Pokocham j膮 si艂膮 woli
Edward Stachura
Wskaza艂a mi fotel i powiedzia艂a:
- Usi膮dz, prosz臋.
Usiad艂em.
Przysun臋艂a do prawej bocznej por臋czy fotela krzes艂o i po艂o\y艂a na nim zapa艂ki i popielniczk臋.
Po czym ustawi艂a naprzeciw fotela, w odleg艂o艣ci jakich艣 czterech metr贸w, drugie krzes艂o i
usiad艂a te\. Przez chwil臋 patrzy艂a na mnie w milczeniu. By艂o w tym patrzeniu co艣 z tego, jak
kiedy si臋 stoi na nabrze\u portowym i si臋 patrzy na wolno sun膮cy ku kei statek, ale jest on
jeszcze troch臋 daleko i bez ma艂ej lornetki nie mo\na rozr贸\ni膰 twarzy stoj膮cych na mostku
pasa\er贸w. Co艣 takiego.
- Zapal sobie - powiedzia艂a.
Si臋gn膮艂em pos艂usznie do kieszeni bluzy, wyci膮gn膮艂em z paczki papierosa i zapali艂em.
Dziewczyna siedzia艂a prosto, opieraj膮c si臋 plecami o ty艂 krzes艂a; stopy i kolana mia艂a mocno
zwarte; na kolanach - w miejscu gdzie kraj sukienki - splecione palcami d艂onie.
- Mam ci co艣 do powiedzenia. Zechciej mnie wys艂ucha膰.
Zamilk艂a, spojrza艂a w okno i znowu na mnie. Ja pali艂em i patrzy艂em na to wszystko
poprzez snuj膮cy si臋 fantasmagorycznie dym palonego papierosa.
- Jeste艣 m臋\czyzn膮; ja, jak widzisz, jestem kobiet膮.
I u艣miechn臋艂a si臋. Mi臋kko, ale nie kocio. Kobieco, ale nie zalotnie. Cho膰 mo\e zalotnie,
ale jako艣 nieprzewrotnie. I nieznacznie. Bardzo delikatnie. Mnie - co stara艂em si臋 widzie膰
wszystko, ka\dy najmniejszy nawet szczeg贸艂 mog膮cy by膰 mi pomocny w kontrataku na
powszechn膮 i co dzie艅, i co krok nachaln膮 wulgarno艣膰 艣wiata - bardzo si臋 ten u艣miech
spodoba艂 i spr贸bowa艂em odwzajemni膰 si臋 dziewczynie u艣miechem podobnym.
- Jestem kobiet膮 - podj臋艂a dziewczyna - i... jak by ci to powiedzie膰... no, jestem
normaln膮 kobiet膮.
Je\eli to prawda, to dobrze - pomy艣la艂em. To bardzo dobrze. Bo w ten spos贸b jest ju\
nas przynajmniej dwoje normalnych w tym nienormalnym, chorym 艣wiecie.
- Wszystko, co powiem, to prawda - powiedzia艂a, jakby nie wiem jakim zmys艂em
wyczuwaj膮c, \e o tym w艂a艣nie przed sekund膮 my艣la艂em. - Co ty o tym wszystkim pomy艣lisz,
to twoja sprawa, ale musisz mi wierzy膰. To dla mnie bardzo wa\ne. Musisz mi wierzy膰.
Kiwn膮艂em g艂ow膮.
- Jestem normaln膮 kobiet膮 - podj臋艂a dziewczyna - ale od pewnego czasu, od d艂u\szego
ju\ czasu nie ma w moim \yciu \adnego m臋\czyzny. Mog艂abym mie膰, wybacz mi ten zwrot,
ale nie chcia艂am. Nie tylko dlatego nie chcia艂am, to te\ ci chc臋 powiedzie膰, \e brzydz臋 si臋 t膮
gr膮, tym 艂aszeniem si臋, tym podchodzeniem, tym skradaniem si臋...
Tymi ociekaj膮cymi s艂贸wkami, tym ociekaj膮cym wzrokiem, t膮 ociekaj膮c膮 艣lin膮 - doda艂em
w my艣li.
