CAROL WOOD
Miłość zwycięża
wszystko
- 1 -
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gdy tylko otworzyła oczy, od razu wszystko jej się przypomniało. Matko
jedyna, dlaczego się zgodziła na tę rozmowę?
Prostując długie nogi, odrzuciła kołdrę na bok. Rzeczywiście musiała
upaść na głowę! Wstawać w sobotę o szóstej rano? A w dodatku głos, który
usłyszała przez telefon, był zupełnie nieciekawy. Powinna była wcześniej
pomyśleć o jakiejś zręcznej wymówce...
Jednak ciemnozielone oczy otworzyły się szeroko właśnie w chwili, gdy
zdecydowała się zostać w łóżku. Wewnętrzny głos podpowiadał jej, że w ten
sposób zmarnuje życiową szansę.
Wsunęła stopy w klapki i powoli zeszła na dół. Nieco zamglone majowe
słońce oświetlało kuchenne okna i trzy gołębie, które czyściły sobie pióra,
siedząc na ogrodzeniu. Tessa spojrzała na ptaki poprzez opadające na twarz
jasne pasma włosów i pomyślała o trzech mężczyznach swojego życia. Ciekawe,
jaka byłaby ich reakcja, gdyby powiedziała im, że odchodzi z domu. Jako
nastolatka musiała po śmierci matki zaopiekować się ojcem i braćmi
bliźniakami. Teraz miała dwadzieścia trzy lata i chyba mogła wreszcie zacząć
planować własne życie bez poczucia winy.
Opieka nad całą trójką nie była zbyt uciążliwa, trwała już jednak nieco za
długo. Bracia wyrośli na niezaradnych mężczyzn, którzy nie potrafili przyrzą-
dzić sobie nawet jajecznicy. A ojciec... Miał przecież dopiero czterdzieści parę
lat i mógł sobie ułożyć życie na nowo. Jednak on poświęcił się całkowicie
pracy, co martwiło Tessę. Może gdy ona wyjedzie, ojciec ożeni się ponownie?
Otrząsnęła się z sennego nastroju. Szkoda, że żaden z nich nie może jej
dziś podwieźć. Ale by mieli miny, gdyby się dowiedzieli, że ubiega się o tę
pracę!
- Jest tu kto?
R S
- 2 -
Tessa odwróciła się. No tak, któryś z dwóch uroczych birbantów nie
zamknął drzwi na klucz po swoim powrocie. Były uchylone i wysuwała się zza
nich męska dłoń z nieco przywiędłą czerwoną różą.
- Jesteś ubrana? To znaczy, nie miałbym nic przeciwko temu, żebyś była
trochę nie ubrana. Negliż z samego rana jest ostatnią rzeczą, przeciw której bym
protestował!
Uśmiechnęła się.
- Todd, wejdź, głuptasie. A jeśli tak bardzo ci zależy na negliżu, to zajrzyj
na górę do Felixa i Archiego. Właśnie odsypiają nocne hulanki.
- Dziękuję, nie skorzystam. - Todd Greystone z aprobatą spojrzał na jej
kusą, luźną bawełnianą koszulkę nocną. - To nie twoi bracia mi się podobają.
Tessa włożyła różę do pustej butelki po mleku i postawiła na parapecie.
Gdy się odwróciła, Todd pośpiesznie przeniósł wzrok z jej nóg na twarz. Tego
typu wizyty były specjalnością ich sąsiada. Pamiętała go jako wyrośniętego,
kościstego nastolatka, teraz jednak jego wygląd zmienił się nie do poznania.
Pracował jako trener kulturystyki i uwielbiał chlubić się swoją sprawnością
fizyczną. Stał przed nią w białych szortach i gimnastycznym podkoszulku ledwo
zakrywającym szeroką, wilgotną od potu pierś.
- Powinnaś pamiętać o zasłanianiu okien, skoro uparłaś się paradować w
takim stroju - zaśmiał się. - Miałem świetny widok, kiedy biegałem.
- Chyba musiałeś biec na palcach. Ogrodzenie ma metr osiemdziesiąt dwa
wysokości.
- A ja mam metr osiemdziesiąt siedem. Coś się nie podoba?
Westchnęła z irytacją.
- Mam dziś ważniejsze rzeczy na głowie, niż przejmować się
podglądaczami. - Położyła dłoń na torsie Todda i popchnęła go w kierunku
drzwi.
- Ciekawe, jakie?
R S
- 3 -
- Jeśli koniecznie musisz wiedzieć, to czeka mnie rozmowa w sprawie
pracy i już jestem spóźniona. Mam jechać do Beechwood Bridge, a to dwie
godziny drogi stąd. Muszę złapać pociąg o szóstej trzydzieści.
- Nie masz szans.
Tessa zacisnęła zęby.
- Wielkie dzięki za słowa otuchy!
Uśmiechnął się i objął ją. Dostał za to żartobliwego klapsa, więc puścił ją
niechętnie.
- Nie umiesz się bawić! Daję słowo, że moje intencje były czyste jak łza!
- Todd, nawet za tysiąc lat nie uwierzę w twoje obiecanki.
- A jeśli obiecam, że cię podrzucę na tę rozmowę?
- Żartujesz... Naprawdę?
Roześmiał się.
- Wracam za dwadzieścia minut.
Następny kwadrans spędziła w ogromnym pośpiechu. Włożyła nowy
granatowy kostium. Spódnica kończyła się parę centymetrów nad kolanami i
idealnie podkreślała jej figurę. Włosy zostawiła rozpuszczone. Przeczesała je
tylko szczotką, żeby nabrały puszystości. Nałożyła odrobinę tuszu na rzęsy,
zaledwie musnęła szminką wargi i wybiegła z domu, zastanawiając się, czy ta
cała sprawa jest warta takiego zamieszania. Głos w słuchawce był taki
nieciekawy...
- Nieźle... Całkiem nieźle! - wycedził Todd, gdy usiadła obok niego w
otwartym sportowym wozie.
- O jaką pracę się ubiegasz? Chyba nie zamierzasz bawić się w modelkę?
- W środku puszczy New Forest? - zachichotała i odchyliła głowę do tyłu.
Wiatr rozwiewał jej jasne włosy coraz mocniej, w miarę jak nabierali prędkości.
- Och, Todd, przestań się dąsać. Już dawno ci mówiłam, że potrzebuję jakiejś
odmiany.
R S
- 4 -
- Ale chyba nie taki kawał drogi od Oxfordu? Wydasz majątek na
przejazdy.
Zdecydowała, że nie powie mu o planowanej przeprowadzce. Usadowiła
się głębiej w fotelu.
- Słuchaj, jeszcze tej pracy nie dostałam, więc przestań szukać dziury w
całym.
Podczas jazdy powracała myślą do ogłoszenia.
„Okazja! Praca przy zwierzętach. Wymagana wytrzymałość,
doświadczenie weterynaryjne i elastyczność. Zakwaterowanie na miejscu.
Wysokie wynagrodzenie dla odpowiedniej osoby".
Wytrzymałości jej nie brakowało. W końcu przez ostatnie dziesięć lat
dawała sobie radę z dwoma istnymi diabłami. Wymagane doświadczenie miała
również, gdyż przez trzy lata pracowała w Szpitalu Weterynarii Roberta
Marlowe'a w Oxfordzie, który wystawił jej znakomite referencje. A ten trzeci
warunek? Zastanawiała się nad tym jeszcze, gdy Todd zatrzymał samochód na
skraju trawnika przed kilkoma chatami krytymi słomą, co stanowiło
charakterystyczną cechę tego regionu.
- Jesteśmy w Beechwood Bridge. O pół godziny za wcześnie. - Oparł się
wygodnie i rozejrzał dookoła z dezaprobatą. - Nie powiesz mi, że chcesz tu
pracować.
- Tu jest cudownie! - odparła szybko i uważnie popatrzyła na otaczającą
ich gęstwinę. - Beechwood Hall ma się znajdować na końcu pierwszej alejki za
domami...
- Tu wszędzie jest pełno alejek! - mruknął z niezadowoleniem Todd, gdy
wysiedli z samochodu i ujął ją pod ramię.
Wioska była nieduża, ale zaskakująco ruchliwa. Niosący drabiny i worki z
cementem robotnicy oraz ciężarówka z częściami rusztowania zdawali się zmie-
rzać w jednym kierunku.
- O, tam! - wykrzyknęła Tessa, a jej puls nieco przyśpieszył.
R S
- 5 -
- Nie chcę, żebyś sama chodziła po bezludnej alei. - Todd spojrzał
chmurnie na robotników. - Odprowadzę cię.
Tessa delikatnie odsunęła obejmujące ją władczo ramię.
- Dziękuję, ale potrafię dać sobie radę.
- Nie podoba mi się ten pomysł - oświadczył i wepchnął ręce do kieszeni.
- No, dobra - zgodził się. - Poszukam stacji benzynowej i przyjadę po ciebie za
godzinę.
Zadowolona, że się go pozbyła, ruszyła przed siebie rozkopaną drogą,
wzdłuż której poukładano długie rury.
- Uwaga! - dobiegł do niej głos jakby spod ziemi i z widniejącej przed nią
dziury wychyliła się czyjaś głowa.
Tessa, przestraszona, zachwiała się i omal nie straciła równowagi.
- Nie zauważyła pani znaku czy co? Dlaczego kobiety nigdy nie patrzą
tam, gdzie trzeba?
Wymruczała przeprosiny, ale po chwili pożałowała tego, gdy usłyszała
gniewny głos:
- Co mi po przeprosinach? Przez panią wpadł mi pręt do kanału!
- Wystarczy przywiązać pręt do ręki. Nawet gdy się wyślizgnie, można go
wtedy odzyskać.
Głowa ponownie wynurzyła się z kanału, tym razem niebezpiecznie
wolno. Wielkie dłonie zacisnęły się na krawędziach otworu.
- Świetna rada, ale spóźniona! To cholerstwo gdzieś przepadło! Czym
mam teraz przetykać rury? Palcem?
- W takim razie powinien pan używać dłuższego pręta.
Zjeżył się jeszcze bardziej. Zdawała sobie sprawę z tego, że udzielanie
dobrych rad mężczyźnie, któremu coś nie wychodzi, nie jest najrozsądniejsze.
Jednak ostatnie lata spędzone z niezaradnym ojcem i braćmi spowodowały, że
stała się osobą niezwykle samodzielną. Twierdziła, że kobieta nie powinna
nigdy prosić mężczyzny o pomoc, chyba że nie ma już innego wyjścia.
R S
- 6 -
- Zechce pani zejść na dół i zademonstrować mi to? - warknął, bębniąc
palcami o ziemię. - Jako amator z pewnością marnuję tu tylko czas.
Jasne brwi Tessy uniosły się w górę ze zdziwienia.
- Wydaje mi się, że akurat nie jestem stosownie ubrana do takich robót.
Spojrzał na nią chmurnie.
- W takim razie sam sobie poradzę. A może ja mógłbym pani w czymś
pomóc?
Zawahała się.
- W zasadzie tak... Szukam pana Wilde'a.
- Wilde'a? Jest pani pewna? - Podciągnął się z łatwością na muskularnych
rękach.
Okazało się, że miał na sobie tylko szorty. Tessa zapatrzyła się na opalony
tors i jakoś nie mogła oderwać od niego oczu, choć wydawało jej się, że
powinna być już przyzwyczajona do widoku półnagich mężczyzn.
- W takim razie nie musi pani dalej szukać. - Stanął obok niej i roześmiał
się. - Obawiam się, że nie podamy sobie rąk na przywitanie.
Tessa osłupiała ze zdumienia.
- Jak to? To z panem rozmawiałam przez telefon?
- Och, nie... - Wytarł dłonie w jakąś szmatkę i wepchnął ją z powrotem do
kieszeni. - To musiał być Greeley, on załatwia za mnie tego typu sprawy.
Mówił, że ktoś ma przyjechać dziś rano w sprawie pracy, ale nie miałem
pojęcia, że chodzi o kobietę.
Przez chwilę myślała, że to ironia losu, ale ponieważ jej rozmówca nadal
się uśmiechał, pominęła jego uwagę milczeniem.
- Nazywam się Tessa Dance. Obawiam się, że przyjechałam o pół godziny
za wcześnie.
- I właśnie dlatego zastała mnie pani tutaj. - Jego brwi ściągnęły się. -
Chłopak, który się tym zajmuje, miał wczoraj wypadek i ktoś musiał dokończyć
tę robotę.
R S
- 7 -
- Och... - Tessa uśmiechnęła się nerwowo.
Początek rozmowy z ewentualnym pracodawcą nie wypadł najlepiej.
Czemu nie przeszła obok tej dziury trzymając buzię na kłódkę?
- Chodźmy lepiej do domu, muszę się przecież przebrać.
Żwirowa droga była dość długa i kręta, nieco zarośnięta wybujałymi
rododendronami, których gałęzie dotykały już ziemi.
- Musi mi pani wybaczyć stan tej budowli, ale jestem właśnie w trakcie
przywracania Beechwood Hall do stanu dawnej świetności, a to zadanie nie
lada. Jednocześnie próbuję utrzymać punkt weterynaryjny, który założył i
prowadził mój ojciec. Dlatego dałem ogłoszenie do prasy. - Spojrzał przed
siebie i kiwnął głową. - Niecodzienny widok, prawda?
Zamrugała, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie śni. Ogromny dom z
blankami, wieżyczkami, niezliczonymi oknami i murami obrośniętymi winem
był rzeczywiście zaniedbany, ale posiadał niewątpliwy urok.
Podeszli po schodach do ciężkich drewnianych drzwi, które otworzyły się
ze zgrzytem.
- To nasza siedziba rodowa od czterech pokoleń... Witamy w Beechwood
Hall.
Wysokie obcasy Tessy zastukały na kamiennych płytach. Wszystko
wyglądało dokładnie tak, jak to sobie wyobraziła, widząc budynek z zewnątrz.
Belki pod sufitem, ściany wyłożone ciemnym drewnem i portrety dekorujące
olbrzymi hol ze schodami. Nagle wprost na nich wypadły dwa duże psy.
- Juno! Jay! Siad! - padła gromka komenda. Posłuchały natychmiast, co
sprawiło Tessie ogromną ulgę.
- To setery irlandzkie, prawda? Nie gryzą? - Jak się już ktoś z nimi
zaprzyjaźni... - uśmiechnął się.
Podeszła do nich i wkrótce zaczęły lizać ją po rękach z sympatią.
- Są wspaniałe... I takie wielkie!
R S
- 8 -
- Widać, że umie się pani obchodzić ze zwierzętami. - Patrzył na nią
uważnie.
- Uwielbiam je! - Pogłaskała sukę po głowie. Pies ziewnął, ukazując
zniszczone zęby trzonowe. - Sama nigdy nie miałam żadnego zwierzaka, ale
pracowałam z nimi od ukończenia szkoły. Te dwa psy są naprawdę cudowne.
Pańskie?
- Należały do mojego ojca. Ten dom również. Tutaj się wychowałem.
Ojciec zawsze zamierzał odnowić Beechwood... Zmarł jednak trzy miesiące
temu i prawie nic nie zdążył zrobić.
Chciała mu złożyć wyrazy współczucia, ale już był na schodach.
- Zechce pani wejść do pokoju na lewo, zaraz do pani zejdę.
Nagle przypomniało się jej, że przecież skądś zna nazwisko swojego
gospodarza. Chyba ostatnio widziała je w jakiejś gazecie...
Wzruszyła ramionami i podeszła do wskazanych drzwi. Pchnęła je i jej
oczom ukazało się zadziwiające wnętrze. Ustawiono w nim pełno autentycznych
starych mebli, a na samym środku pysznił się bardzo długi, lśniący stół. Nawet
sufit został udekorowany freskiem, na którym maleńkie aniołki grały na złotych
harfach.
- Życzy pani sobie usiąść? - spytał znajomy głos.
To musiał być Greeley.
Stał za nią z tacą na dłoni, a w czarnym ubraniu i z twarzą pozbawioną
wyrazu robił wrażenie typowego angielskiego lokaja. Jego wygląd idealnie
pasował do głosu, jaki usłyszała wtedy przez telefon. Postawił tacę na stole i ze
srebrnego czajniczka nalał herbatę do filiżanki.
- Dziękuję - zdążyła powiedzieć Tessa, nim ukłonił się sztywno i znikł.
Skrzywiła się. Nie był to najciekawszy rozmówca na świecie, oceniła i
spojrzała na obraz wiszący nad kominkiem. Przedstawiał dojrzałego mężczyznę
ubranego w stylu safari i trzymającego na rękach małego szympansa.
- To mój ojciec... Sir Gerald Wilde.
R S
- 9 -
Odwróciła się i ujrzała gospodarza, tym razem w olśniewająco białej
koszuli i obszernych spodniach.
- Sir Gerald... W takim razie pan jest Samuelem Wilde'em?
Roześmiał się szczerze.
- No proszę, jak odrobina brudu może zmienić człowieka!
To była nie tylko odrobina, pomyślała, przypominając sobie opaloną pierś
pokrytą kurzem i ziemią.
- Gdybym podał w ogłoszeniu całe nazwisko, zostałbym dosłownie
zasypany ofertami pracy - wyjaśnił. - Z tym, że każdy miałby na myśli zupełnie
coś innego niż to, czego oczekuję. Taki jest wpływ telewizji.
Serce Tessy zabiło mocniej. Czy to naprawdę Samuel Wilde we własnej
osobie? Zawsze z zapartym tchem oglądała jego filmy o dzikich zwierzętach.
- Ja... wydaje mi się, że nie najszczęśliwiej rozpoczęłam naszą rozmowę.
- Proszę się tym tak nie przejmować.
Jednak to nie to, co powiedziała, wprawiało ją w zakłopotanie, ale to, co
myślała. Umysł podsuwał jej tylko dwa słowa. Wspaniały i seksowny. W
rzeczywistości ten mężczyzna wyglądał jeszcze atrakcyjniej niż w telewizji. Nic
dziwnego, na filmach przedzierał się przez dżunglę czy przez bagna w ubraniu
zupełnie innym niż to, które miał teraz na sobie i które leżało na nim idealnie.
Bardzo wysoki, mógł być w wieku... W telewizji wyglądał na trzydziestkę, ale
teraz Tessa widziała, że jest starszy. Drobna siateczka zmarszczek otaczała szare
oczy o hipnotycznym spojrzeniu.
- Może byśmy zaczęli od nowa? Jestem Samuel Wilde i wiem, że mam
przyjemność z panną Dance. Pracuje pani ze zwierzętami. Rozumiem, że jest
pani wykwalifikowaną pielęgniarką?
Skinęła głową, ciągle jeszcze nie mogła dojść do siebie.
Uśmiechnął się z rozbawieniem, wyciągnął krzesło spod stołu i usiadł na
nim z niedbałym, jakby kocim wdziękiem.
- Mam mówić, czy pani woli zabrać głos jako pierwsza?
R S
- 10 -
- Proszę, niech pan zaczyna.
- Dobrze. Chciałbym się czegoś o pani dowiedzieć. Przede wszystkim, co
skłoniło panią do odpowiedzenia na ogłoszenie?
- Szczerze mówiąc... - zaczęła z ożywieniem, ale nagle urwała. Bez cienia
zażenowania wpatrywał się w wycięty w szpic dekolt kostiumu Tessy. Wypros-
towała się, ignorując jego rozbawienie. - Właściwie odpowiedziałam na cztery
ogłoszenia.
- Wszystkie dotyczyły weterynarii czy też hydrauliki?
Poczuła, że się czerwieni.
- Wygląda na to, że nie uda mi się naprawić mojej pomyłki...
- Mam wrażenie, że jest pani na dobrej drodze do tego - odparł sucho. -
Proszę kontynuować. Co z pozostałymi ogłoszeniami?
- Dwie oferty były już nieaktualne, a w trzecim miejscu miałabym
głównie przyjmować zgłoszenia, zwierzętami zajmowałabym się tylko
sporadycznie. Jako wykwalifikowana pielęgniarka wolałabym tego uniknąć.
Mało brakowało, a i tu bym nie przyjechała. Pański sekretarz nie był szczególnie
miły...
Roześmiał się i wyciągnął wygodnie na krześle.
- Och, Greeley z pewnością starał się być tak miły, jak tylko mógł -
Samuel Wilde potrafił być czarującym człowiekiem, zwłaszcza gdy się
uśmiechał. - Mówiła pani o swoich kwalifikacjach...
Wyjęła z torebki referencje, jakie wystawił jej doktor Marlowe.
- Hm... - Brwi Sama Wilde'a unosiły się do góry, w miarę jak czytał. -
Otrzymała pani dyplom, jest pani osobą kompetentną... Nie rozumiem, dlaczego
chce pani zmienić pracę. Od trzech lat pracuje pani w szpitalu... Wydaje mi się,
że to dobra posada.
Splotła dłonie na kolanach. Tak, to rzeczywiście była dobra posada, skąd
więc ten niepokój, który kazał ją porzucić? Sam Bob Marlowe nie szczędził
wysiłków, aby odwieść ją od tego zamiaru. Jej rodzina też nie będzie
R S
- 11 -
zadowolona. Może właśnie dlatego podjęła nieodwołalną decyzję. Zawsze
stawiała ich na pierwszym miejscu, zawsze podporządkowywała wszystko ich
życzeniom. Pierwszy raz w życiu postąpi samolubnie i sprawi jej to wielką
przyjemność! Ale przecież nie powie tego Samuelowi Wilde'owi. I tak by nie
zrozumiał.
- Nie chcę pana zanudzać szczegółami - powiedziała po prostu. -
Właściwą przyczyną jest to, że potrzebuję odmiany. Mieszkałam w Oxfordzie
przez całe życie. Chyba nie ma nic złego w dążeniu wciąż dalej i dalej?
- Ale... Porzucać miasto dla miejsca takiego jak to? Jest pani młoda. W
środku puszczy nie znajdzie pani zbyt wielu rozrywek - zauważył.
Zielone oczy posłały mu wymowne spojrzenie.
- Akurat nie tego szukam. Chcę pomagać zwierzętom. Zawsze tego
chciałam, marzyłam o tym od dzieciństwa.
Uśmiechnął się i uniósł jedną brew do góry.
- Proszę, proszę! Kobieta, która wie, czego chce. Przemilczała to. W jego
uwadze było trochę racji.
- Potrzebny mi ktoś, kto będzie pracował naprawdę ciężko. -
Zaakcentował ostatnie słowo. - A w dodatku Beechwood Hall nie jest chwilowo
zbyt wygodnym miejscem. Znajdujemy się dopiero w połowie odnawiania.
- To znaczy... że ten ktoś miałby mieszkać w tym domu? - spytała
zaskoczona.
Skinął głową, wyraźnie rozbawiony jej reakcją.
- Miałby - powtórzył za Tessą. - Nie jest to specjalnie atrakcyjna
propozycja, prawda?
- Cóż... Nie spodziewałam się tego.
- Ale wynagrodzenie jakoś by to rekompensowało.
Dziwny z niego człowiek. Wyglądało na to, że zamierza ją zniechęcić do
tej pracy. Tkwiło w tym coś intrygującego.
- Czy mogłabym zobaczyć, jak wygląda lecznica?
R S
- 12 -
- Oczywiście. - Wstał. - Pojedziemy samochodem.
Szkoda, że nie jeździłam częściej z Toddem, przyzwyczaiłabym się do
tych niskich sportowych wozów, pomyślała, gdy miała wysiadać z wiśniowego
porsche.
Zaczerwieniła się nieco pod rozbawionym spojrzeniem Samuela Wilde'a,
który podał jej rękę. Uścisk jego dłoni był pewny i silny.
- Właśnie zmieniam wyposażenie lecznicy - powiedział, gdy wchodzili na
pomalowaną na biało werandę. - Jeśli zdecyduję się ją sprzedać, to wtedy jej
cena będzie wyższa.
- Szkoda sprzedawać takie cudowne miejsce - westchnęła, spoglądając na
pnący się po ścianach powój, który niemal przesłaniał okna.
Wzruszył ramionami.
- Rozważam różne możliwości, jeszcze się nie zdecydowałem... Również
z tego powodu napisałem w ogłoszeniu, że ta praca wymaga elastyczności.
- To znaczy, że ktoś inny może prowadzić lecznicę? Spojrzał na nią tak,
że przebiegł ją dreszcz.
- Prowadzę praktykę lekarską w Londynie i pracuję dla telewizji. Jak
dotąd, udawało mi się to jakoś pogodzić. Po śmierci ojca musiałem poświęcić
uwagę Beechwood Bridge, jednak nie wiem, jak długo jeszcze tu zostanę.
Weszli do bezpretensjonalnego, przytulnego pomieszczenia, w którym
ustawiono stare ławki i krzesła. Białe ściany i wyłożona płytkami podłoga
tchnęły świeżością.
- Te domy mają blisko trzysta lat, dlatego chciałem zachować charakter
wnętrza, żeby pasował do wyglądu całego budynku. Gdyby Gus Allen nie miał
dzisiaj wolnego, opowiedziałby pani szczegółowo historię osady. Gus wziął
przychodnię w dzierżawę od mojego ojca. Te drzwi prowadzą do jego domu,
który sąsiaduje z lecznicą. Mieszka tam razem z żoną Annie.
- Czy zamierza zostać w pracy, jeśli pan sprzeda lecznicę?
R S
- 13 -
- Ma sześćdziesiąt lat i gdyby chciał, może w każdej chwili odejść na
emeryturę. Myślę jednak, że nigdy tego nie zrobi. Należy do tych ludzi, którzy
nie potrafią się rozstać ze swoją pracą.
Tessa nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek pozna osobiście Samuela
Wilde'a. Oglądała go na filmach, niezwykłego, charyzmatycznego, z tymi
fascynującymi szarymi oczami i tą niesforną burzą ciemnych włosów, a teraz
tak po prostu stał obok niej...
- A co sądzi rodzina na temat pani wyprowadzenia się z domu? - spytał
znienacka.
- Jeszcze ich o tym nie poinformowałam - wyznała. - Nie sądzę jednak,
żeby ojcu i braciom zbytnio mnie brakowało.
- Mam na ten temat inne zdanie - oznajmił cierpko i otworzył następne
drzwi.
Tessa podążyła za nim i szeroko otworzyła oczy ze zdumienia.
- To niewiarygodne... Wszystko jest urządzone na nowo?
- Lecznicą zająłem się na samym początku. Brakuje jeszcze tylko
klimatyzacji.
Zaprowadził ją do pomieszczenia, które chwilowo przeznaczono na biuro.
Przegródki z fiszkami piętrzyły się pod sam sufit, stół tonął pod stertami
papierów, słychać było szum włączonego komputera.
- I co? Dałaby pani sobie z tym radę?
- Oczywiście.
Obrzuciła cały ten śmietnik wymownym spojrzeniem. Wystarczyłoby
parę godzin, żeby zaprowadziła tu porządek.
Z werandy dobiegł odgłos cichego stąpania. Odwrócili się.
- Juno! Co ty tu, do diabła, robisz? - Suka próbowała wślizgnąć się do
środka, wpychając nos w nie domknięte drzwi. Sam otworzył je i pogłaskał ją z
czułością. - Potrafi uciekać jak nikt. Nawet Greeley nie daje rady zatrzymać jej
w domu.
R S
- 14 -
Tessa ponownie zwróciła uwagę na stan zębów suki, gdy ta ziewnęła.
- Biedna Juno - wyrwało jej się, zanim zdążyła się powstrzymać.
Zmarszczył brwi.
- Ma pani na myśli jej zęby? Wiem, zamierzam się nimi zająć jak
najszybciej. Jaką by pani postawiła diagnozę, panno Dance?
Schyliła się i delikatnie otworzyła pysk Juno.
- Grzeczna mała - powiedziała uspokajająco. - No, jeszcze szerzej...
Próchnica, prawda?
- Bardzo dobrze. Skąd pani wie? Wyprostowała się i rozejrzała, szukając
umywalki.
- Interesowałam się stomatologią zwierzęcą. Doktor Marlowe umożliwił
mi praktykowanie, gdyż wiedział, że lubię tę pracę.
Wilde zaprowadził ją do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie mogła umyć
ręce.
- To niezwykłe zainteresowania jak na kobietę - zauważył ze
zdziwieniem.
- Nie - zaprzeczyła stanowczo. - Nie w dzisiejszych czasach. - Wytarła
dłonie i spojrzała na jego smagłą, zamyśloną twarz. Nagle przebiegł ją dreszcz,
gdy zdała sobie sprawę z jego bliskości.
- Nie rozumiem, dlaczego uparła się pani, żeby dostać pracę, która może
się okazać tylko tymczasowa, a w dodatku jej lokalizacja nie stwarza żadnych
okazji do jakichkolwiek rozrywek towarzyskich. Prawdę mówiąc, nie sądzę,
żeby to pani odpowiadało - powiedział dość ostro.
Kompletnie zaskoczona Tessa dostrzegła w szarych oczach jakby
nieufność i niechęć. Ale czym je wywołała?
- Ja zaś nie sądzę, aby można było kogoś właściwie ocenić jedynie na
podstawie półgodzinnej rozmowy.
- Co w takim razie pani proponuje? - W jego głosie zabrzmiała szydercza
nuta.
R S
- 15 -
- Kilkutygodniowy okres próbny - odparła śmiało.
Potrząsnął głową.
- Obawiam się, że byłoby to dla pani zbyt kłopotliwe. Wyprowadzi się
pani z domu i na przykład będzie musiała wkrótce wracać, jeśli próba się nie
powiedzie.
Brzmiało to tak, jakby brał pod uwagę wyłącznie dobro Tessy, miała
jednak nieodparte wrażenie, że wcale nie o to mu chodzi. Wyraz szarych oczu
całkowicie przeczył wypowiadanym słowom.
Jego twarz przybrała nieprzenikniony wyraz.
- Czy jest jeszcze coś, o co chciałaby pani spytać? Czy to znaczy, że
odprawia ją z kwitkiem?
- N-nie - zająknęła się niezręcznie.
- Bez wątpienia pani rodzina byłaby przeciwna temu, żeby wybrała pani
taką posadę. Ponadto, padłaby pani ofiarą niewybrednych pomówień, gdyby
dziennikarze odkryli, że mieszka pani w Beechwood Hall... ze mną.
Stało się oczywiste, że pracy nie otrzyma, ale dlaczego Wilde wymyśla
tak błahe powody, aby jej odmówić?
- Odprowadzę panią - zaproponował chłodno. - Podziękowała równie
chłodno i wyszła pośpiesznie, obiecując sobie, że nigdy więcej nie da się zwieść
urokowi żadnej sławnej osobistości - ani na ekranie, ani poza nim.
Jeśli wszyscy oni są tacy jak Sam Wilde, to lepiej niech pozostają wśród
sobie podobnych i kiszą się we własnym sosie!
R S
- 16 -
ROZDZIAŁ DRUGI
Tessa patrzyła zafascynowana.
Długie palce Sama Wilde'a, noszące ślady ciężkiej pracy, poruszały się
niezwykle delikatnie po smukłym ciele owczarka collie, który leżał na stole
operacyjnym.
Czy to już naprawdę tydzień upłynął od chwili, gdy wprowadziła się do
Beechwood Hall? Na chwilę wróciła pamięcią do tego wieczora sprzed prawie
miesiąca, gdy wróciła do domu po owej pierwszej nieszczęsnej rozmowie.
- Łatwiej ci będzie przecież poszukać jakiejś pracy na miejscu - Felix
niezręcznie próbował ją pocieszyć.
- No, a kto by się... - zaczął Archie i urwał.
- ...wami zajmował, gdybym wyjechała? - dokończyła z niewesołym
uśmiechem.
- Wcale nie o to chodzi - zaprotestował ojciec. - Nic o nim nie wiemy. W
telewizji wygląda na porządnego faceta, ale jaki jest w rzeczywistości?
Gdy po tygodniu zadzwonił telefon, Tessa osłupiała, słysząc głos Samuela
Wilde'a, który pytał, czy nadal jest zainteresowana pracą i kiedy może zacząć.
- Skalpel proszę.
Podała instrument i poczuła delikatny dotyk jego palców na swojej dłoni.
Ich spojrzenia spotkały się na moment.
- Gorąco tu jak w piecu - mruknął.
Rzeczywiście, na opalonym czole lśniły kropelki potu. Tessa sięgnęła po
tampon z waty i, starając się nie zasłaniać Wilde'owi stołu, lekko dotknęła jego
twarzy. Zamarła na króciutką chwilę, oszołomiona tak bliskim kontaktem. Szare
oczy znów spojrzały na nią znienacka.
- Dziękuję.
Przecież jako pielęgniarka robiła to już setki razy, czemu więc teraz tak
zareagowała? Pewnie wszystko przez to gorąco. Okna gabinetu wychodziły na
R S
- 17 -
południe i rzeczywiście panowały tu wysokie temperatury. Myśli Sama
podążały chyba tym samym torem.
- Już niedługo założymy klimatyzację. Nie wiem, jak Gus wytrzymywał
te wszystkie lata bez tego - zaczął zakładać szwy.
- Cieszę się, że mogłam pracować z Gusem w tym tygodniu - powiedziała
Tessa z entuzjazmem. - On i Annie to naprawdę cudowni ludzie.
Odwrócił się do niej.
- Widzę, że sobie radzisz.
Powstrzymała się od kontynuowania rozmowy, żeby go nie rozpraszać.
Pracował z niezwykłą uwagą. Gdy skończył, Tessa spojrzała na starannie
założone, wręcz idealne szwy.
