EDWARD STACHURA
Dwa hotele (fragment)
Letnia noc była w stogach. Pod gwiazdami. Oglądałem je długo. Najdłużej.
Mógłbym nie oglądać. Wystarczyło przewrócić się na brzuch. Wystarczał jeden
ruch ciała, by przewróciło się niebo, półkula świata. W takich chwilach jednak
nie pragnąłem kataklizmów. Mogłem patrzeć na gwiazdy bez końca. Były morzem.
Mogłem na morze, w morze, bez końca. Ulatywałem do niego wysoko. Najwyżej. Nic
nie było prócz tego ulatywania. Ulatywałem i to było jakby omdlewanie w górę,
coraz wyżej. Jaka to była lekkość, o gwiazdy! Pióro, które skrzydło lub ogon
ptaka zgubiło i teraz ma wszystkie wybiegi. Niedziela po niedzieli zapomniana i
teraz sama się świętuje. Jakie to było świętowanie, o gwiazdy! Najwyższe.
Ulatywałem też najwyżej i jeszcze... Kiedy błysk spadającej gwiazdy, gdzieś nad
lewą nogą, błysk jak klinga, bo to była szpada przecinająca niebo nie tylko,
przecinająca wybieg, niedzielę i zapomnienie jak cios między oczy, po którym
się nie odchodzi, lecz przychodzi do siebie. I spadałem. Nisko, coraz niżej, w
stóg. Musiałem bardzo nisko upaść, bo zamykałem oczy i wtedy spadałem dalej,
jeszcze najniżej...
Pieśń III
Lato dłużej by żyło
w falujących żaglach
złotych słoneczników
Mgła by nie dusiła czy śnieg
Smutek nawet
zdjąłby palce z czarnych klawiszy
i zamilkł...
Ej zaszumi kiedyś zaszumi
świtu różowa muzyka
Noc się spłoszy z czarnych dziupli
Stare wierzby wschód podpali
A teraz
czuwajmy
Cyt
Jeszcze zegar nie usnął
Pieśń V
W krzywe sosny na pagórkach
bije wiatr
Smutno krzywym sosnom
Taki wieczór choć rano
idą chmury nisko drogą
choć rano...
dzie jesteś ty słoneczko
Nie widzę ja ciebie
ni pod strzechą
ni na niebie
ani wody wielkiej nie widzę
tylko noc
choć rano...
Krzywe sosny na pagórkach rozdarł wiatr
W krzywych sosnach płacze ktoś
Pieśń VI
Wymazał deszcz
jasne oczy gwiazd
Cichy spokój stawu zmącił
O jak smutno...
Mokry chłód w okno puka
Mokre nuty na szybie
jak sekundy jesieni spływają
O jak smutno...
Porwał deszcz dziecka sen
Śliczne bajki porwał deszcz
O jak smutno...
Szły symfonie mokrych nut
nie zasnęło dziecko już
O jak smutno...
Debiut Edwarda Stachury, "Helikon", 3 XII 1956. Pierwsza publikacja w wydaniu
książkowym: Taki wieczór choć rano, wybór Jerzy Koperski, Janusz Żernicki,
ANAGRAM, Warszawa 1993, s. 14-16. Inna wersja Pieśni V znalazła się w Listach i
wierszach Edwarda Stachury do Mieczysława Czychowskiego, "Poezja" 1982 nr 9, s.
51.
Pieśń IV
Panu Bogu - poświęcam
W krzywe sosny na pagórkach
bije wiatr
Smutno krzywym sosnom
Taki wieczór choć rano
nikt nie śpiewa choć rano
idą chmury nisko drogą
choć rano...
Gdzie jesteś ty słoneczko
Nie widzę ja ciebie
ni pod strzechą
ni na niebie
ani wody wielkiej nie widzę
tylko noc
choć rano...