- ... Kiedy widz臋 - podj臋艂a - jak to robi膮 inni, czy to m臋\czyzni, czy to kobiety, kiedy
jestem tego przypadkowym 艣wiadkiem albo niekiedy obiektem, to nie wiem... chcia艂abym si臋
schowa膰 pod st贸艂 albo znikn膮膰 nagle, wyparowa膰, \eby tego nie ogl膮da膰. A czasami to...
czasami to musz臋 wyj艣膰 do 艂azienki, bo robi mi si臋 niedobrze. Nachodz膮 mnie wymioty.
Niesamowite - pomy艣la艂em. Chyba po raz pierwszy s艂ysz臋 kogo艣, kto m贸wi o tych
sprawach tak, jak ja bym o tym m贸wi艂. Niesamowite.
- Ty nie skradasz si臋... Pomy艣la艂am najpierw, \e mo\e jeste艣 w kim艣 zakochany, ale
potem pomy艣la艂am, \e nie, sk膮d\e, \e gdyby tak by艂o, gdyby艣 ty by艂 zakochany, toby to by艂o
napisane na twojej twarzy, zapalone w twoich oczach, wyryte w twoich ruchach, w ca艂ym
twoim zachowaniu, i ja musia艂abym to zobaczy膰 i bym si臋 nie o艣mieli艂a m贸wi膰 ci tego, co
m贸wi臋, i powiedzie膰 tego, co powiem. Co mo\e uda mi si臋 powiedzie膰.
Jak pi臋knie m贸wi ta dziewczyna - pomy艣la艂em. Gdyby艣 ty by艂 zakochany - m贸wi, toby
to by艂o wida膰 - m贸wi. My艣la艂em w艂a艣nie kiedy艣 o tym, kiedy艣 tam, wieki temu, kiedy by艂em
raz w \yciu zakochany, \e jak si臋 to dzieje, \e druga p艂e膰 tego nie widzi, nie czyta na mojej
twarzy, w moich oczach, w ca艂ym moim zachowaniu, \e jestem przecie\ zakochany i je\eli
idzie o to, to nie ma o czym m贸wi膰, wszystko jest jasne. Ale oto jednak jak gdyby tego nie
widzia艂a druga p艂e膰 i zaczyna艂a si臋 niekiedy ta ca艂a gra, te sztuczki s艂awetne a do cna ograne,
to przewracanie oczami, to b艂yskanie dekoltem,te ko艂y艣ni臋cia biodrami i tak dalej. Zaraz...
albo mo\e dobrze widzia艂a druga p艂e膰, dobrze czyta艂a z mojej twarzy i z moich s艂贸w to, co si臋
dzieje w moim sercu, i to j膮 w艂a艣nie, drug膮 p艂e膰, jeszcze wi臋cej podnieca艂o. Ekscytowa艂o, jak
to si臋 m贸wi. Mo\e te\ dra\ni艂o. Z艂o艣ci艂o. Zniewa\a艂o. By膰 mo\e. By膰 bardzo mo\e. By膰
bardzo mo\e na pewno. Bo to ju\ nie tylko chodzi艂o o zdobycie m臋\czyzny, o zdobycie
partnera, o zdobycie samca na jedn膮 nocn膮 godzin臋 lub na jedn膮 dzienn膮 godzin臋 czy na kilka
tych lub tamtych godzin. Tu chodzi艂o o co艣 wi臋cej w takich razach: o pogn臋bienie nieznanego
konkurencyjnego egzemplarza w艂asnego rodzaju, tej drugiej kobiety, w kt贸rej dany
m臋\czyzna 艣mie si臋 kocha膰 i 艣mie t臋 mi艂o艣膰 jawnie obnosi膰. Obnosi膰 w obliczu innej kobiety,
w obliczu tej, co przed nim stoi i co si臋 niechybnie uwa\a za pierwsz膮 kobiet臋, za pierwsz膮
kobiet臋 i w jaki艣 spos贸b za jedyn膮.
- Mog臋 m贸wi膰 dalej? - spyta艂a dziewczyna.
Unios艂em opuszczon膮 g艂ow臋 i spojrza艂em na ni膮 troch臋 zdziwiony z min膮 pytaj膮c膮 "czy
co艣 si臋 sta艂o?"
