Cartland Barbara
Przygoda w Rosji
Od autorki
Choć dwójka głównych bohaterów tej książki to postacie fikcyjne,
większość pozostałych istniała naprawdę. Tło wydarzeń również
zgodne jest z ówczesną rzeczywistością.
Wdzięczna jestem za udostępnienie mi pisma „The Russian
Journal of Lady Londonderry", zawierającego opis podróży do Rosji
odbytej w 1836 roku przez lady Londonderry i jej męża, „dumnego
markiza." Skorzystałam również ze wspaniałej książki historycznej
Virginii Cowles The Romanoves.
Car Mikołaj I był bez wątpienia najbardziej nieobliczalnym
władcą w Europie. Jego lodowato zimne oczy budziły tak silny strach,
że po śmierci cara jeden z dworzan wyznał, iż portret Mikołaja I
trzymał zwrócony twarzą do ściany. „Tak bardzo bałem się oryginału
— powiedział — że nawet podobizna wywoływała trudny do
opanowania strach."
Tajna policja prześladowała cały kraj, a zwłaszcza inteligencję.
Nikt nie czuł się bezpieczny i nigdy nie było wiadomo, gdzie szpiedzy
się pojawią.
ROZDZIAŁ 1
Rok 1836
— Panienko Zelino, milady prosi panienkę do siebie.
Zelina z westchnieniem podniosła wzrok znad książki. Wiecznie
to samo — ilekroć czytała coś ciekawego, zawsze jej przerywano.
Była przekonana, że bez względu na to, czego chce od niej ciotka, nie
będzie to nic przyjemnego.
Od pierwszego dnia pobytu w rezydencji przy Grosvenor Square
czuła, że jej obecność w tym domu jest ciężarem.
Kiedy w zeszłym roku umarł ojciec i została sama w rodzinnym
domu w Gloucestershire, było jej bardzo ciężko. Mieszkała z nią
jedynie staruszka zarządzająca domem, ale była już niemal zupełnie
głucha i przeważnie siedziała przed kominkiem robiąc na drutach.
Lecz w Gloucestershire Zelina mogła przynajmniej odbywać konne
przejażdżki, spacerować po lesie i czytać, co stanowiło jej ulubione
zajęcie. Jedyną ulgę po śmierci ojca przynosiły jej książki z bogatej
domowej biblioteki.
Gdy żałoba się skończyła, a Zelina osiągnęła pełnoletność, ciotka
Kathleen zaprosiła ją do Londynu. Szybko jednak dziewczyna
przekonała się, że zamiarem ciotki nie było wprowadzenie jej do
towarzystwa.
Major Tiverton zawsze uważał, że jego młodsza siostra, choć
bardzo piękna, jest lekkomyślną i pustą kobietą. „Od urodzenia była
ambitna — mówił. — Najchętniej poślubiłaby samego króla, ale
musiała zadowolić się tym nudziarzem, hrabią Rothbury. Zdaje się, że
nieźle wodzi go za nos".
Zelina nie utrzymywała kontaktów z ciotką; właściwie nie
widziała jej od dzieciństwa. Po śmierci ojca jednak ciotka Kathleen,
jako najbliższa krewna, została jej opiekunką i nawiązała kontakt z
radcami prawnymi majora czuwającymi nad pozostawionym przez
niego niewielkim majątkiem.
Naturalnie oprócz pieniędzy Zelinie został jeszcze dom i ziemia,
ale radca uważał, że należy je sprzedać, gdyż, jak twierdził, Zelinie
przyda się jakaś gotówka na początek.
— Jestem pewien, że nie musi pani martwić się o przyszłość,
panno Tiverton — powiedział — ale nawet, jeśli kobieta wyjdzie za
mąż, nie zaszkodzi jej mieć choćby niewielki posag.
Zelina rozumiała, że w tych słowach kryje się komplement. Nie
była aż tak naiwna, żeby nie zauważyć, że podoba się mężczyznom.
Nie łudziła się wprawdzie', iż kiedykolwiek będzie tak piękna jak jej
matka, ale przynajmniej była ładna i ojciec często to podkreślał.
— Nie znoszę nieatrakcyjnych kobiet — zwykł mówić. — Na
szczęście mam piękną żonę i bardzo podobną do niej córkę.
Kiedy matka umarła, Zelina w żaden sposób nie mogła pocieszyć
ojca. Zagrzebał się zupełnie w książkach, podobnie jak ona później po
jego śmierci.
Jadąc do Londynu myślała o tym, jak niewiele wie o życiu poza
Gloucestershire i miała ogromną nadzieję, że w domu ciotki będzie
pokaźna biblioteka. Rzeczywiście książek było sporo, nawet tych
najnowszych, lecz Zelina nie miała czasu na czytanie.
— Na miłość boską, dziecko, przecież ty wyglądasz jak strach na
wróble! — wykrzyknęła ciotka na jej widok. — Gdzieżeś ty kupiła
taką sukienkę?
— Ja... sama ją uszyłam, ciociu Kathleen.
— Mogłam się tego domyślić! W takim stanie nie mogę cię
pokazać nikomu z moich znajomych.
Zelina zdawała sobie sprawę, że przy ciotce wygląda jak uboga
krewna. Nigdy wcześniej nie przyszło jej do głowy, że można być tak
szykowną od samego rana aż do późnego wieczora. Zawsze lubiła
piękne rzeczy, ale rodzice nie mogli sobie pozwolić i na konie, i na
suknie, a konie miały pierwszeństwo.
Dlatego też wielkim przeżyciem były dla niej zakupy na Bond
Street. Ciotka zabrała ją tam wkrótce po przyjeździe do Londynu i
wyposażyła w mnóstwo sukien. Zelina zastanawiała się, czy będzie
miała okazję pokazania się we wszystkich.
Szybko jednak przekonała się, że dama przebiera się trzy—cztery
razy dziennie; inne suknie nosi się rano, a inne w czasie lunchu. Są też
osobne toalety na popołudnie, no i oczywiście wspaniałe kreacje na
wieczór. Poza sukniami niezbędne były także pelisy, szale, kapelusze,
buty, parasolki i tak wiele innych drobiazgów, że nie była w stanie ich
zliczyć.
Wszystkie te rzeczy nie mieściły się w jej niewielkiej szafie, a już
na pewno potrzebowała sporej komódki, żeby poukładać bieliznę,
którą ciotka zamawiała na tuziny. Wybór odpowiednich ubrań zajął
prawie tydzień, a przymiarki trwały jeszcze dłużej. Przez cały ten czas
Zelinie nie wolno było pokazywać się publicznie, aby nie natknęła się
na znajomych ciotki. Nawet kolację jadała sama, chyba że hrabiostwo
Rothbury nie mieli gości, co zdarzało się bardzo rzadko.
Hrabia — tęgi, starzejący się człowiek, był, tak jak mówił major
Tiverton, nudziarzem. Nigdy nie słuchał innych, za to rozprawiał
głośno na pierwszy lepszy temat, który przyszedł mu do głowy, nie
przejmując się zupełnie, czy jego słuchacze są nim zainteresowani.
Ciotka natomiast, jak Zelina szybko się przekonała, nie zwracała
żadnej uwagi na swego męża. Żyła własnym życiem i miała własny
krąg znajomych, wśród których znajdowało się wielu przystojnych i
nadskakujących jej panów. Zwłaszcza jeden z nich bardzo często
odwiedzał hrabine, gdy hrabia był w Izbie Lordów lub w Klubie.
Później Zelina zrozumiała, że jej los został przesądzony w dniu, kiedy
pierwszy raz tego człowieka spotkała.
— Harry! — krzyknęła hrabina. — Nie spodziewałam się ciebie!
— Wiem — odparł gość — ale widziałem George'a na Parliament
Square, co znaczyło, że tu go nie ma.
Wtedy dostrzegł Zelinę i popatrzył na nią z zainteresowaniem.
— To moja siostrzenica, Zelina Tiverton. Jest moim gościem —
wykrztusiła hrabina.
Zelina dygnęła, a ciotka natychmiast dodała:
— Masz sporo do zrobienia w swoim pokoju, Zelino. Ja będę
teraz zajęta przez jakiś czas.
— Naturalnie, ciociu Kathleen.
Powiedziawszy to, Zelina wyszła z pokoju czując spoczywający
na niej wzrok Harry'ego. Gdy zamykała za sobą drzwi, usłyszała
jeszcze:
— Niezwykle piękna dziewczyna! Jak to się stało, że nie
spotkałem jej wcześniej?
Przez następne dwa — trzy dni ciotka traktowała ją bardzo
chłodno i nie okazała zainteresowania nawet wtedy, gdy Zelina
oznajmiła, że już skompletowała całą garderobę.
Od chwili przyjazdu do Londynu Zelina nie rozmawiała jeszcze z
nikim poza służbą i teraz miała nadzieję, że wreszcie ciotka zabierze
ją na jakiś bal albo chociażby na przejażdżkę powozem po Hyde
Parku. Nic z tego, ciotka prawie się do niej nie odzywała. Dlatego
Zelinę zaintrygował fakt, że nagle ją wzywa.
Pora była raczej wczesna. Po długich, przeciągających się do
późna w noc przyjęciach hrabina rzadko budziła się przed jedenastą i
dopiero po śniadaniu i przejrzeniu korespondencji posyłała po Zelinę.
Teraz jednak, według zegara w korytarzu, było dopiero wpół do
jedenastej.
Sypialnia hrabiny, z widokiem na Grosvenor Square, naprawdę
robiła wrażenie. Była ogromna. Ściany wyłożono chińską tapetą, a
wielkie łoże ozdobiono jedwabiem i muślinem. Zelina wiedziała, że
pokój umeblowany jest według francuskiej mody, a zielone
prześcieradło ma podkreślać zieleń oczu hrabiny. Te oczy były
czasem ciepłe i kuszące, a innym razem zimne i nieprzychylne.
Zbliżając się do łóżka, Zelina zauważyła, że w tej chwili wyraz
oczu ciotki nie wróży niczego dobrego. Na prześcieradle leżało
mnóstwo listów. Czytała właśnie jeden z nich i dopiero po dłuższej
chwili odezwała się do Zeliny.
— Mam ci coś do powiedzenia, Zelino.
— Dzień dobry, ciociu. Wyspałaś się? — zapytała z lekkim
niepokojem, bo hrabina nie przywitała się z nią.
— Chcę cię poinformować, Zelino — kontynuowała, jakby nie
słysząc dziewczyny — że podjęłam decyzję odnośnie twej przyszłości
i muszę stwierdzić, że ogromna z ciebie szczęściara. — Mojej
przyszłości, ciociu?...
— Tak właśnie. I nie powtarzaj moich słów — ucięła hrabina. —
Pojedziesz do Rosji.
W pierwszej chwili Zelina pomyślała, że się przesłyszała, a po
chwili wyjąkała z niedowierzaniem:
— Czy ciocia powiedziała... do Rosji?
— Dokładnie! Zresztą jak już wspomniałam, masz duże szczęście,
bo każda chyba dziewczyna byłaby zachwycona taką perspektywą.
— Ale... dlaczego do Rosji? Co ja będę tam robiła?
— Właśnie zamierzam ci to wyjaśnić — oznajmiła tonem
sugerującym, że uważa Zelinę za niezbyt rozgarniętą. — Przecież
twoja matka chrzestna, której imię dano ci na chrzcie, była Rosjanką.
— Ale ona nie żyje... a w dodatku, zupełnie jej nie pamiętam.
— To nie ma znaczenia. Najważniejsze jest to, że masz jakieś
powiązania z Rosją i dlatego kraj ten powinien budzić twoje
zainteresowanie.
— Ale chyba... nie pojadę tam sama?
— Cóż... ja się tam nie wybieram, jeśli o to ci chodzi — odparła
hrabina. — Chcę, żeby sytuacja była zupełnie jasna. Nie zamierzam
być twoją przyzwoitką i ciągać cię za sobą przez resztę sezonu.
Zupełnie nie pasujesz ani do mojego towarzystwa, ani do trybu życia,
jaki prowadzę.
Zelina nie była głupia i doskonale wiedziała, że ciotka chce
uniknąć, wprawdzie mało prawdopodobnego, lecz możliwego ryzyka,
że siostrzenica stanie się jej rywalką. Zdawała sobie jednak sprawę z
tego, że obyci i dowcipni znajomi hrabiny nie są towarzystwem, w
jakim dobrze by się czuła. Z drugiej strony nie spodziewała się, że po
otrzymaniu tylu wspaniałych kreacji będzie zmuszona opuścić
Londyn.
Hrabina wciąż czytała trzymany w ręku list. Po chwili odezwała
się.
— Wspomniałam żonie rosyjskiego ambasadora, że twoja matka
chrzestna była Rosjanką i że gdyby żyła, to przynajmniej mogłabyś ją
odwiedzić. Miałam przy tym na uwadze wyłącznie twoje dobro.
— Może wcale nie pragnęłaby zaprosić mnie do siebie...
— Jestem przekonana, że byłaby szczęśliwa mogąc gościć swą
chrzestną córkę — zawyrokowała hrabina. — Zresztą tak właśnie
powiedziałam żonie ambasadora. Zgodziła się ze mną, że dobrze by
było, gdybyś mogła pojechać do Rosji, i dlatego osobiście się tym
zajęła.
— Co ciocia przez to rozumie? — zapytała przestraszona Zelina.
— To, że zorganizowała ci tam pobyt. Zatrzymasz się w domu
książąt Wołkońskich jako ich podopieczna.
Ostatnie słowa wypowiedziane były z lekkim wahaniem.
— A jaka będzie moja pozycja w ich domu, ciociu? — spytała
Zelina. — Czy mam być tam gościem, czy może... należeć do służby?
W oczach hrabiny Zelina dojrzała zakłopotanie.
— Zawsze trzeba wnieść jakiś wkład w życie domu, w którym się
przebywa, bez względu na to, jaki to dom. W końcu ktoś będzie łożyć
na twoje utrzymanie.
Zelinie zaparło dech w piersiach.
— A jaki ma być... mój wkład, ciociu?
— Księżna ma kilkoro dzieci... — zaczęła hrabina.
— A ja mam być ich guwernantką, czy tak? — przerwała jej
Zelina.
Hrabina odłożyła list.
— Nie podoba mi się sposób, w jaki ze mną rozmawiasz, Zelino,
ani twoje podejście do sprawy. Robię to wszystko dla twojego dobra.
Z pewnością powinnaś docenić fakt, że pobyt w Rosji dostarczy ci
nieco wiedzy o świecie, której, jak do tej pory, nie uwzględniono w
twej edukacji.
— Ojciec uważał, że mam znacznie szerszą wiedzę niż większość
dziewcząt w moim wieku.
— Ja mam inne zdanie na ten temat — odparła hrabina. —
Bacznie cię obserwuję, odkąd przyjechałaś do mego domu, i muszę
stwierdzić, że wykazujesz ogromną ignorancję w sprawach, które
młodej kobiecie powinny być dobrze znane.
— A mimo to uważa ciocia, że mogę uczyć dzieci?
— Nie powiedziałam, że masz kogokolwiek uczyć — ucięła
ciotka. — Gdybyś nie była taką ignorantką, wiedziałabyś, że
arystokratyczne rodziny rosyjskie zatrudniają sporo osób, które w taki
czy inny sposób opiekują się nimi. — Przerwała na chwilę, po czym
powiedziała powoli: — Ambasadorowa mówiła, że car już od
dziewiętnastu lat zatrudnia dla swych dzieci szkocką pielęgniarkę, nie
licząc oczywiście mnóstwa guwernantek różnych narodowości. Co
więcej na każdym rosyjskim dworze mówi się po angielsku i
francusku.
— A więc mam uczyć angielskiego? — dopytywała się Zelina.
— Masz mówić po angielsku — sprostowała ciotka. — Przecież
jesteś Angielką. A ambasadorowa jest pewna, że spodoba ci się w
Rosji.
— Na jak długo mam wyjechać? — wykrztusiła Zelina.
Coraz bardziej bała się, że straci wszystko, co jest jej bliskie, i już
nigdy nie wróci do Anglii.
— Czy to takie istotne? — spytała hrabina wzruszając ramionami.
Zelina milczała przez chwilę, po czym powiedziała:
— Wybacz, ciociu, ale choć, jak słusznie mówisz, jest to okazja
zobaczenia świata, wcale nie chcę opuszczać Anglii. Jeśli stanę się dla
cioci ciężarem, to mogę przenieść się do kogoś z moich kuzynów...
dopóki nie wymyślę czegoś lepszego... w końcu mam trochę własnych
pieniędzy.
— A co niby miałabyś robić?
Zelina uniosła głowę.
— Jeśli już muszę pracować, to wolałabym robić to w Anglii.
— I pozwolić, żeby ludzie mówili, że nie opiekuję się tobą jak
przystało? — rozzłościła się hrabina. — Wydajesz się zapominać,
Zelino, że teraz po śmierci ojca ja jestem za ciebie odpowiedzialna.
Już postanowiłam, że pojedziesz do Rosji, i zdania nie zmienię.
Przez chwilę Zelina rozważała możliwość odmowy, lecz
uświadomiła sobie, że dopóki nie wyjdzie za mąż, ciotka rzeczywiście
jest jej prawną opiekunką i może rozporządzać jej losem. Hrabina
chyba wyczuła, że Zelina się poddała.
— Przestań nudzić — powiedziała. — Zrobiłam co mogłam, żeby
zapewnić ci mnóstwo kosztownych strojów, niemalże wyprawę, a ty
powinnaś mi się za to odwdzięczyć jadąc posłusznie do Rosji, a nie
robić mi sceny.
— Podziękowałam cioci najserdeczniej jak umiałam. Chciałabym
tylko wiedzieć, czy ciocia kupowała mi te stroje z zamiarem wysłania
mnie do Rosji?
Właściwie hrabina nie musiała odpowiadać, bo po wyrazie jej
oczu Zelina poznała, że tak właśnie było.
— Kiedy mam wyjechać? — przerwała milczenie Zelina.
— Sprawami organizacyjnymi zajmuje się ambasada Rosji, ale z
tego co wiem, popłyniesz najpierw brytyjskim statkiem do
Sztokholmu, a stamtąd rosyjskim okrętem do Sankt Petersburga. —
Po chwili hrabina dodała: — Na miłość boską! Przestań wreszcie się
dąsać! Powinnaś być mi wdzięczna za to, co dla ciebie zrobiłam.
Przecież chyba pociąga cię przygoda! Kto wie? Ta podróż może
okazać się twoją życiową szansą!
Zelina nie odpowiedziała. Dygnęła tylko i wyszła z pokoju. Gdy
dotarła do własnej sypialni, nogi ugięły się pod nią. Usiadła i ukryła
twarz w dłoniach. Nie chodziło o to, że nie lubiła podróżować. Razem
z ojcem często rozmawiali o tym, że gdyby tylko mogli sobie
pozwolić, zwiedziliby Francję i Grecję, a może nawet Afrykę.
Jednakże samotny wyjazd do Rosji to było zupełnie coś innego.
Będzie daleko od wszystkiego, co do tej pory stanowiło treść jej życia,
i dlatego, mimo że wstyd jej było z tego powodu, po prostu bała się.
Zresztą nigdy specjalnie nie interesowała się Rosją, chociaż matka
bardzo lubiła jej matkę chrzestną. A jeśli chodzi o imię, to wolałaby
mieć inne, bo ludzie zawsze wydziwiali, kiedy się przedstawiała.
Być może jakieś podświadome przeczucie tego, co obecnie miało
się zdarzyć, wywołało w niej niechęć do bliższego poznania Rosji,
tym bardziej że to, co wiedziała, nie nastrajało optymistycznie.
Czytała kiedyś o Katarzynie Wielkiej zmieniającej kochanków jak
rękawiczki i o niesamowitym okrucieństwie jej syna, cara Pawła.
Zelina nie chciała nawet słyszeć o ludziach, którzy sami żyjąc w
luksusie pozwalali, by ich poddani cierpieli biedę.
Już na samą myśl o tym, że musi wyjechać tak daleko od
ukochanej Anglii, w której spędziła całe swe dotychczasowe życie,
przechodziły ją dreszcze. Razem z ojcem mieli w hrabstwie mnóstwo
przyjaciół, i to nie tylko wśród zamożniejszych rodzin, ale i pośród
mieszkańców wioski. Wszyscy wyświadczyli im mnóstwo dobra. W
majątku zatrudniali wielu pracowników, a matka regularnie
odwiedzała
staruszków
w
pobliskim
przytułku.
Niektórzy
pensjonariusze pamiętali majora jako małego chłopca, a nawet znali
dziadka Zeliny.
Ciężko było Zelinie opuścić wszystkich tych ludzi, gdy
wyjeżdżała do Londynu, lecz miała nadzieję, że spotka wielu nowych
ludzi, zaprzyjaźni się ze swoimi rówieśnicami o podobnych jak ona
zainteresowaniach. Chętnie poznałaby też mężczyzn, którzy poznali
trudy żołnierskiego życia, lubiących polować i strzelać, bo mogłaby
rozmawiać z nimi tak, jak zwykła rozmawiać z ojcem.
Rosja! — słowo to huczało jej w głowie coraz głośniej,
sprawiając, że niemal czuła lodowaty syberyjski wiatr, gwałtowny i
budzący przerażenie.
W końcu wstała i wyprostowała się.
— Nie pojadę tam! — powiedziała głośno. — Ucieknę stąd!
Porzuciła ten zamiar, gdy uświadomiła sobie, że nic nie
powstrzyma ciotki przed pozbyciem się jej, a gdyby ucieczka się nie
powiodła, to powrót do jej domu mógłby być bardzo nieprzyjemny.
Hrabina nie była tak zupełnie bezmyślna, jak przypuszczał ojciec, a po
trzech tygodniach mieszkania z nią pod jednym dachem Zelina
zauważyła, że ciotka zawsze stawiała na swoim.
Hrabia mógł być sobie ważną osobistością w Izbie Lordów, lecz
we własnym domu tańczył tak, jak mu żona zagrała. Z jednej strony
być może nie chciał wszczynać awantur, lecz z drugiej było też jasne,
że jest bardzo dumny z urody swej żony i jej wysokiej pozycji
towarzyskiej. Zdaniem Zeliny hrabina była dla niego swego rodzaju
orderem na klapie marynarki; szczycił się jej posiadaniem i tym, że
wzbudza zazdrość innych.
Dlatego też Zelina nie miała wątpliwości, że gdyby zwróciła się o
pomoc do hrabiego, ten po prostu zdałby się całkiem na decyzje żony.
A nikt inny, kogo mogłaby prosić o ratunek, nie przychodził jej do
głowy.
Jedyną pociechę stanowiła myśl, że ma w banku znaczną sumę ze
sprzedaży domu. A przynajmniej zdawało jej się, że to dużo.
Pomyślała, że dzięki nim będzie mogła w razie czego wrócić do
Anglii. Zabierze ze sobą tyle pieniędzy, żeby wystarczyło na bilet
powrotny.
Dopiąwszy swego, hrabina była nawet stosunkowo miła dla
Zeliny, choć w dalszym ciągu nie zabierała jej nigdzie ze sobą ani
nawet nie pozwalała uczestniczyć w domowych przyjęciach.
Któregoś dnia poszły na herbatkę do rosyjskiej ambasadorowej.
Zelina zdawała sobie sprawę, że jest to rodzaj rozmowy
kwalifikacyjnej przed wyjazdem do domu księżnej Wołkońskiej. Żona
ambasadora była inteligentna i spostrzegawcza i Zelina domyśliła się,
że nic nie ujdzie jej uwagi. Niby to plotkowała z hrabiną, ale bacznie
obserwowała jej siostrzenicę starając się przewidzieć, jakie też
wywrze ona wrażenie w Sankt Petersburgu. Gdy już wychodziły,
zwróciła się do Zeliny:
— Baw się dobrze. Zobaczysz, że raczej trudno jest zrozumieć
naturę Rosjan, ale już sama jej złożoność sprawia, że są to ludzie
niezwykle interesujący, choć również nieobliczalni.
Zelina odpowiedziała uśmiechem. Nie to spodziewała się
usłyszeć. Po chwili ambasadorowa dodała:
— Radzę ci pisać pamiętnik. Będziesz mogła potem czytać go
swoim wnukom.
Słowa te na moment przegnały mroczne myśli o przyszłości.
Jednakże w dniu wyjazdu Zelina czuła się tak, jakby miała jechać na
wygnanie i nigdy więcej nie zobaczyć Anglii.
Hrabina raczyła odwieźć Zelinę do Tilbury, skąd odpływał
angielski statek do Sztokholmu. Dziewczyna jednak doskonale
wiedziała, że ciotka nie zdobyłaby się na to, gdyby nie fakt, że
ambasador Rosji zapowiedział, że wyśle jednego ze swych
urzędników, by ten dopilnował formalności związanych z podróżą.
— Towarzyszenie ci do portu jest mi bardzo nie na rękę —
skarżyła się Zelinie.
— Przykro mi, ciociu, ale przecież rozstajemy się na bardzo
długo.
Po tych słowach na twarzy hrabiny odmalowało się jakby
zadowolenie, lecz powiedziała tylko:
— Ambasador polecił komuś na statku, by pomógł ci się przesiąść
w Sztokholmie na statek rosyjski.
Hrabina nie lubiła podróżować, więc prawie wcale nie
rozmawiały ze sobą w drodze do Tilbury, gdzie czekał już parowiec.
Kiedyś używano parowców jedynie w rejsach wzdłuż wybrzeży
między miejscowościami wypoczynkowymi, lecz w ostatnich latach
pływano nimi po Morzu Północnym, Irlandzkim i przez cieśninę
Dover.
Statek, którym Zelina miała dotrzeć do Sztokholmu, wyposażony
był w żagle zwiększające jego szybkość. Na pokładzie hrabina
poprosiła o listę pasażerów i zaczęła ją przeglądać z miną osoby, która
nie spodziewa się nikogo znajomego wśród zbieraniny prostaczków.
Nagle wydała okrzyk zdziwienia, jakby znalazła wodę na pustyni, i
nie zwracając uwagi na Zelinę, skierowała się do biura intendenta.
— Czy lord Charnock jest już na pokładzie? — spytała.
— Jeszcze nie, milady, ale na pewno zaraz się zjawi.
Hrabina, przybrawszy miły wyraz twarzy, wpatrywała się w trap.
I rzeczywiście, jakieś dwie — trzy minuty później wszedł na pokład
wysoki, wytwornie wyglądający mężczyzna w czapce obrzeżonej
futrem. Idący za nim służący niósł kilka teczek. Opatrzone
królewskim godłem stwarzały wrażenie niezwykle ważnych. Hrabina
podeszła do lorda z uśmiechem mówiącym, że ma zamiar prosić o
jakąś przysługę.
— Witam! — powiedziała. — Cóż za miła niespodzianka!
Z miny lorda Charnocka Zelina wywnioskowała, że jemu wcale
nie jest miło. Uznała też, że to najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego
kiedykolwiek widziała. Wydał jej się bardzo powściągliwy, może
nawet nieludzki, bo stwarzał wrażenie zimnego i odpychającego,
jakby wykuty był z kamienia, a w jego żyłach nie płynęła krew.
Zelina nie wiedziała, skąd wzięło się to wrażenie, ale zwykle gdy
tylko kogoś spotykała, natychmiast formułowała opinię na jego temat.
Ojca często bawiły te „szkice" ludzi, których dopiero co poznała czy
choćby przelotnie widziała na polowaniu. O lordzie Charnocku
pomyślała, że ma siebie za tak ważną osobistość, że aż budzi
onieśmielenie.
— Czy podróżuje pani tym statkiem, milady? — spytał sucho.
— Ależ nie — odparła hrabina. — Odprowadzam tylko moją
siostrzenicę, która wybiera się do Sankt Petersburga. Niestety płynie
tam sama, więc byłabym panu niezwykle zobowiązana, gdyby
zechciał się pan nią zaopiekować.
Wyraz twarzy lorda Charnocka powiedział Zelinie, że nie ma on
najmniejszej ochoty podjąć się tego zadania.
— Obawiam się, że... — zaczął, ale hrabina nie pozwoliła mu
dokończyć.
— To bardzo uprzejme z pańskiej strony i jestem panu ogromnie
wdzięczna.
Lord chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz hrabina natychmiast
zwróciła się do Zeliny.
— Muszę już iść, kochanie. Uważaj na siebie i baw się dobrze.
Jestem pewna, że będziesz zadowolona z wyjazdu.
Zanim
Zelina
zdołała
cokolwiek
odpowiedzieć,
ciotka,
szeleszcząc jedwabną suknią, pospieszyła w kierunku trapu. Nie
zdążyła zejść na nabrzeże, gdy Zelina zauważyła, że lord Charnock
już odszedł. Nie winiła go jednak za to ani trochę. Pomyślała, że
ponieważ był jedyną znaną ciotce ważną osobistością na pokładzie,
swoim zwyczajem wyręczyła się nim. Zelina nie wiedziała jednakże,
że hrabina wykorzystała okazję, by odegrać się na człowieku, do
którego żywiła urazę.
Zajmujący tymczasem luksusową kabinę lord Charnock uznał, że
siostrzenica hrabiny Rothbury powinna sama się o siebie martwić.
Pamiętał, że dwa lata temu Kathleen Rothbury próbowała zdobyć jego
względy, a może i serce, by tym sposobem powiększyć swą bogatą
kolekcję.
