podczas szczytu

szaleństwa związanego z zapaleniem lampek na wielkiej bożonarodzeniowej choince

jest ostatnim miejscem, w którym spodziewałam się go zobaczyć. Michael z zasady

unika miejsc, które stanowią mekkę dla turystów, czyli mniej więcej całego

śródmieścia na północ od Bleecker Street.

Jednak teraz stał tam, a obok niego stała Judith Gershner w swoim

kombinezonie, butach Rockports i kurtce narciarskiej. Byli zatopieni w rozmowie -

pewnie o czymś naprawdę inteligentnym, na przykład o DNA.

Szturchnęłam Lilly w bok - sznurowała sobie łyżwy - i powiedziałam tonem,

co do którego miałam nadzieję, że nie ujawnia moich uczuć:

- Popatrz, przyszedł twój brat.

A Lilly nawet się nie zdziwiła! Obejrzała się, popatrzyła i stwierdziła:

- No, tak. Mówił, że może tu wpadnie.

Wpadnie, i to Z DZIEWCZYNĄ? O TYM już nie wspomniał? I czy to byłby

dla ciebie taki straszny kłopot, Lilly, gdybyś uprzedziła mnie nieco wcześniej, żebym

się mogła trochę psychicznie przygotować?

Tyle tylko, że Lilly nie wie, co ja czuję do jej brata, więc pewnie dlatego

nawet nie przyszło jej do głowy, żeby jakoś tak delikatnie mnie zawiadomić.

Oto subtelny sposób, w jaki poradziłam sobie z sytuacją. Naprawdę

wyjątkowo dyplomatyczny (AKURAT).

Kiedy Michael i Judith rozglądali się za miejscem, gdzie mogliby

zasznurować łyżwy:

Ja: (od niechcenia, do Lilly) Nie wiedziałam, że twój brat i Judith Gershner

chodzą ze sobą.

Lilly: (z jakiegoś powodu pełna niesmaku) Daj spokój. Nic z tych rzeczy. Ona

background image

po prostu siedziała u nas w domu i pracowała z Michaelem nad jakimś projektem dla

tego głupiego Klubu Komputerowego. Usłyszeli, że wszyscy idziemy na łyżwy i Ju-

dith powiedziała, że ona też chce pójść.

Ja: No cóż, dla mnie to wygląda tak, jakby ze sobą chodzili.

Lilly: Jak tam sobie uważasz. Borys, musisz bez przerwy na mnie

CHUCHAĆ?

Ja: (do Michaela i Judith, którzy właśnie podchodzą) Och, cześć ludzie.

Michael, nie wiedziałam, że umiesz jeździć na łyżwach.

Michael: (wzruszając ramionami) Kiedyś byłem w drużynie hokejowej.

Lilly: (parskając) Taa. Hokej Przedszkolny. Zanim uznał, że sporty zespołowe

to strata czasu, bo na sukces drużyny składa się gra wszystkich członków, w

przeciwieństwie do dyscyplin, w których decydują indywidualne osiągnięcia, takich

jak tenis czy golf.

Michael: Lilly, może tak raz w życiu się zamkniesz?

Judith: Uwielbiam łyżwy! Chociaż nie za dobrze umiem jeździć.

I rzeczywiście, nie umie. Judith jeździ na łyżwach tak źle, że musiała się

kurczowo trzymać obu rąk Michaela, który jechał przed nią tyłem. Inaczej chyba

runęłaby na twarz. Nie wiem, co mnie bardziej zaskoczyło: to, że Michael umie

jeździć tyłem, czy to, że niespecjalnie mu przeszkadzało holowanie Judith dokoła

lodowiska. Może ja nie potrafię sklonować muszki owocowej, ale przynajmniej,

mając na nogach parę łyżew, umiem ustać samodzielnie.

Kenny jednak chyba naprawdę uznał, że styl jazdy na łyżwach uprawiany

przez Michaela i Judith jest lepszy niż szkoła tradycyjna - no wiecie, solo - więc

ciągle do mnie podjeżdżał i usiłował mnie namówić, żebym dała mu się poholować

wkoło lodowiska.

I chociaż cały czas tłumaczyłam:

- Uch, Kenny ale ja umiem jeździć...

...mówił, że w ogóle nie o to chodzi. Wreszcie, chyba gdzieś tak po

półgodzinie tych błagań poddałam się. Kenny chwycił mnie za obie ręce i zaczął

jechać przede mną tyłem.

Tyle tylko, że Kenny'emu jazda tyłem aż tak dobrze nie wychodzi. Ja umiem

jeździć do przodu, ale kiedy ktoś chwieje mi się tuż przed nosem, nie radzę sobie na

tyle dobrze, żeby utrzymać się na nogach, jeżeli on poleci na lód.

background image

I dokładnie coś takiego się stało. Kenny poleciał na lód, a ja nie mogłam się

już zatrzymać, więc upadłam na niego i uderzyłam podbródkiem w jego kolano. Przy

okazji ugryzłam się w język, i to tak mocno, że krew wypełniła mi usta, a ponieważ

nie chciałam jej przełykać, wyplułam ją. Niestety, poleciała prosto na dżinsy

Kenny'ego i na lód, co zrobiło spore wrażenie na turystach, którzy stali koło

lodowiska, robiąc zdjęcia swoim bliskim przed wielką choinką przy Rockefeller

Center. Tak więc wszyscy odwrócili się i zaczęli robić zdjęcia dziewczynie, która

pluła krwią na lód - scena doprawdy iście nowojorska.

I wtedy z szumem nadjechał Lars - on jest mistrzem łyżwiarskim, dzięki

swojemu nordyckiemu dzieciństwu, które stanowi całkiem spory kontrast z jego

późniejszym treningiem ochroniarstwa w sercu pustyni Gobi - podniósł mnie,

obejrzał mi język, dał mi swoją chusteczkę i powiedział, żebym ucisnęła sobie ranę, a

potem dodał:

- Na jeden dzień starczy już tych łyżew.

I tyle. Teraz mam krwawą dziurę na końcu języka i boli mnie przy mówieniu,

doznałam totalnego upokorzenia na oczach moich przyjaciół ORAZ na oczach

milionów turystów, którzy przyszli popatrzeć na głupią choinkę przed głupim Ro-

ckefeller Center, a co najgorsze, Judith Gershner, która - jak się okazuje - również

została przyjęta jeszcze przed ogólnymi zapisami na uniwersytet Columbia (super, ta

sama uczelnia, do której Michael trafi na jesieni), gdzie będzie się uczyła w szkole

przygotowawczej medycznej, więc Judith doradziła mi, żebym poszła do szpitala, bo

jej zdaniem potrzebne mi będą szwy. Na JĘZYKU. Mam szczęście, powiedziała, że

nie odgryzłam sobie czubka.

Szczęście!

Jasne. Zaraz wam powiem, jakie mam szczęście: mam takie szczęście, że

kiedy leżę tutaj w łóżku i piszę te słowa, a dotrzymuje mi towarzystwa wyłącznie mój

dwunastokilogramowy kot, Gruby Louie (lubi mnie tylko dlatego, że go karmię),

chłopak, którego kocham chyba od zawsze, bawi się świetnie w towarzystwie

dziewczyny, która potrafi klonować muszki owocowe i umie stwierdzić, czy jakaś

rana potrzebuje szycia, czy nie.

Chociaż jedno w tym wszystkim jest dobre - jeżeli Kenny miał nadzieję, że

przejdziemy wkrótce do wersji francuskiej, to teraz absolutnie nie możemy, dopóki

mi się język nie zagoi. A to, według słów doktora Funga - do którego moja mama

zadzwoniła, kiedy tylko Lars przywiózł mnie do domu - może potrwać gdzieś tak od

background image

trzech do dziesięciu dni.

TAK!

DZIESIĘĆ RZECZY, KTÓRYCH NAJBARDZIEJ

NIENAWIDZĘ W CZASIE ŚWIĄT

BOŻEGO NARODZENIA W NOWYM JORKU

1. Turyści, którzy przyjeżdżają spoza miasta swoimi wielkimi terenowymi

samochodami i usiłują cię przejechać na przejściach dla pieszych, bo

wydaje im się, że prowadzą jak prawdziwi agresywni nowojorczycy.

Tymczasem jeżdżą jak kretyni. Poza tym, w tym mieście jest już i tak

dosyć zanieczyszczeń w powietrzu. Czemu nie mogą korzystać z

publicznego transportu, jak normalni ludzie?

2. Głupia choinka w Rockefeller Center. Poprosili mnie, żebym to ja była

osobą, która w tym roku włączy na niej światełka, ponieważ prasa uznała

mnie za „naszą własną, nowojorską koronowaną głowę”, ale kiedy im po-

wiedziałam, że ścinanie drzew przyczynia się do niszczenia warstwy

ozonowej, wycofali zaproszenie i zamiast mnie poprosili burmistrza.

3. Głupie kolędy, które lecą na cały regulator we wszystkich sklepach.

4. Głupie łyżwy z głupimi chłopakami, którym wydaje się, że potrafią jeździć

tyłem, kiedy wcale tego nie umieją.

5. Przymus kupowania wszystkim swoim znajomym „przemyślanych”

prezentów.

6. Egzaminy semestralne.

7. Głupia obrzydliwa nowojorska pogoda. Żadnego śniegu, tylko dzień w

dzień zimny, mokry deszcz. Gdzie się podziały Białe Święta? Powiem

wam: to globalne ocieplenie. A wiecie czemu? Bo wszyscy jeżdżą

terenowymi samochodami i ścinają drzewa!

8. Głupio manipulacyjne specjalne świąteczne wydania programów w

telewizji.

9. Głupio manipulacyjne reklamy gwiazdkowe w telewizji.

10. Jemioła. Powinno się tego zakazać. W rękach dorastających chłopców

staje się powszechnie uznawanym pretekstem dla żądania pocałunków.

Moim zdaniem, to zwyczajne napastowanie seksualne.

background image

W dodatku, zazwyczaj trzymają ją nie ci chłopcy co trzeba.

Niedziela, 7 grudnia

Przed chwilą wróciłam z obiadu u Grandmère. Moje usilne próby wykręcenia

się od wizyty - włącznie z podkreślaniem faktu, że cierpię obecnie na ranę języka -

spełzły na niczym.

A dzisiaj było jeszcze gorzej niż zwykle. To dlatego, że Grandmère zażyczyła

sobie przejrzeć razem ze mną harmonogram mojej wizyty w Genowii, który, skoro

już o tym mowa, wygląda tak:

Niedziela, 21 grudnia

15.00
Przylot do Genowii
15.30 - 17.00
Powitanie i rozmowa z personelem pałacowym
17.00 - 19.00 Zwiedzanie pałacu
19.00 - 20.00 Przebranie się do kolacji
20.00 - 23.00
Kolacja z genowiańskimi dygnitarzami

Poniedziałek, 22 grudnia

8.00 - 9.30
Śniadanie z wysokimi urzędnikami administracji publicznej Genowii
10.00 - 11.30
Wizyty w genowiańskich szkołach publicznych
12.00 - 13.00
Spotkanie z uczniami genowiańskich szkół publicznych
13.30 - 15.00
Lunch z przedstawicielami Genowiańskiego Związku Nauczycieli
15.30 - 16.30
Zwiedzanie portu i genowiańskiego krążownika marynarki wojennej

(HMS „Książę Filip”)

17.00 - 18.00
Zwiedzanie Genowiańskiego Szpitala Ogólnego
18.00 - 19.00
Wizyty u pacjentów szpitala
19.00 - 20.00 Przebranie się do kolacji

background image

20.00 - 23.00
Kolacja z księżną wdową, księciem Filipem i doradcami

wojskowymi księstwa Genowii

Wtorek, 23 grudnia

8.00 - 10.00
Śniadanie z członkami Genowiańskiego Stowarzyszenia

Hodowców Oliwek

10.00 - 11.00
Ceremonia zapalenia lampek na drzewku bożonarodzeniowym,

dziedziniec pałacowy Genowii

11.30 - 13.00
Spotkanie z Genowiańskim Towarzystwem Historycznym
13.00 - 15.00
Lunch z Genowiańską Izbą Turystyki
15.30 - 17.30
Zwiedzanie Muzeum Narodowego Genowii
18.00 - 19.00
Wizyta pod pomnikiem Bohaterów Wojennych Genowii
Złożenie kwiatów na Grobie Nieznanego Żołnierza
19.30 - 20.30 Przebranie się do kolacji
20.30 - 23.30
Kolacja z rodziną książęcą z Monako
I tak dalej.

Kulminacją tego wszystkiego ma być moje wystąpienie w ramach corocznego,

puszczanego w państwowej telewizji orędzia do narodu Genowii, które wygłasza tata.

Przedstawi mnie obywatelom Genowii. I wtedy mam podobno sama wygłosić mowę

o tym, jak bardzo się cieszę, że jestem następczynią tronu i obiecać równie dobrze

wywiązywać się ze swojej roboty jak mój tata, wprowadzający właśnie Genowię w

dwudzieste pierwsze stulecie.

Zdenerwowana? Ja? Wystąpieniem w telewizji i obiecywaniem pięćdziesięciu

tysiącom ludzi, że nie przyniosę wstydu ich krajowi?

Eeee tam. Skąd. Ja - nigdy.

Tylko chce mi się rzygać za każdym razem, kiedy o tym pomyślę, to

wszystko.

background image

Nieważne. Nie o to chodzi, żebym sobie wcześniej wyobrażała, że moja

podróż do Genowii będzie przypominać wycieczkę do Disneylandu, ale mimo

wszystko... Można by oczekiwać, że zarezerwują choć TROCHĘ czasu na rozrywki.

Ja przecież nawet nie proszę o jakieś szczególne atrakcje. Ale żeby chociaż parę

godzin pływania i jazdy konnej.

Najwyraźniej jednak w Genowii nie ma czasu na zabawy.

Jak by nie wystarczało przejrzenie harmonogramu podróży, musiałam jeszcze

poznać mojego kuzyna, Sebastiana. Sebastiano Grimaldi jest synem córki siostry

mojego zmarłego dziadka. Co chyba znaczy, że jest moim kuzynem w drugiej czy

trzeciej linii. Ale na tyle bliskim kuzynem, że gdyby nie ja, odziedziczyłby tron

Genowii.

Poważnie. Gdyby tata umarł bezdzietnie, Sebastiano zostałby następnym

księciem Genowii.

Może dlatego właśnie mój tata wzrusza tak ciężko ramionami, ile razy na

niego spojrzy.

A może tylko dlatego, że czuje wobec Sebastiana coś takiego, co ja odczuwam

w stosunku do mojego ciotecznego brata, Hanka - teoretycznie go lubię, ale w

praktyce trochę działa mi na nerwy.

Sebastiano jednak nie działa na nerwy Grandmère. Już na pierwszy rzut oka

widać, że Grandmère po prostu za nim przepada. Strasznie to dla mnie dziwne, bo

zawsze uważałam, że Grandmère jest niezdolna do kochania kogokolwiek. No cóż, z

wyjątkiem Rommla, swojego miniaturowego pudla.

Ale widać, że ona totalnie uwielbia Sebastiana. Kiedy go przedstawiła, a on

ukłonił mi się wielce teatralnym gestem i pocałował powietrze nad moją dłonią, twarz

Grandmère wręcz promieniała pod różowym jedwabnym turbanem. Słowo daję.

Nigdy przedtem nie widziałam, żeby Grandmère promieniała. Wiele razy

widziałam, jak piorunuje ludzi wzrokiem. Ale nigdy nie promieniała.

Pewnie właśnie dlatego mój tata zaczął żuć kostkę lodu ze swojej whisky z

wodą sodową w taki mocno poirytowany sposób. Kiedy Grandmère usłyszała to

chrupanie, jej uśmiech z miejsca zniknął.

- Jeśli chcesz żuć lód, Filipie - powiedziała chłodno Grandmère - możesz iść

sobie na obiad do McDonalda z całą resztą miejskiego proletariatu.

Tata przestał żuć lód.

Okazuje się, że Grandmère sprowadziła Sebastiana z Genowii, żeby

background image

zaprojektował suknię na moje transmitowane na cały kraj wystąpienie telewizyjne.

Sebastiano jest popularnym, wyrabiającym sobie właśnie markę projektantem mody -

przynajmniej według Grandmère. Ona twierdzi, że bardzo ważne jest, by Genowia

wspierała swoich artystów i rzemieślników, inaczej oni wszyscy uciekną do Nowego

Jorku, albo, co gorsza, do Los Angeles.

Wielka szkoda, bo Sebastiano wygląda mi na osobę, która w Los Angeles

naprawdę czułaby się jak u siebie w domu. Ma koło trzydziestki, długie ciemne włosy

związane w kucyk, jest bardzo wysoki i trochę dandysowaty. Na przykład dzisiaj za-

miast krawata Sebastiano założył białą jedwabną apaszkę. I miał na sobie niebieską

aksamitną marynarkę do skórzanych spodni.

Ostatecznie mogę nawet wybaczyć mu te skórzane spodnie, jeżeli zaprojektuje

mi wystarczająco ładną sukienkę. Taką sukienkę, że jeśli mnie w niej przypadkiem

zobaczy Michael Moscovitz, na śmierć zapomni o Judith Gershner i jej muszkach

owocowych, i głowę będzie miał pełną myśli wyłącznie o mnie, Mii Thermopolis.

Choć oczywiście szanse, że Michael w ogóle mnie zobaczy w tej sukience, są

bardzo nikłe, ponieważ moje wystąpienie do narodu Genowii ukaże się w telewizji

genowiańskiej, a nie, dajmy na to, w CNN.

No cóż, Sebastiano był gotów z miejsca zmierzyć się z tym trudnym

zadaniem. Po obiedzie wyjął pisak i zaczął szkicować - bezpośrednio na białym

obrusie! - fason, który jego zdaniem mógłby wyeksponować to, co określił jako moją

wąską talię i długie nogi.

Niestety, w przeciwieństwie do taty, który urodził się i wychował w Genowii,

ale mówi płynnie po angielsku, Sebastiano nie opanował zbyt dobrze tego języka.

Ciągle zjada ostatnie sylaby różnych słów. Na przykład: „wąska” zmieniło się na

„wąs”. Zupełnie tak samo z „kichania” zrobiła się „kicha”, a kiedy opisywał coś jako

„czarujące”, został mu sam „czar”. Nawet „butelka” okazała się trudnym słowem.

Kiedy Sebastiano poprosił mnie, żebym z łaski swojej podała mu „but”, po prostu

musiałam wsadzić sobie serwetkę w usta, żeby się głośno nie roześmiać.

Jednak wszystkie moje wysiłki, żeby zdusić śmiech, nie na wiele się zdały, bo

Grandmère i tak mnie przyuważyła i unosząc jedną dorysowaną brew, powiedziała:

- Amelio, bądź tak dobra i nie kpij sobie ze sposobu mówienia innych ludzi.

Twój własny jest ogromnie odległy od ideału.

Na pewno ma rację, biorąc pod uwagę, że z moim spuchniętym językiem nie

mogę normalnie wymówić żadnego słowa, które zaczyna się na „s”.

background image

Ale Grandmère nie tylko nie miała pretensji do Sebastiana, że przy stole prosił

o podanie mu „buta” - nawet rysowanie na obrusie jej nie przeszkadzało. Zerknęła na

szkic i powiedziała:

- Świetne. Po prostu świetne. Jak zwykle.

Sebastiano zrobił bardzo zadowoloną minę.

- Naprawdę księżna tak uważa? - zapytał.

Tylko ja nie uważałam, że szkic jest taki świetny. Dla mnie wyglądało to po

prostu jak zwyczajna sukienka. Zwyczajna, nie taka, która pozwoliłaby zapomnieć, że

moje szanse na sklonowanie muszki owocowej są mniej więcej zerowe.

- Hm... - mruknęłam. - Czy ona nie mogłaby być nieco bardziej... jakby to

powiedzieć... seksowna?

Grandmère i Sebastiano wymienili spojrzenia.

- Seksowna? - powtórzyła jak echo Grandmère i roześmiała się paskudnie. -

Niby jak? Mamy powiększyć dekolt? Przecież ty tam nie masz nic do pokazywania!

Nie no, poważnie. Spodziewałabym się usłyszeć tego typu uwagę od

cheerleaderek w szkole, bo one sobie zrobiły całkiem nową dyscyplinę olimpijską z

dołowania takich ludzi jak ja. Ale od własnej babki?! Jak można mówić takie rzeczy

swojej jedynej rodzonej wnuczce? Ja miałam na myśli, oczywiście, jakieś rozcięcie z

boku albo może falbankę. Nie domagałam się niczego w stylu Jennifer Lopez.

Tak to właśnie jest z Grandmère, zawsze wszystko przekręci. Dlaczego

zostałam obarczona babką, która goli sobie brwi i uwielbia wyśmiewać się z moich

słabych punktów? Dlaczego nie mogę mieć normalnej babci, która piekłaby dla mnie

ciasteczka i bez przerwy chwaliłaby się koleżankom z klubu brydżowego, jaka to ja

jestem cudowna?

Właśnie wtedy, kiedy Grandmère i Sebastiano świetnie się bawili moim

kosztem i zgodnie zaśmiewali z tego znakomitego żartu, tata nagle wstał od stołu i

odszedł mówiąc, że musi gdzieś zadzwonić. Jak przypuszczam, kiedy chodzi o

Grandmère, każdy musi radzić sobie sam, ale uważam, że mój własny ojciec

powinien czasami stanąć w mojej obronie.

Nie wiem, może czułam się dziwnie przez tę gigantyczną dziurę w języku

(która nawet nie miała w środku jakiegoś fajnego hipoalergicznego kolczyka, żebym

mogła udawać, że zrobiłam to celowo, bo chcę być kontrowersyjna). Siedziałam tam,

słuchając, jak Grandmère i Sebastiano szczebioczą, jaka to szkoda, że nigdy nie będę

mogła włożyć sukienki bez ramiączek, chyba że jakimś cudem natura z rozmiaru 32A

background image

nadmucha mnie do 34C, a ja nie mogłam powstrzymać się od myśli, że

najprawdopodobniej, przy moim pechu, Sebastiano wcale nie jest w mieście tylko po

to, żeby mi zaprojektować strój na książęce orędzie do narodu, ale żeby mnie zabić i

samemu zasiąść na tronie Genowii.

Czy, jak by to ujął Sebastiano, „zaś” na tronie.

Poważnie. Tego typu rzeczy w Słonecznym patrolu zdarzają się nagminnie.

Nie dalibyście wiary, ilu członków różnych rodzin królewskich Mitch musiał ocalić

przed zamachami.

Powiedzmy na przykład, że włożę sukienkę zaprojektowaną dla mnie przez

Sebastiana, kiedy będą mnie przedstawiać obywatelom Genowii, a skończy się na

tym, że suknia udusi mnie na śmierć, tak jak gorset, który zakłada Śpiąca Królewna w

oryginalnej wersji bajki braci Grimm. No wiecie, w tym fragmencie, który

opuszczono w disneyowskiej wersji, bo jest za ponury.

A jeżeli skończy się na tym, że sukienka zadusi mnie na śmierć, a potem będę

leżała w trumnie, bledziutka i książęca, a Michael przyjdzie na mój pogrzeb i spojrzy

na mnie i dopiero wtedy zrozumie, że zawsze mnie kochał?

Wtedy będzie MUSIAŁ zerwać z Judith Gershner.

Hej! Przecież coś takiego mogłoby się zdarzyć.

No dobra, może to i mało prawdopodobne, ale przyjemniej było myśleć o tym,

niż słuchać, jak Grandmère i Sebastiano rozmawiają o mnie, jakby mnie tam wcale

nie było. Poważnie. Z mojego miłego rozmarzenia na temat Michaela, który usycha z

miłości do mnie przez całą resztę swojego życia, ocknęłam się wtedy, kiedy

Sebastiano nagle stwierdził:

- Ona ma świe stru kos.

Co zrozumiałam jako komplement na temat mojej struktury kostnej, kiedy już

skojarzyłam, że ta „ona” to ja.

Tylko że chwilę później już bez większych komplementów dodał:

- Zrobię jej makijaż i będzie wyglądała jak model. Sugerując, że bez makijażu

jak modelka wcale nie wyglądam (wiem, wiem, to oczywiste, że nie wyglądam).

Grandmère z całą pewnością nie zamierzała stawać w mojej obronie. Karmiła

Rommla kawałeczkami cielęciny w winie marsala, a on siedział jej na kolanach i jak

zwykle dygotał, bo wskutek psiej alergii stracił jakiś czas temu całe futerko.

- Nie liczyłabym na to, że jej ojciec ci pozwoli - powiedziała do Sebastiana. -

Filip jest beznadziejnie staroświecki.

background image

No proszę, idealny przykład: przyganiał kocioł garnkowi! Przecież Grandmère

nadal wierzy, że koty usiłują wysysać oddech swoim śpiącym właścicielom. Słowo.

Stale chce mnie namówić, żebym oddała Grubego Louie w dobre ręce.

No więc, kiedy Grandmère rozwodziła się nad tym, jaki staroświecki jest jej

syn, wstałam i dołączyłam do niego na tarasie.

Odsłuchiwał wiadomości na swojej komórce. Ma jutro grać w squasha z

premierem Francji, bo premier przyjechał do miasta na ten sam szczyt handlowy co

cesarz Japonii.

- Mia... - powiedział tata. - Co ty tu robisz? Jest zimno. Wracaj do środka.

- Wrócę, za sekundę - odparłam.

Stanęłam obok niego i spojrzałam na miasto z góry. Naprawdę, widok

Manhattanu z apartamentu na ostatnim piętrze hotelu Plaza jest niesamowity.

Człowiek patrzy na te wszystkie światła w tych wszystkich oknach i myśli, że każde

takie światełko to przynajmniej jedna osoba, ale może nawet więcej, może nawet

jakieś dziesięć osób, i w sumie od tego, no cóż, mózg się trochę lasuje.

Całe życie mieszkałam na Manhattanie, a i tak ten widok nie przestaje na mnie

robić wrażenia.

W każdym razie, kiedy stałam na tarasie, patrząc na światła miasta, nagle

zdałam sobie sprawę, że jedno z nich prawdopodobnie należy do Judith Gershner.

Judith pewnie dokładnie w tej chwili siedziała w swojej sypialni, klonując coś

nowego. Gołębia czy coś, wszystko jedno. Znów mi się przypomniało, jak ona i

Michael przyglądali mi się, kiedy rozcięłam sobie język. Hm, pomyślmy:

dziewczyna, która klonuje różne rzeczy, czy dziewczyna, która nadgryzła sobie

język? Sama nie wiem. A WY kogo byście wybrali?

Tata musiał zauważyć, że coś jest nie tak, bo odezwał się:

- Słuchaj, wiem, że Sebastiano jest trochę męczący, ale po prostu wytrzymaj z

nim przez te parę tygodni. Zrób to dla mnie.

- Nie myślałam o Sebastianie - powiedziałam ze smutkiem.

Tata coś burknął, ale nie ruszył się, żeby wejść do środka, chociaż na zewnątrz

było jakieś cztery stopnie, a mój tata jest, no cóż, kompletnie łysy. Widziałam, że

czubki uszu zaczynają mu czerwienieć z zimna, ale wciąż się nie wycofywał. Nawet

nie miał na sobie płaszcza, tylko kolejny z tych grafitowoszarych garniturów od

Armaniego.

Wyczułam w tym burknięciu wystarczające zaproszenie, żeby znów się

background image

odezwać. Widzicie, zazwyczaj nie biegam do taty z moimi problemami. Nie o to

chodzi, że nie jesteśmy sobie bliscy. Tyle tylko, że - no wiecie - to jednak facet.

Jednak z drugiej strony, ma spore doświadczenie w kwestiach romansowych,

więc doszłam do wniosku, że może będzie umiał mi doradzić w tej konkretnej

sprawie.

- Tato... - zagaiłam. - Co się robi, jeżeli się kogoś lubi, a ten ktoś, no wiesz,

nie ma o tym pojęcia?

Tata odparł:

- Jeżeli Kenny do tej pory nie wie, że go lubisz, obawiam się, że to już nigdy

do niego nie dotrze. Przecież spędziłaś z nim wszystkie weekendy od Halloween.

I taki właśnie masz problem, kiedy twój ochroniarz jest na liście płac twojego

ojca - wszystkie twoje sprawy osobiste są omawiane za twoimi plecami.

- Ja nie mówię o Kennym, tato - sprostowałam. - Chodzi o kogoś innego.

Tylko, jak mówiłam, ten ktoś nie wie, że mi się podoba.

- A czego brakuje Kenny'emu? - zainteresował się tata. - Ja go lubię.

Oczywiście, że mój tata lubi Kenny'ego. Bo szanse, że Kenny i ja

kiedykolwiek dotrzemy poza tak zwaną pierwszą bazę są mniej więcej zerowe. Który

facet by nie chciał, żeby jego dorastająca córka spotykała się właśnie z kimś takim?

Ale jeśli tata żywi jakiekolwiek poważne nadzieje, że uda się zatrzymać tron

Genowii w rodzinie Renaldich i nie pozwolić mu przejść w ręce Sebastiana, to jednak

powinien darować sobie sympatyzowanie z Kennym, bo jestem całkiem pewna, że

Kenny i ja nie będziemy się bawić w żadną prokreację. Przynajmniej nie w tym życiu.

- Tato... - powiedziałam. - Zapomnij o Kennym, dobra? Kenny i ja jesteśmy

po prostu przyjaciółmi. Ja mówię o kimś innym.

Tata patrzył za balustradę tarasu tak, jakby miał ochotę splunąć. Choć raczej

mało prawdopodobne, żeby to kiedykolwiek zrobił.

- Czy ja go znam? To znaczy, tego kogoś innego?

Zawahałam się. Nigdy się jeszcze nikomu głośno nie przyznałam, że

wzdycham do Michaela. Naprawdę. Ani jednej osobie. No bo komu niby mogłabym

to powiedzieć? Lilly tylko by mnie wyśmiała albo, co gorsza, powtórzyłaby

Michaelowi. A mama? No cóż, ona ma swoje własne problemy.

- To brat Lilly - powiedziałam szybko, żeby mieć już sprawę z głowy.

Tata zrobił przerażoną minę.

- To on nie jest na studiach?

background image

- Jeszcze nie - odparłam. - Idzie na uniwersytet na jesieni. - A ponieważ tata

wciąż miał tę przestraszoną minę, dodałam: - Nie martw się, tato. Nie mam żadnych

szans. Michael jest bardzo inteligentny. Nigdy nie polubi kogoś takiego jak ja.

I wtedy tata nagle bardzo się obruszył. Wyglądało to zupełnie tak, jakby nie

potrafił zdecydować, czy ma się martwić, że lubię maturzystę, czy gniewać, że

maturzysta nie lubi mnie.

- Co konkretnie rozumiesz przez: „on mnie nigdy nie polubi”? - spytał tata

stanowczym tonem. - A czegóż to niby tobie brak?

- Uch, tato... - westchnęłam. - Przecież ja praktycznie zawaliłam algebrę,

zapomniałeś? Michael jesienią idzie na prestiżową uczelnię, na litość boską. Czego

miałby szukać u takiej dziewczyny jak ja?

Teraz mój tata NAPRAWDĘ się wkurzył:

- Może i odziedziczyłaś po swojej matce awersję do matematyki, ale pod

każdym innym względem jesteś podobna do mnie!

Te słowa mnie zaskoczyły. Wysunęłam brodę naprzód i usiłowałam w nie

uwierzyć.

- Taa... - powiedziałam.

- A tobie i mnie, Mia, nie brak inteligencji - ciągnął tata. - Jeśli chcesz tego

faceta, Michaela, musisz mu to jakoś okazać.

- Myślisz, że powinnam zwyczajnie podejść do Michaela i powiedzieć coś w

rodzaju: „Cześć stary, lubię cię”?

Tata z niesmakiem pokręcił głową.

- Nie, nie, nie - powiedział. - Oczywiście, że musisz być subtełniejsza.

Powiedz mu o tym, OKAZUJĄC mu, co czujesz.

- Och - westchnęłam.

Może i dziedziczę po tacie wszystkie cechy oprócz zdolności do matematyki,

ale nie miałam pojęcia, o co mu właściwie chodzi.

- Lepiej wracajmy do środka - stwierdził tata. - Albo twoja babka zacznie

podejrzewać, że knujemy spisek przeciwko niej.

Wielka mi nowina. Grandmère zawsze podejrzewa, że ktoś przeciw niej

spiskuje. Uważa, że pralnia hotelu Plaza zmówiła się przeciwko niej. Obwinia

proszek, jakiego używają do pościeli za to, że Rommel kompletnie wyliniał.

Skoro była już mowa o spiskach, zapytałam tatę:

- Jak sądzisz, czy Sebastiano planuje mnie zabić, żeby móc samemu

background image

odziedziczyć tron?

Tata wydał jakiś zduszony dźwięk, ale udało mu się nie roześmiać. Księciu to

chyba nie bardzo przystoi.

- Nie, Mia - odparł. - Wcale tak nie sądzę.

Ale mój tata naprawdę nie ma zbyt dużej wyobraźni. Zdecydowałam się nie

tracić czujności co do Sebastiana, tak na wszelki wypadek.

Mama właśnie zajrzała do mojego pokoju i powiedziała mi, że Kenny do mnie

dzwoni.

Pewnie chce mnie zaprosić na Bezwyznaniowy Bal Zimowy. Naprawdę,

najwyższa pora.

Niedziela, 7 grudnia

23.00

Dobra. Jestem w szoku. Kenny WCALE nie zaprosił mnie na Bezwyznaniowy

Bal Zimowy. Nasza rozmowa przebiegła następująco:

Ja: Halo?

Kenny: Cześć, Mia. Tu Kenny

Ja: Och, cześć Kenny Co się stało?

Kenny miał dziwny głos, dlatego tak spytałam.

Kenny: No cóż, chciałem tylko sprawdzić, czy dobrze się czujesz. To znaczy,

czy cię język nie boli.

Ja: Chyba już mi trochę lepiej.

Kenny: Bo wiesz, naprawdę się martwiłem. Rozumiesz, ja naprawdę,

naprawdę nie chciałem...

Ja: Kenny, wiem. To był zwyczajny wypadek.

I wtedy właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że zadałam tacie niewłaściwe

pytanie. Powinnam była spytać, jaki jest najlepszy sposób zerwania z kimś, a nie jak

okazać komuś, że się go lubi.

W każdym razie, wracając do rozmowy z Kennym:

background image

Kenny: No cóż, chciałem tylko zadzwonić i życzyć ci dobrej nocy. I

powiedzieć, że mam nadzieję, że niedługo poczujesz się lepiej. I jeszcze powiedzieć

ci... No cóż, Mia... Że cię kocham.

Ja: ...

Nic mu nie odpowiedziałam tak od razu, bo byłam kompletnie

OGŁUPIAŁA!!!! Chociaż nie było to tak do końca zupełnie niespodziewane, bo

przecież jednak chodzimy ze sobą.

Ale mimo wszystko, co za facet dzwoni do dziewczyny i mówi jej: „kocham

cię”??? Poza psychopatycznymi prześladowcami? A Kenny nie jest przecież

psychopatycznym prześladowcą. To tylko Kenny. Więc dlaczego, u licha, dzwoni do

mnie i mówi mi, że mnie kocha????

Oto co zrobiłam potem, radosna idiotka. Bo on dalej wisiał na linii i czekał na

odpowiedź i tak dalej. No więc powiedziałam:

Ja: Hm, okay.

HM, OKAY.

Chłopak mi mówi, że mnie kocha, a ja odpowiadam mu: „HM, OKAY”. Boże,

jak to dobrze, że moja przyszła kariera jest związana ze służbą dyplomatyczną.

Biedny Kenny chyba nadal czekał na jakąś inną odpowiedź niż „HM,

OKAY”, zresztą trudno mu się dziwić, prawda?

Ale ja byłam zupełnie niezdolna do udzielenia jakiejkolwiek odpowiedzi.

Wobec tego odezwałam się jakby nigdy nic:

Ja: No dobra, to do zobaczenia jutro.

I ODŁOŻYŁAM SŁUCHAWKĘ!!!!!

O mój Boże! Jestem najwredniejszą, najbardziej niewdzięczną dziewczyną na

świecie. Kiedy już Sebastiano mnie zabije, będę się smażyć w piekle.

Poważnie.

DO ZAŁATWIENIA PRZED WYJAZDEM DO GENOWII

1. Szczegółowa lista dla mamy i pana G.: Jak opiekować się

background image

Grubym Louie, kiedy mnie nie będzie.

2. Zapas kociego jedzenia i żwirku.

3. Prezenty z okazji Gwiazdki/Chanuki:

• dla mamy - elektryczna pompka do pokarmu? Sprawdzić to jeszcze.

• dla pana G. - nowe pałeczki do perkusji.

• dla taty - książka o wegetarianizmie. Powinien odżywiać się lepiej, jeżeli

chce utrzymać tego raka w stanie remisji.

• dla Lilly - to, co zawsze lubi dostawać - czyste kasety wideo do jej

programu.

• dla Larsa - sprawdzić, czy Prada robi pokrowce na broń pod pachę, do

których pasowałby jego rewolwer.

• dla Kenny'ego - rękawiczki? Coś NIEromantycznego.

• dla Grubego Louie - kulka z kocimiętki.

• dla Grandmère - co dać kobiecie, która ma wszystko, włącznie z

osiemdziesięciodziewięciokaratowym szafirowym wisiorem, który

podarował jej sułtan Brunei? Mydełko na sznurku?

4. Zerwać z Kennym... Tylko jak ja to zdołam zrobić? On mnie KOCHA.

Ale nie na tyle, żeby mnie zaprosić na Bezwyznaniowy Bal Zimowy, jak

widzę.

Poniedziałek, 8 grudnia,

godzina wychowawcza

Lilly nie wierzy, że Kenny dzwonił i powiedział mi, że mnie kocha.

Opowiedziałam jej o tym w samochodzie dziś rano, po drodze do szkoły. (Dzięki

Bogu, że Michael miał wizytę u dentysty i nie jechał z nami. Prędzej bym umarła, niż

dyskutowała o swoim życiu uczuciowym w jego obecności. Wystarczy, że muszę to

robić w obecności ochroniarza. Gdybym musiała omawiać ten temat przy człowieku,

którego uwielbiam przez pół swojego życia, jak w banku dostałabym skrajnego

zaburzenia osobowości).

Lilly na to:

- Kategorycznie odmawiam przyjęcia do wiadomości, że Kenny zrobił coś

podobnego.

- Lilly... - odparłam, usiłując jednocześnie zniżyć głos, żeby kierowca nas nie

background image

słyszał. - Ja mówię zupełnie poważnie. Powiedział mi, że mnie kocha. KOCHAM

CIĘ, powiedział. Właśnie tak. To było kompletnie niespodziewane i nieoczekiwane.

- On pewnie wcale tego nie powiedział. Pewnie powiedział coś zupełnie

innego, a ty się przesłyszałaś.

- Och tak, niby co? WĄCHAM CIĘ?

- Nie no, oczywiście, że nie - powiedziała Lilly. - Przecież to by w ogóle nie

miało sensu.

- Więc co, w takim razie? Co mógł powiedzieć Kenny, żeby brzmiało to jak

„kocham cię”, ale nie było „kocham cię”?

Wtedy Lilly się wściekła. Walnęła:

- Wiesz co, już od miesiąca dziwnie go traktujesz. Od czasu, kiedy zaczęliście

ze sobą chodzić, tak na dobrą sprawę. Nie wiem, co się z tobą dzieje. Przedtem bez

przerwy wysłuchiwałam: „Dlaczego ja nie mam chłopaka? Jak to się stało, że wszyst-

kie dziewczyny mają chłopaków, a ja nie? Kiedy wreszcie będę miała chłopaka?” A

teraz wreszcie go masz i w ogóle tego nie doceniasz.

Miała świętą rację, ale udałam obrażoną, bo naprawdę z wielkim trudem

usiłowałam nie wydać się z tym, że ja Kenny'ego nie kocham.

- To wszystko nieprawda - odparłam. - Ja doceniam Kenny'ego.

- Och, doprawdy? Bo moim zdaniem cały problem w tym, Mia, że ty po prostu

nie dorosłaś jeszcze do tego, żeby mieć chłopaka.

Kurczę, no - TA uwaga podziałała na mnie jak płachta na byka.

- JA? Nie dorosłam, żeby mieć chłopaka?! Kpisz sobie? Ja całe życie

czekałam na to, żeby mieć chłopaka!

- No cóż, jeśli to prawda. - Lilly popatrzyła na mnie z wyższością. - Dlaczego

nie pozwalasz mu się całować w usta?

- A gdzieś ty TO usłyszała? - zapytałam, wkurzona.

- Kenny powiedział Borysowi, oczywiście, a Borys mnie.

- Och, cudownie... - westchnęłam, usiłując zachować spokój. - Więc teraz nasi

chłopcy plotkują o nas za naszymi plecami. A ty to aprobujesz?

- Oczywiście, że nie - odparła Lilly. - Ale z psychologicznego punktu

widzenia jest to dla mnie interesujące.

I to jest ten kłopot, kiedy twoją najlepszą przyjaciółką jest osoba, której oboje

rodzice to psychiatrzy. Cokolwiek zrobisz, jest to dla niej interesujące z

psychologicznego punktu widzenia.

background image

- Gdzie się pozwalam komukolwiek całować - wybuchnęłam - to wyłącznie

MOJA sprawa! A nie twoja ani Borysa.

- No cóż... - powiedziała Lilly. - Ja tylko stwierdzam, że jeśli Kenny

faktycznie powiedział to, co według ciebie powiedział, może zrobił tak dlatego, że nie

ma szansy wyrazić głębi swoich uczuć do ciebie w żaden inny sposób. Rozumiesz.

Inaczej niż WERBALNIE. Skoro nie POZWALASZ mu wyrazić ich fizycznie.

Teoretycznie powinnam chyba być zadowolona, że Kenny raczył tylko

WYPOWIEDZIEĆ to słowo, zamiast wyrazić stan swoich uczuć fizycznie, co nie daj

Boże, mogłoby sprowokować go do jakiejś akcji z językiem.

O rany, nie chce mi się już nawet o tym myśleć.

Poniedziałek, 8 grudnia,

godzina wychowawcza

Właśnie rozdali nam harmonogram egzaminów semestralnych. Oto mój:

HARMONOGRAM EGZAMINÓW SEMESTRALNYCH

15 grudnia

Powtórka

16 grudnia

Pierwsza i druga godzina lekcyjna

Dla mnie to oznacza, że egzaminy z algebry i angielskiego będą tego samego

dnia. W sumie nie ma sprawy. Z angielskim całkiem nieźle sobie radzę. No cóż, może

poza rozbiorem logicznym zdania. Jakbym kiedykolwiek w przyszłości miała robić

akurat TO, pełniąc rolę księżniczki najmniejszego państwa w Europie.

