Prolog.
To nie porażka powstrzymuje, to niechęć do zaczynania od początku,
powoduje często rezygnację.
Ciemnowłosa kobieta z impetem zamknęła za sobą drzwi swojego samochodu.
Była tak wściekła, że gotowa była wybuchnąć. Nie wiedziała, kto wymyślił te
pieprzone spotkania przedmałżeńskie. Kto wpadł na pomysł, aby takie coś
urządzać? Nie wiedziała, ale była pewna, że gdyby ta osoba stanęła na jej
drodze w tym momencie, strzeliłaby w nią Avadą. Miała tego dość. Co z tego, że
miała dwadzieścia siedem lat i wciąż nie była mężatką? Nic z tego. To nie było
ważne. Miała ważniejsze sprawy na głowie. Dla niej liczyła się praca i
przyjaciele. Małżeństwo było sprawą drugorzędną. Z wściekłości uderzyła
pięścią o kierownicę. Poprawiła czarne okulary na nosie i spojrzała w lusterko.
Co w niej było takiego, że za każdym razem wracała z kwitkiem? Dlaczego
żaden mężczyzna się nią nie interesował? Co było z nią nie tak? Nie wiedziała.
Musiała z kimś porozmawiać i już wiedziała z kim. Do głowy przychodziła jej
tylko jedna osoba - jej najlepsza przyjaciółka Ginny. Kochała ją całym sercem,
ale od kiedy Ginevra została mężatką, nie miały już dla siebie tyle czasu. Jak to
się stało? Nie wiedziała. Ginny była przecież od niej młodsza o dwa lata, a już
była po ślubie, co więcej spodziewała się pierwszego dziecka. Zazdrościła jej tej
miłości. Zazdrościła jej Harry'ego. Jedno przypadkowe spotkanie tamtego
wieczora w klubie wywróciło jej życie do góry nogami. To właśnie wtedy
poznała Harry'ego i Ronalda. Ronald był bratem Ginevry, który uczęszczał do
szkoły niedaleko nich. Jego szkolnym kumplem był właśnie pan Potter. Ona z
Ginny chodziły do żeńskiej szkoły. Tego także nie rozumiała. W świecie
mugolskim funkcjonowały szkoły koedukacyjne - Hogwart też kiedyś taki był.
Dopiero później podzielony został na dwie, zupełnie oddzielne i nie mające ze
sobą styczności szkoły - Męską i żeńską. Chociaż znajdowały się od siebie w
odległości paru metrów, oddzielał je wielki mur. Dlaczego tak było? Nikt nie
wiedział. To była nierozwikłana część historii. Właśnie dlatego aby poznać
jakiegoś chłopaka dziewczyny musiały udawać się na imprezy do Hogsmeade.
Harry'ego i Rona kochała jak braci. Byli jej najlepszymi przyjaciółmi. Tworzyli
fantastyczną czwórkę już od lat. Uśmiechnęła się do siebie na tą myśl i
nacisnęła pedał gazu odrzucając czarne myśli.
Blondyn z wściekłością wsiadł na swój czarny ukochany motor. Właśnie
zakończył kolejne nieudane spotkanie. Miał ochotę udusić swojego ojca. Nie
mógł zaprzeczyć aby kandydatki, które mu wybierał były niewystarczająco
piękne. O nie. Wręcz przeciwnie. Wszystkie obdarzone były niesamowitą
urodą, ale miały jedną wadę - wszystkie bez wyjątku były głupie jak but, a
jedyne o czym potrafiły rozmawiać to paznokcie, włosy i ubrania. Lgnęły do
niego jak magnes ze względu na olbrzymie pieniądze. Nienawidził tego. Czy na
tym świecie nie było ani jednej osoby, która byłaby całkiem ładna i posiadała
jakiś zalążek mózgu? Westchnął zrezygnowany. Chyba nie spotka takiej
kobiety. Żałował, że Hogwart nie był koedukacyjną szkołą. Gdyby taki był,
pewnie już dawno miałby jakąś żonę a tak? Tak jest tylko wiecznie naciskany
przez ojca, który uważa iż nie przystoi mu w tym wieku być prezesem
olbrzymiej korporacji i nie mieć jeszcze żony. Zawsze powtarza mu, że on w
jego wieku już dawno wziął ślub z jego matką. Zacisnął pięść. Nienawidził tych
rozmów, nienawidził tych spotkań. Miał wrażenie, że im bardziej go naciskają,
tym więcej wad widzi w potencjalnych kandydatkach. Wiedział, do kogo
zamierza się udać. To była jedyna osoba, która potrafiłaby go zrozumieć w tym
czasie. Jego najlepszy przyjaciel jeszcze ze szkolnych lat - Blaise Zabini.
Wcisnął na głowę kask i odpalił maszynę. Ruszył z głośnym hukiem
pozostawiając za sobą jedynie chmurę kurzu.
Pierwszy.
Wódka dobra na wszystko!
Nacisnęła dzwonek i usłyszała cichą melodyjkę. Chwilę później tupot stóp i
jakieś głosy. Uśmiechnęła się do siebie poprawiając czarny żakiet. Kiedy
drzwi się otwarły na jej szyi uwiesiła się mała ruda osóbka.
- Hermiona! Dobrze cię widzieć - krzyknęła uradowana odsuwając się od
przyjaciółki.
- Ciebie też - rudowłosa usunęła się z przejścia by Hermiona mogła wejść do
środka. Kiedy kobieta przekroczyła próg jej domostwa zamknęła za nią drzwi.
- Co cię do mnie sprowadza moja droga? - udała poważną minę, ale sekundę
później wybuchnęła śmiechem. Doskonale wiedziała. To była ich tradycja.
Hermiona po każdej nieudanej aranżowanej randce pojawiała się na progu jej
mieszkania.
- Ach. Potrzebuję mocnej kawy - rzuciła kierując się w stronę kuchni.
- Masz piętnaście minut a później wychodzimy - krzyknęła rudowłosa w jej
stronę. Sama udała się na górę. Musiała się przebrać. Panna Granger weszła do
kuchni gdzie jej oczom ukazał się Harry.
- Cześć Harry - podeszła do jednej z wielu szafek i zaczęła w niej grzebać w
poszukiwaniu kawy.
- Znowu to samo? - spytał zrezygnowany.
- Mhm - rzekła nie wychylając się z szafki. Harry znał przyczynę jej
wielokrotnego odrzucenia, ale ani ona ani jego żona nie brały jego słów na
poważnie. Zawsze puszczały jego słowa koło uszu. On wiedział, że ma rację. W
końcu był facetem. Wiedział czego mężczyźni oczekują od kobiet. Hermiona
była całkowitym tego przeciwieństwem. Jej włosy zawsze spięte w kok. Na
oczach okulary. Zawsze ubrana od stóp do głów w czarne ubrania. Jakikolwiek
przejaw bliskości ze strony mężczyzny brała jako objaw molestowania co
zazwyczaj kończyło się nie najmilszym potraktowaniem owego zalotnika.
- Co tam czytasz? - spytała zaglądając mu przez ramię i siorbając przy tym
czarny zbawienny płyn. Czarnowłosy pokręcił z rezygnacją głową. Jeżeli ona
nadal będzie tak robić nigdy w życiu nie wyjdzie za mąż.
- Proroka Codziennego, Miona - odrzekł wczytując się w dalszą część artykułu.
- Piszą coś ciekawego? - przysiadła na stołku obok niego i wyrwała mu gazetę z
rąk.
- Nie sądzę - rzekł z przekąsem. Nie miał już na to wszystko sił - napisali tylko,
że ojciec Malfoy'a poszukuje mu żony.
- Mal...kogo? - nie miała pojęcia o kim mówił.
- W jakim świecie ty żyjesz! - usłyszała pisk koło swojego ucha. Rudowłosa
osóbka znikąd pojawiła się tuż obok niej
- Jak możesz nie wiedzieć kim jest Malfoy? - nawet Harry był zdziwiony a
Hermiona tylko przecząco pokiwała głową. Naprawdę nie miała pojęcia.
Zielonego.
- Dracon Malfoy był najprzystojniejszym facetem z roku Harry'ego. Jest synem
Lucjusza i Narcyzy Malfoy a także prezesem centrum handlowego LOEL.
- Pierwsze słyszę - spojrzała na rodzinną fotografię. Nie. Zdecydowanie nigdy
nie widziała go na oczy.
- Ahh Hermiona. Muszę cię jeszcze wiele nauczyć - rzuciła beztroskim tonem
Ginevra i wyciągnęła koleżankę za rękę z kuchni nie dając jej nawet skończyć
kawy.
Zaparkował swój warkoczący motor tuż pod domem przyjaciela. Musiał coś ze
sobą zrobić. Nie miał ochoty wracać do domu. Nie zamierzał znów wysłuchiwać
pretensji ojca. Miał tego powyżej dziurki w nosie. Miał dość ingerowania w jego
życie. Doskonale wiedział kim jest i czego wymaga od niego ta pozycja. Nikt nie
musiał mu o tym stale przypominać. Wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer
bruneta.
- Zabini czekam przed drzwiami. Wyłaź - rzucił bez entuzjazmu kiedy usłyszał
głos po drugiej stronie słuchawki.
- Dwie minuty i jestem - nacisnął czerwony przycisk kończący połączenie.
Oparł się o swój czarny pojazd i przymknął oczy. Sam nie wiedział co myśleć.
Jak się zachować. Jakakolwiek jego reakcja byłaby niewłaściwa i niewskazana.
Tkwił w sytuacji bez wyjścia, ale czy on aż tak wiele oczekiwał od potencjalnych
kandydatek? Chciał tylko aby jego żona była ładna i inteligenta. W końcu miał
z nią spędzić całe życie. Nie uśmiechało mu się do śmierci słuchać o kolorach
lakierów i o aktualnie panujących trendach na wybiegu. Wiedział to. Musiał to
wiedzieć. Miał ważniejsze sprawy na głowie. Kilka sekund później z domu
wyszedł Blaise i otworzył garaż aby Malfoy mógł zaparkować. Doskonale
wiedział iż dzisiejsza noc nie skończy się na trzeźwo. Kiedy motor stał
bezpiecznie w garażu obaj mężczyźni ruszyli przed siebie w tylko sobie znanym
kierunku.
Jak zwykle udały się do swojej ulubionej koreańskiej restauracji. Kochały
azjatyckie jedzenie. Zdjęły buty zaraz przed wejściem do środka. Tak jak
nakazywał obyczaj. Zajęły swój stały stolik. Na samym końcu ściany,
oddzielony od reszty papierowymi parawanami dającymi złudne poczucie
odcięcia. Usiadły na poduszkach po turecku. Uwielbiały to miejsce. Niziutkie
stoliki i siedzenie na podłodze. Ich największym marzeniem było odwiedzenie
Korei. Chciały poznać tamtejszą kulturę i zwyczaje. Zamówiły sobie ramen i
sake.
- Opowiadaj - zaczęła temat Ginny wciągając ostatni kawałek długiego
makaronu z jej rosołu. Hermiona westchnęła i opuściła niżej pałeczki, którymi
zamierzała wpakować sobie jedzenie do ust.
- Nie wiem czy to ma jakiś sens - odparła zrezygnowana i wypiła kieliszek sake
- nie wiem, co jest ze mną nie tak. Dlaczego każdy facet daje mi kosza? Nie
rozumiem tego - kolejna porcja sake wylądowała w jej żołądku, a zielona
butelka z każdą sekundą była bardziej pusta.
- Hermiona. Jesteś wspaniałą kobietą! W końcu poznasz kogoś, kto będzie
potrafił to docenić - Ginny próbowała pocieszyć swoją przyjaciółkę. Tak
naprawdę nie potrafiła słuchać już o kolejnych jej porażkach. Sama nie
wiedziała dlaczego każdy mężczyzna uważał, że Hermiona nie jest odpowiednią
kandydatką na żonę. Przecież była piękna, a przede wszystkim była mądra.
Może nie ubierała się najlepiej, ale nie to się liczy!
- Jakoś w to nie wierzę - blado się uśmiechnęła. Teraz piła już prosto z butelki.
Sama nie wiedziała, w którym momencie zamówiła kolejną butelkę a potem
jeszcze jedną i jeszcze jedną.
- Hermiona myślę, że powinnaś już skończyć - ruda usiłowała wyrwać jej
szklane naczynie z ręki, ale dziewczyna nie chciała puścić.
- Nic mi nie jest - odpowiedziała lekko się chwiejąc - pamiętasz Stevena? -
prawie krzyknęła olśniona jakby nagłym przypływem rozumu, przy okazji
opluwając koleżankę.
- Pamiętam - spojrzała na nią krzywym wzrokiem, wycierając mokry policzek.
- On się nadawał! - znów ją opluła. Pani Potter szerzej otworzyła oczy. Nie
mogła uwierzyć w jej słowa. Steven był najbrzydszym i najgłupszym facetem,
którego jej przyjaciółka poznała na randkach.
- O a może George? - teatralnie podrapała się palcem w brodę a później zaczęła
machać nim w powietrzu, jakby próbowała wyliczyć jego wady i zalety. Ginevra
oparła łokieć na stole i położyła głowę na dłoni. Przeczuwała, że to będzie długa
noc. Nie pomyliła się. Zegar wybijał drugą, gdy Hermiona była dopiero w
połowie swoich miłosnych przeżyć. Rudowłosa ziewnęła przeciągle i niczym
rażona piorunem podniosła się z miejsca. Miała już dość, a nazajutrz czekała ją
praca. Nie miała też ochoty dłużej wysłuchiwać wywodów Granger.
- Idziemy - pociągnęła ją za rękę tak, że brunetka w sekundę stała na nogach.
Szarpnęła nią i skierowała się do drzwi.
- Ale ja jeszcze nie skończyłam - z oburzeniem protestowała dziewczyna.
- Owszem skończyłaś! - rzekła zirytowana rudowłosa piękność i stanowczo
wyciągnęła kobietę z lokalu.
Udał się do swojego ulubionego baru. Musiał się napić, po prostu musiał
odreagować. To wszystko nie mieściło mu się w głowie. Usiadł za barem i
zamówił drinka. Jego przyjaciel zajął miejsce tuż koło niego. Doskonale znał
katusze, które przechodził jego kumpel. Nie tak dawno temu miał tak samo. W
końcu wyperswadował rodzicom tę chorą zasadę panującą w ich rodzinie od
stuleci - to rodzice decydują z kim bierzesz ślub. Nie minęło wiele czasu od
tamtego momentu do chwili, w której poznał wspaniałą kobietę. Dzisiaj był już
zaręczony a data ślubu ustalona na przyszły rok. Był naprawdę szczęśliwy.
