NORA ROBERTS
BRACIA Z KLANU MACGREGOR
TOM TRZECI
JAN
Z PAMI
Ę
TNIKÓW DANIELA DUNCANA MACGREGORA.
W
ż
yciu ka
ż
dego m
ęż
czyzny zdarzaj
ą
si
ę
chwile, które na zawsze zostaj
ą
w pami
ę
ci. Najpierw
pierwsza miło
ść
, a potem dzie
ń
, w którym spotyka kobiet
ę
swojego
ż
ycia. Krzyk dziecka, gdy zaraz po
urodzeniu trzyma je w swoich ramionach. I wszystkie miesi
ą
ce i lata, w ci
ą
gu których patrzył, jak to
dziecko dorasta, staje si
ę
coraz bardziej samodzielne, a w ko
ń
cu opuszcza dom i zaczyna i
ść
przez
ś
wiat własn
ą
drog
ą
.
W moim długim
ż
yciu nie brakowało takich radosnych chwil, które teraz nosz
ę
w pami
ę
ci jak najcen-
niejszy skarb. Ostatnio miałem szcz
ęś
cie doł
ą
czy
ć
do tej kolekcji jeszcze jedno radosne wydarzenie. U
schyłku lata odbył si
ę
w naszej rodzinie kolejny
ś
lub. Tym razem uroczysto
ść
miała miejsce w naszym
domu w Hyannis Port. Serce mi rosło, gdy patrzyłem, jak dziewczyna, któr
ą
pokochałem niczym własn
ą
wnuczk
ę
, ł
ą
czy si
ę
na zawsze z moim wnukiem Duncanem. Wszyscy zgromadzili
ś
my si
ę
w ogrodzie w
pi
ę
kny, słoneczny dzie
ń
, by wysłucha
ć
słów przysi
ę
gi o wiecznej i wiernej miło
ś
ci. A kiedy młodzi
wymienili pierwszy mał
ż
e
ń
ski pocałunek, wzruszyłem si
ę
tak bardzo, jakbym to ja sam stał na miejscu
Duncana. Jego
ś
wie
ż
o po
ś
lubiona
ż
ona podeszła potem do mnie i szepn
ę
ła mi do ucha: „Dzi
ę
kuj
ą
,
panie MacGregor. Dzi
ę
kuj
ą
,
ż
e wybrał pan dla mnie takiego m
ęż
a ". Zawsze mówiłem,
ś
e ta
dziewczyna to szczere złoto. Nie chodzi o to,
ż
e jestem łasy na podzi
ę
kowania, ale zawsze to miło,
kiedy kto
ś
doceni wysiłki i starania. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czeka
ć
, a
ż
młodzi
wezm
ą
si
ę
do dzieła i sprezentuj
ą
nam nast
ę
pnego MacGregora albo MacGregorówn
ę
. Oczywi
ś
cie nie
pali si
ę
i mo
ż
emy troch
ę
z tym poczeka
ć
, ale moja Anna jak zwykle bardzo si
ę
niecierpliwi. Mówi
ę
jej,
ż
eby si
ę
nie denerwowała. W ko
ń
cu wszystko jest na jak najlepszej drodze.
Obserwuj
ą
wła
ś
nie z okna mojego pokoju, jak ró
ż
any ogród Anny szykuje si
ę
na spotkanie jesieni.
Ostatnie kwiaty wyci
ą
gaj
ą
główki ku sło
ń
cu, które Z ka
ż
dym dniem grzeje coraz słabiej. Ech,
ż
ycie!
Człowiek chciałby zatrzyma
ć
czas, powiedzie
ć
: „Chwilo, trwaj!", ale nic z tego. Czas nie słucha
ż
adnych
błaga
ń
i gna przed siebie, z ka
ż
dym dniem coraz szybciej. Dlatego nie wolno traci
ć
ani jednej chwili, bo
ka
ż
da si
ę
uczy. Ja w ka
ż
dym razie nie zamierzam marnowa
ć
ani jednego dnia. Nuda mi nie grozi, bo
wci
ąż
mam wnuki, którymi nale
ż
y odpowiednio pokierowa
ć
. Niestety, swoje plany musz
ę
trzyma
ć
w
sekrecie, bo Annie bardzo si
ę
nie podobaj
ą
.
Zaledwie przed paroma dniami wspomniałem jej mimochodem,
ż
e nasz wnuk Jan wkroczył ju
ż
w
wiek, kiedy to m
ęż
czyzna powinien pomy
ś
le
ć
o przyszło
ś
ci. Anna była widocznie w nastroju do kaza
ń
,
bo natychmiast zacz
ę
ła mnie strofowa
ć
,
ż
e niby si
ę
wtr
ą
cam,
ż
e chc
ę
wszystkim układa
ć
ż
ycie i tak
dalej. Gadała z dobr
ą
godzin
ą
, aleja pu
ś
ciłem wszystko mimo uszu, bo i tak wiem swoje. Nie pozwol
ę
,
ż
eby mi si
ę
chłopak zmarnował i jeszcze, nie daj Bo
ż
e, zwi
ą
zał z jak
ąś
nieodpowiedni
ą
kobiet
ą
.
Nasz Jan to zdolna bestia, ma mózg jak komputer. Pami
ę
tam go raczkuj
ą
cego po podłodze w
salonie, zupełnie jakby to było wczoraj, a tymczasem min
ę
ło ju
ż
kilka ładnych lat, odk
ą
d sko
ń
czył prawo
i zacz
ą
ł praktyk
ę
. Poniewa
ż
od dziecka miał niezłe oko, wybrałem dla niego prawdziw
ą
ś
licznotk
ę
. Nie
ma w
ą
tpliwo
ś
ci,
ś
e bez trudu podbije jego czułe serce. Poza tym chłopakowi naprawd
ę
potrzeba
rodziny. Kupił sobie ostatnio dom, wi
ę
c nie powinien mieszka
ć
w nim sam jak palec. Rozumiem,
ż
e
najpierw musi nacieszy
ć
si
ę
jego urz
ą
dzaniem. Ale dom bez rodziny to tylko cztery
ś
ciany i nic wi
ę
cej.
Dlatego postanowiłem pomóc mojemu wnukowi w dokonaniu
ż
yciowego wyboru. 1 do diabła Z
wszystkimi, którzy b
ę
d
ą
narzeka
ć
,
ż
e znów si
ę
wtr
ą
cam!
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Bywały dni, kiedy doba była zdecydowanie za krótka. Jan nienawidził
ż
ycia w po
ś
piechu, ale od
jakiego
ś
czasu miał wra
ż
enie,
ż
e siedzi na zwariowanej karuzeli, której nie mo
ż
na zatrzyma
ć
.
Przedzieraj
ą
c si
ę
przez zakorkowane ulice Bostonu, zastanawiał si
ę
, jak długo jeszcze wytrzyma
ż
ycie
w takim młynie. Uwi
ę
ziony w potoku leniwie sun
ą
cych samochodów, marzył o tym,
ż
eby jak najszybciej
znale
źć
si
ę
w domu. W nowym domu, który kupił zaledwie przed dwoma miesi
ą
cami i którym nie zd
ąż
ył
si
ę
jeszcze nacieszy
ć
.
Dom był stary i elegancki. Znajdował si
ę
w dobrej, spokojnej dzielnicy, stał przy alei wysadzanej
wiekowymi klonami, które skutecznie chroniły przed koszmarem letnich upałów. To zaciszne miejsce
natychmiast przypadło Janowi do gustu. Ilekro
ć
przekr
ę
cał klucz w zamku i wchodził do pogr
ąż
onego w
ciszy wn
ę
trza, radował si
ę
w duchu,
ż
e ma ju
ż
za sob
ą
studenckie lata sp
ę
dzone w hała
ś
liwym
akademiku. Co nie znaczyło,
ż
e był odludkiem. W ko
ń
cu pochodził z licznej rodziny, od dziecka wi
ę
c
przebywał w gromadzie. Jednak takie stadne
ż
ycie zmuszało do wielu kompromisów, on za
ś
pragn
ą
ł za
wszelk
ą
cen
ę
si
ę
usamodzielni
ć
. Chciał mie
ć
własny dom, pełen przedmiotów, które lubił i które
kojarzyły si
ę
z tradycj
ą
i pewn
ą
klas
ą
. Wyniósł to prawdopodobnie z rodzinnego domu. Zarówno jego
rodzice, jak i dziadkowie cenili takie wła
ś
nie warto
ś
ci, nic wi
ę
c dziwnego,
ż
e je przej
ą
ł.
Wła
ś
nie dlatego, po sko
ń
czeniu studiów, zdecydował si
ę
przyst
ą
pi
ć
do rodzinnej firmy prawniczej,
gdzie pracował razem z rodzicami i siostr
ą
. Nie miał
ż
adnych w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e powinien podtrzymywa
ć
t
ę
tradycj
ę
i wspólnie z innymi budowa
ć
presti
ż
znanej w całym Bostonie kancelarii prawniczej
MacGregorów. Miał zamiar zdoby
ć
w niej do
ś
wiadczenie, by potem, je
ś
li nadarzy si
ę
okazja, pój
ść
w
ś
lady ojca i wuja, czyli spróbowa
ć
szcz
ęś
cia w Waszyngtonie. Prasa od czasu do czasu pisała,
ż
e klan
widział go w przyszło
ś
ci jako polityka, co zreszt
ą
nikogo nie dziwiło. W ko
ń
cu miał po kim przejmowa
ć
sched
ę
. Jego ojciec przez długie lata piastował stanowisko prokuratora generalnego, a wuj dwukrotnie
był prezydentem. Poza tym Jan miał wygl
ą
d rasowego polityka, co było jego niezaprzeczalnym atutem.
Jasne włosy, niebieskie oczy, bardzo regularne, a jednocze
ś
nie m
ę
skie rysy sprawiały,
ż
e kobiety na
jego widok wzdychały rozmarzone, a m
ęż
czy
ź
nie byli gotowi obdarzy
ć
go zaufaniem.
Uroda miała równie
ż
i złe strony - Jan poczuł kilka razy na własnej skórze, jak kłopotliwe bywa
nadmierne zainteresowanie jego osob
ą
. Kiedy
ś
jeden z brukowców zamie
ś
cił fotografi
ę
, na której wida
ć
go było w samych k
ą
pielówkach, poniewa
ż
zrobiono j
ą
w czasie regat jachtowych. Podpis pod zdj
ę
ciem
informował,
ż
e przedstawia ono „najwi
ę
kszego przystojniaka Harvardu" w całej okazało
ś
ci. Ten
przydomek przylgn
ą
ł do niego na długie lata. Jan zło
ś
cił si
ę
, cho
ć
rodzina była raczej rozbawiona. Z
czasem zacz
ą
ł traktowa
ć
to z humorem, a wszystkim, którzy widzieli w nim wył
ą
cznie playboya,
udowodnił, ile jest wart, ko
ń
cz
ą
c studia z wyró
ż
nieniem. Był jednym z pi
ę
ciu najlepszych studentów na
roku, a egzamin adwokacki zdał bez trudu za pierwszym podej
ś
ciem. Tak mu nakazywała ambicja.
Poprzeczk
ę
zawsze Jan ustawiał wysoko i je
ś
li wyznaczył sobie jaki
ś
cel, wcze
ś
niej czy pó
ź
niej
musiał go zrealizowa
ć
. Dlatego dra
ż
niło go,
ż
e w rodzinnej firmie wci
ąż
jeszcze nie jest traktowany jak
równorz
ę
dny partner. B
ę
d
ą
c najmłodszym w rodzinie, wszedł do kancelarii jako ostatni, wi
ę
c
traktowano go czasem jak chłopca na posyłki. Wiedział wszak
ż
e,
ż
e taka jest kolej rzeczy i
ż
e ka
ż
dy,
zanim powierzy mu si
ę
co
ś
powa
ż
niejszego, musi troch
ę
poterminowa
ć
. Na szcz
ęś
cie zaj
ą
ł si
ę
w ko
ń
cu
spraw
ą
, która była du
ż
o trudniejsza ni
ż
dotychczasowe, mógł wi
ę
c poczu
ć
si
ę
wreszcie
dowarto
ś
ciowany.
Z trudem znalazł miejsce na zatłoczonym parkingu, z dala od ulicy, gdzie mie
ś
ciła si
ę
siedziba jego
klienta. Pomy
ś
lał,
ż
e ch
ę
tnie si
ę
przejdzie i obejrzy przy okazji wystawy antykwariatów. Pogoda
nastrajała zreszt
ą
do spaceru. Zawsze uwa
ż
ał,
ż
e wczesna jesie
ń
w Nowej Anglii to najpi
ę
kniejsza pora
roku. Powietrze stawało si
ę
wtedy łagodne, lekko zamglone, a promienie słoneczne nadawały mu
nierealny charakter. Listowie wielkich drzew zaczynało ju
ż
zmienia
ć
barw
ę
, by za kilka tygodni
eksplodowa
ć
prawdziw
ą
feeri
ą
kolorów.
Szedł wolno, z przyjemno
ś
ci
ą
wystawiaj
ą
c twarz na łagodne podmuchy wiatru, który rozwiewał mu
włosy i targał poły płaszcza. Wieczorne niebo co chwila zmieniało barw
ę
. Człowiek miał ochot
ę
usi
ąść
gdzie
ś
w spokoju i nacieszy
ć
oczy tym niepowtarzalnym widokiem. Jan obiecał sobie,
ż
e jak tylko
znajdzie si
ę
w domu, to usi
ą
dzie z kieliszkiem dobrego wina na werandzie. Tymczasem przyspieszył
kroku. Zapomniał o antykwariatach i po kilku minutach stan
ą
ł przed dostojnym budynkiem z czerwonej
cegły, w którym mie
ś
ciła si
ę
siedziba jego nowego klienta.
Ksi
ę
garnia Brightstone'ów stanowiła prawdziw
ą
instytucj
ę
. Był to najbardziej znany w Bostonie sklep
z ksi
ąż
kami. Je
ś
li jaka
ś
pozycja nie znalazła si
ę
na jego półkach, to znaczyło to,
ż
e nie została jeszcze
napisana. Patrz
ą
c na olbrzymie witryny, Jan uzmysłowił sobie,
ż
e dawno tu nie zagl
ą
dał. Jako dziecko
cz
ę
sto przychodził do ksi
ę
garni z matk
ą
i zawzi
ę
cie buszował mi
ę
dzy kolorowymi półkami działu dla
najmłodszych. Zawsze udawało mu si
ę
znale
źć
jak
ąś
fascynuj
ą
ca ksi
ąż
k
ę
, pełn
ą
wspaniałych ilustracji,
któr
ą
miłe ekspedientki pakowały z u
ś
miechem w barwny firmowy papier. Przez cał
ą
drog
ę
do domu
niecierpliwie zerkał potem na pakunek, nie mog
ą
c si
ę
doczeka
ć
chwili, kiedy wreszcie usi
ą
dzie nad
ksi
ąż
k
ą
i zapomni o bo
ż
ym
ś
wiecie. Pó
ź
niej, kiedy zacz
ą
ł chodzi
ć
do szkoły, nie miał ju
ż
czasu na
beztroskie buszowanie po
ś
ród półek z ksi
ąż
kami. A teraz, poruszony wspomnieniami z dzieci
ń
stwa,
wpadł na pomysł, by jeden z pokoi w nowym domu przeznaczy
ć
na bibliotek
ę
.
Wszedł do
ś
rodka i rozejrzał si
ę
po znajomym wn
ę
trzu. Z przyjemno
ś
ci
ą
wdychał zapach ksi
ąż
ek,
pomieszany z miodow
ą
woni
ą
ś
rodka do piel
ę
gnacji drewnianych podłóg i regałów. Spojrzał w gór
ę
, na
wysokie sufity, i przypomniał sobie,
ż
e na pi
ę
trze znajduje si
ę
dział historyczny, biograficzny i literatury
ameryka
ń
skiej. A na samej górze przechowywano ksi
ąż
ki najcenniejsze, prawdziwe białe kruki, o jakich
marzy ka
ż
dy bibliofil.
Mi
ę
dzy półkami i stołami zarzuconymi kolorowymi wydawnictwami kr
ąż
yło wielu klientów - znak,
ż
e
interes idzie dobrze. Troch
ę
go to zaskoczyło, bo przeczytał jaki
ś
czas temu w gazetach,
ż
e szacowna
bosto
ń
ska ksi
ę
garnia prze
ż
ywa powa
ż
ne kłopoty z powodu konkurencji, jak
ą
stanowiły poło
ż
one na
obrze
ż
ach miasta hipermarkety.
Dopiero po chwili zorientował si
ę
,
ż
e w ksi
ę
garni wprowadzono pewne zmiany. Na parterze
urz
ą
dzono przytulne k
ą
ciki, w których mo
ż
na było usi
ąść
i spokojnie przejrze
ć
wybrane ksi
ąż
ki.
Wygodne fotele, proste stoły z litego drewna, mała kawiarenka, nastrojowa muzyka - wszystko to
słu
ż
yło bez w
ą
tpienia wygodzie klientów i przyci
ą
gało ich do sklepu.
Kr
ąż
ył kilka minut mi
ę
dzy regałami, z uznaniem przygl
ą
daj
ą
c si
ę
tym udogodnieniom. Nie mógł
odmówi
ć
sobie przyjemno
ś
ci i zajrzał do dzieci
ę
cego k
ą
cika, gdzie, ku swemu zadowoleniu, zastał
wszystko po staremu, nie licz
ą
c kosza pełnego kolorowych zabawek i plakatów przedstawiaj
ą
cych
sceny z popularnych bajek. W rogu, obok schodów, dostrzegł mały sklepik oferuj
ą
cy miło
ś
nikom
ksi
ąż
ek najró
ż
niejsze gad
ż
ety. Rzucił na nie okiem i ju
ż
miał ruszy
ć
w stron
ę
biura, gdy poczuł zapach
ś
wie
ż
o parzonej kawy. Cho
ć
pokusa, by usi
ąść
w k
ą
cie z fili
ż
ank
ą
i ksi
ąż
k
ą
w r
ę
ku, była wielka,
opanował si
ę
i wszedł zdecydowanym krokiem do sekretariatu biura.
- Dzie
ń
dobry. Nazywam si
ę
Jan MacGregor. Jestem umówiony z pani
ą
Naomi Brightstone - wyja
ś
nił
u
ś
miechni
ę
tej sekretarce.
- Witam pana. Pani Brightstone jest w swoim gabinecie na drugim pi
ę
trze.
ś
yczy pan sobie,
ż
eby po
ni
ą
posła
ć
?
- Nie, dzi
ę
kuj
ę
. Sam do niej pójd
ę
.
- Prosz
ę
bardzo. Poinformuj
ę
j
ą
o pa
ń
skiej wizycie - si
ę
gn
ę
ła po słuchawk
ę
.
Jan przypomniał sobie,
ż
e ksi
ę
garnia zawsze była znana z doskonałego personelu, co nawet teraz
wyró
ż
niało j
ą
spo
ś
ród innych sklepów, poniewa
ż
uprzejma i profesjonalna obsługa wci
ąż
nale
ż
ała do
rzadko
ś
ci.
Id
ą
c po szerokich, drewnianych schodach, znów wrócił pami
ę
ci
ą
do dni, kiedy to odwiedzał
ksi
ę
garni
ę
wraz z matk
ą
. Ujrzał j
ą
w wyobra
ź
ni - wychylała si
ę
za balustrad
ę
i prosiła,
ż
eby zaczekał, a
ż
sko
ń
czy zakupy, a potem pójd
ą
razem na lody do cukierni po drugiej stronie ulicy. Był zdumiony,
ż
e
pami
ęć
przechowuje takie obrazy. Musiał jednak oderwa
ć
si
ę
od wspomnie
ń
, gdy
ż
jego uwag
ę
zwróciły
zmiany, które zaszły na pi
ę
trze. Znikn
ę
ły ciemne regały i przy
ć
mione
ś
wiatło, które zapami
ę
tał, a w ich
miejsce pojawiły si
ę
l
ż
ejsze meble w zdecydowanie ja
ś
niejszym tonie. Po
ś
rodku sali ustawiono długi
stół, co nadało pomieszczeniu nieco biblioteczny charakter. Siedziała przy nim para nastolatków,
bardziej zaj
ę
ta flirtowaniem ni
ż
przegl
ą
daniem ksi
ąż
ek.
Teraz przypomniał sobie sympatie z lat szkolnych i studenckich. Te zaciszne i ciemne k
ą
ty czytelni
były
ś
wiadkiem niejednej sceny miłosnej. Có
ż
, pozostały po nich tylko romantyczne wspomnienia.
Odk
ą
d zacz
ą
ł pracowa
ć
w kancelarii, zabrakło czasu na cokolwiek poza prac
ą
. Nie pami
ę
tał nawet,
kiedy ostatnio był na randce, nie mówi
ą
c ju
ż
o tym,
ż
e ju
ż
od dawna nikogo nie poznał. Pomy
ś
lał,
ż
e
nale
ż
ałoby to zmieni
ć
. Nie zamierzał by
ć
przez całe
ż
ycie pracoholikiem, zaczynał te
ż
odczuwa
ć
brak
damskiego towarzystwa.
- Pan MacGregor? - wyrwał go z zamy
ś
lenia miły głos. Odwrócił si
ę
i przez chwil
ę
patrzył na młod
ą
kobiet
ę
, która szła w jego stron
ę
. Prezentowała si
ę
niezwykle elegancko w doskonale skrojonym
czerwonym kostiumie, do którego wło
ż
yła pantofle na niskich obcasach. Czarne, l
ś
ni
ą
ce włosy zaplotła
w warkocz. Była ładna, jednak jej spokojna, delikatna uroda nie od razu rzucała si
ę
w oczy. Co
ś
dla
prawdziwego konesera, pomy
ś
lał,
ś
ciskaj
ą
c szczupł
ą
dło
ń
, któr
ą
wyci
ą
gn
ę
ła na powitanie.
- Pani Brightstone? - upewnił si
ę
. Skin
ę
ła z u
ś
miechem głow
ą
.
- Tak. Miło mi pana pozna
ć
. Przepraszam,
ż
e nie czekałam na pana na dole.
- Nic nie szkodzi. Zreszt
ą
to ja si
ę
spó
ź
niłem, wi
ę
c nie ma o czym mówi
ć
.
- Zapraszam do mojego gabinetu. Napije si
ę
pan czego
ś
? Kawy, herbaty, cappuccino?
- Czy cappuccino smakuje tak samo jak pachnie?
- Powiedziałabym,
ż
e lepiej, zwłaszcza je
ś
li skusi si
ę
pan na orzechowe ciasteczko. - Jej szare oczy
ponownie rozja
ś
nił ciepły u
ś
miech.
- W takim razie nie mam wyboru.
- Nie po
ż
ałuje pan. - Spojrzała na niego przez rami
ę
i poprosiła,
ż
eby poszedł za ni
ą
do biura. Po
drodze wysłała jedn
ą
z pracownic po kaw
ę
. - Przepraszam za ten bałagan, ale nie sko
ń
czyli
ś
my
jeszcze kuracji odmładzaj
ą
cej - powiedziała z u
ś
miechem, otwieraj
ą
c przed nim drzwi.
- Nie ma problemu. Zauwa
ż
yłem wszystkie zmiany. Jak najbardziej po
żą
dane - pochwalił.
- Dzi
ę
kuj
ę
. Prosz
ę
si
ę
rozgo
ś
ci
ć
. - Wskazała krzesło stoj
ą
ce naprzeciwko biurka z wi
ś
niowego
drewna. - Przepraszam na moment, poprosz
ę
tylko sekretark
ę
,
ż
eby przyniosła nam dokumenty.
Si
ę
gn
ę
ła po słuchawk
ę
i wyja
ś
niła rzeczowo, czego potrzebuje. Jan miał wi
ę
c czas si
ę
rozejrze
ć
.
Pokój musiał by
ć
niedawno odnowiony.
Ś
ciany pokryto gładk
ą
tapet
ą
w odcieniu perłowym, który
stanowił ciekawe tło dla spokojnych akwarel przedstawiaj
ą
cych ulice Bostonu. Starannie poukładane
papiery na biurku i równe rz
ę
dy segregatorów dowodziły,
ż
e wła
ś
cicielka, gabinetu ceni ład i porz
ą
dek.
Jan otworzył teczk
ę
, zerkał jednak od czasu do czasu na kobiet
ę
siedz
ą
c
ą
po drugiej stronie biurka.
Zaskoczyło go,
ż
e jest tak młoda. Przed spotkaniem wyobra
ż
ał sobie,
ż
e b
ę
dzie miał do czynienia z
kobiet
ą
dobiegaj
ą
c
ą
czterdziestki, tymczasem Naomi nie mogła mie
ć
wi
ę
cej ni
ż
dwadzie
ś
cia par
ę
lat. Z
dokumentów, które przestudiował w kancelarii, wiedział,
ż
e jest córk
ą
wła
ś
cicieli ksi
ę
garni. Nale
ż
ała do
czwartego pokolenia zajmuj
ą
cego si
ę
rodzinnym interesem.
Przysłuchuj
ą
c si
ę
jej rozmowie z sekretark
ą
, doszedł do wniosku,
ż
e pomimo młodego wieku nie brak
jej stanowczo
ś
ci ani pewno
ś
ci siebie. Odznaczała si
ę
te
ż
wrodzon
ą
klas
ą
, której nie mo
ż
na kupi
ć
za
ż
adne pieni
ą
dze. I wreszcie, co nie uszło jego uwagi, była ładna i wiedziała, jak si
ę
pokaza
ć
.
Najlepszym dowodem był czerwony kostium, podkre
ś
laj
ą
cy dyskretnie zgrabn
ą
sylwetk
ę
.
- Zaraz b
ę
dzie kawa i ciasteczka - oznajmiła, odkładaj
ą
c słuchawk
ę
. - Dzi
ę
kuj
ę
,
ż
e pofatygował si
ę
pan do mnie. Niestety, ksi
ę
garnia zabiera mi mnóstwo czasu, wi
ę
c trudno by mi było wybra
ć
si
ę
do
pa
ń
skiej kancelarii.
- Cała przyjemno
ść
po mojej stronie. Doskonale pani
ą
rozumiem, sam mam za mało czasu. Zreszt
ą
pa
ń
stwa ksi
ę
garnia jest bardzo blisko mojego domu.
- To si
ę
doskonale składa. Mam nadziej
ę
,
ż
e b
ę
dzie pan do nas zagl
ą
dał nie tylko słu
ż
bowo. Pa
ń
ska
sekretarka powiedziała mi,
ż
e przyniesie pan nam gotowe dokumenty...
- Zgadza si
ę
. Chodzi o tekst umowy dotycz
ą
cej przyst
ą
pienia do spółki. Jestem pewien,
ż
e
zredagowali
ś
my go zgodnie z
ż
yczeniem pani ojca. Prosz
ę
go przejrze
ć
- podał jej teczk
ę
z
dokumentami. - Rozumiem,
ż
e ojciec zdecydował si
ę
przej
ść
na emerytur
ę
?
- Niezupełnie. Rodzice doszli do wniosku,
ż
e chcieliby sp
ę
dza
ć
wi
ę
cej czasu w Arizonie. Maj
ą
tam
dom. By
ć
mo
ż
e przeprowadz
ą
si
ę
do niego na stałe,
ż
eby by
ć
bli
ż
ej mojego brata i jego rodziny.
- A pani nie ma ochoty ruszy
ć
na Zachód?
- O, nie! Boston w zupełno
ś
ci mi wystarcza - u
ś
miechn
ę
ła si
ę
nieznacznie, my
ś
l
ą
c przy tym,
ż
e bar-
dziej chodzi jej o ksi
ę
garni
ę
ni
ż
o samo miasto. - Mam zreszt
ą
coraz wi
ę
cej pracy.
- Te wszystkie zmiany to pani pomysł?
- Tak - odparła krótko. Nie chciała mu mówi
ć
, ile j
ą
to kosztowało wysiłku. - Rynek w ostatnich latach
bardzo si
ę
zmienił. Upodobania klientów s
ą
teraz zupełnie inne ni
ż
, powiedzmy, dwadzie
ś
cia lat temu.
Trzeba i
ść
z duchem czasu - dodała.
Kto
ś
zapukał do drzwi, wstała wi
ę
c zza biurka i odebrała z r
ą
k młodej dziewczyny tac
ę
z du
żą
fili-
ż
ank
ą
aromatycznej cappuccino, któr
ą
postawiła przed Janem.
- Prosz
ę
bardzo, pa
ń
ska kawa. Mi
ę
dzy innymi dlatego przychodzi si
ę
dzi
ś
do ksi
ę
garni - powiedziała,
wskazuj
ą
c na fili
ż
ank
ę
. - Nie chodzi tylko o to,
ż
eby kupi
ć
ksi
ąż
k
ę
, ale równie
ż
miło sp
ę
dzi
ć
czas,
spotka
ć
si
ę
z przyjaciółmi, porozmawia
ć
przy dobrej kawie.
- Nie dziwi
ę
si
ę
, bo kawa jest rzeczywi
ś
cie znakomita - zauwa
ż
ył Jan, racz
ą
c si
ę
aromatycznym na-
pojem. - Z dokumentów jasno wynika,
ż
e wprowadzone przez pani
ą
zmiany wyszły firmie na dobre. Wy-
niki sprzeda
ż
y za ostatnie pół roku s
ą
obiecuj
ą
ce.
- To prawda. W ci
ą
gu dziewi
ę
ciu miesi
ę
cy sprzeda
ż
wzrosła o pi
ę
tna
ś
cie procent. Mam nadziej
ę
,
ż
e
za pół roku podskoczy o nast
ę
pne pi
ę
tna
ś
cie.
- Trzymam w takim razie za pani
ą
kciuki. I
ż
ycz
ę
pani jak najlepiej. Przyznam,
ż
e jestem uczuciowo
zwi
ą
zany z tym miejscem.
- Naprawd
ę
?
- Tak. Jako dziecko przychodziłem tu bardzo cz
ę
sto, z matk
ą
.
- A potem? Czy równie
ż
był pan naszym klientem?
- Przyznaj
ę
ze wstydem,
ż
e nie, ale obiecuj
ę
popraw
ę
. Nie chciałbym pani zabiera
ć
wi
ę
cej czasu.
Prosz
ę
przejrze
ć
tekst umowy. Ch
ę
tnie odpowiem na wszelkie pytania - zaproponował, odstawiaj
ą
c
fili
ż
ank
ę
i poprawiaj
ą
c si
ę
wygodnie na krze
ś
le.
Naomi si
ę
gn
ę
ła do szuflady biurka i wyj
ę
ła z niej okulary w drucianej oprawie. Kiedy je zało
ż
yła, Jan
poczuł, jak mi
ę
knie mu serce. Zawsze miał słabo
ść
do kobiet w okularach. Okularnice bez trudu
zawracały mu w głowie, a gdy były jeszcze tak ładne jak Naomi, ulegał im bez reszty. Teraz te
ż
nie
mógł oderwa
ć
od niej pełnego zachwytu spojrzenia.
Na szcz
ęś
cie niczego nie zauwa
ż
yła. Karcił si
ę
w my
ś
lach, bo ostatecznie miał do czynienia z klien-
tk
ą
. Có
ż
było jednak pocz
ąć
, skoro klientka okazała si
ę
niezwykle poci
ą
gaj
ą
c
ą
brunetk
ą
, na dodatek w
okularach? Jej inteligentne, szare oczy wygl
ą
dały za szkłami jeszcze pi
ę
kniej. Pełne usta podkre
ś
lone
pomadk
ą
w odcieniu gor
ą
cej czerwieni, gi
ę
tkie ciało, zgrabne nogi... Tylko
ś
wi
ę
ty mógł w obecno
ś
ci
takiej kobiety my
ś
le
ć
wył
ą
cznie o interesach. A MacGregorowie do
ś
wi
ę
tych nie nale
ż
eli, o czym
powszechnie wiadomo było od dawna.
Jan toczył wewn
ę
trzn
ą
walk
ę
. Cał
ą
uwag
ę
starał si
ę
po
ś
wi
ę
ci
ć
swojej fili
ż
ance, po któr
ą
si
ę
gał,
ż
eby
zaj
ąć
czym
ś
r
ę
ce. Niestety, nawet gdy nie patrzył na kobiet
ę
po drugiej stronie biurka, wyra
ź
nie czuł
kusz
ą
cy i bardzo kobiecy zapach jej perfum. Zastanawiał si
ę
, jak te
ż
Naomi wygl
ą
da z rozpuszczonymi
włosami.
Sam nie wiedział, kiedy postanowił zaprosi
ć
j
ą
na lunch. W pierwszej chwili pomy
ś
lał wprawdzie o
kolacji, ale szybko doszedł do wniosku,
ż
e lunch to zdecydowanie lepszy pomysł. Mniej zobowi
ą
zuj
ą
cy,
za to bardziej formalny i całkiem na miejscu w ich sytuacji. B
ę
d
ą
, oczywi
ś
cie, rozmawia
ć
o interesach,
ale to nic nie szkodzi. Uniknie dzi
ę
ki temu niepokoj
ą
cych my
ś
li, jak na przykład tej, by przysun
ąć
twarz
do jej szyi i odnale
źć
ciepłe miejsce, z którego płyn
ą
ł słodki zapach perfum.
Poniewa
ż
wci
ąż
była zaj
ę
ta czytaniem, mógł bez przeszkód przygl
ą
da
ć
si
ę
jej pi
ę
knym dłoniom.
Paznokcie miała krótko obci
ę
te i niepolakierowane. Najwa
ż
niejsze jednak było to,
ż
e na smukłych
palcach nie dostrzegł pier
ś
cionka. Przypuszczał wi
ę
c,
ż
e nie jest z nikim zwi
ą
zana, w ka
ż
dym razie nie
formalnie. A gdyby nawet - pomy
ś
lał bu
ń
czucznie - to niczego to jeszcze nie przes
ą
dza. Czekał, a
ż
sko
ń
czy czyta
ć
, i zastanawiał si
ę
, jak ma j
ą
zaprosi
ć
na lunch,
ż
eby zabrzmiało to naturalnie i, co
najwa
ż
niejsze, nie zostało odrzucone.
Tymczasem Naomi czytała z uwag
ą
tekst umowy. Tych kilka stron miało dla niej ogromne znaczenie.
Czekała na t
ę
chwil
ę
bardzo długo, wi
ę
c teraz, kiedy ujrzała czarno na białym,
ż
e zostaje dopuszczona
do rodzinnej spółki, poczuła si
ę
oszołomiona własnym szcz
ęś
ciem. Najch
ę
tniej przycisn
ę
łaby
dokument do piersi i rozpłakała si
ę
jak dziecko, które dostało wreszcie zasłu
ż
on
ą
nagrod
ę
. Niestety, nie
mogła sobie na to pozwoli
ć
. Odło
ż
yła ze stoickim spokojem umow
ę
i zdj
ę
ła okulary, czym sprawiła
Janowi ogromn
ą
przykro
ść
.
- Wygl
ą
da na to,
ż
e wszystko jest w porz
ą
dku - u
ś
miechn
ę
ła si
ę
do niego ciepło.
- Czy ma pani jakie
ś
pytania? Co
ś
jest niezbyt jasno sformułowane?
- Nie, zrozumiałam wszystko. Miałam na studiach zaj
ę
cia z prawa.
- W takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak podpisa
ć
umow
ę
. B
ę
dzie potrzebny
ś
wiadek.
Jeden z egzemplarzy zostanie przesłany pani rodzicom. Gdy go podpisz
ą
, sprawa nabierze mocy
prawnej.
Naomi wysłuchała tego w skupieniu, a nast
ę
pnie wezwała swoj
ą
asystentk
ę
. W jej obecno
ś
ci
podpisała dokumenty i wr
ę
czyła je Janowi.
- Bardzo dzi
ę
kuj
ę
,
ż
e pan si
ę
tym zaj
ą
ł - powiedziała, podaj
ą
c mu r
ę
k
ę
. Jej u
ś
cisk był niemal m
ę
ski.
- Ciesz
ę
si
ę
,
ż
e mogłem zrobi
ć
co
ś
dla tak znanej firmy - zrewan
ż
ował si
ę
. - Mam jeszcze co
ś
dla
pani - dodał z tajemniczym u
ś
miechem. - Od mojego dziadka, którego, jak mi si
ę
zdaje, ju
ż
pani po-
znała.
- Oczywi
ś
cie. Pami
ę
tam doskonale pana MacGregora - zapewniła, rozchylaj
ą
c w u
ś
miechu czerwone
usta. - Czasem zagl
ą
da do naszej ksi
ę
garni.
- Wła
ś
nie. Prosił mnie,
ż
ebym przekazał pani list
ę
ksi
ąż
ek, których poszukuje. Chodzi mu chyba o
pierwsze wydania. Liczy na pani pomoc.
- Naturalnie. Z najwi
ę
ksz
ą
przyjemno
ś
ci
ą
. Je
ś
li ma pan teraz chwil
ę
czasu, zapraszam na drugie
pi
ę
tro, gdzie przechowujemy najcenniejsze pozycje. Gdyby
ś
my nie mieli której
ś
z wymienionych
ksi
ąż
ek, postaramy si
ę
j
ą
sprowadzi
ć
.
- Doskonale.
Naomi wstała zza biurka i skierowała si
ę
do drzwi, przechodz
ą
c tu
ż
obok Jana, który równie
ż
podniósł si
ę
z miejsca. Ich oczy spotkały si
ę
na chwil
ę
. Zach
ę
cony jej przyjaznym u
ś
miechem,
powiedział jakby wbrew sobie:
- Wspaniale pani pachnie.
- Słucham? - spojrzała na niego z takim zdumieniem, jakby zobaczyła nagle ducha. Musiała dojrze
ć
w jego wzroku co
ś
niepokoj
ą
cego, bo spu
ś
ciła nagle oczy, a na jej policzkach pojawiły si
ę
delikatne
rumie
ń
ce. Jan miał wra
ż
enie,
ż
e dziewczyna nie wie, co zrobi
ć
z r
ę
kami, gdy
ż
poprawiła odruchowo
włosy, cho
ć
z warkoczem było wszystko w porz
ą
dku, a potem obci
ą
gn
ę
ła na sobie starannie
wyprasowany i pozbawiony najmniejszej nawet fałdki kostium.
- Dzi
ę
kuj
ę
. To nowe perfumy. Pomy
ś
lałam,
ż
e... - zaj
ą
kn
ę
ła si
ę
, nie bardzo wiedz
ą
c, co powiedzie
ć
.
Szybko jednak zapanowała nad sob
ą
i zaproponowała ju
ż
pewnym głosem: - Zapraszam na gór
ę
.
Przepu
ś
cił j
ą
w drzwiach. Id
ą
c za ni
ą
po schodach, przyrzekał sobie w duchu,
ż
e od tego dnia stanie
si
ę
najwierniejszym klientem ksi
ę
garni Brightstone'ów.
ROZDZIAŁ DRUGI
Gdyby Naomi miała wybra
ć
miejsce, gdzie chciałaby zapa
ść
si
ę
pod ziemi
ę
, byłby to bez w
ą
tpienia
Wielki Kanion. Na szcz
ęś
cie miała co
ś
do roboty i to uratowało j
ą
przed całkowit
ą
kompromitacj
ą
. Bez
trudu znalazła dwie pozycje na li
ś
cie Daniela MacGregora. Obiecała,
ż
e trzeciej poszuka pó
ź
niej. Jan
si
ę
zgodził, co przyj
ę
ła z ogromn
ą
ulg
ą
. Podzi
ę
kował uprzejmie za pomoc i zacz
ą
ł si
ę
ż
egna
ć
. Zrobił to
w sam
ą
por
ę
, bo jeszcze chwila, a Naomi zupełnie straciłaby głow
ę
. Zdołała jako
ś
odprowadzi
ć
go do
wyj
ś
cia i poda
ć
r
ę
k
ę
na po
ż
egnanie. Potem wróciła pospiesznie do swojego gabinetu, zamkn
ę
ła
starannie drzwi i zdruzgotana opadła na fotel. Poło
ż
yła głow
ę
na blacie biurka i mocno zacisn
ę
ła
powieki.
