King Stephen Bunt Kaina

background image

BunT KaInA

www.StephenKing.one.pl

Przełożył: Rafał Wilkoński

Garrish schronił si

ę

przed ostrym blaskiem majowego sło

ń

ca w chłód hallu

akademika. Min

ę

ło kilka dobrych chwil, zanim jego oczy przywykły do panuj

ą

cego

wewn

ą

trz budynku półmroku, dlatego tez na samym pocz

ą

tku Harry, którego

przezywano Bobrem, objawił mu si

ę

jako bezcielesny głos dobiegaj

ą

cy z cienia.

- Ale nam zadali bobu, sam powiedz - gor

ą

czkował si

ę

Bóbr. - To prawdziwe

cholerstwo, no nie?
- Aha - potwierdził Garrish. - Było ci

ęż

ko.

Teraz dopiero zdołał dostrzec Bobra. Chłopak tarł dłoni

ą

usiane pryszczami

czoło, a pot perlił mu si

ę

nawet pod oczami. Na nogach miał sandały, a ubrany

był w sportow

ą

koszulk

ę

z krótkim r

ę

kawem i numerem 69. Do koszuli miał

przypi

ę

ty okr

ą

gły znaczek z napisem, który głosił,

ż

e niejaki Pip

ś

ci

ń

ski to szuja i

gnojek. Olbrzymie wystaj

ą

ce siekacze Bobra ja

ś

niały w ponurym mroku

westybulu.
- A miałem zamiar da

ć

sobie z tym spokój jeszcze w styczniu, zamieni

ć

na

cokolwiek innego - zwierzał si

ę

Bóbr. - Wci

ąż

mówiłem sobie: zdecyduj si

ę

, póki

jest jeszcze czas. I wtedy termin na zamian

ę

min

ą

ł, no i musiałem albo zdawa

ć

to

dziadostwo, albo mie

ć

tyły. My

ś

l

ę

,

ż

e oblałem, Curt. Jak Boga kocham.

Kierowniczka akademika stała na rogu, przy przegródkach na poczt

ę

. Była to

niezwykle wysoka kobieta, z urody przypominaj

ą

ca nieco Rudolfa Valentino.

Jedn

ą

dło

ń

trzymała wła

ś

nie w krótkim r

ę

kawie sukienki, usiłuj

ą

c wsun

ąć

na

miejsce rami

ą

czko halki, które jej si

ę

zsun

ę

ło, drug

ą

za

ś

w tym samym czasie

przytwierdzała do tablicy ogłosze

ń

kartk

ę

z ostateczn

ą

dat

ę

opuszczenia

akademika.
- Tak, ci

ęż

ko było - powtórzył Garrish.

- Chciałem

ś

ci

ą

gn

ąć

troch

ę

od ciebie, ale zabrakło mi odwagi, jak Boga

kocham. Ten facet ma sokoli wzrok. My

ś

lisz,

ż

e zdałe

ś

na pi

ą

tk

ę

?

- By

ć

mo

ż

e nawet oblałem - powiedział Garrish.

Bobrowi opadła szcz

ę

ka.

- Naprawd

ę

my

ś

lisz,

ż

e mogłe

ś

obla

ć

? Ty? Naprawd

ę

my

ś

lisz,

ż

e...

- Teraz id

ę

wzi

ąć

prysznic, dobra?

- Jasne, Curt. No pewnie, id

ź

. Czy to był twój ostatni egzamin?

- Aha - potwierdził Garrish. - To był mój ostatni egzamin.
Garish przeci

ą

ł holl i pchn

ą

ł drzwi prowadz

ą

ce na klatk

ę

schodow

ą

. Klatka

pachniała jak bokserski ochraniacz naj

ą

dra po wyj

ą

tkowo zajadłej walce. Który to

ju

ż

raz szedł tymi starymi schodami? Jego pokój znajdował si

ę

na pi

ą

tym pi

ę

trze.

Quinn i jeszcze jeden idiota z trzeciego o obficie owłosionych goleniach stali po
przeciwległych stronach klatki jak kolumny, przerzucaj

ą

c si

ę

piłk

ą

do softballu.