- Nie. Nic si臋 nie sta艂o - powiedzia艂a. - Tylko widzia艂am, \e si臋 mocno zamy艣li艂e艣, i nie
chcia艂am ci przeszkadza膰.
Ta dziewczyna jest coraz wi臋cej niezwyk艂a - pomy艣la艂em. Kto j膮 obdarzy艂 tak膮
delikatno艣ci膮? Musi jej by膰 bardzo nielekko. W \yciu tym, w 艣wiecie tym.
- Wi臋c, wybacz mi znowu ten zwrot, mog艂abym mie膰 m臋\czyzn. Kobieta, je\eli nie jest
szczeg贸lnie upo艣ledzona przez los, a ju\ je\eli jest jako tako 艂adna, mo\e mie膰 bez wi臋kszego
trudu ka\dego m臋\czyzn臋...
Prawie ka\dego - sprostowa艂em w my艣li.
- ...prawie ka\dego - sprostowa艂a g艂o艣no dziewczyna. - Ja, dzi臋ki Bogu, nie jestem
upo艣ledzona przez los... mam jak膮艣 tam swoj膮 urod臋... kt贸ra... nie wiem, czy ci si臋 podoba...
Zaci膮gn膮艂em si臋 g艂臋boko ko艅cz膮cym si臋 papierosem i w ten ob艂ok dymu, kt贸ry
wypu艣ci艂em szeroko otwartymi ustami, zanurzy艂em wolno i twierdz膮co g艂ow臋, odchylaj膮c j膮
najpierw do ty艂u, a potem pochylaj膮c w d贸艂 i lekko do przodu. I po chwili unios艂em.
Dziewczyna u艣miechn臋艂a si臋 jako艣 tak wzruszaj膮co i teraz ona z kolei pochyli艂a wolno g艂ow臋
w d贸艂 i spor膮 chwil臋 tak trzyma艂a pochylon膮. (W艂osy mia艂a rude o jakim艣 takim odcieniu, co
si臋 mo\e tylko przy艣ni膰.) Pomy艣la艂em, \e moja niema, ale twierdz膮ca odpowiedz na jej
mimochodem zadane mi pytanie by艂a jej potrzebna albo wr臋cz nieodzowna, \eby mog艂a
m贸wi膰 dalej. Ale nie rozumia艂em, dlaczego mnie w艂a艣nie to wszystko opowiada. Ale
pomy艣la艂em jeszcze, \e gdybym jej nie odpowiedzia艂, gdyby zabrak艂o tej mojej niemej
odpowiedzi, to inny by艂by dalszy ci膮g jej opowie艣ci. Inne pad艂yby z jej ust dalsze s艂owa. Nie
te, kt贸re - nie wiem jakie - za chwil臋 si臋 potocz膮.
- Tak, mog艂abym - podj臋艂a.
I zn贸w na chwilk臋 przerwa艂a, i zn贸w po chwilce podj臋艂a:
- Ale nie chc臋. Bo jeszcze wi臋cej ni\ tej gry, wiesz, to brzydz臋 si臋 mnogo艣ci. Wielo艣ci.
Brzydz臋 si臋. Fizycznie i nie tylko fizycznie. Ja nie jestem wieloma kobietami. Jestem jedn膮
kobiet膮 i chc臋 by膰 jedn膮. I nie chc臋 wielu m臋\czyzn. Chc臋 jednego. Chcia艂abym. Rozmawiam
nieraz z kole\ankami, tak og贸lnie, ale troch臋 te\ o tym, i one m贸wi膮: "Trzeba mie膰 zdrowy
stosunek do tych spraw". Zdrowy stosunek wed艂ug nich to spa膰 z ka\dym m臋\czyzn膮, kt贸ry
si臋 podoba, kt贸ry jest przystojny albo mi艂y, ujmuj膮cy, albo kt贸ry kobiecie czym艣 imponuje,
szybk膮 jazd膮 na motorze, szampa艅skim wydawaniem pieni臋dzy albo gr膮 na gitarze, albo
czym艣 w tym rodzaju. Je\eli to jest zdrowy stosunek, to m贸j jest chory. Ale ja nie my艣l臋, \e
m贸j jest chory. Nie mog臋, a nawet gdybym mog艂a, nie chc臋 spa膰 z wieloma m臋\czyznami, z
drugim, trzecim, pi膮tym. Z jednym chcia艂abym. I nawet ta艅czy膰 nie chc臋 z wieloma. Nie chc臋
si臋 ociera膰 o wiele m臋skich cia艂. Nie wiem, co o tym pomy艣lisz, ale powiem ci, \e ja nie
widz臋 du\ej r贸\nicy pomi臋dzy zata艅czeniem z m臋\czyzn膮 a po艂o\eniem si臋 z nim do 艂贸\ka.
