B/035: R.O.Becker, G.Selden - Elektropolis. Elektromagnetyzm i podstawy życia
Wstecz / Spis
Treści / Dalej
Rozdział dwunasty
Zawracanie z niewłaściwej drogi
W organizmie, tak jak w raju, dobro i zło często wyrastają z tego samego pnia. Nic nie obrazuje tego paradoksu lepiej niż rak. Dzisiaj, dzięki przełomowym odkryciom w dziedzinie genetyki, tysiące naukowców zajmuje się poszukiwaniem onkogenów
kawałeczków DNA, o których się sądzi, że to właśnie one naciskają spust broni strzelającej pociskiem w postaci nowotworu złośliwego. Już od dawna bowiem wiadomo, że rak nie jest przekazywany dziedzicznie przez jajo i plemnik, tak jak ma to miejsce w przypadku hemofilii. Wielu jednak badaczy postulowało, że bezpośrednią przyczyną tej choroby mogą być zmiany genetyczne zachodzące w komórkach somatycznych. W myśl tego postulatu geny, które w normalnych warunkach są zablokowane i przechowywane od dawnych czasów naszej ewolucji na bocznych, ignorowanych półkach naszych księgozbiorów" genetycznych, mogą zostać odkurzone", jeśli tylko zespół czynników determinujących stan organizmu staje się po prostu niewłaściwy". Chociaż przesłanki tej idei są słuszne, biolodzy ostatnio doszli do wniosku, że różnica pomiędzy normalnym genem, wytwarzającym normalne białko a genem, który teoretycznie można uważać za zdolny do spowodowania raka, polega na pojedynczym błędzie drukarskim" w całym rozdziale" łańcuchów aminokwasowych. Pomyłki tego typu zdarzają się tak często, że przyjmując wspomniane wyżej zdarzenia za wystarczające do zainicjowania choroby nowotworowej, trzeba by zgodzić się, że już od dzieciństwa powinniśmy być obsypani nowotworami. Zanim jednak tych kilka literówek" spowoduje przekształcenie zbiorów zapisanych w normalnym języku w zbiory napisane żargonem, coś innego jeszcze musi ulegać defektowi.
Jako punkt wyjścia do rozwiązania zagadki raka trzeba przyjąć trzy zasadnicze kryteria, jakimi lekarz posługuje się w diagnozie tej choroby. Przede wszystkim, choroba ta nie powstaje z obcych w stosunku do ciała zarazków, lecz z jego zdrowych poprzednio komórek; przy tym komórki nowotworu są bardziej prymitywne niż zdrowe komórki ich prekursorów. Ponadto głębokość tego atawizmu odzwierciedla stopień nasilenia choroby: im bardziej są one prymitywne, tym szybciej wzrastają i trudniej jest je zwalczać; podczas gdy nowotwór, który w dalszym ciągu przypomina tkankę, z której sam pochodzi, jest mniej złośliwy.
Drugie kryterium, to tempo wzrostu. Komórki rakowe rozmnażają się w nadzwyczaj szybkim tempie, jeśli za normę brać powolne tempo kontrolowanej mitozy komórek normalnych. Ręka w rękę z niepohamowanym tempem rozmnażania się komórek rakowatych idzie ich niezdolność do układania się w odpowiednie struktury. Błony ich nie układają się względem siebie we właściwy, charakterystyczny dla tkanki sposób, lecz tworzą chaotyczną masę, która nie objawia żadnej użytecznej struktury nadkomórkowej. Dalszą konsekwencją tego nie kontrolowanego rozmnażania się komórek jest fakt, iż nie przestrzegają one praw określających granice normalnych narządów. Miast podporządkowywać się tym prawom, tkanka nowotworowa imperialistycznie wkracza na teren jej sąsiadów. W dodatku, ze względu na to, że komórki rakowe nie tworzą jakiejś funkcjonalnej struktury, niektóre z nich bezustannie odrywają się od pierwotnego skupiska, włączają się w obieg krwi oraz limfy, zakładając nowe ich kolonie
przerzuty
w rozmaitych miejscach ciała.
