Clive Barker
Powrót z Piekła
P
RZEŁO YŁ
: P
AWEŁ
K
WIATKOWSKI
2
Rozdział 1
Frank tak bardzo zaj ty był rozwi zywaniem zagadki, e nie usłyszał, kiedy
zacz ł bi dzwon. Kostka Lemarchanda była skonstruowana przez prawdziwego
mistrza. Zagadka polegała na tym, e w aden sposób nie mo na było dosta si
do rodka. Mówiono za Frankowi, e w rodku kostki s cuda. Nie miał poj cia,
gdzie mog by punkty nacisku na którejkolwiek z sze ciu czarnych,
lakierowanych cian kostki. Wiedział tylko, e musi je wcisn , eby zwolni
cz tej trójwymiarowej laubzegi.
Frank widział ju podobne zabawki; głównie w Hongkongu. Były to
przedmioty w chi skim stylu: metafizyka wtłoczona w kawałek drewna. W tym
jednak przypadku Francuz nadał chi skiemu geniuszowi technicznemu nowy
wymiar. Był to pokaz perwersyjnej logiki, całkowicie własnego autorstwa. Je li
istniał system rozpracowania kostki, nie udało si Frankowi go odkry . Dopiero
po kilku godzinach wypełnionych próbami i bł dami, efekt przyniosło
prawidłowe uło enie kciuków, rodkowego i małego palca. Ledwie słyszalny
trzask i wreszcie - zwyci stwo! Segment kostki wysun ł si spoza pozostałych
cz ci.
Frank dokonał zatem dwóch odkry .
Po pierwsze stwierdził, e wewn trzne powierzchnie s doskonale
wypolerowane. Zamazane, skrzywione odbicie twarzy Franka błyszczało na
polakierowanej powierzchni. Drugim odkryciem była nast puj ca konstatacja:
Lemarchand, mistrz w konstruowaniu pozytywek, tak zbudował kostk , e
otwarcie jej uruchamiało mechanizm muzyczny. Kostka zacz ła wybrzd kiwa
króciutk , banaln melodyjk .
Zach cony swoim sukcesem, Frank ze zdwojon energi pracował nad
kostk . Szybko znalazł miejsce, gdzie w wy łobienie zachodziła naoliwiona
zatyczka. To naprowadziło go na kolejne zawiłe elementy konstrukcji kostki.
Krok po kroku, Frank obracaj c nast pn cz stk kostki lub j przesuwaj c -
uruchamiał mechanizm odgrywaj cy dalsze cz ci muzycznej frazy. Kontrapunkt
melodii rozwijał si , a pierwotna linia melodyczna zagubiła si gdzie w natłoku
piewnych ozdobników.
W pewnej chwili dzwony zacz ły bi : monotonnie i ponuro. Frank jednak ich
nie słyszał, a w ka dym razie nie zdawał sobie z tego sprawy. Gdy zabawka była
ju prawie całkowicie zdemontowana, lustrzane wn trze kostki rozst piło si ,
Frank zdał sobie spraw , e oł dek podchodzi mu do gardła. Na d wi k
dzwonów.
Na chwil oderwał si od pracy. Przypuszczał, e hałas dochodzi z ulicy, ale
rychło oddalił to przypuszczenie. Zacz ł pracowa nad graj c kostk krótko
przed północ . Od tego czasu min ło ju kilka godzin. Frank nie postrzegł
upływu czasu, ale nie potrafił nie wierzy swojemu zegarkowi. Ale przecie w tym
mie cie nie było ko cioła, w którym - bez wzgl du na to, jak bardzo zdesperowani
byliby jego wierni - biłyby dzwony o tej porze.
Nie. Odgłos dochodził raczej z daleka. Przenikał przez niewidzialne drzwi. To
wła nie do otwarcia tych drzwi posłu y miała kostka Lemarchanda. Wszystko,
co obiecał Kircher sprzedaj c Frankowi kostk , było zgodne z prawd .
3
Frank znalazł si na progu innego wiata - na skraju prowincji niesko czenie
oddalonej od pokoju, w którym s dził, e si znajduje.
Niesko czenie daleko, ale mimo wszystko - nagle - bardzo blisko.
Ta my l sprawiła, e oddech Franka przy pieszył gwałtownie. Przewidywał
ten moment dokładnie; planował to swoiste „odsłoni cie kurtyny” ka d cz stk
umysłu. Lada chwila tutaj b d . Ci, których Kircher nazywał Cenobitami.
Teolodzy Obrz dku Blizny, Wezwani oderw si od swoich eksperymentów nad
wy szymi stanami rozkoszy. Przyb d szczyc c si swym wiekiem wobec tego
wiata upadku i bł du.
Pracował nieprzerwanie przez cały ubiegły tydzie , by przygotowa dla nich
odpowiednie miejsce. Gołe podłogi zostały solidnie wyszorowane i obsypane
płatkami kwiatów. Na zachodniej cianie przygotował dla nich co w rodzaju
ołtarza. Aby zjedna sobie ich sympatie, ozdobił go ró nymi darami. Kircher
zapewniał go, e dary te ułatwi im odprawienie nabo e stw. Były tam ko ci,
czekoladki, igły... Na lewo od ołtarza stał dzban wypełniony moczem - efekt
siedmiodniowych zbiorów Franka. Mógł by potrzebny w razie, gdyby wymagali
jakiego spontanicznego gestu samozbezczeszczenia. Po prawej, za rad
Kirchera, Frank umie cił talerz wypełniony głowami goł bic.
Dopatrzył ka dej cz ci rytuału inwokacji. aden z kardynałów, marz cych o
papieskiej tiarze, nie byłby w tym pilniejszy.
Ale teraz, gdy odgłos dzwonu przybrał na sile i całkiem zagłuszył pozytywk ,
Frank zl kł si .
- Za pó no - wyszeptał do siebie licz c, e w ten sposób zdławi rosn cy strach.
Urz dzenie Lemarchanda było jednak rozmontowane; ostatni układ
przekr cony. Nie było ju czasu, ani na wymówki, ani na al. Poza tym, czy nie
po to ryzykował yciem i zdrowiem, eby umo liwi sobie dokonanie tego
odkrycia? Nawet teraz droga do przyjemno ci stała otworem dla garstki ludzi,
którzy o tych rozkoszach wiedzieli. Którzy znali tajemnice przyjemno ci, jakie na
nowo mogły okre li granice tego, co dost pne jest zmysłom. Poprzez poznanie
tych sekretów Frank chciał wyzwoli si z otaczaj cego go bł dnego koła
po dania, uwodzenia i zawodu - a wi c od tego wszystkiego, od czego nie potrafił
si uwolni od pó nej młodo ci.
Gdyby posiadł t wiedz , jego ycie byłoby całkiem inne. Przecie nikt chyba
nie mo e pozosta taki sam po prze yciu gł bi takiego uczucia.
Goła arówka zwisaj ca ze rodka sufitu przygasła i zaraz potem poja niała. I
jeszcze raz poja niała i przygasła. Ja niała i przygasała teraz w rytm odgłosów
dzwonów, za ka dym uderzeniem arz c si mocniej. Mi dzy uderzeniami w
pokoju zapadały całkowite ciemno ci. Tak, jakby wiat, w którym egzystował
przez dwadzie cia dziewi lat, przestał istnie . A potem dzwon odezwał si
znowu. arówka ja niała wiatłem tak silnym, e wydawało si nie do
pomy lenia, by kiedykolwiek zamigotała. I przez kilka cennych sekund Frank
znów stał w znajomym miejscu, a drzwi znów prowadziły po prostu na schody - w
gór , w dół, na ulic . Za oknami Frank mógłby ju zobaczy budz cy si ranek,
gdyby tylko miał ch i sił oderwa wcze niej umocowane zasłony. Z ka dym
odgłosem bicia dzwonów wiatło arówki przybierało na sile. Widział wówczas
urywane obrazy zmieniaj cego si otoczenia. Na wschodniej cianie zarysowały
4
si p kni cia. Cegły momentalnie zacz ły wysuwa si spomi dzy spoin i
wyskakiwa na boki. Równie ostro widział przestrze poza pokojem, sk d
dobywał si hałas bij cego dzwonu. Przestrze wypełniały... ptaki. Olbrzymie
kosy uwi zione w gwałtownej burzy. Tylko tyle mógł wyczu . Tylko tyle wiedział
o prowincji, z której przybywały hierofanty: zagubione, kruche, połamane
rzeczy. Upadały i powstawały na nowo. Swoim strachem przepełniały ciemno ci.
Wkrótce ciany znów stały na swoim miejscu, a dzwon zamilkł. arówka
zgasła. Tym razem zdawało si , e ju na dobre.
Frank stał w ciemno ciach. Milczał. Nawet gdyby pami tał przygotowane
słowa powitania, jego j zyk nie byłby w stanie ich wypowiedzie . Usta mu
spierzchły. Znieruchomiały. Wtem o lepiło go wiatło. Tym razem biło od nich:
od kwartetu Cenobitów. ciana za nimi zasklepiła si . Cenobici zaj li pokój.
Razem z nimi w pokoju pojawiały si i znikały fosforyzuj ce wiatła, niczym
odbłyski rybich łusek w morskiej toni. Bł kitne, zimne - bez uroku. Frank był
zaskoczony, e nigdy dot d nie zastanawiał si , jak wygl daj Cenobici. Jego
wyobra nia - bardzo twórcza, gdy chodziło o oszustwa i kradzie e - w tym
przypadku zawiodła: umiej tno zobrazowania sobie tych wa nych b d co b d
osób była poza zasi giem jego mo liwo ci. Nawet nie próbował.
Dlaczego jednak był tak zrozpaczony? Dlaczego bał si na nich spojrze ? Czy
to pokrywaj ce ka dy skrawek ich ciała blizny wywoływały jego przestrach?
Ciała ich były ponakłuwane, poszatkowane, porozszarpywane i jakby potargane
w popiele. Bił od nich zapach przypominaj cy wanili . Zapach był słodkawy, ale
mimo to przebijał przeze dobywaj cy si z ich ciał odór. wiatło nasiliło si , wi c
Frank mógł si im przyjrze dokładniej... Mo e z powodu tego wiatła zdawało
mu si , e nie ujrzał nawet ladu rado ci czy cho by człowiecze stwa na ich
okaleczonych twarzach. Tylko rozpacz i dziki głód. Frankowi zbierało si na
wymioty.
- Co to za miasto? - zapytał jeden z czterech.
Jego płci prawie nie mo na było rozpozna . Odzie , miejscami
poprzyszywana do skóry, zasłaniała intymne cz ci jego ciała. Absolutnie nic nie
mo na było wywnioskowa ani z brzmienia jego głosu, ani z przemy lnie
zniekształconych rysów. Kiedy mówił, haki przekłuwaj ce mu powieki poruszały
zawił pl tanin ła cuchów przeprowadzonych przez skrawki ciała i ko ci. Ruch
ła cuchów odsłaniał połyskuj ce mi nie jego twarzy.
- Zadałem ci pytanie - powiedział przybysz. Frank nie odpowiedział. Nazwa
miasta była ostatni rzecz , jak potrafił sobie przypomnie .
- Czy zrozumiałe pytanie? - szorstko odezwała si posta obok. Jej głos, dla
odmiany, był jasny i nami tny, jakby nale ał do urokliwej dziewczyny. Ka dy
skrawek jej twarzy był misternie wytatuowany. Siatka nakłu na ka dym
skrzy owaniu linii poziomych i pionowych przypi ta była do ko ci czaszki.
Podobny wzór pokrywał j zyk przybysza.
- Czy ty w ogóle wiesz, kim my jeste my? -zapytała posta .
- Tak - wydukał wreszcie Frank. - Wiem.
Oczywi cie, e wiedział. Sp dził z Kircherem długie noce, zagł biaj c si w
aluzje wyławiane z dzienników Bolingbroke'a i Gillesa de Rais. Cała ludzko
wiedziała o Obrz dku Blizny. On te .
5
Ale mimo to... oczekiwał czego innego. Oczekiwał jakiej oznaki licznych
wspaniało ci, do których Cenobici mieli dost p. My lał, e przyb d z kobiet ;
namaszczon , sk pan w mleku. Kobiet ogolon i do siln , by dokona aktu
miło ci. Chciał kobiet wyperfumowanych, o udach dr cych z niecierpliwo ci, by
si rozewrze . Kobiet o pełnych po ladkach - takich, jakie uwielbiał. Czekał na
westchnienia. Na omdlewaj ce ciała spoczywaj ce w ród kwiatów, niczym na
mi kkim kobiercu. Oczekiwał dziewiczych samic, których ka dy zakamarek ciała
był gotów do ekstazy na jego skinienie. Marzył o kobietach, których umiej tno ci
wprawi by go mogły w osłupienie. Jeszcze, jeszcze - do niewyobra alnej
rozkoszy. Zapomniałby z ch ci o całym wiecie w ramionach takiej kobiety.
yłby nami tno ci , zapomniałby o wzgardzie. Ale niestety. Ani kobiet, ani
westchnie . Były tylko te bezpłciowe stwory o pofałdowanych ciałach.
Zabrał głos trzeci z przybyłych. Jego rysy gubiły si w bliznach - rany wiły si
po całej twarzy. P cherze przesłaniały mu oczy, a wypowiadane słowa
przypominały nieartykułowane mamrotanie. Usta były kompletnie
zdeformowane.
- Czego chcesz? - zapytał Franka.
Przyjrzał si pytaj cemu z wi ksz dokładno ci i pewno ci siebie ni dwóm
poprzednim. Strach opuszczał go z ka d sekund . Wizje zatrwa aj cych scen
zza ciany odchodziły w niepami . Był sam na sam z tymi zgrzybiałymi typami.
Z bij cym od nich smrodem, udziwnionymi odkształceniami. Z rzucaj c si w
oczy słabo ci . Obawiał si ju tylko ataku mdło ci.
- Kircher powiedział mi, e b dzie tu was pi ciu - powiedział Frank.
- In ynier przyb dzie tu, kiedy nadejdzie czas - padła odpowied . - Pytamy ci
wi c raz jeszcze: czego chcesz?
Frank uznał, e najlepiej b dzie, je li odpowie im wprost.
- Chc rozkoszy - odpowiedział. Kircher powiedział, e wiecie o rozkoszy
wszystko.
- O tak. wiemy - odparł pierwszy z nich. -Wszystko, czegokolwiek pragn łe .
- Tak?
- Oczywi cie. Oczywi cie - gapił si na Franka nienaturalnie odsłoni tymi
oczami. -A o czym marzyłe ? - zapytał.
Pytanie postawione prosto z mostu stropiło go. Jak e mogli oczekiwa , e
Frank ubierze w słowa natur fantazji tworzonych przez jego po danie? Szukał
odpowiednich słów, kiedy jeden z nich powiedział:
- Ten wiat... nie jeste z niego zadowolony?
- Nie za bardzo - odpowiedział.
- Nie jeste pierwszym, którego m czy trywialno tego wiata - padła
odpowied . - Byli i inni.
- Niewielu - dorzuciła pokryta siatk twarz.
- Prawda. W najlepszym razie garstka. Ale tylko nieliczni o mielili si u y
Konfiguracji Lemarchanda. Byli to m czy ni tacy jak ty. Spragnieni nowych
mo liwo ci. Tacy, którzy słyszeli o naszych umiej tno ciach nie znanych w twoich
okolicach.
- Oczekiwałem, e... - zacz ł Frank.
6
- Wiemy, czego oczekiwał - Cenobita zripostował znienacka. - Rozumiemy a
za dobrze, o co chodzi w twoim szale stwie. Nie ma w tym nic nowego.
Frank chrz kn ł.
- Wi c - zacz ł znowu - wiecie, o czym marz . Tylko wy mo ecie da mi t
rozkosz.
Twarz jednego z nich rozwarła si w u miechu, o ile mo na to tak nazwa .
Jego usta wygl dały jak pysk pawiana.
- Nie tak rozkosz, o jakiej my lisz - brzmiała odpowied .
Frank chciał mu przerwa , ale stwór w uciszaj cym ge cie podniósł dło .
- My stawiamy warunki. Mo esz straci panowanie nad sob - powiedział
przybysz. - Warunki, których twoja wyobra nia, cho by trawiona malaryczn
gor czk , nigdy by nie przewidziała.