- To wygląda na efekt pracy artysty, a nie chirurga.
Uśmiechnął się nieco lekceważąco.
- Och, wystarczy mieć dobre narzędzia, to wszystko. A w dodatku nie
zapominaj, że udało mi się znaleźć fachowego pomocnika.
Miała nadzieję, że nie zauważył jej rumieńca. To, co powiedział, było
zwykłym rewanżem za komplement, ale poczuła się zażenowana. Cały czas
miała w pamięci tę niefortunną pierwszą rozmowę. Poza tym onieśmielało ją to,
że ciągle bardziej kojarzył się jej z egzotycznymi wyprawami i towarzystwem
olśniewających kobiet niż ze zwykłym robieniem zastrzyków.
Sławni ludzie wydają się zawsze tacy odlegli, nieosiągalni dla zwykłego
śmiertelnika. Czasami Tessa musiała się uszczypnąć, aby sprawdzić, czy nie śni.
Chłopcy i Todd byli oczywiście niepocieszeni, że zamierza pracować z Samem.
Chyba jedynie jej wstąpienie do zakonu mogłoby ich poruszyć równie mocno.
Niezadowolony był również ojciec.
- Nie podoba mi się to - upierał się Joe Dance.
- Wszyscy ci faceci to podrywacze!
R S
- 18 -
Spojrzała na psa i na pewne dłonie, które z taką troską się nim zajmowały.
Podrywacz czy nie, Sam z pewnością był najlepszym lekarzem, z jakim kiedy-
kolwiek pracowała.
- Przeniesiemy go do boksu, niech dojdzie do siebie. Jest jednak pewien
problem - rozważał głośno.
- Muszę być w domu o szóstej...
- Zostanę z nim - zaofiarowała się natychmiast.
- Aha, obawiasz się, że może być potrzebny zastrzyk pobudzający pracę
serca?
- Dałem mu już jeden, ale niewykluczone, że zajdzie konieczność
zrobienia następnego.
Tessa mogła sobie doskonale poradzić z tym sama, było jednak przyjęte,
że to lekarz decyduje o wszystkim, dopóki stan zwierzęcia się nie poprawi.
- Umówmy się, że w takim przypadku skoczę po Gusa.
Na twarzy Sama pojawił się wyraz ulgi. Uśmiechnął się.
- Świetnie! Zaraz sprawdzimy, czy jest u siebie.
Patrzyła, jak ostrożnie podniósł bezwładnego psa i po raz kolejny
zdumiała ją delikatność tych potężnych ramion i niezwykła lekkość, z jaką
poruszał się ów wielki, muskularny mężczyzna. Zauważyła, że przez moment
jakby się zawahał.
- Mam ci pomóc?
- Nie oczekuję, żebyś odgadywała moje myśli... Jeszcze nie.
- Niemożliwe, żebym tego nie robiła. Przecież po to tu jestem.
- A ja nie jestem przyzwyczajony do dublera - odpowiedział raczej
szorstko, ku jej ogromnemu zdumieniu.
Odwrócił się i odszedł, pozostawiając atmosferę napięcia, jakie się nagle
zrodziło między nimi. Tak zareagował, jakby podejrzewał, że zamierza zająć
jego miejsce. To niedorzeczne.
Jednak, gdy wrócił od Gusa, znów się do niej uśmiechał.
R S
- 19 -
- Greeley umówił się z panią Pearson, że kolacja będzie o ósmej
trzydzieści. Czy zdążysz do tej pory wrócić do Beechwood Hall i przebrać się?
- Tak, bez problemu.
Już wychodząc zatrzymał się na chwilę i zwrócił się do niej.
- Tesso, dziękuję. Ciężko pracowałaś przez ten tydzień. I jeszcze coś... -
dodał z wahaniem. - Ktoś do mnie jutro przyjeżdża i w przychodni zastąpi mnie
Gus. Chciałbym, żebyś przyszła mu pomóc.
- Tak... Oczywiście.
Odetchnęła, gdy wreszcie wyszedł. Czasami miała wrażenie, jakby
balansowała na cienkiej linie. Dziwny człowiek. A to, co powiedział na końcu...
Niedwuznacznie dał jej do zrozumienia, że będzie „kimś" zajęty i że ma mu nie
przeszkadzać. Irytujące!
Do tej pory wszystko układało się dobrze. Rano jadała śniadania w kuchni
razem z panią Pearson, która zasypywała ją najnowszymi plotkami z życia
osady. Przed południem pracowała z Gusem, po południu z Samem. Każdego
wieczora siadali we dwoje przy owym niezwykle długim stole, obsługiwani
przez Greeleya, który ze zręcznością magika nie wiadomo skąd wyczarowywał
srebrne nakrycia.
O siódmej w drzwiach ukazała się siwa głowa Gusa.
- Wszystko w porządku?
- Tak, ale myślę, że Sam byłby zadowolony, gdybyś dokładnie obejrzał
naszego pacjenta, zanim wyjdę.
- Pojechał już do domu?
- Tak, ma kłopoty ze stolarzem, który chce użyć pewnego gatunku
drewna, czemu Sam się sprzeciwia ze względów ekologicznych.
Gus uśmiechnął się lekko.
- Gerry też miał obsesję na punkcie drzew. Szkoda, że nie mieszkał na
stałe w Beechwood Hall. Zawsze mi powtarzał, że jak mu się już znudzą
podróże, to wróci, odnowi dom i na serio zajmie się prowadzeniem lecznicy.
R S
- 20 -
- I co? Nigdy się to nie stało?
- Skończył bez grosza przy duszy - Gus potrząsnął głową z ponurym
wyrazem twarzy. - To zasługa jego byłej żony.
- Matki Sama? - spytała z niedowierzaniem Tessa.
- Och, nie, nie Else. Else rozwiodła się z Gerrym, gdy Sam miał pięć lat.
Nie mogła wytrzymać wiecznej nieobecności męża, poznała kogoś innego i w
końcu wróciła do rodzinnej Szwecji. Gerry jednak nie pozwolił jej zabrać syna.
- Ożenił się więc ponownie? - dopytywała się Tessa, nie mogąc opanować
ciekawości.
- Niestety, tak... Chciał się osiedlić w Beechwood Hall, ale nigdy do tego
nie doszło. Kay była młodsza o trzydzieści lat, rozwiodła się z nim tak szybko,
jak się dało i oskubała go doszczętnie.
- Co za historia!
- Zupełnie prawdziwa. Wydaje się, że mój stary przyjaciel gustował w
nieodpowiednich kobietach. No, dobrze, zajmijmy się teraz naszym maluchem. -
Wyjął z kieszeni stetoskop i pochylił się nad śpiącym zwierzęciem.
- Nic nie zjadłaś - Sam rzucił okiem na jej talerz. - Źle się czujesz?
- To pewnie przez ten upał...
- Kiepska wymówka. - Oparł łokcie na stole i spojrzał na nią. - Jesteś
strasznie szczupła. Co powie twój ojciec, gdy pokażesz się w domu chuda jak
patyk? I tak twoja rodzina ma o mnie jak najgorsze zdanie.
- Skąd wiesz?
- Stąd, że mówisz o wszystkim, tylko nie o twoich najbliższych. Mam
rację, prawda? Nie podoba im się, że pracujesz dla cieszącego się złą opinią
Samuela Wilde'a?
Oczy Tessy rozszerzyły się.
- Ty masz złą opinię? Zawahał się.
- W pewnych kręgach mogę być postrzegany w ten sposób...
- Coś takiego! Taka chodząca uczciwość!
R S
- 21 -
- Nie bądź taka dowcipna, Tesso. A jeśli jestem niebezpiecznym
mężczyzną?
Potrząsnęła głową niemal ze śmiechem.
- Nie sądzę. Ufam ci.
Patrzył na nią przez długą chwilę.
- A nie powinnaś. W zasadzie nie powinnaś ufać nikomu, kogo znasz
zaledwie od tygodnia.
- Ciebie znam na dobrą sprawę trochę dłużej. Ponadto jesteś lekarzem, a
to oznacza, że kierujesz się zasadami etycznymi - odcięła się.
- Wzruszające. - Oparł się wygodnie i spoglądał na nią z namysłem. - A
nie dał ci do myślenia fakt, że byłaś jedyną kandydatką do tej pracy?
- Jak to...? Chcesz powiedzieć, że nikt więcej się nie zgłosił?
- Nikt.
- Sądzę, że po prostu chcesz mnie sprowokować, żeby zobaczyć moją
reakcję, ale to ci się nie uda. Nie wierzysz, że komuś udało się ciebie przejrzeć i
wie, jaki jesteś naprawdę.
- Tak? A jaki jestem naprawdę? Westchnęła z rozbawieniem.
- Jesteś człowiekiem, który kocha zwierzęta. Potrząsnął głową.
- Nie bądź naiwna, Tesso! Nie wiesz, że nikt nie jest idealny? Czy
przypadkiem nie jesteś zbyt pewna siebie, widząc we mnie świątobliwego Noe?
Wzruszyła ramionami, mając jednak nadzieję, że Sam nie zorientuje się,
jak bardzo jest denerwujący.
- Przecież postępujesz uczciwie. W czasie pierwszej rozmowy jasno dałeś
mi do zrozumienia, jakie są niedogodności tej pracy. Wiem, że za kilka miesięcy
pewnie będę musiała szukać następnej, ale cieszę się tym, co jest. Przez całe
życie byłam zorganizowana i sumienna, zajmowałam się rodziną, a teraz mam
pracę, w której zdobywam potrzebne mi doświadczenie. Nie mam się czym
martwić, więc nie rozumiem, dlaczego ty się przejmujesz?
Jęknął i wzniósł oczy ku niebu.
R S
- 22 -
- Matko jedyna, po co ja do ciebie zadzwoniłem?
- Bo nie miałeś innego kandydata. Udowodnię ci jednak, że ten
przymusowy wybór był słuszny i że się sprawdzę w tej pracy.
Znowu potrząsnął głową.
- Rozmowa z tobą nic nie daje. Nic nie rozumiesz, Tesso. Albo wolisz
udawać, że nie rozumiesz tego, co ci próbuję powiedzieć. - Wsadził ręce do
kieszeni, podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.
O co mu chodzi? Wydawało się, że był zadowolony z jej pracy w ciągu
tego tygodnia.
Wielka sala wydała się jej nagle jeszcze większa niż przedtem i zupełnie
niegościnna. Jedynie sir Gerald z portretu obdarzał Tessę przyjaznym
uśmiechem. Spojrzała na Sama. Stał dumnie wyprostowany,
z imponującą grzywą ciemnych kręconych włosów. Jaki ojciec, taki syn...
Może też i to było powodem jego frustracji? Może odbudowywał dom i
próbował prowadzić praktykę lekarską w małej osadzie, chociaż wcale go to nie
interesowało, tylko przez pamięć na ojca? A czego pragnął dla siebie? Podróżo-
wać, być zupełnie wolnym, mieć czas dla kliniki w Londynie, a może po prostu
być znaną osobistością? Czy naprawdę zdecydowałby się na samotne życie
tutaj?
- Zastanawiałam się, dlaczego jednak dostałam tę pracę. Teraz już wiem -
powiedziała z westchnieniem. Zależało jej na tym, żeby jakoś poprawić
atmosferę. - Byłeś bardzo uczciwy, mówiąc mi o tym.
Odwrócił się do niej, rysy jego twarzy zaostrzyły się i wyglądał dość
groźnie.
- Twoja naiwność mnie zdumiewa. Wcale nie chodziło mi o żadną
uczciwość. Mężczyźni rzadko o nią dbają.
Poczuła się nieco dotknięta, ale nie zamierzała tego okazywać.
- Dajesz mi do zrozumienia, że nie chcesz, żebym miała do ciebie
zaufanie?
R S
- 23 -
- Można to tak ująć.
- Czy oczekujesz, że się spakuję i ucieknę?
- Zachowujesz się teraz dość bezceremonialnie. Po prostu cię ostrzegam,
żebyś nie sądziła, że zamierzam postępować jak chodząca świętość. Wiedz, że
nienawidzę wszelkich zobowiązań.
- Skąd ci przyszło do głowy, że mogłoby mi na tym zależeć?
- Ponieważ kobietom takim jak ty zawsze na tym zależy.
Zaniemówiła na moment. W zielonych oczach pojawiło się zdumienie.
- Takim jak ja? To znaczy jakim?
- Sama powiedziałaś: zorganizowanym, nade wszystko ceniącym rodzinę.
Lubisz, gdy wszystko w życiu jest ułożone, zaplanowane i bezpieczne, nawet
mężczyźni.
- To niedorzeczne! - wybuchnęła, a fala gorąca zarumieniła jej policzki.
- Naprawdę ani trochę się nie boisz zostawać tu ze mną sama? - upierał
się.
Nagle znikł jej z oczu. Rozejrzała się dookoła, ale nie mogła go nigdzie
dostrzec.
- Nie przestraszyłeś mnie, Sam. Roześmiał się cynicznie.
- Wcale nie chcę, żebyś się bała. Zejdź wreszcie z tej swojej wieży z kości
słoniowej i zacznij myśleć realnie.
Wyraźnie poczuła pulsowanie krwi w żyłach i mrowienie karku.
- Jestem bardzo towarzyskim mężczyzną, wiesz? - szepnął tuż przy jej
uchu.
- Jesteś weterynarzem - przypomniała mu twardo.
- Lekarzem z powołania.
- Nie tylko. - Poczuła na policzku gorący oddech.
- Nie zapominaj, że pracuję w telewizji. To zupełnie inny świat... Ludzie
się zmieniają pod wpływem środowiska.
R S
- 24 -
- Być może... Wiem tylko, że twoim przeznaczeniem jest opieka i
ratowanie życia i że nie możesz się sprzeniewierzyć swojemu powołaniu.
Można to porównać do operacji plastycznej. Zmienia się wygląd zewnętrzny, ale
wewnątrz pozostaje ta sama osoba.
Nie spodziewała się tego, co nastąpiło potem. Znienacka chwycił ją za
ramiona i obrócił twarzą do siebie. Czuła dotyk gorących dłoni na swojej skórze.
- Uparłaś się zostać przy swoim zdaniu, co? - Jego nierówny oddech i głos
spowodowały, że zaczęło się jej robić dziwnie słabo. - Z łatwością
zaszufladkowałaś mnie w taki sposób, jaki był dla ciebie najwygodniejszy.
- Wcale nie! To nieprawda! - Chciała się spierać, ale on zaczął gładzić jej
włosy i ramiona.
Nagle nie mogła się poruszyć. Serce biło jej w piersi jak oszalałe, a twarz
Sama zaczęła się jej rozpływać przed oczami.
- Jesteś bardzo piękna i świeża jak kwiat. Pierwszy raz spotykam kogoś
takiego jak ty... - Delikatnie dotykał jej ramion. - Stanowisz dla mnie wyzwanie,
Tesso.
Jakimś cudem udało jej się zachować pozory spokoju. Musi się temu
wszystkiemu sprzeciwić, wołał rozsądek. Zanim jednak zdążyła cokolwiek
powiedzieć, Sam podniósł ją z krzesła i przyciągnął do siebie w taki sposób,
jakby była lalką.
- Pozwól, że postawię sprawę jasno. - Ujął ją pod brodę. - Nie zamierzasz
mnie powstrzymać? - spytał z uśmiechem.
Otworzyła usta, by powiedzieć, że zamierza, ale nie była w stanie
wydobyć z siebie nawet słowa. Zamiast tego nieoczekiwanie zamknęła oczy, a
przez jej ciało przebiegł dreszcz.
Całował ją gwałtownie, namiętnie, z niepohamowaną pasją. Czy tego
właśnie chcesz, przemknęło jej przez głowę. Walczące ze sobą uniesienie i
rozpacz stłumiły odpowiedź na to pytanie.
R S
- 25 -
Jej wargi rozchyliły się pod wpływem ogarniającego ją pożądania,
wywołanego podniecającymi pocałunkami i dotykiem silnej klatki piersiowej.
Wydawało się, że straciła siłę konieczną do odepchnięcia go. Ale nie zależało jej
na tym. Móc się zatracać w jego pocałunkach... Czy nie taka właśnie myśl
przyszła jej do głowy, gdy po raz pierwszy spojrzała na jego pełne usta?
Ciało Tessy wygięło się, gdy Sam zaczął obsypywać pocałunkami jej
ramiona, przesuwając się ku szyi. Gdy dotknął jej rozchylonych ust, usłyszała
jego głębokie westchnienie, prawie jęk.
Chwilę później Sam odsunął się od niej gwałtownie i opuścił ręce.
Zorientowała się, że nie są sami.
- O co chodzi? - warknął z niecierpliwością.
Oszołomiona Tessa odwróciła głowę i napotkała wzrok Greeleya. Od jak
dawna im się przyglądał? Oparła się o krzesło, starając się dojść do siebie. Miała
w głowie kompletny mętlik.
- Panna Nina Graham dzwoni w sprawie umówionego weekendu -
poinformował Greeley tonem pozbawionym wszelkiego wyrazu.
- Przekaż jej, że zadzwonię do niej później. Poczekał, aż zostaną sami. -
Nie przejmuj się. Jest bardzo dyskretny. Muszę jednak przyznać, że to nie jest
właściwe miejsce na takie rzeczy. Lepiej byłoby udać się na górę. - Roześmiał
się, a w szarych oczach czaiła się drwina. - Chyba, że źle zrozumiałem to, co się
właśnie wydarzyło.
To prawda, chciała, żeby ją pocałował, ale to wszystko. Miał ochotę się z
nią kochać, bo stanowiła dla niego wyzwanie, nic poza tym. Nie zamierzała się
na to zgodzić, chociaż czuła, że jej ciało poddałoby się temu pragnieniu z
rozkoszą.
- Ja... chciałam, żebyś mnie pocałował - przyznała, z trudem podnosząc na
niego wzrok.
- I co dalej?
R S
- 26 -
Czy to naprawdę był ten sam człowiek, z którym pracowała przez ostatni
tydzień? Nie, to był raczej mężczyzna świadomy tego, że każda kobieta mu
ulegnie i wykorzystujący to bez najmniejszych oporów. A ona dała się nabrać i
wierzyła, że jest inny. Ale czy nie należałoby szczerze przyznać, że jednak
trochę z nim flirtowała tego wieczora? Niewiele, ale jednak? I czy jej nie
ostrzegał? Był zupełnie szczery i jasno wyłożył jej swoje intencje. W związku z
tym ona zrobi to samo.
- Sam... nie marnuj na mnie czasu - zaproponowała drżącym głosem. -
Nie zamierzam się usprawiedliwiać, sama chciałam... Żałuję, że tak się stało...
Myślę, że najlepiej będzie, jak zapomnimy o tym wszystkim...
- Zapomnimy?
Czuła, jak bardzo jest wściekły i po raz pierwszy się przestraszyła.
- Tak, ponieważ... - W panice szukała słów, które mogłyby go przekonać.
- Nie należę do twojego świata, do twojego środowiska. Zależy mi tylko na tej
pracy. Bardzo chciałabym ją utrzymać tak długo, jak się da. - Czy nie zbyt
śmiało sobie poczynam, pomyślała ogarnięta strachem.
Patrzył na nią zszokowany.
- To niewiarygodne. Tessa, ty jesteś zupełnie oziębła!
Przez chwilę zastanawiała się, czy się na nią nie rzuci. Miałaby do
wyboru krzyczeć lub ulec. Jednak wspomnienie zniewalających pocałunków nie
pozwalało mieć wątpliwości, co by wybrała...
Skierowała się do drzwi. Czy pozwoli jej wyjść? Gdy dotknęła klamki,
poczuła się bezpiecznie. Może przesadziła ze swoimi obawami? Lepiej zrobi,
jeśli postara się to wszystko jakoś załagodzić.
- Sam?
Nie odpowiedział. Odwrócony do okna, wpatrywał się w mrok. Widziała
jego profil, ostry i nieruchomy, niczym wykuty z granitu.
- Dobranoc, Sam - powiedziała cicho i wyszła.
R S
- 27 -
Gdy znalazła się w swoim pokoju, zamknęła za sobą drzwi na klucz,
oparła się o nie i dopiero wtedy zaczęła się trząść.
Co ona tu robi? Co robi sama w domu mężczyzny, który ma nad nią taką
władzę? Rzeczywiście, próbowała go zaszufladkować jako kogoś, kim się wcale
nie czuł, więc postanowił jej udowodnić, że się myli.
Westchnęła z żalem i sięgnęła po chusteczkę. Głos rozsądku odezwał się
w niej wreszcie i pocieszył, że najgorsze jest już za nią i że przynajmniej
pozbyła się złudzeń. Teraz będzie się mogła całkowicie oddać pracy, nie
zakłócanej już emocjami natury prywatnej. Nie będzie też już między nimi
żadnych nieporozumień.
Samowi wkrótce przejdzie złość. Za kilka dni wszystko powróci do
normalnego stanu...
ROZDZIAŁ TRZECI
Następnego dnia okazało się, że Samowi przeszło znacznie szybciej, niż
się Tessa spodziewała. Przeszło mu do tego stopnia, że przechadzał się po
ogrodzie z jakąś blondynką, śmiejąc się i żartując.
Tessa udała się do pracy. Rozsądek podpowiadał jej, że powinna być
zadowolona z takiego obrotu rzeczy.
O jedenastej, gdy dokonywała cudów, aby nakłonić wielkiego labradora
imieniem Frankie do wejścia do lecznicy, na drodze zatrzymał się wiśniowy
porsche.
- Sam ze swoją przyjaciółką - Gus zerknął ponad ramieniem Tessy. -
Zajmij się psem, zaraz wrócę.
Gdy wreszcie zwabiła psa do wewnątrz i chciała się przyjrzeć przez okno
parze w samochodzie, było już za późno.
- Wybierają się do Londynu - poinformował Gus. - Nina stwierdziła, że
nie zamierza spędzać weekendu w pionierskich warunkach Beechwood Hall.
R S
- 28 -
Tessa poczuła się nagle dziwnie rozczarowana.
- Poznałaś już pewnie Ninę? - Nie czekając na odpowiedź, Gus obejrzał
ogon Frankie, na którym zaczął się formować ropień. - Pracowała jako jego
asystentka przy kręceniu filmów. Bystra dziewczyna.
Miała rację, wczorajszy wieczór nic dla Sama nie znaczył. Po prostu
znalazł sobie rozrywkę, w momencie gdy nie miał nic lepszego do roboty.
Pomyślała, że to, co teraz odczuwa, to oburzenie, a nie zazdrość, jednak obraz
Niny i Sama w wiśniowym porsche na trwałe zagościł w jej myślach.
W niedzielę, po podwieczorku u Annie i Gusa, Tessa wracała wieczorem
do domu. Było nieco chłodno, więc trochę marzła w swojej letniej sukience.
Przywykła, że wieczorami przebywa tę drogę samochodem...
Na podjeździe stał tylko biały wóz Niny, wiśniowego porsche nie było.
- Czy pan Wilde już wrócił? - spytała czekającego w holu Greeleya.
- Przykro mi, ale pan Wilde dzwonił, że zostanie do jutra w Londynie.
Mam podać kolację?
Tessie nagle odechciało się wszystkiego. Dlaczego sądziła, że Sam wróci
na noc? Czy miał jakiś powód, aby tu dzisiaj być? Na pewno tym powodem nie
mogłaby być ona.
- Nie, dziękuję - powiedziała z trudem. - Właśnie jadłam u państwa
Allenów.
Greeley zniknął w ciemnościach. Tessa zdecydowała się udać do
najmniejszego salonu. Mimo lata w domu panował chłód, a tamten pokój był
przytulny. Na kominku trzaskał ogień, przy którym grzały się Juno i Jay. Tessa
zwinęła się w kłębek na skórzanej sofie. Nagle, mimo że Sam nie wrócił i cały
ogromny budynek wydawał się przeraźliwie opuszczony, poczuła, jakby
znalazła się u siebie w domu.
Pomyślała o Samie, o jego pocałunkach. Gdy zamknęła oczy, znów
poczuła dotyk jego palców na swojej skórze, jego warg na swoich ustach, znowu
R S
- 29 -
jego serce biło tuż obok jej serca... Marząc o Samie, niepostrzeżenie zasnęła na
sofie przed kominkiem.
Tam właśnie znalazł ją Greeley i delikatnie obudził. Tylko dzięki temu
udało się jej przespać resztę nocy wygodnie w łóżku.
Podkrążone oczy Sama zdradzały zmęczenie, jednak Tessie ani trochę nie
było go żal. Ktoś, kto próbuje łapać kilka srok za ogon, z reguły jest zmęczony.
Powinien był wrócić wczoraj, a nie gnać dzisiaj o świcie na złamanie karku.
Opadł na krzesło i uśmiechnął się.
- A teraz, Tesso, opowiedz mi, jak spędziłaś weekend.
Tego chyba właśnie chciała, prawda? Żeby zachowywali się tak, jakby się
nic nie wydarzyło. Utkwiła wzrok w notatkach.
- W sobotę mieliśmy sporo pracy. Labrador z ropniem... Spaniel z
okropnie pokaleczoną łapą, bo złapał się we wnyki... Na szczęście Gus twierdzi,
że rana się zagoi, jednak właściciel psa, pan Hawkins, obawia się, że w okolicy
pewnie są rozstawione kolejne pułapki.
Sam aż podniósł się z krzesła.
- Tom Hawkins? No tak, nie ma wątpliwości, że w jego części lasu
zastawiono wnyki na lisy albo borsuki. Dlaczego ludzie zadają zwierzętom tyle
cierpień? - Jego twarz spochmurniała. - Coś jeszcze?
- Wieczorem w sobotę samochód potrącił jednego z leśnych kucyków, na
szczęście niezbyt mocno.
- Czy Gus się tym zajął? - zaniepokoił się Sam.
Tessa skinęła głową. Widziała, jak bardzo się przejął.
- Tak, ale koń nie ucierpiał na tym tak bardzo. Jednak sądzę, że Gus i tak
poinformował zarząd Forest.
Zdawała sobie sprawę z tego, że samochody pędzące po szosach
przecinających puszczę stanowiły ogromne zagrożenie dla zwierząt i
przechodniów. Sam nie powiedział na ten temat ani słowa, jednak ona znała
jego myśli.
R S
- 30 -
Spojrzał na zegarek.
- Gdyby Gus zgodził się dawać sobie radę sam dziś rano, to moglibyśmy
się wreszcie zająć zębami Juno.
Greeley powiedział, że nic nie jadła przez te dwa dni, a właśnie
przywiozłem nowe wyposażenie dentystyczne...
- Nie masz żadnych innych zajęć? - spytała dyplomatycznie.
Roześmiał się.
- Chodzi ci o Ninę? Przyjechała ze mną rano tylko po to, żeby zabrać
samochód. Jak sobie przez te dwa dni radziłaś tutaj sama? - spytał znienacka.
- Znakomicie. I wcale nie byłam sama, gdyż psy dotrzymywały mi
towarzystwa. No i oczywiście Greeley.
- Większość kobiet z pewnością sprzeciwiłaby się pozostawieniu ich na
cały weekend w takim miejscu i w takim towarzystwie - zachichotał.
Wyglądało na to, że nie pamiętał już o piątkowym wieczorze. Czy tak
wspaniale spędził czas z Niną, że zatarło to w jego pamięci tamto wydarzenie?
Szare oczy spojrzały na nią badawczo i poczuła, że się rumieni. Odetchnęła z
ulgą dopiero wtedy, gdy zajęli się Juno.
Tessa słuchała uważnie poleceń Sama i podawała odpowiednie narzędzia.
Przeważnie jednak nie musiał o nie prosić, gdyż wiedziała, co i kiedy jest mu
potrzebne.
- Wygląda to okropnie. - Zademonstrował jej obnażony korzeń.
Tessa przysunęła się i natychmiast poczuła, jak z powodu bliskości jego
ciała po jej plecach przebiega mimowolny dreszcz. Starała się pamiętać o tym,
że jest tutaj, by się czegoś nauczyć, ale trudno jej było skoncentrować się w
pełni.
- Przyjrzyj się dokładnie powierzchni zębów trzonowych.
Zasłuchana w brzmienie jego głosu, pochyliła się bardziej w kierunku psa
i poczuła, jak jej ramię dotyka muskularnej ręki. Odsunęła się szybko.
R S
- 31 -
- Przygotuj wiertła, dobrze? - Wydawało się, że w ogóle nie zauważył jej
nagłego ruchu. - Zobaczymy, co da się zrobić.
Patrzyła, jak delikatnie obchodzi się z chorym psem i nie mogła uwierzyć,
że to ten sam człowiek, który parę dni temu z premedytacją robił wszystko, by ją
sprowokować i przestraszyć. Dziwne, wyglądało na to, że zwierzęta traktuje
lepiej niż ludzi. Czy ktoś go kiedyś tak zranił, że nie może o tym zapomnieć?
Czy to nie porzucenie go przez matkę spowodowało, że teraz nie potrafi w
dojrzały sposób związać się z kobietą? Dusi w sobie wszystkie uczucia,
skrywając się pod maską światowca?
Gdy pracował ze zwierzętami, każdy ruch zdradzał ogromną czułość.
Tessa nie miała wątpliwości, że tylko wtedy Sam postępował zgodnie ze swoją
prawdziwą naturą. Żmudna praca, którą wykonywał z ogromną cierpliwością i
starannością, dobiegła końca. Gdy wreszcie zdjął maskę i gumowe rękawiczki,
uśmiechnął się do Tessy.
- Teraz Juno od czasu do czasu może dostać prezent w postaci kości.
Dziękuję za pomoc. To naprawdę duża różnica pracować z kimś, kto tak
doskonale wie, co robić.
- A więc jednak są jakieś korzyści z zatrudnienia mnie - zaśmiała się
cicho.
Czuła się teraz zupełnie swobodnie. Piątek minął bezpowrotnie.
- Hm... No tak, wydaje się, że zasłużyłem sobie na taki komentarz.
- Nie sądzę jednak, żebym sobie pozwoliła na wygłoszenie go przed
dzisiejszą operacją Juno - wyznała.
Uśmiechnął się.
- Jesteś bardzo pewna siebie jak na swój wiek, prawda?
- To komplement czy krytyka?
- Zazdrość - roześmiał się.
- Jak poszło? - Do gabinetu wszedł Gus.
R S
- 32 -
- Świetnie, najgorsze już za nami. Jeszcze kilka zębów wymaga leczenia,
ale to już drobiazgi. Zajmiemy się tym kiedy indziej, nie chciałem dzisiaj
męczyć Juno dłużej niż to konieczne.
Tessa przysłuchiwała się pogodnej rozmowie i pomyślała, że tworzą we
trójkę bardzo zgrany zespół. Szkoda tylko, że jest on tymczasowy. Gdyby...
Nagle uświadomiła sobie, że Sam miał rację co do niej. Znowu zaczyna
wszystko organizować i układać po swojemu. Ponieważ zawsze najważniejsza
była dla niej rodzina, próbuje wszystko dopasować do tego schematu, do
którego przywykła. Może również mężczyzn? Być może podświadomie szuka
kolejnego Felixa i Archiego, którymi mogłaby się zająć? Zrobiło jej się zimno
na samą myśl o tym. O nie, nigdy więcej!
Pogrążona w rozważaniach, poszła uporządkować część biurową. Nawet
nie zauważyła wejścia Sama.
- Tesso, czy masz chwilę czasu? Chciałbym z tobą zamienić kilka słów.
- Chodzi o Juno? - Wyłączyła komputer.
- Nie, z nią wszystko w porządku, choć na razie nie czuje się najlepiej.
Chodzi o ciebie. Rozmawiałem o tym z Niną. Czy wiesz, że jesteś fotogeniczna?
- Fotogeniczna? - powtórzyła i popatrzyła na niego ze zdumieniem.
- Tak, jest w tobie coś takiego... Nie bardzo wiem, jak to wytłumaczyć,
gdyż zajmuję się fotografowaniem jedynie jako amator. Profesjonalista
potrafiłby ci to powiedzieć. Twoja twarz, sposób, w jaki się poruszasz... Myślę,
że świetnie byś się nadawała.
- Do czego?
Poczuła się niezbyt pewnie. Sam zmierzał do celu okrężną drogą i nie
bardzo jej się to podobało.
- Wzięłabyś udział w tak zwanym pilocie, krótkim materiale filmowym,
zapowiadającym nową serię moich filmów.
- Ale... Ja nie potrafię grać - zaprotestowała. - Sam, to bez sensu.
Nabierasz mnie po prostu.
R S
- 33 -
- Żadne zdolności aktorskie nie są tutaj potrzebne, przeciwnie, im więcej
naturalności, tym lepiej.
Nie mogła uwierzyć, że on mówi serio.
- Sam, jeśli to jest żart...
- Nie. Przemyślałem to porządnie.
Siedząc obok, położył ramię na oparciu jej krzesła. W miejscach, gdzie
jego ręka dotykała jej pleców, poczuła jakby ukłucia niezliczonych szpileczek.
Doznanie było tak silne, że aż ją to przeraziło.
- Ale w twoich programach występują zawsze tak oszałamiająco piękne
kobiety! Zrobione na wysoki połysk...
Niechętnie skinął głową.
- Tylko dlatego, że muszę przykuć uwagę jak największej liczby widzów.
Zależy mi na tym, to tak ważny temat...
Ogłuszył ją tym zupełnie. Wcale nie miała ochoty występować w takiej
roli.
- Zupełnie nie wiem, co powiedzieć. Roześmiał się.
