Nora Roberts Saga rodu Quinnów 02 Niebezpieczne Prądy

background image

Nora Roberts Niebezpieczne prądy

Prolog

Kiedy Ethan obudził się i wstał z łóżka, było jeszcze ciemno, ale zawsze

zaczynał dzień, zanim noc zaczynała ustąpiła miejsca brzaskowi. Odpowiadał mu
taki właśnie prosty rozkład dnia, a także ciężka, mozolna praca.

Ani na moment nie przestawał być wdzięczny za to, że mógł niegdyś doko-

nać wyboru i obecnie prowadzić taki, a nie inny tryb życia. Chociaż ludzie, któ-

rzy umożliwili mu to wszystko, nie żyli, Ethanowi nadal wydawało się, że w ład-
nym domu nad wodą wciąż rozlegają się ich głosy. Często łapał się na tym, że

jedząc w samotności śniadanie nagle unosi głowę, spodziewając się, że lada chwila
zobaczy wchodzącą ciężkim krokiem przez kuchenne drzwi, ziewającą i rozczo-

chraną matkę.

Chociaż zmarła niemal siedem lat temu, ten tak dobrze znany obraz w jakiś

sposób dodawał Ethanowi otuchy.

Natomiast znacznie większy ból sprawiało myślenie o człowieku, który zo-

stał jego ojcem. Od śmierci Raymonda Quinna upłynęły zaledwie trzy miesiące,
zbyt krótki okres zatem, by się z tym pogodzić. Okoliczności tej śmierci były

dość niemiłe i trudne do wyjaśnienia. Ray zmarł na skutek ran odniesionych
w wypadku samochodowym, który zdarzył się w biały dzień, na dodatek na su-

chej szosie. Stało się to w marcu, kiedy wszystko zapowiadało zbliżającą się wio-
snę. Jadący z dużą prędkością kierowca samochodu na zakręcie nie zdołał - lub,

być może, nie chciał - zapanować nad kierownicą. Badania wykluczyły jakakol-
wiek fizyczną przyczynę, która mogłaby uzasadnić, dlaczego Ray wjechał w słup

telefoniczny.

Istniał natomiast powód natury emocjonalnej, i to właśnie bardzo ciążyło

Ethanowi na sercu.

Myślał o tym, przygotowując się do nadchodzącego dnia. Przeczesał byle

jak grzebieniem wciąż jeszcze mokre po prysznicu, gęste, rozjaśnione przez słoń-
ce brązowe włosy, których nigdy nie był w stanie należycie ułożyć. Podczas gole-

nia zdrapywał pianę wraz z nocnym zarostem z ogorzałej, kościstej twarzy

background image

i wpatrywał się w zasnute parą lustro poważnymi, niebieskimi oczami, ukrywają-
cymi niezmiernie rzadko ujawniane tajemnice.

Wzdłuż lewej strony żuchwy biegła blizna - zawdzięczał ją starszemu

bratu i kilku szwom z ogromną cierpliwością założonym przez matkę. To
szczęście, pomyślał Ethan, bezwiednie pocierając kciukiem słabo widoczną
szramą, że ich matka była lekarzem.

Niemal bez przerwy któryś z jej synów wymagał pierwszej pomocy.

Ray i Stella przygarnęli trzech sporych już chłopców - dzikich, trudnych

i skrzywdzonych przez los. Stworzyli dla nich dom.

Kilka miesięcy temu Ray udzielił schronienia następnemu.
Obecnie Seth DeLauter był pod ich opieką. Ethan nigdy tego nie kwestiono-

wał, chociaż wiedział, że jego bracia mieli wątpliwości. Po niewielkim miastecz-
ku St.Chris krążyły pogłoski, że Seth wcale nie jest następnym przybłędą przy-
garniętym przez Raya Quinna, lecz jego nieślubnym synem, który przyszedł na
świat w czasie, kiedy Stella jeszcze żyła. Na dodatek jest dzieckiem kobiety znacznie
młodszej od Raya.

Ethan nie zwracał uwagi na te pogłoski, nie był jednak w stanie zignorować

faktu, że dziesięcioletni Seth miał oczy Raya Quinna.

W tych oczach widać było dobrze znany Ethanowi smutek. Ludzie skrzywdzeni

przez los potrafią rozpoznać podobnych sobie nieszczęśników. Wiedział, że życie
Setna, jeszcze zanim Ray wziął go do siebie, było prawdziwym koszmarem. Ethan
przeszedł to samo.

Teraz dzieciak jest już bezpieczny, pomyślał Ethan, wkładając workowate

bawełniane spodnie i wyblakłą bluzę roboczą. Teraz Seth był Quinnem, niezależnie od
tego, czy spełniono już wszystkie warunki wymagane przez prawo. Ta sprawa
należała do Philipa. Zdaniem Ethana jego nieobliczalny momentami brat z łatwością
upora się z prawnikami. Natomiast Cameron, najstarszy z synów Raya Quinna, zdołał
nawiązać delikatną więź z Sethem.

Doszedł do tego w dość niezgrabny sposób, pomyślał Ethan z półuśmiesz-

kiem. Momentami przypominało to obserwowanie dwóch kocurów, prychających na
siebie i demonstrujących pazury. Teraz, kiedy Cam ożenił się z ładną pracownicą
opieki społecznej, wszystko powinno się jakoś ułożyć.

Ethan był zwolennikiem uregulowanego życia.
Czekały ich jeszcze ciężkie boje z firmą ubezpieczeniową, która, ze względu na

podejrzenia o samobójstwo, odmawiała wypłacenia należności z polisy Raya. Ethan
poczuł niemiły ucisk w żołądku i spróbował rozluźnić mięśnie. Jego ojciec nigdy nie
zrobiłby czegoś takiego. Wielki Quinn zawsze radził sobie ze swoimi problemami
i umiejętność tę przekazał synom.

Mimo to nad rodziną wisiała ciemna chmura, która wcale nie miała zamiaru

zniknąć. Pewnego dnia w SŁ Christopher pojawiła się matka Setha. Poszła prosto do
dziekana uczelni, w której Ray wykładał literaturę angielską, i oskarżyła profesora o
seksualne molestowanie. Wypadło to nieprzekonująco - w opowieści kobiety było
zbyt wiele kłamstw, na dodatek często zmieniała swoją wersję.

Mimo to nie sposób zaprzeczyć, że ojciec był wstrząśnięty, a wkrótce po

wyjeździe Glorii DeLauter Ray również opuścił St.Chris.

Po jakimś czasie wrócił z chłopcem.
Istniał również list, który znaleziono w samochodzie po wypadku. Pani

DeLauter wyraźnie szantażowała Raya. Okazało się, że dał jej pieniądze, i to
wcale niemało.

Teraz Gloria znowu zniknęła. Ethan bardzo chciał, żeby już nigdy tu nie

wracała, wiedział jednak, że plotki ustaną dopiero wówczas, gdy znajdą się pro-

ste odpowiedzi na wszystkie pytania

Uświadomił sobie, że nic nie może na to poradzić. Wszedł do holu i energicznie

zapukał w drzwi po przeciwnej stronie. Najpierw rozległ się jęk Setha, potem nie-
wyraźne mamrotanie, a w końcu pełne złości przekleństwo. Ethan nie zatrzymał się

i ruszył na parter. Z pewnością Seth jeszcze przez dobrą chwilę będzie pomstował,
że tak wcześnie zerwano go z łóżka. Ponieważ jednak Cam i Anna wyjechali do

Włoch w podróż poślubną, a Philip przyjedzie z Baltimore dopiero na weekend, to
właśnie do Ethana należało budzenie chłopca i odprowadzanie go do domu kolegi.

Tam Seth czekał do czasu, kiedy mógł już iść do szkoły.

Sezon połowu krabów był w pełni, więc dzień pracy każdego rybaka zaczy-

nał się przed wschodem słońca. To samo dotyczyło Setha, przynajmniej do po-
wrotu Cama i Anny.

Chociaż wszystkie pomieszczenia tonęły w ciemności, Ethan poruszał się po

nich bez najmniejszego trudu. Miał już swój własny dom, ale, by przyznano im

opiekę nad Sethem, wszyscy trzej bracia zawarli umowę, że będą mieszkać pod
jednym dachem i wspólnie ponosić odpowiedzialność.

Ethan nie miał nic przeciwko odpowiedzialności, mimo to tęsknił za swym

maleńkim domkiem, prywatnością i beztroskim życiem.

Zapalił światło w kuchni. Poprzedniego wieczoru sprzątanie po kolacji należało

do Setha, lecz, jak zauważył, chłopiec zrobił to niezbyt starannie. Nie zwracając

uwagi na pokrytą okruchami i lepką powierzchnię stołu, Ethan podszedł prosto do
piecyka.

Simon, jego pies, wyprostował się leniwie i uderzył ogonem o podłogę. Ethan

nastawił kawę i przywitał się z psem, machinalnie drapiąc go po głowie.

Przypomniał sobie sen, który go nawiedził tuż przed przebudzeniem. Wraz

z ojcem znajdował się na kutrze i sprawdzał więcierze. Byli tylko we dwóch. Ośle-

piające promienie słońca parzyły skórę i odbijały się od powierzchni przejrzystej
i spokojnej wody. W tym śnie wszystko było tak wyraźne, pomyślał Ethan, że

czuł nawet zapach ryb i potu.

Niezapomniany głos ojca przebił się przez warkot silnika i krzyk mew.

- Wiedziałem, że wszyscy trzej zajmiecie się Sethem.
- Wcale nie musiałeś umierać, żeby to sprawdzić. - W głosie Ethana słychać

było pretensję i ukrywaną głęboko złość, do której potem, po przebudzeniu, nie
chciał się przyznać nawet przed sobą.

- Prawdę mówiąc, nie miałem takiego zamiaru - powiedział Ray beztrosko,

wybierając kraby z więcierza podciągniętego do góry przez Ethana. Grube, po-

8

background image

marańczowe rybackie rękawice starszego pana lśniły w słońcu. - Jeśli o to chodzi,
możesz mi całkowicie zaufać. Masz tu przynajmniej kilka gatunków krabów. Ethan

bezmyślnie spojrzał na druciany więcierz, automatycznie odnotowując rozmiary oraz
ilość wyłowionych krabów. Jednak ten połów nie miał specjalnego znaczenia...

przynajmniej nie w tym momencie.

- Chcesz, żebym ci wierzył, chociaż niczego nie próbujesz mi wyjaśnić.

Ray spojrzał na niego i zdjął jasnoczerwoną czapeczkę, odkrywając bujną,

srebrzystą czuprynę. Wiatr targał mu włosy, na zmianę wydymając i marszcząc

karykaturę Johna Steinbecka, ozdabiającą luźny podkoszulek. Wielki amerykański
pisarz zawsze utrzymywał, że gotów jest ciężko pracować na własne utrzymanie, ale

nie sprawiał wrażenia uszczęśliwionego takim traktowaniem.

W przeciwieństwie do niego Ray Quinn promieniował zdrowiem i energią, a

rumiane, pokryte głębokimi bruzdami policzki jedynie podkreślały krzepki wygląd

pełnego wigoru sześćdziesięciolatka, któremu zostało jeszcze wiele lat życia.

- Musisz znaleźć własną drogę i własne odpowiedzi. - W promiennych nie-

bieskich oczach Raya pojawił się uśmiech, a Ethan zauważył, że otaczające je
zmarszczki pogłębiły się. - Wtedy wszystko będzie miało większą wartość. Jestem z

ciebie dumny.

Ethan poczuł, że pali go w gardle i że coś ściska mu serce. Automatycznie

założył przynętę, a potem obserwował, jak pomarańczowe pływaki podskakują na
powierzchni wody.

- Dlaczego?
- Dlatego, że jesteś tym, kim jesteś. Po prostu dlatego, że jesteś Ethanem.

- Powinienem był częściej się tu pojawiać. Popełniłem błąd, zostawiając cię

tak długo samego.

- Pleciesz bzdury. - W głosie Raya słychać było irytację i zniecierpliwienie.

- Wcale nie byłem zniedołężniałym starcem. Na litość boską, byłbym wściekły,

gdybyś myślał o mnie w taki sposób, na dodatek mając wyrzuty sumienia, że się
mną nie opiekowałeś. To tak jak gdybyś próbował winić Cama za to, że wyjechał

do Europy - albo Philipa, że mieszka w Baltimore. Młode ptaki, jeśli są zdrowe,
opuszczają gniazdo. Twoja matka i ja wychowaliśmy zdrowe ptaki.

Zanim Ethan zdołał się odezwać, Ray uniósł dłoń. Był to typowy gest profesora,

podkreślającego jakieś niezmiernie ważne słowo lub nie pozwalającego, by ktoś

przerwał jego wywód. Widząc to, Ethan uśmiechnął się.

- Tęskniłeś za nimi, dlatego właśnie próbowałeś się na nich złościć. Oni

wyjechali, a ty zostałeś i trochę ci ich brakowało. No cóż, teraz masz ich z powrotem,
prawda?

- Wygląda na to, że tak.
- Dorobiłeś się ładnej bratowej, zaczynasz budować łodzie i masz to wszystko... -

Ray szerokim gestem pokazał wodę, podskakujące na jej powierzchni
pływaki i wysoką, lśniącą trawę, w której czapla biała stała nieruchomo jak mar

murowy posąg. - Dysponujesz również czymś, co jest bardzo potrzebne Sethowi.
Mam na myśli cierpliwość. Chociaż muszę stwierdzić, że w pewnych sprawach

wykazujesz jej aż za dużo.

- O co ci chodzi?
Ray westchnął ciężko.

-

Istnieje coś, czego nie masz, Ethan, a co jest ci bardzo potrzebne. Cze-

kasz i znajdujesz mnóstwo usprawiedliwień, tymczasem, do jasnej cholery, nic

nie robisz, by to zdobyć. Jeśli nie zaczniesz szybko działać, znowu ucieknie ci
to sprzed nosa.

- Co to takiego? - Ethan wzruszył ramionami i skierował łódź do następne-

go pływaka. - Mam wszystko, czego potrzebuję, i niczego więcej nie pragnę.

- Nie pytaj, co to. Zapytaj raczej, kto. - Ray cmoknął, chwycił syna za ramię

i potrząsnął.

- Obudź się, Ethan.

Więc obudził się z dziwnym wrażeniem, że na jego ramieniu wciąż jeszcze

spoczywa ta duża, dobrze znana dłoń.

Rozmyślając nad pierwszym kubkiem kawy, doszedł do wniosku, że wciąż

nie zna odpowiedzi.

background image

1

Mamy tutaj kilka ładnych okazów, kapitanie.

Jim Bodine wyjmował kraby z więcierza i te, które nadawały się na sprzedaż,
wrzucał do zbiornika. Nie przeszkadzały mu ostre szczypce, czego dowodem

były liczne blizny na jego pulchnych dłoniach. Co prawda, miał na nich
tradycyjnie używane przy wykonywaniu tego zajęcia rękawice, ale każdy rybak

doskonale wie, jak szybko ulegają one zużyciu. A jeśli tylko zrobi się w nich ja-
kaś nawet najmniejsza dziurka, wówczas, na Boga, krab na pewno ją znajdzie.

Jim, pracując miarowo, rozstawił szeroko nogi, by utrzymać równowagę na

kołyszącej się łodzi, i przymrużył ciemne oczy, osadzone głęboko w twarzy znisz-

czonej przez czas, słońce i kłopoty. Równie dobrze można było dać mu pięćdzie-
siąt jak osiemdziesiąt lat, lecz Jim w ogóle nie dbał o to, jaki wiek mu się przypisze.

Zawsze nazywał Ethana „kapitanem", a jego wypowiedzi rzadko składały

się z więcej niż jednego zdania oznajmującego.

Ethan zmienił kurs i skierował kuter w stronę następnego więcierza, prawą

ręką podpychając drążek sterowniczy, który większość rybaków przedkładała nad

tradycyjne koło sterowe. Równocześnie lewą ręką obsługiwał przepustnicę i skrzy-
nię biegów. W miarę posuwania się do przodu wzdłuż linii sieci bez przerwy trzeba

było dokonywać drobnych poprawek.

Zatoka Chesapeake, jeśli tylko chciała, potrafiła być hojna, częściej jednak

była podstępna i zmuszała człowieka, by ciężko zapracował sobie na jej dary.

Ethan znał zatokę jak swoje pięć palców, a często miał wrażenie, że nawet

lepiej - wiedział wszystko o zmiennych nastrojach i prądach największego na kon-

tynencie ujścia rzeki. Na długości trzystu dwudziestu kilometrów Susąuehanna
toczyła swe wody z pomocy na południe, na wysokości Annapolis mając zaled-

wie sześć kilometrów szerokości, a u ujścia Potomaku prawie pięćdziesiąt. St.
Christopher, które rozsiadło się wygodnie na południowym krańcu wschodniego

wybrzeża Marylandu, było całkowicie uzależnione od hojności zatoki i dlatego
przeklinało jej kaprysy.

13

background image

Wody należące do Ethana otoczone były moczarami. Ciągnęły się wzdłuż

równinnych rzek o rozchodzących się pod ostrymi kątami odnogach, które lśniły

wśród gęstwiny drzew gumowych i dębów.

Był to świat zatoczek pływowych i niespodziewanych mielizn, świat, gdzie

najszybciej zakorzeniał się dziki seler i nadmorska trawa.

Był to jego świat, kraina zmiennych pór roku, nagłych sztormów; zawsze,

zawsze pełna dźwięków i zapachu wody.

Namierzywszy kolejny pływak, Ethan chwycił hak, po czym wyćwiczonym,

delikatnym jak krok tancerza ruchem zaczepił linę i podciągnął ją do wyciągarki.

Po kilku sekundach więcierz wynurzył się z wody, ciągnąc za sobą glony,

pozostałości starej przynęty i mnóstwo krabów.

Ethan zobaczył jasnoczerwone szczypce dorosłych samic i wybałuszone

oczy samców.

- To naprawdę wspaniałe okazy - oznajmił Jim, zabierając się do roboty.

Wyciągnął więcierz na pokład, jakby ważył zaledwie ćwierć funta.

Woda była dzisiaj niespokojna. Ethan czuł w powietrzu zapach zbliżającego się

sztormu. Kiedy potrzebował do pracy obu rąk, sterował łodzią za pomocą kolan.
Od czasu do czasu zerkał na chmury, które powoli zaczynały się gromadzić na dalekim,

zachodnim skrawku nieba.

Jest jeszcze dość czasu, ocenił, by sprawdzić sieci rozrzucone w przewężeniu

zatoki i zobaczyć, ile jeszcze krabów wpełzło do więcierza. Wiedział, że Jim cierpi
na brak gotówki, a on sam również potrzebował sporo pieniędzy, by zainwestować je

w niedawno rozkręcony razem z braćmi interes - budowanie łodzi.

Jest jeszcze dość czasu, pomyślał ponownie, kiedy Jim włożył do więcierza

stanowiące przynętę rozmrożone kawałki ryby, po czym wyrzucił go za burtę.
Zupełnie jak przeskakująca z miejsca na miejsce żaba, Ethan zaczepił na haczyk

następny pływak.

Należący do Ethana rasowy pies myśliwski, Simon, wywiesił ozór, a przednie

łapy oparł na okrężnicy. Tak samo jak jego pan, najszczęśliwszy był wówczas, gdy
znajdował się na wodzie.

Ethan i Jim pracowali niemal w całkowitym milczeniu, porozumiewając się

burknięciami, gestami i rzucanymi od czasu do czasu przekleństwami. Teraz była to
przyjemna praca, ponieważ wyławiali mnóstwo krabów. Zdarzały się jednak lata,

kiedy ich nie było. Wówczas wiedzieli, że nie przetrwały zimy albo że woda nigdy
nie ociepli się na tyle, by zachęcić kraby do wypłynięcia.

Były to lata, kiedy rybacy cierpieli głód. Chyba, że któryś z nich miał jakieś

dodatkowe źródło dochodu. Ethan bardzo chciał je mieć - pragnął, by stało się nim

budowanie łodzi.

Pierwsza łódź Quinnów była już niemal na ukończeniu. To prawdziwe cudo,

pomyślał Ethan. Cameron znalazł już następnego klienta, który czekał w kolejce - był
to jakiś bogaty gość, którego Cam poznał w czasach, kiedy brał udział w wyścigach.

Już wkrótce będą mogli zacząć dla niego budować. Ethan nigdy nie wątpił, że jego
brat potrafi wyciągać pieniądze.

Postanowił, że zrobią to, niezależnie od wątpliwości i narzekań Philipa.

Uniósł głowę, spojrzał na słońce i określił godzinę. Bacznie przyjrzał się rów-

nież chmurom żeglującym powoli, lecz równomiernie na wschód.

- Zbieramy się, Jim?

Byli na wodzie od ośmiu godzin, a zatem niezbyt długo. Ale Jim nie protestował.
Wiedział, że to nie tylko nadchodzący sztorm każe Ethanowi kierować łódź z

powrotem w stronę brzegu.

- Chłopak pewnie wrócił już ze szkoły - powiedział.

- Tak.

Chociaż Seth był wystarczająco samodzielny i mógł po południu przebywać

w domu sam, Ethan nie chciał kusić losu. Dziesięcioletni chłopiec, na dodatek
obdarzony takim temperamentem jak Seth, potrafi ściągnąć na siebie mnóstwo

kłopotów.

Kiedy za kilka tygodni Cam wróci z Europy, wtedy już na zmianę będą zaj-

mować się Sethem. Na razie jednak cała odpowiedzialność za chłopca spoczywała na
Ethanie.

Woda w zatoce wzburzyła się i tak samo jak niebo nabrała ciemnoszarego

koloru, ale ani mężczyźni, ani pies nie przejmowali się niespokojnym kołysaniem,

kiedy łódź z trudem wspinała się na wysokie grzbiety fal, a potem nagle opadała.
Simon, szczerząc zęby w psim uśmiechu, stał na dziobie z uniesionym wysoko

łbem, a wiatr odwiewał mu do tyłu uszy. Ethan sam zbudował ten kuter i wiedział,
że łódź wytrzyma nawałnicę. Równie spokojny jak pies, Jim schronił się pod

płócienny daszek i, otulając płomyk dłońmi, zapalił papierosa.

Na narzeżu St. Chris roiło się od turystów. Pierwsze dni czerwca wyciągnęły ich z

miasta i skusiły do wyjazdu poza przedmieścia Waszyngtonu i Baltimore. Ethan
uważał, że, dla tych ludzi niewielkie miasteczko St.Chris, z wąskimi uliczkami,

domami o drewnianych ścianach i maleńkimi sklepikami, jest niezwykle
interesującym miejscem. Z przyjemnością się przyglądali, jak śmigają ręce ludzi

przebierających kraby, chętnie jedli placki z krabów lub opowiadali przyjaciołom, że
próbowali zupy przyrządzonej z samicy kraba. Zatrzymywali się w pensjonatach -

chociaż St.Chris dysponowało zaledwie czterema - i wydawali pieniądze w
restauracjach oraz sklepach z pamiątkami.

Ethan nie miał nic przeciwko turystom. W okresach, kiedy zatoka skąpiła

swych darów, to właśnie oni utrzymywali miasteczko przy życiu. Doszedł również

do wniosku, że może w niedalekiej przyszłości ci sami ludzie zaczną marzyć o
ręcznie robionej, drewnianej żaglówce.

Kiedy Ethan przycumował w porcie, zerwał się wiatr. Jim wyskoczył zgrabnie,

by zawiązać liny, a jego krótkie nogi i przysadziste ciało sprawiały, że wyglądał jak

skacząca żaba w białych gumowcach i brudnej czapeczce.

Na niedbały gest Ethana, Simon przysiadł na zadzie i został na kutrze, tym-

czasem obaj mężczyźni rozładowywali całodniowy połów, nie zważając na coraz
mocniejszy wiatr podrzucający wypłowiałym, niegdyś zielonym daszkiem łódki.

Ethan obserwował zmierzającego w ich stronę Pete'a Monroe. Był to krępy mężczyzna
w workowatych spodniach khaki i czerwonej koszuli w kratkę. Spod

wyszmelcowanego kapelusza wystawały srebrzystoszare włosy.

14

15

background image

- Widzą, że miałeś dziś niezły połów, Ethan.

Ethan uśmiechnął się. Lubił pana Monroe, chociaż facet miał węża w kieszeni.

Mocno trzymał w garści prowadzony przez siebie „Monroe's Crab House". Jednak,

zdaniem Ethana, wszyscy ludzie utrzymujący się z połowów zawsze skarżyli się na
zbyt małe zyski.

Ethan odsunął do tyłu czapeczkę i podrapał się po karku, gdzie czuł łaskotanie
spływającego potu i wilgotnych włosów. Nie narzekam.

- Wcześnie dzisiaj kończysz.
- Nadchodzi sztorm.
Monroe przytaknął. Pracujący dla niego ludzie, którzy zajmowali się sorto-

waniem krabów, dotychczas siedzieli w cieniu płóciennego daszka w paski, ale
powoli zaczynali przenosić się do wewnątrz. Zdawał sobie sprawę, że deszcz

może wpędzić do środka również turystów, którzy będą chcieli napić się kawy lub
zjeść lody. Nie miał nic przeciwko temu, ponieważ był współwłaścicielem ka-

wiarni „Nad zatoką".

- Wygląda na to, że masz tu około siedemdziesięciu buszli.

Ethan uśmiechnął się jeszcze promienniej. Ktoś mógłby powiedzieć, że w jego

wyglądzie jest coś z pirata. Ethan na pewno nie obraziłby się o to, chociaż byłby

nieco zaskoczony.

- Moim zdaniem bliżej dziewięćdziesięciu. - Dokładnie znał cenę rynkową,

zdawał sobie jednak sprawę, że, jak zwykle, będą się targować. Wyjął używane
przy negocjacjach cygaro, zapalił je i zabrał się do roboty.

Pierwsze duże krople deszczu spadły, kiedy Ethan płynął w stronę domu.

Doszedł do wniosku, że otrzymał za swoje kraby całkiem niezłą cenę - wyłowił

dzisiaj osiemdziesiąt siedem buszli. Jeśli reszta sezonu wypadnie równie
dobrze, trzeba będzie się zastanowić, czy nie warto byłoby na następny rok

zarzucić kolejnych stu więcierzy i może nawet zatrudnić na pół etatu kilku
ludzi.

Od czasu kiedy pasożyty znacznie przerzedziły występujące w zatoce ostrygi, nie

opłacało się ich łowić. To sprawiało, że trudno było przetrwać zimę. Ethan

potrzebował kilku dobrych sezonów na kraby, by móc lwią część swoich zysków
włożyć w nowy interes - a także by pomóc w opłaceniu prawnika. Zacisnął wargi na

tę myśl, pokonując w drodze do domu kolejne fale.

Nie powinni zatrudniać prawnika. Nie podobało mu się, że muszą wygadanemu

typkowi w eleganckim garniturze płacić za to, by oczyścił dobre imię ich ojca. To i
tak nie powstrzyma krążących po mieście pogłosek. Wszelkie plotki ustaną dopiero

wówczas, gdy ludzie znajdą pikantniejszy temat niż życie i śmierć Raya Quinna.

No i chłopiec, pomyślał Ethan, spoglądając na wodę, równomiernie smaganą

strugami deszczu. Ludzie sporo szeptali o chłopcu, który spoglądał na nich

ciemnoniebieskimi oczami Raya Quinna.

Sam Ethan nie zwracał na nich uwagi. Jego zdaniem ludzie mogli mleć ozorami,

ile tylko mają ochotę. Nie podobało mu się jednak, i to bardzo, że plotkarze wy-

rażali się nieprzychylnie o człowieku, którego kochał całym sercem.

I dlatego pracował tak ciężko, że momentami tracił czucie w palcach. Tylko

po to, by móc opłacić prawnika. Na dodatek wiedział, że zrobi wszystko, by przejąć
opiekę nad dzieckiem.

Grzmot przetoczył się po niebie i jak wystrzał armatni odbił się od powierzchni

.ody. Zrobiło się ciemno, jakby zapadał zmrok, a ołowiane chmury wyrzucały

z siebie strugi deszczu. Mimo to Ethan wcale się nie spieszył, przybijając do po-
mostu tuż przy jego domu. W końcu odrobina deszczu nikomu nie zaszkodzi.

Simon, zupełnie jakby się zgadzał z zapatrywaniami swego pana, wyskoczył

z łodzi i zaczął płynąć do brzegu, a w tym czasie Ethan mocował liny. Potem za-

brał swój pojemnik na lunch i, stukając mokrymi rybackimi butami o pomost,
ruszył w stronę domu.

Na tylnej werandzie zdjął buty. W młodości matka wystarczająco często

wyrażała chęć obdarcia go ze skóry za typowo męskie zachowanie, kiedy zostawiał

za sobą ślady. Mimo to pozwolił psu wsunąć wilgotny nos w drzwi i wejść do
środka.

Chwilę później rzuciły mu się w oczy lśniące podłogi.
Cholera, pomyślał, patrząc na ślady łap i słysząc, że pies wita kogoś rado-

snym ujadaniem. Rozległ się pisk, po którym nastąpiło jeszcze głośniejsze szcze-
kanie, a potem śmiech.

- Jesteś kompletnie przemoczony!
W łagodnym, niskim kobiecym głosie słychać było rozbawienie, ale również

stanowczość, więc Ethan skrzywił się, czując wyrzuty sumienia.

- Idź sobie, Simon! Idź stąd. Wysusz się na werandzie.

Usłyszał następny pisk, potem dziecięcy chichot, do którego w końcu przy-

łączył się śmiech chłopca. Paczka w komplecie, pomyślał Ethan, wycierając mokre

włosy. Kiedy usłyszał, że ktoś idzie w jego stronę, ruszył prosto do szafki, w
której znajdowała się miotła i szmata do podłogi.

Rzadko poruszał się szybko, ale jeśli musiał, potrafił to zrobić.

- Och, Ethan.

Grace Monroe wzięła się pod boki i spoglądała to na niego, to na ślady psich

łap zostawione na świeżo wypastowanej podłodze.

- Już to ścieram. Przepraszam. - Zauważył, że szmata jest jeszcze wilgotna.

Doszedł do wniosku, że lepiej nie patrzeć na Grace. - Nie pomyślałem - mruknął

pod nosem, napełniając wiadro pod zlewem. - Nie wiedziałem, że dzisiaj do nas
wpadniesz.

- Czy to znaczy, że jeśli się mnie nie spodziewasz, pozwalasz mokremu psu

biegać po domu i brudzić podłogi?

Wzruszył ramionami.

- Gdy wychodziłem dziś rano, podłoga była brudna, więc myślałem, że nie

zaszkodzi jej odrobina wilgoci. - Po chwili trochę się rozluźnił. Od jakiegoś cza

su zawsze potrzebował kilku minut, by poczuć się swobodnie w obecności Grace.

16

17

background image

- Ale gdybym wiedział, że tu jesteś i że będziesz chciała obedrzeć mnie ze skóry,
zostawiłbym psa na werandzie.

Odwrócił się do niej radośnie uśmiechnięty, co sprawiło, że Grace westchnęła.
- Och, daj mi tę szmatę. Zrobię to sama.

- Nie. Mój pies, mój bałagan. Słyszałem Aubrey,

Niemal bezwiednie Grace oparła się o framugą drzwi. Była zmęczona, ale to

zdarzało jej się bardzo często. Ona również miała już za sobą osiem godzin pracy.
Czekały ją jeszcze cztery przy podawaniu drinków w „Snidley's Pub".

Zdarzały się wieczory, kiedy kładąc się do łóżka miała wrażenie, że słyszy,

jak jej stopy płaczą.

- Zajmuje się nią Seth. Musiałam poprzestawiać dni. Dziś rano zadzwoniła do

mnie pani Lynley z pytaniem, czy mogę tak wszystko pozamieniać, by jutro przygotować

jej dom na przyjazd teściowej, która zadzwoniła z Waszyngtonu i wprosiła
się na kolację. Zdaniem pani Lynley, jej teściowa jest kobietą traktującą nawet naj-

drobniejszy pyłek jako grzech przeciw Bogu i ludziom. Przyszło mi na myśl, że nie
będziesz miał nic przeciwko temu, jeśli posprzątam u ciebie dzisiaj zamiast jutro.

- Cieszymy się za każdym razem, kiedy możesz do nas przyjść, Grace, i je-

steśmy ci niezmiernie wdzięczni.

Obserwował ją spod rzęs, równocześnie ścierając podłogę. Zawsze uważał,

że jest ładna. Miała złociste włosy i długie nogi. Podobała mu się jej krótko obcięta,

chłopięca fryzurka i sposób, w jaki włosy układały się na głowie, przypominając
lśniącą czapeczkę z frędzelkami.

Była szczupła jak najlepsze modelki, Ethan wiedział jednak, że długie i smukłe

ciało Grace wcale nie jest przeznaczone do pokazywania modnych ciuchów. O ile

dobrze pamiętał, niegdyś była tyczkowatym, chudym dzieckiem. Kiedy po raz
pierwszy pojawił się w St. Chris i w domu Quinnów, mogła mieć siedem, osiem lat.

Doszedł do wniosku, że teraz Grace ma dwadzieścia kilka lat i z pewnością nie jest
chuda.

Przypomina młodziutką wierzbę, pomyślał i o mało się nie zarumienił.

Uśmiechnęła się do niego i w tym momencie w jej zielonych jak u syreny

oczach pojawiło się jakieś ciepło, a na policzkach delikatne dołeczki. Z bliżej
nieokreślonych powodów widok krzepkiego mężczyzny trzymającego w rękach

szmatę serdecznie ją rozbawił.

- Miałeś dobry dzień, Ethan?

- Niezły. - Starannie wytarł podłogę. Zawsze był skrupulatny. Potem ponownie

podszedł do zlewu, by wypłukać wiadro i szmatę. - Sprzedałem twojemu ojcu

mnóstwo krabów.

Na wzmiankę o ojcu uśmiech Grace nieco przybladł. Między nimi istniał

pewien dystans, który powstał w czasie, kiedy zaszła w ciążę z Aubrey i wyszła za
mąż za Jacka Caseya, człowieka, którego jej ojciec uważał za „pozbawioną

jakiejkolwiek wartości tłustą małpę".

Okazało się, że w przypadku Jacka ojciec miał słuszność. Facet zostawił ją na

lodzie na miesiąc przed urodzeniem się Aubrey. Przy okazji zabrał ze sobą wszystkie
oszczędności Grace, jej samochód i znaczną część szacunku do samej siebie.

Grace przypomniała sobie jednak, że ma już to za sobą. Na dodatek całkiem nieźle
sobie radzi. Co więcej, ma zamiar nadal sobie radzić, nie biorąc od rodziny ani centa -

nawet jeśli w tym celu będzie musiała zapracować się na śmierć. Usłyszała, że
Aubrey znów się śmieje. Był to długi, perlisty śmiech. Uraza Grace zniknęła

bez śladu. Ma wszystko, co się liczy. Tym wszystkim był chicho-czący w
pokoju obok jasnooki aniołek o kręconych włosach.

- Zanim wyjdę, przygotuję wam jakąś kolację.

Ethan odwrócił się i jeszcze raz na mą spojrzał. Odrobinę się opaliła i z tą

opalenizną było jej do twarzy. Słońce przydawało jej skórze jakiegoś ciepła. Grace
miała pociągłą twarz, idealnie pasującą do szczupłego ciała - chociaż podbródek

wskazywał na sporą dozę uporu. Gdyby ktoś po prostu na nią zerknął,
zobaczyłby wysoką, fantastyczną blondynkę - zgrabne ciało i ładna twarz, która

sprawia, że trudno od niej oderwać wzrok.

Ale jeśli się jej lepiej przyjrzało, trudno było nie zauważyć cieni pod tymi

dużymi zielonymi oczami i znużenia rysującego się wokół delikatnych ust.

- Nie musisz tego robić, Grace. Powinnaś iść do domu i chwileczkę odpo-

cząć. Dziś wieczorem pracujesz jeszcze w „Snidley's", prawda?

-Mam czas...poza tym obiecałam Sethowi „sloppy Joe". Tonie potrwa długo.

Widząc, że Ethan nie odrywa od niej wzroku, poruszyła się niespokojnie. Już

dawno temu pogodziła się z faktem, że jego długie, zamyślone spojrzenia

wywołują w jej sercu dziwny niepokój. Doszła do wniosku, że jest to jeszcze jeden
z jej życiowych problemów.

- O co chodzi? - zapytała i potarła dłonią policzek, zupełnie jakby przy

puszczała, że ma na nim jakąś plamkę.

- O nic. Ale jeśli masz zamiar coś gotować, powinnaś zostać trochę dłużej

i pomóc nam to zjeść.

- Z ogromną przyjemnością. - Znowu się rozluźniła. Wzięła od niego wiadro

i szmatę, by osobiście je odłożyć. -Aubrey uwielbia przebywać tu z tobą i Sethem.

Może przyłączyłbyś się do nich? Muszę jeszcze dokończyć pranie, a potem zacznę
przygotowywać kolację.

- Pomogę ci.
- Nie zgadzam się. - Był to następny punkt honoru Grace. To, za co jej

płacą, wykonuje sama. Robi wszystko, co do niej należy. - Lepiej idź do fronto-
wego pokoju. A przy okazji nie zapomnij zapytać Setha o test z matematyki.

Właśnie dzisiaj dostali go z powrotem

- Jak mu poszło?

- Dostał następną szóstkę.

Mrugnęła, po czym przepędziła Ethana z kuchni. Seth ma taki bystry umysł,

pomyślała, kierując się do pralni. Gdyby, będąc młodsza, miała lepszą głowę do
liczb i potrafiła myśleć bardziej praktycznie, na pewno nie spędziłaby szkolnych lat na

marzeniach.

Miała pewną konkretną umiejętność i wcale nie było to serwowanie drinków,

ani doprowadzanie cudzych domów do połysku czy sortowanie krabów. Miała
przed sobą karierę, z której musiała zrezygnować w chwili, gdy nagle

18

background image

19

okazało się, że jest sama, na dodatek w ciąży i że wszelkie jej marzenia o wyjeździe

do Nowego Jorku i zostaniu tancerką prysnęły jak bańka mydlana.

I tak było to głupie marzenie, wmawiała sobie, opróżniając suszarkę i wkła-

dając do niej wilgotne rzeczy wyjęte przed chwilą z pralki. Gruszki na wierzbie,
powiedziałaby jej matka. To jednak nie zmieniało faktu, że dorastając pragnęła

tylko dwóch rzeczy. Tańca i Ethana Quinna.

I jedno, i drugie okazało się nieosiągalne.

Westchnęła lekko i przytknęła do policzka wyjęte właśnie z kosza, delikatne

prześcieradło. Było to prześcieradło Ethana, zdjęte tego dnia z jego łóżka. Czuła

na nim zapach ukochanego mężczyzny i przez minutę czy dwie oddała się marze-
niom. Zastanawiała się, jak by to było, gdyby Ethan jej pragnął i gdyby mogła

sypiać z nim na tych prześcieradłach, w tym właśnie domu.

Ale marzenia nie popchną roboty do przodu, marzeniami nie zapłaci się również

czynszu ani nie kupi za nie rzeczy, które potrzebne są jej córeczce.

Energicznie poskładała prześcieradła i ułożyła je starannie na dudniącej suszarce.

Nie wstydziła się tego, że zarabia na utrzymanie, sprzątając domy i podając drinki. I z
tym, i z tym nieźle dawała sobie radę. Była użyteczna. Ludzie jej potrzebowali. To

powinno jej wystarczyć.

Natomiast na pewno nie potrzebował jej mężczyzna, który tak krótko był jej

mężem. Gdyby się kochali, gdyby naprawdę się kochali, byłoby zupełnie inaczej.
Zdawała sobie sprawę, że z jej strony była to pełna desperacji potrzeba, by do kogoś

należeć, by czuć się kobietą pożądaną. Dla Jacka... Grace potrząsnęła głową. Prawdę
mówiąc, nie wiedziała, kim była dla Jacka.

Podejrzewała, że po prostu stanowiła dla niego swego rodzaju urozmaicenie,

którego efektem była ciąża. Jej zdaniem Jack był święcie przekonany, że postąpił

niezwykle honorowo, zabierając ją w pewien chłodny jesienny dzień do gmachu
sądu, stając z nią przed sędzią pokoju i wymieniając przysięgę małżeńską.

Nigdy się nad nią nie znęcał. Nigdy nie spił się do nieprzytomności i nie

sponiewierał jej, tak jak robią to czasami niektórzy mężowie, pragnąc pozbyć się żon.

Nie uganiał się za innymi kobietami - przynajmniej o niczym takim nie wiedziała.
Zauważyła jednak, że w miarę jak jej brzuch się zaokrąglał, w oczach Jacka coraz

częściej pojawiała się panika.

Potem pewnego dnia po prostu zniknął bez słowa.

Najgorsze jednak było to, pomyślała Grace, że poczuła wówczas ulgę.
Nawet jeśli Jack prawie nic dla niej nie zrobił, przynajmniej zmusił ją do tego,

by dorosła i wzięła na siebie odpowiedzialność. A to, co od niego dostała, było
cenniejsze niż wszystkie gwiazdy na niebie.

Wrzuciła złożone ubrania do kosza, oparła go o biodro i ruszyła do frontowego

pokoju.

To tutaj właśnie znajdował się jej skarb. Kręcone, jasne włoski wirowały

wokół główki Aubrey, a ładna różowa twarzyczka promieniała radością. Dziew-

czynka siedziała na kolanach Ethana i ani na chwilę nie przestawała paplać.

Mająca dwa latka Aubrey Monroe przypominała różowego, pozłacanego

aniołka z obrazu Botticellego z promiennymi, zielonymi oczami i dołeczkami

w policzkach. Miała drobniutkie mleczne ząbki i rączki o długich paluszkach. Chociaż

Ethan rozumiał zaledwie połowę jej paplaniny, przez cały czas poważnie
przytakiwał.

- I co potem zrobił Głuptas? - zapytał, kiedy zorientował się, że Aubrey

opowiada mu jakąś historyjkę o szczeniaku Setha.

- Poliział mnie po buzi. - Uniosła obie rączki i z rozbawieniem w

oczach przesunęła nimi po policzkach. - Ciałej buzi. - Uśmiechając się,

pogłaskała twarz Ethana i zaczęła zabawę, którą bardzo lubiła. Au!
Roześmiała się i znów potkała jego twarz. - Mas blodę.

Uczynnie dotknął czubkami palców jej policzka, a potem gwałtownie od-

sunął rękę.

- Au. Ty też masz brodę. -

- Nieplawda! To ty ją mas.

- Nie. - Przytulił ją do siebie, a Aubrey wierciła się zadowolona i

obsypywała jego policzki głośnymi pocałunkami. - Właśnie że ty.

Z głośnym śmiechem wywinęła mu się z rąk i podbiegła do rozłożonego na

podłodze chłopca.

- Seth ma blodę.

Obsypała jego policzki niedbałymi całusami. Seth uważał się za mężczyznę,

więc uznał, że powinien się skrzywić.

- Jezu, Aub, daj mi chwilę odpocząć. - By odwrócić jej uwagę, wziął do ręki

jeden z jej samochodzików i przejechał nim delikatnie w dół po ramieniu małej.

Jesteś torem wyścigowym.

Oczy dziewczynki rozpromieniły się i w lot podchwyciła nowy pomysł na

zabawę.

Porwała samochodzik i zaczęła nim jeździć - nie siląc się zbytnio na delikatność

- po każdej płaszczyźnie ciała Setha, do której zdołała sięgnąć.

Ethan tylko się uśmiechnął.

- Sam zacząłeś, chłopcze - powiedział, kiedy Aubrey stanęła na udzie Setha,

próbując sięgnąć do jego drugiego ramienia.

- Lepsze to niż obślinianie - stwierdził Seth, mimo to uniósł ramię, by uchronić

Aubrey przed upadkiem na podłogę.

Grace przez krótką chwilę stała i obserwowała ich. Mężczyzna rozsiadł się wy-

godnie w dużym krześle z wysokim oparciem i z uśmiechem spoglądał na dzieci. A
dzieci przysunęły do siebie główki -jedna z nich była niewielka i pokryta złocistymi

kędziorkami, a drugą zdobiła o kilka odcieni ciemniejsza zmierzwiona czupryna.

Mały, zagubiony chłopczyna, pomyślała i poczuła, że jej serce wyrywa się do

niego. Tak samo działo się za każdym razem od momentu, kiedy po raz pierwszy
zobaczyła Setha. Na szczęście znalazł drogę do domu. A jej ukochana córeczka,

której Grace, jeszcze będąc w ciąży, obiecała miłość, opiekę i mnóstwo radości...
Aubrey zawsze będzie miała dom.

Na dodatek ten mężczyzna, który niegdyś również był zagubionym chłopcem,

wiele lat temu wśliznął się w jej dziewczęce marzenia i właściwie nigdy się stamtąd

nie wyniósł. To on stworzył ten dom.

background image

20

21

Deszcz bębnił o dach, a telewizor szemrał cichutko, nie zakłócając miłej at-
mosfery. Psy spały na frontowej werandzie, a wilgotny wiatr wpadał przez osło-

nięty siatką otwór w drzwiach.
Choć Grace zdawała sobie sprawę, że nie ma do tego prawa, nagle ogarnęła ją

przemożna chęć, by odstawić kosz z praniem, podejść do Ethana i usiąść mu na
kolanach. Chciała być tu mile widziana, wręcz oczekiwana. Pragnęła móc na krótką

chwilę zamknąć oczy i stać się częścią tego wszystkiego.

Mimo to wycofała się, dochodząc do wniosku, że nie jest w stanie wkroczyć

w ten cichy, rozleniwiony i beztroski świat. Wróciła do kuchni i znalazła się w bla-
sku płonących nad głową jasnych, może nawet odrobinę zbyt mocnych lamp. Po-

stawiła kosz na stole i zaczęła gromadzić wszystkie składniki potrzebne do przy-
rządzenia kolacji.

Kiedy w kilka minut później pojawił się Ethan, by wziąć sobie piwo, mięso

obrumieniało się już na patelni, frytki smażyły się na oleju orzechowym, a Grace
robiła sałatkę.

- Rozchodzą się tu jakieś wspaniałe zapachy.

Przez chwilę stał niezręcznie w drzwiach. Już bardzo dawno temu odwykł od

tego, by ktoś mu gotował, zwłaszcza kobieta. Jego ojciec czuł się w kuchni jak ryba

w wodzie, ale matka... Ilekroć coś ugotowała, zawsze żartowali, że będzie musiała
wykorzystać całą swoją medyczną wiedzę, by zdołali to przeżyć.

- Kolacja będzie gotowa mniej więcej za pół godziny. Mam nadzieję, że nie

masz nic przeciwko zjedzeniu jej o tak wczesnej porze. Muszę jeszcze zaprowa-

dzić Aubrey do domu, wykąpać ją i przebrać się do pracy.

-Nigdy nie mam nic przeciwko jedzeniu, zwłaszcza jeśli to nie ja je przyrzą-

dzam. Chciałbym jeszcze wybrać się dziś wieczorem na kilka godzin na przystań.

- Och. - Spojrzała na niego i zdmuchnęła sobie grzywkę z oczu. - Trzeba

było mi powiedzieć. Przygotowałabym wszystko jeszcze wcześniej.

- Nie szkodzi, tak jest dobrze. - Pociągnął łyk piwa z butelki. - Napijesz

się czegoś?

- Nie, dziękuję. Mam zamiar wykorzystać do sałatki sos przygotowany przez

Philipa. Wygląda bardziej obiecująco niż kupny.

Deszcz powoli ustawał, stopniowo zamieniając się w spokojną mżawkę, przez

którą usiłowało się przebić załzawione słońce. Grace spojrzała w okno. Zawsze
miała nadzieję, że uda jej się zobaczyć tęczę.

- Kwiaty Anny całkiem nieźle się trzymają - skomentowała. - Deszcz do-

brze im zrobi.

-Dzięki niemu nie muszę wywlekać węża ogrodowego. Urwałaby mi głowę,

gdyby zwiędły w czasie jej nieobecności.

- Wcale bym się jej nie dziwiła. Ciężko napracowała się przy nich przed ślubem.

Rozmawiając z Ethanem, Grace ani na chwilę nie przerywała pracy. Wyko-

nywała wszystkie czynności szybko i z ogromną wprawą. Osaczyła frytki i wrzuciła

na skwierczący olej następną porcję ziemniaków.

- To był cudowny ślub - ciągnęła, mieszając w miseczce sos do mięsa.

- Rzeczywiście wypadł całkiem nieźle. Dopisała nam pogoda.

background image

- Och, tego dnia nie mogło padać. To byłby grzech.

Przypomniała sobie wszystko z niezwykłą wyrazistością. Zieleń trawy na

podwórku i połyskującą powierzchnię wody. Zasadzone przez Annę kwiaty mie-
niły się feerią barw - a te które powkładała do mis oraz doniczek, zdobiły biały

wybieg, którym szła panna młoda na spotkanie swego przyszłego męża.
Biała suknia układała się we wspaniałe fałdy, a leciutki welon jedynie pod-kreślał

ciemne, nieprawdopodobnie szczęśliwe oczy. Krzesła były pozajmowane

PRZ

ez

przyjaciół i rodzinę. Dziadkowie Anny nie zdołali opanować łez. A Cam

-gburowaty i niedbały Cameron Quinn - spoglądał na swą narzeczoną, jakby wła-
śnie wręczono mu klucze do nieba. Podwórkowy ślub, pomyślała Grace. Uroczy,

prosty, romantyczny. Idealny.

- Ona jest najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałam - powie

działa z westchnieniem, w którym była jedynie odrobina zazdrości. – Ciemno-
włosą i egzotyczną.

- Pasuje do Cama.
- Wyglądali jak gwiazdy filmowe, byli tacy eleganccy i pełni blasku. -

Uśmiechnęła się do siebie, wlewając ostry sos do mięsa. - Kiedy obaj
z Philipem zagraliście tego walca, by mogli zatańczyć pierwszy taniec, była

to najbardziej romantyczna chwila, jaką kiedykolwiek widziałam. - Westchnęła
jeszcze raz, kończąc robienie sałatki. - Teraz są w Rzymie. Nie potrafię sobie

tego wyobrazić.

- Dzwonili do mnie wczoraj rano, ponieważ chcieli złapać mnie przed wyj

ściem. Powiedzieli, że doskonale się bawią.

Słysząc to, roześmiała się. Był to cichy, przytłumiony śmiech, który wydawał

się przepływać po jego skórze.

- Miesiąc miodowy w Rzymie? Jakże mogłoby być inaczej. - Zaczęła wy

bierać następną porcję frytek, a kiedy rozgrzany olej prysnął na jej dłoń, zaklęła
cicho: - Cholera.

Gdy podnosiła sparzone miejsce do ust, by na nie podmuchać, Ethan skoczył do

przodu i chwycił ją za rękę.

- Oparzyło cię? - Gdy zobaczył różową plamkę, szpecącą długą, wąską dłoń

Grace, pociągnął ją do zlewu. - Polej to zimną wodą.

- Drobiazg. To tylko niewielkie oparzenie. Zdarza się.

-Nie zdarzyłoby się, gdybyś bardziej uważała. - Ściągnął brwi i mocno ściskał

jej palce, by utrzymać rękę pod strumieniem wody. - Boli?

- Nie. - Nie czuła niczego oprócz jego dotyku i głośnego bicia własnego

serca. Zdając sobie sprawę, że lada chwila zrobi z siebie idiotkę, próbowała się
uwolnić. - To nic takiego, Ethan. Nie przejmuj się.

- Musisz to posmarować jakąś maścią.

Sięgnął do kredensu, by poszukać jakiejś tubki, i uniósł głowę. Napotkał jej

wzrok. Znieruchomiał, nie zważając na płynącą wodę i na to, że ich dłonie uwięzione
są pod zimnym strumieniem.

Zawsze robił wszystko, by uniknąć przebywania tak blisko Grace, na tyle

blisko, by widzieć te drobne, złociste plamki w jej oczach - ponieważ wówczas

22

23

zaczynał o nich myśleć. Potem musiał przypominać sobie, że to Grace, dziewczy-

na, która rosła na jego oczach. Kobieta będąca matką Aubrey. Sąsiadka, która
uważała go za zaufanego przyjaciela.

- Musisz bardziej dbać o siebie. - Jego głos był szorstki, a słowa z trudem

przeciskały się przez zaschnięte gardło. Pachniała cytrynami.

- Nic rni nie będzie.

Czuła, że umiera, zawieszona między przyprawiającą o zawrót głowy rado-

ścią a bezgraniczną rozpaczą. Trzymał jej dłoń, jakby to było najkruchsze szkło.
I spoglądał na nią, marszcząc brwi zupełnie jakby miała mniej zdrowego

rozsąd-ku niż jej dwuletnia córeczka.

- Frytki się przypalą,

Ethan. -No tak.
Przemknęło mu przez myśl, że jej ustaw dotyku mogą być tak delikatne,

jak wyglądają, więc zawstydzony odsunął się gwałtownie do tyłu i zaczął się
rozglądać w poszukiwaniu tubki z maścią. Czuł, że serce niespokojnie wali mu

w piersiach, i był z tego powodu bardzo niezadowolony. Wolał, gdy wszystko
odbywało się spokojnie i bez żadnych niespodzianek.

- Mimo to nałóż odrobinę tej maści. - Położył tubkę na ladzie i wyprostował

się. - Przypilnuję... dzieciaki, żeby umyły się przed kolacją.

Po drodze zabrał kosz z praniem i wyszedł.

Grace spokojnie zakręciła wodę, a potem odwróciła się i zaczęła ratować

frytki. Zadowolona z postępu w przygotowywaniu kolacji, wzięła do ręki maść,

background image

posmarowała nią czerwoną plamkę na dłoni i schowała tubkę na swoje miejsce.

Potem oparła się o zlew i wyjrzała przez okno.

Mimo to nie udało jej się zobaczyć tęczy.

2

ie istnieje nic wspanialszego niż sobota - chyba że jest to sobota poprze-

dzająca ostatni tydzień nauki przed wakacjami. Ten wspaniały dzień ma w

sobie urok wszystkich sobót życia połączonych w jedną ogromną, świetlistą

kulę.

N

W sobotę, zamiast siedzieć w klasie, można było popływać na kutrze z Etha-

nem i Jimem. Oznaczało to ciężką pracę, palące słońce i zimne napoje. Jednym
słowem, męskie sprawy. Nasunąwszy na oczy daszek czapeczki i dodatkowo przy-

słoniwszy je odlotowymi okularami przeciwsłonecznymi kupionymi podczas wy-
prawy do centrum handlowego, Seth wysunął przed siebie hak, by wyciągnąć

następny pływak. Musiał dobrze napiąć mięśnie, więc doszedł do wniosku, że
więcierz jest pełny.

Chłopiec obserwował, jak pracuje Jim -jak nachyla sieć i ze znajdującego się

na jej dnie pudełka z przynętą zdejmuje korek, który niegdyś był wieczkiem puszki

z ostrygami. Kiedy Jim wytrząsał starą przynętę, Seth zauważył wydzierające się
opętańczo i nurkujące mewy. Fantastycznie. Teraz trzeba mocno chwycić więcierz,

odwrócić go i energicznie nim potrząsnąć, żeby kraby, które znajdują się w jego
górnej części, wypadły do czekającej na nie balii. Seth doszedł do wniosku, że

gdyby tylko chciał, sam zdołałby sobie z tym wszystkim poradzić. Wcale się nie bał
kilku głupich krabów, chociaż wyglądały jak ogromne mutanty robaków pocho-

dzących z Wenus i miały szczypce, które potrafiły ciachać albo szczypać.

Jego zajęcie polegało jednak na zakładaniu nowej przynęty w postaci kilku

garści obrzydliwych kawałków ryby. Potem zatykał korek i upewniał się, czy
wszystko jest w porządku. Pozostawało jeszcze sprawdzenie odległości między

poszczególnymi znakami i jeśli nie było żadnych problemów, należało wyrzucić
więcierz za burtę. Plusk!

Po chwili musiał wyciągnąć hak po następny pływak.
Teraz Seth potrafił już rozróżnić poszczególne gatunki krabów. Jim powie-

dział mu, że samiczki malują sobie paznokcie. Rzeczywiście tak to wyglądało, bo

25

background image

miary czerwone szczypce. Dzikie wzory widoczne na podbrzuszu to narządy płcio-
we krabów. Każdy z łatwością mógł zobaczyć, że samce mają tam coś długiego,

przypominającego kształtem „t", coś, co po prostu wygląda jak penis.

Jim pokazał mu również parę spółkujących krabów - nazwał je „parką" - i to

już było bardzo dużo. Samiec wszedł na samiczkę, wsunął ją pod siebie i potem
przez kilka dni pływał razem z nią.

Seth uznał, że one lubią to robić.

Ethan powiedział, że te kraby wzięły ze sobą ślub, a kiedy Seth parsknął

śmiechem, Ethan uniósł brew. Jednak jego stwierdzenie na tyle zaintrygowało

chłopca, że skorzystał ze szkolnej biblioteki, by dowiedzieć się czegoś więcej.
W końcu doszedł do wniosku, że w pewnym sensie rozumie, co jego brat miał na

myśli. Samczyk ochrania samiczkę, trzymając ją pod sobą, ponieważ może ona
spółkować tylko podczas ostatniego linienia, a jej skorupka jest w tym czasie tak

delikatna, że nie stanowi żadnej ochrony. Nawet kiedy już to zrobią, samczyk
nadal nosi samiczkę pod sobą, aż jej skorupka stwardnieje. Samiczka jest w sta-

nie spółkować tylko raz w życiu, dlatego rzeczywiście można powiedzieć, że te
kraby wzięły ze sobą ślub.

Tak samo jak Cam i panna Spinelli, pomyślał Seth, po czym przypomniał

sobie, że teraz będzie musiał mówić do niej „Anna". Mnóstwo kobiet płakało na

ich ślubie, a faceci śmiali się i żartowali. Wszyscy byli zachwyceni kwiatami,
muzyką i ogromną ilością jedzenia. Jego to nie wzruszało. Zdaniem Setha ślub

oznaczał, że można uprawiać seks, kiedy tylko ma się na to ochotę, i nikt nie ma
prawa się o to czepiać.

Mimo to było odlotowo. Nigdy w życiu nie brał udziału w takim wydarze-

niu. Nie przeszkadzało mu nawet, że Cam zaciągnął go przedtem do centrum

handlowego i zmusił do przymierzenia kilku garniturów. I tak było fajnie.

Chociaż czasami martwił się, do jakiego stopnia wszystko się zmieni, kiedy

przywyknie do nowej sytuacji. Teraz w domu zamieszka kobieta. Lubił Annę,
była całkiem w porządku. Chociaż pracowała w opiece społecznej, grała z nim

w otwarte karty. Nic jednak nie zmieniało faktu, że była kobietą.

Tak samo jak jego matka.

Seth odsunął na bok tę myśl. Jeśli zacznie myśleć o matce, jeśli przypomni

sobie, jak wyglądało życie u jej boku - jeśli wspomni mężczyzn, narkotyki i

brudne, maleńkie pokoiki - zepsuje sobie dzień.

W ciągu dziesięciu lat życia nie miał zbyt wielu słonecznych dni, dlatego nie

może ryzykować straty jednego z nich.

- Uciąłeś sobie drzemkę, Seth?

Łagodny głos Ethana przywrócił Setha do rzeczywistości. Chłopiec zamru-

gał powiekami i zobaczył słońce połyskujące na powierzchni wody oraz podska-
kujące pomarańczowe pływaki.

- Zamyśliłem się - mruknął pod nosem i szybko wyciągnął następny pływak.

- Ja tam nie lubię za dużo myśleć. - Jim wyciągnął sieć na okrężnicę i zaczaj

wybierać kraby. Kiedy się uśmiechnął, jego ogorzała twarz pokryła się zmarszcz

kami. - Można się nabawić zapalenia opon mózgowych.

- Cholera - powiedział Seth i pochylił się do przodu, by przyjrzeć się wyło-

wionym właśnie krabom. - Ta sztuka zaczyna linieć.

Jim chrząknął i chwycił kraba za pękniętą skorupkę.
- Ten olbrzym do jutra znajdzie się na czyjejś kanapce. - Puścił do Setha

perskie oko i wrzucił kraba do zbiornika. - Może nawet mojej.

Głuptas, który wciąż był na tyle młody, że w pełni zasługiwał na swoje imię,

zaczął węszyć przy sieci, wzniecając potworny rejwach wśród krabów.
Kiedy nagle ciachnęły go jakieś szczypce, szczeniak odskoczył ze skowytem

do tyłu.

- A to ci psiak. - Jim zaniósł się śmiechem. - Jemu na pewno nie grozi

zapalenie opon mózgowych.

Nawet kiedy już przywieźli połów na brzeg, opróżnili zbiornik i podrzucili

Jima, jeszcze nie był to koniec dnia. Ethan odsunął się od urządzeń sterowniczych.

- Musimy popłynąć na przystań. Chcesz przejąć ster?

Chociaż oczy Setha były osłonięte ciemnymi okularami, Ethan potrafił je

sobie wyobrazić - ich spojrzenie w jakiś sposób musiało pasować do opadniętej

szczęki chłopca. Rozbawiło go, gdy Seth jedynie wzruszył ramionami, jakby ta-
kie rzeczy zdarzały się każdego dnia.

- Jasne. Nie ma sprawy. - Chłopak ujął ster w wilgotne od potu dłonie.
Ethan stanął obok; od niechcenia wetknął ręce do kieszeni i ani na chwilę nie

spuszczał chłopca z oka. Na wodzie panował spory ruch. Pogodne weekendowe
popołudnie przyciągnęło nad zatokę wielu amatorów żeglarstwa. Ale droga nie

była daleka, a dzieciak i tak kiedyś powinien się tego nauczyć. Kiedy ktoś miesz-
ka w St. Chris, powinien umieć prowadzić łódź.

- Odrobinę na sterburtę - powiedział do Setha. - Widzisz tę łódkę? To jakiś

niedzielny żeglarz. Jeśli nie zmienisz kursu, facet gotów wjechać ci prosto w dziób.

Seth przymrużył oczy, przyjrzał się łodzi i ludziom na jej pokładzie, wreszcie

prychnął:

- To dlatego, że większą uwagę zwraca na tę dziewczynę w bikini niż na wiatr.
- Trzeba przyznać, że ładnie jej w bikini.

- Nie rozumiem, co takiego faceci widzą w babskich piersiach.

Na szczęście Ethan nie wybuchnął głośnym śmiechem, tylko poważnie

przytaknął.

- Może częściowo dzieje się tak dlatego, że sami ich nie mamy.
- Wcale ich nie potrzebuję.

- Zaczekaj kilka lat - mruknął Ethan po cichu, pozwalając, by silnik zagłu

szył jego słowa. Na myśl o tym skrzywił się. Co oni, do diabła, zrobią, kiedy

chłopiec zacznie dojrzewać? Ktoś będzie musiał porozmawiać z nim o... o tych
sprawach. Ethan zdawał sobie sprawę, że Seth posiada już na ten temat sporą

wiedzę, ale dotyczy ona ponurej i wstrętnej strony całego zagadnienia. Będąc
w wieku chłopca, Ethan wiedział to samo.

Pewnie już wkrótce któryś z nich będzie musiał wyjaśnić Sethowi, jak to

wszystko powinno i jak może wyglądać.

26

background image

27

Ethan miał cholerną nadzieję, że ten obowiązek nie spadnie na niego.

Zobaczył przystań. Był tu stary, wzniesiony z cegły budynek i

pierwszorzędny nowy pomost zbudowany przez niego i jego braci. Poczuł, że

rozpiera go duma. Sam budynek nie wyglądał jeszcze najpiękniej z powodu
wykruszonych cegieł i połatanego dachu, ale mimo wszystko coś przy nim

zrobili. Okna co prawda były zakurzone, ale nie straszyły już powybijanymi
szybami.

- Przykręć przepustnicę i zwolnij.

Nieświadomie Ethan położył dłoń na dzierżącej ster ręce Setha. Chłopiec

zesztywniał, a po chwili rozluźnił się. Wciąż ma problemy, gdy ktoś go niespo-
dziewanie dotknie, zauważył Ethan. Ale to powoli mija.

- Właśnie tak, jeszcze trochę na sterburtę.

Kiedy łódź uderzyła lekko o pale, Ethan wyskoczył na pomost, by zawiązać liny.

- Dobra robota.
Na jego gest Simon, drżąc z niecierpliwości, wyskoczył za burtę. Głuptas

podniósł nieprawdopodobny wrzask przy okrężnicy, wahał się chwilę, a potem
poszedł w ślady Simona.

- Podaj mi lodówkę, Seth.

Seth dźwignął ją z pewnym trudem.

- Może któregoś dnia mógłbym posterować kutrem podczas połowu krabów.
-Może.
Ethan zaczekał, aż chłopiec bezpiecznie wdrapie się na pomost, a dopiero

potem ruszył w stronę najdalszych, otwartych na oścież drzwi budynku.

Wypływał przez nie rozdzierający duszę śpiew Raya Charlesa. Ethan posta-

wił lodówkę tuż za drzwiami i ujął się pod boki.

Kadłub był już skończony. Cam zrywał się bladym świtem, by zrobić to

wszystko przed wyjazdem w podróż poślubną. Wykonali już poszycie i połączyli

poszczególne elementy, by móc zeszlifować i wygładzić miejsca złączeń.

We dwóch wykonali szkielet składający się z giętych nad parą elementów,

wykorzystując w tym celu narysowane ołówkiem kreski i „wpasowując" każdy
wręg przy użyciu niewielkiego, równomiernego nacisku. Kadłub jest solidny,

pomyślał Ethan. W łodzi zbudowanej przez Quinnów nie będzie żadnych pęk-
nieć w poszyciu.

Projekt żaglówki był przede wszystkim dziełem Ethana, Cam tylko gdzienie-

gdzie naniósł drobne poprawki. Kadłub miał łukowaty spód; wykonanie takiej

konstrukcji było kosztowne, ale dzięki temu żaglówka zyskała dwie zalety - sta-
bitność i prędkość. Ethan znał swego klienta.

Projektując kształt dziobu postanowił, że będzie on przypominał przednią

część motorówki; tym sposobem nadał żaglówce atrakcyjny wygląd, a dodatko-

wy efekt takiego rozwiązania - to możliwość rozwijania znacznych prędkości
i łatwość utrzymania się na powierzchni wody. Rufa przypominała kształtem dłu-

gą ladę, zapewniając tym samym spory nawis, dzięki czemu sama łódź będzie
znacznie dłuższa niż linia wodna.

Żaglówka była elegancka i pełna wdzięku. Ethan wiedział, że jego klient w takim

samym stopniu zwraca uwagę na wygląd łodzi, jak na przydatność na morzu.

Kiedy przyszedł czas na zaimpregnowanie drewna od wewnątrz mieszaniną

sporządzoną w połowie z oleju lnianego, a w połowie z terpentyny, Ethan powie-

rzył to zadanie Sethowi. Była to mozolna robota i mimo zachowania ostrożności
oraz użycia rękawic trudno było uniknąć przy niej przynajmniej kilku poparzeń.

Ale chłopiec spisał się całkiem nieźle.

Stojąc przy drzwiach, Ethan przyglądał się linii dziobu i rufy oraz zarysowi

górnej krawędzi kadłuba. Postanowił nieco spłaszczyć samo wygięcie pokładu,
by łódka była przestronniej sza, bardziej sucha i miała dobry prześwit. Przyszły

właściciel miał zamiar zabierać w rejs przyjaciół i rodzinę.

Człowiek uparł się przy drewnie tekowym, chociaż Ethan zapewniał go, że

poszycie kadłuba wystarczy wykonać z sosny lub cedru. Ten facet ma mnóstwo
pieniędzy, które pragnie wydać na swoje hobby, pomyślał Ethan, żeby pokazać

swój status. Trzeba było jednak przyznać, że tek prezentował się wspaniale.

Philip pracował przy pokładzie. Próbując uchronić się przed upałem i wilgotno-

ścią, rozebrał się do pasa, a jego ciemnobrązowe włosy podtrzymywała odwrócona
zniszczonym daszkiem do tyłu czarna czapeczka, bez jakiejkolwiek nazwy zespołu

czy emblematu. Philip przykręcał deski pokładu. Co kilka sekund przeraźliwe bucze-
nie elektrycznego śrubokrętu konkurowało z łagodnym tenorem Raya Charlesa.

- Jak ci leci? - zawołał Ethan, przekrzykując hałas.

Philip podniósł głowę. Jego twarz, przywodząca na myśl udręczonego anio-

ła, lśniła od potu, a w złocistobrązowych oczach widać było poirytowanie. Wła-
śnie powtarzał sobie, że, na litość boską, jest specjalistą w dziedzinie reklamy,

a nie stolarzem.

- W tym pomieszczeniu jest większy upał niż w piekle w samym środku lata,

a to dopiero czerwiec. Musimy zamontować tu jakieś dodatkowe wentylatory. Masz
w tej lodówce coś zimnego lub przynajmniej mokrego? Godzinę temu skończy
łem wszystko, co nadawało się do picia.

-Odkręć kurek w łazience, a będziesz miał wodę powiedział Ethan spokojnie,

pochylając się i wyjmując z lodówki zimne napoje. - To taka nowa technologia.

- Bóg jeden raczy wiedzieć, co znajduje się w wodzie z kranu. - Philip zła

pał rzuconąprzez Ethana puszkę i wykrzywił się na widok etykietki. - Tutaj przy
najmniej podają, jakie chemikalia władowali do środka.

- Najmocniej przepraszam, ale wypiliśmy cały zapas Evian. Sam wiesz, co

Jim sądzi o wodzie swego stwórcy. Nigdy nie ma jej dosyć.

- Odpieprz się - powiedział Philip, ale w jego słowach nie było złości. Napił

się zimnej pepsi i zmarszczył czoło widząc, że Ethan podchodzi, by sprawdzić

wykonaną przez niego pracę.

- Dobra robota.
- Dzięki, szefie. Czy mogę liczyć na jakąś podwyżkę?

- Jasne, mogę dać ci dwa razy tyle, ile masz obecnie. Seth jest mistrzem

w liczeniu. Ile jest dwa razy zero, Seth?

- Podwójne zero - powiedział Seth z uśmiechem. Swędziały go palce, żeby

wypróbować elektryczny śrubokręt. Dotychczas nikt nie pozwolił mu dotknąć

żadnego z elektrycznych narzędzi.

background image

28

29

- No cóż, teraz już na pewno będę mógł pozwolić sobie na rejs na Tahiti.
- Może weźmiesz prysznic... chyba że, twoim zdaniem, woda z kranu nie

nadaje się również do mycia. Mogę cię zastąpić.

To była kusząca propozycja. Philip był brudny, spocony i potwornie zgrza-

ny. Z prawdziwą rozkoszą zamordowałby paru facetów, byle dostać szklaneczkę
zimnego pouilly fuisse. Wiedział jednak, że Ethan wstał przed świtem i ma już za

sobą to, co każdy normalny człowiek uważa za dzień pracy.

- Wytrzymam jeszcze kilka godzin.
- To dobrze. - Ethan spodziewał się takiej właśnie odpowiedzi. Philip uwiel-

biał kląć w żywy kamień, ale jeszcze nigdy nikogo nie zawiódł. - Myślę, że na

razie możemy zostawić pokład w spokoju.

- Czy mogę...
- Nie - powiedzieli równocześnie Ethan i Philip, nie dając Sethowi

dokoń-

czyć pytania.

Do diabła, dlaczego nie? - dopytywał. - Przecież nie jestem głupi. Nikogo

nie zastrzelę tym idiotycznym śrubokrętem, ani nie zrobię nic takiego.

- Ponieważ to nasza zabawka. - Philip uśmiechnął się. - A obaj jesteśmy

więksi od ciebie. Trzymaj. - Sięgnął do tylnej kieszeni. - Skocz do „Crawford's"

i przynieś jakąś butelkowaną wodę. Jeśli nie będziesz za bardzo jęczeć, możesz

za resztę kupić sobie jakieś lody.

Seth nie jęczał, ale zaczął mamrotać pod nosem, że jest wykorzystywany jak

niewolnik. Zaraz jednak zawołał psa i wyszedł z nim na zewnątrz.

- W jakiejś wolnej chwili należałoby mu pokazać, jak używa się narzędzi -

skomentował Ethan. - Ma sprytne ręce.

- Tak, ale chciałem, żeby wyszedł. Nie udało mi się porozmawiać z tobą wczo-

raj wieczorem. Detektyw, idąc po śladach Glorii DeLauter, dotarł aż do Nagshead.

- To znaczy, że kieruje się na południe. - Uniósł głowę i spojrzał na Philipa.

- Złapał ją?

- Ta kobieta bez przerwy zmienia miejsce pobytu i za wszystko płaci gotów-

ką. Dysponuje wielką forsą. - Zacisnął wargi. - Ma czym szastać od chwili, kiedy

ojciec zapłacił jej za Setha.

- Nie wygląda na to, żeby zamierzała tu wrócić.

- Powiedziałbym, że ten chłopak interesuje ją w takim samym stopniu, jak

zdechłe kociątko bezdomnego kocura.

Philip przypomniał sobie, że jego matka była taka sama, o ile w ogóle

znaj-

dowała się w pobliżu. Nigdy nie spotkał Glorii DeLauter, mimo to znał ją całkiem

nieźle. I nienawidził jej.

- Jeśli jej nie znajdziemy - dodał Philip, przesuwając zimną puszką po czole

- nigdy nie poznamy prawdy na temat ojca i Setha.

Ethan przytaknął. Wiedział, że Philip ma tu do wykonania określoną misję

i najprawdopodobniej ma rację. Mimo to Ethan, częściej niżby chciał, zastana-
wiał się, co zrobią, gdy już poznają prawdę.

background image

Po czternastogodzinnym dniu pracy Ethan miał zamiar wziąć nie kończący

sią prysznic i napić się zimnego piwa. Zrobił i jedno, i drugie równocześnie. Na

kolację postanowili wziąć coś na wynos; potem jadł swą porcję, siedząc samotnie

na tylnej werandzie i zachwycając się ciszą wczesnego wieczoru. W domu Seth

i Philip toczyli spór, który film na video obejrzeć najpierw. Arnold
Schwarzenegger współzawodniczył z Kevinem Costnerem.

Ethan stawiał na Arnolda.

Mieli niepisaną umowę, że w sobotnie wieczory Sethem zajmuje się Philip.

Dzięki temu Ethan miał kilka możliwości do wyboru. Mógł wejść i przyłączyć się
do nich, co czasami robił przy okazji urządzanych przez nich wieczorów filmo-

wych. Mógł iść do swego pokoju i poczytać książkę, co często przedkładał nad
wszystko inne. Mógł również gdzieś wyjść, ale robił to niezmiernie rzadko.

Przed niespodziewaną śmiercią ojca, śmiercią, po której życie wszystkich

braci uległo poważnym zmianom, Ethan mieszkał w swoim maleńkim domku i pro-

wadził spokojne, unormowane życie. Wciąż bardzo mu tego brakowało. Starał
się nie czuć urazy do młodej pary, której wynajął swój domek. Byli zachwyceni

jego przytulnością i często powtarzali to Ethanowi. Podobały im się niewielkie
pokoiki z wysokimi oknami, mała zabudowana weranda, wysokie drzewa, które

zapewniały cień i osłaniały przed wścibskimi spojrzeniami, a także spokojne plu-
skanie omywających brzeg fal.

On również uwielbiał to wszystko. Teraz, skoro Cam się ożenił, a wkrótce

wprowadzi się tu Anna, być może Ethan mógłby ponownie się stąd wyrwać. Ale

pieniądze pochodzące z czynszu były bardzo potrzebne. A co ważniejsze, dał sło-

wo. Będzie tu mieszkał dopóty, dopóki nie wygrają walki z prawnikami, a Seth
nie zostanie z nimi już na stałe.

Kołysząc się, nasłuchiwał pierwszych nawoływań nocnych ptaków. Widocz-

nie musiał się również zdrzemnąć, ponieważ coś zaczęło mu się śnić, i to niezwy-

kle realistycznie.

- Zawsze byłeś większym samotnikiem niż pozostali - skomentował Ray.

Usiadł na okalającej werandę poręczy i obrócił się lekko, by, jeśli zechce, móc
spojrzeć na wodę. Jego włosy połyskiwały jak srebrna moneta, odbijając znikają

ce światło dnia, i lekko sterczały, unoszone przez łagodny podmuch wiatru. -
Zawsze lubiłeś wychodzić, by wszystko przemyśleć i samodzielnie uporać się

z własnymi problemami.

-Wiedziałem, że w każdej chwili mogę przyjść do ciebie albo do mamy. Ale

i ubiłem radzić sobie sam.

- A co teraz? - Ray przysunął się i zwrócił twarz w stronę Ethana.

- Nie wiem. Może jeszcze nie ze wszystkim zdołałem się uporać. Seth po-

woli się przyzwyczaja. Teraz czuje się już znacznie swobodniej w naszym

towa-
rzystwie. W ciągu kilku pierwszych tygodni myślałem, że zwieje. Twoja śmierć

zabolała go niemal tak samo jak nas. Może nawet tak samo, ponieważ właśnie
zaczynał wierzyć, że jego życie jakoś się ułoży.

- Nim go tu przywiozłem, żył w okropnych warunkach. Mimo to daleko im

do tych, z którymi ty się zetknąłeś, Ethan, i przez które przeszedłeś.

30

31

- O mały włos nie zdołałbym przeżyć. - Ethan wyjął jedno ze swych

cygar

i niespiesznie zapalił. - Czasami to wszystko do mnie wraca. Czuję ból i wstyd.

Drżę ze strachu i oblewam się potem, ponieważ wiem, co się za chwilę stanie. -

Wzruszył ramionami. - Seth jest nieco młodszy niż ja byłem wtedy. Sądzę, że

już się trochę otrząsnął. Wszystko będzie dobrze, dopóki ponownie nie spotka

stę z matką.

- Koniec końców i tak do tego dojdzie, ale wówczas nie będzie sam. Na tym

polega różnica. Wszyscy staniecie po jego stronie. Zawsze bronicie się nawza-

jem. - Ray uśmiechnął się, ajego duża, okrągła twarz natychmiast pokryła się

zmarszczkami. - Dlaczego siedzisz sam na werandzie w sobotnią noc, Ethan?

Słowo honoru, chłopcze, zaczynasz mnie martwić.

- Mam za sobą dość długi dzień.
- Kiedy byłem w twoim wieku, zdarzały mi się długie dni i jeszcze dłuższe

noce. Na litość boską, właśnie skończyłeś trzydzieści lat. Siedzenie na werandzie

w sobotnią czerwcową noc to zajęcie dla starszych panów. Rusz się, wybierz się

gdzieś samochodem. Sprawdź, jak daleko zajedziesz. - Mrugnął. - Idę o zakład,

że obaj wiemy, dokąd trafisz.

Nagła seria z automatycznej broni palnej i towarzyszące jej krzyki sprawiły,

że Ethan podskoczył na krześle. Zamrugał oczami i z niedowierzaniem wpatry-

wał się w poręcz werandy. Nikogo na niej nie było. To oczywiste, że nikogo nie

ma, pomyślał, gwałtownie potrząsając głową. Tylko przez chwilą się zdrzemnął,

background image

to wszystko, a obudziły go dobiegające z sąsiedniego pokoju odgłosy filmu.

Kiedy jednak pochylił głowę, zauważył, że trzyma w ręku żarzące się cyga-

ro. Przez dobrą chwilę patrzył na nie z zakłopotaniem. Czy naprawdę wyjął je

z kieszeni i zapalił przez sen? To byłoby dziwne, wręcz absurdalne. Musiał to

zrobić wcześniej, zanim zapadł w drzemkę, tylko nie zapamiętał własnych auto-

matycznych ruchów.

Ale dlaczego właściwie zapadł w sen, skoro w ogóle nie jest zmęczony? Praw-

dę mówiąc, jest raczej niespokojny, podenerwowany i aż za bardzo czujny.

Wstał, potarł kark, po czym rozprostował nogi, przemierzając tam i z po-

wrotem całą długość werandy. Powinien wejść do środka, wziąć prażoną ku-

kurydzę oraz następne piwo i usiąść przed telewizorem. Kiedy jednak dotknął

klamki, zaklął.

Wcale nie miał ochoty spędzać sobotniego wieczoru na oglądaniu filmów.

W takim razie wsiądzie do samochodu i zobaczy, jak daleko zajedzie.

Grace czuła, że jej stopy aż do kostek zdążyły już całkowicie zdrętwieć.

Potwornie dawały jej się we znaki te przeklęte wysokie obcasy, które stanowiły

jeden z elementów obowiązkowego stroju kelnerki. Nie odczuwała tego aż tak

bardzo w ciągu tygodnia, kiedy od czasu do czasu można było je zdjąć, a nawet

usiąść na kilka minut. Ale w sobotnie wieczory „Snidley's Pub" zawsze był pełen

- a Grace miała co robić.

Przyniosła do baru tacę z pustymi kieliszkami i pełnymi popielniczkami, po

czym sprawnie ją opróżniła, równocześnie wykrzykując zamówienia:

- Dwie lampki białego domowego, dwa piwa, dżin z tonikiem, wodą sodową

i cytryną.

Musiała podnieść głos, by przekrzyczeć harmider wzniecany przez tłum

gości, a także coś, co umownie nazywano tu muzyką, a co produkował trzy-
osobowy zespół wynajęty przez Snidleya. W tym lokalu od zawsze do tańca przy-
grywały kiepskie kapele, ponieważ Snidley nie miał zamiaru bulić za
przyzwoitych instrumentalistów.

Wyglądało jednak na to, że taki stan rzeczy nikomu nie przeszkadza. Tancerze
tłoczyli się na niewielkim parkiecie, a zespół traktował to jako znak świadczący o
tym, że należy grać jeszcze głośniej.

Grace miała wrażenie, że jej głowa przypomina dzwon, a plecy zaczynały

pulsować w tym samym rytmie co bas.

Zabrała zamówione napoje i ruszyła z tacą między stoliki. Pewne nadzieje

wiązała z grupką modnie ubranych młodych turystów - liczyła na to, że dostanie
od nich przyzwoity napiwek.

Obsłużyła ich z uśmiechem, przytaknęła, widząc gest świadczący o tym, że

chcą, by wystawiła rachunek, po czym ktoś zawołał ją do następnego stolika.

Do przerwy zostało jej jeszcze dziesięć minut. Równie dobrze mogłoby to

być dziesięć lat

- Czekamy, Grace.
- Cześć Curtis, cześć Bobbie. Co u was słychać?

W mrocznej i bardzo odległej przeszłości chodziła z nimi do szkoły. Teraz

pracowali dla jej ojca, pakując owoce morza.

- To co zwykle?
- Taa, dwa piwa. - Curtis na powitanie, jak zwykle, klepnął Grace w ozdobio-

ny kokardą pośladek. Nauczyła się nie zwracać na to uwagi. Z jego strony był to
całkiem nieszkodliwy gest, mający na celu okazanie sympatii. Czasami zdarzali się
jednak obcy mężczyźni, którzy również nie mogli utrzymać rąk przy sobie, ale ci
wcale nie byli tak nieszkodliwi. - Jak się spisuje twoja śliczna córunia?

Grace uśmiechnęła się, zdając sobie sprawę, że między innymi dlatego wła-

śnie toleruje jego klepnięcia. Zawsze pytał o Aubrey.

- Z dnia na dzień robi się coraz ładniejsza. - Zauważyła, że przy następnym

stoliku unosi się ręka. - Już podaję te piwa.

Niosła właśnie tacę pełną kubków, kieliszków i miseczek z orzeszkami do

piwa, kiedy do pubu wszedł Ethan. O mały włos byłaby się potknęła. Nigdy nie
pojawiał się w pubie w sobotnie wieczory. Czasami wpadał w środku tygodnia,
by w ciszy i spokoju wypić piwo, ale nigdy nie robił tego, gdy wiedział, że będzie
tu głośno i tłoczno.

Powinien wyglądać tak samo jak każdy inny mężczyzna znajdujący się w tym

miejscu. Miał na sobie wyblakłe, lecz czyste dżinsy, wpuszczony do nich gładki
podkoszulek i stare, zniszczone buty. Mimo to w niczym nie przypominał innych
gości, przynajmniej nie w oczach Grace. Tak zresztą było od zawsze.

32

33

background image

Być może działo się tak dlatego, że był wysoki i smukły, a idąc poruszał się

między stolikami z gracją tancerza. To wrodzony wdzięk, pomyślała, coś, czego

nie można się nauczyć. W dodatku wcale nie ujmowało mu to męskości. Zawsze
sprawiał wrażenie człowieka, który właśnie przemierza pokład statku.

A może powodem jego odmienności była pociągła, surowa i w jakiś sposób

nawet przystojna twarz. Albo oczy, wyraziste i zamyślone, i takie poważne, że

zawsze uśmiechały się kilka sekund później niż usta.

