Klucz Sary Tatiana De Rosnay

background image
background image

TatianadeRosnay

background image

KluczSary

PrzełożyłMaciejSulmicki

Tytułoryginału:Sarah’sKey

MojejmatceStelli.

Mojejpięknej,buntowniczejCharlotte.

PamięcimojejbabciNatachy(1914-2005).

background image

Przedmowa

Bohaterowie tej powieści to postacie całkowicie fikcyjne. Jednak niektóre z opisanych wydarzeń są
prawdziwe-przedewszystkimte,mającemiejscewokupowanejFrancji,latem1942roku,azwłaszcza
masowearesztowaniaVelodromed’Hiver,doktórychdoszłowcentrumParyża,16lipca1942.

Książkataniejestpracąhistorycznąinieaspirujedostatusutakowej.Jestmoimsposobemnazłożenie
hołdudzieciomzVel’d’Hiv’.Dzieciom,którenigdyniewróciły.

Oraztym,któreprzeżyły,bydaćświadectwo.

T.deR.

Na stronie 96 znajdują się cytaty z przemowy premiera Jean-Pierre’a Raffarina, wygłoszonej 21 lipca
2002,podczasobchodówsześćdziesiątejrocznicyVel’d’Hiv’.

MójBoże!cotenkrajrobizemną?Skoroodrzuciłmnie,spójrzmynaniegochłodno,patrzmy,jaktraci
swójhonoriginie.

IrenęNemirovsky,Francuskasuita(1942)

OTygrysie,wgęstwinienocyGorejący,jakiejmocyNieśmiertelnadłońluboczyMogłystworzyćtwej
symetriigrozę?

WilliamBlake,Pieśnidoświadczenia

(przeł.-RomanKlewin,za:S.Barańczak,Ocalonewtłumaczeniu,a5

Poznań1992,s.49)

Paryż,lipiecDziewczynkapierwszausłyszałagłośnewaleniedodrzwi.

Jej pokój znajdował się najbliżej wejścia do mieszkania. Na początku, zaspana, myślała, że to ojciec
wraca z ukrycia w piwnicy. Zapomniał kluczy i niecierpliwił się, że nikt nie usłyszał cichego pukania.
Wtedyusłyszałagłos,donośnyibrutalnywgłuszynocy.Napewnonieprzypominałgłosuojca.

„Policja!Otwierać!Natychmiast!”.Wmieszkaniuznówrozbrzmiałodobijaniesiędodrzwi,tymrazem
głośniejsze.Czułajewcałymciele,ażdoszpikukości.

Jejmłodszybratporuszyłsięprzezsenwsąsiednimłóżku.„Policja!

Otwierać! Otwierać!”. Próbowała zorientować się, która może być godzina. Spojrzała przez okno. Na
dworzewciążbyłociemno.

Bałasię.Pamiętałakilkacichychrozmów,podsłuchanychniedawnopóźnownocy,kiedyrodzicemyśleli,
żejużśpi.Podkradłasięwtedydodrzwidużegopokojuisłuchała,patrzącprzezniewielkąszparęmiędzy
deskami.

background image

Nerwowygłosojca.

Zaniepokojona twarz matki. Mówili swoim rodzimym językiem, który dziewczynka rozumiała, choć nie
mówiła nim równie płynnie. Ojciec szeptał, że nadchodzą ciężkie czasy, że będą musieli być dzielni i
bardzoostrożni.Używał

dziwnych,nieznanychsłów:„obozy”,„aresztowania,masowearesztowania”,

„obławyoświcie”.

Dziewczynka zastanawiała się, co one wszystkie znaczą. Ojciec powiedział cicho, że zagrożeni są
jedyniemężczyźni,aniekobietyidzieci,więcconocbędziesięukrywałwpiwnicy.

Ranowyjaśniłdziewczynce,żedlabezpieczeństwaprzezjakiśczasbędziesypiałnadole.Dopókisięnie
uspokoi.Codokładniemasięuspokoić?-

zastanawiałasiędziewczynka.Naczympolegałtenspokój?Kiedytocośbędzieznowuspokojne?

Chciałasiędowiedzieć,coznaczyłyte„obozy”i„obławy”,októrychmówił,alebałasięprzyznać,że
podsłuchiwałarodziców,itokilkakrotnie.Nieodważyłasięwięczadaćpytania.

-Otwierać!Policja!

Czy policjanci znaleźli tatę w piwnicy? Czy dlatego tu przyszli? Czy zabiorą go do miejsca, o którym
wspominałszeptemopółnocy,dojednegozodległychobozówpozamiastem?

Dziewczynka pospiesznie, ale bezszelestnie podreptała do pokoju matki na końcu korytarza. Matka
obudziłasięodrazu,gdytylkopoczuładłońnaswoimramieniu.

-Topolicja,maman-szepnęładziewczynka.-Dobijająsiędodrzwi.

Matkawysunęłanogispodkołdryiodgarnęławłosyzczoła.

Dziewczynce wydawało się, że wygląda na zmęczoną, sprawia wrażenie starej, jakby miała znacznie
więcejniżtrzydzieścilat.

-Czyprzyszlizabraćtatę?-głosdziewczynkibyłrozpaczliwy,trzymałamatkęzaręce.-Czyprzyszlipo
niego?

Matkanieodpowiedziała.Nakorytarzuznowusłychaćbyłogłośnerozkazy.

Pospieszniezałożyłaszlafrok,poczymwzięładziewczynkęzarękęipodeszłydodrzwi.Miałagorącąi
spoconądłoń.Jakudziecka,pomyślaładziewczynka.

-Słucham-powiedziałanieśmiałomatka,nieodsuwajączasuwki.

Męskigłoswykrzyknąłjejimięinazwisko.

-Tak,monsieur,toja-odpowiedziała.Wyraźniesłychaćbyłojejakcent.

background image

-Otwierać.Natychmiast.Policja.

Matkaukryłatwarzwdłoniach.Dziewczynkazauważyła,żejeststrasznieblada.

Matka znieruchomiała. Wydawała się wyczerpana, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Dziewczynka
nigdyniewidziałatakiegostrachunatwarzymatki.Byłazrozpaczona,czułasuchośćwustach.

Mężczyźni znowu zaczęli dobijać się do drzwi. Matka otworzyła je niezdarnymi, drżącymi rękami.
Dziewczynkawzdrygnęłasię,spodziewającsięwidokuszarozielonychmundurów.

Zadrzwiamistałodwóchmężczyzn.Jedenznichbyłpolicjantem,ubranymwciemnoniebieskądługądo
kolanpelerynęicylindrycznączapkęzdaszkiem.Drugimiałnasobiebeżowypłaszczprzeciwdeszczowy.
Wrękutrzymałlistę.Razjeszczeodczytałimięinazwiskomatki.Następnieojca.

Mówiłpłynnąfrancuszczyzną.

Zatem jesteśmy bezpieczni, pomyślała dziewczynka. Jeśli są Francuzami, a nie Niemcami, nic nam nie
grozi.JeślisąFrancuzami,niezrobiąnamniczłego.

Matka przyciągnęła dziewczynkę do siebie. Przez szlafrok czuć było, jak wali jej serce. Dziewczynka
chciała odepchnąć matkę, chciała, aby jej matka wyprostowała się i spojrzała mężczyznom prosto w
oczy, aby przestała się kulić ze strachu, aby powstrzymała serce, które łomotało jak u przestraszonego
zwierzęcia.Chciała,abyjejmatkabyłaodważna.

-Mojegomęża...niemawdomu-wyjąkałamatka.-Niewiem,gdziejest.Niewiem.

Mężczyznawbeżowympłaszczuodepchnąłjeiwszedłdomieszkania.

- Niech się madame pospieszy. Macie dziesięć minut. Spakujcie parę ubrań. Tyle, aby wystarczyło na
kilkadni.

Matkawciążstaławmiejscu.Patrzyłaszerokootwartymioczaminapolicjanta,stojącegonaklatce,tyłem
dodrzwi.Wydawałsięobojętny,znudzony.Położyłarękęnajegogranatowymrękawie.

-Proszępana,proszę...-zaczęła.

Policjant obrócił się, strącając jej dłoń. Obrzucił matkę i dziewczynkę zimnym pozbawionym wyrazu
spojrzeniem.

-Słyszałapani?Idziepaniznami.Córkateż.Proszęwykonywaćpolecenia!

Paryż, maj 2Bertrand spóźniał się jak zwykle. Nie chciałam mieć mu tego za złe, ale bez powodzenia.
ZnudzonaZoeopierałasięościanę.Przypominałaswojegoojcadotegostopnia,żeczasemażmnieto
bawiło.Jednakdzisiajniebyłomidośmiechu.

Podniosłam wzrok, by spojrzeć na stary wysoki budynek. Mieszkanie Marne - stare mieszkanie babki
Bertranda.Mieliśmytuzamieszkać,opuścićhałaśliwyboulevardduMontparnasseznieustannymwyciem
karetekpędzącychdojednegoztrzechpobliskichszpitali,kafejkiirestauracjeizamieszkaćwtejcichej,
wąskiejuliczcenaprawymbrzeguSekwany.

background image

Nie znałam zbyt dobrze dzielnicy Marais, choć podziwiałam jej nieco sypiące się piękno. Czy byłam
zadowolona z przeprowadzki? Trudno powiedzieć. Bertrand tak naprawdę nie spytał mnie o zdanie. W
zasadzieprawiewogólenieomówiliśmyzasadnościtejdecyzji.Bertrand,takjakmiałtowzwyczaju,po
prostuzabrałsiędoroboty.Bezemnie.

-Jest-powiedziałaZoe.-Spóźniłsiętylkopółgodziny.

Patrzyłyśmy, jak Bertrand idzie ulicą swoim charakterystycznym zmysłowym krokiem. Smukły,
ciemnowłosy,seksowny,archetypicznyFrancuz.

Jak zwykle rozmawiał przez telefon. Za nim widać było brodate zaróżowione oblicze jego wspólnika,
Antoine’a.Mielibiuronaruede1’Arcade,tużzakościołemMadeleine.

Bertrand pracował w pracowni architektonicznej jeszcze przed naszym ślubem, a własną założył z
Antoine’empięćlattemu.

Bertrandpomachałdonas,poczymwskazałnatelefon,marszczącbrwiikręcącgłową.

-Jakbyniemógłpowiedzieć,żemusikończyć-powiedziałazgryźliwieZoe.-Jasne.

Zoemiałazaledwiejedenaścielat,alechwilamiwydawałosię,żejestjużnastolatką.

Popierwsze,zewzględunawzrost-górowałanadwszystkimikoleżankami.Stopamiteżjeprzerastam,
dodawałaponuro.Apodrugie,zpowodupewnegoprzedwczesnegoblasku,którynierazpowodował,że
zapierałomidechwpiersiach.

Byłocośdojrzałegowjejpoważnymspojrzeniupiwnychoczuiwjejsposobiepodnoszeniabrody,gdy
byłazamyślona.Widziałamtoodzawsze,nawetwewczesnymdzieciństwie.Spokojna,dojrzała,czasem
zbytdojrzałajaknaswójwiek.

Antoineprzyszedłprzywitaćsięznami,podczasgdyBertrandrozmawiał

dalej, dostatecznie głośno, by słyszała go cała ulica, wymachiwał przy tym rękami, krzywiąc się i
obracającodczasudoczasu,bynabraćpewności,żewsłuchujemysięwkażdejegosłowo.

-Maproblemzkolegąpofachu-wyjaśniłAntoine,uśmiechającsiędyskretnie.

-Konkurencja?-spytałaZoe.

-Tak,konkurencja-odparłAntoine.Zoewestchnęła.

-Toznaczy,żemożemytustaćprzezcałydzień.Wpadłamnapewienpomysł.

-Antoine,czymaszmożekluczdomieszkaniamadameTezac?

-Owszem,mam,Julio-rzekłzuśmiechem.Antoinezawszeodpowiadał

po angielsku na moje wypowiedzi po francusku. Pewnie robił to, bo chciał być miły, jednak efekt był
odwrotnydozamierzonego.Wydawałomisię,żemójfrancuskiwciążniebyłnaodpowiednimpoziomie,

background image

mimożemieszkałamtuodtakdawna.

Antoine zamaszyście wyjął klucz. Postanowiliśmy wejść we trójkę na górę. Zoe wystukała swoimi
zwinnymipalcamikodwdomofonie.Przezchłodnezasypaneliśćmipodwórkoposzliśmydowindy.

-Niecierpiętejwindy-powiedziałaZoe.-Papapowiniencośzniązrobić.

-Kochanie-zwróciłamuwagę-onremontujemieszkanietwojejprababci,aniecałybudynek.

-Itakpowiniencośzniązrobić.

Gdy czekaliśmy na windę, moja komórka zabrzmiała motywem z Gwiezdnych wojen. Spojrzałam na
numermrugającynawyświetlaczu.Dzwonił

Joshua,mójszef.

-Cotam?-odebrałam.

Joshuamówiłzwięźleidorzecznie.Jakzwykle.

-Jesteśpotrzebnaprzedtrzecią.Kończymynumerlipcowy.Bezodbioru.

- Gee whiz, o kurczę - powiedziałam bezceremonialnie. Usłyszałam śmiech po drugiej stronie linii.
Joshuazawszelubił,gdymówiłamgeewhiz.

Może przypominało mu to młodzieńcze lata. Antoine wydawał się rozbawiony moimi staromodnymi
amerykanizmami.Wyobraziłamgosobie,jaknaosobnościpróbujejepowtarzaćztymswoimfrancuskim
akcentem.

Winda była z gatunku tych, które można znaleźć tylko w Paryżu: miała malutką kabinę zamykaną
przesuwanąręcznieżelaznąkratąipodwójnymidrewnianymidrzwiamiwahadłowymi,którezakażdym
razemzamykałysięnatobie.ŚciśniętapomiędzyZoeaAntoine’em-muszęprzyznać,żeniecoprzesadzał
zeswojąwodąkolońskąmarkiVetiver-zerknęłamnaswojątwarzwlustrze,gdywindaunosiłanasw
górę.Sprawiałamwrażenierówniezmęczonejizużytejjaktaskrzypiącawinda.

GdziesiępodziałamłodzieńczapięknośćzBostonuwstanieMassachusetts?

Kobieta,któraspoglądałanamniezlustra,byławtymokropnymwiekuprzedpięćdziesiątką,tejziemi
niczyjejwiotczejącejskóry,nadchodzącychzmarszczekiskradającejsięmenopauzy.

-Mnieteżsiętawindaniepodoba-powiedziałamponuro.Zoeuśmiechnęłasięszerokoiuszczypnęła
mniewpoliczek.

-Mamo,nawetGwynethPaltrowwyglądałabywtymlustrzejakstrachnawróble.

Musiałamsięuśmiechnąć.CałaZoe.

Matkazaczęłaszlochać,najpierwcicho,apotemcorazgłośniej.

background image

Dziewczynka patrzyła na nią oszołomiona. Nigdy przez dziesięć lat życia nie widziała płaczącej matki.
Patrzyłazkonsternacjąnajejłzyspływającepobladejtwarzy.Chciałajejpowiedzieć,żebyprzestała;
nie mogła znieść wstydu, jaki przynosił widok matki pociągającej nosem przed tymi nieznajomymi
mężczyznami.Aleoniniezwracaliuwaginatełzy.Kazalijejsiępospieszyć.

Niebyłoczasudostracenia.

Wsypialnichłopczyknadalspał.

-Alegdziechcecienaszabrać?-spytałabłagalnymtonemmatka.-MojacórkajestFrancuzką.Urodziła
sięwParyżu.Dlaczegojąteżchceciewziąć?

Gdziechcecienaszabrać?

Mężczyźni milczeli. Byli niemymi, złowieszczymi postaciami górującymi nad głową dziewczynki. W
oczachmatkiwidaćbyłostrach.Poszładosypialniiopadłanałóżko.Pokilkusekundachwyprostowała
sięizwróciładodziewczynkiszeptem,prawienieporuszającustami:

-Obudźbrata.Obojemaciesięubrać.Weźtrochęubrańdlasiebieidlaniego.

Szybko!Szybko,już!

Bratzaniemówiłzestrachu,gdywyjrzałzzadrzwiizobaczyłdwóchmężczyzn.

Patrzył,jakjegoroztrzęsiona,łkającamatkapróbujesiępakować.Zebrał

całąsiłęswojegoczteroletniegociałaiodmawiałwykonaniajakiegokolwiekruchu.

Dziewczynka próbowała go przekonać, ale nie słuchał. Stał nieruchomo z rączkami skrzyżowanymi na
piersi.

Dziewczynkazdjęłanocnąkoszulę,pospieszniewcisnęłasięwbawełnianąbluzkęispódniczkę.Wsunęła
stopydobutów.Bratpatrzył,jaksięubiera.Obojesłyszelidochodzącyzpokojumatkipłacz.

-Idędonaszejtajnejkryjówki-szepnął.

-Nie!Idzieszznami,musiszpójśćznami!

Złapałago,jednakwyślizgnąłjejsięzrąkinaczworakachprzedostałdodługiej,głębokiejszafkiukrytej
wścianieichsypialni.Częstosięwniejbawili.

Chowalisiętam,zamykalinaklucziczuli,jakbytobyłichwłasnymałydom.

Mamanipapaznalitękryjówkę,alezawszeudawali,żenicniewiedzą.

Wykrzykiwaliimionadzieciimówiliwesoło:„Och,gdzieżmogłysiępodziaćtedzieci?Jakietodziwne
-przedchwiląjeszczetubyły!”.Aonawrazzbratemchichotałaradośniewukryciu.

Mieli tam latarkę, parę poduszek, kilka zabawek i książek, a nawet butelkę, którą maman codziennie

background image

napełniała wodą. Braciszek nie umiał jeszcze czytać, więc dziewczynka czytała mu na głos Małego,
dobregodiabełka.

Uwielbiał opowieść o sierocie Karolku i okropnej madame Mac’miche, a szczególnie to, jak Karolek
zemściłsięzawszystkiejejokrucieństwa.

Dziewczynkaczytałamutoopowiadaniewielerazy.

Widziała,jaktwarzyczkabratapatrzynaniązmroku.Przytulonydoswojegoulubionegomisiachłopiec
jużsięniebał.Możerzeczywiściebyłbytambezpieczny.

W końcu miał wodę i latarkę. Poza tym mógłby przeglądać obrazki w książce hrabiny de Segur -
najbardziej lubił ten, który przedstawiał wspaniałą zemstę Karolka. Może powinna go tam na razie
zostawić.Mężczyźninapewnogotunieznajdą.Akiedypóźniejwciągudniapozwoląimjużwrócićdo
domu, wypuści go. Poza tym papa, kiedy w końcu wyjdzie z piwnicy, będzie wiedział, gdzie szukać
chłopca.

-Boiszsię?-spytałacicho.Wtejsamejchwilimężczyźnizawołaliponaglająco.

-Nie-odpowiedział.-Niebojęsię.Zamknijmnietu.Nieznajdąmnie.

Zamykając drzwiczki, zasłoniła drobną białą twarz, po czym obróciła klucz w zamku i wsunęła go do
kieszeni.Zamekbyłschowanyzamechanizmemobrotowymudającymwłącznikświatła.Dostrzeżeniew
boazeńikonturówszafkibyłoniemożliwe.Tak,tambędziebezpieczny.Byłategopewna.

Dziewczynkawyszeptałajegoimięiprzyłożyładłońdodrewna.

-Wrócępociebiepóźniej.Obiecuję.

Weszliśmy do mieszkania. Wielokrotne pstrykanie wyłącznikami światła nie odniosło żadnego skutku.
Antoineotworzyłkilkaokiennic.Dośrodkawlałosięświatłosłoneczne.Pokojebyłypusteizakurzone.
Pozbawionymeblidużypokójsprawiałwrażenieogromnego.Złocistepromieniekierowałysięukosem
przezwysokiebrudnetafleszybnaciemnobrązowyparkiet.

Rozejrzałamsiępopustychpółkachiciemniejszychprostokątachnaścianach,zaznaczającychmiejsca,w
którychjeszczeniedawnowisiałypiękneobrazy.

Przyjrzałam się marmurowemu kominkowi, w którym widziałam płomień rozpalanego zimą ognia.
PamiętałamteżMarnewyciągającądelikatne,bladeręcewstronęciepła.

Podeszłamdojednegozokieniwyjrzałamnacichezielonepodwórko.

Byłamzadowolona,żeMarneniewidziałaswojegomieszkaniaopróżnionego.

Tenwidokzasmuciłbyją,takjakmnie.

-WciążpachnieMarne-powiedziałaZoe-iShalimarem.

- I tą straszną Minette - dodałam, marszcząc nos. Minette była ostatnim zwierzęciem Marne -

background image

rozpuszczonymkotemsyjamskim.

Antoinespojrzałnamnie,zdziwiony.

-Kotkąwyjaśniłam.Tymrazemużyłamangielskiego.Oczywiściewiedziałam,żekotkapofrancuskutota
chatte, lecz słowo to mogło też oznaczać żeńskie narządy płciowe. A ostatnią rzeczą, jaką chciałam
usłyszeć,byłgłośnyśmiechAntoine’awywołanyjakąśdwuznacznością.

Antoineoceniałlokalokiemprofesjonalisty.

-Instalacjaelektrycznajestprzestarzała-powiedział,wskazującnastaroświeckiebezpiecznikizbiałej
porcelany.-Zresztągrzewczateż.

Łuszczącasięfarbanapokaźnychrozmiarówkaloryferachbyłaprzykrytagrubąwarstwąkurzu.

-Poczekaj,ażzobaczyszkuchnięiłazienki-odpowiedziałam.

-Wannastoinapazurach-wtrąciłasięZoe.-Będziemiichbrakowało.

Antoinebadałściany,obstukującjeręką.

-ZapewnechceciezBertrandemprzerobićjecałkowicie?-spytał,patrzącnamnie.

Wzruszyłamramionami.

-Taknaprawdęniewiem,coBertrandchcezrobić.Przeprowadzeniesiętutajbyłojegopomysłem.Mnie
toażtakniekręciło.Skłaniałamsięraczejkuczemuśbardziej...praktycznemu.Czemuśnowemu.

Antoineuśmiechnąłsięszeroko.

-Ależgdyjewykończymy,będzienowiuteńkie.

-Byćmoże.AledlamniebędzietozawszemieszkanieMarne.

Wciąż można było wyczuć jej obecność, mimo że przeprowadziła się do domu spokojnej starości
dziewięćmiesięcytemu.Babkamojegomężamieszkałatuodlat.

Pamiętałam nasze pierwsze spotkanie szesnaście lat temu. Byłam pod wrażeniem obrazów starych
mistrzów, marmurowego kominka, na którym stały rodzinne zdjęcia oprawione w ozdobne ramy ze
srebra, prostych, a jednak eleganckich mebli, rozlicznych książek stojących w szeregach na półkach
bibliotekiiwielkiegofortepianuprzykrytegomiękkimczerwonymaksamitem.

Totutajporazpierwszyjązobaczyłam,porazpierwszypodałamjejrękę,wciążczującsięniezręczniez
tym,comojasiostraCharla,nazwała„tymciągłymfrancuskimobcałowywaniem”.

Paryżanceniepodawałosiędłoni,nawetjeżeliwidziałosięjąporazpierwszywżyciu.Całowałosięją,
razwkażdypoliczek.

Wtedyjeszczetegoniewiedziałam.

background image

Mężczyznawbrązowympłaszczurazjeszczeprzyjrzałsięliście.

-Zaraz-powiedział-brakujejednegodziecka.Chłopca.Odczytałjegoimię.

Dziewczyncesercestanęłowgardle.Matkaspojrzałananią.

Dziewczynkaprzyłożyłapalecdoustnatyleszybko,byniedostrzeglitegomężczyźni.

-Gdziejestchłopiec?-głosmężczyznynieznosiłsprzeciwu.

Dziewczynkazrobiłakroknaprzód,załamującręce.

- Mojego brata tu nie ma, monsieur - powiedziała swoją doskonałą francuszczyzną, językiem osoby
tutejszej.-Wyjechałnapoczątkumiesiącazparomakolegami.Nawieś.

Mężczyznawpłaszczuprzyjrzałsięjejuważnie,poczymskinął

pospiesznienapolicjanta.

-Przeszukajmieszkanie,byleszybko.Byćmożeojciecteżsiętuukrywa.

Policjantzacząłprzeszukiwaćmieszkanie,pokójpopokoju,niezdarnieotwierającdrzwi,zaglądającpod
łóżkaidoszaf.

Wsłuchując się w odgłosy dochodzące z kolejnych pokoi, mężczyzna w płaszczu chodził w kółko. W
chwiligdybyłodwróconyplecami,dziewczynkaszybkimruchempokazałamatceklucz.Papaprzyjdziei
go zabierze, papa przyjdzie po niego, powiedziała bezgłośnie. Matka kiwnęła głową. Dobrze, zdawała
się mówić, rozumiem, gdzie jest chłopiec. Jednak po chwili zmarszczyła brwi, obróciła dłoń, jakby
przekręcała klucz - gdzie zostawić klucz papie, skąd będzie wiedział, gdzie go szukać? Mężczyzna
obróciłsięgwałtownieizacząłimsięprzyglądać.Matkaznieruchomiała.Dziewczynkadrżałazestrachu.

Patrzyłnanieuważnieprzezjakiśczas,poczymnaglezamknąłokno.

-Proszępana-powiedziałamatka-tujesttakgorąco.Mężczyznasięuśmiechnął.

Dziewczynkanigdyniewidziałaokropniejszegouśmiechu.

-Musimyjezamykać,madame-odpowiedział.-Dziśranopewnapaniwyrzuciłaswojedzieckoprzez
okno,poczymsamawyskoczyła.Niechcielibyśmy,abytosiępowtórzyło.

Matka nic nie odpowiedziała, oniemiała ze strachu. Dziewczynka patrzyła złowrogo na mężczyznę.
Nienawidziłago,nienawidziłazcałejduszy.

Nienawidziła jego zaczerwienionej twarzy, jego wilgotnych ust, jego chłodnego martwego spojrzenia,
gdytakstałzrozstawionyminogami,wfilcowymkapeluszuzsuniętymnaoczyizrękamizałożonymiza
plecami.

Nienawidziłagozcałejsiły,takjakjeszczeniezdarzyłojejsięwcałymżyciu,nienawidziłagobardziej
niż tego okropnego chłopca ze szkoły, tego Daniela, który szeptał jej na przerwach okropne rzeczy,

background image

strasznerzeczyoakcenciejejmatki,oakcenciejejojca.

Słuchała,jakpolicjantniezdarniekontynuowałprzeszukiwaniemieszkania.Nieznajdziechłopca.Szafka
byłazbytdobrzeschowana.Chłopiecbędziebezpieczny.

Nigdygonieznajdą.Nigdy.

Policjantwrócił.Wzruszyłramionamiipotrząsnąłgłową.

-Nikogotuniema-stwierdził.

Mężczyznawpłaszczupopchnąłmatkęwstronędrzwi.Kazałoddaćsobieklucze.

Matka przekazała je w milczeniu. Zeszli ze schodów w szeregu, spowolnieni torbami i pakunkami
niesionymi przez matkę. Dziewczynka myślała pospiesznie: jak może przekazać klucz ojcu? Gdzie
powinnagozostawić?Udozorczyni?Czyotejporzebędziejużnanogach?

Odziwo,dozorczynijużwstałaiczekałazaswoimidrzwiami.

Dziewczynka dostrzegła dziwny wyraz jej twarzy, jakby scena, której się przyglądała, napawała ją
satysfakcją.Skądtakamina?pomyślaładziewczynka.

Dlaczego nawet nie spojrzy na matkę ani na nią, a tylko na mężczyzn, jakby udawała, że nie widzi ich
obu, jakby nigdy ich nie znała. A przecież matka zawsze była dla tej pani miła, od czasu do czasu
opiekowałasięjejdzieckiem,malutkąSuzanne,któraczęstopłakałazpowodubólubrzucha,amatkabyła
taka cierpliwa, śpiewała Suzanne w swoim rodzimym języku, bez końca, a dziecko to uwielbiało i
zasypiałospokojnie.

-Czywiepani,gdziejestojciecisyn?-spytałpolicjant,przekazującdozorczynikluczedomieszkania.

Kobietawzruszyłaramionami.Wciążniepatrzyłanadziewczynkęaninajejmatkę.

Schowałakluczedokieszenipospiesznymłapczywymruchem,któryniespodobałsiędziewczynce.

- Nie - powiedziała policjantowi. - Męża nie widywałam ostatnio zbyt często. Może się ukrywa z
chłopcem. Mogą panowie sprawdzić w piwnicach albo w pokojach gospodarczych na strychu. Mogę
panompokazać.

Niemowlęwmałymmieszkaniuzaczęłokwilić.Dozorczyniobejrzałasięprzezramię.

-Niemamyczasu-powiedziałmężczyznawpłaszczu.-Jestjeszczedużodozrobienia.Wrócimypóźniej,
jeślizajdzietakapotrzeba.

Dozorczyniposzłapopłaczącedzieckoiprzycisnęłajedopiersi.

Powiedziała, że wie o innych rodzinach w sąsiednim budynku. Wymieniła ich nazwiska z niesmakiem,
jakbywymawiałaprzekleństwo,pomyślaładziewczynka,jednoztychbrzydkichsłów,którychnigdynie
powinnosięużywać.

background image

Bertrandwkońcuschowałtelefondokieszeniiskierowałuwagęnamnie.

Uśmiechnął się w swój czarujący sposób. Dlaczego mam tak nieskończenie atrakcyjnego męża,
pomyślałam po raz nty. Dawno, dawno temu, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, na nartach w
Courchevel,wefrancuskichAlpach,miałjeszczechłopięcąurodę.Teraz,wwiekuczterdziestusiedmiu
lat,byłmasywniejszyisilniejszy.Epatowałmęskością,„francuskością”iklasą.Był

jak dobre wino, dojrzewające z wdziękiem i mocą, podczas gdy ja sama czułam się, jakbym utraciła
swoją młodość gdzieś pomiędzy rzeką Charles a Sekwaną, przy czym raczej nie rozkwitałam w wieku
średnim. Jeżeli srebrne włosy i zmarszczki zdawały się podkreślać urodę Bertranda, byłam pewna, że
mojejniesłużą.

- No i? - powiedział, chwytając mnie niedbale zaborczą ręką za tyłek, nie zastanawiając się nad
spojrzeniamiwspólnikaczynaszejcórki.-Czyżniejestwspaniałe?

- Wspaniałe - powtórzyła Zoe. - Antoine właśnie powiedział, że wszystko trzeba zrobić od nowa. Co
znaczy,żepewnieniewprowadzimysiętuprzezkolejnyrok.

Bertrandroześmiałsię.Byłtowyjątkowozaraźliwyśmiech,cóśpomiędzyhienąasaksofonem.Natym
polegałproblemzmoimmężem.

Uwielbiałkorzystaćdogranicmożliwościzeswojegoodurzającegouroku.

Zastanawiałamsię,pokimgomiał.Porodzicach:ColletteiEdouardzie?

Szaleniebystrzy,wytworni,oczytani.Alenieczarujący.Siostrach,CecileiLaurę?Dobrzewychowane,
błyskotliwe, o nienagannych manierach. Ale śmiały się tylko wtedy, gdy uważały, że wypada. Zatem
zapewnemiałgopoMarne-

buntowniczej,niepokornejMarne.

- Antoine jest strasznym pesymistą - roześmiał się Bertrand. - Będziemy tu mieszkać już wkrótce. Jest
dużodozrobienia,alezatrudniędotegonajlepszeekipy.

Poszliśmyzanimdługimwyłożonymskrzypiącąklepkąkorytarzem,byobejrzećsypialnie,którychokna
wychodziłynaulicę.

- Tej ściany trzeba się pozbyć - oznajmił Bertrand, wskazując palcem, a Antoine przytaknął. - Kuchnia
musibyćbliżej.WinnymprzypadkunaszadrogapannaJarmonduznajązaimpractical.

Powiedział „niepraktyczną” po angielsku, mrugając do mnie frywolnie i pokazując palcami małe
cudzysłowywpowietrzu.

-Całkiemsporetomieszkanie-zwróciłuwagęAntoine.

-Zdecydowanierobiwrażenie.

-Teraztak,leczdawniejbyłodużomniejsze,znacznieskromniejsze-

background image

odpowiedział

Bertrand.-Moimdziadkomnieżyłosięłatwo.Dziadekzarabiałniewiele.

Dopierowlatachsześćdziesiątychzaczęłomusięlepiejwieść,wtedykupił

mieszkaniepodrugiejstroniekorytarzaijeprzyłączył.

-Czylikiedygrandpere,dziadek,byłdzieckiem,mieszkałwtejmałejczęści?-spytałaZoe.

- Zgadza się - powiedział Bertrand. - W tej oto części. To był pokój rodziców, a on spał tutaj. Miał
znaczniemniejmiejsca.

Antoinepukałwścianę,zamyślony.

-Tak,wiem,oczymmyślisz-uśmiechnąłsięBertrand.

-Chceszpołączyćtedwapokoje,prawda?

-Prawda!-przyznałAntoine.

-Toniejestzłypomysł,choćtrzebagojeszczeprzemyśleć.Jesttukłopotliwykawałekściany,późniejci
pokażę.Grubaboazeria,ruryitympodobnewśrodku.Niejesttotakieproste,jaksięwydaje.

Spojrzałamnazegarek-wpółdotrzeciej.

-Muszęiść-stwierdziłam.-MamspotkaniezJoshuą.

-AcorobimyzZoe?-spytałBertrand.Zoewestchnęłaipokręciłagłową.

-Wiesz,tato,mogęzpowrotemdoMontparnassepojechaćautobusem.

-Acozlekcjami?Kolejnewestchnienie.

-Tato!Jestśroda.Wśrodypopołudniuniemazajęć,pamiętasz?

Bertrandpodrapałsięwgłowę.

-Zamoichczasów...

-Niebyłolekcjiwczwartki,mieliśmywolneczwartki-wyrecytowałaZoe.

-Absurdalnefrancuskieszkolnictwo-westchnęłam.-Adotegojeszczezajęciawsobotnieporanki!

Antoine zgodził się ze mną. Jego syn chodził do prywatnej szkoły, gdzie nie było zajęć w sobotnie
przedpołudnia.AleBertrand-jakjegorodzice-był

zagorzałymzwolennikiemfrancuskiegosystemuedukacji.ChciałamumieścićZoewdwujęzycznejszkole,
którychbyłowParyżukilka,leczklanTezacównigdybynatonieprzystał.ZoebyłaFrancuzką,urodzoną
we Francji. Miała pójść do francuskiej szkoły. Obecnie uczęszczała do liceum Montaigne’a, nieopodal

background image

OgroduLuksemburskiego.Tezacowiewciążzapominali,żeZoemaamerykańskąmatkę.NaszczęścieZoe
mówiła doskonale po angielsku. Zawsze mówiłam do niej w tym języku, a ponadto dostatecznie często
jeździła do Bostonu, w odwiedziny do moich rodziców. Większość wakacji spędzała na Long Island, z
mojąsiostrąCharląijejrodziną.

Bertrandobróciłsięwmojąstronę.Wjegooczachwidaćbyłobłysk,którywzbudzałwemnieczujność,
mógłbowiemoznaczać,żezachwilębędziebardzośmiesznylubbardzookrutny,jeśliniejednoidrugie.
Antoine najwyraźniej również znał ten wyraz twarzy, sądząc po tym, jak intensywnie zaczął się
przypatrywaćswoimskórzanymmokasynomzfrędzlami.

- No tak, oczywiście wiemy, co panna Jarmond myśli o naszych szkołach, naszych szpitalach, naszych
niekończących się strajkach, naszych długich wakacjach, naszych wodociągach, naszej poczcie, naszej
telewizji, naszych politykach, naszym psim gównie na chodnikach - powiedział Bertrand, pokazując
idealne zęby w uśmiechu skierowanym w moją stronę. - Słyszeliśmy to już tak wiele, wiele razy,
prawda?

LubiębyćwAmeryce,wszystkojesttakieczystewAmeryce,wszyscyzbierająpsiegównawAmeryce!

-Tato,przestań,zachowujeszsięordynarnie!-powiedziałaZoe,biorącmniezarękę.

Gdy znalazła się na dworze, dziewczynka zobaczyła wychylającego się z okna, ubranego w piżamę
sąsiada.Byłbardzomiłyiuczyłmuzyki.Grałnaskrzypcachilubiłagosłuchać.Częstograłdlaniejijej
brataprzezpodwórkostarefrancuskiepiosenki,typu„Surlepontd’Avignon”czy„Alaclairefontaine”,
jakipiosenkizkrajurodziców,doktórychzawszewesołotańczyli.

Pantoflematkiślizgałysiępodeskachpodłogi,aojciecobracałmatkąwkółkoiwkółko,ażwszystkim
kręciłosięwgłowie.

-Corobicie?Dokądjezabieracie?-zawołał.

Jegogłosrozniósłsiępopodwórku,przygłuszająckrzykdziecka.

Mężczyznawpłaszczunieodpowiedział.

-Przecieżniemożecietegozrobić.Todobrzyuczciwiludzie!Niemożecietegozrobić!

Dźwiękgłosunauczycielaprzywołałsąsiadówdookien-okiennicezaczęłysięrozwierać,azafirankami
pojawiałysiętwarze.

Dziewczynkaspostrzegłajednak,żeniktsięnieporuszał,niktnicniemówił.Poprostupatrzyli.

Matkanaglezatrzymałasięwmiejscu,jejplecydrżałykonwulsyjnieodpłaczu.

Trzykrotniewykrzyknęłaimięmęża.

Mężczyźni złapali ją za ramiona i gwałtownie nią potrząsnęli. Torby i pakunki wyleciały jej z rąk.
Dziewczynkapróbowałaichpowstrzymać,leczzostałaodepchnięta.

W drzwiach pojawił się człowiek - chudy, w pomiętym ubraniu, nieogolony, z zaczerwienionymi,

background image

zmęczonymioczami.Wyprostowałsięiruszył

przezpodwórze.

Gdyzbliżyłsiędomężczyzn,wyjaśnił,kimjest.Mówiłzwyraźnymakcentem,takimsamymjakkobieta.

-Zabierzciemniewrazzrodziną-powiedział.

Dziewczynkawsunęłarączkęwdłońojca.

Jestem bezpieczna, pomyślała. Bezpieczna, z matką, z ojcem. To nie może trwać długo. To francuska
policja,anieNiemcy.Niktniezrobinamkrzywdy.

Wkrótcebędązpowrotemwdomu,amamanprzygotujeśniadanie.

Chłopczykwyjdziezukrycia,apapapójdziedofabrykinakońcuulicy,gdziepracowałjakobrygadzistai
wrazzpozostałymirobotnikamiprodukowałpaski,torebkiiportfele.

Wszystkobędzietak,jakdawniej.Wkrótcebędzieznowubezpiecznie.

Nadworzezrobiłosięjużjasno.Wąskaulicabyłapusta.Dziewczynkaobejrzałasięwstronębudynku,w
którymmieszkała,wstronęmilczącychtwarzywoknach,wstronędozorczynitulącejmałąSuzanne.

Nauczycielmuzykipodniósłpowolirękęwgeściepożegnania.

Uśmiechnęłasięiodmachałamu.Wszystkobędziedobrze.Niedługowróci,niedługowszyscywrócą.

Jednaknauczycielzdawałsięzałamany.

Pojegotwarzyspływałyłzy,niemełzybezsilnościiwstydu,którychniemogłazrozumieć.

-Ordynarny?Twojamatkatouwielbia-roześmiałsięBertrand,puszczającokodoAntoine’a.-Prawda,
skarbie? Prawda, cheriel Obrócił się na pięcie w stronę dużego pokoju, pstrykając palcami w rytm
melodiizWestSideStory.

Czułam się głupio, ośmieszona przed Antoine’em. Dlaczego Bertrand czerpał taką przyjemność z
przedstawiania mnie jako zgryźliwej, uprzedzonej do wszystkiego Amerykanki, wiecznie krytykującej
Francuzów?Dlaczegopozwalałammunato?

Kiedyś było to śmieszne. Zaraz po ślubie rozśmieszało do łez zarówno naszych amerykańskich, jak i
francuskichznajomych.Kiedyś.

Uśmiechnęłamsięjakzwykle.Jednakmójuśmiechwydawałsiędzisiajniecowymuszony.

-ByłeśostatniouMarne?-spytałam.Bertrandbyłjużzajętyobmierzaniem.

-Cotakiego?

-Marne-powtórzyłamcierpliwie.-Sądzę,żechętniebycięzobaczyłaiporozmawiałaomieszkaniu.

background image

Naszespojrzeniasięskrzyżowały.

-Niemamczasu,amour.Pójdziesz?Błagalnespojrzenie.

-Odwiedzamjącotydzień,dobrzeotymwiesz.Westchnął.

-Totwójababka-zwróciłamuwagę.

-Akochaciebie,l’Ameńcaine,Amerykankę-uśmiechnąłsięszeroko-

takjakja,bebe,kochanie.

Podszedłipocałowałmnielekkowusta.

Amerykanka. Więc to ty jesteś tą Amerykanką - stwierdziła Marne tyle lat temu, w tym samym pokoju,
przyglądającmisięwnikliwieszarymioczami.

LAmericaine. Jak amerykańsko się wtedy poczułam, ze swoją trwałą, tenisówkami i szerokim, białym
uśmiechem.Tasiedemdziesięcioletniakobietaoprostychplecach,patrycjuszowskimnosie,znienagannie
upiętymkokiemibystrymioczamibyłauosobieniemfrancuskości.MimotopolubiłamMarneodrazu,jej
zaskakującygardłowyśmiechiciętepoczuciehumoru.

Musiałamprzyznać,żenawetdziśwolałamjąodrodzicówBertranda,przyktórychwciążczułamsięjak
przyjezdna,mimożemieszkałamwParyżuoddwudziestupięciulat,byłamżonąichsynaodpiętnastui
urodziłamichpierwsząwnuczkęZoe.

Podrodzenadół,stanąwszyznowutwarząwtwarzzeswoimdokuczliwymodbiciemwlustrzewindy,
nagle uświadomiłam sobie, że zbyt długo tolerowałam ucinki Bertranda, zbywając je za każdym razem
dobrodusznymwzruszeniemramion.

Dzisiaj,zjakiegośbliżejnieokreślonegopowodu,porazpierwszypoczułam,żemamdość.

Dziewczynkatrzymałasiębliskorodziców.Poganianiprzezmężczyznęwbeżowympłaszczu,przeszlijuż
znacznączęśćichulicy.Dokądichprowadzono?Skądtenpośpiech?Kazanoimwejśćdodużegogarażu.
Znałateokolice,byliniedalekodomuifabrykiojca.

Wgarażupochyleninadsilnikamimężczyźniwpoplamionycholejemniebieskichkombinezonachpatrzyli
nanichwmilczeniu.Niktnicniemówił.

Dziewczynkazauważyławgarażudużągrupęludzizustawionymiustóptorbamiikoszykami.

Zwróciłauwagę,żewwiększościbyłytokobietyidzieci.Znałaniektóreznichzwidzenia.Jednaknikt
nieodważyłsiępomachaćczyprzywitać.Pojakimśczasiepojawiłosiędwóchpolicjantów.Odczytywali
nazwiska.Ojciecdziewczynkipodniósłrękę,gdyusłyszałswoje.

Dziewczynkarozejrzałasię.Zauważyłaznajomegozeszkoły,Leona.

Wyglądałnazmęczonegoiprzestraszonego.Uśmiechnęłasiędoniego,chcącmupowiedzieć,żewszystko
będziedobrze,żeniedługowszyscywrócądodomu.Toniepotrwadługo,wkrótcewszystkichodeśląz

background image

powrotem.LeczLeonspojrzałnanią,jakbybyłaszalona.Opuściławzrok,zarumienionazewstydu.

Możeźletowszystkozrozumiała.

Sercewaliłojejmłotem.Możewcaleniebędzietak,jakjejsięwydawało.

Poczułasiębardzonaiwnąigłupiąmałądziewczynką.

Ojciecpochyliłsięnadnią.Jegonieogolonabrodałaskotałająwucho.

Powiedziałjejimię.Gdziejestbrat?Pokazałamuklucz.Braciszekjestbezpiecznywichtajnejszafce,
szepnęładumnie.Tambędziebezpieczny.

Ojciecotworzyłszerokooczy.Złapałdziewczynkęzaramię.Niemartwsię,powiedziała,nicmusięnie
stanie.Togłębokaszafka,jestwniejdośćpowietrza-nieudusisię.Pozatymmawodęilatarkę.Nicmu
sięniestanie,papo.Nierozumiesz,powiedziałojciec,nierozumiesz.Zezgroząpatrzyła,jakjegooczy
wypełniająsięłzami.

Pociągnęłagozarękaw.Niemogłaznieśćwidokupłaczącegoojca.

-Papo-powiedziała-wrócimydodomu,prawda?Wrócimypotym,jakodczytająnaszlisty?

Ojciecotarłłzy.Spojrzałnaniąwielkimismutnymioczami.Niemogłaznieśćtegospojrzenia.

-Nie-odparł-niewrócimy.Niepozwoląnamwrócić.

Poczuła przenikające straszliwe zimno. Raz jeszcze przypomniała sobie, co kiedyś podsłuchała,
zobaczyłatwarzerodzicówwidzianezzadrzwi,ichstrach,ichrozpaczwśrodkunocy.

-Jakto,papo?Dokądmamyiść,jeśliniedodomu?Dlaczego?Powiedzmi!

Powiedz!-prawiewykrzyczałaostatniesłowa.

Ojciecponownieskierowałwzrokwjejstronę.Poczympowtórzył

bardzocichojejimię.Wciążmiałmokreoczy,napoliczkachłzy.Położyłdłońnajejramieniu.

-Bądździelna,córeczko.Bądździelna,takdzielna,jaktylkopotrafisz.

Nie była w stanie płakać. Strach przerastał i pochłaniał wszystko inne, jakby każde uczucie było przez
niegowsysane,niczymprzezpotwornyodkurzacz.

-Aleobiecałammu,żewrócę,papo.Obiecałam.Dziewczynkaspostrzegła,żeojciecznówzacząłpłakać
ijużjejniesłuchał.Byłpochłoniętywłasnąrozpacząiwłasnymstrachem.

Kazano wszystkim wyjść na dwór. Na ulicy nikogo nie było, stały jedynie ustawione wzdłuż chodnika
autobusy. Zwykłe autobusy, jakimi dziewczynka jeździła z matką i bratem po mieście: najzwyklejsze,
białozieloneautobusyzplatformamiztyłu.

background image

Kazano im wsiadać, wpychano do środka. Dziewczynka wypatrywała raz jeszcze szarozielonych
mundurów, nasłuchiwała szorstkiego gardłowego języka, którego nauczyła się bać. Ale tu byli tylko
policjanci.Francuscypolicjanci.

Przez zakurzoną szybę autobusu rozpoznała jednego z nich, młodego, z rudymi włosami, który często
pomagałjejprzejśćprzezulicępodrodzedodomu.Zapukaławszybę,byprzyciągnąćjegouwagę.Gdy
ichspojrzeniaspotkałysię,szybkoodwróciłwzrok.Wydawałsięzawstydzony,wręczzirytowany.Była
ciekawadlaczego.Jedenzmężczyznzaprotestowałizostał

gwałtowniepopchnięty.Policjantkrzyknął,żezastrzelikażdego,ktobędziepróbowałuciekać.

Niewidzącymwzrokiemdziewczynkapatrzyłanaprzesuwającesięzaszybądrzewa.

Mogłamyślećtylkoojednym:oczekającymnaniąbraciszkuzamkniętymwszafcewpustymdomu.Nie
mogła myśleć o niczym innym. Gdy przejeżdżali przez most, patrzyła na skrzącą się Sekwanę. Dokąd
jechali?Papaniewiedział.Niktniewiedział.

Wszyscysiębali.

Nagłyhukpiorunaprzestraszyłwszystkich.Deszczlunąłtakgtoałtoumie,żeautobusmusiałsięzatrzymać.
Dziewczynka wsłuchiwała się w odgłos kropli bębniących o dach. Ulewa wkrótce ustała, a autobus
wróciłnadrogę,przetaczającsiępolśniącymbruku.Wyszłosłońce.

Autobuszatrzymałsięiwszyscywysiedli,objuczenipakunkami,walizkami,rozpłakanyminiemowlętami.
Dziewczynkanieznałatejulicy.

Nigdytuniebyła.Nakońcuulicyzobaczyłanaziemnyodcinekmetra.

Zaprowadzono ich do ogromnego jasnego budynku. Widniał na nim jakiś napis, jednak nie mogła
przeczytać wielkich ciemnych liter. Zauważyła, że ulica była wypełniona rodzinami, takimi jak jej,
wychodzącymizautobusów,poganianymiprzezpolicję.Francuskąpolicję.

Niepuszczałarękiojca,gdywtłaczanoiwpychanoichnaogromnązadaszonąprzestrzeń.Byłytutłumy,
zarówno na środku toru, jak i na twardych żelaznych siedzeniach na widowni. Ile tu było osób? Nie
sposóbzliczyć.

Wyglądało, że setki. A napływało coraz więcej. Dziewczynka spojrzała w górę na ogromny niebieski
świetlikwkształciekopuły.Słońceświeciłoprzezniegobezlitośnie.

Ojciecznalazłmiejsce,gdziemogliusiąść.Dziewczynkaobserwowała,jakciągleprzybywająludzie,a
tłum gęstnieje. Stawało się coraz głośniej, budowlę wypełniał ciągły szum tysięcy głosów,
pochlipywania dzieci i jęki kobiet. Skwar stawał się nieznośny; im wyżej słońce znajdowało się na
niebie,tymtrudniejbyłooddychać.

Byłocorazmniejmiejsca,wszyscybyliściśnięcijedenobokdrugiego.

Przyglądałasięmężczyznom,kobietomizapłakanymdzieciomzprzerażonymioczami.

-Papo-spytała-jakdługotutajbędziemy?

background image

-Niewiem,kochanie.

-Dlaczegotujesteśmy?

Położyładłońnażółtejgwieździeprzyszytejzprzodujejbluzki.

-Toprzezto,prawda?-powiedziała.-Wszyscytutajtakiemają.

Ojciecuśmiechnąłsięponuro.

-Tak-odpowiedział-toprzezto.Dziewczynkazmarszczyłabrwi.

- To niesprawiedliwe, papo - syknęła. - To niesprawiedliwe! Przytulił ją, wymówił jej imię czułym
głosem.

- To prawda, najdroższa, masz rację. To niesprawiedliwe. Siedziała przytulona do niego, z policzkiem
przyciśniętymdogwiazdynaszytejnajegomarynarkę.

Jakiśmiesiąctemumatkanaszyłagwiazdynawszystkiejejubrania.Nawszystkieubraniarodziny,poza
tymi należącymi do braciszka. Przedtem w ich dokumentach odbito pieczątki ze słowami „Żyd” lub
„Żydówka”; nagle nie wolno im było robić wielu rzeczy. Nie mogli już bawić się w parku. Nie mogli
jeździć na rowerze, chodzić do kina, teatru, restauracji czy na basen. Nie mogli już pożyczać książek z
biblioteki.

Widziałanapisy,którezdawałysiępojawiaćwszędzie:„Żydomwstępwzbroniony”.

Nadrzwiachfabryki,wktórejpracowałojciec,widniałdużynapis„Firmażydowska”.Mamanmusiała
robićzakupyposzesnastej,kiedywsklepachnicjużniebyłozpowoduracjonowaniażywności.Musieli
jeździćwostatnimwagoniemetra.

Musieliwracaćdodomuprzedgodzinąpolicyjnąiniewychodzićprzedporankiem.

Cojeszczewolnoimbyłorobić?Nic.Nic,pomyślała.

Toniesprawiedliwe.Takstrasznieniesprawiedliwe.Dlaczego?Czemuakuratoni?

Dlaczegotowszystko?Wydawałosię,żeniemanikogo,ktomógłbyjejtowytłumaczyć.

Joshuabyłjużwsalikonferencyjnej.Popijałswojąulubionąsłabąkawę.

WeszłamszybkimkrokiemiusiadłampomiędzyBamberem,kierownikiemdziałufotografii,iAlessandrą,
redaktorkątematówprzewodnich.

ZaoknamiwidaćbyłoruchliwąrueMarbeuf,orzutkamieniemodChampsElysees.

Nieprzepadałamzatączęściąmiasta;byłazbytzatłoczona,zbytkrzykliwa.

Codziennie przychodziłam tutaj do pracy i zdążyłam przywyknąć do przeciskania się między turystami,
zapełniającymiszerokiezakurzonechodnikiokażdejporzedniainocy,niezależnieodtego,czybyłolato,

background image

jesieńczyzima.

Odsześciulatpracowałamdlaamerykańskiegotygodnika„ScenyznadSekwany”.

Publikowaliśmy zarówno wydanie papierowe, jak i internetowe. Pisałam o wszystkim, co mogło
zainteresowaćmieszkającychwParyżuAmerykanów.

Artykuły z kolorytem lokalnym, życie społeczne i kulturalne: od przedstawień, filmów, restauracji i
książekponadchodzącefrancuskiewyboryprezydenckie.

Prawdę powiedziawszy, była to ciężka robota. Mieliśmy niewiele czasu na przygotowanie tekstów, a
Joshuabyłtyranem.Lubiłamgo,alebyłtyranem.

Należał do tego rodzaju szefów, których niewiele obchodzi czyjeś życie prywatne, małżeństwo czy
dzieci. Kobieta, która zachodziła w ciążę, przestawała dla niego istnieć. Jeśli komuś zachorowało
dziecko, musiał się liczyć z piorunującym spojrzeniem. Joshua miał jednak predyspozycje do swojego
stanowiska:spostrzegawczość,talentredaktorskiidoskonałewyczucieczasu.

Wszyscypadaliśmyprzednimnakolana.Zajegoplecamibezprzerwynarzekaliśmy,ależadneznasnie
chciało pracować dla kogoś innego niż dla tego pozornie łagodnego rodowitego nowojorczyka
mieszkającego w Paryżu od dziesięciu lat. Miał pociągłą twarz i głęboko osadzone oczy; gdy tylko
otworzył

usta,przejmowałkontrolęnadwszystkim.NiemożnabyłoniesłuchaćJoshui,atymbardziejniepodobna
byłomuprzerywać.

Bamberbyłprawietrzydziestoletnimlondyńczykiem.Miałponadmetrosiemdziesiątwzrostuigórował
nad resztą. Nosił okulary z fioletowymi szkłami, miał rozsiane po ciele kolczyki, włosy farbował na
kolormarmolady.

Nie mogłam się oprzeć jego wspaniałemu brytyjskiemu poczuciu humoru, które Joshua rzadko kiedy
wychwytywał.MiałamsłabośćdoBambera.Byłtaktownyidobrzesięznimpracowało.Możnateżbyło
liczyć na jego wsparcie, gdy Joshua miał zły dzień i wyżywał się na wszystkich po kolei. Nieraz
cieszyłamsię,żejestpomojejstronie.

Alessandra była półWłoszką. Miała gładką skórę i niepohamowaną ambicję. Ładna dziewczyna z
czuprynąbłyszczącychczarnychlokóworazwydatnymiwilgotnymiustami,którymmężczyźniniepotrafili
sięoprzeć.

Nigdyniemogłamsiędokońcazdecydować,czyjąlubię,czynie.Byłaopołowęmłodszaodemnie,ajuż
dorównywałamizarobkami,choćwnagłówkujejnazwiskoznajdowałosięponiżejmojego.

Joshuaprzedstawiałrozpiskitematówdokolejnychnumerów.Wkrótcemiałsięukazaćpokaźnyartykuło
wyborach prezydenckich, które stały się poważnym tematem od czasu wzbudzającego kontrowersje
zwycięstwa JeanaMarie Le Pena w pierwszej turze. Nie miałam zbytniej ochoty o tym pisać i skrycie
cieszyłamsięgdytematprzydzielonoAlessandrze.

- Julio - powiedział Joshua, patrząc na mnie znad okularów - tu jest coś z twojej działki. Obchody
sześćdziesiątejrocznicyVel’d’HivOdchrząknęłam.Coonpowiedział?Zabrzmiałojak„weldif’.Miałam

background image

pustkęwgłowie.Alessandraspojrzałanamniepobłażliwie.

-Szesnastylipcatysiącdziewięćsetczterdzieścidwa?Kojarzysz?-

spytała.Czasaminienawidziłamjejprzemądrzałegotonu.Naprzykładdzisiaj.

- Masowe aresztowania i zwożenie do Velodrome d’Hiver. Vel’ d’Hiv’ to skrót od nazwy słynnego
krytegostadionu,naktórymodbywałysięwyścigikolarskie.Całymidniamitrzymanotamwokropnych
warunkachtysiąceżydowskichrodzin.NastępniewysłanoichdoOświęcimia.Izagazowano.

Cośkojarzyłam,choćsłabo.

-Oczywiście-powiedziałamzdecydowanie,patrzącnaJoshuę.-Zatemcomamzrobić?

Wzruszyłramionami.

-Mogłabyśzacząćodznalezieniaparuosób,któreprzetrwałyVel’d’Hiv’

albo były świadkami tego, co się wtedy działo w Paryżu. Następnie zorientuj się, jak będą wyglądać
sameobchody:ktojeorganizuje,gdzieikiedy.Nakoniecposzukajfaktów.

Ustal,codokładniesięzdarzyło.Pewniesiędomyślasz,żeniebędzietołatwe.

FrancuzinieprzepadajązarozmawianiemopaństwieVichy,Petainieicałejreszcie.

Niesąztegozbytdumni.

-Znamkogoś,ktomógłbycipomóc-wtrąciłasięAlessandra,niecomniejzarozumiale.-FranekLevy.
Jest założycielem jednej z największych organizacji pomagającej członkom rozbitych przez Holokaust
żydowskichrodzinodnaleźćsięwzajemnie.

-Słyszałamonim-przytaknęłam,zapisującnazwisko.Rzeczywiściesłyszałam.

FranekLevybyłpostaciąpubliczną.

Organizował konferencje i pisał artykuły na temat rozkradzionych majątków żydowskich i okropieństw
deportacji.Joshuaskończyłkolejnąkawę.

- Byle bez wyciskaczy łez - ostrzegł. - Nie chcemy sentymentalizmu, tylko faktów, wywiadów i - tu
spojrzałnaBambera-dobrych,mocnychfotografii.Poszukajcieteżmateriałówarchiwalnych.Zbytwiele
ichniema,zresztąsamisięotymprzekonacie,alemożetenLevywampomoże.

-ZacznęododwiedzeniaVel’d’Hiv’-powiedziałBamber.

-Zobaczę,jakwygląda.

Joshuauśmiechnąłsięironicznie.

-Vel’d’Hiv’jużnieistnieje.Rozebranogowpięćdziesiątymdziewiątym.

background image

-Agdziebył?-zapytałam,zadowolona,żenietylkojaniebyłamzorientowanawtemacie.

ZnowuodpowiedziałaAlessandra.

-NarueNelaton,wpiętnastejdzielnicy.

-Moglibyśmyitakzobaczyć,jaktomiejsceobecniewygląda-

zauważyłam, patrząc na Bambera. - Możliwe, że mieszkają tam jeszcze ludzie, którzy pamiętają te
wydarzenia.

Joshuawzruszyłramionami.

-Możeciespróbować,alewątpię,byścieznaleźlizbytwieluchętnychdorozmowy.

Jakmówiłem,todlaFrancuzówdosyćdrażliwytemat.Niezapominajcie,żetofrancuskapolicja,anie
naziści,aresztowalitewszystkieżydowskierodziny.

GdysłuchałamsłówJoshuy,zorientowałamsię,jakmałowiemowydarzeniach,któremiałymiejscew
Paryżulatemczterdziestegodrugiegoroku.Tematniebyłporuszanynalekcjachwbostońskiejszkole,a
odkądprzyjechałamdoParyżadwadzieściapięćlattemu,prawiewogólenienatrafiałamnawzmiankio
Vel’d’Hiv’.

Wydawałosię,żejesttoswoistatajemnica,zakopanawprzeszłości.

Temat, którego nikt nie poruszał. Nie mogłam się doczekać, aż usiądę przed komputerem i zacznę
przeszukiwaćinternet.

Kiedy tylko spotkanie dobiegło końca, usiadłam w niewielkim boksie, który służył mi za biuro. Okno
wychodziło na hałaśliwą rue Marbeuf. Mieliśmy niewiele miejsca do pracy, ale zdążyłam do tego
przywyknąć. Tym bardziej że w domu w ogóle nie miałam gdzie pisać. Bertrand obiecał, że w nowym
mieszkaniubędęmiaładużypokój-własnygabinet-tylkodlasiebie.Nareszcie.

Wydawałosiętozbytpiękne,abymogłobyćprawdziwe.Trochęczasuminie,zanimprzywyknędotakich
luksusów.

WłączyłamkomputeriwinternecieweszłamnastronęGoogle.

Wpisałam:velodromed’hivervel’d’hiv’.Wynikówbyłomultum.Większośćznichpofrancusku,wtym
wielezawierającychszczegółoweinformacje.

Czytałamprzezcałepopołudnie.Nierobiłamnicpozaczytaniem,gromadzenieminformacjiiszukaniem
książeknatematokupacjiiaresztowań.

Zwróciłamuwagęnafakt,żewielespośródznalezionychprzezemnietytułówniebyłojużwznawianych.

Byłam ciekawa dlaczego. Czy nikt nie chciał czytać o Vel’ d’Hiv’? Czy nikogo to już nie obchodziło?
Obdzwoniłamparęksięgarni.Dowiedziałamsię,żeniełatwobędziezdobyćteksiążki.

background image

-Proszęspróbować-powiedziałam.

Kiedywyłączyłamkomputer,poczułamogarniającemniezmęczenie.

Bolałymnieoczy.Zpowoduwydarzeń,októrychczytałam,naszłymnieniekoniecznieradosnemyśli.

W Vel’ d’Hiv’ zamknięto ponad cztery tysiące żydowskich dzieci, w wieku od dwóch do dwunastu lat.
WiększośćbyłaFrancuzami,urodzonymiweFrancji.

ŻadneniewróciłozOświęcimia.

Dzień przeciągał się w nieskończoność. Przytulona do matki dziewczynka patrzyła, jak wokół kolejne
rodzinyzwolnatracązmysły.Niebyłonicdopiciaanijedzenia.

Skwarbyłniedowytrzymania.Powietrze,sucheipyliste,drażniłooczydziewczynkiidrapałowgardle.

Wielkiewrotanastadionzamknięto.Wzdłużkażdejścianystalirozglądającysięponuropolicjanci.Ich
pistoletystanowiłygroźbębezsłów.Niebyłogdzieiść.Niebyłocorobić.Pozostawałotylkosiedzieći
czekać.Alenaco?Costaniesięzjejrodziną,zcałątąciżbąludzi?

Poszła z ojcem szukać toalet na drugim końcu stadionu. Zastali tam odrażający smród. Ubikacji dla
takiegotłumubyłozbytmało,aitewkrótceprzestałydziałać.

Abysięzałatwić,dziewczynkamusiałaprzykucnąćpodmurem.

Próbowałaopanowaćodruchwymiotny,zasłaniającustaręką.Ludziesikaliiwypróżnialisię,gdzietylko
mogli, zawstydzeni, załamani, przysiadający niczym zwierzęta nad obrzydliwą podłogą. Zobaczyła
dostojną starszą panią chowającą się za płaszczem męża. Inna kobieta zachłysnęła się, przerażona
widokiemtoalet.Kręcącgłową,zasłoniłarękomaustainos.

Dziewczynka podążała za ojcem, przedzierając się przez tłum do miejsca, w którym zostawili matkę.
Widownię zapychały tobołki, torby, materace, kojce, a tory wyścigowe były czarne od ludzi.
Zastanawiałasię,iletumożebyćosób?

Zaniedbaneibrudnedziecibiegałypowidowni.Darłysię,proszącowodę.

Kobietawciąży,omdlewającawupalezpragnienia,krzyczałanacałygłos,żeumrze,żezarazumrze.

Starszy mężczyzna nagle obsunął się na zakurzoną ziemię. Sina twarz drgała konwulsyjnie. Nikt nie
zareagował.

Dziewczynkausiadłaobokmatki.Kobietaodprzywiezienianastadionucichła.

Prawie w ogóle się nie odzywała. Dziewczynka wzięła ją za rękę i uścisnęła; matka nie zareagowała.
Ojciecwstał,bypoprosićpolicjantaowodędladzieckaiżony.

Mężczyzna odpowiedział oschle, że wody chwilowo nie ma. Ojciec stwierdził, że to obrzydliwe, że
człowiekaniewolnotraktowaćjakpsa.Policjantodwróciłsięnapięcie.

background image

DziewczynkazobaczyłaLeona,chłopca,któregowcześniejzauważyławgarażu.

Przeciskał się przez tłum w stronę wejścia. Zwróciła uwagę na brak jego żółtej gwiazdy. Została
zerwana.Wstałaipodeszładoniego.Miałbrudnątwarz.

Nalewympoliczkuwidniałsiniak,podobniejaknaobojczyku.Byłaciekawa,czysamateżwyglądana
zmęczonąipoobijaną.

-Zwiewamstąd-szepnął.-Rodzicemikazali.Teraz.

-Alejak?-zapytała.-Policjanciwżyciucięnieprzepuszczą.Chłopiecspojrzałnanią.Miałdziesięć
lat,takjakona,leczwyglądałnaznaczniestarszego.Wjegowyglądzieniebyłojużnicchłopięcego.

-Znajdęsposób.Rodzicekazalimiuciekać.Oderwaligwiazdę.Tojedynysposób.

Inaczejtokoniec.Koniecdlanaswszystkich.

Znowupoczułalodowatystrach.Koniec?Czychłopiecmiałrację?Czytonaprawdębyłkoniec?Patrzył
naniąlekkopogardliwymwzrokiem.

-Niewierzyszmi,co?Powinnaśpójśćzemną.Zerwijgwiazdęichodź.

Ukryjemysię.Będęsiętobąopiekował.Wiem,corobić.

Pomyślała o czekającym w szafce braciszku. Wymacała w kieszeni gładką fakturę metalowego klucza.
Mogłabypójśćztymszybkimmądrymchłopcem.Uratowałabybrataisiebie.

Jednakczułasięzbytmała,zbytbezbronna,byzrobićcośtakiego.Zabardzosiębała.

Arodzice?Matka,ojciec...Cosięznimistanie?Czychłopiecmówił

prawdę?Czymogłamuzaufać?

Wyczuwającwahanie,położyłjejrękęnaramieniu.

-Chodźzemną-nalegał.

-Niewiem...-wymamrotała.Cofnąłsię.

-Jajużzdecydowałem.Idę.Żegnaj.

Patrzyła, jak przemyka w stronę wejścia. Policjanci wpuszczali kolejny transport ludzi: staruszków na
noszachiwózkachinwalidzkich,niekończącesięszeregizapłakanychdzieciikobietopuchniętychodłez.
Widziała,jakLeonprzenikaprzeztłum,wyczekującodpowiedniejchwili.

Wpewnymmomenciepolicjantzłapałgozakołnierziodepchnąłzpowrotem.

Chłopiec szybko i zwinnie podniósł się z ziemi i zaczął skradać z powrotem w stronę drzwi, jakby
zręczniepłynąłpodprąd.Dziewczynkaprzyglądałasięzafascynowana.

background image

Grupazdenerwowanychmatekprzypuściłaszturmnawejście,domagającsięwodydladzieci.Policjanci
wydawali się przez chwilę zdezorientowani, nie wiedzieli, co zrobić. Dziewczynka zobaczyła, jak
chłopiecbłyskawicznieprześlizgujesięprzeztozamieszanie.Jużgoniebyło.

Wróciła do rodziców. Zaczęło powoli zmierzchać. Im ciemniej się robiło, tym mocniej czuła, jak
potęguje się poczucie rozpaczy w niej i tysiącach innych zamkniętych tu ludzi, jak rośnie niczym
nieposkromionypotwórczysta,bezgranicznarozpacz.Byłaprzerażona.

Próbowałazamknąćoczy,zatkaćnosiuszy,byodciąćsięodsmrodu,kurzu,gorąca,jękówdesperacji,
widokuzapłakanychdorosłychijęczącychdzieci.Okazałosię,żetoniemożliwe.

Mogła tylko bezsilnie patrzeć w milczeniu. Wysoko w górze, pośród siedzących w okolicach świetlika
ludzi,dostrzegłanagłezamieszanie.

Przenikliwy wrzask, łopoczący kłąb ubrań wirujący w powietrzu przed lożami i uderzenie o twardą
nawierzchniętoru.Następniegwałtownezachłyśnięciasiętłumu.

-Papo,cotobyło?

Ojciecpróbowałodwrócićjejgłowęodtorów.

-Nic,kochanie,nic.Spadłotylkotrochęubrań.

Aleonawidziała.Wiedziała,cotobyło.Młodakobieta-wwiekumatki-

imałedziecko.Kobietazeskoczyłaznajwyższejbalustradyzdzieckiemnarękach.

Zmiejsca,wktórymsiedziała,dziewczynkawidziałapowykręcaneciałokobietyizakrwawionączaszkę
dziecka,rozciętąniczymdojrzałypomidor.

Dziewczynkaopuściłagłowęirozpłakałasię.

Gdy byłam mała i mieszkałam pod numerem 49 Hyslop Road w Brooklynie w stanie Massachusetts,
nigdynieprzyszłomidogłowy,żekiedyśprzeprowadzęsiędoFrancjiiwyjdęzaFrancuza.Sądziłam,że
spędzę całe życie w Stanach. W wieku jedenastu lat podkochiwałam się w Evanie Froście, chłopaku z
sąsiedztwa. Był piegowaty, przypominał chłopców z rysunków Normana Rockwella i nosił aparat na
zęby,ajegopies,Inky,lubiłbiegaćpopięknychkwietnikachmojegoojca.

Tata,SeanJarmond,uczyłnaMIT,MassachusettsInstituteofTechnology.Zeswoiminieposkromionymi
kręconymi włosami i wielkimi okularami przypominał szalonego naukowca. Był lubiany wśród
studentów.

Mama, Heather Carter Jarmond, kiedyś mistrzyni tenisa, pochodziła z Miami i należała do tych
wysportowanych,smukłych,opalonychkobiet,którezdająsięnigdyniestarzeć.Interesowałasięjogąi
zdrowążywnością.

Wniedzieletatabezkońcakłóciłsięponadżywopłotemzsąsiadem,panemFrostem,oto,żeInkyniszczy
tulipany. Tymczasem matka wzdychała w kuchni, przygotowując babeczki z otrębami i miodem. Nie
cierpiała sporów. Nie zwracając uwagi na hałas, moja młodsza siostra, Charla, oglądała w pokoju

background image

telewizyjnymserialetypuWyspaGilliganaczyjapońskiekreskówkiSpeedRacer,pochłaniającprzytym
metry czerwonej lukrecji. A na piętrze ja i moja najlepsza przyjaciółka, Kąty Lacy, przyglądałyśmy się
zza firanek zabójczo pięknemu Evanowi Frostowi, który baraszkował z przedmiotem furii mojego ojca,
czarniusieńkimlabradorem.

Mojedzieciństwobyłowesołeispokojne,pozbawionedrakiawantur.

Szkoła znajdowała się nieopodal. Święta Dziękczynienia mijały spokojnie, Boże Narodzenia w ciepłej
atmosferze. Długie leniwe miesiące letnie spędzałam w Nahant. Spokojne tygodnie przechodziły w
spokojne miesiące. Naprawdę przeraziłam się tylko raz, gdy w piątej klasie moja nauczycielka,
jasnowłosapannaSebold,odczytałanagłosSerceoskarżycielemEdgaraAllanaPoe’a.

Jeszczeprzezdługielatamiewałamprzeztokoszmary.

PociągdoFrancjipoczułamporazpierwszy,gdybyłamnastolatką.

Fascynacjatymkrajemnasilałasięzczasem.DlaczegoFrancja?DlaczegoParyż?Zawszepodobałmisię
francuski. Wydawał mi się bardziej miękki i zmysłowy od niemieckiego, hiszpańskiego czy włoskiego.
PotrafiłamdoskonalenaśladowaćfrancuskiegoskunksazkreskówekLooneyTunes.Jednakwgłębiserca
wiedziałam,żemojacorazgorętszamiłośćdoParyżaniemanicwspólnegozamerykańskimstereotypem
francuskiegowyrafinowania,francuskiejromantycznościiseksowności.Tobyłocośgłębszego.

Kiedy po raz pierwszy odkrywałam Paryż, przyciągały mnie w nim różne kontrasty; zapuszczone i
kiczowate okolice podobały mi się w tym samym stopniu, co wznosząca się majestatycznie
Haussmanowska zabudowa. Nie mogłam się oprzeć paradoksom, tajemnicom i niespodziankom
francuskiej stolicy. Dwadzieścia pięć lat zajęło mi wtopienie się w to miasto, ale udało mi się.
Nauczyłam się radzić sobie z niecierpliwymi kelnerami i grubiańskimi taksówkarzami. Nauczyłam się
jeździć wokół place de 1’Etoile, nie zwracając uwagi na obelgi wykrzykiwane przez nerwowych
kierowców autobusów i - co bardziej zaskakujące - eleganckie, rozjaśniane blondynki w lśniących
czarnych bmw mini. Nauczyłam się, jak okiełzać butne dozorczynie, zadufane sprzedawczynie,
zblazowanetelefonistkiinadętychlekarzy.

Przyzwyczaiłamsię,żeparyżanieuwielbiająsięwywyższać;szczególnąpogardężywiądlapozostałych
Francuzów, od Nicei po Nancy, a mieszkańców stołecznych przedmieść wręcz nie cierpią. Nauczyłam
się,żeresztaFrancuzównazywaparyżan

„psimigłowami”,Parisientetedechien,izaniminieprzepada.Niktniekochał

Paryża bardziej od prawdziwego paryżanina. Nikt nie był bardziej dumny ze swojego miasta niż
prawdziwyparyżanin.Niktniebyłnawetwpołowietakarogancki,wyniosły,zadufany.Nikomuinnemu
niebyłotaktrudnosięoprzeć.

Zastanawiałamsię,dlaczegotakkochamtomiasto.Byćmożedlatego,żenigdymisięniepoddało.

Niezależnie od tego, jak bardzo czułam się jego częścią, zawsze potrafiło mi przypomnieć, gdzie moje
miejsce.TuzawszebędęAmerykanką.

UAmericaine.

background image

Kiedy byłam w wieku Zoe, postanowiłam zostać dziennikarką. Zaczęłam w liceum od artykułów do
gazetkiszkolnejiodtądpisałamzawsze.

Przeprowadziłam się do Paryża, gdy miałam niewiele ponad dwadzieścia lat i dyplom anglistki z
Uniwersytetu Brooklyńskiego. Pierwszą posadę dostałam w amerykańskim magazynie mody. Byłam
młodsząasystentką.Szybkojednakrzuciłamtęredakcję.

Szukałam miejsca, w którym mogłabym się zajmować tematami ciekawszymi niż długości spódnic i
modnekolorynawiosnę.

Uchwyciłamsiępierwszejlepszejpracy.Przepisywałamoświadczeniaprasowedlaamerykańskiejstacji
telewizyjnej.Niezarabiałammilionów,alewystarczałonażyciewosiemnastejdzielnicy,wmieszkaniu
dzielonym z dwoma francuskimi homoseksualistami, Hervem i Christophe’em, z którymi bardzo się
zaprzyjaźniłam.

W tym tygodniu byłam umówiona u nich na kolację na rue Berthe, gdzie mieszkałam, zanim spotkałam
Bertranda.Natychspotkaniachmążrzadkomitowarzyszył.