- Jaka była? - spytał upijając łyk napoju.
- Taka jak i poprzednie - skwitował. Nie chciał rozmawiać. Nie było o czym.
Kobieta, którą poznał niczym mu nie zaimponowała. Niczym nie wyróżniała się
spośród setek kandydatek, które wybrał ojciec - była sztuczna i plastikowa, a w
dodatku zachowywała się jak nadęta księżniczka. Nie miałby nic przeciwko
temu, gdyby miała choć trochę powabności i gracji w sobie. Gracji, te kobiety,
miały w sobie mniej więcej tyle, co mężczyzna w szpilkach czyli dokładnie zero.
O inteligencji już nawet nie myślał. Czasem miał wrażenie, że od tych panien to
i nawet mrówka byłaby mądrzejsza. Westchnął przeciągle odkładając pustą
szklankę na ladę barową. Jego kumpel zerkał na niego z ukosa. Niepotrzebna
była im rozmowa. Doskonale wiedział, że blondyn nie tego oczekiwał. Liczyło
się uspokojenie szalejących myśli w jego głowie. Sam właściwie nie wiedział, że
czas tak szybko płynął. Malfoy junior spojrzał na zegarek na nadgarstku i z
przerażeniem stwierdził, że już po północy. Odwrócił się w stronę kumpla, a
ten już dawno smacznie pochrapywał na barze. No tak. Zupełnie zapominał, że
Blaise pomimo tylu lat treningu w Hogwarcie, wciąż miał słabą głowę.
Ześliznął się z obrotowego stołka i podszedł do Zabini'ego. Zarzucił jego rękę
na swoją szyję i spróbował go podnieść. Miał szczęście, że był całkiem sporych
rozmiarów i niesienie kumpla nie sprawiało mu żadnych problemów.
Uśmiechnął się kiedy usłyszał jak brunet coś szeptał pod nosem. Sam nie
wiedział, co tam marudził ani dlaczego tak go to bawiło. Opuszczając bar, z na
wpół przytomnym byłym ślizgonem, minął w drzwiach jakąś kobietę, która
szczerzyła swoje białe zęby na jego widok. Odesłał jej najbardziej czarujący
uśmiech na jaki go było stać i wyszedł za drzwi, kręcąc głową z
niedowierzaniem. To chyba nigdy się nie skończy. Potwierdzeniem tej myśli
był także dodatkowy balast, który miał na ramionach, który w tym momencie
wymamrotał 'też tak sądzę'. Znów uśmiechnął się pod nosem i opuścił tą
ciemną i mroczną uliczkę razem ze swoim niechcianym balastem.
Drugi.
Noc tragiczna w skutkach...
Przejechała kartą po czytniku a drzwi się otwarły. Ostatkiem sił wciągnęła do
pokoju brunetkę i pchnęła ją na łóżko. Opadła koło niej ciężko dysząc. Na jej
szczęście hotel nie znajdował się daleko od ich ukochanej restauracji. Dlaczego
Granger aż tyle wypiła? Nigdy to się jej nie zdarzyło. Spojrzała na przyjaciółkę,
która spała zwinięta w kłębek i nijak nie przeszkadzał jej gruby szal i kurtka -
był już przecież listopad. W tym roku miesiąc zaczynał się wyjątkowo brzydką
pogodą, ale w Londynie nigdy nie panowały dobre warunki. Była
przyzwyczajona do deszczu. Podniosła się ociężale i próbowała zdjąć buty
Granger'ówny.
- Cholera - zaklęła kiedy po kilku minutach szarpania but nijak nie chciał zejść
z nogi - dlaczego ty zawsze nosisz takie dziwne rzeczy, co? - posłała jej
mordercze spojrzenie. Jedyną odpowiedzią jaką uzyskała było ciche
pochrapywanie. Znów powróciła do przerwanej czynności. Pociągnęła
odrobinę mocniej i udało się. But ześlizgnął się a ona z impetem wylądowała na
podłodze.
- Co się stało? - Hermiona w sekundzie stała na baczność i nieprzytomnym
wzrokiem rozejrzała się po pomieszczeniu. Wstępnie oceniła sytuację po czym
wzruszyła ramionami i znów rzuciła się na łóżko, odwróciła się na drugi bok i
zasnęła. Zupełnie nie dostrzegła małej rudej osóbki, która rozcierała obolałe
pośladki po bolesnym upadku. Ginevra podniosła się z oburzeniem.
- Tego już za wiele - krzyknęła wymachując rękami. Hermiona natychmiast
otwarła tylko lewe oko i machnęła na to wszystko ręką. Pani Potter znów
posłała jej spojrzenie, którego nie powstydziłby się nawet wściekły Hipogryf,
chwyciła swoją torebkę i wyszła trzaskając drzwiami.
Ledwo udało mu się dociągnąć kumpla do hotelowego pokoju. Zepchnął go z
siebie nie patrząc gdzie go zrzucał; najważniejsze było to, że pozbył się
zbędnego balastu; Zabini wylądował gdzieś na marmurowej posadzce i mimo
to nie obudził się. Malfoy spojrzał na niego z politowaniem. Jak mógł
doprowadzić się do takiego stanu zaledwie czterema drinkami? On chyba nigdy
tego nie pojmie bo miał łeb mocną jak dzwon. Tylko raz w życiu udało mu się
nawalić tak bardzo, że nie pamiętał dnia poprzedniego. Nie wiedział ile wtedy
wypił. Może trzy a może cztery ogniste whisky? Tak, tak coś koło tego. Rozsiadł
się w fotelu i uśmiechał sam do siebie. Właściwie nie wiedział czemu się
szczerzy. Jakoś tak po prostu to wszystko go bawiło. To była komiczna
sytuacja. Jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej gdy do głowy napłynął mu
obraz przedstawiający recepcjonistkę, która była tak zszokowana ich
widokiem, że o mały włos a zapomniałaby jak w ogóle się mówi. Nie często
przecież zdarzało się by dwóch najczęściej opisywanych w mediach młodych
biznesmenów pojawiało się w tym samym czasie i w tym samym miejscu. W
dodatku jeszcze w dość dziwnych okolicznościach i późnej porze. Założył nogę
na nogę i zaczął coś nucić pod nosem. Dlaczego właściwie tutaj siedział? Chyba
nie miał nic lepszego do roboty. Do pracy mógł przychodzić kiedy chciał i
wychodzić o tej porze, o której mu się podobało, czarną robotę
za niego odwalał sztab ludzi. To był urok bycia prezesem. On musiał tylko
zawsze nienagannie wyglądać i zatwierdzać pomysły innych. Mimo wszystko
ciążyła na nim ogromna odpowiedzialność. Zresztą tak samo jak na jego ojcu.
Ojciec - pomyślał.
- Jasna cholera! - wstał błyskawicznie z fotela. Zupełnie zapomniał, że nie
powiedział iż tak późno wróci. Spojrzał na zegarek, którego wskazówka
dobijała prawie do trzeciej - niech to szlag! Ojciec mnie zabije - w pośpiechu
rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś długopisu, ale żadnego nie mógł znaleźć.
Podszedł do przyjaciela i przeszukał mu wszystkie kieszenie, jedyną rzeczą jaką
znalazł była różowa szminka. Swoją drogą ciekawe co Blaise robi z takimi
gadżetami? To jednak nie była odpowiednia pora by się nad tym zastanawiać.
Naskrobał parę słów na lustrze i wyszedł na korytarz.
Do jej uszu dobiegł trzask zamykanych drzwi, ale uznała to za omam i znów
zamknęła oczy. Chwilę później zdała sobie sprawę, że to prawdopodobnie był
alarm i jak oparzona wybiegła na korytarz.
- Co się pali? - wrzasnęła z przerażeniem. Gdy tylko opuściła pokój z impetem
wpadła na kogoś. Gdyby nie siła tego kogoś, zaliczyłaby bolesny upadek.
- Co do... - zdążył tylko powiedzieć gdyż poczuł siłę uderzenia. Ostatkiem sił
złapał kogoś przed upadkiem. Postawił kobietę do pionu.
- Gdzie się pali? - wydukała już spokojniej. Rozglądała się błędnym wzrokiem
po korytarzu. Nie wiedziała gdzie jest, ani co tutaj robi a w dodatku coś
uwierało ją w stopę. Spojrzała w dół i wtedy dostrzegła, że ma tylko jeden but
na nodze.
- Jak mniemam, nie tutaj - spojrzał na dziewczynę, która wyglądała niczym
kobieta z najgorszych koszmarów - każdy włos sterczący w inną stronę,
przekrzywione okulary na nosie i
niedbale zarzucone czarne ubranie. Czarny golf, czarne spodnie, czarne buty i
czarne skarpetki. A nie. Zaraz, zaraz. Dlaczego miała tylko jeden but na sobie?
Dokładniej zlustrował ją wzrokiem i wtedy ujrzał na jej stopach śmieszne
kolorowe skarpetki w renifery. Uśmiechnął się pod nosem. Ta kobieta była
zdecydowanie dziwna.
- Gdzie ja jestem? - usłyszał jej szept tuż koło siebie. Nim zdążył coś
odpowiedzieć z pokoju niedaleko wypadł brunet.
- Co się pali? - krzyczał histerycznie. Oboje na niego spojrzeli. Gdy jego wzrok
spoczął na drugim mężczyźnie jego oczy powiększyły się do rozmiaru kół od
roweru bo kiedy opuszczał pokój Blaise był całkowicie ubrany, a teraz stał na
środku korytarza w samych bokserkach. Brunetka spojrzała na niego
podejrzanie. Potem jednak przerzuciła swoje spojrzenie na jego przyjaciela.
- Wychodzisz już? - spytał podbiegając do niego i łapiąc go za rękę.
- Wychodzę - rzekł stanowczo. Brązowooka cały czas bacznie im się
przyglądała. Miała niezły mętlik w głowie. Tuż przed nią stało wcielenie
kobiecych marzeń - przystojny, dobrze zbudowany z zabójczym spojrzeniem.
Niewątpliwie mężczyzna, który jednym skinieniem mógł mieć każdą. Na nim
kurczowo uczepiony był drugi człowiek, z całą pewnością zdrowo szurnięty, bo
jak można pokazywać się publicznie w samych majtkach? Wtedy zdała sobie
sprawę, że wcale nie wygląda lepiej.
- Nie odchodź - brunet zawył przeraźliwie i padł do stóp Malfoy'a a Hermiona
zachichotała. Ta scena była dziwnie komiczna a ona miała wrażenie, że to
wszystko tylko jej się śni. Dracon pomachał nogą tak, że uwolnił się spod
uścisku Zabini'ego.
- Jesteś piany. Powinieneś się położyć - stwierdził rzeczowo.
- Ale jak możesz mnie tak zostawiać? Ja to wszystko z miłości zrobiłem -
schował twarz w dłoniach a Hermiona wtedy jakby otrzeźwiała i wlepiła wzrok
w dziwnego blondyna przed nią. Nie wiedziała, jak mógł tak gardzić drugim
człowiekiem.
- Nie mam na to czasu. Wychodzę - zerknął na zegarek i przyspieszył kroku.
Brunet natomiast padł twarzą na posadzkę zalewając się łzami. Granger
kucnęła przed nim i poklepywała go po ramieniu.
- Nie przejmuj się. Widocznie jest palantem - uznała, ale mężczyzna nie
posłuchał i wciąż zalewał się łzami. Objęła go ramionami, kładąc głowę na jego
plecach. Parędziesiąt minut później jakiekolwiek ich odgłosy ustały i oboje
zasnęli na środku korytarza - on rozłożony na posadzce w samych majtkach, a
ona na nim z jednym butem na stopie. To zdecydowanie była komiczna
sytuacja. Jakaż więc była mina sprzątaczki, która następnego ranka znalazła tą
dwójkę w tejże oto pozycji? Z początku na jej twarzy malował się szok, ale po
chwili wybuchnęła głośnym śmiechem.
Trzeci.
Niezapowiedziane wizyty nie do końca mile widzianych gości...
Rzuciła klucze na półkę pod lustrem, a z nóg zrzuciła buty i udała się do
kuchni. To czego teraz potrzebowała, to mocna gorąca kawa. Jej głowa
pulsowała ogromnym bólem, a poczucie zażenowania i wstydu urosło do
monstrualnych rozmiarów. W jej głowie echem wciąż odbijał się przeraźliwy
śmiech kobiety, która znalazła ją i tego mężczyznę, śpiących na korytarzu. Jak
mogła tak się upić by nie kontrolować samej siebie? Nie wiedziała. To było nie
do pomyślenia. Zaparzyła sobie kawę i usiadła na kanapie. Włączyła telewizor,
ale niespecjalnie skupiła się na tym jakie kolorowe obrazki i dźwięki się w nim
pojawiały. Miała ochotę zapaść się pod ziemię albo wyjechać gdzieś, gdzie nikt
jej nie znajdzie. To był jeden z tych koszmarów, które pociągną za sobą
olbrzymie konsekwencje. Miała tylko nadzieję, że żadne zdjęcia nie zostaną
opublikowane w gazetach - ojciec by ją zabił; a kariera, na którą tak ciężko
pracowała, przepadłaby bezpowrotnie. Jej sielankę przerwało pukanie do
drzwi. Podniosła się z kanapy i poszła otworzyć. Ogromny szok wymalował się
na jej twarzy.
- Tatuś? - krzyknęła zaskoczona. Kompletnie ją sparaliżowało. Nie spodziewała
się jego wizyty.
- Hermiono - zaczął stanowczo. Nie miał zbyt wiele czasu - za chwilę miał
ważne spotkanie, ale musiał ją odwiedzić.
- Co się stało tatku? - szepnęła przerażona. Musiało stać się coś wielkiego skoro
ojciec sam się pofatygował aby ją odwiedzić - to było wyjście ostateczne.,
zazwyczaj wysyłał gosposię albo matkę.
- Dlaczego nie powiedziałaś o tym kredycie? - spojrzał na nią ciemnymi
oczami, z których emanowała powaga. Zerknęła na niego wystraszona spod na
wpół przymkniętych powiek. Skąd mógł wiedzieć? Jakim cudem się
zorientował? Miała go spłacić, a ojciec miał się o niczym nie dowiedzieć.
- Wszystko ci... - zaczęła, ale mężczyzna uciszył ją gestem ręki.
- Moja panno, nie godzę się na takie zachowanie. Dopóki nie spłacisz kredytu z
pieniędzy, które sama zarobisz, przestaję cię finansować. Odechce ci się
kredytów - odwrócił się na pięcie i zniknął.