Podała drinki, wsunęła do kieszeni pieniądze i przyjęła następne zamówie-

nia. Kątem oka obserwowała, jak Ethan przeciska się do baru tuż obok miejsca,
gdzie Grace odbierała gotowe zamówienia.

Całkowicie zapomniała o wymarzonej przerwie.
-- Trzy piwa, butelka Mich, stoli rocks. - Bezwiednie poprawiła włosy i

uśmiechnęła się. - Cześć, Ethan.

- Macie tu dzisiaj spory ruch.

- To letnia sobota. Chcesz usiąść przy stoliku?
- Nie, tu mi jest całkiem nieźle.

Barman był zajęty przygotowywaniem następnego zamówienia, dzięki temu

mogła zrobić sobie krótką przerwę.

- Steve ma pełne ręce roboty, ale zaraz tu podejdzie.
- Nie spieszy mi się.

Z zasady starał się nie myśleć o tym, jak Grace wygląda w ledwo

okrywającej pośladki spódniczce, czarnych siatkowych rajstopach i butach na

wysokich, cienkich obcasach, podkreślających jej niesamowicie drugie nogi i
wąskie stopy. Ale tego wieczoru był w takim nastroju, że zaczął się nad tym

zastanawiać.

W tym właśnie momencie bez trudu umiałby wyjaśnić Sethowi, co takiego

mężczyźni widzą w kobiecych biustach. Piersi Grace było drobne i jędrne,
a w głęboko wyciętym dekolcie jej bluzki było widać niewielki fragment

uroczego zagłębienia.

Nagle Ethan poczuł, że ma ogromną ochotę na piwo.

- Możesz usiąść na chwilę?
Nie odpowiedziała do razu. Miała w głowie absolutną pustkę, ponieważ czuła

na sobie spokojne, zamyślone spojrzenie Ethana.

- Hmmm... tak, lada moment będę miała przerwę. - Kiedy zbierała zamó-

wienia, wydawało jej się, że ma ręce potwornie niezdarne. - Chciałabym wyjść na
zewnątrz, uciec od hałasu. - Siląc się na normalność, oczami pokazała na zespół,

Jej wysiłek został nagrodzony promiennym uśmiechem Ethana.

- Czy kiedykolwiek zdarza się, by grali gorzej niż dzisiaj?

- O tak, ci faceci potrafią być naprawdę bardzo hałaśliwi. - Kiedy wzięła

tacę i ruszyła, by obsłużyć klientów, była już niemal całkowicie rozluźniona.

Ethan obserwował ją, sącząc podsunięte przez Steve'a piwo. Widział,

jak pewnie stąpają jej nogi i jak głupia, lecz nieprawdopodobnie seksowna

kokarda kołysze się na jej pośladkach. Zauważył, w jaki sposób Grace ugina
kolana, by nie upuścić tacy podczas zdejmowania z niej drinków i stawiania

ich na stoliku.

Przymrużył powieki, kiedy zauważył, że Curtis po przyjacielsku klepnął ją

w pupę.

A już oczy niemal zamieniły mu się w szparki, gdy jakiś obcy mężczyzna

z podobizną Jima Morissona na wyblakłym podkoszulku złapał Grace za rękę

i przyciągnął do siebie. Dostrzegł, że uśmiechnęła się i potrząsnęła głową. Ethan wła-

śnie odsuwał się od baru, nie całkiem pewien, co zamierza zrobić, kiedy facet ja

puścił

Kiedy Grace wróciła, by odstawić tacę, tym razem to Ethan złapał ją za rękę.

- Zrób sobie przerwę.

- Co takiego? Za... - Ku jej zaskoczeniu Ethan powoli ciągnął ją przez salę. -

Ethan, muszę...

- ...zrobić sobie przerwę - dokończył i otworzył drzwi.

Powietrze na zewnątrz było czyste i rześkie, a noc ciepła i wietrzna. Gdy

tylko zamknęły się za nimi drzwi, hałas ucichł, przechodząc w przytłumione, sła-

be echo panującego wewnątrz ryku, a smród papierosów, potu i piwa siał się je-
dynie wspomnieniem.

- Moim zdaniem nie powinnaś tu pracować.

Spojrzała na niego zdumiona. Już samo stwierdzenie było wystarczająco dziw-

ne; na dodatek powiedział je takim tonem, że poczuła się zakłopotana.

- Co powiedziałeś?

- Doskonale mnie słyszałaś, Grace. - Wsunął ręce do kieszeni, ponieważ nie

bardzo wiedział, co z nimi zrobić. Gdyby zostawił je swobodne, mogłyby ponow-

nie ją schwytać. - Nie powinnaś tego robić.

- Nie powinnam tego robić? - powtórzyła całkiem zdezorientowana.

- Na litość boską, jesteś matką. Jakim prawem podajesz drinki w takim

stroju

i godzisz się na poklepywanie? Ten facet o mało nie wsadził nosa w twój dekolt.

- Nic podobnego. — Nie bardzo wiedząc, czy powinna się rozzłościć, czy

raczej wybuchnąć śmiechem, potrząsnęła głową. - Wielkie nieba, Ethan, on po
prostu zachował się jak typowy mężczyzna. Poza tym jest całkiem nieszkodliwy.

- Curtis położył dłoń na twoim tyłku.
Powoli rozbawienie przeradzało się w irytację.

- Wiem, gdzie położył dłoń, i gdybym się tym przejmowała, strąciłabym ją.

Ethan zaczerpnął świeżego powietrza. Sam zaczął tę rozmowę, i teraz, nie-

zależnie od tego, czy było to mądre posunięcie, czy nie, postanowił doprowa-
dzić ją do końca.

-Nie powinnaś pracować pomaga w jakimś barze ani być zmuszona do

strącania z tyłka łap różnych typków. Powinnaś być w domu z Aubrey.

W jej dotychczas lekko tylko poirytowanych oczach zapłonęła furia.

-To dobre. Czy tak właśnie wygląda twoja opinia o mnie? W takim razie

dziękuję ci najmocniej, że zechciałeś mnie z nią zapoznać. Przyjmij jednak do
wiadomości, że gdybym nie pracowała... a wcale nie robię tego półnaga... nie

miałabym domu.

- Masz inną pracę - powiedział z uporem. - Sprzątanie domów.

- Zgadza się. Sprzątam domy, podaję drinki i od czasu do czasu sortuję kra

by. Jestem aż tak zdumiewająco uzdolniona i wszechstronna. Ale również opła-

34

background image

35

cam czynsz, ubezpieczenie, rachunki za lekarstwa, usługi komunalne i opiekunkę

do dziecka. Ponoszą wydatki związane z zakupem żywności, ubrań i płacę za gaz.

Sama utrzymuję siebie i swoją córeczkę. Nie chcę, żebyś przychodził tu i mówił

mi, że nie powinnam tego robić.

- Ja tylko powiedziałem...

- Słyszałam, co powiedziałeś.

Czuła, jak w jej żyłach pulsuje krew, a każdy przemęczony mięsień daje o sobie

znać. Mimo to gorsze, dużo gorsze było zakłopotanie wynikające ze

świadomości, że Ethan spogląda na nią z góry i w taki właśnie sposób ocenia jej

walkę o przetrwanie.

- Podaję koktajle i pozwalam mężczyznom oglądać moje nogi. Jeśli im się

spodobają, mam szansę dostać większy napiwek. A jeśli dostanę większe napiwki,

będę mogła kupić córeczce coś, co wywoła uśmiech na jej twarzy. W związku

z tym, do jasnej cholery, niech sobie patrzą, ile im się żywnie podoba. I na Boga,

serdecznie żałuję, że nie mam nieco bujniejszych kształtów, które dokładnie wy-

pełniłyby ten głupi strój, ponieważ wówczas zarabiałabym znacznie więcej.

Musiał chwilę odczekać, by zebrać myśli, zanim się odezwie. Grace była

zaróżowiona ze złości, ale w jej oczach widać było tak ogromne zmęczenie, że

poczuł, jak mu się serce kraje.

- Zbyt nisko się cenisz, Grace - powiedział cicho.
- Wiem, ile jestem warta, Ethan. - Wysunęła do przodu podbródek. -

Dokładnie, co do centa. A teraz moja przerwa dobiegła już końca.

Odwróciła się na obolałej pięcie i ciężkim krokiem weszła do hałaśliwego,

zadymionego pomieszczenia.

3

Potsebny mi tez klólicek.

- W porządku, dziecinko, zabierzemy również króliczka. Grace doszła

do wniosku, że zawsze jest to cała wyprawa. Tym razem wybierały się jedynie

do piaskownicy na podwórku, mimo to Aubrey jak zwykle chciała, by

towarzyszyli jej wszyscy pluszowi przyjaciele.

Grace rozwiązała ten problem logistyczny za pomocą olbrzymiej plastiko-

wej torby reklamowej. Już wcześniej wrzuciła do niej niedźwiadka, dwa psy, ryb-

kę i mocno sfatygowanego kotka. Teraz dołączył do nich również królik. Chociaż

z braku snu Grace miała wrażenia, że jej oczy pełne są piasku, uśmiechnęła się

promienie widząc, że Aubrey usiłuje sama dźwignąć torbę.

- Zaniosę to, złotko.

- Nie, ja siama.

Grace zauważyła, że jest to ulubione zdanie Aubrey. Jej córeczka uwielbiała

robić wszystko samodzielnie, nawet wówczas, gdy znacznie prościej byłoby po-

zwolić zrobić to komuś innemu. Ciekawe, po kim ona to ma, zastanawiała się

Grace, a po chwili roześmiała się i z siebie, i z córki.

- W porządku, wyprowadźmy całą załogę na podwórko.

Otworzyła drzwi - zgrzytnęły niemiło, przypominając jej, że trzeba naoliwić

zawiasy - po czym odczekała, aż Aubrey przeciągnie torbę przez próg i znajdzie

się na maleńkiej tylnej werandzie.

Grace ożywiła werandę, malując ściany na jasnoniebiesko i ustawiając gli-

niane doniczki pełne różowych oraz białych pelargonii. W głębi duszy uważała

wynajęty domek za ich tymczasowe miejsce zamieszkania, ale wcale nie chciała,

by sprawiał wrażenie tymczasowego. Pragnęła, by wyglądał jak praw -

dziwy dom. Przynajmniej do czasu, kiedy zdoła odłożyć wystarczająco dużo pie-

niędzy, by móc wpłacić zaliczkę na własne lokum.

Wszystkie pomieszczenia w domku były niezwykle maleńkie, ale rozwiąza-

ła ten problem, do minimum ograniczając liczbę mebli, dzięki czemu nie wydała

37

background image

na ten cel wszystkich swoich oszczędności. Większość przedmiotów kupiła na
wyprzedaży, ale pomalowała je, naprawiła i odświeżyła, tym sposobem sprawia-

jąc, że każdy mebel w jakimś stopniu stał się dziełem jej własnych rąk.

Grace bardzo zależało na tym, by mieć wszystko własne.

Dom miał starą jak świat instalację wodno-kanalizacyjną, przeciekający przy

ulewnym deszczu dach i nieszczelne okna. Ale były w nim dwie sypialnie, a dla

Grace była to podstawowa sprawa. Zależało jej na tym, żeby jej córeczka miała
własny, jasny i wesoły pokoik. Osobiście tego dopilnowała, wyklejając ściany

tapetą, malując różne detale i wieszając ozdobne zasłonki.

Od jakiegoś czasu bolało ją serce na myśl o tym, że już czas rozmontować

łóżeczko dziecinne Aubrey i zastąpić je normalnym łóżkiem.

-Uważaj na stopnie - ostrzegła Grace, gdy Aubrey ruszyła po schodach, zde-

cydowanie stawiając obie tenisówki na każdym stopniu. Kiedy tylko dotarła na dół,
ruszyła pędem przed siebie, ciągnąc za sobą torbę i piszcząc z niecierpliwości.

Uwielbiała bawić się w piasku. Grace z dumą obserwowała, jak Aubrey po-

dąża prosto do celu. Grace sama zbudowała tę piaskownicę, używając w tym celu

niewielkich kawałków desek, skrupulatnie wygładzonych papierem ściernym i po-
malowanych jasnoczerwoną farbą. W piasku leżały wiaderka, łopatki i ogromne

plastikowe samochody, Grace wiedziała jednak, że Aubrey niczego nie tknie, do-
póki nie wyjmie swoich zwierzątek.

Pewnego dnia, obiecała sobie Grace, Aubrey będzie miała prawdziwego

szczeniaczka i własny pokój zabaw, do którego będzie mogła zapraszać przyjaciół i

spędzać w nim długie deszczowe popołudnia.

Grace przykucnęła obok Aubrey, która starannie ustawiała zabawki na

białym piasku.

- Zostań tutaj i pobaw się, a ja skoszę trawnik. Zgoda?

- Dobze. - Aubrey uśmiechnęła się, a na jej policzkach pojawiły się

dołeczki. - Ty tez się pobaw.

- Za chwileczkę. - Grace pogłaskała Aubrey po kędzierzawych włoskach.

Nigdy nie mogła się nacieszyć tym cudem, który sama wydała na świat. Nim.

wstała, rozejrzała się dookoła, matczynym wzrokiem sprawdzając, czy w pobliżu
nie czai się jakieś niebezpieczeństwo.

Podwórko było ogrodzone, a w bramie Grace zainstalowała zamek, z któ-

rym dziecko nie zdołałoby sobie poradzić. Aubrey była dość ciekawską osóbką.

Po płocie oddzielającym ich dom od domu Cuttera pięła się winorośl, która, nim
lato dobiegnie końca, powinna okryć się bujnym kwieciem.

Grace zauważyła, że nikt nie kręci się przy sąsiednich drzwiach. Jest wcze-

sny, niedzielny ranek, a zatem jej sąsiedzi najprawdopodobniej dopiero leniwie

wstają z łóżek i zaczynają myśleć o śniadaniu. Julie Cutter, najstarsza córka są-
siadów, była najwspanialszą opiekunką do dziecka.

Grace zauważyła, że matka Julie, Irenę, spędziła poprzedniego dnia trochę

czasu w ogrodzie. Wśród kwiatów Irenę Cutter nie było widać ani jednego chwa-

stu, tak samo wyglądała grządka z warzywami.

Z pewnym zażenowaniem Grace spojrzała na podwórko za domem, gdzie

razem z Aubrey posadziły kilka krzaczków pomidorów i zasiały trochę fasolki
oraz marchewki. Ile wśród nich zielska, pomyślała z westchnieniem. Będzie mu-

siała się z nim uporać po skoszeniu trawnika. Bóg jeden raczy wiedzieć, dlaczego
liczyła na to, że wystarczy jej czasu na zajmowanie się ogrodem. Ale kopanie

ziemi, a potem wspólnie z córeczką obsiewanie grządek sprawiło Grace ogromną
przyjemność.
Równie miło byłoby móc teraz zostać w piaskownicy, zacząć budować z Au-
brey zamki i wymyślać różne zabawy. Nie, nie zrobisz tego, nakazała sobie Grace

i wstała. Trawnik był już zarośnięty niemal po kostki i należało go skosić. Choć
jest to jedynie wynajęty trawnik, to jednak na razie należy do niej, i to właśnie ona

jest odpowiedzialna za jego stan. Nikt nie powie, że Grace Monroe nie potrafi
zadbać o to, co do niej należy.''

Starą, odkupioną od kogoś kosiarkę Grace trzymała pod równie starym, płó-

ciennym daszkiem. Rutynowo sprawdziła ilość benzyny i ponownie zerknęła przez
ramię, by się upewnić, czy Aubrey wciąż siedzi w piaskownicy. Potem obydwiema

rękami chwyciła sznurek i pociągnęła go. W odpowiedzi kosiarka jedynie sapnęła.

- Daj spokój, nie drażnij się dzisiaj ze mną.

Trudno byłoby zliczyć, ile już razy Grace majstrowała, naprawiała i okładała

pięścią stare urządzenie. Rozprostowując obolałe plecy, ponownie szarpnęła za
sznurek, potem zrobiła to po raz trzeci, po czym zrezygnowała i przetarła palcami

oczy. Zupełnie jakbyś się tego nie spodziewała, pomyślała.

- Masz Z nią problemy?
Gwałtownie odwróciła głowę. Po kłótni z poprzedniego wieczoru Grace nie

spodziewała się, że nagle zobaczy na własnym podwórku Ethana. Wcale się nie

ucieszyła z tego powodu; naprawdę była na niego wściekła i we własnym przeko-

naniu miała do tego prawo. Co gorsza, zdawała sobie sprawę, jak wygląda - miała

na sobie stare, szare szorty i sprany podkoszulek, nie zdążyła nałożyć makijażu

ani porządnie uczesać włosów.

Cholera jasna, w końcu ubrała się do pracy na podwórku, a nie do towarzystwa.

- Poradzę sobie.

Jeszcze raz szarpnęła za sznurek, opierając o kosiarkę stopę w tenisówce

z dziurą na placu. Urządzenie o mało nie ruszyło... naprawdę niewiele brakowało.

- Daj mu odpocząć minutkę. Zalejesz silnik.

Tym razem sznurek został wciągnięty z niebezpiecznym sykiem.

- Potrafię uruchomić swoją kosiarkę.
- Też tak myślę... pod warunkiem, że nie jesteś wściekła.

Mówiąc to, podszedł do niej. W wyblakłych dżinsach i bluzie roboczej z po-

dwiniętymi do łokci rękawami wyglądał jak prawdziwy mężczyzna.

Kiedy stukał do drzwi, a Grace nie otwierała, obszedł dom dookoła. Zdawał

sobie sprawę, że stał i obserwował ją nieco dłużej niż wypadało. Ale tak pięknie

się poruszała.

Nie mogąc w nocy zasnąć, w którymś momencie doszedł do wniosku, że powi-

nien spróbować wszystko naprawić. Znaczną część dzisiejszego ranka spędził, usiłu-
jąc wymyślić, w jaki sposób tego dokonać. Potem zobaczył ją i nie mógł się nadzi-

background image

38

39

wić jej długim nogom, którym słońce nadało delikatny złocisty odcień, ani
jasnym włosom i wąskim dłoniom. Dlatego postanowił przez chwilę ją
poobserwować.

- Nie jestem zła - syknęła, jawnie zaprzeczając własnym słowom. Ethan

spojrzał jej w oczy.

- Posłuchaj, Grace...
- Eee-than! - Z radosnym krzykiem Aubrey wygramoliła się z piaskownicy,

po czym podbiegła do niego z rozłożonymi rączkami i rozpromienioną buzią.

Chwycił ją w ramiona, podniósł do góry i zakręcił młynka.

- Witaj, Aubrey.
- Chodź się pobawić.
- Prawdę mówiąc, chciałem...

- Daj buzi.

Złożyła usteczka z takim zapałem, że roześmiał się i cmoknął różowy

policzek.

- Dobze! - Wywinęła się z jego ramion i pobiegła do piaskownicy.

- Posłuchaj, Grace. Przepraszam, jeśli wczoraj wieczorem trochę przesadziłem

Chociaż stopniało w niej serce, gdy zobaczyła Ethana trzymającego w ra-

mionach jej córeczkę, postanowiła twardo bronić swego.

- J e ś l i ? Zaszurał nogami. Najwyraźniej czuł się dość
niezręcznie.

- Po prostu chodziło mi o to...
Jego wyjaśnienia przerwała Aubrey, która przybiegła z powrotem,

ciągnąc za sobą ukochane pluszowe pieski.

- Im tez daj buzi - powiedziała niezwykle zdecydowanie i podniosła je do

Ethana. Wykonał jej polecenie, po czym zaczekał, aż mała sobie pójdzie.

- Chodziło mi o to...
- Wydaje mi się, że dość wyraźnie powiedziałeś, o co ci chodzi, Ethan.
Ależ uparta, pomyślał, i w duchu ciężko westchnął. No cóż, zawsze taka była.

- Nie powiedziałem tego tak, jak należało. Zaplątałem się we własnych sło-

wach. Nie podoba mi się, że tak ciężko pracujesz. - Przerwał, kiedy wróciła Au-

brey, tym razem domagając się pocałunku dla misia. - Trochę się o ciebie mar-
twię, to wszystko.

Grace przekrzywiła głowę.

- Dlaczego?

- D l a c z e g o ?

To pytanie zdumiało go. Pochylił się, by pocałować pluszowego króliczka,

którym Aubrey uderzyła go w nogę.

- No cóż, ponieważ...

- Dlatego, że jestem kobietą? - zasugerowała. - Że jestem samotną matką?

Ponieważ mój ojciec uważa, że splamiłam honor rodziny, nie tylko wychodząc za

mąż, lecz również rozwodząc się?

- Nie. - Zbliżył się do niej o krok i machinalnie pocałował kotka, którego

wcisnęła mu do ręki Aubrey. - To dlatego, że znam cię ponad połowę życia i w ja-
kiś sposób stałaś się jego częścią. Może również dlatego, że jesteś zbyt uparta 1ub

background image

zbyt dumna, by zauważyć, że ktoś po prostu pragnie, by było ci nieco łatwiej.

Miała zamiar powiedzieć, że to docenia, i poczuła, że coś chwyta ją za serce.

Ale w tym momencie Ethan wszystko zepsuł.

- Dodatkowym powodem jest to, że nie podoba mi się, gdy mężczyźni cię

obmacują.

- Obmacują? - Wyprostowała się i wysunęła do przodu podbródek. - Mężczyź-

ni wcale mnie nie obmacują, Ethan. A jeśli to robią, wiem jak się wtedy zachować.

Nie zaczynajmy od nowa całej sprzeczki. - Podrapał się po brodzie, usiłu-

jąc stłumić westchnienie. Uważał, że kłótnia z kobietą nie ma najmniejszego sensu

i tak nigdy nie zdoła się z nią wygrać. - Przyszedłem powiedzieć ci, że jest mi
przykro i że może mógłbym...

- Daj buzi! - zażądała Aubrey i zaczęła wspinać się po jego nodze.
Ethan machinalnie wziął małą na ręce i pocałował w policzek.
- Chciałem powiedzieć...
- Nie, daj buzi mamie. - Podskakując w jego ramionach, pociągnęła go za

wargi, chcąc uformować z nich dziobek. - Daj buzi mamie.

- Aubrey. - Potwornie zawstydzona Grace sięgnęła po córeczkę, lecz Au

brey jak mały, złocisty motyl przywarła do koszuli Ethana. - Zostaw go.

Zmieniając nagle taktykę, Aubrey położyła główkę na ramieniu Ethana

i uśmiechnęła się słodko. Jednym ramieniem owinęła mu szyjęjak gałązką wino-

rośli i zupełnie nie zważała na to, że Grace ją ciągnie.

- Daj buzi mamie - wyśpiewała i mrugnęła do Ethana.

Gdyby Grace roześmiała się, gdyby nie sprawiała wrażenia tak bardzo zaże-

nowanej - i odrobineczkę zdenerwowanej - Ethan uznałby, że może musnąć war-

gami jej czoło i tym sposobem załatwić całą sprawę. Ale jej policzki zaróżowiły
się, a to było takie ujmujące. Nie patrzyła mu w oczy, tylko niespokojnie łapała

powietrze w płuca.

Obserwując, jak Grace zagryza dolną wargę, doszedł do wniosku, że równie

dobrze może zrobić coś nieoczekiwanego.

Położył dłoń na ramieniu Grace, a Aubrey znalazła się między nimi.

- Tak będzie łatwiej - mruknął i delikatnie dotknął wargami ust Grace.
Wcale nie było łatwiej. Poczuła, że zadrżało jej serce. Właściwie trudno

było uznać to za pocałunek, ponieważ dobiegł końca, zanim zdążył się zacząć
takie krótkie muśnięcie, pozwalające jednak odczuć smak i delikatność warg.

Cicha obietnica, która sprawiła, że serce Grace ścisnęła nieopisana tęsknota.

Chociaż znali się tyle lat, Ethan nigdy wcześniej jej nie pocałował. Teraz, po

tej niewielkiej próbce, zaczaj się zastanawiać, dlaczego tak długo z tym zwlekał.
Na dodatek obawiał się, że już samo zastanawianie się nad tym może wszystko

zmienić między nimi.

Aubrey klasnęła w dłonie zadowolona, ale on prawie tego nie słyszał. Grace

nie odrywała od niego zamglonych zielonych oczu. Ich twarze nadal znajdowały
się bardzo blisko siebie. Na tyle blisko, że wystarczyło jedynie odrobinę nachylić

głowę, by ponownie skosztować tych ust, tym razem nieco dłużej, pomyślał, wi-
dząc, że jej wargi rozchylają się a oddech staje się nierówny.

40

41

- Nie, ja siama! - Aubrey przytknęła maleńkie, delikatne usteczka do policz-

background image

ka matki, a potem pocałowała Ethana. - Chodź się pobawić.

Grace gwałtownie odsunęła się do tyłu, zupełnie jakby była kukiełką,którą

ktoś nagle pociągnął za sznurki. Jedwabista różowa chmurka, która powoli zaczy-
nała zasnuwać jej umysł, wyparowała.

- Za chwileczkę, kochanie. - Tym razem szybko i zdecydowanie wyrwała

Aubrey z ramion Ethana i postawiła ją na nogi. - Idź i zbuduj zamek, w którym

będziemy mogły zamieszkać. - Klepnęła dziewczynkę lekko po pupie i pchnęła
ją w stronę piaskownicy.

Potem odchrząknęła.
-

Bardzo dobrzeją traktujesz, Ethan. Jestem ci za to niezmiernie

wdzięczna. Doszedł do wniosku, że w obecnej sytuacji najlepiej zrobi,

jeśli wsadzi

ręce do kieszeni. Nie wiedział, w jaki sposób poradzić sobie z dziwnym swę-

dzeniem dłoni.

- Jest słodka. - Celowo odwrócił się, by spojrzeć na buszującą w czerwonej

piaskownicy Aubrey.

-I niesforna. - Grace postanowiła, że musi znowu stanąć na pewnym grun-

cie i zrobić to, co jest do zrobienia. - Może spróbowalibyśmy zapomnieć o wczo-
rajszym wieczorze, Ethan? Jestem pewna, że zrobiłeś to dla mojego dobra. Ale

rzeczywistość nie zawsze wygląda tak, jak byśmy sobie tego życzyli.

Niespiesznie odwrócił się z powrotem w jej stronę; spokojne oczy zatrzyma-

ły się na jej twarzy.

- A ty czego byś sobie życzyła, Grace?
- Chcę, żeby Aubrey miała dom i rodzinę. Myślę, że już niewiele mi do tego

brakuje.

Potrząsnął głową.

- Nie chodzi mi o to. Chciałbym wiedzieć, czego pragniesz dla Grace?
- Oprócz niej? - Spojrzała na córeczkę i uśmiechnęła się. - Już nawet nie

bardzo pamiętam. W tej chwili chciałabym mieć skoszony trawnik i wyplewione
warzywa. Jestem ci wdzięczna, że wstąpiłeś. - Odwróciła się, aby znowu szarp-

nąć za sznurek. - Jutro do was wpadnę.

Kiedy wziął ją za rękę, zamarła w bezruchu.

- Skoszę trawę.
- Potrafię to zrobić.

Nie możesz nawet włączyć tej cholernej kosiarki, pomyślał, był jednak na

tyle mądry, by nie wspomnieć o tym ani słowem.

-

Wcale nie mówiłem, że nie potrafisz. Powiedziałem tylko, że to zrobię.

Nie była w stanie się odwrócić; nie chciała sprawdzać, w jaki sposób jej cia

ło zareaguje na jego bliskość.

- Masz swoje własne obowiązki.
- Grace, czy będziemy tu stać przez cały dzień i sprzeczać się o to, kto skosi

trawę? Przez ten czas zrobiłbym to ze dwa razy, a ty mogłabyś pospieszyć z po
mocą swojej fasolce, nim całkowicie zagłuszają chwasty.

- Właśnie miałam zamiar się za nią zabrać.

Jej głos zabrzmiał nienaturalnie. Pochylili się lekko ku sobie, jakby nie mo-

gli się oprzeć sile wzajemnego przyciągania. Była wstrząśnięta pierwotnym pożą-

daniem, które wychynęło spod dobrze znanej tęsknoty za Ethanem.

- W takim razie zrób to od razu - powiedział cicho, pragnąc, żeby się ruszy-

ła. Jeśli tego natychmiast nie zrobi, być może nie zdoła zapanować nad własnymi

dłońmi i będzie musiał jej dotknąć.

- Dobrze. - Odsunęła się, a jej serce uderzało o żebra szybko i gwałtownie

jak serce królika. - Jestem ci niezmiernie wdzięczna. Dzięki. - Zagryzła mocno

wargę, ponieważ zdała sobie sprawę, że zaczyna gadać trzy po trzy. Chcąc po-
wrócić do normalnego sposobu bycia, odwróciła się z uśmiechem. - Może to
znowu gaźnik. Mam gdzieś jakieś narzędzia.

Nie odzywając się ani słowem, Ethan chwycił sznurek jedną ręką i dwukrot-

nie mocno go pociągnął. Silnik zaczął gniewnie warczeć.

- Powinno działać.

Usiłując się nie irytować, szybko ruszyła w stronę grządek. Zaczynając pierwszy

pokos, Ethan zauważył, że Grace zgięła się nad fasolą. Wyglądała w tych
cienkich, bawełnianych szortach tak kusząco, że musiał wziąć kilka głębokich,

spokojnych wdechów.

Doszedł do wniosku, że Grace nie zdaje sobie sprawy, jak na widok jej zgrab-

nych pośladków reagują jego zazwyczaj bardzo zdyscyplinowane hormony. Co
dzieje się z jego przeważnie spokojnie krążącą w żyłach krwią, kiedy czuje, jak
jej długie nogi ocierają się o niego.

Grace była czyjąś żoną, a jest matką- często przypominał sobie ten fakt,

by utrzymać w ryzach mroczne i niebezpieczne myśli, ale sam uważał jąza istotę
tak samo niewinną i nieświadomą zła, jak wówczas, kiedy miała zaledwie czter-
naście lat.

Wtedy właśnie po raz pierwszy zaczęły go nawiedzać owe mroczne i niebez-

pieczne myśli na jej temat.

Robił wszystko, by się z nich otrząsnąć. Na litość boską, Grace była wów-

czas dzieckiem. A mężczyzna z taką przeszłością jak on nie miał prawa nawet
dotknąć kogoś tak niewinnego. Dlatego został jej przyjacielem i był z tego nie-
zmiernie zadowolony. Myślał, że wystarczy im przyjaźń, nic więcej. Ale ostatnio
wszystkie te myśli nachodziły go dużo częściej, z większą siłą i stawały się coraz
trudniejsze do opanowania.

Przypomniał sobie, że oboje mają wystarczająco skomplikowane życie. Te-

raz skosi jej trawnik, a potem chętnie pomoże przy wyrywaniu chwastów. Jeśli
zostanie jeszcze trochę czasu, zabierze je obie do miasta na lody. Aubrey uwiel-
bia lody truskawkowe.

Potem będzie musiał iść na przystań i zabrać się do roboty. A że dzisiaj jego

kolej na gotowanie, najlepiej zrobi, jeśli po prostu uzna to za drobną niedogodność.

Niezależnie od tego, czy Grace jest matką, czy nie, pomyślał, kiedy schyliła

się, by wyrwać jakiś uparty mlecz, nogi ma fantastyczne.

42

43

background image

Grace wiedziała, że nie powinna dać się namówić na wyprawę do

miasta, nawet na lody. To oznaczało konieczność dokonania pewnych zmian w

jej rozkładzie zajęć, ubranie się w coś bardziej odpowiedniego niż strój
nadający się jedynie do pracy w ogrodzie oraz spędzenie w towarzystwie

Ethana czasu, podczas którego coraz wyraźniej będzie sobie uświadamiać
swoje potrzeby.

Ale Aubrey uwielbiała takie małe wyprawy, więc odmowa okazała się

zupełnie niemożliwa.

Do St. Chris było niewiele ponad milę, lecz ta odległość przenosiła ze

spokojnego sąsiedztwa na zatłoczone wybrzeże. Sklepy z prezentami i

pamiątkami były teraz otwarte przez siedem dni w tygodniu, by w pełni

wykorzystać letni sezon turystyczny. Wszędzie przechadzały się pary i całe

rodziny obładowane torbami pełnymi pamiątek.

Olśniewająco niebieskie niebo odbijało się w powierzchni wody,

zachęcając łodzie do wypłynięcia na zatokę. Kilku niedzielnych żeglarzy

zamocowało liny, pozwalając na oklapnięcie żagli. Wyglądało jednak na to, że

mimo wszystko doskonale się bawią.

Grace czuła w powietrzu smażoną rybę, karmel, kokosową słodycz

olejku do opalania i wszędobylski, wilgotny zapach wody.

Dorastała na tym nabrzeżu, obserwując łodzie i pływając nimi. Biegała po

pomostach i odwiedzała sklepy. Jeszcze na kolanach matki nauczyła się sortować
kraby, a potem powoli nabierała wprawy przy oddzielaniu krabiego mięsa, tego

cennego towaru, który później pakowano i rozsyłano po całym świecie.

Nie uchylała się od pracy, ale zawsze była wolnym człowiekiem. Jej rodzina

żyła dostatnio, chociaż nie luksusowo. Ojciec nie uznawał rozpieszczania swoich

kobiet, mimo to był człowiekiem życzliwym i kochającym... jeśli tylko wszystko

szło po jego myśli. Nigdy też nie dał jej odczuć, że zamiast niej wolałby mieć

synów, którzy nosiliby jego nazwisko.

Koniec końców i tak go zawiodła.

Grace poprawiła niesioną na rękach Aubrey i przytuliła ją do siebie.
- Ależ dzisiaj ruch - skomentowała.

- Mam wrażenie, że z roku na rok latem jest coraz tłoczniej. - Ethan wzru-

szył ramionami. Letni tłum był potrzebny, by udało się przetrwać zimę. - Słysza-

łem, że Bingham ma zamiar rozbudować restaurację i jeszcze ładniej ją urządzić,

by przyciągać do niej ludzi przez okrągły rok.

- No cóż, ściągnął z północy szefa kuchni i udzielił wywiadu „Washington

Post Magazine". - Podrzuciła Aubrey na rękach. - „Czaple gniazdo" jest jedyną

restauracją w okolicy, w której na stołach leżą lniane obrusy. Jeśli będzie jeszcze

bardziej elegancka, na pewno miasteczko na tym skorzysta. Zawsze przy specjal-

nych okazjach chodziliśmy tam na kolację.

Postawiła Aubrey na ziemi, starając się nie myśleć o tym, że nie widziała

wnętrza tej restauracji od ponad trzech lat. Trzymając Aubrey za rękę, pozwoliła,

by córeczka pociągnęła ją w kierunku „Crawford's".

Było to następne miejsce charakterystyczne dla St. Chris. Do „Crawford's"

chodziło się na lody, zimne napoje i przygotowywane na wynos kanapki. Było po-

łudnie, a w sklepie panował ogromny nich. Grace zdawała sobie sprawę, że zepsu-
łaby wszystko, gdyby wspomniała, że powinni raczej zamówić kanapki, a nie lody.

- Witaj, Grace. Cześć, Ethan. Co u ciebie słychać, śliczna Aubrey? - Liz

Crawford uśmiechnęła się do nich, z ogromną wprawą nakładając pokrojoną
wędlinę na kanapkę. Chodziła do szkoły z Ethanem i przez jakiś czas umawiała
się z nim na randki. Były to beztroskie czasy, które oboje wspominali z ogromną
przyjemnością.

Dziś Liz była dobrze zbudowaną, piegowatą matką dwójki dzieci, żoną Craw-

forda Juniora, jak określano go w odróżnieniu od ojca - Seniora.

Chudy jak strach na wróble Junior gwizdnął przez zęby i przesłał im szybkie

pozdrowienie.

- Spory ruch - powiedział Ethan, odsuwając się, by uniknąć łokcia stojącego

przy ladzie klienta.

- Nie musisz mi tego mówić. - Liz wzniosła wzrok do nieba, zgrabnie paku

jąc kanapkę w biały papier i wręczając ją razem z trzema innymi osobie stojącej

po drugiej stronie lady. - Chcecie kanapkę?

- Lody - powiedziała Aubrey zdecydowanie. - Tluskawkowe.

- W takim razie musisz przejść kawałek dalej i powiedzieć Mamie Craw-

ford, na co masz ochotę. Wiesz, Ethan, nie tak dawno był tu Seth z Dannym i Wil-

lem. Słowo honoru, te dzieciaki rosnąjak chwasty w pełni lata. Wzięli mnóstwo
kanapek i wody sodowej. Powiedzieli, że idą popracować na przystani.

Ethana ogarnęły lekkie wyrzuty sumienia, że Philip nie tylko pracuje, lecz na

dodatek pilnuje trzech chłopców.

- Sam też się tam wkrótce wybieram.
- Ethan, jeśli nie masz czasu... - zaczęła Grace.

- Zawsze mam czas, by zjeść lody w towarzystwie pięknej dziewczyny. -

Mówiąc to, podniósł Aubrey i pozwolił jej przytknąć nos do szyby, za którą znaj

dowały się pojemniczki z tym, co było do wyboru.

Liz przyjęła następne zamówienie, po czym znacząco spojrzała w stronę męża.

Na jej twarzy można było wyczytać: „Ethan Quinn i Grace Monroe. Proszę, pro-
szę. Co o tym sądzisz?"

Wzięli lody i wyszli z nimi na zewnątrz, gdzie od wody wiał ciepły wietrzyk.

Oddalili się trochę od tłumu i znaleźli jedną z niewielkich, żelaznych ławek,

o które swego czasu ojcowie miasta prowadzili całą kampanię. Grace, uzbrojona
w całą garść serwetek, posadziła Aubrey na kolanie.

- Pamiętam, jak kiedyś przyszedłeś do „Crawford' s". Znałeś imiona wszyst-

kich, których zobaczyłeś - powiedziała półgłosem Grace. - Za ladą siedziała Mama

Crawford i czytała jakąś powieść. - Grace poczuła, że roztopione lody Aubrey
zaczynają kapać jej na udo, poniżej brzegu szortów. Wytarła plamę. - Wylizuj

naokoło, kochanie, zanim wszystko się roztopi.

- Ty też zawsze jadłaś lody truskawkowe.
- Słucham?
- Z tego, co pamiętam - powiedział Ethan zaskoczony, że to wspomnienie

jest tak żywe - najbardziej lubiłaś lody truskawkowe. I Grape Nehi.

44

45

background image

Grace wiedziała, że nie powinna dać się namówić na wyprawę do

miasta, nawet na lody. To oznaczało konieczność dokonania pewnych zmian w

jej rozkładzie zajęć, ubranie się w coś bardziej odpowiedniego niż strój
nadający się jedynie do pracy w ogrodzie oraz spędzenie w towarzystwie

Ethana czasu, podczas którego coraz wyraźniej będzie sobie uświadamiać
swoje potrzeby.

Ale Aubrey uwielbiała takie małe wyprawy, więc odmowa okazała się

zupełnie niemożliwa.

Do St. Chris było niewiele ponad milę, lecz ta odległość przenosiła ze

spokojnego sąsiedztwa na zatłoczone wybrzeże. Sklepy z prezentami i

pamiątkami były teraz otwarte przez siedem dni w tygodniu, by w pełni

wykorzystać letni sezon turystyczny. Wszędzie przechadzały się pary i całe

rodziny obładowane torbami pełnymi pamiątek.

Olśniewająco niebieskie niebo odbijało się w powierzchni wody,

zachęcając łodzie do wypłynięcia na zatokę. Kilku niedzielnych żeglarzy

zamocowało liny, pozwalając na oklapnięcie żagli. Wyglądało jednak na to, że

mimo wszystko doskonale się bawią.

Grace czuła w powietrzu smażoną rybę, karmel, kokosową słodycz

olejku do opalania i wszędobylski, wilgotny zapach wody.

Dorastała na tym nabrzeżu, obserwując łodzie i pływając nimi. Biegała po

pomostach i odwiedzała sklepy. Jeszcze na kolanach matki nauczyła się sortować
kraby, a potem powoli nabierała wprawy przy oddzielaniu krabiego mięsa, tego

cennego towaru, który później pakowano i rozsyłano po całym świecie.

Nie uchylała się od pracy, ale zawsze była wolnym człowiekiem. Jej rodzina

żyła dostatnio, chociaż nie luksusowo. Ojciec nie uznawał rozpieszczania swoich

kobiet, mimo to był człowiekiem życzliwym i kochającym... jeśli tylko wszystko

szło po jego myśli. Nigdy też nie dał jej odczuć, że zamiast niej wolałby mieć

synów, którzy nosiliby jego nazwisko.

Koniec końców i tak go zawiodła.

Grace poprawiła niesioną na rękach Aubrey i przytuliła ją do siebie.
- Ależ dzisiaj ruch - skomentowała.

- Mam wrażenie, że z roku na rok latem jest coraz tłoczniej. - Ethan wzru

szył ramionami. Letni tłum był potrzebny, by udało się przetrwać zimę. - Słysza-

łem, że Bingham ma zamiar rozbudować restaurację i jeszcze ładniej ją urządzić,

by przyciągać do niej ludzi przez okrągły rok.

- No cóż, ściągnął z północy szefa kuchni i udzielił wywiadu „Washington

Post Magazine". - Podrzuciła Aubrey na rękach. - „Czaple gniazdo" jest jedyną

restauracją w okolicy, w której na stołach leżą lniane obrusy. Jeśli będzie jeszcze

bardziej elegancka, na pewno miasteczko na tym skorzysta. Zawsze przy specjal-

nych okazjach chodziliśmy tam na kolację.

Postawiła Aubrey na ziemi, starając się nie myśleć o tym, że nie widziała

wnętrza tej restauracji od ponad trzech lat. Trzymając Aubrey za rękę, pozwoliła,

by córeczka pociągnęła ją w kierunku „Crawford's".

Było to następne miejsce charakterystyczne dla St. Chris. Do „Crawford's"

chodziło się na lody, zimne napoje i przygotowywane na wynos kanapki. Było po-

łudnie, a w sklepie panował ogromny nich. Grace zdawała sobie sprawę, że zepsu-
łaby wszystko, gdyby wspomniała, że powinni raczej zamówić kanapki, a nie lody.

- Witaj, Grace. Cześć, Ethan. Co u ciebie słychać, śliczna Aubrey? - Liz

Crawford uśmiechnęła się do nich, z ogromną wprawą nakładając pokrojoną
wędlinę na kanapkę. Chodziła do szkoły z Ethanem i przez jakiś czas umawiała
się z nim na randki. Były to beztroskie czasy, które oboje wspominali z ogromną
przyjemnością.

Dziś Liz była dobrze zbudowaną, piegowatą matką dwójki dzieci, żoną Craw-

forda Juniora, jak określano go w odróżnieniu od ojca - Seniora.

Chudy jak strach na wróble Junior gwizdnął przez zęby i przesłał im szybkie

pozdrowienie.

- Spory ruch - powiedział Ethan, odsuwając się, by uniknąć łokcia stojącego

przy ladzie klienta.

- Nie musisz mi tego mówić. - Liz wzniosła wzrok do nieba, zgrabnie paku

jąc kanapkę w biały papier i wręczając ją razem z trzema innymi osobie stojącej

po drugiej stronie lady. - Chcecie kanapkę?

- Lody - powiedziała Aubrey zdecydowanie. - Tluskawkowe.

- W takim razie musisz przejść kawałek dalej i powiedzieć Mamie Craw

ford, na co masz ochotę. Wiesz, Ethan, nie tak dawno był tu Seth z Dannym i Wil-

lem. Słowo honoru, te dzieciaki rosnąjak chwasty w pełni lata. Wzięli mnóstwo
kanapek i wody sodowej. Powiedzieli, że idą popracować na przystani.

Ethana ogarnęły lekkie wyrzuty sumienia, że Philip nie tylko pracuje, lecz na

dodatek pilnuje trzech chłopców.

- Sam też się tam wkrótce wybieram.
- Ethan, jeśli nie masz czasu... - zaczęła Grace.

- Zawsze mam czas, by zjeść lody w towarzystwie pięknej dziewczyny. -

Mówiąc to, podniósł Aubrey i pozwolił jej przytknąć nos do szyby, za którą znaj

dowały się pojemniczki z tym, co było do wyboru.

Liz przyjęła następne zamówienie, po czym znacząco spojrzała w stronę męża.

Na jej twarzy można było wyczytać: „Ethan Quinn i Grace Monroe. Proszę, pro-
szę. Co o tym sądzisz?"

Wzięli lody i wyszli z nimi na zewnątrz, gdzie od wody wiał ciepły wietrzyk.

Oddalili się trochę od tłumu i znaleźli jedną z niewielkich, żelaznych ławek,

o które swego czasu ojcowie miasta prowadzili całą kampanię. Grace, uzbrojona
w całą garść serwetek, posadziła Aubrey na kolanie.

- Pamiętam, jak kiedyś przyszedłeś do „Crawford' s". Znałeś imiona wszyst

kich, których zobaczyłeś - powiedziała półgłosem Grace. - Za ladą siedziała Mama

Crawford i czytała jakąś powieść. - Grace poczuła, że roztopione lody Aubrey
zaczynają kapać jej na udo, poniżej brzegu szortów. Wytarła plamę. - Wylizuj

naokoło, kochanie, zanim wszystko się roztopi.

- Ty też zawsze jadłaś lody truskawkowe.
- Słucham?
- Z tego, co pamiętam - powiedział Ethan zaskoczony, że to wspomnienie

jest tak żywe - najbardziej lubiłaś lody truskawkowe. I Grape Nehi.

background image

44

45

- Problem polega na tym, że oboje jesteście bardzo dumni.
- Może. Ale bardzo sobie cenię własną dumę. - Wrzuciła serwetki do kosza

na śmieci i powiedziała sobie, że pora kończyć. - Muszę wracać do domu, Ethan,
Czeka na mnie milion drobnych spraw. Mam kilka godzin czasu, więc najlepiej
zrobię, jeśli zabiorę się do roboty.

Nie naciskał, chociaż zdziwiło go, że ma na to ochotę. Sam nie cierpiał,

gdy ktoś zmuszał go do mówienia o własnych sprawach.

- Odwiozę cię do domu.
- Nie, chciałabym się przejść. Naprawdę lubię przechadzki. Dziękuję za po-

moc. - Zdobyła się na uśmiech, który wypadł niemal naturalnie. -1 za lody. Jutro
do was wpadnę. Postaraj się dopilnować, żeby pranie Setha było w koszu, a nie
na podłodze.

Po tych słowach odeszła, a jej długie nogi szybko pokonywały odległość.

Dopiero gdy była pewna, że jest wystarczająco daleko, zwolniła nieco i potarła

dłonią serce, które bolało, chociaż nie chciała mu na to pozwolić.

W jej życiu istnieli tylko dwaj mężczyźni, których naprawdę kochała. Wy-

glądało jednak na to, że żaden z nich nie odwzajemniał jej uczuć.

background image

Płynąca z radia melodia nie przeszkadzała Ethanowi przy pracy. Prawdę

mówiąc, jego muzyczne upodobania był bardzo rozległe, choć nieco eklektyczne -
i, tak samo jak wszystko inne, zawdzięczał je Quinnom. Ich dom często

wypełniały dźwięki muzyki. Matka całkiem nieźle grała na fortepianie, z
równym entuzjazmem wykonując utwory Chopina, jak Scotta Joplina. Nato-

miast ojciec miał talent do skrzypiec, a i sam Ethan skłamał się ku temu instru-

mentowi. Podobało mu się, że skrzypce zawsze można zabrać ze sobą i że potra-
fią oddać bardzo różne nastroje.

Mimo to, gdy skoncentrował się na pracy, po mniej więcej dziesięciu minu-

tach przestawał słyszeć muzykę. Wtedy bardziej odpowiadała mu cisza, ale Seth

lubił, gdy na przystani grało radio, najchętniej na cały regulator. Dla świętego
spokoju Ethan pogodził się z koniecznością słuchania hałaśliwego rock'n'rolla.

Systematycznie uszczelniali i wypełniali kadłub łodzi, choć było to ciężkie

i pracochłonne zadanie. Ethan musiał przyznać, że Seth okazał się przy tym bar-

dzo pomocny, stanowiąc dodatkową parę rąk i nóg w chwilach, kiedy było to po-
trzebne. Chociaż, na Boga, jeśli chodzi o pracę, ten chłopak potrafił narzekać tak

samo jak Philip.

Ethan pogodził się również i z tym - inaczej by zwariował.

Miał nadzieję, że uda mu się dokończyć wyrównywanie pokładu, zanim Phi-

lip przyjedzie na weekend. Ethan planował, że pierwszą warstwę desek ułoży na
ukos, a następną już pod odpowiednim kątem.

Przy odrobinie szczęścia może uda mu się w tym tygodniu wykonać kawał

dobrej roboty, a potem będzie mógł zająć się już kabiną i kokpitem.

Seth klął, że przydzielono mu wygładzanie powierzchni papierem ściernym, ale

dobrze się przy tym spisywał. Wystarczyło, że Ethan kilka razy zawrócił go i kazał

Poprawić jakiś fragment poszycia kadłuba. Nie przeszkadzały mu również pytania

2a

dawane przez chłopca. Pamiętał, że sam, zaczynając tę robotę, miał ich z milion.

- Do czego jest ten kawałek?

49

- To przegroda kokpitu.
- Dlaczego przyciąłeś ją wcześniej?

- Ponieważ chciałem pozbyć się wszelkiego pyłu przed

lakierowaniem i uszczelnianiem.

- A do czego jest to całe gówno?

Ethan przerwał pracę i spojrzał z miejsca, w którym właśnie się

znajdował, w dół, gdzie Seth marszczył brwi nad pryzmą przyciętej tarcicy.

- To będą ścianki i elementy wykończeniowe kabiny, poręcz oraz dolny

pokład.
- Wygląda na to, że ta głupia żaglówka będzie się składać z paru

milionów kawałków.

- To jeszcze nie wszystko.

- Dlaczego ten facet po prostu nie kupi sobie gotowego jachtu?
- Powinniśmy się z tego cieszyć. - Zasobne portfele klientów, pomyślał

Ethan, umożliwią egzystencję firmie o nazwie „Łodzie Quinnów". - Robi tak,
ponieważ, spodobała mu się łódka, którąjuż wcześniej dla niego zbudowałem...

pragnie też pochwalić się swym wpływowym przyjaciołom, że ma żaglówkę,
którą ktoś zaprojektował i wykonał ręcznie specjalnie dla niego.

Seth zmienił papier ścierny i wrócił do wygładzania. Naprawdę nie miał nic

przeciwko pracy. Lubił zapach drewna, lakieru i oleju lnianego. Nie był tylko

w stanie zrozumieć pewnych rzeczy.

-Nigdy nie skończymy jej składać.

- Zaczęliśmy tę robotę niecałe trzy miesiące temu. Większość ludzi, budując

drewnianą łódź, poświęca na to rok lub więcej.

Sethowi opadła szczęka.

-Rok. O Jezu, Ethan.
Głośny i całkiem naturalny w tej sytuacji jęk rozbawił Ethana.

- Nie przejmuj się, to nie zajmie nam aż tyle czasu. Kiedy Cam wróci i

będzie mógł poświęcić na to całe dni, wszystko ruszy do przodu. A gdy skończy

się rok szkolny, ty również sporo pomożesz.

- Rok szkolny już się skończył.

-Hmm?
- Dzisiaj. - Tym razem to na twarzy Setha pojawił się promienny uśmiech. -

Wolność. Teraz jest już po wszystkim.

- Dzisiaj? - Ethan przerwał pracę i zmarszczył brwi. - Myślałem, że do

wakacji zostało jeszcze kilka dni.

-Nie.

Ethan doszedł do wniosku, że najwidoczniej w którymś momencie

stracił rachubę czasu. A Seth - przynajmniej na razie - nie palił się do tego, by z

własnej woli przekazywać jakiekolwiek informacje.

- Dostałeś świadectwo?

- Tak, przeszedłem.
- Pozwól mi zobaczyć, w jakim stylu. - Ethan odłożył narzędzia i wytarł

background image

dłonie w dżinsy. - Gdzie je masz?

Seth wzruszył ramionami i nie przerywał wygładzania.

- Jest w moim plecaku. Nie ma czego oglądać.
- Pozwól mi je zobaczyć - powtórzył Ethan.

Seth zaczął odstawiać charakterystyczne dla siebie przedstawienie, tak przy-

najmniej traktował to Ethan. Chłopiec wywracał oczami i wzruszał ramionami,

co chwila dodając do tego długie, cierpiętnicze westchnienie. Jednak nie zakoń-
czył tego przekleństwem, chociaż zawsze miał do tego skłonności. W końcu pod-

szedł do kąta, w którym rzucił swój plecak, i przetrząsnął go.

Ethan wychylił się za lewą burtę, by wziąć z wyciągniętej ręki Setha niewiel-

ki kawałek papieru. Widząc buntowniczy wyraz twarzy chłopca, spodziewał się
raczej dość ponurych wiadomości. Poczuł gwałtowny i bolesny ucisk żołądka.

Konieczny w takim przypadku wykład, pomyślał Ethan, w głębi duszy ciężko
wzdychając, nie będzie miły dla żadnego z nich.

Uważnie przyjrzał się wydrukowanej na komputerze kartce papieru, po czym

odsunął do tyłu czapeczkę, żeby podrapać się po głowie.

- Same s z ó s t k i ?

Seth ponownie wzruszył ramionami i wsunął ręce do kieszeni.

- Tak, no i co z tego?
- Nigdy w życiu nie widziałem świadectwa z samymi szóstkami. Nawet Phi

lip zawsze miewał kilka piątek, a gdzieniegdzie zdarzała mu się i czwórka.

Zażenowany i przerażony, że lada chwila zyska sobie miano „Mądrali" lub

kogoś równie beznadziejnego, Seth szybko uniósł się honorem.

- To nic takiego. - Wyciągnął rękę po świadectwo, ale Ethan potrząsnął głową,

- Do diabła, nie masz racji. - Zauważył jednak naburmuszoną minę Setha

i doszedł do wniosku, że chyba go rozumie. Zawsze trudno być innym niż reszta

paczki. - Masz głowę nie od parady i powinieneś być z tego dumny.

- Tak mi jakoś samo wychodzi. Ale to nie to samo, co umiejętność sterowa

nia łodzią czy inne takie rzeczy.

- Jeśli masz tęgi umysł i potrafisz go użyć, poradzisz sobie ze wszystkim.
Ethan starannie złożył karteczkę i wsunął ją do kieszeni. Niech to diabli,

koniecznie trzeba pokazać to innym.

-Wydaje mi się, że powinniśmy wybrać się najakąśpizzę albo coś w rym stylu.

Seth ze zdumienia wytrzeszczył oczy.

- Przecież zabrałeś na kolację te beznadziejne kanapki.

- W tej sytuacji to za mało. Po raz pierwszy któryś z Quinnów dostaje same

szóstki, dlatego należałoby uczcić to przynajmniej pizzą. - Zauważył, że Seth

otworzył usta, lecz po chwili je zamknął, a w jego oczach, nim spuścił wzrok,

pojawiła się radość.

- Jasne, byłoby odlotowo.
- Możesz zaczekać jeszcze godzinę?
- Nie ma sprawy.
Seth chwycił papier ścierny i zaczął pracować jak szalony. Robił to jednak

na oślep, bo oczy zasnuwała mu mgła, a serce stało w gardle. Działo się tak za

każdym razem, gdy ktoś traktował go jak jednego z Quinnów. Wiedział, że wciąż
nazywa się DeLauter. W końcu tak właśnie podpisywał się na każdym głupim

50

51

świstku w szkole, prawda? Ale gdy zdał sobie sprawę, że Ethan traktuje go

background image

jak Quinna, w jego sercu jaśniej zabłysnął maleńki promyk nadziei, który kilka
miesięcy temu wzniecił Ray.

Zostanie, będzie jednym z nich. Już nigdy nie wróci do piekła.

W tym momencie przestał nawet żałować, że tego dnia został wezwany do

biura pani Moorefield. Podejrzewał, że wicedyrektorka postanowiła trochę go
podręczyć na godzinę przed odzyskaniem wolności. To sprawiło, że, jak zwykle,
poczuł niemiły ucisk w żołądku. Ona jednak kazała mu usiąść i powiedziała, że
jest dumna z jego postępów w nauce.

Rany, co za wstyd.

W porządku, może rzeczywiście w ciągu ostatnich kilku miesięcy nie zdzielił

nikogo po głowie. Na dodatek wykonywał te idiotyczne zadania, które co-

dziennie mu przydzielano, ale tylko dlatego, że bez przerwy ktoś go zadręczał z
tego powodu. Najgorszym zrzędą był Philip. Zupełnie jakby facet był

gliniarzem przydzielonym do pilnowania jego zadań lub kimś w tym stylu,
pomyślał Seth. No i rzeczywiście, od czasu do czasu, tak dla draki, podnosił w

klasie rękę.

Doszedł jednak do wniosku, że to wezwanie do pani Moorefield było...

potwornym kretyństwem. Właściwie wolałby, żeby zawiesiła go w prawach
ucznia.

Ale jeśli kilka głupich szóstek jest w stanie uszczęśliwić kogoś takiego jak

Ethan, to nie ma sprawy.

Zdaniem Setha Ethan był absolutnie fantastyczny. Przez cały dzień pracował

na świeżym powietrzu, a na rękach miał mnóstwo blizn i zrogowaceń. Seth

wyobrażał sobie, że w ręce Ethana można by wbijać gwoździe, a on nawet by
nie poczuł. Był właścicielem dwóch łodzi, które sam zbudował, i wiedział

wszystko o zatoce oraz o żeglarstwie. Na dodatek wcale nie robił z tego wielkiej
sprawy.

Kilka miesięcy temu Seth oglądał w telewizji western W samo południe,

chociąż był to jeden z tych beznadziejnych czamo-białych filmów, gdzie nie ma

krwi ani nic nie wybucha. Seth pomyślał wówczas, że Ethan bardzo
przypomina mu Gary'ego Coopera. Tak mało mówi, że jeśli już się odezwie,

trudno go nie słuchać. Poza tym bez zbędnych demonstracji robi to, co należy.

Gdyby zaszła taka potrzeba, Ethan poradałby sobie również z łobuzami. Seth

przez chwilę się nad tym zastanawiał i w końcu doszedł do wniosku, że taki
właśnie jest bohater. Jest to po prostu ktoś, kto robi to, co należy.

Ethan byłby zaskoczony i potwornie zażenowany, gdyby potrafił odczytać

myśli Setha. Ale chłopiec był mistrzem w zachowywaniu ich tylko dla siebie. W

tym względzie bardzo przypominał Ethana - zupełnie jakby był jego
bliźniakiem.

Ethan, co prawda, wziął pod uwagę, że „Village Pizza" znajduje się

zaledwie o przecznicę od „Snidley's Pub", gdzie lada chwila Grace zacznie swoją

zmianę, ale nie wspomniał o tym ani słowem.
I tak nie mogę wziąć chłopca do baru, pomyślał, kierując się w stronę świateł i
gwaru dobiegającego z miejscowej restauracji. Seth na pewno by głośno narze-
kał, gdyby Ethan zostawił go na kilka minut w samochodzie, a sam wstąpił do
środka. Prawdopodobnie Grace również by się to nie podobało; mogłaby dojść
do wniosku, że Ethan ją sprawdza.

Lepiej dać temu święty spokój i skoncentrować się na innych sprawach.

Wsunął ręce do kieszeni i przyjrzał się jadłospisowi wywieszonemu obok lady.

- Z czym ma być ta pizza?
- Możesz zapomnieć o grzybach. Są okropne.

- Zgadzam się z tobą - mruknął pod nosem Ethan.
- Pepperoni i ostra kiełbasa - powiedział Seth z kpiącym uśmiechem, ale zepsuł

wszystko, o mało nie wyskakując z trampek. - Jeśli zdołasz sobie z tym poradzić.

- Jeśli ty dasz radę, ja też temu podołam. Cześć, Justin - powiedział, pozdra

wiając uśmiechem stojącego za ladą chłopca. - Weźmiemy dużą pizzę z peppero

ni i ostrą kiełbasą a, do tego dwie największe pepsi.

- Proszę bardzo. Na miejscu czy na wynos?

Ethan zerknął na kilkanaście stolików i wydzielonych przegród. Zauważył,

że nie jest jedynym człowiekiem, który postanowił uczcić zakończenie roku szkol-
nego wyprawą do pizzerii.

- Idź i zajmij ostatnią przegrodę, Seth. Weźmiemy ją tam, Justin.

- W takim razie siadajcie. Podam wam picie.

Seth rzucił plecak na ławkę i zaczął wystukiwać na stole rytm rozlegającej

się z szafy grającej melodii „Hootie And Blowfish".

- Chciałbym w coś zagrać - powiedział. Kiedy Ethan sięgnął do portfela,

Seth potrząsnął głową. - Mam pieniądze.

- Dzisiaj ja stawiam - stwierdził spokojnie Ethan i wyjął kilka banknotów. -

To twoje przyjęcie. Rozmień sobie.

- Świetnie. - Seth zabrał banknoty i pobiegł wymienić je na ćwierćdolarówki.

Kiedy Ethan zajął miejsce przy stoliku, zaczai się zastanawiać, dlaczego tyle

osób uważa, że siedzenie przez kilka godzin w hałaśliwym pomieszczeniu jest wspa-

niałą rozrywką. Mnóstwo dzieciaków próbowało grać na trzech stojących pod ścia-
ną automatach. Z szafy grającej dobiegało dla odmiany zawodzenie Clinta Blacka.

Szkrab w następnej przegrodzie miał atak złości, a nastolatki przy sąsiednim stoli-
ku śmiały się tak głośno, że nawet z uszu Simona popłynęłaby krew.

Co to za głupi sposób spędzania ładnego, letniego wieczoru.

Potem Ethan zauważył Liz Crawford wraz z Juniorem i ich dwiema córecz-

kami. Siedzieli w przegrodzie z tyłu sali. Jedna z dziewczynek - to musi być Sta-
cy, pomyślał Ethan - coś szybko opowiadała, żywo gestykulując, podczas gdy

reszta rodziny pokładała się ze śmiechu.

Stanowią jedność, pomyślał, swoistą wysepkę w morzu migających świateł

i hałasu. Doszedł do wniosku, że tym właśnie powinna być rodzina - wyspą. Wie-

dząc, że można na nią uciec, żyje się zupełnie inaczej.

To nagłe uczucie zazdrości zdziwiło go, sprawiło, że poruszył się niespokoj-

nie na twardym siedzeniu i ponuro przyjrzał się pomieszczeniu. Wiele lat temu

podjął decyzję dotyczącą rodziny i nie miał zamiaru zwracać uwagi na nagły przy-
Pływ tęsknoty.

- Cześć, Ethan. Wyglądasz bardzo groźnie.

Na stoliku przed nim pojawiły się napoje, a Ethan uniósł wzrok i napotkał

zalotne spojrzenie Lindy Brewster.

background image

Bez wątpienia była niezłą sztuką. Obcisłe czarne dżinsy i czarny podkoszulek i

z głębokim, okrągłym dekoltem doskonale uwydatniały jej kobiecą figurę, zupełnie

jak warstwa świeżej farby na klasycznym chevrolecie. Po sfinalizowaniu rozwodu
- wydarzenie to miało miejsce tydzień temu, w poniedziałek - zrobiła sobie mani-

kiur i zmieniła ftyzurę. Pomalowanymi na koralowo paznokciami przeczesała świe-
żo przystrzyżone włosy z jasnymi pasemkami i uśmiechnęła się do Ethana.

Już od jakiegoś czasu miała go na oku - dokładnie od ponad roku, od chwili,

kiedy odeszła od tego beznadziejnego Toma Brewstera. Kobieta musi patrzeć

w przyszłość. Doszła do wniosku, że Ethan Quinn może być dobry w łóżku. Jeśli
chodzi o te rzeczy, miała doskonałe wyczucie. Była pewna, że jego duże dłonie są

niezwykle silne. Ale także czułe i subtelne. O, tak.

Poza tym podobał jej się. Miał męską, ogorzałą twarz. A ten jego spokojny,

seksowny uśmiech -jeśli już uda się go zmusić do uśmiechu - sprawiał, że miała
ochotę oblizać wargi w oczekiwaniu.

Otaczał go taki dziwny spokój. Linda wiedziała, co mówi się o cichej wo-

dzie. Bardzo chciała sprawdzić, jak to wygląda w przypadku Ethana Quinna.

Ethan doskonale zdawał sobie sprawę, dokąd zawędrował jej wzrok, dlatego z

pełnym rozmysłem spojrzał gdzie indziej. Marzył o ucieczce. Kobiety w rodza-ju

Lindy przerażały go.

- Witaj, Lindo. Nie wiedziałem, że tu pracujesz.

Inaczej unikałby „Village Pizza" jak ognia.
- Od kilku tygodni pomagam ojcu.

Była całkowicie spłukana, a ojciec - właściciel „Village Pizza" - powiedział

jej, że, do jasnej cholery, nie zgodzi się, by wyciągała pieniądze od niego lub

matki, za to może ruszyć tyłek i zabrać się do pracy.

- Nie widziałam cię tu od jakiegoś czasu.

-Kręciłem się w pobliżu.

Chciał, żeby odeszła. Jej perfumy doprowadzały go do szału.

- Słyszałam, że razem z braćmi wynająłeś starą szopę i budujecie w niej ło-

dzie. Miałam zamiar wybrać się tam i zobaczyć.

- Nie ma w niej nic do oglądania.
Gdzie, do diabła, podziewa się Seth w chwili, kiedy jest potrzebny,

zastana-wiał się Ethan. Na jak długo może mu wystarczyć tych
ćwierćdolarówek?

-I tak chciałabym to zobaczyć. - Przesunęła długimi szykownymi paznok-

ciami po jego ramieniu, poczuła twarde mięśnie i mruknęła jak kotka. - Mogła-

bym wyrwać się stąd na chwilę. Może zabrałbyś mnie tam i pokazał, co jest co?

Na chwilę go zamroczyło. Cóż, był tylko człowiekiem. A Linda oblizała ję-

zykiem górną wargę w sposób, który przykuwa męski wzrok i łaskocze gruczoły.
Wcale nie był nią zainteresowany, nawet w najmniejszym stopniu, ale sporo cza-

su upłynęło od chwili, kiedy po raz ostatni miał w łóżku kobietę. Na dodatek
przeczuwał, że Linda spisywałaby się tam jak mistrzyni.

- Miałem najwyższy wynik. - Seth wpadł zarumieniony z powodu odniesio-

nego zwycięstwa i złapał swoją pepsi. Z głośnym siorbaniem upił odrobinę. -

O rany, co z tą pizzą? Umieram z głodu.

Ethan poczuł, że krew z powrotem zaczyna krążyć mu w żyłach i niemal wes-

tchnął z ulgą.

- Będzie za chwilę.
- Tak. - Pomimo wściekłości, że ktoś im przerwał, Linda uśmiechnęła się

promiennie do Setna. - A to musi być wasz nowy nabytek. Jak masz na imię,

k uchanie? Nie mogę sobie przypomnieć.

- Seth. - Błyskawicznie zmierzył ją od stóp do głów. Latawica, pomyślał.

W swoim krótkim życiu widział mnóstwo tego typu kobiet. - A ty kim jesteś?

- Mam na imię Linda. Od dawna przyjaźnię się z Ethanem. Mój ojciec jest

właścicielem tego lokalu.

- Fantastycznie, może w takim razie powiedziałabyś mu, żeby zwiększył ogień

pod tą pizzą, zanim umrę tu ze starości.

- Seth. - To słowo w połączeniu ze spokojnym spojrzeniem Ethana wystar

czyło, by chłopiec się zamknął. - Twój ojciec wciąż robi najlepsze pizze na wy

brzeżu - pochwalił Ethan z uśmiechem. - Nie zapomnij mu o tym powiedzieć.

- Zrobię to. Zadzwoń do mnie, Eman. - Machnęła lewą ręką. - Teraz jestem

wolną kobietą. - Odeszła, kołysząc pośladkami jak dobrze naoliwiony metronom.

- Śmierdzi jak to stoisko, w którym sprzedają rozmaite babskie pachnidła

w centrum towarowym. - Seth zmarszczył nos. Nie polubił jej, ponieważ dostrzegł
w jej oczach odbicie własnej matki. - Ona chce tylko dostać się do twoich gaci.

- Zamknij się, Seth.
- To prawda - powiedział Seth wzruszając ramionami, jednak na szczęście

nie kontynuował już tego tematu, gdy Linda wróciła, dźwigając pizzę.

- Smacznego - powiedziała, pochylając się nad stolikiem trochę bardziej niż

było to konieczne. Zrobiła to na wypadek, gdyby Eman za pierwszym razem nie

zobaczył wszystkiego.

Seth wziął kawałek i ugryzł go, wiedząc, że za chwilę zacznie go palić pod-

niebienie. Nadmiar przypraw sprawił, że wcale nie było to najmilsze uczucie.

- Grace robi doskonałą pizzę - powiedział. - Jest nawet lepsza od tej.

Ethan mruknął coś. Trudno mu było myśleć o Grace po miłej - aczkolwiek

mimowolnej - fantazji dotyczącej Lindy Brewster.

- Mówię ci, powinniśmy namówić ją, by zrobiła nam pizzę w któryś dzień,

kiedy przyjdzie posprzątać i w ogóle. Będzie jutro, prawda?

- Tak. - Ethan ugryzł pizzę, ze złością jednak stwierdził, że nagle stracił

apetyt. - Wydaje mi się, że tak.

- Może zrobi nam przed wyjściem.
- Przecież dzisiaj masz pizzę.
- No to co? - Seth pochłonął pierwszą porcję z prędkością i precyzją godną

szakala. - Tym sposobem mógłbyś je porównać. Grace powinna otworzyć restau

rację albo coś w tym stylu. Dzięki temu nie musiałaby pracować w tylu różnych

miejscach. Ona bez przerwy pracuje. Chce kupić dom.

- Naprawdę?
- Tak. - Sem polizał brzeg dłoni, w miejscu gdzie spłynął sos. - Malulki, ale

musi mieć podwórko, żeby Aubrey mogła po nim biegać, bawić się z psem i w
ogóle.

background image

- Powiedziała ci to wszystko?
- Jasne. Zapytałem ją, dlaczego urabia sobie ręce po łokcie, sprzątając domy

i pracując w pubie, a ona odpowiedziała, że głównie dlatego. A jeśli nie zdoła
zarobić tyle ile trzeba, ona i Aubrey nie będą miały własnego domu, nim Aubrey

pójdzie do przedszkola. Podejrzewam, że nawet niewielki domek kosztuje kupę
dolców, no nie?

- Tak - powiedział Ethan cicho. Przypomniał sobie, jaki był zadowolony

i dumny z siebie, kiedy kupił własny domek nad wodą. Jak ważne dla niego było,

że udało mu się czegoś dokonać. - Trzeba sporo czasu, by odłożyć odpowiednią
ilość pieniędzy.

- Grace chce kupić dom, nim Aubrey zacznie chodzić do szkoły.

Mówi,że potem będzie musiała zacząć oszczędzać na jej studia. - Prychnął, po

czym doszedł do wniosku, że zdoła zjeść jeszcze trzeci kawałek. - Niech to
diabli, Aubrey jest jeszcze maleńkim dzieckiem i na studia pójdzie dopiero za

milion lat. Powiedziałem jej to - dodał, ponieważ sprawiało mu ogromną
przyjemność, że może się poszczycić prowadzeniem z Grace rozmowy.-A

ona tylko się roześmiała i stwierdziła, że pięć minut temu Aubrey wyrósł
pierwszy ząbek. Nie rozumiem, co miała na myśli.

- Chodziło jej o to, że dzieci bardzo szybko rosną. - Ponieważ nic nie

wskazywało na to, by wkrótce zdołał odzyskać apetyt, Ethan zamknął pudełko z

pizzą i wyjął pieniądze. - Zabierzemy resztę na przystań. Jutro rano nie idziesz do
szkoły, więc możemy popracować jeszcze kilka godzin.

Pracował znacznie dłużej. Kiedy już zaczął, nie mógł przestać. To

odrywało go od myślenia, nie dopuszczało do snucia rozważań,
zastanawiania się i analizowania własnych obaw.

Łódź była określonym, konkretnym zadaniem i nietrudno było

powiedzieć ostateczny wynik. Wiedział, co należy robić, tak samo jak znał

każdą czynność wykonywaną na wodach zatoki.

Zajęcia te były niemal całkowicie pozbawione mrocznych „być może" i

"co by było, gdyby".

Ethan kontynuował pracę nawet wówczas, gdy Seth zwinął się w kłębek

na plandece i zasnął. Najwyraźniej dźwięk pracujących narzędzi wcale mu nie
przeszkadzał - chociaż Ethan zastanawiał się, jak można spać, mając w żołądku

sporą porcję pizzy z pepperoni i ostrą kiełbasą.

Zaczął pracować przy poszczególnych elementach kabiny i listwie

uszczelniającej luk kokpitu. Nocny wiatr wpadał leniwie przez szeroko
otwarte drzwi. Ethan wyłączył radio i jedyną muzyką był szum wody -

delikatne dźwięki fal uderzających o brzeg.

Pracował powoli i starannie, chociaż bez trudu potrafił wyobrazić sobie

ostateczny efekt Doszedł do wniosku, że Cam poradzi sobie z większością
prac, które trzeba będzie wykonać wewnątrz. Był najzręczniejszy z nich trzech,

jeśli chodzi o stolarkę wykończeniową. Philip może wziąć na siebie
obróbkę wstępną,

ponieważ lepiej spisuje się przy prostych pracach, chociaż wcale nie chce się do

tego przyznać.

Ethan wyliczył, że jeśli zdołają utrzymać dotychczasowe tempo, w ciągu

dwóch miesięcy są w stanie skończyć łódź i mieć ją pod żaglem. Obliczenie zy-

sków i odsetek zostawiał Philipowi. Zarobione pieniądze pójdą na prawników,
opłatę za przystań i na ich własne potrzeby.

Dlaczego Grace nigdy mu nie powiedziała, że ma zamiar kupić dom?

Ethan z namysłem zmarszczył brwi, równocześnie wybierając ocynkowaną

zasuwę. Czy mądrym pomysłem było dyskutowanie na ten temat z dziesięciolet-

nim chłopcem? Ale w końcu musiał przyznać, że Seth sam ją o to zapytał. Ethan
powiedział jej tylko, że nie powinna tak ciężko pracować - nie interesowało go,

dlaczego tak bardzo się przy tym upiera.

Powinna uporządkować swoje sprawy z ojcem, pomyślał ponownie. Gdyby

oboje przynajmniej na pięć minut zdołali odłożyć na bok swą dumę Monroe'ów,
na pewno potrafiliby dojść do porozumienia. Zaszła w ciążę, owszem - Ethan

nie miał najmniejszych wątpliwości, że Jack Casey wykorzystał młodą, naiwną
dziewczynę i powinien zostać za to zastrzelony - ale teraz to już była przeszłość.

Jego rodzina zawsze szybko puszczała w niepamięć wszelkie urazy, i te duże,

i te małe. Oczywiście, spierali się - on i jego bracia często wdawali się nawet
w bójki. Ale kiedy było już po wszystkim, szybko o tym zapominali.

Co prawda żywił pewną urazę, kiedy Cam wyjechał do Europy, a Philip prze-

prowadził się do Baltimore. Stało się to wkrótce po śmierci matki i może właśnie

dlatego tak bardzo to odczuł. W mgnieniu oka wszystko uległo poważnym zmia-
nom, a on próbował to w sobie zdusić.

Ale nawet wówczas nie odwróciłby się plecami do żadnego z braci, gdyby

go potrzebowali. Wiedział również, że żaden z nich nie odmówiłby mu wsparcia.

Nie mógł zrozumieć, dlaczego Grace nie chce poprosić ojca o pomoc, a on

sam nie próbuje jej niczego zaoferować. Zdaniem Ethana takie postępowanie było

niezmiernie głupie i niepraktyczne.

Zerknął na duży okrągły zegar wiszący na ścianie nad drzwiami. Był to po-

mysł Philipa, przypomniał sobie Ethan i uśmiechnął się niewyraźnie. Cóż, pew-
nie rzeczywiście powinni wiedzieć, ile czasu poświęcają na to zajęcie, ale z tego,

co wiedział, Philip był jedyną osobą bawiącą się w zapisywanie czasu.

Powoli zbliżała się pierwsza, a to oznaczało, że mniej więcej za godzinę

Grace skończy pracę w pubie. Nieźle byłoby zapakować Setha do pikapa i podje-
chać pod „Snidley's". Po prostu... żeby wszystko sprawdzić.

Kiedy Ethan zaczął się podnosić, usłyszał, że chłopiec popłakuje przez sen.
W końcu pizza daje o sobie znać, pomyślał Ethan i potrząsnął głową. Uwa-

żał jednak, że dzieciństwo byłoby niekompletne bez niewielkich bólów brzucha.
Zszedł na dół i idąc w stronę śpiącego chłopca, wyprostował plecy, by pozbyć się

odrętwienia.

Potem kucnął, położył dłoń na ramieniu Setha i lekko nim potrząsnął.
Chłopiec poderwał się nieprzytomny.
Zwinięta pięść trafiła Ethana prosto w usta, sprawiając, że głowa gwałtow-

56

background image

57

nie odskoczyła mu do tyłu. Zaklął bardziej z zaskoczenia niż bólu, zablokował

następny cios, a potem mocno ujął ramię Setha.

- Uspokój się.
- Weź ode mnie te łapska. - Dziki, zdesperowany i wciąż nie w pełni rozbu-

dzony Seth machał rękami jak cepami. - Weź ode mnie te swoje pieprzone łapska.

Ethan nagle wszystko zrozumiał. Zauważył w oczach Setha nieprawdopo-

dobne przerażenie i szaloną złość. Swego czasu sam odczuwał i to, i to, a za każ-
dym razem towarzyszyła temu całkowita bezradność. Puścił go i uniósł obie ręce

otwartymi dłońmi do góry.

- Spałeś - powiedział cichym, pozbawionym wyrazu głosem słuchając wra-

cającego echem niespokojnego oddechu Setha. - Zasnąłeś.

Seth przez cały czas miał zaciśnięte pięści. Nie pamiętał, że zasnął. Przypo-

minął sobie tylko, że skulił się, słuchając, jak Ethan pracuje. W chwilę później
znalazł się z powrotem w jednym z tych ciemnych pokojów, w których unosi się

kwaśny zapach, a zza ściany dobiegają hałaśliwe, niemal zwierzęce odgłosy.

Jeden z pozbawionych twarzy mężczyzn, korzystających z łóżka matki, wy-

gramolił się spod kołdry i znowu zaczął obmacywać Setha.

Teraz jednak czuł na sobie cierpliwe spojrzenie Ethana, w którego poważ-

nych oczach widać było znajomość sprawy. Seth poczuł, że żołądek podchodzi

mu do gardła. Przerażało go nie tylko to, co mu się przyśniło, lecz również świa

domość, że Ethan o wszystkim wie.

Nie potrafiąc znaleźć słów ani żadnego wytłumaczenia, Seth zamknął oczy.

To właśnie przechyliło szalę i sprawiło, że Ethan postanowił zacząć działać.

Zauważył rezygnację, bezradność i ukrywany wstyd. Dotychczas nie reagował na

to, teraz jednak uznał, że powinien jakoś temu zaradzić.

- Wcale nie musisz się bać tego, co było.

-Niczego się nie boję. - Seth gwałtownie otworzył oczy. Widoczna w nich

złość była całkiem dorosła i bardzo gorzka, mimo to głos należał do dziecka.

-Nie boję się głupich snów.

- Nie masz się również czego wstydzić.

Seth wstydził się, i to potwornie, dlatego poderwał się na równe nogi. Po-

nownie zacisnął pięści i przygotował się do ataku.

- Nie wstydzę się niczego, a ty, do jasnej cholery, nic na ten temat nie wiesz.

- Do jasnej cholery, wiem wszystko na ten temat. - Chociaż naprawdę tak

było, nie cierpiał o tym rozmawiać. Ale mimo buńczucznej postawy chłopiec drżał

jak liść, a Ethan doskonale zdawał sobie sprawę, że Seth czuje się potwornie sa

motny. Nie pozostawało zatem nic innego, jak porozmawiać na ten temat Było to

jedyne wyjście.

- Wiem, co czułem po przebudzeniu się z takich snów, pamiętam również, że

zdarzały mi się jeszcze przez długi czas, mimo że miałem już to wszystko za sobą.

Wciąż się jeszcze zdarzają, pomyślał, ale nie ma sensu mówić chłopcu, że

być może przez całe życie będzie miał do czynienia z retrospekcjami i rożnymi

niemiłymi momentami.

- Wiem, co teraz dzieje się w twojej duszy.

- Chrzanisz. - Seth poczuł, że do oczu napływają mu łzy, i to go bardzo

upokarzało. - Nic mi nie dolega. W końcu wyrwałem się z tego piekła, prawda?
Uciekłem od niej, no nie? Nigdy do niej nie wrócę, niezależnie od tego, co by
się działo.

- Rzeczywiście nigdy do niej nie wrócisz - zgodził się Ethan. - Niezależnie

od tego, co by się działo.

- Nie obchodzi mnie ani twoje, ani niczyje zdanie na temat tego, co tam

zaszło. I choćbyś nie wiem jak udawał, że wszystko wiesz, nie zmusisz mnie do
mówienia o tym.

- Nie musisz nic na ten temat mówić - oświadczył Ethan, - A ja niczego

nie udaję.

Podniósł czapeczkę, którą Seth strącił mu z głowy, bezmyślnie zmiął ją

w dłoniach, a dopiero potem założył. Ale ten niedbały gest wcale nie pomógł

mu się rozluźnić.

- Moja matka była prostytutką... - mam na myśli moją biologiczną matkę.

Na dodatek uwielbiała ćpać i miała słabość do heroiny. - Mówił to wszystko bar
dzo spokojnym głosem, przez cały czas patrząc Sethowi prosto w oczy. - Byłem

nieco młodszy niż ty, kiedy po raz pierwszy sprzedała mnie mężczyźnie, którego
interesowali chłopcy.

Seth zaczaj nieco szybciej oddychać i cofnął się o krok. Myślał jedynie, że

to zupełnie niemożliwe. Ethan Ouinn jest człowiekiem silnym, szlachetnym i...

całkowicie normalnym.

- Kłamiesz.

- Ludzie zazwyczaj kłamią, kiedy pragną się poprzechwalać albo próbują

wymigać się z czegoś, co przeskrobali. Nie pochwalam ani jednego, ani drugiego,

ale nie wiem, dlaczego miałbym zmyślać coś takiego.

Ethan znowu zdjął czapeczkę, ponieważ nagłe zaczęła sprawiać wrażenie

za ciasnej. Raz czy dwa przeczesał palcami włosy, jakby próbował zmniejszyć
ich ciężar.

- Sprzedawała mnie, by zaspokoić swój nałóg. Za pierwszym razem walczy

łem. To niczemu nie zapobiegło, ale przynajmniej próbowałem się bronić. Za

drugim razem również walczyłem. Potem robiłem to jeszcze kilka razy, w końcu
nie próbowałem nawet walczyć, ponieważ to jedynie pogarszało sytuację.

Ethan przez cały czas spokojnie patrzył chłopcu w oczy. W ostrym świetle

adającym z wiszących nad ich głowami lamp oczy Ethana pociemniały i teraz

trudno już było dopatrzyć się w nich tego spokoju, z którym zaczął swą opowieść,
Seth nagle poczuł w piersi ból i dopiero wówczas przypomniał sobie, że

należy aczerpnać powietrze.

- Jak to wszystko wytrzymałeś?

- Przestałem przywiązywać do tego wagę. - Ethan wzruszył ramionami. -

Po prosta przestałem istnieć, jeśli wiesz, co mam na myśli. Nie było nikogo, do

kogo mógłbym zwrócić się o pomoc... a przynajmniej nie wiedziałem, że ktoś
taki istnieje. Bez przerwy zmieniała miejsce zamieszkania, by nie wytropili jej

pracowmcy opieki społecznej.

background image

58

59

Sethowi wydawało się, że ma suche wargi. Potarł je mocno brzegiem dłoni.

- Nigdy nie wiedziałeś, gdzie się rano obudzisz?
- Tak, nigdy tego nie wiedziałem. - Mimo to wszystkie te miejsca wyglądały

tak samo. We wszystkich unosił się ten sam zapach.

- Ale uciekłeś stamtąd. Wyrwałeś się.
- Tak, wyrwałem się. Pewnej nocy, kiedy jej klient skończył i z nią, i ze

mną, zrobiło się... nieco zamieszania. - Krzyki, krew, przekleństwo. Ból.- Nie
pamiętam wszystkiego zbyt dokładnie, ale w końcu pojawili się gliniarze.

