Amnesty International Uchodźcy mówią


Uchodźcy mówią
Stowarzyszenie Amnesty International w Polsce
Zespół do spraw Uchodźców

Koło Podkowy

PODKOWA LEŚNA 1997
Copyright by Amnesty International i Koło Podkowy 1997
Redakcja Krzysztof Jakubowski
Przekład fragmentów raportów Amnesty International Natalia Szczucka
Fotografie Tomasz Kizny, Mieczysław Klajnowski, Rusudan Kikaleiszwili
Wydano w ramach programu sponsorowanego przez Open Society Institute przy współpracy UNHCR ONZ
ISBN 83 - 906215 - 6 - 8 Wydanie pierwsze
Wydawcy:
Zespół do spraw Uchodźców Stowarzyszenia Amnesty International w Polsce
Oddział Warszawski Al, 00-074 Warszawa, u. Trębacka 3
Koło Podkowy (Mała ojczyzna) Ośrodek Kultury
05-807 Podkowa Leśna, ul. Świerkowa 1 tel./fax 758-94-41
Skład: AULA, Podkowa Leśna, tel. 758-93-92, fax 729-13-68 Druk: DRUKED, Grodzisk Mazowiecki, tel. 755-78-19
Od wydawców
Książka ta zawiera bardzo różnorodne teksty: relacje, teksty po>. etyckie, dokumenty, raporty. Autorami ich (piszącymi lub mówiącym^ do mikrofonu) są uchodźcy, ludzie szukający schronienia w naszyta kraju.
Chcieliśmy oddać im głos, wysłuchać ich opowieści, argumentów^ Uważamy, że powinien to być pierwszy krok, aby ich zrozumieć. I do. piero wtedy zastanowić się (wspólnie z nimi) nad miejscem dUa uchodźców w Polsce.
Subiektywne relacje zostały skonfrontowane z wyciągami z ak;. tualnego raportu rocznego Amnesty International.
Na zakończenie dodaliśmy tekst naszego Zespołu do spra\\r Uchodźców dotyczący obecnej kampanii Stowarzyszenia na rzec^ przestrzegania praw człowieka wobec uchodźców.
5
Esat Fejza w spektaklu "Gdzie jesteś Europo?" w reżyserii Smaila Lusztaku. Koło Podkowy 1994 Fot. Mieczysław Klajnowski
I
Esat Fejza (Kosowo)
Esat:
Urodziłem się jako niewinne dziecko, które rodzice stworzyli bez jego zgody. Wydawało mi się, że ten świat jest pełen kwiatów i słońca, dopóki nie "przyjechała" burza, która odebrała mi dzieciństwo. Razem z burzą był diabeł czy szatan, który uwięził moje misie. On, który odebrał mi od ust ostatnią kromkę chleba i gasił pragnienie sokiem mojego mózgu. Przy nim czułem się i czuł się będę jak kropla wody w pustyni.
W moim ogródku budował zamek z kości moich dziadków i pradziadków. Kim JA jestem? Gdzie JA jestem? Dokąd mam iść? Ostatnią moją nadzieją jest Księżyc. Ojczyzno, nie karz mnie! Poczekaj tylko chwilę! Będę budował dom na Księżycu i zabiorę cię ze sobą i będziemy żyli tylko we dwoje. Tam, gdzie nikt nie może nas znaleźć. Proszę cię, czekaj tylko chwilę. Czekaj na twojego syna, który..... śpi do południa.
***
Justyna Jancewicz:
Urodził się o 2302. Dziesiątego maja 1975 roku. Kiedy pytam, ile ma lat, myli się. Dziewiętnaście. Dwadzieścia dwa. Dwadzieścia. Tak naprawdę dwadzieścia dwa i dwadzieścia zarazem. Rok 1977 widnieje w jego paszporcie jako rok przyjścia na świat Esata Fejza. Boi się rozmowy o rodzinie. O ojcu i matce.
Matka Esata zginęła, gdy miał półtora roku. Zwykłą tragiczną śmiercią, która przyszła w wypadku samochodowym. Nie pamięta jej wcale. Pamięta tylko, że bardzo chciał, żeby to nie ona, tylko wujek umarł. Do czternastego roku życia żył w porządku. I przyszły demonstracje Albańczykówprzeciwko rządom. Ojciec Esata był członkiem partii, która te demonstracje zorganizowała.
7
Marzec 1989 rok. Miasto Pristina, na którego ulicach zginęły dwadzieścia dwie osoby.
- Tam byłem ja. Strzelali z gumy. I było dużo gazu. Dlatego musieliśmy jeść cebulę. Całą główkę cebuli pakowaliśmy do buzi. Rozdawali ją sprzedawcy. Dawali, zupełnie darmo. To pomagało. Jedno szczypanie zabijało drugie. To pomagało, naprawdę pomagało. Inaczej byśmy się podusili. Tam zginął młody chłopak. Jego znajomy ze szkoły. Nie przyjaciel, ale kolega. Jakiś czas później aresztowali demonstrantów. Mieli zdjęcia i zidentyfikowali ich... Ciekawe, czy kogoś niewinnego też? zastanawia się Esat i zapada w ciszę. Razem z innymi aresztowano jego ojca.
Zostałem sam. Sam siedziałem w domu. Uśmiecha się uśmiechem z serii tych, które mówią o skrępowaniu: Każdego dnia była impreza! Wiele razy przychodzili. Chcieli, abym podpisywał jakieś wezwania. Przychodzili trzy, cztery miesiące. W końcu zabrali mnie do więzienia.
Tu, każdego dnia inaczej, każdego dnia inna tortura. Kiedy przykładali mu pistolet do głowy myślał, a może i mówił, sam nie pamięta: Zastrzel mnie, albo rób, co chcesz!!! Każdego dnia inaczej. Najpierw w małym pomieszczeniu, w bardzo małym pomieszczeniu. Jak pies w za malej budzie. Albo jesteś jak w brzuchu matki. Potem zimna woda. Całe ciemne pomieszczenie wody. I tak kolejna noc. Inna od poprzedniej. Tylko te same pytania, pytania... Pomóż znaleźć twoich znajomych, a będziesz zawsze wolny powtarzali. I kolejny, inny dzień. Pod paznokcie każdej ręki wbijali mu igły. Esat bierze białą kartkę, obserwuje swoją dłoń, maluje swoje paznokcie i tłumaczy, jak wbijali mu te igły, pod te jego paznokcie. Kolejnego, ostatniego dnia dostał napój z proszkiem. Nie pamięta jego nazwy. Jeden ze znajomych adwokatów powiedział mu nazwę tego narkotyku. Ale nie pamięta. Denerwuje się, złości się na siebie, że już nie pamięta. Nie pamięta, co mówił i co się z nim działo. Jest się kompletnie zamroczonym. Esat wystukuje nerwowo rytm palcami po stole. Podchodzi do okna i nie może się nadziwić, że jest tyle śniegu.
Puścili go do domu. Nawet mnie podwieźli. Poczekałem chwilę za bramą i pobiegłem do wujka. Tam dostał paszport. Niby fałszywy, a wcale nie fałszywy, ma go do dziś. Uciekł do Danii, gdzie spędził dwadzieścia trzy dni. Siedziałem w domu. O Boże! Nie miałem, co
S
robić. Każdy dzień taki sam. Dwadzieścia trzy takie same dni. Taki sam identyczny czas, jak później w Polsce.
Ruszył dalej w poszukiwaniu domu, bezpieczeństwa, spokoju i normalności. W 1993 roku udał się do Niemiec, bo tam byli znajomi. Azylu w Niemczech nie dostał. Kazali mu jechać do Polski, bo właśnie ona była trzecim, bezpiecznym (jak opowiada Esat pozytywnym) krajem, którego granice przekroczył.
Trafiłem do izby dla młodych. Dlaczego tu jestem, czy jestem przestępcą?pytam młodego chłopaka po angielsku. Jakaś kobieta wciąż mówiła do niego masz się kąpać!.'/ Przez sześć dni kazali mu się umyć. A on z przekory nie zrobił tego.
Prawie po tygodniu pobytu w izbie dla nieletnich zawitał w Biurze ds. Uchodźców przy ulicy Koszykowej 16. Istna Wieża Babel! Rozmawiał w różnych językach. Pytał: Do you speak Engłish? Sprechen Sie Deutch? Parlez-vous francais? Mogli napisać w moich dokumentach, co chcieli. Nie miałem nad tym żadnej kontroli. Powiedzieli tylko: Nadarzyn. Dębak. Dworzec. Sam sobie musiałem poradzić. Miałem 300 marek. I spotkałem pijaczka. Jedynego chętnego do pomocy, choć wcale nie darmo, lecz jednak chętnego. Un vino ja ci powiem, gdzie masz iść. Poszedłem z nim po butelkę wina, a on poszedł ze mną na dworzec WKD. Pomógł mi kupić bilet. Dojechałem na miejsce. Ale jeszcze musiałem iść. Najpierw cztery kilometry, później cztery kilometry. Myliłem drogę.
A na miejscu spotkał różnych ludzi. Piekło!, piekło!, piekło! powtórzy jeszcze nie raz. Tak nudno, tak głupio. Jedliśmy, spaliśmy, kłamaliśmy. Kłamstwo i zmiana pozycji mogły i starały się zabić nudę.
##*
Teraz mieszka w domu ze starszą kobietą. Staruszka z zapałem obserwowała kometę. I tłumaczyła Esatowi, że się boi. Przed II wojną światową też na niebie pojawiło się nietrwałe ciało niebieskie. Czego ty masz się bać? Ja mogę się bać, ja muszę się bać chciał powiedzieć Esat.
Nie myśli o innym kraju. Chce zostać w Polsce, ale nie dlatego, że Polska jest w jakiś sposób wyjątkowa. Jeśli jest coś nowego, zawsze jest ciężko. Nie chciałbym zaczynać znów od nowa. Tu już dotarłem do jakiegoś punktu. Tu już część czekania mam za sobą.
9
W grudniu 1995 roku dostał pierwszą negatywną odpowiedź. W lutym 1996 roku złożył odwołanie. Czeka. A decydujące głosy wciąż mówią: za dwa dni, za dwa miesiące, wkrótce, tuż po świętach. A paszport Esata niedługo straci ważność.
***
W rysunkach i słowach Esata wszystko zamyka się w dwóch światach. Między niebem a piekłem. Po jego szkicach przechadzają się kościotrupy. Z ziemi wydostaje się mozolnie ręka człowieka, który uda się na Dzień Sądu Ostatecznego.
Ludzie myślą, że jest Raj. A w Raju jest dobrze. Myślą utopijnie. Przecież tak nie jest. Nigdzie, gdzie jest człowiek, nie może być dobrze. Na przykład: Są trzy jabłka. Jestem Ty ija.jaje rozdzielam. I nie jest tak, że po połowie. Ja chcę dwa, a tobie chcę dać jedno. Nieważne, jak zrobię. Ważne jest to, co pomyślę, a pomyślę, że chciałbym więcej.
A Bóg? Przecież jest Bóg?
Moi pradziadkowie wierzyli, że bóg jest słońcem. Coś we mnie z tego zostało. Ja jestem, a Bóg umarł, ałbo umiera powoli. Jeżeli słońce umiera, to i Bóg umiera.
A może jest tak, że zostawił ludziom wolną rękę i sumienie, i nie chce ingerować w ich czyny?
Jeżeliby był, na pewno zrobiłby porządek. Zapomniał o dobrych ludziach, ałbo zawiązał pakt z szatanem. Bóg broni człowieka. "Macie być święci, bo ja jestem święty". Nie czytałeś Biblii?
Esata denerwuje temat Boga. Jego oczy, gesty mówią, że gniewa się na niego bardzo.
Czy Bóg chce, abyśmy wszyscy bili Chrystusa? Abyśmy wbijali mu gwoździe? Sam Bóg mówi, że krwi chce szatan, a nie on... Albo wszyscy jesteśmy Bogami, albo wszyscy szatanami. Wiem, kto by zrobił porządek. Taki człowiek, jak Skanderberg (bohater narodowy Albanii) więcej się nie urodzi. Ale on na pewno zrobiłby porządek!!!
Nie słyszał, nie widział swojego ojca już bardzo długo. Siedem, osiem lat. Ojciec, czy żyje?!!! powtarza to pytanie kilka razy, coraz głośniej i głośniej. Na pewno gdzieś tam żyje. Na pewno. Nie wierzę, żeby mu strzelili w głowę, nie wierzę. Żyje na pewno. Esat jest
10
pewien, że gdyby chciał się z nim skontaktować, udałoby mu się to bez najmniejszego problemu. Ale nie może, nie chce nikogo skrzywdzić. 1 opowiada pewną historię:
Dwa miasta w Niemczech. Miasto X i Y. W tych dwóch miastach żyje dwóch braci uchodźców. Córka jednego z nich ma urodziny. I nie wiadomo jak dostaje prezent od swojego stryja. Podarowany walkmen nie ma baterii. Ojciec dziewczynki chce włożyć baterie, a tu bomba. Później podobna historia z długopisem. Facet nie ma palców jednej ręki, bo chciał coś zapisać. Oni szukają tylko polityków. Nie mogę szukać ojca. A on też nie wie, gdzie ja jestem.
Jadłeś coś? Nie jesteś głodny?
Nie, jadłem krowę. Później coś zjem. Mogę zjeść krowę, świnię, tylko nie jelenia. Zjadłem raz jelenia i potem na drugi dzień nie mogłem spać. Śnił mi się las jeleni. Podchodziły do mnie i pytały:
Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
***
Chciałby pracować. Nie może przecież tylko pisać. Musi zarabiać na siebie. Najchętniej zostałby kelnerem. I może zostanie, jeśli otrzyma pozwolenie na pobyt. Zawiązuje ścierkę do naczyń w pasie, przechadza się po pokoju, w rękach tak na niby trzyma tacę: Idziesz, podajesz piwo, a ci przy stole mówią, rozmawiają. A ty słuchasz. I możesz nawet usłyszeć: "Zabiję skurwysyna". Idziesz, notujesz, a potem piszesz.
Może zostanie kelnerem, barmanem, czy kimś tam jeszcze. A na razie jest Panem Czekadło. Zdarza się, że nie może spać. Jego życie zostało utkane z dziur i opowie o nim, a ktoś później zaśpiewa:
Życie jest takie
Jest jak droga...
A tam znajduje się dziura głęboka
Spadasz i dużo
czasu potrzebujesz, żeby
wydostać się.
Idziesz dalej
I wpadasz do takiej samej. Masz
otwarte oczy. Widzisz, gdzie jesteś
i mówisz do siebie: "nie moja wina"
ii
Wydostajesz się stamtąd.
Idziesz dalej. Uważasz widzisz dziurę.
Nie idziesz do, tylko wokoło.
I nie spadasz. I mówisz do siebie:
"nareszcie nie spadłem".
A obok jest ta sama dziura. I spadasz.
I mówisz: "chyba to jest hobby".
Trudno ci będzie wydostać się stamtąd.
Chodzę po takiej samej ulicy...
*#*
Chodzi i czeka, czeka, czeka...
Nagrała i spisała Justyna Jancewicz Podkowa Leśna, wiosna 1997
Esat Fejza
Spytaj siebie czego chcesz
Tak jak dzisiaj będzie i jutro
tak jak jutro będzie i pojutrze
to jest świat w którym panuje człowiek.
W tym świecie wszystko jest dwojakie:
Bóg i diabeł
dzień i noc
mężczyzna i kobieta
prawda i kłamstwo.
Przy życiu trzyma nas tylko nadzieja
marzenie.
Każdy marzy i pragnie spełnienia
marzeń.
Dziś musisz być profesjonalnym aktorem
grać tak aby nikt nie widział prawdy.
I to jest prawda, że
wszyscy jesteśmy aktorami
i gramy na codziennej scenie.
Słuchaj
ty też jesteś aktorem.
Staraj się
grać
a dostaniesz Oskara.
Kawiarnia w Kole Podkowy 6 lipca 1997
13
Amnesty International Raport 1997
Raport dotyczy roku 1996
Jugosławia (Kosowo)
W prowincji Kosowo przywódcy polityczni etnicznych Albańczykow w dalszym ciągu wzywają bez odwoływania się do przemocy do ogłoszenia niepodległości tej prowincji. Niemniej jednak, pomiędzy kwietniem a październikiem dziewięciu Serbów, w tym pięciu policjantów, zostało zastrzelonych, zaś pięciu innych zostało rannych. Do odpowiedzialności za to wydarzenie przyznała się organizacja nazywająca siebie Armią Wyzwolenia Kosowa, o której nie ma zbyt wielu informacji. Ataki rozpoczęły się w kwietniu, po tym jak młody człowiek pochodzenia albańskiego został zastrzelony przez serbskiego cywila, który został następnie aresztowany i osądzony. Następnego dnia zastrzelono pięciu Serbów, a dalsze cztery osoby zostały ranne.
Władze odpowiedziały masowymi, często bezpodstawnymi aresztowaniami Albańczykow na tym terenie. Wielu z aresztowanych było dręczonych psychicznie, zanim zostali zwolnieni bez postawienia im zarzutów. W dniach po zastrzeleniu serbskiego policjanta ponad 100 Albańczykow zostało zatrzymanych w celu przesłuchania. Większość została zwolniona w ciągu kilku godzin, jednak inni przetrzymywani byli przez 3 4 dni. Około 35 osób, włącznie z kilkorgiem dzieci, zostało prawdopodobnie pobitych przez policję.
W ciągu całego roku prawie codziennie napływały doniesienia o przypadkach nie związanych z atakami wojskowymi w których policja torturowała i biła lub w inny sposób źle traktowała osoby pochodzenia albańskiego. Przypadki te miały miejsce podczas przeszukań domów w poszukiwaniu broni; ofiarami byli często starcy, kobiety i dzieci. Wielu Albańczykow bywało aresztowanych po tych przeszukaniach. Inni byli zatrzymywani w celu przeprowadzenia przesłuchań dotyczących ich działalności politycznej. Zatrzymani osadzani byli na posterunkach policji na okres czasu od kilku godzin do kilku dni, czasami byli poważnie torturowni i bici do tego stopnia, że potrzebowali następnie pomocy medycznej. Przynajmniej w dwóch przypadkach wydaje się, że tortury były bezpośrednim powodem lub przyczyniły się do śmierci ofiary.
14
II
Sinnajja Candrakumar (Sri Lanka)
Mam dwadzieścia pięć lat. Jestem Tamilem, należę do społeczności Tamilów Lankijskich. Pochodzę z Dżafny; jest to półwysep i miasto na północy Sri Lanki. Moi przodkowie przybyli tu przed wiekami z Indii, osiedlili się i stworzyli państwo tamilskie. Dżafna i ziemie na północy Sri Lanki zawsze należały do Tamilów, tam urodzili się moi rodzice i dziadkowie. To duże miasto, ośrodek handlowy, kulturalny, naukowy; centrum kultury tamilskiej. Z powodu wojny, która trwa już czternaście lat, miasto bardzo ucierpiało. Przez wiele lat było odcięte od reszty kraju i nie można było do niego wjechać bez specjalnego zezwolenia.
Dżafna była wielokrotnie bombardowana i ostrzeliwana. A w 1995 roku, gdy armia rządowa zbliżała się do miasta, wszyscy stamtąd uciekli. Pół miliona ludzi. Wojsko weszło do zrujnowanego, wymarłego miasta.
Mieszkałem w Dżafnie z rodzicami i młodszą siostrą. Skończyłem szkołę średnią, zrobiłem maturę. Gdyby czasy były inne, może bym poszedł na studia. Ale nie było warunków. Trzeba było zacząć pracować i pomóc rodzinie, bo w Dżafnie żyło się ciężko. Była straszna drożyzna, brakowało podstawowych rzeczy. Trudno było o stałą pracę, więc zająłem się handlem. Jeździłem na wieś, kupowałem towary i sprzedawałem je w Dżafnie. Trzeba było jakoś sobie radzić. Gdyby nie wojna może bym studiował.
Starsi zawsze nas uczyli, że wykształcenie jest bardzo ważne. Ale jak tu się uczyć, gdy szkoły nie funkcjonują normalnie, gdy brakuje książek, podręczników, zeszytów. Młodzież tamilska garnie się do nauki, dawniej wielu młodych wyjeżdżało na studia do Kolombo. Ale z roku na rok coraz mniej ich się tam wybiera. Syngalezi nie chcą żebyśmy się kształcili w Kolombo. Studenci, którzy mieszkali w Kolom-
i5
bo, opowiadali mi, że byli szykanowani i zastraszani przez Syngale-zów. Nieznajomi, młodzi Syngalezi, jakieś podejrzane typy, zaczepiali ich, nachodzili grupami. Mówili: "Nie chcemy was tutaj, wracajcie do siebie bo spotka was coś złego". Tamilskich studentów nękała także policja, zatrzymywała, aresztowała. Było wiele wypadków tajemniczych zaginięć. Młodzi Tamilowie po prostu ginęli bez wieści. Niektórych potem odnaleziono w więzieniach. Ciała innych wyłowiono z jezior i rzek w okolicach Kolombo.
U nas na północy też były takie wypadki. Widziałem w Kilali zwłoki dziewcząt i chłopców wyłowione z laguny. Miejscowi mówili, że ci młodzi ludzie wybierali się na studia do Kolombo. Przy zwłokach była tabliczka, ostrzeżenie: "To samo czeka wszystkich, którzy mają zamiar wyjechać do Kolombo". Przedstawiciel władz próbował wmówić nam, że LTTE jest odpowiedzialne za tę zbrodnię, bo w Kilali nie ma oddziałów rządowych. Ale nikt temu nie wierzył. Niedaleko Kilali, w Puneri jest duży obóz wojskowy. Wszyscy wiedzieli, że żołnierze stamtąd zabili tych młodych, a nie Tygrysy.
Odkąd pamiętam, nie było zgody między Tamilami a Syngalezami. Przez lata narastało w nas uczucie rozżalenia, rozgoryczenia. Wadze traktowały Tamilów jak ludzi gorszej kategorii. Syngalezi uważali, że skoro jest nas mniej, to powinniśmy im się podporządkować. Chcieli nam narzucić swój język i swoją władzę. Na każdym kroku byliśmy dyskryminowani. Weźmy na przykład edukację. Władze wprowadziły zasadę standaryzacji przy przyjmowaniu młodzieży na wyższe uczelnie. Polegało to na tym, że liczba miejsc na uczelniach została ograniczona dla Tamilów do 10 procent. Po to, żeby zagwarantować więcej miejsc dla Syngalezów, bo oni stanowili większość. O tym, kogo przyjmą na uniwersytet, decyduje przynależność etniczna, a nie wyniki egzaminów. Podobnie jest z pracą. Lepsze stanowiska rezerwowane są dla Syngalezów, nawet jeśli mają gorsze kwalifikacje od nas. Syngalezi chcą z nas zrobić niewykształconych biedaków. Pieniądze z budżetu dzielone są niesprawiedliwie. Prowincje tamilskie otrzymują z budżetu znacznie mniej pieniędzy niż powinny, niż im się należy. Władze dofinansowują głównie tereny syngaleskie. Tam idą też pieniądze z pomocy zagranicznej. Na modernizację, na budowę systemu irygacyjnego na ziemiach syngaleskich. My nie dostajemy pieniędzy, a przecież też musimy budować kanały nawadniające. Nie
16
możemy liczyć na pomoc rządu. Musimy znajdować własne środki na inwestycje na ziemiach tamilskich. Bywało i tak, że zabierali pieniądze, które były przeznaczone dla Tamilów. Państwa przysyłające pomoc finansową zastrzegały, że ma ona być wykorzystana na terenach tamilskich. Rząd w Kolombo oddawał pieniądze Syngalezom, a oficjalnie informował, że przekazał je Tamilom.
Przepływ informacji jest ograniczony, bo władze od czasu wprowadzenia stanu wyjątkowego nie pozwalają ludziom z zewnątrz swobodnie wjeżdżać na tereny tamilskie. Posterunek graniczny na drodze do Dżafny znajduje się w Tandikulam koło Wawuniji. Nie wpuszczają do nas zagranicznych dziennikarzy. Nawet organizacje międzynarodowe, takie jak Czerwony Krzyż albo UNHCR, mają utrudniony wstęp. Organizacje międzynarodowe przysyłają Tamilom pomoc humanitarną, podstawowe rzeczy żywność, ubrania, namioty, lekarstwa, odżywki dla dzieci. Ale transporty z pomocą nie mogą swobodnie wjeżdżać na tereny tamilskie.
Nie zawsze docierają do najbardziej potrzebujących. Władze ograniczają liczbę transportów. Przepuszczają kilka ciężarówek z ryżem, kilka z cukrem. To nie wystarcza. Przedmiotów plastikowych, nafty i niektórych innych rzeczy w ogóle nie można wwozić, bo władze boją się, że trafią one do LTTE. Z tego samego powodu w ogóle nie pozwalają na wjazd transportów z pomocą na niektóre tereny, na przykład do Mannaru. Organizacje międzynarodowe mają utrudnione działanie, ale starają się nam pomóc. Także w przekazywaniu informacji. W przeciwieństwie do rządu Sri Lanki, który sam nam nie pomaga i nie pozwala innym tego robić.
Gdy po latach prześladowań Tamilowie, rozgoryczeni z powodu polityki rządu, utworzyli organizacje militarne, gdy powstało LTTE, gdy Tamilowie wystąpili zbrojnie w obronie swoich interesów, władze Sri Lanki wprowadziły surowe prawa i ograniczyły nasze swobody. Tereny tamilskie zostały objęte specjalną kontrolą wojska i policji. Wprowadzono stan wyjątkowy. Rząd powołał specjalne jednostki do walki z organizacjami tamilskimi zwane STF (Special Task Forces). Policja, a szczególnie wydział kryminalny (CID Criminal Investiga-tion Department) otrzymały szerokie uprawnienia. Tak samo wojsko. Mogą aresztować ludzi bez nakazu i przetrzymywać ich w więzieniach bez wyroku sądowego nawet przez kilka lat. Nikt nie ma nad
i7
nimi kontroli. Robią co chcą. I nie ponoszą za to żadnych konsekwencji. STF i CID działają przede wszystkim w miastach. Terroryzują ludzi. W dzień i w nocy Oni nie śpią. Polują na Tamilów. wyjeżdżają na ulice miasta motocyklami albo dżipami, busami i wyłapują ludzi, zwłaszcza młodych. Torturują i mordują mężczyzn. Gwałcą i zabijają kobiety. Kradną pieniądze, biżuterię, a zwłoki zakopują albo wyrzucają do rzeki, do latryn. Tak zrobili z córką jednego z moich krewnych zgwałcili i zamordowali. Jej ciało znaleziono w latrynie. Bezbronnych ludzi łatwo zastraszyć.
Żołnierze też nie są lepsi. Robią to samo. Nocą okrążają wieś, wyciągają wszystkich z domów. Krzyczą, straszą, biją. "Mówcie gdzie są Tygrysy bo was zabijemy." Pod zarzutem współpracy z LTTE zabierają do swego obozt młodych mężczyzn, chłopców. Przesłuchują, torturują, zabijają. Tak wygląda nasze życie.
Pewnego razu byłem w Mattakkalappu. Pojechałem tam odebrać prawo jazdy. Całe miasto żyło historią, która się tam wydarzyła. Żołnierze zabili młodego Tamila. To był uczeń szkoły średniej, spokojny chłopiec. Nie zajmował się polityką. Interesowała go tylko nauka. Podobno był bardzo zdolny... Poszedł pomodlić się do świątyni. Gdy wychodził zobaczył żołnierzy syngaleskich. Przestraszył się i w pierwszym odruchu zaczął uciekać. Złapali go i zabrali do koszar. Gdy rodzice chłopca poszli dowiedzieć się o syna, żołnierze w koszarach powiedzieli: "Nie ma tu waszego syna". Następnego dnia znaleziono go na drodze z kulą w głowie. Widziałem ciało. Chłopiec był torturowany. Władze wojskowe oświadczyły, że nie mają z tym nic wspólnego, że to robota LTTE. Kłamali, jak zawsze. Okłamują nie tylko nas. Okłamują cały świat. Zapewniają, że siły rządowe przestrzegają prawa, że nie stosują przemocy. Ostatnio, pod naciskiem opinii publicznej, rząd rozpoczął dochodzenia w sprawie przestępstw popełnianych przez STF i CID. Ale szybko zostały zamknięte. Zbrodniarze nie zostali ukarani. To wszystko oszustwo; rząd chce pokazać opinii światowej, że w Sri Lance panuje prawo i sprawiedliwość. My najlepiej wiemy jak to jest, bo sami tego doświadczamy. Naprawdę wycierpieliśmy już wiele. Nie tylko od Syngalezów. Gdy wylądowały u nas wojska indyjskie, cieszyliśmy się, że nam pomogą. Najpierw przybyły oddziały z Tamilnadu. To byli nasi rodacy z Indii. Oni nas rozumieli. Ale potem jednostki tamilskie zostały zastąpione przez żołnierzy z pół-
18
nocnych Indii. Nie mogliśmy się z nimi dogadać. Nie rozumieli naszego języka, ani naszych problemów. Mścili się na ludności tamil-skiej za to, że LTTE ich atakowali. W końcu ludzie zaczęli mówić o nich, że to nie Korpus Pokojowy, ale Korpus Zabijający Niewinnych Ludzi (Skrót IPKF oznaczający Indian Peace Keeping Forces tłumaczony był jako Innocent People Killing Forces).
Organizacja LTTE, Tamilskie Tygrysy, pojawiła się w latach siedemdziesiątych. Utworzyli ją młodzi ludzie, wielu spośród nich było wykształconych, wielu studentów. Pochodzili w większości z rodzin, które doznały prześladowań ze strony Syngalezów. Byli rozgoryczeni i zdesperowani. Ich ojcowie zostali zabici, siostry i matki zgwałcone. Oni sami byli bici i poniżani, pozbawieni możliwości dalszego kształcenia się i wpływania na losy kraju. Uznali, że Tamilowie nie mają innego wyjścia tylko chwycić za broń i walczyć o swoje prawa.
Dzięki nim świat dowiedział się o sytuacji w Sri Lance, o dyskryminacji ludności tamilskiej. I dlatego większość Tamilów odnosi się do nich z szacunkiem. Ale prawdą jest też, że wielu ludzi się ich boi. Oni rządzą twardą ręką. "Wymagają całkowitego posłuszeństwa i podporządkowania.
Jeśli ktoś się im narazi, to marny jego los. Surowo traktują tych, którzy nie przestrzegają dyscypliny, trzymają ich w swoich obozach w bunkrach, zmuszają do wykonywania różnych prac. Tych, których uznają za zdrajców zabijają. Niektórzy ludzie mówią, że Tygrysy siłą wcielają do swoich oddziałów młodzież tamilską. Nie wiem czy to prawda. Ja sam się z tym nie zetknąłem. Mnie też namawiali, żebym wstąpił do organizacji, ale nie zmuszali mnie do tego. Przekonywali, namawiali, ale nie zmuszali. Oni mówią, że walczą i giną za sprawę tamilską, za wszystkich Tamilów i dlatego każda tamilską rodzina powinna przeznaczyć jedną osobę, syna lub córkę i oddać LTTE. Mówią, że to jest nasza powinność. Może teraz jest inaczej. W walkach z armią rządową zginęło wielu członków LTTE. Z pewnością potrzebują nowych sił do walki.
Nie chciałem wstąpić do LTTE. Jestem zwykłym, prostym człowiekiem. Nie chcę angażować się w politykę, nie chcę walczyć. Chcę żyć normalnie. Dopóki to było możliwe starałem się pracować, zarabiać pieniądze, pomagać rodzinie. Udzielałem się też społecznie zajmowałem się biblioteką, organizowałem imprezy sportowe, brałem
19
udział w zbiórkach pieniędzy na cele społeczne. Jeśli mogłem pomóc innym, to zawsze to robiłem. Po bombardowaniach albo ostrzale Dżafny przez wojsko transportowałem rannych do szpitala, pomagałem przy odgruzowywaniu, porządkowaniu miasta. Ale nie chciałem walczyć w szeregach LTTE. Nie jestem bohaterem. Jestem zwykłym człowiekiem. Nie chcę umierać. Chcę żyć. Dlatego teraz jestem w Polsce.
Po tym, jak wojska indyjskie wycofały się ze Sri Lanki w 1990 roku, a Dżafna znalazła się pod kontrolą LTTE, mieliśmy poczucie, że sytuacja jest w miarę stabilna. Mówię tylko o Dżafnie. W innych miejscach ludzie żyli zastraszeni. Policja i specjalne jednostki do walki z terroryzmem aresztowały młodych Tamilów i osadzały w więzieniach, gdzie byli torturowani i przetrzymywani bez wyroku sądowego. Wielu ludzi ginęło bez wieści. Potem znajdowano zmasakrowane zwłoki.
W Dżafnie też żyło się ciężko. Brakowało żywności. Ceny były kilkakrotnie wyższe niż w innych miastach. Brakowało podstawowych artykułów, nie było prądu. Wojsko regularnie ostrzeliwało odcięte od świata miasto. Mieliśmy jednak poczucie, że jesteśmy chronieni przez LTTE. Rządzili twardo i wiele wymagali. Musieliśmy regularnie płacić im podatki. Dla wielu ludzi był to bardzo duży wysiłek, bo sytuacja ekonomiczna w Dżafnie była trudna. Ale w zamian LTTE dawało nam ochronę i wsparcie. Wiedzieliśmy, że zależy im na nas, że dbają o dobro Tamilów. Mówili nam: "Nie możecie liczyć na pomoc rządu, władze nie dadzą wam pieniędzy. Musicie być samowystarczalni, musicie rozwijać działalność gospodarczą. Jeśli chcecie zająć się hodowlą kur albo kóz, jeśli chcecie rozwinąć gospodarstwo, przyjdźcie do nas, damy wam pieniądze". LTTE utworzyło bank i udzielało ludziom pożyczek. Oni popierali inicjatywę, tworzyli instytucje państwowe, dbali o naukę, organizowali szkoły i różne kursy. Chcieli, żebyśmy byli niezależni od rządu w Kolombo.
LTTE mieli własne generatory prądu. Doprowadzali prąd do szpitali, bibliotek gdzie uczyły się dzieci, oświetlali ulice. Starali się, żeby życie w odizolowanej Dżafnie toczyło się w miarę normalnie.
