Dlaczego Trzaskowski nie skrytykował
profanacji? Deklaracja LGBT+ chroni
sprawców takich akcji. Udał się "długi
marsz przez instytucje"
Nie zorientowaliśmy się nawet, kiedy polityczna poprawność
sparaliżowała nasze reakcje. Nie dość, że niepostrzeżenie
przesunięto nasze granice przyzwolenia na daleko posuniętą
nieobyczajność w przestrzeni publicznej, to wytresowano nas
do autocenzury. Kluczowe stanowiska samorządowe, kulturalne
i medialne obsadzono ludźmi wypełniającymi założenia rewolucji
kulturowej, a wprowadzane regulacje prawne i naciski
międzynarodowe mają zagwarantować ich ostateczne wdrożenie.
I choć rządy prawicowe w Polsce na kilka lat ten proces spowolniły,
wcale nie został on zatrzymany. Przykład Warszawy i Rafała
Trzaskowskiego doskonale to obrazuje. Bo jak prezydent, który
wprowadził hucznie deklarację LGBT+ miałby teraz krytykować
happeningi organizacje, które pomogły mu wygrać wybory
samorządowe? Domknięta została strategia budowana przez
dziesięciolecia. Jak do tego doszło?
Długi marsz przez instytucje
Długi marsz przez instytucje powiódł się doskonale, dokładnie tak
jak chcieli tego ojcowie marksizmu kulturowego. Wyrok
na cywilizację łacińską zapadł w Moskwie w roku 1922, po nieudanej
rewolucji bolszewickiej. W Instytucie Marksa-Engelsa wyciągnięto
wnioski i opracowano nowy plan walki z Kościołem, z tożsamością
narodową, z rodziną, z autorytetem i wszystkim tym, co składa się
na rozwój pełni człowieczeństwa. Pomysł Williego Münzenberga
(czołowego propagandysty Komunistycznej Partii Niemiec w okresie
Republiki Weimarskiej) był prosty:
Zorganizować intelektualistów i wykorzystać ich w taki sposób,
by z zachodniej cywilizacji zrobili odrażający smród. Tylko wtedy,
kiedy już zepsują wszystkie jej wartości i uczynią życie niemożliwym,
będziemy mogli narzucić dyktaturę proletariatu.
W oparciu o tę myśl, twórcy nowej ideologii ruszyli w świat,
by realizować założenia nowej rewolucji. Był wśród nich Antonio
Gramsci, który ukuł hasło „przechwycić kulturę” metodą „długiego
marszu przez instytucje”. Widział, że największą siłą scalającą
w jednolitą kulturowo strukturę wszystkie warstwy społeczne jest
Kościół. Uznał więc, że należy wprowadzić „ducha rozłamu”. Jego
strategia polegała na nadaniu dotychczasowym kategoriom zupełnie
innych treści, tak by zostały pozbawione znaczenia. Pisał, że nie jest
to „doktryna zbuntowanych niewolników”, ale „doktryna władców,
którzy w codziennym trudzie przygotowują broń, by zapanować nad
światem”. Jaką metodą mogą osiągnąć swój cel? Muszą wtargnąć
we wszystkie sfery ludzkiego życia, poczynając od instytucji
mających wpływ na kształtowanie człowieka: Kościół, szkoły,
uczelnie, instytucje kultury, instytucje doradcze, organizacje
społeczne. Zwracał uwagę, że „szkolnictwo wszystkich stopni
i Kościół to w każdym kraju dwie najpotężniejsze organizacje
kulturalne”. Nieodłącznym elementem strategii była ciągła krytyka
zarówno instytucji, jak i głoszonych przez nie zasad. Oczywiście
w każdą lukę należało wprowadzić substytut, dlatego Gramsci kładł
duży nacisk na tworzenie kontrinstytucji i kontridei mających
stanowić alternatywę wobec istniejącego ładu. Dodatkowo stawiał
na połączenie sił i zawiązanie sojuszu z niekomunistycznymi
ugrupowaniami lewicowymi: ruchami feministycznymi, skrajnie
ekologicznymi, internacjonalistycznymi.
Dominującym instrumentem w „produkcji ideologicznej” były dla
Gramsciego oczywiście media, wyjątkowo pomocne
we wprowadzaniu „ducha rozłamu” i w walce z autorytetem Kościoła.