Niestety algebrę, jak słyszę, prawdopodobnie będę musiała umieć. A NIECH

TO!

17 grudnia

Trzecia i czwarta godzina lekcyjna

Historia cywilizacji: łatwizna. Grandmère mi opowiedziała tyle różnych

historii o Europie po drugiej wojnie światowej, że zdam każdy test. Pewnie wiem na

ten temat więcej niż nauczycielka. A WF? Jak mogą kazać nam zdawać egzamin z

background image

WF - u? Już zdawaliśmy Prezydencki Test Sprawnościowy (zaliczyłam wszystko

oprócz skłonu w siadzie rozkrocznym).

18 grudnia

Piąta, szósta i siódma godzina lekcyjna

Rozwój Zainteresowań? Z tego nie będzie egzaminu. Nie robią egzaminów z

zajęć, które polegają właściwie na odrabianiu lekcji. To będzie pestka. Na szóstej

lekcji mam zawsze francuski. Z mówieniem idzie mi dobrze, z pisaniem gorzej. Na

szczęście Tina jest w tej samej grupie. Może mogłybyśmy pouczyć się razem.

Ale na siódmej lekcji mam biologię. Tu już nie pójdzie mi tak łatwo. Jeśli do

tej pory jeszcze nie zawaliłam biologii, to tylko dzięki pomocy Kenny'ego. Podsuwa

mi większość odpowiedzi.

A jeśli z nim zerwę, pomoc się skończy.

19 grudnia

Bezwyznaniowy Kiermasz Zimowy i Bal

Kiermasz będzie fajny. Wszystkie szkolne kluby i kółka zainteresowań będą

miały swoje stoiska z tradycyjnym świątecznym poczęstunkiem, na przykład gorącym

cydrem. Potem, wieczorem, odbędzie się bal. Mam iść z Kennym. To znaczy, o ile

mnie raczy zaprosić.

Chyba że wreszcie zrobię, co należy, i zerwę z nim.

A wtedy w ogóle nie będę mogła pójść na bal, bo nie wypada pokazać się bez

osoby towarzyszącej.

Chciałabym, żeby Sebastiano się pośpieszył i już mnie wykończył.

Poniedziałek, 8 grudnia, algebra

DLACZEGO???? DLACZEGO wiecznie zapominam zeszytu do algebry?????

Najpierw - pogrupować wykładniki

Potem - pomnożyć i podzielić w porządku od lewej do

prawej

Na koniec - wykonać dodawanie i odejmowanie w porządku

od lewej do prawej

Przykład: 2x3 - 15:5 = 6 - 3 = 3

background image

O Boże! Lana Weinberger właśnie przesłała mi karteczkę.

To nie może być nic dobrego. Lana wiecznie się mnie czepia. Nie pytajcie

mnie dlaczego. Mogłabym jeszcze zrozumieć jej niechęć do mnie za to, że Josh

Richter zaprosił mnie na Bal

Wielu Kultur zamiast niej. Chociaż on zaprosił mnie chyba tylko dlatego, że

okazałam się księżniczką - a zaraz potem znów się pogodzili. Ale Lana nienawidziła

mnie już znacznie wcześniej.

Otworzyłam karteczkę. Oto, co na niej napisała:

Słyszałam, co ci się przytrafiło w ten weekend na lodowisku. Pewnie

Ukochany będzie musiał trochę poczekać, jeżeli spodziewa się akcji z języczkiem,
co?

O mój Boże! Czy WSZYSCY ludzie z całej szkoły wiedzą, że Kenny i ja

jeszcze się nie całowaliśmy po francusku?

To wszystko wina Kenny'ego, oczywiście.

Co dalej? Okładka „Post”?

Mówię wam, gdyby rodzice wiedzieli, co się tak właściwie wyrabia w typowej

amerykańskiej szkole średniej, na pewno wybraliby dla swoich dzieci opcję edukacji

domowej.

Poniedziałek, 8 grudnia, historia cywilizacji

Nie mam wątpliwości, co trzeba zrobić.

Oczywiście, zawsze to wiedziałam i gdyby nie, no wiecie, ten bal, już dawno

bym wszystko miała za sobą.

Ale teraz jestem pewna, że nie wolno mi czekać, aż będzie po balu. Powinnam

to była zrobić wczoraj wieczorem, kiedy do mnie zadzwonił, ale przecież nie można

przeprowadzać czegoś takiego przez telefon. No cóż, to znaczy, że może taka

dziewczyna jak Lana Weinberger by umiała, ale nie ja.

Nie. Uważam, że nie powinnam odkładać tego do jutra. Muszę zerwać z

Kennym. Po prostu nie mogę dalej żyć w takim kłamstwie.

Na szczęście mam w tym wszystkim oparcie przynajmniej w jednej osobie: w

Tinie Hakim Babie.

Nie chciałam jej nic mówić. Nie zamierzałam nic mówić nikomu. Ale

background image

wszystko jakoś tak mi się dzisiaj wymknęło w łazience między drugą i trzecią lekcją,

kiedy Tina malowała sobie oczy. Widzicie, ojciec nie pozwala jej się malować, więc

Tina może sobie robić makijaż dopiero w szkole. Zawarła układ ze swoim

ochroniarzem, Wahimem. Tina nie powie rodzicom o tym, że Wahim strasznie flirtuje

z mademoiselle Klein, naszą nauczycielką francuskiego, jeżeli Wahim nie powie pań-

stwu Hakim Baba o uzależnieniu Tiny od kosmetyków Maybelline.

W każdym razie, nagle po prostu poczułam, że dłużej już nie zniosę tego

wszystkiego i skończyło się na tym, że powiedziałam Tinie, co Kenny wyznał mi

wczoraj przez telefon...

A nawet, w gruncie rzeczy, o wiele więcej.

Ale najpierw co do rozmowy z Kennym:

W przeciwieństwie do Lilly, TINA mi uwierzyła.

Ale też zareagowała totalnie nie tak. Uznała, że to świetnie.

- O mój Boże, Mia, ty to masz szczęście... - powtórzyła parę razy. - Tak

bardzo bym chciała, żeby Dave mi wyznał, że mnie kocha! To znaczy, ja wiem, że on

jest jak najbardziej zaangażowany w nasz związek, ale według niego uczucie okazuje

się w ten sposób, że w MacDonaldzie kupuje się dziewczynie dodatkowe frytki.

Niezupełnie takiego wsparcia oczekiwałam.

- Ale widzisz, Tina... - odezwałam się. Czułam, że Tina, zagorzała

czytelniczka romansów, zrozumie. - Problem w tym, że ja go nie kocham.

Tina szeroko otworzyła swoje ozdobione tuszem oczy i spojrzała na mnie.

- Nie kochasz go?

- Nie - odparłam żałośnie. - Ja go naprawdę lubię, ale jako przyjaciela. Po

prostu nie jestem zakochana, nic z tych rzeczy. Nie w nim.

- O Boże... - powiedziała Tina, wyciągnęła rękę i złapała mnie za nadgarstek. -

Jest ktoś inny, tak?

Zostało nam już tylko parę minut do dzwonka. Obie musiałyśmy zaraz pójść

na lekcje.

A jednak, z jakiegoś powodu, właśnie w tym momencie zdecydowałam się

uczynić swoje wyznanie. Nie wiem czemu. Może, skoro już i tak wypaplałam

wszystko tacie, nie wydawało mi się takie straszne powiedzieć o tym komuś innemu,

a zwłaszcza Tinie. Poza tym, nie mogę przestać myśleć o tym, co powiedział mój tata.

No wiecie, żeby pokazać facetowi, że mi na nim zależy. Tina, czułam to, była jedyną

znaną mi osobą, która wiedziałaby, jak to zrobić.

background image

No więc powiedziałam:

- Tak.

Tina omal nie upuściła kosmetyczki, tak była podekscytowana.

- Wiedziałam! - wrzasnęła. - Wiedziałam, że nie bez powodu nie pozwalasz

mu się całować!

Szczęka mi opadła.

- O tym TEŻ wiesz?

- No cóż... - Tina wzruszyła ramionami. - Kenny powiedział Dave'owi, a Dave

mnie.

Jezu! Dlaczego Oprah zawsze uskarża się, że mężczyźni nie są w kontakcie ze

swoimi emocjami i w niewystarczającym stopniu się nimi dzielą? W moim odczuciu

Kenny ostatnio tyle się ludziom nazwierzał, że to wystarczy, by nadrobić kilka stuleci

męskiej niechęci do ujawniania przeżyć.

- No więc, kto to jest? - zapytała Tina, bardzo zaciekawiona, chowając swoją

maszynkę do podkręcania rzęs i konturówkę do ust. - Ten facet, którego lubisz?

Odparłam:

- To nieważne. Poza tym, cała sprawa jest już na wstępie przegrana. On chyba

ma dziewczynę.

Tina tak szybkim ruchem okręciła głowę, chcąc na mnie spojrzeć, że gruby,

czarny warkocz chlasnął ją po twarzy - okrąglutkiej, ale ładnej.

- To Michael, prawda? - zapytała, znów chwytając mnie za ramię.

Trzymała mnie tak mocno, że aż zabolało.

Instynktownie chciałam oczywiście zaprzeczyć. W gruncie rzeczy, już nawet

otworzyłam usta, żeby wypuścić z nich jedno krótkie słówko: „nie”.

Ale pomyślałam: co mi tam? Czemu mam zaprzeczać? Tina nie wygada

nikomu. A może nawet będzie umiała mi pomóc.

Więc zamiast powiedzieć: „nie”, wzięłam głęboki oddech i rzuciłam:

- Jeżeli komuś wygadasz, zabiję cię, rozumiesz? ZABIJĘ.

Tina zrobiła wtedy coś dziwnego. Puściła moje ramię i zaczęła drobić w

kółeczko.

- Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam! - mówiła, podskakując.

Potem przestała podskakiwać i znów mnie złapała za rękę.

- Och, Mia, zawsze uważałam, że wy idealnie do siebie pasujecie. To znaczy,

lubię Kenny'ego i tak dalej, ale on, no wiesz... - Zmarszczyła nos. - Nie jest

background image

Michaelem.

Jeżeli wczoraj wieczorem zrobiło mi się trochę dziwnie, kiedy opowiadałam

tacie, co naprawdę czuję do Michaela, to wszystko było nic - NIC - w porównaniu z

tym, co poczułam, zwierzając się komuś w moim wieku. Tina nie wybuchnęła

śmiechem ani nie powiedziała: „Taa, akurat” jakimś sarkastycznym tonem, ani nic z

tych rzeczy. Dla mnie to było więcej, niż mogłam się spodziewać.

A jej zrozumienie - a nawet aprobata - dla moich uczuć do Michaela sprawiły,

że nagle zapragnęłam rzucić się jej na szyję i bardzo mocno ją uściskać.

Tylko nie było na to czasu, bo za chwilę miał dzwonić dzwonek.

Westchnęłam:

- Naprawdę? Naprawdę nie uważasz, że to głupie?

- He! - powiedziała Tina. - Michael jest SEKSOWNY. POZA TYM, to

maturzysta.

A potem zrobiła zmartwioną minę.

- Ale co z Kennym? I z Judith?

- Wiem... - odparłam i opuściłam ramiona gestem, za który Grandmère jak nic

stuknęłaby mnie w głowę. - Tina, ja nie mam pojęcia, co robić.

Ciemne brwi Tiny zbiegły się w wyrazie skupienia.

- Zdaje mi się, że kiedyś czytałam książkę, w której coś takiego się wydarzyło

- stwierdziła. - Nazywało się to chyba Wysłuchaj mego serca. Gdybym tylko mogła

sobie przypomnieć, jak oni z tego wszystkiego wybrnęli...

Jednak zanim sobie przypomniała, dzwonek zadzwonił. Obie totalnie

spóźniłyśmy się na lekcje.

Ale jeśli chcecie znać moje zdanie, warto było. Bo teraz przynajmniej nie

muszę się martwić sama. Mam kogoś, kto martwi się razem ze mną.

Poniedziałek, 8 grudnia, RZ

Lunch to była istna katastrofa.

Biorąc pod uwagę, że wszyscy ludzie w szkole chyba już wiedzą w

najdrobniejszych szczegółach, co ostatnio robię - albo czego właściwie nie robię - z

moim językiem, pewnie nie powinnam się dziwić. Ale było gorzej, niż można sobie

wyobrazić.

To dlatego, że przy ladzie z sałatkami wpadłam na Michaela. Tworzyłam

swoją zwykłą piramidkę z ciecierzycy i fasolki pinto, kiedy zobaczyłam, że podszedł

background image

do grilla z burgerami (mimo moich usilnych starań oboje Moscovitzowie uparcie po-

zostają mięsożercami).

Poważnie, ja tylko odpowiedziałam: „Dobrze” na jego pytanie, jak się czuję.

No wiecie, to w związku z tym, że kiedy mnie widział ostatnim razem, krwawiłam z

ust (To musiał być doprawdy uroczy widok. O jakże się cieszę, że w każdych okolicz-

nościach potrafiłam w obecności ukochanego mężczyzny zachować pozór godności i

piękna!).

W każdym razie, wtedy ja go zapytałam - rozumiecie, z czystej uprzejmości -

jak mu poszła wizyta u dentysty. Winy za to, co się stało później, w żaden sposób nie

można mi przypisywać.

A stało się to, że Michael zaczął mi opowiadać, jak mu robiono plombę, i że

jeszcze do tej pory ma zdrętwiałe po znieczuleniu usta. Współczułam mu, bo sama

cierpię na pewien rodzaj osłabienia sensorycznego, mając nadgryziony język, więc po

prostu jakoś tak, no wiecie, POPATRZYŁAM na usta Michaela, czego właściwie

nigdy przedtem nie robiłam. To znaczy patrzyłam na różne inne części ciała Michaela

(zwłaszcza kiedy wchodzi do kuchni rano i nie ma na sobie koszulki, co mu się

zdarza zawsze, kiedy zostaję na noc u Lilly). Ale nigdy tak naprawdę nie spoglądałam

na jego usta. No wiecie. Z bliska.

Michael ma faktycznie bardzo ładne usta. Nie takie wąskie jak moje. Nie

wiem, czy można tak mówić o ustach jakiegoś chłopca, ale usta Michaela wyglądają

tak, jakby podczas pocałunku mogły być bardzo miękkie.

Właśnie wtedy, kiedy przyglądałam się ustom Michaela, stała się rzecz bardzo

niedobra: patrzyłam na nie i zastanawiałam się, czy byłyby delikatne w trakcie

pocałunku, a kiedy tak patrzyłam, zaczęłam sobie jakoś tak wyobrażać - rozumiecie,

całkiem teoretycznie - że się całujemy. W tym samym momencie ogarnęło mnie takie

ciepło - uczucie, o którym mówi się we wszystkich romansach Tiny - i DOKŁADNIE

WTEDY Kenny minął nas, idąc po swój zwykły lunch: dietetyczną colę i lodowego

sandwicza.

Wiem, że Kenny nie potrafi czytać w moich myślach - gdyby mógł, do tej

pory już dawno by ze mną zerwał - ale może telepatycznie wyczuł, o czym myślałam

i dlatego nie odpowiedział, kiedy ja i Michael rzuciliśmy mu: „cześć”.

No cóż - taki numer na dodatek do mojej reakcji, kiedy powiedziałam „Hm,

okay”, po jego wyznaniu, że mnie kocha...

Jeżeli moja twarz była tak czerwona, jak mi się wydaje, Kenny musiał się

background image

czegoś domyślić. Może DLATEGO nie odpowiedział na nasze „cześć”. Bo ja miałam

wygląd winowajcy. Niewątpliwie CZUŁAM się winna. No bo stałam tam, gapiłam

się na usta innego faceta i zastanawiałam się, jak by to było całować się z nim, a tu

obok przechodzi mój chłopak.

Kiedy umrę, pójdę do piekła dla złych dziewczynek.

Wiecie, czego bym chciała? Chciałabym, żeby WSZYSCY mogli mi czytać w

myślach. Bo wtedy Kenny nigdy by się ze mną nie umówił. Wiedziałby, że nie myślę

o nim w taki sposób. A Lilly nie żartowałaby sobie ze mnie i nie robiła afery, że nie

pozwalam mu się całować. Wiedziałaby, że nie pozwalam, bo jestem zakochana w

kimś innym.

Takie rozwiązanie ma pewną wadę - wiedziałaby też, kim jest ten ktoś inny.

A ten ktoś prawdopodobnie nigdy więcej się do mnie nie odezwie, bo to

strasznie nieluzackie, żeby maturzysta spotykał się z pierwszoklasistką. Zwłaszcza z

taką, która nigdzie nie może się ruszyć bez ochroniarza.

Poza tym, jestem prawie pewna, że on chodzi z Judith Gershner, bo kiedy

odszedł od grilla, przysiadł się do niej.

I cóż, to tyle.

Szkoda, że nie mogę wyjechać do Genowii już jutro, a nie za dwa tygodnie.

Poniedziałek, 8 grudnia, francuski

Na Rozwoju Zainteresowań, mimo tego katastrofalnego zajścia podczas

lunchu, całkiem dobrze się bawiłam. W gruncie rzeczy było niemal jak za dawnych

czasów. To znaczy, zanim wszyscy zaczęliśmy ze sobą chodzić, a ludzie dostali

jakiejś obsesji na punkcie wnętrza mojej jamy ustnej i tak dalej.

Pani Hill całą godzinę spędziła w pokoju nauczycielskim po drugiej stronie

korytarza, wrzeszcząc przez telefon na pracowników American Express, a my

mogliśmy robić dokładnie to, co zazwyczaj robimy w czasie RZ... Czyli co kto chciał.

Na przykład ci, którzy (jak chłopak Lilly, Borys) mieli ochotę popracować nad

swoimi indywidualnymi projektami (Borys uczy się jakiejś nowej sonaty

skrzypcowej), czemu zresztą mają służyć zajęcia z Rozwoju Zainteresowań, zajęli się

właśnie tym.

Jednak ci z nas, którzy (jak Lilly i ja) nie mieli ochoty pracować nad

indywidualnymi projektami (mój to powtarzanie algebry, Lilly zaś zajmuje się swoim

programem dla telewizji kablowej), nie robili nic.

background image

Było to bardzo przyjemne, bo Lilly kompletnie zapomniała o mnie, Kennym i

pocałunkach. A to dlatego, że teraz wścieka się na panią Spears, swoją nauczycielkę

od zaawansowanego angielskiego, która odrzuciła jej propozycję pracy semestralnej.

Pani Spears postąpiła totalnie nie fair, odrzucając tę pracę, bo jest naprawdę

znakomicie przemyślana i całkiem twórcza. Zrobiłam sobie kopię:

Jak przetrwać liceum

Lilly Moscovitz

Spędziwszy ostatnie dwa miesiące w skostniałych strukturach tej instytucji,

którą powszechnie określa się jako liceum, czuję, że w dziedzinie szkolnictwa
średniego jestem obecnie kwalifikowanym ekspertem. Od zbiórek kibiców przed
zawodami sportowymi do porannych apeli, obserwowałam życie szkoły w jego
wszystkich aspektach. Za cztery lata odzyskam wreszcie wolność i wydostanę się z
tej zakazanej dziury, a wtedy opublikuję swoje starannie zebrane przemyślenia w
poradniku
Jak przetrwać liceum.

Moi koledzy i nauczyciele nie zdawali sobie sprawy, że kiedy krzątali się

wokół swoich codziennych obowiązków, ja bardzo uważnie studiowałam ich
poczynania celem przekazania swoich spostrzeżeń przyszłym pokoleniom. Dzięki
mojemu poradnikowi, los każdego pierwszoklasisty w liceum stanie się nieco bardziej
znośny. W przyszłości uczniowie będą się mogli dowiedzieć, w jaki sposób
zwyciężać w konfliktach ze starszymi kolegami nie poprzez agresję, ale sprzedaż
praw do naprawdę uszczypliwego scenariusza jakiemuś głównemu studio filmowemu
z Hollywood - scenariusza, w którym pojawią się postaci oparte na tych samych
indywiduach, które przez całe lata dokuczały im w szkole. Przekonają się, że droga
do prawdziwej chwały nie jest wybrukowana koktajlami Mołotowa.

Oto, dla przyjemności czytelnika, kilka przykładów tematów, które poruszę w

książce Jak przetrwać liceum:

1. Licealne romanse albo dlaczego nie mogę otworzyć swojej szafki? - Bo

para opętanych seksem nastolatków opiera się o nią i całuje.

2. Stołówkowe jedzenie: czy kukurydziane burgery można legalnie

umieszczać na liście potraw mięsnych?

3. Jak się porozumiewać z podludźmi, którzy okupują korytarze?
4. Psycholog szkolny: kogo oni usiłują nabierać?
5. Toruj sobie drogę łokciami - sztuka przepychania się po korytarzach.

No co, nie brzmi dobrze? A teraz popatrzcie, co pani Spears miała na ten

background image

temat do powiedzenia:

Lilly, chociaż bardzo mi przykro słyszeć, że twoje dotychczasowe

doświadczenia w naszym liceum nie były pozytywne, obawiam się, że będę musiała
dołożyć do nich jeszcze jedno, prosząc cię, żebyś znalazła inny temat dla swojej
pracy semestralnej. Poza tym szóstka za kreatywność, jak zwykle.

p. Spears

Uwierzylibyście? I to jest w porządku?! Lilly została ocenzurowana! Jej

propozycja powinna była totalnie powalić ciało pedagogiczne na kolana. Lilly mówi,

że oburza ją fakt, że biorąc pod uwagę cały koszt nauki, tylko takich reakcji możemy

oczekiwać od naszych nauczycieli. Zero pomocy. Zero wsparcia. Wtedy jej

przypomniałam, że to nie dotyczy pana Gianiniego, który naprawdę wykracza poza

swoje podstawowe obowiązki, zostając codziennie po szkole, żeby prowadzić zajęcia

uzupełniające dla takich uczniów jak ja, którzy niespecjalnie radzą sobie z algebrą.

Lilly mówi, że pan Gianini prawdopodobnie zorganizował te całe powtórki po

szkole tylko po to, żeby się móc jakoś zbliżyć do mojej matki, a teraz nie może się

wycofać, bo gdyby przyszło jej do głowy, że to wszystko było tylko grą, rozwiodłaby

się z nim.

Ja w to jednak nie wierzę. Moim zdaniem pan G. zostawałby po szkole, żeby

mi pomóc, niezależnie od tego, czyby się umawiał z moją mamą, czy nie. Ten typ tak

ma.

W każdym razie teraz Lilly rozpoczęła kolejną ze swoich słynnych kampanii.

Właściwie to nawet dobrze, bo to odwróci jej uwagę ode mnie i kwestii, czego

dotykam (albo i nie dotykam) ustami. A tak się wszystko zaczęło:

Lilly: Prawdziwym problemem tej szkoły nie są nauczyciele. Jest nim apatia

uczniów. Powiedzmy, że chcielibyśmy zorganizować strajk.

Ja: Strajk?

Lilly: No właśnie. Na przykład wszyscy jednocześnie wstaniemy i wyjdziemy

ze szkoły.

Ja: Tylko dlatego, że pani Spears odrzuciła twoją propozycję pracy

semestralnej?

Lilly: Nie, Mia. Dlatego, że ona usiłuje ograniczać naszą indywidualność,

zmuszając nas, żebyśmy się ugięli przed feudalizmem korporacyjnych instytucji.

background image

Znowu.

Ja: Aha. A jak ona to robi?

Lilly: Cenzorując nas, kiedy jesteśmy najbardziej płodni - z punktu widzenia

kreatywności.

Borys: (wytykając nos z szafy na materiały biurowe, gdzie Lilly kazała mu się

zamknąć, kiedy zaczął ćwiczyć swoją najnowszą sonatę) Płodni? Ktoś powiedział

PŁODNI?

Lilly: Wracaj do szafy, Borys. Michael, czy mógłbyś dziś wieczorem rozesłać

masowego maila do wszystkich uczniów i ogłosić, że jutro o jedenastej będzie strajk?

Michael: (pracując nad stoiskiem, które on, Judith Gershner i cała reszta

Klubu Komputerowego przygotowują na Kiermasz Zimowy) Mógłbym, ale tego nie

zrobię.

Lilly: DLACZEGO NIE?

Michael: Bo wczoraj wieczorem była twoja kolej, żeby opróżnić zmywarkę, a

ciebie nie było w domu, więc musiałem zrobić to sam.

Lilly: Ależ ja UPRZEDZAŁAM mamę, że będę musiała skoczyć do studia i

zrobić parę ostatnich poprawek do przyszłotygodniowego odcinka!

Program telewizyjny Lilly, czyli Lilly mówi prosto z mostu, jest teraz jednym z

najwyżej notowanych programów manhattańskiej kablówki. Oczywiście, to kanał

ogólnego dostępu, więc ona nie robi na tym żadnej kasy, ale kilka głównych stacji

kupiło i wyemitowało wywiad, który przeprowadziła ze mną pewnego wieczoru,

kiedy prawie zasypiałam. Uważam, że ten wywiad był idiotyczny, ale chyba wielu

ludziom się podobał, bo teraz Lilly dostaje tony maili od widzów, podczas gdy

przedtem pisał do niej tylko ten maniak seksualny, Norman.

Michael: Posłuchaj, jeżeli masz jakieś problemy z organizacją czasu, to nie

rozwiązuj ich moim kosztem. Po prostu nie oczekuj, że będę milcząco spełniał twoje

prośby, zwłaszcza że to ty jesteś mi teraz winna przysługę.

Ja: Lilly, nie obraź się, ale moim zdaniem ten tydzień to i tak nie jest dobry

czas na strajk. Przecież już za moment mamy egzaminy semestralne.

Lilly: I CO???

Ja: I to, że niektórzy z nas naprawdę nie mogą urywać się z lekcji. Ja sobie nie

mogę pozwolić na opuszczenie którejkolwiek powtórki. Już i tak mam słabe stopnie.

background image

Michael: Naprawdę? Myślałem, że się poprawiłaś z algebry.

Ja: Jeżeli uznasz, że trzy plus to sukces...

Michael: A, daj spokój. Na pewno umiesz na więcej niż trzy plus. Twoja

matka wyszła za mąż za nauczyciela algebry!

Ja: I co z tego? To nic nie znaczy. Wiesz, że pan G. nikogo nie faworyzuje.

Michael: Myślałem, że własnej pasierbicy trochę odpuści.

Lilly: CZY MOGLIBYŚCIE OBOJE SKUPIĆ SIĘ NA BIEŻĄCEJ

SYTUACJI, TO ZNACZY NA TYM, ŻE TA SZKOŁA PILNIE POTRZEBUJE

GRUNTOWNEJ REFORMY?

Na szczęście w tej samej chwili odezwał się dzwonek, więc o ile wiem, jutro

żadnego strajku nie będzie. I bardzo dobrze, bo ja naprawdę potrzebuję tych

powtórek.

Wiecie, to zabawne, że pani Spears nie podobał się temat pracy semestralnej

Lilly. Bo na mój własny, to znaczy Rozprawa przeciwko bożonarodzeniowej choince

- czemu corocznie w grudniu usiłujemy kultywować pogański rytuał wycinania drzew,

jeżeli jednocześnie pragniemy odtworzyć warstwę ozonową? - zareagowała bardzo

entuzjastycznie.

A gdzie mi tam do IQ Lilly!

Poniedziałek, 8 grudnia, biologia

Kenny właśnie przesłał mi ten liścik:

Mia, mam nadzieję, że nie uraziłem Cię tym, co Ci wczoraj wieczorem

powiedziałem. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, co czuję.

Pozdrawiam

Kenny

O Boże. I co ja mam TERAZ zrobić? On tu siedzi obok mnie i czeka na

odpowiedź. Chyba mu się wydaje, że właśnie w tej chwili ją piszę. Tę odpowiedź.

Co mam mu powiedzieć?

Być może trafia mi się idealna okazja, żeby z nim zerwać. „Przykro mi,

Kenny, ale nie podzielam Twoich uczuć - zostańmy po prostu przyjaciółmi”. Czy tak

powinnam mu odpowiedzieć?

Chodzi wyłącznie o to, że ja nie chcę go zranić, rozumiecie? No, może jeszcze

background image

i o to, że on jest moim partnerem na biologii. Bo cokolwiek się stanie i tak będę

musiała siedzieć obok niego jeszcze przez dwa tygodnie. A o wiele bardziej

wolałabym mieć na biologii partnera, który mnie lubi, niż takiego, który ma mnie

serdecznie dosyć.

No i co z balem? Jeżeli z nim zerwę, z kim pójdę na Bezwyznaniowy Bal

Zimowy? Wiem, nie powinny mną kierować tak niskie pobudki, ale to pierwsza

okazja w całej historii mojego życia, kiedy w ogóle mam z kim iść na imprezę.

Jeżeli on się wreszcie zmobilizuje i mnie zaprosi.

A co z egzaminem, hę? To znaczy, egzaminem z biologii. W żaden sposób nie

zdam bez notatek Kenny'ego. NIE MA MOWY.

Cóż, trudno, jednak muszę powiedzieć mu prawdę. Zwłaszcza po tym, co się

dzisiaj stało przy ladzie z sałatkami.

No, dobra. Zegnaj, osobo towarzysząca na Bezwyznaniowy Bal Zimowy.

Witaj, telewizjo w piątkowe wieczory.

Drogi Kenny,
Wiesz, że traktuję Cię jak serdecznego przyjaciela. Problem jednak w tym,

że...

Poniedziałek, 8 grudnia, 15.00

powtórka z algebry z panem Gianinim

Okay, więc faktycznie - dzwonek zadzwonił, zanim zdążyłam skończyć swój

liścik.

To nie znaczy, że nie zamierzam wyjaśnić Kenny'emu, co czuję. Słowo

honoru, noszę się z tym zamiarem. I zrealizuję go, jeszcze dzisiaj wieczorem. Może

to okrutne - zrywać z kimś przez telefon, ale trudno. Ja po prostu dłużej nie

wytrzymam.

PRACA DOMOWA

Algebra: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 1 - 3

background image

Angielski: praca semestralna

Historia cywilizacji: pytania powtórkowe na końcu

rozdziałów 1 - 4

RZ: nic

Francuski: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 1 - 3

Biologia: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 1 - 5

Wtorek, 9 grudnia,

godzina wychowawcza

No dobra. Więc jednak z nim nie zerwałam.

I nawet nie dlatego, że nie miałam serca zakończyć tego przez telefon.

Chodzi o to, co powiedziała GRANDMÈRE - no właśnie akurat ona, o ironio!

I wcale nie czuję się usprawiedliwiona. Naprawdę zamierzałam zerwać. Tylko

jakoś tak wyszło, że po powtórce z algebry musiałam pojechać do pracowni, w której

Sebastiano upchnął swoje ostatnie kreacje, żeby jego podręczne mogły zdjąć ze mnie

miarę na sukienkę. Grandmère dowodziła, że od tej pory powinnam nosić ubrania

szyte wyłącznie przez genowiańskich projektantów mody, okazując w ten sposób

swój patriotyzm, czy coś. Nie będzie łatwo, bo znam tylko jednego genowiańskiego

projektanta, to znaczy Sebastiana. A powiedzmy sobie otwarcie, on niewiele robi w

dżinsie.

Ale nieważne. Miałam naprawdę większe zmartwienia niż moja wiosenna

garderoba.

Jakoś musiało to zwrócić uwagę Grandmère, bo w połowie opisu koralików,

którymi Sebastiano ma zamiar wyszyć stanik sukni, przerwała mu i krzyknęła:

- Amelio, co się z tobą dzieje?!

Podskoczyłam w górę chyba na pół metra.

- Co?

- Sebastiano pytał, czy wolisz wycięcie w kształcie serca, czy karo.

Popatrzyłam na nią nieprzytomnie.

- Jakie wycięcie?

Grandmère rzuciła mi złe spojrzenie. Zdarza jej się to nader często. Dlatego

mój ojciec, chociaż zajmuje sąsiedni apartament hotelowy, nigdy nie zagląda do

Grandmère w trakcie moich lekcji etykiety.

- Sebastiano... - powiedziała moja babka. - Zostaw, proszę, mnie i księżniczkę

background image

na moment same.

A Sebastiano - w kolejnej parze skórzanych spodni, tym razem w kolorze

pomarańczy (to nowa szarość, poinformował mnie, a biel - może was zaskoczę tą

wiadomością - jest nową czernią) - ukłonił się i wyszedł z pokoju, a za nim szczupłe

panie, które brały ze mnie miarę.

- A zatem... - oświadczyła Grandmère władczym tonem. - Amelio, coś cię

najwyraźniej gnębi. O co chodzi?

- O nic takiego - odparłam, strasznie się czerwieniąc.

Wiem, że się zaczerwieniłam, bo: a) czułam to oraz b) widziałam swoje

odbicie w trzech sięgających podłogi lustrach stojących przede mną.

- To nie jest nic takiego. - Grandmère sztachnęła się mocno gitanem, chociaż

wielokrotnie ją prosiłam, żeby nie paliła przy mnie, jako że bierne palenie może tak

samo uszkodzić płuca jak palenie czynne. - Co się dzieje? Kłopoty w domu? Pewnie

twoja matka i ten nauczyciel matematyki już się zaczęli kłócić. No cóż, nigdy nie

oczekiwałam, że TO małżeństwo okaże się trwałe. Twoja matka jest bardzo zmienna

w uczuciach.

Muszę przyznać, że trochę mnie wytrącił z równowagi jej komentarz.

Grandmère zawsze była uszczypliwa w stosunku do mojej matki, mimo że mama

wychowała mnie praktycznie bez pomocy, i chyba z niezłym skutkiem, skoro jeszcze

nie zaszłam w niechcianą ciążę ani nikogo nie zastrzeliłam.

- Dla twojej informacji - odparłam - moja mama i pan Gianini są ze sobą

naprawdę szczęśliwi. Wcale nie o nich myślałam.

- No więc o co chodzi? - zapytała Grandmère lekko znudzona.

- O nic! - niemal krzyknęłam. - Ja tylko... No cóż, myślałam o tym, że muszę

dzisiaj wieczorem zerwać ze swoim chłopakiem, to wszystko. Ale to nie jest twoja

sprawa.

Zamiast się obrazić na takie odezwanie, które każda szanująca się babcia

uznałaby za przejaw arogancji, Grandmère tylko pociągnęła łyczek swojego drinka i

nagle zainteresowała się znaczniej bardziej.

- Och? A który to chłopak? - powiedziała zupełnie innym tonem, tym samym,

którego używa, kiedy ktoś da jej cenną wskazówkę na temat inwestycji giełdowych.

Boże, co ja złego zrobiłam, że pokarało mnie taką babką? Poważnie. Babcia

Lilly i Michaela zawsze pamięta imiona ich wszystkich przyjaciół, co i rusz piecze

dla nich ciasteczka z serem i ciągle martwi się, że za mało jedzą, chociaż ich rodzice,

background image

państwo doktorostwo Moscovitz, regularnie zaopatrują dom w niezbędne artykuły

spożywcze, a przynajmniej zamawiają je na wynos.

A ja? Mnie się dostała babcia z bezwłosym pudlem i pierścionkami z

dziewięciokaratowymi brylantami, której największą radość sprawia znęcanie się

nade mną.

I dlaczego właściwie? To znaczy dlaczego Grandmère tak bardzo lubi się nade

mną znęcać? Ja jej nigdy nic złego nie zrobiłam. W każdym razie nic poza tym, że

jestem jej jedyną wnuczką. I przecież wcale nie chodzę po świecie i nie opowiadam

komu popadnie, że jej nie cierpię. No wiecie, przecież ja nawet JEJ SAMEJ nigdy nie

powiedziałam, że uważam ją za okropną staruszkę, która przykłada rękę do

degradacji środowiska naturalnego, nosząc prawdziwe futra i paląc francuskie pa-

pierosy bez filtra.

- Grandmère - zaczęłam, usiłując zachować spokój. - Ja mam tylko jednego

chłopaka. Na imię ma Kenny.

Mówiłam ci o nim już jakieś pięćdziesiąt tysięcy razy, dodałam w myślach.

- Myślałam, że ten cały Kenny to twój partner na zajęciach z biologii -

stwierdziła Grandmère, upiwszy jeszcze trochę sidecara, swojego ulubionego drinka.

- Bo tak jest - odparłam, trochę zdziwiona, że udało jej się coś takiego

zapamiętać. - A przy okazji, to mój chłopak. Tylko że wczoraj wieczorem kompletnie

mu odwaliło i powiedział, że mnie kocha.

Grandmère poklepała po łebku Rommla, który siedział u niej na kolanach z

nieszczęśliwą miną (to jego normalny wyraz pyska).

- I co w tym takiego złego - zainteresowała się - że jakiś chłopiec wyznał ci

miłość?

- Nic - odparłam. - Tylko że JA się w nim nie kocham. Więc postępowałabym

nie fair, gdybym go jakoś, sama rozumiesz, zachęcała.

Grandmère uniosła swoje domalowane brwi.

- Nie rozumiem czemu.

Jak ja się zdołałam zaplątać w tę całą rozmowę?

- Dlatego, Grandmère, że takich rzeczy po prostu się NIE ROBI. Nie w

dzisiejszych czasach.

- Doprawdy? No cóż, moje obserwacje ludzkich charakterów wskazują na coś

przeciwnego. Oczywiście, wyłączając przypadki, w których jest się zakochanym w

kimś innym. Wtedy odrzucenie niechcianego konkurenta można określić jako

background image

rozsądny postępek, gdyż w ten sposób zwalnia się miejsce dla mężczyzny, którego

naprawdę się pragnie. - Przyjrzała mi się uważnie. - Czy istnieje w twoim życiu ktoś

taki, Amelio? Ktoś - hm - specjalny?

- Nie - skłamałam automatycznie.

Grandmère parsknęła.

- Kłamiesz.

- Nie kłamię - skłamałam znowu.

- Kłamiesz. Nie powinnam ci nic mówić, ale uważam, że u przyszłej

monarchini jest to zły nawyk, więc trzeba ci rzecz uświadomić, żebyś na przyszłość

mogła temu zapobiec. Amelio, kiedy kłamiesz, rozszerzają ci się nozdrza.

Zakryłam nos dłońmi.

- Nieprawda!

- Ależ owszem - powiedziała Grandmère, najwyraźniej świetnie się bawiąc. -

Jeśli mi nie wierzysz, popatrz do lustra.

Odwróciłam się i spojrzałam w najbliższe sięgające do podłogi lustro.

Odjęłam ręce od twarzy i przyjrzałam się swojemu nosowi. Wcale nie miałam

rozszerzonych nozdrzy. Ona zwariowała.

- A teraz zapytam cię jeszcze raz, Amelio - powiedziała leniwym tonem

Grandmère ze swojego fotela. - Czy w obecnej chwili kochasz się w kimś?

- Nie - skłamałam odruchowo...

I nozdrza natychmiast mi się rozszerzyły!

O mój Boże! Kłamałam przez wszystkie te lata, a tu okazuje się, że ile razy to

robię, moje nozdrza totalnie mnie wydają! Teraz wystarczy, że ktoś spojrzy mi na nos

i z miejsca będzie wiedział, bez żadnych wątpliwości, czy mówię prawdę, czy nie.

Jak to się mogło stać, że nikt mi przedtem nie zwrócił na to uwagi? I że też

Grandmère - akurat Grandmère - jest osobą, która to zauważyła! Nie moja matka, z

którą mieszkam od czternastu lat. Nie moja przyjaciółka, która ma iloraz inteligencji

wyższy niż Einstein.

Nie. Grandmère.

Jeśli to się rozniesie, nie mam życia.

- Proszę bardzo! - krzyknęłam dramatycznie, odwracając się od lustra i patrząc

na nią wprost. - Niech ci będzie, masz rację. Tak, kocham się w kimś. Teraz jesteś

zadowolona?

Grandmère znów uniosła swoje domalowane brwi.

background image

- Nie musisz krzyczeć, Amelio - powiedziała z miną, która u każdego innego

znanego mi człowieka oznaczałaby rozbawienie. - A kimże jest ta wyjątkowa dla

ciebie osoba?

- Och, nie... - odparłam, wyciągając przed siebie obie ręce. Gdyby to nie było

totalnie niegrzeczne, skrzyżowałabym przed sobą palce wskazujące obu dłoni, jak w

geście obrony przed wampirem (widziałam w filmach). Do tego stopnia przeraża

mnie moja własna babka. A jeśli się nad tym zastanowić, ze swoim wytatuowanym

eyelinerem faktycznie trochę przypomina Nosferatu. - Tej informacji ode mnie nie

wyciągniesz.

Grandmère zgasiła papierosa w kryształowej popielniczce i powiedziała:

- Bardzo dobrze. Rozumiem zatem, iż rzeczony dżentelmen nie odwzajemnia

twoich zapałów.

Nie było powodu, żeby się do tego nie przyznać. Nie teraz. Nie z takimi

nozdrzami.

Opuściłam ramiona.

- Tak. On woli inną dziewczynę. Naprawdę inteligentną dziewczynę, która

umie klonować muszki owocowe.

Grandmère parsknęła.

- Co za praktyczna umiejętność. Zresztą, w tej chwili to nieważne. Amelio, jak

przypuszczam, nie znałaś powiedzenia, że brudna woda do zmywania naczyń jest

lepsza niż żadna?

Chyba z mojej zdumionej miny zdołała odczytać, że nigdy wcześniej tego

wyrażenia nie słyszałam, bo ciągnęła:

- Nie pozbywaj się tego Kenny'ego, dopóki sobie nie zaklepiesz kogoś

lepszego.

Popatrzyłam na nią, przerażona. Naprawdę, moja babka mówiła już - i robiła -

wiele rzeczy wskazujących, że serce ma z kamienia, ale tym razem przegięła.

- Zaklepać kogoś innego? - Wierzyć mi się nie chciało, że ona naprawdę

powiedziała to, co usłyszałam. - Uważasz, że nie powinnam zrywać z Kennym,

dopóki nie będę miała kogoś innego?

Grandmère zapaliła kolejnego papierosa.

- Oczywiście.

- Ale, Grandmère... - Przysięgam na Boga, czasami nie wiem, czy ona jest

człowiekiem, czy jakąś formą życia pozaziemskiego zesłaną tu z innej planety na

background image

przeszpiegi. - Tak nie wolno. Nie można w ten sposób faceta oszukiwać - wiedząc, że

się do niego nie czuje tego samego, co on czuje do ciebie.

Grandmère wydmuchnęła długą strużkę niebieskawego dymu.

- A czemu nie?

- Bo to kompletnie nieetyczne! - Potrząsnęłam głową. - Nie. Zrywam z

Kennym. Dziś wieczorem, skoro już o tym mowa.