Uchodziła za najpiękniejszą kobietę w londyńskim towarzystwie i
czuła się śmiertelnie obrażona, jeśli jakiś mężczyzna nie padał jej do
stóp. I tak właśnie się poczuła, gdy lord Charnock dał jej do
zrozumienia, że hrabina nie tylko mu się nie podoba, ale w dodatku jej
nie lubi. Kathleen Rothbury zupełnie nie mogła tego pojąć, tym
bardziej że nie udało jej się znaleźć jakiejkolwiek tego przyczyny.
Nie wiedziała, że lord Charnock nadał jej miano kobiety okrutnej.
Lord potępiał fakt, że uwiodła ona młodego urzędnika z Ministerstwa
Spraw Zagranicznych, a po kilku miesiącach porzuciła go dla kogoś
innego. Młodzieniec, któremu w ten sposób złamała serce, poprosił o
przeniesienie na placówkę zagraniczną, choć zdaniem lorda
Charnocka bardziej był potrzebny w Londynie, zwłaszcza jemu
samemu.
Od tamtej chwili znienawidził hrabinę. Zresztą zawsze pogardzał
pięknymi, ale głupimi kobietami, których jedynym zajęciem było
igranie z miłością, przynoszące często katastroficzne skutki dla tych,
których uczuciem się bawiły.
Już sam fakt, że lord Charnock nie poddał się jej urokowi, a nawet
celowo jej unikał, tylko zachęcał ją do walki. Dopiero gdy musiała
przyznać przed samą sobą, że poniosła klęskę, poprzysięgła sobie, że
przy najbliższej okazji odegra się na nim. Jej zdaniem ciężko jest
ścierpieć towarzystwo młodej dziewczyny, więc cieszyła się, że
zrzuciła coś takiego na lorda przewidując, że będzie się poczuwał do
wypełnienia tego niemiłego obowiązku.
Ale lord Charnock zamierzał troszczyć się jedynie o własną
wygodę. Miał sporo pracy do wykonania w czasie podróży, a na
dodatek wyjazd ten wypadł mu bardzo nie w porę. Zgodził się nań
tylko dlatego, że minister spraw zagranicznych błagał go, by podjął
się niezwykle trudnej misji.
— Tylko tobie mogę powierzyć tę sprawę — mówił lord
Palmerston. — Dobrze wiesz, jacy są Rosjanie. Wszędzie mają
szpiegów, którzy doniosą szefowi policji o wszystkim, co powiesz, a
nawet pomyślisz. A z tego co wiem, dominuje tam tajna policja cara, a
i on sam działa zupełnie irracjonalnie.
— Słyszałem o tym — odparł lord Charnock. — Trudno
przewidzieć, do czego może dojść w tym kraju.
— Tak się składa — westchnął minister — że armia nienawidzi
cara, bo jest mściwy, surowy i podły i wpada we wściekłość z byle
powodu.
Lord Charnock pokiwał głową.
— Ja też o tym słyszałem, ale myślałem, że sporo w tym
przesady.
— Obawiam się, że nie. Całe swoje imperium zamienił w
koszary. Rządy, jego zdaniem, polegają na egzekwowaniu wojskowej
dyscypliny.
— Podobno napisał w raporcie: „Nie mogę dopuścić, by
ktokolwiek ośmielił się nie wypełnić mych życzeń, w chwili gdy je
pozna".
— Tak, rzeczywiście — przytaknął lord Palmerston. — Tylko że
jego życzenia są, mówiąc delikatnie, ekscentryczne. Na przykład
nałożył na profesorów studentów, inżynierów i urzędników
państwowych obowiązek noszenia mundurów.
— Aż trudno w to uwierzyć! — stwierdził lord Charnock.
— Z kolei prawo do noszenia wąsów posiada jedynie armia —
kontynuował z uśmiechem lord Palmerston — Muszą one jednakże
koniecznie być czarne, w przeciwnym wypadku trzeba je farbować.
Obaj mężczyźni roześmieli się. Po chwili lord Charnock
powiedział:
— Nie da się zaprzeczyć, że car jest najbardziej szokującym
władcą w Europie i, jak już wspomniałem, wolałbym nie jechać do
Petersburga.
— Ale tylko ty nie dasz im się oszukać ani owinąć wokół palca.
Lord Charnock ponownie westchnął.
— Dobrze, ale skrócę mój pobyt do minimum.
— Jeśli tylko dowiesz się czego trzeba, możesz wracać juz jutro.
— Dziękuję! — odparł sarkastycznie Charnock, myśląc o
powadze czekającego go zadania.
Polecił teraz, by ułożono teczki tak, by mógł je mieć na oku.
Dokumenty, które zawierały, były zaszyfrowane. Wiedział jednak, że
Rosjanie są mistrzami w łamaniu szyfrów, a poza tym kontrolują
wszystko, nawet jeśli pasażer posiada immunitet dyplomatyczny.
Lord Charnock wiele podróżował, dlatego służba którą zabierał ze
sobą, musiała wiedzieć, jak dbać o jego wygodę. Lokaj, którego lord
zatrudniał od piętnastu lat potrafił tak pokierować stewardami, że ci
natychmiast zrobili wszystko jak należało, co niewątpliwie
wzbudziłoby zazdrość mniej zaradnych podróżnych.
Gdy tylko statek odbił od brzegu, lord otworzył jedną z teczek i
zaczął studiować jej zawartość. Ani przez chwilę nie pomyślał o
siostrzenicy hrabiny Rothbury, której opiekę mu narzuciła.
ROZDZIAŁ 2
Zelina czuła się bardzo onieśmielona perspektywą zejścia do
jadalni. W końcu jednak weszła do wielkiego pomieszczenia, a gdy
podała stewardowi swe nazwisko, ten zaprowadził ją do małego
stoliczka pod ścianą, omijając duży stół na środku, przy którym
niemal wszystkie miejsca były już zajęte. Zelina domyśliła się, że
załatwiła to dla niej Ambasada Rosyjska i bardzo ją to ucieszyło. Nie
miała ochoty rozmawiać z obcymi, tym bardziej że niektórzy wydali
jej się nieokrzesani i zachowywali się bardzo głośno.
Po jakimś czasie wszedł do salonu lord Charnock. Jak osądziła
Zelina, czuł najwyraźniej pogardę do miejsca i ludzi, wśród których
się znalazł. Steward poprowadził go do małego stolika w alkowie,
dzięki czemu był jakby odizolowany od reszty pasażerów.
Namyślając się nad wyborem dań złożył zamówienie, a wkrótce
znalazła się przed nim butelka szampana! Czekając na posiłek, lord
zaczął czytać przyniesioną ze sobą książkę. Zelina pomyślała, że to
świetny pomysł, i żałowała, że sama na niego nie wpadła. Nie mając z
kim rozmawiać, trudno jej było powstrzymać się od rozglądania się po
salonie, dlatego postanowiła, że przy następnych posiłkach również
będzie czytać.
Poszczególne dania serwowano w znacznych odstępach czasu —
najwyraźniej nie było wystarczająco dużo stewardów, by obsłużyć
szybko wszystkich pasażerów. Goście siedzący przy środkowym stole
pili ogromne ilości wina i Zelina wdzięczna była losowi, że nie musi
siedzieć z nimi.
Jeden z nich wszakże, zajmujący miejsce dokładnie na wprost
Zeliny, przyglądał jej się, jak to w myśli określiła, bardzo bezczelnie.
Miała ochotę wyjść z jadalni, ale wiedziała, że opuszczając ją przed
końcem posiłku, tylko zwróci na siebie uwagę. Dlatego też gdy
wreszcie skończyła ostatnie danie, podziękowała stewardowi i wstała
od stołu. Starała się iść z gracją i czyniła to ostrożnie, bo statkiem
kołysało. Udała się prosto do kajuty.
Było jej tu całkiem wygodnie, a w dodatku miała książkę.
Zamierzała wziąć ich więcej, ale pokojówka nalegała, by kufry
wypełnić raczej garderobą.
— Nie wiadomo, czego panienka będzie tam potrzebowała, w
tych obcych krajach — mówiła złowieszczo. — Z tego, co słyszałam,
w Rosji wiecznie pada śnieg.
— Ale chyba nie o tej porze roku — uśmiechnęła się Zelina.
— Nie wiadomo, panienko — odparła pokojówka, dla której
Rosja była najwyraźniej zapadłą dziurą, a Zelina miała ochotę się z
nią zgodzić.
Zaraz jednak pomyślała, że przecież musi być rozsądna, i jeśli już
ma jechać do Rosji, to powinna dowiedzieć się czegoś o historii tego
kraju i przygotować na obejrzenie tych wszystkich wspaniałości, o
których pisano w książkach. I mimo że usilnie starała się wzbudzić w
sobie zainteresowanie podróżą, wciąż się jej bała.
W nocy wiatr się nasilił i statkiem mocno rzucało. Rano nie było
już tak źle, ale wciąż nieprzyjemnie kołysało. Na szczęście Zelina
dobrze znosiła podróże morskie i postanowiła wyjść na pokład, bo w
kajucie zrobiło się gorąco i duszno.
Niestety niewiele osób spacerowało i lepiej było nie odchodzić za
daleko. Dlatego Zelina stanęła w drzwiach wiodących na pokład i
stamtąd patrzyła na wielkie fale. Morze wyglądało wspaniale i w
ogóle nie czuła strachu. Obawiała się tylko, że zmoknie od
rozpryskujących się nad pokładem fal.
Stała tak dość długo, a gdy odwróciła się, by pójść do kajuty,
wpadła na mężczyznę, który przyglądał się jej w czasie kolacji.
— Dzień dobry, śliczna panienko! — powiedział. — Widzę, że
lubi panienka morskie podróże.
— Dzień dobry! — odpowiedziała grzecznie, próbując go
wyminąć.
Mężczyzna nie zamierzał jednak jej przepuścić.
— Szukałem cię wczoraj, maleńka, ale gdzieś uciekłaś.
Zelina zastanawiała się, co ma powiedzieć, żeby nie wdawać się z
nim w rozmowę. Nie chciała być pompatyczna mówiąc, że nie byli
sobie przedstawieni. Wiedziała, że ojciec nie uznałby tego człowieka
za dżentelmena i że musi być bardzo ostrożna. W dodatku czuła się
ogromnie nieswojo pod jego spojrzeniem, tak jak wczoraj zresztą.
— Przepraszam, chciałabym wrócić do kajuty — powiedziała
próbując przejść.
— Po co ten pośpiech? — spytał. — Siądźmy gdzieś i opowiesz
mi o sobie.
— Obawiam się, że... że jestem bardzo zajęta — odparła Zelina,
znów próbując przejść.
Mężczyzna pewnie zatrzymałby ją, ale przechodził właśnie jakiś
pasażer, więc Zelina szybko przecisnęła się za nim i wymknęła się
natrętowi. Serce jej waliło, gdy wpadła do kajuty, ale powiedziała
sobie, że nie ma sensu przejmować się tym incydentem.
Nie rozumiała, dlaczego ciotka nie posłała z nią pokojówki.
Rodzice nigdy nie pozwalali jej podróżować samej. Myślała jednak,
że skoro, jak powiedziała ciotka, ambasada Rosji organizowała jej
wyjazd, to zapewni jej również jakieś towarzystwo. Tylko że angielski
statek nie podlegał ich jurysdykcji. Być może sytuacja zmieni się w
Sztokholmie, gdy przesiądzie się na statek rosyjski.
Tak czy owak przerażała ją myśl, że przez całą podróż będzie
musiała unikać tego mężczyzny z wąsami. Zastanawiała się przez
chwilę, co ten człowiek mógłby jej zrobić, po czym uznała, że skoro
jest już dorosła i w dodatku sama, to musi się nauczyć radzić sobie z
ludźmi. Czuła się teraz strasznie zagubiona i tylko koncentrując się na
lekturze, zdołała odepchnąć nieprzyjemne myśli.
Niewielu pasażerów zeszło na lunch, ponieważ morze przed
południem bardzo się wzburzyło. Na szczęście wąsacz nie pojawił się,
co Zelina przyjęła z westchnieniem ulgi. Tym razem zabrała ze sobą
książkę. Zauważyła, że lord Charnock także czytał przy jedzeniu.
Skorzystała więc z okazji, by się mu przyjrzeć. Pierwsze wrażenie, że
jest to człowiek zimny i powściągliwy, potwierdziło się.
Z faktu, że zabrał w podróż urzędowe teczki, wywnioskowała, że
jest dyplomatą i dlatego chętnie porozmawiałaby z nim o jego pracy i
może dowiedziałaby się czegoś o Rosji. Szkoda, że nie ma taty,
pomyślała. Bez trudu mogłaby nawiązać rozmowę i wypytać o
sytuację polityczną w Rosji.
Krążąc myślami wokół lorda Charnocka, patrzyła na niego, a on
jakby czując jej wzrok na sobie, spojrzał w jej kierunku. Zelina
szybko opuściła głowę, ale ten nagły ruch tylko przyciągnął uwagę
lorda Charnocka, tym bardziej że wpadające przez iluminator światło
odbiło się w jej włosach tworząc aureolę wokół głowy.
Charnock pomyślał, że Zelina jest bardzo atrakcyjna i przez
chwilę zastanawiał się, dlaczego taka młoda dziewczyna podróżuje
bez opieki. Szybko tę myśl porzucił i już miał wrócić do swej lektury,
gdy uświadomił sobie nagle, że najprawdopodobniej nieznajoma jest
siostrzenicą hrabiny Rothbury.
Zbyt był wtedy rozdrażniony prośbą hrabiny, by przyglądać się jej
kuzynce. Teraz jednak niezmiernie dziwnym wydał mu się fakt, że
młoda dziewczyna jedzie sama i to w dodatku do Rosji. Ale w końcu
uznał, że to nie jego sprawa, a jeśli siostrzenica jest taka sama jak
ciotka, to nie warto zaprzątać sobie nią głowy.
Po skończonym posiłku Zelina zabrała książkę i wyszła.
Przynajmniej dobrze znosi morskie podróże, pomyślał lord.
Charnock pracował przez całe popołudnie. Potem poszedł
porozmawiać z kapitanem. Morze było zbyt wzburzone, by
spacerować po pokładzie, a z racji tego, że był ważną osobistością,
miał przywilej przebywania na mostku kapitańskim. W dodatku
interesował się statkami i zamierzał kupić sobie jacht.
Pod wieczór morze uspokoiło się nieco, a wiatr pchał statek ku
wybrzeżom Danii. Lord Charnock przebrał się do kolacji, co robił
zawsze bez względu na to, czy znajdował się u siebie w domu czy w
pałacu Buckingham. Schodząc do salonu zastanawiał się, czy menu
zmieni się choć odrobinę.
Na sali nie było jeszcze zbyt wielu pasażerów, ale Zelina już
siedziała przy swoim stoliku. Z niepokojem zauważyła, że mężczyzna
z wąsami zajął swe miejsce i wraz z kolegami zwalczał mdłości
winem. Starała się nie patrzeć w ich kierunku, ale słyszała, jak raz po
raz głośno zamawiają kolejną butelkę. W pewnym momencie steward
podszedł do Zeliny mówiąc:
— Panienko, pan Adamson pyta, czy zechce pani wypić z nim
kieliszek wina.
— Pan Adamson? — powtórzyła Zelina, nie bardzo rozumiejąc o
co chodzi.
Stało się to jasne, gdy steward spojrzał w kierunku dużego stołu.
— Proszę podziękować temu dżentelmenowi i powiedzieć, że nie
mam ochoty — odparła stanowczo.
— Dobrze, panienko.
Gdy steward przekazał Adamsonowi odpowiedź Zeliny, ten
chwiejąc się wstał i krzyknął:
— Skoro nie chcesz się do mnie przyłączyć, to sam wypiję twoje
zdrowie, laleczko!
Statkiem kołysało, więc prawie cała zawartość kieliszka rozlała
się na stół, a rozbawieni koledzy Adamsona podtrzymywali go, by nie
upadł. Zelina bardzo się zawstydziła, więc chwyciła książkę i pobiegła
do kajuty. Po chwili usłyszała pukanie.
— Kto tam? — spytała z lękiem.
— Stewardesa, panienko.
Zelina otworzyła drzwi.
— Steward powiedział mi, że panienka nie skończyła kolacji.
Może mogłabym panience przynieść coś tutaj.
— To bardzo miło z pani strony, ale niczego mi nie trzeba.
Dziękuję.
— Słyszałam, że pewien mężczyzna zachował się bardzo
niegrzecznie wobec panienki, ale proszę się tym nie przejmować.
Mężczyźni przeważnie za dużo piją, gdy statkiem mocno kołysze.
Zelina nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc stewardesa
dodała:
— Gdyby panienka czegoś potrzebowała, to proszę mnie zawołać.
— Dziękuję, ale mam zamiar pójść do łóżka.
Zelina zamknęła drzwi za stewardesą i już w łóżku dokończyła
książkę. Uświadomiła sobie wtedy, że nie ma już nic do czytania.
Miała jednak nadzieję, iż na statku jest jakaś biblioteczka.
Następnego dnia z samego rana poszła do biura intendenta, by o
to zapytać. Dowiedziała się, że może wybrać sobie coś z książek w
pokoju wypoczynkowym, ale musi je zwrócić przed opuszczeniem
statku; tak się jakoś składa, że po każdym rejsie zbiór ubożeje.
— Książki kradną nawet ci ludzie, po których nikt by się tego nie
spodziewał — objaśnił z uśmiechem intendent.
— Pewnie nie udaje im się przeczytać książki przed zejściem na
ląd, a koniecznie chcą znać zakończenie — stwierdziła Zelina.
Intendent przyznał jej rację, a gdy zobaczył, jak się uśmiecha,
pomyślał, że jest najładniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek
widział.
— Czy wszystko w porządku, panienko? — zapytał. —
Słyszałem, że jeden z pasażerów bardzo niepokoi panienkę.
W tym momencie statek przypomniał Zelinie małą wioskę, w
której wszyscy o wszystkim wiedzą.
— Tak, dziękuję, właśnie zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej,
gdybym zjadła kolację w swojej kajucie.
— Obawiam się, że byłoby panience bardzo niewygodnie. W
kajucie nie ma wiele miejsca. Ale proszę się nie martwić.
Porozmawiam z tym pasażerem i da panience spokój.
— Och nie, nie chciałabym sprawiać panu kłopotu.
— Niech panienka się tym w ogóle nie przejmuje — powiedział
ojcowskim tonem. — Jestem tu po to, aby dbać o wygodę pasażerów.
Gdyby panienka była moją córką, nie pozwoliłbym panience
podróżować samej.
— To się zdarzyło po raz pierwszy.
— Gdyby miała panienka jakiekolwiek kłopoty, proszę dać mi
znać. Obiecuję, że wczorajszy incydent już się więcej nie powtórzy —
zapewnił.
— Dziękuję.
Zelina skierowała się do pokoju wypoczynkowego, czując się
mocno podbudowana życzliwością, jaką okazał jej intendent.
W pokoju stały dwie duże szafy z książkami. Większość z nich
mało ciekawa, ale znalazła jedną na temat Rosji, więc zabrała ją ze
sobą. Książka była bardzo interesująca. Zelina przeczytała w niej o
rozmaitych częściach kraju, o kościołach w Moskwie i pałacach w
Sankt Petersburgu. Niestety była to raczej cienka książka, więc
skończyła ją już przed piątą i uznała, że czas na spacer.
Nie wiedziała, jak spędzają dzień ludzie pokroju pana Adamsona,
ale coś jej mówiło, że najprawdopodobniej w pokoju dla palaczy.
Sprawdziła na planie statku, gdzie on się znajduje, i poszła w
przeciwnym kierunku. Wpatrywała się w morze i wdychała świeże
powietrze. Było chłodne, lecz orzeźwiało ją, tak że zeszła z pokładu
tuż przed kolacją, by zdążyć się przebrać.
Lord Charnock również miał ochotę na popołudniowy spacer.
Przechadzał się po pokładzie przez pół godziny. Zawsze lubił ruch na
świeżym powietrzu i na lądzie codziennie jeździł konno. Najchętniej
galopował po parku Charnock, gdzie miał stajnię, a w niej wspaniałe
konie, z których wiele sam wyhodował. Często wyjeżdżał wcześnie
rano, gdy w parku było jeszcze pusto, i wybierał mniej uczęszczane
tereny, by koń mógł się wybiegać.
Miał nadzieję, że w Rosji nadarzy się okazja, by pojeździć konno.
W przeciwnym razie przyjdzie mu siedzieć cały czas w przegrzanych
pałacach. Dobrze wiedział jednak, że by dotrzeć z jednego miejsca do
drugiego, będzie musiał przebyć kilka mil. Pomyślał, ile korytarzy
przyjdzie mu przemierzyć i ile odbyć nudnych rozmów, i aż
westchnął. Lord Palmerston mógł być sobie optymistą, lecz on sam
wiedział, że ta misja prawdopodobnie skończy się porażką.
Ale już w następnej chwili uświadomił sobie, że rzadko kiedy coś
mu się nie udawało. Właściwie nie znosił słowa „porażka" i był
przekonany, że powinien wykluczyć je ze swego słownictwa. Każdy,
kto teraz spojrzałby na lorda Charnocka, dostrzegłby obojętną,
pozbawioną wszelkiego wyrazu twarz i nawet przez myśl by mu nie
przeszło, że pod tą prezentowaną światu maską kryje się żądna
przygody natura człowieka.
Uwielbiał niebezpieczne, dyplomatyczne intrygi, które dla niego
były tym, czym bitwa dla zapalonego żołnierza albo polowanie dla
myśliwego. Misja w Rosji pozwoli mu zmierzyć się z
najsprytniejszymi i chyba najgroźniejszymi politykami.
Każdy dyplomata chciałby poznać zamiary cara, tym bardziej że
był to człowiek zupełnie nieobliczalny i nie dało się przewidzieć jego
postępowania. A przecież każdy polityk pragnął wiedzieć, jakie
podejmie on działania w stosunku do krajów Europy, skoro już
interweniował w Turcji.
Kiedy lord Charnock w pełni uświadomił sobie ogrom
czekającego go zadania, niemal przeraził się spodziewanych trudności
w jego wypełnieniu. Zaraz jednak powiedział sobie, że bez względu
na to, jak bardzo przebiegli i nieobliczalni będą Rosjanie, on ich
przechytrzy. Czuł w sobie jakąś wewnętrzną siłę.
Nie mógł oczywiście nikomu tego wyjawić, lecz bardzo często
intuicja podpowiadała mu, co ukrywa jego rozmówca. Korzystał z tej
umiejętności wtedy, gdy zachodziła potrzeba, a fakt, że ją posiada,
pokrzepiał go bardziej niż posiłki dowódcę tracącego żołnierzy w
bitwie z silniejszym liczebnie przeciwnikiem.
Lord Charnock szedł właśnie do kajuty, gdy usłyszał czyjś krzyk.
W pierwszej chwili myślał, że mu się zdawało, ale krzyk powtórzył
się. Rozejrzał się, by zorientować się, skąd dobiega, i zauważył, że
stoi przed pokojem wypoczynkowym. Nagle usłyszał kobiecy głos:
— Proszę mnie puścić!
— Nawet nie mam zamiaru, ślicznotko!
Lord Charnock rozpoznał głos mężczyzny. Należał do pijanego
pasażera, który poprzedniego wieczoru wzniósł toast przy stole. Lord
zauważył ten incydent. Wtedy też uświadomił sobie, że dziewczyna,
która wybiegła z jadalni, to siostrzenica hrabiny. Nawet pomyślał
wówczas, że może powinien jakoś zareagować, lecz gdy dziewczyna
zniknęła, uznał, że lepiej zignorować całe zajście. Teraz jednak
wszedł do pokoju bez zastanowienia.
Na pierwszy rzut oka zorientował się w sytuacji.
Zelina usiłowała wyrwać się z objęć mężczyzny, który
najwyraźniej próbował ją pocałować. Na dźwięk otwieranych drzwi
mężczyzna odwrócił głowę, a Zelina zdołała się oswobodzić i
podbiegła do lorda Charnocka.
— Proszę go powstrzymać! — błagała przestraszona. — Niech
pan nie pozwoli mu... dotknąć mnie!
Lord patrzył na mężczyznę wzrokiem, którego przeraziłby się
każdy dżentelmen.
— Wynoś się stąd! — rozkazał ostro. — Doniosę o pańskim
zachowaniu kapitanowi i poradzę, aby nie pozwalał panu opuszczać
kajuty do końca podróży.
Adamson zamierzał coś powiedzieć, ale szybko zmienił zamiar i
wyszedł z pokoju. Gdy drzwi się za nim zamknęły, drżąca ze strachu
Zelina powiedziała:
— Bardzo panu... dziękuję... On mnie... tak przestraszył.
— Proszę, niech pani usiądzie.
Zelina opadła na fotel, bo ledwie trzymała się na nogach. Wyraz
jej oczu i drżące dłonie powiedziały lordowi, że jest mocno
przerażona. Usiadł obok i zapytał:
— Dlaczego przyszła tu pani sama? Chyba podróżuje z panią
pokojówka?
— Nie... Jestem tu sama. — Widząc zdziwienie w jego oczach,
dodała: — Przygotowaniem podróży zajmowała się... ambasada
Rosji... Może ciocia Kathleen uważała, że... wyślą kogoś ze mną... i ja
miałam taką nadzieję.
Charnock pomyślał, że rzeczywiście każdy by się tego
spodziewał, ale hrabina albo nie sprawdziła, czy zajęto się tą sprawą,
albo była zbyt skąpa, by opłacić przejazd pokojówki. A głośno
powiedział:
— Jest pani zbyt młoda, żeby podróżować bez opieki.
I zbyt ładna, chciał jeszcze dodać, ale powstrzymał się w obawie,
że bardziej przestraszy tym dziewczynę.
— Byłam głupia, że nie zostałam w kajucie... po tym, jak ten
człowiek zachował się wczoraj — mówiła drżącym głosem — ale
intendent zapewnił mnie, że... to się nie powtórzy.
— Obawiam się, że tego rodzaju sytuacji można spodziewać się
na każdym statku, jeśli młoda kobieta podróżuje sama.
Te słowa zabrzmiały dla Zeliny niczym nagana za jej nierozsądne
zachowanie. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć, więc niczym
karcona uczennica pochyliła głowę.
— Po co jedzie pani do Rosji? — zapytał lord po chwili.
— Ciocia Kathleen zorganizowała mi... pobyt u księżnej
Wołkońskiej.
— W jakim charakterze?
— Cóż... nie powiedziała tego wprost... ale chyba mam... uczyć
angielskiego dzieci księżnej.
— A czy chciałaby pani to robić?
Zapanowała cisza. Zelina czuła, że powinna powiedzieć prawdę,
więc po chwili wyjaśniła:
— Nigdy... nie zamierzałam tego robić... ale moi rodzice nie
żyją... a ciocia Kathleen jest moją opiekunką.
To lordowi wystarczyło. Doskonale zdawał sobie sprawę, że
hrabina nie ma ochoty zajmować się siostrzenicą, a zwłaszcza tak
ładną. Nie interesowały go plotki, lecz trudno było nie słyszeć tego, o
czym wszyscy mówili, a mianowicie o romansie hrabiny z lordem
Merrihew. Charnock bardzo go lubił, ale wiedział, że ogląda się on za
każdą ładną buzią. Nic więc dziwnego, że hrabina czym prędzej
chciała pozbyć się siostrzenicy.
— Czy kiedykolwiek myślała pani o wyjeździe do Rosji?
— Nigdy o tym nie myśleliśmy, ani ja, ani ojciec — odparła
Zelina. — Ale ciocia Kathleen uznała to za stosowne, bo moja matka
chrzestna była Rosjanką i po niej mam imię.
— A jakie to imię?
— Zelina.
Charnock pomyślał, że jako najdalszy od Anglii kraj europejski,
w oczach hrabiny Rosja jest rzeczywiście stosownym miejscem.
— Jestem pewien, że polubi pani ten kraj, tylko musi
przyzwyczaić się do tamtejszego stylu życia.
— Mam nadzieję — powiedziała cicho. — Dlatego właśnie
chciałam znaleźć jakieś książki o Rosji.
Mówiąc to popatrzyła w kierunku otwartej szafy, jakby chcąc
wyjaśnić lordowi, skąd wzięła się w pokoju wypoczynkowym.
— Nie wydaje mi się, żeby znalazła tu pani coś interesującego —
rzekł z lekką pogardą. — Ale mam ze sobą kilka książek. Przyślę je
pani przez lokaja. Są bardzo pouczające, choć może nieco trudne.
Zelina uśmiechnęła się, dzięki czemu zniknął strach z jej twarzy. I
nie trzęsła się już tak strasznie.
— Nie dla mnie. Dziękuję, że zechce mi je pan pożyczyć.
Chciałabym przeczytać szczególnie coś o polityce.
— O polityce? — spytał lord zdziwiony.
— Ojciec opowiadał mi o zajęciu Polski przez Prusy i o zajściach
w Turcji sprzed trzech lat. Uważam, że lord Palmerston jest
znakomitym politykiem.
— Tak, to prawda — zgodził się Charnock.
Zdziwił się niepomiernie, że kobieta, i to ładna, interesuje się
polityką. Nie miał jednak zamiaru wdawać się w dyskusje z
dziewczyną, która mogłaby potem coś komuś powtórzyć, może
jeszcze przekręcić sens jego słów, więc wstał mówiąc:
— Skoro czuje się już pani lepiej, panno Tiverton, to odprowadzę
panią do jej kajuty. I może lepiej będzie, jeśli dziś zje pani kolację u
siebie.
— Właśnie taki miałam zamiar, a jeśli będę miała co czytać, to
mogę nie wychodzić z kajuty aż do Sztokholmu.