- Ty idiotko! Głupia kozo! - szepn
ę
ła przez zaci
ś
ni
ę
te z
ę
by. Miała ochot
ę
tłuc pi
ęś
ciami w biurko, ale
powstrzymała si
ę
jako
ś
. Przyszło jej do głowy,
ż
e hałas zaniepokoiłby asystentk
ę
. Przez kilka minut
trwała wi
ę
c w absolutnym bezruchu, upokorzona i pokonana przez własn
ą
nie
ś
miało
ść
.
Tyle razy obiecywała sobie,
ż
e zdoła nad ni
ą
zapanowa
ć
. Wystarczało,
ż
e jaki
ś
przystojny facet
okazał jej zainteresowanie, a zaczynała zachowywa
ć
si
ę
jak głupia g
ęś
. Wydawało jej si
ę
,
ż
e papla bez
sensu,
ż
e j
ę
zyk pl
ą
cze jej si
ę
niemiłosiernie, czerwieniła si
ę
w dodatku jak burak, co tylko pogarszało
sytuacj
ę
. I po co był ten cały wysiłek, by z brzydkiego kacz
ą
tka przeistoczy
ć
si
ę
w pi
ę
knego łab
ę
dzia?
Jaki
ś
czas temu Naomi postanowiła zmieni
ć
swój wygl
ą
d. Zrobiła to mi
ę
dzy innymi dlatego,
ż
e
odczuwała brak zainteresowania ze strony m
ęż
czyzn. Walczyła długo i zaciekle, a
ż
wreszcie z
pulchnej, zahukanej i chorobliwie nie
ś
miałej dziewczyny zmieniła si
ę
w szczupł
ą
, eleganck
ą
i pewn
ą
siebie młod
ą
kobiet
ę
. Tylko ona wiedziała, ile j
ą
to kosztowało. A kiedy ju
ż
si
ę
zdawało,
ż
e zupełnie
dobrze czuje si
ę
w swojej nowej skórze, jeden niewinny komplement sprawił,
ż
e zupełnie straciła
głow
ę
.
Zadr
ę
czała si
ę
tymi my
ś
lami przez cały tydzie
ń
, bo tyle potrzebowała,
ż
eby sprowadzi
ć
ksi
ąż
k
ę
, któr
ą
Jan zamówił dla dziadka. Gdy za
ś
miała j
ą
wreszcie przed sob
ą
, starannie zapakowan
ą
w firmowy
papier, bolesny problem nie
ś
miało
ś
ci wrócił jak bumerang. Musiała bowiem zdoby
ć
si
ę
na odwag
ę
,
podnie
ść
słuchawk
ę
i wybra
ć
numer kancelarii MacGregorów. Miała do przekazania prost
ą
informacj
ę
-
ksi
ąż
ka jest do odebrania. To wszystko. A jednak od dobrych pi
ę
tnastu minut nie była w stanie
zadzwoni
ć
. Mogłaby oczywi
ś
cie zleci
ć
t
ę
spraw
ę
swojej asystentce, uznałaby to jednak za akt
tchórzostwa, przekre
ś
laj
ą
cy wysiłek ostatnich lat.
Nie pami
ę
tała dokładnie, kiedy ostatecznie doszła do wniosku,
ż
e ma ju
ż
do
ść
samej siebie. Nie była
w stanie patrze
ć
w lustro bez uczucia odrazy, a kupowanie ubra
ń
było istn
ą
tortur
ą
. Sporo czasu
upłyn
ę
ło, nim wreszcie zrozumiała,
ż
e ataki niepohamowanego apetytu to próba ucieczki przed brakiem
samoakceptacji. Chorobliwym ob
ż
arstwem próbowała zagłuszy
ć
własn
ą
nie
ś
miało
ść
. Nagle, gdy jak si
ę
jej zdawało, dotkn
ę
ła ju
ż
samego dna, poczuła si
ę
silniejsza. By
ć
mo
ż
e dlatego,
ż
e pozostała jej tylko
droga w gór
ę
. Postanowiła podj
ąć
walk
ę
i odkry
ć
w sobie kobiet
ę
, jak
ą
zawsze pragn
ę
ła by
ć
.
Najłatwiej było upora
ć
si
ę
z niedoskonało
ś
ciami figury. Par
ę
miesi
ę
cy zdrowej diety i intensywnych
ć
wicze
ń
zrobiło swoje. Zmieniła te
ż
gruntownie garderob
ę
. Rewolucja w szafie zacz
ę
ła si
ę
od
wyrzucenia workowatych ubra
ń
w niezbyt ciekawych kolorach. Znikn
ą
ł granat, szaro
ść
, br
ą
z, pojawiła
si
ę
za to płomienna czerwie
ń
, o
ż
ywcza ziele
ń
i szafir.
Były to jednak zmiany powierzchowne, które rzucały si
ę
w oczy, ale nie gwarantowały jeszcze
sukcesu. Wspominaj
ą
c cały ten proces własnej transformacji, musiała przyzna
ć
,
ż
e najtrudniej było jej
zmieni
ć
si
ę
wewn
ę
trznie.
Du
ż
o j
ą
kosztowało, by raz na zawsze wyj
ść
z k
ą
ta, w którym zwykła si
ę
chowa
ć
. Trwało wiele
miesi
ę
cy, zanim wyrobiła w sobie nowe nawyki. Najpierw nauczyła si
ę
panowa
ć
nad własnym ciałem.
Przestała garbi
ć
si
ę
i kuli
ć
, ilekro
ć
kto
ś
si
ę
do niej zwracał. Z trudem oduczyła si
ę
obgryzania paznokci i
nerwowego poprawiania włosów. Kiedy razem z rodzicami znajdowała si
ę
w wi
ę
kszym gronie,
próbowała
ś
miało wychodzi
ć
naprzód, zamiast starym zwyczajem kry
ć
si
ę
za plecami ojca albo matki.
Po jakim
ś
czasie przestała unika
ć
ludzi i nie zadr
ę
czała si
ę
ju
ż
wi
ę
cej my
ś
lami,
ż
e z pewno
ś
ci
ą
jej nie
lubi
ą
, bo nie jest tak urocza i wyrobiona towarzysko, jak matka ani pewna siebie i dowcipna, jak starszy
brat.
W ko
ń
cu trud si
ę
opłacił i otoczenie dostrzegło w niej interesuj
ą
c
ą
, inteligentn
ą
osob
ę
, któr
ą
w
rzeczywisto
ś
ci Naomi była zawsze. Rodzice równie
ż
zaakceptowali jej metamorfoz
ę
i cho
ć
pocz
ą
tkowo
mieli opory, ostatecznie zgodzili si
ę
powierzy
ć
jej kierownictwo ksi
ę
garni w Bostonie. Od tej pory
wszystko szło bardzo dobrze. A
ż
do dnia, gdy w sklepie pojawił si
ę
Jan MacGregor i zburzył jej spokój.
Musiała jednak uczciwie przyzna
ć
,
ż
e na pocz
ą
tku radziła sobie całkiem dobrze. W ko
ń
cu Jan
nale
ż
ał to m
ęż
czyzn, w których obecno
ś
ci ta dawna Naomi nie byłaby w stanie skleci
ć
dwóch zda
ń
. A
przecie
ż
spisała si
ę
nie
ź
le. Zapanowała nad dr
ż
eniem r
ą
k, nie oblała si
ę
idiotycznym rumie
ń
cem, nie
poczuła pustki w głowie. Dopiero ta uwaga o perfumach j
ą
pokonała. Wtedy wszystko diabli wzi
ę
li.
Przymkn
ę
ła oczy, a wówczas z zakamarków jej pami
ę
ci wyłoniła si
ę
przystojna twarz Jana. Przypo-
mniała sobie tytuły, które widywała czasem w plotkarskiej prasie. Brukowce uparcie nazywały go Przy-
stojniakiem z Harvardu, i Naomi musiała przyzna
ć
,
ż
e był to przydomek w pełni zasłu
ż
ony. Młody
MacGregor miał w sobie mnóstwo m
ę
skiego wdzi
ę
ku. Odznaczał si
ę
te
ż
klas
ą
i stylem, a kiedy si
ę
u
ś
miechał...
Naomi czuła, jak mi
ę
knie jej serce, a krew zaczyna kr
ąż
y
ć
ż
ywiej.
A mogło by
ć
tak pi
ę
knie, westchn
ę
ła przygn
ę
biona. Po co wyrywał si
ę
z tymi perfumami! Z drugiej
jednak strony kupiła je dlatego, by m
ęż
czy
ź
ni zwracali na ni
ą
uwag
ę
. Był to w ko
ń
cu tylko zdawkowy
komplement, a ona zacz
ę
ła pl
ą
ta
ć
si
ę
i czerwieni
ć
jak pensjonarka.
A niech to wszystko szlag trafi! Ubawił si
ę
pewnie, widz
ą
c jej zmieszanie. Facet z jego wygl
ą
dem,
urokiem, pozycj
ą
towarzysk
ą
z pewno
ś
ci
ą
zasypywał kobiety tysi
ą
cem podobnych, nic nie znacz
ą
cych
frazesów. A one umiały reagowa
ć
- swobodnie, inteligentnie, kokieteryjnie. Co za
ś
zrobiła panna
Brightstone? Zadr
ż
ała jak osika i zapłoniła si
ę
niczym piwonia! Pewnie
ś
miał si
ę
z niej przez cał
ą
drog
ę
do domu. Albo, co gorsza, litował si
ę
nad ni
ą
.
Poczuła, jak ogarnia j
ą
furia, ale i
ż
al. Przez całe
ż
ycie zmagała si
ę
z podłym uczuciem poni
ż
enia,
jakie rodzi
ś
wiadomo
ść
,
ż
e wzbudza si
ę
w ludziach lito
ść
. Nawet rodzina gł
ę
boko jej współczuła. Nie
miała do nich
ż
alu, bo robili to z miło
ś
ci i troski o ni
ą
, nie
ś
wiadomie sprawiaj
ą
c jej ogromny ból. Nie
miała najmniejszych w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e jej zmian
ę
przyj
ę
li z ogromn
ą
ulg
ą
. Jej pi
ę
kna matka odpowiadała
cierpliwie na wszystkie pytania dotycz
ą
ce mody, strojów i kolorów. Ojciec, kiedy
ż
egnali si
ę
na lotnisku
przed wyjazdem do Arizony, nie nazwał jej, starym zwyczajem, swoj
ą
mał
ą
córeczk
ę
, tylko swoj
ą
ś
licznotk
ą
. Słysz
ą
c to, Naomi poczuła si
ę
jak ksi
ęż
niczka z bajki.
Rodzice pozwolili jej pokierwa
ć
ksi
ę
garni
ą
, poniewa
ż
nigdy nie w
ą
tpili w jej zdolno
ś
ci. Wiedzieli,
ż
e
była niesłychanie pracowita i wytrwała, a jednak długo si
ę
wahali, zanim ostatecznie wyrazili zgod
ę
.
Zwłaszcza ojciec nie chciał od razu zaakceptowa
ć
zmian, jakie Naomi zamierzała wprowadzi
ć
. Nie
u
ś
miechały mu si
ę
zwi
ą
zane z tym wydatki, bał si
ę
ryzyka finansowego i nieuniknionych strat, które
musieliby ponie
ść
w razie niepowodzenia. Naomi wiedziała,
ż
e ojciec czuł si
ę
ju
ż
zm
ę
czony i
ż
e
najch
ę
tniej sprzedałby albo wydzier
ż
awił komu
ś
ksi
ę
garni
ę
, a sam wreszcie przeszedł na zasłu
ż
on
ą
emerytur
ę
. Długo musiała go prosi
ć
, by tego nie robił. Po pierwsze czuła si
ę
mocno zwi
ą
zana ze
sklepem, a po drugie widziała w nim ratunek dla samej siebie. Tylko tutaj miała okazj
ę
si
ę
sprawdzi
ć
,
pokona
ć
własn
ą
słabo
ść
i udowodni
ć
ś
wiatu,
ż
e sta
ć
j
ą
na bardzo wiele. Rodzice w ko
ń
cu to zrozumieli
i zaufali jej. Od pocz
ą
tku miała
ś
wiadomo
ść
,
ż
e nie wolno jej zawie
ść
ani ojca, ani matki. Podobnie jak
samej siebie.
Otrz
ą
sn
ę
ła si
ę
z zamy
ś
lenia i zdecydowanym ruchem odsun
ę
ła telefon. Uznała,
ż
e najwy
ż
szy czas
przesta
ć
u
ż
ala
ć
si
ę
nad sob
ą
z powodu małego potkni
ę
cia, które przydarzyło jej si
ę
w obecno
ś
ci Jana.
Nie mogło to zawróci
ć
jej z drogi, któr
ą
tak konsekwentnie od wielu miesi
ę
cy pod
ąż
ała. Przyrzekła
sobie,
ż
e zwalczy swoje kompleksy, wi
ę
c nie pozostało jej nic innego, jak dotrzyma
ć
słowa. Udowodni,
ż
e nie jest tchórzem i dlatego nie b
ę
dzie do niego dzwoni
ć
. Postanowiła uda
ć
si
ę
do kancelarii
MacGregorów i zmierzy
ć
si
ę
ze swym problemem osobi
ś
cie!
Podniosła si
ę
zza biurka, pewnym ruchem si
ę
gn
ę
ła po ksi
ąż
k
ę
i nie ogl
ą
daj
ą
c si
ę
za siebie, wyszła z
gabinetu.
Przez cał
ą
drog
ę
do kancelarii powtarzała w my
ś
lach,
ż
e całkowicie kontroluje sytuacj
ę
. To proste
zdanie było jak modlitwa, która miała uchroni
ć
j
ą
przed nieszcz
ęś
ciem. Kiedy stan
ę
ła przed stylow
ą
kamienic
ą
z czerwonej cegły i popatrzyła na mosi
ęż
n
ą
tabliczk
ę
z napisem: „MacGregor & MacGregor.
Kancelaria prawnicza", odwaga opu
ś
ciła j
ą
na moment, ale szybko przywołała si
ę
do porz
ą
dku.
Przejrzała si
ę
dyskretnie w wypolerowanym metalu, chc
ą
c sprawdzi
ć
, czy przypadkiem nie zjadła całej
szminki. Makija
ż
i fryzura były w porz
ą
dku, wi
ę
c nie pozostało jej nic innego, jak m
ęż
nie wkroczy
ć
do
jaskini lwa. Odetchn
ę
ła kilka razy gł
ę
boko i pewnie przekroczyła próg kancelarii.
Niestety, w holu doznała kolejnego ataku paniki. Oparła si
ę
o
ś
cian
ę
i zamkn
ę
ła oczy. Chłód
marmuru, który poczuła na plecach, podziałał na ni
ą
koj
ą
co. Powiedziała sobie w duchu,
ż
e jest w
stanie zapanowa
ć
nad sytuacj
ą
,
ż
e wszystko wynika z jej reakcji na osob
ę
Jana. Kiedy go zobaczyła po
raz pierwszy, jak patrzył z czułym u
ś
miechem na par
ę
nastolatków w jej ksi
ę
garni, poczuła si
ę
całkowicie zbita z tropu. Chwil
ę
potem ogarn
ą
ł j
ą
smutek, jak zawsze, gdy widziała co
ś
, co było pi
ę
kne i
poci
ą
gaj
ą
ce, ale dla niej niestety niedost
ę
pne. Przywołała si
ę
do porz
ą
dku, powtarzaj
ą
c sobie,
ż
e Jan
MacGregor przyszedł tu w interesach, a nie w celach towarzyskich. Była klientk
ą
jego kancelarii i nic
wi
ę
cej nie mogło ich ł
ą
czy
ć
. Teraz powiedziała sobie to samo. Jeszcze raz zaczerpn
ę
ła gł
ę
boko po-
wietrza, zacisn
ę
ła pi
ęś
ci jak przed walk
ą
, po czym pchn
ę
ła masywne drzwi recepcji.
Pomieszczenie, w którym si
ę
znalazła, było eleganckie i stylowe. Utrzymane w tonacji przygaszonej
zieleni, emanowało spokojem i pewno
ś
ci
ą
, jak
ą
daje wieloletnia tradycja. Wszystko, od antycznych
mebli po marmurowy kominek,
ś
wiadczyło o dobrym gu
ś
cie i klasie wła
ś
cicieli. Naomi potrafiła to
doceni
ć
, wi
ę
c od razu jej si
ę
tu spodobało.
Zza biurka podniosła si
ę
sekretarka i przywitała j
ą
z miłym, zawodowym u
ś
miechem.
- Dzie
ń
dobry pani. W czym mog
ę
pomóc?
- Dzie
ń
dobry. Nazywam si
ę
Naomi Brightstone. Przyszłam,
ż
eby...
Nie zd
ąż
yła doko
ń
czy
ć
, bo nagle drzwi otworzyły si
ę
z hukiem i do recepcji wpadła roze
ś
miana,
młoda brunetka.
- Wygrałam! Jeszcze raz sprawiedliwo
ś
ci stało si
ę
zado
ść
! Nasze dzieci mog
ą
spa
ć
spokojnie! -
zawołała od progu. Kiedy dostrzegła zaskoczon
ą
Naomi, bynajmniej nie straciła animuszu. Wr
ę
cz
przeciwnie, rzuciła jej promienny u
ś
miech, jakby znały si
ę
od lat. - Witam! Zwykle zachowujemy si
ę
tutaj spokojniej, ale sama pani rozumie... Wygrałam! O, przepraszam, z tego wszystkiego si
ę
nie
przedstawiłam. Jestem Laura Cameron.
- Naomi Brightstone, bardzo mi miło. I gratuluj
ę
- odwzajemniła u
ś
miech i mocno u
ś
cisn
ę
ła dło
ń
ko-
biety.
- Dzi
ę
kuj
ę
bardzo. Przepraszam, czy jest pani z kim
ś
umówiona? Zaraz, zaraz... Brightstone? Ksi
ę
-
garnia?
- Zgadza si
ę
.
- W takim razie ja równie
ż
gratuluj
ę
. Pani sklep to wspaniałe miejsce, zwłaszcza teraz, z t
ą
now
ą
ka-
wiarenk
ą
.
- Podoba si
ę
pani? Bardzo si
ę
ciesz
ę
! - Naomi z ka
ż
d
ą
chwil
ą
czuła si
ę
lepiej i pewniej, jakby udzielił
jej si
ę
entuzjazm nowej znajomej.
- Zdaje si
ę
,
ż
e prowadzimy w pani imieniu jak
ąś
spraw
ę
, prawda? A raczej Jan j
ą
prowadzi.
- Tak. Ale chodzi o co
ś
innego. Mam tutaj...
- Przepraszam, nie przedstawiłam si
ę
jeszcze - przerwała jej w pół zdania Laura. - Jestem siostr
ą
Jana.
- Tym bardziej mi miło. W takim razie mog
ę
załatwi
ć
to z pani
ą
. Mam tu ksi
ąż
k
ę
, której poszukiwał
pani dziadek. - Wyj
ę
ła z torby paczk
ę
. - Prosz
ę
bardzo.
- Serdeczne dzi
ę
ki. Na pewno nie chce widzie
ć
si
ę
pani z Janem?
To niespodziewane pytanie wytr
ą
ciło Naomi z równowagi.
- Nie, ja... miałam kilka spraw do załatwienia w okolicy, wi
ę
c... - pl
ą
tała si
ę
coraz bardziej, tote
ż
z
prawdziw
ą
ulg
ą
usłyszała sygnał swojego telefonu komórkowego. - Przepraszam bardzo - si
ę
gn
ę
ła
szybko do torebki. - Słucham.
- Naomi? Jan MacGregor z tej strony.
- Kto? - spytała zdumiona, rumieni
ą
c si
ę
bezwiednie. - Co za zbieg okoliczno
ś
ci!
- Nie rozumiem...
- Och, to nic takiego. Po prostu... mani ju
ż
t
ę
ksi
ąż
k
ę
, o któr
ą
prosiłe
ś
, to znaczy... pan prosił. Dla-
tego pomy
ś
lałam...
-
Ś
wietnie! W takim razie załatwimy dwie sprawy naraz. Wła
ś
nie otrzymałem umow
ę
podpisan
ą
przez pani rodziców. Przepraszam, czy mog
ę
mówi
ć
do pani po imieniu? Tak chyba b
ę
dzie wygodniej...
- Oczywi
ś
cie.
- Doskonale. Jak mo
ż
emy si
ę
umówi
ć
? Pomy
ś
lałem,
ż
e wst
ą
pi
ę
do ciebie po drodze z s
ą
du, pó
ź
nym
popołudniem. Co ty na to?
- Nie rób sobie kłopotu. Ja...
- To
ż
aden kłopot. Pami
ę
tasz, mówiłem ci,
ż
e ksi
ę
garnia jest blisko mojego domu, wi
ę
c...
- Tak, pami
ę
tam, ale ja jestem tutaj!
- To znaczy gdzie?
- W twojej kancelarii!
- Na dole? W takim razie zaczekaj, ju
ż
schodz
ę
! Cisza, która nagle zapanowała w słuchawce, lekko
zbiła Naomi z tropu. Przez chwil
ę
wpatrywała si
ę
w swój telefon, jakby czekaj
ą
c, a
ż
znów si
ę
odezwie.
- To był pani brat - powiedziała w ko
ń
cu, przenosz
ą
c wzrok na Laur
ę
.
- Domy
ś
liłam si
ę
. Rzeczywi
ś
cie, zbieg okoliczno
ś
ci. A mo
ż
e telepatia? - za
ż
artowała Laura, zastana-
wiaj
ą
c si
ę
, co mógł oznacza
ć
nagły rumieniec na policzkach Naomi. By
ć
mo
ż
e zgadłaby, gdyby nie
Jan, który zbiegł jak burza ze schodów, przeskakuj
ą
c po kilka stopni naraz.
- Dzie
ń
dobry! - wyci
ą
gn
ą
ł r
ę
k
ę
do Naomi. Obj
ą
ł szybkim spojrzeniem jej sylwetk
ę
i poczuł si
ę
pewniej, bo wygl
ą
dała dokładnie tak, jak j
ą
zapami
ę
tał. Mo
ż
e nawet pi
ę
kniej. U
ś
miechn
ą
ł si
ę
, widz
ą
c,
ż
e wci
ąż
trzyma w dłoni komórk
ę
.
- Mo
ż
esz si
ę
ju
ż
rozł
ą
czy
ć
- zauwa
ż
ył rozbawiony.
- Racja - schowała czym pr
ę
dzej telefon do torebki, besztaj
ą
c si
ę
w my
ś
lach za własne gapiostwo.
Brawo Naomi! Otwórz jeszcze usta i wywal j
ę
zyk, a potem padnij mu do stóp!
- Co słycha
ć
? Mam nadziej
ę
,
ż
e nie narobiłem ci kłopotu t
ą
ksi
ąż
k
ą
dla dziadka?
- Ale
ż
sk
ą
d. Miałam co
ś
do załatwienia w okolicy, wi
ę
c postanowiłam przy okazji j
ą
podrzuci
ć
.
- Doskonale. Zapraszam do mnie, na gór
ę
.
- Nie chciałabym ci przeszkadza
ć
.
- Nie ma obawy. Nie jestem w tej chwili zaj
ę
ty - u
ś
miechn
ą
ł si
ę
zach
ę
caj
ą
co. Był tak zaaferowany tym
niespodziewanym spotkaniem,
ż
e dopiero teraz zauwa
ż
ył siostr
ę
. - Cze
ść
, Lauro! Jak poszło w s
ą
dzie?
- Rewelacyjnie! Trafiony, zatopiony!
- I tak trzyma
ć
! - pochwalił j
ą
, poklepuj
ą
c po ramieniu. - Wpadn
ę
do ciebie pó
ź
niej. Opowiesz mi
wszystko ze szczegółami, dobrze? Zapraszam - zwrócił si
ę
do Naomi, bior
ą
c j
ą
delikatnie pod rami
ę
i
prowadz
ą
c w stron
ę
schodów. Próbowała si
ę
wykr
ę
ca
ć
, tłumacz
ą
c,
ż
e pewnie jest zaj
ę
ty, ale nie dał si
ę
zby
ć
. - Powiedz, jakim cudem udało ci si
ę
zdoby
ć
t
ę
ksi
ąż
k
ę
tak szybko? - pytał, kiedy szli po
schodach.
- Mamy swoje sprawdzone
ź
ródła. Zmie
ś
cili
ś
my si
ę
w cenie, któr
ą
podałe
ś
, cho
ć
jest do
ść
wysoka.
- My
ś
l
ę
,
ż
e nie odstraszy to mojego dziadka. Je
ś
li mu na czym
ś
naprawd
ę
zale
ż
y, zapomina o swym
szkockim sk
ą
pstwie.
Była tak blisko,
ż
e wyra
ź
nie czuł zapach perfum, które podczas pierwszego spotkania zawróciły mu
nieco w głowie. Tym razem, nauczony do
ś
wiadczeniem, nie wyrywał si
ę
z
ż
adnymi uwagami na ten
temat. Bał si
ę
spłoszy
ć
Naomi, wi
ę
c pilnował, by rozmowa nie zbaczała na niebezpieczne tory.
Wprowadził j
ą
do obszernego pokoju, którego wystrój współgrał z klimatem całego domu. Tak
ż
e i
tutaj znajdowało si
ę
sporo antycznych mebli. Jak zauwa
ż
yła Naomi, niektóre były wyj
ą
tkowo cenne.
Ś
ciany a
ż
po sufit zajmowały d
ę
bowe regały, pełne ksi
ąż
ek i kodeksów. Obok masywnego biurka stały
wygodne fotele obite skór
ą
w kolorze burgundzkiej czerwieni. Jan wskazał Naomi jeden z nich.
- Prosz
ę
bardzo, rozgo
ść
si
ę
.
- Dzi
ę
kuj
ę
. To naprawd
ę
pi
ę
kny dom - zauwa
ż
yła, rozgl
ą
daj
ą
c si
ę
dokoła.
- Kupił go ojciec, jeszcze przed
ś
lubem z matk
ą
. Obydwoje chcieli urz
ą
dzi
ć
kancelari
ę
w przytulnych,
tradycyjnych wn
ę
trzach.
- I udało im si
ę
.
- Napijesz si
ę
kawy? Nie mog
ę
wprawdzie obieca
ć
,
ż
e b
ę
dzie równie smaczna, jak cappuccino,
którym mnie pocz
ę
stowała
ś
, ale mo
ż
e si
ę
jednak skusisz?
- Dzi
ę
kuj
ę
, piłam ju
ż
kaw
ę
. Naprawd
ę
nie chciałabym zabiera
ć
ci czasu.
- Nie ma o czym mówi
ć
. Jak wspominałem, mam papiery od twoich rodziców - zacz
ą
ł urz
ę
dowym to-
nem, bo intuicja podpowiadała mu,
ż
e tak b
ę
dzie najlepiej. Chciał jako
ś
naprawi
ć
swoj
ą
niezr
ę
czno
ść
popełnion
ą
podczas pierwszego spotkania, ale sam jeszcze nie wiedział, jak to zrobi
ć
. Nie zaj
ą
ł
miejsca za biurkiem, tylko usiadł w fotelu obok niej. - Mam w tej chwili kopie, poniewa
ż
oryginały mog
ę
przekaza
ć
ci dopiero w s
ą
dzie. Wtedy umowa nabierze mocy prawnej, ale i tak mo
ż
esz ju
ż
uwa
ż
a
ć
si
ę
za wiceprezesa firmy Brightstone. Gratuluj
ę
.
Otworzyła usta,
ż
eby mu podzi
ę
kowa
ć
, ale ze wzruszenia nie była w stanie wydoby
ć
z siebie głosu.
Skin
ę
ła tylko głow
ą
i zamkn
ę
ła na chwil
ę
oczy.
- Wszystko w porz
ą
dku? - dotkn
ą
ł lekko jej ramienia.
Znowu skin
ę
ła głow
ą
, instynktownie podnosz
ą
c dłonie do ust. Odczuwała ogromn
ą
rado
ść
.
- Przepraszam - powiedziała cicho, gdy wreszcie udało jej si
ę
zapanowa
ć
nad sob
ą
.
- Nie ma za co. Doskonale rozumiem. - Uj
ą
ł jej dło
ń
i poczuł, jak drgn
ę
ła, niczym pora
ż
ona pr
ą
dem. -
Domy
ś
lam si
ę
,
ż
e to dla ciebie wa
ż
na chwila.
- Najwa
ż
niejsza w
ż
yciu - przyznała, zaskoczona własn
ą
szczero
ś
ci
ą
. - Wydawało mi si
ę
,
ż
e jestem
na ni
ą
przygotowana. Od dawna zamierzałam wzi
ąć
na siebie odpowiedzialno
ść
za ksi
ę
garni
ę
. Ale
teraz, kiedy usłyszałam,
ż
e moje marzenia si
ę
spełniły, poczułam si
ę
tym wszystkim przytłoczona.
Dzi
ę
kuj
ę
za wyrozumiało
ść
- roze
ś
miała si
ę
i odetchn
ę
ła swobodniej. - Całe szcz
ęś
cie,
ż
e siedz
ę
. W
przeciwnym razie musiałby
ś
pewnie zbiera
ć
mnie z podłogi.
- Znam to uczucie. Doskonale pami
ę
tam dzie
ń
, kiedy zacz
ą
łem prac
ę
w kancelarii. Wszedłem do
tego pokoju, usiadłem za biurkiem i nast
ę
pn
ą
godzin
ę
sp
ę
dziłem w fotelu, z głupawym u
ś
miechem na
twarzy. My
ś
lałem o tym,
ż
e wła
ś
nie zaczyna si
ę
najwa
ż
niejszy etap mojego
ż
ycia. Pami
ę
tam,
ż
e
odczuwałem eufori
ę
na przemian ze strachem.
- To tak jak ja.
Jego słowa dodały jej otuchy. Nie była ju
ż
tak spi
ę
ta, jak jeszcze przed chwil
ą
. Zapanowała nawet
nad dr
ż
eniem dłoni.
- To bardzo dziwne uczucie, kiedy człowiek u
ś
wiadamia sobie nagle,
ż
e stał si
ę
kolejnym ogniwem w
długim ła
ń
cuchu rodzinnej tradycji - stwierdziła zamy
ś
lona.
- Racja. Ale powiedz mi lepiej, jak masz zamiar uczci
ć
swoj
ą
nominacj
ę
na wiceprezesa?
- Uczci
ć
? - Spojrzała na niego zaskoczona. - Wiesz,
ż
e w ogóle o tym nie pomy
ś
lałam? Mam zamiar
po prostu wróci
ć
do pracy i...
- Nie
ż
artuj! Praca mo
ż
e poczeka
ć
. Nie masz ochoty zje
ść
dobrej kolacji?
- Kolacji? Oczywi
ś
cie, zjem co
ś
, jak wróc
ę
do domu. ..
Przez chwil
ę
przygl
ą
dał jej si
ę
uwa
ż
nie, chc
ą
c odgadn
ąć
, czy bawi si
ę
z nim w kotka i myszk
ę
, czy
te
ż
naprawd
ę
nie rozumie. Najwyra
ź
niej nie domy
ś
liła si
ę
jego intencji, wi
ę
c uznał,
ż
e pora postawi
ć
spraw
ę
jasno.
- Posłuchaj, Naomi, chciałbym zaprosi
ć
ci
ę
dzi
ś
na kolacj
ę
. O ile oczywi
ś
cie nie masz innych planów
- powiedział bez ogródek.
- Planów? Nie, chyba nie mam nic konkretnego do roboty. - Czuła,
ż
e jeszcze chwila, a znów zacznie
papla
ć
bez sensu. - Naprawd
ę
, nie musisz czu
ć
si
ę
w obowi
ą
zku...
Postanowił spróbowa
ć
jeszcze raz.
- Czy zjesz ze mn
ą
kolacj
ę
? - spytał stanowczo, obserwuj
ą
c z zachwytem, jak jej policzki zabarwia
delikatny rumieniec.
- Ch
ę
tnie. To miło z twojej strony - wydusiła z siebie.
- Mo
ż
e by
ć
siódma wieczór? Odpowiada ci?
- My
ś
l
ę
,
ż
e tak.
- Gdzie mam po ciebie przyjecha
ć
- do sklepu czy do domu?
- Mo
ż
e do domu. Podam ci adres...
- Nie trzeba. Jest w twoich dokumentach.
- No tak. Mieszkam bardzo blisko ksi
ę
garni, wi
ę
c do pracy chodz
ę
pieszo. To naprawd
ę
miła okolica
i...
Bo
ż
e, co ja znowu wyprawiam, j
ę
kn
ę
ła w my
ś
lach, przera
ż
ona własnym gadulstwem. Uznała,
ż
e
zrobi najlepiej, je
ś
li natychmiast zamilknie, wstanie i po
ż
egna si
ę
. Jeszcze pi
ęć
minut i Jan zacznie
ż
ałowa
ć
,
ż
e zaprosił j
ą
na t
ę
kolacj
ę
.
- Pójd
ę
ju
ż
- powiedziała, podnosz
ą
c si
ę
z miejsca. Wci
ąż
ś
ciskał jej dło
ń
, nie wiedziała wi
ę
c, co ro-
bi
ć
. Nie chciała by
ć
niegrzeczna i czekała, a
ż
Jan j
ą
pu
ś
ci. - Musz
ę
wraca
ć
do pracy, do ksi
ę
garni - tłu-
maczyła coraz bardziej spi
ę
ta.
Jan dostrzegł w jej oczach zdenerwowanie. Nie potrafił odgadn
ąć
jego przyczyny, wi
ę
c na wszelki
wypadek pu
ś
cił jej dło
ń
, sam przestraszony,
ż
e by
ć
mo
ż
e zbytnio si
ę
spoufalił.
- Wszystko w porz
ą
dku? - spytał ostro
ż
nie.
- Tak.
- Odprowadz
ę
ci
ę
na dół.
- Nie trzeba. Poradz
ę
sobie.
- W porz
ą
dku. Aha, jeszcze jedno.
- Słucham.
- Ksi
ąż
ka...
- Prawda! Chyba dałam j
ą
twojej siostrze. Nie, chwileczk
ę
... Mam j
ą
w torbie.
Rozzłoszczona własnym gapiostwem, wyci
ą
gn
ę
ła paczk
ę
tak energicznie,
ż
e przy okazji upu
ś
ciła
telefon komórkowy. Jan rzucił si
ę
, by go podnie
ść
. O mało nie stukn
ę
li si
ę
głowami. Naomi miała
ochot
ę
zapa
ść
si
ę
z miejsca pod ziemi
ę
, jednak widz
ą
c rozbawion
ą
min
ę
Jana, wybuchn
ę
ła
ś
miechem.
Zaraz jednak poderwała si
ę
na nogi.
- Straszna ze mnie gapa - stwierdziła przepraszaj
ą
co, podaj
ą
c mu ksi
ąż
k
ę
.
- Ka
ż
demu mo
ż
e si
ę
zdarzy
ć
. Wi
ę
c o siódmej, tak?
- Tak. Do zobaczenia.
Kiedy wyszła, Jan jeszcze chwil
ę
stał w miejscu. Wło
ż
ył r
ę
ce do kieszeni i zacz
ą
ł kołysa
ć
si
ę
na
pi
ę
tach. Zabawne, pomy
ś
lał, nigdy nie pos
ą
dziłbym jej o roztargnienie. A jednak... a jednak widocznie
tak bardzo prze
ż
yła podpisanie umowy,
ż
e na chwil
ę
pu
ś
ciły jej nerwy. Nie był a
ż
tak zarozumiały, by
przypisywa
ć
to oddziaływaniu swej skromnej osoby. Cho
ć
z drugiej strony nie miałby nic przeciwko
temu, by opanowana, praktyczna Naomi Brightstone poczuła si
ę
w jego towarzystwie lekko speszona.
Wrócił do biurka i zacz
ą
ł zbiera
ć
dokumenty, poniewa
ż
za pół godziny musiał by
ć
w s
ą
dzie. Przed
wyj
ś
ciem poprosił asystentk
ę
, by zarezerwowała stolik na dwie osoby w restauracji Rinaldo.
Perspektywa kolacji wprawiła go w tak doskonały nastrój,
ż
e przez cał
ą
drog
ę
do s
ą
du nucił sobie pod
nosem. Opanował si
ę
dopiero na widok swojego klienta. Cudem udało mu si
ę
skupi
ć
na rozprawie. Nie
pami
ę
tał, kiedy oczekiwał czego
ś
z równ
ą
niecierpliwo
ś
ci
ą
, jak spotkania z Naomi.
ROZDZIAŁ TRZECI
Telefon zadzwonił w najmniej odpowiednim momencie. Jan miał akurat obie r
ę
ce zaj
ę
te wi
ą
zaniem
krawata, wi
ę
c długo nie odbierał. Nie był poza tym w nastroju do rozmowy, dlatego spokojnie poczekał,
a
ż
wł
ą
czy si
ę
automatyczna sekretarka. Kiedy jednak usłyszał znajomy bas przerywany energicznym
posapywaniem, z u
ś
miechem si
ę
gn
ą
ł po słuchawk
ę
.
- Halo? - odezwał si
ę
z lekkim roztargnieniem, bo ci
ą
gle si
ę
zastanawiał, jakie kwiaty kupi
ć
Naomi.
- Gdzie ty si
ę
włóczysz? - burkn
ą
ł Daniel MacGregor senior. - Ju
ż
my
ś
lałem,
ż
e nie ma ci
ę
w domu i
ż
e b
ę
d
ę
musiał gada
ć
z t
ą
durn
ą
maszyn
ą
!
- Jak słyszysz, jestem na miejscu, ale zaraz wychodz
ę
.
- Bo
ż
e, moje wnuki to bez wyj
ą
tku łaz
ę
gi. Nic dziwnego,
ż
e babcia ci
ą
gle si
ę
o ciebie martwi.
- Co takiego?
- Martwi si
ę
, bo nie usiedzisz w miejscu, tylko ci
ą
gle gdzie
ś
si
ę
włóczysz.
- Chyba si
ę
dziadkowi co
ś
pomyliło - w głosie Jana słycha
ć
było rozbawienie. - Zawsze dziadek
mówił,
ż
e babcia martwi si
ę
, bo nigdzie nie wychodz
ę
i tylko siedz
ę
w pracy albo w domu z nosem w
ksi
ąż
kach.
- A co, mo
ż
e tak nie jest? - spytał niezra
ż
ony Daniel. - Wygl
ą
da na to,
ż
e popadasz ze skrajno
ś
ci w
skrajno
ść
. Powiedz no, mój chłopcze, kiedy nas odwiedzisz?
- Dziadku, przecie
ż
dopiero co u was byłem. Na
ś
lubie Duncana w zeszłym miesi
ą
cu, nie pami
ę
ta
dziadek?
- Nie wmawiaj mi,
ż
e mam skleroz
ę
! - hukn
ą
ł Daniel. - Pewnie,
ż
e pami
ę
tam. Nic nie stoi na
przeszkodzie,
ż
eby
ś
przyjechał do nas znowu. Przecie
ż
nie mieszkasz na ko
ń
cu
ś
wiata.
- Racja. Skoro dziadek sobie
ż
yczy, to oczywi
ś
cie przyjad
ę
.