Czasami zasta - nawiałam się, dlaczego jest tak obojętny względem Hervego i Christophe’a. Ponieważ
twój kochany mąż, jak większość zamożnych francuskich mieszczuchów, woli kobiety od
homoseksualistów,cocottel-

odpowiadał mi w głowie leniwy głos przyjaciółki, Languid, któremu towarzyszył zalotny śmiech. Tak,
miałarację.

Bertrandzdecydowaniewolałkobiety.Bezgranic,powiedziałabyCharla.

HerveiChristophenadalzajmowalimieszkanie,którekiedyśznimidzieliłam.

Jedyna różnica polegała na tym, że moja dawna niewielka sypialnia pełniła teraz funkcję garderoby.
Christophebyłniewolnikiemmodyibyłztegodumny.Lubiłamprzychodzićnaorganizowaneprzeznich
kolacje. Zawsze znajdowali się tam ciekawi ludzie - sławna modelka czy piosenkarka, kontrowersyjny
pisarz,uroczyhomoseksualnysąsiad,innaamerykańskabądź

kanadyjskadziennikarkaczymłody,początkującyredaktor.Hervebył

prawnikiemwmiędzynarodowejkorporacji,aChristopheuczyłjogi.

Bylimoiminajbliższymiprzyjaciółmi.MiałamwParyżukilkainnychprzyjaciółek,imigrantekzAmeryki:
Holly,SusannahiJan,którepoznałamwczasopiśmie,gdziepracowałam,lubwamerykańskiejszkole,w
którejczęstoumieszczałamogłoszenia,żeposzukujęopiekunkidodziecka.Miałamnawetparębliskich
francuskichznajomych,choćbyIsabelle,którąspotkałamnalekcjachbaletuZoewSallePleyel.

JednaktodoHervegoiChristophe’adzwoniłamopierwszejnadranem,gdyniemogłamsiędogadaćz
Bertrandem.Tooniprzyszlidoszpitala,kiedyZoeprzewróciłasięnaskuterzeizłamałanogęwkostce.
Toonizawszepamiętaliomoichurodzinach.

To oni wiedzieli, które filmy warto obejrzeć i które płyty kupić. Ich kolacje przy świecach były
nieodmiennieuroczeiwyśmienite.

background image

Przyszłamzeschłodzonąbutelkąszampana.

-Christophejestjeszczepodprysznicem-wyjaśniłHerve,witającsięzemnąwdrzwiach.Hervebyłpo
czterdziestce, chudy, przemiły, z sumiastymi wąsami. Palił jak smok. Nie sposób było go skłonić do
rzucenianałogu,więcniktjużnawetniepróbował.

-Ładnamarynarka-zwróciłuwagę,odkładającpapierosa,byotworzyćszampana.

Herve i Christophe zawsze zwracali uwagę na to, w czym przyszłam, czy używam nowych perfum, czy
zmieniłamfryzuręlubczymamnowymakijaż.W

ichtowarzystwienigdynieczułamsięjakl’Americainedesperackostarającasięwykazać,żeznaparyski
chic.Czułamsięsobą.Itownichkochałam.

-Bardzocidobrzewmorskimkolorze,wyśmieniciepasujedokolorutwoichoczu.

Gdziejąkupiłaś?

-WH&M,naruedeRennes.

- Wyglądasz zabójczo. Jak się posuwają prace w mieszkaniu? - spytał, podając mi kieliszek i ciepłą
grzankęposmarowanąróżowąpastązkawioru.

-Jeststraszniedużodozrobienia-westchnęłam.-Tobędziesięciągnęłomiesiącami.

-Domyślamsię,żetwójkochanyarchitektjestcałąsprawązachwycony?

Skrzywiłamsię.

-Chciałeśpowiedzieć,żenigdyniemadość.

-Notak-powiedziałHerve.-Tomożebyćniecouciążliwedlaciebie.

-Trafiłeśwdziesiątkę-przytaknęłam,popijającszampana.

Herveprzyjrzałmisięuważnieprzezswojemaleńkiepozbawioneoprawekokulary.

Miałbladeszareoczyiażśmieszniedługierzęsy.

-Powiedz,Juju,dobrzesięczujesz?Uśmiechnęłamsiępromiennie.

-Tak,wszystkowporządku.

Jednak bynajmniej nie czułam się w porządku. Niedawno nabyta wiedza o wydarzeniach lipca
czterdziestegodrugiegorokuobudziławemnienowąwrażliwość,poruszyłacośgłębokiego,nieujętego
wsłowa,coprześladowałomnieiprzytłaczałonieokreślonymciężarem.Nosiłamgoprzezcałytydzień,
odkądzaczęłamszukaćmateriałównatematVel’d’Hiv’.

-Wyglądaszinaczejniżzwykle-zauważyłzatroskanyHerve.Usiadł

background image

obokmnie,kładącsmukłąbiałądłońnamoimkolanie.-Znamtenwyraztwarzy,Julio,tętwojąsmutną
minę.Lepiejodrazupowiedz,cocijest.

Jedynym sposobem na odcięcie się od otaczającego ją piekła było wciśnięcie twarzy między uda i
zasłonięcierękamiuszu.Kołysałasięrytmicznie.Myślomiłychrzeczach,myślotym,colubisz,otym,
cosprawiaciprzyjemność,otychwszystkichmagicznychchwilach,którepamiętasz.

Wyprawa z matką do fryzjera i późniejsze komplementy od wszystkich na temat jej gęstych włosów w
kolorzemiodu-będzieszkiedyśdumnaztejfryzury,mapetite/

Ręce ojca pracujące nad skórą w fabryce. Jakie były silne i szybkie, jak podziwiała jego zręczność.
Dziesiąte urodziny i nowy zegarek w pięknym niebieskim pudełku, ze skórzanym paskiem zrobionym
przez ojca i mocny, upajający zapach. Dyskretne tiktak, w które wsłuchiwała się bez końca. Była taka
dumna. Ale maman powiedziała, by nie nosić go do szkoły. Mogłaby go zepsuć albo zgubić. Tylko jej
najlepszaprzyjaciółka,Armelle,gozobaczyła.Ajakabyłazazdrosna!

GdzieterazbyłaArmelle?Mieszkałanatejsamejulicy,chodziłydotejsamejszkoły.

AleArmellewyjechałazmiastanapoczątkuwakacji.Pojechałagdzieśzrodzicami,gdzieśnapołudnie.
Dostałaodniejjedenlistinatymsięskończyło.

Armelle była niska, ruda i bardzo mądra. Znała na pamięć tabliczkę mnożenia i opanowała nawet
najbardziejskomplikowaneregułygramatyczne.

Armellenigdysięniebała,czymimponowaładziewczynce.Nawetgdywśrodkulekcjirozbrzmiewały
syreny, wyjące niczym wściekłe wilki, a wszyscy aż podskakiwali, Armelle pozostawała spokojna i
opanowana. Brała dziewczynkę za rękę i prowadziła ją do zatęchłej szkolnej piwnicy, nie dbając o
przestraszone szepty pozostałych dzieci ani wypowiadane drżącym głosem polecenia mademoiselle
Dixsaut. Stały obok siebie, ramię w ramię, w wilgotnej ciemności, oświetlone migoczącym światłem
świecy i wsłuchiwały się w warkot przelatujących daleko nad ich głowami samolotów. Tymczasem
mademoiselleDixsautczytałaJeanadeLaFontaine’abądźMolieraistarałasię,abyręcezbytniojejnie
drżały.Spójrznajejdłonie,chichotaławtedyArmelle,boisię,ledwomożeczytać,spójrz.Dziewczynka
zerkała na Armelle z podziwem i szeptała: A ty się nie boisz? Nawet trochę? Dumne potrząśnięcie
lśniących rudych loków. Nie, nie boję się. A czasami, kiedy zakurzona podłoga drżała od bomb, a
mademoiselle Dixsaut mówiła coraz ciszej, by po chwili zamilknąć całkowicie, Armelle chwytała
dziewczynkęzarękęitrzymałająmocno.

BrakowałojejArmelle.Chciałaby,żebyteraztutajbyła,potrzymałajązarękęipowiedziała,żeniemusi
się bać. Brakowało jej piegów Armelle, figlarnych zielonych oczu i rezolutnego uśmiechu. Myśl o
rzeczach,którekochasz,orzeczach,któresprawiająciprzyjemność.

Zeszłegolata-chociażniebyłapewna,możetobyłodwalatatemu-papazabrałrodzinęnaparędnina
wieś,nadrzekę.Niemogłasobieprzypomnieć,jaktarzekasięnazywała.Wodawniejbyłatakagładkai
cudowna. Ojciec próbował nauczyć dziewczynkę pływać. Po kilku dniach umiała już przepłynąć kilka
metrówniezbyteleganckimpieskiem,którywszystkichrozśmieszał.

Braciszekszalałnadrzekązradości.Byłwtedymalutki,jeszczeraczkował.

background image

Spędziłacałydzieńnauganianiusięzanim,aonpiszczałiślizgałsiępobłotnistymbrzegu.

A maman i papa wydawali się tacy spokojni, młodzi i zakochani. Głowa matki oparta o ramię ojca.
Pamiętała niewielki hotel nad rzeką, w którym jedli proste sycące posiłki w przyjemnym cieniu altany.
Razpatronnepoprosiłają,bypomogłajejzakontuaremiotowydawałakawę,iczułasiębardzodorosła
idumna,dopókinakogośniewylałakawy,alepatronnebyłabardzowyrozumiała.

Dziewczynka podniosła głowę. Zobaczyła, że matka rozmawia z Ewą, młodą kobietą, która mieszkała
niedaleko od nich. Ewa miała czworo małych dzieci, gromadę hałaśliwych chłopców, za którymi
dziewczynkanieprzepadała.

TwarzEwy,podobniejakmatkiwydawałasięwynędzniałaistara.Jaktosięstało,żetaksiępostarzały
przez jedną noc? - pomyślała. Ewa również była Polką i nie mówiła najlepiej po francusku. Tak jak
rodzice dziewczynki, miała w Polsce rodzinę. Rodziców, ciotki i wujów. Dziewczynka pamiętała ten
strasznydzień-kiedytobyło,nietakdawnotemu-gdyEwadostałalistzPolski.

Przyszła do ich mieszkania zapłakana i szlochała w ramionach matki, która próbowała ją pocieszyć,
jednakwidaćbyło,żerównieżprzeżywazłewieści.

Nikt nie chciał powiedzieć dziewczynce, co dokładnie się stało. Ale i tak rozumiała, wychwytywała
słowawjidyszspomiędzyszlochów.

CośstrasznegowPolsce,całerodzinyzabite,domyspalone,zostałytylkopopiołyiruiny.Spytałaojca,
czydziadkowiesąbezpieczni.Rodzicematki,którychczarnobiałezdjęciestałonamarmurowymkominku
wdużympokoju.

Ojciecodparł,żeniewie.NadeszłybardzozłewieścizPolski.Aleniechciał

powiedziećjakie.

Patrząc na Ewę i matkę, dziewczynka zastanawiała się, czy rodzice mieli rację, chroniąc ją przed
wszystkim. Czy słusznie starali się ją izolować od złych, niepokojących wiadomości. Czy mieli rację,
gdyniechcieliwyjaśnić,dlaczegotakwielerzeczysięzmieniłoodpoczątkuwojny.Naprzykładkiedy
mążEwyniewróciłdodomuwzeszłymroku.Zniknął.Gdzie?Niktniechciał

jej powiedzieć. Nikt nie chciał wytłumaczyć. Nienawidziła, gdy traktowano ją jak małe dziecko.
Nienawidziła,gdyrozmowacichła,kiedywchodziładopokoju.

Gdyby jej powiedzieli, gdyby powiedzieli jej wszystko, co naprawdę wiedzieli, czy nie byłoby jej
łatwiejznieśćtego,cosiędziałoteraz?

-Wszystkowporządku.Poprostujestemzmęczona.Ktodzisiajprzychodzi?

ZanimHervezdążyłodpowiedzieć,dopokojuwszedłChristophe,ucieleśnienieparyskiegoszyku,ubrany
na szarozielono z kremowymi akcentami, otoczony zapachem drogich męskich perfum. Christophe był
nieco młodszy od Hervego, opalony przez cały rok, chudy, miał długie przyprószone siwizną czarne
włosyzwiązanewkucykalaLagerfeld.

Niemalżewtejsamejchwilizadzwoniłdzwonekdodrzwi.

background image

-Ach-powiedziałChristophe,posyłającmipocałunek-tonapewnoGuillaume.

Pospieszyłotworzyćdrzwi.

-Guillaume?-spytałambezgłośnieHervego.

-Nasznowykumpel.Pracujewreklamie.Rozwiedziony.Mądrychłopak.

Polubiszgo.Jestnaszymjedynymgościem.Wszyscypowyjeżdżalinadługiweekend.

Wysokimężczyzna,którywszedłdomieszkania,miałciemnąkarnacjęiniecałeczterdzieścilat.Przyniósł
zapakowanąświecęaromatycznąiróże.

- To Julia Jarmond - przedstawił mnie Christophe. - Nasza kochana dziennikarka, z którą znamy się od
dawiendawna,kiedytojeszczewszyscybyliśmymłodzi.

-Czyliniewcześniejniżwczoraj-powiedziałcichoGuillaumezprawdziwiefrancuskągalanterią.

Starałamsięprzezcałyczasuśmiechaćbeztrosko,świadomabadawczychspojrzeńrzucanychodczasudo
czasuprzezHervego.Dziwne,zazwyczajmówiłammu,comnietrapi.Wytłumaczyłabym,jakdziwniesię
czuję od tygodnia. I opowiedziałabym całą sprawę z Bertrandem. Zawsze znosiłam ze spokojem jego
prowokacyjne, czasem wręcz złośliwe żarty. Nigdy mi nie przeszkadzały. Aż do teraz. Dawniej
podziwiałamhumorisarkazmmęża.

Powodowały,żejeszczebardziejgokochałam.

Ludzie śmiali się z jego żartów. Wzbudzał nawet swoisty lęk. Pod urzekającą powłoką roześmianych
błyszczącychniebieskoszarychoczuiczarującegouśmiechuznajdowałsiętwardywymagającyczłowiek,
którynieznosiłodmowy.Godziłamsięnatodlatego,żezakażdymrazemgdyzdawał

sobiesprawęzbólu,którymisprawił,nadrabiałtopodarunkami,kwiatamiinamiętnymseksem.Łóżko
byłochybajedynymmiejscem,wktórymnaprawdępotrafiliśmysięporozumieć;wnimżadneznasnie
rozkazywałodrugiemu.

PamiętampytanieCharli,gdywysłuchaławyjątkowozjadliwejuwagiBertrandanamójtemat:„Czyten
drań bywa w ogóle dla ciebie miły?”. Po czym, patrząc jak czerwienieje mi twarz, stwierdziła: „Jezu.
Rozumiem.

Rozmowywłóżku.Czynyważąwięcejniżsłowa”.Westchnęłaipoklepałamnieporęce.Dlaczegonie
otworzyłamsiędzisiajprzedHervem?

Cośmniepowstrzymało.

Cośspowodowało,żenabrałamwodywusta.

Gdy usiedliśmy wokół ośmiokątnego marmurowego stołu, Guillame spytał, dla jakiej pracuję gazety.
Tytułnicmuniemówił.Niezdziwiłamsię.

Francuzirzadkosłyszelio

background image

„Scenach znad Sekwany”. Czytali je głównie mieszkający w Paryżu Amerykanie. Nie przeszkadzało mi
to, nigdy nie pragnęłam sławy. Mimo sporadycznych skłonności Joshui do autorytaryzmu byłam
zadowolonazdobrzepłatnejpracybezściśleokreślonychgodzin.

-Aoczymterazpiszesz?-spytałuprzejmieGuillaume,nawijającnawideleczielonymakaron.

-OVel’d’Hiv’.Zbliżająsięobchodysześćdziesiątejrocznicy.

-Masznamyślitearesztowaniapodczaswojny?-upewniłsięChristophe.

Właśnie chciałam odpowiedzieć, gdy zauważyłam, że widelec Guillaume’a zatrzymał się w połowie
drogipomiędzytalerzemaustami.

-Tak,masowearesztowaniaizwożenieludzidoVelodromed’Hiver-

wyjaśniłam.

-CzytoniedziałosięgdzieśwokolicachParyża?-dociekałChristophe,przeżuwająckolejnykęs.

Guillaume odłożył po cichu widelec. Swoim spojrzeniem w jakiś sposób przyciągnął mój wzrok. Miał
ciemneoczyicienkie,delikatnewargi.

-Zdajemisię,żetoNiemcy-powiedziałHerve,dolewającsobiechardonnay.Anion,aniChristophenie
zauważylinapięciawtwarzyGuillaume’a.-NaziściaresztowaliŻydówpodczasokupacji.

-TaknaprawdętoniebyliNiemcy...-zaczęłamtłumaczyć.

-Tofrancuskapolicja-przerwałmiGuillaume.-1zdarzyłosiętowcentrumParyża.

Nastadionie,naktórymodbywałysięsłynnewyścigirowerowe.

-Doprawdy?-Herveniedowierzał.-Myślałem,żetonaziści,naprzedmieściach.

- Przeglądam informacje na ten temat od tygodnia. Owszem, rozkazy pochodziły od Niemców -
wyjaśniłam-leczbyływykonywaneprzezfrancuskąpolicję.Nieuczonowastegowszkole?

-Nieprzypominamsobie.Chybanie-przyznałChristophe.

Wzrok Guillaume’a znów spoczął na mnie, jakby chciał wyciągnąć coś z mojego wnętrza, jakby mnie
badał.Czułamsięnieswojo.

- To dość niesamowite - zwrócił uwagę Guillaume z pełnym ironii uśmiechem - jak wielu Francuzów
wciążniewie,cotaknaprawdęsięstało.AjaktojestuAmerykanów?Czyznałaśtenrozdziałhistorii,
Julio?

Nieodwróciłamwzroku.

- Nie, nie znałam, a w bostońskiej szkole lat siedemdziesiątych nie mówiono o tym na zajęciach. Ale
terazwiemowielewięcej.Ato,coodkryłam,przytłoczyłomnie.

background image

HerveiChristophenicniemówili.Zdawalisięzagubieni.Wkońcuprzemówił

Guillaume:

- W lipcu dziewięćdziesiątego piątego Jacąues Chirac jako pierwszy prezydent zwrócił uwagę na rolę,
jakąodgrywałfrancuskirządpodczasokupacji,wtymnajegorolęwaresztowaniachVel’d’Hiv’.Pisano
otymprzemówieniunapierwszychstronachgazet.Pamiętasz?

ZnalazłamprzemówienieChiraca,zbierającmateriałydoartykułu.

Zdecydowanie się naraził. Gdy czytałam tekst jego mowy, wydawało mi się, że widzę te słowa po raz
pierwszy,choćmusiałamjesłyszećwwiadomościachsześćlatwcześniej.Achłopcy-niemogłamsię
powstrzymaćodmyśleniaonichjakochłopcach,zawszeichtaknazywałam-najwyraźniejnieczytalilub
nie pamiętali mowy prezydenta. Patrzyli na Guillaume^ zażenowani. Herve odpalał papierosa od
papierosa, a Christophe obgryzał paznokcie, jak to miał w zwyczaju, gdy się czuł nieswojo lub był
zdenerwowany.

Zapadła cisza, co w tym pokoju sprawiało dziwne wrażenie. Odbyło się tutaj tak wiele hałaśliwych,
radosnychimprez:ryczącyześmiechugoście,niekończącesiężartyitańcedobiałegorana,rozsierdzeni
sąsiedzizpiętraniżejwalącymiotłąwsufit.

Cisza była ciężka i bolesna. Gdy Guillaume ponownie zaczął mówić, jego głos brzmiał inaczej. Miał
dziwny wyraz twarzy. Wydawał się bledszy i nie patrzył już na nas. Nie odrywał wzroku od talerza z
nietkniętymmakaronem.

-Mojababkamiaławdniuaresztowańpiętnaścielat.Powiedzianojej,żejestwolna,bozabierajątylko
małe dzieci od dwóch do dwunastu lat i ich rodziców. Zostawiono ją, za to zabrano wszystkich
pozostałych. Jej braciszków, siostrzyczkę, matkę, ojca, ciotkę i wuja. Dziadków też. Był to ostatni raz,
kiedyichwidziała.Żadneznichniewróciło.Nikt.

Oczy dziewczynki były powleczone mgłą nocnych okropieństw. Nad ranem kobieta w ciąży urodziła
martwedziecko.Dziewczynkabyłaświadkiemkrzykówiłez.

Widziała, jak poplamiona krwią główka noworodka pojawia się między nogami kobiety. Wiedziała, że
powinnaodwrócićwzrok,jednakniemogłaprzestaćpatrzeć.

Była przerażona i zafascynowana. Widziała martwe dziecko z szarą woskową skórą, podobne do
skurczonejlalki,pospiesznieschowanezabrudnymprześcieradłem.

Kobietanieustanniejęczała.Niktniebyłwstaniejejuciszyć.

Oświcieojciecwyciągnąłzkieszenidziewczynkikluczdotajnejszafki.

Trzymającgowręku,podszedłdopolicjanta.Pokazałklucz.Wytłumaczyłstanrzeczy.

Dziewczynkawidziała,żechoćstarasięzachowaćspokój,jestbliskizałamania.

Muszępójśćposwojegoczteroletniegosyna-powiedziałmężczyźniewmundurze.

background image

Wrócętutaj-obiecywał.Pójdęposynaiodrazuprzyjdęzpowrotem.

Jednakpolicjantroześmiałmusięwtwarz:„Myślisz,biednygłupcze,żeciuwierzę?”.

Ojciecprzekonywałpolicjanta,byznimposzedł,żetylkozabierzechłopcainatychmiastwróci.Policjant
kazałmuzejśćzdrogi.Ojciecwróciłzpochylonągłową.Płakał.

Dziewczynkawyjęłakluczzdrżącejdłoniiwłożyłazpowrotemdokieszeni.

Zastanawiałasię,jakdługobraciszekmożeprzetrwać.Napewnowciążnaniączeka.

Zaufałjej,zaufałbezgranicznie.

Me mogła znieść myśli o tym, że czeka w ciemności. Z pewnością jest głodny i spragniony. Woda
zapewnejużmusięskończyła.Takjakwyczerpałasiębateriawlatarce.Jednakwszystkojestlepszeniż
to,codziejesiętutaj,pomyślała.Wszystkobyłolepszeodtegopiekła,odtegosmrodu,upałuikurzu,od
krzykówiśmierci.

Spojrzała na skuloną matkę, która w przeciągu ostatnich paru godzin nie wydała z siebie żadnego
dźwięku. Spojrzała na podkrążone i zapadnięte oczy ojca. Rozejrzała się. Zobaczyła Ewę, jej
wyczerpanych żałosnych chłopców oraz wszystkie pozostałe rodziny, tych wszystkich nieznanych ludzi,
którzy, tak jak ona, mieli żółte gwiazdy na piersiach. Zobaczyła tysiące dzieci biegających bez opieki,
głodne i spragnione maluchy, które nie mogły zrozumieć, co się dzieje, które myślały, że to jakaś
dziwacznagra,ciągnącasięjużzbytdługo;najwyższyczaswrócićdodomu,dołóżka,domisia.

Próbowałaodpocząć,opierającspiczastąszczękęnakolanach.Wrazzwschodzącymsłońcempowrócił
upał. Nie wiedziała, jak w tych warunkach da radę stawić czoło kolejnemu dniu. Czuła się słaba i
zmęczona.Jużdawnozaschłojejwgardle.Zgłodubolałjąbrzuch.

Pojakimśczasieusnęła.Śniłojejsię,żejestzpowrotemwdomu,wswoimmałympokojuzwidokiem
naulicę,wdużympokoju,przezktóregooknaświecisłońce,tworzącwzorkinakominkuifotografiijej
polskiejbabki.

Słuchała,jakpodrugiejstroniezasypanegoliśćmipodwórzanauczycielgranaskrzypcach.„Surlepont
d’Avignon,onydanse,onydanse,surlepontd’Avignon,onydansetoutenrond”.

Matkaprzygotowywałaobiadiśpiewaładomelodii:„lesbeauxmessieursfontcommeca,etpuisencore
comme ca”. Braciszek baioił się małym czerwonym pociągiem na korytarzu, pchając go po ciemnym
parkiecieihałasującprzytymconiemiara.„Lesbellesdamesfontcommeca,etpuisencorecommeca”.
Czuła zapach domu, kojącą woń wosku, przypraw i wszystkich kuszących gotujących się w kuchni
potraw.Słyszałaojcaczytającegonagłosmatce.Bylibezpieczni.Byliszczęśliwi.

Poczuła zimną rękę na czole. Podniosła głowę i zobaczyła młodą kobietę w niebieskim czepku ze
znakiemkrzyża.

Kobieta uśmiechnęła się do niej i podała kubek zimnej wody, którą dziewczynka wypiła paroma
chciwymiłykami.Następniepielęgniarkadałajejcienkibiszkoptitrochęrybyzpuszki.

-Musiszbyćdzielna-szepnęłamłodakobieta.

background image

Jednakdziewczynkawidziała,żepielęgniarka,takjakojciec,małzywoczach.

- Chcę się stąd wydostać - powiedziała po cichu dziewczynka. Chciała być z powrotem spokojna i
bezpiecznawswoimśnie.

Kobietaprzytaknęła.Ledwowidocznymruchemustuśmiechnęłasięsmutno.

- Rozumiem. Jednak nie mogę ci pomóc. Tak mi przykro. Wstała i poszła w stronę innej rodziny.
Dziewczynkazłapałajązarękaw.

-Proszępani,kiedybędziemymoglistądwyjść?-spytała.Kobietapokręciłagłową.

Pogładziłapoliczekdziewczynki.

Poczymruszyładalej,donastępnejrodziny.

Dziewczynka myślała, że oszaleje. Chciała wrzeszczeć, kopać i krzyczeć, chciała opuścić to straszne,
okropnemiejsce.Chciałabyćzpowrotemwdomu,wieśćżyciesprzedżółtejgwiazdy,sprzedwaleniado
drzwi.

Co się z nią działo? Co takiego zrobili ona i jej rodzice, czym na to zasłużyli? Co jest złego w byciu
Żydówką?DlaczegoŻydówtaktraktowano?

Pamiętałapierwszydzieńnoszeniagwiazdy.Poszławtedydoszkoły.W

jejpamięcizapisałasięchwila,gdyweszładosali,aoczywszystkichskupiłysięnanaszywce.

Nadużejżółtejgwieździewielkościdłoniojca,najejmałejpiersi.Poczymzauważyła,żewklasiesą
innedziewczynkiznaszytymigwiazdami.

Armelleteżtakąmiała.Poczułasięwtedytrochęlepiej.

Podczasprzerwywszystkiedziewczynkizgwiazdamiskupiłysięrazem.

Inneuczennice,wtymichdawneprzyjaciółki,wytykałyjepalcami.

MademoiselleDixsautpodkreślała,żegwiazdyniepowinnyniczegozmieniać.

Wszystkie uczennice powinny być traktowane tak samo jak przedtem, niezależnie od tego, czy miały
gwiazdę,czynie.

Jednakprzemówieniemademoiselle Dixsautniepomogło. Odtegodnia większośćdziewczynprzestała
rozmawiać z noszącymi gwiazdy. Albo, co gorsza, patrzyły na nie z pogardą. Nie mogła znieść ich
wzroku. Ani tego chłopca, Daniela, który na ulicy przed szkołą wyszeptał do niej i Armelle
wykrzywionymiiokrutnymiustami:

„WasirodzicesąbrudnymiŻydami,jesteściebrudnymiŻydówkami”.

Dlaczego brudnymi? Co w byciu Żydem było brudne? Czuła się zawstydzona i smutna. Chciało jej się

background image

płakać. Armelle nic nie powiedziała, przygryzając wargę tak mocno, aż pojawiła się krew. Po raz
pierwszywidziałaArmellewyglądającąnaprzestraszoną.

Dziewczynkachciałazerwaćgwiazdęzubrania.Powiedziałarodzicom,żeniepójdziezniąwięcejdo
szkoły. Jednak matka wyjaśniła, że powinna być z niej dumna, dumna ze swojej gwiazdy. Brat zrobił
drakę,bochciałmiećwłasnągwiazdę.

Matkawytłumaczyłacierpliwie,żeniemajeszczesześciulat.Będziemusiałtrochępoczekać.Zawodził
przezcałepopołudnie.

Pomyślałaobraciewciemnejgłębokiejszafce.Chciałaobjąćjegogorącemałeciałko,ucałowaćzłote
lokiipulchnąszyję.Zcałejsiłyścisnęłaznajdującysięwkieszeniklucz.

Nie obchodzi mnie, co mówią inni - szepnęła do siebie. - Znajdę sposób, by wrócić i go uratować.
Znajdęsposób.

Po obiedzie Herve nalał nam trochę limoncello, schłodzonego włoskiego likieru cytrynowego. Miał
pięknyżółtykolor.Guillaumepowolisączyłtrunekzeswojegokieliszka.Podczasdrugiejpołowyposiłku
niemówiłwiele.Zdawał

sięprzygaszony.

NieodważyłamsięwrócićdotematuVel’d’Hiv’.Zatoonobróciłsiędomnieizacząłmówić,podczas
gdypozostalisłuchali.

-Mojababkajestterazstara.Niechcejużotymwięcejmówić.Alekiedyśopowiedziałamiwszystko,
copowinienemwiedzieć,wszystkootamtymdniu.

Wydaje mi się, że najgorszą rzeczą była dla niej konieczność życia dalej bez nich wszystkich. Musiała
sobieradzićsama.Bezcałejswojejrodziny.

Niewiedziałam,copowiedzieć.Chłopcymilczeli.

-PowojniebabkachodziłacodzienniedohoteluLutetianaboulevardRaspail-kontynuowałGuillaume.
- To tam się sprawdzało, czy ktoś wrócił z obozów. Były tam organizacje charytatywne pomagające
szukającym i listy powracających. Jednak po jakimś czasie przestała tam chodzić. Pojawiły się
wiadomościoobozach.Zaczęłarozumieć,żewszyscyzginęli.Żeniktniewróci.

Przedtem nikt tak naprawdę nie był tego pewny. Ale teraz, gdy wracali ci, którzy ocaleli, i kiedy
opowiadaliswojehistorie,wszyscyjużwiedzieli.

Niktsięnieodezwał.

-Wiecie,cojestdlamnienajbardziejwstrząsającewVel’d’Hiv’?-spytał

Guillaume.

-Kryptonimcałejakcji.

background image

Wiedziałam,ocochodzi,dziękimoimbadaniom.

-OperacjaWiosennaBryza-powiedziałamcicho.

-Czyżtoniesłodkanazwadlatakstrasznychczynów?Gestapoprzekazałofrancuskiejpolicjipolecenie
„dostarczenia”określonejliczbyŻydówwwiekuodszesnastudopięćdziesięciulat.Policjancibylitak
skorzydowydaleniazkrajujaknajwiększejliczbyŻydów,żepostanowilizrobićnawetwięcej,niżim
rozkazano.

Aresztowaliwięcwszystkietemałedzieci,któreurodziłysięweFrancji.

Francuskiedzieci.

-Gestaponiechciałotychdzieci?-upewniłamsię.

-Nie.Nienapoczątku.Deportacjadzieciodrazuodkryłabyprawdę:byłobyjasne,żeŻydzisąwysyłani
niedoobozówpracy,lecznaśmierć.

-Zatemdlaczegojearesztowano?Guillaumepopiłlimoncello.

- Policjanci prawdopodobnie uważali, że dzieci Żydów, nawet jeśli urodziły się we Francji, są wciąż
Żydami.Skończyłosięnatym,żeFrancjazesłałaprawieosiemdziesiąttysięcyosóbdoobozówśmierci.
Zaledwieparutysiącomudałosięwrócić.Spośróddziecinieprzeżyłoprawieżadne.

PodrodzedodomuciąglemiałamprzedoczamismutneciemnespojrzenieGuillaume’a.Zaproponował,
że pokaże mi fotografie babki i jej rodziny. Dałam mu swój numer telefonu. Obiecał, że wkrótce
zadzwoni.

Gdyweszłamdodomu,Bertrandoglądałtelewizję.Leżałnakanapiezgłowąopartąnaramieniu.

-Ijaktamchłopcy?-Ledwooderwałoczyodekranu.-Wykwintnijakzawsze?

Zsunęłamsandałyzestópiusiadłamnakanapieobokmęża,przyglądającsięszlachetnemueleganckiemu
profilowi.

-Posiłekbyłpyszny.Byłteżciekawyczłowiek,Guillaume.

-Noproszę.-Bertrandspojrzałnamnierozbawiony.-Gej?

-Nie,niewydajemisię.Zresztąnigdyniezwracamnatouwagi.

-AcobyłowtymGuillaumietakiegointeresującego?

-Opowiadałnamoswojejbabce,którauniknęłaaresztowańwakcjiVel’

d’Hiv’wczterdziestymdrugim.

-Hmm-odpowiedział,zmieniającpilotemkanały.

background image

-Bertrandzie,czykiedybyłeśwszkole,uczonowasoVel’d’Hiv’?

-Niemampojęcia,cheńe.

-Właśnienadtymterazpracuję.Niedługobędziesześćdziesiątarocznica.

Bertrandpodniósłmojąbosąstopęizacząłjąmasowaćsilnymiciepłymipalcami.

-Sądzisz,żewasiczytelnicybędązainteresowaniaresztowaniami?Toprzeszłość.

Nieotymludziechcączytać.

-Masznamyśli,żeFrancuzisiętegowstydzą?Więcpowinniśmyotymzapomnieć,takjakoni?

Zdjąłmojąstopęzkolana,awjegookupojawiłsiębłysk.Przygotowałamsięnacios.

- Co my tu mamy - powiedział ze złośliwym uśmiechem - jeszcze jedna okazja do pokazania swoim
rodakom,jacymy,zabojadzi,jesteśmywredni,jakkolaborowaliśmyznazistamiiwysyłaliśmytebiedne
niewinnerodzinynaśmierć.

Mała Miss Nahant odsłania prawdę! Co zamierzasz zrobić, amour, wytykać nas palcem? Nikogo to już
nieobchodzi.Niktniepamięta.Napiszoczymśinnym.

Czymśśmiesznym,czymśsłodkim.Przecieżpotrafisz.PowiedzJoshui,żeVel’d’Hiv’tozłytrop.Niktnie
będzieotymczytał.Ludzietylkoziewnąiprzewrócąkartkę.

Niemogłamtegoznieść.Wstałamzkanapy.

- Sądzę, że się mylisz - syknęłam. - Uważam, że ludzie nie wiedzą o tym dostatecznie dużo. Nawet
Christopheledwokojarzył,ocochodzi,ajestFrancuzem.

Bertrandparsknął.

-PrzecieżChristopheledwoumieczytać.Jedynesłowa,jakiepotrafirozszyfrować,toGucciiPrada.

Opuściłampokójbezsłowa,poszłamdołazienkiinalałamwodydowanny.Czemuniepowiedziałammu,
żeby się wypchał? Dlaczego ciągle się na to godziłam? Bo szalałam za nim, prawda? Od pierwszego
wejrzenia,mimożejestgrubiański,apodyktycznyisamolubny?Jestinteligentnyiprzystojny,potrafibyć
takizabawnyijestcudownymkochankiem,czyżnie?Wspomnienianiekończącychsięzmysłowychnocy,
pocałunków i pieszczot, zmiętej pościeli, jego pięknego ciała, ciepłych ust, figlarnego uśmiechu. Taki
czarujący. Taki zniewalający. Taki namiętny. To dlatego się na to wszystko godzę. Prawda? Ale jak
długo?PrzypomniałamsobieniedawnąrozmowęzIsabelle.Julio,czytolerujeszzachowaniaBertranda,
boboiszsię,żemożeszgoutracić?

SiedziałyśmywmałejkafejceprzySallePleyel,wczasiegdynaszecórkibyłynalekcjibaletu.Isabelle
zapaliłantegopapierosaispojrzałamiprostowoczy.

Nie-powiedziałam-kochamgo.Naprawdęgokocham.Takim,jakimjest.

background image

Zagwizdała, wyrażając uznanie, lecz również ironię. W takim razie ma facet szczęście. Ale, na Boga,
kiedyposuwasięzadaleko,powiedzmuto.Poprostumupowiedz.

Leżącwwannie,przypomniałamsobie,jakspotkałamBertranda.W

niewielkiej dyskotece w Courchevel. Był w grupie głośnych podpitych przyjaciół. Przyszłam ze swoim
ówczesnym chłopakiem, Henrym, którego poznałam parę miesięcy wcześniej w telewizji, gdzie
pracowałam.Naszzwiązekbyłluźnyipozbawionypatosu.Żadneznasniebyłogłębokozakochane.

ByliśmypoprostuparąAmerykanówkorzystającychzżyciaweFrancji.

Bertrand poprosił mnie do tańca. Zdawało mu się nie przeszkadzać, że siedzę z innym mężczyzną.
Zgorszonaodmówiłam.Bardzonalegał.„Tylkojedentaniec,miss.

Tylko jeden taniec. Ale za to jaki wspaniały taniec, obiecuję”. Spojrzałam na Henry’ego. Wzruszył
ramionami.Proszębardzo,powiedział,puszczającoko.

WstałamwięcizatańczyłamzbezczelnymFrancuzem.

Wwiekudwudziestusiedmiulatwyglądałamnienajgorzej,przyciągałamspojrzenia.

Iowszem,byłam„MissNahant”,gdymiałamsiedemnaścielat.Diademzesztucznymidiamentamiwciąż
leżał gdzieś na dnie szafy. Zoe lubiła się nim bawić, kiedy była mała. Nigdy nie chełpiłam się swoją
urodą.Zauważyłamjednak,żeodkądzamieszkałamwParyżu,częściejzwracanonamnieuwagęniżpo
drugiej stronie oceanu. Odkryłam również, że Francuzi byli bardziej odważni i bardziej otwarci, jeśli
chodzi o flirtowanie. Zrozumiałam też, iż choć nie miałam w sobie nic z wyrafinowanej paryżanki -
byłam zbyt wysoka, zbyt jasnowłosa, zbyt szeroko się uśmiechałam - mój urok kobiety z Nowej Anglii
zdawałsiębyćakurathitemsezonu.

WciągupierwszychmiesięcywParyżuciąglezaskakiwałomnie,jakFrancuzi-iFrancuzki-otwarcie
przyglądająsięsobienawzajem.Oceniająsiębezprzerwy.

Analizują figurę, ubrania, dodatki. Pamiętałam swoją pierwszą wiosnę w Paryżu i spacerowanie po
boulevard Saint Michel z Susannah ze stanu Oregon i Jan z Wirginii. Nie byłyśmy ubrane wyjściowo -
miałyśmy na sobie dżinsy, bawełniane podkoszulki i japonki. Za to wszystkie trzy byłyśmy wysokimi,
wysportowanymiblondynkamiwyglądającymibezdyskusyjnienaAmerykanki.

Mężczyźni bez przerwy do nas podchodzili. Bonjour, Mesdemoiselles, vous etes Americaines,
Mesdemoiselles? Młodzi mężczyźni, dojrzali mężczyźni, studenci, biznesmeni, niekończący się ciąg
mężczyznproszącychonumerytelefonów,zapraszającychnakolacje,nadrinka,błagających,żartujących,
jedniczarujący,inniznaczniemniej.

Takie rzeczy nie zdarzały się w Stanach. Amerykanie nie przyczepiali się do dziewczyn na ulicy, by
wyznaćswojepłomienneuczucia.Niemogłyśmysiępowstrzymaćodchichotania.

Wprawdziemiłobyćprzedmiotemtylukomplementów,aleczułyśmysięniecozażenowane.

Bertrandtwierdzi,żezakochałsięwemniepodczaspierwszegotańcawklubienocnymCourchevel.Tam
iwtedy. Nie wierzęmu. Sądzę, żestało się to trochępóźniej. Być możenastępnego ranka, kiedy wziął

background image

mnienanarty.

-Merdealors,francuskiedziewczynyniejeżdżątaknanartach-dyszał,patrzącnamniezpodziwem.

-Jak?-spytałam.

-Jeżdżąconajmniejdwarazywolniej-roześmiałsięipocałowałmnienamiętnie.

Jednak ja byłam zakochana od pierwszego taktu. Do tego stopnia, że ledwo spojrzałam na biednego
Henry’ego,gdywychodziłamzdyskotekipodrękęzBertrandem.

Bertrandbardzoszybkozacząłmówićomałżeństwie.Mnietonieprzyszłodogłowytakszybko,wpełni
zadowalałomniebycieprzezjakiśczasjegodziewczyną.Jednaknalegał,abyłprzytymtakczarującyi
romantyczny,żewkońcuzgodziłamsięzaniegowyjść.Wydajemisię,żesądził,iżbędędoskonałążonąi
matką. Byłam inteligentna, obyta i wyedukowana (studia na Uniwersytecie Bostońskim ukończone z
najwyższymwyróżnieniem)orazdobrzewychowana...JaknaAmerykankę”,prawiesłyszałamjegomyśli.
Byłamzdrowa,atrakcyjnaisilna.Niepaliłam,niebrałamnarkotyków,prawieniepiłamiwierzyłamw
Boga. Gdy znalazłam się z powrotem w Paryżu, zostałam zatem zapoznana z rodziną Tezaców. Byłam
bardzo zdenerwowana tego pierwszego dnia. Ich nienaganny wykwintny apartament na rue de
l’Universite.

Zimne niebieskie oczy i suchy uśmiech Edouarda. Collette, z jej starannym makijażem, perfekcyjnie
dobranymiubraniamii eleganckimi,wymanikiurowanymipalcami, którymipodawałami kawęicukier.
Orazdwiesiostry.

Jednabyłakoścista,jasnowłosaiblada:toLaurę.Drugarumianąbrunetkąprzytuszy:Cecile.Narzeczony
Laurę, Thierry, również był obecny. Ledwo się do mnie odezwał. Obie siostry patrzyły na mnie z
nieskrywanymzainteresowaniem,zaskoczone,żeichbrat,paryskiCasanovą,zdecydowałsięnatakmało
subtelnąAmerykankę,podczasgdymógłwybieraćzletoutPańs,całegoParyża.

Wiedziałam,żeBertrand-tak,jakjegorodzina-oczekiwał,żeszybkourodzętrojelubczworodzieci.
Jednaktrudnościrozpoczęłysięodrazupoślubie.Niekończącesięniespodziewanetrudności.Poserii
poronieńbyłampoturbowanapsychicznie.

ZdołałamurodzićZoe.Bertrandprzezdługiczasliczyłnadrugiedziecko.

Jateż.Alejużotymnierozmawialiśmy.

PoczymprzytrafiłasięAmelie.

Alenapewnoniechciałamdzisiajmyślećoniej.Jużdostateczniedużoczasunatymspędziłam.

Wodawwanniebyłaletnia,więcwyszłam,drżączzimna.Bertrandnadaloglądałtelewizję.Zazwyczaj
wtakiejsytuacjiposzłabymzpowrotemdoniego.

Wyciągnąłby ramiona, szepcząc łagodnie, i pocałował mnie, a ja bym powiedziała, że sprawił mi
przykrość,alepowiedziałabymtogłosemmałejdziewczynkiiztakimsamymwyrazemtwarzy.Poczym
całowalibyśmysię,aonzabrałbymniezpowrotemdosypialniikochałsięzemną.

background image

Dzisiajnieposzłamdoniego.WślizgnęłamsiępodkołdręipoczytałamjeszczetrochęodzieciachzVel’
d’Hiv’.

Ostatnimobrazem,jakimiałamprzedoczami,zanimwyłączyłamświatło,byłatwarzopowiadającegoo
swojejbabceGuillaume’a.

Jakdługojużtubyli?Dziewczynkaniemogłasobieprzypomnieć.Czułaotępienie.

Dni mieszały się z nocami. Któregoś dnia była chora, wymiotowała żółcią i jęczała z bólu. Czuła
głaszczącą ją i pocieszającą rękę ojca. Jedyne, co miała w głowie, to braciszek. Nie mogła przestać o
nim myśleć. Wyjmowała klucz z kieszeni i całowała tak, jakby całowała jego pulchne policzki czy
miękkieloki.

W ciągu ostatnich paru dni część osób zginęła. Dziewczynka wszystko widziała. Była świadkiem, jak
kobiety i mężczyźni tracą zmysły w dusznym śmierdzącym skwarze, po czym są powalani na ziemię i
przywiązywani do noszy. Widziała ataki serca, samobójstwa i ataki wysokiej gorączki. Patrzyła, jak
wynosząciała.Nigdynieoglądałatakichokropieństw.Matkastałasiępotulnymzwierzęciem.Prawiew
ogólesięnieodzywała.Ra/caiawmilczeniu.

Modliłasię.

Pewnego ranka przez megafony rzucono zwięzłe rozkazy. Mieli zabrać swój dobytek i zebrać się przy
wejściu.Wmilczeniu.Czułasięsłabo,leczwstała.Ledwomogłautrzymaćsięnanogach.Pomogłaojcu
podciągnąćmatkędopozycjistojącej.

Podnieśliswójbagaż.Tłumsunąłpowoliwstronędrzwi.Dziewczynkazwróciłauwagę,jakwolnoiz
jakimtrudemwszyscysięporuszają.Nawetdziecikulałyniczymstarzyludzie,zezgarbionymiplecamii
opuszczonymigłowami.

Dziewczynkazastanawiałasię,dokądidą.Chciałaspytaćojca,leczjegonapiętawychudłatwarzmówiła,
żeteraznieuzyskażadnejodpowiedzi.Czymożliwe,żewkońcuwracajądodomu?Czytobylkoniec?
Czybyłojużpowszystkim?Czybędziemogławrócićiuwolnićbrata?

Szli wąską ulicą, poganiani przez policjantów. Dziewczynka patrzyła na nieznanych ludzi
przyglądającychimsięzokien,balkonów,drzwiichodników.

Na większości twarzy nie było widać żadnych uczuć. Patrzyli w milczeniu. Nie obchodzimy ich,
pomyślała.Nieobchodziich,cosięznamidzieje,dokądnaszabierają.Jedenmężczyznaroześmiałsię,
wskazując na nich. Trzymał dziecko za rękę. Dziecko też się śmiało. Dlaczego? - Dziewczynka nie
rozumiała.

Dlaczego? Czy wyglądamy śmiesznie w naszych śmierdzących, brudnych ubraniach? Czy to dlatego się
śmieją?

Cowtymtakiegośmiesznego?Jakmogąsięśmiać,jakmogąbyćtakokrutni?

Chciałananichsplunąć,chciałananichnakrzyczeć.

Kobietawśrednimwiekuprzeszłaprzezulicęipospieszniewcisnęłajejcośdoręki.

background image

Byłatomałamiękkabułka.Kobietazostałaodgonionaprzezpolicjanta.

Dziewczynkaakuratzdążyłazobaczyć,jakwracanadrugąstronęulicy.

Kobieta powiedziała: „Biedna dziewczynka. Niech Bóg się nad tobą zlituje”. Co robi teraz Bóg,
pomyślałatępo.CzyBógichporzucił?Dlaczegokarzeichzacoś,oczymonaniewie?Rodziceniebyli
szczególniereligijni,choćwiedziała,żewierząwBoga.

Nie wychowywali jej wedle ortodoksyjnych reguł, tak jak przestrzegający wszystkich rytuałów rodzice
Armelle.Dziewczynkazastanawiałasię,czytozatosąkarani.Zaniedośćwiernepraktykowaniereligii.

Podałabułkęojcu.Powiedział,byjązjadła.Pochłonęłająbłyskawicznie.

Zbytszybko.Zakrztusiłasię.

Zabrano ich tymi samymi miejskimi autobusami na dworzec kolejowy z widokiem na rzekę. Nie
wiedziała, która to stacja. Nigdy tu nie była. Rzadko opuszczała Paryż w ciągu swoich dziesięciu lat
życia. Gdy zobaczyła pociąg, ogarnęła ją panika. Nie, nie może wyjechać, musi zostać, musi zostać ze
względu na braciszka, obiecała, że wróci i go uratuje. Ciągnęła ojca za rękaw, szepcząc imię brata.
Ojciecopuściłwzrok,byspojrzećnanią.

-Niemożemyniczrobić-powiedziałzostatecznąbezradnością.-Nic.

Pomyślałaosprytnymchłopcu,któryuciekł,któryzdołałsięwydostać.

Ogarnęła ją wściekłość. Dlaczego ojciec był taki słaby, taki tchórzliwy? Czy nie obchodził go własny
syn?Czynieobchodziłgojegomałychłopiec?Dlaczegonieodważyłsięuciec?Jakmógłtakpoprostu
pozwolićprowadzićsiędopociągujakbarannarzeź?

Jak mógł tak po prostu stać i nie wymknąć się, nie pobiec z powrotem do mieszkania, do chłopca i
wolności?Dlaczegoniebrałodniejkluczainieuciekał?

Ojciecspojrzałnaniąizobaczyła,żeodczytałjejwszystkiemyśli.

Powiedziałbardzospokojnie,żesąwwielkimniebezpieczeństwie.Niewiedział,dokądzostanązabrani.

Nie wiedział, co się z nimi stanie. Ale wiedział, że jeśli spróbuje teraz uciec, zostanie zabity.
Błyskawiczniezastrzelonynaoczachmatkiidziewczynki.Ajeżelitosięstanie,tobędziekoniec.Matkai
dziewczynkazostanąsame.Więconmusizostać,abymócjechronić.

Dziewczynka słuchała. Nigdy nie mówił do niej takim głosem. Był to głos, który słyszała podczas
niepokojących nocnych rozmów. Próbowała zrozumieć. Próbowała nie pokazywać na twarzy swojej
udręki.Alejejbrat...Tobyłajejwina!Toonakazałamusięschowaćwszafce.Tojejwina.Mógłbybyć
terazznimi.Mógłbybyćtutaj,trzymaćjązarękę,gdybynieona.

Rozpłakałasię,gorącełzypiekływoczyipiekłypoliczki.

- Nie wiedziałam! - łkała. - Papo, nie wiedziałam. Myślałam, że wrócimy, myślałam, że będzie
bezpieczny.-Poczymspojrzałamuwtwarz.Wjejgłosiesłychaćbyłogorycziból,gdyuderzałamałymi

background image

piąstkamiwjegopierś.-Nigdyminiepowiedziałeś,papo,nigdyniewyjaśniłeś,nigdyniepowiedziałeś
mioniebezpieczeństwie,nigdy!Dlaczego?

Myślałeś,żejestemzamała,byzrozumieć,prawda?Chciałeśmniechronić?Czytodlatego?

Twarzojca.Niemogłajużpatrzeć.Skierowanynaniąwzrokbył

przepełnionyrozpacząismutkiem.Łzyzmyłytenwidokzoczudziewczynki.

Zakryłatwarzdłońmiipłakała,osamotniona.Ojciecnawetjejniedotknął.W

ciągu tych okropnych samotnych minut dziewczynka zrozumiała. Nie była już wesołą dziesięciolatką.
Była kimś znacznie starszym. Nic już nigdy nie będzie takie samo. Dla niej. Dla jej rodziny. Dla jej
braciszka.

Wybuchłaporazostatni,ciągnącojcazarękawzgwałtownością,którabyładlaniejczymśnowym.

-Onumrze!Onumrze!

-Wszyscyjesteśmywniebezpieczeństwie-odpowiedziałwkońcu.-Ja,ty,twojamatka,twójbrat,Ewa
i jej synowie, i ci wszyscy ludzie. Wszyscy, którzy są tutaj. Ja jestem tutaj z tobą. A razem jesteśmy z
twoimbratem.Jestwnaszychmodlitwachiwnaszychsercach.

Zanimzdołałaodpowiedzieć,wepchniętoichdopociągu.Byłtopociągbezsiedzeń,składałsięzpustych
wagonów.Krytychbydlęcychwagonów.

Śmierdziałbydłemibrudem.Dziewczynkastanęłaniedalekodrzwiipatrzyłanaszarą,zakurzonąstację.

Na pobliskim peronie jakaś rodzina czekała na inny pociąg. Ojciec, matka i dwoje dzieci. Matka była
ładna,miaławłosyspiętewwymyślnykok.Zapewnejechalinawakacje.Byłatamdziewczynka,akurat
wjejwieku,ubranawładnąliliowąsukienkę.Miałaczystewłosyibłyszczącebuty.

Dziewczynkipatrzyłynasiebieprzeztory.Matkaowymyślnejfryzurzerównieżpatrzyła.Dziewczynkaw
pociągu wiedziała, że jej załzawiona twarz była czarna od brudu, a włosy tłuste. Jednak nie pochyliła
głowyzewstydu.

Stałaprosto.Otarłałzy.

Agdyzatrzaśniętodrzwi,gdypociągszarpnąłgwałtowniezłoskotemizgrzytem,wyjrzałaprzezdrobną
szparę.Nieodrywaławzrokuoddziewczynki,dopókipostaćwliliowejsukiencecałkowicienieznikła
jejzoczu.

Nigdy nie przepadałam za piętnastą dzielnicą. W żaden sposób nie mogłam się przyzwyczaić do
szpecącychbrzegiSekwanymonstrualnychwieżowcówwbezpośrednimsąsiedztwiewieżyEiffla,mimo
żezostaływybudowanewlatachsiedemdziesiątych,nadługoprzedmoimprzyjazdem.

NiemniejgdyskręciłamzBamberemwrueNelaton,gdzieniegdyśstał

yelodromed’Hiver,mojaniechęćdookolicyosiągnęłarekordowypoziom.

background image

-Cozaokropnaulica-powiedziałdosiebieBamber.Zrobiłparęzdjęć.

NarueNelatonbyłociemnoicicho.Najwyraźniejsłońceniezaglądałotuczęsto.Pojednejstronieulicy
stały późnodziewiętnastowieczne kamienice, z drugiej, na miejscu Velodrome d’Hiver, znajdowała się
pokaźnych rozmiarów brązowa budowla w charakterystycznym stylu wczesnych lat sześćdziesiątych,
ohydna zarówno pod względem koloru, jak i proporcji. Nad szklanymi drzwiami obrotowymi wisiała
tabliczkaznapisemMinisterede1’Inteńeur,MinisterstwoSprawWewnętrznych.

-Dziwnemiejscenabudowaniepaństwowychurzędów-zwróciłuwagęBamber-niesądzisz?

W ramach przygotowań do wyjazdu Bamber z trudem znalazł kilka fotografii welodromu. W ręku
trzymałam jedną z nich. Na bladej fasadzie widniały duże czarne litery układające się w napis „Vel’
d’Hiv’„.Wielkiedrzwi.

Szereg zaparkowanych wzdłuż chodnika autobusów. Czubki głów. Zdjęcie zrobiono zapewne z okna
jednegozbudynkówpodrugiejstronieulicywdniuaresztowań.

Rozglądaliśmysięzajakimśupamiętnieniemtutejszychwydarzeń,jednakniemogliśmynicznaleźć.

-Niemożliwe,żebynictutajniebyło-stwierdziłam.

Wreszcie, tuż za rogiem, na boulevard de Grenelle, dostrzegliśmy niewielką tabliczkę. Była raczej
skromna.Ciekawe,czyktokolwieksięzatrzymywał,bynaniązerknąć.

Szesnastego i siedemnastego lipca 1942 roku aresztowano 13152 Żydów z Paryża i okolic, którzy
następniezostalideportowanidoOświęcimiaizamordowani.WstojącymtuniegdyśVelodromed’Hiver
kierownictwopolicjipaństwaVichy,narozkaznazistowskichokupantów,przetrzymywałownieludzkich
warunkach 1mężczyzn, 2916 kobiet i 4115 dzieci. Wielkie dzięki tym, którzy próbowali ich uratować.
Przechodniu,pamiętaj!

-Ciekawe...-zamyśliłsięBamber.-Skądtyledzieciikobiet,atakniewielumężczyzn?

-Wcześniejbyłowiadomo,żeszykująsięmasowearesztowania-

wyjaśniłam. - Podobne już parokrotnie miały miejsce, w tym największe w sierpniu czterdziestego
pierwszego.Jednakprzedtemdziałanonamniejsząskalęiaresztowanotylkomężczyzn.Pozatymniebyły
totakdokładniezaplanowaneakcje.Stądzłasławaaresztowańzlipcaczterdziestegodrugiego.Wnocyz
szesnastegonasiedemnastegowiększośćmężczyznbyławukryciu,gdyżsądzili,żekobietomidzieciom
nicniegrozi.Ibardzosięmylili.

-Odjakdawnatrwałyprzygotowania?

-Odmiesięcy.Francuskirządodkwietniaczterdziestegodrugiegopilnieodrabiałlekcje,przygotowując
listyŻydów.

Do ich aresztowania wyznaczono sześć tysięcy paryskich policjantów. Na początku ustalono datę na
czternastego lipca, jednak ze względu na święto państwowe przesunięto plany o parę dni. Szliśmy w
stronęstacjimetra.Ulicabyłaponuraiposępna.

background image

-Icopotem?-spytałBamber.-Dokądzabranotewszystkierodziny?

-ZostałyzamkniętenakilkadniwVel’d’Hiv’.Gdywreszciewpuszczonogrupępielęgniarekilekarzy,
opisywalito,cosiędziałowewnątrz,jakochaosirozpacz.

NastępniezabranoaresztowanerodzinynastacjęAusterlitz,astamtąddoobozówwokółParyża,skądw
końcuodjechałypociągamiprostodoPolski.

Bamberuniósłbrew.

-Obozy?MasznamyśliobozykoncentracyjneweFrancji?

- Nazywano je francuskimi przedsionkiami Oświęcimia. Drancy to ten najbliżej Paryża, a pozostałe
znajdowałysięwPithiviersorazBeaunelaRolande.

-Ciekawjestem,jakdzisiajwyglądają.Dobrzebyłobypojechaćizobaczyćnawłasneoczy.

-Takimamzamiar-odparłam.

WstąpiliśmydokafejkinarogurueNelatonnakawę.Zerknęłamnazegarek.

Obiecałam, że pójdę się dzisiaj spotkać z Mamę. Nie miałam już szans zdążyć. Zatem jutro. Nigdy nie
traktowałam tego jako obowiązku; była dla mnie babką, której nigdy nie miałam. Obie moje rodzone
babkizmarły,gdybyłammałymdzieckiem.

Żałowałamtylko,żeBertrandniestarasięjejczęściejodwiedzać.Był

oczkiemwgłowieMarne.

GłosBamberaskierowałmojemyślizpowrotemnaVel’d’Hiv’.

-Wtakichsytuacjachcieszęsię,żeniejestemFrancuzem-oznajmił.

Poczymprzypomniałsobie:

-Ojej,przepraszam.PrzecieżtyterazjesteśFrancuzką,prawda?

-Owszem,odkądwyszłamzamąż,mampodwójneobywatelstwo.

-Niemówiłempoważnie.-Zakasłał.Wyglądałnazakłopotanego.

-Spokojnie.-Uśmiechnęłamsię.-NawetpotylulatachteściowiewciążnazywająmnieAmerykanką.

Bamberuśmiechnąłsięszeroko.

-Przeszkadzacito?Wzruszyłamramionami.

-Czasami.Spędziłamtuponadpołowężycia.Naprawdęczuję,żetujestmojemiejsce.

-Odjakdawnajesteśmężatką?

background image

-Niedługominieszesnaścielat.Alemieszkamtuoddwudziestupięciu.

-Wyprawiliściejednoztychzbytkownychfrancuskichwesel?

Roześmiałamsię.

-Nie,byłocałkiemskromnie.PobraliśmysięwBurgundii,nieopodalSens,gdzieteściowiemajądom.

Przez głowę przeleciało mi parę wspomnień z dnia ślubu. Rozmowa między Seanem i Heather
JarmondamiaEdouardemiColletteTezacamizbytniosięniekleiła.

Wyglądało to, jakby cała francuska strona rodziny zapomniała, jak się mówi po angielsku. Ale nie
przejmowałamsiętym.Byłamtakaszczęśliwa.

Przygrzewające słońce. Cichy wiejski kościółek. Prosta śnieżnobiała suknia ślubna chwalona przez
teściową. Oszałamiająco piękny Bertrand w szarym fraku. Wytworne przyjęcie u Tezaców. Szampan,
świece i płatki róż. Charla wygłaszająca swoim okropnym francuskim przezabawne przemówienie, z
którego tylko ja się śmiałam. Głupawe miny Laurę i Cecile. Moja matka ubrana w bladopurpurowy
kostium i szepcząca: Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa, aniołku. Ojciec tańczący walca z Colette,
którawyglądała,jakbypołknęłakij.

Wszystkotowydawałosiębardzoodległąprzeszłością.

-TęskniszzaAmeryką?-chciałwiedziećBamber.

-Nie.Tęsknięzasiostrą.AleniezaAmeryką.

Młody kelner przyniósł nasze kawy. Gdy zobaczył ufarbowane na ogniste kolory włosy Bambera,
uśmiechnąłsiępobłażliwie.Poczymzauważył

różnorodneaparatyiobiektywy.

-Jesteścieturystami?-spytał.-RobicieładnezdjęciaParyża?

-Niejesteśmyturystami.Robimyładnezdjęciatego,cozostałozVel’

d’Hiv’-odpowiedziałBamberpofrancuskuzbrytyjskimakcentem,przeciągającsylaby.

Kelnerwydawałsięzaskoczony.

-MałoktoterazpytaoVel’d’Hiv’.OwieżęEiffla,owszem,alenieoVel’d’Hiv’.

-Jesteśmydziennikarzami-wtrąciłam.-Pracujemydlaamerykańskiegoczasopisma.

- Czasem przychodzą tu żydowskie rodziny - przypomniał sobie mężczyzna. - Najczęściej z okazji
rocznicowychprzemówieńprzypomnikunadrzeką.

Wpadłamnapewienpomysł.

background image

-Nieznaszmożekogośztejokolicy,jakiegośsąsiada,którybył

świadkiemaresztowańichciałbyznamiporozmawiać?-zapytałam.

Spotkaliśmysięjużzparomaosobami,któreprzetrwałydeportację;większośćnapisałaksiążkioswoich
doświadczeniach.BrakowałonamjednakzwykłychmieszkańcówParyża,którzywidzielitewydarzeniaz
zewnątrz.

Jak tylko skończyłam mówić, poczułam się głupio. Przecież kelner wyglądał na nie więcej niż
dwadzieścialat.Przypuszczalnienawetjegoojciecurodziłsiępoczterdziestymdrugim.

-Owszem,znam-odparłkumojemuzaskoczeniu.-Jeżeliwrócicienapoczątekulicy,zobaczyciekiosk
polewej.Sprzedawca,Xavier,będziemógł

wamcośopowiedzieć.Jegomatkawszystkowidziała,mieszkatuodurodzenia.

Zostawiliśmydużynapiwek.

Marsz z niewielkiej stacji kolejowej ciągnął się w nieskończoność. Szli przez miasteczko. Miejscowi
gapili się na nich i wytykali palcami. Bolały ją stopy. Dokąd teraz idą? Co się z nimi stanie? Czy
odjechalidalekoodParyża?

Podróżpociągiemnietrwaładługo,zaledwieparęgodzin.Nieprzestawałamyślećobraciszku.Zkażdym
kilometrembyłacorazbardziejzrozpaczona.Jakzdoławrócićdodomu?

Jak?Dostawałamdłościnamyśl,żebratnajprawdopodobniejsądzi,iżonimzapomniała.Zamkniętyw
ciemnejszafcemyśli,żegozostawiła,żegoniekocha,żejejnieobchodzi.Niemiałwodyaniświatłai
byłprzerażony.

Zawiodłago.

Gdziebyli?Gdywjeżdżalinaperon,niezdążyłaprzeczytaćnazwystacji.

Zauważyła jednak rzeczy, na które dziecko zwraca uwagę: bujną wiejską roślinność, płaskie zielone
pastwiskaizłotepola.Odurzającyzapachświeżegoletniegopowietrza.

Bzyczenie pszczoły. Ptaki na niebie. Białe puszyste chmury. Całą sobą czuła wspaniałość natury,
szczególnieposmrodzieiskwarzeostatnichdni.

Możeniebędzietakźle.

Przeszła za rodzicami przez bramę z drutu kolczastego. Po obu stronach stali groźnie wyglądający
żołnierze z karabinami. Długie szeregi ciemnych baraków i posępność zamkniętej przestrzeni na nowo
wprawiłyjąwrozpacz.

Przestraszonaprzytuliłasiędomatki.Policjancizaczęliwykrzykiwaćrozkazy.

Kobietyidziecimiałysięudaćdobarakówpoprawej,mężczyźnipolewej.

background image

Bezradnietrzymałasięmatkiipatrzyła,jakpopychająojcaigrupęmężczyzn.

Bałasię,gdyniebyłogoprzyniej.Jednakniemogłaniczrobić.Karabinyjąprzerażały.Matkapatrzyła
tępoprzedsiebie.Jejbladaichorowitatwarznawetniedrgnęła.

Gdypopychanokobietywstronębaraków,dziewczynkawzięłamatkęzarękę.Odwewnątrzbudynkibyły
pusteibrudne.Deskiisłoma.Smródibrud.

Nazewnątrzznajdowałysięlatryny:przełożonenaddziuramideski.Kazanoimkucaćnanichgrupami,
sikaćiwypróżniaćsięnaoczachwszystkich,niczymzwierzętom.

Dziewczynce było niedobrze na sam widok. Czuła, że nie może tego zrobić. Patrzyła na matkę, jak
rozkracza się nad jedną z dziur. Spuściła wzrok ze wstydu. W końcu jednak zrobiła to, co jej kazano,
skulona,liczącnato,żeniktnaniąniepatrzy.

Nad drutem kolczastym dziewczynka widziała skrawek wioski. Czarną iglicę kościoła. Wieżę ciśnień.
Dachy i kominy. Drzewa. Tam, pomyślała, w domach tuż obok ludzie mają łóżka, pościel, jedzenie i
wodę.Sączyści.Ichubranianieśmierdzą.

Niktnanichniekrzyczy.Niktichnietraktujejakbydło.Isątużobok,podrugiejstronieogrodzenia.W
małejczystejwiosce,wktórejwłaśniebijedzwon.

Tam dzieci są na wakacjach, przeszło przez myśl dziewczynce. Chodzą na pikniki, bawią się w
chowanego. Są wesołe, choć jest wojna i mniej jedzenia niż zwykle, a ich papa być może poszedł na
front.Szczęśliwe,kochane,zadbanedzieci.Niemogłazrozumieć,naczympolegaróżnicamiędzyniąa
tamtymidziećmi.Niemogłazrozumieć,dlaczegoonaiwszyscypotejstronieogrodzeniamusząbyćtak
traktowani.Ktootymzadecydowałidlaczego?

Podanoimledwociepłykapuśniak.Byłwodnistyizgrzytałwzębach.Niedostalinicwięcej.Następnie
patrzyła, jak szeregi kobiet rozbierają się do naga i walczą o miejsce przy zardzewiałych żelaznych
umywalkach,doktórychsączyłasięwoda.

Przepychałysię,abyumyćswojebrudneciała.Wydawałysiębrzydkieigroteskowe.

Byłazłanatezwiotczałe,techude,testare,temłode;byłazła,żemusiwidziećichnagość.Niechciała
naniepatrzeć.Byłazła,żemusijeoglądać.

Przytuliłasiędociepłamatkiistarałaniemyślećobraciszku.Swędziałająskóranacałymciele.Chciała
sięwykąpać,wślizgnąćdołóżka,zobaczyćbrata.Zjeśćkolację.

Zastanawiałasię,czymożebyćcośgorszegoniżto,czegodoświadczałaodkilkudni.

Pomyślała o swoich koleżankach i innych dziewczynkach ze szkoły, które nosiły gwiazdy. Dominiąue,
Sophie,Agnes.Cosięznimistało?Czyktóraśzdołałauciec?

Czyktóraśbyłaukrytawbezpiecznymmiejscu?CzyArmellegdzieśsięchowałazrodziną?Czyjeszcze
kiedyśjązobaczy,czyzobaczyresztękoleżanek?Czywewrześniupójdziedoszkoły?

Wnocyniemogłazasnąć;brakowałododającegootuchydotykuojca.

background image

Bolałjąbrzuch,czułabolesneskurczeżołądka.Wiedziała,żeniewolnownocywychodzićzbaraków.
Zacisnęłazębyizłapałasięzabrzuch.Jednakbólsięnasilał.Wstałapowoliiprzeszłanapalcachmiędzy
rzędamiśpiącychkobietidzieci.Wyszłanadwórdolatryny.

Podczasgdydrżałanaddeskami,obózprzeczesywałyjaskrawereflektory.

Dziewczynka zerknęła w dół. Zobaczyła grube blade glisty wijące się w ciemnej masie gówna.
Przestraszyłasię,żepolicjantzktórejświeżystrażniczejmożezobaczyćjejpupęiopuściłaspódniczkę.
Pospieszniewróciładobaraku.

Wśrodkubyłoduszno.Śmierdziało.Niektóredziecijęczałyprzezsen.

Słyszałaszlochjednejzkobiet.Obróciłasięwstronęmatki,byprzyjrzećsięzapadłejbladejtwarzy.

Nie było już wesołej kochającej kobiety. Nie było już matki, która przytulała dziewczynkę, szepcząc
ciepłesłowaiczułezdrobnieniawjidysz.

Kobiety ze zmysłowo ułożonymi lśniącymi włosami w kolorze miodu, którą wszyscy sąsiedzi i
sprzedawcy witali po imieniu. Ciepłego, uspokajającego matczynego zapachu, na który składały się
woniepysznegojedzenia,świeżegomydłaiczystejpościeli.Zaraźliwegośmiechu.Niebyłojużtej,która
mówiła,żenawetjeślibędziewojna,jakośdadząsobieradę,gdyżsądobrą,silnąrodziną-

rodzinąpełnąmiłości.

Takobietaprzestawałaistnieć.Stałasięchudaiblada,wogólejużsięnieuśmiechałaanitymbardziej
nieśmiała.Pachniałagorzkoinieświeżo.Miałasucheiłamliwewłosy,miejscamiposiwiałe.

Dziewczynkaczułasiętak,jakbymatkajużnieżyła.

Stara kobieta patrzyła na mnie i Bambera wilgotnymi błyszczącymi oczami. Chyba niedługo przekroczy
setkę,pomyślałam.Miałabezzębnyuśmiechniczymniemowlę.

W porównaniu z nią Marne wyglądała na nastolatkę. Mieszkała nad kioskiem na rue Nelaton, który
należałdojejsyna,wciasnawymmieszkaniuzapchanympokrytymikurzemmeblami,zniszczonymiprzez
moledywanamiorazzwiędłymiroślinami.

Staruszka siedziała przy oknie w zapadniętym fotelu. Patrzyła, jak wchodzimy i się przedstawiamy.
Zdawałasiębyćzadowolonazwizytyniezapowiedzianychgości.

-Awięcamerykańscydziennikarze-powiedziaładrżącymgłosem,przyglądającsięnam.

-KoleżankajestAmerykanką,jajestemAnglikiem-poprawiłBamber.

-DziennikarzezainteresowaniVel’d’Hiv’?Wyjęłamnotatnikidługopisioparłamjenakolanie.

-Czypamiętapanicokolwiekzaresztowań?-zadałampierwszepytanie.

-Czymogłabynampanicośopowiedzieć,choćbynajdrobniejszyszczegół?

background image

Roześmiałasięrechotliwie.

-Sądzimłodapani,żeniepamiętam?Sądziciemoże,żezapomniałam?

-Wkońcuminęłojużtrochęczasu.

-Ilemapanilat?-spytaławprost.

Poczułam,żesięczerwienię.Bamberukryłuśmiechzaaparatem.

-Czterdzieścipięć-odpowiedziałam.

-Janiedługoskończędziewięćdziesiątpięć-mówiąc,kobietaodsłaniałabezzębnedziąsła.-Szesnastego
lipca tysiąc dziewięćset czterdziestego drugiego miałam trzydzieści pięć. Byłam o dziesięć lat młodsza
odpani.Apamiętam.

Pamiętamwszystko.

Przerwała.Skierowałazamglonywzroknaulicęzaoknem.

-Pamiętam,jakzsamegoranaobudziłmniewarkotautobusówtużpodmoimoknem.Wyjrzałamnadwór
izobaczyłam,jaksięzjeżdżają.Corazwięcejautobusów.

Naszychwłasnychmiejskichautobusów,którewidywałamcodziennie.

Białozielonych. Było ich tak dużo. Zastanawiałam się, skąd się tutaj wzięły. Po czym zobaczyłam, jak
wychodząznichludzie.Itewszystkiedzieci.Tyledzieci.Widzicie,trudnojestzapomniećtedzieci.

Notowałampospiesznie,podczasgdyBamberpowolinaciskał

wyzwalacz,robiączdjęcia.

-Pojakimśczasieubrałamsięizeszłamnadółzchłopcami,którzywtedybylimali.

Chcieliśmy wiedzieć, co się dzieje, byliśmy ciekawi. Na dole stali już sąsiedzi i dozorczyni. Wtedy
zobaczyliśmyżółtegwiazdyizrozumieliśmy.

Żydzi.ZwozilituŻydów.

-Czywiedziałapanicośotym,cosięznimistanie?-wtrąciłamsię.

Wzruszyłastarymiramionami.

- Nie, nie mieliśmy pojęcia. Skąd mielibyśmy wiedzieć? Dowiedzieliśmy się dopiero po wojnie.
Myśleliśmy,żewywożąichgdzieśdopracy.Niesądziliśmy,żedziejesięcośzłego.Pamiętam,jakktoś
powiedział: „To francuska policja, nikt nie zrobi im krzywdy”, więc się nie przejmowaliśmy. A
następnego dnia, choć wszystko się działo w środku Paryża, w gazetach nie było żadnej wzmianki, nie
wspominano o tym w radiu. Zdawało się, że nikt się nie przejmuje. Zatem my też się nie martwiliśmy.
Dopókiniezobaczyłamdzieci.

background image

Przerwała.

-Dzieci?-powtórzyłam.

-KilkadnipóźniejŻydówwywiezionotymisamymiautobusami.Stałamnachodnikuiwidziałam,jakz
velodrome wychodzą kolejne rodziny; widziałam wszystkie te brudne, zapłakane dzieci. Wyglądały na
przerażone.Byłamzgorszona.

Zdałamsobiesprawę,żegdybyływśrodku,niedawanoimprawienicdojedzeniaipicia.Czułamsię
bezradnaiwściekła.Próbowałamrzucaćimchlebiowoce,leczpolicjaniepozwalała.

Przerwałaponownie,tymrazemnadłużej.Naglewydawałasięzmęczona,znużona.

Bamberpocichuodłożyłaparat.Czekaliśmy.Nieruszaliśmysię.

Zastanawiałamsię,czyjeszczecośpowie.

- Po tylu latach - odezwała się w końcu głosem ściszonym niemalże do szeptu - po tylu latach wciąż
widzę te dzieci. Widzę, jak wspinają się do autobusów i jak są wywożone. Nie wiedziałam, dokąd je
zabierają,alemiałampewneprzeczucia.

Okropne przeczucia. Większości ludzi wokół było to obojętne. Uznawali to za normalne. Uważali, że
wywożenieŻydówjestcałkiemnormalne.

-Jakpanisądzi,dlaczegotakuważali?-spytałam.Znowurechotliwyśmiech.

-BonamFrancuzomodlatwmawiano,żeŻydzisąwrogaminaszegokraju!Wczterdziestympierwszym
czy drugim była wystawa w Palais Berlitz, o ile dobrze pamiętam, na boulevard des Italiens,
zatytułowaneFrancjaiŻydzi.

Niemcy dopilnowali, by była otwarta przez wiele miesięcy. Zrobiła furorę wśród paryżan. A na czym
polegała?Napropagowaniuantysemityzmu,którypowinienprzecieżwzbudzaćodrazę.