Na pewno mo\na na to spojrze膰 inaczej, nie tak drastycznie, jak powiedzia艂aby to moja
kole\anka, ale ja tak to widz臋 i m贸wi臋 ci to, bo chc臋 ci powiedzie膰. 艣eby艣 wiedzia艂 o mnie.
Cho膰 ja o tobie to, tak naprawd臋, nie wiem nic. Widz臋 ci臋 po raz drugi w \yciu i wszystko, co
my艣l臋 o tobie, to sobie wyobrazi艂am.
Ciekawe, kiedy spotkali艣my si臋 pierwszy raz - pomy艣la艂em. I gdzie to by艂o. Nie mog艂em
sobie przypomnie膰.
- Pierwszy raz zobaczy艂am ci臋 przelotnie. Ty na pewno nawet nie wiesz gdzie i kiedy.
To dziwna historia, bardzo 艂adnie dziwna, o kt贸rej ci kiedy艣 mo\e opowiem.
Przerwa艂a, spojrza艂a w okno i znowu na mnie.
- Tak, wszystko, co my艣l臋 o tobie, to sobie wyobrazi艂am. No, troch臋 mi dopomogli w
wyobra\eniu sobie ciebie r贸\ni tacy ludzie. Dopomogli mi w tym sensie, \e m贸wili o tobie
niezbyt przychylnie lub wr臋cz zle. Lub wr臋cz wrogo. I to mnie w艂a艣nie ucieszy艂o. Gdyby
m贸wili o tobie dobrze, to by mnie w艂a艣nie zmartwi艂o. Naprawd臋. Bo ja ich troch臋 znam, w
ka\dym razie znam na tyle, \e wiem, \e ci ludzie nie mog膮 m贸wi膰 o tobie dobrze. Je\eli jeste艣
taki, jakiego ja sobie ciebie wyobrazi艂am, to oni mog膮 m贸wi膰 o tobie tylko zle. Tak te\
m贸wili i to mi si臋 zgadza艂o. O mnie te\ opowiadaj膮 r贸\ne nie buduj膮ce rzeczy tylko dlatego,
\e my艣l臋 o pewnych sprawach inaczej ni\ oni. Ale co tam. To wszystko g艂upstwa, o czym
wiesz lepiej ode mnie.
Przerwa艂a i znowu spojrza艂a w okno. Ja wyci膮gn膮艂em z paczki papierosa, zapali艂em i
my艣la艂em: sk膮d ta dziewczyna wie takie r贸\ne rzeczy: ma艂e i du\e? I kim ona jest? I kiedy i
gdzie, przelotnie, jak m贸wi, pierwszy raz si臋 spotkali艣my? We 艣nie jakim艣?
- Lubi臋 patrze膰, jak palisz - powiedzia艂a. - Dym ci臋 leciutko osnuwa, ale pomimo to
jeste艣 dla mnie wtedy bardziej realny lub raczej: mniej nierealny.
Zupe艂nie nie wiedzia艂em, jak po tych jej s艂owach si臋 zachowa膰, i spr贸bowa艂em jako艣 tam
si臋 u艣miechn膮膰.
- Wiesz, temu jednemu m臋\czyznie chcia艂abym da膰, tak zwyczajnie, tak najzwyczajniej
w 艣wiecie - jak podarek imieninowy czy urodzinowy - ca艂e moje \ycie. Bez reszty.