— Do Sztokholmu? — zainteresował się lord Charnock.
— Mam się tam przesiąść na rosyjski statek. — Spojrzała na
niego i spytała: — Pan wysiada wcześniej?
Zdawała sobie sprawę, że mówiąc to narzuca się lordowi, a
jednocześnie aż bała się myśleć, co ją spotka ze strony Adamsona,
gdy jego nie będzie na pokładzie. Do tej pory nawet nie przeszło jej
przez myśl, że może się obawiać kogoś takiego jak Adamson i że nie
będzie miała kogo poprosić o pomoc. Teraz planowała, że po prostu
zamknie się w swojej kajucie i wyjdzie z niej dopiero w Sztokholmie.
Nagle przemknęło jej przez głowę, że człowiek pokroju
Adamsona może znaleźć się również na rosyjskim statku, a jeśli
będzie to Rosjanin, to tym gorzej dla niej.
Nie zdawała sobie sprawy, że oczy odzwierciedlają jej myśli. A
może zadziałała tu intuicja Charnocka, w każdym razie nie uszło jego
uwagi, że obawy Zeliny rosną. Milczał przez chwilę, po czym rzekł:
— Właściwie to wysiadam już w Kopenhadze.
Zelina uświadomiła sobie, że w takim razie czeka ją samotna
podróż jeszcze przez Bałtyk aż do Sztokholmu. A Adamson
prawdopodobnie wciąż będzie na pokładzie.
— Wiem, że nie mam prawa pana o to prosić, ale... czy mógłby
się pan dowiedzieć, czy... ten człowiek wysiada w Kopenhadze, czy
płynie dalej. — Nie potrafiła dłużej mówić spokojnie, więc
przerażonym głosem dodała: — Oby tylko nie płynął do Petersburga.
— Dowiem się wszystkiego — zapewnił lord Charnock. — I
postaram się, żeby trzymał się od pani z daleka. Zapewniam panią, że
kapitan nie zlekceważy faktu, że jeden z pasażerów narzuca się
bezbronnej kobiecie. Obydwoje jednak dobrze wiemy, że nie powinna
pani podróżować sama.
Lord powiedział to dość ostrym tonem, ponieważ był bardzo
rozgniewany tym, że hrabina naraziła swą siostrzenicę na takie
nieprzyjemności i w dodatku próbowała złożyć odpowiedzialność na
jego barki. Gniew ten nie uszedł uwagi Zeliny.
— Tak mi przykro, że... stwarzam problemy... Proszę mi
wybaczyć... Już więcej nie będę zawracać panu głowy swoimi
kłopotami.
W jej głosie brzmiało poczucie winy, a w oczach malował się
strach. Sprawiło to, że lord Charnock poczuł, że zachował się okrutnie
wobec małej, bezbronnej istoty.
— Nie jest pani żadnym kłopotem. Proszę wszystko zostawić
mnie — powiedział. — A teraz czułbym się zaszczycony, gdyby
zechciała pani zjeść ze mną kolację. W ten sposób damy do
zrozumienia temu człowiekowi, że znajduje się pani pod moją opieką,
i ręczę, że nie będzie się pani więcej narzucał.
— Naprawdę? Mogę panu towarzyszyć?
— Sprawi mi tym pani dużą przyjemność. A poza tym być może
będę mógł opowiedzieć pani co nieco o Rosji.
Zelina odetchnęła głęboko, a jej oczy rozbłysły.
— Jest pan... niezwykle uprzejmy... Ale boję się, że pana
zanudzę... Może wolałby pan poczytać, zamiast rozmawiać ze mną.
Charnock uśmiechnął się.
— Jeśli zaczniemy się nudzić, to oboje zajmiemy się czytaniem.
Na wszelki wypadek może pani przynieść swoją książkę, ale wątpię,
czy zajrzy pani do niej.
— Mam nadzieję.
W głosie Zeliny było tyle entuzjazmu, że lord aż się roześmiał.
— Proponuję, żebyśmy zaczęli kolację nieco później niż zwykle.
Myślę, że co bardziej awanturniczy pasażerowie opuszczą jadalnię do
tego czasu. Może spotkajmy się na dole za kwadrans ósma.
— Dziękuję. Bardzo panu dziękuję.
Zelina niezwykle starannie ułożyła włosy. Miała ze sobą tylko
trzy niezbyt wyszukane suknie wieczorowe, gdyż zdaniem pokojówki
najlepsze powinna nosić dopiero w Sankt Petersburgu. Ale nawet te,
zakupione na Bond Street, były w oczach Zeliny tak piękne, że niemal
bała się ich dotknąć.
Gdy ciotka kupowała jej nowe ubrania, Zelina nie miała pojęcia,
że robi to z myślą o wyprawieniu siostrzenicy do Rosji. W rezultacie
jednak wyposażyła ją w tyle strojów, że mogły wystarczyć na rok. A
co do powodu, to mniejsza o to. Przynajmniej Zelina nie będzie
musiała czuć się jak uboga krewna i ta myśl przyniosła jej ulgę.
Zelina nie była jednak pewna, czy będzie uważana jedynie za
guwernantkę i jak właściwie Rosjanie traktują nauczycielki. W Anglii
los guwernantek wzbudzał współczucie jej matki.
— Biedaczka! — powiedziała kiedyś o nauczycielce, wobec
której zarządczyni ich domu była bardzo niegrzeczna.
— Nikt nie powinien zwracać się w ten sposób do kogoś, kto nie
może się bronić — zauważyła wtedy Zelina.
— Tak, a guwernantki mają szczególnie trudną sytuację, znajdują
się między młotem a kowadłem — odparła matka.
Zelina nie zrozumiała, więc matka wyjaśniła:
— Nie są równe tym, którzy je zatrudniają, lecz zajmują nieco
wyższą pozycję niż reszta służby. Żyją więc jakby we własnym
świecie i niewiele mają przywilejów. Naprawdę, często mi ich żal.
Ilekroć potem Zelina przebywała gdzieś w gościnie, zawsze
starała się porozmawiać choć przez chwilę z guwernantkami.
Wyczuwała, że są jej za to bardzo wdzięczne. A teraz sama znajdzie
się w podobnej sytuacji. Myśl ta była dla niej upokarzająca i napawała
ją niepokojem. Zdecydowała, że jeśli nie będzie mogła znieść złego
traktowania, to po prostu wróci do Anglii. Przecież ciotka nie wyśle
jej z powrotem.
Gdy już była gotowa, przejrzała się w lustrze. Ani trochę nie
przypominała guwernantki. Wyglądała raczej na dziewczynę, która
idzie na swój pierwszy, wielki bal — nigdy jeszcze na żadnym nie
była. Żałowała, że mimo iż spędziła trochę czasu w Londynie, nie
miała okazji choćby obejrzeć jednego z tych wspaniałych balów, o
których tyle czytała w prasie.
Wiele razy wyobrażała sobie sale z żyrandolami jarzącymi się
tysiącami światełek i piękne kobiety tańczące z eleganckimi panami w
rytm romantycznych melodii. We wspaniałych sukniach wyglądały
pewnie jak łabędzie sunące po wypolerowanej podłodze.
W Rosji też pewnie nikt nie zaprosi mnie na bal — pomyślała
przygnębiona. Zaraz jednak uznała, że nie warto martwić się na zapas.
Lepiej cieszyć się dzisiejszym wieczorem; przecież zje kolację z
człowiekiem, od którego być może niejednego się dowie.
Nie chciała zjawić się na dole zbyt wcześnie, żeby nie czekać
samotnie, toteż ucieszyła się widząc lorda Charnocka. Wyglądał
niezwykle elegancko i wzbudzał respekt. Zelina dygnęła.
— Na pewno jest pani bardzo głodna — powiedział. — Obawiam
się jednak, że tutejsza kuchnia nie jest najlepsza, więc rozmowa musi
zrekompensować nam jej braki.
— Tego właśnie oczekuję. I jestem pewna, że słuchając pańskiego
opowiadania o Rosji, nie zauważę, co mam na talerzu.
— Mam nadzieję, że pani nie zawiodę.
Słysząc raczej obojętny głos lorda, Zelina zaczęła się zastanawiać,
czy nie okazała zbyt wiele entuzjazmu. Postanowiła, że będzie
bardziej rozważna i oficjalna. W końcu lord wykazał niezwykłą
uprzejmość, pozwalając jej zjeść kolację w swoim towarzystwie,
chociaż, czego była pewna, wolał zająć się lekturą.
Gdy weszli razem na salę, wszyscy pasażerowie zerkali w ich
stronę. Zelina nie spojrzała na Adamsona, lecz była pewna, iż
przyjmie do wiadomości fakt, że znajduje się pod opieką lorda
Charnocka i nie odważy się więcej jej napastować.
Przy stoliku lorda czekało już dwóch stewardów, a w wiaderku z
lodem chłodziła się butelka szampana. Gdy przyniesiono przystawkę,
a był to kawior, Zelina nie miała wątpliwości, że tylko dzięki lordowi
Charnockowi ma okazję spróbowania go. Wszystkie następne dania
również wydały jej się przepyszne, choć lord nie poświęcił im chwili
uwagi.
Cały czas rozmawiali i Zelina czuła się szczęśliwa, że nareszcie
może się dowiedzieć czegoś o Rosji. Zdawała sobie jednak sprawę, że
lord Charnock przekazuje jej tylko suche fakty, jak gdyby czytał jej
przewodnik turystyczny. Mimo to zainteresowała ją opowieść o
budowie Sankt Petersburga opatrzona uwagą, że w zasadzie stolica
powinna powstać w innej części kraju o łagodniejszym klimacie.
— Car Piotr to fascynująca postać — ciągnął lord. — A chociaż
w każdym zwiedzającym Petersburg miasto to budzi respekt, to nie
sposób zapomnieć, że, jak twierdzą historycy, przy jego trwającej
dwadzieścia lat budowie straciło życie dwieście tysięcy ludzi. Na
twarzy Zeliny odmalowało się przerażenie.
— Robotników ściągano z całej Europy — ciągnął lord. —
Niestety nie płacono im za pracę. Wielu uciekało. W warunkach
ciągłej niemal powodzi, bo Newa wylewała, ludzi nękały choroby, a
śmierć ich dziesiątkowała.
Mówiąc to Charnock zauważył, że Zelina jest pod wrażeniem jego
obrazowej opowieści. Pochlebiał mu fakt, że po raz pierwszy jakaś
kobieta była tak zafascynowana tym, co mówił, iż dostrzegała w nim
raczej gawędziarza niż mężczyznę. Opowiedział jej jeszcze o buntach
niewolników, o tym, jak car, mieszkający przez całe lata w
trzypokojowej chacie, chwytał się przeróżnych zajęć — od kowalstwa
począwszy, na przeprowadzeniu zabiegu na kobiecie cierpiącej na
puchlinę wodną skończywszy.
— Czy on naprawdę był szalony? — spytała Zelina.
— Nie. Był po prostu Rosjaninem. Zresztą prowadził godną
uznania politykę. Zbudował na Uralu przemysł ciężki, wprowadził
akademie wojskowe i szkoły dla inżynierów. Dzięki niemu pojawiły
się pierwsze gazety, powstał pierwszy dostępny dla wszystkich teatr i
pierwszy szpital.
— To rzeczywiście brzmi imponująco! — podziwiała Zelina.
— Jednakże zasady poddaństwa były ściśle określone i surowe —
ciągnął Charnock. — Szlachta całkowicie utraciła niezależność. W
zasadzie nikt nie miał niczego, co mógłby nazwać swoim.
Rozmawiali bardzo długo, tak że w końcu zostali sami na sali.
Gdy Zelina uświadomiła sobie, że czas wracać do kajuty, w jej głosie
brzmiała szczerość:
— Bardzo panu dziękuję! Nawet nie potrafię powiedzieć, jak
bardzo się cieszę, że mogłam z panem porozmawiać. Tak dużo się
dowiedziałam. Jest pan niezwykle uprzejmy!
— Mnie również było bardzo miło — odparł Charnock. — Mam
nadzieję, że zechce pani zjeść ze mną kolację również jutro.
Trudno było nie zauważyć radości w oczach Zeliny.
— Naprawdę?... Nie chciałabym panu zajmować czasu.
— Wiem, że to egoistyczne z mojej strony, ale może być pani
pewna, że nie zaprosiłbym pani, gdybym naprawdę tego nie chciał.
— Dziękuję. Nie będę się mogła tego doczekać przez cały dzień,
nawet mając do dyspozycji pańskie książki.
Z salonu wyszli razem. Na górnym pokładzie Zelina zatrzymała
się i dygając powiedziała:
— Jeszcze raz dziękuję panu, milordzie, za najwspanialszy
wieczór w moim życiu.
Nie czekając na odpowiedź, skierowała się do swej kajuty.
Lord Charnock natomiast pomyślał, że po raz pierwszy spotkał
kobietę, która nie starała się przedłużyć nieco spotkania i która tak
uważnie go słuchała.
— Jest zdecydowanie inna niż jej ciotka — podsumował.
Po drodze do kajuty myślał o pracy, która czeka na niego w Rosji.
ROZDZIAŁ 3
— Słyszałem, że wysiada pan w Kopenhadze, milordzie —
powiedział kapitan.
— Tak, rzeczywiście — potwierdził Charnock. — Jego Cesarska
Wysokość wysyła po mnie swój jacht „Iżora".
— To wielki zaszczyt — zauważył kapitan. Milczał potem przez
chwilę i lord Charnock miał wrażenie, że chce coś powiedzieć.
Przepływali właśnie przez wąską cieśninę między Danią a
Szwecją. Krajobraz po obu stronach był przepiękny, a bezwietrzna
pogoda sprawiała, że statek płynął gładko i stosunkowo szybko, choć
nie korzystano z żagli.
— Martwię się o pannę Tiverton — powiedział w końcu kapitan.
— Z tego co wiem, płynie z nami do Sztokholmu.
— Tak mówiła — odparł zimno lord Charnock.
Zastanawiał się, dlaczego kapitan chce rozmawiać z nim o
Zelinie, lecz wyjaśnienia dostarczyły następne słowa kapitana.
— Intendent mówił mi, że wybawił pan, milordzie, pannę
Tiverton z prawdziwej opresji.
— Sam zamierzałem panu o tym opowiedzieć. I chciałbym, żeby
było jasne, że jeśli ten człowiek dalej będzie niepokoił pannę
Tiverton, to będzie miał do czynienia nie tylko z panem, ale i ze mną.
— Pańskie postępowanie w tej sprawie najwyraźniej odniosło
zamierzony efekt. Nie ręczę jednak za jego zachowanie, gdy nas pan
opuści.
Lord Charnock zamyślił się. Nie chciał, żeby narzucano mu
odpowiedzialność za Zelinę i uznał słowa kapitana za bezczelność.
— Potrafię dać sobie radę z takimi jak Adamson, pod warunkiem,
że to Anglicy — ciągnął kapitan. — Ale w Kopenhadze zwykle
wsiadają na pokład młodzi oficerowie. Zabawiają się jak to młodzi i
sam pan rozumie, milordzie, że ciężko będzie trzymać ich z daleka od
pięknej, młodej kobiety nie mającej żadnej opieki.
W tej chwili Charnock zrozumiał, co w ten pokrętny sposób
sugerował kapitan. Nie miał jednak najmniejszego zamiaru zabrać
Zeliny na carski jacht, choć musiał przyznać, że gdy on opuści statek,
dziewczyna może się znaleźć w niezwykle trudnej sytuacji. Doskonale
wiedział, jacy są młodzi oficerowie. Bez względu na to, z jakiego
pochodzą kraju, lubią się zabawić, zanim wrócą do koszar i
podporządkują się wojskowej dyscyplinie.
Zdawał sobie też sprawę, że Zelina nie poradzi sobie w
sytuacjach, jakie mogą wtedy powstać, a powstaną na pewno, bo
dziewczyna jest bardzo atrakcyjna. Tego wieczoru, kiedy jedli razem
kolację, zorientował się, że jest wprawdzie inteligentna i bardzo
oczytana, ale zupełnie niedoświadczona.
Coraz bardziej wściekły był na hrabinę Rothbury, że wysłała
dziewczynę, w pewnym sensie bezradną jak dziecko, w podróż, która
mogłaby przysporzyć kłopotów nawet starszej i doświadczonej
kobiecie. A Zelina była prawdziwie niewinnym dzieckiem. Nawet
wczoraj mógł się o tym przekonać. Sposób, w jaki się zachowała,
byłby pewnie opacznie zrozumiany przez kogoś, kto jej nie znał.
— Książka, którą mi pan pożyczył — powiedziała pod koniec
kolacji — była bardzo ciekawa i może wydam się panu zachłanna, ale
mam nadzieję, że ma pan ich więcej.
— Już pani ją przeczytała? — spytał z niedowierzaniem.
— Czytam bardzo szybko.
— Rzeczywiście. Dobrze się składa, że zabrałem ze sobą sporo
książek.
Oczy jej rozbłysły, jakby dostała właśnie cenny prezent.
— Pan jest tak niezwykle uprzejmy! Czy tę, którą skończyłam,
mam odnieść panu do kajuty?
Charnock pomyślał, że te słowa mogłyby paść z ust hrabiny albo
jakiejkolwiek kokietującej go kobiety. Jednakże wyraz oczu Zeliny
powiedział mu, że jest ona tak dalece naiwna, że nie ma zielonego
pojęcia, iż powiedziała coś niewłaściwego.
— Po kolacji przyślę do pani mego lokaja. Przyniesie pani nową
książkę i zabierze poprzednią — odparł Charnock.
— Dziękuję, ale nie chciałabym robić kłopotu.
Przez chwilę lord zastanawiał się, czy nie powinien jej ostrzec, że
inny mężczyzna mógłby wykorzystać jej propozycję. Zmienił jednak
zdanie, by nie wprawiać w zakłopotanie Zeliny. Może zresztą sam
fakt, że jest taka naiwna, będzie dla niej ochroną. W głębi duszy
wątpił w to jednak, zwłaszcza że udaje się do Rosji.
W tej chwili zrozumiał, że żaden dżentelmen ani w ogóle
mężczyzna przejawiający ludzkie uczucia nie zostawiłby Zeliny samej
na statku pełnym awanturniczych oficerów i z człowiekiem, który już
jej się narzucał.
Starając się mówić raczej oschle, by nie wzbudzić podejrzeń co
do swych intencji, powiedział:
— Dobrze, że wspomniał pan o tym, kapitanie. Zastanowię się,
jak należy pomóc pannie Tiverton, i omówię to z brytyjskim
ambasadorem w Kopenhadze, Sir Henrym Watkin Williams-Winnem,
który na pewno przybędzie mnie powitać.
— Dziękuję, milordzie. Zdjął pan wielki ciężar z mojego serca.
Po południu lord Charnock nie przestawał myśleć o Zelinie.
Denerwowało go to, bo miał dużo pracy. Gdy spotkali się przy kolacji,
stwierdził, że Zelina nie mogła się doczekać, by porozmawiać z nim o
książce, którą jej pożyczył.
— Jest fascynująca — mówiła — zwłaszcza rozdział o rosyjskiej
polityce wobec Polski. Wydaje mi się jednak, że nie piszą tam
rzetelnej prawdy o tym, co naprawdę wydarzyło się w Polsce.
Lord Charnock spojrzał na nią zdziwiony.
— Co pani przez to rozumie?
— To wydarzenie miało miejsce zaledwie kilka lat temu i
pamiętam, że czytałam coś na ten temat. Chodzi mi o to, że Rosjanie
odebrali polskim rodzicom sto tysięcy dzieci i wywieźli je w głąb
Rosji. To było wyjątkowo okrutne.
Lord sączył szampana i zastanawiał się, co powinien jej
odpowiedzieć. Prawda była taka, że pełen był potępienia dla tego aktu
okrucieństwa i wraz z radykałami w Parlamencie wywierał nacisk na
lorda Palmerstona, by ten skierował w tej sprawie do cara ostry
protest. I nie ukrywał swego oburzenia, gdy stanął on po stronie
Rosjan, wyjaśniając, że jest im to winien za pokonanie Napoleona.
Gdy lord Charnock wciąż milczał, Zelina powiedziała przejęta:
— Czytałam przemówienie wygłoszone w Izbie Lordów na ten
temat. Mówiono tam o strasznych scenach, jakie miały wtedy miejsce
w Warszawie, o tym, jak Rosjanie odbierali płaczące dzieci matkom,
które z rozpaczy rzucały się na tory, chcąc w ten sposób zatrzymać
pociągi. Lord wpatrywał się w jej pełne potępienia oczy.
— I ja mam zaprzyjaźnić się z tego rodzaju ludźmi? — dodała.
Po chwili milczenia lord Charnock odparł:
— Zanim porozmawiamy o pani wizycie w Rosji, proponuję
najpierw coś zjeść i pomówić o przyjemniejszych sprawach. Zelina
uznała to za naganę i zawstydziła się.
— Przepraszam.
Lord Charnock opowiedział jej trochę o Danii, o prześlicznych
wiejskich domkach, jednopiętrowych zaledwie, lecz bardzo
obszernych i wysokich. Żałował, że Zelina nie będzie mogła ich
zobaczyć. Zelinę interesowało wszystko, o czym Charnock mówił,
więc słuchała uważnie. Gdy podano kawę, a lordowi również brandy,
jadalnia niemal zupełnie opustoszała i łatwiej było spokojnie
porozmawiać.
— Chciałbym teraz pomówić z panią o jej wizycie w Sankt
Petersburgu — oznajmił.
Zauważył, że w miejsce ożywienia na twarzy Zeliny pojawił się
niepokój.
— Powiedziała pani, że hrabina niezbyt precyzyjnie wyraziła się o
charakterze pani wizyty. — Nie chciała wprost odpowiedzieć na moje
pytanie, ale... wywnioskowałam, że mam być... guwernantką dzieci
księżnej.
— Nawet jeśli rzeczywiście miałaby pani nią zostać, to musi pani
wiedzieć, że guwernantka w Rosji nie zajmuje tak niskiej pozycji
społecznej jak w Anglii. — Zelina spojrzała pytająco, więc mówił
dalej: — Dwa lata temu ówczesny ambasador rosyjski w Anglii,
książę Krzysztof de Lieven, został odwołany do kraju, by objąć
stanowisko guwernera małego carewicza.
— Naprawdę? — zdziwiła się Zelina.
— Zapewniam panią, że nie wygłaszam stwierdzeń, których
prawdziwości nie jestem absolutnie pewien.
Zelina zarumieniła się i szybko wyjaśniła:
— Nie chciałam być nieuprzejma, ale... guwernantki, które
spotkałam do tej pory, zachowywały się, jakby przepraszały, że żyją.
— Tak właśnie myślałem i dlatego musi pani zrobić wszystko,
żeby nie znaleźć się w takiej sytuacji.
— Ale co mam zrobić?
Lord Charnock usiadł wygodniej, trzymając w ręku kieliszek.
— Rosyjska arystokracja to znakomity przykład snobizmu. Cenią
tylko to, co najlepsze i najdroższe.
Zelina patrzyła na niego nie bardzo rozumiejąc.
— Jeśli będzie pani wobec nich pokorna i uniżona, to potraktują
panią ze wzgardą i obojętnością. — Przez chwilę miał wrażenie, że
jest zbyt otwarty, więc szybko dodał: — Proponuję, żeby od samego
początku dała pani księżnej do zrozumienia, że ponieważ pochodzi
pani ze znakomitej angielskiej rodziny, jest pani równa rosyjskiej
arystokracji, z wyjątkiem może rodziny carskiej.
Zelina odetchnęła głęboko.
— Rozumiem, ale... jak mam przekonać ich o swojej wysokiej
pozycji społecznej, zwłaszcza gdy pojawię się tam bez przyzwoitki? A
w dodatku, z tego, co wiem, mam uczyć dzieci księżnej.
Lord Charnock pomyślał, że szybko zorientowała się w sytuacji, a
głośno powiedział:
— Już w pierwszej chwili musi pani pozbawić księżnę podobnych
oczekiwań w stosunku do siebie.
— Ale... jak?
— Właśnie to chcę pani wyjaśnić. Przede wszystkim omówię pani
sytuację z brytyjskim ambasadorem w Kopenhadze.
— Gdy już opuści pan statek? — wyszeptała ledwie słyszalnie.
— Myślę, że pani też powinna wysiąść w Kopenhadze.
— Czy to znaczy, że... mogę pojechać z panem? — zapytała z
nadzieją w oczach.
— Wiedziała pani, że nie zostaję w Kopenhadze?
— Tak. Pański lokaj powiedział mi, że car przysyła po pana swój
jacht.
— To prawda — potwierdził Charnock obiecując sobie, że każe
Hibbertowi na przyszłość trzymać język za zębami.
Wiedział jednak, że lokaj nie jest plotkarzem, a osamotniona i
przerażona Zelina pewnie zasypała go pytaniami.
— Zamierzam powiedzieć Sir Henry Watkin Williams-Winnowi,
że przyzwoitka, która miała z panią jechać, poważnie zachorowała tuż
przed wyjazdem. Najprawdopodobniej było to zatrucie pokarmowe,
bo takie same objawy chorobowe wystąpiły również u jej pokojówki.
— Przerwał na moment, po czym kontynuował tonem człowieka
obmyślającego plan. — Ponieważ żadna z nich nie była w stanie
wyruszyć w podróż, pani z dobrego serca zostawiła z nimi swą własną
pokojówkę i dlatego zmuszona była wyjechać sama.
Zelina słuchała z szeroko otwartymi oczami.
— Ale czy... Sir Henry... uwierzy w tę opowieść?
— Mnie uwierzy.
— Tak... oczywiście. I pewnie mam trzymać się tej historii
również w Petersburgu.
— Naturalnie — potwierdził Charnock. — A ponieważ ani Sir
Henry, ani ja nie możemy pozwolić, żeby młoda angielska dama
podróżowała sama, a już na pewno nie na rosyjskim statku, postaramy
się, żeby mogła pani popłynąć jachtem „Iżora".
Zelina aż klasnęła w dłonie.
— Jest pan tak... strasznie uprzejmy... taki wspaniały! Tak
okropnie się bałam, że może się coś złego wydarzyć, gdy pana nie
będzie.
Lord Charnock wiedział, że ma na myśli Adamsona.
— Niech pani o nim zapomni! I proszę nie mówić nikomu, w
jakiej sytuacji pani się znalazła. Nie tylko nikt by pani nie współczuł,
ale każdy byłby zszokowany. Zdecydowanie ujemnie wpłynęłoby to
na pani pozycję społeczną.
Zelina pokiwała głową na znak zrozumienia, a Charnock
kontynuował:
— Jak tylko przyjedzie pani do Petersburga, musi pani dać
księżnej do zrozumienia, że przybyła pani jako gość, a jakakolwiek
praca nawet nie przeszła pani przez myśl.
— Ale... jak mam to zrobić?
— Po pierwsze, podziękuje pani księżnej za zaproszenie mówiąc,
jak bardzo chciała pani zobaczyć Rosję z racji tego, że pani matka
chrzestna była Rosjanką.
Charnock przerwał na chwilę.
— To po niej właśnie ma pani imię, prawda?
Zelina potwierdziła skinieniem głowy.
— Tak. Była nią hrabina Zelina Trubensow.
— Znam tę rodzinę — oznajmił lord. — A kim był pani ojciec?
— Ojciec służył w Gwardii Królewskiej w randze majora, a mój
dziadek dowodził kiedyś Gwardią. — Jak się nazywał?
— Generał Sir Edward Tiverton.
Charnock uśmiechnął się.
— Tym na pewno zrobi pani wrażenie na carze — ma bzika na
punkcie wszystkiego, co ma związek z wojskiem.
— Na... carze? — Zelinie nie przychodziło do głowy, co też
mogłaby mieć z nim wspólnego.
— Prawdopodobnie nie wie pani, że książę Iwan Wołkoński jest
młodszym bratem księcia Piotra, który z kolei jest najwyższym rangą
oficerem na dworze cara. Jako gość księżnej, z pewnością nieraz
spotka pani Jego Cesarską Wysokość.
Zelina była zupełnie zaskoczona. Nie uszło jej uwagi, że lord
Charnock położył nacisk na słowo „gość".
— Po drugie, ponieważ jest pani gościem, wręczy pani księżnej
upominek. Nikt o niższej pozycji społecznej nie zrobiłby tego.
— A... co mam jej dać?
— Jakiś bezpretensjonalny drobiazg. Może to być szal, jedwabna
lub koronkowa chusteczka albo wachlarz, pewnie ma pani coś takiego
ze sobą.
— Naturalnie.
Zelina pomyślała w tej chwili o mnóstwie rzeczy, które kupiła jej
ciotka.
— A więc początek już mamy — stwierdził Charnock. — Dalej
musi pani pamiętać, że ciotka i wujek pani zajmują wysoką pozycję
wśród brytyjskiej arystokracji i zachowywać się tak, jak oni
postępowaliby w podobnych okolicznościach.
Mówiąc to pomyślał, że ostatnią rzeczą, jaką chciałby, żeby
Zelina zrobiła, to naśladowanie ciotki. Na szczęście ona nie miała
pojęcia, jak zachowałaby się hrabina, gdyby znalazła się z nim sama
na statku. Zelina ani razu nie dała mu poznać, że widzi w nim
przystojnego mężczyznę, ani do głowy jej nie przyszło kokietować go.
Ograniczała się tylko do uważnego słuchania, wypytywała o
zdanie, po prostu chciała wydobyć z niego jak najwięcej wiadomości.