Organizowali pracę. Pomagali nam rozwiązywać bieżące problemy ekonomiczne, troszczyli się o naszą przyszłość. Gdy w 1995 roku wojska lankijskie zbliżały się do Dżafny, LTTE powiedzieli nam: ,Już
20
nie możemy zapewnić wam bezpieczeństwa. Musicie ratować się sami Opuszczajcie miasto." Metody LTTE mogą się nie podobać. Fakt. Ale jak traktuje nas rząd w Kolombo? Wysłali na nas wojsko. Bombardują nasze miasta i wsie, strzelają do ludzi, gwałcą, rabują. Mówią, że walczą z LTTE, a zabijają ludność cywilną. Na jednego zabitego żołnierza ginie dwóch tamilskich cywilów. A ilu jest rannych, okaleczonych, z urwaną ręką albo nogą. Zabijają niewinne dzieci. Na własne oczy widziałem jak zbombardowali szkołę. Zrzucili trzy bomby na szkołę w Sawahakkadu, gdzie były małe dzieci. Jechałem wtedy na targ. Szkoła była po drodze. To był potworny widok. Maleńkie dzieci. Ciała małych dzieci rozerwane przez bomby, bez głów, rąk, nóg. Tego się nie da opowiedzieć. Próbowaliśmy ratować te dzieci, które jeszcze żyły. Zawieźliśmy je do szpitala, ale nic nie dało się zrobić. Kilka-naścioro dzieci zginęło. Zginał też nauczyciel. To nie był wcale odosobniony wypadek. W Welwettitturaj, w czasie ataku armii rządowej, zginęło ponad dwieście dzieci. Też w szkole. Można podać więcej przykładów. Co to za kraj, w którym dzieci nie mogą normalnie uczyć się w szkole, a rodzice nie wiedzą, czy ich synowie i córki wrócą do domu żywi. Syngalezi kłamią mówiąc, że atakują tylko obiekty wojskowe LTTE. Twierdzą, że chcą nas uwolnić od Tygrysów i zapewnić nam bezpieczeństwo. Ale my nie czujemy się bezpieczni w kraju pod kontrolą wojsk syngaleskich. Boimy się. Wiemy, że Syngalezi chcą wykorzenić i wyniszczyć naród tamilski. Taka jest prawda.
Mieliśmy nadzieję, że nasza sytuacja może się poprawi, jeśli zmieni się rząd w Kolombo. Przed wyborami w 1994 roku Chandrika Ban-daranaike Kumaratunga (obecnie prezydent Sri Lanki) obiecywała nam pomoc. Mówiła, że jeśli ją poprzemy w wyborach, doprowadzi do pokojowego zakończenia konfliktu tamilsko-syngaleskiego. Mówiła, że ma gotowy plan pokojowego rozwiązania dla obu stron. Wielu Tamilów głosowało na Chandrikę. Uwierzyli, że mówi szczerze. Teraz już wiemy, że to nieprawda. Oszukała nas, tak jak robiło to wcześniej wielu innych polityków syngaleskich. W jej działaniach nie widać dobrej woli i pokojowych zamiarów. Widać tylko złą wolę, podsycanie niechęci i uprzedzeń do Tamilów. Politycy tacy jak Chandrika chcą, żeby narody tamilski i syngaleski nienawidziły się wzajemnie.
Co robi Chandrika? Prowadzi wojnę i kupuje broń. Uchodźcy z Dżafny cierpią z głodu, w Mullajttiwu nie ma wody, ludzie umierają,
21
a Chandrika zaciąga za granicą coraz to nowe kredyty na zakup broni. Nawet pieniądze z zagranicznej pomocy humanitarnej wydaje na broń.
W parlamencie bez przerwy trwają debaty dotyczące budżetu i ciągle powiększane są wydatki budżetowe na zbrojenia. Wszystko to przeciwko Tamilom, żeby zrzucać jeszcze więcej bomb i pocisków na tereny tamilskie. Rząd twierdzi, że nie walczy z Tamilami tylko z LTTE, że chce nas uwolnić od LTTE żeby zapanował pokój. Ale kto najbardziej cierpi w tej wojnie? Ludność tamilska. Kto ginie od bomb i pocisków? Niewinni ludzie. Wojsko bombarduje tereny zabudowane. Specjalnie to robią. Wiedzą, że nie ma tam partyzantów z LTTE tylko ludność cywilna. Zrzucają bomby na drogi, którymi podążają uchodźcy tamilscy, na szkoły, szpitale, kościoły, gdzie schroniły się kobiety i dzieci, nawet na obozy Czerwonego Krzyża. Nie szanują nawet flagi Czerwonego Krzyża. Bombardują bez uprzedzenia. A potem ogłaszają komunikat, że zbombardowali szkołę albo szpital przez pomyłkę. Albo próbują zrzucić winę na LTTE. Żyjemy w ciągłym strachu. Dobrze pamiętam takie dni. Gdy usłyszeliśmy warkot nadlatujących samolotów, rzucaliśmy się do ucieczki. Chowaliśmy się w lesie w prowizorycznych bunkrach. Siedzieliśmy tam czasem przez kilka godzin głodni, wystraszeni.
Potem nauczyliśmy się, że trzeba ze sobą zabierać żywność i gotowaliśmy w lesie jedzenie. Baliśmy się ruszyć, bo samoloty mogły znów nadlecieć. Tak wygląda nasze życie. Nigdy nie wiadomo, co może się zdarzyć, czy przeżyjemy kolejny dzień.
Chandrika mówi, że walczy z terrorystami i separatystami, którzy chcą oderwać prowincje tamilskie od Sri Lanki. To wszystko slogany, którymi posługują się politycy. Mówią: "ten kraj, tamten kraj. Nacjonaliści, separatyści." Nazywają nas terrorystami, bandytami. A przecież my chcemy tylko wolności i równouprawnienia. Dlaczego Synga-lezi mają traktować nas jak śmieci, jak niedotykalnych. Nie jesteśmy od nich gorsi. Chcemy w pokoju żyć na swojej ziemi. Czy to tak wiele? Chcemy mieszkać w normalnym kraju, żyć, uczyć się i pracować w spokoju, mieć możliwość swobodnego poruszania się. Chcemy żeby młodzież tamilska mogła się kształcić, wyjeżdżać na studia do Ko-lombo. Domagamy się równych praw i równych szans. I normalnego, spokojnego życia. Nie chcemy ginąć, chcemy starzeć się i umierać na-
22
turalną śmiercią. I jeszcze jedno. Mamy już dosyć takiej sytuacji, że obie strony konfliktu siły rządowe i LTTE oczekują od nas poparcia i współdziałania. Wymagają od nas żebyśmy opowiedzieli się wyraźnie po którejś ze stron. A dla nas każdy wybór jest zły. Jeśli będziemy otwarcie popierać LTTE, narazimy się na jeszcze większe represje ze strony wojska i policji. A jeśli będziemy współpracować z wojskiem, LTTE nigdy nam tego nie daruje i zabije jako zdrajców. Znaleźliśmy się w beznadziejnym położeniu. Nie ma dla nas miejsca w Sri Lance. Przynajmniej ja tak czuję. Dlatego zdecydowałem się opuścić swój kraj i szukać schronienia za granicą.
Gdy armia rządowa zbliżała się do Dżafny, to był koniec października, listopad, byliśmy przerażeni. Nie wiedzieliśmy co się z nami stanie. LTTE, Tygrysy, o północy ogłosili przez megafony, że zarządzają ewakuację. Kazali nam kierować się na południe w stronę miejscowości Tenmaratći. W pośpiechu zabieraliśmy to, co wydawało nam się najcenniejsze i najbardziej potrzebne. Moja rodzina, ojciec, matka, siostra i ja, dołączyła do tłumu uciekających. Ojciec ma przepuklinę, trudno mu chodzić. Niektórzy starzy i chorzy zostali w Dżafnie żeby nie być ciężarem dla swoich bliskich. Ta droga była straszna. Tłumy ludzi, ścisk, płacz, krzyki. Nie można się było swobodnie poruszać. Szliśmy krok po kroku, dreptaliśmy prawie w miejscu, w tempie metr na godzinę. Było ciemno, padał ulewny deszcz. Droga rozmiękła, grzęźliśmy w błocie. Po obu stronach drogi woda, morze. Mogliśmy iść tylko do przodu. Minęło około dwóch godzin. Zbliżyliśmy się do mostu. Po drugiej stronie było Tenmaratći. Wtedy nadleciał samolot, spadły bomby. W tłumie wybuchła panika. Ludzie próbowali uciekać, ale nie było gdzie się schronić. Na drodze zostały ciała zabitych. Widziałem zwłoki starców, dzieci. Nikt już nie myślał o bagażach, o rzeczach, które mieliśmy ze sobą. Rzuciliśmy to wszystko i próbowaliśmy pomóc ludziom, ratować naszych rodziców. Udało nam się przejść na drugą stronę kanału i o świcie dotarliśmy do Tenmaratći. Okazało się, że Tenmaratći zostało zajęte przez wojsko. Trwał ostrzał, wybuchały pociski. Żołnierze otoczyli ludzi i zaczęli zawracać ich w stronę Dżafny. Tłum się rozproszył, ludzie uciekali. W tym zamieszaniu straciłem z oczu moją rodzinę, zostaliśmy rozdzieleni. Nie wiem, co się z nimi stało. Żołnierze syngalescy zmusili część uciekinierów do powrotu do Dżafny. Ja znalazłem się w grupie
23
ludzi, która wyrwała się z okrężenia i ruszyła dalej w stronę Kilali i Ki-linoćći. Po drodze widziałem ciała zabitych. To nie byli partyzanci tylko ludność cywilna.
Dotarłem do Kilali. Tam były już oddziały LTTE, organizowały przeprawę promem na drugi brzeg. Wsiadłem na prom i przeprawiłem się na drugą stronę. Stąd można już było dotrzeć prosto do Kili-noćći. Byłem głodny, zmęczony i przygnębiony. Martwiłem się o rodziców. Nie wiedziałem gdzie są, co się z nimi stało. Następnego dnia postanowiłem ruszyć z powrotem w stronę Dżafny. Myślałem, że uda mi się znaleźć rodziców albo dowiedzieć się o nich czegoś. Wszędzie ten sam widok. Tłumy ludzi przerażonych, zagubionych, którzy nie wiedzieli, co ze sobą począć, dokąd pójść.
Zniszczone wioski, zbombardowane domy, zabici, ranni. W Tiru-nelweli działy się straszne rzeczy. Żołnierze syngalescy zgwałcili szesnaście dziewcząt, potem je zabili, ucięli im głowy. Ciała leżały na rynku. Widziałem to na własne oczy, tego nie można zapomnieć. Byłem pełen bólu i goryczy. Jak mamy dalej żyć w jednym kraju z Syngaleza-mi, po tym co nam zrobili. Nie możemy zapewnić naszym rodzinom bezpieczeństwa, nie możemy chronić naszych sióstr, żon, matek.
Nie udało mi się dowiedzieć niczego o moich rodzicach czy są w Dżafnie, czy schronili się w jakiejś innej miejscowości. Wróciłem do Kilinoćći. Zebrały się tam tysiące uchodźców z Dżafny i okolic. Ciągle docierali nowi. Brakowało żywności. Było gorąco, parno. Lał deszcz. Ludzie siedzieli na deszczu. Chowaliśmy się w lesie pod drzewami. Wszyscy byli głodni. Zebraliśmy trochę chrustu na ognisko i próbowaliśmy coś ugotować. Mieliśmy tylko ryż, ale i tak było go za mało żeby przygotować normalny posiłek. Jedyne co można było z tego zrobić to papka ryżowa, w której było więcej wody niż ryżu. Wody zresztą też nie było, normalnej wody do picia. Czerpaliśmy wodę ze strumieni albo z kałuży. Była mętna, błotnista. Żeby nadawała się do picia i gotowania, brało się trochę tej błotnistej wody i wyżymało przez szmatę. Ludzie chorowali, zwłaszcza dzieci. Z powodu tej złej wody i niedożywienia. Nie było podstawowych lekarstw. Kto wie ilu ludzi zmarło z głodu i wycieńczenia?
Rząd Sri Lanki zapewniał, że przyśle żywność dla uchodźców ta-milskich. Ale wszystko było nie tak. Transporty docierały z opóźnie-
24
niem j było ich za mało. Władze mówiły, że mogą wysłać ograniczoną ilość ciężarówek z żywnością, bo LTTE przechwytuje transporty.
Utrudniały też działalność międzynarodowych organizacji humanitarnych, nie udzielały zezwoleń na wjazd na tereny objęte działaniami wojennymi. Nie wpuszczały też dziennikarzy i reporterów żeby nikt nie mógł się dowiedzieć, jaka jest sytuacja na terenach tamil-skich. Wszystkie te transporty z żywnością to kropla w morzu. Setki tysięcy ludzi uciekło z Dżafny przed armią lankijską. Nikt nie martwił się o to, żeby ich nakarmić. Rząd chciał ukarać Tamilów za nieposłuszeństwo, za to, że nie podporządkowali się Syngalezom. Żywność była rozprowadzana przez sklepy spółdzielcze. Ludzie stali w kolejkach po swój przydział. Nie dla wszystkich starczało. Nie dość tego. Dostawaliśmy żywność, która nie nadawała się do jedzenia. Mąka i ryż były zepsute, zjedzone przez robaki. Przysyłali nam starą, zepsutą żywność, która pewnie leżała w magazynach rok albo i dłużej. Ale co było robić. Nie mieliśmy wyboru, musieliśmy to jeść. Ludzie cierpieli z głodu, chorowali, umierali. Zastanawialiśmy się, co dalej robić. Niektórzy myśleli o powrocie do Dżafny. Ale nie było wiadomo czy jest do czego wracać. Dżafna była pod kontrolą wojska. Ludzie bali się żołnierzy syngaleskich. Trwała wojna, toczyły się walki między wojskiem a LTTE, bombardowania, ostrzał artyleryjski. Wielu uważało, że najlepszym wyjściem jest uciekać ze Sri Lanki za granicę, bo tu nie ma dla Tamilów przyszłości. Syngalezi nie pozwolą nam normalnie żyć. Już teraz nie ma dla nas miejsca. Wojsko spacyfikowało nasze ziemie. A na innych terenach wśród Syngalezów nie mamy szans. Ja też zacząłem myśleć o wyjeździe, ale minęło jeszcze kilka miesięcy, zanim udało mi się opuścić Sri Lankę.
Następnym etapem mojej wędrówki była Wawunija spore miasto na południe od Kilinoćći. Stamtąd można już prosto dojechać do Kolombo.
W Wawuniji sytuacja była podobna jak w Kilinoćći. Pełno było uchodźców z okolic Dżafny. Miasto pozostawało pod kontrolą wojska. Ale w okolicy były też oddziały LTTE. Co jakiś czas dochodziło do walk. Mam w Wawuniji krewnych i znajomych. Przygarnęli mnie. Miałem nadzieję, że uda mi się znaleźć odpowiednich ludzi, którzy pomogą mi wyjechać z kraju. Wawunija była sterroryzowana. Pełno wojska i policji. Miejscowi przestrzegali mnie, żebym był ostrożny. Ra-
25
dzili, żebym po zmroku nie wychodził na ulicę, bo mogę zostać schwytany przez członków jednego z rywalizujących z LTTE tamilskich ugrupowań militarnych. Mówiono mi, że w Wawuniji rządzą członkowie PLOT (Peoples Liberation Organization of Tamil Eelam) i TELO (Tamil Eelam Liberation Organization). Te ugrupowania działają na terenach tamilskich od dawna. One zawsze rywalizowały z LTTE o pierwszeństwo. Gdy armia indyjska stacjonowała na naszych terenach, PLOT i TELO były silne i miały poparcie żołnierzy indyjskich. Potem zostały rozbite przez LTTE, bo nie chciały im się podporządkować. A teraz znowu się pojawiły razem z armią lankijską, armią rządową. Te ugrupowania i Tygrysy to śmiertelni wrogowie. PLOT i TELO współpracują teraz z armią rządową. Nocą patrolują miasto i wyłapują Tamilów z Dżafny żeby zdobyć informacje na temat LTTE. Mają też swoje obozy-koszary. Tam przetrzymują ludzi, torturują ich i zabijają. Syngalezi wykorzystują ich przeciwko LTTE i ludności tamilskiej. Chcą skłócić Tamilów, żeby łatwiej było ich zniszczyć.
Aby wyjechać z kraju, musiałem dostać się do Kolombo. Ale przedtem trzeba było zdobyć u władz wojskowych przepustkę na przejazd do Kolombo. Takie przepustki wydają w Tandikulam koło Wawuniji. To jest posterunek graniczny między terenami tamilskimi i syngaleskimi. Znajdują się tam koszary wojskowe. Gdy dotarłem do Tandikulam, znalazłem się w tłumie ludzi starających się o przepustki. Żołnierze chodzili wśród nas, rozglądali się i wybierali z tłumu ludzi młodych, zwłaszcza młodych mężczyzn. Młodzi ludzie znajdują się w grupie najbardziej podejrzanych szczególnie jeśli mają blizny, są okaleczeni, nie mają nogi albo ręki. To od razu wzbudza podejrzenie, że mieli kontakty z partyzantami. Mnie też wyprowadzili z tłumu. Ustawili nas w rzędzie i zaprowadzili na plac, który był ogrodzony i oddzielony od reszty terenu. Na wprost nas siedzieli wojskowi, a z boku stał jakiś Tamil. Nie znałem go. Kazali nam po kolei podchodzić do tego człowieka. Wojskowi coś mówili, a on kiwał głową. Gdy przyszła moja kolej, podszedłem, wojskowi spytali-, "czy on jest członkiem LTTE?", a wtedy ten Tamil skinął głową. To taka zabawa żołnierzy syngaleskich. wybierają jakiegoś człowieka, Tamila, i każą mu skinięciem głowy potwierdzić czy ten, który przed nim stoi należy do organizacji Tygrysów. I ten człowiek kiwa głową za każdym ra-
26
zem, bo jeśli tego nie zrobi, sam dostanie w głowę. Biją tak mocno, żeby upadł.
Ze strachu kiwa głową za każdym razem. On po prostu boi się o swoją głowę, boi się żeby go nie zabili. Próbowałem się bronić. Mówiłem, że nie należę do LTTE, że nie mam nic wspólnego z organizacją, że jestem uchodźcą z Dżafny handlarzem. A oni na to: "Kłamiesz. Wasz człowiek cię wskazał." Zabrali mnie wraz z innymi do więzienia w koszarach. Kilka razy byłem przesłuchiwany. Zarzucali mi, że jestem członkiem LTTE, wypytywali mnie o kontakty z Tygrysami, podawali jakieś nazwiska. Wszystkiemu zaprzeczałem i mówiłem, że nic nie wiem. Wtedy mnie bili ręką, pałką, kolbą karabinu, kopali.
Bicie jest na porządku dziennym. Stosują też inne tortury wieszają za nogi z głową w dół, porażają prądem elektrycznym. Niektórzy ludzie, nad którymi pastwili się w szczególny sposób, stracili władzę w rękach albo nogach. Mieli też dla nas bardziej wymyślne sposoby. Nakładali na głowę worek wypełniony np. trocinami albo mielonym pieprzem, czy papryką, albo worek nasączony benzyną. Nie można oddychać, człowiek się dusi, oczy pieką i łzawią. Głodzili nas, bili i wymyślali nam: "Terroryści, bandyci nauczymy was porządku".
Wojskowi wiedzieli, że nie należymy do organizacji, że jesteśmy cywilami, ale znęcali się nad nami i czekali na pieniądze. Wszyscy dobrze wiedzą, że trzeba zapłacić, żeby wyjść na wolność. Komendant albo oficerowie muszą dostać odpowiednią łapówkę. Aresztują nas specjalnie po to, aby wyłudzić od nas pieniądze. Wiadomo, że rodzice zapłacą każdą cenę, żeby ratować dziecko. Przychodzili do nas też członkowie tych innych grup tamilskich. Mówili mi: "Zapłać nam, to załatwimy ci zwolnienie". Tak to wygląda. Musimy wszystkim płacić za wolność, za to, że pozwalają nam żyć. Ciężko pracujemy, a pieniądze musimy oddawać na łapówki dla wojskowych, policjantów, cywilnych urzędników. Musimy zarabiać nie tylko na życie, ale i na łapówki.
Po dwóch tygodniach zwolnili mnie z więzienia pod warunkiem, ze codziennie będę się meldować w koszarach i podpisem potwierdzać obecność. Gdybym nie chodził się meldować, znowu wsadziliby mnie do więzienia albo kazaliby mi płacić. To wydarzenie ostatecznie przekonało mnie, że nie mogę zostać w kraju, nie ma tu dla mnie ży-C1a, że muszę uciekać za granicę.
27
Poszedłem do znajomego właściciela sklepu w Wawuniji. Prosiłem go, żeby pozwolił mi zatrzymać się u siebie i pomógł mi zorganizować wyjazd za granicę. Znajomy bał się, że jeśli mnie przyjmie, to jego też aresztują. Na kolanach błagałem go o pomoc. Wreszcie się zgodził. Obiecał mi pożyczyć pieniądze na wyjazd. To kosztuje dużo pieniędzy, kilka tysięcy dolarów. Ludzie zapożyczają się, sprzedają domy, sklepy, gospodarstwa, biżuterię, wszystko co mają, żeby zdobyć pieniądze na wyjazd. Obiecałem temu człowiekowi, że ja sam zwrócę mu pieniądze tak szybko jak tylko będę mógł, albo zrobi to moja rodzina. Nawiązałem kontakt z ludźmi, którzy organizują wyjazdy Tami-lów za granicę. W Kolombo i w innych miastach na terenach tamil-skich są specjalne agencje, które się tym zajmują. Trzeba im zapłacić, a oni załatwiają wszystko co należy. Mają kontakty i układy z urzędnikami, z policją. Na pewno im płacą. Nie znam szczegółów i nie chcę ich znać. Tak jest lepiej.
W oznaczonym dniu byłem gotowy do drogi. Zabrali mnie z Wawuniji ciężarówką i przewieźli do Kolombo. Bałem się, ale po drodze nie było żadnych problemów. W Kolombo umieścili mnie w jakimś sklepie w dzielnicy tamilskiej. Nie ruszałem się stamtąd. Wszyscy mówią, że w Kolombo jest teraz bardzo niebezpiecznie. Tamiłowie nie mogą się swobodnie poruszać. Na ulicy są do chwila legitymowani i zatrzymywani przez policję. Represyjne działania policji nasiliły się zwłaszcza po zamachach bombowych dokonanych w Kolombo przez LTTE. Każdy Tamil z Dżafny staje się zaraz podejrzanym. "Po co tu przyjechałeś. Chcesz podłożyć bombę." Aresztują i zaczyna się to samo co przechodziłem w Tandikulam. Policja często kontroluje i przeszukuje dzielnice tamilskie oraz hoteliki, w których zwykle zatrzymują się Tamiłowie. Lepiej się nie pokazywać, nie wychodzić na ulicę. Nie ruszałem się ze sklepu. Następnego dnia przyjechali po mnie bu-sem. Wszystko było przygotowane paszport, bilet. Zawieźli mnie na lotnisko. Tam załatwili co trzeba ze strażnikami i wsadzili mnie do samolotu. W mojej grupie było około trzydziestu osób, były wśród nas kobiety. Samolotem Aerofłotu polecieliśmy do Moskwy przez Ka-raczi. Tak zaczął się następny etap mojej podróży. Opuściłem Sri Lankę 14 sierpnia 1996 roku. Zanim dotarłem do Polski, minęło jeszcze sporo czasu. Przez pół roku byłem w Rosji i na Ukrainie.
28
jsjje wiem, czy mogę powiedzieć, że tam byłem, bo właściwie ni-
go nie widziałem. Cały czas przebywałem w zamkniętych pomieszczeniach, a jeśli nas gdzieś przewozili, odbywało się to nocą.
W Moskwie na lotnisku odebrali nas jacyś dwaj biali mężczyźni. Nie można się było z nimi porozumieć. Nie mówili po tamilsku, a po angielsku znali tylko kilka słów. "Nie wolno wam rozmawiać ani zadawać żadnych pytań. Trzymajcie się nas, ale idźcie z boku. Gdyby zatrzymała was policja macie udawać, że nas nie znacie, że nic o nas nie wiecie." Zrozumieliśmy, że mamy się tak zachowywać. Byliśmy wystraszeni. Wsiedliśmy do pociągu i dotarliśmy do jakiegoś osiedla, mężczyźni wprowadzili nas do mieszkania w bloku i kazali nam tam pozostać. Sami wyszli i zamknęli mieszkanie od zewnątrz. Przebywałem w tym mieszkaniu około miesiąca. W tym czasie z nikim się nie kontaktowałem. W ogóle nie wychodziliśmy na zewnątrz. Nieznajomi mężczyźni zjawiali się co kilka dni. Przynosili produkty żywnościowe, z których sami gotowaliśmy sobie posiłki. Potem przewieźli nas do innego mieszkania. Wszystko odbywało się podobnie. Siedzieliśmy i czekaliśmy, co dalej. Byliśmy zmęczeni takim bezczynnym oczekiwaniem i niepewnością. Ale nie próbowaliśmy się buntować, bo mogło to się źle skończyć dla nas. Czekaliśmy. W końcu któregoś dnia nocą zjawili się nasi opiekunowie i kazali nam wychodzić. Zapakowali nas do ciężarówki typu kontener. Nic nie było widać. Mieliśmy zachowywać się cicho. Jechaliśmy dość długo. Gdy nas wysadzili zobaczyłem, że jestem w lesie. Było ciemno, zimno, padał śnieg. Dalej szliśmy pieszo. W ten sposób znalazłem się na Ukrainie. Zawieźli nas do Kijowa i znowu umieścili w jakimś mieszkaniu. Znowu siedzieliśmy zamknięci i czekaliśmy. Tuż przed wyjazdem do Polski wywieźli nas z Kijowa. Trzymali nas w lesie w jakimś małym budynku. To nie był dom mieszkalny. Dookoła leżał śnieg. Pamiętam, że było mi okropnie zimno. Nie miałem odpowiedniego ubrania. Byłem głodny.
W końcu zjawiła się ciężarówka-kontener. Zapakowali nas do środka i pojechaliśmy dalej. To była okropna droga. Nie chciałbym jeszcze raz tego przeżywać. Gdy wreszcie dotarliśmy na miejsce, zobaczyłem, że jestem w mieście. Potem okazało się, że to Warszawa, że jestem w Polsce. Tutaj zatrzymała nas polska policja. Najpierw bardzo się bałem. Nie wiedziałem co ze mną zrobią. Wiem, jak postępuje policja lankijska, lepiej unikać z nią kontaktu. Słyszałem też niejed-
29
no o policji rosyjskiej i ukraińskiej. Ale ze strony polskiej policji nie spotkało mnie nic złego. Przeciwnie, policjanci zaopiekowali się nami. Byliśmy przemarznięci, głodni, brudni. Policjanci nakarmili nas. Powiedzieli, że możemy starać się o azyl w Polsce. Jako uchodźcy mamy do tego prawo.
W dniu 8 lutego 1996 roku złożyłem wniosek o nadanie mi statusu uchodźcy w Polsce. Obecnie czekam na decyzję w ośrodku dla uchodźców w Białobrzegach.
Życie uchodźcy nie jest łatwe. To prawda, że mam tu w Polsce zapewnione bezpieczeństwo i opiekę. Ale jakim kosztem! Przez pół roku tułałem się po świecie, żeby znaleźć się w obcym kraju, wśród obcych ludzi. Wszystko tu jest inne ludzie, domy, klimat, jedzenie. Tęsknię za rodzinnymi stronami, za swoimi bliskimi. Nie wiem, gdzie są moi rodzice, jak żyją. Martwię się o nich. Jestem wdzięczny Polakom, że mnie przyjęli, że się mną zaopiekowali. Nie spotkałem się z wrogością ze strony tutejszych ludzi. Raczej z życzliwością. Słyszałem, że polskie rodziny opiekują się uchodźcami tamilskimi. Ja sam żyję spokojnie, nie muszę uciekać. Mam co jeść. Gdybym mógł tak żyć w swojej ojczyźnie, nigdy bym nie wyjechał. Każdy woli być u siebie. Nikt nie opuszcza ojczyzny bez powodu. Sri Lanka to piękny kraj, z dużymi możliwościami rozwoju. Mógłby to być bogaty kraj, gdzie ludzie żyliby spokojnie i dostatnio. Ale są tacy, którzy nie chcą do tego dopuścić. Politycy, którzy walczą o władzę i o swoje interesy. Nie obchodzi ich los zwykłych ludzi. Oni prowadzą wojnę, a my na tym cierpimy. Nie wiem, czy sytuacja w Sri Lance kiedyś się unormuje. Chciałbym wierzyć, że tak. Że kiedyś będę mógł tam wrócić bez strachu. Ale teraz wolę pozostać w Polsce. Chciałbym uzyskać zgodę na pobyt w Polsce, mieć uregulowaną sytuację prawną. Chcę tu żyć i pracować. Wiem, że nie będzie mi łatwo. Muszę nauczyć się polskiego żebym mógł rozmawiać z ludźmi, polacy zagadują do nas, pytają o coś. Ale cóż z tego, jeśli my nie znamy języka, tylko kilka słów po polsku. Trudno się porozumieć. Znam trochę angielski, słabo, ale czasem to pomaga. Niektórzy Polacy mówią, że słyszeli w wiadomościach o Sri Lance. Wiedzą, że u nas jest wojna. Słyszeli o Tygrysach Ta-milskich. Widać, że nam współczują.
Opowiedziałem swoją historię, ale jest to też historia innych Ta-milów ze Sri Lanki, nas wszystkich tych, którzy uciekli z kraju
30
tych którzy tam zostali. Nie wszyscy przecież mogą wyjechać. Uciekają przeważnie młodzi ludzie, tacy jak ja, bo młodzi są najbardziej narażeni na prześladowania. Uciekamy ze Sri Lanki żeby ratować życie Jesteśmy tu, w Polsce dlatego, że nie możemy żyć bezpiecznie w swojej ojczyźnie. Myślę, że jak na swój wiek wiele już przeszedłem. Ale nie uważam się za jakiś szczególny przypadek. Są ludzie, którzy wycierpieli jeszcze więcej. Im dłużej żyją w Sri Lance, tym więcej złego ich spotyka. Ja już nie mogłem i nie chciałem dłużej tam być. Nie widzę w Sri Lance miejsca dla siebie. Ani przyszłości. Dlatego szukałem schronienia za granicą. Przyjechałem do Polski i chcę tu pozostać. Nie wiem, jak dalej ułoży się moje życie, ale wierzę, że podjąłem słuszną decyzję. Trzeba wierzyć.
Nagrała i spisała Joanna Kusio
W Sri Lance (dawny Cejlon) trwa konflikt o podłożu etniczno-rełigijnym między Syngalezami (naród pochodzenia indoaryjskie-go, w większości buddyści, stanowi ok. 74% populacji Sri Lanki) i Tamilami (naród pochodzenia drawidyjskiego, w większości hin-duiści, ok. 18% populacji). Obecny konflikt korzeniami sięga starożytności, gdy na Cejlonie istniały obok siebie odrębne królestwa: ta-milskie (na północy i wschodzie wyspy) i syngaleskie (centralny płaskowyż i południe) wałczące przez wieki o dominację. W okresie kolonialnym, gdy obie społeczności znalazły się w jednym państwie pod rządami Brytyjczyków, którzy faworyzowali Tamilów, rywalizacja synegalsko-tamilska zaostrzyła się i nabrała cech konfliktu wewnętrznego (Brytyjczycy ponadto sprowadzili na Cejlon do pracy na plantacjach herbaty dużą grupę ludności tamilskiej z Indii zwaną Tamilami Indyjskimi w odróżnieniu od wcześniej wspomnianych Tamilów Lankijskich, którzy osiedlili się na wyspie ok. II wieku przed Chr). Po odzyskaniu niepodległości dominujące elity syngaleskie rozpoczęły dyskryminację Tamilów. Jednym z pierwszych posunięć władzy było pozbawienie obywatelstwa i praw wyborczych Tamilów Indyjskich. W1956 roku uchwalono Sinhala On-ly Act przyznający syngaleskiemu status jedynego języka urzędowego kraju. Tamilowie, z których większośść nie zna syngaleskiego podjęli kampanię "nieposłuszeństwa obywatelskiego". Spotkało się to z wrogością Syngalezów, doprowadziło do pogromów Tamilów i kolejnych aktów prawnych godzących w ich interesy. Do połowy lat 70. Tamilowie usiłowali dochodzić swych praw przede wszystkim na płaszczyźnie politycznej. W1976 roku różne partie o organizacje nacjonalistyczne Tamilów połączyły się w Tamilski Zjednoczony Front Wyzwolenia (TULF Tamil United Liberation Front), który wystąpił z żądaniem utworzenia niezależnego państwa tamil-skiego na Cejlonie (Tamil Ilangai Tamil Ilam). Radykalizacja postaw zaowocowała powstaniem organizacji o charakterze militar-
32
vrn [największa i najbardziej znana organizacja działa od 1974 nku początkowo pod nazwą Nowe Tygrysy Tamilskie, później jako j-vsrysy Wyzwoliciele Tamilskiego Ilamu LTTE (Liberation Tigers nf Tamil Eelam) z V. Prabhakaranem na czele]. Przełom lat 70 - 80. to nasilenie działalności terrorystycznej, partyzanckiej organizacji tamilskich. Punktem zwrotnym w historii konfliktu stal się rok 1983 (masowe pogromy Tamilów w Kolombo i innych miastach Sri Lanki w odwecie za śmierć 13 żołnierzy syngaleskich w Dżafnie). Od tego momentu można mówić o wojnie domowej w Sri Lance (na terenach tamilskich obowiązuje stan wyjątkowy, wprowadzono ustawodawstwo antyterrorystyczne i anty separatystyczne). Rok 1983 to również moment zaangażowania się Indii w konflikt lan-kijski, początkowo politycznego, a w latach 1987 - 89 na podstawie porozumienia rządów indyjskiego i lankijskiego także militarnego (Indyjski Korpus Pokojowy IPKF Indian Peace Keeping Porces). Początkowo Tamilowie z obecnością wojsk indyjskich wiązali nadzieję na utworzenie własnego państwa. Gdy stało się jasne, że Ln-dusi nie chcą opowiedzieć się wyraźnie za Tamilskim Iłamem, LTTE wypowiedziała wojnę wojskom indyjskim (oficjalnie wycofały się ze Sri Lanki w grudniu 1989)- Początek lat 90. przyniósł umocnienie się pozycji LTTE, która wyeliminowała inne tamilskie ugrupowania militarne i objęła kontrolę nad terenami tamilskimi na północy Sri Lanki (Dżafna) tworząc tam własne struktury państwowe. Jednocześnie prowadziła akcje terrorystyczne i zamachy bombowe (często metodą samobójczą) prowokując odwet ze strony Syngale-zów. Próby negocjacji między rządem w Kolombo z LTTE zakończyły się fiaskiem. Latem 1995 roku wojska lankijskie rozpoczęły ofensywę na bastion LTTE Dżafnę (zdobyta w grudniu 1995 roku). Wskutek działań wojennych ludność cywilna masowo opuszczała Dżafnę (ok. 500 tys. uchodźców). Liczbę ofiar konfliktu od 1983 roku szacuje się na ok. 50 tysięcy.