Musiałem być w dość kiepskim stanie, ponieważ zabrali mnie do szpitala, a
tam lekarze dość szybko zorientowali się, co się stało. Wciągnięto mnie w

rejestr opieki społecznej i być może zostałbym tam na zawsze. Ale jednym z
lekarzy była Stella Quinn.

- Wzięli cię.
- Wzięli mnie. - Powiedzenie tych dwóch słów, właśnie tych dwóch słów,

ukoiło potworny niepokój w duszy Ethana. - Oni nie tylko zmienili moje życie,

oni mi je uratowali. Potem jeszcze bardzo długo miewałem koszmarne sny,
budziłem się zlany potem i z trudem łapałem oddech, ponieważ byłem pewien,

że wróciłem. A nawet gdy już zdałem sobie sprawę, że to nieprawda, i tak
jeszcze przez dobrą chwilę było mi bardzo zimno.

Seth palcami otarł łzy, ale teraz wcale się ich już nie wstydził.

- Zawsze udawało mi się uciec. Czasami próbowali mnie obmacywać, ale po

prostu uciekałem. Żaden z nich nigdy...

- Tym lepiej dla cićbie.

- Mimo to chciałem ich zabić, ją również. Naprawdę miałem zamiar to

zrobić.

-Wiem.

- Nie chciałem nikomu o rym mówić. Sądzę, że Ray wiedział, Cam chyba też

coś przeczuwa. Nie chciałem, by ktoś pomyślał, że... popatrzył na mnie i
pomyślał... - Nie potrafił wyrazić tego słowami, nie potrafił opisać wstydu, że

ktoś mógłby spojrzeć na niego i domyślić się, co się stało lub co mogło się stać w
tych ciemnych, śmierdzących pokojach. - Dlaczego mi to wszystko

powiedziałeś?

- Ponieważ powinieneś wiedzieć, że choć spotkało cię to wszystko, wcale

nie jesteś człowiekiem gorszym niż inni. - Ethan czekał, wiedząc, że Seth sam
zadecyduje, czy zaakceptować tę prawdę.

Seth widział przed sobą wysokiego, silnego, opanowanego mężczynę

o ogromnych dłoniach i spokojnych oczach. Jeden z ciężarów, które dotychczas
go przygniatały, spadł mu z serca.

- Chyba to wiem. - Uśmiechnął się. - Krew płynie ci z wargi.

Ethan starł krew wierzchem dłoni i zdał sobie sprawę, że właśnie udało im

się przekroczyć cienką i niewyraźną linię.

- Masz całkiem niezły cios. Nawet nie zdążyłem zauważyć, że zaraz

oberwę.

- Wyciągnął dłoń i zmierzwił nią rozczochrane ze snu włosy Setha. Chłopiec nie

przestawał się uśmiechać.

- Doprowadźmy się do porządku - powiedział Ethan - i jedźmy do domu.

background image

5

race miała tego ranka mnóstwo roboty. Piętnaście po siódmej, czekając
aż zaparzy się kawa, niemal z zamkniętymi

oczami wrzuciła do pralki pierwsze pranie. Potem podlała rosnące na
werandzie rośliny i zioła hodowane w maleńkich doniczkach
stojących na kuchennym parapecie, po czym szeroko ziewnęła.

G

Kiedy w powietrzu rozszedł się zapach kawy, a wraz z nim odrobina otuchy,

Grace wymyła szklanki i miseczki, których poprzedniego wieczoru użyła Julie,
zajmując się dzieckiem. Grace zamknęła otwarte opakowanie chipsów i odłożyła

je na swoje miejsce w kredensie, potem starła okniszynki z lady w miejscu, gdzie
Julie jadła przekąskę, równocześnie rozmawiając przez telefon.

Julie Cutter nie słynęła ze schludności, za to uwielbiała Aubrey.
Dokładnie o wpół do ósmej - w połowie pierwszego kubka kawy - obudziła

się Aubrey.

Jest niezawodna jak wschód słońca, pomyślała Grace, wychodząc z maleń-

kiej, przypominającej kambuz kuchni i ruszając w stronę znajdującej się za salo-
nem sypialni. Niezależnie od tego, czy świeciło słońce, czy padał deszcz, czy był
normalny dzień tygodnia, czy weekend, wewnętrzny budzik Aubrey niezmiennie
dzwonił o wpół do ósmej.

Grace mogłaby zostawić ją w łóżeczku i spokojnie dokończyć kawę, ale każ-

dego dnia z ogromną niecierpliwością czekała na ten moment. Aubrey stała w łó-
żeczku z poplątanymi, jasnymi jak promyki słońca kędziorkami i zarumieniony-
mi ze snu policzkami. Grace wciąż pamiętała tę chwilę, kiedy po wejściu do tego
pokoju zobaczyła po raz pierwszy stojącą Aubrey. Niepewne jeszcze nóżki chwiały
się, ale na maleńkiej twarzyczce widać było zaskoczenie i radość z odniesionego
sukcesu.

Teraz nóżki Aubrey sprawiały wrażenie takich mocnych. Uniosła najpierw

jedną z nich a potem drugą, zupełnie jakby dla zabawy próbowała udawać, że
maszeruje. Roześmiała się na głos, widząc wchodzącą do pokoju Grace.

61

-Mamusia! Mamusia! Ceść,mamusiu.

- Witaj, dziecinko.

background image

Grace przechyliła się, by po raz pierwszy tego dnia przytulić się do córeczki,

i westchnęła. Zdawała sobie sprawę, że ma mnóstwo szczęścia. Aubrey była naj-

pogodniejszym dzieckiem pod słońcem.

- Jak się masz, Aubrey?

- Zabiez mnie z łózecka!
- Już. Chcesz si?
- Chcę si - zgodziła się Aubrey i roześmiała się, kiedy Grace wzięła ją na ręce.
Robi postępy, pomyślała Grace, sprawdzając, jak po całej nocy wygląda pie-

luszka, a równocześnie kierując się do łazienki. Jeśli o to chodzi, małej
zdarzyły się wzloty i upadki.

Tym razem się jej udało, dlatego Grace zaczęła obsypywać ją pochwałami,

które byłby w stanie zrozumieć jedynie ktoś, kto sam ma małe dziecko. Potem

umyły zęby i uczesały włoski. Łazienka była maleńkim pomieszczeniem, które
Grace rozjaśniła, malując ściany jasnozieloną farbą i wieszając ozdobne zasłonki

w cieniutkie paseczki.

Potem zaczęło się śniadanie. Aubrey miała ochotę na płatki zbożowe z

bananami, lecz zaprotestowała, gdy Grace zaczęła wlewać do nich mleko.
zakryła rączką miseczkę i energicznie potrząsnęła główką.

- Nie, mamusiu, nie. Plosę, daj mi kubek.

- W porządku, w takim razie dostaniesz mleko w kubku. - Grace napełniła

garnuszek i postawiła go na blacie wysokiego krzesełka, tuż obok miseczki. -
Teraz jedz. Mamy dzisiaj sporo do roboty.

- Co będziemy lobić?
- Zastanówmy się. - Grace przygotowywała sobie kawałek tostu, a w tym

czasie opracowywała rozkład zajęć na ten dzień. - Najpierw musimy dokończyć
pranie, a potem obiecałam pani West, że umyjemy jej dzisiaj okna.

Potrwa to mniej więcej trzy godziny, szacowała Grace.

- Później pójdziemy do sklepu.

Aubrey sapnęła zadowolona.
- Panna Lucy.

- Tak, zobaczymy się z panną Lucy. - Lucy Wilson była jedną z najbardziej

lubianych przez Aubrey osób. Kasjerka z supermarketu zawsze miała dla Aubrey

uśmiech... i lizaka. - Odwieziemy zakupy do domu i pojedziemy do Ouinnów.

- Seth! - Spomiędzy rozchylonych w uśmiechu warg wypłynęło mleko.

- No cóż, kochanie, nie jestem pewna, czy zastaniemy go dzisiaj w domu.

Może być z Ethanen na kutrze albo u przyjaciół.

- Seth - powtórzyła stanowczo Aubrey, po czym mocno zacisnęła wargi.
- Zobaczymy.

Grace starła rozlane mleko.

-Ethan.

-Może.
- Piesecki.

- Głuptas będzie na pewno. - Pocałowała Aubrey w czubek głowy, po czym

pozwoliła sobie na luksus w postaci drugiego kubka kawy.

Piętnaście minut po ósmej Grace uzbroiła się w plik gazet i butelkę, w której

znąjdowała się mieszanka octu z amoniakiem. Siedząca w trawie Aubrey bawiła

się specjalnym zestawem. Co kilka sekund rozlegało się muczenie krowy albo
kwiczenie świni, a Aubrey niezawodnie powtarzała każdy dźwięk.

Zanim Aubrey przeniosła zainteresowanie na klocki, Grace skończyła mycie

i wycieranie frontowych okien od zewnątrz, a praca posuwała się do przodu zgodnie

z planem. Zakończyłaby ją również planowo, ale w tym momencie z domu wy-
szła spragniona pogawędki pani West, niosąc w rękach wysokie szklanki z mro-

żoną herbatą.

- Nie wiem, jak mam ci dziękować za zajęcie się tym wszystkim, Grace. -

Mająca sporo wnucząt pani West przyniosła Aubrey napój w jasnym, plastiko
wym kubku z kaczuszkami.

- Bardzo się cieszę, proszę pani, że mogę się tym zająć.
- Teraz z powodu artretyzmu nie jestem już w stanie robić tego tak jak daw

niej . Mimo to nadał bardzo lubię mieć lśniące okna. - Uśmiechnęła się, a zmarszcz
ki na jej zniszczonej twarzy pogłębiły się. - A ty naprawdę potrafisz nadać im

odpowiedni połysk. Moja wnuczka, Layla, obiecała, że je umyje. Ale prawdę
mówiąc, Grace, ta dziewczyna jest potwornie roztrzepana. Najprawdopodobniej,

zanim zaczęłaby tę robotę, zdążyłaby zasnąć na grządce warzywnej. Nie mam
pojęcia, co z niej wyrośnie.

Grace roześmiała się i zaczęła myć następne okno.

- Ma ledwie piętnaście lat. Myśli tylko o chłopcach, ciuchach i muzyce.

- Wcale nie musisz mi tego mówić. - Pani West przytaknęła energicznie, aż

zatrząsł się jej podbródek. - Ja w jej wieku w mgnieniu oka potrafiłam obrać kraba.

Pracowałam na swoje utrzymanie i myślałam o robocie, dopóki jej nie skończyłam.
- Mrugnęła. - Dopiero potem oddawałam się rozważaniom dotyczącym chłopców.

Zaczęła się głośno i serdecznie śmiać, a potem uśmiechnęła się do Aubrey.

- Sprawiłaś sobie cudowne dzieciątko, Grace.
- To światło mojego życia.

- Na dodatek jest taka grzeczna. Znasz najmłodszego syna mojej Carly, Lu

ke'a? Nie ustoi spokojnie nawet dwóch minut i, jeśli tylko nie śpi, bez przerwy

szuka kłopotów. Nie dalej jak w minionym tygodniu próbował jak kot wspiąć się
w salonie po kotarach. Dobrze, że go złapałam. - Ale na samo wspomnienie tego

wydarzenia zaczęła się śmiać. - Luke jest straszny.

- Aubrey też miewa takie chwile.

- Nie uwierzę. Ma twarzyczkę aniołka. Za kilka lat będziesz musiała kijem

odpędzać od niej chłopców. Jest śliczna jak z obrazka. Właśnie widzę, jak trzyma

za rękę jednego z nich.

Grace machnęła butelką i szybko się rozejrzała, by sprawdzić, czyjej maleń-

stwo nie urosło w czasie, kiedy nie patrzyła.

background image

- Mówi pani o Aubrey?

Pani West znowu się roześmiała.

- Spaceruje po nabrzeżu z tym najnowszym chłopcem Quinnów.

- Och, ma pani na myśli Setha. - Ogarnęło ją tak śmieszne uczucie ulgi, że

odstawiła butelkę i uniosła szklankę z piciem. - Aubrey jest w nim zadurzona.

- To ładny chłopiec. Mój Matt chodzi z nim do szkoły. Opowiedział mi, że

kilka tygodni temu Seth pokonał tego osiłka, Roberta. Moim zdaniem był już

najwyższy czas, by ktoś w końcu to zrobił. Co słychać u Quinnów?

Pani West wyszła na zewnątrz przede wszystkim dlatego, że bardzo chciała

poznać odpowiedź na to pytanie, ale zawsze była zwolenniczką kierowania roz-

mową i stopniowego dochodzenia do interesującego ją tematu.

- Wszystko w porządku.

Pani West wymownie wzniosła wzrok do nieba. Ta studnia wymaga

dalszego zgłębienia.

- Ta dziewczyna, z którą ożenił się Cam, jest naprawdę piękna. Ale będzie

musiała dobrze go piklować. Zawsze był trochę nieobliczalny.

- Sądzę, że Anna sobie z nim poradzi.
- W podróż poślubną wyjechali gdzieś za granicę, prawda?
- Do Rzymu. Seth pokazał mi przysłaną przez nich pocztówkę. Jest piękna.

- To przywodzi mi na myśl ten film z Audrey Hepbum i Gregorym Peckiem...

ten, w którym ona grała rolę księżniczki. Teraz nie robią już takich filmów.

- Rzymskie wakacje. - Grace uśmiechnęła się nabożnie. Zawsze miała sła-

bóść do klasyki i do romantycznych historii.

- Tak, to ten. - Pani West pomyślała, że Grace nawet trochę

przypominał
Audrey Hepburn. Co prawda różnią się nieco kolorem włosów, ponieważ

Grace

jest blondynką jak Wiking, ale ma podobne do aktorki duże oczy i spokojną, ład-

ną twarz. Bogiem a prawdą jest również bardzo szczupła.

- Nigdy nie byłam za granicą, - Co w przypadku pani West oznaczało

także dwie trzecie Stanów Zjednoczonych. - Pewnie wkrótce wracają?

- Za kilka dni.

- Hmm. No cóż, bez wątpienia w tym domu potrzebna jest kobieta. Trudno mi

sobie wyobrazić, jak tam musi być, skoro w jednym domu mieszka czterech męż-

czyzn. Pewnie śmierdzi tam jak na sali gimnastycznej po intensywnym treningu.
Nie znam faceta, który potrafiłby w całości wysikać się do muszli klozetowej.

Grace ze śmiechem wróciła do mycia okien.

- Wcale nie są tacy źli. Prawdę mówiąc, zanim mnie wynajęli, domem zaj-

mował się Cam i całkiem nieźle sobie z tym radził. Ale tylko Philip pamięta o

opróżnieniu kieszeni przed wrzuceniem spodni do prania.

- Jeśli tak wygląda ich największe przestępstwo, to wcale nie jest tak źle.

Pewnie teraz domem zajmie się żona Cama.

Grace zacisnęła palce na zwitku gazety i poczuła gwałtowne bicie serca.

- Nie... Ona pracuje na pełnym etacie w Princess Annę.

- Najprawdopodobniej wszystko przejmie - powtórzyła pani West - Każda

kobieta lubi mieć w domu wszystko po swojemu. Sądzę, że chłopcu też wyjdzie

background image

na dobre, jeśli przez cały czas będzie miał przy sobie kobietę. Słowo honoru, nie
mam pojęcia, o czym tym razem myślał Ray. Zawsze miał bardzo dobre serce, ale

powiedziałabym, że od śmierci Stelli... często zmieniał przystań. Człowiek w je-
go wieku nie powinien brać dziecka na wychowanie. Niezależnie od wszystkiego.

To wcale nie znaczy, że wierzę chociaż w jedno słowo z tych paskudnych plotek,
które słychać tu i tam. Nancy Claremont jest najgorsza. Właściwie buzia nigdy jej

się nie zamyka.

Pani West odczekała chwilę, mając nadzieję, że po tych słowach Grace otwo-

rzy usta. Ona jednak uważnie wpatrywała się w okno.

- Czy wybiera się tu ponownie ten inspektor ubezpieczeniowy?
- Nie wiem - powiedziała Grace cicho. - Mam nadzieję, że nie.

- Nie rozumiem, co to wszystko może obchodzić firmę ubezpieczeniową.

Nawet jeśli Ray popełnił samobójstwo... chociaż wcale nie mówię, że to zro

bił... nie są w stanie tego udowodnić, prawda? Ponieważ... - W tym miejscu
zrobiła dramatyczną pauzę. Zawsze postępowała w taki sposób, ilekroć miała

zamiar przytoczyć jakiś argument. - Nie było ich tam!

To ostanie zdanie powiedziała z prawdziwą nutą tryumfu w głosie. Tak samo

postąpiła, przedstawiając to twierdzenie Nancy.

- Profesor Quinn nigdy nie popełniłby samobójstwa - mruknęła pod nosem

Grace.

- Oczywiście. - Był to jednak ciekawy temat do rozmów. - Ale chłopiec... -

Urwała, ponieważ zaczęło jej dzwonić w uszach. - To telefon. Wejdź do środka,

Grace, jeśli chcesz umyć tamtą stronę - powiedziała i szybko zniknęła.

Grace nie odezwała się, ani na chwilę nie przerywając pracy. Jednak w jej

myślach panował zamęt Było jej wstyd, że nie jest w stanie skoncentrować się na
profesorze Quinnie. Potrafiła myśleć jedynie o sobie i o tym, co może się stać.

Czy rzeczywiście po powrocie z Rzymu Anna będzie chciała przejąć dom?

Czy Grace straci tam pracę i związane z nią dodatkowe pieniądze? Czy, co gor-

sza, ominie ją możliwość widywania Ethana raz lub dwa w tygodniu? Zjedzenia
od czasu do czasu wspólnego posiłku?

Zdała sobie sprawę, że przywykła do takiego układu, właściwie wierzyła, że

tym sposobem coś dla niego znaczy, nawet jeśli jest to bardzo niewiele. Poza tym,

chociaż było to godne politowania zajęcie, uwielbiała składać jego ubrania i wy-
gładzać prześcieradła na jego łóżku. Czasami nawet wyobrażała sobie, że Ethan

myśli o niej, kiedy znajduje w domu którąś z zostawionych przez nią karteczek.
Albo gdy wieczorem wsuwa się w świeże prześcieradła.

Czy wszystko to straci, czy straci również przyjemność widywania go, gdy

wraca z kutra, patrzy na nią i spokojnie się uśmiecha, albo bierze Aubrey na ręce,

kiedy mała domaga się pocałunków?

Czy już wkrótce będą to jedynie obrazy, które zostaną w jej pamięci?

Jeśli nie będzie mogła czekać na te chwile, dni będą ciągnąć się bez końca,

a długie noce upłyną w samotności.

Zacisnęła mocno powieki, usiłując walczyć z rozpaczą, ale szybko je otwo-

rzyła, czując, że Aubrey ciągnie ją za brzeg szortów.

- Mamusiu, co z panną Lucy?
- Już wkrótce, kochanie.

Grace, wiedziona nagłą potrzebą, wzięła Aubrey na ręce i mocno ją do

siebie przytuliła.

Była już niemal pierwsza, kiedy Grace skończyła rozpakowywać

zakupy i przygotowała Aubrey lunch. Miała tylko pół godziny spóźnienia, doszła

więc do wniosku, że bez trudu zdoła to nadrobić. Będzie musiała się troszkę
szybciej ruszać i przez cały czas myśleć o pracy. Koniec z rozważaniami,

nakazała sobie. przypinając Aubrey do siedzenia samochodu. Koniec z
wszelkimi głupstwami.

- Seth, Seth, Seth - podśpiewywała Aubrey, podskakując jak szalona.
- Zobaczymy. - Grace usiadła za kierownicą, włożyła kluczyk do

stacyjki
i przekręciła go. W odpowiedzi najpierw rozległ się gwizd, a potem huk. - O nie,

nie zrobisz mi tego. Nie mam na to czasu. - Trochę przestraszona jeszcze
raz przekręciła kluczyk, kilkakrotnie nacisnęła pedał gazu i westchnęła z ulgą,

słysząc, że silnik zaczął pracować. - Tak już lepiej - mruknęła pod nosem i
cofnęła krótkim podjazdem. - Ruszamy, Aubrey.

-Lusamy!

W pięć minut później, w połowie drogi do Quinnów, stary sedan ponownie

zakaszlał, zadrżał, a potem spod maski buchnęły kłęby pary. -Cholera jasna!

- Cholela jasna! - zawtórowała Aubrey radośnie.

Grace przycisnęła brzegi dłoni do oczu. To na pewno chłodnica. W

zeszłym miesiącu poszedł pasek klinowy, a wcześniej klocki hamulcowe.

Zrezygnowana zjechała na pobocze, wysiadła i otworzyła maską.

Kłębiący się dym sprawił, że zakaszlała i cofnęła się. Zdecydowanie

przełknęła rozpacz, która umiejscowiła się w krtani. Może to nic takiego. Mógł

znowu zerwać się pasek klinowy. Lecz jeśli nie - westchnęła ciężko - to czeka
ją decyzja, czy nadal powinna ładować pieniądze w ten wrak. Może lepiej

nadszarpnąć bardzo skromny budżet i zdecydować się na kupno następnego
grata.

Niezależnie od tego, którą z tych możliwości wybierze, w tej chwili na

pewno nic się nie da zrobić.

Otworzyła drzwi po stronie pasażera i odpięła Aubrey.

- Samochód znowu jest chory, kochanie.
- Auuu.

- Tak, dlatego musimy go tu zostawić.
- Siamego?

Obawy Aubrey dotyczące przedmiotów martwych sprawiły, że Grace

ponownie się uśmiechnęła.

- Nie na długo. Zadzwonię do mechanika, żeby przyjechał i zajął się nim.

- Wtedy autko pocuje się lepiej.
- Mam nadzieję, że tak. Teraz musimy iść do domu Setna.

- Dobzie! - Aubrey zadowolona, że coś się zmieniło w rozkładzie dnia, wy-

gramoliła się z samochodu.

Pół mili dalej Grace wzięła ją na ręce.

background image

Na szczęście dzień jest taki piękny, przypomniała sobie Grace. A spacer

umoż-liwiał jej rozejrzenie się i zauważenie rzeczy, których normalnie nie

dostrzegała. Uroczo pachnące kapryfolium pięło się po płocie, który biegł wzdłuż
ładnie utrzymanego pola soi. Grace zerwała kwiat dla Aubrey.

Nim obeszły moczary obrzeżające ziemię należącą do Quinnów, bolały ją

ręce. Przystanęły, by przyjrzeć się uważnie żółwiowi, który na poboczu drogi
zażywał kąpieli słonecznej, a Aubrey wyciągnęła rączkę, by go dotknąć i

roześmiała się widząc, jak żółw chowa głowę do skorupy.

- Możesz teraz przejść kawałeczek sama, dziecinko?

- Bolą mnie nóżki. - Z prośbą w oczach Aubrey wyciągnęła rączki do góry.

Chcę na łącki.

- W porządku, chodź. I tak jesteśmy już prawie na miejscu.

Powoli dobiega końca pora codziennego odpoczynku, pomyślała Grace. Każ-

dego dnia bezpośrednio po lunchu Aubrey ucinała sobie drzemkę. Spała niemal

równe dwie godziny, a potem budziła się i od nowa zaczynała biegać.

Kiedy Grace szła po stopniach prowadzących na werandę i wchodziła do

domu, czuła na ramieniu ciążącą główkę Aubrey.

Położyła córeczkę na kanapie, a potem szybko weszła na piętro, by

zmienić pościel i posortować pranie. Po włożeniu do pralki pierwszej porcji
odbyła przez telefon krótką rozmowę z mechanikiem, który robił co mógł, by

utrzymać jej rozlatujący się samochód na chodzie.

Potem w pośpiechu znowu weszła na piętro i rozłożyła na łóżkach

świeże prześcieradła. By oszczędzić sobie niepotrzebnego pokonywania stopni,
na każdym piętrze trzymała środki czystości. Najpierw zajęła się łazienką,

energicznie szorując i myjąc każdą powierzchnię, by nadać połysk kafelkom i
elementom pokrytym chromem.

Zdała sobie sprawę, że jest to jej ostatnie normalne sprzątanie domu Quin-

nów przed przyjazdem Cama i Anny. Jednak już w trakcie pokonywania milo-

wej trasy od zepsutego samochodu Grace zadecydowała, że wygospodaruje kil-
ka dodatkowych godzin na szybkie doprowadzenie domu do połysku w dniu ich

powrotu.

W końcu była dumna ze swojej pracy, prawda? Poza tym inna kobieta na

pewno zauważy porządek, czyste kąty i kilka dodatkowych upiększeń. W końcu

Anna pracuje zawodowo i pragnie zrobić karierę, dlatego na pewno zorientuje

się, że Grace jest tu potrzebna.

Zbiegła po schodach, by sprawdzić Aubrey, przełożyć mokre pranie z pralki

do kosza i puścić drugą rutę.

Zadba o to, żeby, kiedy wrócą państwo młodzi, w sypialni były świeże kwia-

ty. Wyjmie najlepsze ręczniki do rąk. Zostawi Philipowi karteczkę, by przywiózł
owoce, i sama ułoży je starannie w misce na kuchennym stole.

Znajdzie czas, by zapastować drewniane podłogi i wyprasować zasłony.

Szybko wieszała pranie na sznurku, chociaż robiła to bez towarzyszącej jej

zazwyczaj przy tym zajęciu radości. Mimo to prosta, monotonna harówka powoli
zaczęła ją uspokajać. Wszystko jakoś się ułoży.

W pewnym momencie zachwiała się, więc potrząsnęła głową, by

oprzytomnieć. Zmęczenie nadeszło tak szybko, jak mocny cios wymierzony w
szczękę. Gdyby zadała sobie trud i dokładnie policzyła, okazałoby się, że od
siedmiu godzin jest na nogach, na dodatek w ciągłym ruchu, a ma za sobą
jedynie krótki, pięciogodzinny sen. Wyliczyła natomiast, że ma przed sobą
następne dwanaście. Potrzebowała przerwy.

Dziesięć minut, obiecała sobie, i tak jak czasami to robiła w trakcie

długich dni, położyła się w trawie obok kołyszących się na sznurze ubrań.
Dziesięciominutowa drzemka wzmocni jej organizm, a i tak zostanie jej jeszcze
dość czasu, by wyszorować kuchnię przed obudzeniem się Aubrey.

Ethan wracał do domu z nabrzeża. Skrócił swój dzień na wodzie, pozwalając

Jimowi i jego synowi, by zabrali kuter na morze i sprawdzili więcierze w
Pocomoke. Ponieważ Seth wybrał się gdzieś w towarzystwie Danny'ego i Willa,

Ethan zakładał, że wrzuci na ząb szybki, aczkolwiek nieco spóźniony lunch, a
potem spędzi kilka godzin na przystani. Chciał ukończyć kokpit, może nawet

zacząć dach kabiny. Im więcej zdoła zrobić, tym szybciej Cam będzie mógł
zająć się pracą wykończeniową i wszelkimi upiększeniami.

Zobaczywszy stojący przy drodze samochód Grace, Ethan zwolnił i zjechał

na pobocze. Kiedy zajrzał pod otwartą maskę, potrząsnął tylko głową. doszedł do

wniosku, że ten cholerny grat funkcjonuje jedynie na słowo honoru. Nie po winna
jeździć czymś tak zawodnym. Co by było, pomyślał ponuro, gdyby ten

przeklęty złom postanowił rozsypać się w środku nocy, podczas powrotu Grace z
pubu do domu?

Przyjrzał się uważniej i gwizdnął przez zęby. Chłodnica jest całkiem do ni-

czego i nawet jeśli Grace ma zamiar ją wymienić, będzie musiał stanowczo jej to
odradzić.

Znajdzie jej jakieś przyzwoite używane auto. Naprawi je... albo poprosi

Cama, który zna się na silnikach jak Midas na złocie, by je wyregulował. Grace nie

może jeździć takim wrakiem, na dodatek z dzieckiem.

Powstrzymał własne myśli i cofnął się o kilka kroków. To nie jego sprawa. Do

diabła, dlaczego nie, pomyślał z nietypowym dla siebie przypływem złości. W
końcu Grace jest jego przyjaciółką, prawda? Ma prawo pomóc przyjaciółce,

zwłaszcza jeśli naprawdę trzeba się nią zająć.

I, na Boga - niezależnie od tego, czy Grace zdaje sobie z tego sprawę, czy nie

- bardzo potrzebny jest jej ktoś, kto by o nią zadbał. Ethan wsiadł z powrotem do
pikapa i z nachmurzoną miną ruszył w stronę domu.

Niewiele brakowało, a strzeliłby drzwiami wejściowymi, na całe szczęście

zauważył śpiącą na kanapie, skuloną w kłębek Aubrey. Natychmiast z jego twarzy

zniknęło niezadowolenie. Cichutko zamknął drzwi i na palcach pod-szedł do
dziewczynki. Jej zaciśnięta w piąstkę raczka leżała na poduszce. nie umiejąc

odmówić sobie tej przyjemności, ujął ją delikatnie i przez chwilę podziwiał
maleńkie, idealne paluszki. Na jednym z loczków Aubrey miała

background image

zawiązaną błękitną kokardkę, którą, jak przypuszczał, Grace ozdobiła tego ranka
główkę córeczki. Wstążeczka przekrzywiła się i dzięki temu wyglądała jeszcze

bardziej uroczo.

Ethan miał ogromną nadzieję, że Aubrey obudzi się, zanim będzie musiał

wyjść.

Teraz jednak musiał znaleźć jej matkę, by przedyskutować z nią

niezawodny środek lokomocji.

Uniósł głowę, lecz doszedł do wniosku, że skoro jest tak cicho, to

znaczy, że nie ma jej na piętrze i nie robi tam tego, co zwykle. Wszedł do
kuchni i zauważył wciąż widoczne ślady po przyrządzanym w pośpiechu

śniadaniu. Jeszcze tu nie dotarła. Mimo to pralka cicho pomrukiwała, a na
zewnątrz na sznurze wisiały ubrania.

Zobaczył Grace, gdy tylko podszedł do drzwi. Natychmiast wpadł w panikę.

Nie wiedział, co powinien o tym sądzić, widział tylko, że Grace leży w trawie.
Przyszły mu na myśl różne potworne choroby i urazy, więc w pośpiechu wybiegł na

zewnątrz. Był zaledwie o krok od niej, gdy zdał sobie sprawę, że wcale nie jest
nieprzytomna, lecz po prostu śpi.

Leżała skulona niemal tak samo jak jej śpiąca w domu córeczka, z zaciśniętą

pięścią w pobliżu policzka. Oddychała powoli, głęboko i równomiernie. Ethan nie

potrafił już dłużej utrzymać się na uginających się kolanach, dlatego usiadł obok
Grace, czekając aż ustanie niespokojne kołatanie serca.

Siedział, nasłuchując trzepotania rozwieszonych na sznurze ubrań, szumu

wody liżącej trawę i trajkoczących ptaków, a równocześnie zastanawiał się, co on,
do diabła, powinien z nią zrobić.

W końcu po prostu westchnął, wstał, a potem pochylił się i wziął ją na ręce.
Poruszyła się i przylgnęła do niego, sprawiając, że płynąca w jego żyłach

krew zaczęła krążyć zbyt szybko, by można było to zignorować.

- Ethan - wymamrotała, ukrywając twarz w zagłębieniu jego szyi i wyobra

żając sobie, że tarza się z nim po rozgrzanej słońcem trawie.

- Ethan - powtórzyła, przesuwając palcami po jego ramieniu. Napiął wszystkie

mięśnie. Potem jeszcze raz powiedziała „Ethan", lecz tym razem pisnęła, pod

niosła głowę i popatrzyła na niego.

W oczach, jeszcze zamglonych od snu, zobaczył zaskoczenie. Jej usta ułożyły

się w niewielkie, cudownie kuszące „o". Potem na policzkach pojawiły się

rumieńce.

- Co to? Co się dzieje? - bąknęła, pomimo ściskającego jej żołądek podnie

cenia i zażenowania.

- Jeśli chciałaś po prostu uciąć sobie drzemkę, powinnaś mieć przynajmniej

tyle zdrowego rozsądku co Aubrey i położyć się w domu, z dala od słońca.

Wiedział, że jego słowa brzmią szorstko. Nic nie mógł na to poradzić. Pożądanie

ściskało go za gardło niespodzianie ostrymi szczypcami. -Ja tylko...

- Śmiertelnie się przestraszyłem, widząc cię leżącą na trawie. Myślałem, że

zemdlałaś albo coś w tym stylu.

68

69

- Musiałam położyć się na minutkę. Aubrey spała, więc... Aubrey. Muszę

sprawdzić, co z Aubrey.

- Zrobiłem to przed chwilą, śpi spokojnie. Wykazałabyś więcej zdrowego

rozsądku, gdybyś położyła się na kanapie razem z nią.

- Nie przychodzę tutaj, żeby spać.
- Ale spałaś.

- Tylko minutkę.
- Przydałoby ci się więcej niż minutka.

- Wcale nie. To wszystko dlatego, że nic mi dzisiaj nie wychodzi i od

myślenia zmęczyły mi się szare komórki.

To go prawie rozśmieszyło. Wciąż trzymając ją na rękach, wszedł do

kuchni i spojrzał jej w oczy.

- Zmęczyły ci się szare komórki?
- Tak. - Teraz praca jej mózgu niemal w ogóle ustała. - Musiałam na chwilę

przestać myśleć, to wszystko. Puść mnie, Ethan.

Wcale nie był jeszcze na to gotowy.

- Mniej więcej milę stąd widziałem twój samochód.
- Dzwoniłam do Davida i powiedziałam mu. Jak tylko będzie mógł, zajmie

się nim.

- Przyszłaś stamtąd, dźwigając na rękach Aubrey.

- Nie, przywiózł nas mój szofer. Puść mnie, Ethan. - Zanim eksploduje.

- No cóż, w takim razie na resztę dnia możesz dać swojemu szoferowi wolne.

Kiedy Aubrey się obudzi, odwiozę was.

background image

- Potrafię sama dotrzeć do domu. Na razie ledwo zaczęłam sprzątać. Teraz

muszę wracać do roboty.

- Nie będziesz szła na piechotę trzy mile.

- Zadzwonię do Julie, podjedzie i zabierze nas. Ty masz swoją robotę. Jestem...

nieco spóźniona - powiedziała zdesperowana. - Jeśli mnie nie puścisz,

nie uda mi się nadrobić straconego czasu.

Pomyślał chwilę.

- Wcale nie jesteś ciężka.

Nieśmiałe pragnienie przerodziło się w irytację.

- Jeśli dajesz mi do zrozumienia, że jestem chuda...

- Nie powiedziałem, że jesteś chuda. Masz drobne kości, to wszystko.-

A okrywa je delikatne, miękkie ciało. Postawił ją, nie czekając aż zapomni, że

miał zamiar się o nią zatroszczyć. - Nie musisz martwić się dzisiaj o dom.

- Muszę. Muszę zrobić to, co do mnie należy. - Czuła, że ma nerwy napięte

do granic wytrzymałości. Ethan patrzył na nią w taki sposób, że z jednej strony
miała ogromną ochotę z powrotem wskoczyć mu w ramiona, natomiast z drugiej

pragnęła wziąć nogi za pas jak przestraszony królik. Nigdy nie zaznała tak dramatycznej
walki przeciwieństw, i dlatego nie mogła ustąpić. - Na dodatek zrobię to

znacznie szybciej, jeżeli nie będziesz mi się plątał pod nogami.

- Przestanę ci się plątać pod nogami, jeśli zadzwonisz do Julie i upewnisz

się, czy przyjedzie cię zabrać.

Wyciągnął rękę i zdjął z jej włosów puszek dmuchawca.

- W porządku. - Odwróciła się i wybrała numer korzystając z kuchennego

aparatu. Gdy usłyszała sygnał, przyszło jej na myśl, że może nawet lepiej będzie,

jeśli Anna sama zacznie zajmować się całym domem. Wygląda na to, że już nie
potrafi przebywać w pobliżu Ethana, ponieważ trudno jej wytrzymać nawet dzie-

sięć minut bez zdenerwowania. Jeśli tak dalej pójdzie, może zrobić coś, co
wprawi ich oboje w zakłopotanie.

70

Rozparł się na siedzeniu, włączył górne światło i dla zabicia czasu zaczął

czytać pełen oślich uszu egzemplarz Cannery Row

6

Ethan nie miał nic przeciwko majstrowaniu przy łodzi długo w noc. Zwłaszcza
jeśli mógł pracować sam. A zatem wcale nie trzeba było długo prosić go o
zgodę, by Seth razem z chłopcami rozbił namiot na ich podwórku.
Dzięki temu Ethan mógł spędzić wieczór w samotności - było to niezwykle
rzad-kie wydarzenie, coś, czego bardzo mu brakowało - a jednocześnie
popracować bez konieczności udzielania mnóstwa odpowiedzi ani wygłaszania

komentarzy.

Chociaż, zdaniem Ethana, chłopiec naprawdę potrafił umilić

człowiekowi życie. Prawdę mówiąc, Ethan bardzo przywiązał się do Setha. Bez
trudu zaakceptował pojawienie się chłopca w swoim życiu, ponieważ prosił go
o to Ray. Ale dopiero z biegiem czasu zrodziła się, a potem umocniła więź
uczuciowa, podziw i lojalność.

Z drugiej jednak strony ten dzieciak naprawdę jest w stanie

pozbawić każdego energii.

Ethan potrzebował jej do pracy fizycznej. W końcu o północy, nawet

jeśli w y d a j e się człowiekowi, że nie śpi i jest całkiem przytomny, może być

nieco ociężały. Ethan używał narzędzi elektrycznych, wolał więc nie
ryzykować utraty palca. Tak czy inaczej praca w całkowitej ciszy działała

background image

kojąco, tak samo jak polerowanie drewna papierem ściernym.

Nim tydzień dobiegnie końca, będą mogli zacząć uszczelnianie kadłuba, a

Sethowi przypadnie w udziale wygładzanie relingów. Jeśli Cam zabierze się do
pracy pod pokładem, a Seth wytrzyma tydzień lub dwa bez specjalnego

narzekania| na pracę z kitem, uszczelniaczem i lakierem, będzie całkiem nieźle.

Ethan zerknął na zegarek, zorientował się, że stracił rachubę czasu i

powoli zaczął składać narzędzia. Potem pozamiatał, ponieważ nie było Setha,
który mógłby chwycić za miotłę.

Kwadrans po pierwszej zatrzymał samochód przed pubem. Nie mi

zamiaru wchodzić do środka, nie chciał jednak dopuścić do tego, by Grace

po skończonej pracy szła do domu na piechotę. Miała do pokonania dobrze
ponad milę.

W pubie wieczór powoli dobiegał końca. Jedyną rzeczą, która jeszcze bardziej

mogłaby uszczęśliwić Grace, byłoby oświadczenie Dave'a, że do uruchomienia

jej samochodu potrzeba jedynie odrobiny gumy do żucia i gumowej taśmy.

On jednak uprzedził ją, że naprawa będzie kosztowała tyle, ile zrobienie

trzyletnich zapasów i tego, i tego, a potem i tak trudno przewidzieć, czy ten stary
grat pokona następne pięć tysięcy mil.

Tym jednak będzie się martwić później, a na razie musi uporać się ze

zbyt nachalnym klientem, który w drodze do Savannah wstąpił do St. Chris

i był absolutnie pewny, że Grace może dzisiejszej nocy dostarczyć mu nieco
rozrywki.

- Mam pokój w hotelu. - Puścił do niej perskie oko, kiedy zatrzymała się, by

podać mu ostatniego tego wieczoru drinka. – W pokoju stoi ogromne łóżko,

zapewniają również dwudziestoczterogodzinną obsługę. Moglibyśmy urządzić
sobie całkiem niezłe przyjęcie, złotko.

- Rzadko chodzę na przyjęcia, mimo to dziękuję, nie.

Chwycił ją za rękę i pociągnął tak mocno, że straciła równowagę. Miała do

wyboru albo złapać się jego ramienia, albo upaść na kolana.

- W takim razie właśnie nadarza ci się okazja. - Jego ciemne oczy lubieżnie

wpatrywały się w piersi Grace. - Czuję szczególną miętę do długonogich blondy-
nek. Zawsze traktuję je w specjalny sposób.

Jest obrzydliwy, pomyślała Grace, czując na twarzy cuchnący piwem od-

dech. Dawała sobie jednak radę z gorszymi typkami.

- Jestem panu niezmiernie wdzięczna, ale po zakończeniu pracy mam za

miar iść do domu.

- Możemy pójść do ciebie, nie mam nic przeciwko temu.

- Proszę pana...
- Bob. Mów mi Bob, dziecinko.

Wyszarpnęła rękę, co pozwoliło jej odzyskać swobodę ruchów.

- Proszę pana, nie jestem zainteresowana pańską propozycją.
Na pewno jesteś, pomyślał i uśmiechnął się do niej promiennie. W końcu

zapłacił za ten uśmiech dwa tysiące dolarów.

- Wszelkie dodatkowe utrudnienia jeszcze bardziej mnie rozpalają.
Grace doszła do wniosku, że nie warto nawet silić się na pełne obrzydzenia

westchnienie.

- Za piętnaście minut zamykamy lokal, proszę uregulować rachunek.
- W porządku, w porządku, nie musisz być taka niemiła.

Uśmiechnął się od ucha do ucha i wyciągnął gruby plik banknotów. Zawsze

z obu stron ozdabiał go kilkoma dwudziestodolarówkami, a środek wypełniał po-

jedynczymi dolarami.

- Powiedz, ile jestem ci winien, a potem... porozmawiamy o napiwku.

72

73

Grace doszła do wniosku, że czasami lepiej trzymać buzię na kłódkę. Gdyby

powiedziała to, co w tej chwili myśli, na pewno wylano by ją z pracy. Wolała się
oddalić i zanieść puste kieliszki do baru.

- Czy ten facet sprawia ci jakieś kłopoty, Grace?

background image

Niewyraźnie uśmiechnęła się do Steve'a. W tej chwili pracowali tylko

we dwójką. Druga kelnerka skończyła pracę o północy, utrzymując, że ma

migrenę, A że była śmiertelnie biada, Grace wygoniła ją do domu i zgodziła się
obsługiwać jej stoliki.

- To jeszcze jeden z tych przyjemniaczków, z którymi od czasu do czasu

muszą się borykać kobiety. Nie ma się czym martwić.

- Jeśli nie wyjdzie przed zamknięciem, zaczekam, aż wsiądziesz do samo-

chodu i ruszysz do domu.

Niewyraźnie mruknęła coś pod nosem. Nie wspomniała nawet, że nie ma

żadnego środka lokomocji, ponieważ wiedziała, że Steve uparłby się, by ją od-
wieźć. Mieszkał o dwadzieścia minut jazdy w przeciwną stronę, na dodatek

czekała na niego żona w ciąży.

Grace pozbierała pieniądze od klientów siedzących przy pozostałych

stolikach i z ulgą zauważyła, że uciążliwy klient wstał i skierował się do wyjścia.

Za-płacił swój osiemnastodolarowy rachunek łącznie z
siedemdziesięciocentową opłatą za to, co wziął z baru, zostawiając na stoliku

dwudziestodolarówkę. Chociąż od trzech godzin bez przerwy zawracał jej
głowę i musiała poświęcić mu większość tego czasu, była zbyt zmęczona, by

zdenerwować się na widok żałosnego napiwku.

W kilka minut później pub był już całkiem pusty. Wcześniejszy tłum składał

się przede wszystkim ze studentów, którzy w środku tygodnia postanowili
spędzić wieczór przy rozmowie i kilku piwach. Według obliczeń Grace od

siódmej, to znaczy od chwili, kiedy zaczęła swoją zmianę, zajmowali dziesięć
stoików i wypili nie więcej niż dwie kolejki. Zebrane tego wieczoru napiwki

nie zasilą zbytnio funduszu na zakup nowego samochodu.

W lokalu panowała taka cisza, że gdy niespodziewanie zadzwonił telefon,

oboje podskoczyli jak króliki. Grace zaczęła się śmiać z ich reakcji, natomiast

Steve zrobił się blady jak ściana.

- Mollie - powiedział i skoczył do telefonu. Podniósł słuchawkę i zaczął

mamrotać:- Czy... czy już czas?

Grace zrobiła krok do przodu, zastanawiając się, czy wystarczy jej siły, by

go złapać, gdyby stracił równowagę. Kiedy gwałtownie zaczął przytakiwać, po-
czuła, że na jej twarzy pojawia się promienny uśmiech.

- W porządku. Te... teraz zadzwoń do lekarza, dobrze? Wszystko jest goto-

we dojazdy. Ile czasu... O Boże, o Boże, już jadę. Nie ruszaj się. Nic nie rób. Nie

martw się.

Odłożył słuchawkę, a potem zamarł w bezruchu.

- To Mollie... moja żona.
- Wiem, kim jest Mollie, ponieważ chodziłyśmy razem najpierw do przed-

szkola, a potem do szkoły.

Grace roześmiała się. Steve wyglądał tak miło i był tak niesamowicie przera-

żony, że ujęła w dłonie jego twarz i ucałowała w oba policzki.

- Zmykaj stąd, ale jedź ostrożnie. Dzieci nie spieszą się zbytnio z przyjściem

na świat. Twoja pociecha na pewno na ciebie zaczeka.

- Nasze dziecko - powiedział powoli, zupełnie jakby literował każde słowo.

- Mollie i moje.

- Wiem. To wspaniale. Powiedz jej, że wpadną, by odwiedzić ją i maleń

stwo. Tylko jeśli nadal będziesz tu stał, jakby ktoś przykleił ci stopy do podłogi,
to pewnie Mollie wybierze sią do szpitala bez ciebie.

Boże! Muszę już jechać. - Biegnąc do drzwi, przewrócił krzesło. - Klu-

czyki, gdzie są kluczyki?

- Kluczyki od samochodu masz w kieszeni. A klucze od pubu wiszą za ba

tem. Zamknę lokal, tatusiu.

Zatrzymał się i przesłał jej przez ramię wspaniały, szeroki uśmiech.

- Hura! - zawołał, i już go nie było.

Grace śmiała się jeszcze, podnosząc krzesła i kładąc je na stolikach nogami

do góry.

Przypomniała sobie noc, kiedy poszła rodzić Aubrey. Och, tak bardzo się

bała, a równocześnie była tak niesamowicie podekscytowana. Prawdę mówiąc,
do szpitala pojechała sama. Nie było u jej boku męża, który mógłby wpaść w pa-
niką. Nikt nie siedział obok niej i nie mówił, że ma oddychać; nikt również nie
trzymał jej za rękę.

Kiedy ból i samotność stały się nie do zniesienia, poddała się i pozwoliła,

by pielęgniarka zadzwoniła po matkę. Oczywiście, matka nie tylko przyjechała,
lecz również została przy niej i była świadkiem przyjścia na świat Aubrey. Ra-
zem płakały i razem zanosiły się śmiechem, dzięki czemu stosunki między nimi
wróciły do normy.

Ale ojciec nie przyjechał. Ani wtedy, ani później. Matka próbowała go uspra-

wiedliwiać, starała się wszystko załagodzić, ale Grace zrozumiała, że nie uzyska-
ła jego przebaczenia. Przyszło wiele innych osób, Julie i jej rodzice, przyjaciele
oraz sąsiedzi.

Ethan i profesor Quinn.

Przynieśli jej kwiaty - różowe i białe stokrotki oraz pączki róż. Zasuszyła je

wszystkie w książeczce Aubrey.

To wspomnienie wywołało uczucie ciepła, więc gdy za nią otworzyły się

drzwi, odwróciła się ze śmiechem.

- Steve, jeśli w końcu nie pojedziesz, twoja żona... - Grace urwała; lecz na

widok wchodzącego faceta poczuła się bardziej poirytowana niż przestraszona. -
Zamknięte - powiedziała zdecydowanie.

- Wiem, złotko. Doszedłem do wniosku, że znalazłaś sposób na to, by zostać

tu chwilę dłużej i zaczekać na mnie.

- Wcale na pana nie czekałam. - Dlaczego, do diabła, po wyjściu Steve'a nie

zamknęła drzwi? - Powiedziałam, że lokal jest zamknięty. Proszę wyjść.

- Jeśli chcesz bawić się ze mną w ten sposób, nie ma sprawy.

background image

Przeszedł przez salę i oparł się o bar. Ćwiczył taką postawę regularnie od

miesięcy i wiedział, że najlepiej pokazuje napięte mięśnie.

- Może przygotujesz dla nas jakiegoś drinka? A wtedy
porozmawiamy o napiwku.

Cierpliwość się wyczerpała.
- Już dał mi pan napiwek, a teraz coś panu poradzę. Jeśli w ciągu dziesięciu

sekund nie znajdzie się pan po drugiej stronie drzwi, zadzwonię po policję.
Zamiast przespać tę noc w ogromnym hotelowym łóżku, spędzi ją pan w celi.

- Miałem na myśli coś zupełnie innego. - Chwycił ją, przycisnął

piecami do baru i mocno do niej przywarł. - Widzisz? Ty również o tym

myślałaś. Widziałem, jak na mnie patrzyłaś. Czekałem cały wieczór, by
móc zacząć działać.

Nie mogła podnieść kolana, by uderzyć w to, co z taką dumą do niej

przyciskał. Nie udało jej się również uwolnić rąk, by go odepchnąć lub

podrapać. Po-czuła, że wpada w panikę. Strach chwycił ją za gardło, a potem jak
potop ogarnął całe jej ciało, kiedy poczuła, że napastnik wsunął rękę pod

spódniczkę.

Przygotowała się, by go ugryźć, krzyknąć i splunąć, gdy nagle zachwiał się

i

zniknął, a ona stała przyciśnięta do baru i patrzyła na Ethana.

-Nic ci nie jest?
Zadał to pytanie bardzo cicho, dlatego kiwnęła tylko głową, odruchowo

udzielając odpowiedzi. Ale jego oczy wcale się nie uspokoiły. Grace zauważyła
w nich tak prymitywną, niemal zwierzęcą wściekłość, że zadrżała.

- Wyjdź na zewnątrz i zaczekaj w samochodzie.
-To... on...

W tym momencie pisnęła. Z pewnością później, kiedy przypomni sobie tę

chwilę, ogarnie ją uczucie zażenowania, ale w tej chwili był to jedyny dźwięk,

jaki udało jej się wydobyć, gdy zobaczyła, że ten mężczyzna z opuszczoną jak
taran głową i zaciśniętymi pięściami rusza na Ethana.

Wstrząśnięta obserwowała, jak Ethan po prostu obraca się wokół własnej

osi, dwukrotnie macha ręką i strząsa z siebie intruza jak muchę. Potem pochylił się,

złapał tego typa za koszulę i postawił go na chwiejnych nogach.

- Już cię tu nie ma. - Głos Ethana przypominał stal o niebezpiecznie ostrych

krawędziach. - Jeśli nie znikniesz stąd w ciągu dwóch minut, zabiję cię. I nikt nie
będzie po tobie płakał, chyba że masz rodzinę albo bliskich przyjaciół.

Mężczyzna wpadł na stolik, chociaż Grace wydawało się, że Ethan jedynie

lekko poruszył nadgarstkiem i odwrócił się plecami do napastnika, zupełnie

jak-by nikogo tam nie było. Mimo to, kiedy Ethan ponownie spojrzał na
Grace, na jego kamiennej twarzy nadal widać było wściekłość.

- Mówiłem ci, żebyś zaczekała w samochodzie.
- Muszę... Powinnam... - Przycisnęła dłoń do serca i podsunęła w stronę

szyi, zupełnie jakby chciała w ten sposób wypchnąć z krtani odpowiednie słowa.
Ani ona, ani Ethan nie obejrzeli się, kiedy facet wstawał, a potem ciężkim kro-

kiem wychodził za drzwi.

- Muszę zamknąć lokal. Snidley...

- Snidley może wypchać się sianem. - Ponieważ nic nie wskazywało na to, że

Grace ma zamiar się ruszyć, Ethan chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę drzwi.

- Powinno się go wychłostać za to, że dopuścił do tego, by w środku nocy

w pubie znajdowała się sama kobieta.

-Był Steve...ale...

- Widziałem tego sukinsyna. Wypadł stąd, jakby usłyszał tykanie bomby

zegarowej.

Ethan miał zamiar długo i sympatycznie porozmawiać sobie również ze

Steve'em. Już wkrótce, obiecał sobie ponuro, wpychając Grace do pikapa.

- Dzwoniła... Mollie. Właśnie zaczęła rodzić. Kazałam Steve'owi jechać.
- No jasne. Nie przypuszczałem, że masz taki ptasi móżdżek.

To pełne wściekłości stwierdzenie sprawiło, że przestała drżeć i zrezygno-

wała z wylewnego wyrażenia wdzięczności. Mimo to potrafiła myśleć jedynie

o

tym, że uratował ją jak rycerz z bajki. Ale delikatna, romantyczna

mgiełka,

która sprawiała, że kręciło jej się w głowie i nie była w stanie logicznie myśleć,
wyparowała.

- Bardzo się mylisz.
- Do jasnej cholery, na pewno nie.

Gwałtownie ruszył z miejsca, wzbijając w powietrze obłok żwiru i wtła-

czając Grace w siedzenie. Bardzo rzadko wybuchał gniewem, kiedy jednak już

do tego doszło, nie umiał się opanować, dopóki wściekłość sama się nie
wyczerpała.

- To ten facet był idiotą- odpaliła. - Ja tylko wykonywałam swoją pracę.
- Podczas wykonywania swojej pracy o mały włos zostałabyś zgwałcona.

Ten sukinsyn wsadził ci łapę pod spódnicę.

Wciąż jeszcze to czuła, wciąż miała wrażenie, że ten człowiek ją obmacuje.

Zrobiło jej się niedobrze, przełknęła ciężko ślinę.

- Doskonałe o tym wiem. Ale takie rzeczy nie zdarzają się u Snidleya.
- To jednak zdarzyło się właśnie u Snidleya.

- Pub zazwyczaj nie przyciąga tego typu klienteli. To nie był człowiek tutejszy.

On tylko...

- Ale jednak tam był. - Ethan wjechał na jej podjazd i nadepnął na hamulec,

a potem gwałtownym ruchem wyłączył silnik. - Ty również. Do jasnej cholery,

w samym środku nocy ścierałaś bar. A co zrobiłabyś po skończeniu? Wędrowała
byś na piechotę trzy cholerne mile?

- Miałam zamiar poprosić kogoś, żeby mnie podrzucił, ale...

- Ale masz zbyt sztywny kark, żeby to zrobić - dokończył. - Wolałabyś

dokuśtykać do domu na tych nieprawdopodobnie wysokich obcasach niż popro
sić kogoś o przysługę.

Miała w torebce tenisówki, doszła jednak do wniosku, że wspominanie o tym

i tak w niczym nie pomoże. W tym momencie przypomniała sobie, że jej torebka

została w nie zamkniętym pubie. Jutro rano zaraz po przebudzeniu się będzie
musiała tam wrócić, by zabrać swoje rzeczy i zamknąć lokal, zanim pojawi się

szef, by wszystko sprawdzić.

background image

76

77

- No cóż, dziękuję ci za to, że zapoznałeś mnie ze swoją opinią na temat

moich niepowodzeń i zrobiłeś mi cały wykład na ten temat. A także za cholerne
podrzucenie do domu.

Przesunęła się w stronę drzwi, lecz Ethan chwycił ją za ramię i pociągnął

z powrotem.

- Do jasnej cholery, dokąd się wybierasz?
- Do domu. Mam zamiar zamoczyć swój sztywny kark i ptasi móżdżek, po

czym położyć się spać.

- Jeszcze nie skończyłem.

- Ale j a skończyłam.
Mocnym szarpnięciem uwolniła się i wyskoczyła. Gdyby nie te przeklęte

obcasy, na pewno by się jej udało. Ale Ethan wyskoczył drugimi drzwiami i za-
blokował jej drogę, nim zdążyła zrobić trzy kroki.

-Nie mam ci już nic więcej do powiedzenia - powiedziała chłodnym,

lekceważącym tonem i z dumą uniosła głowę.

- Dobrze. W takim razie możesz po prostu posłuchać. Jeśli nie masz zamiaru

zrezygnować z pracy w pubie, co moim zdaniem powinnaś zrobić, musisz przy-

najmniej zachować pewne podstawowe środki ostrożności. Pierwsza sprawa to
jakiś niezawodny samochód.

- Nie mów mi, co mam robić.
- Zamknij się.

Rzeczywiście to zrobiła, ale tylko dlatego, że kompletnie

zaskoczona nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. Choć znała Ethana

od wielu lat, nigdy nie widziała go w takim stanie. W blasku księżyca
dostrzegała w jego oczach ciągle tę samą wściekłość. Twarz

przypominała kamienną maskę, a igrające na niej cienie dodawały jej
surowości i sprawiały, że wyglądał wręcz niebezpiecznie.

- Dopilnujemy, żebyś miała samochód, który cię nie zawiedzie - ciągnął tym

samym poirytowanym tonem. -I już nigdy nie będziesz sama zamykać baru. Chcę

żeby po skończeniu przez ciebie pracy ktoś odprowadzał cię do samochodu i cze-
kał, aż się w nim zamkniesz i odjedziesz.

- To po prostu śmieszne.
Zrobił krok do przodu. Chociaż jej nie dotknął ani nie podniósł ręki,

cofnęła się. Czuła przyspieszone i zbyt mocne bicie serca.

- Śmieszne jest to, że, twoim zdaniem, potrafisz sama poradzić sobie ze

wszystkim. Mam tego dość.

Prychnęła wściekła na samą siebie.
- Ty masz tego dość?

- Tak, dlatego to musi się skończyć. Niewiele mogę poradzić na to, że nie-

mal zaharowujesz się na śmierć, natomiast mogę zrobić coś z resztą. Jeśli ty

sama
nie zadbasz o to, by twoja praca w pubie była bezpieczna, zrobię to za ciebie. Nie

będziesz bez przerwy szukać kłopotów.

- Szukać kłopotów? - Oburzenie przetoczyło się przez nią jak kipiąca fala.

Grace była serdecznie zdziwiona, że przy okazji nie zdmuchnęło jej czubka

background image

głowy. - Niczego nie szukam. Ten drań nie potrafił pogodzić się z odmową,
chociaż zrobiłam to kilkakrotnie.

- O tym właśnie mówię.
- Sam nie wiesz, o czym mówisz - powiedziała pełnym wściekłości szep-

tem.- Dawałam sobie z nim radę i poradziłabym sobie, gdyby...

- W jaki sposób?

Na obrzeżach jego pola widzenia zaczynała się pojawiać czerwona mgiełka.

Wciąż widział przyciśniętą do baru, przerażoną Grace. Miała upiornie bladą twarz

i ogromne, błyszczące jak szkło oczy. Gdyby nie wszedł...

Myśl o tym, co mogło się stać, poraziła go do tego stopnia, że całkowicie

stracił i tak już kiepskie panowanie nad sobą.

- Jak byś to zrobiła? - zapytał, równocześnie jednym gwałtownym ruchem

przyciągając ją mocno do siebie. - Pokaż mi.

Zaczęła się wykręcać i odpychać go. Serce waliło jej coraz szybciej.

- Przestań.
- Myślisz, że wystarczyłoby mu powiedzieć, żeby przestał, skoro do

tarł już do niego twój zapach? - Cytryna i przerażenie. - Kiedy poczuł two
je kształty? - Delikatne zagłębienia i długie linie. - Wiedział, że nie ma

nikogo, kto mógłby go powstrzymać, i że może zrobić wszystko, na co ma
ochotę.

Czuła, że jej serce, krew i umysł bezmyślnie pędzą gdzieś przed siebie.

- Nieprawda... powstrzymałabym go.

- To powstrzymaj mnie.

Naprawdę tego chciał. Gdzieś w głębi duszy pragnął, by go powstrzymała,

by zrobiła lub powiedziała coś, co zdołałoby przywołać do porządku jego osza-
lałe zmysły. Mimo to, dziko spragniony, przywarł wargami do jej ust, przełyka-

jąc jej westchnienie, wzniecając następne i delektując się tym, że Grace gwałtow-
nie zadrżała.

Kiedy jęknęła, a jej wargi uległy jego ustom, rozchyliły się i odpowiedziały

na jego pocałunek, Ethan całkowicie stracił głowę.

Pociągnął ją na trawę, przetoczył się po niej wraz z Grace, aż w końcu

znalazł się na niej. Potężny rygiel, który dotychczas blokował jego pożądanie,

puścił, uwalniając lekkomyślną zachłanność i niemal zwierzęcą żądzę. Pożerał
jej usta z pragnieniem godnym wygłodzonego wilka.

Grace, owładnięta od dawna ukrywaną tęsknotą, przytuliła się do Ethana,

idealnie dopasowując się do jego ciała. Zaskoczona, najpierw odczuła szaloną

przyjemność, a potem ogarną} ją żar. Płynący w żyłach ogień, przyduszone jęki,
zachwycające drżenie.

To nie był ten Ethan, którego znała, nie o takim również marzyła, ilekroć

wyobrażała sobie, że znajduje się w jego objęciach. W jego zachowaniu nie było

delikatności ani troski, mimo to poddała się, mając wrażenie, że została porwana.

Objęła go długimi kończynami i przyciągnęła bliżej, po czym wsunęła mu

palce we włosy i chwyciła je mocno w garść. Zadrżała z rozkoszy, uświadamiając

sobie, że on jest silniejszy.

78

79

Rozkoszował się jej ustami i szyją, równocześnie zsuwając w dół głęboko

wyciętą bluzkę. Pragnął poczuć jej ciało, sprawdzić jakie jest w dotyku, jak
smakuje i jak pachnie.

Pod dużą ciężką dłonią czuł jej drobne, jędrne piersi i delikatną jak satyna

skórę. Wyczuwał również gwałtowne bicie serca Grace.

Jęknęła, zaskoczona dziwnym uczuciem wywołanym przez tę szorstką

dłoń, która obejmowała ją i ściskała, wywołując nieoczekiwaną reakcję

między noga-mi, gdzie wszystkie mięśnie nagle jakby osłabły i rozluźniły się.

Z westchnieniem wymówiła jego imię.
Podobny skutek osiągnęłaby, gdyby wypaliła do niego z pistoletu.

Brzmienie jej głosu, wyraźnie świadczące o tym, że zabrakło jej tchu, a także
dreszcze przebiegające przez skórę sprawiły, że Ethan poczuł się tak, jakby ktoś

wymierzył mu potężny cios.

Stoczył się z niej i opadł na plecy, z trudem próbując złapać oddech i odzyskać

rozsądek. A także przyzwoitość. Na litość boską, tarzają się na trawniku przed
domem, w którym śpi jej dziecko. Niewiele, naprawdę bardzo niewiele brakowało, a

postąpiłby znacznie gorzej niż ten człowiek w pubie. O mały włos za-wiódłby jej
zaufanie, przyjaźń i wyrządziłby jej krzywdę.

To właśnie ze względu na tę czającą się w głębi duszy bestię poprzysiągł

sobie, że nigdy nie dotknie Grace. Teraz, uwalniając owego potwora, złamał własną

przysięgę i zniszczył wszystko.

- Przepraszam. - Doszedł do wniosku, że są to bardzo żałosne słowa, ale nie

background image

był w stanie wymyślić nic lepszego. - Boże, Grace, przepraszam.

Wciąż jeszcze czuła tętniącą w żyłach krew, a czająca siew duszy cudowna,

przerażająca tęsknota sprawiała, że Grace miała ochotę zacząć krzyczeć. Odsunęła
się i dotknęła palcami jego twarzy.

-Ethanie...
- Nie ma na to żadnego usprawiedliwienia - powiedział szybko i usiadł, nie

chcąc, by go dotykała... by go kusiła. - Straciłem panowanie nad sobą i przestałem
logicznie myśleć.

- Straciłeś panowanie nad sobą... - Nie ruszyła się i nadal leżała na trawie,

zwrócona twarzą do księżyca. Teraz jednak miała wrażenie, że trawa jest za wilgotna,

a księżyc za jasny. - A więc po prostu byłeś wściekły - powiedziała apatycznie.

- Byłem wściekły, ale wściekłość nie usprawiedliwia tego, że wyrządziłem

ci krzywdę.

- Wcale mnie nie skrzywdziłeś.

Wciąż czuła dotyk jego dłoni i ich szorstki, stanowczy nacisk. Ale to

wraże-nie nie miało nic wspólnego z bólem.

Doszedł do wniosku, że może już spojrzeć na nią i dotknąć jej. Wyobraził

sobie, że teraz jest jej to bardzo potrzebne. Nie zniósłby samego siebie, gdyby

Grace się go bała.

- Za nic w świecie nie chciałbym wyrządzić ci krzywdy.

Jak nie widzący świata poza własnym dzieckiem ojciec poprawił jej ubranie. Nie

odsunęła się, więc przeczesał palcami jej potargane włosy.

- Chcę jedynie tego, co jest dla ciebie najlepsze.
Nie odsunęła się, lecz nagle zdecydowanie odtrąciła jego dłoń.

- Nie traktuj mnie, jakbym była dzieckiem. Kilka minut temu postępowałeś

ze mną jak z dorosłą kobietą.

To wcale nie było takie proste, pomyślał ponuro.

- I to był błąd.

- W takim razie popełniliśmy go oboje. - Usiadła i energicznie otrzepała

ubranie - To wcale nie było jednostronne, Ethanie. Sam o tym wiesz. Nie
próbowałam cię powstrzymywać, ponieważ nie chciałam, żebyś przestał. Ale to ty

wszystko zacząłeś Był zdumiony i zdenerwowany.

- Chryste, Grace, tarzaliśmy się po twoim frontowym trawniku.
- Jednak powstrzymało cię coś zupełnie innego.

Z cichym westchnieniem podciągnęła do góry kolana i objęła je rękami. Ten

całkiem niewinny, nie pasujący do krótkiej spódniczki i siatkowych rajstop gest

sprawił, że Ethan znowu poczuł ciężki ucisk w żołądku.

-I tak byś się zatrzymał, niezależnie od tego, gdzie by się to działo. Może

nagle przypomniałeś sobie, ze to ja... tym trudniej mi uwierzyć, że teraz wcale
mnie nie pragniesz. Ale będziesz musiał sam mi to powiedzieć, jeśli chcesz, żeby

wszystko zostało między nami jak dawniej.

- Wszystko jest jak dawniej.

- To nie jest odpowiedź, Ethanie. Przykro mi, że naciskam, sądzę jednak, że

zasługuję na to, by znać prawdę. - Wiedziała, że postępuje twardo i brutalnie, ale

wciąż czuła na wargach smak jego ust. - Jeśli nie myślisz o mnie w taki sposób
i jedynie złość pchnęła cię do tego, by dać mi nauczkę, musisz mi to powiedzieć,

prosto i wyraźnie.

- Działałem pod wpływem złości.

Czuła, jak te słowa ranią jej serce, mimo to powiedziała:

- No cóż, w takim razie udało ci się.

- Mimo to postąpiłem źle. To, co właśnie zrobiłem, sprawia, że jestem nie

wiele lepszy od tego drania w barze.

- Nie chciałam, żeby on mnie dotykał.
Wciągnęła głęboko w płuca powietrze, zatrzymała je, a potem powoli zaczęła

wypuszczać. Lecz Ethan nie odezwał się. Nie odezwał się, pomyślała, tylko się
odsunął. Może w rzeczywistości nie drgnął ani o cal, odsunął się jednak od niej w

taki sposób, jaki miał dla niej największe znaczenie.

- Jestem ci wdzięczna, że byłeś tam dzisiejszej nocy.

Zaczęła wstawać, ale on szybko poderwał się na równe nogi i podał jej

rękę. Przyjęła ją, starając się nie wprawić żadnego z nich w jeszcze większe

zakłopotanie.

- Bałam się i nie wiem, czy poradziłabym sobie bez ciebie. Jesteś dobrym

przyjacielem, Ethan, i doceniam to, że chcesz mi pomóc.

Wsunął ręce do kieszeni; tu powinny być bezpieczne.

- Rozmawiałem z Dave'em na temat samochodu. Ma kilka całkiem

przyzwoitych używanych wozów.

80

81

background image

Krzykiem niczego nie udałoby się jej osiągnąć, więc roześmiała się.
- Widzę, że nie traciłeś czasu. W porządku, jutro porozmawiam z nim na ten

temat. - Spojrzała w stronę domu i płonącego na frontowej werandzie światła.

- Chcesz wejść? Mogę przyłożyć lód na twoją dłoń.

- Miał szczękę miękką jak poduszka. Nic mi nie będzie. Powinnaś już iść

do łóżka.

- Tak. - Przyszło jej na myśl, że znowu znajdzie się w nim sama i

będzie

przewracać się z boku na bok, pragnąc czegoś innego. - Mam zamiar wpaść
do

was w sobotę na kilka godzin, żeby przygotować dom na przyjazd Cama i
Anny.

To dobry pomysł. Jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni. W takim razie dobranoc.
- Odwróciła się i ruszyła przez trawnik w kie-runku drzwi.

Czekał. Wmówił sobie, że przed odjazdem musi zobaczyć, jak Grace

bez-piecznie wchodzi do domu. Wiedział jednak, że to kłamstwo. Chciał, by

znalazła się w pewnej odległości, zanim dokończy odpowiadać na jej pytanie.

-Grace?
Zamknęła na moment oczy. W tej chwili pragnęła jedynie wejść do

środka, dotrzeć do łóżka i długo, serdecznie popłakać. Nie zdobyła się na coś
takiego od wielu lat. Mimo to odwróciła się z uśmiechem.

- Słucham.
- Myślę o tobie również i w taki sposób.

Mimo znacznej odległości zobaczył, że jej oczy zrobiły się większe i

ciem-niejsze, a z twarzy zniknął uśmiech. Przez chwilę tylko tak stałai patrzyła

na niego.

- Chciałbym tego uniknąć, mimo to myślę o tobie właśnie w taki sposób.

A teraz idź jnź do domu - powiedział łagodnie.

-Etnan...

- Idź. Jest pćtno.

Zdołała przekręcić gałkę, wejść do środka i zamknąć za sobą drzwi, a

potem szybko odwróciła się do okna, by zobaczyć, jak Ethan wsiada do

samochodu i odjeżdża.

Rzeczywiście jest późno, pomyślała, a po jej ciele przebiegł dreszcz...

dreszcz nadziei. Ale być może nie za późno.

7

-Jestem ci ogromnie wdzięczna za pomoc, mamo.

- Za pomoc? - Carol Monroe uznała ten pomysł za bezsensowny i uklękła,
by zawiązać sznurowadła przy lożowych tenisówkach Aubrey. - Takie słod-

kie stworzenie w domu pizez całe popołudnie to czysta przyjemność. - Pogła-
skała Aubrey pod brodą. - Będziemy się razem świetnie bawić, prawda, złotko?

Aubrey uśmiechnęła się, doskonale wiedząc, co ją czeka.

- Ziabawki. Będą ziabawki, babciu. Lalecki.

- Oczywiście. Może, gdy dotrzemy na miejsce, znajdzie się nawet dla ciebie

jakaś niespodzianka.

Oczy Aubrey zaokrągliły się i błysnęły. Wciągnęła w płuca powietrze i

zadowolona zapiszczała, po czym zeskoczyła z krzesełka i zaczęła szaleć po

całym domu w swojej własnej wersji tańcazwycięstwa.

- Och, mamusiu, tylko nie mów, że kupiłaś jej następną lalkę.

Rozpiesz
czasz ją.

- Wcale nie - powiedziała Carol stanowczo, z trudem podnosząc się z podłogi

i prostując kolana. - A zresztą jest to przywilej każdej babci.

Aubrey była zajęta bieganiem i krzyczeniem, więc Carol wykorzystała tę

chwilę, by uważniej przyjrzeć się córce. Doszła do wniosku, że Grace, jak

zwykle, za mało sypia, ponieważ pod jej oczami widać cienie. Tym, co ona je,
nie. zdołałoby się nakarmić nawet ptaszka, chociaż, pragnąc podtuczyć nieco

córkę, Carol przyniosła ulubione przez Grace, upieczone w domu herbatniki
z masą orzechową.

Przecież ta dziewczyna nie ma jeszcze nawet dwudziestu trzech lat. Zamiast

zaharowywać się na śmierć, powinna się odrobinę umalować, podkręcić włosy

i wyjść wieczorem na jakieś tańce.

Carol mówiła już o tym wszystkim przynajmniej kilkanaście razy, ale tym

razem postanowiła zmienić nieco taktykę.

- Musisz rzucić tę nocną pracę, Grace. To ci nie służy.

83

background image

- Nic mi nie będzie.
- Porządna, ciężka robota potrzebna jest do życia i zasługuje na pochwałę,

ale trzeba również znaleźć odrobinę czasu na jakąś przyjemność lub zabawę, bo
inaczej można całkiem uschnąć.

Grace była znużona wysłuchiwaniem tej samej śpiewki, obojętne jakim zmia-

nom ulegały jej poszczególne zwrotki, wiej; odwróciła się i zaczęła szorować
już i tak nieskazitelnie czystą kuchenną ladę.

- Lubię pracę w pubie. Daje mi to możliwość spotykania się z ludźmi i roz-

mawiania z nimi. - Nawet jeśli wymiana zdań polega na zadaniu pytania, czy
chcą następną kolejkę. - A dostaję tam całkiem niezłe pieniądze.

- Jeśli brakuje ci gotówki...

- Dam sobie radę.

Grace zacisnęła mocno zęby. Przeżywała prawdziwe rozterki, zanim w

końcu przyznała się sama przed sobą, że jej budżet wcale nie wygląda najlepiej,
wręcz jest bliski załamania - a kupno nowego samochodu oznacza jedynie, że
przez kilka miesięcy będzie wydawać na ten cel pieniądze, które miała zamiar
przeznaczyć na coś zupełnie innego.

- Zawsze przyda się każdy dodatkowo zarobiony dolar, a ja jestem bardzo

dobrą kelnerką.

-Wiem o tym. Ale mogłabyś pracować w kawiarni... w ciągu dnia.

Grace starannie wypłukała myjkę do naczyń i położyła ją na brzegu

zlewu.

- Mamusiu, wiesz, że to niemożliwe. Ojciec nie chce, żebym u

niego pracowała. Nigdy nic na ten temat nie mówił. Przecież kiedy brakuje nam

ludzi, pomagasz przy sortowaniu krabów.

- Pomagam - podkreśliła Grace, odwracając się. -I jestem zadowolona, że

mogę to robić. Obie jednak wiemy, że nie mogę pracować w kawiarni.

Carol doszła do wniosku, że jej córka jest uparta jak dwa muły ciągnące

wóz w przeciwnych kierunkach. Ma to zresztą po ojcu.

- Na pewno udałoby ci się go urobić, gdybyś tylko spróbowała.

- Wcale nie mam zamiaru go urabiać. Wyraźnie dał mi do zrozumienia,

co o mnie sądzi. Daj spokój, mamo - powiedziała cicho, kiedy zauważyła, że

matka chce zaprotestować. - Nie będę się z tobą sprzeczać, nie chcę również
stawiać cię w takiej sytuacji, żebyś musiała bronić jednego z nas przed drugim.

To nie byłoby w porządku.

Carol uniosła ręce do góry. Kochała ich oboje, zarówno męża, jak i córkę.

Lecz to, do jasnej cholery, wcale nie zmieniało faktu, że nie potrafiła ich zrozumieć.

- Jeśli któreś z was robi taką minę, nikt już nie jest w stanie się z wami

dogadać. Zupełnie nie rozumiem, po co w ogóle próbuję.

Grace uśmiechnęła się.

- Ja również.

Podeszła bliżej, pochyliła się i pocałowała matkę w policzek. Carol

była o sześć cali niższa od mierzącej pięć stóp i osiem cali Grace.

- Dziękuję, mamusiu.

84

background image

Jak zwykle Carol zmiękła i przeczesała palcami krótkie, kręcone włosy. Swego

czasu, tak samo jak córka i wnuczka, była jasną blondynką, lecz naturalną koleją

rzeczy obecny kolor włosów zawdzięczała cichej pomocy ze strony Miss Clairol.

Pani Monroe miała okrągłe, różowe policzki i chociaż uwielbiała słońce, jej

cera była zaskakująco delikatna. Ale też nigdy jej nie zaniedbywała.
Codziennie wieczorem przed pójściem do łóżka starannie nakładała warstwę Oil

of Olaz.

Carol Monroe uważała, że bycie kobietą wcale nie jest dopustem bożym,

lecz obowiązkiem. Chociaż niebezpiecznie zbliżała się do czterdziestych piątych
urodzin, wciąż przypominała „chińską laleczkę", jak niegdyś nazywał ją jej mąż.

Tak, kiedy zalecali się do siebie, zdobywał się na odrobinę poetyczności.
Teraz zupełnie o tym zapomniał.

Mimo wszystko to dobry mężczyzna, pomyślała. Niczego jej nie odmawia,

jest wiernym mężem i uczciwym człowiekiem interesu. Wiedziała, że jego głów-
nym problemem jest zbyt łagodne serce, które bardzo łatwo zranić. Grace zadała

mu ranę, ponieważ nie była idealną córką i tym samym nie spełniła jego oczekiwań.

Te myśli stopniowo pojawiały się i znikały, kiedy Carol pomagała Grace spa-

kować wszystko, co było potrzebne Aubrey podczas popołudniowej wizyty. Za-
uważyła, że teraz dzieci mają dużo większe potrzeby. Nie tak dawno temu brała

Grace na ręce, wrzucała do torby kilka pieluszek i wychodziła.

Dziś jej córka była już dorosła i miała własne dziecko. Grace jest dobrą mat-

ką, pomyślała Carol, uśmiechając się łagodnie na widok Grace i Aubrey wspólnie

podejmujących decyzję, które z pluszowych zwierzątek powinny dostąpić zaszczy-
tu, jakim są odwiedziny u babci. Prawdę mówiąc Carol musiała przyznać, że Grace

lepiej spisuje się w tej roli niż ona sama. Dziewczynka słuchała, rozważała i
zastanawiała się. Może to znacznie lepsza metoda. Carol po prostu sama podję-

łaby decyzję i wprowadziła ją w życie. Grace była bardzo posłusznym dzieckiem,
dlatego Carol nigdy nie zastanawiała-się zbyt długo nad niewypowiedzianymi

pragnieniami własnej córki.

Pani Monroe poczuła wyrzuty sumienia, ponieważ wiedziała, że Grace ma-

rzyła o tym, by uczyć się tańca. Zamiast potraktować to poważnie, Carol uznała

to za dziecięcą niedorzeczność. Nie pomogła swemu dziecku, nie zachęciła go
i nie uwierzyła mu.

Zdaniem pani Monroe, lekcje tańca były całkiem naturalnym zajęciem dla

małej dziewczynki. Gdyby Carol miała syna, zrobiłaby wszystko, by grał w Małej
Lidze. Tak właśnie sprawy się mają, pomyślała. Dziewczęta dostają króciutkie

spódniczki noszone przez primabaleriny, a chłopcy rękawice baseballowe. Dla-
czego zatem wszystko musiało się tak skomplikować?

Ale Grace zawsze była bardzo skomplikowana, przyznała Carol. Tymcza-

sem ona jako matka tego nie dostrzegała. Lub nie chciała dostrzegać.

Kiedy Grace skończyła osiemnaście lat, przyszła do matki i oświadczyła, że

odłożyła wszystkie zarobione podczas wakacji pieniądze. Pragnęła przeznaczyć
je na wyjazd do Nowego Jorku i naukę tańca, prosiła jednak, by rodzice pomogli

jej pokryć część kosztów. I wtedy Carol powiedziała jej, żeby wybiła to sobie
z głowy. Młode dziewczęta nie powinny bezpośrednio po skończeniu szkoły śred-

85

niej wyjeżdżać do Nowego Jorku, by tam prowadzić dorosłe życie. Mrzonki o
tym lecie należałoby raczej zamienić na marzenia o odpwiednim mężczyźnie i

sukni ślubnej.

Ale Grace uparła się, poszła do ojca i poprosiła go, by pieniądze, które ro-

dzice odłożyli na jej studia, zostały wykorzystane na jej naukę w szkole baletowej
w Nowym Jorku.

Oczywiście Pete odmówił. Być może zrobił to zbyt ostro, ale w końcu chciał

dobrze. Po prostu był rozsądny i postąpił tak w trosce o swoją małą

córeczkę. A Carol z całego serca poparła jego decyzję. Przynajmniej wtedy.

Potem jednak obserwowała, jak Grace niezmordowanie pracuje i miesiąc po

miesiącu odkłada każdego centa. Była całkowicie zdecydowana wyjechać. Wi-
dząc to, pani Monroe próbowała nakłonić męża, by pozwolił córce zrealizować

marzenia.

Nie ustąpił, tak samo jak Grace.

Potem, kiedy miała zaledwie dziewiętnaście lat, pojawił się niezwykle

elo-kwentny Jack Casey. I tak to się zaczęło.

Dzięki niemu na świat przyszła Aubrey, dlatego Carol wcale tego nie żało-

wała, me mogła sięjednak pogodzić z tym, że ciąża, pospieszne małżeństwo i jesz-

cze szybszy rozwód tak bardzo poróżniły ojca z córką.

Pani Monroe doszła do wniosku, że nie jest w stanie zmienić tego, co

się stało. Wzięła więc Aubrey za rękę i poprowadziła ją do samochodu.

- Jesteś pewna, że samochód, który ma dla cierne Dave, rzeczywiście jest

sprawny?

- Zdaniem Dave'a, tak.

- No cóż, on powinien to wiedzieć. - To dobry mechanik, pomyślała Carol,

mimo że niegdyś zatrudnił u siebie Jacka Caseya. - Mogłabyś przez jakiś czas

korzystać z mojego auta. Miałabyś możliwość spokojnie rozejrzeć się, nim coś
kupisz.

- To będzie dobry samochód. - Nawet jeszcze nie oglądała nowego

sedana

wybranego dla niej przez Dave'a. - W poniedziałek podpiszemy odpowiednie
dokumenty, a potem będę już miała czym jeździć.

Grace przypięła Aubrey do siedzenia i sama usiadła, tymczasem jej

matka zajęła miejsce za kierownicą.

- Lusąj, lusaj! Sybko, babciu - domagała się Aubrey. Słysząc to, Carol zaru-

mieniła się, a Grace uniosła brew.

- Znowu jeździsz z nadmierną prędkością, prawda?
- Znam te drogi jak własną kieszeń, i jeszcze nigdy w życiu nie zapłaciłam

mandatu.

- Tylko dlatego, że gliniarze nie mogą cię dogonić. - Grace ze śmiechem

zapięła pasy.

- Kiedy nowożeńcy wracają do domu?

Carol zadała to pytanie nie tylko z ciekawości. Zależało jej przede

wszyst-kim na tym, by zmienić temat i nie rozmawiać już więcej o jej skłonności

do nad-używania pedału gazu.

background image

- Myślę, że pojawią się dziś koło ósmej wieczorem. Chciałabym przygoto

wać dom na ich powrót i może ugotować coś na kolację na wypadek, gdyby po

przyjeździe byli głodni.

- Myślę, że żona Cama będzie ci za to ogromnie wdzięczna. Była piękną

panną młodą. Nigdy w życiu nie widziałam ładniejszej. Nie mam pojęcia, skąd
ona zdołała wytrzasnąć tę suknię, skoro Cam dał jej tak mało czasu na zaplanowa-

nie ślubu.

- Seth mówił, że kupiła ją w Waszyngtonie, a welon należał do j ej babci.

- To dobrze. Ja również odłożyłam własny welon. Zawsze wyobrażałam so~

bie, że bardzo ładnie będzie wyglądał na twojej głowie podczas ślubu.

Przerwała, bo doszła do wniosku, że z prawdziwą przyjemnością odgryzła-

by sobie język.

- W urzędzie stanu cywilnego byłby trochę nie na miejscu.
Carol westchnęła i skręciła na podjazd pod domem Quinnów.

- No cóż, założysz go następnym razem.
- Nigdy już nie wyjdę za mąż. Kiepsko spisuję się w roli żony.

Kiedy zaskoczona tym stwierdzeniem Carol wpatrywała się we własną cór-

kę, Grace szybko wysiadła z samochodu, przechyliła się przez szybę i głośno po-

całowała Aubrey.

- Bądź grzeczna, słuchaj dziadków i nie pozwól, żeby babcia dała ci zbyt

dużo słodyczy.

- Babcia ma cekoladkę.

- Wiem o tym. Cześć, dziecinko. Cześć, mamusiu. Dzięki.
- Grace... - Co mogła jeszcze powiedzieć? - Zadzwoń, gdy skończysz, to

podjadę i zabiorę cię.

- Zobaczymy. Nie dopuść do tego, żeby zaczęła chodzić ci po głowie - do

dała Grace i szybko weszła po schodach.

Wiedziała, że dobrze wybrała czas. Wszyscy powinni teraz pracować na przy-

stani. Postanowiła nie przejmować się tym, co wydarzyło się przedwczoraj wie-

czorem. Mimo to czuła siępotwomie niezręcznie i potrzebowała odrobiny czasu,
nim ponownie będzie zmuszona stawić czoło Ethanowi.