Trzecim kryterium wyróżniającym nowotwory jest ich priorytet metaboliczny. Właśnie ta chora tkanka zachłannie pobiera najlepszą część substancji odżywczych z krwiobiegu; zdrowa część ciała musi zadowolić się resztkami. W miarę jak ogniska nowotworu rozmnażają się i wzrastają, pochłaniają one wszystkie dostępne substancje odżywcze, zaś gospodarz wygładza się coraz bardziej, aż w końcu umiera.
W tej chwili możemy już pozwolić sobie na kluczową uwagę
wyłączywszy brak sterowania tym procesem, wszystkie trzy cechy: prostota komórek, tempo mitoz i priorytet metaboliczny są znamienne dla dwu normalnych sytuacji: wzrastania zarodka i regeneracji.
Kiedy prowadzi się rozważania na temat podobieństwa pomiędzy zarodkiem i nowotworem, należy pamiętać o jednej różnicy. Zarodek, choć jeszcze znajduje się w obrębie ciała matki, jest pełnym organizmem, w związku z czym kontrola nad jego komórkami sprawowana jest w pierwszym rzędzie przez ten właśnie organizm, a nie przez organizm osoby dorosłej. Przed ponad trzydziestu laty w Szwajcarii G. Andres przeprowadził test na tego typu zależność. Polegał on na wszczepianiu zarodków żaby do różnych tkanek żab dorosłych. Gdziekolwiek zdarzyło się, że organizm dorosły nie odrzucił przeszczepu, zarodki wyradzały się w wysoce złośliwe, dające przerzuty, tkanki nowotworowe. W rezultacie tych eksperymentów Andres wysunął teorię powstawania nowotworów, która do dzisiaj zachowuje walor prowokacji intelektualnej. Stwierdził on mianowicie, że normalna komórka staje się nowotworową wskutek odróżnicowania się. Zgodnie z poglądem Andresa, zmiana ta nie jest niebezpieczna sama przez się, lecz wskutek tego, że zachodzi ona w postembrionalnej fazie życia organizmu. Nie działają już mechanizmy, które w innej sytuacji utrzymywałyby kontrolę nad komórkami typu neoembrionalnego.
Jeszcze bardziej interesującą sprawą jest powiązanie, jakie zachodzi pomiędzy rakiem i regeneracją. W tym ostatnim wypadku, w dojrzałym organizmie następuje szybki wzrost prymitywnych komórek obdarzonych priorytetem metabolicznym, lecz mechanizmy kontrolne działają w sposób charakterystyczny dla zarodka. Te zwierzęta, które są znane z wielkiej łatwości regeneracji, cechują się także najn niejszą podatnością na zachorowanie na raka. Uogólniając to można stwierd. ić, że w miarę przesuwania się wzwyż drabiny ewolucyjnej, od robaków do człowieka, zdolność do regeneracji słabnie, natomiast coraz powszechniej występuje rakowacenie komórek. Choć salamandry znajdują się gdzieś w połowie skali poziomów złożoności, są one prawdopodobnie najmniej wyspecjalizowane spośród wszystkich kręgowców lądowych. Mają one ogromne zdolności do regeneracji i prawie nigdy nie chorują na raka. Nawet laboratoryjne wywołanie nowotworów w ich organizmie wymaga nie lada starań. Z drugiej natomiast strony, ciała dojrzałych żab są daleko bardziej wyspecjalizowane w kierunku wodno-naziemnego trybu życia: regenerują one bardzo słabo i mogą zapadać na kilka typów nowotworów.