- ... tak?
- O tak. Z cał pewno ci . Twoje najbardziej skrajne zboczenia s dziecinn
zabawk w porównaniu z tym, czego mo esz do wiadczy .
- Czy chcesz w nich wzi udział? - zapytał drugi Cenobita.
Frank spojrzał na blizny i haki. J zyk skołowaciał mu na nowo.
- Czy chcesz tego?
Na zewn trz, niemal na wyci gni cie r ki, wkrótce b dzie si budził dzie .
Dzie po dniu obserwował z okna tego pokoju budz c si ulic . Pakował si w
jeszcze jedn bezsensown gr . Ale wiedział, e wiat nie jest w stanie da mu ju
niczego, co by go mogło podnieci . Wysiłek -owszem, tego mógł mie w bród. Ale
nie mogło by mowy o adnej satysfakcji. Tylko pustka. Nagłe po danie i równie
nagła oboj tno . Ju dawno zrezygnował z tego bezowocnego wysiłku. Droga do
czego wi cej wiedzie przez odczytywanie dziwnych znaków czynionych przez te
stwory. Cen jest tylko ambicja. Był gotów j zapłaci .
- Poka cie mi cho troch - powiedział.
- Stamt d nie ma ju powrotu. Czy to rozumiesz?
- Poka cie.
Cenobitom nie potrzeba było dalszych zach t. Kurtyna poszła w gór . Frank
usłyszał skrzypienie otwieranych drzwi. Zwrócił twarz w t stron . wiat za
progiem znikn ł. W tym miejscu panowały teraz te same, tchn ce atmosfer
grozy ciemno ci, z których wyszli członkowie Obrz dku. Obejrzał si do tyłu, by
Cenobitów poprosi o wytłumaczenie. Ale ich ju tam nie było. Dowodem ich
niedawnej obecno ci był jednak zmieniony wygl d pokoju. Z podłogi znikn ły
płatki kwiatów. Wota dzi kczynne na cianach sczerniały, jakby od gor ca
niewidocznego płomienia. Odór uderzył go w nozdrza z tak moc , e bał si , i
zacznie krwawi .
Ale sw d spalenizny to tylko pocz tek. Wkrótce głowa Franka t tniła niemal
tuzinem innych zapachów. Perfumy, które poprzednio ledwo wyczuwał, teraz
nagle przybrały na sile. Zapach kwiatów, farby na suficie i soków drzewa, z
którego wykonane były deski podłogi. Wszystko to rozbrzmiewało mu w głowie.
Mógł nawet poczu ciemno za drzwiami. Odurzał go smród setek tysi cy
ptaków.
Zakrył r k usta i nos, by powstrzyma ten istny atak zapachów, ale smród
potu jego własnej dłoni przyprawił go o zawroty głowy. Chciało mu si
7
wymiotowa , lecz koniuszki nerwów na całym ciele zacz ły przekazywa do jego
mózgu sprzeczne z sob i coraz to nowe wra enia.
Zdawało si , e czuje, jak pyłki kurzu gwałtownie zderzaj si z jego skór .
Ka dy oddech dra nił wargi. Od ka dego mrugni cia bolały go powieki. ół
parzyła w gardle, a włókienko wczorajszego befsztyka, które utkwiło mu mi dzy
z bami, przyprawiało o potworne bóle. Poczuł pieczenie, gdy mikroskopijnej
wielko ci kropelka tłuszczu spadła mu na j zyk.
Uszy tak e odczuwały ze zwielokrotnion wra liwo ci . Głow przepełniały
tysi ce d wi ków. Cz z nich dobywała si z jego płuc. Powietrze wiej ce mu
przez b benki przypominało huragan. Ruchy jelit rodziły seri przera aj cych
szelestów. Były te i inne d wi ki, niezliczone hałasy napadaj ce go ze wszystkich
stron. Gniewne, podniesione głosy szeptały zakl cia miłosne; wrzaski i ryki,
urywane piosenki i płacz.
Co to było? wiat? Poranne pobudki w tysi cach domów?
Frank nie potrafił wsłucha si w te głosy. Kakofonia d wi ków
uniemo liwiała jak kolwiek analiz .
Ale było tam te co gorszego. Oczy! O, Bo e na niebiosach! Nigdy nie
przypuszczał, e mog by a tak przera aj ce. On, który my lał, e nie ma takiej
rzeczy pod sło cem, która mogłaby go przestraszy . Frank a zatoczył si !
Wsz dzie wizje!
Goły sufit stał si oniemiaj c geografi ladów p dzla. Sploty nitek jego
koszuli niosły niemo liw do ud wigni cia gro b .
Frank zauwa ył, e w rogu pokoju, na głowie goł bicy, drgn ł jaki okruch.
Goł bia głowa mrugn ła do niego porozumiewawczo. O nie! Tego było za wiele!
Za wiele!
Przera ony do granic wytrzymało ci Frank zacisn ł oczy. Ale wewn trz było
wszystkiego jeszcze wi cej ni tam, gdzie mógł si gn wzrokiem, gdy miał
otwarte oczy. Gwałtowne uderzenie wspomnie poruszyło go do gł bi. Widział,
jak ssie mleko matki. Zakrztusił si . Czuł czyje r ce na sobie (czy była to bójka
czy te braterski u cisk?). Uchwyt dusił go coraz bardziej i brutalniej. Krótkie
mu ni cia wra e , wszystkie wi te nakazy nakre lone doskonał r k na korze
mózgowej łamały go sił huraganu, powoduj c, e nie był w stanie o nich
zapomnie .
Czuł, e zaraz wybuchnie. Oczywi cie wiat poza jego głow - pokój, ptaki za
drzwiami - nie był nawet w połowie tak przera aj cy, jak wspomnienia pod
powiekami.
Lepiej b dzie, jak otworz oczy - pomy lał. Powieki jednak odmówiły mu
posłusze stwa; nie mógł ich podnie . Nie chciały si odklei . Łzy, jaka
wydzielina, zaszyły je niczym igła z nitk .
Przypomniał sobie opowie ci o Cenobitach: o hakach i ła cuchach. Czy by
poddali go ju swoim chirurgicznym praktykom? A mo e na zawsze zamkn li
przed nim wiat dost pny wzrokowi i uwi zili pod powiekami? Skazali go na
wieczne do wiadczanie wspomnie ...
W obawie o własne zdrowie zacz ł błaga ich, cho nie był pewien, czy nadal
s w zasi gu jego głosu:
- Dlaczego... - zapytał - dlaczego to robicie?
8
Echo słów obiło mu si o uszy, ale nie był w stanie tego usłysze . Zalewało go
coraz wi cej wra e . Przera aj ce wspomnienia z przeszło ci.
J zyk zalały obrazy z dzieci stwa - mleko i wstyd. Stopniowo w ród
wspomnie zacz ły dominowa uczucia charakterystyczne dla wieku dojrzałego.
Oto zobaczył siebie jako dorosłego m czyzn . Miał w sy i mocne r ce. Był silny i
odwa ny.
Przyjemno ci wieku młodzie czego owiane były magnetyzmem wie o ci.
Lecz w miar jak przemijały, a delikatne wspomnienia traciły swoj moc, trzewia
Franka przepełniały si coraz to mocniejszymi wra eniami. I oto przyszły znowu.
Dra niły go tym bardziej, e dot d spoczywały gdzie na dnie wiadomo ci.
Czuł niewypowiedziany smak na ko cu j zyka. Gorycz, to znów słodycz. Co
kwa nego i słonego. Czuł piołun, odchody, włosy matki. Widział szybko , słyszał
t pni cia w gł binach morskich. Czuł ruch miejski, słyszał szum chmur na niebie.
Gor co plwocin parzyło go w policzek.
W ród wizji pojawiały si te , oczywi cie, kobiety.
Pełne podniecenia i wstydu pojawiały si przed oczami wnikaj c w jego
zmysły. Pora ały go kobiecym zapachem, dotykiem, smakiem.
Czuł si pobudzony blisko ci tego haremu, mimo dziwnych okoliczno ci.
Rozpi ł rozporek spodni i zacz ł dra ni członka. Chciał raczej pozby si
nasienia i tym samym uwolni si od potworów ni znale w tym jak kolwiek
przyjemno . Nie do ko ca zdawał sobie z tego spraw , cho raczej przeczuwał
to, co si stało. W miar jak jego m sko przybierała na długo ci, stawał si
coraz bardziej ałosny. lepiec w pustym pokoju podniecony przywidzeniami. Ale
do tortur podobny, nie przynosz cy rozkoszy, orgazm wcale nie spowolnił
nieubłaganych wizji. Kolana mu znieruchomiały. Upadł. Zawył z bólu upadłszy,
ale nie rozczulał si nad sob wobec nowej fali okropnych wspomnie .
Obrócił si na plecy i krzyczał. Krzyczał i błagał o koniec, ale ilo dozna
tylko zwi kszyła si . I rosła jeszcze bardziej z ka d jego pro b o uwolnienie od
wizji.
Błagania zamieniły si wnet w jeden d wi k. Słowa i sens zostały wyparte
przez panik . Wydawało si , e udr ka nigdy si nie sko czy. Stracił ju wszelk
nadziej . Liczył tylko na to, e uwolni go mier .
Kiedy, pogr ony w rozpaczy, sformułował resztk sił swoj ostatni my l,
obł d zatrzymał si . Wszystko znikn ło w mgnieniu oka. Bez ladu! Wizje, głosy,
dotkni cia, smaki i zapachy. Został znienacka tego wszystkiego pozbawiony.
Przez kilka sekund w tpił nawet, czy w ogóle jeszcze istnieje. Dwa uderzenia
serca, trzy, cztery - przekonały go, e yje.
Wraz z pi tym uderzeniem otworzył oczy. W pokoju było pusto. Znikn ły
goł bie łebki i dzban z uryn . Drzwi były zamkni te.
Usiadł, nabrawszy nieco animuszu. R ce mu dr ały; bolała go głowa,
przeguby i p cherz.
Wtem przyci gn ło jego uwag poruszenie w drugim ko cu pokoju. W
miejscu, gdzie przed chwil było zupełnie pusto, siedziała jaka posta . Był to
czwarty Cenobita; ten, który nic nie mówił i który nie pokazał nawet swojej
twarzy. Teraz jednak nie wygl dał na potwora. Była to kobieta. Bez kaptura i bez
kr puj cych wi zów. Miała jakby szar cer , ale cała była l ni ca. Uwag Franka
9
przyci gn ły jej krwawe usta. Rozszerzone nogi odsłaniały pulchne podbrzusze.
Siedziała na zwałach gnij cych głów ludzkich i u miechała si zapraszaj co.
Frank podniecił si tym niesamowitym poł czeniem mierci i seksu. Nie miał
adnych w tpliwo ci, e to ona osobi cie zgładziła swe ofiary. Za jej paznokciami
wci tkwiły resztki ludzkiej skóry. Co najmniej dwadzie cia powyrywanych
j zyków pokrywało jej namaszczone uda. J zyki chciały jakby w ni wej . Był
pewien, i resztki mózgu spływaj ce z uszu i nozdrzy głów s dowodem na to, e
ofiary doprowadzone były do obł du zanim stosunek seksualny, czy mo e zwykły
pocałunek, odebrał im ostatnie tchnienie.
Kircher okłamał go - albo sam został wprowadzony w bł d. W powietrzu
wisiała atmosfera rozkoszy, nie takiej jednak, do jakiej przywykn mógł zwykły
miertelnik.
Otwieraj c kostk Lemarchanda, Frank popełnił bł d. Potworny bł d!
- Ach! Wi c wreszcie sko czyłe ni - powiedziała przygl daj c si Frankowi
badawczo. - To dobrze.
Frank le ał na podłodze i ci ko dyszał. J zyki zsun ły si z nogi, kiedy
kobieta powstała.
- Teraz mo emy zaczyna - powiedziała.
10
Rozdział 2
- Nie całkiem tego oczekiwałam - stwierdziła Julia.
Zapadał zmierzch. Ko czył si zimny, jak na sierpie , dzie . Nie była to
najlepsza pora na ogl danie domu, który tak długo stał pusty.
- Potrzeba tu du o pracy - powiedział Rory. - Od mierci babci stoi nietkni ty.
Jestem pewien, e ona nie brała si tutaj za nic.
- Czy dom nale y teraz do ciebie?
- Do mnie i Franka. Przypadł nam obu w testamencie. Ale kiedy to mojego
starszego brata widziano po raz ostatni?
Wzruszyła ramionami, jakby nie pami tała. Ale przecie pami tała
doskonale. Było to na tydzie przed ich lubem.
- Mówił mi kto , e był tu przez kilka dni zeszłego lata. Wykolejeniec. Ci gle
gdzie znika. W ogóle nie przejmuje si posiadło ci .
- Ale co b dzie, jak si wprowadzimy; on si pojawi i upomni o swoje.
Spłac go. Wezm po yczk z banku i spłac go. On na to pójdzie, zawsze
brakuje mu gotówki.
Skin ła głow , ale nie wygl dała na przekonan .
- Nie przejmuj si - powiedział. Podszedł do niej i obj ł j .
- Ten dom jest nasz, laleczko. Mo emy go pomalowa , umeblowa i wypie ci .
B dzie nam tu jak w raju.
Spojrzał na jej twarz. Czasami, szczególnie gdy - tak jak teraz - miała
w tpliwo ci, jej pi kno niemal przera ało go.
- Zaufaj mi - powiedział z przekonaniem.
- Przecie ci ufam.
- No to w porz dku. A wi c w niedziel wprowadzamy si .
Nadeszła wreszcie niedziela. Nawet w tej cz ci miasta był to dzie Bo y. Je li
jednak wła ciciele tych wspaniałych domów i wypucowanych dzieci nie wierzyli w
Boga, przestrzegali dnia wolnego. Zasłony w oknach nie były jeszcze odsuni te,
gdy przyjechała ci arówka Lewtona i zacz to wyładunek. Kilku ciekawskich
s siadów, pod pretekstem wyprowadzenia psa, przespacerowało si obok domu
raz czy dwa. Nikt jednak nie próbował zagadywa wie o przybyłych. Nikt te ,
oczywi cie, nie zaofiarował si z pomoc przy przenoszeniu mebli. Niedziela nie
była najlepszym dniem na uci liwe prace.
Julia dogl dała rozpakowywania, a Rory starał si zorganizowa wyładunek
ci arówki. Lewton i Szalony Bob okazali si tu bardzo pomocni. Musieli zrobi
cztery kursy, by przewie wszystkie graty z Alexandra Road. Pod koniec dnia
jednak sporo klamotów zostało jeszcze w starym mieszkaniu.
Około drugiej po południu w progu pojawiła si Kirsty.
- Przyszłam zobaczy , czy nie mogłabym w czym pomóc - powiedziała. W jej
przepraszaj cym głosie mo na było wyczu wahanie.
- Lepiej wejd do rodka - odparła Julia i wróciła do du ego pokoju. Jego
wn trze przypominało pole bitwy. Zwyci stwo na nim przechylało si wyra nie
na stron chaosu. Julia przeklinała pod nosem Rory'ego. To było w jego stylu.
Zaprasza kogo si da do pomocy. Kirsty byłaby tu raczej zawad . Jej
11
marzycielski, wiecznie niezorganizowany sposób bycia nie wprawiał Julii w
najlepszy nastrój.
- Co mog robi ? - zapytała Kirsty. - Rory powiedział, e...
- O tak - przerwała jej Julia. - Jestem pewna, e powiedział.
- A gdzie on teraz jest? To znaczy... Rory?
- Pojechał po kolejn parti rzeczy. eby jeszcze bardziej powi kszy ten
bałagan.
- Aha.
Julia zmi kła jednak:
- Wiesz, to bardzo miło z twojej strony - powiedziała - e przyszła tutaj, ale
nie s dz , eby było co konkretnego do zrobienia dla ciebie.
Kirsty z lekka zaczerwieniła si . Mo e była rozmarzona, ale nie głupia.
- Aha, rozumiem - odparła. - Jeste pewna? Czy nie mogłabym na przykład...
to znaczy... mo e chcesz, ebym ci zrobiła kawy?
- Kawa! - zawołała Julia i zdała sobie spraw , jak bardzo zaschło jej w gardle.