Walcząc z tradycyjnym modelem rodziny, propagował przejęcie nad
nią kontroli przez władze. Gramsci twierdził, że prawdziwy sukces
będzie możliwy dopiero po ideologicznym uformowaniu
przynajmniej jednego pokolenia. Szkoły i uczelnie mają tak
„wykształcić” studenta, by niósł wszczepione mu idee dalej, również
w życie zawodowe. Dobrze przepracowani ideologicznie absolwenci
mieli wchodzić w instytucje państwowe i kościelne, zajmować coraz
wyższe stanowiska, a następnie zmieniać oblicze ziemi poprzez
wprowadzanie w czyn idei marksistowskich. Wystarczyło więc
należycie wyposażyć ich intelektualnie, zmienić ich mentalność
i cierpliwie czekać chwili, kiedy dojdą do władzy i z własnej woli będą
dostosowywać prawo do wpojonych im zasad.
Tym sposobem mamy dziś na szczytach władz dzieci
neomarksistowskiej rewolucji kulturowej. Zasiadają we władzach
centralnych wielu krajów, w gremiach światowych, unijnych,
lokalnych, są w organizacjach pozarządowych i obywatelskich, tworzą
media, wykładają na uczelniach, są dyrektorami instytucji
kulturalnych i autorytetami dla kolejnych pokoleń. Piszą nasze prawo,
zmieniają wzorce kulturowe, narzucają nowy reżim poprawności
politycznej, uczą nas myślenia i wprowadzają nowy ład.
Brak reakcji na profanację
Ostatnia akcja aktywistów LGBT+ w Warszawie pokazuje jak daleko
przeszliśmy już wytyczoną przez neomarksistów drogą.
Sprofanowano święta dla warszawiaków figurę Chrystusa niosącego
Krzyż, która przetrwała nawet Powstanie Warszawskie i niemieckie
bombardowania. Tęczowi aktywiści zdeptali go nie tylko fizycznie,
ale oblepiając swoimi hasłami, zapowiedzieli że to dopiero
początek: „To jest szturm! To tęcza. To atak!” Powinniśmy
na to zareagować nie tylko świętym oburzeniem, ale wyrazić jasny
sprzeciw, który postawiłby tamę dalszej destrukcji.
CZYTAJ WIĘCEJ: Hucpa działaczy LGBT! Zbezcześcili figurę Chrystusa
na Krakowskim Przedmieściu i znieważyli stołeczne pomniki:
„Jeb..e się ignoranci”
Rafał Trzaskowski, jako prezydent miasta nie zareagował
na profanację. Na konferencji prasowej stwierdził, że o sprawie nic
nie wie, ale potępia wszelkie akty wandalizmu. W tej konkretnej
sprawie jednak nadal nie podjął żadnych kroków. W złożeniu
doniesienia do prokuratury musiał go wyręczyć
wiceminister sprawiedliwości.
Dlaczego Trzaskowski milczy? Bo jako prezydent, który podpisał
Warszawską Deklarację LGBT+ oddał tym organizacjom pełnię praw
i nadał nieograniczone przywileje manifestowania tęczowych
przekonań. Zostały nimi nasączone kwestie bezpieczeństwa, kultury,
sportu, zatrudnienia, administracji, a co najważniejsze edukacja.
Nie zauważyliśmy nawet jak szybko zapędzono nas w sektor
poprawności politycznej, odrętwienia, obojętności i przyzwolenia
na rzeczy, które jeszcze niedawno budziłyby nasz oczywisty
sprzeciw. Nie reagujemy na zło. Profanację uważamy za happening
dopuszczalny w ramach wolności słowa. Nie sprzeciwiamy się
należycie dalszemu przesuwaniu granic. Bolesne jest w tym
kontekście także
lakoniczne oświadczenie metropolity
warszawskiego, kard. Kazimierza Nycza
, który stwierdził jedynie,
że „profanacja spowodowała ból ludzi wierzących”. A przecież każdy
taki akt powinien wywoływać natychmiastowy sprzeciw katolików
wyrażony jednoznacznie i zamanifestowany. I pewnie jeszcze
niedawno reagowalibyśmy spontanicznym spotkaniem na modlitwie
w bazylice św. Krzyża. Niestety, po licznych aktach profanacji
wizerunku Matki Bożej Częstochowskiej, po atakach na św. Jana
Pawła II i wielu innych, granica naszej odporności została przesunięta.
Dokładnie tak, jak chcieli tego marksistowscy ojcowie rewolucji.
Marzena Nykiel