Joanna Kusio
III
Rosaratham Suresh (Sri Lanka)
Przebył długą drogę ze swojej rodzinnej miejscowości do kraju, o którym wcześniej ledwie słyszał. Jego historia świetnie ilustruje, w jaki sposób splot okoliczności politycznych i ekonomicznych zmusza ludzi do opuszczenia ojczyzny.
W chłodny lutowy poranek ośrodek dla uchodźców w Dębaku wydaje się pusty. Zaledwie dzień wcześniej duża grupa Somalijczy-ków wyjechała do innego ośrodka, na południu Polski. Toteż Rasara-tham Suresh nie ma zbyt wielu chętnych na papierosy, słodycze i piwo, które sprzedaje w miejscowym bufecie.
Rasaratham, 31-letni Tamil, już prawie rok mieszka w obcym kraju. Pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny w Dżafnie, w 1988 roku ukończył studia elektroniczne na Uniwersytecie Moratuwa w Kolom-bo. Potem poślubił Kalevani, którą poznał jeszcze w szkole średniej. Kalevani jest nauczycielką tradycyjnego tańca hinduskiego Bharatha Natiyam. Rasaratham nie marzył o niczym szczególnym w życiu chciał mieć spokojne życie i szczęśliwą rodzinę. Głęboko do serca wziął sobie słowa ojca, który mawiał: Życie Tamilów jest bardzo trudne. Powinieneś zatem studiować i znaleźć dobrą pracę. Rasara-thamowi nie udało się zrealizować tego planu.
Kłopoty zaczęły się, kiedy szukałem pierwszej pracy. Każdy, kto dowiadywał się, że jestem Tamilem, kończył ze mną rozmowę. Każdy młody Tamil jest podejrzewany o przynależność do LTTE (słynne Tamilskie Tygrysy), a pracodawcy nie lubią problemów. Wreszcie, podobnie jak wielu Sri Lańczyków z jego pokolenia, Rasaratham zna-321 Pracę w jednym z krajów Zatoki. Wkrótce jednak musiał wrócić 0 domu w obawie o bezpieczeństwo bliskich wieści z Dżafny były
raz bardziej niepokojące. W październiku 1991 roku jego dom zo-zbombardowany, na szczęście żona przebywała akurat w pokoju
35
nietkniętym przez bomby. Problemy zdarzały się już wcześniej, ale zawsze mieliśmy własny dom. Kiedy został zniszczony i wszystko straciliśmy, poczułem się rzeczywiście jak uchodźca. Zamieszkaliśmy z moimi rodzicami, ale wkrótce także ich dom znalazł się na terenie walk. Odtąd przenosili się ciągle poszukując miejsca pomiędzy zmieniającymi się liniami frontu.
Próby zamieszkania w spokojnej części Sri Lanki kończyły się niepowodzeniem. Podczas rutynowej kontroli policyjnej aresztowano go, gdyż właśnie miał miejsce samobójczy atak terrorystyczny Tami-lów. Zwolniono go po dwóch tygodniach, kiedy rodzina zapłaciła tysiąc dolarów poręczenia. Znów został aresztowany w podobnych okolicznościach w sierpniu 1995 roku. Znalazłem się w sytuacji bez wyjścia. Jako młody Tamil skazany byłem na problemy z władzami. Jednocześnie rosły naciski, żebym wstąpił do LTTE, jak uczyniło to już wielu moich przyjaciół. Nie chciałem ani współpracować z rządem, ani bić się dła Tygrysów.
Moja córeczka, która urodziła się w 1993 roku, miała poważne problemy ze słuchem na skutek bombardowań i ostrzałów. Bałem się o nią. To przeważyło zdecydował, że muszą wydostać się ze Sri Lanki. Nie był pierwszy w 1991 roku jego brat wyjechał do Szwajcarii, a siostra dołączyła do swojego narzeczonego i studiuje w Londynie. Rasaratham nie wahał się, kiedy brat zadzwonił do niego z propozycją przyjazdu do Szwajcarii. Dwadzieścia tysięcy dolarów, praktycznie wszystko, co oszczędził pracując w restauracji górskiego kurortu St. Gallen, brat przesłał do jednego z "biur podróży", jakie legalnie działały w Kolombo. Stanowią one część międzynarodowej siatki, która nielegalnie przemyca ludzi do Europy Zachodniej.
Był zwykły upalny dzień w sierpniu 1996 roku, kiedy agent "biura" przyjechał po nich do hotelu, w którym mieszkali od kilku dni. Wszystko działo się bardzo szybko. Taksówka przyjechała na lotnisko, gdzie agent dał im nowiutkie paszporty i bilety. Facet powiedział, że wszystko jest w porządku i nie ma powodów do obaw Rasaratham wybucha sarkastycznym śmiechem Naprawdę się nie martwiłem. Sądziłem, że za dwadzieścia tysięcy dolarów spokojnie wyląduję w Zurychu. Większość lotu przespał, a kiedy się obudził, ze zdumieniem odczytał na lotnisku, na którym właśnie wylądowali, angielskie napisy Moskwa. W poczekalni podszedł do nich Rosjanin,
36
który mówił trochę po angielsku i zabrał resztę pieniędzy, którą zostawił im agent. Spędzili pięć dni zamknięci w domu gdzieś na peryferiach Moskwy. Wreszcie Rosjanin przyszedł. Rodzina kontynuowała podróż przez równiny Rosji w ogromnej limuzynie Wołga. Do grupy dołączyła jakaś kobieta ze Sri Lanki. Jechali ponad dzień. Tej nocy około jedenastej wieczorem, zatrzymaliśmy się na godzinę i przeszliśmy do innego samochodu; w pewnej odległości widziałem ludzi w mundurach. Wtedy zapewne przekroczyli granicę Polski. Zaraz po wschodzie słońca zatrzymali się przed dużym domem jednorodzinnym. W środku było już dziesięć osób, kilka godzin później dotarło kolejnych czterdzieści. Grupa była międzynarodowa, ale większość pochodziła z tego samego regionu Azji Sri Lanki, Indii i Bangladeszu.
Początkowo nie miał pojęcia, gdzie w ogóle się znajduje. Jakiś facet przyniósł butelki "wody", na paczce herbatników napisane było ,Jńade in Poland", to uświadomiło mi, gdzie właściwie jestem. Trzy dni później policja wkroczyła do domu i zatrzymała wszystkich. Od policjantów dowiedział się, że może starać się o azyl w Polsce. Według Rasarathama wiele osób, które planowały dołączyć do rodzin na Zachodzie nie zdecydowało się na wystąpienie o status uchodźcy. Wiedziałem, że moje plany dotarcia do brata nie mają szans powodzenia. Na pewno też nie byłem w stanie odnaleźć mojego "agenta". Nie miałem już pieniędzy.
Rasarathama policja przywiozła bezpośrednio do ośrodka w Dę-baku. Przez pierwsze trzy miesiące tylko jadłem i spałem. Czułem się naprawdę źle. Przypomniał sobie wtedy inne pouczenie ojca: Każda stracona godzina mija bezpowrotnie. Dzięki Pani Ani, jednej z pracownic socjalnych ośrodka, zaczął prowadzić bufet. Zarabiał teraz dwieście złotych miesięcznie, niewielki odsetek od sprzedaży i chronił się przed nudą. Miał naprawdę szczęście podczas oczekiwania (niekiedy ponad rok!) na decyzję władz, występujący o status uchodźcy mogą pracować tylko po uzyskaniu specjalnego zezwolenia dla cudzoziemców, co w ich sytuacji jest bardzo trudne. Rasara-tham chodzi ponadto na lekcje polskiego, które odbywają się w ośrodku dwa razy w tygodniu. To najtrudniejszy język, jakiego próbowałem się uczyć. Na razie musi przynajmniej liczyć po polsku, ponieważ niekiedy wpadają do niego na piwo robotnicy budowlani (ośrodek jest rozbudowywany).
37
Rasaratham podkreśla: Cieszę się, że mogę tu być z moją zoną i córką. Właśnie obie dołączyły do naszej rozmowy. Córeczka, Anus-hika, zachowuje się jak gwiazda filmowa uśmiecha się do wszystkich i przyciąga uwagę tańcem. No tak, tutaj nie słyszymy bomb i karabinów maszynowych. Rasaratham dodaje jednak uczciwie, ze gdyby był tutaj sam, próbowałby dojechać do brata. Dla większości Sn Lańczyków Polska jest tylko krajem tranzytowym w drodze na Zachód. Nie zdają sobie sprawy, że tutaj też można wystąpić o status uchodźcy, chcą się połączyć z krewnymi i przyjaciółmi w Niemczech czy Szwajcarii. Wielu nie wyobraża sobie pozostania w Polsce. Rasaratham twierdzi jednak, że zna co najmniej dziesięć osób lub rodzin ze Sri Lanki, które poważnie zastanawiają się nad zamieszkaniem
w Polsce. , .,
Zapytany, czy chciałby wrócić do domu, odpowiada: Urodziłem się w Sri Lance, to moja ojczyzna. Kiedyś tam wrócę. Wciąż mamy tam pięćdziesiąt akrów ziemi, które obecnie znajdują się na terenie walk. Wskazuje na swojego przyjaciela, który przysiadł się do nas i z emfazą mówi: On jest bardzo bogatym człowiekiem. Od pokoleń posiadają dużo ziemi. Czy sądzisz, że gdyby w naszym kraju był pokój mielibyśmy jakieś problemy ekonomiczne?
Jak wielu występujących o status uchodźcy, źle znosi czas oczekiwania na decyzję. Cztery miesiące to wieki całe, a są tacy, którzy czekają dłużej. Genewski dokument podróży pozwoliłby mu pracować. Ma nadzieję, że decyzja będzie pozytywna, w ubiegłym roku wszystkim Sri Lańczykom przebywającym w Polsce zagwarantowano azyl. Pociesza go także żart, że prowadzący bufet zawsze otrzymują pozytywną decyzję. Niedobór tanich mieszkań, trudności ze znalezieniem pracy i brak programu długoterminowej adaptacji nie odbierają mu odwagi, jak wielu innym uchodźcom lub występującym o status uchodźcy, którzy opuszczają Polskę nawet po uzyskaniu dokumentów. Rasaratham dużo mówi o przyszłości. Polski biznesmen zaproponował mu pracę, jak tylko ustali się jego sytuacja prawna. Pani Ania poradziła, żeby się starał o uznanie swojego stopnia inżyniera w Polsce. Jeśli osiedli się tutaj więcej Sri Lańczyków, jego zona będzie mogła dawać lekcje tańca.
Nastrój Rasarathama kontrastuje z postawą wielu azylantów zdeterminowanych, żeby dotrzeć na Zachód. Niepokoi go jedynie los to-
J
dżiny w Sri Lance. Codziennie chodzi do recepcji ośrodka, żeby sprawdzić, czy są jakieś listy od rodziców, którzy zostali w kraju z najmłodszą siostrą. Znam już Polskę, podczas gdy Szwajcaria to jedynie obrazek z pocztówki od brata. Zaczniemy niezależne życie i z czasem będzie coraz lepiej.
Prawdziwym sprawdzianem tego optymizmu będzie czas czy za rok lub dwa, on i jego rodzina będą szczęśliwie żyć w Polsce.
***
W lipcu tego roku Rasaratham otrzymał odpowiedź z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji status uchodźcy nie został mu przyznany. Natychmiast złożył odwołanie.
Jakub Boratyński
----------1----------
Amnesty International Raport 1997
Raport dotyczy roku 1996
Sfl Lanka
Konflikt zbrojny pomiędzy LTTE (Tygrysy Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu) a rządem trwa. Zakrojone na szeroką skalę operacje wojskowe, zwłaszcza na północy kraju, doprowadziły do ciążkich strat po obu stronach. Dziesiątki tysięcy cywilów zostało przesiedlonych. Dostęp do północnych terenów kraju został znacznie ograniczony, czego wynikiem jest brak niezależnych informacji o przypadkach łamania praw człowieka na tych terenach.
Tysiące Tamilów zostało aresztowanych, włącznie z dziesiątkami osób, które prawdopodobnie są więźniami sumienia. Około 1600 osób zostało zatrzymanych bez wyroku sądu lub rozprawy sądowej, z tego 600 osób na dłużej niż rok, na podstawie ustawy o zapobieganiu terroryzmowi lub na mocy ustawy o stanie wyjątkowym. Częstymi zjawiskami były tortury i złe traktowanie, zwłaszcza w aresztach wojskowych. Kilka osób zmarło w aresztach, niektórzy w wyniku tortur. Metody stosowane podczas tortur to porażanie prądem elektrycznym wrażliwych części ciała, wieszanie więźniów do góry nogami albo za kciuki, bicie w podeszwy stóp, naciąganie na głowę więźnia torby napełnionej benzyną lub papryką chilli, wielokrotne zanurzanie więźnia w wodzie.
Doniesienia mówią o "zaginięciu" około 220 tamilskich cywilów, a około 50 dalszych zostało straconych bez wyroku sądu. Dwadzieścia cztery osoby, w tym 13 kobiet i siedmioro dzieci w wieku poniżej 12 lat, zostało zabitych 11 lutego w Kumarapuram, w okręgu Trinco-malee. Zabójstwa te były najwyraźniej zemstą za zabicie tego samego dnia dwóch żołnierzy przez LTTE.
Tygrysy wyzwolenia Tamilskiego Ilamu, zbrojne ugrupowanie opozycyjne, było odpowiedzialne za liczne przypadki łamania praw człowieka, włącznie z umyślnymi i arbitralnymi zabójstwami muzułmańskiej i syngaleskiej ludności cywilnej.
40
IV
Rozmowa uchodźców
Karlen Babasjan
Gdzie ja mam pojechać?
My nie jesteśmy z Armenii, jesteśmy z Azerbejdżanu. Jak pojedzie-my do Armenii, nikt nam nie pomoże. Mają tam ogromne problemy wewnętrzne, popatrzą na nas i powiedzą idźcie do Azerbejdżanu* do Górnego Karabachu. A dla mnie w Górnym Karabachu nie ma miejsca.
Ambasady krajów zachodnich pytają o znajomość angielskiego, a przecież Ormianie i Azerzy, którzy wyjeżdżali w 1989 roku do Ameryki i do Australii także nie znali angielskiego. Nie znali nawet rosyi' skiego i wtedy tego problemu nie było. Gdybyśmy prosto z Karabachu pojechali do Australii, przyjęliby nas, daliby pracę, dom. Tutaj ni" kogo nie obchodzimy. Wyrzucają nas po prostu na ulicę. I co my mamy zrobić? Dzieci głodne, żona głodna, mam małe, sześciomiesięcz" ne dziecko. Nie dają mi żadnych dokumentów, żebym mógł pracować.
W obozie też pracy nie dają. Dyrektorkę trzy razy prosiłem o jak^ś pracę, a ona odpowiada, że nie ma, idź i sam szukaj. Pójdziesz gdziekolwiek, pytają, gdzie masz dokument, a ja nie mam żadnego dokumentu. Mam tylko papier z policji, kto ciebie przyjmie z takim dokumentem do pracy. Nikt. Żadnej szansy tu nie dają.
Minister budownictwa ma w Nadarzynie prywatny dom, byliśmy u niego, pytaliśmy o pracę. Jak zobaczył papier policyjny, powiedział* że nie ma dla nas pracy.
Grant
Wymagają dokumentów świadczących o legalnym pobycie w Polsce. Zameldowaniu...
Karlen
Ale tak naprawdę dotąd nie dowiedzieliśmy się, jakie dokumenty Sił nam potrzebne.
41
Proponowaliśmy, żeby nas wysłali gdzieś do pracy w Polsce, na podstawie umowy na dwa, trzy lata, może w tym czasie, mówiliśmy, będzie u nas normalnie i wrócimy do domu. Na pewno jest w Polsce praca słabo płatna, gdzie Polacy nie chcą pracować. Zgodzimy się na takie pieniądze, ponieważ nie mamy wyjścia. Nie mamy pieniędzy, nie mamy domu. W znalezieniu takiej pracy też nam nie pomagają.
Bakrat Abram jan
My nie chcemy statusu. Chcemy tu tylko zostać do końca wojny.
Jeśli otrzymasz decyzję negatywną, musisz opuścić obóz w ciągu czternastu dni. Jeśli nie opuścisz, wyrzuca cię policja. Widziałem, jak policja wyrzucała ludzi z obozu.
Grant
Mnie policja wyrzuciła. Potem ich już nie obchodzimy. Ale z Polski nas nie wyganiają.
Przyjechałem tu w maju, byłem przez jakiś czas w Łodzi, potem nielegalnie pojechałem do Niemiec. Przyjęli mnie, badali dokumenty i jak zobaczyli, że mam polską wizę, z dnia na dzień kazali się spakować i zawieźli na polską granicę. Dali adres na Koszykową.
Nie wiem, co będzie, jeśli złapie mnie policja. Wizy już nie mam. W grudniu dali mi wizę na trzy miesiące, ale w tym czasie nie miałem przy sobie paszportu był jeszcze w Niemczech, deportowali mnie bez paszportu. A kiedy dotarł do mnie paszport, miałem już odmowną decyzję i już nie dali mi wizy.
Karlen
Prywatni ludzie, z którymi się tu spotykamy, przyjmują nas bardzo dobrze, pomagają nam. Remontowaliśmy prywatne domy i zawsze nas pięknie gościli. Od Polaków zaznawaliśmy tylko dobra.
Wjechaliśmy do Warszawy, byliśmy bez niczego, nie mieliśmy żadnych pieniędzy. Zobaczyliśmy przez szybę dużo smacznych rzeczy i w tym momencie zdecydowaliśmy, że tu zostaniemy. Żona była w zaawansowanej ciąży. Pomyśleliśmy, niech nasze dziecko się tu urodzi.
Polskę znałem wcześniej tylko z wojennych filmów, a jedynego Polaka to Mikulskiego. Mój paszport się spalił, musiałem mieć nowy. Znaleźliśmy człowieka w Armenii, który powiedział mi, że najłatwiej kupić paszport do Polski, kosztował 60 tys. rubli. Do innych krajów 800, 1000 dolarów. Na nasze paszporty złożyła się rodzina. Mie-
42
Iśmy tylko pieniądze na samolot. Nie mieliśmy już domu, żadnych rzeczy, wszystko się w Karabachu spaliło. Kiedy uzbieraliśmy pieniądze na paszport, nie mieliśmy nawet, żeby dojechać na lotnisko i ten człowiek, u którego kupiliśmy paszport odwiózł nas swoim samochodem. Tak trafiłem do Polski. Moja żona ma siedemnaście lat,
dziecko pół roku. Muszę ich utrzymać.
***
Pytali mnie na Koszykowej, dlaczego mam paszport wystawiony w Armenii. Więc ja ich zapytałem: jak miałem brać paszport w Baku? Gdybym mógł wziąć paszport w Baku, mógłbym też tam żyć.
Administracyjnie Górny Karabach należy do Azerbejdżanu. Żeby dostać paszport na wyjazd za granicę, musielibyśmy pojechać przez linię frontu do Azerbejdżanu. Więc pojechaliśmy do Armenii. Nie było innej drogi. Tylko w Armenii mogliśmy dostać paszport. Ale mamy inne dokumenty: metrykę, świadectwo zawarcia związku małżeńskiego wystawione w Górnym Karabachu.
Bakrat
Czy w czasie wojny niemiecko-polsko-radzieckiej, jeśli Polak mieszkał w Niemczech i przyjechał tutaj, można było twierdzić, że mógł sobie w Niemczech załatwić paszport, by tu przyjechać?
Sarkis Achwerdjan
W Armenii w 1988 roku było trzęsienie ziemi. Duża część kraju została zniszczona, miejscowi Ormianie nie mają gdzie mieszkać, i na to nałożyła się fala uciekinierów z Azerbejdżanu. Poza tym jest blokada, nie ma gazu Rosja odcięła nie ma światła, nie ma pracy. Niczego nie ma, także chleba. Nie starcza.
Karlen
W Armenii ludzie umierają z głodu. Wszystkie drzewa zostały wy-C1ęte, teraz zrywają podłogi i palą, żeby się ogrzać. W Erewaniu światło jest jedną godzinę na dobę.
Grant
Chleb był drogi, wymienili pieniądze. Nowych nikt nie chce przyjmować, biorą tylko rosyjskie pieniądze. Za miesięczną pensję można uPić półtora kilograma jabłek albo kilogram ziemniaków.
43
Bakrat
W czasie II wojny Stalin dawał ludziom 400 gram chleba dziennie, w Armenii teraz dają 250 gram.
Karlen
Czy jeżeli urodziło mi się w Polsce dziecko, czy nie mam prawa tu zostać?
Bakrat
Ktoś mówił, że jak dziecko tu dorośnie do 18 roku życia, to będzie mogło tu zostać.
Wszyscy wiedzą, że chrześcijanin nie może pojawić się w Azerbejdżanie. Już w samolocie zabiją. Rosjan też tam mordują. Żaden chrześcijanin się tam nie uchowa.
Karlen
Przyjechaliśmy do Polski i dała mi Polska dziecko, a teraz chce odebrać. Tak wychodzi. Jeśli dali mi szansę, żeby moje dziecko urodziło się tutaj, a teraz chcą mnie odesłać z powrotem, to tak jakby chcieli mi to dziecko odebrać. Nie dają mi żadnej szansy. Jeśli pojadę do Karabachu, córka umrze.
Jeśli z powrotem będzie władza radziecka, a nie każdy sobie, będzie spokojnie. Ja na swój prosty rozum widzę, że tam każdy załatwia swoje interesy. Nie ma tam teraz władzy. Elity załatwiają swoje sprawy. A prości ludzie? Byłem w niewoli u Azerów. Byli takimi samymi ludźmi jak ja. Najpierw mnie torturowali, wyrywali mi brwi, rozcięli nogę. Mieli prawo mnie zabić. Ale byli wśród nich tacy, z którymi pracowałem, znaliśmy się dobrze. Zrozumieli, że zabijanie byłoby bez sensu, że jutro oni lub ich krewni mogą się znaleźć w takiej samej sytuacji.
Nasza rola w tej wojnie ograniczała się do obrony rogatek naszej wsi. A i tak jak pojawiały się czołgi, uciekaliśmy, bo nic nie mogliśmy zrobić.
Bakrat
Azerzy jak biorą Ormian do niewoli, obcinają uszy i zanoszą dowódcom na dowód, ilu pojmali.
Karlen
Na moich oczach zamordowali moją ciężarną siostrę, wyjęli płód z brzucha założyli się o tysiąc rubli, czy to jest chłopiec, czy dziewczynka.
44
Bakrat
lak to można zapomnieć?
Karlen
Jeśli tam teraz pojadę, będę zabijał. Cały czas to widzę, znam tych ludzi żyliśmy przedtem obok siebie, jeśli ich spotkam, zabiję. I wy też byście zabili- Dlatego... W Armenii nie mam rodziny, nikogo, wszyscy moi orzyjaciele, przez całe życie to byli Azerzy, Ormianie z Karabachu. Dlatego jak pojadę do Karabachu, będę zabijał. Bo ciągle widzę to, co widziały moje oczy i jest tak, że jeśli nawet zdołasz mózg zmienić, serca nie zmienisz. Dlatego tam będę robił to, co widziałem.
Siedzimy tu, rozmawiamy, a ja to cały czas widzę, stoi to przed oczami. Jak ja mogę tam żyć? Postaw się na moim miejscu. Widziałeś to, wiesz, kto to zrobił, znasz go, wiesz, że jest żywy i będziesz co... jeść, rozmawiać?
Szukaliśmy tych ludzi. A jak ich znajdowaliśmy wtedy już albo ja jego, albo on mnie. Szukałem tych, którzy zabili moich rodziców.
Młodzież uciekała, ratowała życie. Starsi, którzy przez lata pracowali na telewizor, szafę, mówili: nie mam już czasu w życiu, żeby jeszcze raz na to zarobić. Mój osiemdziesięcioletni dziadek, mówił: Nie mogę opuścić tych miejsc, ponieważ tu jest pochowany mój ojciec. To jest nasza ziemia. Gdzie ja się podzieję, nie jestem Cyganem, nie mogę pójść w świat. Zostawali w domach i w czasie bombardowań gros z nich zginęło. Młodzież myśli już inaczej, inną ma skalę wartości, dlatego większość młodych się uratowała.
Bakrat
W naszej wsi było 160 domów.
***
Karlen
Na Koszykowej nie można z nikim porozmawiać. Jeden urzędnik
odsyła do drugiego. Masz być o dziesiątej, jedziesz, mówią: "pocze-
a) Kiedy skończy im się paczka kawy, wzywają. "Dawaj, zachadi.
zt0 ada? Nie mam czasu. Idź tam." I tak od urzędnika do urzędni-
a> do zamknięcia urzędu. W końcu piszą: przyjechał z Armenii, Or-
ianin 2 Armenii, migracja ekonomiczna.
olacy też byli azylantami. Im także pomagano. Powinni znać to oe. Nie chcę od Koszykowej jakichś specjalnych rzeczy. Chcę tyl-ey pozwolono mi po prostu tutaj zostać. Jedną ręką nie można
45
bić brawo, wyciągamy jedną rękę, podstawcie nam drugą, dajcie nam szansę przetrwać, starajcie się nas zrozumieć. Niech ktoś z nami w końcu porozmawia.
Są ludzie dwojakiego rodzaju. Są tacy, którzy zawsze starają się sobie radzić nawet jeśli mieliby kraść, zabijać. Są i tacy, którzy nie mogąc sobie dać rady, siedzą w domu i nie robią nic. Takiego sposobu życia nie mogę znieść. Muszę coś robić, wyjść z domu.
Bakrat
Lubimy pracować, kochać i jeść. Nie chcemy siedzieć w ośrodku na łasce i za darmo jeść. Chcemy pracować.
Karen Arustamow
Urodziłem się i mieszkałem w Baku, stolicy Azerbejdżanu.
Górny Karabach jest nieodłączną częścią Armenii, to Stalin w 1922 roku oddał Karabach Azerbejdżanowi. W 1988 roku przyszła w Związku Radzieckim pieriestrojka i Ormianie w Górnym Karaba-chu zdecydowali się przyłączyć Karabach do rodzinnej Armenii. Wtedy w Baku, gdzie mieszkało około pół miliona Ormian, Front Narodowy Azerbejdżanu zaczął organizować rzezie Ormian. Zabijali ludzi tylko dlatego, że byli chrześcijanami Azerbejdżan jest muzułmański i Ormianami. Nie pytali, jaki masz zawód, co robiłeś, że urodziłeś się w tym mieście. Po prostu zabijali. Zabijali dzieci, kobiety, starców. Genocyd, czyli prześladowanie wszystkich ludzi innej narodowości.
Górny Karbach przekazał decyzję do parlamentu Azerbejdżanu, podpisaną przez 80% Ormian. Żadnej wojny nie rozpoczynał. Chciał w normalny, demokratyczny sposób połączyć się z Armenią. W reakcji na to Azerbejdżan, oprócz działań wojennych w Górnym Karaba-chu, zaczął zabijać, prześladować niewinnych ludzi, którzy mieszkali bardzo daleko od Karabachu, w Baku. Chciał pokazać wszystkim Ormianom, co się z nimi stanie, jeśli będą trzymać stronę Karabachu.
Wtedy zaczął się koszmar. Wchodzą do twojego domu, biorą maleńkie dziecko i wyrzucają przez okno tylko dlatego, że jest Ormianinem, gwałcą kobiety, polewają benzyną całą rodzinę i podpalają, w końcu XX wieku nożami zabijają kobiety, mężczyzn, starców, grabią. To świadczy o barbarzyństwie Frontu Narodowego Azerbejdżanu.
Nie chcę mówić o wszystkich Azerach źle, byli tacy, którzy pomagali Ormianom. Ale problem w tym, że wielu polityków azerbejdżań-
46
kich rozum opuścił i postanowili zemścić się na wszystkich Ormia-ach Bez wyjątku i na dzieciach, i na dorosłych.
Żyliśmy tam przedtem spokojnie, rodziny były mieszane, azer-jc0_ormiańskie. To że myśmy tam żyli, my Ormianie, przynosiło tylko pożytek temu miejscu, temu krajowi. Tymczasem nagle, z dnia na dzień, zaczęto ludzi oceniać według narodowości, nie tego kim są. I wtedy zdecydowałem się porzucić swoje miasto, swoją ojczyznę i wyjechać.
Po ukończeniu szkoły studiowałem w wyższej szkole pedagogicznej, zostałem nauczycielem rysunku i zajęć praktyczno-technicznych. Pracowałem też w przedsiębiorstwie reklamowym. Byłem bardzo zadowolony z tej pracy i wydaje mi się, że znalazłem swoje miejsce wżyciu. Ale trzeba było to wszystko porzucić.
Ilu zabito, do dzisiaj nie wiadomo. Ukrywa się te liczby. Listę strat w zasadzie znają tylko ministerstwa obrony Armenii i Azerbejdżanu. Kilkaset osób na pewno wówczas zginęło. Sam osobiście znam wiele rodzin, które straciły swoich bliskich.
Dosłownie każdego dnia giną młodzi ludzie. Z jednej i z drugiej strony. I ja, przedstawiciel Azerbejdżanu, nie Armenii, po prostu chciałbym krzyczeć, żeby skończyła się ta wojna. Polityka załatwia swoje sprawy, a giną kobiety, dzieci, niewinni ludzie. I chciałbym, żeby ani jedno azerbejdżańskie dziecko, ani jedna azerbejdżańska kobieta nie widziała łez, jak giną ich bliscy lub dzieci. Dla nas chrześcijan nie ma różnicy, kto ginie: nasze dziecko czy muzułmańskie. Ważne, żeby położyli koniec tej strasznej wojnie w końcu XX wieku.
Mówią, że to wojna o ziemię. To nieprawda. To wojna o dobro zło, walka dobra ze złem. Jeśli Górny Karabach zostanie oczyszczony z Ormian i zostanie oddany Azerbejdżanowi, znaczy zwycięży zło. Górny Karabach może wcale nie być włączony do Armenii, wystarczy, ze będzie suwerenny. Ludzie mają prawo żyć tam, gdzie chcą, mają prawo do swojego kraju, swojego parlamentu, prawo do życia po prostu. Karabach to ich dom, ich ziemia, rodzą się tam i umierają od trzystu, pięciuset, tysięcy lat. Wszystko tam jest ich. Nie mogą opuścić teJ ziemi. I jeśli tylko dojdzie do tej tragedii, znaczy zwycięży zło.
Widziałem jak Front Narodowy Azerbejdżanu organizował wiece,
wielotysięczne, a po wiecach wzywał do pogromów Ormian, do
odzenia ^ domów i stosowania przemocy. Widziałem, jak po
47
wiecach tłum młodych ludzi, wrzeszczących, agresywnych, wybiegał na ulice i wdzierał się do domów Ormian. Wyłamywali drzwi i zaczynali tłuc ormiańskie rodziny. Podpalali mieszkania, meble, tłukli na śmierć. I miałem prawo sądzić, że mnie też grozi śmierć. Widziałem, jak płoną domy, mieszkania. Widziałem, jak półnagie kobiety wybiegały z mieszkań. Widziałem ten straszny terror. Jestem tylko człowiekiem, żyłem pod presją takiego strachu, że postanowiłem uciekać.
Narodowy Front Azerbejdżanu został założony przez inteligencję Azerbejdżanu, przez poetów, pisarzy, muzyków, uczonych, ale także, trzeba pamiętać, przez sekretarzy komitetów partyjnych. W momencie, kiedy zaczęli wzywać do zabijania Ormian, trudno powiedzieć, że pozostali nadal inteligencją.
Karabach to kraj pełen śladów tysiącletniej obecności kultury armeńskiej, jego nazwa armeńska brzmi Arcach. Jest tam wiele cerkwi, klasztorów, cmentarzy z nagrobkami ormiańskimi, jest to bardzo głęboka, bardzo dawna tradycja ormiańska. Ale Frontowi Narodowemu i politykom było niewygodnie pozbyć się takiej urodzajnej ziemi.
W samym Baku nie było prób samoobrony. Ormianie uważali, że jest to chwilowe, że to minie. Liczyli na to, że Moskwa, że Gorbaczow zareaguje. Uważali, że nie może być tak, że zabijają ludzi, a państwo sowieckie milczy. Niestety, pięć dni Gorbaczow milczał. Sowieckie wojska włączyły się szóstego, siódmego dnia. Po miesiącu znowu się zaczęło. I Gorbaczow tego nie skończył. Był pierwszym człowiekiem w tym państwie i mógł zatrzymać tę wojnę. Nie wiem, jak zostanie oceniony kiedyś Gorbaczow. Dla mnie... Ja nie szanuję tego człowieka, dopuścił do tego, żeby ginęły kobiety i dzieci. Nie ma znaczenia ginęli Ormianie czy Aze-rzy potem zaczęły ginąć i dzieci azerbejdżańskie, ponieważ w Górnym Karabachu nastąpił podział narodowy, ludzie zaczęli się bronić i brali w ręce, co popadło, łopaty, noże. To genocyt XX wieku.
Nie jestem politykiem, jestem spokojnym człowiekiem, jestem artystą. Dla mnie najważniejszą sprawą jest Bóg. Ale patrzę na to, co się dzieje i nie mogę powiedzieć, że ta wojna się skończy. Nie widzę końca tej wojny.
O Karabach walczą różne sfery wpływów. Turcja, Iran, Rosja, Europa, Stany Zjednoczone. Z perspektywy wszystkich tych stron Górny Karabach to tylko maleńki kawałeczek ziemi i nie robi im różnicy, czy oddać ją Azerbejdżanowi, czy Armenii.
