Nocna zmiana Nocny przypływ
Nocny przypływ
Przeło\ył: MICHAA WROCZYCSKI
Kiedy ju\ chłopak umarł i wiatr rozwiał woń palonego ciała, wróciliśmy na pla\ę. Corey miał ze
sobą radiomagnetofon, jeden z tych tranzystorów wielkości walizki, który wymaga chyba ze
czterdziestu baterii. Odbiornik nie był mo\e najlepszy, ale za to bardzo głośny. Coreyowi przed A6
powodziło się bardzo dobrze, lecz teraz nie miało to ju\ najmniejszego znaczenia. Nawet ten olbrzymi
radiomagnetofon znaczył niewiele i był w zasadzie tylko ładnie wyglądającym śmieciem. W eterze
zostały dwie stacje, które mogliśmy złapać. Jedną z nich - WKDM w Portsmouth - prowadził jakiś
zwariowany prezenter, który dostał hopla na punkcie religii. Odtwarzał płytę Perry'ego Como,
odmawiał modlitwę, puszczał płytę Johnny'ego Raya, czytał psalmy (ka\dy kończył słówkiem "sela",
tak jak robił to James Dean w filmie Na wschód od Edenu), a pózniej jeszcze coś wykrzykiwał. Takie
tam ró\ne głupoty. Pewnego dnia odśpiewał nawet ochrypłym, matowym głosem Pogrzebową
wiązankę kwiatów, czym przyprawił mnie i Needlesa o wybuch histerycznego śmiechu.
Stacja Massachusetts była lepsza, ale mogliśmy łapać ją tylko w nocy. Zajmowały się nią jakieś
dzieciaki. Myślę, \e przejęły nadajniki WRKO albo WBZ, kiedy wszyscy pracownicy odeszli lub
umarli. Nadawali cały czas dowcipy, jak WDOPE, KUNT, WA6 czy inne rozgłośnie. Naprawdę
śmieszne - mo\na było pękać ze śmiechu. Wracając na pla\ę, słuchaliśmy właśnie Massachusetts.
Trzymałem Susie za rękę; przed nami szli Kelly i Joan, a Needles skrył się ju\ za pagórkiem i nie było
go widać. Na samym końcu wlókł się Corey ze swym radiem. Z głośników dobiegało Angie Stonesów.
- Czy kochasz mnie? - zapytała Susie. - Chcę wiedzieć tylko to: czy mnie kochasz?
Susie nieustannie domagała się takich zapewnień. Byłem jej pluszowym misiaczkiem.
- Nie - odparłem.
Bardzo szybko tyła i jeśli po\yje wystarczająco długo, co było mało prawdopodobne, jej ciało stanie
się tłuste i sflaczałe. Ju\ teraz bardziej przypominała beczkę.
- Jesteś wstrętny - powiedziała i zakryła dłonią twarz.
W blasku połówki księ\yca, która od godziny ju\ świeciła na niebie, zalśniły lekko jej lakierowane
paznokcie.
- Znowu będziesz się mazać? - Zamknij się!
Najwyrazniej jednak zamierzała ponownie wybuchnąć płaczem. Có\, jej sprawa.
Weszliśmy na wzgórze i tam przystanąłem. Zawsze w tym miejscu przystawałem. Przed A6 była to
pla\a publiczna. Turyści, piknikowicze, ryjące nosami w piasku bachory, grube i rozdęte jak worek
babcie ze spieczonymi słońcem ramionami. Papierki po cukierkach i patyki po lizakach, piękni ludzie
pieszczący się na rozło\onych kocach. Wymieszane zapachy spalin z pobliskiego parkingu, morskich
wodorostów i olejku do opalania marki "Coppertone".
Teraz jednak wszystkie te brudy i syfy zniknęły. Ocean po- chłonął je od niechcenia, tak jak
człowiek pochłania garść cracker jacksów. Nie było ju\ ludzi, którzy by wrócili i ponownie zaśmiecili
pla\ę. Zostaliśmy tylko my; ale nas było za mało, \eby narobić a\ takiego bałaganu. Poza tym
kochaliśmy pla\ę - czy\ to nie dla niej zło\yliśmy tę ofiarę? Nawet Susie, ta mała suka. Susie z
grubym tyłkiem wbitym w wiśniowe dzwony.