- Tak - powiedziała - to wietny pomysł.
Oczywi cie, parzenie kawy nie obyło si bez pomniejszych trudno ci. Nic, za
co wzi ła si Kirsty, nie mogło by całkowicie łatwe. Stała w kuchni i czekała, a
woda w małym rondlu zagotuje si . Samo odszukanie rondla zabrało jej dobry
kwadrans. My lała, e wła ciwie nie powinna tu była przychodzi . Julia zawsze
patrzyła na ni jako tak dziwnie. Tak, jakby była zbita z tropu tym, e Kirsty
nie została uduszona zaraz po przyj ciu na wiat. Teraz Rory poprosił j , eby
pomogła im. A to było chyba wystarczaj ce zaproszenie. Nie odrzuciłaby szansy
zobaczenia jego u miechu nawet, gdyby miało jej w tym przeszkadza sto Julii.
Ci arówka przyjechała po dwudziestu pi ciu minutach. W tym czasie obie
kobiety wniosły sporo mebli. Wymieniły kilka zdawkowych uwag. Nie miały z
sob wiele wspólnego. Julia była słodka i pi kna. M czy ni ogl dali si za ni na
ulicy. Kirsty tymczasem była nieciekaw dziewczyn . Z oczu mogła wykrzesa
tyle pi kna, ile Julii zdarzało si mimochodem. Ju dawno odkryła, e ycie nie
było wobec niej sprawiedliwe. Ale dlaczego, skoro pogodziła si z t prawd ,
okoliczno ci jakby nadal starały si j przekonywa do tego?
Ukradkiem obserwowała Juli przy pracy i wydawało si jej, e Julia po
prostu nie potrafi nie by pi kn . Ka dy jej gest - odgarni cie włosów z czoła
wierzchem dłoni czy zdmuchni cie kurzu z ulubionej fili anki - wszystko to
promieniało mimowolnym wdzi kiem. Widz c to, Kirsty rozumiała psi niemal
adoracj Rory'ego dla Julii. A rozumiej c to - rozpaczała tym bardziej.
Wszedł wreszcie, spocony i zasapany. Popołudniowe sło ce grzało
niemiłosiernie. U miechn ł si do niej, prezentuj c garnitur niezbyt równych
z bów, którym kiedy nie mogła wr cz si oprze .
- Ciesz si , e przyszła - powiedział.
- Z ch ci pomog - odparła, ale on ju - patrzył w inn stron . Na Juli .
- No, jak leci?
- Odchodz od zmysłów - powiedziała do niego.
- Zaraz b dziesz mogła troch odpocz od swojej roboty - powiedział Rory. -
Tym razem specjalnie w tym celu przywie li my łó ko - za artował i mrugn ł do
niej konspiracyjnie, ale Kirsty nie zareagowała.
12
- Czy mog pomóc w rozładunku? - zaofiarowała si .
- Lewton i Bob ju to robi - padła odpowied Rory'ego.
-Aha.
- Ale ozłociłbym tego, kto poratowałby mnie fili ank herbaty.
- Herbaty jeszcze nie znalazły my - powiedziała Julia.
- O, to mo e jest kawa?
- Tak - powiedziała Kirsty. - A tamci dwaj te co b d chcieli?
- To samo, skarbie!
Kirsty wróciła do kuchni, nalała wody do rondelka i ustawiła go na ogniu.
Słyszała, jak w korytarzu Rory kieruje wyładunkiem.
Na zewn trz m czy ni nie li łó ko. Mał e skie. Usiłowała nie dopuszcza do
siebie wizji Rory'ego obejmuj cego Juli , ale nie mogła op dzi si od tego
rodzaju wyobra e .
Wpatrywała si w wod , ale widziała tylko bolesne obrazy ich wspólnej
rozkoszy.
Podczas gdy pod domem trójka m czyzn walczyła z opornym łó kiem, Julia
traciła zapał do pracy przy rozpakowywaniu. Według niej sytuacja przedstawiała
si katastrofalnie. Wszystko tkwiło jeszcze w kartonach i skrzyniach po herbacie
- do góry nogami. Musiała wyci ga absolutnie zb dne przedmioty, aby dosta si
do rzeczy, bez których nie mo na si było obej .
Kirsty, nie opuszczaj c swojego miejsca w kuchni, w milczeniu zmywała
fili anki po kawie.
Gło no ju przeklinaj c, Julia zostawiła bałagan takim jaki był i wyszła przed
dom na papierosa. Oparła si o otwarte na o cie drzwi i zaci gn ła si . Był
dopiero dwudziesty pierwszy sierpnia, ale popołudniowe sło ce nadawało
otoczeniu specyficzny, zwiastuj cy jesie kolor.
Straciła rachub czasu. Dzie przepłyn ł jej mi dzy palcami. Dzwony
wzywały na wieczorne nabo e stwo. Bicie dzwonów rozpływało si falami po
okolicy. Poczuła si bardzo swojsko. Przypomniała sobie dzieci stwo. Nie my lała
o adnym konkretnym dniu czy miejscu. Czuła si po prostu młodo, tajemniczo.
Nie była w ko ciele od dobrych czterech lat. Od dnia lubu z Rory'm. Nastrój
zepsuło wspomnienie tego dnia, albo raczej obietnic, które z sob niósł, a które
nie spełniły si . Zgasiła papierosa i wróciła do rodka. Wewn trz domu było
jako ponuro w porównaniu z zalanym sło cem frontem. Nagle poczuła si
zm czona. Chciało si jej płaka .
Zanim mogli pój spa , musieli jeszcze zmontowa łó ko. Nie zdecydowali
dot d, gdzie b dzie sypialnia. Postanowiła, e rozejrzy si teraz. Nie b dzie przez
to musiała wraca do du ego pokoju na parterze, gdzie krz tała si wiecznie
roz alona Kirsty.
Dzwony wci biły, gdy otwierała drzwi najwi kszego pokoju na pi trze. Z
racji swoich rozmiarów wydawał si najodpowiedniejszym miejscem na sypialni .
Ale sło ce nie dotarło do jego wn trza. Rolety szczelnie przesłaniały okno. W
pokoju panował lekki chłód. Przeszła po zaplamionej podłodze do okna.
Spróbowała podnie rolet , ale odkryła dziwn rzecz. Roleta przybita była do
ramy, skutecznie izoluj c wn trze pokoju od najmniejszych znaków ycia pełnej
13
sło ca ulicy. Usiłowała poci gn rolet . Bez rezultatu. Ten, kto j tak umocował,
kimkolwiek by był, wykonał swoj robot nadzwyczaj solidnie.
Tak czy owak, poprosi Rory'ego, kiedy wróci, eby usun ł gwo dzie
obc gami. Odwróciła si od okna i nagle u wiadomiła sobie, e bicie dzwonów
wci wzywa wiernych. Czy by dzisiaj nikt nie przyszedł na nabo e stwo?
Czy przyn ta - w postaci obietnicy raju - nie była w wystarczaj co
zach caj cy sposób przymocowana do ksi ego haczyka? Nie zastanawiała si
nad tym zbyt serio. Ale dzwony biły w najlepsze, rezonuj c pomi dzy cianami
pokoju. R ce i nogi obolałe ze zm czenia zdawały si opada same z siebie. W
głowie t tniło jej niemiłosiernie.
Doszła do przekonania, e pokój jest okropny. Było tu nie wie o. Zacienione
ciany zdawały si jakie lepkie. Mimo sporych rozmiarów pokoju postanowiła,
e nie da si przekona Rory'emu, aby tutaj znalazła si ich sypialnia. Niech e ten
pokój zostanie pusty i niszczeje dalej.
Ruszyła do drzwi, ale ju po kilku krokach k ty pokoju jakby zaskrzypiały.
Nagle zatrzasn ły si drzwi. Nerwy Julii zadrgały. Była bliska szlochu.
Nie wpadła w płacz, ale powiedziała do siebie:
- Do diabła, co mi tam. - I nacisn ła klamk . Przekr ciła j bez trudu
(dlaczego niby miałaby mie z tym kłopot?). Odetchn ła z ulg i otwarła drzwi.
Na schodach poczuła ciepło. Mieszkanie zalane było złotawym wiatłem
popołudnia.
Zamkn ła za sob drzwi i z u miechem pełnym satysfakcji, której przyczyny
nie mogła lub nie chciała docieka , przekr ciła klucz w zamku.
Kiedy pu ciła klucz, dzwony zamilkły.
- Ale kochanie! Tamten pokój jest najwi kszy...
- Nie podoba mi si , Rory. Jest wilgotny. Mo emy sobie urz dzi sypialni w
tym pokoju z tyłu.
- Je eli to cholerne łó ko przejdzie przez drzwi.
- Oczywi cie, e przejdzie. Dobrze o tym wiesz.
- Moim zdaniem tracimy najlepszy pokój -zaprotestował, cho zdawał sobie
spraw , e to ju było fait accompli.
- Mama wie lepiej - za artowała ucinaj c dyskusj . Ognikom w jej oczach
daleko było jednak do matczynego ciepła.
14
Rozdział 3
Pory roku - jak kobieta i m czyzna - t skni do siebie, w strachu przed
własn niesko czono ci .
Wiosna, je eli przedłu a si o tydzie wzgl dem kalendarza, zaczyna łakn
lata, niezmiennie ko cz c ka dy dzie obietnic . Lato z kolei wnet zaczyna poci
si z wysiłku, by zdoby co na ochłod , a nawet najłagodniejsza jesie m czy si
swoj elegancj i pragnie szybkiego i ostrego mrozu, który pozbawi j płodno ci.
Nawet zima - najsro sza pora, najbardziej nieprzejednana, szczególnie gdy w
lutym sama dostaje g siej skórki - marzy o płomieniu, który ogrzałby j .
Wszystko przemija z czasem i szuka swego przeciwie stwa, by je przed sob
uchroni .
Sierpie zatem ust pił wrze niowi i nikt przeciwko temu nie protestował.
Trzeba było nad tym nie le popracowa , ale w efekcie dom na Lodovico Street
zacz ł wygl da bardziej go cinnie. Zdarzały si nawet wizyty s siadów, którzy
po oszacowaniu nowych lokatorów bez przeszkód mogli im wyzna , jak bardzo s
szcz liwi, e numer 55 znów jest zamieszkały. Tylko jeden z nich wspomniał
Franka twierdz c, e zeszłego lata mieszkał w tym domu przez par tygodni jaki
typek. S siad poczuł si odrobin zakłopotany, gdy Rory poinformował go, e to
jego brat był tym typkiem. Na szcz cie zmieszanie pokrył bezgraniczny wdzi k i
uroda Julii.
Rory rzadko wspominał Franka w czasie mał e stwa, mimo e przez całe
dzieci stwo stanowili nierozł czn par . Julia dowiedziała si o tym przy okazji
zwierze po pijanemu, na jaki miesi c czy dwa przed lubem. Rory,
melancholijnie nastrojony, nieco dłu ej rozwodził si wówczas o Franku. ałował
wówczas, e ich drogi rozeszły si , kiedy w przeszło odeszła ich młodo . Coraz
bardziej ałował, e nieokiełznany styl ycia Franka był przyczyn zmartwie
rodziców. Wygl dało na to, e kiedy ju Frank, od wielkiego dzwonu, pojawiał
si , przybywszy z jakiego odległego zak tka wiata, gdzie akurat rzuciły go losy,
zawsze sprawiał ból rodzicom. Rodzina była oburzona opowie ciami o
przygodach pachn cych kryminałem, o dziwkach i drobnych kradzie ach. Ale
bywało jeszcze gorzej, albo przynajmniej tak my lał Rory. Czasami Frank
opowiadał o yciu w delirium, o pragnieniu prze y nie uwzgl dniaj cych
adnych norm moralnych.
Julia nie do ko ca wiedziała, co wła ciwie rozbudziło w niej ciekawo .
Mieszanina odrazy i niech ci czy te ton, w jaki wpadał Rory, opowiadaj c o
Franku. Jakakolwiek była tego przyczyna, nie mogła oprze si pal cej
ciekawo ci o losy tego szale ca.
I wówczas, na krótko przed ich lubem, czarna owca pojawiła si . Frank we
własnej osobie. Jego sprawy wówczas układały si nie najgorzej. Na palcach nosił
złote pier cienie. Cer miał l ni c i opalon . W niczym nie przypominał potwora
z opowie ci Rory'ego. Był pełen ogłady, niczym wypolerowany, szlachetny
kamie . W okamgnieniu poddała si jego urokowi.
Rozpocz ł si przedziwny okres. W miar jak zbli ała si data lubu,
spostrzegała, e coraz mniej uwagi po wi ca swemu przyszłemu m owi. Jej
my li skupiały si coraz cz ciej na jego bracie. Nie do ko ca byli ró ni. Było co
15
wspólnego w ich głosach, swobodnym sposobie bycia, po czym mo na było
pozna , e s rodze stwem. Ale do zalet Rory'ego Frank wniósł co , czego jego
brat nigdy mie nie b dzie: pi kny smutek, niemal godn rozpacz.
By mo e nieuniknione było to, co si potem stało. Bez wzgl du na to, jak
bardzo opierałaby si swoim instynktom, mogła najwy ej opó ni spełnienie ich
wzajemnego uczucia. Przynajmniej tak usiłowała si przed sob pó niej
tłumaczy . Ale nawet wówczas, gdy ju oskar yła siebie sam , nadal
przechowywała w gł bi duszy, jak najcenniejszy skarb, wspomnienie ich
pierwszego, a zarazem ostatniego, stosunku.
Kirsty była tego dnia w domu, te w zwi zku z przygotowaniami do wesela.
Przyjechał Frank, a telepatia, pojawiaj ca si wraz z uczuciem (i razem z nim
potem bledn ca), podpowiedziała Julii, e nadszedł ju ten dzie . Zostawiła
Kirsty z list spraw do załatwienia i wzi ła Franka na pi tro pod pretekstem
pokazania mu swej lubnej sukni. Tak to wła nie pami tała. On poprosił j , eby
mu pokaza t sukni . Julia zało yła woalk miej c si na my l o sobie w bieli.
Frank zza jej pleców uniósł woalk do góry. Julia zacz ła si mia . mia i
mia , jakby chciała sprawdzi sił jego determinacji. Jej wesoło nie ostudziła
go jednak wcale. Nie tracił czasu na miłe, ale zbyteczne pozory. Jej gładkie,
mi kkie wn trze przyj ło wnet co znacznie twardszego. Ich zespolenie, pod
ka dym wzgl dem, mimo jej przyzwolenia, pełne było agresji i
bezceremonialno ci gwałtu.
Pami , oczywi cie, polukrowała fakty. Julia w ci gu czterech lat od tamtego
popołudnia cz sto wspominała tamt scen . Teraz, gdy o tym my li, traktuje
si ce jak cenne trofea ich nami tno ci. Dawne łzy s teraz dla niej dowodem na
prawdziwo jej uczu do niego.
Nast pnego dnia Frank znikn ł. Zwiał do Bangkoku albo na Wyspy
Wielkanocne. Tam, gdzie nie musiał ba si adnych długów. Wpadła w rozpacz;
nie mogła jednak na to nic poradzi . Jej rozpacz nie przeszła nie zauwa ona.
Chocia nigdy nie było o tym mowy, cz sto zastanawiała si , czy ochłodzenie
zwi zku z Rory'm, które nast piło wkrótce, nie miało swych korzeni wła nie w tej
jej rozpaczy. W rozpaczy i w tym, e my lała o Franku, gdy była w łó ku z jego
bratem.
A teraz? Teraz, mimo zmiany domu i szansy na rozpocz cie wszystkiego
razem i od nowa, wszystko wydawało si w zmowie, by znów przypomnie jej
Franka.
To nie tylko paplanina s siada przywiodła jej go na my l. Którego dnia, gdy
samotnie rozpakowywała ró ne osobiste rzeczy, wpadło jej w r ce kilka albumów
z fotografiami Rory'ego. Było tam sporo stosunkowo nowych zdj z ich wakacji
w Atenach i z Malty. Ale znalazła te wiele zdj , których nigdy przedtem nie
widziała. By mo e Rory trzymał je przed ni w ukryciu. Zdj cia rodzinne sprzed
dziesi tków lat. Fotografia rodziców Rory'ego i Franka w dniu lubu - czarno-
biały wizerunek wypłowiał przez lata. Zdj cia z chrztów, na których dumni
rodzice chrzestni kołysali niemowl ta opatulone w rodzinne koronki.