Poskręcanymistarymipalcamiwygładziłaspódnicę.

-Wiecie,pamiętamtychpolicjantów.Naszychdobrychparyskichpolicjantów.

Naszychdobrychporządnychżandarmów.Jakwpychalidziecidoautobusów.

Krzyczeli.Używalipałek.

Opartabrodęnapiersi.Wymamrotałacoś,czegoniezrozumiałam.

Brzmiałojak:

„Wstydnam,żeśmyichniepowstrzymali”.

- Nie wiedzieliście - powiedziałam łagodnie, wzruszona jej zmęczonym wzrokiem i starymi oczami, w
którychpojawiłysięłzy.-Cóżmogliściezrobić?

background image

-Wiecie,niktniepamiętadziecizVel’d’Hiv’.Nikogotonieinteresuje.

-Byćmożewtymrokusięzainteresują-odparłam.-Byćmożewtymrokubędzieinaczej.

Wydęłapomarszczonewargi.

-Niebędzie.Zobaczycie.Nicsięniezmieniło.Niktniepamięta.

Dlaczegomielibypamiętać?Tobyłynajobrzydliwszekartywhistoriinaszegokraju.

Zastanawiała się, gdzie jest ojciec. Na pewno gdzieś w obozie, w jednym z baraków, ale widziała go
tylko raz czy dwa. Nie zwracała uwagi na mijające dni. Myślami nieustannie wracała do braciszka.
Budziłasięwnocy,drżąciwyobrażającgosobiewszafce.Wpatrywałasięwwyjętyzkieszeniklucz,
mimo że wzbudzał w niej ból i strach. Może braciszek już nie żył. Może umań z głodu i pragnienia.
Próbowała policzyć, ile dni minęło od tego ponurego czwartku, kiedy usłyszała walenie do drzwi.
Tydzień? Dziesięć dni? Nie wiedziała. Czuła się zagubiona. Przeszła przez koszmar strachu, głodu i
śmierci.

Kolejnedzieciumieraływobozie.Ciałazabieranowśródpłaczuikrzyków.

Pewnego ranka zobaczyła grupę żywo rozmawiających kobiet. Wyglądały na zmartwione i
zdenerwowane. Matka na pytanie, o co chodzi, odpowiedziała, że nie wie. Dziewczynka nie dała się
zniechęcić i spytała kobietę, która miała chłopca w wieku braciszka i przez kilka ostatnich dni spała
obok.Twarzkobietybyłaczerwona,jakbymiałagorączkę.Powiedziała,żepooboziechodząplotki,iż
rodzice zostaną zesłani na roboty na wschód. Mieliby przygotować miejsce na przyjazd dzieci, które
dojadą parę dni później. Dziewczynka słuchała zaskoczona. Powtórzyła to, co usłyszała, matce, która
otworzyłaszerokooczy.

Potrząsnęłagwałtowniegłową.

- Nie, to niemożliwe - stwierdziła. - W żadnym wypadku nie mogą tak zrobić. Nie mogliby oddzielić
dzieciodrodziców.

W tamtym spokojnym bezpiecznym życiu, które teraz wydawało się tak mało realne, dziewczynka
uwierzyłaby matce. Dawniej wierzyła w każde jej słowo. Lecz w tym nowym brutalnym świecie
dziewczynkaczuła,żedorosła.

Czułasięstarszaodmatki.

Wiedziała, że kobiety mówią prawdę. Wiedziała, że pogłoski są prawdziwe. Nie wiedziała, jak to
wyjaśnićmatce.Jakbytomatkabyładzieckiem.

Nie bata się, gdy do baraków weszli mężczyźni. Dotychczasowe doświadczenia ją zahartowały. Czuła
wokółsiebiegrubymur.Wzięłamatkęzarękęimocnotrzymała.

Chciała,bymatkabyłaodważnaidzielna.Kazanoimwyjśćnadwór.

Niewielkimigrupamiprzechodziłydoinnegobaraku.Cierpliwieczekałazmatkąwkolejce.

background image

Ciąglesięrozglądała,licząc,żezobaczyojca.Nigdzieniebyłogowidać.

Nadeszła ich kolej. Po wejściu do baraku dziewczynka zobaczyła dwóch siedzących za stołem
policjantów.Obokstałydwiekobietywcywilnymubraniu.Kobietyzwioskiprzyglądającesięszeregom
kobietidziecinieruchomymioziębłymioczami.

Słyszała,jakkażąstojącejprzedniąstaruszceoddaćpieniądzeibiżuterię.

Widziała,jakjednazkobietściągazpomarszczonejrękiobrączkęizegarek.

Obokstaładziewczynkawwiekusześciu,siedmiulat.Drżałazestrachu.

Policjantwskazałnamalutkieokrągłezłotekolczykiwuszachdziewczynki.

Była tak przestraszona, że nie była w stanie samodzielnie ich zdjąć. Babka dziecka pochyliła się, by
pomóc.

Policjantwestchnąłrozdrażnionytymtempem.Toszłozdecydowaniezawolno.Będątusiedziećdorana.

Jednazkobietpodeszładodziewczynkiiszybkimruchemwyrwałakolczykizuszu,rozrywającmaleńkie
małżowiny. Dziewczynka krzyknęła i złapała się za broczące krwią uszy. Starsza kobieta również
krzyknęła.Policjantuderzyłjąwtwarz.Zostaływyciągniętenadwór.Przezszeregkobietprzeszedł

pomrukstrachu.Policjancizamachalikarabinami.Zapadłacisza.

Anidziewczynka,animatkaniemiałynicdooddania.Jedynieobrączkęślubnąmatki.Ogorzałakobietaz
wioski rozerwała sukienkę matki od obojczyka po pępek, odsłaniając bladą skórę i wyblakłą bieliznę.
Ręceobmacywałyfałdysukienki,bielizny,ciała.Matkawzdrygnęłasię,lecznicniepowiedziała.

Dziewczynkapatrzyłacorazbardziejprzerażona.Niemogłaznieśćtego,jakmężczyźnipatrzylinaciało
matki, jak kobiety z wioski dotykały jej niczym kawałka mięsa. Czy to samo będą robić ze mną?
pomyślała. Czy z niej też zerwą ubrania? A jeśli zabiorą klucz? Z całej siły ścisnęła zimny metal w
kieszeni.

Nie,niemogątegozrobić.Niepozwoli.Niepozwoliimzabraćkluczadotajnejszafki.Nigdy.

Jednakpolicjanciniebylizainteresowanitym,comiaławkieszeniach.

Zanim odeszła z matką od biurka, spojrzała raz jeszcze na rosnące na blacie stosy naszyjników,
bransoletek,broszek,pierścionków,zegarkówipieniędzy.

Cooniztymwszystkimzrobią?pomyślała.Sprzedadzą?Samibędąnosić?Pocoimtylerzeczy?

Znalazły się z powrotem na dworze, gdzie ustawiono je ponownie w szeregu. Dzień był gorący, a w
powietrzu unosił się kurz. Dziewczynce chciało się pić, drapało ją w gardle. Przez długi czas stały w
miejscu pod strażą milczącego policjanta. Na co czekają? Gdzie jest ojciec? Dlaczego wszyscy tutaj
stoją? Dziewczynka słyszała dookoła siebie nieustające szepty. Nikt nie wiedział. Nikt nie znał
odpowiedzi.

background image

Jednakonawiedziała.Czułato.Iniebyłazdziwiona,gdytosięstało.

Policjancirzucilisięnanieniczymchmarawielkichczarnychptaków.

Zaciągnęli kobiety na jedną stronę obozu, a dzieci na drugą. Nawet najmniejsze dzieci oddzielono od
matek. Dziewczynka oglądała to wszystko, jakby była świadkiem wydarzeń toczących się w innym
świecie.Słyszałakrzykiiwrzaski,widziała,jakkobietyrzucająsięnaziemię,łapiącdziecizaubrania,
zawłosy.

Widziała, jak policjanci podnoszą pałki i uderzają w głowy i twarze. Widziała, jak kobieta upada ze
zmiażdżonymzakrwawionymnosem.

Matka stała nieruchoma obok niej. Dziewczynka słyszała szybki nierówny oddech kobiety na ziemi.
Trzymała chłodną rękę matki. Czuła, jak policjanci siłą je rozdzielają. Usłyszała wrzask matki, a
następniezobaczyła,jakrzucasięwjejstronęzrozchełstanąsukienką,zwichrzonymiwłosamiiwyrazem
bólunatwarzy.

Wykrzykiwała imię córki. Dziewczynka próbowała złapać wyciągnięte ręce, lecz mężczyźni ją
odepchnęli, powalając na kolana. Matka walczyła jak szalona i na parę chwil wyzwoliła się z rąk
policjantów.Wtejchwilidziewczynkaujrzałaznowuswojąprawdziwąmatkę,silnąinamiętnąkobietę,
którą podziwiała i za którą tęskniła. Poczuła raz jeszcze obejmujące ją ramiona, pieszczące jej buzię
gęstewłosy.

Nagle oślepiło ją chluśnięcie zimnej wody. Prychając, próbując złapać oddech, otworzyła oczy i
zobaczyła,jakmężczyźniodciągająmatkęzakołnierzmokrejsukienki.

Rozdzielaniezdawałosiętrwaćgodzinami.Rozpłakanezagubionedzieci.

Wylewanenagłowykubływody.Rzucającesię,załamanekobiety.Tępeodgłosyuderzeń.

Wiedziałajednak,żetaknaprawdęwszystkodziałosiębardzoszybko.

Cisza. Było po wszystkim. Wreszcie po jednej stronie stała gromada dzieci, a po drugiej kobiety.
Oddzielał je solidny kordon policjantów, którzy ciągle powtarzali, że matki oraz dzieci powyżej
dwunastu lat pojadą pierwsze, a młodsi wyjadą tydzień później, by do nich dołączyć. Ojcowie już
pojechali.

Wszyscypowinnibyćposłuszniigotowidowspółpracy.

Widziała, jak matka stoi z pozostałymi kobietami. Patrzyła na swoją córkę z malutkim, odważnym
uśmiechemnaustach.Zdawałasięmówić:

„Widzisz,kochanie,wszystkobędziewporządku,takmówiąpolicjanci.

Przyjedzieszdonaszakilkadni.

Niemartwsię,najdroższa”.

Dziewczynka rozejrzała się po tłumie dzieci. Było ich tak dużo. Spojrzała na raczkujące maluchy i

background image

pokryte łzami przestraszone buzie. Zobaczyła małą dziewczynkę z krwawiącymi małżowinami
wyciągającą ręce w stronę matki. Co się z nimi wszystkimi stanie, co się stanie z nią samą? myślała.
Dokądzabiorąrodziców?

Kobiety zostały wyprowadzone przez bramy obozu. Widziała, jak matka skręca w prawo i idzie
prowadzącąprzezwioskędługądrogądostacji.Twarzmatkiobróciłasięwstronędziewczynkiporaz
ostatni.

Jużjejniebyło.

- Dziś mamy jeden z naszych „dobrych” dni, madame Tezac - oznajmiła Veronique, uśmiechając się
szeroko, gdy weszłam do białego słonecznego pokoju. Należała do osób opiekujących się Marne w
czystympogodnymdomuspokojnejstarościwsiedemnastejdzielnicy,nieopodalParćMonceau.

- Nie nazywaj jej madame Tezac - warknęła babka Bertranda. - Nie cierpi tego. Mów do niej „Miss
Jarmond”.

Niemogłamsiępowstrzymaćoduśmiechu.Veroniquezdawałasięspeszona.

- Poza tym madame Tezac to ja - dodała starsza pani nieco wzniosłym tonem, nie uwzględniając tym
samymistnieniadrugiejmadameTezac,jejsynowejColette,matkiBertranda.JakietotypowedlaMarne,
przeszłomiprzezmyśl.Takapewnasiebiemimoswojegowieku.NaimięmiałaMarcelle.

Nienawidziłategoimienia.

NiktnigdyniezwracałsiędoniejperMarcelle.

-Przepraszam-powiedziałapokornieVeronique.Położyłamjejrękęnaramieniu.

-Nieprzejmujsiętym.Poprostuniekorzystamznazwiskamęża.

-Toamerykańskizwyczaj-wtrąciłaMarne.-MissJarmondjestAmerykanką.

-Tak,zauważyłam-odparłaVeronique,niecopodniesionanaduchu.

Cozauważyła,chciałamspytać.Mójakcent?Mojeubranie?Mojebuty?

-Jaktam,Marne?Miałaśprzyjemnydzień?-Usiadłamobokipołożyłamrękęnajejdłoni.

WporównaniudostaruszkizrueNelatonMarnewyglądałacałkiemmłodo.Prawieniemiałazmarszczek.
Błyszcząceszareoczyniebyływogólezamglone.JednakstaruszkazrueNelaton,mimożewyglądałana
zniedołężniałą, była w pełni władz umysłowych, tymczasem Marne w wieku osiemdziesięciu pięciu lat
miałaalzheimera.Byłytakiedni,żeniemogłasobiewżadensposóbprzypomnieć,kimjest.

RodziceBertrandapostanowiliprzenieśćMarnedodomuspokojnejstarości,gdyzdalisobiesprawę,że
nie jest w stanie żyć samodzielnie. Potrafiła zapalić gaz na kuchence i zostawić go na cały dzień.
Niezakręconawodawylewałasięzwanny.

Regularniezdarzałosięteż,żewychodzączmieszkania,zapominałakluczaiznajdowanojąbłąkającąsię

background image

poruedeSaintongewszlafroku.

Oczywiściesprzeciwiałasięprzenosinom.Niechciałanawetobejrzećdomuspokojnejstarości.

Jednak gdy znalazła się na miejscu, zaaklimatyzowała się bez większych problemów, mimo
sporadycznychnapadówzłości.

-Mamdzisiaj„dobry”dzień.-Uśmiechnęłasięszeroko,patrzącnaplecyoddalającejsięVeronique.

-Rozumiem.Terroryzujeszcałąokolicę,jakzwykle?

-Jakzwykle-odpowiedziała.Następniezwróciłasięwmojąstronę.

Czułeszareoczywędrowałypomojejtwarzy.-Agdzietwójnienadającysiędoniczegomąż?

Wiesz,żenigdytunieprzychodzi.Iniewmawiajmiznowu,żejest„zbytzajęty”.

Westchnęłam.

-Cóż,przynajmniejtytujesteś-stwierdziłaszorstko.-Wyglądasznazmęczoną.

Wszystkowporządku?

-Jaknajbardziej.

Wiedziałam,żewyglądamnazmęczoną.Niewielemogłamztymzrobić.

Możepojechaćnaurlop.Aleniemiałamtakichplanóważdowakacji.

-Ajakmieszkanie?

Przedwizytąuniejwstąpiłam,byzobaczyć,jakposuwasięremont.Pracawrzała.

Bertranddoglądałwszystkiegozwrodzonąenergią.Antoinesprawiał

wrażeniewyczerpanego.

-Będziecudowne-powiedziałam-gdypracedobiegnąkońca.

-Żałuję,żejużtamniemieszkam.Przeżyłamtamtylemiłychchwil.

-Niewątpię.Wzruszyłaramionami.

-Człowiekprzywiązujesiędomiejsc.Zapewnetaksamojakdoludzi.

Jestemciekawa,czyAndreczasamizanimtęskni.

Andrebyłjejjużnieżyjącymmężem,któregoniemiałamokazjipoznać.

Zmarł,gdyBertrandbyłnastolatkiem.Zdążyłamjużprzywyknąćdotego,żeMarnemówionieboszczyku

background image

wczasieteraźniejszym.Nigdyjejniepoprawiałam,nieprzypominałam,żeodszedłzpowodurakapłuc
latatemu.

background image

Uwielbiałaopowiadaćomężu.Napoczątkunaszejznajomości,nadługozanimzaczęłatracićpamięć,za
każdymrazemgdyprzychodziłamjąodwiedzićnaruedeSaintonge,pokazywałamialbumyzezdjęciami.
ZnałamnapamięćtwarzAndreTezaca.MiałtesameszaroniebieskieoczycoEdouard.Niecobardziej
okrągłynos.Możetrochęcieplejszyuśmiech.

Marne opowiadała mi ze szczegółami, jak się spotkali i zakochali i jak ciężko było podczas wojny.
Tezacowie pochodzili pierwotnie z Burgundii, lecz gdy Andre odziedziczył po ojcu rodzinny interes
winny,niebyłwstaniewyjśćnaswoje.

Przeprowadził się więc do Paryża, gdzie na rue de Turenne, nieopodal place des Vosges, otworzył
niewielki sklep z antykami. Zdobycie renomy, koniecznej, by interes rozkwitł, zajęło trochę czasu. Po
śmierci ojca sklepem zajął się Edouard, który przeniósł go do siódmej dzielnicy, na rue du Bac, gdzie
znajdowały się najbardziej znane sklepy z antykami w Paryżu. Obecnie interes z powodzeniem
prowadziłamłodszasiostraBertranda,Cecile.

Lekarz Marne - posępny, lecz skuteczny docteur Roche - powiedział mi kiedyś, że wypytywanie jej o
przeszłośćtoświetnaterapia.Twierdził,żezapewnelepiejpamięta,codziałosiętrzydzieścilattemuniż
tegoranka.

To była nasza prywatna gra. Za każdym razem, kiedy ją odwiedzałam, zadawałam pytania. Robiłam to
naturalnie,bezpatosu.Doskonalewiedziała,doczegodążę,leczudawała,żeniejesttegoświadoma.

LubiłamsłuchaćopowieścizmłodościBertranda.Marneopowiadałaarcyciekaweanegdoty.Okazywało
się,żemójmążbyłniezdarnymnastolatkiem,anieduszątowarzystwa,jakmimówiono.Nieprzepadałza
nauką, wbrew opowieściom jego rodziców o doskonałych ocenach. W wieku czternastu lat poważnie
pokłóciłsięzojcemnatematcórkisąsiada,palącejmarihuanęblondynkioswobodnychobyczajach.

Jednak sondowanie wadliwej pamięci Marne nie zawsze było takie zabawne. Nieraz pojawiały się
długieponurepasmapustki.Niemogłasobienicprzypomnieć.Podczas

„złych” dni zamykała się w sobie niczym małż. Patrzyła posępnie w telewizor i zaciskała zęby,
wysuwającprzytymdoprzodudolnąszczękę.

Pewnegorankaniemogłasięzorientować,kimjestZoe.Ciąglepytała:Cotozadziecko?Coonaturobi?
Zoe-jakzawsze-zachowałasiędojrzale.

Jednak później tego wieczoru słyszałam, jak płacze w łóżku. Gdy łagodnie spytałam, o co chodzi,
przyznała,żeniemożeznieśćtego,jakjejprababkasięstarzeje.

-Mamę-odezwałamsię-kiedywprowadziliściesięzAndremdomieszkanianaruedeSaintonge?

¦¦¦¦

Myślałam,żesięwykrzywi-wyglądaławtedyjakstaramądramałpa-ipowiecośwstylu:„Och,nie
mogęsobieprzypomnieć...

Jednakodpowiedźzabrzmiałajakzbiczastrzelił.

background image

-Wlipcuczterdziestegodrugiego.

Wyprostowałamsię,patrzącnaniąszerokootwartymioczami.

-Lipcuczterdziestegodrugiego?

-Zgadzasię.

-Ajakznaleźliściemieszkanie?Przecieżtrwaławojna.Tomusiałobyćtrudne.

-Bynajmniej-odpowiedziałalekkimtonem.-Naglezostałoopuszczone.

Dowiedzieliśmy się o nim przez dozorczynię, madame Royer, która była znajomą naszej poprzedniej
dozorczyni. Mieszkaliśmy wcześniej na rue de Turenne, nad sklepem Andre. W malutkim zagraconym
mieszkankuzjednąsypialnią.WięcprzeprowadziliśmysięzEdouardem,którymiałwtedydziesięćczy
dwanaścielat.

Bardzo się ucieszyliśmy z większego mieszkania. A pamiętam, że nawet czynsz był niski. W tamtych
czasachtadzielnicaniebyłatakamodna.

Patrzyłamnaniąuważnie.Odchrząknęłam.

-Marne,pamiętasz,czytomiałomiejscenapoczątkulipca,czypodkoniecmiesiąca?

Uśmiechnęłasię,zadowolona,żetakdobrzejejidzie.

-Pamiętamdoskonale.Konieclipca.

-Apamiętasz,dlaczegomieszkanietaknaglesięzwolniło?Kolejnyszerokiuśmiech.

-Oczywiście,żepamiętam.Przeprowadzonomasowearesztowania.Z

dnianadzieńpojawiłosiędużowolnychmieszkań.

Wpatrywałamsięwnią.Stareoczyodwzajemniałymójwzrok.

Zachmurzyłysię,gdydostrzegławyrazmojejtwarzy.

-Alejaktosięstało?Jaksięprzeprowadziliście?Zaczęłaskubaćrękawy,ruszającbezgłośnieustami.

- Madame Royer powiedziała naszej dozorczyni, że zwolniło się trzypokojowe mieszkanie na rue de
Saintonge.Taksiętostało.Towszystko.

Cisza.Przestałaruszaćrękamiipołożyłajenakolanach.

-Ależ,Marne-szepnęłam-czyniesądziłaś,żeciludziemogąkiedyśwrócić?

Zmarszczonatwarzprzybrałapoważnywyraz,awokolicachustwidaćbyłonapięcieiból.

-Nicniewiedzieliśmy-powiedziaławkońcu.-Absolutnienic.Spojrzałaponowniewdół,naręce.Nie

background image

chciaławięcejrozmawiać.

Tobyłanajgorszanoc.Najgorszazewszystkich,takdlaniejsamej,jakidlapozostałychdzieci,myślała
dziewczynka.Barakizostałycałkowiciesplądrowane.

Nie zostało nic, żadnych ubrań, żadnych koców, nic. Pierzyny zostały porwane - białe pióra pokrywały
ziemięniczymsztucznyśnieg.

Dzieci płakały, krzyczały, czkały ze strachu. Najmłodsze nie mogły zrozumieć, co się dzieje, wołały
swojematki.Moczyłysię,tarzałypoziemi,krzyczałyzrozpaczone.

Starsze,takiejakdziewczynka,siedziałynaziemi,chowająctwarzewrękach.

Niktsięniminiezajmował.Niktsięniminieopiekował.Rzadkobyłykarmione.

Byłytakgłodne,żezjadałysuchątrawęikawałkisłomy.Niktichniepocieszał.

Dziewczynkazastanawiałasię:Cipolicjanci...Czyoniniemająrodzin?

Czyniemajądzieci,doktórychwracajądodomu?Jakmogąjetaktraktować?

Czytakimkazano,czyzachowywalisięwtensposóbsamizsiebie?Możebylimaszynami,anieistotami
ludzkimi?Przyglądałaimsięuważnie.Wydawalisięskładaćzkrwiikości.

Byliludźmi.Niemogłazrozumieć...

Następnegodniadziewczynkazauważyłaprzyglądającąimsięprzezdrutkolczastygrupęludzi.Kobietyz
pakunkamiijedzeniem.Starałysięprzepchnąćjedzenieprzezsiatkę.Jednakpolicjancikazaliimodejść.
Potemniktjużnieprzychodziłnaniepatrzeć.

Dziewczynka czuła, jakby się zamieniła w kogoś innego. Kogoś twardego, niegrzecznego, dzikiego.
Czasami walczyła ze starszymi dziećmi, na przykład kiedy próbowały zabrać stary sczerstwiały chleb,
któryznalazła.Klęłananie.Biłasięznimi.Czułasiędzikainiebezpieczna.

Napoczątkustarałasięniepatrzećnamniejszedzieci.Zbytniosiękojarzyłyzbraciszkiem.Jednakteraz
poczuła,żemusiimpomóc.Byłymałeibezbronne.

Wzbudzały litość. I odrazę. Wiele miało biegunkę. Chodziły w ubraniach upaćkanych ich własnymi
odchodami.Niemiałktoichumyćaninakarmić.

Powolipoznawałaimionamaluchówidowiadywałasię,poilemająlat,choćniektórebyłyzamałe,by
się w pełni przedstawić. Okazywały wdzięczność za każde ciepłe słowo, uśmiech czy pocałunek i
chodziłyzaniątuzinamipoobozieniczymzabłoconewróble.

Powtarzałaimhistoryjki,któredawniejopowiadałabraciszkowinadobranoc.

Szeptem,wnocynazawszonejsłomie,wktórejszeleściłyszczury.

Starałasięwydłużaćopowiadania,bysięniekończyłytakszybkojakzwykle.

background image

Podchodziły również starsze dzieci. Niektóre udawały, że nie słuchają, ale dziewczynka wiedziała, że
jestinaczej.

WysokaczarnowłosajedenastolatkaimieniemRachelczęstopatrzyłananiązpewnąpogardą.Jednakco
noc wysłuchiwała opowiadań, podkradając się blisko, by nie uronić ani słowa. Pewnego razu, gdy
większośćmałychdzieciwkońcuzasnęła,przemówiładodziewczynkigłębokim,ochrypłymgłosem:

-Powinnyśmyopuścićtomiejsce.Powinnyśmyuciec.Dziewczynkapokręciłagłową.

-Niedarady.Policjancimająbroń.Niemożemyuciec.Rachelwzruszyłakościstymiramionami.

-Jaucieknę.

-Atwojamatka?Będzienaciebieczekaćwobozietakjakmoja.

¦¦^¦^¦¦¦i

Racheluśmiechnęłasię.

- Uwierzyłaś w to? Uwierzyłaś w to, co mówili? Przemądrzały uśmiech Rachel zdenerwował
dziewczynkę.

-Nie-powiedziałazdecydowanie.-Nieuwierzyłam.Jużnikomuniewierzę.

-Jateżnie.Widziałam,corobili.Nawetniezapisalipoprawnieimionmałychdzieci.

Przywiązali te małe plakietki, które się pomieszały, kiedy większość je pozdejmowała. Nic ich nie
obchodzimy.Okłamalinas.Nasinaszematki.

KuzaskoczeniudziewczynkiRachelwyciągnęłarękęiwzięłajązadłoń.

Trzymałamocno,takjakkiedyśrobiłatoArmelle.Poczymwstałaiznikła.

Następnegorankazostałyobudzonebardzowcześnie.Dobarakówweszlipolicjanci,szturchającdzieci
pałkami.Wyrwanezesnumaluchyzaczęłykrzyczeć.Dziewczynkapróbowałauspokoićtenajbliżej.Były
przerażone.

Zaprowadzono wszystkich do szopy. Dziewczynka trzymała za ręce dwa maluchy. Zobaczyła policjanta
trzymającego dziwne narzędzie. Nie wiedziała co to. Maluchy zachłysnęły się ze strachu i próbowały
wycofać. Policjanci uderzeniami i kopnięciami doprowadzili je do mężczyzny z tym dziwnym
narzędziem. Dziewczynka patrzyła przerażona. Po czym zrozumiała. Ogolą im głowy. Wszystkie dzieci
miałybyćogolone.

Patrzyła, jak gęste czarne włosy Rachel spadają na ziemię. Wyłaniająca się goła czaszka była biała i
szpiczastaniczymjajko.Rachelpatrzyłanamężczyznznienawiściąipogardą.Splunęłanapolicyjnebuty.
Jedenzżandarmówodepchnąłjąbrutalnie.

Maluchybyłyprzerażone.Dwóchlubtrzechmężczyznmusiałokażdegoprzytrzymywać.Poczymnadeszła
kolej dziewczynki. Nie miotała się. Pochyliła głowę. Poczuła zimną powierzchnię golarki i zamknęła

background image

oczy, nie mogąc znieść widoku zasypujących jej stopy długich złotych loków. Jej włosy. Piękne włosy,
którewszyscypodziwiali.Czułanapływającedooczułzy,zmusiłasięjednakdostłumieniałkania.Nigdy
niepłaczprzedtymimężczyznami.Nigdyniepłacz.

Nigdy.Totylkowłosy.Odrosną.

Byłojużprawiepowszystkim.Otworzyłazpowrotemoczy.Policjant,któryjątrzymał,miałgruberęcei
jasnąskórę.Podniosławzrok,bypatrzećmuwtwarz,podczasgdydrugimężczyznagoliłresztkizłotych
włosów.

Byłtoprzyjaznyrudypolicjantzjejdzielnicy.Ten,zktórymdawniejrozmawiałamatka.Któryzawsze
puszczał do niej oko, kiedy szła do szkoły. Do którego pomachała w dniu aresztowań, a on odwrócił
wzrok.Terazbyłzbytblisko,abyspojrzećwinnąstronę.

Patrzyłamuwoczy,anirazuniespuszczającwzroku.Miałdziwneżółtaweźrenice,niemalzłote.Twarz
policjantapoczerwieniałazewstyduidziewczynkamiaławrażenie,żewidzi,jakdrży.Nicniemówiła,
patrzącnaniegozcałąpogardą,najakąumiałasięzdobyć.

WyszłamodMarneniecooszołomiona.Miałampotemiśćdobiura,gdzieczekałnamnieBamber,jednak
pojakimśczasiezdałamsobiesprawę,żeidęnaruedeSaintonge.Wmojejgłowiekłębiłosięodpytań;
byłam zagubiona. Czy Marne mówiła prawdę, czy też coś jej się pomyliło na skutek choroby? Czy
rzeczywiście mieszkała tam żydowska rodzina? Jak Tezacowie mogli się wprowadzić i o niczym nie
wiedzieć,jaktwierdziłaMamę?

Przeszłampowoliprzezdziedziniec.Tutajznajdowałobysięlogedozorczyni,pomyślałam.Dawnotemu
przerobionojenaniewielkiemieszkanie.

Na ścianie korytarza znajdował się szereg metalowych skrzynek na listy - nie było już dozorczyni
roznoszącej pocztę do każdego mieszkania. Madame Royer, tak się nazywała według Marne. Dużo się
naczytałam o paryskich dozorczyniach i ich szczególnej roli w aresztowaniach. Większość wykonała
rozkazy policji, a niektóre poszły dalej, pokazując, gdzie się ukrywają żydowskie rodziny. Inne tuż po
aresztowaniu plądrowały opuszczone mieszkania i zabierały z nich dobytek. Z materiałów, które
znalazłam,wynikało,żezaledwiekilkastarałosięchronićżydowskierodzinywedleswoichmożliwości.
Byłam ciekawa, jaką rolę odegrała madame Royer. Pomyślałam przez chwilę o swojej dozorczyni na
boulevardduMontparnasse:byławmoimwiekuipochodziłazPortugalii,niebyłaświadkiemwojny.

Niezwracającuwaginawindę,weszłamposchodachnaczwartepiętro.

Robotnicy mieli przerwę obiadową. W budynku panowała cisza. Gdy otworzyłam drzwi wejściowe,
ogarnęłomniedziwne,nieznanepoczucierozpaczyipustki.Poszłamdostarszejczęścimieszkania,którą
pokazał nam parę dni temu Bertrand. To tutaj wszystko się wydarzyło. To tutaj tuż przed świtem tego
gorącegolipcowegoporankamężczyźnidobijalisiędodrzwi.

Miałamwrażenie,żewszystko,oczymczytałamprzezostatnietygodnie,wszystko,czegodowiedziałam
się o Vel’ d’Hiv’ skupiało się tutaj, w miejscu, w którym miałam niebawem zamieszkać. Wszystkie
świadectwa i książki, które uważnie czytałam, wszyscy świadkowie i ocaleni, z którymi
przeprowadzałam wywiady, sprawili, że zrozumiałam, że zobaczyłam z nadzwyczajną jasnością, co się
stałomiędzyścianami,którychterazdotykałam.

background image

Artykuł,zaktóregopisaniezabrałamsięparędniwcześniej,byłjużprawieskończony.Zbliżałsiętermin
oddania go do redakcji. Musiałam jeszcze odwiedzić dwa obozy: Loiret pod Paryżem oraz Drancy.
UmówiłamsięteżnaspotkaniezFranckiemLevym,któregoorganizacjaprzygotowywaławiększączęść
obchodów sześćdziesięciolecia aresztowań. Niebawem zakończę zbieranie materiałów i będę pisać o
czymśinnym.

Jednak teraz, gdy wiedziałam, co się stało tutaj, tak blisko mnie, gdy czułam osobistą więź z tymi
wydarzeniami,niemogłamnatympoprzestać.

Musiałamsiędowiedziećwięcej.Mojeposzukiwanianiedobiegłykońca.

Musiałamwiedziećwszystko.Cosięstałozżydowskąrodziną,któratumieszkała?Jaksięnazywali?Czy
mielidzieci?

Czyktośznichwróciłzobozuśmierci?Czywszyscyzginęli?

Błąkałamsiępopustymmieszkaniu.Wjednymzpokoiburzonościanę.

Pośródgruzówdostrzegłamsprytnieschowanązaboazeriągłębokąpodłużnąlukę.Byłaterazczęściowo
odsłonięta.Możnabyłosięwniejskutecznieschować.Gdybyteścianymogłymówić...

Choć nie musiały nic tłumaczyć. Wiedziałam, co się tu stało. Miałam to przed oczami. Ci, którzy
przetrwali, opowiadali mi o gorącej, dusznej nocy, o waleniu do drzwi, wykrzykiwanych rozkazach,
jeździeautobusemprzezParyż.

OpisalimiśmierdzącepiekłoVel’d’Hiv’.Opowiadalimici,którzyprzetrwali.

Ci,którzyzdołalizbiec.Ci,którzyzerwaliswojegwiazdyiuciekli.

Naglezaczęłamsięzastanawiać,czybędęsięmogłaztąwiedząpogodzić.Czyprzyzwyczajęsiędożycia
wmieszkaniu,wktórymaresztowanorodzinę,byjązesłać,zapewnenaśmierć.JakTezacowiemogliz
tymżyć?

dumałam.

Wyciągnęłam komórkę i zadzwoniłam do Bertranda. Gdy zobaczył mój numer, odebrał i wymamrotał:
„Spotkanie”.Międzynamioznaczałoto:„Jestemzajęty”.

-Topilne-wyjaśniłam.

Słyszałam,jakcośmówi,zasłaniającsłuchawkę,poczymjegogłosbył

znowuwyraźny.

-Ocochodzi,amour?Byleszybko,ktośnamnieczeka.Wzięłamgłębokiwdech.

-Bertrandzie,czywiesz,jaktwoidziadkowiedostalimieszkanienaruedeSaintonge?

-Nie.Aco?

background image

-PrzedchwiląbyłamuMarne.Powiedziałami,żewprowadzilisięwlipcuczterdziestegodrugiego,a
mieszkaniebyłowolne,boaresztowanożydowskąrodzinęwramachVel’d’Hiv’.

Cisza.

-Noi?-spytałwkońcuBertrand.

Czułam,żepaląmniepoliczki.Mójgłosniósłsięechempopustymmieszkaniu:

-Nieprzeszkadzacifakt,żetwojarodzinasiętutajwprowadziła,wiedzącoaresztowaniupoprzednich
właścicieli?Powiedzielicikiedyśotym?

Prawiesłyszałam,jakwzruszaramionaminaswójfrancuskisposób:lekkigrymas,podniesionebrwi.

-Nie,nieprzeszkadzami.Niewiedziałem,nigdyminiepowiedzieli,aleitakminieprzeszkadza.Jestem
pewien,żewieluparyżanwprowadziłosiędopustychmieszkańwlipcuczterdziestegodrugiego,tużpo
aresztowaniach.

Chybanieczynitozmojejrodzinykolaborantów?

Śmiechmężasprawiałmiból.

-Nictakiegoniepowiedziałam.

-Zbytniosięprzejmujesz,Julio-dodałłagodniejszymtonem.-

Zapominasz,żetomiałomiejscesześćdziesiątlattemu.Pamiętaj,żetrwaławtedywojnaświatowa.To
byłyciężkieczasydlawszystkich.

Westchnęłam.

-Chciałabymtylkowiedzieć,jaktosięstało.Poprostunierozumiem.

- To proste, mon ange. Dziadkom nie żyło się łatwo podczas wojny. Sklep z antykami nie miał się
najlepiej.Zapewneucieszylisię,żemogązamieszkaćwwygodniejszymiwiększymmieszkaniu.Wkońcu
mielidziecko.Bylimłodzi.

Potrzebowalidachunadgłową.Zapewneniezastanawialisięzbytnionadtążydowskąrodziną.

-AleżBertrandzie-szepnęłam-jakmoglibyoniejniemyśleć?Jak?

Cmoknąłzniecierpliwiony.

-Pewnieniewiedzieli.Muszęlecieć,amour.Zobaczymysięwieczorem.

Rozłączyłsię.

Jeszczeprzezjakiśczaszostałamwmieszkaniu,chodzącpodługimkorytarzu,przystającwpustymdużym
pokoju,wodzącpalcamipogładkimmarmurowymkominku;próbowałamzrozumiećiusiłowałamniedać

background image

sięponieśćemocjom.

Podjęły z Rachel decyzję. Uciekną. Opuszczą to miejsce. Jedyną alternatywą była śmierć. Była tego
pewna.Wiedziała,żejeżelizostanietutajzpozostałymidziećmi,niebędziemiałaszansyprzeżyć.Duża
częśćdziecibyłachora.Sześciorojużzginęło.

Razwidziałapielęgniarkę,kobietęwniebieskimczepkupodobnądotejzestadionu.

Jednapielęgniarkanatylechorych,umierającychzgłodudzieci.

Ucieczka była ich tajemnicą. Nie powiedziały innym dzieciom. Nikt nie miał się niczego domyślać.
Ucieknąwsamopołudnie.Zauważyły,żewciągudniapolicjancirzadkokiedyzwracalinanieuwagę.
Niepowinnobyćwiększychkłopotów.Zabarakamiodstronywieżyciśnień-tam,gdziekobietyzewsi
próbowałydaćimjedzenieprzezdrutykolczaste-znalazłyniewielkiubytekwzwojachdrutu.

Niewielki,aleanużdostatecznieduży,byprzecisnęłosiędziecko.

Niektóre dzieci już opuściły obóz w towarzystwie policjantów. Patrzyła, jak wychodzą; wychudzone
stworzeniazogolonymigłowami,wpodartychubraniach.

Dokądjezabierano?Dalekostąd?Dorodziców?Wydawałosiętomałoprawdopodobne.Rachelteżw
to wątpiła. Jeżeli zabierano wszystkich w to samo miejsce, po co w ogóle rozdzielano dzieci od
rodziców?Pocotylebóluicierpienia?pomyślaładziewczynka.

-Todlatego,żenasnienawidzą-powiedziałaRachelswoimgłębokimgardłowymgłosem.-Nienawidzą
Żydów.

Takanienawiść,pomyślaładziewczynka.Skądtakanienawiść?Nigdywżyciunikogonienienawidziła,
byćmożezjednymwyjątkiem:nauczycielką,którawymierzyłajejsrogąkaręzanieodrobienielekcji.Czy
chciała, żeby ta kobieta nie żyła? Tak, chciała. Więc może tak to działało? Może stąd się to wszystko
wzięło.Znienawiści,którasprawiała,żechciałosię,abyktośumarł.Z

nienawiścidoludzi,dlategożenosiliżółtegwiazdy.Przeszedłjądreszcz.Czułasię,jakbycałezło,cała
nienawiśćświatabyłyskupionewobozie,jakbysiępiętrzyładookoła:nasrogichtwarzachpolicjantów,
wichobojętnościiwzgardzie.ApodrugiejstronieogrodzeniaczytamteżwszyscynienawidząŻydów?
Czyztegomiałosięodtądskładaćjejżycie?

Przypomniała sobie zeszły maj, kiedy wracając ze szkoły, usłyszała rozmowę sąsiadów na klatce
schodowej.Zniżonedoszeptukobiecegłosy.

Zatrzymałasięnaschodach,nadstawiającuszyniczymszczeniak.„Awtedy,rozumiesz,rozpięłamusię
kurtkaitam,podnią,byłagwiazda.Wżyciubymnieprzypuszczała,żejestŻydem”.

Usłyszałazachłyśnięciesiędrugiejkobiety.„OnŻydem!Itotakiprzyzwoitymężczyzna.Wżyciubymnie
podejrzewała”.

Zapytałapotemmamy,dlaczegoniektórzyzsąsiadównielubiąŻydów.

Matkawzruszyłaramionamiiwestchnęła,pochylającsięnadubraniem,któreprasowała.

background image

Nie odpowiedziała. Dziewczynka udała się więc do ojca. Co jest nie tak w byciu Żydem? Dlaczego
niektórzynienawidząŻydów?Ojciecpodrapałsięwgłowęispojrzałnaniązniewyraźnymuśmiechem.
Zwahaniemodpowiedział:

„Bomyślą,żejesteśmyinni.Dlategosięnasboją”.Aleczymsięodnichróżnimy?pomyślała.Naczymto
polega?

Matka.Ojciec.Braciszek.Tęskniłazanimitakbardzo,żebyłojejniedobrze.Czułasię,jakbywpadłado
dziurybezdna.Dopieropomysłucieczkipozwalałwogólemyślećożyciu,otymnowymżyciu,którego
niemogłazrozumieć.Możerodzi-¦¦comrównieżudałosięuciec?Możezdołaliwrócićdodomu?Może...
Może...

Pomyślała o pustym mieszkaniu, nieposłanych łóżkach, jedzeniu z wolna gnijącym w kuchni. Oraz
zamkniętymwciszybraciszku.Zamkniętymwmartwejciszypokoi.

Racheldotknęłajejramienia.Dziewczynkapodskoczyła.

-Teraz-szepnęła.-Spróbujmyteraz.

Woboziepanowałacisza,zdawałsięniemalopuszczony.Zauważyła,żeodkądzabranodorosłych,było
mniejpolicjantów.Aciledwosiędodzieciodzywali.

Zostawialijewspokoju.

Upał rozgrzewał baraki do czerwoności. W środku osłabione chore dzieci leżały na wilgotnej słomie.
Dziewczynka słyszała w oddali męskie głosy i śmiech. Mężczyźni przypuszczalnie byli w jednym z
baraków;chowalisięprzedsłońcem.

Jedynypolicjant,któregowidziały,siedziałwcieniuzkarabinemustóp.

Jegogłowabyłaopartaościanę.Miałotwarteustaizdawałsięmocnospać.

Przekradłysięwstronęogrodzenianiczymzwinnezwierzątka.Widziałyjużrozciągającesięzadrutami
zielonepolaiłąki.

Wciążcisza.Upałicisza.Czyktośjezobaczył?Przykucnęływtrawie.

Sercaimłomotały.Obejrzałysięzasiebie.Bezruch.Cisza.Czytobyłotakiełatwe?przeszłoprzezgłowę
dziewczynce.Nie,toniemożliwe.Nicjużniebyłotakiełatwe.

Rachelmiałazesobąkłębekubrań.Powiedziaładziewczynce,byjewłożyła.

Dodatkowewarstwyochroniąichskóręprzeddrutemkolczastym.

Dziewczynkawzdrygnęłasię,gdywciskałanasiebiebrudnypodartyswetericiasnąpostrzępionąparę
spodni. Do kogo należały te ubrania? Jakiegoś biednego martwego dziecka, któremu odebrano matkę i
zostawionotutajnasamotnąśmierć.

Podeszłynakolanachdoniewielkiejdziurywzwojachdrutu.Niedalekostałpolicjant.Niewidziałyjego

background image

twarzy,jedyniewyrazistykonturwysokiejokrągłejczapki.Rachelwskazałanadziurę.Będąsięmusiały
pospieszyć. Nie było czasu do stracenia. Położyły się na brzuchach i zaczęły czołgać w stronę drutu.
Dziurawydawałasiętakamała.Jakmogłysięprzezniąprzecisnąćiniepokaleczyćsięprzytym,nawet
jeżeli miały dodatkowe ubrania? Jak mogły sądzić, że zdołają zbiec niezauważone, że ujdzie im tona
sucho?Oszalałyśmy,pomyślała,oszalałyśmy.

Trawa łechtała dziewczynkę w nos. Pachniała pysznie. Chciała wtulić w nią twarz i cieszyć się
orzeźwiającym zielonym zapachem. Widziała, jak Rachel dochodzi do dziury i zaczyna ostrożnie
przeciskaćgłowęnadrugąstronę.

Nagleusłyszałaipoczułatępyodgłosciężkichkroków.Sercejejzamarło.

Podniosławzrok,byujrzećgórującąnadniąwielkąsylwetkęnatlenieba.

Policjant.Podniósłdziewczynkęzaobszarpanykołnierzbluzkiipotrząsnął.

Byłacałkowiciebezwładnazestrachu.

-Cododiabławyrabiacie?-zabrzmiałwjejuchusykmęskiegogłosu.

Rachelbyłajużwpołowiepodrugiejstronie.Mężczyzna,niepuszczająckarkudziewczynki,pochyliłsię
i złapał Rachel za kostkę. Szamotała się i kopała, lecz był zbyt silny. Wciągnął ją z powrotem przez
zwojedrutu.Miałazakrwawioneręceitwarz.

Stałyprzednim;Rachelłkała,dziewczynkabyławyprostowanaimiałapodniesionągłowę.Wmyślach
drżała,jednakpostanowiła,żeniebędzieokazywaćstrachu.Wkażdymraziespróbuje.

Poczymspojrzałanamężczyznęizachłysnęłasięzzaskoczenia.

Rudypolicjant.Rozpoznałjąodrazu.Zobaczyła,jaklatamugrdyka,poczułanakarkudrżeniewielkiej
ręki.

-Niemożecieuciec-powiedziałszorstkimgłosem.-Musicietuzostać,rozumiecie?

Byłmłody,masywny,dopieropodwudziestce,miałjasnącerę.

Dziewczynka zauważyła, że się poci pod grubym ciemnym mundurem. Czoło lśniło mu od wilgoci,
podobniejakgórnawarga.Zamrugał.Przestąpiłznoginanogę.

Zorientowała się, że się go nie boi. Ku swojemu zaskoczeniu poczuła coś w rodzaju współczucia.
Położyładłońnarękawiemunduru.Policjantspojrzałnadziewczynkęzezdziwieniemiwstydem.

-Pamiętamniepan,prawda-powiedziała.Toniebyłopytanie.

Kiwnąłgłową,wycierającwilgoćspodnosa.Wyjęłazkieszeniipokazałamuklucz.

Jejrękaniezadrżała.

-Pamiętapanmojegobraciszka,małegochłopcazkręconymizłotymiwłosami?

background image

Ponowniekiwnąłgłową.

-Musimniemonsieurpuścić.Mójbraciszek,monsieur.JestwParyżu.

Sam.

Zamknęłamgowszafce,bomyślałam...-Głosdziewczynkisięzałamał.-

Myślałam,żebędzietambezpieczny.Muszęwrócić!Proszędaćmiprzejśćprzeztoogrodzenie.

Możemonsieurudawać,żemniewogóleniewidział.

Mężczyznaspojrzałprzezramięwstronębaraków,jakbysiębał,żektośmożeprzyjść,żektośmożeich
zobaczyćlubusłyszeć.

Przyłożyłpalecdoust.Spojrzałponownienadziewczynkę.Skrzywiłsięipokręciłgłową.

-Niemogętegozrobić-oznajmiłcicho.-Otrzymałemrozkazy.

Położyładłońnapiersipolicjanta.

-Proszę,monsieur-szepnęła.

ObokniejRachelpociągałanosem,wokółktóregospływaływymieszanezkrwiąłzy.

Mężczyznaponowniespojrzałprzezramię.Zdawałsięgłębokoporuszony.Razjeszczedostrzegładziwny
wyraztwarzy,któryzobaczyłaporazpierwszywdniuaresztowań.Mieszaninęlitości,wstyduizłości.

Dziewczynkaczułacałymciałem,jakmijająciężkieołowianeminuty.

Ciągnęły się w nieskończoność. Nie mogła dużo dłużej powstrzymywać zbierających się łez, szlochu,
strachu. Co zrobi, jeżeli zostaną zabrane z powrotem do baraków? Jak to wytrzyma? Jak? Będę znowu
próbowałauciec,pomyślałazaciekle,tak,będępróbowała,ażdoskutku.Ażdoskutku.

Naglewypowiedziałjejimię.Wziąłjązarękę.Miałgorącąimokrąodpotudłoń.

- Idź - wycedził przez zaciśnięte zęby. Po chorobliwie bladej twarzy spływały strużki potu. - Idź już!
Szybko.

Spojrzała w złote oczy, oszołomiona. Policjant popchnął ją w stronę dziury. Jedną ręką pochylił jej
głowę,adrugąpodniósłdrut,poczymprzepchnął

dziewczynkęgwałtownieprzezdziurę.Poczuławrzynającesięwczołokolce.

Byłopowszystkim.

Wstała.Byławolna;stałapodrugiejstronie.

Rachelpatrzyłanieruchoma.

background image

-Jateżchcęiść-powiedziała.Policjantzłapałjązakark.

-Nie,tyzostajesz.Rachelzaczęłazawodzić.

- To niesprawiedliwe! Dlaczego ona, a nie ja? Dlaczego? Uciszył ją, podnosząc drugą rękę. Po
przeciwnej stronie siatki dziewczynka stała znieruchomiała. Dlaczego Rachel nie mogła z nią pójść?
Dlaczegomusiałazostać?

-Proszę,niechpanjąpuści.Proszę,monsieur.

Mówiła cichym spokojnym głosem. Głosem młodej kobiety. Mężczyzna wydawał się niespokojny i
niezdecydowany.Jednakniewahałsiędługo.

-Wtakimrazieidź.-OdepchnąłRachel.-Byleszybko.Trzymał

podniesionydrut,podczasgdyRachelsiępodnimprzeciskała.Stanęłazadyszanaobokdziewczynki.

Mężczyznagrzebałprzezchwilęwkieszeniach.Wyciągnąłcośipodał

dziewczynceprzezogrodzenie.

-Weźto-rozkazał.

Dziewczynkaspojrzałanagrubyzwójpieniędzy,którytrzymaławdłoni.

Włożyłagodotejsamejkieszenicoklucz.

Mężczyznaobejrzałsięwstronębaraków.Miałzmarszczoneczoło.

-NaBoga,uciekajcie!Uciekajcieobie,szybko!Jeżeliwaszobaczą...

Zdejmijciegwiazdy.Spróbujcieznaleźćpomoc.Bądźcieostrożne!Powodzenia!

Chciałapodziękowaćzapomoc,zapieniądze,chciałamupodaćrękę,leczRachelzłapałajązaramięi
ruszyła.Biegłyprzedsiebietakszybko,jakpotrafiłyprzezwysokiezłoteżyto.Pędziłyzdyszane,ledwo
panującnadruchamikończyn.Bylezdalaodobozu,bylejaknajdalej.

Gdywróciłamdodomu,zdałamsobiesprawę,żeodparudnimiewamnudności.

Dotychczas byłam zbytnio zajęta szukaniem materiału do artykułu na temat Vel’ d’Hiv’, aby się tym
przejmować. Kiedy kończyłam pisać, moją uwagę przyciągnęły z kolei odkrycia na temat mieszkania
Marne. Jednak fakt, że moje piersi stały się wrażliwe i obolałe, zmusił mnie do zwrócenia uwagi na
powtarzającesięmdłości.

Sprawdziłam, kiedy powinnam mieć okres. Faktycznie się spóźniał. Ale to się już zdarzało w
poprzednichlatach.Wkońcupostanowiłampójśćdoaptekinarogu,bykupićtestciążowy.Nawszelki
wypadek.

Byłatam.Małaniebieskalinia.Byłamwciąży.Wciąży.Niemogłamwtouwierzyć.

background image

Usiadłamwkuchniiledwoważyłamsięoddychać.

Ostatniaciążamiałamiejscepięćlattemu,podwóchporonieniach.Tobyłkoszmar.

Przedwczesne bóle i krwawienia. Następnie odkrycie, że płód się rozwija poza macicą, w jednym z
jajowodów. Przeszłam ciężką operację, po której miałam kłopoty z dojściem do siebie, zarówno
fizycznie,jakipsychicznie.

Usunięto mi jeden z jajników. Chirurg powiedział, że na moim miejscu nie liczyłby na jeszcze jedną
ciążę.Zresztąmiałamjużwtedyczterdzieścilat.ŻalismuteknatwarzyBertranda.

Nigdyotymniewspominał,leczwyczuwałam,żemapretensje.Byłampewna.

Niechęć mojego męża do jakichkolwiek roz - mów o jego uczuciach czyniła sprawy jeszcze
trudniejszymi.Zachowywałswojemyślidlasiebie.

Niewypowiedziane słowa nabierały kształtów niczym namacalna bariera między nami. Nie mówiłam o
tymnikomupozaswoimpsychoterapeutąorazbardzobliskimiprzyjaciółmi.

PamiętałamniedawnyweekendwBurgundii,kiedyzaprosiliśmyIsabellezmężemidziećmi.Mielicórkę,
Mathilde,wwiekuZoe,orazmałegoMatthieu.

JakBertrandpatrzyłnategochłopczyka,uroczegocherubinkawwiekuczterechczypięciulat...

Wodziłzanimoczami,bawiłsięznim,nosiłnaramionach.Uśmiechał

siępodczaszabawzdzieckiem,leczwoczachmiałcośsmutnegoitęsknego.

Nie mogłam tego znieść. Isabelle znalazła mnie zapłakaną w kuchni, podczas gdy wszyscy kończyli na
dworzeswojeąuicheLorraine.Przytuliłamniemocno,poczymnalałasolidnykieliszekwinaiwłączyła
odtwarzaczpłyt,byprzygłuszyćemocjestarymiprzebojamiDianyRoss.„Tonietwojawina,macocotte,
tonietwojawina.Niezapominajotym”.

Przezdługiczasuważałamsiebiezaniepełnowartościowąkobietę.

Rodzina Tezaców ani na chwilę nie przestała się zachowywać taktownie i miło, jednak czułam się jak
żona,któraniemożedostarczyćBertrandowitego,czegopragnienajbardziej:drugiegodziecka.Aprzede
wszystkim syna. Bertrand nie miał braci, jedynie dwie siostry. Nazwisko odejdzie w niebyt, jeśli
zabraknie dziedzica. Nie zdawałam sobie sprawy, jak dużą wagę rodzina mojego męża przywiązuje do
podtrzymaniarodu.

Kiedy powiedziałam wyraźnie, że również jako żona Bertranda chcę być nazywana Julią Jarmond,
odpowiedziąbyłopełnezaskoczeniamilczenie.

Następnie moja teściowa, Colette, wyjaśniła mi ze sztywnym uśmiechem, że takie nastawienie jest we
Francjinowoczesne.Zbytnowoczesne.Tofeministycznapostawa,którawcaleniejestdobrzewidziana.
Francuska kobieta powinna być znana pod nazwiskiem męża. Miałam być przez resztę życia madame
BertrandTezac.Pamiętam,jakpokazałamwszerokimuśmiechuswojebiałezębyiodparłamgładko,że
jednak zostanę przy Jarmond. Nic nie odpowiedziała, a od tego czasu teściowie przedstawiali mnie

background image

zawszejakożonęBertranda.

Spojrzałam ponownie na niebieską linię. Dziecko. Dziecko! Poczucie szczęścia i dogłębnej radości
wzięłogórę.Będęmiaładziecko.Rozejrzałamsiępoażnazbytdobrzeznanejkuchni.Podeszłamdookna
iwyjrzałamnaciemneponurepodwórko.

Chłopiecczydziewczynka,toniemiałoznaczenia.Choćwiedziałam,żeBertrandbędzieliczyłnasyna.
Alecórkęteżpokocha.Byłamtegopewna.

Drugiedziecko.

Dziecko,naktóreczekaliśmyodtakdawna.Naktóreprzestaliśmyjużliczyć.

Braciszeklubsiostrzyczka,októrychZoejużnawetniewspominała.O

którychMarneprzestałajużwypytywać.

Jak o tym powiem Bertrandowi? Nie mogę po prostu zadzwonić i oznajmić przez telefon, że jestem w
ciąży. Musimy się spotkać sam na sam w jakimś prywatnym miejscu, gdzie nikt nie będzie nam
przeszkadzał. A to nie koniec - trzeba będzie zachować ostrożność i nikomu nic nie mówić przez co
najmniejtrzymiesiące.

Korciło mnie, aby zadzwonić do Hervego i Christophe’a, do Isabelle, siostry i rodziców, jednak się
powstrzymałam.Mążbędziepierwsząosobą,którasiędowie.

Drugąbędziecórka.Wpadłamnapewienpomysł.

ZłapałamzatelefoniwykręciłamnumerElsy,któraczęstoopiekowałasięZoe.

Spytałamsię,czyjestdzisiajwolna.Niemiałażadnychplanów.

Następnie zarezerwowałam stolik w naszej ulubionej restauracji, brasseńe na rue Saint Dominiąue, do
którejchodziliśmyregularnieodpoczątkumałżeństwa.W

końcu zadzwoniłam dó Bertranda. Włączyła się skrzynka głosowa; nagrałam się i powiedziałam, by
spotkałsięzemnąwThoumieuxrównoodwudziestejpierwszej.

Usłyszałam szczęk klucza Zoe, a następnie trzask zamykanych drzwi. Po chwili weszła do kuchni z
ciężkimplecakiemwręku.

-Cześć,mamo.Miałaśmiłydzień?

Uśmiechnęłam się. Jak zawsze, za każdym razem gdy patrzyłam na Zoe, byłam na nowo zaskoczona jej
urodą,wysmukłąsylwetkąijasnymipiwnymioczami.

-Podejdźnotutaj-powiedziałam,obejmująciprzytulająccórkęzcałejsiły.

Zrobiłakrokdotyłuiprzyjrzałamisię.

background image

-Chybarzeczywiściebyłmiły,prawda?Czujętowtwoimuścisku.

-Rzeczywiście-odparłam,pragnącjejwszystkopowiedzieć.-Dzisiejszydzieńbyłbardzodobry.

Wciążnamniepatrzyła.

-Cieszęsię.Ostatniodziwniesięzachowywałaś.Myślałam,żetoprzeztedzieci.

-Któredzieci?-Odgarnęłamcienkiekasztanowewłosyztwarzycórki.

-Nowiesz,dzieci.TezVel’d’Hiv’.Te,którenigdyniewróciłydodomów.

-Maszrację.Toprzygnębiającytemat.Zresztąwciążczujęjegociężar.

Zoewzięłamniezarękęizaczęłaobracaćmojąobrączkę.Robiłatak,odkądbyłamaleńka.

-Pozatymsłyszałam,jakrozmawiałaśprzeztelefonwzeszłymtygodniu

-stwierdziła,przyglądającsięrękom.

-Ach,tak?

-Myślałaś,żejużśpię.

-Rozumiem.

-Niespałam.Byłopóźno.ChybarozmawiałaśzHervem.Mówiłaś,comyśliszotym,cousłyszałaśod
Marne.

-Omieszkaniu?

-Tak.-Wkońcuspojrzałamiwoczy.-Orodzinie,któratammieszkała.

Icosięzniąstało.IjakMarneżyławichmieszkaniuprzeztylelatizdawałasiętymnieprzejmować.

-Wszystkosłyszałaś.Przytaknęła.

-Czywieszcośotejrodzinie,mamo?Czywiesz,kimbyli?Cosięznimistało?

Pokręciłamgłową.

-Nie,kochanie,niewiem.

-Czytoprawda,żeMarnenictonieobchodziło?Musiałambyćostrożna.

- Złotko, jestem pewna, że obchodziło. Przypuszczam, że po prostu nie wiedziała, co się tak naprawdę
stało.

Zoeznowuzaczęłaobracaćobrączkę.Tymrazemszybciej.

background image

-Mamo,czyzamierzaszsięczegośonichdowiedzieć?Złapałamciągnącezaobrączkępalce.

-Tak,Zoe.Takiwłaśniemamzamiar.

-Papiesiętoniespodoba.Słyszałam,jakmówił,byśprzestałaotymmyśleć,przestałasięprzejmować.
Sprawiałwrażeniezdenerwowanego.

Przytuliłam córkę mocno, opierając brodę na jej ramieniu. Pomyślałam o cudownej tajemnicy, którą w
sobienosiłam.Pomyślałamodzisiejszymwieczorze,oThoumieux.Owyrazieniedowierzanianatwarzy
Bertranda,otym,jaksięzachłystujezradości.

-Kochanie-powiedziałam-papieniebędzietoprzeszkadzało.Obiecuję.

Kiedy zmęczyły się do tego stopnia, że nie mogły już więcej biec, schowały się za dużym krzakiem.
Chciałoimsiępićiniemogłyzłapaćtchu.

Dziewczynkękłułowboku.Gdybytylkomogłasięnapićwody.Chwilęodpocząć.Odzyskaćsiły.Jednak
wiedziała,żeniemożetuzostać.Musiałaiśćdalej,musiałasięjakośdostaćdoParyża.

„Zdejmijciegwiazdy”,przypomniałasobiesłowapolicjanta.Uciekinierkiściągnęłydodatkoweubrania,
jeszczebardziejpostrzępionepoprzeciśnięciusiępoddrutem.

Dziewczynkaspojrzałanaswojąbluzkę.Byłatamżółtagwiazda.Zaczęłaciągnąćzaprzyszytymateriał.
Rachel, biorąc z niej przykład, zajęła się skubaniem nici paznokciami i bez większych problemów
oderwała swój emblemat. Jednak gwiazda dziewczynki była zbyt mocno przyszyta. Zdjęła bluzkę i
przyjrzałasięzbliska.

Gęsty, idealny ścieg. Przypomniała sobie pochyloną nad stosem ubrań matkę cierpliwie naszywającą
kolejnegwiazdy,jednąpodrugiej.Wspomnieniespowodowało,żedooczunapłynęłyjejłzy.Wtuliłasię
wbluzkęizaczęłapłakać,pochłoniętarozpaczą,jakiejdotądnieznała.

Poczułaobejmującejąramionatowarzyszki,zakrwawioneręcegłaskałyiprzytulały.

Rachel spytała: „Czy to prawda o twoim braciszku? Czy rzeczywiście jest w szafce?”. Dziewczynka
przytaknęła.Rachelprzycisnęłająjeszczemocniej,niezdarniegładząckróciutkiezłotewłosy.Gdzieteraz
byłamatka?

A ojciec? Dokąd zabrano rodziców? Czy byli razem? Czy byli bezpieczni? Gdyby mogli ją teraz
zobaczyć...Gdybymoglizobaczyć,jakbrudna,zagubionaigłodnapłaczeschowanazakrzakiem...

Wstała,starającsięuśmiechnąćdoRachelprzezłzy.Tak,byćmożebyłabrudna,zagubionaigłodna,ale
się nie bała. Brudnymi palcami starta z twarzy ślady łez. Jest zbyt dorosła, aby się bać. Przestała być
dzieckiem. Rodzice byliby z niej dumni. Tego właśnie chciała: aby byli dumni, że uciekła z obozu.
Dumni,żeudajesiędoParyżauratowaćbraciszka.Dumni,żesięnieboi.

Próbowała zerwać gwiazdę, szarpiąc zębami drobny ścieg matki. Żółty kawałek materiału w końcu
oderwałsięodbluzki.Widniałynanimdużeczarnelitery:Jude.

Zwinęłagwiazdęwręku.

background image

-Naglewydajesiętakamała,prawda?-zwróciłauwagę.

- Co z nimi zrobimy? - spytała Rachel. - Jeżeli nas przeszukają i znajdą je w naszych kieszeniach, to
będziekoniec.

Postanowiły zakopać gwiazdy pod krzakiem wraz z ubraniami, z których korzystały podczas ucieczki.
Ziemia była sucha i miękka. Rachel wykopała dziurę, włożyła do środka gwiazdy i ubrania, po czym
zasypałaotwór.

-Zakopujęgwiazdy-oznajmiłaztriumfem.-Sąmartwe.Pochowane.Nawiekiwieków.

DziewczynkaroześmiałasięwrazzRachel.Poczympoczuławstyd.

Matkamówiła,żepowinnabyćdumnazeswojejgwiazdy.ZbyciaŻydówką.

Niechciałaotymterazmyśleć.Sytuacjasięzmieniła.Wszystkosięzmieniło.

Musiałyznaleźćwodę,jedzenieimiejscedospania,aonamusiaławrócićdodomu.

Jak?Niewiedziała.Niewiedziałanawet,gdzieterazsą.Miałazatopieniądze.

Pieniądzepolicjanta.Niebyłtakizły.Możetooznaczało,żesąteżinnidobrzyludzie,którzymoglibyim
pomóc.Ludzie,wktórychniebudziłynienawiści.Ludzie,którzynieuważaliichza„inne”.

Znajdowałysięniedalekowioski.Zzakrzakuwidziałytablicęznazwąmiejscowości.

-BeaunelaRolande-odczytałanagłosRachel.

Instynktpodpowiadałdziewczynkom,abynieiśćdowioski.Tamnieznajdąpomocy.

Miejscowiwiedzielioobozie,amimotoniktnieprzyszedłzpomocą,pozakobietami,którepojawiłysię
tylko raz. Zresztą wioska była położona zbyt blisko obozu. Mogły tam spotkać kogoś, kto od razu
odesłałbyjezpowrotem.

OdwróciłysięwięcplecamidoBeaunelaRolandeiruszyływdrugąstronę,idącbliskorosnącejwzdłuż
drogi wysokiej trawy. Gdyby tylko mogły się czegoś napić, pomyślała dziewczynka. Było jej słabo z
pragnieniaigłodu.

Szłyprzezdługiczas,zatrzymującsięichowając,gdytylkousłyszałyjakiśsamochódlubprowadzącego
krowydooborywieśniaka.Czyszływdobrymkierunku?WstronęParyża?Niewiedziała.Przynajmniej
była pewna, że oddalają się od obozu. Spojrzała na swoje buty. Rozpadały się. A to była jej druga
najlepszapara,tanawyjątkoweokazje,jakurodziny,pójściedokinaczyodwiedzinyuprzyjaciółki.

KupiłajezmatkąwzeszłymrokunieopodalPlacedelaRepubliąue.

Czułasię,jakbywspominaładawnedzieje.Niczymzirmegożycia.Butybyłyterazzamałeiuwieraływ
palce.

Późnympopołudniemdoszłydochłodnejzielonejprzestrzeniliściastegolasu.

background image

Pachniałsłodycząiwilgocią.Zeszłyzdrogiznadzieją,żezdołająznaleźćdzikietruskawkilubborówki.
Pojakimśczasienatrafiłynacałąkępękrzewówowocowych.

Rachelkrzyknęłazradości.Siadłyizaczęłypochłaniaćleśnepyszności.

Dziewczynka przypomniała sobie, jak zbierała z ojcem owoce podczas tych wspaniałych dni nad rzeką
takdawnotemu.

Odzwyczajonyodtakiejrozpustyżołądeksięzbuntował.Dostałatorsji.

Złapała się za brzuch. Zwróciła półpłynną masę niestrawionych owoców. Czuła w ustach obrzydliwy
posmak.

PowiedziałaRachel,żemusząznaleźćcośdopicia.Zmusiłasiędowstaniaiposzłygłębiejwnakrapiany
złotymświatłemsłońcatajemniczyszmaragdowyświatlasu.

Zobaczyłagalopującąprzezpaprociesarnęizzachwytuwstrzymałaoddech.Jakoprawdziwiemiejskie
dzieckoniebyłaprzyzwyczajonadoprzyrody.

Doszłydomałegoczystegostawuwgłębilasu.Wodabyłaświeżaichłodna.

Dziewczynka piła i piła, a kiedy wreszcie zaspokoiła pragnienie, wypłukała usta i zmyła plamy po
borówkach.Poczułasięniecolepiejiwsunęłanogidostojącejwody.

Niepływałaodczasurodzinnejeskapadynadrzekęibałasięwejśćdostawu.Racheldomyśliłasiętego
izaproponowała,żejąpotrzyma.Dziewczynkapoczułasiępewniejiwślizgnęładowody,trzymającsię
kurczoworamionprzyjaciółki.Rachelwsunęłajednąrękępodbrodędziewczynki,adrugąpodbrzuch,
takjakkiedyśrobiłtoojciec.Cudowniebyłosięzanurzyćwkojącejaksamitnejpieszczociewody.

Zmoczyła niedawno ogoloną głowę, na której włosy zaczęły już odrastać złotym meszkiem, szorstkim
niczymzarostnabrodzieojca.

Nagle dziewczynka poczuła się wyczerpana. Chciała się położyć na miękkim zielonym mchu i zasnąć.
Tylkonachwilę.Tylkonakrótkądrzemkę.

Rachelsięzgodziła.Mogłyprzezparęminutodpocząć.Tubyłobezpiecznie.

Zwinęłysięoboksiebie,wdychającgłębokotakodmiennyodsmrodubarakowejsłomyzapachświeżego
mchu.

Dziewczynkazasnęłabłyskawicznie.Zapadławgłębokiispokojnysen,jakiegooddawnaniezaznała.

Siedzieliśmyprzytymsamymstolikucozwykle.Wprawymtylnymrogu,patrzącodstronywejścia,za
staromodnymocynkowanymbaremibarwionymilustrami.

WyścielanaczerwonymweluremławawzdłużścianyukładałasięwkształtliteryL.

Usiadłam i patrzyłam na uwijających się po sali kelnerów w długich białych fartuchach. Jeden z nich
przyniósłmidrinkKirroyal.Wrestauracjibyłotłoczno.

background image

Lata temu Bertrand zabrał mnie tutaj na pierwszą randkę. Nic się od tego czasu nie zmieniło. Ten sam
niski sufit, marmurowe ściany, słabe żarówki w szklanych kulach, wykrochmalone obrusy. Te same
sycące dania kuchni correzańskiej i gaskońskiej, w której Bertrand się lubował. Kiedy się poznaliśmy,
mieszkałnieopodal,napoddaszuprzyrueMalar.Mieszkaniebyłourocze,jednaklatemrozgrzewałosię
nie do wytrzymania. Ja, wychowana w ciągłej klimatyzacji Amerykanka, nie mogłam zrozumieć, jak
Bertrandtoznosi.

MieszkałamwówczaszchłopcaminarueBerthe,amójciemnychłodnypokójbyłwymarzonymmiejscem
odpoczynkupodczasdusznegoparyskiegolata.

Bertrandwychowywałsięzsiostramiwarystokratycznejparyskiejsiódmejdzielnicy,gdzieichrodzice
odlatmieszkalinadługiejwygiętejwłukruedel’Universite,arodzinnysklepzantykamiprosperował
narueduBac.

Tensamstolikcozwykle.Totutajsiedzieliśmy,gdyBertrandpoprosił

mnieorękę.

Totutajpowiedziałammu,żenoszęwsobieZoe.Totutajoznajmiłam,żedowiedziałamsięoAmelie.

Amelie.

Niedziś.Nieteraz.SprawaAmeliebyłazakończona.Aleczynapewno?

Czy całkowicie? Musiałam przyznać, że nie byłam pewna. Tymczasem jednak nie chciałam wiedzieć
więcej. Nie chciałam. Teraz czekałam na nowe dziecko i Amelie nie miała tu nic do gadania.
Uśmiechnęłam się gorzko i przymknęłam oczy. Czyż to nie było typowe francuskie podejście:
przymykanieoczunawypadymęża?Ciekawe,czybyłamdotegozdolna.

Kiedydziesięćlattemuodkryłam,żebyłminiewierny,walczyłamzaciekle.

Siedzieliśmydokładniewtymmiejscu,wspominałam.Wtedypostanowiłammupowiedzieć.Niczemunie
zaprzeczał.Przezcałyczasbył

spokojnyiopanowany.

Wysłuchał mnie, opierając brodę na splecionych palcach. Kwity z opłat kartą kredytową. Hotel de la
Perle,ruedesCanettes.HotelLenox,rueDelambre.LeRelaisChristine,rueChristine.Szeregrachunków
hotelowych.

Niebyłszczególnieostrożny.Aniwsprawierachunków,aniperfum,któreroztaczaływońwokółniego,
jegoubrań,włosów,czypasabezpieczeństwanamiejscupasażerawaudikombi,którymjeździł.Tobyła
pierwszarzecz,jakanaprowadziłamnienatrop,pierwszyznak.L’HeureBleue.

MdłyzapachnajmocniejszejinajbardziejprzenikliwejkompozycjispośródperfumGuerlaina.Niebyło
trudnoodkryć,kimbyła.Zresztąokazałosię,żejużjąznałam.Przedstawiłmijabezpośredniopoślubie.

Rozwódka. Z trójką nastoletnich dzieci. Około czterdziestki, ze srebrzystobrązowymi włosami.
Uosobienieparyskiegoideału.Drobna,smukła,doskonaleubrana.

background image

Właściwa torebka i stosowne buty. Świetna posada. Przestronne mieszkanie z widokiem na Trocadero.
Wykwintnefrancuskienazwiskoprzypominającebrzmieniemsławnewino.Nalewymrękupierścionekz
sygnetem.

Amelie. Była dziewczyna Bertranda z lycee im. Victora Duruy, sprzed tylu lat. Ta, z którą nigdy nie
przestałsięspotykać.Którejnigdynieprzestał

pieprzyćmimoślubów,dzieciimijającychlat.

-Jesteśmyprzyjaciółmi-zapewniał-tylkoprzyjaciółmi.Dobrymiprzyjaciółmi.

Gdy po posiłku znaleźliśmy się w samochodzie, zamieniłam się w lwicę, obnażyłam kły i wysunęłam
pazury.Mojeemocjezapewnemupochlebiły.

Obiecywał,przysięgał.Liczyłamsięjaitylkoja.Onaniemiałaznaczenia,byłatylkopassade,przelotną
sprawą.Iprzezdługiczasmuwierzyłam.

Dopieroostatniozaczęłamsięzastanawiać.Nachodziłymniesporadycznewątpliwości.Nickonkretnego,
tylkochwileniepewności.Czywciążwierzęmężowi?

-Oszalałaś,jeślimuwierzysz-powiedziałHerve,powtórzyłChristophe.

-Możepowinnaśspytaćwprost-zasugerowałaIsabelle.

-Rozumciodjęło,jeżelimuwierzysz-oznajmiłaCharla,mojamatka,Holly,SusannahiJan.

Dzisiejszego wieczoru ani słowa o Amelie, postanowiłam. Tylko Bertrand, ja i wspaniała wiadomość.
Popijałampowoliswojegodrinka.

Kelnerzyuśmiechalisiędomnie.Czułamsiędobrze.Czułamsiępełnaenergii.

DodiabłazAmelie.Bertrandbyłmoimmężem.Będęmiałajegodziecko.

Restauracjabyławypełnionapobrzegi.Rozejrzałamsiępozajętychstolikach.

Siedzącyoboksiebie,skupieninadkolacjąstarsipaństwozdwomakieliszkamiwina.

Grupamłodych,okołotrzydziestoletnichkobietrozśmieszającychsięnawzajemdołez,czymwzbudzały
niesmaknatwarzykobietysiedzącejnieopodalisamotniejedzącejposiłek.Palącycygarabiznesmeniw
szarych garniturach. Starający się rozszyfrować menu amerykańscy turyści. Rodzina z nastoletnimi
dziećmi.Byłogłośno,awpowietrzuunosiłsiędym.

Jednaknieodczuwałamztegopowodudyskomfortu.Zdążyłamjużprzywyknąć.

Bertrandjakzwyklesięspóźniał.Nieszkodzi.Dziękitemuniemusiałamsięspieszyćprzyprzebieraniui
układaniuwłosów.Włożyłamspodniewkolorzeczekolady,którelubił,iprostyobcisłytopowyrazistym
kolorze.PerłowekolczykimarkiAgathaizegarekHermes.Mojeoczywydawałysięwiększeibardziej
niebieskie niż zwykle, a skóra promieniała zdrowiem. Całkiem nieźle jak na ciężarną kobietę w wieku
średnim,pomyślałam.Ciągłeuśmiechykelnerówwmojąstronęsugerowały,żesięzemnązgadzają.

background image

Wyjęłam z torebki kalendarzyk. Pierwszą rzeczą, jaką muszę jutro zrobić, to zadzwonić do ginekologa.
Trzebasięszybkoumówićnawizytę.Zapewnebędęsięmusiałapoddaćróżnymbadaniom.Niewątpliwie
punkcjaowodni.Niebyłamjużmłodąmatką.NarodzinyZoewydawałysiętakodległe.