W 1948 roku Meryl Rose postanowił zbadać, czy środowisko, w jakim znajdzie się regenerująca kończyna salamandry, może sterować prymitywnymi komórkami nowotworu, jak również komórkami blastemy. Posłużył się on kawałkami nowotworu nerki pospolicie występującego u żab i przeszczepiał je na kończyny salamandry. Nowotwory te przyjmowały się znacznie lepiej niż inne i, kiedy pozwolono im rozrastać się w sposób nie kontrolowany
wkrótce doprowadzały zwierzęta do śmierci. Jeśli jednakże Rose przeprowadzał amputację odrobinę poniżej lub poprzez nowotwór, zachodziła normalna regeneracja, a komórki nowotworowe w jeszcze większym stopniu ulegały odróżnicowaniu w trakcie tworzenia się blastemy. Później, w miarę jak odrastała nowa noga, następowało ponowne różnicowanie się zarówno komórek nowotworowych, jak i komórek blastemy. Łatwo można było odróżnić komórki pochodzące od żaby od komórek salamandry, gdyż te pierwsze miały mniejsze jądra, zaś badania mikroskopowe wykazały, iż nastąpiło wymieszanie komórek mięśnia żaby z komórkami mięśni salamandry, komórek chrząstki żaby, z tego samego typu komórkami salamandry i tak dalej.
Ten, mający doniosłe znaczenie, eksperyment potwierdził hipotezę Ros'a, że układ sterujący regeneracją jest także zdolny do sprawowania kontroli nad komórkami raka. Dzięki niemu udało się uzyskać informację, że komórki raka nie są czymś specjalnym, lecz tylko komórkami zarodka w organizmie, który już znajduje się w postembrionalnej fazie rozwoju. Praca Ros'a w kilka lat później doprowadziła do teorii Andresa.
Niestety, biologia w dalszym ciągu znajdowała się w okowach przeciwników tezy o odróżnicowywaniu się komórek; wspomniane powyżej idee zostały po części wyśmiane, po części zignorowane. Taki właśnie sposób jej przyjmowania przez dziesięciolecia powstrzymywał badania nad rakiem, ponieważ jej dogmat, któremu hołdowali przeciwnicy idei o możliwości odróżnicowywania się komórek, głosił, że kancerogeneza, podobnie jak różnicowanie, jest procesem nieodwracalnym
skoro kiedyś komórka stała się nowotworową, to taką już musi pozostać. Tak długo, jak długo pogląd ten jest spowity w nimb świętości, jedyną drogą wyleczenia nowotworu jest wycinanie czy też zabijanie go przy pomocy promieni rentgena lub środków farmakologicznych. Smagamy tego zdechłego konia już przez pięćdziesiąt lat, osiągając jednak tragicznie niski przyrost czasu przeżywania chorych. Metody chirurgii są skuteczne jedynie w przypadku nowotworów, które nie rozprzestrzeniły się jeszcze wskutek przerzutów. Chemoterapia z kolei zasadza się na różnicy reakcji pomiędzy komórkami zdrowymi i nowotworowymi. Jednakże różnice te nie są aż tak wielkie, jak byśmy sobie tego życzyli, gdyż nowotwór nie powstaje gdzieś w odległym bagnie, lecz wskutek najpierw niewielkiej zmiany
z komórek naszego ciała. Z tego też powodu zarówno chemoterapia, jak i promienie rentgenowskie powodują również pewne uszkodzenia normalnych komórek. Lekarze, którzy są tylko ludźmi, i którym także udziela się cierpienie i przerażenie pacjenta, wynaleźli także inne jeszcze, bardziej radykalne sposoby terapii. W naszej wojnie z rakiem wpędziliśmy się w pewnego rodzaju syndrom wojny wietnamskiej: aby zabijać wrogów, musimy jednocześnie zabijać przyjaciół. Jest dokładnie tak, jak określił to kiedyś w tym kontekście Pogo, jeden z bohaterów komiksów Walta Kelly'ego: Napotkaliśmy wroga, a on to my."
