R
edakcja
: Mariusz Warda
S
kład
: Aleksandra Lipińska
P
Rojekt
okładki
: Aleksandra Lipińska
t
łumaczenie
: Grzegorz Ciecieląg
Wydanie I
BIAŁYSTOK 2017
ISBN 978-83-65404-94-7
Tytuł oryginału: Proteinaholic: How Our Obsession with Meat Is Killing Us and What We Can Do
About It
Copyright © 2015 by Garth Davis. All rights reserved. Printed in the United
States of America. No part of this book may be used or reproduced in any manner whatsoever
without written permission except in the case of brief quotations embodied in critical articles
and reviews. Forinformation, address HarperCollins
Publishers, 195 Broadway, New York, NY 10007.
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Vital, Białystok 2016
All rights reserved, including the right of reproduction in whole or in part in any form.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być powielana
ani rozpowszechniana za pomocą urządzeń elektronicznych, mechanicznych,
kopiujących, nagrywających i innych bez pisemnej zgody posiadaczy praw autorskich.
Zawarte w książce informacje o charakterze zdrowotnym powinny stanowić uzupełnienie
opieki medycznej, a nie zastępować ją. Osoby chore albo podejrzewające istnienie problemu
zdrowotnego powinny w pierwszej kolejności, zanim rozpoczną jakąkolwiek terapię lub leczenie,
skonsultować się z lekarzem. Autor dołożył wszelkich starań, aby informacje zawarte w książce
były zgodne z aktualnym stanem wiedzy na temat omawianych zagadnień. Autor i wydawca nie
ponoszą odpowiedzialności za skutki stosowania opisanych tu praktyk.
15-762 Białystok
ul. Antoniuk Fabr. 55/24
85 662 92 67 – redakcja
85 654 78 06 – sekretariat
85 653 13 03 – dział handlowy – hurt
85 654 78 35 – www.vitalni24.pl – detal
strona wydawnictwa: www.wydawnictwovital.pl
sklep firmowy: Białystok, ul. Antoniuk Fabr. 55/20
Więcej informacji znajdziesz na portalu www.odzywianie24.pl
PRINTED IN POLAND
SPIS TREŚCI
CZĘŚĆ PIERWSZA:
Garth Davis: mięsoholik
ROZDZIAŁ 1: Cześć, nazywam się Garth
i jestem uzależniony od mięsa ................................. 9
ROZDZIAŁ 2: Historia upadku ............................................................ 35
ROZDZIAŁ 3: W poszukiwaniu diety idealnej .................................... 61
CZĘŚĆ DRUGA:
Jak staliśmy się białkoholikami
ROZDZIAŁ 4: Historia białka .............................................................. 85
ROZDZIAŁ 5: Białko przejmuje władzę w królestwie żywienia .......... 109
ROZDZIAŁ 6: Atkins i nie tylko ........................................................... 117
ROZDZIAŁ 7: Nowy posmak białkoholizmu: paleo ............................ 139
CZĘŚĆ TRZECIA:
Białko: Tylko śmierć i choroby
ROZDZIAŁ 8: Jak odróżnić prawdę od pseudonauki .......................... 169
ROZDZIAŁ 9: Cukrzyca: to mięso nadaje życiu słodki smak .............. 217
ROZDZIAŁ 10: Nadciśnienie: jak białko nas przytłacza ...................... 235
ROZDZIAŁ 11: Choroby serca: odstaw mięso, ciesz się życiem ......... 241
ROZDZIAŁ 12: Otyłość: to nie wina węglowodanów ......................... 263
ROZDZIAŁ 13: Białko a nowotwory ................................................... 285
ROZDZIAŁ 14: Jak uniknąć przedwczesnej śmierci ............................ 333
CZĘŚĆ CZWARTA:
Powrót do zdrowia
ROZDZIAŁ 15: Ile białka potrzebujemy? ............................................ 359
ROZDZIAŁ 16: Ograniczamy spożycie białka zwierzęcego ................. 389
ROZDZIAŁ 17: Plan posiłków ............................................................. 433
Podziękowania ............................................................................ 487
Bibliografia .................................................................................. 489
9
ROZDZIAŁ 1
Cześć, nazywam się Garth
i jestem uzależniony od mięsa
Nazywam się Garth Davis i byłem uzależniony od jedzenia białka.
Przez wiele lat wsłuchiwałem się w głos lekarzy, moich kole-
gów po fachu i mediów, wierząc, że każdy posiłek – ten większy
i ten mniejszy – powinien zawierać dużą porcję białka. Przy każ-
dej nadarzającej się okazji popijałem napoje białkowe i codzien-
nie musiałem zjeść porządny, gruby kawał steku. Białko było
moim narkotykiem, a co gorsza, także moim lekarstwem. Sam
podsuwałem je pacjentom, zachęcając do mojego stylu życia.
Dzisiaj mogę z satysfakcją powiedzieć, że pokonałem uzależ-
nienie. Na łamach swojej książki opisuję powrót do normalno-
ści. Czytając ją możesz dojść do wniosku, że nienawidzę białka.
Ale jak można darzyć nienawiścią makroskładniki? Organizm
człowieka potrzebuje białka – to nie ulega wątpliwości. Ale nie
podoba mi się, że pokarm przestał być pokarmem – zaczęliśmy
rozkładać go na czynniki pierwsze i nabawiliśmy się obsesji
na punkcie pojedynczych składników. Niepokoi mnie fakt, że
białko stało się istną gwiazdą odżywiania, wszechobecną we
Mięso nas zabija
10
wszystkich pokarmach i głośno promowaną. Najwyraźniej cią-
gle nam go brakuje, a nienasycona żądza białka prowadzi nas
w bardzo niebezpiecznym kierunku. Prawdę powiedziawszy, to
wypowiadane ustami tzw. „ekspertów” rady typu „jedz więcej
białka” wyrządzają więcej szkody niż pożytku.
Niezależnie od tego, kogo pytamy o radę – czy będzie to
lekarz, dietetyk czy trener – zawsze słyszymy jedną i tę samą
rekomendację. W dowolnej aptece półki uginają się od pigu-
łek i mieszanek o wysokiej zawartości białka. To samo dzieje się
w zwykłych sklepach spożywczych, których właściciele kosztem
działów z owocami i warzywami promują nowe, interesują-
ce pokarmy naszpikowane białkiem. Po co nam jabłka, skoro
możemy kupić batoniki zbożowe, napoje energetyczne, a biał-
ko jest już nawet w wódce? Czy ludziom naprawdę się wydaje,
że wódka z białkiem przysłuży się ich zdrowiu? Najwyraźniej
tak. Cytując treść artykułu opublikowanego na łamach „Wall
Street Journal”, „Białko wywołuje tzw. „efekt aureoli”, czyli
przekonanie, że produkt dodaje energii albo zapewnia poczu-
cie sytości”. Artykuł trafnie zatytułowano „Białko na etykiecie
zwiększa sprzedaż”. Badania przeprowadzone niedawno przez
International Food Information Council Foundation wykazały,
że 63% Amerykanów podejmuje decyzję o zakupie, opierając się
na zawartości białka w produkcie, a 57% potwierdza, że stara się
jeść jak najwięcej protein!
Białko jest wszechobecne. Więc na czym polega problem?
Na dezinformacji. Niektórzy spożywają je, żeby zrzucić zbędne
kilogramy, inni, żeby przytyć. Zastanówmy się chwilę nad tym
paradoksem. Produkt, który z jednej strony reklamuje się jako
sprzyjający odchudzaniu, z drugiej strony ma odchudzaniu prze-
ciwdziałać! Wielu ludziom wydaje się, że jedzenie białka zapewni
Cześć, nazywam się Garth i jestem uzależniony od mięsa
11
im długie, zdrowe życie, a przekonanie, że białko dostarcza ener-
gii, jest powszechne. Ale każdy, kto ma choćby podstawowe po-
jęcie o biochemii lub fizjologii wie, że głównym źródłem energii
są nie proteiny, a węglowodany i tłuszcz. Co gorsza, w kwestiach
dotyczących roli w naszym życiu białka, większość środowisk
wyraża podobny pogląd. „Eksperci” wykłócają się o dobre i złe
tłuszcze i węglowodany. To po części dlatego nie wiemy, co na-
leży jeść. Ale proteiny nie wywołują podobnych kontrowersji.
Nikt nie twierdzi, że zagrażają naszemu zdrowiu.
Nie piszę tej książki dla zasady. Nie szukam sensacji i bynaj-
mniej nie podoba mi się fakt, że pogłębiam zamęt w głowach
czytelników. Ale doświadczenie zdobyte na przestrzeni lat po-
zwala mi spojrzeć na problem z perspektywy, nie skupiając się
niepotrzebnie na szczegółach. Fakty są jednoznaczne: obsesja
na punkcie białka zagraża naszemu życiu, ale nikogo to nie in-
teresuje. Nie jest to wyłącznie moje zdanie. Te kontrowersyjne
wnioski są efektem zakrojonych na szeroką skalę badań, których
szczegółami zamierzam podzielić się z czytelnikiem. Na kolej-
nych stronach książki przedstawię uzasadnienie teorii, według
której obsesja na punkcie spożywania białka odpowiada za falę
otyłości, nowotworów, cukrzycy, nadciśnienia i chorób serca.
Stany Zjednoczone są obecnie chyba najbardziej schorowanym
krajem świata o najniższej średniej długości życia; obywatele
USA zjadają najwięcej białka ze wszystkich krajów świata. Nie-
wykluczone, że to właśnie proteiny przyczyniły się do pogorsze-
nia naszego ogólnego stanu zdrowia.
Zanim powiesz, że niepotrzebnie wywołuję ferment, zadaj
sobie następujące pytanie: Czy od jedzenia białka stajemy się
zdrowsi? W trakcie mojej wieloletniej praktyki lekarskiej nigdy
nie natknąłem się na pacjenta, który cierpiałby na niedobór
Mięso nas zabija
12
protein. Co więcej, również literatura medyczna nie dostarcza
przykładów tego typu niedoboru u osób, które spożywały ade-
kwatną ilość kalorii. Prawdę powiedziawszy, wydaje mi się, że
zbilansowana dieta wyklucza możliwość wystąpienia niedoboru
białka. Dlaczego zatem porzuciliśmy model oparty na zrówno-
ważonym spożyciu białka na rzecz zapychania się proteinami
i czy staliśmy się dzięki temu zdrowsi? Kiedy wreszcie zrozumie-
my, że zdrowa dieta nie musi zawierać białka?
Jest takie powiedzenie, że to nie wiedza motywuje nas do
zmiany, a zagrożenie. Tak było w moim przypadku. Osobiste
doświadczenia zdrowotne wstrząsnęły mną do tego stopnia, że
zacząłem kwestionować wiedzę nabytą w szkole medycznej –
wiedzę, na której moi koledzy po fachu nadal opierają swoje
diagnozy. Postanowiłem samemu poszukać odpowiedzi.
Ze zdumieniem odkryłem, że żaden z tzw. „faktów” Ewange-
lii Białka nie jest prawdziwy:
• Proteiny nie wspomagają odchudzania – wprost przeciwnie,
bowiem białko w znaczącym stopniu przyczyna się do rozwoju
nadwagi, a w niemal wszystkich prowadzonych dotychczas ba-
daniach dopatrzono się związku między proteinami a tyciem.
• Białko zwierzęce nie jest jednym z najzdrowszych pokarmów
świata – przyczynia się do rozwoju cukrzycy, nadciśnienia,
chorób serca i nowotworów, czyli najgroźniejszych chorób
naszych czasów.
• Białko zwierzęce można z powodzeniem zastąpić białkiem
roślinnym – rośliny zawierają go wystarczająco dużo, żeby
zaspokoić wszystkie potrzeby organizmu.
Cześć, nazywam się Garth i jestem uzależniony od mięsa
13
• Najskuteczniejszą metodą na zrzucenie zbędnych kilogra-
mów, poprawienie stanu zdrowia i uchronienie organizmu
przed chorobami jest stosowanie diety o niskiej zawartości
białka (oraz tłuszczu).
• Węglowodany nie są naszym wrogiem – w naturalnej postaci
stają się źródłem zdrowia, witalności i energii.
Wieloletnie badania doprowadziły mnie do jednoznacznego
wniosku: osoby, które spożywają duże ilości białka są w więk-
szym stopniu narażone na rozwój chorób przewlekłych: nad-
ciśnienia, nowotworów, cukrzycy, chorób serca i wielu innych
schorzeń, w tym m.in. zaćmy, zapalenia uchyłków, choroby
uchyłkowej jelit, nieswoistego zapalenia jelit, schorzeń worecz-
ka żółciowego, podagry, nadciśnienia, zespołu jelita drażliwe-
go, reumatoidalnego zapalenia stawów oraz wykształcenia się
kamieni nerkowych. Tyle wiemy na pewno. Kolejne badania
– jeszcze nie potwierdzone – wskazują na istnienie związku mię-
dzy spożyciem dużych ilości białka roślinnego a zaburzeniami
nastroju, utratą koncentracji i demencją.