- Psia krew! - zaklęła i trzasnęła drzwiami. Była wściekła. Nie wiedziała skąd
mógł się dowiedzieć a przecież projekt mebli dla singli był już na ukończeniu.
Wiedziała, że to był strzał w dziesiątkę. Na pewno. Podeszła do szuflady i
wyciągnęła z niej kartkę. W pośpiechu nabazgrała parę słów i podała pergamin
sowie.
Siedziała w swoim gabinecie i próbowała się skupić, ale wciąż coś ją
rozpraszało. Chociaż pogoda nie dopisywała miała otwarte okno - ktoś
odrobinę przesadził z ogrzewaniem, czuła się jak w saunie. Odchyliła się na
krześle i przymknęła powieki, wsłuchując się w ptaki ćwierkające za oknem.
Nagle do jej biura wpadła z impetem sowa a kobieta o mały włos nie spadła z
krzesła. Zwierzę upuściło list i wyleciało z takim samym impetem z jakim
wparowało do pomieszczenia. Zaklęła pod nosem i podniosła się z siedzenia.
Otwarła zawiniątko a do jej uszu dobiegł przeraźliwy wrzask. O tak!
Niewątpliwie Hermiona Granger dziś zginie śmiercią tragiczną. Z wrażenia
upuściła filiżankę z kawą, plamiąc tym samym swój ulubiony kostium. Była
prawie pewna, że treść wyjca słyszała cała firma a także pół ulicy. Zerknęła na
zegarek - została jej jeszcze godzina pracy. Zrezygnowana opadła na skórzany
fotel obrotowy. Dzisiaj na niczym nie potrafiła się skupić, jej myśli uciekały we
wszystkie strony. Sama nie wiedziała dlaczego tak dziwnie się czuła.
Przejechała dłonią po swoim lekko zaokrąglonym już brzuchu. Jeszcze tylko
cztery miesiące i na świecie pojawi się jej maleństwo. Odkąd pamiętała kochała
dzieci, a teraz będzie mieć swoją własną pociechę - dziewczynkę. Jeszcze nie
wiedziała jak da jej na imię, ale już kochała ją nad życie. Spojrzała na zegar i z
ulgą stwierdziła, że może już opuścić pracę. W jej głowie zrodził się bardzo
przebiegły i zły, a wręcz iście szatański plan. Narzuciła płaszcz na ramiona, w
końcu musiała o siebie dbać - musiała dbać podwójnie bo to pod jej sercem
rozwijała się maleńka istota, po czym opuściła pomieszczenie.
Siedziała w kuchni, wpatrując się w przestrzeń za oknem. W kubku na blacie
koło jej ręki stała chłodna już herbata. Jej myśli pędziły jak szalony roller
coaster. Była w totalnej rozpaczy. Nie wiedziała skąd weźmie takie pieniądze. Z
zamyślenia wyrwał ją huk dochodzący gdzieś zza niej. Wyrwała się z transu i z
przerażeniem odkryła, że ktoś jest w jej domu. Czym prędzej porwała pierwsze
lepsze narzędzie kuchenne, które miała na widoku i odwróciła się na pięcie,
mając patelnię w pogotowiu. Wstrzymała oddech - przybysz stał do niej tyłem,
a kiedy się obrócił w jej stronę zamarła.
- Co ty zamierzałaś zrobić tą patelnią? - spytała rudowłosa kobieta ubrana w
bordowy płaszcz.
- Boże Ginny! Tyle razy ci mówiłam, że nie powinnaś używać magicznych
środków transportu aby się do mnie dostać. Przypominam ci, że to mugolska
dzielnica - opuściła teflonowe narzędzie, którym zamierzała zaatakować
intruza.
- Wiem, wiem. Następnym razem użyję windy - zrobiła minę zbitego
szczeniaka.
- Akurat - rzuciła z przekąsem Hermiona, opadając na fotel. Próbowała
uspokoić swoje serce, które biło przyspieszonym rytmem, wciąż wpatrując się
w przyjaciółkę, której wyraz twarzy dziwnie się zmienił - ty coś kombinujesz -
stwierdziła. Ginevra stała na jej puszystym dywanie, z rządzą mordu wypisaną
na twarzy. Rękę trzymała za plecami.
- Zginiesz marnie Hermiono Granger - stwierdziła z niebezpiecznym błyskiem
w oku.
- Ty chyba nie... - jęknęła przerażona
- Właśnie to zamierzam - zaczęła się do niej zbliżać, a uśmiech na jej twarzy
coraz bardziej się poszerzał i kiedy znalazła się w odległości parunastu
centymetrów od Hermiony, wyjęła zza pleców czarne pióro, którym zaczęła
łaskotać dziewczynę. Jej krzyki rozniosły się echem po całym mieszkaniu, a
biorąc pod uwagę, że był to dość sporych rozmiarów loft, niósł się całkiem
swobodnie. Prawda była taka, że panna Granger miała olbrzymie łaskotki a
pani Potter doskonale o tym wiedziała. Pół godziny później obie siedziały przy
stole pogrążone w rozmowie - na ich twarzach widać było skupienie, to był
naprawdę trudny orzech do zgryzienia, a one musiały znaleźć jakieś
rozwiązanie.
Leżał rozłożony na swoim wielkim łożu, wpatrując się w sufit a na jego ustach
błąkał się dziwny uśmiech. Wciąż przed oczami miał dzisiejszy poranek kiedy
to zbulwersowany Zabini pojawił się na jego progu, wygrażając mu najgorszą
śmiercią w okrutnych męczarniach. Później usłyszał historię o tej zabawnej
kobiecie, którą spotkał wczorajszej nocy w hotelu. Blaise był naprawdę
wściekły, a jego ta sytuacja niesamowicie bawiła - żałował tylko, że wyszedł tak
wcześnie i sam nie widział tego na własne oczy.
- Draconie! - usłyszał huk otwieranych z ogromnym zamachem drzwo. W
progu ujrzał swojego ojca, którego mina nie wskazywała zadowolenia.
- Tak ojcze? - spytał choć przeczuwał, że zbliża się piekło.
- Co tym razem nie spodobało ci się w tej dziewczynie? - krzyknął poirytowany.
Miał dość fanaberii swojej latorośli. Jego syn był już w na tyle zaawansowanym
wieku, że dawno temu powinien był się ożenić a jemu tylko w głowie dziecinne
zagrywki.
- Ojcze, to samo co w każdej - nawet nie spoglądał na swojego rodziciela.
- Przecież była ładna a jej rodzice są wysoko postawionymi czarodziejami -
stanął tuż koło łóżka Dracona.
- I na tym kończą się jej zalety - rzekł z ironią spoglądając na ojca.
- Powiem ci jedno Draconie Malfoy - dopóki nie przedstawisz mi swojej
nażeczonej, którą zaakceptuję, nie masz wstępu do tego domu - zmierzył syna
groźnym spojrzeniem i odwrócił się na pięcie.
- Ojciec, żartujesz w tym momencie? - w sekundę stał na równych nogach a ta
sytuacja już go nie bawiła.
- Ani trochę. Mówię poważnie. Pakuj się i to natychmiast - z jego głosu biło
opanowanie i chłód, choć serce już nie było tak pewne tych racji.
- Gdzie mam mieszkać? - spytał przerażony młody mężczyzna.
- Znajdź coś - stwierdził i już miał wyjść, kiedy doznał nagłego olśnienia - i
oddaj mi wszystkie platynowe karty kredytowe.
- Teraz to naprawdę żartujesz - roześmiał się. Słowa ojce były absurdalne.
- Na co czekasz? Wyciągaj wszystkie - wysunął dłoń w jego stronę. Spojrzał na
ojca jak na kosmitę i sięgnął do kieszeni, z której wyjął portfel. Zerknął na
skórzany schowek i na ojca. Nie mógł tego pojąć, to był jakiś kiepski żart,
cholerny sen, z którego się zaraz obudzi. Ojciec ponaglił go ruchem ręki.
Położył na jego dłoni swój mały skarb. Ojciec otwarł go a kieszeń na karty
rozwinęła się upadając na ziemię. Przyjrzał się zgromadzonym tam kartą i
wybrał jedną - pozostałe dwadzieścia znów schował - tutaj będę przelewał ci
pieniądze, tak abyś miał za co żyć i zapłacić za lokal. Zapomnij o luksusach -
wyszedł zamykając za sobą drzwi. Dracon usiadł na łóżku i schował twarz w
dłonie. To było chorei nierealne. Jakaś popieprzona absurdalna sytuacja. W
tym momencie jego życie legło w gruzach. To było nie do pomyślenia. Jak to on
ma szukać mieszkania? Jak to będzie mu przelewał pieniądze? Przecież do
cholery był prezesem domu handlowego! Oczywiście odziedziczył go po ojcu,
który wcześniej dostał go po swoim ojcu- rodzinna tradycja wciąż była
zachowana. Właśnie dlatego Lucjusz tak bardzo martwił się brakiem synowej.
Każdy z Malfoy'ów otrzymywał, w dniu dwudziestych piątych urodzin, w
spadku fortunę. Malfoy musi mieć syna, a tradycja musi zostać zachowana.
Teraz jednak on - biedny synalek mamusi, musi się wyprowadzić z domu i
poszukać mieszkania o obniżonym standardzie. Nie do pomyślenia. Kopnął z
wściekłością poduszkę, która wylądowała na drugim końcu pokoju. Podszedł
do szafy, z której wyjął walizkę i wpakował do niej parę najpotrzebniejszych
rzeczy. Teleportował się z głośnym hukiem. Była tylko jedna osoba, do której
mógł się teraz udać.
Czwarty.
Czytaj uważnie zanim cokolwiek podpiszesz...
Siedział na beżowej kanapie w mieszkaniu Blaise'a. Tuż obok niego stała jego
walizka. Wciąż nie mógł pojąć, jak jego ojciec mógł go tak po prostu wykopać z
domu. To zdecydowanie było ponad jego siły.
- Masz - brunet podał mu szklankę z bursztynowym płynem. O tak. Tego teraz
właśnie potrzebował. Ognista Whiskey była najlepszym lekarstwem na
wszystko.
- Dzięki - odebrał naczynko i upił z niego łyk.
- Co teraz zrobisz? - usiadł w fotelu na przeciwko blondyna.
- Sam nie wiem - odrzekł z przekąsem. Nie wiedział. Kompletnie nie miał
pomysłu.
- Wiesz, że gdyby nie Liz mógłbyś tu zostać, ale sam rozumiesz - zastanowił się
przez chwilę. Nie chciał urazić Dracona, ale przecież nie mógłby mieszkać z
nim i jego narzeczoną.
- Uwierz mi, że mieszkanie z tą wariatką jest ostatnią rzeczą na jaką mam
ochotę - krzyknął głośniej.
- Wszystko słyszałam Malfoy - w sekundzie w salonie pojawiła się niska
brunetka z burzą krótkich postrzępionych włosów ułożonych zawsze w
artystycznym nieładzie.
- Bo miałaś - wyszczerzył swoje białe zęby w uśmiechu.
- Czasem mam cię dość wstrętna obślizgła istoto - syknęła koło jego ucha i
wpakowała się Zabini'emu na kolana.
- Z wzajemnością Liz - znów się uśmiechnął. Lubił ją. Była zwykłą kobietą. Nie
była pustą i głupią lalką z jakimi umawiał go ojciec. Posiadała niezwykłą urodę.
Miała swój magnetyzm, który przyciągał ludzkie spojrzenia a wcale nie była
ideałem. Była stosunkowo niska, nie miała długich nóg, ale w jej spojrzeniu
było coś takiego, że gdy tylko ktokolwiek stanął z nią twarzą w twarz z miejsca
zyskiwała sympatię. Jej drobna twarz i mocno zarysowane kości policzkowe
najładniej wyglądały z jej szczerym uśmiechem. Na myśl przychodził mu mały
chochlik zawsze roześmiany. Była iskierką radości i życia w ponurym
królestwie jego najlepszego przyjaciela. Za co on ją lubił? Za to, że zawsze była
sobą. Nigdy nie starała mu się przypodobać. Kochał się z nią przekomarzać.
Byli wtedy zupełnie jak małe dzieci. Elizabeth była najlepszym co w życiu
mogło spotkać Blaise'a Zabini'ego.
- Więc co teraz zrobisz? - udała poważną minę, ale już po chwili po pokoju
rozniósł się echem jej perlisty śmiech. Rzadko kiedy zachowywała powagę.
Tylko wtedy gdy wymagała tego sytuacja.
- Będę musiał znaleźć jakieś mieszkanie - wypił ostatni łyk ognistej i odstawił
puste naczynie na stolik. Zapanowała między nimi cisza przerywana jedynie
ich oddechami.
- A wiesz, że widziałem gdzieś ogłoszenie o wynajęciu pokoju? Obejdziesz po
kosztach! A w dodatku blisko centrum - wykrzyknął nagle uradowany Blaise
tak iż o mało Liz nie spadła z jego kolan wprost na zimną posadzkę.
- Idealnie! Gdzie masz to ogłoszenie?
Chodziła podenerwowana z jednego krańca mieszkania na drugi. Nie wiedziała
czy to dobry pomysł. Wciąż miała co do tego sporo wątpliwości. Mimo
wszystko to było jedyne wyjście, które nie
wymagałoby spożytkowania dodatkowych pokładów czasowych, których nie
miała. Miała teraz wiele na głowie. Ostatnie poprawki przed wejściem jej
najnowszej autorskiej kolekcji mebli. Dużo ryzykowała, ale jeszcze więcej
mogła zyskać. Denerwował ją tylko fakt, że jej własny ojciec w nią nie wierzył.
On jako jeden z najlepszych światowych architektów nie wierzył w jej
potencjał. Zamierzała udowodnić, że się mylił. Wiedziała, że te meble odniosą
ogromny sukces. Już dawno ułożyła sobie w głowie cały plan i była już na
samym końcu jego realizacji. Wszystko było już prawie gotowe a ona po prostu
czuła, że się uda. Musiało się udać. Usłyszała dzwonek do drzwi. Zerknęła w
lustro poprawiając czarne oprawki na nosie. Przygładziła także czarny
kołnierzyk koszuli i podeszła do drzwi.
- Dzień dobry, ja w sprawie ogłoszenia - podniósł głowę i zamarł. Oto tuż przed
nim stała ta sama kobieta, którą spotkał ubiegłej nocy w hotelu.