48
J
Górny Karabach może się stać tragedią dla całej ludzkości, w 1915 roku z rąk Turków w ciągu trzech miesięcy zginęło 2 min Ormian i świat do dzisiaj milczy. Niemcy także uczynili genocyt Polakom i Żydom, ale Niemcy pokajali się, był proces Norymberski i dzisiaj oddano im wschodnie Niemcy. Dzisiaj świat przebaczył Niemcom. Turcja do tej pory nie przyznała się do tych mordów. Dzisiaj Armenia to wrota do Europy. Nie ukrywa tego turecki rząd, nie ukrywa tego azer-bejdżański rząd. Panturkizm to ogromne niebezpieczeństwo, próba zjednoczenia wszystkich krajów, wszystkich narodów muzułmańskich pod wodzą Ankary, w ten sam sposób jak kiedyś czyniła to Moskwa. To jest straszna polityka.
Żona Karena
Jestem nauczycielką chemii i biologii, skończyłam uniwersytet w Moskwie. Jestem Gruzinką, mieszkałam w Armenii i wyszłam za mąż za Ormianina. Ponieważ jestem Gruzinką, ja z kolei miałam problemy w Armenii. Jest tam teraz bardzo ciężko i Armenia chciałaby oczyścić kraj z innych narodowości, żeby samym Ormianom żyło się dobrze.
Pierwszy problem to bariera językowa. Ormianie zamknęli szkoły rosyjskie i zaczęli otwierać szkoły ormiańskie. A ja skończyłam tylko rosyjskie szkoły i instytut w Rosji. Nie mogę teraz uczyć w innym języku.
Także blokada ekonomiczna wpłynęła na życie ludzi. Teraz, kiedy telefonujemy do domu, rodzice, którzy zawsze chcieliby mieć swoje dzieci przy sobie, błagają nas, żebyśmy nie wracali. Nie ma światła, nie ma gazu, chleba nie ma, dzieci umierają, zapadają na choroby nie do wyleczenia. A ja mam dziecko rok i 5 miesięcy. Jemu potrzebne jest jedzenie i ciepło, nie inaczej, a jeśli tego nie ma, to nie można wrócić z dzieckiem. I to także polityka, rozumiecie? Gdyby nie polityka, to nie byłoby tej ekonomicznej blokady, tylko dlatego jest blokada ekonomiczna.
Sarkis Achwerdjan
Urodziłem się i mieszkałem w Górnym Karabachu. Do Erewania Pojechałem jeszcze przed wojną studiować i pracować.
|Jo Polski przyjechałem przypadkiem. Było mi wszystko jedno,
Zle pojadę. Tam zostać dłużej nie mogłem. Nie dało się tam dłużej W- Mój dom w Stepanakercie został zbombardowany i dosłownie
49
nie było gdzie żyć. W Armenii jest od blisko pięciu lat blokada ekonomiczna, gazu od 1990 roku w ogóle nie ma, elektryczność tylko godzinę dziennie. Moja żona miała operację serca i po operacji musiała być pod ścisłą opieką lekarską, potrzebne były bez przerwy badania, których bez prądu nie dało się robić. Nielicznych już produktów, które jeszcze gdzieniegdzie można było dostać, było coraz mniej i były coraz droższe i po prostu nie starczało. Fabryki, zakłady pracy nie pracowały, nie mogłem znaleźć pracy i po prostu nie mogłem pozwolić, żeby żona i dzieci poumierały. Dzieci mam troje najstarsze trzynastoletnie, dziesięcioletnie i pięcioletnie.
Moją ojczyzną jest Karabach. Armenia też, ale to długa historia. To jeden cel, jeden naród, jedna ziemia, jeden obyczaj, związek z jedną, tą samą kulturą i w tym sensie Armenia jest również moją ojczyzną.
W 1988 roku, kiedy jeszcze nie było takiego napływu uchodźców, kiedy jeszcze nie było uchodźców z innych rejonów Azerbejdżanu z Baku itd., w Armenii przyjmowali ludzi serdecznie; ubierali, żywili, można było znaleźć pracę, organizowano pomoc dla uchodźców. Ale stopniowo strasznie ciężkie warunki ekonomiczne po prostu nie pozwalały Armenii przyjmować uchodźców, Armenia zwyczajnie technicznie nie była w stanie ich wchłonąć. Nawet dla mieszkańców Armenia jest bardzo trudna, niewiarygodnie trudna. W ciągu tej "godziny życia", jak to można nazwać, kiedy włączają elektryczność, trzeba zdążyć ugotować obiad, wykonać wszystkie czynności niezbędne do życia. To strasznie trudne.
Gdzie mają przyjeżdżać tysiące bezdomnych uchodźców, jeśli nie ma elektryczności, nie ma gdzie pracować, nie ma produktów. To straszny problem wyjeżdżasz z Armenii i nie możesz mieć pretensji, bo widzisz, że nie są w stanie cię przyjąć. Czujesz, że w istocie chcą, ale nie mogą.
Uchodźcy żyją w pustych szkołach, przedszkolach, sanatoriach itp. szkoły, przedszkola są zamykane, bo nie ma ogrzewania, elektryczności i nie sposób prowadzić zajęcia dla dzieci i w tych pustych klasach żyją uchodźcy. I tyle. Nikogo nie deportują, ale też nic
poza tymi zimnymi klasami po dzieciach dać, umożliwić nie mogą.
***
Kiedy przyjechaliśmy do Polski, Czerwony Krzyż odmówił żonie pomocy lekarskiej, pokazaliśmy dokumenty z historią choroby żony,
50
i odmówili. Taki prawny niuans: dostaliśmy wizę polską na zapro-ie ; w Czerwonym Krzyżu powiedzieli, że pomoc lekarską muszą umożliwić ci, którzy nas zaprosili. Ale przecież tych ludzi my w ogóle nie znaliśmy.
Polak, który nas zaprosił prowadzi mały prywatny szpital. Wiedzieliśmy że tego człowieka nie stać na położenie żony w szpitalu, to są dziesiątki milionów. On tylko zgodził się pomóc nam dostać się tutaj. Czer-wony Krzyż dzwonił do tego człowieka, żeby się nami zaopiekował, ale my nie zgodziliśmy się. Nie mogliśmy mu tego zrobić, rozumieliśmy to _ dlaczego ten człowiek miał za nas płacić. Nie byłoby to uczciwe z naszej strony. To było w maju zeszłego roku. Pojechaliśmy wtedy nielegalnie do Niemiec. W Niemczech przyjęli nas serdecznie w tym sensie, że nie odmówili żonie pomocy lekarskiej. A to był koniec końców mój główny cel przyjazdu tutaj uratować żonę. Tam nie przetrzymałaby miesiąca. W Niemczech leżała miesiąc w szpitalu, miała tam bardzo dobrze i wyleczyli ją. Nas na ten czas przyjęli do obozu dla uchodźców. Jak żona wyszła ze szpitala, deportowali nas do Polski.
Prawo powinno działać dla ludzi, a nie przeciw ludziom. Jeśli człowiek zdecydował się na wyjazd, a jest to decyzja wewnętrznie, moralnie bardzo trudna być uchodźcą to powinni dać status uchodźcy. Uchodźca bez statusu znaczy po prostu człowiek bezdomny, bradiaga, bezrobotny. Bradiagą nikt nie chce być. Jeśli zdecydowałeś się być uchodźcą, to znaczy, że wewnętrznie jesteś gotowy stać się uchodźcą. A oni przyznają status jak stopień generała jednemu na sto, jednemu na tysiąc. I z uchodźcy robią bradiagę.
Ja bezdomny nie będę, nawet gdybym miał swoimi rękami dom zbudować, bezrobotnym nigdy nie zostanę, bo charakter u mnie nie taki, gdzie bym nie był, pracę znajdę, ciężką, nielegalną, ale znajdę.
To, że ludzie przyjeżdżają do Polski i chcą tu zostać, to dla samej Polski wygodne, dla ekonomii Polski. Wśród przyjeżdżających są ludzie, u których potencjalnie są możliwości, które mogą przynieść "olsce korzyści. A co do tego, że nie ma pieniędzy na przyjmowanie obcych, to myślę, że te naprawdę niewielkie pieniądze, jakie dostają tu uchodźcy, to nie taki w końcu wielki problem, tym bardziej, że że-y to nieco odciążyć, można tak organizować życie uchodźcom, żeby gli pracować, żeby mogli coś dać z siebie. Po drugie, jeśli dadzą atus uchodźcy, dadzą człowiekowi możliwość pracy.
5i
My żadnych pieniędzy od Koszykowej czy innych ministerstw nie potrzebujemy. Pozwólcie tylko, żebyśmy swoimi rękami mogli wszystko stworzyć, zbudować i zobaczycie. Najważniejsze, żeby była myśl, pomysł na nas. Wśród samych uchodźców można ogłosić konkurs na taki pomysł. Do tego nie są potrzebne żadne pieniądze.
Zostawiłem tam nie tylko ojczyznę, nie tylko rodzinę, ale też idee. Tam nie można było ich realizować, tutaj można. Chcę założyć wspólnotę. Myślę o jakimś niewielkim kawałku ziemi, bez wody, bez elektryczności, bez niczego, gdzie wszystko zbudujemy sami i sami stworzymy sobie miejsca pracy.
W Warszawie jest taka stara grupa Ormian, którzy żyją w Polsce już od kilkuset lat. Są gotowi nam pomóc, pytają, co konkretnie mogą włożyć w tę ideę narzędzia, ziemię, dom...
Niech po roku przyjeżdżają do nas z rządu, z sejmu, zobaczyć, do czego jesteśmy zdolni, czy warto nam pozwolić kontynuować tę pracę, czy nie, bo nic nie zrobiliśmy. Wtedy deportujcie. Ale dajcie taką możliwość.
Teraz w Polsce można żyć rok, dwa nielegalnie. Żyją tu tak ludzie i ich z Polski nie wyganiają, bo nie ma w Polsce pieniędzy na deportowanie ich. Ale jeśli oni żyją nielegalnie, dlaczego nie dać im możliwości zalegalizowania tego życia. Jak żyją nielegalnie, szukają nielegalnych możliwości przeżycia, nielegalnych dróg jak zarobić na czarno. Taka sytuacja zmusza do przechodzenia do "podziemia", ciemnej roboty.
Jeżeli ktoś chce pracować, a w samym obozie nie ma żadnej pracy, bo są tam polscy pracownicy, musi szukać sobie prywatnie w okolicy pracy dorywczej, oni też czasem wskażą, gdzie szukać. Ale nie jest to zorganizowane, tylko każdy zdany jest na siebie. Jedni idą na bazary, inni do jakichś prywatnych okolicznych przedsiębiorstw. Tak od przypadku do przypadku. To nie rozwiązuje problemu, nie naprawi tych ludzi.
***
W Armenii przywódcy, rząd jest niedemokratyczny. Zaraz po odejściu komunistów wiele się zmieniło, ale potem wszystkie organy państwa jedna partia wzięła w swoje ręce i organizuje to państwo dla siebie, nie dla narodu. Rząd robi dużo błędów i w polityce wewnętrznej, i w polityce zagranicznej, poważnych błędów. Popełnia je i prezydent, i rząd.
52
i
Dużo zależy od prezydenta, który wszystkie stanowiska obsadził ^pjmi ludźmi. Był rzeczywiście dobry minister spraw zagranicznych, to o zdjęli i wzięli swojego człowieka. Najważniejszy w prowadzeniu państwa, w rozwiązywaniu problemów kraju jest profesjonalizm. U nas nie {ak najważniejszą rolę odgrywają amatorzy i dyletanci. I jak widzisz, że główną rolę w rządzeniu tobą odgrywa ciemny człowiek, a nie profesjonalista, to poniża ludzi. Za komunistów tak nie było. Nie chcę powiedzieć, że komuniści byli w porządku, że byli demokratami, tylko tyle, że teraz tę "demokrację" tworzy mafijna grupa.
I jak patrzysz, jak nie reagują na to, na tamto, jak widzisz, że wiele problemów nie zależy od blokady, że można coś zrobić i się nie robi, to już... Przychodzą z automatami do domów, zabierają ludzi, do sklepów wchodzą. Policja przymyka na to oczy, nie reaguje. Oficjalnie nie ma stanu wojennego i paradoks polega na tym, że w związku z wojną trzeba wszystko robić dla frontu, ale przecież nie możesz wojną, blokadą usprawiedliwić chamstwa, nie możesz na to przymykać oczu. To cię boli, ubliża i nikomu nawet nie chcesz się skarżyć, bo komu to powiesz? Tam wszyscy "swoi". Nie funkcjonuje prawo kto siedzi na stołku, ten ma rację.
Kilka lat wojowałem. Ale na froncie jest inna sytuacja. Było tak, że każda partia miała swój oddział, dowództwo... Wcześniej było w porządku, kiedy armia się organizowała. Wtedy wszyscy bili się o jedno. Potem to się rozpadło. Jedna partia zdecydowała sformować swój oddział, druga swój oddział i jeśli jeden oddział znalazł się w trudnej sytuacji, to nikt nie przyszedł pomóc. Wcześniej było w porządku, ale wtedy był minister obrony, który znał się na kierowaniu armią, mieliśmy dużo zwycięstw. Zdjęli go, postawili swojego.
Pod koniec 1992 roku, gdy wszystko się zmieniło, ta walka okazała się bezcelowa. Wszyscy już wtedy czuli, że ta wojna to gra. Wielu 'udzi nie chciało uczestniczyć w tej grze. Przychodzili tacy na front, swoi, dwa miesiące walczyli: posiedzieli w okopach, zaszli gdzieś na tyły i to liczyło im się jako udział w wojnie. Wracali i potem słyszysz, Je kupili dom, kupili samochód. Bardzo wielu nie chciało brać udzia-u w tej grze, która będzie trwać, dopóki świat nie zwróci na nią uwa-8> i nie zacznie głośno o niej mówić. To zadziwiające w Europie na Jugosławię zwracają uwagę, ciągle dużo szumu wokół tamtej wojny,
J0 się włącza, bombarduje pozycje Serbów, duże ważne państwa
J3
mieszają się do niej na Karabach nikt nie zwraca uwagi. Jakby to była przeklęta, potępiona ziemia, potępiony naród. A tam giną takie same dzieci, tacy sami ludzie jak w Jugosławii. Opinia międzynarodowa angażowała się w wojny w Palestynie, Izraelu, Syrii i podpisali w końcu porozumienie, idą zmiany i widać jakiś koniec.
Może mocarstwa uważają, że wojna w Górnym Karabachu nie ma żadnego znaczenia dla Europy i świata? To błąd tak myśleć. Ten konflikt może się rozrosnąć do bardzo dużych rozmiarów. Czas pokazał, że wojna o ziemię Karabachu, to nie taki lokalny konflikt. Ma tam swoje interesy i Turcja, i Iran, Rosja, Wielka Brytania, Ameryka ale po prostu nie zwracają uwagi na fakt, że giną tam ludzie, że czas pły-nie, a tam coraz bardziej nie da się żyć. Trzeba, żeby mocarstwa zaczęły myśleć, jak rozwiązać problem Karabachu metodami ekonomicznymi, wojennymi... Na jakiś konflikt w Afryce zaraz posyłają OU-Nowców...
Jeśli skończy się wojna, oczywiście wrócę. Zaraz jak będzie tam można żyć, choćby troszeczkę. Nie wiem, kiedy to będzie, pół roku, rok, dałby Bóg, żeby stało się to za miesiąc. Ale nie wierzę, by tak szybko się to skończyło. A rany tej wojny jeszcze długo będą krwawić. Ale ja z pewnością wrócę.
Smail Lusztaku
W Kosowie mieszka 92% Albańczyków, a 8% to Serbowie, Czarno-górcy, Turcy i inni. Kosowo było federacyjną częścią Jugosławii. Teraz jest tam tragiczna sytuacja. W 1990 roku serbska policja przejęła parlament Kosowa i od tego roku przestał istnieć federacyjny status Kosowa. Od czterech lat Kosowo jest pod serbską okupacją. Wszystkie instytucje albańskie, albańskojęzyczne: szkoły, radio, telewizja, uniwersytety przestały istnieć. Albańczycy od 1990 roku nie mają w ogóle ludzkich praw. Trwa dyskryminacja i represje, ludzie są w krytycznej sytuacji. W Kosowie obowiązuje teraz Aparthaid.
Serbska Akademia Nauk i Umiejętności ma projekt, zapowiadający wielką Serbię i Bałkany, a w Kosowie etniczne czyszczenie albańskiej narodowości. Serbska hegemonia i polityka mówi, że Kosowo to serbska ziemia. Kto trochę zna historię, wie, gdzie są Albańczycy, a gdzie Serbowie.
Jestem człowiekiem teatru i trochę zajmowałem się polityką -"" W Demokratycznej Radzie Kosowa, to jest największa partia w Kosowie-
54

Moia aktywność stała w sprzeczności z serbską polityką. Zrobili moim domu rewizję, szukali materiałów związanych z partią. Trzy ra2v byłem n2L policj'- Postanowiłem przyjechać do Polski z żoną dziećmi- Myślałem, że jest to bezpieczna ziemia. Szukam azylu politycznego.
Mój teatr, to był teatr ni to amatorski, ni to profesjonalny. Pracowałem w nim dziesięć lat. Kosowo od 1981 roku, kiedy to były demonstracje domagające się demokracji, miało autonomię. Wtedy mogliśmy grać normalnie. Ale od 1990 roku nastąpiła katastrofa te cztery lata to katastrofa dla albańskich instytucji szkół, akademii, teatrów. Graliśmy klasykę, albańskie sztuki narodowe, w tych sztukach pojawiała się tragedia albańczyków. Niestrawne dla serbskiej polityki. Z naszego teatru w Kosowie zostało 5 osób, 12 jest rozproszonych po świecie w Szwajcarii, w Niemczech... Teatr przestał istnieć.
W budynku założyli coś dla serbskich dzieci. Na policji powiedzieli nam, że nie możemy grać w tym teatrze. Jeśli chcemy w ogóle grać, musimy podpisać lojalkę, zrzeczenie się myśli o niezawisłości Kosowa. Wszyscy ci ludzie, którzy nie chcą grać sztuk serbskich, są wyrzucani z teatrów i z Kosowa.
To był najcięższy moment w moim życiu. Byłem przekonany, że nie ma życia dla mnie. Pracować dla swojej ziemi, narodu, domu, rodziny gdzieś? Gdzie? Jak? To jest problem wziąć dom i rodzinę i jeździć po świecie. To był bardzo ciężki moment.
Szukała mnie policja. Obstawili całą moją ulicę. Przedostałem się tyłami do domu, wziąłem paszport i jedną małą torebkę. Żona została w domu. Nielegalnie dostałem się do Macedonii i przez Bułgarię, Rumunię przyjechałem do Polski. Później wróciłem do Bułgarii, zabrać żonę i syna i przyjechałem do Polski. W Kosowie został ojciec, trzy razy robili mu rewizję, wypytywali o mnie.
***
Na policji kładą jeden papier lojalka, i drugi papier o mobi-zacji. To są eksperymenty, które robi serbska polityka na Kosowie, ojalki, wysyłanie na wojnę, szukanie broni w domach, zabieranie domów pieniędzy, kosztowności. To jest genocyt.
***
55
W Warszawie na Koszykowej nie mieli tłumacza języka albańskie-go, powiedzieli, że mam sam znaleźć, że ma ze mną przyjść na Koszykową. Nie znalazłem i rozmawialiśmy w języku serbsko-chorwackitn Taki tłumacz był. Serbsko-chorwacki znam dobrze, w całej Jugosławii obowiązywał. Protokół był napisany po polsku, nie wiedziałem, co podpisuję, nie znałem polskiego. Myślałem wtedy, że jedna kopia bę-dzie dla mnie, myślałem, że mi dadzą, ale nie dali.
W ośrodku w Dębaku był jeden pan z Libii, pracował przede mną w kawiarni. Dostał status uchodźcy i wtedy kierowniczka zapytała mnie, czy chcę pracować na jego miejscu. Pracuję od 9 rano do 10 wieczorem.
Czy mam milion, dwa, trzy, to dla mnie nie ma znaczenia. Ważne, że mogę spokojnie żyć. Dostaję jeszcze na malutkie dziecko milion.
Sprzedaję papierosy, mąkę, kawę, napoje, proszek do prania, mydło... To taki sklep ze wszystkim i kawiarnia. Towar przywozi jeden pracownik ośrodka, Polak.
Co prawda niedzielę mam wolną, ale tu jest dużo ludzi i zawsze ktoś coś potrzebuje. To mnie szukają i otwieram.
Mam obiecaną pracę i dom w Albańskiej ambasadzie, ale jak dostanę status uchodźcy.
Chcę zostać w Polsce i jestem optymistą. Decyzja będzie pozytywna. Wszystkie warunki, jakie są zapisane w statusie uchodźcy, spełniam.
Mam argumenty, bardzo dużo argumentów. Mam dokumenty stamtąd, z policji, z miejsca pracy teatru, gazety. I wszyscy wiedzą, jaka jest sytuacja w Kosowie.
Kosowo powinno być autonomiczne ani serbskie, ani albańskie. Ma swoje etniczne terytorium, jest bardzo bogatym krajem, ma złoto, ma rudy. Kosowo to jest rak Serbii, Serbia musi z nim walczyć. A co będzie, zależy, co państwa zachodnie zrobią z Serbią, od eksperymentów Rosji i Ameryki na terenie Jugosławii. Ale jeśli oni tego nie rozwiążą, może być wojna w Kosowie. A wojna w Kosowie oznacza wojnę na całych Bałkanach, bo włączą się do niej inne państwa. Kosowo jest punktem zapalnym Bałkanów.
Serbia ma duży arsenał wojenny. My nie mamy nic. Wiemy, że tylko demokratycznym dialogiem można rozwiązać te problemy, dlatego zresztą ludzie przez te cztery lata są spokojni, mimo że mają bardzo ciężkie życie.
56
leżeli Kosowo będzie w Serbii, nie wrócę tam.
Wszystkie fabryki, przedsiębiorstwa przejęli Serbowie. Niewielu też Mbańczyków pracuje w tych firmach. Ojciec mojej żony był 10 lat dyrek-re,n dużej fabryki i od trzech lat nie ma pracy Mówią mu, jeśli podpi-esz- Serbia moja ziemia itd., dostaniesz pracę. Inaczej nie.
Ludzie żyją dzięki charytatywnym instytucjom i organizacjom. w Kosowie jest charytatywna organizacja Matki Teresy. Ona jest Al-banką. Pomagają ludziom. Bardzo jest ciężko. Właściwie nie ma jak żyć. Przyjaciel ojca mojej żony od 20 lat ma mieszkanie w blokach, trzy pokoje, teraz musi je opuścić. Biorą je Serbowie. Zabierają wszystkie mieszkania spółdzielcze, dają 24 godziny na opuszczenie. Nie zabierają tylko prywatnych mieszkań. Serbowie wszystko blokują wszystkim, którzy nie podpiszą papieru lojalności. Ludzie nie mogą pracować, nie mają co jeść. Trwa teraz etniczne czyszczenie i akcja zasiedlania Kosowa Serbami. Jak będzie 50%, przedstawią w parlamencie europejskim mamy 50% Serbów, to jest nasze.
Idziesz do sklepu, kupisz coś, wychodzisz i policja mówi stój, co masz, wyciąga pistolet, dawaj. Masz dolara albo markę zabierają. Wszystko to jest ich. Jak protestujesz, pobiją albo zabiją. Odwołać się na prawnej drodze nie ma dokąd wszystkie instytucje są serbskie. Ludzie już przestali protestować, dają i spokojnie odchodzą, żeby pistolet nie wypalił. Torturują na policji. Strasznie torturują. Pięciu czołowych intelektualistów zamęczyli na policji.
Nagrały i spisały
Maria Blimel i Barbara Fabiańska
Podkowa Leśna, maj 1994
PS. Z wyjątkiem Bakrata i Karlena żaden z rozmówców nie przebywa już w Polsce, wyjechali szukać swojego miejsca na Zachodzie.
Red.


#a ** . i*
Bakrat Abramjan z żoną Siranuszi i synem Nurajem
Fot. Tomasz Kizny
V
Rodzina Abramjanów
Bakrat
Jesteśmy rodzina Abramjana. Już od dawna uchodźcy. Już cztery i połowa roka mieszkamy tu. Przyjechaliśmy iz Karabacha. Staramy się dostać status uchodźcy i bardzo dużo zrobili coby dostać tego. Do sądu pojechali; wygraliśmy sąd, ale na razie nic nie ma.
Dlaczego? My nie wiemy.
Ja w domu byłem fryzjer i muzyk. Pracowałem od rana do wieczora. Grałem na weselach, na pogrzebach. W sobotę i niedzielę grałem, 20 lat grałem. Żyliśmy obok siebie bez problemów do wybuchu w 1988.
Moja żona mieszkała w Górnym Karabache. Miasto, które teraz nazywa się Arcwaszen a ransze było Sesulan. My żenili się i pojechali do Kirawabat, który teraz nazywa się Gandzia. Dzieci tam urodzili. W 1988, kiedy zaczęło się w Baku, a później u nas w Kirawabadzie, wtedy my zostawili wszystko i uciekali do Górnego Karabachu, do rodzinnej miejscowości żony tj. do Sesulanu. Tam urodził się najmłodszy syn.
Kiedy Azery zabrali Sesulan uciekliśmy do Stepnakertu. Żona i dzieci mieszkali w piwnicach.
Byłem w wojsku. Walczyliśmy bardzo długo. Zaczęli kłamać ludzie. Zaczęli wojska kłamać. Przyjechali i mówią: Azery przyjeżdżają! Uciekajcie! Ludzie uciekali, a oni raz dwa i kto co miał ukradli. Ludzie wracali do pustych domów. To już mafia albo coś. A ja nie lubię takie życie; widziałem co nie ma sensu iść do wojska, do wojny.
Azery jak biorą Ormian do niewoli obcinają uszy i dowódcy dają Pokazać ile mają.
Widziałem jak palił się mój dom. A w środku rodzice.
Jak to można zapomnieć?
59
Jak ja mogę z tymi co to zrobili jeść chleb? Pojechać i tam żyć?
Siranuszi
Ja krawcowa była. My tam dobrze żyli. Bardzo dobrze było nas tam. Dom był dobrze. Wszystko rodzina.
Na początku wszystko było normalny i było dużo Ormian. A za rok wszystko się zmieniło. Wszystkie słowa, które nasze dzieci uczyli nie tak było. Było tylko azerbejdżańskie słowa. Zaczęli uczyć dzieci historia azerbejdżańsko, a ormiańskiego nic. Książki zmieniali. Potem oni byli dużo, a my mało. Dziś wszystko Azerbejdżanin jest.
18 lat dzieci odwieziut w wojskie. Taki przymus. A to są wysyłani do granica Afganistan i takie. I umirajut tam. Azerbejdżanie wysyłajut nasze dzieci tam. Oni sami decydujut. Mam trzy brat i oni pojechali z Baku. Tam u nas dużo poginęło. I już mała było Ormian.
Bakrat
Nie mam daru do powrotu. Tam nie ma już Ormian.
Siranuszi
Został mój ojciec. Jest stary osoba 70 let. Nie chce swój ziemia opustit. Brat po bomba uszy nie słyszy trochu. Mieszkają razem.
Bakrat
Kiedy Azerowie zabrali Sesulan, tacie żony dali jedno inne sielo. Teraz mieszkajut w Umutlu. Tam dawniej Azery mieszkali.
Siranuszi
Mają dom, krowę. Tam dobrze jest. Ziemia jest.
Bakrat
Jak nie będzie wojna jeszcze raz i będzie spokój to tam powinno być dobrze.
Kiedy my wyjeżdżali cob przyjechać tu, my nie wiedzieli czy można tu zostać. Uciekaliśmy tam gdzie byłoby lepiej, tam gdzie nie byłoby wojny i tam chcieliśmy jechać. My nie znali o Polsce. Przejechaliśmy granicę; ten kraj podobał się nam i tu od razu zostali i nie myśleli o jakimś innym miejscu. Nas nie interesowały Niemcy, Czechy czy jakiś inny kraj. Tu zostali jako uchodźcy.
Nie chcę stąd wyjeżdżać w ogóle. Gdzie? Mój dom był w Kirawa-badzie, który teraz Gandzia nazywa się, a tam nie pojedziemy. Tam teraz Azery mieszkają. W Górnym Karabache rodzina żony i mój brat. Możemy nawet dać adres. Ktoś zechce jechać do Stepanakertu na urlop i wypocząć u naszej rodziny to dam adres. Nie wierzycie? Pojedz-
60
cie i zobaczcie jak oni żyją, jak było jak mieszkają nasi. My bez dokumentów nie możemy pojechać. A ot, tydzień. My chcemy jechać, ale niemożliwe. Nie wiemy co tam. Tylko żony siostra, kiedy robili operację serca w Armenii, to znajomi mówili że ona tam jest.
Nie chcemy jechać dalej. Znamy już trochę polski. Mamy tu przyjaciel. Piotr jest ojciec chrzestny naszego syna. Pojedziemy gdzieś i snowa to samo i ani języka ani ludzi. I snowa, i snowa.
Siranuszi
Po prostu uciekaliśmy.
Bakrat
Pojechaliśmy jeden noc do Armenii. Potem samolotem do Soczi. Dalej przez granicę do Przemyśl. Tam Czerwony Krzyż. Dali nad adres do Koszykowej.
Siranuszi
Kupili dla nas bilety, dali trochę pieniędzy i trochę jedzenia na trzy dnia.
Bakrat
I przyjechaliśmy do Koszykowej. Dali skierowanie do Nadarzyna. Tam zostaliśmy na 10 miesięcy. Potem mieszkaliśmy 20 dni u Piotra w domu. Później przejechaliśmy do Brwinów i mieszkamy tu już trzy i pół roku. I jest dobrze. Kierowniczka bardzo świetny dla nas. I ciągle mieszkamy tak. W Nadarzynie kierowniczka też była bardzo dobry kobieta. Nawet kiedyśmy wyszli z Dębaki prygłaszała nas do siebie. Powiedziała: Przychodźcie do nas pogadamy. Chodzimy tam na święta i Nowy Rok. Mamy polskich przyjaciół. Mój syn ma bardzo przyjaciel Jarek, w Otrębusach mieszka. Przychodzi do nas. Ja mam bardzo dobry znajomy Piotrek, który mieszka w Pruszkowie z rodziną, ma cztery dzieci.
My od razu złożyli podanie o status uchodźcy. Za dziesięć miesięcy dostałem pierwszy negatiw. Od pierwszego negatiwa powiedzieli: już w obozie mieszkać nie będziesz. Przyjechali my do Piotra. Potem tu- Za rok dostałem drugo negatiw. To już prawie dwa lata. I dałem sąd.
Ja kiedy występowałem jako uchodźca, powiedziałem co ja nie chcC statusa uchodźca. Ja tak napisałem: u nas jest ekonomiczeskij. A tak napisała Koszykowa. To jest moja przyczyna co ja dostałem negatiw.
61
Siranuszi
Koszykowa mówić co my napisali szto u nas ekonomiczeskij p0. wód wyjazdu. Ale my tak nie powiedzieli. Ani pa rosyjski mówili a my które słowa razumieli, mówili: tak; które nie, mówili: nie. A my nic nie razumieli. Ani pa polski napisali wszystko. Ani mówili szto padpj. szytie i my padpisali.
Bakrat
Tam napisane było polski. Podpis moje. Mnie nie wiadomo. ja w ogóle nie wiedziałem polski jazyk. Nawet jedno litera nie mogłem czytać. Jak ja mogłem napisać co ja jestem za uchodźca? Ja nie bardzo wiedział co ja podpisuje.
I tam w sądzie oni poczytali tego i sąd powiedział: To nie jest fakt. I snowa do Koszykowej.
Drugoj sąd. Wtedy zwali mnie. Mój prawnik był iz Gdańska, z UNHCR. On bardzo dobrze pracował dla mnie i wszystko powiedział. Sąd przyznał co ja jestem praw. Uchylono dokumenty. Snowa od początku cob zobaczyli moje dokumenty w MSW Ostatni sąd był 7 maja 1996. Do dzisiaj nie ma żadnych odpowiedzi. Wczoraj byłem w MSW Powiedzieli: Twój dokument przesłaliśmy do MSZ.
Tak bardzo dużo walczyłem. Prawie co tydzień, dwa trzy razy, jestem w ministerstwie. Ciągle nie ma żadnych odpowiedzi i decyzji: tak czy nie. A mnie interesujut albo tak albo nie.
Teraz ja byłem u nich i powiedziałem: Byłem uchodźca legalny. Jak przyjechałem miałem paszport. A teraz jestem nielegalny. Już paszport jest nieważny. Nie ma żadnych dokumentów. Tylko dali mnie coś takiego: zaświadczenie o zarejestrowaniu, które nie jest dowodem tożsamości; to dokument tymczasowy. A to nie paszport. A bez tego mnie nie wolno pracować.
Tak walczę do statusu uchodźcy i cob zostać tu legalnie; pracować jak normalny człowiek, nie prosić nikogo o pomoc. Ja lubię pracować i swoim trudom mieszkać. To mnie interesuje legalna praca. Mam znajomych dużo muzykantów Polaki co potrzebują mnie, ale oni chcą dokumenty. Nielegalny człowiek to gdzie pójdę? Dzieci do szkoły chodzą, a nie ma żadnych dokumentów.
Ja ciągle walczę coby oni dali mi status, a oni ciągle walczą cob nu nie dali. Dlaczego?
Nie wiadomo.
62
A jeszcze ja dostałem negatiw oddzielnie i żona oddzielnie. Rodzi-
ma być oddzielnie? Zawsze byli razem! Nasze małżeństwo 20 let. a tu rozłączyli nas. Dlaczego? Nam snowa zenit?
Czekać, tylko czekać. Jak będzie negatiw, ja napiszę, na pewno na-oisze na górę. Ja wszędzie napiszę i powiem: dlaczego tak jest? Cztery i pół roka trzymać uchodźca! Jak to możliwe tak żyć?
Marija
Pamiętam, że się urodziłam. Mieszkaliśmy w domu babci. Później pojechaliśmy do drugiej babci. Pamiętam też piwnice...
Tam się uczyłam od I do III klasy normalnie w szkole. Później już nie, już tylko takie niedzielne szkółki.
Chodzę tutaj do szkoły podstawowej im. Tadeusza Kościuszki w Brwinowie. Zdałam do 8 klasy. Dwa lata mam opóźnienia bo przez te lata uczyłam się języka. Chodziłam do szkoły do Podkowy jako wolny słuchacz. A teraz już dwa lata w Brwinowie. Dobrze nauczyłam się polskiego w szkole nie odróżniają mnie od innych.