Chcia艂abym by膰 z nim i podr贸\owa膰 z nim, i czeka膰 na niego wtedy, kiedy nie m贸g艂by mnie
ze sob膮 zabiera膰. Chcia艂abym dla niego utrzymywa膰 dom w czysto艣ci i robi膰 zapasy na zim臋,
kompoty, konfitury, marynowa膰 grzyby, kwasi膰 og贸rki, butelkowa膰 szczaw, pomidory, kisi膰
kapust臋 i inne wspania艂o艣ci. Chcia艂abym mu zrobi膰 na drutach albo na szyde艂ku d艂ugi d艂ugi
ciep艂y szalik i ciep艂y sweter, i ciep艂e r臋kawiczki, i ciep艂膮 czapk臋, i bardzo ciep艂e skarpety, i w
og贸le. Bo to tak jest, \e dla siebie, owszem, mo\na co艣 tam zrobi膰, ale dla drugiego cz艂owieka
to ju\ mo\na co艣 niesamowicie pi臋knego zrobi膰, wszystko. Wszystko. I, czy ja wiem... mo\e
jutro zga艣nie s艂o艅ce, przecie\ mo\e; albo nam je przes艂oni, na zawsze, jaki艣 straszny
potworny grzyb... Przecie\ mo\e.
Jak\e niesamowicie m贸wi ta dziewczyna - my艣la艂em. Jakim sposobem ona uchowa艂a si臋
i uchowa艂a takie my艣lenie niemodne w 艣wiecie tym, w艣r贸d ludzi tych, kt贸rzy - sami nie
potrafi膮c tak mocno i prosto kocha膰 - wszystko robi膮, \eby tak膮 mi艂o艣膰 poni\y膰 pogn臋bi膰
zha艅bi膰 zdepta膰 zniszczy膰 zamordowa膰 (bo inno艣膰 dra\ni jednakowo艣膰). I specjalne obyczaje
w tym niszczycielskim morderczym celu stworzyli, specjaln膮 filozofi臋, specjaln膮 sztuk臋,
specjalnych specjalist贸w-artyst贸w, ca艂y specjalny 艣wiat. I, no tak, no tak, przecie\ mo\e jutro
zgasn膮膰 S艂o艅ce albo mo\e nam je przes艂oni膰 jaki艣 straszny potworny grzyb. Na zawsze, jutro,
pojutrze, na zawsze, przecie\ mo\e si臋 to sta膰.
- I wiesz - podj臋艂a ona - mo\e to dla ciebie oczywiste, ale te\ ci chc臋 o tym powiedzie膰,
powiedzie膰 wprost, \e jestem za wierno艣ci膮, za wierno艣ci膮 absolutn膮...
Wolny ptak jest najwierniejszym stworzeniem tego 艣wiata - powiedzia艂em do siebie w
my艣li. Ale nie bardzo wiedzia艂em, po co mi si臋 to zdanie w my艣li powiedzia艂o, ani nie
wiedzia艂em, co to zdanie - w ca艂ej swojej rozci膮g艂o艣ci, w ca艂ej swojej skrzydlato艣ci - oznacza.
- ...i temu jednemu m臋\czyznie by艂abym oczywi艣cie absolutnie wierna. W ten spos贸b, w
ten chyba jedyny spos贸b by艂abym te\ sobie wierna. By艂abym taka, jaka chc臋 by膰 i jaka
naprawd臋 jestem. Ja to wiem. Ja to czuj臋. Ten m臋\czyzna by mi pom贸g艂 w tym, by mi pom贸g艂
tak膮 a nie inn膮 by膰, a ja bym si臋 stara艂a tak samo we wszystkim mu pom贸c. Bo, my艣l臋, \e na
pewno bym mu w niczym nie przeszkadza艂a. Ogromnie ci臋\ko jest o takich sprawach m贸wi膰 i
ogromnie niezr臋cznie. I raczej nie powinno si臋 zapewnia膰 o czym艣, bo to wtedy w艂a艣nie
wygl膮da podejrzanie.