Krzywe sosny na pagórkach rozdarł wiatr
W krzywych sosnach płacze ktoś
Inne utwory z Listów i wierszy Edwarda Stachury do Mieczysława Czychowskiego,
,,Poezja'' 1982 nr 9:
* * *
Zapomniałem zapiąć rozporka
i poszedłem do teatru
A w teatrze jak w teatrze
ludzie wiszą na czarnych muszkach
stąpają po porcelanie
i gapią się na mnie
jak na Szekspira
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Cóż różne są drogi do sławy
8.VIII. 1956
"Poezja" 1982 nr 9 s. 48
Zabawy dziecięce
Jedni oczami umarłych rodziców
grają w Kulki
Drudzy cytrynowym żebrakom
wykradają buty
Inni z oderwanych skrzydeł motylich
układają śmiech
Ci znowu w różowe paluszki biorą sen
i farbują go na czarno.
A Bóg stoi obok.
"Poezja" 1982 nr 9 s. 66
* * *
Włóczęga jestem
co późną nocą
gwiazdy wykrada
i rozdaje ubogim
włóczęga jestem
bez czapki
z długimi włosami
w których noc się bawi z gwiazdami
stary drelich mam na plecach
i spodnie wytarte na tyłku
Dobre duchy - w mych kieszeniach
no i księżyc
największa złotówka
Więc gwiżdżę, gwiżdżę na bogatych
i razem ze mną wiatr gwiżdże na nich
Bo to przecież xiężyc mi strącił
xiężycową złotówkę -
z wysokiej topoli
Ja żem tylko
kieszeń nadstawił.
"Poezja" 1982 nr 9, s. 55-56
Grabarze wypowiedzieli wojnę nieśmiertelności duszy
Bóg chciał że umarł organista kościelny
Dusza jest na pewno na języku
rzekł jeden
- co ty
w uszach -
- nie
w oczach -
- skąd
w nosie -
- przepraszam rzekł piąty
dusza jest w złotych zębach
I wyjęli grabarze duszę
- Teraz chodźmy się napić eliksiru życia
(Autor grabarzy nie wini)
"Poezja" 1982 nr 9, s. 65
* * *
Jednakowo piękna jest noc, jak śmiech obłąkanego w tej nocy. ``A piękno jest
początkiem przerażenia''. Ja jestem owym szalonym, dla którego nieważny jest
klucz, którym można otworzyć drzwi, a to, że ten klucz mogę wrzucić do studni,
a drzwi rozbić głową, dla którego nieważna jest kieszeń, do której mogę wsadzić
100 zł, a dziura w kieszeni, którą może wylecieć ostatnia nadzieja -
zaproszenie na bal samobójców. Wierzę w siebie tak jak nie wierzę w ``Świętych
obcowanie'' i ``Grzechów odpuszczenie''. Bo ja żadnym kreto i szczurom nigdy
nie przebaczę. Jeśli jest Bóg, jeśli Bóg mnie stworzył, jestem jego częścią -
częścią boga i też będę sądził ludzi jak oni będą mnie sądzić. Los kazał mi
zostać włóczęgą, matką włóczęgi jest poezja. przyjaźń jest dla mnie zbyt
szlachetnym uczuciem, bym po Twoim milczeniu, mógł jeszcze Cię o coś prosić.
Zbliża się już balet biały połnocnych czarownic, a ja nadal chodzę w trampkach.
Ej przyjaciele moi, przyjaciele. Puszkin miał rację. nie ma sprawiedliwości.
``Piękno jest absolutną sprawiedliwością''.
"Poezja" 1982 nr 9 s. 66
Credo (recitativo)
Fragment scenariusza przedstawienia Naprzód, niebiescy, którego część stanowił
poemat Missa pagana. Finalnie text ten w poemacie się nie znalazł.
Oto credo
Czyli wierzę
Ty, co wierzysz
W co ty wierzysz?