- Nie w
ą
tpi
ę
. Chyba nie chcesz,
ż
eby twoja babcia zadr
ę
czyła mnie na
ś
mier
ć
swoim gadaniem. A
tak w ogóle, to co porabiasz?
- Wła
ś
nie wybieram si
ę
na kolacj
ę
z przepi
ę
kn
ą
kobiet
ą
. I to dzi
ę
ki dziadkowi!
- Dzi
ę
ki mnie? Dlaczego tak mówisz? Ja nic nie zrobiłem, słowo daj
ę
! Ale na wszelki wypadek nie
wspominaj o tym babci, bo zrobi mi prawdziwe piekło - tłumaczył si
ę
Daniel, wyra
ź
nie przestraszony,
ż
e
jego plan zostanie zbyt szybko rozszyfrowany.
- Dziadku, spokojnie. Po co te nerwy? - roze
ś
miał si
ę
Jan. - Nie mam pretensji i nie pos
ą
dzam
dziadka o to,
ż
e chce mnie wyswata
ć
.
- Wi
ę
c o co chodzi?
- O nic. Moja randka to zwykły zbieg okoliczno
ś
ci. Pami
ę
ta dziadek list
ę
ksi
ąż
ek, których miałem
poszuka
ć
w ksi
ę
garni Brightstone'ów przy okazji spotkania z jej kierowniczk
ą
?
- Pewnie,
ż
e pami
ę
tani! I co z tego? Chyba mi nie powiesz,
ż
e nie mam prawa zamawia
ć
sobie
ksi
ąż
ek!
- Ma dziadek prawo robi
ć
, co tylko zechce. - Jan zaczynał traci
ć
cierpliwo
ść
. Nie potrafił poj
ąć
, sk
ą
d
ta nagła dra
ż
liwo
ść
, uznał wi
ę
c,
ż
e to rezultat podeszłego wieku.
- I co z tymi ksi
ąż
kami?
- Ju
ż
s
ą
. Naomi przyniosła mi dzisiaj Waltera Scotta. Musiała go specjalnie sprowadzi
ć
. Dlatego
chciałem si
ę
zrewan
ż
owa
ć
i zaprosiłem j
ą
na kolacj
ę
. Dlatego wła
ś
nie mówi
ę
,
ż
e dzi
ę
ki dziadkowi
sp
ę
dz
ę
miły wieczór w towarzystwie pi
ę
knej kobiety.
- No, nie ma o czym mówi
ć
! - sapn
ą
ł Daniel uspokojony. Rozparł si
ę
w swoim fotelu i mrugn
ą
ł chytrze
okiem do lustra. Jan był bystry, ale widocznie nie na tyle,
ż
eby domy
ś
li
ć
si
ę
zgrabnie uknutej intrygi.
Je
ś
li chłopak chciał kiedykolwiek dorówna
ć
swemu dziadkowi, to musiał si
ę
jeszcze długo uczy
ć
. -
Cieszy mnie,
ż
e spodobała ci si
ę
ta Naomi. To naprawd
ę
przemiła dziewczyna. I bardzo warto
ś
ciowa -
zachwalał. - M
ą
dra, skromna, inteligentna. A przy tym dobrze wychowana.
- Dziadku, to tylko kolacja - ostudził go Jan. - Niech dziadek nie obiecuje sobie zbyt wiele.
- A co niby miałbym sobie obiecywa
ć
? - Daniel zgrabnie odbił piłeczk
ę
.
- No, nie wiem... Wydaje mi si
ę
,
ż
e dziadek znowu zaczyna.
- Co znowu zaczynam? Mówi
ę
tylko,
ż
e dziewczyna jest ładna i m
ą
dra. Przecie
ż
nie kłami
ę
.
- Dobrze, ju
ż
dobrze. - Jan spojrzał na zegarek. - Dziadku, przepraszam, ale musz
ę
ko
ń
czy
ć
, bo robi
si
ę
pó
ź
no.
- To dlaczego tak si
ę
grzebiesz? Le
ć
, bo jeszcze si
ę
spó
ź
nisz! I zadzwo
ń
niedługo do babci, niech
si
ę
biedna nie zamartwia.
Kiedy Jan si
ę
rozł
ą
czył, Daniel a
ż
zatarł r
ę
ce z uciechy. Wygl
ą
dało na to,
ż
e przynajmniej tym razem
wszystko pójdzie jak po ma
ś
le.
Naomi, która w pracy potrzebowała zaledwie kilku minut na podj
ę
cie wa
ż
nej decyzji, od dobrej
godziny rozpaczliwie przetrz
ą
sała zawarto
ść
szafy. Obejrzała ju
ż
wszystkie sukienki, ale wci
ąż
nie była
w stanie wybra
ć
tej najlepszej. Była ju
ż
tak zm
ę
czona tym niezdecydowaniem,
ż
e miała ochot
ę
si
ę
rozpłaka
ć
. W ko
ń
cu przypomniała sobie złot
ą
my
ś
l matki: je
ś
li nie wiesz, w co si
ę
ubra
ć
, załó
ż
mał
ą
czarn
ą
.
Poszła za jej rad
ą
, ale natychmiast wyłonił si
ę
nowy problem - co zrobi
ć
z włosami. Warkocz? Kok?
Opaska? Sko
ń
czyło si
ę
na tym,
ż
e postanowiła zostawi
ć
je tak jak s
ą
, rozpuszczone. Na szyj
ę
zało
ż
yła
krótki, potrójny sznur pereł, pami
ą
tk
ę
po babci. Miała nadziej
ę
,
ż
e nie jest zbyt wystrojona. Pełna
desperacji, wsun
ę
ła stopy w czarne szpilki na wysokim obcasie, wiedz
ą
c doskonale,
ż
e przed upływem
wieczoru poczuje ból w kr
ę
gosłupie. Machn
ę
ła r
ę
k
ą
. Czego si
ę
w ko
ń
cu nie robi, by ładnie wygl
ą
da
ć
.
Obróciła si
ę
kilka razy przed lustrem, ogl
ą
daj
ą
c ze wszystkich stron swoj
ą
zgrabn
ą
sylwetk
ę
. Efekt
był zadowalaj
ą
cy nawet dla osoby tak mało pewnej siebie jak ona. Jeszcze tylko par
ę
kropel perfum,
które tak bardzo podobały si
ę
Janowi, i mogła rusza
ć
na podbój
ś
wiata.
Zanim wyszła z pokoju, odbyła powa
ż
n
ą
rozmow
ę
z własnym odbiciem w lustrze.
- Posłuchaj, Naomi - zwróciła si
ę
do
ś
licznej brunetki, która patrzyła na ni
ą
lekko wystraszonym wzro-
kiem. - Wygl
ą
dasz dobrze. Bardzo dobrze. Niczego ci nie brakuje, wi
ę
c b
ą
d
ź
uprzejma nie zrobi
ć
z
siebie kompletnej idiotki. Pami
ę
taj,
ż
e nie stało si
ę
nic wielkiego. Młody, przystojny prawnik był na tyle
uprzejmy, by zabra
ć
ci
ę
do restauracji i uczci
ć
wa
ż
ny moment w twoim
ż
yciu. To wszystko, wi
ę
c nie rób
sobie
ż
adnej nadziei. Zachowuj si
ę
jak powa
ż
na kobieta, a nie jaka
ś
smarkula - zako
ń
czyła ze srog
ą
min
ą
.
W tej samej chwili rozległo si
ę
pukanie do drzwi.
- Bo
ż
e, dopomó
ż
- j
ę
kn
ę
ła. - Tylko spokój mo
ż
e mnie uratowa
ć
- powtórzyła sobie kilka razy, po czym
zacisn
ę
ła dłonie, zamkn
ę
ła oczy, policzyła do pi
ę
ciu i dopiero potem poszła otworzy
ć
.
Przywitała Jana z uprzejmym u
ś
miechem, pod którym skrywała zdenerwowanie.
- Pi
ę
kny - szepn
ę
ła zachwycona.
- Dzi
ę
kuj
ę
. Ty te
ż
nie
ź
le wygl
ą
dasz - zrewan
ż
ował jej si
ę
z szelmowskim u
ś
miechem.
- Miałam na my
ś
li bukiet! - roze
ś
miała si
ę
, wskazuj
ą
c na p
ę
k ró
ż
, który usiłował ukry
ć
za plecami.
- Ach, o to ci chodzi. Prosz
ę
bardzo. Ciesz
ę
si
ę
,
ż
e ci si
ę
podobaj
ą
.
- S
ą
wspaniałe. Wejd
ź
i rozgo
ść
si
ę
- zaprosiła go do
ś
rodka i usadziła na fotelu w małym saloniku, a
sama poszła wło
ż
y
ć
kwiaty do wazonu.
Jan rozejrzał si
ę
z ciekawo
ś
ci
ą
po gustownie urz
ą
dzonym wn
ę
trzu. Podobnie jak gabinet w ksi
ę
garni,
tak
ż
e mieszkanie Naomi wyra
ź
nie zdradzało jej praktyczn
ą
natur
ę
. Sprz
ę
ty i meble, które wybierała,
były raczej tradycyjne, ale wszystkie bez wyj
ą
tku odznaczały si
ę
smakiem.
Naomi wróciła po chwili i ustawiła kwiaty na małym stoliku obok sofy. Cieszyła si
ę
nimi jak dziecko,
bo był to pierwszy bukiet, który dostała od obcego m
ęż
czyzny, kogo
ś
spoza rodziny. Ale Jan nie musiał
o tym wiedzie
ć
. Niech my
ś
li,
ż
e przez całe
ż
ycie dostawała bukiety wspaniałych ró
ż
.
- S
ą
naprawd
ę
cudowne - powtórzyła.
- Zupełnie jak ty.
- Dzi
ę
kuj
ę
- odparła, czuj
ą
c niepokoj
ą
ce ciepło na policzkach.
- Masz te
ż
bardzo ładne mieszkanie.
- Szukałam czego
ś
niewielkiego, niezbyt daleko od ksi
ę
garni. I w starej kamienicy. Nie lubi
ę
tych
nowych, bezdusznych osiedli. Tylko stare, tradycyjne domy maj
ą
dusz
ę
.
- Mamy chyba podobny gust. Przynajmniej w kwestii architektury. Jakie
ś
dwa miesi
ą
ce temu kupiłem
stary dom. Podłogi skrzypi
ą
, okna s
ą
wypaczone, dach troch
ę
przecieka, ale jestem zadowolony i nie
zamieniłbym go na
ż
aden nowoczesny apartament.
- Wychowałam si
ę
w takim domu. Rodzice dawno go sprzedali, ale ilekro
ć
przeje
ż
d
ż
am obok,
odczuwam wzruszenie - u
ś
miechn
ę
ła si
ę
troch
ę
nie
ś
miało, zaskoczona własn
ą
szczero
ś
ci
ą
. - Mo
ż
e
masz ochot
ę
na drinka? - spytała.
- Nie, dzi
ę
kuje bardzo. Powinni
ś
my ju
ż
wychodzi
ć
, zarezerwowałem stolik na wpół do ósmej.
- Wi
ę
c chod
ź
my. Jestem gotowa.
- Włó
ż
co
ś
na siebie, bo wieje.
- Dobrze.
Posłusznie podeszła do szafy i zacz
ę
ła szuka
ć
aksamitnego szala. Jan stan
ą
ł tu
ż
za ni
ą
, wi
ę
c kiedy
odwróciła si
ę
, wpadła prosto w jego ramiona. Speszyło j
ą
to tak bardzo,
ż
e cofn
ę
ła si
ę
zbyt gwałtownie i
straciła równowag
ę
. Wyl
ą
dowała w
ś
ród wieszaków, a Jan musiał jej pomóc wydosta
ć
si
ę
na zewn
ą
trz.
- Przepraszam, nie chciałem ci
ę
przestraszy
ć
- powiedział tonem usprawiedliwienia. Ale w duchu
zacierał r
ę
ce. Nie miał
ż
adnych w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e działa na ni
ą
. Dziewczyna stawała si
ę
przy nim
nerwowa. - Nic ci si
ę
nie stało?
- Wszystko w porz
ą
dku. Nie wiedziałam po prostu,
ż
e za mn
ą
stoisz - tłumaczyła, skubi
ą
c nerwowo
brzeg szala, którym miała okry
ć
ramiona.
- Pozwól,
ż
e ci pomog
ę
- zaproponował i opatulił j
ą
szczelnie.
Naomi wzi
ę
ła si
ę
w gar
ść
i nawet nie drgn
ę
ła, gdy dotkn
ą
ł jej skóry ciepłymi dło
ń
mi.
- Idziemy? - spytała, si
ę
gaj
ą
c spokojnym ruchem po torebk
ę
. Nawet nie podskoczyła, gdy Jan, nie
pytaj
ą
c o pozwolenie, wzi
ą
ł j
ą
pod rami
ę
.
W restauracji poszło jej jeszcze lepiej. Dyskretna muzyka, migotanie
ś
wiec i doskonałe wino wprawiły
j
ą
w doskonały nastrój. Zapomniała o nerwach, a Jan okazał si
ę
miłym kompanem. Potrafił nie tylko
ciekawie opowiada
ć
, ale i słucha
ć
, co było w
ś
ród prawników prawdziw
ą
rzadko
ś
ci
ą
. Rozmowa toczyła
si
ę
gładko i po pewnym czasie Naomi ze zdumieniem odkryła,
ż
e maj
ą
wiele wspólnych zainteresowa
ń
.
Jan pochwalił muzyk
ę
, któr
ą
usłyszał w ksi
ę
garni.
- Sama j
ą
wybrała
ś
? - spytał.
- Tak. Bardzo lubi
ę
muzyk
ę
etniczn
ą
. Nie jest tak powa
ż
na, jak muzyka klasyczna, wi
ę
c dobrze działa
na klientów. A przy tym nie jest zbyt absorbuj
ą
ca.
- Była
ś
w tym roku na Festiwalu Muzyki Celtyckiej?
- O tak. Na kilku koncertach.
- A widziała
ś
wyst
ę
py tancerzy?
- Oczywi
ś
cie! Byli rewelacyjni!
- Te
ż
tak my
ś
l
ę
. Te przystawki tak
ż
e s
ą
rewelacyjne. - Wskazał na talerz. - Chcesz spróbowa
ć
mo-
jej? - Podał jej na widelcu kawałeczek duszonego grzyba, a ona, prawie bez namysłu, nachyliła si
ę
w
jego stron
ę
i wzi
ę
ła smakowity k
ą
sek do ust.
- Pycha! - pochwaliła.
- Chcesz jeszcze?
- Nie, dzi
ę
kuj
ę
. Musz
ę
uwa
ż
a
ć
, mam słabo
ść
do włoskich potraw.
- To tak jak ja. Potrafi
ę
nawet ugotowa
ć
par
ę
niezłych da
ń
.
- Lubisz gotowa
ć
? - Przyjrzała mu si
ę
uwa
ż
nie, próbuj
ą
c wyobrazi
ć
go sobie, jak krz
ą
ta si
ę
w
fartuchu po kuchni.
- Zale
ż
y co i dla kogo.
- Mo
ż
emy kiedy
ś
urz
ą
dzi
ć
zawody kulinarne. Moja potrawka z owoców morza przeciwko twojej kuchni
włoskiej. Co ty na to?
- Przyjmuj
ę
wyzwanie. Zobaczymy, co uda nam si
ę
wysma
ż
y
ć
- powiedział z dwuznacznym
u
ś
miechem. Zdawało mu si
ę
,
ż
e dostrzegł na jej twarzy lekki grymas, postanowił wiec bardziej zwa
ż
a
ć
na słowa. Po co si
ę
spieszy
ć
? Miał ju
ż
gotowy plan i wiedział, jak si
ę
zabra
ć
do rzeczy. W rodzinie
MacGregorów nie tylko Daniel celował w układaniu miłosnych scenariuszy.
- Mam dla ciebie pewn
ą
propozycj
ę
- powiedział nagle, a widz
ą
c jej przestraszony wzrok, dodał
szybko:
- Propozycj
ę
zawodow
ą
, oczywi
ś
cie.
- Zawodow
ą
?
- Tak. Mam nadziej
ę
,
ż
e ci si
ę
spodoba.
- Zamieniam si
ę
w słuch.
- Mówiłem ci,
ż
e niedawno kupiłem dom. Nie wszystko jeszcze urz
ą
dziłem, dwa pokoje wci
ąż
stoj
ą
puste. Pomy
ś
lałem sobie,
ż
e chciałbym mie
ć
w jednym z nich bibliotek
ę
. Pomogłaby
ś
mi w doborze
ksi
ąż
ek?
- Oczywi
ś
cie. - Sama była zaskoczona rozczarowaniem, jakie poczuła. Od pocz
ą
tku było jasne,
ż
e
Jan interesuje si
ę
ni
ą
wył
ą
cznie ze wzgl
ę
dów słu
ż
bowych. Je
ś
li liczyła na co
ś
wi
ę
cej, było po prostu
naiwna.
- Musisz mi tylko powiedzie
ć
, jakie wydawnictwa ci
ę
interesuj
ą
- powiedziała tonem, jakim zwykle
zwracała si
ę
do klientów. - Czy chodzi o rzadkie pozycje, które b
ę
d
ą
dla ciebie lokat
ą
kapitału?
- Nie, nie. Chc
ę
mie
ć
praktyczn
ą
domow
ą
bibliotek
ę
, a nie muzeum. Po prostu miejsce, gdzie mo
ż
na
przyjemnie sp
ę
dzi
ć
czas, poczyta
ć
, napi
ć
si
ę
czego
ś
dobrego. Nie chciałbym,
ż
eby moi go
ś
cie musieli
wypisywa
ć
rewersy jak w czytelni. Na pocz
ą
tek chciałbym zebra
ć
ksi
ąż
ki, które lubi
ę
. Zreszt
ą
wi
ę
kszo
ść
ju
ż
mam. Co do reszty, to jestem otwarty na propozycje.
- Zgoda. Ch
ę
tnie ci pomog
ę
. Przygotuj list
ę
pozycji, których ci brakuje, a potem zobaczymy.
- Doskonale. Znajdziesz troch
ę
czasu,
ż
eby wst
ą
pi
ć
do mnie i zobaczy
ć
pokój, który wybrałem na ten
cel?
- My
ś
l
ę
,
ż
e tak. Kiedy?
- Mo
ż
e w najbli
ż
sz
ą
sobot
ę
, o szóstej?
- Zgoda - odparła ponownie i skin
ę
ła głow
ą
, zaskoczona zarówno swoim opanowaniem, jak i zagad-
kowym u
ś
miechem Jana.
Kiedy wyszli z restauracji, był pó
ź
ny wieczór. Wiatr si
ę
nasilił i słycha
ć
było, jak buszuje w koronach
drzew. Po nocnym niebie p
ę
dziły czarne chmury, zza których co chwila wygl
ą
dała okr
ą
gła tarcza
ksi
ęż
yca.
Wieczór, który razem sp
ę
dzili, udał si
ę
znakomicie. Gdy tylko rozmowa zeszła na ksi
ąż
ki, Naomi
wyra
ź
nie si
ę
o
ż
ywiła. Potrafiła mówi
ć
o nich z prawdziw
ą
pasj
ą
, co sprawiało Janowi du
żą
przyjemno
ść
.
Gratulował sobie doskonałego pomysłu, jakim było zaproszenie Naomi do urz
ą
dzenia biblioteki.
Zreszt
ą
nie był to tylko pretekst, by znów si
ę
z ni
ą
spotka
ć
. Naprawd
ę
marzył mu si
ę
bogaty
ksi
ę
gozbiór, a Naomi była w tej dziedzinie specjalistk
ą
. A
ż
e przy okazji bardzo mu si
ę
podobała,
dodawało całej sprawie pikanterii. Jan miał cich
ą
nadziej
ę
,
ż
e ona równie
ż
nie traktuje go tylko i
wył
ą
cznie jak prawnika, który załatwia dla niej pewne sprawy. Zgodziła si
ę
przecie
ż
na kolacj
ę
,
pozwoliła odwie
źć
do domu...
Teraz poruszyła si
ę
nerwowo, gdy spojrzał na ni
ą
k
ą
tem oka.
- Ładna okolica - powiedział, gasz
ą
c silnik. - Rzeczywi
ś
cie mieszkasz dwa kroki od ksi
ę
garni.
- Dzi
ę
kuj
ę
za wspaniały wieczór - odparta cicho. Poprawiła włosy, które opadały jej na twarz, a wtedy
Jan wyra
ź
nie poczuł zmysłowy zapach perfum. W por
ę
jednak ugryzł si
ę
w j
ę
zyk i powiedział po prostu,
ż
e on równie
ż
doskonale si
ę
bawił i
ż
e cała przyjemno
ść
po jego stronie.
Wysiadł z samochodu i podszedł do jej drzwi. Poniewa
ż
przez chwil
ę
mocowała si
ę
z pasem, nachylił
si
ę
,
ż
eby go odpi
ąć
, i wtedy jego twarz znalazła si
ę
blisko jej twarzy. Poczuł przyjemne ciepło
rozgrzanego, pachn
ą
cego ciała. Zakr
ę
ciło mu si
ę
w głowie, nie stracił jednak zimnej krwi. Cofn
ą
ł si
ę
i
podał Naomi r
ę
k
ę
. Kiedy jednak wysiadła z wozu, nie wypu
ś
cił jej dłoni. Odprowadził j
ą
do drzwi
kamienicy, nie maj
ą
c poj
ę
cia,
ż
e dziewczyna prze
ż
ywa prawdziwe katusze.
Naomi ogarniała coraz wi
ę
ksza panika. Nie miała poj
ę
cia, jak powinna si
ę
teraz zachowa
ć
. Zaprosi
ć
go na drinka? Nie! Wiedziała,
ż
e to bardzo ryzykowny pomysł. Nie była na to przygotowana. Bała si
ę
te
ż
,
ż
e puszcz
ą
jej nerwy,
ż
e zrobi co
ś
głupiego. Uznała wi
ę
c,
ż
e najlepiej b
ę
dzie po prostu si
ę
po
ż
egna
ć
. Przynajmniej zostan
ą
jej miłe wspomnienia.
Jan na szcz
ęś
cie wybawił j
ą
z kłopotu. Kiedy weszli do holu, zatrzymał si
ę
i powiedział:
- Dobranoc, Naomi. Domy
ś
lam si
ę
,
ż
e jutro czeka ci
ę
m
ę
cz
ą
cy dzie
ń
. Pierwszy dzie
ń
w nowej roli wi-
ceprezesa.
- To prawda - westchn
ę
ła. - Musz
ę
wsta
ć
skoro
ś
wit. Zaplanowałam spotkanie z personelem, na któ-
rym b
ę
dziemy omawiali kolejne zmiany.
- Wci
ąż
masz nowe pomysły? Sprzeda
ż
ksi
ąż
ek ju
ż
nie wystarcza? - za
ż
artował i pogłaskał kciukiem
wierzch jej dłoni. - W takim razie nie b
ę
d
ę
ci
ę
zatrzymywał. Pozwolisz,
ż
e odprowadz
ę
ci
ę
tylko do
drzwi?
Kiedy szli po schodach, serce waliło jej jak oszalałe. Cały spokój gdzie
ś
si
ę
ulotnił, a poniewa
ż
ogarniało j
ą
coraz wi
ę
ksze zmieszanie, próbowała je zamaskowa
ć
nerwow
ą
gadanin
ą
. Po raz dziesi
ą
ty
zacz
ę
ła opowiada
ć
o tym,
ż
e chciałaby widzie
ć
swoj
ą
ksi
ę
garni
ę
jako miejsce spotka
ń
z ciekawymi
lud
ź
mi, popularnymi autorami, piosenkarzami,
ż
e chce opracowa
ć
ofert
ę
dla ludzi w ró
ż
nym wieku,
zainwestowa
ć
w internetow
ą
kawiarenk
ę
.
Jan słuchał cierpliwie, nie przerywaj
ą
c ani nie pytaj
ą
c o nic. Gdy stan
ę
li pod drzwiami jej mieszkania,
wzi
ą
ł j
ą
za obie dłonie i przytrzymał je w swoich, silnych i ciepłych. Tego było ju
ż
dla Naomi za wiele.
Wiedziała,
ż
e jeszcze chwila, a zupełnie straci głow
ę
i zrobi co
ś
idiotycznego. Pomy
ś
lała sobie,
ż
e lada
moment stanie si
ę
z ni
ą
to, co z Kopciuszkiem o północy - czar pry
ś
nie, a wraz z nim zniknie wytworna
młoda dama, której miejsce zajmie zahukana, przestraszona, nieszcz
ęś
liwa i nie kochana przez nikogo
dziewczyna.
Jakby broni
ą
c si
ę
przed nim, zrobiła krok do tyłu i zbyt gwałtownie wyswobodziła dło
ń
z jego u
ś
cisku.
Si
ę
gn
ę
ła do torebki, z której nerwowym ruchem wyj
ę
ła klucze. Upadły z metalicznym brz
ę
kiem na
posadzk
ę
, a wtedy Jan schylił si
ę
, by je podnie
ść
. Skorzystał przy tym z okazji i znów uj
ą
ł jej dr
żą
c
ą
dło
ń
. Przez chwil
ę
patrzył w oczy Naomi, jakby próbował znale
źć
w nich odpowied
ź
na jakie
ś
wa
ż
ne dla
niego pytanie. Chciał wiedzie
ć
, czy si
ę
nie myli, a poniewa
ż
doszedł do wniosku,
ż
e nie - postanowił
zaryzykowa
ć
. Uj
ą
ł łagodnie twarz dziewczyny i pocałował delikatnie jej usta.
W pierwszej chwili si
ę
zaniepokoił. Naomi nie odwzajemniła pocałunku, tylko zastygła w miejscu jak
słup soli. Nie drgn
ę
ła, jej ciałem nie wstrz
ą
sn
ą
ł cho
ć
by najsłabszy dreszcz. Jan zamierzał ju
ż
si
ę
wycofa
ć
, gdy nagle o
ż
yła. Najpierw westchn
ę
ła gł
ę
boko jak osoba przebudzona ze snu, a potem
rozchyliła wargi. Czuł pod palcami ciepł
ą
fal
ę
jej g
ę
stych włosów, zewsz
ą
d otaczał go obezwładniaj
ą
cy
zapach jej ciała. Zaszumiało mu w głowie. Przygarn
ą
ł j
ą
do siebie i mocniej otoczył ramionami.
Zauwa
ż
ył uszcz
ęś
liwiony,
ż
e wreszcie odwzajemnia jego u
ś
cisk.
Rzeczywi
ś
cie, Naomi zaciskała palce na r
ę
kawach jego płaszcza, jakby bała si
ę
,
ż
e straci
równowag
ę
. Kr
ę
ciło jej si
ę
w głowie jak od szampana, przed oczami wirowały kolorowe plamy. Panika,
która sparali
ż
owała j
ą
w pierwszej chwili, ust
ę
powała teraz miejsca jakiej
ś
niesamowitej przyjemno
ś
ci.
Czuła, jak rozpalone usta m
ęż
czyzny wytyczaj
ą
gor
ą
c
ą
ś
cie
ż
k
ę
na jej policzkach i szyi, jak niemal
parz
ą
j
ą
w wilgotne wargi. Kiedy klucz znów wyl
ą
dował na podłodze, drgn
ę
ła przestraszona, ale nie
przerwała pocałunku.
Jan cofn
ą
ł si
ę
i uchwycił zamglone spojrzenie szarych oczu, dostrzegł delikatne dr
ż
enie warg.
Przesun
ą
ł dło
ń
mi wzdłu
ż
ramion Naomi, dotkn
ą
ł pieszczotliwie czubek jej zgrabnego nosa swoim. Po
chwili znowu tulił w dłoniach jej rozpalon
ą
twarz.
- Chyba zrobi
ę
to jeszcze raz - szepn
ą
ł i nie pytaj
ą
c jej o zdanie, pocałował j
ą
tym razem bardziej
zachłannie i nami
ę
tniej ni
ż
wcze
ś
niej. Z ka
ż
d
ą
sekund
ą
jego podniecenie stawało si
ę
silniejsze, trud-
niejsze do okiełznania. Kiedy poczuł na swojej szyi nie
ś
miały dotyk palców Naomi, przestraszył si
ę
,
ż
e
za chwil
ę
straci nad sob
ą
kontrol
ę
. Z najwy
ż
szym trudem odsun
ą
ł si
ę
od niej i schylił po klucze. -
Dobranoc, Naomi - powiedział po prostu i sam otworzył jej drzwi.
- Tak... - odparła słabym głosem. - Dobranoc. Jeszcze raz dzi
ę
kuj
ę
.
Odwróciła oczy, w których malowała si
ę
niepewno
ść
, po czym weszła szybko do mieszkania, zamy-
kaj
ą
c za sob
ą
drzwi.
Jan nie odszedł od razu. Stał w miejscu, zastanawiaj
ą
c si
ę
, czy przypadkiem nie popełnił bł
ę
du.
Tylko co miałoby by
ć
owym bł
ę
dem? To,
ż
e nagle zacz
ą
ł j
ą
całowa
ć
, czy to,
ż
e równie nagle przestał?
Zza zamkni
ę
tych drzwi dobiegł metaliczny brz
ę
k. Znów upu
ś
ciła klucze na podłog
ę
. Na to tylko
czekał. U
ś
miechn
ą
ł si
ę
do siebie i szybko zbiegł po schodach do wyj
ś
cia. Wiedział ju
ż
,
ż
e si
ę
nie
pomylił. Wychodz
ą
c na ulic
ę
, obiecał sobie,
ż
e przy najbli
ż
szej okazji wykona kolejny krok. Kolejny
krok, który zbli
ż
y go do Naomi Brightstone.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Naprawd
ę
nie masz w domu ani kawałka czekolady? - spytała Julia, nie kryj
ą
c gorzkiego rozczaro-
wania.
Jan spojrzał na ni
ą
pobła
ż
liwie i pomy
ś
lał,
ż
e jego kuzynka jest jak zwykle pi
ę
kna, jak zwykle niecier-
pliwa - i jak zwykle łakoma z powodu zaawansowanej ci
ąż
y.
- Sk
ą
d mam mie
ć
, skoro wszystko wyjadła
ś
podczas ostatniej wizyty - odparł, wzruszaj
ą
c ramionami.
- Niemo
ż
liwe! - Julia poderwała si
ę
z krzesła i zacz
ę
ła przeszukiwa
ć
systematycznie kuchenne
szafki. - Rzeczywi
ś
cie, nie ma ani kawałka. Nie przeszedłby
ś
si
ę
do sklepu? - spytała przymilnie. -
Wiesz, do tego na rogu. Nie zajmie ci to wi
ę
cej ni
ż
pi
ęć
minut.
- Nigdzie nie b
ę
d
ę
chodził. Je
ś
li jeste
ś
głodna, w lodówce s
ą
owoce i jogurt. W ostateczno
ś
ci mo
ż
esz
spróbowa
ć
tego - zaproponował, podsuwaj
ą
c jej drewnian
ą
ły
ż
k
ę
, któr
ą
mieszał g
ę
sty, aromatyczny
sos.
Julia, znaj
ą
c kulinarne talenty kuzyna, nie dała si
ę
długo prosi
ć
. Trzymaj
ą
c dło
ń
na wydatnym
brzuchu, wyci
ą
gn
ę
ła szyj
ę
jak
ż
yrafa i skosztowała gor
ą
cej potrawy.
- Pycha! - Zmru
ż
yła zachwycona oczy. - A co b
ę
dzie na deser?
- Czy twój m
ąż
ci
ę
przypadkiem nie głodzi? - roze
ś
miał si
ę
Jan.
- A co ma do tego mój m
ąż
? - spytała zdumiona Julia, klepi
ą
c si
ę
po brzuchu. - To male
ń
stwo
domaga si
ę
czekolady. Kiedy byłam pierwszy raz w ci
ąż
y, miałam stale ochot
ę
na lody. Naprawd
ę
nie
masz cho
ć
by jednego, malutkiego batonika? - spojrzała na Jana błagalnie.
- Nie, ale obiecuj
ę
,
ż
e zrobi
ę
zapas.
- Tylko pospiesz si
ę
, bo mo
ż
esz nie zd
ąż
y
ć
. Nie zostało mi ju
ż
wiele czasu - powiedziała, patrz
ą
c z
u
ś
miechem na kuzyna, który pochylony nad garnkiem, gwizdał cicho jak
ąś
melodi
ę
. - Widz
ę
,
ż
e jeste
ś
cały w skowronkach - zagadn
ę
ła.
- Sama rozumiesz... kobieta!
- A, słyszałam co
ś
o tym. Panna Brightstone, tak?
- We własnej osobie. Zreszt
ą
zaraz tu b
ę
dzie, wi
ę
c nie chciałbym ci
ę
pop
ę
dza
ć
, ale...
- Spokojna głowa. Patryk i Travis zaraz po mnie przyjad
ą
, wi
ę
c nie b
ę
d
ę
ci przeszkadza
ć
. Gdzie
masz projekt biblioteki?
- Na górze. Ogl
ą
dałem go wczoraj wieczorem.
- W takim razie chod
ź
my. Ch
ę
tnie rzuc
ę
na niego okiem.
- Dzi
ę
ki, Julio! - Otoczył j
ą
ramieniem i poprowadził w stron
ę
schodów. - Nie wiem, jak poradziłbym
sobie z tym remontem bez ciebie i Patryka.
- Bez przesady. Ty te
ż
nie stałe
ś
z zało
ż
onymi r
ę
kami. Naprawd
ę
ci
ę
podziwiam.
- Za co?
- Za to,
ż
e zdecydowałe
ś
si
ę
na kupno tego domu. Niewielu facetów w twoim wieku chciałoby
zawraca
ć
sobie głow
ę
takim zabytkiem.
- Ale ty by
ś
si
ę
nie wahała, prawda?
- Prawda.
ś
aden apartament nie mo
ż
e równa
ć
si
ę
z domem. Zwłaszcza z domem, który ma swój
klimat. - Przesun
ę
ła pieszczotliwie dłoni
ą
po wypolerowanej balustradzie schodów. - Par
ę
dni temu
rozmawiali
ś
my z Patrykiem,
ż
e ten dom bardzo do ciebie pasuje. Jest podobnie jak ty solidny, jasny,
logiczny. Z jednej strony otwarty na to, co przyniesie przyszło
ść
, z drugiej zapatrzony w to, co odeszło
w przeszło
ść
. - Przystan
ę
ła u podnó
ż
a schodów i dodała: - Wiesz co, mój drogi? Nie b
ę
d
ę
właziła na
gór
ę
, bo potem trzeba b
ę
dzie zej
ść
, a ja przez ten brzuch nie widz
ę
własnych stóp.
- Rozumiem. Zaczekaj w salonie, sam przynios
ę
ci projekt. Usi
ą
d
ź
sobie wygodnie.
- Nie chc
ę
siada
ć
. Chc
ę
czekolady - odpaliła ze
ś
miechem.
- Nast
ę
pnym razem! Przysi
ę
gam! - zawołał, biegn
ą
c po schodach.
Julia poszła do salonu, kiwaj
ą
c si
ę
jak pingwin. Po drodze jeszcze raz spojrzała krytycznym okiem na
efekty swojej pracy. Musiała przyzna
ć
,
ż
e jest z nich zadowolona. Wszystko poszło szybko i sprawnie,
głównie dzi
ę
ki skuteczno
ś
ci oraz do
ś
wiadczeniu jej m
ęż
a, który był prawdziwym fachowcem je
ś
li chodzi
o przebudowy i remonty, a firma, któr
ą
prowadził wraz z ojcem, od lat miała ustalon
ą
renom
ę
. Ona z
kolei była specjalistk
ą
od nieruchomo
ś
ci i miała do nich oko jak mało kto, tote
ż
cieszyła si
ę
,
ż
e
namówiła Jana do kupna tego wła
ś
nie domu. Z przyjemno
ś
ci
ą
obserwowała, jak jej kuzyn, pocz
ą
tkowo
nieufny, powoli zapalał si
ę
do projektu, a
ż
w ko
ń
cu naprawd
ę
pokochał swoj
ą
now
ą
siedzib
ę
.
- Widzisz, kochanie, jaki pi
ę
kny dom znale
ź
li
ś
my dla wujka Jana - powiedziała, głaszcz
ą
c si
ę
po
brzuchu. - Uspokój si
ę
, malutki, i nie m
ę
cz mamy. Zaraz przyjedzie po nas tata i na pewno przywiezie
olbrzymie pudło czekoladek. Widzisz, ju
ż
tu jest! - zawołała, słysz
ą
c dono
ś
ny dzwonek. Podeszła do
drzwi, otworzyła je bez namysłu i stan
ę
ła oko w oko z niezwykle przystojn
ą
, cho
ć
mocno zakłopotan
ą
brunetk
ą
.
Na widok Julii Naomi wyra
ź
nie si
ę
speszyła. Niezwykła uroda płowowłosej kobiety sprawiła,
ż
e
poczuła lekkie ukłucie zazdro
ś
ci. Ognista pi
ę
kno
ść
wygl
ą
dała jak uosobienie zdrowia i pi
ę
kna. Poza
przymiotami ciała, musiała te
ż
mie
ć
poczucie humoru, bo na widok Naomi wyci
ą
gn
ę
ła r
ę
k
ę
i z
ujmuj
ą
cym u
ś
miechem oznajmiła:
- Jestem Julia, kuzynka playboya z Harvardu. A ty jeste
ś
Naomi, prawda?
- Zgadza si
ę
- odparła Naomi. - Widziałam ci
ę
ju
ż
kiedy
ś
, podczas spotkania kobiet biznesu.
Słuchałam twojego wyst
ą
pienia. Bardzo ciekawe.
- Mój Bo
ż
e, kiedy to było! Tym bardziej si
ę
ciesz
ę
,
ż
e mogłam ci
ę
pozna
ć
. Prosz
ę
, wejd
ź
.
Odsun
ę
ła si
ę
,
ż
eby wpu
ś
ci
ć
go
ś
cia, a potem zaprowadziła go do salonu, opowiadaj
ą
c po drodze,
ż
e
Jan poszedł na gór
ę
po projekt biblioteki, któr
ą
ma dla niego zbudowa
ć
jej m
ąż
. Posadziła Naomi w
fotelu, a sama poszła do kuchni, by przynie
ść
co
ś
do picia. Po drodze my
ś
lała,
ż
e Jan ma dobry gust,
skoro wybrał sobie tak
ą
dziewczyn
ę
. Troch
ę
nie
ś
miała, ale bardzo atrakcyjna. Doskonała figura, pi
ę
kne
włosy i oczy. Klasa widoczna na pierwszy rzut oka, wyliczała w my
ś
lach jej atuty, nalewaj
ą
c do
szklanek sok.
- Słyszałam,
ż
e przej
ę
ła
ś
zarz
ą
dzanie rodzinn
ą
ksi
ę
garni
ą
- zagadn
ę
ła, wchodz
ą
c do pokoju.
- Tak.
- A czy macie w tej waszej kawiarence ciastka czekoladowe?
- Oczywi
ś
cie. Gor
ą
co je polecam, s
ą
naprawd
ę
pyszne.
- W takim razie musimy was odwiedzi
ć
, prawda, male
ń
ki? - Julia czule pogładziła okr
ą
gły brzuch. -
Spokojnie, nie kop mamy! - za
ś
miała si
ę
, a dostrzegaj
ą
c zaniepokojone spojrzenie Naomi, uspokoiła j
ą
,
ż
e wszystko w porz
ą
dku. - Do porodu zostały jeszcze dwa miesi
ą
ce. Ale moje dziecko najwyra
ź
niej nie
mo
ż
e
ż
y
ć
bez czekolady i dlatego tak strasznie si
ę
awanturuje.