Grandmère pogłaskała Rommla pod bródką. Miał teraz jeszcze bardziej

nieszczęśliwą minę niż przedtem, zupełnie jakby zamiast głaskać, obdzierała go ze

skóry. W życiu nie widziałam paskudniejszego psa.

- Naturalnie - stwierdziła Grandmère - masz do tego prawo. Ale pozwól sobie

powiedzieć, że jeśli zerwiesz związek z tym młodym człowiekiem, twoje stopnie z

biologii ucierpią.

Byłam w szoku, ale głównie dlatego, że już przedtem sama tak pomyślałam.

Zadziwiło mnie, że ja i Grandmère myślałyśmy podobnie o czymkolwiek.

I to był naprawdę jedyny powód, dla którego wykrzyknęłam:

- Grandmère!

- No cóż - westchnęła Grandmère, strzepując popiół z papierosa do

popielniczki. - Czy to nieprawda? Przecież z tego przedmiotu masz co? Czwórkę

zaledwie? I to tylko dlatego, że ten młody człowiek pozwala ci odpisywać prace

domowe.

- Grandmère! - pisnęłam.

Bo, niestety, znów miała rację.

Popatrzyła w sufit.

- Pomyślmy... - powiedziała. - Z tą tróją z algebry, jeżeli z biologii dostaniesz

cokolwiek poniżej czwórki, twoja średnia ocen za pierwszy semestr znacząco

spadnie.

- Grandmère... - W głowie mi się nie mieściło. Znała moje stopnie! I z tą

biologią, no cóż, nie da się ukryć, miała rację. Ale ja i tak wiedziałam swoje. - Nie

mogę odkładać zerwania z Kennym, nie mogę czekać, aż będzie po egzaminach. To

by było najzwyczajniejsze w świecie świństwo.

- Jak sobie chcesz - westchnęła Grandmère. - Jednak jestem pewna, że trochę

niezręcznie będzie ci siedzieć obok niego jeszcze przez - ile zostało do końca

semestru? - och tak, dwa tygodnie. Weź pod uwagę fakt, że po zerwaniu

prawdopodobnie raz na zawsze przestanie się do ciebie odzywać.

background image

Boże, co racja, to racja. I nie powiem, żebym sama o tym nie pomyślała. Jeśli

zerwę z Kennym, a on się na mnie wścieknie i nie będzie chciał ze mną gadać,

siódma lekcja zrobi się naprawdę nieprzyjemna.

- A co z tym balem? - Grandmère zagrzechotała kostkami lodu w swoim

sidecarze. - Tym balem gwiazdkowym?

- To nie jest bal gwiazdkowy - sprostowałam. - To Bezwyznaniowy. ..

Grandmère machnęła ręką, aż zabrzęczała bransoletka z breloczkami na jej

nadgarstku.

- Nieważne - powiedziała. - Jeżeli przestaniesz się widywać z tym młodym

człowiekiem, z kim pójdziesz na bal?

- Z nikim nie pójdę - odparłam twardo, chociaż serce mi pękało na samą myśl.

- Po prostu zostanę w domu.

- Kiedy wszyscy inni będą się dobrze bawić? Doprawdy, Amelio, jesteś

zupełnie nierozsądna. A co z tym drugim młodym człowiekiem?

- Którym drugim młodym człowiekiem?

- Tym, w którym jesteś podobno taka zakochana. Czy on nie wybiera się na

ten bal z dziewczyną od much domowych?

- Muszek owocowych - poprawiłam ją. - I nie wiem. Możliwe.

Myśl, że Michael mógł zaprosić Judith Gershner na Bezwyznaniowy Bal

Zimowy jakoś nigdy mi nie przyszła do głowy. Ale kiedy tylko Grandmère o tym

wspomniała, ogarnęło mnie to samo nieprzyjemne uczucie, które dopadło mnie na

lodowisku, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam ich razem. Trochę tak, jak wtedy,

kiedy Lilly i ja przechodziłyśmy przez Bleecker Street, a facet, który dowoził

chińszczyznę na wynos, wpadł na nas na swoim rowerze, prawie mnie nokautując.

Tylko że tym razem oprócz klatki piersiowej rozbolał mnie także język.

Czułam się już o wiele lepiej, a teraz znowu zaczął mi dokuczać.

- Wydaje mi się - odezwała się Grandmère - że jednym ze sposobów

zwrócenia na siebie uwagi tego młodego człowieka byłoby pokazać się na balu u

boku innego młodego człowieka, zwłaszcza w boskiej, oryginalnej kreacji stworzonej

przez genowiańskiego projektanta mody, Sebastiana Grimaldiego...

Gapiłam się na nią i milczałam. Bo miała rację. Miała absolutną rację. Tylko

...

- Grandmère - powiedziałam. - Ten facet, ten... drugi młody człowiek... Wiesz,

on lubi dziewczyny, które potrafią klonować INSEKTY. Wątpię, czy zrobię na nim

background image

wrażenie SUKIENKĄ.

Nie wspomniałam jej, oczywiście, że zaledwie poprzedniego wieczoru sama

hołubiłam nadzieję, że tak właśnie będzie.

Na zakończenie Grandmère powiedziała takim znaczącym tonem:

- Hm mmm... - A potem ciągnęła: - Jak uważasz. Jednak i tak wydaje mi się,

że trochę okrutnie byłoby zrywać z tym młodym człowiekiem o tej porze roku.

- Czemu? - spytałam, zbita z tropu. Czyżby Grandmère doznała nagle

przypływu ludzkich uczuć z okazji Bożego Narodzenia? Do tej pory nigdy nie

wykazywała jakiejś szczególnej wrażliwości na świąteczny nastrój. - Bo zbliża się

GWIAZDKA?

- Ależ skąd - odparła Grandmère, nie kryjąc niesmaku. Pewnie zdenerwowało

ją przypuszczenie, że mogłaby w ogóle przejmować się rocznicą narodzin czyjegoś

zbawiciela. - Ze względu na wasze egzaminy. Jeżeli faktycznie chcesz zachować się

przyzwoicie, uważam, że powinnaś przynajmniej poczekać, aż skończą się egzaminy

semestralne, zanim złamiesz temu młodemu biedakowi serce.

Byłam gotowa odeprzeć każdy wytoczony przez Grandmère argument

przeciwko zerwaniu z Kennym, ale tego zupełnie się nie spodziewałam. Stałam tam z

szeroko otwartymi ustami. Wiem, że miałam otwarte usta, bo widziałam swoje

odbicie w trzech sięgających do samej ziemi lustrach.

- Nie potrafię sobie wytłumaczyć - mówiła dalej Grandmère - czemu nie

miałabyś po prostu pozwolić mu wierzyć, że odwzajemniasz jego uczucia, dopóki nie

będzie po egzaminach. Po co dokładać stresów biednemu chłopakowi? Ale,

oczywiście, postąpisz tak, jak sama uważasz za stosowne. Pewnie ten... eee... Kenny

jest takim człowiekiem, który łatwo się upora z odrzuceniem. Pewnie całkiem dobrze

wypadnie na egzaminach, mimo złamanego serca.

O Boże! Gdyby wbiła mi widelec w brzuch i niczym spaghetti okręciła na

jego ząbkach moje wnętrzności, nie poczułabym się gorzej...

Ale muszę przyznać, że doznałam też pewnej ulgi. Bo rzeczywiście - nie mogę

teraz zerwać z Kennym. Nieważne już, co mam z biologii, nieważny bal - nie wolno

zrywać z kimś tuż przed egzaminami semestralnymi. To chyba najpodlejsza rzecz,

jaką można zrobić, prawda?

No cóż, może tylko poza numerami, jakie odstawia Lana i jej przyjaciółki. No

wiecie, typowe żarty z szatni dziewczyn - na przykład podejść do koleżanki, która się

właśnie przebiera i zapytać, czy nosi stanik, kiedy jest rzeczą oczywistą, że nie nosi,

background image

bo po prostu nie ma na czym, albo wyśmiewać się z niej tylko dlatego, że nie lubi,

kiedy jej chłopak ją całuje.

Na tym właściwie stanęło. CHCĘ zerwać z Kennym, ale nie mogę.

CHCĘ powiedzieć Michaelowi, co do niego czuję, ale tego też nie mogę

zrobić.

Nie mogę nawet przestać obgryzać paznokci. Wkrótce moje zakrwawione

skórki przerażą do nieprzytomności cały naród pewnego europejskiego kraju.

Jestem najprawdziwszą ofiarą losu. Nic dziwnego, że dzisiaj rano w

samochodzie - po tym, jak przez przypadek przytrzasnęłam Larsowi stopę drzwiami -

Lilly powiedziała, że naprawdę powinnam pójść na jakąś terapię, bo nie zna nikogo,

kto bardziej ode mnie potrzebowałby odnaleźć wewnętrzną harmonię między swoją

świadomością i podświadomością.

DO ZAŁATWIENIA PRZED WYJAZDEM DO GENOWII

1. Kupić kocie jedzenie i żwirek dla Grubego Louie.

2. Przestać obgryzać paznokcie.

3. Osiągnąć samorealizację.

4. Odnaleźć wewnętrzną harmonię między podświadomością i świadomością.

5. Zerwać z Kennym - ale dopiero po egzaminach / po Bezwyznaniowym Balu

Zimowym.

Wtorek, 9 grudnia, angielski

Co to było, ten cyrk przed chwilą na korytarzu? Czy Kenny Showalter właśnie

powiedział to, co mi się wydaje?

Tak. O mój Boże, Shameeka, co ja teraz zrobię?

Tak się trzęsę, że ledwie mogę pisać.

Jak to, co masz teraz zrobić? Chłopak szaleje za tobą, Mia.

Ciesz się.

Ludzie nie powinni mówić takich rzeczy. Zwłaszcza tak głośno.

Wszyscy go chyba słyszeli. Nie wydaje ci się, że wszyscy go słyszeli?

Słyszeli, słyszeli, nie bój bidy. Szkoda, że nie widziałaś miny Lilly. Myślałam,

że dostanie jednego z tych ataków załamania połączeń synaptycznych, o których

zawsze gada.

Myślisz, że WSZYSCY go słyszeli? To znaczy, ludzie

wychodzący z pracowni chemicznej też? Myślisz, że słyszeli?

background image

Jak mieli nie słyszeć? Darł się na cały regulator.

Ale śmiali się? Ludzie, którzy wychodzili z pracowni

chemicznej? Nie śmiali się, prawda?

Większość się śmiała.

O Boże! Po co ja się w ogóle urodziłam????

Poza Michaelem. On się nie śmiał.

NIE ŚMIAŁ SIĘ? NAPRAWDĘ? Czy tylko mi dokuczasz?

Nie. Dlaczego miałabym to robić? Ale w każdym razie, co cię obchodzi, co

sobie pomyślał Michael Moscovitz?

Nic. Nie obchodzi mnie. Dlaczego myślisz, że i mnie obchodzi?

Hm. Na przykład dlatego, że ciągle do tego wracasz.

Ludzie po prostu nie powinni wyśmiewać się z cudzego

nieszczęścia, to wszystko.

Nie wiem, w czym ty widzisz to wielkie nieszczęście. Że facet cię kocha?

Wiele dziewczyn dużo by dało, żeby ich chłopcy wykrzykiwali do nich takie rzeczy

między pierwszą a drugą lekcją.

Taa, może. ALE NIE JA!!!

Używaj strony czynnej czasowników aby tworzyć krótkie, żywe

zdanie.

Strona czynna: Wkrótce pożałował swoich słów.

Strona bierna: Niebawem został zmuszony przez okoliczności do

pożałowania tego, co zostało wcześniej wypowiedziane.

Wtorek, 9 grudnia, biologia

Na Rozwoju Zainteresowań nie było dzisiaj zbyt fajnie. Biologia też zresztą

nie jest lepsza, chociaż Kenny chyba się już trochę od rana uspokoił.

Uważam, że ludzie, którzy nie są zapisani na jakieś zajęcia, nie powinni się na

nich pokazywać.

Na przykład Judith Gershner ma na piątej lekcji godzinę nauki własnej, ale to

chyba jeszcze nie powód, żeby przez całe pięćdziesiąt minut z tej godziny miała się

kręcić po sali, w której są zajęcia z Rozwoju Zainteresowań. W ogóle nie powinna

wychodzić z czytelni, od tego się zaczyna. Wydaje mi się, że nawet nie miała

pozwolenia na wyjście.

Nie zamierzam kablować, nic z tych rzeczy. Ale trudno popierać tak rażące

background image

łamanie zasad. Jeżeli Lilly naprawdę ma zamiar zorganizować ten cały strajk, dla

którego nadal usiłuje zdobyć poparcie, powinna do swojej listy zażaleń dodać jeszcze

fakt, że nauczyciele w tej szkole faworyzują niektórych uczniów. Ja rozumiem,

dziewczyna umie klonować różne rzeczy i tak dalej, ale chyba nie powinna

automatycznie dostawać pozwolenia na szwendanie się po szkole gdzie jej się żywnie

podoba.

Kiedy weszłam do sali, ona siedziała w środku. Trudno mieć jakiekolwiek

wątpliwości: Judith Gershner robi totalnie słodkie oczy do Michaela. Nie mam

pojęcia, co on tak naprawdę do niej czuje, ale ona miała na sobie cienkie rajstopy w

kolorze opalonym, zamiast czarnych bawełnianych, które nosi na co dzień, więc było

JASNE, że coś jej chodzi po głowie. Żadna dziewczyna nie wkłada cienkich rajstop w

kolorze opalonym bez wyraźnego powodu.

I dobra, niech będzie, że wspólnie pracują nad tym stoiskiem na Kiermasz

Zimowy, ale czy to usprawiedliwia sposób, w jaki Judith oplata ramieniem oparcie

jego krzesła? Kiedyś na RZ Michael pomagał mi w odrabianiu algebry, a teraz nie

może, bo Judith monopolizuje cały jego czas. Poza tym wydaje mi się, że jemu chyba

przeszkadza takie zawracanie głowy.

No i Judith naprawdę nie powinna wtrącać się w moje prywatne rozmowy.

Przecież prawie mnie nie zna.

Ale kiedy Lilly oficjalnie przepraszała mnie za to, że mi nie wierzyła - no

wiecie, w to wszystko, co Kenny powiedział mi wtedy przez telefon, bo dzisiejszy

wybuch niekontrolowanej namiętności na korytarzu trzeciego piętra całkowicie

potwierdził prawdziwość mojej relacji - więc kiedy Lilly mnie przepraszała, Judith

akurat kręciła się w pobliżu i co, myślicie, że powstrzymała się od komentarza? Och

nie, skądże.

- Biedny dzieciak - stwierdziła. - Słyszałam, co do ciebie wołał na korytarzu.

Byłam w pracowni chemicznej. Jak to było? „Nie obchodzi mnie, czy ty czujesz to

samo, Mia, ja cię zawsze będę kochał”, czy coś w tym stylu?

Nic nie odpowiedziałam. Byłam zajęta. Właśnie sobie wyobrażałam, jak

wyglądałaby Judith, gdyby ze środka czoła sterczał jej ołówek.

- To naprawdę urocze - dodała Judith. - Pomyśl tylko, ten facet naprawdę

dostał kota na twoim punkcie.

I to jest cały problem, widzicie. Wszyscy mówią, że postępek Kenny'ego jest

taki uroczy i w ogóle. Nikt nie potrafi zrozumieć, że dla mnie to zupełnie nie było

background image

urocze. Wcale a wcale. To było totalnie żenujące. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek

przedtem w całym swoim życiu bardziej się zawstydziła.

A wierzcie mi, mam za sobą aż za wiele żenujących sytuacji, zwłaszcza odkąd

zostałam księżniczką.

Najwyraźniej jestem jednak w tej szkole jedyną osobą, która uważa, że Kenny

postąpił niezupełnie właściwie.

- On ewidentnie jest w kontakcie ze swoimi emocjami. - Nawet Lilly brała

stronę Kenny'ego w tej całej historii. - W przeciwieństwie do NIEKTÓRYCH osób.

Muszę powiedzieć, że strasznie się wkurzam, kiedy myślę o tej uwadze, bo

mówiąc prawdę, odkąd zaczęłam zapisywać różne rzeczy w pamiętnikach, naprawdę

udało mi się skontaktować z własnymi emocjami. Zazwyczaj wiem niemal zupełnie

dokładnie, co czuję.

Problem w tym, że nikomu nie mogę się z tego zwierzyć.

Nie wiem, kto był bardziej zdziwiony, kiedy nagle Michael zaczął mnie bronić

przed swoją siostrą - Lilly, Judith Gershner czy ja sama.

- To, że Mia nie biega po korytarzu trzeciego piętra, wykrzykując, co czuje -

powiedział Michael - nie znaczy jeszcze, że nie jest w kontakcie z własnymi

emocjami.

Jak on to robi? Jak to się dzieje, że umie idealnie ująć w słowa to, co sama

myślę, tylko mam spore kłopoty z wyrażeniem swoich myśli? To dlatego, widzicie,

kocham go. No bo jak go nie kochać?

- Właśnie! - odezwałam się triumfalnie.

- No cóż, mogłaś chociaż coś mu odpowiedzieć. - Lilly zawsze jest nieco zbita

z tropu, kiedy Michael mnie broni, zwłaszcza kiedy broni mnie przed jej

oskarżeniami o brak uczciwości w sferze emocjonalnej. - Zamiast po prostu zostawić

go tam na środku korytarza.

- A co - zapytałam ostro (i zbyt pochopnie, jak teraz widzę) - miałam mu niby

powiedzieć?

- Na przykład - odparła Lilly - że ty też go kochasz?

DLACZEGO? Tylko tyle chciałabym wiedzieć. DLACZEGO pokarało mnie

najlepszą przyjaciółką, która nie rozumie, że są rzeczy, których po prostu nie mówi

się przy WSZYSTKICH LUDZIACH SIEDZĄCYCH NA ZAJĘCIACH Z

ROZWOJU ZAINTERESOWAŃ, WŁĄCZAJĄC W TO JEJ BRATA???

Problem w tym, że Lilly nigdy w życiu nie poczuła się jeszcze niczym

background image

zażenowana. Ona po prostu nie zna słowa WSTYD.

- Posłuchaj mnie - powiedziałam, czując, że policzki zaczynają mi płonąć.

Oczywiście, nie mogłam skłamać. Jak miałabym kłamać, wiedząc na temat własnego

nosa to, co wiem obecnie? I dobra, Lilly jeszcze niczego nie odkryła, ale to tylko

kwestia czasu. Skoro GRANDMÈRE się zorientowała... - Ja naprawdę bardzo sobie

cenię towarzystwo Kenny'ego - dodałam ostrożnie. - Ale miłość? To znaczy

MIŁOŚĆ?! To jest bardzo duże słowo. Chodzi mi o to, że ja... Że nie...

Zamilkłam bezradnie, boleśnie świadoma, że słucha mnie cała klasa, a już

zwłaszcza Michael.

- Rozumiem - powiedziała Lilly, mrużąc oczy. - Obawa przed

zobowiązaniami.

- Ależ ja się nie boję zobowiązań - upierałam się. - Ja tylko...

Ale ciemne oczy Lilly już lśniły radosnym oczekiwaniem. Już się szykowała

do wnikliwej, dogłębnej psychoanalizy, co - niestety - stanowi jedno z jej ulubionych

zajęć.

- No to przypatrzmy się tej sytuacji, dobrze? - powiedziała. - Zobacz, masz

tutaj faceta, który chodzi po korytarzach i woła, jak strasznie cię kocha, a ty tylko

gapisz się na niego jak szczur, który wlazł na tory pod pociąg metra. Jak uważasz, co

to oznacza?

- Czy ty kiedykolwiek wzięłaś pod uwagę - spytałam - że może nie

odpowiedziałam mu, że też go kocham dlatego, że...

Prawie to powiedziałam. Naprawdę. Prawie. Prawie powiedziałam, że nie

kocham Kenny'ego.

Ale nie mogłam. Bo gdybym się przyznała, w jakiś sposób to by dotarło do

uszu Kenny'ego, a to byłoby jeszcze gorsze niż zerwanie z nim. Nie mogłam mu tego

zrobić.

No więc dodałam tylko:

- Lilly, doskonale wiesz, że nie obawiam się zobowiązań. To znaczy, jest

wielu chłopców, którzy...

- Och, doprawdy? - Wydawało mi się, że Lilly bawi się o wiele lepiej niż

zwykle. Wyglądało to niemal tak, jakby grała przed jakąś widownią. Bo rzeczywiście

- tak było. Grała dla widowni złożonej z własnego brata i jego dziewczyny. - Wymień

chociaż jednego.

- Co jednego?

background image

- Wymień jednego chłopaka, z którym mogłabyś związać się na całą

wieczność.

- Co ty chcesz, żebym ci przedstawiła jakąś listę? - spytałam.

- Może być i cała lista, bardzo proszę - odparła Lilly. No to spisałam

następującą listę:

FACECI, Z KTÓRYMI MIA THERMOPOLIS GOTOWA

BYŁABY ZWIĄZAĆ SIĘ NA CAŁĄ WIECZNOŚĆ

1. Wolverine z X - Men

2. Facet z Gladiatora

3. Will Smith

4. Tarzan z disneyowskiego filmu animowanego

5. Bestia z Pięknej i Bestii

6. Ten seksowny żołnierz z Księżniczki Mulan

7. Gość, którego Brendan Frazer grał w Mumii

8. Anioł

9. Tom z Darii

10. Justin Baxendale

Okazało się jednak, że ta lista jest do niczego, bo Lilly wzięła ją pod lupę,

totalnie przeanalizowała i stwierdziła, że połowa wymienionych facetów to

bohaterowie filmów animowanych, jeden to wampir, a jeden jest mutantem, któremu

z kostek u rąk potrafią wyrastać stalowe szpony.

W gruncie rzeczy, poza Willem Smithem i Justinem Baxendale'em - tym

naprawdę przystojnym maturzystą, który właśnie przeniósł się do nas z Trinity i w

którym już zdążyło się zakochać mnóstwo dziewczyn z Liceum imienia Alberta

Einsteina - wszyscy faceci, których spisałam, to postaci fikcyjne. Najwyraźniej fakt,

że nie przyszło mi do głowy nazwisko żadnego faceta, z którym istotnie miałabym

szansę się związać - czy już choćby takiego, który żyje w trzech wymiarach - na coś

wskazuje.

Oczywiście, wcale nie wskazywał na to, że facet, w którym faktycznie się

kocham, był z nami w jednej sali i siedział obok swojej nowej dziewczyny, więc jego

zapisać nie mogłam.

Och, nie. O TYM nikt nie pomyślał.

background image

No cóż, brak rzeczywiście osiągalnego faceta na mojej liście najwyraźniej

oznaczał, że mam nierealistyczne oczekiwania wobec mężczyzn i tym bardziej

dowodził mojej niezdolności do związania się z kimś na stałe.

Lilly twierdzi, że jeśli trochę nie obniżę wymagań, moje życie miłosne będzie

pełne rozczarowań.

Jak bym kiedykolwiek, biorąc pod uwagę wszystko, co działo się do tej pory,

spodziewała się czegoś innego.

Kenny właśnie przesłał mi ten liścik:

Mia, przepraszam Cię za to, co zaszło dzisiaj na korytarzu. Rozumiem już, że

poczułaś się trochę zażenowana. Czasami zapominam, że chociaż jesteś
księżniczką, bywasz przy tym dosyć introwertyczna. Obiecuję, że nigdy więcej to się
nie powtórzy. Czy mogę Ci to wynagrodzić, zabierając Cię we czwartek na lunch do
Big Wonga?

Kenny

Zgodziłam się, oczywiście. I nie dlatego, że przepadam za wegetariańskimi

pierożkami gotowanymi na parze, które dają u Big Wonga, ani dlatego, że nie chcę,

żeby ludzie myśleli, że boję się zobowiązań. Powiedziałam „tak” nawet nie dlatego,

że podejrzewam, że przy pierożkach i gorącej herbacie Kenny wreszcie mnie zaprosi

na Bezwyznaniowy Bal Zimowy.

Zgodziłam się, bo pomijając wszystko inne, ja naprawdę lubię Kenny'ego i nie

chcę urażać jego uczuć.

I odbierałabym to w ten sam sposób, nawet gdybym nie była księżniczką i nie

musiała zawsze postępować właściwie.

PRACA DOMOWA

Algebra: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 4 - 7

Angielski: praca semestralna

Historia cywilizacji: pytania powtórkowe na końcu

rozdziałów 5 - 9

RZ: nic

Francuski: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 4 - 6

Biologia: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 6 - 8

background image

Wtorek, 9 grudnia, 16.00

w limuzynie po drodze do hotelu Plaza

Dzisiaj po powtórce z algebry między mną a panem Gianinim odbyła się

następująca rozmowa:

Pan G.: Mia, czy wszystko u ciebie w porządku?

Ja: (zdziwiona) Tak. A dlaczego?

Pan G.: No cóż, po prostu myślałem, że już całkiem nieźle opanowałaś prawo

rozdzielności mnożenia, ale na dzisiejszej kartkówce wszystkie pięć zadań zrobiłaś

źle.

Ja: Pewnie chodzi o to, że po prostu mam teraz tak dużo na głowie.

Pan G.: Podróż do Genowii?

Ja: Taa, to też, ale są jeszcze... inne rzeczy.

Pan G.: Słuchaj, jeśli będziesz chciała porozmawiać o tych - hm - innych

rzeczach, wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. I na swoją matkę też. Ja wiem, że

teraz, z dzieckiem w drodze, może się wydawać, że jesteśmy zajęci innymi sprawami

i tak dalej, ale na naszej liście priorytetów zawsze będziesz numerem jeden. Zdajesz

sobie z tego sprawę, prawda?

Ja: (zażenowana do bólu) Tak. Ale nic złego się nie dzieje. Naprawdę.

Dzięki Bogu, że on nic nie wie o moich nozdrzach.

I naprawdę, co innego MOGŁAM mu powiedzieć? „Panie G., mój chłopak

zwariował, ale nie mogę z nim zerwać, bo są egzaminy, a poza tym kocham się w

bracie swojej najlepszej przyjaciółki”?

Bardzo wątpię, żeby potrafił mi udzielić sensownej rady w którejś z tych

dwóch powyższych spraw.

Wtorek, 9 grudnia, 19.00

Coś podobnego! Zdążyłam do domu przed początkiem Słonecznego patrolu po

raz pierwszy od paru dobrych miesięcy. Grandmère chyba źle się czuje. Chociaż w

czasie naszej lekcji etykiety wydawała się całkiem normalna. Jak na nią. Tyle tylko,

że przerwała mi recytację genowiańskiej przysięgi uczniowskiej (której muszę się

nauczyć na pamięć, oczywiście, ze względu na odwiedziny w genowiańskich

szkołach. Nie chcę przecież wypaść jak idiotka na tle gromadki pięciolatków, nie

background image

wiedząc podstawowych rzeczy) i zapytała, co zdecydowałam się zrobić w sprawie

Kenny'ego.

Trochę to zabawne, że tak się przejmuje moim życiem osobistym, ponieważ

nigdy przedtem jej nie obchodziło. No cóż, przynajmniej nie bardzo.

I bez przerwy powtarzała, że Kenny wykazał się sporą pomysłowością,

przesyłając mi te wszystkie anonimowe listy miłosne w październiku - te, które

brałam za listy od Michaela (no dobra - może nie tyle brałam, ile MIAŁAM

NADZIEJĘ, że są od Michaela).

Powiedziałam od razu:

- Co w TYM niby takiego pomysłowego?

A Grandmère odparła:

- No cóż, jesteś teraz jego dziewczyną, nieprawdaż?

Właściwie nigdy wcześniej nie spojrzałam na to od takiej strony, ale ona

chyba rzeczywiście ma rację.

Mama tak się zdziwiła moim wczesnym powrotem do domu, że aż pozwoliła

mi zdecydować, co zamówimy do jedzenia (Dla mnie pizza margherita. Jej

pozwoliłam wziąć rigatoni bolognese, chociaż prawdopodobnie kiełbasa w tym sosie

pełna jest azotanów, które mogą szkodliwie wpływać na rozwój płodu. Ale co tam, to

w końcu specjalna okazja, skoro raz w życiu znalazłam się w domu w porze obiadu.

Nawet pan Gianini trochę zaszalał i zamówił sobie coś z grzybkami porcini).

Jestem naprawdę zdecydowana teraz wcześnie wracać do domu, bo nie

uwierzylibyście, ile mam nauki, poza tym, że powinnam chyba wreszcie zacząć pisać

pracę semestralną. Muszę też zastanowić się, co dać ludziom z okazji Świąt/Chanuki,

nie wspominając już o przejrzeniu mojej mowy dziękczynnej do obywateli Genowii,

którą mam wygłosić w trakcie pokazywanego w państwowej telewizji (no cóż,

przynajmniej w samej Genowii) orędzia do narodu, którym pewnego dnia będę

rządzić.

Naprawdę lepiej będzie, jeśli się zmobilizuję i wezmę do roboty!

Wtorek, 9 grudnia, 19.30

Dobra, zrobiłam sobie przerwę w nauce i dokonałam niebywałego odkrycia.

Oglądając Słoneczny patrol, można się MNÓSTWO dowiedzieć. Poważnie.

Sporządziłam następującą listę:

background image

CZEGO NAUCZYŁAM SIĘ, OGLĄDAJĄC

SŁONECZNY PATROL

1. Jeżeli jesteś sparaliżowana od pasa w dół, wystarczy, że zobaczysz dziecko

atakowane przez mordercę, a z miejsca odzyskasz władzę w nogach i

uratujesz bezbronne maleństwo.

2. Jeżeli cierpisz na bulimię, to prawdopodobnie dlatego, że kocha się w tobie

dwóch mężczyzn naraz. Powiedz im po prostu, że chcesz być dla nich

wyłącznie przyjaciółką, a bulimia od razu ci przejdzie.

3. Blisko plaży nigdy nie ma kłopotów z miejscem do parkowania.

4. Ratownicy płci męskiej zawsze wkładają koszulkę, kiedy schodzą z plaży.

Ratowniczki - nie.

5. Jeżeli poznasz piękną, ale mocno skłopotaną dziewczynę, prawdopodobnie

albo jest przemytniczką diamentów, albo cierpi na rozszczepienie

osobowości - nie przyjmuj jej zaproszenia na obiad.

6. Dick van Patten, chociaż jest starszym panem, może się okazać

zadziwiająco twardym przeciwnikiem w walce na pięści.

7. Jeżeli ludzie w tajemniczych okolicznościach toną w morzu,

prawdopodobnie jest to skutek ucieczki gigantycznego elektrycznego

węgorza z pobliskiego akwarium.

8. Dziewczyny, które rozważają porzucenie swoich dzieci, powinny po prostu

zostawiać je na plaży. Są spore szanse, że jakiś miły ratownik weźmie

takie dziecko do domu, zaadoptuje je i wychowa jak własne.

9. Bardzo łatwo jest wyprzedzić w wodzie rekina.

10. Dzikie foki są przemiłymi i łatwymi do oswojenia zwierzątkami

domowymi.

Wtorek, 9 grudnia, 20.30

Przed chwilą dostałam maila od Lilly. I nie ja jedna. Widać zdołała

wykombinować, jak przesłać maila do wszystkich ludzi ze szkoły naraz.

No cóż, chyba nie powinnam się dziwić. W końcu JEST genialna. Jednak

najwyraźniej mózg jej się skurczył od nadmiaru nauki, bo popatrzcie, co napisała:

UWAGA WSZYSCY UCZNIOWIE

LICEUM IMIENIA ALBERTA EINSTEINA!

Zestresowani zbyt dużą liczbą egzaminów, prac i projektów semestralnych?

background image

Nie ograniczajcie się do biernego akceptowania przytłaczającej ilości nauki, jaką
zwalają na nas tyrani ze szkoły! Na jutro został zaplanowany strajk protestacyjny.
Dokładnie o dziesiątej dołączcie do swoich kolegów i pokażcie nauczycielom, co
sądzimy o nieelastycznym programie egzaminów, represjach, cenzurze i
wyznaczeniu nam tylko jednego dnia na powtórkę do egzaminów. Zostawcie swoje
ołówki, zostawcie książki i zbierzcie się na Wschodniej Siedemdziesiątej Piątej ulicy
pomiędzy Madison i Park (jeśli to będzie możliwe, skorzystajcie z drzwi obok
gabinetów administracji) na manifestację przeciwko dyrektor Gupcie i władzom
szkolnym! Niech usłyszą nasz głos!

Aha, już lecę, akurat. Nie mogę jutro o dziesiątej zastrajkować. Właśnie wtedy

mam algebrę. Jeżeli wszyscy po prostu wstaniemy i wyjdziemy, strasznie urazimy

uczucia pana Gianiniego.

Ale jeśli powiem, że nie zamierzam brać w tym udziału, Lilly będzie wściekła.

Ale jeśli wezmę w tym udział, tata mnie zabije. O mamie nie wspominając.

Przecież mogą nas wszystkich zawiesić, czy coś. Albo można wpaść pod jakąś

ciężarówkę dostawczą. Na Siedemdziesiątej Piątej o tej porze dnia jest ich mnóstwo.

Dlaczego? Dlaczego muszę mieć na karku najlepszą przyjaciółkę, która jest

tak ewidentną socjopatką?

Wtorek, 9 grudnia, 20.45

Właśnie przyszła następująca wiadomość od Michaela na ICQ:

CracKing: DOSTAŁAŚ JUŻ TEGO DURNEGO MASOWEGO MAILA OD

MOJEJ SIOSTRY?

Odpowiedziałam natychmiast:

GrLouie : TAK.
CracKing: CHYBA NIE WEŹMIESZ UDZIAŁU W TYM JEJ GŁUPIM

STRAJKU, PRAWDA?

GrLouie: OCH, JASNE. PRZECIEŻ WCALE SIĘ NA MNIE NIE

WKURZY, ANI NIC.

CracKing: WIESZ, ŻE NIE MUSISZ ROBIĆ WSZYSTKIEGO, CO ONA

CI KAŻE, MIA. PRZECIEŻ JUŻ SIĘ JEJ KIEDYŚ POSTAWIŁAŚ. CZEMU
NIE TYM RAZEM?

background image

Hm... Może dlatego, że i tak mam teraz dosyć zmartwień - na przykład

egzaminy, moją zbliżającą się podróż do Genowii - ach i jeszcze to, że cię kocham - i

naprawdę nie potrzebuję dodawać do tej listy kłótni z najlepszą przyjaciółką.

Ale tego, naturalnie, nie napisałam.

GrLouie: MOIM ZDANIEM PORUSZANIE SIĘ PO LINII

NAJMNIEJSZEGO OPORU JEST CZASEM NAJBEZPIECZNIEJSZYM SPOSOBEM
POSTĘPOWANIA Z TWOJĄ SIOSTRĄ.

CracKing: NO CÓŻ, JA W TO NIE WCHODZĘ. TO ZNACZY, W TEN

STRAJK.

GrLouie: TY TO ZUPEŁNIE CO INNEGO. JESTEŚ JEJ BRATEM.

MUSI Z TOBĄ ZACHOWAĆ CYWILIZOWANE UKŁADY. MIESZKACIE POD
JEDNYM DACHEM.

CracKing: DZIĘKI BOGU, JUŻ NIEDŁUGO.

Fakt. Przecież on wkrótce wybiera się na studia.

No cóż, niedaleko stąd. Ale i tak ze sto przecznic dalej.

GrLouie: NO WŁAŚNIE. PRZYJĘLI CIĘ NA COLUMBIĘ. I TO PRZED

NORMALNĄ REKRUTACJĄ. NIE ZDĄŻYŁAM CI JESZCZE POGRATULOWAĆ. NO
WIĘC - GRATULUJĘ.

CracKing: DZIĘKI.
GrLouie: NA PEWNO SIĘ CIESZYSZ, ŻE PRZYNAJMNIEJ JEDNĄ

OSOBĘ JUŻ TAM ZNASZ. TO ZNACZY JUDITH GERSHNER.

CracKing: TAA, CHYBA TAK. SŁUCHAJ, TY JESZCZE BĘDZIESZ W

MIEŚCIE NA NASZ KIERMASZ ZIMOWY, PRAWDA? TO ZNACZY, NIE
WYJEŻDŻASZ DO GENOWII PRZED DZIEWIĘTNASTYM, TAK?

Mogłam pomyśleć tylko: A czemu on mnie o to pyta? Chyba nie zamierza

zaprosić mnie na bal. Musi wiedzieć, że idę z Kennym. Jeżeli Kenny kiedykolwiek

uzna za stosowne mnie zaprosić. Zresztą Michael sam nie jest przecież wolny,

prawda? Nie idzie z Judith? No jak? NIE IDZIE Z NIĄ?!

GrLouie: DO GENOWII JADĘ DWUDZIESTEGO.
CracKing: A, TO ŚWIETNIE. BO NAPRAWDĘ POWINNAŚ ZAJRZEĆ DO

STOISKA KLUBU KOMPUTEROWEGO NA KIERMASZU I ZOBACZYĆ PROGRAM,
KTÓRY OPRACOWAŁEM. MYŚLĘ, ŻE CI SIĘ SPODOBA.

background image

Powinnam była się domyślić. Michael nie zaprosi mnie na żaden bal. W

każdym razie, nie w tym wcieleniu. Powinnam była wiedzieć, że chodzi tylko o jakąś

głupią grę komputerową, którą mi chce pokazać. A kogo to obchodzi? Pewnie jakaś

durna armia kolesi rzuci się na mnie, a ja ich będę musiała po kolei wystrzelać, czy

coś podobnego. Pomysł Judith, nie wątpię.

Chciałam mu odpisać: „Czy ty nie masz bladego pojęcia, przez co ja tu

przechodzę? Że jedyna osoba, z którą mogłabym się związać na dobre i złe to TY

SAM? Jeszcze tego NIE WIESZ???”

Ale odpisałam tylko:

GrLouie: NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ. NO DOBRA, MUSZĘ

SPADAĆ. PA.

Czasem strasznie samej siebie nienawidzę.

Środa, 10 grudnia, 3.00 rano

Nigdy mi nie uwierzycie. Nie daje mi spać coś, co powiedziała

GRANDMÈRE.

Poważnie. Spałam jak kamień - no cóż, o tyle, o ile da się spać jak kamień z

dwunastokilowym kotem mruczącym człowiekowi na brzuchu - kiedy nagle

ocknęłam się z tą oderwaną frazą, która tłukła mi się po głowie:

„No cóż, jesteś teraz jego dziewczyną, nieprawdaż?”

To właśnie powiedziała Grandmère, kiedy zapytałam ją, co takiego

pomysłowego było w tym, że Kenny przesyłał mi anonimowe listy miłosne.

I wiecie co?

ONA MA RACJĘ.

Czuję się strasznie dziwnie, musząc przyznać, że Grandmère mogła w czymś

mieć rację, ale uważam, że to prawda. Anonimowe listy miłosne Kenny'ego

ODNIOSŁY skutek. Faktycznie JESTEM teraz jego dziewczyną.

Więc co mnie powstrzymuje przed wysłaniem jakiegoś anonimowego listu

miłosnego do chłopaka, którego JA kocham? No właśnie, co? Poza tym, że sama już

mam chłopaka, a chłopak, który mi się podoba, ma dziewczynę?

Myślę, że ten plan ma pewne zalety. Oczywiście, trzeba nad nim jeszcze

background image

popracować, ale hej! Niezwykłe okoliczności domagają się zastosowania

niezwykłych środków. Czy coś takiego. Za bardzo jestem zaspana, żeby to pamiętać

dokładnie.

Środa, 10 grudnia, godzina wychowawcza

Dobra, całą noc nie spałam i zastanawiałam się nad tym, i jestem całkiem

pewna, że nieźle to wymyśliłam. Właśnie teraz, kiedy tu siedzę i piszę, mój plan jest

w trakcie realizacji, dzięki Tinie Hakim Babie i krótkiej wizycie w delikatesach Ho

przed lekcjami.

W gruncie rzeczy w Ho nie mieli dokładnie tego, czego potrzebowałam.

Chciałam znaleźć kartkę, która będzie czysta w środku, a na wierzchu będzie miała

ciekawy, ale nie za bardzo wyzywający obrazek. Niestety, jedyne czyste pocztówki,

jakie mieli w Ho (pomijając te, które były pokryte rysunkami kociąt), to kartki ze

zdjęciami owoców zanurzonych w sosie czekoladowym.

Usiłowałam znaleźć chociaż jedną kartkę bez owoców o fallicznych

kształtach, ale nawet truskawka wybrana przez mnie wyglądała jakoś tak bardziej

seksownie, niżbym chciała. Sama nie wiem, co jest seksownego w owocach

maczanych w sosie czekoladowym, rzeczywiście coś jest, Tina też to przyznała.

Niemniej, chętnie zgodziła się przepisać mój wierszyk na kartce, żeby Michael

nie rozpoznał mojego charakteru pisma. Nawet podobał jej się ten, który wymyśliłam

dziś o piątej rano:

Róże są czerwone,

A fiołki nie.

Może tego nie wiesz,

Lecz ktoś kocha Cię.

Przyznaję, że to nie jest mój najlepszy utwór, ale trudno mi było wymyślić coś

sensowniejszego po trzech godzinach snu.

Zastanawiałam się trochę nad tym wersem. Wahałam się, czy nie napisać

„lubię” zamiast „kocham”. Nie chcę, żeby sobie pomyślał, że go prześladuje

maniaczka seksualna czy coś w tym rodzaju.

Ale Tina twierdzi, że KOCHAM jest tu absolutnie na miejscu. Poza tym, jak

to ujęła:

background image

- Przecież to prawda, nie?

A skoro kartka jest anonimowa, to chyba bez znaczenia, że tak obnażam swoje

serce.

W każdym razie, Tina będzie przechodziła koło szafki Michaela tuż przed WF

- em, więc wtedy mu ją wsunie.

Nie chce mi się wierzyć, że aż tak nisko upadłam. Ale jak raz powiedział mi

tata: do odważnych świat należy.

Środa, 10 grudnia, godzina wychowawcza

Lars właśnie zwrócił mi uwagę, że w gruncie rzeczy niczym nie ryzykuję,

skoro nie podpisałam kartki i nawet zadałam sobie ten trud i poprosiłam kogoś

innego, żeby przepisał za mnie wierszyk (Lars wie o wszystkim, bo musiałam mu

jakoś wyjaśnić, czemu jedziemy do Delikatesów Ho o ósmej piętnaście rano). Pomógł

mi wybrać kartkę, ale wolałabym, żeby jego współudział w tym konkretnym

projekcie do tego się ograniczył. Bo jest facetem i jakoś sobie nie wyobrażam, żeby

mógł tu wnieść coś cennego.