Ech, jaskółki chyże
Długo, długoby wyliczać
Długo, długoby wyliczać
Tak, jak stąd do Australii
Albo nawet jeszcze dalej
Tam, gdzie zielona wyspa Tasmania
Tam, gdzie zielona wyspa Tasmania
I z powrotem biegiem tutaj
tu gdzie rozlana Wisły polana
W co zatem wierzysz
Ty, który wierzysz?
Oto wyznaję
Ty zaś daj wiarę
Wierzę w miłość
Od spojrzenia pierwszego
Ze sporzeniem drugim
Jak stal ze stalą
Z błyskiem skrzyżowanego
Więc w miłość wierzę
Wierzę w przyjaciół spod żebra
W Rafała, Stefana, Wicka, Wacka
Janusza, Michała, Zbyszka, Jacka
Przychylimy sobie nieba
Przychylimy sobie nieba
Bo tak trzeba
Więc w przyjaźń wierzę
W co zatem wierzysz
Ty, który wierzysz?
Oto wyznaję
Ty zaś daj wiarę
Wierzę że trzeba
Nie dać się bestii
Nie dać się bestii
I nie dać się śmierci
Nie dać się śmierci
(I choć można przy tym zginąć
to nie jest smierć
Bo śmierć to jest
Tu w życiu z tym życiem się rozminąć)
W co zatem wierzysz
Ty, który wierzysz?
Oto wyznaję
Ty zaś daj wiarę
Wierzę że kiedy
Tu nam zaśnie
Niepomiernie zasłużenie
Łaski pełna Gwiazda Dzienna
Powędruje człowiek dobry, człowiek chrobry
Do innej gwiazdy słynnej
I tak bez końca
Od Słońca do Słońca
"Radar" 1983 nr 43, s. 3
Dokąd idziesz? Do słońca!
W nocy noc i w ludziach czarna noc
Blask nie widzi gdzie ma zadać cios
Jestem tutaj
Wołam cię
Jestem tutaj
Przeszyj mnie
Promieniu świetlisty złocisty
Nie strasz mnie jak gdybyś nie miał wzejść
Wiem żeś tuż pod horyzontem jest
W lustrze nieba
widać cię
W ziemi drżeniu
Słychać cię
Promieniu świetlisty złocisty
Nocy proszę nie przeciągaj już
Skoro świt do Słońca pora pójść
Z błyskiem w oku
będę szedł
Wprost na ciebie
będę biegł
Promieniu świetlisty złocisty
Nowy dekalog, czyli dziesięć wskazań i dziesięć przeciwwskazań dla ciebie,
sieroto nieboża, Zygmusiu K.
Człowiek człowiekowi wilkiem!
Człowiek człowiekowi strykiem!
Lecz ty się nie daj zgnębić!
Lecz ty się nie daj spętlić!
Człowiek człowiekowi szpadą!
Człowiek człowiekowi zdradą!
Lecz ty się nie daj zgładzić!
Lecz ty się nie daj zdradzić!
Człowiek człowiekowi pumą!
Człowiek człowiekowi dżumą!
Lecz ty się nie daj pumie!
Lecz ty się nie daj dżumie!
Człowiek człowiekowi łomem!
Człowiek człowiekowi gromem!
Lecz ty się nie daj zgłuszyć!
Lecz ty się nie daj skruszyć!
Człowiek człowiekowi wilkiem!
Lecz ty się nie daj, synek!
Człowiek człowiekowi bliźnim!
Z bliźnim się możesz zabliźnić!
"Kamena" 1972 nr 15. Przedruk w "Kamenie" 1986 nr 24.
WYBRANE WIERSZE
Życie to nie teatr
Życie to jest teatr, mówisz ciągle, opowiadasz;
Maski coraz inne, coraz mylne się zakłada;
Wszystko to zabawa, wszystko to jest jedna gra
Przy otwartych i zamkniętych drzwiach.
To jest gra!
Życie to nie teatr, ja ci na to odpowiadam;
Życie to nie tylko kolorowa maskarada;
Życie jest straszniejsze i piękniejsze jeszcze jest;
Wszystko przy nim blednie, blednie nawet sama śmierć!