Nagle ogarnęła mnie panika. Czy zdołam przez to wszystko przebrnąć po jedenastu latach? Ciążę,
narodziny,bezsennenoce,butelki,płacze,pieluchy?Nojasne,żedamradę,zganiłamsiebie.Czekałamna
toprzezostatniedziesięćlat.

Oczywiście,żebyłamgotowa.TaksamojakBertrand.

Jednakgdysiedziałamiczekałamnaniego,czułamcorazwiększyniepokój.Starałamsięmyślećoczymś
innym. Otworzyłam notes i zaczęłam przeglądać najnowsze notatki na temat Vel’ d’Hiv’. Wkrótce
zapomniałam się w pracy. Nie słyszałam już otaczającego mnie zgiełku restauracji, śmiechu klientów,
szybkichkrokówkelnerówmiędzystołamianizgrzytuodsuwanychkrzeseł.

Gdypodniosłamoczy,zobaczyłammojegomęża.Siedziałnaprzeciwkoiprzyglądałmisię.

-Hej,odjakdawnatujesteś?-spytałam.Uśmiechnąłsięipołożyłdłońnamojejręce.

-Dostateczniedługo.Piękniewyglądasz.

Miałnasobiedługąsztruksowąmarynarkęiświeżąbiałąkoszulę.

-Totywyglądaszpięknie.

Ledwosiępowstrzymałamodogłoszeniadobrychwieściodrazu.Alenie,byłojeszczezawcześnie.Z
trudemsięopanowałam.Kelnerprzyniósł

BertrandowiKirroyal.

-Awięc?Czemutujesteśmy,amourlCośszczególnego?Niespodzianka?

Stuknęliśmysiękieliszkami.

-Mamzgadywać?

Czułamsięjakmaładziewczynkazfiglarnymuśmiechem.

-Wżyciuniezgadniesz!Wżyciu.Roześmiałsię,rozbawiony.

-WyglądaszjakZoe!Czyonawie,cotozawyjątkowaniespodzianka?

Pokręciłamgłową,corazbardziejpodekscytowana.

-Coty.Niktniewie.Nikt...pozamną.Wzięłamgozadłoń.Miałgładkąopalonąskórę.

-Bertrandzie...

Nadnamipojawiłsiękelner.Złożeniezamówieniazajęłomniejniżminutę:confitdecanarddlamniei

background image

cassouletdlaBertranda.Naprzystawkęszparagi.

Patrzyłam, jak plecy kelnera oddalają się w stronę kuchni, po czym w końcu to powiedziałam. Bardzo
szybko.

-Będęmiaładziecko.

Bacznieobserwowałamtwarzmęża.Czekałam,ażpodniosąmusiękącikiust,aoczyotworząszerzejz
radości.Jednakniedrgnąłmuanijedenmięsień,jakbymiałnasobiemaskę.Jegowzrokbłądziłpomojej
twarzy.

-Dziecko?-powtórzył.Ścisnęłamjegodłońwswojej.

-Czytoniecudowne,Bertrandzie?Czytoniewspaniałe?Nicniemówił.

Niemogłamzrozumiećdlaczego.

-Wktórymmiesiącuciążyjesteś?-spytałwkońcu.

-Dopierocosiędowiedziałam-szepnęłam,zmartwionajegopoważnąminą.

Przetarł oczy nasadami dłoni, jak zawsze gdy był zmęczony lub zdenerwowany. Nic nie mówił, ja
równieżmilczałam.

Ciszarozciągnęłasięmiędzynaminiczymmgła.Prawiemogłamjejdotknąć.

Kelnerprzyniósłprzystawki.Żadneznasnietknęłoszparagów.

-Ocochodzi?-Niemogłamdłużejznieśćmilczenia.Westchnął,potrząsnąłgłowąiznowuprzetarłoczy.

-Myślałam,żebędzieszszczęśliwy...Zachwycony...-mówiłamdalej,czującwzbierającełzy.

Oparłbrodęnaręceiprzyjrzałmisię.

-Julio,jajużstraciłemnadzieję.

Patrzyłnamniepoważnymwzrokiem.Niepodobałmisięwyrazzdecydowaniawidocznywjegooczach.

-Ococichodzi?Tylkodlatego,żestraciłeśnadzieję,niemożeszteraz...

-Julio.Zadwaipółrokubędęmiałpięćdziesiątlat.

-Icoztego?-Czułam,jakpłonąmipoliczki.

-Niechcębyćstarymojcem-oznajmiłcicho.

-NaBoga...Cisza.

- Nie możemy mieć tego dziecka, Julio - stwierdził łagodnie. - Mamy teraz inne życie. Zoe wkrótce
będzienastolatką.Tymaszczterdzieścipięćlat.

background image

Naszeżyciesięzmieniło.Dzieckobydoniegoniepasowało.

Pojawiłysięłzy;pomojejtwarzyspływałydużekrople,którepochwilizaczęłyspadaćnatalerz.

-Czychceszmipowiedzieć-dławiłamsięodpłaczu.-Czychceszmipowiedzieć,żemamsiępoddać
aborcji?

Rodzinazsąsiedniegostolikapatrzyławnasząstronę.Nieobchodziłomnieto.

Powróciłamdorodzimegojęzyka,jakzwyklewchwilachkryzysowych.

Wtakiejchwiliniesposóbbyłosięposługiwaćfrancuskim.

-Aborcjipotrzechporonieniach?-spytałam,drżąc.

Jegotwarzbyłasmutna.Czułaismutna.Chciałamgouderzyć,kopnąć.

Jednakniemogłam.Mogłamtylkopłakaćwserwetkę.Głaskałmniepogłowieiszeptałwkółko,żemnie
kocha.

Przestałamgosłuchać.

Kiedy dziewczynki się obudziły, była już noc. Las przestał być spokojną liściastą przestrzenią, przez
którąszłypopołudniu.Stałsięwiększyigroźniejszyiwypełniłdziwnymiodgłosami.Wzięłysięzaręce
i powoli ruszyły przez paprocie, zamierając w miejscu na każdy usłyszany dźwięk. Noc sprawiała
wrażeniecorazciemniejszejiciemniejszej.Corazbardziejmrocznej.

Szły dalej. Dziewczynce wydawało się, że zaraz padnie z wycieńczenia. Jednak ciepła dłoń Rachel
dodawałaotuchy.

Wkońcudotarłydowijącejsięprzezpłaskiełąkiubitejdrogi.Laszostał

zaichplecami.Spojrzałynaponurebezksiężycoweniebo.

-Patrz-powiedziałaraptemRachel,wskazującprzedsiebie.-Samochód.

Nocprzecinałyświatła.Byłyprzyciemnioneczarnąfarbą,zzaktórejwydostawałsięjedyniewąskipasek
jasności.Dodziewczynekdotarłyodgłosyzbliżającegosięgłośnegosilnika.

-Corobimy?-odezwałasięponownieRachel.-Zatrzymujemygo?

Dziewczynkadostrzegłakolejnąparęzamalowanychświateł,azanimikolejną.

Zbliżałsiędługiszeregsamochodów.

- Padnij - szepnęła, ciągnąc Rachel za spódniczkę. - Szybko! Stały na połaci otwartej przestrzeni. Nie
byłokrzakówanidrzew,zaktórymimogłysięschować.Dziewczynkapołożyłasięnabrzuchuzbrodąw
przydrożnymkurzu.

background image

-Dlaczego?Corobisz?-chciaławiedziećRachel.Poczymionazrozumiała.

Żołnierze.Niemieccyżołnierze.Nocnypatrol.

Pospieszniepołożyłasięobokdziewczynki.

Samochody się zbliżały, warkot silników rósł w siłę. Dziewczynki mogły już dostrzec lśniące okrągłe
hełmywświetleprzyciemnionychreflektorów.

Zobacząnas,pomyślaładziewczynka.Niemamyjak,niemamygdziesięukryć.

Zobacząnas.

Pierwszy jeep przejechał obok nich, a za nim kolejne. Do oczu dziewczynek wpadał gęsty biały kurz.
Starałysięniekasłać,nieruszać.

Dziewczynka leżała z twarzą w pyle, zakrywając uszy rękami. Ciąg samochodów zdawał się nigdy nie
kończyć. Czy mężczyźni dostrzegli ciemne sylwetki obok nieutwardzonej drogi? Napięła mięśnie,
czekającnaokrzyki,odgłoszatrzymującychsięsamochodów,trzaskdrzwi,szybkiekrokiiłapiącejąza
ramionaszorstkieręce.

Jednaksamochodypojechałydalejbezzatrzymywania,ahałasoddaliłsięwmroku.

Wróciła cisza. Dziewczynki podniosły wzrok. Na gruntowej drodze nie było niczego poza kłębami
jasnegokurzu.Odczekałyjeszczechwilę,poczymruszyłyścieżkąwprzeciwnymkierunku,niżodjechała
kolumnapojazdów.

Między drzewami migotało światło. Jasne zachęcające światło. Ruszyły ku niemu, unikając drogi.
Otworzyłybramęipodkradłysiędodomu.Wyglądanagospodarstwo,przeszłodziewczynceprzezmyśl.
Przezotwarteoknowidziałyczytającąprzykominkukobietęipalącegofajkęmężczyznę.Kuszącyzapach
jedzeniałechtałnozdrzauciekinierek.

Rachel zapukała bez wahania. Po chwili zasłonę po wewnętrznej stronie drzwi odsunęła kobieta o
podłużnej, kościstej twarzy. Przez parę sekund przyglądała się dziewczynkom przez szybę, po czym
opuściłazasłonęzpowrotem.Nieotworzyładrzwi.Rachelzapukałaponownie.

-Proszę,madame,chciałybyśmycośzjeśćisięnapić...

Zasłonamedrgnęła.Dziewczynkipodeszłydootwartegookna.

Mężczyznazfajkąwstałzkrzesła.

-Idźciestąd-powiedziałniskimigroźnymgłosem.-Wynościesię.

Wgłębipokojukobietazkościstątwarząstaławmilczeniu.

-Proszę,trochęwody...-odezwałasiędziewczynka.Mężczyznazatrzasnąłokno.

Dziewczyncechciałosiępłakać.Jakmoglibyćtakokrutni?Nastolebył

background image

chleb,widziałaprzezokno.Stałteżdzbanekzwodą.Rachelpociągnęłajązarękaw.

Wróciłynakrętąubitądrogę.Widaćbyłowięcejgospodarstw.Zakażdymrazemtosamo.Odprawianoje
spoddrzwi.Kolejnyrazuciekały.

Byłopóźno.Ledwomogłyiść,przytłoczonezmęczeniemigłodem.

Dotarłydopołożonegonauboczudużegostaregodomuoświetlonegowysokąlatarnią;przystanęływjej
świetle.Fasadabyłazarośniętabluszczem.Nieważyłysięzapukać.

Dostrzegły przed domem pustą budę dla psa. Wpełzły do środka. Było czysto i ciepło. Powietrze
przenikał kojący psi zapach. Na ziemi stała miska z wodą, a obok leżała stara kość. Jedna po drugiej
chłeptaływodę.Dziewczynkabałasię,żepiesmożewrócićijepogryźć.PowiedziałatoszeptemRachel,
jednak ta już spała, zwinięta niczym zwierzątko. Dziewczynka spojrzała na wyczerpaną twarz, chude
policzkiizapadnięteoczy.Rachelwyglądałajakstaruszka.

Opartaotowarzyszkędziewczynkadrzemałaniespokojnie.Miaładziwnyistrasznysen.Śniłjejsiębrat,
martwywszafce.Śniłaobitychprzezpolicjantówrodzicach.

Jęczałaprzezsen.

Zesnuobudziłojąwściekłeszczekanie.MocnoszturchnęłaRachel.

Usłyszałygłosmężczyzny,zbliżającesiękroki,skrzypżwiru.Byłozapóźno,bysięwymknąć.

Mogłytylkosięzłapaćnawzajemiścisnąćwprzestrachu.Jużnieżyjemy,pomyślaładziewczynka.Zaraz
naszabiją.

¦^HHH

Pies zamilkł na rozkaz swojego pana. Poczuła czyjąś rękę sprawdzającą, co jest w środku. Palce
chwyciłynachwilęjejramię,następnieramięRachel.

Dziewczynkiwyszłyzbudynakolanach.

Mężczyznabyłniskiipomarszczony.Miałłysągłowąisrebrnewąsy.

-Noproszę,comytumamy?-powiedziałpodnosem,mrużącoczywświetlelatarni.

Dziewczynka czuła, jak Rachel się napina, zapewne przygotowując się do biegu, do ucieczki niczym
królik.

-Zgubiłyściesię?-wgłosiestarszegopanasłychaćbyłotroskę.

Dziewczynkibyłyzaskoczone.Spodziewałysięgróźb,uderzeń,alenapewnoniechęcipomocy.

-Proszępana,jesteśmybardzogłodne-odezwałasięRachel.Mężczyznaprzytaknął.

-Widzę.

background image

Pochyliłsię,byuciszyćskomlącegopsa.Następniezwróciłsiędodziewczynek:

-Chodźcie,dzieci.Chodźciezamną.

Anijedna,anidruganiedrgnęła.Czymogłymuzaufać?

-Niktniezrobiwamtutajkrzywdy.

Przycisnęłysiędosiebie,jeszczebardziejprzestraszone.Mężczyznauśmiechnąłsięłagodnie,przyjaźnie.

-Genevieve!-zawołał,obracającsięwstronędomu.

Wdrzwiachpojawiłasięstarszakobietawniebieskimszlafroku.

-Nacotymrazemszczekatentwójdurnypies?-spytałazirytowana.Poczymzauważyładziewczynki.
Zasłoniłarękąotwartezezdumieniausta.

-Bożewszechmogący-wymamrotała.

Podeszła bliżej. Miała spokojną okrągła twarz i związane w gruby biały warkocz włosy. Patrzyła na
dziewczynkizewspółczucieminiepokojem.

Serce dziewczynki zabiło szybciej w przypływie nadziei. Starsza pani przypominała fotografię jej
polskiejbabki.Miałatesamejasneoczy,białewłosyitęsamąbudzącązaufaniemasywnąbudowę.

-Jules-szepnęłastarszapani-czyone...Mężczyznakiwnąłgłową.

-Tak,natowygląda.

Kobietapowiedziałazdecydowanie:

-Wtakimraziemusząwejść.Trzebajenatychmiastukryć.Poczłapaławstronędrogiirozejrzałasięw
obiestrony.

-Chodźcie,dzieci,szybko-wyciągnęłaręce.-Tutajjesteściebezpieczne.

Znamijesteściebezpieczne.

Miałamokropnąnoc.Obudziłamsięzopuchniętązniewyspaniatwarzą.

Całeszczęście,żeZoejużposzładoszkoły.Niechciałabym,żebymnietakąwidziała.

Bertrandbyłczułyimiły.Powiedział,żemusimyjeszczeotymporozmawiać.Naprzykładwieczorem,
gdyZoespała.Mówiłspokojnymiłagodnymgłosem.

Widziałam,żejużpodjąłdecyzję.Niktaninicniemogłospowodować,bychciałzemnąmiećtodziecko.

Niemogłamsięzdobyćnapowiedzenieotymprzyjaciołomanisiostrze.

Decyzja Bertranda wstrząsnęła mną do tego stopnia, że wolałam nikomu nie mówić, przynajmniej na

background image

razie.

Tegorankaciężkobyłosięzacokolwiekzabrać.Wszystkomniemęczyło.

Każdyruchwymagałwysiłku.Ciągleprzypominałamisięminionanoc.SłowaBertranda.

Jedyne wyjście to zatracenie się w pracy. Po południu byłam umówiona z Franckiem Levym w jego
biurze.Vel’d’Hiv’naglesprawiałowrażeniebardzoodległejsprawy.

Czułam się, jakby w ciągu nocy przybyło mi lat. Nic zdawało się nie mieć już znaczenia, nic poza
dzieckiem,którenosiłamwsobieiktóregomójmążniechciał.

Gdybyłamwdrodzedobiura,zadzwoniłakomórka.DzwoniłGuillame.

ZnalazłuswojejbabkikilkaniewznawianychksiążeknatematVel’d’Hiv’,którychposzukiwałam.Może
mijepożyczyć.Czymoglibyśmysięspotkaćwciągudniaalbowieczoremnadrinka?Mówiłwesołym
przyjaznymgłosem.Odrazusięzgodziłam.UmówiliśmysięnaosiemnastąwSelectprzyboulevarddu
Montparnasse,dwieminutyoddomu.Pożegnaliśmysię,poczymtelefonznowuzadzwonił.

Tymrazemtelefonowałmójteść.Zdziwiłamsię.Edouardrzadkodomniedzwonił.

Utrzymywaliśmy stosunki na typowym dla Francuzów neutralnym poziomie grzeczności. Oboje
potrafiliśmydoskonalerozmawiaćoniczym.

Jednaknigdysięprzynimnieczułamdokońcaswobodnie.Zawszeodnosiłamwrażenie,żecośukrywa,
żenieujawniaswoichodczućprzedemnąaniprzednikiminnym.

Byłczłowiekiem,któregosięsłuchaipodziwia.Niepotrafiłamwyobrazićsobieżadnychemocjinajego
twarzy poza złością, dumą czy samozadowoleniem. Nigdy nie widziałam Edouarda w dżinsach, nawet
podczasweekendówwBurgundii,kiedysiedziałwogrodziepoddębemiczytał

Rousseau.Zresztąchybanigdyniewidziałamteściabezkrawatu.Pamiętam,kiedyspotkałamgoporaz
pierwszy. Niewiele się zmienił w ciągu ostatnich siedemnastu lat. Miał tę samą królewską posturę,
srebrnewłosyistaloweoczy.

Uwielbiał gotować i ciągle wypędzał Colette z kuchni, by samemu przygotowywać proste i pyszne
posiłki: pot aufeu, zupę cebulową, pyszne ratatouille czy omlet truflowy. Jedyną osobą, która mogła
towarzyszyć teściowi w kuchni, była Zoe. Miał do niej słabość, mimo że zarówno Cecile, jak i Laurę
urodziły mu wnuków: Arnauda i Louisa. Uwielbiał moją córkę. Nigdy nie wiedziałam, co się dzieje
podczas ich kulinarnych wybryków. Zza zamkniętych drzwi słyszałam chichot Zoe, odgłosy cięcia
warzyw,gotującejsięwody,syktłuszczunapatelniicojakiśczasbasowypomrukśmiechuEdouarda.

Chciał wiedzieć, jak się ma Zoe, jak się posuwają prace w mieszkaniu. Po czym przeszedł do sedna.
SpotkałsięwczorajzMarne.Tobyłjedenzezłychdni-wyjaśnił.Marnebyławzłymhumorze.Miałjuż
wyjść i zostawić ją wpatrzoną nadą - sanym wzrokiem w telewizor, gdy nagle niespodziewanie
powiedziałacośomnie.

-Cotakiegomówiła?-spytałam,zaciekawiona.Edouardodchrząknął.

background image

-Mojamatkapowiedziała,żewypytywałaśjąomieszkanienaruedeSaintonge.

Wciągnęłampowietrze.

-Tak,toprawda-przyznałam.Byłamciekawa,doczegozmierza.

Cisza.

-Julio,wolałbym,abyśniepytałaMarneoniczwiązanegozruedeSaintonge.-Naglezacząłmówićpo
angielsku,jakbychciałbyćcałkowiciepewien,żezrozumiem.

Urażonaodpowiedziałampofrancusku.

- Przepraszam, Edouardzie. Po prostu zbieram teraz materiały do artykułu na temat aresztowań Vel’
d’Hiv’.Zaskoczyłmnietenzbiegokoliczności.

Znowucisza.

-Zbiegokoliczności?-powtórzył,przestawiającsięzpowrotemnafrancuski.

-No,tak.Fakt,żezanimsięprzeprowadziliście,mieszkałatamżydowskarodzinaaresztowanawramach
Vel’ d’Hiv’. Odniosłam wrażenie, że Marne jest zdenerwowana, gdy mi o tym opowiada, więc o nic
więcejniepytałam.

-Dziękuję,Julio.-Przerwał.-TofaktyczniewytrącaMarnezrównowagi.Proszę,niepodnośjużprzy
niejtegotematu.

Przystanęłamnaśrodkuchodnika.

- Dobrze, nie będę. Nie miałam złych zamiarów, chciałam tylko wiedzieć, jak trafiliście do tego
mieszkaniaiczyMarnewiedziałacośotejżydowskiejrodzinie.Aty,Edouardzie?Możetycoświesz?

-Przepraszam,niedosłyszałem-odpowiedziałgładko.-Muszęjużiść.

Dowidzenia,Julio.

Usłyszałamsygnałtelefoniczny.

Zadziwił mnie do tego stopnia, że przez krótką chwilę zapomniałam o Bertrandzie i poprzedniej nocy.
CzyMarnefaktyczniesiężaliłaEdouardowinamojepytania?

Pamiętałam, jak zamknęła się w sobie. Jak nie chciała więcej mówić, nie otwierając ust ani razu do
mojego wyjścia. Co ją tak zdenerwowało? Dlaczego Marne i Edouard tak bardzo nie chcieli, bym
zadawałapytanianatematmieszkania?Cochcieliprzedemnąukryć?

Bertrand i dziecko przytłoczyli mnie na nowo z wielką siłą. Nagle nie byłam w stanie iść do biura.
BadawczywzrokAlessandry.Zadawałabypytania,jakzwyklebyłabyciekawska.Próbowałabyudawać,
że to tylko przyjacielska troska. Bamber i Joshua przyglądaliby się mojej opuchniętej twarzy. Bamber,
jako prawdziwy dżentelmen, nic by nie powiedział, za to dyskretnie poklepałby mnie po plecach. A

background image

Joshua...Onbyłbynajgorszy.„Cotam,złotko,wczymproblem?Znowutenfrancuskijmąż?”.

Widziałamwmyślachsardonicznyuśmiechszefa,gdypodajemikubekzkawą.Nie,niemogłamdzisiaj
iśćdobiura.

Zawróciłam w stronę Arc de Triomphe, przeciskając się niecierpliwie, lecz sprawnie między hordami
wlokącychsiępochodnikuturystówwpatrzonychwłukizatrzymującychsiędofotografii.Wyjęłamnotes
ztelefonamiiwybrałamnumerorganizacji,wktórejpracowałFranekLevy.

Spytałam, czy mogłabym przyjść teraz zamiast po południu. Usłyszałam, że nie ma najmniejszego
problemu.Terazbyłobywsamraz.DojściedoavenueHochenietrwałodługo.Zaledwiedziesięćminut.
PozejściuzzapchanejarteriiChampsElyseespozostałeuliceodchodzącezPlacede1’Etoileokazałysię
zaskakującopuste.

Franek Levy wyglądał na sześćdziesiąt kilka lat. Było w nim coś wzniosłego, dumnego i zmęczonego.
Zaprosił mnie do swojego biura, wysokiego pomieszczenia wypełnionego książkami, dokumentami,
komputerami i zdjęciami. Pozwoliłam sobie przyjrzeć się dokładniej poprzypinanym do ściany
czarnobiałymodbitkom.Niemowlęta.Raczkującemaluchy.Dziecizponaszywanymigwiazdami.

-WieleznichtodziecizVel’d’Hiv’-wyjaśnił,zobaczywszy,nacopatrzę.-Alesąteżinne.Wszystkie
należądojedenastutysięcydziecideportowanychzFrancji.

Usiedliśmyprzybiurku.Przedspotkaniemprzesłałammupocztąelektronicznąparępytań.

-ChciałapaniwiedziećoobozachwLoiret?

- Owszem - odparłam. - O BeaunelaRolande i Pithiviers. O Drancy, które jest bliżej Paryża, jest dużo
informacji.Zatootychdwóchniewiele.

FranekLevywestchnął.

- Ma pani rację. Niewiele można się dowiedzieć o obozach w Loiret w porównaniu z Drancy. Zresztą
będąc na miejscu, zobaczy pani, że trudno się zorientować, co dokładnie się tam działo. Mieszkańcy
nieszczególniechcąotympamiętać.Anirozmawiać.Pozatymniewieleosóbprzetrwało.

Spojrzałamponownienafotografie,naszeregidrobnychbezbronnychtwarzy.

-Czymbyłynapoczątkuteobozy?-spytałam.

- Zwykłymi obozami wojskowymi zbudowanymi w trzydziestym dziewiątym z myślą o niemieckich
jeńcach.JednakpodrządamiVichyodczterdziestegopierwszegotrzymanotamŻydów.Wczterdziestym
drugimzBeauneiPithivierswyjechałypierwszebezpośredniepociągidoOświęcimia.

-DlaczegorodzinyzVel’d’Hiv’niezostałyzawiezionedoDrancypodParyżem?

FranekLevyuśmiechnąłsięblado.

- Żydzi nieposiadający dzieci zostali zabrani do Drancy, bliżej Paryża. Do pozostałych obozów trzeba
było jechać ponad godzinę. Znajdują się pośrodku cichych wiejskich okolic departamentu Loiret. Tam

background image

francuska policja nie musiała się martwić niepożądanymi świadkami i mogła bez przeszkód oddzielić
dzieciodrodziców.NiezrobilibytegorówniełatwowParyżu.Zapewneczytałapanioichbrutalności?

-Niemawielemateriałównatentemat.Bladyuśmiechzniknął.

-Mapanirację.Niemawielemateriałów.Alewiemy,cosięstało.Mamparęksiążek,któremożepani
pożyczyć.Wydzieranodziecimatkom.Bitoje,katowano,polewanozimnąwodą.

Ponowniebłądziłamwzrokiempodrobnychtwarzachnazdjęciach.

PomyślałamoZoepozostawionejsamejsobie,bezemnieiBertranda.Samej,brudnejigłodnej.

Przeszedłmniedreszcz.

-TeczterytysiącedziecizVel’d’Hiv’przyprawiałofrancuskiewładzeobólgłowy.

Naziści chcieli, aby natychmiast deportowano dorosłych, a nie dzieci. Nie zgadzali się na.zmiany w
precyzyjnie ustalonym rozkładzie pociągów. Stąd brutalne oddzielenie dzieci od matek na początku
sierpnia.

-Acosiępotemznimistało?

-RodzicezostalideportowanizobozówwLoiretprostodoOświęcimia.

Dziecizostawionopraktyczniesamewkoszmarnychwarunkachsanitarnych.

DecyzjazBerlinaprzyszławpołowiesierpnia.Dziecirównieżmiałyzostaćwywiezione.

Jednakabyniebudzićpodejrzeń,miałynajpierwzostaćwysłanedoDrancy,adopierostamtąddoPolski,
wymieszaneznieznanymiimdorosłymi.

Miałotowyglądać,jakbydziecijechałyzrodzinaminawschóddojakiegośobozupracydlaŻydów.

FranekLevyprzerwał,byspojrzećwtęsamąstronę,coja:naprzypiętedościanyfotografie.

- Gdy dzieci dojechały do Auschwitz, nie przeprowadzono wśród nich żadnej selekcji. Żadnego
ustawianiasięwszereguzmężczyznamiikobietami.

Żadnego sprawdzania, kto jest silny, a kto chory, kto się nadaje do pracy, a kto nie. Zostały od razu
wysłanedokomórgazowych.

-Przezfrancuskirząd,francuskimiautobusamiipociągami-dodałam.

Być może wynikało to z faktu, że byłam w ciąży, że buzowały mi hormony, czy może z tego, że się nie
wyspałam,jednaknaglepoczułamsięzdruzgotana.

Przytłoczonapatrzyłamnazdjęcia.

FranekLevyprzyglądałmisię,milcząc.Poczymwstałipołożyłmidłońnaramieniu.

background image

Dziewczynkarzuciłasięnapostawionyprzedniąposiłek.Wpychałajedzeniedoust,mlaszczącisiorbiąc
wsposób,któryprzyprawiłbyjejmatkęopalpitacjęserca.Czułasięjakwniebie.Miaławrażenie,że
nigdyniejadłarówniegęstejipysznejzupy.Takświeżegoimiękkiegochleba.Kremowegosmakowitego
sera brie. Soczystych aksamitnych brzoskwiń. Rachel jadła wolniej. Zerkając na towarzyszkę niedoli,
dziewczynkaspostrzegła,żeRachelbyłablada.Drżałyjejręce,aoczybłyszczałyniezdrowo.

Starsi państwo kręcili się po kuchni, to dolewając im potage, to na nowo napełniając szklanki świeżą
wodą. Dziewczynka słyszała ich łagodne ciche pytania, jednak nie mogła się zdobyć na odpowiedź.
Dopieropóźniej,gdyGenevievezabrałająiRachelnagórę,abyńęwykąpały,zaczęłamówić.

Opowiedziała o wielkim budynku, do którego wszystkich zabrano i zamknięto na całe dni prawie bez
wodyijedzenia,opociągu,którymjechaliprzezpola,oobozieiokropnymoddzielaniuodrodziców.A
wkońcuoucieczce.

Starszapanisłuchała,kiwającgłowąisprawnierozbierającszklistookąRachel.

Dziewczynkapatrzyła,jakwyłaniasiępokrytewściekłoczerwonymibąblamikościsteciało.Starszapani
pokręciłagłową,zbulwersowana.

-Cooniztobązrobili?-szepnęła.

OczyRachelledwodrgnęły.Kobietapomogłajejwejśćdociepłejwodyzmydłem.

Umyławychudzoneciałotak,jakkiedyśmatkadziewczynkimyłabraciszka.

CzystaRachelzostałaowiniętawdużyręcznikizaniesionadołóżkawsąsiednimpokoju.

- Teraz twoja kolej - oznajmiła Genevieve, nalewając świeżej wody do wanny. - Jak się nazywasz,
malutka?Niemiałaśokazjimisięprzedstawić.

-Sirka-powiedziaładziewczynka.

-Jakieładneimię!-Genevievepodałajejczystągąbkęimydło.

Dziewczynka wstydziła się rozebrać, zatem zdjęła ubrania i wślizgnęła się do wody dopiero, gdy
Genevieve taktownie stanęła do niej plecami. Umyła się dokładnie, rozkoszując się gorącą wodą, po
czymzwinniewyskoczyłazwannyiowinęławcudowniemiękkipachnącylawendąręcznik.

Genevieve była zajęta praniem w dużej emaliowanej umywalce przesiąkniętych potem ubrań.
Dziewczynka przyglądała się przez chwilę, po czym nieśmiało położyła rączkę na szerokim miękkim
przedramieniustarszejpani.

-Madame,czymożemipanipomócdostaćsięzpowrotemdoParyża?

Zaskoczonakobietaspojrzałananią.

-ChceszwrócićdoParyża,petite?

Dziewczynka zaczęła się trząść od stóp do głów. Starsza pani patrzyła na nią, zatroskana. Zostawiła

background image

praniewumywalceiwytarłaręcewręcznik.

-Cocijest,Sirko?Dziewczyncedrżaływargi.

- Mój braciszek, Michel. Wciąż jest w mieszkaniu. W Paryżu. Jest zamknięty w szafce, w naszej
kryjówce.Jesttamoddnia,kiedyprzyszliponaspolicjanci.

Myślałam,żebędzietambezpieczny.Obiecałam,żewrócęigouwolnię.

Genevieveprzyglądałasięzniepokojemdziewczynce,próbowałająuspokoić,kładącręcenadrobnych
kościstychramionach.

-Sirko,odjakdawnatwójbraciszekjestwszafce?

-Niewiem-wyszeptałatępo.-Niepamiętam.Niepamiętam!

Nagle znikły resztki nadziei, którą jeszcze żywiła. Odczytała w spojrzeniu starszej pani to, czego
najbardziejsięobawiała.Michelnieżył.Umarłwszafce.

Było za późno. Za długo czekała. Nie przeżył. Nie przetrwał. Zginął sam w ciemności bez jedzenia i
picia,mającprzysobiejedyniemisiaiksiążeczkę.

Zaufałjej,czekałnanią,zapewnejąwołał,krzyczałwkółkojejimię.Sirko,Sirko,gdziejesteś?Gdzie
jesteś?

Nieżył.Michelnieżył.Miałczterylatainieżył.Przeznią.Gdybyniezamknęłagonakluczwszafce,
mógłbyterazbyćzniątutaj,mogłabygowtejchwilikąpać.

Powinna była go pilnować, powinna była przyprowadzić go tutaj w bezpieczne miejsce. To była jej
wina.Wszystkobyłojejwiną.

Załamana dziewczynka obsunęła się na ziemię. Tonęła w kolejnych przypływach rozpaczy. Nigdy w
swoim krótkim życiu nie czuła tak dotkliwego bólu. Poczuła, jak Genevieve ją przytula, głaszcze jej
krótko ostrzyżoną głowę i szepcze słowa pocieszenia. Całkowicie się poddała przyjaznym starym
ramionom.Poczympoczuławokółsiebiesłodkąmiękkośćmateracaiczystejpościeli.Zapadławdziwny
niespokojnysen.

Obudziła się z samego rana, zdezorientowana. Nie mogła sobie przypomnieć, gdzie jest. Po tak długim
czasie spędzonym w barakach dziwnie się czuła po nocy w prawdziwym łóżku. Podeszła do okna.
Okiennice były lekko uchylone. Widać było przez nie obszerny, słodko pachnący ogród. Po trawniku
wędrowałykuryganianeprzezskoregodozabawypsa.Naławcezkutegożelazatłustyrudykotospale
oblizywałłapy.Słychaćbyłośpiewptakówipianiekoguta.Gdzieśnieopodalryczałakrowa.Poranekbył
świeży i słoneczny. Dziewczynce zdawało się, że nigdy nie widziała piękniejszego i spokojniejszego
miejsca.Wojna,nienawiśćiokropnościzdawałysiębyćczymśodległym.Ogród,kwiatyidrzewaoraz
wszystkie te zwierzęta, żadne z nich nie mogło ulec pokusom zła, którego była świadkiem w ciągu
ostatnichtygodni.

Przyjrzałasięubraniu,któremiałanasobie.Niecoprzydługabiałakoszulanocna.

background image

Ciekawe,dokogonależała.Byćmożestarszaparamiaładziecilubwnuki.

Dziewczynka rozejrzała się po przestronnym pokoju. Był urządzony skromnie, lecz wygodnie. Przy
drzwiachstałapółkazksiążkami.Podeszłabliżejizobaczyłaswojeulubionepozycje:Jules’aVerne’a,
hrabinędeSegur.Naobwoluciemłodarękanapisała:NicolasDufaure.Ciekawektoto.

Skrzypiącymi drewnianymi schodami zeszła w stronę nadchodzących z kuchni odgłosów rozmowy. W
domu było cicho, a sfatygowany i bezceremonialny wystrój nadawał mu swojskości. Przeszła boso po
kwadratowychpłytkachwykładzinowychwkolorzeczerwonegowina.Zajrzaładopachnącegowoskiem
ilawendązalanegosłońcemdużegopokoju.Wysokizegarwahadłowytykałwzniosie.

Podeszła na palcach do kuchni i zajrzała przez uchylone drzwi. W środku przy długim stole siedzieli
starsipaństwo,pijączokrągłychniebieskichmiseczek.

Zdawalisięzatroskani.

-MartwięsięoRachel-mówiłaGenevieve.-Mawysokątemperaturęizwracawszystko,cozje.Iw
dodatkutawysypka.Wyglądaźle.Nawetbardzoźle.-Westchnęłagłęboko.-Stan,wjakimznajdowały
siętedzieci,Jules...

Jednamiaławszynawetnarzęsach.

Dziewczynkanieśmiałoweszładośrodka.

-Chciałamtylkowiedzieć...-zaczęła.

Kobietaimężczyznaspojrzelinaniąiuśmiechnęlisię.

-Noproszę-przerwałjejmężczyzna.-Wyglądapannadziśjaknowonarodzona.Tepoliczkiznówsię
trochęzaróżowiły.

-Miałamcośwkieszeniach...-powiedziaładziewczynka.Genevievewstała.

Wskazałanapółkę.

-Kluczitrochępieniędzy.Sątutaj.

Dziewczynkapodeszłaipodniosłaprzedmiotytroskliwąręką.

-Tokluczdoszafki-wyjaśniłacichymgłosem.-Szafki,wktórejjestMichel.

Naszejtajnejkryjówki.

JulesiGenevievespojrzelinasiebie.

-Wiem,myśląpaństwo,żenieżyje-zacinałasiędziewczynka.-Alejatamwrócę.

Muszę wiedzieć. Może znalazł się ktoś, kto mu pomógł, tak jak państwo pomogli mnie. Może na mnie
czeka.Muszęwiedzieć.Muszętosprawdzić!

background image

Mogęużyćpieniędzy,któredostałamodpolicjanta.

-AlejakchceszsiędostaćdoParyża,petite?-spytałJules.

-Pojadępociągiem.ChybaParyżniejestdalekostąd?Ponownespojrzenieposobie.

-Sirko,mieszkamynapołudnieodOrleanu.PrzeszłaśzRachelbardzodługądrogę.

AleoddaliłaśsięodParyża.

Dziewczynkasięwyprostowała.PojedziedoParyża,pojedziedoMichela.

Musizobaczyć,cosięstało,niezależnieodtego,cobędzie.

-Muszępojechać-oznajmiłastanowczo.-NapewnosąpociągizOrleanudoParyża.Wyjadędzisiaj.

Genevievepodeszładodziewczynkiizłapałajązaręce.

-Sirko,tutajjesteśbezpieczna.Możeszprzezjakiśczaszostaćznami.

Dziękitemu,żetonaszegospodarstwo,mamymleko,mięsoijajka.Niepotrzebujemykarteknażywność.
Możeszodpocząć,najeśćsięipodleczyć.

-Dziękuję,alejużczujęsięlepiej.MuszęwrócićdoParyża.Niemusząpaństwozemnąjechać.Poradzę
sobiesama.Proszęmitylkopowiedzieć,jaksiędostaćnastację.

Zanimstarszapanizdołałaodpowiedzieć,zpiętradałsięsłyszećgłośnyjęk.Rachel.

Pospieszyli do pokoju na górze. Ra - chel wiła się z bólu. Pościel była przesiąknięta czymś ciemnym;
pachniałaohydnie.

-Tegowłaśniesięobawiałam-szepnęłaGenevieve.-Czerwonka.

Potrzebujelekarza,itoszybko.

Julespokuśtykałzpowrotemnaparter.

-Pojadędowioskiizobaczę,czydocteurTheveninjestwokolicy-

zawołałprzezramię.

Wróciłpogodzinie,zdyszanynaswoimrowerze.Dziewczynkaprzyglądałamusięzkuchennegookna.

-Niemastaruszka-powiedziałżonie.-Domjestpusty.Niktnicniewiedział.

Pojechałem więc dalej w stronę Orleanu. Znalazłem młodego chłopaka i nakłoniłem do przyjścia. Był
trochęzarozumiały,powiedziałżenajpierwmusisięzająćważniejszymisprawami.

Genevieveprzygryzławargę.

background image

-Mamnadzieję,żeprzyjdzie.Szybko.

Lekarz nie pojawił się do późnego popołudnia. Dziewczynka nie odważyła się ponownie wspomnieć o
Paryżu.Wyczuwała,żeRacheljestbardzochora.JulesiGenevievebyliniązbytzatroskani,byzająćsię
dziewczynką.

Gdy usłyszeli ogłaszające przyjazd lekarza szczekanie psa, Genevieve szybko obróciła się do
dziewczynki i kazała jej bezzwłocznie schować się w piwnicy. Nie znali tego lekarza, wyjaśniła
pospiesznie,zazwyczajprzyjeżdżał

donichktoinny.

Lepiejnieryzykować.

Dziewczynka wślizgnęła się pod klapę. Siedziała w ciemności, wsłuchując się w dobiegające z góry
słowa.Niewidziałatwarzylekarza,leczodrazupoczułaniechęćdopiskliwegonosowegogłosu.Ciągle
pytał,skądjestRachel,gdziejąznaleźli.Byłupartyinatarczywy.Julestłumaczyłniezmienniespokojnym
głosem,żetocórkasąsiada,którywyjechałnaparędnidoParyża.

Jednakdziewczynkasłyszaławgłosielekarza,żeniewierzyłwanijednosłowo.

Śmiałsięwnieprzyjemnysposób.Ciąglemówiłopraworządności.O

Marechalu Petainie i nowej wizji Francji. O tym, co Kommandantur pomyśli o tej śniadej i chudej
dziewczynce.

Wkońcuusłyszałatrzaskdrzwiwejściowych.

NastępniegłosJules’a.Zdawałsięprzerażony.

-Genevieve.Comyśmyzrobili?

-Chciałampanaocośspytać,monsieurLevy.Ocoś,coniemazwiązkuzmoimartykułem.

Spojrzałnamnieiwróciłnakrzesło.

-Ależproszę.Pochyliłamsięnadstołem.

- Gdybym podała panu dokładny adres, czy mógłby mi pan pomóc dowiedzieć się czegoś więcej o
pewnejrodzinie?Rodzinie,którąaresztowanowParyżuszesnastegolipcaczterdziestegodrugiego?

-JednejzrodzinzVel’d’Hiv.

-Tak.Todlamnieważne.

Przyjrzał się mojej zmęczonej twarzy. Zapuchniętym oczom. Czułam się, jakby we mnie czytał, widział
całą zgryzotę, jaką w sobie nosiłam, widział, co wiem o mieszkaniu. Kiedy siedziałam naprzeciwko
niego,widziałwszystko,przezcoostatnioprzeszłam.

background image

- Przez ostatnie czterdzieści lat, panno Jarmond, szukałem informacji na temat wszystkich osób
narodowości żydowskiej deportowanych z tego kraju pomiędzy tysiąc dziewięćset czterdziestym
pierwszym a tysiąc dziewięćset czterdziestym czwartym. Nie było to łatwe ani przyjemne zadanie. Ale
konieczne. Tak, mogę pani podać nazwisko tej rodziny. Wszystko jest w tym oto komputerze. Możemy
znaleźć odpowiednie dane w ciągu kilku sekund. Ale czy mogę wiedzieć, dlaczego interesuje się pani
akurattąrodziną?Czytojedyniedziennikarskaciekawość,czycoświęcej?Poczułam,żesięrumienię.

-Toosobistasprawa-oznajmiłam-iniezbytłatwadowyjaśnienia.

-Niechpanispróbuje.

NapoczątkuciężkomibyłomówićomieszkaniunaruedeSaintonge.O

tym,copowiedziałaMarne.Otym,copowiedziałteść.Wkońcuniecopłynniejwyjaśniłam,żeniemogę
przestaćmyślećopoprzednichlokatorach.Otym,kimbyliicosięznimistało.Słuchałmnie,cojakiś
czasprzytakując.Poczympowiedział:

- Czasami, panno Jarmond, nie jest łatwo przywołać przeszłość. Trafiają się niemiłe niespodzianki.
Prawdabywacięższadozniesieniaodniewiedzy.

- Zdaję sobie z tego sprawę. Jednak muszę wiedzieć. Odwzajemnił moje spojrzenie spokojnym
wzrokiem.

-Podampanitonazwisko.Tylkodopaniwiadomości.Niedoczasopisma.Damipanisłowo?

-Tak-odparłamzdziwionapowagąwjegogłosie.Obróciłsięwstronękomputera.

-Proszępodaćadres.

Palcebiegałypoklawiaturze.Następniezabrzmiałodgłospracykomputera.Czułam,jakmocnobijemi
serce. Drukarka się obudziła, zahuczała i wypluła białą kartkę papieru. Franek Levy podał mi ją bez
słowa.Przeczytałam:26ruedeSaintonge,75003Pańs.

STARZYŃSCYWładysław,ur.wWarszawie,1910.Aresztowany16

lipca1942.

GarageruedeBretagne.Vel’d’Hiv’.BeaunelaRolande.Konwójnr15,5

sierpnia1942.

Rywka,ur.wOkuniewie,1912.Aresztowana16lipca1942.GarageruedeBretagne.

Vel’d’Hiv’.BeaunelaRolande.Konwójnr15,5sierpnia1942.

Sarah,ur.wParyżu,12.Dzielnica,1932.Aresztowana16lipca1942.

GarageruedeBretagne.Vel’d’Hiv’.BeaunelaRolande.

background image

Drukarkaponowniezabuczała.

-Zdjęcie-wyjaśniłFranekLevy.Spojrzałnakartkę,poczymmijąpodał.

Nazdjęciubyładziesięcioletniadziewczynka.Przeczytałampodpis.

Czerwiec1942.

ZrobionewszkolenaruedesBlancs-Manteaux.TużobokruedeSaintonge.

Dziewczynka miała lekko skośne jasne oczy. Zapewne były niebieskie lub zielone, pomyślałam. Jasne
włosydoramionzniecoskrzywionąkokardką.

Pięknynieśmiałyuśmiech.Twarzwkształcieserca.Siedziaławławceszkolnejprzedotwartąksiążką.

Napiersimiałagwiazdę.

SarahStarzyński.OrokmłodszaodZoe.

Spojrzałam ponownie na listę imion. Nie musiałam pytać Francka Levy’ego, dokąd pojechał konwój
numerpiętnaściezBeaunelaRolande.

Wiedziałam,żedoOświęcimia.

-OcochodzizgarażemnaruedeBretagne?-spytałam.

- To tam zebrano większość Żydów z trzeciej dzielnicy przed zawiezieniem ich na rue Nelaton i do
Velodrome’u.

Zauważyłam,żepoimieniuSaryniemawzmiankiokonwoju.ZwróciłamnatouwagęFranckaLevy’ego.

-Toznaczy,żeniebyłojejwżadnymzpociągów,któreodjechałydoPolski.

Przynajmniejnicotymniewiemy.

-Czymogłauciec?

-Trudnopowiedzieć.KilkorodziecifaktyczniezbiegłozBeaunelaRolandeizostałouratowanychprzez
mieszkających w okolicy wieśniaków. Inne, znacznie mniejsze od Sary, zostały zesłane bez ustalenia
tożsamości. W takich wypadkach były odnotowywane na przykład jako „Jeden chłopiec, Pithiviers”.
Niestety,niemogępanipowiedzieć,cosięstałozSarąStarzyński.Jedyne,cowiem,tożenajwyraźniej
nie dojechała do Drancy z resztą dzieci z BeaunelaRolande i Pithiviers. Nie ma jej w dokumentach
Drancy.

Patrzyłamnapięknąniewinnątwarzyczkę.

-Cosięzniąmogłostać?-szepnęłam.

-Ostatniainformacja,jakąmamy,pochodzizBeaune.Byćmożezostałaocalonaprzezrodzinęzokolicy,

background image

mogłasięukrywaćpodczaswojnypodinnymnazwiskiem.

-Czytakieprzypadkisięczęstozdarzały?

- Owszem. Wiele żydowskich dzieci przetrwało dzięki pomocy i szczodrości francuskich rodzin bądź
duchownych.

Spojrzałamnaniego.

-Czysądzipan,żeSarahStarzyńskizostałauratowana?Żeprzetrwała?

Przyjrzałsięzdjęciuślicznegouśmiechniętegodziecka.

-Mamnadzieję,żetak.Wkażdymraziewiejużpanito,cochciała.Otoktomieszkałwpanimieszkaniu.

- Tak. Tak, dziękuję. Jednak wciąż się zastanawiam, jak rodzina mojego męża mogła się zgodzić zająć
mieszkanietych,którycharesztowano.Niemogętegozrozumieć.

-Niepowinnaichpanitaksurowooceniać-ostrzegłFranekLevy.-W

Paryżu faktycznie panowała obojętność, jednak niech pani nie zapomina, że miasto było pod okupacją.
Ludziesiębaliowłasneżycie.Tobyłyinneczasy.

Gdy wychodziłam z biura Francka Levy’ego, poczułam napływające do oczu łzy. To był wyjątkowo
wycieńczającydzień.Światsięzaciskałdookołamnie,napierałzewszystkichstron.Bertrand.Dziecko.
Decyzjaniedopodjęcia,odktórejniemogłamuciec.Rozmowa,którąmiałamwieczoremprzeprowadzić
zmężem.

DotegowszystkiegodochodziłatajemnicamieszkanianaruedeSaintonge.

PrzeprowadzkarodzinyTezacówtakszybkopoaresztowaniuStarzyńskich.NiechęćMarneiEdouardado
rozmównatentemat.

Dlaczego?Cosięstało?Cochcieliprzedemnąukryć?

IdącwstronęrueMarbeuf,czułam,żewszystko,cosiędzieje,mnieprzerasta.

Później tego wieczoru spotkałam się z Guillaume’em w Select. Siedliśmy blisko baru, z dala od
hałaśliwegoterrasse.Miałzesobąkilkaksiążek.Byłamzachwycona.

Właśnie tych pozycji nie mogłam w żaden sposób dostać. Szczególnie brakowało mi tomu na temat
obozówwLoiret.Podziękowałamserdecznie.

Niezamierzałamnicmówićodzisiejszychodkryciach,leczsłowasamewyrwałymisięzust.Guillaume
słuchałuważnie.Gdyskończyłam,powtórzył

to, co usłyszał od swojej babki o plądrowaniu mieszkań bezpośrednio po aresztowaniach. Inne,
zaplombowane przez policję, były otwierane dopiero po kilku miesiącach lub latach, gdy stawało się
jasne,żeniktjużdonichniewróci.

background image

WedlebabkiGuillaume’apolicjaczęstobliskowspółpracowałazdozorcami,którzymogliłatwoznaleźć
nowychlokatorówpocztąpantoflową.Zapewnetakwłaśniebyłowprzypadkumoichteściów.

-Dlaczegotojestdlaciebietakieważne,Julio?-spytałwreszcieGuillaume.

-Chcęwiedzieć,cosięstałoztądziewczynką.Przyjrzałmisięwnikliwieciemnymioczami.

-Rozumiem.Jednakuważajzpytaniami,którebędzieszzadawaćrodziniemęża.

-Wiem,żecośukrywają.Chcęwiedziećcototakiego.

-Uważaj,Julio-powtórzył.Uśmiechnąłsię,leczjegowzroknadalbył

poważny.-BawiszsiępuszkąPandory.Czasamilepiejjejnieotwierać.Czasamilepiejjestniewiedzieć.

FranekLevypowiedziałtegorankadokładnietosamo.

JulesiGenevieveprzezdziesięćminutmiotalisiępodomu,niczymuwięzionezwierzęta,nicniemówiąc,
ajedyniezałamującręce.Zdawalisięcierpiećniemiłosiernie.PróbowalipołożyćRachelgdzieindziej,
znieśćjąposchodach,jednakbyłazasłaba.Wkońcuzostawilichorąwłóżku.Julesstarał

się uspokoić Genevieve, jednak bez rezultatów; co chwila opadała na najbliższą kanapę lub krzesło i
wybuchałapłaczem.

Dziewczynka chodziła za nimi niczym zmartwiony szczeniak. Nie odpowiadali na żadne pytania.
Zauważyła, że Jules co chwila zerka w stronę ulicy, raz po raz wygląda przez okno. Dziewczynka
poczuła,jakstrachściskajejserce.

O zmroku Jules i Genevieve usiedli przy kominku. Zdawało się, że odzyskali panowanie nad sobą.
Wyglądalinaspokojnych.Jednakdziewczynkazauważyła,jakGenevievedrżąręce.Obojebylibladzii
wpatrywalisięwzegar.

WpewnymmomencieJuleszwróciłsiędodziewczynki.Przemówił

cichymgłosem.

Powiedział,byweszłazpowrotemdopiwnicy.Byłytamdużeworkiziemniaków.

Będziemusiaławejśćdojednegoznichischowaćsięnajlepiej,jakpotrafi.Czyrozumie,jakbardzojest
toważne?Jeżeliktośzejdziedopiwnicy,niemożejejzobaczyć.

Dziewczynkazastygławbezruchu.

-IdąNiemcy!-oznajmiła.

ZanimJulesczyGenevievezdążyliodpowiedzieć,zaszczekałpies.

Wszyscynerwowosięwzdrygnęli.Juleswskazałpalcemnawłazdopiwnicy.

background image

Dziewczynka natychmiast posłuchała; weszła do ciemnego zatęchłego pomieszczenia. Choć nic nie
widziała w ciemności, zdołała znaleźć przy ścianie worki z ziemniakami, wymacując dłońmi szorstki
materiał. Kilka dużych worków było ułożonych jeden na drugim. Nie tracąc czasu, zaczęła się wciskać
pomiędzynie.Pochwilijedenpękłidookołaniejposypałysięziemniaki.

Głuchyłoskotobsuwającychsięwarzywwypełniłpiwnicę.

Pospieszniezgarnęłakartofleisięnimiprzykryła.

Wtedyusłyszałakroki.Głośneirytmiczne.Znałajużtenodgłos;słyszałagowParyżupóźnownocy,po
godziniepolicyjnej.Wiedziała,cooznacza.

Wyglądaławtedyzoknaiwidziałamaszerującychsłabooświetlonąulicąmężczyznwokrągłychhełmach
poruszającychsięniczymczęścijednegomechanizmu.

Maszerującymężczyźni.Maszerującywstronędomu.Krokituzinaludzi.

Do uszu dziewczynki dotań głos mężczyzny. Nawet przez podłogę i ziemniaki słyszała go wyraźnie.
Mówiłponiemiecku.

PrzyszliNiemcy.PrzyszliponiąiRachel.Poczuła,jakrozluźniająsięjejmięśniepęcherza.

Krokibezpośrednionadgłową.Odgłosyrozmowy,którejniemogładosłyszeć.

NastępniegłosJules’a:

-Tak,poruczniku,jesttutajchoredziecko.

-Chorearyjskiedziecko?-zabrzmiałobcygardłowygłos.

-Choredziecko,poruczniku.

-Gdzieonojest?

- Na górze - w słowach Jules’a słychać było rezygnację. Strop nad dziewczynką zadrżał od ciężkich
kroków.CienkikrzykRachelzgórnegopiętra.

OdgłosywyciąganiajejzłóżkaprzezNiemców.Jękikogośzbytsłabego,bystawiaćopór.

Dziewczynka zakryła uszy rękami. Nie chciała tego słuchać. Poczuła się bezpieczniejsza pod osłoną
ciszy,którąsamasobiestworzyła.

Leżąc pod ziemniakami, zobaczyła, jak ciemność przecina strumień światła. Ktoś otworzył właz do
piwnicy.Ktośschodziłposchodach.Odsłoniłauszy.

-Nikogotuniema-usłyszałaJules’a.-Dziewczynkabyłasama.

Znaleźliśmyjąwbudzienaszegopsa.

background image

Słychaćbyło,jakGenevievewycieranos.Następniejejzałzawionyizmęczonygłos.

-Proszę,niezabierajciedziewczynki!Jestzbytchora.Ironiczna,gardłowaodpowiedź:

-Proszępani,tożydowskiedziecko.Zapewneuciekłozjednegozpobliskichobozów.Niemapowodu,
dlaktóregomiałobybyćwpaństwadomu.

Dziewczynka przyglądała się pomarańczowej plamie światła latarki przesuwającej się po kamiennych
ścianachpiwnicy,corazbliżejniej.Poczym,przerażona,dostrzegłaogromnycieńżołnierzaodcinający
sięodścianyniczymwkreskówce.

Szedłponią.Zabierzeją.Starałasięskulićwjaknajmniejszykłębek;wstrzymałaoddech.Czuła,jakby
przestałojejbićserce.Nie,nieznajdąjej!Tobyłobystraszliwieniesprawiedliwe,zbytokropne.Czynie
wystarczy,żedopadlijużbiednąRachel?

Dokądzostałazabrana?Czybyłajużnazewnątrz,wciężarówcezżołnierzami?

Możezemdlała?Gdziemiałatrafić-doszpitala?Czyzpowrotemdoobozu?Tekrwiożerczepotwory.
Potwory!Nienawidziłaich.Chciałaby,żebywszyscynieżyli.

Sukinsyny. Wypowiedziała w głowie wszystkie brzydkie słowa, jakie znała, wszystkie słowa, jakich
mama zakazała używać. Powtarzała je w myślach tak głośno, jak mogła, zaciskając powieki, nie chcąc
widziećpomarańczowejplamyświatłasunącejwjejstronępotorbach,międzyktórymibyłaschowana.

Nieznajdąjej.

Nigdy.Sukinsyny.Podłesukinsyny.

ZnowugłosJules’a.

-Nikogotamniema,poruczniku.Dziewczynkabyłasama.Ledwomogłaustaćnanogach.Musieliśmysię
niązająć.

Wuszachdziewczynkirozbrzmiałysłowaporucznika:

-Tylkosprawdzamy.Obejrzymypańskąpiwnicę,poczympójdziepanznamidoKommandantur.

Dziewczynkastarałasięnieruszaćinieoddychać,podczasgdyświatłolatarkibłądziłonadjejgłową.

-Pójśćzpanem?-Juleszdawałsięprzerażony.-Aledlaczego?

Śmiech.

-TrzymapanŻydówkęwdomuipytasiędlaczego?

TymrazemgłosGenevieve,zaskakującospokojny.Wydawałosię,żeprzestałapłakać.

-Widziałpan,żenicnieukrywaliśmy,poruczniku.Pomagaliśmydziewczyncewrócićdozdrowia.Ityle.
Niewiemynawet,jaksięnazywa.Niebyławstanienicpowiedzieć.

background image

-Tak-podjąłwątekJules-wezwaliśmynawetlekarza.Absolutnienicnieukrywaliśmy.

Chwilaciszy.Dziewczynkausłyszałakaszlnięcieporucznika.

-Faktycznie,tylenampowiedziałGuillemin.Nieukrywaliściejej.TakpowiedziałdobryHerrDoktor.

Dziewczynka czuła, jak ktoś porusza ziemniaki, pod którymi się schowała. Trwała w całkowitym
bezruchu;wstrzymałaoddech.Łaskotałojąwnosieibardzochciałakichnąć.

PonowniegłosGenevieve:spokojnyipogodny,arównocześniezdecydowany.Ton,któregodziewczynka
dotądniesłyszała.

-Czychcielibypanowienapićsięwina?Odgłosprzesuwanychziemniakówustał.

Nagórzeporucznikkrzyknąłochoczo:

-Wina?Jawohl.’

-Możedotegoodrobinępate?-kontynuowałaGenevievetymsamympogodnymtonem.

Kroki oddaliły się po schodach, a klapa opadła z trzaskiem. Dziewczynka niemal nie zemdlała z ulgi.
Objęłasięramionami.Potwarzyspływałyjejłzy.

Jakdługosiedzieliprzybrzękukieliszków,szuraniustóp,głośnymśmiechu?

Zdawało się to ciągnąć bez końca. Głos porucznika wydawał się coraz radośniejszy. Usłyszała nawet
donośnebeknięcie.DopiwnicyniedocierałyzatogłosyJules’aczyGenevieve.Czywciążsąnagórze?
Cosiętamdzieje?

Pragnęławiedzieć.Zdawałasobiejednaksprawę,żemusisiedzieć,gdziejest,dopókinieprzyjdziepo
niąJuleslubGenevieve.

Zesztywniała,alenieważyłasięruszyć.

Wkońcuwdomuzapanowałacisza.Pieszaszczekałraz,poczymumilkł.

Dziewczynkanasłuchiwała.CzyNiemcyzabralizesobąJules’aiGenevieve?Czybyłasamawdomu?
Poczymdotarłodoniejstłumionełkanie.

KlapauniosłasięzezgrzytemiusłyszaładochodzącyzgórygłosJules’a.

-Sirko!Sirko!

Miała czerwone od kurzu oczy i mokre, brudne policzki, a gdy weszła na obolałych nogach na górę,
zobaczyłazałamanąGenevieveztwarząukrytąwdłoniach.Julesstarałsiępocieszyćżonę.Dziewczynka
przyglądała się bezradnie. Starsza pani podniosła wzrok. Dziewczynka nagle przestraszyła się jej
postarzałejizapadniętejtwarzy.

- To dziecko - szepnęła Genevieve - zostało zabrane na śmierć. Nie wiem gdzie ani jak, ale wiem, że

background image

zginie.Niechcielisłuchać.Próbowaliśmyichupić,alesięniedali.

Pozwolilinamzostać,leczzabraliRachel.

Po pomarszczonych policzkach spływały łzy. Zrozpaczona pokręciła głową, po czym złapała Jules’a za
rękęiprzycisnęłajądosiebie.

-MójBoże,cosięztymkrajemdzieje?

Genevieve skinieniem przywołała dziewczynkę, pomarszczoną dłonią uchwyciła drobną rączkę.
Uratowalimnie,powtarzaiawmyślachdziewczynka.

Uratowalimnie.Uratowalimojeżycie.MożektośtakiuratowałMichela,uratowałpapęimaman.Może
jestjeszczenadzieja.

-MojamałaSirka!-westchnęłaGenevieve,ściskającjejpalce.-Byłaśtakadzielnatamnadole.

Na twarzy dziewczynki pojawił się piękny odważny uśmiech, który przeniknął prosto do serc starszych
państwa.

-Proszę-powiedziała-niemówciejużdomnieSirka.Takmnienazywano,gdybyłammałymdzieckiem.

-Jakzatempowinniśmysiędociebiezwracać?-zapytałJules.

Dziewczynkawyprostowałaramionaipodniosłagłowę.

-NazywamsięSarahStarzyński.

ByłamwdrodzedodomuposprawdzeniuzAntoine’em,jaksięposuwaremont.

Zatrzymałam się przy rue de Bretagne. Garaż wciąż tam był. Była również tabliczka przypominająca
przechodniom,żeżydowskierodzinyztrzeciejdzielnicyzostałyzebranewtymmiejscuranoszesnastego
lipca tysiąc dziewięćset czterdziestego drugiego, zanim przewieziono je do Vel’ d’Hiv’, skąd zostały
zesłanedoobozówśmierci.TotutajrozpoczęłasięodysejaSary,pomyślałam.Agdziesięskończyła?

Stojącprzedtabliczką,niezwracającuwaginaruchuliczny,niemalwidziałamSaręidącąoświcietego
gorącegolipcowegodniaruedeSaintongezmatką,ojcemipolicjantami.Tak,miałamtowszystkoprzed
oczami, widziałam, jak zostają zmuszeni do wejścia do garażu, właśnie tutaj. Widziałam słodką
twarzyczkęwkształciesercaorazwidocznenaniejniezrozumienieistrach.

Spięte kokardką złote loki, trochę skośne turkusowe oczy. Sarah Starzyński. Czy jeszcze żyje? Miałaby
dziś siedemdziesiąt lat. Nie, nie mogła już żyć. Znikła z powierzchni ziemi wraz z resztą dzieci z Vel’
d’Hiv’.NigdyniewróciłazAuschwitz.Byłajedyniegarstkąpyłu.

Wróciłam do samochodu. Nigdy nie nauczyłam się jeździć z ręczną skrzynią biegów, czym
wpasowywałamsięwefrancuskistereotypAmerykanki.

Miałamniewielkiejapońskieautozautomatycznązmianąbiegów.Bertrandsięzniegonaśmiewał.

background image

Nigdy nie jeździłam po Paryżu samochodem. System autobusów i metra sprawdzał się doskonale. Nie
odczuwałampotrzebysiadaniazakierownicą,byporuszaćsiępomieście.Toteżstanowiłotematżartów
Bertranda.

Tego popołudnia mieliśmy z Bamberem odwiedzić Beaune-laRolande oddalone o godzinę drogi od
Paryża. Rano pojechałam z Guillaume’em do Drancy, tuż obok Paryża. Było wciśnięte pomiędzy szare
zapuszczoneprzedmieścia:BobignyiPantin.

PodczaswojnyzpołożonegowcentrumfrancuskiejsiecikolejowejDrancyodjechałodoPolskiponad
sześćdziesiąt pociągów. Gdy przechodziliśmy obok dużej nowoczesnej rzeźby upamiętniającej
wydarzenia,któremiałytammiejsce,nieprzyszłomidogłowy,żeobózjestterazzamieszkany.Ajednak:
kobiety spacerowały z wózkami i psami, dzieci biegały i krzyczały, zasłony powiewały na wietrze, na
parapetachstałykwiaty.Byłamzdumiona.Jakmożnabyłożyćwtychścianach?

SpytałamGuillaume’a,czyotymwiedział.Przytaknął.Powyrazietwarzywidaćbyło,żejestporuszony.
Całajegorodzinazostałastądzesłananaśmierć.

Niebyłomułatwotutajprzyjść.Jednakchciałmitowarzyszyć,wręcznalegał.

Kurator Muzeum Drancy, mężczyzna w średnim wieku imieniem Menetzky, sprawiał wrażenie
zmęczonego. Czekał na nas przed malutkim budynkiem, który otwierał jedynie po wcześniejszym
zgłoszeniutelefonicznym.

Obeszliśmy niewielki pokój, oglądając fotografie, artykuły i mapy. Pod jedną ze ścian stała gablota z
kilkomażółtymigwiazdami.Porazpierwszyzobaczyłamprawdziwążydowskągwiazdę.

Byłampodwrażeniem.Czułamsięteżzgorszona.

Obózniewielesięzmieniłwciąguostatnichsześćdziesięciulat.Wielkabetonowabudowlawkształcie
litery U, wzniesiona w późnych latach trzydziestych jako innowacyjny projekt mieszkalny, a
zarekwirowana w czterdziestym pierwszym przez rząd Vichy w celu deportowania Żydów, od
czterdziestegosiódmegosłużyłajakodomdlaczterysturodzin.Mieszkaniabyłymalutkie,alezatomiały
najniższeczynszewokolicy.

SpytałamsmętnegopanaMenetzkiego,czymieszkańcyCitedelaMuette

-jaknazywałosięosiedle,codziwnymtrafemoznaczało„MiastoNiemych”-

wiedzielicośohistoriiswoichdomów.Pokręciłgłową.Mieszkańcybyliwwiększościmłodzi.

Nie wiedzieli o niczym i niczym się nie interesowali. Następnie spytałam, czy muzeum jest często
odwiedzane.Stwierdził,żeszkołyprzysyłajątuwycieczki,aczasamiprzychodząturyści.Przejrzeliśmy
księgę gości. „Pamięci Paulette, mojej matki. Kocham cię i nigdy o tobie nie zapomnę. Będę tu
przychodzićcorokukutwojejpamięci.TostądwyjechałaśdoAuschwitzw1944inigdyniewróciłaś.
Twojacórka,Danielle”.Poczułamnapływającemidooczułzy.

Wyszliśmy na dwór, by obejrzeć stojący na środku trawnika przed muzeum pojedynczy wagon bydlęcy.
Byłzamknięty,leczkuratormiałklucz.

background image

Guillaumepomógłmiwejśćdośrodkaiobojestanęliśmywniewielkiejpustejprzestrzeni.

Próbowałam ją sobie wyobrazić wypełnioną tłumem ściśniętych obok siebie ludzi, małymi dziećmi,
dziadkami, rodzicami w wieku średnim i nastolatkami, w drodze ku śmierci. Guillaume zbladł.
Powiedziałpóźniej,żenigdyniebyłwewnątrzwagonu.

Nigdy się nie odważył. Spytałam, czy dobrze się czuje. Przytaknął, lecz widziałam, jak bardzo był
wstrząśnięty.

Gdy wracałam do samochodu z pękiem broszur i książek pod pachą, nie mogłam się powstrzymać od
myśli o tym, jak nieludzkie było Drancy podczas lat wojennego terroru. O niekończącym się szeregu
pociągówwiozącychŻydówprostodoPolski.

Wciąż powracały mi do głowy poruszające opisy przyjazdu do Drancy pod koniec lata czterdziestego
drugiegoczterechtysięcypozbawionychrodzicówdziecizVel’d’Hiv’,brudnych,chorychiumierających
zgłodu.CzySarahbyłajednymznich?

Czy pojechała z Drancy do Oświęcimia, przerażona i samotna w bydlęcym wagonie pełnym obcych
ludzi?

Bamberczekałprzedbudynkiem,wktórymznajdowałosięnaszebiuro.

Położyłsprzętfotograficznynatylnymsiedzeniu,poczymwcisnąłswojewysokieciałowfotelpasażera.
Spojrzałnamnie.Widziałam,żejestprzejęty.

Położyłłagodnierękęnamoimramieniu.

-Hm,Julio,dobrzesięczujesz?

Najwyraźniejokularyprzeciwsłoneczneniepomogły.Miałamwypisanąnatwarzyciężkąnoc.Rozmowa
zBertrandemposzaregodzinyświtu.Imwięcejmówił,tymbardziejbyłzdecydowany.Nie,niechciał
tego dziecka. Dla niego na razie nie było nawet dzieckiem. Nie było niczym. Nie była to istota ludzka,
lecz jedynie drobny zalążek, którego nie chciał, z którym nie mógł się pogodzić. To było dla niego za
wiele. Ku mojemu zdumieniu Bertrandowi załamał się głos, a jego twarz zdawała się postarzała i
zniszczona.Gdziesiępodziałmójmąż,niefrasobliwy,pewnysiebie,nieprzywiązującydoniczegowagi?
Niewierzyłamwłasnymoczom.Ajeżelizdecydujeszsięjeurodzićmimomojegowyraźnegosprzeciwu-
powiedziałochryple-tobędziekoniec.Koniecczego?Patrzyłamnamęża,przerażona.Koniecznami-
oznajmiłokropnymdrżącymgłosem,któregonigdywcześniejniesłyszałam.Koniecmałżeństwa.

Milczeliśmy,mierzącsięwzrokiemprzezblatkuchennegostołu.

Spytałam,dlaczegoażtakprzerażałygonarodzinydziecka.Odwrócił

głowę,westchnąłiprzetarłoczy.Starzejęsię-oznajmił.Zbliżałsiędopięćdziesiątki.Tobyłookropne
jużsamowsobie.Starzeniesię.Naciskwpracy,bydotrzymaćtempamłodszymwilkom.Ściganiesięz
nimidzieńpodniu.

Zwrócenie uwagi na postępujący powoli, ale nieodwracalnie zanik urody. Twarz w lustrze, z którą tak
trudnobyłosiępogodzić.Nigdyniesłyszałam,byBertrandtakmówił.Nigdynieprzypuszczałabym,że

background image

starzeniesięmożebyćdlaniegotakimproblemem.

-Niechcęmiećsiedemdziesięciulat,kiedytodzieckobędziemiałodwadzieścia-mamrotałwkółko.-
Nie mogę. Nie będę. Julio, musisz to zrozumieć. Jeżeli urodzisz to dziecko, zabijesz mnie. Rozumiesz?
Zabijesz.

Zaczerpnęłampowietrza.ComogłampowiedziećBamberowi?Jakmogłabymwogólezacząćmówić.Co
onmógłzrozumieć?Byłtakimłody,takbardzosięodemnieróżnił.Jednakdoceniałamtroskęisympatię
kolegizpracy.

Wyprostowałamramiona.

- Dobrze, nie będę tego przed tobą ukrywać - oznajmiłam, patrząc na niego i ściskając z całej siły
kierownicę.-Miałamokropnąnoc.

-Mąż?-spytałostrożnie.

-Owszem,mąż-przytaknęłam.Zwróciłsięwmojąstronę.

- Jeżeli chcesz o tym porozmawiać, Julio, jestem tutaj - powiedział tym samym poważnym i
zdecydowanymtonem,którymChurchillniegdyśogłaszał:

„Nigdysięniepoddamy”.

Niemogłamsiępowstrzymaćoduśmiechu.

-Dzięki,Bamber.Jesteświelki.Uśmiechnąłsięszeroko.

-Hm,ajakbyłowDrancy?Jęknęłam.

- O Boże, strasznie. To najbardziej przygnębiające miejsce, jakie możesz sobie wyobrazić. W tym
budynku mieszkają ludzie, rozumiesz? Poszłam tam ze znajomym, którego rodzina została wysłana z
Drancy do Polski. Robienie tam zdjęć nie będzie zbyt przyjemne. Jest dziesięć razy gorzej niż na rue
Nelaton.

WyjechałamzParyżaautostradąA6.Naszczęścieotejporzednianiebyłodużegoruchu.Jechaliśmyw
milczeniu.Zdałamsobiesprawę,żebędęmusiaławkońcuzkimśporozmawiaćoswoichproblemach.O
dziecku.Niemogłamciąglewszystkiegozamykaćwsobie.Charla.Zawcześnie,bydoniejdzwonić.

W Nowym Jorku była zaledwie szósta rano, choć dzień pracy znanej nieugiętej prawniczki już się
zaczynał.Miaładwójkęmałychdzieci,uderzającopodobnychdobyłegomęża,Bena.Terazbyłczarujący
nowymałżonek,Barry.

Jeszczegozbytdobrzenieznałam,wiedziałamtylko,żezajmujesiękomputerami.

PragnęłamusłyszećgłosCharli,jejmiękkieciepłe„Hej!”wsłuchawce,gdydowiadywałasię,żetoja
dzwonię.CharlanigdyniemogłasiędogadaćzBertrandem.Ztrudemsięznosili.Takbyłoodpoczątku.
Wiedziałam,cooniejmyśli.

background image

„Piękna,błyskotliwa,aroganckaamerykańskafeministka”.Orazonaonim.

„Szowinistyczny, cholernie przystojny, zadufany żabojad”. Tęskniłam za Charlą. Za jej charakterem,
śmiechem, szczerością. Kiedy dawno, dawno temu wyjeżdżałam z Bostonu do Paryża, była jeszcze
nastolatką.Niezbytmijejnapoczątkubrakowało.

Totylkomłodszasiostra.Dopieroterazcholerniechciałam,żebybyłaprzymnie.

-Hm-dotarłdomniemiękkigłosBambera-czytoniebyłtenzjazd?

Rzeczywiście.

-Cholera!

-Spokojnie-powiedziałBamber,otwierającmapę.-Następnyteżnampasuje.

-Przepraszam-wymamrotałam.-Jestemtrochęzmęczona.Uśmiechnął

sięzewspółczuciem.Inicniepowiedział.Townimlubiłam.

Zbliżaliśmy się do BeaunelaRolande, małego szarego miasta zagubionego między polami pszenicy.
Zaparkowaliśmywcentrum,przykościeleiratuszu.

Obeszliśmymieścinę.Bambercojakiśczasrobiłzdjęcie.Zwróciłamuwagę,żeniebyłozbytwieluludzi.
Miejscowośćwydawałasięponuraiopuszczona.

Wyczytałam,żeobózmieściłsięwpółnocnowschodniejczęścimieściny,anajegomiejscuzbudowanow
latachsześćdziesiątychtechnikum.Znajdował

się kilka kilometrów od stacji, dokładnie po drugiej stronie miasta, co oznaczało, że skazane na
deportacjęrodzinymusiałyprzejśćprzezśrodekmiejscowości.

-Napewnosątuludzie,którzytopamiętają-powiedziałamBamberowi.

-Ludzie,którzyzeswoichokienlubdrzwiwidzieliniekończącysięsznurskazańców.

Stacjakolejowajużniefunkcjonowała.Zostaławyremontowanaizamienionawprzedszkole.Byłowtym
coś ironicznego, pomyślałam, patrząc przez okna na kolorowe rysunki i pluszowe zwierzaki. Na
ogrodzonejprzestrzenipoprawejstroniebudynkubawiłasięgrupkamałychdzieci.

Kobietawwiekuokołotrzydziestulatwyszłazmaluchemnarękachispytała,czymożewczymśpomóc.
Odpowiedziałam,żejestemdziennikarkązbierającąinformacjenatematobozudlainternowanych,który
znajdowałsiętutajwlatachczterdziestych.Powiedziała,żenigdyniesłyszała,żebybyłtutajjakiśobóz.