Poza tym, on był żonaty chyba ze cztery razy, więc wątpię, żeby w kwestiach

uczuciowych miał odpowiednie doświadczenie.

Zresztą do tej pory powinien już załapać, że nie wolno nam rozmawiać w

czasie lekcji.

Środa, 10 grudnia, algebra, 9.30

Właśnie minęłam się z Lilly na korytarzu. Szepnęła:

- Pamiętaj! O dziesiątej! Nie zawiedź mnie!

No cóż, prawdę mówiąc na śmierć zapomniałam. Strajk! Ten głupi strajk!

A biedny pan Gianini stoi przy tablicy i przerabia rozdział piąty, niczego nie

podejrzewając. To nie jego wina, że pani Spears nie podobał się temat pracy

semestralnej Lilly. Lilly nie może karać wszystkich nauczycieli w całej szkole za coś,

co zrobił jeden z nich.

Już jest pięć po wpół do dziesiątej. Co robić?

Środa, 10 grudnia, algebra, 9.45

Lana właśnie przechyliła się do mnie i syknęła:

- Masz zamiar strajkować ze swoją grubą przyjaciółką?

To mnie naprawdę drażni. Ta nasza pokręcona kultura. Nie podoba mi się, że

background image

ideałem piękna stają się dziewczyny w typie Christiny Aguilery, choć przecież

wyraźnie widać, że cierpią na jakąś formę niedożywienia (szkorbut?). I nie podoba mi

się, że ktoś uważa Lilly za tłuściocha. Bo Lilly nie jest gruba. Ona jest tylko

zwyczajnie okrągła, jak szczeniaczek.

Jak ja nienawidzę tego miejsca.

Środa, 10 grudnia, algebra, 9.50

Dziesięć minut do strajku. Nie zniosę tego. Wychodzę.

Środa, 10 grudnia, algebra, 9.55

Okay. Stoję na korytarzu drugiego piętra, obok alarmu przeciwpożarowego i

wodotrysku z wodą do picia. Pan Gianini wypuścił mnie z lekcji. Powiedziałam mu,

że muszę iść do łazienki.

Lars jest ze mną, oczywiście. Chciałabym, żeby przestał się śmiać. On chyba

nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji. Justin Baxendale przed chwilą przeszedł

korytarzem - on też wyszedł z lekcji - i spojrzał na mnie tak jakoś niepewnie.

No dobra, może rzeczywiście trochę podejrzanie wyglądam, kręcąc się po

korytarzu w towarzystwie ochroniarza, który prawie tarza się śmiechu, ale i tak nie

mam ochoty, żeby Justin Baxendale dziwnie na mnie patrzył.

On ma naprawdę długie i ciemne rzęsy i przez to jego oczy wyglądają tak,

jakby były trochę zamglone...

O MÓJ BOŻE! WIERZYĆ MI SIĘ NIE CHCE, ŻE PISZĘ O RZĘSACH

JUSTINA BAXENDALE'A W TAKIEJ CHWILI!

To znaczy, ja tu naprawdę tkwię w potrzasku:

Jeżeli nie zastrajkuję z Lilly, stracę najlepszą przyjaciółkę.

Ale jeżeli zastrajkuję ze wszystkimi, okażę totalne lekceważenie własnemu

ojczymowi.

Więc tak naprawdę zostało mi tylko jedno wyjście.

Lars przed chwilą zaproponował, że zrobi to za mnie. Ale nie mogę mu

pozwolić. Nie mogę mu pozwolić, żeby to on odpowiadał przed sądem, w razie gdyby

nas złapali. Jestem księżniczką. Muszę to wziąć na siebie.

Właśnie mu kazałam szykować się do ucieczki. Chociaż raz przyda mi się

wysoki wzrost. Mam całkiem długi krok.

No dobra, do dzieła.

background image

Środa, 10 grudnia, 10.00

Wschodnia Siedemdziesiąta Piąta ulica,

pod jakąś markizą

Nie rozumiem, czemu ona się tak wścieka. To znaczy, owszem, przymusowa

ewakuacja z budynku po usłyszeniu alarmu przeciwpożarowego to niezupełnie to

samo, co samowolne opuszczenie szkoły w ramach protestu przeciwko represyjnym

metodom nauczania stosowanym przez niektórych nauczycieli.

Ale efekt jest zawsze ten sam: stoimy wszyscy na środku ulicy, na deszczu,

bez kurtek, bo nie pozwolili nam zatrzymać się przy szafkach w obawie, że spłoniemy

w gwałtownej pożodze - więc pewnie wszyscy z zimna dostaniemy hipotermii i

umrzemy.

Przecież czegoś takiego właśnie chciała, prawda?

Ale nie. Jej nic nigdy nie uszczęśliwi.

- Ktoś nas wydał! - woła co chwila. - Ktoś doniósł! No bo niby czemu mieliby

zaplanować szkolenie przeciwpożarowe akurat na tę godzinę, na którą wyznaczyłam

strajk? Mówię wam, ci biurokraci nie cofną się przed niczym, żeby nas powstrzymać

od wyrażenia sprzeciwu. Przed niczym! I specjalnie każą nam sterczeć na marznącej

mżawce, myślą, że to osłabi nasze systemy immunologiczne i nie starczy nam już sił,

by znów wystąpić przeciwko nim. No cóż, jeżeli chodzi o mnie - odmawiam. Nie

zaziębię się! Odmawiam poddawania się tym ich żałosnym represjom!

Zasugerowałam Lilly, żeby napisała swoją pracę semestralną na temat

sufrażystek, bo one także, tak jak my, musiały stawiać czoło licznym przeciwnościom

i doznały wielu upokorzeń w czasie swojej walki o równouprawnienie.

Lilly jednak powiedziała mi, że nie będzie szła na łatwiznę.

Boże, ciężko jest mieć najlepszą przyjaciółkę - geniusza.

Środa, 10 grudnia, RZ

Nie wiem, czy Michael dostał moją kartkę!!!!

Co gorsza, ta głupia Judith Gershner ZNOWU tu jest. Czemu nie może

siedzieć w swojej własnej klasie? A tak nam było razem dobrze, zanim ONA się tu

nie zwaliła.

Beznadziejne jest to życie.

Myślałam, czy nie pójść na drugą stronę korytarza do pokoju nauczycielskiego

background image

i nie zadać pani Hill jakiegoś pytania - na przykład, dlaczego kazała dozorcom usunąć

drzwi do szafy na materiały biurowe, bo teraz nie możemy już zamykać w niej

Borysa. Może wtedy zerknęłaby do klasy i ZAUWAŻYŁA, że w środku jest

dziewczyna, której wcale NIE POWINNO tam być.

Ale nie mogłam się na to zdobyć ze względu na Michaela. No bo Michael

najwyraźniej CHCE, żeby Judith siedziała z nami, inaczej kazałby jej sobie pójść.

RACJA?????

W każdym razie, skoro Michael jest tak strasznie zajęty panną Gershner, ja

pewnie na razie sama będę musiała się uporać z całą powtórką z algebry.

I nie ma sprawy. Nie mam nic przeciwko temu. Potrafię uczyć się bez cudzej

pomocy. Tylko popatrzcie:

A, B, C = rozłączne podzbiory uniwersalnego zbioru

Zbiór niepustych podzbiorów zbioru U, które są wzajemnie

rozłączne, a których suma równa się zbiorowi U.

Rozumiem. Oczywiście, że rozumiem, o co tu chodzi. Komu potrzebna jest

pomoc Michaela? Mnie - nie. Ja sobie totalnie poradzę z tym zbiorem podzbiorów

niepustych.

WCALE MNIE TO NIE RUSZA.

Och, Michael...

Sprawiłeś, że me serce

Stało się podzbiorem rozłącznym.

Dlaczego nie dostrzegasz,

Że jest nam przeznaczone

Stworzyć zbiór uniwersalny?

Przecież sam zmieniłeś moją duszę

W zbiór

Podzbiorów niepustych.

Nie chce mi się wierzyć,

Że nasza miłość ma stać się zbiorem

Elementów rozłącznych.

background image

Już raczej

Jednością –

Równą połączeniu

Ciebie i mnie.

Środa, 10 grudnia, francuski

Wiecie, z czego jeszcze zdałam sobie sprawę przed chwilą? Że gdyby nawet -

to znaczy, gdyby udało mi się w jakiś sposób odciągnąć Michaela od Judith Gershner

i zerwać z Kennym, i gdybym znalazła się z bratem Lilly w sytuacji potencjalnie

romantycznej - po prostu w żaden sposób nie będę wiedziała, co robić.

Poważnie.

Weźmy, na przykład, całowanie się. Ja się do tej pory całowałam tylko z jedną

osobą, to znaczy z Kennym. Nie chce mi się wierzyć, że to, co działo się między mną

a Kennym, obejmuje pełnię możliwości zawartych w doświadczeniu całowania, bo

nie była to wcale taka frajda, jaką ludzie zawsze mają z pocałunków na filmach.

Ta bardzo niepokojąca myśl doprowadziła mnie do równie niepokojącego

wniosku: bardzo mało wiem o całowaniu.

Wobec tego wydaje mi się, że jeżeli mam się kiedyś w ogóle z kimś całować,

to powinnam wcześniej dostać jakieś wskazówki. To znaczy zasięgnąć porady u

jakiegoś eksperta w całowaniu.

Dlatego postanowiłam skonsultować się z Tiną Hakim Babą. Może nie wolno

jej nosić do szkoły makijażu, ale całuje się z Dave'em Farouq el - Abarem - który

chodzi do Trinity - już ze trzy miesiące i PODOBA jej się to, więc uważam ją za

eksperta w tej dziedzinie.

Załączam całość tego wysoce naukowego dokumentu, żeby móc się do niego

odwoływać w przyszłości.

Tina, potrzebuję informacji na temat całowania się. Bardzo Cię proszę, czy

możesz odpowiedzieć mi SZCZEGÓŁOWO na każde z postawionych tu pytań???

I NIE POKAZUJ tego nikomu!!! NIE ZGUB tej kartki!!! - Mia
1. Czy chłopak może się zorientować, że dziewczyna jest niedoświadczona?

Jak się całuje niedoświadczona osoba (bo wolałabym uniknąć kompromitacji)?

Facet może wyczuć twoje zdenerwowanie albo to, że jest ci nieswojo, ale

background image

każdy się denerwuje, całując się z kimś po raz pierwszy. To normalne! Jednak
całowanie się łatwo jest załapać - wierz mi! Ktoś niedoświadczony może za wcześnie
przerwać pocałunek, bo się przelęknie, czy coś. Ale to też jest normalne. To
POWINNO być dziwne uczucie. Właśnie dlatego jest fajne.

2. Czy istnieją ludzie, którzy świetnie się całują? Jeśli tak, to jakimi cechami

się wyróżniają (żebym wiedziała, nad czym popracować)?

Tak, istnieje ktoś taki, jak człowiek, który świetnie całuje. Taki ktoś jest

zawsze delikatny, czuły, cierpliwy i nie wywiera żadnej presji.

3. Jak duży nacisk na jego usta trzeba stosować podczas pocałunku? To

znaczy, sama napierasz na jego usta, czy tak jak podczas uścisku dłoni wystarczy,
że odwzajemniasz nacisk? Czy masz po prostu stać i pozwolić mu wykonać całą
robotę samemu?

Jeżeli masz ochotę na delikatny pocałunek (czuły pocałunek), nie naciskaj

zbyt mocno (to także istotne, jeżeli on nosi aparacik ortodontyczny - nie chcesz
przecież, żeby sobie pokaleczył usta). Jeśli dasz facetowi „mocny” pocałunek (ze
zbyt dużym naciskiem), może sobie pomyśleć, że jesteś zdesperowana albo że
chcesz posunąć się dalej, niż naprawdę zamierzasz.

Oczywiście, że nie powinnaś po prostu stać i czekać, aż on zrobi całą robotę -

ty też go całuj! Ale zawsze całuj go tak, jak SAMA chciałabyś być całowana. Oni w
ten sposób się uczą. Jeśli mu nie pokażesz, jak wszystko zrobić, sam na nic nowego
nie wpadnie!

4. Skąd będę wiedziała, że już starczy?

Przestań wtedy, kiedy on przestanie, albo wtedy, kiedy poczujesz, że już

masz dość czy że nie chcesz posuwać się dalej. Po prostu delikatnie (żeby się nie
spłoszył) odsuń głowę albo - jeżeli chwila jest właściwa - możesz przejść od
pocałunku do uścisku, a potem się odsunąć.

5. Jeżeli go kochasz, to czy całowanie się nadal jest obrzydliwe?

Ależ skąd! Całowanie się nigdy nie jest obrzydliwe!
No dobra, może z Kennym było obrzydliwe. To zawsze jest przyjemniejsze z

kimś, kogo faktycznie lubisz.

background image

Oczywiście, nawet z kimś kogo naprawdę lubisz czasami całowanie się

bywa... niemiłe. Kiedyś Dave polizał mi brodę, a ja mu na to z miejsca: „Odwal się”.
Ale to chyba zdarzyło się przypadkowo (to znaczy lizanie).

6. Jeżeli on się w tobie kocha, czy będzie się w ogóle przejmował tym, że źle

się całujesz? (Zdefiniuj kogoś, kto się źle całuje. Patrz wyżej).

Jeżeli facet cię lubi/kocha, będzie mu wszystko jedno, czy umiesz się dobrze

całować. W gruncie rzeczy, nawet jeśli całujesz fatalnie, on pewnie będzie
przekonany, że robisz to świetnie. I vice versa. Powinien cię lubić za to, kim jesteś -
a nie za to, jak się całujesz.

DEFINICJA NIEUDANEGO POCAŁUNKU:
Ktoś, kto źle całuje, moczy ci całą twarz, obślinia cię i wsadza ci język w usta,

kiedy nie jesteś na to jeszcze gotowa, poza tym brzydko mu pachnie z ust ALBO
czasami zdarza się, że ma język suchy i szorstki jak kaktus, chociaż ja osobiście nie
spotkałam się z czymś takim, a jedynie słyszałam o podobnych przypadkach.

7. Skąd będę wiedziała, kiedy mam otworzyć usta (i w ten sposób przejść do

wersji francuskiej)?

Pewnie poczujesz, że jego język dotyka twoich warg. Jeżeli chcesz posunąć

się dalej, lekko rozchyl usta. Jeżeli nie, trzymaj je zamknięte.

Wkrótce Rozdział II: Pocałunek Francuski!!! au demain

PRACA DOMOWA

Algebra: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 8 - 10

Angielski: dziennik na język angielski - Książki, które

przeczytałam

Historia cywilizacji: pytania powtórkowe na końcu

rozdziałów 10 - 12

RZ: nic

Francuski: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 7 - 9

Biologia: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 9 - 12

Środa, 10 grudnia, 21.00

background image

w limuzynie w drodze powrotnej do domu od Grandmère

Jestem tak zmęczona, że ledwie mogę pisać. Grandmère zmusiła mnie, żebym

przymierzyła wszystkie sukienki, które znalazły się w pracowni Sebastiana. Nie

uwierzylibyście, ile sukienek miałam dzisiaj na sobie. Krótkie, długie, z wąskimi

spódnicami, z szerokimi spódnicami, białe, różowe, niebieskie... Znalazła się nawet

jedna zielona w odcieniu limonki (która, zdaniem Sebastiana, podkreślała „rum”

moich policzków).

Całe to przymierzanie sukienek miało na celu wybór tej jednej, którą założę na

Wigilię, w czasie mojego pierwszego oficjalnego, transmitowanego w telewizji

przemówienia do obywateli Genowii. Mam wyglądać po królewsku, ale nie zanadto

po królewsku. Pięknie, ale nie za pięknie. Elegancko, ale nie za bardzo elegancko.

Mówię wam, to był koszmar. Ubrane na biało (to nowa czerń) panie o

wklęsłych policzkach zasuwały na mnie suwaki, zapinały guziki i zatrzaskiwały

zatrzaski kolejnych sukienek. Teraz wiem, jak się muszą czuć te wszystkie

supermodelki. Nic dziwnego, że tyle wśród nich narkomanek.

W gruncie rzeczy FAKTYCZNIE niełatwo było wybrać sukienkę na ten mój

pierwszy ważny występ telewizyjny, bo - co zadziwiające - Sebastiano okazał się

całkiem niezłym projektantem. Znalazło się kilka sukienek, które włożyłabym nawet

nie po moim trupie.

Ups. Odpukać. Zastanawiam się jednak, czy Sebastiano naprawdę nie chce

mnie zabić. Wydaje mi się, że odpowiada mu zawód projektanta, a nie mógłby się

tym zajmować, będąc jednocześnie księciem Genowii. Byłby zbyt zajęty

zatwierdzaniem ustaw i podobnymi sprawami.

Z drugiej strony widać, że nawet by mu pasowało noszenie korony. Chociaż

tak naprawdę panujący książę Genowii raczej nie miewa po temu okazji. Mojego taty

w koronie nie uświadczysz. Tylko w garniturach. I w szortach, kiedy gra w squasha z

innymi światowymi przywódcami.

Zastanawiam się, czy ja też będę się musiała nauczyć grać w squasha.

Ale gdyby Sebastiano został księciem Genowii, na pewno przez cały czas

chodziłby w koronie. Powiedział mi, że nic tak nie podkreśla błysku w czyichś

oczach jak brylanty w kształcie łezek. On sam najbardziej lubi te od Tiffany'ego. Czy,

jak on to mówi, od Tiffa.

Skoro już się tak zgadaliśmy, opowiedziałam Sebastianowi o

Bezwyznaniowym Balu Zimowym i o tym, że nie mam się w co ubrać na ten bal.

background image

Sebastiano był trochę rozczarowany, kiedy dowiedział się, że na szkolny bal nie

włożę tiary, ale jakoś się z tym uporał i zaczął zadawać mi te wszystkie pytania na

temat imprezy. Na przykład: „A z kim pójdziesz?”, „Jak on wygląda?” i tym

podobne.

Nie wiem jak to się stało, ale ni stąd, ni zowąd opowiedziałam Sebastianowi

wszystko o moim życiu uczuciowym. Dziwne. Totalnie nie miałam ochoty tego robić,

ale to wszystko po prostu zaczęło się ze mnie wylewać. Dzięki Bogu, że Grandmère

tam nie było... Poszła szukać papierosów, bo jej się skończyły, i napełnić sobie

szklaneczkę sidecarem.

Opowiedziałam Sebastianowi wszystko o Kennym i o tym, że Kenny mnie

kocha, ale ja nie kocham jego, i o tym, że tak naprawdę kocham się w kimś innym,

ale ten ktoś z kolei nie ma pojęcia o stanie moich uczuć.

Sebastiano jest w gruncie rzeczy całkiem dobrym słuchaczem. Nie wiem, ile

zrozumiał, jeżeli w ogóle cokolwiek, z tego co mu powiedziałam, ale nie odrywał

oczu od mojego odbicia w lustrze, kiedy mówiłam, a kiedy skończyłam, obejrzał

mnie dokładnie w tym lustrze jeszcze raz i powiedział tylko jedno zdanie:

- Ten chłopiec, którego ty lu. Skąd wiesz, że on ciebie nie lu?

- Bo on woli tę drugą dziewczynę - odparłam.

Wykonał rękoma jakiś taki niecierpliwy ruch. Gest wyglądał dramatycznie, bo

Sebastiano miał rękawy z takimi szerokimi koronkowymi mankietami.

- Nie, nie, nie, nie, nie - powiedział. - On ci poma odra al. On cię lu, inaczej

by tego nie ro. Po co on to ro, jeżeli cię nie lu?

Zrozumiałam, że „On ci poma odra al” znaczy: „On ci pomaga odrabiać

algebrę”. Przez chwilkę zastanawiałam się, czemu Michael zawsze tak chętnie to robi.

Chyba tylko dlatego, że jestem najlepszą przyjaciółką jego siostry, a on nie jest tego

typu osobą, która będzie spokojnie patrzeć, jak najlepsza przyjaciółka jego siostry

wylatuje z liceum. No wiecie, nie mógłby tak siedzieć bezczynnie i nawet palcem nie

kiwnąć, żeby temu zapobiec.

Kiedy się nad tym zastanawiałam, nie mogłam nie przypomnieć sobie, jak

kolana Michaela pod naszymi stolikami czasem dotykały moich, kiedy mi opowiadał

o wykładnikach. Albo jak czasami pochylał się tak blisko, poprawiając coś, co źle

napisałam, że czułam ten miły, czysty zapach jego mydła. Albo jak czasami, na

przykład wtedy, kiedy przedrzeźniałam Lanę Weinberger czy coś takiego, Michael

odrzucał głowę do tyłu i wybuchał śmiechem.

background image

Usta Michaela wyglądają wyjątkowo ładnie, kiedy się uśmiecha.

- No powiedz - nalegał Sebastiano. - Powiedz Sebastian, dlaczego ten chłopak

ci poma, jeśli cię nie lu.

Westchnęłam.

- Bo jestem najlepszą przyjaciółką jego młodszej siostry - powiedziałam ze

smutkiem.

Naprawdę czy MOGŁOBY być coś jeszcze bardziej upokarzającego? Michael

nigdy nie był pod wrażeniem mojego intelektu czy porażającej urody; biorąc pod

uwagę moje słabe stopnie i, oczywiście, mój gigantyzm, jest to po prostu totalnie

niemożliwe.

Sebastiano pociągnął mnie za rękaw i powiedział:

- Nie martw się. Zrobię ci na bal taką sukie, że ten chło, on przesta myśleć, że

ty jesteś najle przy jego siostrzy.

Taa. Na pewno. Nieważne. Czemu wszyscy moi krewni muszą być tacy

zakręceni?

W każdym razie wybraliśmy, co włożę na moje wystąpienie w genowiańskiej

państwowej telewizji - białą sukienkę z tafty, z bardzo szeroką spódnicą i

jasnoniebieską szarfą (biel i błękit to kolory królewskie). Ale Sebastiano kazał jednej

z asystentek zrobić mi zdjęcia we wszystkich pozostałych sukienkach, więc sama

będę mogła zobaczyć, jak wyglądałam i zadecydować później. Pomyślałam, że to

całkiem profesjonalne, jak na faceta, który na kolację mówi: „kola”.

Ale ja wcale nie o tym chciałam pisać. Jestem taka zmęczona, że sama już nie

wiem, co robię. Chciałam napisać o tym, co się stało dzisiaj po powtórce z algebry.

A stało się to, że kiedy wszyscy poza mną już wyszli, pan Gianini powiedział

do mnie:

- Mia, słyszałem plotki, że podobno dzisiaj miał się odbyć jakiś uczniowski

strajk. Czy ty coś o tym wiesz?

Ja: (zastygając w bezruchu na krześle) Hm, nie.

Pan Gianini: Och, więc zapewne nie będziesz wiedziała, czy ktoś - może w

proteście wobec protestu - nie włączył czasem alarmu przeciwpożarowego na drugim

piętrze? Tego przy wodotrysku z wodą do picia?

Ja: (marząc, żeby Lars przestał wreszcie znacząco kasłać) Hm, nie.

Pan Gianini: Tak właśnie myślałem. Bo widzisz, karą za włączenie alarmu

background image

przeciwpożarowego - kiedy nie ma żadnego śladu ognia - jest wydalenie ze szkoły.

Ja: Och, tak. Wiem o tym.

Pan Gianini: Pomyślałem sobie tylko, że może widziałaś, kto to zrobił, bo o ile

pamiętam, dałem ci pozwolenie na wyjście z klasy, tuż zanim alarm się odezwał.

Ja: Och, nie. Nikogo nie widziałam.

Pomijając Justina Baxendale'a z tymi jego ciemnymi rzęsami. Ale tego nie

powiedziałam.

Pan Gianini: Tak sądziłem. Och, no cóż. Jeśli kiedyś usłyszysz czyja to

sprawka, może mogłabyś powtórzyć tej osobie, żeby nigdy więcej tego nie robiła.

Ja: Hm. Okay.

Pan Gianini: I nie zapomnij jej ode mnie podziękować. Ostatnia rzecz, jakiej

potrzebujemy akurat teraz, kiedy napięcie związane z egzaminami sięga zenitu, to

strajk uczniowski (pan Gianini zabrał swoją teczkę i marynarkę). Do zobaczenia w

domu.

A potem mrugnął do mnie okiem. MRUGNĄŁ do mnie okiem, jakby

wiedział, że ja to zrobiłam. Ale przecież nie mógł wiedzieć. To znaczy, on nie ma

pojęcia o moich nozdrzach (które przez cały czas latały jak wściekłe - ja je wręcz

CZUŁAM!). Prawda? PRAWDA????

Czwartek, 11 grudnia, godzina wychowawcza

Ja przez tę Lilly kiedyś oszaleję.

Poważnie. Jakby nie wystarczyło, że mam na głowie egzaminy, wystąpienie

do narodu Genowii, skomplikowane życie uczuciowe i wszystko inne. Muszę

wysłuchiwać, jak Lilly się uskarża, że administracja Liceum imienia Alberta

Einsteina usiłuje ją stłamsić. Dzisiaj rano przez calutką drogę do szkoły gadała i

gadała, że to wszystko spisek, żeby ją uciszyć, bo kiedyś się poskarżyła, że przed salą

gimnastyczną stoi automat z colą. Najwyraźniej ten automat do coli wskazuje, że

administracja szkolna usiłuje nas zamienić w bezmyślny, opijający się napojami

chłodzącymi, ubrany w ciuchy od Gap tłum klonów, przynajmniej według Lilly.

Jeśli chcecie znać moje zdanie, wcale jej nie chodzi o tę colę ani o wysiłki

administracji w celu przemienienia nas w bandę automatów. Naprawdę chodzi o to,

background image

że Lilly jest wciąż wściekła, że nie może jako pracy semestralnej wykorzystać

rozdziału książki, w której opisuje swoje szkolne doświadczenia.

Przypomniałam jej, że jeśli nie przedstawi nowego tematu, dostanie jedynkę

jako podsumowujący stopień z angielskiego. Z szóstką za pozostałe dziewięć tygodni

to da razem zaledwie jakąś czwórczynę, co zdecydowanie obniży jej ogólną średnią i

zmniejszy szanse dostania się do Berkeley, gdzie przecież najbardziej chciałaby

studiować. Kto wie, może musiałaby obniżyć loty i iść na swoją „uczelnię

bezpieczeństwa”, to znaczy Brown, co byłoby dla niej sporym ciosem, jestem pewna.

Nawet nie chciała mnie słuchać. Mówi, że w sobotę ma wstępne spotkanie

nowej organizacji (której jest prezeską) - Stowarzyszenia Studentów Przeciwko

Postępującej Makdonaldyzacji Liceum imienia Alberta Einsteina (SSPPMLIAE) i że

ja muszę iść z nią, bo jestem tej organizacji sekretarką. Nie pytajcie mnie jak do

TEGO doszło. Lilly mówi, że i tak wszystko zawsze zapisuję, więc nie powinno mi to

sprawić kłopotu.

Szkoda, że Michaela tam nie było. W tym tygodniu jeździ do szkoły metrem,

trochę wcześniej, żeby popracować nad swoim projektem na Kiermasz Zimowy. Więc

nie miał mnie kto bronić przed jego siostrą

Nie wątpię, że Judith Gershner też się pojawia w szkole wcześniej w tym

tygodniu.

A skoro już o tym mowa, wczoraj wieczorem wybrałam kolejną kartkę, tym

razem w sklepie z pamiątkami w hotelu Plaza po drodze do pracowni Sebastiana. Jest

o wiele lepsza niż ta głupia kartka z truskawką. Jest na niej dama, która trzyma palec

przy ustach. A wewnątrz napis: „Cśśśś...”

Pod spodem każę Tinie napisać:

Maliny są słodkie,

Czerwone są róże.

Ktoś muchy klonuje

- Ja Cię lubię dłużej.

To znaczy, chodziło mi o to, że ja go lubię bardziej, niż lubi go Judith

Gershner, chociaż nie jestem całkiem pewna, czy to jest w tym wierszu jasne. Tina

twierdzi, że tak, ale Tina uważa też, że powinnam napisać „kocham” zamiast „lubię”,

więc kto wie, ile warte są jej opinie... Ten wiersz zdecydowanie prosi się o użycie

background image

„lubię”, a nie „kocham”.

Znam się na tym. Wystarczająco dużo piszę.

Wierszy.

JĘZYK ANGIELSKI

DZIENNIK

W tym semestrze przeczytaliśmy kilka ciekawych powieści, w tym: Zabić

drozda, Przygody Hucka Finna i Szkarłatną literę. W dzienniku na język angielski
proszę zanotować swoje odczucia na temat przeczytanych lektur i ogólne
przemyślenia związane z czytaniem książek. Jakie były wasze najważniejsze prze-
życia podczas lektury? Wasze ulubione książki? Najmniej ulubione?

Proszę unikać strony biernej.

Książki, które przeczytałam
i co one dla mnie znaczą
Napisała Mia Thermopolis

Dobre książki:
1.
Szczęki
Założę się, że pani profesor nie wiedziała, ale w książkowej wersji Richard

Dreyfuss i żona Roya Scheidera uprawiają seks. Naprawdę.

2. Buszujący w zbożu
To jest totalnie znakomita książka. Jest w niej mnóstwo przekleństw.

3. Zabić drozda
Świetna rzecz. Powinni to sfilmować z Melem Gibsonem jako Atticusem, a on

powinien na końcu załatwić pana Ewella miotaczem płomieni.

4. Fałdka czasu
Nie dowiadujemy się z niej jednej najważniejszej rzeczy - czy Meg ma biust?

Uważam, że chyba tak, biorąc pod uwagę, że już i tak nosi okulary i aparacik
ortodontyczny. No bo to wszystko i na dodatek jeszcze płaska klatka piersiowa? Bóg
nie mógłby być aż tak okrutny.

5. Emanuelle

background image

Kiedy byłam w ósmej klasie, moja przyjaciółka i ja znalazłyśmy tę książkę w

koszu na śmieci przy Wschodniej Trzeciej ulicy. Czytałyśmy ją sobie na głos na
zmianę. Była bardzo, bardzo dobra. Przynajmniej te fragmenty, które pamiętam.
Moja mama złapała nas na czytaniu i zabrała nam ją, zanim zdążyłyśmy dobrnąć do
końca.

Książki, które zostały schrzanione*:

1. Szkarłatna litera
Wie pani, co by było luzackie? Gdyby w kontinuum czasoprzestrzeni zdarzyło

się jakieś zawirowanie i jeden z terrorystów antyglobalistów, za którymi się ugania
Bruce Willis w filmach z serii Szklana pułapka, zrzuciłby bombę nuklearną na
miasteczko, w którym mieszkał Arthur Dimmesdale i wszyscy ci nieudacznicy, i
wysłał je w kosmos. Tylko to, moim zdaniem, mogłoby tę książkę uczynić choć w
przybliżeniu interesującą lekturą.

2. Nasze miasto
Dobrze, to jest sztuka, a nie powieść, ale i tak kazano nam ją przeczytać i na

jej temat mam do powiedzenia tylko tyle, że zasadniczo, kiedy człowiek umiera,
przekonuje się, że tak naprawdę nikt go nie kochał, i wszyscy jesteśmy sami aż do
śmierci, kropka. Super! Wielkie dzięki! Czuję się teraz naprawdę podniesiona na
duchu!

3. Młyn nad Flossą
Nie chciałabym tutaj zdradzać pani zakończenia, ale kiedy byłam w połowie

książki, właśnie wtedy, kiedy wszystko toczyło się świetnie i rozgrywały się te gorące
romanse (nie tak gorące jak w
Emanuelle, niestety, więc proszę sobie nie robić
zbytnich nadziei), ktoś bardzo ważny dla akcji książki UMARŁ, co moim zdaniem
było tylko podłym chwytem ze strony autora, który spóźniał się z oddaniem
maszynopisu do wydawnictwa.

4. Ania z Zielonego Wzgórza
Całe to bla - bla - bla na temat wyobraźni. Usiłowałam sobie wyobrazić jakieś

pościgi samochodowe albo eksplozje, które by mogły nieco ożywić tę książkę, ale
chyba jestem podobna do pozbawionych wyobraźni przyjaciółek Ani, bo nie mogłam.

5. Mały domek na prerii
Wielkie ziewanie i głośne chrapanie. Mam wszystkie dziewięćdziesiąt siedem

background image

tysięcy książeczek z tej serii, bo ludzie ciągle mi je dawali, kiedy byłam mała, i do
powiedzenia pozostaje mi tylko jedno: gdyby jej wydawca mieszkał na Manhattanie,
skopano by mu, wie pani
co, stąd aż do Avenue D.

* Pani profesor, wiem, że to strona bierna, ale inaczej się tych książek nie da

określić.

Czwartek, 11 grudnia, czwarta lekcja

Dzisiaj nie będzie WF - u!

Zamiast tego mamy apel.

I nie o to chodzi, że zbliżają się jakieś zawody sportowe a oni chcą, żebyśmy

wszyscy wykazali swoje poparcie. Nie! To nie jest żadne spotkanie kibiców przed

meczem. Nie widać tu ani jednej cheerleaderki. No dobra, może i dałoby się zobaczyć

parę cheerleaderek, ale nie są w stroju służbowym, ani nic. Siedzą na ławkach razem

z całą resztą. No cóż, niezupełnie razem z całą resztą, bo zajęły najlepsze miejsca, te

na środku, i wszystkie się przepychają, żeby zobaczyć, której się uda usiąść najbliżej

Justina Baxendale'a. Najwyraźniej zdystansował Josha Richtera jako

najseksowniejszy facet w szkole. Ale co mnie to obchodzi.

Więc ten apel. Otóż okazuje się, że w Liceum imienia Alberta Einsteina

doszło do rażącego naruszenia dyscypliny szkolnej. Aktu bezmyślnego wandalizmu,

który zachwiał wiarą władz szkolnych w grono uczniowskie. Zebrano nas na apel

właśnie po to, żeby dyrekcja mogła tym pełniej wyrazić swoje - jak Lilly właśnie

szepnęła mi na ucho - rozczarowanie i poczucie zdrady.

A cóż to za czyn, który tak oburzył dyrektor Guptę i radę pedagogiczną?

No jak to, ktoś przecież uruchomił wczoraj alarm przeciwpożarowy.

Ups.

Muszę przyznać, że nigdy przedtem nie zrobiłam niczego naprawdę złego -

poza tym, że parę miesięcy temu zrzuciłam bakłażan z okna szesnastego piętra, ale

nie było ofiar ani nic a jednak jest w takich postępkach coś naprawdę podniecającego.

To znaczy, nigdy nie miałabym ochoty zrobić czegoś BARDZO złego, na przykład

czegokolwiek, co mogłoby skrzywdzić innego człowieka.

Ale muszę przyznać, że to wielka satysfakcja, słuchać jak kolejne osoby

podchodzą do mikrofonu i potępiają mój czyn.

Pewnie jednak nie bawiłabym się tak dobrze, gdybym się dała złapać.

Dokładnie w chwili, kiedy to piszę, nalega się, żebym wystąpiła i oddała się w

ręce sprawiedliwości. Według nich, poczucie winy będzie mnie dręczyć jeszcze długo

background image

po tym, jak wyrosnę ze szkolnych lat - może nawet wtedy, kiedy już przekroczę dwu-

dziestkę.

Już to widzę, jak kończę dwadzieścia lat i nic tylko myślę o szkole, targana

wyrzutami sumienia z powodu niegodnego czynu popełnionego w pierwszej licealnej.

O nie! Otóż kiedy skończę dwadzieścia lat, poświęcę się pracy dla Greenpeace na

rzecz ratowania wielorybów i naprawdę nie będę zawracać sobie głowy takimi

bzdetami.

Dyrekcja szkoły oferuje nagrodę za informacje, które doprowadzą do ujęcia

sprawcy tej całej potwornej zbrodni. Nagrodę! A wiecie, co jest tą nagrodą?

Bezpłatna wejściówka na seans do kina Sony Imax. Tyle jestem dla nich warta!

Wejściówkę do kina!

Jedyna osoba, która mogłaby mnie ewentualnie wkopać, nawet nie słucha, co

się mówi na apelu. Widzę, że Justin Baxendale wyciągnął swojego Gameboya i gra w

najlepsze, wyłączywszy dźwięk, a Lana i jej świta zaglądają mu przez te szerokie

ramiona, dysząc namiętnie. Na pewno mu wyświetlacz zaparował.

Justin chyba jeszcze nie połączył jednego z drugim. No wiecie - tego, że mnie

widział na korytarzu, z tym, że zaraz potem odezwał się alarm przeciwpożarowy.

Jeśli będę miała szczęście, nigdy sobie tego nie skojarzy.

Pozostaje jednak jeszcze pan Gianini. A to już inna sprawa. Widzę, że stoi z

boku i rozmawia z panią Hill. Najwyraźniej nikomu nie powiedział, że mnie

podejrzewa.

Może on mnie nie podejrzewa. Może myśli, że Lilly to zrobiła, a ja ją kryję.

To przecież prawdopodobne. Lilly już teraz zaczyna żałować, że sama tego nie

zrobiła, bo co i rusz mruczy pod nosem, że kiedy się wreszcie dowie, kto jest

sprawcą, zabije go jak psa.

Oczywiście, jest po prostu zazdrosna. To dlatego, że teraz cała sprawa

wygląda na jakąś manifestację polityczną, a nie na to, czym była w istocie. A była

sposobem na zapobiegnięcie manifestacji politycznej.

Dyrektor Gupta przygląda nam się bardzo surowo. Mówi, że to rzecz

naturalna, mieć ochotę upuścić sobie trochę pary tuż przed egzaminami, ale ona ma

nadzieję, że będziemy wybierać w tym celu nieco pozytywniejsze sposoby działania,

na przykład przyłączymy się do akcji charytatywnej Klubu Pomocy Potrzebującym,

zorganizowanej w celu zebrania środków dla ofiar tropikalnego sztormu Fred, który

w zeszłym roku w listopadzie zatopił część przedmieść w okolicach New Jersey.

background image

Ha! Jakby wzięcie udziału w tej głupiej składce mogło komuś dać satysfakcję

choć trochę porównywalną z popełnieniem zupełnie spontanicznego aktu

obywatelskiego nieposłuszeństwa.

Lista dziesięciu najlepszych filmów wszech czasów

Zebrała Lilly Moscovitz

(Z komentarzami Mii Thermopolis)

Nic nie mów
Kick bokser i obrazoburca, Lloyd Dobler, grany przez Johna Cusacka (Kiedy

on zdecyduje się startować na prezydenta, żeby w Owalnym Gabinecie mógł
wreszcie zasiąść jakiś przystojniak?), ugania się za klasową prymuską (lone Skye),
która wkrótce przekonuje się o tym, o czym my wszyscy wiemy od samego początku:
że Lloyd jest chłopakiem, o jakim marzy każda dziewczyna. On nas rozumie. Pragnie
nas ochraniać przed szkłem tłuczonym przed lokalnym sklepem 7 Eleven. Czy mu-
szę mówić jeszcze coś więcej? (Film zawiera też kultową piosenkę:
Joe kłamie.)

Reckless
Buntownik o fatalnym pochodzeniu społecznym (Aidan Quinn) ugania się za

poczciwą cheerleaderką (Daryl Hannah). Klasyczny przykład tego, jak nastolatki
usiłują się wyzwolić od nierealistycznych oczekiwań rodziców. (Poza tym można
sobie obejrzeć sami - wiecie - co Aidana Quinna!)

Rozpaczliwie szukam Susan
Znudzona życiem na przedmieściu gospodyni domowa odnajduje mężczyznę

swoich marzeń w East Village. Manifest lat osiemdziesiątych na temat umocnienia
pozycji kobiet. Występuje tam w roli głównej Madonna i ta pani, która grała siostrę
Roseanne, Jackie. (Aidan Quinn też tam gra, jako ten seksowny facet z East Village,
tylko że akurat w tym filmie nie można sobie obejrzeć jego sami - wiecie - czego. Ale
za to pokazuje tyłek!).

Zaklęta w sokoła
Urodzeni pod nieszczęśliwą gwiazdą kochankowie padają ofiarą złego

zaklęcia, z którego tylko Matthew Broderick może ich wyzwolić. Rutger Hauer gra
dzielnego Navarre, rycerza, który żyje tylko zemstą na człowieku, który skrzywdził
jego piękną ukochaną, Isabeau, graną przez Michelle Pfeiffer. Elegancka i po-

background image

ruszająca historia miłosna. (Ale co się stało z włosami Matthew Broderickal).

Wirujący seks
Rozpuszczona nastolatka, Baby, uczy się o wiele więcej, niż tylko tańczyć

cza - czę od długowłosego instruktora tańca, Johnniego, w letnim ośrodku
wypoczynkowym. Klasyczna opowieść o dojrzewaniu, ulokowana w Catskills, z
istotnym przesłaniem na temat amerykańskiego systemu klasowego. (Jedyny minus -
nikt w tym filmie nie pokazał tyłka).

Flashdance
Alex, spawaczka za dnia i tancerka egzotyczna nocą, grana przez Jennifer

Beals, jest feministką w stringach, prawdziwą Elizabeth Cady Stanton tańca
erotycznego, która marzy o przesłuchaniu do zespołu baletowego z Pittsburga. (Ale
najpierw decyduje się przespać ze swoim absolutnie seksownym szefem, Michaelem
Nourim, i wrzucić mu przez okno wielki kamień!).

The Cutting Edge
Byty zawodnik hokejowy, ogierowaty D.B. Sweeney, tworzy parę z łyżwiarką

figurową i bogatą zepsutą dziewczyną, Moirą Kelly, w mało realistycznej próbie
zdobycia złotego medalu olimpijskiego. Interesujący ze względu na strategiczne
spiętrzenie seksualnego napięcia w scenach tańca na lodzie. (Na ząbkach. Na
ZĄBKACH).

Some Kind of Wonderful
Zwycięstwo chłopczycy, Mary Stuart Masterson, nad pańciowatą Leą

Thompson w rywalizacji o serce Erica Stolza. Jak zwykle, głębokie wejrzenie Johna
Hughesa w psychikę i społeczne środowisko nastolatków. (Ostatni film, w którym
Eric Stolz jeszcze wygląda seksownie).

Orbitowanie bez cukru
Kogo wybierze niezależna producentka filmowa, Winona Ryder -

przemądrzałego obiboka Ethana Hawke'a czy schludnego i przebojowego Bena
Stillera? (A to nie jest oczywiste?).

Footloose
Przybysz spoza miasta neguje małomiasteczkowe prawa zakazujące tańca.