Jaki

ś

niski facecik patrz

ą

c bł

ę

dnym wzrokiem przez szkła okularów w rogowej

oprawie, połyskuj

ą

ce nad wojownicz

ą

kozi

ą

bródk

ą

,

z tablicami logarytmicznymi przyci

ś

ni

ę

tymi do piersi jak Biblia, min

ą

ł go pomi

ę

dzy

czwartym a pi

ą

tym, nieprzerwanie poruszaj

ą

c wargami i mamrocz

ą

c pod nosem

litanie wzorów. Oczy miał puste jak wytarte tablice.
Garrish zatrzymał si

ę

, by spojrze

ć

za nim, my

ś

l

ą

c sobie, czy dla chłopaka nie

byłoby lepiej, gdyby nie

ż

ył, ale po małym go

ś

ciu pozostał ju

ż

tylko chybocz

ą

cy i

malej

ą

cy cie

ń

na

ś

cianie. Cie

ń

zachybotał si

ę

raz jeszcze i znikn

ą

ł zupełnie.

Garrish wspi

ą

ł si

ę

na pi

ą

te pi

ę

tro i ruszał korytarzem w stron

ę

swojego pokoju.

Prosiak wyjechał ju

ż

dwa dni temu. Cztery ko

ń

cowe egzaminy w trzy dni

systemem zaku

ć

-zda

ć

-zapomnie

ć

, trzaska-prask i do chaty. Prosiak umiał si

ę

urz

ą

dzi

ć

. Pozostało po nim jedynie kilka rozebranych babek przypi

ę

tych do

ś

ciany, dwie brudne skarpetki frote', ka

ż

da z innej pary, i fajansowa karykatura

Rodinowskiego "My

ś

liciela" siedz

ą

cego w zadumie na klozecie.

Garrish wło

ż

ył klucze do dziurki i przekr

ę

cił.

- Curt! Hej, Curt!

background image

Rollins, ten skretyniały gospodarz pi

ę

tra, przez którego Jimmy Brody znalazł sie

na dywaniku u dziekana za pija

ń

stwo, zbli

ż

ał si

ę

wła

ś

nie korytarzem, machaj

ą

c

do Garrisha r

ę

k

ą

. Wysoki, dobrze zbudowany, krótko ostrzy

ż

ony, symetryczny.

Sprawiał wra

ż

enie wypolerowanego na wysoki połysk.

- Zdałe

ś

ju

ż

wszystko? - zapytał Rollins.

- Aha.
- Nie zapomnij zamie

ść

podłogi w pokoju i wypełnij protokół jego zdania,

dobrze?
- Aha.
- Wsun

ą

łem ci formularz pod drzwi w zeszły czwartek, prawda?

- Aha.
- Je

ś

li nie b

ę

dzie mnie w pokoju, to wsu

ń

wypełniony protokół pod moje drzwi

razem z kluczem.
- Dobra.
Rollins u

ś

cisn

ą

ł mu dło

ń

i energicznie ni

ą

potrz

ą

sn

ą

ł. Dło

ń

Rollins była sucha,

pokryta szorstk

ą

skór

ą

.

Ś

ciskaj

ą

c j

ą

, mo

ż

na było odnie

ść

wra

ż

enie,

ż

e nabrało

si

ę

pełn

ą

gar

ść

soli.

-

ś

ycz

ę

ci miłych wakacji.

- Dzi

ę

ki.

- Tylko si

ę

nie przepracowywuj.

- Nie ma obaw.
- Pou

ż

ywaj sobie, ale nie nadu

ż

ywaj.

- Z ch

ę

ci

ą

i bro

ń

Bo

ż

e.

Przez chwil

ę

Rollins stał zmieszany, nic nie rozumiej

ą

c, ale zaraz potem

wybuchn

ą

ł

ś

miechem.

- No, to trzymaj si

ę

. - Poklepał Garrisha po ramieniu, a nast

ę

pnie odszedł

korytarzem, zatrzymuj

ą

c si

ę

tylko raz, aby upomnie

ć

Rona Frane,a, by

ś

ciszy

ć

magnetofon. Garrish był w stanie wyobrazi

ć

sobie Rollinsa martwego w

przydro

ż

nym rowie z larwami much wy

ż

eraj

ą

cymi mu oczy. Albo my po

ż

remy

ś

wiat, albo

ś

wiat po

ż

re nas. Niezale

ż

nie

od tego, kto kogo, wszystko jest w najlepszym porzadku.
Garrish stał zamy

ś

lony, patrz

ą

c w

ś

lady za Rollinsem, dopóki ten nie znikn

ą

ł z

pola widzenia, a nast

ę

pnie wszedł do swojego pokoju.