- Przecież jeszcze nie wiesz, co chcę ci zaproponować.
- Co masz na myśli? - Spojrzała na niego.
Siedział tak blisko, że widziała jego dzisiejszy zarost. Z trudem
powstrzymała się, żeby go nie dotknąć, nie przejechać palcami po silnie
zarysowanym podbródku i po pełnych, zmysłowych ustach. Skąd takie myśli?
Chyba upadła na głowę.
- Widzisz, wpadłem na pewien pomysł - zaczął ją przekonywać. -
Zaproponowałem producentowi, że moglibyśmy nakręcić to tutaj, w puszczy.
Pokazalibyśmy, jak wiele istnieje zagrożeń dla środowiska. Na przykład ten
potrącony kucyk. W ciągu roku mamy setki takich wypadków. Chciałbym
podkreślić wagę tego zagadnienia.
Już wiedziała, w jaki sposób to osiąga. Wpuszcza na plan kuszące
laleczki. Jak może myśleć, że ona zgodzi się na coś takiego?
R S
- 34 -
- Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić siebie w tej roli.
- Och, nie, źle mnie zrozumiałaś. Chyba nie sądzisz, że chcieliśmy cię
zatrudnić jako modelkę? - spytał kpiąco.
Drwiący ton jego głosu podziałał niczym zimny prysznic.
- Po prostu miałabyś dodać programowi nieco realizmu. Pokażemy
ludziom nie tylko zagrożenia, ale również piękno i autentyczne życie, jakie
toczy się w tym szczególnym regionie naszego kraju. Wystąpisz w epizodzie, w
rozmowie z właścicielem jakiegoś naszego podopiecznego. Jako pielęgniarka
stworzysz aurę wiarygodności.
Odjęło jej mowę. Nie dlatego, że obawiała się pracy przed kamerą, tylko
dlatego, że z taką łatwością umieścił ją w tej samej szufladce co dziesiątki
innych kobiet, które z nim pracowały...
- Tessa? - Przez jego twarz przemknął wyraz niecierpliwości i
zaskoczenia. Bez wątpienia odgadywał jej myśli. - Czy sądzisz, że ja...
- Nawet nie miałam czasu pomyśleć - ucięła. - Zresztą, czy to, co myślę
ma jakieś znaczenie? I tak zrobisz, co będziesz chciał, prawda?
- Najprawdopodobniej tak - odparł bez mrugnięcia okiem. - Wolałbym
jednak osiągnąć to we współpracy z tobą.
Odwróciła się i zaczęła wpisywać do komputera przypadek Juno.
- Sądzę, że w tej sytuacji nie ma już nic więcej do powiedzenia.
- Właśnie się pomyliłaś, i to w dwóch miejscach - zauważył z wyraźnym
rozbawieniem w głosie.
- Dziękuję.
Marzyła o tym, żeby sobie wreszcie poszedł i dał jej spokój. Gdy wyszedł,
zakryła dłońmi płonące policzki. Ta rozmowa odkryła przed nią to, czego nie
odkryła intuicja: w tym szaleństwie jest metoda. Wygląda na to, że Sam wpadł
na ten cały pomysł głównie po to, żeby ją upokorzyć i strącić z chmur na ziemię.
Jeśli tak, to udało mu się to całkowicie.
R S
- 35 -
Następne godziny wlokły się niemiłosiernie. Odczuła ogromną ulgę, gdy
wreszcie wybiła szósta i Sam udał się do domu. Annie przyniosła do lecznicy
herbatę i usiedli we trójkę z Gusem, żeby odpocząć.
Bolesne uczucie rozczarowania nie opuszczało Tessy ani na chwilę. Nie
mogła sobie darować, że pomyślała, iż Sam zamierza uczynić ją ozdobą
swojego programu i że dała mu to do zrozumienia.
Annie, która zdawała się szóstym zmysłem wyczuwać prawdziwy nastrój
Tessy, skierowała pogawędkę na pogodne tematy. Żadna nie usłyszała kroków
na ganku. Drzwi otworzyły się i na twarzy Annie ukazał się wyraz
zaniepokojenia. Tessa odwróciła się. To nie była klientka. Rude włosy
przylegały gładko do jej głowy, z uszu zwisały niezwykle piękne perłowe
kolczyki. Czerń obcisłej sukienki podkreślała szafirowy odcień zimno
patrzących oczu.
- Suzie! - Gus podniósł się nerwowo.
Nieznajoma podeszła jednak prosto do Tessy i wyciągnęła rękę.
- Tessa, prawda? Sam wszystko mi o tobie opowiedział.
- Naprawdę? - Zaskoczona dziewczyna uścisnęła dłoń rudowłosej.
- Tesso, to jest Suzie Granger, przyjaciółka Sama - wyjaśniła łagodnym
głosem Annie.
Nagle Tessa przypomniała sobie, że już ją widziała w egzotycznej scenerii
tropików.
- Pamiętam panią z telewizji. Występowała pani w ostatniej serii filmów
Sama, prawda?
Kobieta puściła jej dłoń, a nienagannie umalowaną twarz zeszpecił na
chwilę nieprzyjemny wyraz.
- To miło, że ktoś mnie rozpoznaje - uśmiechnęła się, lecz jej oczy
przypominały kawałki lodu. - Ale w rzeczywistości zdążył już pokazać kilka
następnych serii.
- Och...
R S
- 36 -
Suzie wzruszyła ramionami. Ze starannie upiętego koka wysunęło się
płomiennorude pasmo.
- Nie ma tak dobrze, żeby zawsze mieć pracę. Taka konkurencja.
Zresztą... znasz Sama.
Tessa zmusiła się do uśmiechu. Miała wrażenie, że nie ma na świecie
nikogo, kogo znałaby mniej niż właśnie Samuela Wilde'a.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Czy Sam nie mówił, że przyjeżdżam? - Suzie zwróciła się do Gusa.
- Właściwie... Nie, nie wspominał o tym.
- Niepotrzebnie zwolniłam taksówkę, ale sądziłam, że go tu zastanę. Czy
nadal trzeba się telepać do Beechwood Hall tą paskudną aleją?
- Podwiozę cię - zaproponował wspaniałomyślnie Gus.
Suzie ruszyła do drzwi, dopasowany kostium podkreślał ruchy jej
nieskazitelnej figury. Była już w połowie drogi, gdy odwróciła głowę w stronę
Tessy. Obrzuciła ją krótkim, ale niezwykle wymownym spojrzeniem.
- Przepraszam cię za nią - powiedziała Annie po ich wyjściu. - Uważa
Sama za swoją prywatną własność i dostaje furii na myśl o jakiejkolwiek
konkurencji, ale nie przejmuj się nią. Wpada tu tylko od czasu do czasu. Kilka
lat temu pracowała jako wzięta modelka, ale ten zawód ma krótki żywot, sama
więc rozumiesz jej frustrację.
Tessa skinęła głową.
- Szkoda mi jej. Nadal jest bardzo atrakcyjna. Nagle obie niemal
podskoczyły, gdy nieoczekiwanie zadzwonił telefon. Odebrała Tessa.
- Słucham? Proszę wolniej, nic nie mogę zrozumieć. Wypadek? Tuż przy
moście? - Zapisała szczegóły, po czym rzuciła okiem na zegarek i zapamiętała
godzinę. Odłożyła słuchawkę. - Dzwoniła właścicielka owczarka alzackiego.
R S
- 37 -
Była z nim na spacerze, przejeżdżał samochód i zarzuciło go na chodnik. Jej się
na szczęście nic nie stało, ale pies... Sprawca uciekł. Muszę zadzwonić po Sama.
Myślała, że odbierze Greeley, jednak usłyszała głos Sama. Poinformowała
go o wypadku. Oschłym gipsem spytał o szczegóły i zakończył rozmowę.
- Myślę, że to Gus się tym zajmie - Tessa odwróciła się od telefonu.
- Och, to zrozumiałe. Sam prawdopodobnie ma urwanie głowy z Suzie,
jest taka wymagająca.
Tessa błyskawicznie spakowała wszystkie potrzebne rzeczy, przewiesiła
przez ramię nieduży pled i zamknęła drzwi na klucz. Była rozczarowana reakcją
Sama, tym, że poczuł się urażony, gdy nieoczekiwanie zakłóciła jego prywatne
życie. Ale czy miała jakieś inne wyjście?
Stary land rover Gusa pojawił się niemal natychmiast i zatrzymał przed
lecznicą. Tessa wskoczyła do środka.
- Czy mamy wszystko, co trzeba? - usłyszała niski głos Sama i osłupiała.
- Eee... tak... wszystko.
- Dobrze się czujesz?
- Tak, świetnie. - Próbowała ochłonąć ze zdumienia.
- No to trzymaj się - Sam wcisnął pedał gazu.
Tessa poczuła wyrzuty sumienia, że z góry osądziła, iż Suzie będzie dla
Sama ważniejsza niż jego obowiązki. Głębokie zmarszczki na opalonym czole
nie pozostawiały żadnych wątpliwości co do tego, jak bardzo jest przejęty.
- Ile czasu minęło od chwili zawiadomienia o wypadku?
Spojrzała na zegarek. Dziwne, nie było jeszcze ósmej.
- Sześć minut...
Przy moście Sam gwałtownie zahamował niedaleko grupki ludzi
zgromadzonych wokół zwierzęcia leżącego na poboczu. Gdy wyskoczyli z
samochodu, Tessa usłyszała kobiecy płacz.
- Witaj, Jane - rzucił Sam.
Trzydziestoparoletnia kobieta podniosła ku niemu zalaną łzami twarz.
R S
- 38 -
- Sam, jak dobrze, że jesteś.
Tessa uklękła, otworzyła torbę i pochyliła się nad owczarkiem. Był bez
wątpienia nieprzytomny, z pyska sączyła się krew. Sam przyłożył dłoń do klatki
piersiowej psa, starając się wyczuć tętno. Jego oczy wyrażały głęboki niepokój.
- Jest, ale bardzo słabe.
- Uratujesz go? Och, proszę, nie pozwól mu umrzeć, Sam, proszę cię!
Bruce...
Kobieta znów zaczęła łkać. Tessa uspokajająco objęła ją ramieniem.
- Chodźmy, nie przeszkadzajmy Samowi. - Spojrzała na dwoje starszych
ludzi, którzy przed chwilą pocieszali Jane. - Czy to państwo mieszkają obok?
Mężczyzna skinął głową.
- Usłyszeliśmy hałas i wybiegliśmy. Co za szczęście, że ten szaleniec nie
uderzył również Jane.
- Myślę, że dobrze by było, gdyby państwo zabrali ją teraz do siebie -
zaproponowała łagodnie Tessa.
Jednak Jane nie chciała opuścić psa. W końcu wspólnymi siłami
przekonali ją jakoś i cała trójka oddaliła się.
Kilką minut później Bruce leżał już w tyle samochodu, a siedząca przy
nim Tessa próbowała zatamować krwotok. Rozsądek podpowiadał jej, żeby nie
poddawała się złym przeczuciom, że nieprzytomne zwierzę może wyglądać jak
martwe, gdyż zdarza się, że przez długi okres nie daje żadnego znaku życia, że
zawsze jest nadzieja... Wiedziała jednak, że droga, jaką mieli przed sobą do
przebycia, może zniweczyć wszystkie ich wysiłki.
Samochód podskakiwał na nierównej nawierzchni, a Tessa robiła, co w jej
mocy, żeby opatrzyć rany. Właśnie odkryła kolejną, ukrytą pod gęstym futrem...
Sam zatrzymał samochód przed lecznicą, wyskoczył i otworzył drzwiczki.
Tessa chwyciła dwa końce koca, na którym leżał pies.
- Dasz sobie radę? - spytał Sam, łapiąc koc z przeciwnej strony.
R S
- 39 -
Skinęła głową. Dobrze utrzymany Bruce był ogromny i ciężki. Tessa z
najwyższym trudem doniosła go do gabinetu. Na jej kitlu widniały krwawe
plamy, co nie uszło uwagi Sama.
- Nie uda nam się - szepnął ochrypłym głosem.
- Tam musi być krwotok wewnętrzny.
Napełniła strzykawkę i podała mu, starając się opanować drżenie rąk.
Przypomniała sobie, jak Jane rozpaczliwie błagała o ocalenie życia Bruce'owi...
Najgorsze ze wszystkiego było to, że kierowca przejechał psa, omal nie zabił
człowieka i po prostu uciekł.
- Nie zdążę! On umiera!
Wyraz bólu na twarzy Sama zaskoczył ją. Zbladł, wyglądał tak, jakby całą
swoją energię włożył w tę nierówną walkę.
Kwadrans później oparł się ciężko o stół i zwiesił głowę.
- Nic z tego.
Odsunął się od Bruce'a i zacisnął pięści. Spojrzał na Tessę.
- Za dużo uszkodzeń wewnętrznych. Nie żyje. - Głos Sama był niższy niż
zazwyczaj. - To mogła być Jane, to mogło być dziecko czy też inny niewinny
przechodzień! A wszystko przez brawurową jazdę bezmyślnego łajdaka!
Jego reakcja zdumiała ją. Zachowywał się tak, jakby nieszczęście
dotknęło go osobiście.
- Może Jane zapamiętała samochód albo rejestrację... - Nie wiedziała co
powiedzieć, żeby mu pomóc.
- Wątpię, to nastąpiło zbyt szybko.
- Sam, zrobiłeś wszystko, co się dało. On już nie cierpi. No i, jak sam
zauważyłeś, to mogła być Jane, a ona jest cała i zdrowa.
Spochmurniał jeszcze bardziej.
- Nie wiem, jak ona to zniesie. Uwielbiała Bruce'a. Gdybym był w
lecznicy, a nie w domu, szybciej dotarlibyśmy na miejsce...
R S
- 40 -
- To by niczego nie zmieniło - przekonywała Tessa. - Wiesz o tym.
Proszę, przestań się obwiniać. Jane też to zrozumie, kiedy wyjdzie z szoku. Za
jakiś czas otoczy opieką nowego psa.
Wzruszył lekko ramionami.
- Wszystko wynika z tego, że kiedy wiążesz się z jakąś grupą ludzi, to
zaczynasz się czuć odpowiedzialna.
- Wszystko wynika z tego, że ktoś ma wysokie morale...
- Wciąż jestem w twoich oczach przede wszystkim lekarzem z
powołania? - W jego głosie pobrzmiewała kpina.
- Nawet bardziej niż przedtem - odpowiedziała nieco zakłopotana.
- Wiesz, jestem teraz po prostu zły i dlatego tak się zachowuję - wyznał
szczerze.
- Rozumiem - powiedziała miękko. - Takie uczucie ma to do siebie, że
przesłania nam właściwą perspektywę. Zdarza się, że na dłuższy czas.
- I ja mam zasłoniętą perspektywę? - Podniósł brwi.
- Chwilowo. Widzisz, sądzę, że czujesz się odpowiedzialny wobec ludzi z
osady... ponieważ stanowią część ciebie, tak jak ty jesteś częścią ich.
Westchnął, wyprostował się i uśmiechnął, po czym zaciągnął Tessę do
sąsiedniego pomieszczenia.
- Masz rację. Znam Jane i jej męża, Raya, od lat. Są dla mnie prawie jak
rodzina. Prowadzą pub, Bruce uwielbiał się tam kręcić. Ten pies miał charakter.
- Będzie im go brakować - zgodziła się Tessa.
- Dopóki, jak sama zauważyłaś, nie znajdzie się nowy Bruce.
- Może przygarnęliby jakiegoś bezpańskiego psa albo nie chcianego
szczeniaka?
Sam delikatnie przesunął dłonią po jej ramieniu. Zadrżała pod tym lekkim
dotykiem.
- Trzeba uprać twoje ubranie.
R S
- 41 -
- Mam nadzieję, że na koszt mojego szefa - odparła żartobliwie,
odwracając wzrok od jego zniewalającego spojrzenia.
Próbowała także stłumić nadzieję, która rozkwitała w jej sercu, gdy tylko
Sam na nią patrzył, nadzieję, która zrodziła się pod wpływem uroku tego
niezwykłego człowieka. Nie pomyliła się co do niego. Ciężka próba, przez którą
właśnie przeszedł, potwierdziła to dobitnie. Przez kilka chwil Tessa widziała
przed sobą Sama pozbawionego maski charyzmatycznego światowca, sławnego
lekarza. Krył się pod nią człowiek o niezwykłej wręcz wrażliwości.
Jane siedziała w maleńkim pokoju z filiżanką herbaty w dłoniach.
Państwo Parker, którzy zabrali ją do siebie po wypadku, wyszli z Samem do
ogrodu i zostały tylko we dwie. Tessa łagodnie powiedziała Jane o wszystkim,
podkreślając, że Bruce nie cierpiał.
- Zadzwoniłam po Raya - odezwała się w końcu Jane. - Zaraz przyjedzie,
zostawi tylko kogoś w zastępstwie... Pytał, jak się czuję i mówił, co by zrobił
temu kierowcy, ale tego już nie powtórzę...
- Pewnie nie zauważyła pani numeru rejestracyjnego?
- Nie - Jane potrząsnęła głową. Wyglądała jak zagubione dziecko. - To
wszystko stało się zbyt szybko.
- W zeszłym tygodniu Sam spotkał się z kimś z zarządu Forest w sprawie
ograniczenia szybkości. - Tessa starała się znaleźć coś, co mogłoby choć trochę
pocieszyć Jane.
- On zawsze musi o coś walczyć. - Na twarzy Jane pojawił się cień
uśmiechu. - To w jego stylu. Włącza się w ochronę czegoś, choć nie przysparza
mu to entuzjastów. Łatwo narobić sobie wrogów, kiedy się broni
niepopularnych poglądów.
- Wygląda na to, że Sam bardzo się troszczy o Forest - przytaknęła
łagodnie Tessa.
- O, tak. Rzadko go co prawda widujemy, ale kiedy tu jest, mam
wrażenie, że to właśnie jest prawdziwy Sam, a nie ten sztuczny z telewizji.
R S
- 42 -
Widzi pani, Forest działa jak narkotyk i wszyscy tutaj pozostajemy pod jego
działaniem. Ktoś, kto raz tu zamieszkał, nie potrafi już żyć nigdzie indziej, a
troska o zwierzęta i środowisko staje się jego pasją.
Tessa zdała sobie sprawę, że Jane wyraziła opinię wszystkich
mieszkańców. Znali Sama lepiej niż on sam siebie. Było już za późno, by
uwolnił się od tego narkotyku, ale z jakichś nie wyjaśnionych przyczyn
próbował się przed tym bronić. Podkreślał, że przede wszystkim jest gwiazdą
telewizyjną, a dopiero potem lekarzem. No tak, w świecie gwiazd okazywanie
uczuć jest niemodne... A Sam nade wszystko nie cierpiał zdradzania swych
uczuć. Jednak dzisiejszy wieczór naruszył skorupę, którą się otoczył.
- Zbierajmy się, Tesso. - Sam stanął właśnie w drzwiach.
Miała wrażenie, że usłyszał ostatnie słowa Jane i bał się, by nie
powiedziała zbyt wiele.
- Dziękuję za wszystko, co zrobiliście. - Głos Jane brzmiał słabo, jednak
udało się jej lekko uśmiechnąć. - Miło było panią poznać, Tesso. Mam nadzieję,
że się jeszcze spotkamy.
Sam prowadził samochód w milczeniu, skupiając uwagę na pogrążonej w
ciemnościach drodze. Dlaczego nie pozwolił Jane dokończyć jej wynurzeń? Nie
miał powodu, żeby się wstydzić przywiązania do tej ziemi. A może czuł się
winny, że wyjechał, że wyrzekł się swoich stron na tak długo?
Westchnęła. Więcej kłopotów jednego wieczora już chyba nie mogło się
przytrafić, a w domu czeka jeszcze Suzie. Jej reakcja będzie zależała od tego,
jakie stosunki łączą ją z Samem i czy uzna Tessę za wroga, czy nie.
Zza chmur wyłonił się świecący jasno księżyc. Zerknęła na zegarek. Za
dwadzieścia jedenasta.
- Suzie zostanie tu na jakiś czas - powiedział znienacka Sam, kiedy
skręcali w aleję wiodącą do Beechwood Hall. - Mam nadzieję, że się zaprzy-
jaźnicie. Spróbuj nie przejmować się zbytnio tym, co mówi.
- Wiedziała, kim jestem. Muszę przyznać, że zaskoczyło mnie to.
R S
- 43 -
Skinął głową. Jego oświetlony blaskiem księżyca profil odcinał się od
ciemnego tła.
- Znamy się od lat. Zadzwoniła, żeby powiedzieć, że potrzebuje paru
tygodni wytchnienia od pracy. Zaprosiłem ją i zapewniłem, że znajdzie miłe
towarzystwo w twojej osobie.
Czy aby trochę nie przesadzał? Tessa jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić
Suzie miłej dla kogoś, kto mógłby stanąć na jej drodze. Zwłaszcza gdy chodziło
o Sama.
- Czy Suzie interesuje się twoją pracą?
- Zabawne pytanie. Nie, nie przepada za zwierzętami. Zostawiają sierść na
ubraniach, niszczą świeżo pomalowane paznokcie i tak dalej. Dlaczego pytasz?
- W takim razie dziwne, że chce spędzać czas akurat w Forest, skoro nie
lubi jego mieszkańców.
- Czyżbym wyczuwał w twoim głosie niezadowolenie?
- Oczywiście, że nie - zaprzeczyła szybko. - Mam nadzieję, że Suzie
znajdzie dla siebie jakieś zajęcie.
- Ona zawsze znajdzie coś dla siebie - padła szybka odpowiedź. - Jednak
polegam na tobie i wierzę, że zapewnisz jej naprawdę miłe towarzystwo.
Przygryzła wargi, zła na siebie, że dała mu poznać swoje zdanie o Suzie.
Czy w ogóle miała prawo do takiej opinii, skoro widziała tę kobietę jedynie
przez krótką chwilę?
Gdy stanęli przed domem, Sam przez chwilę siedział nieruchomo, po
czym powoli pochylił się ku Tessie i dotknął wargami jej czoła.
- Dziękuję, że jesteś taką wspaniałą osobą. I za to, że mi tak dzisiaj
pomogłaś.
Poczuła nieznośny ból w piersi. W tym momencie nie była żadną
wspaniałą osobą. Miała wrażenie, że jest okropna, pełna niechęci i złośliwości, a
jego delikatny pocałunek spowodował, że poczuła się jeszcze gorsza. Taka jest
R S
- 44 -
niby cudowna, a co sobie pomyślała w takiej chwili? Że nigdy nie przyszłoby
mu do głowy pocałować w ten sposób Suzie Granger!
Gdy wysiedli, wyszedł do nich Greeley i poinformował, że panna Granger
udała się już na spoczynek. Sam spojrzał na Tessę.
- Nic nie jadłaś. Co Greeley ma ci przynieść?
- Dziękuję, ale nic. Jestem wykończona.
Weszli do domu. Greeley zniknął swoim zwyczajem, a Sam odprowadził
Tessę do schodów.
- Nie przejmuj się, jeśli usłyszysz na zewnątrz jakieś hałasy. Wyjdę
jeszcze z psami... Taka nocna terapia - roześmiał się, ale bez prawdziwej
wesołości.
- Dobranoc, Sam.
Zaczęła wchodzić na schody, z trudem powstrzymując się od spojrzenia
za siebie. Dlaczego dzisiejszej nocy wchodzenie na piętro wydawało się równie
męczące jak wspinaczka na Mount Everest? Dlaczego pragnęła, by ją poprosił,
żeby przeszła się razem z nim?
Jednak żaden głos nie zmącił ciszy. Czemu miałby chcieć, żeby z nim
wyszła? Pewnie na dzisiaj miał już dość jej towarzystwa. Dotarła na piętro i
obejrzała się.
Sam zniknął.
- Sam, skarbie, to naprawdę wygodnie, jeśli gość jest zarazem cenionym
pracownikiem - odezwała się z uśmiechem Suzie przy śniadaniu. - Wybacz,
Tesso, wczoraj o tym nie wiedziałam. Sam nigdy nie miał głowy do
szczegółów... Zwłaszcza takich, kto z nim mieszka.
- Tessa nie mieszka ze mną, przynajmniej nie w takim sensie, o jakim
myślisz - wyjaśnił cierpliwie Sam.
- Och, tak wcześnie rano Sam się nie zna na żartach - zaszczebiotała
Suzie. - Chyba zauważyłaś, że te śniadania są okropne!
R S
- 45 -
Tessa zwinęła swoją serwetkę i spojrzała na demonstrującą szampański
nastrój kobietę, której makijaż o wpół do dziewiątej rano wyglądał równie
nienagannie jak o siódmej wieczorem.
- Zazwyczaj nie jadamy tutaj - podkreśliła. - Przynajmniej nie śniadania.
- My? - powtórzyła Suzie, cedząc przez zęby. - Jakie to miłe słówko,
prawda? - zwróciła się do Sama.
Jego słowa zagłuszył warkot przejeżdżającego samochodu. Wewnątrz
mignęły rude włosy Suzie i blada twarz kierowcy.
- Co ona znowu wymyśliła? - mruknął Gus pod nosem. - Na pewno znów
wynikną z tego jakieś kłopoty. Znając Suzie, można być tego pewnym.
Tessa nie odezwała się, ale pomyślała, że Gus dobrze to ujął. Wolałaby
jednak uniknąć podobnych kłopotów, jakich próbkę miała przy śniadaniu. Za
żadne skarby nie chciała, by coś podobnego się powtórzyło.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Słowa Gusa przypomniały się jej w piątek rano, gdy przyszła do pracy.
Zobaczyła kamery i pomyślała, że to zapowiadana przez Sama ekipa,
jednak panująca przy wejściu do lecznicy wrzawa przekonała ją, że to nie to.
Gus ostrzegł ją zbyt późno. Jego uniesiona ręka spowodowała, że reporterzy
zauważyli jej przybycie. Otoczyli ją, zanim się zdołała zorientować.
Wykrzykiwane pytania krzyżowały się nad jej głową, a natarczywi
dziennikarze naciskali ją ze wszystkich stron. Pomyślała, że lada moment ją
zaduszą, ale w tej samej chwili zobaczyła przepychającego się do niej Sama.
- Nic nie mów - ostrzegł i chwycił ją za przegub.
Błysnęły flesze, oślepiając Tessę. Sam pociągnął ją za sobą. Potknęła się,
gdy wpadła na jednego z reporterów.
- Sam, zaczekaj!
R S
- 46 -
- Jeszcze czego! Gus, pozbądź się ich, nie obchodzi mnie, jak to zrobisz! -
warknął, wepchnął Tessę do środka i zamknął dokładnie drzwi. - Zadowolona? -
spytał z furią. - Cieszysz się z tego, co narobiłaś?
Zdrętwiała.
- Ja... Nie mam pojęcia, o czym mówisz!
- Nie masz? Myślisz, że w to uwierzę?
- Wytłumacz mi jednak, co cię tak zdenerwowało, a może wtedy będę
mogła odpowiedzieć na twoje pytanie.
Porwał z biurka gazetę i wcisnął jej w ręce. Patrzył na nią oskarżycielsko.
- Czytaj!
Obok zdjęcia Beechwood Hall zamieszczono artykuł, w którego tytule
widniało jej nazwisko. Zaczęła czytać, a jej zdumienie rosło z każdą chwilą.
- Ależ... Co za bzdury! Piszą, że jestem twoją nową...
- Wiadomo kim, chociaż nie pamiętam, jakiego słowa tam użyłaś, żeby
opisać samą siebie.
- Ja? Myślisz, że to ja im podałam te...
- A któż by inny?
Z trudem potrząsnęła głową.
- Ale to nie ja... Naprawdę nie ja. Nie wiem, skąd to wzięli.
- Tak? A to? - Przysunął jej tekst pod nos i palcem pokazał jakiś fragment.
- Kolor twoich oczu, włosów, wiek, nawet informacja o tym, że odpowiedziałaś
na ogłoszenie w sprawie pracy. Kto im powiedział? Krasnoludki? Domyślam
się, że poprzekręcali to, co mówiłaś, że dużo dodali od siebie, ale po co w ogóle
dałaś się wciągnąć w rozmowę z jakimś pismakiem? Uprzedzałem cię, że będą
się tu kręcić. Powinnaś była ich ignorować.
- Sam, ale ja nikomu nie powiedziałam ani słowa! Wydawało się, że nic
do niego nie dociera.
R S
- 47 -
- Do tej pory udawało mi się trzymać ich z daleka od tego miejsca, a ty...
Powinienem był to przewidzieć! Masz się do nich nie odzywać! - warknął. -
Nawet nie waż się spojrzeć w ich kierunku, rozumiesz?
Nagle poczuła gniew. Nie miał prawa mówić tak do niej. Nie dał jej nawet
szansy, żeby cokolwiek wytłumaczyła. Poczuła dławienie w gardle, kiwnęła
więc tylko głową i odwróciła się, zaciskając pięści.
- Niech to licho, spóźniłem się. Architekci już na mnie czekają... -
Usłyszała jeszcze ponury głos, a po chwili trzaśnięcie drzwiami.
Jej oczy napełniły się łzami. Nagle Tessa uprzytomniła sobie, że za chwilę
pojawią się pierwsi klienci i nie może ich przyjąć z zaczerwienioną od płaczu
twarzą. Delikatnie osuszyła łzy chusteczką i sięgnęła po gazetę. Gdy przeczytała
artykuł ponownie, poczuła się lepiej. Autor naszpikował aluzjami tekst o nowej
pielęgniarce w Beechwood, ale były to tylko przypuszczenia, jakich pełno w
żądnej sensacji prasie.
Nie rozumiała, co tak zdenerwowało Sama. To raczej ona powinna się
poczuć obrażona, jednak nie zamierzała przejmować się prasowymi plotkami.
Jedyne, co ją zabolało, to bezpodstawne zarzuty Sama i jego zachowanie.
Przecież do dzisiejszego dnia nie widziała tu żadnego dziennikarza!
Chociaż...
Nagle przypomniała sobie. Tamten samochód na początku tygodnia i jego
kierowca! Ale komu mogłaby o tym powiedzieć? Jeszcze tylko Gus widział tego
człowieka w towarzystwie Suzie, ale nie może Gusa mieszać w taką sprawę.
Zresztą, nie miała stuprocentowej pewności, że artykuł powstał z inicjatywy
Suzie. Nawet gdyby, to i tak Sam raczej uwierzy tamtej niż jej, sądząc po jego
dzisiejszym zachowaniu. Zdecydowała, że jakoś musi przetrzymać ten dzień, a
potem zastanowić się nad sposobem udowodnienia swojej niewinności.
Dziewczynka i chłopiec zjawili się w lecznicy po południu, jakieś dziesięć
minut po przyjściu Sama. Tessa posadziła ich na ławce w poczekalni i wyjęła z
kieszeni fartucha dwa miętowe cukierki. Jeden dała chlipiącej dziewczynce, a
R S
- 48 -
drugi jej bratu, z którego słów zrozumiała tylko tyle, że ma na imię David.
Wyglądał na osiem lat, dziewczynka na sześć lub siedem. Tessa przyklęknęła i
ujęła dzieci za rączki.
- Powtórz, o co chodzi, tylko wolniej. Zobaczymy, co da się zrobić.
- Jest taki kucyk przy strumyku... - Mały zawzięcie ssał cukierek. - To jest
ona. Przewróciła się na plecy i tak dziwnie się odzywa.
- A może po prostu śpi albo odpoczywa? Chłopczyk potrząsnął głową.
- Chciała kopnąć Millie.
Tessa uśmiechnęła się do dziewczynki, która przytaknęła bratu.
- Gwiazdka nigdy nie kopie. A teraz tak.
- Gwiazdka? Znacie tego konika?
- To nasz kucyk - wyszeptała Millie.
- To znaczy... Wasza mamusia i tatuś mają Gwiazdkę na własność?
Dzieci jednak potrząsnęły głowami, a Millie znowu zaczęła płakać. David
spojrzał na Tessę.
- Ona nie jest tak naprawdę nasza, ale wiemy, że coś jej się stało.
Tessa mocniej uścisnęła wilgotne rączki i uśmiechnęła się.
- Czy wasza mamusia wie, że tu jesteście?
- Nie. Przyjdzie pani do Gwiazdki? Prosimy! - Dzieci ześlizgnęły się z
ławki.
- Pójdziemy wszyscy razem - odezwał się z tyłu męski głos.
Tessa zerknęła ukradkiem na Sama. Jego szare oczy ze srebrzystymi
cętkami patrzyły łagodnie.
- Zabierzecie nas do Gwiazdki? - Pochylił się nad dziećmi.
Wzrok Tessy powędrował ku szerokim ramionom, a potem ku
opadającym na kark kręconym włosom o kasztanowym połysku. Nie mogła
oderwać od nich oczu. Z trudem wróciła do rzeczywistości i usłyszała już tylko
ostatnie słowa dzieci. Sam wyprostował się.
- Chcecie się przejechać takim dużym samochodem?
R S
- 49 -
Skinęły głowami, a ich policzki zaróżowiły się nieco.
- Tesso, możesz poprosić Gusa, żeby nam pożyczył land rover? Aha,
musimy zadzwonić do pani Dockens i spytać, czy możemy je ze sobą zabrać.
- Chcesz, żebym zadzwoniła? - Tessa poczuła, jak maleńka rączka Millie
wślizguje się w jej dłoń.