W roli głównej Kevin Bacon, który ratuje Lori Singer przed jej agresywnym i
prostackim chłopakiem. Film najbardziej znany ze względu na scenę zebrania
Komitetu Rodzicielskiego, podczas którego bohater grany przez Kevina Bacona

background image

udowadnia, że solidnie przygotował się do dyskusji, którą wzbogaca licznymi cyta-
tami z Biblii pochwalającymi taniec. (W filmach
Dzikie żądze i Człowiek widmo też
można zobaczyć sami - wiecie - co Kevina Bacona).

Czwartek, 11 grudnia, RZ

Dzisiaj byłam z Kennym na lunchu u Big Wonga.

Właściwie nie mam na ten temat nic do powiedzenia, poza tym, że nie zaprosił

mnie na Bezwyznaniowy Bal Zimowy. Co więcej, wydaje mi się, że namiętność

Kenny'ego do mnie zdecydowanie przygasła, odkąd we wtorek sięgnęła zenitu.

Oczywiście, zaczynałam to już podejrzewać, ponieważ przestał dzwonić do

mnie po szkole i nie miałam od niego ani jednej wiadomości na ICQ od czasu

Wielkiego Wypadku na Lodowisku. Mówi, że to dlatego, że jest bardzo zajęty nauką

do egzaminów i tak dalej, ale ja podejrzewam coś innego:

On wie. Wie o Michaelu.

No bo tak, na dobrą sprawę, czy mógłby nie wiedzieć?

Może nie wie KONKRETNIE o Michaelu, ale musi przecież OGÓLNIE się

domyślać, że to nie on jest światłem mojego życia.

To jest, gdybym w ogóle miała takie światło.

Nie, Kenny jest wyłącznie miły.

Doceniam to, i tak dalej, ale chciałabym, żeby zdobył się na odwagę i

wreszcie coś powiedział. Cała ta uprzejmość, cała jego troskliwość sprawia, że czuję

się jeszcze gorzej. To znaczy, jak ja mogłam?! Naprawdę... Jak ja mogłam

kiedykolwiek się zgodzić zostać dziewczyną Kenny'ego, doskonale wiedząc, że na

zabój się kocham w kimś innym? Doprawdy, Kenny powinien pójść do magazynu

„Majesty” i wszystko im opowiedzieć. „Książęca zdrada”, tak mogliby zatytułować

artykuł. Zrozumiałabym, gdyby tak postąpił.

Ale on tego nie zrobi. Bo jest porządnym człowiekiem.

Zamiast tego zamówił wegetariańskie pierożki na parze dla mnie, a dla siebie

bułeczki z wieprzowiną (jeden pocieszający znak, który mówi mi, że Kenny nie

kocha mnie już tak jak dawniej: znów zaczął jeść mięso) i rozmawiał ze mną o

biologii i o tym, co się działo w czasie apelu (nie powiedziałam mu, że to ja

uruchomiłam alarm, a on mnie nie pytał, więc nie musiałam nawet zasłaniać sobie

nosa). Znów wspomniał, jak bardzo mu przykro, że zraniłam się w język i zapytał, jak

sobie radzę z algebrą, i zaproponował, że przyjdzie do mnie i mi pomoże, jeśli tylko

chcę (Kenny zdał test zwalniający go z podstawowego kursu algebry), choć, jak

background image

wiadomo, mieszkam pod jednym dachem z nauczycielem tego przedmiotu. Widać

było wyraźnie, że on po prostu starał się być miły.

I przez to czuję się paskudnie. Ze względu na to, co będę musiała mu zrobić

po egzaminach i tak dalej.

Ale na bal mnie nie zaprosił.

Nie wiem, czy to znaczy, że nie idziemy, czy też Kenny uważa fakt, że

idziemy razem, za coś oczywistego.

Przysięgam, ja zupełnie nie rozumiem chłopaków.

Jakby lunch nie był wystarczająco okropny, na RZ też jest fatalnie. Nie, Judith

Gershner tu nie ma... Ale nie ma też Michaela. Facet zniknął bez żadnych wyjaśnień.

Nikt nie wie, gdzie jest. Lilly musiała powiedzieć pani Hill, kiedy ta sprawdzała

obecność, że jej brat wyszedł do łazienki.

Ciekawa jestem, dokąd on naprawdę poszedł. Lilly mówi, że odkąd zaczął

pisać ten swój nowy program, który Klub Komputerowy pokaże na Kiermaszu

Zimowym, prawie go nie widuje.

Niby to żadne rewelacje, bo Michael i tak prawie nie wychodził ze swojego

pokoju, ale w sumie... Ciekawe, czy czasami wraca do domu pouczyć się trochę.

Pewnie jednak, skoro i tak się dostał na swoją wybraną uczelnię, nie musi się

już niczym przejmować.

Poza tym, tak jak Lilly, Michael jest geniuszem. Nie musi zakuwać.

W przeciwieństwie do całej naszej reszty.

Wolałabym, żeby znów założyli drzwi do szafy z materiałami piśmiennymi,

bo okropnie trudno jest się skoncentrować, kiedy Borys rzępoli tam na swoich

skrzypcach. Lilly mówi, że to tylko jeszcze jedna próba osłabienia naszego oporu

przez władze szkolne, pragnące, żebyśmy w efekcie tych wysiłków stali się

bezmózgimi klonami, ale ja uważam, że zrobili to tylko dlatego, że kiedyś

zapomnieliśmy wypuścić Borysa, który tkwił w szafie, dopóki nocny dozorca nie

usłyszał jego żałosnych błagań o uwolnienie.

I na dobrą sprawę, to wina Lilly. No bo ona jest w końcu jego dziewczyną.

Naprawdę powinna lepiej się nim opiekować.

PRACA DOMOWA

Algebra: test sprawdzający Angielski: praca semestralna

background image

Historia cywilizacji: test sprawdzający RZ: nic

Francuski: l'examen practique Biologia: test sprawdzający

Czwartek, 11 grudnia, 21.00

Grandmère poważnie pogięło. Dzisiaj wieczorem zaczęła mnie przepytywać z

nazwisk i zakresu obowiązków wszystkich ministrów w rządzie taty. Nie tylko muszę

dokładnie wiedzieć, czym się zajmują, ale również jaki jest ich stan cywilny oraz

pamiętać imiona i wiek ich dzieci, jeśli jakieś mają. To z tymi dziećmi mam się

podobno zadawać, kiedy będę spędzała Gwiazdkę w pałacu. Pewnie wszyscy mnie

znienawidzą tak samo albo jeszcze gorzej niż siostrzenica i siostrzeniec pana

Gianiniego, których poznałam w czasie Święta Dziękczynienia.

Najwyraźniej od teraz wszystkie wakacje mam spędzać w towarzystwie ludzi,

którzy mnie nienawidzą.

Wiecie, chciałabym tylko powiedzieć, że to zupełnie nie moja wina, że jestem

księżniczką. Nie mają prawa tak mnie nienawidzić. Zrobiłam wszystko, co w mojej

mocy, żeby nadal żyć normalnie, mimo swojej książęcej pozycji. Odrzuciłam

propozycje pojawienia się na okładce „CosmoGirl”, „Teen People”, „Seventeen”,

„YM” i „Girl's Life”. Nie zgodziłam się wystąpić na TRL, żeby zademonstrować

najpopularniejszy film wideo w kraju, a kiedy burmistrz pytał, czy chcę być osobą,

która przyciśnie guzik, który opuszcza balon na Times Square w noc sylwestrową,

powiedziałam: nie, dziękuję (Pomijając już, że Nowy Rok spędzę w Genowii, jestem

przeciwna kampanii burmistrza przeciwko komarom, jako że pozostałości

pestycydów używanych do zabijania komarów, które mogą przenosić wirus gorączki

Zachodniego Nilu, zatruły miejscową populację krabów skrzypłoczy. Tymczasem

jakiś związek znajdujący się we krwi skrzypłoczy, które żyją wzdłuż całego

wschodniego wybrzeża, jest używany do testowania czystości wszystkich leków i

szczepionek stosowanych w Stanach Zjednoczonych. Kraby się regularnie odławia,

pobiera od nich jedną trzecią krwi, a potem z powrotem wypuszcza je do morza...

Morza, które teraz je zabija. Morza, które zabija też całe mnóstwo innych

skorupiaków, na przykład homary. Tak wysoki jest poziom zawartych w wodzie

pestycydów).

W każdym razie, ja po prostu twierdzę, że dzieciaki, które mnie nienawidzą,

powinny się trochę wyluzować, bo ja nigdy w życiu nie uganiałam się za światłami

reflektorów, przed które mnie wypchnięto. Nigdy jeszcze nawet nie zwołałam własnej

background image

konferencji prasowej.

Ale odbiegam od tematu.

Sebastiano był tam, popijał aperitif i słuchał, kiedy wymieniałam nazwisko po

nazwisku (Grandmère zrobiła karty ze zdjęciami ministrów rządu - całkiem jak te

karty sprzedawane razem z gumą do żucia, z których możesz uskładać sobie cały

zespół Backstreet Boys, tyle że ministrowie rządowi nie noszą tylu skórzanych

ciuchów). Zaczynałam już myśleć, że się pomyliłam co do fascynacji Sebastiana

modą i że może on faktycznie jest tam po to, żeby się czegoś nauczyć na późniejsze

czasy, kiedy już mnie wepchnie pod nadjeżdżającą limuzynę, czy coś.

Ale kiedy Grandmère przerwała, żeby odebrać telefon od swojego starego

przyjaciela, generała Pinocheta, Sebastiano zaczął mi zadawać te wszystkie pytania o

modę, to znaczy jakie ubrania lubimy nosić, ja i moi przyjaciele. Jaka jest moja opi-

nia, chciał wiedzieć, na temat spodni z aksamitnego streczu? Obcisłych topów ze

spandeksu? Cekinów?

Powiedziałam mu, że to wszystko jest okay, no wiecie, na przykład jako stroje

na Halloween albo w Jersey City, ale że tak ogólnie, w codziennych sytuacjach, wolę

bawełnę. Jakby trochę przygasł, więc powiedziałam mu, że moim zdaniem pomarań-

czowy będzie naprawdę nowym różem, co go z miejsca rozchmurzyło, i zrobił parę

zapisków w notesie, z którym się nigdy nie rozstaje. Pomyślałam sobie teraz, że to

zupełnie tak jak ja.

Kiedy Grandmère wróciła od telefonu, poinformowałam ją - całkiem

dyplomatycznie, chciałabym dodać - że biorąc pod uwagę, jakie postępy zrobiłyśmy

przez ostatnie trzy miesiące, czuję, że jestem już doskonale przygotowana do

zbliżającego się wystąpienia przed narodem Genowii i że moim zdaniem w przyszłym

tygodniu nie musimy mieć lekcji, bo czeka mnie PIĘĆ egzaminów semestralnych, do

których muszę się jeszcze przygotować.

Ale Grandmère totalnie się tym wkurzyła! Zaczęła mówić:

- A skąd ty sobie wytrzasnęłaś pomysł, że twoja szkolna edukacja jest

ważniejsza niż przygotowanie do roli głowy państwa? Od ojca, jak przypuszczam.

Dla niego zawsze tylko: wykształcenie, wykształcenie, wykształcenie. Nie zdaje sobie

sprawy, że wykształcenie nie jest ani w przybliżeniu tak ważne jak maniery.

- Grandmère - odparłam - jeżeli mam rządzić Genowią jak należy, potrzebuję

wykształcenia.

Tym bardziej, że zamierzam urządzić w pałacu wielkie schronisko dla

background image

zwierząt. Ale i tak nie będę mogła tego zrobić, dopóki Grandmère żyje, więc nie

widzę powodu, żeby jej o tym teraz wspominać. .. To znaczy, ja w ogóle nie

zamierzam jej o tym wspominać.

Grandmère wypowiedziała parę francuskich przekleństw, co nie było z jej

strony zachowaniem w stylu księżnej wdowy, jeśli chcecie znać moją opinię. Na

szczęście właśnie wtedy tata wszedł do środka, szukając swojego medalu

powietrznych sił zbrojnych Genowii, bo wybierał się do ambasady na jakiś obiad na

szczycie. Opowiedziałam mu o swoich egzaminach i o tym, że naprawdę potrzebuję

przerwy od lekcji etykiety, żeby się przygotować, a on stwierdził:

- Tak, naturalnie.

A kiedy Grandmère zaprotestowała, dodał tylko:

- Na litość boską, jeżeli do tej pory nie załapała o co chodzi, nigdy się nie

połapie.

Grandmère zacisnęła usta i nie dodała już nic więcej. Sebastiano wykorzystał

ten moment i zapytał mnie, co sądzę na temat sztucznego jedwabiu. Powiedziałam

mu, że nic nie sądzę.

Chociaż raz mówiłam prawdę.

Piątek, 12 grudnia, godzina wychowawcza

LISTA RZECZY DO ZROBIENIA:

1. Przestać tyle myśleć o Michaelu, zwłaszcza wtedy, kiedy powinnam się

uczyć.

2. Przestać mówić Grandmère cokolwiek o moim życiu osobistym.

3. Zacząć się zachowywać bardziej:

a. dojrzale,

b. odpowiedzialnie,

c. jak księżniczka.

4. Przestać obgryzać paznokcie.

5. Spisać wszystko, co mama i pan G. powinni wiedzieć o opiece nad Grubym

Louie, kiedy ja wyjadę.

6. PREZENTY Z OKAZJI GWIAZDKI/CHANUKI!

7. Przestać oglądać Słoneczny patrol, zamiast się uczyć.

8. Przestać grać w Pod - Racera, zamiast się uczyć.

background image

9. Przestać słuchać muzyki, zamiast się uczyć.

10. Zerwać z Kennym.

Piątek, 12 grudnia, gabinet dyrektor Gupty

No cóż, to już potwierdzone oficjalnie:

Ja, Mia Thermopolis, jestem młodocianą przestępczynią.

Poważnie. Okazuje się, że włączenie tego alarmu przeciwpożarowego to był

zaledwie początek.

Naprawdę nie wiem, co we mnie ostatnio wstąpiło. To zupełnie tak, że im

bliżej jestem wyjazdu do Genowii i wypełnienia po raz pierwszy swoich oficjalnych

obowiązków księżniczki, tym mniej się zachowuję jak księżniczka.

Ciekawe, czy mnie wyrzucą ze szkoły.

Jeśli tak się stanie, będzie to straszna niesprawiedliwość. To Lana zaczęła.

Siedziałam sobie na algebrze, słuchając jak pan Gianini opowiadał o płaszczyźnie

współrzędnych, kiedy nagle Lana odwróciła się na swoim krześle i podłożyła mi pod.

sam nos egzemplarz „USA Today”. A tam krzyczał nagłówek:

OSTATNIE BADANIE OPINII PUBLICZNEJ

Najbardziej popularni młodzi przedstawiciele

rodzin królewskich

Pięćdziesiąt siedem procent czytelników twierdzi, że książę William jest ich

ulubionym młodym przedstawicielem brytyjskiej rodziny królewskiej, podczas gdy
młodszy brat Willa, Harry, otrzymał 28 procent głosów. Nasza własna, amerykańska
księżniczka, Mia Renaldo z Genowii, zajęła trzecie miejsce, uzyskując 13 procent
głosów, a córki księcia Andrzeja i Sarah Fergusson, Beatrice i Eugenie, zamykają
listę, każda otrzymując 1 procent głosów.

Powody uzasadniające trzecie miejsce księżniczki Mii? „Niezbyt

komunikatywna” - to najczęstsza odpowiedź. Co ciekawe, uważa się, że księżniczka
Mia jest równie nieśmiała, jak księżna Diana - matka Williama i Harry'ego - w
czasach, kiedy po raz pierwszy znalazła się w ostrym świetle reflektorów mediów.

Księżniczka Mia, która dopiero niedawno dowiedziała się, że jest

następczynią tronu Genowii, niewielkiego księstwa położonego na Lazurowym
Wybrzeżu, ma w przyszłym tygodniu odbyć swoją pierwszą oficjalną podróż do tego
kraju. Przedstawiciel księżniczki stwierdził, że Mia oczekuje tej wizyty „z ogromną
niecierpliwością”. Księżniczka będzie kontynuowała swoją edukację w Ameryce, a w
Genowii spędzać będzie jedynie letnie miesiące.

background image

Przeczytałam ten głupi artykuł, a potem oddałam gazetę Lanie.

- I co z tego? - szepnęłam do niej.

- A to - odszepnęła Lana - że zastanawiam się, ile zyskasz na popularności -

zwłaszcza wśród obywateli Genowii - kiedy odkryją, że ich przyszła władczyni

zabawia się włączaniem alarmów przeciwpożarowych, kiedy nic się nie pali.

Oczywiście, tylko zgadywała. Nie mogła mnie widzieć. Chyba że...

Chyba że Justin Baxendale się zorientował! No wiecie, skoro widział mnie na

korytarzu tuż przed uruchomieniem alarmu - i jeśli wspomniał o tym Lanie...

Nie. To niemożliwe. Leżę tak daleko poza sferą zainteresowań Justina

Baxendale'a, że chyba dla niego nie istnieję. Nic Lanie nie powiedział. Lana, tak jak

pan G., najwyraźniej dostrzegła podejrzany zbieg okoliczności w tym, że tej fatalnej

środy alarm przeciwpożarowy odezwał się dwie minuty po tym, jak zostałam

wypuszczona z klasy do łazienki.

Nieważne. Chociaż mogła tylko zgadywać, wydało mi się, że wszystko wie i

że nigdy już nie da mi spokoju.

Naprawdę nie wiem, co mi odwaliło. Nie umiem stwierdzić, czy to:

A. stres związany z egzaminami,

B. moja zbliżająca się podróż do Genowii,

C. ta sprawa z Kennym,

D. fakt, że kocham się w facecie, który chodzi z muszką

owocową w ludzkiej skórze,

E. fakt, że moja matka wkrótce urodzi dziecko mojemu

nauczycielowi algebry,

F. fakt, że Lana dręczyła mnie praktycznie przez całe życie i

w zasadzie uchodziło jej to na sucho, czy też

G. wszystko razem.

Cokolwiek było powodem, straciłam panowanie nad sobą. Zwyczajnie mnie

poniosło. Sięgnęłam po telefon komórkowy Lany, który leżał na jej stoliku tuż obok

kalkulatora.

I zanim się zorientowałam, co robię, położyłam ten maleńki różowy gadżecik

na podłodze i zgniotłam go na proch swoim butem wojskowym w rozmiarze

background image

czterdzieści jeden.

Trudno chyba mieć pretensje do pana G., że wysłał mnie do gabinetu

dyrektorki.

Mimo to - od własnego ojczyma oczekiwałabym odrobiny współczucia.

O kurczę. Idzie dyrektor Gupta.

Piątek, 12 grudnia, 17.00, poddasze

No dobra, stało się. Jestem zawieszona.

Zawieszona. Wierzyć mi się nie chce. JA! Mia Thermopolis! Co się ze mną

dzieje? Byłam kiedyś takim dobrym dzieckiem!

Wprawdzie to tylko jeden dzień, ale zawsze. Przecież to już na stałe trafi do

moich akt! Co powiedzą ministrowie rządu Genowii?

Zamieniam się w Courtney Love.

No dobrze, ja wiem, dostanę się na studia, mimo że w pierwszym semestrze

pierwszej klasy liceum zostałam na jeden dzień zawieszona w prawach ucznia, ale to

jest takie totalnie żenujące! Dyrektor Gupta potraktowała mnie, jakbym była jakąś

KRYMINALISTKĄ, czy kimś takim.

A wiecie, co się mówi: potraktuj kogoś jak kryminalistę, a wkrótce skończy

jako kryminalista. Przynajmniej wydaje mi się, że tak mówią. Jak tak dalej pójdzie,

nie zdziwcie się, jeżeli niedługo zacznę nosić podarte kabaretki i farbować włosy na

czarno. Może nawet nauczę się palić i przekłuję sobie każde ucho dwoma

kolczykami. A potem zrobią o mnie film telewizyjny i zatytułują go Księżniczka

skandalistka. Pokażą w nim, jak podchodzę do księcia Williama i mówię: „No i kto

jest teraz najpopularniejszą koronowaną głową, dupku?”, a potem walę go z byka w

brzuch, albo coś.

Tyle że za pierwszym razem, kiedy mi przekłuwano uszy, omal nie

zemdlałam, a palenie jest naprawdę szkodliwe dla zdrowia, i zawsze uważałam, że to

musi boleć, kiedy się kogoś wali z byka. Boleć walącego.

Chyba mimo wszystko nie stanowię obiecującego materiału na młodocianego

przestępcę.

Mój tata też tak uważa. Jest absolutnie zdecydowany napuścić na dyrektor

Guptę genowiańskich prawników. Jedyny problem, oczywiście, leży w tym, że ja mu

nie chcę powiedzieć - ani nikomu innemu, skoro już o tym mowa - co takiego zrobiła

mi Lana, że w efekcie zaatakowałam jej telefon. Trochę ciężko jest udowodnić, że

background image

atak został sprowokowany, kiedy atakujący nie chce wyjawić, na czym polegała

prowokacja. Tata męczył mnie przez dość długą chwilę, kiedy przyjechał odebrać

mnie ze szkoły, po tym jak dostał Pilny Telefon Od Dyrektor Gupty. Nie chciałam mu

powiedzieć, a Lars zrobił fatalnie obojętną minę, więc tata stwierdził w końcu: „Jak

chcesz” i zacisnął usta w taki charakterystyczny sposób. Zawsze tak robi, kiedy

Grandmère wypije trochę za dużo sidecara i zaczyna go nazywać Papą Kulą

Bilardową.

Ale jak mogłabym mu wyznać, co powiedziała mi Lana? Gdybym to zrobiła,

wszyscy wiedzieliby, że jestem winna nie jednego przestępstwa, ale dwóch!

W każdym razie, teraz jestem już w domu i oglądam z mamą Lifetime

Channel. Odkąd zaszła w ciążę, nie maluje już tyle w swojej pracowni. To dlatego, że

czuje się ciągle wyczerpana, a odkryła, że dość trudno jest malować na leżąco.

Szkicuje więc sporo w łóżku, głównie robi rysunki ołówkiem Grubemu Louie, który

chyba jest zadowolony, że ktoś z nim siedzi przez cały dzień w domu. Godzinami

wyleguje się u niej na łóżku i obserwuje przez okno jej pokoju gołębie na drabince

przeciwpożarowej.

Ale skoro dzisiaj jestem w domu, mama na odmianę mnie zrobiła parę

szkiców. Uważam, że rysuje mi za szerokie usta, ale nic jej nie mówię, bo pan Gianini

i ja odkryliśmy, że lepiej jest nie sprawiać mamie przykrości w jej obecnym stanie

rozchwiania hormonalnego. Najlżejsza uwaga - choćby niewinne pytanie, czemu

zostawiła rachunek za telefon w pojemniku na warzywa w lodówce - może ją

doprowadzić do godzinnego ataku płaczu.

Kiedy mnie rysowała, oglądałam świetny film pod tytułem Mamo, czy mogę z

nim sypiać? Tori Spelling, znana z Beverly Hills 90 210 gra dziewczynę, która ma

chłopaka ze skłonnościami do przemocy. Naprawdę nie rozumiem, czemu jakakol-

wiek dziewczyna miałaby chodzić z chłopakiem, który ją bije, ale mama twierdzi, że

to kwestia szacunku dla samej siebie i związku, jaki się miało z własnym ojcem. Tyle

że moja mama sama nie ma aż tak rewelacyjnego związku z dziadkiem, a przecież

gdyby jakikolwiek facet próbował ją kiedyś źle potraktować, można się założyć, że

trafiłby dzięki niej do szpitala, więc sami widzicie.

Mama rysowała i próbowała ze mnie wyciągnąć, jak doszło do tego, że

brutalnie zaatakowałam komórkę Lany. Łatwo było się domyślić, że usiłuje odegrać

taką idealną telewizyjną mamusię.

Chyba jednak podziałało, bo w pewnej chwili ni stąd, ni zowąd zorientowałam

background image

się, że opowiadam jej wszystko: całą prawdę o Kennym, o tym, że nie lubię się z nim

całować, i o tym, że on to powiedział kolegom, i o tym, jak planuję z nim zerwać,

kiedy tylko skończą się egzaminy.

A gdzieś po drodze wspomniałam o Michaelu i Judith Gershner, i o Tinie, i o

kartkach pocztowych, i o Kiermaszu Zimowym, i o Lilly i jej nowej organizacji, i o

tym, że zostałam sekretarką tej organizacji, i właściwie o wszystkim, tylko nie o tym,

że włączyłam alarm przeciwpożarowy.

W pewnej chwili mama przestała rysować i już tylko patrzyła na mnie.

A wreszcie, kiedy skończyłam, stwierdziła:

- Wiesz, czego moim zdaniem potrzebujesz?

A ja spytałam:

- Czego?

A ona odpowiedziała:

- Wakacji.

I zrobiłyśmy sobie wakacje, tam u niej na łóżku. Nie pozwoliła mi wrócić do

nauki. Kazała mi za to zamówić pizzę i razem obejrzałyśmy przyjemną, chociaż

zupełnie nieprawdopodobną końcówkę Mamo, czy mogę z nim sypiać?, a po tym

filmie puścili, ku naszej wspólnej radości, Zemstę Piękności. Courtney Thorne -

Smith gra tam małomiasteczkową lalę ze Środkowego Zachodu, która rozbija się po

okolicy różowym cadillakiem, nosi kolczyki w kształcie wielkich kółek i zabija takie

dziewczyny jak Tracey Gold (mocno posunięta w anoreksji od czasów serialu

Dzieciaki, kłopoty i my) za podrywanie jej chłopaka.

Przez chwilę na łóżku mamy czułam się zupełnie jak za dobrych starych

czasów. No wiecie, zanim mama poznała pana Gianiniego, a ja odkryłam, że jestem

księżniczką.

Ale tylko przez chwile, bo przecież nie jest jak za dawnych czasów. Bo teraz

ona jest w ciąży, a ja zostałam zawieszona w prawach ucznia.

Ale po co narzekać?

Piątek, 12 grudnia, 20.00, poddasze

O mój Boże. Właśnie sprawdziłam pocztę elektroniczną. Zasypują mnie

wspierające maile od przyjaciół!

Wszyscy chcą mi pogratulować zdecydowanej postawy wobec Lany

Weinberger. Współczują mi zawieszenia w prawach ucznia i zachęcają mnie, żebym

background image

dzielnie trwała w swojej determinacji i nie uginała się pod presją dyrekcji (Jakiej

determinacji? Jakiej presji? Ja przecież tylko zniszczyłam czyjś telefon. To nie miało

nic wspólnego z dyrekcją szkoły). Lilly posunęła się tak daleko, że porównała mnie

do Marii Stuart, królowej szkockiej, która została uwięziona a potem ścięta przez

Elżbietę.

Zastanawiam się, co by Lilly pomyślała, gdyby wiedziała, dlaczego

rozwaliłam ten telefon. To znaczy, gdyby wiedziała, że to ja włączyłam alarm

przeciwpożarowy, który zrujnował zorganizowany przez nią strajk.

Lilly mówi, że to kwestia zasad i że zostałam zawieszona za to, że nie

zgodziłam się odstąpić od swoich przekonań. Ale tak naprawdę zostałam zawieszona

za zniszczenie czyjejś prywatnej własności - a zrobiłam to tylko po to, by odwrócić

uwagę od innego przestępstwa, które popełniłam.

Jednak nikt poza mną tego nie wie. No cóż, poza mną i Laną. A przecież

nawet ona nie wie na pewno, dlaczego rozdeptałam jej telefon. Przecież to mógł być

jeden z tych niczym nieuzasadnionych aktów przemocy, które zdarzają się

codziennie.

Jednak wszyscy inni upatrują w tym aktu wielkiej politycznej odwagi. Jutro,

na pierwszym spotkaniu Uczniów Przeciwko Makdonaldyzacji Liceum imienia

Alberta Einsteina moja sprawa zostanie przedstawiona jako przykład jednej z wielu

niesprawiedliwych decyzji dyrektor Gupty.

Jutro chyba zachoruję na typową „dwudniową chrypkę”.

W każdym razie odpisałam wszystkim, dziękując im bardzo za poparcie i

prosząc, żeby zanadto nie rozdmuchiwali tej sprawy. Bo prawdę mówiąc, nie jestem

dumna z tego, co zrobiłam. O wiele bardziej wolałabym NIE zrobić tego i zostać w

szkole.

Jedna jaśniejsza nuta: Michael najwyraźniej dostaje kartki, które mu wysyłam.

Tina dzisiaj przechodziła obok jego szafki po WF - ie i widziała, jak wyjmował

ostatnią z nich i chował ją do plecaka! Niestety, według Tiny, nie miał na twarzy

wyrazu namiętnego zachwytu i wrzucając kartkę do torby, wcale nie spoglądał na nią

czule. Nawet nie chował jej specjalnie ostrożnie - Tina z przykrością mnie

poinformowała, że potem wsadził do plecaka swojego laptopa, niewątpliwie gniotąc

przy tym kartkę.

Ale potem Tina pośpieszyła z zapewnieniem, że nie zrobiłby tego, gdyby

wiedział, że to jest kartka ode mnie, Mii! Może gdybym ją podpisała...

background image

Przecież gdybym ją podpisała, Michael dowiedziałby się, że go lubię! Więcej

nawet, wiedziałby, że go kocham, bo o ile pamiętam, to słowo zostało wymienione w

przynajmniej jednej z nich. A jeśli on nie czuje tego samego co ja? Co za wstyd! O

wiele gorszy, niż zostać zawieszonym w prawach ucznia.

Och nie! Kiedy pisałam te słowa, dostałam wiadomość na ICQ od samego

Michaela - niesamowite prawda? Tak bardzo się wystraszyłam, że wrzasnęłam i

przeraziłam Grubego Louie, który spał mi właśnie na kolanach. Kot wbił mi

wszystkie pazury w nogę i teraz całe udo mam głęboko podrapane.

Michael napisał:

CracKing: HEJ, THERMOPOLIS, CO JA TU SŁYSZĘ? PODOBNO

JESTEŚ ZAWIESZONA?

Odpowiedziałam:

GrLouie: TYLKO NA JEDEN DZIEŃ.
CracKing: A CO ZROBIŁAŚ?
GrLouie: ROZWALIŁAM KOMÓRKĘ PEWNEJ CHEERLEADERKI.
CracKing: RODZICE MUSZĄ BYĆ Z CIEBIE DUMNI.
GrLouie: NAWET JEŚLI TAK, CAŁKIEM NIEŹLE TO UKRYWAJĄ.
CracKing: MASZ SZLABAN?
GrLouie: DZIWNE, ALE NIE. ATAK NA KOMÓRKĘ ZOSTAŁ

SPROWOKOWANY.

CracKing: NO WIĘC NADAL WYBIERASZ SIĘ NA ZIMOWY KIERMASZ

W PRZYSZŁYM TYGODNIU?

GrLouie: JAKO SEKRETARKA UCZNIÓW PRZECIWKO

MAKDONALDYZACJI LICEUM IMIENIA ALBERTA EINSTEINA CHYBA BĘDĘ
MUSIAŁA. TWOJA SIOSTRA CHCE, ŻEBYŚMY ZROBILI TAM WŁASNE
STOISKO.

CracKing: CAŁA LILLY. WIECZNIE WALCZY Z WIATRAKAMI.
GrLouie: MOŻNA TO I TAK UJĄĆ.

Pewnie rozmawialibyśmy dłużej, ale dokładnie wtedy moja mama wydarła się

z kuchni, żebym zwolniła linię, bo ona czeka na telefon od pana Gianiniego, który -

co dziwne - jeszcze nie wrócił do domu ze szkoły, chociaż już dawno minęła pora

obiadu. Więc się wylogowałam.

Michael już drugi raz pytał, czy przyjdę na ten Kiermasz Zimowy. O co mu

background image

chodzi?

Piątek, 12 grudnia, 21.00, poddasze

Teraz już wiemy, czemu pan G. tak się spóźniał z powrotem do domu:

W drodze ze szkoły poszedł kupić choinkę.

I to nie byle jaką choinkę, ale czterometrowe drzewko, które u podstawy ma

chyba ze dwa metry średnicy.

Oczywiście, nie powiedziałam niczego niemiłego, bo mama była taka

szczęśliwa i podekscytowana tą choinką, i natychmiast wyciągnęła wszystkie swoje

choinkowe ozdoby ze Zmarłymi Sławami (mama nie wiesza na choince ślicznych

okrągłych bombek ani łańcuchów, jak normalni ludzie. Zamiast tego maluje na

kawałkach blachy portrety sławnych ludzi, którzy umarli w danym roku, i wiesza je

na drzewku. To dlatego mamy chyba jedyną choinkę w Ameryce Północnej, na której

wiszą podobizny Richarda i Pat Nixonów, Elvisa, Audrey Hepburn, Kurta Cobaina,

Jima Hensona, Johna Belushiego, Rocka Hudsona, Aleca Guinnessa, Divine, Johna

Lennona i wielu, wielu innych).

A pan Gianini co chwila zerkał w moją stronę, żeby się przekonać, czy i ja

jestem uszczęśliwiona. Powiedział, że kupił choinkę, bo uznał, że miałam fatalny

dzień i nie chciał, żeby był do końca całkiem zepsuty.

Pan G., oczywiście, nie ma zielonego pojęcia o temacie mojej pracy

semestralnej z angielskiego.

Co ja miałam powiedzieć? Przecież on już zadał sobie trud i kupił to drzewko,

a wiecie, że choinka takich rozmiarów musiała kosztować majątek. I chciał nam

zrobić przyjemność. Naprawdę.

Jednak wolałabym, żeby ludzie w tym domu konsultowali się czasem ze mną,

zanim po prostu pójdą i coś zrobią. Najpierw ten cały numer z ciążą, teraz znów

choinka. Gdyby pan G. zapytał mnie o zdanie, powiedziałabym mu: „Chodźmy do

Big Kmart albo do Astor Place i kupmy ładną sztuczną choinkę, żeby nie przykładać

ręki do zniszczenia naturalnego środowiska życiowego misiów polarnych”, jasne?

Tylko że on mnie nie zapytał.

A prawda jest taka, że nawet gdyby spytał, moja mama nigdy by się na to nie

zgodziła. Jej ulubione zajęcie podczas Bożego Narodzenia to położyć się na podłodze

z głową pod choinką, patrzeć w górę przez gałęzie i wdychać zapach żywicy. Mówi,

że to jej przypomina dzieciństwo spędzone w Indianie i że to jest jedyne

background image

wspomnienie, które lubi.

Trudno myśleć o misiach polarnych, kiedy twoja matka mówi ci coś takiego.

Sobota, 13 grudnia, 14.00

mieszkanie Lilly

No cóż, pierwsze spotkanie Uczniów Przeciwko Makdonaldyzacji Liceum

imienia Alberta Einsteina okazało się kompletną klapą.

Po prostu nikt się nie pojawił, oprócz mnie i Borysa Pelkowskiego. Trochę mi

przykro, że Kenny nie przyszedł. Bo jeśli naprawdę mnie tak kocha, jak twierdzi, to

chyba powinien wykorzystać każdą okazję, żeby przebywać w moim towarzystwie,

nawet takie nudne spotkanie Uczniów Przeciwko Makdonaldyzacji Liceum imienia

Alberta Einsteina.

Ale widocznie nawet miłość Kenny'ego ma swoje granice. Powinnam była

dawno zrozumieć, skoro do Bezwyznaniowego Balu Zimowego zostało dokładnie

sześć dni, a Kenny NADAL NIE ZAPYTAŁ MNIE, CZY CHCĘ Z NIM PÓJŚĆ.

Oczywiście, nie martwię się tym, skąd. W końcu dziewczyna, która włącza

alarm przeciwpożarowy ORAZ unicestwia telefon komórkowy Lany Weinberger, nie

będzie się martwiła, że nie ma partnera na jakiś głupi bal.

No dobra, martwię się.

Ale nie na tyle, żeby zabawić się w Sadie Hawkins i pierwsza go zaprosić.

Lilly zupełnie nie jest w stanie się pogodzić z tym, że nikt poza mną i

Borysem nie pojawił się na zebraniu. Próbowałam jej tłumaczyć, że wszyscy są za

bardzo zajęci nauką do egzaminów, żeby przejmować się teraz innymi sprawami, ale

ona tego nie przyjmuje do wiadomości. W tej właśnie chwili siedzi na tapczanie, a

Borys coś do niej mówi uspokajającym tonem. Borys jest dosyć obrzydliwy - z tymi

swoimi swetrami, które zawsze wsadza w spodnie i z tym dziwacznym aparacikiem,

który mu każe nosić ortodonta - ale łatwo się zorientować, że on Lilly kocha. No bo

wystarczy popatrzeć na czułe spojrzenie, jakim ją obrzuca, kiedy ona odgraża się, że

zadzwoni do swojego lokalnego kongresmana.

Serce mnie boli, kiedy patrzę, jak Borys patrzy na Lilly.

Chyba jestem zazdrosna. Chcę, żeby jakiś chłopak w ten sposób patrzył na

MNIE. I wcale nie myślę tu o Kennym. Myślę o chłopaku, którego ja też bym lubiła,

bardziej niż przyjaciela.

Mam tego dosyć. Pójdę do kuchni zobaczyć, co robi Maya, gosposia

background image

Moscovitzów. Nawet pomaganie w zmywaniu naczyń jest lepsze niż to.

Sobota, 13 grudnia, 14.30,

mieszkanie Lilly

Mai nie znalazłam w kuchni. Była tutaj, w pokoju Michaela, i odkładała na

miejsce jego szkolny mundurek, który właśnie skończyła prasować. Maya chodzi po

pokoju, zbiera rzeczy Michaela i opowiada mi o swoim synu, Manuelu. Dzięki

pomocy doktorostwa Moscovitz Manuela ostatnio zwolniono z więzienia w

Republice Dominikany, gdzie niesłusznie go zamknięto jako podejrzanego o

popełnienie zbrodni stanu. Teraz Manuel organizuje swoją własną partię polityczną, a

Maya wprost pęka z dumy, choć oczywiście martwi się, że on może znów skończyć w

więzieniu, jeżeli trochę nie stonuje swoich antyrządowych wypowiedzi.

Manuel i Lilly mają chyba ze sobą wiele wspólnego.

Historie Mai o Manuelu są zawsze interesujące, ale o wiele bardziej ciekawie

jest po prostu być w pokoju Michaela. Wchodziłam tu już wcześniej, oczywiście, ale

nigdy pod jego nieobecność. (Siedzi w szkole, mimo że jest sobota, i pracuje w

pracowni komputerowej nad swoim projektem na kiermasz - najwyraźniej szkolne

łącze jest szybsze niż jego własne. Poza tym, jak przypuszczam - chociaż niechętnie o

tym myślę - on i Judith Gershner mogą wtedy do woli zabawiać się w ściąganie...

plików, bez obawy interwencji rodzicielskiej).

No więc leżę na łóżku Michaela, a Maya kręci się wkoło, składa koszule i

mruczy coś na temat cukru, jednego z głównych produktów eksportowych w jej

ojczyźnie, który najwyraźniej stanowi źródło pewnych nieporozumień w partii

politycznej jej syna, gdy tymczasem pies Michaela, Pawłów, siedzi obok mnie i dyszy

mi w twarz. Nie mogę się powstrzymać od myśli: TAK WŁAŚNIE JEST BYĆ

MICHAELEM. TO WIDZI MICHAEL, KIEDY W NOCY SPOGLĄDA NA SUFIT

(poprzylepiał na nim fosforyzujące gwiazdki w kształcie spiralnej galaktyki

Andromedy), A TAK PACHNIE POŚCIEL MICHAELA (zapachem wiosennej

świeżości, dzięki płynowi do płukania używanemu przez Mayę) i TAK WŁAŚNIE

WYGLĄDA BIURKO MICHAELA, KIEDY PATRZY SIĘ NA NIE Z ŁÓŻKA.

O, patrząc na jego biurko, właśnie coś zauważyłam. To jedna z moich kartek!

Ta z truskawką!

Nie znajduje się na żadnym eksponowanym miejscu, nie, nie. Po prostu leży

na jego biurku. Ale hej! To o wiele lepiej, niż gdyby leżała zmięta na dnie plecaka.

background image

Widać jednak te kartki coś dla niego znaczą, skoro nie zakopał ich pod stosami

innego śmiecia na swoim biurku - podręcznikami DOS - a i literatury

antymicrosoftowej - albo, co gorsza, nie powyrzucał ich.

To mnie trochę podnosi na duchu.

Oho, właśnie słyszałam, jak stuknęły drzwi wejściowe. Michael??? Czy

państwo doktorostwo Moscovitz??? Lepiej się stąd wyniosę. Nie na darmo Michael

wywiesił na drzwiach tabliczkę z napisem: Wchodzisz na własną odpowiedzialność.

Sobota, 13 grudnia, 15.00, u Grandmère

Chcielibyście wiedzieć, jakim cudem znalazłam się nagle w apartamencie

Grandmère w hotelu Plaza?

No cóż, powiem wam.

Zdarzyła się katastrofa, a jej sprawcą jest Sebastiano.

Oczywiście, zawsze podejrzewałam, że Sebastiano nie jest niewiniątkiem o

słodkim usposobieniu, za jakie usiłuje uchodzić. Teraz jednak wygląda na to, że

jedyna zbrodnia, z którą Sebastiano może mieć jakiś bliższy związek, to mord

popełniony na jego osobie. Bo jeśli mój tata kiedykolwiek dostanie go w swoje ręce,

Sebastiano jest po prostu martwym projektantem mody.

Staram się patrzeć obiektywnie, ale naprawdę wydaje mi się, że wolałabym

już sama zostać zamordowana. To znaczy, byłabym wtedy nieżywa i tak dalej - trochę

smutne - zwłaszcza że wciąż nie zdążyłam spisać tych instrukcji co do opieki nad Gru

- i bym Louie w czasie mojej nieobecności - ale przynajmniej nie musiałabym w

poniedziałek pokazywać się w szkole.

A jak ja mam się pokazać w szkole w poniedziałek, wiedząc, że każdy z

moich kolegów z klasy widział dodatek, który załączono do „Sunday Timesa”?

Dodatek, w którym jest ze dwadzieścia MOICH zdjęć, jak stoję przed trzema

wysokimi lustrami w sukienkach od Sebastiana, a nad całością biegnie tytuł: Moda

godna księżniczki. Wielki tytuł. Daje po oczach.

Och tak, ja nie żartuję. Moda godna księżniczki.

Chyba go właściwie nie winię. To znaczy Sebastiana. Przypuszczam, że

trudno mu się było oprzeć podobnej pokusie. Przede wszystkim jest przecież

biznesmenem, a kiedy ma się księżniczkę za modelkę swoich sukienek... No cóż,

niezła reklama, prawda?