Ten dom zawsze tchnął ciepłem i serdecznością. Lubiła się nim zajmować,

uspokajało ją to. A że tego popołudnia przede wszystkim chodziło jej o to, by nie

stracić tej pracy, włożyła w to zajęcie mnóstwo wysiłku. Co prawda, rezultat i tak
będzie taki sam, pomyślała, polerując starą froterką drewnianą podłogę, by nadać

połysk świeżo nałożonej warstwie pasty. Anna przyjedzie do lśniącego czystością
domu, w którym będzie się unosił zapach świeżych kwiatów, pasty i potpourri.

Kobieta nie może wrócić z podróży poślubnej do zakurzonego i zagracone-

go mieszkania. A, na Boga, bracia Quinnowie naprawdę potrafią nieźle nabrudzić
i nabałaganić.

Do jasnej cholery, jest tu potrzebna. Dowodem na to jest wszystko, co robi.
Dodatkowy czas poświęciła na sypialnię, układając kwiaty, które udało j ej

się wyprosić u Irenę, a potem kilkakrotnie przestawiając wazon, aż w końcu

zaczęła kląć samą siebie. Doszła do wniosku, że Anna i tak postawi go tam,

86

87
gdzie zechce. Może zmieni również resztę. Nie jest wykluczone, że będzie chciała
mieć wszystko nowe, pomyślała Grace, prasując wyprane wcześniej przez

siebie zasłony, dopóki na delikatnym materiale zauważała choćby
najdrobniejsze zagięcie.

Anna wychowywała się w mieście, więc może nie zechcieć zniszczonych

mebli i ludowych dodatków. Zanim ktokolwiek się zorientuje, wyłoży

wszystko skórą i szkłem, a śliczne drobiazgi należące niegdyś do doktor
Quinn, zapakuje do jakiegoś pudła, wyniesie na poddasze i zastąpi nowoczesnymi

rzeźbami, których nikt nie będzie potrafił zrozumieć.

Grace zacisnęła zęby, zawiesiła zasłony i szybko ułożyła fałdy.

Anna zakryj e starą, piękną podłogę elegancką wykładziną i pomaluje

ściany na jakiś jaskrawy, kłujący w oczy kolor. Maszerując do łazienki, by wstawić

pączki róż do płytkiej misy, Grace poczuła urazę.

Każdy człowiek mający choć odrobinę zdrowego rozsądku zauważyłby, że

ten dom wymaga jedynie odrobiny troski i kilku akcentów kolorystycznych. Gdy-
by mogła coś na ten temat powiedzieć...

Powstrzymała się, ponieważ nagle zdała sobie sprawę, że ma zaciśnięte

pięści, a jej twarz widoczna w lustrze wiszącym nad umywalką jest czerwona ze

złości.

- Och, Grace, co się z tobą dzieje?

Potrząsnęła głową i o mało nie roześmiała się na swój widok.
- Przede wszystkim nie masz tu nic do powiedzenia, a po drugie wcale nie

wiesz, czy Anna zechce cokolwiek zmieniać.

Chodzi o to, że będzie miała do tego prawo, przyznała Grace. A jeśli już

background image

coś się zmieni, nic nie będzie takie jak dawniej.

Czyż nie tak właśnie stało się między nią a Ethanem? Coś się

zmieniło i teraz była pełna obaw, a równocześnie miała nadzieję, że nic już
nie będzie takie jak dawniej.

Myślał o niej, przypomniała sobie i westchnęła, widząc własne odbicie.

Tylko co myślał? Nie odznaczała się wspaniałą urodą, na dodatek zawsze była

zbyt szczupła, by ktokolwiek mógł ją uznać za seksowną. Zdawała sobie sprawę,
że od czasu do czasu wpada w oko jakiemuś mężczyźnie, nigdy jednak nie

zdołała utrzymać tego zainteresowania na dłużej.

Nie była bystra ani w jakiś szczególny sposób mądra, nie potrafiła

prowadzić interesujących rozmów ani flirtować. Jack swego czasu
powiedział, że jej główną zaletą jest stałość. I udało mu się, przynajmniej na

chwilę, przekonać ich oboje, że to jest to, czego najbardziej mu trzeba. Lecz
stałość wcale nie była cechą atrakcyjną dla mężczyzn.

Może gdyby miała wyraźniejsze kości policzkowe lub głębsze dołeczki...

Albo ciemniejsze i gęstsze rzęsy... Może gdyby nie odziedziczyła po matce

kędziorów i miała włosy proste jak druty...

Co Ethan myśli, kiedy na nią patrzy? Chciałaby mieć na tyle odwagi, by

go o to zapytać.

Spojrzała w lustro i zobaczyła całkiem przeciętną kobietę.

Kiedy tańczyła... o, wtedy nie czuła własnej przeciętności. Miała
wrażenie,

że jest kimś pięknym, nadzwyczajnym i że w jakiś sposób zasługuje na swoje
imię

1

. W rozmarzeniu wykonała plie, na moment ustawiła nogi na piętach, a po-

tem znowu uniosła się na palce. Była gotowa przysiąc, że słyszy, jak jej ciało
wzdycha z przyjemnością. Ulegając kaprysowi, wykonała starą, dobrze znaną fi-

gurę i zakończyła ją wolnym piruetem.

- Ethan! - Zobaczywszy go w drzwiach, pisnęła i zarumieniła się.

- Nie miałem zamiaru cię przestraszyć, ale nie chciałem przerywać.

- No cóż. - Zawstydzona wzięła do ręki szmatkę i zmięła ją w dłoni.

Właśnie... już tu skończyłam.

- Zawsze byłaś dobrą tancerką.

Obiecał sobie, że dołoży wszelkich starań, by między nimi wszystko było jak

dawniej, więc uśmiechnął się do niej tak, jak zrobiłby to przyjaciel.

- Często tańczysz po łazience, gdy jest już wysprzątana?
- Chyba każdy to robi. - Usiłowała odpowiedzieć na jego uśmiech, mimo to

nadal czuła, że na policzkach ma rumieńce. - Myślałam, że uda mi się skończyć,
zanim wrócicie. Podejrzewam, że podłogi zajęły mi nieco więcej czasu, niż się

spodziewałam.

- Bardzo ładnie wyglądają. Głuptas już zdążył się na nich pośliznąć. Dziw-

ne, że tego nie usłyszałaś.

- Marzyłam. Myślałam, że...

W tym momencie zdołała oprzytomnieć. Bacznie mu się przyjrzała. Był po-

kryty grubą warstwą potu, brudu i Bóg jeden raczy wiedzieć, czego jeszcze.

- Chyba nie masz zamiaru brać prysznica?
Ethan uniósł brew.

- Owszem, przyszło mi coś takiego do głowy.
- Nie, nie możesz tego zrobić.

Grace zrobiła krok do przodu, Ethan odrobinę się cofnął. Doskonale zdawał

sobie sprawę, że śmierdzi. Był to wystarczający powód, by utrzymać dystans; co

gorsza, Grace wyglądała tak ładnie i świeżo. Poprzysiągł sobie uroczyście, że jej
więcej nie dotknie, i miał zamiar wytrwać przy tym postanowieniu.

- Dlaczego?

- Ponieważ nie mam już tyle czasu, by po raz drugi po tobie sprzątać tutaj

czy w łazience na parterze. Chciałabym jeszcze upiec kurczaka. Myślałam, że

zrobię do niego również miseczkę sałatki ziemniaczanej, żebyście po powrocie
Cama i Anny nie martwili się o podgrzewanie czegoś do jedzenia. Potem będę

musiała uporać się z kuchnią, więc już nie starczy mi czasu, Ethan.

- Potrafię wytrzeć po sobie łazienkę.

- To nie to samo. Po prostu nie możesz z niej skorzystać.
Zdenerwowany zdjął czapeczkę i przeczesał palcami włosy.

- No cóż, w takim razie mamy poważny problem, ponieważ w kolejce stoi

trzech mężczyzn, którzy muszą zmyć z siebie kilka warstw brudu.

- Tuż za drzwiami macie zatokę.

1

Grace (ang.) - gracja, wdzięk (przyp. tłum.)

-Ale...
- Proszę.

Otworzyła szafkę pod zlewem i wyjęła z niej świeżą kostkę mydła. Za

nic w świecie nie pozwoli im korzystać z ładnych mydełek, które wcześniej
położyła na umywalce.

- Dam wam ręczniki i świeże

background image

ubrania.
-Ale...

- Idź już, Ethan, i powtórz pozostałym to, co powiedziałam. - Wsunęła mu

mydło do ręki. - Wszędzie roznosisz kurz.

Spojrzał ponuro na mydło, a potem na nią.

- Czyżbyś podejrzewała, że rodzina królewska ma zamiar wpaść do nas z wizy-

tą? Cholera jasna, Grace, nie rozbiorę się do naga po to, żeby wskoczyć do morza.

- Och, zupełnie jakbyś nigdy wcześniej tego nie robił.

- Nie wtedy, kiedy w pobliżu znajduje się kobieta.
- Raz lub dwa widziałam nagiego faceta, poza tym będę zbyt zajęta, by się

gnać po polaroid i zrobić zdjęcia tobie oraz twoim braciom. Ethan, właśnie po-
święciłam znaczną część dnia na to, by doprowadzić ten dom do połysku. Nie

zgodzę się, żebyście mi tu teraz nabrudzili.

Ethan wiedział z własnego doświadczenia, że sprzeczanie się z upartą

kobietą jest bolesne, bezowocne i przypomina walenie głową w mur.
Niezadowolony wsunął mydło do kieszeni.

- Zabiorę te cholerne ręczniki.

- Nie, ani mi się waż. Masz brudne ręce. Sama ci je przyniosę.

Mamrocząc coś pod nosem, ruszył schodami w dół. Philip, usłyszawszy, jak

ma wyglądać ich kąpiel, jedynie wzruszył ramionami. Za to Seth był

niezmiernie szczęśliwy. Wypadł na zewnątrz, zawołał psy i biegnąc na
pomost, po drodze zrzucił z siebie buty, skarpetki i koszulę.

- Nie jest wykluczone, że już nigdy nie będzie chciał się normalnie kąpać -

skomentował Philip, po czym usiadł na pomoście, by zdjąć buty.

Ethan wciąż stał. Nie zdejmie z siebie żadnej części garderoby, dopóki

Grace nie przyniesie ręczników oraz ubrania i nie wróci do domu.

- Co ty robisz? - zapytał, kiedy Philip zaczął ściągać przez głowę

przepocony podkoszulek.

- Zdejmuję podkoszulek.
- W takim razie załóż go z powrotem. Grace idzie.

Philip spojrzał w górę i wybuchnął śmiechem, widząc śmiertelnie

poważną minę brata.

- Opanuj się, Ethan. Nawet jeśli zobaczy moją fantastycznie rozwiniętą klatkę

piersiową, istnieje raczej niewielkie prawdopodobieństwo, by straciła

panowanie nad sobą.

By to udowodnić, wstał i uśmiechnął się do Grace, która właśnie

przechodziła przez trawnik.

- Słyszałem coś o pieczonym kurczaku.

- Właśnie mam zamiar się za niego zabrać.

Dotarłszy na pomost, ułożyła eleganckie pryzmy z ręczników i świeżych

ubrań. Wyprostowała się, a na widok pluskającego się z psami Setha na jej ustach

pojawił się uśmiech. Doszła do wniosku, że wypłoszyli wszystkie ptaki i ryby
w promieniu trzech kilometrów.

- Takie rozwiązanie najwyraźniej bardzo im odpowiada - skomentowała.

Może wskoczyłabyś razem z nami do wody? - zaproponował Philip i za-

klął słysząc, że Ethan zgrzyta zębami. - Mogłabyś wyszorować mi plecy.

Roześmiała się i zaczęła zbierać porozrzucane ubrania.

- Minęło trochę czasu od chwili, kiedy po raz ostatni moczyłam się w morzu

i chociaż brzmi to niezmiernie kusząco, mam zbyt dużo roboty, by się teraz ba
wić. Jeśli dacie mi resztę ubrań, zdążę je wyprać jeszcze przed wyjściem.

- Byłbym ci niezmiernie wdzięczny.

Kiedy jednak Philip sięgnął do sprzączki paska, Ethan wbił mu łokieć

pod żebra.

- Jeśli tak bardzo ci na tym zależy, możesz je wyprać później. Na razie idź

do domu.

- On się wstydzi. - Philip uniósł brwi. - Ja nie.

Grace tylko się roześmiała, ale ruszyła w stronę domu, by zostawić im trochę

prywatności.

-Nie powinieneś się z nią drażnić w taki sposób-mruknął pod nosem Ethan.

- Drażnię się z nią w taki sposób od lat.

Philip z przyjemnością zdjął zabrudzone podczas pracy dżinsy.

- Teraz jest inaczej.
- Dlaczego? - Philip zaczął zdejmować jedwabne bokserki, po chwili jed

nak zauważył spojrzenie Ethana. - Och, dobrze, już dobrze. Czemu po prostu
tego nie powiedziałeś?

- Nie mam nic do powiedzenia.

Grace była już w domu, a że trudno było mu uwierzyć, by stała w oknie i przy-

ciskała nos do szyby, zdjął koszulę.

- Podoba mi się jej głos.
- Co takiego?
- Jest taki gardłowy - ciągnął Philip zadowolony, że może się trochę podraż-

nić z Ethanem. -Niski, łagodny i seksowny.

Zacisnąwszy zęby, Ethan zrzucił robocze buty.

- Może nie powinieneś się w niego tak bardzo wsłuchiwać.
- Nic nie poradzę na to, że mam doskonałe ucho. I świetny wzrok - dodał,

oceniając dzielącą ich odległość. - A z tego, co widzę, Grace resztę również ma

w porządku. Najbardziej podobają mi się jej usta. Są pełne i kształtne, na dodatek
wcale ich nie maluje. Moim zdaniem powinny być smakowite.

Ethan wziął dwa głębokie wdechy i ściągnął dżinsy.

- Próbujesz mnie zdenerwować?

- Bardzo się staram.

Ethan stanął i ocenił przeciwnika.

- Chcesz najpierw dostać po głowie czy po tyłku?

90

91

background image

Zadowolony Philip uśmiechnął się promiennie.
- Miałem zamiar zapytać cię o to samo.

Obaj odczekali chwilę, a potem natarli na siebie i zaczęli się mocować. W koń-

cu, przy entuzjastycznych wiwatach Setha, wrzucili się wzajemnie do wody.

Nie do wiary, pomyślała Grace z nosem przyciśniętym do okiennej

szyby. N i e do wiary. Nawet jeśli kiedyś w życiu widziała dwa wspanialsze

męskie ciała, nie potrafiłaby powiedzieć, kiedy to było. Miała zamiar jedynie
ukradkiem na nich zerknąć. Ale potem Ethan zdjął koszulę i...

No cóż, cholera jasna, nie jest świętą. A co komu może zaszkodzić zwykłe

zerknięcie?

Był taki piękny, miał wspaniałe ciało i duszę. Boże, gdyby mogła

przytulić się do niego na pięć minut, uznałaby się za szczęśliwą kobietę.

Może jej się to uda; wcale nie jest mu obojętna, jak się jej zawsze wydawało.

Trudno byłoby doszukać się obojętności, gdy jego wargi miażdżyły jej

usta, a ręce pieściły ciało.

Przestań, rozkazała sobie i cofnęła się od okna; myśląc w ten sposób

jeszcze bardziej się zdenerwujesz. Potrafiła kierować swymi intymnymi
potrzebami i wiedziała, że gdy zacznie ciężko pracować, po jakimś czasie

znikną.

Chociaż nikt nie może jej winić, jeśli podczas pieczenia kurczaka

będzie myślała o czymś innym, prawda?

Studziła ziemniaki na sałatkę, a kurczak już się piekł, kiedy wrócił Philip.

Już nie wyglądał jak spocony robotnik. Sprawiał wrażenie zadbanego

dżentelmena. Mrugnął do niej.

- Pachnie tu jak w niebie.

- Zrobiłam trochę więcej, żeby wystarczyło na jutrzejszy lunch. Wrzuć to

ubranie do pralki, a ja za minutkę się nim zajmę.

- Nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobili.

Zagryzła wargę, mając nadzieję, że pozostali myślą tak samo.

- Czy Ethan wciąż jest w wodzie?
- Nie, obaj z Sethem dłubią coś przy łodzi. - Philip podszedł do

lodówki i wyjął butelkę wina. - Gdzie jest dzisiaj Aubrey?

- Z moją matką. Prawdę mówiąc, właśnie przed chwilą dzwoniła, że chce

ją zatrzymać dłużej. Podejrzewam, że wkrótce będę musiała się poddać i
pozwolić, by została u dziadków na noc. - Spojrzała na kieliszek

schłodzonego, złocistego wina, który jej podawał. - Och, dzięki. - Niewiele
wiedziała na temat win, ale upiła łyk, ponieważ Philip tego właśnie od niej

oczekiwał. Uniosła brew. – To w niczym nie przypomina wina, które
podajemy w pubie.

- Chyba masz rację. - Jego zdaniem to, co u Snidleya określano mianem

"białego domowego", niewiele różniło się od końskiego moczu. - Co tam

słychać?

- Wszystko w porządku.

Grace sprawdziła, co z kurczakiem, zastanawiając się, czy Ethan wspomniał

coś o ostatnim incydencie. Doszła do wniosku, że to raczej mało prawdopodob-

ne, ponieważ Philip dalej nie wypytywał. Rozluźniła się więc i pozwoliła, by
Philip zabawiał ją podczas pracy.

Brat Ethana znał mnóstwo historyjek i potrafił prowadzić rozmowę swobod-

nie, wręcz beztrosko. Wiedziała, że jest bystry, odnosi sukcesy i czuje się w wiel-

kim mieście jak ryba w wodzie. Nigdy jednak nie dał jej odczuć, że jest głupia lub
gorsza od niego. Na dodatek w jakiś dziwny sposób sprawił, że poczuła się trochę

bardziej kobieco niż przed jego pojawieniem się w kuchni.

To dlatego właśnie, gdy przyszedł Ethan, w oczach Grace błyszczała radość,

a na ustach błąkał się uśmiech. Philip siedział, powoli sącząc wino, a ona kończy-
ła przygotowywać posiłek.

- Widzę, że nad czymś pracujecie.
- Słowo honoru. - Philip uniósł dłoń w geście przysięgi i uśmiechnął się na

widok Ethana. -Nasz klient chce, żeby jego rzecznikiem była gęś, a zatem ukła

damy dialog: „Gęś Creek Jeans ozdobą szarych dni".

- To najgłupsze słowa, jakie kiedykolwiek słyszałem.
- Hej. - Philip uniósł kieliszek, jakby wznosił toast na cześć Grace. - Zoba

czysz, że chwycą. Muszę przeprowadzić kilka rozmów telefonicznych. - Wstał
i specjalnie okrążył stół, by pocałować Grace, a tym samym rozzłościć Ethana. -

Dziękuję, kochanie, że tak dbasz o nasze żołądki.

Wyszedł pogwizdując.

- Wyobraź sobie, ten człowiek zarabia na życie, wymyślając teksty, które ma

mówić gęś.

Rozbawiona Grace potrząsnęła głową, wsadzając do lodówki miseczkę z sa-

łatką ziemniaczana.

- Wszystko gotowe, więc jeśli zgłodniejecie, będziecie mogli zabrać się do

jedzenia. Wasze ubrania sąw suszarce. Jeśli nie zostawisz ich tam zbyt długo, nie

zdążą się pognieść.

Kręciła się po kuchni, dokonując ostatnich poprawek.

- Zaczekałabym chwilę, by je poskładać, ale jestem trochę spóźniona.
- Odwiozę cię do domu.

- Byłabym ci niezmiernie wdzięczna. Wszelkie formalności związane z sa

mochodem mam załatwiać w poniedziałek, na razie jednak...

Wzruszyła ramionami, widząc, że nie ma tu już nic więcej do roboty. Mimo

to, idąc przez dom w stronę drzwi, zaglądała we wszystkie zakamarki.

- Jak masz zamiar dostać się do pracy? - zapytał Ethan, kiedy już byli

w samochodzie.

- Julie mnie podrzuci. A potem odwiezie mnie sam Snidley. - Odchrząknęła.

- Kiedy powiedziałam mu, co się stało tamtej nocy, bardzo się zdenerwował. Nie
na mnie, lecz dlatego, że w ogóle zdarzyło się coś takiego. Miał zamiar obedrzeć

ze skóry Steve'a, ale w tych okolicznościach... A tak przy okazji, mają chłopczy
ka. Waży ponad trzy kilogramy. Mówią na niego Jeremy.

- Słyszałem - oświadczył Ethan.

background image

Wciągnęła powietrze głęboko w płuca.

- Wracając do tego, co się stało, Ethan, to znaczy, co stało się potem...

- Mam ci coś do powiedzenia na ten temat. - Zrobił to bardzo ostrożnie

ważąc każde słowo. - Nie powinienem się wtedy na ciebie wściekać. Byłaś prze-

rażona, tymczasem ja wrzeszczałem na ciebie zamiast sprawdzić, czy nic ci się
nie stało.

- Wiedziałam, że tak naprawdę wcale nie jesteś na mnie zły. To było po prostu...
- Jeszcze nie skończyłem - powiedział, ale zaczekał z tym do chwili, kiedy

wjechał na podjazd pod jej domem. - Nie powinienem obejmować cię w taki
sposób. Obiecałem sobie, że nigdy już tego nie zrobię.

- Ale ja tego chciałam.

Jej spokojne słowa sprawiły, że poczuł ucisk w żołądku. Potrząsnął głową,

- To nigdy się nie powtórzy. Mam swoje powody, Grace, i to istotne. Ty ich

nie znasz, dlatego nie jesteś w stanie tego zrozumieć.

- Na pewno nie zrozumiem twoich powodów, jeśli mi ich nie podasz.

Nie miał zamiaru wyjaśniać jej, co sam zrobił ani co jemu zrobiono. Nie

mógł przyznać się do obaw, że w jego wnętrzu wciąż czai się coś, gotowe wy-

skoczyć, jeśli tylko uchyli się drzwiczki zamkniętej dotychczas klatki.

- To są m o j e powody - spojrzał na nią; uważał, że powinien to powiedzieć

patrząc jej prosto w oczy. - Za nic w świecie nie chciałbym cię skrzywdzić, tym
czasem niewiele brakowało, a byłbym to zrobił. To się już nie powtórzy.

- Nie boję się ciebie.

Wyciągnęła rękę, by pogłaskać go po policzku, ale złapał jej dłoń i

odsunął ją od siebie.

- Nigdy nie będziesz musiała. Dużo dla mnie znaczysz. - Szybko uścisnął jej

rękę. - Zawsze tak było.

- Nie jestem już dzieckiem i nic mi się nie stanie, jeśli weźmiesz mnie w ra-

miona. Chcę, żebyś to zrobił.

Pełne, kształtne, nie pomalowane usta. Słowa Philipa dudniły w głowie Ethana.

I, na Boga, doskonale wiedział, jaki mają smak.

- Wiem, że tak sądzisz, i dlatego właśnie powinniśmy spróbować

zapomnieć
o tym, co się stało tamtej nocy.

- Nie mam zamiaru o tym zapominać - powiedziała cicho, a od spojrzenia

jej łagodnych i pełnych tęsknoty oczu w jego żyłach zawrzała krew.

- To się nie-powtórzy, więc przez jakiś czas spróbuj trzymać się ode mnie

z daleka. - W jego głosie słychać było prawdziwą rozpacz. Przechylił się i otwo-

rzył drzwi po jej stronie. - Naprawdę, Grace, przez jakiś czas spróbuj się do mnie
nie zbliżać. Mam zbyt wiele powodów do zmartwienia.

- W porządku, Ethan. - Nie będzie go błagać. - Jeśli tak ci na tym zależy.
- Bardzo mi na tym zależy.

Tym razem nie czekał, aż Grace znajdzie się w domu, lecz wycofał się

pod-jazdem w momencie, kiedy otworzyła drzwi.

Po raz pierwszy od bardzo wielu lat wziął poważnie pod uwagę

możliwość upicia się.

background image

8

Seth przez cały czas ich wypatrywał. Mimo zapadającego zmierzchu, chło-piec

usprawiedliwiał swój pobyt na podwórku zabawą z psami. Chociaż to wcale

nie było tylko usprawiedliwianie. Próbował nauczyć Głuptasa, by nie tylko

pędził za sponiewieraną i pogryzioną piłeczką tenisową, lecz również przynosił

ją z powrotem, tak jak robił to Simon. Problem polegał na tym, że Głuptas

potrafił wrócić z piłeczką, ale za każdym razem trzeba się było z nim o nią

szarpać, a on traktował to jako wspaniałą zabawę.

Sethowi wcale to nie przeszkadzało. Dysponował sporym zapasem piłeczek

i patyków, a od Ethana dostał kawał starej liny. Mógł rzucać tym i szarpać dopó-

ty, dopóki psy będą miały ochotę biegać, a wszystko wskazywało na to, że mogą

to robić w nieskończoność.

Mimo to przez cały czas nasłuchiwał, czy nie słychać zbliżającego się

samochodu.

Wiedział, że wracają do domu, ponieważ Cam dzwonił z samolotu. Seth nie

był pewien, czy istnieje coś bardziej odlotowego niż rozmowa telefoniczna pro-
wadzona z samolotu. Z niecierpliwością czekał na chwilę, kiedy będzie mógł po-

wiedzieć Danny'emu i Willowi, że uciął sobie pogawędkę z Camem, który w tym
czasie przelatywał nad Oceanem Atlantyckim.

Zdążył już zajrzeć do atlasu i znalazł Włochy oraz Rzym. Potem pokonywał

palcem tam i z powrotem, tam i z powrotem całą szerokość oceanu, z Rzymu do

zatoki Chesapeake, do maleńkiej plamki na wschodnim wybrzeżu Marylandu. Ta
plamka oznaczała St Christopher.

W pewnej chwili przestraszył się, że nie wrócą. Wyobrażał sobie, że Cam

zadzwoni i oznajmi, iż zdecydował się zostać w Europie, by znowu móc starto-

wać w wyścigach.

Wiedział, że Cam mieszkał tam przez jakiś czas i brał udział w zawodach

samochodowych, motocyklowych oraz w regatach. Kiedyś Ray opowiedział mu

wszystko na ten temat, zresztą w domu był gruby album wypełniony rozmaity-

95

mi zdjęciami z gazet i czasopism. Znajdowały się tam również artykuły o tym,
w ilu wyścigach Cam wygrał i jak wielu kobietom zawrócił w głowie.

Seth wiedział, że tuż przed wypadkiem i śmiercią Raya Cam wygrał

prestiżowy wyścig, płynąc swoim ślizgaczem. Chłopiec marzył o tym, by
chociaż raz móc go poprowadzić.

W końcu Philip wytropił Cama w Monte Carlo. Seth znalazł w atlasie

również i to miejsce. Wcale nie wyglądało na dużo większe niż St. Chris. Ale w
Mon-te Carlo mają pałac, eleganckie kasyna, a nawet księcia.

Cam przyjechał do domu tuż przed śmiercią Raya. Seth wiedział, że on

wca-le nie zamierzał tu zostać. A jednak został. Po którejś z kolei sprzeczce

oznajmił Sethowi, że wszyscy bracia zostają razem i że nie ruszy się z miejsca.

Ale to wszystko miało miejsce przed jego ślubem i przed powrotem do

Włoch. Zanim Seth zaczaj się martwić, że Cam i Anna zapomną o nim, a także
o wszelkich danych mu obietnicach.

No cóż, pamiętali i właśnie byli w drodze do domu.
Nie chciał, by wiedzieli, że na nich czeka ani jak bardzo jest podniecony

na samą myśl o tym, że lada chwila mogą się pojawić. Tak jednak było, chociaż
nie mógł zrozumieć swojej ekscytacji. Przecież nie było ich zaledwie przez

kilka tygodni, a przedtem większość czasu Cam był jak wrzód na dupie.

Na dodatek, kiedy Anna już z nimi zamieszka, wszyscy będą mu powtarzali,

żeby uważał co mówi, ponieważ w domu jest kobieta.

Gdzieś w głębi duszy obawiał się, że Anna wszystko pozmienia. To

właśnie ona jako pracownica opieki społecznej zajmowała się jego sprawą, ale
przecież może jej się nie spodobać, że pod nogami bez przerwy kręci jej się

dziecko. Jeśli zechce, będzie mogła go odesłać. Teraz na pewno poszłoby jej
to dużo łatwiej, ponieważ przez cały czas robiła to z Camem.

Przypomniał sobie, że od początku postawiła sprawę jasno. Zrobiła to

już wtedy, kiedy wyciągnęła go z klasy i zabrała do szkolnej kawiarenki, pragnąc z
nim porozmawiać.

Ale zajmowanie się jakąś sprawą a mieszkanie w tym samym domu z

własnym podopiecznym, to dwie zupełnie różne rzeczy, prawda?

Wcale nie jest wykluczone, że dlatego była przedtem dla niego miła, bo

przyjemność sprawiało jej sypianie z Camem. Chciała wyjść za niego za maż.

Teraz kiedy już dopięła swego, wcale nie będzie musiała się wysilać. Może
nawet napisać w jednym ze swych raportów, że lepiej by było, gdyby Seth

znalazł się gdzie indziej.

No cóż, musi wszystko bacznie obserwować, a wówczas sam się

przekona. Przecież zawsze może zwiać, gdyby działo się coś niedobrego.
Chociaż na myśl o ucieczce zaczynał go boleć żołądek. Nigdy wcześniej
nie odczuwał niczego takiego.

Chciał tutaj mieszkać. Chciał biegać po podwórku i rzucać psom patyki.

Wstawać z łóżka przed wschodem słońca, jeść śniadanie z Ethanem i
wypływać na zatokę na połów krabów. Pracować na przystani albo chodzić do

Danny'ego i Willa.

Móc jeść, ilekroć jest głodny, i spać w łóżku, które nie śmierdzi czyimś

potem.

background image

Ray obiecał mu to wszystko i chociaż Seth nigdy nikomu nie ufał, tym

razem uwierzył. Może Ray rzeczywiście był jego ojcem... a może nie. Seth wiedział

jednak, że profesor Quinn zapłacił Glorii mnóstwo pieniędzy. Teraz Seth w myślach

nazywał ją Glorią, a nie matką. To pozwalało mu na zachowanie większego dystansu.

Ray już nie żył, zdołał jednak zmusić każdego z synów do złożenia obietnicy,

że zatrzymają Setha w domu nad wodą. Chłopiec przypuszczał, że ten pomysł

wcale im się nie spodobał, mimo to obiecali ojcu to, o co ich prosił. Seth zauwa-

żył, że Quinnowie dotrzymują słowa. Dotrzymywanie słowa było dla niego czymś

zupełnie nowym i cudownym.

Wiedział, że jeśli teraz je złamią, będzie cierpiał dużo bardziej niż

kiedykolwiek w życiu.

Dlatego czekał i kiedy usłyszał samochód - był to jedynie częściowo

wytłumiony ryk corvetty - z podniecenia i zdenerwowania poczuł ucisk w

żołądku.

Simon dwukrotnie szczeknął na powitanie, natomiast Głuptas wzniecił

nieprawdopodobną, ogłuszającą wrzawę. Kiedy lśniący, biały samochód

wjechał na podjazd, oba psy podbiegły w jego stronę, energicznie machając

ogonami. Seth wsunął spocone dłonie do kieszeni spodni i podszedł, nie

okazując zbytniego zainteresowania.

- Cześć! - Anna uśmiechnęła się do niego promiennie.

Seth wiedział, dlaczego tak bardzo przypadła Camowi do gustu. Sam

kilka razy w sekrecie próbował naszkicować jej twarz. Rysowanie sprawiało

mu nieprawdopodobną przyjemność. Niedawno odkrytym artystycznym

okiem podziwiał niezwykłą urodę jej twarzy, ciemne oczy o kształcie

migdała, jasnozłocista skórę, pełne usta i egzotyczne kości policzkowe. Wiatr

rozwiał ciemną, gęstą, kręconą czuprynę Anny. Kiedy wysiadała z samochodu,

na jej palcu zalśniła ślubna obrączka.

Nim zdołał się zorientować, ze śmiechem chwyciła go w ramiona i

mocno przycisnęła do siebie, przy okazji niemal łamiąc mu żebra.

- Jakie wspaniałe przyjęcie powitalne.

Zaskoczył go ten uścisk... a także to, że nagle ogarnęła go ochota, by

zostać w jej ramionach na dłużej. Uwolnił się z jej objęć.

- Po prostu byłem na podwórku i bawiłem się z psami. - Spojrzał na Cama

i wzruszył ramionami. - Cześć.

- Witaj, chłopcze.

Cam wysiadł z niskiego, sportowego samochodu i wyprostował się. Był

szczupły, ciemnowłosy, a w jego oczach czaił się jakiś niebezpieczny błysk.

Uśmiechał się znacznie łatwiej niż Ethan i bardziej promiennie niż Philip.

- Widzę, że przyszedłeś, żeby pomóc mi rozładować bagaże.
- Jasne.

Seth zauważył w samochodzie wznoszącą się do sufitu stertę walizek.

- Wyjeżdżając stąd, nie miałeś aż tyle tego gówna.

- Pozbieraliśmy trochę włoskiego.

- Nie mogłam się powstrzymać - powiedziała Anna ze śmiechem. - Musie

liśmy kupić następną walizkę.

- Dwie - poprawił Cam.
- Jedna z nich to zwykła torba, więc właściwie się nie liczy.
- W porządku. - Cam otworzył bagażnik i wyciągnął z niego olbrzymią, ciem-

nozieloną walizkę. - W takim razie zabierz tę, która się liczy.

- Już zapędzasz do roboty swoją żonę? - Philip zbliżył się do samochodu,

po drodze omijając psy. -Wezmę to, Anno - powiedział i pocałował ją z entuzja-
zmem, który sprawił, że Seth zerknął na Cama i wzniósł oczy do nieba.

- Puść ją, Phil - powiedział spokojnie Ethan. - Nie chcę, żeby Cam zabił cię,

zanim zdąży wejść do środka. Witajcie w domu - dodał i uśmiechnął się, kiedy
Anna odwróciła się, by obdarzyć go tak samo entuzjastycznym pocałunkiem, jaki
przed chwilą otrzymała od Philipa.

- Jak to dobrze znaleźć się w domu.

Jak się okazało, torba zawierała prezenty, które Anna natychmiast zaczęła roz-

dawać, przy okazji opowiadając historię każdego przedmiotu. Seth patrzył
onie-miały na niebiesko-białą koszulkę piłkarską. Nikt nigdy po powrocie z
wycieczki nie przywiózł mu prezentu. Gdy dłużej się nad tym zastanowił, doszedł
do wniosku, że na palcach jednej ręki mógłby policzyć prezenty otrzymane
kiedykolwiek.

- Piłka nożna to sport cieszący się w Europie ogromną popularnością-

powiedziała Anna. - Nazywają to futbolem, chociaż w niczym nie przypomina
futbolu amerykańskiego. - Grzebnęła głębiej i wyciągnęła ogromną książkę z
lśniącą okładką. - Przyszło mi na myśl, że może ci się spodoba, chociaż to nie to
samo, co oglądanie prawdziwych obrazów. Kiedy widzisz je na własne oczy,
czujesz, że coś chwyta cię za serce, ale przynajmniej będziesz miał jakieś
pojecie.

W książce było mnóstwo reprodukcji, fantastyczne kształty i barwy, które nie

mai go oślepiły. Album z dziełami sztuki. Pamiętała, że lubi rysować, myślała o
nim!

- Jest odlotowy - powiedział cicho, ponieważ nie był pewien własnego
głosu.
- Chciała wszystkim kupić buty - skomentował Cam. - Musiałem ją

powstrzymać.

- W rezultacie przywiozłam tylko sześć par dla siebie.

- Myślałem, żecztery.
Uśmiechnęła się.

- Sześć. Dwie pary przemyciłam bez twojej wiedzy. Wyobraź sobie,

Philip, udało mi się odwiedzić „Magli's". Niewiele brakowało, a byłabym się
rozpłakała.

- Armani?

Westchnęła z pożądaniem.
- O, tak.

- Teraz to ja zacznę ronić łzy.
- Nad modą możecie popłakać później - powiedział Cam. - Na razie
umieram z głodu.
- Była tu dzisiaj Grace.

97

background image

Seth bardzo chciał od razu przymierzyć koszulkę, pomyślał jednak, że to dość
kiepski pomysł.

-

Posprzątała wszystko, zmusiła nas, żebyśmy wykąpali się w

zatoczce... i upiekła kurczaka.

- Grace zostawiła pieczonego kurczaka?
- I sałatkę ziemniaczaną.

- Nie ma jak w domu - wymamrotał Cam i skierował się w stronę

kuchni, Seth odczekał kilka sekund, po czym ruszył w jego ślady.

- Myślę, że zjadłbym kawałek powiedział od niechcenia.

- Ustaw się w kolejce. Cam wyciągnął z

lodówki półmisek i salaterkę.

- Nie dali wam nic do jedzenia w samolocie?

- To było wtedy, a teraz jest teraz.

Cam ułożył stertę jedzenia na talerzu i oparł się o ladę. Zauważył, że

dzieciak jest opalony i wygląda zdrowo. W oczach wciąż jeszcze czai się
nieufność, ale jego twarz nie przywodzi już na myśl królika, który myśli jedynie o
ucieczce. Cam z zaskoczeniem doszedł do wniosku, że bardzo tęsknił za tym
wyszczekanym bachorem. Zastanawiał się, czy Seth również byłby zdziwiony,
gdyby o tym wiedział.

- Powiedz, jak ci leci?
- W porządku. Szkoła już się skończyła i teraz sporo pomagam Ethanowi

na
łodzi. Chociaż płaci mi taką stawkę, jakbym był jego niewolnikiem...tak
samo
przy pracy na przystani.

- Anna będzie chciała zobaczyć twoje świadectwo.
-Mam szóstki - wymamrotał Seth z buzią pełną jedzenia, a Cam zakrztusił się.
- Same?
- Tak, no i co z tego?

- Będzie bardzo zadowolona. Chcesz zarobić u niej więcej punktów?
Seth znowu wzruszył ramionami i przymrużył oczy, zastanawiając się, co

będzie musiał zrobić dla pani domu.

- Może.

- Załóż tę piłkarską koszulkę. Prawie pół godziny wybierała odpowiednią.

Ucieszy się, jeśli włożysz ją tego samego wieczoru, kiedy ją dostałeś.

- Tak? - Tylko tyle, pomyślał Seth, po czym rozluźnił się i uśmiechnął. -

W takim razie chyba mogę dostarczyć jej nieco emocji.

- Naprawdę spodobała mu się ta koszulka - powiedziała Anna, skrupulatnie

rozpakowując zawartość jednej z walizek. - Książka również. Tak się cieszę, że
pomyśleliśmy o tym albumie.

- Tak, rzeczywiście mu się spodobała.

Zdaniem Cama mogli rozpakować się następnego dnia, może nawet w

przyszłym roku. Ale lubił leżeć na łóżku i obserwować ją- obserwować swoją
żonę, pomyślał z dziwnym dreszczykiem - krzątającą się po pokoju.

- Kiedy go objęłam, wcale nie zamarł w bezruchu. To dobry znak. A jego

stosunki z Ethanem i Philipem są dużo spokojniejsze i bardziej naturalne niż kil-
ka tygodni temu. Bardzo chciał znowu cię zobaczyć. Natomiast w stosunku do

mnie żywi chyba pewne obawy. Zmieniam nieco świat, do którego już się
przyzwyczaił. Teraz bacznie obserwuje i czeka, co się wydarzy. Ale to dobrze.
Najwyraźniej uznał to miejsce za swój dom. Ja jestem intruzem.

- Panna Spinelli intruzem?

Odwróciła głowę i uniosła brew.

- Dla pana, wielkoludzie, jestem panią Quinn.

- Może do poniedziałku zapomniałabyś, że jesteś pracownicą opieki
społecznej?

- Nie mogę. - Wyjęła z torby nowe buty i pisnęła z zachwytu. - Pracownica

opieki społecznej jest bardzo zadowolona z postępu widocznego w tym
konkretnym przypadku. Natomiast świeżo upieczona bratowa owego bachora,
pani Quinn, ma zamiar zdobyć zaufanie Setha, może nawet jego miłość.

Z powrotem wsunęła do torby buty i zaczęła się zastanawiać, jak długo po-winna

zaczekać, zanim poprosi Cama o przerobienie szafy. Wiedziała już, jak to ma
wyglądać, a on ma bardzo sprytne ręce. Przyjrzała mu się uważnie. Naprawdę bardzo,
bardzo sprytne ręce.

- Myślę, że rozpakowywanie możemy dokończyć jutro.
Uśmiechnął się spokojnie.
- Też tak uważam.

- Mam lekkie wyrzuty sumienia. Grace tak idealnie tu posprzątała.

- To chodź do mnie. Będziemy mogli razem zająć się tymi wyrzutami sumienia.

- Dlaczego nie? - Rzuciła but przez ramię i ze śmiechem skoczyła na Cama.

- Praca posuwa się do przodu.

Cam bacznie przyglądał się jachtowi. Była dopiero siódma rano, ale jego

wewnętrzny zegarek wciąż wskazywał czas obowiązujący w Rzymie. Ponieważ
sam wcześnie się obudził, nie miał zamiaru dopuścić do tego, by jego bracia prze-
spali cały dzień.

No i teraz wszyscy Quinnowie stali na przystani i sprawdzali, co zostało do

zrobienia. Seth naśladował ich postawę-wsadził ręce do kieszeni, rozstawił nogi
i z namaszczeniem spoglądał na żaglówkę.

Po raz pierwszy będą pracować przy łodzi wszyscy czterej równocześnie. Ta

myśl niesamowicie go podniecała.

- Uważam, że możesz już zacząć pracę pod pokładem - powiedział Ethan.

- Philip szacuje, że do wykończenia kabiny potrzeba jeszcze jakichś czterystu
godzin. Cam prychnął.

- Jestem w stanie zrobić to znacznie szybciej.
- Ważniejsze od tempa - wyjaśnił Philip - jest zrobienie wszystkiego jak

należy.

- Mogę zrobić to szybko i jak należy. Wcale nie potrzeba czterystu go-

background image

dzin, by klient mógł wciągnąć żagle na maszt i wyposażyć kambuz w szampana
oraz kawior.

Ethan przytaknął. Bardzo chciał, żeby tak było, ponieważ Cam przyprowadził już

następnego klienta, który liczył na to, że zrobią mu sportową łódź rybacką.

- W takim razie zabierajmy się do roboty.

Konkretne zajęcie pozwalało mu na odsunięcie na bok niepożądanych myśli.

Praca na tokarce wymaga całkowitego skupienia - zwłaszcza jeśli człowiek jest

przywiązany do swoich rąk. Ethan powoli obracał drewno, starannie obrabiając

maszt. Ochraniacze na uszy wytłumiały warkot silnika i hałaśliwego rocka płyną-

cego z radia.

Ethan był pewien, że za jego plecami toczą się rozmowy, a od czasu do czasu

rozlega się przekleństwo. Czuł słodki zapach drewna, ostrą woń żywicy epoksy-

dowej i smród smoły użytej do pokrywania rygli.

Kilka lat temu we trzech zbudowali jego kuter. Nie był elegancki ani ładny,

jednak niezaprzeczenie solidny i dobrze spisywał się na wodzie. Potem skonstruowali

również „rybę latającą", ponieważ Ethanowi zależało na tym, by w tradycyjny sposób

bagrować ostrygi. Teraz już żyjące w wodach zatoki ostrygi niemal całkowicie

wyginęły, ale łódź zarabiała dodatkowe pieniądze, przewożąc w lecie turystów.

Na każdy sezon turystyczny wynajmował ją bratu Jima, bo takie praktyczne

rozwiązanie przynosiło korzyści obu stronom. Mimo to trochę martwił go widok
dobrej, starej łodzi używanej w taki sposób. Tak samo jak martwiło go to, że inni

ludzie mieszkają i sypiają w jego domku.

Ale bywają takie chwile, kiedy liczy się każdy dolar. Kiedy przez ochraniacze

przebił się śmiech Setha, Ethan przypomniał sobie, dlaczego teraz pieniądze liczą się
bardziej niż kiedykolwiek.

Kiedy ręce zesztywniały mu od wysiłku, wyłączył tokarkę, by dać im nieco

odpocząć. Kiedy zdjął z uszu ochraniacze, otoczył go potworny hałas.

Ethan słyszał dochodzące spod pokładu stukanie młotka Cama i odpowiadające

temu dźwiękowi echo. Seth pokrywał miecz warstwą rustoleum, żeby lśnił po

zamoczeniu. Philip już wcześniej wykonał najgorszą robotę - nasączył kre-ozolem
wnętrze miecza. Wykonali go ze starego, dobrze wyrośniętego czerwonego cedru, co

właściwie powinno całkowicie zniechęcić świdraki okrętowe, mimo to woleli nie
ryzykować.

Łódź Quinnów miała służyć wiele lat.
Obserwując braci, Ethan poczuł, że ogarnia go duma. Bez trudu wyobraził sobie,

że tuż obok niego stoi ojciec. Zaciśnięte w pięści wielkie dłonie oparł na biodrach, a

na ustach ma promienny uśmiech.

- To piękna scenka - odezwał się Ray. - Ja i twoja matka uwielbialiśmy oglą

dać takie obrazki. Wiele z nich odłożyliśmy na bok, by po jakimś czasie wyjąć je
i ponownie im się przyjrzeć, gdy wszyscy dorośniecie i ruszycie własną drogą. Ni

gdy jednak nie mieliśmy takiej możliwości, ponieważ Stella odeszła jako pierwsza.

- Wciąż mi jej brakuje.
- Wiem. Ona była spoiwem, które trzymało nas wszystkich razem. Jeśli o to

chodzi, odwaliła kawał dobrej roboty, Ethan. Ty wciąż tu jesteś.

- Sądzę, że umarłbym bez niej... i bez ciebie. Bez nich również.

101

background image

- Nie. - Ray położył dłoń na ramieniu Ethana i potrząsnął głową. - Za-

wsze byłeś mocny, nie tylko ciałem, lecz i duchem. To, że zdołałeś wyrwać
się z piekła, zawdzięczasz nie tylko nam. Pomogło ci w tym również to, co
tkwi w tobie samym. Powinieneś zawsze o tym pamiętać. Spójrz na Setha.
On radzi sobie ze wszystkim inaczej niż ty, ale ma mnóstwo identycznych
cech. Zależy mu na tym wszystkim bardziej, niż chciałby się przyznać. Dużo
więcej myśli niż mówi. A jego marzenia sięgają dalej, niż sam przed sobą
potrafi się przyznać.

- Dostrzegam w nim ciebie. - Po raz pierwszy Ethan pozwolił sobie na

powiedzenie tych słów. - Nie wiem, co powinienem o tym sądzić.

- To zabawne. Ja dostrzegam w nim każdego z was. Wszystko zależy od

patrzącego, Ethan. - Mocno klepnął Ethana po plecach. - To będzie
cholernie ładna żaglówka. Twoja matka byłaby bardzo zadowolona.

- Łodzie Quinnów mają pływać długie lata - mruknął pod nosem Ethan.
- Z kim rozmawiasz? - zapytał Seth.

Ethan zamrugał oczami; poczuł, że ma lekką głowę, a w niej pełno

myśli ulotnych jak włókna bawełny.

- Słucham? - Uniósł dłoń do czoła, wsunął palce we włosy i odepchnął
do tyłu czapeczkę. - Co takiego?
- Dziwnie wyglądasz, brachu. - Seth uniósł głowę zafascynowany. -

Dlaczego stoisz tutaj i rozmawiasz sam ze sobą?

- Ja tylko... - Zaczął się zastanawiać, czy to możliwe, że zasnął na

stojąco.
- Myślałem - wyjaśnił. - Po prostu myślałem na głos. - Nagle hałas i
zapachy sprawiły, że zaczęło mi się kręcić w głowie. - Przydałoby mi się
trochę świeżego powietrza - wymamrotał i szybko wyszedł za drzwi.

- Dziwne - powiedział znowu Seth. Miał zamiar powiedzieć o tym

Philipowi, jednak zmienił zamiar, kiedy zobaczył w drzwiach Annę z
ogromnym koszykiem w rękach.

- Czy ktoś ma ochotę na lunch?
- Tak! - wiecznie głodny Seth natychmiast ruszył w jej stronę. –
Przyniosłaś kurczaka?

- To, co z niego zostało - powiedziała. - A na dodatek grube jak

cegły kanapki z szynką. W samochodzie została lodówka z mrożoną
herbatą. Mógłbyś ją przynieść?

- Mój ty ideale - zawołał Philip. Wytarł ręce o dżinsy i odebrał od niej

koszyk. - Hej, Cam! Przyszła do nas fantastyczna babka i przyniosła jedzenie.

Stukanie młotka natychmiast ustało. Kilka sekund później nad dachem

kabiny pojawiła się głowa Cama.

- To moja kobieta, więc mam największe prawo do tego jedzenia.
- Wystarczy go dla wszystkich. Nie tylko Grace potrafi przygotować

posiłek dla stada wygłodniałych mężczyzn. Chociaż jej pieczony kurczak jest
prawdziwym rarytasem.

- Rzeczywiście nieźle potrafi go przyrządzić - zgodził się Philip, po

czym postawił koszyk na prowizorycznym stole zrobionym ze sklejki

położonej na kozłach. - Kiedy was nie było, regularnie gotowała dla Ethana.
- Wyjął kanapkę z szynką. - Mam wrażenie, że coś tu się święci.

- Co się święci? - dopytywał Cam, który zeskoczy! na dół i zaczął przeglą-

dać zawartość koszyka.

-

Między Ethanem i Grace.

-Nie chrzanisz?

- Mmm.

Pierwszy kęs sprawił, że Philip z zadowolenia zamknął oczy. Co prawda

preferował kuchnię francuską i potrawy podane na pięknej porcelanie, potrafił

jednak również docenić dobrą kanapkę położoną na papierowym talerzyku.

- Mój doskonały zmysł obserwacji pozwolił mi odnotować pewne znaki.

Kiedy Grace tego nie widzi, Ethan bacznie ją obserwuje... i vice versa. Poza tym
Marsha Tuttle opowiedziała mi pewną interesującą plotkę. Marsha pracuje z Grace

w pubie - wyjaśnił Annie. - Snidley wprowadza nowy system bezpieczeństwa:
wydał zarządzenie, że żadna z kelnerek nie może zamykać lokalu sama.

- Czy coś się stało? - zapytała Anna.
- Tak. - Obejrzał się za siebie, by sprawdzić, czy Seth nie wrócił. - Kilka dni

temu jakiś drań przyszedł po zamknięciu, kiedy Grace była sama. Zaczął ją obma-

cywać i zdaniem Marshy wcale nie miał zamiaru na tym poprzestać. Tak się jednak
złożyło, że na zewnątrz czekał Ethan. Moim zdaniem jest to ciekawy zbieg okolicz-

ności, zważywszy, że rozmawiamy o naszym bracie, który wcześnie chodzi spać
i równie wcześnie wstaje. W każdym razie wymierzył facetowi kilka ciosów.

Ugryzł kanapkę.
Cam pomyślał o drobnej, delikatnej Grace. A potem o Annie.

- Mam nadzieję, że były to odpowiednio mocne ciosy.
- Możemy założyć, że facet nie wyszedł stamtąd gwiżdżąc. Oczywiście,

jak zwykle, Ethan nie wspomniał o tym ani słowem, więc musiałem dowiedzieć
się wszystkiego od Marshy przy stoisku ze świeżymi warzywami na targu w piąt-

kowy wieczór.

- Czy coś się stało Grace?

Anna aż za dobrze wiedziała, co to znaczy znaleźć się w pułapce i być zmu-

szoną bezradnie stawić czoło krzywdzie, jaką pewien rodzaj mężczyzn potrafi

wyrządzić kobiecie. Albo dziecku.

- Nie. Na pewno była roztrzęsiona, ale w tym względzie jest bardzo podob-

na do Ethana. Nie wspomniała o tym ani słowem. Jednak wczoraj wymienili kilka
długich, milczących spojrzeń, potem Ethan odwiózł ją do domu, a po powrocie

był wyraźnie podenerwowany. - Pod wpływem tego wspomnienia Philip roze-
śmiał się. - Co u Ethana o czymś świadczy. Zabrał w końcu parę piw i wypłynął

na godzinny rejs żaglówką.

- Grace i Ethan - rozważał Cam. - Pasują do siebie. - Kiedy zauważył wcho-

dzącego Setha, postanowił zmienić temat. - A tak przy okazji, gdzie jest Ethan?

- Wyszedł na dwór. - Sapiąc z wysiłku, Seth postawił lodówkę na ziemi

i kiwnięciem głowy wskazał na drzwi. - Powiedział, że potrzebuje trochę świeże
go powietrza, i chyba mówił prawdę. Stał tutaj i gadał sam ze sobą. - Podekscyto-

wany obfitością Seth zaczął grzebać w koszyku. - Sprawiał wrażenie, że
prowadzi rozmowę z kimś, kogo tu nie ma. Bardzo dziwnie wyglądał.

background image

Cam poczuł ciarki na plecach, ale spokojnie nałożył jedzenie na talerzyk.

- Mnie też przydałoby się świeże powietrze. Zaniosę mu kanapkę.

Zobaczył, że Ethan stoi na końcu pomostu i patrzy na wodę. Po drugiej stro-
nie widać było St. Chris ze wszystkimi ładnymi domkami i podwórkami, ale
Ethan patrzył prosto przed siebie, na ciągnące się po horyzont drobne fale.

- Anna przyniosła trochę jedzenia.

Ethan oderwał się od swoich rozważań i spojrzał na talerzyk.

- To miło z jej strony. Szczęściarz z ciebie, Cam.
- Mówisz, jakbym sam o tym nie wiedział.

To, co miał zamiar właśnie zrobić, leciutko go denerwowało. Ale w końcu był
człowiekiem, który zawsze uwielbiał ryzyko.

- Wciąż pamiętam ten dzień, kiedy ujrzałem japo raz pierwszy. Byłem

wku-rzony na cały świat. Kilka dni wcześniej pochowaliśmy tatę, a wszystko,
czego pragnąłem, znajdowało się daleko stąd. Seth przysporzył mi tego ranka
mnóstwo zgryzoty, tym bardziej dręczyła mnie myśl, że najbliższe lata spędzę
z dala od europejskich torów wyścigowych. Miałem wrażenie, że utknę tu już
na zawsze.

- By móc tu wrócić, musiałeś z wielu rzeczy zrezygnować.
- Tak mi się wtedy wydawało. A wtedy na podwórku pojawiła się Anna

Spinelli. Właśnie naprawiałem tylne schody. Na jej widok przeżyłem drugi
tego dnia wstrząs.
Ponieważ mieli jedzenie, a Cam najwyraźniej chciał uciąć sobie pogawędkę,
Ethan wziął od niego talerzyk i usiadł na brzegu pomostu. W pobliżu cicho jak
duch przefrunęła biała czapla.

- Takie twarze rzeczywiście mogą spowodować u mężczyzny szok.
- Tak. Zwłaszcza, że niecałą godzinę wcześniej przeprowadziłem z

ojcem jedną z tych rozmów. Siedział na bujanym fotelu na tylnej werandzie.
Ethan przytaknął.

- Zawsze lubił tam siedzieć.
- Nie chodzi mi o to, że w tym momencie właśnie sobie to

przypomniałem. Widziałem go tam. Tak samo jak teraz widzę ciebie.
Ethan powoli odwrócił głowę i spojrzał Camowi prosto w oczy.

- Widziałeś go siedzącego w bujanym fotelu na werandzie?
- I rozmawiałem z nim. Właściwie to on do mnie mówił. - Cam wzruszył

ramionami i spojrzał na wodę. - Doszedłem oczywiście do wniosku, że mam
ha-lucynacje. Zazwyczaj powoduje je stres, zmartwienie lub złość. Miałem
mu coś do powiedzenia, chciałem zadać wiele pytań, które zostały bez
odpowiedzi, więc uznałem, że to mój mózg wykreował go i posadził na
werandzie. Tylko że na-prawdę wcale tak nie było.
Ethan bardzo ostrożnie wszedł na niepewny grunt.

- A jak sądzisz, co to było?
- On tam naprawdę był. I za pierwszym razem, i później też. -Później

też?

- Tak, po raz ostatni rozmawiałem z nim wczesnym rankiem w dniu

ślubu. powiedział mi, że więcej się nie pojawi, ponieważ wszystko już sobie
ułożyłem. - Cam potarł dłońmi twarz. - Musiałem jeszcze raz pozwolić mu

odejść. Chociaż tym razem było nieco łatwiej. Nie dostałem wszystkich
odpowiedzi, ale wydaje mi się, że znam przynajmniej te najważniejsze.
Westchnął i, czując się trochę lepiej, sięgnął po jedną z frytek na talerzyku
Ethana.
Teraz albo powiesz mi, że oszalałem, albo że wiesz o czym mówię.
Pogrążony w myślach Ethan przełamał kanapkę na dwie połówki i j edną z
nich wręczył Camowi.

- Jeśli dobrze przyjrzysz się wodzie, dowiesz się, że istnieją rzeczy,

których nie możesz dotknąć ani zobaczyć. Na przykład syreny czy gigantyczne
węże morskie. - Uśmiechnął się łagodnie. - Marynarze wiedzą o ich istnieniu,
niezależnie od tego, czy zetknęli się z nimi, czy nie. Dlatego nie uważam, że
zwariowałeś.

- Powiesz mi resztę?
- Zdarzyło mi się kilka snów. Przynajmniej myślałem, że to sny -

poprawił się - ale ostatnio zaczął się pojawiać w chwilach, kiedy wcale nie
śpię. Podejrzewam, że ja również mam kilka pytań, ale nie potrafię nikogo
zmusić do udzielenia mi odpowiedzi. Miło słyszeć głos ojca i widzieć jego
twarz. Nie mieliśmy zbyt dużo czasu, by się z nim pożegnać, nim umarł.

- Może w pewnym sensie o to chodzi. Ale to nie wszystko.
- Rzeczywiście. Mimo to nie wiem, do czego tym sposobem ojciec

próbuje mnie nakłonić.
- Podejrzewam, że będzie kręcił się tu tak długo, aż to zrobisz. - Cam ugryzł
kanapkę i nagle poczuł się szczęśliwy. - Powiedz mi w takim razie, co on sądzi
o łodzi?

- Uważa, że jest cholernie ładna.
- Ma rację.

Ethan uważnie przyjrzał się kanapce.

- Powiemy o tym Philipowi?
- Nie. Ale wiesz... nie mogę się doczekać, kiedy przyjdzie kolej na niego.

Jestem gotów się założyć, że będzie próbował odwiedzić jakiegoś eleganckiego
psychiatrę. Na pewno poszuka takiego, który przed nazwiskiem ma mnóstwo
tytułów, a jego gabinet znajduje się w odpowiedniej części miasta.

- To będzie pani doktor - poprawił Ethan i uśmiechnął się. - Jeśli sytuacja

zmusi Philipa do położenia się na kanapie, będzie chciał to zrobić przy ładnej
kobiecie. Piękny dzisiaj dzień - dodał, nagle doceniając ciepłą bryzę i blask
słońca.

- Daję ci jeszcze dziesięć minut na cieszenie się nim - powiedział Cam.

-Potem zbieraj tyłek i wracaj do roboty.

- Jasne. Twoja żona robi cholernie dobre kanapki. - Przekrzywił głowę.

-Jak sądzisz, czy potrafiłaby szlifować drewno?
Cam pomyślał chwilę i podchwycił ten pomysł.

- Spróbujmy ją namówić, a wtedy może uda nam się to sprawdzić.

background image

9

Anna cieszyła się z wolnego popołudnia. Uwielbiała swoją pracę, a współ-
pracowników darzyła prawdziwą sympatią i szacunkiem. Święcie wierzyła w
rolę i cele stojące przed opieką społeczną. Sprawiało jej ogromną satysfakcję,
że zmienia ludzkie życie.
Niosła pomoc potrzebującym. Działała na rzecz nie chcianych dzieci, po-
zbawionych dachu nad głową starych ludzi i młodych, samotnych matek,
które nie miały dokąd pójść. Z całej duszy pragnęła pomagać innym w
znalezieniu własnej drogi życiowej. Wiedziała, co to znaczy być zagubionym i
zdesperowanym, zdawała sobie również sprawę, ile może zmienić jedna osoba
oferująca pomocną dłoń, zwłaszcza jeśli nie zniechęci się nawet wtedy, gdy
ktoś ją odtrąca.
Dzięki temu, że tak bardzo zaangażowała się w sprawę Setha DeLautera,
znalazła Cama. A wraz z nim nowe życie i nowy dom. Nowe możliwości.
Przyszło jej na myśl, że czasami nagroda wielokrotnie przewyższa ewen-
tualne zasługi.
Wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła - nawet wtedy, kiedy jeszcze nie
zdawała sobie z tego sprawy - wiązało się z tym stojącym nad wodą, pięknym,
starym domem, białym z niebieskimi wykończeniami, bujanymi fotelami na
werandzie i kwiatkami na podwórku. Przypomniała sobie ten dzień, kiedy
zobaczyła go po raz pierwszy. Jechała tą samą drogą z głośno grającym
radiem i z opuszczonym dachem, żeby wiatr nie potargał jej starannie
upiętych włosów.
Była to wizyta służbowa, dlatego Anna chciała wyglądać jak profesjonalistka.
Prosta i solidna bryła od razu oczarowała Annę. Potem obeszła naokoło
uroczy, piętrowy domek i natknęła się na wściekłego, wrogo usposobionego,
lecz bardzo seksownego mężczyznę, który naprawiał schody prowadzące na
tylną werand,
Od tego momentu wszystko się zmieniło.
Dzięki Bogu.
Teraz to jest mój dom, pomyślała i uśmiechnęła się, jadąc szybko drogą wśród
rozległych pól. Jej wiejski domek z ogrodem, o którym zawsze marzyła...

106
j z wściekłym, wrogo usposobionym, seksownym mężczyzną. On również
należy do mnie, pomyślała, i to w znacznie większym stopniu niż kiedykolwiek
mogłam marzyć.
Jechała długą, prostą drogą, a Warren Zevon wyśpiewywał coś o wilkołakach
w Londynie. Tym razem jednak uniosła do góry głowę, nie zważając na to, że
wiatr rozwiewa jej starannie upięte włosy. Jechała do domu, więc była w
doskonałym nastroju i, by to podkreślić, opuściła dach.
Co prawda miała sporo pracy, ale raporty, które należało dokończyć, mogła
napisać w domu, korzystając w tym celu z notebooka. Postanowiła, że zrobi to,
gotując na wolnym ogniu swój słynny czerwony sos. Miała zamiar
przygotować linguini - by przypomnieć Camowi ich podróż poślubną.
Momentami wydawało jej się, że ta wyprawa wcale nie dobiegła końca, cho-
ciaż przenieśli się z Rzymu na wybrzeże Marylandu. Zastanawiała się, czy ta
ogromna i nieposkromiona namiętność, jaką nawzajem się darzyli,
kiedykolwiek osłabnie.
Miała nadzieję, że nie.
Śmiejąc się z siebie, wjechała na podjazd. Niewiele brakowało, a staranowa-
łaby swym małym eleganckim kabrioletem tył ponurego, szarego sedana z za-
rdzewiałymi zderzakami. Kiedy już serce wróciło jej na swoje miejsce,
zastanowiło ją to auto.
Doszła do wniosku, że z pewnością nie jest to ten typ Samochodu, który wy-
brałby Cam. Co prawda bardzo lubi majstrować przy silnikach, woli jednak to
robić przy autach szybkich i eleganckich. Tymczasem ta nieco podstarzała,
mocna maszyna wcale nie wyglądała na szybką.
Philip? Prychnęła. Wybredny Philip Quinn nie postawiłby nawet swego wy-
twornego włoskiego trzewika na zniszczonej podłodze takiego pojazdu.
W takim razie Ethan. Zmarszczyła brwi. Chyba jednak nie. Ethan lubił dżipy i
pikapy, a nie niewielkie sedany z błotnikami, na których wciąż widać ślady far-
by gruntującej.
W takim razie ktoś nas właśnie okrada, pomyślała zaszokowana i poczuła, że
serce wali jej jak młot. W biały dzień. Nikt tutaj nie zawraca sobie głowy
zamykaniem drzwi, a dom ze wszystkich stron osłaniają drzewa i bagna.
Ktoś jest w domu i zabiera ich rzeczy. Zmrużywszy oczy, wysiadła z samo-
chodu. Na pewno złodziejowi nie uda się niczego stąd wywieźć. Do jasnej
cholery, to jest teraz jej dom i jej rzeczy, a jeśli jakiś naiwny włamywacz
wyobraża sobie, że zdoła...
Przarwała tę myśl w połowie, kiedy zerknęła do sedana i zobaczyła w nim
dużego, różowego królika oraz dziecięcy fotelik. Włamywacz wożący ze sobą
szkraba?
To Grace, pomyślała Anna i westchnęła. Był to jeden z dni, kiedy Grace
Monroe przychodzi posprzątać dom.
Zachowujesz się jak dziewczyna z miasta, zbeształa się Anna. Odłóż swoje
wielkomiejskie obawy na bok. Teraz jesteś w innym świecie.

background image

Zażenowana wróciła do swojego samochodu i zabrała z niego aktówkę oraz
torbę ze świeżymi produktami, które kupiła po drodze do domu.
Kiedy znalazła się na werandzie, usłyszała monotonne buczenie odkurzacza
na przemian z odgłosami jakiejś reklamy telewizyjnej. Dobrze znane, domowe
od-głosy, pomyślała Anna. Była niezmiernie zadowolona, że to nie ona musi
odkurzać.
Kiedy Anna pojawiła się w drzwiach, Grace o mały włos nie wypuściła z ręki
węża. Wyraźnie podenerwowana cofnęła się i nogą wyłączyła odkurzacz.
- Przepraszam. Myślałam, że zdążę skończyć, zanim ktokolwiek pojawi się w
domu.
- Wróciłam nieco wcześniej.
Chociaż Anna miała zajęte ręce, kucnęła przy krzesełku, w którym Aubrey
siedziała z książeczką do kolorowania i jak szalona bazgrała fioletową kredką
po konturze słonia.
- Co za piękny obrazek.
- To soń.
- To wspaniały soń. Najładniejszy soń, jakiego udało mi się dzisiaj zobaczyć.
Uznała, że nosek Aubrey domaga się pocałunku, więc szybko musnęła go
wargami.
- Już prawie skończyłam.
Grace poczuła dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Anna w tym kostiumie prezento-
wała się jak... jak profesjonalistka. Nawet lekko poplątane włosy dodawały jej
uroku i sprawiały, że wyglądała niezwykle... seksownie, tak przynajmniej
uwa-
' żała Grace.
- Skończyłam już sprzątać piętro i kuchnię. Nie wiedziałam... Nie byłam
pewna, czy ci się. to przyda, ale zrobiłam zapiekankę - pieczone ziemniaki z
szyn-ką. Włożyłam wszystko do lodówki.
-Na pewno będzie świetna. Nadzisiejszy wieczór zaplanowałam coś własnego.
Anna wstała i radośnie potrząsnęła torbą. Miała ogromną ochotę zdjąć buty,
ale powstrzymała się. Doszła do wniosku, że rozrzucanie rzeczy po domu nie
byłoby w porządku, kiedy Grace jest w trakcie sprzątania. Zrobi to potem.
- Ale jutro wracam późno - ciągnęła. -I ta zapiekanka bardzo mi się przyda.
- No cóż...
Grace wiedziała, że jest trochę spocona i brudna. Była przekonana, że Anna w
świeżej bluzce i dopasowanym kostiumie przewyższa ją o klasę. I och, te buty,
pomyślała, z całych sił starając się ukryć, że się im uważnie przygląda. Były
takie ładne i klasyczne, a skóra sprawiała wrażenie tak delikatnej, jakby
można było w nich spać.
Zawstydzona skuliła palce wciśnięte w postrzępione, białe tenisówki.
- Pranie też prawie się już skończyło. W suszarce jest cała sterta ręczników.
Nie wiedziałam, gdzie powinnam poukładać twoje rzeczy, więc złożyłam
wszyst-ko na kupkę i zostawiłam na łóżku w twoim pokoju.
- Jestem ci szalenie wdzięczna. Nadrobienie wszelkich zaniedbań po kilku-
tygodniowej nieobecności zawsze trwa w nieskończoność. - Anna miała
ochotę

pokręcić się po domu, ale zdołała się powstrzymać. Nigdy w życiu nie miała
gosposi, więc zupełnie nie wiedziała, jak należy się zachować w takiej sytuacji.
-powinnam sama wszystko posprzątać. Napijesz się czegoś zimnego?
- Nie, dzięki. Muszę dokończyć i przestać ci się plątać pod nogami. Dziwne,
pomyślała Anna. Grace nigdy wcześniej nie sprawiała wrażenia osoby
chłodnej ani nerwowej. Chociaż nie znały się zbyt dobrze, Anna sądziła, że są
przyjaciółkami. Tak czy inaczej, zadecydowała, muszą dojść do porozumienia.
- Jeśli masz czas, chciałabym chwilę z tobą porozmawiać.
- Och. - Grace przesunęła dłonią tam i z powrotem po wężu od odkurzacza.
_Jasnę. Aubrey, idę do kuchni z panią Quinn.
- Ja tes!
Aubrey poderwała się i ruszyła przodem. Nim dotarła tam jej matka, mała
rozłożyła się na kuchennej podłodze i w skupieniu zaczęła tworzyć fioletową
żyrafę.
- To jej kolor tygodnia - skomentowała Grace. Automatycznie podeszła do
lodówki i wyjęła dzbanek zrobionej przez siebie lemoniady. - Zazwyczaj
używa jednej kredki, dopóki jej nie wyrysuje, dopiero potem łapie za następną.
Grace już miała zamiar wyjąć z kredensu szklankę, gdy nagle jej dłoń zawisła
w powietrzu.
- Przepraszam - powiedziała sztywno. - Nie pomyślałam. Anna odłożyła torbę.
-O czym?
- Że rządzę się w twojej kuchni.
A więc to tu leży problem, pomyślała Anna. Dwie kobiety w jednym domu.
Obie czuły się trochę nieswojo. Wyjęła z torby sporego pomidora, obejrzała go
i położyła na ladzie. Następnego roku spróbuje wyhodować własne.
- Wiesz, co spodobało mi się w tym domu, kiedy pierwszy raz weszłam do
kuchni? Że jest to takie miejsce, gdzie bez trudu można się poczuć jak u siebie.
Nie chcę, żeby to się zmieniło.
Nie przerywała rozpakowywania torby, starannie układając wybrane warzywa
na ladzie.
Grace musiała ugryźć się w język, żeby nie wspomnieć, że Ethan nie lubi
grzybów, gdy Anna położyła je obok papryki.
- To jest teraz twój dom - powiedziała Grace powoli. - Na pewno będziesz
chciała urządzić tu wszystko po swojemu.
- To prawda. Rzeczywiście chciałabym wprowadzić kilka zmian. Mogłabyś
nalać lemoniady? Wygląda wspaniale.
A więc o to chodzi, pomyślała Grace. Zmiany. Nalała dwie szklanki, potem
wzięła z lady plastikowy kubek, żeby dać się napić Aubrey.
- Proszę, kochanie. Tylko nie rozlej.
- Nie zapytasz, o jakie zmiany mi chodzi? - zdziwiła się Anna.
- To twój dom.
- No i co z tego? - zapytała Anna z taką irytacją, że Grace wyprostowała się.
- Ja tylko dla ciebie pracuję...- przynajmniej na razie.

background image

- Jeśli za chwilę powiesz, że rezygnujesz, naprawdę zepsujesz mi dzień. Nie
obchodzi mnie to, że kobiety wywalczyły sobie pewne prawa. Jeśli zostanę w
tym domu sama z czterema mężczyznami, skończy się na tym, że będę
wykonywać dziewięćdziesiąt procent wszystkich prac domowych.
Początkowo może nie -ciągnęła, niespokojnie krążąc po kuchni - ale i tak na
tym się skończy. Nikt nie weźmie pod uwagę, że pracuję na całym etacie.
Cam nienawidzi zajęć domowych i zrobi wszystko, by się od nich wymigać.
Ethan jest dość schludny, ale uwielbia się ulatniać. A Seth, no cóż, ma
zaledwie dziesięć lat, i to właściwie wszystko wyjaśnia. Philip przyjeżdża
jedynie na weekendy, więc zawsze będzie utrzymy-wał, że to nie on tu
bałagani.
Odwróciła się.
- Chcesz mi powiedzieć, że rezygnujesz?
Grace była pod wrażeniem, równocześnie jednak czuła się nieco zakłopota-na,
po raz pierwszy widząc u Anny tak nagły przypływ energii.
- Wspomniałaś coś, że masz zamiar wprowadzić pewne zmiany i zwolnić
mnie,
- Myślałam o dodaniu kilku nowych poduszek i wymianie obicia sofy - po-
wiedziała Anna niecierpliwie - a nie o stracie osoby, od której moim zdaniem
będzie zależało, czy uda mi się pozostać przy zdrowych zmysłach. Czy
sądzisz, że nie wiem, kto zadbał o to, żebym nie przyjechała do domu pełnego
brudnych naczyń, ciuchów do prania i kurzu? Czy twoim zdaniem wyglądam
na idiotkę?
- Nie, to... - Na ustach Grace pojawił się nieśmiały uśmiech. - Urobiłam sobie
ręce po łokcie, żebyś to zauważyła.
- W porządku. - Anna ciężko westchnęła. - W takim razie może usiądziemy i
zaczniemy wszystko od początku?
- To niezły pomysł. Przepraszam.
- Za co?
- Za wszystkie paskudne rzeczy, które o tobie myślałam w ciągu kilku ostat-
nich dni. - Usiadła i uśmiechnęła się serdecznie. - Zapomniałam, jak bardzo
cię lubię.
- Stanowię w tym domu zdecydowaną mniejszość, Grace. Na pewno przyda
mi się tutaj druga kobieta. Nie wiem dokładnie, w jaki sposób wszystko tu
funk-cjonuje, ponieważ jestem kimś obcym...
- Nie jesteś nikim obcym. - Grace spojrzała zaszokowana. - Jesteś żoną Cama.
- Ale ty znasz ich wszystkich znacznie dłużej niż ja. - Odwróciła ręce dłońmi
do góry i uśmiechnęła się. - Usuńmy z drogi jedną przeszkodę, żebyśmy
mogły już o niej zapomnieć. Wszystko, co dotychczas tu robiłaś, całkowicie
mi odpowiada. Jestem ci wdzięczna za to, że wykonujesz tę robotę, ponieważ
dzięki temu mogę skupić uwagę na swoim małżeństwie, Secie i mojej pracy.
Czy to jasne?

-Tak.

- A ponieważ mój instynkt podpowiada mi, że należysz do osób niezwykle
miłych i wyrozumiałych, mogę ci się przyznać, że jesteś mi potrzebna dużo
bar-dziej niż ja tobie. Mój los spoczywa w twoich rękach.

Grace roześmiała się beztrosko, a na jej policzkach pojawiły się dołeczki.
- Nie sądzę, by istniało cokolwiek, czego nie potrafiłabyś zrobić.
- Może to i prawda, ale klnę się na wszystkie świętości, że nie mam zamiaru
być Wonder Woman. Nie zostawiaj mnie samej z tymi wszystkimi
mężczyznami.
Grace na moment zagryzła wargi.
Jeśli masz zamiar zmienić obicie sofy w salonie, należałoby chyba również
kupić nowe zasłony.
- Myślałam o jakimś pastelowym kolorze. Uśmiechnęły się w całkowitej
zgodzie.
- Mamusiu! Chcę si!
- Och. - Grace poderwała się i chwyciła na ręce gorączkowo przebierającą
nóżkami Aubrey. - Zaraz wracam.
Anna roześmiała się serdecznie, potem wstała, zdjęła żakiet i zabrała się do
przyrządzania sosu. Ten rodzaj gotowania - wypraktykowany i niezawodny -
zawsze działał na nią uspokajająco. A ponieważ nie miała wątpliwości, że tym
sposobem zyska u braci Quinnów kilka dodatkowych punktów, już na zapas
bardzo się z tego cieszyła.
Była również bardzo zadowolona, że zdołała położyć podwaliny pod przy-jaźń
z Grace. Zawsze marzyła o tym, by tak jak wszyscy mieszkańcy małych
miasteczek i wsi, mieć sąsiadów. Kiedy mieszkała w Waszyngtonie, nie podo-
bało się jej, że nie ma kontaktu z ludźmi mieszkającymi i pracującymi tam
gdzie ona. Kiedy przeprowadziła się do Princess Annę, znalazła tam coś z
tradycyjnej sąsiedzkiej atmosfery, w której wyrosła, mieszkając u dziadków w
starej dzielnicy Pittsburgha.
A teraz, pomyślała, ma szansę zaprzyjaźnić się z godną podziwu kobietą. Anna
wierzyła, że ta znajomość sprawi jej mnóstwo radości.
Kiedy Grace i Aubrey wróciły do kuchni, Anna uśmiechnęła się.
- Słyszałam, że przyzwyczajanie dziecka do nocnika jest koszmarem dla
wszystkich zaangażowanych w to osób.
- Przeżywamy wzloty i upadki. - Grace uścisnęła Aubrey, a potem postawiła ją
na podłodze. - Aubrey jest bardzo grzeczną dziewczynką, prawda, kochanie?
- Nie zamocyłam majtecek. Będę mogła wzucić do skalbonki następnego
pieniążka.
Kiedy Anna wybuchnęła śmiechem, Grace dobrodusznie się skrzywiła.
- Czasami przekupstwo przynosi efekty.
- Jestem tego samego zdania.
- Powinnam dokończyć robotę. Spieszysz się?
- Raczej nie.
Grace przezornie zerknęła na kuchenny zegar. Według jej oceny Ethan powi-
nien wrócić dopiero za jakąś godzinę.
- Może dotrzymałabyś mi towarzystwa, kiedy będę przygotowywała sos?
- Chyba mogę.
Nie pamiętała, ile czasu minęło od chwili, kiedy po raz ostatni siedziała w
kuchni z inną kobietą. Naturalność tej sytuacji sprawiła, że Grace westchnęła.

background image

- W telewizji właśnie zaczyna się ulubiony program rozrywkowy Aubrey. Czy
mogę ją posadzić w salonie? Odkurzanie mogę dokończyć, gdy już będzie po
wszystkim.
- Wspaniale.
Anna wrzuciła pomidory do garnka, by się zagotowały i zmiękły.
- Nigdy nie robiłam sosu do spaghetti - powiedziała Grace, kiedy wróciła.-To
znaczy od samego początku, od świeżych pomidorów zaczynając.
Trochę dłużej to trwa, ale warto. Grace, mam nadzieję, że nie będziesz na
mnie zła, jeśli poruszę ten temat, ale słyszałam, co wydarzyło się kilka dni
temu w twoim pubie.
Zaskoczona Grace gwałtownie zamrugała powiekami i przestała zwracać
uwagę, jakie składniki Anna wrzuca do garnka.
- Ethan ci powiedział?
- Nie. Jeśli chodzi o Ethana, trzeba go mocno ciągnąć za język, by cokolwiek
wykrztusił. - Anna wytarła ręce w niewielki, założony przed chwilą fartuszek.
- Nie chcę się wtrącać w nie swoje sprawy, ale mam pewne doświadczenie,
jeśli chodzi o gwałt. Chcę, żebyś wiedziała, że jeśli tylko czujesz taką
potrzebę, możesz ze mną porozmawiać.
- Właściwie nic się nie stało, mogło być znacznie gorzej. Gdyby nie poja-wił
się tam Ethan... - Urwała, bo zauważyła, że na samo wspomnienie jej serce
nadal przenika dojmujący chłód. - Na szczęście był. Powinnam zachować
większą ostrożność.
Anna w mgnieniu oka zobaczyła ciemną drogę i poczuła wbijający się w plecy
żwir, kiedy napastnik powalił ją na ziemię.
- Nie możesz siebie winić o to, co się stało. To błąd.
- Och, nie... nie to miałam na myśli. Nie zasłużyłam sobie na to, co ten
człowiek próbował mi zrobić. Nie zachęcałam go. Prawdę mówiąc, całkiem
wyraźnie dałam mu do zrozumienia, że nie jestem zainteresowana ani nim, ani
jego hotelowym łóżkiem. Powinnam natomiast zamknąć drzwi po wyjściu
Steve'a. Nie pomyślałam o tym i to był błąd.
- Cieszę się, że nic ci się nie stało.
- Niewiele brakowało. Nie mogę pozwalać sobie na nieostrożność. - Spoj-
rzała w stronę drzwi, skąd dochodziła radosna muzyka i jeszcze radośniejszy
śmiech Aubrey. - Mam zbyt dużo do stracenia.
- Samotne wychowywanie dziecka wcale nie jest łatwe. W pracy wciąż mam
do czynienia z problemami, które wynikają z takiej sytuacji. Świetnie dajesz
sobie z tym radę.
Tym razem nie była to niespodzianka, lecz szok. Nikt nigdy nie powiedział
jej, że jest w czymś świetna.
- Ja tylko... robię to, co do mnie należy.
- No właśnie. - Anna uśmiechnęła się. - Moja matka umarła, gdy miałam
jedenaście lat, ale wcześniej wychowywała mnie samotnie. Kiedy oglądam się
wstecz i przypominam sobie tamte czasy, widzę, że ona również świetnie
dawała sobie radę. Po prostu robiła to, co do niej należało. Mam nadzieję, że
gdy dorobię się już własnego dziecka, będę chociaż w połowie tak dobra jak

ty i moja matka.
- Planujecie coś z Camem?
- Jestem dobra w snuciu planów - powiedziała Anna ze śmiechem. - Na razie
chciałabym trochę czasu poświęcić małżeństwu, ale owszem, w przyszłości
chcę mieć dzieci. - Wyjrzała przez okno, za którym kwitły zasadzone przez nią
kwiaty. - To piękne miejsce i doskonale nadaje się do tego, by zakładać tu
rodzinę. Znałaś Raya Quinna i jego żonę, Stellę?
- O, tak. Byli wspaniałymi ludźmi. Wciąż mi ich brakuje.
- Żałuję, że ich nie poznałam.
- Polubiliby cię.
- Tak sądzisz?
- Polubiliby cię za to, że jesteś taka, jaka jesteś - powiedziała Grace.
-Spodobałoby im się również to, co zrobiłaś dla rodziny. Pomogłaś im się
ponownie połączyć. Myślę, że na jakiś czas trochę się zagubili - po śmierci
doktor Quinn. Może wtedy każdy z nich musiał ruszyć własną drogą, po to,
żeby teraz wrócić.
- Ethan został.
- On zapuścił tu korzenie... w wodzie, tak jak tutejsza trawa. Ale także dry-
fował. Zbyt wiele czasu spędził w samotności. Przy zakolu rzeki, niedaleko od
nabrzeża, ma dom.
- Nigdy go nie widziałam.
- Jest głęboko ukryty - powiedziała cicho Grace. - Ethan bardzo sobie ceni pry-
watność. Kiedy byłam w ciąży z Aubrey, od czasu do czasu wieczorami
wybierałam się na spacer i wtedy słyszałam, jak grywał. Gdy wiatr wiał z
tamtej strony, w powietrzu można było wychwycić pojedyncze dźwięki. Były
takie smutne. Piękne i smutne.
Nagłe zaślepione własną miłością oczy Anny dostrzegły coś z ogromną
wyrazistością.
- Od jak dawna go kochasz?
- Czasami wydaje mi się, że od zawsze - mruknęła Grace machinalnie i od razu
zorientowała się, co powiedziała. - Nie miałam zamiaru tego mówić.
- Za późno. Przyznałaś mu się?
- Nie. - Nawet sama myśl o tym spowodowała u Grace skurcz serca z prze-
rażenia. — Nie powinnam o tym mówić. Byłby wściekły. Czułby się
zakłopotany.
- Ale w końcu go tu nie ma, prawda? - Rozbawiona i zadowolona Anna
uśmiechnęła się. - Myślę, że to wspaniałe.
- Wcale nie. To okropne. Po prostu straszne. - Przerażona przycisnęła dłonie do
ust, by powstrzymać niespodziewane łzy. - Wszystko zepsułam i teraz Ethan
nawet nie chce przebywać blisko mnie.
- Och, moja droga - Przepełniona współczuciem Anna zostawiła siekane
właśnie warzywa i objęła ramieniem zesztywniałe plecy Grace, potem pchnęła
ją w stronę krzesła. - Nie wierzę.
- To prawda. Powiedział mi, żebym trzymała się od niego z daleka. - Głos
Grace załamał się, co ją przeraziło. - Przepraszam, sama nie wiem, co mnie na-
szło. Nigdy nie płaczę.

background image

- W takim razie najwyższy czas, żebyś przełamała tradycję. - Anna złapała
znajdujący się pod ręką papierowy ręcznik i podała go Grace. - Mów dalej, a
na pewno poczujesz się lepiej.
- Jest mi głupio. - Grace przełamała wszelkie opory i płakała w papierowy
ręcznik.
Uważam, że niepotrzebnie.
- Potrzebnie. Wszystko zepsułam i teraz nawet nie możemy być przyjaciółmi.
Co takiego zrobiłaś? - zapytała Anna delikatnie.
- Próbowałam mu się narzucić. To chyba dlatego, że... po tej nocy, kiedy
mnie pocałował...
- Pocałował cię? - powtórzyła Anna i natychmiast poczuła się znacznie
pewniej.
- Był wściekły. - Grace przycisnęła ręcznik do twarzy i oddychała głąboko, aż
odzyskała panowanie nad sobą. - To było po tym, co się stało w pubie. Nigdy
nie widziałam Ethana w takim stanie. Znam go niemal przez całe życie, mimo
to nie przypuszczałam, że może być taki. Gdybym go tak dobrze nie znała,
byłabym przerażona - wyrzucił tego mężczyznę jak worek pierza. A przy tym
miał w oczach coś dziwnego; stały się twarde, jakieś zupełnie inne i... -
Westchnęła i przyznała się do najgorszego: -1 ekscytujące. Och, to okropne
myśleć w taki sposób.
- Żartujesz? - Anna ścisnęła jej dłoń. - Nie było mnie tam, a też jestem
podekscytowana.
Śmiejąc się przez łzy, Grace wytarła twarz.
-Nie wiem, co go naszło, ale zaczął na mnie krzyczeć. No a ja się zbuntowa-
łam i kiedy zawiózł mnie do domu, posprzeczaliśmy się. Powiedział, że
powinnam zrezygnować z tej pracy. Mówił do mnie, jakbym całkowicie
postradała rozum.
- Typowa męska reakcja.
- To prawda. - Rozzłoszczona na samo wspomnienie Grace przytaknęla.-
To było tak typowe, że nigdy bym się tego po nim nie spodziewała. A potem
zaczęliśmy się tarzać po trawie.
- Naprawdę? - Anna uśmiechnęła się niezmiernie zadowolona.
- Całował mnie i ja go całowałam. To było cudowne. Przez całe życie zasta-
nawiałam się, jak to może być, tymczasem to, co się działo, przekraczało
wszel-kie moje oczekiwania. Potem nagle przestał i zaczął mnie przepraszać.
Anna zamknęła oczy. Och, Ethan, ty idioto.
- Kazał mi iść do domu, ale zanim to zrobiłam, przyznał się, że o mnie myśli.
Niechętnie, ale myśli. Miałam nadzieję, że potem wszystko zacznie się
zmieniać...
- Powiedziałabym, że już się zmieniło.
- Tak, ale nie w taki sposób, jak chciałam. Tego dnia, kiedy ty i Cam wróci-
liście, Ethan przyszedł do domu, kiedy tu sprzątałam. Wydawało mi się,
że...ale kiedy odwiózł mnie do domu, powiedział mi, że wszystko przemyślał i
że już więcej mnie nie dotknie, a ja przez jakiś czas mam się trzymać od niego

z dalaka. - Westchnęła ciężko. - Więc to robię.
Anna odczekała chwilę, potem potrząsnęła głową.
- Och, Grace, ty idiotko.
Kiedy Grace zmarszczyła brwi, Anna oparła się o stół. -Wszystko wskazuje na
to, że ten facet cię pragnie, ale sam potwornie się tego boi. Masz nad nim
władzę, więc dlaczego jej nie użyjesz?
- Władzę? Jaką władzę?
- Władzę zdobycia tego, czego pragniesz, jeśli naprawdę tym, o co ci chodzi,
jest Ethan Quinn. Wystarczy, jeśli znajdziesz się z nim sam na sam i
uwiedziesz go.
Grace prychnęła.
- Uwieść go? Nie mogę tego zrobić. - Dlaczego?
- Ponieważ... - Musi istnieć jakiś prosty i logiczny powód. - Nie wiem. Wydaje
mi się, że nie byłabym w tym dobra.
- Idę o zakład, że byłabyś świetna. Mam zamiar ci pomóc.
- Naprawdę?
- Bezwzględnie. - Anna wstała, by zająć się sosem i chwilę pomyśleć. -Kiedy
masz następny wolny wieczór?
- Jutro.
- Dobrze, to dość czasu. Zatrzymam na tę noc Aubrey u siebie. Albo nie, to
byłoby zbyt oczywiste, a lepiej będzie, jeśli zrobimy to subtelnie. Czy jest ktoś,
komu spokojnie możesz ją powierzyć?
- Moja matka od dawna chce ją zabrać na noc, ale nie mogłabym...
- Doskonale. Gdyby dziecko było w domu, mogłabyś mieć pewne zahamo-
wania. Już ja wymyślę, w jaki sposób go do ciebie wysłać.
Odwróciła się i przyjrzała Grace. Fantastyczny, klasyczny wygląd, pomyślała.
Duże, smutne oczy. Ten człowiek już przepadł.
- Będziesz musiała założyć coś prostego, ale kobiecego. - Zastanawiając się,
stukała czubkiem palca w zęby. - Najlepszy byłby pastelowy kolor. Delikatna,
blada zieleń lub róż.
Grace złapała się za głowę.
- Za bardzo się spieszysz.
- No cóż, ktoś musi. W obecnym tempie oboje z Ethanem będziecie krążyć
wokół siebie jeszcze w wieku sześćdziesięciu lat Żadnej biżuterii - dodała.
-Minimalny makijaż. Użyj też swoich normalnych perfum. Przywykł do nich, i
to mu coś powie.
- Anno, nie ma znaczenia, w co się ubiorę, jeśli Ethan nie zechce do mnie
przyjść.
- Ależ ma znaczenie. - Anna, która od wielu lat pałała niezaspokojoną miłością
do fatałaszków, była zaszokowana taką sugestią. - Mężczyznom wydaje się, że
nie dostrzegają, co kobieta ma na sobie... chyba że rzeczywiście nie ma zbyt
wiele. Mimo to podświadomie wszystko odnotowują. To pomaga osiągnąć
odpowiedni nastrój i zrobić wrażenie.
Zacisnąwszy usta, dodała do sosu świeżą bazylię, po czym wyjęła patelnię, by
podsmażyć cebulę i czosnek.
- Spróbuję wysłać go mniej więcej o zachodzie słońca. Powinnaś zapalić kilka

background image

świec i puścić muzykę. Quinnowie lubią muzykę.