Przerwa艂a, zaczerpn臋艂a g艂臋boko powietrza i znowu spojrza艂a w okno, jak gdyby daj膮c mi
w ten spos贸b mo\no艣膰 och艂oni臋cia po ka\dej fali swoich wynurze艅, a sama jak gdyby
czerpi膮c stamt膮d, z okna lub zza okna, jakie艣 potrzebne jej si艂y. Patrzy艂a w okno, a ja
patrzy艂em na ni膮, na jej profil i my艣la艂em: sercem nie m贸g艂bym, bo serce mia艂em kiedy艣 jedno
i mi si臋 potrzaska艂o straszliwie i doszcz臋tnie, i nie uda艂o si臋 poklei膰 skorupek tego dzbanka,
ani 艂zami - tym klejem bia艂ym, ani krwi膮 - tym klejem czerwonym, i tak nie mam serca, nie
mam, wi臋c sercem nie m贸g艂bym, ale m贸g艂bym tak膮 istot臋 pokocha膰 SIA WOLI. SIA
WOLI pokocha膰 istot臋 tak膮 m贸g艂bym. Pierwsz膮 dziewicz膮 i wielk膮 i woln膮 mi艂o艣ci膮 wolnej
mojej woli. Sk膮d ona wzi臋艂a si臋, ta dziewczyna, tu, przede mn膮, prawie na wyci膮gni臋cie r臋ki,
ona, co jest taka, jak gdyby j膮 stworzy艂a jaka艣 niewys艂owiona rozdzieraj膮ca t臋sknota, ju\ nie
serca t臋sknota, ale czego艣 innego, nie wiem czego... Ducha t臋sknota. Moja t臋sknota.
Dziewczyna odwr贸ci艂a oczy od okna i spojrza艂a na mnie. Ale dalej milcza艂a. Patrzy艂a.
By艂o w tym patrzeniu znowu to, co by艂o na pocz膮tku, kiedy zacz臋艂a do mnie m贸wi膰, co艣 z
tego jak kiedy si臋 stoi na nabrze\u portowym i si臋 patrzy na wolno sun膮cy ku kei statek, ale
jest on jeszcze troch臋 daleko i st臋sknionymi nagimi oczami, bez pomocy ma艂ej lornetki, nie
mo\na rozr贸\ni膰 rys贸w twarzy stoj膮cych na mostku pasa\er贸w. Milcza艂em jak ona. Zda艂em
sobie nagle spraw臋, \e przez-ten-ca艂y-czas nie powiedzia艂em ani jednego s艂owa.
- Zadam ci teraz jedno pytanie - odezwa艂a si臋 w pewnej chwili. - I wi臋cej ju\ nic nie
powiem.
A ja wtedy poczu艂em, jak po karku przeszed艂 mnie dreszcz, przebieg艂 mnie pr膮d i zaraz
potem - tak, jak nieraz chlusta ulewa po b艂yskawicy - poczu艂em, jak kropla potu, jedna kropla
potu potoczy艂a mi si臋 od karku w d贸艂 po plecach. Bo wiedzia艂em, jakie to b臋dzie pytanie. Bo
naraz zrozumia艂em wszystko i zdziwi艂em si臋, ogromnie si臋 zdziwi艂em, \e nie zrozumia艂em
tego od razu, prawie od samego pocz膮tku. Absolutnie nie pojmowa艂em, jak si臋 to mog艂o sta膰.
Ona pochyli艂a g艂ow臋, nisko, prawie dotykaj膮c czo艂em kolan, chwilk臋 tak j膮 trzyma艂a, po
czym wyprostowa艂a si臋, spojrza艂a na mnie, znowu zaczerpn臋艂a g艂臋boko powietrza, rozplot艂a
d艂onie, zwiesi艂a r臋ce po obu stronach krzes艂a, potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i znowu odwr贸ci艂a j膮 w
stron臋 okna, jak gdyby prosz膮c stamt膮d o jeszcze troch臋 si艂.