Wokoło rozciągały się wydmy i biały piasek znaczony jedynie linią przypływów - splątanymi
pękami wodorostów i kawałkami drewna. W kłującym blasku księ\yca przedmioty rzucały ostre,
wyrazne cienie barwy atramentu, a poświata otaczała wszystko. Opuszczona wie\a ratownika, stojąca
jakieś dwadzieścia metrów od budynku z prysznicami, sterczała w niebo białym szkieletem niczym
kościsty palec.
I przypływ, nocny przypływ, wzbijający w powietrze rozbryzgi piany, klekoczące nieustannie o
brzegi przylądka fale, bezkresne morze. Jeszcze zeszłej nocy te białe grzywacze znajdowały się
zapewne w połowie drogi z Anglii.
- Angie Stonesów - zagrzmiał głos w radiu Coreya. - Tę płytę, odprysk dobrych czasów jak z atłasów,
wygrzebałem dla was w magazynie wytwórni. Nazywam się Bobby. To noc Freda, ale Fred złapał
grypę. Jest cały spuchnięty.
Susie zachichotała, a na rzęsach trzepotały jej pierwsze łzy. Ruszyłem trochę szybciej w stronę
pla\y, \eby się nieco uspokoiła.
- Poczekaj! - zawołał Corey. - Bernie? Ej, Bernie, zaczekaj! Chłopak w radio zaczął czytać jakieś
świńskie limeryki. W pewnej chwili z tła dobiegł głos dziewczyny, która zapytała, gdzie jest piwo.
Coś tam jej odpowiedział, a my ju\ byliśmy na pla\y. Obejrzałem się, \eby zobaczyć, co robi Corey.
Zje\d\ał jak zwykle na plecach po piasku i wyglądał tak absurdalnie, \e na chwilę zrobiło mi się go
\al.
- Biegnijmy - odezwałem się do Susie. - Po co?
Klepnąłem ją w tyłek, a\ pisnęła. - To nam dobrze zrobi. Pobiegliśmy.
Pędziła za mną, dyszała mi w plecy jak koń i wołała, \ebym zwolnił, ale ja ju\ wcale o niej nie
myślałem. Wiatr gwizdał mi w uszach i odwiewał włosy z czoła. Pełną piersią chłonąłem słone
powietrze; ostre i cierpkie. Grzmiał przypływ. Fale wyglądały jak pokryte pianą szkło. Zrzuciłem
www.StephenKing.one.pl
Nocna zmiana Nocny przypływ
gumowe sandały i pognałem boso po piasku, nie zwracając uwagi na sterczące tu i tam ostre muszle.
Krew kipiała mi w \yłach...
W mroku przede mną wyłonił się szałas. W środku czekał ju\ Needles. Na zewnątrz stali Kelly i
Joan, trzymali się za ręce i patrzyli na bezkresną wodę. Upadłem na ziemię, zacząłem się toczyć, a\
nalazło mi piasku za koszulę. Chwyciłem Kelly'ego za nogi. Upadł na mnie i wytarzał mi twarz w
piachu. Joan wybuchnęła śmiechem.
Rozradowani, zerwaliśmy się na nogi. Susie dawno ju\ przestała biec i wlokła się noga za nogą w
naszą stronę. Corey prawie ją dogonił.
- Ogień - odezwał się Kelly.
- Naprawdę sądzisz, \e nie kłamał mówiąc, \e przyjechał tu a\ z Nowego Jorku? - zapytała Joan.
- Nie wiem.
Nie wydawało mi się to istotne. Kiedy go znalezliśmy, siedział za kierownicą wielkiego lincolna, był
półprzytomny i bredził. Głowę miał rozdętą do rozmiarów piłki footballowej, a jego szyja wyglądała
jak ogromny serdel. Złapał Kapitana Tripsa i niedługo mógł sobie po\yć. Zawlekliśmy go zatem na
Punkt, skąd rozciągał się przepyszny widok na całą pla\ę, i spaliliśmy chłopaka. Mówił, \e nazywa się
Alvin Sackheim. Cały czas wzywał swoją babcię. Myślał, \e to Susie jest tą babcią. Strasznie ją to
rozśmieszyło, Bóg jeden wie dlaczego. Susie zresztą potrafią śmieszyć najdziwniejsze rzeczy.
Na to, \eby spalić chłopaka, wpadł Corey, ale wszystko zaczęło się od \artu. W szkole Corey
przeczytał multum ksią\ek o czarach i czarnej magii. Stojąc w mroku obok lincolna Alvina Sackheima
łypnął na nas chytrze okiem i oświadczył, \e jeśli zło\ymy ofiarę mrocznym bogom, to mo\e duchy
uchronią nas od A6.
