(Nie)omylny Nauczyciel


(Nie)omylny Nauczyciel
(Dział Rozwój Duchowy)



Głęboko we mnie, i jak przypuszczam nie tylko, jest chęć bycia z Prawdziwym Nauczycielem Życia Duchowego. Chcemy kogoś, kto już poznał i osobiście przeszedł wszystkie niebezpieczeństwa czyhające na osobę chcącą dojść do prawdy o sobie - urzeczywistnić swą prawdziwą naturę. Chcemy Przewodnika, który przejawia w życiu to, co mówi. Poszukujemy Istoty, u której myśli, słowa i czyny są jednością. I co ważniejsze - takiej, która przejawia sobą boskość.

Oczywiście czasami przejawów boskości nie widać. A to dlatego, że osoba nimi dysponująca nie chce, aby niektórzy się o tym dowiedzieli. Może właśnie dlatego z wielu źródeł dociera do mnie informacja o tym, że "gdy uczeń jest gotów, pojawia się Nauczyciel" (oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że są i istoty nieświadome swego poziomu urzeczywistnienia. Mają "to" już, ale o tym nie wiedzą. A nie wiedząc, że są Mistrzami, nie potrafią prowadzić innych).

W Indiach - kolebce duchowości - bardzo łatwo jest o nauczyciela (tak przypuszczam, czytając relacje z tego kraju. Prawie co krok, to święty, co krok to aśram). Podobno jest ich mnóstwo. Jak jednak znaleźć tych właściwych, a spośród nich tego najlepszego dla mnie?

Czytałem, że wielu osobom ten Nauczyciel pojawia się w medytacji. Co jednak z osobami, którym medytacja nie wychodzi, albo też myślą, że medytują, a tymczasem wchodzą w płytki rodzaj transu? Czy mają czekać nie wiadomo ile na swojego Nauczyciela?

Oczywiście, żyjemy w Polsce. Książek jest pod dostatkiem. Można znaleźć wiele cennych informacji i inspiracji. Podobno też na wszystko przychodzi odpowiednia pora. Ale jak odróżnić tę "odpowiednią" porę od swojej przeniesionej z poprzednich wcieleń lub wydarzeń we wczesnym dzieciństwie, niesamodzielności czy lęków przed działaniem? Przecież takiej osobie może całe życie wydawać się, że jeszcze nie nadeszła ta "określona", "najlepsza" pora do działania. A może najlepsza pora jest zawsze?

"Poznaj samego siebie" - z tego, co pamiętam, tak głosił napis przed wyrocznią Delficką (?). Ale jak to uczynić? Poznać siebie... hmm... to ciekawe. Zwłaszcza, jeżeli dowiadujemy się, że nie jesteśmy "sztywną" bryłą, formą, tylko, że możemy kształtować siebie, zmieniać swoje nawyki i sposób postępowania. Gdzie wtedy zatem jesteśmy "My"? Kim my właściwie jesteśmy?

Myślę, że właśnie po to szukamy Tego życiowego Mistrza. Chcemy, aby na nas popatrzył i powiedział nam w oczy całą prawdę o nas i świecie. Chcemy wreszcie wiedzieć, a nie tylko domyślać się czy przypuszczać. Dość mamy tej niepewności.

Pamiętam, jak wielkie zrobiło na mnie wrażenie porównania człowieka do pięknej róży, która rośnie w ogrodzie oraz równocześnie do ogrodnika, który się tą różą opiekuje. Jesteśmy równocześnie i różą i ogrodnikiem. Kształtujemy siebie według swoich umiejętności i wyobrażeń o tym, jak mamy wyglądać. To my, swoimi rękami tworzymy siebie. Czy zatem jest sens pytać, kim my jesteśmy? Wszak wciąż się zmieniamy.

Ale skąd czerpać wzorce, według których wzrastamy? Kto może nam powiedzieć, że robimy "dobrze", że idziemy w dobrym kierunku? Niewątpliwie taka jest rola mistrza - nauczyciela.

Ale w głębi mnie istnieje duży lęk przed tym, że przecież mogę trafić na nieodpowiedniego Mistrza. Co wtedy? A jeżeli o tym, że niewłaściwą osobę uznałem za swojego przewodnika, dowiem się w przyszłym wcieleniu? Wiem, trzeba się modlić o najdoskonalszego dla mnie nauczyciela i to, by się objawił w moim życiu. Dobrze jest również uwolnić się od lęków i ograniczeń z przeszłości. Są na to metody. Ale ile to zajmie czasu i pieniędzy? Czyżby to brak cierpliwości i wyniesiona z gonitwy za nie wiadomo czym (majster przychodzi na budowę i widzi, że robotnicy ganiają z pustymi taczkami w tę i z powrotem. Nikt na niego nie zwraca uwagi. Wreszcie łapie jednego z nich i pyta: co wy tu wyprawiacie? A on mu na to: Panie Majster jest taki zapieprz, że nawet nie mamy czasu załadować), chęć posiadania wszystkiego "od razu"?