- Nie mo
ż
e
ż
y
ć
bez czekolady? - spytała zdumiona Naomi, widz
ą
c, jak co
ś
si
ę
rusza pod zielonym
swetrem Julii. - Mam w torebce paczk
ę
czekoladowych dra
ż
etek. Mo
ż
e...
- Powa
ż
nie? - Julia spojrzała na ni
ą
błagalnie.
- Powa
ż
nie. Zawsze nosz
ę
przy sobie co
ś
słodkiego. Na wypadek, gdybym nie miała czasu na lunch
- tłumaczyła Naomi, szukaj
ą
c w torebce plastikowego opakowania. - Prosz
ę
, pocz
ę
stuj si
ę
. - Podała je
po chwili z u
ś
miechem.
- Uratowała
ś
nam
ż
ycie! - zawołała rado
ś
nie Julia.
- Przyrzekam,
ż
e dam dziecku twoje imi
ę
. Bez wzgl
ę
du na płe
ć
nazw
ę
je Naomi!
- Akurat! Tak samo mówiła
ś
, kiedy była
ś
w ci
ąż
y z Travisem, a ja oddałem ci cał
ą
porcj
ę
moich
ulubionych lodów - wtr
ą
cił si
ę
niespodziewanie Jan, który niezauwa
ż
ony przez kobiety, wszedł przed
chwil
ą
do salonu.
- A co, mo
ż
e kłamałam? Nie masz na drugie Travis? - spytała Julia z min
ą
niewini
ą
tka. Rozerwała
niecierpliwie torebk
ę
i wsadziła do ust cał
ą
gar
ść
dra
ż
etek, mrucz
ą
c przy tym z zadowoleniem. -
Widzicie, moje dziecko od razu si
ę
uspokoiło - oznajmiła po chwili.
- Naprawd
ę
? Przestało kopa
ć
? - Jan u
ś
miechn
ą
ł si
ę
ironicznie, po czym poło
ż
ył dło
ń
na brzuchu ku-
zynki. - Rzeczywi
ś
cie, nie rusza si
ę
. Chod
ź
Naomi i sama zobacz, jakiego cudu dokonała
ś
swoimi
MnM'sami.
Zanim Naomi zd
ąż
yła cokolwiek powiedzie
ć
, przycisn
ą
ł jej dło
ń
do brzucha Julii. Ten niespodziewany
gest bardzo j
ą
speszył, ale na szcz
ęś
cie nie zd
ąż
yła si
ę
nawet zaczerwieni
ć
. Jej palce dotkn
ę
ły
jakiego
ś
obłego kształtu. Po raz pierwszy w
ż
yciu czuła ruch nienarodzonego dziecka, nic wi
ę
c
dziwnego,
ż
e zrobiło to na niej du
ż
e wra
ż
enie.
- To... wspaniałe! - szepn
ę
ła, patrz
ą
c Julii W oczy.
- Tak, to naprawd
ę
jest prze
ż
ycie! - roze
ś
miała si
ę
Julia. Usłyszała dochodz
ą
cy z zewn
ą
trz d
ź
wi
ę
k
klaksonu i podniosła si
ę
z fotela. - Patryk przyjechał. Umówili
ś
my si
ę
,
ż
e zatr
ą
bi na mnie, je
ś
li Travis
u
ś
nie w samochodzie. Id
ę
, na mnie ju
ż
czas - powiedziała i zacz
ę
ła zbiera
ć
swoje rzeczy, nie
zapominaj
ą
c o projekcie biblioteki. - Obiecuje,
ż
e przejrzymy go dzi
ś
wieczorem. Trzymajcie si
ę
. Miło
było ci
ę
pozna
ć
, Naomi. I dzi
ę
ki za ratunek! - roze
ś
miała si
ę
ponownie, potrz
ą
saj
ą
c plastikow
ą
torebeczk
ą
.
- Szkoda,
ż
e Travis usn
ą
ł - westchn
ą
ł Jan, obserwuj
ą
c przez okno, jak kuzynka wsiada do
samochodu.
- To wspaniały dzieciak. Nie ma jeszcze dwóch lat, a potrafi zagada
ć
człowieka na
ś
mier
ć
.
- Lubisz dzieci? - spytała Naomi.
- Bardzo - odwrócił si
ę
w jej stron
ę
. - W naszej rodzinie nie mo
ż
e by
ć
inaczej. Jest nas tak du
ż
o,
ż
e
jak jedno dziecko si
ę
rodzi, drugie jest ju
ż
w drodze na
ś
wiat.
- Popatrzył na ni
ą
z ciepłym u
ś
miechem. - Nawet si
ę
z tob
ą
nie przywitałem i nie podzi
ę
kowałem,
ż
e
przyszła
ś
. - Zbli
ż
ył si
ę
do niej i pocałował j
ą
delikatnie w policzek. - Co
ś
nie tak? - spytał zaniepokojony,
wyczuwaj
ą
c nerwowy dreszcz na jej ramionach.
- Nie, wszystko w porz
ą
dku - wykrztusiła, uciekaj
ą
c szybko wzrokiem w stron
ę
okna. Uspokój si
ę
,
kretynko, nakazała sobie w duchu. On tylko pocałował ci
ę
w policzek. Doro
ś
li ludzie czasem to robi
ą
.
Całuj
ą
si
ę
na powitanie i na po
ż
egnanie.
Na szcz
ęś
cie Jan odsun
ą
ł si
ę
od niej i znikn
ą
ł na moment w jadalni. Po chwili wrócił z dwoma kielisz-
kami w dłoni.
- Napijesz si
ę
wina? Białe czy czerwone?
- Nie, dzi
ę
kuj
ę
. Przyjechałam samochodem. Poza tym my
ś
lałam,
ż
e obejrzymy pokój, w którym
chcesz urz
ą
dzi
ć
bibliotek
ę
i... - przerwała, bo w tej samej chwili poczuła wspaniały zapach jakiej
ś
potrawy. - Co tak cudownie pachnie?
- Cholera, mój sos! - wrzasn
ą
ł Jan. - Mam nadziej
ę
,
ż
e si
ę
nie przypalił! Przepraszam ci
ę
, musz
ę
biec do kuchni!
- Pójd
ę
z tob
ą
.
Weszła za nim do jasnego, przestronnego pomieszczenia i zaniemówiła z wra
ż
enia. Drewniane
szafki, marmurowe blaty i parapety,
ś
wie
ż
e zioła w doniczkach grzej
ą
ce w si
ę
w ciepłych promieniach
sło
ń
ca, ceglany kominek z polanami - wszystko to nadawało kuchni przytulny, swojski charakter.
- Widz
ę
,
ż
e spodziewasz si
ę
go
ś
ci. - Obrzuciła wymownym spojrzeniem garnki stoj
ą
ce na
elektrycznej płycie. - Nie martw si
ę
, nie zabior
ę
ci wiele czasu.
- Daj spokój. - Jan przestał miesza
ć
sos i popatrzył na ni
ą
jak na dziecko. - To ty jeste
ś
moim go-
ś
ciem. Mo
ż
e jednak skusisz si
ę
na kieliszek? - spytał, si
ę
gaj
ą
c po butelk
ę
.
- No dobrze. Ale nie za du
ż
o - odparła z nadziej
ą
,
ż
e odrobina alkoholu pomo
ż
e jej si
ę
rozlu
ź
ni
ć
.
- Prosz
ę
- podał jej smukły kieliszek. - Pomy
ś
lałem,
ż
e skoro zawracam ci głow
ę
swoj
ą
bibliotek
ą
i na
dodatek zabieram czas w sobotnie popołudnie, to przynajmniej ci
ę
czym
ś
pocz
ę
stuj
ę
. Pami
ę
tasz, jak ci
mówiłem,
ż
e nie
ź
le gotuj
ę
?
- Niepotrzebnie robiłe
ś
sobie kłopot. Przecie
ż
powiedziałam,
ż
e ch
ę
tnie ci pomog
ę
. Podoba mi si
ę
pomysł z bibliotek
ą
, wi
ę
c z przyjemno
ś
ci
ą
zobacz
ę
, co da si
ę
zrobi
ć
.
- Powiedz mi jedno, molu ksi
ąż
kowy: czy
ż
eby zaprosi
ć
ci
ę
na kolacj
ę
, zawsze b
ę
d
ę
musiał szuka
ć
jakich
ś
pretekstów?
- Chyba nie - odpowiedziała cicho, wpatrzona w dno swojego kieliszka.
- A mo
ż
e naprawd
ę
jeste
ś
zainteresowana wył
ą
cznie moj
ą
bibliotek
ą
? Powiedz mi, jak jest
naprawd
ę
. Czyja zupełnie ci
ę
nie obchodz
ę
? - spytał przekornie.
Naomi podniosła wzrok. Jej spojrzenie o
ś
mieliło go. Podszedł do niej i wyj
ą
ł jej z dłoni kieliszek.
- Wiesz przecie
ż
,
ż
e mi si
ę
podobasz - powiedział. - Lubi
ę
by
ć
z tob
ą
, dlatego chciałbym,
ż
eby
ś
my
mogli sp
ę
dza
ć
wi
ę
cej czasu razem. Mo
ż
e warto lepiej si
ę
pozna
ć
?
Pochylił si
ę
i pocałował j
ą
leciutko. Ciało Naomi natychmiast ogarn
ę
ło znane ju
ż
odr
ę
twienie i rozleni-
wienie. Tymczasem Jan powoli, zmysłowo przesuwał ustami wzdłu
ż
mi
ę
kkiej linii jej brody, a
ż
znowu
poczuł pełne, wilgotne wargi. Nie od razu si
ę
rozwarły i poł
ą
czyły z nim w pocałunku. Musiał cierpliwie
czeka
ć
. Dopiero po chwili Naomi westchn
ę
ła gł
ę
boko i otoczyła go ramionami. Zrozumiała nagle,
ż
e
Jan jej pragnie, i ta my
ś
l wstrz
ą
sn
ę
ła ni
ą
do gł
ę
bi. Po raz pierwszy w
ż
yciu m
ęż
czyzna po
żą
dał jej ciała
i otwarcie to okazywał. Kiedy dotarła do niej ta prawda, poczuła ogromn
ą
słabo
ść
, jakby nagle opu
ś
ciły
j
ą
siły. Kolana ugi
ę
ły si
ę
pod ni
ą
, wi
ę
c nie chc
ą
c upa
ść
, z całej siły przytuliła si
ę
do Jana. Nie przyszło
jej do głowy,
ż
e sprowokuje go tym do jeszcze
ś
mielszych pieszczot - pocałował j
ą
nami
ę
tniej,
przesun
ą
ł dło
ń
mi po jej plecach, ramionach, po czym si
ę
gn
ą
ł zachłannie do pełnych, ci
ęż
kich piersi.
- Och, tak... naprawd
ę
warto pozna
ć
si
ę
bli
ż
ej - szeptał gor
ą
czkowo, rozpinaj
ą
c guziki jej bluzki. Nie
był w stanie opanowa
ć
żą
dzy, wi
ę
c uległ jej i mocno przywarł ustami do ciepłego wgł
ę
bienia mi
ę
dzy
nasad
ą
jej szyi a obojczykiem. - Ale to potem... Wszystko opowiemy sobie pó
ź
niej... Historie z
dzieci
ń
stwa... marzenia... plany... I rozczarowania. Bo
ż
e, tak bardzo ci
ę
pragn
ę
, Naomi! Musz
ę
...
musz
ę
ci
ę
mie
ć
! Ju
ż
, teraz...
- Tak... - westchn
ę
ła ulegle, lecz zaraz potem zaprzeczyła: - Nie! Zaczekaj! Potem... nie teraz...
Dyszała ci
ęż
ko, mówiła bez ładu. Przeraziło j
ą
to niemo
ż
liwe do opanowania pragnienie, które wypeł-
niało całe jej ciało i odbierało wszelk
ą
wol
ę
oporu.
- Mo
ż
e jednak teraz?
- Nie...! Prosz
ę
! - Oparła dłonie o jego klatk
ę
piersiow
ą
, próbuj
ą
c odsun
ąć
go od siebie. - Prosz
ę
-
powtórzyła i odwa
ż
nie spojrzała mu w oczy. - Prosz
ę
ci
ę
, przesta
ń
.
Wzrok Jana był nieobecny, zm
ą
cony po
żą
daniem, mimo to pu
ś
cił j
ą
i cofn
ą
ł si
ę
o krok. Naomi
dopiero teraz zdała sobie spraw
ę
, co si
ę
stało, i zawstydziła si
ę
własnego zachowania.
- Przepraszam - szepn
ę
ła upokorzona.
- Nie musisz. Chyba... rzeczywi
ś
cie troch
ę
si
ę
zagalopowali
ś
my - b
ą
kn
ą
ł z zakłopotaniem. Musiało
zaschn
ąć
mu w gardle, bowiem szybko si
ę
gn
ą
ł po swój kieliszek i wypił wino do dna. - Miałem
wra
ż
enie,
ż
e odpowiada ci takie tempo - powiedział, z trudem opanowuj
ą
c irytacj
ę
. Nie chciał by
ć
zły,
bo te
ż
nie było ku temu
ż
adnego powodu, jednak silne, niezaspokojone podniecenie sprawiło,
ż
e stał
si
ę
rozdra
ż
niony.
- Przykro mi, ale chyba si
ę
nie zrozumieli
ś
my. My
ś
lałam,
ż
e zaprosiłe
ś
mnie tutaj,
ż
eby... - zacz
ę
ła
nie
ś
miało, ale nie pozwolił jej doko
ń
czy
ć
.
- A jak tłumaczyła
ś
sobie moje pocałunki tamtego wieczoru? I dlaczego sama mnie całowała
ś
? I to
tak nami
ę
tnie?
- Nie wiem - powiedziała, tym razem gło
ś
no i pewnie. Nie chciała by
ć
ofiar
ą
jego zło
ś
ci ani swojego
własnego upokorzenia. - Naprawd
ę
nie wiem - powtórzyła. - Nie mam... takich do
ś
wiadcze
ń
. Przykro
mi, ale nigdy tego nie robiłam.
Jan uspokoił si
ę
momentalnie. Był całkowicie zaskoczony jej wyznaniem.
- Chcesz powiedzie
ć
,
ż
e nigdy si
ę
nie kochała
ś
? - spytał z niedowierzaniem. - Z nikim?
- Nigdy - przyznała szczerze, cho
ć
czuła si
ę
tak za
ż
enowana,
ż
e miała ochot
ę
zapa
ść
si
ę
pod ziemi
ę
i przesta
ć
istnie
ć
. - Wybacz, ale lepiej ju
ż
pójd
ę
- dodała i ruszyła wolno w stron
ę
wyj
ś
cia.
Jan nie próbował jej zatrzymywa
ć
, wi
ę
c spokojnie przeszła obok niego. Nie zaw
ę
drowała jednak
daleko, bowiem ockn
ą
ł si
ę
nagle i dogonił j
ą
w holu.
- Naomi! Poczekaj! - Chwycił j
ą
za rami
ę
. - Prosz
ę
ci
ę
, nie wychod
ź
! Daj mi chocia
ż
minut
ę
.
- Nie mamy o czym mówi
ć
. Nie zamierzam wi
ę
cej przeprasza
ć
ci
ę
za to, co si
ę
stało. Czy raczej nie
stało!
- sykn
ę
ła przez zaci
ś
ni
ę
te z
ę
by.
- Wiem, to ja b
ę
d
ę
ci
ę
przepraszał, je
ś
li oczywi
ś
cie zgodzisz si
ę
po
ś
wi
ę
ci
ć
mi chwil
ę
- powiedział
jednym tchem. Na wszelki wypadek pu
ś
cił j
ą
i w ge
ś
cie bezradno
ś
ci potarł dło
ń
mi twarz. Rzeczywi
ś
cie
potrzebował teraz chwili spokoju. Chciał si
ę
nad wszystkim zastanowi
ć
. - Naomi, naprawd
ę
ci
ę
przepraszam - powtórzył, z przera
ż
eniem my
ś
l
ą
c o tym, co czuła, gdy dobierał si
ę
do niej
bezceremonialnie, pewien,
ż
e ma do czynienia z kobiet
ą
do
ś
wiadczon
ą
. - Naprawd
ę
, gdybym wiedział,
nigdy w
ż
yciu nie pozwoliłbym sobie na takie zachowanie. Pewnie ci
ę
przestraszyłem?
- Troch
ę
...
- Przysi
ę
gam: nigdy wi
ę
cej tego nie zrobi
ę
. - Przysun
ą
ł si
ę
do niej i ostro
ż
nie dotkn
ą
ł ustami jej
policzka. Pogłaskał j
ą
delikatnie, jak małe, wystraszone dziecko.
- A mo
ż
e... - zawahał si
ę
- mo
ż
e by
ś
my zacz
ę
li od nowa? Tak spokojnie, ostro
ż
nie. W ka
ż
dej chwili
b
ę
dziesz mogła si
ę
wycofa
ć
...
Naomi przygl
ą
dała mu si
ę
w milczeniu, jakby chciała odkry
ć
jego prawdziwe zamiary. Odetchn
ę
ła
kilka razy gł
ę
boko i dopiero wtedy spytała:
- Co masz na my
ś
li?
- Proponuj
ę
, by
ś
my cofn
ę
li si
ę
o krok.
- Jaki znowu krok?
- Wrócimy do punktu wyj
ś
cia. Nalej
ę
wina, a potem pójdziemy na gór
ę
, do pokoju, w którym chc
ę
urz
ą
dzi
ć
bibliotek
ę
. Poka
żę
ci projekt. Pó
ź
niej co
ś
zjemy. Co ty na to?
- Wi
ę
c nie jeste
ś
na mnie zły?
- Oczywi
ś
cie,
ż
e nie. Mam nadziej
ę
,
ż
e i ty si
ę
nie gniewasz. Powiedz, zostaniesz? Dasz mi jeszcze
jedn
ą
szans
ę
,
ż
ebym mógł... pozna
ć
ci
ę
bli
ż
ej?
- Zgoda. Mog
ę
chyba zaryzykowa
ć
- u
ś
miechn
ę
ła si
ę
blado.
- W takim razie przynios
ę
wino.
Wrócił szybko do kuchni, staraj
ą
c si
ę
odzyska
ć
panowanie nad sob
ą
. Przeszkadzał mu troch
ę
ból
wywołany niezaspokojonym po
żą
daniem, przyrzekł sobie jednak,
ż
e tym razem b
ę
dzie du
ż
o
ostro
ż
niejszy. Nie miał zreszt
ą
w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e upłynie du
ż
o czasu, zanim odzyska zaufanie Naomi
Brightstone. Na wszelki wypadek wolał nie mówi
ć
,
ż
e pragnie jej jeszcze bardziej.
- B
ą
d
ź
ostro
ż
ny, MacGregor. Uwa
ż
aj,
ż
eby nie narobi
ć
głupstw - mrukn
ą
ł do siebie, zabieraj
ą
c
butelk
ę
i czyste kieliszki.
ROZDZIAŁ PI
Ą
TY
Naomi wiedziała,
ż
e nie musi si
ę
wstydzi
ć
braku do
ś
wiadczenia. Ani tego
ż
e si
ę
do niego uczciwie
przyznała. Inna kobieta na jej miejscu post
ą
piłaby w sposób wyrachowany. Powiedziałaby na przykład,
ż
e jeszcze nie jest gotowa,
ż
e potrzebuje wi
ę
cej czasu albo
ż
e w ogóle nie jest zainteresowana bli
ż
sz
ą
znajomo
ś
ci
ą
. Osoba naprawd
ę
perfidna mogłaby wr
ę
cz wodzi
ć
go za nos i mami
ć
obietnicami w stylu
„nie dzisiaj, kochanie, b
ą
d
ź
cierpliwy". A wszystko zmysłowym, ochrypłym głosem, przy wtórze
powłóczystych spojrze
ń
. Tak, tak, niejedna si
ę
gn
ę
łaby po takie
ś
rodki, ale nie ona, nie Naomi
Brightstone. Nie potrafiła uwodzi
ć
m
ęż
czyzn, nie umiała bawi
ć
si
ę
z nimi w kotka i myszk
ę
ani
prowadzi
ć
gierek, które sprawiaj
ą
zwykle przyjemno
ść
obu stronom. Nigdy nie była wampem. Natura
pozbawiła j
ą
takich cech, wi
ę
c nie pozostało jej nic innego, jak pogodzi
ć
si
ę
z sytuacj
ą
.
Pocieszała si
ę
tym,
ż
e nie wszystko stracone. Powiedzieli szczerze, co my
ś
l
ą
, i napi
ę
cie zostało
rozładowane. Jan wykazał si
ę
przy tym zaskakuj
ą
c
ą
delikatno
ś
ci
ą
. Przez reszt
ę
wieczoru nie
wspomniał nawet słowem o tym, co si
ę
wydarzyło. Gdyby kto
ś
zobaczył ich pó
ź
niej razem przy stole,
nigdy by si
ę
nie domy
ś
lił, co mi
ę
dzy nimi zaszło.
Przesta
ń
si
ę
tym zadr
ę
cza
ć
i zajmij si
ę
prac
ą
, przykazała sobie surowo, próbuj
ą
c skoncentrowa
ć
si
ę
na chwili bie
żą
cej. W ksi
ę
garni odbywało si
ę
wła
ś
nie spotkanie z popularn
ą
pisark
ą
, które miało by
ć
inauguracj
ą
„Wieczorów z kobiet
ą
" organizowanych przez ksi
ę
garni
ę
firmy Brightstone. Naomi, ukryta
w rogu sali, obserwowała z zadowoleniem, jak publiczno
ść
reaguje
ż
ywo na słowa autorki i słucha
fragmentów jej najnowszej ksi
ąż
ki, zatytułowanej, nomen omen, „Piekielne randki... i jak je przetrwa
ć
".
Cz
ę
ste wybuchy
ś
miechu przyci
ą
gały klientów w coraz wi
ę
kszej liczbie. Do stolika, przy którym autorka
miała podpisywa
ć
swoje dzieło, ustawiła si
ę
ju
ż
długa kolejka. Naomi czuwała nad wszystkim. W
pewnym momencie odwróciła si
ę
- i wpadła prosto w ramiona Jana.
- Dobry wieczór - powiedział cicho i chwycił j
ą
za ramiona, bo o mało si
ę
nie przewróciła. - Wyrastam
ci bezustannie za plecami i pewnie masz ju
ż
tego do
ść
, co?
- Witaj. Przepraszam, nawet nie spojrzałam, czy nikt za mn
ą
nie stoi.
Spojrzała mu prosto w oczy i natychmiast napłyn
ę
ły wspomnienia ich ostatniego spotkania.
Wydawało jej si
ę
,
ż
e wci
ąż
czuje na ustach smak pocałunków, wi
ę
c instynktownie dotkn
ę
ła dłoni
ą
warg, które nagle stały si
ę
suche i gor
ą
ce. Poczuła na ramieniu lekki, jakby braterski u
ś
cisk jego dłoni i
na szcz
ęś
cie powróciła dzi
ę
ki temu do rzeczywisto
ś
ci.
- Udało ci si
ę
zebra
ć
tu niezły tłum. - Jan wskazał z uznaniem publiczno
ść
zgromadzon
ą
w sali.
- To zasługa Shelly Goldsmith.
- Ale pomysł był twój?
- Tak. I kierowniczki działu. Razem przygotowywały
ś
my ten projekt. Przyszedłe
ś
,
ż
eby posłucha
ć
fragmentów ksi
ąż
ki?
- I tak, i nie. Widziałem anons w gazecie, ale zdaje si
ę
,
ż
e przyszedłem troch
ę
za pó
ź
no.
Publiczno
ść
rzeczywi
ś
cie zacz
ę
ła ju
ż
wstawa
ć
z krzeseł.
- Ojej, przepraszam ci
ę
na chwil
ę
.
Naomi ruszyła szybko w stron
ę
podium,
ż
eby u
ś
cisn
ąć
autorce dło
ń
i podzi
ę
kowa
ć
za interesuj
ą
ce
słowa. Jan obserwował t
ę
scen
ę
z oddali. Musiał przyzna
ć
,
ż
e Naomi prezentuje si
ę
przed
publiczno
ś
ci
ą
doskonale, jak prawdziwa profesjonalistka. Zaprosiła pisark
ę
do stolika, na którym le
ż
ały
gotowe do podpisu ksi
ąż
ki, pomogła jej zaj
ąć
miejsce, zaproponowała kaw
ę
i smakołyki serwowane w
kawiarence.
Skutecznie, fachowo, ale nie bezosobowo, skomentował w my
ś
lach jej zachowanie. I cho
ć
bardzo si
ę
starał, nie mógł si
ę
oprze
ć
pokusie, by nie spojrze
ć
na ni
ą
okiem m
ęż
czyzny. W ciemnozielonym
kostiumie i krótkiej spódniczce wygl
ą
dała naprawd
ę
poci
ą
gaj
ą
co. Wiele uroku dodawała jej te
ż
prosta
fryzura.
Jan pokr
ę
cił głow
ą
. Wiedział,
ż
e nie powinien tak na ni
ą
patrze
ć
. W ko
ń
cu sam zdecydował,
ż
e
trzeba da
ć
dziewczynie wi
ę
cej czasu, oswoi
ć
j
ą
, przygotowa
ć
na chwil
ę
, która i tak była nieunikniona.
Wła
ś
ciwie sam nie wiedział, po co tak naprawd
ę
zajrzał do ksi
ę
garni. Wiedział przecie
ż
,
ż
e Naomi
b
ę
dzie zaj
ę
ta. W pierwszej chwili zamierzał pój
ść
po pracy prosto do domu, ale pokusa,
ż
eby popatrze
ć
na ni
ą
cho
ć
by przez moment, okazała si
ę
zbyt silna. Był zły na siebie,
ż
e zachowuje si
ę
jak zakochany
szczeniak.
Patrzył z niech
ę
ci
ą
na czytelników ustawionych w długiej kolejce po autograf. Wiedział,
ż
e Naomi nie
podejdzie do niego wcze
ś
niej ni
ż
za godzin
ę
. Nie pozostało mu nic innego, jak pój
ść
do domu... albo
pokr
ę
ci
ć
si
ę
mi
ę
dzy regałami. Z dwojga złego wybrał to drugie.
Naomi cały czas obserwowała go k
ą
tem oka. Widziała, jak odwrócił si
ę
i ruszył w stron
ę
ksi
ąż
ek. Gdy
tylko straciła go z oczu, opu
ś
ciła j
ą
cała energia, szybko jednak wzi
ę
ła si
ę
w gar
ść
. Nie było sensu si
ę
oszukiwa
ć
- Jan przyszedł do ksi
ę
garni wył
ą
cznie jako klient. Znajdzie ksi
ąż
k
ę
, której szuka, a potem
pójdzie w swoj
ą
stron
ę
. Nie mogła tego zmieni
ć
. Była zreszt
ą
zaj
ę
ta.
Min
ę
ła ju
ż
dziewi
ą
ta, gdy tłum czytelników zacz
ą
ł powoli rzedn
ąć
. Naomi nie mogła oprze
ć
si
ę
refleksji,
ż
e przygotowanie spotkania, które trwało niespełna dwie godziny, zaj
ę
ło jej pracownikom
ponad czterdzie
ś
ci godzin wyt
ęż
onej pracy. Na szcz
ęś
cie było warto, pomy
ś
lała pokrzepiona,
odprowadzaj
ą
c wdzi
ę
cznego go
ś
cia do drzwi.
Kiedy Shelly Goldsmith rozpłyn
ę
ła si
ę
w wieczornym mroku ruchliwej ulicy, Naomi westchn
ę
ła gł
ę
bo-
ko. Do pełni szcz
ęś
cia brakowało jej tylko cichego miejsca, gdzie mogłaby usi
ąść
i odpocz
ąć
w
samotno
ś
ci.
-
Ś
wietnie ci poszło - pochwalił j
ą
Jan, który ponownie wyrósł przed ni
ą
jak spod ziemi. A wi
ę
c za-
czekał do ko
ń
ca! Nie tracił wida
ć
czasu, o czym dobitnie
ś
wiadczyła poka
ź
nych rozmiarów firmowa
torba wypchana ksi
ąż
kami.
- Nie wiedziałam,
ż
e wci
ąż
tu jeste
ś
- przyznała Naomi. Nie była pewna, czy cieszy
ć
si
ę
tym, czy te
ż
martwi
ć
.
- Miło sp
ę
dziłem czas. Jak tak dalej pójdzie, b
ę
d
ę
musiał pomy
ś
le
ć
o dodatkowych półkach w mojej
bibliotece.
- Dzi
ę
kuj
ę
w imieniu firmy za dokonanie zakupów w naszym sklepie - wyrecytowała. - Polecamy si
ę
na przyszło
ść
. A tak na marginesie, znalazłe
ś
wszystko, czego szukałe
ś
?
Znalazłem ciebie, to najwa
ż
niejsze, miał ochot
ę
powiedzie
ć
, zamiast tego u
ś
miechn
ą
ł si
ę
tylko i
stwierdził:
- Owszem, wszystko. Poza tym wykonałem za ciebie troch
ę
brudnej roboty.
- Jakiej znowu brudnej roboty?
- No dobrze, powiedzmy,
ż
e szpiegowskiej - roze
ś
miał si
ę
na widok jej miny. - Kr
ę
ciłem si
ę
po sklepie
i podsłuchiwałem, co mówi
ą
klienci. Musz
ę
powiedzie
ć
,
ż
e usłyszałem wiele pochlebnych opinii.
- Naprawd
ę
?
- Naprawd
ę
.
- To
ś
wietnie! Mieli
ś
my nosa!
Błysk rado
ś
ci w jej oczach wynagrodził mu godzin
ę
, któr
ą
z konieczno
ś
ci sp
ę
dził na przegl
ą
daniu
ksi
ąż
ek.
- Sko
ń
czyła
ś
na dzi
ś
? - zapytał, patrz
ą
c na ni
ą
z nieskrywan
ą
nadziej
ą
.
- Na szcz
ęś
cie tak - westchn
ę
ła z ulg
ą
.
- Czy mog
ę
w takim razie zaprosi
ć
ci
ę
na fili
ż
ank
ę
doskonałej kawy Brightstone'ów? - Zauwa
ż
ył,
ż
e
si
ę
waha, i zrozumiał,
ż
e wrodzona nieufno
ść
walczy w niej z pokus
ą
. Postanowił jednak ku
ć
ż
elazo
póki gor
ą
ce. - Szczerze mówi
ą
c, chciałbym ci pokaza
ć
, jakich zmian dokonali
ś
my z m
ęż
em Laury w
projekcie biblioteki. Zdaje si
ę
,
ż
e teraz mam dokładnie to, o co mi chodziło.
- Dobrze, z przyjemno
ś
ci
ą
zobacz
ę
- powiedziała po chwili. - Chcesz pój
ść
na gór
ę
, do mojego gabi-
netu?
I znowu zosta
ć
z tob
ą
sam na sam? Nie, to zbyt niebezpieczne, pomy
ś
lał.
- Mo
ż
e lepiej posiedzimy w kawiarni?
- Zgoda - przytakn
ę
ła skwapliwie. - Ale kaw
ę
ja stawiam. Tyle mog
ę
zrobi
ć
dla tak dobrego klienta.
Ruszyła przodem, ogl
ą
daj
ą
c si
ę
dyskretnie, czy idzie za ni
ą
.
- Zm
ę
czona? - spytał, kiedy usadowili si
ę
wreszcie przy miniaturowym stoliku.
- Niespecjalnie. Pod tym wzgl
ę
dem jestem nietypowa. Praca rzadko mnie m
ę
czy. Wiesz,
ż
e dzisiaj
po raz pierwszy zatwierdzałam bud
ż
et na promocj
ę
i reklam
ę
nowego projektu? W my
ś
lach widziałam
ju
ż
mojego ojca, jak krzywi si
ę
i narzeka,
ż
e wyrzucam ci
ęż
ko zarobione pieni
ą
dze! - roze
ś
miała si
ę
,
udaj
ą
c odpr
ęż
on
ą
.
- Masz chyba du
ż
o swobody w podejmowaniu decyzji?
- Tak. Na szcz
ęś
cie ojciec mi ufa. Krytykuje, ale ufa. Mam nadziej
ę
,
ż
e nigdy nie b
ę
dzie tego
ż
ałował.
Cały czas rozgl
ą
dała si
ę
po kawiarence, jakby bala si
ę
spojrze
ć
w twarz swego rozmówcy.
Stwierdziła z rado
ś
ci
ą
,
ż
e prawie wszystkie miejsca s
ą
zaj
ę
te, a klienci czuj
ą
si
ę
w otoczeniu ksi
ąż
ek
doskonale. Przy najbli
ż
szym stoliku kilka młodych kobiet za
ś
miewało si
ę
do łez, słuchaj
ą
c, jak jedna z
nich czyta na głos fragmenty „Piekielnych randek".
- Wygl
ą
da na to,
ż
e twoja kawiarenka stała si
ę
popularnym miejscem spotka
ń
. - Jan pod
ąż
ył za jej
wzrokiem. - Dobrze,
ż
e udało nam si
ę
znale
źć
wolny stolik.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo si
ę
ciesz
ę
,
ż
e ludzie tu zagl
ą
daj
ą
. Jestem wtedy gotowa krzycze
ć
z
rado
ś
ci. To chyba głupie, prawda? - dodała szybko, zaskoczona własn
ą
szczero
ś
ci
ą
.
- Wr
ę
cz przeciwnie, to normalne. Czujesz,
ż
e twoje wysiłki zostały docenione. Widziałem zreszt
ą
, jak
pracujesz, i mog
ę
z czystym sumieniem pogratulowa
ć
ci profesjonalizmu.
Sama nie wiedziała, co sprawiło jej wi
ę
ksz
ą
przyjemno
ść
- to,
ż
e docenił jej prac
ę
, czy te
ż
to,
ż
e j
ą
obserwował. Tymczasem Jan kadził jej dalej:
- Sprawiasz wra
ż
enie, jakby
ś
była urodzon
ą
wła
ś
cicielk
ą
ksi
ę
garni. To twoje powołanie. Powinna
ś
si
ę
cieszy
ć
, bo nie ka
ż
dy ma prac
ę
, któr
ą
kocha.
- Chyba masz racj
ę
. Pami
ę
tam,
ż
e ju
ż
jako dziecko lubiłam tu przychodzi
ć
. Podgl
ą
dałam ojca przy
pracy, snułam si
ę
mi
ę
dzy regałami, patrzyłam, co robi
ą
kasjerki. A jakby tego było mało, w domu
chciałam bawi
ć
si
ę
w ksi
ę
garni
ę
! Moja matka była zrozpaczona.
U
ś
miechn
ę
ła si
ę
ze smutkiem do swoich wspomnie
ń
. Wci
ąż
widziała rozczarowanie w oczach matki,
która nie mogła pogodzi
ć
si
ę
z tym,
ż
e jej córka w niczym nie przypomina innych dziewczynek. To
chyba wtedy mała Naomi zacz
ę
ła leczy
ć
swe kompleksy, objadaj
ą
c si
ę
bez umiaru słodyczami.
Z zamy
ś
lenia wyrwała j
ą
kelnerka, która podeszła do stolika,
ż
eby przyj
ąć
zamówienie.
- Cze
ść
, Tracy. Du
ż
o pracy, co? - zagadn
ę
ła j
ą
Naomi.
- Od pi
ą
tej mamy tu prawdziwy młyn. Co pa
ń
stwu poda
ć
?
- Dwa razy cappuccino? - Naomi popatrzyła pytaj
ą
co na Jana.
- Tak. I co
ś
słodkiego - zaproponował.
- Powinna pani spróbowa
ć
naszego nowego deseru czekoladowego - wtr
ą
ciła kelnerka.
- Nie, Tracy. Wiesz przecie
ż
,
ż
e nie jadam takich rzeczy.
- Prosz
ę
jednak poda
ć
ten deser - odezwał si
ę
Jan. - Zjemy go na pół - dodał, patrz
ą
c Naomi prosto
w oczy.
- Sze
ść
tysi
ę
cy kalorii w jednej ły
ż
eczce - burkn
ę
ła.
- Spokojna głowa. Jestem pewien,
ż
e przez dzisiejszy wieczór spaliła
ś
znacznie wi
ę
cej.
- Nie byłabym taka pewna.
- Powiedz mi lepiej, po kim odziedziczyła
ś
tak
ą
urod
ę
- poprosił, przygl
ą
daj
ą
c si
ę
badawczo jej wło-
som i twarzy.
- Słucham? - spytała, zaskoczona nagł
ą
zmian
ą
tematu.
- Chodzi mi o twoj
ą
urod
ę
. Masz włosy jak moja matka, bardzo g
ę
ste, czarne. Czy w rodzinie
Brightstone'ów byli jacy
ś
Indianie?
- Tak, ze strony ojca. A poza tym moja rodzina to prawdziwa mieszanka narodowo
ś
ci i
temperamentów.
- Włosi, Francuzi, Anglicy. Ze strony matki Anglicy i Walijczycy.
- Moja matka jest spokrewniona z Komanczami, ale tylko moja siostra odziedziczyła po niej urod
ę
.
- Jest bardzo pi
ę
kna - westchn
ę
ła Naomi z uznaniem.
- Zgadzam si
ę
.
- Mam wra
ż
enie,
ż
e cała wasza rodzina jest do
ść
niezwykła. Ty jeste
ś
chyba podobny do ojca,
przynajmniej tak wynika ze zdj
ęć
, które widziałam w gazetach. Pewnego dnia staniesz si
ę
interesuj
ą
cym poł
ą
czeniem statecznego kongresmana i Przystojniaka z Harvardu. - Roze
ś
miała si
ę
na
widok jego kwa
ś
nej miny.
- Przepraszam, to było głupie - powiedziała szybko. W
ż
adnym wypadku nie chciała sprawia
ć
mu
przykro
ś
ci.
- Dlaczego głupie? Uwa
ż
asz,
ż
e ani ze mnie przystojniak, ani materiał na kongresmana, tak? No,
ładnie! Mogłem si
ę
tego spodziewa
ć
.
- Daj spokój - znów si
ę
roze
ś
miała - wiesz przecie
ż
,
ż
e tak nie my
ś
l
ę
.
Jan tak
ż
e si
ę
roze
ś
miał, zaraz jednak spowa
ż
niał.
- Ten idiotyczny przydomek nigdy do mnie nie pasował. Kiedy zrobili mi to nieszcz
ę
sne zdj
ę
cie na
jachcie, miałem dwadzie
ś
cia par
ę
lat. To idiotyczne - wzruszył ramionami - wystarczy zdj
ąć
koszul
ę
,
kto
ś
robi ci zdj
ę
cie i bach! Do ko
ń
ca
ż
ycia jeste
ś
zaszufladkowany.
- Domy
ś
lam si
ę
,
ż
e to musi by
ć
bardzo denerwuj
ą
ce. Fotoreporterzy, całe to zamieszanie, w
ś
cibstwo
prasy...
- Mo
ż
na si
ę
przyzwyczai
ć
.
- W
ą
tpi
ę
. Od jakiego
ś
czasu musz
ę
kontaktowa
ć
si
ę
z dziennikarzami. Wiem,
ż
e tego wymaga moja
praca,
ż
e ksi
ę
garnia potrzebuje promocji, ale nie mog
ę
powiedzie
ć
, by mi to sprawiało wielk
ą
przyjemno
ść
.
- Bywa - skwitował krótko. - Chcesz spróbowa
ć
? Nabrał troch
ę
ciasta na widelec i podsun
ą
ł jej pod
nos. Chwyciła smakowity k
ę
s, a potem patrzyła, jak Jan zjada kolejny.