Wskazałamnaumieszczonąnadwejściemdoprzedszkolatabliczkę.

Ku pamięci tysięcy żydowskich dzieci, kobiet i mężczyzn, którzy w okresie od maja 1941 do sierpnia
1942przeszliprzeztęstacjęiobózdlainternowanychwBeaunelaRolande,zanimzostalideportowanido
obozuzagładywAuschwitz,gdziezostalizamordowani.Nigdyniezapomnijcie.

background image

Wzruszyłaramionamiiuśmiechnęłasięprzepraszająco.Niewiedziała.

Zresztą była za młoda. To się stało na długo przed jej narodzinami. Spytałam, czy ludzie odwiedzali
stację,byobejrzećtabliczkę.Stwierdziła,żenikogotakiegoniewidziała,odkądzaczęławzeszłymroku
pracowaćwprzedszkolu.

Bamberciąglepstrykał,ajapostanowiłamobejśćprzysadzistybiałybudynek.Poobustronachczarnymi
literamiwyrytabyłanazwamiasta.

Zajrzałamprzezogrodzenie.

Stare szyny były zarośnięte chwastami i trawą, lecz starodawne drewniane podkłady i zardzewiała stal
wciąż znajdowały się na miejscu. Po tych opuszczonych szynach odjechał sznur pociągów prosto do
Oświęcimia.

Poczułam,jakrobimisięciężkonasercu.Nagletrudnomibyłooddychać.

Piątegosierpnia1942konwójnumer15zawiózłrodzicówSaryStarzyńskiprostonaśmierć.

Sarahźlespalatejnocy.CiąglesłyszałaprzenikliwykrzykRachel.Gdzieterazbyła?

Czynicsięjejniestało?Czyktośsięniąopiekował,pomagałdojśćdozdrowia?

Dokądzabranotewszystkieżydowskierodziny?Amatkę?Aojca?AdziecizobozuwBeaune?

Dziewczynkależałanaplecachiwsłuchiwałasięwciszęstaregodomu.

Takwielepytań.Iżadnychodpowiedzi.Dawniejojciecodpowiadałnajejpytania.Dlaczegoniebojest
niebieskie, z czego się składają chmury, skąd się biorą dzieci. Dlaczego morze faluje, dlaczego kwiaty
rosną i dlaczego ludzie się zakochują. Zawsze cierpliwie i spokojnie odpowiadał prostymi, jasnymi
słowamiigestami.Nigdyniemówił,żejestzbytzajęty.Uwielbiałjejnieustającepytania.Mówił,żejest
bardzobystrądziewczynką.

Jednakpodkoniecnieodpowiadałnapytaniatakjakdawniej.Pytaniaożółtągwiazdę,ozakazchodzenia
dokinainabasen.Ogodzinępolicyjną.O

tegopanawNiemczech,którynienawidziłŻydówiktóregosamonazwiskoprzyprawiałojąodreszcze.
Nie,natepytanianieudzielałpełnychodpowiedzi.

Zbywał dziewczynkę lub po prostu milczał. Tuż przed tym, jak przyszli po nich tamci panowie w ów
czarny czwartek, spytała po raz kolejny, drugi albo trzeci, co właściwie sprawia, że ludzie ich
nienawidzą dlatego, że są Żydami. Przecież nie mogli się bać Żydów dlatego, że byli inni. Odwrócił
wtedywzrok,jakbynieusłyszał.Jednakwiedziała,żepytaniedoniegodotarło.

Niechciałamyślećoojcu.Byłotozbytbolesne.Niemogłasobienawetprzypomnieć,kiedyostatniogo
widziała. W obozie... Ale kiedy dokładnie? Nie pamiętała. Matkę zobaczyła po raz ostatni, gdy szła z
innymiłkającymikobietamidługązakurzonądrogąwstronęstacjiizwróciłasięwjejstronę.Tęscenę
miała wyraźnie wyrytą w pamięci niczym fotografię. Blada twarz matki, wyraźny niebieski kolor oczu.
Cieńuśmiechu.

background image

W przypadku ojca nie było żadnego ostatniego momentu. Żadnej sceny, którą mogłaby przywoływać i
wspominać.Próbowałasobieprzypomnieć,jakwyglądał:zobaczyłaprzedoczamichudąciemnątwarz,
udręczone oczy. Śniadą skórę, biel zębów. Dziewczynka często słyszała, że przypomina matkę, tak jak
Michel.Obojemielijejjasnąsłowiańskącerę,wysokieiszerokiekościpoliczkoweorazlekkoskośne
oczy.Pamiętała,jakojciecnarzekał,żeżadnezjegodzieciniejestdoniegopodobne.‘Odepchnęłamyśl
ouśmiechuojca.Byłazbytbolesna.Wzbudzałauczucia,zktóryminiepotrafiłasobieporadzić.

Musiała się jutro dostać do Paryża. Do domu. Musiała się dowiedzieć, co się stało z Michelem. Być
możebyłbezpiecznytakjakona.Możejacyśdobrzyiofiarniludziezdołaliotworzyćdrzwiczkikryjówki
i uwolnić braciszka. Jednak kto mógłby to zrobić? Kto mógł mu pomóc? Nigdy nie ufała dozorczyni,
madameRoyer.Przebiegłespojrzenieisztucznyuśmiech.Nie,nieona.Byćmożetenmiłynauczycielgry
naskrzypcach,którywołałwówponuryczwartkowyporanek:„Dokądichzabieracie?

Todobrzyludzie;niemożecietegozrobić!”.Tak,byćmożetoonzdołał

uratować Michela, może Michel jest bezpieczny w mieszkaniu sąsiada, który gra mu polskie melodie.
ŚmiechMichela,różowepoliczki,klaskaniedrobnymidłońmi,tańczeniewkoło.ByćmożeMichelnanią
czeka,byćmożepytał

nauczycielategoranka:„KiedyprzyjedzieSirka,czyprzyjedziedzisiaj?

Obiecała,żepomniewróci,obiecała!”.

Gdyoświcieobudziłojąpianiekoguta,zorientowałasię,żecałapoduszkajestmokraodłez.Szybkosię
ubrała, wskakując w naszykowane przez Genevieve czyste, trwałe staromodne chłopięce ubranie.
Ciekawe,dokogonależało.DotajemniczegoNicolasaDufaure,któryskrupulatniepodpisał

wszystkieksiążki?Włożyłakluczipieniądzedokieszeni.

Zeszła na dół. Duża chłodna kuchnia była pusta. Jeszcze wcześnie. Kot spał zwinięty na krześle.
Dziewczynka odgryzła kawałek miękkiego chleba i napiła się mleka. Co chwila sprawdzała, czy ma w
kieszenizwitekbanknotówiklucz,upewniałasię,żenigdziesięniezapodziały.

Poranekbyłszaryigorący.Wiedziała,żewieczoremnadejdągwałtowneburze.

Strasznegłośneburze,któretakprzerażałyMichela.Zastanawiałasię,jakdotrzećnastację.CzyOrlean
byłdaleko?Niemiałapojęcia.Jaksobieporadzi?

Jakznajdziedrogę?Doszłamdotąd,powtarzaławkółko,doszłamdotąd,więcniemogęsięterazpoddać.
Znajdę sposób, znajdę jakiś sposób. Jednak nie mogła wyjść, nie pożegnawszy się z Jules’em i
Genevieve.Zatemczekała,rzucająckuromikurczętomokruchyzganku.

Genevieve zeszła jakieś pół godziny później. Na twarzy wciąż widoczne były ślady wczorajszego
załamania. Po kilku minutach pojawił się Jules i czule pocałował krótkie włoski Sary. Dziewczynka
patrzyła, jak powolnymi starannymi ruchami przygotowują śniadanie. Polubiłam ich, pomyślała, nawet
więcejniżpolubiłam.Jakzatemmiałaimpowiedzieć,żedzisiajwyjeżdża?

Będązałamani,byłategopewna.

background image

Jednakniemiaławyboru.MusiaławrócićdoParyża.

Powiedziałaim,gdyuprzątaliposkończonymśniadaniu.

- Ależ nie możesz tego zrobić - zachłysnęła się starsza pani, nieomal upuszczając filiżankę, którą
wycierała. - Na drogach są patrole, pociągi są kontrolowane. Nie masz nawet dokumentów. Zostaniesz
zatrzymanaiwysłanazpowrotemdoobozu.

-Mampieniądze-zauważyłaSarah.

-AletoniepowstrzymaNiemcówprzed...

Jules przerwał żonie, podnosząc rękę. Próbował przekonać Sarę, by została trochę dłużej. Mówił
spokojnieistanowczo,takjakniegdyśojciec.

Słuchała,kiwającwzamyśleniugłową.Jaktowytłumaczyć?Jakichprzekonać,żemusiwrócićdodomu?

CzymogłabyćrówniespokojnaistanowczajakJules?

Słowapopłynęłyzjejustwnieładzie.Miaładośćudawania,żejestdorosła.Tupnęłarozzłoszczona.

-Jeżelispróbujeciemniezatrzymać...-powiedziałazezłościąwgłosie-

jeślimniezatrzymacie,ucieknę.

Wstałairuszyławstronędrzwi.Starsipaństwoniedrgnęli,patrzylinadziewczynkęoniemiali.

-Poczekaj!-wykrztusiłwkońcuJules.-Poczekajchwilę.

-Nie,niebędęczekać.Idęnastację-oznajmiłaSarahzrękąnaklamce.

-Niewiesznawet,jakdoniejdojść-zwróciłuwagęJules.

-Dowiemsię.Znajdę.Odsunęłazasuwę.

-Dowidzenia-pożegnałaJules’aiGenevieve.-Dowidzeniaidziękuję.

Obróciłasięiposzławstronębramy.Tobyłoproste.Tobyłołatwe.

Jednak gdy przechodziła przez furtkę, pochylając się, by pogłaskać psa, zdała sobie sprawę z tego, co
zrobiła.Byłaterazsama.Całkowiciesama.

Przypomniała sobie piskliwy krzyk Rachel. Głośne kroki maszerujących żołnierzy. Przyprawiający o
dreszcze śmiech porucznika. Nagle zabrakło jej odwagi. Wbrew własnej woli obróciła głowę, by
spojrzećrazjeszczewstronędomu.

JulesiGenevievepatrzylinaniąprzezokno.Obojeotrząsnęlisięzbezruchuwtymsamymmomencie.
Juleszłapałczapkę,aGenevievetorebkę.

Pospieszylinadwórizamknęlidrzwinaklucz.Gdydobieglidodziewczynki,Julespołożyłjejrękęna

background image

ramieniu.

-Proszę,niezatrzymujciemnie-wymamrotałaSarah,rumieniącsię.

Równocześniesięcieszyłaizłościła,żezaniąposzli.

-Zatrzymaćcię?-uśmiechnąłsięJules.-Niezatrzymujemycię,głuptasku.Idziemyztobą.

Szliśmyprzezsuche,nagrzanesłońcempowietrzewstronęcmentarza.

Naglezrobiłomisięniedobrze.Musiałamsięzatrzymaćiprzezchwilęgłębokopooddychać.

Bambersięprzejął,pytał,czynicminiejest.Powiedziałam,bysięniemartwił,żetozbrakusnu.Nadal
wydawałsiępowątpiewać,jednaknicniepowiedział.

Cmentarz był niewielki, lecz znalezienie czegokolwiek, co by nas interesowało, zajęło dłuższą chwilę.
Już prawie się poddaliśmy, gdy Bamber na jednym z grobów dostrzegł ułożone zgodnie z żydowskim
zwyczajemkamyki.

Podeszliśmy bliżej. Na płaskim białym kamieniu było napisane: Ten pomnik wznieśli deportowani
żydowscy weterani dziesięć lat po ich uwięzieniu, w celu upamiętnienia męczeńskiej śmierci ofiar
hitlerowskiegobarbarzyństwa.Maj1941-maj1951.

-Hitlerowskiebarbarzyństwo!-powiedziałBamber.-Brzmi,jakbyFrancuziniemielizcałąsprawąnic
wspólnego.

Na bocznych ścianach nagrobka widniało parę nazwisk i dat. Pochyliłam się, by dokładniej im się
przyjrzeć. Dzieci. W wieku zaledwie dwóch czy trzech lat. Dzieci, które zginęły w obozie w lipcu i
sierpniu1942.DziecizVel’d’Hiv’.

Zawsze próbowałam sobie uświadomić, że wszystko, co czytam o aresztowaniach, jest opisem
prawdziwychzdarzeń.Jednakdopierotegogorącegowiosennegodnia,kiedyprzyglądałemsięgrobowi,
dotarłotodomnie.

Pojęłamwpełnirzeczywistośćtychwydarzeń.

Zrozumiałam, że nie spocznę, dopóki nie wyjaśnię, co dokładnie się stało z Sarą Starzyński i co
Tezacowietakbardzochcieliprzedemnąukryć.

W drodze powrotnej do centrum miasta zobaczyliśmy idącego powoli starego mężczyznę z koszem
warzywwręku.Wyglądałnaponadosiemdziesiątlat.Miałczerwonątwarzibiałewłosy.Spytałamgo,
czywie,gdziesięznajdowałdawnyobózdlaŻydów.Przyjrzałsięnampodejrzliwie.

-Obóz?Chceciewiedzieć,gdziebyłobóz?Przytaknęliśmy.

-Niktniepytaoobóz-wymamrotał.Zacząłskubaćporywkoszyku,unikającnaszychspojrzeń.

-Wiepan,gdziebył?-nalegałam.Zakasłał.

background image

-Oczywiście,żewiem.Całeżycietumieszkam.Kiedybyłemdzieckiem,niewiedziałem,cototakiego.
Nikt o tym nie mówił. Zachowywaliśmy się, jakby go tam nie było. Wiedzieliśmy, że ma to coś
wspólnego z Żydami, ale nie zadawaliśmy żadnych pytań. Zbytnio się baliśmy. Zajmowaliśmy się więc
własnymisprawami.

-Pamiętapancośkonkretnego?-spytałam.

- Miałem około piętnastu lat. Pamiętam lato czterdziestego drugiego, tłumy Żydów idące ze stacji,
przechodząceprzeztęwłaśnieulicę.O,tutaj.-

Wskazałwykrzywionympalcemnaszerokąulicę,naktórejstaliśmy.-AvenuedelaGare.

TłumyŻydów.Aktóregośdniarozległsięhałas.Straszliwytumult.

Mimożemoirodzicemielidomzdalaodobozu,itakgosłyszeliśmy.Ryk,któryroznosiłsiępocałym
mieście.Trwałażdowieczora.Słyszałem,jakrodzicerozmawiajązsąsiadami.

Mówili, że tam w obozie oddzielono matki od dzieci. Po co? Nie wiedzieliśmy. Widziałem grupę
żydowskichkobietidącychzpowrotemnastacjękolejową.Nie,onenieszły.Zapłakanezataczałysiępo
drodzepopychaneprzezpolicjantów.

Zamyślony,spuściłwzrok.Poczympodniósłzestekiemkoszyk.

-Któregośdnia-powiedział-obózopustoszał.Pomyślałem:„Żydzisobieposzli”.

Nie chciałem wiedzieć dokąd. Przestałem o tym myśleć. Wszyscy przestaliśmy. Nie chcemy pamiętać.
Dziśmożnaspotkaćludzi,którzytumieszkają,anawetniewiedzą,żecośtakiegomiałomiejsce.

Odwrócił się i odszedł. Pospiesznie zapisałam wszystko, co mówił, czując, że znowu robi mi się
niedobrze. Jednak tym razem nie miałam pewności, czy była to wina porannych mdłości, czy tego, co
wyczytałamwoczachstarszegomężczyzny:obojętnościipogardy.

OpuściliśmyplaceduMarche,pojechaliśmyrueRolandizaparkowaliśmyprzedszkołą.Bamberzwrócił
uwagę, że ulica nazywa się „rue des Deportes”, ulica deportowanych. Pocieszyło mnie to. Chyba nie
zniosłabymwidokutabliczkiznazwą

„avenuedelaRepubliąue”.

Technikumznajdowałosięwponurymnowoczesnymbudynku,nadktórymgórowałastarawieżaciśnień.
Trudno było sobie wyobrazić, że pod grubym cementem i miejscami parkingowymi znajdował się tutaj
kiedyśobóz.

Przed wejściem uczniowie palili papierosy. Mieli przerwę na obiad. Na zaniedbanym skrawku zieleni
przed szkołą dostrzegliśmy dziwne obłe rzeźby, w których wyryte były postacie. Na jednej z nich było
napisane:Musządziałaćzesobąidlasiebiewduchubraterstwa.Nicwięcej.WymieniliśmyzBamberem
spojrzenia,próbującsiędomyślić,ocochodzi.

Spytałamjednegozuczniów,czyrzeźbamacośwspólnegozobozem.

background image

Odpowiedziałpytaniem:

-Jakimobozem?

Jego koleżanka zachichotała. Wyjaśniłam, o jaki obóz chodzi. Nieco spoważniał. Po czym uczennica
powiedziała,żekawałekdalejwstronęcentrumjesttabliczka.Niezauważyliśmyjej,gdytujechaliśmy.
Spytałamdziewczynę,czybyłtopomnikkuczyjejśpamięci.Miaławrażenie,żetak.

Pokryty wyblakłymi złotymi napisami pomnik z czarnego marmuru postawił w sześćdziesiątym piątym
burmistrz Beaune-laRolande. Na szczycie wyryta była złota gwiazda Dawida. A pod nią nazwiska.
Niekończąca się lista nazwisk. Znalazłam dwa, które wyglądały boleśnie znajomo: „Starzyński,
Władysław.Starzyński,Rywka”.

Przedmarmurowymsłupemzauważyłamniewielkąkwadratowąurnę.

Tutaj znajdują się prochy naszych męczenników z AuschwitzBirkenau. Nieco wyżej, pod listą nazwisk,
odczytałamkolejnezdanie:Pamięci3500

przetrzymywanych w BeaunelaRolande i Pithiviers żydowskich dzieci brutalnie rozdzielonych od
rodziców,deportowanychieksterminowanyehwAuschwitz.

Bamber odczytał na głos ze swym nienagannym brytyjskim akcentem: Ofiary nazistów pochowane na
cmentarzuBeaune-laRolande.Poniżejznaleźliśmytesamenazwiska,cowyrytenagrobienacmentarzu.
DziecizVel’d’Hiv’,którezginęływobozie.

-Znowu„ofiarynazistów”-powiedziałpodnosemBamber.

-Wyglądamitonapoważnyprzypadekamnezji.Staliśmyiwmilczeniuprzyglądaliśmysiępomnikowi.
Bamber zrobił wcześniej parę zdjęć, lecz teraz aparat leżał w futerale. Na czarnym marmurze nie było
żadnejwzmiankiotym,żefrancuskapolicjasamodzielniezarządzałaobozem,aninatemattego,cosię
działozadrutamikolczastymi.

Spojrzałamwstronęcentrummiasta.Złowieszczowyglądającaciemnaiglicakościołaznajdowałasiępo
mojejlewejstronie.

SarahStarzyńskiszławupalewłaśnietądrogą.Przechodziłaprzedmiejscem,wktórymstałam,poczym
skręciławlewo-doobozu.Parędnipóźniejjejrodzicewyszlizpowrotemkustacji,kuśmierci.Dzieci
zostawionosamenacałetygodnie,poczymprzewiezionojedoDrancy.Anastępniezesłanonasamotną
śmierćpodługiejpodróżydoPolski.

Co się stało z Sarą? Czy zginęła tutaj? Ani na cmentarzu, ani na pomniku nie było jej imienia. Czy
uciekła?Spojrzałamzawieżęciśnieńznajdującąsięnapółnocnymskrajumiasta.CzySarahjeszczeżyła?

Zadzwoniłamikomórka.Obojepodskoczyliśmy.Dzwoniłamojasiostra,Charla.

-Wszystkowporządku?-spytała.Byłojąsłychaćzaskakującodobrze.

Jakby stała tuż obok mnie, a nie tysiące kilometrów stąd po drugiej stronie Atlantyku. - Zostawiłaś mi
ranodosyćponurąwiadomość.

background image

MojemyślipowoliopuściłySaręStarzyńskinarzeczdziecka,któremiałamwsobie.

Przypomniałamsobiesłowa,któreBertrandwczorajwypowiedział:

background image

„Koniecznami”.

Ponowniepoczułamnasobieciężartegoświata.

DworzecwOrleaniebyłhałaśliwymiruchliwymmiejscem,istnymmrowiskiemrojącymsięodszarych
mundurów.Sarahtrzymałasiębliskostarszychpaństwa.Niechciała,bybyłoponiejwidać,żesięboi.
Skoro dotarła tak daleko, mogła jeszcze mieć nadzieję. Liczyć na to, że znajdzie w Paryżu to, czego
pragnie.Musibyćdzielna.

-Jeżeliktośsięspyta-szepnąłJules,kiedyczekaliwkolejce,bykupićbiletydoParyża-jesteśnaszą
wnuczkąStephanieDufaure.Ogolonocigłowę,bowszkolezłapałaśwszy.

GenevievewyprostowałaSarzekołnierzyk.

-Taklepiej-powiedziałauśmiechnięta.-Wyglądaszbardzoładnieiczysto.

Zupełniejaknaszawnuczka!

-Czynaprawdęmaciewnuczkę?-spytałaSarah.-Czytojejubrania?

Genevieveroześmiałasię.

- Nie mamy nikogo poza rozbieganymi wnukami, Gaspardem i Nicolasem. Oraz synem Alainem. Ma
czterdzieści parę lat. Mieszka w Orleanie ze swoją żoną, Henriettę. To ubranie Nicolasa, jest trochę
starszyodciebie.Z

nimtodopierojestbieganina.

Sara podziwiała to, jak Jules i Genevieve udawali, że są zrelaksowani, uśmiechając się do niej i
zachowując,jakbytobyłzwyczajnyporanekicałkiemnormalnawyprawadoParyża.Jednakdostrzegała
szybkiespojrzeniaobojga,kiedyrozglądalisiępostacji.Byłabardzozdenerwowana,gdyzobaczyła,jak
żołnierze legitymują każdego, kto chce wsiąść do pociągu. Wyciągnęła szyję, by się im przyjrzeć.
Niemcy? Nie, Francuzi. Francuscy żołnierze. Nie miała żadnych dokumentów. Nie miała niczego poza
kluczemipieniędzmi.PocichuidyskretniepodałagrubyzwójpieniędzyJules’owi.Spojrzałnaniąze
zdziwieniem.Wskazałabrodąnastojącychprzydrzwiachdowagonówżołnierzy.

-Cochcesz,żebymztymzrobił,Saro?-spytał.

-Każącipokazaćmojąkartętożsamości,ajatakiejniemam.Możetopomoże.

Julesobserwowałustawiającąsięprzedwejściemdopociągukolejkę.

Zacząłsiędenerwować.Genevieveszturchnęłagołokciem.

-Jules!-syknęła.-Tomożezadziałać.Musimyspróbować.Niemamywyboru.

Starszy pan wyprostował się i skinął głową. Zdawał się odzyskać panowanie nad sobą. Kupili bilety i
udalisięwstronępociągu.

background image

Peron był zapchany. Pasażerowie napierali ze wszystkich stron: kobiety z piszczącymi dziećmi, starsi
mężczyźnizpoważnymiminami,niecierpliwibiznesmeniwgarniturach.Sarahwiedziała,comusizrobić.
Pamiętała chłopca, który uciekł ze stadionu, wymykając się w zamieszaniu. Teraz ona musiała
wykorzystać rozgardiasz przepychanek i kłótni oraz hałas tłumu i wykrzykiwanych przez żołnierzy
rozkazów.

Puściła rękę Jules’a, pochyliła się i ruszyła przed siebie. To jak zanurzanie się pod wodą, pomyślała.
Ściśnięta masa spódnic, spodni, butów i kostek. Przeciskała się, rozpychając drogę łokciami. Wreszcie
tużprzedniąwyrósłpociąg.

Kiedysięwdrapywaładośrodka,poczuła,żektośchwyciłjązaramię.

Natychmiastopanowałamięśnietwarzyizrobiłaniewinnąminę,uśmiechającsięlekko.

Uśmiechała się jak zwyczajna dziewczynka. Zwyczajna dziewczynka jadąca do Paryża. Zwyczajna
dziewczynkajaktawsukiencekolorulila,którąwidziałazwagonuwdrodzedoobozu,takdawnotemu.

-Jestemzbabcią-powiedziała,pokazującwniewinnymuśmiechuzębyiwskazującnawnętrzewagonu.
Żołnierzkiwnąłgłowąipozwoliłjejwejść.Nieodważyłasięoddychać,dopókinieweszładośrodkai
niewyjrzałaprzezokno.

Czułałomotserca.

OtoztłumuwyłanialisięJulesiGenevieve.Patrzylinaniąoszołomieni.

Pomachałatńumfalnie.Byłazsiebiedumna.Samazdołałasiędostaćdopociągumimostrzegącychwejść
żołnierzy.

Jejuśmiechzniknął,gdyzobaczyła,iluniemieckichoficerówwsiadadopociągu.

Głośne i brutalne głosy roznosiły się po zatłoczonym korytarzu, przez który się przepychali. Ludzie
odwracaliwzrok,wpatrywalisięwpodłogę,staralisięjaknajmniejzwracaćnasiebieuwagę.

SarahstaławroguwagonunawpółschowanapomiędzyJules’aiGenevieve.Widaćbyłotylkodrobną
twarzwystającąspomiędzyichramion.

Patrzyła, jak się zbliżają Niemcy. Wpatrywała się w nich zafascynowana. Nie mogła oderwać wzroku.
Julesszepnął,bypatrzyłagdzieindziej.Jednakniebyławstanie.

JedenzmężczyznwzbudzałwSarzeszczególnąodrazę.Byłwysokiichudy,ajegotwarzbladaikoścista.
Miał oczy o tak bladym odcieniu niebieskiego, że gdy nie były schowane pod grubymi różowymi
powiekami, źrenice wydawały się niemal przezroczyste. Kiedy grupa oficerów przechodziła obok,
wysokichudymężczyznąwyciągnąłdługieramięwszarymrękawieipociągnąłSaręzaucho.Przeszedł
jądreszcz.

-No,chłopcze-roześmiałsięoficer-niemusiszsięmniebać.Któregośdniateżbędzieszżołnierzem,
prawda?

JulesiGenevieveniezdejmowaliztwarzysztucznychuśmiechów.

background image

TrzymaliSaręnaturalnie,jednakczuła,jakdrżąimręce.

- Macie ładnego wnuczka - uśmiechnął się szeroko oficer, czochrając wielką dłonią krótko ostrzyżone
włosySary.-Niebieskieoczy,złotewłosy,całkiemjakdzieciunas.

Ostatniespojrzeniebladychoczuociężkichpowiekach,poczymżołnierzsięodwróciłiposzedłzagrupą
mężczyzn. Myślał, że jestem chłopcem, uświadomiła sobie Sarah. A przy tym nie myślał, że jestem
Żydem.CzyŻydamożnabyłoodrazurozpoznać?Niebyłapewna.KiedyśspytałaArmelle.W

odpowiedziusłyszała,żeniewyglądanaŻydówkęzewzględunajasnewłosyiniebieskieoczy.Zatem
uratowałymniedzisiajmojewłosyioczy,pomyślała.

Większośćpodróżyspędziławciśniętawmiękkieciepłostarszychpaństwa.Niktsiędonichnieodzywał,
niktonicniepytał.Patrzącprzezokno,myślałaozbliżającymsięzkażdąchwiląParyżu,otym,jakjest
coraz bliżej Michela. Patrzyła na zbierające się szare chmury, na pierwsze ciężkie krople deszczu
uderzająceoszybęispływająceukosem,spłaszczoneprzezpędpowietrza.

PociągzatrzymałsięnastacjiAusterlitz.Tostądodjechałazrodzicamitegogorącegodnia.Dziewczynka
wysiadłazJules’emiGenevievezpociągu.

Poszliwstronęperonumetra.

Jules nagle się zatrzymał. Spojrzeli przed siebie. Szereg policjantów w granatowych mundurach
zatrzymywałilegitymowałpasażerów.Genevievenicniepowiedziała,ajedynielekkoichpopchnęłai
szładalejzdecydowanymkrokiem,trzymającwysokookrągłąbrodę.Julesposzedłzanią,trzymającSarę
zarękę.

Sarah, stojąc w kolejce, przyglądała się twarzy policjanta. Mężczyzny po czterdziestce z grubą złotą
obrączkąślubną.Miałzobojętniaływyraztwarzy.

Jednak widziała, jak jego oczy przeskakują z trzymanych w ręku papierów na twarz stojącej przed nim
osoby.Skrupulatniewykonywałswojezadanie.

Sarahprzestałaonimmyśleć.Niechciałasięzastanawiać,cosięstanie.

Nieczułasięnasiłach,bytosobiewyobrazić.

Pozwoliłamyślomswobodniebłądzić.Pomyślałaokocie,któregokiedyśmieli,przezniegokichała.Jak
sięnazywał?Niemogłasobieprzypomnieć.

Jakośśmiesznie:BonbonczyReglisse.Rodziceoddaligokomuś,boczułaprzynimdrapaniewnosiei
miałazaczerwienioneoczy.Żałowała,żezostałoddany,aMichelcałydzieńpłakał.

Mówił,żetojejwina.

Mężczyzna w mundurze wyciągnął zblazowanym gestem dłoń. Jules podał mu karty tożsamości w
kopercie. Mężczyzna spojrzał na dokumenty, podnosząc wzrok to na Jules’a, to na Genevieve. Po czym
spytał:

background image

-Adziecko?

Juleswskazałnakopertę.

-Kartadzieckajestwśrodku,proszępana.Razemznaszymi.

Mężczyznasprawnymkciukiemotworzyłszerzejkopertę.Złożonywetrojedużybanknotpojawiłsięna
spodzie.Mężczyznaniedrgnął.

Spojrzałponownienapieniądze,następnienatwarzSary.Odwzajemniłaspojrzenie.

Niekuliłasięaniniebłagała.Poprostunaniegopatrzyła.

Chwilazdawałasięciągnąćwnieskończoność,niczymtaniekończącasięminuta,poktórejmężczyznaw
oboziewkońcupozwoliłimuciec.

Policjantkiwnąłgłową.PodałJules’owikartytożsamości,akopertępłynnymruchemwłożyłdokieszeni.
Poczymsięodsunął,bypozwolićimprzejść.

-Dziękuję,monsieur-powiedział.-Następny.

SłyszałamwsłuchawcegłosCharli:

-Mówiszpoważnie?Niemógłpowiedziećczegośtakiego.Niemożecięstawiaćwtakiejsytuacji.Nie
maprawa.

Tobyłjużgłosprawniczki,zdecydowanej,asertywnejprawniczkizManhattanu,któraniebałasięnikogo
iniczego.

-Owszem,powiedział-odparłamobojętnie.-Oznajmił,żeznamikoniec.

Powiedział,żemniezostawi,jeżelisięzdecydujęjeurodzić.Twierdził,żeczujesięstary,żenieporadzi
sobiezjeszczejednymdzieckiem,żeniechcebyćstarymojcem.

Chwilaciszywsłuchawce.

- Czy to ma jakiś związek z tą kobietą, z którą cię zdradzał? - spytała Charla. - Nie mogę sobie
przypomniećjejnazwiska.

-Nie.Bertrandanirazuoniejniewspomniał.

-Niedajsiędoniczegozmusić,Julio.Tojestteżtwojedziecko.Nigdyotymniezapominaj,złotko.

Przezcałydzieńsłyszałamwgłowiesłowasiostry:„Tojestteżtwojedziecko”.

Rozmawiałamzlekarką.NiebyłazdziwionapostawąBertranda.

Zasugerowała,żemożeprzeżywaćkryzyswiekuśredniego,aobowiązkizwiązanezkolejnymdzieckiem
przerastająjegomożliwości.Wielumężczyznzbliżającychsiędopięćdziesiątkiztymsobienieradziło.

background image

CzyBertrandrzeczywiścieprzeżywałkryzys?Jeżelitak,byłotodlamniezaskoczeniem.Niezauważyłam
żadnych oznak nadchodzących problemów. Jak mogłabym je przeoczyć? Myślałam, że po prostu
zachowuje się samolubnie, że jak zwykle myśli tylko o sobie. Tyle też powiedziałam podczas naszej
rozmowy.

Wylałamprzednimwszystkieswojeżale.Jakmógłmisugerowaćaborcjępowszystkichporonieniach,
przezktóreprzeszłam,potakiejilościbólu,rozpaczyiniespełnionychnadziei?Zdesperowanaspytałam,
czymniekocha.Czynaprawdęmniekocha?Spojrzałnamnie,kręcącgłową.Oczywiście,żemniekocha.
Jakmogłabymmyślećinaczej.Kochamnie.Usłyszałamznowunapiętygłos,którymsięprzyznałdolęków
związanychzestarością.Kryzyswiekuśredniego.

Może lekarka jednak miała rację. A ja tego nie dostrzegłam, zajęta nawałem spraw, które musiałam
załatwićwciąguostatnichmiesięcy.Czułamsięcałkowiciezagubionainiezdolnadoporadzeniasobiez
Bertrandemijegolękami.

Lekarkapoinformowałamnie,żeniemamwieleczasunapodjęciedecyzji.Byłamjużwciążyodsześciu
tygodni. Jeżeli miałam się zdecydować na aborcję, musiałam to zrobić w ciągu czternastu dni. Trzeba
byłoprzeprowadzićbadania,znaleźćklinikę.

Zasugerowała,byśmyposzlizBertrandemdoporadnimałżeńskiej.

Musieliśmytoomówić.

- Jeżeli podda się pani aborcji wbrew własnej woli - zwróciła uwagę lekarka - nigdy mu pani nie
wybaczy. Z kolei pani mąż już otwarcie powiedział, że nie zniósłby kolejnego dziecka. To wszystko
trzebaprzedyskutowaćipogodzić,itoszybko.

Miałarację.Jednakniemogłamsięzdobyćnapośpiech.Każdaminutaopóźnieniaoznaczaładodatkowe
sześćdziesiątsekundzdobytedladziecka.

Dziecka,którejużkochałam.Nawetjeżeliniebyłojeszczewiększeodziarnkafasoli,obdarzałamjetaką
samąmiłościącoZoe.

Poszłam do Isabelle. Mieszkała w niewielkim kolorowym segmencie na rue de Tolbiac. Nie byłam w
staniepoprostuwrócićzpracydodomuiczekaćnapowrótmęża.Niezniosłabymtego.Zadzwoniłamdo
Elsy, by zaopiekowała się Zoe. Isabelle upiekła mi tosty crottin de chavignol i naprędce przygotowała
delikatnąsałatkę.Jejmążwyjechałwinteresach.

- No dobrze, cocotte - powiedziała, siadając przede mną i odwracając głowę, by dmuchnąć dymem z
papierosa - spróbuj sobie wyobrazić życie bez Bertranda. Jak by wyglądało. Rozwód. Prawnicy.
Krajobraz po bitwie. Wpływ, jaki to będzie miało na Zoe. Wasze życie potem. Osobne domy. Osobne
egzystencje. Zoe wędrująca od ciebie do niego. Od niego do ciebie. Brak prawdziwej rodziny. Brak
wspólnychśniadań,wspólnychświąt,wspólnychwakacji.Staćcięnato?Możesztosobiewyobrazić?

Patrzyłamnaprzyjaciółkę.Towydawałosięniewyobrażalne.

Niemożliwe. A jednak tak często się to przecież zdarzało. Zoe była niemalże jedynym dzieckiem w
klasie,któregorodzicestanowilimałżeństwonieprzerwanieodpiętnastulat.PowiedziałamIsabelle,że

background image

niemogęotymterazrozmawiać.Zaproponowałamimusczekoladowy,apotemobejrzałyśmyPanienkiz
Rochefort na DVD. Kiedy wróciłam do domu, Bertrand był pod prysznicem, a Zoe w objęciach
Morfeusza. Wślizgnęłam się pod kołdrę. Mąż poszedł oglądać telewizję w dużym pokoju. Zanim
przyszedłdołóżka,zdążyłamzasnąć.

Dzisiaj wypadały następne odwiedziny u Marne. Niewiele brakowało, żebym zadzwoniła je odwołać,
choć nigdy wcześniej tego nie robiłam. Czułam się wyczerpana. Chciałam zostać w łóżku i spać do
południa. Jednak wiedziałam, że będzie na mnie czekać, że włoży swoją najlepszą szarolawendową
sukienkę, użyje rubinowej szminki i perfum Shalimar. Nie mogłam jej zawieść. Gdy dojechałam przed
dwunastą, zobaczyłam srebrnego mercedesa teścia zaparkowanego przed domem spokojnej starości.
Wytrąciłomnietozrównowagi.

Byłtutajdlatego,żechciałsięzemnąspotkać.Nigdynieodwiedzał

matki w tym samym czasie co ja. Wszyscy mieliśmy swoje terminy. Laurę i Cecile przyjeżdżały w
weekendy,Colettewponiedziałkowepopołudnia,Edouardwewtorkiipiątki,ajazazwyczajwśrodępo
południuzZoe,awczwartkiodwunastejsama.Wszyscytrzymaliśmysięswoichgodzin.

Takjakprzypuszczałam,byłwśrodku.Siedziałbardzoprostoisłuchał

matki.

Właśnieskończyłajeśćobiad,zawszepodawanyabsurdalniewcześnie.

Naglestałamsięnerwowa,jakbymbyłauczennicą,któracośnabroiła.Czegoodemniechciał?Czynie
mógłpoprostupodnieśćsłuchawkiizadzwonić,jeżelichciałsięspotkać?

Dlaczegoczekałdoteraz?

Chowając wszelkie wyrzuty i niepokoje za ciepłym uśmiechem, pocałowałam teścia w oba policzki i
usiadłam obok Marne, biorąc ją jak zawsze za rękę. Miałam nadzieję, że może Edouard sobie pójdzie,
jednakzostał.

Siedział dalej na swoim miejscu, patrząc na nas przyjaznym wzrokiem. Czułam się nieswojo, jakby
naruszanomojąprywatność,akażdesłowo,którewypowiadałam,byłoanalizowaneioceniane.

Potrzydziestuminutachwstał,zerkającnazegarek.Uśmiechnąłsiędomnieenigmatycznie.

- Czy mógłbym z tobą porozmawiać, Julio? - powiedział, zniżając głos, by stare uszy Marne go nie
dosłyszały. Nagle stał się nerwowy, przestępował z nogi na nogę i patrzył na mnie z niecierpliwością.
Pocałowałam więc Marne na pożegnanie i poszłam za teściem na zewnątrz. Zaprosił mnie do swojego
samochodu.Usiadłnamiejscukierowcy,bawiącsiękluczami,aleniewłączył

silnika.Czekałam,zaskoczonaniespokojnymiruchamipalców.Ciszabyłacorazcięższa.Rozejrzałamsię
pobrukowanymdziedzińcu,poktórympielęgniarkipchałynawózkachniedołężnychstarców.

Wkońcuprzemówił:

-Jaksięczujesz?-Wciążmiałnaustachtensamwymuszonyuśmiech.

background image

-Wporządku-odparłam.-Aty?

-Mamsiędobrze.Coletteteż.Znowucisza.

-RozmawiałemwczorajzZoe,gdyciebieniebyłowdomu-powiedział,patrzącwinnąstronę.

Przyjrzałamsięprofilowiteścia,władczemunosowiikrólewskiejbrodzie.

-I?-spytałamostrożnie.

-Mówiłami,żezbierałaśmateriały...

Przerwał.Słychaćbyłotylkobrzękkluczywjegoręku.

-Materiałynatematmieszkania-dokończył,kierującwzrokzpowrotemwmojąstronę.

Przytaknęłam.

-Tak,dowiedziałamsię,ktotammieszkał,zanimsięwprowadziliście.

Zoezapewnecitopowiedziała.

Westchnął,abrodaopadłamunapierś,przykrywająckołnierzykniewielkimifałdamiskóry.

-Julio,ostrzegałemcię,pamiętasz?Sercezaczęłomiszybciejbić.

-KazałeśprzestaćzadawaćpytaniaMarne-oznajmiłambezceremonialnie.-Takteżzrobiłam.

-Dlaczegowtakimraziemusiałaśsiędalejdobieraćdoprzeszłości?-

Krewodpłynęłamuztwarzy.Oddychałztrudem,jakbysprawiałomutoból.

Wszystkowyszłonajaw.Jużwiedziałam,dlaczegochciałzemnądzisiajporozmawiać.

-Odkryłam,ktotammieszkał-kontynuowałamrozgorączkowana-ityle.

Musiałam się dowiedzieć, kim byli. Nie wiem nic więcej. Nie wiem, co wasza rodzina miała z tym
wszystkimwspólnego...

-Nic!-przerwał,niemalkrzycząc.-Niemieliśmynicwspólnegozaresztowaniemtejrodziny.

Nic nie mówiłam. Patrzyłam na niego; drżał, lecz nie mogłam się zorientować, czy ze złości, czy z
jakiegośinnegopowodu.

- Nie mieliśmy nic wspólnego z aresztowaniem tej rodziny - powtórzył z naciskiem. - Zostali zabrani
podczas aresztowań Vel’ d’Hiv’. Nigdy na nich nie donosiliśmy ani nie robiliśmy nic podobnego,
rozumiesz?

Patrzyłamnateścia,zaskoczona.

background image

- Nigdy mi to nie przyszło do głowy, Edouardzie. Nigdy! Starał się odzyskać panowanie nad sobą,
gładzącnerwowobrwi.

-Zadawałaśdużopytań,Julio.Byłaśbardzodociekliwa.Powiemci,jaktowyglądało.Posłuchajmnie.
Była tam dozorczyni, madame Royer. Znała się z naszą dozorczynią, kiedy mieszkaliśmy na rue de
Turenne,niedalekoruedeSaintonge.

MadameRoyerpowiedziałamoimrodzicom,żemieszkaniesięzwolniło.

Zapewnedlatego,żelubiłaMarne,którabyładlaniejmiła.Czynszbyłniskiibyłowięcejmiejscaniżna
ruedeTurenne.Taktowyglądało.Wtensposóbdoszłodonaszejprzeprowadzki.Towszystko!

Nadalpatrzyłamnateścia,aonnadaldrżał.Nigdyniewidziałam,żebybyłtakwzburzony,takzagubiony.
Nieśmiałodotknęłamjegoręki.

-Dobrzesięczujesz,Edouardzie?-spytałam.Czułam,jakdrżypodmojądłonią.

Pomyślałam,żemożejestchory.

- Tak, w porządku - odparł, lecz głos miał ochrypły. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego wygląda na tak
poruszonego,zjakiegopowodutakzbladł.

-Marneotymniewie-obniżyłgłos.-Niktniewie.Rozumiesz?Onaniemożewiedzieć.Nigdyniemoże
siędowiedzieć.

Byłamzdziwiona.

-Wiedziećczego?-spytałam.-Oczymtymówisz?

-Julio-powiedział,nieodrywającwzrokuodmoichoczu.

-Wiesz,kimbyłatarodzina,widziałaśichnazwisko.

-Nierozumiem-wymamrotałam.

-Widziałaśichnazwisko,prawda?-fuknął,ażsięwzdrygnęłam.-Wiesz,cosięstało.Prawda?

Musiałamwyglądaćnacałkowiciezagubioną,bowestchnąłischował

twarzwdłoniach.

Siedziałamwmiejscuoniemiała.Oczymonmówił?Cotakiegosięstało,oczymniktniewiedział?

Wkońcupodniósłwzrok.

-Dziewczynka...-powiedziałgłosemtakcichym,żeledwosłyszalnym.-

Czegodowiedziałaśsięodziewczynce?

-Comasznamyśli?-spytałamnieruchoma.Wjegogłosieioczachbyłocoś,czegosiębałam.

background image

- Dziewczynka - powtórzył dziwnie stłumionym głosem - wróciła. Kilka tygodni po naszej
przeprowadzce.WróciłanaruedeSaintonge.Miałemdwanaścielat.Nigdytegoniezapomnę.Nigdynie
zapomnęSaryStarzyński.

Kumojemuprzerażeniu,zacisnąłpowieki,spodktórychpopłynęłyłzy.

Niebyłamwstanienicpowiedzieć.Mogłamtylkoczekaćisłuchać.Toniebył

jużmójpewnysiebieteść.

Tobyłktośinny.Ktośztajemnicą,którąnosiłwsobieodlat.Odsześćdziesięciulat.

Jazda metrem na rue de Saintonge minęła szybko, zaledwie kilka stacji i przesiadka na Bastille. Kiedy
skręcali w rue de Bretagne, serce Sary zaczęło bić szybciej. Szła do domu. Za kilka minut będzie w
domu. Być może wcześniej matka lub ojciec zdołali wrócić i wszyscy już tylko na nią czekali. Z
Michelemwmieszkaniuczekali,ażonaprzyjdzie.Czytakiemyślibyłyszalone?Czystraciłazmysły?Czy
niemogłamiećnadziei,czytoniebyłodozwolone?Miaładziesięćlatichciałamiećnadzieję,chciała
wierzyć,chciałategobardziejniżczegokolwiekinnego,bardziejniżchciałażyć.

CiągnęłaJules’azarękę,tymmocniej,imbylibliżej.Czuła,jakwjejsercurośnienadzieja,niczymdzika
roślina,którejniemogłajużopanować.

Słyszałateżcichy,ponurygłoswgłowie,którymówił:Saro,nielicznanic,niewierzwnic,spróbujsię
przygotować, spróbuj sobie wyobrazić, że nikt na ciebie nie czeka, że papy i maman tam nie ma, że
mieszkaniejestpokrytekurzem,aMichel...Michel...

Wkrótcewyrósłprzedniminumer26.Zwróciłauwagę,żeulicasięwżadensposóbniezmieniła.Wciąż
byłatąsamącichą,wąskąulicą,którąznałaodurodzenia.Jaktomożliwe,zastanawiałasię,żewszystko
w życiu ludzi mogło zostać wywrócone do góry nogami i zniszczone, a ulice i budynki pozostały takie
same.

Jules otworzył ciężkie drzwi. Dziedziniec nie zmienił się ani trochę, nadal był wypełniony zielonymi
liśćmiorazdusznymistęchłymzapachemkurzu.

Kiedywchodzilinapodwórko,madameRoyerotworzyładrzwiswojegomieszkaniaiwystawiłagłowę.
Sarah puściła rękę Jules’a i pobiegła w stronę klatki schodowej. Szybko, teraz musiała być szybka, w
końcubyławdomu,niemiałaczasudostracenia.

Usłyszała pytanie dozorczyni: „Szukają państwo kogoś?”, gdy wbiegała, już zadyszana, na pierwsze
piętro.GłosJules’adobiegałdoniejposchodach:

„SzukamyrodzinyStarzyńskich”.DouszuSarydotarłśmiechmadameRoyer,niepokojący,nieprzyjemny
dźwięk:„Niemaich,monsieur!Zniknęli!Napewnonieznajdziecieichtutaj”.

Sarahzatrzymałasięnatrzecimpółpiętrzeiwyjrzałanapodwórko.

ZobaczyłamadameRoyerwbrudnymniebieskimfartuchuzprzerzuconąprzezramięmałąSuzanne.Nie
maich...Zniknęli...Codozorczynimiałanamyśli?

background image

Jakzniknęli?

Kiedy?

Nie ma czasu do stracenia, nie ma czasu, aby się zastanawiać, pomyślała dziewczynka. Jeszcze dwa
piętra do mieszkania. Jednak przenikliwy głos dozorczyni doganiał ją, podczas gdy w pośpiechu
pokonywałakolejneschody:

„Gliny po nich przyjechały, monsieur. Przyjechały po wszystkich Żydów w okolicy. Zabrali ich dużym
autobusem. Teraz jest sporo wolnych pokoi, monsieur. Szuka pan mieszkania do wynajęcia? To po
Starzyńskichjużjestzajęte,alemożebyłabymwstaniepomóc...Jestbardzoprzyjemnylokalnadrugim
piętrze,jeślijestpanzainteresowany.Mogępokazać”.

Sarahdotarłazadyszananaczwartepiętro.Musiałasięoprzećościanęizłapaćsięzakłującybok.

Zaczęłasiędobijaćdodrzwimieszkaniarodziców,szybkimikrótkimiuderzeniamiotwartychdłoni.Brak
odpowiedzi.Ponowiłapróbę,tymrazemmocniejszymiuderzeniamirąkzwiniętychwpięści.

Usłyszałakrokizadrzwiami.Otworzyłysię.

Weframudzepojawiłsięchłopiecwwiekudwunastulubtrzynastulat.

-Słucham?

Kimonbył?Corobiłwjejmieszkaniu?

-Przyszłamposwojegobraciszka-zająknęłasię.-Kimjesteś?GdziejestMichel?

-Twojegobraciszka?-zapytałpowoli.-TutajniemażadnegoMichela.

Brutalnie odepchnęła chłopca, ledwo zwracając uwagę na nowo pomalowane ściany przedpokoju,
nieznanąpółkęzksiążkamiidziwnyczerwonozielonydywan.

Zaskoczony chłopiec zaczął krzyczeć, lecz nie zatrzymała się. Pobiegła długim znajomym korytarzem i
skręciławlewodoswojejsypialni.Niezauważyłanowejtapety,nowegołóżka,książek,rzeczy,którenie
miałyzniąnicwspólnego.

Chłopiecwołałojca,awsąsiednimpokojusłychaćbyłopospiesznekroki.

Sarahwyciągnęłakluczzkieszeni,nacisnęłaprzycisk,byodsłonićukrytyzamek.

Usłyszaładźwiękdzwonkaizbliżającysięszumniespokojnychgłosów.

GłosyJules’a,Genevieveinieznajomegomężczyzny.

Szybko,terazmusiałabyćszybka.Wkółkomamrotałapodnosem:

„Michel,Michel,Michel,toja,Sirka...”.Palcedrżałyjejdotegostopnia,żeupuściłaklucz.

background image

Zasapanychłopiecdobiegłdoniejodtyłu.

-Corobisz?-wydyszał.-Corobiszwmoimpokoju?

Nie zwracała na niego uwagi. Podniosła klucz i próbowała otworzyć zamek. Była zbyt zdenerwowana,
zbytniecierpliwa.Włożenieiprzekręceniekluczazajęłodłuższąchwilę.Wreszciedałsięsłyszećszczęk
zamka.Szarpnęłazatajnedrzwiczki.

Smród zgnilizny uderzył dziewczynkę niczym pięść. Cofnęła się. Stojący przy niej chłopiec odskoczył
przestraszony.Sarahupadłanakolana.

Wysokimężczyznazprzyprószonymisiwiznączarnymiwłosamiwpadł

dopokoju,azanimJulesiGenevieve.

Sarahniebyławstanienicpowiedzieć,drżała,zasłaniaładłońmioczyizatykałapalcaminos,byodciąć
sięodsmrodu.

Julespodszedł,położyłrękęnabarkudziewczynkiizajrzałdoszafki.

Czuła,jakogarniająramionamiipróbujepodnieść.

Szeptałjejdoucha:

-Chodź,Saro,chodźzemną...

Walczyła z całej siły, drapiąc, kopiąc i gryząc. Zdołała się wyswobodzić i dostać z powrotem do
otwartychdrzwiczek.

W głębi szafki zobaczyła niewielką bryłę nieruchomego skulonego ciała, po czym dostrzegła ukochaną
twarzyczkę,sczerniałąniedorozpoznania.

Ponownieupadłanakolana.Zaczęłakrzyczećzcałejsiły,wołałaswojąmatkę,ojca,Michela.

EdouardTezacściskałkurczowokierownicę.Niemogłamoderwaćwzrokuodzbielałychodsiłynacisku
dłoni.

-Wciążsłyszęjejkrzyk-szepnął.-Niezapomnęgo.Nigdy.Byłamoszołomionanowozdobytąwiedzą.
Sarah Starzyński zbiegła z BeaunelaRolande. Wróciła na rue de Saintonge. Dokonała straszliwego
odkrycia.

Niebyłamwstanienicpowiedzieć.Mogłamjedyniepatrzećnateścia.

Mówiłdalejcichymchrapliwymgłosem:

- Przeżyłem straszne chwile, gdy ojciec zaglądał do szafki. Ja też próbowałem zobaczyć, co jest w
środku.Odepchnąłmnie.Niemogłemzrozumieć,ocochodzi.

Tenzapach...Ohydnyzapachzgnilizny.Następnieojciecpowoliwyciągnąłciałomartwegochłopczyka,

background image

najwyżejczteroletniego.Nigdyprzedtemniewidziałemtrupa.

Serce mi pękało. Chłopiec miał jasne faliste włosy, a twarz schowaną w dłoniach. Był skulony i
zesztywniały.Nabrałokropnegozielonegokoloru.

Przerwał,krztuszącsięwłasnymisłowami.Miałamwrażenie,żezwymiotuje.

Dotknęłamjegołokcia,próbującprzekazaćswojewspółczucieisympatię.

Cozanierealnasytuacja:jausiłującapocieszyćswojegodumnego,wzniosłegoteścia,którysięzamienił
wdrżącegozapłakanegostaruszka.Otarłoczyniepewnymruchemrękiimówiłdalej:

-Wszyscystaliśmywmiejscuprzerażeni.Dziewczynkazemdlała.Upadłanapodłogę.Ojciecjąpodniósł
i położył na moim łóżku. Doszła do siebie, zobaczyła jego twarz i znowu zaczęła krzyczeć. Słuchając
ojcaipary,któraprzyprowadziładziewczynkę,zacząłemrozumieć,ocochodzi.Byłasiostrąmartwego
chłopca.Naszenowemieszkaniebyłoprzedtemjejdomem.

ChłopieczostałtamschowanywdniuaresztowańVel’d’Hiv’,szesnastegolipca.

Dziewczynka myślała, że będzie mogła wrócić i uwolnić braciszka, ale została zabrana do obozu poza
Paryżem.Kolejnaprzerwa.Wydawałasięniemiećkońca.

-Icopotem?Cosięwtedystało?-zapytałam,odzyskawszywkońcugłos.

-StarszaparaprzyjechałazOrleanu.Dziewczynkauciekłazobozu,niedalekoktóregomieszkali,idotarła
do ich posiadłości. Postanowili jej pomóc i zabrać do Paryża, do domu. Ojciec wytłumaczył, że
wprowadziliśmysiępodkonieclipca.Nicniewiedziałoszafcewmoimpokoju.Niktznasniewiedział.

Owszem,czućbyłonieprzyjemnyzapach,aleojciecsądził,żetowinakanalizacjiiwnajbliższychdniach
spodziewaliśmysięwizytyhydraulika.

-Cotwójojcieczrobiłz...zchłopcem?

- Nie wiem. Pamiętam, jak mówił, że chce się wszystkim zająć. Ciało chyba w końcu zabrali starsi
państwo.Niejestempewien.Niepamiętam.

-Icodalej?-powiedziałam,wstrzymującoddech.Spojrzałnamniezgorzkimwyrzutem.

-Icodalej?Icodalej!-Ponuryśmiech.-Julio,czypotrafiszsobiewyobrazić,jaksięczuliśmy,kiedy
dziewczynka sobie poszła? Jak ona na nas patrzyła. Nienawidziła nas. Nie cierpiała. Uważała, że to
naszawina.Tomybyliśmyzbrodniarzami.

Najgorszymrodzajemzbrodniarzy.Wprowadziliśmysiędojejdomu.

Pozwoliliśmyjejbraciszkowiumrzeć.Jejoczy...Takanienawiść,ból,rozpacz.

Oczykobietywtwarzydziesięciolatki.

Miałamtospojrzenieprzedoczami.Zadrżałam.

background image

Edouardwestchnąłirozmasowałsobiezmęczonątwarz.

-Kiedywyszli,ojciecusiadłischowałtwarzwdłoniach.Płakał.Długo.

Nigdywcześniejniewidziałem,żebypłakał.Aninigdypotem.Byłtakisilnyitwardy.

Mówionomi,żemężczyźnizrodzinyTezacównigdyniepłaczą.Nigdyniepokazują,coczują.Tobyła
straszliwachwila.Powiedział,żestałosięcośstrasznego.Coś,cobędziemypamiętaćprzezcałeżycie.
Następnie zaczął mi opowiadać o rzeczach, o których nigdy nie wspominał. Stwierdził, że jestem już
dostatecznieduży,bywiedzieć.Oznajmił,żeniepytałmadameRoyeropoprzednichlokatorównowego
mieszkania. Wiedział, że była to żydowska rodzina aresztowana w ramach tej wielkiej akcji. Jednak
przymknąłnatooczy.

Przymknąłoczy,taksamojaktyluinnychparyżanpodczastegookropnegorokuczterdziestegodrugiego.
Przymknąłoczynaaresztowania,nato,cosiędziejeztymiwszystkimiludźmiwywożonymizapchanymi
autobusamiBógwiegdzie.

Nawet nie spytał, dlaczego mieszkanie się zwolniło i co się stało z dobytkiem poprzedniej rodziny.
Zachował się tak, jak tyle innych paryskich rodzin niemogących się doczekać przeprowadzki do
większegowygodniejszegolokum.

Przymknąłoczy.Aterazto.Dziewczynkawróciła,achłopiecnieżył.Zapewnebyłjużmartwy,kiedysię
wprowadziliśmy. Ojciec twierdził, że nigdy nie będziemy mogli tego zapomnieć. Nigdy. I miał rację,
Julio.Nosiliśmytowsobie.Tkwiłotowemnieprzezostatniesześćdziesiątlat.

Przerwał, nadal opierając podbródek na klatce piersiowej. Próbowałam wyobrazić sobie, jak się czuł,
noszącwsobietętajemnicęprzeztakdługiczas.

-AMarne?-spytałam,zdecydowanawydostaćodniegocałąhistorię.

Powolipokręciłgłową.

-Marneniebyłotegopopołudniawdomu.Ojciecniechciał,bywiedziała,cosięstało.Czułsięwinny,
uważał,żetowszystkowydarzyłosięprzezniego,choćoczywiścietakniebyło.Niemógłznieśćmyśli,
żeMarnemogłabysiędowiedzieć.Ibyćmożegonatejpodstawieosądzić.

Powiedział, że jestem dostatecznie duży, by zachować tajemnicę. Nigdy nie może się dowiedzieć -
oznajmił.Sprawiałwrażenietakstraszliwiezrozpaczonego.Obiecałemzatemdochowaćtajemnicy.

-Ionawciążniewie?-szepnęłam.Ponowniegłębokowestchnął.

-Niejestempewien.Wiedziałaoaresztowaniach.Wszyscyonichwiedzieliśmy,tosiędziałonanaszych
oczach. Gdy wróciła tego wieczoru, zachowywaliśmy się z ojcem dziwnie. Podejrzewała, że coś się
stało. Tej nocy, jak i przez wiele kolejnych, miałem wciąż przed oczami ciało chłopca. Dręczyły mnie
koszmary.Nadalpowracały,gdymiałemdwadzieściakilkalat.Byłembardzoszczęśliwy,kiedymogłem
sięwyprowadzićztegomieszkania.Sądzę,żematkamogławiedzieć.Byćmożebyłaświadoma,przezco
przeszedł ojciec, jak musiał się czuć. Może w końcu jej powiedział, gdyż nie był w stanie sam tego
znieść.Jednaknigdyzemnąotymnierozmawiała.

background image

-ABertrand?Twojecórki?Colette?

-Nicniewiedzą.

-Dlaczego?

Położyłmidłońnanadgarstku.Byłalodowata,czułam,jakchłódprzenikamiprzezskórę.

-Ponieważobiecałemojcutużprzedjegośmiercią,żeniepowiemswoimdzieciomaniżonie.Onnosił
swoją winę w sobie przez całe życie. Nie mógł się z nikim podzielić. Nie mógł nikomu powiedzieć.
Szanowałemto.Rozumiesz?

Przytaknęłam.

-Oczywiście.Zamyśliłamsięprzezchwilę.

-Edouardzie,cosięstałozSarą?Pokręciłgłową.

- Pomiędzy czterdziestym drugim a przedśmiertną prośbą o dochowanie tajemnicy ojciec nigdy nie
wypowiedziałimieniaSary.Stałasiętajemnicą.

Tajemnicą, o której nigdy nie przestałem myśleć. Ojciec chyba nie wiedział, jak często zagadkowa
dziewczynka pojawia się w moich myślach. Jak bardzo cierpię z powodu milczenia na jej temat.
Pragnąłemwiedzieć,czynicjejniejest,gdziemieszkaijakibyłciągdalszy.Jednakzakażdymrazem,
gdypróbowałemzadaćpytanie,uciszałmnie.Niemogłemuwierzyć,żesiętymnieprzejmuje,żeuznał
tenrozdziałzaskończonyijużniemyśliodziewczynce.

Wyglądałoto,jakbychciałwszystkopuścićwniepamięć.

-Miałeśmutozazłe?Kiwnąłgłową.

-Owszem,miałem.Nazawszenadszarpnęłotomojeuwielbieniedlaojca.

Jednakniemogłemmutegopowiedzieć.Iniepowiedziałem.

Siedzieliśmy w milczeniu. Pielęgniarki zapewne zaczynały się zastanawiać, dlaczego monsieur Tezac i
jegosynowatakdługosiedząwsamochodzie.

-Edouardzie,niechceszwiedzieć,cosięstałozSarąStarzyński?

Porazpierwszysięuśmiechnął.

-Niewiedziałbym,odczegozacząć.Równieżsięuśmiechnęłam.

-Tojużmojadziałka.Mogęcipomóc.

Zdawałsiębyćniecomniejprzygnębiony.Oczyrozjaśniłymusięnowymświatłem.

- Jest jeszcze jedna sprawa, Julio. Kiedy ojciec zmarł prawie trzydzieści lat temu, notariusz

background image

poinformowałmnieosejfie,wktórymprzechowywanebyłyrozmaitepoufnedokumenty.

-Przeczytałeśje?-spytałam,czując,jakprzyspieszamitętno.

Spojrzałnanogi.

-Przejrzałempobieżnie,tużpośmierciojca.

-Ico?-Wstrzymałamoddech.

-Zwykłepapierydotyczącebutiku,obrazów,mebliiwyrobówzesrebra.

-Towszystko?

Uśmiechnąłsięnawidokewidentnegorozczarowanianamojejtwarzy.

-Takmisięwydaje.

-Jakto?-Czułamsięzagubiona.

-Nigdywięcejtamniezajrzałem.Bardzoszybkoprzerzuciłemstertępapierów.

Pamiętam,żebyłemwściekły,iżniematamnicnatematSary.Tymbardziejbyłemzłynaojca.

Przygryzłamwargę.

-Czyliniejesteśpewien,czyczegośtamjednakniema.

-Owszem.Nigdywięcejniesprawdzałem.

-Dlaczego?Zacisnąłusta.

-Ponieważniechciałemmiećpewności,żeniczegotamniema.

-Imyślećjeszczegorzejoswoimojcu.

-Właśnie.

-Zatemniewiesz,cotaknaprawdęznajdujesięwsejfie.Niewieszodtrzydziestulat.

-Nie,niewiem.

Naszespojrzeniasięskrzyżowały.Trwałotozaledwieparęsekund.

Włączył silnik. Jechał na złamanie karku, zakładałam, że do banku. Nigdy nie widziałam, by Edouard
jeździłtakszybko.Kierowcygrozilimupięściami.

Przerażeni piesi uciekali spod kół. Pędząc przed siebie, nie wymieniliśmy ani słowa, lecz nasza cisza
była ciepła i przesycona podnieceniem. Przeżywaliśmy to razem. Po raz pierwszy przeżywaliśmy coś
razem.Cochwilapatrzyliśmynasiebiezuśmiechaminatwarzach.

background image

JednakzanimznaleźliśmymiejscedozaparkowanianaavenueBosąuetipopędziliśmydobanku,oddział
został zamknięty na przerwę obiadową. Kolejny typowo francuski zwyczaj, który wytrącał mnie z
równowagi,szczególniedzisiaj.

Byłamtakzawiedziona,żeomalsięnierozpłakałam.

Edouarducałowałmniewobapoliczkiiodepchnąłlekko.

-Idź,Julio.Jawrócęodrugiej,kiedyotworzą.Zadzwonię,jeżelicośznajdę.

Przeszłamkawałekwzdłużulicyizłapałamautobusnumer92,którymmogłamdojechaćprostodobiura
nadSekwaną.

Z odjeżdżającego autobusu widziałam czekającego przed bankiem Edouarda, samotną stojącą prosto
postaćwciemnozielonympłaszczu.

Zastanawiałamsię,jaksiępoczuje,jeżeliwsejfieniebędzienicoSarze,ajedyniestertapapierówna
tematstarychmalowidełiporcelany.

Sercembyłamprzynim.

-Czyjestpanipewna,pannoJarmond?-spytałalekarka.Spojrzałanamnieznadpółkolistychokularów.

-Nie-przyznałam.-Jednaknaraziechciałabymsięumówićnatewizyty.

Przejrzałamojekartychorobowe.

-Chętniepaniąumówię,leczniejestempewna,czywpełnipogodziłasiępanizeswojądecyzją.

Wróciłammyślamidozeszłegowieczoru.Bertrandbyłwyjątkowoczułyitroskliwy.

Przez całą noc trzymał mnie w ramionach, powtarzał ciągle, że mnie kocha, potrzebuje i nie może się
pogodzićzwizjąposiadaniadzieckatakpóźnowżyciu.

Uważał, że starzenie się razem nas zbliży, że będziemy mogli razem podróżować, tym częściej, im Zoe
będziedoroślejsza.Przedstawiałnaszeżyciepopięćdziesiątcejakodrugimiesiącmiodowy.

Zapłakanasłuchałammężawciemności.Jakietoironiczne.Mówił

dokładnietowszystko,cozawszechciałamusłyszeć.Wjegogłosieisłowachsłychaćbyłocałączułość,
poświęcenieiofiarność,którychpragnęłam.Jednakhaczykpolegałnatym,żenosiłamwsobiedziecko,
któregoniechciał.Mojąostatniąszansęnabyciematką.

CiąglepowtarzałamwmyślachsłowaCharli:„Torównieżtwojedziecko”.

PrzezdługielatapragnęłamurodzićBertrandowijeszczejednegopotomka.Dowieść,żejestemdotego
zdolna.Staćsiężonądoskonałą,którąTezacowiebypochwalaliicenili.Aleterazzdałamsobiesprawę,
że chcę tego dziecka ze względu na siebie. Pragnęłam mojego maleństwa, mojego ostatniego dziecka,
pragnęłampoczućjewramionach,awnozdrzachsłodkimlecznyzapachskórymojegooseska.Owszem,

background image

Bertrand był ojcem, lecz było to moje dziecko. Moje ciało. Moja krew. Pragnęłam narodzin, poczucia
przeciskania się przeze mnie główki dziecka, tego wyjątkowego, czystego, bolesnego odczucia
wydawaniadzieckanaświatprzezbóliłzy.Chciałamtychłez,chciałamtegobólu.

Niechciałamzatobolesnejpustki,łez,okaleczonego,opróżnionegołona.

WyszłamzgabinetulekarskiegoiruszyłamwstronęSaint-Germain,gdziebyłamumówionazHervemi
Christophe’emnadrinkawCafeFlorę.Niezamierzałamimnicmówić,alepojednymspojrzeniunamoją
twarzzachłysnęlisięzprzejęcia.

Zaczęłam więc tłumaczyć. Jak zwykle mieli odmienne zdania. Herve twierdził, że powinnam dokonać
aborcji, jako że małżeństwo jest ważniejszą sprawą. Christophe podkreślał, że najistotniejsze jest
dziecko.Niemogłamwżadnymwypadkugonieurodzić.Żałowałabymprzezresztężycia.

Zacietrzewilisiędotegostopnia,żezapomnieliomojejobecnościizaczęlisiękłócić.Niemogłamtego
znieść.Przerwałamsprzeczkę,uderzającpięściąwstół,ażzabrzęczałyszklanki.Zaskoczenispojrzelina
mnie.Toniebyłowmoimstylu.

Przeprosiłam,powiedziałam,żejestemzbytzmęczona,abydalejomawiaćtęsprawę,iwyszłam.Patrzyli
na mnie skonsternowani. Nieważne, pomyślałam. Kiedyś to nadrobię. To moi najlepsi przyjaciele.
Zrozumieją.

WracałamdodomuprzezOgródLuksemburski.Edouardnieodzywałsięodwczoraj.

Czytooznaczało,żeprzejrzałcałązawartośćsejfuinieznalazłnicnatematSary?

Jużwyobrażałamsobiejegozawódigorycz.Iwyrzutywobecojca.

Poczułamsięwinnarozdrapywaniastarychran.

Szłam powoli krętymi kwiecistymi ścieżkami, unikając turystów, zakochanych, spacerujących,
uprawiających jogging, staruszków, miłośników kwiatów, amatorów taichi, grających w petanąue,
nastolatków,czytającychiopalającychsię.Codzienneluksemburskietłumy.Awśródnichtyleniemowląt,
zktórychkażde,rzeczjasna,nanowokierowałomojemyślinamaleństwo,którenosiłamwsobie.

Wcześniejtegodnia,przedwizytąulekarza,rozmawiałamzIsabelle.Jakzwyklebardzomniewspierała.
Tłumaczyła, że wybór należy do mnie, niezależnie od tego, u ilu psychiatrów i przyjaciół zasięgnę
porady,niezależnieodtego,zczyjegopatrzyłampunktuwidzeniaiczyjeanalizowałamargumenty.

Wszystkosprowadzałosiędomojejdecyzjiiprzeztowłaśniebyłojeszczebardziejbolesne.

Wiedziałamjedno:zawszelkącenęnależałouniknąćwkręceniawtoZoe.

ZakilkadnizacznąsięwakacjeibędziemogłaspędzićczęśćlatazdziećmiCharli,CooperemiAlexem,
na Long Island, a kolejne tygodnie z moimi rodzicami w Nahant. W pewnym sensie odczuwałam ulgę.
Oznaczało to, że ciąża zostanie przerwana podczas jej nieobecności. O ile w końcu zgodzę się na
przerwanieciąży.

Kiedydoszłamdodomu,namoimbiurkuleżaładużabeżowakoperta.

background image

Zoe, rozmawiająca przez telefon z przyjaciółką, krzyknęła ze swojego pokoju, że dozorczyni przed
chwiląjąprzyniosła.

Żadnegoadresu,jedyniemojeinicjałynapisanepospiesznieniebieskimtuszem.

Otworzyłamkopertęiwyciągnęłamwyblakłączerwonąteczkę.

Widniałonaniejimię:„Sarah”.

Od razu wiedziałam, co to jest. Dziękuję, Edouardzie, pomyślałam gorączkowo, dziękuję, dziękuję,
dziękuję.

Wewnątrz teczki znajdował się tuzin listów z datami od września 1942 do kwietnia 1952. Cienki
niebieskipapier.Równekrągłelitery.Przeczytałamwszystkieuważnie.

Pochodziły od niejakiego Jules’a Dufaure mieszkającego nieopodal Orleanu. Każdy krótki list dotyczył
Sary.Jejrozwoju.Postępówwnauce.

Zdrowia. Krótkie, grzeczne zdania: Sarah ma się dobrze. Uczy się w tym roku łaciny. Zeszłej wiosny
przeszłaospęwietrzną.SarahpojechałategolatadoBretaniizmoimiwnukamiiodwiedziłagóręSaint
Michel.

Zakładałam,żeJulesDufaurebyłstarszympanem,któryukryłSarępojejucieczcezBeaune,apóźniej
zabrał dziewczynkę z powrotem do Paryża w dniu okropnego odkrycia w szafce. Ale dlaczego Jules
DufaurepisałdoAndreTezacaoSarze?Itotakszczegółowo?Niemogłamzrozumieć.CzyAndreoto
poprosił?

Poczymznalazłamwyjaśnienie.Wyciągzkontabankowego.ComiesiącAndreTezaczlecałprzelewna
kontopaństwaDufaure,dlaSary.Zwróciłamuwagę,żesumabyłapokaźna.Trwałotoprzezdziesięćlat.

PrzezdziesięćlatojciecEdouardastarałsięnaswójsposóbpomócSarze.

Niemogłamniepomyślećowielkiejuldze,jakąpoczułEdouard,gdyodkrył

drzemiącewsejfietajemnice.Wyobraziłamsobie,jakczytatesamelisty,cojateraz,idowiadujesię,co
kryją.Otodługooczekiwaneodkupieniejegoojca.

Zwróciłamuwagę,żelistyodJules’aDufaurebyłyadresowanenienaruedeSaintonge,adodawnego
sklepuAndrenaruedeTurenne.Ciekawedlaczego.

ZapewnezewzględunaMarne.Andreniechciał,bysiędowiedziała.Niechciałteż,bySarahwiedziała,
że regularnie przesyła pieniądze. Równe pismo pana Dufaure stwierdzało: Jak pan prosił, nie
ujawniliśmySarzepańskichdarów.

Na spodzie teczki znalazłam szeroką kremową kopertę. Wyciągnęłam z niej kilka fotografii. Znajome
lekko skośne oczy. Jasne włosy. Jak bardzo się zmieniła od czasów zdjęcia ze szkoły z czerwca
czterdziestegodrugiego.

Epatowała niemal namacalnym smutkiem. Radość zniknęła na zawsze z jej twarzy. Nie była już

background image

dzieckiem. Wysoka, chuda młoda kobieta w wieku około osiemnastu lat. Te same smutne oczy, mimo
uśmiechu.Naplażytowarzyszyłojejdwóchrówniemłodychmężczyzn.Odwróciłamfotografię.Staranne
literyJules’a:Trouville,1950.SarahzGaspardemiNicolasemDufaure.

Pomyślałamowszystkim,przezcoprzeszła.Vel’d’Hiv’.

BeaunelaRolande.

Rodzice.Braciszek.Zbytwiele,bymogłotoznieśćdziecko.

ByłamtakprzejętaSarąStarzyński,żeniepoczułam,jaknaramieniuopieramisięrękaZoe.

-Mamo,cotozadziewczyna?

Szybkoprzykryłamfotografiekopertą,mamrocząccośozbliżającymsięterminieoddaniaartykułu.

-No,alektoto?-spytała.

-Nikt,kogobyśznała,kochanie-powiedziałampospiesznie,udając,żerobięporządeknabiurku.

Westchnęła,poczymstwierdziłapoważnymdorosłymgłosem:

-Dziwniesięzachowujesz,mamo.Sądzisz,żeniewiem,żeniewidzę.

Alejawszystkowidzę.

Odwróciłasięiodeszła.Poczułam,jakzalewamniepoczuciewiny.

Wstałamidogoniłamcórkęwjejpokoju.

-Maszrację,Zoe.Dziwniesięterazzachowuję.Przepraszam.Niezasłużyłaśnato.

Usiadłamnałóżku,niezdolnaspojrzećwmądrespokojneoczycórki.

-Dlaczegoniemożeszzemnąpoprostuporozmawiać,mamo?Powiedz,ocochodzi.

Czułamzbliżającysiębólgłowy.Jedenztychmocniejszych.

-Myślisz,żeniezrozumiem,bomamtylkojedenaścielat,tak?

Kiwnęłamgłową.

Córkawzruszyłaramionami.

-Nieufaszmi,co?

- Oczywiście, że ci ufam. Jednak niektórych rzeczy nie mogę powiedzieć, gdyż są zbyt smutne, zbyt
trudne.Niechcę,abyciębolały,takjakboląmnie.

Delikatniedotknęłamojegopoliczka.Jejoczybłyszczałyodwilgoci.

background image

-Niechcę,abymniebolały.Maszrację,niemówmi.Niebędęmogłazasnąć,jeżelibędęwiedziała.Ale
obiecaj,żeniedługobędzieszsięczułalepiej.

Objęłamjąimocnoprzycisnęłam.Mojapięknadzielnadziewczynka.