- Witam. Zapraszam - odsunęła się z przejścia tak by mężczyzna mógł
swobodnie wejść do środka. Nie mógł uwierzyć, ale wiedział jedno to nie był
najlepszy pomysł. Kobieta zaprowadziła go do 'salonu' a on o mały włos nie
wywinął orła potykając się o coś co było? Sam nie wiedział. Wolał się nawet nie
domyślać. Wystarczyło mu to co zobaczył spoglądając przed siebie. Wszędzie
walały się brudne naczynia i ubrania. Z lampy nawet zwisała jakaś część jej
bielizny. Na Merlina! Miał wrażenie, że trafił do innego wymiaru. To było
niemożliwe - on człowiek, który zawsze ma wszystko idealnie poukładane
miałby mieszkać w takim bałaganie? W życiu.
- Napije się Pan czegoś? - spytała z grzecznością. Miała jednak nadzieję, że
zrezygnuje z takiej opcji. Czuła się dziwnie nieswojo w jego obecności. Sama
też nie wiedziała kiedy na jej policzkach wykwitły czerwone jak buraczki
rumieńce.
- Nie dziękuję - spoglądała na niego z pewnym zakłopotaniem. Miała wrażenie,
że skądś go znała. Wydawało jej się jakby gdzieś go już widziała.
- W takim razie proszę usiąść - wskazała mu miejsce na fotelu a sama usiadła
na przeciw. Spojrzał na beżową zabrudzoną tapicerkę i się skrzywił. Strzepał z
niej kurz a później jak najdelikatniej usiadł na miejscu.
- Myślę, że od razu możemy przejść do sprawy. Chce pani wynająć jeden pokój,
tak? - energicznie pokiwała głową tak, że okulary zsunęły się na czubek jej
nosa. Spojrzał w jej oczy. Były przepiękne.
- Oczywiście udostępniam kuchnię i łazienkę i inne miejsca, ale na wyłączność
dostaje Pan tylko jeden pokój - usiadła wyprostowana zakładając nogę na nogę.
Jej czarna spódnica uniosła się niebezpiecznie. Na szczęście była na tyle długa,
że nic nie ukazała.
- Jaki jest koszt? - spytał służbowym tonem.
- Trzy tysiące galeonów miesięcznie - wciąż próbowała przypomnieć sobie
gdzie spotkała tego człowieka. Nagle ją olśniło. Podskoczyła jakby rażona
piorunem i zatkała usta dłonią. Spoglądał na nią jak na wariatkę. Musiała być
niezrównoważona psychicznie co w sumie potwierdzałby jej wygląd.
- Czy coś się stało?
- Nie, nie - odpowiedziała błyskawicznie a na jej twarzy znów wykwitły te
ogromne rumieńce. Pacnęła się ręką w czoło. Jak mogła zapomnieć? Przecież
to wtedy on wychodził z pokoju tamtego bruneta. Na wspomnienie tamtej nocy
zrobiło jej się niedobrze a poczucie wstydu i zażenowania ścisnęło jej gardło.
- Dobrze. Możemy podpisać papiery. Zanim jednak to zrobimy mam parę
zastrzeżeń - na jego twarz wpełzł tak dobrze znany cwany uśmieszek. W jego
głowie zrodził się plan i wiedział jak to wykorzystać.
- Słucham - przełknęła głośno ślinę usiłując pozbyć się guli stojącej w przełyku.
- Musi zapanować tutaj porządek. W takich warunkach nie da się mieszkać.
Pragnę także zaznaczyć iż po godzinie dwudziestej drugiej bardzo cenię sobie
ciszę więc wszelakie hałasy są niewskazane. Dobrze byłoby także aby nie plątali
się tutaj mężczyźni - spojrzała na niego wzrokiem, który mógłby zabijać. To był
już szczyt bezczelności.
- Chyba zapomniał Pan czyje to mieszkanie - fuknęła oburzona jego
bezpośredniością.
- Postawmy sprawę jasno. Obawiam się iż może mieć Pani problem ze
znalezieniem współlokatora. Jak mniemam zależy Pani na czasie i pieniądzach.
Nie ukrywam iż ta okolica jest bardzo preferencyjną dla mnie. Mam stąd
niedaleko do pracy. Więc jak? Podpiszemy te papiery czy będzie Pani szukać
innego materiału na współlokatora - posłała mu wściekłe spojrzenie i chwyciła
do ręki długopis. Już wiedział, że wygrał. Nabazgrała w odpowiednim miejscu
swoje imię i nazwisko i z wielką niepewnością podała papier blondynowi.
- Kiedy zamierza się Pan wprowadzić? - nonszalancko oparła głowę na dłoni i
wbiła swój wzrok w jego oczy. Były niesamowicie niebieskie. Widziała takie po
raz pierwszy w życiu. Niestety ich właściciel pozostawiał wiele do życzenia. Był
poza jej zasięgiem dzięki czemu stawał się idealnym kandydatem do
mieszkania.
- W tym momencie - uśmiechnął się i zostawił na stole jeden egzemplarz
kontraktu. Kobieta nie wiedziała jeszcze, że oto tym samym podpisała na siebie
wyrok. Nie wiedziała jaki chytry plan zrodził się w jego głowie ani też jakie
będę konsekwencje tej chwili. A zapewniam iż będę całkiem interesujące.
Piąty.
Mała komplikacja dla planu idealnego!
Swoją przygodę z nowym współlokatorem rozpoczęła od zapoznania go z
układem mieszkania. Musiała pokazać mu wszystko - gdzie trzyma talerze,
sztućce, kubki, filiżanki, ręczniki a nawet papier toaletowy. Zachowywała się
przy tym jak kustosz muzealny celebrując każdą z tych rzeczy. Przyglądał jej
się ukradkiem. Musiał przyznać, że była ładna. Mogłaby tylko pozbyć się tych
czarnych ubrań. Wyglądała jak mała wiedźma ze swoimi rudo-brązowymi
włosami. Mimo wszystko zwracała na siebie uwagę. Miała w oczach coś takiego
czego sam nie potrafił nazwać. Taki dziwny błysk, który nigdy z nich nie znikał
a przynajmniej on jeszcze nie zauważył takiego momentu aby tak się stało.
Mieszkanie także robiło wrażenie. Było zagracone to fakt, ale wiedział co z tym
zrobić. Miał swój plan. Było nowocześnie urządzone. Nie panował w nim zbytni
przepych. Całkowity minimalizm to właśnie to co kochał najbardziej.
Najpiękniejszy był widok z okna. Loft mieścił się w starej kamienicy, która
kiedyś była zupełnie czym innym. W duchu dziękował, że na tym świecie są tak
genialni ludzie, którzy potrafią stworzyć takie cuda. Mieszkali na ostatnim
piętrze. Strop zdobiły grube drewniane bele podtrzymujące cały dach. Budynek
ten pewnie był kiedyś fabryką. Nowocześnie urządzone wnętrze pięknie
współgrało z kolorem cegieł. Kuchnia, jadalnia i salon wszystko to tworzyło
jedną wielką wspaniałą całość. Na środku znajdowało się coś w rodzaju pokoju
gościnnego. Ogromna beżowa rogówka z niziutkim oparciem. Przed nią leżał
mały dywan, na którym ustawiony był szklany stolik kawowy. A zaraz za nim
duży fotel pasujący do kanapy. Na przeciw pod oknem stała szafka z
ogromnym telewizorem plazmowym. Kochała to okienko. Było olbrzymie, ale
podzielone na mniejsze. Dokładnie takie jak dziewiętnastowieczne okna
fabryczne. Dokładnie w tym miejscu po drugiej stronie było jeszcze większe
okno. Zaraz pod nim rozciągał się olbrzymi blat kuchenny i piec. Pod nimi
ustawione były nowoczesne szafki. W rogu był zlewozmywak a zaraz obok
olbrzymia dwudrzwiowa lodówka. Był także stół barowy, który miał sprawiać
wrażenie odrębności tego pomieszczenia. Kawałek dalej w przeciwnym krańcu
mieszkania na prawo od telewizora ustawiony był olbrzymi biały stół z
czarnymi plastikowymi krzesłami o okrągłych oparciach imitujących małe
trony królewskie. Te krzesła były dla niej specjalnie sprowadzane z Azji.
Kochała je. W drugim końcu mieszkania znajdowały się trzy pary drzwi. Dwie z
nich prowadził do ogromnych sypialni. Jedna była jej prywatną druga gościną
a właściwie teraz należała do Dracona. Po środku była łazienka. Przepiękna.
Biało czarne płytki. Przez środek od samego sufitu przez całą ścianę i podłogę
aż do drzwi ciągnął się pas wyglądający jak zebra. Była także olbrzymia okrągła
wanna stojąca w centrum pomieszczenia wyłożona małymi czarnymi kostkami.
Cała podłoga była czarna a ściany białe. W jednym z rogów stał prysznic a w
drugim ubikacja. Zaraz koło niej była olbrzymia szafka, na której znajdowały
się dwie okrągłe porcelanowe umywalki. Nad nimi wisiało lustro rozciągające
się na całą ścianę. Mieściło się ono prawie w samym centrum Londynu.
- No to skończyłam - opadła na kanapę z uśmiechem. Oprowadzenie go po
każdym zakątku jej posiadłości zajęło całkiem sporo czasu.
- Wręcz przeciwnie - stanął nad nią z niebezpiecznym błyskiem w oku a ona
przeczuwała iż to nie wróży nic dobrego.
- Co masz na myśli? - spytała przechylając głowę.
- Teraz zabierzesz się za porządki - uśmiechnął się z satysfakcją.
- O nie. Litości - jęknęła. Nic nie odpowiedział. Machnął parę razy różdżką a
tuż obok niej na podłodze pojawiło się wiadro, mop i parę ścierek a także
specjalnych preparatów - tu się nie czaruje! - fuknęła wściekła i zabrała się do
sprzątania. Szczerze tego nienawidziła. Musiała uprzątnąć stertę ciuchów,
pozmywać naczynia zalegające w zlewie, odkurzyć wszystko i umyć. Czekało ją
pracowite popołudnie. Sam rozsiadł się na sofie i bacznie jej przyglądał. Nie
spuszczał z niej wzroku a ona czuła na sobie jego palące spojrzenie. Modliła się
by nie pamiętał tamtej nocy. Problem był jednak w tym iż on nie wyglądał
jakby wtedy coś pił. Znów zrobiła się czerwona na twarzy.
Przeglądał jakieś czasopismo gdy usłyszał jakiś huk tuż koło siebie. Spojrzał
znad gazety na jakąś rudą postać, która teleportowała się znienacka na samym
środku pomieszczenia. Ginny podniosła głowę i wytrzeszczyła oczy. Oto na
kanapie w mieszkaniu jej przyjaciółki siedział nie kto inny jak sam Dracon
Malfoy.
- Ginny tyle razy mówiłam ci, że masz nie używać magicznych środków
transportu - ruda spojrzała na Hermionę a na jej twarzy wykwitł uśmiech. Po
raz pierwszy widziała dziewczynę w fartuszku i rękawicach, które swoją drogą
były całkiem ciekawe. Nie dość, że całe różowe to jeszcze obszyte dziwnym
puszkiem.
- Ty sprzątasz? - spytała zaskoczona. To naprawdę był niecodzienny widok.
- Ktoś w końcu musiał wyczyścić ten burdel - do rozmowy włączył się blondyn,
który spoglądał z dołu na obie kobiety. Skądś znał tę małą rudą - jestem...
- Dracon Malfoy - odrzekła rudowłosa przerywając mu tym samym. Doskonale
wiedziała kim on był. Podstawowe pytanie brzmiało jednak zupełnie inaczej.
Mniej więcej jak: co on do cholery robił w mieszkaniu Hermiony? - Ginny
Potter - podała mu swoją dłoń, którą on nonszalancko uchwycił i pocałował w
sam środek. Hermiona przewróciła tylko oczami. Zgrywał niezłego amanta a
przecież prawda była całkiem inna.
- Masz - rzuciła w niego gumowymi rękawicami - przydaj się w końcu na coś i
pozmywaj resztę naczyń - zabrała się za odwiązywanie fartuszka.
- Chyba sobie żartujesz - spojrzał na nią groźnym spojrzeniem.
- Jestem całkowicie poważna. Tobie one przeszkadzały. Nie mnie -
uśmiechnęła się szeroko. Wiedziała, że trafiła w czuły punkt. Ginny natomiast
stała tuż obok nich i patrzyła zszokowana na tą dwójkę. Z każdą chwilą miała w
głowie większy zamęt. To była naprawdę dziwna i niepokojąca sytuacja.
Ostatni raz spojrzał na nią lodowatym wzrokiem i udał się do części kuchennej.
Hermiona usiadła w miejscu, które zajmował i poklepała kawałek skóry tuż
koło siebie dając rudej znak iż też ma usiąść.
- Możesz mi wytłumaczyć co robi tutaj Draco Malfoy? - syknęła dziewczynie do
ucha - nie tak dawno nie wiedziałaś kim on jest.
- Wciąż tego nie wiem. To mój nowy współlokator - wzruszyła ramionami
- Współlokator? - krzyknęła na tyle głośno iż zaciekawiony Malfoy odwrócił się
w ich stronę. Przeczuwał, że rozmawiały o nim. Wszyscy zawsze o nim
rozmawiali.
- Bądź ciszej - trzepnęła ją w ramię - to był twój pomysł.
- Nie sądziłam, że zamieszkasz z najprzystojniejszym facetem na świecie -
rozmarzyła się ruda.
- Chcę ci powiedzieć ci iż jesteś mężatką - próbowała sprowadzić przyjaciółkę
bujającą w obłokach na ziemię przypominając jej o niezaprzeczalnych faktach.
- Nie zaszkodzi pomarzyć - odrzekła z błogim uśmiechem na twarzy i dziwną
mgiełką w oczach.
- On nie jest taki jak ci się zdaje - stwierdziła.
- Co masz przez to na myśli? - posłała jej pytające spojrzenie nagle wybudzona
z transu.
- On nie lubi kobiet - znów stwierdziła.
- Słucham? - nie wiedziała o co chodzi.
- Ginn nie wiem jak ci to powiedzieć - zamyśliła się próbując odnaleźć
właściwie słowa.
- Najlepiej prosto z mostu.
- Skoro chcesz. On jest gejem - westchnęła przeciągle.
- Draco Malfoy gejem? - wrzasnęła z przerażeniem pani Potter a później
zatkała usta dłonią. To była rzecz straszna. Równoznaczna z kataklizmem na
skalę światową. W tym czasie Malfoy, który dotychczas zmywał grzecznie
talerze upuścił jeden z nich wprost na podłogę. Miał ochotę się roześmiać. Jak
można było uznać go za geja.
- Musisz się tak drzeć? - syknęła wściekła Hermiona i z przerażeniem
odwróciła się stając twarzą w twarz z blondynem. Miał nieodgadniętą minę.
- Ja gejem? - spytał z uśmiechem na twarzy. Dla niej to było oczywiste.