Teraz, kiedy wszystkie klamoty Prosiaka- na ogół rozwłóczone w straszliwym
nieładzie jak po przej

ś

ciu tornadoznikn

ą

łe wraz ze swoim wła

ś

cicielem, pokój

wydawał si

ę

ogołocony i sterylny. Na łó

ż

ku współlokatora po skołtunionym

barłogu ze zmi

ę

tej i pokr

ę

conej po

ś

cieli pozostał jedynie goły i czysty materac,

je

ś

li nie liczy

ć

kilku plam po nocnych polucjach. Nad łó

ż

kiem dwa kociaki na

rozkładówkach z "Playboya" spogl

ą

dały zalotnie, unieruchomione w kusz

ą

cych

dwuwymiarowych pozach.
W cz

ęś

ci pokuj nale

żą

cy do Garrisha, zazwyczaj bij

ą

cej w oczy koszarowym

porz

ą

dkiem, nie wida

ć

było wi

ę

kszych zmian. Gdyby spu

ś

ci

ć

ć

wier

ć

dolarow

ą

monet

ę

na równiutko naci

ą

gni

ę

ty koc przykrywaj

ą

cy porz

ą

dnie zasłanie łó

ż

ko, z

pewno

ś

ci

ą

odbiłaby si

ę

jak od gimnastycznej batut. Cał

ą

ta schludno

ść

nie

ź

le

działała Prosiakowi na nerwy. Nazywał Garrisha pedancikiem. Jedyn

ą

rzecz

ą

zajmuj

ą

c

ą

ś

cian

ę

nad łó

ż

kiem Garrisha było olbrzymie zdj

ę

cie Humphreya Bogarta, które kupił w

uniwersyteckiej ksi

ę

garni. Bogie miał spodnie na szelkach i w ka

ż

dej z dłoni

trzymał pistolet automatyczny. Prosiak twierdził,

ż

e zarówno pistolety, jak i szelki

to symbol impotencji. Garrish w

ą

tpił,

ż

eby Bogart był impotentem, aczkolwiek

nigdy nic o nim nie czytał.
Podszedł do szafy, wło

ż

ył kluczyk w drzwi i otworzył je, po czym wyj

ą

ł ze

ś

rodka

wielki sztucer magnum, kalibru .325 z orzechow

ą

kolb

ą

, który jego ojciec, kapłan

ko

ś

cioła metodystów, sprezentował mu na gwiazdk

ę

. W marcu sam dokupił do

niego celownik teleskopowy.
Trzymanie broni w pokoju było surowo zabronione, dotyczyło to tak

ż

e strzelb

my

ś

liwskich, ale nie było z tym wi

ę

kszych problemów. Odebrał sztucer z

uniwersyteckiej przechowalni na podstawie sfałszowanej obiegówki. Schował go
do nieprzemakalnego skórzanego pokrowca i ukrył w lasku za boiskiem do
futbolu. Tej nocy, o trzeciej nad ranem wyszedł z akademika i wniósł go na pi

ę

tro

przez u

ś

pione korytarze.

Usiadł na łó

ż

ku z broni

ą

na kolanach i przez chwil

ę

popłakał. „My

ś

liciel”

przypatrywał mu si

ę

ze swojego sedesu. Garrish uło

ż

ył sztucer na łó

ż

ku,

background image

przeszedł przez pokój i zwalił figurk

ę

ze stolika Prosiaka na podłog

ę

, gdzie

roztrzaskała si

ę

na drobne kawałeczki. Wtedy usłyszał pukanie do drzwi.

Szybkim ruchem wsun

ą

ł strzelb

ę

pod łó

ż

ko.

- Prosz

ę

.