Mojapięknacórka.Jakiemiałamszczęście,żejąurodziłam.Takieszczęście.

Pomimo ataku bólu głowy moje myśli przeskoczyły z powrotem na nienarodzone dziecko. Siostrę albo
brata Zoe. Nic nie wiedziała. Nic o tym, przez co teraz przechodziłam. Przygryzając wargę,
powstrzymałamsięodłez.

PojakimśczasieZoełagodniemnieodepchnęłaispojrzaławoczy.

-Powiedzmi,kimjesttadziewczyna.Tazczarnobiałychfotografii,którepróbowałaśprzedemnąukryć.

-Dobrze.Aletotajemnica.Obiecujesz,żenikomuniepowiesz?

Przytaknęła.

-Obiecuję.Dajęsłowoitakdalej.

-Pamiętasz,jakmówiłam,żedowiedziałamsię,ktomieszkałwmieszkaniunaruedeSaintonge,zanim
wprowadziłasiętamMarne?

Ponownieprzytaknęła.

-Wspominałaśopolskiejrodzinieidziewczyncewmoimwieku.

-NazywasięSarahStarzyński.Tojejzdjęcia.Zoezmrużyłaoczy.

-Aledlaczegototajemnica?Nierozumiem.

-Totajemnicarodzinna.Stałosięcośsmutnego.Twójdziadekniechcenatentematrozmawiać.Aojciec
nicotymniewie.

-CzySarzestałosięcośzłego?-spytałaostrożnie.

-Tak-odparłamcichymtonem.-Cośbardzozłego.

-Czychceszjąterazznaleźć?-zapytała.Spoważniałapomoichsłowach.

-Tak.

-Dlaczego?

-Chcęjejwytłumaczyć,żenaszarodzinaniejesttaka,jakmyśli.Chcęwyjaśnić,cosięstało.Sądzę,że
niewie,cotwójpradziadekrobił,byjejpomóc.

Przezdziesięćlat.

background image

-Jakjejpomagał?

-Przesyłałcomiesiącpieniądze.Jednakprosił,byjejotymniemówiono.

Zoemilczałaprzezchwilę.

-Jakzamierzaszjąznaleźć?Westchnęłam.

-Niewiem,kochanie.Mamtylkonadzieję,żemisięuda.Wtejteczceniemażadnychinformacjioniej
porokupięćdziesiątymdrugim.Anijednegolistu,anifotografii.Żadnegoadresu.

Zoeusiadłaminakolanach,przyciskającsiędomniesmukłymiplecami.

Poczułam zapach grubych lśniących włosów córki, charakterystyczną słodką woń, która zawsze
przypominałamijejwczesnedzieciństwo.Przygładziłamkilkaodstającychkosmyków.

PomyślałamoSarzeStarzyński.ByławwiekuZoe,gdyjejżyciezamieniłosięwkoszmar.

Zamknęłam oczy. Lecz wciąż widziałam scenę wyrywania matkom dzieci przez policjantów w
BeaunelaRolande.Niemogłamjejodpędzić.

PrzycisnęłamZoetakmocno,żeprzezchwilęniemogłaoddychać.

Dziwne, co się dzieje z datami. Niemal ironiczne. Wtorek, szesnastego lipca dwa tysiące drugiego.
RocznicaVel’d’Hiv’.Orazdokładnadataplanowanejaborcji.Miałamiećmiejscewjakiejśklinice,w
której nigdy nie byłam, gdzieś w siedemnastej dzielnicy, niedaleko domu spokojnej starości Marne.
Prosiłamoinnytermin,uznawszyszesnastylipcazadatęzbytbrzemiennąwznaczenia,jednakokazałosię
toniemożliwe.

Zoe,świeżopozakończeniurokuszkolnego,wyjechałanaLongIslandprzezNowyJorkzeswojąmatką
chrzestną, Alison, jedną z moich starych przyjaciółek z Bostonu, która często latała pomiędzy
ManhattanemaParyżem.

MiałamdołączyćdoswojejcórkiirodzinyCharlidwudziestegosiódmegolipca.

Bertrand nie zamierzał brać urlopu do sierpnia. Zazwyczaj spędzaliśmy parę tygodni w Burgundii w
starymdomuTezaców.Nigdydoniegonieprzywykłamnatyle,bymócsięwpełnicieszyćspędzanymi
tamwakacjami.Teściowiebylibardzosztywni.Posiłkitrzebabyłojeśćoczasie,rozmowyutrzymywać
napoziomie,dzieciirybygłosuniemiały.

Zastanawiałam się, dlaczego Bertrand zawsze nalegał, abyśmy jechali tam, zamiast spędzić wakacje w
trójkę. Na szczęście Zoe dobrze się dogadywała z chłopcami Laurę i Cecile, a Bertrand rozgrywał
kolejnepartietenisazeswoimiszwagrami.Jajakzwykleczułamsiępozostawionapozanawiasem.

Laurę i Cecile jak co roku utrzymywały dystans. Zapraszały swoje rozwiedzione przyjaciółki i leżały
godzinaminadbasenem,pilniesięopalając.Chodziłooto,bymiećbrązowepiersi.Nawetpopiętnastu
latachniemogłamdotegoprzywyknąć.Nigdynieodsłaniałamswoich.Miałamwrażenie,żeśmianosię
zemniezamoimiplecamizabycieprudeAmericaine,pruderyjnąAmerykanką.

background image

Zatem większość czasu spędzałam w lesie na spacerach z Zoe, jeżdżeniu do upadłego na rowerze, aż
poznałamokolicęnawylot,inapływaniunienagannymmotylkiem,podczasgdypozostałepanieleniwie
paliłypapierosyiopalałysięwswoichminimalistycznychstrojachkąpielowychmarkiEres,którenigdy
niestykałysięzwodą.

-Topoprostuzazdrosnefrancuskiebabsztyle.Wyglądaszzdecydowaniezadobrzewbikini-śmiałsię
Christophe,kiedyzaczynałamnarzekaćnatenieprzyjemnetygodnielata.-Rozmawiałybyztobą,gdybyś
byłapokrytacelulitemiżylakami.

Rozśmieszałmniedołez,jednakniemogłammudokońcauwierzyć.

Mimo to uwielbiałam piękno okolicy, stary cichy dom, w którym zawsze było chłodno, nawet podczas
największych upałów, pełen starych dębów rozległy ogród i widok na wijącą się rzekę Yonne. Oraz
położony nieopodal las, do którego chodziłam z Zoe na długie spacery, wspólnie fascynowałaśmy się
śpiewemptaka,gałęziąonietypowymkształcieczymętnymblaskiemukrytegobagna.

MieszkanienaruedeSaintongemiałowedługBertrandaiAntoine’abyćgotowenapoczątkuwrześnia.
Bertrand z ekipą świetnie się spisali. Jednak na razie nie wyobrażałam sobie mieszkania tam, mając
przed oczami tę wojenną historię. Ścianę wyburzono, ale pamiętałam ukrytą głęboką szafkę. Szafkę, w
którejMichelczekałnapowrótsiostry.Napróżno.

Historiamieszkanianieustanniemnieprześladowała.Musiałamprzyznać,żewcalesięniecieszyłamze
zbliżającejperspektywyprzeprowadzki.

Przerażała mnie wizja spędzania nocy w nowym domu. Nie chciałam się jeszcze bardziej pogrążać w
przeszłości,leczniepotrafiłamsobiewyobrazić,jakmogłabymtegouniknąć.

CiężkobyłoniemócrozmawiaćnatentematzBertrandem.

Potrzebowałamjegotrzeźwegospojrzenia,chciałamusłyszeć,żemimotakiejtrudnejsytuacjidamyradę,
znajdziemyjakiśsposób.Niemogłamnicpowiedzieć.Obiecałamjegoojcu.

Ciekawe,cobyBertrandmyślałocałejsprawie.Ajegosiostry?

Spróbowałam sobie wyobrazić reakcję Cecile i Laurę. Reakcję Marne. Nie potrafiłam. Francuzi byli
zamknięciwsobieniczymmałże.Niewolnobyłoniczegopokazać,nicodkryć.

Wszystkopowinnopozostaćnienaruszone,niewzruszone.Takjużbyło.

Odzawsze.Icoraztrudniejmisięztymżyło.

PowyjeździeZoedoAmerykimieszkaniesprawiałowrażeniepustego.

Spędzałam więcej czasu w biurze, pracując nad dowcipnym tekstem o młodych francuskich pisarzach i
paryskiejscenieliterackiejdowrześniowegonumeru.

Byłotociekaweiczasochłonnezajęcie.Cowieczórcoraztrudniejbyłomiwyjśćzbiura.Wizjapustychi
cichych pokoi wcale mnie nie kusiła. Wracałam okrężną drogą do domu, delektując się tym, co Zoe
nazywała„długimiskrótamimamy”,cieszyłamsięagresywnympięknemmiastaozachodziesłońca.Paryż

background image

odpołowylipcazaczynałnabieraćtegowspaniałegoopuszczonegowyglądu.

Witryny sklepów były zasłaniane żelaznymi kratami z napisami: „Zamknięte na czas wakacji, ponowne
otwarciepierwszegowrześnia”.Musiałampokonywaćdłuższedystanse,byznaleźćotwartąaptekę,sklep
spożywczy, piekarnię czy pralnię. Paryżanie wyjeżdżali na letni odpoczynek, pozostawiając miasto
niestrudzonym turystom. Gdy wracałam do domu w te aksamitne lipcowe wieczory, idąc prosto z
ChampsElyseesdoMontparnasse,czułam,żepozbawionyparyżanParyżwkońcunależydomnie.

Tak, uwielbiałam Paryż, od zawsze go uwielbiałam, jednak kiedy spacerowałam o zmierzchu wzdłuż
Pont Alexandre III z widokiem na błyszczącą niczym wielki klejnot kopułę Invalides, tęskniłam za
Stanami do tego stopnia, że czułam przeszywający do szpiku kości ból. Tęskniłam za domem - tym, co
musiałam nazywać domem, mimo że mieszkałam we Francji przez ponad połowę życia. Brakowało mi
luzu, wolności, przestrzeni, swobody, języka, możliwości zwrócenia się do każdego per „you” bez
konieczności wchodzenia w skomplikowane „vous” i „tu”, których nigdy do końca nie opanowałam.
Musiałam to przyznać: tęskniłam za siostrą i rodzicami, tęskniłam za Ameryką. Bardziej niż
kiedykolwiek.

ZbliżałamsiędoponuregobrązugórującejnadwszystkimTourMontparnasse,którąparyżanieuwielbiali
wyśmiewać (za to ja lubiłam, gdyż dzięki niej mogłam trafić do siebie z każdej dzielnicy). Nagle
zaczęłam się zastanawiać, jak wyglądał Paryż podczas okupacji. Paryż Sary. Szarozielone mundury i
okrągłehełmy.Nieubłaganagodzinapolicyjnaiausweiss,kartytożsamości.Niemieckieznakizgotyckimi
literami.Wielkieswastykizwisającezdostojnychkamiennychbudynków.

Orazdziecizprzyszytymidoubrańżółtymigwiazdami.

Klinika była bogato i wygodnie urządzona. Na każdym kroku spotykało się uśmiechnięte pielęgniarki,
uprzejme recepcjonistki i wszędzie stały starannie dobrane kwiaty. Aborcja miała mieć miejsce
następnegorankaosiódmej.

Poproszonomnie,bymprzyszławieczoremdzieńwcześniej,piętnastegolipca.

Bertrand pojechał do Brukseli załatwić ważny kontrakt. Nie nalegałam, by mi towarzyszył. Z jakiegoś
powodu czułam się lepiej bez męża. Samej łatwiej było się przyzwyczaić do pomalowanego w ciepłe
kolory pokoju, co było nieco zaskakujące, biorąc pod uwagę, że Bertrand stanowił nieodłączną część
mojegożycia.Niemniejototutajprzechodziłamprzeznajpoważniejszykryzysżyciasamaiodczuwałam
ulgęzpowodujegonieobecności.

Poruszałam się niczym robot, automatycznie składając ubrania, kładąc szczoteczkę do zębów na półce
nad umywalką, patrząc przez okno na fasady budynków po drugiej stronie cichej ulicy. Co, do diabła,
wyrabiasz,szeptałgłoswmojejgłowie,naktóryodranastarałamsięniezwracaćuwagi.Oszalałaś?

Naprawdęchcesztozrobić?

Nikomuniepowiedziałamoswojejostatecznejdecyzji.NikomupozaBertrandem.

Niechciałammyślećorozanielonymuśmiechumęża,gdyusłyszał,żetozrobię,otym,jakmnieprzytulił
dosiebie,całującwczubekgłowyznieopanowanymzapałem.

background image

UsiadłamnawąskimłóżkuiwyjęłamztorbyteczkęSary.Tojedynaosoba,októrejbyłamwstanieteraz
myśleć.Odnalezieniejejwydawałosięniemalświętąmisją,jedynymsposobem,byniestracićgłowyi
odpędzićsmutek,wktórymostatniopogrążyłosięmojeżycie.Znaleźć,alejak?W

książce telefonicznej nie było żadnej Sary Dufaure ani Sary Starzyński. To byłoby za łatwe. Adres na
listachJules’aDufaureniebyłjużaktualny.

Postanowiłam więc wyśledzić jego dzieci lub wnuki, młodych mężczyzn z fotografii z Trouville:
GaspardaiNicolasaDufaure,mężczyzn,którzymielibyterazposześćdziesiątparęlubsiedemdziesiątlat,
aprzynajmniejtakmisięwydawało.

NiestetyDufaurebyłopopularnymnazwiskiem.WokolicachOrleanubyłyichsetki.

A to oznaczało, że musiałam zadzwonić do każdego. Ślęczałam nad tym zadaniem przez poprzedni
tydzień, spędzając godziny w sieci, studiując książki telefoniczne; dzwoniłam, ale ciągle spotykał mnie
zawód.

Za to tego ranka rozmawiałam z niejaką Nathalie Dufaure, sądząc po numerze telefonu zamieszkałą w
Paryżu.Podrugiejstronieusłyszałamradosnymłodygłos.

Powtórzyłamto,comówiłamwkółkokolejnympodnoszącymtelefonnieznajomym:

- Nazywam się Julia Jarmond, jestem dziennikarką i próbuję odnaleźć panią Sarę Dufaure, urodzoną w
1932.Jedyneimiona,jakieznam,toGaspardiNicolasDufaure...

Przerwała mi: Tak, Gaspard Dufaure jest jej dziadkiem. Mieszka w AscheresleMarche, nieopodal
Orleanu.Mazastrzeżonynumer.Ścisnęłamsłuchawkęzcałejsiły.

Spytałam,czyNathaliemożepamiętacośnatematSaryDufaure?Młodakobietaroześmiałasię.Byłto
przyjemnyśmiech.Wyjaśniła,żeurodziłasięw1982iniewiezbytwieleodzieciństwiedziadka.Nie,
nigdyniesłyszałaoSarzeDufaure.

Przynajmniejnickonkretnegosobienieprzypominała.Możezadzwonićdodziadka,jeżelitegochcę.Był
raczejszorstkiwobyciuinielubiłtelefonów,alemogłatozrobićidomnieoddzwonić.Poprosiłaomój
numer.Poczymspytała:

-JestpaniAmerykanką?Bardzomisiępodobapaniakcent.

Czekałam na telefon przez cały dzień. Bez rezultatu. Ciągle sprawdzałam komórkę, upewniając się, że
bateriesąnaładowane,żejestwłączona.Wciążnic.

ByćmożeGaspardDufaureniebyłzainteresowanyrozmowąnatematSaryzdziennikarką.

Możeniebyłamdostatecznieprzekonywająca.Możebyłamzbytprzekonywająca.

Może nie powinnam była mówić, że jestem dziennikarką. Powinnam się przedstawić jako znajoma
rodziny.Alenie,niemogłamtegopowiedzieć.Toniebyłaprawda.Niemogłam,niechciałamkłamać.

AscheresleMarche. Sprawdziłam na mapie. Niewielka miejscowość w połowie drogi pomiędzy

background image

Orleanem a Pithiviers, siostrzanym obozem BeaunelaRolande. To nie był dawny adres Jules’a i
Genevieve.ZatemtonietamSarahspędziładziesięćlatswojegożycia.

Zaczynałam się niecierpliwić. Czy powinnam ponownie zadzwonić do Nathalie Dufaure? Gdy się nad
tymzastanawiałam,zadzwoniłakomórka.

Złapałamjąiwydyszałam:„Alló?”.DzwoniłmójmążzBrukseli.Poczułamukłuciezawodu.

Zdałamsobiesprawę,żeniechcęrozmawiaćzBertrandem.Comogłammupowiedzieć?

Noc była krótka i niespokojna. O świcie pojawiła się pielęgniarka ze złożoną koszulą szpitalną z
niebieskiegopapieru.Będziemipotrzebnado

„operacji” - uśmiechnęła się opiekuńczo. Przyniosła też niebieski czepek i pantofle z tego samego
materiału.

Powiedziała, że przyjdzie po mnie za pół godziny, po czym zostanę zawieziona prosto do sali
operacyjnej.Przypomniała,niezdejmującztwarzypokrzepiającegouśmiechu,żezewzględunanarkozę
niewolnominiczegopićanijeść.Wyszła,zamykającdelikatniedrzwi.Byłamciekawa,ilekobietobudzi
tego ranka z tym samym uśmiechem; ile ciężarnych kobiet miało mieć dziecko wyskrobane ze swojego
łona.Takjakja.

Pokorniewłożyłamkoszulę.Papierdrażniłmiskórę.Niebyłonicdorobotypozaczekaniem.Włączyłam
telewizjęiprzełączyłamnaLCI,całodobowykanałwiadomości.Oglądałam,nieskupiającsięnatym,co
siędziejenaekranie.Byłamotępiała.Miałampustkęwgłowie.Zajakąśgodzinębędziepowszystkim.
Czy byłam na to gotowa? Czy dam sobie z tym radę? Czy mam dość siły? Nie byłam zdolna
odpowiedzieć na te pytania. Mogłam tylko leżeć w papierowej koszuli i papierowym czepku i czekać.
Czekać,ażzostanęzawiezionadosalioperacyjnej.Czekać,ażzostanęuśpiona.Czekać,ażlekarzzrobi
swoje.Niechciałammyślećokonkretnychruchach,jakiebędziewykonywałwewnątrzmnie,pomiędzy
moimi rozwartymi udami. Szybko zablokowałam te myśli, skupiając się na zamaszystych gestach
wymanikiurowanych rąk smukłej blondynki przed pokrytą okrągłymi uśmiechniętymi słoneczkami mapą
Francji.Przypomniałamsobieostatniąsesjęuterapeutytydzieńtemu.RękaBertrandanamoimkolanie.
„Nie,niechcemytegodziecka.Obojesięcodotegozgadzamy”.Jamilczałam.Terapeutaspojrzał

na mnie. Czy przytaknęłam? Nie mogłam sobie przypomnieć. Pamiętałam, że czułam się uśpiona,
zahipnotyzowana. Następnie Bertrand w samochodzie: „To była właściwa decyzja, amour. Zobaczysz.
Wkrótcebędziepowszystkim”.Igorącynamiętnypocałunekmęża.

Blondynkaznikła.Pojawiłsięprezenterizabrzmiałaznajomamuzyczkawiadomości.

„Dziś, szesnastego lipca dwa tysiące drugiego roku, mija sześćdziesiąta rocznica wydarzeń Velodrome
d’Hiver,kiedytofrancuskapolicjaaresztowałatysiąceżydowskichrodzin.Tomrocznastronafrancuskiej
historii”.

Pospieszniezrobiłamgłośniej.GdykameranajeżdżałanarueNelaton,pomyślałamoSarze,gdziekolwiek
byterazbyła.Pamiętałabydzisiejsządatę.

Nietrzebajejbyłoprzypominać.Nigdy.Takjakwszystkierodziny,którestraciłyukochanych,niemogła

background image

zapomnieć szesnastego lipca. Tego dnia podniosłaby rano powieki cięższe od bólu niż we wszystkie
pozostałedni.

Chciałamsięodezwaćdoniej,donich,dowszystkichtychludzi-alejak?

pomyślałam,czującsiębezradna,beznadziejna-chciałamkrzyknąć,zawołać,żewiem,żepamiętam,że
nigdyniezapomnę.

Kilkaosóbspośródtych,któreprzetrwały-niektórejużspotkałamiprzeprowadziłamznimiwywiady-
pokazanoprzedtabliczkązinformacjaminatematVel’d’Hiv’.Zdałamsobiesprawę,żeniewidziałam
bieżącegonumeru

„ScenznadSekwany”,wktórymznajdowałsięmójartykuł.Byłwkioskachoddzisiaj.

Postanowiłam zostawić wiadomość na komórce Bambera i poprosić, by przesłał jeden egzemplarz do
kliniki.Włączyłamtelefon,nieodrywającwzrokuodtelewizora.Naekraniepojawiłasiępoważnatwarz
FranckaLevy’ego.Mówił

orocznicy.Obchodymiałybyćbardziejdoniosłeniżwzeszłychlatach-zwrócił

uwagę.Telefonzapiszczał,informującmnie,żemamwiadomościwpoczciegłosowej.Pierwszązostawił
Bertrandpóźnąnocą;mówił,żemniekocha.

Następna była od Nathalie Dufaure. Przepraszała, że dzwoni tak późno, jednak nie mogła wcześniej.
Miała dobre wiadomości: jej dziadek chciał się ze mną spotkać, powiedział że może wszystko
opowiedziećoSarzeDufaure.

Wydawał się tak podniecony, że wzbudził również ciekawość Nathalie. Żywy głos z telefonu zagłuszał
jednostajną mowę Francka Levy’ego: „Jeśli pani chce, mogę panią zabrać do Ascheres już jutro, we
wtorek.Pojechałybyśmymoimsamochodem.Jestemnaprawdęciekawa,codziadziomadopowiedzenia.

Proszęzadzwonić,tosięumówimy”.

Serce biło mi jak oszalałe, czułam wręcz ból w piersi. Na ekranie ponownie pojawił się prezenter,
przedstawiając kolejny temat. Było za wcześnie, by zadzwonić do Nathalie Dufaure. Będę musiała
poczekaćjeszczekilkagodzin.Mojestopyskakałyniecierpliwiewpapierowychpantoflach.„...

wszystkoopowiedziećoSarzeDufaure”.CoGaspardDufauremiałdopowiedzenia?Czegosiędowiem?

Zzamyśleniawyrwałomniepukaniedodrzwi.Szerokiuśmiechpielęgniarkigwałtownieprzywołałmnie
zpowrotemdorzeczywistości.

-Panikolej,madame-powiedziałażwawo,pokazującwuśmiechuzębyidziąsła.

Usłyszałam pisk gumowych kółek wózka za drzwiami. Nagle wszystko stało się jasne. Nigdy nie było
równieoczywiste,równieproste.Wstałamistanęłamnaprzeciwkopielęgniarki.

-Przykromi-oznajmiłamcichymgłosem.-Zmieniłamzdanie.

background image

Ściągnęłampapierowyczepek.Patrzyłanamnie,nawetniemrugając.

-Ależ,madame...-zaczęła.

Rozerwałampapierowąkoszulę.Pielęgniarkaodwróciłazaskoczonywzrokodmojejnagości.

-Lekarzeczekają-stwierdziła.

-Nieobchodzimnieto-oznajmiłamzdecydowanie.-Niechcętegorobić.Chcęmiećtodziecko.

Ustapielęgniarkizadrżałyzoburzenia.

-Poślęnatychmiastpolekarza.

Odwróciłasięiodeszła.Zabrzmiałstukotsandałówowykładzinę;wkrokachsłychaćbyłodezaprobatę.
Włożyłamprzezgłowędżinsowąsukienkę,wsunęłamstopywbuty,złapałamtorebkęiwyszłamzpokoju.
Kiedy zbiegałam po schodach, mijając zaskoczone pielęgniarki niosące tacki ze śniadaniami, zdałam
sobie sprawę, że zostawiłam szczotkę do zębów, ręczniki, szampon, mydło, dezodorant, zestaw do
makijażu i krem do twarzy w łazience. Co z tego, pomyślałam, wychodząc przez schludne czyściutkie
wejście,coztego!Coztego!

Naulicyniebyłonikogo,chodniklśniłnasposóbspecyficznydlaParyżawczesnymrankiem.Zawołałam
taksówkęipojechałamdodomu.

Szesnastylipcadwatysiącedrugiego.

Mojedziecko.Mojedzieckobyłobezpieczne.Chciałomisięśmiaćipłakać.Takteżzrobiłam.Kierowca
zerkałparokrotniewlusterko,alenieobchodziłomnieto.

Urodzętodziecko.

OszacowałamliczbęosóbzgrupowanychprzybrzeguSekwanynaokołodwatysiące.

Przy moście BirHakeim stali ci, którzy przetrwali, rodziny, dzieci, wnuki, rabinowie, prezydent miasta,
premier, minister obrony, liczni politycy, dziennikarze, fotografowie, Franek Levy. Tysiące kwiatów,
białepodium.

Całośćrobiławrażenie.

Guillaumestałobokmniezpoważnąminąispuszczonymioczami.

PrzelotnieprzypomniałamsobiestarsząpaniązrueNelaton.Cotakiegopowiedziała?

„Niktniepamięta.Dlaczegomielibypamiętać?Tobyłynajobrzydliwszekartywhistoriinaszegokraju”.

Naglezapragnęłamjątutajzobaczyćpatrzącąnasetkimilczących,przejętychtwarzydookoła.Zpodium
śpiewała piękna kobieta w wieku średnim z gęstymi kasztanowatymi włosami. Czysty głos wznosił się
ponadrykruchuulicznego.Kiedyskończyła,premierrozpocząłprzemówienie.

background image

- Sześćdziesiąt lat temu, tutaj, w Paryżu, lecz również w pozostałych częściach Francji, rozpoczęła się
straszliwatragedia.Marszkuokropieństwomnabierałtempa.

Cień szoah już padał na niewinnych ludzi zgromadzonych w Velodrome d’Hiver. Jak co roku
zgromadziliśmy się tutaj, aby pamiętać. Abyśmy nie zapomnieli o prześladowaniach, aresztowaniach i
brutalnymprzekreślaniulosówtakwielufrancuskichŻydów.

Staruszek po mojej lewej wyjął z kieszeni chustkę i zaczął bezgłośnie łkać. Sercem byłam z nim.
Zastanawiałamsię,kogoopłakuje.Kogostracił?

Podczasgdypremiermówiłdalej,krążyłamwzrokiempotłumie.Czybyłtuktoś,ktoznałipamiętałSarę
Starzyński? Czy sama też tu była? Teraz, w tej chwili? Czy była tu z mężem, dzieckiem, wnukiem? Za
mną,przedemną?

Ostrożnie wypatrywałam kobiety około siedemdziesiątki, patrząc po pełnych zmarszczek poważnych
twarzachiszukająclekkoskośnychzielonychoczu.

Jednakczułamsięnieswojo,gapiącsięnapogrążonychwsmutkunieznajomych.Opuściłamwzrok.Głos
premierazdawałsięnabieraćsiłyiwyrazistości,grzmiałdookoła.

- Prawdą jest, że Vel’ d’Hiv’, Drancy i wszystkie obozy funkcjonujące jako przedsionki śmierci były
kierowane i strzeżone przez Francuzów, którzy również je założyli. Prawdą jest, że pierwszy akt szoah
odbyłsięwłaśnietutaj,przywspółudzialefrancuskiegopaństwa.

Liczne twarze dookoła mnie sprawiały wrażenie spokojnych, wsłuchanych w słowa premiera.
Przyglądałam się im, podczas gdy donośny głos dalej rozbrzmiewał dookoła. Jednak w każdej z tych
twarzywidocznybył

smutek.Smutek,którynigdydokońcaniezniknie.Brawapotym,jakpremierzamilkł,długonieustawały.

Zauważyłam,żeludziepłacząiściskająsięnawzajem.

PodeszłamzGuillaume’emdoFranckaLevy’egotrzymającegopodpachąkopię

„Scen znad Sekwany”. Przywitał mnie ciepło i przedstawił kilku innym dziennikarzom. Parę chwil
później rozstaliśmy się. Powiedziałam Guillaume’owi, że dowiedziałam się, kim byli poprzedni
lokatorzymieszkaniaTezacówiwpewiensposóbzbliżyłomnietodomojegoteścia,którydotrzymywał
mrocznejtajemnicyprzezponadsześćdziesiątlat.Dodałam,żeterazpragnęodnaleźćSarę,dziewczynkę,
którauciekłazBeaunelaRolande.

WciągupółgodzinymiałamsięspotkaćzNathalieDufaureprzedstacjąmetraPasteur,skądzamierzała
mniezawieźćdoOrleanuiswojegodziadka.

Guillaumepocałowałmniepoprzyjacielskuiuściskał,życzącmiszczęścia.

Przechodząc przez ruchliwą aleję, gładziłam dłonią brzuch. Gdybym nie wyszła tego ranka z kliniki,
odzyskiwałabym teraz przytomność w przytulnym brzoskwiniowym pokoiku pod nadzorem szeroko
uśmiechniętejpielęgniarki.

background image

Skromneśniadanie:rogalik,dżemicafecmlait,apopołudniuwypisaniezplacówkiisamotnyspacer
nieco nierównym krokiem z powodu grubej podpaski między nogami i tępego bólu w dolnej części
brzucha.Orazpustkiwumyśleisercu.

Bertrandnieodezwałsięanisłowem.Czyzadzwonionodoniegozkliniki,bypowiadomić,żewyszłam
przedaborcją?Niewiedziałam.ByłwciążwBrukseli,miałwrócićwieczorem.

Zastanawiałamsię,jakotympowiemmężowi.Jaktozniesie.

IdącwzdłużaleiEmilaZoliistarającsięniespóźnićnaspotkaniezNathalieDufaure,zadawałamsobie
pytania: czy wciąż interesuje mnie, co Bertrand myśli, co Bertrand czuje? Przestraszyłam samą siebie
takimimyślami.

Kiedy wczesnym wieczorem wróciłam z Orleanu, w mieszkaniu wydawało się być duszno i gorąco.
Podeszłam do okna, otworzyłam je i wyjrzałam na hałaśliwy boulevard du Montparnasse. Trudno było
sobiewyobrazić,żeprzeprowadźkanacichąruedeSaintongezbliżasięwielkimikrokami.Spędziliśmy
tutajdwanaścielat.

Zoe nigdy nie mieszkała gdzie indziej. Przeszło mi przez myśl, że to będzie nasze ostatnie lato w tym
mieszkaniu. Przywiązałam się do tego miejsca, do słońca wpadającego każdego popołudnia do dużego
pokojuzbiałymiścianami,dopołożonegonieopodalOgroduLuksemburskiegonarueVavin,dowygody
mieszkaniawjednejznajbardziejżywychdzielnicParyża,jednymzmiejsc,wktórymrzeczywiścieczuje
sięszybki,ekscytującypulsmiasta.

Zrzuciłamsandałyzestópipołożyłamsięnamiękkiejbeżowejkanapie.

Wydarzenia, które miały miejsce w ciągu dnia, przytłaczały mnie. Zamknęłam oczy, lecz natychmiast
zostałamprzywołanazpowrotemdorzeczywistościprzeztelefon.

DzwoniłasiostrazeswojegobiurazwidokiemnaCentralPark.

Wyobraziłamjąsobiezaobszernymbiurkiem,zosadzonyminaczubkunosaokularamidoczytania.

Wskróciewytłumaczyłam,żeniepoddałamsięaborcji.

-OBoże-szepnęłaCharla-niezrobiłaśtego.

-Niemogłam.Tobyłoniemożliwe.

Słyszałamjejuśmiechprzeztelefon-tenszeroki,zniewalającyuśmiech.

-Jesteśdzielną,wspaniałądziewczyną-powiedziała.-Ajajestemzciebiedumna.

-Bertrandjeszczeniewie.Wrócidopieropóźnymwieczorem.Pewniesądzi,żetozrobiłam.

Transatlantyckapauza.

-Alemupowiesz,prawda?

background image

-Oczywiście.Kiedyśitakbymmusiała.

Porozmowiezsiostrąleżałamprzezdługiczasnakanapie,trzymającrękęnabrzuchu,jakbymgochciała
przedczymśochronić.Potrochuczułam,jakodzyskujęsiły.

JakzwyklemyślałamoSarzeStarzyńskiiotym,coterazwiedziałam.

NiemusiałamnagrywaćrozmowyzGaspardemDufaure.Aniniczegonotować.

Miałamwszystkozapisanewgłowie.

NiewielkischludnydomnaobrzeżachOrleanu.Staranniewypielonerabatki.Staryospałypieszesłabym
wzrokiem. Przy zlewie siekająca warzywa starsza pani, która skinęła mi głową na powitanie, kiedy
weszłamdośrodka.

SzorstkigłosGaspardaDufaure.Pokrytaniebieskimiżyłamirękagłaszczącapsapogłowie.Ijegosłowa:

- Wiedzieliśmy z bratem, że podczas wojny były kłopoty. Ale byliśmy wtedy mali, nie pamiętaliśmy, o
jakiekłopotychodziło.Dopierogdydziadkowiezmarli,dowiedziałemsięodojca,żeSarahDufauretak
naprawdęmiałananazwiskoStarzyńskiibyłaŻydówką.Dziadkowieukrywalijąprzeztewszystkielata.
Miała w sobie coś smutnego - nie śmiała się często i nie była zbyt towarzyska. Trudno było się z nią
dogadać. Powiedziano nam, że została adoptowana przez dziadków, bo została osierocona podczas
wojny. Tyle wiedzieliśmy. Ale gołym okiem było widać, że jest inna. Gdy szła z nami do kościoła, jej
wargisięnieruszałypodczasOjczenasz.

Nigdysięniemodliła.Nigdynieprzystąpiładokomunii.Patrzyłaprzedsiebiezniezmiennymwyrazem
twarzy,którymnieniecoprzerażał.Dziadkowieuśmiechalisięwtedydonasimówili,żebyjązostawić
wspokoju.Rodzicerobilitosamo.

Powoli Sarah stawała się częścią naszego życia, starszą siostrą, której nigdy nie mieliśmy. Urosła na
piękną,melancholijnądziewczynę.Byłabardzopoważnaidojrzałajaknaswojelata.Czasamipowojnie
jeździliśmyzrodzicamidoParyża,ale

Sarahanirazuniechciałanamtowarzyszyć.Mówiła,żenienawidziParyżainigdyniechcetamwrócić.

-Czykiedyśwspomniałaoswoimbracie?Rodzicach?-spytałam.

Gaspardpokręciłgłową.

-Nigdy.Obracieiotym,cosięstało,usłyszałemodojcaczterdzieścilattemu.

Kiedyznamimieszkała,nicnatentematniewiedziałem.

WysokigłosNathalieDufaurewciąłsięwrozmowę.

-Cosięstałozbratem?

Gaspard Dufaure rzucił okiem na swoją zafascynowaną wnuczkę, wsłuchującą się w każde słowo.
Następniespojrzałnażonę,któraniepowiedziałaanisłowaodpoczątkurozmowy,tylkoprzypatrywała

background image

siędobrotliwie.

-Opowiemcikiedyindziej,Natou.Tobardzosmutnahistoria.Długaprzerwa.

-MonsieurDufaure-powiedziałam-muszęwiedzieć,gdzieterazjestSarahStarzyński.Dlategodopana
przyjechałam.Czymożemipanpomóc?

GaspardDufaurepodrapałsięwgłowęispojrzałnamniepytająco.

- Za to ja muszę wiedzieć, mademoiselle Jarmond - uśmiechnął się szeroko - dlaczego jest to dla pani
takieważne.

Telefonponowniewyrwałmniezzadumy.TymrazemdzwoniłaZoezLongIsland.

Świetniesiębawiła,pogodabyławporządku,opaliłasię,jeździłananowymrowerze,kuzynCooperbył
„spoko”,alezamnątęskniła.Powiedziałam,żerównieżtęsknięidołączęzaniecałedziesięćdni.Wtedy
zniżyłagłosispytała,czyzrobiłamjakieśpostępywposzukiwaniachSaryStarzyński.

Musiałam się uśmiechnąć na dźwięk jej poważnego tonu. Odparłam, że owszem, zdołałam poczynić
pewnepostępyiwkrótcesięonichdowie.

-Ale,mamo,jakiepostępy?-powiedziałagorączkowo.-Muszęwiedzieć!Teraz!

-Nodobrze-poddałamsięentuzjazmowicórki.-Spotkałamsiędzisiajzpanem,któryjądobrzeznał,
gdy była młodą dziewczyną. Powiedział, że Sarah w pięćdziesiątym drugim wyjechała z Francji do
NowegoJorku,abyzostaćnianiąwamerykańskiejrodzinie.

TriumfalnyokrzykpostronieZoe.

-CzylijestwStanach?

-Chybatak.Krótkapauza.

-JakjąznajdzieszwStanach,mamo?-spytałaniecomniejradosnymtonem.-Todużowiększykrajniż
Francja.

-Bógwie,kochanie-westchnęłam.Posłałamprzeztelefongorącecałusyisięrozłączyłam.

Za to ja muszę wiedzieć, mademoiselle Jarmond, dlaczego jest to dla pani takie ważne. Postanowiłam
pod wpływem impulsu powiedzieć Gaspardowi Dufaure prawdę. Jak Sarah Starzyński pojawiła się w
moim życiu. Jak odkryłam jej straszliwą tajemnicę. Jak była powiązana z moimi teściami. Jak, odkąd
dowiedziałamsięowydarzeniachzlataczterdziestegodrugiego(zarównotychpublicznych:Vel’d’Hiv’,
BeaunelaRolande, jak i prywatnych: śmierci małego Michela Starzyńskiego w mieszkaniu Tezaców),
odnalezienieSarybyłodlamniebardzoważnymcelem,któryzcałejsiłystarałamsięosiągnąć.

Gaspard Dufaure był zdziwiony moją zaciętością. Dlaczego chciałam ją odnaleźć, po co, pytał, trzęsąc
posiwiałą głową. Odparłam: aby powiedzieć, że nie jesteśmy obojętni, że nie zapomnieliśmy. My -
uśmiechnąłsię-kimbylicimy:rodzinamojegomęża,naródfrancuski?Odpowiedziałamszybko,nieco
zdenerwowana jego uśmiechem: nie, ja, ja, to ja chciałam powiedzieć, że jest mi przykro, że nie mogę

background image

zapomnieć o aresztowaniach, o obozie, o śmierci Michela i o bezpośrednim pociągu do Oświęcimia,
któryzabrałrodzicówSarynazawsze.

Za co jest mi przykro - spytał - czemu mnie, Amerykance, miałoby być przykro, czy moi rodacy nie
wyzwolili Francji w czerwcu czterdziestego czwartego? Nie miałam powodów, aby mi było przykro -
roześmiałsię.

Spojrzałammuprostowoczy.

- Chcę przeprosić za to, że nie wiedziałam. Jest mi przykro, że miałam czterdzieści pięć lat i nie
wiedziałam.

-

SarahwyjechałazFrancjidoStanówpodkoniecpięćdziesiątegodrugiego.

-DlaczegodoAmeryki?-spytałam.

-Tłumaczyła,żemusiwyjechaćgdzieś,gdzieHolokaustnieodcisnął

swojego piętna w takim stopniu jak we Francji. Bardzo nas to wszystkich zasmuciło. Szczególnie
dziadków.KochaliSaręjakcórkę,którejnigdyniemieli.Aleniedałasięprzekonać.

Wyjechała.Inigdyniewróciła.Przynajmniejnicmiotymniewiadomo.

- Co się z nią stało? - Brzmiałam jak Nathalie, w moim głosie słychać było takie samo podniecenie i
zapał.

GaspardDufaurewestchnąłiwzruszyłramionami.Wcześniejwstał,bywziąćodżonyprzygotowanądla
mnie kolejną filiżankę mocnej, gorzkiej kawy, a za nim poszedł wierny ślepy pies. Wnuczka państwa
Dufaurenieodzywałasię,siedzączpodwiniętyminogaminafoteluipatrzączpodziwemtonamnie,to
nadziadka.

Będzietopamiętała,myślałam.Wszystkozapamięta.

Stękając, Gaspard podał mi filiżankę i usiadł. Rozejrzał się po niewielkim pokoju, wyblakłych
fotografiach,wysłużonychmeblach.Podrapałsiępogłowieiwestchnął.

Czekałam.Nathalieczekała.Wkońcuprzemówił.

Sarahnieodezwałasięanirazuodpięćdziesiątegopiątego.

- Napisała do dziadków kilka listów. Rok później przysłała kartkę z informacją, że wychodzi za mąż.
Pamiętam,jakojciecmówił,żeSarahwychodzizajankesa.-Uśmiechnąłsię.-Bardzosięcieszyliśmyz
jejszczęścia.

Ale potem wszelkie telefony i listy ustały. Na zawsze. Dziadkowie próbowali ją odnaleźć. Robili, co
mogli: dzwonili do Nowego Jorku, pisali listy, wysyłali telegramy. Usiłowali odnaleźć męża Sary. Bez
skutku. Znikła. To było dla dziadków straszne. Czekali i czekali, rok po roku, na jakiś znak, telefon,

background image

kartkę.

Nicnienadeszło.Dziadekzmarłwewczesnychlatachsześćdziesiątych,achwilępóźniejbabka.Wydaje
misię,żemielizłamaneserca.

-Twoidziadkowiemoglibyzostać„sprawiedliwymiwśródnarodówświata”-powiedziałam.

-Cotoznaczy?-spytałzdziwiony.

-InstytutJadwaSzemwJerozolimieodznaczamedalamiosobyniebędąceŻydami,któreratowałyŻydów
podczaswojny.Odznaczeniemożnarównieżuzyskaćpośmiertnie.

Odchrząknął,patrzącwinnąstronę.

- Niech ją pani tylko znajdzie. Proszę odnaleźć Sarę, mademoiselle Jarmond, i powiedzieć, że za nią
tęsknię.MójbratNicolasrównież.Proszęjejpowiedzieć,żeprzesyłamywielemiłości.

Zanimwyszłam,podałmilist.

-Mojababkanapisałatodoojcapowojnie.Możezechcepaniprzeczytać.

PotemmożnagooddaćNathalie.

Później,samawdomu,rozszyfrowałamstaromodnepismo.Czytając,płakałam.

Zdołałamsięopanować,otarłamłzyiwytarłamnos.

NastępniezadzwoniłamdoEdouardaiprzeczytałammutenlistprzeztelefon.

Miałamwrażenie,żesięrozpłakał,alestarałsięzrobićwszystko,comożliwe,byniebyłotegosłychać.
Podziękowałmizduszonymgłosemiodłożył

słuchawkę.

8września1Alainie,synunajdroższy,kiedySarahwróciławzeszłymtygodniuzwakacjispędzonychz
tobą i Henriettę, miała różowe policzki... i uśmiech na twarzy. Byliśmy z Jules’em zaskoczeni i
zachwyceni. Wkrótce sama do was napisze podziękowania, ale przedtem chciałam wyrazić własną
wdzięczność za waszą pomoc i gościnność. Jak wiesz, ostatnie cztery lata były dla nas ciężkie. Cztery
lata niewoli, strachu i niedostatku. Dla nas wszystkich, dla naszego kraju. Cztery lata odcisnęły swoje
piętnonamnieiJules’u,alewnajwiększymstopniunaSarze.Chybanigdysięniepogodziłaztym,cosię
stało latem czterdziestego drugiego, kiedy zabraliśmy ją do rodzinnego mieszkania w dzielnicy Marais.
Tegodniacośwniejpękło.Cośsięzłamało.

Nie było łatwo, a twoja pomoc była nieoceniona. Ukrywanie Sary przed wrogiem, chronienie jej od
tamtego lata aż po rozejm, było straszliwym zadaniem. Ale teraz Sarah ma rodzinę. My jesteśmy jej
rodziną.Twoisynowie,GaspardiNicolas,sąjejbraćmi.JestSarąDufaure.Nosinaszenazwisko.

Wiem, że nigdy nie zapomni. Za tymi różowymi policzkami i uśmiechem widać pewne odrętwienie.
Nigdy nie będzie normalną czternastolatką. Jest raczej zniechęconą do życia kobietą. Czasem odnoszę

background image

wrażenie,żejeststarszaodemnie.

Nigdynierozmawiaoswojejrodzinie,oswoimbracie.Alewiem,żenieprzestajeonichmyśleć.Wiem,
że chodzi co tydzień na cmentarz, czasami częściej, by odwiedzić grób brata. Woli tam chodzić sama,
odmawiamojegotowarzystwa.

Czasemidępokryjomu,chcącsiętylkoupewnić,żeSarzenicniejest.

Siada przed małym nagrobkiem i zastyga w bezruchu. Potrafi tak siedzieć godzinami, trzymając w ręku
mosiężnyklucz,któryzawszezesobąnosi.Kluczdoszafki,wktórejzginąłjejbiednybraciszek.Kiedy
wracadodomu,jestchłodnaizamkniętawsobie.Maproblemyznawiązaniemzemnąkontaktu.

Staramsięjąobdarzaćcałąswojąmiłością,jestbowiemcórką,którejnigdynieurodziłam.

NigdyniemówioBeaunelaRolande.Kiedyczasamiprzejeżdżamyobokwioski,blednie.Odwracagłowę
izamykaoczy.Ciekawajestem,czyświatsiękiedyśdowie.

Czywszystko,cosiętutajdziało,wyjdzienajaw.Czyteżpozostanienazawszetajemnicązakopanąw
posępnejniespokojnejprzeszłości.

WciąguostatniegorokuodkońcawojnyJulesczęstoodwiedzałhotelLutetia,czasamiwtowarzystwie
Sary,byzorientowaćsię,ktowracazobozów.

Zawszemiałnadzieję.Wszyscymieliśmynadzieję,pragnęliśmytegozewszystkichsił.Aleterazwiemy.
Rodzice Sary nigdy nie wrócą. Zostali zamordowani w Auschwitz tego okropnego lata czterdziestego
drugiego.

Czasami zastanawiam się, ile dzieci, tak samo jak ona, przeszło przez piekło i przetrwało, by teraz
musieć sobie radzić bez swoich najbliższych. Tyle cierpienia, tyle bólu. Sarah musiała zrezygnować ze
wszystkiego: z rodziny, nazwiska, religii. Nigdy o tym nie rozmawiamy, ale wiem, jak głęboką nosi w
sobiepróżnię,jakboleśnieodczuwastraty.Sarahmówioopuszczeniukraju,orozpoczęciunowegożycia
gdzieśindziej,zdalaodwszystkiego,codotychczasznała,wszystkiego,przezcoprzeszła.Terazjestza
mała, zbyt delikatna, by nas opuścić, ale ten dzień nadejdzie. Jules i ja będziemy musieli się na to
zgodzić.

Owszem,wojnasięskończyła,nareszcie,aledlatwojegoojcaidlamnienicniejesttakiejakprzedtem.
Nic już nigdy nie będzie takie samo. Pokój ma gorzki posmak. A przyszłość nie wygląda różowo.
Wydarzenia,któremiałymiejsce,zmieniłyobliczeświata.IFrancji.Naszkrajwciążpróbujezapomnieć
o swoich najciemniejszych latach. Czy kiedyś mu się to uda? Nie ma już Francji, którą znałam jako
dziewczynka.Jestinna,którejnierozpoznaję.Jestemterazstaraiwiem,żemojednisąpoliczone.Ale
Sarah,GaspardiNicolassąjeszczemłodzi.Onibędąmusieliżyćwtymnowymkraju.Zalmiichiboję
siętego,conadejdzie.

Drogi chłopcze, to nie miał być smutny list, lecz niestety takim wyszedł i przykro mi z tego powodu.
Muszęsięzająćogrodeminakarmićkury,wobecczegokończę.

Pozwól,żepodziękujęcirazjeszczezawszystko,cozrobiłeśdlaSary.

Niech Bóg błogosławi Was oboje za waszą ofiarność i wierność. Niech Bóg błogosławi Waszych

background image

chłopców.

Twojakochającamatka

Genevieve

Kolejnytelefon.Komórka.Powinnambyłająwyłączyć.TymrazemJoshua.

Zdziwiłamsię,słyszącszefapodrugiejstronie.Zazwyczajniedzwonił

takpóźno.

- Właśnie widziałem cię w wiadomościach, złotko - powiedział, przeciągając samogłoski. - Ładnie
wyglądasz,jakzobrazka.Niecoblada,aleveryefektowna.

-Wiadomościach?-szepnęłam.-Jakichwiadomościach?

-Włączyłemtelewizoroósmej,abyobejrzećwiadomościnaTF1,aotomojaJuliastojącatylkotrochę
niżejodpremiera.

-Ach,obchodyVel’d’Hiv’.

-Niezłeprzemówienie,niesądzisz?

-Bardzodobre.

Przerwa.Słychaćbyłosykzapalniczki,gdyzapalałmarlborolightzesrebrnejpaczki;takiemożnakupić
tylkowStanach.Byłamciekawa,cochcemipowiedzieć.

Zazwyczajbyłbezpośredni.Ażnadto.

-Ocochodzi,Joshua?-spytałamostrożnie.

-Taknaprawdęnictakiego.Chciałemtylkopowiedzieć,żecałkiemnieźlesięspisałaś.Tentwójteksto
Vel’d’Hiv’zyskujerozgłos.FotografieBamberateżsąniczegosobie.Zrobiliściekawałdobrejroboty.

-Dziękuję.

Jednakznałamgozadobrze.

-Cośjeszcze?-dodałamostrożnie.

-Jednarzeczmniezastanawia.

-Śmiało.

-Wedługmniebrakujejednego.Dotarłaśdotych,którzyprzetrwali,doświadków,dostaruszkawBeaune
itd.,wszystkosuper.Super,super.Aleoparurzeczachzapomniałaś.Gliny.Francuskiegliny.

-Tak?-spytałam,czującjakrośniewemnierozdrażnienie.

background image

-Cozfrancuskimiglinami?

-Byłobyidealnie,gdybyśzłapałaparuztychgliniarzy,którzybraliudział

waresztowaniach,iznimiporozmawiała.Abypoznaćzichstronytęcałąhistorię.

Nawetjeżelisąterazstaruszkami.Comówiliswoimdzieciom.Czyichrodzinyotymwiedziały?

Oczywiściemiałrację.Wogólenieprzyszłomitodogłowy.

Rozdrażnienieopadło.

Przytłoczona,nicnieodpowiedziałam.

-Spokojnie,Julio,niemaproblemu-roześmiałsięJoshua.

-Świetniesięspisałaś.Gliniarzepewnieitakbyniechcielirozmawiać.

Pewniewieleonichnieznalazłaśwmateriałach?

-Nie.Prawdępowiedziawszy,nicniemaotym,jaksięczulifrancuscypolicjanci.

Tylkowykonywalipolecenia.

-Tak,polecenia-powtórzyłJoshua.-Jednakjestembardzociekaw,jakztymżyli.

Swoją drogą, co z tymi, którzy prowadzili te niekończące się pociągi z Drancy do Oświęcimia? Czy
wiedzieli,coprzewożą?Czynaprawdęsądzili,żetobydło?Czywiedzieli,dokądzabierajątychludzii
cosięznimistanie?Aci,którzyprowadziliautobusy?Czyonicoświedzieli?

Oczywiście znowu miał rację. Milczałam. Dobra dziennikarka od razu poruszałaby te tematy tabu.
Francuskapolicja,francuskakolej,francuskakomunikacjaautobusowa.

JednakwszystkiemojemyśliskupiałysięnadzieciachzVel’d’Hiv’.

Zwłaszczanajednymdziecku.

-Dobrzesięczujesz,Julio?

-Ekstra.

-Potrzebujesztrochęwolnego-oznajmił.-Najwyższyczaswsiąśćdosamolotuipoleciećdodomu.

-Otymteżmyślałam.

HH^^^h^H^H

OstatnitelefontegowieczorubyłodNathalieDufaure.Szalałazradości.

Wyobraziłam sobie chudziutką rozjaśnioną podnieceniem twarz i błyszczące brązowe oczy na drugim

background image

końculinii.

-Julio!Przejrzałamwszystkiepapierytatkaiznalazłam.ZnalazłamkartkęSary!

-KartkęSary?-powtórzyłam,niecozagubiona.

-Kartkę,którąprzysłała,byoznajmić,żewychodzizamąż,ostatniąpocztówkę.

Podajenaniejnazwiskomęża.

Złapałam długopis i zaczęłam bezskutecznie rozglądać się za kartką papieru. Nic takiego nie było pod
ręką.Przyłożyłamdługopisdoskórydłoni.

-Ijakietonazwisko?

-Napisała,żewyjdziezaRichardaJ.Rainsferda.-Przeliterowałanazwisko.-Datanakartcetopiętnasty
marcatysiącdziewięćsetpięćdziesiątegopiątego.Niemaadresu.Nicwięcejniema.Towszystko.

-RichardJ.Rainsferd-powtórzyłam,piszącnaskórzedużelitery.

Podziękowałam Nathalie i obiecałam, że będę informować o postępach, po czym zadzwoniłam na
manhattanskinumerCharli.Odebrałajejsekretarka,Tina,któraprzełączyłamniedosiostry.

-Znowuty,kochanie?

Odrazuprzeszłamdorzeczy.

-JakmożnaznaleźćkogośwStanach,dotrzećdokogoś?

-Przezksiążkętelefoniczną.

-Totakieproste?

-Sąiinnesposoby-odpowiedziałatajemniczo.

-Acozosobą,którazniknęłapółwiekutemu?

-Maszjejnumerubezpieczenia,numeryztablicrejestracyjnychczyjakiśadres?

-Nicztego.Zagwizdałaprzezzęby.

- To będzie trudne. Może nie zadziałać. Ale spróbuję. Mam kilku znajomych, którzy mogliby pomóc.
Podajminazwisko.

Wtejchwiliusłyszałamtrzaskdrzwiibrzękrzucanychnastółkluczy.

Mąż.WróciłzBrukseli.

-Jeszczezadzwonię-szepnęłamdosiostryiodłożyłamsłuchawkę.

background image

Bertrandwszedłdopokoju.Byłspiętyiblady.Podszedłdomnieiotoczył

ramionami.Poczułamopierającąsięnamojejgłowiebrodę.

Czułam,żemuszęmówićszybko.

-Niezrobiłamtego.Ledwodrgnął.

-Wiem-odpowiedział.-Lekarzdomniezadzwonił.Cofnęłamsięokrok.

-Niemogłam,Bertrandzie.

Uśmiechnął się w dziwny desperacki sposób. Podszedł do tacy przy oknie, na której trzymaliśmy
alkohole,inalałdokieliszkakoniaku.Zwróciłamuwagę,jakszybkogowypija,zarzucającgłowędotyłu.
Byłtobrzydkigest.

Wytrąciłmniezrównowagi.

-Icoteraz?-spytał,odstawiajączbrzękiemszklankę.-Coterazzrobimy?

Spróbowałamsięuśmiechnąć,jednakbyłtosztucznyuśmiechpozbawionyradości.

Bertrandusiadłnakanapie,poluzowałkrawat,odpiąłdwapierwszeguzikikoszuli.

Poczympowiedział:

-Niemogęsiępogodzićztymdzieckiem,Julio.Próbowałemciwytłumaczyć.Niechciałaśsłuchać.

Cośwgłosiemężaskłoniłomniedoprzyjrzeniamusiębliżej.Wyglądał

na wyczerpanego i osłabionego. Przez ułamek sekundy zobaczyłam zmęczoną twarz Edouarda Tezaca,
taką,jakąwidziałamwsamochodzie,kiedymówiłopowrocieSary.

-Niemogęciępowstrzymaćodurodzeniategodziecka.Alechcę,żebyświedziała,żewżadensposób
niejestemwstanieprzejśćnadtymdoporządkudziennego.Todzieckomniezniszczy.

Próbowałam wyrazić współczucie, wydawał się zagubiony i bezbronny, jednak zamiast tego ogarnęło
mnierozżalenie.

-Zniszczy?-powtórzyłam.

Bertrandwstał,nalałsobiekolejnykieliszek.Odwróciłamwzrok,gdygowychylał.

-Słyszałaśkiedyśokryzysiewiekuśredniego,amour?Wy,Amerykanie,taklubicietenzwrot.Byłaśtaka
zajęta swoją pracą, przyjaciółmi i córką, że nawet nie zauważyłaś, co przeżywam. Prawdę
powiedziawszy,nieobchodzicięto.Prawda?

Patrzyłamnaniego,zaskoczona.

Powolnieiostrożniepołożyłsięnakanapie,wpatrującsięwsufit.

background image

Poruszałsię,jakbychciałuniknąćgwałtownychruchów.Nigdytaknierobił.

Skóranatwarzysprawiaławrażeniepomarszczonej.Nagledostrzegłamstarzejącegosięmęża.Niebyło
jużmłodegoBertranda.Zawszeepatował

młodościąienergiąibyłztegodumny.Niepotrafiłusiedziećnamiejscu,był

wieczniewruchu,wpośpiechu,skorydonowychprzeżyć.Mężczyzna,naktóregopatrzyłam,byłniczym
cieńswojejpoprzedniejosobowości.Kiedytosięstało?Jakmogłamtegoniedostrzec?Bertrandijego
gromkiśmiech,żarty,bezczelność.Czytotwójmąż-szeptaliludzie,naktórychzrobiłwrażenie.

Bertrand monopolizował rozmowy na wieczornych przyjęciach, ale był zbyt intrygujący, aby to komuś
przeszkadzało. Sposób, w jaki na ciebie patrzył, magnetyczne spojrzenie niebieskich oczu i ten krzywy
diabelskiuśmiech.

Dzisiejszego wieczoru nie było w nim nic intrygującego. Wyglądał, jakby skapitulował. Siedział w
miejscuotępiałyibezwładny.Patrzyłsmętnymwzrokiemspodwpółzamkniętychpowiek.

-Anirazuniezauważyłaś,przezcoprzechodzę,prawda?

-powiedziałbezbarwnymgłosem.

Usiadłamobokizaczęłamgładzićdłońmęża.Jakmogłamprzyznać,żenicniespostrzegłam?Jakmogłam
wyjaśnić,jakbardzosięczułamwinna?

-Dlaczegonicniepowiedziałeś,Bertrandzie?Kącikijegoustskierowałysięwdół.

-Próbowałem.Nigdysięnieudawało.

-Dlaczego?

TwarzBertrandastężała.Zaśmiałsięchrapliwie.

-Niesłuchałaśmnie,Julio.

Wiedziałam, że mówi prawdę. Tej okropnej nocy, gdy zaczął mówić ochrypłym głosem, kiedy wyraził
swójnajwiększylęk,lękprzedstarością.

Kiedyzdałamsobiesprawę,żemaswojesłabości.Znaczniewiększe,niżkiedykolwiekprzypuszczałam.

Odwróciłamwzrok.Niemogłamtegoznieść.Wyczułto.Nieodważyłsiępowiedzieć,jakmuztymźle.

Milczałam, siedząc obok i trzymając go za rękę. Dotarła do mnie ironia sytuacji. Mąż w depresji.
Rozpadającesięmałżeństwo.Dzieckowdrodze.

-MożewyjdziemycośprzekąsićwSelectalboRotonde?

-powiedziałamłagodnie.-Możemyomówićróżnerzeczy.Zwyraźnymwysiłkiemwstałzkanapy.

background image

-Możekiedyindziej.Niemamsiły.

Zorientowałamsię,żewciąguostatnichmiesięcyczęstobywał

zmęczony. Nie miał siły, by pójść do kina, by pójść na jogging wokół Ogrodu Luksemburskiego, by
zabrać Zoe do Wersalu w niedzielnie popołudnie. By się kochać. Kochać się... Kiedy to ostatnio
robiliśmy?Całetygodnietemu.

Patrzyłam, jak ciężkim krokiem przechodzi przez pokój. Utył. Tego też nie spostrzegłam. Zawsze tak
bardzodbałowygląd.Byłaśtakazajętaswojąpracą,przyjaciółmiicórką,żenawetniezauważyłaś,co
przeżywam.

Niesłuchałaśmnie,Julio.Poczułamogarniającymniewstyd.Czyniemusiałamsiępogodzićzprawdą?
Bertrandwciąguostatnichtygodniniebył

częściąmojegożycia,nawetjeżelispaliśmywtymsamymłóżkuimieszkaliśmypodtymsamymdachem.

NiepowiedziałammuoSarzeStarzyński.OnowejjakościrelacjizEdouardem.Czyżniewykluczyłam
Bertrandazewszystkiego,cobyłodlamnieważne?Usunęłammężazeswojegożycia,aironiatkwiław
tym,żenosiłamwsobiejegodziecko.

Usłyszałam,jakotwieralodówkęwkuchni,anastępniedomoichuszudotarłszelestfoliialuminiowej.
Bertrandwróciłdodużegopokojuznóżkąkurczakawjednymręku,afoliąwdrugiej.

-Jestjednasprawa,Julio.

-Tak?

-Kiedypowiedziałem,żeniemogęsiępogodzićztymdzieckiem,mówiłemprawdę.

Podjęłaśdecyzję.Dobrze.Terazczasnamnie.Potrzebujętrochęczasudlasiebie.TyiZoezamieszkacie
na rue de Saintonge jesienią, a ja znajdę jakieś inne mieszkanie nieopodal. Zobaczymy, jak się będą
sprawyukładać.Możezdołamsiępogodzićztwojąciążą.Jeżelinie,weźmiemyrozwód.

Nie byłam zaskoczona. Spodziewałam się tego od początku. Wstałam, wygładziłam sukienkę i
powiedziałamspokojnie:

- Jedyną rzeczą, która ma teraz znaczenie, jest Zoe. Cokolwiek by się stało, musimy oboje z nią
porozmawiać.Przygotowaćją.Musimytozrobićwłaściwie.

Włożyłnóżkękurczakazpowrotemdofolii.

-Dlaczegojesteśtakatwarda,Julio?-Wgłosiemężaniebyłosarkazmu.

Jedyniegorycz.-Mówiszdokładniejaktwojasiostra.

Nieodpowiedziałam.Wyszłamzpokojuiskierowałamsięwstronęłazienki.

Odkręciłam wodę. Wtedy to do mnie dotarło: czy już nie podjęłam decyzji? Wybrałam dziecko,

background image

postawiłamjeprzedBertrandem.

Nie poruszył mnie jego punkt widzenia ani wewnętrzne niepokoje, nie bałam się groźby mieszkania
osobnoprzezkilkamiesięcyaninazawsze.AleBertrandbyłojcemmojejcórkiidziecka,którenosiłam
wsobie.Nigdyniemógłbyzniknąćznaszegożycia.

Jednak gdy patrzyłam na siebie w lustrze, a moje odbicie powoli zasłaniała para wodna, czułam, że
wszystko się drastycznie zmieniło. Czy nadal kochałam Bertranda? Czy wciąż go potrzebowałam? Jak
mogłamchciećjegodzieckabezniego?

Chciałampłakać,alełzynienadeszły.

Wciążbyłamwwannie,kiedywszedł.Trzymałwrękuczerwonąteczkęznapisem

„Sara”,którązostawiłamwtorebce.

-Cotojest?-spytał,podnoszącplik.

Zaskoczona, poruszyłam się gwałtownie, wylewając wodę z wanny. Mąż miał wypieki, był
zdezorientowany.Pospiesznieusiadłnaopuszczonejdesceklozetowej.

Wkażdejinnejsytuacjiroześmiałabymsięzkomicznegokontrastumiędzypozycjąipołożeniemaminą.

-Pozwólmiwyjaśnić...-zaczęłam.Podniósłrękę.

-Poprostuniemożeszsiępowstrzymać,prawda?Niemożeszzostawićprzeszłościwspokoju.

Przejrzał teczkę, przekartkowując listy od Jules’a Dufaure do Andre Tezaca, przyjrzał się fotografiom
Sary.

-Cotowszystkojest?Ktocitodał?

-Twójojciec-odpowiedziałamcicho.Patrzyłnamnieniedowierzająco.

-Comaztymwszystkimwspólnegomójojciec?Wyszłamzwanny,wzięłamręcznikiodwróciłamsięod
męża,abysięwytrzeć.Jakośniechciałam,bypatrzyłnamojąnagość.

-Todługahistoria,Bertrandzie.

-Dlaczegomusiałaśwszystkorozgrzebywać?Tosprawysprzedsześćdziesięciulat!

Towszystkojestjużmartwe,zapomniane.

Gwałtownieobróciłamsięwstronęmęża.

- Nieprawda. Sześćdziesiąt lat temu coś się stało z twoją rodziną. Coś, o czym nie wiesz. Ty i twoje
siostrynicniewiedzą.Marneteżnie.

Zdawałsięzdumiony.Przezchwilęzaniemówił.

background image

-Cotakiegosięstało?Powiedz!-zażądał.Zabrałammuteczkęiprzycisnęłamdopiersi.

- To ty mi powiedz, czego szukałeś w mojej torebce. Przypominaliśmy dzieci kłócące się na przerwie
międzylekcjami.Bertrandwywróciłoczami.

-Zobaczyłemteczkęwtwojejtorbie.Byłemciekaw,cototakiego.Ityle.

-Częstomamteczkiwtorbie.Nigdyprzedtemichnieprzeglądałeś.

-Nieotochodzi.Maszminatychmiastpowiedzieć,cotowszystkoznaczy.

Pokręciłamgłową.

-Zadzwońdoojca,Bertrandzie.Powiedz,żeznalazłeśteczkę.Spytajgo.

-Nieufaszmi,tak?

Spuściłgłowę.Ogarnęłomniewspółczucie.Zdawałsiębyćurażony.

- Twój ojciec prosił, bym ci nie mówiła - oznajmiłam łagodnie. Bertrand wstał powoli z deski
klozetowejiwyciągnąłrękęwstronęklamki.Wyglądałnazłamanegoizmęczonego.

Cofnąłsię,byłagodniepogładzićmniepopoliczku.Poczułamnatwarzyciepłopalcówmęża.

-Julio,cosięznamistało?Gdziesięwszystkopodziało?Poczymwyszedł.

Łzynadeszły.Pozwoliłamimpłynąć.Słyszałmojełkanie,aleniewrócił.

Latemdwatysiącedrugiegoroku,zeświadomościążeSarahStarzyńskiwyjechałazParyżadoNowego
Jorku pięćdziesiąt lat wcześniej, czułam się niczym kawałek stali ciągnięty przez Atlantyk w stronę
potężnegomagnesu.Niemogłamsiędoczekać,ażwyjadęzmiasta.Niemogłamsiędoczekać,ażzobaczę
Zoe i rozpocznę poszukiwania Richarda J. Rainsferda. Nie mogłam się doczekać, aż wsiądę na pokład
samolotu.

Zastanawiałamsię,czyBertrandzadzwoniłdoojca,byzapytać,comiałomiejscewmieszkaniunaruede
Saintongetylelattemu.Nicnatentematniemówił.Wciążbyłserdeczny,aczkolwiekwyniosły.Czułam,
żeliczydniigodzinydomojegowyjazdu.

Czychciałwszystkoprzemyśleć?SpotkaćsięzAmelie?Niewiedziałam.

Nieobchodziłomnieto.Postanowiłamsiętymnieprzejmować.

KilkagodzinprzedodlotemdoNowegoJorkuzadzwoniłamdoteścia,bysiępożegnać.Niewspomniało
rozmowiezBertrandem,ajaniepodnosiłamtegotematu.

-DlaczegoSarahprzestałapisywaćdopaństwaDufaure?-spytał

Edouard.-Jaksądzisz,cosięstało,Julio?

background image

- Nie wiem. Ale zrobię, co w mojej mocy, by się dowiedzieć. Te pytania prześladowały mnie bez
przerwy. Wsiadając do samolotu kilka godzin później, wciąż myślałam o tym samym. Czy Sarah
Starzyńskiżyje?

Moja siostra. Błyszczące kasztanowate włosy, dołki w policzkach, piękne niebieskie oczy.
Wysportowanafigura,takpodobnadomamy.Lessoeurs,siostryJarmond.

GórującenadkobietamizestronyTezaców.Zdziwioneuśmiechy.Nutazazdrości.

Dlaczego wy Americaines jesteście takie wysokie, czy to coś w waszym jedzeniu, witaminy, hormony?
Charla była jeszcze wyższa ode mnie. Kilka ciąż w żaden sposób nie wpłynęło na smukłą i kształtną
sylwetkęmojejsiostry.

Charla,kiedytylkomniezobaczyła,odrazuwiedziała,żecośmnietrapiiżeniematonicwspólnegoz
decyzją dotyczącą dziecka ani z problemami małżeńskimi. Gdy jechałyśmy do miasta, bez przerwy
dzwonił jej telefon. To asystent, to szef, to klienci, dzieci, niania, Ben (były mąż z Long Island), Barry
(obecny mąż na wyjeździe służbowym do Atlanty); nieustannie ktoś dzwonił, a ja tak się cieszyłam, że
widzęsiostrę,żemnietonieobchodziło.Doszczęściawystarczałomisiedzeniezniąramięwramię.

WkońcuznalazłyśmysięsamewwąskimbudynkuzczerwonobrązowegopiaskowcanaEast81stStreet,
gdzie mieszkała. Gdy nalała sobie białego wina, a mnie soku jabłkowego (ze względu na ciążę), w
nienagannieczystejchromowanejkuchnicałahistoriawyszłanajaw.Charlaniewiedziałazbytwieleo
Francji. Nie znała zbyt dobrze francuskiego, spośród obcych języków biegle posługiwała się tylko
hiszpańskim.

Hasło„okupacjaweFrancji”niewielejejmówiło.Siedziaławmilczeniu,podczasgdyopowiadałamo
aresztowaniach, obozach, pociągach do Polski, o Paryżu w lipcu czterdziestego drugiego roku, o
mieszkaniunaruedeSaintonge,oSarze,obraciszkuMichelu.

Patrzyłam,jakślicznatwarzsiostrybledniezprzerażenia.Kieliszekbiałegowinapozostawałnietknięty.
Zasłoniła ręką usta i potrząsnęła głową. Od razu przeskoczyłam do zakończenia historii, ostatniej
pocztówkiSary,wysłanejzNowegoJorkuzdatątysiącdziewięćsetpięćdziesiątegopiątego.

-OmójBoże-powiedziałaiwypiłaszybkiłykwina.-Pototuprzyjechałaś,prawda?

Przytaknęłam.

-Jak,ulicha,chceszsiędotegozabrać?

-Pamiętasztonazwisko,wsprawiektóregodociebiedzwoniłam?

RichardJ.

Rainsferd.Taksięnazywajejmąż.

-Rainsferd?Przeliterowałam.

Charlawstałapospiesznieipodniosłasłuchawkę.

background image

-Corobisz?-spytałam.

Uniosłarękę,dającznak,bymnicniemówiła.

-Informacja?Tak,szukamniejakiegoRichardaJ.Rainsferda.WstanieNowyJork.

Zgadza się: RAINSFERD. Nikogo? Dobrze, a może pani sprawdzić w New Jersey?... Nic... A w
Connecticut?...Świetnie.Tak,dziękuję.Sekundę.

Zapisałacośnaskrawkupapieru.Poczymprzekazałamizdumnymwyrazemtwarzy.

-Mamyją-oznajmiłatriumfalnie.

Niedowierzając,przeczytałamnumeriadres.PaniPaniR.J.Rainsferd.

2ShepaugDńve.Roxbury,Connecticut.

-Niemożliwe,bytobylioni-wymamrotałam.-Toniejesttakieproste.

-Roxbury-zastanawiałasięCharla.-CzytoniewhrabstwieLitchfield?

Miałamtamkiedyśchłopaka.Jużkiedyciebieniebyło.GregTanner.

Prawdziwyprzystojniak.Miałojcalekarza.Roxburytoładnemiejsce.OkołostumilodManhattanu.

Siedziałam na stołku barowym i nie byłam w stanie nic powiedzieć. Po prostu nie wierzyłam, że Sarę
Starzyńskimożnabyłoznaleźćtakszybko,takłatwo.Ledwowylądowałam.Jeszczenierozmawiałamz
córką.AjużznalazłamSarę.Wciążżyła.

Wszystkozdawałosięnierzeczywiste,niemożliwe.

-Słuchaj-powiedziałamwkońcu-askądwiemy,żetonapewnoona?

Charlasiedziałaprzystole,czekając,ażwłączysięlaptop.Znalazławtorebceokularyiwsunęłajena
nos.

-Zarazsiędowiemy.

Stanęłamzasiostrą,podczasgdyjejpalcebiegałypoklawiaturze.

-Coterazrobisz?-spytałamzdumiona.

- Nie panikuj - odpowiedziała zdawkowo, pisząc dalej. Patrząc przez ramię, widziałam, że jest już w
sieci.

Naekraniebyłonapisane:WitajwRoxbury,ConnecticutWydarzenia,imprezy,ludzie,nieruchomości.

- Świetnie. Tego właśnie potrzebowałyśmy - stwierdziła wpatrzona w ekran. Po czym wyjęła skrawek
papieruzmojejdłoni,podniosłaponownietelefoniwykręciłanumer,któryprzedchwilązapisała.

background image

Toszłozaszybko.Niemogłamzłapaćtchu.

-Charlo!Poczekaj!Cotydodiabłazamierzaszpowiedzieć?!Zasłoniłasłuchawkędłonią.Wwidocznych
nadramkąokularówniebieskichoczachwidaćbyłoobruszenie.

-Ufaszmi,prawda?

Użyłagłosuprawnika.Promieniowałsiłąiopanowaniem.Mogłamtylkoprzytaknąć.

Czułamsiębezradnaistrachliwa.

Wstałamizaczęłamchodzićwkółkopokuchni,wodzącpalcamipourządzeniachkuchennychipłaskich
powierzchniach.Kiedyspojrzałamznowunasiostrę,uśmiechnęłasięszeroko.

-Możepowinnaśjednakwypićtrochętegowina.Iniemartwsięorozpoznawanienumeru.Kierunkowy
doNowegoJorkuniebędziewidoczny.-

Naglepodniosłarękęiwskazałanatelefon.-Tak,witam,dobrywieczór,czyto,e,paniRainsferd?

Niemogłamsięnieuśmiechnąćnadźwięknosowegopisku.Zawszebyładobrawzmienianiugłosu.

-A,przepraszam...Niemajej?

„PaniRainsferd”niebyło.Zatemrzeczywiściebyłktośtaki,jakpaniRainsferd.

Słuchałamdalej,wciążniemogącuwierzyć.

-Tak,e,toSharonBurstallzbibliotekiMinorMemoriałnaSouthStreet.

Chciałam wiedzieć, czy byłaby pani zainteresowana odwiedzeniem naszego pierwszego letniego
spotkania, zaplanowanego na drugi sierpnia... Aha, rozumiem. Cóż, przepraszam panią. Mhm. Tak.
Bardzoprzepraszamzakłopot.

Dziękujępani.Dowidzenia.

Odłożyłasłuchawkęiuśmiechnęłasiędumnie.

-Noi?-wydyszałam.

- Kobieta, z którą rozmawiałam, to pielęgniarka Richarda Rainsferda. Jest chorowitym staruszkiem
przywiązanymdołóżka.Potrzebujeciągłejopieki.

Opiekunkaprzychodziwkażdepopołudnie.

-ApaniRainsferd?-spytałamniecierpliwie.

-Powinnawrócićladachwila.Patrzyłamnasiostrętępymwzrokiem.

-Zatemcomamzrobić?Poprostutampojechać?Charlasięroześmiała.

background image

-Amaszlepszypomysł?

2299 Shepaug Drive. Budynek znajdował się przede mną. Wyłączyłam silnik, nie wysiadając z
samochodu.Oparłamnakolanachzimneręce.