Po kilku minutach siedziała na tylnym siedzeniu razem z dziećmi, które
wskazywały Samowi drogę. Wyboisty szlak prowadził do ciemnego lasu, zaroś-
niętego wybujałymi paprociami.
- Chyba nie przychodzicie tu same? - spytała ze zgrozą Tessa, przerażona
myślą, że dzieci były tu tylko, we dwójkę.
- Musieliśmy pójść za nią - powiedział cichutko David.
- Bo się tak dziwnie zachowywała - dodała Millie, przytrzymując się
kurczowo Tessy, gdy samochód przechylił się na krawędzi torfowiska.
- Przyszliście od razu do nas, gdy się przewróciła? - spytał łagodnie Sam,
z posępną miną oceniając odległość.
- Biegliśmy całą drogę - David uważnie wyglądał przez przednią szybę. -
Jest! Tam, nad strumieniem.
Ledwo wyszli z samochodu, Millie z łkaniem rzuciła się w ramiona
Tessy.
- Gwiazdka nie żyje, wiem, że nie żyje!
Tessa miała to samo wrażenie. Kucyk leżał nieruchomo na boku w
dziwacznej pozycji.
Sam chwycił walizkę z siedzenia i odwrócił się do dzieci.
- Nie ruszajcie się na krok z samochodu. Tessa delikatnie postawiła
dziewczynkę na ziemi.
- Zaraz wracamy.
Gdy podeszli, stało się jasne, że zwierzę żyje, ale ma trudności z
oddychaniem. Z jego pyska wydobywały się chrapliwe dźwięki. Nawet nie pró-
bowało uciekać na ich widok. Sam ostrzegawczo podniósł dłoń.
R S
- 50 -
- Domyślam się, co to może być. Jeśli trzeba będzie dać jej zastrzyk
usypiający, to zrobimy to, ale chyba nie ma czasu czekać, aż zadziała. Gdyby
udało ci się ją jakoś obłaskawić, mógłbym zajrzeć do jej pyska. Pamiętaj tylko,
żeby nie znaleźć się w zasięgu jej kopyt.
Tessa przyklęknęła przy głowie Gwiazdki i zaczęła ją bardzo delikatnie
głaskać. Sam spróbował otworzyć jej szerzej pysk, ale ona szarpnęła się nagle
do tyłu, uderzając Tessę z całej siły. Dziewczyna zwinęła się z bólu na ziemi i
prawie od razu poczuła otaczające ją ramiona Sama.
- Tessa, nic ci nie jest? - Posadził ją i przytrzymał. Z trudem złapała
oddech.
- Nie... Nic... - Było jej niedobrze, ale zdobyła się na uśmiech. - Zajmij się
nią, proszę.
Z ociąganiem wrócił do Gwiazdki. Tessa potrząsnęła głową, żeby jakoś
dojść do siebie i znowu położyła dłoń na splątanej sierści. Tym razem kucyk nie
drgnął, przysunęła się więc bliżej, choć nadal czuła się dość słabo.
- Na pewno chcesz dalej próbować? - Sam patrzył na nią z troską.
- Oczywiście! - Spojrzała w pełne cierpienia oczy kucyka i nagle targnął
nią żal. - Pośpiesz się, Sam!
Skinął głową i tym razem bez trudu rozwarł szczęki zwierzęcia.
Tessa przemawiała do Gwiazdki łagodnym głosem, podczas gdy Sam
manewrował długimi kleszczami.
- Prawie się udało, uważaj teraz.
Czekała w takim napięciu, że płynące sekundy wydawały się jej równie
wolne, jak godziny.
- Mamy to! - W głosie Sama brzmiała niekłamana ulga.
- Co to jest?
- Kawałek plastikowej torebki. Gwiazdka musiała wyczuć w niej zapach
jedzenia, zaczęła ją żuć i niechcący wciągnęła do tchawicy. Myślę, że nic tam
już nie zostało. Dlatego odsuń się, bo ona w mgnieniu oka dojdzie do siebie.
R S
- 51 -
Cofnęła się kilka kroków. Sam ledwo zdążył uciec, gdy kucyk poderwał
się z ziemi.
- Och, Sam... Skąd wiedziałeś? - spytała zdumiona.
- Już kiedyś zdarzył mi się podobny przypadek, jednak wtedy nie miałem
tyle szczęścia. Wezwano mnie zbyt późno, może po prostu nikt nie zauważył, że
zwierzę cierpi. Te śmieci to istna plaga: torebki, puszki, kapsle... Gwiazdka
miała szczęście, że trafiła na takich przyjaciół.
Kucyk potrząsnął głową, postąpił kilka kroków i niemal od razu zaczął
skubać trawę. Sam zabrał się za pakowanie porozrzucanych instrumentów
medycznych. Tessa schyliła się, żeby mu pomóc.
- Bardziej martwiłem się o ciebie.
Zaskoczył ją kompletnie, zdążyła już zapomnieć o tamtym uderzeniu.
Uśmiechnęła się do niego.
- Gwiazdko! - Usłyszeli wołanie dzieci.
- Lepiej chodźmy i opowiedzmy im wszystko - Sam odwzajemnił
uśmiech. - Dzieciaki zawsze są ciekawe szczegółów, zwłaszcza makabrycznych.
Szła obok niego. Była świadoma każdego ruchu kroczącego z niedbałą
gracją mężczyzny.
Na ich widok dzieci wyskoczyły z samochodu i, tak jak Sam przewidział,
zasypały ich pytaniami. Cierpliwie odpowiadał na wszystkie. W końcu, gdy ich
ciekawość została zaspokojona, Millie wyciągnęła pulchne ramionka i Tessa
wzięła ją na ręce. Dziewczynka ziewnęła.
- Ktoś się tu zmęczył - roześmiał się Sam.
- Ja nie - zaprotestował David. - Czy możemy się z nią pożegnać, zanim
pojedziemy?
- Idźcie we dwóch - szepnęła Tessa. - Ja usiądę z Millie w samochodzie.
- Dobrze - przytaknął z uśmiechem Sam. - Nie obawiaj się, nie
podejdziemy zbyt blisko.
R S
- 52 -
Oddalił się bez pośpiechu, z rękami w kieszeniach, obok poruszała się
drobna figurka Davida. Poszli w dół strumienia, gdzie Gwiazdka właśnie piła
wodę. Tessa miała dobry widok z tylnego siedzenia. Millie przytuliła się do niej,
zwinięta w kłębek jak kociak. Bliskość tego maleńkiego ciałka i zupełna
zależność dziecka od jej opieki spowodowały, że Tessę przejęło uczucie
błogości. Widziała, jak Sam opiera dłoń na ramieniu Davida, a chłopiec podnosi
ku niemu twarz, którą oświetla blask słońca. Na polanie panował niezmącony
spokój, jedynie z wierzchołków drzew dobiegał świergot ptaków.
Gdy wrócili do samochodu, David z buzią zaróżowioną z podniecenia
zajął miejsce z przodu.
- Z Millie wszystko w porządku, prawda? - upewnił się.
- Jest bardzo zmęczona - uśmiechnęła się Tessa. - Myślę, że to przez to
bieganie.
David spojrzał na Sama.
- Ocaliliśmy Gwiazdkę, prawda?
- Oczywiście, że tak.
- A czy powiesz o tym mamusi? Ona nie lubi, jak wychodzimy.
Sam się roześmiał.
- Nie martw się. Wszystko jej wyjaśnię.
Tessa obserwowała ich z tyłu. Chłopiec nie odrywał oczu od Sama i
zachowywał się tak, jakby starał się zapamiętać każde jego słowo.
Millie wtuliła się jeszcze wygodniej, ściskając w maleńkiej piąstce
chusteczkę i wpychając kciuk do buzi. Land rover podskakiwał na każdej
dziurze, chwilami jego koła bezskutecznie miesiły grząską ziemię, silnik wył na
wysokich obrotach, w końcu jednak dojechali do uroczego domu, obrośniętego
dzikim winem.
Pani Dockens już na nich czekała. Pokiwała głową na widok córki, którą
Tessa trzymała na rękach.
- Rozumiem, że napsociła?
R S
- 53 -
- Wręcz przeciwnie. - Tessa poczuła, że Sam obejmuje ją ramieniem, żeby
jej pomóc.
- Jestem wam obojgu niezmiernie wdzięczna. Dobrze, że pani zadzwoniła,
bo nie miałam pojęcia, gdzie się podziewają. Już miałam dzwonić po męża -
westchnęła. Wzięła śpiącą Millie na ręce i odwróciła się do synka. - Następnym
razem, jak będziesz gonić kucyki, to najpierw przyjdź i powiedz mi o tym!
- upomniała go. - Myślałam, że poszliście do sklepu po lody.
- To nasza wina, że wróciły dziś o tej porze - pośpieszył z przeprosinami
Sam. - Ale gdyby nie oni, Gwiazdka by się udusiła.
Pani Dockens uśmiechnęła się.
- Zupełnie zwariowali na jej punkcie. Dziwne, że nie przyprowadzają jej
do domu, żeby jadła ze stołu. Każdy mógłby pomyśleć, że to nasz kucyk, tak ją
oswoiły. Wyobraźcie sobie, że codziennie o szóstej rano wtyka łeb przez
ogrodzenie!
Sam roześmiał się, po czym złapał na ręce Davida i zaniósł go do domu.
Tessa nie spuszczała z niego oczu. Chciała widzieć wszystko, utrwalić w
pamięci każdy jego ruch, słuchać jego głosu... Starała się nie stracić
najmniejszego szczegółu.
- Czy Gwiazdka nie ma prawdziwego właściciela, który mógłby jej
częściej doglądać? - spytała Tessa, gdy wracali do głównej drogi.
- Oczywiście, wszystkie kucyki mają właścicieli i wszystkie są
oznakowane, zgodnie z prawem. Każdy właściciel musi oznaczyć konia swoim
symbolem. Zazwyczaj jest on umieszczany na łopatce. Gwiazdka też miała taki
znak, tylko nie zauważyłaś. Ta procedura jest konieczna, gdyż umożliwia
identyfikowanie zwierząt, które uległy wypadkom.
- Jak widać, w niczym to nie pomogło. Omal się nie udusiła!
- No tak, a państwo Dockens, zawsze tacy ostrożni i odpowiedzialni, nie
upilnowali dzieci, które pętały się same daleko w lesie!
R S
- 54 -
- Wiem - zgodziła się niechętnie. - Ale chyba musi być jakiś inny sposób
niż zostawianie zwierząt samych sobie?
- Jeśli masz na to jakiś pomysł, to mogę cię zapewnić, że zarząd Forest
wysłucha cię z przyjemnością.
Wzruszyła ramionami i rzuciła mu wymowne spojrzenie.
- Pozwalać zwierzętom tak się włóczyć samopas... To ryzykowne...
- Forest to nie zoo ani nie więzienie. Zwierzęta znajdują tu schronienie,
ale przecież żadne rozwiązanie nie jest idealne, nie ma róży bez kolców. Trzeba
to zaakceptować i robić swoje.
Tessa westchnęła i przez chwilę jechali w milczeniu. Ze znajdującego się
tak blisko ciała Sama promieniowało ciepło, co sprawiało jej ogromną
przyjemność.
Przymknęła oczy. Nagle ów błogi nastrój został zakłócony. Sam
zahamował gwałtownie i zaklął.
- Niech to szlag, wrócili!
Błyskawicznie skręcił w lewo na dziedziniec pubu. Tessa kurczowo
przytrzymała się siedzenia, gdy w ostatniej chwili zatrzymali się tuż przed
tarasem zastawionym stolikami i parasolami.
- O co chodzi? - spytała półprzytomnie, tak brutalnie wyrwana z półsnu.
- Nie zauważyłaś? Znów byli przed lecznicą, a myślałem, że już się ich
pozbyliśmy! - Uderzył pięścią w kierownicę.
Spuściła oczy. Co mogła zrobić? Co mogła powiedzieć? Gdyby nadal
upierała się, że nie ponosi żadnej winy, rozgniewałby się jeszcze bardziej, czuła
to. Z ulgą powitała śpieszącą ku nim Jane. Nareszcie jakaś przyjazna twarz.
- Sam, Tessa! Chodźcie, właśnie otwieramy.
Spojrzenie Sama było lodowate, Tessa niemal fizycznie wyczuwała jego
wrogość. Biedna Jane, zaraz spotka ją niezbyt miłe powitanie. Ku jej zdumieniu,
Sam uśmiechnął się promiennie.
- Z przyjemnością, ale może innym razem. Mamy pewien problem.
R S
- 55 -
Jane skrzywiła się lekceważąco i otworzyła drzwiczki od strony Tessy.
- Mnie to mówisz? W porze obiadowej było ich tu pełno.
- Głupiec ze mnie, mogłem się domyślić. Jane wzruszyła ramionami.
- Znudzi im się tak pętać dookoła; nie jutro, to pojutrze. Potem wszystko
wróci do normy. Powinieneś to wiedzieć, miałeś już z nimi do czynienia, Sam.
- Dlatego nie mam ochoty na więcej.
- Posadzę was w takim miejscu, gdzie będziecie bezpieczni i przyniosę
coś do jedzenia - nalegała Jane. - Wyglądacie tak, jak byście mieli zaraz paść z
głodu. Do lecznicy i tak nie macie po co wracać, bo to tylko pogorszy sytuację.
Annie i Gus zajmą się wszystkim.
Po krótkim wahaniu Sam skinął głową.
- Tessę poturbował kucyk, i to dość mocno. Myślę, że jakiś posiłek dobrze
jej zrobi.
Gdy podążała za Jane, poczuła się nieco spokojniejsza. Sam, nawet
rozgniewany, troszczył się o nią. Co za pech, że ci reporterzy pokazali się
ponownie!
- Rozgośćcie się. Tutaj nikt wam nie będzie przeszkadzał.
Znajdowali się w maleńkim ogródku, gdzie stała wygodna, wyściełana
ława, osłonięta markizą. W rozstawionych wokół skrzynkach pyszniły się fuksje
i pelargonie. Sam rozsiadł się wygodnie na miękkich poduszkach i wyciągnął
ramię wzdłuż oparcia. Wskazał Tessie miejsce obok siebie.
- Nie ugryzę cię przecież.
Gdy siadała, z jej długich włosów zsunęła się wstążka. Sam podniósł ją z
roztargnieniem.
- Sam, to naprawdę nie ja...
- Nie możesz wrócić na noc do Beechwood Hall - przerwał jej spokojnym
głosem. - Większość z nich pewnie się kręci wokół domu.
W jej zielonych oczach błysnął niepokój.
R S
- 56 -
- Czy to ma jakieś znaczenie, Sam? Co jeszcze więcej mogą zrobić? Nie
rozumiem, dlaczego się denerwujesz, że wydrukowali te brukowe plotki.
- Właśnie dlatego, że ludzie w takie bzdury wierzą najchętniej. Czy
naprawdę chcesz, żeby myśleli, że znalazłaś się tutaj jedynie dla mojej
przyjemności?
- Ale my wiemy, że to nieprawda, więc co nas obchodzi, co sobie myślą
inni?
- Mnie obchodzi, i to bardzo. Ciebie chyba mniej, skoro sama rozwiązałaś
ludziom języki.
- Ale to nie ja! Dlaczego mi nie wierzysz?! - krzyknęła z desperacją.
- To śmieszne, Tesso. Słuchaj, nie chcę tracić takiego pracownika, ale... -
Westchnął i potarł dłonią brodę. - Widzę tylko jedno rozwiązanie. Gdyby ciebie
tu nie było, to i oni nie mieliby czego szukać.
- Gdyby mnie nie było?
Spojrzał na nią chłodno.
- Na jakiś czas wyjedziesz stąd. Nie miałaś do tej pory wolnego, myślę, że
parę dni urlopu dobrze ci zrobi.
Mięśnie policzka Tessy zadrgały nerwowo, na szczęście rozpuszczone
włosy zakrywały część jej twarzy.
- Ale ja nie mam dokąd pojechać!
- Oczywiście, że masz - odparł niecierpliwie. - Twoja rodzina w
Oxfordzie bez wątpienia oczekuje wyjaśnień, na pewno już wiedzą o tym
artykule.
- Po prostu chcesz się mnie pozbyć. Stoję ci na drodze. Przeszkadzam ci,
jestem kulą u nogi. Żałujesz, że mnie w ogóle zatrudniłeś.
Z zaciśniętymi ustami odwróciła się do niego i popatrzyła mu prosto w
oczy. Co go obchodziło, że czuła się zraniona i upokorzona?
R S
- 57 -
- Nie patrz tak na mnie. Nie zawsze wszystko musi się układać po twojej
myśli. Wydaje ci się, że bez problemu możesz stawić czoło tej sytuacji, ale ja
uważam inaczej i musisz się do mojego zdania dostosować.
Zagryzła wargi i odwróciła wzrok. Co za szkoda, że jednak wstała z łóżka
w tamten sobotni poranek, że przyjechała ubiegać się o tę nieszczęsną pracę. To
od tej pory całe jej życie zostało wywrócone do góry nogami przez tego faceta!
Traktował ją jak rzecz, którą można zapakować i wysłać choćby na
koniec świata, podczas gdy Tessa nie zrobiła nic, by sobie na takie traktowanie
zasłużyć. Chyba że... Chyba że chodziło mu o to, by zostać tylko z Suzie...
Upewniła się w tych przypuszczeniach, gdy usłyszała jego cichy głos.
- Dziś jeszcze odprowadzę cię na pociąg. Przykro mi, ale nie widzę
innego wyjścia. Wyjedziesz.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Pociąg ruszył.
Tessa spojrzała przez okno na oddalający się pusty peron. Sam odszedł.
Opadła na siedzenie i wróciła myślami do dzisiejszego popołudnia. Gdy
patrzyła na Sama rozmawiającego z Davidem, na jego brązowe, nieco potargane
włosy, na zdecydowanie męskie rysy, na charakterystyczny gest, jakim
przechylał głowę na jedną stronę, słuchając chłopca, ogarniało ją poczucie
ciepła i bezpieczeństwa. Ale jak mogła w ten sposób myśleć o człowieku, który
zaraz potem tak ją potraktował?
Wysiadła w Oxfordzie o zmroku, złapała taksówkę i zaczęła zastanawiać
się, co powie rodzinie.
Ze ściśniętym sercem stanęła przed domem, gdy nagle nad drzwiami
zapaliło się światło i wybiegli ojciec, bliźniaki i Todd.
- Witaj w domu, kochanie! - Oczy Joego błyszczały radością.
- Wiedzieliście? - Patrzyła na nich zaskoczona.
R S
- 58 -
- Twój szef właśnie dzwonił - wyjaśnił ojciec.
- Rzucaliśmy monetę, żeby ustalić, który z nas będzie mógł cię przywitać
pierwszy.
Spojrzała w cztery pary rozradowanych oczu i musiała się uśmiechnąć.
- Och, tato - szepnęła, gdy przytulił ją do siebie.
- Czemu nie wyjdziesz gdzieś ze mną? Jest taki ładny wieczór. Wszystkie
weekendy spędzałaś w domu!
Tessa skubała nerwowo rąbek szortów. Siedzieli z Toddem w ogrodzie.
Ilekroć jednak spojrzała na chłopaka, widziała przed sobą kogoś innego i nic nie
mogła na to poradzić. Urok Sama był nie do przezwyciężenia. Jego szare oczy
przesłaniały błękit oczu Todda, blond grzywa jej towarzysza ustępowała ob-
razowi kręconych kasztanowych włosów. Tessa zamrugała oczami i wstała,
próbując powrócić do rzeczywistości. Zwariuje, jeśli nadal będzie się snuć oso-
wiała wokół domu i czekać na telefon, który od trzech dni milczy jak zaklęty.
- Idziesz?
- Idę! - Zmusiła się do czegoś w rodzaju uśmiechu.
Przyjęcie było naprawdę udane. Todd przedstawił ją swoim przyjaciołom
i Tessa poczuła, że jej nastrój zaczyna się poprawiać. Napięcie powróciło, gdy
Amber, młodziutka dziewczyna o piwnych oczach, zaczęła mówić o tamtym
artykule.
- Nie powinnaś wierzyć we wszystko, co napisano w gazecie -
oświadczyła Tessa. Na twarzy rozmówczyni zauważyła jednak ten sam wyraz
niedowierzania, jaki pojawił się na twarzach jej braci, gdy próbowała im
wszystko wyjaśnić. Sam miał rację. Ludzie wcale nie chcą znać prawdy.
Trudno było uniknąć rozmowy o Samie, Tessa wykręciła się więc bólem
głowy, żeby móc uciec do domu. Todd nie zgodził się, żeby wzięła taksówkę i
odwiózł ją.
- W czwartek idziemy potańczyć. Odmowy nie przyjmuję do wiadomości,
ból głowy zdąży ci do tej pory przejść.
R S
- 59 -
Zdała sobie sprawę, że nie ma żadnego powodu, by odmówić. Nie
wyglądało na to, żeby Sam miał zadzwonić kiedykolwiek.
Następne dwa dni wlokły się niemiłosiernie.
W czwartek po południu padał deszcz. Tessa siedziała przy oknie i
patrzyła na przystrzyżone trawniki i równe ściany domów. Jakie to wszystko
różne od pełnego naturalnego wdzięku krajobrazu Forest...
Tak bardzo tęskniła za tamtym miejscem. Poczuła zapach sosen, ściółki
leśnej, kory, w jej uszach dźwięczał szczebiot ptaków, wypełniający zmierzchy i
poranki. W myślach zobaczyła Beechwood Hall, Greeleya, panią Pearson,
usłyszała, jak Sam z uporem spiera się z architektami...
Zza chmur wyjrzało słońce, złocisty blask zalał wszystko dookoła.
Nagle Tessa poczuła złość na siebie. Działa na własną szkodę, myśląc w
ten sposób. Musi się pogodzić z faktem, że Sam pozbył się jej definitywnie,
wziąć się w garść i poradzić sobie bez niego!
- Dobrze się bawisz? - Todd próbował przekrzyczeć muzykę.
- Świetnie! - odparła z przekonaniem, nie przerywając tańca.
Odkryła, że znajomi Todda są bardzo sympatyczni, zwłaszcza Amber.
Tym razem nikt nie wspominał o Samie, a znakomita muzyka pozwalała
zapomnieć o wszystkim.
- Dokąd teraz? - spytał Todd, gdy późnym wieczorem jechali pustymi
ulicami miasta.
- Do domu. Ledwo żyję.
- Wyszłaś z wprawy - roześmiał się. - Zaprosisz mnie na kawę?
Popatrzyła na usiane gwiazdami niebo i odpowiedziała uśmiechem na
zalotne spojrzenie Todda.
- W końcu zawsze mogę cię wyrzucić, jak mi się będziesz naprzykrzał.
Śmiejąc się cicho, żeby nikogo nie obudzić, szli w kierunku domu. Tessa
wyjęła klucze, ale otworzył im ojciec. Skorzystała więc z okazji i zostawiła
R S
- 60 -
Todda w jego towarzystwie, a sama poszła się odświeżyć. Wróciła po pięciu
minutach uczesana i z poprawionym makijażem.
- Tato, czy wstawiłeś wodę...? - Mało brakowało, a chybaby zemdlała.
Siedzący w fotelu mężczyzna spojrzał na nią ponuro. Oparł się na
muskularnych ramionach i wstał, prostując się na całą wysokość.
- Sam!
- Witaj, Tesso.
Zapadła krępująca cisza, którą w końcu przerwał Joe.
- Pan Wilde... Sam przyjechał tuż po waszym wyjściu. Pogadaliśmy sobie
trochę.
Tessa drżącymi wargami spróbowała się uśmiechnąć. Poczuła dotyk dłoni
Todda na ramieniu.
- Przełożymy tę kawę na kiedy indziej - powiedział i spojrzał na Sama.
Napięcie między mężczyznami było wyraźne. - Do jutra, Tesso.
Odprowadziła go do drzwi, krew pulsowała jej w skroniach.
- Todd, tak mi przykro...
- To przecież nie twoja wina - odparł z zawziętą miną. - Gdybyś mnie
potrzebowała, daj tylko znać.
Patrzyła za nim przez chwilę, próbując opanować drżenie. Czuła się tak,
jakby za moment miała się dostać pod ogień artyleryjski. Gdy wróciła do
pokoju, powitało ją nieprzyjazne spojrzenie Sama.
- Czas na mnie - Joe wstał. - Aha, Sam zostanie dziś u nas, nie będzie
przecież jechał po nocy. Dobranoc.
Tessa z ociąganiem pocałowała ojca w policzek, zamknęła za nim drzwi i
odwróciła się do Sama. W ciągu tego długiego tygodnia utwierdziła się w
przekonaniu, że ten człowiek nie ma więcej ochoty na jej towarzystwo.
Komplikowała mu życie, a Sam Wilde nie życzył sobie żadnych komplikacji.
R S
- 61 -
Teraz również ona ich sobie nie życzyła. Właśnie powoli zaczęła
planować wszystko na nowo, a jego obecność może obrócić wniwecz jej
postanowienia.
- Czym przyjechałeś? - spytała z chłodną uprzejmością. - Nie zauważyłam
twojego samochodu.
- Twój ojciec zaproponował, żebym skorzystał z waszego garażu. Joe
potrafi zajmować się gośćmi. Zrozumiała przytyk i nagle poczuła, że ma dość.
- Dlaczego tu przyjechałeś?
- A jak myślisz?
- Prawdę powiedziawszy, nie mam najmniejszego pojęcia. Odebrałam
twoje milczenie jako znak, że moja praca się skończyła.
- Chcesz tego?
Nie było w nim nawet odrobiny skruchy, w ogóle do niego nie docierało,
że ktoś się przez niego zamartwiał. Czy naprawdę tego człowieka nie obchodzi
nic poza jego wygodą?
- Chciałabym cię poinformować, że...
- Że nie wracasz ze mną, tak? - przerwał jej ostro, a szare oczy zwęziły się
nagle.
Zmarszczyła brwi.
- Wrócić z tobą? Nie rozumiem...
- Raczej nie chcesz rozumieć. Wydaje mi się, że tak świetnie się bawisz,
że twoja praca nie za bardzo cię obchodzi.
No nie! Próbuje obarczyć ją winą za ten tydzień milczenia!
- Owszem, miło się dzisiaj bawiłam - przyznała spokojnie. - Sądziłeś, że
nie będę odstępować telefonu ani na krok?
- Sądziłem, że przynajmniej będziesz w domu!
- To dlaczego przedtem nie zadzwoniłeś? - Starała się, by w jej głosie nie
pojawił się nawet cień irytacji.
- I co? Może jeszcze miałem poprosić o spotkanie? - zadrwił.
R S
- 62 -
Rozgniewał ją nie na żarty. Z trudem panowała nad sobą.
- Liczyłeś na to, że będę oczekiwać na twoje łaskawe skinienie jak
wszyscy inni? - spytała drżącym głosem. - Myślisz, że cały świat kręci się
wokół ciebie, ale się mylisz. Przynajmniej ja nie zamierzam zachowywać się w
ten sposób!
Zmierzył ją wzrokiem.
- Uprzejmie przypominam, że w ogłoszeniu była mowa o wymaganej
elastyczności. Ostrzegałem cię, jakie mogą być niedogodności tej pracy.
Wiedziałaś, w co się pakujesz, a teraz jęczysz, że się nie odzywałem. Skoro tak
cię to niepokoiło, to czemu sama nie zadzwoniłaś?
- Ach, teraz rozumiem! Przyjechałeś, żeby zaspokoić ciekawość, prawda?
Twoja duma została zraniona, myślałeś, że zacznę wydzwaniać, że nie dam ci
spokoju, a tu taki zawód. To o to ci chodzi!
- Nie bądź śmieszna!
Nie zauważyła, że przez cały czas niepostrzeżenie przysuwał się do niej.
Znajdowali się teraz tak blisko siebie, że czuła na twarzy jego gorący oddech.
Złapał ją za rękę, gdy chciała się odsunąć.
- Zrobiłem ci największą przysługę twego życia, wysyłając cię z
Beechwood, czy tego nie rozumiesz? Teraz przyjechałem po ciebie i czekałem,
bo ty wracasz do domu w środku nocy - warknął.
Próbowała się wyrwać, ale trzymał ją mocno.
- Masz tupet, Sam! - Zniżyła głos, żeby ojciec nie usłyszał, co się dzieje. -
Nie próbuj traktować mnie jak jednej ze swoich panienek, bo nie masz do tego
prawa!
Zacisnął palce jeszcze mocniej, sprawiając jej ból.
- Właśnie po to, żeby nie przyczepiono ci etykietki jednej z moich
panienek, zrobiłem to, co zrobiłem.
- Ale przedobrzyłeś! Tak samo zresztą teraz... To boli!
R S
- 63 -
Puścił ją, zdumiony jej słowami. Na ręce Tessy widniały czerwone pręgi.
Sam patrzył na nie pochmurnie.
- Przepraszam... Dlaczego my się tak kłócimy?
- Ja się nie kłócę, Sam.
Ujął jej dłoń i delikatnie rozmasował bolące miejsca. Kiedy ślady
zniknęły, spojrzał na Tessę tak przepraszającym wzrokiem, że wszystkie jej
postanowienia prysnęły jak bańka mydlana. Nie patrz na mnie w ten sposób,
pomyślała błagalnie.
- I co teraz zrobimy? - Podniósł pytająco brwi.
Wyszarpnęła rękę. Nie mogła znieść tego spojrzenia, które osłabiało jej
wolę.
- Nie chciałem ci sprawić bólu - odezwał się z troską i pochylił głowę. -
Tesso... Słowa są najlepszym sposobem porozumiewania się, ale czasem stają
się naszymi najgorszymi wrogami. - Spojrzał na nią dziwnym wzrokiem. -
Próbuję ci przez to powiedzieć... że... Jakoś mi nie idzie samemu. Chcę, żebyś
wróciła do Beechwood. Potrzebuję cię.
Nie wierzyła własnym uszom. Sam był bez wątpienia jedynym
człowiekiem na świecie, który potrafił doprowadzić ją do furii, a w następnej
chwili spowodować, że ogarniała ją ogromna czułość i ochota, by rzucić mu się
w ramiona, objąć go...
Znała odpowiedź, zanim zadał pytanie.
- Wrócisz ze mną do Forest?
Pies był piękny.
- Zajmiesz się nią od razu? - spytał Gus. Sam skinął głową.
- Już dość się nacierpiała z powodu tego zerwanego ścięgna. Jadła coś?
- Nic.
Sam pogłaskał złocistą, nieco potarganą sierść. Wielkie brązowe oczy
śledziły każdy jego ruch.
R S
- 64 -
- Tesso, przygotuj wszystko do zabiegu. Pośpiesz się, proszę, chcę się za
to wziąć jak najszybciej.
Szorstkość głosu Sama nie zaskoczyła jej. Gdy wracali dziś rano do
Beechwood, zamknął się w sobie, jakby żałując wczorajszych słów. Tessa
wysiadała z wiśniowego porsche z duszą na ramieniu. Czy spotka Suzie? Czy
nie pojawi się jakiś kolejny reporter? Z westchnieniem ulgi powitała Greeleya,
którego spokojna twarz i milcząca obecność jakoś ułatwiły jej ten powrót.
Przebierając się przed wyjściem do pracy, zaczęła się zastanawiać, czy
postąpiła słusznie. Gnębiły ją też wyrzuty sumienia. Wyjechała wcześnie rano,
nie pożegnawszy się z Toddem. To ojciec miał mu udzielić wyjaśnień. Ciekawe,
że on sam nie domagał się żadnych. Mimo wcześniejszej niechęci, po
wczorajszej rozmowie Joe przekonał się do Sama, a nie był przecież
człowiekiem, który łatwo zmienia zdanie.
Możliwość pójścia do pracy po południu stanowiła skuteczny balsam na
wszelkie rany. Nawet jeśli Suzie nadal tu przebywała, to nie pokazała się. Gdy
w lecznicy Tessa sięgnęła po swój kitel, zapomniała o wszystkich problemach i
skoncentrowała się wyłącznie na pracy.
- Zmęczona? - Sam uśmiechnął się do niej, gdy kończyli przygotowania
do zabiegu.
Tessa roześmiała się cicho, zadowolona, że znów traktuje ją tak jak
przedtem.
- Dam sobie radę.
- W czyim pokoju spałem dziś w nocy? - Patrzył na nią, zakładając
rękawiczki.
- W gościnnym - odparła zaskoczona. - Czemu pytasz?
Wzruszył ramionami.
- Czułem zapach perfum na poduszce. Były twoje. Domyśliła się, że
ojciec musiał wyjąć świeżą poszewkę z jej szafki, gdyż gościnnych pewnie
zabrakło.
R S
- 65 -
- Masz świetny węch - zaśmiała się i odwróciła do sterylizatora.
- Nie pomyliłbym tego zapachu z żadnym innym. - Podszedł i stanął tuż
za nią. - Dobrze, że znów tu jesteś. Tęskniłem za tobą.
Poczuła, jak krew napływa jej do twarzy. Poruszona do głębi tym
intymnym wyznaniem, z ogromnym trudem starała się zachować spokój.
- Honey jest już gotowa. - Sam odsunął się od niej. - Zanim zaczniemy,
powiem ci, co będziemy robić.
Poczuła się rozczarowana. Czy to właśnie o to mu chodziło? Czy tylko
dlatego chciał ją widzieć z powrotem w Beechwood?