Te wnioski znajdują odzwierciedlenie w niemal wszystkich
zakrojonych na szerszą skalę badaniach naukowych, w których
na przestrzeni wielu lat wzięło udział tysiące pacjentów z róż-
nych państw. Kolejne analizy łączą białko zwierzęce i tłuszcze
nasycone z otyłością i chorobami przewlekłymi. Porównanie
stanu zdrowia pacjentów spożywających mięso z tymi, którzy
mięsa nie jedzą wykazało, że pierwszą grupę cechuje ociężałość,
choroby i niższa przewidywana długość życia (więcej szczegółów
na ten temat w Części II: „Jak staliśmy się białkoholikami”).
Mięso nas zabija
14
Czy to białko sprawia, że chorujemy?
Wiele osób – w tym ja sam – pogodziło się z marnym sta-
nem swojego zdrowia. Które z poniższych objawów zauwa-
żasz u siebie?
1. Masz nadwagę?
2. Masz wysoki cholesterol?
3. Cierpisz na zespół jelita drażliwego?
4. Masz nadciśnienie?
5. Cierpisz na zaparcia?
6. Cierpisz na biegunkę?
7. Czy masz wysypkę?
8. Czy często brakuje ci energii i czujesz się zmęczony?
9. Czy zauważasz u siebie zamglenie umysłu – proble-
my z pamięcią i koncentracją?
10. Czy często chorujesz?
To dość powszechne objawy, ale nie znaczy to, że powin-
niśmy traktować je jako coś normalnego. Każdy sygnalizu-
je zaburzenia spowodowane lub pogłębione przez białko
zwierzęce. Wystarczą jednak dwa tygodnie diety opartej
na owocach i warzywach, żeby uwolnić się od problemów
zdrowotnych. Po miesiącu-dwóch znikną na dobre.
Cześć, nazywam się Garth i jestem uzależniony od mięsa
15
Ale nie tylko badania na dużą skalę potwierdzają moją teorię
– testy laboratoryjne także wykazały istnienie wyraźnego związ-
ku między białkiem zwierzęcym, nadwagą, nadciśnieniem, cho-
robami serca, cukrzycą i nowotworami, a także wieloma innymi
chorobami odpowiedzialnymi za skrócenie długości życia. Ana-
lizując literaturę tematu, zidentyfikowałem kluczowe elementy
białka zwierzęcego – w tym aminokwasy, żelazopirynę, insuli-
nopodobny czynnik wzrostu I (IGH-I) oraz związki nitrozowe
– odpowiedzialne za skracanie długości życia, przedwczesne sta-
rzenie się i schorzenia przewlekłe.
Jakby tego było mało, badania prowadzone zarówno na ludziach,
jak i na zwierzętach dają jednoznaczne efekty. W dziesiątkach zróż-
nicowanych prób klinicznych wykazano, że im więcej białka zwie-
rzęcego podawano pacjentowi, tym gorsze osiągał on wyniki.
Przeanalizowałem tysiące wyników badań oraz setki metaanaliz
i recenzji. Wszystkie prowadziły do jednego wniosku: jedzenie biał-
ka zwierzęcego można powiązać z chorobami przewlekłymi i przed-
wczesną śmiercią. Zdrowie zapewnia dieta złożona z owoców, wa-
rzyw, produktów pełnoziarnistych i roślin strączkowych.
Uzależnienie od białka
Jak nietrudno wywnioskować z tytułu książki, uważam, że uza-
leżniliśmy się od protein. Chcę przy okazji podkreślić, że nie try-
wializuję słowa „uzależnienie”; użyłem go w znaczeniu dosłow-
nym, mając pełną świadomość konotacji, jakie ze sobą niesie.
Białkoholizm różni się od alkoholizmu czy narkomanii głów-
nie pod tym względem, że na ten typ uzależnienia istnieje spo-
łeczne przyzwolenie i nie wywołuje ono natychmiastowego upo-
śledzenia funkcji organizmu. Ale obsesja na punkcie białka i fakt,
Mięso nas zabija
16
że pochłaniamy je w nadmiernych ilościach noszą znamiona uza-
leżnienia i skutkują poważnymi problemami zdrowotnymi doty-
kającymi zarówno jednostek, jak i społeczeństwa jako takiego.
Terapia z odchudzającymi się pacjentami – którą prowadziłem
od ładnych kilku lat – uświadomiła mi, jak poważnym problemem
jest białko. Nasze rozmowy wyglądały mniej więcej następująco:
JA
: Prosiłem, żebyś dodał do diety więcej owoców i warzyw.
Jabłko jako przekąska, sałatka jako wstęp do głównego dania. Jak
ci poszło?
PACJENT:
Doszedłem do wniosku, że jeśli zjem jedno albo dru-
gie, to nie będę miał apetytu na białko.
JA:
Przecież o tym rozmawialiśmy. Nie potrzebujesz tak dużej
porcji protein. To przez nie trafiłeś do mojego gabinetu.
PACJENT:
Wiem, ale boję się, że będę ich jadł za mało.
Moi pacjenci na samą myśl o odstawieniu białka wpadają
w panikę. Kurczowo trzymają się myśli, że białko jest Królem
Substancji Odżywczych i nie potrafią zerwać ze zwyczajem je-
dzenia ściśle określonych pokarmów pochodzenia zwierzęcego.
Na sugestię, że może powinni nieco zmniejszyć dzienną dawkę
protein reagują jak alkoholik, który właśnie usłyszał od kolegi, że
chyba nie panuje nad sytuacją: „Nie mam żadnego problemu”.
O jakiej ilości białka mówimy?
Amerykanie spożywają najwięcej białka na świecie: według
Światowej Organizacji Zdrowia jest to średnio 130g dziennie.
National Health and Nutrition Survey podaje niższe wyniki:
102g w przypadku mężczyzn i 70g w przypadku kobiet.
Cześć, nazywam się Garth i jestem uzależniony od mięsa
17
To dużo czy mało? Zalecane dzienne spożycie (ustalone przez
Ministerstwo Rolnictwa USA) wynosi, w zależności od płci za-
ledwie 56g (mężczyźni) i 46g (kobiety).
Pamiętajmy, że mówimy o gramach protein – a nie porcjach
mięsa. Biorąc pod uwagę, że 120g mięsa na hamburgera – „mała”
porcja w Stanach Zjednoczonych – zawiera 20g białka, a 180g ste-
ku – znowu mówimy o małej porcji, zwłaszcza w Teksasie – ma
ich 70g, widzimy, jak bardzo przekraczane są normy sugerowanego
dziennego spożycia. Wystarczy jedna taka porcja, żeby przekroczyć
wskazania zdrowotne, a przecież jemy je kilka razy dziennie.
Wielu moich pacjentów dodaje do sałatki pierś z kurczaka (100g
- 30g białka), a na kolację wcina „solidnego” burgera (240g mięsa –
kolejne 40g protein). Tym sposobem przekraczają normę dla osoby
dorosłej o 14g, a przecież nie doliczyliśmy jeszcze śniadania, przeką-
sek, sera do podgryzania na werandzie, dressingu do sałatki ani bato-
nów i szejków białkowych, którymi „uzupełniamy” nasze potrzeby.
I coś jeszcze: zalecane dawka dzienna to wartość optymalna,
nie minimalna. Mając na uwadze fakt, że część z nas potrze-
buje więcej białka, Ministerstwo Rolnictwa ustaliło wielkość
porcji tak, żeby odpowiadała potrzebom 99% mieszkańców
kraju. Urzędnicy kierowali się przy tym założeniem, że lepiej
nieco przekroczyć normy, niż ich nie spełnić (co jest nieprawdą,
o czym czytelnik przekona się w dalszej części książki). Błęd-
nie wyliczono sugerowaną dzienną porcję białka. To nieznaczne
przeszacowanie nie niesie ze sobą realnego ryzyka, ale w sytu-
acji, kiedy Amerykanie codziennie przyswajają porcję protein
dwukrotnie większą od sugerowanej, która sama w sobie niemal
dwukrotnie przekracza zapotrzebowanie organizmu, okazuje
się, że stajemy w obliczu poważnego problemu. (więcej na ten
temat w rozdziale 15: „Ile białka potrzebujemy?”).
Mięso nas zabija
18
Żeby ocenić, na jakim jesteś etapie uzależnienia, zapoznaj się
z poniższymi menu i danymi dotyczącymi zawartości białka.
Pierwsze powstało na podstawie ankiety National Health and
Nutrition Survey, wedle której Amerykanie spożywają 102g
protein dziennie.
• 2 duże jaja (12g)
• 120g mleka (do kawy, herbaty albo płatków) (4g)
• 240g mięsa na hamburgery (40g)
• 100g piersi z kurczaka (30g)
Czy tak mniej więcej wygląda twoje menu? A może bardziej
przypomina drugie, opracowane przez Światową Organizację
Zdrowia i zawierające 130g protein?
• 2 duże jajka (12g)
• plasterek bekonu (3g)
• 120g mleka (4g)
• 240g mięsa na hamburgery (40g)
• 30g cheddara (do cheeseburgera) (8g)
• 240g filetu z łososia (48g)
W okresie, kiedy sam byłem uzależniony od protein, nie wi-
działem w takich posiłkach niż złego. Nie zdawałem sobie spra-
wy z faktu, że oba menu znacząco przekraczają dzienne normy
spożycia białka, tak samo jak nie wiedziałem, że także te normy
są sztucznie rozdęte. Taka ilość protein w posiłkach była tok-
syczna dla organizmu.
Gdyby ktoś zwrócił mi uwagę na różnicę między faktycznym
dziennym spożyciem białka, a normami zdrowotnymi, odparł-
bym: „Tak jest, jemy go dużo, bo jest zdrowe! To dlatego Ame-
rykanie się najzdrowszym narodem świata”.
Cześć, nazywam się Garth i jestem uzależniony od mięsa
19
Najzdrowszy naród świata?
Okazuje się, że przekonanie Amerykanów o własnym zdrowiu
ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Według badań z 2013
roku, zleconych przez National Institute of Health, a przepro-
wadzonych przez National Research Council oraz Institute of
Medicine, Amerykanie należą do najbardziej schorowanych na-
rodów świata (Woolf i Aron, 2013). Obywatele Stanów Zjed-
noczonych umierają młodziej niż mieszkańcy Europy i Japonii;
wyższa jest też częstotliwość występowania otyłości, chorób
serca, cukrzycy, a nawet nowotworów. Dzięki postępom nauki
zdołaliśmy nieznacznie obniżyć śmiertelność wywołaną rakiem
– więcej osób choruje, ale żyją dłużej dzięki agresywnej terapii –
ale, gdyby porównać tę sytuację do wojny, to nowotwory mają
przewagę.
W podsumowaniu raportu czytamy: „... najgorsze jest nie to,
że Stany Zjednoczone przegrywają z innymi krajami, ale fakt, że
obywatele Ameryki cierpią i umierają z winy chorób i urazów,
którym można łatwo zapobiec”.
Jemy więcej białka i zwiększamy finansowanie służby zdrowia,
a mimo to plasujemy się w ścisłej czołówce najbardziej schoro-
wanych narodów. Nie znaczy to oczywiście, że winę za wszystkie
nasze nieszczęścia ponoszą proteiny, ale jest to wystarczająco moc-
ny dowód poszlakowy, zwłaszcza jeśli spojrzymy na inne kraje,
w których spożywa się mniej białka. Osoby cieszące się najdłuż-
szym życiem pozyskują z białka ok. 10% kalorii. W przypadku
Amerykanów jest to średnio 15-20%, a w przypadku popular-
nych diet, jak dieta Atkinsa czy paleo – zalecanych przez moich
kolegów po fachu, a niegdyś również i mnie – nawet 40-50%.
A teraz porównajmy te wyniki z sytuacją na Okinawie. Źró-
dłem kalorii dla mieszkańców tej wyspy są głównie bataty i ryż,
Mięso nas zabija
20
nazywane „morderczymi źródłami węglowodanów”, a raptem
7% zapotrzebowania dostarcza białko. Średnia długość ich życia
jest wyższa niż u Amerykanów. Pod względem liczy osób, które
dożyły 100 lat, Okinawa klasyfikuje się w światowej czołówce,
a odsetek osób otyłych jest dużo niższy niż w USA. Mieszkańcy
Okinawy zaczynają podupadać na zdrowiu dopiero po przepro-
wadzce do Stanów lub kiedy zaczynają regularnie odwiedzać
amerykańskie sieci fast-foodów, których coraz więcej pojawia
się na tej japońskiej wyspie.
Na pytanie, który naród świata jest najzdrowszy – i jakie są
podstawy jego diety – odpowiemy w rozdziale czwartym. Dane
nie przesądzają o tym, że nadmiar białka zwierzęcego w diecie
szkodzi naszemu zdrowiu, ale zebrane informacje są bardzo
przekonujące. I wyraźnie przeczą teorii, jakoby dieta oparta na
wysokiej zawartości białka i tłuszczów była najzdrowsza.