Chcia艂em jej pom贸c, chcia艂em powiedzie膰 wypowiedzie膰 wykrztusi膰 wyj膮ka膰 to zdanie,
to jedno zdanie, ale nie mog艂em wydoby膰 g艂osu, uwi膮z艂 mi w gardle, tak niewypowiedzianie
by艂em wzruszony tym wszystkim, tym, co mnie tutaj teraz spotyka艂o, czego dane mi zosta艂o
wreszcie si臋 doczeka膰 po sze艣ciu latach, po sze艣ciu niesko艅czenie d艂ugich latach czekania na
cud, w kt贸rego zdarzenie si臋, wydarzenie si臋 nigdy nie przesta艂em do ko艅ca wierzy膰, cho膰 dni
p艂yn臋艂y, dwa tysi膮ce dni, i noce p艂yn臋艂y, dwa tysi膮ce nocy, i rzeki p艂yn臋艂y, du\o du\o rzek,
meandrami-meandrami, i ja szed艂em wzd艂u\ tych rzek, to w g贸r臋, to w d贸艂, jak duch, jak
duch.
Wi臋c chcia艂em teraz wyj膮ka膰 do niej to zdanie, to pytanie: "Czy m贸g艂bym by膰 tym
m臋\czyzn膮?", ale nie mog艂em dosta膰 si臋 do w艂asnego g艂osu, nie mog艂em dosta膰 si臋 do tego
zdania i je wydoby膰, wydosta膰 z podziemi na powierzchni臋 tego nowego stworzonego przez
ni膮 艣wiata, i tak to niemy zaniem贸wiony zaczarowany - tylko patrzy艂em na ni膮, a ona
odwr贸ci艂a w ko艅cu g艂ow臋 od okna i ja wstrzyma艂em oddech, a ona powiedzia艂a wolno cicho
wyraznie:
- Czy chcia艂by艣 by膰 tym m臋\czyzn膮?
Nie odwr贸ci艂a ju\ tym razem oczu do okna, tylko patrzy艂a na mnie dalej, jak gdyby
spojrzeniem swoim pomagaj膮c s艂owom swoim, \eby mo\e nie zawr贸ci艂y z drogi, popychaj膮c
je, \eby sz艂y prosto do tego zakamarka we mnie, do tego kosmicznego we mnie schronu,
gdzie chowa艂em ten promyk, t臋 promykow膮 moj膮 wiar臋, \e wydarzy si臋 cud, \e na pewno
wydarzy si臋 i one, te jej s艂owa, dotar艂y tam, i to by艂o tak, jak gdyby zacz膮艂 sypa膰 na mnie
r贸\owy jaki艣 艣nieg, i czu艂em, jak od gard艂a w d贸艂, do brzucha, zalewa mnie jakie艣 ciep艂o, i
czu艂em, jak krusz膮 si臋 we mnie jakie艣 wielkie twarde granitowe ska艂y, ca艂e wielkie g贸ry i
rozpadaj膮 si臋 艂agodnie, rozsypuj膮 si臋 mi臋kko tkliwie bezg艂o艣nie...
Unios艂em si臋 z fotela i zacz膮艂em wolno i艣膰 ku niej wpatrzony w jej oczy, a ona w moje
(w miar臋 jak si臋 zbli\a艂em, ona unosi艂a wolno g艂ow臋, i to by艂o tak, jak gdyby jej spojrzenie
odgarnia艂o na boki powietrze przede mn膮, \eby mi by艂o 艂atwiej i艣膰, l\ej); doszed艂em i
stan膮艂em przed ni膮, o krok od niej, i wolniutko zgi膮艂em kolana, i ukl膮k艂em przy jej stopach
(jej g艂owa, w miar臋 jak si臋 schyla艂em, te\ pochyla艂a si臋 w d贸艂; niewymownie patrzyli艣my
sobie w oczy nasze), i wolniutko unios艂em ramiona, \eby obj膮膰 jej nogi, i zobaczy艂em, nie
odrywaj膮c oczu od jej oczu, zobaczy艂em k膮cikami oczu, jak ona te\ podnosi zwieszone po
obu stronach krzes艂a r臋ce, \eby obj膮膰 moj膮 g艂ow臋, tak, na pewno po to, \eby obj膮膰 moj臋
g艂ow臋 i... gdzie艣 wtedy, gdzie艣 wtedy, a mo\e jeszcze u艂amek sekundy potem, a mo\e jeszcze
u艂amek sekundy po tym u艂amku sekundy, ale przed tym nast臋pnym u艂amkiem sekundy, kiedy
ju\ mieli艣my si臋 dotkn膮膰... rozleg艂 si臋 g艂o艣ny trzask.