Ty i ja - teatry to są dwa!
Ty i ja!
Ty - ty prawdziwej nie uronisz łzy.
Ty najwyżej w górę wznosisz brwi.
Nawet kiedy źle ci jest, to nie jest źle.
Bo ty grasz!
Ja - duszę na ramieniu wiecznie mam.
Cały jestem zbudowany z ran.
Lecz kaleką nie ja jestem, tylko ty!
---------------------------------------------------
Dzisiaj bankiet u artystów, ty się tam wybierasz;
Gości będzie dużo, nieodstępna tyraliera;
Flirt i alkohole, może tańce będą też,
Drzwi otwarte zamkną potem się.
No i cześć!
Wpadnę tam na chwilę, zanim spuchnie atmosfera;
Wódki dwie wypiję, potem cicho się pozbieram;
Wyjdę na ulicę, przy fontannie zmoczę łeb;
Wyjdę na przestworza, przecudowny stworzę wiersz.
Ty i ja - teatry to są dwa.
Ty i ja!
Ty - ty prawdziwej nie uronisz łzy.
Ty najwyżej w górę wznosisz brwi.
I niezaraźliwy wcale jest twój śmiech.
Bo ty grasz!
Ja - duszę na ramieniu wiecznie mam.
Cały jestem zbudowany z ran.
Lecz gdy śmieje się, to wkrąg się śmieje świat!
Jest już za późno, nie jest za późno
Jeszcze zdążymy w dżungli ludzkości siebie odnaleźć,
Tęskność zawrotna przybliża nas.
Zbiegną się wreszcie tory sieroce naszych dwu planet,
Cudnie spokrewnią się ciała nam.
Jeszcze zdążymy tanio wynająć małą mansardę
Z oknem na rzekę lub też na park,
Z łożem szerokim, piecem wysokim, ściennym zegarem;
Schodzić będziemy codziennie w świat.
Jeszcze zdążymy naszą miłością siebie zachwycić,
Siebie zachwycić i wszystko w krąg.
Wojna to będzie straszna bo Bóg nas będzie chciał zniszczyć,
Lecz nam się uda zachwycić go.
Jest już za późno!
Nie jest za późno!
Jest już za późno!
Nie jest za późno
Zobaczysz
Ach, kiedy ona cię kochać przestanie:
Zobaczysz!
Zobaczysz noc w środku dnia,
Czarne niebo zamiast gwiazd;
Zobaczysz wszystko to samo,
Co ja.
A ziemia, zobaczysz,
Ziemia to nie będzie ziemia:
Nie będzie cię nosić.
A ogień, zobaczysz,
Ogień to nie będzie ogień:
Nie będziesz w nim brodzić.
A woda, zobaczysz,
Woda to nie będzie woda:
Nie będzie cię chłodzić.
A wiatr, zobaczysz,
Wiatr to nie będzie wiatr:
Nie będzie cię koić.
Ach, kiedy ona cię kochać przestanie:
Zobaczysz!
Zobaczysz obcą własną twarz,
Jakie wielkie oczy ma strach;
Zobaczysz wszystko to samo,
Co ja.
A ziemia, zobaczysz,
Ziemia to nie będzie ziemia:
Nie będzie cię nosić.
A ogień, zobaczysz,
Ogień to nie będzie ogień:
Nie będziesz w nim brodzić.
A woda, zobaczysz,
Woda to nie będzie woda:
Nie będzie cię chłodzić.
A wiatr, zobaczysz,
Wiatr to nie będzie wiatr:
Nie będzie cię koić
I wszystkie żywioły,
Wszystkie będą ci złorzeczyć:
Lepiej byś przepadł bez wieści!
Nie brookliński most
Rozdzierający
Jak tygrysa pazur
Antylopy plecy
Jest smutek człowieczy.
Nie brookliński most
Ale przemienić
W jasny, nowy dzień
Najsmutniejszą noc -
To jest dopiero coś!