Czy konsekwencją zerwania z nałogiem
jedzenia mięsa jest przejście na weganizm?
Najprościej rzecz ujmując: nie. To, że ja jestem weganinem, nie
znaczy, że musi się nim stać także czytelnik. Po prostu jestem
zdania, że weganizm – całkowita rezygnacja z białka zwierzęcego
– jest najlepszym wyjściem z punktu widzenia mojego zdrowia
i środowiska naturalnego. Być może lektura mojej książki prze-
kona cię do tego samego.
Żeby skorzystać z moich rad, nie musisz przechodzić na wega-
nizm. Zamiast nastawiać czytelnika przeciwko mięsu, wolę skłonić
go do zwiększenia spożycia owoców i warzyw. Innymi słowy, powi-
nien pozyskiwać większość kalorii ze świeżych owoców i warzyw,
orzechów i nasion różnorakich gatunków roślin strączkowych oraz
Cześć, nazywam się Garth i jestem uzależniony od mięsa
21
nieprzetworzonego, pełnego ziarna. Skoncentrowanie uwagi na
wzbogaceniu posiłków o pyszne i zdrowe dodatki pozwala zapo-
mnieć, że jednocześnie usuwamy z talerza białko.
Jeśli jesteś uzależniony od protein, tak jak większość osób,
które do mnie trafiają, i ja sam do niedawna, weź głęboki od-
dech i postaraj się podejść do problemu z otwartym umysłem.
Na kolejnych stronach książki przekonam cię, że rośliny zawie-
rają wystarczająco dużo białka, żeby zaspokoić nasze potrzeby,
a do tego wiele innych substancji o dobroczynnym wpływie na
zdrowie: przeciwutleniacze, związki przeciwzapalne, witaminy,
minerały i inne mikroskładniki. Dopóki podstawowym źródłem
kalorii są dla nas rośliny, wszystko będzie w najlepszym porząd-
ku. (Moje sugestie co do menu przedstawię w rozdziałach: 16
i 17, w których zamieszczam też przykładowe menu i przepisy).
Podstawowy przekaz mojej diety nie brzmi „zero mięsa”, a „wię-
cej roślin”. Nie wymagam 100% „czystości”, a raczej skłaniam do
zmiany przyzwyczajeń żywieniowych. Po zapoznaniu się z dowo-
dami, będziesz mógł sam wyciągnąć wnioski i zdecydować, jak
daleko się posuniesz. Co prawda dysponujemy jednoznacznymi
dowodami, że im bardziej zbliżymy się do diety w 100% opartej
na owocach i warzywach, tym lepiej, ale lepiej trzymać się nie
całkiem doskonałego menu, niż nie trzymać się doskonałego.
Mit o białku
Mitami o proteinach zajmiemy się szczegółowo w części
III. Tymczasem pokrótce omówimy najpowszechniejsze
„prawdy” o proteinach i zestawimy je z faktami.
Mięso nas zabija
22
MIT: Dieta o wysokiej zawartości węglowodanów prowadzi
do cukrzycy.
FAKT: Cukrzycę powodują nie węglowodany, a mięso i tłuszcze.
Nawet cukier jest nieogroźny, o ile nie spożywamy go w nad-
miarze. Mięso powoduje insulinooporność i podwyższa poziom
insuliny, co w konsekwencji prowadzi do cukrzycy i w znacznym
stopniu przyczynia się do otyłości.
MIT: Dieta o wysokiej zawartości węglowodanów naraża nas na
rozwój chorób serca.
FAKT: Węglowodany nie wywołują chorób serca – ale mięso
tak, ponieważ podwyższa poziom cholesterolu, zapycha tęt-
nice i wywołuje stan zapalny – reakcję autoimmunologiczną,
która jeśli przyjmie charakter przewlekły, może doprowadzić
do rozwoju dowolnych zaburzeń chronicznych, w tym chorób
serca. Zresztą mięso przyczynia się do ich rozwoju na wiele in-
nych sposobów.
MIT: Dieta o wysokiej zawartości węglowodanów prowadzi do
otyłości.
FAKT: Wszystkie badania prowadzone na większą skalę pro-
wadzą do identycznego wniosku – wegan (czyli osoby nie
spożywające białka zwierzęcego) cechuje niższa waga ciała,
niż wegetarian (którzy spożywają białko zwierzęce w ogra-
niczonym stopniu), a wegetarianie (jedzący jajka i nabiał)
ważą mniej od osób spożywających mięso (w tym mięso
czerwone, drób i ryby). Istnieje też dodatkowa kategoria
wegetarian, tzw. „pescowegetarianie”, którzy spożywają
wyłącznie ryby i produkty roślinne. Jak nietrudno wywnio-
skować, przeciętny pescowegetarianin waży więcej, niż we-
getarianie, ale mniej niż zjadacz mięsa.
Cześć, nazywam się Garth i jestem uzależniony od mięsa
23
To nie węglowodany powinniśmy winić za epidemię otyło-
ści, a mięso i nadmierne spożycie kalorii. Mięso zaburza
równowagę bakterii jelitowych, co skutkuje przybieraniem
na wadze. Do tycia przyczyniają się także zawarte w mięsie
antybiotyki, zakwaszenie organizmu i stan zapalny, a to za-
ledwie czubek góry lodowej – o związku między otyłością
a spożyciem białka opowiemy sobie szczegółowo w roz-
dziale 12.
MIT: Szkodliwe dla zdrowia jest tylko mięso pochodzące od
zwierząt z ferm przemysłowych.
FAKT: Prawdą jest, że hodowla przemysłowa pogłębia pro-
blem, sprzyjając skażeniu mięsa, mleka czy jajek przez
bakterie, wirusy, antybiotyki i liczne związki chemiczne.
Ale badania archeologiczne wykazały, że nasi przodkowie,
którzy nie spożywali mięsa z ferm, ale ogólnie rzecz biorąc
spożywali więcej mięsa jako takiego, byli w wyższym stopniu
narażeni na rozwój nowotworu. Badania wśród nam współ-
czesnych przynoszą podobne wnioski: mięso, nawet to or-
ganiczne, pochodzące od zwierząt z wolnego wybiegu, ma
właściwości kancerogenne, czyli przyczynia się do rozwoju
komórek rakowych. To samo może tyczyć się nabiału i jajek.
MIT: W wielu kulturach – w przeszłości i współcześnie –
dominującą rolę odgrywała dieta o wysokiej zawartości
tłuszczu.
FAKT: Na przestrzeni dziejów dieta wysokobiałkowa nie za-
pewniła jeszcze żadnej cywilizacji przetrwania. Jeśli była
stosowana, prowadziła do chorób, kalectwa, degeneracji
i przedwczesnej śmierci.
Mięso nas zabija
24
Dlaczego napisałem tę książkę
Z zawodu jestem chirurgiem specjalizującym się w odchudzaniu;
prowadzę duży ośrodek medyczny w Houston i każdego dnia
toczę walkę z otyłością moich pacjentów. Każdego dnia na wła-
sne oczy widzę efekty stosowania błędnie opracowanych planów
żywieniowych – dowodów na ich nieskuteczność dostarczają pa-
cjenci, którzy, wypróbowawszy zawczasu wszystkie najpopular-
niejsze diety wysokobiałkowe, trafiają do mnie w poszukiwaniu
pomocy. Leczyłem z otyłości i powiązanych z nią chorób tysiące
pacjentów, dzięki czemu wiem, co się sprawdza, a co nie.
Na pewno nie działa dieta oparta na dużej ilości białka zwie-
rzęcego. Działa za to menu oparte na roślinach – niekoniecznie
wegańskie, ale z mniejszą ilością mięsa – w którym za źródło
kalorii służą świeże, zdrowe owoce i warzywa, orzechy, nasiona,
rośliny strączkowe i produkty zbożowe.
Innymi słowy, mówimy tu o zupełnym przeciwieństwie diety,
którą stosowali moi pacjenci, zanim trafili do mojego gabinetu. Ich
wcześniejsze menu to istne cmentarzysko zwierząt. Na śniadanie
jajka i bekon, na obiad kanapka z kilkoma plasterkami wędliny, su-
szone mięso na przekąskę, a na kolację kurczak. Tym co zdumiewa
– tym bardziej teraz, kiedy sam uwolniłem się od nałogu jedzenia
mięsa – jest fakt, że wbrew oczywistym sygnałom wysyłanym przez
nasze ciało, nieustannie wierzymy w te same mity: białko jest do-
bre, a im go więcej, tym lepiej. Kiedy pytam pacjenta, dlaczego jego
zdaniem nie chudnie – a wprost przeciwnie, przybiera na wadze – to
nie będzie on obwiniał suszonego mięsa, kurczaka czy, Boże broń,
bekonu. Z zawstydzeniem wymamrocze: „to przez węglowodany”.
„Jakie węglowodany”, pytam, zaglądając do rozpiski posiłków,
w której nie można znaleźć choćby jednego jabłka czy sałatki –
bo, oczywiście, świeże owoce i warzywa zawierają węglowodany.
Cześć, nazywam się Garth i jestem uzależniony od mięsa
25
„No, we wtorek pozwoliłem sobie na pizzę”, doda z zakło-
potaniem pacjent. Albo „W środę zjadłem kilka frytek” czy
„W niedzielę już nie wytrzymałem i kupiłem sobie pączka”.
Dlaczego nie powinniśmy zrzucać winy za problemy z odchu-
dzaniem na węglowodany? Po pierwsze, głównym źródłem kalo-
rii w pizzy, frytkach i pączkach są tłuszcze. Po drugie, pacjenci,
koncentrując się na obecności „złowieszczych” węglowodanów
w posiłkach ignorowali białko zwierzęce i tłuszcze nasycone.
Kiedy namawiam ich do poszerzenia menu o świeże owoce i wa-
rzywa nie tyle sprzeciwiają się samemu pomysłowi, co, przez
zafiksowanie na maksymalnym spożyciu, białka nie znajdują
miejsca na cokolwiek innego.
Zadałem sobie pytanie: dlaczego tak się dzieje? Dlaczego pa-
cjenci kurczowo uchwycili się myśli, że jajka, bekon, ryba i mię-
so z kurczaka są zdrowe, jednocześnie ignorując produkty, które
ja uważam za podstawę diety odchudzającej: arbuza, jabłka, jar-
muż i płatki owsiane.
W czasach Google’a i Wikipedii nie zagraża nam brak do-
stępu do informacji – mamy ich pod dostatkiem. Prawdziwym
wyzwaniem jest właściwe ich wykorzystanie i odróżnienie praw-
dy od fałszu. W przypadku zagadnień związanych z żywieniem
największą popularność zyskują doniesienia o cudownych lekar-
stwach i nieprawdopodobnych dietach, a doniesienia naukowe
albo się ignoruje, albo, co gorsza, przeinacza. W efekcie zaczyna-
my dawać wiarę teoriom, które w rzeczywistości nam szkodzą.
Eksperci nawołują, abyśmy przestali postrzegać pokarm w ka-
tegoriach makroelementów, a dostrzegli w nim pełny posiłek.
Ich zdaniem ważniejsze od tego, ile zjemy białka, jest jedzenie
zdrowych, naturalnych produktów. Cytując Michaela Pollana,
autora „Omnivore’s dilemma”: „Jedz. Nie za dużo. I w większości
Mięso nas zabija
26
rośliny”. Problem polega na tym, że opinia publiczna przywiązu-
je wielką wagę do idei protein i szukamy ich w każdym posiłku.
Co gorsza, wydaje nam się, że tylko zwierzęce mięso dostarcza
białka. I albo nie zdajemy sobie sprawy, że możemy je pozyskać
również z roślin, albo traktujemy to źródło jako gorszej jakości.
A co w ogóle oznacza „białko na kolację”? Czym są fasolowate
albo awokado, jeśli nie źródłem białka, węglowodanów i tłusz-
czu? Nasze deklaracje są gołosłowne – zgadzamy się co do tego,
że owoce i warzywa nam służą, ale z jakiegoś powodu, który po
dziś dzień pozostaje dla mnie tajemnicą, zawsze dodajemy, że
należy je spożywać w „umiarkowanych ilościach”. Bo chociaż
jesteśmy przekonani, że są dla nas dobre, to wierzymy w wyż-
szość protein. Co więcej, doczekaliśmy się przelicznika wartości
odżywczej, który pomaga nam porównać ze sobą poszczególne
pokarmy. Na pozór zgadzamy się z ekspertami, którzy wskazu-
ją, że powinniśmy jeść zdrowe pożywienie, ale jednocześnie po
cichu kwestionujemy zawartość białka w jabłku. Według prze-
licznika wartości odżywczych bardziej opłaci nam się zjedzenie
piersi kurczaka albo białkowego szejka. W efekcie tylko 5-7%
kalorii pozyskujemy z owoców i warzyw!
