Zgnoić chama
Numer: 19/2010
Autor: IZA KOSMALA
Strona: 11
Zdychanie w areszcie Stanisława Łyżwińskiego w imię kary za grzechy zrobiło wrażenie nie tylko na czytelnikach "NIE". Sprawą obiecał się zająć sam minister sprawiedliwości
Krzysztof Kwiatkowski. Rozbił się jednak prezydencki samolot, co sparaliżowało wszystkie państwowe urzędy i według informacji z Ministerstwa Sprawiedliwości w sprawie
Łyżwińskiego nic się jeszcze nie ruszyło. To nie do końca prawda. 30 marca 2010 r. otrzymaliśmy sprostowanie od dyrektora Aresztu Śledczego z Piotrkowa Trybunalskiego
Jacka Lenarta, który w przeciwieństwie do sądu okazywał w stosunku do umierającego Łyżwińskiego ludzkie odruchy. Ponad rok temu napisał do sądu osobistą prośbę, żeby
zamienić Łyżwińskiemu areszt na inny środek zapobiegawczy z powodów humanitarnych. Dyrektor Lenart poprosił o sprostowanie dwóch jego zdaniem nieprawdziwych
informacji zawartych w artykule. Po pierwsze - że oddział szpitalny w areszcie został przebudowany, żeby Łyżwińskiemu umilić umieranie. Dyrektor Lenart zaręcza, że oddział
ten nigdy nie był przebudowywany ani remontowany. Widocznie zapomniał, że wchodząca w skład oddziału szpitalnego cela Łyżwińskiego została specjalnie dla niego
dostosowana, żeby mógł się poruszać na wózku inwalidzkim. Między innymi poszerzono dostęp do łazienki w areszcie, żeby Stanisław Łyżwiński mógł na wózku inwalidzkim
normalnie zrobić kupę. Dyrektor aresztu Jacek Lenart nalega też, żebyśmy sprostowali, że wpuszczał do celi wysoki sąd, bo rozprawy Łyżwińskiego nie odbywały się w celi
mieszkalnej, czego zresztą nie napisałam, tylko w sali rozpraw sądu znajdującej się na terenie aresztu. Według informacji, jakie uzyskałam od innych osadzonych, sala rozpraw
sądu w areszcie była wielokrotnie adaptowana na cele mieszkalne, bo prawie nigdy nie odbywały się w niej rozprawy. Sala rozpraw w areszcie jest tylko nieznacznie większa od
celi i różni ją od niej głównie ustawione na środku zdezelowane biurko. Wychodzi na to, że dyrektor piotrkowskiego aresztu z jakiegoś powodu wstydzi się swoich ludzkich
odruchów. Przynajmniej w stosunku do Stanisława Łyżwińskiego. 23 marca 2010 r. dyrektor Jacek Lenart otrzymał pisemną prośbę od rodziny Łyżwińskiego o wydanie pełnej
dokumentacji medycznej z jego leczenia i do tej pory nie tylko nie przekazał wspomnianych wyników badań, ale nawet nie odpowiedział na taki wniosek. Być może nagłośnienie
humanitaryzmu dyrektora Lenarta jakoś mu zaszkodziło. Mimo że sąd wyjątkowo długo pisze uzasadnienie do wyroku w sprawie słynnej seksafery, skazany za gwałt i
molestowanie partyjnych działaczek Stanisław Łyżwiński jak na złość nadal żyje. Być może dlatego, że jego leczenia w polskiej klinice podjęli się Chińczycy.
Strona 1 z 1
:: Tygodnik "NIE" w internecie ::
2010-12-19
http://www.nie.com.pl/art23190.htm