Si臋 otworzy艂o oczy i prawie jednocze艣nie si臋 poderwa艂o si臋 na pos艂aniu, z pozycji
le\膮cej do siedz膮cej, i - prawie te\ jednocze艣nie - si臋 si臋gn臋艂o po czuwaj膮cy u wezg艂owia n贸\.
- Nie powie mi pan chyba, \e 艣pi pan zawsze sam?! - p贸艂-zapyta艂, p贸艂-oznajmi艂 kiedy艣
kto艣.
- Nie. Zawsze to 艣pi臋 z no\em na podor臋dziu - si臋 odpowiedzia艂o w pe艂ni oznajmuj膮co.
Przez otwarte okno, gwi\d\膮c dziko przeci膮gle \a艂obliwie, wpada艂 do izby wiatr. Na
dworze, w ciemno艣ciach nocy, hula艂a przedwio艣niana wichura. Jak zawsze po przebudzeniu,
si臋 zacz臋艂o si臋 zastanawia膰 nad topografi膮: gdzie si臋 jest? co to za kwatera? jaka wie艣? jakie
miasto? jaki kraj? jaki kontynent? (raz, kiedy艣 tam, po dziwnym 艣nie, si臋 pomy艣la艂o: jaka
planeta?). Mocniejszy podmuch wiatru uderzy艂 ramami okna o 艣ciany i ten g艂o艣ny trzask
przypomnia艂 tamten trzask, i ten tamten trzask przypomnia艂 wszystko.
Si臋 zwlok艂o si臋 z pos艂ania, podesz艂o do okna, chwyci艂o mocno r臋kami za obie ramy,
\eby si臋 nie hu艣ta艂y pod naporem wichru i z wysoko艣ci tego pi臋tra si臋 spojrza艂o w noc. Usta
si臋 mia艂o zaci艣ni臋te. I z臋by. A\ do b贸lu. W pewnej chwili:
- Chc臋 - si臋 powiedzia艂o cicho w noc i w same usta wiatru.
I po chwili si臋 powt贸rzy艂o nieco g艂o艣niej:
- Chc臋.
Jeszcze chwil臋 si臋 sta艂o i potem si臋 zamkn臋艂o okno. Si臋 wiedzia艂o, \e ju\ na nowo nie
za艣nie, i si臋 zbli\y艂o si臋 do kontaktu, \eby zapali膰 艣wiat艂o. Ale nie. Si臋 przysiad艂o na brzegu
艂贸\ka, si臋gn臋艂o po papierosy, co obok na taborecie, ale te\ nie. Si臋 wyraznie czu艂o w ustach
cierpki smak tych dw贸ch papieros贸w dopiero co wypalonych, podczas gdy si臋 s艂ucha艂o tego
wszystkiego, tego wszystkiego, co ona m贸wi艂a. Si臋 pomy艣la艂o... i si臋 pokiwa艂o g艂ow膮. I
jeszcze raz si臋 pokiwa艂o. I jeszcze raz. I jeszcze. Bo si臋 niesamowicie pomy艣la艂o. Si臋
pomy艣la艂o \e... gdyby si臋 nam wtedy we 艣nie uda艂o siebie dotkn膮膰, to nie przebudzi艂by mnie
ten g艂o艣ny trzask okna otworzonego nagle w 艣rodku nocy gwa艂townym podmuchem wichury.
Ani ten trzask, ani \aden inny dzwi臋k tego 艣wiata. Albo... si臋 przebudzi艂oby si臋, ale... razem z
ni膮, razem z ni膮, razem z ni膮. Z r臋kami obejmuj膮cymi jej kolana i z jej d艂o艅mi na mojej
biednej g艂owie.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Pokocham j膮 si艂膮 woli15 Si艂a woliEdward Stachura PrefacjaEdward Stachura Co wartoEdward Stachura List do pozosta艂ych 2Edward Stachura Opowiadania Listy do OlgiEdward Stachura Zycie to nie teatrStachura Edward Wybor poezjiwi臋cej podobnych podstron