Powinniśmy więcej rozmawiać o zdrowym pożywieniu. Re-
dukcjonistyczna praktyka rozbijania pokarmów na czynniki
pierwsze niepotrzebnie komplikuje przekaz. Niestety i ja mu-
szę zaadaptować to podejście – nie zdołam nikogo przekonać,
że nadmierne skupianie uwagi na zawartości białka jest dla nas
szkodliwe, o ile sam nie zagłębię się w świat redukcjonizmu.
Muszę stawić czoła proteinom. W przeciwnym razie, choćbym
nie wiem jak bardzo zachwalał jedzenie jabłek, czytelnik i tak
wybierze wszechobecną suszoną wołowinę. Co więcej, muszę
Cześć, nazywam się Garth i jestem uzależniony od mięsa
27
wykazać, że białko roślinne w zasadniczo odmienny sposób
wpływa na funkcjonowanie organizmu.
Przekonałem się, że zmiana przyzwyczajeń żywieniowych
wymaga gruntownego przebudowania wizji świata – nawołując
do większej konsumpcji produktów roślinnych jestem niczym
Kopernik tłumaczący sobie współczesnym, że to Ziemia krą-
ży wokół Słońca, a nie na odwrót. Naszą obsesję na punkcie
białka pogłębiają lekarze. Tę samą ideę znajdziemy w tysiącach
książek (wyszukiwanie hasła „low-carb books” - dieta o niskiej
zawartości węglowodanów – na Amazonie daje blisko 10 tysięcy
wyników). Głoszą ją zarówno dieta Atkinsa, jak i jej odpryski
(South Beach, The Zone, Protein Power itp.), propagatorzy die-
ty Paleo oraz rzesza blogerów zajmujących się zdrowiem i stylem
życia, a przemysł mięsny i nabiałowy co roku wydają miliardy
dolarów, żeby ugruntować naszą obsesję na punkcie białka za
pośrednictwem reklam i sponsorowanych, stronniczych badań,
lobbując i zastraszając urzędników oraz przekonując opinię pu-
bliczną, że ten groźny nałóg jest całkowicie nieszkodliwy.
Dziecko miłości i żalu
Będę mówił otwarcie: prawdę mówiąc, niechętnie piszę tę książ-
kę. Moja klinika bariatryczna zyskuje coraz większą popularność
i nie mogę opędzić się od pacjentów. Mam dwie córeczki, które
wypełniają mi każdą wolną chwilę. Uwielbiam towarzystwo mojej
żony. Od kiedy przerzuciłem się na dietę roślinną, zacząłem starto-
wać w maratonach i triatlonach (kiedy człowiek odzyskuje zdrowie,
odkrywa, że otworzyły się przed nim nieograniczone możliwości).
Praca, rodzina i hobby dostarczają mi wystarczająco dużo zajęć.
Mięso nas zabija
28
Dlatego nie chciałem poświęcać kilku lat na pisanie książki –
czym zajmowałem się głównie późnym wieczorem, wczesnym
porankiem i w weekendy. Ale musiałem – z trzech powodów.
Po pierwsze i najważniejsze, miałem dość spotkań z pacjenta-
mi, którzy próbowali mi wmówić, że nagły przyrost wagi ciała
to efekt „zbyt małej ilości protein”, mimo że na śniadanie zjadali
jajka, na obiad łososia, a na kolację pierś z kurczaka, co łącznie
daje 2-3 razy wyższą od zalecanej porcję białka.
Po drugie, choć niechętnie się do tego przyznaję, również
przyczyniłem się do nasilenia problemu. W 2008 roku wyda-
łem książkę „The Expert’s Guide to Weight-Loss Surgery”, która
spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem, a średnia jej ocen na
Amazonie to 4,5/5 gwiazdek. Książka trafiła w ręce wielu czy-
telników zmagających się z nadwagą i starających się odzyskać
dawne życie. Jej napisanie poprzedziły skrupulatne przygotowa-
nia i analiza faktów – pomijając, tak, zgadza się, kwestię odży-
wiania. Bez zastanowienia zalecałem stosowanie diety strefowej
opartej w 30% na białku, 30% na tłuszczu i 40% na węglowo-
danach. (Oczywiście w środowisku specjalistów od odchudza-
nia nikt nie skrytykował tego wyboru; w końcu promowałem
szeroko akceptowaną terapię). Nie zdołałem zamknąć tej puszki
Pandory, ale mogłem przyćmić efekt poprzedniej książki kolejną
pracą, pomagając czytelnikom odzyskać dawne kształty i zdro-
wie. I tę pracę trzymasz właśnie w swoich dłoniach.
I wreszcie po trzecie, wstydem napawa mnie świadomość, że
66% obywateli USA cierpi na nadwagę, a jedna trzecia popula-
cji na otyłość. Nie wyobrażam sobie życia w kraju, który z jednej
strony wydaje na służbę zdrowia najwięcej na świecie, a z drugiej
ma najbardziej schorowanych obywateli ze wszystkich państw
o wysokim stopniu rozwoju gospodarczego. Narodowa obsesja
Cześć, nazywam się Garth i jestem uzależniony od mięsa
29
na punkcie protein zabija nas: pozbawia witalności, podkopuje
zdrowie, skraca długość życia. Sytuację, z którą obecnie mamy
do czynienia, uważam za karygodną.
Ale nie musi tak być. Rozwiązanie problemu znajdziemy
w koszyku, lodówce i na talerzu – najważniejsze, to zrozumieć,
jaki wpływ na nasz organizm ma białko zwierzęce i co będzie
dla nas lepsze. Pomocny może być również lekarz, ponieważ co-
raz więcej przedstawicieli służby zdrowia poszerza swoją wiedzę
o zagadnienia związane z odżywianiem się, a w konsekwencji
udziela pacjentom lepszych rad. Pomoże też polityka rządu,
o ile znajdziemy w sobie odwagę, żeby sprzeciwić się lobbistom
o wielomiliardowym zapleczu finansowym i ich koleżkom z Mi-
nisterstwa Rolnictwa, i wyrwiemy się spod wpływu reklam za-
chwalających zdrowotne właściwości mięsa, mleka i jajek.
Jako chirurg specjalizujący się w bariatrii i niegdysiejszy biał-
koholik staję w pierwszym rzędzie tych zmagań. Dzięki temu,
że zamieniłem hamburgery i steki na humus i jarmuż zrzuciłem
zbędne kilogramy i mogłem wystartować w zawodach Ironman
– silniejszy, szybszy i zdrowszy niż kiedykolwiek wcześniej.
Uwolniłem się od zespołu jelita drażliwego. Poziom choleste-
rolu wrócił do normy. Mam idealny poziom cukru we krwi.
Nie daje mi się we znaki stan zapalny. Dieta roślinna otworzyła
przede mną i moimi pacjentami drzwi do nowej rzeczywistości,
w której cieszymy się zdrowiem i tryskamy energią.
Jako specjalista w dziedzinie leczenia otyłości stykam się z ludź-
mi o naprawdę dużej wadze ciała, którym nie pomogły ani zwykłe
diety, ani programy treningowe. Kiedy zarzucają spożycie ogrom-
nych ilości białka na rzecz diety roślinnej, doświadczają tej samej
przemiany, która stała się moim udziałem. Zrzucają zbędne kilo-
gramy – tym razem na dobre. Obniża się poziom cholesterolu.
Mięso nas zabija
30
Cukier wraca do normy. Znika zagrożenie chorobami serca, nad-
ciśnieniem i cukrzycą. Odzyskują energię, wytrzymałość i zdrową
wagę ciała. Już nie muszą się martwić, że rano brakuje im energii
i nie wiedzą, jak poradzić sobie z kolejnym dniem wypełnionym
bólem, zmęczeniem i wstydem. Teraz jedyne, co zaprząta ich gło-
wę, to jak spożytkować nową energię i co zrobić ze swoim „dzi-
kim, cennym życiem”, jak to ujęła Mary Oliver.
Decyzja należy do ciebie
Jeśli sceptycznie podchodzisz do moich słów, w pełni cię rozu-
miem. Ja z 2008 roku też krzyknąłbym „bzdura!”. Wszyscy zo-
staliśmy tak zaprogramowani, żeby traktować białko jako idealną
substancję odżywczą, a im go więcej, tym lepiej. Dajemy wiarę
sensownie brzmiącym wyjaśnieniom (na tym polu wyróżnia się
dieta paleo, wedle której powinniśmy wrócić do korzeni i diety
szlachetnego jaskiniowca, aby na nowo stać się „prawdziwymi”
mężczyznami i kobietami). Dajemy się przytłoczyć autorytetowi
lekarzy i innych specjalistów, nie rozumiejąc, że nikt z nich nie
rozumie odżywiania lepiej od przeciętnego Kowalskiego.
Żeby przeskoczyć na dietę roślinną, musisz przebyć tę samą
drogę co ja i zrozumieć, że białko nie jest najcudowniejszym
pokarmem świata i na wielu płaszczyznach może zagrażać na-
szemu zdrowiu. Musisz zajrzeć za zasłonę wykreowaną przez
media, przemysł mięsny i środowisko medyczne, które wspól-
nymi siłami przekonały nas, że białko musi stanowić fundament
naszej diety, a im będzie go więcej, tym lepiej dla nas. Będziesz
musiał zagłębić się w naukowe wyjaśnienia tłumaczące wpływ
białka zwierzęcego na organizm i odciąć się od „hałasu”, natłoku
zawiłych, nierzadko zniechęcających informacji dostarczających
Cześć, nazywam się Garth i jestem uzależniony od mięsa
31
„dowodów” na potwierdzenie najbardziej wymyślnych teorii,
przez co człowiek zaczyna gubić się w domysłach.
Na płaszczyźnie umysłowej nasza podróż ma dwa etapy.
Pierwszy dotyczy sfery naukowej, czyli aktualnego stanu wie-
dzy na temat odżywiania. To rozbudowana i złożona gałąź nauki
i bez trudu znajdziemy badania przeczące sobie nawzajem – przy-
najmniej na pierwszy rzut oka. Nie znaczy to, że „nic nie wiemy”,
ani że „nic nie jest pewne”. Jeśli setka badań, prowadzonych na
tysiącach pacjentów przez wiele lat, przynosi określone rezultaty,
a zaprzecza mu pojedyncze badanie kilku osób, to łatwo jest wyro-
bić sobie opinię co do ich wiarygodności. Dlatego w mojej książce
skupię się na dowodach i pozwolę czytelnikowi zadecydować.
Po drugie, jeśli mamy przebić się przez warstwę „hałasu”, mu-
simy zrozumieć, dlaczego mass media błędnie interpretują infor-
macje. Specyficzny język świata nauki komplikuje zrozumienie
przekazu. Ale kiedy już nauczymy się odsiewać ziarna od plew
i koncentrować uwagę na tym co najważniejsze, problem „zalewu
informacji” szybko przestanie istnieć. Tak, tak, wszyscy mamy ten
sam problem – nawet ja, a przecież jestem lekarzem i prowadząc
swoją praktykę na co dzień stykam się z badaniami. Istnieje spo-
sób na wyrwanie się z informacyjnego magla i oddzielenie faktów
od entuzjastycznych teorii – a kiedy już się tego nauczysz, poczu-
jesz ulgę, jaką daje umiejętność wyciągania własnych wniosków.
Właśnie temu ma służyć moja książka: ma dać czytelnikowi
pewność siebie, której potrzebuje, żeby samodzielnie podejmo-
wać właściwe decyzje dotyczące odżywiania.
Kolejne rozdziały to etapy podróży, którą ja mam już za sobą, co po-
zwala mi przedstawić przytłaczające, wiarygodne dowody na potwier-
dzenie teorii, że białko zwierzęce stanowi dla nas zagrożenie, a owoce,
warzywa oraz inne rośliny mają dobroczynny wpływ na zdrowie.
Mięso nas zabija
32
Zawędrujemy do syberyjskiej jurty i kirgiskiej chaty, ilustru-
jąc dwie odrębne, ale żyjące obok siebie kultury zamieszkujące
rosyjskie stepy. W jednej spożywa się mięso, w drugiej rośliny.
Zgadnij, która cieszy się lepszym zdrowiem? Omówimy fascy-
nujący eksperyment dra Deana Ornisha, który pacjentom cier-
piącym na raka prostaty przepisał dietę roślinną i który nauczył
ich, jak obniżyć poziom stresu, a następnie porównał ich wyniki
z sytuacją chorych odżywiających się mięsem.
Opowiemy o tym, jak komórki rakowe w szalce petriego za-
czynają namnażać się w szaleńczym tempie, gdy tylko nakarmi-
my je IGF1 – hormonem, którego przybywa w organizmie tym
szybciej, im więcej jemy białka zwierzęcego. I o tym, że komórki
obumierają, kiedy potraktujemy je krwią osób odżywiających
się produktami roślinnymi. Do kompletu dorzucę wyniki wła-
snych wieloletnich badań, które stały się fundamentem terapii
stosowanej w mojej klinice.