- Co mam mu powiedzieć?
- Mogę tylko doprowadzić do waszego spotkania, Grace - powiedziała Anna
sucho. - Idę o zakład, że gdy przyjdzie pora, sama znajdziesz odpowiednie
słowa.
Grace wcale nie była tego pewna. Kiedy w powietrzu zaczęły unosić się nowe
zapachy, znowu zagryzła wargi.
Czuję się tak, jakbym próbowała go oszukać.
Czy właśnie nie o to ci chodzi? Grace wybuchnęła śmiechem i poddała się.
Mam różową sukienkę. Kilka lat temu kupiłam ją na ślub Steve'a. Anna
spojrzała na nią przez ramię.
- Jak w niej wyglądasz?
- No cóż... - Grace lekko się uśmiechnęła. - Steve był jej pierwszą ofiarą,
jeszcze zanim pokroili tort.
- To powinno być niezłe.
- Wciąż nie... - Grace przerwała, ponieważ jej matczyne ucho wychwyciło
hałaśliwą melodyjkę dobiegającą z salonu. - To koniec programu Aubrey.
Muszę skończyć sprzątanie.
Poderwała się na równe nogi przerażona myślą, że Ethan może wrócić do
domu, zanim ona stąd wyjedzie. Była pewna, że na jej twarzy wyraźnie widać
wszystkie uczucia.
- Anno, jestem ci niezmiernie wdzięczna za to, co próbujesz zrobić, ale nie
sądzę, by coś z tego wyszło. Ethan wcale nie jest głupi.
- W takim razie nie mu się nie stanie, jeśli złoży ci wizytę i zobaczy cię w
różowej sukience, prawda?
Grace westchnęła.
- Czy Cam kiedykolwiek wygrał z tobą jakąś dyskusję?
- Bardzo rzadko, a już na pewno nie wtedy, kiedy jestem w najlepszej formie.
Grace ruszyła w stronę drzwi, wiedząc, że grzeczne zachowanie Aubrey do-
biega końca.
- Cieszę się, że przyszłaś dzisiaj wcześniej do domu. Anna stuknęła drewnianą
łyżką o brzeg garnka.
- Ja również.

10

Następnego dnia przed zachodem słońca Grace wcale nie miała pewności, czy
się z niego cieszy. Była potwornie zdenerwowana; momentami czuła napięte
tuż pod skórą nerwy. Żołądek podskakiwał jej jak przestraszony królik. Do
tego wszystkiego zaczynała odczuwać pulsujący ból głowy.
Będzie po prostu wspaniale, pomyślała z obrzydzeniem, jeśli nieprzytomna
zwali się Ethanowi do nóg, o ile Anna rzeczywiście zdoła go tu przysłać.
To byłoby coś naprawdę uwodzicielskiego.
Przemierzając raz po raz swój maleńki domek, Grace doszła do wniosku, że za
nic w świecie nie powinna była się zgodzić na tę głupotę. Anna tak szybko
wszystko wymyśliła, tak szybko podjęła decyzję i tak niepostrzeżenie wprawiła
całą machinę w ruch, że Grace dała się porwać, nie biorąc pod uwagę
ewentualnych pułapek.
Co ona u diabła powie Ethanowi, jeśli on się tu pojawi? Chociaż może wcale
do tego nie dojdzie, pomyślała, równocześnie odczuwając ulgę i rozpacz.
Prawdopodobnie on w ogóle nie przyjdzie, a wtedy okaże się, że zupełnie
niepotrzebnie pozbyła się dziecka na noc.
Było za cicho. Słyszała tylko szelest wieczornego wiatru szukającego towa-
rzystwa gałęzi drzew. Gdyby była Aubrey - tu, gdzie powinna się znajdować
-czytałyby teraz bajeczkę na dobranoc. Czyściutka, wykapana i wypudrowana,
a j ed-nocześnie ociężała z senności Aubrey usiadłaby wraz z Grace w
bujanym fotelu i skuliłaby się pod jej ramieniem.
Gdy Grace usłyszała własne westchnienie, zacisnęła mocno wargi i ener-
gicznym krokiem podeszła do miniwieży, stojącej w salonie na półce z żółtej
sosny. Przejrzała swoją kolekcję płyt kompaktowych - był to jedyny kaprys, na
który sobie pozwalała, konsekwentnie zagłuszając wszelkie wyrzuty sumienia -
i już po chwili cały dom wypełniały rzewne, romantyczne dźwięki koncertu
Mozarta.

background image

Grace podeszła do okna i obserwowała chylące się ku zachodowi słońce.
Światło stawało się coraz łagodniejsze, a cień powoli nasuwał się na cień. Na
ozdobnej śliwie, która upiększała frontowe podwórko Cutterów, samotny lelek
kozodój zaczaj śpiewać swoją wieczorną piosenkę. Grace miała ochotę śmiać
się z siebie, bo przecież głupotą było stać tak w oknie w różowej sukience,
jakby czekała na pierwszą gwiazdkę, po to tylko, by móc wypowiedzieć jakieś
życzenie.
Oparła czoło o szybę, zamknęła oczy i przypomniała sobie, że jest już za stara
na wypowiadanie życzeń.

Anna doszła do wniosku, że całkiem nieźle spisuje się w roli szpiega. Cały
czas trzymała swoje plany w całkowitej tajemnicy - chociaż bardzo ją korciło,
by uchylić nieco jej rąbka i powiedzieć o wszystkim Camowi.
Musiała sobie przypominać, że Cam jest przede wszystkim mężczyzną, no i
bratem Ethana, co zdecydowanie przemawiało na jego niekorzyść. To była
babska sprawa. Anna doszła do wniosku, że nie zdradziła się z subtelną
obserwacją Ethgana. Bezpośrednio po kolacji nigdzie się nie wybierał, chociaż
miał taki zwyczaj; nie zdawał sobie zupełnie także sprawy, że bratowa przez
cały czas ma go na oku.
Doskonałym pomysłem okazały się. lody. Po drodze do domu kupiła cały
galon i teraz wszyscy ,jej panowie", jak z prawdziwą przyjemnością o nich
myślała, siedzieli na tylnej werandzie i opróżniali miseczki Rocky Road.
Ważne jest wyczucie czasu i odpowiednia realizacja, pomyślała, zatarła dłonie
i wyszła na werandę.
- Czeka nas ciepła noc. Nic dziwnego, choć trudno uwierzyć, ale to już prawie
lipiec.
Oparła się o poręcz i przyjrzała się kwiatom. Rosną całkiem nieźle, pomyślała
z pewną satysfakcją.
- Przyszło mi na myśl, że czwartego lipca moglibyśmy na tyłach domu
urządzić piknik.
- Na nabrzeżu będą sztuczne ognie - wyjaśnił Ethan. - Jak co roku, pół godziny
po zachodzie słońca. Widać je nawet stąd, z werandy.
- Naprawdę? To wspaniale. Czy to nie będzie zabawne, Seth? Mógłbyś za-
prosić przyjaciół na hamburgery i hotdogi.
- Byłoby odlotowo.
Dotarł już do dna miseczki i teraz starannie ją wyskrobywał, równocześnie
zastanawiając się, jakby tu w delikatny sposób poprosić o repetę.
- Muszę wygrzebać podkowy - stwierdził Cam. - Mamy je jeszcze, Ethan?
- Tak, gdzieś tu się plączą.
- Przydałaby się muzyka. - Anna przesunęła się na tyle, by dotknąć kolana
męża. - Moglibyście zagrać we trzech. Nie robicie tego tak często, jak bym
chciała. Będę musiała zrobić listę. Powiecie mi, kogo powinniśmy zaprosić.
Trzeba też pomyśleć o jedzeniu. Jedzenie. - Gwałtownie odsunęła się od
balustrady. Doszła do wniosku, że całkiem nieźle udała złość. - Jak mogłam

zapomnieć? Obiecałam Grace przepis na tortellini do jej pieczonego kurczaka.
Wpadła do środka, by chwycić karteczkę, na której starannie napisała przepis -
nigdy w życiu nie robiła czegoś takiego - i równie szybko wróciła. Przywołała
na twarz przepraszający uśmiech.
- Ethan, mógłbyś jej to podrzucić?
Spojrzał na niewielką białą karteczkę. Gdyby nie siedział, wsunąłby ręce
kieszeni.
- O czym ty mówisz?
- Obiecałam Grace, że dostarczę jej to jeszcze dzisiaj, ale potem kompletnie
zapomniałam. Podrzuciłabym jej to sama, ale muszę jeszcze dokończyć raport.
Zresztą sama bardzo chciałabym spróbować zrobić tego jej pieczonego
kurczaka
ciągnęła szybko, wsuwając mu w garść karteczkę z przepisem i podrywając go
jednocześnie na równe nogi.
- Już trochę późno.
- Nie ma jeszcze nawet dziewiątej. - Nie daj mu czasu na myślenie, ostrzegła
się. Nie pozwól mu wysunąć pazurów. Wciągnęła go do domu, śląc urocze
uśmiechy i bez przerwy trzepocząc rzęsami. - Naprawdę będę ci niezmiernie
wdzięczna. Ostatnio jestem taka roztrzepana. Czasami mam wrażenie, że
usiłuję złapać własny ogon. Przeproś ją w moim imieniu, że nie dostarczyłam
jej tego wcześniej i przypomnij, żeby dała mi znać, jak jej wyszło, gdy już
spróbuje. Serdeczne dzięki, Ethan - dodała, stając na palcach, by po
przyjacielsku cmoknąć go w policzek. - Bardzo się cieszę, że mam braci.
- No cóż... - Był zdumiony i dość nieszczęśliwy, ale sposób, w jaki to po-
wiedziała, sposób, w jaki się uśmiechnęła, sprawił, że nie był w stanie jej
odmówić. - Zaraz wracam.
Akurat, pomyślała Anna, starając się nie wybuchnąć śmiechem. Wesoło po-
machała mu ręką na pożegnanie. Kiedy jego pikap zniknął z pola widzenia,
zatarła dłonie. Misja została wykonana.
- Do diabła, co to ma znaczyć? - zapytał Cam. Zaskoczona Anna drgnęła.
- Nie rozumiem, o czym mówisz.
Miała zamiar minąć go i wejść do domu, ale zastąpił jej drogę.
- Doskonale wiesz, o czym mówię.
Zaintrygowany przekrzywił głowę. Doszedł do wniosku, że Anna próbuje
udawać niewiniątko, ale nie bardzo jej to wychodzi. W jej oczach widać było
zbyt dużo prawdziwej radości.
- Skąd ta nagła wymiana przepisów, Anno?
- Co cię tak dziwi? - Wzruszyła ramionami. - W końcu jestem bardzo dobrą
kucharką.
- Jeśli o to chodzi, nie mam zamiaru się z tobą kłócić, ale, do diabła, nie
należysz do osób, które zajmują się dostarczaniem przepisów ludziom
znajdującym się w nagłej potrzebie. Zresztą gdybyś naprawdę tak bardzo
chciała podać Grace przepis, wystarczyłoby w tym celu podnieść słuchawkę.
Ethan na pewno by ci to uświadomił, ale nawet nie dopuściłaś go do głosu, tak
bardzo byłaś zajęta trzepotaniem rzęsami i gruchaniem jak jakaś skończona

background image

idiotka.
- Idiotka?

- A przecież wcale nią nie jesteś - ciągnął, manewrując niąw taki sposób, by
cofała się coraz dalej. W końcu dotarła do poręczy werandy i znalazła się w
pu-łapce. - Wcale. Jesteś przebiegła, sprytna i dokładna. - Uwięził ją, kładąc
dłonie na jej biodrach. - Taka właśnie jesteś.
Uznała to za miły komplement. Dziękuję, Cameron. Ale teraz naprawdę muszę
dokończyć ten raport.
- Uhm. Dlaczego na siłę wysłałaś Ethana do Grace? Odrzuciła włosy do tyłu i
niewinnie spojrzała mu prosto w oczy.
- Taki przebiegły, sprytny i dokładny facet jak ty powinien sam na to wpaść
Ściągnął brwi.
- Próbujesz doprowadzić do tego, żeby coś się między nimi zaczęło.
- Między nimi już coś j e s t, ale twój brat jest powolniejszy niż kulawy żółw.
- Jest powolniejszy niż kulawy żółw w dwuogniskowych okularach, ale to cały
Ethan. Czy nie uważasz, że sami powinni jakoś sobie z tym poradzić?
- Potrzebują pięciu minut sam na sam, a ja nie zrobiłam nic więcej poza
zapewnieniem im tego czasu. Poza tym... - Uniosła ręce i objęła Cama za szyję.
- My, nieprawdopodobnie szczęśliwe kobiety, pragniemy, żeby wszyscy wokół
nas również byli nieprawdopodobnie szczęśliwi.
Zmarszczył czoło.
- Uważasz, że to pochwalę?
Uśmiechnęła się i skubnęła go ustami w dolną wargę.

-Tak.

-Masz rację - mruknął i pozwolił się przekonać.

Ethan przez pięć minut siedział w samochodzie. Wymiana przepisów? To naj-
głupsza rzecz, o jakiej kiedykolwiek słyszał. Zawsze myślał, że Anna jest
rozsądną kobietą, a tu nagle, na litość boską, ni z tego, ni z owego wysyła go z
przepisem.
Wcale nie był jeszcze gotowy na spotkanie z Grace. O tak, doskonale wie-
dział, jak powinien wobec niej postępować, ale... nawet rozsądny mężczyzna
miewa pewne słabości.
Mimo to, skoro już tu się znalazł, nie widział możliwości, by się od tego
wymigać. Postara się zrobić to szybko. Prawdopodobnie Grace kładzie właśnie
dziecko do łóżeczka, więc po prostu wręczy jej karteczkę i wyjdzie, żeby nie
przeszkadzać.
Jak skazaniec wysiadł z samochodu i podszedł do frontowych drzwi. Przez
siatkę zauważył migotliwe światła świec i zaszurał nogami. Do jego uszu
dotarło płaczliwe zawodzenie smyczków i fortepianowe pasaże.
Nigdy w życiu nie czuł się bardziej śmiesznie niż teraz, stojąc na frontowej
werandzie Grace i ściskając w dłoni przepis na włoskie danie, podczas gdy w
cie-płym, letnim, wieczornym powietrzu unosiła się muzyka.
Obawiając się, żeby nie obudzić Aubrey, delikatnie zapukał w drewnianą

framugę. Przez chwilę zastanawiał się poważnie, czy nie lepiej byłoby wsunąć
karteczkę w drzwi i zwiać, wiedział jednak, że byłoby to jawne tchórzostwo.
No i Anna na pewno go zapyta, czemu nie przyniósł jej od Grace przepisu na
smażonego kurczaka.
Kiedy zobaczył Grace, zaczął żałować, że, na Boga, nie postąpił jak tchórz.
Wyszła z kuchni w tylnej części domku. W tym maleńkim budyneczku, który
zawsze przywodził Ethanowi na myśl domek lalki, wcale nie miała długiej
drogi do pokonania. Kiedy jednak tak na nią patrzył, miał wrażenie, że idzie i
idzie bez końca, otoczona dźwiękami muzyki i blaskiem świec.
Miała na sobie bladoróżową sukienkę do kostek, z rządkiem maleńkich,
perłowych guziczków, biegnących od zagłębienia szyi aż po dolny rąbek, który
opływał jej nagie stopy. Ethan rzadko widywał Grace w sukience, był jednak
za bardzo zaszokowany, by zapytać, dlaczego ma ją na sobie właśnie teraz.
Myślał tylko, że Grace wygląda jak wysoka, smukła róża, która lada chwila
zakwitnie. Poczuł, że nie może wydobyć głosu.
-Ethan...
Lekko drżącą ręką otworzyła drzwi. Może wcale nie potrzebuje gwiazd, które
spełniałyby jej życzenia. Przecież on tu jest, stoi blisko i patrzy na nią.
- Ja... - Owionął go jej zapach, znany niemal tak samo dobrze jak własny.
-Anna przysłała ci... prosiła, żeby ci to podrzucić.
Zdziwiona Grace wzięła karteczkę, którą trzymał w dłoni. Gdy zobaczyła, że to
przepis, musiała zagryźć policzek od wewnątrz, żeby nie wybuchnąć
śmiechem.
- To bardzo miło z jej strony.
- Masz to dla niej?
- Co takiego?
- Przepis. Na kurczaka.
- O tak. Jest w kuchni. Wejdź na chwilę, a ja zaraz go przyniosę. Zaczęła się
zastanawiać, o jakiego kurczaka chodzi. Od ciągłego tłumienia
histerycznego śmiechu zaczynało jej się kręcić w głowie.
- Anna chce zrobić z niego... hmm... zapiekankę, prawda?
- Nie. - Jest taka szczupła w talii, pomyślał. I ma takie wąskie stopy. - Za-
mierza go upiec.
- Och, rzeczywiście. Ostatnio jestem taka roztrzepana.
- To się zdarza - wymamrotał. Doszedł do wniosku, że najlepiej zrobi, jeśli
przestanie się na nią gapić. Zauważył dwie grube białe świece płonące na
ladzie.
Wysiadły ci bezpieczniki?
- Słucham?
- Co się stało z twoim światłem?
- Nic. - Poczuła, że się rumieni. Nigdzie nie miała zapisanego przepisu na
pieczonego kurczaka. Bo po co? Po prostu robi go, ilekroć zachodzi
konieczność. - Czasami lubię światło świec. Pasuje do muzyki.
Mruknął coś niewyraźnie, pragnąc, żeby się pospieszyła, bo, do diabła, jak
najszybciej chciał stąd wyjść.
- Położyłaś już Aubrey do łóżka?

background image

- Dzisiaj śpi u mojej mamy.

Jego wzrok, który od dłuższego czasu bacznie lustrował sufit, skierował się w
dół i napotkał oczy Grace. -Nie ma jej tutaj?
- Nie. To jej pierwsza noc poza domem. Dzwoniłam już dwa razy.
Uśmiechnęła się niepewnie i dotknęła palcami górnych guziczków sukienki.
Na ten widok Ethan poczuł, że ślinka napływa mu do ust.
- Wiem, że ona śpi zaledwie kilka mil stąd i że jest tam równie bezpieczna jak
we własnym łóżeczku, ale nie potrafię się opanować. Dom bez niej wydaje się
taki pusty.
Ethan powiedziałby raczej, że niebezpieczny. Ładny domek lalki stał się nagle
śmiertelną pułapką, przypominającą pole minowe. Nie było w nim maleńkiej
dziewczynki, w sąsiednim pokoju nie spała niewinna istotka. Znajdowali sie tu
sami, a ze wszystkich stron otaczała ich łkająca muzyka i blask świec.
No i ta różowa sukienka, która aż się prosiła, by po kolei porozpinać drob-
niutkie, białe guziczki.
Poczuł, że zaczynają go swędzieć czubki palców.
- Cieszę się, że wpadłeś. - Nagle zdobyła się na odwagę i zrobiła krok do
przodu, starając się pamiętać, że ma nad nim władzę. - Było mi trochę smutno.
Cofnął się. Teraz swędziały go już nie tylko czubki palców.
- Powiedziałem, że zaraz wracam.
- Może zostałbyś na... kawę albo coś innego?
Kawę? I bez niej był wystarczająco podminowany. Kofeina mogłaby dopra-
wadzić do tego, że podskoczyłby w miejscu i zaczął tańczyć jakiś skoczny
taniec. -Chyba nie...
- Ethan, nie mogę trzymać się od ciebie z daleka, tak jak mnie prosiłeś. St.
Chris jest zbyt małą mieściną, a nasze losy za bardzo się ze sobą splatają.-
Czuła serce w gardle. - A ja wcale tego nie chcę. Nie chcę trzymać się od
ciebie
z daleka, Ethan.
- Powiedziałem ci, że mam swoje powody. - Na pewno zdoła je sobie przy-
pomnieć, pod warunkiem że Grace przestanie patrzeć na niego tymi dużymi
zie-lonymi oczami. - Po prostu troszczę się o ciebie, Grace.
- Nie potrzebuję twojej troski. Jesteśmy dorosłymi ludźmi i oboje jesteśmy
samotni. - Podeszła bliżej. Poznała, że po pracy wziął prysznic, jednak gdzieś
w głębi został tak charakterystyczny dla niego zapach zatoki. - Nie chcę być
dziś wieczorem sama.
Cofnął się. Gdyby jej tak dobrze nie znał, przysiągłby, że Grace próbuje go
podejść.
- Jeśli o to chodzi, podjąłem już decyzję. - Tylko, do jasnej cholery, w go-
dzinach nadliczbowych pracował nie jego mózg, lecz lędźwie. - Po prostu trzy-
maj się z daleka, Grace.
- Mam wrażenie, że robię to od zawsze. Chcę iść do przodu, Ethan, niezależ-
nie od tego, co to oznacza. Jestem zmęczona trzymaniem się z daleka albo sta-
niem w miejscu. Jeśli mnie nie chcesz, pogodzę się z tym. Ale jeśli mnie pra-
gniesz... - Podeszła bliżej i położyła dłoń na jego piersi.

Poczuła mocne bicie serca. - Ale jeśli mnie pragniesz, dlaczego nie chcesz
mnie wziąć?
Zrobił krok do tyłu i oparł się o ladę.
- Przestań. Sama nie wiesz, co robisz.
- Doskonale wiem, co robią. - Wyrzuciwszy z siebie te słowa poczuła, że jest
wściekła na nich oboje. - Najwyraźniej jednak nie robią tego dobrze, ponie-waż
wszystko wskazuje na to, że szybciej wdrapiesz się na ścianę mojej kuchni niż
dotkniesz mnie choćby palcem. Czy myślisz, że rozsypię się na tysiąc kawał-
ków? Jestem dorosłą kobietą, Ethan. Byłam mężatką i mam dziecko. Wiem, o
co cię pytam i czego pragnę.
- Zdaję sobie sprawę, że jesteś dorosłą kobietą. Mam oczy.
- W takim razie użyj ich i spójrz na mnie.
Czy mógł postąpić inaczej? Dlaczego dotychczas wierzył, że mu się to uda?
Stojąca w migotliwym świetle Grace była wszystkim, czego pragnął.
- Patrzę na ciebie, Grace. - Ponieważ zostałem przyparty do muru, pomyślał. I
czuję serce w gardle.
- Masz przed sobą kobietę, Ethan. Kobietę, która cię potrzebuje. - Zauważyła,
że po tych słowach jego oczy zmieniły się. Były teraz ciemne, skupione i
przenikliwe. Westchnęła niespokojnie i cofnęła się. -1 może jestem kobietą,
której pragniesz. Której potrzebujesz.
Bał się, że tak właśnie jest i że na próżno wmawia sobie, iż może obejść się bez
niej. Była taka śliczna, różowa i złocista, skąpana w blasku świec, a jej wyra-
ziste oczy spoglądały na niego z całkowitą szczerością.
- Wiem to na pewno - powiedział wreszcie. - Ale to i tak niczego nie zmieni.
- Czy musisz przez cały czas myśleć?
- To staje się coraz trudniejsze - wymamrotał. - Zwłaszcza w tym momencie.
- W takim razie przestań. Oboje odsuńmy na bok wszelkie myśli. Chociaż
czuła w głowie pulsowanie krwi, nie odrywała od niego wzroku.
Uniosła drżące dłonie i dotknęła palcami najwyższego guzika sukienki.
Patrzył, jak Grace go rozpina, i wstrząsnęło nim, że ten zwyczajny gest i
kawalątek odsłoniętej skóry tak bardzo zdołały go zelektryzować. Czuł, że
brakuje mu powietrza w płucach, a krew szybciej krąży w żyłach. Jego
pragnienia, wszystkie dawno temu odsunięte na bok pragnienia, zaczęły się w
końcu domagać zaspokojenia.
- Przestań, Grace - powiedział łagodnie. - Nie rób tego. Czując, że poniosła
klęskę, opuściła ręce i zacisnęła powieki.
- Pozwól, że ja to zrobię.
Zaskoczona otworzyła oczy i wytrzymała poważne spojrzenie zbliżającego się
do niej Ethana. Niespokojnie wciągnęła głęboko powietrze i wstrzymała
oddech.
- Zawsze miałem na to ochotę - powiedział cicho i rozpiął następny maleńki
guziczek.
- Och. - Zatrzymany oddech wyrwał się z jej płuc jak szloch. - Ethan.
- Jesteś taka ładna. - Już drżała. Pochylił głowę, by musnąć jej wargi i uspokoić
ją. - Taka delikatna. A ja mam takie szorstkie ręce.

background image

Przesunął palcami po jej policzkach i szyi. - Ale nie zrobię ci krzywdy.
- Wiem. Doskonale o tym wiem.
- Ty drżysz.
Rozpiął następny guzik, a potem jeszcze jeden.
- Nic na to nie poradzę.
- Nie mam nic przeciwko temu. - Cierpliwie rozpiął sukienką aż do pasa.
-Chyba w głębi duszy przypuszczałem, że jeśli wejdę tu dzisiejszego wieczoru,
nie będę umiał wyjść.
- Bardzo chciałam, żebyś przyszedł. Od dawna o tym marzyłam.
- Ja też.
Guziczki były bardzo małe, a jego palce takie duże. Tam, gdzie rozchylała się
sukienka i zagłębiał się jego kciuk, czuł delikatną i ciepłą skórę.
- Powiedz mi, jeśli zacznę robić coś, co ci się nie spodoba. Albo jeśli nie zrobię
czegoś, czego pragniesz.
Z jej gardła wyrwał się dziwny dźwięk - ni to jęk, ni to śmiech.
- W tej chwili trudno mi mówić. Nie mogę złapać tchu. Ale chciałabym, żebyś
mnie pocałował.
- Właśnie o to mi chodzi.
Dotknął jej ust delikatnie, pamiętając, że kiedy całował japo raz pierwszy, miał
za mało czasu. Teraz nie musiał się spieszyć, mógł znaleźć odpowiedni rytm,
który odpowiadałby im obojgu. Po chwili jego usta wypełniło słodkie
westchnie-nie Grace. Rozpiął jeszcze parę guziczków i zatonęli w długim,
namiętnym, trwa-jącym bez końca pocałunku.
Nie dotykał jej, na razie było na to za wcześnie. Tylko ich połączone usta
pozwalały na poznawanie smaków. Kiedy się zachwiała, uniósł głowę i
spojrzał jej w oczy. Były zachmurzone i jakby senne, a jednak całkiem
przytomne.
- Chcę cię zobaczyć.
Powoli, cal po calu, zsunął sukienkę z jej mocnych, kształtnych, lekko opa-
lonych ramion. Zawsze uważał, że Grace ma najpiękniejsze na świecie
ramiona, a teraz w końcu mógł się nimi nacieszyć.
Grace wydała pomruk zaskoczenia...
Przez chwilę, kiedy ją niósł, myślała o smokach i czarnych rycerzach. Potem
wróciła do bardziej praktycznych spraw.
- Wezmę tabletkę. Wszystko będzie w porządku. Nie miałam nikogo od cza-su
Jacka.
W głębi duszy wiedział o tym, ale gdy to usłyszał, ogarnęło go jeszcze więk-
sze pożądanie.
W sypialni też zapaliła świeczki - długie, cienkie, osadzone w małych, białych
muszelkach. W ciepłym świetle połyskiwała biel wezgłowia jej łóżka. Ze
szklanego flakonika na maleńkim stoliku obok wystawały białe stokrotki.
Myślała, że Ethan położy jąna łóżku, ale on usiadł na brzegu i zaczął tulić ją do
siebie, przez cały czas trzymając w ramionach i uspokajając powolnymi, nie
kończącymi się pocałunkami, aż jej puls wrócił do normy.

Potem zaczął wędrować rękami po jej ciele
Gdziekolwiek jej dotknął, łagodny żar przeradzał się w gwałtowny płomień.
Szorstkie ręce ślizgały się po jej skórze. Długie palce dotykały i naciskały.
Tam, o tam, właśnie tam.
Jednodniowym zarostem pieścił wypukłości jej piersi, a językiem zataczał
kółka wokół brodawek. Lecz zawsze, zawsze usta wracały do jej warg po
jeszcze jeden, i jeszcze jeden przeciągły, wywołujący zawrót głowy pocałunek.
Zdarła z niego koszulę, tak bardzo chciała mu się odwzajemnić i dać odrobi-nę
szczęścia. Znalazła blizny i twarde mięśnie. Pod palcami czuła szczupły tors,
szerokie barki i ciepłą skórę Ethana. Leciutki wietrzyk wpadł przez otwarte
okno, zza którego dolatywało pokrzykiwanie lelka kozodoja. Teraz już ten
dźwięk nie będzie jej się kojarzył z samotnością.
Położył jąna wznak, z głową na poduszce. Złociste światło świec wywoływało
z kątów cienie, szare jak dym. Na ciele Grace tańczyły ciemne plamy.
Zauważył, że unosi rękę, by zasłonić piersi; ujął jej dłoń i pocałował po kolei
wszystkie palce.
- Chciałbym, żebyś tego nie robiła - szepnął. - Uwielbiam na ciebie patrzeć.
Nie uważała się za wstydliwą i wiedziała, że zachowuje się głupio, ale nie-
chętnie opuściła rękę na łóżko. Kiedy Ethan wysunął się z dżinsów, znów
zabrakło jej tchu. Żaden bajkowy rycerz nie był lepiej zbudowany ani z
większym heroizmem nie nosił blizn.
Chora z miłości, wyciągnęła do niego ręce.
Ostrożnie wsunął się w jej ramiona, starając się nie opaść na nią całym cięża-
rem ciała. Usiłował pamiętać, że Grace jest taka delikatna, taka szczupła i dużo
bardziej niewinna, niż sama przypuszcza.
Kiedy wschodzący księżyc przysłał swój pierwszy promień przez okno, Ethan
powoli zaczaj ją pieścić.
Westchnienia i pomruki, długie, niespieszne pieszczoty, odkrywanie nowych
smaków. Jego ręce podniecały ją i spychały w nicość. Jej dłonie badały, podzi-
wiały i momentami całkiem zapominały o własnej niepewności. Ethan odkrył
bez trudu jej najbardziej wrażliwe miejsca - pod piersiami, pod kolanami i
słodką, kuszącą dolinę między udami.
Tak bardzo skoncentrował się na niej, że jego własne gwałtowne pożądanie
prawie go zaskoczyło. Gdy dało o sobie znać, było już tak potężne, że
bezwiednie jęknął, całując jej pierś.
Popychana rosnącym pragnieniem, przytuliła się do niego i zadrżała.
Wtedy rytm uległ zmianie.
Niespokojnie oddychając, uniósł głowę i wpatrzył się w jej oczy. Wsunął dłoń
między uda i przycisnął. Była już podniecona.
- Chcę widzieć, jak przez to przechodzisz.
Jego palce tańczyły na niej i w niej, a jej oddech stawał się coraz szybszy. Od-
czuwała jednocześnie rozkosz i panikę. Ethan patrzył jak Grace wspina się
coraz wyżej i wyżej, słyszał jej urywany oddech, a potem przyduszony krzyk
orgazmu.
Próbowała potrząsnąć głową by oprzytomnieć, ale cudowne oszołomienie nie
mijało. Dobrze znany pokój zawirował, zasnuł się mgiełką, tak że wyraźnie

background image

widziała tylko jego twarz.

Ręce i nogi nosiły ślady licznych zadrapań, powstałych podczas przedziera-nia
się przez krzaki dzikich róż.
Ethan wiedział, że kiedy Seth ochłonie na tyle, by zauważyć wszystkie te
skaleczenia, szybko zacznie je również czuć.
-Może zechciałbyś usiąść i porozmawiać na ten temat? - zapytał spokojnie.
-I tak ci nie uwierzę. Jesteś kłamcą. Oboje jesteście cholernymi kłamcami.
Masz zamiar wmówić mi, że nie pieprzyliście się?
- Nie pieprzyliśmy się.
Seth rzucił się na niego tak szybko, że nim się Ethan zorientował, co się święci,
poczuł potężne uderzenie w szczękę. Później z pewnością uzna, że dzie-ciak
ma bardzo dobry cios, ale w tym momencie musiał się skoncentrować ns tym,
by przygwoździć Setna do ziemi.
- Zabiję cię! Ty draniu, jeśli tylko nadarzy się taka możliwość, zabiję cię. -Wił
się, wykręcał i walczył, czekając na grad uderzeń.
- Uspokój się. - Czując, że zwinne, spocone ramiona chłopca zaczynają
wymykać się z mocnego uchwytu, Ethan potrząsnął mocno Sethem. - Nic nie
zdziałasz w taki sposób. Jestem większy od ciebie i w końcu tak cię przygniotę
do ziemi, że zabraknie ci sił.
-Weź ode mnie te łapska. - Seth wyszczerzył zęby i warknął: - Skurwysynu!
Ten cios był dużo mocniejszy i wymierzony znacznie celniej niż uderzenie
pięścią. Ethan nabrał powietrza w płuca i spokojnie odpowiedział:
-Tak, jestem nim. Dzięki temu się poznaliśmy. Kiedy cię puszczę, Seth,
będziesz mógł uciec. Będziesz mógł opluć mnie od stóp do głów. Tego właśnie
ludzie spodziewają się po dzieciach prostytutek. Sądzę jednak, że stać cię na
coś lepszego.
Ethan wyprostował się, przykucnął na piętach i starł płynącą z wargi krew.
- Do jasnej cholery, po raz drugi uderzyłeś mnie w twarz. Jeśli spróbujesz.
zrobić to jeszcze rąz, tak ci stłukę tyłek, że przez miesiąc na nim nie
usiądziesz.
- Nienawidzę cię.
- W porządku. Ale jeśli tak, to powinieneś mieć do tego jakieś powody.
- Chciałeś tylko dostać się między jej nogi, a ona ci na to pozwoliła.
- Uważaj. - Poruszając się szybko jak błyskawica, Ethan złapał Setha za przód
koszuli i podciągnął go doVóry. - Nie waż się mówić o niej w taki sposób.
Masz dość zdrowego rozsądku, by bez trudu rozpoznać, jaką kobietą jest
Grace. To dlatego jej zaufałeś, dlatego się o nią martwiłeś.
-Grace gówno mnie obchodzi - stwierdził Seth i z trudem przełknął ślinę,
ponieważ w gardle zaczęły go palić gorące łzy.
-Gdyby tak było, nie byłbyś taki wściekły na mnie i na nią. Nie uważałbyś że
zawiodłeś się na nas obojgu.
Puścił Setha i przetarł dłońmi twarz. Wiedział, że jest bardzo niekompetent-ny
w wyjaśnianiu uczuć. Zwłaszcza własnych.
- Mam zamiar być z tobą szczery. - Opuścił ręce. - Masz rację, jeśli chodzi o
to, co się wydarzyło, zanim przyszedłeś do domu, jednak wcale nie wiesz, co

to znaczy.
Wargi Setha drgnęły, a w końcu warknął:
- Wiem, co oznacza pieprzenie się.
- Właśnie. Zgodnie z posiadaną przez ciebie wiedzą są to dochodzące z są-
siedniego pokoju ohydne odgłosy, obmacywanie w ciemności, kwaśny zapach i
przekładane z rąk do rąk pieniądze.
- To, że jej nie zapłaciłeś, wcale nie oznacza...
- Zamknij się - powiedział Ethan cierpliwie. - Swego czasu ja również my-
ślałem, że tak to wszystko wygląda i że jest to jedyny sposób. Twardo, bez
zbędnych czułości, czasem wręcz brutalnie. Najważniejsze, by dostać od
drugiej osoby to, co jest człowiekowi potrzebne. A zatem jest to bardzo
egoistyczne postępowanie. Rozładowuje się napięcie, a potem wciąga gatki i
odchodzi. To nie zawsze jest takie złe. Jeśli żadna ze stron nie przywiązuje do
tego zbyt wielkiego znaczenia, jeśli dzięki temu łatwiej przetrwać noc, to wcale
nie musi być takie złe. Ale, do jasnej cholery, to nie jest jedyny sposób, a już
na pewno nie najlepszy.
Przypomniał sobie niedawne rozważania. Miał wówczas nadzieję, że, gdy
przyjdzie czas, ktoś inny wyjaśni chłopcu te sprawy. Okazało się jednak, że
czas nadszedł, a zadanie przypadło właśnie jemu.
Nie potrafił powiedzieć tego wszystkiego z uśmiechem i żartobliwym przy-
mrużeniem oka, jak zrobiłby to Cam, ani delikatnie i elegancko, jak z
pewnością przekazałby to Philip. Mógł jedynie mówić z głębi serca i mieć
nadzieję, że robi to dobrze.
- Seks można traktować tak samo jak jedzenie, to znaczy tylko zaspokajać
głód. Czasem płaci się za posiłek, a kiedy indziej wymienia coś za coś, i
wszystko jest w porządku, jeśli tylko daje się tyle samo, ile się bierze.
- Seks to po prostu seks. Upiększono go, by móc robić pieniądze na książkach i
filmach.
- Czy sądzisz, że tylko coś takiego istnieje między Anną i Camem? Seth
wzruszył ramionami, mimo to widać było, że się zastanawia.
- Łączy ich coś, co się liczy, co trwa, żyje i rozwija się. To nie to, w czym
wyrosłeś, ani co było udziałem pierwszej części mojego życia, ale właśnie
dlatego mogę być z tobą szczery.
Ethan przetarł palcami oczy, starając się ni? zwracać uwagi na rój insektów i
strużki potu.
- Jest zupełnie inaczej, jeśli naprawdę troszczysz się o tego kogoś i jeśli ta
druga osoba nie jest jedynie twarzą albo gotowym wskoczyć do łóżka ciałem.
Coś takiego właśnie mi się przytrafiło. Większość ludzi postępuje w taki
sposób. Jest zupełnie inaczej, jeśli robi się to z tą jedyną osobą, która się liczy,
osobą, która sprawia, że wszystko jest tak, jak powinno być. Kiedy nie jest to
jedynie głód, który popycha człowieka do działania. Wówczas największym
pragnieniem jest, by dać więcej niż się bierze. Nigdy w życiu nikt nie znaczył
dla mnie tak dużo jak Grace.
Seth wzruszył ramionami i spojrzał w bok, ale, nim to zrobił, Ethan dostrzegł
na jego twarzy cierpienie.
- Wiem, że darzysz ją uczuciem, wiem również, że jest to uczucie prawdziwe,

background image

mocne i niezmiernie ważne. Może gdzieś w głębi duszy pragniesz, żeby była
ideałem i żeby nie odczuwała potrzeb takich jak inne kobiety. Myślę, że
z całego serca pragniesz jąochraniać i dbać o to,by nikt nie wyrządził jej
krzywdy. Dlatego powiem ci, co przed chwilą jej wyznałem. Kocham ją.
Nigdy nie
kochałem nikogo innego.
Seth patrzył na bagna. Cierpiał, ale najgorsze było to, że się wstydził.
- Czy ona też cię kocha?
- Tak. Ale, do jasnej cholery, skłamałbym, gdybym powiedział, że wiem
dlaczego.
Seth doszedł do wniosku, że wie dlaczego. Ethan jest silny i nigdy nie urządza
wielkich scen. Robi to, co należy. To, co jest odpowiednie.
- Miałem zamiar zatroszczyć się o nią, kiedy będę już dorosły. Podejrzę-wam,
że uznasz to za głupi pomysł.
- Wcale nie. - Miał ogromną ochotę przyciągnąć chłopca do siebie, wiedział
jednak, że nie jest to odpowiednia chwila. - Uważam, że to wspaniałe.
Jestem z ciebie dumny.
Seth zerknął na niego, a potem szybko uciekł wzrokiem.
- Widzisz, w jakiś sposób ją kocham. Przynajmniej w pewnym sensie. To
wcale nie znaczy, że chciałbym zobaczyć ją nagą-dodał szybko.-Po prostu...
- Rozumiem. - Ethan przygryzł język, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Na głe
rozbawienie i cudowna ulga miały znacznie lepszy smak niż mrożone piwo w
upalny dzień. - Kochasz Grace jak siostrę i chcesz, żeby była szczęśliwa.
- Tak. -Seth westchnął. - Tak, sądzę, że to jest właśnie to. Ethan w zadumie
wciągnął powietrze przez zaciśnięte zęby.
- Nie jest miło po wejściu do domu zobaczyć, że siostra jest właśnie z ja-kimś
facetem.
- Zraniłem ją: Chciałem ją zranić.
- Tak, masz rację. Będziesz musiał ją przeprosić, jeśli chcesz, żeby wszystko
między wami było jak dawniej.
- Pomyśli, że jestem głupi. Nie będzie chciała ze mną rozmawiać.
- Sama miała zamiar iść za tobą. Podejrzewam, że przez cały czas krąży
niespokojnie po podwórku i zamartwia się.
Seth wciągnął powietrze w płuca, ale ten wdech bardzo przypominał szloch.
- Przekomarzałem się z Camem, dopóki nie podwiózł mnie pod dom, żebym
mógł zabrać rękawicę do basebaltu. A kiedy... kiedy was zobaczyłem,
poczułem
się tak, jakbym nagle wrócił tam, gdzie mieszkała Gloria, a ona właśnie robiła
to
z jakimś facetem.
Gdzie seks był ohydnym, plugawym sposobem zarabiania na życie, pomyślał
Ethan.
- Trudno to wszystko wymazać z pamięci, trudno również uwierzyć, że może
być inaczej. - Ethan sam jeszcze się tego dobrze nie nauczył, dlatego ważył
każde słowo. - Takie kochanie się, kiedy człowiek troszczy się o kogoś, kiedy
to wszystko się liczy, jest naprawdę czymś wspaniałym.

Seth pociągnął nosem i wytarł oczy.
- Komary-wymamrotał.
- Tak. Potwornie ich tu dużo.
- Powinieneś mnie stłuc za to, że powiedziałem całe to gówno.
- Masz rację - stwierdził Ethan po chwili. - Zrobię to następnym razem. A teraz
chodźmy do domu.
Wstał, otrzepał spodnie i wyciągnął rękę. Seth spojrzał i zobaczył na jego
twarzy życzliwość, cierpliwość oraz współczucie. Dawniej może wyszydziłby
te cechy u mężczyzny; bardzo rzadko stykał się z nimi u ludzi, z którymi
miewał do czynienia.
Włożył rękę w dłoń Ethana i nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zostawił ją
tam, kiedy wędrowali ścieżką.
- Dlaczego ani razu mi nie oddałeś?
Chłopcze, pomyślał Ethan, choć masz tak mało lat, zbyt często podnoszono na
ciebie rękę.
- Może bałem się, że mnie pokonasz?
Seth prychnął i gwałtownie zamrugał powiekami, usiłując opanować łzy, które
wciąż cisnęły mu się do oczu.
- Gówno prawda.
- To takt, że jesteś mały - powiedział Ethan, wyjmując z tylnej kieszeni Setna
czapeczkę i nakładając ją chłopcu na głowę. - Ale jesteś niesamowicie silnym i
żylastym draniem.
Kiedy się zbliżali do skraju lasu, gdzie światło słoneczne padało na ziemię sko-
śnymi wiązkami promieni, Seth musiał kilkakrotnie wciągnąć w płuca
powietrze.
Zobaczył Grace, która, tak jak przewidywał Ethan, krążyła po podwórku,
obejmując się ramionami, zupełnie jakby było jej zimno. Opuście je, zrobiła
krok do przodu i zatrzymała się.
Ethan poczuł, że Setfa napiął mięśnie; ścisnął mu dłoń by dodać chłopcu
otuchy.
- Najłatwiej się z nią pogodzisz - powiedział cicho Ethan - jeśli do niej
podbiegniesz i mocno się do niej przytulisz. Grace jest cudowna, jeśli chodzi o
przytulanie.
Seth właśnie to chciał zrobić, ale bał się zaryzykować. Uniósł głowę i spojrzał
na Ethana, po czym wzruszył ramionami i odchrząknął.

-

Chyba mogę to zrobić, jeśli tylko dzięki temu Grace poczuje się
lepiej.

Ethan cofnął się i obserwował, jak chłopiec pędzi przez trawnik prosto w
otwarte ramiona uśmiechniętej Grace.

background image

13

Philip doszedł do wniosku, że skoro tak czy owak musi pracować podczas
wydłużonego świątecznego weekendu, równie dobrze może przy okazji nieco
się rozerwać. Uwielbiał swoją pracę. Bo czymże jest reklama, jeśli nie wiedzą
o ludziach i o tym, jakie guziki należy nacisnąć, żeby nakłonić ich do
otworzenia portfeli?
Często dochodził do wniosku, że jest to twórczy, powszechnie akceptowany
i wręcz oczekiwany sposób wywierania nacisku, mającego na celuwyciśniecie
owych portfeli. Dla mężczyzny, który w dzieciństwie parał się kradzieżą, była
to
wspaniała kariera.
W dniu poprzedzającym rocznicę odzyskania przez Stany Zjednoczone nie-
podległości Philip wykorzystał całą swoją wiedzę na pozyskanie następnego
klien-ta. Wolał to niż zwykłą pracę fizyczną.
- Mam nadzieję, że wybaczysz otoczenie. - Philip machnął wymanikiuro-wana
dłonią, pokazując ogromną przestrzeń, widoczne pod sufitem krokwie, zwi-
sające z nich lampy, wciąż jeszcze czekające na pomalowanie ściany i
zniszczoną podłogę. - Moi bracia i ja jesteśmy zwolennikami wkładania
większego wysiłku
w produkt i minimalizowania kosztów własnych. Tym samym działamy na ko-
rzyść naszych klientów.
Pomyślał, że na razie mają tylko jednego - następny czeka, a ten zastanawia
się, czy zająć miejsce w kolejce.
- Hmmm. - Jonathan Kraft podrapał się po brodzie. Miał około trzydziestu
pięciu lat i mógł się poszczycić tym, że jest przedstawicielem czwartego poko-
lenia sławnej rodziny farmaceutów. Jego pradziadek zaczynał jako skromny
bo-stoński aptekarz, natomiast jego potomkowie stworzyli i wciąż
rozbudowywali imperium aspiryny oraz środków przeciwbólowych. Dzięki
temu Jonathan mógł sobie pozwolić na spełnienie zachcianki wynikającej z
jego zamiłowania do żeglarstwa.

Był wysoki, wysportowany i opalony. Miał brązowe, idealnie przycięte włosy,
które uwydatniały rysy kwadratowej, przystojnej twarzy. Ubrany był w szare

bawełniane spodnie, granatowy podkoszulek i podniszczone buty. Na ręku miał
rolexa, a jego skórzany, ręcznie robiony pasek pochodził z Włoch.
Wyglądał na tego, kim był - to znaczy na człowieka uprzywilejowanego,
bogatego i uwielbiającego przebywanie na świeżym powietrzu.
- Zajmujecie się tym dopiero od kilku miesięcy.
- Oficjalnie, tak - powiedział Philip z promiennym uśmiechem na ustach.
Gęste, ciemnobrązowe włosy nosił ostrzyżone w taki sposób, by podkreślały
jego czysto męską urodę. Miał na sobie modnie wyblakłe levisy, zielony
bawełniany podkoszulek i oliwkowoszare buty. Spoglądał na świat
przebiegłym wzrokiem i co chwila czarująco się uśmiechał.
Wyglądał na takiego człowieka, jakim się stał - eleganckiego mieszkańca
dużego miasta, zakochanego w modzie i w morzu.
- Od wielu lat sami budowaliśmy łodzie lub pracowaliśmy w zespołach, które
się tym zajmowały.
Delikatnie skierował Jonathana w stronę wiszących na ścianach, oprawionych
w ramki szkiców. Rysunki Setna zostały powieszone w równym rządku, po-
nieważ Philip uznał, że dzięki temu lepiej będą pasować do wnętrza.
- To „latająca ryba" mojego brata, Ethana, Jedna z ręcznie wykonanych łodzi,
które wciąż każdej zimy pływają pod żaglami i służą do połowu ostryg na
Chesapeake. Jest używana do tego celu od ponad dziesięciu lat.
- Jest piękna. - Tak jak przewidział Philip, na twarzy Jonathana pojawiło się
rozmarzenie. Mimo to, zanim człowiek wyjmie portfel, sam musi ocenić pewne
rzeczy. - Chciałbym ją zobaczyć.
- Jestem pewien, że da się to załatwić.
Pozwolił Jonathanowi jeszcze chwilę przyglądać się rysunkowi, dopiero potem
delikatnie skierował go dalej.
- Tę łódź powinieneś sam rozpoznać. - Wskazał rysunek eleganckiego wy-
ścigowego jachtu. - To „Kirke". Mój brat, Cameron, współpracował zarówno
przy jej projektowaniu, jak i konstruowaniu.
- To właśnie ona dwa lata temu podczas regat wyprzedziła na linii mety moją
„Lorelei". - Jonathan dobrodusznie się uśmiechnął. - Oczywiście, to Cam
dowodził załogą.
- Zna swoje łodzie.
Philip usłyszał warkot wiertarki dochodzący z miejsca, gdzie pod pokładem
pracował Cam. Philip miał zamiar wkrótce także go w to wciągnąć.
- Żaglówka, nad którą pracujemy, została właściwie zaprojektowana przez
Ethana, ale Cam dokonał w niej pewnych poprawek. Dostosowujemy się do
potrzeb i życzeń klienta. - Poprowadził Jonathana w miejsce, gdzie Seth
wygładzał kadłub papierem ściernym. Ethan stał na pokładzie, mocując
poręcze. - Pragnął, by łódź była szybka, stabilna i w pewnym stopniu
luksusowa.
Philip wiedział, że kadłub jest wspaniałym przykładem konstrukcji pozwala-
jącej na łagodne prucie fal - sam włożył w to mnóstwo czasu i potu.
- Budowana jest zarówno na pokaz, jak i w określonym celu. Zgodnie z
życzeniem klienta od dziobu po rufę wykonana została z teku - dodał, radośnie
stukając palcami w kadłub.

background image

Philip spojrzał na Ethana i poruszył brwiami. Rozpoznając sygnał, Ethan po-
wstrzymał westchnienie. Ten pomysł wcale mu się nie podobał, ale Philip
uznał, że dobrze będzie zapoznać potencjalnego klienta z pewnymi
szczegółami.
- Poszczególne elementy zostały połączone bez użycia kleju. - Wyprostował
plecy, czując się tak, jakby właśnie ustnie wystawiał szkolną cenzurkę. Zawsze
serdecznie nienawidził świadectw. - Skoro dawni konstruktorzy łodzi potrafili
sprawić, że wykonane bez kleju połączenia desek wytrzymywały mniej więcej
sto lat, nam również na pewno się to uda. Sam wiele razy miałem możliwość
przekonania się, jak bardzo zawodne bywają połączenia, przy których
wykorzystano klej.
- Hmmm - powiedział ponownie Jonathan, a Ethan zaczerpnął powietrza.
- Kadłub został uszczelniony w tradycyjny sposób, przy użyciu ściśniętej
bawełny. Deskowanie jest bardzo ciasne, każdy kawałek drewna dokładnie
docisnęliśmy do sąsiedniego elementu. W większość spojeń wcisnęliśmy po
dwa pasma bawełny. Pobijak prawie w ogóle nie był potrzebny. Potem
zasłomowaliśmy wszystko tradycyjnymi składnikami używanymi do
pokrywania połączeń.
Jonathan znowu mruknął. Nie bardzo rozumiał, o co w tym wszystkim chodzi.
Jonathan pływał na żaglówkach-ale były to łodzie, które od razu po kupieniu
nadawały się do użytku. Mimo to słowa Ethana zrobiły na nim wrażenie.
- Wydaje się, że to dobra i mocna łódź. I dość ładna. Ja rozglądam się za czymś
szybkim, sprawnym i eleganckim.
- Dopilnujemy, żebyś to otrzymał. - Philip uśmiechnął się od ucha do ucha,
równocześnie nad głową Jonathana dał Ethanowi umówiony znak. Był
najwyższy czas, żeby użyć następnego argumentu.
Ethan zszedł pod pokład, gdzie Cam dopasowywał właśnie ramę szafki pod
koją.
- Kolej na ciebie - mruknął pod nosem.
- Phil prowadzi go jak na sznurku?
-Nie potrafię powiedzieć, wygłosiłem swoją mowę, a ten facet jedynie
przytakiwał i pomrukiwał. Moim zdaniem nie miał bladego pojęcia, o czym
mówię.
- Oczywiście, że nie miał. Jonathan zatrudnia ludzi, żeby martwili się o
utrzymanie jego łodzi. Nigdy w życiu nie wygładzał kadłuba ani nie układał
pokładu z nowych desek. - Cam, który do tej pory kucał, podniósł się i
rozprostował zesztywniałe kolana. - To jest tego typu facet, który prowadzi
maserati, nic nie wiedząc o silnikach. Ale na pewno bardzo mu się spodobał
twój przesiąknięty solą i godny wilka morskiego sposób mówienia oraz
odpowiedni wygląd. Kiedy Ethan parsknął śmiechem, Cam przecisnął się obok
niego.
-Idę zrobić swoje.
Wdrapał się na górę i udał szczerze zaskoczonego, gdy zobaczył na pokładzie
Jonathana, który właśnie bacznie przyglądał się okrężnicy.
- Cześć, Kraft, jak ci leci?
- Szybko i daleko. - Jonathan z prawdziwą przyjemnością ujął dłoń Cama i

potrząsnął nią. - Byłem zaskoczony, kiedy nie pokazałeś się w tym roku na
regatach w San Diego.
- Ożeniłem się.
- Słyszałem. Gratuluję. A teraz budujesz łodzie, zamiast się na nich ścigać.
- Nie zrezygnowałem całkiem z zawodów. Jeśli w zimie będziemy mieli zastój
w interesie, spróbuję zbudować sobie jacht.
- Macie dużo pracy?
- Nasza sława rośnie - powiedział Cam swobodnie. - Łodzie Quinnów od-
znaczają się dobrą jakością. Ludzie mądrzy chcą mieć to, co najlepsze, jeśli
tylko są w stanie sobie na to pozwolić. - Uśmiechnął się serdecznie i
promiennie. -Możesz sobie na to pozwolić?
- Ja też chciałbym mieć jacht. Twój brat musiał ci o tym wspomnieć.
- Tak, rzeczywiście mówił mi coś o tym. Chcesz żaglówkę lekką, szybką i
mocną. Ethan i ja pracujemy nad przystosowaniem projektu, który
przygotowywałem dla siebie.
- To ci brednie - mruknął Seth, ale na tyle cicho, by jego słowa dotarły tylko do
Philipa.
- Oczywiście. - Philip puścił do niego perskie oko. - Ale są to pierwszorzędne
brednie. - Nachylił się jeszcze bliżej do Setna, wykorzystując to, że Cam i
Jonathan zaangażowali się w dyskusję na temat uroków regat żeglarskich. -
Cam zdaje sobie sprawę, że chociaż ten facet bardzo go lubi, ani na moment
nie przestają być rywalami. Jonaman nigdy nie zdołał wygrać z Camem. W
związku z tym...
- W związku z tym zapłaci mnóstwo pieniędzy, byle Cam zbudował mu ża-
glówkę, której sam nie zdoła pokonać.
- No, proszę. - Philip z dumą poklepał Setha po plecach. - Masz bystry umysł.
Używaj go, a na pewno nie będziesz przez całe życie wygładzał kadłubów
papierem ściernym. A teraz, drogie dziecko, obserwuj mistrza.
Wyprostował się i uśmiechnął.
- Będę szczęśliwy, mogąc pokazać ci projekty, Jonaman. Przejdźmy do mojego
biura, to spróbuję ci je wygrzebać.
- Chętnie je przejrzę. - Jonaman zszedł na dół. - Problem polega na tym, że
chciałbym mieć tę łódź pod żaglem na pierwszego marca. Będę potrzebował
trochę czasu, żeby ją przetestować, odkryć jej szczególne upodobania i
„ujeździć" przed letnimi regatami.
- Pierwszego marca. - Philip zacisnął wargi i potrząsnął głową. - To może być
problem. Dla nas najważniejsza jest jakość. Wybudowanie jachtu, na którym
można by zdobyć mistrzostwo, zajmuje trochę czasu. Przyjrzę się dokładnie
naszemu harmonogramowi - dodał, opuszczając dłoń na ramię Jonathana. -
Zobaczymy, co da się zrobić... ale kontrakt jest już gotowy, a harmonogram
mówi mi, że najwcześniej moglibyśmy dostarczyć ci tę żaglówkę w maju, za to
byłby to produkt najwyższej jakości, taki, jakiego się spodziewasz i na jaki
zasługujesz.
- W takim razie nie będę miał zbyt dużo czasu na poznanie jej - poskarżył się
Jonathan.
- Uwierz mi, Jonathan, bardzo łatwo zaznajomisz się z łodzią Quinnów. Na

background image

prawdę bardzo łatwo - dodał, wysyłając w kierunku braci wilczy uśmiech, po
czym wprowadził Jonathana do biura.
- Wytargował dla nas czas do maja - doszedł do wniosku Cam, a Ethan
przytaknął.
- Albo zgodzi się na kwiecień i obedrze biednego faceta ze skórv. żądając
ekstra premii.
Tak czy inaczej - Cam położył ciężką dłoń na ramieniu Ethana - nim dzień
dobiegnie końca, będziemy mieli następny kontrakt.
Stojący pod nimi Seth prychnął:
- Gówno prawda, nie dalej niż do lunchu owinie sobie klienta wokół palca. Ten
facet wart jest wszystkie pieniądze.
Cam wypchnął językiem policzek.
- Najwcześniej do drugiej.
- Do dwunastej - powiedział Seth, spoglądając w górę.
- Dwa dolce?
- Jasne. Przydałoby mi się trochę pieniędzy.

- Wiesz - powiedział Cam, wyjmując portfel - przedtem, zanim się pojawi-łeś,
by zrujnować mi życie, wygrałem niezły plik w Monte Carlo.
Seth zadrwił radośnie:
- Nie jesteśmy w Monte Carlo.
- Wcale nie musisz mi tego mówić. - Podał mu banknot i mrugnął, widząc
wchodzącą do budynku żonę. - Tylko spokojnie. Zbliża się pracownica opieki
społecznej. Na pewno nie zaaprobuje nawet najbardziej niewinnego hazardu.
- Hej, wygrałem - zawołał Seth, ale szybko wetknął banknot do kieszeni.
-Przyniosłaś coś do jedzenia? - zapytał Annę.
- Nie, nie tym razem. Przykro mi. - Z roztargnieniem przeczesała palcami
włosy. Było jej niedobrze i z całych sił starała się nie zwracać na to uwagi, ale
uśmiech, który pojawił się na jej ustach, nie objął oczu. - Nie zabraliście ze
sobą lunchu?
- Zabraliśmy, ale ty zawsze przynosisz coś lepszego.
- Tym razem byłam bardzo zajęta przygotowywaniem jedzenia na jutrzejszy
piknik. - Pogłaskała go po głowie i zostawiła dłoń na jego ramieniu. Bardzo
po-trzebowała tego kontaktu. - Po prostu... przyszło mi na myśl, że zrobię
sobie chwilę przerwy i zobaczę, jak wam idzie.
- Phil właśnie wycisnął z tego dzianego faceta kupę szmalu.
- To dobrze, to bardzo dobrze - powiedziała machinalnie. - W takim razie
powinniśmy to uczcić. Może skoczyłbyś po lody? Jak sądzisz, poradzisz sobie
z przyniesieniem od Crawfordów jakichś deserów?
- Pewnie. - Na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech. - Poradzę sobie.
Sięgnęła do portmonetki po pieniądze, mając nadzieję, że Seth nie zauważy,
jak bardzo drżą jej ręce.
- Dla mnie bez orzechów, pamiętasz?
- Jasne. Wiem o tym. Już mnie nie ma.
Ruszył w stronę drzwi, a Anna przez chwilę obserwowała go z bólem serca.

- O co chodzi, Anno? - Cam położył dłonie na jej ramionach i odwrócił ją
twarzą do siebie. - Co się stało?
Pozwól mi chwilę odpocząć. Pokonałam wszelkie rekordy, by tu dotrzeć, i nie
zdążyłam jeszcze odsapnąć. - Wypuściła powietrze z płuc, potem je wcią-
gnała, dzięki czemu zdołała odrobinę się uspokoić. - Musisz przyprowadzić tu
braci, Cam.
- W porządku. Zwlekał jeszcze, delikatnie masując jej plecy. Bardzo rzadko
wyglądała na tak roztrzęsioną. - Niezależnie od tego, co to jest, poradzimy
sobie.
Podszedł do ogromnych drzwi, za którymi stali Ethan i Philip, kłócąc się o
baseballa.
- Coś się dzieje - powiedział krótko. - Przyszła Anna. Wysłała Setha. Jest
bardzo zdenerwowana.
Kiedy weszli, stała przy stole roboczym i oglądała jeden z bloków z rysunkami
Setha. Gdy zobaczyła własną twarz starannie i zręcznie naszkicowaną rękę
młodego chłopca, poczuła, że szczypią ją oczy.
Seth niemal od samego początku był dla Anny kimś więcej niż prowadzonym
przez nią przypadkiem. A teraz należał do niej, tak samo jak Ethan i Philip.
Stanowili rodzinę. Nie mogła znieść myśli o tym, że cokolwiek lub ktokolwiek
mógłby zranić któregoś z członków jej rodziny.
Kiedy jednak się odwróciła, była już prawie opanowana. Uważnie przyjrzała
się cichym i zmartwionym mężczyznom, którzy stali się dla niej tak bardzo
ważni.
- To przyszło z dzisiejszą pocztą. - Spokojną już ręką sięgnęła do torebki i
wyjęła z niej list. - Zaadresowane zostało do Quinnów. Po prostu do Quinnów
-powtórzyła. - To list od Glorii DeLauter. Otworzyłam go. Uznałam, że tak
będzie lepiej, poza tym, no cóż, ja teraz też nazywam się Quinn.
Wręczyła list Camowi. Bez słowa wyjął pojedynczą kartkę liniowanego pa-
pieru, a kopertę przekazał Philipowi.
- Nadała to w Virginia Beach - powiedział cicho Philip. - Zgubiliśmy jej ślad w
Pomocnej Karolinie. Trzyma się wybrzeża, ale kieruje się na pomoc.
- Czego chce? - Ethan wsunął do kieszeni dłonie, które same zaciskały się w
pięści. Czuł, że w jego żyłach kipi wściekłość.
- Tego, czego można się było spodziewać - odparł Cam krótko. - Pieniędzy.
"Drodzy Quinnowie - czytał - słyszałam, że Ray nie żyje. Szkoda. Może nie
wiecie,
że Ray i ja zawarliśmy umowę. Myślę, że będziecie chcieli jej dotrzymać,
zwłaszcza że macie Setha. Podejrzewam, że już całkiem nieźle zadomowił się
w tym ładnym domu. Tęsknię za nim. Nie wiecie, jak ogromnym
wyrzeczeniem z mojej strony było oddanie go Rayowi, chciałam jednak, by
mój jedynak miał lepsze życie".
- Powinieneś mieć swoje skrzypce - wymamrotał Philip do Ethana.
- „Wiedziałam, że Ray będzie dla niego dobry - ciągnął Cam. - Całkiem nieźle
poradził sobie z waszą trójką, a w końcu w żyłach Setha płynie jego krew".
Na chwilę przerwał czytanie. Miał to przed oczami, czarno na białym.
- Prawda czy kłamstwo? - Spojrzał na braci.

background image

- Nad tym będziemy się zastanawiać później. - Ethan poczuł w okolicach serca
ból, który powoli przesuwał się ku środkowi. Mimo to potrząsnął głową.-
Czytaj dalej.
- W porządku. „Ray wiedział, ile bólu sprawia mi rozstanie z chłopcem,
dlatego mi pomógł. Teraz jednak, kiedy zabrakło Raya, zaczynam się martwić,
że Sethowi może wcale nie być z wami najlepiej. Chciałabym, żebyście mnie
prze-konali. Jeśli jesteście zdecydowani go zatrzymać, dotrzymajcie obietnicy
danej mi przez Raya. Przydałoby mi się trochę pieniędzy na znak, że macie
dobre intencje. Pięć tysięcy. Możecie mi je przesłać na poste restante do
Virginia Beach. Daję wam dwa tygodnie, ponieważ zakładam, że poczta jest
zawodna. Jeśli się nie odezwiecie, będę wiedziała, że wcale nie chcecie
dzieciaka, i wtedy przyjadę go zabrać. Pewnie strasznie za mną tęskni. Nie
zapomnijcie przekazać mu, że mama go kocha i być może wkrótce się z nim
zobaczy".
- Suka - skomentował Philip. - Wystawia nas na próbę, sprawdza, czy może
posunąć się dalej w szantażu i czy ulegniemy jej tak samo jak ojciec.
-Nie możecie. -Anna położyła dłoń na ramieniu Cama i poczuła, że jej mąż
drży z wściekłości. - Musicie zdać się na opiekę społeczną. Spróbujcie
uwierzyć, że dopilnuję wszystkiego, by tego nie zrobiła. W sądzie...
- Anno. - Cam wsunął list w wyciągniętą dłoń Ethana. - Nie mamy za-miaru
włóczyć tego chłopca po sądach. Za nic w świecie, dopóki istnieje jakiś inny
sposób.
- Chyba nie będziesz jej płacić, Cam...
- Nie mam zamiaru dawać jej ani jednego pieprzonego centa. - Odsunął się
próbując opanować rosnącą furię. - Ona myśli, że trzyma nas za jaja, ale
bardzo się myli. Tym razem nie ma już do czynienia z samotnym starym
mężczyzną. -Odwrócił się, a w jego oczach zalśnił nagły blask. - Zobaczymy,
w jaki sposób będzie próbowała nas pokonać, by odebrać nam Setna.
-Bardzo ostrożnie dobierała słowa - skomentował Ethan, ponownie prze-
glądając list. - To nie umniejsza groźby, trzeba jednak przyznać, że Gloria
wcale nie jest głupia.
- Jest chciwa - skomentował Philip. - Ma nadzieję, że dostanie więcej, niż już
zapłacił jej ojciec, no i zapuszcza sondę.
- Tak, traktuje was jak źródło - zgodziła się Anna. - Trudno przewidzieć, co
zrobi, jeśli zorientuje się, że nie uda jej się zaczerpnąć z niego wody. –
Przerwała i przycisnęła palce do skroni, zmuszając się do myślenia. - Jeśli
pojawi się z powrotem na tym terenie i spróbuje skontaktować się z Sethem,
zgodnie z prawem mogę kazać ją zatrzymać i zabronić jej, przynajmniej
czasowo, bezpośredniego kontaktu z chłopcem. Teraz wy jesteście jego
opiekunami. A Seth jest wystarczająco duży, żeby mówić za siebie. Nie
wiadomo jednak, czy zechce to zróbić. Sfrustrowana uniosła dłonie i zaraz je
opuściła.
- Seth bardzo niewiele opowiedział mi o tym, jak wyglądało jego życie, za-nim
się tu znalazł. Będę potrzebowała dokładnych informacji, by zablokować
wszelkie próby ponownego przejęcia przez nią opieki nad dzieckiem.
- On jej nie chce. A i ona wcale go nie potrzebuje. - Ethan z trudem opanował

chęć zwinięcia listu w kulkę i wyrzucenia go. - Chyba że zdoła go sprzedać za
cenę następnej działki. Wówczas pozwoli, by zabawiali się z nim jej klienci.
Anna podeszła bliżej, stanęła twarzą w twarz z Ethanem i spokojnie spojrzała
mu w oczy.
- Czy wiesz to wszystko od Setha? Czy powiedział ci, że był seksualnie
molestowany, a ona brała w tym udział?
- Powiedział mi wystarczająco dużo. - Ethan stanowczo zacisnął usta.
I tylko od niego zależy, czy zechce powtórzyć to komuś innemu, zwłaszcza
jeśli będzie wiedział, że zostanie to zamieszczone w jakimś cholernym
raporcie.
- Ethan. - Anna położyła dłoń na jego sztywnym ramieniu. - Ja również go
kocham. Chcę mu tylko pomóc.
- Wiem. - Cofnął się, ponieważ jego złość była zbyt wielka i istniało spore
niebezpieczeństwo, że wyładuje ją na kimkolwiek. - Przepraszam, ale są przy-
padki, kiedy opieka społeczna jedynie wszystko pogarsza. Sprawia, że
człowiek czuje się tak, jakby został przez nią połknięty. - Z całych sił starał się
nie dopuścić do siebie bolesnych wspomnień. - Seth wie, że niezależnie od
tego, czy w to wszystko włączy się opieka społeczna, czy nie, wszyscy jak
jeden mąż staniemy po jego stronie.
- Prawnik powinien wiedzieć, że Gloria próbowała się z nami skontaktować.
- Philip wziął list z ręki Ethana, złożył go i z powrotem wsunął do koperty.
-Musimy podjąć decyzję, jak sobie z tym poradzie. W pierwszym momencie
przyszło mi na myśl, by pojechać do Virginia Beach, wygrzebać Glorię z jej
dziury i w zrozumiały dla niej sposób powiedzieć jej, co się stanie, jeśli pojawi
siew promieniu osiemdziesięciu kilometrów od Setha.
- Groźbami niczego nie wskórasz - zaczęła Anna.
- Za to poczulibyśmy się cholernie dobrze. - Cam wyszczerzył zęby w uśmie-
chu. - Pozwólcie mi to zrobić.
- Z drugiej jednak strony - ciągnął Philip - osiągnęlibyśmy znakomity efekt
- i doskonale by to wyglądało, jeśli kiedykolwiek doszłoby do rozprawy
sądowej
- gdyby nasza kochana Gloria otrzymała urzędowy list od zajmującej się
sprawą Setha pracownicy opieki społecznej. Znalazłby się w nim opis stanu
prawnego, ewentualne możliwości i konkretne wnioski. Twoja praca mogłaby
usprawiedliwić skontaktowanie się lub próbę nawiązania kontaktu z
biologiczną matką, zastanawiającą się nad ponownym przejęciem opieki nad
własnym dzieckiem, które Wcześniej wciągnięte zostało w twoją kartotekę,
prawda, Anno?
Zaczęła rozważać tę możliwość, zdając sobie sprawę, że jest to bardzo cienka
lina i żeby po niej przejść, trzeba będzie zachować idealną równowagę.
- Nie mogę jej grozić. Ale... być może uda mi się ją powstrzymać i zmusić do
zastanowienia. Pozostaje zasadnicze pytanie: czy powiemy o tym
Sethowi.
- On się jej boi - wymamrotał Cam. - Cholera jasna, ten dzieciak właśnie
zaczyna się rozluźniać i wierzyć, że jest bezpieczny. Dlaczego musimy mu
mówić, że jego matka ponownie próbuje wtykać nos w jego sprawy?

background image

- Ponieważ ma prawo o tym wiedzieć - powiedział Ethan cicho. Złość mu
minęła, znowu był w stanie logicznie myśleć. - Ma prawo wie-
dzieć, z czym może wkrótce będzie musiał walczyć. Jeśli człowiek wie, co go
czeka, łatwiej przez to przebrnąć. A także dlatego - dodał - że list
zaadresowany jest do Quinnów. Seth jest jednym z nas.
- Wolałbym spalić ten list - mruknął pod nosem Philip. Ale masz rację,
- Wszyscy mu o tym powiemy - zgodził się Cam. Pozwólcie, że ja to zrobię.
Cam i Philip spojrzeli na Ethana. -Ty?
- Być może ode mnie przyjmie to łatwiej. - Obejrzał się i zobaczył wpadają-
cego przez drzwi Setha. - Spróbujmy się o tym przekonać.
- Matka Crawford dodała mi ekstra porcję. Jezu, nałożyła tego całą stertę. Na
nabrzeżu jest prawie milion turystów i...
Jego pełne podniecenia trąjkotanie urwało się, a jeszcze przed chwilą pro-
mieniejące radością oczy stały się nieufne. Czuł, że serce zaczyna mu walić w
piersi jak młot. Rozpoznał kłopot, poważny kłopot. Poznał go po
charakterystycznym zapachu.
-Co jest grane?
Anna wzięła od niego ogromną torbę i odwróciła się, by wyjąć z niej przy-
kryte plastikowymi wieczkami naczynia z lodami.
- Może zechciałbyś usiąść, Seth?
- Nie muszę siadać. - Stanie dawało większe fory, gdyby trzeba było uciekać.
- Przyszedł dzisiaj list. - Ethan wiedział, że niemiłe wiadomości najlepiej
przekazywać szybko i zdecydowanie. - Od twojej matki.
-Jest tutaj?
Ogarnął go potworny i ostry jak skalpel strach. Zrobił jeden szybki krok, jakby
miał zamiar uciec, a potem zesztywniał, czując na ramieniu dłoń Cama.
- Nie. Ale jesteśmy my. Nie zapominaj o tym. Seth zadrżał i rozstawił szeroko
nogi.
- Czego ona, do diabła, chce? Dlaczego wysyła listy? Nawet nie chcę ich
widzieć.
- Wcale nie musisz - zapewniła go Anna. - Pozwól, by Ethan ci wszystko
wyjaśnił, a potem powiemy ci, co mamy zamiar z tym zrobić.
- Gloria wie, że Ray nie żyje - zaczaj Ethan. - Przypuszczam, że dowiedzia-ła
się o tym już jakiś czas temu, ale wcale się z tym nie spieszyła.
- On dał jej pieniądze. - Seth z trudem przełknął ślinę, usiłując pozbyć się
strachu. Powiedział sobie, że Quinnowie się nie boją. Niczego się nie boją.
-Wyjechała. Na pewno nie przejmuje się tym, że on nie żyje.
- Przypuszczam, że tak, ale ma nadzieję, że dostanie więcej pieniędzy. Dla-
tego napisała ten list.
- Chce, żebym jej zapłacił? - W mózgu Setha eksplodował świeży i wyraźny
strach. - Nie mam pieniędzy. Dlaczego pisze do mnie o pieniądze?
- Ona wcale nie pisze do ciebie.
Seth niespokojnie zaczerpnął powietrze i skupił wzrokna twarzy Ethana. W
jego oczach zobaczył cierpliwość, a poważne usta wyrażały pewność siebie.

Seth był w stanie myśleć tylko o tym, że Ethan wie. Ethan wie, jak to wszystko
wyglądało. Wie o pokojach, zapachach i wynurzających się z ciemności
tłustych łapskach.
- Ona chce, żebyście to wy jej zapłacili!
Gdzieś w głębi duszy miał ogromną ochotą błagać ich, by to zrobili. Żeby
zapłacili jej, ile tylko zechce, a on przysiągłby na własną krew, że na poczet
tego długu do końca życia będzie robił, o co go tylko poproszą.
Ale nie mógł tego zrobić. Zwłaszcza dlatego, że Ethan obserwował go i cier-
pliwie czekał. A na dodatek o wszystkim wiedział.
- Jeśli to zrobicie, po prostu wróci po więcej. Nigdy nie przestanie wracać.
-Seth wytarł usta wierzchem spoconej dłoni. - Dopóki wie, gdzie jestem,
dopóty będzie wracała. Muszę znaleźć sobie jakieś inne miejsce, miejsce, gdzie
mnie nie znajdzie.
- Nigdzie nie pójdziesz. - Ethan kucnął, chcąc, by ich oczy znalazły się na tym
samym poziomie. - A ona nie dostanie więcej pieniędzy. Nie wygra.
Powoli i jakby mechanicznie Seth potrząsnął głową. -Nie znacie jej.
- W pewnym sensie ją znam. Jest na tyle bystra, by wiedzieć, że jesteśmy
zdecydowani cię zatrzymać. Że kochamy cię na tyle, by jej zapłacić. - Zauwa-
żył w oczach Setha błysk emocji, potem jednak chłopiec spuścił wzrok. -1 za-
płacilibyśmy, gdyby to mogło zakończyć całą sprawę. Ale to nie jest żadne
rozwiązanie, na dodatek niczego nam nie ułatwi. Jest tak jak powiedziałeś. Po
prostu będzie wracać.
- Co macie zamiar zrobić?
- To, co robimy teraz. Wszyscy - powiedział i czekał, aż Seth znowu spojrzy
mu w oczy. - Będziemy robić dalej to, co robiliśmy dotychczas. Phil
porozmawia z prawnikiem, dzięki temu będziemy mieli zabezpieczoną stronę
prawną.
- Powiedz mu, że nigdy do niej nie wrócę - wypalił Seth z wściekłością,
zerkając na Philipa z rozpaczą w oczach. - Bez względu na wszystko. Nie
wrócę.
- Powiem.
- Anna napisze do niej list - ciągnął Ethan.
- Jaki list?
- Bardzo mądry - powiedział Ethan z łagodnym uśmiechem na ustach. -Będą w
nim wszystkie te inteligentne słowa i oficjalnie brzmiące bzdury. Zrobi to jako
zajmująca się twoim przypadkiem pracownica opieki społecznej, by tym
sposobem powiadomić Glorię, że po naszej stronie stoi prawo i opieka
społeczna. To może zmusi ją do zastanowienia.
- Gloria nienawidzi ludzi z opieki społecznej - wyjaśnił Seth.
- To dobrze. - Po raz pierwszy od ponad godziny Anna uśmiechnęła się, a
uśmiech ten odzwierciedlał jej nastrój. - Ludzie, którzy czegoś nienawidzą, za-
zwyczaj również się tego boją.
- Jest jeszcze jedna rzecz, która bardzo by pomogła, Seth, gdybyś tylko mógł to
zrobić.

background image

Odwrócił się w stronę Ethana.
- Co to takiego?
- Dobrze byłoby, gdybyś porozmawiał z Anną i powiedział jej... tak dokład-
nie, jak tylko zdołasz... jak przedtem wyglądało twoje życie.
- Nie chcę o tym mówić. To już przeszłość. I tak do niej nie wrócę.
- Wiem. - Ethan łagodnie położył dłoń na drżącym ramieniu Setna. - Zdaję
sobie również sprawę, że kiedy się o tym opowiada, człowiek czuje się niemal
tak, jakby znalazł się tam z powrotem. Sporo czasu zajęło mi, nim zdołałem
po-wiedzieć o tym matce... to znaczy Stelli. Powiedzieć to wszystko na głos,
chociaż większość i tak już wiedziała. Ale potem było znacznie lepiej. A to
pomogło jej
i Rayowi pozałatwiać wszystkie wymagane przez prawo formalności.
Seth pomyślał o filmie W samo południe i jego bohaterach. O Ethanie.
- Czy to jest coś, co po prostu trzeba zrobić? -Tak.
- A pójdziesz ze mną?
- Jasne. - Ethan wstał i wyciągnął rękę. - Chodźmy do domu i porozmawiajmy.