- Rzeczywi
ś
cie pyszne - pochwalił. - Jak to si
ę
nazywa?
- Czekoladowa pokusa.
- Trafna nazwa.
- By
ć
mo
ż
e. Ale musisz jej ulec sam, bo ja ju
ż
wi
ę
cej nie chc
ę
- zaprotestowała, kiedy próbował pod-
sun
ąć
jej nast
ę
pn
ą
porcj
ę
.
- Mo
ż
e jednak? Jeszcze jeden kawałeczek. Za zdrowie mamusi.
Kiedy otworzyła usta i zjadła posłusznie, pomy
ś
lał z zadowoleniem,
ż
e jednak nie jest taka
niezłomna, za jak
ą
chce uchodzi
ć
. Wyobra
ź
nia zacz
ę
ła mu podsuwa
ć
niepokoj
ą
ce obrazy. W por
ę
si
ę
opanował i si
ę
gn
ą
ł do teczki, z której wyj
ą
ł poprawiony projekt biblioteki.
- Oto nowa wersja, o której ci mówiłem. Jestem ciekaw, co o tym my
ś
lisz.
Naomi wyj
ę
ła z kieszeni
ż
akietu małe etui z okularami i zało
ż
yła szkła, sprawiaj
ą
c tym Janowi ogro-
mn
ą
przyjemno
ść
. Kiedy pochyliła si
ę
nad rysunkiem, owion
ą
ł go zapach jej perfum. Zaszumiało mu w
głowie.
- Podoba mi si
ę
, słowo daj
ę
! Dobrze,
ż
e zdecydowałe
ś
si
ę
na te przeszklone szafy.
- To była twoja sugestia.
- Nie b
ę
dziesz
ż
ałował. Cało
ść
wygl
ą
da doskonale. A jak jeszcze dojdzie biurko, fotele i pozostałe
meble... I ten kominek w rogu. Ekstra!
Natychmiast wyobraził sobie, jak le
żą
, on i Naomi, na sofie w jego bibliotece i popijaj
ą
wino z kryszta-
łowych kieliszków. Za oknami hula jesienny wiatr, na kominku trzaska wesoło ogie
ń
, a oni...
- Mo
ż
e przychodz
ą
ci do głowy jakie
ś
zmiany? - spytał jak gdyby nigdy nic.
- Nie. Uwa
ż
am,
ż
e projekt jest
ś
wietny.
- Ciesz
ę
si
ę
- odparł z u
ś
miechem. Z trudem oparł si
ę
pokusie, by wzi
ąć
j
ą
za r
ę
k
ę
i pogłaska
ć
.
Wiedział jednak, czym to si
ę
mo
ż
e sko
ń
czy
ć
.
Do zamkni
ę
cia sklepu zostało pi
ę
tna
ś
cie minut. Naomi zerkn
ę
ła na zegarek, zaskoczona,
ż
e czas
min
ą
ł jej tak szybko.
- Bo
ż
e, ale si
ę
zagadałam. Pó
ź
no ju
ż
.
- Masz jeszcze co
ś
do zrobienia?
- Nie. Mog
ę
spokojnie pój
ść
do domu. Na szcz
ęś
cie nie musz
ę
by
ć
tu jutro przed południem, wi
ę
c
po
ś
pi
ę
sobie dłu
ż
ej.
- To mo
ż
e poszliby
ś
my do kina?
- Teraz? - zdziwiła si
ę
.
- A czemu nie? I tak nie za
ś
niesz po kawie - zauwa
ż
ył, patrz
ą
c jej uwa
ż
nie w oczy. W pierwszej chwili
była oszołomiona t
ą
propozycj
ą
, ale teraz zdawała si
ę
waha
ć
. Jan nie zamierzał dawa
ć
za wygran
ą
. -
No to jak, jest jaki
ś
film, który chciałaby
ś
zobaczy
ć
, a jeszcze nie widziała
ś
?
- Czy ja wiem? No dobrze, mo
ż
emy pój
ść
- zgodziła si
ę
wreszcie. - Tylko nie na
ż
aden horror!
- Sk
ą
d! - Poderwał si
ę
z miejsca i schował do teczki projekt biblioteki. - Mam samochód, wi
ę
c po fil-
mie odwioz
ę
ci
ę
do domu. Zgoda?
- Zgoda. Poczekaj chwil
ę
, musz
ę
co
ś
zabra
ć
z gabinetu.
Odeszła szybko od stolika, a on zadowolony z siebie obserwował, jak kobieta, z któr
ą
wła
ś
nie umówił
si
ę
na randk
ę
, wchodzi z wdzi
ę
kiem po schodach. Pomy
ś
lał,
ż
e na tak pi
ę
kn
ą
kobiet
ę
warto czeka
ć
.
Byle nie za długo.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Jan potrafił czeka
ć
, zwłaszcza gdy miał pewno
ść
,
ż
e warto. Wierzył te
ż
,
ż
e najwa
ż
niejsze w zwi
ą
zku
s
ą
trwałe podstawy, które nale
ż
y z mozołem budowa
ć
.
Przyj
ą
ł t
ę
metod
ę
równie
ż
w kontaktach z Naomi. Czerpał ogromn
ą
przyjemno
ść
z ich spotka
ń
.
Sprawiał mu rado
ść
ka
ż
dy dzie
ń
, ka
ż
da godzina, któr
ą
udało im si
ę
sp
ę
dzi
ć
razem. Teraz nie miał ju
ż
ż
adnych w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e poznaje j
ą
naprawd
ę
. I było to dla niego bardzo cenne.
Panował nad swym temperamentem, cho
ć
przychodziło mu to z najwi
ę
kszym trudem. Musiał
zadowoli
ć
si
ę
platonicznym zwi
ą
zkiem, lecz coraz cz
ęś
ciej dochodził do wniosku,
ż
e je
ś
li co
ś
si
ę
nie
zmieni, to zmysły odmówi
ą
mu w ko
ń
cu posłusze
ń
stwa. Czasem miał ochot
ę
wy
ć
z w
ś
ciekło
ś
ci i
niespełnienia, ale nigdy nie dopu
ś
cił do takiej sytuacji, jak podczas pierwszej wizyty Naomi w jego
domu - za nic w
ś
wiecie nie chciał jej znowu przestraszy
ć
. Z upływem czasu coraz cz
ęś
ciej dostrzegał,
ż
e jest du
ż
o bardziej nie
ś
miała, wra
ż
liwa i delikatna, ni
ż
pocz
ą
tkowo przypuszczał.
A poniewa
ż
nie chciał kusi
ć
losu, najwi
ę
cej czasu sp
ę
dzali na gruncie neutralnym. Chodzili do kina,
na koncerty, długie spacery. Potem, jakby wci
ąż
było im mało, rozmawiali do pó
ź
na w nocy przez
telefon. Nigdy nie brakowało im tematów. Jan czasami kpił z samego sobie,
ż
e nie nawi
ą
zał równie
niewinnego i romantycznego zwi
ą
zku od czasu szkoły
ś
redniej. Ale te
ż
nigdy nie odczuwał tak gł
ę
bokiej
frustracji seksualnej. Kilka razy si
ę
zapomniał, Naomi jednak czmychała niczym przera
ż
ony królik, on
za
ś
pozostawał sam na sam z wyrzutami sumienia. Dlatego starał si
ę
nie ryzykowa
ć
i nie wystawia
ć
swego ciała na pokuszenie.
Cz
ę
sto si
ę
zastanawiał, jakie znaczenie ma fakt,
ż
e prawdopodobnie b
ę
dzie pierwszym kochankiem
Naomi Brightstone. Nie miał w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e taka sytuacja oznacza nie tylko wielk
ą
przyjemno
ść
, ale i
odpowiedzialno
ść
. Wiedział,
ż
e dla niej b
ę
dzie to miało ogromne znaczenie, dlatego podchodził do
sprawy bardzo powa
ż
nie i ostro
ż
nie, jak do wszystkich wa
ż
nych kwestii w swoim
ż
yciu.
Teraz rozmy
ś
lał o tym po raz kolejny, przechadzaj
ą
c si
ę
po nowej bibliotece, która prezentowała si
ę
doprawdy imponuj
ą
co. Półki, regały i przeszklone szafy l
ś
niły
ś
wie
żą
politur
ą
, odbijaj
ą
c
ą
promienie
sło
ń
ca. Cho
ć
nie wszystko było jeszcze gotowe, Jan miał absolutn
ą
pewno
ść
,
ż
e w nowym domu
b
ę
dzie to jego ulubione miejsce. Z rozkosz
ą
przesuwał dłoni
ą
po idealnie gładkiej powierzchni
wi
ś
niowego drewna, wodził wzrokiem po płynnych liniach mebli.
Musiał przyzna
ć
,
ż
e Patryk doskonale wywi
ą
zał si
ę
z zadania. Robota była nie tylko bardzo staranna,
ale tak
ż
e doskonale przemy
ś
lana i po mistrzowsku wykonana. W ka
ż
dym szczególe wida
ć
był r
ę
k
ę
doskonałego fachowca. Ciepły odcie
ń
drewna kontrastował z rozło
ż
yst
ą
sof
ą
i fotelami w kolorze
ż
ywego bł
ę
kitu. Jan bardzo je lubił, pewnie dlatego
ż
e to Naomi pomagała mu w wyborze. Były poza
tym bardzo wygodne i zach
ę
cały do wypoczynku przy lekturze.
Stan
ą
ł przy drzwiach i jeszcze raz si
ę
rozejrzał. Regały, zgodnie z jego
ż
yczeniem, miały ró
ż
n
ą
wyso-
ko
ść
, dzi
ę
ki czemu udało si
ę
unikn
ąć
monotonii i typowo biurowej anonimowo
ś
ci. Na podłodze, mi
ę
dzy
dwoma wysokimi oknami, stała mosi
ęż
na donica z wysokim drzewkiem cytrynowym - prezentem od
rodziców. Podszedł do ro
ś
liny i dotkn
ą
ł jej ciemnozielonych, błyszcz
ą
cych li
ś
ci. W bibliotece znalazły
si
ę
tak
ż
e inne przedmioty od członków klanu. Na gzymsie kominka stały dwa srebrne kandelabry, które
dostał od dziadków. Pomi
ę
dzy nimi wspaniale prezentowała si
ę
porcelanowa waza z bukietem kwiatów
z przydomowego ogrodu. Przyszło mu do głowy,
ż
e ten pokój nosi wyra
ź
ne pi
ę
tno jego osobowo
ś
ci, ale
tak
ż
e ludzi, których kochał i którzy byli mu szczególnie bliscy. Naomi zaliczała si
ę
do nich.
Usiadł w fotelu i znu
ż
onym ruchem przesun
ą
ł palcami po włosach. My
ś
l o Naomi nie dawała mu spo-
koju. Cały czas miał przed oczami jej twarz. Kojarzyła mu si
ę
dosłownie ze wszystkim. Je
ś
li w ci
ą
gu
dnia wydarzyło si
ę
co
ś
szczególnie interesuj
ą
cego, natychmiast przychodziło mu do głowy,
ż
eby jej o
tym opowiedzie
ć
. Wreszcie pewnego dnia poj
ą
ł,
ż
e stało si
ę
nieuniknione - zakochał si
ę
.
Było to uczucie gł
ę
bokie i powa
ż
ne, niepodobne do niczego, co prze
ż
ył do tej pory z innymi
kobietami. Podejrzewał,
ż
e była to miło
ść
od pierwszego wejrzenia, cho
ć
pocz
ą
tkowo brał j
ą
za zwykł
ą
fascynacj
ę
. Kiedy jednak zrozumiał,
ż
e to co
ś
zupełnie innego, poczuł si
ę
szcz
ęś
liwy. Zawsze bowiem
wierzył w wielkie uczucie i w przeznaczenie, w istnienie kobiety, która jest mu pisana. Zawsze jej
szukał, nawet w czasie beztroskich, studenckich lat. Mógł zmienia
ć
dziewczyny jak r
ę
kawiczki, flirtowa
ć
z nimi i kocha
ć
si
ę
do upadłego, wiedział jednak,
ż
e przyjdzie chwila, gdy spotka swoj
ą
miło
ść
i
pozostanie jej wierny na wieki.
Niepokoj
ą
ce my
ś
li nie pozwalały mu długo usiedzie
ć
w jednym miejscu. Zerwał si
ę
z fotela i znów
zacz
ą
ł kr
ąż
y
ć
po pokoju. Doskonale wiedział,
ż
e jest jeszcze zbyt wcze
ś
nie, by powiedzie
ć
Naomi o
swych uczuciach. Nie była jeszcze gotowa. Podejrzewał te
ż
,
ż
e gdyby powiedział jej,
ż
e j
ą
kocha, na
pewno poszłaby z nim do łó
ż
ka. Potem ju
ż
bez problemu namówiłby j
ą
do mał
ż
e
ń
stwa, a ona,
oczywi
ś
cie, zgodziłaby si
ę
. Pytanie tylko, czy i ona tego pragn
ę
ła.
Nie miał zielonego poj
ę
cia, co Naomi naprawd
ę
czuje. Nie wiedział, czym jest dla niej ich zwi
ą
zek.
Dlatego pod
ż
adnym pozorem nie mógł wywiera
ć
na niej presji. Je
ś
li mieli by
ć
razem, decyzja musiała
wyj
ść
od niej.
Naomi nie bardzo wiedziała, na czym wła
ś
ciwie ma polega
ć
jej rola. Mimo to odnalazła adres
zapisany przez Juli
ę
na
ż
ółtej karteczce i troch
ę
speszona perspektyw
ą
spotkania z nieznanymi
osobami, zaparkowała samochód przed wspaniałym domem z czerwonej cegły. Wył
ą
czyła silnik i
siedziała przez chwil
ę
za kierownic
ą
. My
ś
lała o tym,
ż
e wolałaby sp
ę
dzi
ć
ten dzie
ń
z Janem. Chciała
by
ć
tam, gdzie on, robi
ć
to, co on, dzieli
ć
z nim ka
ż
d
ą
chwil
ę
. Zwłaszcza w durniu, kiedy miał urz
ą
dza
ć
bibliotek
ę
. Zgromadził ju
ż
ksi
ąż
ki, które razem wybrali, i miał ustawi
ć
je na półkach i regałach.
Zaproponował Naomi,
ż
eby mu w tym pomogła, ona jednak par
ę
dni wcze
ś
niej przyj
ę
ła zaproszenie
Julii na „babskie posiedzenie". Mogła si
ę
wła
ś
ciwie wykr
ę
ci
ć
pod byle pretekstem, ale nie chciała tego
robi
ć
. Polubiła Juli
ę
i nie chciała jej oszukiwa
ć
.
Doszła do wniosku,
ż
e nie ma sensu siedzie
ć
dłu
ż
ej w samochodzie. Tym bardziej
ż
e po raz
pierwszy w
ż
yciu miała wzi
ąć
udział w podobnym spotkaniu. Oczywi
ś
cie, gdy była nastolatk
ą
, jej
kole
ż
anki urz
ą
dzały „dziewczy
ń
skie imprezy". Ona jednak nigdy nie brała w nich udziału. Trzymała si
ę
na uboczu, zbyt nie
ś
miała, by uczestniczy
ć
w takich szale
ń
stwach.
U
ś
miechn
ę
ła si
ę
smutno do swoich wspomnie
ń
, po czym si
ę
gn
ę
ła na tylne siedzenie po pudełko z
ciastkami. Kiedy wyszła z auta, owion
ą
ł j
ą
intensywny zapach, tak charakterystyczny dla wczesnej
jesieni. Wystawiła twarz na pieszczot
ę
popołudniowego sło
ń
ca, przeci
ą
gaj
ą
c si
ę
jak kotka, po czym
ruszyła niespiesznie w stron
ę
drzwi. Pocieszała si
ę
w my
ś
lach,
ż
e przecie
ż
jej nie zjedz
ą
. Po chwili
zapukała i obci
ą
gn
ę
ła nerwowo czerwony sweter. Julia mówiła,
ż
e nale
ż
y zało
ż
y
ć
„strój
nieobowi
ą
zkowy".
- Witaj! - zawołała na jej widok uradowana Julia i wci
ą
gn
ę
ła j
ą
bez zwłoki do
ś
rodka. - Co masz w tym
pudełku?
- Ciastka czekoladowe.
- Wspaniale! Przyjechała
ś
w sam
ą
por
ę
. Wła
ś
nie poło
ż
yły
ś
my dzieciaki do łó
ż
ek.
- Szkoda. Miałam nadziej
ę
,
ż
e zobacz
ę
Travisa.
- Zobaczysz, zobaczysz, spokojna głowa. Ani on, ani Daniel, syn Laury, nie
ś
pi
ą
zbyt długo -
zapewniła j
ą
Julia, prowadz
ą
c do pi
ę
knie urz
ą
dzonego, stylowego salonu, gdzie na
ś
rodku podłogi
rozsiadła si
ę
Laura z misk
ą
chipsów na kolanach.
- Znacie si
ę
, prawda? - spytała Julia.
- Spotkały
ś
my si
ę
raz w kancelarii. - Laura wyci
ą
gn
ę
ła r
ę
k
ę
do Naomi. - Fajnie,
ż
e przyszła
ś
. Co tam
masz?
- Ciastka czekoladowe.
- O rany! Dawaj je szybko!
- Nie b
ą
d
ź
taka łakoma! W ko
ń
cu to ja jestem w ci
ąż
y, nie ty! - upomniała kuzynk
ę
Julia, która prze-
straszyła si
ę
nie na
ż
arty,
ż
e ta gotowa jest zje
ść
wszystko sama.
- A sk
ą
d wiesz? Mo
ż
e ja te
ż
zostan
ę
mam
ą
.
- Powa
ż
nie? - odezwała si
ę
z sofy delikatna blondynka, która do tej pory przysłuchiwała si
ę
tej
rozmowie bez słowa, maluj
ą
c najspokojniej w
ś
wiecie paznokcie. - Który miesi
ą
c?
- Co ty!
ś
artuj
ę
. Naomi, poznaj Ameli
ę
, trzeci
ą
z naszej paczki - dokonała prezentacji Laura.
- Cze
ść
, Naomi. Przepraszam,
ż
e nie podaj
ę
r
ę
ki, ale sama rozumiesz...
- Jasne. Bardzo mi miło.
- Mnie równie
ż
. Du
ż
o o tobie słyszałam. Cz
ę
sto zagl
ą
dam do twojej ksi
ę
gami.
- Ciesz
ę
si
ę
.
- Mój m
ąż
, Branson, b
ę
dzie miał tam wieczór autorski.
- Branson Maguire? Uwielbiam jego ksi
ąż
ki. - Naomi popatrzyła na ni
ą
z zachwytem. Na samo wspo-
mnienie słynnego pisarza zal
ś
niły jej oczy. - Mam je wszystkie, oczywi
ś
cie z autografem.
- A wiesz,
ż
e Amelia była pierwowzorem bohaterki jego ostatniej powie
ś
ci? - wtr
ą
ciła Julia.
- Niezupełnie - zaprotestowała Amelia. - Nie mam nic wspólnego z psychopatyczn
ą
stron
ą
osobo-
wo
ś
ci tamtej pani doktor.
Kuzynki roze
ś
miały si
ę
zgodnym chórem i zacz
ę
ły dokucza
ć
Amelii, mówi
ą
c,
ż
e jej psychoza objawia
si
ę
po prostu inaczej.
Po godzinie sp
ę
dzonej z Juli
ą
, Ameli
ą
i Laur
ą
Naomi czuła,
ż
e od nadmiaru kofeiny kr
ę
ci jej si
ę
w
głowie. Pochłon
ę
ła te
ż
, jak na siebie, mnóstwo słodyczy i miała teraz lekkie mdło
ś
ci. Nie mówi
ą
c ju
ż
o
tym,
ż
e bolał j
ą
brzuch od nieustannego
ś
miechu. Gdy le
ż
ała na mi
ę
kkim dywanie, przysłuchuj
ą
c si
ę
wesołej paplaninie trzech sióstr, nie mogła oprze
ć
si
ę
refleksji,
ż
e kiedy
ś
taka sytuacja byłaby nie do
pomy
ś
lenia. Dawna Naomi nigdy nie pozwoliłaby sobie na zbytni
ą
swobod
ę
i bliski kontakt z obcymi
osobami. I nigdy nie pochłon
ę
łaby całej góry ciastek. Na szcz
ęś
cie nowa Naomi uczyła si
ę
szybko, jak
korzysta
ć
z uroków
ż
ycia.
- Pycha! - westchn
ę
ła Julia, zlizuj
ą
c resztki czekolady z palców. - Wiesz, Amelio, musisz koniecznie
zobaczy
ć
now
ą
bibliotek
ę
Jana. Jest na co popatrze
ć
.
- To prawda - przytakn
ę
ła entuzjastycznie Laura.
- Patryk odwalił kawał dobrej roboty.
- Nie zapominaj o mnie! W ko
ń
cu to ja pomogłam mu zaprojektowa
ć
cało
ść
- domagała si
ę
uznania
Julia.
- No i Naomi miała co nieco do powiedzenia.
- Nie tak znowu wiele. Jan sam doskonale wiedział, czego chce - odparła skromnie Naomi.
- A ustawił ju
ż
ksi
ąż
ki? - dopytywała si
ę
Julia.
- Robi to dzisiaj.
- A jak tam... wasze sprawy?
- Dobrze. My
ś
l
ę
,
ż
e udało nam si
ę
zaprzyja
ź
ni
ć
.
- Zaprzyja
ź
ni
ć
! - parskn
ę
ła Laura. - Przyjaciele nie patrz
ą
na siebie tak jak wy. Znam mojego
braciszka. Ostatnim razem wygl
ą
dał tak, jakby chciał si
ę
na ciebie rzuci
ć
!
- Bez przesady. - Naomi czuła,
ż
e rozmowa schodzi na niebezpieczny tor. - Mo
ż
esz mi wierzy
ć
,
ż
e
Jan nie my
ś
li o mnie w taki sposób.
- Od kiedy? I w jaki sposób?
Naomi odruchowo si
ę
gn
ę
ła po kawałek czekolady.
- By
ć
mo
ż
e kiedy
ś
miał ochot
ę
na romans ze mn
ą
, ale to ju
ż
nieaktualne. Jestem tego pewna.
- Akurat!
- Chwileczk
ę
. - Julia podniosła obie dłonie, jakby próbowała rozdzieli
ć
zwa
ś
nione strony. - Posłuchaj,
Naomi, my
ś
l
ę
,
ż
e jeste
ś
my przyjaciółkami. A zatem mo
ż
emy mówi
ć
otwarcie, prawda? - spytała i nie
czekaj
ą
c na odpowied
ź
, stwierdziła: - To dobrze. Powiedz mi, czy ty do reszty straciła
ś
rozum?
- Ale... ja naprawd
ę
nie wiem, o czym wy mówicie.
- O tym,
ż
e nasz braciszek oszalał na twoim punkcie. Jest beznadziejnie zakochany. Mo
ż
esz z nim
robi
ć
, co chcesz, bo pójdzie za tob
ą
nawet w ogie
ń
. Prawda, Amelio? Przecie
ż
znasz Jana.
- Pewnie. Znam i kocham jak rodzonego brata.
- Studiowała
ś
medycyn
ę
- kontynuowała Julia. - Jak by
ś
w takim razie okre
ś
liła chorob
ę
, na któr
ą
cierpi nasz Przystojniak? Co mo
ż
e dolega
ć
facetowi, który cały swój wolny czas sp
ę
dza z jedn
ą
kobiet
ą
, a gdy jest sam, to bez przerwy o niej mówi? Nie wspominaj
ą
c ju
ż
o tym,
ż
e popada ci
ą
gle w
gł
ę
bokie zamy
ś
lenie. W dodatku gotuje pyszne kolacyjki dla dwojga!
- No có
ż
- zastanawiała si
ę
z powa
ż
n
ą
min
ą
Amelia. - Medycyna zna oczywi
ś
cie takie przypadki.
Mog
ę
wi
ę
c
ś
miało powiedzie
ć
,
ż
e facetowi, który ma takie objawy, po prostu... kompletnie odbiło. Ta
choroba nazywa si
ę
miło
ść
i nie ma na ni
ą
, niestety,
ż
adnego lekarstwa.
- Widzisz? - Julia wymierzyła palec w osłupiał
ą
Naomi.
- Mało tego. W biurze te
ż
jest ci
ą
gle nieprzytomny i nie sposób si
ę
z nim dogada
ć
- wtr
ą
ciła trzy
grosze Laura. - Sama słyszałam, jak w zeszłym tygodniu mówił sekretarce,
ż
eby nie ł
ą
czyła
ż
adnych
rozmów. „Chyba
ż
e zadzwoni panna Brightstone...”
- Tak - skin
ę
ła głow
ą
Amelia. - To tylko potwierdza moj
ą
tez
ę
,
ż
e biedaczysko zapadł na nieuleczaln
ą
chorob
ę
, wobec której medycyna jest bezradna.
Kuzynki wybuchn
ę
ły zgodnym
ś
miechem.
- Wcale tak nie jest! - zaprotestowała Naomi. - Uwierzcie mi, Jan traktuje mnie jak siostr
ę
!
- Tym gorzej dla niego. Kazirodztwo jest w tym kraju karalne - stwierdziła Laura i znowu wszystkie
trzy zaniosły si
ę
od
ś
miechu.
- A dlaczego uwa
ż
asz,
ż
e traktuje ci
ę
jak siostr
ę
? - zainteresowała si
ę
Amelia.
- Bo... - Naomi nie wiedziała, co odpowiedzie
ć
. Wci
ąż
nie była pewna, czy w tym gronie mo
ż
e po-
zwoli
ć
sobie na szczero
ść
, ale postanowiła zaryzykowa
ć
. - Zanim mu powiedziałam,
ż
e nie mara
poj
ę
cia o seksie, było zupełnie inaczej. Za to teraz w ogóle si
ę
do mnie nie zbli
ż
a. Czasem tylko
cmoknie mnie w policzek. Spojrzy na mnie czasem takim wzrokiem,
ż
e przechodz
ą
mnie ciarki, ale to
wszystko.
- Bo
ż
e! - wykrzykn
ę
ła Laura i a
ż
zakrztusiła si
ę
czekolad
ą
.
- Co ci si
ę
stało? - spytała zaniepokojona Amelia.
- Nic! - wykrztusiła Laura. - Mój biedny brat! Naomi wstała z podłogi. Czuła si
ę
głupio, patrz
ą
c na
kuzynki, które ogarn
ą
ł tym razem spazmatyczny, niepohamowany
ś
miech. Po
ż
ałowała swojej
szczero
ś
ci. Odkryła si
ę
przed nimi, a one wykpiły jej naiwno
ść
i brak do
ś
wiadczenia.
- Bo
ż
e, przepraszam! - Laura zdała sobie spraw
ę
,
ż
e sprawiły jej przykro
ść
, i próbowała ratowa
ć
sytuacj
ę
. Przycisn
ę
ła dłonie do twarzy i zacz
ę
ła ociera
ć
łzy. Niestety, złapał j
ą
kolejny atak
ś
miechu,
wi
ę
c tylko skin
ę
ła głow
ą
na Ameli
ę
, by ta wytłumaczyła Naomi, o co chodzi.
- Nie gniewaj si
ę
na nas. Wiem,
ż
e to nie jest specjalnie zabawne, ani dla ciebie, ani dla Jana.
Jednak z naszej perspektywy cała sprawa wygl
ą
da zupełnie inaczej. Jan musi teraz cierpie
ć
prawdziwe
katusze - tłumaczyła Amelia.
- Jak to?
- Po prostu. On si
ę
ciebie boi.
- To bez sensu.
- Wcale nie. - Amelia poło
ż
yła dło
ń
na ramieniu Naomi. - Uwierz mi. Mówi
ę
to z własnego do
ś
wiad-
czenia. Jan nie chce ci si
ę
narzuca
ć
, nie chce ci
ę
do niczego zmusza
ć
. Dlatego czeka. Boi si
ę
zrobi
ć
fałszywy krok, bo wie,
ż
e mogłaby
ś
si
ę
spłoszy
ć
, a on za nic w
ś
wiecie nie chciałby ci
ę
skrzywdzi
ć
.
Dlatego traktuje ci
ę
po bratersku, cho
ć
na pewno nie jest mu łatwo. Jan umie by
ć
bardzo cierpliwy,
dlatego czeka, a
ż
ty zrobisz pierwszy ruch. Daje ci czas do namysłu, bo chce,
ż
eby
ś
dobrze rozeznała
si
ę
we własnych odczuciach. Tak zreszt
ą
powinno by
ć
.
Naomi słuchała w milczeniu.
- Jeste
ś
tego pewna? - spytała wreszcie.
- Absolutnie.
- A ja s
ą
dziłam,
ż
e on po prostu przestał si
ę
mn
ą
interesowa
ć
.
ś
e szkoda mu czasu na jak
ąś
dziewic
ę
.
- Nawet tak nie my
ś
l! - zaprotestowała gwałtownie Laura. - Znam dobrze mojego brata i wiem,
ż
e
nigdy w
ż
yciu nie ci
ą
gn
ą
łby kobiety do łó
ż
ka sił
ą
. Im bardziej mu na tobie zale
ż
y, tym jest ostro
ż
niejszy.
Uwierz mi. Wiem, co mówi
ę
- zapewniła,
ś
ciskaj
ą
c r
ę
k
ę
Naomi.
- Wi
ę
c naprawd
ę
my
ś
licie,
ż
e on... - Naomi nie doko
ń
czyła. Na jej zaró
ż
owionej twarzy pojawił si
ę
na-
gle błogi u
ś
miech.
- Oho, doktor Maguire, ma pani kolejny beznadziejny przypadek. To ju
ż
chyba epidemia - zawołała
Julia, spogl
ą
daj
ą
c wymownie w sufit.
Było ju
ż
ciemno, gdy Naomi zatrzymała si
ę
pod domem Jana. Wysokie okna rzucały blask, który roz-
ja
ś
niał mrok w ogrodzie. Wysiadła i przez chwil
ę
zastanawiała si
ę
, czy powinna wej
ść
do
ś
rodka.
Próbowała odgadn
ąć
, co robi Jan. Czy wci
ąż
układa ksi
ąż
ki w bibliotece? A mo
ż
e czeka na jej telefon?
Czy spodziewa si
ę
jej? A je
ś
li w ogóle nie ma ochoty jej widzie
ć
? Mo
ż
e zreszt
ą
wcale nie jest sam?
Mo
ż
e jego kuzynki nie maj
ą
racji i wcale nie jest w niej zakochany?
W jej głowie kł
ę
biło si
ę
od pyta
ń
. Czuła, jak opuszcza j
ą
odwaga. Wsiadła z powrotem do
samochodu i poło
ż
yła dłonie na kierownicy.
Jan na pewno nie jest sam! Niby dlaczego taki atrakcyjny m
ęż
czyzna miałby sp
ę
dza
ć
samotnie
wieczory w pustym domu? Na jedno jego skinienie znalazłoby si
ę
wiele kobiet, gotowych umili
ć
mu
czas. Pi
ę
knych, inteligentnych i do
ś
wiadczonych. Po co mu taka g
ęś
jak ona?
- Przesta
ń
tak my
ś
le
ć
- nakazała sobie surowo, 'uderzaj
ą
c z całych sił w kierownic
ę
. Tak wła
ś
nie ro-
zumowała dawna, zakompleksiona Naomi, z któr
ą
przecie
ż
postanowiła rozsta
ć
si
ę
raz na zawsze. -
Tamtej dziewczyny ju
ż
nie ma, rozumiesz? - powiedziała do siebie gło
ś
no. - Nie ma i nigdy nie b
ę
dzie!
Chyba nie pozwolisz sobie zniszczy
ć
tego, co z takim trudem osi
ą
gn
ę
ła
ś
!
Wysiadła z samochodu. Wydawało jej si
ę
,
ż
e bij
ą
ce z okien jasne strugi
ś
wiatła wabi
ą
j
ą
swym
blaskiem. Wci
ąż
tkwiła jednak w miejscu, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Jeszcze raz powtórzyła
sobie,
ż
e jest ju
ż
kim
ś
zupełnie innym. By
ć
mo
ż
e proces przemiany jeszcze si
ę
nie zako
ń
czył, ale
powinna cieszy
ć
si
ę
i korzysta
ć
z tego, co ju
ż
osi
ą
gn
ę
ła. Wiedziała przecie
ż
,
ż
e przy odrobinie wysiłku
mo
ż
e sta
ć
si
ę
atrakcyjn
ą
kobiet
ą
. Potrafi ciekawie mówi
ć
, z powodzeniem prowadzi rodzinn
ą
firm
ę
.
Ludzie jej słuchaj
ą
, darz
ą
szacunkiem. Nikt nie uwa
ż
a jej za po
ż
ałowania godn
ą
, nieszcz
ęś
liwa istot
ę
,
która nie umie zliczy
ć
do trzech. Czy
ż
nie zasługuje na zainteresowanie Jana? Przecie
ż
zaskarbiła
sobie przyja
źń
trzech niezwykłych kobiet, jego sióstr. Same jej powiedziały,
ż
e nie jest mu oboj
ę
tna.
Dlaczego miałaby im nie wierzy
ć
? Po co miałyby kłama
ć
?
- Dobrze, ju
ż
dobrze. Idziemy - szepn
ę
ła. Odetchn
ę
ła jeszcze gł
ę
boko par
ę
razy i ruszyła w stron
ę
domu. Stoj
ą
c pod drzwiami, poczuła,
ż
e brakuje jej powietrza. - Za du
ż
o kawy! - stwierdziła szybko i na-
cisn
ę
ła dzwonek.
Po chwili na progu ukazał si
ę
Jan. Miał na sobie znoszone d
ż
insy i granatowy podkoszulek. Był boso.
Przez chwil
ę
patrzył na ni
ą
zdumiony, lecz jego twarz szybko rozja
ś
nił przyjazny u
ś
miech. Naomi
poczuła si
ę
troch
ę
pewniej.
- Cze
ść
! Nie s
ą
dziłem,
ż
e ci
ę
dzisiaj zobacz
ę
!
- Tak, wiem... powinnam była zadzwoni
ć
i uprzedzi
ć
ci
ę
, ale troch
ę
zasiedziałam si
ę
u Julii, wi
ę
c...
- Ach, uczestniczyła
ś
w słynnym babskim zlocie - roze
ś
miał si
ę
i bez pytania wci
ą
gn
ą
ł j
ą
do
ś
rodka.
- Wiem,
ż
e moje kuzynki spotykaj
ą
si
ę
co jaki
ś
czas, ale naprawd
ę
nie mam poj
ę
cia, co mo
ż
na robi
ć
podczas takiego sabatu czarownic.
- Jak to co? Malowa
ć
paznokcie, je
ść
czekolad
ę
... Gada
ć
o facetach.
- Tak? To faktycznie bardzo ciekawe. No i? Do jakich wniosków doszły
ś
cie?
- Czy ja wiem... Słuchaj, Jan, mog
ę
si
ę
napi
ć
? - zapytała nieoczekiwanie. - Mam na my
ś
li co
ś
moc-
niejszego.
- Jasne. W bibliotece jest butelka wina. Przy okazji zobaczysz, co dzi
ś
zwojowałem.
Kiedy szli na gór
ę
, nie spuszczał z niej wzroku. Wygl
ą
dała tak pi
ę
knie. Miała zaró
ż
owione policzki i
błyszcz
ą
ce oczy, a włosy wspaniale kontrastowały z ognist
ą
czerwieni
ą
lu
ź
nego sweterka.
- Siedziałem w bibliotece przez cały dzie
ń
. Tak mnie to wci
ą
gn
ę
ło,
ż
e nie mogłem si
ę
oderwa
ć
-
powiedział, kiedy stan
ę
li pod drzwiami. - A teraz zamknij oczy i nie patrz.
Posłusznie wykonała polecenie, nie zdaj
ą
c sobie sprawy, jak bardzo go poci
ą
ga. Dopiero po chwili
odwa
ż
ył si
ę
dotkn
ąć
delikatnie jej ramienia.
- Mo
ż
esz ju
ż
spojrze
ć
- powiedział cicho i wprowadził j
ą
do biblioteki.
To, co zobaczyła, przeszło jej naj
ś
mielsze oczekiwania. Obróciła si
ę
kilka razy w miejscu, chc
ą
c
wszystko dokładnie obejrze
ć
. Regały, obci
ąż
one równymi rz
ę
dami ksi
ąż
ek, prezentowały si
ę
wspaniale.
Barwne grzbiety obwolut s
ą
siadowały ze skór
ą
i wytartymi złoceniami zabytkowych egzemplarzy.
- Przepi
ę
knie! - Zło
ż
yła z zachwytem w dłonie.
- Ciesz
ę
si
ę
,
ż
e ci si
ę
podoba. Próbowałem sobie wyobrazi
ć
to miejsce, gdy ty w nim b
ę
dziesz.
- Ja?
- Tak. Pasujesz do niego, Naomi.
Spojrzała mu prosto w oczy i niemal w tej samej ; chwili
ś
cisn
ą
ł go ból po
żą
dania. Jan poczuł,
ż
e
jeszcze chwila, a nie b
ę
dzie w stanie zapanowa
ć
nad sob
ą
. Na szcz
ęś
cie przypomniał sobie o winie.
- Widzisz, zupełnie zapomniałem,
ż
e chciała
ś
si
ę
napi
ć
.
Podszedł do niskiego stolika, na którym stała otwarta butelka. Napełnił trzy czwarte kieliszka i
podszedł do niej z u
ś
miechem.
Jednak twarz Naomi była powa
ż
na, oczy równie
ż
. Wiedziała,
ż
e nadeszła decyduj
ą
ca chwila. Albo
teraz, albo nigdy, pomy
ś
lała. Zebrała si
ę
na odwag
ę
i bez zb
ę
dnych wst
ę
pów spytała:
- Czy nadal masz ochot
ę
pój
ść
ze mn
ą
do łó
ż
ka?
- Co?! - Zawarto
ść
kieliszka wyl
ą
dowała na granatowym podkoszulku.
- Wiem,
ż
e zabrzmiało to do
ść
obcesowo, ale nie miałam poj
ę
cia, jak to powiedzie
ć
- wyja
ś
niła
Naomi. - Jestem po prostu ciekawa, czy wci
ąż
ci si
ę
podobam. Chodzi mi o to... czy jeste
ś
mn
ą
zainteresowany. Je
ś
li nie, to mi powiedz, zrozumiem. Ale je
ż
eli boisz si
ę
mnie dotkn
ąć
tylko dlatego,
ż
e
nie mam do
ś
wiadczenia, to... to nie musisz mie
ć
ż
adnych oporów. Nie chc
ę
,
ż
eby
ś
był taki ostro
ż
ny i
delikatny - wyrzuciła z siebie jednym tchem.
Jan patrzył na ni
ą
bez słowa. Po raz pierwszy w
ż
yciu był tak zaskoczony,
ż
e zupełnie nie wiedział,
co powiedzie
ć
. Przez jego głow
ę
jak błyskawica przebiegła my
ś
l, czy aby na pewno wybrał odpowiedni
dla siebie zawód. Prawnik, któremu z wra
ż
enia odbiera mow
ę
, nie ma na sali s
ą
dowej wi
ę
kszych
szans.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Dlaczego nic nie mówisz? - spytała Naomi, nie mog
ą
c dłu
ż
ej znie
ść
pełnej napi
ę
cia ciszy.
- A jak ci si
ę
wydaje? - odparł i odstawił butelk
ę
. - Czy dobrze ci
ę
zrozumiałem? Chcesz,
ż
ebym był
bardziej zdecydowany?