Jeśli uznasz wszystkie te dowody za przekonujące, w rozdzia-
le 17. czeka na ciebie plan żywieniowy i lista przepisów, dzięki
którym wprowadzisz do swojego menu zdrowe zmiany, które
pomogły zarówno mnie, jak i setkom moich pacjentów.
Nie oczekuję, że uwierzysz mi na słowo. Zbyt często stykamy
się z „guru żywienia”, cudownymi pokarmami, które odchudza-
ją na zawołanie, sprzecznymi doniesieniami medialnymi i wie-
loznacznymi dyskusjami, żeby szafować swoim zaufaniem. Wie-
le osób wycisza się na ten hałas i dochodzi do wniosku, że nie
ma sensu wsłuchiwać się w porady, bo na dłuższą metę wszystko
może okazać się zabójcze.
Jeśli również miałeś takie myśli, to nie winię cię. I nie chcę do-
datkowo komplikować sytuacji. Na szczęście w twojej wędrówce
niczego nie musisz przyjmować na wiarę. Jedną z licznych zalet
Cześć, nazywam się Garth i jestem uzależniony od mięsa
33
diety roślinnej jest to, że szybko przynosi widoczne efekty. Nie
zamierzam cię do niczego przekonywać – wystarczy, że będziesz
obserwować swoje ciało.
Brzmi dobrze? W takim razie bierzmy się do roboty. Zacznie-
my od jednego z najważniejszych momentów mojej kariery,
z czasów, kiedy z pełnym przekonaniem głosiłem uwielbienie
białka. Ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
Uzupełnieniem książki jest strona internetowa
Proteinaholic.com, pomyślana jako pomoc dla pacjentów
w okresie przejściowym. Można na niej znaleźć przepisy,
porady kulinarne, inspirujące opowieści, najnowsze donie-
sienia ze świata nauki i wsparcie instruktorów. Dla każdego
coś miłego.
Punktem wyjścia może być ściągnięcie Proteinaholic Recove-
ry Plan, zawierające dodatkowe przepisy, odsyłacze do nagrań
i proste porady dotyczące zmian w diecie.
Do zobaczenia w internecie!
35
ROZDZIAŁ 2
Historia upadku
Nie byłem zadowolony z tego, co zobaczyłem w lustrze w na-
szej sypialni. Rozdęte policzki. Ziemista cera. Wystający brzuch.
W wieku 35 lat wyglądałem jak starzec. Obwisła mi skóra na
twarzy. Pod oczami miałem ciemne zakola. Sprawiałem wraże-
nie zmęczonego i zniechęconego, jakbym każdego dnia zmu-
szał się, żeby wstać z łóżka. Byłem lekarzem specjalizującym się
w odchudzaniu, a sam nie wyglądałem zbyt zdrowo. Mój wy-
gląd odzwierciedlał samopoczucie – byłem słaby.
Nie potrafiłem tego zrozumieć. Moja dieta może nie była bar-
dzo „zdrowa” - choć za taką uważało ją większość lekarzy – ale
nie odbiegała od normy. Na śniadanie – jajka i bekon. Na obiad
– podwójny cheeseburger albo kanapka z mięsem z indyka (so-
lidna warstwa mięsa upchnięta między dwie kromki chleba). Na
kolację – stek, coś z grilla albo klopsiki. Białko. Dużo białka.
Tę samą dietę zalecałem moim pacjentom – i stosowali się do
niej. Niektórzy – ci, którzy najbardziej chcieli się wykazać – jedli
więcej białka niż powinni. Zalecałem też ćwiczenia, ale akurat
do tej rady mało kto się stosował. Zresztą ja również – byłem
zbyt zmęczony, żeby zmusić się do ruchu.
Mięso nas zabija
36
Lada moment Houston Chronicle miało obnażyć moje oszu-
stwo. Ich redaktor postanowił przygotować o mnie duży mate-
riał do działu o zdrowiu. Najwyraźniej doszedł do wniosku, że
człowiek, który zajmuje się odchudzaniem, powinien świetnie
orientować się w kwestiach zdrowotnych. Kiedy zapytał, w jaki
sposób o siebie dbam, spanikowany wypaliłem, że biegam po
schodach boiska Rice University. Tak naprawdę miałem jednak
na myśli, że kiedyś zdarzało mi się biegać... od czasu do czasu.
Po schodach? – podchwycił. – Świetny pomysł. Zrobimy kil-
ka takich zdjęć.
Ups! Sam założyłem na siebie te sidła. Kupiłem strój do bie-
gania i, wierzcie lub nie, przebiegłem te schody. Napędzany czy-
stą adrenaliną dałem z siebie wszystko. Każde kliknięcie spustu
aparatu motywowało mnie, żeby przyłożyć się jeszcze bardziej.
Wreszcie – a nie trwało to długo – nogi zaczęły się pode mną
uginać i pojawiło się realne zagrożenie, że za chwilę zwymiotuję
jajka i bekon, moje klasyczne śniadanie.
Wiecie, panowie – zacząłem z trudem – muszę już wracać do
szpitala.
Jasna sprawa – odpowiedział fotograf. – Jeszcze ostatnie zdję-
cie na okładkę.
Kazali mi oprzeć jedną nogę nieco wyżej, podnieść głowę,
wypchnąć klatkę piersiową i uśmiechnąć się jak prawdziwy wo-
jownik. Kiedy dzisiaj patrzę na to zdjęcie, ogarnia mnie śmiech
– naprawdę mogło przekonać czytelnika, że ma do czynienia
z okazem zdrowia. Aparat pstryknął, uścisnęliśmy sobie dłonie...
i szybkim krokiem – ale wystarczająco wolno, żeby nie zwracać
na siebie uwagi – ruszyłem w kierunku najbliższej łazienki. Pod-
biegłem do najbliższej toalety i zwróciłem każdy gram białka
zalegający w moim obolałym żołądku.
Historia upadku
37
Udało mi się oszukać redakcję Chronicle, ale czułem się jak
kompletny hipokryta. Nie chodziło wyłącznie o kaca moralne-
go – wyniki badań wskazywały, że lada moment skończę jak moi
pacjenci: z nadciśnieniem, chorobą serca i cukrzycą. Niby jakim
prawem miałem im mówić, co mają robić ze swoim życiem, skoro
nie potrafiłem pomóc sam sobie? Jasne, mogłem robić to samo co
do tej pory i mechanicznie wykonywać kolejne operacje, ale to
za mało. Nie wystarczyło mi, że pomagam komuś zrzucić zbędne
kilogramy. Chciałem mu pomóc wrócić do zdrowia.
Zacząłem kwestionować swoją wiedzę na temat ludzkiego
ciała. Na studiach wpajano nam, że chorób na dobrą sprawę nie
da się uniknąć. Człowiek prędzej czy później nabawi się jakiegoś
schorzenia przewlekłego – może to być choroba serca, cukrzyca,
nowotwór albo Alzheimer. Nie można temu zapobiec – pozo-
staje co najwyżej leczenie objawów. A jeśli leki wywołują efekty
uboczne, to je także trzeba leczyć.
Oczywiście zawsze pozostaje operacja. W czasach, kiedy zdo-
bywałem wykształcenie medyczne, chirurgia bariatryczna była
stosunkowo nieznana, co nie przeszkodziło mi zrobić specja-
lizację w tej właśnie dziedzinie medycyny. Nie zastanawiałem
się nad jej założeniami – nie intrygowało mnie, dlaczego ludzie
w pierwszej kolejności uciekają się do ściśnięcia żołądka albo
założenia bypassu, zamiast potraktować te zabiegi jako ostat-
nią deskę ratunku. Co gorsza, niepokojąco wysoki odsetek pa-
cjentów wracał do mnie po upływie roku-dwóch lat, ponieważ
w tym czasie zdążyli odzyskać większość utraconej wagi ciała.
Próbowałem rozwikłać tę zagadkę w logiczny sposób: może po-
mógłby jakiś inny, skuteczniejszy zabieg? W tym okresie coraz
głośniej mówiło się o dodatkowym spięciu bypassu – może to
rozwiązałoby problem efektu jojo?
Mięso nas zabija
38
Zacząłem postrzegać ludzkie ciało jako drogi, często psujący się
samochód, który trzeba nieustannie reperować. Koncentrowałem
się na leczeniu – profilaktyki nawet nie brałem pod uwagę.
Tak samo do problemu podchodzili moi pacjenci. Kiedy przeka-
zywałem im wieści o cukrzycy, chorobie serca czy innej poważnej
chorobie, często reagowali rezygnacją. To spojrzenie mówiło: „Wie-
działem, że prędzej czy później do tego dojdzie. Wiedziałem, że nie
jestem zdrowy i jedyne, co pozostało, to czekać na złe wieści”.
Mając świeżo w pamięci swój heroiczny wyczyn, będący jed-
nocześnie spektaklem hipokryzji, zacząłem się zastanawiać, jak
to się stało, że akceptujemy ponurą przyszłość. Dlaczego ludz-
kie ciało jest tak delikatne? Czy wszyscy powinniśmy się przy-
gotować na moment, kiedy poziom cukru we krwi wystrzeli
nam do góry, tętnice całkowicie się zapchają, a ciało rozrośnie
się do rozmiarów, które czynią Amerykanów najbardziej oty-
łym narodem świata? Niemożliwe, żeby to była jedyna droga.
Tamtego dnia powiedziałem sobie: „dość”. Koniec z leczeniem,
które sprowadzało się do „opieki nad chorym”, nie mając nic
wspólnego z troską o jego zdrowie. Koniec z wymaganiem od pa-
cjenta, żeby robił coś, na co nam wszystkim brakuje sił i zdrowia.
Postanowiłem podjąć wyzwanie, któremu nie podołała medycyna
świata Zachodu i odnaleźć pokarmy, które dodadzą mi sił i wital-
ności, a przy okazji pozytywnie wpłyną na moje zdrowie.
W tym celu przemierzyłem cały świat i przekopałem się przez
stosy literatury medycznej. Badałem społeczności, których nie
dotknęły typowe problemy zdrowotne zachodniej cywilizacji –
otyłość, choroby serca, nowotwory – i starałem się poznać ich
tajemnicę, zawsze zaczynając od przeanalizowania kuchni tych
kultur. Najwyraźniej wiedzieli coś, co nam umykało. Najwyż-
szy czas dowiedzieć się, co to takiego.
Historia upadku
39
Chciałem odkryć nowy sposób odżywiania się, ale nieko-
niecznie nową dietę. Większość moich pacjentów stosowała już
dietę strefową, Atkinsa i paleo – i wiele innych – które w osta-
tecznym rozrachunku okazały się całkowicie bezużyteczne.
Pewnie, ktoś tam zrzucił przez miesiąc parę kilogramów – albo
nawet 10-15 kg w pół roku. Ale po 12 miesiącach wracał do
punktu wyjścia, z bagażem dodatkowych kilku kilogramów.
Tyli nawet ci pacjenci, którzy poddali się zabiegowi chirurgicz-
nemu – co przeczyło wszelkiej logice.
Czyli koniec z dietami, liczeniem kalorii, opieraniem się po-
kusom; ogólnie rzecz biorąc: koniec z obsesją na punkcie je-
dzenia. Miałem dowiedzieć się, co jeść, żeby zachować zdrowie
i wsłuchać się w mądrość Hipokratesa, twórcy medycyny Za-
chodu, który trzy tysiące lat temu powiedział: „niechaj pokarm
będzie twoim lekarstwem, a lekarstwo pokarmem”. Przyszedł
czas, żeby otworzyć oczy na prawdę.
Przysięga, którą złożyłem w tamto ponure popołudnie wy-
prawiła mnie w podróż pełną badań i eksperymentów, z których
zrodziła się niniejsza książka, i doprowadziła do zdrowej diety
roślinnej – pełnej świeżych owoców, warzyw, orzechów, nasion,
roślin strączkowych i ziarna – dzięki której zrzuciłem zbędne
kilogramy, zamieniłem tłuszcz na mięśnie, a ospałość na energię.
Nadmiaru sił pozbywam się, biorąc udział w maratonach i za-
wodach Ironman! Już nie dopada mnie głód, nie choruję i mam
idealne wyniki badań.
A co ważniejsze, to samo dzieje się z moimi pacjentami. Ci,
którzy zdecydowali się przejść na dietę roślinną, nie potrzebują
już operacji – bez większego wysiłku zrzucają zbędne kilogramy.
Rzadko kiedy odczuwają głód, mimo że przestali zliczać kalorie i nie
ograniczają się w jedzeniu. Tryskają energią, a ich badania dają świetne
Mięso nas zabija
40
wyniki. Podobnie rzecz się ma z pacjentami, którzy przeszli na nową
dietę po zabiegu chirurgicznym – świetnie radzą sobie z utrzymaniem
stałej wagi i nie mają problemu z zachowaniem zdrowia.