Przerażający
Jak ozdoba świata
Co w malignie bredzi
Jest obłęd człowieczy.
Nie brookliński most
Lecz na drugą stronę
Głową przebić się
Przez obłędu los -
To jest dopiero coś!
-----------------------------------------
-----------------------------------------
-----------------------------------------
Będziemy smucić się starannie!
Będziemy szaleć nienagannie!
Będziemy naprzód niesłychanie!
Ku polanie!
Z nim będziesz szczęśliwsza
Zrozum to, co powiem
Spróbuj to zrozumieć dobrze
Jak życzenia najlepsze, te urodzinowe
Albo noworoczne, jeszcze lepsze może
O północy gdy składane
Drżącym głosem, niekłamane
Z nim będziesz szczęśliwsza
Dużo szczęśliwsza będziesz z nim.
Ja, cóż -
Włóczęga, niespokojny duch,
Ze mną można tylko
Pójść na wrzosowisko
I zapomnieć wszystko
Jaka epoka, jaki wiek,
Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień
I jaka godzina
Kończy się,
A jaka zaczyna.
Nie myśl, że nie kocham,
Lub że tylko trochę kocham
Jak cię kocham, nie powiem, no bo nie wypowiem -
Tak ogromnie bardzo, jeszcze więcej może
I dlatego właśnie żegnaj,
Zrozum dobrze, żegnaj, żegnaj
Z nim będziesz szczęśliwsza
Dużo szczęśliwsza będziesz z nim.
Ja, cóż -
Włóczęga, niespokojny duch,
Ze mną można tylko
Pójść na wrzosowisko
I zapomnieć wszystko
Jaka epoka, jaki wiek,
Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień
I jaka godzina
Kończy się,
A jaka zaczyna.
Ze mną można tylko
W dali znikać cicho
Musisz mi pomóc
Kocham za siebie, kocham za ciebie,
Kocham jeden za dwoje.
Słońce po niebie, księżyc po niebie,
Gwiazdy po niebie, chmury po niebie -
Wszystko spoczywa na mojej głowie!
Musisz mi pomóc, musisz mi pomóc,
Swoją miłością musisz mi pomóc;
Musisz pokochać mnie więcej,
Bliżej wyciągnąć kochane ręce
Musisz!
Sam nie podołam, sam nie dam rady
Unieść tyle miłości.
Księżyc i gwiazdy, chmury i słońce,
Lody wciąż łamać, ciągle i ciągle,
Sił mi brakuje, o pomoc proszę!
Musisz mi pomóc, musisz mi pomóc,
Swoją miłością musisz mi pomóc;
Musisz pokochać mnie więcej,
Bliżej wyciągnąć kochane ręce
Musisz!
Musisz mi pomóc, musisz mi pomóc,
Swoją miłością musisz mi pomóc;
Musisz pokochać mnie więcej,
Żebym się nie mógł w głęboką wodę
Rzucić!
Metamorfoza
Gora
chmury pekaly czarne
coraz czarniejsze
jakby koni frygijskich grozne tabuny
az grom
przeszyl obraz nie dokonczony jeszcze
a model spadal
glowa w dol
w plotno
i wrosl
w cieple jeszcze kontury
naglego olsnienia
To byl juz ranek
a ty sie smialas do mnie z portretu
Metamorphosis
A mountain
clouds were bursting black
ever more black
like terrible herds of Phrigian horses
until thunder
pierced the still unfinished painting
and the model was falling
head down
into the canvas
and grew into
the still warm contours
of sudden dazzlement
It was morning already
and you were laughing to me from the portrait
[Odnalazly sie marzenia...]
Odnalazly sie marzenia
ktore wlozylem kiedys
do dziurawej kieszeni
gdy noc
wielka wrona
leciala do rzeki przejrzystej-dobrej
Tamtej nocy
nietoperze pozarly wszystkie gwiazdy
biale motyle
zostaly tylko czarne motyle
Prawda byla wtedy jak ksiezyc
toczacy sie po gladkim zwierciadle
przez cztery tygodnie
Odnalazly sie marzenia
gruby kij debowy
[Dreams were found...]