Bo wiadomo, że inne gazety odkupią tę historię. No wiecie: „Księżniczka

background image

Genowii Debiutuje Jako Modelka”. Tego typu numery.

Więc za pomocą pojedynczej serii zdjęć Sebastiano zyska międzynarodowy

rozgłos dla swojej nowej linii ubrań.

I to wygląda tak, jakbym ja tę linię ubrań promowała.

Grandmère nie rozumie, czemu tata i ja jesteśmy tak poruszeni. No cóż, chyba

rozumie, czemu tata jest poruszony. Znacie to całe: „Moja córka została

wykorzystana!” Ona tylko nie może pojąć, czemu JA jestem taka przygnębiona.

- Wyglądałaś prześlicznie - powtarza mi co chwila.

Tak. Jakby to coś zmieniało.

Grandmère uważa, że przesadzam. Ludzie kochani! Czy ja kiedykolwiek

aspirowałam do pójścia w ślady Claudii Schiffer? Nie przypominam sobie. Moda

akurat nie jest tym, co mnie pasjonuje. Mnie obchodzi ochrona środowiska! Prawa

zwierząt! KRABY!!!!!!!

Ludzie mi nie uwierzą, że nie pozowałam dobrowolnie do tych zdjęć. Ludzie

pomyślą, że się sprzedałam. Ludzie uznają mnie za bezmyślną snobkę i do tego

modelkę.

Wolałabym już raczej, żeby mnie uważali za młodocianą przestępczynię,

mówię wam.

Kiedy usłyszałam, jak otworzyły się frontowe drzwi do mieszkania

Moscovitzów i uciekłam z pokoju Michaela, nie miałam zielonego pojęcia, że

przywitają mnie takie katastrofalne wieści. Przecież to tylko rodzicie Lilly wrócili z

siłowni, gdzie spotkali się ze swoimi prywatnymi trenerami. Potem wstąpili gdzieś na

kawę i poczytali sobie niedzielną edycję „Timesa”, której spore fragmenty, nie

wiedzieć czemu, dostarczane są w sobotę, jeżeli ma się prenumeratę.

No więc otworzyli gazetę, a tu proszę - księżniczka Genowii prezentująca

świetną wiosenną kolekcję jakiegoś nowego projektanta. Co za niespodzianka.

Totalnie zgłupiałam, kiedy pogratulowali mi startu do kariery w charakterze

modelki.

- Co takiego?! - spytałam.

Więc Lilly i Borys przyglądali mi się ciekawie, a państwo doktorostwo

Moscovitz pokazali mi gazetę.

W środku, w całej swojej kolorowej okazałości, był ten dodatek.

Nie mam zamiaru kłamać i twierdzić, że źle wyglądałam. Wiecie, wzięli

wszystkie te fotki, które pstryknęły mi asystentki Sebastiana, kiedy usiłowałam się

background image

zdecydować, co włożę na moje wystąpienie do obywateli Genowii, i umieścili je na

purpurowym tle. Nie uśmiecham się na tych zdjęciach, nic takiego. Po prostu

oglądam samą siebie w lustrze, najwyraźniej zastanawiając się w myślach: „Hm, czy

mogłabym jeszcze bardziej przypominać chodzącą wykałaczkę?”

Ale oczywiście, jeżeli ktoś mnie nie zna i nie wie DLACZEGO

przymierzałam te wszystkie sukienki, wydam mu się jakimś dziwadłem, które o wiele

ZA BARDZO przejmuje się swoim wyglądem i odświętnymi strojami.

I dokładnie jako taka osoba zawsze chciałam być postrzegana, tak?

OTÓŻ NIE!!!

Muszę przyznać, jestem nieco urażona. Kiedy zadawał mi te wszystkie pytania

na temat Michaela, myślałam, że się jakoś dogadaliśmy, ale teraz widzę, że jednak

nie. Nie, jeżeli mógł mi zrobić coś takiego, to znaczy, że nie.

Mój tata już zadzwonił do „Timesa” i zażądał, żeby wycofali dodatek ze

wszystkich egzemplarzy, które nie zostały jeszcze sprzedane. Zadzwonił do recepcji

w Plaza i kazał im wpisać Sebastiana na czarną listę jako persona non grata, co

oznacza, że kuzyn księcia Genowii nie będzie mógł wejść na teren będący własnością

hotelu.

Pomyślałam, że to dość okrutne, ale i tak mniej okrutne niż to, co tata

zamierzał zrobić najpierw, to znaczy zadzwonić do nowojorskiej policji i złożyć

skargę na Sebastiana za wykorzystanie podobizny osoby nieletniej bez zgody jej

rodziców. Na szczęście Grandmère go powstrzymała. Powiedziała, że dość już

udziału mediów w tej sprawie i nie trzeba do tego dodawać jeszcze upokorzenia

członka rodziny książęcej aresztowaniem.

Tata wciąż jest tak wściekły, że nie może usiedzieć w jednym miejscu.

Spaceruje tam i z powrotem po apartamencie. Rommel obserwuje go bardzo

niespokojnie z kolan Grandmère, a łebek chodzi mu to w jedną, to w drugą stronę.

Ten pudel podąża oczyma za tatą, zupełnie jakby oglądał US Open albo inny turniej.

Założę się, że gdyby Sebastiano tu BYŁ, tata rozwaliłby mu o wiele więcej niż

tylko komórkę.

Sobota, 13 grudnia, 17.00, poddasze

No cóż.

Mogę powiedzieć tylko jedno - tym razem Grandmère przegięła.

Mówię poważnie. Wydaje mi się, że tata już nigdy w życiu się do niej nie

background image

odezwie.

A wiem, że JA się do niej na pewno nie odezwę.

I niech będzie, to jest starsza pani, która nie wiedziała, że robi coś złego, a ja

naprawdę powinnam być bardziej wyrozumiała.

Ale że zrobiła COŚ TAKIEGO - że nawet nie wzięła pod uwagę moich uczuć

- szczerze mówiąc, tego jej chyba nigdy nie zdołam wybaczyć.

Oto, co się zdarzyło: Tuż przed moim wyjściem z hotelu zadzwonił

Sebastiano. Totalnie zaskoczony tym, że tata jest na niego wściekły. Usiłował wejść

na górę, żeby się z nami zobaczyć, powiedział, ale ochroniarze hotelowi go

zatrzymali.

Wtedy mój tata, który odebrał ten telefon, poinformował Sebastiana, że

ochroniarze nie wpuścili go do hotelu, ponieważ został uznany za persona non grata,

a potem wyjaśnił dlaczego i Sebastiano jeszcze bardziej się zdziwił. Powtarzał co

chwila:

- Ależ ja miałem twoje poz! Ja miałem twoje poz, Filipie!

- Moje pozwolenie na wykorzystanie zdjęć mojej córki do promowania tych

twoich obrzydliwych łachmanów?! - Tata skrzywił się z niesmakiem. - Z całą

pewnością nie!

Ale Sebastiano upierał się, że pozwolenie miał.

Po troszeczku wyszło na jaw, że owszem, miał. W pewnym sensie. Tyle że nie

moje. Ani mojego ojca. Zgadnijcie, kto mu tego pozwolenia udzielił?

Grandmère powiedziała z wielką godnością:

- Zrobiłam to, Filipie, tylko dlatego, że jak wiesz, Amelia ma okropnie

wypaczony obraz swojej osoby i trzeba jej było dodać nieco pewności siebie.

Ale tata był tak rozwścieczony, że w ogóle nie chciał jej słuchać. Zagrzmiał

tylko:

- I żeby poczuła się lepiej we własnej skórze, za jej plecami pozwoliłaś

wykorzystać te zdjęcia do reklamowania DAMSKIEJ MODY?

Cóż, po tych słowach Grandmère nie miała już zbyt wiele do dodania. Stała

tam tylko i mruczała:

- Hm... uhm... hm...

Zupełnie jak ktoś w horrorze, właśnie przyszpilony do ściany maczetą, ale

jeszcze nie całkiem martwy (zawsze zamykam oczy podczas takich scen, więc

doskonale wiem, jak to brzmi).

background image

Było oczywiste, że nawet jeśli Grandmère ma jakąś sensowną wymówkę dla

swojego postępku, tata nie miał zamiaru tego słuchać - ani pozwolić, żebym ja

słuchała. Podszedł do mnie, złapał mnie za ramię i natychmiast wyprowadził z

apartamentu.

Myślałam, że ta chwila jakoś nas do siebie zbliży, jak to się zawsze zdarza

ojcom i córkom w filmach telewizyjnych. Mógłby na przykład powiedzieć, że

Grandmère to bardzo chora kobieta, więc wyśle się ją gdzieś, gdzie będzie sobie

mogła długo i porządnie odpocząć. Ale tata powiedział mi tylko:

- Wracaj do domu.

Potem przekazał mnie w ręce Larsa. Na koniec jeszcze BARDZO MOCNO

trzasnął drzwiami apartamentu Grandmère, a wreszcie sam odmaszerował w stronę

własnych pokoi.

Jezu.

Co udowadnia, że nawet książęca rodzina może być toksyczna.

Nie umiecie sobie nas wyobrazić w programie Ricky Lake?

Ricky: Clarisso, powiedz nam, czemu pozwoliłaś Sebastianowi umieścić

zdjęcia twojej wnuczki w tym dodatku do „Timesa”?

Grandmère: Proszę się do mnie zwracać Wasza Wysokość, panno Lake.

Zrobiłam to, żeby dodać jej pewności siebie.

Ja wiem tylko, że kiedy pójdę do szkoły w poniedziałek, wszyscy zaczną

powtarzać:

- O patrzcie, idzie Mia, ta wielka OSZUSTKA, z całym tym swoim

wegetarianizmem i działalnością na rzecz praw zwierząt, i z tym: „Nieważne jak

wyglądasz, liczy się to, co masz w środku”. Ale najwyraźniej nie ma nic złego w

SESJACH MODY, no nie, Mia?

Jakby nie wystarczało, że zostałam zawieszona. Teraz jeszcze moi koledzy

zmieszają mnie z błotem.

Siedzę w domu i usiłuję udawać, że nic takiego nigdy się nie zdarzyło. To

trudne, oczywiście, bo kiedy weszłam na poddasze, zobaczyłam, że mama już

wyciągnęła ten dodatek z naszego egzemplarza gazety i na każdym zdjęciu

dorysowała mi na głowie różki, a potem przyczepiła do drzwi lodówki.

Chociaż w pełni doceniam jej poczucie humoru, wcale nie będzie mi dzięki

background image

temu łatwiej pokazać się w poniedziałek rano w szkole - z twarzą, która teraz

wypełnia dodatki reklamowe w gazetach w trzech sąsiadujących stanach.

Co dziwne, jedna rzecz w tym wszystkim wyszła mi na dobre - wiem już na

pewno, że najlepiej wyglądałam w białej tafcie z błękitną szarfą. Tata mówi, że chyba

po jego trupie założę tę suknię, czy jakąkolwiek inną uszytą przez Sebastiana. Ale w

Genowii nie ma żadnego innego projektanta, który potrafiłby zaprojektować taką

ładną sukienkę, a co dopiero zrobić ją na czas. Więc wygląda mi na to, że jednak

padnie na sukienkę od Sebastiana, którą dziś rano dostarczono mi do domu.

I w ten sposób przynajmniej jedną rzecz mam z głowy.

Chyba.

Sobota, 13 grudnia, 20.00, poddasze

Miałam już siedemnaście maili, sześć telefonów i jedną wizytę (Lilly) w

związku z tą aferą ubraniową. Lilly twierdzi, że nie jest tak źle, jak mi się wydaje, i że

większość ludzi wyrzuca takie dodatki, nawet do nich nie zaglądając.

Jeżeli to prawda, powiedziałam, dlaczego ci wszyscy ludzie piszą do mnie

maile lub dzwonią?

Usiłowała mi wmówić, że to wszystko członkowie Uczniów Przeciwko

Makdonaldyzacji Liceum imienia Alberta Einsteina, którzy dzwonią i piszą, żeby

okazać mi swoją solidarność w kwestii tego zawieszenia w prawach ucznia, ale ja

sądzę, że obie wiemy lepiej:

To ludzie, którzy chcą wiedzieć, co mi odbiło i dlaczego się sprzedałam.

Jak ja im kiedykolwiek zdołam wytłumaczyć, że nie miałam z tym nic

wspólnego i że nic o tym NIE WIEDZIAŁAM? Nikt mi nie uwierzy. No bo są

dowody. JA MAM NA SOBIE te dowody. Widać je na zdjęciach.

Ja tu sobie siedzę, a tymczasem szlag trafia całą moją reputację. Jutro rano

miliony prenumeratorów „New York Timesa” sięgną po gazetę i powiedzą: „O,

proszę bardzo. Księżniczka Mia. Już się sprzedała. Ciekawe, ile jej zapłacili? A

można by pomyśleć, że należąc do książęcej rodziny, nie będzie potrzebowała

pieniędzy...”.

Wreszcie musiałam poprosić Lilly, żeby sobie poszła do domu, bo dostałam

okropnego bólu głowy. Usiłowała wyleczyć mnie, stosując shiatsu, które jej rodzice

bardzo często wykorzystują podczas sesji ze swoimi pacjentami, ale nie podziałało.

Skończyło się na tym, że mi chyba naruszyła jakieś naczynko krwionośne między

background image

kciukiem i palcem wskazującym, bo strasznie mnie boli.

Postanowiłam usiąść teraz do nauki, mimo że jest sobotni wieczór i wszyscy

inni ludzie w moim wieku gdzieś się bawią.

Ale wiecie co? Księżniczki zawsze omija najlepsza zabawa. Jeszcze wam tego

nie mówili?

LISTA RZECZY DO ZROBIENIA

Algebra: powtórzyć rozdziały 1 - 10 Angielski: praca

semestralna, 10 stron, podwójny odstęp, pamiętać o stosownych

marginesach, poza tym powtórzyć rozdziały 1 - 7

Historia cywilizacji: powtórzyć rozdziały 1 - 12

RZ: nic

Francuski: Revue Chapitres 1 - 9

Biologia: powtórzyć rozdziały 1 - 12

Spisać instrukcję: jak dbać o Grubego Louie

Zakupy z okazji Gwiazdki/Chanuki:

• Mama - bluza ciążowa ze zdjęciem Bon Jovi

• Tata - książka na temat radzenia sobie z gniewem

• Pan G. - szwajcarski scyzoryk

• Lilly - czyste kasety wideo

• Tina Hakim Baba - Emanuelle

• Kenny - połączenie telewizora i wideo (nie myślcie sobie,

że to zbyt drogi prezent. I nie, wcale nie kieruję się poczuciem

winy. On naprawdę chce dostać coś takiego)

• Grandmère - NIC!!!!!!

Pomalować paznokcie (może obecność paskudnego w smaku

lakieru powstrzyma mnie od ich obgryzania)

Zerwać z Kennym

Zrobić porządek w szufladzie ze skarpetami.

Zacznę od szuflady ze skarpetami, bo to jest ewidentnie najpilniejsze.

Człowiek nie może się na niczym skoncentrować, jeżeli ma bałagan w skarpetach.

Potem zajmę się algebrą, bo to mój najgorszy przedmiot i również pierwszy

egzamin. Zdam, choćbym miała przypłacić to życiem. NIC mnie nie oderwie. Ani

background image

sprawa z Grandmère, ani to, że cztery z tych siedemnastu maili są od Michaela, ani

to, że dwa z nich są od Kenny'ego, ani to, że pod koniec przyszłego tygodnia

wyjeżdżam do Europy, ani fakt, że moja mama i pan G. w pokoju obok razem

oglądają Szklaną pułapkę, mój ulubiony film gwiazdkowy. NIC.

ZDAM ALGEBRĘ W TYM SEMESTRZE I NIC MNIE NIE ODERWIE OD

NAUKI DO EGZAMINÓW!!!!!!!!!!!!!

Sobota, 13 grudnia, 21.00, poddasze

Musiałam wyjść na moment i zobaczyć ten fragment, w którym Bruce Willis

wrzuca granat do szybu windy, ale już się z powrotem zabieram do roboty.

Sobota, 13 grudnia, 21.30, poddasze

No cóż, naprawdę byłam ciekawa, czego mógł chcieć Michael, więc

przeczytałam jego maile - tylko jego. Jeden dotyczył dodatku (Lilly mu powiedziała,

a on chciał wiedzieć, czy podjęłam już decyzję o abdykacji, cha, cha), a pozostałe trzy

zawierały dowcipy, dzięki którym pewnie miałam poczuć się lepiej. Nie były

szczególnie zabawne, ale i tak się uśmiałam.

Założę się, że Judith Gershner nie śmieje się z dowcipów Michaela. Jest za

bardzo zajęta klonowaniem różnych rzeczy.

Sobota, 13 grudnia, 22.00, poddasze

JAK DBAĆ O GRUBEGO LOUIE,

KIEDY MNIE NIE BĘDZIE

RANO:

Z samego rana proszę napełnić miseczkę Grubego Louie SUCHĄ KARMĄ.

Nawet jeśli w miseczce jest jeszcze jedzenie, on lubi, żeby na wierzch dosypać mu

trochę świeżego, bo wtedy ma poczucie, że dostał śniadanie razem z całą resztą

rodziny.

W mojej łazience jest NIEBIESKI PLASTIKOWY KUBEK, stoi obok wanny.

Proszę napełniać go co rano wodą z umywalki. Koniecznie trzeba używać wody z

umywalki, bo woda w zlewie kuchennym nie jest wystarczająco zimna. I trzeba ją

nalewać do NIEBIESKIEGO KUBKA, bo Gruby Louie przyzwyczaił się pić z niego,

kiedy ja myję zęby.

W korytarzu za drzwiami do mojego pokoju stoi miseczka. Proszę ją

background image

wypłukać i napełnić FILTROWANĄ WODĄ z pojemnika w lodówce. To musi być

FILTROWANA WODA, bo chociaż mówi się, że kranówka w Nowym Jorku jest

pozbawiona zanieczyszczeń, zdrowiej jest dla Grubego Louie dostawać choć trochę

wody, która na pewno jest czysta. Koty muszą dużo pić, żeby przepłukiwać sobie

organizm - to zapobiega infekcjom nerek i układu moczowego - więc zawsze trzeba

wystawiać mu dużo wody i nie tylko przy miseczkach z jedzeniem, ale w innych

miejscach też.

Proszę nie pomylić miseczki na korytarzu z MISECZKĄ PRZY CHOINCE.

Tamta miseczka jest po to, żeby Louie nie podpijał wody z wiaderka, w którym stoi

drzewko. Zbyt duża ilość żywicy przyprawia go o zaparcia.

Rano Gruby Louie lubi sobie posiedzieć na parapecie okna w moim pokoju i

poobserwować gołębie na drabince przeciwpożarowej. PROSZĘ NIGDY NIE

OTWIERAĆ TEGO OKNA! Trzeba się upewnić, czy zasłony są rozsunięte, żeby

mógł wyglądać bez przeszkód.

Czasami lubi też wyglądać przez okno obok telewizora. Jeśli płacze, kiedy

tam siedzi, to znaczy, że trzeba go popieścić.

PO POŁUDNIU:

W porze obiadu proszę dawać Grubemu Louie JEDZENIE Z PUSZKI. Gruby

Louie lubi wyłącznie trzy smaki: UCZTĘ KURCZAKOWO - TUNCZYKOWĄ (W

KAWAŁKACH), UCZTĘ KREWETKOWO - RYBNĄ (W KAWAŁKACH) oraz

UCZTĘ Z RYB MORSKICH (W KAWAŁKACH). Nie tknie niczego z

WOŁOWINĄ ani z WIEPRZOWINĄ. Zawartość puszki trzeba mu wyłożyć na nowy,

CZYSTY talerzyk, inaczej nie ruszy jedzenia. Poza tym nie będzie chciał jeść, jeżeli

obiad nie zachowa na talerzyku kształtu, JAKI MIAŁ W PUSZCE, więc proszę nie

rozgniatać mu jedzenia widelcem.

Po zjedzeniu jedzenia z puszki Gruby Louie lubi wyciągnąć się na dywanie

przed frontowymi drzwiami. To dobry moment, żeby zmusić go do ćwiczeń. Kiedy

się wyciągnie, wystarczy wsunąć rękę pod jego grzbiet i rozciągnąć go (bardzo to

lubi), aż się zwinie w przecinek. Wtedy trzeba położyć mu kciuki pod łopatkami i

zrobić koci masaż. Jeśli robi się to dobrze, będzie mruczał. Jeśli robi się to źle, można

się szybko zorientować, bo gryzie.

Gruby Louie bardzo łatwo się nudzi, a kiedy się nudzi, wtedy chodzi w kółko i

płacze, wiec oto parę gier, w które lubi się bawić:

background image

• Proszę wziąć parę kawałków KOCIEGO PRZYSMAKU i ułożyć je

rządkiem na sprzęcie grającym. Louie będzie je sobie po kolei strącał i

ganiał.

• Proszę posadzić Grubego Louie na KRZEŚLE PRZY MOIM

KOMPUTERZE i schować się za regałem na książki, a potem przerzucić

przez oparcie krzesła koniec sznurowadła, żeby nie widział, skąd się tam

wzięło.

• Z poduszek na moim łóżku proszę zbudować FORT i wsadzić Grubego

Louie do środka, a potem wsuwać dłoń przez którąś ze szczelin między

poduszkami (zalecam zakładanie na czas tej zabawy rękawicy kuchennej).

• Proszę do BRUDNEJ SKARPETKI włożyć trochę kocimiętki i rzucić ją

Grubemu Louie. Dobrze jest potem dać mu cztery do pięciu godzin

spokoju, bo po kocimiętce traci umiar, jeśli chodzi o używanie pazurów.

KUWETA ZE ŻWIRKIEM:

Panie Gianini, to głównie do pana. Mama nie powinna czyścić kuwety ani

dotykać niczego, co miało z nią jakiś kontakt, bo może dostać toksoplazmozy i

dziecko może zachorować. Po zmianie żwirku w kuwecie Grubego Louie zawsze

proszę myć ręce ciepłą wodą z mydłem, nawet jeżeli wydaje się panu, że nic nie

zostało na rękach.

Kuwetę Grubego Louie należy czyścić CODZIENNIE. Proszę zawsze używać

absorbentnego żwirku, a potem wyrzucać zawartość kuwety do plastikowej torby na

śmieci i wynosić ją do zsypu. Nic prostszego. Grubsza sprawa przydarza mu się na

ogół jakieś dwie godziny po wieczornym posiłku. Zorientuje się pan po zapaszku,

który będzie dochodził z kuwety w mojej łazience.

NAJWAŻNIEJSZE:

Proszę pamiętać, żeby nie zaglądać do SPECJALNEJ SKRYTKI ZA

TOALETĄ, którą Gruby Louie urządził sobie w mojej łazience. Tam trzyma swoją

kolekcję błyszczących drobiazgów. Jeżeli wam coś zabierze i tam to znajdziecie,

upewnijcie się, czy nie zabieracie tego na jego oczach, inaczej całymi tygodniami

będzie was usiłował pogryźć za każdym razem, kiedy was zobaczy. Rozmawiałam o

tym z weterynarzem, ale on powiedział, że oprócz skierowania do specjalisty od

psychologii zwierząt (jakieś siedemdziesiąt dolarów za godzinę terapii), nic innego

background image

nie można zrobić. Po prostu musimy to jakoś znosić.

PRZEDE WSZYSTKIM, PROSZĘ PAMIĘTAĆ O TYM, ŻEBY KILKA

RAZY DZIENNIE BRAĆ GRUBEGO LOUIE NA RĘCE, PRZYTULAĆ GO I

GŁASKAĆ!!!!! (ON TO LUBI).

Sobota, 13 grudnia, północ, poddasze

Wierzyć mi się nie chce, że już jest dwunasta, a ja dalej przerabiam dopiero

pierwszy rozdział Wstępu do algebry!

Ta książka nie nadaje się do czytania. Mam wielką nadzieję, że autor nie

zarobił na niej zbyt wiele.

Powinnam po prostu pójść do pana G, i zapytać go, co będzie na egzaminie.

Nie, to by było oszustwo.

Prawda?

Niedziela, 14 grudnia, 10.00, poddasze

Zostało tylko czterdzieści osiem godzin do egzaminu z algebry, a ja wciąż nie

skończyłam jeszcze pierwszego rozdziału.

Niedziela, 14 grudnia, 10.30, poddasze

Znów przyszła Lilly. Chce się razem ze mną uczyć historii cywilizacji.

Powiedziałam jej, że nie mogę zawracać sobie głowy historią cywilizacji, skoro

jestem dopiero w pierwszym rozdziale powtórki z algebry, ale ona stwierdziła, że

będziemy się uczyć na zmianę: ona przez godzinę będzie mnie przepytywała z

algebry, a potem ja ją przepytam z historii cywilizacji. Zgodziłam się, chociaż to nie

jest tak całkiem w porządku - ona z algebry ma szóstkę, więc przepytywanie mnie

wcale jej nie pomoże, za to mnie się przyda powtórka z historii cywilizacji przy

przepytywaniu jej.

Ale w końcu od czego są przyjaciele.

Niedziela, 14 grudnia, 11.00, poddasze

Właśnie dzwoniła Tina. Młodsze rodzeństwo doprowadza ją do szału. Spytała,

czy może przyjść i pouczyć się tutaj. Powiedziałam, że tak, oczywiście.

Co innego miałam jej powiedzieć? Poza tym obiecała, że przyniesie nam

bajgle i wegetariański serek kremowy. Powiedziała też, że oglądała zdjęcia w dodatku

i że jej zdaniem są piękne, i że nie powinnam się przejmować tym, co mówią ludzie o

background image

mojej sprzedajności, bo wyglądałam naprawdę seksownie.

Niedziela, 14 grudnia, południe, poddasze

Michael powiedział Borysowi, gdzie jest Lilly, więc teraz Borys też tu jest.

Lilly ma rację. Borys naprawdę za głośno oddycha. To bardzo rozprasza.

I wolałabym, żeby nie kładł nóg na moje łóżko. Mógłby przynajmniej zdjąć

buty. Ale Lilly powiedziała, że to nie jest dobry pomysł.

Nie wiem naprawdę, czemu Lilly wytrzymuje z chłopakiem, który nie tylko

oddycha przez usta, ale jeszcze śmierdzą mu stopy.

Może i Borys jest muzycznym geniuszem, ale moim zdaniem musi się jeszcze

wiele nauczyć na temat higieny.

Niedziela, 14 grudnia, 12.30, poddasze

A teraz Kenny też tu przyszedł. Nie wiem, jak ja się mam w ogóle uczyć w

tym tłumie ludzi. O, pan Gianini właśnie uznał, że to idealny moment, żeby

poćwiczyć grę na perkusji.

Niedziela, 14 grudnia, 20.00, poddasze

Powiedziałam Lilly, a ona się ze mną zgodziła, że skoro przyszli Borys i

Kenny, całą naukę jakby diabli wzięli. No i bębnienie pana G. wcale nie pomagało.

Zdecydowaliśmy więc, że najlepiej będzie zrobić sobie przerwę w nauce i pójść do

Chinatown na dim sum.

Bawiliśmy się świetnie w Wielkim Szanghaju, jedząc wegetariańskie pierożki

i fasolkę szparagową duszoną w sosie czosnkowym. Skończyło się na tym, że

siedziałam obok Borysa, a on naprawdę mnie rozśmieszał, tak wszystko ustawiając,

że ile razy kelnerzy przynosili nam coś nowego, jedyne wolne miejsce na stole było

przed nim i oni tam to stawiali, a potem Borys i ja mogliśmy sobie wybrać pierwsze

kąski.

Dzięki temu zdałam sobie sprawę, że mimo tych swetrów i oddychania przez

usta, Borys naprawdę jest zabawnym i miłym gościem. Lilly ma wielkie szczęście. To

znaczy - ma szczęście, że chłopak, którego kocha, też ją kocha. Gdybym tylko mogła

kochać Kenny'ego tak jak Lilly Borysa!

Ale zdaje się, nie mam żadnej władzy nad tym, w kim się zakochuję. Wierzcie

mi, gdyby tak było, NIE zakochałabym się w Michaelu. Przede wszystkim on jest

starszym bratem mojej najlepszej przyjaciółki, a gdyby Lilly kiedykolwiek odkryła,

background image

że ja go lubię, NIE zrozumiałaby. No i oczywiście on jest przecież maturzystą i

wkrótce skończy szkołę.

I och, no tak - ma już przecież dziewczynę.

Ale co ja mam zrobić? Przecież nie mogę NA SIŁĘ zakochać się w Kennym

ani tym bardziej nie mogę go ZMUSIĆ, żeby przestał lubić mnie - to znaczy, no

wiecie, żeby przestał się we mnie kochać.

Chociaż nadal nie zaprosił mnie na bal. Ani razu w ogóle o tym nie

wspomniał. Lilly mówi, że powinnam do niego po prostu zadzwonić i powiedzieć:

„No to jak, idziemy razem?” Cały czas mi wytyka, że przecież miałam dość odwagi,

żeby rozwalić komórkę Lany. Więc czemu, pyta Lilly, czemu brak mi odwagi, żeby

zadzwonić do własnego faceta i zapytać go, czy zabierze mnie na szkolny bal?

No tak, ale komórkę Lany rozwaliłam w ataku szału. Nie mogę zebrać się na

coś choć trochę przypominającego atak szału, kiedy w grę wchodzi Kenny. Jest taka

część mnie samej, która wcale nie ma ochoty iść z nim i ta część mnie odczuwa ulgę,

że on nic jeszcze o tym nie wspomniał.

Och, to bardzo mała część mnie, ale jednak ISTNIEJE.

No więc w rezultacie, mimo że bawiłam się dobrze, siedząc koło Borysa w tej

restauracji i tak dalej, było to też trochę przygnębiające ze względu na całą moją

sytuację z Kennym.

A potem wszystko zrobiło się jeszcze bardziej przygnębiające. To dlatego, że

parę małych dziewczynek, Chinek z pochodzenia, podeszło do mnie, kiedy

otwierałam ciasteczko z wróżbą i spytało, czy dam im autograf. A potem podsunęły

mi długopisy i dodatek reklamowy, który ukazał się w ostatnim wydaniu „Timesa”.

Naprawdę chciałam się zabić, tylko nie bardzo wiedziałam jak. Miałam

dźgnąć się prosto w serce pałeczką do ryżu, czy co?

Podpisałam im tę głupią gazetę i usiłowałam się uśmiechnąć. Ale w środku,

oczywiście, AŻ MNIE SKRĘCAŁO, zwłaszcza kiedy zobaczyłam, jak

uszczęśliwione były te dziewczynki spotkaniem ze mną. I dlaczego zrobiłam na nich

takie wrażenie? Nie, nie ze względu na moją niezmordowaną działalność na rzecz

misiów polarnych, wielorybów czy głodujących dzieci. Której jeszcze nie podjęłam,

ale absolutnie zamierzam to zrobić.

Nie, to dlatego, że trafiłam do kolorowego pisma w paru ładnych sukienkach,

a poza tym jestem wysoka i chuda jak modelka.

Co wcale nie jest żadnym komplementem!

background image

Potem ból głowy znów mi wrócił i powiedziałam, że muszę iść do domu.

Nikt za bardzo nie protestował. Myślę, że wszyscy nagle zdali sobie sprawę,

ile czasu już zmarnowaliśmy i ile nauki jeszcze nam wszystkim zostało. No więc

rozeszliśmy się, a teraz znów siedzę w domu, a mama mówi, że kiedy mnie nie było,

cztery razy dzwonił Sebastiano ORAZ że dostarczył mi kolejną sukienkę.

I to nie byle jaką sukienkę. To sukienka, którą zaprojektował specjalnie dla

mnie na Bezwyznaniowy Bal Zimowy. Nie jest seksowna. Wcale nie jest seksowna.

Jest uszyta z ciemnozielonego aksamitu, ma długie rękawy i szeroki, kwadratowy de-

kolt.

Ale kiedy ją włożyłam i przejrzałam się w lustrze w swoim pokoju, zdarzyło

się coś dziwnego:

Wyglądałam dobrze. NAPRAWDĘ dobrze. Do sukienki dołączony był liścik:

Proszę, wybacz mi.
Obiecuję, że dzięki tej sukience przestanie
o tobie myśleć, jak o przyjaciółce

swojej małej siostrzyczki.

S.

To naprawdę słodkie. Smutne, ale słodkie. Sebastiano, oczywiście, nie ma

pojęcia, że sytuacja z Michaelem jest beznadziejna i że ŻADNA sukienka nic tu nie

pomoże.

Ale hej! Sebastiano przynajmniej PRZEPROSIŁ. Jak zauważyłam, to więcej,

niż można powiedzieć o Grandmère.

Oczywiście, że wybaczę Sebastianowi. No bo w końcu to wszystko nie jego

wina.

I pewnie któregoś dnia wybaczę także Grandmère, ponieważ, jak rozumiem,

jest stara i nie bardzo wie, co robi.

Ale nigdy, przenigdy nie wybaczę samej sobie tego, że w ogóle znalazłam się

w podobnej sytuacji. Powinnam była to przewidzieć. Powinnam była powiedzieć

Sebastianowi: bardzo proszę, tylko bez zdjęć. Niestety, gapiłam się. Patrzyłam, jak

wyglądam w tych wszystkich sukienkach i zapomniałam, że rola księżniczki to coś

więcej niż noszenie ładnych sukienek - to oznacza, że musisz być wzorem dla wielu

ludzi... Ludzi, których nawet nie znasz i których możesz nigdy nawet nie spotkać.

I dlatego, jeżeli nie zdam tego testu z algebry, przepadłam.

background image

Poniedziałek, 15 grudnia, godzina wychowawcza

Liczba uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina, którzy (na razie) poczuli

się w obowiązku zrobić mi jakąś uwagę na temat zniszczenia w zeszły piątek komórki

Lany Weinberger: 37.

Liczba uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina, którzy (na razie) poczuli

się w obowiązku wspomnieć o moim zawieszeniu w prawach ucznia w zeszły piątek:

59.

Liczba uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina, którzy (na razie) poczuli

się w obowiązku zrobić mi jakąś uwagę na temat zdjęć w weekendowym

reklamowym dodatku do „New York Timesa”: 74.

Ogólna liczba uwag zrobionych mi, jak na razie, dzisiaj przez uczniów

Liceum imienia Alberta Einsteina: 170.

Co dziwne, kiedy przebrnęłam przez to wszystko i dotarłam do swojej szafki,

znalazłam tam coś zupełnie niespodziewanego: pojedynczą żółtą różę, która tkwiła w

drzwiczkach.

Co to może znaczyć? Czyżby był w tej szkole ktoś, kto mną nie pogardza?

Najwyraźniej tak. Ale kiedy rozejrzałam się wkoło, zachodząc w głowę, kim

może być ten mój jedyny sojusznik, zobaczyłam tylko Justina Baxendale'a, którego

(jak zwykle) napastowała horda wielbicielek.

Podejrzewam, że anonimowym ofiarodawcą mojej róży musi być Kenny,

który usiłuje poprawić mi humor. Nie przyzna się, ale niby kto inny miałby to zrobić?

Dzisiaj mamy powtórkę, co oznacza, że cały dzień - oprócz lunchu -

powinniśmy spędzić w sali, gdzie zwykle mamy godzinę wychowawczą, i uczyć się

do egzaminów, które zaczynają się jutro. Jak dla mnie, nie ma sprawy, bo

przynajmniej w ten sposób nie grozi mi, że natknę się na Lanę. Ona ma godzinę

wychowawczą na zupełnie innym piętrze.

Jedyny problem to to, że Kenny jest w tej samej klasie. Musimy siedzieć

zgodnie z porządkiem alfabetycznym, więc znalazł się na początku rzędu przede mną,

ale ciągle przesyła mi jakieś liściki. Liściki, w których pisze takie rzeczy, jak: „Nie

trać uśmiechu!” albo: „Trzymaj się, słoneczko!”

Ale do róży nie chce się przyznać.

Przy okazji, chcecie wiedzieć, ile razy odezwał się dzisiaj do mnie Michael

Moscovitz?

background image

RAZ.

I trudno to nawet nazwać odezwaniem się. Powiedział mi na korytarzu, że

glan mi się rozwiązał.

Bo się rozwiązał.

Moje życie się skończyło.

Zostały cztery dni do Bezwyznaniowego Balu Zimowego, a ja nadal nie mam

partnera.

Równanie odległości:

d - 10xrt

r = 10

t = 2

d = 10 + 10 x 2

= 10 + 20 = 30

Zmienne zastępują liczby (litery)

Prawo rozdzielności

5x + 5y – 5

5(x + y - 1)

2a - 2b + 2c

2( - l) - 2( - 2) + 2(5)

- 2 + 4 + 10 = 12

Czterokrotność jakiejś liczby jest dodana do trzech. Wynik jest

pięciokrotnością tej samej liczby.

Znajdź tę liczbę.

x = szukana liczba

4x + 3 = 5x

- 4x - 4x

3 = x

Regardes ks oiseaux stupides.

System kartezjanskiego podziału płaszczyzny dzieli płaszczyznę na cztery

części, nazywane ćwiartkami.

background image

Ćwiartka 1 (dodatni, dodatni)

Ćwiartka 2 (ujemny, dodatni)

Ćwiartka 3 (ujemny, ujemny)

Ćwiartka 4 (dodatni, ujemny)

Nachylenie: nachylenie linii oznaczamy m.

Znaleźć nachylenie linii

Nachylenie ujemne

Nachylenie dodatnie

Zerowe nachylenie

Linia pionowa nie ma nachylenia.

Linia pozioma ma nachylenie równe zero.

Współrzędne - punkty, które leżą na tej samej linii.

Linie równoległe mają to samo nachylenie.

4x + 2y = 6

2y = - 4x + 6

y = - 2x + 3

Strona czynna informuje, że podmiot wykonuje jakaś czynność.

Strona bierna informuje, że jakaś czynność jest wykonywana na podmiocie.

Wtorek, 16 grudnia

Algebra i angielski już poza mną.

Zostały jeszcze tylko trzy, no i praca semestralna.

Dzisiaj 76 uwag, z czego 53 niepochlebne

„Sprzedajna” = 29 razy

„Pewnie mi się wydaje, że jestem taka świetna” = 14 razy

„Proszę, idzie Miss Thang” = 6 razy

Lilly mówi:

- A co cię obchodzi, co mówią inni ludzie? Znasz prawdę, tak? I tylko to się

liczy.

background image

Łatwo jej mówić. To nie Lilly jest osobą, o której bez przerwy się mówi. To

JA nią jestem.

Ktoś zostawił w mojej szafce następną żółtą różę. Co jest? Znów pytałam

Kenny'ego, czy to nie on, ale się wyparł. Dziwne, strasznie się przy tym zaczerwienił.

Ale to może dlatego, że Justin Baxendale, który właśnie koło nas przechodził,

nastąpił mu na nogę. Kenny ma bardzo duże stopy, jeszcze większe niż moje.

Zostały trzy dni do Bezwyznaniowego Balu Zimowego, i nada na froncie

partnera na bal.

Środa, 17 grudnia

Egzamin z historii cywilizacji finis.

Jeszcze tylko dwa i praca semestralna.

62 uwagi, 34 niepochlebne

„Sprzedajna” = 5 razy

„Gdybym tak jak ty, Mia, nie miała biustu, też mogłabym być modelką” = 6

razy

Jedna żółta róża, ale dalej ani śladu ofiarodawcy. Może komuś pomyliły się

szafki i wziął moją za Lany. Ona się w końcu zawsze kręci w pobliżu i czeka na Josha

Richtera, który ma szafkę tuż obok mojej, żeby potem całować się z nim do upadłego.

Możliwe, że ktoś myśli, że zostawia te róże dla niej.

Bóg świadkiem, że w Liceum imienia Alberta Einsteina nie ma takiej osoby,

która chciałaby dawać mi kwiaty. No, chyba że umrę, a oni będą mogli rzucać je na

mój grób ze słowami: „Niewielka strata, Miss Thang”.

Zostały dwa dni do balu. Dalej nic.

Czwartek, 18 grudnia, 1.00 w nocy

Właśnie coś mi przyszło do głowy:

Może Kenny kłamie w sprawie tych róż. Może one NAPRAWDĘ są od niego.

Może zostawia je jako wstęp do zaproszenia mnie na jutrzejszy bal.

Co jest naprawdę trochę obraźliwe. To znaczy to, że tak długo zwlekał z

zaproszeniem. Niby skąd ta pewność, że do tej pory nie zgodziłam się już pójść z

kimś innym?

Jakby ktokolwiek inny mógł chcieć mnie zaprosić.

background image

HA!

Czwartek, 18 grudnia, 16.00

w limuzynie po drodze do hotelu Plaza

NARESZCIE!!!!!!

JUŻ PO!!!!!

PO EGZAMINACH SEMESTRALNYCH!!!!!!!!

I wiecie co?

Jestem całkiem pewna, że wszystkie zdałam. Nawet algebrę. Stopnie

wywieszą dopiero jutro, podczas kiermaszu, ale tak długo męczyłam pana G., że w

końcu mi powiedział:

- Mia, poradziłaś sobie. A teraz odczep się ode mnie, dobra?

Jasne????? Powiedział, że SOBIE PORADZIŁAM!!!!!!!!!! Wiecie, co znaczy:

PORADZIŁAŚ SOBIE, prawda?

TO ZNACZY, ŻE ZDAŁAM!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Dzięki Bogu, już po wszystkim. Teraz mogę się skoncentrować na rzeczach

ważnych:

Na swoim życiu towarzyskim.

Mówię poważnie. Moje życie towarzyskie jest w stanie kompletnej ruiny.

Wszyscy ludzie w szkole - z wyjątkiem moich przyjaciół - uważają, że się totalnie

sprzedałam. Powtarzają mi ciągle:

- Ty różne rzeczy mówisz, Mia, ale ich nie robisz.

No cóż, ja im pokażę. Zaraz po egzaminie z historii cywilizacji, jeszcze

wczoraj, uderzyło mnie to jak tona cegieł. Wiedziałam DOKŁADNIE, co powinnam

zrobić. Coś takiego zrobiłaby na moim miejscu Grandmère. No cóż, może Grandmère

nie zrobiłaby DOKŁADNIE tego samego, ale mniejsza z tym. Sebastiano na pewno

nie będzie uszczęśliwiony, ale z drugiej strony powinien był zapytać MNIE, a nie

Grandmère, czy może wykorzystać te zdjęcia do reklamy swoich ubrań. Racja?

Muszę powiedzieć, że jak do tej pory to najbardziej „książęca” rzecz, jaką

wymyśliłam. Ja mówię bardzo, bardzo poważnie. Serio. Nie uwierzylibyście, jak mi

się spociły dłonie.