W dalszej części książki podzielę się szczegółami mojej podró-
ży, a ostatni rozdział poświęcę planowi posiłków i przepisom,
które ułatwiają przejście na dietę roślinną. Ale najpierw dokoń-
czę swoją historię – ponieważ, jak się przekonałem, bardzo po-
dobną ma do opowiedzenia wiele osób. Ameryka stała się naro-
dem białkoholików. I wiele osób, które postanowiły uwolnić się
od tego uzależnienia, przeszło drogę podobną do mojej.
„Chcę pomagać ludziom”
Niektóre dzieciaki idą w ślady swoich ojców. Tak było w moim
przypadku. Od kiedy tylko pamiętam, chciałem zostać lekarzem.
Przyjaciele po dziś dzień przypominają mi pewne zdarzenie
z liceum. Należałem do drużyny futbolowej – w tamtych czasach
mogłem biegać po schodach bez końca! - podczas któregoś meczu
zderzyłem się z zawodnikiem drużyny przeciwnej i straciłem przy-
tomność. Pierwsze, o co zapytałem po odzyskaniu przytomności,
półprzytomny i skołowany, to czy nadal mogę zostać lekarzem.
Zastanawiałem się ostatnio, dlaczego tak bardzo mi na tym zale-
żało. Musiało chodzić o tatę. Niekoniecznie o to, żeby stać się jego
kopią, ale żeby mieć pracę, która coś znaczy. W przeciwieństwie do
wielu innych ojców nie podbijał karty w zakładzie. Każde wyjście do
pracy było misją, która nie musiała się skończyć o 17. Ciągle spraw-
dzał stan pacjentów albo dzwonił po wyniki badań. Było oczywiste,
że nie wykonuje zwykłej pracy – i bardzo mi to imponowało. Chyba
można powiedzieć, że nie był to zwykły zawód, a raczej życiowa pasja,
co tym bardziej zwiększało jej atrakcyjność w moich oczach.
Historia upadku
41
Z tego powodu wybrałem studia medyczne, gdzie zagłę-
biłem się w świecie biologii komórkowej, chemii organicznej
i patofizjologii. Brakowało tylko jednego aspektu leczenia (choć
wówczas nie zdawałem sobie z tego sprawy): odżywiania. Ktoś
chce zgadnąć, ile czasu poświęciliśmy wpływowi pożywienia na
działanie organizmu? Całą jedną godzinę. A jeśli wydaje ci się,
że przez te 60 minut słuchaliśmy o tym, które pokarmy są dla
nas dobre, a które nam szkodzą, to grubo się mylisz. Wykładow-
ca tłumaczył nam, jak podpiąć kroplówkę choremu, który nie
może sam przyjmować pokarmu. I nikt się nawet nie zająknął
o tym, co jeść, żeby nie chorować.
Nigdy nie zapomnę, jaką radość czułem w dniu odbierania
dyplomu lekarskiego. Co prawda z upływem lat przysięga Hipo-
kratesa z nabożnego rytuału przeobraziła się w rutynowe ćwicze-
nie, jej słowa na stałe wyryły się w mojej pamięci: „Po pierwsze,
nie szkodzić” i przypomniały o sobie, kiedy zrozumiałem, jak
bardzo ja i moi koledzy po fachu krzywdzimy naszych pacjentów
a hasło „białko, białko i jeszcze więcej białka” to prosta droga
do otyłości, nadciśnienia, chorób serca, cukrzycy i nowotworu.
Ale czego spodziewać się po ludziach, którzy nie mają bladego
pojęcia o odżywianiu?
Życie na diecie
Przyznaję otwarcie: ja także stosowałem diety. Co prawda
w dzieciństwie pochłaniałem jedzenie śmieciowe – płatki śnia-
daniowe słodzone przetworzonym cukrem i słodycze – ale po
20-tce całkowicie zerwałem z takim menu. Wszyscy Amerykanie
wiedzieli, że cukier i przetworzone węglowodany szkodzą, więc
i ja – podobnie jak wszyscy znajomi dietetycy – ze wszystkich sił
Mięso nas zabija
42
starałem się oprzeć pokusie. Dobrze, że mogłem do woli zajadać
się białkiem. Bo przecież tego wspomaga odchudzanie, prawda?
Do momentu rozpoczęcia stażu zdążyłem przytyć ładnych kil-
ka kilogramów. Ale nigdy nie zrzucałem winy za ten stan rzeczy
na dietę cechującą się niską zawartością węglowodanów, a wysoką
białka. Na szczęście na co dzień nosiliśmy fartuchy, które skutecz-
nie kamuflują niedoskonałości sylwetki. I bardzo dobrze, bo zwykle
posilaliśmy się w ulokowanej tuż obok szpitala restauracji Wendy’s
Hamburger. Patrząc z perspektywy czasu, na ironię zakrawa fakt
(czy może powinienem powiedzieć: napawa grozą), że na parterze
szpitala specjalizującego się w zwalczaniu chorób wywołanych śmie-
ciowym jedzeniem wybudowano przybytek Wendy’s. Przed restau-
racją dzień w dzień ustawiała się kolejka ludzi, którzy przed wizytą
u kardiologa postanowili posilić się cheeseburgerem z bekonem.
Oczywiście wówczas nie odbierałem tego w ten sposób. Mia-
łem ciężką pracę i potrzebowałem solidnych, krzepiących posił-
ków. Sporo przytyłem, ale nie ja jeden. Zwykło się mówić, że
student pierwszego roku przybiera na wadze osiem kilogramów.
Na stażu w szpitalu ten wynik należy pomnożyć przez dwa. Jak
wspominałem – Bogu dzięki, że chodziliśmy w fartuchach.
W konsekwencji wszyscy przeszliśmy na dietę – ale nie dla-
tego, że zależało nam na zdrowiu. Akurat my najwyraźniej do-
strzegaliśmy związek między otyłością, poziomem cholesterolu,
chorobami serca i udarem. Ale ważniejsze było, że po zakoń-
czeniu pracy ktoś wybierał się na randkę, a ktoś inny na plażę
– gdzie fartuch na nic się nie zda. Dr Atkins na ratunek!
Tak jest, Atkins. Czemu nie, skoro chodziliśmy do Wendy’s?
(„Za bułeczkę podziękuję”). Poza tym dieta Atkinsa zyskała so-
bie w tym czasie dużą popularność i co chwilę ktoś się chwalił,
ile kilogramów zrzucił i to bez ograniczania porcji bekonu. (Za
Historia upadku
43
to nie docierały do nas wieści o bólach głowy, zaparciach, nud-
nościach i brzydkim oddechu; te objawy dotykały nas indywi-
dualnie i nigdy o nich nie rozmawialiśmy).
Przy wyborze diety nikt z rezydentów nie kierował się kryteria-
mi zdrowotnymi. Nie analizowaliśmy szczegółów – po prostu nas
nie interesowały, a przecież mieliśmy stały dostęp do lekarskich
baz danych i znaliśmy na bieżąco z wyniki różnorakich badań. Ale
kiedy w grę wchodziły zagadnienia związane z odżywianiem się,
byliśmy równie niedoinformowani jak nasi pacjenci.
Pokochałem dietę Atkinsa – przynajmniej na początku. Na
śniadanie jadłem jajka i bekon, na obiad hamburgera bez bułki,
a na kolację pieczeń wołową albo stek. Moje posiłki zamieniły
się w jedno wielkie mięsne widowisko! Czy ta dieta mogła mieć
złe strony? - przecież tak odżywiałem się przez całe moje życie.
Przez pierwszy tydzień znalazłem się w niebie dla żarłoków.
Dopóki nie zacząłem chorować. Pewnie, fakt, że do łazienki
chodziłem raz na tydzień pozwolił mi zaoszczędzić nieco czasu,
ale ceną był silny dyskomfort. Presja była zbyt duża – na diecie
Atkinsa wytrzymałem niecały miesiąc.
Wielu moim przyjaciołom poszło lepiej. Niektórym udało się
zrzucić sporo kilogramów – ale nawet w ich przypadku dobra
passa trwała maksymalnie pół roku. Prędzej czy później znowu
tyli, przebijając pułap dawnej wagi.
Praktyka chirurgiczna
Rozpoczynając praktykę chirurgiczną nadal byłem całkowicie
nieświadomy niuansów odżywiania. Moja dieta nie zmieniła się
i nigdy nie wiązałem pokarmu z chorobami – przygotowując
historię choroby pacjenta nigdy nie pytałem go o jego dietę.
Mięso nas zabija
44
Gdybym był odrobinę bardziej uważny, dostrzegłbym związek
między jedzeniem, stylem życia i schorzeniami. Niemal każdego
dnia usuwałem jeden, dwa albo trzy woreczki żółciowe, zwykle
pacjentkom, które można opisać krótką formułą „gruba babka
po czterdziestce” (to fraza funkcjonująca wśród lekarzy, nie ja
ją wymyśliłem). Czy zdarzyło mi się logicznie powiązać przy-
miotnik „gruba” z operacją usunięcia woreczka żółciowego? Nie,
skąd. Po prostu go wycinałem i na tym kończyło się leczenie.
Wykonałem też wiele operacji zapalenia uchyłków, polega-
jącego na wytworzeniu się guzka na tkance jelita. Wiedziałem,
że do rozwoju choroby przyczynia się niedobór błonnika, który
z kolei prowadzi do trudności z wydalaniem. Masa kałowa zbie-
ra się wtedy w jelitach, a jej usunięcie wymaga silnego parcia.
Nacisk, jaki wywieramy, może doprowadzić do uszkodzenia
ścianek jelita, ich wydęcia, a niekiedy nawet pęknięcia.
Zapalenie uchyłków jest jedną z tych nielicznych chorób, któ-
re leczy się przez zmianę diety. Ponieważ przeciętny Amerykanin
spożywa niecałe 15 gramów błonnika dziennie, chcąc pozostać
wiernym „standardowi opieki medycznej”, zalecałem pacjen-
tom, aby zwiększyli jego spożycie do 25-30 g, czyli równowarto-
ści miseczki otrębów z owocami leśnymi na śniadanie, pszennej
kanapki pita na obiad, jabłka z migdałami jako przekąski i ma-
karonu pszenicznego z fasolą na kolację. Nie wymagałem dużo,
ale niektórym nawet to nie mieściło się w głowie.
Każdej pacjentce wręczałem kartkę z listą pokarmów o dużej
zawartości błonnika, obejmującą świeże owoce, surowe albo lek-
ko podgotowane warzywa, fasolowate, nasiona, orzechy i ziar-
no. Za każdym razem kartka lądowała w torebce albo na biurku
mojego gabinetu. Ich spojrzenie mówiło: „Dieta? Wolę leki albo
operację, żebym jak najszybciej wróciła do normalnego życia”.
Historia upadku
45
A ja, o zgrozo, nic sobie z tego nie robiłem. Nie oczekiwałem
od pacjentów, że zwiększą spożycie błonnika. Zresztą chyba sam
nie wierzyłem w skuteczność tej metody. W końcu jako chirurg
koncentrowałem się na chorobie, a pacjent był dla mnie zwy-
kłym gapiem.
Operowałem również nowotwory, głównie raka piersi. Dzisiaj
już wiem, jaki wpływ ma dieta na rozwój tej konkretnej choroby
(patrz: rozdział 13), ale wtedy wydawało mi się, że rak to kwestia
pecha. Za to mój ostry skalpel i uważne oko – oraz kilka silnych
trucizn – należało traktować jako uśmiech losu.
Tymczasem, w reakcji na epidemię nadwagi, narodziła się
nowa dziedzina medycyny: chirurgiczne leczenie otyłości. Do-
szliśmy do wniosku – graniczącego z butą – że na polu, na któ-
rym zawiodły diety, z pewnością poradzi sobie chirurgia.
Cud bariatrii
Przyznaję, że początkowo nawet ja miałem wątpliwości. Nie by-
łem pewien, czy chirurgia poradzi sobie z problemem otyłości.
Pomimo solidnego brzuszka ja również byłem uprzedzony
względem osób otyłych. Nie wiedziałem jeszcze, jaki wpływ na
tycie mają kwestie genetyczne i nie zdawałem sobie sprawy z ist-
nienia hormonu głodu. Podobnie jak większość uważałem, że
osoby otyłe mają słabą wolę. Obecnie uważam, ze nie powinno
być społecznego przyzwolenia na ich dyskryminację, zwłaszcza
że otyłość dotyczy milionów ludzi. Jeśli do jej rozwoju przyczy-
nia się obsesja na punkcie białka – a tak właśnie jest w większości
przypadków – sytuacja staje się jeszcze bardziej przygnębiająca.
A kiedy lekarze stoją murem – a niekiedy wręcz promują – szko-
dliwą modę, sprawy zaczynają przybierać tragiczny obrót.
Mięso nas zabija
46
Jednak dziesięć lat temu nie zdawałem sobie z tego sprawy
i kiedy szef oddziału zaproponował mi nową, ekscytującą płasz-
czyznę rozwoju, zgodziłem się. Wtedy cały proces sprowadzał
się do przycięcia żołądka do rozmiarów małej torebki i połącze-
nia go z jelitem.