14

Wsysko gotowe? Mamusiu, jus cas?
- Prawie, Aubrey. - Grace, pragnąc dodać sałatce koloru i urody, de- korowała
ją papryką.
Aubrey zadawała to samo pytanie w kółko od wpół do ósmej rano. Grace nie
straciła cierpliwości do córeczki prawdopodobnie tylko dlatego, że sama czuła
się równie niespokojna i podniecona jak dwulatka. -Maaamaaa.
W głosiku Aubrey słychać było tyle frustracji, że Grace z trudem zapanowała
nad śmiechem.
- Zobaczymy. - Grace starannie owinęła miskę czystą ściereczką, a potem
odwróciła się i uważnie przyjrzała się córeczce. - Ślicznie wyglądasz.
- Mam kokaldkę.
W czysto kobiecym geście Aubrey uniosła rączkę i trąciła wstążeczkę, którą
Grace wpięła między jej loczki.
- Różową kokardkę.
- Lożową. - Aubrey uśmiechnęła się promiennie do matki. - Ładna mamusia.
- Dziękuję, dziecinko. - Miała nadzieję, że tak samo pomyśli Ethan. Zaczęła się
zastanawiać, jak on będzie na nią patrzył. Jak powinni się zachowywać?
Będzie tam tyle osób, a nikt - poza Quinnami - nie wie, że są w sobie
zakochani.
Zakochani, pomyślała z długim, marzycielskim westchnieniem. To był taki
cudowny stan. Kiedy maleńkie rączki objęły jej nogi i mocno je ścisnęły,
gwałtowne zamrugała oczami.
- Mamusiu! Wsysko jus gotowe?
Grace ze śmiechem wzięła Aubrey na ręce, przytuliła mocno i pocałowała.
- Tak. Idziemy.
Żaden generał na kilka godzin przed decydującą bitwą nie nakłaniał swych
żołnierzy do działania z większym autorytetem i determinacją niż Anna Quinn.

background image

- Seth, porozstawiaj w cieniu składane krzesła. Czy Philip jeszcze nie wrócił
z zapasowym lodem? Nie ma go już od dwudziestu minut. Cam! Ethan! Nie
ustawiajcie tych piknikowych stołów tak blisko siebie.
- Kilka minut temu - powiedział Cam półgłosem - mówiła, że stoją za dale-ko.
Jednak cofnął się, odsuwając stół o następne dwadzieścia cali.
- Tak będzie dobrze. Świetnie. Anna wzięła obrusy w czerwono-białe paseczki
i szybko przeszła przez trawnik.
- Teraz możecie przesunąć stoliki z parasolami. Myślę, że powinny stać bliżej
wody.
Cam przymrużył oczy.
- Mówiłaś, że chcesz je mieć przy drzewach.
- Zmieniłam zdanie.
Rozkładając obrusy, sprawdziła podwórko.
Cam otworzył usta, by zaprotestować, ale zauważył, że Ethan ostrzegawczo
potrząsnął głową. Cam doszedł do wniosku, że brat ma rację. Kłótnia nicze-
go nie zmieni.
Anna szalała przez cały ranek. Gdy tylko obaj znaleźli się poza zasięgiem jej
słuchu, Cam z prawdziwą irytacją i zakłopotaniem poskarżył się Ethanowi.
- Rozmawiamy o praktycznej, dobrze zorganizowanej kobiecie - dodał je-
szcze. -Nie mam pojęcia, co w nią wstąpiło. Wszystko przez ten cholerny
piknik.
- Wygląda na to, że kobiety rzeczywiście dziwnie postępują w takich przy-
padkach - zaopiniował Ethan, przypominając sobie, że kiedy Cam i Anna
wracali do domu, Grace nie pozwoliła mu skorzystać z prysznica we własnej
łazience. Kto zdołałby zrozumieć kobietę?
- Nawet przed przyjęciem ślubnym nie dawała się tak bardzo we znaki.
- Podejrzewam, że wtedy myślała o czymś innym.
- Jasne - burknął Cam, podnosząc jeden ze stołów z parasolem i dźwigając
go w stronę wody, w której odbijały się promienie słońca. - Philip to sprytny
facet. Po prostu wyniósł się z tego cholernego domu.
- Zawsze mu się to udawało - zgodził się Ethan.
Nie miał nic przeciwko ustawianiu stołów i krzeseł ani dziesiątkom innych
-mniej lub bardziej poważnych - zajęć, które przydzielała mu Anna. Dzięki
temu nie musiał myśleć o poważniejszych sprawach.
Gdy tylko pozwalał swoim szarym komórkom na pracę, przed oczami stawała
mu Gloria DeLauter. Nigdy w życiu jej nie widział, więc wyobrażał sobie wy-
soką, korpulentną kobietę o jasnych jak słoma włosach, twardych,
podkreślonych przez mocny makijaż oczach i ustach noszących ślady kolejnej
libacji i mocno zakrapianej alkoholem usługi na rzecz klienta.
Talk samo jak Ethan miała niebieskie oczy. I podobne usta, co było widać
mimo grubej warstwy szminki. Ethan wiedział, że twarz, którą ma przed
oczami, wcale nie należy do Glorii DeLauter. Jest to twarz jego matki.
Obraz ten, mimo upływu czasu, wcale nie zamazał mu się w pamięci.
Był ostry i wyraźny.
I wciąż sprawiał, że w żyłach Ethana tężała krew, a w żołądku budził się zwie-
rzęcy strach, będący bliskim krewnym wstydu.

Ethan wciąż miał ochotę okładać tę twarz posiniaczonymi i zakrwawionymi
pięściami.
Kiedy usłyszał pisk radości, powoli obejrzał się za siebie. Zobaczył biegną-ą
przez trawnik Aubrey, o oczach lśniących jak promienie słońca. Dostrzegł rów-
nież Grace. Stała przy schodach prowadzących na werandę, uśmiechając się
ciepło, chociaż jakby wstydliwie.
Nie masz prawa, syknął cichy wewnętrzny głos. Me masz prawa dotykać
czegoś tak pięknego.
Lecz nagle, och, poczuł pragnienie, które zalało go jak sztormowy przypływ i
wprawiło w okropną rozterkę. Kiedy Aubrey dotarła do niego, sięgnął po nią,
uniósł do góry i okręcił wokół siebie, aż zaczęła wydawać pełne radości
okrzyki.
Chciał, żeby była jego. Całym sercem i całą duszą pragnął, by to cudowne,
niewinne, roześmiane dziecko należało do niego.
Grace, podchodząc do nich, czuła, że uginają się pod nią kolana. Tworzyli
wspaniały obrazek, na widok którego ścisnęło jej się serce. Wysoki, chudy
mężczyzna o dużych dłoniach i poważnym uśmiechu oraz złotowłose dziecko z
różową kokardką we włosach.
Słońce otaczało ich jasnym, cudownym blaskiem, tak jasnym i cudownym jak
miłość wypełniająca serce Grace.
- Aubrey wybierała się tu od momentu, kiedy rano otworzyła oczy - zaczęła
Grace. - Przyszło mi na myśl, że jeśli przyjdziemy nieco wcześniej, będziemy
mogły pomóc Annie. - Obserwował ją z takim skupieniem i w takiej ciszy, że
jej nerwy wykonały pod skórą gwałtowny taniec. - Niewiele zostało już do
zrobienia, ale...
Urwała, ponieważ gwałtownym ruchem objął ją i przyciągnął do siebie. Zdą-
żyła jedynie nabrać w płuca nieco powietrza, nim przywarł ustami do jej warg.
Był to obcesowy, namiętny pocałunek, który sprawił, że zakręciło jej się w gło-
wie, a w żyłach zaczął krążyć żar. Jak przez mgłę usłyszała radosny pisk
Aubrey:
- Pociałuj mamusię!
O tak, pomyślała Grace, starając się dostosować do szalonego tempa, narzu-
conego przez Ethana. Proszę, pocałuj mnie, pocałuj mnie, pocałuj mnie.
Wydawało jej się, że słyszy coś jakby westchnienie, które wyrwało się Etha-
nowi gdzieś z głębi duszy. Jego usta złagodniały. Rozluźnił rękę, którą jeszcze
kilka sekund temu ściskał jej bluzkę, jakby była to ostatnia deska ratunku, i
zaczął głaskać Grace po plecach. Promieniująca teraz od niego czułość wcale
nie była bezpieczniejsza od pierwszego smagnięcia żądzy; tylko ozłociła brzegi
tęsknoty, którą rozbudzał.
Czuła jego ciepły, męski zapach wymieszany z przesyconą pudrem dziecięcą
wonią córeczki. Objęła oboje ramionami, instynktownie łącząc ich w jedność, a
kiedy pocałunek dobiegł końca, przycisnęła twarz do jego ramienia.
Nigdy nie całował jej przy ludziach. Wiedziała, że kiedy Ethan ją objął, Cam
znajdował się zaledwie kilka jardów dalej. Również Seth mógł to widzieć... i
Anna.

background image

Co to znaczy?
- Daj mi buzi! - rozkazała Aubrey, zmarszczyła nos i uderzyła Ethana w
policzek.
Wykonał jej prośbę, po czym zaczął ją łaskotać w szyjkę, aż wybuchnęła
śmiechem. Odwrócił głowę i dotknął wargami włosów Grace.
Nie miałem zamiaru cię przytulać.
Chciałam, żebyś to zrobił - mruknęła. - Dzięki temu mam wrażenie, że
o mnie myślałeś. Że mnie pragnąłeś.
- Myślałem o tobie, Grace. Pragnąłem cię.
Ponieważ Aubrey zaczęła się wiercić, postawił ją na ziemi, by pobiegła do
Setha i psów.
- Ale naprawdę nie miałem zamiaru być w stosunku do ciebie taki gwałtowny.
- Nie byłeś. Wcale nie jestem taka krucha, Ethan.
- Owszem, jesteś. - Popatrzył na Aubrey, która wpadła na Głuptasa i zaczeła
tarzać się z nim po trawie, z powrotem odwrócił się w stronę Grace i spojrzał
jej w oczy. - Jesteś delikatna - powiedział łagodnie - jak biała porcelana w
różowe róże, porcelana, której używamy tylko na Święto Dziękczynienia.
Serce zadrżało jej z radości, że Ethan myśli o niej w taki sposób, chociaż
wiedziała, że wcale nie przypomina odświętnej porcelany. -Ethan...
- Zawsze bałem się, że źle ją chwycę i rozbiję jakąś sztukę, bo jestem taki
niezgrabny. Nigdy się do tej zastawy nie przyzwyczaiłem.
Delikatnie przesunął kciukiem po jej kości policzkowej i poczuł ciepłą, deli-
karną, jedwabistą skórę. Potem opuścił rękę.
- Lepiej przyłączmy się do reszty, zanim Anna całkowicie wytrąci Cama z
równowagi.

Żołądek Grace nie mógł się uspokoić, nawet kiedy przenosiła jedzenie z kuch-
ni na piknikowy stół. Łapała się na tym, że zatrzymuje się z miską lub talerzem
w rękach i obserwuje, jak Ethan wbija do ziemi kołki do rzucania podków.
Patrz, jak jego mięśnie prężą się pod koszulą. Jest taki silny! Spójrz, jak
pokazuje Sethowi w jaki sposób należy trzymać młotek. Jest taki cierpliwy!
Ma na sobie dżinsy, które prałam zaledwie kilka dni temu. Dolne brzegi są już
prawie białe i zaczynają się strzępić. W prawej przedniej kieszeni znalazłam
sześćdzie-siat trzy centy.
Spójrz, jak Aubrey wspina się na jego plecy. Wie, że będzie tam mile widzia-
na. Właśnie Ethan sięga do tyłu, by ją lekko podciągnąć i przytrzymać, po
czym wraca do pracy. Nie przeszkadza mu, że mała zdejmuje mu czapeczkę i
próbuje włożyć jąna własną głowę. Jego włosy są trochę za długie, a kiedy
odrzuca je do tyłu, ich końce lśnią w promieniach słońca.
Mam nadzieję, że Ethan jeszcze przez jakiś czas zapomni o pójściu do fryzjera.
Chciałabym móc dotknąć jego włosów. Owinąć wokół palca gęste, rozja-
śnione przez słońce loki.
164

- To ładny obrazek - powiedziała cicho Anna. Grace drgnęła, słysząc dobie-
gający zza pleców głos. Anna z cichym śmiechem postawiła ogromną salaterę
sałatki makaronowej. - Często robię to samo. Staję i obserwuję Cama. Quinno-
wie są mężczyznami, na których miło się patrzy.
- Zawsze myślę, że tylko zerknę, a potem nie mogę oderwać wzroku. Grace
uśmiechnęła się, kiedy Ethan, wciąż z Aubrey na plecach, wstał i zaczął powoli
kręcić się w kółko, zupełnie jakby próbował ją znaleźć.
- Ma cudowny, naturalny sposób postępowania z dziećmi - skomentowała
Anna. - Będzie fantastycznym ojcem.
Grace poczuła, że na jej policzkach pojawiają się rumieńce. Sama myślała
dokładnie to samo. Co prawda zaledwie kilka tygodni temu powiedziała
własnej matce, że już nigdy nie wyjdzie za mąż, teraz jednak zastanawiała się
nad tym i rozważała taką możliwość. Czekała.
Nietrudno było odsunąć na bok wszystkie myśli o małżeństwie, kiedy jeszcze
nie wierzyła, że kiedykolwiek będzie mogła żyć u boku Ethana. Poprzednim
razem kiepsko spisała się w roli żony, ponieważ jej serce nie należało do męża.
Czuła się winna, pogodziła się z własną odpowiedzialnością za to
niepowodzenie.
Ale gdyby chodziło o Ethana, potrafiłaby nadać małżeństwu blask. Potrafiłaby
stworzyć dom i rodzinę, zbudować przyszłość opartą na miłości, zaufaniu i
uczciwości.
Ethan nie posuwa się zbyt szybko do przodu, pomyślała. To nie w jego stylu.
Ale kochają. Znała Ethana wystarczająco dobrze, by zdawać sobie sprawę, że
jego następnym krokiem będzie małżeństwo.
Już teraz była gotowa to zaakceptować.
Woń hamburgerów piekących się na grillu i drożdżowy zapach zimnego piwa
nalewanego z beczki. Śmiech dzieci i głosy dorosłych, podniesione w oży-
wionej rozmowie lub wyciszone podczas opowiadania pikantnych plotek. Ci-
chy pomruk łodzi sunącej po wodzie, połączony z podekscytowanymi okrzyka-
mi jej nastoletnich pasażerów, i metaliczne brzękniecie podkowy, która właśnie
trafiła do celu.
Zapachy, dźwięki i obrazy. Jaskrawe, czerwono-białe i niebieskie obrusy po-
krywające stoły, uginające się pod ciężarem salaterek, talerzy, półmisków i na-
czyń żaroodpornych.
Placek z wiśniami upieczony przez panią Cutter. Krewetkowa sałatka Wilso-
nów. Resztki, które zostały w przyniesionych przez Crawfordów koszach z
kukurydzą. Galaretka i sałatka owocowa, pieczony kurczak i młode pomidory.
Ludzie rozchodzili się i zbierali. Zajmowali krzesła, trawnik, pomost i
werandę.
Kilku mężczyzn z bardzo poważnymi minami, jak to często bywa podczas
kibicowania, trzymało się pod boki i obserwowało rzucanie podkowami.
Niemowlaki drzemały w nosidełkach lub na rękach, inne płakały, by zwrócić
na siebie uwagę. Młodzi chlapali się i pływali w chłodnej wodzie, a starsi
wachlowali sie w cieniu drzew.
Żar lał się z czystego nieba.

background image

Grace obserwowała, jak Głuptas z nosem przy ziemi poszukuje upuszczonych
kawałków jedzenia. Znajdował ich sporo, więc doszła do wniosku, że szcze-
niak będzie ciężko chory, zanim dzień dobiegnie końca.
Miała jednak dzieję, że ten dzień nigdy się nie skończy.
Weszła po kostki do wody, ani na moment nie puszczając Aubrey, chociąż
mała miała na ramionach nadmuchiwane, kolorowe „rękawki". Grace
zanurzyła córeczkę i roześmiała się, kiedy maleńkie nóżki z przyjemnością
zaczęły kopać wodę.
- Głębiej, głębiej, głębiej - domagała się Aubrey.
- Kochanie, nie wzięłam kostiumu kąpielowego. - Mimo to weszła nieco dalej,
nie zważając na pluskającą o kolana wodę.
-Grace! Grace! Popatrz!
Grace posłusznie przymrużyła oczy pod słońce i obserwowała, jak Seth bierze
długi rozpęd po pomoście, podgina kolana, obejmuje je rękami i uderza w
wodę jak bomba, rozpryskując dookoła świetlistą fontannę, w której zasięgu
znajdowała się Grace.
- Kula armatnia - oznajmił dumnie, kiedy wypłynął na powierzchnię, i
uśmiechnął się od ucha do ucha. - Ojej, jesteś cała mokra.
- Seth, zabies mnie ze sobą. - Aubrey z trudem wyciągnęła ramiona. - Za-bies
mnie.
- Nie mogę, Aub, muszę zrzucać bomby.
Kiedy odpłynął, by przyłączyć się do innych chłopców, Aubrey zaczęła po-
ciągać nosem.
- Później wróci, żeby się z tobą pobawić - zapewniała Grace. -Telaz!
-Niedługo.
By zapobiec grymaszeniu, które mogło się przerodzić w zły humor, podrzuciła
Aubrey do góry i złapała ją w chwili, kiedy mała dotknęła powierzchni wody.
Pozwoliła jej kawałeczek popłynąć i pochlapać, a potem puściła ją, zagryzając
wargę na widok rozkoszującej się wolnością córeczki.
- Pływam, mamusiu.
- Widzę, dziecinko. Świetnie ci to idzie. Ale trzymaj się blisko.
Tak jak Grace się spodziewała, słońce, woda i podniecenie zmęczyły Au-brey.
Kiedy dziewczynka zamrugała oczami, a potem szeroko je otworzyła, co
oznaczało, że próbuje pokonać senność, Grace wyciągnęła ją z wody.
- Chodźmy się napić, Aubrey.
- Telaz pływam.
- Popływamy później. Chce mi się pić.
Grace wzięła Aubrey na ręce i mocno ją objęła, pragnąć przezwyciężyć spo-
dziewany opór.
- Co ty tu masz, Grace, syrenkę?
Matka i córka uniosły głowy i spojrzały na Ethana.
- Jest bardzo ładna - powiedział, śmiejąc się na widok zbuntowanej minki
Aubrey. - Mogę ją sobie wziąć?
- Jeszcze nie wiem. - Grace pochyliła się do ucha Aubrey. - On myśli, że jesteś
syrenką.
Usteczka Aubrey jeszcze drżały, ale już prawie zapomniała, dlaczego chciała

płakać.
- Jak Aliel?
- Tak, jak filmowa Ariel.
Grace zachwiała się, lecz Ethan pewnie ją przytrzymał. Kiedy odzyskała rów-
nowagę, wziął z jej rąk Aubrey.
- Chcę pływać - poskarżyła się mała żałośnie i ukryła twarz w zagłębieniu jego
szyi.
- Widziałem, że już pływałaś.
Chłodna i mokra skuliła się w jego ramionach. Wyciągnął rękę, ujął dłoń Grace
i wyprowadził ją na brzeg. Tym razem ich palce splotły się i tak już zostały.
- Wygląda na to, że teraz mam dwie syrenki.
- Aubrey jest zmęczona - powiedziała cicho Grace. - W takich sytuacjach
czasami potrafi być nieznośna. W dodatku jest mokra - dodała, chcąc wziąć od
niego dziecko.
- Nic jej nie będzie.
Puścił rękę Grace tylko dlatego, że zapragnął przeczesać palcami jej wilgotne i
lśniące włosy.
- Ty też jesteś mokra. - Otoczył ramieniem jej plecy. - Pospacerujmy trochę w
słońcu.
-W porządku.
- Okrążymy dom i pochodzimy po ogrodzie - zaproponował i uśmiechnął się
leciutko, czując na szyi wyrównany oddech śpiącej Aubrey. - Tam nie ma tylu
ludzi.

Zaskoczona, ale i zadowolona Carol Monroe obserwowała, jak Ethan bierze jej
córkę i wnuczkę na spacer. Jej kobiecy wzrok dostrzegł coś więcej niż tylko
sąsiada i przyjaciela przechadzającego się z sąsiadką i przyjaciółką. Działając
pod wpływem impulsu, pociągnęła męża za ramię, przerywając mu oglądanie
następnej rundy zawodów w rzucaniu podkowami.
- Daj spokój, Carol. Junior i ja mamy szansę wygrać w tej rundzie.
- Spójrz, Pete. Spójrz na nich. Grace jest z Ethanem.
Lekko poirytowany rozejrzał się dookoła i wzruszył ramionami.
- No i co z tego?
- Grace z Ethanem, Pete, ty zakuta pało - powiedziała z rozpaczą i uczuciem.
Jak ze swoim chłopcem.
-Z chłopakiem? - Prychnął, jakby miał zamiar to zlekceważyć. Bóg świadkiem,
że od czasu do czasu Carol miewa idiotyczne pomysły. Na przykład kiedyś
postanowiła wybrać się na wyspy Bahama, zupełnie jakby nie mogli popływać
żaglówką o dowolnej porze dnia i nocy na własnym terenie. Wreszcie jednak
dostrzegł coś w sposobie, w jaki Ethan pochylał się w stronę Grace i w jej
uniesieniu głowy.

background image

Pete zaszurał nogami, nachmurzył się i spojrzał w inną stronę.
- Z chłopakiem - mruknął pod nosem, nie mając pojęcia jak, do diabła,
powinien na to zareagować. Przypomniał sobie, że nie ma zamiaru wtykać
nosa w życie córki. Już obrała własną drogę.
Spojrzał ponuro na słońce; przypomniał sobie czasy, kiedy maleńka Grace
opierała główkę na jego ramieniu, tak samo jak teraz Aubrey, śpiąca na rękach
Ethana Quinna.
Kiedy dzieci są w tym wieku, pomyślał, ufają człowiekowi. Spoglądają na
niego z dołu i wierzą w każde słowo, nawet jeśli wmawia im, że grzmot to
klaska-nie aniołków.
Jednak w miarę jak dorastają, zaczynają się oddalać. Na dodatek pragną rze-
czy, które, do jasnej cholery, nie mają żadnego sensu. Na przykład proszę
0 pieniądze na życie w Nowym Jorku i życzą sobie, żeby rodzice
pobłogosławili ich małżeństwo z jakimś podstępnym i nic nie wartym draniem.
Przestają traktować człowieka jak kogoś, kto zna wszystkie odpowiedzi,
1 w końcu łamią mu serce. Potem pozostaje już tylko poskładać to serce i
zamknąć na klucz, by się to więcej nie powtórzyło.
- Ethan jest człowiekiem, jakiego potrzebuje Grace - powiedziała cicho Ca-roi.
Zniżyła głos na wypadek, gdyby któryś ze starych nudziarzy, uznających rzu-
canie końskich podków na żelazny kołek za ekscytujący sposób spędzania
dnia, miał za duże uszy. - To opanowany i niezwykle łagodny człowiek. Na
nim na pewno będzie mogła polegać.
- Nic z tego.
- O co ci chodzi?
- Ona nie zdobędzie się na to, żeby na kimkolwiek polegać. Jest zbyt dumna,
by dostrzec, co jest dla niej dobre. Właściwie zawsze taka była.
Carol tylko westchnęła. Jeśli to prawda, Grace każdą uncję swojej dumy
zawdzięcza własnemu ojcu.
- Nigdy nie próbowałeś wyjść jej naprzeciw.
- Nie zaczynaj wszystkiego od nowa, Carol. Nie mam jej nic do powiedzenia. -
Odsunął się od żony, próbując przytłumić poczucie winy, bo wiedział, ze
ten gest ją zrani. - Napiłbym się piwa - powiedział półgłosem i oddalił się.
Philip Quinn stał w grupie otaczającej beczkę z piwem. Pete zauważył z
rozbawieniem, że Philip flirtuje z córką Barrowa, Celią. Nie mógł go za to wi-
nić, ponieważ miała figurę jak dziewczyna z „Playboya" i wcale nie krepowała
się jej pokazywać. A prawdziwy mężczyzna zawsze to dostrzeże, nawet jeśli
jest na tyle stary, że mógłby być jej ojcem.
- Nalać panu piwa, panie Monroe?
- Byłbym ci bardzo wdzięczny. - Pete kiwnął głową w stronę ludzi świętują-
cych na tylnym podwórku. - Macie tutaj dzisiaj spory tłum, Phil. Niezła uczta.
Pamiętam, jak twoi rodzice niemal każdego lata urządzali piknik. To miłe, że
zachowujecie tradycję.
- To był pomysł Anny - powiedział Philip, wręczając Pete'owi wysoki pla-
stikowy kubek zwieńczony warstwą piany.
- Wydaje mi się, że kobiety są w tym lepsze od mężczyzn. Gdyby mi się nie

udało do niej dotrzeć, podziękuj jej za zaproszenie. Za jakąś godzinkę będę
musiał wrócić na nabrzeże, żeby zorganizować pokaz.
- Zawsze świetnie pan to robi. To najlepsze sztuczne ognie na całym wybrzeżu.
- Tradycja - powiedział Pete. To słowo miało dla niego ogromne znaczenie.

Nie tylko Carol Monroe zauważyła Ethana spacerującego z Grace. Spekulacje i
dyskretne uśmieszki zaczęły się rozprzestrzeniać przy sałatce ziemniaczanej
oraz gotowanych na parze krabach.
Matka Crawford machnęła widelcem w stronę swojej przyjaciółki, Lucy
Wilson.
- Moim zdaniem Grace będzie musiała docisnąć gaz do dechy, jeśli chce, żeby
Ethan Quinn zbliżył się do niej, nim to dziecko pójdzie do college'u. Nigdy nie
widziałam tak powolnego mężczyzny.
- Jest bardzo rozważny - powiedziała Lucy lojalnie.
- Wcale nie mówię, że jest inaczej. Powiedziałam tylko, że jest powolny.
Widziałam, jak spoglądali na siebie z rozmarzeniem, jeszcze zanim ten chłopak
stał się właścicielem kutra. To musiało być mniej więcej dziesięć lat temu. Raz
czy dwa rozmawiałam na ten temat że Stellą, Panie świeć nad jej duszą.
Lucy westchnęła nad sałatką owocową, nie tylko dlatego, że po cichu liczyła
kalorie.
- Stella doskonale znała swoich chłopców.
- Tak. Powiedziałam jej pewnego dnia: „Stello, Ethan bez przerwy wodzi
cielęcym wzrokiem za córką Monroe'a". A ona roześmiała się i wyjaśniła, że
wprawdzie to coś w rodzaju szczenięcej miłości, ale czasami jest to najlepszy
sposób na rozbudzenie prawdziwego uczucia. Nigdy nie mogłam zrozumieć,
dlaczego Ethan nie posunął się choć trochę do przodu, zanim Grace związała
się z Jackiem Caseyem. Nie darzyłam go zbytnią sympatią.
- To nie był zły człowiek, tylko słaby. Spójrz, Matko - powiedziała Lucy,
zniżając głos jak konspiratorka. Kiwnięciem głowy wskazała Grace i jej
towarzysza. Trzymając się za ręce, obchodzili dom, a na ramieniu Ethana spało
dziecko.
- W tym za to nie ma ani odrobiny słabości. - Matka uniosła brwi i uśmiechnęła
się do przyjaciółki. - A powolny mężczyzna może być całkiem niezły w łóżku,
prawda, Lucy?
Lucy parsknęła śmiechem.
- Rzeczywiście, Matko. Masz rację.
Grace, całkiem nieświadoma spekulacji na temat ich spokojnego spaceru wo-
kół domu w gorące letnie popołudnie, zatrzymała się, by nalać sobie mrożonej
herbaty. Zanim zdążyła do połowy napełnić szklankę, obok niej pojawiła się
matka z promiennym uśmiechem na ustach.
- Pozwól mi potrzymać ten mały skarb. Nie ma nic bardziej uspokajającego niż
siedzenie ze śpiącym dzieckiem na rękach. - Wzięła Aubrey od Ethana, ani na
chwilę nie przestając mówić. - Dzięki temu będę miała niezłą wymówkę, by
chwilę

background image

posiedzieć w cieniu i ciszy. Słowo honoru, Nancy Claremont zagadała mnie na
śmierć. A wy, młodzi, powinniście się przechadzać i zażywać przyjemności.
- Właśnie miałam zamiar ją położyć...- zaczęła Grace, ale jej matka machnęła
ręką.
- Nie ma takiej potrzeby, nie ma takiej potrzeby. Bardzo rzadko mam możli-
wość, by potrzymać ją na rakach, gdy jest spokojna. Idźcie i dokończcie swój
spacer. Chociaż wydaje mi się., że powinniście zejść ze słońca. Potwornie
dzisiaj pali.
- To dobry pomysł - uznał Ethan, kiedy Carol oddaliła się szybkim krokiem,
przez cały czas gruchając do śpiącej Aubrey. - Odrobina cienia i ciszy nikomu
nie zaszkodzi.
- No cóż... w porządku, ale została mi jeszcze mniej więcej godzina, potem
będę musiała iść.
Pociągnął ją lekko w stronę drzew, ponieważ doszedł do wniosku, że może w
tym ustroniu zdoła ją znowu pocałować. Zatrzymał się na skraju lasu i zmarsz-
czył brwi, spoglądając na Grace.
- Dokąd musisz iść?
- Do pracy. Pracuję dziś w pubie.
- Przecież to twój wolny wieczór.
- Był wolny... to znaczy, zazwyczaj jest, ale wzięłam kilka dodatkowych
godzin.
- Za dużo pracujesz.
Uśmiechnęła się lekko stropiona - a potem na jej twarzy pojawiła się ulga,
kiedy znalazła się w cieniu i poczuła miły chłód.
- To tylko kilka dodatkowych godzin. Snidley był tak dobry i zgodził się na to,
dzięki temu będę mogła dorobić tyle, ile musiałam zapłacić za samochód.
Och, jak miło. - Zamknęła oczy i wciągnęła głęboko w płuca wilgotne
powietrze, pełne subtelnych zapachów. - Anna wspomniała, że ty i twoi bracia
później coś zagracie. Bardzo żałuję, że tego nie usłyszę.
- Grace, powiedziałem ci, że jeśli masz jakiś problem z pieniędzmi, pomogę ci.
Uniosła powieki.
- Nie chcę, żebyś mi pomagał, Ethan. Potrafię pracować.
- Tak, potrafisz. Do jasnej cholery, to jest wszystko, co potrafisz. - Oddalił się
od niej, a potem wrócił, zupełnie jakby próbował strząsnąć to, co leżało mu na
sercu. - Nie podoba mi się, że tam pracujesz.
Grace poczuła, jak sztywnieje jej kręgosłup, każdy krąg z osobna.
- Nie chcę znowu wdawać się z tobą w kłótnię na ten temat. To dobra i
uczciwa praca.
- Nie kłócę się z tobą, stwierdzam tylko fakt.
Podszedł do niej, a w jego oczach było tyle złości, że zrobiła krok do tyłu i
oparła się plecami o drzewo.
- Słyszałam to już wcześniej - powiedziała spokojnie. - Ale to i tak nikogo nie
zmieni. Pracuję tam i mam zamiar dalej to robić.
- Ktoś powinien zatroszczyć się o ciebie.
Zrobiło mu się ogromnie przykro, że to nie może być on.

- Wcale nie.
Niech to wszyscy diabli, jeśli nie miał racji. Pod tymi zmiennymi, zielonymi
oczami już teraz widniały świadczące o zmęczeniu cienie, a ona mówi, że do
drugiej nad ranem będzie serwowała drinki.
- Jeszcze nie zapłaciłaś Dave'owi za auto?
- Na razie połowę. - To było upokarzające. - Był tak dobry, że zgodził się
zaczekać na resztę do następnego miesiąca.
- Nie zapłacisz mu. - To jest przynajmniej coś, co może zrobić. I, na Boga,
zrobi to. - Ja zapłacę.
W mgnieniu oka zapomniała o upokorzeniu i uniosła głowę.
- Ani mi się waż.
Kiedy indziej próbowałby ją przekonywać lub namawiać. Albo po prostu
zrobiłby to cichcem. Ale coś się w nim nagromadziło - coś, co tkwiło tam od
dawna, a od rana czekało, by wybuchnąć. To coś nie pozwalało mu myśleć;
nakazywało odczuwać i popychało do działania. Patrząc prosto w oczy, położył
jej dłoń na szyi.
- Zamknij się.
- Nie jestem dzieckiem, Ethan. Nie możesz...
- Nie uważam cię za dziecko. - Jej błyszczące oczy podgrzewały do
temperatury wrzenia ładunek tkwiący w jego wnętrzu. - Teraz już nie potrafię
tak
cię traktować, ani wrócić do dawnego sposobu myślenia. Tym razem zrób to,
czego pragnę.
Nie wiedziała, kiedy zabrakło jej tchu, ani w którym momencie po jej skórze
przeszedł dreszcz. Ledwo wyczuwała szorstką korę drzewa wbijającą się w jej
dłonie, kiedy przycisnęła się do pnia. Przyszło jej na myśl, że Ethanowi już
wcale nie chodzi o to, by przyjęła od niego kilkaset dolarów na samochód.
Ethanie...
Jego druga ręka znalazła się na jej piersi. Wcale nie miał takiego zamiaru,
jednak nie tylko położył tam dłoń, lecz również zaczął pieścić Grace. Jej
bluzka wciąż była odrobinę wilgotna. Czuł przez nią gorącą skórę.
- Tym razem zrób to, czego pragnę - powtórzył.
Jej oczy zrobiły się ogromne. Wpatrywał się w nie, tonął w nich. Czuł pod
palcami łomotanie jej serca, zupełnie jakby trzymał je na dłoni. Przywarł do jej
warg z dziką żądzą, której już nie mógł powstrzymać. Usłyszał, że
zaszokowana Grace krzyknęła, lecz jego napastliwe usta przytłumiły ten
dźwięk. To go jeszcze Wdziej podnieciło.
Bijący od niego żar oszołomił Grace. Jego zęby natarczywie skubały jej wargi.
Z trudem zaczerpnęła powietrze; w tym momencie wsunął język do jej ust.
Uczucia następowały po sobie w takim tempie, że nie można było ich od siebie
oddzielić, ale wszystkie były mroczne, żarliwe i nie do odparcia. Jego ręce były
wszędzie - szarpały bluzkę, pieściły jej piersi, drapały skórę swymi cudow-
nymi zgrubieniami. Poczuła, że zadrżał i mocniej chwyciła go za ramiona, tym
sposobem chroniąc ich przed upadkiem. Potem zaczął zdzierać z niej szorty.

background image

Nie. Zaszokowana zrobiła krok do tyłu; o mało nie krzyknęła. Chyba nie ma
zamiaru wziąć jej tutaj, zaledwie kilka jardów od miejsca, gdzie siedzą ludzie i
bawią się dzieci? Wreszcie, sama zaskoczona swoją reakcją, jęknęła i niezwy-
kle podniecona szepnęła: „Tak".
Tutaj. Teraz. W taki sposób. Właśnie tak.
Kiedy wdarł się w nią, z jej ust wyrwał się krzyk, na szczęście pochłonięty
przez jego usta i zagłuszony nierównymi oddechami.
Wchodził w nią mocno, szybko i głęboko. Jego ciało wzbierało w niej, a dło-
nie ugniatały pośladki. Nie myślał o niczym innym, jedynie o jej pełnej
desperacji potrzebie. Kiedy eksplodowała wokół niego, ogarnął go mroczny i
prymitywny dreszcz emocji, a jego skóra pokryła się potem.
Orgazm spadł na niego niczym gorące i ostre jak brzytwa pazury, które bru-
talnie przeorały jego ciało i zasnuły oczy czerwoną mgiełką.
Nawet kiedy już oprzytomniał, nie przestawał drżeć ani ciężko dyszeć. Stop-
niowo zaczął zdawać sobie sprawę z tego, co zaszło. Słyszał dochodzące z
głębi lasu głośne stukanie dzięcioła i śmiech ludzi za drzewami. I
przypominający szloch oddech Grace.
Poczuł na plecach delikatny podmuch wiatru. I jej drżenie.
- O Boże. Niech to piekło pochłonie.
W jego cichym głosie słychać było wściekłość.
- Co się stało, Emanie?
Nie zdawała sobie sprawy, nigdy nie zdołałaby uwierzyć, że człowieka może
trawić tak przemożne wewnętrzne pragnienie. Pragnienie, którego obiektem
była właśnie ona.
-Ethanie...-powtórzyła i chciała go objąć bezsilnymi ramionami, ale się cofnął.
- Przepraszam. Nie...
Nie znał odpowiednich słów. Nic, co mógłby powiedzieć, nie sprostałoby tej
sytuacji, po prostu nie wystarczyłoby. Pochylił się, podciągnął do góry jej
szorty i zapiął je. Z tą samą delikatnością zapiął jej bluzkę.
- Nie jestem w stanie ci tego wyjaśnić. Nie istnieje żadne wytłumaczenie.
- Nie musisz mi niczego tłumaczyć. Nie potrzebuję uzasadnienia, dlaczego
zrobiliśmy to, co zrobiliśmy.
Patrzył w ziemię, czując w głowie pulsujący ból.
- Nie dałem ci wyboru. - Wiedział, co to znaczy nie mieć wyboru.
- Ależ ja już go dokonałam. Kocham cię.
Popatrzył jej w oczy, przekazując tym spojrzeniem wszystko, co działo się w
głębi jego duszy. Miała opuchnięte po jego szalonych pocałunkach wargi i
rozszerzone źrenice. Niedługo na jej ciele pojawią się sińce zostawione przez
jego dłonie.
-Zasługujesz na coś więcej.
- Przyjemność sprawia mi myśl, że zasługuję na ciebie. Dzięki tobie czuję się...
pożądana. Chociaż może to nie jest odpowiednie słowo. - Przycisnęła rękę do
serca, które wciąż jeszcze waliło jak oszalałe. Doszła do wniosku, że zna
lepsze określenie.
- Czuję się upragniona. I teraz żal mi...- Oderwała od niego wzrok. - Żal mi
każdej kobiety, która nigdy nie dowiedziała się, co to znaczy być upragnioną.

Przestraszyłem cię.
- Tylko przez chwilę. - Parsknęła zawstydzona. - Cholera jasna, Ethan, czy nie
zauważyłeś, że mi się to podobało? Czułam się całkowicie bezradna, ale to
było takie podniecające. Straciłeś panowanie nad sobą, chociaż normalnie wła-
ściwie nie sposób wytrącić cię z równowagi. Cieszy mnie świadomość, że coś,
co zrobiłam, lub to, kim jestem, mogło wywołać u ciebie taką właśnie reakcję.
Przeczesał palcami włosy.
- Wprawiasz mnie w zakłopotanie, Grace.
- Wcale nie miałam takiego zamiaru. Ale też mi się to podoba. Westchnął i
zrobił krok do przodu, by przygładzić jej potargane włos/-
- Może problem polega na tym, że wale nie znamy się tak dobrze, jak nam się
wydawało. Wygląda na to, że nie wiemy o sobie wszystkiego.
Uniósł jej dłoń do ust i bacznie się jej przyjrzał, z zadumą marszcząc brwi.
Bardzo to lubiła. Potem pocałował jej palce w taki sposób, że zatrzepotała
rzęsami.
- Nie chciałbym cię zranić. Za nic w świecie. - A jednak zrobi to.
Kiedy wracali w stronę światła słonecznego, trzymali się za ręce. Już wkrótce
będzie musiał opowiedzieć jej pewne rzeczy. Dzięki temu Grace zrozumie,
dlaczego nie może liczyć na więcej.

background image

15

Sama nie wiem, czy jeszcze gdzieś z nim wyjdę, ponieważ on staje się za
bardzo zazdrosny, rozumiesz? Nie chcę go zranić, ale w końcu człowiek musi
jakoś żyć, prawda?
Julie Cutter nadgryzła lśniące, zielone jabłko, które wybrała ze stojącej na
kuchennym stole Grace miski z owocami. Czuła się tu jak u siebie w domu.
Podciągnęła się i wygodnie usiadła na ladzie, podczas gdy Grace składa na
stole pranie.
- Poza tym - ciągnęła Julie, żywo wymachując jabłkiem - spotkałam takiego
przemiłego faceta. Pracuje w centrum handlowym, w stoisku z komputerami.
Nosi małe okularki w drucianych oprawkach i ma najsłodszy uśmiech pod
słońcem, -Jej ładna, owalna buzia rozpromieniła się. - Poprosiłam go o numer
telefonu,
a on się zarumienił.
- Poprosiłaś go o numer telefonu? - Grace słuchała tylko jednym uchem.
Uwielbiała, kiedy Julie wpadała na pogawędkę. Zawsze żartowała, tryskała
energią i miała mnóstwo do opowiedzenia. Tym razem jednak Grace nie była
w stanie się skoncentrować. Bez przerwy myślała o tym, co zaszło między nią
a Ethanem w cienistym lesie. Coś wychynęło z głębi jego duszy i całkowicie ją
pochłonęła, potem jednak Ethan stał się taki daleki.
- Jasne. - Julie uniosła głowę, a z jej brązowych oczu tryskała radość. -Nigdy
nie zapraszałaś nigdzie faceta? Daj spokój, Grace, zbliżamy się do końca
drugiego tysiąclecia. Większość z nich naprawdę lubi, kiedy kobieta przejmuje
inicjatywę. Tak czy inaczej... - Potrząsnęła prostymi jak druty, długimi
brązowy-
mi włosami. - Jeffowi się to spodobało... mówię o tym seksownym
komputerowcu. Początkowo się zarumienił, potem jednak dał mi ten numer, a
kiedy zadzwniłam, miałam wrażenie, że bardzo się ucieszył. No i w sobotę
wybieramy się na randkę, tylko przedtem muszę zerwać z Donem.
- Biedny Don - powiedziała cicho Grace i obejrzała się, kiedy Aubrey
przewróciła ułożoną właśnie stertę prania, a potem wiwatami powitała własne
dzieło zniszczenia.

Och, przeżyje to. Julie wzruszyła ramionami. - Wcale nie jest we mnie za-
kochany ani nic w tym rodzaju. Po prostu odpowiadało mu, że ma taką
dziewczynę. Grace mimo woli uśmiechnęła się. Kilka miesięcy temu Julie
szalała za Donem i przybiegała tutaj, by szczegółowo relacjonować ich randki.
Chociaż Grace podejrzewała, że były to nieco ubarwione wersje owych randek.
- Mówiłaś, że Don jest tym jedynym.
- Był nim. - Julie roześmiała się. - Przez jakiś czas. Jeszcze nie jestem gotowa,
by mieć tylko jednego faceta.
Grace podeszła do lodówki, by wszystkim trzem nalać coś do picia. W wieku
Julie - to znaczy mając dziewiętnaście lat - Grace była mężatką, spodziewała
się dziecka i trapiła się, czy zdoła zapłacić rachunki. Chociaż istniejąca między
nimi różnica wieku była niewielka i wynosiła zaledwie trzy lata, Grace miała
wrażenie, jakby dzieliły je trzy stulecia.
- Masz prawo rozglądać się dookoła, by nabrać pewności. - Wręczyła Julie
szklankę i przez moment patrzyła jej w oczy. - Musisz jednak zachować
ostrożność.
- Jestem ostrożna, Grace - zapewniła ją dotknięta do żywego Julie. - Chcia-
łabym pewnego dnia wyjść za mąż. Zwłaszcza gdybym dzięki temu mogła
mieć dziecko tak urocze jak Aubrey. Ale przedtem mam zamiar ukończyć
college, a potem zobaczyć trochę świata. Czegoś dokonać - dodała, energicznie
gestykulując. - Nie chcę pewnego dnia ocknąć się uwiązana, zmuszona do
zmieniania pieluch i zaharowywania się na śmierć tylko dlatego, że
pozwoliłam się namówić jakiemuś facetowi na...
Nagle urwała, szczerze zbulwersowana własnym zachowaniem. Zsunęła się z
lady, a jej ogromne oczy błagały o przebaczenie.
- Boże, strasznie cię przepraszam. Czasami potrafię być taka głupia. Nie
pomyślałam, że...
- Nic się nie stało. - Grace ścisnęła szybko ramię Julie. - To jest dokładnie to,
co mi się przytrafiło. Cieszę się, że jesteś mądrzejsza.
- Jestem koszmarną idiotką- wymamrotała Julie bliska płaczu. - Pozbawioną
wrażliwości prostaczką. To okropne.
- Wcale nie. - Grace roześmiała się cicho i wyjęła z kosza parę śpioszków
Aubrey. - Nie zraniłaś mnie. Jest mi tylko przykro, ponieważ najwyraźniej nie
byłyśmy dość dobrymi przyjaciółkami, skoro wcześniej nie miałaś odwagi po-
wiedzieć mi, co o tym sądzisz.
- Jesteś jedną z moich najlepszych przyjaciółek. Tylko że ja nie potrafię
utrzymać języka za zębami.
- No cóż, to prawda. - Grace roześmiała się na widok skrzywionej buzi Julie. -
Ale to mi się bardzo podoba.
- Kocham was obie, Grace.
- Wiem o tym. Teraz przestań się zamartwiać i powiedz mi, dokąd się wy-
bierasz z tym milutkim komputerowcem, Jeffem.
- Na bezpieczną randkę. Do kina i na pizzę.
Julie westchnęła z ulgą. Doszła do wniosku, że mogłaby ogolić sobie głowę i
pomalować ją na fioletowo, byle nie skrzywdzić Grace.

background image

Mając nadzieję, że zdoła uzyskać przebaczenie za swą gruboskórność,
uśmiechnęła się.
- Wiesz, byłabym szczęśliwa, gdybyś pozwoliła mi zatrzymać Aubrey, kiedy
zechcesz gdzieś wyjść z Ethanem podczas swojego następnego wolnego
wieczoru.
Grace skończyła właśnie składanie śpioszków i zabrała się za skarpetki.
Przerwała i spojrzała na Julie, trzymając w każdej ręce maleńką skarpeteczkę z
żółtym wykończeniem.
- Co takiego?
- No wiesz, gdybyś wybierała się do kina, restauracji, czy coś w tym stylu
Mówiąc „coś w tym stylu" uniosła brwi, szybko jednak przestała się uśmie-
chać, widząc wyraz twarzy Grace.
-Chyba nie masz zamiaru wmawiać mi, że nie spotykasz się z Ethanem
Quinnem.
- No cóż... to znaczy... - Bezradnie spojrzała na Aubrey.
- Jeśli chcieliście zachować to w tajemnicy, Ethan, spędzając u ciebie noc,
powinien zostawiać swój samochód gdzie indziej, a nie na twoim podjeździe.
-O Boże.
- W czym problem? Przecież to nie jest jakiś zakazany romans. Nie postępu-
jecie jak pan Wiggins, który poniedziałkowe popołudnia spędza z panią Lowen
w pobliskim motelu przy drodze numer trzynaście. - Na przytłumione
prychnię-
cie Grace Julie tylko wzruszyła ramionami. - Pracuje tam moja przyjaciółka,
Robin, która studiuje wieczorowo. Opowiadała mi, że pan Wiggins
wymeldowuje się w każdy wtorkowy ranek o wpół do jedenastej, a w tym
czasie jego ukochana czeka w samochodzie. Tak czy inaczej...
- Co o tym myśli twoja matka? - szepnęła Grace.
- Mama? O panu Wigginsie? No cóż...
- Nie, nie. - Grace nie miała zamiaru zastanawiać się nad cotygodniowymi
motelowymi igraszkami korpulentnego parta Wigginsa. - O...
- Och, o tobie i Ethanie? Podejrzewam, że coś w rodzaju „najwyższy czas".
Mama nie jest idiotką. Ethan to kawał chłopa - powiedziała Julie z uczuciem. -
To znaczy, kapitalnie wygląda w podkoszulkach. A ten uśmiech! Dopiero po
dziesięciu minutach znika z jego twarzy, ale do tego czasu, o Boże, człowiek
pożera go wzrokiem. W zeszłym roku w lecie Robin i ja przez miesiąc
chodziłyśmy na nabrzeże, żeby się przyglądać, jak Ethan wyładowuje swój
połów.
- Naprawdę? - zapytała Grace cicho.
- Obie wykorzystywałyśmy każdą sytuację, by go zaczepić. - Sięgnęła do
białego kamionkowego słoja i znalazła w nim dwa ciasteczka. - Ilekroć miałam
możliwość, próbowałam z nim flirtować.
- Flirtowałaś... z Ethanem?
- Mmm. - Przytaknęła i przełknęła kęs herbatnika. - Naprawdę, włożyłam w to
nawet sporo wysiłku. Najczęściej miałam wrażenie, że go to krępuje, jednak
kilka razy zdołałam zmusić go do uśmiechu. - Uśmiechnęła się promiennie, wi-
dząc, że Grace uparcie się w nią wpatruje. - Och, teraz daleko mi do tego, więc

nie musisz się tym martwić.
- To dobrze. - Grace podniosła napój, o którym całkiem zapomniała, i wypiła
prawie do dna. - To bardzo dobrze.
- Mimo to uważam, że on ma fantastyczny tyłek.
- Och, Julie. - Grace przygryzła wargę, by nie wybuchnąć śmiechem, i zna-
cząco spojrzała w stronę córeczki.
- Ona i tak nie słucha. No więc, od czego to ja zaczęłam? O, już wiem, że
zajmę się Aubrey, jeśli będziesz chciała gdzieś wyjść.
- Dzięki.
Próbowała podjąć decyzję, czy chce nadal rozmawiać o Ethanie Quinnie, czy
woli porzucić ten temat, kiedy usłyszała pukanie, uniosła głowę i zobaczyła go
stojącego we frontowych drzwiach.
- To chyba czary - powiedziała cicho Julie, a w sercu poczuła romantyczne
ciepło. - Wiesz co, może zabiorę Aubrey. Mama na pewno zechce się chwilę z
nią pobawić. Zatrzymam małą i dam jej kolację.
- Za niecałą godzinę wychodzę do pracy. Julie wymownie spojrzała w sufit.
- W takim razie dobrze wykorzystaj ten czas, dziewczyno. - Wzięła Aubrey na
ręce. - Chcesz iść do mnie do domu, Aubrey? Zobaczysz mojego kotka.
- Ooo, kotecek. Pa, pa, mamusiu. -Och, ale...
Obie jednak żeglowały już w stronę tylnych drzwi - Aubrey dopominała się o
kotka i energicznie machała rączką. Grace spojrzała na Ethana i uniosła dłoń.
Postanowił potraktować to jako zaproszenie, więc wszedł do środka.
- Czy to Julie wybiegła właśnie z Aubrey?
- Tak. Aubrey chciała pobawić się z kotkiem, a potem Julie ma zamiar dać jej
kolację.
- To dobrze, że masz do dziecka kogoś takiego jak Julie.
- Zginęłabym bez niej. - Zdziwiona Grace przechyliła głowę. Stał tak nie-
zręcznie, z ręką schowaną za plecami. - Czy stało się coś złego? Czyżbyś
skaleczył się w dłoń?
- Nie. - Ethan zdał sobie wreszcie sprawę, że zachowuje się idiotycznie, więc
wyjął ukrywane z tyłu kwiatki i wręczył jej. - Przyszło mi na myśl, że może ci
się spodobają. - Bardzo zależało mu na tym, by ją przeprosić po tym, co zaszło
w lesie.
- Przyniosłeś mi kwiaty!
- Podkradłem je tu i tam. Mam nadzieję, że nie wspomnisz o tym Annie. Na
poboczu drogi znalazłem lilie tygrysie. W tym roku jest ich mnóstwo.
Zerwał dla niej kwiaty. Nie kupił ich w kwiaciarni, lecz poszukał, wybrał i
własnoręcznie zerwał. Z długim, niespokojnym westchnieniem ukryła w nich
twarz. -Są piękne.
- Dzięki nim pomyślałem o tobie. Chociaż teraz wszystko kojarzy mi się z
tobą. - Kiedy uniosła głowę i zobaczył jej łagodne, oszołomione oczy, żałował,
że nie potrafi znaleźć bardziej odpowiednich, piękniejszych słów. - Wiem, że
masz tylko jeden wieczór wolny, ale jeśli nie zrobiłaś jakichś innych planów,
chciałbym zabrać cię na kolację.

background image

- Na kolację?
- Anna i Cam polecili mi restaurację w Princess Annę. Co prawda wymagają
tam garniturów i krawatów, ale podobno jedzenie jest tego warte. Masz ochotę
się tam wybrać?
Zdała sobie sprawę, że kiwa głową jak idiotka, i powstrzymała się z trudem.
-Tak.
-Wstąpię po ciebie. Może koło wpół do siódmej? Znów kiwnęła głową.
-Dobrze.
-Nie mogę zostać dłużej, czekają na mnie na przystani.
- W porządku. - Zastanawiała się, czyjej oczy są tak szeroko otwarte, jak jej się
wydaje. - Dzięki za kwiaty. Są cudowne.
- To nic takiego. - Nie zamykając oczu, pochylił się i bardzo delikatnie mu-snął
wargami jej usta. Patrzył na jej trzepoczące rzęsy i zielone tęczówki, zasnu-
wające się mgiełką maleńkich, złocistych plamek. -W takim razie do
zobaczenia jutro wieczorem.
Czuła, że mięśnie odmawiają jej posłuszeństwa.
- Do jutra - zdołała wykrztusić, po czym ciężko westchnęła, widząc, że Ethan
oddala się i wychodzi frontowymi drzwiami.
Przyniósł jej kwiaty. Ściskając łodyżki w obu dłoniach, wyciągnęła kwiatki
przed siebie i zaczęła tańczyć z nimi walca po całym domu. Piękne, pachnące,
delikatne kwiaty. I nawet jeśli podczas tego tańca opadł na podłogę jakiś
płatek, dodawało to całej sytuacji jeszcze więcej romantyzmu.
Dzięki tym kwiatom poczuła się jak księżniczka... jak kobieta. Co chwila je
wąchała. Wirując wróciła do kuchni po wazon. Jak panna młoda.
Nagle zatrzymała się i spojrzała na bukiet. Jak panna młoda.
Czuła, że kręci jej się w głowie, skóra ją pali, a serce niespokojnie drży. Kiedy
zdała sobie sprawę, że przestała oddychać, gwałtownie wypuściła po-wietrze z
płuc; gdy ponownie próbowała je zaczerpnąć, przyszło jej to z ogromnym
trudem.
Przyniósł jej kwiaty, pomyślała nie wiadomo który raz. Zaprosił ją na kolację.
Przycisnęła dłoń do serca i stwierdziła, że bije lekko i szybko, bardzo szybko.
Ethan ma zamiar poprosić ją o rękę. Poprosić ją o rękę.
- Och, to nie do wiary. Och! - Ugięły się pod nią kolana, więc usiadła na
podłodze w kuchni i zaczęła kołysać w ramionach kwiaty, jakby to było
dziecko. Kwiaty, czułe pocałunki, romantyczna kolacja we dwoje. Zaleca się
do niej.
Nie, nie, zbyt pochopnie próbuje wyciągać wnioski. Ethan nigdy nie posuwa
się do przodu tak szybko. Potrząsnęła głową, otworzyła drzwi kredensu i
wyjeła starą, używaną zamiast wazonu butelkę o szerokiej szyjce. Ethan jest po
prostu miły. Troskliwy. To cały Ethan.
Poderwała się na równe nogi, odkręciła kran i napełniła butelkę. To cały Ethan,
pomyślała znowu i stwierdziła, że po raz drugi zabrakło jej tchu.
Ethan zawsze wszystko robi w ściśle określony sposób. Starając się zachować
spokój i logicznie myśleć, Grace układała po jednym cenne kwiaty w butelce.
Znają się od... Właściwie z trudem przypominała sobie czasy, kiedy go nie
znała. A teraz są kochankami. Kochają się. Teraz Ethan będzie rozważał

małżeństwo, traktując je jako następny krok. Honorowy i tradycyjny. Uzna, że
tak należy postąpić.
Rozumiała to, spodziewała się jednak, że upłynie kilka miesięcy, zanim Ethan
do tego dojdzie. Zadała sobie jednak pytanie, dlaczego właściwie miałby z tym
zwlekać, skoro czekali już tyle lat?
Ale... Postanowiła, że już nigdy nie wyjdzie za mąż. Przyrzekła to sobie,
składając podpis na dokumentach rozwodowych. Nie mogłaby ponownie
ponieść drugiej takiej sromotnej klęski ani ryzykować, że Aubrey będzie
musiała przejść przez to bolesne doświadczenie. Podjęła decyzję, że samotnie
wychowa Aubrey, że zrobi to dobrze i z miłością. Chciała sama ją utrzymać,
zapewnić jej dom i dbać o niego, by jej córeczka mogła w nim dorastać w
atmosferze szczęścia i spokoju.
Ale to wszystko było kiedyś... zanim uwierzyła, że Ethan ją zechce i że od-
wzajemni jej miłość. Bo przecież zawsze liczył się tylko Ethan. Tylko Ethan,
pomyślała, zamykając oczy. Był w jej sercu i w marzeniach. Czyżby miała za-
miar złamać własną, złożoną tak uroczyście obietnicę? Czy może zaryzykować
i znów przyjąć na siebie rolę żony? Czy może związać swoje nadzieje i serce z
innym mężczyzną?
O, tak. Tak, była w stanie zaryzykować wszystko, pod warunkiem, że tym
mężczyzną będzie Ethan. To byłoby cudowne, idealne, pomyślała, śmiejąc się
z samej siebie, kiedy z radości zaczęło jej się kręcić w głowie. Czekała ją
szczęśliwa przyszłość, o której dotychczas nawet nie śmiała marzyć.
W jaki sposób Ethan zadaje} to pytanie? Przycisnęła palce do warg, starając się
opanować ich drżenie. Zrobi to spokojnie, pomyślała, przyglądając się jej tymi
poważnymi i skupionymi oczami. Ostrożnie ujmie jej dłoń. Będą na świeżym
powietrzu, skąpani w blasku księżyca i owiewani przez łagodną bryzę, niosącą
ze sobą wszystkie zapachy nocy, a tuż obok słychać będzie melodyjne plu-
skanie wody.
Zrobi to zwyczajnie, pomyślała, bez poezji ani zbędnego zamieszania. Spojrzy
na nią z góry, milcząc przez dłuższą chwilę, a potem odezwie się bez
pośpiechu:
„Kocham cię, Grace. Zawsze będę cię kochał. Czy wyjdziesz za mnie za mąż?"
Tak, tak, tak! Zaczęła wirować ze śmiechem. Zostanie jego panną młodą, żoną,
partnerką i kochanką. Teraz. Na zawsze. Bez wahania powierzy mu dziecko,
pewna, że będzie je kochał i szanował, będzie je ochraniał i troszczył się o nie.
Z nim może mieć nawet więcej dzieci.
O Boże, dziecko Ethana noszone pod sercem. Przytłoczona tą myślą, przyci-
snęła ręce do brzucha. Lecz tym razem... tym razem to życie poruszające się w
niej, będzie chciane i mile widziane zarówno przez swego ojca, jak i matkę.
Będą prowadzić wspólne, cudowne, ekscytująco zwyczajne życie.
Z niecierpliwością wypatrywała jego początku.
Jutro wieczorem, przypomniała sobie i w nagłym przypływie paniki chwyciła
się za głowę. Opuściła ręce i spojrzała na nie z bezgraniczną rozpaczą. .Och,
jest taka zaniedbana, a przecież powinna pięknie wyglądać.

background image

W co się ubierze?
Złapała się na tym, że się śmieje - ze szczęścia i ze zdenerwowania. Przy-
najmniej raz zapomniała o pracy, o rozkładzie zajęć, o odpowiedzialności - i
po-biegła do szafy.
Dopiero następnego dnia Anna zauważyła, że ktoś ukradł jej kwiaty. Kiedy
jednak już to dostrzegła, zawołała:
- Seth! Seth, chodź tu natychmiast. - Wzięła się pod boki, a jej buńczuczny
kapelusz przesunął się na bakier, odsłaniając niebezpiecznie wściekłe oczy.
- Co się stało? - Wyszedł, przeżuwając jakieś precelki, chociaż na piecu
dochodziła już kolacja.
- To ty buszowałeś wśród moich kwiatków? - zapytała.
Zerknął na kwietnik pełen roślin jednorocznych i wieloletnich. Prychnął.
- Po co miałbym robić cokolwiek z tymi głupimi kwiatami? Tupnęła z całej
siły.
- To właśnie chciałabym wiedzieć.
- Nie dotykałem ich. Hej, nawet nie pozwoliłaś nam plewić tej grządki.
- To dlatego, że nie potraficie odróżnić chwastu od stokrotki - warknęła. -No
cóż, ktoś był wśród moich kwiatków.
-To nie ja.
Wzruszył ramionami i wzniósł wzrok do nieba, kiedy Anna jak burza prze-
biegła obok niego i wpadła do domu.
Przyszło mu na myśl, że kogoś czekają ciężkie chwile.
-Cameron!
Ciężkim krokiem pokonała schody i weszła do łazienki, gdzie Cam mył się
pracy. Zerknął na nią i zmarszczył czoło, nie zważając na wodę kapiącą z
twarzy do umywalki. Przez chwilę patrzyła na niego ponuro, a potem
potrząsnęła głową.
- Nie ważnego - mruknęła pod nosem i strzeliła drzwiami.
Doszła do wniosku, że Cam nie miał potrzeby siać spustoszenia w jej ogro-
dzie, tak samo zresztą jak Seth. A gdyby już Cam zrywał dla kogoś kwiaty, to
do jasnej cholery, lepiej by było, gdyby robił to z myślą o ukochanej żonie, bo
jeśli nie, to po prostu go zabije i będzie miała święty spokój.
Na widok drzwi prowadzących do pokoju Ethana przymrużyła oczy. Z jej
gardła wyrwał się niski, groźny pomruk.
Zastukała trzy razy i nie czekając na odpowiedź, pchnęła drzwi.
- Jezu Chryste, Anno.
Zawstydzony złapał spodnie leżące na łóżku i zasłonił się nimi. Miał na sobie
tylko slipy, a całości dopełniał zawstydzony wyraz twarzy.
- Nie udawaj niewiniątka, to na mnie nie działa. Co robiłeś w moich
kwiatkach?
- W twoich kwiatkach? - Och, zdawał sobie sprawę, że to kiedyś nastąpi. Ta
kobieta była niezwykle spostrzegawcza, jeśli chodziło o te kwiaty. Nie
spodzie-
wał się jednak, że gdy ta chwila nadejdzie, będzie rozebrany. Właściwie nagi,
pomyślał i mocniej przycisnął spodnie.
- Ktoś zerwał kilkanaście kwiatów. Po prostu je sobie zerwał. Minęła go i

zaczęła się rozglądać, szukając dowodu przestępstwa.
- Och, no cóż...
- Macie jakiś problem?
Cam oparł się o framugę, wypychając językiem policzek. Doszedł do wnio-
sku, że po całym dniu ciężkiej pracy to nawet zabawny widok: jego całkiem
nie-źle zirytowana żona atakuje świecącego gołym tyłkiem brata. - Ktoś wszedł
do mojego ogródka i ukradł kwiaty.
- Nie żartujesz? Mam wezwać gliniarzy?
- Zamknij się. - Odwróciła się do Ethana, który właśnie ostrożnie i tchórzliwie
próbował uciec. Anna wyglądała, jakby miała zamiar popełnić morderstwo.-
No więc?
- Widzisz, to... - Miał zamiar się przyznać i zdać na jej litość. Ale ta kobieta,
patrząca na niego ciemnymi, pełnymi wściekłości oczyma, sprawiała wrażenie
całkowicie pozbawionej litości. - Króliki - powiedział powoli. - Może to
króliki.
- Króliki?
- Tak. - Przesunął się odrobinę, żałując, że zanim tu wpadła, nie zdążył, na
Boga, założyć przynajmniej spodni. - Króliki potrafią całkiem nieźle
narozrabiać w ogrodzie. Skaczą sobie po nim i wcinają wszystko, co rośnie.
- Króliki - powtórzyła.
- Albo sarny - dodał nieco zdesperowany. - Pasą się i wyjadają to, co wystaje
z ziemi. - Licząc na poparcie, zerknął na Cama. - Prawda?
Cam rozważał sytuację. Wiedział, że Anna jest dziewczynąz miasta i dzięki
temu istnieje szansa, że w to uwierzy. No cóż, a Ethan będzie mi za to coś
winien, pomyślał Cam i uśmiechnął się.
- O, tak, sarny i króliki to wielki problem. - Który w ogóle nie istnieje, jeśli
trzyma się dwa psy.
- Dlaczego nikt mi nie powiedział? - Zerwała kapelusz i uderzyła nim o udo.
- Co z tym zrobimy? Jak możemy je powstrzymać?
- Istnieje kilka sposobów. - Czując lekkie wyrzuty sumienia, Ethan próbował
sam sobie wytłumaczyć, że sarny czy króliki rzeczywiście mogły stanowić
problem, a zatem i tak powinni podjąć pewne środki ostrożności. - Na przykład
wysuszona krew.
- Wysuszona krew? Czyja?
- Można ją kupić w sklepie ogrodniczym i rozrzucić wokół grządek. To je
odstrasza.
- Suszona krew. - Zacisnęła usta, starając się zapamiętać, że należy to kupić.
- Albo mocz.
- Suszony mocz?
- Nie. - Ethan odchrząknął. - Po prostu wychodzisz na zewnątrz i... no wiesz,
dookoła, żeby wyczuły, że w pobliżu znajduje się mięsożerca
- Rozumiem. - Przytaknęła zadowolona, a potem odwróciła się do męża: -No
cóż, w takim razie idź i nasikaj na moje nagietki.
- Przydałoby się przedtem jakieś piwo - powiedział Cam i mrugnął do brata.
- Nie martw się, kochanie, zajmiemy się tym.

background image

- W porządku. - Sapnęła, nieco uspokojona. - Przepraszam, Ethan.
- Tak, no cóż, hmm... - Odczekał, aż wyszła i usiadł na brzegu łóżka. Zerknął
na Cama, który wciąż stał, opierając się o drzwi. - Twoja żona ma w sobie coś
z jędzy.
- Tak, i za to ją kocham. Dlaczego ukradłeś jej kwiaty?
- Po prostu były mi potrzebne - powiedział cicho Ethan i włożył spodnie. -Po
co one rosną, do jasnej cholery, jeśli za zerwanie ich można stracić głowę?
- Króliki? Sarny? - Cam zaczął rechotać.
- Tak czy inaczej są to szkodniki ogrodowe.
- Chyba tylko jakieś niezwykle odważne króliki wskoczyłyby między psy w
pobliżu domu po to tylko, by spożyć kilka kwiatów. A nawet gdyby rzeczywi-
ście tak się stało, wówczas ścięłyby wszystko równo z ziemią.
- Anna wcale nie musi o tym wiedzieć. Przynajmniej przez chwilę. Jest ci
bardzo wdzięczny, że stanąłeś po mojej stronie. Myślałem, że zdzieli mnie
pięścią
między oczy.
- To wcale nie było wykluczone. A ponieważ uratowałem twoją ładną buzię,
jesteś mi coś winien.
-Nic za darmo-powiedział półgłosem Ethan i podszedł do szafy po koszulę.
- Dobrze to ująłeś. Seth ma już za długie włosy, poza tym wyrósł z ostatniej
pary butów.
Ethan odwrócił się, trzymając koszulę.
- Chcesz, żebym zabrał go do centrum handlowego? -Dokładnie.
- Wolę oberwać pięścią w twarz.
- Za późno. - Cam wsunął kciuk do przedniej kieszeni i uśmiechnął się. -No
więc, do czego były ci potrzebne kwiaty?
- Po prostu przyszło mi na myśl, że spodobają się Grace - wymamrotał Ethan
wkładając koszulę.
- Ethan Quinn kradnący kwiaty i z własnej woli wychodzący do restauracji,
gdzie wymagana jest marynarka i krawat. - Cam uśmiechnął się od ucha do
ucha i uniósł jedną brew. - To poważna sprawa.
- To całkiem normalne, że mężczyzna od czasu do czasu wychodzi gdzieś z
kobietą na kolację i daje jej kwiaty.
- Nie w twoim przypadku. - Cam wyprostował się i poklepał po płaskim
brzuchu. - No cóż, chyba chętnie wyżłopię to piwo, by potem móc odgrywać
bohatera.
- Człowiek jest tu całkowicie pozbawiony prywatności - poskarżył się Ethan,
kiedy Cam wyszedł. - Kobiety wpadają do twojej sypialni i nawet nie są na tyle
uprzejme, by wyjść kiedy zobaczą, że nie masz na sobie spodni.
Z naburmuszoną miną wyciągnął z szafy jeden z dwóch krawatów.
- Za kilkanaście kwiatków ludzie gotowi są żywcem obedrzeć cię ze skóry. A
w moment później dowiadujesz się, ze musisz przebijać się przez cholerny
tłum w centrum handlowym i kupować buty.
Wcisnął krawat pod kołnierz i zaczął zmagać się z węzłem.
- We własnym domu nigdy nie miałem takich problemów. Gdyby przyszła mi

na to ochota, mógłbym chodzić nawet na golasa. - Syknął, nie mogąc poradzić
sobie z krawatem. - Nienawidzę tych pieprzonych krawatów.
- To dlatego, że wolisz wiązać węzły na linie. Do diabła, a któż to znowu?
Urwał, a jego place zamarły na krawacie. Nie odrywał wzroku od lustra, w
którym zobaczył stojącego za sobą ojca.
Jesteś po prostu trochę zdenerwowany, to wszystko - powiedział Ray z u-
śmiechem i mrugnął do niego. - Wybierasz się na randką.
Ethan odwrócił się, powoli wciągając w płuca powietrze. Ray stał obok łóżka i
widocznie coś go serdecznie ubawiło, bo jego jasnoniebieskie oczy lśniły w
charakterystyczny sposób.
Miał na sobie żółty podkoszulek z łodzią pod pełnymi żaglami, wyblakłe
dżinsy i zdarte sandały. Jego srebrzyste włosy sięgały kołnierza. Ethan
zauważył, że połyskują na nich promienie słońca.
Wyglądał dokładnie tak... jak za życia. Jak krzepki i przystojny mężczyzna,
lubiący wygodne ubrania i śmiech.
- To nie sen - wymamrotał Ethan.
- Z początku lepiej było, żebyś tak właśnie myślał. Cześć, Ethan.
- Cześć, tato.
- Pamiętam dzień, kiedy nazwałeś mnie tak po raz pierwszy. Dość długo
trwało, zanim to zrobiłeś. Mieszkałeś z nami już prawie rok. Chryste, byłeś
niesamowicie bojaźliwym dzieciakiem, Ethan. Cichym jak cień i głębokim jak
jezioro. Pewnego wieczoru, kiedy zajmowałem się papierami, zapukałeś do
drzwi. Stałeś w nich przez chwilę, zastanawiając się. Boże, uwielbiałem
obserwować, jak pracuje twój mózg. Potem powiedziałeś: „ Tato, telefon do
ciebie". - Uśmiech Raya był jasny jak słońce. - Potem szybko wyszedłeś i tylko
dzięki temu nie widziałeś, że zachowałem się jak idiota. Pociągałem nosem jak
niemowlak i temu komuś, kto dzwonił, musiałem powiedzieć, że mam właśnie
atak alergii.
- Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego mnie chciałeś.
- Potrzebowałeś nas, a my potrzebowaliśmy ciebie. Byłeś nasz, Ethan, jeszcze
zanim się spotkaliśmy. Czasami los wcale sie nie spieszy, mimo to zawsze
znajdzie jakiś sposób. Byłeś taki... wrażliwy - powiedział Ray po chwili, a
Ethan zaskoczony zaczął mrugać oczami. - Oboje ze Stellą martwiliśmy się, że
zrobimy coś źle, a ty się wtedy załamiesz.
- Wcale nie byłem taki wrażliwy.
- Och, Ethan, byłeś. Miałeś serce kruche jak szkło, gotowe lada chwila się
roztrzaskać. Twoje ciało było mocne. Nigdy się nie martwiliśmy, kiedy przez
pierwsze miesiące obaj z Camem bez przerwy wdawaliście się w bijatyki. Są-
dzą, że i jednemu, i drugiemu z was wyszło to na dobre.
Ethan uśmiechnął się.
- To on przeważnie zaczynał.
- Ale nigdy nie zostawałeś mu dłużny, ilekroć naprawdę cię rozzłościł. Chociaż
trochę to trwało, zanim udało mu się do tego doprowadzić - dodał. - Wciąż
trochę to trwa. Obserwowaliśmy, jak wszystkiemu się przyglądasz, przyzwycz-
jasz się, myślisz i rozważasz.

background image

- Daliście mi... czas. Czas na przyglądanie się, przyzwyczajanie, myślenie i
rozważanie. Wszystko, co we mnie dobre, zawdzięczam tobie i Stelli.
- Nie, Ethan, my jedynie daliśmy ci miłość. I czas. I dom.
Podszedł do okna, by spojrzeć na wodę i kołyszące się łagodnie przy pomo-
ście łodzie. Zerknął na czaplę przelatującą na tle przymglonego przez upał
nieba.
- Takie było twoje przeznaczenie. Miałeś zostać członkiem naszej rodziny i
zamieszkać w tym domu. Traktowałeś wodę, jakbyś się w niej urodził. Cam
za-wsze chciał szybko posuwać się do przodu, a Philip wolał rozsiąść się
wygodnie i cieszyć się jazdą. Ale ty...
Znów się odwrócił, a w jego spojrzeniu była zaduma.
- Przestudiowałeś każdy cal kwadratowy łodzi, każdą falę, każde zakole rzeki.
Przez wiele godzin uczyłeś się wiązać węzły i nikt nigdy nie musiał cię zapę-
dzać do szorowania pokładu.
- To wszystko od samego początku przychodziło mi z ogromną łatwością. Lecz
ty pragnąłeś, żebym poszedł na studia.
- Chciałem tego ze względu na siebie. - Ray potrząsnął głową - Na siebie,
Ethan. Ojcowie są przede wszystkim ludźmi, a ja przez jakiś czas uważałem,
że moi synowie powinni kochać naukę tak samo jak ja. Ale ty zrobiłeś to, co
było odpowiednie dla ciebie. Sprawiłeś, że byłem z ciebie dumny. Powinienem
powiedzieć ci to znacznie wcześniej.
- Zawsze pozwalałeś mi to odczuć.
- Słowa również się liczą, Kto może lepiej o tym wiedzieć, niż mężczyzna,
który przez całe życie uczył młodych ludzi miłości do słów? - Westchnął. -
Sło-wa bardzo się liczą, Ethan, a wiem, że niektóre z nich z ogromnym trudem
prze-chodzą ci przez gardło. Chcę jednak, żebyś o tym pamiętał. Ty i Grace
macie sobie jeszcze dużo do powiedzenia.
-Nie chcę jej zranić.
-I tak to zrobisz - powiedział Ray cicho. - Chociaż będziesz starał się tego
uniknąć. Szkoda, że nie możesz spojrzeć na siebie moimi oczami. Albo oczami
Grace. -Potrząsnął głową. -No cóż, los sie nie spieszy. Pomyśl o chłopcu,
Ethan, i zastanów się, jakie własne cechy dostrzegasz u niego.
- Jego matka... - zaczął Ethan
- Na razie myśl o chłopcu - powiedział Ray i zniknął.

16

Choć wiał lekki wiaterek, w letnim powietrzu nic nie zapowiadało deszczu.
Zdumiewająco błękitne niebo przypominało kopułę, której nie przesłaniała
nawet najmniejsza chmurka ani najdelikatniejsza mgła. Jakiś samotny ptak
mechanicznie produkował swoją piosenkę, zupełnie jakby koniecznie chciał ją
dokończyć, nim długi dzień dobiegnie końca.
Grace była zdenerwowana jak nastolatka przed balem maturalnym. Na myśl o
tym roześmiała się. Żadnej nastolatce nigdy nawet się nie śniło, że można się
aż tak denerwować.
Zajęła się włosami żałując, że nie ma długich, lśniących loków, takich jak
Anna - egzotycznych, niemal cygańskich. Seksownych.
Powiedziała sobie jednak, że ich nie ma i nigdy nie będzie miała. Za to jej
krótko przycięte włosy odsłaniały pożyczone od Julie, przypominające kropelki
złote kolczyki.
Julie bardzo przejęła się tym, co nazywała „wielką randką". Od razu zaczęła
snuć rozważania, co należy włożyć na taką okazję - i, oczywiście, całą
zawartość szafy Grace uznała za tandetę.
Grace uległa namowom Julie i dała się zaciągnąć do centrum handlowego,
mimo że uważała to zawsze za potworną głupotę. Chociaż, prawdę mówiąc,
Julie wcale aż tak bardzo nie musiała nalegać. Tyle czasu minęło od chwili,
kiedy Grace kupowała coś dla samej przyjemności kupowania. W trakcie
kilkugodzinnej wędrówki po sklepach, czuła się młoda i beztroska. Zupełnie
jakby naprawdę nie istniało nic ważniejszego, niż znalezienie odpowiedniego
stroju.
W końcu wcale nie musiała kupować nowej sukienki, choćby nawet dostała ją
na wyprzedaży. Ale nie była w stanie sobie tego odmówić. Zaspokoiła więc tę
jedną drobną zachciankę, pozwoliła sobie na maleńki luksus. Bardzo chciała
mieć coś nowego i ładnego na ten specjalny wieczór.
Marzyła o seksownej, wytwornej, dopasowanej czarnej sukni na wąziutkich jak
sznureczki ramiączkach. Albo zuchwale zmysłowej, czerwonej kreacji ze śmia-

background image

łym, głęboko wyciętym dekoltem. Ale nie było jej w nich do twarzy, zresztą
wiedziała od początku, że tak będzie.
Trudno się dziwić, że nie zwróciła uwagi na prostą, pastelowoniebieską
bawełnianą sukienkę. Kiedy wisiała na wieszaku, wyglądała nieładnie, wręcz
pospolicie. Ale bystrooka Julie wcisnęła ją Grace do ręki.
Oczywiście, Julie miała rację, pomyślała Grace. Wybrana sukienka była
skromna, niemal dziewicza - miała prosty krój i żadnych ozdób. Ale Grace
bardzo ładnie w niej wyglądała. Chłodny kolor materiału wyraźnie odcinał się
od skóry, a rozkloszowany dół fruwał wokół nóg.
Grace dotknęła kwadratowego wycięcia pod szyją. Nie mogła się nadziwić, że
stanik, na kupno którego namówiła ją Julie, tak wspaniale uwydatniał dekolt.
To istny cud, pomyślała Grace z cichym śmiechem.
Skoncentrowana pochyliła się nad lusterkiem. Zgodnie z instrukcjami Julie
zrobiła sobie makijaż, korzystając z pożyczonych kosmetyków. Doszła do
wniosku, że jej oczy rzeczywiście wyglądają na większe i głębsze. Zrobiła, co
mogła, by zlikwidować wszelkie ślady zmęczenia i miała wrażenie, że udało
jej się to osiągnąć. Chociaż poprzedniej nocy jedynie na moment udało jej się
zmrużyć oczy, wcale nie czuła znużenia. Tryskała energią.
Wyciągnęła rękę, lecz dłoń zawisła nad próbkami perfum, które dostały w
dziale kosmetycznym centrum handlowego. Przypomniała sobie, że
poprzednim razem Anna poradziła jej, by dla Ethana użyła tych samych
perfum co zwykle. Że to mu da do myślenia.
Zrezygnowała z próbek, zamknęła oczy i skropiła się odrobiną ulubionych
perfum. Z zamkniętymi oczami wyobraziła sobie, że jego wargi wędrują to tu,
to tam, na dłużej zatrzymując sie w miejscu, gdzie puls dodaje zapachowi
życia.
Nie przestając marzyć, wzięła do ręki maleńką, kremową wieczorową torebkę -
była to następna rzecz pożyczona od Julie - i sprawdziła jej zawartość.
Przyszło jej na myśl, że po raz ostatni używała tak niewielkiej torebki... no cóż,
jeszcze przed urodzeniem Aubrey. Poczuła się dziwnie, gdy zajrzała do środka,
stwierdzając, że nie ma tam żadnego z niezliczonych drobiazgów, które
przywykła ze sobą nosić, odkąd została matką. Zostały wyłącznie typowo
kobiece rzeczy - niewielka puderniczka, która bardzo jej się podobała,
szminka, której zazwyczaj zapominała użyć, klucze od domu, kilka starannie
złożonych banknotów i niemal nowa chusteczkę do przetarcia spoconej twarzy.
Patrząc na to wszystko, Grace czuła się bardziej kobieca. Tak samo było, gdy
wsunęła stopy w niepraktyczne sandałki na wysokich obcasach - och, kiedy
przyjdzie rachunek, nieźle trzeba się będzie nabiedzić, by go spłacić - obróciła
się przed lustrem i popatrzyła, jak dolny brzeg sukienki z opóźnieniem reaguje
na ten ruch. Gdy usłyszała podjeżdżający samochód, pędem ruszyła przez
pokój. Potem zmusiła się, by przystanąć. Nie, nie będzie biegła do drzwi jak
podekscytowana uczennica. Zaczeka tutaj, aż Ethan zapuka. Tym sposobem da
sercu szansę, by zaczęto normalnie bić.
Wciąż głośno dudniło jej w uszach, kiedy rozległo się pukanie. Mimo to
wyszła, uśmiechając się do Ethana przez siatkę.

Przypomniał sobie, że już kiedyś obserwował ją idącą w ten sposób do drzwi -
tego wieczoru, kiedy kochali się po raz pierwszy. Była taka śliczna, taka
samotna wśród migających wokół niej płomyków świec.
Dzisiaj jednak wyglądała... nie miał nadziei, by udało mu się znaleźć
odpowiednie słowa. Miał wrażenie, że skóra, włosy i oczy Grace promieniują
dziwnym blaskiem. To sprawiło, że poczuł się niezręcznie, a jego serce
wypełniło się pokorną czcią. Chciał ją pocałować, by sprawdzić, czy jest
rzeczywista, ale bał się jej dotknąć.
Kiedy otworzyła drzwi, cofnął się, a potem ostrożnie ujął wyciągniętą dłoń.
- Wyglądasz... inaczej.
Nie, to nie było poetyczne. Jednak uśmiechnęła się.
- O to mi chodziło.
Zamknęła za sobą drzwi i pozwoliła poprowadzić się w stronę auta.
Natychmiast zaczął żałować, że nie pożyczył corvetty.
- Pikap nie bardzo pasuje do tej sukienki - powiedział, kiedy wsiadła do
samochodu.
- W zupełności mi wystarcza. - Poprawiła fałdy, by upewnić się, że nie
przytrzaśnie ich drzwiami. - Może wyglądam nieco inaczej, Ethan, ale wciąż
jestem tą samą osobą.
Rozsiadła się wygodnie z myślą, że właśnie zaczyna się najpiękniejszy wieczór
jej życia.