Wszystko już tamtego wieczora poskładało się w jasną i logiczną dla niej całość.
- Domyślam się, że nie powinnam o tym mówić na głos. To twoja sprawa -
spuściła głowę a Ginny siedziała jak spetryfikowana. Najprzystojniejszy
mężczyzna chodzący po tym świecie był gejem. Nie to zdecydowanie nie
mieściło jej się w głowie.
- Hermiono powinnam już wyjść - szepnęła, ale jej przyjaciółka nawet tego nie
dosłyszała. Teleportowała się z cichym trzaskiem. Czuła jakby jej świat się
zawalił. Wszystkie poglądy legły w gruzach. Blondyn spoglądał z góry na
brunetkę. Musiała być naprawdę szalona by uznać go za geja. Z drugiej jednak
strony taki obrót spraw byłby całkiem niezły. Wtedy miałby pewność, że
dziewczyna za parę dni nie zacznie za nim szaleć. Takie przedstawienie sprawy
dawało mu pewność, że ich kontakty pozostaną czysto współlokatorskie. Mimo
wszystko bawiła go. Była taka prosta i taka nieprzewidywalna.
- Przepraszam - szepnęła i podniosła się z kanapy. Biegiem rzuciła się do swojej
sypialni. Zamknęła za sobą drzwi z wielkim hukiem i rzuciła się na łóżko. Miała
dość. Dzisiejszy dzień był dla niej zbyt męczący. Sama nie wiedziała kiedy
zasnęła a Malfoy? Stał na środku dywanu patrząc w bliżej nie określony punkt
przed siebie z wymalowanym na twarzy głupkowatym uśmiechem. To będzie
zdecydowanie dobry czas. A fakt iż uważała go za geja będzie jeszcze bardziej
sprzyjał jego niecnym planom.
Szósty.
Nocne pogaduszki zakrapiane alkoholem
Z impetem zamknęła drzwi wejściowe i z ogromną wściekłością cisnęła
własnym płaszczem o podłogę. Miała wszystkiego dość. Wiedziała, że ta praca
ją kiedyś wykończy. Wiedziała, że będzie ciężko. Nie sądziła jednak, że aż tak
bardzo. Każdego dnia wracała do domu dopiero po północy a wstawała
wczesnym świtem. Właściwie wtedy gdy słońce dopiero wtaczało się leniwie
na horyzont. Opadła na kanapę i ułożyła nogi na stole. Na jej stopach widniały
jej ukochane skarpetki w renifery z olbrzymim czerwonym nosem. Była zbyt
zmęczona aby myśleć cokolwiek. Była także pewna, że za moment zaśnie. Na
szczęście już dawno wpadła na to aby do pracy ubierać wygodne ciuchy.
- Ekhm ekhm - usłyszała za sobą chrząknięcie. O żesz! Wiedziała już o co
chodzi - mogłabyś łaskawie powiedzieć mi co to - rzucił w nią jej płaszczem -
robi na ziemi? - spoglądał na nią przeszywającym wzrokiem. Z dnia na dzień
wyglądała coraz gorzej. Nie żeby kiedykolwiek wyglądała dobrze.
- Wiesz co? Pieprz się - krzyknęła wściekła i podniosła się z kanapy. Zrobiła
parę kroków i stanęła jak wryta. Dotarło do niej to co powiedziała. Odwróciła
się na pięcie i wpatrywała przerażonym wzrokiem w blondyna. Nawet nie
drgnął - nie to miałam na myśli - szepnęła bliska płaczu. Przekroczyła granicę,
której nie powinna była ruszać. Znów to zrobiła.
- Patrzysz na mnie zupełnie tak jakbym miał cię zabić - roześmiał się. Trochę
czasu zajęło mu pojęcie tej sytuacji. W końcu zrozumiał iż chodziło jej o
nieopatrzny dobór słów.
- Przepraszam - szepnęła i poszła odwiesić swój płaszcz a on wciąż stał w tym
samym miejscu. Bacznie jej się przyglądał. Było w niej coś co go intrygowało.
Znów rzuciła się na kanapę i wpatrzyła w okno. Niewiele widziała. Przez okno
wpadały jedynie nikłe smugi światła. Mieszkała zbyt wysoko. Zamyśliła się
zupełnie zapominając o obecności blondyna. Nagle coś zamigotało jej przed
oczami. Spróbowała skupić swój wzrok na tej rzeczy. Ujrzała przed sobą
kieliszek z czerwonym winem.
- Nie piję - rzekła chłodno.
- Czyżby? - spytał unosząc brew - ostatnio odniosłem inne wrażenie - usiadł
obok niej z szerokim uśmiechem.
- Nie cierpię cię - szepnęła bardziej do siebie niż do niego.
- Nie jestem aż taki zły - westchnął upijając łyk whiskey.
- Może nie - przyznała także sięgając po kieliszek. Jedna lampka wina nie
zaszkodzi. Tylko jedna i ani odrobiny więcej.
- Swoją drogą masz bardzo ciekawe upodobania - uśmiechnął się zawadiacko.
- Co masz przez to na myśli? - spojrzała na niego kątem oka. Coś przykuwało
jej wzrok w ciemności pochłaniającej miasto. Nie wiedziała co to takiego. Czuła
się tak jakby się w niej zatracała. Jakby wypełniała ją całą od środka.
- Twoje skarpetki - znów wyszczerzył swoje idealnie białe zęby. Spojrzała w dół
i sama się roześmiała. Reniferowe skarpetki. Jej obsesja. Gdy tylko
temperatura się obniżała a zima była coraz bliżej w jej mózgu przełączała się
wtyczka i wszystko co w renifery musiało być jej. Kochała renifery. Na
wszystkim. Kubkach, koszulkach, swetrach, kocach - wszystkim. Wszystko dla
niej mogłoby być w renifery.
- Mała obsesja - delikatnie się uśmiechnęła i znów upiła łyk wina. Przyjemne
ciepło rozchodziło się po jej ciele pomału wypędzając uczucie zmęczenia i
odrętwienia.
- Od zawsze? - nie wiedział dlaczego chciał wiedzieć. Pokiwała głową. Nie
wiedziała skąd się u niej wzięła ta obsesja.
- Już od dziecka kochałam renifery. Tak po prostu - podciągnęła nogi na sofę i
usiadła po turecku. Ubrana w czarny dres wyglądała dziwnie zwyczajnie. Włosy
miała związane w luźny kucyk, z którego parę niesfornych kosmyków zdążyło
się już wysunąć. Zdjęła czarne okulary i odłożyła je na stolik. Przetarła oczy.
Była zmęczona. Spojrzał na nią. Była ładna. Nawet bardzo. Problem polegał na
tym, że nie potrafiła podkreślić swojej urody - czasem nienawidzę mojego ojca!
- wypaliła nagle nim zdążyła ugryźć się w język.
- Dlaczego? - sam zadawał sobie to pytanie. Ciągnął ta rozmowę. Tylko po co?
Czemu ona go intrygowała? Czemu była taka inna niż wszystkie dziewczyny,
które znał?
- Nie wierzy we mnie. Zmusza do absurdalnych rzeczy. Dlaczego dla niego jest
tak ważne to cholerne małżeństwo? - o tak coś o tym wiedział.
- Skądś to znam - przymknął oczy.
- Musisz wiedzieć. Jak to jest? - mruknęła odwracając się w jego stronę tak
gwałtownie, że był całkowicie zaskoczony jej reakcją.
- Nie wiem o czym mówisz
- O tym jak to jest być zmuszonym do szukania narzeczonej kiedy nienawidzisz
kobiet - znów odwróciła wzrok a on miał ochotę ją zatrzymać. Jej oczy
pochłaniały go. Były tak niesamowite. Wyrażały więcej niż ona sama.
- Nienawidzę to zbyt duże słowo - co miał powiedzieć? Nie wiedział. Dlaczego
więc nie wyprowadził jej z błędu? Bał się, że mogłaby się zdenerwować i co
najgorsze wyrzucić go na zbity pysk. Na Merlina on po prostu chciał ją poznać.
- Nie możesz się po prostu przyznać? - nalała kolejną lampkę wina. Obietnica
wypicia tylko jednej odsunięta została na bardzo daleki plan.
- To by mnie zniszczyło. Co by powiedzieli ludzie gdyby dowiedzieli się, że
prezes znanego domu handlowego jest gejem? Globalna katastrofa biznesowa -
zmyślił na poczekaniu. Na szczęście taka historia nigdy nie będzie mieć
miejsca.
- Masz przerąbane - poklepała go po ramieniu jak dobrego znajomego.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - mruknął pod nosem.
- Mówiłeś coś?
- Nie, nie - znów się uśmiechnął. Już dawno nie widział żadnej kobiety, która
tak swobodnie czuła się w jego towarzystwie. One wszystkie zawsze udawały.
Nigdy nie były sobą. Zresztą i tak nic sobą nie reprezentowały. Jeżeli nie masz
inteligencji to nie zatuszujesz jej braku marnym aktorstwem.
- Mam pomysł! - krzyknęła nagle podnosząc się z kanapy. Niestety ilość
alkoholu, który w siebie wlała dała o sobie znać. Ledwo stanęła na nogach a
zachwiała się. Gdyby nie czyjeś silne ramiona runęłaby wprost na szklany stolik
i szkło na nim ustawione.
- Także mam pomysł. Powinnaś pójść spać - usiłował z powrotem ją usadowić
na kanapie, ale wyrywała się.
- Nie chcę spać! - burknęła jak mała dziewczynka - chcę na spacer - obrażona
klapnęła na skórzaną sofę zakładając ręce na piersi. Wyglądała komicznie.
Uśmiechnął się pod nosem. Ta dziewczyna coraz bardziej mu się podobała.
- Innym razem - spojrzał w jej oczy koloru płynnej czekolady.
- Obiecujesz? - spytała a jej oczy rozbłysły niesamowitym blaskiem.
- Obiecuję - usiadł obok niej. Przerzuciła swoje nogi przez jego kolana a on
objął ją ramieniem. Zanim się obejrzał dziewczyna już smacznie spała wtulona
w jego tors. Dziwnie było mieć ją w ramionach. Wiedział, że nazbyt
wykorzystuje jej zaufanie względem swojej osoby. Przecież nie był sobą.
Udawał przed nią kogoś kto nawet nie istnieje. Gdyby znała prawdę w życiu nie
siedzieliby tak tutaj teraz. Zwłaszcza, że mieszkają ze sobą nawet nie od
tygodnia. Sięgnął ręką po koc i przykrył ich oboje. Wiedział, że za parę godzin
będzie czuł potworny ból, ale zignorował go. Zamknął oczy i pogrążył się w
otchłaniach krainy Morfeusza.
Obudziła się zanim słońce zaczęło swoją wędrówkę po horyzoncie. W głowie jej
szumiało, ale nie mogła pozwolić sobie na opuszczenie dnia pracy. Ociężale
podniosła się i wpatrzyła w blondyna. Wyglądał nieziemsko. Był niesamowicie
przystojny. Patrzyła jeszcze przez kilka sekund i speszona odwróciła wzrok. To
była ta rzecz, której mieć nie mogła. Najciszej jak tylko mogła nakryła go
kocem i udała się do pokoju. Przebrała się w czyste ciuchy i przyczesała włosy.
Wróciła znów do salonu. Malfoy spał teraz jak małe dziecko zwinięty w kłębek
na kanapie. Odgarnęła jego blond kosmyk za ucho i delikatnie musnęła ustami
jego policzek. Wyszła z mieszkania zamykając drzwi. Dracon natomiast
nieświadomie, wciąż będąc w objęciach snu, dotknął dłonią swojej twarzy w
miejscu gdzie usta dziewczyny zostawiły niewidoczny ślad i uśmiechnął się pod
nosem. Miał naprawdę piękny sen, z którego już nie chciał się obudzić.
Siódmy.
Mała beżowa kulka.
Minęło kilkanaście dni i z listopada zrobił się początek grudnia. Kochała
grudzień. Był dla niej taki magiczny. Uwielbiała święta. W tym roku jednak
świąteczną aurę odłożyła na drugi plan. Już za parę dni miała odbyć się
premiera jej najnowszej kolekcji autorskich mebli dla singli. Z każdym dniem
jej pewność siebie malała. Była pewna, że w dniu pokazu będzie obgryzać palce
ze zdenerwowania i nerwowo krążyć w kółko. Spojrzała na zegarek, który
wskazywał prawie dwunastą. Pokręciła głową ze zrezygnowaniem i przekręciła
klucz w drzwiach. W mieszkaniu panowała ciemność a więc Malfoy pewnie już
spał. Odwiesiła kurtkę na wieszak i zrzuciła buty. Zrobiła krok w przód i
poczuła, że jej skarpetka nagle zrobiła się mokra. Zapaliła światło i spojrzała w
dół. Tuż koło jej nogi na jej drewnianym parkiecie była żółtawa kałuża.
- Malfoy! - wrzasnęła - co to jest? - blondyn w mgnieniu oka pojawił się koło
niej z jakimś dziwnym uśmieszkiem na twarzy.
- To jest kałuża - odpowiedział
- Tyle zauważyłam - odparła zakładając ręce na piersi - skąd się tu wzięła? -
wbiła w niego swoje mordercze spojrzenie.
- Pędzel się pewnie zsikał - wzruszył ramionami i ruszył w stronę kanapy.
- Pozwoliłam ci odejść? - krzyknęła za nim. Nie zatrzymał się więc ona
poczłapała za nim. Kiedy przeszła kawałek dostrzegła małą jasno beżową kulkę
zwiniętą na jej kanapie. O mały włos nie krzyknęła ponownie - co to jest? -
wskazała palcem na kłębek.
- Pędzel - uśmiechnął się z satysfakcją. Jego plan działał idealnie. Nawet lepiej
niż ułożył go we własnej głowie.
- Kto? - wytrzeszczyła oczy.
- Pies zwany pędzlem - dostrzegła jakiś dziwny błysk w jego oczach.
- Co ten kundel tutaj robi? - krzyknęła poirytowana - tego nie było w umowie! -
z oburzeniem klapnęła na kanapę obok psiaka, który w końcu się przebudził.
Spojrzał na nią czarnymi lśniącymi oczami a jej serce dziwnie zmiękło.
- Jesteś pewna, że nie? - spytał ironicznie i machnął różdżką. Na stole pojawił
się pergamin, na którym widniały dwa zupełnie odmienne podpisy - a mały
druczek czytałaś?
- Yyyy - zawahała się - no nie - klepnęła się w głowę.