I wreszcie zdj cia obu braci. Patrzyli na ni wielkimi oczami bawi c si razem
w piaskownicy. W szkole - w strojach gimnastycznych, to znów w szkolnych
mundurkach. A potem, jakby onie mielenie pryszczatym wiekiem dojrzewania
16
przerzedziło zasoby fotek. A do czasu, gdy z ropuchy wyłoniła si ksi niczka
ju po stronie wiata dorosłych.
Kiedy ogl dała zdj cia Franka w jaskrawych kolorach, błaznuj cego przed
obiektywem aparatu, na policzki wyst piły jej rumie ce. Zawsze był nieco
ekshibicjonistycznym młodzieniaszkiem, tyle ile było trzeba by takim wła nie.
Zawsze nosił si a la mode. Rory, w przeciwie stwie do niego, wygl dał
nieciekawie. Zdawało si , e przyszłe drogi yciowe braci nakre lone były na tych
wła nie portretach. Franka - jako u miechni tego, uwodzicielskiego kameleona, a
Rory'ego -jako prawego obywatela.
Spakowała w ko cu zdj cia. Kiedy wstała, po zarumienionych policzkach
potoczyły si łzy. Nie były to jednak łzy goryczy. al nie miałby najmniejszego
sensu. Płakała z bezsilnej zło ci.
Wiedziała teraz z absolutn pewno ci , kiedy wła ciwie zło na Rory'ego
zacz ła go ci w jej sercu. Wtedy, gdy razem z Frankiem gniotła woalk na łó ku,
obsypywana jego pocałunkami.
Raz na jaki czas zagl dała do pokoju na górze.
Jak dot d nie urz dzili si jeszcze na pi trze. Najpierw chcieli zrobi wszystko
tam, gdzie ycie miało bardziej publiczny charakter. Dlatego pokój ten pozostał
nietkni ty. Wła ciwie „nie przekroczony”, je li nie liczy kilku jej wizyt.
Sama nie wiedziała, dlaczego tam chodzi. Nie miała te poj cia, sk d bior si
przedziwne wra enia opanowuj ce j w pokoju. Było co w tym ciemnym
wn trzu, co sprawiało, e czuła si tam bardziej wygodnie. Było to co , czego
obecno ci tam nie potrafiła sobie w aden sposób wytłumaczy - kawałek macicy.
Macicy nale cej do martwej kobiety.
Czasami, gdy Rory był w pracy, po prostu szła na gór i siadała w ciszy, nie
my l c o niczym. W ka dym razie nie my lała o niczym, co mo na było ubra w
słowa.
Te wycieczki wywoływały w niej gł bokie poczucie winy. Starała si trzyma z
daleka od tego miejsca, gdy Rory był w domu. Ale nie zawsze było to mo liwe.
Czasami nogi same prowadziły j po schodach do pokoju, cho wcale nie miała
na to ochoty.
Stało si to w sobot , w dzie krwi.
Przygl dała si , jak Rory, kl cz c na podłodze w kuchni, zeskrobuje farb z
drzwi. Nagle zdało si jej, e słyszy wezwanie dobiegaj ce z pokoju. Zadowolona,
e Rory na dobre przywi zany jest do roboty, weszła na pi tro.
Było tu chłodniej ni zwykle. Ucieszyła si . Przyło yła dło do ciany, a potem
przeniosła ozi bion r k na skro .
- Bez sensu - zamruczała, my l c o m u pracuj cym na dole. Nie kochała go,
a w ka dym razie nie bardziej ni on j (je eli nie bra pod uwag bzika Rory'ego
na punkcie pi kna jej twarzy). Rory heblował wiat dla siebie, podczas gdy ona
cierpiała tutaj, w oddali i w osamotnieniu.
Podmuch wiatru uderzył w drzwi kuchenne na parterze. Usłyszała ich trzask.
Hałas przeszkodził Rory'emu w pracy i rozproszył jego uwag . Szpachelka
podskoczyła i wbiła si gł boko w kciuk jego lewej dłoni. Wrzasn ł, kiedy pojawił
si strumie ciemnej krwi. Szpachelka upadła na podłog .
17
- Do jasnej cholery!
Słyszała, co stało si m owi. Nie zrobiła jednak adnego ruchu, by mu
pomóc. Otrz sn wszy si z mgiełki melancholii, która j otoczyła, zdała sobie
zbyt pó no spraw , e Rory wchodzi ju po schodach. Zacz ła poszukiwa klucza,
który byłby doskonałym pretekstem wyja niaj cym jej obecno na schodach.
Ale Rory stał ju na progu. Przekroczył go i zmierzał w jej stron . Lew r k
trzymał zranion dło . Krew tryskała z rany, s czyła si mi dzy palcami i
ciekała po przedramieniu. Kapała z łokcia dodaj c nowe plamy na ju i tak
przybrudzonej podłodze.
- Co si stało? - zapytała.
- A jak my lisz? - powiedział przez zaci ni te z by. - Przeci łem si .
Twarz i szyja Rory'ego przybrały siny kolor ciany. Widziała go ju w takim
stanie kiedy , kiedy nieomal zemdlał na widok swojej własnej krwi.
- Zrób co - wyrzucił z siebie nerwowo.
- Gł boko si przeci łe ?
- Nie wiem - wydarł si na ni . - Nie chc na to patrze !
Pomy lała sobie, e wygl da miesznie. Nie było jednak czasu na zagł bianie
si W takie my li.
Chwyciła jego krwawi c dło i obejrzała ran . Była do spora i ci gle
krwawiła. Z przeci cia spływała g sta, ciemno zabarwiona krew.
- My l , e b dzie lepiej, je li pojedziemy do szpitala - powiedziała.
- Mo esz to czym przewi za ? - zapytał tonem dalekim ju od zło ci.
- Oczywi cie. Musz tylko wzi czysty banda . Chod !
- Nie - odparł, potrz saj c przecz co głow . - Je li zrobi cho jeden krok -
zemdlej .
- No to zosta tutaj i zaczekaj chwil - uspokoiła go. - Wszystko b dzie
dobrze.
Julia bezskutecznie szukała jakich banda y w szafce w łazience, ale
ostatecznie zdecydowała si rozedrze kilka swoich chusteczek do nosa i wróciła
do pokoju. Rory opierał si o cian . Jego spocona twarz połyskiwała, a krew z
r ki nieprzerwanie powi kszała kału na podłodze. Czuła zapach krwi w
powietrzu.
Uspokoiła go mówi c, e nie umiera si od tak niegro nej rany.
Zabanda owała mu dło u ywaj c chusteczki, któr zawi zała w supełek. Powoli
podprowadziła m a do schodów i sprowadziła na dół. Trz sł si jak osika. Krok
po kroku, jak z małym dzieckiem, dotarła z Rory'm do samochodu.
W szpitalu musieli czeka prawie godzin w kolejce osób nie wymagaj cych
natychmiastowej pomocy. Ostatecznie ran obejrzano i zszyto. Julia miała kłopot
z ocen , co w tym całym epizodzie było najbardziej komiczne: jego słabo czy
ekstrawagancka, przesadnie wylewna wdzi czno za jej pomoc. Kiedy zacz ł
dzi kowa jej po raz kolejny, powiedziała, e nie oczekuje podzi kowa , bo to
naturalne, e mu pomaga. Było to zgodne z prawd .
Nie chciała niczego, co mógłby jej da , mo e z wyj tkiem swej nieobecno ci.
18
- Czy usun łe plamy z tego zawilgoconego pokoju? - zapytała go nast pnego
dnia. Nazywali go tak od ich pierwszej niedzieli, chocia nie było tam ladu
grzyba, od podłogi po sufit.
Rory oderwał wzrok od gazety. Szare worki zwisały mu pod oczami. Nie spał
za dobrze, był nieswój. Przeci ty palec i nocne zmory o mierci nie dawały mu
spokoju. Ona, z drugiej strony, spała jak niemowl .
- Co powiedziała ? - zapytał.
- Podłoga - powtórzyła. - Na podłodze była krew. Wymyłe podłog , prawda?
Potrz sn ł głow przecz co.
- Nie - odpowiedział po prostu i znowu zagł bił si w lekturze.
- No tak. Ja te nie - powiedziała. U miechn ł si do niej pobła aj co.
- Jeste po prostu doskonał hausfrau – powiedział. - Nawet nie wiesz, kiedy
sprz tasz i czy cisz.
Temat był zamkni ty. Z zadowoleniem stwierdził, e Julia ju nie panuje nad
tym, co robi.
Ona za miała przedziwne uczucie, e wkrótce ponownie popadnie w
szale stwo.
19
Rozdział 4
Kirsty nienawidziła przyj . Zamiast szczero ci - u miechy. Konieczno
interpretowania wyrazu czyich oczu. A co najgorsze - konieczno rozmowy. Nie
miała nic do powiedzenia na aden z tematów, którym ktokolwiek mógłby cho
minimalnie zainteresowa si . Widziała ju zbyt wiele nie wierz cych jej słowom
oczu gapi cych si poza ni . Poznała sztuczki pozwalaj ce uwolni si od
towarzystwa nudziarza.
„Przepraszam na sekundk , ale zdaje si , e widz mojego ksi gowego” - a
po pijackie zwalanie si na podłog .
Ale Rory nalegał, aby przyszła na parapetówk . Obiecał jej, e b dzie tylko
kilkoro bliskich przyjaciół. Powiedziała „tak”, wiedz c, e odmowa poci gnie za
sob dobrze znany scenariusz. Zapami tałe szorowanie podłóg w domu
okraszone samooskar eniami, przeklinaniem własnego tchórzostwa. No i obrazy
słodkiej twarzy Rory'ego.
Party nie było tak udr k , jak si wnet okazało. Było tylko dziewi cioro go ci
in toto. Było jej to o tyle łatwiej znie , e wszystkich z grubsza znała. Nikt nie
oczekiwał, aby swoj osob u wietniła wieczór. Miała tylko kłania si i
u miecha , kiedy wypadało. A Rory, z r k wci zabanda owan , był w swoim
najlepszym, pełnym szczero ci bonhomie. Zdawało si jej nawet, e Neville, jeden
z kumpli Rory'ego, mrugał do niej znacz co zza swoich okularów. Podejrzenie to
sprawdziło si w rodku przyj cia, kiedy Neville przeniósł si w jej s siedztwo i
zapytał, czy interesuje si hodowl kotów. Powiedziała, e nie, ale zawsze
poci gaj j nowe do wiadczenia. Wydawał si uszcz liwiony. Pod tym w tłym
pretekstem poił j likierem przez reszt wieczoru. Ju o wpół do dwunastej nie le
szumiało jej w głowie, ale była szcz liwa. Nawet najmniej mieszne zdania
wywoływały w niej ataki miechu gwałtowniejsze, ni gdyby poddawana była
najbardziej wymy lnym łaskotkom.
Krótko po północy Julia powiedziała, e jest zm czona i e chciałaby ju pój
spa . Wszyscy odczytali to jako sugesti , by zako czy imprez , ale Rory nie
chciał do tego dopu ci . Zerwał si i nim ktokolwiek zd ył zaprotestowa ,
podolewał wszystkim go ciom alkoholu. Kirsty była pewna, e zauwa yła grymas
niezadowolenia na twarzy Julii. Wkrótce jednak rozchmurzyła si , cho powieki
szybko zacz ły jej opada . W ko cu raz jeszcze powiedziała dobranoc tłumacz c,
e przygotowywanie pasztetu na wieczór tak j zm czyło, i poszła spa .
Ci, którzy s pi kni i bez skazy, z łatwo ci prze ywaj swoje szcz cie. Ta
prawda wydawała si Kirsty niepodwa alna. Jednak dzi wieczorem alkohol
sprawił, e zastanawiała si , czy nie za lepiła jej zazdro . By mo e ci bez skazy
s te na swój sposób smutni.
Jej skołowana głowa z trudem oddawała si takim rozwa aniom i kiedy Rory
zacz ł opowiada znany dowcip o jezuicie i gorylu, zakrztusiła si ze miechu,
zanim Rory dotarł do pointy.
Na górze, Julia słyszała kolejny wybuch miechu. Rzeczywi cie była
zm czona, jak twierdziła, ale to nie gotowanie tak j wyko czyło. Chciała uwolni
si od podpitych głupków, których Rory zaprosił na dzisiejszy wieczór. Kiedy
nazywała ich przyjaciółmi. W istocie byli pretensjonalnymi półgłówkami,
20
opowiadaj cymi nudne dowcipy. Zabawiała ich przecie przez kilka godzin, ale
miała ju tego dosy . Teraz chciała si ochłodzi i poby w ciemno ci.
Kiedy tylko otwarła drzwi nie zamieszkałego pokoju, zauwa yła, e nie jest tu
tak spokojnie jak poprzednio. wiatło, padaj ce z nie osłoni tej arówki na
korytarzu, o wietliło podłog , na któr pociekła krew Rory'ego. Teraz deski
podłogi były czyste, jakby je kto wyszorował. Poza zasi giem wiatła z korytarza
pokój ton ł w mroku. Weszła do rodka i zamkn ła za sob drzwi. Zamek
zatrzasn ł si za ni .
Ciemno była nieprzenikniona. Radowało j to. Wzrok jej zatopił si w
mroku. Chłód cian działał naprawd koj co.
Nagle, z drugiego ko ca pokoju, dobiegł j jaki odgłos.
Nie był gło niejszy ni szelest karaluchów biegaj cych pod podłog . Odgłos
ustał po kilku sekundach. Wstrzymała oddech. D wi k pojawił si znowu. Tym
razem wydawało si jej, e odgłosy maj swój rytm. Jaki prymitywny kod.
Na dole go cie miali si do rozpuku. Hałas rozbudził w niej gorycz. Czego by
nie zrobiła, eby uwolni si od takiego towarzystwa?
Przełkn ła lin i przemówiła do ciemno ci.
- Słysz was - powiedziała nie maj c pewno ci, dlaczego wypowiada te słowa,
ani do kogo je kieruje.
Skrobanie karaluchów na chwil ustało, a potem ze zdwojon energi
rozpocz ło si na nowo. Odsun ła si od drzwi i zbli yła do miejsca, z którego
dochodził odgłos. Trwał nadal, jakby kto j wzywał.
Łatwo było zgubi drog w ciemno ci. Dotarła do ciany szybciej, ni tego
oczekiwała. Uniosła w gór r ce i zacz ła ociera dłonie o gipsow powierzchni .
ciana nie była jednakowo chłodna. Odnalazła miejsce, według jej kalkulacji
gdzie w połowie drogi mi dzy drzwiami a oknem, gdzie chłód był tak
intensywny, e musiała oderwa r ce. Skrobanie ustało.
Przez chwil niemal pływała w mroku i ciszy, zupełnie zdezorientowana. I
wtedy co poruszyło si bezpo rednio, przed ni . Było to chyba jednak złudzenie.
Przecie nie mogła niczego zauwa y w ciemno ci. Ale nast pny widok zdumiał
j .
ciana wieciła lub raczej co płon ło za ni . Zimna iluminacja sprawiała, e
cegły nabrały niematerialnego charakteru. Co wi cej, wydawało si , e ciana si
rozłazi; jej segmenty przesuwaj si i zmieniaj swoje poło enie jakby za
dotkni ciem magicznej ró d ki. Naoliwione płaszczyzny rozsuwały si ust puj c
miejsca ukrytym skrzyniom, których cianki z kolei zapadały si , odkrywaj c
coraz to nowe kryjówki. Patrzyła jak zaczarowana. Nie mrugała oczami w
obawie, e utraci cho cz stk tego przedziwnego widowiska. Kawałki wiata
rozpadły si na jej oczach.
Wtedy, znienacka, gdzie w tym skomplikowanym systemie przesuwaj cych
si fragmentów, zauwa yła (albo zdawało si jej to) jaki inny ruch. Dopiero teraz
u wiadomiła sobie, e wstrzymywała oddech odk d pokaz si rozpocz ł.