Ale nie mogę siedzieć dalej bezczynnie. Nie będę z pokorą przyjmować tych

obelg. Coś z tym trzeba zrobić i wydaje mi się, że wiem co.

Najlepsze jest to, że zrobię to zupełnie sama, bez żadnej pomocy od nikogo.

background image

No cóż, dobra, recepcjonista w hotelu Plaza pomógł mi, bo udostępnił pokój, a

Lars pomógł, pozwalając mi wszystkie telefony załatwić ze swojej komórki.

Lilly pomogła mi spisać to, co mam do powiedzenia, a Tina dopiero co

umalowała mnie i ułożyła mi włosy.

Ale całą resztą zajęłam się sama.

No dobra, już czas.

Jedziemy z tym koksem.

Czwartek, 18 grudnia, 19.00

Właśnie obejrzałam siebie we wszystkich czterech głównych stacjach

telewizyjnych, a poza tym w New York 1, CNN, Headline News, MSNBC i Fox

News Channel. Ewidentnie mają też zamiar pokazać to w Entertainment Tonight,

Access Hollywood i E! Entertainment News.

I muszę przyznać, że jak na dziewczynę, która podobno ma kłopoty z obrazem

samej siebie, poradziłam sobie śpiewająco. Nie pomyliłam się ani razu. Może troszkę

za szybko mówiłam, ale bez przesady można mnie było ZROZUMIEĆ. Chyba że nie

mówi się dobrze po angielsku i tak dalej.

I wyglądałam nieźle. Pewnie mogłam włożyć coś innego niż szkolny

mundurek, ale wiecie co? Granatowy kolor całkiem dobrze wychodzi w telewizji.

Telefon nie przestaje dzwonić od chwili, kiedy pierwszy raz nadano

konferencję. Za pierwszym razem odebrała mama. Dzwonił Sebastiano, który

wrzeszczał coś niezrozumiale o tym, jakoby go zrujnowałam.

Chociaż on nie umie powiedzieć „zrujnowany”. Wychodzi mu „zruj”.

Poczułam się naprawdę paskudnie. Bo przecież, ja nie chciałam go rujnować.

Zwłaszcza że wyświadczył mi sporą uprzejmość, projektując sukienkę na bal.

Ale co ja miałam zrobić? Spróbowałam ukazać mu dobre strony całej sprawy.

- Sebastiano... - powiedziałam, kiedy podeszłam do telefonu - ja ciebie nie

zrujnowałam. Naprawdę. Przecież na Greenpeace pójdzie dochód ze sprzedaży tylko

tych sukienek, które miałam na sobie w dodatku reklamowym.

Ale Sebastiano zupełnie nie dostrzegał szerszej perspektywy. Wrzeszczał

dalej:

- Zruj! Jestem zruj!

Wyjaśniłam mu, że wręcz przeciwnie, przekazanie Greenpeace całego

dochodu ze sprzedaży sukienek, które pokazałam, zostanie uznane w branży za

background image

błyskotliwe posunięcie marketingowego geniuszu i nie zdziwię się, jeśli te sukienki w

mgnieniu oka znikną z wieszaków, bo takie dziewczyny jak ja, dla których są

przeznaczone projektowane przez niego stroje, naprawdę przejmują się kwestiami

ochrony środowiska.

Musiałam się paru rzeczy nauczyć w czasie tych moich lekcji etykiety z

Grandmère, bo na koniec totalnie przeciągnęłam go na swoją stronę. Zanim

odłożyłam słuchawkę, Sebastiano zdołał chyba uwierzyć, że sam był autorem tego

całego pomysłu.

W następnej kolejności zadzwonił tata. Będę chyba musiała jeszcze

przemyśleć pomysł kupienia mu na gwiazdkę książki o radzeniu sobie z gniewem, bo

śmiał się do rozpuku. Chciał wiedzieć, czy to był pomysł mojej mamy, a kiedy

powiedziałam:

- Nie, sama na to wpadłam...

Odparł:

- NAPRAWDĘ masz w sobie coś z księżniczki, wiesz?

Wiecie, mam takie dziwne wrażenie, że zdałam właśnie jeszcze jeden

egzamin.

Tyle że, oczywiście, nadal nie odzywam się do Grandmère. Ani jeden z

telefonów, które dzisiaj dostałam - od Lilly i Tiny, i babci, i dziadka z Indiany, którzy

widzieli moją wypowiedź w jednym z lokalnych programów - nie był od niej.

Naprawdę, moim zdaniem to ona powinna mnie przeprosić, bo to co zrobiła,

było ciosem poniżej pasa.

Prawie tak samo, zauważyła moja mama znad obiadu zamówionego w

Number One Noodle Son, jak to co JA DZIŚ zrobiłam.

Trochę mnie wcięło. Jeszcze nie zdążyłam się nad tym zastanowić, ale

rzeczywiście: to, co zrobiłam dzisiaj wieczorem, było równie żmijowate, jak

wszystko, co kiedykolwiek zrobiła Grandmère.

Ale to chyba nie powinno nikogo tak strasznie dziwić. JESTEŚMY w końcu

spokrewnione.

No ale z drugiej strony - Luke Skywalker i Darth Vader też byli.

Muszę lecieć. Zaczyna się Słoneczny patrol. Po raz pierwszy od tygodni

obejrzę go sobie spokojnie w domu.

Czwartek, 18 grudnia, 21.00

background image

Właśnie dzwoniła Tina. W ogóle nie chciała rozmawiać o konferencji

prasowej. Chciała się dowiedzieć, co dostałam od swojej Tajemniczej Śnieżynki. A ja

na to:

- Tajemniczej Śnieżynki? Co ty wygadujesz?

- No wiesz... - odparła Tina. - Mówię o twojej Tajemniczej Śnieżynce.

Pamiętasz, Mia. Zapisywałyśmy się miesiąc temu. Wkładasz swoje imię i nazwisko

do słoika, a potem ktoś cię losuje i przez ostatni tydzień szkoły przed zimowymi

feriami musi być twoją Tajemniczą Śnieżynką. Ma cię zaskakiwać drobnymi

upominkami i tak dalej. Rozumiesz, mamy sobie nawzajem trochę ulżyć w tym

stresie. Cały tydzień egzaminów i tak dalej.

Pamiętałam jak przez mgłę, że na tydzień przed Świętem Dziękczynienia Tina

zaciągnęła mnie do jakiegoś składanego stolika, gdzie geniuszkowato wyglądający

ludzie z samorządu szkolnego siedzieli w kącie stołówki z tym wielkim słojem peł-

nym małych karteczek papieru. Tina zmusiła mnie, żebym zapisała swoje nazwisko

na karteczce, a potem wylosowała czyjeś nazwisko ze słoja.

- O mój Boże! - zawołałam.

Przy tym całym stresie egzaminacyjnym zupełnie o tym zapomniałam!

Co gorsza - zapomniałam, że wylosowałam Tinę. Zresztą trudno to nazwać

zbiegiem okoliczności, bo wrzuciła swoją karteczkę z nazwiskiem do słoja tuż

przedtem, nim sięgnęłam po los. Boże, ale ze mnie beznadziejna przyjaciółka!

A potem zrozumiałam jeszcze coś. Żółte róże. Nie trafiały do mojej szafki

przez pomyłkę! I wcale nie były prezentem od Kenny'ego! Musiałam je dostawać od

Tajemniczej Śnieżynki.

Cóż, trochę mnie przybiło. Bo zaczyna wyglądać na to, że Kenny naprawdę

nie ma zamiaru mnie zaprosić na jutrzejszy bal.

- W głowie mi się nie mieści, że zapomniałaś - powiedziała Tina, trochę

rozbawiona. - Przecież ty DOSTAWAŁAŚ różne rzeczy od swojej Tajemniczej

Śnieżynki, prawda, Mia?

Poczułam, jak ogarnia mnie poczucie winy. Totalnie skrewiłam. Biedna Tina!

- Hm, no tak... - powiedziałam, zastanawiając się, gdzie ja teraz znajdę jakiś

prezent dla niej, bo jutro jest ostatni dzień, kiedy ma działać Tajemnicza Śnieżynka. -

Dostawałam, fakt.

Tina westchnęła.

- Mnie chyba nikt nie wylosował - powiedziała. - Bo nic nie dostałam.

background image

- Och, nie martw się - pocieszyłam ją z nadzieją, że poczucie winy, które mnie

zalewało, nie rzuca się w oczy. To znaczy w uszy. - Jeszcze dostaniesz. Pewnie twoja

Tajemnicza Śnieżynka czeka do ostatniej chwili, bo chce cię zaskoczyć czymś na-

prawdę miłym.

- Tak uważasz? - spytała Tina z powątpiewaniem.

- Och, na pewno! - Wręcz tryskałam entuzjazmem.

Nieco podniesiona na duchu, Tina przeszła do spraw praktycznych.

- Teraz - powiedziała - skoro jest już po egzaminach...

- Hm, tak?

- .. .kiedy masz zamiar powiedzieć Michaelowi, że to ty wysyłałaś mu te

kartki?

Zaszokowana, odparłam:

- Chyba nigdy!

Na co Tina stwierdziła rześko:

- Mia, jeżeli mu nie powiesz, to po co w ogóle te kartki wysyłałaś?

- Żeby wiedział, że oprócz Judith Gershner są jeszcze inne dziewczyny, które

go mogą lubić.

Tina odparła poważnie:

- Mia, to nie wystarczy. Musisz mu wyznać, że to byłaś ty. Jak inaczej masz

go kiedykolwiek zdobyć, jeżeli on nie będzie wiedział, co czujesz?

Tina Hakim Baba ma zadziwiająco wiele wspólnego z moim tatą.

- Pamiętasz Kenny'ego? Tak właśnie cię zdobył. Przesyłał ci anonimowe listy,

ale na koniec się ujawnił.

- Taa - odparłam sarkastycznie. - I sama popatrz, co z TEGO wyszło.

- Z tobą i Michaelem będzie inaczej - upierała się Tina. - Bo wy dwoje

jesteście sobie przeznaczeni. Ja to po prostu CZUJĘ. Musisz mu powiedzieć i musisz

to zrobić jutro, bo pojutrze wyjeżdżasz do Genowii.

Och, Boże. No tak, ja tu się pławię w samozadowoleniu, dumna z mojej

pierwszej sensownie przeprowadzonej konferencji prasowej, a Genowia czeka! O tym

też zapomniałam. Przecież ja pojutrze wyjeżdżam do Genowii! Z Grandmère! Z którą

już nawet nie rozmawiam!

Powiedziałam Tinie, że jutro wyznam prawdę Michaelowi. Skończyła

rozmowę, wyraźnie zadowolona.

Dobrze, że nie mogła widzieć mojego nosa. Nozdrza mi latały jak głupie, bo

background image

przecież totalnie ją okłamałam.

Za żadne skarby nic nie powiem Michaelowi Moscovitzowi o tym, co do

niego czuję. Nieważne, co mówi mój tata. NIE MOGĘ.

Nie prosto w oczy.

Nigdy.

Piątek, 19 grudnia, godzina wychowawcza

Trzymają nas tu na godzinie wychowawczej niczym zakładników, dopóki nie

rozdadzą nam ostatecznych wyników egzaminów. Potem mamy wolne i resztę dnia

możemy sobie spędzić na Kiermaszu Zimowym w sali gimnastycznej, a jeszcze

potem, wieczorem, odbędzie się bal.

Naprawdę. Po tej lekcji nie mamy już dzisiaj żadnych innych. Mamy się tylko

dobrze bawić.

Akurat. Już widzę, jak się bawię do upadłego.

To dlatego, że oprócz moich licznych innych problemów, włączając w to fakt,

że nie kocham swojego chłopaka, który najwyraźniej też już nie kocha mnie, a

przynajmniej nie na tyle, żeby mnie zaprosić na szkolny bal, ale za to kocham się w

bracie swojej najlepszej przyjaciółki, który nawet w przybliżeniu nie ma pojęcia o

moich uczuciach - chyba wiem, kto jest moją Tajemniczą Śnieżynką.

Doprawdy, innego wyjaśnienia nie widzę. Z jakiego innego powodu Justin

Baxendale - który, chociaż jest nowy, jest też totalnie popularny, już nie mówiąc o

tym, że przystojny - miałby się ciągle kręcić koło mojej szafki? Nie no, naprawdę. Już

trzeci raz w tym tygodniu przyłapałam go na tym, że wystaje gdzieś niedaleko. Po co

miałby się tu kręcić, jeśli nie zostawia mi róż?

Chyba że planuje zaszantażować mnie w sprawie alarmu przeciwpożarowego.

Ale Justin Baxendale raczej nie sprawia na mnie wrażenia szantażysty. To

znaczy, wygląda dla mnie jak ktoś, kto ma coś lepszego do roboty niż szantażowanie

księżniczek.

Więc pozostaje tylko jedno wyjaśnienie powodów, dla których tak często

kręci się koło mojej szafki:

To on jest moją Tajemniczą Śnieżynką...

I jakież to będzie totalnie żenujące, kiedy wyjdę stąd po dzwonku, a Justin

podejdzie, żeby mi powiedzieć, że to był on - bo taka jest zasada, jak się okazuje:

dzisiaj Tajemnicze Śnieżynki się ujawniają - i będę musiała spojrzeć w te jego

background image

zamglone oczy o długich rzęsach i uśmiechnąć się szeroko a nieszczerze, i

powiedzieć:

- Och, dzięki, Justin. Nie miałam pojęcia, że to ty!

Nieważne. To w gruncie rzeczy najmniejszy z moich problemów, prawda? No

bo, biorąc pod uwagę, że jestem jedyną dziewczyną w całej szkole, która nie ma

partnera na dzisiejszy wieczorny bal... I że jutro muszę wyjechać do kraju, którego

jestem księżniczką, z moją szaloną babką, która nie odzywa się do mojego ojca i

która, co wiem z doświadczenia, nie powstrzyma się od zapalenia papierosa w

samolotowej toalecie, jeżeli dopadnie ją głód nikotynowy.

Naprawdę, Grandmère to najgorszy koszmar, jaki może się przyśnić

stewardesie.

Ale to nie jest jeszcze nawet połowa tego wszystkiego. A co z moją mamą i

panem Gianinim? Jasne, oboje zachowują się tak, jakby nie mieli nic przeciwko

spędzeniu przeze mnie świąt za granicą, i twierdzą, że kiedy mnie nie będzie, urządzą

sobie kameralne, prywatne święta we dwójkę, ale naprawdę założę się, że tak w

gruncie rzeczy mają mi to za złe. Na pewno.

A co z moim stopniem z algebry? Och, pan Gianini mówi, że poszło mi

dobrze, ale co znaczy to „dobrze”? Trójka? Trójka to nie jest dobry stopień. Nie jest,

biorąc pod uwagę liczbę godzin, jakie poświęciłam poprawieniu się z tej pały. Trójka

jest NIE DO PRZYJĘCIA.

I co - o Boże, CO - ja mam zrobić z Kennym?

Przynajmniej załatwiłam sprawę prezentu dla Tiny. Wczoraj wieczorem

weszłam na sieć i wpisałam ją do klubu książki miesiąca romansów dla nastolatek.

Wydrukowałam certyfikat potwierdzający jej przynależność do klubu i wręczę go jej

teraz po dzwonku.

Kiedy będzie po dzwonku, czyli wtedy, kiedy będę musiała również wyjść i

stanąć twarzą w twarz z Justinem Baxendale'em.

I nie byłoby to takie złe, gdyby nie te jego oczy. Dlaczego on musi być taki

przystojny? I dlaczego taki przystojny facet musiał wylosować akurat mnie? Piękni

ludzie, tacy jak Lana i Justin, nic nie mogą na to poradzić, że ogarnia ich obrzydzenie

na widok zwyczajnie wyglądających ludzi, takich jak ja.

Prawdopodobnie on nawet wcale nie wyciągnął mojego nazwiska z tego słoja.

Prawdopodobnie wyciągnął nazwisko Lany i wkładał te wszystkie róże do mojej

szafki, sądząc, że to szafka Lany, bo Bóg mi świadkiem, że ona wiecznie wystaje

background image

przed cudzymi szafkami.

I to jest jeszcze gorsze. Tina powiedziała mi, że żółte róże oznaczają

WIECZNĄ MIŁOŚĆ.

Właśnie dlatego podejrzewałam, że może mimo wszystko daje mi je Kenny.

Och, świetnie. Rozdają wydruki z naszymi stopniami. Ja nie będę czytać.

Nawet mnie to nie obchodzi. NIE OBCHODZĄ MNIE MOJE WŁASNE STOPNIE.

Dzięki Bogu, zadzwonił dzwonek. Po prostu wymknę się stąd - nie patrząc na

stopnie, w ogóle nie zerkając na stopnie - i zajmę się swoimi sprawami, jakby nie

działo się nic nadzwyczajnego.

Chociaż, oczywiście, kiedy dostaję się do swojej szafki, tkwi obok niej Justin i

rozgląda się za kimś. Lana też tam stoi i czeka na Josha.

Wiecie co? Mnie to wszystko naprawdę nie jest potrzebne. To znaczy, żeby

Justin przy Lanie wyjawiał, że jest moją Tajemniczą Śnieżynką. Bóg raczy wiedzieć,

jak ona to skomentuje, ta dziewczyna, która niemal codziennie od czasu, kiedy

wkroczyłyśmy w wiek dojrzewania, doradzała mi zakładanie plastrów z opatrunkiem

zamiast stanika. Odkąd rozwaliłam jej komórkę, lubi mnie jeszcze mniej. Założę się,

że ma w rękawie coś wyjątkowo paskudnego, zarezerwowanego na taką właśnie oka-

zję...

- Koleś...

Koleś? Nie jestem kolesiem. Do kogo ten Justin mówi?

Odwróciłam się. Josh stał za Laną.

- Koleś, szukam ciebie już cały tydzień - mówi Justin do Josha. - Przyniosłeś

mi te notatki z trygonometrii? Muszę się w godzinę przygotować do poprawki.

Josh coś mówi, ale ja go nie słyszę. Nie słyszę go, bo w ustach bardzo głośno

mi szumi. A w uszach szumi mi bardzo głośno, bo za Justinem stoi Michael.

MICHAEL MOSCOVITZ.

A w ręku trzyma ŻÓŁTĄ RÓŻĘ.

Piątek, 19 grudnia, Kiermasz Zimowy

O Boże.

Znów tkwię po uszy w tarapatach.

Znowu.

I tym razem nawet nie jest to moja wina. To znaczy, nie mogłam się

powstrzymać. To się po prostu STAŁO, rozumiecie? I to wcale nic nie znaczy. To

background image

było tylko, no wiecie, takie zwyczajne coś.

A poza tym wcale nie jest tak, jak myśli Kenny. Zupełnie nie. To znaczy, jak

się nad tym zastanowić, jest to totalna i kompletna porażka. Przynajmniej dla mnie.

Bo oczywiście pierwsza rzecz, jaką powiedział Michael, kiedy zobaczył, że

stoję tam i gapię się na niego, gdy on trzyma w ręku ten kwiat, to:

- Proszę. Właśnie wypadła z twojej szafki.

Wzięłam ją od niego, zupełnie oszołomiona. Przysięgam Bogu - serce mi biło

tak mocno, że omal nie zemdlałam.

Bo ja myślałam, że one są od niego. To znaczy, te róże. Przez minutę

naprawdę myślałam, że to Michael Moscovitz zostawiał dla mnie róże.

Ale oczywiście tym razem do róży dołączona była karteczka. A na niej:

Powodzenia w Genowii! Do zobaczenia po Twoim powrocie!
Twoja Tajemnicza Śnieżynka

Borys Pelkowski

Borys Pelkowski. Borys Pelkowski zostawiał dla mnie te wszystkie róże.

Borys Pelkowski jest moją Tajemniczą Śnieżynką.

Oczywiście. Borys nie ma pojęcia, że żółte róże oznaczają wieczną miłość.

Borys nawet nie wie, że nie wsadza się swetra w spodnie. Skąd miałby znać sekretną

mowę kwiatów?

Nie wiem, co było naprawdę silniejsze, moja ulga, że to nie Justin Baxendale

zostawiał dla mnie róże...

...czy rozczarowanie, że nie zostawiał ich Michael.

A potem Michael zapytał:

- No i? Jaki werdykt?

Za całą odpowiedź popatrzyłam na niego głupio. Wciąż jeszcze nie do końca

do mnie docierało. No wiecie, po tych kilku krótkich sekundach, kiedy wydawało mi

się - naprawdę tak mi się wydawało, idiotce jednej - że on mnie kocha.

- Co dostałaś z algebry? - spytał powoli, jakbym była niedorozwinięta.

Bo faktycznie, jestem niedorozwinięta. Tak niedorozwinięta, że nawet nie

wiedziałam, jak bardzo kocham Michaela Moscovitza, dopóki nie pojawiła się na

scenie Judith Gershner i nie sprzątnęła mi go sprzed nosa.

Otworzyłam wreszcie wydruk komputerowy zawierający moje oceny i -

background image

uwierzylibyście? - z algebry poprawiłam się z jedynki aż na pięć minus!

Co pokazuje, że jeżeli poświęcisz każdą wolną chwilę uczeniu się czegoś,

istnieje spore prawdopodobieństwo, że jednak coś ci w głowie zostanie.

Przynajmniej tyle, żeby dostać pięć z minusem z egzaminu.

Naprawdę próbuję nie pękać z dumy, ale to trudne. Jestem taka szczęśliwa.

No cóż, poza tym, że nie mam partnera na bal.

Niemniej i tak trudno było mi się nie cieszyć. W żaden sposób nie mogłam

dostać tego stopnia tylko dlatego, że nauczyciel jest przy okazji moim ojczymem. W

algebrze albo podajesz dobrą odpowiedź, albo nie. Nie ma w tym nic subiektywnego,

w przeciwieństwie do angielskiego. Nie ma tu żadnej interpretacji faktów. Albo masz

rację, albo się mylisz.

A ja miałam rację. W jakichś osiemdziesięciu procentach.

Oczywiście, pomogło mi to, że znałam odpowiedź na nadprogramowe pytanie

egzaminacyjne: na jakim instrumencie grał Ringo z The Beatles.

Ale to mi dawało zaledwie dwa punkty.

W każdym razie, w tym miejscu zaczynają się moje kolejne kłopoty. Chociaż

to nie moja wina.

Tak się ucieszyłam z tej piątki z minusem, że na chwilkę zupełnie

zapomniałam, że jestem zakochana w Michaelu. Na odmianę zapomniałam nawet, że

zwykle bywam przy nim nieśmiała. I zrobiłam coś, co było do mnie zupełnie

niepodobne.

Poważnie. Zarzuciłam mu ramiona na szyję i wrzasnęłam:

- Uiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii!

Jakoś tak samo wyszło. Byłam taka szczęśliwa. No dobra, cała sprawa z

różami trochę mną wstrząsnęła, ale piątka z minusem niemal mi to wyrównała. No

cóż, niemal.

To był tylko niewinny uścisk. I to WSZYSTKO. Michael przecież mnie

douczał przez prawie cały semestr. On też miał swój udział w tej piątce z minusem.

Ale jak przypuszczam, Kenny, który - jak mówi mi teraz Tina - wyszedł zza

rogu dokładnie w chwili, kiedy to robiłam - to znaczy, ściskałam Michaela - nie

patrzył na to w ten sposób. Według Tiny Kenny uważa, że coś jest między mną i

Michaelem.

Na co mogę powiedzieć tylko jedno: CHCIAŁABYM!

Ale tego nie mogę powiedzieć. Muszę iść teraz znaleźć Kenny'ego i wyjaśnić

background image

mu, że to był tylko taki przyjacielski uścisk.

Tina na to:

- Dlaczego? Dlaczego nie powiesz mu prawdy - że nie czujesz do niego tego

samego, co on czuje do ciebie? To twoja wielka okazja!

Ale nie można z kimś zrywać na Kiermaszu Zimowym. No, naprawdę. To by

było wredne.

Dlaczego moje życie musi być tak pełne napięcia?

Piątek, 19 grudnia, ciągle jeszcze Kiermasz Zimowy

No cóż, nadal nie znalazłam Kenny'ego, ale jedno muszę przyznać szkolnej

administracji - może są apodyktyczni, niemniej wiedzą, jak urządzić imprezę. Nawet

Lilly jest pod wrażeniem.

Oczywiście, wszędzie widać ślady makdonaldyzacji. Na każdym piętrze jest

dystrybutor napoju pomarańczowego z MacDonalda i wygląda to tak, jakby

obrabowali Entenmann's, wszędzie stoi tyle stołów pełnych ciast i czekoladek.

Ale i tak widać, że chcą nam urządzić dobrą zabawę. Wszystkie kluby oferują

jakieś atrakcje i mają swoje stoiska. Sala gimnastyczna została przygotowana do

tańców dzięki Klubowi Tanecznemu, w audytorium są lekcje fechtunku, dzięki

Klubowi Dramatycznemu w holu na pierwszym piętrze są nawet ćwiczenia układów

dla cheerleaderek, przygotowane przez - któż by zgadł - cheerleaderki naszej drogiej

drużyny.

Nigdzie nie mogłam znaleźć Kenny'ego, ale przy stoisku Uczniów Przeciwko

Makdonaldyzacji Liceum imienia Alberta Einsteina wpadłam na Lilly (Uczniowie

Przeciwko Makdonaldyzacji Liceum imienia Alberta Einsteina nie złożyli na czas

podania o przydzielenie im stoiska, więc Lilly pozostało tylko zorganizowanie

prowizorycznego stanowiska w stylu Amnesty International). I wiecie co? Zgadnijcie,

kto dostał z czegoś jedynkę?

Tak właśnie.

Lilly. Kompletnie mnie zatkało.

- Pani Spears dała ci jedynkę z angielskiego? TY dostałaś jedynkę?

Ale ona niespecjalnie się tym przejmuje.

- Musiałam zająć jakieś stanowisko, Mia - powiedziała. - A czasami, kiedy w

coś wierzysz, musisz zdobyć się na poświęcenie.

- Jasne - odparłam - ale JEDYNKA? Twoi rodzice cię zabiją.

background image

- Nie, nie zabiją - powiedziała Lilly. - Spróbują mnie tylko przeanalizować.

No i ma rację.

O Boże. Idzie Tina.

Mam nadzieję, że zapomniała...

Niestety, nie.

Idziemy zaraz do stoiska Klubu Komputerowego.

Nie chcę iść do stoiska Klubu Komputerowego. Już tam na chwilę zajrzałam i

wiem, co się dzieje, wystarczy. Michael i Judith, i cała reszta komputerowych

geniuszków siedzi tam przed kolorowymi monitorami. Kiedy ktoś podchodzi, musi

usiąść przed jednym z monitorów i zagrać w grę komputerową, zaprojektowaną przez

Klub, w której przechodzi się przez szkołę, a wszyscy nauczyciele noszą dziwne

kostiumy. Na przykład dyrektor Gupta nosi strój ze skóry odpowiedni dla przełożonej

domu publicznego i trzyma w ręku bicz, a pan Gianini ma na sobie kolorową piżamkę

i trzyma pluszowego misia, który wygląda dokładnie jak on sam.

Kiedy Klub starał się o stoisko na kiermasz, przedstawili inny program,

oczywiście, więc nikt z nauczycieli ani dyrekcji nie ma pojęcia, co wszyscy siedzący

tam ludzie oglądają. Ale może zainteresuje ich, z czego ci ludzie się tak strasznie

zaśmiewają.

Nieważne. Nie chcę brać w tym udziału. Nie chcę się nawet zbliżać do tego

miejsca.

Ale Tina mówi, że muszę.

- Teraz jest najlepsza chwila, żeby mu to powiedzieć - twierdzi. - Nigdzie nie

widać Kenny'ego.

O Boże. I tyle człowiekowi przychodzi ze zwierzania się przyjaciołom.

Jeszcze później, piątek, 19 grudnia,

nadal Kiermasz Zimowy

No cóż, znów siedzę w łazience dla dziewczyn. I z całkowitą pewnością mogę

stwierdzić, że już stąd nigdy nie wyjdę.

Nie, chyba tu zostanę, dopóki wszyscy nie wyjdą do domu. Tylko wtedy

będzie bezpiecznie. Dzięki Bogu, jutro wyjeżdżam z tego kraju. Może do czasu

mojego powrotu wszyscy zaangażowani w ten drobny incydent zapomną o sprawie.

Ale wątpię. Nie z moim szczęściem, w każdym razie.

Dlaczego mnie zawsze muszą się przytrafiać tego typu rzeczy? Nie no,

background image

poważnie? Co ja takiego robię, że bogowie wiecznie zwracają się przeciwko mnie?

Dlaczego to się nigdy nie przytrafia Lanie Weinberger? Dlaczego to spotyka mnie?

Zawsze MNIE?

No dobra, już piszę, co się stało.

Nie miałam najmniejszego zamiaru mówić Michaelowi. To znaczy, pozwólcie

mi to zaznaczyć od razu. Ja poszłam z Tiną tylko dlatego, że - no cóż - wyglądałoby

to dziwnie, gdybym jakoś specjalnie unikała stoiska Klubu Komputerowego, a poza

tym Michael tyle razy prosił mnie, żebym zajrzała. Więc w żaden sposób nie mogłam

się wykręcić.

Ale nie miałam zamiaru ani słowem wspominać o Wiecie Czym. To znaczy

stwierdziłam, że Tina po prostu będzie musiała pogodzić się z tym rozczarowaniem.

Nie kocha się kogoś tak długo, jak ja kocham Michaela po to, żeby potem podejść do

niego znienacka i powiedzieć: „Och, a tak przy okazji, stary, wiesz - ja cię kocham”.

Jasne? TEGO się tak nie mówi.

Ale nieważne. No więc podeszłam do tego głupiego stoiska razem z Tiną.

Wszyscy tam chichotali i byli mocno nakręceni, bo ten ich program okazał się takim

hitem, że do obejrzenia go ustawiła się cała, naprawdę długa kolejka. Ale Michael nas

zauważył i powiedział:

- Chodźcie tutaj!

Jakbyśmy miały przepchać się przed tych wszystkich ludzi stojących w

kolejce. To znaczy, zrobiłyśmy to, oczywiście, ale wszyscy za naszymi plecami

narzekali. Trudno im się dziwić. Czekali już dość długo.

Ale chyba ze względu na to, co zrobiłam wczoraj wieczorem - no wiecie,

wyjaśniłam na łamach ogólnokrajowej telewizji, że wzięłam udział w tej reklamie

ubrań wyłącznie dlatego, że ich projektant cały dochód postanowił przeznaczyć na

Greenpeace - chyba zyskałam trochę na popularności. (Jak do tej pory, pozytywne ko-

mentarze: 243. Negatywne: 1. Oczywiście, ze strony Lany). Więc to marudzenie nie

było tak głośne, jak można było oczekiwać.

W każdym razie Michael powiedział:

- Chodź, Mia, i siadaj na tym krześle.

I przed tym jednym monitorem komputerowym ustawił krzesło.

No więc usiadłam i czekałam, aż ta głupia rzecz zastartuje, a wkoło mnie inni

ludzie zaśmiewali się, jakby na swoich monitorach widzieli coś bardzo zabawnego. A

ja tylko siedziałam sobie i myślałam: Do odważnych świat należy.

background image

Co było głupie, bo po pierwsze NIE ZAMIERZAŁAM mu powiedzieć, że go

lubię, a po drugie, Michael nie jest całym światem. No i, oczywiście, do nikogo nie

NALEŻY.

A potem usłyszałam, jak Judith mówi:

- Czekaj, co ty robisz?

I usłyszałam, jak Michael odpowiada:

- Nie, w porządku. Mam dla niej coś specjalnego.

I wtedy ekran przed moimi oczami zamigotał. Westchnęłam. Pomyślałam:

Dobra, zaczyna się ta głupia gra. Trzeba się będzie pośmiać, żeby myślał, że mi się

podobała.

No i siedziałam tam i byłam w gruncie rzeczy trochę przygnębiona, bo

naprawdę, jeśli się nad tym zastanowić, nie miałam powodów do radości. To znaczy,

wszyscy inni byli podekscytowani, bo potem mieli iść na bal, ale mnie na bal nikt nie

zaprosił - nawet mój rzekomy chłopak - więc tego też nie miałam co wyczekiwać. A

na ferie zimowe wszyscy znajomi wybierali się na narty albo na Wyspy Bahama, a co

mnie się dostało? Och tak, impreza z paroma członkami Genowiańskiego Stowa-

rzyszenia Hodowców Oliwek. To na pewno bardzo mili ludzie, ale dajcie spokój...

I zanim jeszcze wyjadę w swoją nudną podróż do Genowii, muszę zerwać z

Kennym, coś, na co wcale nie mam ochoty, bo ja go naprawdę lubię i nie chcę urażać

jego uczuć, ale chyba będę musiała to zrobić.

Chociaż muszę przyznać, że fakt, iż on do tej pory nawet nie wspomniał słowa

„bal” sprawia, że pomysł zerwania z nim staje się coraz mniej przygnębiający.

Zatem jutro, pomyślałam. Wyjadę do Europy. Polecę samolotem z tatą i

Grandmère, którzy nadal się do siebie nie odzywają (a ponieważ ja też nie

rozmawiam z Grandmère, ten lot będzie naprawdę szalenie zabawny), a kiedy wrócę,

znając moje szczęście, Michael i Judith będą już zaręczeni.

To wszystko zdążyłam sobie pomyśleć w ułamku sekundy, kiedy siedziałam, a

ekran przede mną migotał. To, i jeszcze: Wiesz, naprawdę nie mam ochoty oglądać

swoich nauczycieli w idiotycznych przebraniach.

Ale właśnie wtedy ekran przestał migotać i zobaczyłam coś zupełnie innego.

Zobaczyłam zamek.

Poważnie. To był zamek, jak w Rycerzach Okrągłego Stołu albo w Pięknej i

Bestii, czy czymś takim. Obraz się zbliżył i znaleźliśmy się za murami zamku, na

środku dziedzińca, a tam był ogród. A w ogrodzie kwitły wielkie, ogromne czerwone

background image

róże. Niektóre zrzucały już płatki i widać było, że te płatki spadają na posadzkę

dziedzińca. Pomyślałam sobie: Hej, to wygląda naprawdę czadowo.

A potem zapomniałam, że siedzę przed monitorem komputera na Kiermaszu

Zimowym, jak jeszcze ze dwadzieścia innych osób dokoła. Zaczęłam mieć wrażenie,

że naprawdę znalazłam się w tym ogrodzie.

A potem na ekranie rozwinęła się chorągiew, jakby poruszana wiatrem. Na

chorągwi złotymi czcionkami wypisane były jakieś słowa. Kiedy przestała powiewać,

udało mi się je przeczytać:

Róże są czerwone,

A fiołki nie.

Pewnie nie wiesz, ale

Ja też kocham Cię.

Wrzasnęłam i poderwałam się z krzesła, przewracając je na ziemię.

Wszyscy się zaczęli śmiać. Pewnie myśleli, że zobaczyłam dyrektor Guptę w

skórzanym obcisłym kombinezonie.

Tylko Michael wiedział, że nie.

I Michael się nie śmiał.

Ale ja nie miałam odwagi na niego spojrzeć. Nie mogłam patrzeć gdzie indziej

niż na swoje stopy. Bo nie wierzyłam, że to się właśnie stało. To znaczy, nie mogłam

tego pojąć. Co to ZNACZYŁO? Czy to znaczyło, że Michael wiedział, że to ja

wysyłałam mu te wszystkie kartki i że on czuł to samo?

A może to znaczyło, że wiedział, że to ja mu wysyłałam te wszystkie kartki i

chciał w ten sposób zakpić sobie ze mnie?

Nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, że jeśli natychmiast się stamtąd nie

wydostanę, zacznę płakać...

...i to na oczach wszystkich ludzi w całej szkole.

Złapałam Tinę za ramię i pociągnęłam ją, naprawdę MOCNO za sobą. Chyba

miałam zamiar powiedzieć jej, co zobaczyłam, bo może ONA mogłaby zdecydować,

co to znaczyło, skoro ja ewidentnie nie byłam w stanie.

Tina krzyknęła - chyba złapałam ją mocniej, niż zamierzałam - i usłyszałam,

że Michael woła za mną:

- Mia!

background image

Ale ja już biegłam, wlokąc za sobą Tinę i przepychając się przez tłum w

stronę drzwi, myśląc tylko o jednym: Że muszę się dostać do łazienki dla dziewczyn.

Muszę się dostać do łazienki dla dziewczyn, zanim zacznę głośno szlochać.

Ktoś z taką samą siłą, z jaką ja chwyciłam Tinę, chwycił mnie. Myślałam, że

to Michael. Wiedziałam, że jeśli chociaż na niego spojrzę, rozpłaczę się głośno jak

dziecko.

- Spadaj! - powiedziałam i wyrwałam rękę.

Ale odpowiedział mi głos Kenny'ego:

- Ależ, Mia, muszę z tobą porozmawiać.

- Nie TERAZ Kenny - odezwała się Tina.

Jednak Kenny nie chciał ustąpić. Powiedział:

- Owszem, TERAZ.

I widać było po jego minie, że nie ustąpi.

Tina przewróciła oczyma i wycofała się. A ja tam stałam, zwrócona plecami

do stoiska Klubu Komputerowego i modliłam się: PROSZĘ. PROSZĘ, MICHAEL,

NIE PODCHODŹ TUTAJ. PROSZĘ, ZOSTAŃ TAM, GDZIE STOISZ. PROSZĘ,

PROSZĘ, PROSZĘ, NIE PODCHODŹ.

- Mia... - odezwał się Kenny.

Miał bardziej zakłopotany wyraz twarzy niż kiedykolwiek przedtem, a

widziałam już nieraz, jak Kenny bywał zakłopotany. Jest takim niezręcznym typem

faceta.

- Ja tylko chcę... To znaczy, chciałem, żebyś wiedziała. No cóż. Że ja wiem.

Patrzyłam na niego w milczeniu. Nie miałam pojęcia, o czym on gada.

Poważnie. Zupełnie zapomniałam o tym uścisku w holu, którego był świadkiem.

Kiedy uściskałam Michaela. Myślałam tylko przez cały czas: PROSZĘ, NIE POD-

CHODŹ DO MNIE, MICHAEL. PROSZĘ CIĘ, MICHAEL, NIE PODCHODŹ...

- Posłuchaj, Kenny - usłyszałam swój głos. Nie wiem, jak mi się udało zmusić

język do tego, żeby przemówić, przysięgam. Czułam się jak jakiś niesprawny robot. -

To naprawdę nie jest dobry moment. Może porozmawiamy później...

- Mia - przerwał mi Kenny. Miał dziwną minę. - Ja WIEM. Widziałem go.

Zamrugałam oczyma.

I wtedy sobie przypomniałam. Michael i pięć mniej z algebry.

- Och, Kenny - powiedziałam. - Naprawdę. To było tylko... To znaczy, nie ma

nic...

background image

- Nie musisz się martwić - powiedział Kenny. I wtedy zrozumiałam, czemu

jego twarz wyglądała tak dziwnie. To dlatego, że nosiła wyraz, jakiego na niej nigdy

wcześniej nie widziałam. Przynajmniej nie u Kenny'ego. Wyraz rezygnacji. - Nic nie

powiem Lilly.

Lilly! O Boże! Ostatnia osoba na świecie, której chciałabym powiedzieć, co

czuję do Michaela!

Może jeszcze nie było za późno. Może jeszcze istniała jakaś szansa, że uda mi

się...

Ale nie. Nie mogłam go okłamywać. Po raz pierwszy w życiu nie umiałam się

zdobyć na kłamstwo.

- Kenny - powiedziałam. - Tak mi przykro.

Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że już za późno biec do łazienki dla

dziewczyn: właśnie się rozpłakałam. Głos mi się załamał, a kiedy podniosłam ręce do

twarzy, zrobiły się mokre od łez.

Świetnie. Płakałam na oczach wszystkich uczniów Liceum imienia Alberta

Einsteina.

- Kenny - powtórzyłam, pociągając nosem. - Ja uczciwie zamierzałam ci

powiedzieć. I naprawdę cię lubię. Ja tylko ciebie... nie kocham.

Kenny miał bardzo bladą twarz, ale się nie rozpłakał - w przeciwieństwie do

mnie. Dzięki Bogu. W gruncie rzeczy udało mu się nawet lekko uśmiechnąć tym

dziwnym, zrezygnowanym uśmiechem i powiedział, potrząsając głową:

- No, no. Ale jazda. To znaczy, kiedy pierwszy raz o tym pomyślałem,

powiedziałem sobie: niemożliwe. Nie Mia. Ona nie zrobiłaby tego najbliższej osobie.

Ale... No cóż, to chyba wiele wyjaśnia. To znaczy, jeśli chodzi o nas.

Nie mogłam mu już dłużej patrzeć w oczy. Czułam się jak robak. Gorzej niż

robak, bo robaki z punktu widzenia środowiska naturalnego są szalenie potrzebne.

Czułam się jak... Jak...

Jak muszka owocowa.

- Ja już od dłuższego czasu podejrzewałem, że jest ktoś jeszcze - ciągnął

Kenny. - Nigdy... No cóż, nigdy nie odwzajemniałaś moich uczuć w taki sam sposób,

kiedy... No wiesz, kiedy...

No wiem. Kiedy się całowaliśmy. Miło z jego strony, że poruszył tę kwestię

właśnie tu, w sali gimnastycznej, przy całej szkole.

- Wiedziałem, że nic nie mówisz, bo nie chcesz zranić moich uczuć - dodał

background image

Kenny. - Taką jesteś właśnie dziewczyną. I dlatego odkładałem zaproszenie cię na bal

- przyznał. - Bo stwierdziłem, że mi odmówisz. Z tego powodu, że - no wiesz - lubisz

kogoś innego. To znaczy, wiem, że nigdy byś mnie nie okłamała, Mia. Jesteś

najbardziej uczciwą osobą, jaką w życiu spotkałem.

HA! Żartował sobie ze mnie? JA? Uczciwa? Najwyraźniej nie miał zielonego

pojęcia o moich nozdrzach.

- Dlatego wiedziałem, jak bardzo musisz być w środku rozdarta. Uważam

tylko, że powinnaś jak najszybciej powiedzieć o tym Lilly - stwierdził Kenny bardzo

poważnie. - Zacząłem podejrzewać, no wiesz, już w restauracji. A jeśli ja się domyśli-

łem, inni też się w końcu domyśla. A przecież nie chciałabyś, żeby się o tym

dowiedziała od kogoś trzeciego.

Podniosłam rękę, chcąc sobie otrzeć łzy rękawem, ale zatrzymałam się w pół

gestu i wgapiłam się w niego.

- W restauracji? W jakiej restauracji?

- No wiesz - odparł Kenny ze zmieszaną miną. - Tego dnia, kiedy poszliśmy

do Chinatown. Ty i on siedzieliście obok siebie. Śmialiście się bez przerwy...