- No właśnie - znów ukazał swoje białe zęby. Podał jej kontrakt. Przesuwała
swoje spojrzenie od jednego końca na drugi kawałek aż doszła do tekstu
napisanego małą i pochyloną czcionką, który głosił: zgadzam się na wszystkie
pomysły Dracona Malfoy'a nawet te najbardziej absurdalne. W tym momencie
chciała go udusić.
- Ty przebiegła parszywa tleniona fretko! - wrzasnęła gwałtownie wstając z
kanapy. Pędzel leniwie otworzył jedno oko i przekrzywił łeb. Zlustrował
Hermionę wzrokiem, ale gdy uznał iż nie stanowi zagrożenia znowu zasnął.
Rzuciła w niego kawałkiem papieru. Była naprawdę wściekła.
- Nikt Ci nigdy nie powiedział, że powinno się czytać drobny druczek zanim coś
się podpisze? - z jego głosu emanował spokój a ona była coraz bardziej zła. On
natomiast za wszelką cenę próbował ukryć swoje rozbawienie. Z każdą chwilą
lubił ją coraz bardziej.
- Co tam jeszcze sobie wymyśliłeś w swojej głowie, hmm? - spytała posyłając
mu spojrzenie, które równie dobrze mogło należeć do Bazyliszka.
- Dowiesz się w swoim czasie a teraz się ubieraj - ruszył do wyjścia.
- Słucham? - nie bardzo wiedziała o co chodzi a już na pewno nie zamierzała
nigdzie wychodzić.
- Idziemy na spacer - posłał jej jeden ze swoich firmowych smirków - pędzel -
zawołał a mała beżowa kulka w ekspresowym tempie zeskoczyła z kanapy i
znalazła się koło jego nogi. Założył psiakowi czarną wysadzaną ćwiekami
obrożę, do której dopiął łańcuchową smycz zakończoną skórzanym czarnym
paskiem.
- Nigdzie nie idę - rzuciła a on w tym czasie machnął parę razy różdżką
sprawiając, że kałuża zniknęła.
- To ty ostatnio chciałaś iść na spacer. Teraz masz taką możliwość - oparł się o
framugę drzwi i czekał. Wiedział, że dziewczyna szybko się zdecyduje.
- Niech ci będzie - syknęła zakładając kurtkę. Spojrzała na labradora, który
wlepiał w nią swoje oczy a jej serce znów miękło.
- Panie przodem - uśmiechnął się odsuwając od drzwi.
- Och zamknij się i dawaj - wyszarpnęła mu smycz a pędzel jednym susem
przeskoczył przez próg.
- Uważaj! - zdążył krzyknąć, ale na nic się to zdało. Nie minęła nawet sekunda
jak Hermiona leżała powalona na półpiętrze a pędzel lizał ją w policzek.
Zapomniał jej wspomnieć aby go przytrzymała schodząc ze schodów. Zamiast
tego oplótł ją swoim łańcuchem i pociągnął w dół. W oczach Malfoy'a pojawiły
się łzy. Wyglądała komicznie próbując zrzucić z siebie szczeniaka.
- Zamiast się śmiać pomógłbyś mi! - fuknęła i zrzuciła z siebie oburzonego psa.
- Już, już - podał jej rękę, którą ona chwyciła. Podniósł ją z łatwością.
- Mam nadzieję, że więcej nie wpadniesz na pomysł aby w nocy spacerować po
mieście - otrzepała się z niewidzialnego pyłu i ruszyła przed siebie z dumnie
wyprostowaną głową. Malfoy i Pędzel stali osłupiali i wpatrywali się w plecy
oddalającej się od nich brunetki. Wyszła na zewnątrz a zimne powietrze
zawiało jej w twarz. Szczelniej zakryła się kurtką i ruszyła przed siebie. Zima
była coraz bliżej. Czuła to. Choć na ulicach nie leżał jeszcze śnieg było już
niesamowicie zimno. Pokusiłaby się nawet o stwierdzenie, że temperatura była
już sporo na minusie. Gdzieś za sobą słyszała kroki chłopaka. Nie przejmowała
się tym. Szła przed siebie zatracając się w ciemnościach. Kochała noc. Jedyne
czego w niej nienawidziła to tych bezsennych momentów kiedy myśli krążyły
po jej głowie. Nienawidziła także swojej podświadomości. To właśnie ona
najczęściej przypominała jej o tym czego tak bardzo nie chciała pamiętać. To
ona w te mroczne wieczory zadawała jej ból ze zdwojoną siłą.
- Może byś tak poczekała? - usłyszała tuż obok siebie czyjś nierówny oddech.
- Nie było na kogo - odrzekła nawet nie odwracając się w jego stronę. Szarpnął
ją delikatnie za łokieć. Mimo wszystko zbyt mocno. Stali twarzą w twarz prawie
stykając się nosami. Tonęła w błękicie jego oczu. Były takie nieprzeniknione.
Takie niesamowite. Gdyby mogła spoglądałaby w nie całe życie. Speszona
odwróciła wzrok a chwilę później znów boleśnie wylądowała na ziemi. Nawet
nie zauważyli, że Pędzel okrążył ich nogi i zaplątał w swoją smycz. Nie usłyszeli
jego zniecierpliwionego szczekania. Byli zbyt pochłonięci sobą. Spojrzała na
Malfoy'a i wybuchnęła śmiechem.
- Z czego się cieszysz? - spytał masując łokieć, który bolał niemiłosiernie.
- Teraz wiesz jak się czułam - znów się zaśmiała a chwilę później on dołączył do
niej. Siedzieli na środku chodnika śmiejąc się z samych siebie. Nie przejmowali
się szczekającym psem ani obudzonymi ludźmi wychylającymi się z okien.
Liczyli się tylko oni.
Ósmy.
Ekstremalna metamorfoza.
Gwałtownie usiadła na łóżku wyrwana ze swojego transu. Próbowała uspokoić
bijące serce i przyspieszony oddech. Kolejna noc i znów ten sam sen. Oparła
głowę na dłoni i rozmasowała skronie chcąc pozbyć się tych obrazów. Nie dość,
że nie potrafiła się pozbyć widoku jego oczu z głowy to nawet we śnie ją
nawiedzał. Od tamtej pory gdy tylko zamykała powieki pojawiał się on i to
spojrzenie, w którym chciała utonąć. To była beznadziejna sytuacja.
Nienawidziła swojej podświadomości. Zerknęła za okno, ale świat był jeszcze
pogrążony w mroku. Dziś miała pierwszy wolny dzień od tak dawna i nawet
wtedy nie mogła się wyspać. Miała wrażenie, że dopiero co się położyła.
Wiedziała, że już nie zaśnie. Nie chciała tego. Nie chciała znów widzieć tych
oczu. Czasem chwytała się na myśleniu o tym a zaraz później ganiła w duszy.
Był poza jej zasięgiem. Jedyne uczucie jakie mogła do niego żywić to tylko i
wyłącznie przyjaźń. Nie mogła liczyć na nic więcej. Nie mogła. Zeszła z łóżka i
wsunęła nogi w swoje ukochane brązowe papcie z naszytą głową renifera.
Podeszła do drzwi i najciszej jak tylko mogła uchyliła je. Do jej oczu dotarł
niewielki snop światła. Spojrzała przed siebie. Siedział przy blacie z głową
ukrytą w dłoniach. Nie zauważył kiedy podeszła.
- Co się stało? - spytała wyjmując karton mleka z lodówki.
- Nie śpisz? - spytał spoglądając na nią mętnym wzrokiem.
- Nie. Co się stało? - powtórzyła pytanie, na które nie otrzymała odpowiedzi.
- Dzwonił mój ojciec - wyszeptał. To właśnie zniweczyło jego idealny plan. Miał
nadzieję, że ojciec dał sobie spokój ze swataniem go na siłę. Pomylił się i to
znacznie. Miał wrażenie, że ten koszmar już nigdy się nie skończy.
- Czego chciał? - wlała ciepłe już mleko do szklanki i postawiła także przed
Draco. Nie było nic lepszego niż mleko z miodem. Kochała ten smak.
- Poinformować mnie o kolejnym spotkaniu - znów zatopił twarz w rękach.
Miał tego serdecznie dosyć. Nie miał na to wszystko już sił. Nie sypiał po
nocach. Nie chciał zasypiać. Nie chciał przywoływać we śnie jej spojrzenia. Nie
chciał pamiętać tamtej nocy gdy stali w świetle latarni.
- Znowu? - to było już chyba trzecie spotkanie w przeciągu ostatnich dwóch
tygodni. Podziwiała Malfoy'a za to, że był w stanie to znosić. Jej ojciec
organizował przeciętnie jedno takie spotkanie na miesiąc czasem dwa. Jak
widać Lucjusz był jeszcze bardziej zdesperowany niż jej ojciec.
- Pomóż mi - szepnął błagalnie patrząc na nią wzrokiem, który już gdzieś
widziała. Mimowolnie uśmiechnęła się. Usłyszała cichutkie pomrukiwanie a jej
uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył. Pędzel stał się jej oczkiem w głowie.
- A co ja mogę zrobić? - zamilkła na chwilę - będę udawać twoją narzeczoną! -
palnęła i roześmiała się na głos. Kiedy uświadomiła sobie, że poza nią nikogo
nie słychać uciszyła się i spojrzała na Dracon'a. Jego oczy dziwnie błyszczały.
- Jesteś genialna! - zerwał się z krzesła i podbiegł do dziewczyny. Chwycił ją w
talii i okręcił dookoła po czym postawił na ziemi.
- Ale ja żartowałam - zaczęła.
- Proszę - znów spojrzał na nią wzrokiem szczeniaka a ona już wiedziała, że ma
przerąbane. Musi w końcu zapamiętać że powinna hamować swój jęzor albo
w końcu zacząć najpierw myśleć a potem mówić.
Przeglądała się w wielkim lustrze ze skwaszoną miną. To czego najbardziej na
świecie nienawidziła to właśnie zakupy. Jak to się stało, że się na to zgodziła?
Odpowiedź była prosta - Dracon Malfoy. Nie wiedziała ile czasu już minęło ani
ile kolejnych części garderoby miała już na sobie. Wchodziła i wychodziła z
przymierzalni a Draco mówił tylko albo prawo albo lewo. Szkoda, że nie
wiedziała co to znaczy. Wcisnęła się w czarną lekko rozkloszowaną sukienkę z
kołnierzykiem i wyszła na zewnątrz. Siedział na kanapie i bacznie się jej
przypatrywał.
- Może być, na prawo - rzekł do ekspedientki, która wpatrywała się w niego jak
zaczarowana. Robiła wszystko to o co ją poprosił.
- Długo jeszcze? - spytała przestępując z nogi na nogę. Czuła się dziwnie. To
zupełnie nie był jej styl choć musiała przyznać, że niektóre z tych rzeczy były
całkowicie obłędne.
- Kochanie nie bądź niecierpliwa - uśmiechnął się cwanie a ekspedientka nagle
spochmurniała. Jej natomiast na ton jego głosu zrobiło się niesamowicie ciepło
od środka. Znowu zasunęła czerwoną kotarę i spojrzała w lustro. Wyglądała
żałośnie. Podkrążone ze zmęczenia oczy, wyblakłe usta i oczy, które gdzieś
zgubiły swój kolor. Włosy w nieładzie i sterczące w każdą stronę a w dodatku
wyglądające jak siano i te wielkie czarne okulary, za którymi się chowała. Nie
przypominała córki znanych architektów. Ojciec już od dawna mówił jej, że
powinna była o siebie zadbać. Pokręciła głową ze zrezygnowaniem i odwiesiła
sukienkę na wieszak. Chciała wrócić do domu i zakopać się w łóżku. Moda
nigdy nie była jej pasją. Nie wiedziała co w trawie piszczy. Nie znała kultowych
projektantów. Tak samo było z makijażem. Zawsze podziwiała Ginevrę, która
potrafiła godzinami się szykować do wyjścia na imprezę. Siadała przed
lusterkiem i odkręcała wszystkie te dziwne słoiczki i pudełeczka. Dla niej to
było dziwniejsze niż magia. Włożyła na siebie z powrotem swoje ubrania i znów
wyszła na zewnątrz.
- Czy jeszcze coś państwu podać? - długonoga blondynka zatrzepotała rzęsami
ledwo powstrzymując ślinotok na widok latorośli rodu Malfoy. Hermionę
przeszedł dreszcz obrzydzenia. Wyminęła zakłopotanego blondyna i szczerzącą
się ekspedientkę i udała się do wyjścia. Już miała opuścić sklep kiedy jej uwagę
przyciągnęła długa do ziemi burgundowa sukienka z plisowaną spódnicą. Jej
oczy zalśniły dziwnym błyskiem i już wiedziała, że bez niej nie wyjdzie.
Odwróciła się na pięcie i podeszła do kasy. Zauważyła Malfoy'a, który wyciągał
swoją jedyną kartę i płacił za wszystkie te rzeczy, które przymierzała. Spojrzała
w dół i ujrzała tam z dobre dwadzieścia toreb wypchanych po brzegi. Jakoś
zupełnie wcześniej o tym nie pomyślała. Nie tym jednak teraz się przejmowała.
Podeszła do drugiego stanowiska kasowego i podała sukienkę kobiecie.
Zerknęła z ukosa na Dracon'a. Spoglądał na nią wzrokiem mówiącym: spróbuj
to kupić a jak tylko odejdziesz od kasy nie zawaham się w ciebie strzelić Avadą!
Zignorowała to i znów skupiła się na drobnej brunetce.
- Za to podziękujemy - chłodno rzekł Malfoy i odciągnął ją siłą od kasy i
wepchnął jej w rękę część toreb.
- Ale ja zamierzałam to kupić! - protestowała oburzona próbując wrócić po
swoją sukienkę.
- Sprawy swojego wyglądu pozostaw mnie. Następny punkt fryzjer - ruszył
przed siebie dumnym krokiem a ona człapała za nim niczym porzucona mała
kaczuszka.
Weszła do fryzjera i usiadła na krzesełku. Właściwie było jej wszystko jedno.
Chciała tylko wrócić do domu. To był dla niej istny koszmar. Jakiś mężczyzna
zajął się jej głową. Po kolejnej godzinie była już tak znudzona i zmęczona, że
nie kryła się z ziewaniem. Jeszcze tylko kilka minut i jej męczarnia się skończy.
Trzy kwadranse później stała i oniemiała spoglądała w lustro. Jej szopa
zniknęła. Teraz lekko falowane włosy w kolorze bursztynowej czerwieni
łagodnie opadały na jej plecy. Musiała przyznać, że ten kolor wyjątkowo
jej się podobał. Był czymś pomiędzy rudym, czerwonym a brązem. Był
niesamowity. Lekko się uśmiechnęła. Był nią oczarowany. Z każdą kolejną
chwilą coraz bardziej mu się podobała. Z każdą chwilą, w której wydobywał z
niej jej wewnętrzne piękno miał wrażenie, że oto spotkał swój chodzący ideał.