- Chc
ę
.
- I
ż
ebym ci
ę
dotykał?
- Tak, je
ś
li nadal masz ochot
ę
... - umilkła, nie bardzo wiedz
ą
c, co jeszcze powiedzie
ć
.
Tym bardziej
ż
e Jan nie ułatwiał jej zadania. Nie mówił zbyt wiele. Wpatrywał si
ę
w ni
ą
tak intensyw-
nie, jakby chciał j
ą
zahipnotyzowa
ć
. Wprawdzie zdołał ju
ż
nieco ochłon
ąć
, ale zaschło mu w gardle.
Patrzył na Naomi i wci
ąż
nie mógł uwierzy
ć
,
ż
e oto stoi przed nim kobieta, której pragn
ą
ł jak szalony, i
otwarcie ofiarowuje mu swoje ciało. Na my
ś
l,
ż
e b
ę
dzie jej pierwszym m
ęż
czyzn
ą
, poczuł ucisk w
krtani. Podszedł do niej i powiedział z u
ś
miechem:
- Prosz
ę
, by
ś
wiadek udzielił jednoznacznej odpowiedzi na moje pytanie. Czy
ś
wiadek chce,
ż
ebym
trzymał od niego r
ę
ce z daleka? Tak czy nie?
- Nie - odparła, patrz
ą
c mu prosto w oczy.
- Dzi
ę
ki Bogu! - zawołał z ulg
ą
. Potem obj
ą
ł j
ą
i pocałował z czuło
ś
ci
ą
. - Czy pojmujesz teraz, jak
bardzo ci
ę
pragn
ę
? - szeptał, wodz
ą
c ustami po jej rozpalonej szyi.
- Tak - przytuliła si
ę
do niego całym ciałem. - Teraz pojmuj
ę
.
- To dobrze. Bo
ż
e, o mało nie oszalałem! - wyznał, poci
ą
gaj
ą
c j
ą
w stron
ę
drzwi. - My
ś
lałem,
ż
e um-
r
ę
,
ż
e spal
ę
si
ę
w oczekiwaniu!
- A ja my
ś
lałam,
ż
e chcesz si
ę
ze mn
ą
tylko przyja
ź
ni
ć
.
- Przecie
ż
si
ę
przyja
ź
nimy. Co nie znaczy,
ż
e mi to wystarcza!
Zaprowadził j
ą
do sypialni. Kiedy znale
ź
li si
ę
w przytulnym, jasno o
ś
wietlonym pokoju, poczuła si
ę
zakłopotana.
- Zupełnie nie wiem, co robi
ć
- wyznała bezradnie.
- Nie my
ś
l o tym. Zaufaj mi. Nie zrobi
ę
niczego, na co nie miałaby
ś
ochoty. A je
ś
li b
ę
dziesz chciała,
ż
ebym przestał, po prostu powiedz.
- Nie powiem - szepn
ę
ła. - Wiem, po co tu przyszłam.
Zbli
ż
ył si
ę
do niej ostro
ż
nie, by nie spłoszy
ć
jej jakim
ś
gwałtownym ruchem. Postanowił nie gasi
ć
ś
wiatła.
ś
ałował,
ż
e nie napalił w kominku, ale nie miał zamiaru teraz si
ę
tym zajmowa
ć
. Zbyt długo
czekał na t
ę
chwil
ę
. Zbyt silna była jego nami
ę
tno
ść
. Zatrzymał si
ę
przed ni
ą
na wyci
ą
gni
ę
cie ramion i
zajrzał gł
ę
boko w szare oczy. Dostrzegł w nich zaufanie, które tak bardzo pragn
ą
ł zdoby
ć
. Przysi
ą
gł so-
bie w my
ś
lach,
ż
e nigdy go nie nadu
ż
yje ani nie zawiedzie. Dopiero po chwili przyci
ą
gn
ą
ł j
ą
do siebie i
pocałował.
- Kocham twoje usta - mówił. - Nie domy
ś
lasz si
ę
nawet, jakie s
ą
słodkie, jakie poci
ą
gaj
ą
ce.
Naomi otworzyła oczy i zamrugała bezradnie powiekami. Jej zaskoczenie troch
ę
go rozbawiło.
- Jeste
ś
zdziwiona? Och, moja pi
ę
kna Naomi, nie wiesz nawet, jak długo czekałem na t
ę
chwil
ę
.
Nami
ę
tno
ść
, z jak
ą
pie
ś
cił jej usta, była najbardziej wymownym potwierdzeniem jego słów.
Rozkoszował si
ę
smakiem pełnych warg Naomi, dra
ż
nił je, muskał, przygryzał zrazu lekko, potem
mocniej, coraz bardziej niecierpliwy i spragniony. Z pocz
ą
tku oddawała pocałunki nie
ś
miało, troch
ę
niepewnie, jednak z czasem i ona poddała si
ę
sile swego pragnienia. Przytuliła si
ę
do Jana,
wzdychaj
ą
c z ulg
ą
, otoczyła jego szyj
ę
ramionami. Teraz ona zacz
ę
ła go całowa
ć
, coraz mocniej, coraz
gor
ę
cej. Jan wystraszył si
ę
,
ż
e wszystko to dzieje si
ę
zbyt szybko i oderwał si
ę
od niej na moment.
Dr
żą
cymi palcami zacz
ą
ł rozplata
ć
jej g
ę
sty warkocz. Chciał poczu
ć
w dłoniach gładko
ść
jej włosów,
pragn
ą
ł wdycha
ć
ich zapach, zanurzy
ć
w nich twarz. Owin
ą
ł g
ę
ste pasma wokół palców, dotykał ich
ustami, delikatnie całował drobny meszek na skroniach. W ko
ń
cu odgarn
ą
ł włosy z twarzy Naomi i
ucałował jej czoło. Jego dłonie pow
ę
drowały w dół. Lekko podci
ą
gn
ą
ł brzeg czerwonego sweterka, a
gdy usiłowała okry
ć
nim odsłoni
ę
ty brzuch, nie pozwolił jej na to. Kiedy poczuła, jak jego palce
zaczynaj
ą
dotyka
ć
jej piersi, wstrzymała przera
ż
ona oddech. Instynktownie zacisn
ę
ła pi
ęś
ci i zamkn
ę
ła
oczy. Zrobiło jej si
ę
tak gor
ą
co,
ż
e dopiero po chwili odzyskała nad sob
ą
panowanie. Ale
ż
ywioł ju
ż
poci
ą
gn
ą
ł j
ą
za sob
ą
. Przełamała nie
ś
miało
ść
,
ś
ci
ą
gn
ę
ła z niego podkoszulek i spojrzała z zachwytem
na nagi tors.
- Bo
ż
e! - westchn
ę
ła, ujrzawszy pi
ę
kne, gładkie ciało. Kierowana instynktem, uniosła dłonie i poło
ż
yła
na jego piersi, czuj
ą
c pod palcami odurzaj
ą
ce ciepło skóry. Poczuła te
ż
pod nimi nagły dreszcz, cofn
ę
ła
wi
ę
c wystraszona r
ę
ce, ale wówczas Jan roze
ś
miał si
ę
i przycisn
ą
ł je z powrotem do siebie.
- Nie bój si
ę
- szepn
ą
ł jej do ucha. - I... zdejmij buty.
- Co?
- Buty... Zdejmij je.
Zrobiła, co kazał. Była tak zafascynowana jego blisko
ś
ci
ą
,
ż
e zapomniała o obawie, wstydzie i
strachu. Drgn
ę
ła dopiero wtedy, gdy poczuła,
ż
e rozpina jej spodnie.
- Spokojnie, Naomi. - Znieruchomiał na chwil
ę
, potem znów zacz
ą
ł czule j
ą
pie
ś
ci
ć
. Jego usta
potrafiły czyni
ć
cuda, pozwoliła wi
ę
c rozebra
ć
si
ę
i poło
ż
y
ć
na łó
ż
ku. Poczuła
ż
ar bij
ą
cy od jego ciała i
chłód mi
ę
kkiej po
ś
cieli. Sprawiło jej to przyjemno
ść
, pomogło si
ę
rozlu
ź
ni
ć
. Z niecierpliwo
ś
ci
ą
czekała,
a
ż
dłonie Jana pow
ę
druj
ą
wzdłu
ż
jej nagiego ciała. I pow
ę
drowały.
Ka
ż
dy mi
ę
kki, pieszczotliwy dotyk budził w niej nowe, zupełnie nieznane uczucie. Chciała si
ę
na nim
skoncentrowa
ć
, ale było nieuchwytne. Rodziło si
ę
w dole brzucha, zalewało j
ą
niepowstrzyman
ą
fal
ą
,
lecz po chwili gdzie
ś
si
ę
rozpływało i musiała cierpliwie czeka
ć
, a
ż
powróci. Na szcz
ęś
cie usta i dłonie
Jana potrafiły je rozbudza
ć
z zadziwiaj
ą
c
ą
łatwo
ś
ci
ą
.
Jan równie
ż
był zadziwiony. Nigdy dot
ą
d nie kochał si
ę
z kobiet
ą
w taki sposób. Pochłaniało go
całkowicie pragnienie,
ż
eby da
ć
jej jak najwi
ę
ksz
ą
rozkosz. Chciał,
ż
eby jej cudne ciało otworzyło si
ę
na
nowe doznania, poj
ę
ło, jak dawa
ć
i odwzajemnia
ć
miło
ść
. Czuł j
ą
pod sob
ą
, spr
ęż
yst
ą
i mi
ę
kk
ą
jednocze
ś
nie. Wyginała si
ę
, gdy dotykał jej pełnych piersi i pie
ś
cił stwardniałe sutki, by po chwili zapa
ść
si
ę
mi
ę
kko i wtuli
ć
w jego ramiona. W pewnej chwili usłyszał, jak pyta go dr
żą
cym głosem, co ma teraz
robi
ć
. Wyszeptał w jej rozchylone usta,
ż
eby dała si
ę
ponie
ść
,
ż
eby nie walczyła z własnym ciałem, a
słuchała tylko tego, co podpowiada jej instynkt.
Kiedy całował jej piersi, przyci
ą
gn
ę
ła do siebie jego głow
ę
. Czuła na całym ciele niecierpliwe dłonie
kochanka. Dotykały jej ramion, bioder, ud. Gor
ą
ce usta zostawiały na skórze mokry
ś
lad. Wreszcie
delikatnie rozsun
ą
ł jej nogi i wszedł w ni
ą
ruchem ostro
ż
nym, lecz płynnym i pewnym.
Ciałem Naomi wstrz
ą
sn
ą
ł silny dreszcz. Jan zastygł nagle i trwał chwil
ę
w bezruchu, a odwa
ż
ył si
ę
poruszy
ć
dopiero wtedy, gdy ciało dziewczyny rozlu
ź
niło si
ę
i odpr
ęż
yło. Przyj
ę
ła go w sobie, poło
ż
yła
dłonie na jego plecach, a wówczas westchn
ą
ł z rozkosz
ą
i zacz
ą
ł napiera
ć
na ni
ą
mi
ę
kko biodrami.
A potem ogarn
ą
ł ich szał. Naomi miotała si
ę
pod nim, pr
ęż
yła, próbowała wygi
ąć
w łuk. Powtarzała
nieprzytomnie jego imi
ę
i szeptała,
ż
e chce poczu
ć
to mocniej, znowu,
ż
e chce czu
ć
t
ę
cudown
ą
słodycz bez ko
ń
ca. On za
ś
czekał. Pokrywał jej piersi, ramiona i usta tysi
ą
cem gwałtownych
pocałunków, powstrzymywał eksplozj
ę
rozkoszy, czekaj
ą
c na najwła
ś
ciwszy moment. I gdy zastygła
wreszcie pod nim w całkowitym bezruchu, naparł na ni
ą
silniej i poruszył gwałtowniej biodrami, by po
chwili usłysze
ć
stłumiony, gwałtowny krzyk ukochanej. Krzyk rado
ś
ci i spełnienia. Krzyk szcz
ęś
cia.
Naomi le
ż
ała wtulona w jego ramionach, a jej ciałem wci
ąż
wstrz
ą
sały delikatne dreszcze. Jan
pogłaskał czule jej włosy i zapytał:
- Wszystko w porz
ą
dku?
- Mhm - mrukn
ę
ła jak kotka.
- Jak si
ę
czujesz?
- Dziwnie. Mam ci
ęż
k
ą
głow
ę
, jakbym za du
ż
o wypiła. - Westchn
ę
ła gł
ę
boko i przytuliła si
ę
do niego
mocniej. - Ale czuj
ę
si
ę
wspaniale. Taka... odpr
ęż
ona, zaspokojona, syta. I w ogóle nie jestem
skr
ę
powana, cho
ć
tak si
ę
tego bałam. Czy robiłam wszystko jak trzeba? - spytała sennie.
- Nie. Mówi
ą
c szczerze, bardzo mnie rozczarowała
ś
. Chciałbym,
ż
eby
ś
ju
ż
sobie poszła.
Gwałtownie podniosła głow
ę
i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Widz
ą
c jednak jego
pełen rozbawienia u
ś
mieszek, uspokojona opadła na poduszk
ę
.
- Ale przyznasz,
ż
e mogłoby by
ć
lepiej. Gdybym miała wi
ę
cej wprawy...
- Na szcz
ęś
cie nie masz, wi
ę
c b
ę
d
ę
mógł udzieli
ć
ci jeszcze kilku lekcji. - Pochylił si
ę
nad ni
ą
i lekko
pocałował w usta. - Chcesz jeszcze wina?
- Chc
ę
.
Wstał i nagi poszedł do biblioteki. Naomi udawała,
ż
e na niego nie patrzy, a gdy tylko znikn
ą
ł za
drzwiami, gwałtownie przycisn
ę
ła r
ę
k
ę
do serca, które nagle zacz
ę
ło łomota
ć
jak oszalałe. Zamkn
ę
ła
oczy, wci
ąż
nie mog
ą
c poj
ąć
, jakim cudem udało jej si
ę
zwróci
ć
na siebie uwag
ę
tak fantastycznego
m
ęż
czyzny. Nigdy, nawet w naj
ś
mielszych marzeniach nie s
ą
dziła,
ż
e jej pierwszy kochanek b
ę
dzie nie
tylko tak atrakcyjny, ale te
ż
tak niezwykle czuły. Lepiej nie zastanawiaj si
ę
nad tym za długo,
napomniała si
ę
szybko. Cuda czasem si
ę
zdarzaj
ą
. Po prostu zaakceptuj to i ciesz si
ę
, póki trwa twoje
szcz
ęś
cie.
Spostrzegła nagle swoj
ą
nago
ść
i szybko naci
ą
gn
ę
ła na siebie prze
ś
cieradło. W tym samym
momencie na progu stan
ą
ł Jan. Popatrzył na ni
ą
rozbawiony, kr
ę
c
ą
c głow
ą
, jakby si
ę
czemu
ś
dziwił.
Potem usiadł na brzegu łó
ż
ka i podał jej kieliszek.
- Powiedz mi jedno, Naomi - poprosił. - Jak to si
ę
stało,
ż
e
ż
aden facet nie miał tyle szcz
ęś
cia co ja?
- Po prostu
ż
aden si
ę
o to nie starał - odpowiedziała, czerwieni
ą
c si
ę
po uszy.
- Nie wierz
ę
. Mo
ż
e po prostu nie zauwa
ż
yła
ś
,
ż
e si
ę
starali?
- Nie. Jako
ś
nie miałam nigdy powodzenia. W tych sprawach zawsze byłam niezaradna.
- Powiedziałbym,
ż
e to raczej oni byli niezaradni, skoro
ż
aden nie zdołał wzbudzi
ć
twojego
zainteresowania. - Niespiesznym ruchem si
ę
gn
ą
ł do prze
ś
cieradła, którym zasłaniała piersi. - Tylko
kompletny dure
ń
mógłby przej
ść
oboj
ę
tnie obok tak wspaniałych kształtów.
- Co ty mówisz! Zawsze, odk
ą
d pami
ę
tam, marzyłam o tym,
ż
eby by
ć
wysoka i szczupła. Ale natura
zdecydowała inaczej...
- I dobrze. Masz wspaniale piersi.
- Okropnie cierpiałam z tego powodu.
- Dlaczego?
- Nie wiem, czy potrafi
ę
to wytłumaczy
ć
. Trzeba by
ć
nie
ś
miał
ą
nastolatk
ą
,
ż
eby zrozumie
ć
, co si
ę
czuje, kiedy nagle...
- Nastolatka zaczyna zmienia
ć
si
ę
w dorodn
ą
, wspaniał
ą
kobiet
ę
- doko
ń
czył za ni
ą
. - Przecie
ż
wiesz,
ż
e chłopaki maj
ą
bzika na tym punkcie. To dla nich prawdziwy cud.
- Przez całe lata robiłam wszystko,
ż
eby ukry
ć
ten cud przed
ś
wiatem.
Wino, które popijała małymi łyczkami, zaczynało na ni
ą
działa
ć
. Naomi poczuła si
ę
odpr
ęż
ona,
zdolna do tego, by
ś
mia
ć
si
ę
ze swoich dawnych zgryzot.
- Najgorsze,
ż
e wci
ąż
to robisz - dodał Jan i z szelmowskim u
ś
miechem poci
ą
gn
ą
ł za prze
ś
cieradło,
które zsun
ę
ło jej si
ę
do pasa, odsłaniaj
ą
c cud, o którym mówili. - Tak jest du
ż
o lepiej. Uwierz mi.
Jeszcze troch
ę
wina?
- Mo
ż
e?
Podci
ą
gn
ę
ła gwałtownym ruchem prze
ś
cieradło i okryła si
ę
nim po szyj
ę
. Wci
ąż
si
ę
wstydziła.
- Powiedz mi, dlaczego si
ę
mn
ą
zainteresowałe
ś
? - zapytała.
- Bo masz pi
ę
kne piersi - odparł prostodusznie.
- Co?
- Pi
ę
kne piersi - powtórzył.
Naomi wybuchn
ę
ła
ś
miechem, ale Jan nie tracił czasu. Jego dło
ń
ju
ż
w
ę
drowała ku brzegowi
prze
ś
cieradła.
- Jak dopijesz, mo
ż
emy zacz
ąć
od nowa - szepn
ą
ł, muskaj
ą
c wargami jej ucho. - Powiem ci o innych
powodach, dla których wpadła
ś
mi w oko.
- Naprawd
ę
? - Wci
ąż
nie mogła uwierzy
ć
,
ż
e znów jej pragnie.
- Tak. I co ty na to?
- Z ch
ę
ci
ą
. Ale przenie
ś
my si
ę
do biblioteki. Zaskoczony? - spytała, widz
ą
c zdziwienie w jego oczach.
- Przecie
ż
wiesz,
ż
e najlepiej czuj
ę
si
ę
w
ś
ród ksi
ąż
ek.
Usłu
ż
na wyobra
ź
nia zacz
ę
ła podsuwa
ć
mu podniecaj
ą
ce obrazy.
- Naomi? - odezwał si
ę
podejrzanie stłumionym głosem.
- Tak?
- Pospiesz si
ę
z tym winem!
To było cudowne, niepowtarzalne uczucie - le
ż
e
ć
w mroku rozproszonym jedynie blaskiem ognia na
kominku, ze
ś
pi
ą
c
ą
Naomi Brightstone u boku. Jan miał wra
ż
enie,
ż
e
ś
ni na jawie. Nie miał
ż
adnych
w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e wreszcie znalazł kobiet
ę
, która jest naturalnym dopełnieniem jego istnienia. To,
ż
e stała
si
ę
cz
ęś
ci
ą
jego
ż
ycia, wydawało mu si
ę
jak najbardziej oczywiste. Bez trudu mógł sobie wyobrazi
ć
, jak
sp
ę
dzaj
ą
w tym domu kolejne lata. Widział dzieci, które im si
ę
urodz
ą
, psa grzej
ą
cego si
ę
przy
kominku. Był pewien,
ż
e stworz
ą
szcz
ęś
liw
ą
rodzin
ę
, jak jego rodzice. Przez całe
ż
ycie patrzył na ich
zwi
ą
zek, który był dla niego ideałem oraz wzorem do na
ś
ladowania. Sam czego
ś
takiego pragn
ą
ł, a z
Naomi miał szans
ę
to osi
ą
gn
ąć
.
Musiał tylko uzbroi
ć
si
ę
w cierpliwo
ść
. Do tej pory intuicja go nie zawiodła. Dzi
ę
ki ostro
ż
no
ś
ci i
opanowaniu zdobył jej zaufanie. Przyszła do niego sama, w pełni
ś
wiadoma swego wyboru. Dzi
ę
ki
temu mogli prze
ż
y
ć
wspaniałe chwile. Rozumiał,
ż
e musi da
ć
jej pewien margines swobody, tote
ż
postanowił,
ż
e odczeka kilka tygodni, by oswoiła si
ę
z now
ą
sytuacj
ą
, a dopiero potem zaproponuje
mieszkanie pod jednym dachem. Wszystko w swoim czasie, krok po kroku. Tylko w ten sposób mógł
osi
ą
gn
ąć
zamierzony cel.
Dam ci do
ść
czasu i swobody, pi
ę
kna Naomi, my
ś
lał, przygarniaj
ą
c j
ą
do siebie. A potem b
ę
dziemy
mieli całe
ż
ycie,
ż
eby nadrobi
ć
wszystkie opó
ź
nienia.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Jan odło
ż
ył słuchawk
ę
i lekko zniecierpliwiony wzruszył ramionami. Wrócił do przerwanej pracy, jed-
nak nie mógł skupi
ć
si
ę
na tek
ś
cie umowy, któr
ą
wła
ś
nie przygotowywał. Jego my
ś
li uparcie kr
ąż
yły
wokół rozmowy, któr
ą
przed chwil
ą
odbył. Zastanawiał si
ę
, jaka przyczyna kazała Danielowi zadzwoni
ć
do niego po raz trzeci w ci
ą
gu niespełna dwóch tygodni i usilnie namawia
ć
go,
ż
eby przyjechał do
Hyannis Port. Owszem, Jan ch
ę
tnie by to zrobił, zwłaszcza je
ś
li mógłby zabra
ć
ze sob
ą
Naomi. Obojgu
przydałby si
ę
krótki wypad nad ocean. Był jednak pewien problem.
Otó
ż
Jan nie miał najmniejszych w
ą
tpliwo
ś
ci, co by si
ę
stało, gdyby Naomi przypadła do gustu senio-
rowi rodu. Natychmiast zacz
ę
łyby si
ę
niezbyt subtelne aluzje do mał
ż
e
ń
stwa, rodziny, płodzenia dzieci.
Poniewa
ż
nieraz widział dziadka w akcji, wolał oszcz
ę
dzi
ć
Naomi takich do
ś
wiadcze
ń
i nie stawia
ć
jej w
kłopotliwej sytuacji. By
ć
mo
ż
e stary lis był przebiegły, ale on, Jan, równie
ż
miał głow
ę
nie od parady.
Dlatego wolał nie ryzykowa
ć
.
Z zadumy wyrwało go pukanie do drzwi. Odwrócił si
ę
i zobaczył w progu matk
ę
. U
ś
miechała si
ę
do
niego, jak zwykle pi
ę
kna i elegancka.
- Bardzo jeste
ś
zaj
ę
ty?
-
Ś
rednio.
- W takim razie prosz
ę
! - Podeszła do biurka i poło
ż
yła na nim stos teczek.
- O, nie! - zawołał zrozpaczony. - Błagam, mamo, tylko nie sprawa pani Perinsky!
- No có
ż
, kto
ś
musi wzi
ąć
byka za rogi. - Matka poło
ż
yła mu dło
ń
na ramieniu. - Tym razem pani P.
postanowiła wytoczy
ć
spraw
ę
wła
ś
cicielowi sklepu spo
ż
ywczego. Powód: nie sprowadza jej ulubionego
gatunku herbaty, przez co ogranicza jej prawa obywatelskie.
Jan otworzył pierwsz
ą
z brzegu teczk
ę
i przerzucił stos najró
ż
niejszych papierów, które jego przyszła
klientka wprost uwielbiała gromadzi
ć
jako dowody.
- My
ś
l
ę
,
ż
e Laura poradzi sobie z tym du
ż
o lepiej - stwierdził z nadziej
ą
w głosie.
- Tym razem pani Perinsky wybrała ciebie. Zdaje si
ę
,
ż
e wpadłe
ś
jej w oko.
- Mamo, ona ma jakie
ś
sto pi
ęć
dziesi
ą
t lat, o ile nie wi
ę
cej!
- By
ć
mo
ż
e. Ale to nie znaczy,
ż
e przestała lubi
ć
młodych, przystojnych blondynów - wybuchn
ę
ła
ś
miechem Diana. - Wiem,
ż
e to nic przyjemnego, ale jest nasz
ą
klientk
ą
od bardzo dawna. Przyszła do
nas, kiedy nie było ci
ę
jeszcze na
ś
wiecie.
- Ciebie te
ż
chyba nie - mrukn
ą
ł pod nosem.
- Niewiele si
ę
pomyliłe
ś
- przyznała rozbawiona.
- W ka
ż
dym razie trzeba si
ę
tym zaj
ąć
. Ta kobieta jest po prostu samotna, chce ze wszelk
ą
cen
ę
zwróci
ć
na siebie uwag
ę
. Najlepiej b
ę
dzie, je
ś
li spotkasz si
ę
z ni
ą
kilka razy, zjesz ciasteczka domowej
roboty, wysłuchasz narzeka
ń
, a potem wyperswadujesz jej ten nieszcz
ę
sny pomysł z pozywaniem
Bogu ducha winnego sklepikarza.
- Mog
ę
spróbowa
ć
, ale b
ę
dzie ci
ę
to sporo kosztowało - oznajmił.
- Czy dobry obiad to odpowiednie zado
ść
uczynienie za twoje straty moralne?
- Owszem, je
ś
li przygotujesz jak
ąś
wykwintn
ą
piecze
ń
. I deser!
- Da si
ę
zrobi
ć
. Odpowiada ci niedziela?
- Tak, pod warunkiem,
ż
e zaproszenie obejmie jeszcze jedn
ą
osob
ę
.
- Naomi?
- Tak - odparł. Nigdy nie rozmawiali na ten temat, wi
ę
c teraz wpatrywał si
ę
z uwag
ą
w twarz matki,
chc
ą
c odgadn
ąć
jej my
ś
li. - Chyba nie masz nic przeciwko temu?
- Sk
ą
d
ż
e! Przecie
ż
wiesz,
ż
e bardzo j
ą
lubi
ę
.
- A ja kocham!
- Och - westchn
ę
ła wzruszona Diana - mój syneczku...
- O co chodzi? - spytał zaniepokojony, podrywaj
ą
c si
ę
z miejsca. - Co si
ę
stało, mamo? Przecie
ż
lubisz Naomi.
- To prawda - zapewniła Diana i pogłaskała go po policzku. - Ale dla mnie zawsze b
ę
dziesz moim
małym synkiem. I dlatego tak si
ę
przej
ę
łam. Najbardziej w
ś
wiecie pragn
ę
twego szcz
ęś
cia.
Oparła głow
ę
na jego ramieniu, nie mog
ą
c powstrzyma
ć
si
ę
od my
ś
li,
ż
e czas płynie zdecydowanie
za szybko. Jeszcze nie tak dawno mały Jan wdrapywał si
ę
na jej kolana, a teraz był dorosłym
m
ęż
czyzn
ą
.
- No i jestem szcz
ęś
liwy - powiedział. - Nie cieszysz si
ę
?
- Ciesz
ę
si
ę
, oczywi
ś
cie,
ż
e si
ę
ciesz
ę
. Znalazłe
ś
osob
ę
, któr
ą
mogłe
ś
pokocha
ć
. To wcale nie takie
cz
ę
ste.
- Jeszcze chwila i te
ż
si
ę
wzrusz
ę
. - Jan przytulił matk
ę
do siebie.
- Powiedz mi tylko jedno. Jeste
ś
pewien,
ż
e to miło
ść
, a nie chwilowa fascynacja? Wiem,
ż
e w twoim
ż
yciu było ju
ż
wiele dziewczyn...
- Mamo! Za kogo ty mnie masz? Ja i dziewczyny - spytał z min
ą
niewini
ą
tka, czym całkowicie j
ą
roz-
broił.
- Mo
ż
e rzeczywi
ś
cie przesadziłam - roze
ś
miała si
ę
, targaj
ą
c mu włosy. - Nie wiem tylko, sk
ą
d te ta-
buny młodych dam, które przewin
ę
ły si
ę
przez nasz dom.
- Ja te
ż
nie!
- Powiedziałe
ś
mi po raz pierwszy,
ż
e kogo
ś
kochasz. Zakładam wi
ę
c,
ż
e to co
ś
powa
ż
nego.
- Bo tak jest.
- Szcz
ęś
ciara z niej! I wcale nie mówi
ę
tak dlatego,
ż
e jeste
ś
moim synem!
- Mo
ż
e wi
ę
c powiesz przy niedzielnym obiedzie co
ś
pozytywnego na mój temat?
- Z ch
ę
ci
ą
.
- Tylko delikatnie, prosz
ę
. Naomi łatwo si
ę
peszy. Nie chciałbym,
ż
eby zacz
ę
ła co
ś
podejrzewa
ć
.
Jeszcze gotowa si
ę
wystraszy
ć
.
Diana zmarszczyła brwi.
- A czym miałaby si
ę
wystraszy
ć
? Nie wie, co do niej czujesz? Nie powiedziałe
ś
jej?
- Jeszcze nie, ale przymierzam si
ę
do tego. Mam ju
ż
nawet pewien plan.
Diana westchn
ę
ła i popatrzyła na syna znacz
ą
co.
- Nie zrozum mnie
ź
le, ale odnosz
ę
czasami wra
ż
enie,
ż
e przywi
ą
zujesz zbytni
ą
wag
ę
do
planowania. A
ż
ycie to nie fabryka, gdzie wszystko da si
ę
z góry ustali
ć
.
- Wiem, mamo, ale tym razem to konieczne.
- A mo
ż
e tu nie chodzi o plan, tylko o mały spisek, co? Co
ś
a la dziadek Daniel? - spytała, mru
żą
c
oczy.
- By
ć
mo
ż
e. Przyznam,
ż
e ch
ę
tnie go zaskocz
ę
. Chc
ę
zobaczy
ć
jego min
ę
, kiedy b
ę
d
ę
mu
przedstawiał kobiet
ę
, z któr
ą
mam zamiar si
ę
o
ż
eni
ć
. I to bez jego ingerencji!
- Powodzenia - u
ś
miechn
ę
ła si
ę
Diana. Przypomniała sobie list
ę
ksi
ąż
ek, któr
ą
jej te
ść
dał Janowi,
cho
ć
przecie
ż
równie dobrze mógł sam zamówi
ć
je przez telefon. Nie chciała jednak dzieli
ć
si
ę
tym
spostrze
ż
eniem z synem. Wolała, by Jan pozostał w błogiej nie
ś
wiadomo
ś
ci,
ż
e jest kowalem własnego
losu.
Naomi osobi
ś
cie zaj
ę
ła si
ę
oknem wystawowym ksi
ę
garni, gdzie miała by
ć
reklamowana najnowsza
powie
ść
Bransona Maguire'a. Czuła si
ę
w obowi
ą
zku, by potraktowa
ć
go w szczególny sposób, odk
ą
d
poznała jego
ż
on
ę
i jej rodzin
ę
.
ś
ywiła zreszt
ą
du
ż
y sentyment do wszystkich MacGregorów, z którymi
si
ę
ostatnio zetkn
ę
ła, a szczególnie polubiła najmłodsze pokolenie - jej faworytem był mały Travis, syn
Julii. Có
ż
, zawsze miała podej
ś
cie do dzieci i umiała si
ę
nimi zajmowa
ć
. Jej pierwsza praca w ksi
ę
garni
zwi
ą
zana była wła
ś
nie z K
ą
cikiem Dzieci
ę
cym. Raz w tygodniu, przez godzin
ę
, czytała tam dzieciom
ksi
ąż
ki. Z obopóln
ą
przyjemno
ś
ci
ą
.
Nigdy jednak nie pomy
ś
lała, by mie
ć
własne dzieci. Teraz to si
ę
zmieniło. Coraz cz
ęś
ciej wyobra
ż
ała
sobie,
ż
e pewnego dnia Jan zdoła j
ą
pokocha
ć
. Nie wykluczała tego. Skoro tak bardzo si
ę
ni
ą
zainteresował,
ż
e zostali kochankami, to nic nie stało na przeszkodzie,
ż
eby jego sympatia przerodziła
si
ę
kiedy
ś
w powa
ż
ne uczucie, jakie ona
ż
ywiła wobec niego.
Układaj
ą
c egzemplarze ksi
ąż
ki, wyobra
ż
ała sobie,
ż
e Jan ujmuje jej twarz w dłonie i patrz
ą
c w oczy,
mówi: „Kocham ci
ę
, Naomi...”
- Naomi? - spytał kto
ś
wesoło i po przyjacielsku klepn
ą
ł j
ą
w rami
ę
.
Rozejrzała si
ę
niezbyt przytomnym wzrokiem.
- Julia? Co ty tu robisz? Lada chwila mo
ż
esz urodzi
ć
. Nie powinna
ś
sama wychodzi
ć
z domu. A tym
bardziej prowadzi
ć
samochodu!
- Jakbym słyszała Patryka! Nie denerwuj si
ę
, nie przyjechałam sama. Patryk szuka miejsca na par-
kingu.
- Niepotrzebnie si
ę
fatygowała
ś
. Przecie
ż
wiesz,
ż
e w ka
ż
dej chwili mog
ę
ci wysła
ć
ksi
ąż
ki do domu.
- Wiem, kochanie. - Julia przytuliła Naomi serdecznie. - Ale nie o to chodzi. Po prostu chciałam
troch
ę
poby
ć
z lud
ź
mi. Siedzenie w domu mi nie słu
ż
y. W ogóle jestem dzisiaj jaka
ś
niespokojna, od
rana ciosam Patrykowi kołki na głowie. Wpadł na pomysł,
ż
eby mnie tu przywie
źć
i obłaskawi
ć
jakim
ś
czekoladowym deserem.
- Chod
ź
my wi
ę
c, zapraszam do kawiarenki.
Ruszyły w stron
ę
kawiarni, która o tej porze
ś
wieciła pustkami. Julia pochwaliła wystaw
ę
, nad któr
ą
pracowała Naomi.
- Po takiej reklamie Branson nie b
ę
dzie musiał martwi
ć
si
ę
o powodzenie swojej ksi
ąż
ki. Jestem pew-
na,
ż
e ju
ż
pierwszego dnia ustawi si
ę
po ni
ą
długa kolejka.
- Mam nadziej
ę
. Czytała
ś
ju
ż
t
ę
powie
ść
?
- Nie. Nie mog
ę
si
ę
teraz na niczym skupi
ć
, wi
ę
c czytanie odpada. Zabior
ę
j
ą
ze sob
ą
do szpitala.
- Na pewno nie po
ż
ałujesz. Jest
ś
wietna.
- Wierz
ę
. Ale chyba powinnam wzi
ąć
ze sob
ą
co
ś
jeszcze. Poszukam sobie, zgoda? - Zacz
ę
ła prze-
chadza
ć
si
ę
mi
ę
dzy regałami ci
ęż
kim krokiem kobiety w dziewi
ą
tym miesi
ą
cu ci
ąż
y, ale nic nie przy-
padło jej do gustu. - Chyba nie jestem dzi
ś
w nastroju do zakupów - stwierdziła w ko
ń
cu, daj
ą
c za wy-
gran
ą
.
- Mo
ż
e ja co
ś
dla ciebie wybior
ę
?
- Dobrze... Ojej! - Julia zatrzymała si
ę
gwałtownie i chwyciła kurczowo najbli
ż
szej półki, str
ą
caj
ą
c przy
tym kilka ksi
ąż
ek.
- Co si
ę
stało? Kopie? - zaniepokoiła si
ę
Naomi.
- Nie, chce wydosta
ć
si
ę
na
ś
wiat! Nic dziwnego,
ż
e jestem dzi
ś
taka rozdra
ż
niona.
- Bo
ż
e, co ty mówisz? - zawołała z przera
ż
eniem Naomi. - Jak to wydosta
ć
si
ę
na
ś
wiat? Teraz?
- Nie w tej chwili, ale ju
ż
niedługo - odparła Julia, która wracała powoli do równowagi po wyj
ą
tkowo
silnym skurczu. - Zdaje si
ę
,
ż
e nici z mojego czekoladowego deseru - dodała ze słabym u
ś
miechem.
Naomi równie
ż
zbladła.
- S
ą
dzisz...
ż
e zacz
ę
ła
ś
rodzi
ć
?
- Na to wygl
ą
da.
- Spokojnie. Przede wszystkim musisz gdzie
ś
usi
ąść
. - Naomi rozejrzała si
ę
nerwowo, jakby zapo-
mniała nagle, gdzie stoj
ą
fotele. Wreszcie zauwa
ż
yła par
ę
kroków dalej kanap
ę
. - Tutaj! Siadaj sobie, a
ja... co mam wła
ś
ciwie robi
ć
? Aha, poszukam Patryka!
- Dobry pomysł - pochwaliła Julia, osuwaj
ą
c si
ę
na mi
ę
kk
ą
sof
ę
. - Naomi? Tylko powiedz mu,
ż
eby
si
ę
pospieszył. Jestem pewna,
ż
e to nie potrwa długo.
Dwie godziny pó
ź
niej Naomi kr
ąż
yła nerwowo po szpitalnym korytarzu. Wszystkie wolne krzesła
zajmowali MacGregorowie, szcz
ęś
liwi,
ż
e maj
ą
okazj
ę
do spotkania w rodzinnym gronie. Nie mogła
zrozumie
ć
, jakim cudem zachowuj
ą
spokój. Bawili si
ę
doskonale, opowiadaj
ą
c sobie, jak kto
przychodził na
ś
wiat.
Wszystko to wygl
ą
dało do
ść
zabawnie, poniewa
ż
ka
ż
dy siedział z telefonem komórkowym przy uchu
i relacjonował na bie
żą
co sytuacj
ę
swoim bliskim. Matka Jana rozmawiała z rodzicami Julii, którzy byli
ju
ż
w drodze do Bostonu. Jego ojciec informował o wszystkim Daniela i Ann
ę
, czekaj
ą
cych niecierpli-
wie, kiedy znowu zostan
ą
pradziadkami. Niestety, w wesołym gronie nie było Jana. W pewnej chwili na
korytarzu pojawiła si
ę
zdyszana Amelia i wszyscy jak na komend
ę
rzucili si
ę
w jej stron
ę
.
- I co? I co? Jak Julia?
Drzwi do sali porodowej pozostały lekko uchylone, usłyszeli wi
ę
c kilka wyj
ą
tkowo soczystych
przekle
ń
stw - znak,
ż
e mimo trudów porodu Julia jest w niezłej formie.
- Nie ucz mnie, jak mam oddycha
ć
, Murdoch! My
ś
lisz,
ż
e sama nie wiem! Jak jeste
ś
taki m
ą
dry, to
kład
ź
si
ę
tu i sam oddychaj!
- Jak słyszycie, Julia jest w swoim
ż
ywiole - poinformowała rozbawiona Amelia. - Patryk równie
ż
. Mu-
sz
ę
wraca
ć
, bo zaraz zacznie si
ę
parcie. Naomi, nie przejmuj si
ę
tak, bo jeszcze zemdlejesz. -
Poklepała przyjaciółk
ę
w policzek. - Zapewniam was,
ż
e wszystko jest dobrze. Nie ma
ż
adnych
komplikacji, puls dziecka jest równy, serce bije mocno. Jeszcze chwila i b
ę
dzie po wszystkim.