Równie dobrze mógłby rozmawiać w ten sposób z mężczyzną albo
jedną z tych starszych, inteligentnych kobiet, które w londyńskim
towarzystwie cieszyły się nienaganną reputacją.
Zauważył, że Zelina zastanawia się nad tym, co usłyszała. Po
chwili powiedziała:
— Nie wiem... jak panu dziękować... za tyle uprzejmości i
zrozumienia? Wiem już, jak postępować... i mam nadzieję, że to
potrafię.
— Oczywiście, że pani potrafi! — zapewnił ją. — Ale jest coś
jeszcze, o czym chciałbym pani powiedzieć, Zelino.
Żadne z nich nie zauważyło, że zwrócił się do niej po imieniu.
— Rosjanie są nadzwyczaj impulsywni. I jeśli nie chce pani
znaleźć się w kłopotliwej sytuacji, czy wręcz narazić na
niebezpieczeństwo, nigdy nie powinna pani zostawać sam na sam z
rosyjskim mężczyzną.
Zelinę zdziwiło to i przestraszyło. Przez chwilę siedziała
nieruchomo, wpatrując się w Charnocka, po czym spytała:
— Czy chce pan powiedzieć, że... będąc ze mną sam na sam...
Rosjanin mógłby spróbować mnie... pocałować... tak, jak ten
pospolity człowiek tu, na statku?
— Zrobiłby to bez wątpienia — odparł sucho lord.
— To straszne... okropne! W nocy aż obudziłam się z krzykiem,
bo śniło mi się, że pan nie zdążył mnie wyratować.
— Od pani zależy, czy to się powtórzy.
— A ja myślałam, że... to całkiem wyjątkowa sytuacja... jakiś
prostak upił się i dlatego.
— Mężczyźni wszędzie są tacy sami — oznajmił Charnock. — A
jak już wspomniałem, Rosjanie są szczególnie impulsywni i nie
potrafią oprzeć się pięknej kobiecie.
Nie zamierzał prawić Zelinie komplementów, lecz ona i tak
patrzyła na niego z niedowierzaniem i trzepocząc rzęsami
powiedziała:
— Zrobię... zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby... żeby to się
nie powtórzyło.
Wyglądała przy tym tak dziecinnie i bezradnie, że lord Charnock
nie dziwiłby się żadnemu mężczyźnie, z wyjątkiem siebie samego,
który chciałby wziąć ją w ramiona i chronić. Tego nie mógł jej
powiedzieć, gdyż nie chciał jej spłoszyć, choć nie miał wątpliwości,
że jeśli nie będzie pamiętać, by stale mieć przy sobie przyzwoitkę, to
narazi się na awanse mężczyzn.
Charnock postanowił, że w Sankt Petersburgu porozmawia z
ambasadorem, hrabią Durham, by sprawdził, czy Zelina zajmuje u
księżnej Wołkońskiej należną jej pozycję. Zaraz jednak przyszła mu
do głowy inna myśl, że za bardzo angażuje się w opiekę nad tym
kłopotliwym dzieckiem. Zdenerwowało go to tym bardziej, że na tym
właśnie zależało hrabinie Rothbury.
Do diabła, Kathleen Rothbury, zrobiłaś ze mnie parawan dla
swoich szachrajstw — pomyślał. — Gdybym miał trochę rozsądku, to
pozwoliłbym tej dziewczynie iść do diabła.
Zelina jakby wyczuła jego myśli, bo przestraszonym głosem
rzekła:
— Chyba jest pan... zły na mnie, bo... sprawiam tyle kłopotu.
Naprawdę, mogę popłynąć do Sztokholmu... tak jak to było
postanowione. Zamknę się w swojej kajucie... tam będę bezpieczna.
Charnock rozpogodził się nieco.
— Nie jestem zły na panią — zapewnił ją — lecz na hrabinę. Nie
miała prawa stawiać pani w takiej sytuacji.
— Myślę, że nie zrobiła tego celowo. Tata mówił, że ona jest po
prostu pusta i lekkomyślna. Zresztą właśnie z tego powodu nie
utrzymywał z nią kontaktów.
Lord pomyślał, że fakt przejęcia opieki nad siostrzenicą musiał
być prawdziwym szokiem dla hrabiny.
— Delikatnie mówiąc, można to tak określić, lecz niech pani
pamięta o wszystkim, co mówiłem. Podobna sytuacja, w jakiej
znalazła się pani na statku, może się powtórzyć, jeśli nie będzie pani
uważać, by zawsze mieć towarzystwo jakiejś starszej kobiety. I niech
pani nie traktuje poważnie komplementów.
Zelina roześmiała się beztrosko.
— Wątpię, żeby ktoś mi prawił komplementy, ale pewnie
byłabym z nich zadowolona.
— Nie wolno pani zwracać na nie żadnej uwagi.
— Postaram się. Będę sobie powtarzać, że gdybym była jedynie
biedną, zahukaną guwernantką, nikt nawet nie spojrzałby na mnie.
Charnock pomyślał, że w tym wypadku akurat nie ma racji, ale
nie potrafił jej tego wytłumaczyć. Miał nadzieję, że Zelina nie
zakocha się bez pamięci w jakimś młodym Rosjaninie, który będzie
chciał się po prostu zabawić.
— Taka jestem panu wdzięczna. Dzięki panu zrozumiałam wiele
rzeczy. Jest pan wspaniały.
Zgodnie z oczekiwaniami lorda Charnocka brytyjski ambasador w
Kopenhadze był zbulwersowany tym, co przytrafiło się siostrzenicy
hrabiostwa Rothbury. Nie mógł też uwierzyć, że miała, bez
przyzwoitki, przesiąść się na statek rosyjski.
— Nie możemy do tego dopuścić, milordzie — rzekł do
Charnocka. — Porozmawiam z generałem Suchtelenem, który
oczekuje pana na pokładzie „Iżory".
— Miałem już okazję poznać generała — odparł Charnock. —
Zdaje się, że jego ojciec był ambasadorem w Sztokholmie.
— Tak, ma pan rację. A generał jest bardzo inteligentnym
człowiekiem, więc zapowiada się panu przyjemny rejs przez Bałtyk.
— Ja też tak myślę.
Charnock wraz z Sir Henrym zszedł na ląd, a Zelina miała czekać
w kajucie. Bagaż był już spakowany. Naszykowała sobie obrzeżoną
futrem pelerynkę, gdyż lord Charnock ostrzegł ją, że na Bałtyku może
wiać zimny wiatr i lepiej nie ryzykować. Tak czy owak, było jej
zimno ze strachu.
Mogło się przecież zdarzyć, że ludzie oczekujący lorda
Charnocka nie zechcą zabrać jej na jacht. Wtedy będzie musiała
jechać dalej sama. Pomyślała, że gdyby teraz straciła swego opiekuna
i przewodnika w osobie lorda Charnocka, to byłoby znacznie gorzej,
niż gdyby go w ogóle nie spotkała.
Dzięki niemu zrozumiałam, jaką jestem ignorantką; wiem tylko
to, co wyczytałam w książkach — myślała ze smutkiem. — Nie
zdawałam sobie sprawy, że w życiu jest zupełnie inaczej.
Wydawało jej się, że oczekiwanie trwa całą wieczność, lecz w
końcu powiedziano jej, że czeka na nią powóz na brzegu. Z radością
opuściła statek, ale pamiętała, by podziękować stewardesie. Dała jej
wysoki napiwek i pożegnała się z intendentem.
Ku jej zaskoczeniu przy trapie czekał kapitan. Życzył jej
szczęśliwej podróży i wszystkiego dobrego w Rosji, a Zelina poczuła
nagle, że zostawia za sobą ostatnią cząstkę Anglii i to nie wiadomo na
jak długo. Ale przecież jeszcze przez trzy dni będzie cieszyła się
towarzystwem lorda Charnocka, przypomniała sobie nagle.
Szybko zeszła na ląd. Bagaże były już załadowane. Wsiadła więc
do powozu, by pojechać do innej części portu, do której przybił jacht
„Iżora".
Był ogromny, niezwykle elegancki i wywarł na Zelinie niemałe
wrażenie. Czekał już na nią Sir Henry i generał Suchtelen, który nie
omieszkał zaprezentować żaglowiec. Zelina dowiedziała się, że
„Iżora" jest bardzo szybka, a jej załoga liczy sześćdziesiąt osób. O
wysokiej randze łodzi świadczył fakt, że przy podniesieniu kotwicy
wystrzelono na brzegu salwy armatnie, na które „Iżora" natychmiast
odpowiedziała.
Zelina spotkała lorda Charnocka dopiero w czasie lunchu. Do tego
czasu podziwiała swą kajutę, która, jak wszystkie na jachcie, miała
ściany z pięknego kolorowego drewna, a fotele obite satyną.
Po rozmowie z lordem Charnockiem, który widocznie wyrażał się
o Zelinie jako damie zajmującej bardzo wysoką pozycję społeczną, Sir
Henry natychmiast przysłał pokojówkę. Miała jej towarzyszyć do
Sankt Petersburga.
— Wprawdzie moja żona nie była zachwycona, że uszczupliłem
domową służbę, ale musi pani mieć pokojówkę, panno Tiverton —
powiedział. — I to nie tylko po to, żeby pani usługiwała, ale też
pełniła rolę przyzwoitki, bo przecież na statku są sami mężczyźni.
— Proszę serdecznie podziękować ode mnie swojej żonie.
— Lord Charnock mówił, jak ładnie zachowała się pani w Anglii
rezygnując ze swej pokojówki. Może jednak być pani pewna, że
Davey zrobi wszystko, żeby zapewnić pani wygodę.
— To bardzo uprzejme z pana strony, dziękuję.
Na wzmiankę o pokojówce poczuła się winna.
Davey była siwa, zbliżała się do pięćdziesiątki i przypominała
groźną angielską nianię. Była idealną towarzyszką młodej dziewczyny
na czas zagranicznej podróży i Zelina była pewna, że zgodziłaby się z
tą opinią zarówno jej matka, jak i lord Charnock.
Prowadzona w czasie lunchu rozmowa wydała się Zelinie
ciekawa, choć zupełnie bezosobowa. Przy stole kapitańskim zasiadł
jeszcze należący do załogi lekarz oraz bibliotekarz cara, który wracał
z misji do Europy, gdzie kupował książki dla Jego Wysokości. Zelina
stwierdziła, że zna on wiele języków, a po angielsku mówi płynnie jak
Anglik.
Po posiłku lord Charnock zwrócił się do Zeliny:
— Proponuję, żeby poszła pani teraz na pokład i po raz ostatni
popatrzyła na Danię. Widok stąd jest wspaniały i szkoda, że nie mogła
pani zwiedzić tego pięknego kraju.
Wyszli na pokład, a gdy Zelina spoglądała na oddalający się ląd,
Charnock rzekł:
— Jest coś, o czym zapomniałem pani powiedzieć.
— Co takiego?
— Proszę pamiętać, że w Rosji będzie pani wciąż obserwowana, a
pani słowa rejestrowane.
Na twarzy Zeliny odmalowało się zdziwienie.
— Czy ma pan na myśli... tajną policję? Ale przecież ja nie jestem
nikim ważnym.
— Dla nich każdy cudzoziemiec jest kimś ważnym i nie powinna
pani wygłaszać głośno swych opinii — ostrzegł lord.
— Ale chyba nie przypuszcza pan, że mogliby się mną jakoś
szczególnie zainteresować?
— Naturalnie zależy to od tego, z kim będzie pani rozmawiać.
— Dla pana musi to być bardzo uciążliwe...
— Jest uciążliwe dla każdego cudzoziemca w Rosji. I chcę, żeby
pani o tym wiedziała. Proszę uważać na to, co pani mówi, zwłaszcza
na tematy kontrowersyjne, a już na pewno nigdy nie krytykować
władzy.
Wiedziała, że lord ma na myśli cara.
— Będę ostrożna... — zapewniła szybko. — Dziękuję, że mnie
pan ostrzegł.
Jakby w obawie, że ktoś ich może podsłuchać, wskazał na
wybrzeże i powiedział:
— Szkoda, że nie widać stąd zamku Drottingholm. To bardzo
stara i interesująca budowla.
— Widzę, że zwiedził pan wiele krajów. Ciekawa jestem, czy był
pan już wcześniej w Rosji?
— Tak, ale prywatnie. Jako młodzieniec byłem gościem
krewnych cara w Sankt Petersburgu. Było to wkrótce po tym, jak
został carem. A potem jeszcze dwa razy gościłem u przyjaciół w
innych częściach kraju.
— Chętnie bym o tym posłuchała, lecz wiem, że jest pan bardzo
zajęty.
— Jestem pewien, że bibliotekarz opowie pani szczegółowo o
każdym zabytku w Rosji!
Zelina wiedziała, że to żart, a jednocześnie wyczuła, że lord nie
chce dzielić się swymi wspomnieniami z Rosji, i że w ten delikatny
sposób gani jej ciekawskość.
Była to jedyna okazja w czasie rejsu, kiedy Zelina mogła
porozmawiać z Charnockiem sam na sam.
Sporo czytała, bo bibliotekarz pożyczył jej kilka książek. Pogoda
cały czas była piękna. Płynęli więc po Bałtyku z dużą szybkością,
zostawiając za sobą Zatokę Botnicką i Wyspy Alandzkie, aż
zakotwiczyli przy wejściu do Zatoki Fińskiej. Zelina zauważyła, że
zarzucają kotwicę codziennie o zmierzchu, a rankiem wyruszają w
dalszą drogę. Davey pokazała jej mijane z daleka wieże Tallina, co
oznaczało, że do Petersburga zostało jeszcze dwadzieścia cztery
godziny rejsu.
Pojawiły się już światła północy, a po kolacji pasażerowie
oglądali występ Rosjan, którzy dla nich tańczyli i śpiewali. Zelina
wiedziała, że ten pokaz miał uhonorować znakomitych pasażerów.
Lord Charnock siedział ze znudzoną miną, ale Zelina była
zachwycona. Podobał jej się pełen wdzięku, ale i gwałtowności taniec.
Szczególnie poruszyła Zelinę muzyka, przypominająca rytmy
cygańskie. Zawsze chciała zobaczyć taniec Cyganów, więc chłonęła tę
muzykę całą sobą.
Wpatrzona w tancerzy nie zdawała sobie sprawy, że lord
Charnock przygląda się jej. Była zupełnie pochłonięta tym, co widzi i
słyszy, jak zresztą nigdy dotąd, a lord tylko utwierdził się w swym
przekonaniu, że ktoś tak młody i nie mający żadnego doświadczenia
życiowego nie powinien przebywać wśród tak nieokrzesanych ludzi,
za jakich uważał Rosjan. Widział, jak zafascynowana nie znanymi do
tej pory wrażeniami szybko oddycha, a serce prawdopodobnie wali jej
jak młot.
To dziecko powinno czym prędzej wracać do Anglii — pomyślał,
świadomy jednak, że nic nie może zrobić w tym względzie.
Gdy występ się skończył, Zelina tak mocno biła brawo, że aż
rozbolały ją dłonie.
— To było cudowne! — wykrzyknęła. — Nie spodziewałam się,
że zobaczę coś tak wspaniałego!
— Stopniowo zobojętnieje to pani — zapowiedział znudzonym
głosem lord Charnock. — Rosjanie śpiewają ciągle smutne piosenki,
bo niewiele mają w życiu radości, a tańczą, żeby o tym nie myśleć.
Zelina wiedziała, że Charnock próbuje przytłumić jej radość i z
uśmiechem tłumaczyła mu:
— Ale ja widziałam to po raz pierwszy i musiałam użyć całej siły
woli, by nie przyłączyć się do nich.
Charnock pomyślał, że jej pełen wdzięku taniec na pewno
spodobałby się ceniącym balet Rosjanom, głośno jednak powiedział:
— Nie ma sensu rywalizować z ludźmi, którzy tańczą i śpiewają
niemal od kołyski.
Wieczorem, gdy pokojówka wyszła i Zelina została sama w
kajucie, wciąż jeszcze drżała na wspomnienie rosyjskich tańców,
Gdyby nie inne względy, to uwielbiałabym Rosję! — myślała.
Pamiętała jednak o okrucieństwach, jakich dopuścili się Rosjanie
w Polsce, i przeszedł ją dreszcz przerażenia. A jednocześnie po raz
pierwszy od chwili opuszczenia Anglii poczuła, że mimo wszystko nie
chce tam wracać, dopóki nie pozna Rosji.
ROZDZIAŁ 4
Rozglądając się po okazałym salonie Ambasady Brytyjskiej, lord
Charnock z satysfakcją stwierdził, że postąpił właściwie. Zelinie udało
się dać księżnej do zrozumienia, że przybyła do Rosji jako gość, a
zaproszenie ambasadora wystosowane nie tylko do księcia i księżnej
Wołkońskich, ale również do Zeliny tylko to potwierdzało.
Hibbert, który zawsze potrafił zdobyć dla swego pana cenne
informacje, dowiedział się od służby pałacowej, że Zelina jadała wraz
ze swymi gospodarzami oraz że została już przedstawiona rodzinie
carskiej.
Lord Charnock celowo unikał kontaktów z Zeliną. Starał się
nawet nie pojawiać na niektórych uroczystościach, w których ona
miała brać udział. Chciał za wszelką cenę nie dopuścić do plotek,
które niechybnie by powstały, gdyby okazał zainteresowanie Zeliną
po tym, jak odbyli wspólną podróż. Wiedział, że ludzie chętnie
obgadują kobiety, a zwłaszcza tak piękne jak ona. Patrząc teraz, jak
tańczy z rosyjskim attache, pomyślał, że jej wygląd przywodzi na
myśl angielską różę.
Walc, niegdyś niemiecki taniec ludowy, został wprowadzony do
Anglii w 1812 roku przez żonę rosyjskiego ambasadora, księżnę de
Lieven. W „Almacku", najbardziej ekskluzywnym klubie londyńskim,
nikt nie ośmielił się go tańczyć aż do roku 1816, kiedy zrobił to po raz
pierwszy car Aleksander. Potem stopniowo walc upowszechnił się w
całej Europie, a w Rosji był ulubionym tańcem książąt. Fakt, że w
miejscu publicznym mężczyzna mógł objąć swą partnerkę w talii i
trzymać ją blisko siebie, wzbudzał wiele emocji i sprzyjał flirtom.
Charnock z aprobatą stwierdził, że Zelina trzyma się odpowiednio
daleko od swego partnera, mimo iż ten, sądząc po spojrzeniu, które
zresztą lordowi się nie podobało, przemawia do Zeliny z czułością.
Ta dziewczyna jest zdecydowanie za młoda na flirty — pomyślał.
Z drugiej strony wiedział, że znalazłaby się w znacznie gorszym
położeniu, gdyby uznano ją za guwernantkę.
Gdy Zelina żegnała się z nim po przybyciu do Sankt Petersburga,
wyczuł, że dziewczyna się boi. W porcie oczekiwało Charnocka kilka
ważnych osobistości, jednak to nie on przedstawiał im Zelinę. Celowo
scedował to na generała Suchtelena. A gdy został sam na sam z
ambasadorem brytyjskim, pożalił mu się, że ta dziewczyna sprawiła
mu wiele kłopotu; była na statku bez przyzwoitki, więc musiał się nią
zaopiekować. Nie mógł przecież pozwolić, żeby sama płynęła do
Sztokholmu.
— Sir Henry Watkin Williams-Winn w ogóle nie dopuszczał
takiej możliwości — dodał.
— Rozumiem, że nie miał pan innego wyjścia i musiał pan zabrać
ją na „Iżorę" — zgodził się hrabia Durham.
— Myślę, że byłoby dobrze donieść ambasadorowi rosyjskiemu w
Londynie, że wyjazd panny Tiverton nie został zorganizowany jak
należy.
— Nie omieszkam tego zrobić. Obaj doskonale wiemy, że
Rosjanie nie przywiązują na ogół wagi do takich spraw — stwierdził
autorytatywnie ambasador.
Znający go ludzie wiedzieli, że jest człowiekiem zdolnym,
inteligentnym, szczerym i czarującym, lecz też niesłychanie próżnym i
łasym na pochlebstwa. To była zdecydowanie jego pięta Achillesowa.
Po podróży powóz należący do ambasady odwiózł Zelinę i jej
pokojówkę do pałacu Wołkońskich. Davey miała zostać w
Petersburgu przez kilka dni, a potem pierwszym statkiem wracać do
Kopenhagi. Zelinę cieszyło jej towarzystwo, gdyż dodawało jej
odwagi w roli, którą miała odegrać. Czuła, że to najtrudniejsze
zadanie, jakie kiedykolwiek miała do wykonania. Znalazła jednak
nieoczekiwanego sprzymierzeńca — dumę, która kazała jej wysoko
trzymać głowę.
Śmiało weszła do pałacu i podała swe nazwisko strojnemu
majordomusowi. Wiedziała, że nie uszedł jego uwagi fakt, że
przyjechała powozem Ambasady Brytyjskiej. Majordomus spojrzał na
Davey ze zdziwieniem i łamaną francuszczyzną powiedział:
— Zanim wskażę pani jej pokój, Jej Książęce Wysokoście
przywitają panią.
Zelina ledwie skinęła głową na znak akceptacji, po czym poszła
za majordomusem. Trzymała się prosto i celowo szła wolno.
Przeszli wspaniały hall zdobiony kolumnami z malachitu, złotem i
kryształami ku schodom prowadzącym do, jak się potem okazało,
jednego z mniejszych salonów.
Zelinie wydał się ogromny. Na ścianach wisiały wspaniałe obrazy
wielkich mistrzów, a wszędzie stały kwiaty wypełniające salon swą
wonią. W głębi pokoju na sofie siedział przystojny mężczyzna. U jego
stóp leżał rosyjski chart. Zelina domyśliła się, że to gospodarz. Obok
niego stała kobieta, która wyglądała, jakby zeszła właśnie z jednego z
portretów.
Księżna Olga miała te wszystkie cechy zewnętrzne, które
mężczyźni z Europy Zachodniej cenili u rosyjskich kobiet. Były to
między innymi wielkie, ciemne oczy i ciemne włosy sczesane do tyłu.
— Mademoiselle Zelina Tiverton — zaanonsował majordomus.
W oczach księcia i księżnej pojawiło się zdziwienie. Na tę okazję
Zelina ubrała się niezwykle starannie. Davey musiała zejść do
ładowni, by ze skrzyni wyjąć piękną, elegancką suknię przeznaczoną
na popołudnie. Początkowo Zelina planowała, że włoży ją na jakieś
przyjęcie, na które zaproszona będzie ciotka, jak na przykład na bal
dla zwolenników wigów. Stało się jednak inaczej, bo ciotka nigdzie
jej nie zabrała. A teraz suknia ta świadczyła, że nosząca ją osoba z
pewnością nie jest guwernantką. Do szkolnej klasy nie pasował także
kapelusik ozdobiony różowymi piórkami i prawdziwą koronką.
Zelina wolnym krokiem szła przez salon, a gdy podeszła
wystarczająco blisko, dygnęła przed księżną i uśmiechając się, śmiało
powiedziała:
— Przyjechałam wcześniej, niż się pani spodziewała, Wasza
Wysokość, a to z powodu całej serii niepowodzeń. Ale ogromnie się
cieszę, że już tu jestem. To bardzo miło, że zechciała mnie pani
zaprosić do siebie, Wasza Wysokość.
— Rzeczywiście nie spodziewałam się pani, panno Tiverton —
odparła księżna doskonałą angielszczyzną.
Książę tymczasem wstał, więc Zelina ponownie dygnęła.
— Witamy w Rosji! — powiedział Wołkoński. — Przykro mi, że
miała pani nieprzyjemną podróż.
— Nie tak bardzo nieprzyjemną, Wasza Wysokość — odparła
Zelina. — „Iżora" to najpiękniejszy jacht, jaki kiedykolwiek
widziałam.
— „Iżora"! — wykrzyknęła księżna.
Zelina roześmiała się.
— Tak, właśnie dlatego jestem wcześniej. Muszę też powiedzieć
Waszej Wysokości, że niestety moja przyzwoitka zachorowała, więc
pokojówkę, którą mam ze sobą, odstąpiła mi Lady Watkin Williams-
Winn z Kopenhagi.
Gdy Zelina zdołała zaspokoić ciekawość księcia i księżnej,
opowiadając o zamieszaniu wywołanym chorobą przyzwoitki,
wiedziała, że obydwoje zaakceptowali ją jako gościa i nawet nie
wspomnieli o dzieciach.
Przy lunchu okazało się, że tylko ona nie ma pary. Było po prostu
o jedną kobietę za dużo przy stole i zdawała sobie sprawę, że gdyby
nie posłuchała rad lorda Charnocka, jadłaby teraz z dziećmi.
Wieczorem, zanim najmłodsze dziecko poszło spać, księżna miała
zwyczaj spędzać godzinę ze swą gromadką. Zelina dowiedziała się
wówczas, że dzieci jest pięcioro. Najmłodsze miało trzy lata, a
najstarsze czternaście. Zajmowała się nimi angielska niania i
francuska opiekunka. Miały też nauczycielkę muzyki, a chłopcy
ponadto nauczycieli greki, łaciny oraz jazdy konnej.
— Widzę, że dzieci otrzymują znakomitą edukację — zauważyła
Zelina.
— Chciałabym, żeby były wykształcone, ale martwię się o ich
angielski. Chyba nie mówią zbyt poprawnie.
— Myślę, że angielski znają świetnie.
— Naturalnie wiele się nauczyły od niani, lecz, choć to wspaniała
kobieta, to nie jest osobą wykształconą.
Zapanowała cisza. Zelina wiedziała, że księżna oczekuje z jej
strony propozycji uczenia dzieci angielskiego. Pamiętała jednak, co
usłyszała na ten temat od lorda Charnocka, więc powiedziała:
— Zauważyłam, Wasza Wysokość, że pani angielski jest
doskonały. Skoro więc dzieci rozmawiają z panią, to niemożliwe, by
robiły jakieś poważniejsze błędy.
Zelina dostrzegła, że księżna już chciała coś powiedzieć na ten
temat, więc szybko dodała:
— Szkoda, że mój ojciec nie może zobaczyć, jakie wspaniałe
dzieła sztuki znajdują się w tym pałacu! Bardzo interesował się
sztuką, zwłaszcza kiedy był w armii. To on właśnie przekazał mi
sporą wiedzę o malarstwie i widzę, że tutaj jeszcze ją poszerzę.
— Pani ojciec służył w armii? — spytała księżna.
Teraz Zelina mogła już opowiadać o dziadku i obrazach
posiadanych przez wuja, hrabiego Rothbury. Podobnie jak lord
Charnock miała świadomość, że skierowane do niej zaproszenie na
przyjęcie w ambasadzie ostatecznie pozbawiło Wołkońskich złudzeń
co do objęcia przez Zelinę funkcji guwernantki.
Tuż przed lunchem Zelina wręczyła księżnej prezent. Był to jeden
z trzech wachlarzy, opakowanych w piękne satynowe pudełeczka z
firmowym znakiem sklepu z Bond Street. Wszystkie trzy były śliczne
i chętnie by je zatrzymała. Choć w końcu wybrała ten, który podobał
jej się najmniej, to i tak ciężko jej było się z nim rozstać. Davey
owinęła wachlarzyk w ładny papier i przewiązała kawałkiem
satynowej wstążki odciętej z jednej z sukni.
Księżna zachwycona była upominkiem.
— Jak to miło z pani strony, panno Tiverton!
Po chwili, przyglądając się wachlarzowi, dodała:
— Chyba nie powinnam zwracać się do pani tak oficjalnie. Proszę
pozwolić nazywać siebie Zeliną. To takie ładne imię i w dodatku
rosyjskie, choć ty w każdym calu jesteś Angielką.
Mniej więcej to samo powiedział jej potem mężczyzna siedzący
obok niej przy stole.
— Wiem, że przyjechała pani z Anglii, kraju pięknych kobiet.
Proszę opowiedzieć mi o sobie.
Zelina pamiętała zalecenia lorda, by starać się zrobić na
Rosjanach wrażenie. Gdy więc po lunchu kilka osób wyraziło nadzieję
ponownego spotkania z nią, wiedziała, że odniosła sukces.
Przebierając się do kolacji, dowiedziała się od Davey, że księżna
posłała służącego do jakiegoś dżentelmena z zaproszeniem na kolację.
Chodziło o to, by każdy miał parę.
— Wzbudziła panienka prawdziwą sensację przyjeżdżając tu
jachtem cara — mówiła Davey. — I w dodatku tydzień przed
spodziewanym terminem.
— Tak się cieszę, że nie musiałam płynąć, tak jak ustalono,
rosyjskim statkiem — oznajmiła Zelina. Wyobraziła sobie, jak
okropne by to było, i szybko dodała: — I dzięki temu mam ciebie. Jak
myślisz, którą suknię powinnam dziś włożyć?
Wybór zajął im sporo czasu. Trzeba było wziąć pod uwagę zdanie
Zeliny, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze oraz to, że w dalszym
ciągu musi umacniać swą pozycję. Gdy już była gotowa, zapragnęła
powiedzieć lordowi, że jego plan okazał się skuteczny; po dzisiejszym
wieczorze nikt nie będzie miał żadnych wątpliwości co do jej miejsca
w
książęcym
pałacu.
Pomna jednak
ostrzeżeń
Charnocka
powstrzymała się od napisania do niego dziękczynnego listu; a nuż
wpadnie w ręce tajnej policji.