Ujęcie reintegracyjne
Z całą pewnością możecie pomyśleć, że establishment naukowy musiał poświęcić uwagę tej teorii raka, jeśli wynikają z niej jakieś wskazówki odnoszące się do terapii. I że na pewno powinny istnieć jakieś inne dane, które wspierają takie ujęcie. Niestety, choć przysposabianie i odprzysposabianie się komórek do spełniania określonych funkcji zostało już dziś zaakceptowane w całej biologii, stare nawyki myślenia w dalszym ciągu utrzymują się w umysłach większości przedstawicieli hierarchii przyznającej fundusze na badania. Kilka lat temu, na przykład, w National Cancer Institute (NCI) [Państwowy (Narodowy) Instytut Rakowy (przyp. tłum.)] spotkałem młodego naukowca, który chciał zająć się badaniem powiązania zachodzącego pomiędzy rakiem i regeneracją. Pozwolił mi nawet przejrzeć swój projekt badawczy, który uznałem za naprawdę wyśmienity. Powiedziałem mu jednak, że ściągnie kłopoty na swoją głowę, jeśli przedstawi go NCI. On jednak odpowiedział mi, iż jest pewny tego, że dostanie fundusze na badania, gdyż projekt został zatwierdzony przez jego szefa. Jak się okazało, w miesiąc później został on zmuszony do opuszczenia instytutu, a jego projekt badawczy nigdy nie doczekał się przydziału funduszy. Mimo to, istnieją dowody wspierające przypuszczenie o powiązaniu pomiędzy rakiem i regeneracją, które udało się zebrać na peryferiach dyscyplin badawczych.
Ponieważ regeneracja nie może zachodzić bez pobudzania i kontroli sprawowanej przez nerwy, można oczekiwać, że nerwy powinny oddziaływać kontrolujące także na tkankę nowotworową. Już w latach dwudziestych niektórzy badacze prowadzili próby polegające na przeszczepianiu nowotworów do obszarów nie unerwionych. Za każdym razem przeszczepy nowotworów przyjmowały się tam lepiej, niż w obszarach, gdzie unerwienie pozostawało w stanie nienaruszonym. Wcześniejsze prace w tym zakresie spotkały się z zarzutami, że odnerwienie może zmniejszać wydajność funkcji układu krążenia, co z kolei może nasilać wzrost nowotworu. Ale w połowie lat pięćdziesiątych i w latach sześćdziesiątych, przy wykorzystaniu bardziej nowoczesnych technik, znów potwierdzono zachodzenie tego związku. Wykazano, że brak unerwienia przyspiesza rozwój nowotworu, podczas gdy zmiany w poziomie ukrwienia nie wywołują znaczących skutków.
Eksperymenty przeprowadzone przez F. Seiler-Aspanga i K. Kratochwila z austriackiego Instytutu Badań nad Rakiem przyniosły w latach 1962 i 1963 kolejne potwierdzenie wniosku Rose'a, że system sterujący regeneracją może powodować regres nowotworu. Zamiast wszczepiać salamandrom komórki nowotworowe, wywoływali oni raka wskutek wielokrotnego stosowania dużych dawek kancerogenów chemicznych. Po usilnych próbach udało się im w końcu wywołać nowotwory, które wnikały do tkanek podpowierzchniowych, dawały przerzuty i powodowały śmierć zwierząt. W jednym z doświadczeń stosowali oni kancerogen w okolice nasady ogona; tworzyły się tam pierwotne nowotwory, zaś ich przerzuty pojawiały się przypadkowo w różnych częściach ciała. Jeśli następnie amputowali oni zwierzęciu ogon, nie uszkadzając jednak przy tym pierwotnego nowotworu, następowało jego zanikanie w miarę, jak postępowało odtwarzanie się nowego ogona. Badania cytologiczne ujawniły, że komórki nowotworu nie zamierają, lecz przekształcają się w normalne komórki skóry. Co więcej, zanikały również nowotwory wtórne, tak jakby odebrały one jakieś sygnały z oddalonego centrum sterującego. Tak więc salamandry potraktowane w taki sposób odzyskiwały ogon i pozbywały się raka. Jeśli jednakże pierwotny nowotwór znajdował się na jakiejś wysuniętej części ciała, amputacja ogona nie dawała pożądanego skutku. Nawet, pomimo odtworzenia się ogona, główne ognisko raka oraz jego przerzuty rozwijały się, co doprowadzało do śmierci zwierzęcia.