Zaczynała majaczy . Usiłowała zrobi wydech, by nast pnie wci gn w płuca
now porcj wie ego powietrza, ale ciało nie stosowało si do tych prostych
instrukcji. Gdzie w jej wn trzno ciach zapłon ł ognik paniki. Hokus-pokus
zatrzymał si teraz. Jedna jej cz podziwiała d wi ki delikatnej muzyki
21
dobywaj cej si ze ciany, ale pozostał cz ci „ja” walczyła ze strachem, który z
wolna podchodził jej do gardła.
I znowu usiłowała zrobi wydech i wdech, ale czuła si , jakby jej ciało było
martwe, a ona tylko z niego wygl dała na zewn trz, niezdolna do oddychania,
patrzenia, przełykania.
Widowisko rozsuwaj cych si cian dobiegło ko ca. Zobaczyła, jak co
przemkn ło poprzez cegły - zbyt chropawe, by by tylko cieniem, ale te i zbyt
materialne, by uzna je za zwid.
Był to człowiek albo co , co kiedy było człowiekiem. Jego ciało było
porozdzierane na cz ci i pozszywane znowu. Wi kszo ci kawałków brakowało,
albo te były powykr cane i sczerniałe, jakby popalone. Było w tej kupie
kawałków oko, łypi ce na ni złowieszczo. Był i p cherz przyczepiony do
kr gosłupa. Kr gi odarte z mi ni. Do tego jakie trudne do dokładnego
zidentyfikowania fragmenty ciała. Oto i cała posta . Ale mimo wszystko to co
yło. Oko, mimo e umiejscowione w kupie zgnilizny, obserwowało Juli cal po
calu, z góry na dół.
Nie czuła jednak w jego obecno ci strachu. Rzecz ta była znacznie słabsza od
niej. Poruszyła si w swojej celi, eby usadowi si odrobin wygodniej. Ale było
to nieosi galne dla stworzenia, które nosiło swoje postrz pione nerwy na
krwawi cym pał ku. Ka de uło enie ciała musiało przynosi ból. Julia wiedziała
to na pewno. Zrobiło si jej al tej istoty. A ze współczuciem przyszło
rozładowanie napi cia. Odetchn ła gł boko, wsysaj c w siebie powiew ycia.
Od ył wreszcie złakniony tlenu mózg.
Kiedy Julia starała si nawdycha , ile tylko mogła, stwór przemówił. Dziura,
rozwarłszy si gdzie na odartej ze skóry głowie potwora, wydobyła z siebie
jedno, bezd wi czne niemal słowo.
Słowem tym było jej imi .
- Julia - usłyszała z przera eniem.
Kirsty odstawiła swoj szklank i spróbowała wsta .
- Dok d idziesz? - zapytał j Neville.
- A jak my lisz? Dok d mog i ? - odpowiedziała, z wysiłkiem opanowuj c
rozlu niony alkoholem j zyk.
- Czy mog w czym pomóc? - zagadn ł Rory. Powieki mu si zamykały, a na
twarzy malował si błogi wyraz upojenia.
- Jestem wy wiczona w czynno ciach domowych - odpowiedziała ni st d, ni
zow d Kirsty, wzbudzaj c u zgromadzonych niepohamowany miech. Była
zadowolona z siebie, jednak dowcip nie nale ał do jej silnych stron. Chwiejnym
krokiem ruszyła w kierunku drzwi.
- To jest ostatni pokój na prawo, na ko cu korytarza - poinformował j Rory.
- Przecie wiem - powiedziała i wyszła z pokoju.
Nie przepadała za uczuciem zamroczenia alkoholem, ale dzisiaj czuła si w
tym stanie wietnie. Nogi miała jak z waty, czuła si lekko. By mo e jutro
po ałuje tego, e bez oporów wlewała dzi w siebie alkohol. Ale do jutra było
jeszcze sporo czasu. Je li chodzi o dzisiejsz noc, mogła nawet lata .
22
Odnalazła drog do łazienki i ul yła p cherzowi. Potem spryskała twarz
zimn wod . Była gotowa, eby rozpocz drog powrotn do pokoju.
Zrobiła trzy kroki wzdłu korytarza, kiedy zdała sobie spraw , e kto tam
wył czył wiatło, podczas gdy była w łazience. Ten sam kto stał teraz o kilka
kroków od niej. Zatrzymała si .
- Cze ... - powiedziała. Czy to hodowca kotów poszedł za ni na gór w
nadziei, e udowodni, i jest facetem z jajami? - Czy to ty? - zapytała nie zdaj c
sobie sprawy z bezowocno ci takiego formułowania pytania.
Odpowiedzi jednak nadal nie było. Poczuła si nieswojo.
- No przesta ... - powiedziała lekkim tonem, licz c, e zamaskuje w ten sposób
swój niepokój. - Kto tam jest?
- To ja - powiedziała Julia. Miała jednak dziwny głos. Gardłowy; mo e
płaczliwy.
- Czy dobrze si czujesz? - zapytała j Kirsty. ałowała, e nie mo e zobaczy
twarzy Julii.
Tak - padła odpowied . - Dlaczego miałabym czu si le?
Wypowiadaj c te kilka stów, Julia wzi ła si w gar i zacz ła odgrywa rol
osoby beznami tnej. Głos nabrał czystej barwy, podwy szył si .
- Jestem tylko troch zm czona - kontynuowała. - Zdaje si , e dobrze si tam
na dole bawicie.
- Czy nie dajemy ci spa ?
- Bro Bo e! Nie - głos zaprzeczył - po prostu szłam wła nie do łazienki.
Zamilkła na chwil i potem dodała:
- Wracaj na dół i bawcie si dobrze.
Teraz Kirsty posun ła si kilka metrów do przodu w stron Julii. W ostatniej
chwili Julia zeszła jej z drogi, unikaj c najdrobniejszego cho by kontaktu.
- pij dobrze - powiedziała Kirsty schodz c ze schodów.
Ale ze strony, gdzie tkwił cie , nie usłyszała ju odpowiedzi.
Julia nie spała dobrze. Ani tej nocy, ani adnej ju nast pnej.
To, co widziała w pokoju na górze, co słyszała, i, w ko cu, co czuła -
wystarczyło, by ju nigdy nie mogła zazna spokoju. Zaczynała wierzy w to,
czego tam do wiadczyła.
On tam był. Frank, brat Rory'ego tam był. W domu. Był tam teraz i przez
cały czas, od dawna! Odci ty od wiata, w którym yła, oddychała, ale
wystarczaj co blisko, by utrzymywa w tły, ałosny kontakt. Pytania na ten
temat kł biły si w jej głowie. Julia nie mogła na nie znale adnej odpowiedzi.
Człowiecze resztki w cianie nie miały ani siły, ani czasu, by wyja ni swój stan.
Wszystko, co posta zdołała powiedzie , zanim ciany zacz ły si na powrót
zamyka , a tynk i farba znowu pokryły je, ograniczyło si do kilku z trudem
wypowiedzianych słów:
- Julia. - A potem po prostu: - To ja, Frank.
Potem Frank wypowiedział jeszcze tylko jedno słowo: „Krew”.
Potem znikn ł całkowicie. Pod Juli ugi ły si nogi. Na pół opadła, na pół
wryła plecami w cian po przeciwnej stronie pokoju. Kiedy odzyskała
wiadomo , nie było ju tajemniczego wiatła. Nie było te ledwie ywej postaci
23
okutanej w szmaty, kryj cej si w cianie. wiat rzeczywisty znów obj ł władz
nad sytuacj .
Ale by mo e nie do ko ca jednak. Przecie Frank stale tam był, w pokoju na
górze. Co do tego nie miała adnych w tpliwo ci. Mo e nie był widoczny, ale
czuła jego obecno . Był w pułapce pomi dzy sfer zajmowan przez ni i jakim
innym miejscem: miejscem, sk d dochodziło bicie dzwonów. Miejscem spowitym
w ciemno ciach. Czy Frank umarł? Czy o to chodzi? Mimo e wchłoni ty zeszłego
lata przez opustoszały pokój, jednak pozostał tam jego duch, czekaj cy na
egzorcyzmy? A je li tak, to co si stało z jego ziemsk powłok ? Tylko dalszy
kontakt z Frankiem, albo z jego resztkami, da mógłby odpowied .
Nie miała w tpliwo ci, w jaki sposób mo e mu u yczy swoich sił. Dał jej
jasn wskazówk .
Powiedział „krew”. Nie wypowiedział tego słowa jak oskar enie, ale jak
danie.
Rory wykrwawił si w tym pokoju, a plamy pó niej znikn ły. W jaki sposób
duch Franka -je li to był on - nasycił si krwi brata i w ten sposób zdobyta siła
starczyła, by wydostał si ze swojej celi i nawi zał jaki kontakt ze wiatem
zewn trznym. Co zatem jeszcze mogła zrobi , je li nie zwi kszy ilo ci
po ywienia?
My lała o u ciskach Franka, o jego szorstko ci, uporze. Czegó by nie zrobiła,
by znów prze y tamte dawne z nim chwile? I istniała nadzieja, e b dzie to
mo liwe. A je li tak i je li mogłaby mu da to, czego potrzebował - po ywienia,
czy nie zaskarbiłaby sobie jego wdzi czno ci? Czy nie byłby potem jej
ulubie cem; uległym albo i brutalnym, w zale no ci od jej kaprysu? My li nie
dawały jej zasn . Naruszyły spokój, ale i wygnały smutek z jej serca. Zdała sobie
spraw , e przez cały czas była zakochana i za nim t skniła. Je li krew miałaby
go jej zwróci , dostanie zatem krwi. Bez wzgl du na konsekwencje.
W ci gu nast pnych dni nauczyła si na nowo u miecha . Rory wzi ł t jej
odmian za dobr monet . S dził, e zmiana nastroju wynika ze szcz cia, jakie
dla niej oznacza nowy dom. Jej dobry humor wywoływał i u niego podobn
reakcj . Zabierał si do urz dzania domu z now energi .
Powiedział, e wkrótce zabierze si do pracy na pi trze. Zlokalizuje wówczas
ródło wilgoci w wielkim pokoju i przemieni go w sypialni dla swoje ksi niczki.
Ucałowała go w policzek, gdy o tym mówił, ale powiedziała, e si jej nie pieszy.
Mówiła, e sypialnia, któr maj teraz, jest zupełnie odpowiednia. Rozmowa o
sypialni sprawiła, a chwycił j za szyje, przyci gn ł do siebie i zacz ł szepta
dziecinnym głosem do jej ucha ró ne nieprzyzwoito ci. Nie odmówiła. Potulnie
poszła z nim na gór i pozwoliła mu rozebra si . Tak, jak to lubił. Rozpinał
guziki brudnymi od farby palcami. Udawała, e ceremonia rozbierania podnieca
j , ale dalekie to było od prawdy.
Jedyn rzecz , która wzbudzała w niej cho troch podniecenia, kiedy le ała
na trzeszcz cym łó ku z jego cielskiem miedzy nogami, było wyobra anie sobie,
e to Frank si z ni kocha.
Kilkakrotnie jego imi pchało si jej na usta. Za ka dym razem nie pozwalała
im go jednak wymówi . W ko cu otwarła oczy, by powróci do szarej
24
rzeczywisto ci. Rory linił jej twarz pocałunkami. Na dotyk jego ust cierpły jej
policzki.
Zdała sobie spraw , e zbyt cz sto nie b dzie w stanie tego z Rory'm robi .
Zbyt wiele wysiłku kosztowało j udawanie posłusznej ony: serce by jej p kło.
Kiedy wi c le ała pod nim, a wrze niowy wietrzyk, dostawszy si przez
otwarte okno do pokoju, owiewał jej twarz, zacz ła knu spisek. Spisek dla
zdobycia krwi.
25
Rozdział 5
Czasami wydawało mu si , e wieki całe min ły, kiedy spoczywał w cianie.
Wieki, które, jak si mo e pó niej okaza , s tylko przemijaj cymi godzinami
albo nawet minutami.
Teraz wszystko si zmieniło; miał szans st d uciec. Jego duch wpadał w
radosny nastrój na sam my l o tym. Była to wprawdzie krucha szansa, co do
tego nie chciał siebie samego okłamywa . Było wiele powodów, z których całe
przedsi wzi cie mogło spali na panewce. Po pierwsze, Julia. Pami tał j jako
pospolit , wypindrzon kobiet , której wychowanie uniemo liwiało prze ycie
prawdziwej rozkoszy. Miał j , oczywi cie. Jeden raz. Pami tał ten dzie , po ród
tysi cy, w których prze ywał akt miło ci, z pewn satysfakcj . Opierała si mu
tylko tyle, ile wymagała tego jej pró no . A potem oddała mu si z tak
gwałtownym zapałem, e prawie stracił nad sob panowanie.
W innych okoliczno ciach zdmuchn łby j spod nosa niedoszłemu m usiowi,
ale braterska solidarno nie zezwalała na to. Zreszt w tydzie lub dwa miałby
jej ju dosy i pozostałby z kobiet , której ciało nie stanowiłoby adnej dla niego
atrakcji, a dodatkowo miałby na karku brata. Wszystko to nie było warte
zachodu.
Poza tym, były jeszcze nowe wiaty do zdobycia. Nast pnego dnia pojechał na
Wschód: do Hong Kongu i Sri Lanki. W pogoni za bogactwem i przygod .
Znalazł je. Przynajmniej na jaki czas. Wcze niej lub pó niej wszystko
przepłyn ło mu mi dzy palcami. Z czasem zacz ł si zastanawia , czy to
okoliczno ci pozbawiały go tego wszystkiego, co cenne w yciu, czy te on sam nie
potrafi tego dobra utrzyma . Pogo my li, skoro tylko rozpocz ła si , przybierała
coraz wi ksze tempo. Gdziekolwiek si nie pojawił, znajdował dowody tej
przykrej prawdy: nie osi gn ł ani nie spotkał niczego w swoim yciu. Ani adnej
osoby, ani stanu ducha czy ciała. Gotów był dla uzyskania tego na najwi ksze
nawet cierpienia.
Rozpocz ła si droga po równi pochyłej. Prze ył trzy miesi ce depresji i
rozgoryczenia na granicy samobójstwa. Ale nawet odkryty w ten sposób nihilizm
nie przyniósł mu ulgi. Je li nie istniało nic, co warte byłoby ycia, nie istniało te
nic, dla czego warto byłoby umiera . Bł kał si mi dzy tymi skrajno ciami, a
my li ust piły wizjom jakiegokolwiek narkotyku, jaki wpadał mu w r ce.
Jak dowiedział si o kostce Lemarchanda? Ju nie pami tał. Mo e w knajpie,
mo e w rynsztoku, z ust jakiego samotnika. Wówczas było to dla niego co
wielkiego: marzenie o krainie rozkoszy, w której ci, których zm czyły płoche
przyjemnostki człowieczego bytu, mogli odkry nowy wymiar rozkoszy. Jaka
miała by droga do tego raju? Było ich kilka, jak mu mówiono. Mapy przestrzeni
mi dzy tym, co prawdziwe, i tym, co prawdziwsze, wykonane przez podró ników,
których ko ci od dawna ju kryła ziemia. Jedna z takich map miała si
znajdowa w piwnicach watyka skich, ukryta w kodzie teologicznych rozpraw,
nie czytanych od czasów Reformacji. Inna, w formie dzieła origami, miała by
rzekomo w posiadaniu markiza de Sade, który u ył jej, b d c wi niem Bastylii,
jako zapłaty stra nikowi za papier, na którym napisał „Sto dwadzie cia dni
Sodomy”. Jeszcze inna była dziełem rzemie lnika wytwarzaj cego pozytywki,
26
zwanego Lemarchandem. Była to wła nie pozytywka tak zaprojektowana, e
mo na było bawi si ni przez połow ycia i jeszcze nie dosta si do jej rodka.
Opowie ci. Opowie ci. Mimo e nauczył si nie wierzy ju w nic, było mu
niezwykle trudno wybi sobie z głowy t , trudn do sprawdzenia, prawd . Mijał
czas, a fantazje wci szumiały mu w głowie.