Domyśli się, że jestem mu wdzięczna — pomyślała, choć w głębi
duszy żal jej było, że nie może mu sama tego powiedzieć. — Może
nadarzy się sposobna okazja.
Ubrana w jedną ze swych najładniejszych sukni wieczorowych,
Zelina miała pewność, że nie będzie wyglądać gorzej od rosyjskich
dam, które sprowadzały swe toalety z Paryża.
Następnego wieczoru Zelina włożyła najpiękniejszą suknię, jaką
miała, gdyż spodziewała się, że na przyjęciu w ambasadzie będzie
obecny lord Charnock. Wprawdzie kiedyś myślała, że mogłaby się w
niej pokazać jedynie na balu w pałacu Buckingham, ale teraz bardziej
zależało jej, by zrobić wrażenie na lordzie niż na królowej Adelajdzie.
Bała się tylko, że on nawet jej nie zauważy. Pamiętała też uwagę
księżnej na jego temat.
Poprzedniego dnia w czasie lunchu jedna z dam powiedziała:
— Chyba wybierasz się jutro na przyjęcie w Ambasadzie
Brytyjskiej?
— Owszem — odparła księżna.
— Spodziewam się, że będzie też lord Charnock jako gość
ambasadora, choć zatrzymał się w pałacu Jego Cesarskiej Wysokości.
— Naturalnie, że będzie — odparł książę. — I ogromnie się
cieszę, że będę mógł odnowić z nim znajomość. Ostatnio widzieliśmy
się w Paryżu.
Dama uśmiechnęła się.
— Jest tam po prostu rozrywany. Słyszałam, że uganiały się za
nim wszystkie piękne damy, ale on pozostał wierny ślicznej Sophie.
— Sophie na pewno nie pozwoliłaby mu zainteresować się żadną
inną — dodała księżna i wszystkie panie roześmiały się.
— Ta sprawa należy już chyba do przeszłości — dorzuciła jedna z
nich. — Zresztą żadna z affaires de coeur Jego Lordowskiej Mości nie
trwa zbyt długo, a wszystkie owiane są taką tajemnicą, że, jak ktoś
kiedyś powiedział, trudno je dostrzec.
— Ja słyszałam nieco inną wersję — rzekła księżna. —
Mianowicie to, że ci spokojni, cisi i opanowani Anglicy są
płomiennymi kochankami.
— Ty chyba dobrze o tym wiesz, moja miła — stwierdziła
złośliwie jedna z dam.
Księżna jednak zręcznie zmieniła temat. A Zelina wstrząśnięta
była tym, co usłyszała. Jakoś nie myślała o lordzie jako o mężczyźnie,
a w dodatku o płomiennym kochanku, i uznała, że prawdopodobnie
wydała mu się niezwykle nudna i naiwna. Potem jednak przyszło jej
do głowy, że księżna musiała się mylić, bo przecież lord Charnock
jest tak zapracowanym człowiekiem, że z pewnością nie starczało mu
czasu na nic innego.
Niemniej jednak widząc go rozmawiającego z piękną kobietą,
zaczęła się zastanawiać, czy jest w niej zakochany. Nie uwierzyłaby,
że ta kobieta pracuje dla carskiej tajnej policji i ma za zadanie
dowiedzieć się, po co Charnock przyjechał do Rosji i jaki jest
stosunek brytyjskiego ministra spraw zagranicznych do ich kraju.
Car miał sporo do ukrycia i choć było mało prawdopodobne, że
Brytyjczycy cokolwiek podejrzewają, zarządził ciągłą obserwację
lorda Charnocka. Był tak przekonany, że nie tylko zawsze potrafi
postawić na swoim, lecz jeszcze umie wykiwać innych, że nie docenił
Charnocka. A miał w nim godnego przeciwnika.
Od chwili wejścia na pokład „Iżory" lord miał się na baczności.
Zdawał sobie sprawę, że generał Suchtelen, który niby to beztrosko
rozmawia o wszystkim i o niczym, zwraca uwagę na każde jego
słowo, by zrelacjonować je potem carowi. A gdy przedstawiono go
Nataszy Oboleńskiej, wiedział, że hrabina ma za zadanie go uwieść i
skłonić do mówienia.
Natasza była piękną kobietą o twarzy jakby wykutej przez
średniowiecznego rzeźbiarza i lekko skośnych oczach. Gdy
rozmawiała z mężczyzną, każdy jej gest i ton głosu były zachętą.
Otwarcie prowokowała lorda Charnocka, a jednocześnie wymykała
mu się. Przy kolacji cały czas gawędzili przekomarzając się, a gdy car
poprosił lorda o chwilę rozmowy, ona czekała na niego zamiast
poszukać innego towarzystwa.
Pierwsza noc w pałacu minęła lordowi spokojnie. Rozbawił go
nawet fakt, że Hibbert, jak zwykle za granicą, dokładnie sprawdził
całą, wspaniałą zresztą, sypialnię. Opukał boazerię, aż fragment jej
odskoczył. Pod nią nie było ściany, a tylko boazeria sąsiedniego
pokoju, tak że ktokolwiek ukryłby się między ścianami, mógł słyszeć
wszystko, co mówili.
Na coś podobnego natknęli się już wcześniej. Hibbert po prostu
zatkał dziurę puchową pierzyną, której lord i tak nie zamierzał
używać. Dzięki temu nie tylko zablokował tajne przejście, ale też
uniemożliwił podsłuchiwanie.
Dalsze poszukiwania zaowocowały wykryciem jeszcze jednej
pułapki. Hibbert znalazł ją w pokrytym malowidłami suficie. I
rzeczywiście, spoglądając w górę, Charnock dostrzegł, że oko bogini
zaklejone jest papierem. Oznaczało to, że lokaj uporał się już z
dziurką do podglądania. Lord pogratulował mu uśmiechem, a gdy się
rozbierał, starali się nie rozmawiać za dużo. Po kąpieli przebrał się w
strój wieczorowy.
Włożył jedwabne bryczesy, a do fraka przypiął odznaczenia. Jego
biały krawat był tak elegancki, że nikt na carskim dworze nie miał
równie pięknego. Charnock wyglądał więc niezwykle wytwornie.
Jedzenie na przyjęciu było doskonałe, wina najwyższej jakości, a
ludzie ciekawi. Był to jeden z tych wieczorów, kiedy goście zabawiają
się raczej rozmową niż tańcem, co Charnockowi bardzo odpowiadało.
Car i caryca wcześnie wyszli z przyjęcia. Ktoś nawet zaproponował
mu kontynuowanie wieczoru na balu, ale odmówił tłumacząc się
zmęczeniem po podróży i poszedł do swego pokoju.
Tam czekał już na niego Hibbert i bez słowa wskazał palcem na
teczki. Najwyraźniej ktoś je ruszał, bo były lekko przesunięte. Potem
lokaj zwrócił uwagę swego pana na walizy i szuflady. Znaczyło to, że
wszystkie jego rzeczy zostały przeszukane, a każdy papier
przeczytany. Charnock jednakże spodziewał się tego, więc nie poczuł
się zaniepokojony. Spokojnie położył się do łóżka i spał twardo aż do
rana.
Obudził się pełen energii, gotów zmierzyć się z tym, co przyniesie
dzień. Wiedział, że musi uważać na każde słowo, a nawet, o ile to
możliwe, kontrolować wyraz oczu, żeby Rosjanie nie mogli odgadnąć
jego myśli.
Nie zdziwił go fakt, że hrabina Natasza siedziała obok niego
zarówno przy lunchu jak i przy kolacji. Tym razem gości było
znacznie więcej. Kobiety aż lśniły od zawieszonych na nich
klejnotów, a po kolacji rozpoczęły się tańce w jednej z
przeogromnych sal balowych. Zdobiły ją złote kolumny, mające
symbolizować obfitość i rozrzutność imperium rosyjskiego.
Lord Charnock nie miał ochoty tańczyć, lecz nie wypadało
odmówić Nataszy, co widząc car nie omieszkał obdarzyć go swym
łaskawym uśmiechem.
— Jest pan nadzwyczaj przystojny, mon cher! — drżącym głosem
powiedziała hrabina.
— Dziękuję — odparł Charnock. — Pani natomiast doskonale
wie, że jest piękna, więc nie ma potrzeby, żebym o tym mówił.
— Ale ja chciałabym to usłyszeć. I w dodatku mieć pewność, że
te słowa płyną prosto z pańskiego serca.
— Zawsze mi mówiono, że ten narząd nie wchodzi w skład
mojego ciała — odciął się sucho Charnock.
— Udowodnię, że to nieprawda. Chętnie odnajdę pańskie serce i
sprawi mi to ogromną radość. — Ale dla mnie nie będzie zbyt
przyjemne.
— A mnie się wydaje, że uszczęśliwiłoby to pana. Może razem
poszukamy?
Charnock nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć, więc tylko
uśmiechnął się enigmatycznie, a Natasza przytuliła się do niego.
Przyjęcie skończyło się bardzo późno, ale Charnock nie od razu
położył się spać. Rzucił tylko okiem na wielkie łoże z jedwabną
pościelą ozdobioną koronkami i królewskim monogramem i stanął
przy oknie. Spoglądał na oświetlone budynki po drugiej stronie Newy
i na gwiazdy odbijające się w rzece.
Zastanawiał się, czy Hibbertowi udało się wykryć wszystkie
tajemne przejścia. Właśnie wtedy jedno z nich, najwyraźniej
przeoczone przez lokaja, otworzyło się i pojawiła się w nim Natasza.
Wyglądała prześlicznie i kusząco w przezroczystej koszuli, której
kolor podkreślał barwę jej oczu.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Przemknęło mu przez
myśl, żeby ją odesłać, ale wtedy wywołałby prawdziwą konsternację
w tajnej policji, a poza tym zrujnowałby reputację Nataszy —
uchodziła przecież za najlepszą uwodzicielkę na rosyjskim dworze.
Po chwili zwinnie niczym kotka Natasza podbiegła do lorda i
zarzuciła mu ręce na szyję.
— Nie powiedziałeś mi „dobranoc" tak jak należy — oznajmiła i
pocałowała go.
Przez moment Charnock wahał się. Potem pomyślał cynicznie, że
ta wizyta to jeden z elementów gry i lepiej nie pokazywać od razu, że
ją przejrzał. Całując Nataszę poczuł pożądliwość jej ust i wiedział, że
to przynajmniej z jej własnej inicjatywy, a nie z rozkazu tajnej policji.
Choć na przyjęciu w ambasadzie jego uwagę pochłaniała Natasza,
Charnock świadomy był obecności Zeliny. I nie potrzeba było słów,
by wiedział, że zajęła w domu księżnej należną jej pozycję. Świadczył
o tym już sam fakt, że jest tu obecna i to w sukni, której nie
powstydziłaby się debiutantka na dworze królewskim.
Wrodzona intuicja podpowiadała lordowi, że Zelina ponad
wszystko pragnie, by z nią zatańczył. Miał wrażenie, że słyszy krzyk
jej serca i początkowo mu się opierał. Potem jednak powiedział sobie,
że każdy mężczyzna na jego miejscu poświęciłby chwilę uwagi swej
rodaczce, zwłaszcza jeśli jest ona sama w obcym kraju.
Dlatego też, kiedy Zelina już prawie straciła nadzieję, podszedł do
niej. Siedziała właśnie z księżną.
— Chyba nawet nie muszę pytać, czy pani się dobrze bawi.
Widzę, że księżna dba o panią, a zresztą trudno byłoby się spodziewać
czegoś innego po tak wspaniałej i czarującej osobie. Mówiąc to
pocałował księżnę w rękę i dodał:
— Dziękuję, że jest pani tak uprzejma dla mojej rodaczki.
— Słyszałam, jakie przeciwności spotkały to biedne dziecko w
czasie podróży — odparła księżna.
— Rzeczywiście było to pasmo nieszczęść, lecz Sir Henry Watkin
Williams-Winn okazał się czarodziejem i wyczarował nie tylko
królewski jacht, ale i pokojówkę dla panny Tiverton.
— Zawsze uważałam, że Sir Henry ma w sobie coś z czarodzieja.
Zresztą pan również, milordzie. — Pochlebia mi pani!
Ktoś właśnie podszedł do księżnej, więc Charnock zwrócił się do
Zeliny:
— Czy zechce pani zatańczyć ze mną? — zapytał. — Obawiam
się jednak, że nie tańczę tak dobrze, jak Rosjanie na jachcie.
— Marzę, żeby z panem zatańczyć — wyznała Zelina wstając.
Iskierka radości w jej oczach zdradziła lordowi, jak bardzo
pragnęła tego tańca. Sunęli po parkiecie w takt romantycznej muzyki,
a gdy księżna nie mogła ich już słyszeć, Zelina powiedziała cicho:
— Znakomicie pan to obmyślił, milordzie. Wszystko się udało.
— Cieszę się — odparł.
— Próbowałam napisać do pana i powiedzieć, jak bardzo jestem
wdzięczna, ale uznałam, że nie powinnam tego robić.
— Zdecydowanie nie! — zgodził się Charnock.
— Ale teraz dziękuję panu, bardzo dziękuję! Nie istnieją takie
słowa, które mogłyby oddać całą moją wdzięczność!
— Cieszę się, że wszystko dobrze poszło. A teraz niech się pani
dobrze bawi.
— Wszyscy są dla mnie bardzo uprzejmi i staram się nie myśleć,
o tym... czego bałam się wcześniej.
— To dobrze.
Przez chwilę tańczyli w milczeniu, nagle Zelina spytała:
— Nie wyjedzie pan z Rosji bez pożegnania się ze mną, prawda?
— Na razie jeszcze nie myślę o wyjeździe.
Wyraz jej oczu powiedział mu, że to właśnie chciała usłyszeć.
— Nawet jeśli nie mogę pana widywać... to jakoś lżej mi, gdy
wiem, że... jest pan w tym samym mieście i że... gdyby coś złego się
stało, to... mogłabym prosić pana o pomoc.
— Nic „złego" się nie stanie — odparł stanowczo. — i proszę
przestać się bać. Niech pani pamięta, że większość dziewcząt w pani
wieku myśli tylko o rozrywkach i właśnie tą myślą rozpoczyna każdy
dzień.
— Postaram się... i zapamiętam każde pańskie słowo.
— A więc wszystko będzie dobrze.
Tymczasem taniec się skończył i lord Charnock odprowadzał
Zelinę do księżnej.
— Dobry wieczór, milordzie — usłyszał czyjś głos. — Miło znów
pana widzieć.
Był to książę Aleksy Stoganow. Charnock spotykał go
wielokrotnie w Paryżu, a nawet raz czy dwa w Londynie, ale niezbyt
go lubił. Książę był bardzo bogaty i zajmował wysoką pozycję na
dworze carskim. Miał też opinię Don Juana i Casanovy, a mówiąc
wprost podrywacza, któremu żadna kobieta nie potrafi się oprzeć.
Charnock świadom był jednak faktu, że jego postępowanie z
kobietami nie tylko często budziło niesmak, ale było wręcz naganne.
— Słyszałem, że przyjechałeś i w dodatku przywiozłeś ze sobą
tak piękną różę, że nasze rosyjskie orchidee pozieleniały z zazdrości
— powiedział książę Aleksy patrząc na Zelinę i, ignorując zupełnie
uwagę Charnocka, że właściwie to nie przywiózł Zeliny, dodał
szybko: — Przedstaw mnie wreszcie. Nie mogę się doczekać poznania
tak cudownego kwiatu.
Lord Charnock nie miał wyboru.
— Panna Zelina Tiverton — Jego Wysokość Książę Aleksy
Stoganow.
Zelina dygnęła, a książę ujął jej dłoń obiema rękami.
— Pani chyba pojawiła się tu wprost z moich marzeń. Ale jeśli
rzeczywiście jest pani żywą istotą, to nie ma sensu, żebym więcej
marzył, bo widzę, że moja wyobraźnia nie dorasta do rzeczywistości.
Zelina zaśmiała się, a książę zapytał:
— Dlaczego się pani śmieje?
— Bo mówi pan słowami bohatera książkowego. Nie myślałam,
że jakakolwiek żywa istota może mówić w ten sposób.
Charnock z satysfakcją pomyślał, że odpowiedź Zeliny musiała
zaskoczyć księcia, bo przyzwyczajony był do innych.
— Jeśli będzie pani dla mnie okrutna, to spadnę na samo dno
rozpaczy i ciężko będzie mi się stamtąd wydostać — odparł książę.
Zelina odpowiedziała śmiechem.
— Księżna mówiła mi, że ulubionym pisarzem cara jest Sir
Walter Scott, ale widzę, że Wasza Wysokość jest jeszcze bardziej
romantyczny niż Ivanhoe!
— Jest pani czarująca! — zachwycał się książę całując dłoń
Zeliny.
— Chyba powinienem odprowadzić panią do Jej Wysokości —
wtrącił Charnock.
— Proszę mnie nie opuszczać! — krzyknął książę. — Wzniosę
się aż do siódmego nieba, jeśli pani ze mną zatańczy!
— Może później, Wasza Wysokość — odparła Zelina. — Teraz,
jak sugeruje Jego Lordowska Mość, muszę wrócić do księżnej.
Dygnęła i odeszła, zanim książę zdążył zaprotestować. Czuła, że
lord Charnock pochwala jej zachowanie.
— Niech się pani wystrzega tego człowieka! — ostrzegł Zelinę.
— Niech się pani w ogóle z nim nie zadaje!
Zelina przytaknęła skinieniem głowy, a gdy doszli już do
księżnej, Charnock powiedział:
— Zwracam pani Zelinę. Opowiadała mi, jak doskonale się przy
pani bawi. Jestem pewien, że jej wujostwo będą niezmiernie
wdzięczni Waszej Wysokości.
— To prawdziwa przyjemność gościć kogoś tak młodego i
pełnego radości życia — odparła księżna. — Mam nadzieję, że w
najbliższym czasie przyjdzie pan do nas na kolację.
— Czuję się zaszczycony zaproszeniem! — Uprzejmie skłonił się
przed księżną i nie patrząc na Zelinę odszedł.
Zelina pomyślała, że na całej sali nie ma nikogo równie
wspaniałego i żałowała, że taniec z nim już się skończył — tak by
chciała, żeby dopiero się zaczynał.
Mogłabym tańczyć tylko z nim cały czas — dumała.
Zauważyła, że podeszła do niego ta piękna kobieta, z którą go
wcześniej widziała, i poufale położyła mu rękę na ramieniu. W Zelinie
odezwało się jakieś nieprzyjemne uczucie, ale nie wiedziała, że to
zazdrość.
Cóż właściwie od niego chce ta Rosjanka? I kim ona jest?
Wstydziła się zapytać o to księżnę. Sposobność nadarzyła się dopiero,
gdy tańczyła z młodym mężczyzną, który siedział obok niej przy
kolacji.
— Kim jest ta piękna kobieta, która rozmawia z lordem
Charnockiem? — spytała.
Partner podążył za jej spojrzeniem i odparł:
— To hrabina Natasza Oboleńska.
— Jest bardzo ładna!
— Wielu mężczyzn tak myśli — przyznał jej partner. — Podobno
złamała więcej serc niż jakakolwiek inna kobieta na świecie.
— Złamała... więcej... serc? — z trudem wykrztusiła Zelina.
— O, tak! Dwóch mężczyzn popełniło samobójstwo z jej powodu,
a pojedynków nikt nie potrafi zliczyć.
— Czy ona nie jest... zamężna? — wyjąkała Zelina.
Mężczyzna roześmiał się.
— Toż to żona wysokiego urzędnika państwowego, ale on jest
teraz na południu.
Ku swemu zdumieniu na dźwięk tych słów Zelina odetchnęła
spokojniej, a światła na sali zapłonęły żywszym blaskiem. Kiedy
jednak zobaczyła, że lord wychodzi w towarzystwie hrabiny Nataszy,
poczuła się samotna i opuszczona.
ROZDZIAŁ 5
Zelina przestraszyła się, gdy służący obwieścił:
— Jego Wysokość Książę Aleksy Sroganow!
Była w domu sama, bo księżna wyszła złożyć prywatną wizytę
carycy.
— Niestety nie mogę zabrać cię ze sobą, Zelino, bo Jej Cesarska
Wysokość chce porozmawiać ze mną na osobności.
— Proszę się o mnie nie martwić — zapewniła Zelina. — Rzadko
mam okazję poczytać, a w bibliotece jest tyle wspaniałych książek.
Szczególnie zainteresowała mnie ta o Sankt Petersburgu.
Księżna roześmiała się.
— Na to z pewnością będziesz potrzebowała więcej czasu, niż ja
zabawię u carycy. I pamiętaj, że idziemy dziś na przyjęcie do pałacu
Michałowów. Wielka Księżna Helena bardzo chce cię zobaczyć.
— Zapowiada się wspaniały wieczór!
Gdy tylko księżna wyszła, Zelina zabrała się do swej lektury.
Usiadła wygodnie przy oknie w Złotym Salonie i zapomniała o całym
świecie.
Teraz zerwała się na równe nogi. Ostatnią rzeczą, jakiej sobie
życzyła, to zostać sam na sam z księciem. Od tamtego spotkania na
balu książę niemal ją prześladował. Nie podobało jej się jego
spojrzenie i nie wierzyła pochlebstwom, którymi sypał jak z rękawa.
Kiedy z nim tańczyła, wiedziała, że trzyma ją zbyt blisko, a poza tym
w ogóle nie reagował na jakiekolwiek uwagi.
Teraz gdy znalazł się tuż przy niej, podała mu rękę, ale jego
pocałunek zamiast uprzejmego gestu był wyrazem namiętności.
— Służący powinien był powiedzieć Waszej Książęcej
Wysokości, że niestety jestem sama.
— I powiedział — odparł książę. — Ale to dobrze się składa, że
nie ma księżnej, bo mogę ci wyznać to, co czuję od chwili, w której
cię ujrzałem.
— Dobrze pan wie, książę, że to... nie wypada. — Zelina miała
nadzieję, że głos jej zabrzmiał surowo, choć w rzeczywistości wyrażał
niepokój.
— Kiedy poznasz mnie lepiej, a bardzo bym sobie tego życzył,
przekonasz się, że nigdy nie robię tego, co wypada, a tylko to, czego
pragnę. A to są dwie różne rzeczy.
— Skoro więc... książę nie chce... wyjść... to ja wyjdę —
powiedziała nie patrząc na niego.
Starała się mówić spokojnie i wyniośle, choć serce trzepotało jej
ze strachu jak ptaszek w klatce. Najchętniej po prostu wybiegłaby z
pokoju. Wszystko, co słyszała o Aleksym, i to, jak do niej mówił i na
nią patrzył, sprawiło, że przeraźliwie się go bała. Powiedziała sobie
jednak, że to głupie tak się bać, bo przecież jako gościowi księżnej
Aleksy nie może jej zrobić nic złego.
Choć była w Sankt Petersburgu od niedawna, zdążyła się
przekonać, że tutaj każdy uwikłany jest w jakieś romanse, a
zainteresowanie księcia jej osobą na pewno nie pozostało me
zauważone.
— Naprawdę myślisz, że pozwolę ci wyjść?
Ton jego głosu ostrzegł Zelinę, że książę gotów jest użyć siły, by
ją zatrzymać. Nie chciała, żeby jej dotykał, więc powiedziała:
— Jeśli... Wasza Wysokość ma do mnie jakąś sprawę... to
wysłucham pana, ale... nie chciałabym przedłużać tej rozmowy.
Księżna byłaby bardzo zdziwiona widząc, że przyjmuję gości pod jej
nieobecność.
— Na pewno się nie zdziwi — odparł książę. — Dobrze wie, co
znaczy kochać, a o tym właśnie chciałbym z tobą porozmawiać, moja
piękna angielska różyczko.
Zelina zesztywniała.
— Nie chcę... nic na ten temat słyszeć.
— A dlaczegóż by nie? Przecież każda kobieta może kochać, a
jestem przekonany, że ja najlepiej potrafię nauczyć cię miłości, tego
najwspanialszego,
pełnego
udręki,
lecz
i
najbardziej
obezwładniającego uczucia, do jakiego zdolne jest ludzkie ciało.
Mówił to pełnym przejęcia głosem i coraz bardziej przysuwał się
do niej. Zelina odsuwała się, dopóki mogła, ale była już przy poręczy
sofy.
— Kocham cię, Zelino! — wyznał książę. — Tak bardzo, że
odkąd cię poznałem, ani przez chwilę nie zaznałem spokoju. Cóż ty ze
mną zrobiłaś?
Zelina spojrzała w przeciwległy kąt pokoju i z drżeniem w głosie
odparła:
— Proszę... Wasza Książęca Mość... proszę nie mówić... takich
rzeczy.
— Dlaczego nie? Musisz mnie wysłuchać! Pragnę cię, Zelino, i
jestem pewien, że potrafię dać ci szczęście! — Zaczerpnął głęboki
oddech i mówił dalej: — Gdybym tylko mógł, poprosiłbym cię o rękę,
ale jestem już żonaty i bardzo nieszczęśliwy w tym związku.
Zelina zesztywniała na dźwięk słowa „żonaty" i niespodziewanie
mocnym głosem zapytała:
— Jest pan... żonaty?
— Naturalnie — odparł książę. — W Rosji o małżeństwie
decydują rodzice i wybrali mi żonę, kiedy jeszcze byłem dzieckiem.
— Przecież ma pan żonę!
— Tak, ale nie powinniśmy się nią przejmować.
— Ja się nią przejmuję — odparowała Zelina. — I uważam, że
postępuje książę bardzo niewłaściwie... przemawiając do mnie w taki
sposób... skoro jest pan żonaty... i powinien pan być wierny kobiecie,
która... nosi pańskie nazwisko.
Książę wzruszył ramionami.
— Ale ona w ogóle się nie liczy. Mieszkamy w różnych częściach
kraju, a ja tobie ofiarowuję swe serce, Zelino. To przecież znaczy o
wiele więcej niż ślubna obrączka.
Zelina wstała.
— Nie życzę sobie słuchać tego, co książę ma mi do powiedzenia.
Przeraża mnie fakt, że mówi książę o swym małżeństwie tak, jakby
wcale nic nie znaczyło, a to, że ofiarowuje mi pan swe uczucie... to
dla mnie nie komplement, ale... obraza.
Myślała, że książę poczuje się zmieszany, lecz on patrzył na nią z
uśmiechem i wciąż trzymał jej dłoń.
— Uwielbiam cię! Czy jakakolwiek inna kobieta mogłaby być
bardziej pociągająca i urzekająca, nawet gdy mnie strofuje?
Gorąco i namiętnie ucałował jej dłoń.
— Moja ty słodka, cudowna różyczko! Pokażę ci, że tylko miłość
naprawdę się liczy i że ona wszystko zwycięża!
Zelina próbowała wyrwać dłoń z jego ręki.
— Proszę mnie puścić, Wasza Wysokość! — krzyknęła. —
Powiedziałam już, że nie chcę tego słuchać i, jako dżentelmen,
powinien pan uszanować moje uczucia.
Książę roześmiał się.
— Ale ja nie jestem zimnym, pełnym zasad i honoru angielskim
dżentelmenem. — Mówił szyderczym tonem. — Jestem Rosjaninem i
czuję w sobie ogień, który wznieci płomień również w tobie. Wtedy
zrozumiesz, że miłość jest wszechpotężna, pochłania całą istotę i nie
da się od niej uciec.
Książę zaczął całować wewnętrzną stronę jej dłoni, a ona czuła,
że zadaje gwałt jej ciału.
— Proszę mnie puścić! Chcę odejść! — krzyczała.
Aleksy natomiast wstał z sofy, próbując ją objąć. Zelina
krzyknęła. W tym właśnie momencie drzwi się otworzyły i pojawił się
w nich książę Iwan. Zelina odetchnęła z ulgą.
— Nie spodziewałem się zastać tu ciebie, Aleksy! — powiedział.
Zelina nareszcie mogła wyrwać się z objęć Aleksego i bez słowa
wybiegła z salonu.
Książę Iwan uniósł brwi i spojrzał na Aleksego.
— Nie możesz się powstrzymać, jak zwykle?
— Ona jest śliczna! Wspaniała! — odparł książę. — I w dodatku
jeszcze zupełnie niewinna; cudownie będzie ją rozbudzić.
Książę Iwan milczał przez chwilę, po czym rzekł:
— Jego Cesarska Wysokość nie życzy sobie jakichkolwiek
zatargów z Anglikami. Zwłaszcza teraz. Dlatego tak bardzo
nadskakuje lordowi Charnockowi.
— Ale to chyba nie dotyczy tej dziewczyny? Tak czy owak,
Natasza nie zostawi mu czasu na myślenie o innej kobiecie.
— W tym względzie masz rację — zgodził się książę Iwan. —
Musisz jednak pamiętać, że Anglicy wspierają się wzajemnie i jeśli ta
dziewczyna zrobi jakieś zamieszanie, to Jego Cesarska Wysokość
będzie bardzo niezadowolony.
Aleksy zrobił bardzo wymowny gest.
— Jeszcze nie zdarzyło się, żeby jakaś kobieta zrobiła
zamieszanie z mojego powodu — chyba że ją opuszczę.
Książę roześmiał się.
— Twoja próżność jest godna potępienia, lecz muszę przyznać, że
masz ku niej podstawy.
— Zostaw wszystko mnie. Zelinę też.
Bezpieczna już we własnym pokoju, Zelina przypomniała sobie
ostrzeżenie lorda Charnocka — rzeczywiście nie wolno jej zostawać
sam na sam z Rosjaninem. Postanowiła, że gdy następnym razem
księżna wyjdzie, nie zejdzie do salonu, lecz zostanie w sypialni.