Oczywiście nikt nie wierzył w te bzdury, ale zaczęliśmy rozmawiać o tym coraz bardziej powa\nie.
Było to coś nowego i w końcu postanowiliśmy pójść za radą Coreya. Przywiązaliśmy chłopaka do
statywu potę\nej lunety stojącej w punkcie widokowym -jeśli wrzuciło się dziesięć centów, w
pogodny dzień mo\na było przez nią dostrzec nawet Portland Headlight. Przywiązaliśmy go paskami
od spodni, a potem rozbiegliśmy się w poszukiwaniu suchego chrustu i kawałków wyrzuconego przez
ocean drewna - zupełnie jakbyśmy się bawili w ciepło i zimno. Alvin Sackheim przez cały czas
mamrotał coś do swojej babci. Susie szybko od- dychała i błyszczały jej oczy. Najwyrazniej wszystko
to bardzo ją ekscytowało. Kiedy znalezliśmy się na dole, po drugiej stronie wydmy, pochyliła się nade
mną i zaczęła mnie całować. Miała na ustach zbyt du\o szminki i smakowała jak tłusty talerz.
Odepchnąłem ją. Wtedy właśnie zaczęła stroić fochy.
Wróciliśmy na górę i obło\yliśmy Alvina suchymi gałęziami
i chrustem do wysokości klatki piersiowej. Needles podpalił stos zapalniczką "Zippo". Gałęzie w
jednej chwili zapłonęły jasnym ogniem. Na koniec, tu\ przed tym, jak zajęły mu się włosy, chłopak
zaczął krzyczeć. Śmierdziało wieprzowiną po chińsku na słodko.
- Bernie, masz papierosa? - zapytał Needles. - Za tobą le\y z pięćdziesiąt kartonów.
Wyszczerzył zęby i pacnięciem dłoni zabił komara, który usiadł mu na ramieniu.
- Nie chce mi się ruszać.
Podałem mu zapalonego papierosa i usiadłem. Needlesa spotkałem w Portland, dokąd wybrałem się
pewnego dnia z Susie. Siedział na krawę\niku przed State Theatre i na wielkiej, starej gitarze Gibsona,
którą gdzieś ukradł, wygrywał melodie Leadbelly'ego. Dzwięk niósł się po całej Congress Street,
zupełnie jakby Needles grał w sali koncertowej.
Do szałasu dowlokła się wreszcie cię\ko zdyszana Susie. .
- Jesteś wstrętny, Bernie.
- Daj spokój, Susie. Zmień płytę, bo ta zaczyna trzeszczeć. - Skurwysyn. Głupi, nieczuły skurwysyn.
Aachrnyta.
- Spadaj albo podbiję ci oko, Susie - odparłem. - Uwa\aj, bo się doigrasz.
Znów zaczęła płakać. W tym jednym była naprawdę dobra. Zbli\ył się Corey i próbował ją objąć.
Uderzyła go łokciem w krocze, a on napluł jej w twarz.
- Zabiję cię!
Z krzykiem i płaczem ruszyła na niego, wymachując rękami jak wiatrak. Corey cofnął się, prawie
upadł, a potem wziął ogon pod siebie i zaczął uciekać. Susie pędziła za nim, z ust płynął jej potok
najordynarniejszych przekleństw. Needles odchylił głowę i wybuchnął śmiechem. Poprzez huk
przypływu dochodziły do nas ciche dzwięki radia Coreya.
Kelly i Joan odeszli. Widziałem ich sylwetki nad samą wodą; spacerowali objęci ramionami.
Wyglądali jak z plakatu biura podró\y: OCZEKUJE WAS BAJKOWA ST. LORCA. Ale tak właśnie
było. Stanowili wdzięczną parę.
- Bernie? - Co?
Siedziałem, paliłem i rozmyślałem o Needlesie, który bawił się swoją zapalniczką "Zippo". Unosił
przykrywkę, krzesał kółkiem iskrę i zapalał maleńki ognik - jak jaskiniowiec posługujący się
krzemieniem i hubką.
- Złapałem - powiedział Needles.