Wyniki tych badań, wraz z tymi, które uzyskał Rose, wskazują, że regeneracja zachodząca w pobliżu pierwotnego nowotworu powoduje przekształcanie się jego komórek w komórki typowe dla danej tkanki. Wątpię, czy zachodzi jakaś specjalna różnica pomiędzy nogą a ogonem; spodziewam się więc, że proces odrostu jakiejkolwiek części ciała, jeśli dokonuje się on dostatecznie blisko od miejsca, gdzie znajduje się nowotwór pierwotny, powinien prowadzić do podobnego skutku. Kluczem do wywołania regresji nowotworu okazuje się więc zmiana dokonująca się w jego najbliższym sąsiedztwie. Prawdopodobnymi kandydatami" do odgrywania najważniejszej roli w tym procesie zdają się tu być prądy elektryczne i połączenie neuroepidermalne, gdyż te właśnie czynniki wystarczają do zainicjowania procesów regeneracji u tych zwierząt, które normalnie nie są do niej zdolne.
Jest bardzo wiele dowodów na to, że stan całego układu nerwowego może mieć wpływ na raka. Już w '1927 roku Elida Evans, który był uczniem Carla Junga, w pracy, która była dotychczas prawie zupełnie nie zauważana, udokumentował zachodzenie powiązania pomiędzy stanem psychicznej depresji i rakiem. Dr Caroline Bedell Thomas z John Hopkins School of Medicine w 1946 roku rozpoczęła realizację wieloletniego projektu badawczego, którego celem było ustalenie związków pomiędzy wynikami, jakie uzyskano w badaniach osobowości studentów na pierwszym etapie realizacji projektu, a występowaniem u tych osób, w okresie kilku dziesięcioleci, różnych chorób. W rezultacie realizacji tego, i podjętych później badań, ustalono, że wysokie prawdopodobieństwo zapadnięcia na raka jest skorelowane ze specyficznym profilem psychicznym, do którego charakterystycznych cech należą: złe stosunki z rodzicami, rozczulanie się nad sobą, kompleks niższości, bierność, nieprzezwyciężona skłonność do sprawiania dobrego wrażenia, a przede wszystkim niezdolność do wydostawania się ze stanu depresji po niektórych traumatyzujących przeżyciach, takich jak śmierć kogoś ukochanego lub utrata pracy. Takie osoby zapadały na raka w rok lub dwa po tak poważnym przeżyciu psychicznym.
Niektórzy lekarze zauważyli, że można znacznie zwiększyć szansę przeżycia pacjentów cierpiących na raka przy pomocy biofeedbacku, medytacji, hipnozy czy też technik wizualizacyjnych. Przed kilku laty O. Carl Simonton, onkolog i Stephanie Matthews-Simonton, psycholog, rozpoczęli stosowanie wszystkich tych metod, kładąc nacisk na to, by pacjent stworzył sobie jasny obraz raka i reagował na ten stan swego organizmu. Pacjent mógł, na przykład, spędzać każdego dnia pewien czas na medytacji, w trakcie której wyobrażał sobie białe ciałka krwi jako rycerzy na białych koniach, którzy odnoszą zwycięstwo nad armią grabieżców odzianych w czarne kaptury. Kiedy Simontonowie dokonali pierwszego zestawienia rezultatów uzyskanych w 159 przypadkach ludzi znajdujących się w terminalnym stadium choroby nowotworowej, których szansę przeżycia nie przekraczały roku, to okazało się, że ci z tej grupy, którzy w końcu ulegli chorobie, przeżyli dwa razy dłużej. Rak całkowicie ustąpił w 22% przypadków, a w dodatkowych 19% znajdował się w stadium regresu. Wyniki te potwierdziły się także w późniejszych ocenach, w związku z czym technikę wizualizacji dołączono do niektórych innych programów, mających na celu leczenie raka.