- To już koniec? - spytała z nadzieją gdy opuścili fryzjera.
- Już prawie - puścił jej oko i znów ruszył pierwszy a ona starała się go dogonić.
Czuła się dziwnie w jego towarzystwie. Wszyscy wiedzieli kim był. To było
oczywiste, że na zrobienie zakupów wybierze własny dom handlowy. Chociaż w
tym momencie sama musiała przyznać, ze wyglądał dość obciachowo. Ubrany
w czarny luźny dres, którego bluza z przodu ozdobiona była lamparcimi
cętkami i cekinami mieniącymi się w oświetleniu. Znów parsknęła śmiechem.
- Z czego się śmiejesz? - odwrócił się tak nagle, że wpadła wprost na jego klatkę
piersiową i odbiła się od niej jak ping pong prawie upadając na posadzkę.
Dostrzegł jej spojrzenie i już wiedział - mówiłem ci przecież, że był ręcznie
szyty we Włoszech - z dumą wypiął pierś a ona znów wybuchnęła śmiechem.
Pokręcił głową i znów ruszył w sobie tylko znanym kierunku.
Cztery godziny później z ulgą opadła na kanapę. Była wykończona, ale efekty
przeszły jej najśmielsze oczekiwania. Nie spodziewała się, że może tak
wyglądać. Jej włosy były piękne. Jej czarne oprawki zniknęły. Okazało się, że
jej wada była tak mała iż nie musiała ich w ogóle nosić. Odnotowała w pamięci
to aby udać się do różnych specjalistów po opinię zanim coś w ogóle zdecyduje.
Jej twarz zdobił delikatny makijaż podkreślający jej urodę. Był na tyle prosty,
że wiedziała iż da radę sama go odtworzyć. Już nie przypominała tej małej
zagubionej w świecie mody dziewczynki, którą była jeszcze dzisiejszego ranka.
Teraz jednak była przed nią jeszcze jedna misja. Najważniejsza. Musiała dać
radę. Dracon na nią liczył a ona nie chciała go zawieść.
Dziewiąty.
Spotkanie.
Przyglądała się swojemu odbiciu w wielkiej szklanej tafli. Była do siebie taka
niepodobna, ale mimo wszystko ta zmiana była dla niej korzystna. Wiedziała o
tym. Może w końcu to pozwoli znaleźć jej faceta. Coś zakuło ją w sercu. No tak.
Już go znalazła, ale nie mogła go mieć. Pokręciła głową ze zrezygnowaniem i
odwróciła się na pięcie. Parę metrów dalej stał Malfoy pochłaniając ją
wzrokiem. Wiedział, że była piękna. Teraz wyglądała jak bogini. Na Merlina!
Musiał się ze wszystkich sił powstrzymywać aby się na nią nie rzucić.
- Może być? - spytała niepewnie.
- Wyglądasz obłędnie. Ojciec będzie zachwycony - uśmiechnął się delikatnie.
Chciałby móc powiedzieć, że on także jest zachwycony, ale nie mógł.
- A jak coś zawalę? Nie poradzę sobie - opuściła głowę.
- Poradzisz sobie. Bądź sobą - dotknął dłonią jej policzka i spojrzał w jej piękne
oczy. Zaraz potem opuścił rękę i odsunął się na bezpieczną odległość. Ostatni
raz spojrzał na jej piękne oblicze i udał się do drzwi. Niepewnie poczłapała w
jego kierunku. Nie czuła się komfortowo w tak wysokich butach. Nigdy w życiu
w takich nie chodziła. Dodatkową trudność sprawiała skórzana spódnica, która
utrudniała swobodne poruszanie się. Mimo wszystko to właśnie ta wysoka
czarna skórzana spódnica do kolan z baskinką dodawała jej takiego uroku.
Miała na sobie także pół transparentną pudrowo różową
koszulę, której kołnierzyk ozdobiony był świecącymi kamieniami i perełkami.
Nogi zdobiły klasyczne czarne szpilki z czerwoną podeszwą a w ręce tkwiła
mała kopertówka przypominająca puzderko, które oplotły liście bluszcza
zdobioną dodatkowo kastetem z czaszkami. Narzuciła na siebie beżowy
płaszczyk i wyszła na zewnątrz. Chwilę później dołączył do niej Dracon. Weszli
w ciemny zaułek i teleportowali się z cichym pyknięciem.
Rozglądała się po ogromnej posiadłości rodzinnej blondyna. Była imponująca.
Dom znajdował się w centrum całej działki. Przed nim znajdował się ogromny
podjazd z fontanną na środku. Z drugiej, z tego co jej mówił, był ogród z
tarasem widokowym i basenem. Czegóż można się spodziewać po jednej z
najbogatszych rodzin w Anglii? Gdyby była inną osobą pewnie byłaby
zaskoczona. Jego status materialny robił na niej niespecjalne wrażenie. Sama
była bogata. Ona sama i jej rodzina znajdowała się w tym rankingu. Poprawiła
swój płaszcz i ruszyła za mężczyzną. Szła ostrożnie jakby bała się, że obcasy
wbiją się w dziurę pomiędzy puzlami a ona runie jak długa. Przeszła przez
drzwi, które Draco dla niej przytrzymał. Od tej chwili musiała grać jego
narzeczoną.
- Draco jak dobrze cię widzieć - sekundę później stał w objęciach wysokiej
blondynki. Domyśliła się więc, że to musiała być jego matka.
- Witaj synu - podał rękę Lucjusz - a kim jest twoja urocza towarzyszka? -
spytał spoglądając na Hermionę.
- Mamo, tato to jest Hermiona - zaczął i spojrzał na dziewczynę. Skinęła głową
w milczeniu - moja narzeczona - głośno przełknął ślinę oczekując ich reakcji.
Spodziewał się każdej.
- Słucham? - krzyknął starszy z mężczyzn.
- Lucjuszu spokojnie - Narcyza położyła mu dłoń na ramieniu. Spojrzał na
swoją żonę i złagodniał.
- Hermiona, moja narzeczona - powtórzył Draco z lekką niepewnością. Sam nie
do końca uważał to za dobry plan, ale już nie było ucieczki.
- Kiedy zamierzałeś nam o tym powiedzieć? Na swoim ślubie? - spytał
ironicznie Lucjusz - dlatego odrzucałeś wszystkie moje kandydatki, co? - posłał
synowi porozumiewawcze spojrzenie.
- Chodźmy na obiad - Narcyza chwyciła przerażoną Hermionę pod ramię i
pociągnęła ją do jadalni.
- Jeżeli myślisz, że pozwolę ci się ożenić z jakąś podrzędną dziewuchą to się
grubo myślisz - syknął synowi do ucha.
- Jest wyżej postawiona niż myślisz - dla niego jednak nie to się liczyło. Miał
rodzinną fortunę pomnażaną od pokoleń. Pieniądze nie stanowiły żadnego
problemu. Dla niego. Z biznesowego punktu widzenia miało to ogromne
znaczenie. Gdyby ożenił się z kimś poniżej wymaganej średniej jego akcje i
wierzytelność drastycznie by spadły. Pokręcił głową ze zrezygnowaniem i jako
ostatni wkroczył do wielkiego pomieszczenia. Usiadł przy stole i spojrzał na
Hermionę. Była zagubiona i potwornie przerażona. Nie wiedziała czego się
spodziewać. Chwilę później pojawiły się przed nimi parujące potrawy.
- Kiedy zamierzacie się pobrać? - Lucjusz wpatrywał się w niego i wyczekiwał
odpowiedzi.
- Nie myśleliśmy o tym jeszcze - przyznał Dracon.
- Najlepiej będzie już w lecie - dodał. Hermiona wytrzeszczyła oczy zdziwiona.
To zdecydowanie ją przerastało. Chciała wstać i uciec stąd gdzieś na drugi
koniec świata.
- Nie rozmawiajmy o tym teraz - pani Malfoy wtrąciła się do rozmowy czując
wzrastające napięcie między nimi - Hermiono kim są twoi rodzice?
- Są architektami - wykrztusiła z siebie próbując uspokoić walące serce.
- Znanymi? - chwilę później Lucjusz syknął z bólu.
- Czy ja wiem? - wzruszyła ramionami - prowadzą 'Art Projekt Company' -
dodała niewzruszona. Lucjusz natomiast zakrztusił się winem, które właśnie
pił. Kaszlał i próbował złapać oddech, ale z pomocą nadeszła jego żona, która
klepnęła go w plecy. Spojrzał zszokowany to na Hermionę to na Draco a po
jego policzkach spływały łzy. Dracon spojrzał na ojca z satysfakcją. Jeden zero
dla nas pomyślał i uśmiechnął się kpiąco.
- Dlaczego nie wspomniałeś, że to córka państwa Granger? - syknął Lucjusz
kiedy odzyskał już zdolność mówienia.
- A czy to ma jakieś znaczenie? - wiedział, że ma.
- Ależ skąd - odpowiedziała za męża Narcyza - jedzmy.
Spoglądała ukradkiem na Draco. W żołądku czuła jakiś niemiły ucisk. Mimo
wszystko kłamali. Nigdy nie będą razem. Nie było na to nawet cienia szansy.
- Kochanie źle się czujesz? - usłyszała tuż koło siebie zatroskany głos Malfoy'a.
W jej oczach prawie momentalnie pojawiły się łzy. To wszystko za bardzo
bolało. Nie potrafiła się z tym uporać.
- Przepraszam - rzuciła pospiesznie i położyła serwetkę na stół. Prawie biegiem
ruszyła do łazienki. Zamknęła za sobą drzwi i przekręciła skobelek. Zsunęła się
po ścianie i ukryła twarz w dłoniach. Rozpłakała się jak małe dziecko. Chwilę
później usłyszała ciche pukanie do drzwi.
- Hermiona coś się stało? - szczerze powiedziawszy był przerażony jej nagłym
wybuchem emocji. Nie miał pojęcia o co chodziło. Zrobił coś nie tak? Za dużo
powiedział?
- Nie - ledwo wyłapał jej słowa - możemy wrócić do domu?
- Oczywiście, ale najpierw musisz stamtąd wyjść - roześmiał się. Podniosła się z
podłogi i wytarła oczy. Spojrzała w lustro. Makijaż się nie rozmazał. Otwarła
drzwi i stanęła tuż obok niego.
- Na pewno wszystko okej? - energicznie pokiwała głową i ruszyła do wyjścia.
Nałożył jej płaszcz na ramiona.
- Dziękuję za wspaniałe popołudnie. Do widzenia - pożegnała się uprzejmie i
czekała na Draco.
- Do zobaczenia - rzucił i pociągnął brunetkę za rękę.
Kilka minut później z ulgą przekroczyła próg swojego mieszkania. Swojego
azylu. Buzowało w niej zbyt wiele emocji. Zrzuciła okrycie wierzchnie i buty.
Powędrowała do kuchni i nalała sobie lampkę wina.
- Hermiona co się stało? - znów słyszała ten ton a jej serce jeszcze bardziej się
ścisnęło.
- Po prostu źle się czuję - wzruszyła ramionami i wyminęła zaskoczonego
blondyna. Usiadła na kanapie i zarzuciła nogi na stół. Wpatrywała się w
krajobraz za oknem. Został niecały tydzień do świąt. Miasto powoli wypełniało
się świątecznymi dekoracjami. Powoli ustawiano już pierwsze choinki.
Brakowało jedynie śniegu. Przypatrywał się jej z zainteresowaniem. Coś nagle
zmieniło się w jej zachowaniu a on nie potrafił powiedzieć co było tego
przyczyną.
- Powinnaś to założyć - rzucił jej na kolana swoją koszulkę.
- Dlaczego? - spojrzała na niego zaskoczona. Nic nie rozumiała.
- Przekonasz się rano - uśmiechnął się nieznacznie - dobranoc - rzucił i
odwrócił się na pięcie.
- Dobranoc - odpowiedziała, ale on już tego nie usłyszał. Patrzyła w osłupieniu
na kawałek materiału, który trzymała w rękach. Jego koszulka pachnąca jego
perfumami. To było zbyt wiele. Czuła, że właśnie dopadła ją migrena.
Dziesiąty.
Nieszczęśliwa miłość.
Ze snu wybudził ją odgłos dzwonka. Zerknęła na zegarek. Było parę minut po
siódmej. Przekręciła się na drugi bok i zakryła głowę poduszką. Uporczywy
gość jednak nie odszedł. Zdenerwowana zsunęła się z łóżka i poczłapała do
drzwi przeciągając się. Osoba stojąca na progu wprawiła ją w niemały szok.
Zaspanym wzrokiem ledwo dostrzegła ojca Dracona.
- Dzień dobry - przywitał się uprzejmie - mam nadzieję, że was nie obudziłem -
zlustrował ją wzrokiem a na jego twarzy wykwitł szelmowski uśmiech, który
skądś znała.
- Ależ skąd - pokiwała przecząco głową - coś się stało?
- Chciałem wam tylko podrzucić obiad. Wczoraj wyszliście tak prędko, że
zupełnie zapomniałem. Do widzenia - rzucił pośpiesznie i wepchnął jej w ręce
plastikowe pudełko i już go nie było. Więc blondyn miał rację. Odłożyła
pojemnik na blat kuchenny i wróciła do swojej sypialni. Zakopała się pod
kołdrą i przymknęła oczy. Znów przed oczami stanął jej jego obraz.
Ona cię kocha z całego serca
Każdego dnia podąża za tobą jak cień
Jak długo jeszcze, jak długo jeszcze
Muszę samotna patrzeć na ciebie...
Gwałtownie otwarła oczy. Nawet nie zauważyła kiedy po jej policzkach zaczęły
płynąć łzy. To tak bardzo bolało. Usłyszała jakiś trzask. Czym prędzej wypadła z
łóżka i podbiegła do drzwi. Wyjrzała przez szparę. W kuchni pod blatem
siedział Pędzel i w najlepsze wcinał obiad przyniesiony przez pana Malfoy'a.
Zupełnie o tym nie pomyślała.
- Zostaw to - szepnęła do psa i odsunęła go delikatnie. Spojrzał na nią urażony i
poszedł do swojego legowiska.
- Co się stało? - tuż za nią stanął zaspany Draco, którego widocznie musiał
obudzić huk spadającego pojemnika.
- Pędzel zrzucił nasz obiad - odrzekła nawet na niego nie patrząc.
- Jaki obiad?