Było to w Düsseldorfie, dok d pojechał przemycaj c heroin . Tam znów
usłyszał histori kostki Lemarchanda. Jego ciekawo raz jeszcze wystawiona
została na prób . Tym razem jednak tak długo tropił historyjk , a znalazł jej
ródło. Człowiek nazywał si Kircher, cho pewnie przyznawałby si jeszcze do
wielu innych nazwisk. Tak, Niemiec potwierdził istnienie kostki. Owszem, znal
sposób udzielenia Frankowi pomocy w zdobyciu tajemniczej pozytywki. Za jak
cen ? Drobne uprzejmo ci; tu i tam. Nic szczególnego. Frank wy wiadczył
uprzejmo ci, umył r ce i upomniał si o zapłat .
Kircher dał mu wskazówki, w jaki sposób najlepiej złama piecz na
wynalazku Lemarchanda. Instrukcje były cz ciowo praktyczne, a cz ciowo
metafizyczne. Rozwi zanie zagadki polega na podró owaniu. Tak powiedział.
Kostka, jak si zatem wydawało, nie była map drogi, ale drog sam w sobie.
To nowe uzale nienie szybko wyleczyło go z narkotyków i alkoholu. By mo e
był inny sposób, by tak nagi wiat, eby odpowiadał jego marzeniom.
Powrócił do domu na Lodovico Street. Do opustoszałego domu, którego ciany
były teraz jego wi zieniem. Przygotował si do podró y. Tak, jak mu to wyło ył
Kircher. Przygotował si na przyj cie wyzwania, jakim było rozwi zanie
Konfiguracji Lemarchanda. Nigdy jeszcze w swoim yciu nie był tak
wstrzemi liwy ani tak skupiony na osi gni ciu tylko jednego celu. Przez kilka
dni, gdy zgł biał tajemnic kostki, prowadził ycie, które mogłoby zawstydzi
wi tego. Cał sw energi spo ytkowywał na przygotowania do ceremonii, która
miała wkrótce nast pi .
Był arogancki w post powaniu z Obrz dkiem Blizny. Teraz to widział. Ale oni
byli wsz dzie - w wiecie i poza nim. Moce, które zach cały do takiej arogancji,
czyniły tak, bo ni handlowały. Ale to by nie wystarczyło, eby go pogn bi .
Prawdziwy bł d polegał na przekonaniu, i jego definicja przyjemno ci pokrywa
si z t , któr uznaj Cenobici.
Było zatem tak, e przynie li mu nieobliczalne cierpienia. Przedawkowali ze
zmysłowo ci do tego stopnia, e jego wiadomo niemal popadała w obł d, a
potem zaserwowali mu do wiadczenia, na których wspomnienie jeszcze dzi
dostaje konwulsji. Oni za to wła nie nazywali przyjemno ci . I by mo e o to im
chodziło. A by mo e nie. Z ich sposobem my lenia nie mo na było by pewnym
niczego. Byli beznadziejnie m tni i niejednoznaczni. Nie uznawali adnych
nagród i kar, dzi ki którym mógłby chocia liczy na zel enie tortur. Nie
obchodziło ich te adne błaganie o lito . Próbował tego przez wiele tygodni i
miesi cy dziel cych dzie dzisiejszy od momentu rozwi zania zagadki.
Po tej stronie Schizmy nie było miejsca na współczucie. Tutaj królowały
lamenty i szyderstwo. Czasami (przez godzin woln od horroru lub nawet przez
czas jednego oddechu) zdarzało mu si płaka ze szcz cia. Panował tu jednak
miech: pojawiaj cy si paradoksalnie w obliczu jakiej kolejnej tragedii,
modelowanej przez In yniera, w imi nieszcz cia.
27
Wymy lno tortur rosła. Musiały zosta kiedy przygotowane przez umysł
dokładnie rozumiej cy, co to znaczy cierpie . Wi niowie mieli prawo wgl du w
wiat, w którym niegdy yli. Ich cele -kiedy nie prze ywali akurat adnych
przyjemno ci - umieszczone były w miejscach z widokiem dokładnie na to samo
miejsce, w którym rozpracowali kostk . W przypadku Franka był to pokój na
pi trze, pod numerem pi dziesi t pi na Lodovico Street.
Przez wi ksz cz roku widok był nieciekawy. Nikt przecie nie zagl dał do
domu. A potem wprowadzili si oni: Rory i liczna Julia. I znowu zacz ł mie
nadziej ...
Słyszał szepty tu i tam, e istniej drogi ucieczki; bramy w systemie, które
pozwalały na skupienie si w sobie i, dzi ki sprytowi, przeci ni cie si do pokoju,
z którego si przyszło. Je li wi zie zdołał uciec, nie było sposobu, aby hierofanty
poszły w lad za nim. One musiałyby zosta wezwane na t stron Schizmy. Bez
takiego zaproszenia musiały pozostawa na progu jak psy, drapi c i drapi c, ale
bez mo liwo ci wej cia. Dlatego ucieczka, je li zostałaby uwie czona sukcesem,
przyniosłaby dekret uwolnienia, a wi c całkowite rozwi zanie bł dnego
mał e stwa zawartego przez wi nia. Nie było w tym zreszt adnego ryzyka.
Jaka kara mogłaby by gorsza ni my l o bólu bez nadziei na odzyskanie
wolno ci?
I los si do niego u miechn ł. Niektórzy wi niowie opu cili wiat, nie
pozostawiwszy jakiegokolwiek znaku, który mógłby posłu y do odtworzenia ich
ciał. On za pozostawił. Jego ostatni czynno ci , je li nie liczy krzyku, było
opró nienie j der na podłog . Martwa sperma stanowiła skromn pami tk
istoty jego samego. Było to jednak wystarczaj co du o. Kiedy drogi braciszek
Rory (słodki Rory) pozwolił szpachelce zrani si , umo liwiło to Frankowi
skorzysta z jego bólu. Znalazł jaki punkt zaczepienia dla siebie. Teraz wszystko
zale ało od Julii.
Czasami, m cz c si wewn trz ciany, my lał, e Julia zl knie si i pozostawi
go na pastw tortur. Albo te przemy li swoj wizj i dojdzie do wniosku, e było
to przywidzenie. Je li tak b dzie, nie ma dla niego ratunku. Nie miał do energii,
by powtórzy widowisko, które zaprezentował Julii.
Ale były jednak oznaki nadziei. Na przykład to, e powracała do pokoju przy
dwóch czy trzech okazjach i po prostu stała tam, w milczeniu obserwuj c cian .
Nawet wyszeptała kilka słów, kiedy była ostatnio. Złapał jednak tylko ich
urywane strz py. Było w ród nich słowo „tutaj”. Było te „czekam” i „wkrótce”.
Do , by powstrzyma go od rozpaczy.
Miał te inny powód do optymizmu. Ona była stracona, czy nie? Widział to
w jej twarzy na dzie przed tym, jak Rory skaleczył si . Była razem z Rory'm w
pokoju. Smutek i frustracja bez w tpienia malowały si na jej twarzy.
Tak. Ona była stracona. Po lubiła człowieka, którego nie kocha, i nie widzi
drogi wyj cia.
No tak, tak to jest. Mogli zbawi siebie nawzajem; poeci twierdz , e tak
kochankowie winni czyni . Był tajemnic , był ciemno ci , był wszystkim, o czym
marzyła. I je li tylko go uwolni, b dzie jej słu ył - o tak - a jej rozkosz osi gnie
próg w taki sposób, jak osi ga si wszystkie progi; gdzie silny staje si silniejszy, a
słabszy popada w całkowit słabo .
28
Rozkosz wówczas stawała si bólem i na odwrót. On znał to na tyle dobrze, e
mógł czu si panem w tym wiecie. Miał nadziej , e z ni b dzie w nim mieszkał
na zawsze.
29
Rozdział 6
W trzecim tygodniu wrze nia zrobiło si zimno. Arktyczny chłód przyniósł z
sob ostry wiatr, pozbawiaj c drzewa li ci w przeci gu zaledwie kilku dni.
Chłód zmuszał nie tylko do zmiany stroju, ale tak e do zmiany planów.
Zamiast pieszo, Julia udała si do miasta samochodem. Pojechała do centrum
wczesnym popołudniem. Znalazła bar zatłoczony lud mi w porze lunchu. Mimo
e panował do du y ruch, nie było tu hała liwie.
Klienci przychodzili i wychodzili. Młodzi, elegancko ubrani prawnicy i
ksi gowi rozprawiali o swoich ambicjach i zamierzeniach. Kilku takich, z których
tylko garnitury czyniły bogaczy, i, co bardziej interesuj ce, nieco samotnych ludzi
popijaj cych drinki. Julia zebrała niezły plon spojrze ogl daj cych si za ni
m czyzn głównie tych gogusiów w garniturach. Ale dopiero po godzinie, kiedy
przerwa na lunch w wielu firmach ko czyła si i trzeba było wraca do pracy,
dostrzegła w lustrze, e kto bacznie si jej przygl da. Przez kilka minut badali
si wzrokiem. Julia nadal popijała, nie okazuj c najmniejszego zainteresowania. I
nagle m czyzna wstał i podszedł prosto do jej stolika.
- Samotne popijanie? - zapytał.
Chciała uciec. Serce biło jej tak gło no, e była pewna, i nieznajomy je słyszy.
Ale nie. Zapytał, czy ma ochot na jeszcze jednego drinka. Powiedziała, e
owszem. Wyra nie zadowolony, e jego szturm nie został odparty, zamówił dwa
podwójne i usiadł obok. Miał czerstw , zarumienion twarz i przynajmniej o
jeden rozmiar za du y ciemnogranatowy garnitur. Tylko oczy zdradzały jego
nerwowo . Chwilami patrzył na ni , ale co sekund odrywał od niej wzrok i
obrzucał badawczym spojrzeniem wn trze baru.
Nie b dzie prowadziła z nim adnych powa nych rozmów, to ju
zadecydowała. Nie chciała wiedzie o nim zbyt wiele. Je eli b dzie trzeba,
najwy ej zapyta go o zawód i stan cywilny. Poza tym, niech b dzie po prostu
ciałem.
Jak dot d nie było niebezpiecze stwa spowiedzi. Spotykała ju kostki
brukowe, które były bardziej rozmowne. U miechał si raz po raz krótkim,
nerwowym grymasem, ukazuj cym z by zbyt pi kne, by mogły by prawdziwe.
Zaproponował kolejne drinki. Odmówiła tym razem, ale zapytała, czy ma czas na
kaw . A on na to, e ma.
- Dom jest tylko o kilka minut st d - odpowiedziała i poszli do samochodu.
Prowadz c wóz zastanawiała si , dlaczego poszło jej tak łatwo z t gór miecha
siedz c obok niej. Czy by ten m czyzna ze sztucznymi z bami i beznami tnymi
oczami był stworzony do roli ofiary? By mo e. Nie bała si jednak niczego, bo
wszystko było zbyt łatwe do przewidzenia.
Kiedy przekr ciła klucz w zamku i weszła do rodka, zdało si jej, e słyszy
jaki hałas w kuchni. Czy by Rory wrócił do domu wcze niej, mo e le si
poczuł? Zawołała. Nie było odpowiedzi. Dom był pusty. Prawie!
Od samego progu, cała rzecz była dokładnie ukartowana. Zamkn ła drzwi.
M czyzna w granatowym garniturze wpatrywał si w swoje wypiel gnowane
dłonie i czekał, a Julia go ugo ci.
30
- Czasami jestem bardzo samotna - powiedziała, przemykaj c obok faceta.
Wymy liła sobie to zdanie wczoraj wieczorem, le c w łó ku.
Skin ł w odpowiedzi. Na jego twarzy malował si strach i niepewno ; po
prostu nie mógł uwierzy , e spotyka go takie szcz cie.
- Czy chcesz jeszcze jednego drinka? - zapytała go. - A mo e od razu
pójdziemy na gór ?
Przybysz skin ł znowu.
- My l , e ju do piłem.
- A wi c na gór .
Zrobił niezdecydowany ruch w jej stron , jakby j chciał pocałowa . Nie
miała jednak ch ci na jego zaloty. Umkn wszy mu, zgrabnie wst piła na stopnie
schodów.
- Ja poprowadz - powiedziała. M czyzna potulnie pod ył za ni .
U szczytu schodów spojrzała na niego do tyłu i zobaczyła, jak chustk do nosa
ociera sobie pot z czoła. Zaczekała a do niej doł czy i potem poprowadziła go do
pokoju.
Drzwi stały otworem.
- Wejd , prosz - powiedziała.
Posłuchał polecenia. Skoro znalazł si w rodku, musiał przez kilka chwil
przyzwyczaja si do mroku. Jeszcze troch trwało, zanim dokonał odkrycia:
- Przecie tu nie ma łó ka.
Julia zamkn ła drzwi i wł czyła wiatło. Na drzwiach zawiesiła jedn z
marynarek Rory'ego. W kieszeni ukryty był nó .
A m czyzna znowu:
- Tu nie ma łó ka.
- A co, podłoga ci si nie podoba? - odparła.
- Na podłodze?
- Lepiej ci gnij marynark . Jest ci za gor co.
- O, tak - zgodził si , lecz ani drgn ł. Julia podeszła do niego i zacz ła
rozwi zywa mu krawat. Trz sł si , biedna owieczka! Biedny baranek
prowadzony na rze . Kiedy zdj ła mu krawat z szyi, pocz ł ci ga marynark .
Zastanawiała si , czy Frank to widzi. Jej oczy w drowały raz po raz na
ułamek sekundy w stron ciany.
Tak - pomy lała. - On tam jest. I widzi. On wie. Oblizuje usta i dr y z
niecierpliwo ci.
„Baranek” przemówił:
- Dlaczego ty nie... - zacz ł. - Dlaczego ty te ...
- Czy chciałby zobaczy mnie nag ? - droczyła si z nim. Oczy poja niały mu
z podniecenia.
- Tak - powiedział szybko. - Tak, chciałbym.
- Bardzo?
- Bardzo.
Rozpinał guziki swojej koszuli.
- Mo e zobaczysz - powiedziała. U miechn ł si do niej cierpko.
- Czy to jaka gra? - zagadn ł j znowu.
31
- Je li tego chcesz - powiedziała i pomogła mu wydosta si z koszuli. Jego
ciało było blade jak wosk. Klatka piersiowa wydatna, brzuch te . Poło yła mu
dłonie na twarzy. Pocałował koniuszki jej palców.
- Jeste pi kna - powiedział, wyrzucaj c z siebie słowa z wysiłkiem, jakby
nabrzmiewały mu w gardle od wieków.
- Naprawd ?
- Przecie wiesz. Jeste liczna. Jeste najpi kniejsz kobiet , jak w yciu
widziałem.
- To bardzo miło z twojej strony - powiedziała i odwróciła si do drzwi.
Słyszała jak za jej plecami facet rozpina pasek, a spodnie zsuwaj si mu z nóg.
Tylko tyle i nic wi cej - pomy lała. Nie miała ochoty ogl da go w adamowym
stroju. Miała do patrzenia na niego w tym stanie.
Si gn ła do kieszeni w marynarce.
- O Bo e - baranek powiedział z nagła. Nie wyj ła zatem no a, tylko odwróciła
si i zapytała:
- O co chodzi?
Je li obr czka na palcu nie zdradziłaby jego statusu do tej pory, poznałaby w
nim onatego m czyzn po gaciach, które nosił - workowatych i spranych.
Bieli nie kupionej mu pewnie przez on , która od dawna nie my lała o nim jako
o kochanku.
- My l , e musz si wysiusia - powiedział. - Zbyt wiele whisky - wyja nił.
Wzruszył z lekka ramionami i skierował si w stron drzwi.
- Tylko na chwileczk - powiedział do jej pleców. Ale jej r ka trafiła z
powrotem do kieszeni w marynarce, zanim padły te słowa. Post pił w kierunku
drzwi. Julia odwróciła si do niego z rze nickim no em w dłoni.
Nie był do bystry, by spostrzec ostrze. Dopiero w ostatniej chwili na jego
twarzy pojawił si okropny wyraz, zdziwienia raczej ni strachu. Był to jednak
krótkotrwały grymas. W sekund pó niej ostrze tkwiło w jego wn trzno ciach,
tn c brzuch jak masło. Julia wyj ła nó i wpakowała mu go powtórnie w ciało.
Buchn ła krew. Wydawało si jej, e pokój zacz ł si chwia , a cegły wpadły
w dr enie na widok wylewaj cego si z ran strumienia.