Psycholog ze stanu Pensylwania Howard Hali, testując hipotezę mówiącą o możliwości świadomego wpływu na zwiększanie aktywności białych krwinek, już po tygodniu stwierdził 40% zwiększenie się populacji tych ciałek u osób młodych, a więc bardziej podatnych. Chirurg Bernie Siegel z New Haven rozwinął metodę Simontonów, którą stosował do grup terapeutycznych określanych mianem: wyjątkowych pacjentów cierpiących na raka". Najpierw nakłaniał on swych pacjentów do rysowania, które miało uzewnętrzniać ich prawdziwy stan bezradności, następnie wpływając na wytworzenie się u nich kompletnej zmiany perspektywy psychicznej (odpowiedź całościowa ze strony CUN) mobilizował ich wolę przeżycia. Zestawienie uzyskanych przez niego wyników z prognozami klinicznymi wykazało, że udało mu się na tej drodze uzyskać znaczną poprawę zarówno jakości, jak i długości życia pacjentów. Jak się okazało, takie podejście sprzyja skuteczności chemoterapii, gdyż zmniejsza skutki szkodliwych oddziaływań ubocznych i wyśmienicie zwiększa prawdopodobieństwo cudu"
całkowitego regresu i wyleczenia się z nowotworu.
Wszystko to, w gruncie rzeczy, nie powinno być niespodzianką. W stanie hipnozy umysł potrafi całkowicie blokować odczuwanie bólu, zaś badania opisane w następnym rozdziale wykazują, że dzieje się to dzięki zmianie potencjałów elektrycznych ciała. Czy możemy być pewni, że stan psychiczny nie może odpowiednio zmienić potencjałów elektrycznych wokół raka, wskutek czego następuje jego roztopienie"? W dalszym ciągu te psychologiczne metody terapii stoją przed poważnymi trudnościami. Jedynie niewielki odsetek ludzi, mających poczucie, że żyją w polu celownika śmierci, jest zdolnych czy też skłonnych do zmobilizowania się i wielkiego poświęcenia, które jest warunkiem powodzenia. Ponadto dla uzyskania pełnej skuteczności tych metod potrzeba dostatecznie wiele czasu. A czas jest właśnie tym czynnikiem, którego najbardziej brakuje pacjentowi. Dlatego nie dają' one pełnego wyleczenia, nawet pomimo sumiennego ich stosowania. Mimo to obserwuje się zachęcające objawy zmiany nastawienia ze sposobu wojennego na sposób prostszy
bardziej elegancki, jak określiłby to matematyk
polegający na wpływaniu na zmiany środowiska komórkowego, które stwarzało warunki umożliwiające kwitnący rozwój nowotworu.
Czy potrafimy wywoływać takie zmiany w sposób bardziej bezpośredni, mianowicie dzięki odpowiedniemu oddziaływaniu elektrycznemu, które by spełniało rolę regeneracyjnego przeciwognia" w stosunku do nowotworu? Stwierdzam z przykrością, że większość tej i tak niewielkiej liczby badaczy, którzy próbowali posłużyć się prądem elektrycznym w celu zwalczania nowotworów, czyniła to zgodnie z zasadą wroga należy niszczyć". Nowotwory, w porównaniu z normalną tkanką, są nieco bardziej wrażliwe na działanie podwyższonej temperatury, dlatego też niektórzy lekarze posługują się skierowanymi na nowotwór wiązkami mikrofal, których zadaniem jest ugotowanie go, przy czym zakłada się, że nie nastąpi przy tym uszkodzenie zbyt dużej liczby zdrowych komórek. Oczekuje się, że w najbliższym czasie FDA dopuści tę technikę do powszechnego użytku. Już od czasów Burra i Lunda wiadomo, że wzrastające tkanki są ujemne elektrycznie, przy czym tkanka nowotworowa cechuje się największą elektroujemnością spośród wszystkich tkanek. Korzystając z tej przesłanki niektórzy badacze próbowali zahamować wzrost nowotworu poprzez zniesienie tej niewłaściwej polaryzacji za pośrednictwem dostarczania prądu dodatniego. Pierwsze doniesienia były zachęcające, lecz obecnie wiemy już, że z większości dodatnio spolaryzowanych metalowych elektrod wydzielają się toksyczne jony metali, stąd metodę tę należy stosować z dużą ostrożnością.