Pomiędzy strzegącymi bramy bliźniaczymi filarami z szarego kamienia widziałam dom. Przysadzistą
budowlęwstylukolonialnym,zapewnezbudowanąwlatachtrzydziestych.Nierobiłatakiegowrażenia,
jak rozłożyste rezydencje po kilka milionów dolarów, które widziałam po drodze, ale była gustowna i
tworzyłaharmonijnącałość.

Jadąc drogą numer sześćdziesiąt siedem, byłam pod wrażeniem nienaruszonego wiejskiego piękna
Litchfield Country: układającego się w pagórki falistego terenu, mieniących się rzek, bujnej mimo
letniego skwaru roślinności. Zapomniałam, jak gorąco może być w Nowej Anglii. Pociłam się mimo
włączonejklimatyzacji.

Żałowałam,żeniewzięłamzesobąbutelkiwodymineralnej.Zaschłomiwgardle.

Charla wspominała, że mieszkańcy Roxbury są zamożni. To jedno z tych szczególnych miejsc z
artystycznymi tradycjami, które nigdy nie wychodziły z mody - wyjaśniła. Artyści, pisarze, gwiazdy
filmowe:rzekomosporoichtumieszkało.

Zastanawiałamsię,kimzzawodubyłRichardRainsferd.Czyzawszetutajmieszkał?

CzyteżprzeprowadziłsięzSarązManhattanu?Cozdziećmi?Jaklicznemielipotomstwo?Patrzącprzez
przednią szybę, policzyłam okna w kamiennym frontonie budynku. Przypuszczalnie były dwie lub trzy
sypialnie,chybażeztyłubudynekbyłwiększy,niżsięwydawał.Dziecimniejwięcejwmoimwieku.I
wnuki.

Wyciągnęłamszyję,byzobaczyć,czyprzeddomemstojąjakieśsamochody.

Zobaczyłamtylkozamkniętyosobnostojącygaraż.

Spojrzałamnazegarek.Kilkaminutpodrugiej.Dojazdzająłmidwiegodziny.Charlapożyczyłamiswoje
volvo.Wyglądałorównienieskazitelnie,jakjejkuchnia.Naglezapragnęłam,bybyłatutajzemną.Jednak
niemogłaodwołaćswoichspotkań.

-Poradziszsobie,siostrzyczko-powiedziała,rzucającmikluczedoauta.

-Informujmnienabieżąco,dobra?

Siedziałamwsamochodzie,amójniepokójwzrastałwrazzcorazbardziejnieznośnątemperaturą.Codo
diabłamiałampowiedziećSarzeStarzyński?Niemogłamjejnawettaknazwać.AniDufaure.Byłateraz
panią Rainsferd, była nią od pięćdziesięciu lat. Nie potrafiłam się zmusić do wyjścia z samochodu i
zadzwonieniadodrzwi.Tak,dzieńdobry,paniRainsferd,nieznamniepani,nazywamsięJuliaJarmondi
chciałamtylkoporozmawiaćoruedeSaintongeitamtejszychwydarzeniach-orodzinieTezacówi...

Brzmiałotosztucznieimałoprzekonywająco.Cojatutajrobiłam?Pocoprzejechałamtylekilometrów?
Powinnambyłanapisaćlisticzekaćnaodpowiedź.

background image

PodróżdoLitchfieldbyławyjątkowogłupimpomysłem.Nacowogóleliczyłam?

Czysądziłam,żeprzyjmiemniezotwartymiramionami,nalejeherbatyiwyszepcze:

„Oczywiście,wybaczamrodzinieTezaców”.Szalonypomysł.Nierealny.

Przyjechanietutajniemiałosensu.Powinnamjużodjeżdżać.

Miałamwłaśniewrzucićwstecznybieg,gdyzaskoczyłmnieczyjśgłos.

-Szukapanikogoś?

Obróciłamsięwwilgotnymodpotusiedzeniuiujrzałamkobietępotrzydziestce.

Miałakrótkieczarnewłosyikrępąbudowęciała.

-SzukampaniRainsferd,aleniejestempewna,czytotendom...

Kobietasięuśmiechnęła.

-Znalazłapaniwłaściwydom.Alemamywtejchwiliniema.Pojechałanazakupy.

Zapewnewrócizajakieśdwadzieściaminut.NazywamsięOrnellaHarris.

Mieszkamobok.

MiałamprzedsobącórkęSary.CórkęSaryStarzyński.Próbowałamzachowaćspokój.Zmusiłamsiędo
grzecznegouśmiechu.

-NazywamsięJuliaJarmond.

-Miłomi.Czymogęjakośpomóc?Gorączkowoszukałamodpowiedzi.

-Miałamnadziejęspotkaćsięzpanimatką.Powinnambyłazadzwonić,aleakuratprzejeżdżałamprzez
Roxburyipostanowiłamnachwilęwpaść...

-Jestpaniprzyjaciółkąmamy?

- Nie do końca. Spotkałam niedawno jednego z jej kuzynów, od którego się dowiedziałam, gdzie teraz
mieszka...

TwarzOrnellisięrozjaśniła.

-Ach,pewniespotkałapaniLorenza.WEuropie?Próbowałamniepokazaćposobiedezorientacji.Kim
dodiaskabyłLorenzo?

-Owszem,wParyżu.Ornellazaśmiałasię.

-Tak,wujekLorenzo,todopierocoś.Mamagouwielbia.Rzadkonasodwiedza,alezatoczęstodzwoni.

background image

Przechyliłapytającogłowę.

- Hm, a może chce pani wpaść na mrożoną herbatę albo coś innego? Na dworze jest strasznie gorąco.
Usłyszymy,kiedymamabędziewracać.

-Niechcęrobićkłopotu...

-DziecisązmężemnałódkachnajeziorzeLillinonah,więcniemaproblemu.

Zapraszam!

Wysiadłam z samochodu, z każdą chwilą coraz bardziej niespokojna, i poszłam za Ornellą na ganek
sąsiedniego domu, zbudowanego w tym samym stylu co rezydencja Rainsferdów. Na trawniku
porozrzucane były zabawki, latające talerze, pozbawione głów lalki Barbie i klocki lego. Usiadłam w
chłodnym cieniu i zaczęłam się zastanawiać, jak często przychodzi tu Sarah Starzyński, by oglądać
bawiącesięwnuki.Skoromieszkawsąsiednimdomu,pewnieprzychodzicodziennie.

Ornellapodałamidużąszklankęmrożonejherbaty,którąprzyjęłamzwdzięcznością.

Popijałyśmywmilczeniu.

-Mieszkapaniwtejokolicy?-spytaławkońcu.

-Nie,mieszkamweFrancji.WParyżu.WyszłamzaFrancuza.

-Kurczę,wParyżu-szepnęła.-Pięknemiejsce,prawda?

-Owszem,aleitaksięcieszę,żejestemwdomu.SiostramieszkanaManhattanie,arodzicewBostonie.
Przyjechałamspędzićunichlato.

Zadzwonił telefon. Ornella poszła odebrać. Powiedziała do słuchawki kilka cichych słów i wróciła na
taras.

-DzwoniłaMildred.

-Mildred?-spytałamzdezorientowana.

-Pielęgniarkaojca.

Kobieta,zktórąwczorajrozmawiałaCharla.Którawspomniałaoprzywiązanymdołóżkastaruszku.

-Czyojciec...czujesięlepiej?-spytałamniepewnie.Potrząsnęłagłową.

-Nie.Rakjestjużzbytzaawansowany.Niedarady.Niemożejużnawetmówić,jestnieprzytomny.

-Bardzomiprzykro-wymamrotałam.

-DziękiBogu,żemamajesttakąostojąspokoju.Toonamniewspiera,anienaodwrót.Jestcudowna.
Takjakmójmąż,Erie.Niewiem,cobymbeznichdwojgazrobiła.

background image

Kiwnęłamgłową.Wtedyusłyszałyśmychrzęstkółsamochodowychnażwirze.

-Tomama!-powiedziałaOrnella.

Trzaskdrzwiichrzęstbutównakamykach.Następniegłoszzażywopłotu,wysokiisłodki.

-Nello!Nello!

Miałwsobieobcą,śpiewnąnutę.

-Idę,mamo.

Sercewaliłomiwpiersiach.Musiałamprzyłożyćrękędomostkabyjeuspokoić.

Ruszyłamzakołyszącymisiękwadratowymibiodramizpowrotemprzeztrawnik.

Byłomisłabozpodnieceniainiepokoju.

MiałamspotkaćSaręStarzyński.Miałamjązobaczyćnawłasneoczy.

Bógjedenwiedział,cowtedypowiem.

Mimożestałatużobokmnie,słyszałamgłosOrnelli,jakbydochodziłzoddali.

- Mamo, to Julia Jarmond, przyjaciółka wujka Lorenza. Jest z Paryża i akurat przejeżdżała przez
Roxbury...

Uśmiechniętakobietabyłaubranawczerwonąsukienkędokostek.

Wyglądała na niecałe sześćdziesiąt lat i miała tę samą krępą budowę ciała co córka: okrągłe barki,
szerokieudaigruberamiona.Czarnesiwiejącewłosyzwiązanewkok,opalonagrubaskóraiczarnejak
smołaoczy.

Czarneoczy.

ToniebyłaSarahStarzyński.Tegojednegobyłampewna.

-WięcpaniprzyjaciółkaLorenzo,silMiłopaniąspotkać!Czystywłoskiakcent.Anigroszawątpliwości.
Wszystkowtejkobiecietrąciłowłoskością.

Zaczęłamsięwycofywać,wyjąkując:

-Przepraszam,bardzoprzepraszam...

Ornellazmatkąpatrzyłynamnie.Ichuśmiechypochwiliwahaniazniknęły.

-ChybatrafiłamdonietejpaniRainsferd.

-NietejpaniRainsferd?-powtórzyłaOrnella.

background image

-SzukamSaryRainsferd.Pomyliłamsię.

MatkaOrnelliwestchnęłaipoklepałamnieporamieniu.

-Panisięniemartwi.Każdemusięzdarza.

-Jajużsobiepójdę-wymamrotałam,czując,żesięrumienię.-

Przepraszamzazmarnowanyczas.

Obróciłamsięiruszyłamwstronęsamochodu,drżączewstyduizawodu.

-Panipoczeka!-zabrzmiałwyraźnygłospaniRainsferd.-Panipoczeka!

Zatrzymałamsię.Podeszłaipołożyłagrubąrękęnamoimramieniu.

-Panizrobiłażadenbłąd.Skrzywiłamsię.

-Jakto?

-Francuskadziewczyna,Sarah,onapierwszążonąmojegomęża.

Patrzyłamnaniąszerokootwartymioczami.

-Wiepani,gdzieterazjest?-szepnęłam.

Grubarękapoklepałamnierazjeszcze.Czarneoczywydawałysięsmutne.

-Kochanie,onamartwa.Zginęławsiedemdziesiątydrugi.Bardzomiprzykro,żejatocimuszęmówić.

Minęłokilkachwil,zanimdotarłodomnieznaczeniewypowiedzianychsłów.

Zrobiłomisięsłabo.Możetoprzezupałisłońce.

-Nella!Przynieśwody!

Pani Rainsferd wzięła mnie pod rękę i zaprowadziła z powrotem na ganek, by usadowić na pokrytej
poduszkami drewnianej ławce. Dała mi szklankę wody. Piłam, szczękając zębami o szklaną krawędź.
Oddałamnaczynie,gdyskończyłam.

-Bardzomiprzykro,naprawda.

-Jakzginęła?-wychrypiałam.

-Wypadekdrogowy.RichardionajużmieszkaliwRoxburyodwczesnelatasześćdziesiąte.Samochód
Sarysiępoślizgnąłnagołoledź.Wpadłwdrzewo.

Drogitutajbardzoniebezpiecznezimą,wiepani.Odrazumartwa.

Niebyłamwstanienicpowiedzieć.Czułamsięzdruzgotana.

background image

-Panizdenerwowana,biedactwo,już,już-szeptała,gładzącmójpoliczekmatczynymgestem.

Potrząsnęłamgłowąicośwymamrotałam.Byłamcałkowiciewyczerpana.

Czułamsię,jakbymbyłapustąskorupą.NamyślodługiejpodróżyzpowrotemdoNowegoJorkuchciało
misiękrzyczeć.Apotem...CopowiemEdouardowi,Gaspardowi?Jak?

Żenieżyje?Poprostu?Żeniemożnaniczrobić.

Nieżyła.Zginęławwiekuczterdziestulat.Znikła.Nazawsze.

Sarahnieżyła.Niemogłamzniąrozmawiać.Nigdyniebędęmogłajejprzeprosić,przeprosićwimieniu
Edouarda,powiedzieć,jakbardzobyładrogarodzinieTezaców.

NigdyniebędęmogłaprzekazaćwyrazówtęsknotyzestronyGaspardaiNicolasaDufaure,powtórzyć,że
jestkochana.Byłozapóźno.Otrzydzieścilatzapóźno.

-Wiepani,nigdyjejniespotkałam-mówiłapaniRainsferd.-SpotkałamRichardkilkalatpóźniej.Był
smutnymężczyzna.Achłopiec...

Podniosłamgłowę,nanowoskupiającsięnawypowiadanychsłowach.

-Chłopiec?

-Tak,William.ZnapaniWilliam?

-SynSary?

-Tak,chłopiecSary.

-Mójbratprzyrodni-powiedziałaOrnella.Nanowopoczułamnadzieję.

-Nie,nieznam.Niechmipanionimopowie.

-Biednybambino,tylkodwanaścielat,gdymatkazginęła,widzipani.

Sercemuzłamało.Wychowałamgo,jakbymój.DałammumiłośćItalii.

Wyszedłzawłoskadziewczynazmojejwioski.

Uśmiechnęłasiędumnie.

-CzymieszkawRoxbury?-spytałam.

Ponowniesięuśmiechnęłaipoklepałamniepopoliczku.

- Mamma mia, nie, William mieszka w Italii. Wyjechał z Roxbury w osiemdziesiąty, kiedy miał
dwadzieścialat.OżeniłsięzFrancescawosiemdziesiątypiąty.Madwiepięknedziewczynki.Czasami
przyjeżdżazobaczyćojcaija,iNellę,aleniebardzoczęsto.Nielubibyćtutaj.Pamiętawtedyośmierci
matki.

background image

Naglepoczułamsiędużolepiej.Byłomniejdusznoigorąco.Mogłamłatwiejoddychać.

-PaniRainsferd...-zaczęłam.

-ProszęmimówićMara.

-Maro-poprawiłamsię-muszęporozmawiaćzWilliamem.Muszęsięznimspotkać.Tobardzoważne.
CzymogłabymdostaćjegoadresweWłoszech?

WsłuchawcesłychaćbyłodużozakłóceńitrudnobyłowychwycićgłosJoshui.

-Potrzebujeszzaliczki?-spytał.-Wśrodkulata?

-Tak!-krzyknęłam,krzywiącsięnadźwiękniedowierzaniawgłosieszefa.

-Ile?Powiedziałam.

-Hej,aleocochodzi,Julio?Czytentwójcwaniackimążnaglestałsięsknerą,czyco?

Westchnęłamzniecierpliwiona.

-Mogęjądostaćczynie,Joshua?Todlamnieważne.

- Oczywiście, że możesz - odpowiedział gwałtownie. - Pierwszy raz od lat prosisz o pieniądze. Mam
nadzieję,żeniemaszkłopotów.

-Żadnychkłopotów,tylkomuszęodbyćpodróż.Ityle.Imuszętozrobićszybko.

-Aha-powiedział.Czułam,jakrośniejegociekawość.-Adokądjedziesz?

-ZabieramcórkędoToskanii.Wyjaśniękiedyindziej.

Wmoimgłosiesłychaćbyło,żeniezamierzamnicwięcejpowiedzieć.

Zapewnewyczuł,żeniemasensupróbowaćwyciągnąćzemniecośjeszcze.

MimodzielącegonasAtlantykuwyczuwałam,żejestzirytowany.Zaliczkabędzienamoimkonciejeszcze
tegopopołudnia,oznajmiłzwięźle.

Podziękowałamiodłożyłamsłuchawkę.

Oparłam brodę na rękach i zamyśliłam się. Jeżeli ujawnię swoje plany Bertrandowi, zrobi awanturę.
Wszystkoutrudniiskomplikuje.Niemogłamsobienatopozwolić.

MogłampowiedziećEdouardowi...Nie,byłojeszczezawcześnie.

MusiałamnajpierwporozmawiaćzWilliamemRainsferdem.Miałamjużadres,więcodnalezieniegonie
powinnosprawiaćwiększychkłopotów.Rozmowatoinnasprawa.

background image

Pozostawała jeszcze kwestia Zoe. Co sobie pomyśli, gdy przerw? jej wypoczynek na Long Island? I
uniemożliwięodwiedzeniedziadkówwNahant?

Na początku martwiło mnie to. Po zastanowieniu doszłam jednak do wniosku, że chyba nie będzie to
córce przeszkadzać. Nigdy nie była we Włoszech. Poza tym mogłam ją wtajemniczyć i powiedzieć
prawdę,czyliżejedziemyspotkaćsięzsynemSaryStarzyński.

Noijeszczemoirodzice.Comamimpowiedzieć?Odczegozacząć?

Spodziewali się, że przyjadę z Zoe do Nahant po pobycie na Long Island. Jak u diabła miałam to
wyjaśnić?

- Tia - powiedziała powolnym głosem Charla, gdy wszystko wytłumaczyłam później tego dnia - jasne,
uciekaszzZoedoToskanii,znajdujeszfacetaiposześćdziesięciulatachprzepraszasz.

Skrzywiłamsięnadźwiękironiiwgłosiesiostry.

-No,anibyczemunie?-spytałam.

Westchnęła. Siedziałyśmy w dużym pokoju na drugim piętrze, który wykorzystywała jako gabinet. Mąż
siostrymiałwrócićpóźniejtegodnia.Obiadbyłjużgotowywkuchni,przygotowanywcześniejprzeznas
obie. Charla, podobnie do Zoe, uwielbiała jaskrawe kolory. Pokój był mieszanką pistacjowej zieleni,
rubinowej czerwieni i jasnego koloru pomarańczowego. Kiedy weszłam do niego po raz pierwszy,
rozbolała mnie głowa, jednak z czasem przywykłam do kolorystyki tego wnętrza, a w głębi serca
uważałam ją za wyjątkowo egzotyczną. Sama zawsze optowałam za neutralnymi spokojnymi kolorami,
typubrąz,beż,bielczyszarość,nawetwswojejgarderobie.CharlaiZoewolałyprzesadzaćzżywymi
barwami,aleobuwychodziłotowyśmienicie.Czułamzazdrośćipodziwdlaichodwagi.

-Nierozpychajsię,starszasiostrzyczko.Niezapominaj,żejesteśwciąży.Wcaleniejestemprzekonana,
czywszystkietepodróżesąterazwskazane.

Nicniepowiedziałam.Miałarację.WstałaiwłączyłastarąpłytęCarlySimon.

ZabrzmiałoYou’resovainzMickiemJaggeremzawodzącymwtle.

Poczymobróciłasięispojrzałanamniechłodnymwzrokiem.

-Czynaprawdęmusiszodnaleźćtegofacetateraz,wtejchwili?Czytoniemożeanitrochępoczekać?

Ponowniemówiłazsensem.

-Charlo,tonietakieproste.Inie,niemożepoczekać.Tozbytważne.W

tejchwilitonajważniejszarzeczwmoimżyciu.Pozadzieckiem.

Westchnęłarazjeszcze.

-TapiosenkaCarlySimonzawszekojarzymisięztwoimmężem.You’resovain,Ibetchathinkthissing

background image

isaboutyou,jesteśtakipróżny,pewniemyśliszżetopiosenkaotobie...

Zaśmiałamsięironicznie.

-AcopowieszmamieitacieoNahant?Iodziecku?

-Bógjedenwie.

-Wtakimrazieprzemyśltorazjeszcze.Dokładnie.

-Przemyślałam.

Stanęłazamnąizaczęłamimasowaćbarki.

-Czytoznaczy,żejużwszystkozarezerwowałaś?

-Ano.

-Szybkajesteś.

Ręcesiostryprzyniosłyulgę-poczułamsięsennaibyłomiciepło.

RozejrzałamsiępokolorowejpracowniCharli,biurkupokrytymteczkamiiksiążkami,jasnorubinowych
zasłonachfalującychwletnimwietrze.Wdomubyłocicho,gdydzieciCharliprzebywałygdzieindziej.

-Agdzietenfacetmieszka?

-Onmaimięinazwisko.WilliamRainsferd.MieszkawLukce.

-Cotozamiejsce?

-ToniewielkiemiastopomiędzyFlorencjąaPizą.

-Corobizawodowo?

- Sprawdzałam w sieci, ale jego macocha i tak mi powiedziała. Jest krytykiem kulinarnym. Ma żonę
rzeźbiarkęidwójkędzieci.

-Ailemalat?

-Czujęsię,jakbymbyłaprzesłuchiwanaprzezpolicję.Urodziłsięwpięćdziesiątymdziewiątym.

-Izamierzaszwparowaćwjegożycie,bywyzwolićwszystkiedemonyprzeszłości.

Zdegustowana,odepchnęłamręceCharli.

-Oczywiście,żenie!Chcętylko,abypoznałnasząstronęhistorii.Chcęsięupewnić,żewie,iżniktnie
zapomniałotym,cosięstało.

Przebiegłyuśmiech.

background image

- On pewnie też nie. Jego matka nosiła to ze sobą przez całe życie... Może nie chce, aby mu
przypominano.

Nadoletrzasnęłydrzwi.

-Jesttamkto?PięknadamaijejsiostrazPari?Dźwiękkrokównaschodach.

Barry,mójszwagier.TwarzCharlisięrozjaśniła.Jakazakochana,pomyślałam.

Cieszyłamsięwrazznią.Pobolesnymitrudnymrozwodzieponowniebyłaszczęśliwa.

Patrząc, jak się całują, pomyślałam o Bertrandzie. Co czeka moje małżeństwo? W którą stronę się
posunie?Czydasięuratować?Odpędziłamtemyśli,idącposchodachzaCharląiBarrym.

Leżącpóźniejwłóżku,przypomniałamsobiesłowaCharlioWilliamieRainsferdzie.

Może nie chce, aby mu przypominano. Wierciłam się w łóżku, nie mogąc zasnąć przez większą część
nocy.Następnegorankastwierdziłam,żewkrótcesiędowiem,czyWilliamRainsferdchcerozmawiaćo
swojej matce i przeszłości. Będę wiedziała, jak tylko się z nim spotkam i porozmawiam. Za dwa dni
miałyśmyodleciećzZoezlotniskaKennedy’egodoParyża,astamtąddoFlorencji.

- William Rainsferd zawsze spędza wakacje w Lukce - powiedziała Mara, dając mi adres. Następnie
zadzwoniładoprzybranegosyna,bypowiedzieć,żebędęgoszukała.

WilliamRainsferdbyłświadom,żezadzwonidoniegoniejakaJuliaJarmond.Itylkotylewiedział.

ToskańskiupałmiałniewielewspólnegozeskwaremNowejAnglii.Był

bardzo suchy, pozbawiony jakiejkolwiek wilgoci. Kiedy wychodziłam z Zoe z florenckiego lotniska
Peretola,myślałamżewporażającejspiekocieuschnęispłonęnamiejscu.

Myślałam,żetozpowoduciąży,ipocieszałamsię,żezazwyczajniebyłamtakawycieńczonawczasie
kanikuły ani aż tak wysuszona. Zmiana strefy czasowej również nie pomagała. Słońce zdawało się we
mniewgryzać,wyżeraćskóręioczymimosłomianegokapeluszaiciemnychokularów.

Wypożyczyłamsamochód,skromniewyglądającegofiata,któryczekałnanasnaśrodkuzalanegosłońcem
parkingu. Klimatyzacja w środku była, łagodnie mówiąc, słaba. Wyjeżdżając z parkingu, zaczęłam się
zastanawiać, czy dam radę pokonać czterdziestopięciominutową drogę do Lukki. Pragnęłam chłodnego,
cienistegopokoju,wktórymmogłabymzasnąćpodmiękkąlekkąpościelą.

OtuchydodawałamiwytrwałośćZoe.Aninachwilęnieprzestawałamówić,zwracałauwagęnakolor
nieba - głęboki, bezchmurny błękit - rosnące wzdłuż autostrady cyprysy, posadzone w rzędach oliwki,
rozsypującesięstaredomywidocznenaodległychwzgórzach.

- A to Montecatini - zaszczebiotała dumnie, pokazując palcem i recytując z przewodnika - znane ze
swojegowinailuksusowegouzdrowiska.

Podczas jazdy Zoe czytała o Lukce. To jedno z niewielu toskańskich miast, które zachowały swoje
średniowieczne mury wokół nienaruszonego centrum, gdzie mogły wjeżdżać tylko nieliczne samochody.

background image

Było wiele do zobaczenia - czytała dalej Zoe - katedra, kościół San Michele, wieża Guinigui, muzeum
Pucciniego,palazzoMansi...

Uśmiechnęłamsiędocórki,rozbawionajejdobrymhumorem.Spojrzałanamnie.

- Pewnie nie będziemy miały dużo czasu na zwiedzanie... - Uśmiechnęła się konspiracyjnie. - Mamy
robotędozrobienia,prawda,mamo?

-Zgadzasię-przytaknęłam.

ZoejużznalazłamieszkanieWilliamaRainsferdanamapieLukkinieopodalviaFillungo,głównejulicy
miasta-trotuaru,przyktórymznajdował

sięniewielkipensjonatCasaGiovanna,gdziezarezerwowałampokoje.

KiedydojeżdżałyśmydoLukkiizawiłegolabiryntuobwodnic,odkryłam,żewwiększymstopniuniżna
tym,gdziejestem,muszęsiękoncentrowaćnachaotycznymzachowaniukierowcówdookoła.Samochody
cochwilawłączałysiędoruchu,zatrzymywałybądźskręcałybezjakiegokolwiekostrzeżenia.

ZdecydowaniegorzejniżwParyżu,uznałam,czującrosnącerozdrażnienie.

Zacząłmniebolećdółbrzucha.

Niepokojącoprzypominałotozbliżającąsięmiesiączkę.Możetoskutekczegoś,cozjadłamnapokładzie
samolotu i nie przypadło mojemu przewodowi pokarmowemu do gustu? A może coś gorszego? Byłam
corazbardziejniespokojna.

Charlamiałarację.Niepowinnamtuprzyjeżdżaćwmoimstanie,nawetjeżelibyłamdopierowtrzecim
miesiącuciąży.Mogłamodbyćtępodróżpóźniej.WilliamRainsferdmógłpoczekaćjeszczepółrokuna
mojeodwiedziny.

WtedyspojrzałamnatwarzZoe.Byłapiękna,wypełnionaradościąipodnieceniem.

Jeszcze nic nie wiedziała o separacji rodziców. Wciąż była niewinna, nieskażona naszymi planami. To
będzielato,któregonigdyniezapomni.

Prowadząc fiata w stronę jednego z wolnych miejsc parkingowych przy murach miejskich, wiedziałam
już,żechcę,abytaczęśćwakacjiminęłaZoemożliwienajwspanialej.

Powiedziałamcórce,żemuszęchwilęodetchnąć.Podczasgdygawędziławrecepcjizmiłągospodynią
Giovanną, obficie obdarzoną przez naturę panią ze zmysłowym głosem, wzięłam chłodny prysznic i
położyłamsięnałóżku.Bólwdolnejczęścibrzuchastopniowoustawał.

Nasze połączone pokoje były niewielkie i położone na jednym z wyższych pięter strzelistego
starodawnegobudynku,jednakokazałysięcałkiemwygodne.Ciągleprzypominałmisięgłosmatki,kiedy
zadzwoniłamodCharli,bypowiedzieć,żenieprzyjeżdżamdoNahant,żezabieramZoezpowrotemdo
Europy.Posposobie,wjakiodchrząkiwała,ichwilachmilczeniamogłampoznać,żejestzmartwiona.W
końcuspytała,czywszystkojestwporządku.

background image

Radośnie odparłam, że jak najbardziej i mam akurat okazję do zwiedzenia z Zoe Florencji, po czym
wrócędoStanówiodwiedzęrodziców.

- Ale ledwo co przyjechałaś! Dlaczego masz wyjeżdżać, kiedy byłaś u Charli dopiero kilka dni? -
zaprotestowała. - Czemu masz przerywać wakacje Zoe? Po prostu nie rozumiem. A przed chwilą
tłumaczyłaś,jaksięstęskniłaśzaStanami.Towszystkosiędziejewtakimtempie...

Czułamsięwinna.Alejakmiałamwszystkowytłumaczyćrodzicomprzeztelefon?

Kiedyśimwyjaśnię,pomyślałam.Alenieteraz.Wciążbyłomigłupio,gdyleżałamnalekkopachnącej
lawendą bladoróżowej pościeli. Nawet nie powiedziałam mamie o tym, że jestem w ciąży. Nie
powiedziałamteżZoe.

Pragnęłam dopuścić je do grona wtajemniczonych, tak samo jak tatę. Ale coś mnie powstrzymywało.
Jakiśdziwacznyprzesąd,głębokozakorzenionaobawa,którejnigdywcześniejnieczułam.

Wciąguostatnichmiesięcymojeżyciezdałosięnabraćniecoinnegowymiaru.

CzymiałotocośwspólnegozSarą,zruedeSaintonge?Czyteżbyłtoskutekpogodzeniasięwreszcieze
swoimwiekiem?Niewiedziałam.Potrafiłamtylkostwierdzić,żeczujęsię,jakbymwyszłazotaczającej
mnieoddawna,tonującejwszystkieobrazyochronnejmgły.Terazmojezmysłybyływyostrzoneiczujne.
Mgłasięrozwiała.Nicniebyłostonowane.Byłytylkofakty.Znalezienietegoczłowieka.

Wyjaśnieniemu,żeTezacowienigdyniezapomnieliojegomatce,podobniejakDufaure’owie.

Nie mogłam się doczekać tego spotkania. Był tutaj, gdzieś w tym mieście, być może właśnie szedł
ruchliwą via Fillungo, dokładnie w tej chwili. Leżałam w swoim pokoiku; słysząc dochodzące przez
otwarteoknogłosyiśmiechzwąskiejulicy,którymczasamitowarzyszyłrykvespybądźbrzękdzwonka
rowerowego,czułam,żejestembliskoSary,bliżejniżkiedykolwiekwcześniej.

Miałamspotkaćjejsyna,ciałozjejciałaikrwi.Bliżejdziewczynkizżółtągwiazdąjużniemogłambyć.

Wyciągnij tylko rękę, podnieś słuchawkę i zadzwoń do niego. To takie proste. Takie łatwe. Jednak nie
byłamwstanie.Patrzyłambezradnienastaromodnyczarnytelefon.

Westchnęłam,złanasiebie.Położyłamsięzpowrotemniemalżezawstydzona.

Czułamsięgłupio.Zdałamsobiesprawę,żebyłamdotegostopniazajętarozmyślaniemosynuSary,że
nawet nie zauważyłam uroków Lukki. Przeszłam przez miasto niczym lunatyczka, idąc za Zoe, która
zdawałasięodnajdywaćwstarychkrętychuliczkach,jakbymieszkałatuodurodzenia.Niezobaczyłam
anikawałkaLukki.NicpozaWilliamemRainsferdemniemiałodlamnieznaczenia.

Aniebyłamnawetwstaniedoniegozadzwonić.Zoeweszładopokojuiusiadłanakrawędziłóżka.

-Dobrzesięczujesz?-spytała.

-Trochęodpoczęłam.

Przyjrzałamisiędokładnieswoimipiwnymioczami.

background image

-Chybaniepowinnaśjeszczewstawać,mamo.Skrzywiłamsię.

-Wyglądamnaażtakzmęczoną?Przytaknęła.

-Poprostuodpocznij,mamo.Giovannadamicośdojedzenia.Niemusiszsięomniemartwić.Wszystko
jestpodkontrolą.

Niemogłamsięnieuśmiechnąćnawidokpoważnejminycórki.Gdydoszładodrzwi,obróciłasię.

-Mamo...

-Tak,kochanie?

-Czypapawie,żetujesteśmy?

Nie powiedziałam Bertrandowi, że zabieram Zoe do Lukki. Niewątpliwie byłby wściekły, gdyby się
dowiedział.

-Nie,skarbie,niewie.Wodziłapalcempoklamce.

-Czypokłóciłaśsięzpapą?

Niemiałosensukłamaćtymjasnympoważnymoczom.

- Tak, kochanie. Papa nie chce, abym szukała informacji o Sarze. Nie byłby zbyt szczęśliwy, gdyby się
dowiedział.

-Dziadekwie.Zdumionausiadłamnałóżku.

-Rozmawiałaśotymzdziadkiem?Przytaknęła.

-Tak.Wiesz,onsięnaprawdęprzejmujeSarą.ZadzwoniłamdoniegozLongIslandipowiedziałam,że
jedziemytutajspotkaćsięzjejsynem.

Wiedziałam, że w końcu zadzwonisz do dziadka, ale byłam tak podniecona, że po prostu musiałam mu
powiedzieć.

-Ijakzareagował?-spytałam,zaskoczonaotwartościącórki.

- Uważa, że słusznie robisz, jadąc tutaj. I to samo powie papie, jeżeli papa kiedykolwiek zacznie się
awanturować.Powiedział,żejesteśwspaniałąosobą.

-Edouardtopowiedział.

-Tak.

Pokręciłamgłowązniedowierzaniemiwzruszeniem.

-Dziadekmówiłteżcośjeszcze:abyśsięzbytnionieprzemęczała,żemusisznasiebieuważać.

background image

AwięcEdouardwiedział.Wiedział,żejestemwciąży.RozmawiałzBertrandem.

Zapewnemiałamiejscedługarozmowaojcazsynem.ABertrandbył

teraz świadom wszystkiego, co się działo w mieszkaniu na rue de Saintonge latem czterdziestego
drugiego.

GłosZoeodciągnąłmojemyśliodEdouarda.

-DlaczegopoprostuniezadzwoniszdoWilliama,mamo?Czemusięnieumówisz?

Usiadłamnałóżku.

-Maszrację,złotko.

WyjęłamkartkęznumeremWilliamazapisanympismemMaryiwykręciłamgonastaromodnymtelefonie.
Czułam,jakłomoczemiserce.Tobyłonierealne.OtodzwoniłamdosynaSary.

Usłyszałam kilka nieregularnych sygnałów, a następnie szum automatycznej sekretarki. Kobiecy głos
mówiącyszybkopowłosku.Spiesznieodłożyłamsłuchawkę,czułamsięgłupio.

-Toniebyłozbytmądre-zwróciłauwagęZoe.-Nigdysięnierozłączaj,gdyodbieraautomat.Mówiłaś
mitotysiącrazy.

Zadzwoniłam jeszcze raz, uśmiechając się na widok dorosłej niecierpliwości córki wobec mojego
zachowania. Tym razem jednak poczekałam na sygnał. Kiedy zaczęłam mówić, wszystko zabrzmiało
bardzoładnie,jakbymsięprzygotowywałaodkilkudni.

- Dzień dobry, tu Julia Jarmond. Dzwonię w imieniu pani Mary Rainsferd. Jestem z córką w Lukce w
Casa Giovanna na via Fillungo. Będziemy na miejscu przez kilka dni. Bardzo byłoby nam miło się z
państwemskontaktować.Dziękujemy,dowidzenia.

Odłożyłamsłuchawkęnaczarnewidełki,czujączarównoulgę,jakizawód.

-Dobrze-oznajmiłaZoe.-Aterazodpoczywajdalej.Spotkamysiępóźniej.

Pocałowałamniewczołoiwyszłazpokoju.i

Jadłyśmy kolację w niewielkiej śmiesznej restauracyjce za hotelem, niedaleko anfiteatro, dużego kręgu
starodawnych domów, między którymi wieki temu organizowano średniowieczne igrzyska. Po
odpoczynku czułam się znacznie lepiej i mogłam się cieszyć z widoku kolorowego kordonu turystów,
lukkezjańczyków,ulicznychsprzedawców,dzieciigołębi.Zauważyłam,żeWłosiuwielbiajądzieci.

Zoe była nazywana przez kelnerów i sprzedawców pńncipessą. Pochylano się nad nią, uśmiechano,
szczypanoprzyjaźniewnosiuszy,głaskanopogłowie.

Napoczątkuwzbudzałotomójniepokój,alecórkaczerpaławielkąprzyjemnośćzpoświęcanejjejuwagi,
energicznie wypróbowując swoją podstawową znajomość włoskiego: Sono Francese e Ameńcana, mi
chiamaZoe.Upałustąpił,pozostawiającnapolubitwychłodnepowiewywiatru.Wiedziałamjednak,że

background image

wnaszychpokoikachwysokonadulicąbędzienadalgorącoiduszno.Włosi,podobniejakFrancuzi,nie
kwapilisiędoinstalowaniaklimatyzacji.Niemiałabymdziśwnocynicprzeciwkopowiewowizimnego
powietrzazmaszyny.

Kiedy wróciłyśmy do Casa Giovanna, nieco otumanione zmianą strefy czasowej, na drzwiach wisiała
kartkaznapisem:„PerfavoretelefonareWilliamRainsferd”.

Oszołomionazatrzymałamsięwmiejscu.Zoekrzyknęłazradości.

-Teraz?-spytałam.

-Jestdopieroósmaczterdzieścipięć-stwierdziłaZoe.

-No,dobrze.-Otworzyłamdrzwidrżącymirękami.Czarnasłuchawkawydawałasięlepkawzetknięciu
z moim uchem. Wykręciłam ten sam numer po raz trzeci tego dnia. Sekretarka - powiedziałam
bezdźwięcznieZoe.-Mów-

odpowiedziała w ten sam sposób. Po sygnale wymamrotałam swoje imię i nazwisko, zawahałam się i
miałamjużodłożyćsłuchawkę,gdyodezwałsięmęskigłos.

-Halo?-Amerykańskiakcent.Toon.

-Dobrywieczór.TuJuliaJarmond.

-Dobrywieczór.Właśniejemkolację.

-O,przepraszam...

-Nieszkodzi.Chcesiępanispotkaćjutroprzedlunchem?

-Oczywiście.

-Namurachobronnychjestmiłakafejka,tużzaPalazzoMansi.Możemysiętamumówićwpołudnie?

-Jaknajbardziej-odpowiedziałam.-Ale,ee,jaksięznajdziemy?

Roześmiałsię.

-Spokojnie.Lukkatomalutkiemiasto.Znajdępanią.Chwilaprzerwy.

-Dowidzenia-powiedziałiodłożyłsłuchawkę.

Następnego ranka ból brzucha powrócił. Nie był bardzo dokuczliwy, ale niepokoił mnie swoją
uporczywością. Postanowiłam nie zwracać na niego uwagi. Jeżeli nie zniknie po obiedzie, poproszę
Giovannęoskontaktowaniemniezlekarzem.Idącdokafejki,zastanawiałamsię,jakprzejdęwrozmowie
zWilliamemdotematuSary.

Starałamsięwcześniejotymniemyślećizdałamsobieterazsprawęzpopełnionegobłędu.Planowałam
obudzić smutne i bolesne wspomnienia. Być może w ogóle nie chciał rozmawiać o matce. Może już

background image

puściłtowniepamięć.

Miałtutajswojeżycie,zdalaodRoxbury,zdalaodruedeSaintonge.Spokojnesielankoweżycie.Aoto
wtowarzystwieprzeszłościprzychodziłamja.W

towarzystwiezmarłych.

Odkryłyśmy z Zoe, że można chodzić po grubych średniowiecznych murach otaczających niewielkie
miasto.Nawysokiejiszerokiejkonstrukcjiwytyczonochodnik,zobustrongęstowysadzanykasztanami.
Wmieszałyśmysięwnieprzerwanyciągspacerujących,uprawiającychjogging,jeżdżącychnarowerachi
łyżworolkach,matekzdziećmi,rozmawiającychgłośnostaruszków,nastolatkównaskuterachiturystów.

Kafejkaznajdowałasięnieopodal,wcieniuliściastychdrzew.PodeszłamzZoedostolika.Czułamsię,
jakbymbyłagdzieindziejipatrzyłazzewnątrznato,corobię.

W ogródku poza jedzącą lody parą w wieku średnim oraz kilkoma studiującymi mapę niemieckimi
turystaminiebyłonikogo.Zsunęłamkapelusziwygładziłampogiętąsukienkę.

Kiedypowiedziałmojeimię,czytałamZoe,cosięznajdujenakarciedań.

-JuliaJarmond.

Podniosłamwzrok,byzobaczyćwysokiegopostawnegomężczyznępoczterdziestce.

UsiadłnaprzeciwkomnieiZoe.

-Cześć-powiedziałaZoe.

Zorientowałamsię,żeniejestemwstanienicpowiedzieć.Mogłamtylkonaniegopatrzeć.Byłciemnym
blondynem,choćwewłosachwidocznebyłypasmaszarości.

Wysokieczoło.Kwadratowaszczęka.Pięknykrogulczynos.

-Cześć-odpowiedział.-Spróbujtiramisu.Napewnocizasmakuje.

Poczymzsunąłciemneokularyprzezczołonaczubekgłowy.Miałoczymatki.

Turkusoweilekkoskośne.Uśmiechnąłsię.

-Awięc,jakrozumiem,jestpanidziennikarką?PracującąwParyżu?

Sprawdziłemwinternecie.

Zakasłałam,bawiącsięzegarkiem.

-Jarównieższukałaminformacjiopanuwinternecie.Gratulujęostatniejksiążki,Toskańskichuczt.

WilliamRainsferdwestchnąłipoklepałsiępobrzuchu.

-Ach,taksiążkawalniesięprzyczyniładokolejnychpięciukilo,którychwżadensposóbniemogęsię

background image

pozbyć.

Uśmiechnęłamsiępogodnie.Trudnobędzieprzejśćztejłagodnejiprzyjemnejrozmowynatemat,który
mnietuprzywiódł.Zoepatrzyłanamnieznacząco.

-Bardzonammiło,żeprzyszedłpansięznamispotkać...Jestembardzowdzięczna...

Brzmiałamnieprzekonywającoisłychaćbyło,żeniemówiętego,oczymmyślę.

-Niemaproblemu-roześmiałsię,pstrykającpalcaminakelnera.

ZamówiliśmytiramisuicolędlaZoeorazdwacappuccino.

-TopanipierwszawizytawLukce?-spytał.Przytaknęłam.Kelnerstał

jeszczeprzystole.WilliamRainsferdpowiedziałcośszybkąpłynnąwłoszczyzną.Obajsięroześmieli.

-Częstoprzychodzędotejkafejki-wyjaśnił.-Lubiętuprzesiadywać.

Nawetwtakgorącednijakdzisiejszy.

Zoepróbowałatiramisu,stukającłyżeczkąoszklanąmiseczkę.Zapadłacisza.

-Jakmogępomóc?-zapytałwesołymgłosem.-Marawspominałacośomojejmatce.

PodziękowałamMarzewmyślach.Zdawałosię,żeterazbędziełatwiej.

-Niewiedziałam,żenieżyje-wyjaśniłam.-Przykromi.

-Nieszkodzi.-Wzruszyłramionamiiwrzuciłdokawykawałekcukru.-

Tosięstałodawnotemu.Byłemdzieckiem.Znałająpani?Wyglądapanitrochęzamłodo.

Potrząsnęłamgłową.

-Nie,nigdyniespotkałampanamatki.Zatobędęsięwprowadzaćdojejdawnegomieszkaniazczasów
wojny.NaruedeSaintongewParyżu.Znamteżludzi,którzybylijejbliscy.Todlategotujestem.Dlatego
przyszłamsięzpanemspotkać.

Postawiłkawęzpowrotemnablacieipatrzyłnamniewmilczeniu.Jasneoczybyłyspokojne,widaćw
nichbyłoskupienie.

Pod stołem Zoe położyła lepką rękę na moim gołym kolanie. Patrzyłam, jak obok przejeżdża para
rowerzystów.Upałznowuzaczynałdoskwierać.

Wzięłamgłębokioddech.

-Niebardzowiem,jakzacząć-zająknęłamsię.-Topewniedlapanabardzotrudneznowumusiećotym
myśleć,aleuznałam,żetomójobowiązek.

background image

Moi teściowe, państwo Tezac, spotkali pana matkę na rue de Saintonge w tysiąc dziewięćset
czterdziestymdrugim.

Sądziłam,żezareagujenanazwiskoTezac,alepozostawałwbezruchu.

Nazwaulicyrównieżzdawałasięniebudzićskojarzeń.

- Po tym, co się stało, to jest tragicznych wydarzeniach lipca czterdziestego drugiego i śmierci pana
wujka, chciałam tylko zapewnić, że rodzina Tezaców nigdy nie zapomniała o pana matce. W tym mój
teść,którymyślioniejcodziennie.

Chwilaciszy.OczyWilliamaRainsferdazdawałysięzwężać.

-Przepraszam-powiedziałamszybko.-Wiedziałam,żetobędziedlapanabolesne.

Przepraszam.

Kiedywkońcuprzemówił,głosWilliamaRainsferdabrzmiałdziwnie,jakbybyłtłumionyodwewnątrz.

-Comapaninamyśli,mówiąco„tragicznychwydarzeniach”?

-Cóż,aresztowaniaVel’d’Hiv’-zaczęłamwyjąkiwać-żydowskierodzinyzawożonenastadionwlipcu
czterdziestegodrugiego...

-Cojeszcze?

-Pozatymobozy...RodzinywysyłanezDrancydoOświęcimia...

WilliamRainsferdrozłożyłręceipokręciłgłową.

-Przykromi,aleniewidzężadnegozwiązkuzmojąmatką.

WymieniłyśmyzZoeniespokojnespojrzenia.

Minęłaciężkaminuta.Czułamsięwyjątkowonieswojo.

-Wspominałapaniośmierciwujka?-powiedziałwkońcu.

-Tak...Michela.Młodszegobratapańskiejmatki.NaruedeSaintonge.

Cisza.

-Michel?-Zdawałsiębyćzdezorientowany.-MatkanigdyniemiałabrataimieniemMichel.Inigdynie
słyszałemoruedeSaintonge.Wiepani,chybaniemówimyotejsamejosobie.

-AlepanamatkamiałanaimięSarah,prawda?-wymamrotałamzdezorientowana.

Kiwnąłgłową.

-Zgadzasię.SarahDufaure.

background image

-Tak,SarahDufauretoona-oznajmiłampospiesznie.-AraczejSarahStarzyński.

Sądziłam,żerozjaśniąmusięoczy.

-Słucham?-Zmarszczyłczoło.-Sarahco?

-Starzyński.Panieńskienazwiskopanamatki.WilliamRainsferdpatrzył

namnie,unosząclekkobrodę.

- Panieńskie nazwisko mojej matki brzmi Dufaure. Usłyszałam w głowie dzwonek alarmowy. Coś było
nietak.

Onniewiedział.

Wciążmogłampójść,odejśćstąd,zanimzburzędoszczętniespokojneżycietegomężczyzny.

Przykleiłamdotwarzybeztroskiuśmiech,powiedziałamcichocośopomyłce,zaczęłamodsuwaćkrzesło
odstołuiłagodnieponagliłamZoe,byzostawiłaswójdeser.Niebędęwięcejzajmowaćczasu,bardzo
przepraszamzakłopot,podniosłamsięzkrzesła.Onrównież.

- Chyba nie mówimy o tej samej Sarze - powiedział, uśmiechając się. - To nie ma znaczenia, życzę
miłegopobytuwLukce.Itakprzyjemniebyłopaniespotkać.

Zanim zdołałam cokolwiek powiedzieć, Zoe wsadziła rękę do mojej torebki, wyjęła coś i podała
WilliamowiRainsferdowi.Spojrzałnafotografiędziewczynkizżółtągwiazdą.

- Czy to pańska matka? - spytała Zoe wysokim głosem. Zdawało się, że wszystko dookoła zamilkło. Z
ruchliwego chodnika nie dochodziły żadne odgłosy. Nie było nawet słychać ptaków. Był tylko upał. I
milczenie.

-Jezu-powiedział.

Usiadłciężkozpowrotemnakrześle.

Fotografia leżała między nami na stole. William Rainsferd patrzył to na nią, to na mnie, raz po raz.
Kilkakrotnieczytałzniedowierzaniemnapisnaodwrocie.

-Wyglądadokładniejakmojamatkajakodziecko-stwierdziłwkońcu.-

Temuniemogęzaprzeczyć.

Zoeijanicniemówiłyśmy.

-Nierozumiem.Toniemożliwe.

Zacząłnerwowowykręcaćdłonie.Miałdługiesmukłepalce.Zauważyłamsrebrnąobrączkę.

-Gwiazda...-kontynuował,kręcącgłową.-Tagwiazdanajejpiersi...

background image

Czy możliwe, że nie wiedział o przeszłości matki? O jej wyznaniu? Czy możliwe, że Sarah nigdy nie
powiedziałaotymRainsferdom?

Przyglądałamsięjegotwarzy,naktórejwidaćbyłodezorientacjęiniepokójiwydawałomisię,żeznam
odpowiedź. Nie, nie powiedziała im. Nie ujawniła szczegółów swojego dzieciństwa, pochodzenia i
religii.Całkowicieodcięłasięodstraszliwejprzeszłości.

Chciałam być daleko stąd. Z dala od tego miasta, tego kraju, z dala od mężczyzny siedzącego
naprzeciwkomnieiodjegoniezrozumienia.Jakmogłambyćtakaślepa?

Jak mogłam się tego nie spodziewać? Ani razu nie przyszło mi do głowy, że Sarah mogła utrzymywać
wszystkowtajemnicy,żejejcierpieniabyłyzbytwielkie,żetodlategonigdyniepisaładoDufaure’ów.
Dlatego nigdy nie powiedziała synowi, kim była naprawdę. Chciała rozpocząć w Ameryce całkowicie
noweżycie.

Aterazpojawiałamsięja,nieznajomaodkrywającagorzkąprawdę,nieudolnagłosicielkazłychwieści.

WilliamRainsferdpopchnąłfotografięzpowrotemwmojąstronę.Najegotwarzywidaćbyłonapięcie.

-Pocotupaniprzyjechała?-wyszeptał.Czułamsuchośćwgardle.

-Abymipowiedzieć,żemojamatkainaczejsięnazywała,żeprzeżyłatragedię?Czytodlategopanitu
jest?

Czułam,jakpodstołemzaczynająmidrżećnogi.Nietaktosobiewyobrażałam.

Spodziewałamsiębólu,smutku,alenietego.Niezłości.

-Sądziłam,żepanwie-zaryzykowałam.-Przyjechałamdlatego,żemojarodzinapamiętato,przezco
przeszławczterdziestymdrugim.Dlategotujestem.

Ponowniepotrząsnąłgłową,przeciągnąłzdenerwowanymipalcamiprzezwłosy.

Ciemneokularyspadłynastół.

-Nie-powiedziałcicho.-Nie.Nie,nie.Toszaleństwo.MojamatkabyłaFrancuzką.

NazywałasięDufaure.UrodziłasięwOrleanie.Straciłarodzicówpodczaswojny.

Niemiałażadnychbraci.Niemiałarodziny.NigdyniemieszkaławParyżu,natejruedeSaintonge.Ta
małaŻydówkatoniemożebyćona.

Wszystkosiępanipomyliło.

-Niechpanpozwolimiwyjaśnić-poprosiłamłagodnymtonem-iopowiedziećcałąhistorię...

Podniósłręcedłońmiwmojąstronę,jakbychciałmnieodepchnąć.

-Niechcęwiedzieć.Niechpanizatrzyma„całąhistorię”dlasiebie.

background image

Poczułamznajomyjużbóltargającymojewnętrzności,dobierającysięwprawnymizębamidobrzucha.

-Proszę...-ledwomiałamsiłęmówić.-Proszę,niechmniepanposłucha.

William Rainsferd zdążył już wstać zwinnym ruchem, jak na mężczyznę tak pokaźnych rozmiarów.
Pochyliłgłowęispojrzałnamnieponurymwzrokiem.

-Powiemjasno.Niechcępaniwięcejwidzieć.Niechcęotymwięcejsłyszeć.

Proszędomnieniedzwonić.

Obróciłsięiodszedł.

OdprowadziłyśmyWilliamaRainsferdawzrokiem.Towszystkonanic.

Całapodróż,wszystkiewysiłkidoprowadziłytylkodotego.Doślepegozaułka.

Niemogłamuwierzyć,żehistoriaSarymożesięskończyćtutaj,takszybko.Niemogłasiętakpoprostu
urwać.

Siedziałyśmy przez dłuższą chwilę w milczeniu. Drżąc mimo upału, zapłaciłam rachunek. Zoe nic nie
mówiła.Zdawałasiębyćoszołomiona.

Wstałam,czując,żezmęczeniespowalniakażdymójruch.Coteraz?

Dokądmiałampójść?JechaćzpowrotemdoParyża?ZpowrotemdoCharli?

Brnęłam przed siebie, z trudem podnosząc ołowiane stopy. Słyszałam wołający mnie głos Zoe, ale nie
chciałomisięobrócić.Chciałamszybkowrócićdohotelu.

Pomyśleć.Zacząćcośnowego.Zadzwonićdosiostry.DoEdouarda.DoGasparda.

Głos Zoe przybrał na sile i słyszalnym w nim niepokoju. O co jej chodziło? Dlaczego ciągle jęczała?
Zauważyłam,żeinniprzechodniesięnamniegapią.Obróciłamsiędoswojejcórki,zdenerwowana,by
powiedzieć,żebysiępospieszyła.

Podbiegładomnieizłapałazarękę.Zbladła.

-Mamo...-szepnęłacienkimgłosem.

-Co?Ocochodzi?-warknęłam.

Wskazałanamojenogiizaczęłajęczećjakszczenię.Zerknęłamwdół.

Biała sukienka była przesiąknięta krwią. Obejrzałam się na swoje siedzenie. Na materiale widniał
szkarłatnypółksiężyc.Poudachspływałystrużkigęstejczerwieni.

-Cocisięstało,mamo?-powiedziałaztrudemZoe.Złapałamsięzabrzuch.

-Dziecko-szepnęłamprzerażona.

background image

Zoepatrzyłanamnieszerokootwartymioczami.

-Dziecko?-krzyknęła,wpijającsiępalcamiwmojeramię.-Jakiedziecko,mamo?

Oczymtymówisz?

Twarzcórkizniekształciłasięioddaliła,jakbympatrzyłaprzezzłąstronęlornetki.

Nogiugięłysiępodemnąipochwiliuderzyłambrodąotwardąsuchąnawierzchnię.

Potemcisza.Iciemność.

Otworzyłamoczy,byzobaczyćtwarzZoekilkanaściecentymetrówodmojej.

Czułam szczególny zapach szpitala. Mały zielony pokój. Kroplówka podłączona do mojego ramienia.
Kobietawbiałejbluzcezapisującacośnakartce.

-Mamo...-szepnęłaZoe,ściskającmniezarękę.-Mamo,wszystkojestwporządku.Niemartwsię.

Młodakobietapodeszładomnie,uśmiechnęłasięipoklepałaZoepogłowie.

-Nicsięniestało,signora-powiedziałazaskakującodobrąangielszczyzną.-Straciłapanikrew,dużo
krwi,alejużjestpowszystkim.

Mójgłoszabrzmiałjakjęk:

-Adziecko?

-Dzieckunicniejest.ZrobiliśmyUSG.Byłproblemzłożyskiem.Musipaniterazodpocząć.Proszęna
razieniewstawać.

Wyszłazpokoju,zamykajączasobądelikatniedrzwi.

-Prawiesięzesrałamzestrachu-powiedziałaZoe.-1mogędzisiajmówić

„zesrałam”.Chybaniebędzieszmizwracaćuwagi.

Przyciągnęłamcórkędosiebieiprzytuliłamtakmocno,jakmogłam,niezwracającuwaginakroplówkę.

-Mamo,dlaczegonicniewiedziałamodziecku?

-Zamierzałamcipowiedzieć,kochanie.Spojrzałamiwtwarz.

-Czytoprzezniemaciezpapąproblemy?

-Tak.

-Tychceszjeurodzić,apapagoniechce,tak?

-Cośwtymstylu.

background image

Zaczęłałagodniegładzićmojądłoń.

-Papajestwdrodze.

-OBoże.

Bertrandtutaj.Bertrandnatymcałympobojowisku.

-Zadzwoniłamdoniego-stwierdziłaZoe.-Będziezakilkagodzin.

Woczachzebrałymisięłzy,którepochwilizaczęłyspływaćpopoliczkach.

- Nie płacz, mamo - poprosiła Zoe, gorączkowo wycierając mi twarz rękami. - Wszystko jest w
porządku,wszystkojużjestwporządku.

Zmusiłam się do zmęczonego uśmiechu, kiwając głową, by pokrzepić córkę. Czułam, że mój świat jest
pusty i pozbawiony sensu. Ciągle myślałam o odchodzącym Williamie Rainsferdzie. Nie chcę pani
więcejwidzieć.Niechcęotymwięcejsłyszeć.Proszędomnieniedzwonić.Wysokiezgarbioneplecy.

Napięcienatwarzy.

Dni, tygodnie, miesiące przede mną rozciągały się niczym szare pustkowie. Nigdy nie czułam się tak
przygnębiona i zagubiona. Wyrwano rdzeń mojego bytu. Co zostało? Dziecko, którego mój niebawem
byłymążniechciałiktórebędęmusiałasamawychować.Córka,którawkrótcebędzienastolatkąimoże
przestać być tą cudowną dziewczynką, którą jest teraz. Nie widziałam już przed sobą żadnych
perspektyw.

PojawiłsięBertrand,spokojny,sprawnyiczuły.Oddałamsiępodopiekęmęża,słuchając,jakrozmawia
zlekarzem,pokrzepiaZoe,rzucającjejcojakiśczasciepłespojrzenie.Zająłsięwszystkim.Miałamtu
zostać,dopókikrwawienienieustaniecałkowicie.PoczymmiałampoleciećdoParyżaiunikaćwysiłku
do jesieni, do piątego miesiąca ciąży. Bertrand ani razu nie wspomniał o Sarze. Nie zadawał żadnych
pytań.Wycofałamsięwwygodnemilczenie.Niechciałamwięcejoniejrozmawiać.

Zaczynałamsięczućjakstaruszkaprzewożonatotu,totam,takjakMarnewobrębieswojego„domu”,
otoczonawszędzietymisamymiłagodnymiuśmiechami,tąsamązwietrzałądobrotliwością.Bardzołatwo
było oddać kontrolę nad swoim życiem komuś innemu. I tak nie miałam zbytnio o co walczyć. Poza
dzieckiem.

Dzieckiem,októrymBertrandrównieżanirazuniewspomniał.

KiedykilkatygodnipóźniejwylądowaliśmywParyżu,czułamsię,jakbyupłynąłrok.

Nadalbyłamzmęczonaismutna.CodzienniemyślałamoWilliamieRainsferdzie.

Kilkakrotnie sięgałam po telefon albo papier i długopis, chcąc z nim porozmawiać, napisać, wyjaśnić,
powiedziećcoś,przeprosić,alenigdysięnieodważyłam.

Pozwalałamdniomuciekać,latuprzemienićsięwjesień.Leżałamwłóżkuipisałamartykułynalaptopie,
czytałam, rozmawiałam przez telefon z Joshuą, Bamberem, Alessandrą, rodziną i przyjaciółmi.

background image

Pracowałamwsypialni.

Na początku myślałem, że trudno będzie to zorganizować, ale wszystko okazało się działać całkiem
sprawnie.

Przyjaciółki,Isabelle,HollyiSusannah,naprzemianprzychodziłygotowaćobiady.

Raz w tygodniu jedna z moich szwagierek robiła z Zoe zakupy w pobliskim Inno lub Franprix. Krągła
zmysłowa Cecile przygotowywała puszyste ociekające masłem crepes, a estetyczna kanciasta Laurę
tworzyła egzotyczne niskokaloryczne sałatki, które okazywały się zaskakująco sycące. Teściowa
przychodziła rzadziej, ale za to regularnie przysyłała swoją sprzątaczkę, energiczną madame Leclere,
którąmożnabyłowyczuć,zanimznalazłasięwzasięguwzroku.Odkurzałaztakstraszliwymzapałem,że
dostawałamskurczy.

RodziceprzyjechalipomieszkaćprzeztydzieńwswoimulubionymhotelikunarueDelambre,zachwyceni
wizjązostaniananowodziadkami.

Edouard odwiedzał mnie co piątek z bukietem różowych róż. Siadał w fotelu przy łóżku i za każdym
razemprosił,bymopisałamojąrozmowęzWilliamemwLukce.

Potrząsałgłowąiwzdychał.Mówiłciągle,żepowinienbyłsięspodziewaćtakiejreakcji.Dziwiłsię,w
jaki sposób ani on sam, ani ja tego nie przewidzieliśmy, że nie przypuszczaliśmy, iż William nic nie
wiedział,żeSarahniepowiedziałaanisłowa.

-Czyniemożemydoniegozadzwonić?-pytałznadziejąwoczach.-

Czyniemogęzatelefonowaćiwyjaśnić?-Poczympatrzyłnamnieimamrotał:

-Nie,oczywiście,żeniemogętegozrobić.Przepraszam.Tozmojejstronygłupipomysł.

Spytałamlekarza,czymogęzorganizowaćdrobnespotkanietowarzyskie,podczasktóregoleżałabymna
kanapiewdużympokoju.Zgodziłsięikazał

obiecać,żeniebędęnosiłaniczegociężkiegoipozostanęwpozycjihoryzontalnejalaRecamier.

ZatempewnegoletniegowieczoruGaspardiNicolasDufaureprzyjechalispotkaćsięzEdouardem.Była
tam też Nathalie Dufaure. Zaprosiłam ponadto Guillaume’a. Była to wzruszająca, magiczna chwila.
Trzech starszych panów, których łączyła wyjątkowa dziewczynka. Patrzyłam, jak wszyscy się schylają
nadstarymifotografiamiSary,nadlistami.GaspardiNicolaswypytywalinasoWilliama,Nathaliesię
przysłuchiwała,pomagającZoeroznosićnapojeijedzenie.

Nicolas, nieco młodsza wersja Gasparda z tą samą okrągłą twarzą i cienkimi białymi włosami,
opowiadał o swoich szczególnych relacjach z Sarą, jak jej dawniej dokuczał przez to, że tak bardzo
bolałogojejmilczenie,akażdareakcja,choćbybyłotowzruszenieramionami,zniewagaczykopnięcie,
byłasukcesem,przezchwilębowiemSarawyłaniałasięzeswojejsamotnościitajemniczości.Mówił,
jak to w Trouville na początku lat pięćdziesiątych po raz pierwszy kąpała się w morzu. Z jakim
zachwytem patrzyła szeroko otwartymi oczami na ocean, po czym wyciągnęła ramiona, krzyknęła z
zachwytu i pobiegła na zwinnych, chudych nogach w stronę wody, by wskoczyć między chłodne
niebieskie fale, piszcząc z radości. Pobiegli za nią, krzycząc równie głośno, zachwyceni nową Sarą,

background image

którejnigdywcześniejniewidzieli.

-Byłapiękna-wspominałNicolas.-Pięknaosiemnastolatkajaśniejącapełniąenergii.Tegodniaporaz
pierwszypoczułem,żejestwniejradość,żejestjeszczenadzieja.

Dwalatapóźniej,pomyślałam,SarahzniknęłazżyciaDufaure’ównazawsze,zabierającswojetajemnice
doAmeryki.Adwadzieścialatpotemjużnieżyła.

Zadumałamsięnadtym,jakwyglądałytedwiedekady.Małżeństwo,narodzinysyna.

CzybyłaszczęśliwawRoxbury?TylkoWilliamtowiedział.TylkoWilliammógłnampowiedzieć.Mój
wzrokskrzyżowałsięzespojrzeniemEdouardaiwidziałam,żemyśliotymsamym.

Usłyszałam w drzwiach chrzęst klucza Bertranda i zobaczyłam męża, opalonego, przystojnego,
otoczonegoaromatemHabitrouge,uśmiechającegosięprzelotnie,sprawniepodającegowszystkimdłoń,
iniemogłamniepomyślećopiosenceCarlySimon,którakojarzyłasięCharlizBertrandem:Youwalked
intothepartylikeyouwerewalkingontoayacht,wszedłeśnaimprezę,jakbyśwchodziłnajacht.

BertrandpostanowiłodłożyćprzeprowadzkęnaruedeSaintongezewzględunamojeproblemyzciążą.
W tym dziwnym nowym życiu, do którego nadal nie mogłam się przyzwyczaić, był fizycznie obecny na
swój przyjazny, przydatny sposób, ale myślami błądził gdzie indziej. Podróżował więcej niż dawniej,
przychodziłdodomupóźno,wychodziłwcześnie.Nadalspaliśmywtymsamymłóżku,aleniebyłotojuż
łożemałżeńskie.Pośrodkuwyrósłmurberliński.

Zoezdawałasięprzyjmowaćtowszystkobezwiększychproblemów.

Częstomówiłaodziecku,otym,jakiejestdlaniejważneijaksięniemożedoczekać.Robiłazakupyz
mojąmatką,kiedyrodziceprzyjechalidoParyża.

Straciły kontrolę nad sobą i wpadły w szał zakupów w Bonpoint, absurdalnie drogim i ekskluzywnym
sklepiezodzieżądziecięcąnaruedel’Universite.

Większość ludzi reagowała na wieść o dziecku tak jak moja córka, rodzice i siostra, czy teściowie i
Marne: byli zachwyceni. Nawet Joshua, znany ze swojej nietolerancji dla urlopów macierzyńskich i
chorobowych,zdawałsiębyćzainteresowany.

-Niewiedziałem,żemożnamiećdzieciwwiekuśrednim-powiedziałzkrzywymuśmiechem.

Niktnigdyniewspominałokryzysie,któryprzeżywałomojemałżeństwo.

Niktzdawałsięgoniedostrzegać.Czywszyscypotajemniewierzyli,żeponarodzinachBertrandodzyska
zmysłyiprzywitadzieckozotwartymiramionami?

Zorientowałamsię,żezarównoBertrand,jakijasamapopadliśmywstanapatii.

Nawet nie próbowaliśmy podejmować tematu dziecka. Oboje czekaliśmy, aż się urodzi. Wtedy
zobaczymy.Wtedybędzietrzebacośzrobić.Wtedytrzebabędziepodejmowaćdecyzje.

Któregoś ranka poczułam, jak dziecko zaczyna się ruszać, rozdawać pierwsze kopniaczki, które łatwo

background image

pomylić z czymś innym. Chciałam, by już było w moich ramionach. Nie cierpiałam tego stanu niemego
letargu,monotonnegooczekiwania.

Czułamsięuwięziona.Chciałamprzewinąćczasdozimy,dopoczątkuprzyszłegoroku,donarodzin.

Byłam zła, że lato się przeciąga, upał słabnie zbyt wolno, wszędzie jest pełno kurzu, a podłe minuty
rozciągają się niczym guma. Nienawidziłam francuskiego określenia początku września, powrotu do
szkołyinowegopoczątkupolecie:larentree,powtarzanegowkółkowradiu,telewizjiigazetach.Nie
cierpiałam,gdyludziemniepytali,jakieimiędamdziecku.

Punkcjaowodniujawniłapłeć,aleniechciałam,bymijązdradzano.Dzieckojeszczesięnienazywało.
Conieznaczyło,żeniebyłamnaniegotowa.

Wykreślałampokoleidniwkalendarzu.Wrzesieńprzemieniłsięwpaździernik.

Brzuchsięładniezaokrąglił.Mogłamjużwstawać,chodzićdobiura,odbieraćZoezeszkoły,chodzićz
Isabelledokina,spotykaćsięzGuillaume’emnalunchuwSelect.

Jednakmimożemojednizdawałysiępełniejszeibardziejzajęte,pustkaibólnieustawały.

WilliamRainsferd.Jegotwarzioczy.Spojrzenie,którymobdarzył

dziewczynkęzgwiazdą.Jezu.Tongłosu,którymtopowiedział.

Jakwyglądałoterazjegożycie?Czywyrzuciłwszystkozpamięci,jaktylkoodwróciłsięodemnieiZoe?
Czyzapomniał,zanimwróciłdodomu?

Amożebyłoinaczej.Możeprzeżywałpiekłodlatego,żeniemógł

przestaćmyślećotym,copowiedziałam.Możemojewieściodmieniłycałejegożycie.Matkastałasię
nieznajomą.Kimśzprzeszłością,októrejnicniewiedział.

Zastanawiałamsię,czyżonaicórkacoświedzą.CośnatematAmerykanki,którapojawiłasięwLukcez
dzieckiem,pokazałafotografięipowiedziała,żejegomatkabyłaŻydówką,zostałaaresztowanapodczas
wojny,cierpiała,straciłabraciszkairodziców,októrychnigdyniesłyszał.

Zastanawiałamsię,czyszukałinformacjinatematVel’d’Hiv’iczytał

artykułyiksiążkinatematwydarzeń,któremiałymiejscewsercuParyżawlipcuczterdziestegodrugiego.

Zastanawiałamsię,czyleżałwłóżku,niemogączasnąć,imyślałomatce,przeszłościiotym,jakajej
częśćbyłaprawdą,ajakapozostawałaosnutąciemnością,niewypowiedzianątajemnicą.

Prace na rue de Saintonge dobiegały końca. Bertrand ustalił, że przeprowadzę się z Zoe tuż po
narodzinach dziecka - w lutym. Wnętrze wyglądało pięknie, całkowicie inaczej niż przed remontem.
Pracownicy męża świetnie się spisali. Nie było już pozostałości po Mamę. Pomyślałam, że Sarah z
trudemrozpoznałabyswojemieszkanie.

Jednak spacerując po nowo pomalowanych pustych pokojach, nowej kuchni, swoim gabinecie,

background image

zadawałam sobie pytanie, czy będę mogła tu mieszkać. Tutaj, gdzie zginął braciszek Sary. Już nie było
tajnej szafki. Została zniszczona, gdy połączono dwa pokoje, jednak mnie zdawało się to nie robić
różnicy.

Totutajwszystkomiałomiejsce.Niemogłamtegowyrzucićzmyśli.Niepowiedziałamcórceotutejszej
tragedii.Jednakwyczuwałatozapomocąswoistejempatii.

Pewnego mokrego listopadowego poranka poszłam do mieszkania, by zacząć dobierać zasłony, tapety i
wykładziny. Isabelle była bardzo pomocna i oprowadziła mnie po sklepach i domach towarowych. Ku
zachwytowi Zoe postanowiłam odejść od spokojnych stonowanych barw, które wybierałam w
przeszłości,izaszaleć,stawiającnanowe,wyrazistekolory.Bertrandmachnął

obojętnie ręką: „Zdecydujcie z Zoe, w końcu to wasze mieszkanie”. Zoe wybrała do swojej sypialni
żółtawozielony i bladofioletowy. Przypominało to gusta Charli do tego stopnia, że musiałam się
uśmiechnąć.

Nagołejpolakierowanejpodłodzeczekałnamniestoskatalogów.

Przeglądałamjeuważnie,gdyzadzwoniłakomórka.Rozpoznałamnumer:domspokojnejstarościMarne.
OstatnioMarneczęstobyłazmęczonaiłatwosiędenerwowała,aczasemstawałasięwręcznieznośna.
Trudnobyłowywołaćuśmiechnapokrytejzmarszczkamitwarzy,nawetZoemiałaztymkłopoty.

Denerwowałasięnawszystkich.Odwiedzaniejejstałosięostatnionieprzyjemnymobowiązkiem.

-MademoiselleJarmond?TuVeroniquezdomuspokojnejstarości.

Obawiamsię,żemamyzłewieści.MadameTezacniemasiędobrze,miaławylew.

Usiadłamprosto,oszołomiona.

-Wylew?

- Obecnie czuje się nieco lepiej. Doktor Roche jest teraz przy niej, jednak powinna pani przyjechać.
Poinformowaliśmypaniteścia,aleniemożemysiędodzwonićdopanimęża.

Odłożyłamsłuchawkęwzburzonaiprzestraszona.Słyszałambębniąceoszybykropledeszczu.Gdziebył
Bertrand? Wykręciłam numer jego komórki; włączyła się poczta głosowa. W biurze przy kościele
Madeleine nawet Antoine zdawał się nie wiedzieć, gdzie jest mój mąż. Powiedziałam Antoine’owi, że
jestem na rue de Saintonge i poprosiłam, by przekazał Bertrandowi, aby zadzwonił do mnie jak
najszybciej.

Wytłumaczyłam,żetosprawaniecierpiącazwłoki.

-MonDieu,dziecko?-wyjąkał.

-Nie,Antoine,niebebe,alegrandmere,babka-odpowiedziałamiodłożyłamsłuchawkę.

Wyjrzałamnazewnątrz.Deszczsięnasilił.Kropletworzyłyterazszarąlśniącązasłonę.Zmoknę.Icoz
tego?Marne.Wspaniała,kochanaMarne.MojaMarne.Nie,niemogłaterazodejść.Potrzebowałamjej.

background image

Tosiędziałozbytszybko,niebyłamgotowa.Zresztąjakmogłabymkiedykolwiekbyćgotowanaśmierć
Marne?pomyślałam.Rozejrzałamsiędookołapodużympo-koju,przypominającsobie,żewłaśnietutaj
spotkałam ją po raz pierwszy. Raz jeszcze poczułam ciężar wszystkich tutejszych wydarzeń, które
zdawałysiępowracać,bymnieprześladować.

PostanowiłamzadzwonićdoCecileiLauręiupewnićsię,żesąjużwdrodze.Lauręstwierdziłasuchoi
zwięźle,żejestjużwsamochodzieispotkamysięnamiejscu.

Cecilezdawałasiębyćbardziejporuszona,wjejgłosiesłychaćbyłołzy.

-Och,Julio,niemogęznieśćmyśli,żeMarne...Wiesz...Tozbytokropne...

Powiedziałam,żeniemogłamsiędodzwonićdoBertranda.Sprawiaławrażeniezdziwionej.

-Ależprzedchwilązbratemrozmawiałam-stwierdziła.

-Dodzwoniłaśsięnakomórkę?

-Nie-odpowiedziałapochwiliwahania.

-Zatemdobiura?

-ZachwilępomnieprzyjedzieizabierzedoMarne.

-Niemogłamsięznimskontaktować.

-Ach,tak?-powiedziałaostrożnie.

Wtedyzrozumiałam.Poczułamzalewającąmniewściekłość.

-ByłuAmelie,prawda?

-UAmelie?-powtórzyłatępo.Tupnęłamniecierpliwie.

-Dośćtego,Cecile.Wieszdoskonale,okimmówię.

-Słyszędzwonek,topewnieBertrand-oznajmiłapospiesznie.

Iodłożyłasłuchawkę.Stałampośrodkupustegopokoju,ściskająckomórkęwdłoniniczymbroń.Oparłam
czołoochłódszyby.Chciałamuderzyćmęża.TojużnieniekończącysięromanszAmeliewyprowadził
mniezrównowagi,alefakt,żejegosiostrymiałynumerdokochankiimogłysiędodzwonićdoBertranda
wwyjątkowychprzypadkach,takichjakten.Ajanie.

Fakt, że mimo postępującej śmiertelnej choroby naszego małżeństwa nadal nie miał odwagi mi
powiedzieć,zewciążsięspotykaztąkobietą.

Jakzwyklebyłamostatniąosobą,którasięotymdowiadywała.

Odwiecznąwodewilowązdradzanąmałżonką.

background image

Stałamprzezdługiczasnieruchoma,czując,jakruszasięwemniedziecko.Niewiedziałam,czymamsię
śmiać,czypłakać.