- Tak? - popatrzyłem na niego. - Jesteś pewien?
www.StephenKing.one.pl
Nocna zmiana Nocny przypływ
- Jestem. Boli mnie głowa. Boli mnie brzuch. Trudno mi sikać. J- Mo\e to tylko grypa z Hongkongu.
Susie te\ ją przechodziła. Cały czas wołała o Biblię.
Roześmiałem się. Działo się to jeszcze wtedy, kiedy byliśmy na uniwersytecie - mniej więcej
tydzień przed zamknięciem uczelni i miesiąc przed tym, jak zaczęto wywrotkami wywozić ciała,
oblewać je benzyną i palić we wspólnych grobach.
- Popatrz.
Pstryknął zapalniczką i przysunął ognik do szczęki. Ujrzałem pierwsze trójkątne plamki i lekką
opuchliznę. No tak, to była A6.
- Masz rację - powiedziałem.
- Ale nie czuję się najgorzej - mówił. - Znaczy się umysłowo. Ale ty te\ ciągle o tym myślisz.
- Wcale nie - skłamałem.
- Myślisz. Tak samo jak ten chłopak dzisiaj wieczorem. Te\ bez przerwy o tym myślisz. Jeśli się nad
tym wszystkim dobrze zastanowić, to wyświadczyliśmy mu łaskę. Nie sądzę nawet, \eby zdawał sobie
sprawę z tego, co się dzieje.
- Zdawał, zdawał.
Needles wzruszył ramionami i przekręcił się na bok.
- To i tak ju\ nie ma znaczenia.
Paliliśmy, a ja patrzyłem na bijące o brzeg pla\y fale. Needles złapał Kapitana Tripsa. A więc
wszystko zaczynało się od nowa. Był ju\ pózny sierpień i za kilka tygodni nadejdą pierwsze chłody.
Trzeba się powoli przenosić gdzieś pod dach: Zima. A na Bo\e Narodzenie trup - być mo\e my
wszyscy będziemy ju\ trupami. W frontowym pokoju czyjegoś mieszkania, z drogim
radiomagnetofonem Coreya stojącym na regale wypełnionym egzemplarza- mi Reader ś Digest
Condensed Books. Słabe zimowe słońce malować będzie wzory okiennych ram na dywanie.
Obraz był taki sugestywny; \e zadr\ałem... Nikt przecie\ nie powinien myśleć o zimie w sierpniu.
To tak, jakby ktoś odwiedzał własny grób.
Needles roześmiał się.
- A widzisz? Cały czas o tym myślisz. Có\ miałem mu odpowiedzieć? Wstałem.
- Poszukam Susie.
- Bernie, być mo\e jesteśmy ostatnimi ludzmi na Ziemi. Czy przyszła ci kiedyś do głowy taka myśl?
W widmowym świetle księ\yca, z podkrą\onymi oczyma i białymi; nieruchomymi palcami jak
ołówki ju\ teraz sprawiał wra\enie półtrupa.
Stanąłem nad samą wodą i rozejrzałem się. Nie zobaczyłem nic z wyjątkiem będących w
nieustannym ruchu garbów fal z delikatnymi lokami piany na grzbietach. Powietrze dr\ało od grzmotu
bijącego w brzegi morza - większego ni\ cały świat; zupełnie jakbym trafił w sam środek burzy z
piorunami. Zamknąłem oczy i kołysałem się na bosych stopach. Piasek był zimny, mokry i twardy.
Nawet jeśli jesteśmy ostatnimi ludzmi, to co z tego? Bez nas świat równie\ będzie toczył się własnym
torem a\ do chwili, kiedy księ\yc przestanie przyciągać masy wód w ziemskich oceanach.
Na pla\ę wtoczyli się Corey i Susie. On człapał na czworakach, a ona jechała na nim na oklep jak na
mustangu i wpychała mu co chwila głowę pod nadbiegające fale. Corey parskał i chlapał na wszystkie
strony. Oboje byli przemoczeni do nitki. Pobiegłem i popchnąłem Susie nogą. Corey plując wodą i
bełkocząc coś pod nosem natychmiast sobie poszedł - wcią\ na czworakach.
- Nienawidzę cię! - wrzasnęła Susie w moją stronę.
W bladej twarzy jej usta były czarnym półksię\ycem i wyglądały jak wejście do wesołego
miasteczka. Kiedy byłem dzieckiem, matka prowadzała nas do Harrison State Park, gdzie znajdował
się lunapark. Bramę stanowiła olbrzymia głowa klowna i do środka wchodziło się przez jego usta.