W drzwiach stan

ą

ł Bailey ubrany w

ś

mieszn

ą

jednocz

ęś

ciow

ą

pid

ż

am

ę

zapinan

ą

z przodu na guziki. Oczywi

ś

cie był porozpinany, a z p

ę

pka wystawał mu

ę

bek waty. Bailey nie miał przed sob

ą

ż

adnej przyszło

ś

ci. Na pewno o

ż

eni si

ę

z

głupi

ą

g

ę

si

ą

i b

ę

dzie miał głupie dzieci. Pó

ź

niej umrze na raka lub niewydolno

ść

nerek.
1

Jak tam ko

ń

cowy z chemy, Curt?

2

W porz

ą

siu.

3

Mógłby

ś

mi po

ż

yczy

ć

swoich notatek. Podchodz

ę

jutro.

4

Spaliłem je dzi

ś

rano ze wszystkimi

ś

mieciami.

5

Aha. O Jezu! Czy prosiak sam to zrobił?- Wskazał palcem na resztki po
„My

ś

licielu”.

6

Chyba tak.

9

Ciekawe, co mu odbiło? Podobał mi si

ę

ta figurka. Chciałem ja od niego

odkupi

ć

. – Baily miał ostre, szczurze rysy. Jego pid

ż

ama była cała w

strz

ę

pach i miała mocno wypchane siedzenie. Garrish mógł go sobie

wyobrazi

ć

umieraj

ą

cego na rozedm

ę

płuc lub inne choróbsko w namiocie

tlenowym. Niemal widział jego po

ż

ółkł

ą

twarz. Mógłbym ci pomóc, pomy

ś

lał

Garrish.

10 My

ś

lisz,

ż

e miałby co

ś

przeciwko temu,

ż

ebym przyj

ą

ł te laski?

11 Chyba nie.
13 To fajnie.- Baily przeszedł przez pokój, ostro

ż

nie stawiaj

ą

c na podłodze gołe

stopy, aby nie wdepn

ąć

w ceramiczne okruchy, odczepił rozkładówki.

15 Ten plakat Bogarta te

ż

jest ekstra. Niby nie ma tu

ż

adnych cycków, ale mimo

to klasa, co nie?- Bailey spojrzał na Garrisha, czekaj

ą

c, czy si

ę

roze

ś

mieje.

Nie doczekawszy si

ę

, ci

ą

gn

ą

ł dalej: - Mam nadziej

ę

,

ż

e nie planujesz

wyrzuci

ć

go do

ś

mieci?

17 Nie. Planuj

ę

wła

ś

nie wzi

ąć

prysznic.

18 Jasne, jasne. No to miłych wakacji, je

ś

li si

ę

ju

ż

nie zobaczymy.

19 Dzi

ę

ki.

Bailey ruszył z powrotem do drzwi, obracaj

ą

c ku Garrishowi obwisłe siedzenie

swojej jednocz

ęś

ciowej pi

ż

amy. W drzwiach zatrzymał si

ę

.

20 Znów

ś

rednia powy

ż

ej czterech w tym semestrze?

21 Co najmniej.
22 Nie

ź

le. No to do nast

ę

pnego roku.

Wyszedł, zamykaj

ą

c za sob

ą

drzwi. Garrish siedział przez chwil

ę

na skraju łó

ż

ka,

potem wyci

ą

gn

ą

ł spod niego bro

ń

, wyj

ą

ł z pokrowca, rozło

ż

ył i wyczy

ś

cił. Po

chwili uniósł wylot lufy na wysoko

ść

oka i spojrzał na malutki kr

ąż

ek

ś

wiatła po jej

drugiej stronie. Lufa była czy

ś

ciutka. Z powrotem zło

ż

ył sztucer.

W trzeciej szufladzie jego biurka znajdowały si

ę

trzy ci

ęż

kie pudełka amunicji

do winchestera. Uło

ż

ył je na parapecie. Zamkn

ą

ł drzwi pokoju na klucz i wrócił do

okna. Podniósł

ż

aluzje.