Wyglądało na to, że jesteście bardzo zaprzyjaźnieni...

Chinatown? Ależ Michael nie poszedł wtedy z nami do Chinatown...

- I wiesz - powiedział Kenny. - Nie ja jeden zauważyłem, że on ci zostawiał te

róże przez cały zeszły tydzień.

Zamrugałam oczami. Prawie go nie widziałam przez łzy.

- C - co?

- No wiesz. - Rozejrzał się i zniżył glos. - Borys. Zostawiał dla ciebie te róże.

Mia, daj spokój. Jeśli chcesz ciągnąć to za plecami Lilly, to jedna sprawa, ale...

Wrócił mi szum w uszach, którego dostałam tuż po przeczytaniu wiersza

Michaela. BORYS. BORYS PELKOWSKI. Mój chłopak właśnie ze mną zrywa, bo

wydaje mu się, że mam romans z BORYSEM PELKOWSKIM.

BORYSEM PELKOWSKIM, któremu jedzenie zawsze zostaje w aparaciku

ortodontycznym.

BORYSEM PELKOWSKIM, który nosi swetry wetknięte do spodni.

BORYSEM PELKOWSKIM, chłopakiem mojej najlepszej przyjaciółki.

O Boże. Po co ja się w ogóle urodziłam?

Usiłowałam mu wyjaśnić. No wiecie, powiedzieć prawdę. Że Borys nie jest

moją skrywaną miłością, tylko moją Tajemniczą Śnieżynką.

background image

Ale Tina rzuciła się naprzód, złapała mnie za rękę i powiedziała:

- Wybacz, Kenny. Mia musi teraz na chwilę odejść.

A potem zaciągnęła mnie do łazienki.

- Muszę mu wyjaśnić - powtarzałam co chwila jak wariatka i usiłowałam

wyrwać się z jej uścisku. - Muszę mu powiedzieć. Muszę mu powiedzieć prawdę.

- Nie, nie musisz - powiedziała Tina, wpychając mnie do łazienki. -

Zerwaliście ze sobą. Nieważne, dlaczego. Masz to za sobą, reszta się nie liczy.

Mrugając oczami, patrzyłam na swoje zapłakane odbicie w lustrze nad

umywalką. Wyglądałam okropnie. Nigdy w życiu nie widzieliście kogoś, kto mniej

przypominał księżniczkę niż ja w tamtej chwili. Wystarczyło, że na siebie

popatrzyłam, a już zalałam się łzami w kolejnym ataku płaczu.

Oczywiście Tina twierdzi, że jej zdaniem Michael na pewno nie zamierzał ze

mnie zakpić. Oczywiście twierdzi, że musiał się domyślić, kto mu wysyła te kartki, i

usiłował dać mi znać, że czuje wobec mnie to samo.

Ale ja, oczywiście, nie mogę w to uwierzyć. Bo gdyby to była prawda -

GDYBY TO BYŁA PRAWDA - to dlaczego pozwolił mi odejść? Dlaczego nie

próbował mnie zatrzymać?

Tina zwróciła mi uwagę, że próbował. Ale mój dziki wrzask po przeczytaniu

jego wierszyka i paniczna ucieczka do łazienki mogły do niego przemówić jako mało

zachęcające sygnały. W gruncie rzeczy, miał prawo sobie pomyśleć, że mi się nie

spodobało. Co więcej, zaznaczyła Tina, nawet jeśli Michael usiłował mnie zatrzymać,

Kenny go ubiegł i dopadł mnie na korytarzu. I z całą pewnością wyglądało to tak,

jakbyśmy oboje przeżywali Ważną Chwilę - co niewątpliwie miało miejsce - i nie

życzyli sobie, żeby nam przeszkadzano.

I to wszystko jest oczywiście prawdą.

Ale może być prawdą i to, że Michael po prostu sobie zażartował. To był

bardzo paskudny żart, biorąc pod uwagę okoliczności, ale Michael nie zdaje sobie

sprawy z tego, że uwielbiam go każdym włókienkiem duszy. Michael nie wie, że

kochałam się w nim przez całe życie. Michael nie wie, że bez niego nigdy, ale to

nigdy nie osiągnę samorealizacji. To znaczy, dla Michaela jestem po prostu najlepszą

przyjaciółką jego młodszej siostry. Pewnie nie zamierzał być okrutny. Pewnie myślał,

że to będzie zabawne.

To nie jego wina, że moje życie się skończyło, a ja nigdy, nigdy już nie wyjdę

z tej łazienki.

background image

Poczekam tylko, aż wszyscy sobie pójdą, a potem wymknę się stąd i nikt mnie

tu nie zobaczy aż do początku następnego semestru, a do tego czasu, miejmy

nadzieję, wszystko to już trochę przycichnie.

A może jeszcze inaczej, może po prostu zostanę już w Genowii...

Hej, właśnie. Dlaczego nie?

Piątek, 19 grudnia, 17.00, poddasze

Nie wiem, czemu ludzie nie chcą mi dać spokoju.

Poważnie. Dobra, egzaminy mam już za sobą, ale wciąż jeszcze masę rzeczy

do zrobienia. Przecież muszę się spakować, prawda? Czy ludzie nie wiedzą, że kiedy

jedziesz przedstawić się obywatelom narodu, którym będziesz kiedyś rządzić, masz

wtedy sporo pakowania przed wyjazdem?

Ale nie. Bez przerwy ktoś do mnie wydzwania i mailuje albo przychodzi.

No cóż. Ja z nikim nie będę rozmawiać. Chyba dość jasno dałam to do

zrozumienia. Nie rozmawiam z Lilly ani z Tiną, ani z ojcem, ani z panem Gianinim,

ani z mamą, ani ZWŁASZCZA z Michaelem, chociaż zdążył już zadzwonić cztery

razy.

Jestem za BARDZO zajęta i nie mam czasu na rozmowy.

A ze słuchawkami na uszach nawet nie słyszę, jak walą do drzwi. Muszę

powiedzieć, że to całkiem miłe uczucie.

Piątek, 19 grudnia, 17.30,

schodki przeciwpożarowe

Ludzie mają prawo do prywatności. Jeśli mam ochotę posiedzieć w swoim

pokoju i zamknąć drzwi na klucz i nie wychodzić ani z nikim nie rozmawiać, to

powinnam mieć do tego prawo. I na pewno nie jest w porządku zdejmowanie drzwi

do mojego pokoju z zawiasów i zabieranie ich. Absolutnie nie w porządku.

Ale znalazłam sposób, żeby się od nich wszystkich uwolnić. Wyszłam na

schodki przeciwpożarowe. Jest jakieś minus jeden i pada śnieg, tak przy okazji, ale

wiecie co? Jak na razie, nikt tu jeszcze za mną nie przyszedł.

Na szczęście kupiłam sobie kiedyś taki pisak z latarką, więc widzę, co piszę.

Jakiś czas temu zaszło słońce i muszę przyznać, zimno mi w tyłek. Ale tu na zewnątrz

jest całkiem przyjemnie. Słychać tylko szmer śniegu, który spada na metal schodków

przeciwpożarowych i czasem jakąś syrenę albo autoalarm. W pewien sposób, tu jest

nawet zacisznie.

background image

I wiecie, co mi właśnie przyszło do głowy? Potrzebuję wypoczynku.

Porządnych wakacji.

Naprawdę. Potrzebny mi chyba jakiś wyjazd i odpoczynek na plaży, czy coś

takiego.

W Genowii jest ładna plaża. Naprawdę. Z jasnym piaskiem, drzewami

palmowymi, ze wszystkim.

Szkoda, że kiedy tam będę, nie znajdę ani chwili czasu, żeby na nią pójść, bo

będę zbyt zajęta chrzczeniem okrętów bojowych, czy czymś podobnym.

Ale gdybym MIESZKAŁA w Genowii... No wiecie, przeprowadziła się tam i

zamieszkała na stałe...

Och, oczywiście, będę tęsknić za mamą. Już się nad tym zastanawiałam. Już

jakieś dwadzieścia razy wychylała się przez okno i błagała mnie, żebym weszła do

środka albo chociaż założyła kurtkę.

Moja mama jest przemiłą kobietą. Będzie mi jej brakowało.

Ale przecież może przyjeżdżać i odwiedzać mnie w Genowii. Przynajmniej do

ósmego miesiąca. Potem latanie samolotem może być dla niej trochę niebezpieczne.

Ale może znów przyjechać, kiedy urodzi się mój przyrodni brat albo siostra. Byłoby

miło.

A pan G. też jest w porządku. Właśnie się wychylił i zapytał, czy chcę trochę

diabelskiego chilli, które właśnie przygotował. Powiedział, że ze względu na mnie nie

dodał mięsa.

To bardzo ładnie z jego strony. On też może przyjeżdżać i odwiedzać mnie w

Genowii.

Miło się tam będzie mieszkało. Będę mogła więcej czasu spędzać z tatą. On

też wcale nie jest takim złym facetem, kiedy się go już lepiej pozna. Też chce, żebym

zeszła ze schodków przeciwpożarowych. Chyba mama musiała do niego zadzwonić.

Mówi, że jest ze mnie naprawdę dumny, ze względu na tę konferencję prasową i

piątkę z minusem z algebry, i wszystko. Chce mnie zabrać na obiad i to uczcić. Mówi,

że możemy iść do Zen Palate. Absolutnie wegetariańska restauracja. Czy to nie jest

ładnie z jego strony?

Szkoda tylko, że kazał Larsowi zdjąć z zawiasów drzwi do mojego pokoju,

inaczej chybabym z nim nawet poszła.

Ronnie, nasza sąsiadka z mieszkania obok, właśnie wyjrzała oknem i mnie

zobaczyła. Teraz chce wiedzieć, co ja wyprawiam, siedząc na schodkach

background image

przeciwpożarowych w grudniu.

Powiedziałam jej, że potrzebuję trochę prywatności i że wygląda na to, że

tylko w taki sposób mogę ją sobie wywalczyć.

Ronnie stwierdziła:

- Kotku, sama dobrze wiem, jak to wygląda.

Powiedziała jednak, że bez płaszcza tam zamarznę i zaproponowała mi swoje

norki. Grzecznie odmówiłam, bo nie mogę wkładać na siebie skór zabitych zwierząt.

No więc pożyczyła mi koc elektryczny, który podłączyła do gniazdka pod

swoim klimatyzatorem. Muszę przyznać, że teraz jest lepiej.

Ronnie szykuje się do wyjścia. Przyjemnie jest ją oglądać, kiedy się maluje.

Robiąc sobie makijaż, jednocześnie cały czas rozmawia ze mną przez otwarte okno.

Spytała mnie, czy mam problemy w szkole i czy to dlatego siedzę na schodkach prze-

ciwpożarowych, a ja powiedziałam, że tak. Spytała, jakie to problemy, więc jej

opowiedziałam. Mówiłam jej, że jestem prześladowana, że kocham się w bracie mojej

najlepszej przyjaciółki, ale że dla niego to raczej tylko świetny żart. Och, i że

wszyscy najwyraźniej sądzą, że mam romans ze skrzypkiem, któremu brzydko

pachnie z ust i który, tak się składa, jest chłopakiem mojej najlepszej przyjaciółki.

Ronnie pokręciła głową i powiedziała, że widać nic się nie zmieniło od

czasów, kiedy ona była w liceum. Stwierdziła, że wie, co znaczy prześladowanie, bo

przecież sama była kiedyś mężczyzną.

Powiedziałam jej, że tak naprawdę to wszystko jest i tak bez znaczenia, bo

przenoszę się do Genowii. Ronnie bardzo zmartwiła ta wiadomość. Będzie jej mnie

brakowało. Mówi, że to dzięki mnie poprawiły się warunki w zsypie na śmieci w na-

szym budynku, bo nalegałam, żeby zainstalowano osobne pojemniki na gazety,

puszki i butelki.

A potem Ronnie powiedziała, że musi już iść, bo umówiła się ze swoim

chłopakiem na drinka w Carlyle. Dodała, że mogę sobie zatrzymać koc elektryczny,

tylko żebym pamiętała go oddać, kiedy już mi przejdzie.

Boże. Nawet moja najbliższa sąsiadka, która była kiedyś mężczyzną, ma

chłopaka. CO JEST ZE MNĄ NIE TAK????

Oho! Słyszę jakieś kroki w moim pokoju. A teraz kogo znowu przyniosło?

Piątek, 19 grudnia, 19.30

No cóż. O mało nie padłam z wrażenia.

background image

Zgadnijcie, kto do mnie przyszedł na schodki przeciwpożarowe i siedział tam

ze mną przez pół godziny?

Grandmère.

Ja wcale nie żartuję.

Tkwiłam tam sobie, pogrążona w depresyjnych myślach, kiedy nagle z mojego

okna wychylił się szeroki futrzany rękaw, a potem stopa w bucie na wysokim obcasie

i wreszcie duża blond głowa, i zanim się zorientowałam, Grandmère siedziała obok

mnie, przyglądając mi się zmrużonymi oczyma z głębi swoich długich do ziemi

szynszyli.

- Amelio... - powiedziała tym tonem, którym daje do zrozumienia, że nie

przyjmie żadnych wykrętów. - Co ty tutaj robisz? Pada śnieg. Wracaj do środka.

Byłam w szoku. Zaszokowało mnie, że Grandmère w ogóle wzięła pod uwagę

wyjście na schodki przeciwpożarowe (to niedelikatne, żeby księżniczka o tym

wspominała, ale tutaj jest naprawdę sporo gołębiego łajna), ale jeszcze bardziej to, że

miała odwagę odezwać się do mnie, po tym, co zrobiła.

Ale ona od razu przeszła do rzeczy.

- Rozumiem, że się na mnie gniewasz - powiedziała. - I masz do tego prawo.

Chcę jednak, żebyś wiedziała, że to co zrobiłam, zrobiłam dla ciebie.

- Och, jasne! - Przyrzekałam, że nigdy się już do niej nie odezwę, ale nie

zdołałam się powstrzymać. - Grandmère, jak ty w ogóle możesz mówić coś takiego?

Kompletnie mnie upokorzyłaś!

- Naprawdę nie miałam zamiaru - powiedziała Grandmère. - Chciałam ci

pokazać, że jesteś tak samo ładna jak te dziewczyny w magazynach, do których

zawsze chciałaś być podobna. To ważne, żebyś wiedziała, że nie jesteś okropną

kreaturą, za jaką sama siebie uważasz.

- Grandmère - powiedziałam. - To bardzo miło z twojej strony, ale nie

musiałaś tego robić w taki sposób.

- A jak inaczej miałam to osiągnąć? - spytała Grandmère. - Nie chciałaś

pozować żadnym pismom, które przysyłały fotografów. Ani dla „Vogue”, ani dla

„Harper's Bazaar”. Nie rozumiesz, że to, co powiedział Sebastiano o twojej strukturze

kostnej, to prawda? Amelio, jesteś naprawdę piękną dziewczyną. Gdybyś tylko trochę

bardziej w siebie wierzyła, raz na jakiś czas gdzieś się pokazała... Pomyśl, jak szybko

ten chłopak, którego lubisz, zostawiłby dla ciebie dziewuchę od much domowych!

- Muszek owocowych - poprawiłam. - I Grandmère, ja ci już tłumaczyłam.

background image

Michael ją lubi, bo jest naprawdę błyskotliwa. Łączy ich mnóstwo wspólnych

zainteresowań, choćby komputery. Jej wygląd nie ma nic do rzeczy.

- Och, Mia - powiedziała Grandmère. - Nie bądź naiwna.

Biedna Grandmère. Naprawdę trudno ją winić, bo przecież pochodzi z tak

odmiennego świata. W świecie Grandmère kobiety się docenia ze względu na ich

wielką urodę - albo, jeżeli nie są pięknościami, ceni się je za to, że ubierają się bez

zarzutu. A co robią, na przykład jak zarabiają na życie, nie ma znaczenia, bo

większość z nich nie robi nic. Och, może trochę się zajmują dobroczynnością, ale to

wszystko.

Grandmère nie rozumie, oczywiście, że w dzisiejszych czasach wielka uroda

nie liczy się za bardzo. Och, liczy się w Hollywood, oczywiście, i na wybiegach

mody w Mediolanie. Ale w obecnych czasach ludzie rozumieją, że idealny wygląd

jest rezultatem DNA, czymś, co nie jest żadną zasługą człowieka. To nie żadne

wielkie osiągnięcie, że ktoś jest piękny. To tylko geny.

Nie, dzisiaj liczy się to, co robisz i co myślisz (i JAK myślisz), to, co się kryje

POZA tymi pięknymi niebieskimi czy brązowymi oczyma, czy zielonymi, czy

jakimikolwiek innymi. W czasach Grandmère dziewczyna taka jak Judith, która umie

klonować muszki owocowe, byłaby postrzegana jak jakiś wybryk natury, chyba że

umiałaby klonować muszki ORAZ wyglądałaby zabójczo w ciuchach od Diora.

No cóż, trzeba przyznać, że choć mamy już imponująco światłe czasy,

dziewczyny takie jak Judith nadal nie przyciągają aż takiej uwagi jak Lana - a to nie

fair, bo klonowanie muszek owocowych jest prawdopodobnie o wiele ważniejsze niż

perfekcyjne uczesanie.

Naprawdę żałośni są tacy ludzie jak ja: nie umiem klonować muszek

owocowych I DO TEGO mam fatalne włosy.

Ale nie ma sprawy. Już się przyzwyczaiłam.

Grandmère jest osobą, która musi przyjąć do wiadomości, że stanowię

zupełnie beznadziejny przypadek.

- Posłuchaj - powiedziałam do niej - ja ci już mówiłam. Michael to nie jest taki

facet, któremu zaimponuję tym, że znalazłam się w dodatku do „Sunday Timesa” w

sukience balowej bez ramiączek. TO ZUPEŁNIE NIE W JEGO STYLU. Gdyby był

facetem, któremu imponują takie rzeczy, nie chciałabym mieć z nim do czynienia.

Grandmère nadal nie wyglądała na osobę przekonaną.

- No cóż - powiedziała. - Może ty i ja musimy się pogodzić z tą różnicą w

background image

naszych poglądach. W każdym razie, Amelio, przyszłam tu, żeby cię przeprosić.

Nigdy nie chciałam sprawić ci przykrości. Chciałam ci tylko pokazać, co możesz

osiągnąć, jeśli tylko spróbujesz. - Szeroko rozpostarła dłonie w rękawiczkach. - I

popatrz, jak mi się udało. Przecież ty samodzielnie zaplanowałaś i przeprowadziłaś

świetną konferencję prasową, bez niczyjej pomocy!

Przy tych słowach musiałam się trochę uśmiechnąć.

- Tak - powiedziałam. - Faktycznie.

- Poza tym - dodała Grandmère - jak rozumiem, zdałaś algebrę.

Uśmiechnęłam się nieco szerzej.

- Tak, zdałam.

- No to - stwierdziła Grandmère - została ci do zrobienia już tylko jedna rzecz.

Pokiwałam głową.

- Wiem. Dużo się nad tym zastanawiałam i doszłam do wniosku, że może

będzie lepiej, jeżeli przedłużę swój pobyt w Genowii. Może po prostu mogłabym tam

już zamieszkać na stałe. Co o tym sądzisz?

Mina Grandmère, widziałam to w świetle dochodzącym z mojego pokoju,

wyrażała niedowierzanie.

- Mieszkać... Mieszkać w Genowii? - Chociaż raz udało mi się ją

wyprowadzić z równowagi. - O czym ty mówisz?

- No wiesz... - odparłam. - Są tam przecież szkoły. Mogę po prostu tam

skończyć pierwszą klasę. A potem może mogłabym pojechać do jednego z tych

szwajcarskich internatów, o których zawsze tyle mówisz.

Grandmère patrzyła na mnie.

- Nie podobałoby ci się tam.

- Wręcz przeciwnie - odparłam. - To mogłoby być fajne. Żadnych chłopców,

tak? Byłoby cudownie. To znaczy, w tej chwili chłopców mam trochę jakby dosyć.

Grandmère potrząsnęła głową.

- Ale twoje przyjaciółki... Twoja matka...

- No cóż, mogłyby przyjeżdżać z wizytą - odparłam rozsądnie.

Grandmère nagle spochmurniała. Spojrzała na mnie zza mocno utuszowanych

szparek, w które zamieniły się jej oczy.

- Amelio Mignonette Grimaldi Renaldo - powiedziała. - Ty przed czymś

uciekasz, prawda?

Pokręciłam głową niewinnie.

background image

- Ależ skąd, Grandmère. Nic podobnego. Chciałabym zamieszkać w Genowii.

Byłoby czadowo.

- CZADOWO?!

Grandmère wstała. Wysokie obcasy jej butów wpadły w szpary między

metalowymi kratkami schodków przeciwpożarowych, ale nie zwróciła na to uwagi.

Władczym gestem wskazała na moje okno.

- Natychmiast właź do środka - rozkazała głosem, jakiego jeszcze nigdy u niej

nie słyszałam.

Muszę przyznać, byłam tak zaskoczona, że zrobiłam dokładnie to, co mi

kazała. Wyłączyłam elektryczny koc Ronnie i wślizgnęłam się z powrotem do mojego

pokoju. A potem stanęłam i poczekałam, aż Grandmère też się wgramoli do środka.

- Jesteś - powiedziała, kiedy już wygładziła spódnicę - księżniczką z

książęcego rodu Renaldich. Księżniczka - ciągnęła, podchodząc do mojej szafy i

przeszukując jej zawartość - nie uchyla się od swoich zobowiązań. Ani nie ugina się

przy pierwszej przeciwności losu.

- Hm, Grandmère... - powiedziałam. - To, co się dzisiaj stało, trudno nazwać

pierwszą przeciwnością losu, dobra? To co się dzisiaj stało, to ostatnia kropla

goryczy. Ja już tego dłużej nie zniosę, Grandmère. Wyjeżdżam stąd.

Grandmère wyciągnęła z szafy sukienkę, którą zaprojektował dla mnie na bal

Sebastiano. No wiecie, tę - która podobno miała sprawić, że Michael zapomni, że

jestem przyjaciółką jego małej siostrzyczki.

- Nonsens - powiedziała Grandmère.

Tylko.

Po prostu: nonsens.

A potem wyprostowała się, tupiąc nogą i spojrzała na mnie.

- Grandmère - powiedziałam. Może to tylko cały ten czas spędzony na

zewnątrz. A może to, że byłam całkiem pewna, że w pokoju obok mama, pan G. i tata

siedzą razem i podsłuchują. Czy mogło być inaczej? Nie było żadnych DRZWI, które

oddzielałyby mój pokój od salonu. - Ty nic nie rozumiesz - dodałam. - Ja nie mogę

tam wrócić.

- Więc tym bardziej - odparła Grandmère - musisz tam pójść.

- Nie - powiedziałam. - Po pierwsze, nawet nie mam partnera na bal, okay? A

po drugie, tylko nieudacznicy chodzą na bale bez osoby towarzyszącej.

- Nie jesteś nieudacznikiem, Amelio - powiedziała Grandmère. - Jesteś

background image

księżniczką. A księżniczki nie uciekają, kiedy sprawy zaczynają się komplikować.

Księżniczki prostują plecy i z podniesioną głową wychodzą naprzeciw katastrofie,

która je czeka. Dzielnie i bez skarg.

Odparłam:

- Halo, my tu nie rozmawiajmy o najazdach Wizygotów, dobrze, Grandmère?

Mówimy o całym liceum, które jest przekonane, że kocham się w Borysie

Pelkowskim.

- I właśnie dlatego - powiedziała Grandmère - musisz pokazać im, że nie

przejmujesz się tym, co myślą.

- Dlaczego nie mogę im tego okazać, nie idąc?

- Bo to - odparła Grandmère - byłoby tchórzostwo. A ty, Mia, w ciągu

ostatniego tygodnia w wystarczającym stopniu dowiodłaś, że tchórzem nie jesteś. A

teraz ubieraj się.

Nie wiem, czemu zrobiłam, co mi kazała. Może dlatego, że gdzieś głęboko w

środku wiedziałam, że raz w życiu Grandmère ma rację.

Albo może dlatego, że w głębi ducha byłam chyba trochę ciekawa i chciałam

zobaczyć, co się zdarzy.

Ale myślę, że zrobiłam tak głównie dlatego, że po raz pierwszy w całym moim

życiu Grandmère nie nazwała mnie Amelią.

Nie. Nazwała mnie Mią.

A ponieważ jestem głupio sentymentalna, siedzę teraz w samochodzie i jadę z

powrotem do tego głupiego, beznadziejnego Liceum imienia Alberta Einsteina,

chociaż zaledwie cztery godziny temu uważałam, że raz na zawsze udało mi się

otrząsnąć jego pył ze swoich stóp.

Ale nie. Och, nie. Wracam, w tej głupiej aksamitnej sukience, którą

zaprojektował dla mnie Sebastiano. Wracam, bez osoby towarzyszącej. Wracam, i

pewnie mnie wyśmieją jako ten idiotyczny, pozbawiony partnera wybryk natury,

którym przecież jestem.

Jednakże jestem też księżniczką, a to najwyraźniej oznacza, że muszę

przyjmować to, co mi los zgotuje, choćby było nie wiem jak okrutne, nieludzkie i

niezasłużone.

I niezależnie od tego, co się stanie, cały czas będę się mogła pocieszać jedną

myślą:

Jutro będę już o tysiące kilometrów od tego wszystkiego.

background image

O Boże. Jesteśmy na miejscu.

Chyba zaraz zwymiotuję.

Sobota, 20 grudnia, genowiański książęcy odrzutowiec

6000 metrów nad Oceanem Atlantyckim

Kiedy zbliżały się moje szóste urodziny, miałam tylko jedno jedyne życzenie.

Chciałam dostać w prezencie kota.

Wszystko jedno jakiego. Byle to był kot. Chciałam mieć kota na własność.

Odwiedziłyśmy wtedy rodziców mojej mamy na ich farmie w Indianie i oni tam mieli

mnóstwo kotów. Jedna kotka miała małe - puchate rudo - białe kociaki, które głośno

mruczały, kiedy trzymałam je sobie pod brodą i lubiły zwijać się w kłębek w

przedniej kieszeni mojego kombinezonu i tam sobie drzemać. Niczego na świecie tak

nie pragnęłam, jak móc zatrzymać jedno z tych kociąt.

Powinnam tu wspomnieć, że w tym czasie miałam też problem ze ssaniem

kciuka. Mama wypróbowała już wszelkie sposoby, żeby mnie od tego odzwyczaić,

włącznie z kupieniem mi lalki Barbie, mimo swojego fundamentalnego sprzeciwu

wobec Barbie i tego wszystkiego, co ona uosabia. Taka łapówka. Nic nie pomogło.

Więc kiedy zaczęłam jej jęczeć, że chcę dostać kotka, mama wpadła na

pewien pomysł. Powiedziała mi, że dostanę na urodziny kotka, jeżeli przestanę ssać

kciuk.

I przestałam z miejsca. TAK BARDZO chciałam mieć kotka.

Jednak kiedy zbliżały się moje urodziny, nabrałam wątpliwości, czy mama

dotrzyma swojej części umowy. Po pierwsze, w wieku sześciu lat wiedziałam już, że

moja mama nie należy do najbardziej odpowiedzialnych osób na świecie. No bo niby

dlaczego bez przerwy wyłączano nam prąd? A przez połowę roku chodziłam do

szkoły, nosząc JEDNOCZEŚNIE spódniczkę i spodnie, bo mama pozwalała mi samej

decydować, co na siebie włożę. Więc nie byłam pewna, czy będzie pamiętała o

kociaku - a jeśli będzie pamiętała, to czy będzie wiedziała, skąd kociaka wziąć.

Jak sobie zatem możecie wyobrazić, kiedy nadszedł poranek w dniu moich

szóstych urodzin, nie żywiłam zbyt wielkich nadziei.

Ale kiedy moja mama weszła do sypialni, niosąc tę małą kulkę żółto - białego

futerka i postawiła mi ją na brzuchu, a ja popatrzyłam w wielkie błękitne (zielone

zrobiły się dopiero potem) ślepka Louie (Grubym Louie został dopiero jakieś dziesięć

kilo później), zaznałam takiej radości, jakiej nigdy przedtem jeszcze w życiu nie

background image

doznałam, i nigdy nie spodziewałam się znów przeżyć.

Aż do wczorajszego wieczoru.

Mówię absolutnie poważnie.

Wczoraj przeżyłam najpiękniejszy wieczór CAŁEGO mojego życia. Po tym

całym numerze z Sebastianem i jego zdjęciami, myślałam, że już NIGDY WIĘCEJ

nie poczuję wobec Grandmère czegokolwiek choćby zbliżonego do wdzięczności.

Ale ona miała ABSOLUTNĄ RACJĘ, że mnie zmusiła do pójścia na bal.

TAK SIĘ CIESZĘ, że jednak wróciłam wtedy do Alberta Einsteina, najlepszej,

najukochańszej szkoły w całym kraju, jeśli nie na całym świecie!!!!!!!

Dobra, już przechodzę do rzeczy:

Lars i ja podjechaliśmy pod frontowe drzwi szkoły. W oknach paliły się białe

migoczące światełka, które chyba miały udawać sople lodu.

Byłam pewna, że zaraz zwymiotuję, i powiedziałam o tym Larsowi.

Stwierdził, że nie zwymiotuję, bo o ile on się dobrze orientuje, nie jadłam nic oprócz

kawałka tortu Entemann's na lunch, a ten tort na pewno już zdążyłam strawić.

Udzieliwszy mi w ten sposób wsparcia, Lars wprowadził mnie po schodkach do

środka budynku.

Przy frontowym wejściu, koło szatni, kłębił się tłum ludzi. Lars oddał nasze

płaszcze, podczas gdy ja stałam i czekałam, kiedy ktoś do mnie podejdzie i spyta,

czemu jestem bez osoby towarzyszącej. Jednak podeszli do mnie tylko Lilly - i -

Borys oraz Tina - i - Dave i zaczęli zachowywać się bardzo miło i mówić mi, jak się

cieszą, że jednak przyszłam. (Tina mi później powiedziała, że już wszystkim

wyjaśniła, że Kenny i ja zerwaliśmy ze sobą, chociaż nie tłumaczyła im dlaczego,

DZIĘKI BOGU).

Tak podniesiona na duchu przez przyjaciół, weszłam z nimi na salę

gimnastyczną, całą udekorowaną w zimowym stylu płatkami śniegu wyciętymi z

papieru, jedną z lamp dyskotekowych i sztucznym śniegiem, który, muszę to

przyznać, wyglądał dużo ładniej i czyściej niż śnieg, który zaczynał się piętrzyć na

ziemi na dworze.

Było tam mnóstwo ludzi. Widziałam Lanę z Joshem (uh), Justina Baxendale'a

otoczonego zwykłym wianuszkiem wielbicielek, Shameekę, Ling Su i paru innych

znajomych. Nawet Kenny tam był, ale kiedy mnie zobaczył, mocno się zaczerwienił,

odwrócił i zaczął rozmawiać z jakąś dziewczyną z naszych zajęć z biologii. No

proszę.

background image

Wszyscy tam byli oprócz jednej osoby, której obecności najbardziej się

obawiałam. Albo pragnęłam. Sama nie wiedziałam, co bardziej.

A potem zobaczyłam Judith Gershner. Zdjęła wreszcie swój kombinezon i

wyglądała całkiem ładnie w czerwonej sukience w stylu Laury Ashley.

Ale nie tańczyła z Michaelem. Tańczyła z jakimś chłopakiem, którego nigdy

wcześniej nie widziałam.

No więc rozejrzałam się za Lilly i wreszcie zauważyłam ją przy jednym z

automatów telefonicznych - właśnie dzwoniła. Podeszłam do niej i powiedziałam:

- A gdzie twój brat?

Lilly odwiesiła słuchawkę.

- A skąd ja mam wiedzieć? - spytała. - Nie jestem jego niańką.

Dziwnie pokrzepiona jej zachowaniem - które po prostu dowodziło, że choćby

nie wiem co, Lilly zawsze pozostaje sobą - powiedziałam:

- No cóż, Judith Gershner tu jest, więc pomyślałam sobie, że...

- Na litość boską - przerwała mi Lilly - ile razy mam ci to jeszcze powtarzać?

MICHAEL I JUDITH NIE CHODZĄ ZE SOBĄ.

Odparłam:

- Taa, jasne. To czemu przez ostatnie dwa tygodnie spędzali ze sobą każdą

chwilę?

- Bo pracowali nad tym głupim programem komputerowym na kiermasz -

powiedziała. - Poza tym, Judith Gershner już ma chłopaka. - Lilly złapała mnie za

ramię i odwróciła, żebym mogła się przyjrzeć Judith. - On chodzi do Trinity.

Popatrzyłam na Judith. Tańczyła jakiś wolny numer z chłopakiem, który dosyć

przypominał Kenny'ego, tyle że ruchy miał nieco bardziej skoordynowane.

- Och - westchnęłam.

- Rzeczywiście: „och” - powiedziała Lilly. - Nie wiem, co się z tobą dzisiaj

dzieje, ale naprawdę nie wyrabiam, jak tak dziwaczysz. Usiądź tutaj... - Lilly sięgnęła

po krzesło. - I nie waż mi się stąd ruszać. Chcę wiedzieć, gdzie jesteś, kiedy będę

potrzebowała cię znaleźć.

Nawet nie zapytałam Lilly, po co miałaby mnie szukać. Po prostu usiadłam.

Czułam, że mam już dosyć. Byłam TAKA zmęczona.

I nawet nie chodziło o to, że czułam się rozczarowana. No bo przecież nie

chciałam widzieć Michaela. W każdym razie, jakaś część mnie nie chciała.

Ale inna część mnie NAPRAWDĘ chciała go zobaczyć i zapytać, co tak

background image

dokładnie chciał powiedzieć w swoim wierszyku.

Ale chyba trochę się bałam odpowiedzi.

Bo mogła być inna niż ta, na którą miałam nadzieję.

Po chwili Lars i Wahim podeszli i usiedli obok mnie. Czułam się jak

kompletna idiotka. Siedziałam, na tym głupim balu, z dwoma ochroniarzami

pogrążonymi w dyskusji na temat zalet i wad kul gumowych. Nikt nie poprosił mnie

do tańca. No i nic dziwnego. W końcu jestem wielką nieudacznicą. Wielką nie-

udacznicą, która nawet nie miała partnera na bal.

I która, przy okazji, podobno kocha się w Borysie Pelkowskim.

Dlaczego ja stamtąd nie wyszłam? Zrobiłam już to, co mi zaleciła Grandmère.

Pokazałam się. Udowodniłam wszystkim, że nie jestem tchórzem. Dlaczego nie

miałabym wyjść?

Wstałam. Powiedziałam do Larsa:

- Dosyć tego. Już dość długo tu siedzimy. Mam jeszcze mnóstwo pakowania.

Wracajmy już.

Lars powiedział, że nie ma sprawy i zaczął wstawać z miejsca. A potem się

nagle zatrzymał. Zobaczyłam, że patrzy gdzieś za mnie. Odwróciłam się.

A tam stał Michael.

Widać było, że dopiero co przyszedł. Brakowało mu tchu. Muszkę miał

rozwiązaną. A we włosach miał jeszcze śnieg.

- Nie wiedziałem, że przyjdziesz - powiedział.

Czułam, że moja twarz robi się czerwona jak sukienka Judith Gershner. Ale

nic na to nie mogłam poradzić. Odparłam:

- No cóż, niewiele brakowało, a bym nie przyszła.

- Dzwoniłem do ciebie parę razy - dodał. - Ale nie chciałaś podejść do

telefonu.

- Wiem.

Chciałam, żeby podłoga sali gimnastycznej otwarła się, jak w Cudownym

życiu, i żebym wpadła do znajdującego się pod nią basenu i utonęła, i nie musiała

dłużej ciągnąć tej rozmowy.

- Mia... - powiedział. - Ta sprawa dzisiaj. Ja nie chciałem, żebyś się popłakała.

Albo ta podłoga mogłaby się rozstąpić, a ja bym tak spadała i spadała, i

spadała bez końca. To też byłoby niezłe. Popatrzyłam na ziemię, marząc, żeby się

otworzyła i wreszcie mnie pochłonęła.

background image

- Nie płakałam - powiedziałam. - To znaczy nie przez to. Chodziło o coś, co

powiedział Kenny.

- Taa - odezwał się Michael. - No cóż, słyszałem, że ze sobą zerwaliście.

Taa. Pewnie do tej pory już cała szkoła słyszała. Wiedziałam, że teraz moja

twarz jest jeszcze czerwieńsza niż sukienka Judith.

- Chodzi o to - ciągnął Michael - że ja wiedziałem, że to ty, że zostawiałaś mi

te kartki.

Gdyby sięgnął do mojej klatki piersiowej, wyrwał mi serce, cisnął je na

podłogę i kopnął w drugi koniec sali, chyba nie zabolałoby mnie to tak bardzo, jak to,

co właśnie od niego usłyszałam. Czułam, że oczy znów mi się wypełniają łzami.

- Wiedziałeś?

Wiecie, mieć złamane serce, to jedna sprawa. Ale kiedy ktoś wam to robi w

czasie szkolnego balu, na oczach wszystkich... Wtedy naprawdę nie ma lekko.

- Oczywiście, że tak - odparł, trochę jakby zniecierpliwiony. - Lilly mi

powiedziała.

Po raz pierwszy spojrzałam mu w twarz.

- LILLY ci powiedziała?! - zawołałam. - A skąd ONA wiedziała?

Machnął ręką.

- A tego nie wiem. Pewnie twoja przyjaciółka Tina jej powiedziała. Ale to

nieważne.

Rozejrzałam się po sali gimnastycznej i dostrzegłam Lilly i Tinę na drugim jej

końcu, obie spoglądały w moim kierunku. Kiedy zobaczyły, że na nie patrzę,

odwróciły się naprawdę szybko i udawały, że są pochłonięte rozmową ze swoimi

partnerami.

- Ja je chyba pozabijam - mruknęłam.

Michael złapał mnie za ramiona.

- Mia - powiedział, lekko mną potrząsając. - To nie ma ZNACZENIA. Liczy

się to, że ja naprawdę myślę tak, jak napisałem. I sądziłem, że ty też.

Wydawało mi się, że musiałam się przesłyszeć. Powiedziałam:

- Oczywiście, że naprawdę myślę, jak napisałam.

Pokręcił głową.

- To czemu dziś uciekłaś z Kiermaszu Zimowego?

- Bo ja... bo... myślałam... myślałam, że ty się ze mnie nabijasz - wyjąkałam.

- W życiu - powiedział.

background image

I wtedy to właśnie zrobił.

Żadnego zamieszania. Żadnego pytania mnie o zgodę. Absolutnie żadnego

wahania. Po prostu pochylił się i pocałował mnie prosto w usta.

I wtedy z miejsca się przekonałam, że Tina miała rację.

Całowanie się NIE JEST OBRZYDLIWE, jeżeli kochasz się w facecie.

W gruncie rzeczy, to najprzyjemniejsza rzecz pod słońcem.

A wiecie co w tym jest najlepsze?

To znaczy, pomijając to, że Michael się we mnie kocha i musiał to ukrywać

niemal tak długo jak ja sama, jeśli nie dłużej?

I to, że Lilly wiedziała przez cały czas, ale nic nie mówiła aż do ostatnich paru

dni, bo uważała, że to ciekawy psychologicznie eksperyment: poczekać i zobaczyć,

ile czasu zajmie nam samodzielne odkrycie prawdy (zajęło dość dużo, jak się

okazało).

I to, że Michael w przyszłym roku idzie na Columbię, która mieści się

zaledwie parę przystanków stąd, więc nadal będę się z nim mogła widywać tak

często, jak zechcę.

Och, i to, że Lana przeszła obok nas, kiedy się całowaliśmy, i powiedziała

zdegustowanym tonem:

- O Boże, wynajmijcie gdzieś sobie pokój, bardzo was proszę.

I tańczenie z nim wolnych tańców przez całą noc, póki Lilly wreszcie do nas

nie podeszła i nie powiedziała:

- Chodźcie ludzie, pada taki śnieg, że jeśli teraz nie wyjdziemy, nigdy się nie

dostaniemy do domu.

I całowanie się na dobranoc przed wejściem do mojego domu, kiedy śnieg

padał wszędzie wkoło (a poirytowany Lars marudził, że marznie).

Nie, najlepsze było, że od razu przeszliśmy do wersji francuskiej i to bez

żadnego kłopotu. Tina miała rację - to się wydawało po prostu zupełnie naturalne.

A teraz stewardesa książęcego genowiańskiego odrzutowca mówi, że musimy

opuścić stoliki na czas startu samolotu, więc na chwilę będę musiała przerwać

pisanie.

Tata mówi, że jeśli nie przestanę paplać o Michaelu, pójdzie do kokpitu i

będzie siedział z pilotami.

Grandmère mówi, że nie może się nadziwić zmianie, jaka we mnie zaszła.

Twierdzi, że wydaję się wyższa. I wiecie, chyba to prawda. Ona przypisuje zasługę

background image

kolejnej z kreacji Sebastiana projektowanych wyłącznie dla mnie, tak jak sukienka,

dzięki której Michael miał dostrzec we mnie kogoś więcej niż tylko przyjaciółkę

swojej małej siostrzyczki... Chociaż okazało się, że i tak dostrzegał. Ale ja wiem, że

to nie kwestia sukienki.

I nawet nie miłość. No cóż, w każdym razie, niezupełnie.

I powiem wam, co to jest: samorealizacja.

No cóż - samorealizacja oraz fakt, że jak się okazuje, naprawdę jestem

księżniczką. Muszę nią być. A wiecie, czemu?

Bo od tej pory będę żyła sobie długo i szczęśliwie.

PODZIĘKOWANIA

Serdecznie dziękuję Beth Ader, Jennifer Brown, Barbarze Cabot, Sarah

Davies, Laurze Langlie, Abby McAden i Davidowi Waltonowi.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 03 Zakochana Księżniczka(1)
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 03 Zakochana Księżniczka
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 03 Zakochana Księżniczka
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 03 Zakochana Ksężniczka
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 03 Zakochana Księżniczka
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 03 Zakochana Księżniczka
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki tom 3 Zakochana Księżniczka
3 Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki tom 3 Zakochana Księżniczka
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki tom 3 Zakochana Księżniczka
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki tom 5 Księżniczka na różowo
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki tom 7 i 1I2 Urodziny Księżniczki
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki Księżniczka na różowo
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki i pół Gwiazdkowy prezent
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki Księżniczka na różowo
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki i pół Akcja Księżniczka
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki Księżniczka na dworze

więcej podobnych podstron