- Daj spokój, Susie. Wstawaj - powiedziałem, wyciągając do niej rękę.
Po krótkim wahaniu chwyciła ją i podniosła się. Do bluzki i ciała poprzylepiały się jej ziarna
mokrego piasku.
- Nigdy mnie tak nie traktuj, Bernie. Nigdy...
- Och, daj spokój!
Nie była wcale jak szafa grająca, która nie zagra, jeśli nie wrzuci się dziesięciocentówki. Poszliśmy
pla\ą w kierunku kompleksu rekreacyjnego. Facet, który zajmował się pla\ą, miał na piętrze
niewielkie mieszkanko. Było w nim łó\ko. Susie nie zasługiwała wprawdzie na łó\ko, ale Needles
miał rację. Nic ju\ nie miało znaczenia. W tej grze nikt nie liczył punktów.
Na górę budynku prowadziły zewnętrzne schodki. Przystanąłem przy nich na chwilę, \eby popatrzeć
przez wybite okno na znajdujące się w sklepie zakurzone towary, których nawet nikt nie pofatygował
się ukraść - stojaki z podkoszulkami (na przodzie miały rysunek nieba i fal oraz napis "Anson
Beach"), lśniące bransolety barwiące nadgarstki na zielono ju\ drugiego dnia, tandetne kolczyki, piłki
pla\owe, zabrudzone widokówki, paskudnie pomalowane gliniane madonny, plastikowe wymiociny
(Jak prawdziwe! Wypróbuj na własnej \onie!), race i zimne ognie na Czwartego Lipca, którego nikt
ju\ nie będzie świętować, ręczniki pla\owe ze zmysłowymi dziewczynami w bikini stojącymi pośród
setek nazw słynnych kurortów, chorągiewki (Pamiątka z Parku i Pla\y Anson), balony i kostiumy
kąpielowe. W frontowej części zabudowań mieścił się równie\ bar szybkiej obsługi z wielkim
napisem: SPRÓBUJ NASZEGO CIASTA Z MI- CZAKAMI.
www.StephenKing.one.pl
Nocna zmiana Nocny przypływ
Kiedy jeszcze chodziłem do szkoły średniej, spędzałem wiele czasu na pla\y Anson. Działo się to
sześć lat przed A6. Kręciłem wówczas z dziewczyną imieniem Maureen. Była du\a i przepysznie
zbudowana. Nosiła kostium kąpielowy w ró\ową kratę i zawsze mówiłem jej, \e wygląda w nim jak
owinięta obrusem. Szliśmy na molo, pod gołymi stopami czuliśmy gorące deski i nagrzany piasek.
Nigdy nie spróbowaliśmy ciasta z mięczakami.
- Na co patrzysz?
- Na nic. Chodz.
Dręczył mnie koszmar. Śniłem o Alvinie Sackheimie. Siedział wyprostowany za kierownicą
lśniącego, \ółtego lincolna i mówił o swojej babci. Pozostał z niego tylko zwęglony szkielet i
sczerniała, rozdęta głowa. Cuchnął spalenizną. Gadał i gadał, i po pewnym czasie nie potrafiłem
zrozumieć ani jednego słowa. Obudziłem się zlany potem. Z trudem łapałem oddech.
Susie spała z nogami przerzuconymi przez moje uda; biała i spasiona. Zegarek wskazywał trzecią
pięćdziesiąt, ale nie chodził. Za oknem ciągle jeszcze panował mrok. Huczał przypływ - jego punkt
kulminacyjny. A to znaczyło, \e jest czwarta piętnaście. Niebawem wstanie świt. Zsunąłem się z łó\ka
i pomaszerowałem do drzwi. Morska bryza przyjemnie chłodziła mi rozpalone ciało. Na przekór
wszystkiemu wcale nie chciałem umierać.
Przeszedłem w kąt pokoju i wziąłem puszkę piwa. Pod ścianą stały trzy czy cztery kartony
budweissera. Ciepłego, bo nie było prądu. Mnie, w przeciwieństwie do większości ludzi, nie
przeszkadza, jeśli piwo jest ciepłe. Po prostu trochę bardziej się pieni. Piwo to piwo. Wyszedłem na
schody, usiadłem na stopniu, otworzyłem puszkę i zacząłem pić.