Tylko jeden zespół badawczy postawił sobie za cel stwierdzenie reintegracyjnego działania prądu elektrycznego. W późnych latach pięćdziesiątych Carroll E. Humphrey oraz E. H. Seal w Applied Physics Laboratory z Johns Hopkins University próbowali ocenić wpływ pulsujących prądów stałych na wystandaryzowane, szybko rozwijające się nowotwory skóry myszy. Choć posługiwali się oni zarówno dodatnią, jak i ujemną polaryzacją, ich wyniki wydawały się sensacyjne. W jednej serii doświadczalnej, zaledwie po trzech tygodniach, uzyskali oni 60% całkowitych remisji. Do tego czasu nie przeżyła ani jedna mysz z grupy kontrolnej. W innej jeszcze serii doświadczalnej liczba nowotworów w grupie kontrolnej była średnio siedem razy większa, niż w grupie poddawanej działaniu prądu. Niestety, obecne dane nie stanowią wsparcia również i dla tego sposobu podejścia. Eksperymenty z komórkami ludzkiego włókniako-mięsaka in vitro, przeprowadzone przez moją grupę badawczą, wykazały, że zarówno dodatnie, jak i ujemne prądy przyspieszają wzrost tych nowotworów o ponad 300%. Z drugiej strony, jak już o tym wspomniano w 8 rozdziale, stwierdziliśmy, że dzięki wstrzykiwaniu jonów srebra przy pomocy bardzo słabych prądów dodatnich można powstrzymać zachodzenie podziałów mitotycznych komórek tego nowotworu. W ciągu pierwszego dnia oddziaływania komórki stawały się całkowicie odróżnicowane i zaprzestawały na miesiąc aktywności podziałowej, bez stosowania żadnych dodatkowych oddziaływań i pomimo regularnych zmian medium odżywczego. Jest zrozumiałe, że ta sprawa zasługuje na jeszcze staranniejsze przebadanie.
Niektórzy badacze sądzą, że w leczeniu nowotworów mogą być do pewnego stopnia użyteczne pulsujące pola elektromagnetyczne. Art Pilla, pracujący wraz z Larrym Nortonem i Laurie Tasman z New York Mount Sinai School of Medi-cine oraz William Riegelson z Medical College of Virginia twierdzą, że udało im się wykryć taką sekwencję impulsów pola, której zastosowanie znacznie zwiększa czas przeżycia myszy cierpiących na raka. Jak dotąd, badacze ci mówią, iż stosując PPEM można zwiększać skuteczność chemoterapii w stosunku do zwierząt laboratoryjnych, lecz nie udało im się natrafić na sekwencję impulsów, która powtarzalnie wywołuje regresję nowotworów in vivo. Pilli i Steve'owi Smithowi udało się przekształcić przy pomocy tych pól komórki hodowli złośliwego chłoniaka (raka węzłów limfatycznych) w komórki łagodnych fibroblastów.
Trzeba tu jednak powiedzieć, że jest dużo przesady w twierdzeniu, iż PPEM mogą wpływać na hamowanie rozwoju nowotworów. W takich eksperymentach działaniu pola poddaje się cały organizm zwierzęcia, a nie tylko część dotkniętą rakiem. Pole pulsujące (tak jak prawie każde zmieniające się w czasie pole magnetyczne) wywołuje stresową reakcję zwierzęcia (patrz rozdział 15). Zwiększa to jedynie na krótki czas aktywność układu odpornościowego, czego następstwem jest zwolnienie tempa wzrostu nowotworu. Jednakże pole oddziałujące na sam nowotwór przyspiesza jego rozwój, a w końcu powodowanie dodatkowego stresu jest chyba ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje organizm zwierzęcia cierpiącego na nowotwór. Eksperymentów tych nie można wykorzystywać jako dowodu na bezpieczność czy też korzystne oddziaływanie PPEM na raka. Ponieważ przy wykorzystywaniu PPEM do przyspieszania gojenia się kości pole to kieruje się na małe obszary, w terapii ludzi nie powodują one stresu, zwiększenia odpowiedzi układu odpornościowego, ale też i żadnej aktywności antynowotworowej.