No tak - osoba, której dzieła czytam, radzi, aby o wiele pytać Boga. Ale - jeżeli ja jeszcze nie słyszę wyraźnych odpowiedzi? A jeżeli nie potrafię odróżniać odpowiedzi pochodzących z właściwych źródeł od podszeptów podświadomości, która może być jeszcze przywiązana do głupot lub okrucieństw, które kiedyś (być może nawet i w dobrej wierze - podobnie jak małpa, która wyciąga rybę z wody, aby się biedaczka nie utopiła) czyniłem?

Dużo jest w moich wypowiedziach pytań. Ale to dobrze. Podobno któryś z wielkich myślicieli (może mnie uczył?) chodził i pytał (był to może Arystoteles - nie pamiętam) ludzi o różne rzeczy. I zawsze tak prowadził rozmowę, aby to zagadnięty sam doszedł do wniosku, że się myli odnośnie jakiejś kwestii. Niczego nie wymuszał. W końcu zaczęto mu zarzucać, że tylko pyta i nic innego nie robi. Więc powiedział im - no dobrze - teraz wy mnie pytajcie. I... nie wiedzieli o co, ani jak Go pytać. Nie wiem czy tak było naprawdę, ale mnie się podoba ta historyjka.

Ten tekst nawiązuje raczej do metody polegającej na tym, że "mów czy postępuj tak, jakbyś wiedział", albo podobnej polegającej na tym, że siadamy na jednym miejscu i najpierw przedstawiamy swój problem, pytanie osobie, która na niby siedzi naprzeciw nas. Tą osobą jest Wielki Mistrz, który zna wszystkie odpowiedzi. Ba - może nawet zanim zadamy jakiekolwiek pytanie. Potem zajmujemy miejsce tego mistrza i to My jesteśmy Nim. Teraz my - jako Mistrz udzielamy sobie odpowiedzi i wsparcia. Dla lubiących ciekawostki, to metodę tę poleca i zapewne stosuje niejaki Chuck Norris. A sądząc po jego majątku i sukcesach, chyba wie, co robi. Choć oczywiście wiem, że z wszelkimi sztukami walk trzeba uważać, aby nie rozbudowywać w sobie siły agresji i niszczenia. Ach - jaki jestem mocny - gołą pięścią rozwalam ściany. I co z tego? No właśnie - rozwalanie. To jest widowiskowe, ale co powoduje? Że inni też chcą tak... rozwalać. Budować - i to cokolwiek - związki, domy, tramwaje jest o wiele trudniej niż niszczyć. Gdyby każdy wandal zamiast kary pieniężnej czy więzienia, miał wykonać własnoręcznie dwie rzeczy, które zniszczył, to po miesiącu w Polsce nikt nie odważyłby się na dewastacje.

Czasami, obserwując innych, zastanawiam się - czy lepiej jest mieć świadomość np. praw rządzących umysłem, czy tym, co naprawdę dzieje się po śmierci, czy lepiej jest być pozbawionym tej świadomości, a żyć wygodnie, lekko, łatwo i przyjemnie. Bo wiele osób wokół mnie nie ma tej świadomości, ale żyje im się o niebo lepiej ode mnie. Zatem nie uwikłali się w jakieś durnowate praktyki w dalekiej przeszłości. Ale co mi po całej tej świadomości, skoro, oni już korzystają z tego wszystkiego, do czego ja dopiero powolutku dochodzę? A może nie dojdę nawet - czasami też dopada mnie taka wątpliwość.

Oczywiście - zdecydowanie lepiej jest mieć i świadomość i pławić się w luksusie, ale na razie w moim nawet bardzo dalekim otoczeniu nie widzę osoby, która jest np. bardzo bogata i do tego nie jest np. "tylko" dobrym katolikiem, ale naprawdę zna i wie, jak jest naprawdę odnośnie życia - nie tylko po śmierci, ale również teraz. Nie widzę takiej osoby, która wie, na czym polega świadomy rozwój duchowy.