Wciąż jednak czuła się wystraszona; pragnęła zobaczyć lorda i
usłyszeć jego uspokajający głos. Ale następna myśl przygnębiła ją —
pewnie lord Charnock nie znalazłby dla niej czasu teraz, kiedy jest tak
zaabsorbowany hrabiną Nataszą. Mimo to nie tylko nie mogła
przestać o nim myśleć, lecz coraz bardziej tęskniła. Żałowała, że
dopłynęli do Rosji. Wolałaby, żeby wciąż żeglowali gdzieś w stronę
horyzontu aż do baśniowej krainy.
Zupełnie nieoczekiwanie następnego dnia Zelina znalazła się
daleko od Sankt Petersburga w przepięknym wiejskim pałacu.
Niespodziankę tę zwiastowała księżna zaraz po powrocie od carycy.
Otóż car zapraszał je do swego majątku w Carskim Siole.
Od razu cały dom pochłonęły przygotowania do wyjazdu. Zelina
nigdy nie widziała takiego zamieszania i bardzo jej się to podobało.
Niestety nie mogła zabrać ze sobą Davey, bo służąca miała
odpłynąć do Sztokholmu już za dwa dni. Dostała jednakże od księżnej
nową pokojówkę, która wydawała się bardzo kompetentna. Wraz z
Davey wybrały suknie, które Zelina powinna zabrać ze sobą do
Carskiego Sioła. Mnóstwo rzeczy miało jednak zostać w pałacu.
— Spakuję je, panienko, bo jeśli zostanie panienka na wsi dłużej,
niż zamierza, to bez trudu kufry będzie można tam przesłać.
— Dziękuję, Davey. Jesteś taka dobra.
Na pożegnanie Zelina dała służącej hojny napiwek oraz ciepły
szal, który Davey wcześniej podziwiała.
— Nie mogę go przyjąć! Nie powinna panienka się z nim
rozstawać! — protestowała Davey.
— Mam mnóstwo innych rzeczy, a ten szal chcę dać tobie.
Pamiętaj o mnie, kiedy będziesz go nosiła.
— Na pewno, panienko, i będę się modliła za panienkę.
— Dziękuję. Mogę tego potrzebować.
Mówiąc to miała na myśli Aleksego. I cieszyła się, że tam na wsi
nie będzie narażona na jego towarzystwo. Niestety, ku swemu
przerażeniu, Zelina odkryła w czasie kolacji, że Aleksy również ma
być gościem w Carskim Siole.
Jedyną ulgę stanowiła wiadomość, że rano ma przyjechać lord
Charnock. To była prawdziwa niespodzianka. Naturalnie Zelina nie
miała pojęcia, że całe towarzystwo zostało zaproszone do Carskiego
Sioła tylko z jednego względu — otóż car niecierpliwił się z powodu
braku informacji od Nataszy i innych agentów na temat lorda
Charnocka.
Agenci zdołali nawet włamać się do dwóch teczek Charnocka.
Zrobili to wprawdzie dość zręcznie, lecz tak wytrawny kurier jak
Charnock od razu to zauważył. Nie przejął się tym jednak, bo po
pierwsze, wszystkie materiały były zaszyfrowane według kodu
niezwykle trudnego do złamania dla Rosjan, a po drugie, pisma te nie
przedstawiały wielkiej wartości. Główny cel wizyty Charnocka
zakodowany był w jego umyśle, nie na papierze.
Bawiły go wysiłki Nataszy. Starała się jak mogła wyciągnąć z
niego jakieś informacje. Kochała się z nim jak szalona, a potem licząc
na jego osłabioną czujność spowodowaną rozluźnieniem i
zmęczeniem, próbowała wypełnić zlecone jej zadanie.
Niestety to, co relacjonowała później carowi, nie było tym, co
chciał usłyszeć, więc udzieliwszy swym agentom surowej nagany,
postanowił wziąć sprawę w swoje ręce.
— Chciałbym, żebyś zobaczył Carskie Sioło — powiedział do
Charnocka. — Wybieram się tam jutro wraz z carycą i cieszylibyśmy
się, gdybyś pojechał z nami.
— Z największą przyjemnością — odparł lord. — Jeśli jednak
Wasza Wysokość pozwoli, to przyjadę następnego dnia rano, bo jutro
ambasador wydaje uroczystą kolację na moją cześć.
Car, niechętnie, ale się zgodził. Bardzo starannie ułożył listę
gości, mając nadzieję, że zapraszając również Wołkońskich i Zelinę,
pozbawi Charnocka jakichkolwiek podejrzeń co do prawdziwego
powodu tego zaproszenia. Do Carskiego Sioła miało przyjechać też
kilkoro krewnych cara, którzy potrafili znakomicie bawić
towarzystwo i nie mieli nic wspólnego z polityką.
— Sam najlepiej wiem, jak należy postępować w takiej sytuacji
— powiedział do szefa tajnej policji. — Twoi ludzie działają zbyt
stereotypowo. Do takiego szczwanego lisa jak Charnock trzeba umieć
podejść.
— Jestem pewien, że Waszej Wysokości to się uda — rzekł
hrabia Benkendorf, powątpiewając w duchu.
Do Carskiego Sioła jechało się dwie godziny. W mniemaniu
Zeliny kareta zaprzężona w czwórkę koni pędziła z zawrotną
szybkością. Podobała jej się zresztą ta przejażdżka, bo mogła
zobaczyć okolicę.
Zauważyła, że mijani po drodze chłopi są wysocy, dobrze
zbudowani, o nieco dzikim wyglądzie. Nosili wysokie buty i obszerne
kapoty z baraniej skóry. Wszyscy mieli długie brody i potargane
włosy. No i pokrywała ich gruba warstwa brudu. Zelina niewiele
dostrzegła kobiet, lecz te, które widziała, były brzydkie i wyjątkowo
niezgrabne.
Pałac okazał się ogromnym budynkiem. Księżna mówiła, że gości
będzie niewiele, ale Zelina naliczyła ponad trzydzieści osób. Kolację
podano o piątej w wielkiej sali, gdzie stoły ustawione były w
podkowę. Służący wyglądali orientalnie — liberie mieli złoto-
szkarłatne, a na głowach białe turbany.
Pokojówka Zeliny, choć była Rosjanką, mówiła nieźle po
francusku i powiedziała, że w pałacu pracuje czterystu kucharzy, a car
przywiózł ze sobą jeszcze czterdziestu. Kiedy rodzina carska
przyjeżdżała tu z Petersburga, potrzebowała czterystu powozów.
Zelina aż nie mogła w to uwierzyć.
Tego dnia poznała cesarskie dzieci. Dwóch małych książąt zeszło
na dół po kolacji. Mieli na sobie tradycyjne rosyjskie stroje. Byli to
weseli chłopcy i tarzali się po podłodze ze śmiechu, gdy car się z nimi
bawił. Opiekowała się nimi szkocka pielęgniarka i francuska
Mademoiselle, które musiały odejść na górę, gdy dzieci odesłano.
Zelina pomyślała wtedy, że gdyby nie zastosowała się do rad lorda
Charnocka, zostałaby potraktowana w podobny sposób.
Po kolacji goście mieli czas dla siebie. Caryca prosiła, by zebrali
się znowu o ósmej. Miało się wtedy zacząć wielkie przyjęcie.
Zelina ponownie się przebrała. Tym razem włożyła elegancką
suknię balową. Pozostałe damy ubrane były niezwykle szykownie.
Caryca miała na sobie białą suknię, a na szyi kolię z ogromnych
szafirów. Nawet druga z jej córek, zaledwie czternastoletnia, nosiła
sznur pięknych pereł oraz bransoletkę z diamentów i rubinów.
Car mówił o sobie, że wiedzie skromne życie. W rzeczywistości
trudno byłoby znaleźć drugi dwór tak okazale prezentujący swe
bogactwo i potęgę.
Przez pierwsze dwie godziny całe towarzystwo prowadziło
wspólną rozmowę. Po chwili Zelina dostrzegła, że Aleksy zmierza w
jej kierunku. Szybko rozejrzała się za księżną, lecz ta rozmawiała
właśnie z jakąś starszą damą. Podeszła do nich.
— O co chodzi? — spytała księżna.
— Wasza Wysokość, chciałabym pójść do swego pokoju. Mam za
sobą niezmiernie ciekawy, lecz i męczący dzień i boli mnie głowa.
— Tak naprawdę to chyba chodzi o to — odparła z uśmiechem
księżna — że jesteś zmęczona po dwóch balach w Sankt Petersburgu.
A ponieważ jutro również szykuje się bal, więc dziś możesz się
wymknąć. Usprawiedliwię cię, jeśli Jej Cesarska Wysokość zauważy,
że cię nie ma.
— Dziękuję.
Czym prędzej skierowała się w kierunku drzwi i gdy już je za
sobą zamykała, dojrzała pełen gniewu wzrok Aleksego. Całe
szczęście, że udało mi się uciec, pomyślała.
Następnego dnia Zelina dowiedziała się, że na wsi car nie lubi
przestrzegać dworskiej etykiety. Oznaczało to, że gdy wreszcie
postanowił, jak chce spędzić dany dzień, reszta gości mogła dowolnie
rozporządzać własnym czasem.
Lord Charnock przyjechał wczesnym rankiem, więc car zabrał go
do ogrodu. Chciał pokazać mu unowocześnienia, które sam
wprowadził, oraz nową fontannę otoczoną inkrustowanymi złotem
figurkami bożków i bogiń. W obawie przed Aleksym Zelina starała
się trzymać blisko księżnej. Wydawało jej się, że sprytnie to
wymyśliła, dopóki Aleksy nie zwrócił się do księżnej:
— Czy mógłbym pokazać naszemu gościowi z Anglii tutejszą
ptaszarnię? Jestem pewien, że jej się spodoba.
— Naturalnie, Aleksy! — odparła księżna. — Jeśli jednak chcesz
mnie również zabrać, to oświadczam, że widziałam te ptaki już tysiące
razy!
— Trudno, ale szkoda by było, gdyby panna Tiverton nie
zobaczyła ptaszarni urządzonej tak pięknie przez Jej Cesarską Mość.
— Oczywiście — odparła księżna i wróciła do przerwanej
rozmowy.
Zelina chciała się jakoś wykręcić, ale nie przychodziła jej do
głowy żadna wymówka. Książę tymczasem ujął ją pod rękę i
poprowadził marmurowym korytarzem w przeciwległą część pałacu.
Szli dość długo, lecz wkoło było wielu służących, co sprawiło, że
Zelina nie czuła się sam na sam z Aleksym.
Wreszcie doszli do oranżerii, na końcu której mieściła się
ptaszarnia. Ogród należał do najpiękniejszych miejsc w pałacu. To tu
właśnie przechadzały się panie zimową porą. Zelina nigdy nie
widziała czegoś równie pięknego. Kwitły drzewka pomarańczowe, po
ścianach pięły się powoje, a w skrzynkach rosły kwiaty wszelkich
gatunków, od orchidei po fiołki. Zmuszeni do tego ostrym klimatem,
hodowali je Rosjanie tylko sobie znanymi sposobami. Kwiaty i ich
oszałamiający zapach tak zachwyciły Zelinę, że aż klasnęła w dłonie.
— Ależ piękne! Prześliczne!
— Tak jak ty! — odparł Aleksy.
Ta uwaga przywróciła Zelinie czujność. Rozejrzała się i
stwierdziła, że wokół nie ma żywej duszy.
— A gdzie są ptaki? — spytała nerwowo.
Książę wskazał odległą część pomieszczenia.
— Pokażę ci je za chwilę. Nie musimy się spieszyć.
— Zobaczmy teraz — domagała się Zelina.
— Teraz chcę ci coś powiedzieć.
— Ale ja nie chcę tego słuchać.
— Zmienisz zdanie — powiedział zbliżając się do niej. —
Musimy porozmawiać, Zelino, gdzieś, gdzie nikt nie będzie nas
słyszał.
— To zupełnie niemożliwe!
— Nalegam, żebyś mnie wysłuchała.
Zelina zastanawiała się, jak mu dać do zrozumienia, że nie chce
być z nim sam na sam. Książę tymczasem kontynuował:
— Moja sypialnia jest blisko twojej. Dziś wieczorem, gdy już
wszyscy pójdą spać, przyjdę do twego pokoju.
— Nie! W żadnym wypadku!
Książę mocno ścisnął jej ramię.
— Posłuchaj mnie, ty głuptasie. Nie zrobię nic, czego byś sobie
nie życzyła. Przysięgam, że cię nie skrzywdzę, ale muszę koniecznie z
tobą porozmawiać. Muszę ci powiedzieć, jak wiele dla mnie znaczysz.
Żadna kobieta dotąd nie zachwyciła mnie tak jak ty.
— Ale Wasza Książęca Wysokość jest... żonaty.
— Przekonam cię, że to nie ma znaczenia.
— Książę... traci swój czas. Należysz, książę... wyłącznie do swej
żony.
Uśmiech Aleksego powiedział Zelinie, że jej słowa po prostu go
rozbawiły. A już sam fakt, że się opierała, jeszcze bardziej go
podniecił. Zelina nie miała w tych sprawach żadnego doświadczenia,
lecz wyczuwała, że książę pożąda jej w jakiś dziwny sposób, który ją
przerażał. Była jak zahipnotyzowana. Niemal czuła, jak ją do siebie
przyciąga i obejmuje.
— Zamknę drzwi na klucz! — krzyczała Zelina. — A jeśli Wasza
Wysokość zbliży się do mnie, to zacznę krzyczeć i wyniknie skandal.
— Mało prawdopodobne, żeby nas ktoś usłyszał, a nawet gdyby,
to skutki skandalu odbiłyby się na tobie, nie na mnie.
Zelina zrozumiała, że niestety ma on rację. Z tego, co dowiedziała
się o Rosjanach, mogła wnioskować, że zachowanie księcia wszyscy
uznaliby za normalne. A gdyby ktoś znalazł go w jej sypialni, to
wyłącznie ona byłaby potępiona.
Książę zgadywał jej myśli i patrzył na nią z miną człowieka, który
wie, że odniesie sukces.
— Wasza Wysokość... proszę mnie nie straszyć... i nie robić mi
nic złego.
Gdy Zelina straciła ducha walki, książę spuścił z tonu.
— Moja kochana! Moja ty śliczna angielska różyczko! — mówił.
— Wcale nie zamierzam cię przestraszyć. Chcę tylko trzymać cię w
ramionach i pokryć pocałunkami twą piękną twarzyczkę. Chcę, żeby
nasze serca biły tuż obok siebie. Chcę ci pokazać, że w życiu liczy się
tylko miłość — wszystko inne nie istnieje.
Mówiąc to podszedł bardzo blisko do Zeliny. Czuła, że niemal
przyciąga ją wzrokiem. Czar prysnął, gdy Zelina głośno krzyknęła.
Zanim zdążył ją zatrzymać, rzuciła się do ucieczki w kierunku, z
którego przyszli.
Dobiegała już do salonu, gdy drzwi się otworzyły i pojawił się w
nich jakiś mężczyzna. Zelina nie zdążyła się w porę zatrzymać i
wpadła na niego. Wtedy zdała sobie sprawę, że to lord Charnock.
Patrzył na nią zdziwiony. Zelina dyszała, policzki miała
zaczerwienione, a fryzurę w nieładzie.
— Co pani robi? Dokąd pani biegła? — spytał zimnym głosem.
— Chodzi o... o księcia! Bardzo się... go boję!
Charnock spojrzał w głąb korytarza, lecz nie dostrzegł nikogo.
Wziął więc Zelinę pod rękę i wprowadził do pokoju, z którego przed
chwilą wyszedł. Stało tu mnóstwo szaf z książkami i ogromny stół
zarzucony gazetami z różnych krajów — ze Szwecji, Polski, Danii, a
nawet Anglii i Francji, choć te były nieaktualne.
Zelina powoli uspokajała się. Nie zastanawiała się, co lord tam
robił.
— Czym książę tak panią zdenerwował? — spytał tonem, który
Zelinie wydał się gniewny.
— On... nie daje mi... spokoju. Mówiłam, że... nie chcę go
słuchać, bo... jest żonaty. — Charnock milczał, więc kontynuowała:
— To bardzo... bardzo źle, że on chce się... ze mną kochać, chociaż
ma żonę. Ale jest strasznie natarczywy... nie wiem, jak mam się go
pozbyć.
Charnock przyglądał się jej przymrużonymi oczami.
— Tego właśnie się spodziewałem. Ale dlaczego została pani z
nim sam na sam?
— Zapytał księżnę, czy może pokazać mi ptaszarnię, a gdy się
zgodziła, żadna wymówka nie przychodziła mi do głowy.
Lord Charnock pomyślał, że bardziej przebiegła kobieta
zaprosiłaby jeszcze kogoś do towarzystwa albo wymyśliła jakąś
historyjkę, ale naiwnej Zelinie nie potrafił tego wytłumaczyć. Chociaż
przypuszczał, że poprzedniego wieczoru zniknęła tak szybko właśnie
z powodu księcia.
Zastanawiał się, co ma jej poradzić, bo patrzyła na niego
błagalnym wzrokiem.
— Proszę mi poradzić, jak z nim postępować — prosiła. — Czuję
się zagrożona, choć wiem, że to głupie.
— Mogę tylko powtórzyć to, co mówiłem wcześniej. Proszę nie
zostawać z nim samej. Proszę trzymać się teraz cały czas przy
księżnej czy jakiejś innej damie. Są tu też pani rówieśniczki. Może się
pani z nimi zaprzyjaźnić.
— Postaram się. Rzeczywiście głupio zrobiłam, że poszłam z
księciem, mimo iż księżna się zgodziła.
— Tak, to nie było mądre posunięcie — co powiedziawszy
spojrzał na zegarek. — Muszę już iść. Jego Cesarska Wysokość chce
pokazać mi cieplarnie, w których hoduje goździki. Właściwie to
przyszedłem tu zabrać plany ich rozbudowy. — Mówiąc to pokazał
zwitek papieru.
— Przepraszam, że pana zatrzymuję. Wiem, że... ciągle zawracam
panu głowę swoimi problemami.
— Wcale nie. Po prostu niech pani postępuje tak, jak
powiedziałem, i pamięta, że wszyscy wiedzą, jaki jest książę, i prawie
nikt nie bierze go poważnie.
Zelina nie odezwała się. Pomyślała jednak, że bez względu na to,
co sądzą inni, ona się go po prostu boi.
— Muszę już iść — powtórzył Charnock. — Byłoby niedobrze,
gdyby ktoś zobaczył, że jesteśmy tu sami. Proszę teraz wrócić do
salonu. Popatrzę, czy po drodze nikt pani nie zaczepia.
Zelina pomyślała, że się z niej naśmiewa.
— Jeszcze raz dziękuję. Postaram się być rozsądniejsza w
przyszłości.
Nie czekając na odpowiedź, skierowała się do salonu. Charnock
patrzył za nią, dopóki tam nie weszła. Potem udał się na taras, gdzie
czekał car.
Tak naprawdę Jego Cesarskiej Wysokości nie chodziło o goździki
czy przyniesione przez Charnocka plany. Cały czas myślał, jak
wybadać, co myślą Anglicy o ingerencji Rosji w Turcji i Persji i czy
wiedzą cokolwiek o jego planowanych posunięciach na Wschodzie.
Lord Charnock doskonale zdawał sobie z tego sprawę, a idąc teraz
do cara, nagle zrozumiał, że nie ma sensu dłużej siedzieć w Rosji.
Miał już pewność, iż nie zdoła wypełnić swej misji. A wszystkie inne
sprawy dobrze trzyma w swych rękach hrabia Durham.
Charnock nie od dzisiaj wiedział, że największy problem z
Rosjanami polega na tym, że oni co innego mówią, a co innego robią.
By więc przewidzieć ich kolejny ruch, trzeba by być jasnowidzem.
— Nawet gdybym został tu jeszcze dwadzieścia lat, to i tak nie
dowiem się więcej.
Z drugiej strony należało pamiętać, że czasem jakieś
niedomówienie może zdradzić dokładnie to, co chciał wiedzieć.
— Mam już tego dosyć — westchnął. — Są w życiu ważniejsze
sprawy
niż
zawracanie
sobie
głowy
władcami,
nawet
najpotężniejszymi.
Uświadomił sobie, że wręcz nie cierpi cara, zwłaszcza
usłyszawszy o jego okrucieństwie i nieobliczalności. Przykładami
sypali wszyscy dokoła jak z rękawa. Każdy, kto nie zgadzał się z
carem, uznawany był przez niego za szaleńca, a jedynym zadaniem
Trzeciego Oddziału tajnej policji dowodzonej przez przyjaciela cara,
hrabiego Benkendorfa, było czuwanie nad moralnym zdrowiem
narodu.
Chyba najbardziej jednak zniechęcił się Charnock do cara, gdy
zobaczył, w jakiej nędzy, głodzie i chorobach żyje naród. W
Zimowym Pałacu odbywały się uczty dla tysiąca gości, car
projektował wciąż nowe mundury dla swych wojsk, a przeciętni,
zwyczajni ludzie umierali z głodu.
To, co tu się dzieje, to jakaś idiotyczna farsa pomyślał Charnock.
— Im prędzej wrócę do zdrowej, rozsądnej Anglii, tym lepiej.
Dlatego Charnock wprost zadał carowi kilka pytań, których żaden
dyplomata nie odważyłby się postawić tak otwarcie. Z jakiegoś
niewytłumaczalnego powodu car nie zgromił lorda, lecz zaspokoił
jego ciekawość. Szczerze przyznał, że zainteresowany jest Persją,
choć nie zrobi nic takiego, czego nie aprobowałaby Anglia. W sumie
poszli na lunch w dobrej komitywie; car nawet położył lordowi rękę
na ramieniu.
Charnock pochłonięty był swym sukcesem, lecz kątem oka
zauważył, że Zelina zdaje się być zadowolona i prowadzi ożywioną
rozmowę z jakimś dżentelmenem.
Po lunchu car cały czas okupował Charnocka aż do chwili, kiedy
obaj musieli przebrać się do kolacji.
Wieczorem caryca ogłosiła, że dla gości przygotowano trochę
rozrywki. Wszyscy przeszli na wielki taras wychodzący na ogród. Był
on osłonięty, żeby chronić siedzących od wiatru. Choć noc była ciepła
i spokojna, służący zaopatrzyli gości w gronostajowe i sobolowe
kocyki, a nawet futrzane peleryny, na wypadek gdyby komuś było
zimno.
W końcu na tarasie pod gwiaździstym niebem pojawili się
Cyganie i rozbrzmiała ich rzewna muzyka. Występ był zupełnie inny
niż ten, który Zelina oglądała na jachcie. Tak właśnie wyobrażała
sobie Cyganki — w spódnicach o jaskrawych kolorach i złotej
biżuterii. Wyglądały bardzo ładnie i nieco egzotycznie. Cyganie
skakali i wirowali, a było w tym coś nieokiełznanego i
spontanicznego, coś, co pobudzało zmysły i sprawiało, że serce biło w
takt ich muzyki.
Zelina była tak pochłonięta tym widowiskiem, że czuła się, jakby
opuściła swój świat pełen konwenansów i zależności i wkroczyła w
świat wolności i wesela. Chciało jej się śpiewać, tańczyć i wzbijać w
niebo aż do gwiazd. W pewnej chwili poczuła ukłucie strachu, bo
dostrzegła, że obserwuje ją bacznie książę Aleksy, jakby chciał
wkroczyć w sferę jej intymnych przeżyć.
Występ trwał dwie godziny. W gości wstąpił jakby duch zabawy,
bo długo jeszcze śmiali się i pili, i było już bardzo późno, gdy udali
się na spoczynek.
— Chyba świetnie się bawiłaś, Zelino — powiedziała księżna,
gdy wchodziły po schodach.
— To było cudowne! Zawsze tak sobie wyobrażałam Cyganów.
— Cieszę się, że ci się podobało. Prawdę mówiąc rosyjscy
Cyganie są bardzo utalentowani i nasze największe primabaleriny
często mają w żyłach krew cygańską.
— Chciałabym jeszcze kiedyś ich zobaczyć.
— Na pewno. Obiecuję — oznajmiła księżna.
Rozstały się przy drzwiach pokoju Zeliny. Apartament księżnej
znajdował się na końcu korytarza.
— Dobranoc, moja droga — rzekła księżna całując Zelinę w
policzek. — Wszyscy cię dziś podziwiali, a zwłaszcza książę Aleksy.
Jest zachwycony twą urodą.
Zelina miała zamiar powiedzieć, że jest to ostatnia rzecz, jakiej by
sobie życzyła, ale księżna już odeszła i nie pozostało jej nic innego,
jak wejść do pokoju. Ponieważ wciąż jeszcze była pod wrażeniem
tańców, otworzyła okno, by popatrzeć na gwiazdy.
Pomyślała, że Rosja to dziwny kraj, ale też bardzo ciekawy.
Ogromne wrażenie zrobiły na niej wielkie pałace, wzbudzające
zachwyt skarby w każdym niemal pokoju, no i sam car i jego żona.
Przyglądając się gwiazdom, uświadomiła sobie, że rozumie, dlaczego
Cyganie rozbudzają w ludziach uczucia, które zwykle towarzyszą
miłości.
Miłość jest przecież wszechpotężna i nie do odparcia. Była jednak
pewna, że miłość, jakiej pragnie, jest zupełnie inna od tej, o której
mówi Aleksy. Miłość, którą chciałaby ofiarować mężczyźnie swego
serca, była jak gwiazdka na niebie, dzika, podniecająca, a
jednocześnie delikatna i wrażliwa.
Kochając chciałabym czuć się bezpieczna — pomyślała.
Objawienie przyszło z nieba. Zrozumiała patrząc na gwiazdy, że
to, co czuje do lorda Charnocka, to właśnie miłość, za którą tak
tęskniła. Głupia była, że wcześniej się nie zorientowała. Przecież tak
cudownie było z nim rozmawiać i czuła się wówczas, jakby do niego
należała. Nigdy się przy nim nie bała. Ogarniał ją zawsze nieopisany
spokój. Teraz serce jej przepełniała radość. Chciała być przy nim i
nigdy go nie opuścić.
— Kocham go! — powiedziała do samej siebie z lekkim
zdziwieniem w głosie.
Długo jeszcze wpatrywała się w niebo. W końcu uznała, że trzeba
iść do łóżka, gdy jak grom z jasnego nieba uderzyła ją myśl o
Aleksym. Przerażona podeszła do drzwi, żeby zamknąć je na klucz.
Niestety, klucza nie było. Zelina zamarła ze strachu.
ROZDZIAŁ 6
Zelinę zmroził strach. Chciało jej się krzyczeć. Chciała uciec z
pałacu, z Rosji, od wszystkiego, co jej zagrażało. Przypomniała sobie
jednak ostrzeżenie Aleksego, że jeśli urządzi scenę, to sama poniesie
wszystkie konsekwencje.
Aleksy mówił, że jego pokój jest w pobliżu. Nie miała pojęcia, w
którym pokoju śpi lord Charnock, bo pobiegłaby do niego po ratunek.
— Co zrobić? O Boże, co ja mam zrobić?
Potem przypomniała sobie, co zdarzyło się, gdy pokojówka
rozpakowywała jej rzeczy. Cały pokój wyłożony był białą boazerią ze
złotymi zdobieniami, znakomicie harmonizującymi z gzymsem i
sufitem. Ponieważ w sypialni nie było szafy, pokojówka
wywnioskowała, że musi być ukryta gdzieś za boazerią. Zaczęła
szukać i w końcu uchyliły się małe drzwiczki. Przestrzeń za nimi była
jednak bardzo mała.
Zelina już miała powiedzieć, że niewiele sukien się tu zmieści,
gdy dostrzegła strach na twarzy pokojówki, która mruknęła coś po
rosyjsku i przeżegnała się. Zelina zrozumiała wtedy, że dziewczyna
odkryła po prostu tajne przejście, i nie pozwoliła służącej zamknąć go,
dopóki nie przekona się, jak działa. Słyszała o takich miejscach i
chciała sprawdzić, czy podobne są do angielskich skrytek.
— Chcę się temu przyjrzeć z bliska — powiedziała.
— Non, non, Mademoiselle — protestowała pokojówka łamaną
francuszczyzną. — To być niebezpieczne. Ja mieć kłopoty.
— Nie bój się. Nikomu o tym nie powiem — obiecała Zelina.
Przerażona pokojówka pobiegła w drugi koniec pokoju i nacisnęła
inną część boazerii. Tym razem rzeczywiście była tam szafa.
Zmieściły się nie tylko wszystkie suknie, ale i kufer. Zelina była
jednak pewna, że jeśli tam się schowa, to książę bez trudu ją znajdzie.
Lepiej więc ukryć się w tajnym schowku. Czym prędzej więc zaczęła
szukać właściwego miejsca na ścianie.
Przez moment bała się, że mechanizm nie zadziała. Ale po chwili
drzwiczki się otworzyły i Zelina wsunęła się do niewielkiego otworu.
Już miała zamknąć skrytkę, gdy przyszedł jej do głowy lepszy
pomysł. W bladym świetle zauważyła, że w głębi schowka znajdują
się drugie małe drzwiczki prowadzące do sąsiedniej sypialni. Zelina
była prawie pewna, że ten pokój jest pusty, lecz na wszelki wypadek
najpierw zerknęła przez małą szparkę. W sypialni nie było nikogo, a
łóżko było nietknięte. Czym prędzej więc przeszła do drugiego
pokoju, zamykając za sobą obie pary drzwiczek.