- Twój ojciec podrzucił go z samego rana
- Mój ojciec tu był? Chciał czegoś? - spytał zaskoczony.
- Nie - zerknął na nią. Wciąż miała na sobie jego koszulkę. Musiał przyznać, że
wyglądała nieziemsko. Przez myśl przebiegło mu, że jeszcze lepiej wyglądałaby
bez niej, ale natychmiast zganił się za to myślenie. Odwróciła się na pięcie i
spojrzała na niego. Jego oczy znów ją hipnotyzowały.
Ta bezsensowna miłość, nieszczęśliwa miłość
Ja która cię kocham, nawet teraz jestem przy tobie
Ta kobieta jest bardzo nieśmiała
Tą magiczną chwilę, kiedy spoglądali sobie w oczy przerwał dzwonek do drzwi.
- Kogo niesie o tej porze? - zaklął pod nosem, ale tak aby nie słyszała. Już był
tak blisko. Już prawie ją pocałował. Przeklęci goście - Zabini? Alice? - patrzył
zszokowany na swoich gości.
- Byłem zdziwiony, że jeszcze mnie nie zaprosiłeś - Alice kopnęła go w kostkę -
znaczy nas nie zaprosiłeś. Wpadliśmy sami - spojrzał przed siebie i zamarł. Oto
przed nim stała piękna kobieta ubrana w koszulkę jego kumpla. Posłał
przyjacielowi znaczące spojrzenie.
- O Merlinie! - szepnęła i zatkała usta dłonią - w tym czasie przybyli zdążyli już
wejść do środka.
- Kim ona jest? - spytał na ucho blondyna.
- Moją współlokatorką - wyszczerzył się spoglądając na Hermionę a ta spaliła
buraka - pamiętasz kobietę z hotelu? - znów skupił się na brunecie.
- Znowu o niej wspominasz? Chcę o tym zapomnieć - westchnął.
- To ona - przyglądał się jego reakcji. Stanął jak wryty. To było niemożliwe.
Nierealne.
- Jaja sobie robisz? - pokręcił głową i zabrał ich do salonu. Hermiona w tym
czasie zdążyła się przebrać i wrócić do zebranych.
- Hermiona to jest Blaise i Alice - przedstawił jej gości - a to Hermiona. Moja
współlokatorka - usiadł koło niej na fotelu.
- Jedliście śniadanie? - rzuciła uśmiechając się promiennie.
Więc nauczyła się jak się śmiać
Serce tej kobiety jest pełne łez
Patrzyła na życiowego partnera blondyna a jej serce krwawiło. Musiała
udawać. Musiała grać.
- Tak, dziękujemy - odrzekła śliczna brunetka o wyglądzie chochlika. Biła od
niej dziwna aura, której Hermiona nie potrafiła zidentyfikować.
- Ale chętnie napijemy się kawy - dodał Zabini także się szeroko uśmiechając.
Chwilę później na stole stała już parująca kawa.
- Miło wreszcie poznać przyjaciół Draco - chwyciła jedną filiżankę w dłoń.
Przyjemne ciepło rozchodziło się po jej ciele. Próbowała odrzucić precz przykre
myśli.
- Mam nadzieję, że będziesz mu towarzyszyć na naszym weselu - perlisty głos
Alice rozniósł się po mieszkaniu. Malfoy nerwowo kręcił głową a dziewczyna
spoglądała na jego znajomych w osłupieniu.
- Waszym weselu? - była w szoku.
- Draco Ci nie powiedział? Pobieramy się w lutym - Blaise złapał Alice za rękę i
ponownie na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Malfoy zwiesił głowę
zrezygnowany a ona wciąż wpatrywała się w nich z szokiem wymalowanym na
twarzy. Wtedy zrozumiała.
Chcę być kochana mój drogi
Każdego dnia w moim sercu, w moim sercu
Krzyczę
Ta kobieta jest obok ciebie nawet dziś
Okłamywał ją cały ten czas. Jej serce rozpadło się na miliard kawałeczków.
Cały czas ganiła się za myślenie o nim jako o kimś kto mógłby ją pokochać choć
wiedziała, że był niezdolny do tego. Łgał jak pies przez cały ten czas. Chciała
mu pomóc. Kochała go. Bał się spojrzeć w jej oczy. Bał się, że będzie zła. To co
w nich zobaczył było jeszcze gorsze. Widział ten ból. Wiedział, że ją zawiódł.
- Przepraszam. Musiało mi umknąć - próbowała się uśmiechnąć, ale zamiast
tego wyszedł jej dziwny grymas.
Parę godzin później stała wpatrując się w krajobraz. Miasto pochłonęła noc. Od
rana nie odezwała się do blondyna. Unikała jego towarzystwa. Była idiotką.
Dlaczego wcześniej go nie przejrzała? Dlaczego tego nie zauważyła?
- Hermiona - zaczął niepewnie podchodząc do niej.
- Dlaczego? - spytała cichutko odwracając się w jego stronę. W jej oczach wciąż
widział ból i zawód.
Kolejny głupiec, kolejny głupiec
Czy wiesz, że tą kobietą jestem ja?
- Tak było prościej - odwrócił głowę. Nie potrafił znieść tego spojrzenia.
Postąpił źle. Wiedział o tym.
Nie mów, że wiesz i mi to robisz
Ale nie możesz wiedzieć mój drogi ponieważ jesteś głupcem
Jak długo, jak długo
Muszę samotna patrzeć na ciebie?
Ta głupia miłość, ta nieszczęśliwa miłość...*
- Wygrałeś a teraz się wynoś - znów się odwróciła a z jej ust wyrwał się cichy
jęk zachwytu. Z nieba padał śnieg. To było niesamowite. Za parę dni miała
odbyć się wigilia. Pierwsze święta od bardzo dawna, w które świat spowity
będzie białym puchem. Patrzył na nią i bał się odezwać. Nie wiedział co ma
powiedzieć. Żadne słowa nie usprawiedliwiały jego czynu.
Co sprawiło, że pojawiłaś się przed moimi oczami?
Co zawsze sprawia, że się pojawiasz?
Gdy kładę się i zamykam oczy
Czemu twoja twarz wciąż pojawia się w mojej głowie?
- To nie tak - znów się odezwał, ale ona już nie patrzyła na niego. Po jej
policzkach płynęły łzy. Po raz pierwszy dała upust swoim emocjom, które
kłębiły się w niej od wielu dni - nie znajduję słów na swoje usprawiedliwienie -
westchnął. Próbował przełknąć wielką gulę, która nagle pojawiła się w jego
gardle.
- Po co to zrobiłeś? - pociągnęła nosem i otarła łzy.
- Zafascynowałaś mnie już tamtej nocy gdy spotkaliśmy się w hotelu - wyznał
szczerze. Jeżeli było coś co mogło go uratować z tej sytuacji to jedynie prawda.
Nie jesteś przelotnym uczuciem
To oczywiste to miłość
To musi być miłość
- Dlatego właśnie postanowiłeś wprowadzić się do mojego domu i kłamać -
rzekła z ironią. Poczuł się jakby ktoś wbił mu nóż w serce. Bolało.
Moje serce wydaje się być dziurawe
To dziwne, że tylko Ty możesz zapełnić tą lukę
- Żadne moje słowo nie było kłamstwem. Nie ja pierwszy powiedziałem, że
jestem gejem - dotknął dłonią jej ramienia.
- Ale także nie zaprzeczyłeś - znów spojrzała w jego oczy i wiedziała już, że to
był błąd - dlaczego? - szepnęła.
- Chciałem cię poznać
To musi być miłość
...
To jest miłość**
- Nie mógłbym odejść nawet gdybym chciał - szepnął do jej ucha
- Dlaczego? - spytała znów zagłębiając się w błękicie jego oczu.
- Bo cię kocham - uniósł jej podbródek i pocałował. Teraz była już tylko jego i
nie pozwoli sobie jej odebrać. Była jego ideałem. Kiedy jego usta zetknęły się z
jej wargami cała złość z niej wyparowała. Ulotnił się też cały żal. Czuła się
szczęśliwa. Objął ją ramieniem. Stali razem wpatrując się w padający śnieg i
podziwiali świąteczne światełka, którymi przyozdobiony był cały Londyn.
Czyżby ta historia miała szczęśliwe zakończenie?
* Baek Ji Young - That Woman
**Kim Bum Soo - Appear
Alternatywny epilog.
Obudziła się chociaż wciąż nie otwierała oczu. Miała przedziwny sen. Mimo
wszystko był wspaniały. Skąd jednak wzięła tego mężczyznę? Nie miała pojęcia.
Była pewna, że nigdy w życiu go nie spotkała. Była tego więcej niż pewna.
Podniosła się do pozycji siedzącej i wyłączyła telewizor. Oglądała zdecydowanie
za wiele komedii romantycznych. Pokręciła głową ze zrezygnowaniem i
podeszła do drzwi. Narzuciła na siebie płaszcz. Listopad nie był najlepszą porą
na spacery w lekkim okryciu. Chociaż do zimy wciąż było bardzo daleko
temperatura na dworze znacznie spadła. Zamknęła drzwi na klucz i wyszła na
ciemne uliczki. Kochała noc. Była taka tajemnicza i nie do odgadnięcia.
Ruszyła chodnikiem prosto przed siebie. Zatrzymała się dopiero wtedy gdy
przeszła przez wejście do parku. Usiadła na jednej ławeczce i wpatrzyła się w
jezioro. Chwilę później jej powieki same mimowolnie się zamknęły a przed
oczami stanęły jej te niesamowicie błękitne oczy. Z letargu wybudziło ją
cichutkie poszczekiwanie tuż koło jej ucha. Spojrzała przed siebie i ujrzała
małego psa przed sobą. Skądś go znała.
- Pędzel! - krzyknął ktoś. Znała to imię. Spoglądała skołowana przed siebie. W
końcu go zobaczyła. Mężczyznę ze swojego snu. Na jej widok stanął jak wryty -
przepraszam już go zabieram - podpiął smycz do obroży, ale wciąż nie potrafił
się ruszyć. To nie było możliwe. Nierealne.
- Czy my się znamy? - spytała cicho nie spuszczając z niego wzroku.
- Nie, ale mam takie wrażenie - uśmiechnął się promiennie.
- Ja tak samo - także się uśmiechnęła a w jej policzkach pojawiły się urocze
dołeczki.
- Hermiona, może dasz się zaprosić na lampkę wina? - puścił jej oko.
- Z przyjemnością Draco - chwyciła go za ramię i ruszyli przed siebie a ich
sylwetki pogrążyły się w mroku. Tylko pędzel dumnie merdał ogonem i
stanowił jasną plamkę na tle nocnego nieba. Oboje wiedzieli jak skończy się ta
historia. Choć żadne z nich nie potrafiło tego wytłumaczyć to nie było ważne.
Liczyli się oni i ta chwila.
Epilog.
All I want for christmas is You...
Dwudziesty czwarty grudnia - dzień najbardziej wyczekiwany przez Hermionę.
Tego dnia wstała wyjątkowo wypoczęta i uśmiechnięta. Zerwała się z łóżka
bladym świtem. Jak w skowronkach pobiegła do kuchni i zaczęła piec
ciasteczka wesoło podśpiewując. Gotowe babeczki włożyła do piekarnika i
czekała aż się upieką. Wyjęła gorące muffiny i odstawiła na blat. Następnie
posmarowała je kremem ze śmietanki i mascarpone. Dołożyła kandyzowaną
wisienkę jako nosek, śniegowe kuleczki z kropeczką czekolady jako oczka i
przełamanego precelka jako rogi. Kilka sekund później stały przed nią
przecudowne ciasteczkowe renifery. Uśmiechnęła się szeroko. W rogu stała
olbrzymia żywa choinka sięgająca prawie sufitu. Ozdobiona białym bombkami
i dużymi śnieżynkami z biało-czerwonymi kokardkami i czerwonymi
papierowymi gwiazdkami. Nad kominkiem wisiały dwie czerwone skarpety a
ogień w nim wesoło trzaskał. Miała cały dzień wolnego. Kolację wigilijną zjedzą
u rodziców Draco. Wszystko tak nagle zaczęło się układać.
- Dzień dobry kochanie - poczuła uścisk w talii a jej uśmiech się poszerzył - co
to? - spytał patrząc na gotowe wypieki i sugestywnie uniósł jedną brew.
- Renifery - wzruszyła ramionami i roześmiała się. Jej mała obsesja dawała
właśnie o sobie znać. Po raz kolejny. Odsunął się od niej i spojrzał w jej oczy
upewniając się w swojej decyzji.
- Wiem, że ten prezent powinnaś dostać parę godzin później, ale nie mogę
czekać - wyjął zza pleców małe pudełko ubrane w czerwony papier - Wesołych
Świąt kochanie - wręczył jej pakunek.
- Co to? - nie spodziewała się niczego.
- Otwórz - uśmiechnął się promiennie. Rozerwała papier ozdobny i otworzyła
pudełko. W środku znajdował się porcelanowy renifer.
- Jest piękny - rzuciła mu się na szyję.
- Głupia. Prezent jest w środku - spojrzała na niego morderczym wzrokiem i
przekręciła tułów. W środku na miękkiej białej poduszeczce leżał pierścionek.
Wyglądał jak złota gałązka z drobnym listkiem zakończona małym brylantem.
Wbiła w niego zaskoczone spojrzenie i czekała na odpowiedź.
- Co to jest?
- Pamiętasz jak kiedyś powiedziałaś, że moglibyśmy zrobić coś szalonego? -
pokiwała głową na znak, że wie o czym mówi - to jest właśnie ta rzecz -
uklęknął na jedno kolano i spojrzał w jej piękne brązowe oczy - wyjdziesz za
mnie?
- Oszalałeś - skwitowała kręcąc głową, ale jej serce wypełniało szczęście -
prawie się nie znamy - dodała spoglądając w dół.
- Mamy na to całe życie - uśmiechnął się cwanie
- A co na to nasi rodzice?
- Moi są tobą zachwyceni. Sądzę, że twoi też będę. W końcu upolowałaś jedną z
najlepszych partii na świecie - puścił jej oczko.
- Niestety nie najskromniejszą - roześmiała się.
- Więc jak? Wyjdziesz za mnie? - ponowił swoją prośbę.
- A co mi tam. Tak! - krzyknęła i znów zwisła na jego szyi. Była szczęśliwa. Jej
bajka miała piękne zakończenie. Od teraz żadnych świąt już nie będzie spędzać
samotnie. Miała swojego wymarzonego faceta i ukochanego psiaka. Nic już nie
mogło być złe. Wtuliła się w niego i zamknęła oczy. Miała wszystko.