Dreams were found
dreams I once put
into my pocket with a hole
when the night
the big crow
flew to the river transparent-good
That night
bats devoured all the stars
white butterflies
only black butterflies were left
Truth was then like the moon
rolling on the smooth mirror
for four weeks
Dreams were found
a thick oak stick
Zabawy dzieciece
Jedni oczami umarlych rodzicow
graja w kulki
Drudzy cytrynowym katatryniarzom
wykradaja buty
Inni z oderwanych skrzydel motylich
ukladaja usmiech
Ci znowu w rozowe paluszki biora sen
i farbuja go na czarno
A bog stoi obok
Children's Games
Some play marbles with their
dead parents' eyes
Others steal the shoes of the lemon
hurdy-gurdy men
Others yet form a smile with plucked-off
butterfly wings
Or pick a dream with their pink little fingers
and dye it black
And god is standing nearby
[Co noc]
Co noc
kiedy schodza do knajp kolednicy
na wodke sledzia i dziwki
w dalekich miastach Orionu
Arlekin paznokcie gryzie do krwi
i szczury przyzywa
na piszczalkach swoich nog
To znak ze nie dosyc fioletu
zapachu mydla
chleba i laskotania nozdrzy
A tam
kolednicy
wchodza w kufle zlotego piwa
i zebami w uda zarlocznie
[Each night]
Each night
when carolers descend to bars
for vodka herring and sluts
in the far cities of Orion
Harlequin bites his fingernails to blood
and calls the rats
on the fifes of his legs
Itłs a sign that therełs not enough purple
or smell of soap
or bread and tickle of nostrils
And there
the carolers
enter glasses of golden beer
and with their teeth the thighs voraciously
[W kontemplacji aluminium...]
W kontemplacji aluminium
miesci sie rowniez skandynawski ogrod Hesperyd
i dachy powolne lsniacym salamandrom
ktore deszcz namaszcza
wonna przyneta na nozdrza
a mozliwe ze na stopy lunatykow
Wspomnialem ogrody
bo moga nie wierzyc sceptycy
w pozne powracanie okazalosci jesiennej
i dzbany pelne ociekajaca smukloscia
na karki wysoko pokornych kobiet
a mozliwe ze na stopy lunatykow
[In contemplating aluminum]
In contemplating aluminum
there is also the Scandinavian garden of Hesperides
and slow roofs like glossy salamanders
which the rain anoints
with sweet lure for nostrils
and maybe for the feet of the lunatics
I mentioned the gardens
for skeptics may not believe
in late return of autumn bounty
and full jars dripping slenderness
on the necks of haughty humble women
and maybe on the feet of the lunatics
Skandynawia
Dlonie Normanow umuzycznia Sibelius
Na drugiej harfie
mleko swych wlosow
rozpuszcza sniezyca
Lodowe platki chryzantem
na ozorach psow usypiaja w ogrody
Tu nie ma Gangesu
lecz sa renifery
o rogach wzorzystych jak fiordy
albo kaprys Joanny
Joanna harfa ostatnia
Joanno zaplacz nade mna
Scandinavia
The hands of the Normans are music by Sibelius
On the second harp
the blizzard spreads
the milk of her hair
Ice petals of chrysanthemums
on dogsł tongues fall asleep into gardens
Here there is no Ganges
but there are reindeer
with antlers patterned like fjords
or Joannałs caprice
Joanna the last harp
Joanna, cry for me
Wlosy
Rzeka przeplywa
miedzy oczami ryb
jak tecza
albo niezagojone ciecie po nozu
Plywaja po niej
wielkie serca baobabow
kola wozow
a takze ciezkie kandelabry
rogow utopionych jeleni
Moje lzy
jak okruchy chinskiej porcelany
tona wirujac powoli
Hair
The river flows
between eyes of fish
like a rainbow
or a knife cut unhealed
Floating on it
are great hearts of baobabs
cart wheels
and also heavy candelabra
of the horns of drowned deer
My tears
like small flakes of china
sink swirling slowly
Proba wniebowstapienia
Przyjdz do mnie jawnogrzesznico
bede cie rozdzieral powoli
na wszelkie nadzieje kolorow i zespolenie
moze zakwitniesz nad ranem
piekna dusza slonecznika
Attempt at Ascension
Come to me harlot
I will slowly tear you apart
into all hopes of colors and into fusion
perhaps you will bloom at dawn
with the beautiful soul of a sunflower
[Niebo to jednak studnia...]