Przez sekund podziwiała ten fenomen, ale ju w nast pnej chwili baranek
przekl ł szpetnie. Zamiast jednak ucieczki spod no a, jak tego oczekiwała Julia,
facet zrobił krok w jej stron i wydarł jej nó z r ki. Nó poleciał po podłodze i
zatrzymał si na cianie. Teraz facet rzucił si na ni .
Chwycił j za włosy i poci gn ł. Wydawało si , e nie chce jej atakowa , ale
raczej szuka drogi ucieczki - skoro tylko Julia usun ła si spod drzwi, wypu cił
p k jej włosów z dłoni. Opadła na cian patrz c jak m czyzna mocuje si z
klamk , a drug r k trzyma si za poraniony brzuch.
Teraz działała z szybko ci pantery. Szybko podbiegła do miejsca, gdzie
upadł nó i znów rzuciła si na swoj ofiar . Udało mu si uchyli drzwi, ale nie
na tyle, by mógł wyj . Wbiła nó w jego zaczerwieniony kark. Zawył z bólu i
wypu cił z dłoni klamk . Wysuwała ju narz dzie zbrodni z jego szyi i wbiła je po
raz drugi, trzeci i czwarty. Straciła rachub co do ilo ci pchni . Jej furia była
zemst za to, e facet nie chciał upa spokojnie i umrze po pierwszym ataku.
Zatacza] si przez moment po pokoju, j cz c i wyj c. Krew płyn ła g stym
32
strumieniem po jego torsie i nogach. Wreszcie, kiedy ju stracił oddech, padł
ci ko na kolana i zwalił si na podłog .
Tym razem była pewna, e zmysły nie oszukuj jej. Pokój, lub te jego duch,
odpowiedział mi kkimi westchnieniami.
W oddali bił dzwon...
Spostrzegła, e baranek nie daje znaku ycia. Podeszła do jego ciała i
powiedziała:
- Dosy teraz?
Potem poszła do łazienki umy twarz.
Id c korytarzem posłyszała, jak pokój j czy -nie potrafiła znale lepszego
słowa na okre lenie tych odgłosów. Stan ła, wahaj c si czy nie zawróci . Ale
krew zasychała ju na jej dłoniach. Lepka ma budziła w niej obrzydzenie.
W łazience zdj ła z siebie bluzk w kwiaty i najpierw obmyła dłonie, potem
ramiona i wreszcie szyj . Woda chłodziła j i głaskała czule jej ciało. Czuła si
wietnie. Uporawszy si z myciem, umyła dokładnie nó , spłukała umywalk i
wróciła korytarzem do pokoju bez tracenia czasu na wycieranie si czy ubieranie.
Nie potrzebowała ani jednego, ani drugiego.
Pokój buchał gor cem, niczym piec hutniczy. Energia martwego m czyzny
pulsowała wokół. Ale nie miała szansy dosta si zbyt daleko. Krew ju płyn ła
strumieniem w stron ciany, gdzie ukryty był Frank. Ciecz zdawała si wrze ,
pełzaj c w stron ciany. Tam za , skoro osi gn ła odpowiedni dystans, znikała
wsi kaj c bezpowrotnie w podłog . Julia patrzyła jak zaczarowana. Ale to nie
było wszystko. Co dziwnego działo si ze zwłokami. Pozbawiane były ka dego
warto ciowego elementu. Ciało wpadło w konwulsj , jakby wysysane od rodka.
Gazy bł dziły po jego bebechach i w gardle. Skóra wysychała błyskawicznie,
wprost przed oczami Julii. W pewnej chwili sztuczne z by spadły w tył, do
przełyku, a dzi sła je okalaj ce pod yły wnet za nimi.
W kilka chwil było ju po wszystkim. Cokolwiek mogło mie w ciele faceta
warto , zostało zabrane. Resztki nie zaspokoiłyby głodu gromady pcheł. Była
zauroczona.
Nagle arówka zacz ła migota . Spojrzała na cian . Była pewna, e ciana
zadr y i wypluje ze swych czelu ci jej ukochanego. Ale nic takiego nie wydarzyło
si . arówka zgasła. Była tylko smuga wiatła wpadaj cego do pokoju przez
nadgryzione ju z bem czasu rolety.
- Gdzie jeste ? - zapytała. ciany pozostały nieme.
- Gdzie jeste ?
Nadal cisza. Temperatura pokoju spadała. Na piersiach Julia dostała g siej
skórki. Rzuciła okiem na zegarek, wci zapi ty na resztkach r ki
zaszlachtowanego m czyzny. Tykał jakby nigdy nic, nie odnotowawszy czasu
apokalipsy swego wła ciciela. Było za dwadzie cia pi ta. Rory powinien wróci za
jakie pół godziny, zale nie od ruchu w mie cie. A Julia miała jeszcze troch
roboty.
Zebrawszy granatowy garnitur i inne rzeczy, zgniotła je i wło yła w kilka
plastikowych worków. Potem poszła po co wi kszego, eby zebra pozostało ci
po ciele ofiary. Miała nadziej , e Frank pomo e jej przy tej robocie, ale skoro on
si nie pokazywał, wszystko spoczywało na jej barkach.
33
Kiedy wróciła do pokoju, unicestwianie resztek ciała ofiary wci
post powało, ale teraz ju znacznie wolniej. By mo e Frank wci znajdował
pokarm, który mo na było wycisn z ciała, cho miała co do tego w tpliwo ci.
By mo e jego osłabione ciało nie miało do siły, by skutecznie wydobywa cenne
k ski.
Kiedy popakowała wszystko w torb , wa yła ona mniej wi cej tyle, co małe
dziecko. Zawi zała worek i wła nie miała zej do samochodu, gdy usłyszała, e
drzwi do domu otwieraj si .
Odgłosy wyzwoliły w niej panik , której za wszelk cen chciała unikn .
Zacz ła si trz
, a łzy same popłyn ły jej z oczu.
- Tylko nie teraz... - powiedziała do siebie, ale uczucie nie znikn ło od samego
powtarzania.
W pól drogi po schodach Rory zawołał:
- Kochanie?
Kochanie! miechu warte, ale Julia nie była w nastroju. Była tutaj, je li chciał
j znale - jego kochanie, jego kotu - z obmytymi napr dce piersiami i trupem
w ramionach.
- Gdzie jeste ?
Zawahała si czy odpowiedzie , niepewna brzmienia, jaki przybra by mógł
jej głos.
Zawołał po raz trzeci. Głos zmienił si , kiedy przeszedł przez kuchni . Za
chwil Rory przekona si , e Julia nie gotuje zupy, nie stoi przy kuchence. Potem
na pewno pójdzie na pi tro. Miała zatem dziesi sekund, mo e pi tna cie.
Staraj c si porusza bezszelestnie w obawie, by Rory jej nie wykrył,
przeniosła tobołek do pustego pokoju na ko cu korytarza. Był zbyt mały na
sypialni (ewentualnie byłby dobry dla dziecka), wi c u ywali go jako graciarni .
Znajdowały si tu na wpół opró nione skrzynki, meble, których nigdzie nie udało
si wpasowa , najró niejsze mieci. Zostawiła resztki ciała m czyzny, by po
pewnym czasie powróci po nie. Ukryła je za uszkodzonym fotelem. Zamkn ła
drzwi na klucz dokładnie w momencie, gdy Rory zacz ł wchodzi na schody.
- Julia? Julia, kochanie, jeste tam?
W lizn ła si do łazienki i spojrzała w lustro. Ukazał si jej zamazany portret.
Podniosła bluzk , która zwisała z brzegu wanny i zało yła j na siebie. Nie
pachniała najlepiej i bez w tpienia była na niej krew, pomi dzy wzorzystymi
kwiatami, ale nie miała nic lepszego pod r k .
Rory nadchodził korytarzem. Słyszała jego słoniowaty chód.
- Julia?
Tym razem odpowiedziała, nie usiłuj c opanowa dr enia głosu. Lustro
potwierdziło jej obawy: musi po ali mu si , e nie jest w najlepszym nastroju.
Musiała to jako uwiarygodni .
- Czy dobrze si czujesz? - zapytał. Był za drzwiami.
- Nie - powiedziała. - Mdli mnie.
- O Jezu, kochanie...
- Zaraz b dzie po wszystkim.
Nacisn ł klamk , ale ona zamkn ła wcze niej drzwi na zatyczk .
- Czy mo esz mnie jeszcze przez chwil zostawi sam ?
34
- Czy zadzwoni po pogotowie?
- Nie - odparła. - Naprawd nie. Ale ch tnie napiłabym si troch brandy.
- Brandy...
- B d na dole jak najszybciej.
- Jak Pani sobie yczy - za artował. Liczyła jego kroki kiedy pod ał ku
schodom, a potem jak zst pował po stopniach. Kiedy uznała, e jest ju poza
zasi giem jego słuchu, otworzyła łazienk i wyszła na korytarz.
Popołudniowe sło ce zachodziło szybko. Korytarz wygl dał jak nie o wietlony
tunel.
Z dołu dochodziły odgłosy uderzania butelki w kieliszek. Przeszła tak szybko,
jak to tylko było mo liwe, do pokoju Franka.
Z mrocznego wn trza nie dochodził nawet najmniejszy szelest. ciany
przestały dr e . Ucichły te d wi ki dzwonów. Otwarła drzwi; zaj czały lekko.
Jeszcze nie do ko ca wysprz tała pokój po krwawej robocie. Na podłodze był
kurz, kurz z ludzkiego ciała. Skrawki wyschni tej skóry. Ukucn ła, by zebra je
dokładnie. Rory miał racj . Była rzeczywi cie doskonał gospodyni !
Kiedy powstała, co poruszyło si w najciemniejszym k cie pokoju. Spojrzała
w stron , z której dochodził odgłos, ale zanim zdołała dostrzec majacz cy cie ,
odezwał si głos:
- Nie patrz na mnie.
Był to głos nadzwyczaj utrudzonego człowieka - kogo wyniszczonego
prze yciami, ale był to głos człowieka, nie zjawy. Sylaby niosło to samo powietrze,
którym oddychała Julia.
- Frank? - powiedziała.
- Tak... dotarł do niej załamuj cy si głos. - To ja.
Z dołu Rory znów zawołał do niej:
- Czy ju czujesz si lepiej?
- Tak, prawie dobrze - odparła.
Głos za jej plecami wypowiedział jeszcze:
- Nie pozwól mu dosta si blisko mnie - słowa wypowiedziane były szybko i
gwałtownie.
- W porz dku - wyszeptała do niego, a potem do Rory'ego, gło niej: - B d za
sekundk . Wł cz jak muzyk . Co spokojnego.
Rory odpowiedział, e wł czy, i spocz ł na kanapie.
- Jeszcze nie jestem gotowy, by ci si pokaza - powiedział głos Franka. - Nie
chc , eby mnie ogl dała... nie chc , eby ktokolwiek mnie widział w takim
stanie... nie teraz.
Na chwil zamilkł i doko czył:
- Julio! B d musiał mie wi cej krwi.
- Wi cej!
- Tak. I to szybko.
- Ile jeszcze? - zapytała ciemno ci. Tym razem pochwyciła jednak jakie
zarysy jego wygl du. Nic dziwnego, e nie chciał si pokazywa .
- Po prostu wi cej - powiedział. Mimo e mówił zaledwie nieco gło niej, ni by
szeptał, było w głosie ponaglenie, które j zmartwiło.
- Musz i - powiedziała, słysz c dobiegaj ce j odgłosy muzyki.
35
Tym razem ciemno ci nie odpowiedziały. W drzwiach odwróciła si .
- Ciesz si , e jeste - powiedziała. Kiedy zamkn ła za sob drzwi, posłyszała
głos podobny troch do miechu, a troch do szlochu.
36
Rozdział 7
- Kirsty, to ty?
- Tak? Kto mówi?
- To ja, Rory...
Poł czenie nie było najlepsze, jakby zalało gdzie kabel telefoniczny. Była
jednak szcz liwa, e do niej zadzwonił. Niecz sto mu si to zdarzało, a kiedy ju
odzywał si po drugiej stronie drutu, wyst pował w imieniu swoim i Julii. Ale tym
razem, nie. Teraz Julia była tematem rozmowy.
- Co niedobrego si z ni dzieje, Kirsty - powiedział. - Nie wiem, co to jest.
- To znaczy, jest chora?
- Mo e. Jest jaka taka dziwna. I wygl da okropnie.
- Czy rozmawiałe ju z ni o tym?
- Ona twierdzi, e z ni wszystko w porz dku. Ale widz , e nie. My lałem, e
mo e ty z ni rozmawiała .
- Nie widziałam jej od czasu parapetówy.
- Jest jeszcze inna sprawa. Ona nawet nie chce wychodzi z domu. To zupełnie
nie w jej stylu.
- Czy chcesz, ebym... zamieniła z ni dwa słowa?
- Mogłaby ?
- Nie wiem, czy to co da, ale spróbuj .
- Nie mów jej, e dzwoniłem.
- Oczywi cie, e nie. Wpadn do niej jutro.
(- Jutro. To musi by jutro.
- Tak... wiem.
- Boj si , e si zatrac , Julio. Staczam si . )
- A ja zadzwoni do ciebie z biura w czwartek. Powiesz mi, co z ni wła ciwie
jest.
(- Staczasz si ?
- B d wiedzieli, e mnie nie ma.
- Kto?
- Blizna. Te gnoje, które mnie zabrały...
- Czekaj na ciebie?
- Zaraz za cian . )
Rory powiedział jej, jak bardzo jest wdzi czny, a ona z kolei - e dla
prawdziwego przyjaciela to drobnostka. Rory odło ył słuchawk na widełki.
Teraz oboje opiekowali si Juli - cieszyli, gdy czuła si dobrze, i martwili,
gdy miała złe sny.
Była to jedyna rzecz, która ich zacz ła ł czy .
M czyzna nosz cy biały krawat nie tracił czasu. Niemal natychmiast po tym,
jak ich oczy spotkały si , podszedł do Julii. Zdecydowała jednak, mimo e do niej
sam podszedł, e nie jest odpowiedni. Zbyt silny, zbyt pewny siebie. Po tym, jak
pierwszy si opierał, postanowiła, e b dzie wybiera staranniej. Tak wi c, kiedy
Biały Krawat zapytał, co pije, powiedziała mu, eby dał jej spokój.
37
Najwyra niej był przyzwyczajony do odmowy ze strony kobiet, gdy od razu
wrócił na swoje miejsce przy barze. Julia za powróciła do swojego drinka.
Strasznie padało - ju od trzech dni. W barze było te mniej klientów ni
przed tygodniem. Raz po raz jaki zmokły szczur zagl dał na drinka i po
kwadransie znikał. A czas gonił. Było ju po drugiej. Tym razem nie chciała
ryzykowa , e przy łapie j wracaj cy wcze niej z pracy Rory. Dopiła drinka i
zdecydowała, e ten dzie nie b dzie szcz liwy dla Franka. Wyszła z baru na
deszcz, rozpostarła nad głow parasol i ruszyła w stron samochodu. Od razu
jednak usłyszała z tyłu za sob czyje kroki. Wkrótce Biały Krawat zrównał si z
ni i powiedział:
- Mój hotel jest niedaleko st d.
- Aha... - odrzekła tylko i szła dalej. Ale on nie dał si tak łatwo zby .
- Jestem tu tylko przez dwa dni - powiedział. Nie ku mnie - pomy lała.
- Po prostu szukam towarzystwa... - ci gn ł - nie mam do kogo otworzy ust.
- Czy by?
Chwycił j za nadgarstek tak mocno, e prawie krzykn ła. Wtedy wiedziała
ju , e b dzie musiała go zabi . On za dostrzegał w jej oczach po danie.
- Do hotelu? - zapytał.
- Nie za bardzo lubi hotele. S takie bezosobowe.
- Masz lepszy pomysł? - powiedział. Oczywi cie, e miała.
Powiesił ociekaj cy wod płaszcz na stojaku w sieni. Julia zaproponowała mu
drinka. Na imi miał Patrick i przyjechał tu z Newcastle.
- W interesach. Ale nie za dobrze mi poszło tym razem.
- Dlaczego? Wzruszył ramionami:
- Pewnie nie jestem zbyt dobry w biznesie. Ot, co!
- A czym si zajmujesz? - zapytała.
- A co ci to, tak naprawd , obchodzi? - odparł szybko i ostro.