Po zalanym sło

ń

cem i obro

ś

ni

ę

tym soczyst

ą

zieleni

ą

deptaku przechadzały si

ę

tłumy studentów. Quinn wraz ze swym matołkowatym przyjacielem markowali na
trawie co

ś

w rodzaju dwuosobowego softballu. Biegali bezładnie tam i z

powrotem jak pokiereszowane mrówki umykaj

ą

ce z zawalonego korytarza

mrowiska.
23 Powiem ci co

ś

– Garrish zwrócił si

ę

do Bogiego. – Bóg w

ś

ciekł si

ę

na

Kaina, poniewa

ż

Kainowi wydawało si

ę

,

ż

e Bóg jest wegetarianinem. Jego brat

był lepiej zorientowany. Bóg stworzył

ś

wiat na swój obraz i podobie

ń

stwo, wi

ę

c

je

ś

li ty nie jesz

ś

wiata,

ś

wiat je ciebie. Wi

ę

c Kain zapytał brata: „Czemu

ś

mi nic

nie powiedział?”. A na to braciszek: „Czemu

ś

nie słuchał?”. Wtedy Kain rzekł:

„Dobra, teraz posłucham”. Po czym załatwił swego braciszka i mówi: „Hej, Bo

ż

e?

Chcesz mi

ę

ska! To masz, cz

ę

stuj si

ę

! Wolisz gulasz czy

ż

eberka, a mo

ż

e

abelburgery?”. A wtedy Bóg powiedział mu,

ż

eby spadał. Wiec... co o tym my

ś

lisz

?
Ze strony Bogiego nie padła

ż

adna odpowied

ź

.

Garrish otworzył podnoszone do góry okno i uło

ż

ył łokcie na parapecie, nie

pozwalaj

ą

c, aby lufa jego trzystapi

ęć

dziesi

ą

tkidwójki wysun

ę

ła si

ę

na

ś

wiatło

dzienne. Spojrzał w celownik.

background image

Mierzył w

ż

e

ń

ski akademik znajduj

ą

cy si

ę

po drugiej stronie deptaka. Akademik

ten znano powszechnie pod nazw

ą

„psiarnia”. Na przeci

ę

ciu linii celownika

znalazł si

ę

du

ż

y ford kombi. Jaka

ś

blondyneczka wbita w d

ż

insy i niebiesk

ą

bluzeczk

ę

na rami

ą

czkach rozmawiała ze swoj

ą

mam

ą

, podczas gdy ojczulek,

łysiej

ą

cy m

ęż

czyzna cały czerwony na twarzy, ładował walizki do tylnej cz

ęś

ci

samochodu.
Kto

ś

zapukał do drzwi.

Garrish odczekał w ciszy.
Pukanie powtórzyło si

ę

.

24 Curt? Dam ci pół brudasa za ten poster z Bogartem.

Bailey.
Garrish nie odpowiedział. Dziewczyna i jej matka z czego

ś

si

ę

rado

ś

nie

ś

miały,

nie zdaj

ą

c

sobie sprawy,

ż

e w ich jelitach kr

ążą

mikroby, od

ż

ywiaj

ą

ce si

ę

, dziel

ą

ce,

rozmna

ż

aj

ą

ce.

Ojciec studentki podszedł do nich i tak stali razem w sło

ń

cu, tworz

ą

c sielankowy

rodzinny
portret w okr

ą

głych ramach celownika.

Przełożył: ZBIGNIEW A. KRÓLICKI

26 Do diabła!- zakl

ą

ł Bailey. Odgłos jego kroków zacz

ą

ł oddala

ć

si

ę

korytarzem.

Garrish nacisn

ą

ł spust.

Poczuł silne uderzenie w rami

ę

- przyjemne, gwałtowne szarpniecie, jakie

zawsze czuje strzelec, gdy precyzyjne uło

ż

y kolb

ę

broni we wła

ś

ciwym miejscu.

Roze

ś

miana twarz blondynki znikn

ę

ła, jakby nagle co

ś

obci

ę

ło jej głow

ę

.

Jej mama

ś

miała si

ę

jeszcze przez moment, lecz po chwili jej dło

ń

pow

ę

drował

do ust. Przez palce przes

ą

czył si

ę

okropny krzyk przera

ż

enia. Garrish strzelił w

miejsce, sk

ą

d si

ę

wydobywał. Dło

ń

i głowa znikn

ę

ły w czerwonym rozbryzgu.

M

ęż

czyzna, który ładował baga

ż

e, rzucił si

ę

do niezdarnej, panicznej ucieczki.