No oczywiście - zdaję sobie sprawę, że podobne przyciąga podobne, ale... czuję, że gdybym pobył trochę z taką osobą, to "dostroiłbym się" do wibracji, w jakich ona żyje i się przejawia i łatwiej by mi było to wszystko osiągnąć. Jeżeli czyta to osoba, o której piszę (lub usłyszy o tym od kogoś), to proszę o zaproszenie (z pewnością nie będzie to kłopot dla Bogatego, Uduchowionego i Świadomego), a z pewnością i prawdziwą rozkoszą przyjadę i poznam takiego Człowieka!! (zwłaszcza, jeżeli okaże się nim być zgrabna Kobieta w wieku około 25 - 30 lat:))).

Spotkałem się również z koncepcją mówiącą mniej więcej, że im człowiek jest inteligentniejszy, tym z większej ilości źródeł może się uczyć. Po prostu ma tak ugruntowaną swą samoocenę, że nie wstydzi się przejąć czegoś dobrego od np. osoby, którą wielu innych gardzi. Bo jeśli spostrzegł coś pożytecznego, to znaczy, że może skorzystać właśnie z tego, pomijając całą niekorzystną resztę.

Zatem każdy może być naszym nauczycielem. Wystarczy tylko chcieć się uczyć. Ba - gdyby to było takie proste, grałbym w tej chwili z Jezusem w warcaby (i być może nawet bym GO ograł;)! Ale od zdobycia jakiejś wiedzy, inspiracji, mądrości, jest jeszcze długa droga, a czasami żabi skok... trzeba to coś... wprowadzić w swoje życie i zastosować. Najważniejsze jest praktyczne wykorzystanie tego, czego się nauczyliśmy i co uważamy za dobre i pożyteczne. Bo w przeciwnym razie możemy dożyć czasów, gdy dziewięćdziesięciu dziewięciu Urzeczywistnionych Mistrzów Duchowych będzie nam udzielać pięknych, wspaniałych, olśniewających wskazówek, a my... będziemy słuchać, kiwać głowami, że to wszystko jest takie piękne, ładne i przyjemne, ale... może już jutro to się "samo zrobi", może już jutro spotkam prawdziwego mistrza duchowego, który pokręci dłonią w powietrzu i... będę oświecony, bogaty, przystojny i z boską partnerką u boku.

Bo z jednej strony czai się w głębi duszy lęk: słuchać czy nie słuchać, robić czy nie robić. Zwłaszcza, że przecież do niedawna docierały do mnie i kompletnie mnie ogłupiały komunikaty typu "pieniądze, bogactwo to dzieło szatana, który odciąga nas od Boga - od bycia pokornymi, ubogimi i służącymi", "można służyć Bogu lub mamonie", a zaraz potem osoba, która to mówiła, twierdziła, że "potrzebuje pieniędzy na zbożny cel - budowę kościoła, samochód czy posiłki dla biednych". Nie oskarżam, tylko kiedyś nie zastanawiałem się nad tym, a teraz mnie trochę boli, że "dopiero tak późno", że "dopiero teraz" się o tym dowiaduję i nad tym zastanawiam. I mam wtedy żal do siebie, Mistrza Duchowego, pewnie Boga i całego tłumu innych - "och - gdybym to wiedział wcześniej". Dlaczego mi o tym nie mówiliście? A wtedy słyszę chór mówiący: "Mówiliśmy, ale nie słuchałeś, przekonywaliśmy, ale nie dowierzałeś. Dawaliśmy Ci prawdę, ale ty wolałeś tradycję. Ale nie martw się - tak postępują wszyscy... do czasu, aż zaczyna w nich kiełkować umiejętność i chęć poznania prawdy. Wtedy zaczyna się przygoda..."

Czasami też, gdy zbyt długo zastanawiam się, na czym tak naprawdę polega bycie osobą kroczącą ścieżką duchową, odzywa się we mnie taki głos: "chłopie, Ty bądź po prostu uczciwym, normalnym człowiekiem. Bądź dobry! Znajdź dobrą pracę, nie rób kantów, bądź uprzejmy. Reszta to betka. Gadasz mi tu o jakichś wzniosłych ideałach, a nie jesteś w stanie poradzić sobie w zwykłym życiu." I czy nie ma w tym dużej dozy racji?