Operacja była długa i ciężka, gdyż stan Honey okazał się poważniejszy,
niż sądzili na początku. Podziw Tessy dla zręczności i cierpliwości Sama rósł z
każdą chwilą. Gdy skończyli, oboje odetchnęli z ulgą. Wszystko poszło
sprawnie.
- Dla powodzenia operacji największe znaczenie będzie teraz miała
fachowa opieka. Możesz przelać na Honey wszystkie twoje instynkty
macierzyńskie - Sam mrugnął do Tessy z rozbawieniem.
- Zepsuję ją do szpiku kości - oświadczyła z uśmiechem. - Po takich
przejściach zasługuje na rozpieszczanie. Mam tylko nadzieję, że właściciele nie
będą się upierali przy jej szybkim powrocie.
Wzruszył ramionami.
- Poczekają, nie mają wyjścia. Nie martw się, jakoś to z nimi załatwię.
Parę minut po piątej przed lecznicą zatrzymała się furgonetka, z której
wysiadł potężny rudowłosy mężczyzna. Sam wyjrzał przez okno.
- Eustace Mayfield. Nie widziałem go od kilku lat. Ma gospodarstwo
niedaleko stąd, pamiętam, że swego czasu hodował krowy.
Mężczyzna wszedł do przychodni. Towarzyszył mu piękny owczarek
szkocki. Po powitaniach Eustace z troską potarł dłonią podbródek.
- Coś mi się Shep ostatnio nie podoba. Jest coraz wolniejszy, coraz
słabszy, nie chce jeść...
R S
- 66 -
- Ile ma lat? - Sam oglądał psa.
- Siedem, właściwie prawie osiem. Jest tak zmęczony, że nie chce
wstawać rano. Zupełnie jak ja, ale ja zbliżam się już do wieku emerytalnego.
Przykro by mi było go stracić.
- Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie - Sam uśmiechnął się
uspokajająco. - Zatrzymam go na badania. Chyba wiem, o co chodzi, ale
poczekam z diagnozą, aż będę miał całkowitą pewność. Przyjedź po niego w
poniedziałek.
- Przyznam ci się, że bez niego czuję się źle. Czy nie mógłbyś mu jakoś
pomóc od razu? Nie chcę go zostawiać.
Sam potrząsnął głową.
- Daj spokój, Eustace, przecież wiesz, że tak będzie lepiej.
Farmer patrzył na niego i wyraźnie się wahał. Tessa widziała, jak twarz
Sama przybiera wyraz nieustępliwości. Wiedziała doskonale, czyja wola
przeważy, jednak odetchnęła z ulgą, gdy tamten wreszcie skinął głową.
- Wiem, że lepiej się z tobą nie kłócić. - Zmierzwił pieszczotliwie sierść
Shepa i wyszedł.
- Biedny stary Eustace, naprawdę jest przywiązany do tego psa - wyjaśnił
Gus, pojawiając się w drzwiach. Widocznie słyszał część rozmowy. - Załamałby
się zupełnie, gdyby Shepowi coś się stało.
- Ale nic się nie stanie. - We wzroku Sama Tessa dostrzegła determinację.
- Od razu wezmę go do laboratorium i zrobię jak najszybciej badania
Tego dnia Tessa asystowała Gusowi przy przyjmowaniu jeszcze kilku
klientów, po czym usiadła w części biurowej, by uzupełnić kartoteki pacjentów.
Nagle usłyszała głos Annie.
- Sam, telefon do ciebie!
Poszedł odebrać, a kiedy wrócił po chwili, na jego twarzy widać było
nadal zaskoczenie.
R S
- 67 -
- Greeley twierdzi, że przyłapał jakiegoś intruza. Zastanawia mnie, co
ktoś mógł chcieć ukraść w Beechwood Hall? Tam nie ma nic, co można by
wynieść w kieszeni, trzeba by przyjechać wozem!
Cała trójka patrzyła na niego zdumiona.
- Kto to może być, do licha? - spytał Gus.
- Gus, nie będziesz miał nic przeciw temu, że wyjdziemy z Tessą
odrobinę wcześniej? Na dzisiaj już właściwie skończyliśmy.
- Oczywiście. Weź moją dubeltówkę, jak chcesz - zażartował.
- Żadna broń nie umywa się do Greeleya - roześmiał się Sam.
Gdy wpadli do głównego holu, Greeley stał plecami do nich.
- Dobry wieczór, sir. Przepraszam, że przeszkodziłem panu w pracy.
Tessa zadrżała, kiedy zobaczyła, że Jay przysiadł, gotowy do skoku, ze
zjeżoną sierścią i odsłoniętymi ostrymi zębami.
- Co tu się dzieje?
- Jay dopadł go w salonie i ścigał aż tutaj, ale opanowałem sytuację. Czy
mam zadzwonić na policję?
- Nie są nam chyba potrzebni. Wygląda na to, że jest śmiertelnie
przerażony. Poza tym obawiam się, że jego spodnie nie nadają się już do
noszenia. Ucierpiały głównie na siedzeniu, że się tak wyrażę. Jay ma znakomity
refleks.
Pies zawarczał głośniej, gdy na jego ofiarę padł snop światła.
Tessa zakryła usta dłonią. Rozpoznała tę twarz z łatwością.
R S
- 68 -
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Jay, siad! - rozkazał Sam. - To, czy pies nic panu nie zrobi, będzie
zależało od pańskiego zachowania. Kim pan jest i czego pan chce? Chyba że
woli pan rozmawiać z policją?
Tessa westchnęła mimowolnie, patrząc na twarz człowieka, którego
widziała kiedyś w samochodzie w towarzystwie Suzie. Sam zareagował
błyskawicznie.
- Znasz go?
Nie chciała być osobą, która ujawni romans Suzie. Ponadto nie miała na
to żadnego dowodu, żywiła jedynie podejrzenia. Na szczęście Greeley odezwał
się, zanim Sam ponowił pytanie.
- Sir, ten dżentelmen już kiedyś przyjechał do Beechwood Hall.
- Tak? - Sam spochmurniał. - Do kogo? Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Jestem reporterem.
Tessa poczuła ulgę. Nie myliła się co do Suzie. Po chwili jednak znów
ogarnęła ją obawa. Przy obecnym nastawieniu Sama, zawód dziennikarza był
ostatnim, który mógł komuś zapewnić bezpieczeństwo.
- I sądzi pan, że daje to panu prawo do naruszania czyjejś prywatności? -
zapytał gniewnie.
- Miałem powód, żeby tu przyjechać - odparł bezczelnie tamten.
- Niezależnie od powodów, wtargnięcie na teren własności prywatnej jest
wbrew prawu. - Tessa widziała, że cierpliwość Sama jest już na wyczerpaniu.
- Pytam po raz ostatni: co pan robi w moim domu?
- Proszę zawołać do siebie psa, to panu powiem.
Sam wydał rozkaz i Jay usiadł przy jego nodze.
- Przyjechałem rozwinąć temat, za który moja gazeta zapłaciła naprawdę
duże pieniądze. Chodzi o tę historię o panu i... - Spojrzał wymownie na Tessę.
R S
- 69 -
Sam odwrócił się i popatrzył na nią podejrzliwie. Zesztywniała. Chyba nie
sądził, że jest w zmowie z dziennikarzem i że tamten przyjechał się z nią
zobaczyć?
- A może zechciałby pan podać prasie swoją wersję tych wydarzeń? -
Reporter chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że przeciąga strunę. - Chociaż
parę zdań?
- Ten pan przyjechał wtedy do panny Granger, a nie do panny Dance -
przerwał mu surowym głosem Greeley.
- Do Suzie? - Sam nagle zrozumiał. Twarz mu się zmieniła.
- Ciekawe... - Dziennikarz podszedł do Sama.
- Czyżby jakieś problemy w rodzinnym gniazdku?
- Są one niczym w porównaniu z tymi, jakie pan będzie miał, gdy
porozmawiam z pańskim wydawcą o włamaniu do mojego domu! - Sam
zacisnął pięści.
- Nie znajdzie pan tu nic interesującego, z wyjątkiem bujnej fantazji
Suzie. Niepotrzebnie jej zapłaciliście. Gdyby musiała poczekać na te swoje
trzydzieści srebrników, to z pewnością wymyśliłaby dla was coś dużo
ciekawszego. A teraz niech się pan wynosi.
Mężczyzna znów wzruszył ramionami i rzucił wizytówkę na stolik.
- Proszę poinformować pannę Granger, że czekam na telefon, dobrze? -
Obrzucił ich wyniosłym spojrzeniem i wyszedł.
- Czy mam podać herbatę, sir? A może życzą sobie państwo coś innego? -
spytał spokojnie Greeley. Napięcie zelżało błyskawicznie.
- Naleję sobie szkockiej - Sam sięgnął po wizytówkę i podarł ją. - Tesso?
- Chętnie napiję się herbaty.
Usiedli w saloniku. Tessa patrzyła na Sama sączącego whisky.
Teraz już wiedział. Jak się czuł, gdy zrozumiał, że Suzie go oszukiwała?
Wyraz jego twarzy, gdy poznał prawdę, mówił sam za siebie. Mógł się pogodzić
z faktem, że Tessa lekkomyślnie podała dziennikarzom niepotrzebne informacje,
R S
- 70 -
ale cyniczne kłamstwa Suzie były dla niego nie do zniesienia. Co gorsza, Sam i
tak miał o kobietach nie najlepsze zdanie, a postępowanie Suzie jeszcze go w
tym przekonaniu umocniło.
Nie chciała napotkać jego wzroku. Gdy siadał obok niej, opuściła oczy.
Słyszała, jak podrzuca w pustej szklaneczce kostki lodu i modliła się w duchu,
żeby pojawił się Greeley z herbatą. Nagle Sam położył chłodną dłoń na jej
ramieniu. Przebiegł ją dreszcz.
- Jestem ci winien przeprosiny. - Przykro mi, że cię to spotkało.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? Wiedziałaś, prawda?
- Wiedziałam.
- Skąd?
Nie spuszczał z niej oczu. Peszyło ją to.
- Widziałam ich razem.
- I nic mi nie powiedziałaś?
- A wysłuchałbyś mnie? Uznałbyś, że to zwykłe pomówienie.
Westchnął, marszcząc brwi.
- Naprawdę jestem tak nierozsądny? I taki nieprzystępny?
- Sam, przecież próbowałam ci wytłumaczyć, że to nie ja. Nie chciałam
nikogo oskarżać, mogłam się mylić. Pozostało mi mieć nadzieję, że w końcu mi
uwierzysz.
Zawahał się, na jego twarzy pojawił się wyraz niepewności.
- Może za słabo próbowałaś. Może czekałem, aż mnie przekonasz?
Spojrzała na niego spod gęstych rzęs. - I dlatego mnie wysłałeś do domu?
Bałeś się, że narobię ci więcej kłopotów? Wzruszył ramionami.
- No cóż, myślałem, że albo byłaś tak naiwna, że gawędziłaś sobie z
dziennikarzami, a oni to potem rozdmuchali, albo że z premedytacją
opowiadałaś prasie kłamstwa. Czasami ludziom przychodzi taki pomysł do
głowy, zwłaszcza gdy mają do czynienia z kimś znanym.
- Innym może tak, ale nie mnie.
R S
- 71 -
Poczuła, że pieką ją oczy. Nie mogło jej spotkać nic gorszego. Jak mógł
tak o niej pomyśleć? Niczym sobie na to nie zasłużyła. Wstała i próbując ukryć
ból, podeszła do kominka. Dzisiaj nie płonął w nim ogień. Palenisko było
martwe i zimne.
Cóż, przynajmniej był z nią szczery, a to bez wątpienia wymagało
odwagi. Gdy delikatnie odwrócił ją do siebie, zielone tęczówki lśniły
podejrzanie.
- Tesso, proszę, nie czuj się urażona moimi słowami. Wolałabyś, żebym
poprzestał na konwencjonalnych przeprosinach?
Potrząsnęła głową, z trudem powstrzymując łzy.
- Nie wiem, jak mam z tobą postępować - wyznał z wahaniem. - Jesteś
młoda... i prawdomówna, To mnie zadziwia. Przywykłem do obcowania z
ludźmi noszącymi maski. Kiedy jest się sławnym, nigdy nie wiadomo, kto jest
twoim prawdziwym przyjacielem.
Jeszcze trudniej się zorientować, kto jest twoim wrogiem. - Przyciągnął ją
lekko do siebie.
Na twarzy Sama malował się taki smutek, że nagle zapragnęła go objąć.
- Wolałabym, żebyś znał mnie lepiej - szepnęła. Próbowała oprzeć się
pokusie uniesienia twarzy.
Tak bardzo pragnęła, by pocałunkami złagodził ból, jaki jej sprawił.
Wspomnienie jego pieszczot napłynęło potężną falą. Pragnienie rosło w niej z
każdą chwilą. Nie rozumiała, jak może czuć się szczęśliwa, skoro ją tak
dotkliwie zranił, jednak w jego ramionach było jej teraz tak dobrze, jak jeszcze
nigdy w życiu.
- Spójrz na mnie, Tesso.
- Sam, ja...
- To, że jesteś młoda i szczera, nie daje ci przede mną żadnej ochrony.
Pociąg między kobietą a mężczyzną jest potężną siłą. Musisz zdawać sobie z
R S
- 72 -
tego sprawę. A im lepiej cię poznaję, tym mniejsze mam szanse, żeby z tą siłą
wygrać... - Popatrzył na nią przeciągle.
Nie wiedziała, co zrobić, co powiedzieć. W jego objęciach czuła się jak w
niebie, ale była przerażona. Nie wiedziała jednak, co ją napawa takim lękiem.
Jego ostrzeżenie, czy też raczej rosnąca w niej namiętność?
Palce Sama przesunęły się po uchu Tessy i powędrowały ku jej szyi. Gdy
jego gorące usta odnalazły jej wargi, zadrżała i odpowiedziała natychmiast,
otaczając go ramionami i z rozkoszą zanurzając dłonie w jego włosach.
Pierwszy pocałunek był delikatny, ale teraz Sam z całej siły przytulił jej drobne
ciało i zaczął ją całować z tak szaloną pasją, że już nie mogłaby go
powstrzymać.
Zanim zdążyła odgadnąć jego zamiary, gorące dłonie przesunęły się po jej
ramionach, po czym zaczęły pieścić jej piersi. Poddała się zniewalającemu
dotykowi, niezdolna do jakiegokolwiek protestu. Sam przycisnął wargi do jej
ucha, oddychając gorączkowo.
- Tesso, wiesz, dokąd nas to zaprowadzi, prawda?
Jego słowa stanowiły zachętę, choć tkwiło w nich, jak zawsze,
ostrzeżenie. Czy mogłaby się teraz zatrzymać, gdyby chciała? Czy miałaby dość
siły, by oprzeć się pragnieniu kochania się z nim? Mało już brakuje, by
pozwoliła dojść do głosu miłości, która zaciera myśl, że to przecież Sam Wilde -
nie zwykły mężczyzna, ale gwiazda telewizyjna.
- Jeśli to jest gra - szepnęła niepewnie - to ja nie znam zasad... - Spojrzała
na niego, by pomóc mu zrozumieć. - Jeszcze w nią nie grałam.
Patrzył na nią, próbując zrozumieć sens jej słów. Skinęła głową, czując,
jak rumieniec wypełza jej na policzki.
- Ale czy to sprawia ci jakąś różnicę? - spytała ledwo słyszalnym szeptem.
Ze zmarszczonymi brwiami powoli skinął głową.
- Owszem... i to cholernie dużą. Wiesz, jak wylać mężczyźnie na łeb
kubeł zimnej wody, co?
R S
- 73 -
- Sam... - Jego reakcja zaskoczyła ją. - Powiedziałam ci prawdę.
Musiałam. Twoja opinia o kobietach...
- Nie ma ona nic wspólnego z tobą - przerwał jej brutalnie i odepchnął od
siebie. - Przykro mi. Nie powinienem był zrobić tego, co zrobiłem.
- Ależ, Sam - próbowała go przekonać. Nagła zmiana jego zachowania
sprawiła jej ból. - To było cudowne... Chciałam, żebyś mnie pocałował...
- A zdawałaś sobie sprawę z tego, z kim się całujesz? - spytał
niedowierzająco.
- T-tak - zająknęła się. - Sądzę, że tak.
Gorączkowo zaczęła zapinać guziki bluzki. Miała wrażenie, jakby
pojawiła się między nimi przepaść nie do przebycia.
Odwrócił się plecami. Wyzwalał się z intymnych więzi, jakie ich przez
chwilę łączyły, tak jakby miał w tym duże doświadczenie. Na tę myśl nogi się
pod nią ugięły. Usiadła na sofie i podskoczyła nerwowo na odgłos pukania.
- Wejdź, Greeley - powiedział Sam, nawet nie drgnąwszy.
Greeley postawił tacę na stoliku, jakby nie zauważając napiętej atmosfery.
- Nie wiesz, gdzie się podziewa Suzie? - spytał Sam.
Tessa spojrzała na niego zaskoczona.
- Panna Granger właśnie wróciła i udała się do swojego pokoju.
- Dziękuję. Tesso, nie czekaj na nas przy kolacji, wychodzimy z Suzie
dziś wieczorem - poinformował ją szorstko, nie zaszczycając nawet jednym
spojrzeniem. - Greeley, zawiadom o tym panią Pearson.
Po chwili drzwi zamknęły się za nim. Tessa starała się zachować spokój.
Greeley podszedł, by nalać jej herbaty. Wydawało jej się, że trwa to
nieskończenie długo, gdyż z całej siły powstrzymywała łzy.
Tessa otworzyła drzwi do kuchni i ujrzała pulchną panią Pearson,
przygotowującą sobotnie śniadanie.
R S
- 74 -
- Dzień dobry, kochanie. - Pani Pearson chwyciła naczynie, z którego
unosiła się para, zestawiła je z ognia i szybko wypuściła z rąk gorącą ściereczkę.
- Siadaj, masz świeży sok pomarańczowy na stole.
Tessa miała ochotę wykręcić się od śniadania, usiadła jednak, nie chcąc
wzbudzać podejrzeń gospodyni.
- Częstuj się.
Na stole pojawiła się misa ze specjalnością pani Pearson - potrawą z ryby,
ryżu, jaj i cebuli. Pachniała wspaniale, jednak Tessa w ogóle nie miała apetytu.
- Kiedy... Mnie dziś wystarczą jakieś płatki albo owoce...
- Ty też? Co się dzieje w tym domu? Tessa spojrzała na nią zaskoczona.
- Pan Wilde i panna Granger wychodzą jak gdyby nigdy nic, słowa nie
mówią, a tu wszystko przygotowane, nie ma kto zjeść...
- Pan Wilde wyjechał?
- Przed godziną. Nic nie chcieli, tylko kawę. A kto przeżyje cały dzień na
kawie, pytam się?
No tak, Sam nie ma ochoty na jej towarzystwo, chce zerwać nawet
najdrobniejsze więzy, jakie ich połączyły wczoraj wieczorem. Ale przecież nie
musi się obawiać, pojęła aluzję. Nawet taka naiwna idiotka jak ona musiała ją
pojąć. Sam nie zamierzał wikłać się w romans, z którego nie mógłby się
wycofać tak łatwo, jak z innych. Związek z niedoświadczoną dziewczyną nie
był mu w smak, mimo że chwilowo mógłby mu dostarczyć rozrywki.
W ciągu weekendu miała wystarczająco dużo czasu, żeby przemyśleć, co
zrobiła. Nie dość, że była na tyle głupia, żeby uwierzyć, że Samowi naprawdę
na niej zależy, to jeszcze wbrew rozsądkowi dała mu to jasno to zrozumienia. W
rezultacie została odrzucona, gdy zorientował się, że ona nie będzie w stanie
zaspokoić jego oczekiwań, skoro nie posiada odpowiedniego doświadczenia.
Gdyby choć przez chwilę pomyślała! Z jakiego powodu taki mężczyzna,
jak Sam Wilde, miałby się nią interesować? Z tą myślą wychodziła w poniedzia-
R S
- 75 -
łek rano do pracy. Musiała zupełnie stracić rozum, żeby pozwolić się całować w
taki sposób... Żeby pokazać, jak bardzo chce się z nim kochać.
Z ulgą przyjęła brak jego samochodu. Gdziekolwiek się podziewał z
Suzie, na pewno nie zamierzał szybko wracać!
Eustace Mayfield pomachał do niej ze swojej furgonetki, zaparkował i
wysiadł.
- Jak dalej będzie pani taka pochmurna, to porobią się pani zmarszczki -
roześmiał się serdecznie.
Tessa uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- Dzień dobry, panie Mayfield.
Otworzyła drzwi lecznicy. Ku swemu zdumieniu zobaczyła Gusa
trzymającego Shepa na smyczy.
- Shep! - Twarz farmera rozjaśniła się. Ukląkł, a pies wpadł w jego
otwarte ramiona. - Co z nim, Gus?
Gus uśmiechnął się.
- Nic poważnego. Sam zostawił leki, które powinny Shepowi pomóc.
Chodź do mnie, pogadamy trochę.
Wyszli, więc Tessa mogła przygotować lecznicę do otwarcia. Niezależnie
od tego, jakie Sam miał nastawienie do kobiet, nigdy nie zapominał o niczym,
gdy chodziło o dobro zwierząt. Na tę myśl jej stanowcze postanowienie, że od
tej pory będzie nieczuła na jego urok, zaczęło słabnąć. Podziwiała go bardziej
niż jakiegokolwiek innego mężczyznę.
Może pod wpływem telewizji wyzbył się potrzeby głębszego uczucia,
zadowalając się jedynie powierzchownymi związkami? Może nic nie jest w
stanie skruszyć tego lodu, który zmroził jego serce dzięki kobietom takim jak
Suzie?
Lało jak z cebra, deszcz bębnił w nieduże okna lecznicy. Czas płynął
nieubłaganie. Tessa rzuciła okiem na zegarek, zastanawiając się, czy Sam
zamierza opuścić swój popołudniowy dyżur.
R S
- 76 -
- Mamy jeszcze pół godziny do ponownego otwarcia - powiedział Gus. -
Jeśli Sam nie wróci, zostanę z tobą.
Skinęła głową i zastanowiła się, czym mogłaby się teraz zająć. Nie mogła
się skoncentrować. Sam był zawsze bardzo obowiązkowy.
Poszła zająć się Honey. Pogłaskała ją, mierzwiąc sierść na karku, i
delikatnie przetarła wilgotnym tamponem oczy psa. Zaabsorbowana swoim
zajęciem, ledwo usłyszała jakieś zamieszanie na zewnątrz. Na werandzie
rozbrzmiewały niewyraźne męskie głosy. Wstała, nasłuchując.
Czy to głos Sama?
Umyła ręce, a potem wytarła je wolno. Otworzyła drzwi i, pozornie
opanowana, weszła do recepcji. Jak zareaguje, jeśli to Sam? Patrzyła na zegar, a
mijające sekundy wydawały jej się wiecznością. Gdy drzwi się otworzyły, serce
w niej na chwilę zamarło.
- Cześć!
Do wnętrza wszedł uśmiechnięty mężczyzna, za nim drugi, niemal
identycznie ubrany. Obaj taszczyli wielkie torby, pod pachami trzymali statywy.
Za nimi pojawiła się nieduża ciemnowłosa kobieta w ociekającym wodą
płaszczu.
- Tessa? Jestem Marge Brinkley, asystent reżysera serii.
- Boris Wakeman, operator dźwięku, miło mi panią poznać.
- Damien, operator kamery - przedstawił się drugi, nieco starszy
mężczyzna. - Przepraszamy, że zwalamy pani cały nasz sprzęt na głowę, ale na
zewnątrz jest istny potop. Czy jest pani zajęta? Bardzo przeszkadzamy?
Jakoś udało się jej wykrztusić, że lecznica jeszcze nie została otwarta po
południowej przerwie.
- Sam uprzedził, że przyjeżdżamy, prawda? - spytał Damien, ostrożnie
stawiając kosztowny sprzęt na ławce.
- Jesteście ekipą telewizyjną?
Damien uśmiechnął się.
R S
- 77 -
- Pani nie musi się o nic martwić. Proszę się zachowywać jak zawsze.
Przez parę tygodni przywyknie pani do tego, że kręcimy się dosłownie
wszędzie. Najlepiej nie zwracać na nas uwagi.
Usłyszała śmiech na zewnątrz. W drzwiach pojawiła się wysoka, smukła
sylwetka.
- Cześć, Tessa! - zawołała Nina Graham.
Tessa uśmiechnęli się z wahaniem. Wysoko osadzone kości policzkowe i
świetlista cera sprawiały, że Nina z bliska była jeszcze piękniejsza.
- Mam nadzieję, że Sam nie opowiadał ci żadnych strasznych historii o
występowaniu przed kamerą? - spytała, zdejmując jedwabną apaszkę.
Nie zdążyła odpowiedzieć. Utkwiła oczy w wyłaniającej się z deszczu
postaci. Serce zabiło jej mocniej.
- Cześć, Sam - powiedziała cicho, dodatkowo zagłuszana panującym
wokół rozgardiaszem.
Usłyszała, jak Sam przekrzykuje hałas, witając się z nią. Na jego ustach
pojawił się uśmiech. W tym momencie przybyło jeszcze parę osób i ich
chwilowy kontakt się urwał.
Marge Brinkley i ruchliwy niewysoki mężczyzna z plikiem notatek
zaczęli coś do niej mówić, jednak ona z bijącym sercem czekała na wejście
Suzie. Nie wiedziała, jak zareaguje, gdy przyjdzie jej stanąć z tamtą twarzą w
twarz. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem i zorientowała się, że Suzie nie
przyjechała... Nikt nawet o niej nie wspomniał.
- To miejsce jest świetne - Damien przekrzykiwał gwar. - I rozumiem,
dlaczego Sam tak się przy pani upierał. Występowała już pani kiedyś w
telewizji?
Otworzyła usta, by powiedzieć, że nie ma o niczym pojęcia, gdyż Sam
prawie z nią na ten temat nie rozmawiał, ale się powstrzymała. Nie może sobie
ucinać pogawędek, gdy na zewnątrz czekają ludzie z chorymi zwierzętami.
Przypomniała sobie ponadto warunki wymagane w jej pracy. Elastyczność!
R S
- 78 -
- Nie - odpowiedziała, rzucając Samowi wymowne spojrzenie. - Nie
występowałam przed kamerą. Czy mogę przeprosić? Będę musiała zająć się
pacjentami.
Jakoś udało jej się uciec. Czy Sam nie pamiętał, że to czas otwarcia
lecznicy? Nieduża przychodnia pękała w szwach. Ekipa dyskutowała, gdzie
rozpoczną zdjęcia. Właśnie rozkładali mapę Forest na jednym ze stołów...
- Prosimy tutaj - usłyszała głos Gusa.
Z ulgą zobaczyła, jak Annie kieruje wszystkich do ich domu.
Jednocześnie pojawili się pierwsi klienci. Tessa usłyszała ujadanie psów i
śmiech operatorów, którzy z niemal akrobatyczną zręcznością przeciskali się
między rozstawionym sprzętem a zwierzętami.
Sam próbował jakoś opanować sytuację. Pacjenci napływali, a niemal
połowę poczekalni zajmował potężny dog niemiecki.
- Najpierw zajmiemy się Frederickiem - Sam wskazał na olbrzyma.
Tessa zwabiła psa do pokoju zabiegowego, ale dalej nie poszło im już tak
łatwo. Nie chciał wyjść spod stołu i z wściekłością szczerzył kły, próbując
trzymać Sama na odległość.
- To pewnie przez to całe zamieszanie - powiedziała Tessa zastanawiając
się, gdzie się podziewa właścicielka psa. Wyjrzała przez drzwi i zobaczyła
kobietę pogrążoną w rozmowie z jednym z filmowców. - Nasi klienci są
bardziej zainteresowani tym, co tu się dzieje niż swoimi zwierzętami. -
Spojrzała na Sama.
Skrzywił się i z irytacją zawołał właścicielkę Fredericka.
- Że też musieli przyjechać akurat w poniedziałek - mruknął ponuro. - Nie
spodziewałem się ich przed połową tygodnia.
Gdybyś raczył przyjechać wcześniej, pomyślała, mógłbyś to wszystko
jakoś zorganizować, niezależnie od tego, kiedy by przyjechali!
Gdy Frederick dostał wreszcie odpowiednią szczepionkę, Tessa wyszła po
następnego pacjenta. Sam zmarszczył brwi, gdy wróciła z kotem na rękach.
R S
- 79 -
- Czyj to kot? Tylko mi nie mów, że kolejny właściciel też się gdzieś
zapodział.
Tessa poczuła, że i w niej zaczyna się coś gotować.
- Pani Frobisher nie wejdzie, bo nie może znieść widoku krwi.
- Zakładam, że my możemy - powiedział z naciskiem Sam.
Zignorowała jego słowa.
- Thomasowi coś się stało w ucho, ale nie pozwala jej tam zajrzeć. Pani
Frobisher jest właśnie zajęta rozmową z Damienem - zakończyła, patrząc
krzywo na Sama.
- Ciekawe, co mamy zrobić takiego, czego pani Frobisher nie może zrobić
sama ze swoim ulubieńcem?
Tessa nachyliła się, by pogłaskać Thomasa, gdy za ścianą rozległy się
głośne śmiechy. Sam szarpnięciem otworzył drzwi.
- Ciszej, dobrze?! My tu pracujemy! - krzyknął.
Tessa zastanowiła się, czym się tak nagle zaczął przejmować. Przecież
wiadomo było, że to miejsce zmieni się w studio telewizyjne. Delikatnie
pogłaskała Thomasa, jednak kot był bardzo zdenerwowany. Sam z zaciśniętymi
ustami zwrócił się do niej.
- Przez jakiś czas będziemy się musieli pogodzić z tymi
niedogodnościami. Wolałbym ich wysłać prosto do Beechwood Hall, ale Nina
chce najpierw poznać atmosferę lecznicy.
Tessa wzięła przestraszone zwierzątko na ręce. Nie potrzebowała żadnych
wyjaśnień. Widziała, co się dzieje.
- To twoja sprawa, Sam, co zrobisz ze swoją lecznicą.
Spojrzał na nią pochmurnie.
- Owszem, moja. Po prostu będziemy teraz z nimi współpracować, to
wszystko.
Spojrzała na niego chłodno.
R S
- 80 -
- Nie musisz mi przypominać, że w mojej pracy wymagana jest
elastyczność.
- Nie mam potrzeby ci o tym przypominać - warknął. Przerażony kot
zaczął się jej wyrywać z rąk.
- Powtarzasz to jak papuga.
- Nasz pacjent jest bardzo wrażliwy na twój ton - zwróciła mu ostro
uwagę.
- Mój ton?
Ostrożnie postawiła kota na stole operacyjnym, ignorując pytanie Sama.
Spanikowane zwierzę wygięło grzbiet w łuk.
- Mów do niego... albo zrób coś! - jęknął Sam, przybierając dziwaczną
pozę i próbując zajrzeć do drgającego nerwowo ucha.
- A co mam mówić? - Starała się przytrzymać łapę, którą Thomas chciał
dosięgnąć Sama.
- Cokolwiek! Nie mogę podejść bliżej. Trzymaj go, żeby się nie ruszał!
- Pozazdrościć takiego podejścia do pacjenta - mruknęła i odchyliła się do
tyłu, w ostatniej chwili unikając ostrych pazurów. Natychmiast pożałowała
swoich słów, ale została sprowokowana.
- Co masz na myśli? I co się z tobą dzieje?
- Sam, nie mogę machnąć nad nim czarodziejską różdżką i zrobić z niego
potulnego baranka. Nawet właścicielce nie pozwolił się obejrzeć.
- Jakoś nigdy nie miałaś kłopotów z kotami. Rób to, co normalnie robisz!
- Ale to chyba nie jest normalny dzień, prawda? - odgryzła się. Kot wił się
w rękach Sama. - Tylko pogarszasz sytuację. On czuje, że jesteś zniecierp-
liwiony.
- Zniecierpliwiony? - Spojrzał na nią, a w jego oczach pojawiły się
gniewne błyski. Thomas wyślizgnął mu się z rąk i w szalonym pośpiechu
wyskoczył przez uchylone drzwi. - No i widzisz, co się stało?
- To nie moja wina, Sam.
R S
- 81 -
- Nie powiedziałem, że twoja.
- Ale zasugerowałeś. To oburzające.
- Oburzające jest to, co powiedziałaś o mojej niecierpliwości. Zawsze
jestem cierpliwy. To jedna z moich zasad.
Westchnęła. Czuła, że zaczyna tracić panowanie nad sobą.
- Dzisiaj ją złamałeś. Nawet wiem, dlaczego.
- Co takiego?
- Gdybyś zechciał poświęcić więcej czasu praktyce lekarskiej niż
goszczeniu głośnej watahy, to może twoja cierpliwość nie wyczerpałaby się
przez jednego krnąbrnego kota!
- Masz tupet! Znowu mnie pouczasz, co jest moją pracą?
- Myślałam, że to jest twoja praca. Myślałam, że jesteś weterynarzem! -
upierała się.
Wycelował w nią palec, starając się dobrać odpowiednie słowa.
- Ach, tak! Właśnie to tak panią denerwuje, panno Przemądrzalska od
Przetykania Rur! To nie ekipa telewizyjna ani nie przestraszony kot sprawiają
mi najwięcej kłopotów, tylko pewna młoda osoba, której się wydaje, że zjadła
wszystkie rozumy i wszystko wie najlepiej!