Już cztery lata jestem tutaj, to już tutaj będę się uczyć w szkole średniej. Myślę o liceum ekonomicznym. Wybiorę jakiś zawód... Koniec świata, nie? (śmieje się)
Nie, nie uczę się ormiańskiego.
Nasze zwyczaje?... No, na przykład...
Nasza Wigilia jest razem z waszym Nowym Rokiem.
{Ojciec marszczy się i poprawia)
Nie, nasza Wigilia jest 5 stycznia...
Bakrat o córce
Ona często na polski wie co to jest i nie może wytłumaczyć matki albo ojcu ormiańskowo jazyka. Nie może wytłumaczyć. Rozumie i nie może ormiańskiego wytłumaczyć. My sami uczyliś języka polskiego. My byli w lagierie Nadarzyn. Tam trocha dzieci nauczyli, a dzieci nas nauczyły. Chciałbym, żeby w domu ormiański. A na dworze to już sami mówimy po polski.
Siranuszi
Kiedy my byli w Dębakie, wsio było. Jedzenia było, odieżdu dali. aze buty które nosimy na Dębakie dali. Na miesiąc dostawali my 20
na osobę. Potem już nie pomagali. Ja teraz trochę szyję w domu, praca która albo jest albo jej nie ma. Tyle że za hotel nie płaci-
-^ ktoś chory to pomoże Polska Akcja Humanitarna.
63
Bakrat
Nas nie interesuje pomoc. Wiemy co w Polsce trudno. Tolko nas interesuje dokument cob my mogli pracować.
Ja myślę o taka ormiańska kuchnia. Ja chcę robić taku restauracju co można było przyjęcia domowe, kuchnia domowa, ormiański per. eprawy.
Siranuszi
Ja ne chcem sztoby tu mieszkać w hotelu. Kierowniczka bardzo dobrze, pracowniki toże. Miłe jest wszystko ale tutaj jest taki trochę mężczyzn pijany i oni tak rozmawliajut, a nie chcemy sztoby naszy dzieci takie uczyli.
Trochu nam może, nie wie jakij, ziemia sztoby naszy taki mały dom. Może trochę mała ale ziemia. My sami zrobimy wszystko sztoby mieć naszy coś, swoju.
Możliwe to, czy nie?
Spakojny dom chce.
Nagrała i spisała Katarzyna Wieczorek Brwinów, lipiec 1997
L---------i----------
Aninesty International Raport 1997
Raport dotyczy roku 1996
Azerbejdżan (Karabach)
Kilku więźniów sumienia zostało zatrzymanych w związku z konfliktem w Karabachu, wyłącznie ze względu na ich pochodzenie etniczne.
Nadal płyną doniesienia o złym traktowaniu osób uwięzionych w aresztach śledczych. Twierdzi się, że co najmniej jeden więzień zmarł w wyniku pobicia przez funkcjonariuszy organów ścigania. Tak, jak w poprzednich latach, informacje te są trudne do zweryfikowania ze względu na ograniczony dostęp do więźniów.
Wydano co najmniej 41 wyroków śmierci w ciągu ostatniego roku, chociaż rzeczywiste liczby są na pewno wyższe. Zgodnie z oficjalnymi statystykami uzyskanymi we wrześniu, w 1995 roku skazano na śmierć 35 osób. W kwietniu zapadło pięć wyroków śmierci, zaś czterech skazanych Ormian zwolniono w związku z wymianą więźniów, wynegocjowaną w maju. Zgodnie z oficjalnymi doniesieniami ostatnie wykonanie wyroku śmierci miało miejsce w 1993 roku.
65
VI
Samuel (Armenia)
Samuel każdemu, kogo spotka, lubi pokazywać ranę na lewej ręce. Rana otwiera się raz na dwa, trzy miesiące, a nawet częściej. Wtedy Samuel zgłasza się do szpitala.
Według rozpoznania lekarskiego Samuel cierpi na ropowicę lewego przedramienia. W epikryzie lekarskiej, wydanej pacjentowi w Centrum Rehabilitacji w Konstancinie, można przeczytać: 25-letni chory podczas trzęsienia ziemi w Armenii w 1988 roku doznał urazu wielonarządowego, między innymi zwichnięcia obu stawów ra-mienno-łopatkowych z uszkodzeniem splotów ramiennych, złamania obu obojczyków, złamania otwartego uda lewego, zwichnięcia biodra lewego.
Psycholog twierdzi, że rana Samuela symbolizuje szczelinę z ziemi, która pewnego dnia rozwarła się na jego oczach. Niektórzy sądzą, że Samuel rozdrapuje ranę po to, by dotrzeć do źródła bólu. A może dlatego, by ludzie o nim nie zapomnieli. Samuel przyszedł na świat 7 lipca 1969 roku w stolicy Armenii Erewaniu. Nie wie, kim była jego matka: zdołał się tylko dowiedzieć, że po upływie czterdziestu dni od narodzin, kiedy wedle ormiańskiego obyczaju można wynieść dziecko na świeże powietrze, ojciec zaniósł go do miejskiego parku i zostawił na ławce z kartką przypiętą do kocyka. Na kartce napisane było mię niemowlęcia oraz prośba, by znalazca odniósł dziecko do sierocińca. W ten sposób Samuel znalazł się w ochronce, gdzie spędził Pierwsze sześć lat życia.
Pewnego dnia do domu dziecka zgłosiło się młode bezdzietne
^eństwo z Leninakanu. On był mistrzem sportu, ona sekretarką
Prokuraturze rejonowej. Samuel spostrzegł ich zza parkanu i zawołał:
Tatusiu, daj mi cukierka.
67
Wybrali właśnie jego.
Zamieszkał z przybranymi rodzicami w trzypokojowym mieszkaniu, w dzielnicy Leninskiej Rajon.
Trzy lata po adopcji przyszedł na świat Artur, brat Samuela, a dwa lata później drugi Manuel. Samuel ucieszył się z rodzeństwa, bo znów miał towarzystwo dzieci, jak w sierocińcu. Pamiętał chwile, kiedy w sypialni w domu dziecka gaszono światła i chłopcy zaczynali bić się poduszkami.
Przybrany ojciec postanowił wychować syna na sportowca. Miasto Leninakan słynęło zresztą z edukacji sportowych kadr. Samuel, ukończywszy dziesięcioletnią szkołę sportową, zdał na Akademię Wychowania Fizycznego.
7 grudnia 1988 roku o godzinie 11.40 w Leninakanie zatrzęsła się ziemia.
Samuel był wtedy w domu, razem z ojcem, matką i braćmi. Właśnie zamierzał otworzyć butelkę z lemoniadą, kiedy spostrzegł, że stół się poruszył. Pomyślał, że to pewnie figiel brata, ale chwilę później zadrżały szyby w oknach i zrozumiał, co się dzieje. Krzyknął:
Uciekajmy!
Znajdowali się na dziewiątym piętrze wieżowca, więc uciekli na balkon, który rozstąpił się pod ich stopami.
Obudził się 10 grudnia. Wokół niego panowały zupełne ciemności. Próbował się podnieść, ale jakiś ciężar przygniatał go do ziemi. Nagle usłyszał wołanie, rozpoznał głos kolegi.
Aram, gdzie jesteśmy? zapytał.
Aram, który, jak się potem okazało, wyskoczył z trzeciego piętra, odpowiedział:
Pewnie wybuchła wojna.
Chwilę potem nieoczekiwanie zrobiło się jasno. Ekipa ratunkowa przebiła zwaloną ścianę i w świetle dziennym Samuel zobaczył wiszące nad nim ciało martwej dziewczynki, jej twarz zasłaniały włosy.
Najpierw wyciągnięto spod gruzów Arama, potem Samuela. Miało to miejsce siedem dni po katastrofie. Kiedy Samuel się zbudził, leżał na szpitalnym łóżku, a na poduszce, przy jego policzku leżała przytu-lanka-diabełek z oczkami z guzików. Na szmacianym brzuszku widniał napis "Horny Little Devil". Kiedy Samuela wyciągnięto spod gruzów, chłopiec wciąż trzymał diabełka w zaciśniętej dłoni.
68
pierwszej pomocy lekarskiej udzielono mu w Tbilisi. Następnie orzewieziono go do Moskiewskiego Instytutu Mikrochirurgii. Po trzech miesiącach Samuel powrócił do Armenii. Nie miał gdzie mieszkać. Przybrani rodzice, Artur i Manuel zginęli pod gruzami. Stan zdrowia chłopca wykluczał podjęcie jakiejkolwiek pracy. Odtąd domem Samuela stały się szpitale, w których poddawano go kolejnym operacjom. W Erewaniu przeszedł ich dziewięć, w Leningradzie osiem, w Armawirze dwie, w Krasnodarze jedną, w Razdanie siedem, w Los Angeles cztery, w Warszawie dziewięć. W Los Angeles w 1990 roku przeżył śmierć kliniczną. Po powrocie do Armenii znów stał się szpitalnym rezydentem. Najgorsza ze wszystkiego była straszna samotność i wiecznie odnawiająca się rana. Miał wtedy jedno marzenie wrócić do domu dziecka. Wciąż pamiętał ciemną salę i chłopców rzucających w siebie poduszkami. Postanowił raz na zawsze wyjechać z Armenii, opuścić ziemię, która pochłonęła jego ojca, matkę i obu braci.
Do Polski przybył 2 marca 1994 roku. Miał przy sobie tylko małą plastikową teczkę z lekarskimi zaświadczeniami, opisami operacji. Ponieważ w drodze się rozchorował, prosto z pociągu przewieziono go do szpitala przy ul. Banacha. Miał zapalenie płuc, rana na lewym przedramieniu znów się otworzyła.
Po wyjściu ze szpitala udał się do Biura Migracji i Uchodźstwa chcąc uzyskać status uchodźcy w Polsce. Po wielu miesiącach oczekiwania w ośrodku dla Uchodźców w okolicach Podkowy otrzymał decyzję negatywną. Nie spełniał bowiem wymogów Konwencji Genewskiej, to znaczy nie potrafił udowodnić uzasadnionej obawy przed prześladowaniami w kraju pochodzenia z powodu rasy, religii, narodowości, przynależności do określonej grupy społecznej lub przekonań politycznych.
Anna Duszyńska "Podkowiański Magazyn Kulturalny" nr 1/16, 1997
69
--------------------------------------&---------------------------------------
Amnesty International Raport 1997
Raport dotyczy roku 1996
Armenia
Ponad 40 więźniów poddanych zostało postępowaniu kryminał-nemu, które wydaje się odbiegać od międzynarodowych standardów rzetalnego procesu.
Wciąż napływają doniesienia o złym traktowaniu aresztowanych oraz poborowych. Doniesienia mówią o częstych przypadkach pobicia poborowych przez (lub) z inicjatywy starszych stażem żołnierzy, zaś osoby za to odpowiedzialne rzadko są pociągane do odpowiedzialności.
Przynajmniej cztery osoby zostały skazane na śmierć, co daje w sumie 17 osób oczekujących na wykonanie wyroku. Wyroków nie wykonano, gdyż prezydent osobiście sprzeciwił się karze śmierci.
7
VII
Rusudan Kikalejszwili (Gruzja)
Moja żona i dwaj synowie wrócili do ojczyzny przodków, mieszkają teraz w Polsce.
W Gruzji są już setki więźniów politycznych, wśród nich pięciu deputowanych parlamentu, czterech skazanych na śmierć. W Gruzji panuje terror polityczny i bezprawie.
Proszę Was, moi rodacy, wystąpcie w obronie więźniów politycznych w Gruzji!
Wiktor Domuchowski
Z takim przesłaniem, skierowanym do Polaków zjawiła się w naszym Ośrodku Kultury w Podkowie Leśnej w listopadzie 1996 roku Rusudan Kikalejszwili-Domuchowska. Jest Gruzinką, żoną potomka polskiego rodu, skazanego przez sąd w Tbilisi w 1995 r. na czternaście lat łagru.
Rusudan mieszka z synami w pobliskim Ośrodku dla Uchodźców. Czekają na przyznanie im statusu uchodźców.
Rusudan Kikalejszwili:
Pochodzę z małego miasteczka Poti z rodziny o starych kupieckich tradycjach. Pradziadek mój był bardzo bogaty, fundował nawet stypendia zagraniczne dla młodych Gruzinów. Ojciec mój był inżynierem, tak jak jego ojciec. Na początku wojny trafił do niewoli nie-m'eckiej, trzy razy uciekał. W końcu mu się udało. Niewielka grupka uciekinierów trafiła do czeskiej partyzantki.
Po tryumfalnym powitaniu z Armią Czerwoną w 1945 r. wszyst-,cn załadowano do wagonów, które zatrzymały się dopiero w Maga-
n,e. Po przejściu przez obóz filtracyjny ojciec jakiś czas pracował
7i
Wiktor Domuchowski z synami Fotografia wykonana iv obozie przez Rusudan Kikalejszuń/i w li)i>5 r.
jfofymie i w 1947 wrócił do Gruzji, ale wciąż żył w strachu przed onownym aresztowaniem. Szczęśliwie go uniknął.
Rodzice nigdy nie byli w partii, wychowali nas w poszanowaniu orawdy, choć nie wojującym antykomunizmie. Elementarzem tej nauki były gazety. Co wieczór ojciec czytał na głos prasę, a gdy kończył, powtarzał zawsze: Dobrze, a teraz to sobie przetłumaczymy. I mówił nam, co zafałszowano, co przemilczano. Pamiętam opowieści rodziców o wystąpieniach w Tbilisi 9 marca 1956 roku. Zaczęło się od kultu Stalina, ale dość szybko wystąpienia zmieniły się w demonstracje narodową. Rodzice też tam byli, widzieli, jak czołgami i gazem rozpędzano tłum. Pod pomnikiem Szoty Rustawelego szesnastolatka recytowała wiersze. Podbiegł żołnierz, przebił ją bagnetem i rzucił ciałem o ziemię.
Sytuacja w Gruzji była tak napięta, że spodziewano się masowych wysiedleń.
Pamiętam, że ojciec brał też udział w masowych demonstracjach 1978 roku. To był ogromny wiec w obronie języka gruzińskiego, usiłowano nam wtedy narzucić rosyjski jako urzędowy. I tłum zwyciężył, wymógł na władzy ustępstwo.
Ojciec nie chciał, żebyśmy mieli kłopoty, żebyśmy popadli w konflikt z władzą. Oto charakterystyczna scena z mojego dzieciństwa. Miałam chyba sześć lat. Przyszli goście. Nie pamiętam, o czym rozmawiali, ale pamiętam, że wtrąciłam swoje trzy grosze: Dobrym carem był Irakli II, ale popełnił wielki błąd, że nas przyłączył do Rosji.
Wszyscy zamarli. Długa cisza, aż wreszcie ojciec zdecydowanym ruchem wystawił mnie za drzwi.
Bardzo ważna była oczywiście, literatura, zwłaszcza poezja krążąca w odpisach, które podsuwał mi ojciec. Do dziś noszę przy sobie wiersz Kolała Nadiradze, napisany po upadku wolnej Gruzji w 1921 roku:
Wyprostowana, pod czerwonym sztandarem, Na białym koniu powoli, powoli, Z kosą w dłoni wjeżdżała śmierć. Padał śnieg, mrok okrył Tbilisi, Milczał Sioni i milczał naród.
Moja babcia była głęboko wierząca, chodziła z nami do cerkwi. sty mi w pamięci stare gruzińskie freski, śpiewy. Jak w każdym
73
prawdziwie gruzińskim domu, tak i w naszym świętowało się Boze Narodzenie i Wielkanoc. Wielu naszych znajomych, w tajemnicy, p0(j osłoną nocy chrzciło dzieci. W końcu lat siedemdziesiątych zaczęło się odrodzenie religijne. Ja też zaczęłam znów chodzić do cerkwi W pustej świątyni czuję się dobrze, przychodzi uspokojenie. Nie mogę jednak wczuć się w obrzędy, w rytuał. No, nie mam prawdziwej wiary.
Zresztą Gruzini w ogóle to nie bardzo religijny naród. Prezydent on był naprawdę wierzący. Do tego stopnia, że wielu uważało, iż jest po prostu stuknięty. A to było głębokie, z tradycji rodzinnej jego ojciec chciał, by Zwiad został patriarchą.
Skończyłam Wydział Fizyki Politechniki w Tbilisi. Poznałam Wiktora.
Wiktor Domuchowski
Urodziłem się 4 lutego 1948 roku w Kutaisi w Gruzji. Mój ojciec, Piotr, pochodził z guberni smoleńskiej, gdzie rodzina Domuchowskich (Dmuchowskich) znalazła się ponoć po powstaniu kościuszkowskim. Z tej samej gałęzi rodu pochodziła babka Andrieja Sacharowa.
Ojciec mój w czasie wojny w 1942 roku był ranny i trafił do szpitala w Gruzji. Tam poznał moją mamę Tinatin Nazadze i pozostał w Gruzji.
(Z grypsu do "Swobodnoj Gaziety", Moskwa, styczeń 1996)
Rusudan
Kiedy Wiktor otrzymywał paszport (mieszkali jeszcze wtedy w Batumi), jako narodowość podał polską. Ale w biurze paszportowym pracował przyjaciel jego ojca, który "dla dobra chłopaka" zmienił mu narodowość na rosyjską. I tak już zostało. Siostra Wiktora dla odmiany zapisana jest jako Gruzinka.
Pobraliśmy się w 1981 roku, urodziłam mu synów: Makso i Petro. Pracowaliśmy razem w Instytucie Metalurgii.
Nasze życie zmieniło się radykalnie 9 kwietnia 1989 roku. Wtedy w Tbilisi rosyjskie jednostki specjalne zmasakrowały demonstrację niepodległościową. Wiktor był tam, wrócił otruty gazami i wewnętrznie odmieniony. Przestał bawić się z dziećmi. Niebawem poszedł w politykę.
74
Na ulicy zginęli ludzie, ale z żywymi stało się coś pięknego. Po-jj sję sobie bliscy, potrzebni. Nieznajomi na ulicy uśmiechali się
do siebie.
Wiktor "zgruziniał". Poczuł wyraźnie, że to jest jego ojczyzna, zszedł w życie społeczne. To odbiło się, oczywiście, na życiu rodzinnym- W Gruzji jest tradycyjny podział na prace męskie i kobiece. Wiktor pomagał mi w domu, a kiedy zaczęła się polityka, wszystko spadło na mnie.
Ostro występował na zebraniach w Instytucie. Zaczęliśmy mieć kłopoty. Zostaliśmy bez pracy. Tak trwało do roku 1990.
Ja z dystansem odnosiłam się do tych jego spraw partyjnych. Bo, jak cała moja rodzina, jestem głęboko bezpartyjna, antypartyjna.
Wiktor
Jestem dumny, że mój przodek Marcin Dmuchowski był harcow-nikiem króla Stefana Batorego we wszystkich jego wyprawach wojennych, poczynając od gdańskiej, a kończąc na moskiewskiej.
Jestem dumny, że mój podpis widnieje pod Aktem Odrodzenia Niepodległości Państwowej Gruzji z 9 kwietnia 1991 roku (zresztą pod analogicznym aktem z 26 maja 1918 roku jest podpis innego Polaka, Zdaniewicza), że 28 października 1990 roku naród gruziński wybrał mnie na delegata Rady Najwyższej Gruzji, że byłem współpracownikiem pierwszego prezydenta Gruzji Zwiada Gamsachurdii.
(Z grypsu do "Swobodnoj Gaziety")
Rusudan
Wiktor wszedł do Rady Najwyższej, został przewodniczącym Komisji Praw Człowieka i podkomisji do spraw więźniów. Teraz, kiedy sam jest więźniem, mówi, że rozumie wiele błędów popełnionych wówczas z niewiedzy.
Na pierwszej sesji Rady Najwyższej postanowiono powołać komisję, która zbadać miała wszystkie okoliczności sprawy porwania samolotu w 1983 roku. Kilka osób usiłowało wówczas uprowadzić samolot pasażerski z Tbilisi. Z Moskwy przyleciała Grupa Alfa, doszło do strzelaniny, byli zabici. Czterech porywaczy skazano na śmierć. Wiadomo, że nad przebiegiem sprawy czuwał Eduard Szewardnadze
wtedy I sekretarz KC Komunistycznej Partii Gruzji.
71
Przewodniczącym komisji, zajmującej się wyjaśnieniem wszystkich okoliczności i ujawnieniem winnych, został Wiktor.
Wiktor
20 lipca 1991 wysłałem telegram do Eduarda Szewardnadze:
"Szanowny Panie,
w parlamencie Republiki Gruzji została utworzona tymczasowa komisja do zbadania próby porwania samolotu 18 listopada 1983 roku (sprawa nr 201). Ponieważ był Pan dokładnie zorientowany w sprawie, komisja uważa, iż powinna odbyć z Panem rozmowę.
Jeśli jest Pan zajęty i nie może przyjechać do Tbilisi, proszę poinformować, kiedy w najbliższym czasie będzie Pan mógł przyjąć członków komisji u siebie w Moskwie."
Do spotkania w MSZ doszło dopiero 15 listopada.
Ja: Przesłano panu pytania na piśmie.
E.Sz: Przysłaliście mi pytania i równocześnie opublikowali je w prasie. To nieuczciwe. Umowa była inna.
Nie znajdziecie nikogo, kto by powiedział, że ingerowałem w przebieg śledztwa, w proces.
Bezpośrednich wytycznych może nie było, ale przed zakończeniem śledztwa pojawiło się tajne pismo CK, w którym wykorzystano materiały śledcze, w fałszywym świetle przedstawiające podejrzanych (imputujące im, na przykład, że są narkomanami).
Co nam dali śledczy, to wykorzystaliśmy. Ufaliśmy im.
Kto pisał ten list?
(niezadowolony) Jakie to ma znaczenie? Zobaczcie, ile było takich pism do użytku wewnętrznego, taka była praktyka.
Wielu ludzi kultury podpisało petycję o ułaskawienie. Dlaczego wzywaliście ich do CK, dlaczego robili to też inni działacze partyjni, dlaczego zmuszaliście ludzi, żeby wycofali swoje podpisy?
Dlaczego? Nie wszyscy wycofali.
Skąd ten pośpiech? Zwykle od ogłoszenia wyroku do jego wykonania mija rok, dwa lata i więcej, a wtedy zaledwie półtora miesiąca.
Nie wiem. A te prośby o ułaskawienie były naciskiem na sąd i dlatego byłem im przeciwny. Sąd sam by sobie poradził. I poradził.
76
Była inspirowana akcja zbierania podpisów pod żądaniem kary śmierci dla porywaczy, inspirowana przez partię.
Jestem niewinny. Niczego mi nie udowodnicie, nie muszę odpowiadać, nie jestem przestępcą. Nie ma pan prawa mnie przesłuchiwać! Wasz parlament i prezydent nie mają widać nic innego do roboty, jak tylko zajmować się tą sprawą. W związku z tą sprawą nie pojadę do Gruzji. Przyjadę, przyjadę... wtedy, kiedy uznam za konieczne, kiedy Gruzji będzie potrzebna moja pomoc.
Już po wykonaniu wyroku przychodzili do pana rodzice straconych i nic im pan nie powiedział. Rodzice Czichaladze do dziś nic nie wiedzą, do dziś matka braci Iwierieli czeka na ich powrót.
To nieprawda! Nic nie wiedziałem, nikomu nie zakazywałem, nic nie pamiętam.
(Fragmenty z publikacji w "Gruzja-Spiektr", 25.11 - 1.12.1991)
Rusudan
22 grudnia w miesiąc po tej rozmowie w Tbilisi doszło do puczu. 6 stycznia parlament opuszcza stolicę. Początkowo deputowani w ślad za prezydentem mieli jechać do Armenii. Ale Petrosjan odmówił im prawa azylu. Wtedy Dudajew przysłał do Erewania samolot po Gamsachurdię i zabrał go do Groźnego. Tam też w marcu zebrał się po raz pierwszy Parlament na Wychodźstwie.
W Gruzji w tym czasie wrzało, 2 lutego doszło do ogromnej dwu-stutysięcznej manifestacji w Tbilisi, padły strzały. Zginęli ludzie.
Wiktor był w Czeczenii, ale wiele razy incognito przyjeżdżał do Tbilisi, spotykał się z deputowanymi, którzy się ukrywali. Został przewodniczącym w Komisji Prawnej Rady Najwyższej.
W marcu do Tbilisi przyjechał Szewardnadze. Od tego czasu prawie co tydzień przychodzili do nas na rewizje, najczęściej w nocy. Zabierali mnie samą albo z dziećmi. Już wtedy zaczęli montować oskarżenia przeciwko Wiktorowi na przykład, że zranił w jakiejś strzelaninie milicjanta. Podczas gdy wiadomo było, że miał alibi, nie było go w Gruzji organizował demonstrację na placu Puszkina w Moskwie.
Miałam już tego dość i w sierpniu wyjechałam do Groźnego, spotkaliśmy się z Wiktorem. Wtedy po raz pierwszy poznałam osobiście Zwiada Gamsachurdię.
77
Prezydent na pewno miał trudny charakter. Po raz pierwszy aresztowali go, gdy był w 10 klasie. A on już wtedy i do końca swoich dni żył jedną ideą: niepodległości Gruzji.
Na pewno to, że był dysydentem, odcisnęło się na jego osobowości. Stąd ostrość sądów, pryncypialność
W latach siedemdziesiątych siedział za samizdat. Razem ze swoim najbliższym przyjacielem, Mirabem Kostawą. Mirab siedział do końca wyroku, a Zwiad pokajał się publicznie i wyszedł bardzo prędko. Kostawą napisał bardzo piękne wiersze poświęcone Gamsachurdii. Jeden z nich nosi tytuł "Bratu w krzyżu":
I kiedy podano ci kielich octu,
To i od niego się nie odwróciłeś.
Mirab mówił o umowie, którą zawarli że jeden z nich musi wyjść, żeby działać dalej. Zdecydowali, że to będzie Zwiad. A później, na wolności, znów pracowali razem, dopełniali się, bo o ile Zwiad był mózgiem, o tyle Mirab okazywał się w praktyce bardziej komunikatywny. Niestety, niebawem zginął w wypadku samochodowym.
Kiedy człowiek kapituluje, to pewnie źle, ale trzeba pamiętać o tym, co zrobił później. To jak z Galileuszem. Gdyby nie wyparł się swoich poglądów, zginąłby i nie mógłby dalej pracować.
Jest taki wiersz Michaiła Kwliwidze "Monolog Judasza":
Wieczernik. Chrystus powiada:
Nim trzeci kur zapieje
Jeden z was mnie zdradzi.
Świt. kogut zapiał dwa razy.
Nikt się nie kwapi.
Judasz powiada:
Jeśli pośród nas
Nie znajdzie się zdrajca,
On nie będzie prorokiem.
Muszę zdradzić Chrystusa-człowieka,
Żeby uratować Chrystusa-Boga.
Prezydent mianował mojego męża swoim przedstawicielem w Azerbejdżanie. Wyjechaliśmy całą rodziną do Baku.
Dnia 6 kwietnia 1993, po godzinie 11 w nocy, Wiktor z naszym przyjacielem Petro Gelbachiani wyszli z domu, by zadzwonić do Tbilisi. Za dziesięć dwunasta stukanie do drzwi. Azerski policjant.
78
Przyszedł powiedzieć mi, że Wiktor i Petro zostali porwani. Przy wejściu do klatki schodowej czekał mikrobus. Policjant, jako że od trzech dni w Baku była godzina policyjna (tam też zaostrzyła się sytuacja polityczna), zażądał dokumentów. Pokazali mu przepustkę KGB Azerbejdżanu. Był świadkiem, jak obu wrzucono do mikrobusu. Porywacze wybierali się jeszcze na górę po mnie i synów, ale policjant zagrodził im drogę. Spieszyli się widocznie, bo nie wdawali się z nim w przepychanki, tylko odjechali. To był gruziński KGB z przekupionym azerskim gebesznikiem. Żadnej sankcji azerbejdżańskiego MSW nie mieli (Szewardnadze w lutym żądał wydania Wiktora, ale władze w Baku odmówiły mu).
Następnego dnia ukryłam dzieci na wsi, a sama pojechałam do Tbilisi. Stołeczne gazety na pierwszych stronach pisały: "Domuchow-ski przyznał się do wszystkiego" (do czego konkretnie nie wiadomo). Po kilku dniach uściślili: "W Baku aresztowano organizatora i wykonawcę zamachu przy ul. Czikowani". Chcieli go wrobić w zamach na Dżabę Joselianiego. To było w czerwcu 1992, zginęło kilka osób.
Przez dwa miesiące trzymali Wiktora w KPZ (kamiera priedworie-taelnowo zakluczenija cela tymczasowego aresztowania), gdzie w zasadzie siedzi się tylko do czasu wyjaśnienia personaliów. Był przesłuchiwany, ale na czwartym przesłuchaniu odmówił dalszych zeznań. Stwierdził: Nieprecyzyjnie zapisujecie moje słowa i pomijacie poglądy polityczne. I zaczął głodówkę. Wtedy przeniesiono go do Szizo (karny izolator). 25 maja mieliśmy pierwsze widzenie.
W tym czasie w Zugdi (zachodnia Gruzja) odbywała się konspiracyjna sesja parlamentu. Wiktor przesłał im list z więzienia, pisał, że ufa w ich trafne decyzje i prosi, by w razie głosowania policzyli i jego głos. Ten tekst wydrukowała podziemna gazetka. Natychmiast przenieśli go do więzienia KGB.
Początkowo nie miałam szczęścia do adwokatów Wiktora. Postanowiłam więc sama wziąć na siebie obowiązki obrońcy posiłkowego. Myśleli, że skoro jestem fizykiem, to nie dam sobie rady.
My z Wiktorem dokuczaliśmy im tym, że po prostu domagaliśmy się przestrzegania prawa, na przykład, kodeksu procesowego. Adwokat był zdumiony, gdy wysłałam go na zebranie składu sędziowskiego 2 jakimś żądaniem: Nikt nie robi takich zebrań! Co mnie to ob-
79
chodzi, to niech się tym razem odbędzie! Nie rozumiał. Tak ludziom weszło w krew bezprawie.
10 sierpnia Wiktor został pobity w celi (to było drugie pobicie pierwsze jeszcze w mikrobusie, w Baku) przez "opera" płk. Dwalisz-wili. To się stało podczas rewizji, gdy odmówił wydania pisanego przez siebie wystąpienia przed sądem. Ze wstrząsem mózgu wrzucono go do karceru na goły beton.
Kiedy następnego dnia został wprowadzony na salę rozpraw, wyglądał strasznie cały posiniaczony, w rozerwanej koszuli. Nawet publiczność, złożona przede wszystkim z milicjantów i gebeszników, była poruszona. Podniosłam krzyk, żądając obdukcji. Moja walka z sądem skończyła się tym, że usunięto mnie z sali. Na domiar złego, ośmieliłam się zwrócić uwagę przewodniczącemu składu, że jeden z jego kolegów sędziów śpi. No, co pani chce odparł stary człowiek, niech sobie pośpi.
Dalej rozprawa toczyła się bez nas, Wprawdzie wycofano się z oskarżenia o zamach na Joselianiego, ale wymyślili historię, że Wiktor dowodził grupą zbrojną we wschodniej Gruzji, która miała jakoby grabić ludność cywilną (grabieże tam były, ale dokonywali ich ludzie Joselianiego). Do tego w końcu się przyznał, tłumaczył mi, że gdyby tego nie zrobił i tak przyszyliby mu coś, może poważniejszego. Tak czy inaczej, wszystko wskazywało na to, że może dostać karę śmierci.
Napisałam do Wysokiego Komisarza Praw Człowieka ONZ. Siedem egzemplarzy listu wysłałam różnymi kanałami. Wreszcie dostałam potwierdzenie, że dotarł, że sprawa będzie rozpatrzona. Z tym pisemkiem chodziłam po wszystkich instancjach, do prokuratora generalnego, do przewodniczącego Sądy Najwyższego. Mówiłam: Nie pozwolę wam go zabić.
Matce Petro Gelbachianiego radziłam, by zrobiła tak samo, ale ona się zlękła, że to może zaszkodzić. Zaczęła działać dopiero wtedy, gdy prokurator zażądał dla Petro kary śmierci.
Na skutek tego, co się wokół mnie działo, a zwłaszcza od chwili aresztowania Wiktora, bardzo się zmieniłam. Moja mama mówiła, że mnie nie poznaje. I ja siebie nie poznawałam.
Zaczęłam działać. Związałam się z Grupą Helsińską w Tbilisi. Założył ją jeszcze Zwiad Gamsachurdia, później przekształcił w swoją
80
partię polityczną. Ale odrodziła się znów jako organizacja zajmująca się prawami człowieka. Po przewrocie zeszła do podziemia.
Wydawali gazetkę taką powielaną kartkę formatu A4. Zmieniali mieszkania, ukrywali się, wciąż kogoś z nich zamykano. A oni wciąż robili swoje. To była jedyna organizacja, która zajmowała się informacją. Układali też i drukowali spisy poległych.
W końcu dobili się tego, że działają półlegalnie, choć w niesłychanie trudnych warunkach, pod presją. Jest to grupa 100-200 osób w całej Gruzji. Wydają swoją gazetę, która wciąż jest konfiskowana (oficjalnie nie ma cenzury, ale władze potrafią, na przykład, wykupić na pniu i zniszczyć cały nakład).
Niezależnie od Grupy Helsińskiej działa człowiek-instytucja Georgi Chosztaria. Za Gamsachurdii był przez jakiś czas ministrem spraw zagranicznych, ale poróżnili się, Georgi przeszedł do opozycji. Po przewrocie milczał aż do przyjazdu Szewardnadze. Wtedy zaczął aktywnie działać. Z wykształcenia jest historykiem i historykiem sztuki, a wykonuje ogromną pracę prawozaszczitnika, wykorzystując swoje dawne kontakty międzynarodowe. Działa na własną rękę, bo nasza Grupa Helsińska nie może mu wybaczyć, że był w opozycji wobec prezydenta.
Zbiera dokumentację, pisze. Na razie do szuflady. Powiedział mi, że za wcześnie, by mówić całą prawdę, a półprawda to kłamstwo, prócz tego nie ma ludzi, którzy by dziś chcieli słuchać prawdy. Ale przyjdzie czas, że przyda się to, co zgromadził, czas odrzucenia fałszu i legend.