- Słyszała
ś
, Shelby? - wołała matka Jana do telefonu. - Wszystko dobrze, za moment zostaniesz po
raz drugi babci
ą
!
W tym momencie w szpitalnym korytarzu pojawił si
ę
Jan. Spocony, w poluzowanym krawacie, pytał
zdenerwowany, czy ju
ż
po wszystkim.
- Prawie! - zawołała Amelia z r
ę
k
ę
na klamce drzwi prowadz
ą
cych do sali porodowej. Zanim je za
sob
ą
zamkn
ę
ła, MacGregorowie ponownie usłyszeli, jak Julia pomstuje na Patryka i poło
ż
n
ą
.
- Nie mówcie mi,
ż
e mam prze
ć
, sady
ś
ci! Sami sobie przyjcie!
Naomi poczuła,
ż
e robi jej si
ę
słabo, wi
ę
c oparła si
ę
na wszelki wypadek o
ś
cian
ę
.
- O Bo
ż
e, jak ona musi cierpie
ć
. To j
ą
pewnie strasznie boli, dlatego jest taka przera
ż
ona i...
- Julia przera
ż
ona? Nigdy w
ż
yciu! - roze
ś
miał si
ę
Jan, szczerze ubawiony, ale i wzruszony reakcj
ą
Naomi.
- A co ty mo
ż
esz o tym wiedzie
ć
? Rodziłe
ś
kiedy
ś
?
- zaatakowała go niespodziewanie podniesionym głosem. - Dlaczego si
ę
spó
ź
niłe
ś
? I to w takiej
chwili! Gdzie byłe
ś
tak długo?
- Miałem spotkanie z klientk
ą
, która wmusiła we mnie czterna
ś
cie ma
ś
lanych ciasteczek i zarzuciła
stekiem bzdurnych oskar
ż
e
ń
pod adresem niewinnego sklepikarza. Wyrwałem si
ę
od niej najszybciej,
jak mogłem. Mo
ż
e przynie
ść
ci wody? - spytał troskliwie, widz
ą
c, jak bardzo jest niespokojna.
- Nie chc
ę
ż
adnej wody! - Naomi odepchn
ę
ła jego r
ę
k
ę
i bez słowa wyszła na zewn
ą
trz. Kiedy po
chwili wróciła, musiała znie
ść
m
ęż
nie ciekawskie spojrzenia.
- Naprawd
ę
mi przykro,
ż
e tak si
ę
zachowałam - przepraszała, oblewaj
ą
c si
ę
rumie
ń
cem - Nigdy
dot
ą
d nie uczestniczyłam w porodzie. Pewnie dlatego jestem taka zdenerwowana. Nie rozumiem, jak
mo
ż
ecie siedzie
ć
tak spokojnie?
- Kochanie, w naszej rodzinie dzieci rodz
ą
si
ę
z tak
ą
cz
ę
stotliwo
ś
ci
ą
,
ż
e nikt si
ę
ju
ż
tym nie przejmuje
- powiedziała matka Jana, u
ś
miechaj
ą
c si
ę
do niej łagodnie.
- To prawda. Co rok to prorok - dorzucił Jan. - Mo
ż
e usi
ą
dziesz?
- Nie. Nie mog
ę
wytrzyma
ć
w miejscu. Przepraszam,
ż
e tak na ciebie naskoczyłam - szepn
ę
ła, spu-
szczaj
ą
c oczy.
- Nie ma o czym mówi
ć
. Mo
ż
esz na mnie krzycze
ć
, je
ś
li ma ci to pomóc. Najwa
ż
niejsze,
ż
e ci
ę
zna-
lazłem. I to gdzie? W szpitalu, w trakcie porodu mojej siostry!
Otoczył j
ą
czule ramieniem i zmusił, by jednak usiadła.
- Sk
ą
d wiedziałe
ś
,
ż
e tu b
ę
d
ę
? - zapytała.
- Jak tylko dostałem wiadomo
ść
,
ż
e Julia rodzi, zadzwoniłem do biblioteki,
ż
eby ci o tym powiedzie
ć
.
Twoja asystentka mi powiedziała, co si
ę
u was wydarzyło.
- To była kilka godzin temu. Bo
ż
e, kiedy to si
ę
sko
ń
czy? - znów westchn
ę
ła.
- Czy ja wiem? Kiedy rodziła Travisa, te
ż
trwało to wieki.
- Jakie wieki? Raptem czterna
ś
cie godzin. Trzy godziny krócej ni
ż
ja - sprostowała Laura.
- Jak dla mnie zupełnie wystarczy. - Jan pokr
ę
cił głow
ą
. Przypomniał sobie,
ż
e był wtedy nie mniej
przera
ż
ony i zdenerwowany ni
ż
Naomi w tej chwili. - A gdzie jest Branson? - spytał, szukaj
ą
c wzrokiem
m
ęż
a Amelii.
- Miał biedak pecha. Wyci
ą
gn
ą
ł złaman
ą
zapałk
ę
- roze
ś
miał si
ę
jego ojciec, który wła
ś
nie nadszedł z
kubkiem herbaty.
- Jak to?
- Tak to. Zrobili
ś
my losowanie. Kto
ś
musiał zosta
ć
z dzieciakami. Biedny Branson prosił,
ż
eby si
ę
za
niego modli
ć
- powiedział, podaj
ą
c herbat
ę
Naomi. - Napij si
ę
, dziecko, od razu poczujesz si
ę
lepiej.
- Dzi
ę
kuj
ę
.
Była zbyt onie
ś
mielona,
ż
eby odmówi
ć
, wi
ę
c upiła posłusznie kilka łyków. Po chwili znikn
ą
ł gdzie
ś
nieprzyjemny ucisk w
ż
oł
ą
dku. Naomi poczuła si
ę
rozlu
ź
niona i spokojniejsza. Przestało j
ą
nawet
dra
ż
ni
ć
swobodne zachowanie rozbawionych MacGregorów.
Nagle drzwi sali porodowej otworzyły si
ę
na o
ś
cie
ż
i stan
ę
ła w nich rozpromieniona Amelia.
- Panie i panowie, mam wielk
ą
przyjemno
ść
oznajmi
ć
,
ż
e nasz klan powi
ę
kszył si
ę
o nowego
członka! A raczej członkini
ę
- dodała wci
ąż
tym samym podniosłym tonem. - Otó
ż
dokładnie o godzinie
szesnastej czterdzie
ś
ci trzy pojawiła si
ę
w
ś
ród nas Fiona Joy Murdoch! Zarówno ona, jak i jej rodzice
spisali si
ę
na medal!
Głos jej si
ę
załamał, a w roze
ś
mianych oczach błysn
ę
ły łzy. W korytarzu zawrzało jak w ulu.
MacGregorowie
ś
ciskali si
ę
, poklepywali po plecach, nawet popłakiwali bez skr
ę
powania. Ich rado
ść
i
wzruszenie udzieliły si
ę
tak
ż
e Naomi, tym bardziej
ż
e potraktowali j
ą
jak członka rodziny, obdzielaj
ą
c
całusami i u
ś
ciskami. Ogromnie si
ę
tym wzruszyła, a oprzytomniała dopiero wtedy, gdy ojciec Jana
usiłował pocz
ę
stowa
ć
j
ą
cygarem. Tym razem zdecydowanie odmówiła.
ROZDZIAŁ DZIEWI
Ą
TY
Naomi musiała przyzna
ć
,
ż
e nigdy dot
ą
d nie spotkała równie z
ż
ytej i kochaj
ą
cej si
ę
rodziny. Była im
wdzi
ę
czna za ich serdeczno
ść
. Pozwolili jej uczestniczy
ć
w niezwykłym momencie narodzin nowej ludz-
kiej istoty. Kiedy ojciec Jana zaproponował,
ż
eby wybrali si
ę
gdzie
ś
razem uczci
ć
to radosne
wydarzenie, nie było nawet mowy,
ż
eby Naomi nie poszła z nimi. Porwali j
ą
ze sob
ą
niczym radosna,
rw
ą
ca, kipi
ą
ca
ż
yciem fala.
Kiedy za
ś
po paru godzinach wyszła w towarzystwie Jana z eleganckiej restauracji, w której
ś
wi
ę
-
towano przyj
ś
cie na
ś
wiat Fiony MacGregor, prócz ogromnej rado
ś
ci odczuwała równie
ż
wyrzuty su-
mienia. Wszyscy byli dla niej tacy serdeczni, tacy otwarci i szczerzy, a ona nie potrafiła odpłaci
ć
im tym
samym. Nie umiała by
ć
do ko
ń
ca szczera, przynajmniej wobec Jana, cho
ć
to wła
ś
nie on był dla niej
najwa
ż
niejszym MacGregorem. Gdy wi
ę
c zaproponował,
ż
eby wst
ą
piła do niego na kaw
ę
, zgodziła si
ę
od razu i przyrzekła sobie,
ż
e nie b
ę
dzie ju
ż
niczego przed nim udawa
ć
.
- Mam nadziej
ę
,
ż
e moja rodzina nie wym
ę
czyła ci
ę
za bardzo - powiedział, otwieraj
ą
c przed ni
ą
drzwi swego domu.
- Sk
ą
d
ż
e! Jak w ogóle co
ś
takiego mogło przyj
ść
ci do głowy? Czułam si
ę
z wami wspaniale.
- I dobrze, bo to jeszcze nie koniec. Najwa
ż
niejsze nast
ą
pi jutro.
- To znaczy?
- To znaczy,
ż
e przyjad
ą
moi dziadkowie. Jak znam Daniela, to najpierw b
ę
dzie chodził wokół kołyski,
cmokał i kr
ę
cił głow
ą
, a potem skoncentruje si
ę
na tych, którzy jeszcze nie maj
ą
dzieci. Je
ś
li kuzyn
Daniel i jego
ż
ona Lana zd
ążą
na czas, to im dostanie si
ę
najbardziej, bo s
ą
ju
ż
jaki
ś
czas po
ś
lubie, a
wci
ąż
nie maj
ą
potomstwa. No a potem - popatrzył na ni
ą
z u
ś
miechem - przyjdzie chyba kolej na
ciebie.
- Na mnie? A to dlaczego? Przecie
ż
nawet mnie nie zna.
- To nic. Ju
ż
taki jest. Dam głow
ę
,
ż
e zacznie ci
ę
zam
ę
cza
ć
pytaniami. Dlaczego taka pi
ę
kna
dziewczyna jeszcze nie wyszła za m
ąż
? Czy lubi dzieci? A dlaczego jeszcze ich nie ma? - Jan
na
ś
ladował z wpraw
ą
ci
ęż
ki szkocki akcent Daniela MacGregora.
Po chwili zorientował si
ę
,
ż
e Naomi wcale nie jest do
ś
miechu. Jej szare oczy wpatrywały si
ę
w niego
z powag
ą
.
- Musz
ę
ci co
ś
powiedzie
ć
- zacz
ę
ła, nie odrywaj
ą
c od niego wzroku. - Nie byłam w porz
ą
dku wobec
ciebie i twojej rodziny.
- To znaczy? - Jan zmarszczył czoło.
- Nie byłam z tob
ą
do ko
ń
ca szczera. Nie znasz mnie. Nie jestem taka, jak przypuszczasz.
- O czym ty mówisz? - spytał, podchodz
ą
c do niej. Obj
ą
ł j
ą
, gotów udowodni
ć
,
ż
e jest wła
ś
nie t
ą
kobiet
ą
, której szukał.
- Poczekaj, pozwól mi doko
ń
czy
ć
. - Naomi poło
ż
yła dło
ń
na jego ustach. - Oszukałam ci
ę
, Janie. Naj-
gorsze,
ż
e nie zrobiłam nic,
ż
eby wyprowadzi
ć
ci
ę
z bł
ę
du. Bardzo chciałam przekona
ć
sam
ą
siebie,
ż
e
osoba, któr
ą
we mnie zobaczyłe
ś
, to naprawd
ę
ja. Teraz wiem,
ż
e to było bardzo nieuczciwe.
- Nic z tego nie rozumiem. Przecie
ż
gdyby
ś
nie była tym, kim jeste
ś
, nie byłbym tutaj z tob
ą
.
- Dostrzegłe
ś
mnie, bo zmieniłam wygl
ą
d. Ale to tylko pozory, nic wi
ę
cej. Jestem pewna,
ż
e jeszcze
dwa lata temu nawet by
ś
nie spojrzał w moj
ą
stron
ę
. Tak jak inni. Kogo mogła zainteresowa
ć
nieszcz
ę
sna grubaska, która ob
ż
erała si
ę
ci
ą
gle, by zagłuszy
ć
ż
al,
ż
e nigdy nie b
ę
dzie taka jak jej
matka?
- Jak matka? - powtórzył, zaskoczony gł
ę
bokim smutkiem, który brzmiał w jej słowach.
- Tak, jak matka. Przepi
ę
kna, smukła, bardzo kobieca i pełna naturalnego wdzi
ę
ku. Czy wiesz, jak
ci
ęż
ko si
ę
dorasta, maj
ą
c obok siebie
ż
ywy ideał? Wiedziałam,
ż
e nigdy w
ś
wiecie jej nie dorównam.
Wi
ę
c pochłaniałam tony jedzenia i chowałam si
ę
po k
ą
tach w ksi
ę
garni.
- Naomi, daj spokój. Było, min
ę
ło. Ka
ż
da nastolatka prze
ż
ywa trudny okres - Jan próbował przerwa
ć
ten potok gorzkich wyzna
ń
.
- To nie był okres, tylko nie ko
ń
cz
ą
cy si
ę
stan. Byłam chorobliwie nie
ś
miała, gapiowata, niezdarna.
Postanowiłam z tym walczy
ć
, bo którego
ś
dnia zrozumiałam,
ż
e nie mog
ę
tak dłu
ż
ej
ż
y
ć
.
- I udało ci si
ę
. Nie ma w tobie
ż
adnej niezdarno
ś
ci. Jeste
ś
pi
ę
kna, elegancka, poci
ą
gaj
ą
ca.
Chciał przytuli
ć
j
ą
do siebie, ale odepchn
ę
ła go i uciekła w k
ą
t pokoju.
- Pi
ę
kna! Elegancka! - powtórzyła ironicznie. - Szkoda tylko,
ż
e za spraw
ą
komputera! Bez niego nie
jestem w stanie zdecydowa
ć
, co mam na siebie wło
ż
y
ć
!
- Jak to?
- Nie rozumiesz? Mam na dysku plik, w którym skatalogowałam cał
ą
zawarto
ść
mojej szafy.
Komputer dobiera najlepsze dodatki i kosmetyki do danego stroju. Mam te
ż
inny plik, w którym
zapisuj
ę
, jak byłam ubrana i kiedy. Nie ma wi
ę
c obawy,
ż
e zało
żę
dwa razy to samo! Gdzie tu
naturalno
ść
, klasa, styl? No gdzie?
Wyznanie to, cho
ć
poni
ż
aj
ą
ce, sprawiło jej ulg
ę
.
- To ciekawe - u
ś
miechn
ą
ł si
ę
Jan. - Powiedziałbym,
ż
e wr
ę
cz genialne. Co złego w tym,
ż
e znalazła
ś
sposób, by ułatwi
ć
sobie
ż
ycie?
- Jak to, co złego? Powiedz mi, czy znasz normaln
ą
kobiet
ę
, która nie jest w stanie samodzielnie si
ę
ubra
ć
?
- Nigdy o tym nie my
ś
lałem...
- Wiesz, co si
ę
stało tydzie
ń
temu? Wył
ą
czyli pr
ą
d i nie mogłam wł
ą
czy
ć
komputera. Przeraziłam si
ę
do tego stopnia,
ż
e byłam gotowa zadzwoni
ć
do ksi
ę
garni i skłama
ć
,
ż
e jestem chora i nie przyjd
ę
. To
było naprawd
ę
ż
ałosne!
Jan czuł,
ż
e sprawa jest delikatna i
ż
e musi bardzo uwa
ż
a
ć
. Nigdy nie spotkał równie wra
ż
liwej
osoby. Przez chwil
ę
milczał, szukaj
ą
c w my
ś
lach jakiego
ś
argumentu.
- Nie zrozum mnie
ź
le, Naomi - zacz
ą
ł wreszcie ostro
ż
nie. - Wiem,
ż
e wygl
ą
d, strój maj
ą
wielkie
znaczenie, ale chyba nie a
ż
takie. Nigdy zreszt
ą
nie my
ś
lałem,
ż
e dla ciebie liczy si
ę
tylko wygl
ą
d. Oba-
wiam si
ę
jednak,
ż
e troch
ę
za bardzo si
ę
tym przejmujesz.
- A co ty mo
ż
esz o tym wiedzie
ć
! - zaatakowała go ostro. - Urodziłe
ś
si
ę
pi
ę
kny i taki umrzesz. Od-
znaczasz si
ę
wrodzon
ą
pewno
ś
ci
ą
siebie, ludzie ci
ę
lubi
ą
...
- Ciebie te
ż
!
- Tak, ale dopiero od niedawna, bo przedtem nie mieli poj
ę
cia o moim istnieniu. Gdyby
ś
zobaczył
moich rodziców! Obydwoje s
ą
tacy pi
ę
kni. Mój brat ma wygl
ą
d amanta. A ja? Brzydkie kacz
ą
tko!
- Naomi, b
ą
d
ź
rozs
ą
dna. Jeste
ś
pi
ę
kn
ą
, poci
ą
gaj
ą
c
ą
kobiet
ą
. Uwierz mi!
- Akurat! Nie jestem pi
ę
kna. Co najwy
ż
ej nauczyłam si
ę
tuszowa
ć
swoje wady. I dobrze. To ju
ż
co
ś
.
Troch
ę
praktyki i dojd
ę
do perfekcji w udawaniu kogo
ś
zupełnie innego!
- Ty naprawd
ę
wierzysz w to, co mówisz? To niesamowite!
Podszedł do niej zdecydowanym krokiem i chwycił za ramiona. Nie pytaj
ą
c o zdanie, zaci
ą
gn
ą
ł j
ą
do
holu i postawił przed wysokim lustrem.
- Powiedz mi, co widzisz! Tylko szczerze! - nakazał surowo.
- Widz
ę
ciebie, pierwszego m
ęż
czyzn
ę
, który dostrzegł we mnie kobiet
ę
.
Jan poczuł, jak serce
ś
ciska mu
ż
al. Zrozumiał wreszcie, o co jej chodzi. Wystraszył si
ę
,
ż
e Naomi
chce by
ć
z nim wył
ą
cznie przez wdzi
ę
czno
ść
.
- Nigdy w
ż
yciu nie czułam do nikogo tego, co czuj
ę
do ciebie - szepn
ę
ła. - Zawsze dreptałam gdzie
ś
z tyłu, par
ę
kroków za innymi. I tylko ty si
ę
zatrzymałe
ś
, by na mnie poczeka
ć
.
- Naomi, przesta
ń
...
- Nie! Pozwól mi sko
ń
czy
ć
! - przerwała mu zdecydowanie. - Naprawd
ę
nie mog
ę
pozwoli
ć
, by
ś
brał
mnie za kogo
ś
, kim tylko próbuj
ę
by
ć
. Gdzie
ś
tam, gł
ę
boko w
ś
rodku, wci
ąż
jestem zahukan
ą
dziewczyn
ą
, która w szkole
ś
redniej była tylko dwa razy na randce. Wci
ąż
tkwi we mnie jaka
ś
cz
ą
stka
tej
ż
ałosnej istoty, jak
ą
byłam w czasie studiów. Brzydk
ą
, grub
ą
kujonk
ą
, która ka
ż
d
ą
woln
ą
chwil
ę
sp
ę
dzała z nosem w ksi
ąż
kach. Nie jest łatwo wyrzuci
ć
z siebie kogo
ś
, kim si
ę
kiedy
ś
było... - Umilkła
na chwil
ę
, by zaczerpn
ąć
powietrza przed nast
ę
pnym potokiem gorzkich słów. - Byłe
ś
pierwszym
m
ęż
czyzn
ą
, który dał mi kwiaty - mówiła dalej - który zaprosił na kolacj
ę
, słuchał uwa
ż
nie tego, co mam
do powiedzenia. Nikt przed tob
ą
nawet nie próbował... - dodała dr
żą
cym głosem, z trudem
powstrzymuj
ą
c łzy. - Ty byłe
ś
pierwszym, który mnie dotkn
ą
ł, pocałował i...
Jan patrzył na odbicie dwóch nachylonych ku sobie głów w kryształowej tafli lustra i z coraz wi
ę
kszym
przera
ż
eniem u
ś
wiadamiał sobie,
ż
e oto został pierwszym i jedynym m
ęż
czyzn
ą
Naomi Brightstone nie
tylko w sensie fizycznym, jako kochanek, ale tak
ż
e w sensie uczuciowym - jako człowiek, którego poko-
chała i któremu chciała ofiarowa
ć
sw
ą
wdzi
ę
czno
ść
i swe
ż
ycie. Była to odpowiedzialno
ść
, z której nie
do ko
ń
ca zdawał sobie dot
ą
d spraw
ę
. Gdy patrzył na wzruszon
ą
twarz Naomi, na blade policzki, po
których płyn
ę
ła w
ą
ska stró
ż
ka łez, zrozumiał,
ż
e niechc
ą
cy popełnił ogromny bł
ą
d. Przyszło mu do
głowy,
ż
e przed ich spotkaniem Naomi była jak delikatny motyl, który czeka na odpowiedni moment, by
samodzielnie rozprostowa
ć
skrzydła. A on zdarł z niej t
ę
ochronn
ą
powłok
ę
i kazał wzbi
ć
si
ę
w
powietrze, cho
ć
nie była jeszcze gotowa. Teraz musiał ponie
ść
konsekwencje swej niecierpliwo
ś
ci. Nie
tylko da
ć
jej czas, lecz tak
ż
e pozwoli
ć
jej odej
ść
.
Bo tylko wtedy Naomi Brightstone b
ę
dzie mogła nabra
ć
pewno
ś
ci siebie, pozna
ć
, ile jest warta.
Przejrze
ć
si
ę
w oczach innego m
ęż
czyzny, tak jak teraz, w tym lustrze. I dopiero wtedy zdecydowa
ć
,
czy chce do niego wróci
ć
. A on nie b
ę
dzie mógł zrobi
ć
nic innego, jak tylko modli
ć
si
ę
,
ż
eby wybrała go
spo
ś
ród innych.
Co ja zrobiłem? Co ja najlepszego zrobiłem, powtarzał w my
ś
lach coraz bardziej zrozpaczony.
- Powiedz co
ś
- poprosiła cicho, a wtedy westchn
ą
ł ci
ęż
ko i odezwał si
ę
głuchym, zduszonym gło-
sem:
- Na pewno nie jestem jedynym m
ęż
czyzn
ą
, który ci
ę
pragnie i który chciałby z tob
ą
by
ć
. Musisz to
wreszcie zrozumie
ć
. Tak samo jak to,
ż
e jeste
ś
tym, kim jeste
ś
. Pi
ę
kn
ą
kobiet
ą
, któr
ą
widz
ę
teraz obok
siebie. - Przytulił j
ą
mocno, wspieraj
ą
c brod
ę
o czubek jej głowy. - Ty te
ż
j
ą
widzisz. Pozwól jej istnie
ć
,
nie traktuj jak kogo
ś
obcego. Ty i ona to jedno, naprawd
ę
. Prosz
ę
ci
ę
, Naomi, zrozum to wreszcie.
- Nikt inny tego we mnie nie dostrzegł - odparła ze łzami w oczach. - Tylko ty.
- To nieprawda. Jestem pewien,
ż
e nigdy nie zwróciła
ś
na to uwagi. Poza tym od jakiego
ś
czasu
chyba za bardzo ci
ę
absorbowałem, wi
ę
c nie miała
ś
czasu dla siebie.
- Absorbowałe
ś
mnie? Co ty wygadujesz?
- Tak było, przyznaj sama. Po prostu nie zdawałem sobie sprawy,
ż
e do tej pory pochłaniała ci
ę
wył
ą
cznie praca w ksi
ę
garni. A tu ja wyskoczyłem z t
ą
moj
ą
bibliotek
ą
i...
- Przecie
ż
sama chciałam ci pomóc!
- Wiem i doceniam to. Chc
ę
tylko powiedzie
ć
,
ż
e zabrałem ci mnóstwo czasu. Przeze mnie nie
mogła
ś
spotyka
ć
si
ę
z innymi lud
ź
mi ani robi
ć
tego, na co miałaby
ś
ochot
ę
. I tylko nie mów,
ż
e nale
ż
y
mi si
ę
z twojej strony jaka
ś
wdzi
ę
czno
ść
.
Odwrócił si
ę
i poszedł do salonu. Nie mógł dłu
ż
ej znie
ść
widoku jej zasmuconej twarzy, nie chciał pa-
trze
ć
, jak cierpi przez niego i zmaga si
ę
ze sob
ą
.
ś
eby zaj
ąć
czym
ś
r
ę
ce, kucn
ą
ł przed kominkiem i
zacz
ą
ł układa
ć
polana na palenisku. Postanowił da
ć
jej pół roku. Sze
ść
miesi
ę
cy, w czasie których
b
ę
dzie mogła doj
ść
do ładu z własnym
ż
yciem, przyzwyczai
ć
si
ę
do nowego wcielenia, rozezna
ć
w
swoich uczuciach. A potem, gdy b
ę
dzie gotowa na jego miło
ść
, wróci po ni
ą
.
Usłyszał jej kroki za plecami. Stan
ę
ła za nim, ale nie odezwała si
ę
ani słowem.
- Gdybym wiedział,
ż
e zaczynasz nowy etap w
ż
yciu, wszystko na pewno wygl
ą
dałoby inaczej -
powiedział cicho, zapalaj
ą
c zapałk
ę
. - A tak sprawy wymkn
ę
ły si
ę
spod kontroli i chyba wszystko
potoczyło si
ę
zbyt szybko. - Podniósł si
ę
i odwrócił,
ż
eby spojrze
ć
jej w oczy. - My
ś
l
ę
,
ż
e powinni
ś
my
zdecydowanie zwolni
ć
tempo.
Naomi ju
ż
otworzyła usta, by zaprotestowa
ć
, ale poczuła w sercu nagły ból. Dopiero po chwili była w
stanie opanowa
ć
si
ę
na tyle, by w miar
ę
spokojnie spyta
ć
:
- Czy mógłby
ś
wyra
ż
a
ć
si
ę
ja
ś
niej? Chc
ę
usłysze
ć
prawd
ę
. Wiesz,
ż
e nie mam wi
ę
kszego
do
ś
wiadczenia w zwi
ą
zkach z m
ęż
czyznami.
I na tym polega nasz problem, odparł w duchu Jan, a gło
ś
no zapewnił j
ą
,
ż
e niczego przed ni
ą
nie
ukrywa.
- Uwa
ż
am,
ż
e byłoby dobrze zwolni
ć
tempo - powtórzył - zrobi
ć
mał
ą
przerw
ę
. Sam zreszt
ą
nie wiem.
- Powiedz prawd
ę
. Nie chcesz ju
ż
si
ę
ze mn
ą
spotyka
ć
!
- Wr
ę
cz przeciwnie. Bardzo chciałbym,
ż
eby
ś
my widywali si
ę
dalej, i to jak najcz
ęś
ciej. Ale nie traktuj
naszej znajomo
ś
ci w kategoriach zwi
ą
zku wykluczaj
ą
cego wszystko inne. - Polana zaj
ę
ły si
ę
ogniem,
lecz bij
ą
ce od nich ciepło nie mogło ogrza
ć
jego lodowatych dłoni. Jan odwrócił si
ę
plecami do kominka
i jeszcze raz popatrzył ukochanej gł
ę
boko w oczy. - Posłuchaj, Naomi, powinna
ś
spotyka
ć
si
ę
tak
ż
e z
innymi m
ęż
czyznami - powiedział, nie do ko
ń
ca przekonany, czy post
ę
puje wła
ś
ciwie. Nic innego nie
przychodziło mu jednak do głowy.
- Spotyka
ć
si
ę
z innymi m
ęż
czyznami? - powtórzyła za nim jak echo.
Chyba po to,
ż
eby
ś
nie miał wyrzutów sumienia, spotykaj
ą
c si
ę
z innymi kobietami, dodała w
my
ś
lach. To oczywiste,
ż
e takie były jego prawdziwe intencje. Jak mogła by
ć
a
ż
tak naiwna, by
przypuszcza
ć
,
ż
e ona jedna mu wystarczy?
- Doskonały pomysł - powiedziała w ko
ń
cu z kwa
ś
nym u
ś
miechem. - Jakie to szcz
ęś
cie,
ż
e zawsze
byłam opanowana, prawda? Ka
ż
da inna na moim miejscu poczułaby si
ę
dotkni
ę
ta, je
ś
li nie wr
ę
cz
obra
ż
ona tak
ą
propozycj
ą
, zrobiłaby ci dzik
ą
scen
ę
. Ale nie ja. Nie ta łagodna, spokojna, niepozorna
Naomi Brightstone. Rozumiem,
ż
e w ten subtelny sposób dajesz mi do zrozumienia,
ż
e jestem inna ni
ż
wszystkie - dodała cierpko.
- To prawda. Jeste
ś
jedyna i niepowtarzalna. Jedna na milion.
- Jedna na milion. Ładnie powiedziane - stwierdziła, my
ś
l
ą
c jednocze
ś
nie,
ż
e nawet jedna na milion
nie mo
ż
e wystarczy
ć
na długo tak atrakcyjnemu m
ęż
czy
ź
nie, jak Jan MacGregor. - Có
ż
, mamy za sob
ą
długi dzie
ń
- westchn
ę
ła, po czym odwróciła si
ę
i ruszyła do wyj
ś
cia. - Po tylu wra
ż
eniach czuj
ę
si
ę
zm
ę
czona. Pójd
ę
ju
ż
.
- Nie, prosz
ę
ci
ę
, nie id
ź
! - zatrzymał j
ą
gwałtownie. - Chciałbym... chciałbym,
ż
eby
ś
została.
Naomi stan
ę
ła w progu i przez chwil
ę
wpatrywała si
ę
uwa
ż
nie w jego twarz. Ogarn
ę
ła wzrokiem cał
ą
jego posta
ć
na tle trzaskaj
ą
cych płomieni.
- Nie zostan
ę
z tob
ą
, nie chc
ę
- przyznała otwarcie. - Ale powiem ci co
ś
, co zawsze chciałam powie-
dzie
ć
. Obiecałam sobie,
ż
e b
ę
d
ę
z tob
ą
całkowicie szczera, wi
ę
c musz
ę
dotrzyma
ć
słowa. Kocham ci
ę
.
Od zawsze.
Wyszła szybko do holu, jednym skokiem dopadła drzwi i wybiegła na ulic
ę
, prosto w mrok chłodnej,
jesiennej nocy. Nie chciała widzie
ć
, jak Jan zareaguje na jej wyznanie. Bała si
ę
,
ż
e powie co
ś
, czym
tylko pogł
ę
bi jej cierpienie.
Tymczasem Jan stał bez ruchu w pustym salonie i wydawało mu si
ę
,
ż
e ci
ą
gle słyszy jej słowa. Ciche
„kocham ci
ę
" wci
ąż
brzmiało w jego uszach niczym bolesny refren.
- Wiem, Naomi - szepn
ą
ł. - Ale nieszcz
ęś
cie polega na tym,
ż
e nigdy nie miała
ś
szansy pokocha
ć
ko-
go
ś
innego. Teraz j
ą
dostała
ś
.
Nazajutrz czuł si
ę
wyj
ą
tkowo podle. Przez dwa nast
ę
pne dni snuł si
ę
z k
ą
ta w k
ą
t jak zbity pies. Pod
koniec tygodnia wydawało mu si
ę
,
ż
e oszaleje. Mimo to nie zbli
ż
ał si
ę
do telefonu. Zwalczył pokus
ę
,
ż
eby do niej zadzwoni
ć
albo jeszcze lepiej pojecha
ć
i dobija
ć
si
ę
do drzwi, błagaj
ą
c,
ż
eby wpu
ś
ciła go
do
ś
rodka. W najtrudniejszych chwilach powtarzał sobie,
ż
e musi jako
ś
wytrzyma
ć
bez Naomi te sze
ść
miesi
ę
cy, które sam sobie wyznaczył.
Pół roku, a potem zobaczymy, my
ś
lał, gapi
ą
c si
ę
bez sensu przez okno, co było ostatnio jego
ulubionym zaj
ę
ciem. Skoro postanowił da
ć
jej szans
ę
, by posmakowała wolno
ś
ci, musiał by
ć
konsekwentny. Niech dziewczyna poznaje
ż
ycie, sam
ą
siebie, innych m
ęż
czyzn. Niech no tylko jednak
który
ś
z tych sukinsynów wa
ż
y si
ę
tkn
ąć
j
ą
cho
ć
by palcem, to...
No wła
ś
nie, co wtedy? Czy nie o to w ko
ń
cu chodziło,
ż
eby zwi
ą
zała si
ę
z kim
ś
innym? Bo sk
ą
d w
ko
ń
cu biedna mogła wiedzie
ć
, czy naprawd
ę
go kocha, je
ś
li nikt przed nim nie adorował jej, nie dotykał,
nie wyznawał miło
ś
ci, nie zasypywał prezentami ani nie szeptał czułych słów?
Posłyszał niecierpliwe pukanie do drzwi. Miał ochot
ę
wrzasn
ąć
: „Wynocha! Nie potrzebuj
ę
towarzystwa!" Nie zrobił tego jednak, lecz postanowił zignorowa
ć
natr
ę
ta.
Ten jednak nie dawał za wygran
ą
.
- O co chodzi? - spytał nieuprzejmie, a wtedy drzwi otworzyły si
ę
na o
ś
cie
ż
i stan
ą
ł w nich zasapany
Daniel MacGregor senior.
- Có
ż
to za barbarzy
ń
skie zwyczaje? - fukn
ą
ł. - Swoich klientów te
ż
pan tak wita, panie mecenasie? A
mo
ż
e ten ton jest zarezerwowany wył
ą
cznie dla członków rodziny?
- Przepraszam, dziadku. - Jan zerwał si
ę
z miejsca i od razu zaton
ą
ł w nied
ź
wiedzim u
ś
cisku
Daniela, po czym pochylił głow
ę
nad r
ę
k
ą
Anny, która w
ś
lad za m
ęż
em weszła do gabinetu.
- Dzie
ń
dobry, mój chłopcze - pocałowała go w policzek. - Co tam słycha
ć
?
- Nic, babciu. Byłem troch
ę
zaj
ę
ty, dlatego tak głupio wyszło...
- Nie zajmiemy ci du
ż
o czasu - powiedziała łagodnie, rzucaj
ą
c przy tym wymowne spojrzenie na Da-
niela, który zd
ąż
ył ju
ż
si
ę
rozgo
ś
ci
ć
. - Przyszli
ś
my si
ę
po
ż
egna
ć
.
- Po
ż
egna
ć
? Przecie
ż
dopiero co przyjechali
ś
cie!
- Nie wiesz,
ż
e
ż
adna kobieta nie usiedzi za długo w jednym miejscu? - mrukn
ą
ł Daniel.
- Nie mów, mój drogi,
ż
e nie st
ę
skniłe
ś
si
ę
ju
ż
za własnym łó
ż
kiem. Przecie
ż
ci
ą
gle powtarzasz,
ż
e
wsz
ę
dzie dobrze, ale w domu najlepiej - odparła Anna. - Chcemy jeszcze wst
ą
pi
ć
do Julii, a potem
jedziemy do siebie - dodała.
- Szkoda. B
ę
dzie mi was brakowało.
- To dlaczego nie odwiedzasz nas cz
ęś
ciej? - spytał z wymówk
ą
w głosie Daniel. - Co
ś
mi si
ę
zdaje,
ż
e jeste
ś
zbyt zaj
ę
ty lataniem za spódniczkami i dlatego nie masz czasu dla swoich dziadków -
perorował, wal
ą
c pi
ęś
ci
ą
w por
ę
cz fotela.
- Niech dziadek tak nie mówi. Obiecuj
ę
,
ż
e niedługo przyjad
ę
. I wcale nie latam za spódniczkami.
- Bł
ą
d! Co si
ę
dzieje z Naomi? - nie wytrzymał stary. - Gdzie ona si
ę
podziewa, co?
- Pewnie jest w pracy. Dlaczego dziadek pyta?
- Jak to dlaczego? Przecie
ż
cała rodzina nie mówi o nikim innym, tylko o niej. Za to ty, mój chłopcze,
jeste
ś
wyj
ą
tkowo oszcz
ę
dny w słowach. Poza tym chc
ę
wiedzie
ć
, dlaczego ani razu nie widziałem was
razem? Podobno od jakiego
ś
czasu jeste
ś
cie jak papu
ż
ki nierozł
ą
czki.
- Niezupełnie - zacz
ą
ł Jan ostro
ż
nie. - Akurat teraz postanowili
ś
my zrobi
ć
sobie mał
ą
przerw
ę
.
- Przerw
ę
! Jak
ą
znowu przerw
ę
? Chłopie, czy
ś
ty rozum postradał? - Daniel zaperzył si
ę
tak bardzo,
ż
e jego policzki przybrały barw
ę
buraka, co natychmiast zaniepokoiło Ann
ę
. - Ta dziewczyna jest
stworzona dla ciebie i je
ś
li tego nie widzisz, to chyba jeste
ś
ś
lepy! Widocznie zaszkodziło ci to
ś
l
ę
czenie nad ksi
ąż
kami! Porz
ą
dna, ładna, urocza i do tego z dobrej rodziny! A ten b
ę
dzie sobie robił
przerwy! Słyszała
ś
co
ś
podobnego, moja droga?
- Danielu, stanowczo prosz
ę
,
ż
eby
ś
si
ę
w tej chwili opanował!
- Jak, powiedz mi, jak mam si
ę
opanowa
ć
, skoro mój wnuk zachowuje si
ę
jak idiota! A mo
ż
e ci si
ę
wydaje,
ż
e jest za łagodna? - rzucił oskar
ż
ycielsko, mierz
ą
c palcem w pier
ś
Jana. - Pami
ę
taj,
ż
e pozory
myl
ą
. Cicha woda brzegi rwie!
- Niech si
ę
dziadek uspokoi - poprosił Jan, zaskoczony gwałtown
ą
reakcj
ą
Daniela. - Swoj
ą
drog
ą
to
ciekawe, sk
ą
d dziadek ma tyle informacji na temat dziewczyny, któr
ą
dziadek spotkał zaledwie par
ę
razy w ksi
ę
garni?
- Jak to sk
ą
d? - Daniel przestraszył si
ę
,
ż
e gotów jeszcze wszystko zepsu
ć
przez własn
ą
niecierpliwo
ść
.
- Przecie
ż
dobrze znam jej rodzin
ę
. To bardzo porz
ą
dni ludzie.
- Danielu! - Anna wzniosła oczy do nieba. -
ś
e te
ż
ja si
ę
od razu wszystkiego nie domy
ś
liłam.
- Czego znowu? O czym ty mówisz, kobieto? - spytał Daniel, a w jego bł
ę
kitnych oczach pojawił si
ę
wyraz dzieci
ę
cej niewinno
ś
ci, tak dobrze znany wszystkim członkom klanu. Znał ów wyraz tak
ż
e Jan,
dlatego teraz wystarczyło mu jedno spojrzenie, by domy
ś
li
ć
si
ę
prawdy.