Jestem bezpieczna! — pomyślała z ulgą.
Gdyby jednak książę znał przypadkiem system tutejszych tajnych
przejść, mógłby się domyślić, gdzie jej szukać.
— Nie mogę tu zostać. Muszę się lepiej ukryć.
Przyszło jej na myśl, że ten, kto projektował schowki, rozmieścił
je pewnie podobnie w poszczególnych pokojach. Nie od razu znalazła
to, czego szukała, lecz w końcu to samo miejsce w rzeźbionym
kwiecie zareagowało na nacisk i oczom jej ukazał się niewielki
schowek. Serce podskoczyło jej z radości. Czym prędzej się ukryła, a
gdy już zamknęła za sobą drzwiczki, usłyszała jakieś głosy. Znaczyło
to, że ktoś jest w sąsiednim pokoju.
— Czy mogę wejść, panie hrabio? — spytał ktoś po francusku. —
Przynoszę wieści od Jego Cesarskiej Wysokości.
— Naturalnie, Filipie — padła odpowiedź. — Po tak długiej
rozmowie cara z lordem Charnockiem spodziewałem się jakiejś
wiadomości. Siadaj i opowiadaj.
— Jego Wysokość jest ogromnie z siebie zadowolony —
odpowiedział Filip. — Jest całkowicie pewien, że Charnock nic nie
wie o naszych zamiarach, z wyjątkiem oczywiście sprawy Turcji i
Persji.
— Naprawdę? — upewnił się hrabia.
— Najzupełniej! Możemy więc swobodnie planować naszą
interwencję w Afganistanie.
— To dobrze. Sprawy wyglądają więc lepiej, niż myślałem.
Zelina domyśliła się, że w żadnym wypadku nie może zdradzić
się z tym, że podsłuchała tego typu rozmowę. Jej życie byłoby na
pewno w niebezpieczeństwie. Rozpoznała głos hrabiego Karla
Roberta Nesselrode, rosyjskiego ministra spraw zagranicznych.
Sądząc po tym, jak traktowali go wszyscy goście, musiał być niezykle
ważną osobistością. Wydawało jej się, że to właśnie z nim prowadził
negocjacje lord Palmerston.
Zelina była tak przestraszona, że bała się poruszyć. Stała więc
przysłuchując się rozmowie i modląc się, by jakiś nieopatrzny ruch
czy dźwięk nie zdradził jej obecności. Choć pomieszczenie było
bardzo malutkie, nie było w nim duszno. Musiało mieć więc
zapewniony stały dopływ świeżego powietrza, by ten, kto
podsłuchiwał, mógł robić to tak długo, ile wymagałyby tego
okoliczności. Toteż Zelina czekała, aż hrabia i Filip powiedzą sobie
dobranoc, i wyszła z kryjówki dopiero, gdy usłyszała głośne chrapanie
hrabiego.
Nie od razu wróciła do swej sypialni. Wprawdzie książę pewnie
już sobie poszedł, lecz nie chciała ryzykować spotkania z nim.
Zamknęła więc na klucz pokój, w którym obecnie się znajdowała, a
ponieważ padała ze zmęczenia, położyła się na łóżku próbując zasnąć.
Świtało już prawie, gdy jej się to udało, ale spała bardzo niespokojnie.
Obudziło ją jasne światło dnia. Wstała, by wrócić do swego
pokoju. Weszła tam, tak samo jak przyszła, przez tajne przejście.
Pokój wyglądał dokładnie tak, jak go zostawiła, a mimo to
wyczuwała, że Aleksy w nim był. Może zostawił po sobie jakieś
wrogie fluidy w powietrzu. Za dnia jednak nic nie było tak straszne
jak w nocy, więc Zelina rozebrała się i położyła do łóżka.
Po pokojówkę zadzwoniła dopiero późnym rankiem. Zjadła
przyniesione jej śniadanie i zeszła na dół. Za wszelką cenę musiała
znaleźć lorda Charnocka. Chciała mu powiedzieć, po pierwsze o tym,
co podsłuchała, a po drugie, że nie daje sobie rady z księciem.
Pałac wydał jej się jakby większy niż poprzedniego dnia i
zupełnie nie wiedziała, gdzie ma szukać lorda Charnocka. I w
dodatku, jak porozmawiać z nim na osobności. Jedno wiedziała na
pewno, że nie może spotkać się z nim w żadnym z salonów; tam też
pewnie były tajne schowki. Pomyślała, że najlepiej będzie poprosić go
o spacer po ogrodzie.
Lorda nie było ani w jednym, ani w drugim salonie. Przez chwilę
bezradnie wpatrywała się w założony gazetami stół. Nagle usłyszała,
że drzwi zatrzaskują się z hukiem i zobaczyła za sobą księcia.
Wystarczyło jedno spojrzenie, by zorientować się, że miota nim
wściekłość. Zelina patrzyła na niego przestraszona.
— Gdzie byłaś? — zapytał gniewnie, podchodząc do niej. —
Gdzie byłaś w nocy?
Chwycił ją brutalnie za ramię.
— Jeśli spędziłaś tę noc z Charnockiem, to zabiję cię! — zagroził.
— Myślałem, że jesteś czysta i niewinna, ale teraz nie jestem tego taki
pewien. Mów, gdzie byłaś!
— Wasza Wysokość nie ma prawa... zadawać mi tego rodzaju
pytań — wykrztusiła.
Starała się mówić stanowczym, pewnym siebie głosem, lecz
bliskość Aleksego sprawiła, że trzęsła się ze strachu, a głos jej drżał.
— Żądam odpowiedzi — wrzeszczał książę. — Albo odpowiesz
dobrowolnie, albo wyduszę ją z ciebie. Gdzie byłaś?
— W bezpiecznym miejscu... schowałam się... byłam sama.
Za nic nie chciała wmieszać w tę sprawę lorda Charnocka, żeby
Aleksy nie zrobił mu krzywdy. I rzeczywiście, na dźwięk słowa
„sama", twarz Aleksego złagodniała. Przyglądał się jej uważnie.
— Nie kłamiesz?
Wciąż trzymał ją za ramię, lecz nie tak mocno jak przedtem.
— Nie mam powodu kłamać... a Wasza Wysokość nie powinien
był przychodzić do mego pokoju... to nieprzyzwoite... książę nie miał
prawa tego robić.
— Mam wszelkie ku temu prawa, ponieważ cię kocham — odparł
książę. — Należysz tylko do mnie, Zelino, i przysięgam, że nie
pozwolę, aby dotknął cię jakikolwiek inny mężczyzna.
Zelina krzyknęła przerażona, bo Aleksy przyciągnął ją do siebie i
przylgnął ustami do jej szyi. Pocałunek był tak natarczywy, że
myślała, że nie zdoła już uciec. Chciała jakoś się wyrwać, ale trzymał
ją mocno i całował jej szyję, a potem twarz.
Akurat gdy krzyknęła, wszedł do pokoju carski adiutant. Miał na
sobie zaprojektowany przez cara czerwono-złoty mundur. Jako
żołnierz nawykły był do podobnych scen, więc nie okazał zdziwienia.
— Czego chcesz do diabła? — huknął na niego książę.
— Proszę o wybaczenie, Wasza Wysokość, ale szukam panny
Tiverton. Mam dla niej wiadomość od lorda Charnocka.
Aleksy osłabił uścisk, więc Zelina zdołała się wyrwać i szybko
podeszła do żołnierza.
— Wiadomość... dla mnie? — spytała nieswoim głosem.
— Tak, panno Tiverton. Lord Charnock prosił powiedzieć pani,
że za godzinę wyrusza do Sankt Petersburga, a stamtąd do Anglii.
To był szok dla Zeliny. Przechodząc obok żołnierza, powiedziała:
— Muszę... natychmiast zobaczyć się z lordem Charnockiem...
Gdzie mogę go znaleźć?
Ponieważ starała się jak najszybciej oddalić od księcia, adiutant
nie od razu ją dogonił.
— Gdzie jest Jego Lordowska Mość? — powtórzyła.
— Panno Tiverton, obawiam się, że w tej chwili nie może go pani
zobaczyć. Lord Charnock jest na naradzie u Jego Cesarskiej
Wysokości.
Zelina w końcu stanęła.
— Ale ja muszę z nim porozmawiać! — krzyknęła.
— Oczywiście, panienko. Jego Lordowska Mość pożegna się z
carycą w Zielonym Salonie. Jeśli panienka tam zaczeka, to na pewno
spotka lorda Charnocka.
W tych jednak okolicznościach Zelina nie mogłaby dyskretnie
porozmawiać z lordem. Chciało jej się krzyczeć, że przecież ona musi
widzieć się z nim na osobności. Nagle przyszedł jej do głowy pewien
pomysł. Rozważała go przez chwilę, świadoma, że adiutant czeka
cierpliwie i z pewnym zaciekawieniem.
— Proszę powiedzieć Jego Lordowskiej Mości, że niezmiernie mi
przykro, ale nie mogę osobiście się z nim pożegnać. Proszę życzyć mu
ode mnie szczęśliwej podróży do Anglii.
— Na pewno przekażę wiadomość od pani, panno Tiverton —
odparł adiutant.
— Dziękuję — rzekła Zelina i czym prędzej pobiegła do swej
sypialni.
Szybko przebrała się w strój do konnej jazdy i poleciła
pokojówce, by przygotowano dla niej konia.
— Nie chcę, żeby ktoś się do mnie przyłączył, bo mam ochotę
pojeździć sama. Poproś więc, żeby stajenny czekał z mym koniem
gdzieś z dala od pałacu, gdzie nikt z gości mnie nie zobaczy.
— Rozumiem, Mademoiselle — odpowiedziała pokojówka.
Chwilę później wróciła, by poprowadzić Zelinę jakąś okrężną
drogą do bocznych drzwi, gdzie stało tylko dwóch wartowników. Na
zewnątrz czekał stajenny na koniu. W ręku trzymał uzdę wspaniałego,
czarnego rumaka. Wszystkie carskie konie były przepięknymi
zwierzętami i były zdecydowanie szybsze niż te, na których Zelina
jeździła w Anglii.
Stajenny niewiele mówił po francusku, lecz na tyle dobrze, by
zrozumieć, gdzie Zelina chce jechać. Zaraz też wyruszyli z kopyta
przez pałacowy park, w kierunku drogi do Sankt Petersburga.
Lord Charnock źle spał, bo męczyła go myśl, czym uzasadnić
nagły wyjazd, by nie urazić gospodarzy. Uznał, że dalszy pobyt w
Rosji jest bezcelowy, bo nie dowie się już niczego więcej. Przeczucie
mówiło mu, że car skrzętnie ukrywa przed nim fakty, które lord
Palmerston tak bardzo chciałby poznać. Czekanie na uchylenie rąbka
tajemnicy nie miało żadnego sensu, bo car najwyraźniej umiał
trzymać język za zębami.
Charnock miał też wrażenie, że okazywana mu do tej pory
przyjaźń może łatwo przekształcić się w coś wręcz przeciwnego.
Wywnioskował to zresztą z wypowiedzi wielu osób, z którymi
rozmawiał. W końcu car znany był jako człowiek nieobliczalny i
niezrównoważony. Istotne znaczenie miała też gotowość cara do
współpracy z Anglią, i lepiej, żeby nic w tej kwestii nie uległo
zmianie.
Charnock miał również czysto osobisty powód do wyjazdu. Nie
mógł już znieść coraz bardziej natarczywego zachowania Nataszy.
Zwykłe wypełnienie misji przerodziło się w coś zupełnie innego. Dość
często kobiety, z którymi Charnock sypiał, zakochiwały się w nim,
lecz w przypadku Nataszy to nie było zwykłe pragnienie uprawiania
miłości z dobrym kochankiem. Hrabina żywiła dla niego jakieś
uczucie. Może mężczyźni, których na polecenie cara uwodziła do tej
pory, nie byli zbyt interesujący, w każdym razie dla Charnocka
zupełnie straciła głowę.
— Kocham cię! — powtarzała tysiące razy i po angielsku, i po
francusku, i trudno było nie usłyszeć brzmienia szczerości w jej
głosie.
Charnock osądził cynicznie, że pewnie nie zna ona w ogóle
znaczenia tego słowa, ale zauważał jej nadzwyczajne poruszenie,
gwałtowne bicie serca i wszechogarniającą namiętność, której jak
wszyscy Rosjanie nie potrafiła opanować.
Trzeba jednak przyznać, że dobrze znała arkana sztuki miłosnej
Wschodu i przyjemnie było jej się oddawać. Mimo to Charnock
odetchnął z ulgą, gdy stwierdził, że Nataszy nie ma w Carskim Siole.
Niestety po występie Cyganów car oznajmił mu:
— Wieczorami pewnie czujesz się samotny, ale już niedługo, bo
jutro przyjeżdża Natasza.
Charnockowi nie zostało nic innego, jak podziękować za ten akt
łaski. Car przekonany, że przymilił się gościowi, ujął pod ramię swą
podobną do ptaka żonę i opuścili salon. Jeszcze tej nocy Charnock
mógł spać spokojnie. Starał się wymyślić jakiś pretekst do wyjazdu.
Dlatego też, gdy w czasie śniadania przybył wysłannik od ambasadora
brytyjskiego, lord potraktował ten fakt jako dar niebios. Przyjął go w
jednym z tych pokojów, w których na pewno cały czas
podsłuchiwano.
— Jego Ekscelencja hrabia Durham prosił — rzekł posłaniec —
żebym przekazał Waszej Lordowskiej Mości ten list wraz z
informacją, że w porcie czeka statek Jego Wysokości „Dolphin".
Lord Charnock uważnie przyjrzał się posłańcowi i nic nie mówiąc
zabrał się do czytania. Na pierwszy rzut oka rozpoznał pismo lorda
Palmerstona.
Mój drogi,
Z największym żalem zawiadamiam cię, że twoja matka jest chora.
Zdaniem lekarzy powinieneś wrócić jak najprędzej. Bardzo szczerze ci
współczuję i mam nadzieję, że nie krzyżuję żadnych twoich planów.
List ten przesyłam przez kapitana H.M.S. „Dolphin", który oczekuje
na twe instrukcje.
Z poważaniem,
Palmerston.
Pod spodem znajdował się zakodowany dopisek. Charnock dobrze
znał ten szyfr, bo często go używał, więc bez trudu odczytał:
Nie martw się niepotrzebnie o matkę.
A
więc
jego
ukochanej
matce
nie
zagrażało
żadne
niebezpieczeństwo. Zawsze jednak była słabowita, więc stan jej
zdrowia już nieraz stanowił dobry pretekst do wycofania się z
niewygodnej sytuacji. I teraz też tak było.
— Czy masz ze sobą jakiś powóz? — spytał posłańca.
— Dwa, milordzie.
Charnock uśmiechnął się. Najwyraźniej hrabia Durham był
pewien, że wyjedzie zaraz po przeczytaniu listu.
— Zjedz teraz śniadanie, bo za godzinę wyruszamy.
— Tak jest, milordzie.
Lord Charnock udał się wtedy na poszukiwanie adiutanta, aby po
pierwsze, zorganizować natychmiastowe spotkanie z carem, a po
drugie, przekazać wiadomość Zelinie, gdyż nie zapomniał o złożonej
jej obietnicy. Toteż zdenerwował się, gdy powiedziano mu, że Zelina
nie pożegna się z nim osobiście.
Odjeżdżając z pałacu żałował, że nie mógł się z nią zobaczyć.
Chociaż cieszył się z wyjazdu, to jednocześnie bał się o Zelinę.
Tłumaczył sobie, że przecież księżna będzie się nią opiekować, a
wcześniej czy później Zelina i tak musi się usamodzielnić. Niemniej
jednak czuł, że byłoby lepiej, gdyby nauczyła się tego w Anglii.
Powóz pędził coraz szybciej. Z Carskiego Sioła do Sankt
Petersburga prowadziła tylko jedna droga, a ponieważ jeździł nią car,
była chyba najlepsza w Rosji, w odróżnieniu od pozostałych,
niezwykle wyboistych. Nic więc dziwnego, że podróże w Rosji trwały
zwykle dłużej, niż wynikałoby to z odległości.
Zalana słońcem okolica wyglądała przepięknie, a Charnock
zastanawiał się cały czas, jak Zelina mogła pozwolić mu odjechać bez
pożegnania. Przecież dostrzegł w jej oczach tę iskierkę świadczącą, że
nie jest dla niej jedynie opiekunem, lecz i mężczyzną. Nie spodziewał
się wprawdzie, że się w nim zakochała, ale po tym, co razem przeszli,
zaczął chyba coś znaczyć w jej życiu.
Ona jest po prostu bardzo młoda i boi się życia — pomyślał.
Potem zaczął wspominać Nataszę, jak się z nim kochała, jak wiła się
wokół jego ciała niczym wąż. Czasem miał wrażenie, że nie zdoła się
uwolnić z jej objęć. Ale teraz już jej więcej nie zobaczy. A
przynajmniej miał taką nadzieję, bo z Rosjanami nigdy nic nie
wiadomo. Pochłonięci namiętnością zupełnie nad sobą nie panują.
Ta myśl przypomniała mu o księciu Aleksym i znów zaczął się
martwić. Powinien był nalegać na spotkanie z Zeliną, może nawet
zaczekać na nią. Mógłby przynajmniej powiedzieć jej, że jeśli książę
za bardzo będzie się jej narzucał, to powinna poprosić ambasadora, by
zorganizował jej powrót do Anglii.
Miał nadzieję, że Zelina ma ze sobą wystarczającą sumę
pieniędzy i postanowił, że zaraz po przyjeździe do Sankt Petersburga
napisze do niej list. No i oczywiście powiadomi o całej sprawie
ambasadora. Nie chciał wprawdzie zbytnio zdradzać swego
zainteresowania losem Zeliny, lecz nie mógł też zostawić takiego
dzieciaka bez opieki. Wszyscy przecież wiedzieli, jak nieprzyzwoicie
postępuje książę.
Niech to diabli! — pomyślał. — Powinienem był sam się z nim
rozmówić.
Coraz bardziej zaczął się obwiniać o brak troski o Zelinę, gdy
poczuł, że konie zwalniają. Wydało mu się to dziwne. Wyjrzał przez
okno i zauważył dwójkę jeźdźców na drodze. Kiedy powóz się
zatrzymał, jeden z jeźdźców podjechał bliżej i wtedy rozpoznał
Zelinę.
— Zelina! — krzyknął. Schyliła się ku niemu.
— Musiałam porozmawiać z panem na osobności i nic innego nie
przyszło mi do głowy.
Twarz miała bladą, a w wielkich oczach kryło się błaganie.
— Dobrze — uśmiechnął się Charnock domyślając się, że nie
chce być podsłuchana przez woźnicę.
W zasadzie służba zatrudniana przez ambasadę brytyjską nie
znała angielskiego, ale nigdy nic nie wiadomo. Być może woźnica
zwerbowany był przez tajną policję i przykazano mu mieć oczy i uszy
otwarte.
— Przejdźmy się — zaproponował Charnock. — Jest tak piękna
pogoda, że z przyjemnością rozprostuję nogi.
Zelina uśmiechnęła się zadowolona, że zrozumiał, o co jej chodzi,
i zsiadła z konia. Lord polecił służącemu otworzyć drzwi i wraz z
Zeliną przeszedł przez polankę w cień drzew. Mogli stąd widzieć
obydwa powozy. Dziewczyna patrzyła na lorda zdenerwowana.
— Co się stało? Dlaczego nie pożegnała się pani ze mną tak jak
inni?
— Bo... musiałam... widzieć się z panem na osobności — odparła
pełnym napięcia głosem i szybko dodała: — Czy to prawda, że...
wyjeżdża pan do Anglii?
— Tak. Dostałem wiadomość, że moja matka jest chora.
— Przykro mi, ale nie może pan mnie tu zostawić.
Po wyrazie twarzy Charnocka Zelina poznała, że tego się właśnie
spodziewał i że już chce powiedzieć, że nic nie może na to poradzić,
więc szybko dodała:
— W nocy... książę przyszedł do mojej sypialni.
To zaskoczyło Charnocka.
— Wcześniej zabrał klucz do drzwi, żebym nie mogła się
zamknąć — ciągnęła. — Byłam bardzo przestraszona... odnalazłam
tajne przejście w ścianie i weszłam do sąsiedniego pokoju.
— Jesteś pewna, że książę zabrał twój klucz? — dopytywał się
lord.
— Całkowicie! Zapowiadał się z wizytą, a potem gdy chciałam
zamknąć drzwi, nie miałam czym.
— Ten człowiek zasługuje na potępienie! — wykrzyknął
Charnock.
— Całe szczęście, że pokojówka przypadkiem odkryła to
przejście — kontynuowała Zelina. — Chciałam jednak mieć pewność,
że książę mnie nie znajdzie, więc w tym pustym pokoju zaczęłam
szukać podobnego schowka. I znalazłam.
— Bardzo sprytnie postąpiłaś! — pochwalił Charnock.
— W każdym razie uniknęłam księcia. A kiedy już siedziałam w
tym drugim schowku, usłyszałam rozmowę z sąsiedniej sypialni. W
dodatku dotyczyła pana, milordzie!
Charnock słuchał uważnie, więc mówiła dalej:
— Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że był tam hrabia
Nesselrode i przyszedł do niego ktoś o imieniu Filip.
— To baron Filip Brunnow — uzupełnił Charnock. — Pełni
funkcję Premier Redacteur w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.
— Car przysłał go do hrabiego z wiadomością.
— Czy słyszałaś tę wiadomość?
Wyraz oczu lorda powiedział Zelinie, że sprawa jest niezwykle
ważna. Przytaknęła więc.
— Co mówili?
— Tak myślałam, że będzie pan tym zainteresowany, więc
starałam się wszystko zapamiętać.
— Dziękuję, Zelino.
Zelina niemal słowo w słowo powtórzyła to, co podsłuchała.
— Potem mówili jeszcze o Indiach.
— Tak? — zachęcał Charnock.
— Hrabia Nesselrode powiedział, że Indie dzieli od Rosji dwa
tysiące mil przez terytorium Persji, Afganistanu i Pendżabu, a lord
Palmerston zrobi wszystko, co w jego mocy, że nie dopuścić do
zmniejszenia tej odległości. Zdaniem hrabiego będzie on mocno
zawiedziony.
Charnock zacisnął wargi słysząc te słowa.
— A potem obaj się śmiali — dokończyła Zelina.
Po chwili milczenia Charnock rzekł:
— Dziękuję, Zelino. Domyślasz się pewnie, że ta informacja jest
dla mnie niezwykle cenna, ale zdobywając ją naraziłaś się na ogromne
ryzyko.
— Kiedy siedziałam w schowku, przyszło mi do głowy, że gdyby
się o tym dowiedzieli, to mogliby chcieć się mnie pozbyć.
— Jestem najzupełniej pewien, że spotkałby cię jakiś
„nieszczęśliwy wypadek".
— Ale nikt się nie domyśla, że podsłuchałam tę rozmowę —
zauważyła Zelina. — Nie zmienia to jednak faktu, że trochę się boję,
chociaż nie tak bardzo jak księcia. — Złożyła ręce jak do modlitwy i
mówiła dalej: — Och, milordzie, proszę zabrać mnie ze sobą do
domu! Nie mogę tu zostać, bo książę chce zrobić ze mnie swą
kochankę!
W końcu głos jej się załamał. Czuła się poniżona tym, że jakiś
mężczyzna bierze ją za tego rodzaju kobietę. Charnock wciąż milczał.
— Proszę... proszę — błagała ze łzami w oczach. — Gdy pana tu
nie będzie, nie zdołam się obronić.
— Myślę, Zelino — rzekł z uśmiechem — że oboje czym prędzej
powinniśmy jechać do Petersburga.
W pierwszej chwili słowa Charnocka nie dotarły do niej, ale zaraz
uśmiechnęła się, a oczy rozbłysły radością.
— Naprawdę?... Mogę jechać z panem? — zapytała z
niedowierzaniem.
— Wyślę stajennego do pałacu z wiadomością.
Po tych słowach skierował się w stronę powozów, a Zelina
podążyła za nim. W chwilę potem siedziała już w powozie, a
Charnock instruował stajennego, by przekazał księżnej Wołkońskiej,
że Zelina wraz z nim udała się do Ambasady Brytyjskiej w Sankt
Petersburgu.
Gdy stajenny odjechał zabierając ze sobą konia Zeliny, Charnock
wsiadł do powozu i dał sygnał do odjazdu. Konie popędziły tak
szybko, że Zelina musiała przytrzymywać swój kapelusik.
— Dziękuję... bardzo dziękuję! Tak się bałam, że odeśle mnie pan
z powrotem. — Mówiąc to wsunęła rękę pod pled i dotknęła jego
dłoni.
Charnock ujął ją delikatnie. Była zimna i w dodatku drżała, ale
nie ze strachu, a z radości. Po wszystkim, co Zelina przeszła, nareszcie
była szczęśliwa. Charnock już wiedział, co ma zrobić.
W czasie szybkiej jazdy trudno było rozmawiać, więc dopiero gdy
zwolnili na przedmieściach Sankt Petersburga, Zelina zapytała z
niepokojem w głosie.
— Czy... zabierze mnie pan... ze sobą... do Anglii?
— Na pewno nie chcesz pobyć jeszcze w Rosji?
— Mam już szczerze dość tego kraju!
Zacisnęła jego dłoń, jakby bała się, że w ostatniej chwili zostawi
ją samej sobie.
Podążali teraz wzdłuż brzegu Newy. Wpatrzony w złociste kopuły
i wieżyczki pałaców, Charnock powiedział:
— Tyle tu piękna, a jednocześnie tyle marnotrawstwa i
okrucieństwa. To kraj ogromnych kontrastów! — A po chwili dodał
nieco bardziej pragmatycznie: — Co z twoimi rzeczami?
— Kilka spakowanych kufrów czeka w pałacu — odparła Zelina.
— To, co zostało w Carskim Siole, nie liczy się. Może zresztą odeślą
mi te rzeczy?
— Wątpię — stwierdził Charnock i wychylił się, żeby podać
kierunek woźnicy.
Zelina popatrzyła pytająco na lorda, gdy zatrzymali się przed
Pałacem Wołkońskich.
— Idź teraz przebrać się i przygotować do wyjazdu. Wrócę po
ciebie.
— Kiedy?
— Ambasada jest niedaleko stąd. Powinienem być z powrotem za
jakieś pół godziny.
— Będę już gotowa.
Niechętnie i jakby z obawą cofnęła swą dłoń.
— Czy... na pewno... przyjedzie pan po mnie? Na pewno... nie
rozmyśli się pan?
— Obiecuję, że przyjadę, tak jak powiedziałem.
— Będę czekać.
I zaraz wbiegła do pałacu.
— Nie mogę pozwolić, żeby na mnie czekał — mówiła sobie
wstępując po schodach.
Najbardziej bała się tego, że jakieś nieprzewidziane wydarzenia
sprawią, że lord Charnock nie będzie mógł po nią przyjechać albo ona
nie będzie mogła opuścić pałacu. Myśl ta wydawała się wprawdzie
niedorzeczna i Zelina nie miała ku niej racjonalnych podstaw, ale
czuła, że książę Aleksy nie pozwoli jej tak łatwo opuścić Rosji.
— Boże, proszę, opiekuj się lordem Charnockiem i pozwól nam
swobodnie wyjechać — modliła się w duchu.
Gdy tylko znalazła się w sypialni, wezwała pokojówki, by
pomogły jej się przebrać i dopilnowały, by kufry zniesiono na dół.
— Szybciej, szybciej! — popędzała je.
ROZDZIAŁ 7
W pośpiechu Zelina włożyła pierwszą z brzegu suknię. Dopiero
gdy była gotowa i przed lustrem nakładała kapelusz, zorientowała się,
że ma na sobie jedną ze swych najpiękniejszych sukni
popołudniowych. Uszyta była z różowej satyny i ozdobiona kilkoma
rzędami koronki przy rękawach i szyi.
Różowe wstążki i różyczki na kapeluszu upodabniały dziewczynę
do róży, jak nazwał ją książę Aleksy. Ta myśl przeraziła Zelinę na
moment i rozważała nawet zmianę sukni, ale w końcu uznała, że
wygląda bardzo dobrze. A najważniejsze przecież, żeby podobała się
lordowi.
Czas mijał. Zaczęła się bać, że na wieść o jej wyjeździe z
Carskiego Sioła książę wyruszył za nią w pogoń. Tak się tą
możliwością przestraszyła, że czym prędzej zbiegła na dół, by
zobaczyć, czy Charnock już przyjechał. Wiedziała, że jeszcze nie
minęło pół godziny, ale każda minuta bez niego oznaczała zagrożenie.
Służący przyglądali jej się zaciekawieni, więc weszła do salonu.
Patrzyła na zgromadzone tam dzieła sztuki i po raz pierwszy nie
wzbudziły jej zainteresowania. Chciała tylko być już bezpieczna w
Anglii. Skromny domowy pokoik wydał jej się teraz znacznie
piękniejszy niż najwspanialsze pałace.
Nagłe uświadomiła sobie, że do tej pory myślała jedynie o sobie.