Niektóre jednak wstępne wyniki, takie jak działanie elektrycznie wstrzykiwanego srebra, są obiecujące. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych dr Kenneth MacLean opublikował kilka interesujących prac na temat wykorzystania pól magnetycznych przeciw nowotworom u myszy. Był on przekonany, że udało mu się uleczyć kilka przypadków raka, dzięki zastosowaniu statycznych pól magnetycznych. Podobne wyniki ogłosili także niektórzy, znajdujący się w konflikcie z ortodoksyjną medycyną, uzdrawiacze w Ameryce i w Indiach, którzy również posługiwali się takimi polami. Występowanie różnicy pomiędzy skutkami działania zmiennych i stałych pól magnetycznych (patrz rozdziały 14 i 15) doprowadza mnie do uznania tezy, że pola statyczne, jeśli tylko cechować je będzie dostateczne natężenie, mogą rzeczywiście powstrzymywać zachodzenie mitoz w komórkach nowotworu.
Wskutek panującego obecnie nastawienia w obszarze badań nad rakiem trzeba przyznać, że zasadnicze prace będą przeprowadzone dopiero w przyszłości. Ofiarą tego nastawienia padły także nie związane z elektromagnetyką sposoby podejścia do tej problematyki. Są na przykład poważne podstawy, by sądzić, że olbrzymie dawki witaminy C rzeczywiście hamują rozwój nowotworów i zwiększają szansę na całkowite wyleczenie. Linus Pauling nie potrafił niestety przekonać żadnego z poważnych instytutów badawczych o potrzebie przeprowadzenia próby na szeroką skalę. Obecnie uzyskano pewne fundusze na przeprowadzenie prób na zwierzętach, jednak, ze względu na fakt, iż witamina C jest nietoksyczna, rozsądniejsze byłoby przeprowadzenie prób na dużej grupie ludzi. Wracając do wątku regeneracji trzeba powiedzieć o dwu eksperymentach, które aż dopominają się, by je przeprowadzić. Powinien ktoś, przy pomocy elektrod, podjąć próbę odtworzenia wokół nowotworów u zwierząt laboratoryjnych środowiska elektrycznego, jakie istnieje w regenerującej tkance. Powinno w tym pomóc stosowanie także niewielkich ujemnych prądów, w celu rzetelnego przetestowania hipotezy, iż komórki nowotworowe są komórkami, które zatrzymały się na etapie niecałkowitego odróżnicowania. Można by też spróbować doprowadzić do końca ich odróżnicowanie, a następnie pozwolić, by normalne procesy w organizmie przekształciły je w zdrowe, dojrzałe komórki. Tę samą hipotezę można testować także poprzez chirurgiczne wytwarzanie w pobliżu nowotworów połączenia neuroepidermalnego.
Czy te eksperymenty zostaną wkrótce przeprowadzone? Sam chciałbym to wiedzieć. Dysponującą wieloma miliardami dolarów biurokrację badań nad rakiem na pewno stać na nie, lecz pomimo tego, że pojawiają się niewielkie oznaki zmiany, establishment utkwił na niemal prostackim etapie rozwoju mentalności wojennej. Przez całe lata utrzymywałem, że niewiele dowiemy się o anormalnym wzrastaniu, jeśli nie zdobędziemy pełniejszego rozeznania na temat jego normalnego przebiegu. Takie podejście może doprowadzić do wprowadzenia sposobów leczenia, które są naprawdę dostosowane do naszego organizmu, a więc o wiele bardziej pewne i skuteczne niż te prostackie i niebezpieczne techniki, które są obecnie w modzie.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
248 12Biuletyn 01 12 201412 control statementsRzym 5 w 12,14 CZY WIERZYSZ EWOLUCJI12 2krlFadal Format 2 (AC) B807 12więcej podobnych podstron