Drgnęła. W jego oskarżeniu tkwiło ziarno prawdy, ale kim on, do licha,
był, żeby jej mówić coś takiego?
- Jesteś największym egoistą, jakiego w życiu spotkałam! - wyrzuciła z
siebie.
- Wyraziłaś swoją opinię o mnie dostatecznie jasno! - krzyknął akurat w
tym momencie, gdy w drzwiach pojawiła się kamera.
- Uśmiech! - usłyszała głos Damiena. - Znakomite ujęcie!
Ze zdumieniem odkryła, że jej odruchowy uśmiech wyszedł niemal tak
profesjonalnie, jak ten, który zaprezentował Sam.
R S
- 82 -
ROZDZIAŁ ÓSMY
Wyglądało na to, że Sam postawił na swoim i że Tessa, czy tego chce, czy
nie, weźmie udział w kręceniu filmu reklamowego.
Po prostu bez żadnego ostrzeżenia wciągnięto ją w wir pracy ekipy.
Starała się skoncentrować na własnych zajęciach, jednak terkot kamery i
krążący nad głową mikrofon nie pozwalały zapomnieć, że jest nieustannie
obserwowana. Przez kilka następnych dni starała się unikać wszelkich
zadrażnień. Któregoś ranka Sam znalazł ją w maleńkim pomieszczeniu
spełniającym rolę biura, gdy przyszedł odebrać telefon. Nie wiedziała, czy zły
humor już mu przeszedł. Na wszelki wypadek chciała wyjść, jednak powstrzy-
mał ją ruchem ręki. Odłożył słuchawkę i spojrzał na nią z zaciekawieniem.
- A teraz, gdzie zamierzasz się ukryć?
- W jakimkolwiek kącie, gdzie nie czai się kamera albo mikrofon -
odparła sucho. - Jednak nie mam wielkiej nadziei, że uda mi się takie miejsce
znaleźć.
- Wygląda na to, że naprawdę nie masz ochoty na karierę telewizyjną -
zauważył z rozbawieniem.
- Myślę, że można znaleźć łatwiejsze sposoby na życie... - Zrobiło jej się
zimno na samą myśl o ciągłej pracy przed kamerą.
- Chodzi ci o to, że ustawiają cię przez cały dzień w niewygodnych
pozycjach, że powtarzasz kilka słów dwadzieścia razy i jeszcze nie jest dobrze?
Że wiąże się z tym masa innych niedogodności?
- Coś w tym rodzaju.
Wzruszył ramionami i ironicznie podniósł brwi.
- Dziewczyny, które zatrudnia Nina, bardzo dobrze na tym zarabiają. Daje
im to jakąś pozycję, możliwość dostania kolejnych zleceń z telewizji. Nie
narzekają na żadne niewygody. Tak jest na całym świecie. Ponadto mówiłaś, że
jesteś wielbicielką tych seriali.
R S
- 83 -
- Bo jestem, ale nauczyłam się w ciągu tego tygodnia jednego: że
nieważne, co się prezentuje, lody czy szampon do włosów, ważne jest tylko, w
jaki sposób się to robi. Wszystko się sprzeda, gdy będzie dobrze opakowane.
W jego szarych oczach pojawiła się kpina.
- Aha, o to ci chodzi? Taka praca... nie schlebia, prawda?
Uśmiechnęła się.
- Za to tobie wszyscy się przypochlebiają wystarczająco.
- Ale nie ty?
- Dlaczego miałoby ci zależeć akurat na moim podziwie?
- A który mężczyzna nie chce być bezustannie rozpieszczany przez
kobiety? Pokaż mi takiego.
- Podziw i sława po jakimś czasie zaczynają nużyć - odparowała, a w jej
oczach pojawiła się pewność.
- Nawet telewizyjne gwiazdy zaczynają w końcu być tym zmęczone. -
Spojrzała na niego i twarz jej złagodniała. - Ale to nie jest krytyka z mojej
strony. Wiem, jak poważnie podchodzisz do swojej pracy w telewizji. Po prostu
to, co się tu dzieje, wydaje mi się trochę nieprawdziwe.
- Ale tak się to robi, żeby osiągnąć prawdziwie profesjonalny rezultat -
bronił się.
- W takim razie cieszę się, że nie muszę w ten sposób pracować. Nie
dałabym sobie rady.
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę.
- Praca w lecznicy jest znacznie bardziej stresująca, a dajesz sobie radę
znakomicie. Obserwowałem cię uważnie. Nigdy nie tracisz opanowania,
cokolwiek by się działo. Hm... Jak sądzisz, czy dziś unikniemy leczenia
krnąbrnych kotów?
Roześmiali się, znowu czując się swobodnie w swoim towarzystwie.
- Może byśmy uciekli dokądś, gdzie nie będą nam zagrażać żadne koty
ani kamery? Co ty na to? Mam świetny pretekst. Eustace chce, żebym obejrzał
R S
- 84 -
Shepa. Potrzebuję pilota, który pokaże mi drogę... Są jacyś chętni? - Pocałował
ją w policzek, a jego palce delikatnie dotknęły jej włosów.
Patrzyła na niego. Serce biło jej jak oszalałe.
- A co z kręceniem filmu?
- Będą musieli poradzić sobie bez nas. W lecznicy zostawimy Gusa.
- Wspaniały pomysł - przyznała z uśmiechem.
Życie u boku Sama przypominało diabelski młyn w wesołym miasteczku.
Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie. W jednej chwili Tessa mówiła
sobie, że go nienawidzi, w następnej, że go...
Zrobiło jej się gorąco. Że co? Co czuje do Sama Wilde'a, ale tak
naprawdę?
- Zbierajmy się. - Sam krzątał się po pokoju. - Eustace chciał, żebym
rzucił okiem również na jego bydło. Muszę spakować torbę... - Otworzył szafkę,
ale była pusta. - Głupiec ze mnie - mruknął ze złością. - Gdzie ja ją zostawiłem?
Tessa czekała w milczeniu, podczas gdy Sam przeszukiwał inną szafkę.
- Co ja takiego robiłem podczas weekendu? - Stanął i zaczął się
zastanawiać. - Na pewno nie zabrałem jej na lotnisko, gdy odwoziłem Suzie...
Potem wpadłem do mojej lecznicy w Londynie. Ach, pewnie stoi w mieszkaniu
Niny, nie chciałem zostawiać leków na noc w samochodzie...
Spojrzała na niego wstrząśnięta, nie rozumiejąc, jak mógł tak beztrosko
przyznawać się, że zmienił jedną kobietę na drugą! Odwrócił się, drapiąc się w
głowę. Spojrzał na Tessę, zdziwiony jej małomównością.
- Nie lubisz pracy na farmie?
- Nie... to znaczy, tak...
Czuła się kompletnie zamroczona. Sam zawsze potrafił uśpić jej czujność
i wprawić w miły nastrój, w dodatku tylko po to, by w następnej chwili boleśnie
strącić ją z chmur na ziemię. Ale czy mogła spodziewać się po nim czegoś
innego?
- No, to na co czekamy? Zwiewajmy, póki możemy.
R S
- 85 -
Pośpieszył zawiadomić Gusa, a Tessa automatycznym ruchem sięgnęła po
swoją torbę. Tupet Sama przekraczał wszelkie granice, jednak musiała mu przy-
znać jedno. Idealnie potrafił manipulować ludźmi!
Eustace Mayfield miał naprawdę piękną farmę. Obok pól uprawnych
rozciągały się hektary pastwisk, na których w gorących promieniach słońca
spokojnie pasły się stada dobrze utrzymanego bydła.
- To jest Zielona Farma - wyjaśnił Sam, ostrożnie prowadząc samochód
po gliniastej drodze, biegnącej przez teren posiadłości. - Mam nadzieję, że
Eustace przekona rodzinę, żeby kontynuowała jego dzieło, gdy on już przestanie
pracować. Szkoda by było, żeby tak piękny skrawek Anglii trafił w ręce kogoś,
kto będzie go tylko eksploatował.
- Och, chyba się tak nie stanie? - Spojrzała na pokryte bujną trawą
pastwiska, na których widniały kępy kasztanowców i dębów. Jazda pomogła jej
dojść do siebie.
- To zależy od tego, czy farma zostanie w rękach rodziny. Znam starszego
syna, studiowaliśmy razem na uniwersytecie. Jest uczonym, a nie hodowcą i rol-
nikiem. Młodszego, Grega, nie widziałem już od lat. Niewykluczone, że Eustace
przekonał go do tej pracy. Niewiele o tym wiem, gdyż ojciec i Gus nie
zajmowali się stadami Mayfielda. Zbyt dużo mieli roboty ze zwierzętami w
Beechwood.
- Czyli wasza znajomość odnowiła się dzięki Shepowi?
- Albo przewidywaniom.
Odwrócił się do niej szybko i ich oczy się spotkały. Nie zrozumiała
ostatniej uwagi, jednak zapomniała o niej. Poczuła bowiem, że wbrew
stanowczemu postanowieniu, znów mięknie pod jego spojrzeniem, niczym
płonąca świeca. Skoro tak na niego reaguje, to lepiej, żeby pamiętała, w jaki
sposób potraktował Suzie i Ninę. Padły ofiarą tego samego uśmiechu i tego
samego spojrzenia, które powodowały, że kobieta była przekonana, iż absorbuje
Sama bez reszty.
R S
- 86 -
Stanęli przed domem z czerwonej cegły. Całe obejście było utrzymane
niezwykle starannie.
- Inny niż wszystkie, prawda? - Sam wysiadł z samochodu.
- Prześliczny!
Wdychała kryształowo czyste powietrze. Panującego tu spokoju nie
zakłócało dobiegające z daleka muczenie krów. Z domu wyszła siwiejąca
kobieta o krótkich włosach i przyjaznym spojrzeniu.
- Betty... to jest Tessa - przedstawił ją Sam. - Eustace dużo mi o tobie
opowiadał. - Betty Mayfield uśmiechnęła się.
- Chcecie się napić herbaty, czy wolicie wziąć się do pracy od razu?
Sam uniósł brwi.
- Do jakiej pracy? Twój mąż wspominał jedynie o obejrzeniu Shepa i
kilku krów.
- Wiesz, jaki jest Eustace - roześmiała się. - Znajdziesz go w biurze,
razem z Gregiem i zarządcą farmy. Pamiętasz drogę, prawda? My tymczasem
poznamy się lepiej przy filiżance herbaty. - Ujęła Tessę pod ramię i
zaprowadziła ją do domu. Wnętrze było urządzone nowocześnie - klatka
schodowa poszerzona, na podłodze grube dywany, w oknach oryginalnie
udrapowane firanki.
- Ma pani piękny dom, pani Mayfield.
- Mów mi Betty.
W kuchni wzdłuż całej ściany rozciągał się długi barowy stół.
- Zaskakujące, prawda? Nikt się nie spodziewa takiego wystroju. Wszyscy
oczekują typowego wiejskiego wnętrza ze starymi meblami.
Tessa usiadła na wysokim stołku i patrzyła, jak Betty kręci się po swojej
jasnej kuchni. Wszystko tu odzwierciedlało pogodny i przyjazny charakter May-
fieldów. Betty przyniosła herbatę i ciasteczka.
- Gregory, nasz młodszy syn, skończył szkołę rolniczą i zamierza przejąć
farmę po ojcu. Nasz starszy syn nie cierpi wsi. Mieszka w Londynie, jest radcą
R S
- 87 -
prawnym. Decyzja Grega sprawiła nam prawdziwą ulgę. Dlatego też... -
roześmiała się i spojrzała na Tessę szczerze - zależy nam, żeby to Sam leczył
nasze zwierzęta. Eustace nie mógł nigdy namówić na to Gerry'ego, dziś spróbuje
przekonać Sama... Przecież przejął lecznicę...
- Nie na długo! - ostrzegła Tessa. - Sam ma swoje sprawy... Telewizję,
praktykę w Londynie...
Betty zamyśliła się.
- Tak. Telewizja ma moc przyciągania, prawda? Mówiłam mężowi, żeby
nie naciskał, lecz starał się przekonywać Sama stopniowo.
- Musisz dobrze znać Sama. - Tessa zdała sobie sprawę, że Betty rozumie
znacznie więcej, niż mogło się to na pierwszy rzut oka wydawać.
- Dlatego, że znałam kiedyś Else. Od samego początku nie pasowała do
Beechwood. W końcu poznała bogatego biznesmena, który dał jej wszystko,
czego nie mogła się doczekać od Gerry'ego. Na szczęście zdążyła się pogodzić z
Samem, zanim umarła kilka lat temu. - Betty uśmiechnęła się.
- Ktoś powinien wpłynąć na Sama, żeby wreszcie znalazł sobie stałe
miejsce. Musi odnaleźć swoje korzenie i poczucie bezpieczeństwa, które utracił
po odejściu Else.
Tessa skinęła głową, ale nie odzywała się.
- Jest rozdarty, znajduje się między młotem a kowadłem. - Betty wstała,
by sprzątnąć puste filiżanki.
- Dziś jednak Sam wydał mi się inny. Od dawna nie widziałam go w tak
dobrym nastroju. - Odwróciła się od zlewozmywaka i uśmiechnęła tajemniczo. -
Czyżby wpływ jakiejś kobiety?
Tessa przyglądała się, jak ubrany w roboczy kombinezon i gumowce Sam
bada jedną z nowych krów Eustace'a, ale jej myśli powracały nieustannie do
pytania Betty. Jeśli nawet Sam się zmienił, to raczej trudno byłoby to przypisać
wpływowi jednej konkretnej kobiety... Znakomity żart! Oczywiście nie
zdradziła się z tą opinią przed Betty, nie znała jej aż tak dobrze. Opuściła jednak
R S
- 88 -
przyjazny dom z przekonaniem, że bardzo polubiłaby się z Mayfieldami, gdyby
tylko mieli szansę bliżej się poznać.
Sam zajrzał krowie do pyska.
- Martwiłem się, że są takie żółtawe - Eustace wskazał na kolor dziąseł.
Sam potrząsnął głową.
- Wszystko w porządku. U tej rasy bydła często się to zdarza.
- Całe szczęście.
Eustace z lisią przebiegłością, w sobie wiadomy sposób, nakłonił Sama,
żeby ten obejrzał wszystkie jego krowy. O pretekście, jakim było powtórne zba-
danie Shepa, dawno już nikt nie pamiętał. Czas mijał, a Sam zatopił się w pracy
bez reszty.
- Jesteś pewien, że masz na to czas? - spytał Eustace, gdy Sam obejrzał
już z grubsza każdą krowę, po czym wziął się za badania bardziej szczegółowe.
Sam spojrzał na niego z krzywym uśmiechem.
- Ty stary hultaju! Myślisz, że nie wiem, do czego zmierzasz?
- Ja? Zmierzam do czegoś? Nigdy w życiu! Tak się tylko zastanawiałem...
Iloma farmami w okolicy się zajmujesz?
- Żadną. I wiesz, dlaczego.
- Taak... - Eustace przesunął ręką po brodzie. - Telewizja... Musi ci
zajmować dużo czasu, prawda? - Westchnął, spojrzał na Tessę i uśmiechnął się
do niej porozumiewawczo. - Widziałaś kiedyś coś równie pięknego? Są
najwspanialszymi stworzeniami na tej ziemi. Potrzebują dobrego lekarza,
potrzebują szczepionek, potrzebują...
Sam podniósł głowę. Eustace przerwał w pół słowa i zaczął gwizdać,
jakby nigdy nic.
W zagrodzie pojawił się Gregory, lustrzane odbicie ojca. Obaj mieli takie
same rude włosy, niebieskie oczy i szeroki, przyjazny uśmiech. Greg pomagał
im w ciągu tego popołudnia, jednak w pewnym momencie powiedział coś, co
zaniepokoiło Tessę.
R S
- 89 -
- Panie Wilde, jestem całkowicie do pańskiej dyspozycji. Mam nadzieję,
że wiele się od pana nauczę.
Sam z gniewem rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Wyglądało jednak, że
Greg nie zrozumiał. Tessa doskonale pamiętała, jak gwałtownie Sam reaguje,
gdy ktoś mu coś narzuca.
Stwierdzenie młodego człowieka zdradzało oczekiwanie, że Sam
zobowiąże się do pracy na farmie. Stało się jasne, że Eustace rozmyślnie
wywabił Sama z lecznicy i zajął go swoimi stadami. Chciał go przekonać, żeby
już na stałe zajmował się Zieloną Farmą.
Eustace szybko zadał pytanie o jakiś lek. Sam wzruszył ramionami, ale,
ku zdziwieniu Tessy, odpowiedział. Jednak Gregory nie zamilkł.
- Mam przyjaciela w Rhillswood. Pół roku temu kupił gospodarstwo i też
założył hodowlę. On również potrzebuje dobrego lekarza. Czy mógłby pan
znaleźć czas, żeby zająć się obiema farmami?
Tessie zrobiło się zimno. Przez całe popołudnie spodziewała się wybuchu
Sama i bez wątpienia ten czas właśnie nadszedł.
- Będę zupełnie szczery - powiedział powoli. - Nie podejmuję się opieki
nad farmami, ponieważ nie mogę zagwarantować, że byłaby ona ciągła. A o to
właśnie wam chodzi, prawda?
- Byłbym głupcem, Sam, gdyby mi na tym nie zależało. Potrzebuję
weterynarza z prawdziwego zdarzenia, a do tej pory jeszcze nie udało mi się na
takiego trafić. Dla farmera to prawdziwe nieszczęście, gdy nie znajdzie lekarza,
któremu może w pełni zaufać - tłumaczył Eustace.
- Dlatego nie zamierzam ci dokładać kłopotów. Nie będziesz zadowolony,
gdy za pół roku zdecyduję się zwinąć tutejszą praktykę.
- Zaryzykuję - stwierdził z uporem Eustace.
- Ale teraz mam tyle pracy, że nie wiem, za co się złapać...
- Poczekam.
R S
- 90 -
- Eustace, robisz wszystko, żeby mi utrudnić danie ci odpowiedzi
odmownej.
- Ponieważ chcę, żeby była twierdząca.
Tessa poczuła, że nie zniesie tego dłużej i że nie będzie czekać na
rozstrzygający finał.
Odwróciła się, zebrała wszystkie używane dzisiaj narzędzia i instrumenty
i pośpieszyła do pobliskiej łazienki. Szum wody zagłuszył dalszą rozmowę.
Po półgodzinie, gdy wszystko już lśniło czystością, wyszła i zobaczyła, że
Sam ściska dłonie Mayfieldom. Z ich twarzy nie mogła niczego wyczytać
oprócz zmęczenia ciężkim dniem.
- Zjedzcie z nami - zapraszał Eustace. Ze stodoły wynurzył się Shep. -
Spójrz, nawet pies przyszedł się z tobą zobaczyć.
Roześmieli się wszyscy. Sam pochylił się nad Shepem i obejrzał go.
- Znowu je i, widzisz, zaczyna coraz lepiej chodzić. Dzięki, Sam, jestem
ci winien kolejkę.
- Nic mi nie jesteś winien - odparł wyrozumiale Sam. - Oczywiście,
dopóki nie otrzymasz rachunku.
- Uważam, że warto będzie wydać te pieniądze
- Eustace spojrzał wymownie na syna.
Gregory natychmiast pożegnał się i zniknął.
- Cieszę się, że go przekonałeś - powiedział Sam.
- Będzie ci teraz łatwiej. Mógłbyś poświęcić więcej czasu Betty.
- I trafić pod jej pantofel? - jęknął z przerażeniem Eustace. - Wielkie
dzięki! - Skinął głową w kierunku domu, gdy szli w zapadającym zmierzchu ku
bramie mleczarni. - Wejdziecie na kolację? Betty poczuje się rozczarowana,
jeśli odmówicie.
- Wcale nie - osądził Sam. - Ma wystarczająco dużo roboty z dziećmi i
bez przygotowywania dodatkowych posiłków. Ucałuj ją ode mnie. I tak
wrócimy tu niedługo. Mam wrażenie, że będziemy oczekiwani...
R S
- 91 -
Wsiedli do samochodu.
- O jakich dzieciach mówiłeś?
- Betty opiekuje się niepełnosprawnymi dziećmi. Jest niezwykle
zapracowana, a przy tym taka miła i pogodna.
- Och... A ja myślałam, jak to musi być cudownie prowadzić taki dom i z
wyjątkiem układania róż w wazonach nie mieć prawie nic więcej do roboty!
Sam na chwilę oderwał wzrok od drogi i rzucił jej zdumione spojrzenie.
- Naprawdę odpowiadałoby ci takie życie?
Śmiejąc się, odrzuciła głowę do tyłu i rozpuściła włosy.
- Nie, znudziłoby mnie już po godzinie - przyznała. - Lubię, jak się ciągle
coś dzieje. Tata mówi, że od dziecka wykazywałam się przerażającą aktyw-
nością.
- To jakie są twoje marzenia, skoro nie pociąga cię próżnowanie i
wygoda?
Nie chciała zdradzić zbyt wiele. Takie pytanie, nawet zupełnie
niezobowiązująco postawione, czyni rozmowę bardziej intymną i może
doprowadzić ją do zupełnie nieprzewidywalnego punktu.
- Nigdy nie mieliśmy w domu zwierząt, gdyż Archie jest uczulony na
sierść. Obiecałam więc sobie, że w przyszłości będę ich mieć mnóstwo.
Przedtem jednak chciałabym pojeździć po świecie, zobaczyć na własne oczy to,
co znam tylko z książek lub telewizji, na przykład Afrykę.
- Nie wyjeżdżałaś jeszcze za granicę?
- Ale to były tylko szkolne wycieczki. I raz byłam z przyjacielem w
Paryżu, to wszystko.
- Z Toddem? - spytał niedbale. Na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Nie... To nie był Todd. Czemu sądziłeś, że to on?
- Tak tylko zgadywałem. - Zwolnił nieco. - A co po podróżach?
- Wrócę do mojego domu na wsi, do moich zwierząt - roześmiała się z
udawaną nonszalancją.
R S
- 92 -
- Ale przecież nie chciałabyś mieszkać w nim sama? - naciskał.
- Oczywiście, że nie. Miałabym moje dzieci!
- Twoje dzieci? A skąd się nagle wzięły w twoich planach? Czyżbym coś
przeoczył?
Rzuciła mu szybkie spojrzenie, czując, jak jej serce zaczyna bić szybciej.
Jak mu się udało doprowadzić rozmowę aż do tak śliskiego tematu?
- Myślałam o dwóch dziewczynkach i dwóch chłopcach. Chciałabym,
żeby pierwszy urodził się chłopiec. Wydaje mi się, że w rodzeństwie układa się
lepiej, gdy bracia są starsi od sióstr.
- Czy to nie ryzykowne planować wszystko aż do tego stopnia?
- Może ryzyko też już jest zaplanowane?
Silnik nagle zawył na pnącej się pod górę drodze, co oznaczało, że Sam
źle wrzucił bieg. Spojrzała na niego z ukosa. Bez wątpienia udało jej się na nim
odegrać. Pobladł wyraźnie.
- Wydaje mi się... - powiedział w zadumie. - Wygląda na to, że wszystko
sobie przemyślałaś. Czy przypadkiem przyjaciel Todd też figuruje w twoich
planach?
- Raczej nie. Dlaczego znowu o niego pytasz? Wzruszył ramionami.
- Po prostu wyciągam wnioski.
- Z tego, że spędziłam z nim wieczór?
- Pasujecie do siebie. Jesteście w tym samym wieku, myślę, że macie
podobne zainteresowania, znacie się od dawna.
Skinęła głową.
- Zgadza się, ale jeśli sądzisz, że to coś więcej niż przyjaźń, to się mylisz.
Rzucił jej badawcze spojrzenie.
- Przypuśćmy, że to wszystko prawda... A co się stanie, jeśli coś
pokrzyżuje twoje plany? Na przykład nie spotkasz odpowiedniego kandydata,
który zapewniłby ci wymarzone potomstwo?
Udała, że wygląda przez okno, żeby ukryć rozbawienie.
R S
- 93 -
- Hm, byłaby to pewna trudność, ale tylko techniczna - powiedziała
lekkim tonem. - Jakoś bym sobie poradziła.
Sam gwałtownie wcisnął pedał gazu.
- Nie wątpię - mruknął, z wprawą zmieniając bieg.
Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że nie udało mu się jednak
pokierować rozmową równie sprawnie jak samochodem.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Honey wracała do domu.
Państwo McCormack z radością przyjęli słowa Sama, jednak Tessa
widziała, że byli zdenerwowani. Wiedziała, że i dla nich, i dla psa będzie to
ciężka próba.
- Przez kilka tygodni musi wypoczywać. Potem będzie potrzebowała
jeszcze kilku, zanim znów będzie ją można wziąć na polowanie. Jesteście
państwo pewni, że chcecie ją zabrać do domu?
- Bardzo mi jej brakuje - odparła szybko pani McCormack. - Ponieważ nie
pracuję, mogę jej zapewnić nieustanną opiekę.
- A ja wolałbym zostawić ją u pana - powiedział jej mąż. - Miejsce
chorego zwierzęcia jest w lecznicy. Co pan o tym sądzi?
Sam lekko wzruszył ramionami.
- Każde z państwa ma trochę racji. Z jednej strony Honey tęskni za
domem, a to z pewnością opóźnia jej wyzdrowienie. Z drugiej jednak, tutaj
pozostaje w zamkniętym pomieszczeniu, a w domu od razu będzie ją kusiło,
żeby pobiegać.
- Nic z tego - wtrąciła pani McCormack. - Dostanie osobny pokój,
wstawię tam jej posłanie...
- Kobiety zawsze mają ostatnie słowo - roześmiał się pan McCormack. -
Jednak ją weźmiemy, panie Wilde.
R S
- 94 -
Tessa oddała smycz, na której trzymała psa, jego właścicielce.
- Dziękujemy, że się pani nią opiekowała. Jak ona na panią patrzy! Nie
sprawiała kłopotów?
Tessa uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.
- Najmniejszych. Gdybym miała mieć psa, to tylko takiego jak Honey.
Jest taka spokojna i przyjazna.
- Nawet włamywacza zalizałaby na śmierć - skomentował sucho pan
McCormack.
Gdy wyszli, Tessa poszła sprzątać boks, w którym przebywała Honey.
Pod posłaniem znalazła zieloną żabkę z gumy, którą kupiła, żeby Honey mogła
się pobawić. Westchnęła i przypomniała sobie, że powinna ją dać pani
McCormack.
- Będziesz za nią tęsknić - zauważył Sam, stając za nią.
- Och, troszeczkę. Była taka kochana, tak się cieszyła, gdy z nią
siedziałam.
- Przecież wiesz, że nie możesz się przywiązywać do pacjentów, bo za
każdym razem rozstanie sprawi ci ból - westchnął Sam.
Uśmiechnęła się, jednak coś ją ścisnęło w gardle.
- Wiem, że to głupie z mojej strony...
- Ale miłość zwycięża wszystko? - dopowiedział Sam złośliwie.
- W tym wypadku tak. - Zaczerwieniła się nagle. Jeszcze nigdy nie
słyszała, by użył tego słowa. - Ale jakoś to przeżyję.
- A Honey? - naciskał Sam. - Pewnie nie zaśnie w nocy bez swojej
ukochanej zabawki. - Kiwnął głową w stronę żaby.
Obróciła maskotkę w palcach.
- Nie mieszkają tak daleko od osady. Mogłabym im to zanieść.
- Dobry pretekst, żeby znów zobaczyć Honey!
- Wcale nie! No, może... Ale nie zatrzymałam jej celowo. Zaplątała się
pod posłanie.
R S
- 95 -
- Wierzę ci, choć nikt inny by w to nie uwierzył. Podwiozę cię tam po
pracy. - Uśmiechnął się do niej.
- Mogę się przejść - zaprotestowała. Wolałaby później wrócić do
Beechwood Hall.
W domu kłębiły się teraz takie tłumy ludzi, że nie czuła się tam tak
dobrze, jak przedtem. Nawet Greeley wydawał się inny.
Każdego wieczora wymyślała jakiś pretekst, żeby uciec od towarzystwa.
Filmowcy byli naprawdę mili, jednak nie miała z nimi nic wspólnego, nie miała
o czym rozmawiać. Ponadto widok zażyłości Niny i Sama ranił ją do głębi.
Oczywiście, nie miała prawa winić Sama za jego zachowanie. Była dla niego
jedynie pracownikiem, nikim więcej, a Ninę znał od lat. Dlaczego nie miał się z
nią afiszować? Przyzwyczaił się do damskiego towarzystwa, zawsze musiała
być przy nim jakaś Suzie czy Nina. Zawsze.
- To pięć albo sześć mil, a samochodem nie zajmie nam to więcej niż
dziesięć minut. - Słowa Sama przywołały ją do rzeczywistości. - Ponadto chciał-
bym wpaść do Toma Hawkinsa i obejrzeć jego psa. Tego, co wpadł we wnyki,
pamiętasz?
Skinęła głową. Jakże mogłaby zapomnieć? Poznała Toma wtedy, gdy
Sam pojechał z Niną na weekend do Londynu. Wydawało się, że to już całe
wieki temu.
- Ciekawe, o czym myślisz? - uśmiechnął się zaintrygowany. - Nie
wmawiaj mi, że o Honey. Przebywałaś myślami gdzieś daleko, więc to nie praca
tak zaprząta twoją uwagę.
Zarumieniła się i żeby to ukryć, wzięła się za dalsze sprzątanie.
- Praca zawsze zaprząta moją uwagę - skłamała.
No, może nie całkiem, to tylko pół prawdy, pomyślała.
- I to mnie martwi. Nigdzie nie wychodzisz. Dziewczęta w twoim wieku
chyba lubią się bawić?
Skinęła głową, nie patrząc na niego.
R S
- 96 -
- Też lubię wychodzić, ale ostatnio po prostu nie mam czasu.
- Myślałem, że Todd jakoś cię nakłoni, żebyś ten czas znalazła. Chyba
jesteście w kontakcie, prawda?
Spojrzała na niego chmurnie.
- Tak się składa, że nie. - Dlaczego ciągle wspomina o Toddzie?
I rzeczywiście, czemu Todd się nie odzywa? Mógł przecież zadzwonić.
Czyżby się obraził, że wyjechała bez słowa pożegnania?
- A co? Znowu chcesz się mnie pozbyć? - spytała sucho.
- Chwilowo nie napotykam żadnych dziennikarzy - uśmiechnął się. -
Jedynie pewną nieznośną ekipę telewizyjną.
Wyglądało na to, że wystarczy o nich wspomnieć, a już się zjawiają.
Dobiegł ich czyjś głos, wołający Sama.
- Nina... jak sądzę - Sam pośpieszył do drzwi.
Do pomieszczenia wpadła zdyszana Nina. Tessa zauważyła, że jej bluzka
w beżowym odcieniu została idealnie dobrana do obcisłych legginsów. Jak
zwykle wyglądała nienagannie.
- Sam, czy mogę cię zabrać na kilka godzin? Nasi wyśledzili stado jeleni,
jakieś dwadzieścia sztuk.
- Jakich jeleni?
- Nie mam pojęcia. Nie zapominaj, że jesteśmy mieszczuchami. Właśnie
dlatego jesteś nam potrzebny. - Nina zrobiła przepraszającą minę i położyła dłoń
na ramieniu Sama. - Tesso, czy nie będziesz miała nic przeciw temu, żebym go
wypożyczyła na trochę?
- Oczywiście, że nie - odparła szybko. - Gus i ja poprowadzimy lecznicę
do wieczora.
- Czy powiedziałeś Tessie o przyszłym tygodniu? - spytała Nina.
Serce Tessy podskoczyło, a jej oczy stały się czujne.
- Nie, zostawiłem to tobie. Przepraszam, pójdę włożyć jakieś
wygodniejsze ubranie, zaraz wracam.
R S
- 97 -
Nina spojrzała na puste boksy.
- Powinniśmy nakręcić tu parę ujęć - powiedziała od niechcenia. Tessa
miała przeczucie, że zaraz usłyszy jakąś złą wiadomość. - W przyszłym
tygodniu planujemy przyjęcie z niespodzianką. Sam uważa, że najlepiej
urządzić je w jego domu. Chcemy, żebyś przyszła, zarezerwuj więc wolny
wieczór w przyszłą sobotę.
Nie miała żadnej wymówki, wiedziała, że się nie wykręci.
- Jaka... Co to za niespodzianka?
Uśmiech Niny zdradzał, że sprawiło jej to przyjemność.
- Jeśli powiem, to nie będzie niespodzianki, prawda? Ale mogę ci
zdradzić, że ma to coś wspólnego z tym... - Na smukłym palcu zalśnił złoty
pierścionek z drobnymi rubinami. - Jeszcze nikt nie zauważył.
Tessa poczuła, jak ogarnia ją lodowate zimno.
- Piękny. - Jej głos był nieco przygaszony. No proszę, jednak Sam okazał
się taki, jak inni mężczyźni. Zrezygnował z niezależności, gdy wreszcie spotkał
odpowiednią kobietę. A może po prosu wytrwałą? Zdołała się zmusić do
uśmiechu. - Bardzo się cieszę. Moje gratulacje.
- Nie zapomnij! - Oczy Niny błyszczały. - Ani słowa nikomu!
Była już prawie siódma, gdy wychodziła do państwa McCormack.
Przebrała się, włożyła białe spodnie i błękitną bawełnianą koszulkę, a sweter
razem z gumową żabką włożyła do torby.
Tak, teraz miała nawet więcej powodów, żeby nie wracać do Beechwood
Hall.