Nie zastanowiła się nad sytuacją lorda Charnocka. Przecież dla niego
podróż z młodą dziewczyną bez przyzwoitki oznacza bez wątpienia
skandal. Dlatego wystarał się dla niej o pokojówkę, gdy płynęli tu z
Kopenhagi. Dlatego chciał sprawiać wrażenie, że Zelina interesuje go
jedynie jako rodaczka na obcej ziemi oraz z racji faktu, że jej
wujostwo to ludzie znani w londyńskim towarzystwie. Byłoby bardzo
dziwne, gdyby płynął z nią teraz do Anglii, w dodatku bez opiekunki i
bez żadnego ważnego powodu. Bo to, że Zelina chciała po prostu
opuścić Rosję, nie miało istotnego znaczenia.
— Co mam zrobić? — zastanawiała się.
Nie chciała skrzywdzić kochanego człowieka, a wiedziała, że taki
skandal byłby dla niego nie tylko niezwykle nieprzyjemny, ale nawet
mógłby zrujnować jego polityczną karierę.
— Co mam zrobić? — powtarzała i pomyślała, że gdyby kochała
go wystarczająco mocno, to wróciłaby teraz do Carskiego Sioła,
nawet narażając się na natarczywość księcia.
Wejście lorda Charnocka przerwało jej rozmyślania. Aż krzyknęła
na jego widok. Już miała wyjawić mu swe obawy, gdy uświadomiła
sobie, że ściany mają uszy.
— Gotowa? — spytał Charnock.
— Tak... ale muszę panu o czymś powiedzieć... tylko nie tutaj.
Zrozumiał, o co jej chodzi.
— Powóz czeka przed pałacem — powiedział.
Wyszli z salonu. Zelina zauważyła, że jej bagaże są już ładowane.
Przez głowę przemknęła jej myśl, że być może trzeba będzie
wyładować je z powrotem.
Po chwili odjechali sprzed pałacu. Siedzieli w zakrytym powozie.
Zelina domyśliła się, że lord nie chciał, żeby widziano ich razem.
— Muszę panu coś powiedzieć, zanim wsiądziemy na statek.
— Jedziemy teraz do ambasady. Tam powiesz mi, o co chodzi.
Charnock mówił bardzo spokojnie, jakby wyczuwając jej
niepokój. Jechali więc w milczeniu. Przed ambasadą czekali na nich
służący.
— Zawiadom Jego Ekscelencję, że już przyjechaliśmy — zwrócił
się do jednego z nich. — Powiedz, że zaczekamy w małym salonie.
Służący otworzył przed nimi marmurowe drzwi.
Salonik urządzony był w stylu angielskim i już sam ten fakt był
pociechą dla Zeliny. Zresztą dość już miała tego nadmiaru przepychu
rosyjskich wnętrz.
Cały czas jednak myślała tylko o tym, jak ma swe obiekcje
przedstawić lordowi. Charnock jakoś nie potrafił zinterpretować jej
spojrzenia.
— O co chodzi? Co się stało? — spytał.
— Myślałam... — zaczęła. — Jest coś... co musi pan rozważyć...
zanim zabierze mnie na statek. — Co takiego?
— Pan jest taki wspaniały, taki cudownie dobry, że chce mnie
stąd zabrać. Ale musi pan myśleć o sobie... o swojej karierze...
Przecież podróż ze mną... bez przyzwoitki... może panu zaszkodzić.
— Pomyślałaś o mnie? — zapytał z niedowierzaniem.
— Naturalnie. Pan jest bardzo ważny... i wszyscy pana szanują.
Nie chciałabym, żeby zaczęto źle o panu mówić. Plotki, choć zupełnie
nieprawdziwe, zrujnowałyby pańską karierę.
— Jestem bardzo wzruszony, że się o mnie troszczysz, ale nie ma
innego wyjścia.
— Jest... jeśli pan się zgodzi.
— Jakie?
— Może mnie pan wysadzić w pierwszym porcie. ...Potem dam
już sobie jakoś radę... a jeśli porozmawia pan z kapitanem, to nikt się
nie dowie, że płynęliśmy razem.
Zelina bała się spojrzeć na Charnocka, żeby nie wyczytać w jego
oczach ulgi z możliwości pozbycia się jej.
Przez chwilę oboje milczeli, po czym lord Charnock powiedział:
— Czy naprawdę jesteś gotowa narazić się na niebezpieczeństwa
samotnej podróży, żeby tylko ocalić moje dobre imię.
— Owszem... boję się, ale teraz wiem... czego się spodziewać.
Mogę siedzieć cały czas w kajucie i nikt mnie nie zobaczy, zwłaszcza
ktoś taki jak Adamson.
— Dlaczego tak się o mnie troszczysz? — dopytywał się.
— Ponieważ jest pan... ważną osobistością. Nie znam celu
pańskiej wizyty w Rosji, ale i car, i hrabia Nesselrode, i oczywiście
lord Palmerston, wszyscy oni bardzo pana cenią. Byłoby źle, wręcz
karygodne, gdyby taka mało ważna istota jak ja zniszczyła szacunek,
którym wszyscy pana otaczają.
— Naprawdę sądzisz, że twoje towarzystwo miałoby takie skutki?
— Wiem, że mówiąc tak sprawiam wrażenie zarozumiałej, ale
słyszałam, jak mówią o panu znajome księżnej Wołkońskiej.
Przyjaciółki cioci Kathleen są takie same, więc plotkowałyby bez
końca i nic by pan nie mógł na to poradzić.
— A więc, żeby ratować mnie przed plotkarkami, gotowa jesteś
narazić się na taki strach, jaki przeżyłaś na statku albo chociażby
zeszłej nocy.
— Chodzi mi o pana... tylko o pana.
— Czuję się bardzo wzruszony, lecz chciałbym znać przyczynę
twej troski — nalegał Charnock.
Zelina miała na to bardzo prostą odpowiedź, ale nie mogła jej
udzielić na głos. Spuściła tylko głowę i wymamrotała:
— Bo był pan dla mnie taki dobry.
— Niezupełnie to chciałem usłyszeć, ale pozwól, że teraz ja
przedstawię ci swój plan.
Pomyślała, że pewnie ma zamiar zostawić ją w Ambasadzie
Brytyjskiej w Kopenhadze albo w Kijowie. Tam mogłaby
przynajmniej znaleźć sobie jakąś pokojówkę i nie musiałaby jechać
sama.
— Otóż, jeśli wyruszymy stąd razem, to i tak wszyscy tutaj
wezmą nas na języki. Jak zresztą sama zauważyłaś, wszystkie kobiety
to lubią i bez wątpienia wytłumaczą sobie twój nagły wyjazd z
Carskiego Sioła w jedyny możliwy sposób.
Zelina tak mocno zaciskała palce, że aż paznokcie wbijały jej się
w skórę.
— Nie powinnam była nalegać, żeby zabrał mnie pan ze sobą —
wyjąkała. — Wrócę tam i przeproszę wszystkich.
— Naprawdę sądzisz, że pozwoliłbym ci zrobić coś takiego? —
spytał ostrzej, aż Zelina spojrzała na niego oszołomiona. — Jeszcze
nie wyjawiłem ci swego pomysłu — przypomniał.
— Ta-ak — wyjąkała.
— Jedynym właściwym uzasadnieniem tego, że pojechałaś za
mną, gdy opuściłem Carskie Sioło, oraz tego, że będziemy razem
płynąć do Anglii, jest małżeństwo ze mną.
Zelina miała wrażenie, że się przesłyszała.
— Małżeństwo?
— Właściwie poczyniłem już odpowiednie przygotowania i w
kaplicy naszej ambasady czeka na nas ksiądz.
Zelinie wydawało się, że śni, że wszystko dokoła jest wytworem
jej wyobraźni.
— Pan powiedział, że... Czy to znaczy?... — jąkała się.
— To znaczy, że chcę się tobą zaopiekować, Zelino. Nie chcę,
żebyś kiedykolwiek tak się bała, jak do tej pory. A mogę to zrobić
jedynie wtedy, gdy zostaniesz moją żoną.
— Ale... tak naprawdę... to pan mnie nie chce.
Uśmiechnął się, a Zelinie wydało się, że zapłonęło tysiąc świec.
— Przekonasz się, jak bardzo cię pragnę, gdy tylko się
pobierzemy, a teraz konieczny jest pośpiech.
Zelina odetchnęła głęboko. Chciała się jakoś upewnić, że to nie
sen, więc wyciągnęła ręce w jego kierunku, a on ujął je i pocałował.
Całe jej ciało przeszył dreszcz. Zaraz też drzwi się otworzyły i wszedł
hrabia Durham.
— Powiedziano mi, że już jesteś — zwrócił się do Charnocka. —
Miło znów panią widzieć, panno Tiverton.
Oszołomiona Zelina dygnęła, a hrabia ciągnął dalej:
— Wszystko już przygotowane. Ksiądz na nas czeka. Panno
Tiverton, pozwoli pani, że poprowadzę ją do ołtarza.
— Dziękuję — wyjąkała.
— Idź już, Charnock; wypada, żebyś przed nami był w kaplicy.
Mój pierwszy sekretarz zapewnił mnie, że z największą przyjemnością
będzie pełnił obowiązki drużby.
— Doskonale pan to zorganizował, Wasza Ekscelencjo.
Lord Charnock uśmiechnął się do Zeliny, a wyraz jego oczu
sprawił, że aż zadrżała. Gdy wyszedł, miała ochotę biec za nim w
obawie, że mógłby zmienić zdanie i nie poślubić jej.
Hrabia podał jej rękę.
— Pani przyszły mąż jest już w kaplicy — powiedział. —
Przyznam, że nieco nas zaskoczył, ale w końcu jesteśmy tu sami swoi,
więc możemy pomóc sobie w każdej sytuacji, nawet jeśli chodzi o tak
nagły ślub.
Dobrze, że nie oczekiwał odpowiedzi, bo Zelina nie była w stanie
wydobyć z siebie głosu. Zresztą nic do niej nie docierało. Miała
wrażenie, że świat przewrócił się do góry nogami i już nigdy nie
będzie taki jak dawniej. Wciąż nie mogła uwierzyć, że ma poślubić
człowieka, któremu oddała swe serce, a w którego oczach wydawała
się jedynie rozkapryszonym, kłopotliwym dzieckiem.
Kocham go! — myślała idąc do kaplicy. — Tak bardzo go
kocham! Spraw, Boże, żeby on też mnie pokochał!
Kaplica była niewielka, lecz bardzo ładna, a ołtarz tonął w
kwiatach. Ksiądz już czekał, a Zelina ciągle jeszcze nie wierzyła, że
naprawdę wychodzi za mąż. Lord Charnock, jakby odgadując, co
czuje, ujął jej dłoń i rozpoczęto ceremonię. Gdy lord włożył jej
obrączkę, Zelina rozpoznała w niej sygnet, który nosił na małym palcu
lewej ręki. Na nią był trochę za luźny, ale symbolizował wszystko to,
za czym tęskniła w swych najskrytszych marzeniach. Mężczyzna,
którego poślubiła, oznaczał dla niej bezpieczeństwo i kochała go
całym sercem i duszą.
Gdy Charnock wypowiadał małżeńską przysięgę, w głosie jego
brzmiała szczerość. Ksiądz pobłogosławił ich i ceremonia dobiegła
końca. Odchodząc od ołtarza, Zelina modliła się, by Charnock żywił
dla niej choć odrobinę tego uczucia co ona dla niego.
W salonie spełnili toast szampanem.
— Długich lat w szczęściu i zdrowiu — życzył im ambasador.
— Dziękuję — odparł Charnock. — Bardzo jesteśmy wdzięczni
Waszej Ekscelencji za zorganizowanie naszego ślubu.
— Nieco zaskoczyło mnie to życzenie, ale chyba stanęliśmy na
wysokości zadania.
— Za moją młodą żonę! — wzniósł toast lord Charnock.
— Proponuję, żebyśmy zjedli teraz lekki lunch — powiedział
ambasador. — A kapitanowi prześlę wiadomość, by szykował się do
wypłynięcia z popołudniowym przypływem.
— Doskonale — zaaprobował lord Charnock.
Zelina nigdy potem nie mogła sobie przypomnieć, co wtedy jadła.
Wiedziała tylko, że lunch odbył się w tym samym pokoju, co
przyjęcie wkrótce po jej przybyciu do Rosji. Teraz siedzieli przy stole
tylko we czwórkę, a Charnock nigdy jeszcze nie był tak wesoły i
zadowolony. Nawet ambasador zapomniał o swej zwykłej pom-
patyczności i wspominał historyjki Charnocka, a pierwszy sekretarz
śmiał się jak dzieciak.
Zelina miała wrażenie, że ogląda sztukę teatralną. Wszystko
wydawało się takie nierealne i intrygujące. Po lunchu poszła na górę
po kapelusz i pelerynę, a gdy zeszła na dół, Charnock już był gotowy.
Patrzył, jak schodziła po schodach, co wprawiło ją w zażenowanie.
Była u progu nowego życia i choć nie wiedziała, jak będzie ono
wyglądać, była pewna, że to droga do raju, bo kroczyć nią będzie u
boku Charnocka.
Nagle dały się słyszeć jakieś podniesione głosy i w holu pojawił
się książę Aleksy. Miał na sobie strój do konnej jazdy i wyglądał,
jakby jechał bardzo szybko. Wściekłym głosem zwrócił się do lorda
Charnocka:
— Jak śmiał pan uprowadzić cesarskiego gościa? — krzyczał. —
Jego Cesarska Wysokość polecił mi natychmiast przywieźć pannę
Tiverton do hrabiny Wołkońskiej, której opiece powierzyła ją jej
ciotka.
Zelina z trwogą w sercu pomyślała, iż trudno będzie nie przyznać
mu racji. Ale już po chwili wiedziała, że nie ma powodu do obaw.
Charnock zgromił księcia wzrokiem.
— Niezmiernie mi przykro, że Wasza Wysokość musiał jechać na
próżno — stwierdził. — Powinien był pan zostać na wsi i cieszyć się
zdobywaniem trofeów na polowaniach.
Dwuznaczne słowa Charnocka miały być obraźliwe dla księcia,
ten jednak odparł wściekle:
— Możesz się rzucać, Charnock, ale w tym kraju obowiązują
prawa rosyjskie, a car nalega na powrót panny Tiverton do Carskiego
Sioła.
— Domyślam się, że za pańską namową — skomentował
Charnock.
— Nie muszę odpowiadać na pańskie pytania — odciął się książę
i zwrócił się do ambasadora: — Jako ambasador brytyjski, Wasza
Ekscelencja zdaje sobie sprawę, że panna Tiverton może wprawdzie
ukrywać się na tym skrawku ziemi brytyjskiej, ale gdy tylko
przekroczy próg ambasady, musi podporządkować się cesarskiemu
rozkazowi.
Ambasador, mężczyzna wyraźnie wyższy od księcia, wyprostował
się jeszcze i swym pompatycznym głosem powiedział:
— Wasza Wysokość, doskonale znam przepisy obowiązujące w
Rosji, a także przywileje dyplomatów. — Jego spokojne słowa robiły
większe wrażenie niż wrzaski księcia. — Rozumiem, że Jego
Cesarska Wysokość domaga się powrotu do Carskiego Sioła panny
Zeliny Tiverton pod eskortą Waszej Wysokości.
— Właśnie! — syknął książę. — Proszę powiedzieć o tym pannie
Tiverton i poinformować, że powóz zaraz przyjedzie.
— Spodziewam się, że ma pan rozkazy na piśmie? — spytał
ambasador.
— Źle się pan spodziewa! — huknął książę. — Jak śmie pan
kwestionować słowo dżentelmena i oficera Gwardii Carskiej?
— Ależ nie przeszło mi to nawet przez myśl. Chcę się tylko
upewnić, że pańskie rozkazy dotyczą panny Zeliny Tiverton.
— Na miłość boską! — wrzasnął książę. — Czy naprawdę muszę
to powtarzać? Charnock zwabił ją podstępnie i przywiózł tutaj, ale ja
dopilnuję, żeby dłużej nie była narażona na jego bezczelność, co
stanowi obrazę dla jej gospodarzy.
— Bardzo to uprzejme z pańskiej strony — rzucił Charnock
sarkastycznie.
Stojąca z boku Zelina zauważyła, że zdenerwowanie lorda rośnie i
chciała jakoś się wtrącić, ale przemówił ambasador:
— Będę zobowiązany, jeśli przeprosi pan Jego Cesarską
Wysokość za to, że panna Tiverton opuściła Carskie Sioło tak
niespodziewanie. Jestem jednak przekonany, że powód, dla którego to
zrobiła, zrozumiałby zarówno Jego Wysokość, jak i caryca...
— Panna Tiverton może sama przeprosić cara — przerwał książę.
— Proszę powiedzieć, że czekam tu na nią.
— Przykro mi, ale nie mogę tego zrobić — rzekł ambasador.
— Dlaczego? Gdzie ona jest?
— Nie istnieje już panna Zelina Tiverton — zakomunikował
spokojnie ambasador. — Jest natomiast lady Charnock. Jestem
pewien, że zechce książę pogratulować młodej parze.
Mówiąc to ambasador spojrzał na Zelinę trzymającą się kurczowo
poręczy. Wtedy dopiero książę dostrzegł ją. Przez chwilę nie był w
stanie wypowiedzieć ani słowa. Potem spytał spokojniejszym już
głosem:
— Wyszłaś za mąż?
— Tak.
Najchętniej Zelina podbiegłaby teraz do lorda Charnocka, ale nie
mogła się ruszyć i wciąż stała na schodach jak sparaliżowana. Po
chwili podszedł do niej Charnock.
— Chodźmy. Musimy się pospieszyć, bo nie zdążymy na
najbliższy odpływ.
Bliskość Charnocka odsunęła strach. Dała jej niesamowite
poczucie bezpieczeństwa. A na twarzy księcia malował się straszliwy
zawód.
Pożegnali się szybko z ambasadorem i wsiedli do powozu. Nie
bała się już księcia ani Rosji, ani ludzi jak Adamson, ani niczego
więcej. Już nigdy nie będzie samotna i bezradna.
Gdy odjeżdżali, Zelinie wydawało się, że książę wciąż stoi tam,
gdzie go zostawili, niezdolny ruszyć się z miejsca.
— Przykro mi z powodu tego incydentu, ale mam nadzieję, że
wyrzucisz go szybko z pamięci i nie pozwolisz, by zepsuł nam radość
tego dnia — powiedział lord Charnock.
— Czy... naprawdę... jestem twoją żoną? — spytała.
— Zapewniam cię, że ślub był jak najbardziej legalny i zgodny
również z prawami Kościoła. — Był bardzo piękny... taki jak zawsze
chciałam mieć.
— Zadziwiasz mnie! Myślałem, że każda kobieta chce mieć ślub
z druhnami, mnóstwem gości w kościele i wielkim przyjęciem po
ceremonii.
Zelina roześmiała się.
— Nie, nie cierpię takiej pompy. Jedyną osobą, którą chciałam
mieć na moim ślubie... jesteś ty!
— Rzeczywiście, zapomniałem wspomnieć o sobie, ale nie
mieliśmy zbyt wiele czasu na rozmowy. Możemy jednak nadrobić to
na statku. — Mówiąc to zdjął jej rękawiczkę i ucałował dłoń.
— Po tej próbce zachowania księcia, podziwiam twoją odwagę.
— Chyba jedyną odważną rzeczą było to, że... uciekłam do ciebie.
Znów ucałował jej dłoń. Do portu dojechali w milczeniu.
H.M.S. „Dolphin" z brytyjską flagą na maszcie robił ogromne
wrażenie. Na pokładzie czekał już na młodą parę kapitan.
— Witam, milordzie, i składam najlepsze gratulacje w imieniu
własnym i załogi.
— Dziękuję — odparł Charnock i przedstawił kapitana Zelinie.
Ten z kolei zaprezentował jej swych oficerów.
— Oddałem do waszej dyspozycji własną kajutę, milordzie —
zwrócił się do Charnocka. — A teraz, proszę mi wybaczyć, ale muszę
dopilnować wyjścia w morze, bo inaczej ugrzęźniemy na mieliźnie.
— Nie możemy do tego dopuścić — rzekł Charnock.
Wyznaczone im pomieszczenia wydały się Zelinie przepiękne,
choć nie były tak luksusowe jak „Iżora". W salonie znajdował się
ogromny stół, przy którym kapitan jadał zwykle z gośćmi. W sypialni
stało ogromne małżeńskie łoże, którego widok wywołał rumieniec na
twarzy Zeliny.
Służący rozpakowywał już jej bagaże. Zdziwiła się trochę.
— To Hibbert, mój lokaj — wyjaśnił Charnock. — Zapewniam
cię, że będzie świetną pokojówką, dopóki nie znajdę ci innej. Ale
musimy zaczekać z tym do Anglii.
— Będę służył pani najlepiej, jak potrafię, milady — zapewnił
Hibbert z uśmiechem.
Zelina odpowiedziała uśmiechem. Czuła się trochę dziwnie, gdy
lokaj zwrócił się do niej używając nowego tytułu.
Gdy przeszli do salonu, była onieśmielona, ale i zaintrygowana.
Wciąż jeszcze trwał ten dziwny czar, który rozpoczął się od momentu
wejścia do Ambasady Brytyjskiej.
— Już nie masz się czego bać — uspokoił ją Charnock. —
Jesteśmy na brytyjskim statku, a za chwilę opuścimy Rosję, i to na
bardzo długo, mam nadzieję.
— Ja też mam taką nadzieję... Tylko... jak ja ci się odwdzięczę?
— Możesz to zrobić na wiele różnych sposobów. Zacznij jednak
od zdjęcia peleryny i kapelusza.
Zamierzała właśnie to zrobić, gdy Charnock sam rozwiązał
wstążki kapelusza i odrzucił go na krzesło. Podobnie potraktował
pelerynę.
Zelina czuła go tak blisko, że krew jej pulsowała w żyłach i ledwo
mogła oddychać.
— Jesteś taka piękna, Zelino — powiedział po chwili.
— Naprawdę tak myślisz? — zapytała. — Gdy widziałam cię... z
tymi ślicznymi Rosjankami... bałam się, że... w ogóle nie zwrócisz na
mnie uwagi.
Domyślił się, że ma na myśli Nataszę, więc rzekł szybko:
— Spodobałaś mi się od pierwszej chwili. A potem twoja twarz
zaczęła mnie prześladować i wciąż miałem ją przed oczami.
— Naprawdę?
— Walczyłem z tym, starałem się nie spędzać z tobą zbyt wiele
czasu.
— A ja... starałam się... nie zawracać ci głowy.
— Może więc żadne z nas nie unikało drugiego wystarczająco
usilnie albo los okazał się silniejszy od nas.
— Ja wcale nie unikałam cię... tylko tak się bałam, że mnie
zostawisz.
— Tak też zamierzałem zrobić, ale kiedy dotknęłaś mojej ręki
wtedy w powozie, zrozumiałem, że kocham cię, jak nigdy dotąd
żadnej kobiety nie kochałem.
Po chwili dodał jeszcze:
— Było to we mnie od pierwszej chwili, kiedy poprosiłaś mnie o
pomoc. Myślałem jednak, że nie potrafię pokochać żadnej kobiety tak
mocno, aby chcieć ją poślubić. Myślałem, że nie będziesz wiele
znaczyć w moim życiu, więc nie chciałem zbliżać się do ciebie. —
Ale... w końcu... chyba chciałeś ożenić się ze mną?
— Obiecałem, że ci to udowodnię, ale tego nie da się wyrazić
słowami.
Mówiąc to przytulił ją do siebie i długo patrzyli sobie w oczy,
zanim zaczęli się całować. Wówczas Zelina zrozumiała, że pragnęła
tego od pierwszej chwili. To na jachcie zakochała się w nim i nie
mogła już myśleć o niczym więcej. Wypełniał jej myśli od rana do
wieczora. Drżenie jej warg powiedziało mu, że to jej pierwszy
pocałunek; że bardzo jest niewinna i niedoświadczona.
Sam jednak też poczuł, że ten pocałunek jest inny niż wszystkie
poprzednie w jego życiu. A dla Zeliny było to prawdziwie niebiańskie
szczęście, wzbogacone jeszcze tym wspaniałym podnieceniem, jakie
czuła oglądając występ Cyganów.
Była w takim uniesieniu, że nie potrafiła myśleć jasno. Wiedziała
tylko, że czuje coś cudownie boskiego, a jednocześnie bardzo
ludzkiego. Gdy już miała wrażenie, że unosi się w powietrzu,
Charnock przestał ją całować.
— Kocham cię!... Tak strasznie... tak bardzo cię kocham!
Pokochaj mnie choć trochę! — wyszeptała.
— Myślisz, że chcesz tylko „trochę"?
Znów zaczął ją całować, namiętnie, mocno i szaleńczo, jakby
chciał, żeby całkowicie uległa jego woli.
Usiedli na sofie. Charnock przytulił Zelinę do siebie.
— Nigdy dotąd tak się nie czułem, moja kochana. Wydawało mi
się, że to ja będę uczył cię miłości, a teraz widzę, że sam muszę sporo
się nauczyć.
— Chcę... żebyś był szczęśliwy.
— Jestem szczęśliwy. Tak ogromnie szczęśliwy, że aż nie poznaję
samego siebie.
Zelina roześmiała się.
— To będzie cudowne móc cię dobrze poznać, ale i to, co teraz
znam, już kocham i podziwiam. — Mój skarbie, teraz wiem, jaki ze
mnie szczęściarz, że cię spotkałem.
— Nie, to ja jestem szczęściara. Wiele razy wyobrażałam sobie
mężczyznę, którego chciałabym poślubić, ale rzeczywistość przeszła
wszelkie moje oczekiwania. — Przysunęła się bliżej. — Nie chciałam
przyjeżdżać do Rosji. Wzdrygałam się na samą myśl o tym. A właśnie
tam spotkałam ciebie.
— Ja też bardzo niechętnie wyjeżdżałem z Londynu. Przypomniał
sobie, że od wyjazdu powstrzymywała go wtedy pewna piękna
kobieta, w której się zakochał. Teraz nawet nie mógł sobie
przypomnieć jej twarzy. Zelina jakby odgadła jego myśli.
— Kiedy poznasz mnie lepiej, mogę się okazać mniej atrakcyjna
niż kobiety, które kochałeś przede mną.
— Nigdy nie kochałem nikogo tak jak ciebie i na pewno się nie
rozczaruję, mój ty skarbie.
— Jesteś pewien?
— Bo nigdy nie kochałem kobiety tak młodej i nie znającej życia,
którą mógłbym wiele nauczyć.
Zelina spuściła głowę.
— Niestety, ja nic nie wiem o miłości... Wiem tylko, że to, co
czuję do ciebie, to najczystsze uczucie.
— Moja piękna, mamy przed sobą wiele cudownych lekcji, które
złączą nas na resztę życia. Możemy dużo się nauczyć od siebie
nawzajem. Ty potrzebujesz mnie, a ja potrzebuję ciebie.
— Naprawdę ?
— Oczywiście. Już mi pomogłaś. Czy wiesz, ty moja sprytna
żono, że przyjechałem do Rosji tylko po to, żeby dowiedzieć się
dokładnie tego, co ty podsłuchałaś? Gdybyś tego nie zrobiła i nie
powiedziała mi o tym, nie wypełniłbym swej misji.
— Naprawdę? — spytała z niedowierzaniem. — Pomogłam ci
choć trochę?
— I to bardzo! A nawet gdybym cię nie pokochał i nie poślubił, to
i tak musiałbym cię zabrać z Rosji, na wypadek gdyby książę domyślił
się, w jaki sposób mu umknęłaś.
— Ale przecież ożeniłeś się ze mną!
— Tak, kochanie, i obiecuję, że nie będziesz tego żałować.
— Nie mam zamiaru! — wykrzyknęła. — Każdego dnia do końca
życia będę dziękować Bogu za to, że zechciałeś mnie pokochać.
— Kocham cię całym moim sercem, moją duszą — jeśli ją mam
— i całym moim ciałem.
Mówiąc to znów zaczął ją całować, tak namiętnie jak nigdy dotąd,
a ona czuła, jak bije jego serce, jak bardzo go podnieciła.
Gdy kapitan szukał jakiegoś miejsca do zakotwiczenia na noc,
Zelina leżała obok Charnocka. Hibbert zasłał łóżko pościelą lorda,
którą zawsze zabierał ze sobą w podróż. W tym wielkim łożu Zelina
czuła się jak na małym zaczarowanym stateczku. To jakby statek na
statku i żeglowali razem gdzieś w nieskończoność na zawsze.
— Kochasz mnie jeszcze? — spytała Zelina
— To chyba ja powinienem o to zapytać — powiedział Charnock
przytulając ją do siebie. — Nie boisz się mnie?
— Przy tobie niczego się nie boję. Czuję się całkowicie
bezpieczna i nic nie może mi się stać.
Pocałował ją w czoło.
— Tak mi było cudownie, kiedy mnie kochałeś — wyszeptała. —
Była w tym muzyka Cyganów i coś pozaziemskiego, coś z nieba.
— Moja cudna, chciałem, żebyś tak się czuła.
— Czy ty też tak cudownie się czułeś? — spytała z niepokojem.
— Tak. I nie miałem pojęcia, że miłość może być tak wspaniała,
tak doskonała. Właśnie to mi dałaś, Zelino, piękno, doskonałość.
Nigdy wcześniej tego nie zaznałem.
Przyciągnęła go do siebie.
— Przysięgasz, że to prawda?
— Przysięgam! I każdego dnia chcę ci to udowadniać, moja
śliczna.
— Podziwiam cię! Uwielbiam cię! — powiedziała czule.
Brak mu było słów, by wyrazić to, co czuł, więc znów zaczął ją
całować, dziko i namiętnie. Gwiazdy oblewały swym blaskiem ich
jedność i istniała już tylko miłość.