Nawiasem mówiąc, istnieje bardzo interesujące wytłumacze-
nie tego zabiegu. Otóż na przestrzeni wieków nasz organizm
musiał radzić sobie z długimi okresami głodu przerywanymi
przez sporadyczne uczty. Nasi przodkowie przez długie tygodnie
pożywiali się owocami leśnymi, trawą i korą, które udało im
się znaleźć w nieprzyjaznym środowisku. Ale od czasu do czasu
udawało im się odkryć żyzny zakątek albo upolować zwierza,
a tym samym zdobyć bogate źródło kalorii.
W konsekwencji nasz żołądek wydłużył się, dzięki czemu
mieściło się w nim więcej pokarmu. Późniejsi rolnicy zapychali
sobie brzuchy podczas uczt, desperacko odkładając tłuszcz na
zimę. (Ruch propagujący dietę paleo ma inny pogląd na historię
człowieka – więcej w rozdziale siódmym).
Tyle że o ile nie zagraża nam głód, stajemy przed innym pro-
blemem: otyłością. Kiedy na każdym rogu ulicy znajduje się
restauracja, znalezienie posiłku nie nastręcza trudności. Nawet
w środku zimy możemy liczyć na minimum trzy posiłki dzien-
nie. 24-godzinny dostęp do pożywienia sprawia, że rozciągliwy
żołądek staje się zagrożeniem.
Jakby tego było mało, nasz organizm rozwinął mechanizmy
hormonalne wzmagające uczucie głodu i łaknienie słodkiego.
Oczywiście w czasach naszych przodków „słodkie” było równo-
znaczne z „owocami” i, przy wyjątkowych okazjach, „miodem”.
Dzisiaj mamy styczność z owocami co najwyżej zajadając się aro-
matyzowanymi cukierkami i ciastkami z dżemem malinowym.
Historia upadku
47
I tutaj wchodzimy w sferę zainteresowania chirurgii odchu-
dzania. Zmniejszając żołądek, chirurg chroni pacjenta przed
przejadaniem się, czego nasi przodkowie doświadczali spora-
dycznie, za to my – regularnie. Dodatkowym celem zabiegu jest
wykonanie „mostu”, który pomijałby odcinki układu pokarmo-
we produkujące hormony „głodu”. I wreszcie, dostarczając po-
karm bezpośrednio do jelita, wywołujemy nietolerancję cukru
i obniżamy zapotrzebowanie organizmu na słodkie.
Pierwszy bypass żołądka założyłem w 2002 roku – i z miejsca
to pokochałem. To jeden z najbardziej satysfakcjonujących zabie-
gów, jakie może przeprowadzić chirurg. Wymaga szczególnych
umiejętności – które chirurdzy bardzo sobie cenią – i przynosi
natychmiastowy efekt: wystarczy kilka cięć, a problem wizual-
nie się zmniejsza. Jak wspominałem: pacjent jest tylko gapiem.
Wystarczy, że leży na stole zabiegowym – ja zajmuję się resztą.
A co najlepsze, bypass żołądka naprawdę działa – w wyniku
zabiegu pacjenci tracą średnio 75% wagi ciała. Operację cechu-
je 85-procentowa skuteczność leczenia cukrzycy oraz znaczne
obniżenie ciśnienia krwi, poziomu cholesterolu oraz zespołu
bezdechu sennego. I nie chodzi wyłącznie o dane statystyczne –
wystarczy spojrzeć na wyraz twarzy pacjenta, który wreszcie ma
szansę zrzucić zbędne kilogramy.
Przez tych kilka pierwszych miesięcy chirurgicznych cudów
czułem się jak bohater „Przebudzeń” z Robinem Williamsem.
Aktor wciela się w postać neurologa Olivera Sacksa, który po-
maga wybudzonemu ze śpiączki pacjentowi (w tej roli Robert
De Niro). Powracający do życia De Niro nie może nacieszyć się
odzyskanym życiem.
Moi pacjenci doświadczyli podobnego uczucia. Większość
z nich przez całe dotychczasowe życie walczyła z otyłością.
Mięso nas zabija
48
Nieustannie wracali do diety Atkinsa i jej podobnych; zrzucali
zbędne kilogramy, odzyskiwali je, znowu zrzucali i odzyskiwali
kolejny raz. Odchudzanie nie przynosiło oczekiwanych efektów
i zawsze kończyło się powrotem do dawnej wagi.
Dzięki zabiegowi chirurgicznemu mogli zamknąć ten roz-
dział swojego życia. Pierwszy raz nie czuli się ciężcy i wielcy,
przytłoczeni przez dodatkowe kilogramy i tłuszcz. Wreszcie
stali się normalni.
Utrata wielu kilogramów to coś więcej niż tylko zabieg ko-
smetyczny. Człowiek zaczyna się inaczej poruszać. Nie musi dłu-
żej walczyć ze swoim ciałem. Jest lżejszy, ma większą swobodę.
Może bez trudu zejść w dół ulicy, wspiąć się na wzgórze, a nawet
wejść po schodach, nie zatrzymując się co chwilę, żeby złapać
oddech. Po raz pierwszy do dawna – może nawet od czasów
dzieciństwa – człowiek czuje się dobrze we własnej skórze.
Do mojego gabinetu co chwilę przychodzili kolejni pacjenci,
żeby pochwalić się nowymi ubraniami, odmienioną sylwetką,
energią. Nieustannie ktoś chciał uścisnąć mi rękę i podzięko-
wać za to, że odmieniłem jego życie. Czułem się jak bohater,
zwłaszcza kiedy wyniki badań potwierdzały, że dzięki zabiegowi
uniknęli chorób serca, cukrzycy i udaru. Nie sposób było nie
pomyśleć – i nie, nie przemawiał przeze mnie kompleks Boga –
że uratowałem im życie.
Koniec marzeń
Jak już wspominałem, w chirurgii bariatrycznej rola pacjenta
jest znikoma. Zwykle dostaje receptę na witaminy pooperacyj-
ne, kolejny termin wizyty i zalecenie, żeby jeść dużo białka (aż
się wzdrygam na wspomnienie tego zalecenia: „najpierw zjedz
Historia upadku
49
białko”). Wtedy nie zdawałem sobie sprawy z jednej istotnej kwe-
stii: operacja nie rozwiązuje fundamentalnego problemu otyłości,
czyli okropnej diety. A ponieważ my, lekarze, pozostaliśmy obo-
jętni, a na dodatek dokładaliśmy swoje trzy grosze do pogorszenia
sytuacji, część pacjentów znowu zaczęła przybierać na wadze.
Na oczach Olivera Sacksa jego pacjenci ponownie zapadali
w śpiączkę. Ja obserwowałem, jak moi tyją. Po trzech, czterech
latach znowu trafiali do mojego gabinetu, wbijając we mnie pełne
desperacji spojrzenie. „Znowu zacząłem tyć” - mówili. Nigdy nie
słyszałem słów, które komunikowałyby równie wielki smutek.
Nie zawinił zabieg – wszystko potoczyło się zgodnie z planem.
Przez pierwszy rok po operacji pacjent traci kilogramy, nawet
jeśli nie zmienia przyzwyczajeń żywieniowych. Z podwójnego
cheeseburgera robi się pojedynczy cheeseburger. Z czterech jajek
i sześciu plasterków bekonu – dwa jajka i jeden plasterek. Z po-
łówki kurczaka – ćwiartka kurczaka; z dwóch kawałków smażo-
nej ryby – jedna. Moi pacjenci, sumiennie realizując zalecenia
lekarza, nadal jedli dużo białka.
W przypadku większości osób po operacji mniejszy żołądek
wymusza niższe spożycie kalorii – stąd efekt chudnięcia. Ale to
nie oznacza, że są zdrowe. Dzisiaj zdajemy sobie z tego spra-
wę. W środowisku chirurgów odchudzania przyjęło się mówić
o „miesiącu miodowym” odpowiadającym pierwszemu rokowi
lub dwóm latom od momentu operacji, kiedy waga ciała pacjen-
ta spada niezależnie od tego, co robi. Jednak po upływie tego
czasu większość moich pacjentów znowu zaczęła tyć, a ich ba-
dania wykazywały niedobór substancji odżywczych. Niektórzy
całkiem sobie odpuścili i już nawet nie próbowali walczyć z po-
stępującym przybieraniem na wadze. Inni podwoili wysiłki w je-
dyny znany sobie sposób: zwiększając zawartość węglowodanów
Mięso nas zabija
50
i białka w diecie. Z bólem serca wracam myślami do czasów,
kiedy nie zdawałem sobie sprawy, że białko sprzyja tyciu i odbu-
dowie tkanki tłuszczowej.
Środowisko medyczne mówi jednym głosem: po co katować
się jakąś dietą, jeśli mamy pod ręką niesamowicie skuteczny za-
bieg chirurgiczny? Lekarze specjalizujący się w medycynie kon-
wencjonalnej nie mają wątpliwości: chirurgia bariatryczna jest
najskuteczniejszym lekarstwem na otyłość. Ale jeśli weźmiemy
pod uwagę fakt, że 15 mln obywateli Stanów Zjednoczonych
kwalifikuje się do operacji – co daje 80 tys. pacjentów na każdego
chirurga – daje nam to naprawdę sporo zabiegów. Jeśli dodamy
do tego fakt, że cena operacji bariatrycznej waha się od 18 do 25
tys. dolarów, nietrudno będzie zrozumieć, jak wielkie obciążenie
stanowi dla systemu służby zdrowia; tylko zaległe operacje będą
kosztować 375 milionów dolarów, a to jedynie kropla w morzu.
Warto też zastanowić się nad szerszymi implikacjami problemu:
obecnie służba zdrowia wyłącznie przygląda się rozwojowi sytu-
acji, nie starając się przeciwdziałać tyciu i nie edukując obywateli
w kwestiach dotyczących wagi ciała, zdrowia i doboru posiłków.
Mało co skuteczniej niweluje kompleks Boga, niż pacjent
szukający pomocy, której nie potrafimy mu udzielić. W takich
sytuacjach odruchowo radziłem kolejną operację. Może uda
nam się jeszcze bardziej zmniejszyć żołądek; ale badania wyka-
zały, że tego typu zabieg byłby nieefektywny i mógłby stanowić
zagrożenie dla pacjenta.
A gdyby tak pomajstrować przy jelicie i utrudnić organizmo-
wi wchłanianie pokarmu? Tyle że wtedy będzie musiał jakoś
je usunąć, a biegunka nie zalicza się do najprzyjemniejszych
metod oczyszczania organizmu. Co więcej, jeśli nie wchłania-
my pożywienia, to nie wchłaniamy też substancji odżywczych.
Historia upadku
51
Konsekwencją operacji mającej na celu utrudnienie wchłaniania
pokarmu może być groźny dla zdrowia niedobór witamin.
Zdesperowany, zwróciłem się ku ćwiczeniom. Zalecałem pa-
cjentom wynajęcie trenera osobistego i wypocenie dodatkowych
kilogramów na siłowni. Nieważne, że sam byłem zbyt zmęczo-
ny, żeby posłuchać własnej rady. Zresztą oni też.
Lekarzu, lecz się sam
Oto ja w wieku 30 lat: szczęśliwe małżeństwo, praca w jed-
nym z czołowych szpitali Houston, człowiek odnoszący suk-
cesy zawodowe i cieszący się powszechnym szacunkiem – ale
z nadwagą. W tym okresie mojego życia byłem już całkowicie
uzależniony od białka. Nie pamiętam, żebym jadł warzywa, ale
podejrzewam, że raz czy dwa coś takiego musiało się zdarzyć.
Każdy posiłek składał się z mięsa, a lubiłem też mleko, jajka
i ser. Niezależnie do tego, czy przygotowałem sobie bekon, kur-
czaka z grilla czy suma smażonego na głębokim oleju, każdy
z tych posiłków składał się w 100% z mięsa.
Sumiennie zapracowałem na swój stan. Tak odżywiałem się
od dzieciństwa i tak samo jadała większość mieszkańców moje-
go rodzinnego Teksasu. Wszyscy znani mi eksperci zachęcali do
jedzenia mięsa. Kiedy próbowałem nabrać masy mięśniowej –
co udało mi się dopiero po przejściu na weganizm – trener wci-
skał mi mieszanki białkowe z tak wielkim entuzjazmem, jakby
dostawał prowizję od każdego kęsa steku. Trafił się nawet taki,
który wmawiał mi, że codziennie powinienem zjadać sześć piersi
z kurczaka. Sześć? Kiedy jakiś czas później w ręce wpadły mi wy-
niki badań łączących spożycie drobiu z otyłością i chłoniakami,
po prostu zamknąłem oczy i poczułem dreszcze.