Czemu się nie domyśliła, że między Niną a Samem dzieje się coś
poważnego? Czuła się jak idiotka. Teraz zrozumiała, że Suzie musiała narobić
Samowi kłopotów. Dlatego odwiózł ją na lotnisko, wsadził do samolotu i
pośpieszył udobruchać Ninę.
R S
- 98 -
Całował się z Tessą niejako w przerwie, tylko dla rozrywki. Och,
dlaczego okazała się taka głupia? I dlaczego teraz tak bardzo ją obchodzi jego
uczucie do kogoś innego?
- Poszłaś złą drogą!
Niemal podskoczyła. Porsche jechał za nią bezszelestnie. Drzwiczki od
strony pasażera były otwarte.
- To Gus mi ją wskazał! - zaprotestowała.
- Właśnie minęłaś rozwidlenie... Nie zauważyłaś go? Dobra, nie spieraj
się, tylko wsiadaj.
Ociągała się, ale wiedziała, że się nie wykręci.
- Niepotrzebnie przyjeżdżałeś. - Zatrzasnęła za sobą drzwiczki. - W końcu
znalazłabym drogę.
- Pewnie błąkałabyś się do północy. Droga, którą wybrałaś, prowadzi na
wrzosowiska.
Siedziała w milczeniu. Chciała pobyć przez jakiś czas sama, dojść do
siebie. Chwilowo było jej obojętne, czy trafi do McCormacków, czy nie. Spacer
dobrze by jej zrobił, zawsze jej pomagał. Teraz jednak znalazła się w
towarzystwie osoby, której najbardziej chciała dziś wieczorem uniknąć.
- Dlaczego nie poczekałaś na mnie? Przecież obiecałem, że cię zawiozę.
Nie rzucam słów na wiatr.
Z trudem powstrzymała się od spojrzenia na niego. To zabrzmiało jak
kiepski żart!
- Znalazłeś te jelenie? - spytała, nie odrywając oczu od drogi.
- Tak... i nie.
Ciekawość przeważyła. Spojrzała na niego kątem oka.
- Co to znaczy?
- Znaleźli jelenie płowe, nic szczególnego. Postanowiłem jednak, że nie
zabiorę ich tam... gdzie są inne.
- Inne?
R S
- 99 -
Zatrzymał samochód i odwrócił się do niej.
- Jelenie Sika, przepiękne i niezwykle rzadkie. Myślałem, że to właśnie je
znaleźli.
- Co jest w nich takiego niezwykłego? - spytała rzeczowo.
- To trudno powiedzieć - uśmiechnął się. - Wystarczy na nie spojrzeć, co
zdarza się nieczęsto, żeby wiedzieć, że jest się świadkiem unikalnego zjawiska.
Może się to wydawać dziwne, ale nie chciałem odzierać ich z tej magicznej
otoczki.
- Przecież zamierzałeś pokazać ludziom sekrety Forest, żeby docenili jego
piękno.
- To była moja pierwsza myśl... Gotowa? - Szybko zmienił temat. -
Jesteśmy na miejscu.
Z trudem oderwała od niego wzrok i spojrzała przez okno na malowniczy
dom i dobrze utrzymany trawnik z fontanną. Nie rozumiała Sama. Dlaczego
zmienił zdanie i nie chciał filmować tych niezwykłych jeleni?
- Właśnie miałam do państwa dzwonić. - Uśmiech pani McCormack
wyrażał ulgę. - Bill twierdzi, że robię z igły widły, ale martwię się o Honey. Jest
jakaś inna, nie chce jeść...
Suka leżała na wygodnym posłaniu, jednak była zupełnie apatyczna.
Ledwo machnęła ogonem, gdy Sam podszedł do niej. Wyjął z torby stetoskop,
zbadał ją dokładnie, sprawdził opatrunek.
- Nie ma żadnych powodów do obaw, pani McCormack. Myślę, że po
prostu miała męczący dzień. Trochę cierpliwości.
- Ale Tona nic nie jadła! To nie w jej stylu. Tessa wyjęła zabawkę.
- Czy mogłabym jej to dać? Zupełnie o tym rano zapomniałam.
- Oczywiście. To miło z pani strony.
Tessa uklękła przy posłaniu. Honey powąchała podsuniętą zabawkę,
polizała, po czym przycisnęła łapą. Żaba zapiszczała. Uszy psa podniosły się, a
machnięcie ogona było zupełnie wyraźne.
R S
- 100 -
- Coś takiego! - roześmiała się pani domu. - Tęskniła za zabawką?
- Przyjemnie jej się kojarzy. Tessa dała jej tę żabę wkrótce potem, jak
Honey odzyskała przytomność - wyjaśnił z nieco kwaśną miną Sam. -
Codziennie się nią bawiły. Psy mają fantastyczną pamięć i zdolność kojarzenia.
- Sam chce powiedzieć, że zupełnie ją zepsułam, a nie powinnam -
szepnęła miękko Tessa, gdy Honey wzięła żabę do pyska i wepchnęła ją Tessie
do ręki, żeby ją ścisnęła.
Gdy po jakimś czasie wychodzili, zatrzymywani jeszcze przez wdzięczną
panią McCormack, Honey wyraźnie nabrała wigoru, jak również apetytu.
- Nie ty jedna cierpiałaś z powodu rozstania - uśmiechnął się Sam, gdy
wsiedli do samochodu.
- Dobrze, że tu dziś przyjechaliśmy.
- Nigdy więcej nie popełnię tego błędu i nie przywiążę się do żadnego z
naszych pacjentów - westchnęła. - Wiesz, że przedtem mi się to nie zdarzyło.
- Honey przechodziła poważny kryzys w tym samym czasie co ty.
Dlatego obdarzyłaś ją takim uczuciem.
- O jaki mój kryzys ci chodzi? - Poczuła, że się rumieni.
- Twoje życie przecież zupełnie się zmieniło.
Pomyślała, że jej kryzys dotyczył raczej spraw uczuciowych i był
znacznie większy niż ten, który mógł wynikać ze zmiany pracy i miejsca
zamieszkania! Wjechali na strome wzgórze, po jednej stronie drogi wznosił się
nasyp. Nie wiedziała, że zamiast wracać, jadą głębiej w puszczę.
- Gdzie jesteśmy? - Skorzystała z okazji, by zmienić temat.
Znajdowali się obok niewielkiego domu z pomalowanym na zielono
ogrodzeniem.
- To posiadłość Toma Hawkinsa.
- Wygląda na nieco zapuszczoną. Sam roześmiał się.
R S
- 101 -
- Tom ma osiemdziesiąt cztery lata, jest jednym z najstarszych
mieszkańców w tych okolicach. Nie mam pojęcia, jak sobie daje radę, żeby to
wszystko utrzymać. Aha, Tom trzyma masę psów, więc przygotuj się na to.
Niemal natychmiast kilka z nich z ujadaniem wypadło przed dom. W
drzwiach pojawił się właściciel.
- Chodźcie, chodźcie. Zaraz się uspokoją.
Gdy weszli i usiedli, nagle do wnętrza wpadło kilka kurcząt. Jedno z nich
podfrunęło aż na oparcie krzesła Tessy. Psy znów zaczęły wściekle szczekać,
ptaki trzepotały się, powstał niesłychany harmider. Tom zdjął wiszącą na ścianie
strzelbę i Tessa ku swemu ogromnemu zdumieniu ujrzała, jak kurczęta szybko
opuszczają pomieszczenie.
- Wiedzą, że nie strzelę do żadnego zwierzaka, prędzej w siedzenie
jakiegoś człowieka - powiedział Tom z zuchwałym uśmiechem. - Ale nie
zaszkodzi postraszyć.
Sam roześmiał się, widząc zdumioną minę Tessy.
- Tom nigdy nie robi użytku z broni - wyjaśnił, badając siedzącego u jego
stóp spaniela. - Kłusownicy jednak o tym nie wiedzą i boją się go panicznie.
- Wszystko przez gołębia - przypomniał Tom. - Ledwo żył, gdy jeden z
moich psów przyniósł mi go w pysku. Strzelałem do niego, miał śrut w boku.
Sam wyjął każde ziarenko... Nie miałeś więcej niż siedemnaście lat,
przyjechałeś wtedy na wakacje, prawda, chłopcze?
- Prawda - Sam podniósł głowę i uśmiechnął się.
- Był zły, a ja nie rozumiałem, dlaczego. Miałem wtedy zwyczaj zabawiać
się strzelaniem do bażantów i kuropatw. Zabijanie zwierząt wydawało mi się
czymś zwyczajnym. Do momentu, gdy Sam wymógł na mnie obietnicę, że
zajmę się tym zakichanym ptakiem... I zrobiłem to, na swoje nieszczęście.
- Zdechł? - spytała Tessa.
- Nie! To przeklęte ptaszysko żyło przez długie lata. Łaziło za mną
wszędzie, jeździło psom na grzbietach, robiło potworny zgiełk, ilekroć ktoś
R S
- 102 -
pukał do drzwi, po prostu rządziło całym domem. Myślisz, że mógłbym jeszcze
kiedyś strzelić do jakiegoś zwierzaka? Nigdy! Wyobrażasz sobie? Jeden ptak
zupełnie zmienił moje życie!
Popatrzyła, jak palce Sama delikatnie gładzą sierść na psiej łapie.
Rozumiała go coraz lepiej, gdy patrzyła na niego oczami mieszkańców. Jednak
im więcej od nich słyszała, tym bardziej zauważalna była różnica między jego
prawdziwą naturą a tym Samuelem Wilde'em, który przyjmował pozy przed
kamerą.
- Zdrów jak ryba - powiedział wesoło Sam, gdy skończył oglądać psa. -
Nie zauważyłeś, żeby utykał?
Tom potrząsnął głową.
- Gus spisał się znakomicie, Sam.
- A co z tą suką, którą oglądałem parę tygodni temu? Oszczeniła się bez
problemu?
- Bez żadnego. Mamy trzy maluchy. - Tom z uśmiechem spojrzał na
Tessę. - Chcesz zobaczyć?
Poszła za nim do kuchni. Najpierw usłyszała cichutkie skomlenie,
rozkoszne ziewnięcia i zabawne pomrukiwania. Potem spojrzała w kąt i aż wes-
tchnęła. Z koszyka wyglądały trzy prześliczne, pulchne szczeniaki, obok leżała
ich matka o pięknej złocistej sierści.
- Och... - Tessa spojrzała na Toma błagalnie. - Czy pozwoli mi podejść
bliżej?
- Nie wiem, jest głupia jak but z lewej nogi. Jakoś sobie musisz z nią
poradzić.
Tessa przyklęknęła i pogłaskała sukę. Ta spojrzała na nią łagodnie takimi
samymi ciemnobrązowymi oczami jak Honey. Po chwili Tessa bez żadnych
problemów wyjęła z koszyka trzy szczenięta i położyła je sobie na kolanach.
Gramoliły się nieporadnie i próbowały obgryzać jej włosy, które wydały im się
znakomitą zabawką.
R S
- 103 -
- Zostalibyśmy dłużej, gdybyśmy mieli więcej czasu - Sam spojrzał na nią
wymownie.
Z ociąganiem ułożyła je z powrotem w wygodnym koszyku.
- Chyba będę ją musiał wyciągnąć stąd siłą - zauważył Sam, a Tom
roześmiał się.
- Muszę dla nich znaleźć jakichś dobrych właścicieli. Gdybyś o czymś
słyszał, Sam...
- Jasne - przytaknął i ujął Tessę pod ramię.
Słuchała ich jednym uchem, cały czas czuła na skórze dotyk rozgrzanych,
rozigranych szczeniąt. Dom Toma był cudowny, nieco nieporządny i zanie-
dbany, jednak pełen ciepła i miłości. Zwierzęta Toma były równie przyjazne, jak
on sam. Nie wiadomo, co będzie z maluchami dalej, ale dobrze, że przynajmniej
urodziły się w atmosferze spokoju i harmonii.
Tom chciał poczęstować swoich gości winem własnej roboty, jednak
odmówili. Sam prowadził, a Tessa czuła, że pod wpływem alkoholu rozkleiłaby
się zupełnie. Pożegnali się i wyszli. Gospodarz stanął na ganku oplecionym
kapryfolium i pomachał im.
- To wspaniały człowiek, prawda? - spytał Sam, poprawiając lusterko. Po
chwili spojrzał na Tessę. - Nic nie mówisz.
- Tak? Pewnie potrzebny mi jest gorący prysznic i wczesne pójście spać...
- zawahała się.
Czy powinna mu złożyć gratulacje z okazji zaręczyn z Niną? On wie, że
Nina jej powiedziała. Czy czeka, żeby coś wspomniała na ten temat? Jednak
słowa utknęły jej w gardle.
- Podobały ci się szczenięta? Skinęła głową z westchnieniem.
- Cudowne! A ich matka przypomina mi Honey. Zachichotał.
- Dostałaś bzika na punkcie psów! Zobacz, jeszcze nie jest zupełnie
ciemno. Gdybyś mogła poczekać na prysznic chwilę dłużej, coś bym ci pokazał.
- Już późno, a ten dzień był taki długi.
R S
- 104 -
Wolałaby tego uniknąć. Przebywanie z Samem było cudowne, ale
przypominało jedzenie ciastka. Im więcej jesz, tym większą masz potem
niestrawność!
- To nie potrwa długo. Nie pożałujesz.
- Och... nie wątpię. A co to takiego?
- Niespodzianka - odparł z uśmiechem.
Chciał ją wziąć za rękę.
- Dam sobie radę...
- Nie dasz. Tu jest wyjątkowo nierówno, w tych klapkach nie ujdziesz
sama nawet kilku kroków. Trzymaj się mnie mocno.
- Nie wiedziałam, że będę chodzić po czymś... takim! - Potknęła się i
kurczowo złapała Sama za rękę. Uśmiechnął się do niej.
- Nikt nie wie o tym miejscu. Musimy się zachowywać bardzo cicho.
Szli spory kawałek, zapadał już zmierzch, sylwetki drzew stawały się
coraz ciemniejsze. W pewnym momencie Sam nagle objął ją ramieniem i
pociągnął na ziemię.
- Patrz - szepnął i przyciągnął ją blisko siebie, tak by mogli razem
spoglądać przez szczelinę między zakrywającymi ich paprociami. - Para jeleni
Sika.
- Och! - Próbowała zignorować elektryzującą bliskość jego ciała. -
Rzeczywiście są przepiękne!
- Tylko się nie ruszaj, bo cię od razu zauważą.
Nawet by nie mogła drgnąć. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w
fascynujące zwierzęta, otoczone starymi drzewami i delikatnie oświetlone
ostatnimi promieniami słońca. Leżeli na mchu, a Sam przyciskał ją do siebie.
Miała trudności ze skoncentrowaniem się na poruszających się z gracją
jeleniach, gdyż bliskość Sama utrudniała jej to. Wtulona w niego, słyszała bicie
swojego serca.
- Teraz słuchaj uważnie - szepnął, gdy zrobiło się jeszcze ciemniej.
R S
- 105 -
Jeden z jeleni uniósł głowę i wydobył z siebie dźwięk, którego nie da się
opisać słowami. Był to tak przejmujący, pełen tęsknoty zew, że nigdy w życiu
nie słyszała czegoś bardziej wzruszającego. Zwierzęta zniknęły, pozostawiając
Tessę z oczami pełnymi łez i poczuciem, że doświadczyła magii, o której mówił
Sam.
- Już ich nie zobaczymy - powiedział z żalem. Poruszyła się w jego
ramionach.
- Nie mogę w to uwierzyć - szepnęła. - Teraz rozumiem wszystko, co o
nich mówiłeś.
Nagle wyczuła, że Sam zamierza ją pocałować. Och, to nie było w
porządku, psuć w ten sposób tak niezwykłą chwilę. Odsunęła się.
- Dlaczego uciekasz? Jesteśmy jak w raju, ocalmy to, Tesso.
- Jak możesz tak mówić? Był wyraźnie zdziwiony.
- Przyprowadziłem cię tutaj, gdyż chciałem się z tobą tym podzielić.
Jeszcze nigdy tu nikogo ze sobą nie zabrałem. Przychodziłem tu, jak byłem
mały.
Dlaczego jej to mówił? Powinien to powiedzieć Ninie!
- Sądziłem, że to będzie dobre miejsce, żebyśmy mogli spokojnie
porozmawiać. - Zmarszczył brwi.
- Jednak w twoich oczach widzę oskarżenie. Zastanawiam się, czemu.
- Myślę, że powinniśmy już wracać. Dziękuję, że mnie tu
przyprowadziłeś...
- Przestań wygłaszać grzeczne formułki i po prostu porozmawiaj ze mną.
Czy to naprawdę dla ciebie taki duży wysiłek posiedzieć choć chwilę spokojnie?
- Wyciągnął dłoń, żeby ująć ją za ramię.
Podniosła się szybko. Czuła, że nogi się pod nią trzęsą.
- Chcę już iść.
- A ja chcę z tobą porozmawiać. - Na jego czole pojawiły się głębokie
zmarszczki.
R S
- 106 -
- Tylko tyle? Nie masz przypadkiem na myśli czegoś innego?
Zacisnął usta.
- Przyznaję, że masz prawo żywić takie podejrzenia, jednak zapewniam
cię, że dziś chcę tylko porozmawiać, z dala od ciekawskich spojrzeń.
- Na przykład Niny? Przybladł nieco.
- Tesso, pleciesz jakieś bzdury.
- Taak? A twoje zaręczyny z Niną to bzdura? Usiadł nagle.
- Ach... Teraz wszystko rozumiem.
- Doprawdy? No, to cieszę się bardzo!
Zdobyła się na ironię, ale miała już dość.
To niewiarygodne, na jego twarzy pojawił się autentyczny uśmiech
zadowolenia! Chwycił Tessę za rękę i pociągnął wprost w swoje ramiona.
Upadli na trawę, poczuła gorący i namiętny dotyk jego ust na swoich wargach.
- Nina i ja jeszcze się nie pobraliśmy. Mamy więc czas na chwilę
zapomnienia, moja słodka.
R S
- 107 -
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Szarpnęła się gwałtownie.
Sam przytrzymał ją mocno za ręce i przycisnął do ziemi. Pochylił się, by
ją pocałować. Jego pocałunki były kuszące, próbowały wymóc na niej, by
odpowiedziała w taki sam sposób. Wbrew swojej woli Tessa opierała się coraz
słabiej, znów udało mu się rozpalić w niej dawne pragnienie. To prawda, on i
Nina jeszcze się nie pobrali. Czy w ogóle kiedykolwiek się pobiorą, przemknęło
jej przez głowę. Tak bardzo chciała się z nim kochać... To gwałtowne i
niebezpieczne uczucie owładnęło nią bez reszty, każąc zapomnieć o wszystkim.
Uwolnił jej ręce i objął ją mocno. Jęknęła bezwiednie. Nienawidziła i
jego, i siebie. Dlaczego mu na to pozwala? Jego dłonie przyciągały ją coraz
bliżej i przytulały coraz mocniej. Nagle przed jej oczami pojawił się widok tych
samych rąk, ale pieszczących... Ninę.
- Przestań... Przestań, Sam!
- Dlaczego? - szepnął żarliwie. - Chcę ciebie.
Próbowała go od siebie odepchnąć.
- Ale tylko teraz! Gdy czegoś ci nie wolno, zaczynasz mieć na to ochotę.
A kiedy już zdobędziesz to, co chcesz, przestaje ci zależeć. - Wspomnienie o
tym, jak ją odrzucił, wciąż bardzo bolało. - Kochanie się jest dla ciebie rodzajem
gry. Och, nie, ty nawet nie rozumiesz znaczenia tego słowa. Dla ciebie to tylko
wyzwanie i chęć podboju. Jak możesz robić coś takiego za plecami Niny?
- Chcesz mnie tak samo, jak ja ciebie.
- Ale nie w ten sposób. - Zdołała się uwolnić z jego objęć. - Nie chcę być
pierwszą kobietą, jaka wystawi na szwank małżeństwo, które się nawet jeszcze
nie zaczęło! - Wstała z trudem i zauważyła na jego twarzy cyniczny grymas.
- Co za chodząca niewinność! Czy to w ten sposób ocaliłaś swoją cnotę?
Pozwalałaś się adorować, ale tylko na odległość?
- Czy twój cynizm jest wrodzony? - Usta Tessy drżały.
R S
- 108 -
Potrafił ranić jak nikt.
- Nie. - Podparł się na łokciach. - To przychodzi z czasem. Trzeba dużo
praktykować.
- Szkoda mi cię, bo zmarnowałeś masę czasu. Odwróciła się i pobiegła w
kierunku samochodu.
Tak mało brakowało, żeby mu uległa! Zdawał sobie z tego sprawę, tym
razem poznał jej uczucia. Ale jak można utrzymać miłość w tajemnicy? Tak
łatwo jest się zdradzić. Wbrew wszystkiemu kochała go. A on chciał ją uczynić
pionkiem w swojej grze... Nic z tego! Nie będzie niczyją zabawką!
Dobiegła do samochodu i oparła rozpalone czoło o chłodny metal.
Potargane włosy rozsypały się wokół zapłakanej twarzy. Dobrze, kocha go,
uczyniła najgorszy wybór na świecie, ale przecież nie może pozwolić, żeby
zobaczył ją w takim stanie.
Poszła do pobliskiego strumienia i obmyła twarz zimną wodą. Trochę
pomogło. Wstała i otrzepała spodnie z trawy i liści. Na ich widok przypomniała
jej się dziecinna zabawa. Obrywało się listki akacji i wróżyło: kocha, nie
kocha...
Czy Sam Wilde kochał kogokolwiek z wyjątkiem siebie?
Odwróciła się. Stał za nią z rękami w kieszeniach.
- Nie możesz winić faceta za to, że próbował. - W jego głosie nie było
nawet cienia skruchy.
- Nie winię cię, ale trzymaj ręce z daleka ode mnie, Sam. Powiedziałam
ci, że nie jestem zainteresowana twoimi gierkami.
Wzruszył ramionami.
- Jeśli tak ci zależy... Ale będziesz musiała mi pomóc. Musisz przestać tak
ślicznie wyglądać. - Uśmiechnął się rozbrajająco i niewinnie, jakby nie potrafił
skrzywdzić nawet muchy. - No dobra, już jestem poważny. Możemy sobie
nawet uścisnąć dłonie na zgodę, jeśli chcesz.
Zacisnęła pięści. Nie wierzyła mu ani trochę.
R S
- 109 -
- Och, przestań. To była ostatnia kawalerska próba, pomyśl o tym w ten
sposób. A teraz przybij piątkę. Ty nic nikomu nie powiesz, a ja dam ci spokój.
To o to chodziło! I tak mógł się nie obawiać, jej milczenie miał
zapewnione niezależnie od wszystkiego. Z zażenowaniem wyciągnęła rękę. Ujął
jej dłoń, po czym z ujmującym wdziękiem podniósł ją do ust i pocałował. Tessę
przebiegł dreszcz. Szybko się cofnęła.
- Czy możemy już jechać?
Droga powrotna była najbardziej zdumiewająca ze wszystkiego.
Niepomny na to, co się wydarzyło, Sam był w niesłychanie radosnym nastroju, a
usta mu się nie zamykały. Tessa siedziała w milczeniu ze splecionymi dłońmi i
bijącym sercem.
Gdy stanęli przed Beechwood Hall, ze schodów zbiegła Nina. Sam
mrugnął do Tessy konspiracyjnie, za co miała ochotę go uderzyć, i położył palec
na ustach.
- Ani słowa o naszym wspólnym pobycie w Forest. Zawarliśmy umowę.
W środę Tessa dowiedziała się od pani Pearson, że część ekipy, w tym
również Nina, udała się do Londynu, żeby się spotkać z producentem, Leo
Sheldonem.
- Zobacz, oni po prostu nie doceniają dobrego jedzenia! - Pani Pearson z
ubolewaniem potrząsnęła głową. Na talerzach została prawie nie tknięta jajecz-
nica na bekonie, wędzone ryby, pieczarki. - Aż mi serce pęka. Nie znoszę, jak
się coś marnuje - narzekała, wrzucając część resztek do psich misek.
- Po prostu nie są przyzwyczajeni do domowej kuchni - wyjaśniła Tessa,
wątpiąc jednak, by Nina i modelki kiedykolwiek sięgnęły po coś tak kalo-
rycznego.
No tak, znowu myślała o Ninie. Oczywiście, nie tylko o niej.
Sam dotrzymał obietnicy. Jednak czegoś nie mogła tu zrozumieć... Był po
prostu zbyt miły! Należało na niego uważać, przypominał węża kryjącego się w
trawie. Odprawił Suzie, gdyż okazała się zbyt niebezpieczna. A co myśli o niej?
R S
- 110 -
Czasami napotykała jego spojrzenie, gdy pracowali razem. Uśmiechał się wtedy
do niej. Odwracała wzrok, nie mogła znieść tego, co mówiły jego szare oczy.
Oboje doskonale wiedzieli, że była o włos od tego, żeby mu ulec. Bała się, że w
związku z tym Sam spróbuje ponownie.
Ranek był wyjątkowo spokojny. Ponieważ nie mieli pacjentów, usiedli
wraz z Gusem i Annie przy kawie. W chwilę później przyszedł Sam.
- Kawy? - zaproponowała Annie.
- Tak, proszę. Gus, jednak zdecydowałem się wziąć pod opiekę Zieloną
Farmę. Co ty na to?
Mina Gusa wyrażała zaskoczenie.
- Wspaniale! Ale co spowodowało, że zmieniłeś zdanie? Myślałem, że w
ogóle nie bierzesz takiej możliwości pod uwagę.
Sam przysunął sobie krzesło i wziął od Annie kubek.
- Mała zmiana planów. Myślę o, hmm... O rozszerzeniu naszej
działalności.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
- Czy to znaczy... Zamierzasz prowadzić lecznicę? Nie sprzedajesz jej?
Wzruszył ramionami z zagadkowym wyrazem twarzy.
- Wejdę w spółkę z przyjacielem, który zastępuje mnie w Londynie.
Poprowadzi tam moją lecznicę, a wówczas ja będę miał wolne ręce tutaj. Czy
chciałbyś mi w tym pomagać, Gus?
Tessa widziała, jak zaskoczenie starego weterynarza zamienia się w
radość. Spojrzał na Annie, a ona podeszła do męża, objęła go za szyję i
pocałowała w czoło.
- Po co pytasz, Sam? Nie znasz odpowiedzi?
Roześmiał się.
- Prawdę mówiąc, liczyłem na pozytywną reakcję. - Wstał i rozejrzał się
dookoła. - No, to od czego zaczynamy? Tesso, spakuj moją torbę, dobrze?
Musimy się zająć szczepieniami w Zielonej Farmie, może nam to zająć kilka
R S
- 111 -
dni. Gus, czy moglibyście z Annie dzielnie bronić placówki podczas naszej
nieobecności?
- Myślę, że jakoś damy sobie radę. Czy masz jeszcze jakieś niespodzianki
w zanadrzu, Sam?
- Jedną, może dwie. - Uśmiechnął się i odwrócił do Tessy. Wyglądał jak
uosobienie niewinności. - Ale zostawię je na potem.
Dziewczyna spojrzała gdzieś w dal. Nie da mu tej satysfakcji, nie zobaczy
jej zmieszania. Nie mogła jednak zrozumieć jego postępowania, niewątpliwie
kryło w sobie jakąś zagadkę. Prędzej czy później, sprawa się wyjaśni.
I rzeczywiście, stało się to w piątek wieczorem, drugiego dnia pracy na
farmie Mayfielda. Zupełnie zesztywniała po tylu godzinach pracy. Marzyła
tylko o gorącej kąpieli.
Eustace roześmiał się, gdy zauważył, jak Tessa ukradkiem rozciąga
obolałe mięśnie i wyciągnął ją z obory na świeże powietrze.
- Wydaje się, że mój problem się rozwiązał... Ciekawe, czemu Sam
zmienił zdanie? - Obejrzał się, choć Sam nie mógł ich słyszeć.
- Na temat pracy na pańskiej farmie? - Zachmurzyła się. Czyli Mayfield
też został zaskoczony decyzją Sama.
- Nie tylko na mojej. Zajmie się też stadami przyjaciela Grega. Wszyscy
już gadają, że Sam zamierza się osiedlić w Beechwood na stałe - powiedział z
entuzjazmem Eustace.
- Szczerze mówiąc... Nic o tym nie wiem - wymruczała. - Sam nie
rozmawiał ze mną o powodach rozszerzenia praktyki.
- I porzucenia telewizji?
W jej głowie rozległ się jakby dzwonek alarmowy. Dlaczego nie
pomyślała o tym wcześniej? Nagle wszystkie części układanki złożyły się w
jedną całość. Sam zaczynał nowe życie jako żonaty mężczyzna! Zamierzał
skoncentrować się na pracy lekarza, by pozostawić Ninie niezależność i
możliwość kontynuowania kariery. Od lat pracowali w telewizji i wiedzieli,
R S
- 112 -
czym to może grozić, jeśli oboje w niej zostaną. Zdecydowali, że bezpieczniej
będzie osiągnąć sukces zawodowy w różnych dziedzinach. Ktoś musiał się
poświęcić i tym kimś ma być Sam. Nina to zapewne niezwykle silna osobowość.
Tak, to odpowiednia kobieta dla Sama. Tylko taka może sobie poradzić z tego
typu mężczyzną.
Udało jej się zmienić temat rozmowy na jakiś inny, niezobowiązujący.
Przez ostatnie dni głowa aż pękała jej od myślenia. Teraz, gdy wreszcie znalazła
rozwiązanie, miała wrażenie, jakby wszystko się w niej wypaliło. Została tylko
zazdrość, która nie dawała o sobie zapomnieć.
Gdy wracali z Samem z Zielonej Farmy, słońce stało nisko nad
horyzontem, przesłaniane pędzącymi po niebie białymi, kłębiastymi chmurami.
- Wygląda na to, że będzie padać.
Uśmiech Sama wydał jej się irytujący. Czy musi tak okazywać, jak bardzo
jest szczęśliwy? Jak mógł tak łatwo wymazać z pamięci swoje pocałunki i jej
reakcję na nie? Jak mógł planować małżeństwo, a w chwilę później uwodzić
kogoś innego?
- Chciałbym cię ostrzec... Obawiam się, że nie wyśpisz się dziś w nocy...
Odwróciła się do niego, wyrwana z zamyślenia.
- Przepraszam, co powiedziałeś?
- Greeley wraz z kilkoma osobami pracuje w sali balowej. Pewnie zajmie
im to jeszcze całą noc. Nie używano jej od dziesiątków lat, ale zdecydowaliśmy
z Niną, że do jutra wykurzymy z niej wszystkie mole.
Zupełnie zapomniała. To już jutro?
- Uśmiechnij się. To nie pogrzeb, tylko zaręczyny. Świetna okazja, żeby
się pobawić.
Nie odrywała wzroku od białej linii na środku szosy.
- Nie wiem, czy będę mogła przyjść.
- Bzdury. Oczywiście, że przyjdziesz.
- Ale ja nie mam co na siebie włożyć.
R S
- 113 -
Wykręt był kiepski, lecz prawdziwy. Miała tu kilka letnich sukienek, ale
żadna z nich nie nadawała się na przyjęcie.
- Weź jutro wolne i kup sobie coś! Może jedź na zakupy razem z Annie?
Byłoby ci przyjemniej.
- A Gus? Sam sobie nie da rady w lecznicy.
- Pomogę mu. To dla mnie świetny pretekst, żeby się wyrwać jutro z
domu. Nina wraca z Londynu razem z ekipą i z Leo. Wyobrażasz sobie, co się
będzie działo? Urwanie głowy!
Siedziała ponura, ponieważ nie znajdowała już żadnego pretekstu. Nagle
pomyślała, że przecież niecodziennie dostaje wolne i może robić, co jej się
żywnie podoba. Równie dobrze może więc potraktować tę sobotę jako okazję do
świetnej zabawy!
Następnego dnia okazało się, że jazda na zakupy z Annie to prawdziwa
przyjemność. Śmiały się przez całą drogę i co jakiś czas zmieniały się przy
kierownicy. Bawiło to Tessę, choć olbrzymi land rover prowadziło się niczym
ciężarówkę.
W nadmorskim mieście Stourspear poszły najpierw na kawę z bitą
śmietaną, a potem zaczęły wędrować po sklepach. Tessa nie była na zakupach
od czasu wyjazdu z Oxfordu. Sprawiły jej teraz ogromną radość, szczególnie
dzięki towarzystwu Annie, która namawiała ją do przymierzania niemal każdej
sukienki, jaka wpadła im w oko.
Wreszcie Tessa wybrała dla siebie dość obcisłą suknię w kolorze
zielonym, odpowiadającym barwie jej oczu. Annie zdecydowała się na luźną
garsonkę w kwiaty, która miała zakryć jej nieco zbyt puszyste kształty.
- Jak sądzisz? - spytała Annie, gdy wyszły ze sklepu z obuwiem. -
Wydałyśmy już wystarczająco dużo, czy może zajrzymy jeszcze do tego małego
sklepiku z biżuterią i przepuścimy wszystko do końca?
Decyzję w tej sprawie podjęły zgodnie i bez najmniejszego wahania.
Tessa kupiła kolczyki w orientalnym stylu, zaś jej towarzyszka wzbogaciła się o
R S
- 114 -
bransoletkę. Wracały do Beechwood w znakomitych nastrojach. Tessa
kompletnie zapomniała, że to wszystko z okazji zaręczyn Sama.