Garrish przez chwil

ę

wodził za nim luf

ą

, po czy strzelił mu w plecy. Nast

ę

pnie

uniósł głow

ę

i rozejrzał si

ę

ponad celownik. Quinn

ś

ciskał w r

ę

ce piłk

ę

do

softballu, wpatruj

ą

c si

ę

w mózg w mózg blondynki rozchlapany na znaku zakazu

parkowania, wymalowanym na betonie za jej rozci

ą

gni

ę

tym horyzontalnie ciałem,

le

żą

cym twarz

ą

do ziemi. Quinn nie był w stanie si

ę

poruszy

ć

. Wszyscy ludzie na

deptaku zamarli, niczym dzieci bawi

ą

ce si

ę

w „pomnik”.

Kto

ś

załomotał do drzwi, a nast

ę

pnie zacz

ą

ł op

ę

ta

ń

czo szarpa

ć

za klamk

ę

.

27 Curt? Nic ci si

ę

nie stało, Curt? Chyba kto

ś

...

28 Jest napitek, jest mi

ę

siwo! Dobry Bo

ż

e, jedz, a

ż

ywo!- zawołał Garrish

na cały głos i wymierzył w Quinna. Szarpn

ą

ł za spust, zamiast go powoli

przycisn

ąć

i pocisk chybił celu. Quinn rzucił si

ę

do ucieczki. Co za problem. Drugi

strzał trafił Quinna w kark z tak

ą

sił

ą

,

ż

e chłopak przeleciał z sze

ść

metrów,

zanim upadł na ziemi

ę

.

29 Curt Garrish strzela do siebie!- wrzeszczał Bailey. – Rollins! Rollins!
Chod

ź

tu pr

ę

dko!

Ponownie tupot jego stóp ucichł w gł

ę

bi korytarza.

Teraz ju

ż

wszyscy rozbiegli si

ę

w panice. Garrish słyszał ich przera

ż

one krzyki.

Słyszał gor

ą

czkowe tupanie w alejkach.

Spojrzał na Bogiego. Bogie trzymał w dłoniach swoje pistolety i patrzył gdzie

ś

ponad nim. Garrish spojrzał na pokruszone resztki „My

ś

liciela”, który nale

ż

ał do

Prosiaka, i zastanawiał si

ę

, co te

ż

jego współlokator mo

ż

e robi

ć

w tej chwil, czy

jeszcze odsypia sesj

ę

, czy ogl

ą

da co

ś

w telewizji, czy te

ż

zafundował sobie jakie

ś

wspaniałe

ż

arcie. Jedz

ś

wiat, Prosiaku, pomy

ś

lał w duchu Garrish. Łykaj go

wielkimi k

ę

sam.

30 Garrish!- tym razem był to Rollins, wal

ą

cy pi

ęś

ciami w drzwi. – Otwieraj,

Garrish!

31 Zamkni

ę

te na klucz- dyszał Bailey. – Wygl

ą

dał dzi

ś

okropnie, zabił si

ę

jak nic, jestem tego pewny.
Garrish znów wysun

ą

ł luf

ę

przez okno. Jaki

ś

chłopak w madrasowej koszuli

przykucn

ą

ł za krzakiem, rozbieganymi oczami z desperacj

ą

omiataj

ą

c okna

akademiku. Garrish wiedział,

ż

e tamten ma ochot

ę

ucieka

ć

stamt

ą

d jak najdalej,

ale nogi odmawiały mu posłusze

ń

stwa.

32 Dobra Bo

ż

e, jedz, a

ż

ywo- wymruczał Garrish i ponownie nacisn

ą

ł spust.

background image

Przepisywał: PAVEL
www.StephenKing.one.pl


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
King Stephen Bunt Kaina
King Stephen Bunt
King Stephen Bunt Kalna
Stephen King Bunt Kaina
Stephen King Bunt Kaina 2
Stephen King Bunt Kaina
Stephen King Bunt Kaina
Stephen King Bunt Kaina
King Stephen Pokochała Toma Gordona
King Stephen Colorado Kid
King Stephen Prima
King Stephen Cmentarz zwierząt
King, Stephen Relatos

więcej podobnych podstron