Oprócz Grupy Helsińskiej punktem oporu, w tym przypadku politycznego, mogłaby być emigracja. Rzecz w tym, że obecnie Parlament na Wychodźstwie jest rozrzucony po wielu krajach. Kilku deputowanych zostało wydanych władzom w Tbilisi (tak zrobiła na przykład Ukraina). Rosja też była skłonna do ekstradycji dwóch ludzi, tyle że uratował ich Siergiej Kowaliow. Prócz tego nie mogą się zdobyć na jednomyślność. Nawet nie umieli przed wyborami opracować jednolitej strategii (Wiktor pisał o tym do nich już z obozu), by wyjaśnić ludziom, jak powinni postępować.
W dniu 6 marca 1995 roku ogłoszono wyrok. Petro skazano na śmierć (do dziś czeka na wykonanie wyroku), a Wiktora na 14 lat obozu.
8i
wych S* Potraf pr^ystosowac się do każdych warunków zycio-żywym Qer?e mó^ac lePie' być tu' niz chodzic na wolności ani doszedW U^arłym S**1 wybrałem tę drogę, świadomie do tego
Rusud, ' J^śli trzeba będzie, skończę po męsku. czy), żebv ' matn iedtó Prośbe: poproś Wiktora (innych to tez doty" jeden wie P^rwJi głodówkę. Każdy z nich tyle już przeżył. A Bóg
czowania' Cich leszcz6 czeka Prosze' unikaJcie takich ^J1 samobi"
^psu do Rusudan Kikalejszwili 11 marca 1995, ^ pięć dni po ogłoszeniu wyroku śmierci)
Każdy ***XicboskX A . . , . .
nych błęd nas P W&icti S1C na mestwo' P*20 do włas"
nie winn,^ ' Pr?>bo*ć >e naPrawić- Żadna strona nie >est absolut-dii Gru2 b nie fin*- K32^ z nas ma swoJ udział w obecnej trage-
znalazła^^a było dop"ścić do te8' że Gruzja lat 1989 "91 nagle ło jednv ^ tak- iak dziś Połozeniu? Jak to sie stało> ze można by-soką i silm ^che mprzekreślić narodowe dążenia, zatrzymać tak wydalę, mP
. 1996, z wypowiedzi dla gazety "Łaszaris Gori")
Wikt0t
Mimo v
Przez ,7S^tko wci^ >estem OP^15^-ne, ale t u *> \vi ńefifie lepie' widaĆ t0' C dbre 't0' C Z*e' ZiW' zjednocżti. iest. mż od ^92 roku byłem za tym, żeby wszyscy się dzy i usu Wi - \ó*Wm zadaniem iest przywrócenie legalnej wła-scypowinąiccie Srosyjskie8 reżimu okupacyjnego. W tym celu wszy-
Jutro J* t>o*aczyć si^ Inaczej nic się nie uda. do przew^i^t san1 Szewardnadze przyzna, że 22 grudnia doszło cą przejc]1-0^ ^^ko^S0 l ukarze winnych. Ludzie, którzy przemo-zjednoczvl ^a^e satn' wystąpią Przeciw przemocy i będą chcieli
Co z?^ ^rJó na fałszywych przesłankach, wisł w p ^ \w ika? Że nasz Pmysł prawdziwego zjednoczenia zastaw. ^^U ^"^ bat0 2mieruć> przed nami ogromna praca u pod-
82
A teraz najważniejsze i najpilniejsze zadanie uratować życie dwóch gruzińskich patriotów: Petro i Iraklija.
(Z grypsu do Ediszera Georgadze, Aczała, 21 maja 1996)
Rusudan
Przede mną i dziećmi stanął problem: jak dalej żyć. Procesowi towarzyszyła nagonka propagandowa w prasie, radiu i telewizji. Mówiono: oskarżeni są winni, nie mają prawa żyć, trzeba ich zlikwidować. Nazwisko Wiktora obco brzmiące nadawało się do wykorzystania, było najczęściej wymieniane. Wszyscy je zapamiętali. W szkole dzieci słyszały od kolegów: Twój ojciec to bandyta.
Gdzieś podczas strajku przedstawiciel władz, zupełnie nie a propos krzyczał: A co, jeszcze z portretem Domuchowskiego będziecie chodzić po ulicach!
Odcięto nam telefon. W końcu wyrzucili mnie z pracy.
Kiedy człowiek jest przyparty do ściany nie pozostaje mu nic innego, jak zrobić krok naprzód.
We wrześniu 1996 wspólnie z Wiktorem zdecydowaliśmy, że ja z dziećmi wyjadę do Polski. To nie była łatwa decyzja, bo Gruzini bardzo rzadko emigrują. Już wcześniej nieraz odrzucałam takie propozycje. Potem pomyślałam, że to jednak możliwe. A kiedy raz coś takiego przemknie ci przez umysł, to później już inaczej myślisz.
Jeśli wyjechać, to tylko do Polski. Pomogła mi pewna polska dziennikarka akredytowana w Moskwie. I przez Rosję, w listopadzie, przyjechałam z synami (choć czyniono trudności, nie chciano ich wypuścić z Gruzji) do Warszawy. Od razu przesłuchanie w Biurze do spraw Uchodźców i tego samego dnia przyjazd do ośrodka w Podkowie Leśnej.
***
Wiktor przebywa teraz w obozie w Aczała, wraz z kilkoma innymi deputowanymi, a także swoimi przeciwnikami, przez pewien czas zwolennikami Szewardnadze, których ten pozbył się, gdy byli mu już zbędni.
Założył bibliotekę, która liczy już dwa tysiące tomów i pisze.
Wiktor
1 listopada 96, 6.13 rano, Aczała W gruncie rzeczy okazałaś się dość silna, by podjąć taką decyzję. Zmienić całe życie i pójść tak daleko. To niełatwe, zwłaszcza dla Ciebie, wychowanej, jak sama mówiłaś "pod kloszem". No, trudno!
83
Kochałem Cię, kiedy wokół mnie latały kule, kiedy obok mnie rozerwała się mina. Myślałem, że to koniec, nagle zobaczyłem Ciebie, taką jak wtedy, gdy pierwszy raz się spotkaliśmy... I kiedy porwano mnie, wciąż myślałem o Tobie, i w lutym 1994 roku, kiedy głodowaliśmy i o mało nie przeniosłem się na tamten świat... Ale tak bardzo chciałem jeszcze raz Cię zobaczyć...
To bardzo pomaga tutaj żyć, nie egzystować. Żyję tu dzięki Tobie. Wszystko wytrzymasz. Wiedz, że pomimo nacisków (a były bardzo silne, nie wiesz nawet jak silne), nie usłyszeli ode mnie niczego, czego nie chciałem powiedzieć. Być może były pomyłki (prawdę mówiąc, były), ale nie zasadnicze.
Najważniejsze, żeby Tobie i chłopcom było dobrze. Tutaj już nic nie wywalczysz. Dlatego tak cieszyłem się, kiedy pierwszy raz powiedziałaś mi o wyjeździe. To obraziłaś się, że się cieszę. A teraz znów w czasie widzenia nie podobało Ci się, że mi smutno.
Całuję, ściskam, błogosławię Ciebie i chłopców, moja kochana. Jesteś moją miłością i życiem. Twój Wiktor więzień polityczny, deputowany, "bohater narodowy"
(Z grypsów do Rusudan Kikalejszwili)
Nagrał, spisał, przetłumaczył Piotr Mitzner styczeń 1997
PS. W maju tego roku Rusudan otrzymała status uchodźcy.
Red.
------i------
Amnesty International Raport 1996
Gruzja
Siedemnastu więźniów politycznych skazano w następstwie procesu, który nie spełniał międzynarodowych wymogów rzetelnego procesu. Nadal napływają doniesienia o złym traktowaniu więźniów. Co najmniej 18 osób zostało skazanych na śmierć, a co najmniej na ośmiu osobach wyrok wykonano. Istnieją doniesienia mówiące, że abchaskie siły zbrojne odpowiedzialne są za zamordowanie co najmniej 13 osób pochodzenia gruzińskiego, jak również za poddawanie torturom wielu innych osób zamieszkujących terytoria sporne, znajdujące się pod ich kontrolą. W Abchazji na karę śmierci została skazana co najmniej jedna osoba.
Głowa państwa Eduard Szewardnadze przeżył próbę zamachu na jego życie, która miała miejsce 29 sierpnia, gdy jechał podpisać nową konstytucję, która została pięć dni wcześniej przyjęta przez parlament. Potężne paramilitarne Oddziały Ochrony (wcześniej znane jako Mkchedrioni), otrzymały rozkaz złożenia broni w maju, zaś w październiku wielu ich członków zostało oskarżonych w współudział w próbie zamachu.
Nowa konstytucja zawiera podstawowe prawa i wolności oraz tworzy instytucję Rzecznika Praw Człowieka, który ma za zadanie monitorować ochronę praw i wolności jednostek. Kara śmierci została jednak utrzymana jako "wyjątkowy sposób karania" za "wyjątkowo poważne zbrodnie przeciwko życiu".
Trwają rozmowy na temat przyszłości politycznej spornego terytorium Abchazji, jednak sytuacja pozostaje napięta, zwłaszcza w południowym regionie Gali, do którego powróciła niewielka grupa osób pochodzenia gruzińskiego. Zarówno te właśnie osoby, jak i osoby pochodzenia abchaskiego, narażone są na ataki uzbrojonych band, chociaż sytuacja stanu wyjątkowego sprawia, że trudno jest potwierdzić doniesienia o tym, jakoby ataki te były kierowane przez przywódców obu stron.
Proces 19 więźniów politycznych przed Sądem Najwyższym, który rozpoczął się w październiku 1993 r., został zakończony w marcu, a 17 osób otrzymało wyroki od 30 miesięcy więzienia do kary śmier-
85
-------------------------------------&-----------------------------------------
ci. Proces nie spełniał międzynarodowych wymogów rzetelnego procesu. Przykładowo, żadne zeznania nie zostały wykluczone ze źródeł dowodowych, pomimo doniesień, że zostały one wymuszone przez użycie tortur. Od wyroków, włącznie z wyrokami śmierci, wydanymi na Irakli Dokwadze i Petre Gelbachiani, nie przysługiwała możliwość
odwołania.
Zaza Tsiklauri, który został podczas tego procesu skazany na pięć lat więzienia, był jednym z kilku więźniów, którzy twierdzili, że byli brutalnie traktowani podczas pobytu w więzieniu. Twierdzi on, że był bity i zastraszany od chwili przybycia do reedukacyjnego obozu pracy w Rustawi, gdzie został zesłany w celu odbycia kary.
Co najmniej 18 osób zostało skazanych na karę śmierci, a między styczniem a październikiem wykonano osiem wyroków. Co najmniej cztery wyroki śmierci wydane zostały przez Sąd Najwyższy w związku z czym osobom skazanym nie przysługiwało prawo do odwołania się. Co najmniej jeden wyrok śmierci został złagodzony. Nieoficjalne źródła donoszą, że w listopadzie zostało zatrzymanych 28 osób, które oczekują egzekucji. (...)
Amnesty International wezwało władze Gruzji do przeprowadzenia ponownego postępowania sądowego w sprawie Irakli Dokwadze i innych oskarżonych. Amnesty International ponownie wezwało do jak najszybszego, bezstronnego i dokładnego zbadania wszystkich doniesień o brutalnym traktowaniu więźniów oraz do publicznego ogłoszenia wyników tego śledztwa i postawienia winnych przed sądem. Amnesty International wzywa do podjęcia kroków w celu całkowitego zniesienia kary śmierci oraz do podjęcia natychmiastowych kroków w celu zapewnienia wszystkim skazanym na karę śmierci prawa odwołania się do sądu wyższej instancji (...)
VIII
Mirna Vucak-Dżumhur (Bośnia)
Lądowanie w Warszawie oznaczało, że już nie muszą więcej bać się o życie mojej córeczki. Został tam jednak mój mąż i naprawdę bałam się, że mogę go już nigdy nie zobaczyć.
Całe moje życie jest związane z Sarajewem. Tu chodziłam do szkoły, dorastałam, i skończyłam medycynę. Moja mama była z pochodzenia Chorwatką, a ojciec Macedończykiem. Nigdy w gruncie rzeczy się nad tym nie zastanawialiśmy. Większość przyjaciół pochodziła z mieszanych rodzin, zostaliśmy wychowani w duchu jugosłowiańskim. Nie obchodziła nas polityka i osobiście nie znałam nikogo, kto głosiłby nacjonalistyczne hasła.
Powoli coraz więcej słyszało się o wojnie, dochodziły ponure wieści z Chorwacji. Nikt jednak nie wierzył, że w miejscu, gdzie żyje się tak dobrze jak w Bośni coś podobnego może się zdarzyć. "Wojna na pewno tu nie dotrze" powtarzali wszyscy w mojej rodzinie.
Kilka dni przed całkowitą blokadą Sarajewa, moja serbska przyjaciółka namawiała mnie do ucieczki, ostrzegając, że zaraz rozpęta się tu piekło. Pracowałam wtedy w Zenicy i przyjechałam na weekend do Sarajewa gdzie był mój mąż, dziecko i babcia. Wjechałam ostatnim pociągiem do miasta. W Zenicy została moja mama, wówczas nie wiedziałam, że ponownie usłyszę jej głos dopiero za dwa lata, dzwoniąc z Polski.
Następnego dnia (1 maja 1992) zaczęło się. Miałam wrażenie zupełnej nierealności tego, co się tam wtedy działo. Nie mogłam uwierzyć, że tam w górze na Jahorinie stoi artyleria i czołgi, z których strzelają do ludzi, którzy z nimi razem mieszkają i mówią tym samym językiem. To było niewyobrażalne, że chcą zniszczyć Sarajewo, takie piękne i cywilizowane miasto. Wierzyliśmy, że Ameryka załatwi tę sprawę w pięć minut. Nic z tego.
87
Mieszkaliśmy w czteropiętrowym domu w centrum Sarajewa, blisko szpitala Kosevo. Na pobliski komisariat policji leciał grad pocisków. Wszyscy schroniliśmy się w piwnicach. Byliśmy przerażeni, myśląc, że czetnicy zaraz wkroczą do miasta. Wtedy po raz pierwszy wyłączono wodę. Po kilku dniach wróciliśmy na górę. Powoli przyzwyczajaliśmy się do nienormalnego życia, bez prądu i wody. W sierpniu w nasz, zdawało się, bezpieczny dom trafił pocisk. Wybuchł pod pokojem gościnnym. Wyleciały wszystkie szyby. Na szczęście, odłamki nie trafiły w moją dwuletnią córeczkę Vanję. Koniec z ryzykowaniem do listopada w ciągu dnia dziecko przebywało cały czas w piwnicy z babcią.
Codziennie chodziłam do szpitala, gdzie pracowałam na oddziale hematologii. Mój mąż, z zawodu pediatra, został powołany do wojska i pracował w siedzibie organizacji humanitarnej Merhamet w starej części Sarajewa. Zajmował się przygotowywaniem list potrzebnych leków i środków opatrunkowych oraz ich dystrybucją dla dzieci, przychodni i rannych. Prawie się nie widywaliśmy, wychodził wczesnym rankiem i wracał przed północą.
Do sierpnia mieliśmy nadzieję, że świat, zobaczywszy co się tu dzieje, na pewno coś zrobi. Tak dłużej przecież być nie może. Szybko jednak straciliśmy nadzieję.
Moje dni upływały monotonnie. W szpitalu byłam do 13 - 14 (miesięczna pensja wynosiła równowartość 3 marek), wiele godzin dziennie zbierałam opał i nosiłam wodę. W lecie, pamiętam, ciągle oczekiwaliśmy na chmury, które przyniosą upragniony deszcz. Potem z rynien zbieraliśmy wodę. Całe życie ograniczyło się do tych koszmarnych czynności: noszenia wody i szukania opału. Było to chyba najbardziej upokarzające doświadczenie. Jedzenie pochodziło z pomocy humanitarnej. Było go bardzo mało.
Kiedy zbliżała się zima, mąż zrobił piecyk z wirnika do pralki. Obłożył go gliną, a następnie wyprowadził pordzewiałą rurę przez ścianę naszego eleganckiego mieszkania. Rekordowa temperatura podczas zimy wynosiła 17 stopni. Okna były zabezpieczone jedynie folią rozdawaną przez UNHCR. Wszystko zamarzło nie mogliśmy korzystać z toalet.
Któregoś, nawet całkiem spokojnego dnia, obok domu spadł pocisk. Właśnie wracałam ze szpitala. Odłamki trafiły w szyję matkę kil-
88
kuletniej dziewczynki. Ranna kobieta była dokładnie w moim wieku. Udzieliłam jej pierwszej pomocy. Wyglądało to paskudnie, nie wiem, czy przeżyła. Tego typu sytuacje zdarzały się jeszcze wielokrotnie. Babci udało się w zimie wyjechać do Zenicy, opuściła Sarajewo wraz z konwojem starych i chorych.
Kiedy byłam w szpitalu, Vanji pilnowała sąsiadka, matka dwójki maluchów. W rozgrzany, sierpniowy dzień (już ponad rok od początku wojny) potężny pocisk spadł na budynek leżący po drugiej stronie ulicy. Przebił dach i wybuchł, posypało się mnóstwo odłamków. Wielki podmuch powietrza wepchnął do środka moją córeczkę, która bawiła się na balkonie. Cudem przeżyła, miała jedynie zwichnięcie biodra, które, niestety, później zaczęło się komplikować. Nie chciałam już więcej igrać ze śmiercią. Zdecydowałam się złożyć wniosek o ewakuację medyczną wraz z córką. Nie mieliśmy co prawda specjalnych nadziei, że to się uda, wiele osób znajdowało się w jeszcze cięższej sytuacji.
Po miesiącu oczekiwania jednak ją dostaliśmy. Ostatni dzień w Sarajewie. Miejsce zbiórki: klinika ortopedyczna. W transporterach opancerzonych przyjechali żołnierze ONZ. Długo trwało wyczytywa-nie list szczęśliwcy dostawali numerki na szyje. Oznaczało to, podobnie jak w moim przypadku, rozdzielenie wielu rodzin. Z jednej strony byliśmy bardzo szczęśliwi, z drugiej nie wiedzieliśmy, czy jeszcze się kiedyś zobaczymy. Jadąc ze szpitala na lotnisko, przez całe Sarajewo, po raz pierwszy zobaczyłam jak strasznie zrujnowano moje miasto.
Lot do Ankony trwał bardzo krótko, stamtąd doleciałam do Warszawy. Początki w Polsce były trudne, zupełnie nie wiedziałam czym się zająć. Miałam jednak ogromne szczęście i spotkałam wielu życzliwych ludzi. Na początku trafiłam do łódzkiego szpitala Matki Polki, gdzie znajdowała się już grupa Bośniaków. Dzięki dr Markowi Edelmanowi dostałam stypendium z Fundacji Batorego. Szybko skończyłam kurs języka polskiego, a potem, dzięki pomocy szefa oddziału neurologii w jednym z łódzkich szpitali, zrobiłam staż w pracowni ul-trasonograficznej. Prawie rok korzystałyśmy z Vanją z gościnności państwa Zarzyckich, u których zamieszkałyśmy. Zaprzyjaźniłam się z Bożeną Majchrzak z łódzkiego oddziału Polskiej Akcji Humanitarnej, która towarzyszyła mi od pierwszych chwil w Polsce. Chciałam za
89
wszelką cenę uniknąć bezczynności, która zwiększała moje poczucie bezsilności i strachu- Oprócz stażu, pomagałam jako wolontariuszka w PAH, a później zaczęłam pracować jako wychowawczyni w rodzinnym domu dzieckił (Dom Rodzinny Czerwony Kapturek).
Wciąż jednak bałam się strasznie o męża. Dzięki pracy w Merha-mecie i dostępowi do łączności satelitarnej, mógł do mnie dzwonić mniej więcej raz na tydzień. Najgorszy moment nastąpił wtedy, gdy wojsko wysłało go d Bihacia, a tam właśnie wybuchły bardzo zacięte walki. Przez tydzień nie odchodziłam od telewizora, w CNN non stop nadawano wiadotnści z Bośni. Minął miesiąc zanim otrzymałam wiadomość od niego- w ^m czasie dowiedziałam się, że mąż mojej przyjaciółki zginął od moździerza na bazarze w Sarajewie.
Mima, rozmawiając ze mną w lipcu 1995 roku była strasznie rozdarta. Z jednej strony bardzo się do Polski przyzwyczaiła, z drugiej zaś tęskniła za mężem i Sarajewem. W Sarajewie czekał na nią również egzamin specjalizacyjny z interny, który musiała zdać
do końca roku.
Bożena Majchrzak opowiada jak na początku Mima czuła się zagubiona. Wkrótce po jej przyjeździe do Polski, była z nią razem na bazarze w Łodzi- Na pobliskim stoisku z zabawkami pirotechnicznymi jakieś dzieci zdetonowały petardę. Mima niczym zaprogramowany automat rzuciła się na ziemię przykryła sobą Vanją i schowała się pod stragan. Ten epizod jest dla Bożeny najbardziej wymowną ilustracja tego, co przeżyła Mima. Podczas sylwestrowej nocy na Piotrkowskiej fajerwerki i wybuchy petard doprowadziły
Vanję do histerii.
Innym razem, Bożena wraz z przyjaciółmi zaprosiła Mirnę na elegancką kolację Pr^ świecach do chińskiej restauracji, trudno było sobie wyobrazić bardziej zniechęcającą propozycję spędzenia czasu z przyjaciółki- Ryż obrzydł większości mieszkańców oblężonego Sarajewa, ponieważ stanowił podstawowy składnik diety z konwojów żywnościowych, nie wspominając o świecach, na które zostali skazani mieszkańcy miasta odciętego od prądu.
Vanja zostało bardzo dobrze przyjęta przez dzieci w przedszkolu szybko zaczęła mówić po polsku i być może pragnąc upodobnić się do rówieśników właściwie przestała używać serbsko-chorwackiego. Bfł^Jednak inn<* kiedy zobaczyła ulice Łodzi rzę-
90
siście oświetlone przez latarnie uliczne zapytała mamę dlaczego jest tu tyle księżyców.
Mima wróciła do Sarajewa jeszcze przed podpisaniem porozumienia w Dayton, podobnie, jak w czasach oblężenia, powróciła do miasta słynnym tunelem pod płytą lotniska. Tak samo jak w czasie wojny pracuje dziś w instytucie hematologii szpitala Kosevo, już jako lekarz ze specjalizacją. Życie wciąż jest bardzo ciężkie, ale powoli się poprawia. Udało im się odnowić mieszkanie. Vanja wkrótce pójdzie do bośniackiej szkoły, a mąż pracuje jako pediatra. Mimo zakończenia wojny, Mima odczuwa niepewność. Obawia się, że będąc w swoim szpitalu jedyną Chorwatką, może w przyszłości być dyskryminowana. Często odwiedzają ją przyjaciele z Polski.
Spisał Jakub Boratyński
Amnesty Internation^
Raport 1996
Bośnia Hercegowina
W wyniku wprowadzi* w życie zawieszenia broni w październiku 1995 roku oraz podpiciu Porozumienia pokojowego w grudniu 1995 roku nie było żad^go konfliktu zbrojnego w Bośni na przestrzeni ubiegłego roku.
Pomimo ogólnej zgody stron na wojskowe aspekty porozumie-nia, nie poczyniono zbyt wielkich postępów we wdrażaniu w życie tych aspektów, które dotyczą praw człowieka, takich jak prawo do swobodnego przemieszczania sie oraz prawo uchodźców oraz osób przesiedlonych do pokotu do swoich domów, Wysoki Komisarz ONZ ds. Uchodźców podaje, że 250 tysięcy uchodźców powróciło do swoich domów w ciągu ubiegłego roku- Jednak większość z tych osób powróciło na tereny, gdzie osoby ich narodowości stanowią
większość. , ...
Na wielu obszarach kJ wydarzyły się liczne przypadki naruszeń praw człowieka. Wielu więźniów było przetrzymywanych przez wszystkie strony konflik bez aktu oskarżenia i bez wyroku sądu, wielu z nich jest prawdopodobnie więźniami sumienia. Wiele z tych osób było przetrzymanych ze względu na swoją narodowość, zostali oni zatrzymani podczas przejeżdżania przez terytoria znajdujące się pod kontrolą przedstawicieli innych narodowości. Więźniowie często wymieniani byli l* innych więźniów, co czyniło z nich zakładników Władze często nie informowały międzynarodowych organizacji o więźniach i zabraniały dostępu do niektórych z nich, naruszając tym samym zobowiązania nałożone przez porozumienie pokojowe.
Osoby przesiedlone, które próbowały powrócić do sych domów, szczególnie Muzułmanie udający się do Republiki Serbskiej lub na tereny bośniackie kontrolowane przez Chorwatów, były często narażone na różnego rodzaju ataki. W październiku i listopadzie ubiegłego roku częste były przyp^ku niszczenia domów, w których ich właściciele chcieli zamieszkać P remoncie. Akcje te miały na celu uniemożliwienie Muzułmanom powrotu do ich domów i stanowiły jeden z przykładów karania 1^ za ich narodowość.
92
----------4----------
Około 60 tysięcy Serbów opuściło przedmieścia Sarajewa zanim zostały one przekazane przez Republikę Serbską Federacji między styczniem i marcem na mocy porozumień pokojowych. Większość osób uciekła ze względu na obawy o swoje bezpieczeństwo, wywołane propagandą ze strony władz Republiki Serbskiej oraz celowymi prześladowaniami ze strony band bośniackich Serbów wobec osób, które nie chciały odejść. Po przejęciu Sarajewa, Serbowie, którzy pozostali na miejscu byli przedmiotem prześladowań ze strony bośniackich Muzułmanów, włącznie z pobiciami i podpaleniami. Policja bośniacka nie zapewniła należytej ochrony tym osobom w okresie po przejęciu Sarajewa.



j^jzllumSanej;
Fot. Tomasz Kizny
EX
Mazllum Saneja (Kosowo) "MOJĄ OJCZYZNĄ JEST CZŁOWIEK"
Rozmowa z Mazllumem Saneją
Przed przystąpieniem do tej rozmowy umówiliśmy się, że jej przedmiotem będzie wyłącznie literatura, natomiast nie będziemy poruszać problemów związanych z polityką, wojną, nacjonalizmem, ale po lekturze twoich ostatnich wierszy przekonałam się, że nie jest to możliwe. Zbyt często pojawia się w nich motyw cierpiącego Kosowa...
Kosowo to mój największy ból. Mój jako poety, mój jako człowieka. Zostawiłem tam siostry, brata, przyjaciół... Co wieczór w napięciu śledzę telewizyjne Wiadomości, czekam na informacje z ojczyzny. Niestety, to co dociera do Polski, co przedostaje się na zewnątrz, nie oddaje prawdziwej sytuacji panującej w Kosowie...
W marcu bieżącego roku opuściłeś swój kraj i przyjechałeś do Polski na stypendium twórcze. Co działo się w Kosowie w chwili, gdy wyjeżdżałeś?
Najprostszą odpowiedź na to pytanie stanowi jedno słowo: okupacja, serbska okupacja. Właśnie nim posługują się dziennikarze przekazujący informacje z Kosowa. Świat przyzwyczaił się do tego neutralnego, suchego terminu, który w gruncie rzeczy nie oddaje klimatu panującego w Kosowie. Nasza codzienność to terror, szaleństwo, strach. Ciągłe zagrożenie i upokorzenie. W tej rzeczywistości żyje 90% mieszkańców Kosowa bo taki odsetek ludności tej prowincji stanowią Albańczycy.
Powiedziałeś: terror, szaleństwo. To też są ogólniki. Jak wygląda wasz zwyczajny dzień jakiś poniedziałek, piątek, niedziela? Czy mimo okupacji rano wstajecie i wychodzicie do pracy? Czy dzieci chodzą do szkoły?
95
Mam wrażenie, że się nie rozumiemy. Według ciebie okupacja sprowadza się chyba do ogłoszenia jakiegoś formalnego stanu, który dotyczyłby wyłącznie jakiejś części społeczeństwa zaangażowanej szczególnie w politykę. Ta garstka ludzi walczyłaby, cierpiała zaś reszta żyłaby spokojnie. Niestety, serbskie czołgi jeżdżą po wszystkich ulicach, a patrolujące serbskie samoloty przelatują nad wszystkimi domami. Cierpi cała albańska społeczność Kosowa, wszyscy jesteśmy niepewni... jutra? Nie, jesteśmy niepewni tego co stanie się za godzinę, co będzie wieczorem. Takie są nasze poniedziałki i piątki. Pytałeś o pracę. Miejsca pracy w Kosowie są, ale wyłącznie dla Serbów. Al-bańczycy są masowo zwalniani. Zapełnia się nimi więzienia. Od sześciu lat oficjalnie nie działają albańskie szkoły, tępiony jest nasz język. Jesteśmy pozbawieni elementarnych ludzkich praw. Część naszych dzieci uczy się, ale w szkołach podziemnych. W podziemiu funkcjonuje uniwersytet, a nawet wydawnictwa i teatr. Chyba nie muszę tłumaczyć, że prowadzenie tego typu działalności odbywa się na krawędzi ryzyka i że grożą za nią surowe represje.
Etnicznie Kosowo przynależy do Albanii, instytucjonalnie przez długie lata związane z Jugosławią...
Jugosławia zawsze stanowiła sztuczny twór, dlatego z jej upadkiem wiązaliśmy ogromne nadzieje. Pragnęliśmy utworzenia niepodległej, demokratycznej, neutralnej Republiki Kosowo. Niestety, górę wziął serbski szowinizm i fanatyzm, bezwzględny w swojej logice okrucieństwa. Zamiast demokracji mamy policyjny terror, "policyjne prawdy", jak to określił w jednym ze swoich wierszy Jacąues Prevert.
Chwileczkę... Mówisz, że marzyliście o demokratycznym Kosowie, ale wcześniej, w rozmowie prywatnej wyznałeś mi, że nie wierzysz w istnienie demokracji.
To nie jest zupełnie tak. Nie wierzę w istnienie demokracji idealnej. Zawsze istniały i będą istnieć podziały i dysproporcje między ludźmi socjalne, religijne, narodowościowe. Chodzi o to, żeby nie przesłaniały one najważniejszej wartości, jaką mamy naszego człowieczeństwa. Patrząc na losy mojej ojczyzny zastanawiam się, czy współczesny świat rzeczywiście pragnie demokracji i zmierza w jej kierunku. Świat, a nie tylko serbscy nacjonaliści. Wydarzenia z Kosowa nie rozgrywają się przecież w próżni. Ziemię zamieszkują nie tylko Serbowie i Albańczycy. Europa patrzy na naszą Golgotę ze spoko-
96
jem i obojętnością. Trudno byłoby jednak oczekiwać innej reakcji, skoro to przecież rządy państw europejskich od wieków same doprowadzały do podziałów, targowały się, zgadzały na bezprawne anek-sje, lodowato milczały w obliczu zagrożenia tożsamości narodowej społeczeństw. Myślę w tej chwili nie tylko o pełnym hipokryzji milczeniu wokół serii mordów, do których dochodziło w Kosowie już od lat pięćdziesiątych (tragedia w Cameri i Toplicy) oraz dramatycznym eksodusie Albańczyków mam także na uwadze obojętność, z jaką pod koniec II wojny światowej odniesiono się do sprawy Polski. Współczesna historia udzieliła mi i nadal udziela lekcji życiowego sceptycyzmu...
Sceptycyzm zawsze kojarzył mi się z postawą chłodnego intelektualisty, Ty zaś jesteś poetą, powinieneś więc kierować się sercem, uczuciem...
I chyba tak w istocie jest. Moje wiersze są reakcją na ból jaki noszę w sobie. Jestem bardzo smutnym i samotnym człowiekiem, chociaż przebywając w towarzystwie dużo mówię i często się śmieję. Uważam, że żadna sztuka nie powstaje z radości. Ona rodzi się z niezgody: na świat, na zastany porządek rzeczy, w końcu na siebie samego. Jest ucieczką i azylem. Raz pozwala cierpienie wykrzyczeć, kiedy indziej je wycisza. Daje ukojenie, ale od twórcy także żąda wiele po prostu trzeba jej podporządkować całe swoje życie. Popatrz na mnie: nie założyłem rodziny, żyję jak pustelnik, czasami spędzam niemalże całą dobę przy maszynie do pisania, w chwilach zwątpienia zadaję sobie "hamletowskie pytanie": czy poezja jest w stanie ocalić świat? Nadmierna wiara w jej uzdrawiającą moc graniczy z utopią, ale skoro ratuje ona moją i mam nadzieję nie tylko moją duszę, więc w istocie jest potrzebna...
Twój dorobek pisarski i translatorski zdumiewa bogactwem i różnorodnością. Twoje zasługi w propagowaniu polskiej kultury są nieocenione. Byłam bardzo zdziwiona, gdy dowiedziałam się, że nigdy nie ukończyłeś studiów polonistycznych...
Moja przygoda z Polską zaczęła się bardzo zwyczajnie. Po prostu w 1976 roku przyjechałem do waszego kraju jako turysta. Nie znałem wówczas ani jednego polskiego słowa, miałem już natomiast wyrobione zdanie na temat polskiej literatury, którą znałem z przekładów. Szczególne wrażenie wywarła na mnie poezja Mickiewicza oraz po-
97
wieści Prusa i Sienkiewicza (zwłaszcza "Quo vadis"). W nauce języka polskiego pomógł mi niezbyt miły przypadek. Przebywając po raz kolejny w Polsce zachorowałem na żółtaczkę i przez kilka tygodni leżałem w szpitalu. Tam właśnie zacząłem się uczyć. W zasadzie jestem samoukiem. Co prawda później uczestniczyłem w kursach języka polskiego dla cudzoziemców, prowadzonych przez polskie uniwersytety, ale tam szlifowałem tylko zdobyte wcześniej umiejętności. W tej chwili czuję się tak mocno osadzony i zakorzeniony w polskiej kulturze, że jest mi ona nie mniej bliska, niż moja rodzinna tradycja literacka.
Przeglądając zbiór Twoich wierszy zatytułowany "Purpurowa podróż" (Warszawa, 1992) odniosłam wrażenie, że powtarzające się w nich motywy grobów, krwi, pustych domów i tułającego się po świecie samotnego wędrowca świadczą nie tylko o tym, jak mocno przeżywasz tragedię Kosowa, ale jednocześnie mają znacznie szerszy, egzystencjalny wymiar.