- A wi
ę
c jednak udało si
ę
dziadkowi mnie wrobi
ć
- stwierdził, siadaj
ą
c z westchnieniem na brzegu
biurka. - „Poszukaj dla mnie tych ksi
ąż
ek, synu. Ta mała Naomi na pewno ch
ę
tnie ci pomo
ż
e" -
powiedział, na
ś
laduj
ą
c głos starego. - A ja naiwny niczego si
ę
nie domy
ś
liłem. Chyba powinienem
zmieni
ć
zawód.
- Pewnie. Z takim talentem do na
ś
ladowania mo
ż
esz
ś
miało zosta
ć
komediantem! - odci
ą
ł si
ę
Daniel,
szczerz
ą
c z
ę
by w zło
ś
liwym u
ś
mieszku. - A w ogóle, to co ja takiego zrobiłem? Poprosiłem,
ż
eby
ś
przy
okazji swoich obowi
ą
zków załatwił co
ś
dla mnie. To wszystko! Czy ja ci kazałem spotyka
ć
si
ę
z t
ą
dziewczyn
ą
? Trzeba było wzi
ąć
ksi
ąż
ki i da
ć
jej
ś
wi
ę
ty spokój. Skoro tego nie zrobiłe
ś
, to widocznie
dziewczyna ci si
ę
spodobała!
- Spodobała si
ę
, nie zaprzeczam.
- I co mi teraz powiesz?
- Dzi
ę
kuj
ę
.
- Dzi
ę
kuj
ę
? - spytał zdumiony Daniel, który w pierwszej chwili nie bardzo wiedział, jak ma zare-
agowa
ć
.
- Tak. Dzi
ę
kuj
ę
,
ż
e dziadek zadał sobie tyle trudu, by pozna
ć
mój gust. I
ż
e znalazł dziadek kobiet
ę
, z
któr
ą
mam nadziej
ę
kiedy
ś
si
ę
o
ż
eni
ć
.
- Mój chłopak! Moja krew! - Daniel poderwał si
ę
z fotela niczym młodzieniaszek i z całych sił chwycił
Jana w obj
ę
cia. - Widzisz, Anno? Przynajmniej on jeden potrafi doceni
ć
ż
yciow
ą
m
ą
dro
ść
swojego
dziadka. Zawsze mówiłem,
ż
e jest moim ulubie
ń
cem.
- Nie dalej jak dwa dni temu Julia była dziadka ulubienic
ą
. Na własne uszy słyszałem, jak dziadek jej
to mówił - wyst
ę
kał Jan, z trudem łapi
ą
c oddech w
ż
elaznych obj
ę
ciach starego.
- A co miałem powiedzie
ć
, kiedy dziewczyna tak pi
ę
knie si
ę
spisała i urodziła mi wspaniał
ą
prawnuczk
ę
? - wyznał rozpromieniony Daniel, odsuwaj
ą
c Jana na wyci
ą
gni
ę
cie ramion. Po chwili
jednak u
ś
miech znikn
ą
ł z jego twarzy. - Powiedziałe
ś
: „Mam nadziej
ę
kiedy
ś
si
ę
o
ż
eni
ć
"? A co to, u
licha, znaczy?
- Dokładnie to, co powiedziałem.
- To znaczy o
ż
enisz si
ę
z ni
ą
czy nie? Lepiej,
ż
eby
ś
powiedział „tak", bo inaczej b
ę
dziesz miał ze
mn
ą
do czynienia!
- Tak, ale dopiero za jaki
ś
czas. Póki co, postanowiłem da
ć
jej troch
ę
swobody,
ż
eby mogła
zastanowi
ć
si
ę
nad wszystkim. Par
ę
miesi
ę
cy, a potem wystartujemy z miejsca, w którym stan
ę
li
ś
my -
tłumaczył cierpliwie.
- Par
ę
miesi
ę
cy? Chryste, czy ja dobrze słysz
ę
?
Chłopcze, w tej chwili le
ć
do tej dziewczyny i padaj przed ni
ą
na kolana!
- Danielu, daj mu spokój - Anna zaczynała traci
ć
cierpliwo
ść
.
- Ja mu zaraz dam taki spokój,
ż
e do ko
ń
ca
ż
ycia mnie popami
ę
ta! - rykn
ą
ł Daniel na cał
ą
kamienic
ę
.
- Mów w tej chwili: kochasz j
ą
czy nie?
- Kocham, ale dziadkowi nic do tego - odparł Jan.
- Zale
ż
y mi na niej i wła
ś
nie dlatego chc
ę
da
ć
jej to, czego potrzebuje. A Naomi potrzebuje wolno
ś
ci,
pewno
ś
ci siebie. Dziadek to wszystko zacz
ą
ł i jestem mu za to bardzo wdzi
ę
czny. Jednak dalej ju
ż
sam
b
ę
d
ę
decydował, co robi
ć
.
- Decydował? Chyba marnował czas jak jaki
ś
...
- Przepraszam was bardzo - do rozmowy wł
ą
czył si
ę
dono
ś
ny głos ojca Jana, który wkroczył wolnym
krokiem do gabinetu. Nawet zacietrzewiony Daniel umilkł na moment na jego widok. - Nie wiem, czy
zdajecie sobie spraw
ę
,
ż
e w tym budynku pracuj
ą
ludzie. Rodzinne awantury s
ą
dozwolone dopiero po
godzinach urz
ę
dowania kancelarii.
- I co z tego? - wrzasn
ą
ł stary, w którego najwyra
ź
niej wst
ą
piła nowa energia.
- To,
ż
e bardzo ojca prosz
ę
,
ż
eby si
ę
ojciec uspokoił - odparł Caine.
- Powiedz mi w takim razie, czy wiesz, o co chodzi twojemu synowi? Sk
ą
d wzi
ą
ł si
ę
jego o
ś
li upór?
Musiał odziedziczy
ć
go po tobie. Wbij mu lepiej do tej pustej głowy troch
ę
rozs
ą
dku. Ja w ka
ż
dym razie
umywam r
ę
ce!
- Doskonała my
ś
l - stwierdził Caine, który nie miał ochoty wysłuchiwa
ć
ojcowskich wykładów. -
Proponuj
ę
,
ż
eby zrobił to ojciec od razu, a ja w tym czasie porozmawiam z Janem.
- Prosz
ę
bardzo! - Daniel skin
ą
ł na Ann
ę
. - Zostawmy ich samych, moja droga. Jed
ź
my lepiej do Julii,
ta przynajmniej jest rozs
ą
dna. A ty - zwrócił si
ę
do Jana i niespodziewanie trzepn
ą
ł go w ucho - lepiej
pilnuj,
ż
eby ci kto
ś
tej twojej Naomi nie sprz
ą
tn
ą
ł sprzed nosa. Idziemy, Anno! - zakomenderował, ale
wpierw po
ż
egnał si
ę
łaskawie z synem. Dopiero potem Anna zdołała jako
ś
wyci
ą
gn
ąć
go na korytarz,
sk
ą
d długo jeszcze dolatywały gro
ź
ne pomruki.
Caine u
ś
miechn
ą
ł si
ę
pod nosem, widz
ą
c, jak Jan masuje obolałe i zaczerwienione ucho.
- Twój dziadek wci
ąż
ma krzep
ę
- zauwa
ż
ył.
- To prawda. Ostatnim razem, kiedy tak od niego oberwałem, miałem chyba ze dwana
ś
cie lat.
Zapomniałem ju
ż
, jak to smakuje - odparł Jan.
- No to wła
ś
nie sobie przypomniałe
ś
. I powiem ci,
ż
e dziadek moim zdaniem miał racj
ę
. Powinni
ś
my
pogada
ć
. - Caine usiadł w fotelu, wskazuj
ą
c synowi miejsce obok siebie. - Po pierwsze, chciałbym si
ę
dowiedzie
ć
, dlaczego od tygodnia jeste
ś
w tak podłym nastroju,
ż
e strach si
ę
do ciebie zbli
ż
y
ć
.
- Mam swoje zmartwienia. Nigdzie nie jest napisane,
ż
e przez cały dzie
ń
mam by
ć
w skowronkach -
warkn
ą
ł Jan. Wbił r
ę
ce w kieszenie spodni i odwrócił si
ę
do ojca plecami, daj
ą
c w ten sposób do zrozu-
mienia,
ż
e uwa
ż
a rozmow
ę
za zako
ń
czon
ą
.
Caine nie dał si
ę
wyprowadzi
ć
z równowagi. Uniósł tylko brwi, popatrzył na syna z ukosa, po czym
jeszcze raz poprosił,
ż
eby usiadł.
- Pami
ę
taj,
ż
e nie tylko dziadek ma prawo da
ć
ci po uszach - dodał niezwykle spokojnym tonem.
ROZDZIAŁ DZIESI
Ą
TY
Jan posłuchał ojca i usiadł obok niego, ale zrobił to z wyra
ź
n
ą
niech
ę
ci
ą
i oci
ą
ganiem. Patrz
ą
c mu
prosto w oczy, zacz
ą
ł b
ę
bni
ć
wymownie palcami o blat biurka.
I tym razem Caine nie dał si
ę
sprowokowa
ć
. Pomy
ś
lał jedynie,
ż
e jego syn potrafi by
ć
bardzo uparty,
czego on bynajmniej nie uwa
ż
ał za wad
ę
. Znał doskonale liczne zalety Jana i wiedział,
ż
e syn bardzo
rzadko wdaje si
ę
w awantury. Kiedy jednak kto
ś
próbował przyprze
ć
go do muru albo, co gorsza,
zmusi
ć
do czego
ś
, potrafił stan
ąć
okoniem. Był gotów walczy
ć
i broni
ć
swoich racji do upadłego, za co
Caine mógł go tylko podziwia
ć
.
- Powiedz mi, co jest mi
ę
dzy tob
ą
a Naomi - zacz
ą
ł bez owijania w bawełn
ę
.
- Mam prawie trzydzie
ś
ci lat - odparł spokojnie Jan. - My
ś
lałem,
ż
e m
ęż
czyzna w tym wieku nie musi
tłumaczy
ć
si
ę
przed ojcem ze swoich prywatnych spraw.
- Masz racj
ę
. Z wyj
ą
tkiem sytuacji, gdy te prywatne sprawy nara
ż
aj
ą
na szwank firm
ę
. Chyba nie za-
przeczysz,
ż
e od pewnego czasu nie jeste
ś
w szczytowej formie.
- Poprawi
ę
si
ę
.
- Nie w
ą
tpi
ę
. Jednak nim to nast
ą
pi, powiedz mi, na czym polega kłopot? - spytał, kład
ą
c r
ę
k
ę
na ra-
mieniu syna.
- Dajcie mi spokój, do jasnej cholery! - Jan zerwał si
ę
z fotela. - Uwierz mi, tato, wiem, co robi
ę
. Pod-
j
ą
łem pewn
ą
decyzj
ę
, bo jestem przekonany,
ż
e wła
ś
nie tak nale
ż
ało zrobi
ć
. Tak b
ę
dzie najlepiej dla
Naomi.
- A co wła
ś
ciwie postanowiłe
ś
?
- Wycofa
ć
si
ę
na jaki
ś
czas.
- Czy to jest tak
ż
e najlepsze dla ciebie? Nie ma w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e kochasz t
ę
dziewczyn
ę
. Masz to wy-
pisane na twarzy.
- Wła
ś
nie. Dlatego w zamian chciałbym otrzyma
ć
to samo. Nie interesuje mnie nic po
ś
redniego.
Postanowiłem da
ć
Naomi troch
ę
czasu,
ż
eby zastanowiła si
ę
dobrze nad tym, czego chce i co do mnie
czuje.
- A jeste
ś
pewien,
ż
e ona tego nie wie? Pytałe
ś
j
ą
o to?
- Posłuchaj, tato - powiedział Jan, siadaj
ą
c z powrotem w fotelu. - Problem polega na tym,
ż
e byłem
jej pierwszym m
ęż
czyzn
ą
.
- Rozumiem. - Caine studiował przez chwil
ę
własne dłonie. - Chcesz powiedzie
ć
,
ż
e j
ą
uwiodłe
ś
?
- Nie, do niczego jej nie zmuszałem! Dałem jej czas, wycofałem si
ę
w odpowiednim momencie. Co
wi
ę
cej mogłem zrobi
ć
?
- Nic. - Caine wzruszył ramionami. - A teraz co? Martwisz si
ę
,
ż
e przed tob
ą
nie miała innych kochan-
ków?
- Nie o to chodzi. Po prostu dopóki nie zacz
ę
li
ś
my si
ę
spotyka
ć
, Naomi nie miała
ż
adnych...
uczuciowych kontaktów z m
ęż
czyznami. Rozumiesz? Nigdy nie spotykała si
ę
z nikim, nie była
zakochana.
- My
ś
lałem,
ż
e nie ma ju
ż
takich kobiet. - Zaskoczony Caine pokr
ę
cił ze zdumieniem głow
ą
.
- Jak wida
ć
s
ą
! Poza tym wmówiła sobie,
ż
e zainteresowałem si
ę
ni
ą
, bo ostatnio zmieniła wygl
ą
d i
styl bycia. Ona nie czuje si
ę
w pełni sob
ą
. Uczy si
ę
dopiero
ż
y
ć
z tym nowym wcieleniem, odkrywa
swoje mocne strony. Nie wiem, czy mam prawo usidli
ć
j
ą
wła
ś
nie teraz, wpakowa
ć
w mał
ż
e
ń
stwo,
dzieci i rodzin
ę
.
- A czy chocia
ż
powiedziałe
ś
jej,
ż
e j
ą
kochasz, ale chciałby
ś
,
ż
eby wpierw spróbowała czego
ś
innego?
- Nie. Bo gdybym jej powiedział,
ż
e j
ą
kocham, na pewno nie chciałaby wysłucha
ć
mnie do ko
ń
ca.
- Jak my
ś
lisz, co ona my
ś
li o tobie?
- Wydaje jej si
ę
,
ż
e jest we mnie zakochana.
- Sk
ą
d pewno
ść
,
ż
e jej si
ę
tylko wydaje?
- Jak mo
ż
e by
ć
inaczej, skoro dot
ą
d nie kochała
ż
adnego m
ęż
czyzny?
- Hm, to rzeczywi
ś
cie interesuj
ą
cy przypadek - zauwa
ż
ył Caine tonem wytrawnego prawnika. - Jeste
ś
chocia
ż
pewien swoich uczu
ć
?
- Oczywi
ś
cie!
- Na jakiej podstawie?
- Przedtem nie wyobra
ż
ałem sobie, bym mógł sp
ę
dzi
ć
całe
ż
ycie z jedn
ą
kobiet
ą
. A teraz nie mam z
tym najmniejszego problemu. - Jan znów poderwał si
ę
z miejsca i zacz
ą
ł kr
ąż
y
ć
nerwowo po pokoju. -
Powiedz, tato, co o tym my
ś
lisz? - zapytał wreszcie.
- A ma to jakie
ś
znaczenie, co my
ś
l
ę
?
- Oczywi
ś
cie,
ż
e ma. Ogromne!
- W takim razie powiem ci, jakie jest moje zdanie. - Caine wstał z fotela i przez chwil
ę
mierzył syna
surowym wzrokiem. - Jeste
ś
sko
ń
czonym idiot
ą
.
- Co?!
- To, co słyszysz. Musz
ę
zgodzi
ć
si
ę
z moim ojcem i powtórzy
ć
jego słowa. Jeste
ś
idiot
ą
, synu. Nie
potrafisz obdarzy
ć
kobiety zaufaniem. Twierdzisz,
ż
e kochasz Naomi, a jednocze
ś
nie odmawiasz jej
zdolno
ś
ci do podj
ę
cia
ś
wiadomej decyzji. Uwa
ż
asz,
ż
e jest zbyt naiwna i niedo
ś
wiadczona, by
stwierdzi
ć
, czy chce by
ć
z tob
ą
, czy nie? My
ś
lisz,
ż
e mo
ż
esz decydowa
ć
za ni
ą
? Je
ś
li faktycznie tak
uwa
ż
asz, to nie tylko jeste
ś
idiot
ą
, ale jeszcze zarozumiałym idiot
ą
. Nie wiem, czy posłuchasz mojej
rady, ale znowu musz
ę
zgodzi
ć
si
ę
z moim ojcem. Na twoim miejscu czym pr
ę
dzej pobiegłbym do tej
dziewczyny i wszystko jej wytłumaczył. Na kolanach. O ile oczywi
ś
cie b
ę
dzie chciała słucha
ć
, co masz
jej teraz do powiedzenia.
Jan nie był wcale przekonany, czy ojciec i dziadek maj
ą
racj
ę
, mimo to pojechał pod dom Naomi.
Siedział jaki
ś
czas w samochodzie, w ko
ń
cu nie wytrzymał. Najpierw poszedł na spacer, a potem
wszedł na klatk
ę
schodow
ą
i warował pod drzwiami jej mieszkania, czekaj
ą
c, a
ż
Naomi wróci z pracy.
Pocz
ą
tkowo chciał złapa
ć
j
ą
w ksi
ę
garni, szybko jednak doszedł do wniosku,
ż
e nie jest to
najszcz
ęś
liwszy pomysł. Takie sprawy lepiej omawia
ć
w bardziej kameralnych warunkach.
Godziny mijały, a Naomi nie wracała. Zacz
ą
ł si
ę
martwi
ć
,
ż
e obrał zł
ą
taktyk
ę
. Gdyby poszedł do
ksi
ę
garni, miałby pewno
ść
,
ż
e j
ą
tam zastanie. A tak siedział jak dure
ń
pod jej drzwiami, nie maj
ą
c
nawet zielonego poj
ę
cia, gdzie jej szuka
ć
o tej porze.
Kiedy wreszcie usłyszał na schodach znajome kroki, odetchn
ą
ł z ulg
ą
i oparł si
ę
o
ś
cian
ę
. Wła
ś
nie w
takiej pozie zastała go Naomi. W pierwszej chwili zatrzymała si
ę
w pół kroku, wyra
ź
nie zaskoczona t
ą
niespodziewan
ą
wizyt
ą
. Szybko jednak zapanowała nad sob
ą
i jak gdyby nigdy nic podeszła do niego.
- Cze
ść
. Stało si
ę
co
ś
? - spytała z pozoru oboj
ę
tnie.
- Nic. Długo pracujesz.
- Czasami - odparła, po czym wyci
ą
gn
ę
ła z torby klucze i zacz
ę
ła otwiera
ć
drzwi.
- Chciałbym z tob
ą
porozmawia
ć
. Mog
ę
wej
ść
?
- Obawiam si
ę
,
ż
e nie jest to najlepszy moment - odparła gładko, cho
ć
w gł
ę
bi serca czuła wielki ból,
widz
ą
c, w jakim Jan jest stanie.
- Prosz
ę
ci
ę
- przytrzymał drzwi. - Musimy porozmawia
ć
. To bardzo wa
ż
ne.
- W takim razie wejd
ź
- zaprosiła go do
ś
rodka.
- Tylko si
ę
streszczaj, bo nie mam zbyt wiele czasu. Musz
ę
si
ę
przebra
ć
, zaraz wychodz
ę
.
- Mo
ż
na wiedzie
ć
dok
ą
d?
- Umówiłam si
ę
- skłamała.
- Z kim?
- A jak my
ś
lisz? - spytała, dostrzegaj
ą
c z satysfakcj
ą
zaskoczenie na jego twarzy.
- Z jakim
ś
facetem?
- Zgadłe
ś
. A teraz słucham. Co mog
ę
dla ciebie zrobi
ć
?
Wyjd
ź
za mnie i zosta
ń
matk
ą
naszych dzieci, to była pierwsza my
ś
l, która przyszła mu do głowy. Za-
chował j
ą
jednak dla siebie, a gło
ś
no powiedział:
- Kiedy rozmawiali
ś
my u mnie ostatnio, nie wyraziłem si
ę
do
ść
jasno.
- Wr
ę
cz przeciwnie. Byłe
ś
szczery i precyzyjny a
ż
do bólu.
- Nie. Bo nie wytłumaczyłem ci, o co mi chodzi.
- Niewa
ż
ne. I tak zrozumiałam - zapewniła, nie patrz
ą
c mu w oczy. Bała si
ę
,
ż
e zdradzi j
ą
spojrzenie
pełne bólu. Bólu i nadziei. - Posłuchaj, Janie, powiedziałam ci,
ż
e nie jestem osob
ą
, za jak
ą
mnie
uwa
ż
asz. W ko
ń
cu si
ę
z tym zgodziłe
ś
. To wszystko, nie ma o czym dyskutowa
ć
.
- Bo
ż
e, wi
ę
c tak to odebrała
ś
? Pozwól mi wytłumaczy
ć
...
- Kiedy ja naprawd
ę
mam mało czasu.
- Trudno. Twój adorator b
ę
dzie musiał poczeka
ć
- powiedział to tak stanowczo,
ż
e nawet nie
próbowała protestowa
ć
. Patrzyła tylko z rosn
ą
cym zdenerwowaniem, jak jej pierwszy i jedyny ukochany
kr
ąż
y po pokoju, wyra
ź
nie próbuj
ą
c zebra
ć
my
ś
li. - Dobrze - zacz
ą
ł po chwili - powiedziała
ś
mi kiedy
ś
,
ż
e nigdy dot
ą
d nie była
ś
z
ż
adnym m
ęż
czyzn
ą
,
ż
e ja jestem pierwszy. ..
- Chyba sam o tym wiesz najlepiej!
- Nie chodzi mi o seks - mimowolnie podniósł głos i wyci
ą
gn
ą
ł przed siebie dło
ń
gestem adwokata,
który powstrzymuje zbyt natarczywe pytania prokuratora. - Zwi
ą
zek dwojga ludzi - podj
ą
ł sw
ą
przemow
ę
- nie sprowadza si
ę
tylko do tego,
ż
e id
ą
razem do łó
ż
ka. Oprócz seksu jest jeszcze wspólne
sp
ę
dzanie czasu,
ż
arty, rozmowy do północy, ogl
ą
danie starych filmów w telewizji i miliony innych
rzeczy. Jednym słowem, wszystko to, czego nigdy dot
ą
d nie robiła
ś
z nikim innym. - Umilkł na chwil
ę
,
by zapanowa
ć
nad sob
ą
. - Otó
ż
chciałem da
ć
ci troch
ę
czasu i swobody,
ż
eby
ś
mogła zakosztowa
ć
ż
ycia, o którego istnieniu nie miała
ś
dot
ą
d poj
ę
cia. To dla mnie bardzo wa
ż
ne,
ż
eby
ś
si
ę
dobrze
namy
ś
liła, nim postanowisz robi
ć
te wszystkie rzeczy tylko i wył
ą
cznie ze mn
ą
.
- O ile pami
ę
tam, radziłe
ś
mi,
ż
ebym zacz
ę
ła spotyka
ć
si
ę
z innymi facetami. Rozumiem,
ż
e ty w tym
czasie sp
ę
dzałby
ś
czas w towarzystwie innych kobiet - siliła si
ę
na ironi
ę
, ale nie wypadło to zbyt
przekonuj
ą
co.
- Co takiego? - oburzył si
ę
Jan. - Sk
ą
d ci to w ogóle przyszło do głowy! Nigdy nie mówiłem,
ż
e
chciałbym spotyka
ć
si
ę
z kim
ś
innym poza tob
ą
!
- krzykn
ą
ł tak gło
ś
no,
ż
e sam si
ę
wystraszył własnej porywczo
ś
ci. - Przepraszam ci
ę
- odezwał si
ę
po
chwili - miałem dzisiaj ci
ęż
ki dzie
ń
. St
ą
d te nerwy. W ogóle ci
ęż
ko mi si
ę
ostatnio
ż
yje.
- A my
ś
lisz,
ż
e mi to nie?!
- Wiem, i naprawd
ę
jest mi przykro. Nie podnios
ę
wi
ę
cej głosu, obiecuj
ę
. Jeszcze raz powtarzam:
uwa
ż
ałem,
ż
e powinna
ś
umówi
ć
si
ę
z kim
ś
innym. Jak zreszt
ą
wida
ć
, nie miała
ś
z tym najmniejszych
problemów.
- Posłuchałam przyjacielskiej rady. Skoro tego chciałe
ś
...
- Ja? Nic podobnego!
- Znowu krzyczysz.
- Racja, wybacz. Mo
ż
e i chciałem, ale my
ś
lałem,
ż
e tak wła
ś
nie by
ć
powinno. Bo jak inaczej
mógłbym ci
ę
prosi
ć
,
ż
eby
ś
za mnie wyszła? Chciałem, by
ś
miała jakie
ś
porównanie. Sk
ą
d mo
ż
esz
wiedzie
ć
,
ż
e to, co do mnie czujesz, to miło
ść
, skoro nigdy nie kochała
ś
innego m
ęż
czyzny? Po prostu
postanowiłem by
ć
wobec ciebie w porz
ą
dku.
- W porz
ą
dku?! - teraz ona podniosła głos. - Jak mogłe
ś
decydowa
ć
, co jest dla mnie dobre? Jakim
prawem? Dlaczego?
-
ś
eby ci
ę
ochroni
ć
!
- Przed czym? Chyba przed samym sob
ą
! Wiesz co? Mam ochot
ę
ci
ę
stłuc. Powa
ż
nie! Po raz
pierwszy w
ż
yciu mam ochot
ę
podnie
ść
na kogo
ś
r
ę
k
ę
. Uwa
ż
aj wi
ę
c i nie podchod
ź
do mnie -
ostrzegła, widz
ą
c,
ż
e zrobił krok w jej kierunku.
- Naomi... - zwrócił si
ę
do niej łagodnie jak do rozzłoszczonego dziecka.
- Nie mów do mnie, jakbym była idiotk
ą
! Wiem,
ż
e za tak
ą
mnie uwa
ż
asz, ale bez przesady!
- Przesta
ń
, prosz
ę
...
- Tak! Tak wła
ś
nie o mnie my
ś
lisz! Mała, głupiutka istotka, która nawet nie potrafi nazwa
ć
ani zrozu-
mie
ć
tego, co czuje! - wołała, miotaj
ą
c si
ę
po pokoju.
- Swoj
ą
drog
ą
, znalazłe
ś
dla mnie wspaniał
ą
terapi
ę
. Jak my
ś
lisz, z iloma facetami powinnam si
ę
przespa
ć
,
ż
eby zrozumie
ć
, co to jest prawdziwa miło
ść
? Z dziesi
ę
cioma? Nie, za mało? To mo
ż
e z
dwudziestoma?
- Nie chc
ę
,
ż
eby
ś
szła z kimkolwiek do łó
ż
ka! - wrzasn
ą
ł Jan.
- Prawda, zapomniałam,
ż
e tu nie chodzi o seks - odezwała si
ę
cierpko Naomi po chwili głuchego
milczenia. - Dobrze, w takim razie załatwmy spraw
ę
inaczej. - Podbiegła do swojej teczki i wyci
ą
gn
ę
ła z
niej
ż
ółty notatnik. - Prosz
ę
bardzo, napisz tutaj, ile musz
ę
odby
ć
randek, wycieczek za miasto, kolacji
przy
ś
wiecach i spacerów przy ksi
ęż
ycu, nim b
ę
d
ę
w stanie rozezna
ć
si
ę
we własnych uczuciach. Jako
prawnik nie powiniene
ś
mie
ć
z tym kłopotu.
Tego było za wiele, nawet dla człowieka tak opanowanego jak Jan. Zło
ść
zapłon
ę
ła w nim z tak
ą
sił
ą
,
ż
e pociemniało mu w oczach. Jednym skokiem znalazł si
ę
obok Naomi, wyrwał jej z r
ę
ki notatnik, po
czym cisn
ą
ł go w k
ą
t.
- W porz
ą
dku! Wystarczy! Nie zamierzam marnowa
ć
nast
ę
pnych sze
ś
ciu miesi
ę
cy, czekaj
ą
c, a
ż
si
ę
wyszumisz! - krzykn
ą
ł jej prosto w twarz. - Chc
ę
ci
ę
ju
ż
teraz! To j
ą
troch
ę
otrze
ź
wiło. Zło
ść
zacz
ę
ła w
niej walczy
ć
z uczuciem ogromnej rado
ś
ci. Poczuła lekki zawrót głowy.
- Sze
ść
miesi
ę
cy? - szepn
ę
ła. - Chciałe
ś
czeka
ć
a
ż
sze
ść
miesi
ę
cy? Naprawd
ę
tak dokładnie to
wszystko przemy
ś
lałe
ś
? W takim razie do zobaczenia w kwietniu - rzekła i ruszyła wolno w stron
ę
drzwi.
Nie zd
ąż
yła ich jednak otworzy
ć
, gdy
ż
w tej samej chwili poczuła mocne szarpni
ę
cie. Jan chwycił j
ą
za rami
ę
i przyparł do
ś
ciany. Ujrzała przed sob
ą
jego w
ś
ciekł
ą
twarz, a wtedy poczuła si
ę
jeszcze
bardziej szcz
ęś
liwa, tak szcz
ęś
liwa, jak nigdy dot
ą
d.
A wi
ę
c jednak udało si
ę
! Była zdolna obudzi
ć
w nim silne emocje! Potrafiła doprowadzi
ć
go do szału,
mogła wi
ę
c równie dobrze sprawi
ć
, by j
ą
naprawd
ę
pokochał! I to tak
ą
, jaka była. Niepozorn
ą
, nijak
ą
,
zahukan
ą
. Prawdziw
ą
Naomi.
- Zapomnij o tym! - wycedził z w
ś
ciekło
ś
ci
ą
. - Zapomnij o wszystkim, czego ci nagadałem. Nie b
ę
d
ę
czekał tak długo. I nie rusz
ę
si
ę
st
ą
d bez ciebie. Zostaniesz moj
ą
ż
on
ą
, a je
ś
li za jaki
ś
czas dojdziesz
do wniosku,
ż
e popełniła
ś
bł
ą
d, to trudno, przepadło! Pami
ę
taj,
ż
e dawałem ci szans
ę
.
- Dobrze - powiedziała tak cicho,
ż
e ledwie j
ą
usłyszał, cho
ć
tak naprawd
ę
miała ochot
ę
krzycze
ć
z
rado
ś
ci.
- A teraz mo
ż
esz zacz
ąć
pakowa
ć
swoje rzeczy! A jak nie... - urwał gwałtownie, bo niewiele brako-
wało, by posun
ą
ł si
ę
za daleko w swych pogró
ż
kach. - Poczekaj - zmieszał si
ę
nieco - nie usłyszałem,
co powiedziała
ś
. Czy powiedziała
ś
„dobrze"? Czy to znaczy,
ż
e si
ę
zgadzasz?
- Tak! - zawołała, chwytaj
ą
c go za klapy marynarki. - Tak, ty głuptasie! - dodała, zagl
ą
daj
ą
c mu w
oczy. Potem za
ś
przyci
ą
gn
ę
ła go do siebie i pocałowała prosto w usta.
- Nie głuptasie, tylko idioto - powiedział ze
ś
miechem Jan, kiedy wreszcie pozwoliła mu złapa
ć
oddech.
- Oficjalna inwektywa w naszej rodzinie to aktualnie „idiota".
- Dobrze, idioto - szepn
ę
ła wzruszona - niech b
ę
dzie. Nawet nie wiesz, jaka jestem na ciebie
w
ś
ciekła.
- Masz do tego prawo - mrukn
ą
ł niewyra
ź
nie, zaj
ę
ty całowaniem jej policzków i szyi - pełne prawo...
- Kiedy ju
ż
mi przeszło.
- Kocham ci
ę
, Naomi. - Uj
ą
ł jej twarz w dłonie.
- Kocham ci
ę
, słyszysz?
Naomi przymkn
ę
ła powieki. Przez moment zdawało jej si
ę
,
ż
e ju
ż
kiedy
ś
zdarzyło si
ę
to wszystko.
Miała nieodparte wra
ż
enie,
ż
e prze
ż
yła ju
ż
podobn
ą
chwil
ę
, a uczucia, których do
ś
wiadczała teraz, były
tak samo silne jak wtedy. Płyn
ę
ły przez całe ciało gor
ą
c
ą
fal
ą
, rozgrzewały, dodawały sił i wiary w
siebie.
- Powiedz to jeszcze raz - poprosiła. - Powiedz,
ż
e mnie kochasz.
Najpierw j
ą
pocałował. Czule i delikatnie dotykał wargami jej brwi, oczu, policzków i wilgotnych ust.
- Kocham ci
ę
- powtórzył wreszcie. - Nie jest wa
ż
ne, jak wygl
ą
dasz, cho
ć
zawsze b
ę
d
ę
powtarzał,
ż
e
jeste
ś
pi
ę
kna. Kocham ci
ę
za to, kim jeste
ś
. Od pierwszej chwili, kiedy ci
ę
ujrzałem.
- Ja te
ż
pokochałam ci
ę
od razu. Nawet nie wiesz, jak bardzo było mi
ź
le bez ciebie.
- Mam nadziej
ę
,
ż
e te
ż
nie mogła
ś
spa
ć
po nocach - roze
ś
miał si
ę
na wspomnienie wszystkich
godzin, które sp
ę
dził, wpatruj
ą
c si
ę
w sufit.
- Dobrze ci tak. Byłoby niesprawiedliwie, gdybym tylko ja cierpiała z powodu twoich szalonych pomy-
słów. Pami
ę
taj o tym, kiedy nast
ę
pnym razem przyjdzie ci do głowy decydowa
ć
za mnie, co mam robi
ć
.
- Nie mów tak. - Jan zanurzył palce w jej g
ę
stych włosach. - Przecie
ż
wiesz,
ż
e nic lepszego ni
ż
ja nie
mogło ci
ę
spotka
ć
.
- Ani ciebie nic lepszego ni
ż
ja - roze
ś
miała si
ę
Naomi i oparła ufnie głow
ę
na jego ramieniu.
Z PAMI
Ę
TNIKÓW DANIELA DUNCANA MACGREGORA.
Mówi
ą
,
ż
e na staro
ść
z pami
ę
ci
ą
dziej
ą
si
ę
dziwne rzeczy. Człowiek nie mo
ż
e przypomnie
ć
sobie, gdzie był i co robił poprzedniego dnia, za to dokładnie pami
ę
ta wydarzenia sprzed wielu lat. I
pewnie co
ś
w tym jest.
Ja na przykład pami
ę
tam dzie
ń
, kiedy poznałem moja Ann
ę
tak, jakby to było wczoraj. Musz
ę
przyzna
ć
,
ż
e nie od razu zwróciła na mnie uwag
ę
. Mało tego, popatrzyła w moj
ą
stron
ę
oboj
ę
tnie,
jakbym nie istniał. Ale ja si
ę
tym nie przej
ą
łem. Byłem wtedy młody, krew si
ę
we mnie burzyła. Ot,
wielkie, postawne chłopisko, Szkot a
ż
do szpiku ko
ś
ci, który jakim
ś
cudem wkr
ę
cił si
ę
na pota
ń
cówk
ę
urz
ą
dzon
ą
przez, tak zwane „lepsze towarzystwo". Tam wła
ś
nie zobaczyłem Ann
ę
, pi
ę
kn
ą
i
ś
wie
żą
jak
wiosenny poranek, zachwycaj
ą
c
ą
w zwiewnej bł
ę
kitnej sukience. Od razu wiedziałem,
ż
e musi zosta
ć
moj
ą
ż
on
ą
. Ta albo
ż
adna - powiedziałem sobie. Jednak Bóg mi
ś
wiadkiem,
ż
e trwało długo i ko-
sztowało wiele wysiłku, nim zdołałem j
ą
do siebie przekona
ć
.
Wszystko to pami
ę
tam doskonale, ka
ż
dy szczegół tamtego wieczoru.
Ś
wiatła, muzyk
ę
, zapach
kwiatów i ulotny, delikatny aromat jej perfum. Utkwił mi te
ż
w pami
ę
ci dzie
ń
, kiedy przywiozłem j
ą
, ju
ż
jako moj
ą
ś
on
ę
, na to wzgórze, gdzie dzi
ś
wznosi si
ę
nasz dom. Pami
ę
tam te
ż
ostr
ą
,
ś
wie
żą
wo
ń
wilgotnej ziemi, kiedy sadziłem drzewo,
ż
eby w ten sposób uczci
ć
narodziny naszego pierworodnego
syna. Racj
ę
maj
ą
wi
ę
c ci, którzy twierdz
ą
,
ż
e pami
ęć
starego człowieka jest jak skarbiec, w którym
przez całe
ż
ycie gromadzi si
ę
nieprzebrane bogactwo prze
ż
y
ć
.
Musz
ę
jednak powiedzie
ć
,
ś
e z równ
ą
precyzj
ą
potrafi
ę
odtworzy
ć
zdarzenia ostatnich dni. Czy
to znaczy,
ś
e staro
ść
jest jeszcze daleko ? Ot, nie dalej jak tydzie
ń
temu mój wnuk si
ę
wreszcie o
ż
enił.
Do dzi
ś
dnia pami
ę
tam ka
ż
d
ą
minut
ę
tej pi
ę
knej ceremonii. Najbardziej wzruszyłem si
ę
w chwili, gdy
wspaniale o
ś
wietlony i udekorowany ko
ś
ciół wypełniły d
ź
wi
ę
ki organów. W takt tej podniosłej muzyki
szła do ołtarza mała,
ś
liczna Naomi, kolejna promienna panna młoda ze
ś
liczn
ą
buzi
ą
osłoni
ę
t
ą
welonem MacGregorów. Mówi
ą
,
ś
e ka
ż
da kobieta w dniu
ś
lubu jest pi
ę
kna.
Ś
wi
ę
te słowa. Zreszt
ą
jak
mogłoby by
ć
inaczej, skoro nie ma nic lepszego ni
ż
prawdziwa, odwzajemniona miło
ść
. To ona dodaje
urody, wydobywa wewn
ę
trzny blask.
Jan czekał na ni
ą
przy ołtarzu, co chwila zerkaj
ą
c przez rami
ę
, taki był niecierpliwy! I wiecie, co
zrobił ten nasz Złoty Chłopiec ? Jak tylko ucichła muzyka, wzi
ą
ł Naomi za obie r
ę
ce. I zanim ksi
ą
dz
zd
ąż
ył otworzy
ć
usta, na cały ko
ś
ciół powiedział: „Kocham ci
ę
, Naomi"! Jego silny głos zabrzmiał jak
uderzenie dzwonu. Od razu poszły w ruch chusteczki, tak si
ę
ludzie wzruszyli. A ju
ż
ja najbardziej.
Prawd
ą
jest,
ż
e na staro
ść
człowiek robi si
ę
strasznie ckliwy.
Ostatni rok był bardzo pomy
ś
lny dla naszej rodziny. Mieli
ś
my trzy wesela, urodziła si
ę
córeczka Julii i Patryka. Bez fałszywej skromno
ś
ci powiem,
ż
e gdyby nie ja, nie mieliby
ś
my tylu
powodów do rado
ś
ci. Mog
ę
teraz spokojnie odpocz
ąć
, posiedzie
ć
z Ann
ą
i wygrza
ć
stare ko
ś
ci przy
kominku. Za par
ą
dni sko
ń
czy si
ę
stary rok, nadejdzie nowy. Oby był równie udany, jak poprzedni.
ś
eby
tak si
ę
jednak stało, musz
ą
troch
ę
pokombinowa
ć
, wymy
ś
li
ć
jak
ąś
now
ą
intryg
ę
. B
ę
d
ę
miał na to cał
ą
zim
ę
, bo co innego robi
ć
, gdy wiatr wyje za oknem, a człowiek siedzi sobie ze szklaneczk
ą
zacnej
whisky w dłoni? A z wiosn
ą
na pewno b
ę
d
ę
miał gotowy plan i wezm
ę
si
ę
do dzieła! Nie mog
ę
przecie
ż
zapomnie
ć
o innych wnukach.