Słońce wciąż jeszcze jasno świeciło na niebie, kiedy dojechali do Princess
Annę. Restauracja, którą wybrał Ethan, znajdowała się w jednej ze starych,
odrestaurowanych kamienic o wysokich sufitach i długich, wąskich oknach. Na
stolikach nakrytych białymi obrusami stały gotowe do zapalenia świeczki, a
kelnerzy mieli na sobie marynarki i czarne krawaty. Pozostali goście
rozmawiali półgłosem, zupełnie jakby znajdowali się w kościele. Kiedy kelner
prowadził ich do stolika, Grace słyszała stukanie własnych obcasów na
wyfroterowanej podłodze.
Chciała zapamiętać każdy szczegół. Niewielki stolik ustawiony przy oknie i
wiszący za plecami Ethana obraz przedstawiający zatokę. Sympatyczny błysk
w oku kelnera, kiedy przyniósł im jadłospis i zapytał, czy mają ochotę na jakiś
koktajl.
Ale najbardziej zależało jej na tym, by zapamiętać Ethana. Spokojny uśmiech,
który pojawił się w jego oczach, kiedy spojrzał na nią przez stolik, sposób, w
jaki czubki jego palców nieustannie głaskały jej dłonie na białym obrusie.
- Napijesz się jakiegoś wina? - zapytał. Wino, świece, kwiaty.
- Tak, bardzo chętnie.
Otworzył kartę win i przejrzał ją z namysłem. Wiedział, że Grace woli białe, a
znał wszystkiego jeden lub dwa gatunki. Philip zawsze trzymał jakąś schłodzo-
ną butelkę. Chociaż jeden Bóg raczy wiedzieć, dlaczego rozsądny mężczyzna
miałby płacić tak dużo za drinka.

background image

Zadowolony, że każde wino oznaczone jest odpowiednim numerkiem, a za ten
nie będzie musiał łamać sobie języka na francuskich nazwach, złożył zamó-
wienie u kelnera, w głębi duszy zadowolony, kiedy dostrzegł, że dokonany
prze-zeń wybór spotkał się z aprobatą.
- Jesteś głodna?
- Trochę. - Zastanawiała się, czy zdoła przełknąć cokolwiek przez ściśnięte z
radości gardło. - To takie miłe, móc znaleźć się tu w twoim towarzystwie.
- Już wcześniej powinienem gdzieś cię zabrać.
- Teraz jest najbardziej odpowiednia chwila. Przedtem nie było na to czasu.
- Zawsze możemy znaleźć kilka godzin. - Doszedł do wniosku, że wcale nie
przeszkadza mu krawat ani perspektywa jedzenia w otoczeniu obcych ludzi.
Zwłaszcza kiedy spojrzał przez stolik na Grace. - Wyglądasz na wypoczętą,
Grace.
- Wypoczętą? - Roześmiała się, na co Ethan odpowiedział niepewnym
uśmiechem. Potem z uczuciem zacisnęła palce na jego dłoni. - Och, Ethan. Tak
bardzo cię kocham.
Sączyli wino i z prawdziwą przyjemnością jedli idealnie przygotowany i ele-
gancko podany posiłek. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, więc
zapalono świece. Ethan opowiedział jej o posuwającej się do przodu pracy nad
łodzią i no-wym, finezyjnie załatwionym przez Philipa kontrakcie.
- To cudowne. Trudno wprost uwierzyć, że rozkręciliście ten interes nie da-
lej jak na wiosnę.
- Już od dawna nosiłem się z tym zamiarem - powiedział. - Dopracowywa-
łem w myślach szczegóły.
Uznała, że to całkiem oczywiste. Ethan zawsze musiał wszystko starannie
przemyśleć.
- Udało wam się sprawić, że to wszystko działa. Naprawdę działa. Wiele
razy myślałam o tym, żeby tam wpaść.
-Dlaczego tego nie zrobiłaś?
- Bo widzisz... jeśli przedtem widywałam cię zbyt często, martwiłam się. -Była
niezmiernie zadowolona, że może mu to powiedzieć obserwując, jak zmie-
niąją się jego oczy. - Bałam się, że się zorientujesz, co do ciebie czuję... że tak
bardzo chcę się do ciebie przytulić i pragnę, żebyś mnie objął.
Krew pulsowała mu w czubkach palców, kiedy musnął jej dłonie. A jego oczy
rzeczywiście się zmieniły, tak jak tego chciała. Sprawiały teraz wrażenie
znacznie
głębszych.
- Ja też powtarzałem sobie, że muszę trzymać się od ciebie z daleka -
powiedział ostrożnie.
- Cieszę się, że nie wytrwałeś przy tym postanowieniu.
- Ja również. - Uniósł jej dłoń i musnął wargami palce. - Może któregoś dnia
wpadniesz na przystań, a ja spojrzę na ciebie... i zobaczę.
Przechyliła na bok głowę.
- Może to zrobię.

- Mogłabyś wpaść w jakieś gorące popołudnie i... - Jego kciuk leniwie wę-
drował po jej kostkach. - Przynieść smażonego kurczaka.
Roześmiała się szybko i swobodnie.
- Powinnam się domyślić, że to właśnie dlatego zacząłeś się mną interesować.
- Tak. To przechyliło szalę. Ładna twarz, oczy godne bogini morza, długie
nogi, ciepły uśmiech to zbyt mało dla mężczyzny. Dopiero gdy dodasz do tego
sporą porcję smażonego kurczaka, może uda ci się coś wskórać.
Skomplementowana z takim wdziękiem, potrząsnęła głową.
- A już myślałam, że nie uda mi się wydobyć z ciebie ani odrobiny poezji.
Przesunął wzrokiem po jej twarzy, po raz pierwszy w życiu żałując, że nie
potrafi układać wierszy.
- Pragniesz poezji, Grace?
- Pragnę ciebie, Ethan. Takiego, jaki jesteś. - Z długim, pełnym zadowolenia
westchnieniem rozejrzała się po restauracji. - A jeśli od czasu do czasu dodasz
do tego wieczór taki jak ten... - Wróciła wzrokiem do niego i uśmiechnęła się. -
Wtedy być może oda ci się coś wskórać:
- W takim razie umowa stoi, ponieważ mnie również podoba się taka wyprawa
w twoim towarzystwie. Lubię być z tobą wszędzie.
Skurczyła palce w jego dłoni.
- Kiedyś... mam wrażenie, że to było bardzo dawno temu... marzyłam o ro-
mantycznej miłości. Wyobrażałam sobie najwspanialszy dzień mojego życia.
Ale ten jest lepszy, Ethanie. Rzeczywistość jest wspanialsza od marzeń.
-Chcę, żebyś była szczęśliwa.
- Gdybym była jeszcze szczęśliwsza, musiałabym być dwiema osobami, by
sobie z tym poradzić. - Pochyliła się w jego stronę, jej oczy śmiały się. - A
wówczas musiałbyś wymyślić, co począć z nami dwiema.
- Jedna osoba w zupełności mi wystarczy. Chcesz się przejść? Jej serce
gwałtownie podskoczyło. Czy to będzie teraz?
- Tak. Bardzo chętnie.
Słońce już prawie zaszło; idąc ślicznymi uliczkami, rzucali długie cienie. Na
z ognistoczerwonym niebie zaczynał wschodzić księżyc. Nie będzie dzisiaj
pełni, zauważyła Grace, ale to i tak nie ma żadnego znaczenia.
Kiedy na krawędzi świetlnego kręgu rzucanego przez uliczną lampę Ethan
odwrócił Grace w ramionach, poddała się długiemu, wolnemu pocałunkowi.
Jest inna, pomyślał znowu Ethan, całując ją jeszcze bardziej namiętnie. Kiedy
się do niego przytulała, sprawiała wrażenie delikatniejszej, cieplejszej i bar-
dziej spragnionej. Czuł leciutkie drżenie jej ciała.
- Kocham cię, Grace. - Powiedział to, by uspokoić i siebie, i ją, Poczuła, że
serce bije jej w gardle, dlatego jej głos drżał. Mrugające nad ich
głowami gwiazdy wyglądały jak drobniutkie brylanciki.
- Kocham cię, Ethanie.
Zamknęła oczy i wstrzymała oddech, oczekując na jego słowa. -Powinniśmy
wracać. Otworzyła oczy.

background image

- O tak. - Wypuściła powietrze. - Tak, masz rację.
Kiedy szli w stronę pikapa, Grace doszła do wniosku, że jest bardzo głupia.
Mężczyzna tak ostrożny i tak sumienny jak Ethan nie będzie się jej oświadczył
na rogu ulicy w Princess Annę. Zaczeka, aż wrócą, Julie pójdzie do domu, a
oni będą mogli sprawdzić, co słychać u Aubrey.
Zaczeka, aż będą sami, tylko we dwójkę, w dobrze znanym otoczeniu. Kiedy
zapuścił silnik, uśmiechnęła się do niego.
- To była cudowna kolacja, Ethanie.
Teraz było również światło księżyca, tak jak sobie wyobrażała. Wpadało
ukośnymi promieniami przez okno i ślizgało się po leżącej w łóżeczku Aubrey.
Grace pomyślała, że jej córeczce śni się właśnie coś cudownego. A rano
wszyscy będą jeszcze szczęśliwsi, ponieważ wykonają następny krok,
umożliwiający im
zostanie rodziną.
Aubrey już go kocha, pomyślała Grace, głaszcząc córeczkę po włosach. Nie
tak dawno temu miała zamiar wychować dziecko sama. Teraz wszystko się
zmieni. Ethan będzie kochającym i troskliwym ojcem jej córeczki.
Pewnego dnia we dwójkę otulą Aubrey i razem staną nad łóżeczkiem, patrząc
na inne śpiące dziecko. Z Ethanem będzie mogła dzielić radość zwykłych
chwil, takich jak ten cichy moment w przeciętej blaskiem księżyca ciemności,
nad śpiącą bezpiecznie dziewczynką.
Grace doszła do wniosku, że Ethan da im bardzo wiele, ale ona również sporo
będzie mogła mu ofiarować.
Zdawała sobie sprawę, że kiedy w jej brzuchu po raz pierwszy drgnie nowe
życie, mężczyzna taki jak Ethan odczuje to w głębi serca. To będzie ich
wspólne doznanie, tak samo jak całe życie pełne zwyczajnych chwil.
Kiedy na palcach weszła do salonu i zobaczyła, że Ethan wygląda przez siatkę
w drzwiach, poczuła, że ogarnia ją panika. Czyżby wychodził? Nie może
wyjść. Nie teraz. Najpierw powinien...
- Masz ochotę na kawę? - zapytała szybko, piskliwym głosem, nad którym
nie zdołała zapanować.
- Nie, dzięki. - Odwrócił się. - Śpi spokojnie? -Tak.
- Jest tak bardzo podobna do ciebie.
- Tak sądzisz?
- Zwłaszcza kiedy się uśmiecha. Grace...
Patrzyła mu w oczy, a w jej źrenicach odbijał się blask lamp. Przez moment
wydawało mu się, że przeszłość nie istnieje, a zatem nie pociąga za sobą
żadnych następstw. Mogą we trójkę zamieszkać w tym niewielkim domku lalki
i spokojnie spędzać noce takie jak ta. Tak może wyglądać jego przyszłość.
Pragnął wierzyć, że takie będzie jego życie.
- Chciałbym zostać. Chciałbym być z tobą dzisiejszej nocy, jeśli tylko masz
na to ochotę.
190
- Mam. Oczywiście, że mam. - Wydawało jej się, że rozumie. Ethan najpierw

musi okazać jej miłość. Uszczęśliwiona wyciągnęła rękę. - Chodź do łóżka,
Ethanie.
Starał się być bardzo czuły, delikatnie doprowadzając ją na sam szczyt
Trzymał ją tam, aż jej ciało przywarło do niego, stając się drżącym ośrodkiem
milionów doznań. Sprawił, że wiła się i wzdychała. Patrzył, jak światło
księżyca ozdabia cętkami jej skórę, a cień wędruje za czubkami jego palców i
za jego ustami. Zaspokoił ją.
Miłość otoczyła Grace ze wszystkich stron. Ukołysała ją, ukoiła rytmem tak
subtelnym i spokojnym jak morze. Ślizgając się po nim, ofiarowała mu w
zamian migotliwe odbicie.
Czułość Ethana wzruszyła ją do łez. Wiedziała teraz, że bywa zdecydowany,
surowy i gwałtowny. I to ją podniecało, ale najbardziej trafiała jej do serca ta
cząstka jego duszy, gdzie pełno było wyrozumiałości, wrażliwości i hojności.
Dzięki temu głębiej zanurzyła się w studni miłości.
Kiedy byli połączeni, jego usta poruszały się na jej wargach, wychwytując
każde westchnienie. Podsunęła się wyżej, trzymając go z całej siły, aż zaczął
drżeć razem z nią i teraz mogli już razem powoli spadać w dół.
Potem przesunął się tak, że skuliła się w zagłębieniu jego ramienia. Pogłaskał
ją. Czuła, że ma ciężkie powieki. Teraz, pomyślała, zaczynając przysypiać.
Zapyta ją właśnie teraz, kiedy oboje są jeszcze pełni żaru.
Czekając, zapadła w sen.

Miał dziesięć lat, a po ostatnim spuszczonym przez nią laniu jego plecy wciąż
przypominały labirynt siniaków, czerwonych pręg i bólu. Nigdy nie biła go po
twarzy. Szybko się nauczyła, że klienci nie są zadowoleni, gdy sprzedawany
im towar ma podbite oczy i rozkrwawione wargi.
Głównie dlatego przestała używać pięści. Doszła do wniosku, że dużo sku-
teczniejszy jest pas i szczotka do włosów. Lubiła cienkie, okrągłe szczotki o
twardym włosiu. Gdy uderzyła go czymś takim po raz pierwszy, przeżył tak
niewypowiedziany szok i ból, że rzucił się na nią, i tym razem to z jej wargi
zaczęła płynąć krew. Puściła w ruch pięści, dopóki nie stracił przytomności.
Nie dorównywał jej siłą i dobrze o tym wiedział. Była postawną i mocną
kobietą. Po wypiciu stawała się jeszcze silniejsza i jeszcze bardziej
bezwzględna. Nie pomagało błaganie, nie pomagał płacz, więc szybko przestał
uciekać się do obu tych sposobów. Poza tym bicie wcale nie było takie złe, w
porównaniu z tym drugim. Nie istniało nic gorszego niż to.
Gdy sprzedała go po raz pierwszy, dostała za niego dwadzieścia dolarów.
Wiedział, bo mu o tym powiedziała, a nawet obiecała dwa dolary, jeśli nie
będzie się awanturował. Nie zdawał sobie sprawy, o czym ona mówi. Wtedy
jeszcze tego nie wiedział. Pozostał w nieświadomości, dopóki nie zostawiła go
w ciemnej sypialni sam na sam z tamtym mężczyzną.
Nawet wtedy jeszcze niczego nie rozumiał. Kiedy złapały go te duże, spocone
łapy, ogarnął go potworny strach, czarny jak noc wstyd i przerażenie tak gło-
śne, tak głośne jak jego krzyk.

background image

Krzyczał do momentu, kiedy przez gardło nie mogło mu się przedostać nic
oprócz skomlenia. Nawet ból w chwili, kiedy został zgwałcony, nie wycisnął
z niego nic więcej.
Mimo wszystko dała mu dwa dolary. Podpalił je w brudnej umywalce, w
okropnej łazience, która śmierdziała jego własnymi wymiocinami, i patrzył, jak
banknot zwija sie i czernieje. Tak samo czarna była jego nienawiść do tej
kobiety.
Obiecał sobie wtedy, patrząc w swoje zapadnięte oczy widoczne w upstrzonym
przez muchy lustrze, że jeśli jeszcze raz go sprzeda, zabije ją.
-Ethanie...
Z sercem w gardle Grace uklękła i potrząsnęła go za ramię. Pod palcami czuła
jego zimną jak lód skórę. Ciało było twarde jak kamień, mimo to drżało jak
liść. Przyszły jej namyśl trzęsienia ziemi i wulkany. Żywioł ukryty pod
skałami.
Obudziły ją dźwięki, które wydawał przez sen. Przypominały głos zwierzęcia,
które wpadło w pułapkę.
Otworzył oczy. W ciemności dostrzegła ich błysk, ale nadal sprawiały wra-
żenie nie widzących i dzikich. Przez chwilę bała się, że kryjący się pod spodem
żywioł, który wyraźnie wyczuwała, przełamie wszelkie zapory i zmiecie ją.
- Goś ci się śniło - powiedziała stanowczo, święcie przekonana, że to najlepszy
sposób, by w tych skierowanych na nią oczach z powrotem pojawił się Ethan. -
Już wszystko w porządku. To był tylko sen.
Słyszał własny chrapliwy oddech. Zdawał sobie sprawę, że to był nie tylko sen.
Była to przerażająca retrospekcja, która nie zdarzyła mu się już od wielu lat.
Mimo to rezultat był taki sam. Czuł, że robi mu się niedobrze, a w głowie
brzmi bez końca chłopięcy krzyk. Zadrżał, czując na ramionach dotyk
łagodnych dłoni.
- Wszystko w porządku.
Ale jego głos był szorstki i Grace wiedziała, że Ethan kłamie.
- Przyniosę ci wody.
- Nie, już wszystko w porządku. - Nawet woda nie zdoła uspokoić podcho-
dzącego do gardła żołądka. - Śpij.
- Ethan, ty drżysz.
To minie. Może nad tym zapanować. Potrzebuje tylko trochę czasu, by móc się
skoncentrować. Widział zaokrąglone z przerażenia oczy Grace. Był nieszczę-
śliwy i wściekły, że wniósł owe przerażające wspomnienia do jej łóżka.
Dobry Boże, czy choć przez krótką chwilę wierzył, że jego życie będzie
wyglądało inaczej? Że mogą być razem?
Zmusił się do uśmiechu.
- Po prostu się przestraszyłem, to wszystko. Przykro mi, że cię obudziłem.
Pogłaskała go po włosach, trochę uspokojona, bo dostrzegła w jego oczach
cień człowieka, którego kochała.
- To musiało być coś potwornego, skoro przestraszyło nas oboje.
- Pewnie tak. Nie pamiętam. - Następne kłamstwo, pomyślał okropnie znu-
żony. - Chodź, połóż się. Wszystko już w porządku.
Przytuliła się do niego, mając nadzieję, że go to uspokoi, i położyła dłoń na

jego sercu. Wciąż biło niespokojnie.
- Po prostu zamknij oczy - mruknęła, jak to robiła w przypadku Aubrey.
-Zamknij oczy i odpręż się. Przytul się do mnie, Ethan. Śnij o mnie. Modląc się
o spokój, zrobił i jedno, i drugie.
Kiedy Grace obudziła się i zauważyła, że go nie ma, próbowała sobie wmówić,
że nie powinna czuć się aż tak bardzo zawiedziona. Nie chciał przeszkadzać jej
tak wcześnie rano, dlatego nawet się z nią nie pożegnał.
Słońce już wzeszło, więc Ethan prawdopodobnie był na wodzie.
Wstała, włożyła szlafrok i ruszyła po cichu, by zaparzyć kawę i wykorzystać
kilka minut samotności, zanim obudzi się Aubrey.
Westchnęła głęboko i wyszła na maleńką tylną werandę. Jej uczucie zawodu
nie miało nic wspólnego z tym, że Ethan wstał i wyszedł, nim się obudziła, i
Grace doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Była pewna, całkiem pewna, że
Ethan poprosi ją o rękę. Wskazywały na to wszelkie znaki, znajdowali się w
odpowiedniej scenerii i mieli do dyspozycji idealny moment. Ale słowa nie
nadeszły.
Skrzywiła się, dochodząc do wniosku, że ułożyła sobie scenariusz, a Ethan
wcale się do niego nie zastosował. Ten ranek miał stanowić następną fazę ich
życia. Wyobrażała sobie, że pobiegnie do Julie i podzieli się z nią tą radosną
nowiną, a potem zadzwoni do Anny, pogadać z nią i poprosić o rady dotyczące
ślubu. Powie matce. Wyjaśni wszystko Aubrey.
Tymczasem był to całkiem zwyczajny poranek.
Ale nastąpił po pięknej nocy, zbeształa się. To była piękna noc. Nie miała
prawa się skarżyć. Zła na siebie wróciła do środka, by nalać pierwszy kubek
świeżo zaparzonej kawy.
Potem zaczęła się śmiać. O czym ona właściwie myślała? W końcu ma do
czynienia z Ethanem Quinnem. Czyż to nie ten sam człowiek, który - zgodnie z
jego własnym wyznaniem-czekał niemal dziewięć lat, by ją pocałować? W ta-
kim razie może minąć następne dziesięciolecie, zanim poruszy temat
małżeństwa.
Grace musiała przyznać, że jedynym powodem, dla którego tak szybko przeszli
od pierwszego pocałunku do etapu, na którym teraz się znajdują, było to, że...
no cóż, sama rzuciła mu się w ramiona. Całkiem zwyczajnie. Na dodatek nie
wystarczyłoby jej odwagi, by to zrobić, gdyby nie została popchnięta przez
Annę.
Kwiaty, pomyślała, odwracając się na tyle, by zobaczyć stojący na kuchennej
ladzie bukiecik. Uśmiechnęła się. Kolacja przy świecach, spacer w świetle
księżyca i długa, pełna czułości noc. Tak. Ethan się do niej zaleca, i prawdopo-
dobnie będzie robił to dopóty, dopóki nie doprowadzi jej do szału, bez końca
zwlekając z podjęciem następnego kroku.
Musiała jednak przyznać, że to był cały Ethan, a jego powolność należała do
wielu podziwianych przez nią cech.
Sącząc kawę, Grace zagryzła wargi. Dlaczego właśnie Ethan musi podjąć ten
krok? Przecież ona również może pchnąć nieco sprawę do przodu. Julie

background image

powiedziała, że mężczyźni lubią, gdy kobieta przejmuje inicjatywę. Czyż
Ethan nie uległ jej, gdy w końcu zdobyła się na odwagę i poprosiła go, by się z
nią kochał?
Sama może się trochę do niego pozalecać, prawda? Może również pewnie
rzeczy przyspieszyć. Bóg świadkiem, że jest mistrzynią w robieniu
wszystkiego zgodnie z harmonogramem.
Chociaż będzie potrzebowała sporo odwagi, by go o to poprosić. Sanęła. Musi
ją znaleźć. Tak długo będzie grzebała w swojej duszy, aż na nią natrafi.
Temperatura gwałtownie rosła razem z wilgotnością powietrza, sprawiając, że
powietrze było aż lepkie. Cam przestał odczuwać radość z pracy pod pokła-
dem przy wykańczaniu kabiny, a upał w końcu wyciągnął go na górę. Musiał
się czegoś napić i poczuć na skórze choćby najlżejszy podmuch wiatru.
Ethan rzadko skarżył się na warunki pracy, ale idąc w ślady Cama, rozebrał się
do pasa i, zlany potem, cierpliwie pokrywał drewno warstwą lakieru.
- Jest tak cholernie wilgotno, że gotowe schnąć nawet tydzień.
- Przyzwoity sztorm może to rozpędzić.
- W takim razie, na Boga, chcę, żeby nadszedł sztorm. - Cam chwycił
dzbanek i przechylił do ust
- Kiedy jest parno, niektórzy ludzie stają się zdenerwowani.
- Nie jestem zdenerwowany, po prostu trochę się zgrzałem. Gdzie podziewa
się dzieciak?
- Posłałem go po lody.
- Dobry pomysł. Mógłbym się w nich wykąpać. Do jasnej cholery, tam na
dole w ogóle nie ma powietrza.
Ethan przytaknął. Lakierowanie przy takiej pogodzie było upiornym zaję-ciem,
ale warunki panujące pod pokładem, w maleńkiej kabinie, gdzie nie docierał
nawet najlżejszy podmuch powietrza wprawianego w ruch przez ogromne
wnetylatory, prawdopodobnie bardzo przypominały piekło.
-Zmienić cię na chwilę?
- Cholera, potrafię zrobić to, co do mnie należy. Ethan nieznacznie wzruszył
spoconymi ramionami.
- Jak chcesz.
Cam zgrzytnął zębami i syknął.
- W porządku, jestem wściekły. Ten upał sprawia, że mózg mi się przypala
i nie potrafię przestać się zastanawiać, czy ta ulicznica dostała już list Anny.
- Powinna. Wyszedł we wtorek, gdy tylko po przerwie świątecznej otwarto
pocztę. Dziś jest piątek.
- Wiem, jaki dzisiaj dzień, Ethan. - Cam z obrzydzeniem starł z twarzy pot
i ponuro spojrzał na brata. - W ogóle się tym nie martwisz.
- Czy będę się martwił, czy nie, niczego w ten sposób nie zdołam znienić. Ona
i tak zrobi to, co zamierza. - Zerknął na Cama, a jego spojrzenie było twarde
jak zaciśnięta pięść. -1 wtedy będziemy musieli sobie z tym poradzić.
Cam przeszedł się po pokładzie, rozkoszując się podmuchem powietrza
z wentylatorów, po czym zawrócił.

- Nigdy nie mogłem zrozumieć, jakim cudem zachowujesz spokój, gdy wokół
ciebie dzieją się takie rzeczy.
- Praktyka - mruknął Ethan pod nosem, nie przerywając lakierowania. Cam
rozprostował obolałe plecy i postukał się palcami po udzie. Musi pomyśleć o
czymś innym, inaczej zwariuje.
- Jak udała ci się randka?
- Całkiem nieźle.
- Jezu, Ethan, czy muszę wyjmować kombinerki? Na ustach Ethana pojawił się
uśmiech.
- Zjedliśmy niezłą kolację. Wypiliśmy trochę pouilly-fuisse, za którym tak sza-
leje Philip. To wino ma całkiem niezły smak, ale nie rozumiem, o co tyle
zamieszania.
- No i co, wylądowaliście w łóżku?
Ethan zerknął w górę, zauważył promienny uśmiech Cama i postanowił po-
traktować pytanie tak samo żartobliwie, jak zostało zadane.
-Tak, a ty?
Rozbawiony Cam, chociaż wcale nie było mu chłodniej, odrzucił do tyłu
głowę i roześmiał się.
- Cholera jasna, ona jest najlepszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek miałeś. Nie
chodzi mi po prostu o seks, chociaż niewątpliwie to właśnie on ostatnio tak cię
ożywia. Ta kobieta pasuje do ciebie jak ulał.
Ethan przerwał robotę i podrapał się po brzuchu, tam gdzie spływający pot
powodował swędzenie.
- Dlaczego?
- Ponieważ jest solidna jak skała, ładna jak obrazek, cierpliwa jak Hiob i ma
wystarczająco dużo poczucia humoru na co dzień, żeby i tobie trochę odstąpić.
Podejrzewam, że niedługo będziemy stroić nasze podwórko na następny ślub.
Ethan zacisnął palce na pędzlu.
- Nie mam zamiaru się z nią żenić, Cam.
Zarówno ton, jak i samo stwierdzenie spowodowały, że Cam przymrużył oczy i
spojrzał Ethanowi w twarz. Dostrzegł cichą rozpacz.
- Chyba źle cię zrozumiałem - powiedział Cam powoli. - Obserwując twoje
postępowanie, sądziłem, że traktujesz ją bardzo poważnie.
- Rzeczywiście traktuję Grace bardzo poważnie. Wiele innych rzeczy również.
- Zanurzył pędzel i przyglądał się, jak kapie z niego złocisty lakier. - Małżeń-
stwo nie jest tym, czego szukam.
W każdej innej sytuacji Cam porzuciłby ten temat. Wzruszyłby tylko ramio-
nami i przestał się przejmować. Twoja sprawa, brachu. Zbyt dobrze jednak
znał Ethana, od zbyt dawna go kochał, by nie zareagować na jego cierpienie.
Kucnął przy poręczy, tak by ich twarze znalazły się bliżej siebie.
- Ja również go nie szukałem - powiedział półgłosem. - Cholernie się go bałem.
Kiedy jednak w twoim życiu pojawia się o d p o w i e d n i a kobieta, to jeszcze
bardziej zaczynasz się bać, że może odejść.

background image

- Wiem, co robię.
Spojrzenie Ethana, świadczące o tym, że trudno będzie coś z niego wyduić,
nie powstrzymało Cama.
- Zawsze wydaje ci się, że wszystko wiesz lepiej. Mam nadzieję, że tym razem
masz rację. Do jasnej cholery, chciałbym wierzyć, że nie zdarzyło się nic co
sprawia, że znowu przeobrażasz się w tego dzieciaka o przerażonym spojrze-
niu, którego pewnego dnia mama i tata przyprowadzili do domu. Tego, który w
nocy budził się z krzykiem.
- Już się w niego nie przeobrażam, Cam.
-Nie próbuj tego robić. Rodzice wyciągnęli nas stamtąd.
-To nie ma nic wspólnego z nimi.
-Wszystko ma bardzo dużo wspólnego z nimi. Posłuchaj... - Urwał i zaklął
cicho na widok wbiegającego Setna.
- Hej, to gówno już się topi.
Cam wyprostował się i ponuro spojrzał na chłopca, ale zrobił to bardziej z
przyzwyczajenia niż ze złości.
- Czy nie mówiłem ci, żebyś poszukał jakiegoś innego określenia, którym
mógłbyś zastępować wyraz „gówno"?
- Ty też tak mówisz - powiedział Seth, przesuwając torbę z lodami.
- To nie ma nic do rzeczy.
Znając przydział zajęć, Seth wrzucił lody do lodówki.
- Dlaczego?
- Ponieważ jeśli nie przestaniesz go używać, Anna skopie mi tyłek, a jeśłi
Anna dobierze się do mojego, chłopcze, ja zrobię to samo z twoim.
- Och, już się boję.
- Powinieneś.
Kłócili się dalej, tymczasem Ethan nie przerywał lakierowania. Wyłączając się
i koncentrując całą uwagę na pracy, potrafił trzymać swoje cierpienie pod
kluczem.

17

Doskonale. To wszystko było tak oczywiste, że Grace zaczęła się zastanawiać,
dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej. Rejs żaglówką po spokojnym morzu
o zachodzie słońca, kiedy niebo robi się różowe i złociste, to coś, do czego
oboje przywykli. W końcu niemal od dziecka ich życie związane było z zatoką,
z tym, co dawała... i co brała.
Grace wiedziała, że dla Ethana jest to jedynie miejsce pracy. Jest to również
miejsce, które kocha.
Nietrudno było wszystko zaaranżować. Wystarczyło zapytać. Początkowo
był zaskoczony, a potem się uśmiechnął.
- Zapomniałem, że lubisz pływać żaglówką.
Była wzruszona, ponieważ automatycznie założył, że Aubrey popłynie z nimi.
Kiedy indziej, pomyślała. Mają przed sobą całe życie we trójkę. Natomiast ten
ciepły i wietrzny wieczór będzie należał tylko do nich dwojga.
Miała ochotę wybuchnąć śmiechem na myśl, jak zareaguje Ethan, gdy usłyszy
prośbę, żeby się z nią ożenił. Bardzo wyraźnie widziała tę scenę. Wyobrażała
sobie, że Ethan zatrzyma się i spojrzy na nią,, a w jego cudownie błękitnych
oczach pojawi się zaskoczenie. Ona uśmiechnie się i wyciągnie do niego rękę,
a w tym czasie popychana przez łagodny wietrzyk łódź będzie mknąć po
ciemnej wodzie. Wtedy powie mu wszystko, co jej leży na sercu.
Tak bardzo cię kocham, Ethan. Zawsze cię kochałam i zawsze będę cię kochać.
Ożenisz się ze mną? Chcę, żebyśmy stanowili rodzinę. Pragnę przeżyć życie u
twojego boku. Chcę urodzić ci dzieci. Dać ci szczęście. Chyba czekaliśmy już
wystarczająco długo.
Wiedziała, że w tym momencie Ethan zacznie się uśmiechać. Będzie to ten
spokojny, uroczy uśmiech, który stopniowo obejmuje całą twarz i dochodzi do
oczu. Prawdopodobnie powie, że miał zamiar zapytać ją o to samo i że właśnie
do tego zmierzał.

background image

Rozbawi ich to, a potem przytuleni do siebie, zaczekają, aż czerwone słońce
skryje się za linią horyzontu. Wtedy naprawdę zacznie się ich wspólne życie.
- O czym myślisz, Grace?
Zamrugała oczami i zobaczyła, że Ethan uśmiecha się do niej zza koła
sterowego.
- Marzę - powiedziała, śmiejąc się z samej siebie. Zachód słońca to najlepsza
pora na snucie marzeń. Jest tak spokojnie.
Wstała i wsunęła się pod jego ramię.
- Tak się cieszę, że zdołałeś wyrwać się na kilka godzin i dzięki temu możerny
popływać.
- Wszystko wskazuje na to, że skończymy tę łódź mniej więcej za miesiąc.
-Przytulił twarz do jej włosów. - Kilka tygodni wcześniej niż planowaliśmy.
- Wszyscy tak ciężko pracujecie.
- To powinno się opłacić. Dzisiaj odwiedził nas właściciel.
- Tak? - Doszła do wniosku, że to również stanowi część jej marzeń. Po-
zbawione skrępowania rozmowy o tym, co wydarzyło się w ciągu dnia. - Co
powiedział?
- Prawie nie zamykał ust, więc trudno było zapamiętać, co mówi. Pod koniec
chwalił się tym, co wyczytał w magazynach żeglarskich i zadawał tyle pytań,
że jeszcze mi w uszach brzęczy.
- Ale czy podobała mu się łódź?
- Sadzę, że był z niej zadowolony, skoro przez całe popołudnie uśmiechnął się,
jakby to był bożonarodzeniowy poranek. Po jego wyjściu Cam chciał się ze
mną założyć, że kiedy facet wsiądzie do niej po raz pierwszy, opłynie dookoła
całą zatokę.
-Przyjąłeś zakład?
- Do diabła, nie. Bardzo możliwe, że gość rzeczywiście to zrobi. W końcu
trudno mówić o prawdziwym żeglowaniu, dopóki nie zrobi się rejsu wokół
zatoki
Ethan na pewno tak by postąpił, pomyślała, obserwując jego duże, sprawne
dłonie spoczywające na kole sterowym. Bardzo spokojnie prowadził żaglówkę.
-Pamiętam, jak ty i twoja rodzina budowaliście ten jacht - Dotknęła palca-mi
koła sterowego. - Właśnie pomagałam na nabrzeżu, kiedy wypłynęliście nim
po raz pierwszy. Przy sterze stał profesor Quinn, a ty zajmowałeś się
olinowaniem. Pomachałeś mi ręką - Ze śmiechem przekrzywiła głowę, by
spojrzeć na niego. - Byłam szalenie podekscytowana tym, że mnie zauważyłeś.
- Zawsze cię zauważałem.
Stanęła na palcach i pocałowała go w policzek.
- Ale byłeś bardzo ostrożny i nigdy nie pozwoliłeś mi tego dostrzec.
-Działając pod wpływem impulsu, delikatnie ugryzła go w brodę. -
Przynajmniej do niedawna.
- Chyba straciłem tę umiejętność. - Pochylił głowę i poszukał wargami jej ust.
- Stało się to całkiem niedawno.
- To dobrze. - Z cichym śmiechem oparła głowę na jego ramieniu. –

Ponieważ lubię widzieć, że mnie dostrzegasz.
Nie byli sami na zatoce, ale Ethan trzymał się z daleka od przemykających po
wodzie motorówek, które wybrały się na wieczorną przejażdżkę. Stado mew
nurkowało gorączkowo, co chwila pikując w dół i kręcąc się wokół rufy łódki,
z której mała dziewczynka rzucała im chleb. Jej wysoki, pogodny śmiech
unosił się w powietrzu i mieszał z zachłannymi nawoływaniami ptaków.
Nagle zerwał się silniejszy wiatr, wypełnił żagle i błyskawicznie porwał ze
sobą wilgotność i żar dnia. Kilka dryfujących na zachodzie chmur zaróżowiło
się na brzegach.
Najwyższy czas.
Była zdziwiona, że nie jest ani trochę zdenerwowana. Czuła się raczej jak
pijana; kręciło jej siew głowie, a serce miała lekkie jak piórko. Dawno
pogrzebana, a teraz uwolniona nadzieja zaczęła mienić się złocistym blaskiem.
Grace była ciekawa, czy Ethan wpłynie w jeden z wąskich kanałów, w których
na brunatnej wodzie kładą się ciemne cienie. Mogliby ominąć podskakujące
boje i znaleźć się w cichym miejscu, gdzie nawet mewy nie będą chciały
dotrzymywać im towarzystwa.
Ethan, zadowolony, że ma u boku Grace, zdał się na wiatr. Przyszło mu na
myśl, że powinien dokonać pewnych poprawek. Jeśli tego nie zrobi, już
wkrótce żagle same zaczną się refować. Mimo to nie chciał puścić Grace
-jeszcze nie teraz.
Pachniała mydłem cytrynowym, a włosy delikatnie muskały jego policzek. Tak
mogłoby wyglądać ich życie. Spokojne chwile i wieczorne rejsy. Wspólne
życie. Zamienianie drobnych marzeń na wielkie.
- Świetnie się bawi - powiedziała Grace cicho. -Hmmm?
- Mówię o tej dziewczynce, która karmi mewy. - Kiwnięciem głowy wskazała
na skif i uśmiechnęła się, wyobrażając sobie o kilka lat starszą Aubrey, ze
śmiechem nawołującą mewy z rufy łodzi Ethana. - A oto i młodszy brat,
domagający się udziału w zabawie. - Roześmiała się oczarowana dziećmi. -
Ładnie wyglądają razem - powiedziała cicho, obserwując, jak rodzeństwo
rzuca chleb wysoko w powietrze, niemal prosto w dzioby gorliwych ptaków. -
Dobrze im ze sobą, Jedynak czasami bywa bardzo samotny.
Ethan zamknął oczy w momencie, kiedy rozwiało się jego świeżo uformowane
marzenie. Grace chce mieć więcej dzieci. Zasługuje na nie. Życie to nie tylko
urocze żeglowanie po zatoce.
- Muszę ustawić żagle - powiedział. - Przejmiesz ster?
- Ja je ustawię. - Uśmiechnęła się do niego, przeciskając się pod jego ramie-
niem, by dostać się na lewą burtę. - Jeszcze nie zapomniałam, jak radzić sobie
z linami, kapitanie.
Rzeczywiście nie zapomniała, pomyślał. Była dobrym żeglarzem - równie
dobrze czuła się na pokładzie jak we własnej kuchni. Obsługiwała olinowanie z
taką samą zręcznością, jaką wykazywała, podając drinki w zatłoczonym pubie.
- Niewiele możesz zrobić, Grace.
- Słucham? - Spojrzała w górę, a potem roześmiała się. - Nie jest trudno
nauczyć się wykorzystywać wiatr, kiedy się na nim rośnie.

background image

- Jesteś urodzonym żeglarzem -poprawił. - Cudowną matką, dobrą kuchar-ką.
Wiesz jak sprawić, by ludzie dobrze się przy tobie czuli.
Poczuła przyspieszone bicie serca. Czy Ethan właśnie teraz poprosi ją o rę-ką,
zanim ona zdąży to zrobić?
- Wszystkie te rzeczy sprawiają mi ogromną przyjemność - powiedziała.
-Dobrze się czuję tutaj, w St. Cbris. Tak samo jest z tobą, Ethan, ponieważ ty
rów-nież lubisz to miejsce.
- Jest mi potrzebne - powiedział łagodnie. - Ono uratowało mi życie - do- dał,
ale odwrócił się i Grace nie dosłyszała tych słów.
Czekała dobrą chwilę, pragnąc, by coś powiedział, odezwał się do niej,
oświadczył się. Potem potrząsnęła głową i przeszła przez pokład.
Słońce powoli zanurzało się w wodzie, aby po raz ostatni przed nocą ucało-
wać brzeg. Woda była spokojna, tylko drobne fale tańczyły z kadłubem w rytm
walca. Pełne żagle bielały na tle nieba.
Właśnie nadszedł odpowiedni moment, pomyślała z biciem serca.
- Ethanie, tak bardzo cię kocham. Uniósł ramię, by przytulić ją do siebie.
- Kocham cię, Grace.
- Zawsze cię kochałam i zawsze będę cię kochać.
Spojrzał na nią i zobaczyła odbijające się w jego oczach uczucie, które po-
głębiło błękit jego tęczówek. Pogłaskała go po policzku i, nie cofając dłoni, na-
brała powietrza w płuca.
- Czy ożenisz się ze mną?
Tak jak się tego spodziewała, zobaczyła zaskoczenie, nie zauważyła jednak, że
przy jej dalszych słowach cały zesztywniał.
- Chcę, żebyśmy stanowili rodzinę. Chcę spędzić życie u twego boku. Pra-gnę
dać ci dzieci i mnóstwo szczęścia. Czyż nie zwlekaliśmy już zbyt długo?
Czekała, nie dostrzegła jednak spokojnego uśmiechu, który powinien poja-wić
się na jego ustach i potem powoli dotrzeć do oczu. Miała wrażenie, że Ethan
patrzy na nią z przerażeniem. Poczuła w żołądku kanciaste skrzydła paniki.
- Zdaję sobie sprawę, Ethan, że może planowałeś to zrobić nieco inaczej
i moje pytanie cię zaskoczyło. Ale chcę, żebyśmy byli razem, naprawdę razem.
Dlaczego on nic nie mówi, krzyczał jakiś wewnętrzny głos.
- Wcale nie musisz się do mnie zalecać. - Głos jej się załamał, więc przerwała,
żeby się uspokoić. - Oczywiście, lubię dostawać kwiaty i jeść kolację przy
świe-cach, ale wszystko, czego pragnę, to mieć cię przy sobie. Chcę być twoją
żoną.
Przerażony, że się załamie, jeśli jeszcze przez chwilę będzie patrzył w jej
zranione i zdumione oczy, odwrócił się. Zacisnął palce na kole sterowym, aż
mu zbielały kostki.
- Musimy wracać. - Co takiego?
Cofnęła się i spojrzała na jego zamarłą w bezruchu twarz, na zaciśnięte zęby.
Czuła łomotanie serca, tym razem jednak nie w wyniku oczekiwania, lecz
strachu.
- Nic nie masz mi do powiedzenia oprócz tego, że musimy wracać?

- Bardzo chcę ci coś powiedzieć, Grace. - Chociaż serce biło mu jak oszalałe,
głos miał opanowany. - Ale będę mógł to zrobić dopiero po powrocie.
Chciała krzyknąć, że przecież może powiedzieć to teraz, właśnie teraz. Jednak
zgodziła się.
- W porządku, Ethan. A zatem wracajmy.

Kiedy przycumowali, słońce skryło się już za horyzontem. Świerszcze i żabki
drzewne zaczęły wyśpiewywać swą nocną piosenkę, wypełniając powietrze
piskliwą i zbyt głośną muzyką. Nad głowami przez delikatną mgiełkę
przebijało się migotanie kilku gwiazd i blask księżyca w trzeciej kwadrze.
Temperatura szybko spadała, Grace wiedziała jednak, że wcale nie dlatego
zrobiło, jej się zimno. Bardzo zimno.
Ethan w milczeniu zamocował liny. Nie odzywał się również przez całą drogę
powrotną. Potem wrócił na pokład i usiadł naprzeciw Grace. Księżyc dopiero
rozpoczynał wędrówkę po niebie, sunąc nisko, między czubkami drzew, ale
pierwsze gwiazdy wysyłały na ziemię wystarczająco dużo światła, by Grace
mogła zobaczyć twarz Ethana.
Nie było na niej radości.
- Nie mogę się z tobą ożenić, Grace. - Powiedział te słowa ostrożnie, zdając
sobie sprawę, że ją zranią. - Bardzo mi przykro. Nie mogę dać ci tego, czego
pragniesz.
Splotła przezornie dłonie, nie wiedząc, czy zacisną się w pięści i zaczną go
okładać, czy zwisną luźno, drżące jak u staruszki.
- W takim razie kłamałeś mówiąc, że mnie kochasz.
Przyszło mu na myśl, że może lepiej byłoby przyznać jej rację, potem jednak
potrząsnął głową. Nie, to byłoby tchórzostwo. Grace zasługuje na to, by
usłyszeć prawdę. Całą prawdę.
- Nie kłamałem. Naprawdę cię kocham.
Istnieją różne stopnie miłości. Grace wcale nie była głupia, dobrze wiedziała,
że tak jest.
- Ale nie na tyle, by się ze mną ożenić.
- Żadnej kobiety nie kochałem bardziej niż ciebie, ale...
Uniosła rękę, bo coś jej przyszło na myśl. Jeśli właśnie to było powodem jego
odmowy, to doszła do wniosku, że nigdy nie zdoła mu tego wybaczyć.
- Czy to z powodu Aubrey? Czy dlatego, że mam dziecko, którego ojcem jest
inny mężczyzna?
Ethan tak rzadko wykonywał jakieś szybsze ruchy, że mało nie krzyknęła,
kiedy nagle chwycił ją za rękę i ścisnął tak mocno, że poczuła, jak przesuwają
się jej kości.
- Kocham ją, Grace. Byłbym dumny, gdyby uważała mnie za swego ojca.
Musisz to wiedzieć.
- Nie muszę wiedzieć niczego. Utrzymujesz, że kochasz nas obie, a wcale nas
nie chcesz. Ranisz mnie, Ethan.
- Bardzo mi przykro. Naprawdę. - Puścił jej dłoń, jakby parzyła go w palce. –

background image

Wiem, że cię ranie. Wiedziałem, że to zrobię. Nie powinienem dopuścić, by do
tego doszło.
- Ale dopuściłeś - powiedziała spokojnie. - Musiałeś zdawać sobie sprawę z
moich uczuć. Spodziewałam się, że ty czujesz to samo.
- Tak, zdawałem sobie z tego wszystkiego sprawę. Powinienem być z tobą
szczery. Nie potrafię ci tego wyjaśnić. -Ponieważ musiałbym się przyznać, że
cię potrzebowałem. Potrzebowałem cię, Grace. -
Mimo to nie chcę się z tobą
ożenić.
- Och, Ethan, nie traktuj mnie jak idiotkę. - Westchnęła, zbyt wyczerpana, by
zdobyć się na gniew. - Ludzie tacy jak my nie miewająprzygód miłosnych, nie
nawiązują romansów. Biorą ślub i zakładają rodzinę. Jesteśmy
nieskomplikowa-ni, postępujemy zgodnie z pewnymi zasadami i chociaż dla
niektórych to może być zabawne, nic tego nie zmieni.
Spojrzał na swoje dłonie. Oczywiście miała rację... albo przynajmniej po-
winna jąmieć. Nie wiedziała jednak, że on wcale nie jest taki
nieskomplikowany.
- Ty w niczym tu nie zawiniłaś, Grace.
- Nie? - Poczuła się skrzywdzona i upokorzona. Wyobraziła sobie, że Jack
Casey powiedziałby dokładnie to samo, gdyby tak bardzo się nie spieszył i
przed opuszczeniem jej znalazł odrobinę czasu na rozmowę. - Jeśli nie ja, to
kto? je-stern tu jedyną zainteresowaną.
- Chodzi o mnie. Nie mogę założyć rodziny ze względu na to, skąd pochodzę.
- Skąd pochodzisz? Pochodzisz z St. Christopher, miasteczka położonego
na południowo-wschodnim wybrzeżu. Jesteś synem Stelli i Raya Quinnów.
- Nie. - Uniósł wzrok. - Wywodzę się ze śmierdzących slumsów Waszyng-
tonu, Baltimore i tak wielu innych miejsc, że nie sposób ich wyliczyć. Jestem
synem kurwy, która sprzedawała i siebie, i mnie za butelkę gorzałki lub kolejną
działkę. Nie wiesz, co przeszedłem ani kim byłem.
- Wiem, że wyrwałeś się z piekła, Ethan - powiedziała łagodnie, pragnąc
złagodzić potworny ból widoczny w jego oczach. - Wiem, że twoja
matka....twoja biologiczna matka... była prostytutką.
- Była kurwą - poprawił Ethan. - Prostytutka to zbyt łagodne określenie.
- W porządku - przytaknęła ostrożnie, ponieważ dostrzegła w jego oczach coś
więcej niż ból. Dostrzegła w nich furię i bezwzględność. - Zanim się tu poja-
wiłeś, przeszedłeś przez koszmar, przez jaki nigdy nie powinno przechodzić
żad-ne dziecko. Potem jednak Quinnowie dali ci nadzieję, miłość i dom. Stałeś
się ich dzieckiem. Stałeś się Ethanem Quinnem.
- Mimo to w moich żyłach nadal płynie ta sama krew.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi.
- Do diabła, jakże mogłabyś to zrozumieć? - wypalił, zupełnie jakby strzelił do
niej niebezpiecznie ostrą kulą. Jakże mogłaby to zrozumieć, pomyślał z wście-
kłością. Dorastała, znając swoich rodziców, swoich dziadków, i nigdy nie
musiała się zastanawiać, co przekazali jej w genach ani jakie cechy po nich
odziedziczyła.
Jednak kiedy jej to powie, będzie wszystko o nim wiedziała. I naprawdę bę-
dzie to już koniec.

- Była postawnąkobietą. Mam po niej duże dłonie, duże stopy i długie ramiona.
Spojrzał na te ramiona i dłonie, które bezwiednie zacisnęły się w pięści.
- Nie mam pojęcia, po kim odziedziczyłem resztę, ponieważ nie sądzę, żeby
moja matka wiedziała, kto był moim ojcem. Po prostu miała pecha i wpadła z
którymś ze swoich klientów. Nie usunęła ciąży, ponieważ już wcześniej
dokonała trzech aborcji i bała się ryzykować następną. Tak przynajmniej mi
powiedziała.
- To było okrucieństwem z jej strony.
- Jezu Chryste. - Nie mogąc już dłużej usiedzieć, wstał, wyskoczył na pomost i
zaczął niespokojnie krążyć po nim tam i z powrotem.
Grace poszła w jego ślady, ale nie w takim tempie. Zdała sobie sprawę, że
Ethan ma rację pod jednym względem. Rzeczywiście nie znała tego
mężczyzny, który chodził tak gwałtownie, przez cały czas zaciskając pięści,
zupełnie jakby miał zamiar użyć ich przeciw wszystkiemu, co stanie mu na
drodze.
Wolała trzymać się od niego z daleka.
- Była potworem. Pieprzonym potworem. Tłukła mnie do nieprzytomności,
ilekroć tylko uznała, że ma rację.
- Och, Ethan. - Nie mogąc zrobić nic innego, bezradnie wyciągnęła do niego
rękę.
- Nie próbuj mnie teraz dotykać. - Nie był pewien, co się stanie, jeśli poczuje
jej dotyk. To go przerażało. -Nie dotykaj mnie - powtórzył.
Opuściła rękę i pokonała łzy, które cisnęły jej się do oczu.
- Pewnego razu musiała zawieźć mnie do szpitala - ciągnął. - Pewnie bała się,
że umrę. To właśnie wtedy przeprowadziliśmy się z Waszyngtonu do Balti-
more. Lekarz nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że sam spadłem ze schodów,
nabawiając się przy okazji wstrząsu mózgu i łamiąc sobie kilka żeber. Zastana-
wiałem się wtedy, dlaczego mnie po prostu nie zostawiła. Ale zaczęła dostawać
na mnie zasiłek z opieki społecznej, a na dodatek zawsze miała pod ręką worek
treningowy, więc mógł to być wystarczający powód. Przynajmniej do chwili,
kiedy skończyłem osiem lat
Przestał niespokojnie krążyć i stanął nieruchomo twarzą do niej. Byłow nim
tyle wściekłości, że niemal czuł, jak parzy go skóra, a gorycz piecze w krtani.
- To właśnie wtedy doszła do wniosku, że powinienem zacząć sam zarabiać na
siebie. Żyła w tym światku wystarczająco długo, by wiedzieć, gdzie szukać
mężczyzn, których nie interesują kobiety. Mężczyzn, którzy zapłacą za dzieci.
Grace nie była w stanie nic wykrztusić, chociaż przycisnęła rękę do gardła,
jakby chciała wypchnąć przez nie jakieś słowa. Stała nieruchomo, a światło
wschodzącego księżyca padało na jej śmiertelnie bladą twarz i ogromne, pełne
przerażenia oczy.
- Za pierwszym razem podejmujesz walkę. Walczysz jak o własne życie, a
gdzieś w głębi duszy tli się nadzieja, że nic się nie stanie. Że to po prostu nie
może się stać. To nieważne, że doskonale wiesz, czym jest seks, ponieważ
przez całe życie miałeś do czynienia z jego ponurą stroną. Mimo to nie
rozumiesz, o co chodzi; nie wierzysz, że jest to w ogóle możliwe. Dopóki to się
nie stanie. Dopóki już w żaden sposób nie można temu zapobiec.

background image

- Och, Ethan. O Boże. O Boże. - Rozpłakała się z litości nad tym małym
chłopcem i nad światem, w którym zdarzają się tak potworne rzeczy.
- Dostała za mnie dwadzieścia dolarów, dała mi dwa. Zrobiła ze mnie mę-ską
kurwę.
- Nie - powiedziała Grace, bezradnie szlochając. - Nie.
- Spaliłem te pieniądze, ale to i tak niczego nie zmieniło. Pozwoliła mi od-
począć przez kilka tygodni, potem znowu mnie sprzedała. Za drugim razem
również się walczy. Nawet jeszcze rozpaczliwiej niż za pierwszym razem,
ponieważ teraz już się wie i wierzy. Za każdym razem od nowa walczy się z
tym samym koszmarem, aż w końcu przychodzi taki moment, kiedy człowiek
się poddaje. Bierze pieniądze i chowa je, ponieważ liczy na to, że pewnego
dnia będzie miał ich dosyć, żeby zabić ją i wyrwać się z tego. Bóg świadkiem,
że bardziej pragnie tego pierwszego niż tego drugiego. Zamknęła oczy.
- Czy to zrobiłeś?
Zauważył, że mówi ochrypłym głosem. Uznał, że to z obrzydzenia, chociaż na-
prawdę była to wściekłość. Wściekłość... i nadzieja, że to zrobił. Tak, że to
zrobił.
- Nie. Po jakimś czasie to staje się twoim życiem, i tyle. Nic dodać, nic ująć.
Po prostu człowiek się z tym godzi.
Odwróciła się, żeby spojrzeć w stronę domu, na rozjaśnione światłem okna.
Żeby wsłuchać się w niesioną wiatrem muzykę gitary Cama.
- Tak wyglądało moje życie, aż skończyłem dwanaście lat Wtedy jeden z męż-
czyzn, któremu mnie sprzedała, wpadł w szał. Bardzo mocno mnie uderzył, ale
to nie było czymś niezwykłym. Był tak nacpany, że zabrał się i za nią.
Wszystko porozbijali i narobili tyle hałasu, że sąsiad, dotychczas zawsze
pilnujący własnego nosa, na tyle się zdenerwował, że zaczął walić w drzwi.
-Trzymał właśnie ręce na jej gardle-przypominał sobie Ethan. - A ja lezałem na
podłodze i patrzyłem na jej wybałuszone oczy, mając nadzieję, że moze on to
zrobi. Może zrobi to za mnie. Złapała jednak nóż i dźgnęła nim tego czło-
wieka. Wbiła mu nóż w plecy w chwili, kiedy do środka wpadli ludzie.
Krzyczeli i wrzeszczeli. Wyciągnęła portfel tego sukinsyna, nie zważając na to,
że jego krew spływa na podłogę, i uciekła. Nawet się za mną nie obejrzała.
Wzruszył ramionami i odwrócił się.
- Ktoś wezwał gliny, a oni zawieźli mnie do szpitala. Nie bardzo wiem, jak to
się stało, ale tam właśnie wylądowałem. Lekarze, gliniarze i pracownicy opieki
społecznej - powiedział cicho. - Zadawali pytania i wszystko zapisywali.
Podej-rzewam, że jej szukali, ale bez skutku.
Zamilkł i teraz słychać było tylko plusk wody, cykanie świerszczy i niosące się
po wodzie dźwięki gitary. Grace też milczała, wiedząc, że to jeszcze nie
koniec.
- Stella Quinn brała udział w jakimś sympozjum lekarskim w Baltimore i go-
ścinnie robiła obchód w tym szpitalu. Zatrzymała się przy moim łóżku.
Podejrze-wam, że zerknęła na moją kartę, ale nie pamiętam tego zbyt
dokładnie. Przypominam sobie tylko, że się tam pojawiła, położyła dłonie na
poręczy łóżka i przez chwilę mi się przyglądała. Miała życzliwe oczy. Nie
łagodne, ale życzliwe. Zaczęła ze mną rozmawiać. Nie zwracałem uwagi na to,

co ona mówi, wsłuchiwałem się jedynie w jej głos. Potem często do mnie
wracała. Czasami przyjeżdżał z niąRay. Pewnego dnia powiedziała mi, że jeśli
chcę, mogę jechać z nimi do domu.
Znowu zamilkł, jakby to był koniec opowieści. Grace uznała jednak, że chwila,
kiedy Quinnowie zaproponowali mu dom, była dopiero początkiem.
- Ethanie, sprawiłeś, że boli mnie serce. Teraz już wiem, że powinnam jeszcze
bardziej kochać i podziwiać Quinnów. Oni uratowali ci życie.
- Oni uratowali mi życie - zgodził się. - A kiedy już postanowiłem nie umierać,
robiłem wszystko, co mogłem, by stać się tak honorowym człowiekiem jak oni.
- Jesteś i zawsze byłeś najbardziej honorowym mężczyzną, jakiego znam.
-Podeszła do niego, objęła i przytrzymała mocno, chociaż on nie otoczył jej ra-
mieniem. - Pozwól sobie pomóc - powiedziała cicho. - Pozwól mi być z tobą,
Ethanie. - Uniosła głowę i przycisnęła usta do jego warg. - Pozwól się kochać.
Zadrżał i przełamał wewnętrzny opór. Nagle wziął ją w ramiona, a jego usta
przyjęły pocieszenie, które mu ofiarowała. Trzymał ją, jakby była kołem
ratunkowym na wzburzonym morzu.
- Nie mogę tego zrobić, Grace. Nie jestem dla ciebie wystarczająco dobry.
- Ależ jesteś. - Chwyciła się go kurczowo, bo próbował się odsunąć. - Nic, co
powiedziałeś, nie zmienia moich uczuć. Nic nie zdoła ich zmienić. Dzięki temu
tylko jeszcze bardziej cię kocham.
- Posłuchaj mnie. - Spokojnie, lecz stanowczo ujął ją za ramiona i odsunął. -
Nie mogę dać ci tego, czego pragniesz, ani co powinnaś mieć. Małżeństwa,
dzieci, rodziny.
-Wcale nie...
- Nie mów mi, że tego nie potrzebujesz. Wiem, że tak jest. Wciągnęła
powietrze w płuca, a potem powoli je wypuściła.
- Chcę dzielić to wszystko z tobą. Pragnę żyć u twego boku.
- Nie mogę się z tobą ożenić. Nie mogę dać ci dzieci. Obiecałem sobie, że
nigdy nie zaryzykuję przekazania dziecku tych cech, które mam po niej.
- Niczego po niej nie odziedziczyłeś.
- Odziedziczyłem. - Na moment zacisnął palce. - Zetknęłaś się z tym tego dnia
w lesie, kiedy jak zwierzę wziąłem cię pod drzewem. Widziałaś to, kiedy krzy-
czałem na ciebie i awanturowałem się o twoją pracę w barze. Nie umiem
zliczyć, jak często miewam z tym do czynienia, a zdarza się to, ilekroć ktoś
zmusi mnie do nieodpowiedniego postępowania. Dzieje się tak zbyt często.
Próby opanowania się nie zmieniają faktu, że to coś istnieje. Nie mogę złożyć
ci przysięgi małżeńskiej ani mieć z tobą dziecka. Za bardzo cię kocham,
dlatego nigdy się to nie zdarzy.
- Ta kobieta zostawiła trwałe blizny nie tylko na twoim ciele - powiedziała
cicho Grace. - Zmaltretowała również twoją duszę. Mogę pomóc ci ją wyle-
czyć... na zawsze.
Potrząsnął nią lekko.
-Nie słuchasz mnie. Niczego nie rozumiesz. Jeśli nie zdołasz zaakceptować
jedynego układu, jaki możliwy jest między nami, zrozumiem to. Nigdy nie
będę cię winił, jeśli się wycofasz i zaczniesz szukać tego, czego pragniesz, u

background image

boku innego mężczyzny. Najlepiej będzie, jeśli pozwolę ci odejść. Właśnie to
robię.
- Pozwalasz mi odejść?
- Chcę, żebyś poszła do domu. - Puścił ją i cofnął się. Poczuł się tak, jak spadał
w bezdenną, czarną przepaść. - Kiedy to wszystko dokładnie przemyślisz,
spojrzysz na to moimi oczami. Wtedy zdecydujesz, czy nadal powinniśmy
widy-wać się jak dotychczas, czy wolisz, żebym zostawił cię w spokoju.
-Chcę...
- Nie - przerwał. - Teraz jeszcze nie wiesz, czego chcesz. Potrzebujesz cza-su,
ja również. Wolałbym, żebyś zostawiła mnie samego. Nie chcę, żebyś tu teraz
była, Grace.
Uniosła dłoń do skroni.
- Nie chcesz mnie tutaj?
- Nie teraz.—Zacisnął zęby, kiedy zauważył, że ją zranił. Przypomniał sobie,
że robi to dla jej własnego dobra. - Idź do domu i zostaw mnie na chwilę
samego.
Cofnęła się o krok, potem jeszcze jeden. W końcu odwróciła się i pognała
przed siebie. Zamiast przebiec przez dom, okrążyła go. Nie zniosłaby, gdyby
ktoś zobaczył na jej policzkach łzy, a w oczach rozdzierający ból. W jej głowie
koła-tała się tylko jedna myśl - że on jej nie pozwoli. Nie pozwoli jej być z
sobą, a przecież jest mu tak bardzo potrzebna.
- Hej, Grace! Hej! - Seth przerwał swój pościg za połyskującymi w ciemno-ści
robaczkami świętojańskimi i ruszył pędem za nią, - Mam chyba z milion tych
skurczybyków - zaczął, unosząc słoik.
Wtedy dostrzegł łzy i usłyszał jej nierówny oddech, kiedy szarpała się z klam-
ką samochodu.
- Co się dzieje? Czemu płaczesz? Czy coś ci się stało?
Załkała i przycisnęła dłoń do serca. O tak, o tak, stało się coś strasznego.
- To nic takiego. Muszę jechać do domu. Nie mogę... nie mogę zostać.
Gwałtownym szarpnięciem otworzyła drzwi i potykając się, wsiadła do sa-
mochodu.
Seth, początkowo zaskoczony, ponuro obserwował, jak Grace odjeżdża. W
koń-cu wściekły obiegł dom i na skraju werandy postawił migoczący słoik.
Kiedy zoba-czył na pomoście cień, zacisnął pięści i ruszył w tamtą stronę,
gotów do walki.
- Ty draniu. Ty sukinsynu. - Zaczekał, aż Ethan się odwróci i tak mocno, jak
tylko potrafił, uderzył go pięścią w brzuch. - Ona przez ciebie płacze.
- Wiem. - Fizyczny ból wstrząsnął nim w połączeniu z psychicznym cier-
pieniem. - To nie twoja sprawa, Seth. Idź do domu.
- Pieprzę cię. Zraniłeś ją! Spróbuj teraz skrzywdzić mnie, nie pójdzie ci tak
łatwo. - Seth wyszczerzył zęby i machnął pięściąjeszcze raz, i znowu, aż w
koń-cu Ethan złapał go za kołnierz i spodnie i przytrzymał za krawędzią
pomostu.

- Uspokój się, albo cię wrzucę do wody. - Groźnie potrząsnął chłopcem,
chociaż zrobił to bez zbytniego przekonania. - Myślisz, że chciałem ją skrzyw-
dzić? Myślisz, że sprawiło mi to przyjemność?
- W takim razie dlaczego to zrobiłeś? - krzyknął Seth, rzucając się jak zła-pana
na haczyk ryba.
- Nie miałem wyboru. - Nagle poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Postawił
Setha na pomoście. - Zostaw mnie samego - mruknął i usiadł na brzegu. Z
rezygnacją opuścił głowę na ręce i przetarł palcami oczy. - Po prostu zostaw
mnie samego.
Seth zaszurał nogami. Widać nie tylko Grace została skrzywdzona. Naprawdę
nie rozumiał, jak można skrzywdzić dorosłego mężczyznę, przynajmniej nie w
taki sposób. Ale Ethan naprawdę cierpiał. Seth niepewnie zrobił kilka kroków
do przodu. Wsadził ręce do kieszeni, żeby zaraz je wyciągnąć. Westchnął, a w
końcu usiadł.
- Kobiety - powiedział spokojnym i rozważnym głosem - czasami sprawiają, że
człowiek chce sobie strzelić w łeb i mieć święty spokój.
Nie tak dawno słyszał, jak Philip mówił te słowa do Cama, więc przyszło mu
na myśl, że może będą pasowały do sytuacji. Spotkała go nagroda, ponieważ
Ethan roześmiał się, chociaż wcale nie był to szczęśliwy śmiech.
- Wydaje mi się, że rzeczywiście potrafią to zrobić. - Ethan objął ramieniem
plecy Setha i przytulił chłopca do siebie. To dodało mu trochę otuchy.

background image

18

A nna dokładnie wszystko przemyślała i w końcu wzięła wolny dzień. Nie
była pewna, w jakich godzinach Grace przyjdzie sprzątać dom, a za nic w
świecie nie chciała się z nią rozminąć.
Do jasnej cholery, niezależnie od tego, co powiedział Ethan - albo czego nie
powiedział - węszyła jakiś kryzys.
Gdyby uwierzyła, że to po prostu sprzeczka lub nieporozumienie, współczu-
łaby im lub kpiła z nich, w zależności od okoliczności. Ale w oczach Ethana
wid-niał prawdziwy ból, więc musiało to być coś gorszego. Och, Ethan
doskonale potrafi wszystko ukryć, pomyślała, systematycznie i bezwzględnie
wyrywając chwasty, które zagrażały jej begoniom na frontowym kwietniku. A
najlepiej ukry-wa własne uczucia. Tak się jednak składa, że jej zawód polega
na rozpoznawaniu u ludzi różnych emocji.
Ethan ma pecha, że jego bratowa jest pracownicą opieki społecznej.
Anna próbowała delikatnie podpytać Setna. Nie miała żadnych wątpliwości że
chłopiec coś wie, ale natknęła się na niezachwianą męską lojalność. Sprowo-
kowała go tylko do tego, że w charakterystyczny dla Quinnów sposób wzruszył
ramionami i zacisnął usta.
Gdyby się uparła, na pewno zdołałaby coś z niego wyciągnąć. Nie miała
jednak serca osłabiać tej cudownej więzi, a zatem Seth mógł pozostać lojalny
w stosunku do Ethana.
Anna może natomiast popracować nad Grace.
Wiedziała, że na pewno nie widzieli się ze sobą od wielu dni. Nietrudno było
upilnować Ethana. Każdego ranka wypływał na zatokę, a popołudnia i
wieczory spędzał na przystani. Pojawiał się na kolację, a potem szedł do swego
pokoju. Kilka razy późną nocą widziała światło sączące się spod jego drzwi.
Medytuje, pomyślała i niecierpliwie potrząsnęła głową. Natomiast kiedy nie
medytował, wyraźnie szukał zaczepki.

Podczas weekendu przeszkodziła na przystani awanturze, która z pewnością
zakończyłaby się rozlewem krwi. Trzej bracia skakali sobie do oczu, a Seth
spoglądał na wszystko z niesłychanym zainteresowaniem.
Anna nie dowie się jednak nigdy, co było tego przyczyną, ponieważ również
tutaj natknęła się na tę samą męską solidarność. Za jej trud tylko ją zburczeli.
No cóż, to się skończy, postanowiła, i z entuzjazmem zaatakowałajaskółcze
ziele. Kobiety potrafią zwierzać się sobie i rozmawiać. I skłoni do tego Grace
Monroe nawet gdyby musiała zdzielić ją łopatą po głowie.
Z radością usłyszała podjeżdżający samochód Grace. Zsunęła kapelusz na tył
głowy, wstała i uśmiechnęła się na powitanie.
- Cześć.
- Witaj, Anno. Myślałam, że będziesz w pracy.
- Wzięłam sobie wolny dzień dla zdrowia psychicznego. - O tak, w jej oczach
również widać cierpienie, pomyślała. Ale nie jest ono tak dobrze ukryte jak u
E-thana. - Nie zabrałaś ze sobą Aubrey?
- Nie. Moja matka postanowiła zatrzymać ją dziś u siebie. - Grace przesunęła
palcami w górę i w dół po pasku zbyt dużej torby wiszącej na ramieniu. -No
cóż, może lepiej będzie, jeśli zacznę i pozwolę ci wrócić do twojego zajęcia w
ogrodzie.
- Właśnie szukałam wymówki, żeby zrobić sobie przerwę. Może usiądziemy na
minutkę na werandzie?
- Naprawdę powinnam najpierw puścić pierwsze pranie.
- Grace... - Anna delikatnie położyła dłoń na jej ramieniu. - Usiądź. Poroz-
mawiaj ze mną. Uważam cię za jedną z moich przyjaciółek. Mam nadzieję, że
ty również tak o mnie myślisz.
-Tak-powiedziała Grace drżącym głosem. Musiała trzykrotnie nabrać w płuca
powietrza, by się uspokoić. - Naprawdę, Anno.
- W takim razie usiądźmy. Powiedz mi, co się stało. Dlaczego ty i Ethan
jesteście tacy nieszczęśliwi?
-Nie wiem, czy mogę. -Była jednak zmęczona, śmiertelnie zmęczona, i z ulgą
usiadła na schodach. - Podejrzewam, że wszystko zepsułam. W jaki sposób?
Grace wypłakała już wszystkie łzy, ale to i tak w niczym nie pomogło. Może
lepiej się poczuje, jeśli porozmawia o tym wszystkim z inną kobietą, z kobietą,
którą zaczęła traktować jak bliską przyjaciółkę.
- Zrobiłam pewne założenia - zaczęła. - Opracowałam plan. Zerwał dla mnie
kwiaty - powiedziała, bezradnie rozkładając ręce.
- Zerwał dla ciebie kwiaty? - Anna przymrużyła lekko oczy. A niech to jasna
cholera... króliki, pomyślała, ale odłożyła tę sprawę na bok, by później ukarać
kogo należy za to przewinienie.
- Zabrał mnie na kolację. Były świece i wino. Wydawało mi się, że ma zamiar
poprosić mnie o rękę. Ethan robi wszystko systematycznie, dlatego myślałam,
że zmierza do oświadczyn.
- To chyba oczywiste. Kochacie się. Ethan jest oddany Aubrey, a ona również
go uwielbia. Oboje jesteście tradycjonalistami. Dlaczego nie miałabyś tak
pomyśleć?

background image

Grace popatrzyła na nią, a potem ciężko westchnęła.
- Nie potrafię powiedzieć, jakie to dla mnie ważne, że słyszę to z twoich ust.
Czułam się jak idiotka.
- W takim razie przestań. Wcale nie jesteś idiotką. Ja również z pewnością bym
tak pomyślała.
- I też byś się pomyliła. Nie poprosił mnie o rękę. Ale kochał się ze mną tamtej
nocy, Anno. Tak czule... Nigdy nie przypuszczałam, że ktoś może mnie tak
kochać. Potem przyśnił mu się jakiś koszmar.
- Koszmar?
- Tak. - Teraz już to rozumiała. - To musiało być potworne, ale Ethan udał, że
to nic takiego. Powiedział, żebym się nie martwiła i kazał mi o tym zapomnieć.
Więcej o tym nie myślałam. Przynajmniej wtedy. - W zamyśleniu rozmasowała
niewielki siniak, który nabiła sobie na udzie, wpadając na stolik u Snidleya. -
Następnego dnia doszłam do wniosku, że jeśli będę czekała, aż Ethan mi się
oświadczy, pójdę do ślubu' jako siwowłosa staruszka. Ethan nie należy do
ludzi, którzy szybko idąprzez życie
- Rzeczywiście. Robi wszystko we własnym tempie i całkiem nieźle mu to
wychodzi Ale od czasu do czasu przydałby mu się szturchaniec.
-No właśnie.-Nie była w stanie powstrzymać ciepłego, nabożnego uśmie-chu. -
Czasami po prostu zastanawia się nad wszystkim w nieskończoność. Do-szłam
do wniosku, że tak będzie i tym razem, dlatego postanowiłam sama zapro-
ponować mu małżeństwo.
- Zapytałaś Ethana, czy się z tobą ożeni?-Anna wybuchnęła śmiechem i o-
parła się o schody.-Zuch dziewczyna.
- Wszystko sobie przemyślałam: co mam powiedzieć i w jaki sposób chcę to
zrobić. Przyszło mi na mysl, ze Ethan najszczęśliwszy jest na wodzie, więc po-
prosiłam go, żeby zabrał mnie na wieczorny rejs żaglówką. Był piękny zachód
słońca, a wietrzyk lekko dmuchał w białe żagle. I wtedy go zapytałam.
Anna położyła dłoń na ręce Grace. -Rozumiem, że ci odmówił. Ale...
- To nie wszystko. Gdybyś zobaczyła wtedy jego twarz. Stał się taki zimny
Powiedział, że wszystko mi wytłumaczy po powrocie. I rzeczywiście to zrobił.
Wydaje mi się jednak Anno, że nie mam prawa powtarzać ci tego, bo są to
osobi-ste sprawy Ethana. Powiedział mi po prostu, że nie może ożenić się ani
ze mną, ani z żadną inną kobietą. Nigdy.
Anna przez chwilę milczała. Prowadząc sprawę Setha, miała dostęp do kar-
totek trzech mężczyzn, którzy byli jego opiekunami. Znała ich przeszłość
niemal tak samo dobrze jak oni.
- Czy to z powodu tego, co przydarzyło mu się w dzieciństwie? Grace
zamrugała powiekami, a potem spojrzała prosto przed siebie.
- Powiedział ci?
- Nie, ale wiem o tym, przynajmniej w znacznej mierze. Na tym polega moja
praca.
- Wiec wiesz... wiesz jaką krzywdę wyrządziła mu matka? Wiesz, że dopu-
ściła do tego, by krzywdzili go inni ludzie? Był wtedy małym chłopcem.
- Wiem, że przez kilka lat, zanim go opuściła, zmuszała go do stosunków z

klientami. W jego kartotece wciąż istnieją kopie raportów medycznych. Wiem,
że zanim Stella Quinn znalazła go w szpitalu, był gwałcony i bity. Zdaję sobie
również sprawę, jak takie bolesne przeżycie, takie konsekwentne molestowanie
potrafi wpłynąć na psychikę dziecka. Ethan równie dobrze sam mógłby zacząć
molestować innych. Jest to, niestety, dość naturalna kolej rzeczy.
- Ale nie robi tego.
- Nie, nie robi. Stał się troskliwym, wyrozumiałym, obdarzonym anielską
cierpliwością mężczyzną. Ale w głębi duszy ukrywa głębokie rany. Trudno
wykluczyć, że jego związek z tobą część z nich wyciągnął na powierzchnię.
- Nie chce dopuścić do tego, żebym mu pomogła, Anno. Wymyślił sobie, że
nie może mieć dzieci, ponieważ w jego żyłach płynie krew matki. Zła krew,
której nie chce przekazać własnym potomkom. Nie ożeni się ze mną, ponieważ
jego zdaniem małżeństwo oznacza posiadanie rodziny.
- Bardzo się myli i sam jest tego najlepszym przykładem. Sprawa wcale nie
kończy się na tym, że w jego żyłach płynie krew tej kobiety. Pierwsze
dwanaście lat życia, czyli okres najbardziej bezkrytyczny, spędził u jej boku,
na dodatek w otoczeniu, które mogło wypaczyć umysł młodego człowieka.
Mimo to jest teraz Ethanem Ouinnem, jakiego znamy. Dlaczego jego dzieci...
dzieci was obojga... miałyby być gorsze niż on?
- Żałuję, że nie przyszło mi na myśl, by mu to powiedzieć - szepnęła Grace. -
Byłam zaszokowana, smutna i roztrzęsiona. - Zamknęła oczy. - Sądzę jednak,
że nawet gdyby to ode mnie usłyszał, i tak nie miałoby to żadnego znaczenia.
On po prostu nie chciał słuchać. A przynajmniej nie mnie - powiedziała
powoli. - Jego zdaniem nie jestem na tyle mocna, by pogodzić się z tym, z
czym on się już pogodził.
- Myli się.
- Tak, nawet bardzo. Ale Ethan podjął już decyzję. Mówi, że to do mnie należy
wybór, ale ja go znam. Jeśli powiem, że potrafię się z tym pogodzić i możemy
ciągnąć nasz związek, będzie się tym gryzł, aż w końcu odsunie się ode mnie.
- Jesteś w stanie to zaakceptować?
- Sama od wielu dni zadaję sobie to pytanie i zastanawiam się nad tym. Ko-
cham go na tyle, by tego pragnąć, może nawet zadowoliłabym się takim
układem, przynajmniej na jakiś czas. Ale ja również będę się tym gryzła. -
Potrząsnęła głową. - Nie, nie mogę się na to zgodzić. Nie mogę poprzestać na
jednej jego części. Poza tym Aubrey zasługuje na to, by mieć ojca.
- W porządku. Co w takim razie masz zamiar z tym zrobić?
- Wydaje mi się, że nie ma tu nic do zrobienia, ponieważ każde z nas potrze-
buje czegoś innego.
Anna sapnęła.
- Grace, jesteś jedyną osobą, która może podjąć decyzję. Chciałabym ci
uświadomić, że Cam i ja wcale nie popłynęliśmy do ołtarza na skrzydłach
wiatru. Hasze potrzeby znacznie różniły się od siebie... albo przynajmniej tak
nam się wydawało. By dowiedzieć się, jakie mamy wspólne pragnienia,
zadawaliśmy sobie rany, skakaliśmy do oczu i próbowaliśmy w jakiś sposób
sobie z tym radzić.

background image

- Trudno skoczyć Ethanowi do oczu o cokolwiek. -Ale nie jest to całkiem
wykluczone?
- Rzeczywiście, nie jest wykluczone, chociaż... Był ze mną szczery, Anno. Ale
w głębi duszy nie mogę mu tego zapomnieć, że pozwolił mi snuć marzenia,
przez cały czas wiedząc, że kiedyś utnie te nici i pozwoli mi upaść. Wiem, że
jest mu z tego powodu bardzo przykro, ale...
- Jesteś zła.
- Tak. Sądzę, że tak. Już raz pewien mężczyzna postąpił ze mną dokładnie tak
samo. Mam na myśli ojca - dodała, teraz już prawie uspokojona. - Chciałam
zostać tancerką, a on wiedział, że wiążę z tym pewne nadzieje. Co prawda
nigdy mnie nie zachęcał, ale jednak pozwolił mi brać lekcje i marzyć. A kiedy
chciałam, żeby pomógł mi zrealizować to marzenie... po prostu odciął nitki.
Wybaczyłam mu to, a przynajmniej próbowałam, ale nic już nie było tak jak
przedtem. Potem zaszłam w ciążę i wzięłam ślub z Jackiem. Przypuszczalnie
można by uznać, że to właśnie spowodowało przecięcie tych nici i że on nigdy
mi nie wybaczy.
- Czy próbowałaś rozwiązać ten problem?
-Nie, nie próbowałam. Zarówno ojciec, jak i Ethan dali mi wybór. Albo coś co
uznali za wybór, ponieważ i tak powinnam postąpić zgodnie z ich wolą. Mam
ją zaakceptować lub obejść się bez nich. A zatem obejdę się bez obu.
- Rozumiem, takie rozwiązanie pozwala ci zachować dumę. Ale co na to
twoje serce?
- Kiedy ktoś łamie człowiekowi serce, pozostaje mu jedynie duma. A duma bez
serca, pomyślała Anna, może zamienić sie w oschłość i rozgo-
ryczenie.
- Pozwól mi porozmawiać z Ethanem.
- Sama z nim porozmawiam, gdy tylko będę wiedziała, co chcę mu powie-
dzieć. - Ciężko westchnęła. - Czuję się już znacznie lepiej - zauważyła. - Za-
wsze dobrze jest wypowiedzieć wszystko na głos. A nie mogłabym tego
wyznać
nikomu innemu.
- Martwię się o was oboje.
-Wiem. Wszystko będzie w porządku. - Uścisnęła dłoń Anny, a potem wstała. -
Dzięki tobie przestałam rozczulać się nad sobą. Nie cierpię tego robić. Teraz
mam zamiar, ciężko harując, pozbyć się wściekłości, z której nawet nie zdawa-
łam sobie sprawy. - Zdobyła się na uśmiech. - Kiedy skończę, twój dom będzie
lśnił czystością. Gdy staram się wyładować złość, pracuję jak szalona.
Nie pozbywaj się jej w całości, pomyślała Anna, gdy Grace weszła do domu.
Zostaw trochę dla tego idioty, Ethana.
Dwie i pół godziny potrzebowała Grace, by wyszorować, wymyć, odkurzyć i
doprowadzić do połysku pierwsze piętro. Ciężkie chwile przeżyła w pokoju
Etha-na, gdzie w powietrzu unosił się charakterystyczny dla niego zapach
morza, a wszę-dzie leżały porozrzucane używane na co dzień drobiazgi.