To, co piszę, jest przesycone moimi doświadczeniami także historycznymi, ale interpretowanie moich wierszy wyłącznie w tych kategoriach stanowiłoby nieporozumienie. Nie historia jest tym, co porusza mnie najbardziej, lecz dramat ludzkiej egzystencji, dramat istnienia każdego z nas samotnego w obliczu najbardziej pierwotnych i najprawdziwszych sytuacji życiowych: miłości, śmierci najbliższych, strachu przed własnym odejściem. "Purpurowa podróż" to metafora naszej wędrówki przez życie, straszliwie samotnej, bo współczesny, stechnicyzowany świat nie sprzyja prawdziwym uczuciom i pogłębia naszą alienację. Zagubieni w dżungli wielkich miast jesteśmy równie smutni, samotni i udręczeni w Kosowie, jak w Warszawie, w Nowym Jorku, w Berlinie... Nieważne, gdzie się znajdujemy, jesteśmy przecież tylko ludźmi. Tylko lub aż... Wracając do problemu Kosowa: kocham je i cierpię, patrząc na jego cierpienie, ale moją prawdziwą ojczyzną jest człowiek, bez względu na jego nację. Dlatego nie potrafię zrozumieć szowinizmu, nacjonalizmu, antysemityzmu, które w mniejszym lub większym stopniu są obecne w całym współczesnym świecie. Absolutnie nie twierdzę, że nacjonalizm jest wyłącznie cechą narodową Serbów. Nie są od niego wolni także Albańczycy z Kosowa ani Polacy, ale mamy tu do czynienia z zupełnie innymi proporcjami. W swojej poezji staram się zwrócić uwa-
98
gę także na to, że zbyt łatwo przyklejamy etykietki, szufladkujemy ludzi i narody ten dobry, tamten zły. Przerażająca jest siła stereotypu oraz łatwość, z jaką jej ulegamy. Mówiąc o serbskim szowinizmie krzywdzimy wiele osób: intelektualistów, humanistów, którzy tak, jak np. Mirko Kovać i Jevrem Brkowić wzywają do zaprzestania bezsensownego rozlewu krwi, a także dziesiątki anonimowych, zwyczajnych ludzi, którzy chcieliby spokojnie żyć.
Powróćmy jeszcze do Twojej pracy literackiej. Powodem Twojego obecnego przyjazdu do Polski jest praca nad kolejną antologią polskiej poezji...
Tak. Właśnie skończyłem jej opracowywanie. To ogromny wybór wierszy ponad pięćdziesięciu polskich poetów od L. Staffa do M. Świetlickiego. Jest to moje w pełni autorskie dzieło nie tylko samodzielnie dokonywałem selekcji, tłumaczyłem wiersze, przygotowywałem noty biograficzne o autorach ale również napisałem obszerną przedmowę. Nie kryję, że właśnie tę książkę uważam za dzieło mojego życia. Praca nad nią trwała około sześciu lat. Cieszę się, że al-bańskojęzyczny czytelnik będzie miał do dyspozycji tom, który pozwoli mu się zapoznać z wierszami tak różnorodnymi, jak poezja Ska-mandrytów, twórczość Z. Jeżyny, E. Stachury, S. Grochowiaka, A. Bursy, A. Zagajewskiego...
Powiedziałeś, "dzieło życia" i zabrzmiało to tak, jakby Twoja twórczość stanowiła już zamkniętą całość. Wiem jednak, że przez cały okres Twojego pobytu w Polsce powstają nowe wiersze, mało tego przygotowujesz się do przetłumaczenia wszystkich dramatów S. Mrożka...
Mrożek to jeden z moich ulubionych polskich twórców. Na razie przetłumaczyłem jego dramat "Miłość na Krymie", który już niebawem będzie wystawiony w Teatrze Narodowym w Prisztinie (oczywiście podziemnym). Przymierzam się także do opracowania antologii noweli polskiej oraz chciałbym też opracować polsko-albański słownik idiomów.
Z całego serca życzę Ci zrealizowania twórczych zamierzeń i dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Ewa Truszkiewicz "Lewą Nogą" 1996, nr 3
X
Masllum Saneja
MOJA MAŁA OJCZYZNA
"Od Homera do dziś wszystko się zmieniło, tylko poezja nie" napisał wielki włoski poeta Leopardi. Bo poeci kiedyś zajmowali ważne miejsce w społeczeństwie i pełnili bardzo istotną funkcję. A dziś, kiedy człowiek raczej odwraca się od kultury, a po książkę sięga tylko wtedy, gdy pomija ona wszelkie wartości, a daje czytelnikowi wyłącznie namiastki, jak jest dzisiaj? Dzisiaj, kiedy ekran telewizyjny ma zastąpić wszystko? Z historii wiadomo, że wielcy poeci przygotowywali rewolucje, byli bardami i przywódcami duchowymi narodu... Homer, Tagore, Mickiewicz, Hugo. Byli wieszczami i duchowymi przywódcami narodu. Parandowski pisał, że Homer "był królem HeUady, gdy nikt inny nie potrafił z niej stworzyć wspólnej ojczyzny, a Byron był natchnieniem greckiego powstania..."
Nasuwa się pytanie: czy te czasy już dawno minęły? Być może tak, być może nie. Ale, poeta współczesny raczej skupia się na wnętrzu jednostki tak bardzo zagubionej i osamotnionej w końcu dwudziestego wieku.
Poeta naszego czasu pisał: "Czym jest poezja, jeśli nie ocala narodów ani ludzi...". Czy poezja jest w stanie ocalać narody... Nie wiem. Wiem, że poeta powinien być sumieniem czasu i sumieniem narodu i ojczyzny. Powinien stać zawsze w obronie człowieka, prawdy, piękna, sprawiedliwości. I swoją potężną sztuką ciągle walczyć ze złem, dehumanizacją, okrucieństwem.
Idea miłości ojczyzny, heroizm i poświęcenie w walce o tożsamość narodową o przetrwanie jakże bliskie są wszystkim Albańczy-kom. I nie tylko Albańczykom.
O czym ma mówić ta poezja, jeśli jest głęboko związana nie tylko z ziemią ojczystą, ale także z mieszkańcami tej planety. Staram się ci-
ioo
chym, spokojnym ale przejmującym głosem opiewać radości i cierpienia, marzenia i tajemnice, a czasem wstrząsające dramaty tych ludzi, którzy potrafią z godnością przyjmować ciosy zadawane przez życie. A życie ich jest ciężkie, cięższe niż kamień.
Powiedziałem że ta poezja mówi o zniewoleniu człowieka, o pozbawieniu go ojczyzny i tożsamości narodowej, o skazaniu na wygnanie. I ciągle pytam: "Czy umiera Kosowo?" To nie jest pytanie retoryczne. Widmo zagłady stoi u bram Kosowa, u bram mojej ojczyzny. Ten przerażający dramat widzę nie tylko w mojej ojczyźnie:
wszędzie na świecie
coraz więcej
dołów krwi
i drżących twarzy
magazynów amunicji szpitali
i okaleczonych dzieci
coraz mniej
miłości wśród ludzi
w oku czasu
tułaczy kosmos
na tej dziwnej planecie
pełnej grobów
w oku człowieka
dramat tragikomiczny z człowiekiem
I przede mną anonimowy tłum, coraz bardziej zagubiony w świecie chaosu, okrucieństwa i pogardy dla jednostki, dla jej wolności, w świecie "gdzie wciąż powstają, nowe więzienia, nowe azyle, nowe cmentarze" jak mówi wielki poeta naszego czasu. Jak można zaakceptować, jak można się pogodzić ze straszliwą, przerażającą realną codziennością i rzeczywistością mojej Ojczyzny, która stała się ziemią strachu i represji, gdy uśpiona i obojętna Europa biernie patrzy na krwawy scenariusz na Bałkanach.
A mój bezbronny naród musi żyć, musi przetrwać, chociaż podróż z wilkami może potrwać długo, gdy poeta wyznaje, że
kto nie podróżował z nimi
nie wie czym jest wolność
ani koszula gwiazdy
gdyż
101
Z nieba
nie spada
nic nadaremnie...
I wciąż ta narastająca tęsknota za pustym domem, za ojczyzną, to kolejne pytanie o ludzką egzystencję, o granice człowieczeństwa. Dlaczego musi istnieć ta tragiczna prawidłowość, ogniste fatum? Dlaczego trzeba uciekać? Uciekać z ojczyzny?
/ dokąd?
wędruję w tłumie
by spotkać człowieka
na przykład na Champs Ełysees
łub na Kremlu
mijają lata
szukam w milczeniu
Ojczyzna poety to poetyka bólu i wytrwałości, metafora losu mojemu narodowi. Ojczyzna poety jest w niewoli, ale poezja nie. Nigdy. Poezja wielki krzyk i protest przeciw dehumanizacji świata i hańbie ludzkości. Jest to wołanie do sumienia Europy. Tylko czy ktokolwiek ten głos usłyszy? Czy nie straszno nam, że czyjeś kalectwo oskarża? pyta poeta. Ale trzeba żyć nawet i w niewoli, by kiedyś doświadczyć smaku wolności. Trzeba żyć, by pamiętać. Ale, Albańskiego Muru nie da się przekroczyć bezkrwawo wyznaje poeta.
Tę krótką interpretację chciałbym zakończyć słowami wybitnego poety albańskiego Alego Podrimii: ,Jedyną naszą Ojczyzną jest Człowiek".
Warszawa, 18 czerwca 1994 r.
Wiersze
Rozmyślania Mistrza
(fragmenty poematu)
V
Czym jest wielka abstrakcja istnienia bez małego pulsu człowieka?
czym jest metafizyka bez kosmosu ludzkiego cierpienia
czym jest pojęcie, logika, prawda epok
bez pojęcia bez logiki
bez prawdy oddechu nowo narodzonego dziecka które
wyciąga ręce ku życiu? czym jest religia bez tego obrazu
kiedy człowiek po raz pierwszy uniósł głowę ku gwiazdom? czym jest świadomość bez spojrzenia w nieskończoność
cmentarzy narodów które nie istnieją
bo nie ma świata nierealnego bez świata realnego bo nie ma pustej myśli bez myśli wypełnionej treściami
tragicznymi bo nie ma życia bez łzy która toczy się powoli przez egzystencję
X
Nie patrzcie na mnie oczyma wilka że tak widzę świat
nie krzyczcie na mnie
nie obwiniajcie mnie za zbrodnie za straty
za wszystko co się stało za przerażenie
dobrzy ludzie rozsądni ludzie
z którymi dzielę radość i smutek
śmieję się i płaczę
w tym rozdartym kosmosie
w którym czuję się coraz bardziej zagubiony osamotniony
103
w którym spotykają się życie ze śmiercią
samotność z ciemnością
w ten czas pełen krzyków prześladowania oblężenia
czy to jest wiek zbrodni biedy i nieszczęść
kara za to tylko, że chcieliśmy być ludźmi?
XXIII
Nic nie kryję wszystko opowiem
w mojej samotności nie ma miejsc tylko dla mnie
moja samotność
królestwo tych którzy byli są i będą
tu i gdzie indziej
w barakach ośrodków dla uchodźców
gdzie dusza krzyczy o życie
czekam na was wśród tych przedmiotów
między nocnymi potworami
spójrzcie z dala spójrzcie z bliska
o wszystkim któregoś dnia opowiem
zgaszę świecę zostanę w ciemności
by zobaczyć światło
i wtedy świat rozpłynie się
ja Mazllum Saneja
jestem w środku tego świata
Ośrodek dla Uchodźców Dębak (Podkowa Leśna), 1993/94
Uchodźcy
Wchodzą w świat
bosi i głodni
wędrują ulicami Europy z kąta w kąt
w środku dnia w środku nocy szukają ratunku
zagubieni prześladowani torturowani
Milczący mężczyźni
104
ubrani wciąż w te same ubrania
młode kobiety z pomarszczonymi twarzami
postarzałe dzieci
w nowym otoczeniu
nierozumiejących ich obyczajów
Tyle śniegu tyle deszczu
w długiej podróży jak ból
wędrują powoli wędrują szybko
znikąd do nikąd
z europejskiego kąta w kąt
Nowe baraki stare budynki
dla Albańczyków Ormian Murzynów
w kątach Europy
oto nowa mapa świata
z nowymi barwami i dreszczami
Damokles nieznośny
Z okna Biblioteki Narodowej w Warszawie
Spoglądam na Europę
Ludzi, narody, granice
I miecz Damoklesa
Staruszka Europa szyderczo się śmieje
Zapada noc, czas mija, nowy wiek
Warszawa śpi
Miecz rdzewieje
Damokles odpoczywa w pawilonie neuropsychiatrycznym
Dobranoc Kosowo
Cierpiące Kosowo
Ja jestem inny, nie jestem ten
ja się nie boję to jest mój pokój szafa łóżko stół krzesło
105
fotografie zmarłych
ojca matki brata
wazon z kwiatami
maszyna do pisania
ta postać w czerni
ta postać w masce
nigdy więcej nie przyjdzie
dzieje się coś dziwnego
ja znowu uciekam
daleko coraz dalej
od martwych przedmiotów
pustego domu
i zabieram ze sobą
w purpurową wędrówkę
ból tęsknotę do ojczyzny
jednak
ja jestem inny
nie jestem ten
ja się nie boję
Wywiad
Z pewnego wywiadu: Co byś zabrał ze sobą Gdybyś był w Arce Noego I płynął na inną planetę
Tylko ją, Ewę Co jeszcze?
ją, wierność, sól, wolność Co jeszcze?
ją i poezję Co jeszcze?
ją, słowika, kwiat maku Co jeszcze?
skrawek deszczowego nieba, trochę światła, trochę ciemności A co ostatnie?
106
anioła śmierci tylko dla siebie
Ona, którą kocham niech będzie wieczna
Fotografia
to jest moja siostra
czarno-biała
tym który nie zjawia się w tłumie księżycowym
jestem ja
to jest mój dom
którego dawno już nie ma
tym w ognisku opustoszałym
jestem ja
tam jest mój kraj ojczysty
który ledwie wyłania się z mgły
tym między kartami z głową ogoloną
jestem ja
Mój kraj
Huk samolotów ponaddźwiękowych
Zapach benzyny, zapach prochu
Nie, to nie jest mój kraj
Tłum ludzi zdesperowanych
Zachody słońca za horyzontem
Nie, to nie jest mój kraj
Cierpienia i wytrwałość w rzeczach nie do zniesienia
Niewyobrażalne poświęcenie nad poświęceniami
Właśnie, to jest mój kraj
MAZLLUM SANEJA poeta i publicysta albański oraz tłumacz literatury polskiej. Urodził się i mieszka w Kosowie. Ukończył filologię albańską oraz studia podyplomowe w zakresie albanologii na Uniwersytecie w Prisztinie.
Debiutował w 1973 roku tomem wierszy Kelthije (Krzyk), następnie wydał Heshtja e njekohe (Milczenie pewnego czasu, 1976), Shpuze e ftohte (Zimny popiół, 1988) i Shembellime te trazuara (Rozmyślania mistrza, 1996).
Od wielu lat jest tłumaczem literatury polskiej na albański. Przełożył zbiory poezji współczesnych polskich poetów: Tadeusza Różewicza Opowiadanie traumatyczne (1991), Zbigniewa Herberta Pan Cogito (1996), Ewy Lipskiej Ucz się śmierci (1992). Jest również tłumaczem Papieża Jana Pawła LIprzełożył wybrzeże pełne ciszy
(1989) Karola Wojtyły. Przetłumaczył wiersze ponad 60 poetów polskich, m. in: Czesława Miłosza, Wisławy Szymborskiej, Adama Zagajewskiego, Ryszarda Krynickiego, a także klasyków polskiej poezji: A. Mickiewicza, C. K. Norwida, J. Słowackiego, B. Leśmiana, L. Staffa, J. Tuwima, K. I. Gałczyńskiego. W roku 1992 Wiedza Powszechna wydała jego Minirozmówki albańskie (Warszawa 1992). Jest również autorem dwujęzycznej antologii poezji polskiej i albańskiej XX wieku pt. Tylko Itaka pozostanie (Warszawa 1993). Na język polski przełożył wybór wierszy Żyć (1993) wybitnego współczesnego poety albańskiego Alego Podrimii oraz swój zbiór wierszy Purpurowa podróż (1992).
Zaprezentował w "Literaturze na Świecie" (1989) i "Literaturze"
(1990) utwory współczesnych poetów albańskich z Kosowa i Albanii.
Obecnie ukończył kolejną antologię poezji polskiej, którą zamierza drukować w Prisztinie lub w Warszawie. W najbliższym czasie planuje przekład Myśli nieuczesanych St.J. Lecą oraz wybór wierszy Jechać do Lwowa Adama Zagajewskiego.
W1994 otrzymał status uchodźcy.
Red.
XI
Yahie Haji-Alijusef (Somalia)
Urodziłem się w Mogadishu, stolicy kraju, 1 stycznia 1967 r.
Kiedy zaczęły się konflikty między plemionami, sytuacja w Somalii stawała się coraz bardziej dramatyczna i z tego powodu opuściłem mój kraj 20 lutego 1990 r., przed obaleniem prezydenta Siad Bary, którego klan doprowadził do rozpętania wojny domowej w marcu 1991 r.
Dotarłem do Czechosłowacji, do której miałem wizę. Z Czechosłowacji starałem się wyjechać do Włoch do mojej rodziny. Niestety uzyskanie wizy włoskiej okazało się niemożliwe.
2 marca 1990 r. przyjechałem do Polski. Dostałem krótkoterminową wizę. Zamierzałem nadal ubiegać się o wizę do Włoch i znów bezskutecznie. Wówczas do Polski, pojedynczo lub z rodzinami, zaczęli napływać cudzoziemcy z różnych krajów, deklarujący się jako uchodźcy. Cel ich podróży stanowiła Szwecja, w której mieszkali już ich krewni lub znajomi. Posiadali krótkoterminowe wizy polskie, następnie zaopatrywali się w fałszywe wizy szwedzkie i podróżowali promem do Szwecji. Ci, którym nie udało się tam dostać, zwracali się do Polskiego Czerwonego Krzyża z prośbą o pomoc.
Ja natomiast, nie mając żadnych krewnych ani znajomych w Szwecji, nie starałem się wyjechać w ten nielegalny sposób, choć wiedziałem że warunki życia dla uchodźców w Szwecji wówczas były znacznie lepsze niż w Polsce, ponieważ Polska nie była wtedy stroną Konwencji Genewskiej z 1951 r., która daje uchodźcom określone prawa.
Sytuacja zmieniła się zasadniczo pod koniec marca 1990 r., gdy władze szwedzkie zawróciły do Polski 300 cudzoziemców ze względu na brak dokumentów wymaganych przy wjeździe do Szwecji. Nieba-
109
Jahie Haji-AJi Jusef
Fot. Tomasz Kizny
wem liczba osób podających się za uchodźców osiągnęła wielkość 800. Charakterystyczne, że żaden z nas nie chciał pozostać i osiedlić się w Polsce. Celem większości z nas było przedostanie się na Zachód, do krajów o wyższej stopie życiowej, gwarantujących w jakimś sensie lepsze perspektywy na przyszłość.
Po kilku nieudanych próbach uzyskania wizy na Zachód, zdecydowałem się w końcu zgłosić jako uchodźca do PCK w dniu 27 marca 1990 r. Zamieszkałem w Ośrodku dla Uchodźców w Rudce (koło Warszawy).
Po kilku miesiącach zostałem zatrudniony w PCK jako tłumacz. Wówczas procedurę określenia statusu tych osób, ubiegających się o azyl, prowadzili delegowani do Polski urzędnicy UNHCR, którzy mieli zbadać zasadność ich wniosków o nadanie statusu uchodźcy.
Podczas ich pobytu w Polsce, jako pracownik PCK, współpracowałem z nimi jako tłumacz języków arabskiego, somalijskiego i kilku jego dialektów, używanych w D'jibuoti, Kenii i Etiopii na język angielski, francuski, i włoski. W 1990 r. 2/3 osób ubiegających się o azyl w Polsce pochodziło z krajów arabskich oraz z Somalii i Etiopii; dlatego byłem niezastąpiony jako asystent i tłumacz.
Kiedy już Polska we wrześniu 1991 r. ratyfikowała Konwencję Genewską i utworzone zostało Biuro ds. Migracji i Uchodźstwa MSW, które przyjęło od PCK obowiązki podejmowania decyzji w sprawach uchodźców zacząłem myśleć o podjęciu studiów wyższych. Pod koniec 1991 r., po otrzymaniu decyzji pozytywnej o nadaniu statusu uchodźcy, napisałem podanie w sprawie studiów do MEN przez ONZ UNHCR i Biuro ds. Migracji i Uchodźstwa MSW W kwietniu 1992 r. dostałem informację, że moje podanie zostało zaakceptowane. Już 28 sierpnia 1992 r. uzyskałem pełny status uchodźcy wraz z Genewskim Dokumentem podróży i kartą stałego pobytu, a w październiku tego roku rozpocząłem naukę języka polskiego w Łodzi. Po ukończeniu kursu zacząłem studiować na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego.
W przyszłym roku ukończę studia dziennikarskie i fakultatywnie, jako drugi kierunek, stosunki międzynarodowe. Obecnie piszę prace magisterskie związane z sytuacją uchodźców w Polsce i na świecie.
Podczas studiów współpracowałem także z Biurem Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców UNHCR, Helsińską Fundacją Praw
iii
Człowieka, Polską Akcją Humanitarną oraz z nowo utworzonym Biurem zwanym "Centrum Informacyjne i Pomocy dla Uchodźców".
Natomiast po ukończeniu studiów zamierzam zostać w Polsce, aby móc wykorzystać nabytą wiedzę i umiejętności w pracy na rzecz uchodźców.
Yahie Haji-Ali Jusef Uchodźcy w Polsce
Wstęp
Uchodźca to człowiek, który znalazł się w sytuacji bez wyjścia-Zjawisko uchodźstwa towarzyszy ludzkości od zarania dziejów. Obecnie czasy nadal dostarczają dramatycznych przykładów ucieczki przed prześladowaniem, zagrożeniem życia, naruszeniem podsta^o-wych praw człowieka przyjmującym niekiedy skrajne formy ludobójstwa, dyskryminacji rasowej lub prześladowań religijnych czy ph" tycznych w skali masowej, zmuszają niezliczone rzesze ludzi na rożnych kontynentach do porzucenia swych domów, desperackich ucieczek, często poza granice ich kraju.
Trzy czynniki stanowią dziś główne przyczyny masowego prze' mieszczania się uchodźców (przy czym należy dodać, że indywidualne decyzje opierają się na różnych połączeniach tych czynników):
1. Poważne i systematyczne naruszania podstawowych pra^ człowieka. W szczególności prześladowania z powodu rasy, religu> narodowości, przynależności do poszczególnych grup społecznych lub poglądów politycznych.
2. Wojny domowe oraz poważne zakłócenia porządku publicznego i bezpieczeństwa na części lub całym terytorium kraju, z któreg0 uchodźca pochodzi.
3. Klęski żywiołowe, takie jak susza i głód, których skutki są często powiększane przez nieodpowiednią politykę ekonomiczną rządu (ci ostatni nie są jednak uchodźcami w świetle prawa międzynarodowego).
ii3
Uchodźcy potrzebują nie tylko ubrania, jedzenia i dachu nad głową, ale również zrozumienia i życzliwości społeczeństwa, które udzieliło im schronienia. To zrozumienie znaczy niezwykle wiele dla ludzi, którzy straciwszy wszystko, znaleźli się na obcej ziemi, w kraju, którego języka i kultury najczęściej nie znają.
W dłuższej perspektywie, gdy uchodźcy staną się trwałym elementem polskiej rzeczywistości, ważne będzie informowanie społeczeństwa o tym, kim są i na czym polega niezwykle trudna sytuacja w jakiej się znaleźli.
Uchodźcy to podobnie jak inni cudzoziemcy osoby, które nie posiadają obywatelstwa polskiego, mogą zatem być obywatelami innego państwa albo nie posiadać żadnego obywatelstwa. Cudzoziemiec podlega ochronie prawnej, ponieważ podstawowe prawa człowieka przysługują wszystkim niezależnie od przynależności państwowej. Uchodźcy zaś na podstawie Konwencji Genewskiej podlegają specjalnej ochronie, którą jest status uchodźcy.
Prawa polityczne uchodźców a afrykańskie zgromadzenia
na rzecz rozwiązania problemów
w ich krajach pochodzenia i w Polsce
Na podstawie Międzynarodowego Paktu Praw Cywilnych i Politycznych z 1966 r. oraz Konwencji z 1951 r., uchodźcy przebywający na terytoriach państw, które związały się Paktem, powinni korzystać z takich podstawowych praw i wolności politycznych, jak wolność słowa, zgromadzeń i stowarzyszenia się itp. Jednak korzystanie nie ma charakteru absolutnego, prawa te podlegają pewnym ograniczeniom.
Uchodźcy z Afryki przebywający w Polsce pochodzą z bardzo różnych regionów tego kontynentu, zwłaszcza zaś z miejsc, gdzie toczyły lub toczą się walki: Somalii, Sudanu, Rwandy, Angoli, Etiopii i Zairu. Wspólne zamieszkanie w ośrodkach dla uchodźców prowadzi często tylko do wspólnego omawiania sposobów ucieczki z krajów pochodzenia, sposobów dotarcia do Polski, czy wreszcie tego, dokąd pragnęliby się udać po opuszczeniu tego kraju traktowanego jako tranzytowy. Wiedza na temat tego, co aktualnie dzieje się w ich krajach jest bardzo nikła, ponieważ niewielki jest także strumień informacji
114
docierający do ośrodków. Główną barierą jest nieznajomość języka oraz to, że większość uchodźców nie ma wyższego wykształcenia.
Jednak nawet jeśli i te warunki są spełnione, okazuje się, że najczęściej brakuje zgody co do koncepcji rozwiązania problemów, które gnębią ich kraje. Na tle tych konfliktów trudno jest utworzyć wspólną reprezentację interesów. Na przykład, trzej Somalijczycy absolwent historii, inżynier i ekonomista, posiadający status uchodźcy w Polsce, pochodzący z trzech różnych plemion: Hawiye, Darod i Issak zaczęli od pewnego czasu "nieregularnie" się spotykać, tworząc wspólne zgromadzenie, które próbowało omawiać jeszcze nierozwiązane problemy w ich kraju. Niestety podczas kilku spotkań nie potrafili nie tylko dojść do kompromisu w sprawie zakończenia wojny domowej w ich kraju, ale nawet nie byli zgodni co do przyczyn konfliktów, nie mówiąc już o jakimś wspólnym przedstawicielstwie wobec władz polskich. Ze spotkań zrezygnowano.
Na marginesie warto zauważyć, że dzisiejsze afrykańskie pojmowanie panii politycznej jest odmienne od europejskiego. Przez to pojęcie rozumie się "zgromadzenie plemiene". W Somalii każdy klan ma swoją partię, do której mogą należeć tylko osoby z tego plemienia.
Nie ulega wątpliwości, że zwłaszcza wtedy, gdy te stosunki zostaną przeniesione na inny grunt, w tym przypadku do Polski, państwo udzielające schronienia nie może faworyzować jednej z grup.
Dotąd Polska nie była zaangażowana w problemy krajów, z których pochodzą uchodźcy. Wydaje się, że wynika to z uwarunkowań historycznych i nieuczestniczenia Polski w polityce kolonialnej.
Jedność afrykańskich uchodźców w Polsce
W latach 90-91 uchodźcy afrykańscy, którzy przyjechali do Polski, opuszczali swoje kraje najczęściej z powodu panujących tam wojen domowych. W Etiopii wówczas rozgorzała walka o niepodległość Erytrei, w Somalii wybuchła walka o władzę między plemionami, w Sudanie chodziło głównie o kwestie religijne.
Mimo tych różnic, które nie wygasły wraz z przyjazdem do Polski, zdarzało się, że uchodźcy występowali jednomyślnie w walce o swoje prawa. Przykładem może być strajk głodowy w ośrodku w Jachrance,
115
w czasie którego domagano się szybkiego wywiezienia z Polski do krajów, w których znajdowały się rodziny protestujących. Uzasadnieniem był fakt, iż Polska nie była wtedy stroną Konwencji Genewskiej z 1951 r., która daje uchodźcom określone prawa.
W tym samym roku zorganizowano demonstrację przed Ambasadą Szwajcarii, w celu przyspieszenia prac nad wnioskami o status uchodźcy. Wówczas wnioski takie rozpatrywali delegowani do Polski urzędnicy UNHCR z Genewy.
Podobny charakter miał (co mnie najbardziej zdziwiło) zorganizowany w roku 1997 protest grupy Somalijczyków z różnych walczących ze sobą plemion przed Ministrem Spraw Wewnętrznych i Administracji w celu domagania się szybkiego rozpatrzenia ich wniosków o status uchodźcy. Jeśli chodzi o takie same zgromadzenia, organizowane kilkakrotnie przez nich na rzecz znalezienia jednomyślnie sposobów przedstawiania problemów w ich wspólnym kraju wtedy zaczyna ich dzielić "trabilizm", który jest wrogiem numer jeden dla Afryki.
Dlatego właśnie dotąd nie zdarzyło się tak, by Somalijczycy wystąpili wspólnie przed polskim parlamentem z żądaniem zajęcia stanowiska wobec wojny domowej w Somalii.
PRÓBY INTEGRACJI UCHODŹCÓW W POLSCE
Problem uznanych uchodźców w Polsce jest zjawiskiem nowym. Jego skala jest na razie niewielka. Najogólniej znaczy to, że wiele osób rozpoczyna procedurą statusową, a tylko niewiele uzyskuje status uchodźcy. Z polskich dotychczasowych obserwacji wynika, że większość osób, zwłaszcza z Afryki, ubiegających się o status uchodźcy w tym kraju, nie traktuje pobytu w Polsce jako docelowego. Ich droga wiedzie przez Polskę dalej na Zachód, a Polska jest jedynie przystankiem zamierzonym, przymusowym lub przypadkowym. Wynika to głównie z warunków ekonomicznych i socjalnych, jakie panują w tym kraju.
Polska jest trudnym krajem dla integracji uchodźców.
116
Nieznajomość języka polskiego
Podstawowa znajomość języka polskiego warunkuje powodzenie szeregu działań związanych z integracją. W Polsce jest prawie 10 ośrodków dla uchodźców. Tylko w ośrodku "Dębak" oferuje się uchodźcom kursy językowe i naukę zawodu. Z propozycji skorzystał jednak jak dotąd tylko jeden mężczyzna. Uczy się szyć. Natomiast w kraju, gdzie tylko niewielki odsetek obywateli porozumiewa się w innym języku europejskim, gdzie znajomość języków obcych w urzędach i innych instytucjach życia społecznego jest niewielka lub żadna, podejmowanie wysiłków integracyjnych przez cudzoziemca, który nie posługuje się językiem polskim, jest bardzo utrudnione lub wręcz skazane na niepowodzenie. Znajomość języka polskiego dla uchodźców jest konieczna do znalezienia pracy, nawiązania kontaktów społecznych i życia codziennego. Znakomicie ułatwia szukanie mieszkania.
Należy się zastanowić, czy uruchomienie pomocy finansowej w ramach programu integracyjnego "PIA" nie powinno być uwarunkowane nabyciem podstawowej znajomości języka polskiego.
Dzieje się tak między innymi z uwagi na następujące uwarunkowania:
1) wysokie ceny wynajmu mieszkań,
2) trudności w znalezieniu legalnej, dobrze płatnej pracy przy niskich kwalifikacjach zawodowych uchodźców, którzy nie władają biegle językiem polskim,
3) niskie płace relatywnie do kosztów życia,
4) brak sprawnego systemu pomocy socjalnej, który zapewniałby minimum socjalne,
5) "brak miejsca" dla uchodźców w systemie uspołecznionej opieki medycznej.
Wszystko to powoduje, że elementem warunkującym powodzenie działań integracyjnych w Polsce może być przede wszystkim własna aktywna postawa uchodźcy, która pozwoli wykorzystać każdą szansę stworzoną przez rząd lub organizacje pozarządowe.
Przykładem może być Samuel z Eryterii, który dostał w 1993 r. jednorazową pomoc finansową w wysokości 18 min st. zł z UNHCR wykorzystał tę szansę. Za otrzymaną kwotę zakupił papierosy, któ-
"7
re później sprzedawał na ulicy, a obecnie może pochwalić się małym sklepikiem w centrum miasta.
Jak wspomniałem, w 1990 r., spośród 680 osób ubiegających się o status uchodźcy, wielu uchodźców nie zostało zakwalifikowanych, jako nie spełniających kryteriów przyjętych przez UNHCR, które wówczas określało status uchodźcy. Natomiast między 1991 -1992 r., kiedy do polskich władz wpłynęły 532 wnioski o przyznanie statusu uchodźcy, także kilku afrykańskich uchodźców uzyskało decyzje negatywne.
Ci załamani uchodźcy afrykańscy, nie mając żadnego wsparcia finansowego ze strony UNHCR ani organizacji rządowych oraz pozarządowych, zajmujących się sprawami uchodźców, zaczęli sami sobie szukać możliwości osiedlenia się w Polsce.
Np. Jama z Somalii, który dostał decyzję negatywną w 1990 r., miał dziewczynę mieszkającą w tym samym miasteczku, w którym był ośrodek dla uchodźców. Zaczął on szukać pracy w Warszawie, ale okazało się, że niełatwo jest ją znaleźć. W końcu zdecydował się wyjechać z Polski, nie mówiąc o tym dziewczynie, która po jego ucieczce dowiedziała się o swojej ciąży. Dziewczyna, pochodząca z bardzo biednej rodziny, po urodzeniu syna, zdecydowała się go oddać do adopcji rodzinie z Australii. Jama, cały czas mając zamiar wrócić do Polski, dowiedział się o tym po dwu latach i wówczas zrozumiał, że nie ma już po co wracać kiedykolwiek do Polski.
Drugim przykładem może być Abdulkadir Hassan z Somalii, który dostał także decyzję negatywną. Podczas swego pobytu w Polsce również mieszkał z dziewczyną, która podobnie urodziła mu syna. Hassan, mając rodzinę, nie wyjechał od razu na Zachód. Czekał na rozpatrzenie swojego wniosku do 1993 r., kiedy ostatecznie zdecydował się za zgodą dziewczyny wyemigrować na Zachód, aby znaleźć pracę, która umożliwiłaby mu zaproszenie żony i syna do siebie. Chciał nielegalnie wyjechać z Polski, ale w trakcie przekraczania rzeką granicy Polski z Niemcami zginął w wodzie. Dwa dni później wysyłano do niego UNHCR i Biura MSW ds. Migracji i Uchodźstwa list z informacją, że otrzymał status uchodźcy oraz że może odebrać Genewski Dokument Podróży, który umożliwiłby mu wyjazd bez wizy na Zachód.
n8
Dopiero w latach 1993 - 1995 uchodźcy w Polsce, mogli otrzymać tzw "integracyjną" w wysokości 10 - 20 min st. zł. Środki na ten cel pochodziły z UNHCR.