Kiedyś dowiedziałem się, że chyba Osho (nie przykładam dużej wagi do szczegółów typu imię, nazwisko, data - raczej skupiam się na idei, przekazie, który skrywa się za jakimś wydarzeniem) kazał pomalować z pięćdziesiąt (uwaga!) Rolls-Royce'ów w kolorowe kwiaty. Chciał chyba pokazać, ze Bóg jest większą wartością. Wtedy byłem z kilka tygodni oburzony - jakże to - człowiek, który twierdzi, że jest guru, który ma prowadzić ludzi do Boga, marnuje takie olbrzymie pieniądze! Toż to oszust i kanciarz, a do tego facet niezrównoważony! I ludzie jeszcze dają mu pieniądze na takie fanaberie?! Ale potem pomyślałem. No tak - oburzam się, bo wiem, że coś takiego uczynił. A o innych uważanych za wielkich nie znam podobnych (w tej chwili) historii. Może wyczyniali gorsze rzeczy (kto zna wszystkie działania Jezusa?)? I skoro to zrobił, to widocznie miał na to środki. Pewnie też miał z tego niezłą uciechę! A może właśnie złą!? Może był to przykład bezmyślnego marnotrawstwa? Bo np. gdyby wszystkie pieniądze wydane na "podbój kosmosu" przeznaczyć na godne życie wszystkich Ziemian, to myślę, że już dziś wszyscy żyliby dostatnio. I duchowość byłaby na o wiele wyższym poziomie. Bo co mamy z tych badań? G... to znaczy chciałem;) powiedzieć "guzik". Bo rozpatrując sprawę - aż się boję użyć tego słowa - globalnie, pieniądze wydatkowane na ten cel prawie że "idą w błoto". Bo cóż my na razie możemy zbadać w kosmosie? Już chyba lepiej - skoro rozwój technologii jest ważny - przeznaczyć 10% tej kwoty na naukę - badania tu na ziemi, a resztę na dobrobyt ogółu.

Oczywiście - każdy może być bogaty. Wystarczy uruchomić tylko potęgę umysłu. Ale ja mówię o dziś! Już dziś każdy może mieć wszystko niezbędne do życia na dobrym poziomie. Tylko, że... ci, którzy mają na to środki, bronią (dobre sformułowanie;) się przed wydatkowaniem ich w tak "nierozsądnych, utopijnych celach". No cóż - skoro jeden facet marnuje forsę skumulowaną w samochodach, a "drugi" w rakietach, to trzeci (Ja) może mieć taką propozycję. Tak przynajmniej podpowiada mi mój Wewnętrzny Nauczyciel.

Tworzymy swoją własną rzeczywistość. Ale nie sami. Nie jesteśmy (prawie nikt) samowystarczalni. Och tak - niektórzy sami sobie potrafią radzić. Ale to nie ma nic wspólnego z samowystarczalnością (samowystarczalny to istota, która sama sobie wystarcza). Przykład? Proszę bardzo! Czy jesteś w stanie żyć bez powietrza? Nie? To nie jesteś samowystarczalny! Aż się boję pytać o dach nad głową, jedzenie, pieniądze, pracę i seks. Dlaczego? Bo czuję, że odpowiedzi byłyby podobne (dla "odżywiających" się światłem: czy jesteś w stanie żyć bez światła?). Chodzi mi o to, że do realizacji naszych planów - choćbyśmy myśleli, że je sami realizujemy - tak naprawdę, "potrzebni" są nam "inni". Np. Mistrzowi potrzebni są uczniowie, żeby np. nie musiał być spawaczem, a mógł udzielać swych nauk gotowym za nie zapłacić i je przyjąć. Dlatego dobrze byłoby, gdyby "mistrzowie", którzy kształtują nasze życie z uwagi np. na władzę, urzeczywistnienie, wpływy czy środki, pamiętali o tych, którzy są za lub pod nimi.

Może na tym właśnie polega mistrzostwo - na pamiętaniu o najsłabszych? Ba - już widzę te komentarze mówiące o tym, że facet (niby Ja) nie przerobił podstawowych lekcji obfitości, że chce jeszcze wibracyjnie dorównywać tym, którzy są daleko w tyle. No tak - pokażcie mi osobę, która żyje TYLKO wśród samych tych wysokowibracyjnych, bogatych i szczęśliwych istot. Gdzie ona jest? Może Sai Baba. Ale poza jego aśramem też jest i to całkiem duży, świat. Oczywiście - Jego uczniowie robią dużo dobrego w celu zmiany świata na lepsze. Może właśnie tak trzeba?