Ale poradziła sobie z tym, wykorzystując w tym celu żelazną wolę, tę samą,
która pomogła jej przebrnąć przez rozwód i bolesny rodzinny rozdźwięk.
Jak zwykle, pomógł również wysiłek. Dobra, wytężona praca fizyczna dawała
zajęcie nie tylko rękom, lecz również i umysłowi. Życie toczy się naprzód,
wiedziała o tym z pierwszej ręki. Dlatego trzeba pokonywać dzień za dniem.
Ma dziecko. Nie zrezygnowała z własnej dumy ani z marzeń - chociaż znaj-
dowała się właśnie na takim etapie, kiedy wolałaby traktować je jako plany.
Potrafi poradzić sobie bez Ethana. Może czekające ją dni nie będą wspaniałe, a
już z pewnością nie radosne, ale może żyć i znajdować zadowolenie na drodze,
którą sama stworzyła dla siebie i córeczki.
Koniec ze łzami i rozczulaniem się nad sobą.
Z takim samym zapałem przystąpiła do sprzątania na parterze. Wypolerowała
wszystkie meble, nadała połysk szkłu, rozwiesiła pranie, zamiotła werandy.
Walczyła z brudem, jakby był wrogiem zagrażającym istnieniu kuli ziemskiej.
Kiedy Grace dotarła do kuchni, czuła, że trochę bolą ją plecy, lecz właściwie ją
to cieszyło. Była lekko spocona i miała pomarszczone od wody ręce, mimo to
czuła się tak dobrze, jak prezes korporacji po odniesieniu spektakularnego
sukcesu.
Grace sprawdziła zegarek i wyliczyła czas. Chciała skończyć i wyjść, zanim
Ethan wróci do domu. Pomimo osiągniętego dzięki pracy spokoju, gdzieś na
dnie serca wciąż tliła się iskierka gniewu. Znała siebie na tyle dobrze, by
wiedzieć, że wcale nie trzeba dużo, by ten żar znowu wybuchnął pełnym
płomieniem.
Jeśli zacznie kłócić się z Ethanem, jeśli powie choćby część tego, co przyszło
jej na myśl w ciągu kilku ostatnich dni, nigdy już nie będą mogli zóehyć.się na
uprzejmość w stosunku do siebie, a już na pewno przestaną być przyjaciółmi.
Nie może zmuszać Quinnów, by stawali po którejś stronie. Nie wystawi rów-
nież na szwank swej cennej i niezwykle ważnej więzi z Sethem tylko dlatego,
że dwójka dorosłych ludzi, z którymi zdążył się już zżyć, nie potrafi
zapanować nad własnymi emocjami.
- Nie chcę również stracić tej pracy - powiedziała półgłosem, myjąc bufet
-tylko dlatego, że Ethan nie potrafi dostrzec, co traci.
Gdy z wysiłku pot wystąpił jej na skronie, syknęła i przeczesała palcami włosy.
Uspokoiła się, szorując stary kuchenny piec.
Kiedy zadzwonił telefon, bez zastanowienia podniosła słuchawkę. -Halo?
- Anna Quinn?
Grace wyjrzała przez okno i zobaczyła Annę radośnie wałęsającą się po ogro-
dzie na tyłach domu. -Nie, za...
- Mam ci coś do powiedzenia, ty suko. Grace zatrzymała się dwa kroki od
drzwi. -Co takiego?
- Mówi Gloria DeLauter. Jak śmiesz mi grozić? -Ja nie...

background image

- Mam pewne prawa. Słyszysz? Mam pieprzone prawa. Starszy pan zawarł ze
mną umową i jeśli ty, twój cholerny mąż oraz jego cholerni bracia jej nie do-
trzymacie, gorzko tego pożałujecie.
Grace zdała sobie sprawą, że głos Glorii wcale nie jest twardy ani ostry.
Słychać w nim coś szalonego, a padające szybko po sobie słowa zlewają się w
jeden bełkot. To matka Setha, pomyślała Grace, kiedy w uszach zadzwoniły jej
następne przekleństwa. Kobieta, która wyrządziła mu krzywdę, która go
przestraszyła. Która wzięła za niego pieniądze. Sprzedała go.
Grace nie zdawała sobie sprawy, że okręca sobie kabel od telefonu wokół ręki,
ani że, za ciasno zwinięty, wbija się jej w ciało. Starając się zachować spo-kój,
wciągnęła głęboko w płuca powietrze.
- Popełnia pani błąd, pani DeLauter.
- To ty popełniłaś cholerny błąd, wysyłając ten pieprzony list, zamiast pie-
niędzy, które jesteście mi winni. Do jasnej cholery, jesteście mi w i n n i.
Myślisz, że się przestraszę, bo jesteś francowatą pracownicą opieki społecznej?
Nawet gdybyś była cholerną, królową Anglii, gówno by mnie to obchodziło.
Starszy pan nie żyje i jeśli chcecie, żeby wszystko zostało po staremu, musicie
iść ze mną na ugodę. Myślicie, że zdołacie utrzymać mnie z daleka za pomocą
kilku słów napi-sanych na świstku papieru? Jeśli zechcę wrócić i zabrać
chłopca, nie zdołacie
mnie powstrzymać.
- Myli się paru. - Grace słyszała własne słowa, ale głos dochodził jakby gdzieś
z daleka i obijał się echem po jej głowie.
- To moje ciało i moja krew. Mam prawo wziąć to, co do mnie należy.
- Tylko spróbuj. - Wściekłość ogarnęła ją jak nagły sztorm. - Nigdy więcej go
nie dotkniesz.
- Mogę. zrobić, co zechcę, z tym, co jest moją własnością.
- On wcale nie jest twoją własnością. Sprzedałaś go. Teraz Seth jest jest
jednym z nas, a ty nigdy się do niego nie zbliżysz.
- Do diabła, ten dzieciak zrobi, co mu każę. On wie, że inaczej drogo za to
zapłaci.
- Jeśli spróbujesz się do niego zbliżyć, osobiście rezerwę cię na kawałki.
Chociaż wyrządziłaś mu straszną krzywdę, to wszystko i tak będzie niczym w
po-równaniu z tym, co ja ci zrobię. Kiedy skończę, zostaną z ciebie tylko
resztki, które będą mogli zeskrobać i wrzucić do celi. Bo tam właśnie pójdziesz
za znęca-nie się nad dzieckiem, za zaniedbywanie go, gwałt, prostytucję i... jak
tam nazy-wają matkę, która sprzedaje dziecko mężczyznom w celach
seksualnych.
- Ten bachor opowiada potworne kłamstwa. Nigdy nie tknęłam go nawet
palcem.
- Zamknij się. Do jasnej cholery, zamknij się. - Straciła wątek, połączyła
w wyobraźni matkę Setha z matką Ethana i stworzyła z nich jedną kobietę. Jed-
nego potwora. - Wiem, co mu zrobiłaś i wątpię, czy istnieje wystarczająco
ciemna klatka, w której należałoby cię zamknąć. Ale jai tak ją znajdę i wsadzę

cię do niej, jeśli tylko zaczniesz się kręcić w pobliżu Setha.
- Ja tylko chcą pieniędzy. - Teraz próbowała się przymilać, a w jej głosie
słychać było nieśmiałość i lęk. - Trochę pieniędzy, które pomogłyby mi prze-
trwać. Wy macie ich mnóstwo.
- Dla ciebie mamy jedynie pogardę. Trzymaj się z dala od naszego domu i od
dziecka, albo drogo za to zapłacisz.
- Lepiej przemyśl to wszystko jeszcze raz. Po prostu przemyśl to jeszcze raz. -
W słuchawce rozległ się przytłumiony dźwięk i stukanie lodu o kieliszek.
Wcale nie jesteś lepsza ode mnie. Nie boję się ciebie.
- A powinnaś. Powinnaś być przerażona.
- Ja... jeszcze nie skończyłam. To jeszcze nie koniec. Głośno rozłączyła
rozmowę.
- Może i nie skończyłaś - powiedziała Grace łagodnym, lecz niebezpiecznym
głosem. - Ale ja także.
- Gloria DeLauter - mruknęła Anna. Od dwóch minut stała po drugiej stronie
siatkowych drzwi.
- Wygląda na to, że nie ma w niej nic ludzkiego. Gdyby tu była, gdyby znaj-
dowała się w tym pomieszczeniu, udusiłabym ją gołymi rękami. Udusiłabym
jak zwierzę. - Dopiero teraz Grace zaczęła się trząść, a w jej duszy ścierały się
wściekłość i bunt - Zabiłabym ją... albo przynajmniej próbowałabym to zrobić.
- Znam to uczucie. Trudno wprost uwierzyć, że ktoś taki jak ona jest czło-
wiekiem, a nie przedmiotem. - Anna otworzyła drzwi, nie spuszczając wzroku
z Grace. Nie spodziewała się, że kobieta o tak łagodnym usposobieniu może
wybuchnąć taką wściekłością. - Bardzo często stykam się z tym w pracy, mimo
to wciąż nie potrafię się do tego przyzwyczaić.
- Była okropna. - Grace zadrżała. - Kiedy podniosłam słuchawkę, myślała, że
to ty. Próbowałam jej wyjaśnić, że się myli, ale wcale mnie nie słuchała. Po
prostu krzyczała, groziła i przeklinała. Nie mogłam dopuścić do tego, by uszło
jej to na sucho. Nie zdołałam zapanować nad sobą, Strasznie cię przepraszam.
- Wszystko w porządku. Słyszałam tylko końcówkę waszej rozmowy, ale
wygląda na to, że całkiem niezłe poradziłaś sobie z Glorią. Chcesz usiąść?
- Nie, nie mogę. Nie usiedzę. - Zamknęła oczy, ale wciąż widziała tylko
oślepiającą czerwoną mgłę. - Anno, ta kobieta powiedziała, że wróci i zabierze
Setha, jeśli nie dacie jej pieniędzy.
-Tojej się nie uda. -Anna podeszła do lodówki i wyjęła z niej butelkę wina. -
Mam zamiar nalać ci kieliszek i wyjąć notes. Potem chciałabym, żebyś najdo-
kładniej jak potrafisz powtórzyła mi wszystko, co ona powiedziała. Jesteś w
stanie to zrobić?
- Tak, pamiętam doskonale.
- To dobrze. - Anna spojrzała na zegarek. - Musimy wszystko udokumentować.
Jeśli ona rzeczywiście wróci, powinniśmy być na to przygotowani.
- Anno... - Grace spojrzała na wino, które podsunęła jej Anna. - Nie można
dopuścić do tego, by znowu stała mu się krzywda. Źle by było, gdyby jeszcze
kiedyś musiał się jej bać.
- Wiem o tym. Zrobimy wszystko, by do tego nie doszło. Za minutę wracam.

background image

Anna dwukrotnie poprosiła jąo zrelacjonowanie rozmowy. Powtarzając
wszyst-ko po raz drugi, Grace doszła do wniosku, że dłużej już nie usiedzi.
Wstała, zosta-wiając zaledwie w połowie opróżniony kieliszek wina, i wzięła
do ręki szczotkę.
- Sposób, w jaki to wszystko mówiła, był tak samo nikczemny jak jej słowa
- powiedziała Annie, zaczynając zamiatać. - Prawdopodobnie tego samego
tonu używała w stosunku do Setha. Nie rozumiem, jak można odzywać się do
dziecka w taki sposób. - Potrząsnęła głową. - Ale ona wcale nie myśli o nim
jak o dziec-ku. Seth jest dla niej przedmiotem.
- Gdybyś została wezwana przed sąd, mogłabyś potwierdzić pod przysięga, że
żądała pieniędzy?
- Więcej niż raz - zgodziła się Grace. - Czy rzeczywiście do tego dojdzie,
Anno? Czy będziecie musieli ciągnąć Setha na rozprawę?
- Nie wiem. Gdyby do tego doszło, do wyrecytowanej przed chwilą przez
ciebie listy zarzutów będziemy mogli dorzucić wymuszenie. Musiałaś ją
przesta-szyć - dodała z łagodnym, pełnym zadowolenia uśmiechem. - Mnie
przestraszyłaś.
- Zdenerwowałam się, a wtedy to wszystko samo wypłynęło mi z ust.
- Wiem, co masz na myśli. Sama chętnie powiedziałabym jej kilka miłych
słów, ale nie mogę... ze względu na zajmowane stanowisko. Albo przynąjmniej
nie powinnam - powiedziała z długim westchnieniem. - Wciągnę to do
kartoteki Setha, a potem, jak sądzę, będę musiała napisać do Glorii następny
list
- Dlaczego? - Grace zacisnęła palce na kiju od szczotki. - Dlaczego musisz się
z nią kontaktować?
- Cam i jego bracia powinni znać prawdę, Grace. Powinni dokładnie wie-dzieć,
kim dla Raya byli Gloria DeLauter i Seth.
- Na pewno to, co mówią ludzie, jest kłamstwem. - Oczy Grace błysnęły, kiedy
gwałtownym ruchem wyjmowała z szatki szufelkę. Wyglądało na to, że nie jest
w stanie opanować kipiącej w niej złości. - Profesor Quinn nie oszukałby
swojej żony. Był jej bardzo oddany.
- Muszą znać wszystkie fakty, Seth również.
- Fakty?Proszę bardzo. Profesor Quinn miał dobry gust Nawet nie spojrzałby
na kobietę pokroju Glorii DeLauter, a gdyby to zrobił, to jedynie ze
współczuciem lub odrazą.
- Cam na pewno myśli tak samo. Ale ludzie mówią również, że kiedy patrzą na
Setha, widzą oczy Raya Quinna.
-No cóż, w takim razie musi istnieć jakieś inne wytłumaczenie, to wszystko.
- Jej oczy płonęły, kiedy odsuwała na bok szczotkę i szufelkę, by wyjąć wiadro
i szmatę.
- Może. Ale niewykluczone, że trzeba będzie pogodzić się z faktem, iż Qu-
innowie w którymś momencie przeżywali trudny okres. Jest to dość
powszechne zjawisko. Pozamałżeńskie przygody wcale nie należą do
rzadkości.
- Gówno mnie obchodzą podawane w telewizji lub prasie dane statystyczne,

które mówią, że trzech mężczyzn na pięciu oszukuje swoje żony. - Grace
wsypała środek czyszczący do wiadra, które wstawiła do zlewu, po czym
puściła wodę pełnym strumieniem. - Quinnowie kochali się i szanowali.
Darzyli się nawzajem podziwem. Każdy, kto znalazł się blisko nich, musiał to
zauważyć. Synowie związali ich jeszcze bardziej. Kiedy patrzyło się na tę
piątkę, widziało się rodzinę. To samo można dostrzec, kiedy teraz patrzy się na
was pięcioro. Anna uśmiechnęła się wzruszona.
- No cóż, pracujemy nad tym.
- Nie macie za sobą tylu lat, ile mieli Quinnowie. - Grace wyciągnęła wiadro ze
zlewu. - A oni stanowili jedność.
Annie przyszło na myśl, że każdą jedność można rozdzielić.
- Czy Stella wybaczyłaby Rayowi, gdyby coś zdarzyło się między nim a
Glorią?
Grace wsadziła szmatę do wiadra, po czym spojrzała na Annę chłodno i
stanowczo.
- A czy ty wybaczyłabyś Camowi?
- Nie wiem - powiedziała Anna po chwili. - Nie byłoby to takie proste,
ponieważ wcześniej bym go zabiła. Ale może, koniec końców, położyłabym na
jego grobie kwiaty.
- O to chodzi - przytaknęła Grace z zadowoleniem. - Tego rodzaju zdradę
trudno zapomnieć. A co za tym idzie, gdyby między Quinnami istniało jakieś
napięcie, synowie na pewno by je zauważyli. Dzieci wcale nie są głupie,
chociaż wielu dorosłych chce tak sądzić.
- Rzeczywiście, nie są- mruknęła Anna. - Ale niezależnie od tego, jak wygląda
prawda, powinni ją poznać. Mam zamiar przepisać swoje notatki - powiedziała,
wstając. - Zanim włożę je do akt, zerknij i sprawdź, czy nie chciałabyś czegoś
dodać lub zmienić.
- W porządku. Zostało mi jeszcze trochę prania do powieszenia, a potem...
Obie równocześnie usłyszały dzikie i radosne szczekanie psów. Grace była
zrozpaczona. Całkowicie straciła rachubę czasu, a Ethan właśnie wrócił do
domu. Zdając się na instynkt, Anna wsunęła notes do szuflady.
- Chciałabym najpierw porozmawiać z Camem, dopiero potem powiem Se-
thowi o rozmowie telefonicznej.
- Tak, tak będzie najlepiej. Ja...
- Możesz wyjść tylnymi drzwiami, Grace - powiedziała Anna cicho. -Dzisiaj
nikt nie będzie cię winił o to, że pragniesz uniknąć następnego wstrząsu
psychicznego.
- Muszę jeszcze rozwiesić pranie.
- Zrobiłaś już wystarczająco dużo jak na jedno popołudnie. Grace
wyprostowała się.
- Zawsze kończę to, co zaczęłam. - Skierowała się do pralni i energicznie
uniosła wieko pralki. - Czego nie można powiedzieć o niektórych ludziach.
Anna uniosła brew. Doszła do wniosku, że Ethana czeka niespodzianka. Była
niezmiernie zadowolona, że jest w pobliżu... i że nie ominie jej ten widok.

background image

19

Zobaczywszy na podjeździe samochód Grace, Ethan zapragnął wbiec do
środka, by jązobaczyć. Marzył o jednym przelotnym spojrzeniu, które po-
mogłoby utrwalić w pamięci jej obraz.
Nie wiedział, że można tak bardzo tęsknić za kobietą, jak on tęsknił za Grace.
Przez tę tęsknotę czuł się pusty, obolały i podenerwowany. Każdy dzień, każdą
godzinę znaczyła rozpacz, która zmuszała go do wypełnienia tej pustki.
Dlatego leżał długo w noc, nie mogąc zasnąć i nasłuchując, jak oddycha
morze.
W końcu zaczął myśleć, że traci zmysły.
Dawno nauczył się panować nad sobą, teraz jednak, z powodu Grace, miał z
tym poważne kłopoty. Chroniący go dotychczas wysoki mur wykruszał się i
po-woli zaczynał walić mu się do stóp. Chwilami był nawet gotów przysiąc, że
się dusi w powstającym przy okazji pyle.
Obawiał się, że jeśli mężczyzna raz pozwoli, by do tego doszło, trudno bę-dzie
mu z powrotem odbudować ten mur.
Przypomniał sobie jednak, że zostawił jej wybór. Ponieważ od wielu dni nawet
nie próbowała się z nim skontaktować, przypuszczał, że podjęła już decy-zję.
Obawiał się nawet, że wie, co Grace zadecydowała.
Nie mógł mieć o to do niej pretensji.
To umożliwi jej znalezienie sobie kogoś innego - kogoś, z kim zdoła spędzić
życie. Ta myśl wypalała go do środka, kiedy włóczył się samochodem, jednak
z całych sił starał się nie poddawać. Grace zasługuje, by mieć wszystko, czego
pragnie. A pragnie małżeństwa, dzieci i ładnego domu. Ojca dla Aubrey. Męż-
czyzny, który zrozumie, że i jedna, i druga to prawdziwe skarby.
Innego mężczyzny.
Innego mężczyzny, który obejmie ją i dotknie wargami jej ust, usłyszy coraz
szybszy oddech i poczuje, jak prężą się jej mięśnie.

Jakiegoś pozbawionego twarzy sukinsyna, który nie zasługuje na to, by od-
wrócić się w nocy, natrafić na jej ciało i kochać się z nią.
Każdego cholernego ranka będzie się uśmiechał, wiedząc, że zawsze może to
zrobić.
Ethan doszedł do wniosku, że te myśli doprowadzają go do szaleństwa.
Głuptas trącił go w nogi. W zębach trzymał zniszczoną piłeczkę tenisową i
zachęcająco machał ogonem. Ethan automatycznym ruchem wyjął ją psu z py-
ska i rzucił przed siebie. Głuptas skoczył za piłką, zajadle szczekając, kiedy z
lewej strony jak pocisk wypadł Simon i przechwycił ją.
Ethan tylko westchnął, kiedy Simon przemaszerował z powrotem i usiadł,
czekając na dalszy ciąg zabawy.
Zdaniem Ethana był to całkiem niezły powód, by zostać na zewnątrz. Pobawi
się z psami i pogrzebie przy kutrze, a to umożliwi mu trzymanie się z daleka od
Grace. Jeśli będzie chciała się z nim zobaczyć, bez trudu go znajdzie.
Psy hasały po podwórku. Ethan w końcu postanowił zlitować się nad powol-
niejszym i mniej wprawnym Głuptasem, poszukał odpowiedniego patyka i
rzucił go razem z piłeczką, Trochę poprawił mu się humor, gdy tak patrzył, jak
psy wpadają na siebie, walczą i aportują.
Na psach zawsze można polegać, pomyślał, tym razem rzucając piłeczkę wyżej
i dalej, a potem obserwując, jak Simon rusza w pościg. Nigdy nie proszą o
więcej, niż można im dać.
Nie widział Grace, dopóki nie wychylił się zza domu. A wtedy stanął.
Bo jedno spojrzenie, jedno krótkie spojrzenie to za mało. Zawsze będzie za
mało.
Prześcieradło, które przewiesiła przez sznurek, łopotało na wietrze, kiedy
przypinała je klamerkami. Słońce połyskiwało w jej włosach. Ethan przyglądał
się, jak Grace pochyla się do koszyka, wyjmuje z niego poszewkę na poduszkę,
strzepuje ją i przypina obok prześcieradła.
Serce zalała mu miłość i tęsknota, sprawiając, że poczuł się bezsilny. Uderzyły
go drobne szczegóły - na przykład widoczny z boku zarys policzka. Czy
kiedykolwiek zauważył, że Grace ma taki rasowy profil? Czy dostrzegł, w jaki
sposób włosy układają się jej na głowie i podkręcają z tyłu na szyi? Czyżby
Grace je zapuszczała? Czy zwrócił uwagę, jak wąskie mankiety jej szortów
przesuwają się po udzie? Grace ma takie długie i gładkie uda.
Głuptas udetzył głową o nogę Ethana i warknął.
Nagle zdenerwowany Ethan wytarł dłonie o spodnie i zaszurał nogami. Do-
szedł do wniosku, że może najlepiej będzie, jeśli wróci na frontowe podwórko,
wejdzie do domu i pójdzie na górę. Zrobił pierwszy krok do tyłu, po czym za-
marł w bezruchu, widząc, że Grace się odwraca. Przez chwilę patrzyła na nie-
go, lecz z jej spojrzenia nie potrafił niczego wyczytać. Potem pochyliła się, by
wyjąć następną poszewkę.
-Cześć, Ethan.
- Witaj, Grace. - Wsunął ręce do kieszeni. Rzadko słyszał, by mówiła tak
- Nie musisz obchodzić całego domu i wchodzić do środka frontowymi
drzwiami tylko po to, by mnie uniknąć. To byłaby głupota.

background image

- Właśnie... miałem zamiar sprawdzić coś przy łodzi.
- To dobrze. Będziesz mógł to zrobić, kiedy skończymy rozmowę.
- Nie byłem pewien, czy masz ochotę na pogawędkę ze mną.
Zbliżył się do niej z wielką ostrożnością. Jej głos zapiekł go tak samo, jak
lejący się z nieba żar.
- Próbowałam powiedzieć ci coś tamtego wieczoru, ale nie chciałeś mnie
słuchać. - Sięgnęła do koszyka, najwyraźniej w ogóle nie przejmując się tym,
że właśnie wiesza jego bieliznę. - Potem potrzebowałam trochę czasu, by
wszystko przemyśleć.
-1 zrobiłaś to?
- Och, sądzę, że tak. Po pierwsze muszę ci wyznać, że twoja opowieść o tym,
przez co przeszedłeś, zanim się tu pojawiłeś, wstrząsnęła mną. Serdecznie
współczułam temu chłopcu i byłam wściekła, że przydarzyło mu się coś
takiego. - Spojrzała na Ethana, przypinając następną klamerkę. - Wiem, że nie
chcesz tego słyszeć. Nie chcesz przyjąć do wiadomości, że ja się tym
przejmuję.
- Masz rację - powiedział spokojnie. - Nie chcę, żebyś się tym przejmowała.
- Ponieważ jestem taka krucha. Taka delikatna. Ściągnął brwi.
- W pewnym sensie. Poza tym...
-1 dlatego nic mi o tym nie mówiłeś - ciągnęła, spokojnie wieszając pranie na
sznurze. - Mimo że o moim życiu wiesz niemal wszystko. Twoim zdaniem ja
powinnam być otwartą księgą, a ty zamkniętą.
- Nie, to nie tak. Przynajmniej nie całkiem.
- W takim razie o co chodzi? - zastanawiała się, uznał jednak, że jest to pytanie
retoryczne, dlatego nawet nie próbował na nie odpowiedzieć. - Myślałam
o tym, Ethanie. Myślałam o wielu rzeczach. Może spróbowalibyśmy w
pewnym sensie cofnąć się w czasie. Lubisz, gdy życie posuwa się do przodu
powoli i zgodnie
z pewną logiką. W porządku, będziemy zatem posuwać się do przodu powoli
i zgodnie z pewną logiką.
Psy, czując kłopoty, wycofały się nad wodę. Ethan zaczął im zazdrościć.
- Przyznałeś się, że kochasz mnie od wielu lat. Od wielu lat - powiedziła
z tak nagłą złością, że o mało się nie potknął, robiąc krok do tyłu. - Mimo to
nie próbowałeś nic z tym zrobić. Gdybyś choć raz -jeden jedyny raz - przyszedł
do mnie i zapytał, czy nie miałabym ochoty spędzić z tobą trochę czasu. Jedno
twoje słowo, jedno twoje spojrzenie zdołałoby mnie uszczęśliwić. Ale nie,
takie postę-powanie nie pasowałoby do Ethana Quinna, człowieka o posępnym
umyśle i aniel-skiej cierpliwości. W związku z tym trzymałeś się ode mnie z
daleka i pozwoliłeś mi usychać z tęsknoty za tobą.
- Nie wiedziałem, że darzysz mnie takim uczuciem.
- To znaczy, że byłeś nie tylko ślepy, lecz na dodatek głupi - wypaliła. Ściągnął
brwi.
- Głupi?
- To właśnie powiedziałam. - Widząc na jego twarzy oburzenie, doszła do

wniosku, że jej zmaltretowane ego zaczyna się czuć znacznie lepiej. - Nigdy
nie
spojrzałabym na Jacka Caseya, gdybyś dał mi choć odrobinę nadziei. Ale
potrzebowałam kogoś, kto by mnie pragnął, i do jasnej cholery, wszystko
wskazywało na to, że nie będziesz to ty.
- Do diabła, zaczekaj chwilę. Nie próbuj zwalać na mnie winy, że wyszłaś za
mąż za Jacka.
- Nie, to moja wina. Biorę na siebie całą odpowiedzialność i wcale tego nie
żałuję, ponieważ dzięki niemu mam Aubrey. Mimo to winie również i ciebie,
Ethan. - Przy tych słowach w jej zielonych oczach pojawił się płomień. - To ty
ponosisz winę za to, że byłeś zbyt głupio uparty, by wziąć to, czego pragnąłeś.
I, psiakrew, pod tym względem się nie zmieniłeś ani odrobinę.
- Byłaś za młoda...
Wyładowała złość, odpychając go z całych sił obydwiema rękami.
- Och, zamknij się. Powiedziałeś, co miałeś do powiedzenia, pozwól zatem, że
teraz ja to zrobię.

W kuchni Seth niebezpiecznie błysnął oczami. Ruszył pędem do drzwi, lecz
natychmiast został powstrzymany przez natężającą słuch Annę.
- Nie rób tego.
- On na nią krzyczy.
- Ona również nie pozostaje mu dłużna.
- Ethan z nią walczy. Muszę go powstrzymać. Anna uniosła głowę.
- Czy Grace sprawia wrażenie osoby potrzebującej pomocy?
Seth zacisnął wargi i spojrzał przez siatkę. Potem zaczął się zastanawiać,
widząc, że Grace pchnęła Ethana o cały krok do tyhi.
- Chyba nie.
- Grace sama sobie z nim poradzi. - Anna ze śmiechem poklepała Setha po
ciemieniu. -Jak to się dzieje, że nie pędzisz mi na pomoc, ilekroć kłócę się z
Camem?
- Ponieważ on się ciebie boi.
Anna wypchnęła językiem policzek, zadowolona z tego, co usłyszała.
-Naprawdę?
- Przynajmniej częściowo - powiedział Seth z uśmiechem. - Nigdy nie wie, co
zrobisz. A poza tym wy lubicie się kłócić.
- Jesteś bardzo spostrzegawczy, prawda? Zadowolony wzruszył ramionami.
- W końcu mam oczy.
-I swoje wiesz. - Ze śmiechem przysunęła się wraz z nim bliżej drzwi, mając
nadzieję, że będzie to lepszy punkt obserwacyjny.

- Przejdźmy dalej, Ethan. - Grace stopą odsunęła stojący na drodze koszyk. -
Przeskoczmy o kilka lat do przodu. Nadążasz za mną?
Zaczerpnął powietrza głęboko w płuca, bo nie chciał znowu na nią krzyknąć.

background image

- Wkurzasz mnie, Grace.
- To dobrze. To właśnie miałam na celu, a nie cierpię, jeśli coś mi nie
wychodzi. Nie był pewien, co brało w nim górę, irytacja czy zdumienie.
- Co cię opętało?
- Och, sama nie wiem, Ethan. Pomyślmy chwilę. Czy to możliwe, żeby do
szału doprowadziła mnie myśl, że uważasz mnie za głupią i bezradną kobietę?
Tak, chyba tak... - Dźgnęła go palcem wskazującym w pierś, zupełnie jakby
wciskała wiertło w kawałek drewna. - Idę o zakład, że właśnie to mnie opętało.
- Wcale nie uważam, że jesteś głupia.
- Och, w takim razie bezradna. - Otworzył usta, ale nie zwracała na to uwagi. -
Czy sądzisz, że bezradna kobieta mogłaby dokonać tego, co ja robię od kilku
lat? Sądzisz, że jestem - jak to kiedyś powiedziałeś - delikatna jak porcelana
twojej matki? Nie jestem porcelaną! - wybuchnęła. - Jestem dobrą, mocną
kamionką, którą można upuścić, a ona tylko stuknie o podłogę. Nie roz-bije
się. Trzeba się bardzo natrudzić, by rozbić dobrą kamionkę, Ethan. Dlatego
nadal jestem cała.
Znowu stuknęła go palcem w pierś, z ponurym zadowoleniem zauważając, że
w jego oczach pojawił się ostrzegawczy błysk.
- Nie byłam tak bezradna, kiedy zaciągnęłam cię do łóżka, prawda? A tam
właśnie chciałam cię mieć.
- Nigdzie mnie nie wciągnęłaś.
- Do diabła, naprawdę to zrobiłam. I to ty jesteś głupi, jeśli uważasz, że było
inaczej. Wciągnęłam cię tam, zupełnie jak jakąś cholerną rybę denną
Z przyjemnością dostrzegła na jego twarzy wściekłość i frustrację.
- Jeśli sądzisz, że to stwierdzenie pochlebia któremukolwiek z nas...
- Wcale nie mam zamiaru ci pochlebiać, mówię ci tylko prosto w oczy, że
pragnęłam cię i chciałam cię mieć. Gdybym zdała się na ciebie, w domu
starców szczypalibyśmy się po pośladkach.
- Jezu, Grace.
- Zamknij się. - Teraz już nic nie mogło jej powstrzymać, niezależnie od
konsekwencji. W jej głowie huczało wzburzone morze. - Po prostu pomyśl o
tym, Ethanie Quinnie. Poświęć dłuższą chwilę na przemyślenie tego i nie w a ż
się jeszcze kiedyś powiedzieć mi, że jestem delikatna.
Niespiesznie przytaknął.
- W tym momencie przychodzi mi na myśl zupełnie inne określenie.
- To dobrze. Nie potrzebowałam ani ciebie, ani nikogo innego i sama za-
pewniłam mojemu dziecku przyzwoite życie. Używałam w tym celu mięśni i
nie zabrakło mi odwagi, by robić to, co było do zrobienia, więc nie mów mi,
że jestem z porcelany.
- Nie musiałabyś robić tego wszystkiego sama, gdybyś nie była tak chol dumna
i spróbowała pogodzić się z własnym ojcem.
Prawda zawarta w tym stwierdzeniu nieco wytrąciła ją z rytmu. Mimo to za-
cisnęła pięści i szybko ruszyła do przodu.
- Teraz rozmawiamy o tobie i o mnie. Twierdzisz, że mnie kochasz, Ethanie,

ale w ogóle mnie nie rozumiesz.
- Zaczynam się z tym zgadzać - powiedział półgłosem.
- Twoje męskie ego kazało ci się o mnie troszczyć i traktować mnie z ogromną
delikatnością, podczas gdy ja pragnęłam jedynie czuć się potrzebna, szanowana
i kochana. Wiedziałbyś o tym, gdybyś tylko zwrócił na to uwagę. Zasta-
nawiałeś się, Ethanie, kto kogo uwiódł? Kto pierwszy wyznał miłość? Kto za-
proponował małżeństwo? Czy twoja krótkowzroczność nie pozwala ci zauwa-
żyć, że jeśli chodzi o ciebie, za każdym razem to ja musiałam podejmować
pierwszy krok?
- Mówisz tak, jakbyś wodziła mnie za nos, Grace. Nie dbam o to.
- Nie zdołałabym wodzić cię za nos nawet wówczas, gdybym wsadziła ci w
niego haczyk na ryby. Idziesz dokładnie tam, gdzie chcesz, tylko potrafisz być
denerwująco powolny. Kocham to w tobie i podziwiam, a teraz nawet lepiej to
rozumiem. Przez pewien okres życia na nic nie miałeś wpływu, dlatego teraz
robisz wszystko, by nie stracić władzy, którą udało ci się osiągnąć. Ale od
panowania nad sobą do uporu jest zaledwie maleńki kroczek i ty go właśnie
zrobiłeś.
- Nie jestem uparty. Jestem uczciwy.
- Uczciwy? Uczciwością nazywasz to, że dwójka kochających się ludzi nie
może budować na swojej miłości wspólnego życia? Czy to uczciwe, że przez
całe życie chcesz płacić za krzywdę, którą ktoś wyrządził ci, gdy byłeś jeszcze
zbyt młody, by móc się bronić? Czy to uczciwość każe ci mówić, iż nie możesz
się ze mną ożenić, ponieważ jesteś... zbrukany i złożyłeś sobie jakąś śmieszną
obietnicę, że nigdy nie założysz rodziny?
W jej ustach to wszystko zabrzmiało dziwnie, wręcz... głupio.
- Tak to właśnie wygląda. -Ponieważ ty tak uważasz.
- Powiedziałem ci, o co chodzi, Grace. Dałem ci wybór. Szczeka bojała ją od
zaciskania zębów.
- Ludzie najczęściej mówią, że dają człowiekowi wybór, jeśli chcą, żeby
postąpił zgodnie z ich wolą. Nie podoba mi się twoja wola, Ethan. Bierzesz
pod uwagę tylko to, co było, i nie interesuje cię chwila obecna ani to, co może
wydarzyć się w przyszłości. Myślisz, że nie wiem, czego się spodziewałeś?
Przyjąłeś określone stanowisko, a słodka Grace po prostu powinna się
podporządkować.
- Wcale nie zakładam, że się podporządkujesz.
- W takim razie mam odejść zraniona i przez resztę życia usychać z tęsknoty za
tobą? Nie odpowiada mi żadne z tych rozwiązań. Tym razem to ja dam ci
wybór, Ethanie. Przemyśl wszystko jeszcze raz, nawet gdyby miało to trwać
wiek lub dwa, a potem daj mi znać, do jakiego wniosku doszedłeś. Ponieważ
moje stanowisko jest takie: albo małżeństwo, albo nic. Do jasnej cholery, nie
mam zamiaru do końca życia więdnąć z tęsknoty. Jestem w stanie poradzić
sobie bez ciebie. - Odrzuciła do tyłu głowę. - Zobaczymy, czy jesteś na tyle
mężczyzną, by dać sobie radę beze mnie.

background image

Odwróciła się i odeszła, zostawiając go wściekłego.
- Na górę- syknęła Anna do Setha. - Ethan idzie do domu. Teraz moja kolej.
- Czy ty też masz zamiar na niego krzyczeć?
- Może.
- Chcę to zobaczyć.
- Nie tym razem. - Niemal wypchnęła go z pomieszczenia. - Na górę. Mówię
całkiem poważnie.
- Cholera. - Ciężkim krokiem ruszył po schodach, czekając na odpowiednią
chwilę, a potem szybko zszedł z powrotem do połowy drogi.
Anna właśnie nalewała sobie kubek kawy, kiedy Ethan trzasnął tylnymi
drzwia-mi. Tak naprawdę to miała ochotę podejść do niego i przytulić go ze
współczu-ciem. Sprawiał wrażenie człowieka potwornie nieszczęśliwego i
zakłopotanego. Ale, jej zdaniem, czasami lepiej dołożyć leżącemu.
- Napijesz się?
Zerknął na nią i nie zatrzymał się. -Nie, dzięki.
- Zaczekaj. - Kiedy przystanął, uśmiechnęła się słodko; kotłujące się wokół
niego fale zniecierpliwienia były prawie widoczne. - Chciałabym chwileczkę z
tobą
porozmawiać.
- Mam wrażenie, że przez cały dzień nie robienie innego, tylko rozmawiam.
- To dobrze. - Celowo wysunęła spod stołu krzesło. - Usiądź, a ja ci po-wiem,
co mam do powiedzenia.
Siadając, Ethan doszedł do wniosku, że kobiety są prawdziwą zmorą jego
egzystencji.
- W takim razie chętnie napiję się kawy. -W porządku.
Nalała mu kubek i podała łyżeczkę, by mógł, jak zwykle, wsypać ogromną
ilość cukru. Potem usiadła i złożyła ręce, ani na chwilę nie przestając się
usmiechać.
- Ty głupi palancie.
-O Jezu. - Przetarł dłońmi twarz. - Jeszcze jedna.
- Mam zamiar na początek ułatwić ci nieco zadanie. Będę zadawać pytania a ty
tylko na nie odpowiadaj. Czy kochasz Grace?
-Tak, ale...
- Nie przyjmuję żadnych zastrzeżeń - przerwała mu Anna. - Odpowiedź brzmi
„tak". A Grace cię kocha?
- W tej chwili trudno powiedzieć. - Potarł dłonią miejsce na klatce piersio-wej,
gdzie Grace o mało nie wywierciła mu dziury.
- Odpowiedź brzmi „tak" - stwierdziła spokojnie Anna. - Czy oboje jesteście
samotnymi, wolnymi ludźmi?
Najchętniej obraziłby się i poszedł. Wcale mu się to nie podobało.
- Tak, no i co z tego?
- Po prostu kładę podwaliny, zbieram fakty. Grace ma dziecko, zgadza się?
- Do jasnej cholery, wiesz równie dobrze...
- Zgadza się. - Anna uniosła kubek i upiła łyk kawy. - Czy darzysz Aubrey

jakimś uczuciem?
- Oczywiście. Kocham ją. Zresztą kto by jej nie kochał?
- A czy ona czuje coś do ciebie? -Jasne. Co...
- Cudownie, takim oto sposobem ustaliliśmy, jak wyglądają uczucia zainte-
resowanych stron. Teraz zajmijmy się warunkami życiowymi. Masz zawód, a
na dodatek niedawno rozkręciłeś nowy interes. Sprawiasz wrażenie człowieka
o znacznych zdolnościach, chętnego do pracy i potrafiącego zarobić na
utrzymanie. Czy masz może jakieś Wielkie długi, które trudno będzie ci
spłacić?
- Na litość boską!
- Nie miałam zamiaru cię urazić - powiedziała pogodnie. - Po prostu pod-
chodzę do całej sprawy w taki sposób, w jaki najprawdopodobniej zrobiłbyś to
sam - spokojnie, cierpliwie, krok po kroku.
Przymrużył oczy i spojrzał na nią.
- Wygląda na to, że ostatnio ludzie za bardzo interesują się moimi metodami
postępowania. '
- Bardzo podobają mi się twoje metody postępowania. - Sięgnęła przez stół i z
uczuciem ścisnęła jego napiętą dłoń. - Kocham cię, Ethan. Niezmiernie się
cieszę, że mam teraz starszego brata.
Poruszył się niespokojnie na krześle. Był wzruszony wyraźną szczerością
widoczną w jej oczach, mimo to miał wrażenie, że Anna próbuje go sobie
zjednać tylko po to, by za chwilę móc z niego zakpić.
-Nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi.
- Och, zaraz się zorientujesz. A więc możemy powiedzieć, że jesteś niezależny
finansowo. Grace, jak wiemy, także potrafi zarobić na życie. Masz własny dom
i jedną trzecią tego. A zatem dach nad głową również nie stanowi żadnego
problemu. Możemy więc iść dalej. Czy wierzysz w instytucję małżeństwa?
Gdy tylko usłyszał to pytanie, zorientował się, że właśnie w nim kryje się
podstęp.
- W niektórych przypadkach to zdaje egzamin. W innych nie.
- Nie, nie. Chodzi mi o to, czy wierzysz w samą instytucję? Tak lub nie.
- Tak, ale...
- W takim razie dlaczego, do diabła, jeszcze nie klęczysz na jednym kolanie z
pierścionkiem w tej wielkiej, niezdarnej łapie i nie błagasz kobiety, którą ko-
chasz, by dała jeszcze jedną szansę twojej pustej głowie?
- Jestem bardzo cierpliwym człowiekiem - powiedział Ethan powoli - ale
zaczynam mieć dosyć obelg.
- Nie waż się ruszać z tego krzesła - ostrzegła go, kiedy zaczaj się podnosić. -
Słowo daję, że cię przywiążę. I Bóg mi świadkiem, że zrobię to z ogromną
przyjemnością.
- To następna dolegliwość, która ostatnio plącze się po okolicy. - Ustąpił tylko
dlatego, ponieważ uznał, że lepiej przebrnąć przez wszystko za jednym za-
machem. - W takim razie powiedz, co masz mi do powiedzenia.

background image

- Myślisz, że niczego nie rozumiem? Wydaje ci się, że nie zdaję sobie sprawy,
co zżera cię od środka? Mylisz się. Kiedy miałam dziesięć lat, zostałam
zgwałcona.
Szok sprawił, że zadrżało mu serce, a duszę ogarnął ból nie do wytrzymania..
Jezu, Anno. Jezu, tak mi przykro. Nie wiedziałem.
- Teraz już wiesz. Czy to coś zmienia, Ethan? Czy już nie jestem tą samą
osobą, którą byłam trzydzieści sekund temu? - Sięgnęła po jego dłoń i tym
razem ją przytrzymała. - Wiem, czym jest bezradność i przerażenie, wiem, że
w takiej sytuacji pragnie się umrzeć. Zdaję sobie również sprawę, co to znaczy,
żeby na przekór temu wszystkiemu zrobić coś z własnym życiem. Znam także
to nie opuszczające człowieka, wieczne przerażenie. Wiem, że jest ono
niezależne od tego, ile się nauczysz i ile zdołasz zaakceptować. W niczym nie
pomaga nawet świadomość, że sam w niczym nie zawiniłeś.
- To nie to samo.
- Dwójka łudzi nigdy nie będzie do niczego podchodzić tak samo. Mamy
jeszcze coś wspólnego. Nigdy nie znałam swojego ojca. Nic o nim nie wiem.
Czy był człowiekiem dobrym, czy złym? Wysokim czy niskim? Czy kochał
moją matkę, czy jedynie ją wykorzystał? Nie wiem, co po nim odziedziczyłam.
- Ale znałaś swoją matkę.
- Tak, była cudowną kobietą. Na dodatek piękną. Twoja była inna. Znęcała się
nad tobą fizycznie i psychicznie. Stałeś się jej ofiarą. Dlaczego nadal nią je-
steś? Dlaczego nawet teraz pozwalasz wygrywać matce?
- Teraz chodzi już o mnie, Anno. Musiało być w niej coś wypaczonego, zde-
moralizowanego. A ja jestem jej synem.
- Chodzi ci o grzechy ojców, Ethan?
-Nie, mam na myśli dziedziczność. Własnemu dziecku można przekazać kolor
oczu i budowę ciała, ale także słabe serce, alkoholizm, długowieczność. Są to
cechy powtarzające się w rodzinie.
- Dużo nad tym myślałeś.
- Tak, rzeczywiście. Musiałem podjąć decyzję i zrobiłem to.
- No i postanowiłeś, że nigdy się nie ożenisz i że nie będziesz miał dzieci.
- To nie byłoby w porządku.
- No cóż, może w takim razie powinieneś porozmawiać z Sethem.
- Z Sethem?
- Ktoś musi mu powiedzieć, że nigdy nie powinien mieć żony ani dzieci.
Lepiej, jeśli będzie wiedział o tym .z pewnym wyprzedzeniem, wtedy może
uda mu się uniknąć zakochania w jakiejś kobiecie.
Przez trzy uderzenia serca Ethan mógł jedynie patrzeć na Annę.
- O czym ty, do diabła, mówisz?
- O dziedziczności. Skąd możemy wiedzieć, jakie złe cechy przekazała mu
Gloria DeLauter? Na Boga, jak sam powiedziałeś, musi być w niej coś
zdemora-lizowanego. Kurwa, pijaczka, na dodatek prawdopodobnie ćpunka.
- Ten chłopiec jest zupełnie normalny.
- Czy to coś zmienia? - Spokojnie wytrzymała wściekłe spojrzenie Ethana. –

Nie powinien ryzykować.
- Nie możesz w ten sposób porównywać jego i mnie.
- A dlaczego? Obaj w dzieciństwie przeszliście niemal to samo. Prawdę mó-
wiąc, opieka społeczna ma do czynienia z ogromną liczbą bardzo podobnych
przypadków. Może udałoby się nam uchwalić ustawę, zabraniającą osobom,
które w dzieciństwie były maltretowane, zawierania związków małżeńskich i
posiadania własnych dzieci. Pomyśl tylko, jak ogromnego ryzyka udałoby się
uniknąć.
- Dlaczego w takim razie ich nie wykastrować? - powiedział ze złością.
- To ciekawa koncepcja. - Wychyliła się do przodu. - Ponieważ jesteś zdecy-
dowany nie przekazywać złych genów, Ethan, czy brałeś pod uwagę
wasektomię?
Jak przystało na prawdziwego mężczyznę, Ethan instynktownie się skulił.
Anna o mało nie wybuchnęła śmiechem.
- Wystarczy, Anno.
- Czy takie właśnie rozwiązanie poleciłbyś Sethowi?
- Powiedziałem, że wystarczy.
- Och, doskonałe o tym wiem - zgodziła się. - Ale odpowiedz mi jeszcze na
ostatnie pytanie. Czy sądzisz, że temu bystremu, nieszczęsnemu chłopcu, gdy
osiągnie dorosłość, powinno się odmówić prawa do normalnego, pełnego życia
tylko dlatego, że miał pecha i jest synem pozbawionej serca, może nawet złej
kobiety?
- Nie. - Oddychał spokojnie. - Nie, wcale tak nie uważam.
- Tym razem nie zgłaszasz żadnych „ale"? Nie masz żadnych zastrzeżeń? W
takim razie muszę ci się przyznać, że absolutnie się z tobą zgadzam. Seth za-
sługuje na wszystko, co uda mu się chwycić, na wszystko, co zdoła osiągnąć i
co będziemy mogli mu dać, starając się pokazać mu, że wcale nie jest
nieszczęsnym bękartem nikczemnej kobiety, lecz kimś wspaniałym i
niepowtarzalnym. Ty również jesteś kimś wspaniałym i niepowtarzalnym,
Ethanie. Być może głupim - powiedziała, wstając z uśmiechem - ale godnym
podziwu, honorowym i niewiarygodnie sympatycznym.
Podeszła do niego i objęła ramieniem jego plecy. Kiedy westchnął i wtulił
twarz w jej talię, poczuła, że do oczu napływają jej łzy.
- Nie wiem, co robić.
- Doskonale wiesz - powiedziała cicho. - Ponieważ jesteś, jaki jesteś, będziesz
musiał pewnie wszystko przemyśleć. Ale tym razem, dla własnego dobra, myśl
szybko.
- Sądzę, że pójdę na przystań i popracuję, by wszystko poukładać sobie w
głowie.
Nagle ogarnęły ją macierzyńskie uczucia; pochyliła się i pocałowała go w
czubek głowy.
- Zapakować ci coś do jedzenia?
- Nie. - Nim wstał, uścisnął ją. Kiedy zauważył, że Anna ma wilgotne oczy,
poklepał ją po ramieniu. - Nie płacz. Cam urwie mi głowę, jeśli dowie się, że
doprowadziłem cię do łez.

background image

-Nie będę.
- To dobrze. - Ruszył do wyjścia, potem zawahał się i zerknął za siebie, by
przyjrzeć się bratowej, stojącej w kuchni z wilgotnymi rzęsami i rozwianymi
wło-sami. - Anno, moja matka... moja prawdziwa matka - dodał, ponieważ,
jego zdaniem, była nią wyłącznie Stella Quinn - pokochałaby cię.
Kiedy wyszedł, Anna doszła do wniosku, że mimo wszystko nie zdoła po-
wstrzymać łez.
Ethan nie zatrzymywał się, zwłaszcza kiedy usłyszał, że Anna pociąga nosem.
Chciał być sam, by móc logicznie pomyśleć i nad wszystkim się zastanowić.
-Hej!
Trzymając rękę na klamce, obejrzał się przez ramię i zauważył na schodach
Setha - chłopiec jak sprytny królik zdążył skoczyć tam zaledwie kilka sekund
wcześniej, nim Ethan wyszedł z kuchni.
- O co chodzi?
Seth powoli ruszył w dół. Słyszał całą rozmowę, każde słowo. Nawet kiedy
poczuł ucisk w żołądku, został i słuchał. Teraz, przyglądając się ponuro
Ethano-wi, miał wrażenie, że wszystko rozumie. Dzięki temu czuł się
bezpieczny.
-Dokąd idziesz?
- Wracam na przystań. Chciałbym dokończyć pewne roboty. - Ethan z po-
wrotem zerknął w stronę drzwi. Przyszło mu na myśl, że w oczach chłopca
widać coś dziwnego. - Wszystko w porządku?
- Tak. Czy mógłbym jutro popłynąć z tobą kutrem? -Skoro masz na to ochotę.
- Jeśli z tobą popłynę, szybciej skończymy i wcześniej będziemy mogli po-móc
Camowi przy łodzi. Kiedy Philip przyjedzie na weekend, popracujemy przy
niej wszyscy razem.
- Wygląda na to, że tak - powiedział Ethan zdumiony.
- Ufam. - Wszyscy razem, pomyślał Seth z błyskiem prawdziwej radości. -Przy
takim upale to cholernie ciężka praca.
Ethan zdołał opanować wybuch śmiechu.
- Uważaj, co mówisz. Anna jest w kuchni.
Seth wzruszył ramionami, ale nieufnie obejrzał się za siebie.
- Ona jest fantastyczna.
- Tak. - Ethan uśmiechnął się promiennie. - Rzeczywiście jest fantastyczna.
Jeśli masz zamiar pracować ze mną od rana, nie siedź przez pół nocy przy
ryso-waniu ani nie psuj sobie oczu przed telewizorem.
- Zgoda. - Odczekał chwilę, a kiedy Ethan znalazł się na zewnątrz, Seth złapał
leżącą za fotelem torebkę. - Hej!
- Jezu Chryste, chłopcze, czy pozwolisz mi dzisiaj stąd wyjść?
- Grace zapomniała torebki. - Seth wcisnął ją Ethanowi do ręki, przez cały czas
zachowując minę niewiniątka. - Chyba wychodząc myślała o czymś innym.
-Tak sadzę. - Ethan zmarszczył czoło i spojrzał w dół. Przyszło mu na myśl że
ten cholerny drobiazg waży z dziesięć funtów, chociaż wcale na to nie
wygląda.

- Powinieneś jej to podrzucić. Kobiety dostają świra, jeśli nie mają pod ręką
torebki. Do jutra.
Szybko wbiegł do domu, zadudnił nogami na schodach i rzucił się do pierw-
szego okna, które wychodziło na frontowe podwórko. Stąd obserwował, jak
Ethan drapie się po głowie, wsuwa torebkę pod pachę, jakby to była piłka do
rugby, i powoli idzie w stronę samochodu.
Seth doszedł do wniosku, że jego bracia naprawdę potrafią być dziwni. Potem
uśmiechnął się do siebie. Jego bracia. Wydając dziki okrzyk, zbiegł po
schodach i ruszył prosto do kuchni, by wyprosić u Anny coś do jedzenia.

background image

20

Grace postanowiła ochłonąć i uspokoić się, zanim wstąpi do rodziców, by
-łodebrać Aubrey. Nigdy nie potrafiła ukryć zdenerwowania, zwłaszcza przed
matką i niezwykle spostrzegawczą córeczką.
Za nic w świecie nie chciała, by ktoś zaczął zadawać jej pytania, tym bar-dziej,
że nie potrafiłaby udzielić żadnej odpowiedzi.
Powiedziała to, co należało powiedzieć i zrobiła, co było do zrobienia. Wca-le
nie zamierzała żałować. Nawet jeśli oznaczało to utratę wieloletniej i cennej
przyjaźni, teraz nic już nie można było na to poradzić. Jeżeli kiedykolwiek ona
i Ethan znajdą się razem w miejscu publicznym, oboje są na tyle dorośli, że na
pewno zdołająbyć uprzejmi wobec siebie. Żadne z nich nie zacznie wciągać w
tę walkę innych ludzi.
Z pewnościąnie będzie to łatwa ani miła sytuacja, ale powinno się udać. W
końcu taki sam układ już od trzech lat obowiązuje między nią a jej ojcem,
prawda?
Krążyła samochodem przez dwadzieścia minut, aż w końcu przestała kur-
czowo zaciskać palce na kierownicy, a jej odbiciem w lusterku wstecznym nie
dałoby się straszyć dzieci ani szczeniąt.
Była pewna, że już doskonale nad sobą panuje. By to potwierdzić, postano-
wiła wziąć Aubrey do McDonalda na ucztę. A w najbliższy wolny wieczór
obie pojadą do Oxfordu na Strażacki Karnawał. Na pewno nie zostanie w
domu i nie będzie rozczulać się nad sobą.
Wysiadając, nie strzeliła drzwiami samochodu, co uznała za doskonały do-wód
własnego opanowania. Weszła również w miarę lekkim krokiem po stop-niach,
które prowadziły do schludnego domku w stylu kolonialnym, w którym
mieszkali jej rodzice. Zatrzymała się nawet na chwilę, by z podziwem
przyjrzeć się petuniom rosnącym w koszyczku, który wisiał w pobliżu
panoramicznego okna.
Miała jednak pecha i zrobiła to wszystko w nieodpowiednim czasie. Kiedy jej
wzrok przesunął się o kilka cali w bok od kwiatów, zauważyła przez okno ojca,
rozpartego w fotelu niczym król na tronie.
Złość wybttchła jak gejzer i sprawiła, że Grace wpadła do środka jak kamień
o ostrych krawędziach wypuszczony z dobrze wycelowanej procy.
- Mam ci kilka rzeczy do powiedzenia. - Strzeliła drzwiami i przemaszerowała

przez pokój aż do miejsca, na którym Pete oparł stopy. - Trochę mi się ich
uzbierało.
Przez parę sekund tylko wybałuszał na nią oczy, dopiero potem zrobił odpo-
wiednią minę.
- Jeśli masz zamiar ze mną porozmawiać, zrób to uprzejmie i zwracaj się do
mnie odpowiednim tonem.
- Skończyłam z uprzejmością. Mam tego potąd. - Wykonała ręką gest.
- Grace! Grace! - Carol wypadła z kuchni z Aubrey na rękach. Miała zaru-
mienione policzki i zaokrąglone z wrażenia oczy. - Co cię naszło?
Zdenerwujesz dziecko.
- Weź Aubrey z powrotem do kuchni, mamusiu. Wtedy nie będzie musiała
widzieć, jak jej matka podnosi głos.
Aubrey, zupełnie jakby chciała dowieść słuszności tego argumentu, odrzuciła
do tyłu główkę i zaczęła płakać. Grace przemogła nagłą chęć, by chwycić małą
w ramiona, wybiec z nią na zewnątrz i uspokoić, dopóty obsypując jej
twarzyczkę pocałunkami, dopóki nie przestaną płynąć po niej łzy.
- Aubrey, przestań. Nie jestem na ciebie zła. Idź z babcią i napij się soczku.
- Socek! - wyszlochała Aubrey, z mokrą od łez buzią, po czym odchyliła się od
Carol i wyciągnęła rączki do Grace,
- Carol, weź dziecko do kuchni i uspokój je. - Pete powstrzymał dokładnie tę
samą ochotę co Grace i niecierpliwie machnął ręką w stronę żony.
- Dziecko nie uroniło w ciągu dnia ani jednej łzy - mruknął, oskarżająco
spoglądając na córkę.
- No cóż, w takim razie może teraz nadrobić to zaniedbanie - odpaliła Grace,
dodając do dotychczasowej frustracji nowe poczucie winy, ponieważ z kuchni
dobiegł szloch Aubrey. - Zapomni o tych łzach w pięć minut po ich
wyschnięciu. Na tym polega urok tego wieku. Kiedy człowiek staje się starszy,
nie przychodzi mu to już tak łatwo. A ty sprawiłeś, że wypłakałam ich bardzo
dużo.
- Nie sposób być ojcem lub matką, nie powodując niekiedy łez.
- Ale niektórzy ludzie potrafią być ojcem lub matką, nawet nie próbując poznać
dziecka, które wychowują Nigdy nie chciałeś zobaczyć, kim naprawdę jestem.
Pete zaczął żałować, że akurat siedzi. Nie mógł sobie również wybaczyć, że nie
ma na nogach butów. Mężczyzna rozparty w fotelu na bosaka zdecydowanie
znajduje się w niekorzystnej sytuacji.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- A może jestem w błędzie, bo przecież ty wszystko widziałeś. Widziałeś
i odsuwałeś to na bok, ponieważ mój obraz nie pasował do tego, który chciałeś
zobaczyć. Wiedziałeś - ciągnęła cichym, ale pełnym furii głosem - wiedziałeś,
że chcę zostać tancerką. Zdawałeś sobie sprawę, że tego pragnę i pozwoliłeś mi
żyć tymi marzeniami. Och, to, że brałam lekcje tańca, bardzo ci odpowiadało.
Może od czasu do czasu narzekałeś na związane z tym koszty, ale mimo to
płaciłeś.
- W ciągu tych lat zebrałaby się całkiem spora sumka.

-I po co to wszystko, tatusiu?

background image

Zamrugał oczami. Nikt od niemal trzech lat nie nazwał go tatusiem, więc
poczuł, że serce mu się ściska.
- Ponieważ bardzo chciałaś brać te lekcje.
- Jaki to miało sens, skoro nigdy we mnie nie wierzyłeś i nie miałeś zamiaru
pozwolić mi na podjęcie następnego kroku?
- To stara sprawa, Grace. Byłaś za młoda, by jechać do Nowego Jorku. Poza
tym to by była głupota.
- Owszem, miałam niewiele lat, ale wcale nie tak mało. I nawet gdyby to
rzeczywiście była głupota, to m o j a głupota. Teraz już nigdy się nie dowiem,
czy byłam wystarczająco dobra. Nigdy nie zdołam sprawdzić, czy mogłam za-
mienić to marzenie w rzeczywistość, ponieważ kiedy poprosiłam cię o pomoc
w osiągnięciu tego celu, powiedziałeś mi, że jestem za stara na takie bzdury.
Za stara na takie bzdury - powtórzyła - lecz zbyt młoda, by mi zaufać.
- Ufałem ci - usiadł prosto. -I zobacz, co się stało.
- Tak, zobacz, co się stało. Zaszłam w ciążę. Czy nie tak właśnie przez cały
czas uważasz? Zupełnie jakbym zrobiła to tylko w tym celu, by cię zirytować.
- Jack Casey był cholernym łobuzem. Wiedziałem o tym od chwili, kiedy po
raz pierwszy ujrzałem go na oczy.
-I mówiłeś to, powtarzałeś setki razy, aż stał się dla mnie zakazanym owocem,
a ja nie mogłam się oprzeć pokusie, by go spróbować.
Teraz Pete wstał, a w jego oczach widać było niebezpieczny błysk.
- Uważasz, że to przeze mnie wpakowałaś się w kłopoty?
- Jeśli koniecznie musimy mówić o odpowiedzialności, to sama jestem sobie
winna. I wcale nie mam zamiaru się usprawiedliwiać. Powiem ci jednak, że
Jack wcale nie był taki zły, jak sądziłeś.
- Zostawił cię w bardzo trudnej sytuacji.
- Tak samo jak ty, tatusiu.
Ręka Pete'a wystrzeliła do przodu, co zszokowało ich oboje. Nie dotarła jednak
do celu i opadła z drżeniem. Kiedy Grace była mała, nigdy nie pozwolił sobie
na nic więcej niż poklepanie jej po pupie i nawet wtedy cierpiał z tego po-
wodu bardziej niż ona.
- Gdybyś mnie uderzył - powiedziała, z całych sił starając się, by jej głos był
cichy i spokojny - po raz pierwszy okazałbyś mi jakieś prawdziwe uczucie,
przynajmniej po raz pierwszy od momentu, kiedy przyszłam do ciebie i mamy,
by powiedzieć wam, że jestem w ciąży. Zdawałam sobie wówczas sprawę, że
będziesz zły, nieszczęśliwy i zawiedziony. Tak się bałam... Ale chociaż
myślałam, że będzie źle, rzeczywistość przerosła moje najgorsze oczekiwania.
Ponieważ nie stanąłeś po mojej stronie. Po raz drugi, tatusiu, tym razem w
najważniejszej dla mnie chwili, nie było cię u mego boku.
- Jeśli córka przychodzi do ojca i mówi mu, że jest w ciąży i że ma zamiar,
wziąć ślub z człowiekiem, przed którym ojciec ją przestrzegał, potrzeba sporo
czasu, by się z tym pogodzić.
- Wstydziłeś się mnie i byłeś zły, ponieważ obawiałeś się, co powiedzą na to

sąsiedzi. I zamiast spojrzeć na mnie i zauważyć, że jestem przerażona,

widziałeś jedynie to, że popełniłam błąd, z którym będziesz musiał się
pogodzić.
Odwróciła się i odczekała, aż będzie pewna, absolutnie pewna, że w jej oczach
nie pojawią się łzy.
- Aubrey nie jest błędem. Jest darem.
- Nie mógłbym kochać jej bardziej, niż ją kocham. -A mnie mniej.
- To nieprawda. - Zrobiło mu się niedobrze i ogarnęło go przerażenie. - To
wcale nie jest prawda.
- Kiedy wyszłam za mąż za Jacka, odsunąłeś się ode mnie. Po prostu się
odsunąłeś.
- Ty sama również trzymałaś się z daleka.
- Być może. - Znowu się odwróciła. - Już raz próbowałam poradzić sobie bez
ciebie, odkładając pieniądze na Nowy Jork. Nie udało mi się tego dokonać.
Starałam się, by moje małżeństwo funkcjonowało bez niczyjej pomocy. Tutaj
również poniosłam klęskę. Wtedy zostało mi tylko noszone pod sercem dziec-
ko, lecz tu już absolutnie nie mogłam zawieść. Nie przyszedłeś do mnie do
szpitala, kiedy ją urodziłam.
- Byłem tam. - Po omacku wziął ze stołu jakieś czasopismo i zwinął je w rulon.
- Widziałem ją przez szybę. Wyglądała tak samo jak ty. Miała długie nóżki,
długie palce i żółty meszek na głowie. Zajrzałem też do twojego pokoju.
Spałaś. Nie mogłem wejść. Nie wiedziałem, co ci powiedzieć.
Rozwinął czasopismo i zmarszczył czoło na widok ładnej twarzy modelki
widocznej na okładce, po czym z powrotem położył gazetę na stole.
- Mam wrażenie, że to wszystko wciąż na nowo doprowadza mnie do sza-
leństwa. Miałaś dziecko, ale nie byłaś mężatką, a ja sam nie wiedziałem, co z
tym zrobić. W tych sprawach jestem tradycjonalistą. Trudno mi się nagiąć.
- Wcale nie musiałeś się tak bardzo naginać.
- Chciałem, żebyś dała mi szansę. Kiedy ten sukinsyn uciekł od ciebie, miałem
nadzieję że będziesz potrzebowała pomocy i przyjdziesz do domu.
- Po to, żebyś mi powiedział, że miałeś rację.
W jego oczach błysnęło coś, co mogło być smutkiem.
- Podejrzewam, że zasłużyłem sobie na to. Sądzę, że tak właśnie bym zrobił. -
Usiadł z powrotem. - Ponieważ, do jasnej cholery, miałem rację.
Z jej gardła wyrwało się coś, co przy odrobinie dobrej woli można by uznać za
śmiech.
- Zabawne, że mężczyźni, których kocham, zawsze muszą mieć rację, jeśli o
mnie chodzi. Czy twoim zdaniem, tatusiu, jestem delikatną kobietą?
Po raz pierwszy od bardzo dawna zobaczyła, że jego oczy się śmieją.
- Do diabła, dziewczyno, jesteś równie delikatna jak stalowy pręt. -To już jest
coś.
- Zawsze chciałem, żebyś miała w sobie więcej uległości. Zamiast przyjść tu
raz, ten jeden jedyny raz, i poprosić o pomoc, trzymasz się z daleka, sprzątając
domy innych ludzi i pracując w barze do późna w nocy.

- W tobie również jej nie ma - mruknęła i podeszła do okna.

background image

- Ilekroć widzę cię na nabrzeżu, masz podkrążone oczy. Ale z paplaniny twojej
matki wynika, że już wkrótce to wszystko się zmieni.
Spojrzała przez ramię.
- Zmieni?
- Ethan Quinn na pewno nie pozwoli, by jego żona zaharowywała się na
śmierć. To za takim właśnie mężczyzną powinnaś rozglądać się przez całe
życie. Jest uczciwy i niezawodny.
Znowu się roześmiała i przesunęła dłonią po włosach.
- Mama jest w błędzie. Nie zostanę żoną Ethana.
Pete miał zamiar coś powiedzieć, ale szybko zamknął usta. Był wystarczająco
inteligentny, by zacząć się uczyć na własnych błędach. Jeśli pchnął ją w ramio-
na jednego człowieka, podkreślając jego wady, jest w stanie odciągnąć ją od
innego, wyliczając jego zalety.
- No cóż, znasz swoją matkę. - Odłożył ten temat na bok. Próbując znaleźć
odpowiednie słowa, przez chwilę skubał spodnie. - Bałem się puścić cię do No-
wego Jorku - wybuchnął i poruszył się niespokojnie, widząc, że Grace odwraca
się od okna i patrzy na niego. - Obawiałem się, że nie wrócisz. Bałem się rów-
nież, że stanie ci się tam jakaś krzywda. Do diabła, Grace, miałaś zaledwie
osiemnaście lat i byłaś cholerną smarkulą. Wiedziałem, że jesteś dobrą
tancerką. Wszyscy to mówili i zawsze bardzo mi się podobałaś. Wyobrażałem
sobie, że kiedy tam pojedziesz, to jeśli nawet nie nadziejesz się na jakiegoś
ulicznego bandytę, w końcu dojdziesz do wniosku, że chcesz tam zostać.
Zdawałem sobie sprawę, że sobie nie poradzisz, jeśli nie dam ci pieniędzy.
Dlatego tak właśnie postąpiłem. Myślałem, że przestaniesz o tym tak cholernie
marzyć, a jeśli nie, to odłożenie odpowiedniej sumy pieniędzy zajmie ci rok
lub dwa.
Kiedy nic nie powiedziała, westchnął i odchylił się do tyłu.
- Człowiek ciężko pracuje nad czymś przez całe życie, myśląc, że pewnego
dnia przekaże to swojemu dziecku. Mój ojciec cały interes przekazał mnie, a ja
zawsze wyobrażałem sobie, że zostawię go mojemu synowi. Bóg jednak
obdarzył mnie córką i wcale tego nie żałuję. Nigdy nie chciałem tego zmieniać.
Ale ty nie pragnęłaś tego, co miałem zamiar ci dać. Och, tak, pracowałaś.
Zawsze byłaś chętna do pracy, ale każdy bez trudu mógł zauważyć, że robisz
to, co do ciebie należy i wcale nie wkładasz w to serca. Nie zależało ci na tym.
- Nie wiedziałam, że tak to odbierasz.
- To i tak nie miało znaczenia. Wcale tego nie chciałaś, to wszystko. No więc
zacząłem myśleć, że gdy pewnego dnia weźmiesz ślub, być może twój mąż
zainteresuje się moim interesem.Tym sposobem mimo wszystko przekazałbym
go tobie i twoim dzieciom.
- Potem wyszłam za mąż za Jacka i twoje marzenie spełzło na niczym. Położył
ręce na kolanach, uniósł palce, a potem je opuścił.
- Może Aubrey kiedyś się tym zainteresuje. Nie mam zamiaru zbyt szybko
przechodzić na emeryturę.

- Może rzeczywiście się tym zainteresuje.

- To dobra dziewczynka - powiedział, wciąż patrząc na swoje dłonie. - Szczę-
śliwa. Jesteś... jesteś dobrą matką, Grace. Mimo trudnych warunków, robisz to
lepiej niż większość kobiet. Nieźle ułożyłaś wasze życie i zrobiłaś to
samodzielnie.
Grace poczuła drżenie, a potem ból serca.
- Dziękuję. Naprawdę ci dziękuję.
- Ach... matka na pewno się ucieszy, jeśli zostaniesz na kolację. - W końcu
uniósł wzrok i spojrzał na nią, lecz tym razem w jego oczach nie zauważyła
chłodu ani obojętności. Dostrzegła natomiast błaganie o wybaczenie. - Mnie
również sprawiłabyś tym przyjemność.
- W takim razie zostanę. - Potem po prostu podeszła, usiadła mu na kolanach i
ukryła twarz w jego ramieniu. - Och, tatusiu. Tak bardzo mi ciebie brakowało.
- Mnie również ciebie brakowało, Grace. - Zaczął ją kołysać, płacząc. -I to
bardzo.
Ethan usiadł na stopniu frontowej werandy Grace i położył obok siebie jej
torebkę. Musiał przyznać, że bardzo go korciło, by jąotworzyć i zajrzeć do
środka. Chciał sprawdzić, co tak ciężkiego i nieodzownego może nosić ze sobą
kobieta.
Na razie jednak zdołał się temu oprzeć.
A teraz zastanawiał się, gdzie ona może być. Podjechał pod jej dom niemal
dwie godziny temu, zmierzając na przystań. Ponieważ na podjeździe nie było
samochodu, nawet sie nie zatrzymywał. Co prawda podejrzewał, że drzwi
wcale nie są zamknięte i że mógłby po prostu zostawić torebkę w salonie, ale
tym sposobem i tak niczego by nie osiągnął.
Podczas pracy cały czas ciężko myślał. Znaczną część tego czasu przeznaczył
na zastanawianie się, kiedy Grace pokona swoją wściekłość i poprzestanie na
lekkim zdenerwowaniu.
Miał nadzieję, że zdoła sobie poradzić z niewielką irytacją Grace.
Dlatego niemal się ucieszył, że jeszcze nie ma jej w domu. Dzięki temu oboje
będą mieli nieco więcej czasu na ochłonięcie.
- Czy już wszystko sobie ułożyłeś?
Ethan westchnął. Poczuł towarzyszący zazwyczaj ojcu zapach orzeszków
ziemnych, jeszcze zanim usłyszał jego głos i zobaczył, jak Ray wygodnie
rozsiada się na schodach, krzyżując nogi w kostkach. Na kolanach trzymał
torebkę z solonymi orzeszkami. Zawsze je uwielbiał.
- Nie całkiem. Trudno mi wyciągnąć ostateczne wnioski, ponieważ wciąż nie
wszystko jest dla mnie jasne.
- Czasami trzeba zdać się na instynkt, nie na rozum. A ty, Ethan, masz bardzo
dobry instynkt.
- Postępując, jak nakazał instynkt, wpakowałem się w całe te tarapaty. Gdybym
nigdy nie wziął jej w ramiona...
- Gdybyś nie wziął jej w ramiona, pozbawiłbyś was oboje czegoś, czego
mnóstwo ludzi na próżno szuka przez całe życie. - Ray pogrzebał w torebce i
wyjął garść orzeszków. - Dlaczego miałbyś żałować czegoś tak rzadkiego i
cennego?
-Zraniłem ją. Wiedziałem, że tak się stanie.

background image

-I tu się mylisz. Wcale jej nie zraniłeś, biorąc miłość, którą Grace pragnęła ci
dać, natomiast wyrządziłeś jej krzywdę, nie wierząc, że to uczucie może trwać
wiecznie. Zawiodłeś mnie, Ethan.
To był policzek. Obaj wiedzieli, że to niezwykle bolesny cios. Ethan przyjął
go, wpatrując się w usychające bratki, które rosły tuż przy schodach.
- Próbowałem robić to, co uważałem za słuszne.
- Dla kogo? Dla kobiety, która chciała dzielić z tobą życie? Dla dzieci, które
ewentualnie możesz z nią mieć? Stoisz na niebezpiecznym gruncie, próbuj ąc
odgadywać zamiary Boga.
Poirytowany Ethan spojrzał z ukosa w twarz ojca.
- A istnieje?
- Co takiego?
- Bóg! Powinieneś chyba coś na ten temat wiedzieć, skoro od kilku miesięcy
nie żyjesz.
Ray odrzucił do tyłu wielką głowę i zaczął się serdecznie śmiać.
- Ethan, zawsze doceniałem twoje specyficzne poczucie humoru i niezmiernie
mi przykro, że nie mam czasu na przedyskutowanie z tobą tajemnic wszech-
świata, ale czas leci.
Żując orzeszki, bacznie przyjrzał się twarzy syna; wreszcie złośliwy uśmieszek
błąkający się na ustach Raya złagodniał i stał się bardziej serdeczny.
-Największąprzyjemność w życiu sprawiło mi obserwowanie, jak stajesz się
dorosłym mężczyzną. Masz serce tak ogromne jak twoja zatoka. Mam
nadzieję, że mu zaufasz. Chcę, żebyś był szczęśliwy. Wkrótce czekają was
wszystkich kłopoty.
-Seth?
- Będzie potrzebował rodziny. Całej rodziny - dodał Ray cicho, a potem po-
trząsnął głową. -Zbyt dużo nieszczęść spotyka nas podczas krótkiego życia,
Ethan, by rezygnować z tego, co dobre. Powinieneś cenić sobie przyjemności. -
Jego oczy błysnęły. - Będę się zbierał. Twój czas na zastanowienie dobiegł
końca.
Ethan usłyszał samochód Grace i spojrzał na drogę. Bez oglądania się za siebie
wiedział, że nie ma tam już ojca.
Kiedy Grace zobaczyła siedzącego na stopniach werandy Ethana, miała ochotę
położyć głowę na kierownicy. Nie była pewna, czy jej serce da radę przejść
przez jeszcze jedną emocjonalną wyżymaczkę.
Mimo to wysiadła z samochodu i obeszła go dookoła, by odpiąć śpiącą na
siedzeniu Aubrey.
Główka małej ciążyła na ramieniu Grace, kiedy ruszyła w stronę domu. Zo-
baczyła, że Ethan prostuje długie nogi i wstaje.
- Ethan, nie chcę rozpoczynać z tobą następnej rundy.
- Przywiozłem twoją torebkę. Zostawiłaś ją u nas.
Kiedy wyciągnął ją przed siebie, Grace zaskoczona zmarszczyła czoło. Doszła
do wniosku, że musiała mieć w głowie niezły mętlik, skoro nawet nie zauwa-
żyła, że nie ma torebki.

- Dziękuję.

-Chciałbym z tobą porozmawiać, Grace.
- Przepraszam. Muszę położyć Aubrey do łóżka.

-

Zaczekam.

- Powiedziałam ci już, że nie mam ochoty na dalsze wałkowanie tego tematu.
- A ja powiedziałem, że chciałbym z tobą porozmawiać. Zaczekam. -W takim
razie wyjdę, jak będę gotowa - obiecała i weszła do domu. Doszedł do
wniosku, że wcale się nie uspokoiła i trudno liczyć na to, że jest
tylko trochę poirytowana. Mimo to usiadł. I czekał.

Grace bez pośpiechu rozebrała Aubrey, okryła ją lekkim prześcieradłem i do-
prowadziła sypialnię do porządku. Potem weszła do kuchni i nalała sobie
szklankę lemoniady, na którą wcale nie miała ochoty. Jednak wypiła ją do
ostatniej kropli.
Przez siatkę widziała, że Ethan nadal siedzi na schodach. Przez moment miała
ochotę po prostu podejść do drzwi, zamknąć je, zasunąć rygiel i tym sposobem
uniknąć rozmowy. Doszła jednak do wniosku, że nie ma w niej już tyle złości,
by mogła sobie pozwolić na taką małostkowość.
Otworzyła drzwi i cicho zamknęła je za sobą. - Położyłaś ją już?
-Tak, ma za sobą długi dzień. Ja również. Mam nadzieję, że to niepotrwa
długo.
-Chyba wcale nie musi. Bardzo mi przykro, że cię zraniłem i że przeze mnie
byłaś nieszczęśliwa. - Ponieważ nie zeszła na dół i nie usiadła obok niego na
schodach, wstał i odwrócił się do niej. - Źle się za to wszystko zabrałem i
wcale nie byłem z tobą szczery. A powinienem być.
- Nie wąfpię, że jest ci przykro, Ethanie. - Podeszła do porejczy, oparła się o
nią i zerknęła na niewielkie podwórko. - Nie wiem, czy możemy jeszcze być
przyjaciółmi, jak dawniej. Wiem, że trudno się kłócić z kimś, kogo się lubi.
Pogodziłam się dziś z ojcem.
- Naprawdę? - Zrobił krok do przodu, ale zatrzymał się, bo zauważył, że Grace
się odsunęła. Tylko troszeczkę, ale to wystarczyło, by zrozumiał, że nie ma już
prawa jej dotykać. - Cieszę się.
- Chyba powinnam ci za to podziękować. To dlatego, że byłam taka wściekła
na ciebie, rozgniewałam się także na niego i wyciągnęłam całą sprawę. Jestem
ci za to wdzięczna, przyjmuję również twoje przeprosiny. Teraz jestem
zmęczona, więc...
- Powiedziałaś mi dzisiaj mnóstwo rzeczy. - Nie da się zbyć, dopóki nie
skończy.
- Tak, rzeczywiście. - Przesunęła się dalej i spojrzała mu prosto w oczy.
- Częściowo miałaś rację, ale nie we wszystkim. Nie ujawniałem wcześniej
tego, co do ciebie czułem... ponieważ dzięki temu wszystko wyglądało tak jak
powinno.
- To było twoje zdanie.

- Kiedy zacząłem cię kochać i pragnąć, nie miałaś więcej niż czternaście lat.

background image

Jestem niemal o osiem lat od ciebie starszy. Byłem już mężczyzną, podczas
gdy ty nie przestałaś jeszcze być dziewczynką. Nie miałem prawa cię dotykać.
Potem może czekałem za długo. - Przerwał i potrząsnął głową. - Chyba
rzeczywiście czekałem za długo. Ale dzięki temu miałem czas, by wszystko
gruntownie przemyśleć, i obiecałem sobie, że nie dopuszczę do tego, żebyś się
ze mną związała Byłaś jedyną osobą, której tak bardzo pragnąłem, dlatego to
było takie ważne. Być może podświadomie zdawałem sobie sprawę, że jeśli
kiedykolwiek cię zdobędę, nie będę chciał cię stracić.
- Teraz jednak zadecydowałeś, że tak właśnie ma być.
- Postanowiłem, że zostanę samotny. I do niedawna nawet mi się to udawało.
- Traktujesz to jak szlachetne poświęcenie. Moim zdaniem jest to głupota.
-Uniosła ręce czując, że ponownie ogarnia ją złość. - Chyba lepiej zrobimy,
jeśli poprzestaniemy na tym.
- Do jasnej cholery, doskonale wiesz, że gdybyśmy wzięli ślub, chciałabyś
mieć więcej dzieci.
- Oczywiście. I chociaż nigdy nie pogodzę się z twoim uzasadnieniem wy-
kluczającym posiadanie wspólnych dzieci, nie jest to jedyny sposób tworzenia
rodziny. Kto jak kto, ale ty powinieneś o tym wiedzieć. Możemy je
zaadoptować.
Wpatrywał się w nią.
- Myślałem... Wydawało mi się, że będziesz chciała zajść w ciążę.
- Dobrze ci się wydawało. Chciałabym, ponieważ byłabym ogromnie szczę-
śliwa, gdyby pod moim sercem rosło twoje dziecko i gdybym wiedziała, że ty
jesteś z nami. Ale to wcale nie znaczy, że nie znalazłabym innego wyjścia z
sytuacji. Co by było, gdybym to ja nie mogła mieć dzieci, Ethan? Co by było,
gdybyśmy się kochali, planowali małżeństwo, a potem okazałoby się, że nie
mogę mieć dzieci? Czy z tego powodu przestałbyś mnie kochać, czy
powiedziałbyś, że nie możesz się ze mną ożenić?
-Nie, to wykluczone. To...
-To nie byłaby miłość - dokończyła. - Ale w tym przypadku wcale nie chodzi o
to, żejedno z nas nie może. Chodzi oto, żejedno z nas nie chce. Być może
próbowałabym cię zrozumieć, gdybyś nie ukrywał przede mną swoich uczuć.
Gdybyś nie odprawił mnie z kwitkiem, kiedy chciałam ci pomóc. Ale nie pójdę
na kompromis za wszelką cenę. Nie spędzę życia u boku mężczyzny, który nie
będzie respektował moich uczuć i który odmówi dzielenia ze mną swoich
problemów. Nie chcę mężczyzny, który nie kocha mnie na tyle, by ze mną
zostać. By złożyć mi obietnicę, że razem ze mną się zestarzeje, że będzie
ojcem mojego dziecka. Nie spędzę życia, mając z tobą romans, ponieważ
potem musiałabym wyjaśniać córce, dlaczego nie kochałeś i nie szanowałeś
mnie na tyle, by się ze mną ożenić.
Zrobiła krok w stronę drzwi.
- Nie rób tego. - Zamknął oczy i próbował opanować panikę. - Nie odwracaj
się ode mnie, Grace.

- To nie ja się odwracam. Czy nie widzisz, Ethan, że przez cały czas ty to

robisz?
- W końcu znajduję się dokładnie w tym samym miejscu, w którym zacząłem,
patrząc na ciebie i pragnąc cię. Teraz już nigdy nie będę mógł przestać. Tak
dużo sobie obiecywałem, jeśli chodzi o ciebie. Bez przerwy łamię wszystkie
swoje postanowienia. Pozwoliłem, by o n a również przyłożyła do tego rękę -
powiedział powoli. - Pozwoliłem, by odcisnęła swoje piętno na tym, co mamy.
Jeśli mi na to pozwolisz, chciałbym je usunąć.
Uniósł ramiona.
- Trochę rozmyślałem.
O mało się nie uśmiechnęła.
- No tak, z pewnością jest to już jakaś wiadomość.
- Chcesz usłyszeć, co teraz myślę? - Zdając się na instynkt i słuchając głosu
własnego serca, ruszył schodami w górę. - Myślę, Grace, że zawsze byłaś ty,
tylko ty. Zawsze będziesz ty, tylko ty. Nic na to nie poradzę, że chcę się tobą
zaopiekować. To wcale nie oznacza, że uważam cię za kobietę słabą, jedynie
za niezwykle cenną.
- Ethan... - Wiedziała, że w taki sposób Ethan zmusi ją do poddania się. -Nie
rób tego.
- Myślę również, że po tym wszystkim nie mogę dopuścić do tego, żebyś żyła
beze mnie.
Ujął jej ręce i przytrzymał je, kiedy próbowała się uwolnić. Potem, patrząc jej
prosto w oczy, sprowadził ją po schodach w miejsce, gdzie padały ostatnie
promienie zachodzącego słońca.
- Nigdy cię nie zawiodę - powiedział. - Nigdy nie przestanę pragnąć, żebyś
stała u megp boku. Dzięki tobie jestem szczęśliwy, Grace. Dotychczas tego nie
doceniałem, ale od teraz już będę. Kocham cię.
Dotknął wargami jej czoła i poczuł, że zadrżała.
- Słońce zachodzi. Powiedziałaś, że to najlepszy czas na snucie marzeń. Może
jest torównież najlepszy czas na zrealizowanie tego, czego się najbardziej
pragnie. Ja chciałbym to zrealizować. Spójrz na mnie - powiedział łagodnie i
uniósł jej twarz. - Czy wyjdziesz za mnie za mąż?
Radość i nadzieja rozprysnęły się w niej jak fajerwerki. -Ethanie...
- Jeszcze nie odpowiadaj. - Ale widział już odpowiedź i pełen wdzięczności
uniósł dłonie Grace do ust - Czy dasz mi Aubrey, czy pozwolisz, by nosiła
moje nazwisko? Czy pozwolisz, żebym był jej ojcem?
Grace czuła łzy napływające do oczu. Próbowała je powstrzymać. Chciała
widzieć go wyraźnie, gdy tak stał, bacznie się jej przyglądając, a jego poważną
twarz oświetlało ostatnie, nikłe światło dnia.
-Sam wiesz...
- Jeszcze nie - powiedział cicho i tym razem musnął wargami jej usta. - Jest
jeszcze coś. Czy zechcesz urodzić moje dzieci, Grace?
Zobaczył, że łzy, które usiłowała powstrzymać, przerwały tamę, i zaczaj się
zastanawiać, jakim prawem kiedyś próbował odmówić im obydwojgu tej

chwili radości i wiążącej się z nią obietnicy.

background image

- Stwórzmy razem życie, które będzie owocem miłości. Pragnę patrzeć, jak pod
twoim sercem rośnie nasze dziecko. Tylko głupiec mógłby uwierzyć, że to, co
razem stworzymy, nie będzie wspaniałe.
Ujęła jego twarz w dłonie i starała się utrwalić ten obraz w sercu.
- Zanim odpowiem, chcę wiedzieć, że naprawdę tego pragniesz, że robisz to
nie ze względu na mnie, lecz ze względu na siebie.
- Chcę mieć rodzinę. Chcę stworzyć to, co stworzyli moi rodzice... i pragnę to
stworzyć z tobą.
Uśmiechnęła się leciutko.
- Wyjdę za ciebie za mąż, Ethanie. Dam ci moją córeczkę. Urodzę ci dzieci. I
zatroszczymy się o siebie nawzajem.
Przyciągnął ją, pragnąc przytulić właśnie teraz, kiedy słońce chowało się za
horyzontem, a światło dnia ustępowało miejsca zmierzchowi. Słyszał ciche i
szybkie bicie jej serca, a potem jedno ciche westchnienie, zanim lelek kozodój
zaczał śpiewać na rosnącej u sąsiadów śliwie.
- Bałem się, że mi nie wybaczysz.
-Ja również.
- Potem pomyślałem: do diabła, ona za bardzo mnie kocha. Na pewno uda mi
się jąprzekonać. - Ze śmiechem przytulił twarz do jej szyi. -Nie jesteś jedyną
osobą, która potrafi wyciągnąć faceta na żyłce jak jakąś cholerną rybę denną.
- Zajęło ci to sporo czasu, zanim w końcu połknąłeś haczyk.
- Jeśli człowiek się nie spieszy, w najlepszym razie dociera do końca dnia.
-Ukrył twarz w jej włosach, pragnąc poczuć ich zapach i miękkość. - Tetaz
mam to, co najlepsze. Dobrą, mocną kamionkę.
Ze śmiechem odchyliła się do tyłu, pragnąc zobaczyć jego oczy. Doszła do
wniosku, że widoczne w nich rozbawienie dotyczy ich obojga. -Jesteś bystrym
człowiekiem, Ethanie. -Kilka godzin temu twierdziłaś, że jestem głupi. -Bo
byłeś. - Złożyła na jego policzku głośny pocałunek. - Teraz jesteś bystry.
- Tęskniłem za tobą, Grace.
Zamknęła oczy i nie otwierała ich, dochodząc do wniosku, że jest to dzień
wybaczenia i nadziei. Początek czegoś nowego.
- Tęskniłam za tobą, Ethanie. - Westchnęła, a wreszcie zaskoczona zaczęłą
pociągać nosem. - Orzeszki ziemne - powiedziała i przytuliła się do niego.-To
zabawne. Mogłabym przysiąc, że czuję zapach orzeszków ziemnych.
- Wyjaśnięci to. Odchylił jej głowę do tyłu i delikatnie pocałował w usta.
- Za chwilę.

KONIEC TOMU II


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Roberts Nora Saga rodu Quinnów 04 Błękitna zatoka
Roberts Nora Saga rodu Quinnów Błękitna zatoka
Roberts Nora Zrodzona z lodu Saga rodu Concannonów 02
Saga rodu Quinnow 03 Spokojna przystan N Roberts
Saga rodu Quinnow 03 Spokojna przystan N Roberts
Saga rodu Quinnow 01 Wzburzone fale N Roberts
Nora Roberts Concannon Sisters Trilogy 02 Born In Ice
Nora Roberts Stars Of Mithra 02 Captive Star
Howard Linda Saga rodu MacKenziech 02 Misja
Saga rodu Montgomerych 02 Dziedziczka Deveraux Jude
Nora Roberts The Mackade Brothers 02 The Pride Of Jared Mackade
Nora Roberts Bracia z klanu MacGregor 02 Duncan
Roberts Nora Saga rodu Concannonow 01 Zrodzona z ognia (2)
Roberts Nora Niebieski diament (Gwiazdy Mitry) 02 Schwytana gwiazda (Harlequin Orchidea 05)
Nora Roberts Celebrity Magazine 02 Second Nature

więcej podobnych podstron