Natomiast większości afrykańskich uchodźców taka praktyka nie zachęcała do podjęcia próby zintegrowania się z Polską, a tylko stwarzała im możliwości wyjazdu do Europy Zachodniej, gdzie języki, kultura i tradycje są im bardziej znane z uwagi na wpływy polityczne Zachodu w Afryce.
Program indywidualnej adaptacji uchodźców w Polsce
W październiku 1995 r. uruchomiono ten program, kiedy problem braku programu integracyjnego dla osób, które otrzymują status uchodźcy, zaczął narastać. Było to związane z jednej strony ze wzrostem liczby osób, którym nadano status uchodźcy, a z drugiej strony z opracowaniem modelu ośrodka dla cudzoziemców, w którym zaostrzono formy regulaminowe i porządkowe. Pobyt w takich ośrodkach nie sprzyjał integracji w środowisku i ze środowiskiem.
Podstawowym celem rozpoczęcia programu (PIA) było zapewnienie pomocy tym uchodźcom, którzy otrzymali taki status, zadeklarowali chęć pozostania i integracji w Polsce, a nie posiadali własnych środków finansowych na rozpoczęcie normalnego życia.
Program ten przewiduje pomoc finansową dla jego uczestników na maksymalny okres 15 miesięcy, wypłacaną co miesiąc przekazem pocztowym. Wartość pomocy finansowej jest zróżnicowana w zależności od indywidualnej sytuacji uczestnika. Pomoc przeznaczona jest na dofinansowanie wydatków związanych z zakwaterowaniem, wyżywienie i opieką medyczną.
Uczestnicy Programu "PIA'
W programie "PIA" może uczestniczyć tylko ten cudzoziemiec, któremu nadano status uchodźcy w RP po 30.11.1994. Do obowiązków uczestnika należy dostarczanie aktualnego potwierdzenia zameldowania oraz zaświadczenia o rejestracji w Rejonowym Urzędzie Pracy itp. W przypadku niespełnienia wyżej wymienionych obowiąz-
119
ków następuje zawieszenie uczestnictwa w "PIA". Uczestnik otrzymuje pisemną informację o zawieszeniu i związanych z tym konsekwencjach oraz miesięcznym terminie wywiązania się z obowiązku.
Uczestnik przez czas (15 miesięcy) trwania Programu "PIA" będzie otrzymywał podstawową pomoc finansową na pokrycie kosztów wyżywienia, zakwaterowania i innych, płatną co miesiąc z góry.
Wydaje się, że długotrwały pobyt w ośrodkach może powodować osłabienie zdolności i motywacji do samodzielnego życia w trudnych warunkach ekonomicznych. Można tu mówić o efekcie "opóźnionego wejścia w społeczeństwie".
Po pierwsze, należy pamiętać, że uchodźcy, korzystając z Programu "PIA', przeważnie szukają możliwości osiedlenia się w dużych miastach gdzie łatwiej znaleźć pracę, ale gdzie jednocześnie ceny wynajmu mieszkań są bardzo wysokie. W wielu wypadkach mieszkania wynajmowane są "na czarno", bez umowy, aby uniknąć płacenia podatku przez właścicieli, co z kolei powoduje problemy z uzyskaniem legalnego meldunku.
Po drugie, taka mała suma pieniężna 450 n. zł, którą uchodźca otrzymuje co miesiąc na jedną osobę na wyżywienie i zakwaterowanie, nie wystarcza nawet na wynajęcie mieszkania w dużych miastach. Tak więc musi on szukać jednego lub dwóch współlokatorów do wynajęcia mieszkania.
Przykładem może być pewien (uznany za uchodźcę) Mohammed z Somalii, który był zdecydowany zostać w Polsce i mieszkać w Warszawie, żeby szukać dobrze płatnej pracy, która dałaby mu w przyszłości możliwość zapewnienia dobrych warunków swojej rodzinie w Somalii. Ubiega się on o połączenie z rodziną od chwili uzyskania statusu uchodźcy. Po długim czasie szukania Somalijczykowi temu za pomocą Biura Polskiej Akcji Humanitarnej, znaleziono za 850 n. zł mieszkanie nie w Warszawie, lecz w Kobyłce, 20 km od Warszawy. Potem musiał on szukać współlokatora, z którym dzieliłby się kosztem wynajęcia. Po kilku dniach z wielkim trudem znalazł uchodźcę z Erytrei. Jednak, żeby zostawało im trochę pieniędzy z tych 450 n. zł, musieli zdecydować się na dobranie jeszcze trzeciego współlokatora. Tym razem bardzo łatwo znaleźli uchodźcę Somalijczyka, który miał po dwóch miesiącach pojechać do Holandii. Po dwóch miesiącach ten Somalijczyk rzeczywiście wyjechał, a z kolei Eryterejczyk zrezygnował z mieszkania, gdyż miał jechać do innego miasta w Polsce. Mo-
120
hammed znowu musiał wędrować po ośrodkach uchodźców, żeby znaleźć współlokatora. Sam nie wie, czy warto tak cierpieć, skoro i tak po upływie półtora miesiąca skończy się czas jego uczestniczenia w Programie P1A i wtedy będzie on musiał sam sobie poradzić, nie mając żadnego wsparcia finansowego od kogokolwiek w Polsce i zagranicą. Poza tym jego wniosek o połączenie się z rodziną nie został jeszcze rozpatrzony.
Natomiast w społeczeństwie polskim nieliczni afrykańscy uchodźcy mają inicjatywę lub szczęście jak Abdulkadir Farah z Somalii, który odesłany ze Szwecji wraz z setką emigrantów, znalazł w Polsce pracę i rodzinę i stanął na nogi, tworząc własną firmę. Albo jak Tesfaye Tes-sema Ergete, który pozostał artystą. Można było go spotkać na Rynku Starego Miasta w Warszawie, sprzedającego pejzaże jakby przeniesione z dalekiej Etiopii.
POLSKA W ŚWIADOMOŚCI NOWO PRZYBYŁYCH UCHODŹCÓW Czy Polska jest atrakcyjna dla afrykańskich uchodźców?
Sądząc ze sposobu traktowania przez afrykańskich uchodźców Polski jako kraju tranzytowego, przystanku w drodze do raju, myślę, że większość z nich nie chciałaby pozostać w niej na zawsze. Nieraz w ciągu jednej doby z ośrodków dla uchodźców znika kilka osób. Naprawdę atrakcyjna dla nich jest Europa Zachodnia, ale skoro nie mogą się tam przedostać, proszą o status uchodźcy w Polsce. Status ten nie tylko legalizuje ich pobyt w Polsce, ale obejmuje programem integracyjnym, zapewnia start w nowe życie, daje takie same prawa na rynku pracy, jakie mają Polacy.
W zależności od ich różnych zamiarów co do późniejszego wyjazdu z Polski, afrykańscy uchodźcy nie tylko przyjeżdżają do Polski jako kraju tranzytowego, ale także jako kraju docelowego, a niektórzy, nie wiedząc przez który kraj podróżują, znajdują się w Polsce w czasie ich nielegalnego przewożenia na Zachód w zamkniętych ciężarówkach przez zorganizowane gangi trudniące się przemytem ludzi.
121
Polska jako przystanek tranzytowy
Tych, którzy "nielegalnie" przyjeżdżają do Polski jako kraju tranzytowego, można podzielić na dwie grupy: 1) np. Sergut, dziewczyna z Etiopii, która przyjechał w lutym 1997 r. do Polski z Litwy z fałszywą wizą. Sergut, chcąca jak najszybciej wyjechać do Niemiec w płatny i nielegalny sposób, nie ubiegała się o status uchodźcy ani nie próbowała uzyskać prawdziwej wizy. 2) np. Bashir z Somalii, który płacił za nielegalne przewiezienie małym osobowym samochodem z Ukrainy do Polski, nie miał pieniędzy na dalszą podróż do Niemiec i zdecydował się ubiegać o azyl, aby dostać miejsce i wyżywienie w ośrodku w czasie oczekiwania na wsparcie finansowe od rodziny na płatny nielegalny wyjazd do Niemiec. Po długim oczekiwaniu na tę pomoc od rodziny, Bashir wreszcie dostał od niej pieniądze i na szczęście udało mu się nielegalnie przekroczyć granicę z Niemcami. Po miesiącu, nazwisko Bashira znalazło się wśród czterech akceptowanych przez Departament afrykańskich uchodźców. Dostał on tę informację i znowu zapłacił gangom za powrót do Polski, żeby odebrać swój status uchodźcy i Genewski Dokument Podróży. Po uzyskaniu dokumentu, wyjechał legalnie na Zachód i jeszcze raz powrócił do Polski, ale nie wie aż do dziś, gdzie najlepiej szukać prawdziwego życia.
Polska jako przystanek docelowy
Tych, którzy przyjeżdżają do Polski jako kraju docelowego można podzielić także na dwie grupy: 1) np. Ali Gedi z Somalii, który skończył swoje studia magisterskie na Ukrainie, przyjechał do Polski w 1996 r., żeby dalej studiować i znaleźć dobrą pracę w Polsce. Teraz on ma status uchodźcy, natomiast szuka pracy i ma zamiar niedługo podjąć dalsze studia. Chce i jest zdecydowany pozostać w Polsce na zawsze. 2) np. Ab-di-azis z Somalii, który zostawił swą żonę i małą córeczkę w Rosji, przyjechał celowo do Polski także pod koniec roku 1996. Zostawił on swoją rodzinę w Moskwie, dlatego że nie miał wystarczających pieniędzy na przerzut wszystkich do Polski, po drugie dlatego, że wiedział od gangów, że droga, którą mają jechać do Polski jest ryzykowna i długa prawie na trzy dni piechotą. Natomiast Abdi-azis, gdy przyjechał do Polski, od razu zaczął ubiegać się o połączenie z jego rodziną w Rosji. Ale nieste-
122
ty, pewnego dnia Abdi-azis, chcąc dojechać do przystanku kolejowego w Otrębusach, prawie dwa lub trzy km od ośrodka Debak k. Nadarzyna [w lasach Podkowy Leśnej; przyp. red.], zginął w wypadku samochodowym. Jeszcze nie skończyła się ta sprawa dotycząca tego wypadku. Jego rodzina nie ma żadnych szans na przyjazd do Polski.
Polska jako przystanek przypadkowy
Chodzi tu o tych, którzy przypadkowo znaleźli się w Polsce, po złapaniu ich w czasie przewożenia w zamkniętych ciężarówkach na Zachód. Np. Charless z Kamerunu, który wraz z czterema Afrykańczykami był przewożony w zamkniętej ciężarówce z Mińska. Płacili każdy 2,5 tys. USD za przerzut do Niemiec. Niestety zostali zatrzymani na polsko-niemieckiej granicy. Tych pięciu Afrykańczyków odesłano do Warszawy, żeby ubiegali się tam o azyl. Jednym z tych pięciu był Somalijczyk Abdulahi, który nawet nie wiedział, w jakim kraju się znajduje. Gdy przyjechali do Departamentu ds. Migracji i Uchodźców i wyjaśnili swe problemy i sposób przekroczenia granicy polskiej zostali skierowani na komisariat policji, gdzie każdy cudzoziemiec nie posiadający dokumentu, przed ubieganiem się o status uchodźcy
musi się zgłosić. Natomiast policja wysłała ich do aresztu na trzy miesiące. Im udało się złożyć wnioski o nadanie statusu uchodźcy w areszcie. Po trzech miesiącach po uwolnieniu ich przez policję
wnioski te zostały rozpatrzone.
Przerażający widok znalezionych w połowie lipca 1995 roku osiemnastu rozkładających się ciał, umieszczonych w zamkniętej od zewnątrz ciężarówce-chłodni, wciąż żyje w pamięci Ditleva Nordga-arda. "Była to straszna tragedia" wspomina Nordgraad, zastępca przedstawiciela UNHCR w Budapeszcie. "Z trudnością można było rozpoznać twarze". Każdy z nich zapłacił po 800 USD bułgarskiemu przewoźnikowi za transport do Niemiec.
Ilu jest takich, którzy (przed wyjazdem lub przyjazdem do Polski) myślą o osiedleniu się w Polsce? Jednostki, bowiem większość czeka na przerzut do Europy Zachodniej. Niektórzy mają na swoim koncie po pięć ucieczek z ośrodków. Wpadają na granicy, trafiają do aresztu, z którego droga wiedzie prosto do biura migracyjnego na Koszykowej w Warszawie. Często zmieniają nazwiska.
123
Metody przerzutu wciąż się zmieniają. Początkowo kurierzy przeprowadzali grupy liczące nawet setkę ludzi pod osłoną nocy przez las. Takiemu transferowi sprzyjała rzadka sieć strażnic granicznych. Wkrótce nad granicą polsko-litewską zaczęły latać tuż nad ziemią samoloty AN-2, których nie mogły wykryć wojskowe radary. Gdy i ten kanał przerzutu upadł, uciekinierów przewożono w zaplombowanych kontenerach tirów.
Na przykład, incydent na Węgrzech ilustruje skalę ryzyka, które nielegalni imigranci i ubiegający się o azyl, szczególnie z Trzeciego Świata, są gotowi ponieść, by uciec ze swoich krajów. Ich pragnienie ucieczki od biedy lub prześladowań stworzyło groźny handel marzeniami o lepszym i bezpieczniejszym życiu. Państwa Europy Zachodniej próbowały walczyć z tą praktyką. Rządy zaostrzyły prawa imigra-cyjne, nałożyły surowe kary na przemytników ludzi i nasiliły kontrole graniczne. Nadal jednak te wysiłki nie przynoszą pożądanych wyników. Kontrolowanie wszystkich granic jest praktycznie niemożliwe.
Ponieważ drogi osób ubiegających się o azyl i nielegalnych imigrantów nierzadko się zbiegają, często większości z nich zatrzaskuje się drzwi przed nosem. Osoby ubiegające się o azyl są nierzadko w pozycji mniej korzystnej.
Polska pojawiła się w świadomości większości nowo przybyłych afrykańczyków w czasie ich planowania przyjazdu przez nią na Zachód. Nie znając jej bogatej historii lub jej wybitnych postaci, poznali ją przez mapę, jako jeden z krajów sąsiadujących z Zachodem. Większość ma wrażenie, że już znajdują się w prawdziwej Europie, kiedy porównują Polskę z krajami wschodnimi, przez które tranzytem jechali do Polski.
Uważają, że warunki życia w Polsce są lepsze, ale należy szukać jeszcze lepszych. Wśród uchodźców jest dużo osób, które nawiązują kontakty z własnymi rodzinami na Zachodzie. Te osoby nie tylko rozmawiają z bliskimi na temat pracy, ubrania, jedzenia itd., ale co najważniejsze rozmawiają na temat wydalenia uchodźców, sposobów szybkiego uzyskania statusu uchodźcy, bezpieczeństwa itp.
Na przykład, Suleiman (uznany uchodźca z Somalii), chcący wyjechać do Holandii, słyszał od swego bliskiego kuzyna, że władze holenderskie wydaliły 24 nie uznanych i nielegalnie przybyłych Somalij-czyków do północnej części Somalii, tam gdzie panuje pokój i nie toczą się żadne walki między plemionami. Suleiman został w Polsce, do
124
momentu stwierdzenia, że władze holenderskie przyjęły ich z powrotem, po nieudanej próbie, kiedy władze Zjednoczonych Emiratów Arabskich przez które Somalijczycy tranzytem mieli jechać do Har-geisa (miasto na Pół. Somalii) nie akceptowały wydalenia Somalij-czyków do tej części kraju, do którego nie należy większość z nich.
Drugi problem polega na tym, że uchodźcom coraz częściej jest trudno uzyskać status uchodźcy na Zachodzie. Niektórzy czekają 5-10 lat, żeby uzyskać dokumenty, co w Polsce możliwe jest w ciągu minimum 6 miesięcznego pobytu w ośrodku. Np. Daniel z Eryterii, który wyjechał z Polski do Niemiec 6 lat temu, nie posiada aż do dzisiaj pełnego statusu uchodźcy w Niemczech. Najważniejsze dla niego jest tylko, że tam dobrze się żyje, bez martwienia się o mieszkanie, ubranie i opiekę.
PODSUMOWANIE
15 marca 1997 r. minął rok od uruchomienia PIA. Znaczna część uczestników PIA (ok. 45%) skorzystało z pierwszej transzy pomocy finansowej i korzystając z Genewskiego Dokumentu Podróży, który uchodźcy uzyskują wraz z utrzymaniem statusu, wyjechało na Zachód. W sposób jasny i zdecydowany potwierdziło się, że nadanie statusu uchodźcy nie przyczynia się do wyboru Polski jako kraju osiedlenia, jeżeli celem migracji jest Europa Zachodnia.
W związku z tym, że osoby takie opuszczają Polskę przerywając program, należy zastanowić się nad kwestią możliwości wznowienia programu z chwilą powrotu do Polski dobrowolnego lub przymusowego. Natomiast Polska stoi na stanowisku jednej szansy którą z chwilą wyjazdu za granicę bez powiadomienia i zgody prowadzącego program integracyjny, traci się bezpowrotnie.
Specyficzne problemy związane z integracją uchodźców w Polsce
a) Mieszkanie
Jedną z podstawowych potrzeb społecznych człowieka jest zapewnienie poczucia bezpieczeństwa. W sensie materialnym sprowa-
125
dza się to zazwyczaj do posiadania mieszkania. Należy pamiętać, że uchodźcy przeważnie szukają możliwości osiedlenia się w stolicy i wielkich miastach, gdzie szybciej można znaleźć pracę, grupę wsparcia, i panuje większa tolerancja społeczna. Dokonując pobieżnej analizy rynku mieszkaniowego w Polsce należy zauważyć, jak wiele trudności sprawa ta sprawia cudzoziemcom, którzy otrzymali status uchodźcy.
b) Praca
Znalezienie legalnej pracy jest kolejnym ważnym krokiem na drodze do integracji. Pomoc finansowa w ramach programu powinna stanowić dodatkowe wsparcie. Bez legalnego zatrudnienia trudno jest korzystać z ulgowych świadczeń zdrowotnych.
Uchodźcy nie mogą opierać się tylko na pomocy Biura Pośrednictwa Pracy. Dla powodzenia konieczna jest własna aktywność organizacji pozarządowych w zakresie pomocy w znalezieniu zatrudnienia.
Należy się zastanowić nad problematyką przekwalifikowania zawodowego adresowanego specyficznie do uchodźców.
c) Opieka zdrowotna
Nadanie statusu uchodźcy daje cudzoziemcowi na równi z Polakiem prawo do korzystania z uspołecznionej opieki medycznej. Warunkiem tego jest posiadanie ubezpieczenia społecznego (ZUS). Zatem póki uchodźca nie znajdzie mieszkania z meldunkiem, legalnej pracy lub nie dokona rejestracji w Rejonowym Urzędzie Pracy pozbawiony jest takiej możliwości.
Poszukiwanie optymalnych rozwiązań tej kwestii powinno uwzględniać zamierzone reformy służby zdrowia i ubezpieczeń społecznych.
d) Grupy wsparcia
Bardzo istotnym elementem dla powodzenia integracji jest grupa wsparcia. Uchodźcy szukają swojego miejsca tam, gdzie są już ich rodacy, ludzie tej samej rasy, kultury i religii. Członkowie grupy wsparcia pomagają znaleźć mieszkania, pracę, stanowią punkt odniesienia towarzyskiego, pożyczą pieniądze w potrzebie.
126
Najbardziej naturalną grupą wsparcia jest rodzina. Na emigracji relacje wzajemnych zobowiązań rozszerzają się poza układ rodziny.
e) Grupy szczególne
Wśród osób, które emigrują ze swoich krajów pochodzenia, znajduje się cały przekrój społeczeństwa tych krajów: osoby stare, chore lub zniedołężniałe, kalekie, upośledzone umysłowo, rodziny niepełne i wielodzietne. Ludziom takim bardzo trudno żyć w Polsce.
Tymczasem uchodźcy z tzw. grup szczególnych są w wyjątkowo trudnej sytuacji. System opieki socjalnej nie gwarantuje im egzystencji nawet na minimalnym poziomie. Należy zdać sobie sprawę z tego, że osoby takie będą skazane na wsparcie ze strony służb socjalnych państwa często do końca życia.
W związku z tym należy rozważyć przygotowanie specyficznych rozwiązań ukierunkowanych na problemy uchodźców z grup szczególnych.
Natomiast Polska, po podpisaniu Konwencji Genewskiej w 1991 r., przestała być przystankiem przymusowym jak to oskarżali ją w latach 1989 - 1990 uchodźcy, którzy zostali deportowani do Polski ze Szwecji. Dziś Polska stała się przystankiem tymczasowo wypoczynkowym.
-------i-------
Amnesty International Raport 1997
Raport dotyczy roku 1996
Somalia
Rok po wycofaniu sił ONZ, w dalszym ciągu nie istnieje w Somalii centralny czy uznany rząd. Rada Bezpieczeństwa ONZ wezwała do utrzymania pokoju pomiędzy walczącymi ugrupowaniami oraz nakłania je do stworzenia rządu opartego na szerokim poparciu społecznym. Potępiła nadużycia wobec organizacji humanitarnych, której pracownicy byli porywani, a własność rabowana.
Komisja Praw Człowieka ONZ wyraża głębokie zaniepokojenie doniesieniami o arbitralnych egzekucjach, nieludzkim lub poniżającym traktowaniu i karaniu, przemocy wobec kobiet i dzieci oraz atakach na pracowników organizacji humanitarnych.
Pomimo zagrożenia klęską głodu oraz epidemiami, operacje niesienia pomocy zostały powstrzymane, ze względu na niezmienne zamknięcie lotniska w Mogadiszu z powodu walk. Pod koniec roku ponad półtora miliona Somalijczyków, którzy uciekli przed konfliktem pozostawało poza krajem, zaś pół miliona zostało uchodźcami wewnętrznymi.
Nie istnieje spójny, skuteczny i rzetelny system prawodawstwa kryminalnego. Większość instytucji rządowych została zniszczona w wyniku wojny, która trwa od 1991 roku. W północnym Mogadiszu wprowadzony tam system sądownictwa muzułmańskiego posiadał własnych funkcjonariuszy oraz więzienie i stosował niepisaną wersję prawa muzułmańskiego. Oprócz wyroków więzienia wydawał wyroki śmierci oraz okrutne, nieludzkie lub poniżające kary amputacji lub kamieniowania. Nie były przestrzegane międzynarodowe standardy sprawiedliwego procesu.
Setki nieuzbrojonych cywilów, włącznie z kobietami i dziećmi, zostało zamordowanych przez członków wojujących ze sobą ugrupowań. Ponad 300 cywilów zostało zabitych podczas jednego tygodnia podczas walk w połowie grudnia w Mogadiszu, wielu z nich zginęło podczas bombardowań terenów zamieszkałych przez członków wrogiego plemienia.
128
Zespół do spraw uchodźców Stowarzyszenia Amnesty International w Polsce
Kampania na rzecz przestrzegania praw człowieka wobec uchodźców
Dlaczego kampania?
Problem uchodźców uważany jest obecnie za kwestię odrębną od szerszej walki o prawa człowieka. Duże organizacje pozarządowe zajmujące się pracą na rzecz uchodźców (zarówno na poziomie krajowym jak międzynarodowym) nie mają ścisłych powiązań z szerszymi ruchami na rzecz praw człowieka i przeważnie nie są świadome ani zainteresowane standardami i mechanizmami ochrony praw człowieka wypracowanymi przez Organizację Narodów Zjednoczonych. W wielu krajach departamenty rządowe zajmujące się problemami uchodźctwa i migracji nie posiadają instytucjonalnych związków z departamentami zajmującymi się prawami człowieka. Nawet w obrębie ONZ brak jest koordynacji pomiędzy działaniami ciała powołanego dla ochrony uchodźców ( UNHCR) i Centrum Praw Człowieka ONZ jak również mechanizmami monitorownia poszczególnych krajów pod kątem praw człowieka. Również według mandatu Amnesty International praca na rzecz uchodźców nie jest uznawana za główny problem w dziedzinie ochrony praw człowieka.
Tego rodzaju sposób postrzegania sytuacji uchodźców działa na ich niekorzyść. Pozwala to rządom redukować problem uchodźców do dyskusji na temat imigracji oraz podburzać do nietolerancji, która pogłębia niewiedzę ludzi na temat prawdziwej sytuacji uchodźców. Co więcej, trudno jest uzyskać przyzwolenie na międzynarodową kontrolę procedur przyznawania statusu uchodźcy przez rządy poszczególnych krajów, gdyż kraje te powołują się na swoją suweren-
129
ność i umieszczając kwestię uchodźczą w kategoriach kontroli napływu imigrantów. UNHCR jest ciałem powołanym do sprawowania międzynarodowej kontroli nad problemem uchodźców, jednak ze względu na to że jest to agenda uzależniona od środków rządowych, nie jest ona w stanie skutecznie działać w dziedzinie monitoringu i nadzoru. Nie został powołany Specjalny Sprawozdawca ani Komisja zajmująca się kwestiami azylowymi. Nie istnieje nawet odpowiednia podkomisja w ramach Komisji Praw Człowieka, która zajmowałaby się problemami uchodźców.
Problem uchodźców jest kwestią złożoną, zaś mandat Amnesty International jest znacznie ograniczony w tej dziedzinie. Jednak Amnesty International może odgrywać rolę pomostu łączącego problem ochrony uchodźców z kwestią praw człowieka, w sposób bardziej rzetelny i skuteczny niż jakakolwiek inna międzynarodowa organizacja pozarządowa. Skupiając swe działania na pomocy uchodźcom zarówno na poziomie krajowym jak i międzynarodowym oraz koncentrując się na prawach człowieka, Al może doprowadzić do wyprowadzenia "problemu uchodźców " ze sfery kontroli ruchu imigracyjnego i włączenia go w główny nurt walki o ochronę praw człowieka.
Masowe naruszenia praw człowieka, w tym praw kobiet i dzieci
Centralnym zadaniem naszej kampanii jest ukazanie związku pomiędzy masowymi naruszeniami praw człowieka a problemem uchodźców. Masowe naruszanie praw człowieka coraz częściej prowadzi do zmiany miejsca pobytu milionów ludzi, zarówno do ucieczki z kraju, jak też do przesiedleń wewnątrz kraju.
Większość uchodźców stanowią kobiety i dzieci. Istnieje pilna potrzeba dostępu kobiet i dzieci do ochrony ze względu na ich szczególną podatność na różnego rodzaju zagrożenia podczas ucieczki lub w czasie pobytu w obozach dla uchodźców. Al chciałaby wykorzystać tę kampanię między innymi do szerzenia świadomości na rzecz szczególnej potrzeby ochrony uchodźców kobiet i dzieci.
130
Dlaczego uchodźcy?
Każdego dnia ludzie podejmują dramatyczne decyzje opuszczenia swoich domów, społeczności i krajów ponieważ się boją. Boją się o swoje życie. Niewielu z nich może sobie pozwolić na ucieczkę samolotem. Większość wybiera się w drogę pieszo, zmierzając ku najbliższej granicy.
Uciekają przed wojną, przerażeni, że mogą zostać zaatakowani lub znaleźć się na linii ognia. Uciekają przed prześladowaniami, przerażeni tym, że mogą być uwięzieni, być torturowani lub straceni. Ich obawy wypływają z cierpień już doznanych, z autentycznego zagrożenia lub rzeczywistych doświadczeń ich przyjaciół lub sąsiadów.
Przypadek każdego poszczególnego uchodźcy jest wynikiem zaniedbania rządu w dziedzinie ochrony praw człowieka. Niektóre rządy uciekają się do przemocy, niektóre przemoc tolerują. Inne nie są w stanie jej przeciwdziałać. Piętnaście milionów uchodźców jest wielkim oskarżeniem wobec rządów wielu państw. Dalsze dwadzieścia milionów ludzi zostało przesiedlonych wewnątrz swych krajów. Zostali oni zmuszeni do opuszczenia domów, jednak w dalszym ciągu pozostają w kraju swojego pochodzenia.
Uchodźcy mają prawo do pomocy międzynarodowej. Prześladowania jakich doznali, dyskryminacja lub łamanie wobec nich praw człowieka powinno dać im szczególne prawo do poczucia bezpieczeństwa. Jednak rządy w coraz większym stopniu lekceważą swoje obowiązki.
Państwa podejmują wiele wysiłków, by uniemożliwić uchodźcom przedostanie się na ich terytorium. Uzbrojona straż graniczna staje na ich drodze. Linie lotnicze odmawiają zabierania ich na pokład swoich samolotów. Wrogo nastawieni urzędnicy odmawiają przyznania im azylu. Restrykcje wizowe znacznie ograniczają ich możliwości.
Bogatsze kraje nie pomagają biedniejszym, które goszczą na swym terytorium przeważającą większość uchodźców. Kraje które tradycyjnie przyjmowały uchodźców, teraz odsyłają więc ich z powrotem. Międzynarodowy system ochrony uchodźców przechodzi poważny kryzys. Za każdym razem, gdy się załamuje czyjeś życie jest zagrożone.
131
Uchodźcy nie proszą o jałmużnę. Proszą tylko o to, by ich prawa były szanowane. Nie powinno się traktować uchodźców jak zagrożenia dla rynku pracy, polityki mieszkaniowej lub systemu pomocy społecznej. Każdy z nas może stać się uchodźcą. Każdy z nas ma prawo szukać schronienia i poczucia bezpieczeństwa.
Cele kampanii
Amnesty International podejmuje działania na trzech poziomach:
Ochrona praw człowieka w krajach, z których pochodzą uchodźcy
Ludzie zwykle zostają uchodźcami, gdy ich prawa są poważnie zagrożone. Zrywają więzy z ojczyzną i szukają schronienia w innym kraju, ponieważ ich własny rząd prześladuje ich lub nie jest w stanie zapewnić im ochrony.
Ochrona praw człowieka w krajach azylu
Gdy uchodźcy szukają schronienia w innym kraju, rzadko są tam chętnie przyjmowani. Są zatrzymywani na granicach, aresztowani i przetrzymywani jako "nielegalni imigranci", są narażeni na przemoc lub ciężkie warunki panujące w obozach dla uchodźców, przechodzą skróconą i nierzetelną procedurę prawną lub też zawracani są do kraju, z którego uciekli. Wszystko to budzi obawy o to, czy prawa człowieka są należycie przestrzegane.
Dlatego też Al wzywa rządy do:
rozwijania świadomości i budowania poparcia opinii publicznej dla praw uchodźców,
podpisania i wprowadzenia w życie międzynarodowych umów dotyczących praw uchodźców,
132
powstrzymania przymusowego zawracania uchodźców do krajów, w których grożą im poważne naruszenia praw człowieka,
zniesienia praktyk, które uniemożliwiają uchodźcom staranie się o azyl,
zapewnienia uchodźcom dostępu do rzetelnej procedury azy-lowej,
zapobiegania odsyłania uchodźców do tzw "bezpiecznych krajów trzecich",
rozpoznawania szczególnych potrzeb niektórych grup uchodźców (np. kobiet i dzieci) i wychodzenia im naprzeciw,
ochrony praw uchodźców w sytuacji masowych migracji.
Ochrona praw człowieka na poziomie międzynarodowym
Ze względu na to, że uchodźcy zmuszeni zostali do zerwania więzów łączących ich z krajem pochodzenia, posiadają oni szczególny status w międzynarodowym systemie prawnym: są to osoby znajdujące się pod "ochroną międzynarodową". Dla ochrony uchodźców i zapewnienia im pomocy została powołana specjalna agenda ONZ (UNHCR). Jednak agenda ta jest ograniczona realiami polityki międzynarodowej będące niejednokrotnie w sprzeczności z Powszechną Deklaracją Praw Człowieka.
Dlatego też Al wzywa społeczność międzynarodową do:
oparcia programów repatriacji na międzynarodowych standardach praw człowieka,
wzmocnienia międzynarodowej solidarności oraz podjęcia odpowiedzialności za uchodźców przez wszystkie kraje,
rzetelnego przestrzegania międzynarodowych przepisów dotyczących praw uchodźców,
zapewnienia ochrony ludziom, którzy zmuszeni zostali do zmiany miejsca zamieszkania na terenie własnego kraju.
Spis treści
Od Wydawców...........................5
I. Esat Fejza (Kosowo).......................7
Esat Fejza. Spytaj siebie czego chcesz............13
Raport Al-Jugosławia ...................14
II. Sinnajja Candrakumar (Sri Lanka)...............15
WSriLance...........................32
III. Rosaratham Suresh (Sri Lanka)................35
Raport Al: Sri Lanka....................40
IV Rozmowa uchodźców.....................41
V Rodzina Abramjanów......................59
Raport Al: Azerbejdżan (Karabach)............65
VI. Samuel (Armenia).......................67
Raport Al: Armenia.....................70
VII. Rusudan Kikalejszwili (Gruzja)................71
Raport Al: Gruzja......................85
VIII. Mirna Vucak-Dżumhur (Bośnia)...............87
Raport Al: Bośnia-Hercegowina..............92
LX. Mazllum Saneja (Kosowo). "Moją ojczyzną jest człowiek" . .95
X. Mazllum Saneja: Moja mała ojczyzna............100
Wiersze...................103
XI. YahieHaji-AIiJusef (Somalia)................109
Yahie Haji-Alijusef: Uchodźcy w Polsce.........113
Raport Al: Somalia....................128
Stowarzyszenie Amnesty International w Polsce:
Kampania na rzecz przestrzegania praw człowieka
wobec uchodźców........................129
135


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
CHINY RAPORT ROCZNY AMNESTY INTERNATIONAL 2010
o czym mowia liczby w sklepach internetowych
Internet Pierwsza pomoc
Optymalizacja serwisow internetowych Tajniki szybkosci, skutecznosci i wyszukiwarek
Internet to lukratywne źródło przychodów
Ślusarczyk Cz Rola Internetu w edukacji osób niepełnosprawnych
Jolka do Internetu
Umowa YouTube z żydowską masońską organizacją o kontroli internetu
Akin, Iskender (2011) Internet addiction and depression, anxiety and stress
Krzyzowka do Internetu)
International Food Match
Prawne aspekty prowadzenia strony internetowej

więcej podobnych podstron