Annie podwiozła ją do domu. Tessa ujrzała na podjeździe biały samochód
Niny zaparkowany obok wiśniowego porsche.
Objuczona pakunkami weszła do domu, usłyszała wesołe śmiechy i jej
dobry nastrój prysnął jak bańka mydlana.
Po wyjeździe Else sala balowa została zamknięta na klucz. Tego wieczora
Tessa ujrzała ją po raz pierwszy i aż zaparło jej dech z wrażenia. Kryształowe
kandelabry płonęły jasno, rzucając diamentowe blaski na bogato zdobiony sufit.
Czterej muzycy grali na podwyższeniu dla orkiestry, drewniane parkiety lśniły,
a przez otwarte okna obramowane pąsowymi draperiami zaglądała do wnętrza,
niczym nieproszony gość, gorąca, letnia noc.
- Czy miałabyś ochotę na taniec z kimś, kto ma dwie lewe nogi? - Gus
podał jej ramię. - Trzymaj się mnie, a powiodę cię wprost ku katastrofie!,
Roześmiała się, zadowolona, że ma przy sobie kogoś znajomego.
- Gdzie zgubiłeś Annie? - Zerknęła ponad jego ramieniem.
- Tańczy z kolegą producentem.
- Chodzi ci o Leo? Miły, prawda?
Przypomniała sobie cichego mężczyznę w okularach, którego przedstawił
jej Damien. Poczuła się nawet odrobinę rozczarowana, gdyż producenta wy-
obrażała sobie zupełnie inaczej. Zamiast pewnego siebie efekciarza poznała
spokojnego człowieka o ciepłym uśmiechu i silnym uścisku ręki.
- Przepraszam - jęknął Gus, gdy omal nie nadepnął jej na palce. -
Straciłem wprawę, tak samo jak talię. Nie przypominam sobie, żebym przedtem
miał takie problemy z wciśnięciem się w smoking jak dzisiaj!
Tessa roześmiała się.
- Nie śmiej się tyle - ostrzegł. - Pomyślą, że krzyczysz z bólu, bo ci
depczę po nogach.
R S
- 115 -
Potem porywali ją do tańca kolejno Damien i Borys, a za nimi jacyś
nieznajomi mężczyźni.
W pewnym momencie poczuła, że strasznie bolą ją stopy i wtedy
podszedł do niej Greeley.
- Panno Tesso, telefon do pani. Dzwoni pan Greystone.
Pośpieszyła za nim do biblioteki z pewną obawą. Nie zamieniła z Toddem
słowa od tamtej nocy...
- Przeszkadzam ci?
Nie najlepiej słyszała jego głos. W słuchawce coś trzeszczało.
- Ależ skąd! Tak miło cię słyszeć, Todd. Czy mój ojciec wyjaśnił ci
wszystko po moim wyjeździe?
Usłyszała odpowiedź twierdzącą, jednak nie mogła się oprzeć przeczuciu,
że stało się coś ważnego. Głos Todda był jakiś dziwny, jakby przepraszający.
Czekała.
- Tesso, chciałem ci powiedzieć... Pamiętasz Amber, dziewczynę, którą ci
przedstawiłem na przyjęciu?
- Tę śliczną? Z brązowymi oczami? Chwila ciszy.
- Tak... Słuchaj, Tesso... Ja się z nią żenię.
Omal nie upuściła słuchawki. Todd się żeni?
- Właśnie dziś wydajemy przyjęcie zaręczynowe... Czułem się winny, że
nie zadzwoniłem ani nie napisałem ci o tym... Ale rozumiesz to, prawda?
- Tak... Oczywiście, że tak.
- Cieszysz się?
Usta miała suche jak pieprz.
- Bardzo. To wspaniała wiadomość, Todd.
Darzyła go siostrzaną miłością, w niczym nie przypominającą bolesnego i
gwałtownego uczucia do Sama, ale ta wiadomość była dla niej szokująca. Nagle
usłyszała, że połączenie się urywa.
- Dużo szczęścia, Todd! - krzyknęła.
R S
- 116 -
W słuchawce zapanowała cisza. W bibliotece również.
Wokół lampy krążyła ćma. Wleciała w końcu do klosza, a jej maleńkie
skrzydełka rzucały monstrualnie wielkie cienie na półki z książkami.
Tessa poczuła się jak ta ćma. Mała i nic nie znacząca przy mocy światła.
W jej przypadku tym światłem była miłość.
- Złe wieści? - W drzwiach stał Sam. Od jak dawna był tutaj?
- W zasadzie nie... Wcale nie.
- Masz ochotę się nimi podzielić? Jej wargi znowu zaczęły drżeć.
- Dzwonił Todd, nie spodziewałam się... Chciał zawiadomić, że się żeni.
To miła dziewczyna. Znam ją.
Nie miała pojęcia, jak to się stało, że nagle znalazła się w objęciach Sama
z twarzą ukrytą na jego szerokiej piersi. Silne ramiona obejmowały ją, a jego
dłonie gładziły jej włosy.
- I to cię tak poruszyło? - spytał łagodnie.
- Mhm. Wychowywaliśmy się razem, był moim najlepszym przyjacielem,
gdy mama odeszła... Jakbym miała starszego brata, nigdy nie dokuczał, zawsze
wysłuchał... Cieszę się, że jest szczęśliwy, bardzo się cieszę...
Delikatnie uniósł jej brodę. W przyćmionym świetle spostrzegła, że jego
rysy złagodniały. Odwróciła wzrok. Nie powinna tak reagować, ale nic w tym
dziwnego, że kolejne wstrząsy w końcu doprowadziły ją do łez.
- Nie wyglądasz na to. Wręcz przeciwnie. I co? Zamierzasz go oddać tak
bez walki?
Spojrzała na niego, a jej zielone oczy stały się wielkie i błyszczące.
- Ależ to wcale nie o to chodzi!
- To chyba jednak cokolwiek gwałtowna reakcja jak na kogoś, kto
twierdzi, że nie jest zakochany - zauważył trzeźwo.
- Bo to nie jest reakcja na Todda! - Przeciągnęła palcem pod powieką.
To idiotyczne. Zachowywała się jak dziecko, a Sam jeszcze tylko
pogarszał sprawę. Odsunęła się z westchnieniem.
R S
- 117 -
- Byłam z Toddem na przyjęciu i tam mi ją przedstawił. Pomyślałam, że
to urocza dziewczyna. Głupio mi po prostu, że się nie zorientowałam.
- No proszę - mruknął Sam z krzywym uśmieszkiem. - A mówiłem, że
powinnaś była siedzieć w domu i czekać na mnie.
- Czekałam przez cały tydzień! - Wyrwało jej się, nim uświadomiła sobie,
co mówi.
Przysunął się bliżej.
- Czekałaś? Przedtem twierdziłaś co innego.
Odwróciła się do niego plecami.
- Wszystko mieszasz...
- Jeśli komuś się tu coś pomieszało, to tylko tobie. Odwróciła się
gwałtownie, a jej oczy lśniły.
- Co masz na myśli?
- Nie poznałaś się na Toddzie, choć znałaś go przez całe życie. A co
dopiero na mnie, którego znasz zaledwie parę miesięcy? Bardzo jestem ciekaw,
co o mnie myślisz.
- Więcej już nie muszę o tobie myśleć, Sam!
- Doprawdy?
Jak mogła tak kłamać, gdy stał tuż obok, w czarnym fraku, jeszcze
bardziej czarujący niż zazwyczaj? Był ambitny, energiczny, świat niemal leżał u
jego stóp, do tego wszystkiego wkrótce przybędzie mu piękna żona... A kim ona
jest? Rozdźwięk między tym, co znaczyła dla niego zawodowo, a co chciała dla
niego znaczyć prywatnie, był ogromny. Ta bolesna myśl powracała nieustannie,
nigdy nie dawała o sobie zapomnieć. I co będzie dalej, po jego ślubie? Czy
nadal może mieszkać w Beechwood Hall, nawet jeśli
Nina wyrazi na to zgodę? Czy będzie mogła żyć z nimi pod jednym
dachem i zostać przy zdrowych zmysłach?
Zamknęła oczy, ale po chwili otworzyła je ze złością.
- Twoi goście będą się zastanawiać, gdzie się podziewasz!
R S
- 118 -
- Chodź do mnie - powiedział z uśmiechem.
- Nie, Sam. - Zesztywniała, gdy podszedł do niej.
- Spójrz mi w oczy - zażądał, a jego palce dotknęły nagich ramion Tessy,
przez które przebiegł dreszcz. - Powiedz mi, że nie podobało ci się, jak cię cało-
wałem... Jak się całowaliśmy... Powiedz to.
Powinna była wyjść teraz, kiedy jeszcze był na to czas, jednak Sam miał
nad nią przedziwną moc.
- Nie zaprzeczasz? - roześmiał się kpiąco. Po chwili jednak w jego oczach
pojawiła się czułość.
- Jesteś taka piękna... - Wzrok Sama ześlizgnął się ku unoszącym się
szybko piersiom. - Ale postępujesz niewłaściwie. Zbyt często sądzisz, że wiesz
wszystko. Przyznaję, że to pomogło ci utrzymać silną ręką rozwydrzonych
braciszków, ale ze mną to nie przejdzie. Kiedyś cię już przed tym ostrzegałem, a
teraz przyszedł czas, żeby ci to udowodnić. I nie masz nawet jednej szansy na
milion, że mi uciekniesz.
Kompletnie oszołomiona, potrząsnęła głową. Sam patrzył na jej drżące
usta. Objął ją i przytulił do siebie, poczuła na policzku jego ciepły oddech.
Straciła poczucie rzeczywistości, nic więc dziwnego, że nie usłyszała, jak ktoś
otworzył drzwi.
- Tessa? Gdzie byłaś...? Och, Sam! - Oczy Niny zwęziły się. - Tu się
ukrywacie!
Tessa zamrugała powiekami.
- Nino, to nie to, o czym myślisz...
- To jest dokładnie to, o czym myśli. - W głosie Sama brzmiało
rozbawienie. Objął ją wpół. - Nie próbuj zaprzeczać, Tesso. Zostaliśmy
przyłapani... I musimy się przyznać.
Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Patrzyła na Ninę i próbowała
uwolnić się od Sama. - Ale to nieprawda! - jęknęła. Wyraz oczu kobiety
świadczył jednak o tym, że nie zamierza jej uwierzyć.
R S
- 119 -
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Nie daj się wpuszczać w maliny, Tesso. - Leo Sheldon z uśmiechem
pocałował Ninę w policzek. - Im szybciej się zorientujesz, jak sobie radzić z ich
zwariowanymi żartami, tym lepiej. Cała ekipa uwielbia nabijać się nawzajem w
butelkę. Nie zauważyłaś tego?
- Szybko się uczy. - Sam obserwował zdumioną twarz Tessy.
- Przegapiliście toast na naszą cześć. - Nina udawała, że się gniewa.
- Są zajęci. - Leo ponownie pocałował swoją narzeczoną. - Zostawmy ich
samych. Wolą swoje towarzystwo.
Nina zachichotała.
- Widzę. Ale czy nie zamierzacie życzyć nam szczęścia? - Położyła głowę
na ramieniu Leo i mruknęła:
- Będziemy go dużo potrzebowali, jak sądzę, pracując razem... i
mieszkając razem, wreszcie w zalegalizowanym związku!
- Który potrwa tydzień - zawyrokował Sam. Ku zdumieniu Tessy tamci
dwoje wybuchnęli śmiechem.
- No, może dwa - dodał wspaniałomyślnie. Podszedł do nich i lekko
musnął ustami policzek Niny. - Moje gratulacje... Leo, szczęściarz z ciebie.
Spojrzał przez ramię.
- Tesso?
- Och, tak... Gratuluję... Bardzo się cieszę...
- Jest przepracowana - wyjaśnił Sam, zwracając ku Tessie rozbawioną
twarz. Przytulił ją do siebie i uśmiechnął się. - Ale zamierzam naprawić ten
mały błąd.
Gdy za narzeczonymi zamknęły się drzwi, Sam objął ją mocniej.
Zesztywniała, a jej twarz pobladła mocno.
- Coś mi się zdaje, że podpadłem u ciebie. Ale przecież to tylko żart.
R S
- 120 -
- Nie mogę uwierzyć, że pozwoliłeś mi myśleć... - Zamilkła pod jego
rozbawionym spojrzeniem. Obróciła się z urazą w jego objęciach, ale nie mogła
się wyrwać. Czuła, jak ich uda stykają się. - Och... Nie wiem, co powiedzieć!
- To niezwykłe. - Przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej. - Mogłabyś się
na przykład rozzłościć i zacząć krzyczeć.
- Dlaczego tak ci zależy, żeby wprawić mnie w zakłopotanie, Sam? -
spytała, próbując odepchnąć go od siebie.
- Grałem z tobą w twoją własną grę, młoda damo. Oskarżałaś mnie o
gierki, ale przygarnął kocioł garnkowi...
- Pozwoliłeś mi myśleć, że jesteś zaręczony z Niną! - wypomniała mu z
urazą.
- Bo chciałaś tak myśleć. Ja tylko nie zaprzeczyłem.
- Ale nocowałeś u niej! - wyrwało się jej oskarżenie, zanim ugryzła się w
język.
- Och, zapomniałem dodać, że to również mieszkanie Leo.
- Celowo wprowadziłeś mnie w błąd?
- Nie... Po prostu źle zrozumiałaś moje słowa.
- Jak mogłeś? - jęknęła, podejmując kolejną próbę uwolnienia się z jego
objęć.
Roześmiał się i chwycił ją za ramiona, zmuszając w ten sposób, by
przestała się kręcić.
- Zwyczajnie. Nie mogłem przepuścić tak wspaniałej okazji. Cały czas
główkowałaś i wyciągałaś błędne wnioski, święcie przekonana o swojej racji.
Przecież nie mogłem cię zawieść.
Kręciło się jej w głowie.
- Proszę... Puść mnie...
Wzruszył ramionami i uwolnił ją. Oparł się o ścianę z dłońmi w
kieszeniach i patrzył na nią uważnie.
R S
- 121 -
- Musimy porozmawiać... Ale to może poczekać. Czekałem już tyle, że
kilka godzin więcej nie robi różnicy. Patrzyłem cierpliwie, jak dziś wieczorem
tańczyłaś z każdym mężczyzną.
Patrzył na nią? Nieustannie poszukiwała wzrokiem jego wysokiej
sylwetki, jednak mignął jej tylko raz, przelotnie. Nic już nie rozumiała.
Zaśmiał się niespodziewanie, nie przestając jej obserwować.
- Och, przepraszam, Tesso... Po prostu patrzę, jak się strasznie głowisz i
gorączkowo próbujesz to wszystko zrozumieć.
Spojrzała na niego badawczo. Jej twarz płonęła. Nagle znów był przy niej,
otoczył ją ciasno ramionami, ale tym razem się nie opierała.
- Wybaczysz mi? - spytał zmienionym głosem. Patrzyła na niego
bezradnie.
- Nie mam ci nic do wybaczenia. Masz rację... Sama jestem sobie winna.
Przesunął palcem po jej brwiach.
- Chciałbym cię pocałować... Bardzo bym chciał. Mogę?
Jego oczy patrzyły prosząco.
Uniosła głowę, a Sam wsunął palce w jasne włosy. Zadrżała, jej ciało
wygięło się bezwiednie. Całował ją, z początku delikatnie, potem jednak coraz
gwałtowniej, w miarę jak jego pragnienie rosło.
- Och, Tesso, jakim byłem głupcem. Tak walczyłem z miłością do ciebie.
Znieruchomiała, ogłuszona tym wyznaniem, a on ujął jej twarz w dłonie i
powtórzył, że ją kocha, wolno, słowo po słowie, patrząc jej przy tym głęboko w
oczy. Czy naprawdę ją kochał? Co te słowa dla niego znaczyły? Ile razy już je
wypowiadał?
- Sam... - Dalsze słowa zostały przerwane namiętnym pocałunkiem, który
przyprawił ją o zawrót głowy.
- Zmarnowaliśmy tyle czasu. Ja zmarnowałem - jęknął. - Tak bardzo cię
pragnąłem... Nie domyślałaś się?
R S
- 122 -
- Przecież mówiłam ci... - Zamilkła, gdyż pamiętała, do czego
doprowadziło jej wyznanie o braku doświadczenia.
- To był szok - mruknął. - Wyobraź sobie, zaprzysięgły kawaler,
zdecydowany nie popełnić błędu, jakim jest zaufanie kobiecie, nagle spotyka
kogoś takiego jak ty! Nie wiedziałem, jak się przed tobą bronić. Twierdziłaś, że
mi wierzysz, chciałem cię więc przestraszyć, ale nie podziałało. A potem
powiedziałaś, że jeszcze nigdy nie grałaś w tę grę... W tamtym momencie nie
umiałem sobie z tym poradzić. Ogłuszyłaś mnie.
Potrząsnęła głową.
- Nie chciałam tego.
- I właśnie dlatego zakochałem się w tobie. Różne kobiety planowały, jak
wywrzeć na mnie wrażenie. Ale nie ty. Ty szukałaś prawdy. Doprowadzałaś
mnie do szału. Nikomu się to jeszcze nie udało...
- Czy nadal doprowadzam cię do szału? - spytała cicho.
- Cały czas. Dlatego właśnie się z tobą całuję i mówię, że cię kocham. -
Sam... Delikatnie położył palce na jej wargach. - Czy chcesz mnie, Tesso?
Takiego, jaki jestem? Tak bardzo niedoskonałego?
- Chcę. I nie mam ochoty cię zmieniać, żebyś pasował do jakiegoś
wzorca. Chcę po prostu coraz lepiej poznać kogoś, kogo... - Słowa utknęły jej w
gardle. Najpiękniejsze słowa świata, które od tak dawna pragnęła mu
powiedzieć.
- Powiedz to, Tesso!
Spojrzała na niego czule. Jej głos był miękki, ledwo słyszalny.
- Kogoś, kogo kocham... Kocham całym sercem.
Tak właśnie myślała. Całym sercem. Jednak... Jednak wspomnienia
ciążyły. Wspomnienie o Suzie, o tylu innych kobietach w jego życiu. Wyznali
sobie miłość, ale czy to wystarczy za wszystko? Odkryła, że jest zaborcza, że
nie zamierza się z nikim dzielić jego sercem. Chce, by całe należało tylko i
wyłącznie do niej.
R S
- 123 -
Przytulił ją i zbliżył usta do jej ucha.
- Wyczuwam wahanie. Nie jesteś tego pewna, prawda?
Tak bardzo chciała móc odpowiedzieć, że jest pewna.
- Posłuchaj... - Spojrzał jej głęboko w oczy. - Nie mogę zmienić
przeszłości. Różne kobiety pojawiały się w moim życiu, ale nigdy nie znaczyły
dla mnie wiele. Nigdy też nie pozwalałem im myśleć, że to coś poważnego z
mojej strony. Jeśli chodzi o Suzie... Żal mi jej, ale ma tylu bliskich przyjaciół, że
szybko się pocieszy. Wsadziłem ją do samolotu z jednym z nich, żeby więcej
nie sprawiała nam kłopotów. Wtedy dopiero mogłem się zająć moimi uczuciami
do ciebie.
- Z jakim rezultatem?
- Wiedziałem, co czuję, od pierwszej chwili. Musiałem jednak przyznać
się do tego sam przed sobą, a nie przyszło mi to łatwo. Musiałem uporać się
z faktem, że spotkałem kobietę, która pociąga mnie nie tylko fizycznie, ale
budzi we mnie znacznie głębsze uczucia, która odpowiada mi pod każdym
względem. Naprawdę tak myślał? Przecież miał wokół siebie tyle pięknych
kobiet, gotowych przybiec na każde skinienie.
- Część mojej duszy pozostawała zawsze w cieniu. Nagle zjawiłaś się ty i
oświetliłaś wszystko, niczym promień słońca. Bałem się tego, cholernie się
bałem. Próbowałem o tobie nie myśleć, żeby tylko nie stanąć twarzą w twarz z
prawdą. Wysłałem cię nawet daleko od siebie.
To wyznanie zaskoczyło ją.
- Posłużyłeś się dziennikarzami jako pretekstem? Skinął głową.
- Sięgałem po telefon co najmniej dwa razy dziennie. Jednak nigdy nie
miałem dość siły, by wykręcić cały numer.
- Och, Sam... Czy to prawda?
- Absolutna. - Przesunął ustami po jej policzku. - W moim życiu już nic
się nie liczy bez ciebie. Uwierz mi, skarbie.
Otoczyła ramionami muskularne ciało.
R S
- 124 -
- Pocałuj mnie, Sam.
- Zrobię to... Tysiąc razy, maleńka...
Pod wpływem jego pocałunków i pieszczot rozpromieniła się ze
szczęścia. Poradzi sobie ze swoim wahaniem i niepewnością, gdy będzie go
kochać jeszcze bardziej. Miłość zwycięży wszystko. Teraz Tessa rozumiała, że
miłość oznacza całkowitą akceptację drugiej osoby, zgodę na przeszłość i
nadzieję na przyszłość. Nie wiedziała, jaka przyszłość ich czeka, ale nawet przez
myśl jej nie przeszło, by domagać się legalnego związku. Na to nie miała
nadziei. Jednak Sam i tak pozostanie jedynym mężczyzną w jej życiu. Oby ona
była jedyną kobietą w jego.
Odsunęła się łagodnie.
- Nie sądzisz, że powinniśmy wrócić do twoich gości?
Skinął głową.
- Chcę z tobą zatańczyć. Poczuć twoje ciało, jak się porusza przy moim...
Wiedzieć, że jesteś moja.
Wsunęła dłonie w jego miękkie, gęste włosy.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że nam się to przytrafiło.
- Uwierz, kochana.
Zaprowadził ją na salę balową i tam objął, szepcząc jej słodkie słowa do
ucha. Wolna muzyka idealnie odpowiadała ich nastrojowi. Kołysali się zgodnie
z jej rytmem, wtuleni w siebie. Tessa zdawała sobie sprawę z tego, że
prawdopodobnie wszyscy na nich patrzą, jednak było jej to obojętne.
Sam zawsze będzie przykuwał uwagę. Pewnie też na zawsze pozostanie
sławną osobistością - ma dar budzenia ludzkiego podziwu. Objął ją jeszcze
czulej, a ich oczy się spotkały.
- Nie martw się o przyszłość, najdroższa - szepnął łagodnie.
- Czytasz w moich myślach? - spytała z uśmiechem.
- Sama mnie tego nauczyłaś. Pamiętasz ten dzień, kiedy rozgniewałem
się, gdyż ty odgadywałaś moje? Nie powinienem był tak reagować, ale właśnie
R S
- 125 -
zacząłem zdawać sobie sprawę, że cię kocham. Byłem wytrącony z równowagi.
Wszystko, na czym oparłem moje życie, zostało wywrócone do góry nogami.
- Przecież to, co powiedziałam, to był tylko niewinny żart.
- Którym udało ci się mnie przerazić. Nikt nigdy nawet nie podejrzewał, o
czym mogę myśleć... Nie mogłem na to pozwolić. A tu nagle w moim życiu
pojawiło się takie maleństwo, które zaczęło mnie pouczać, jak przepychać
rury...
- Och, Sam... - Roześmiała się, gdy objął ją mocniej. - Nigdy bym sobie
na to nie pozwoliła, gdybym wiedziała, kim jesteś.
Jęknął z wyraźnym rozbawieniem.
- Dowcip polega na tym, że nawet gdy już wiedziałaś, wcale nie zaczęłaś
się zachowywać inaczej. - Pocałował ją. - I właśnie dlatego cię kocham. Jesteś...
sobą. Kobieta, którą trzymam w ramionach, na którą patrzę, jest prawdziwa. To
nie lalka ani maskotka.
Zielone oczy spojrzały na niego strofująco.
- Mówiłeś kiedyś, że każdy ma lepszą i gorszą stronę, a ja chcę cię
postrzegać tylko z tej lepszej. Może teraz ty widzisz mnie tylko z jednej?
- Zrobię wszystko, by kochać je obie - szepnął. - Jednakowo.
Zadrżała w jego silnym uścisku.
Ale jak długo ta miłość przetrwa? Tak bardzo go pragnie, tak bardzo go
kocha, czy nie zamęczy go swoim uczuciem? Od śmierci matki zawsze nie-
pokoiła się o przyszłość. Lęk przed tym, co może się zdarzyć, nie opuszczał jej
nigdy. Dlatego jej życie było tak zorganizowane i poukładane. Broniła się w ten
sposób przed niepewnością i zagrożeniem. Sam powiedział, żeby się nie
martwiła o przyszłość. Ale jaka przyszłość ich czeka, pomyślała nagle z prze-
rażeniem. Będzie go kochać, nie stawiając nigdy żadnych warunków i nie
domagając się jakichkolwiek zobowiązań. Czy da radę?
- Mogę prosić do tańca? Chyba nie zamierzasz mieć Tessy tylko dla
siebie? - Obok nich pojawił się Damien.
R S
- 126 -
- Jakbyś zgadł - odparł Sam z uśmiechem, jednak w jego głosie
zabrzmiała nutka ostrzeżenia. Spojrzał na Tessę. - Dobrze, idź, ale wróć do
mnie.
Gdy zniknął jej z oczu, zaczęła się zastanawiać, czy to nie był tylko sen.
Czy Sam naprawdę wyznał jej miłość? Czy rzeczywiście całował ją tak, jakby
nie zamierzał nigdy przestać?
Nagle zobaczyła Sama powracającego na parkiet z jakąś wysoką,
ciemnowłosą dziewczyną. Zaczęli tańczyć. Partnerka opierała się o Sama
omdlewająco. Tessa nie mogła oderwać od nich oczu. Dawny, znajomy ból
powrócił, przeszywając jej serce. Zrobiło jej się gorąco i trochę słabo. Teraz w
pełni zrozumiała, co zazdrość może zrobić z człowiekiem.
Nieoczekiwanie napotkała wzrok Sama. Jego spojrzenie potwierdzało
wszystkie cudowne słowa, jakie jej dziś powiedział. Na nowo zapewniało o jego
miłości. Tessa odżyła.
- Będziemy tęsknić za tym miejscem - oświadczył Damien.
Spojrzała na niego.
- Przepraszam... Co mówiłeś?
- Przyzwyczailiśmy się do tego luksusowego życia. Będzie mi brakować
wspaniałej kuchni pani Pearson.
- Wybieracie się gdzieś?
- Nie wiesz? Leo powiedział, że sfilmowany materiał jest do kitu. Nie
kręcimy dalej. Będziesz za nami tęsknić, prawda? - Obrócił ją ze śmiechem.
- Może troszeczkę.
Gdy muzyka ucichła, rozejrzała się za Samem. Ponownie gdzieś zniknął.
Wiadomość Damiena zaskoczyła ją. Z ulgą pomyślała, że życie w Beechwood
znów potoczy się jak dawniej. Ale czy jej życie także będzie takie jak dawniej?
Wątpliwości wróciły ze zdwojoną siłą. Czy Sam naprawdę ją kocha? Czy ona
pogodzi się z tym, że to tylko romans?
- Myślałem, że się nie doczekam.
R S
- 127 -
Odwróciła się nagle. Stał za nią z uśmiechem, a ciepłe spojrzenie szarych
oczu spowodowało, że z miejsca straciła głowę.
- Tęskniłam za tobą - szepnęła.
W odpowiedzi przytulił ją do siebie.
- Za dużo tu ludzi.
- Tak? - Uśmiechnęła się promiennie. - Ja widzę tylko jednego.
- Chcę być pewien, że te przepiękne oczy nie zobaczą nikogo poza mną
dziś w nocy. Chodźmy stąd.
- Jesteś szalony! - Zaśmiała się, ale poszła za nim. Teraz nie mogła
zawrócić. Przyrzekła kochać go bez żadnych zastrzeżeń i warunków. To był
początek ich wspólnej przyszłości. Gdy wyszła z Beechwood Hall, było to tak,
jakby uczyniła pierwszy krok w nieznane. Czy starczy jej odwagi na tę podróż?
Zadrżała.
- Weź to. - Sam zdjął frak.
Ujrzała śnieżną biel jego koszuli opinającej szeroką klatkę piersiową i
przypomniała sobie, jak na początku znajomości ujrzała go półnagiego,
spalonego na brąz... Okrył troskliwie jej ramiona, korzystając przy tym z okazji,
by pocałować ją w szyję. Owionął ją podniecający zapach jego wody kolońskiej.
Miała wrażenie, że jest pijana, a przecież przez cały wieczór nawet nie wzięła
kieliszka do ręki! Była pijana z miłości.
Szli pogrążoną w ciemności aleją, a ramię Sama obejmowało ją mocno.
- Gdzie mnie prowadzisz? - Głos Tessy zabrzmiał miękko w świeżym,
nocnym powietrzu. - Dlaczego mam wrażenie, że ta wycieczka jest z góry zapla-
nowana?
Usłyszała cichy śmiech. Sam zatrzymał się na moment, pochylił i
pocałował ją w czubek nosa.
- Twoja kobieca intuicja się nie myli. Zabieram cię w pewne miejsce.
- A ja ufam ci wystarczająco mocno, by pozwolić abyś mnie zabrał, gdzie
tylko chcesz.
R S
- 128 -
- Co doprowadzi cię do upadku - szepnął. - Wprost w moje ramiona.
- Nie mogę się tego doczekać.
Właściwie było jej wszystko jedno, dokąd szła, najważniejsze, że z nim.
Mogła iść nawet na koniec świata.
Weszli na werandę lecznicy. Białe drewno lśniło srebrzyście w ciemności.
Kwiaty pachniały tak upajająco, że Tessie aż kręciło się w głowie.
- Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie - Sam zacytował ze
śmiechem „Boską komedię" i przekręcił klucz.
- Sam... - Zatrzymała go. - Czy wyjeżdżasz razem z nimi?
Znieruchomiał.
- Myślisz, że bym cię opuścił?
- Ja... Przecież nie mam żadnego prawa, by cię przy sobie zatrzymywać.
Wiem, że kręcenie tych filmów wiele dla ciebie znaczy.
- Moje życie zmieniło się - szepnął, biorąc ją w ramiona. - Bardzo się
cieszę, że Leo podjął tę decyzję. To pozwala mi swobodnie planować przy-
szłość. Naszą przyszłość, tu, w Forest.
- Nie rób tego tylko ze względu na mnie... - każde słowo przychodziło jej
z trudem.
- Chcę, żebyś za mnie wyszła. Żebyś została moją żoną, pracowała ze
mną, mieszkała ze mną, zawsze mnie kochała. Nie pozwolę, by cokolwiek
stanęło między nami. Nie chcę niczym ryzykować naszej miłości.
- Sam... - powiedziała łamiącym się głosem, a jej oczy napełniły się łzami.
- Nie mogę pozwolić, żebyś się pochopnie decydował na tak poważny związek...
- Jest to jedyny rodzaj związku, jaki biorę pod uwagę - zaprotestował
gniewnie i ujął jej twarz w dłonie. - Okazałaś mi zaufanie. Chcę to uszanować...
Na zawsze.
- Ale małżeństwo...?
- Długo na to czekałem. Sądziłem, że nigdy nie zaznam tego, czego
doświadczam od trzech miesięcy. Nikt mi już tego nie odbierze.
R S
- 129 -
Otworzył drzwi. Pęd powietrza poruszył zwisające nad ich głowami
kwiaty klematisów, które zapachniały upajająco. Tessa weszła do środka
oszołomiona jak nigdy w życiu, wciąż nie mogąc w to wszystko uwierzyć.
Sam zapalił światło. Wydawało się, że lecznica wyglądała tak samo jak
przedtem; a jednak była zupełnie inna. Teraz stała się jej przyszłością. Miej-
scem, które oboje kochali od pierwszej chwili.
Patrzył na nią z niepokojem, jego uśmiech był wyraźnie wymuszony.
- Wyjdziesz za mnie?
- Kocham cię, Sam - wybuchnęła. - Kocham ze wszystkich sił. Tak, tak,
tysiąc razy tak!
Porwał ją w ramiona i pocałował tak, jak jeszcze nigdy dotąd, jakby
składał przysięgę, że obiecuje ją kochać... zawsze. Nie pozostawiał miejsca na
żadne wątpliwości. Mężczyzna z jej snów sprawił, że sny stały się
rzeczywistością.
Ujął ją za rękę i z szerokim uśmiechem na twarzy zaprowadził do
sąsiedniego pomieszczenia. Tessa stanęła w drzwiach i znieruchomiała niczym
słup soli. Z pudełka wychylały się dwa złociste łebki, a zaspane oczka mrugały
rozkosznie.
- Sam! Chyba nie...
- Trzeci powędrował do Jane i Raya. - Schylił się, podniósł je i wręczył
Tessie. - W dowód mojej miłości... pani Wilde.
Maluchy kręciły się w jej ramionach, próbowały ją chwytać za brodę, za
nos, dosięgnąć jej włosów...
Roześmiała się, gdy Sam objął ją, a między nimi wierciły się złociste
szczenięta.
- Och, chyba się rozpłaczę - szepnęła i zamrugała powiekami. - Kochany,
jestem taka szczęśliwa.
- Na tyle szczęśliwa, żeby kochać całą naszą trójkę? Zawsze?
R S
- 130 -
Skinęła głową, a jej zielone oczy lśniły niczym klejnoty, wypełnione
łzami radości.
- Zawsze, zawsze, zawsze.
R S