Tak oto cała rasa ludzka została zmieciona z powierzchni Ziemi. I to nie przez broń atomową, nie
przez wojnę biologiczną czy zanieczyszczenie środowiska; nie, nic z tych przera\ających rzeczy. Po
prostu grypa. Chciałbym zamontować gdzieś olbrzymią tablicę - mo\e na Bonneville Salt Flats.
Spi\owy Skwer. Ka\dy bok liczyłby sześć kilometrów długości. Na u\ytek kosmitów, którzy w
przyszłości wylądują na Ziemi, napisałbym wielkimi literami: PO PROSTU GRYPA.
Cisnąłem pustą puszkę za balustradę. Upadła z głuchym brzękiem na ciągnący się wokół budynku
chodnik. W oddali widniał majaczący na piasku czarny trójkąt szałasu. Zastanawiałem się, czy
Needles śpi. Zastanawiałem się, czy ja zasnąłbym na jego miejscu.
- Bernie?
Stała w drzwiach ubrana w moją koszulę. Jak\e\ jej nie znosiłem. Była spocona jak świnia.
- Ju\ mnie nie lubisz, Bernie?
Nic nie odpowiedziałem. Czasami było mi przykro z powodu tego wszystkiego. Nie zasługiwała na
mnie bardziej ni\ ja na nią.
- Czy mogę usiąść obok ciebie? - Nie zmieścisz się.
Wydała zdławiony, przypominający czkawkę dzwięk i zamierzała wrócić do pokoju.
- Needles złapał A6.
Zatrzymała się w pół kroku i popatrzyła na mnie. Twarz miała nieruchomą.
- Bernie, nie \artuj. Zapaliłem papierosa.
- Przecie\ on nie mo\e... On ju\...
- Tak, przeszedł ju\ A2. Grypę Hongkong. Podobnie jak ty, jak ja, jak Corey, jak Kelly i Joan.
- Wiec to znaczy, \e nie jest... - Uodporniony?
- Tak. To znaczy, \e i my mo\emy to złapać.
- Nie wiem, mo\e kłamał, \e przechodził A2. Po to, \ebyśmy mu pozwolili pójść z nami - odparłem.
Na twarzy Susie pojawiła się ulga.
- Jasne, \e tak. Na jego miejscu te\ bym skłamała. Nikt nie chce \yć samotnie... - zawahała się. -
Wracasz do łó\ka?
- Za chwilę.
Zniknęła w mieszkaniu. Nie musiałem jej mówić, \e A2 nie stanowi \adnej gwarancji odporności na
A6. Sama o tym dobrze wiedziała. Po prostu wymazywała ten fakt ze świadomości. Siedziałem i
obserwowałem przypływ. Osiągnął apogeum. Przed laty Anson było skromnym ośrodkiem, gdzie
uprawiano windsurfing. Na tle nieba majaczył wyniosły Punkt. Czasami myślałem, \e jest to
stanowisko obserwacyjne, ale naturalnie ponosiła mnie wyobraznia. Czasami Kelly zabierał na Punkt
Joan. Ale nie sądzę, \aby zrobił to tej nocy.
Wtuliłem twarz w dłonie; czułem dokładnie ziarnistą fakturę skóry. Wszystko kończyło się tak
szybko i tak nędznie-nie było w tym odrobiny godności.
A przypływ bił w brzegi przylądka, bił i bił. Bez końca. Czysty i tubalny. Latem, po skończeniu
szkoły średniej, tu\ przed rozpoczęciem studiów, przyjechałem tutaj z Maureen, a z południowo- -
wschodniej Azji nadciągała ju\ A6, \eby spowić świat swoim śmiertelnym całunem. Był lipiec,
jedliśmy pizzę, słuchaliśmy radia, które Maureen ze sobą wzięta, smarowałem jej plecy olejkiem do
opalania, ona smarowała moje, powietrze było gorące, piasek jasny, a słońce niczym płonące szkło.
KONIEC
Skanował: Mando
www.StephenKing.one.pl
www.StephenKing.one.pl
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Stephen King Nocny PrzypływStephen King Nocny przypływ (doc)King Stephen Nocny PrzypływKing Stephen Nocny przypływStephen King Ktos na drodze (2)Stephen King A Bedroom In The Wee Hours Of The MorningStephen King DiamentStephen King People, Places, and ThingsStephen King czlowiek ktory kochal kwiatyStephen King Pole walkiStephen King Harvey s Dreamwięcej podobnych podstron