Mięso nas zabija
52
I jeszcze jedna kwestia, która dzisiaj, kiedy analizuję ją z per-
spektywy weganina, budzi mój śmiech: wszystkich nurtuje pyta-
nie, czy dieta oparta na pokarmach roślinnych jest zdrowa – ale
nikt nie zadaje go w kontekście potraw mięsnych. Nikt nigdy
nie zapytał: „Ej, Garth, czy zjadasz codziennie sześć porcji owo-
ców?”, „Wiesz, Garth, według zaleceń Ministerstwa Zdrowia
powinniśmy codziennie spożywać 35g błonnika, a skoro błon-
nik nie występuje w pokarmach zwierzęcych, to warto byłoby
dorzucić do menu trochę fasoli, ziarna i warzyw” ani „Mój Boże,
Garth, stosunek kwasów omega-3 do kwasów omega-6 w posił-
ku powinien wynosić 1:1, a u ciebie to 15:1! Przestań wreszcie
jeść zwierzęcy tłuszcz (który zawiera wysokie stężenie kwasów
omega-6)!”. Nie. Nikt się nawet nie zająknął na temat związku
(świetnie udokumentowanego) między stężeniem cholesterolu
w surowicy a tłuszczami nasyconymi (których ogromne ilości
zawiera mięso, drób, ryby, jajka i przetwory mleczne). Ani słowa
o przeciwutleniaczach, flawonoidach, witaminach i minerałach
– mikroskładnikach zapewniających poprawne funkcjonowanie
niemal wszystkich części ciała, a które organizm pozyskuje wy-
łącznie z owoców, warzyw, ziarna i roślin fasolowatych. Nikogo
nie dziwi, że dzień w dzień wcinasz hamburgery, ale wystarczy,
że zamówisz sałatkę, a ludzie zaczynają w tobie widzieć głodują-
ce dziecko z wiadomości telewizyjnych.
Nie zastanawiałem się, czy dieta białkowa – i unikanie
owoców oraz warzyw – mogą odpowiadać za ciągłe uczucie
zmęczenia i rosnącą wagę ciała. W końcu przydarzyło mi się
kilka rzeczy, które podziałały na mnie jak zimny prysznic
i sprawiły, że zdecydowałem się wziąć stery swojego życia we
własne ręce.
Historia upadku
53
Na samym dnie
„Jej”, pomyślałem, „to badanie wzroku trwa jakby dłużej niż zwy-
kle”. Choć nie byłem szczególnie zestresowany, moja optyczka
wytłumaczyła mi, że mam wszelkie powody do zdenerwowania.
Kiedy skończyła przyglądać się moim oczom i spojrzała na mnie
z troską, nie odczytałem jej wyrazu twarzy jako wyrazu zaniepo-
kojenia. A kiedy wytłumaczyła, czego się dopatrzyła, niczego nie
zrozumiałem, zupełnie jakby mózg nie zarejestrował jej słów.
Powtórzyła swoją diagnozę – tym razem wolniej, bo zorien-
towała się, że mamy problem z komunikacją. W naczynkach
moich oczu wykryła cholesterol.
Za drugim razem dotarło. Cholesterol? W oczach? Chwila
moment. Nie byłem kardiologiem, ale nawet ja wiedziałem,
że cholesterol w takiej ilości rzadko kiedy widuje się u ludzi
w moim wieku. W ogóle u mało kogo. Zwykle trzeba być po
50-tce i przez kilka dekad objadać się tłustymi pokarmami.
Cóż, biorąc pod uwagę ilość mięsa, jaj i nabiału w mojej
diecie, może rzeczywiście przesadziłem. Ale pomimo niepoko-
jącej diagnozy, w głębi ducha nadal byłem chirurgiem i zawsze
mogłem liczyć na pomoc medycyny Zachodu. Wiedziałem, jak
rozwiązać swoje problemy: wystarczyło wziąć pigułkę.
Niestety, stanowczo zbyt często, zarówno ja jak i moi kole-
dzy po fachu, uciekaliśmy się do takiego rozwiązania. Tak bar-
dzo przyzwyczailiśmy się do obecności chorób, że nie robiły na
nas większego wrażenia. Jako absolwent studiów medycznych
wychodziłem z założenia, że naszym podstawowym celem jest
nieustanne naprawianie wadliwych ciał. Oczywiście nie byłem
zachwycony swoją diagnozą, ale w moich oczach wysoki poziom
cholesterolu to nawet nie była choroba.
Mięso nas zabija
54
Tak, tak, wiązało się z nim podwyższone ryzyko chorób serca,
udaru i wiele innych zagrożeń. Ale przecież zawsze mogłem li-
czyć na moje magiczne pigułki.
Akurat w tym czasie żona była w ciąży z naszym pierwszym
dzieckiem i mój ubezpieczyciel poprosił mnie o wykonanie do-
datkowych badań. Gdyby nie to, pewnie nie poszedłbym do
lekarza. Wyniki potwierdziły diagnozę pani optyk, a na domiar
złego wskazały na istnienie kilku dodatkowych problemów.
Mój poziom cholesterolu przekraczał wszelkie normy. Badania
wątroby dały podwyższone wyniki, co oznaczało, że zaczyna-
ła zarastać mi tłuszczem. Dodajmy do tego wysokie ciśnienie
i podwyższony poziom trójglicerydów i szybko stało się jasne,
że jestem poważnie chory. Zaczęło mnie dręczyć pytanie, czy
będzie mi dane zobaczyć, jak dorasta moje dziecko. Szybko, co
mówi polisa ubezpieczeniowa?
Może i miałem kompleks Boga, ale nie byłem ślepy. Wiedzia-
łem, że leki pomagają, ale nie leczą. Kiedy zaczniesz przyjmować
statyny – najpopularniejszy lek na obniżenie cholesterolu – bę-
dziesz na nie skazany do końca życia. Nie na rok czy dwa, nie na
dziesięć. Do końca życia.
Pigułka nie rozwiązuje problemu. Statyny i im podobne
leki wywołują liczne efekty uboczne. Kiedy informowałem
moich pacjentów, że powinni je przyjmować, widziałem
w ich oczach wyraz paniki. Jakby nie spojrzeć, statyny wywo-
łują zaburzenia pracy serca, nerek, jelit i systemu nerwowego,
a także zwiększają ciśnienie. Zwiększają ryzyko rozwoju cu-
krzycy i wywołują zamglenie umysłu – tak silne, że niekiedy
mylone przez lekarzy z Alzheimerem. Gdyby nie to, że w do-
myśle mają chronić przed udarem, można by pomyśleć, że
ktoś tu łamie przysięgę Hipokratesa.
Historia upadku
55
Co gorsza, dłuższe przyjmowanie leków zmniejszało ich sku-
teczność. Niektórzy pacjenci przez kilka lat zaliczali kilka róż-
nych zestawów, każdy z odmiennymi efektami ubocznymi.
Wszystko to sprawiło, że z gabinetu lekarza wychodziłem nie-
źle roztrzęsiony.
Na cholesterol proszę przyjmować statyny, a na trójglicerydy
– to lekarstwo – usłyszałem na odchodne od lekarza, który nie-
malże z uśmiechem na ustach wyrecytował oklepaną formułkę.
Do tego beta-blokery na ciśnienie, ale jeśli pojawią się zawroty
głowy albo złe samopoczucie, zmienimy je na coś innego. I pro-
szę zadzwonić, gdyby poczuł pan silny ból w nogach.
Czyli nic szczególnego, prawda? Tyle że skończyłem 36 lat i wła-
śnie usłyszałem, że do końca życia będę przyjmować trzy leki.
A to nawet nie była pierwsza wizyta u lekarza tamtego roku. Przez
okrągłe dziesięć lat dawały mi się we znaki silne skurcze i zespół
jelita drażliwego, skutecznie uprzykrzając mi życie. Bez wdawania
się w nieprzyjemne szczegóły, będąc poza domem zawsze musiałem
wiedzieć, gdzie znajduje się najbliższa łazienka. Konieczność udania
się do toalety zrujnowała mi wiele meczy, imprez, a nawet randek.
Aż dziw bierze, że przetrzymałem swoje wesele.
Z drugiej strony, medycyna konwencjonalna do tego stop-
nia przyzwyczaiła się do chorób przewlekłych, że żaden z moich
lekarzy nie wydawał się zaniepokojony wynikami badań, tym
bardziej, że kolonoskopia i endoskopia nie wykazały niczego,
„czym powinniśmy się martwić”. Innymi słowy, nie miałem
guza, infekcji ani nie cierpiałem na zaburzenie strukturalne –
chodziło o zwykłe, przewlekłe i bardzo bolesne schorzenie do-
tyczące jednego z głównych narządów wewnętrznych. „Zespół
nieszczelnego jelita to powszechny problem”, wyjaśnił lekarz, po
czym przepisał mi kilka leków, które na nic się zdały.
Mięso nas zabija
56
Do końca życia miałem borykać się z tą chorobą? I jeszcze
wysokim cholesterolem i stłuszczoną wątrobą? Ogarnęło mnie
przygnębienie, ale nie niepokój, ponieważ wychodziłem z zało-
żenia, że wszyscy stawiamy czoła podobnym problemom. Każdy
z moich pacjentów cierpiał na zaparcia albo biegunkę. W przy-
padku nielicznych szczęśliwców chodziło o jedno i drugie, a do
tego wysokie ciśnienie krwi i wysoki poziom cholesterolu. Wy-
dawało mi się, że tak to już jest z kruchym ludzkim ciałem.
Jakiś czas później odbyłem pamiętną przebieżkę po schodach
Rice Stadium. Sam nie wiem, dlaczego akurat to doświadczenie
dało mi tyle do myślenia, skoro nie przejąłem się nawet prze-
rażającymi wynikami badań, nadwagą, zmęczeniem, zespołem
jelita drażliwego i faktem, że znaczny odsetek moich pacjentów
miał problem z utrzymaniem stałej wagi ciała. Tamtego dnia
spojrzałem na swoje odbicie w lustrze i powiedziałem sobie:
dość. Nie wiedziałem jeszcze, że u źródła moich problemów leży
białkoholizm. Ale wkrótce prawda miała wyjść na jaw.
Choroba z medycznego punktu widzenia
Zanim poznałem całą prawdę o białku i o cudownych właściwo-
ściach diety roślinnej, najpierw musiałem wyzbyć się błędnych
założeń, które przyswoiłem podczas szkolenia. Pierwsze brzmiało:
choroba po prostu się zdarza i zwykle nie ma konkretnej przyczyny.
Sam się sobie dziwię, że przez wszystkie te lata pracy w służbie
zdrowia nigdy nie poddawałem w wątpliwość nieuniknionego
charakteru choroby. Po prostu koncentrowałem swoje wysiłki na
jej wyleczeniu. Kolejny raz powtórzę: pacjent odgrywał w tym
procesie znikomą rolę. Walka toczyła się między mną a chorobą.
Historia upadku
57
Ten sposób myślenia wpajano wszystkim studentom – i to nie
tylko na mojej uczelni, ale w całych Stanach. Również dzisiaj
odbywa się to w identyczny sposób. Poświęcamy tysiące godzin
na analizowanie objawów, ale nawet przez chwilę nie zastana-
wiamy się nad źródłem choroby. Na potrzeby przyczynowości
zaadaptowaliśmy punkt widzenia, którego nie sposób określić
inaczej, jak myślenie przesądami: nowotwór nie jest konsekwen-
cją zaburzenia równowagi systemowej – to groźny potwór, który
atakuje organizm. Do chorób serca nie prowadzi nagromadze-
nie się tłuszczu i przewlekły stan zapalny – to efekt genetycznego
pecha. Do cukrzycy nie dochodzi w wyniku regularnego spoży-
wania posiłków podwyższających poziom cukru we krwi – to po
prostu coś, co przydarza się określonym ludziom.
Dla nas choroby są bandziorami-indywidualistami – a każdą
leczy inny specjalista. Jeśli ktoś cierpi na chorobę serca i cukrzy-
cę, musi odwiedzać dwóch różnych lekarzy, a każdy przepisze
mu odrębną listę leków i zabiegów. Ci dwaj specjaliści zwykle
nawet nie komunikują się ze sobą.
Co gorsza, pacjent jako taki się nie liczy – ważne jest to, na co
choruje. „Rak okrężnicy” w sali numer 200 jest gotowy do ope-
racji. Toczę walkę z chorobą – ten sposób myślenia doprowadził
do wykształcenia się bardzo groźnych nawyków. Muszę stawić
czoła chorobie, wykorzystując do tego zabieg chirurgiczny albo
leki. Nie ma czasu, żeby rozczulać się nad pacjentem. Musimy
skoncentrować się na zniszczeniu choroby.
Nierzadko słyszałem zarzuty, że lekarz przepisuje jakiś lek, po-
nieważ został przekupiony przez jego producenta albo zarabia na
wypisywaniu recept. To samo tyczy się chirurgów, którzy podob-
no sięgają po nóż, żeby odciążyć pacjenta z zawartości portfela.