Słyszałem również o ludziach, którzy mienią się być nauczycielami, ale tak naprawdę zależy im na wykorzystaniu innych. Stroją się tylko w piórka pobożności i świętości. Jak ich odróżnić? Wzmocnić swoją wiarę i przekonanie w to, że Bóg nas ochrania, że życzy nam jak najlepiej i skieruje do Dobrych Przewodników. No i nie wyłączać rozumu. A to jest ciężkie do zrobienia, bo poznając nowe - duchowe zagadnienia, łatwo jest wmówić przez zręcznego manipulatora, że coś jest dobre lub pomocne, choć wcale tak nie jest. Czasem sytuacja może być jeszcze inna - osoba wprowadza w błąd nieświadomie. Po prostu myśli lub jest pewna, że działa w dobrej wierze.

Pytanie - gdzie leży granica pomiędzy wiernością guru a wiernością sobie? Czy Mistrz zawsze wie lepiej, co trzeba zrobić? Kiedyś uczeń spełniał bez szemrania wszystkie polecenia. A teraz? Jak powinien postępować współczesny uczeń? Jaką ma przyjąć postawę względem swego Nauczyciela? Uszanowania? Uwielbienia? Czci zapierającej dech w piersiach? Jak ma się uczyć?

A może współczesny uczeń nie ma nauczyciela? Może na wielu inspirujących go do samodzielnego rozwoju? Czy już osiągnęliśmy taki etap, że możemy sobie na to pozwolić?

Pytam, bo czy odpowiedź może się pojawić przed postawieniem pytania? Może... ale wtedy nie będzie świadomie przyjętą wskazówką. Nie ułatwi zatem dojścia do celu.

Przeczytałem książkę Lamy Ole. Dla wielu jest on Nauczycielem. Prezentuje ciekawe poglądy. Zastanawiam się tylko nad pewnymi sprawami. Otóż człowiek ten np. po kilku(nastu ?) latach bycia wegetarianinem z powrotem wrócił do jedzenia mięsa. Dlaczego? Bo jego nauczyciel wytłumaczył mu, że przecież podczas uprawy roli - przy jej przygotowywaniu dla roślin, zabija się dużo zwierząt np. podczas orki. Zatem zboże, które urosło jest niejako "podlane" krwią tych zwierząt. Nie ma zatem różnicy czy ktoś je bezpośrednio ciała zwierząt czy spożywa rośliny. I jest problem - podobnie jak i w przypadku innych uznawanych Nauczycieli. Czy facet ma rację? Czy odkrył coś, co nam umykało? A może się myli? Bo jeśli inni zaczną go naśladować, to... No właśnie. Jakie będą owoce tego nauczyciela. Pisze on, że właściwie przez cały rok jeździ po całym świecie z ośrodka do ośrodka i naucza. Ale czy warto go słuchać? Bo może nawet, jeśli mówi coś dobrego - pozytywnego, nie przejawia on tego, co głosi, swoim życiem. Bo jakie wibracje ma ciało zabitego zwierzęcia? Co przekazuje istocie je spożywającej? Może ten człowiek powinien mniej jeździć, a więcej myśleć? A może też nie ma się czym przejmować, bo każdy może się pomylić? Przecież nie wiem, jak działa i co głosi teraz.

Nie dla wszystkich wygląda ciekawie materializacja stwierdzenia, że każdy ma takiego Nauczyciela, na jakiego sobie zasłużył. Bo - każdy, a przynajmniej Ja - chcę mieć Najlepszego Nauczyciela. Ale czy jestem najlepszym Uczniem?

Jest taka opowiastka. "Bardzo chciałem spotkać Prawdziwego Nauczyciela. Szukałem i szukałem, aż pewnego dnia przyszedł do mnie pewien człowiek i powiedział do mnie ...Nauczycielu". I może właśnie o to chodzi. Szukamy inspiracji i choć może nawet o tym nie wiemy, że chcemy być swoimi własnymi Mistrzami. Ale jak odróżnić tego prawdziwego Mistrza w sobie od jego "nędznej" i ego-istycznej, ale za to bardzo "wygadanej" formy? Oto jest pytanie...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
M S Jasita Nauczyciele nie kierują się kompasem MEN
CZEGO JAŚ SIĘ NIE NAUCZY KSZTAŁCENIE DLA PRZYSZŁOŚCI
Cielecki Roman Nie nauczylem sie tanga id 2035
01 Liryk (Nie nauczyłeś mnie) Budzyńska Agata
Jak skutecznie nauczyć się 4 języków obcych nie mając do tego talentu
Mnemotechniki Pamięciowe Których Nie Nauczyli Cię W Szkole
Zeszyt Nauczyciela13
Kraj SEJM NIE ROZWIĄZANY
Dlaczego kobiety nie osiągają orgazmu

więcej podobnych podstron