Niebo to jednak studnia
a wiec tyle cembrowin
ile smutku i gwiazd
Lecz najsmutniej jest wtedy
kiedy skalpel ksiezyca
otwiera oblok
jak brzuch delfina
[The sky is a well after all ]
The sky is a well after all
and so as much well-casing
as sadness and stars
But the saddest is when
the scalpel of the moon
opens a cloud
like a dolphin's belly
Jesien
Zanurzac zanurzac sie
w ogrody rudej jesieni
i liscie zrywac kolejno
jakby godziny istnienia
Chodzic od drzewa do drzewa
od bolu i znowu do bolu
cichutko krokiem cierpienia
by wiatru nie zbudzic ze snu
I liscie zrywac bez zalu
z usmiechem cieplym i smutnym
a maly listek ostatni
zostawic komus i umrzec
Autumn
To submerge submerge oneself
into the gardens of red autumn
and to pick off leaves one by one
as if the hours of being
To walk from tree to tree
from pain and back to pain
softly in step of suffering
to keep the wind asleep
And to pick off leaves without sorrow
with a smile both warm and sad
and the last little leaf
to leave for someone and die
Zachod slonca w Prowansji
Moj ojciec zabijal krolika
sprawiedliwie i tuz za uszami
a jakze powolniej umieraly
wysmukle swieczniki drzew tujowych
i zbocza lagodne
jak oczy mongolskich naloznic
Ulatywaly z dymem
tulipany snutych zachwytow
dopoki ksiezyc...
o, ksiezyc
jak podrzucona wysoko lapka krolika
Sunset in Provance
My father used to kill the rabbit
with justice and right behind the ears
and how much slower died
the slender candlesticks of thujas
and gentle slopes
like eyes of Mongolian concubines
The tulips of spinned enchantment
flew away with the smoke
until the moon
oh, the moon
like a rabbitłs paw tossed up into the air
Pejzaz
Usypia horyzont w kaciku twych ust
i powracaja chmury i slonce
lagodniejsze polwyspy prosic
o miekkie nory twoich oczu
na legowisko
W dalekich krajach
biale dlonie mnichow
zarzynaja mlode daniele
i na kamiennych posadzkach swoich domow
rozkladaja skory miekkie
dla jednej stopy twojej
Rano kiedy szyje pondosisz leniwie
rece zlodziei podsuwaja ci
grzebienie z kosci sloniowej
i najpiekniejsze konie
przybiegaja pod okno
Landscape
Horizon's asleep in the corner of your mouth
and the clouds and the sun return
to ask the more gentle peninsulas
for the soft burrows of your eyes
as a lair
In faraway lands
white hands of monks
slaughter young fallow deer
and on the tile floors of their homes
they spread soft skins
for your one and only foot
In the morning when you softly raise your neck
the hands of thieves offer you
ivory combs
and the most beautiful horses
run up to the window
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Ryl Wybór poezji światowejSyrokomla wybór poezji4 Leopold Staff Wybór poezji wstęp BN oprac M JastrunKazimierz Wierzyński Wybór poezjiEdward Stachura Pokocham ją… siłą… woliEdward Stachura PrefacjaEdward Stachura Co wartoEdward Stachura List do pozostałych 2więcej podobnych podstron