Czy nadal zależało mi na Bertrandzie i dlatego czułam ból? Czy też była to jedynie kwestia urażonej
dumy? Amelie, jej paryski szyk i doskonałość, odważnie nowoczesny apartament z widokiem na
Trocadero,dobrzewychowanedzieci-Bonjour,madame-orazsilneperfumypozostającewewłosachi
naubraniachBertranda.Jeżelikochałją,aniemnie,dlaczegobałsiędotegoprzyznać?Czyniechciał
mnieskrzywdzić?NiechciałskrzywdzićZoe?

Czego się tak bał? Kiedy zda sobie wreszcie sprawę, że to nie jego niewierność wyprowadza mnie z
równowagilecztchórzostwo?

Poszłam do kuchni. Zaschło mi w gardle. Odkręciłam wodę i napiłam się prosto z kranu, ocierając
pękatymbrzuchemozlew.Wyjrzałamponownienadwór.Deszczzdawałsięsłabnąć.Włożyłampłaszcz,
złapałamtorebkęiruszyłamwstronędrzwi.

Ktośzapukał.Trzykrótkieuderzenia.

Bertrand, pomyślałam ponuro. Antoine lub Cecile zapewne powiedziały mu, aby zadzwonił lub
przyjechał.

WyobraziłamsobieCecileczekającąnadolewsamochodzie.Jejzawstydzenie.

Nerwowenapiętemilczenie,którymwypełnisięaudi,gdytylkodoniegowsiądę.

Cóż, pokażę im. Powiem, co myślę. Nie będę odgrywała potulnej, przymilnej francuskiej żony. Każę
Bertrandowi,abyodtądmówiłmiprawdę.

Zimpetemotworzyłamdrzwi.

JednakstojącyzanimimężczyznaniebyłBertrandem.

Natychmiastrozpoznałamszerokiebarki.Mokreoddeszczupłowewłosy.

WilliamRainsferd.Zaskoczona,cofnęłamsięokrok.

-Czyprzyszedłemwzłymmomencie?

-Nie-wydusiłamzsiebie.

Oco,dodiabła,chodziło?Czegochciał?

Patrzyliśmynasiebie.Cośsięzmieniłowjegotwarzy,odkiedysięostatniowidzieliśmy.Miałaponury
nawiedzonywyraz.Niebyłjużodprężonymopalonymsmakoszem.

- Muszę z panią porozmawiać. To pilne. Przepraszam, ale nie mogłem znaleźć pani numeru. Więc po
prostuprzyjechałem.Niebyłopaniwczoraj,więcpostanowiłemspróbowaćponowniedziśrano.

-Skądmapantenadres?-spytałamzaskoczona.-Niejestemtujeszczenawetzameldowana.

background image

Wyjąłzkieszenikopertę.

-Adresbyłtutaj.Totasamaulica,októrejpaniwspominaławLukce.

RuedeSaintonge.

Potrząsnęłamgłową.

-Nierozumiem.

Podał mi kopertę, na której widać było ślady czasu. Miała poszarpane rogi. Nie była podpisana ani
zaadresowana.

-Niechjąpaniotworzy.

Wyciągnęłamcienkipostrzępionyzeszyt,wyblakłyrysunekidługimosiężnyklucz,któryupadłzbrzękiem
napodłogę.WilliamRainsferdpochylił

się,bygopodnieśćipokazaćnawyciągniętejdłoni.

-Cotozarzeczy?-spytałamnieufnie.

-KiedywyjechałapanizLukki,byłemwszoku.Niemogłemprzestaćmyślećotejfotografii.

-Tak-powiedziałam,czując,jakzaczynamimocniejbićserce.

-PoleciałemdoRoxburyspotkaćsięztatą.Jakpanichybawie,jestbardzochory.

Umieranaraka.Niemożejużmówić.Rozejrzałemsięiznalazłemwbiurkuojcatękopertę.Trzymałją
przeztewszystkielata.Nigdymijejniepokazał.

-Dlaczegopantujest?-szepnęłam.Wjegooczachbyłból,bólistrach.

- Ponieważ muszę od pani usłyszeć, co się stało. Co się działo z moją matką, kiedy była dzieckiem.
Muszęwiedziećwszystko.Panijestjedynąosobą,któramożemipomóc.

Spojrzałamnakluczwjegodłoni.Poczymskierowałamwzroknarysunek.

Niezdarnyszkicmałegochłopcazjasnymikręconymiwłosami.Zdawał

się siedzieć w małej szafce z książką na kolanie i pluszowym misiem. Na odwrocie wyblakłym
atramentemnapisano:„Michel.26ruedeSaintonge”.

Przekartkowałamzeszyt.

Żadnychdat.Krótkiezdaniapofrancuskuzapisaneniczymwiersz.Byłytrudnedoodczytania.Kilkasłów
rzuciłomisięwoczy:lecamp,laclef,nejamaisoublier,mouńr.

-Czytałpanto?-spytałam.

background image

-Próbowałem.Słaboznamfrancuski.Rozumiemtylkoniektórefragmenty.

Wkieszenizadzwoniłmitelefon.Obojepodskoczyliśmy.Wyciągnęłamkomórkę.

DzwoniłEdouard.

-Gdziejesteś,Julio?-spytałłagodnie.-Marnenieczujesiędobrze.Chcecięzobaczyć.

-Jużjadę-odparłam.

WilliamRainsferdopuściłnamniewzrok.

-Musipaniiść?

-Tak.Nagływypadekwrodzinie.Babkamężamiaławylew.

-Przykromi.

Zawahałsię,poczympołożyłmirękęnaramieniu.

- Kiedy się mogę z panią spotkać? Porozmawiać? Otworzyłam drzwi wejściowe, odwróciłam się i
spojrzałamnarękęnamoimbarku.Czułamsiędziwnieporuszona,widząc

WilliamaRainsferdanaprogutegosamegomieszkania,któreprzysporzyłojegomatcetylebóluismutku,
choćjeszczeotymniewiedział.

Niepoznałdotądlosówswojejrodziny,swoichdziadków,swojegowujka.

-Pojedziepanzemną-oznajmiłam.-Chcępanukogośprzedstawić.

Marnezdawałasięspać.Mówiłamdoniej,aleniewiedziałam,czymniesłyszy.

Dopókiniepoczułam,jakpomarszczonadłońłapiemniezanadgarstek.

Trzymałamocno.Wiedziałam,żetamjest.

ZamnąwokółłóżkastałarodzinaTezaców.Bertrand.Jegomatka,Colette.Edouard.

Laurę i Cecile. A za nimi, nie wiedząc, co ze sobą począć, stał w holu William Rainsferd. Bertrand
kilkakrotniezerkałnaniegozezdziwieniem.

Zapewne sądził, że to mój nowy chłopak. W każdej innej sytuacji rozśmieszyłoby mnie to. Edouard
patrzyłtonaWilliama,tonamniezciekawościąinaleganiem.

Dopieropóźniej,gdyszliśmyszeregiemwstronęwyjścia,wzięłamteściapodramię.

Doktor Roche chwilę wcześniej powiedział, że stan Marne się ustabilizował. Była jednak osłabiona.
Trudnobyłoprzewidziećciągdalszy.

Powinniśmysięjednakprzygotować,ostrzegł.Powinniśmysięnawzajemprzekonać,żekoniecjestbliski.

background image

-Takmiprzykroismutno,Edouardzie-szepnęłam.Pogłaskałmniepopoliczku.

-Mojamatkaciękocha,Julio.Bardzociękocha.

OboknaspojawiłsięprzygnębionyBertrand.Kiedyspojrzałamnamęża,przypomniałamisięAmeliei
przez chwilę zastanawiałam się nad powiedzeniem czegoś, co by zabolało i zapiekło, ale ostatecznie
zrezygnowałam. W końcu będzie jeszcze czas na omówienie tematu. Obecnie nie miało to znaczenia.
MiałaznaczenietylkoMarneiwysokapostaćczekającawholu.

-Julio-powiedziałEdouard,oglądającsięprzezramię-cotozamężczyzna?

-SynSary.

Edouardprzyglądałsięzmieszaninąniedowierzaniaipodziwurosłejsylwetce.

-Zadzwoniłaśdoniego?

- Nie. Niedawno znalazł papiery, które ukrywał przed nim ojciec. Coś, co napisała Sarah. Jest tutaj
dlatego,żechcepoznaćcałąhistorię.Przyjechał

dzisiaj.

-Chciałbymznimporozmawiać-oznajmiłEdouard.PoszłampoWilliamaipowiedziałam,żemójteść
chciałbygopoznać.Poszedłzamną.W

porównaniuznimBertrand,Edouard,Colletteijejcórkinaglewydalisiędużoniżsi.

Edouard Tezac podniósł wzrok, by spojrzeć na Williama. Miał spokojny i opanowany wyraz twarzy,
jednakwoczachwidaćbyłołzy.

Wyciągnąłrękę,którąWilliamuścisnął.Momentmilczeniawywarłnawszystkichwrażenie.Niktnicnie
powiedział.

-SynSaryStarzyński-wyszeptałEdouard.

Ukradkiem rzuciłam okiem na przyglądające się z ciekawością i grzecznym niezrozumieniem Colette,
CecileiLaurę.Niemogływiedzieć,ocochodzi.TylkoBertrandbyłwtajemniczony,tylkoonznałcałą
historię,choćnigdyjejzemnąnieomawiałodtegowieczoru,kiedyodkryłczerwonąteczkęSary.Nie
poruszyłtegotematunawetpospotkaniuDufaure’ówunaswmieszkaniukilkamiesięcytemu.

Edouardodchrząknął.Wciążtrzymalisięzaręce.Przemówiłpoangielsku.

Przyzwoitąangielszczyznązwyraźnymfrancuskimakcentem.

-NazywamsięEdouardTezac.Przyszedłpanwtrudnejchwili.Mojamatkaumiera.

-Tak.Przykromi-powiedziałWilliam.

-Juliaprzedstawipanucałąhistorię.Alepańskamatka,Sarah...

background image

Edouardprzerwał.Załamałmusięgłos.Żonaicórkispojrzałynagłowęrodziny,zaskoczone.

-Ocotuchodzi?-szepnęłaprzejętaColette.-CotozaSarah?

-Chodziowydarzeniasprzedsześćdziesięciulat-oznajmiłEdouard,starającsięopanowaćgłos.

Przezwyciężyłamchęćpołożeniateściowirękinaramieniu.Edouardwziąłgłębokioddech,ajegotwarz
odzyskałaniecokoloru.UśmiechnąłsięnieśmiałodoWilliama.

Nigdywcześniejniewidziałam,żebyzachowywałsiętakwstydliwie.

-Nigdyniezapomnępanamatki.Nigdy.

Głos Edouarda zadrżał i uśmiech zniknął z jego twarzy. Widziałam ból i smutek, które ponownie
zakłócałymuoddech-taksamojakwdniu,kiedymiujawniłtajemnicę.

Cisza stawała się coraz cięższa i coraz bardziej nieznośna. Kobiety zdezorientowane patrzyły na
rozgrywającąsięscenę.

-Czujędużąulgę,mogąctopanudzisiajpowiedzieć.Potylulatach.

WilliamRainsferdprzytaknął.

-Dziękujępanu-powiedziałcicho.Zauważyłam,żerównieżzbladł.-Niewiemwiele,przyszedłemtu,
abyzrozumieć.Wydajemisię,żemojamatkacierpiała.

Chciałbymwiedziećdlaczego.

-Zrobiliśmydlaniej,cobyłownaszejmocy.Otymmogępanazapewnić.Juliamożepowiedziećwięcej,
wyjaśnićiopowiedziećhistoriępańskiejmatki.

Wytłumaczy,cozrobiłmójojciec.Żegnam.

Cofnął się. Nagle stał się staruszkiem, skurczonym i bladym. Oczy Bertranda śledziły ojca z chłodną
ciekawością.Zapewnenigdyniewidziałgotakporuszonego.Byłamciekawa,cotodlaniegoznaczyło.

Edouardodszedł,azanimzarzucającegopytaniamiżonaicórki.Synposzedłzanimi,trzymającręcew
kieszeniachimilcząc.Zastanawiałamsię,czyEdouardpowieColetteicórkomprawdę.Prawdopodobnie
tak,pomyślałam.

Wyobraziłamsobieichzaskoczenie.

Staliśmy sami z Williamem Rainsferdem w korytarzu domu spokojnej starości. Na zewnątrz, na rue de
Courcelles,wciążpadało.

-Możechciałabysiępaninapićkawy?-spytał.Miałpięknyuśmiech.

Przeszliśmyprzezmżawkędonajbliższejkafejki.Usiedliśmyizamówiliśmydwaespresso.Przezchwilę
siedzieliśmywmilczeniu.

background image

Wreszciespytał:

-Byłapanibliskozwiązanazchorą?

-Tak.Bardzoblisko.

-Widzę,żespodziewasiępanidziecka.Poklepałamsiępopękatymbrzuchu.

-Powinnosięurodzićwlutym.Wkońcupowiedziałwolno:

-Proszęmiopowiedziećhistorięmojejmatki.

-Toniebędziełatwe.

-Wiem.Alemuszęjąusłyszeć.Proszę,Julio.

Zaczęłammówićpowoliniskimgłosem,podnoszącwzrokjedynieodczasudoczasu.

NiezależnieodgłosumojemyślipowędrowałydoEdouarda,zapewnesiedzącegowswoimeleganckim
saloniezłososiowymimeblaminaruedel’Universiteiopowiadającegotęsamąhistoriężonie,córkomi
synowi.

Aresztowanie.Vel’d’Hiv’.

Obóz.Ucieczka.Dziewczynka,którawróciła.

Martwedzieckowszafce.Dwierodziny,którełączyłaśmierćitajemnica.

Dwierodzinypołączonesmutkiem.Częśćmniechciała,abymężczyznanaprzeciwkopoznałcałąprawdę.
Inna pragnęła go chronić przed brutalną rzeczywistością. Przed przerażającą wizją dziewczynki i jej
cierpienia.Jejbóluistraty.Jegobóluistarty.Imwięcejmówiłam,tymwięcejpodawałamszczegółów,
odpowiadałam na więcej pytań i tym bardziej czułam, jak moje słowa docierają do Williama i jak go
ranią.

Kiedyskończyłam,spojrzałamnamężczyznęnaprzeciwko.Pobladł.

Wyjąłzkopertyzeszytipodałmibezsłowa.Mosiężnykluczleżałnastolemiędzynami.

PatrzącnaWilliama,trzymałamzeszytwrękach.Oczamizachęcałmnie,abymgootworzyła.

Przeczytałampierwszezdaniepocichu.Następnienagłos,tłumaczącodrazufrancuskinanaszrodzimy
język.Nieszłotoszybko;gęstepochyłepismobyłotrudnedoodczytania.

Gdziejesteś,mójmałyMichelu?MójpięknyMichelu.Gdzieterazjesteś?

Pamiętałbyśmnie?Michelu.

Mnie,Sarę,twojąsiostrę.

Tę,któranigdyniewróciła.Którazostawiłacięwszafce.Któramyślała,żebędzieszbezpieczny.

background image

Michelu.

Latamijają,ajawciążmamklucz.

Kluczdonaszejtajnejkryjówki.

Widzisz,trzymałamgodzieńpodniu,dotykałam,wspominającciebie.

Nigdysięznimnierozstałamodszesnastegolipcatysiącdziewięćsetczterdziestegodrugiegoroku.

Nikttutajniewie.Nikttutajniewieokluczuaniotobie.

Otobiewszafce.

OMatce,oOjcu.

Oobozie.

Olecieczterdziestegodrugiego.

Otym,kimnaprawdęjestem.

Michelu.

Nie było ani jednego dnia, bym o tobie nie myślała. Ani nie wspominała rue de Saintonge 26. Noszę
brzemiętwojejśmierciniczymdziecko.Będęjenosić,dopókinieumrę.Czasamichcęumrzeć.Niemogę
znieść ciężaru twej śmierci. Śmierci Matki, śmierci Ojca. Wizji bydlęcych wagonów wiozących ich na
śmierć.Niemogęznieśćbrzemieniaswojejprzeszłości.Jednakniemogęwyrzucićkluczaodszafki.To
jedynanamacalnarzecz,któramnieztobąłączy,pozatwymgrobem.

Michelu.

Jakmogęudawać,żejestemkimśinnym.

Jakmogęimwmawiać,żejesteminnąkobietą.

Nie,niemogęzapomnieć.

Stadionu.

Obozu.

Pociągu.

Jules’aiGenevieve.

AlainaiHenńette.

NicolasaiGasparda.

background image

Nawetdzieckoniepozwalamizapomnieć.Kochamgo.Jestmoimsynem.

Mójmążniewie,kimjestem.Jakajestmojahistoria.Alejaniemogęzapomnieć.

Przyjazdtutajbyłokropnymbłędem.

Sądziłam,żemogęsięzmienić.Sądziłam,żemogęsięodwszystkiegoodciąć.Aleniemogę.

PojechalidoOświęcimia.Zostalizabici.

Mójbrat.Zginąłwszafce.

Niezostałodlamnienic.

Sądziłam,żezostało,alebyłamwbłędzie.

Dzieckoimążniewystarczają.

Nicniewiedzą.

Niewiedzą,kimjestem.

Nigdysięniedowiedzą.

Michelu.

Wsnachprzychodziszpomnie.

Bierzeszzarękęiodprowadzasz.

Niedajęradytemużyciu.

Patrzęnakluczipragnęciebieiprzeszłości.

Niewinnychłatwychdnisprzedwojny.

Wiem,żemojeranynigdysięniezagoją.

Mamnadzieję,żemójsynmiwybaczy.

Nigdysięniedowie.

Niktnigdysięniedowie.

Zakhor.AlTiszkah.Pamiętaj.Nigdyniezapomnij.

Kafejkabyłapełnaludziigwaru,jednakwokółmnieiWilliamapowstałasferacałkowitejciszy.

Odłożyłamzeszytprzerażonatym,czegosiędowiedzieliśmy.

background image

-Zabiłasię-oznajmiłbezbarwnymtonemWilliam.-Niebyłożadnegowypadku.

Wjechałaprostonadrzewo.

Nicniepowiedziałam.Niemogłammówić.Niewiedziałam,copowiedzieć.

Chciałamwyciągnąćrękęidotknąćjegodłoni,jednakcośmniepowstrzymywało.

Wzięłamgłębokiwdech.Alesłowanadalniechciaływyjść.

Miedziany klucz leżał między nami na stole, niemy świadek przeszłości, śmierci Michela. Czułam, jak
William zamyka się w sobie, tak jak już raz to zrobił w Lukce, kiedy podniósł ręce, jakby chciał mnie
odepchnąć.Nieruszał

się,alewyraźnieczułam,jaksięoddala.Razjeszczezwalczyłamspontanicznąchęćdotknięcia,objęcia
go.Dlaczegoczułam,żetakwielemożemniełączyćztymczłowiekiem?Niewydawałmisięobcy,aco
dziwniejsze, ja w jeszcze mniejszym stopnia byłam mu obca. Co nas połączyło? Moje poszukiwania,
pragnienie prawdy i współczucie dla jego matki? Nic o mnie nie wiedział, o moim dogorywającym
małżeństwie,poronieniuwLukce,któregoledwoudałomisięuniknąć,pracy,życiu.Acojawiedziałam
o nim, jego żonie, dzieciach, karierze zawodowej? Teraźniejszość była mi obca. Ale jego przeszłość,
przeszłośćjegomatki,zostaławyrytawmojejświadomościniczympłonącepochodniewzdłużciemnej
drogi.Pragnęłampokazaćtemumężczyźnie,żemizależy,żeto,cosięstałozjegomatką,zmieniłomoje
życie.

-Dziękuję-powiedziałwkońcu.-Dziękujęzaopowiedzeniemiwszystkiego.

Głos Williama brzmiał dziwnie i nienaturalnie. Zdałam sobie sprawę, że chciałam, aby się załamał,
rozpłakał,ujawniłjakieśuczucia.Dlaczego?

Zapewnedlatego,żesamapotrzebowałamdaćupustswoimemocjom,chciałamzmyćłzamiból,smuteki
pustkę,podzielićsięzWilliamemswoimiprzeżyciamizapomocąjakiejśszczególnejempatii.

Zbierałsiędowyjścia,wstawał,zabierałkluczizeszyt.Niemogłamznieśćmyśli,żepójdziesobietak
szybko.Byłampewna,żejeśliwyjdzieteraz,jużnigdyniebędęmiałaznimkontaktu.Niebędziechciał
się ze mną spotkać ani rozmawiać. Zostanie zerwane ostatnie ogniwo łączące mnie z Sarą. Stracę
Williama.Azjakiegośniejasnego,mglistegopowoduWilliamRainsferdbył

jedynąosobą,zktórąchciałamterazbyć.

Musiałwyczytaćcośzmojejtwarzy,zawahałsiębowiem,stojącnadstołem.

-Odwiedzętemiejsca-oznajmił.-BeaunelaRolandeirueNelaton.

-Mogępojechaćztobą,jeślichcesz.

Turkusowe oczy ponownie patrzyły na mnie. Raz jeszcze wyczułam konflikt motywacji - zawiłej
mieszaninyżaluiwdzięczności.

-Nie,wolałbympojechaćsam.Zatobyłbymwdzięczny,gdybyśmidałaadresbraciDufaure.Ichrównież

background image

chciałbymodwiedzić.

-Jasne-odparłam,zaglądającdokalendarzykaiprzepisującadresynakartkępapieru.

Nagleciężkousiadłzpowrotem.

-Wiesz,mógłbymsięczegośnapić.

-Oczywiście.Niemaproblemu.-Przywołałamkelneraizamówiliśmypokieliszkuwina.

Piliśmy w milczeniu. Czułam się dobrze w towarzystwie Williama, od dawna nie byłam tak
zrelaksowana.DwojeAmerykanówdelektującychsiębezsłówkieliszkiemwina.Mogliśmymilczeć.Nie
byliśmyskrępowaniciszą.

Jednakwiedziałam,żejaktylkoopróżnidokońcakieliszek,zniknie.

Tachwilanadeszła.

-Dziękuję,Julio.Dziękujęzawszystko.

Niepowiedział:„Bądźmywkontakcie,wysyłajmysobieemaile,zadzwońdomnieodczasudoczasu”.
Nie,nicniepowiedział.Alewiedziałam,coznaczyjegomilczenie,prawiejakbykrzyknął:„Niedzwoń
domnie.Proszę,niekontaktujsięzemną.Muszęuporządkowaćcałeswojeżycie.Potrzebujęczasu,ciszy
ispokoju.

Muszęodkryć,kimterazjestem”.

Patrzyłam,jakodchodziprzezdeszcz,awysokasylwetkaznikawtłumienaruchliwejulicy.

Założyłamręcenakrągłościmojegobrzuchaipowolizanurzyłamsięwsamotności.

Kiedywróciłamtegowieczorudodomu,odkryłam,żeczekanamniecałarodzinaTezaców.Siedzieliz
BertrandemiZoewdużympokoju.Odrazupoczułamnapięciewpowietrzu.

Zdawało się, że podzielili się na dwie grupy: Edouard, Zoe i Cecile, którzy byli „po mojej stronie” i
pochwalalito,cozrobiłam,orazColetteiLaurę,któremojepostępowanieganiły.

Bertrandnicniemówił,nieodzywałsięwogóle,cobyłodlaniegonietypowe.Jegotwarzmiaławyraz
smutkuiżałoby,kącikiustbyłyskierowanewdół.Niepatrzyłnamnie.

Jak mogłam zrobić coś takiego, wybuchła Colette. Wyszukiwać tę rodzinę, kontaktować się z tym
mężczyzną,którywkońcunicniewiedziałoprzeszłościswojejmatki.

- Biedak - dołączyła moja szwagierka. - Wyobraź sobie, jak teraz odkrywa, kim jest naprawdę: jego
matkabyłaŻydówką,całarodzinazostałazgładzonawPolsce,awujekumarłzgłodu.Juliapowinnabyła
gozostawićwspokoju.

Edouardwstałgwałtowniezmiejsca.

background image

-NaBoga!-ryknął.-Cosięstałoztąrodziną!-Zoeschowałasiępodmoimramieniem.-Juliazrobiła
cośodważnego,cośbezinteresownego-

kontynuował, drżąc ze złości. - Chciała się upewnić, że rodzina dziewczynki wie. Wie, że nie byliśmy
obojętni. Wie, że mój ojciec dopilnował, by Sarą Starzyński zaopiekowała się rodzina zastępcza,
zapewniłjejmożliwośćdorastaniawmiłości.

-Ojcze,proszę-wtrąciłasięLaurę.-To,cozrobiłaJulia,jestżałosne.

Przywoływanie przeszłości nigdy nie jest dobrym pomysłem, a szczególnie wydarzeń z czasów wojny.
Niktniechce,abymuotymprzypominano,niktniechceotymmyśleć.

Nie patrzyła na mnie, ale poczułam cały ciężar jej wrogości. Łatwo było wyczytać niewypowiedziane
myśli.TakwłaśniezachowująsięAmerykanie.

Żadnego szacunku dla przeszłości. Nie mają pojęcia, na czym polega rodzinna tajemnica. Żadnego
wychowaniaaniwyczucia.Nieokrzesana,niedouczonaAmerykanka:l’Americaineavecsesgrossabots.

-Niezgadzamsię!-powiedziaławysokimgłosemCecile.-Cieszęsię,żemipowiedziałeś,cosięstało,
pere.Tostraszliwahistoriaochłopcuumierającymwmieszkaniuipowracającejdziewczynce.Sądzę,że
Julia słusznie zrobiła, nawiązując kontakt z tamtą rodziną. W końcu nie zrobiliśmy niczego, czego
mielibyśmysięwstydzić.

-Byćmoże-oznajmiłaColette.Byłaspięta.-AlegdybyJuliasiętakniewtrącała,Edouardnigdybyo
tymniewspomniał.Prawda?

Edouardzwróciłsięwstronężony.Wyrazjegotwarzybyłchłodny,podobniejakgłos.

- Colette, obiecałem ojcu, że nigdy nie ujawnię, co się stało. Szanowałem z trudem jego wolę przez
ostatniesześćdziesiątlat.Aleterazcieszęsię,żewiecie.Terazmogęsiętymzwamidzielić,nawetjeżeli
najwyraźniejniektórymzwastoprzeszkadza.

-DziękiBogu,żeMarnenicniewie-westchnęłaColette,poprawiającplatynowewłosy.

-AleżMarnewie-rozbrzmiałwysokigłosZoe.Zaczerwieniłasię,aledzielniestanęłanaśrodkupokoju.

-Opowiedziałami,cosięstało.Niewiedziałamomałymchłopcu,mamapewnieniechciała,abymznała
tęczęśćopowieści.AleMarnewszystkomiopowiedziała.

Mówiładalej:

-Wiedziałaodpoczątkuotym,cosięstało.Usłyszałaoddozorczyni,żeSarahwróciła.Mówiłateż,że
dziadekmiałpotemprzezdługiczassennekoszmaryomartwymdzieckuwswoimpokoju.Twierdziła,że
straszniebyłowiedziećiniemócotymrozmawiaćzeswoimmężem,synem,apóźniejiresztąrodziny.
Podobnotozmieniłomojegopradziadka,stałosięznimcoś,oczymniemógłrozmawiaćnawetzMamę.

Spojrzałamnateścia.Zniedowierzaniempatrzyłnamojącórkę.

-Zoe,onanaprawdęwiedziała?Wiedziałaprzeztewszystkielata?

background image

Zoeprzytaknęła.

- Mamę powiedziała, że strasznie było nosić w sobie taką tajemnicę i nigdy nie przestała myśleć o
dziewczynceicieszysię,żeterazijawiem.

Mówiła, że powinniśmy byli dużo wcześniej o tym porozmawiać i zrobić to, co mama, bez czekania.
Powinniśmybyliznaleźćrodzinędziewczynki,aniewszystkoukrywać.

Tylemipowiedziała.Tużprzedwylewem.

Zapadładługabolesnacisza.

Zoewyprostowałasię.SpojrzałanaColette,Edouarda,swojeciotki,swojegoojca.

Namnie.

- Jeszcze jedno chciałam powiedzieć - dodała, przechodząc płynnie z francuskiego na angielski i
podkreślając swój amerykański akcent. - Nie obchodzi mnie, co niektórzy z was myślą. Nie obchodzi
mnie,czysądzicie,żemamaźlelubgłupiopostąpiła.Naprawdęjestemdumnaztego,cozrobiła.Z

tego,jakodnalazłaWilliamaidoniegoprzemówiła.Niemaciepojęcia,iletowymagałowysiłku,coto
dlaniejznaczyło.Cotoznaczydlamnie.Icotozapewneznaczydlaniego.Iwiecieco?

Kiedydorosnę,chcębyćtakajakona.Chcębyćmamą,którejdziecisązniejdumne.

Bonnenuit,dobranoc.

Pożegnaławszystkichśmiesznympółukłonem,wyszłazpokojuicichozamknęładrzwi.

Przez dłuższy czas nikt nic nie mówił. Patrzyłam, jak wyraz twarzy Colette staje się jeszcze bardziej
oziębły.Lauręsprawdzałaswójmakijażwkieszonkowymlusterku.

Cecilezdawałasięskamieniała.

Bertrandnadalnicniemówił.Wyglądałprzezoknozesplecionyminaplecachrękami.Anirazunamnie
niespojrzał.Aninażadneznas.

Edouardwstałipoklepałmniełagodnymojcowskimgestempogłowie.

Bladoniebieskieoczylśniły,gdypatrzyłnamnie.Szepnąłmidouchapofrancusku:

-Zrobiłaśwłaściwąrzecz.Dobrzepostąpiłaś.

Jednak później tego wieczoru, leżąc samotnie w swoim łóżku, niezdolna do czytania, do myślenia, do
robieniaczegokolwiekpozależeniemnaplecachipatrzeniemwsufit,zaczęłamsięzastanawiać.

MyślałamoWilliamie,gdziekolwiekbybył,starającymsiędopasowaćdosiebienowekawałkiswojego
życia.

background image

Myślałam o rodzinie Tezaców, która choć raz zdjęła swoje maski, choć raz musiała się otwarcie
porozumiećwsprawiesmutnej,mrocznejtajemnicy.

MyślałamoBertrandzieodwracającymsiędomnieplecami.

Tuasfaitcequ’ilfallait.Tuasbienfait.

CzyEdouardmiałrację?Niewiedziałam.Nadalsięzastanawiałam.

Zoeotworzyładrzwi,wślizgnęłasiędołóżkacichoniczymdługiszczeniakiprzytuliładomnie.Wzięła
mniezarękę,pocałowałająioparłagłowęnamoimramieniu.

WsłuchiwałamsięwstłumionyszumsamochodównaboulevardduMontparnasse.

Robiłosiępóźno.BertrandzpewnościąbyłuAmelie.Sprawiałwrażenietakodległego,jakbybyłkimś
obcym.Kimś,kogoledwoznam.

Dwierodziny,któredziękimniechoćnachwilęstanęłytwarząwtwarz.

Dwierodziny,którenigdyjużniebędątakiesame.

Czypostąpiłamwłaściwie?

Niewiedziałam,comyśleć.Niewiedziałam,wcowierzyć.

Zoe zasnęła. Jej spokojny oddech łaskotał mi policzek. Pomyślałam o nadchodzącym dziecku i ogarnął
mnieswoistyspokój.Przyjemnebalsamiczneuczucie,któremniewpewnymstopniuukoiło.

Jednakbólismutekpozostały.

NowyJork,2-Zoe!-krzyknęłam.-NaBoga,trzymajsiostręzarękę.

Zarazspadnieiskręcisobiekark!

Mojadługonogacórkaspojrzałanamniespodełba.

-Niepanikuj,matko.

Złapała za pulchne ramię i wepchnęła dziewczynkę z powrotem na trójkołowy rowerek. Małe nóżki
pracowały gorączkowo, wprawiając pojazd w ruch, a Zoe w bieg za nim. Maluch gruchał z zachwytu,
obracającsięcochwilazjawnąpróżnościądwuletniegodziecka,abysprawdzić,czynapewnopatrzę.

Central Park i pierwsze rozkoszne obietnice wiosny. Wyciągnęłam nogi i odchyliłam twarz w stronę
słońca.

Siedzącyobokmężczyznapogłaskałmniepopoliczku.

Neil.Mójobecnypartner.Niecostarszyodemnie.Prawnik.

Rozwiedziony.MieszkałwdzielnicyFiatIronzeswoiminastoletnimisynami.

background image

Zostałmiprzedstawionyprzezsiostrę.Lubiłamgo;niekochałam,aleprzyjemniemisięznimspędzało
czas.Byłinteligentnym,obytymmężczyzną.

Naszczęścieniedążyłdomałżeństwa,aodczasudoczasuznosiłtowarzystwomoichcórek.

Odkądsiętuprzeprowadziłam,miałamkilkupartnerów.Nicpoważnego.

Nicważnego.Zoenazywałaichmoimiadoratorami,aCharlamoimibeaux,porównującmniedoScarlett
0’Hary.OstatniprzedNeilemnazywałsięPeter.

Miałgalerię,łysinęnatyległowy,naktórejpunkciebyłdrażliwy,ipełneprzeciągówpoddaszewrejonie
TriBeCa. Byli przyzwoitymi, choć nieco nudnymi, w pełni amerykańskimi mężczyznami w wieku
średnim.Grzeczni,szczerzyipracowici.

Zajmowali wysokie stanowiska, byli wykształceni, dobrze wychowani i zazwyczaj rozwiedzeni.
Przyjeżdżalipomnieiodwozili,ofiarowaliswojeramięiparasol.

Zabieralinaobiad,domuzeów,operymiejskiej,nowojorskiegobaletu,naprzedstawienianaBroadwayu,
na kolację, a czasem do łóżka. Znosiłam to. Seks był teraz dla mnie czymś, co robiłam, bo czułam, że
muszę.Byłmechanicznyinudny.

Tamrównieżcośznikło.Namiętność.Podniecenie.Wszystkoznikło.

Czułam, że ktoś - ja sama? - przewinął film mojego życia i oto pojawiałam się niczym sztywna postać
CharliegoChaplinawykonującawszystkopospiesznieiniezdarnie,jakbymniemiałainnegowyboru.Z

przyklejonymdotwarzysztucznymuśmiechemzachowywałamsię,jakbymbyłazadowolonazeswojego
nowegożycia.

CzasamiCharlapatrzyłanamnieipytała:„Hej,wszystkowporządku?”.

Szturchałamnie,ajamamrotałam:„Tak,jasne,świetnie”.Niewyglądałanaprzekonaną,aledawałami
spokój.Matkarównieżwodziłaoczamipomojejtwarzy,przybierałazatroskanąminęipytała:„Niccinie
jest,kochanie?”.

Odpowiadałamnaichprzejęciebeztroskimuśmiechem.

Przepięknyświeżynowojorskiporanek.TakichnigdyniemawParyżu.

Rześkieorzeźwiającepowietrze.Głębokoniebieskieniebo.Sylwetkimiejskichbudynkówtworzącelinię
horyzontu nad drzewami. Na skraju parku widniała blada fasada Dakoty. Do tego wszystkiego
dochodziłcspadające na miasto światło: ostre, jasne srebrzyste światło, które pokochałam. Paryż i jego
niewyraźneszaremżawkizdawałysiępochodzićzinnegoświata.

Otworzyłamoczyispojrzałamnabaraszkującecórki.Zdawałosię,żezdnianadzieńZoestałasiępiękną
smukłąnastolatką,byłajużwyższaodemnie.

Przypominała Charlę i Bertranda - odziedziczyła ich wdzięk i powab. Miała w sobie tę zniewalającą
kombinacjęJarmondówiTezaców,któramnieoczarowywała.

background image

Maluchbyłkimśzupełnieinnym.Mniejszy,okrąglejszy,delikatniejszy.

Potrzebowała przytulania, całowania i więcej zachodu oraz uwagi niż Zoe w jej wieku. Czy przyczyną
byłbrakojcawrodzinie?Amożefakt,żewyjechałamzZoeidzieckiemdoNowegoJorkuniedługopo
jegonarodzinach?Niewiedziałam.Nietrudziłamsięzbytnioszukaniemodpowiedzi.

DziwniebyłowrócićdoAmerykipotylulatachspędzonychwParyżu.

Czasami jeszcze czułam się obco, jakbym nie była u siebie. Zastanawiałam się, ile czasu zajmie mi
przywyknięciezpowrotemdożyciawStanach.Decyzjaniebyłałatwadopodjęcia,alezapadła.

Dzieckourodziłosięprzedwcześnie;tobyłoprzyczynąmojegoprzerażeniaibólu.

TużpoświętachBożegoNarodzenia,dwamiesiąceprzedspodziewanymterminem.

Poddano mnie straszliwie długiemu cesarskiemu cięciu, które odbyło się na oddziale dla nagłych
przypadków w szpitalu SaintVincent de Paul. Bertrand był przy mnie, wbrew własnej woli dziwnie
napiętyiwzruszony.Maleńkadoskonaładziewczynka.

Czybyłzawiedziony?Janapewnonie.Todzieckotyledlamnieznaczyło.

Walczyłamonie.Niepoddałamsię.Byłomoimzwycięstwem.

Tużpourodzeniudziecka,ajeszczezanimprzeprowadziłamsięnaruedeSaintonge,Bertrandzebrałw
sobie dość odwagi, by wyznać mi, że kocha Amelie i chce odtąd z nią mieszkać, przenieść się do jej
apartamentuprzyTrocadero,żeniemożejużdłużejmnieiZoeokłamywać,żetrzebabędziewystąpićo
rozwód,alemożnatozałatwićszybkoibezzbędnychformalności.

Towtedy,patrzącjakbrnieprzezrozwlekłezawiłezeznania,jakkroczypopokojuzrękamizaplecamii
wzrokiem wlepionym w podłogę, po raz pierwszy pomyślałam o przeprowadzce do Ameryki.
WysłuchałamBertrandadokońca.

Wyglądałnadoszczętniewyczerpanego,alezrobiłto.Wkońcubyłwobecmnieszczery.Iwobecsiebie.
Odwzajemniłamspojrzenieswojegoprzystojnegozmysłowegomężaipodziękowałammu.Wydawałsię
byćzdziwiony.

Przyznał,żeoczekiwałbardziejgwałtownejreakcji.Krzyków,obelg,awantury.

Dziecko,któretrzymałamwramionach,jęknęło,machającmaleńkimipiąstkami.

-Żadnychawantur-powiedziałam.-Żadnychkrzyków,żadnychobelg.

Zgoda?

-Zgoda.-Pocałowałmnieidziecko.

Jużwtedyczułamsię,jakbyniebyłczęściąmojegożycia.Jakbyjużjeopuścił.

Zakażdymrazem,gdywstawałamtamtejnocy,bynakarmićdziecko,myślałamoStanach.Boston?Nie,

background image

bardzoniepodobałmisiępomysłpowrotudoprzeszłości,domiastamojegodzieciństwa.

Wtedymnieolśniło.

Nowy Jork. Zoe, dziecko i ja mogłyśmy pojechać do Nowego Jorku. Była tam Charla, rodzice nie
mieszkali daleko. Nowy Jork. Czemu nie? Nie znałam tego wielkiego miasta za dobrze, nigdy nie
mieszkałamtamdługo,odwiedzałamjejedyniepodczascorocznychwizytusiostry.

Nowy Jork. Być może jedyne miasto, które mogło konkurować z Paryżem, całkowicie i kompletnie
odmienne.Imwięcejotymmyślałam,tymbardziejpomysłprzypadałmidogustu.Niemówiłamonim
przyjaciołom.

Wiedziałam, że Herve, Christophe, Guillaume, Susannah, Holly, Jan i Isabelle nie chcieliby, abym ich
opuszczała.Wiedziałamteż,żebędąpotrafilizrozumiećizaakceptowaćmojądecyzję.

WkrótcezmarłaMarne.Wegetowałaodczasulistopadowegowylewu,poktórymniemogłajużmówić,
choć odzyskała przytomność. Została przeniesiona na oddział intensywnej terapii w szpitalu Cochin.
Spodziewałamsięjejśmierciistarałamdoniejprzygotować,jednakitakbyłtodlamnieszok.

Popogrzebie,którymiałmiejscenaniewielkimponurymcmentarzuwBurgundii,Zoespytała:

-Mamo,czynaprawdęmusimysięprzeprowadzaćnaruedeSaintonge?

-Zdajemisię,żetwójojciectakbychciał.

-Aleczytychcesztammieszkać?

-Nie-odpowiedziałamzgodniezprawdą.-Odkąddowiedziałamsię,cosiętamstało,niechcę.

-Jateżnie.

Poczymdodała:

-Alegdziewtakimraziemogłybyśmysięprzeprowadzić?

Odpowiedziałamlekkimżartobliwymtonem,oczekującparsknięciadezaprobatyzestronycórki:

-Cóż,możedoNowegoJorku?

Nie musiałam przekonywać Zoe. Bertrand nie był zadowolony z naszej decyzji. Jego córka miała
mieszkać tak daleko. Zoe za to była zdecydowana wyjechać. Twierdziła, że będzie wracać co kilka
miesięcy,aiBertrandmożecojakiśczasprzylecieć,byzobaczyćjąidziecko.WyjaśniłamBertrandowi,
żeżadnedecyzjenatematprzeprowadzkijeszczeniezapadły.Pozatymniewynosiłyśmysięnazawsze.
Jedynienakilkalat.AbyumożliwićZoepoznanieamerykańskiejstronyjejnatury.Pomóccórcepogodzić
sięztym,cosięstało.

Zacząć coś od nowa. Bertrand już oficjalnie był z Amelie. Jej dzieci były prawie dorosłe. Mieszkały
poza domem i również odwiedzały swojego ojca. Czy Bertranda kusiła wizja nowego życia bez
codziennychobowiązkówzwiązanychzdziećmi-anijego,anijej-któretrzebabywychowywać?

background image

Byćmoże.Wkońcusięzgodził.Wtedyzabrałamsiędorzeczy.

NapoczątkumieszkałyśmyuCharli.Dziękipomocysiostryznalazłamprostetrzypokojowemieszkaniez
widokiem na miasto i portierem. Znajdowało się na West 86th Sreet pomiędzy Amsterdam Avenue i
ColumbusAvenue.

Podnajęłam je od jednej z przyjaciółek Charli, która przeprowadziła się do Los Angeles. W budynku
mieszkały głównie rodziny z dziećmi i rozwiedzeni rodzice. Hałaśliwe gniazdo niemowląt, dzieci,
rowerów,wózkówiskuterów.

Mieszkałosięwnimwygodnieiprzyjemnie,jednakczegośbrakowało.Czego?

Niebyłamwstaniepowiedzieć.

Dzięki pomocy Joshui dostałam pracę jako korespondentka z Nowego Jorku dla modnego francuskiego
portalu internetowego. Pracowałam w domu i nadal korzystałam z usług Bambera, gdy potrzebowałam
fotografiizParyża.

DlaZoeprzeprowadzkaoznaczałanowąszkołę,TrinityCollege,kilkaprzecznicdalej.

-Mamo,nigdysięniedopasuję,nazywająmnieFrancuza-narzekała,ajaniemogłamsiępowstrzymać
oduśmiechu.

Zafascynowana obserwowałam nowojorczyków, ich zdecydowany krok, gadatliwość, przyjazne
nastawienie. Sąsiedzi mówili „cześć” w windzie, przynieśli nam cukierki i kwiaty, gdy się
wprowadziłyśmy, żartowali z portierem. Zapomniałam o tym wszystkim. Tak bardzo przywykłam do
paryskiejopryskliwościimieszkającychoboksiebieludzi,którzyledwowymienialinaklatceschodowej
pozdrowienia.

Być może najbardziej ironicznym elementem nowego angażującego i ruchliwego życia, jakie teraz
wiodłam,byłfakt,żetęskniłamzaParyżem.

Tęskniłam za rozświetlającą się co godzinę każdego wieczoru, niczym migocząca licznymi klejnotami
uwodzicielka,wieżąEiffla.Tęskniłamzapróbąsyrenprzeciwlotniczychwyjącychwpołudniepierwszej
środykażdegomiesiąca.TęskniłamzasobotnimjarmarkiemprzybulwarzeEdgaraQuineta,gdziejedenz
kramarzynazywałmniemap’titedamę,mimożebyłamzapewnejegonajwyższąklientką.TakjakZoe,
czułamsię„Francuza”,mimożebyłamAmerykanką.

Opuszczenie Paryża nie było tak łatwe, jak sądziłam. Nowy Jork i jego rozległość, energia, kłęby pary
wodnej unoszące się z włazów kanalizacyjnych, mosty, budynki, korki - to wszystko nie było jeszcze
domem. Tęskniłam za paryskimi przyjaciółmi, choć zdążyłam już tutaj zawrzeć kilka wspaniałych
znajomości.TęskniłamzaEdouardem,doktóregosięprzywiązałamiktórypisywałdomniecomiesiąc.

Szczególnie brakowało mi sposobu, w jaki Francuzi oceniali wygląd kobiety, to, co Holly nazywała
spojrzeniem rozbierającym. Przywykłam do tego, a na Manhattanie spotkać można było co najwyżej
wesołychkierowcówautobusówwołających„Hej,chudziutka!”naZoei„Hej,blondasko!”namnie.

Czułamsię,jakbymsięstałaniewidzialna.Myślałamczęsto,dlaczegomojeżyciesprawiawrażenietak
pustego.

background image

Jakbyprzeszedłprzezniehuragan.Jakbywypadłozniegodno.

Ijeszczetenoce.

Nocebyłynajsamotniejszezewszystkich,nawette,którespędzałamzNeilem.

Leżałamwłóżkuisłuchałampulsującychodgłosówwielkiegomiasta,pozwalałamobrazomzbliżaćsię
domnieniczymnadchodzącyprzypływ.

Sarah.

Nigdymnienieopuściła.Zmieniłamnienazawsze.Nosiłamwsobiejejhistorięicierpienie.Czułamsię,
jakbym ją znała. Jako dziecko. Jako młodą dziewczynę. Jako czterdziestoletnią gospodynię domową,
którawjechaławdrzewonaoblodzonejdrodzeNowejAnglii.Miałamjejtwarzprzedoczyma,jakbym
widziałajążywą.

Lekkoskośnezieloneoczy.Kształtgłowy.Postawa.Ręce.Nietypowyuśmiech.

Znałamją.Rozpoznałabymjąnaulicy,gdybyżyła.

Zoetobystradziewczyna.Przyłapałamnienagorącymuczynku,kiedyszukałamwGoogleinformacjio
WilliamieRainsferdzie.

Nie zorientowałam sie, że już wróciła ze szkoły. Któregoś zimowego popołudnia wkradła się do
mieszkanianatylecicho,żeniezdawałamsobiesprawyzjejobecności,dopókisięnieodezwała:

-Odjakdawnatorobisz?-spytałatonemmatki,któraodkrywa,żejejnastoletniedzieckopalitrawkę.

Zarumieniłamsiępouszyiprzyznałam,żesprawdzaminformacjenatematWilliamaodroku.

-Ico?-Zmarszczyłaczołoiskrzyżowałaręcenapiersi.

-Cóż,zdajesiężewyjechałzLukki.

-Wtakimraziegdziejest?

-JużodkilkumiesięcyzpowrotemwStanach.

Nie mogłam dłużej znieść wzroku córki, wstałam więc i podeszłam do okna, by spojrzeć na ruchliwą
AmsterdamAvenue.

-CzyjestwNowymJorku,mamo?

GłosZoebyłterazłagodniejszy.Podeszłaodtyłuipołożyłaślicznągłowąnamoimramieniu.

Przytaknęłam.Niebyłamwstaniepowiedziećcórce,jakbardzomniepodekscytowaławiadomość,żeon
tujest,jakbardzobyłamrozradowanaioszołomiona,gdysiędowiedziałam,żewylądowaliśmywtym
samym mieście, dwa lata po naszym ostatnim spotkaniu. Przypomniałam sobie, że ojciec Williama był

background image

nowojorczykiem.Zapewneonsammieszkałtutaj,kiedybyłmały.

Jegonazwiskoznajdowałosięwksiążcetelefonicznej.MieszkałwWestVillage,jedynepiętnaścieminut
metrem ode mnie. Przez kolejne dni i tygodnie zamęczałam się pytaniem, czy powinnam do niego
zadzwonić,czyteżnie.OnanirazuniepróbowałnawiązaćzemnąkontaktuodczasuspotkaniawParyżu.

Po jakimś czasie podniecenie zanikło. Nie miałam odwagi, by zatelefonować. Jednak nie opuszczał
moichmyśli-nocponocy.Dzieńpodniu.

Myślałam o nim potajemnie, po cichu. Zastanawiałam się, czy kiedyś go spotkam na ulicy, w Central
Parku,wdomutowarowym,barzeczyrestauracji.

Czyprzyjechałtuzżonąicórkami?DlaczegowróciłdoStanówtakjakja?Cosięstało?

-Skontaktowałaśsięznim?-spytałaZoe.

-Nie.

-Azamierzasz?

-Niewiem,Zoe.Zaczęłamcichopłakać.

-Dajspokój,mamo-westchnęła.

Otarłamłzygwałtownymruchem;czułamsięgłupio.

-Mamo,onwie,żetutajmieszkasz.Napewnowie.Teżsprawdzał,cojestotobiewinternecie.Wie,co
robiszigdziemieszkasz.

Ani razu nie przyszło mi to do głowy. William wpisujący w wyszukiwarce moje imię i nazwisko. Czy
Zoe miała rację? Czy wiedział, że tak jak on mieszkam w Nowym Jorku na Upper West Side? Czy w
ogóleomniemyślał?Icodokładnieczuł,kiedytorobił?

-Musiszwkońcudaćsobieztymspokój,mamo.Odciąćsię.ZadzwońdoNeila,spotykajciesięczęściej,
poprostużyjwłasnymżyciem.

Obróciłamsiędocórki,mójgłoszabrzmiałostroizbytgłośno:

-Niemogę,Zoe.Muszęwiedzieć,czyto,cozrobiłam,mupomogło.

Muszętowiedzieć.Czywymagamzawiele?Czytorzeczywiścieniemożliwe?

Wsąsiednimpokojudzieckozaczęłopłakać.Przerwałamjejdrzemkę.

Zoewyszłanachwilęiwróciłazpulchnąsiostrzyczką,którawłaśniemiałaczkawkę.

Delikatniegłaskałamoimiwłosamilokiniemowlęcia.

-Sądzę,żenigdysięniedowiesz,mamo.Wątpię,bykiedykolwiekbył

background image

gotówcipowiedzieć.Zmieniłaśjegożycie.Pamiętaj,żewywróciłaśjedogórynogami.

Pewnieniechcecięwięcejwidzieć.

Zabrałam dziecko z jej rąk i przycisnęłam gorączkowo do siebie, delektując się jego ciepłem i
miękkością.Zoemiałarację.Powinnamzamknąćtenrozdziałwswoimżyciu.

Jednakto,jakmiałamtozrobić,byłocałkowicieodrębnąsprawą.

Starałamsięniepozostawiaćsobiezbytwielewolnegoczasu.ZadaniezdecydowanieułatwiałaZoe,jej
siostra,Neil,rodzice,siostrzeńcy,pracainieskończonyciągimprez,naktórezapraszałamnieCharlaijej
mążBarry.

Chodziłamnaprawiewszystkie.Wciągudwóchlatpoznałamwięcejludziniżpodczascałegopobytuw
Paryżu.Cieszyłamsięztego,żeznalazłamsięwkosmopolitycznymtyglutowarzyskim.

Tak,opuściłamParyżnadobre,alekiedytylkodoniegowracałamzewzględunapracę,byspotkaćsięz
przyjaciółmilubEdouardem,zakażdymrazemtrafiałamdodzielnicyMarais.Jakbynoginiemogłymnie
zaprowadzićnigdzieindziej.RuedesRosiers,rueduRoideSicile,ruedesEcouffes,ruedeSaintonge,
ruedeBretagne-widziałam,jakprzesuwająmisieprzedoczami.

Pamiętałam,cosiętustałowczterdziestymdrugim,chociażbyłotonadługoprzedmoimurodzeniem.

Zastanawiałamsię,ktoterazzajmujemieszkanienaruedeSaintonge,ktostoiprzyokniezwidokiemna
zasypane liśćmi podwórko, kto wodzi palcami po marmurowym kominku. Byłam ciekawa, czy nowi
mieszkańcymająjakiekolwiekpojęcie,żewichdomuzmarłmałychłopiec,ażyciedziewczynkizostało
wułamkusekundyzmienionenazawsze.

WsnachrównieżwracałamnaMarais.Czasamiokropieństwaprzeszłości,którejniebyłamświadkiem,
nawiedzałymnieztakąwyrazistością,żemusiałamwłączaćświatło,abyodpędzićkoszmar.

To podczas tych bezsennych pustych nocy, kiedy leżałam w łóżku, zmęczona plotkami i pogawędkami,
kiedy czułam suchość w ustach po tym ostatnim kieliszku wina, którego nie powinnam już była pić,
wracałnanowoinawiedzałmniestaryból.

Jegooczy.Jegotwarz,gdyprzeczytałamnagłoslistSary.Towszystkomnieprześladowałoiodpędzało
sen,niemogłamsięodtegouwolnić.

Głos Zoe przywołał mnie z powrotem do Central Parku, do pięknego wiosennego dnia i ręki Neila na
moimudzie.

-Mamo,tenpotwórchceloda.

-Niemamowy.Żadnychlodów.

Dzieckorzuciłosięnatrawęiwybuchłogłośnympłaczem.

-Todopierodziewczynka,co?-powiedziałdosiebieNeil.

background image

Styczeń dwa tysiące piątego roku również bez przerwy przypominał mi o Sarze i Williamie. Znaczenie
obchodów sześćdziesiątej rocznicy wyzwolenia Oświęcimia podkreślane była na pierwszych stronach
gazetnacałymświecie.

Zdawałosię,żenigdywcześniejtakczęstoniewymawianosłowa„szoah”.

Azakażdymrazem,gdyjesłyszałam,mojemyśliwykonywałybolesnyskokwjejstronę,atymsamymw
stronę niego. Oglądając transmisję z ceremonii upamiętniającej zbrodnie oświęcimskie, zastanawiałam
się, czy William również o mnie myśli, gdy słyszy to słowo, gdy widzi pojawiające się na ekranie
okropneczarnobiałewizjezprzeszłości:ułożonewstosy,pozbawioneżyciakościsteciała,krematoria,
popioły,całytenkoszmar.

W tym strasznym miejscu zginęła jego rodzina. Rodzice jego matki. Jak mógłby o nim nie myśleć? W
towarzystwie Zoe i Charli patrzyłam, jak na ekranie płatki śniegu spadają na obóz, drut kolczasty,
przysadzistą wieżę strażniczą. Tłumy, przemówienia, modlitwy* świece. Rosyjscy żołnierze i ich
szczególnytanecznymarsz.

Orazkońcowyniezapomnianyobrazzachodusłońca,rozświetlonychszynjaśniejącychwciemnościostrą
idotkliwąmieszankążaluipamięci.

Zadzwoniłpewnegomajowegopopołudnia,kiedynajmniejsiętegospodziewałam.

Siedziałamprzybiurku,siłującsięzhumoramikomputera.Podniosłamsłuchawkę.

Moje„Tak?”nawetwmoichuszachzabrzmiałoburkliwie.

-Cześć.TuWilliamRainsferd.

Usiadłamprosto,czułamłomotserca,choćstarałamsięopanować.

WilliamRainsferd.Nicniemówiłam,oniemiała,przyciskającsłuchawkędoucha.

-Jesteśtam,Julio?Przełknęłamślinę.

-Tak,mamakuratproblemyzkomputerem.Jaksięmasz,Williamie?

-Wporządku.

Chwilaciszy.Jednakbeznapięcia.

-Oddawnacięniesłyszałam-powiedziałamzbrakulepszychpomysłów.

-Jaciebieteż.Ponownemilczenie.

-Widzę,żejesteśterazobywatelkąNowegoJorku-stwierdziłwkońcu.-

Sprawdziłemwsieci.

AwięcZoemiałarację.

background image

-Możechciałabyśsięspotkać?

-Dzisiaj?

-Jeżelidaszradę.

Pomyślałamodzieckuśpiącymwsąsiednimpokoju.Byłaranowżłobku,alemogłamjązabraćzesobą.
Choćniebędziezadowolonazprzerwanejdrzemki.

-Dam-oznajmiłam.

-Świetnie.Podjadędotwojejczęścimiasta.Maszpomysł,gdziemoglibyśmysięspotkać?

-ZnaszCafeMozart?NaskrzyżowaniuWest70thStreetiBroadwayu?

-Znam.Dobrze.Zatemzapółgodziny?

Odłożyłamsłuchawkę.Sercebiłomitakszybko,żeledwomogłamoddychać.

Poszłamobudzićcóreczkę.Niezwracającuwaginaprotesty,ubrałamją,rozłożyłamwózekiruszyłam.

Kiedydotarłam,byłjużnamiejscu.Najpierwzobaczyłamjegoplecy-

potężneramionaorazgrubesrebrnewłosy,wktórychniewidaćjużbyłośladówwcześniejszegozłotego
koloru. Czytał gazetę, ale obrócił się, gdy podchodziłam, jakby czuł na sobie mój wzrok. Wstał i
nastąpiłazabawnachwilaniezręczności,podczasktórejniewiedzieliśmy,czypowinniśmysobiepodać
ręce, czy powitać jedno drugiego pocałunkami. Roześmiał się, tak jak ja, i wreszcie uścisnął mnie
potężnymniedźwiedzimuściskiem,wgniatającmojąbrodęwswójobojczykiklepiącmniepoplecach.
Poczympochyliłsię,bypodziwiaćmojącórkę.

-Cozasłodkadziewczynka-zwróciłsiędodziecka.

Zpoważnąminąnatwarzypodałamuswojąulubionągumowążyrafę.

-Ajaktysięnazywasz?-spytał.

-Lucy-wysepleniła.

- To imię żyrafy - zaczęłam mówić, ale William zaczął ściskać zabawkę i głośne piski zagłuszyły mój
głos,wywołujączatoudzieckaokrzykiradości.

Znaleźliśmydlasiebiestolikiusiedliśmy,pozostawiającdzieckowwózku.Spojrzałnakartę.

-JadłaśkiedyśsernikAmadeusza?-spytał,podnoszącbrew.

-Tak.Jestabsolutnieniedopobicia.Uśmiechnąłsięszeroko.

-Hej,wyglądaszświetnie,Julio.NowyJorkdobrzenaciebiedziała.

Zarumieniłamsięjaknastolatka,wyobrażającsobieprzytym,jakpatrzynamnieZoeiwywracaoczami.

background image

Wtedy zadzwoniła komórka Williama. Odebrał. Po jego minie widziałam, że to kobieta. Ciekawe kto.
Żona?Jednazcórek?Rozmowasięprzeciągała.

Sprawiałwrażeniezirytowanego.Pochyliłamsięnadbawiącymsiężyrafądzieckiem.

-Przepraszam-powiedział,odkładająctelefon.-Tomojadziewczyna.

-Aha...

Wmoimgłosiemusiałobyćsłychaćzdziwienie,parsknąłbowiemśmiechem.

-Jestemrozwiedziony,Julio.

Spojrzałmiprostowoczy.Jegotwarzspoważniała.

-Wiesz,potym,jakmipowiedziałaś,wszystkosięzmieniło.Wreszcie.

Wreszciesłyszałamto,czegomiwtejhistoriibrakowało.Cosięstałopóźniej.

Konsekwencje.

Nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć. Bałam się, że on zamilknie, jeżeli się w ogóle odezwę.
Zajmowałamsięwięcdalejcórką,podałamjejbutelkęzwodą,pilnowałam,żebyniewylaławszystkiego
nasiebie,wyciągnęłampapierowąserwetkę.

Kelnerkaprzyszłaprzyjąćzamówienie.DwasernikiAmadeusza,dwiekawyiracuchdladziecka.

Williampowiedział:

-Wszystkosięrozpadło.Tobyłopiekło.Naprawdęstrasznyrok.

Milczeliśmyprzezkilkaminut,rozglądającsiępopozajmowanychstolikach.

Kawiarniabyłahałaśliwymmiejscem,wktórymzukrytychgłośnikówrozbrzmiewałamuzykaklasyczna.
Dziecko z żyrafą w rączce gulgotało do siebie i uśmiechało do mnie i Williama. Kelnerka przyniosła
naszezamówienie.

-Terazjestlepiej?-spytałamniepewnie.

- Tak - odparł szybko. - Znacznie lepiej. Przywyknięcie do tej nowej części siebie zajęło mi chwilę.
Zrozumienieizaakceptowaniehistoriimatki.

Pogodzeniesięztym,jakbardzojestbolesna.Czasaminadalniedajęrady.Alestaramsię,bardzo.

Zrobiłemkilkakoniecznychrzeczy.

-Naprzykład?-spytałam,podająccórcelepkiekawałkirozdrobnionegoracucha.

-Zdałemsobiesprawę,żeniemogęjużtegoznosićsam.Czułemsięodosobnionyizałamany.Żonanie
mogła zrozumieć, przez co przechodzę. A ja po prostu nie mogłem tego wyjaśnić. Porozumienie było

background image

niemożliwe.W

zeszłym roku zabrałem córki do Oświęcimia przed obchodami sześćdziesiątej rocznicy. Musiałem im
powiedziećotym,cospotkałoichpradziadków.Niebyłotołatwe,aleuważałemtozajedynysposób.
Pokazanieim.Podróżbyławzruszającaipełnałez,alewkońcupogodziłemsięzsamymsobą,amoje
córkichybazrozumiały.

Miałsmutny,zamyślonywyraztwarzy.Nieodzywałamsię,nieprzerywałam.

Otarłamtwarzcóreczkiidałamjejwodędopopicia.

-Wstyczniuzrobiłemjednąrzecz.PojechałemdoParyża.Możewiesz,żewMaraisjestnowypomnik
Holokaustu.-Przytaknęłam.Słyszałamonimizamierzałamgoodwiedzićpodczasnastępnejpodróży.-
ZostałodsłoniętyprzezChiracapodkoniecstycznia.Tużprzywejściustoiścianazapełnionanazwiskami.
Wielki szary kamienny mur, a na nim wyryte siedemdziesiąt sześć tysięcy nazwisk. Imiona i nazwiska
wszystkichŻydówdeportowanychzFrancji.

Patrzyłam,jakbawisięfiliżanką.Miałamkłopotyzespojrzeniemmuwtwarz.

-Poszedłemtam,byznaleźćichnazwiska.Były.WładysławiRywkaStarzyńscy.

Moi dziadkowie. Poczułem taki sam spokój jak po wizycie w Oświęcimiu. Taki sam ból. Byłem
wdzięczny, że się o nich pamięta, że Francuzi o nich pamiętają i w ten sposób upamiętniają. Ludzie
płakaliprzytejścianie,Julio.Starzy,młodzi,wmoimwieku,dotykaliścianyipłakali.

Przerwał, oddychając ostrożnie przez usta. Nie odrywałam wzroku od filiżanki i jego palców. Żyrafa
dzieckazapiszczała,aleledwojąusłyszeliśmy.

-Chiracwygłosiłprzemówienie.Oczywiścieniewielezrozumiałem.Alepóźniejznalazłemtreśćwsieci
iprzeczytałemtłumaczenie.Dobrzemówił.

Zachęcałludzi,abypamiętalioodpowiedzialnościFrancjizaaresztowaniaVel’

d’Hiv’ i ich następstwa. Chirac wymówił te same słowa, które napisała moja matka na końcu listu.
Zakhor,AlTiszkah.Pamiętaj.Nigdyniezapomnij.Pohebrajsku.

Pochyliłsięiwyciągnąłzpostawionegoprzykrześleplecakakopertę.

Podałmiją.

-Tofotografiemamy.Chciałemcijepokazać.Wpewnejchwilizdałemsobiesprawę,żeniewiem,kim
była moja matka, Julio. To znaczy, wiem, jak wyglądała, znam jej twarz i uśmiech, ale nie wiem nic o
tym,coprzeżywała.

Starłamzpalcówsyropklonowy,bymócobejrzećzdjęcia.Sarahwdniuślubu.

Wysoka,szczupła,zeswoimdrobnymuśmiechemnaustachitajemniczymioczami.

Sarah z malutkim Williamem na rękach. Sarah trzymająca nieco starszego Williama za rączkę. Sarah w

background image

wiekutrzydziestukilkulatwszmaragdowymstrojubalowym.

OrazSarahtużprzedśmiercią.Dużykolorowyportret.Zauważyłam,żemiałasiwewłosy.Przedwcześnie
posiwiałeidziwnieatrakcyjne.TakjakterazWilliama.

-Pamiętamjąjakomilczącą,wysokąiszczupłą...imilczącą-powiedział

William,podczasgdyzcorazwiększymprzejęciemoglądałamkolejnefotografie.-Nieśmiałasięczęsto,
byłapoważnąosobą,zatokochającąmatką.

Aleniktanirazuniewspomniałosamobójstwiepojejśmierci.Nigdy.Nawettata.Zapewnenigdynie
przeczytałzeszytu.Niktgonieczytał.

Byćmożeojciecznalazłgodużopóźniej,gdyjużoddawnanieżyła.

Wszyscy sądziliśmy, że to wypadek. Nikt nie wiedział, kim jest moja matka, Julio. Nawet ja. I z tym
właśnie tak trudno mi żyć. Co doprowadziło do jej śmierci tego zimnego śnieżnego dnia? Jak podjęła
decyzję? Dlaczego nic nigdy nie wiedzieliśmy ojej przeszłości? Z jakiego powodu postanowiła nie
mówićmojemuojcu?Dlaczegozachowałacałeswojecierpienieibóldlasiebie?

-Topięknezdjęcia-powiedziałamwkońcu.-Dziękuję,żejeprzyniosłeś.

Przerwałam.

-Muszęcięocośspytać.-Odkładałamfotografiedokopertyizbierałamodwagę,bywkońcuspojrzeć
muwoczy.

-Proszębardzo.

- Nie masz mi tego wszystkiego za złe? - spytałam z niepewnym uśmiechem. - Czułam się, jakbym
zniszczyłaciżycie.

Uśmiechnąłsięszeroko.

-Nicniemamcizazłe,Julio.Poprostumusiałemtoprzemyśleć.

Zrozumieć.Złożyćwszystkowjednącałość.Chwilętozajęło.Dlategosiętakdługonieodzywałem.

Poczułamogarniającąmnieulgę.

-Aleprzezcałyczaswiedziałem,gdziejesteś-uśmiechnąłsię.-

Poświęciłemniejedenwieczórnapilnowanie,cosięztobądzieje.

Mamo, on wie, że tutaj mieszkasz. Też sprawdzał, co jest o tobie w internecie. Wie, co robisz i gdzie
mieszkasz.

-KiedydokładnieprzeprowadziłaśsiędoNowegoJorku?-spytał.

background image

-Chwilępotym,jakurodziłosiędziecko.Wiosnądwatysiącetrzeciego.

-DlaczegoopuściłaśParyż?Jeżelitoniejestzbytosobistepytanie...

Ponurouśmiechnęłamsiępółgębkiem.

- Moje małżeństwo się rozpadło. Dopiero co urodziłam to dziecko. Nie mogłam się w żaden sposób
zdobyć na zamieszkanie na rue de Saintonge po tym wszystkim, co miało tam miejsce. Uznałam, że
najlepiejbędziewrócićdoStanów.

-Ijakcisiętoudało?

-MieszkałyśmyzcórkamiprzezjakiśczasumojejsiostrynaUpperEastSide,poczymznalazładlamnie
mieszkanie,którepodnajmujęodjednejzjejprzyjaciółek.Zkoleibyłyszefzałatwiłmiświetnąposadę.
Ajaktowyglądałouciebie?

-Bardzopodobnie.NiemogłemsiępogodzićzdalszymżyciemwLukce.

Ażonaija...-Niedokończyłzdania.Zatopomachałpalcaminiczymnapożegnanie,papa.-Mieszkałem
tutaj, gdy byłem mały, przed Roxbury. A pomysł powrotu do Nowego Jorku krążył mi po głowie od
jakiegośczasu.Więcwreszciewcieliłemgowżycie.

Mieszkałem najpierw na Brooklynie u jednego z moich najstarszych przyjaciół, po czym znalazłem
mieszkaniedlasiebiewVillage.Nadalpracujęjakokrytykkulinarny.

ZadzwoniłtelefonWilliama.Znowudziewczyna.Odwróciłamsię,starającsiędaćmuprywatność,której
potrzebował.Wkońcuodłożył

słuchawkę.

-Jestniecozaborcza-powiedziałnieśmiało.-Chybawyłączęnarazietelefon.

Zacząłgrzebaćprzyklawiszach.

-Odjakdawnajesteścierazem?

-Odkilkumiesięcy-spojrzałnamnie.-Aty?Spotykaszsięzkimś?

- Owszem. - Pomyślałam o grzecznym, ale nie porywającym uśmiechu Neila. Jego ostrożnych ruchach.
Sztampowym seksie. Prawie dodałam, że to nic ważnego i spotykam się tylko dla towarzystwa, bo nie
mogęznieśćsamotności,boconocmyślęoWilliamieijegomatce,każdejnocyoddwóchipółroku.

Jednakpowiedziałamtylko:

-Tomiłymężczyzna.Rozwiedzionyprawnik.

William zamówił kolejny dzbanek kawy. Kiedy napełniał mi filiżankę, zauważyłam raz jeszcze piękno
jegodłoni,długichsmukłychpalców.

background image

-Jakieśsześćmiesięcyponaszymostatnimspotkaniu-powiedział-

wróciłemnaruedeSaintonge.Musiałemsięztobąspotkać.Porozmawiać.Niewiedziałem,jakdociebie
dotrzeć. Nie miałem żadnego numeru i nie byłem w stanie sobie przypomnieć nazwiska twojego męża,
więcniemogłemnawetsprawdzićwksiążcetelefonicznej.

Sądziłem,żenadaltammieszkasz.Niemiałempojęcia,żesięprzeprowadziłaś.

Przerwałiprzeciągnąłpalceprzezswojegrubesrebrnewłosy.

-Przeczytałem,comogłem,oaresztowaniachVel’d’Hiv’,byłemwBeaunelaRolandeinaulicy,naktórej
stałstadion.OdwiedziłemGaspardaiNicolasaDufaure.

Zabralimnienagróbmojegowujkanaorleańskimcmentarzu.Tacymilimężczyźni.

Alebyłototrudne,ciężkiedozniesienia.Żałowałem,żeniejesteśtamzemną.Niepowinienembyłsię
zabieraćzatowszystkosam.Powinienembył

powiedzieć„tak”,gdyzaproponowałaś,żemipotowarzyszysz.

-Możepowinnambyłanalegać.

-Tojapowinienemciebieposłuchać.Tobyłozbytdużonajednąosobę.

Apotem,gdywkońcuwróciłemnaruedeSaintonge,adrzwiotworzylinieznaniludzie,poczułem,jakbyś
mniezawiodła.

Opuściłwzrok.Odstawiłamfiliżankęnaspodek,czującogarniającemnierozżalenie.

Jak mógł, pomyślałam, po wszystkim, co dla niego zrobiłam, po takiej ilości poświęconego czasu,
wysiłku,potakimbólu,popustce.

Musiałcośodczytaćwmojejtwarzy,boszybkopołożyłrękęnamoimrękawie.

-Przepraszam,żetopowiedziałem-wymamrotał.

-Nigdycięniezawiodłam,Williamie.

Zabrzmiałotobardzosztywno.

-Wiem,Julio,przepraszam.

Jegogłoszkoleibyłgłębokiidźwięczny.

Rozluźniłamsię,anawetzdołałamuśmiechnąć.Popijaliśmykawęwmilczeniu.

Czasami przypadkiem trącaliśmy się pod stołem kolanami. Bycie razem wydawało się takie naturalne.
Jakbyśmybylirazemodlat.Aniewidzielisięporaztrzeciwżyciu.

-Czytwójbyłymążniemacizazłe,żeprzeprowadziłaśsiętutajzdziećmi?

background image

Wzruszyłamramionami.Spojrzałamnacórkę,którazasnęławwózku.

- Nie było to łatwe. Ale on się zakochał w kimś innym. Już jakiś czas temu. To ułatwiło sprawy. Nie
spotykasięjednakzbytczęstozdziewczynkami.

Cojakiśczasprzyjeżdża,aZoespędzawakacjeweFrancji.

-Taksamojestzmojąbyłążoną.Urodziłajużkolejnedziecko.Chłopca.

JeżdżędoLukki,jaktylkomogę,byzobaczyćswojecórki.Albooneprzyjeżdżajątutaj,aletorzadziej.Są
jużcałkiemdorosłe.

-Ilemająlat?

-Stefaniadwadzieściajeden,aGiustinadziewiętnaście.Zagwizdałam.

-Nieociągałeśsię.

-Byćmożezbytniosięspieszyłem.

-Niebyłabymtakapewna.Jaczasamidziwniesięczujęprzycóreczce.

Żałuję,żenieurodziłamjejwcześniej.MiędzyniąaZoejesttakaluka.

-Jestsłodka-stwierdził,wkładającdoustsolidnykawałeksernika.

-Owszem,jest.Jestmoimoczkiemwgłowie,prawieniespuszczamzniejoczu.

Obojesięzaśmialiśmy.

-Żałujesz,żenieurodziłaśchłopca?

-Nie.Atobiebrakujesyna?

-Teżnie.Kochamswojedziewczyny.Chociażmożebędąmiaływnuki.

ZatemnazywasięLucy?

Spojrzałamnaniego.Następnienacórkę.

-Nie,toimięgumowejżyrafy.Chwilaciszy.

-NazywasięSarah-powiedziałamcicho.

Przestał żuć i odłożył widelec. Jego oczy się zmieniły. Spojrzał na mnie, na śpiące dziecko; nic nie
powiedział.

Poczymschowałtwarzwdłoniach.Trwałwbezruchuprzezkilkaminut.

Niewiedziałam,corobić.Dotknęłamjegoramienia.

background image

Cisza.

Znowu poczułam się winna, jakbym zrobiła coś niewybaczalnego. Ale od początku wiedziałam, że
dzieckobędziesięnazywaćSarah.Jaktylkodowiedziałamsię,żetodziewczynka.Jużwchwilinarodzin
znałamjejimię.

Niemogłamnadaćswojejcórceinnegoimienia.ByłaSarą.MojąSarą.

PodzwiękiemtejdrugiejSary,dziewczynkizżółtągwiazdą,któraodmieniłamojeżycie.

W końcu odsłonił twarz - przepełnioną silnymi emocjami i piękną. Ostry smutek, błyszczące w jego
oczachuczucia.Niebałmisięichpokazać.Niewalczyłzłzami.

Zdawało się, że chce, abym zobaczyła piękno i ból jego życia, abym widziała jego wdzięczność i
cierpienie.

Wzięłam Williama za rękę i ścisnęłam mocno. Nie mogłam znieść patrzenia na niego, więc zamknęłam
oczyiprzycisnęłammęskądłońdopoliczka.Płakałamrazemznim.

Czułam,jakpalcestająsięmokreodmoichłez,alenieodsuwałamjegodłoni.

Siedzieliśmy przez długi czas, aż w kawiarni zrobiło się luźniej, słońce się przesunęło, a światło
zmieniło.Ażpoczuliśmy,żemożemyponowniespojrzećnasiebiebezłez.

background image

TableofContents

Rozpocznij


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Francisca Castro klucz Uso de la gramatica espanola elemental
Brasil Política de 1930 A 2003
TEMPETE DE GLACE
Etap rejonowy 2007 2008 klucz
Klucz odp W strone matury[1]
De Sade D A F Zbrodnie miłości
2008 klucz pr próbna
Detector De Metales
madame de lafayette princesse de cleves
klucz do testu II Stopień
Dicionário de Latim 3
fizyka termodynamika pr klucz
geologia klucz 2 id 189204 Nieznany

więcej podobnych podstron