U miechn ła si cierpko. Musi go szybko zabra do pokoju na górze, zanim
polubi jego towarzystwo.
- To mo e darujmy sobie w ogóle t pogaw dk ? - powiedziała. Poszła na
całego, ale nic lepszego nie przyszło jej do głowy. Wypił jednym haustem reszt
drinka i pod ył za Juli .
Tym razem nie zostawiła uchylonych drzwi, ale zamkn ła je na klucz. Faceta
zaintrygowało to.
- Ty pierwsza - powiedział, kiedy otwarła drzwi.
Poszła wi c pierwsza. On za ni . Tym razem postanowiła, e nie b dzie
adnego rozbierania. Je li troch cennej krwi miało wsi kn w jego ubranie,
niech tak b dzie. Byle tylko nie dawa mu szansy na spełnienie tego, co mu chodzi
po głowie w pokoju, w którym przecie nie s sami.
- Zamierzasz si pierdoli tu, na tej podłodze? - zapytał wprost.
- Masz co przeciwko?
- Nie, je li to tobie pasuje - odparł i wpił si w jej usta, penetruj c jej z by
j zykiem. Zauwa yła, e ju jest podniecony; czuła, e ju mu stwardniał. Ale na
ni czekała tutaj robota. Musi przela krew i nasyci swego podopiecznego.
38
Przerwała pocałunek i próbowała wy lizn si z jego ramion. Nó umie ciła
zawczasu w kieszeni marynarki, na drzwiach. Kiedy nie mogła go dosi gn , nie
czuła si pewnie wobec m czyzny.
- Jaki problem? - zapytał.
- Nie... - odparła. - Ale nie musimy si te tak bardzo pieszy . Mamy
mnóstwo czasu!
Dotkn ła rozporka spodni m czyzny, by go upewni o swoich zamiarach. Jak
głaskany pod szyj pies, m czyzna przymkn ł oczy.
- Jeste dziwna, wiesz?... - zauwa ył.
- Teraz nie patrz - zawołała nagle.
- Hmm?
- Zamknij oczy!
Nie wiedział, o co chodzi, ale posłuchał. Cofn ła si do drzwi i na wpół
obróciła, by wyci gn nó z kieszeni, a jednocze nie nie traci faceta z oczu.
Miał zamkni te oczy i rozpinał wła nie rozporek, kiedy Julia chwyciła
r koje no a.
Nagle cie poruszył si .
Usłyszał hałas i natychmiast otworzył oczy.
- Co to było? - zapytał wpatruj c si w ciemno ci.
- Nic - stwierdziła wyci gn wszy bez przeszkód nó ze skrytki. Odwrócił si i
oddalał od niej, id c w poprzek pokoju.
- Tam kto jest...
- Nie!
-... tutaj!
Ostatnie słowo zamarło mu na ustach, gdy spostrzegł poruszenie w rogu
pokoju.
- Co... Na Boga! Co to jest?
Wskazał palcem w gł b pokoju. Ona ju jednak go miała. Zacz ła szatkowa
mu kark z rze nick dokładno ci . Krew trysn ła natychmiast g stym
strumieniem, uderzaj c głucho o cian . Słyszała odgłosy ukontentowania,
wydawane przez Franka, a potem skarg m czyzny: długi i niski j k. Chwycił
si za szyj , eby zatamowa upływ krwi, ale zaatakowała znowu. Bez lito ci ci ła
po palcach, po twarzy. Wreszcie, zachwiał si i padł na podłog .
Usun ła si , eby nie zawadzi o jego nogi. W rogu widziała Franka, jak
kołysze si wr cz z rado ci.
- Moja dobra kobietko... - powiedział.
Nie wiedziała, czy to tylko złudzenie, czy te rzeczywi cie jego głos był ju
znacznie wyra niejszy. Przypominał jej głos, który słyszała tysi ce razy,
rozpami tuj c chwile rozkoszy sprzed lat.
Nagle u drzwi zadzwonił dzwonek. Zamarła z przera enia.
- O Bo e - wypowiedziała.
- Jest wy mienity - odpowiedział cie . - Tak dobry, jakby był martwy.
Spojrzała na m czyzn i spostrzegła, e Frank ma racj . ył jeszcze i trz sł
si .
- Jest naprawd du y. I dorodny - rozkoszował si Frank.
39
Teraz był w zasi gu jej wzroku. Był zbyt łapczywy, eby dba o ni .
Zobaczyła go po raz pierwszy w cało ci. Był parodi - nie tylko człowiecze stwa,
ale i parodi ycia. Odwróciła głow .
Dzwonek zabrzmiał znowu. Dłu ej ni poprzednim razem.
- Id i otwórz - poprosił Frank. Nie odpowiedziała.
- No id - ponaglił j zwracaj c si w jej stron . Patrzyły na ni ja niej ce
oczy umieszczone w bezkształtnej masie.
Dzwonek odezwał si po raz trzeci.
- Kto tam jest bardzo nachalny - powiedział, próbuj c teraz perswazji, skoro
nie usłuchała polecenia. - Naprawd my l , e powinna zej na dół i otworzy
drzwi.
Przestała mu si przygl da i skupiła uwag na zwłokach na podłodze.
I znowu usłyszała dzwonek.
Rzeczywi cie, lepiej było otworzy . Wyszła z pokoju, próbuj c nie słysze
d wi ków wydawanych przez Franka. Mo e to był agent ubezpieczeniowy albo
wiadek Jehowy z najnowszymi wiadomo ciami o zbawieniu? Tak, nie miała nic
przeciwko temu. Dzwonek zad wi czał znowu.
- Ju id - zawołała przez drzwi, piesz c si teraz, jakby bała si , e przybysz
sobie pójdzie. Miała pogodny wyraz twarzy, gdy otwierała w ko cu drzwi.
U miech znikn ł jednak natychmiast.
- Kirsty?!
- Mało brakowało i ju bym sobie poszła.
- Ja... spałam.
- Aha!
Kirsty patrzyła na ni ze zdziwieniem. Z opisu Rory'ego wynikało, e
powinna wygl da nie najlepiej. Tymczasem było wr cz przeciwnie. Julia miała
zarumienion twarz; kosmyki pozlepianych włosów poprzyklejały si do jej
spoconego czoła. Nie wygl dała jak kobieta, która dopiero co wstała z łó ka. No, z
łó ka mo e tak, ale nie ze snu.
- Zaszłam tylko tak - zacz ła - na pogaw dk ...
Julia wzruszyła ramionami.
- Nie jestem pewna, czy wybrała najlepszy moment - powiedziała.
- Rozumiem.
- Mo e mogłyby my si spotka pod koniec tygodnia?...
Kirsty spojrzała za plecy Julii. Ujrzała wilgotny jeszcze m ski płaszcz na
wieszaku.
- Czy jest Rory? - zaryzykowała.
- Nie - powiedziała Julia. - Oczywi cie, e nie. Jest w pracy. Twarz jej nagle
przybrała kamienny wyraz: - Czy po to przyszła ? eby zobaczy si z Rory'm?
- Nie, ja...
- Nie musisz mnie prosi o zgod . Rory jest dorosły. Oboje mo ecie robi , co
si wam, kurwa, podoba.
Kirsty nie próbowała ju si spiera . Volte face pozostawiła j w osłupieniu.
- Id do domu - powiedziała Julia. - Nie chc teraz z tob rozmawia .
Zatrzasn ła drzwi.
40
Kirsty jeszcze przez dobr chwil stała na schodku trz s c si cała. Nie miała
najmniejszych w tpliwo ci, co si tu działo. Ociekaj cy płaszcz, podniecenie Julii
- jej zaczerwieniona twarz, jej nagły wybuch gniewu. W domu był kochanek.
Biedny Rory le wszystko rozumiał.
Zeszła ze stopnia i zacz ła i w stron ulicy. Głow wypełniały jej tysi ce
my li. W ko cu jedna z nich wybiła si na pierwszy plan: jak o tym wszystkim
powie Rory'emu? Złamie mu tym przecie serce, nie miała co do tego adnych
w tpliwo ci. A na siebie sam , jako zwiastunk nieszcz cia, ci gnie niech .
Była bliska płaczu.
Łzy nie pociekły jej jednak, gdy inne, przedziwne uczucie zaj ło jej uwag .
Kto obserwował j . Czuła czyje spojrzenie z tyłu swej głowy. Julia? Czuła
przez skór , e to nie była Julia. A wi c jej kochanek. Tak, kochanek!
Wyszedłszy z cienia domu, nie mogła oprze si pokusie, by odwróci głow za
siebie i spojrze .
W pokoju na poddaszu stał przy oknie Frank i spogl dał przez dziur w
rolecie, któr wła nie wydłubał. Kobieta, której twarz z ledwo ci rozpoznawał,
gapiła si na dom. Dokładnie - na okno, za którym stał Frank. Przekonany był, e
nie jest w stanie go dojrze , wi c nie przerwał obserwacji. Widywał ju w yciu
niejednokrotnie bardziej zgrabne kobiety, ale co w braku szyku Kirsty
zastanowiło go. Z jego do wiadcze wynikało, e takie kobiety były cz sto
znacznie lepszym towarzystwem ni pi kno ci w rodzaju Julii. Były gotowe na
takie rzeczy, o jakich pi knotki nigdy by nawet nie pomy lały. No i mo na było
liczy na ich wdzi czno za samo tylko zwrócenie na nie uwagi. Mo e kiedy tu
jeszcze wróci ta kobieta. Miał nadziej , e wróci.
Kirsty zlustrowała fasad domu, ale nic nie zwróciło jej uwagi. Okna były
albo puste, albo szczelnie zasłoni te. Mimo to dziwne uczucie nie opuszczało jej,
było wr cz tak silne, e zakłopotana odwróciła si i poszła.
Deszcz rozpadał si na dobre, gdy szła przez Lodovico Street. Powitała go z
ulg - przyniósł jej ochłod i umo liwił jej płacz. Łez, które płyn ły jej z oczu, nie
było mo na odró ni od kropli wody.
Julia, dr c na całym ciele, powróciła na gór . W drzwiach natkn ła si na
człowieka z białym krawatem. Lub te raczej na jego głow . Tym razem, z
nadmiernej łapczywo ci lub głodu, Frank rozczłonkował całe ciało. Kawałki ko ci
i wysuszonej skóry walały si po pokoju.
Samego smakosza jednak nie było wida .
Zawróciła do drzwi. Był tam i zast pił jej drog . Min ło zaledwie kilka minut
od czasu, gdy widziała go, jak z wysiłkiem pochylał si nad ofiar , by wyssa z
niej energi . Przez ten krótki czas zmienił si nie do poznania. Tam, gdzie dot d
zwisały zwiotczałe resztki, teraz pr yły si muskuły. Na nowo została na nim
nakre lona mapa t tnic i ył. Pulsowały skradzionym yciem. Na głowie miał
nawet troch włosów; nieco przedwcze nie wobec braku naskórka.
To wszystko jednak nie poprawiło jego wygl du ani troch . A nawet by mo e
pogorszyło. Poprzednio nie mo na było rozpozna adnej konkretnej cz ci ciała.
Teraz składał si z przypadkowych fragmentów tu i tam groteskowo poł czonych.
Tragedia i rozmiary jego wyniszczenia ujawniły si ze zdwojon ostro ci .
41
Ale nie to było najgorsze. Przemówił. A kiedy zacz ł wypowiada pierwsze
sylaby, zorientowała si , e jest to bez w tpienia głos Franka. Łamane sylaby
znikn ły.
- Wszystko mnie boli - powiedział.
Jego pozbawione brwi i powiek oczy patrzyły wyczekuj co. Próbowała ukry
swoje obrzydzenie, ale jednak nie mogła oprze si uczuciu zdegustowania.
- Nerwy znowu działaj - mówił - ale bol .
- Jak ci mog pomóc? - zapytała.
- Mo e... troch banda y.
- Banda y?
- Pomó mi si zło y do kupy.
- Je li tylko chcesz.
- Ale b d potrzebował jeszcze, Julio. Jeszcze jedno ciało.
- Jeszcze jedno? - zapytała. - Czy by to jeszcze nie koniec?
- A co mamy do stracenia? - odparł, przysuwaj c si do niej.
Poczuła niepokój wobec jego blisko ci. Czytaj c strach z jej twarzy,
zatrzymał si .
- Wkrótce b d zupełnie normalny - obiecał - a kiedy b d ...
- Lepiej tu posprz tam - powiedziała, odwracaj c twarz.
- A kiedy b d , kochana Julio...
- Rory b dzie tu zaraz.
- Rory! - wypluł z siebie jego imi . - Mój kochany braciszek! Na Boga, jak
mogła wyj za tego nudziarza?
Poczuła wzbieraj cy w niej gniew.
- Kocham go - powiedziała. A po chwili poprawiła si : - My lałam, e go
kocham.
miech na jego twarzy karykaturalnie uwypuklił mierteln nago .
- Czy wierzysz w to, co mówisz? - zapytał. - Przecie to niezguła. Zawsze taki
był i zawsze b dzie. Nigdy nie miał zielonego poj cia o przygodzie.
- Nie tak, jak ty.
- Nie tak, jak ja.
Spojrzała na podłog . Mi dzy nimi le ała r ka trupa. Przez chwil zbierało jej
si na wymioty. Przed oczami stan ło jej wszystko, co ostatnio zrobiła, o czym
marzyła. Podrywanie m czyzn wiod ce nieuchronnie do mierci. Wszystko dla
tej mierci, któr by mo e uwie czy uwiedzenie. Pomy lała, e jest równie
szalona, jak on. Miała równie chore ambicje, jak on. No tak... ale to ju si stało.
- Uzdrów mnie - wyszeptał do niej. Chropawo znikn ła z jego głosu. Mówił,
jak czuły kochanek. - Ulecz mnie, prosz .
- Zrobi wszystko, co b d mogła - odrzekła. - Obiecuj !
- A potem b dziemy razem. achn ła si :
- A co b dzie z Rory'm?
- Jeste my przecie bra mi - powiedział. -Sprawi , e ujrzy on w tym m dro
losu, cud ycia. Przecie ty nie nale ysz do niego. Ju nie.
- Nie - odpowiedziała z przekonaniem.
- My nale ymy do siebie. Tego wła nie chcesz, prawda?
- Tak, tego chc .
42
- Wiesz, my l , e gdybym ciebie kiedy miał, nie popadłbym w rozpacz -
mówił. - I nie oddałbym swego ciała i duszy tak tanio.
- Tanio?
- Dla przyjemno ci. Dla zmysłów. W tobie... -przysun ł si do niej. Słowa
sprawiły, e nie drgn ła -... w tobie mogłem kiedy odkry sens ycia.
- Jestem tutaj - powiedziała. Nie my l c o tym wcale, wyci gn ła r k i
dotkn ła go. Ciało miał gor ce, wilgotne. Zdawało si , e wsz dzie mo na było
wyczu t tno; w ka dym p ku nerwów, w ka dym skrawku ciała. Kontakt
podniecił j . Tak, jakby do tej pory nie całkiem wierzyła, e jest tam naprawd .
Teraz było to poza wszelk dyskusj . Stworzyła tego m czyzn , a raczej
odtworzyła. Mogła mu da ciało dzi ki swojemu sprytowi i przemy lno ci. Czuła
dreszcz, dotykaj c jego wra liwego ciała. Był to dreszcz posiadania.
- Teraz nadchodzi najwi ksze niebezpiecze stwo - powiedział. Dot d mogłem
ukry si bez kłopotu. Praktycznie rzecz bior c - nie było mnie. Ale to ju jest
sko czone.
- Nie masz racji. O wszystkim pomy lałam.
- Musimy działa bardzo szybko. Musz by na powrót normalny i silny. Za
ka d cen . Zgadzasz si ?
- Oczywi cie.
- Potem b dzie koniec twego oczekiwania, Julio.
Puls przy pieszył w nim na t my l.
Padł przed ni na kolana. Jego nie wyko czone r ce dotykały jej ud, a potem
ust.
Zapominaj c o niesmaku, poło yła mu r ce na głowie. Czuła jego niemowl ce
jedwabiste włosy i gładk ko czaszki.
Skoro rozpacz nauczyła j wyciska z kamienia krew, tym razem była pewna,
e z tej szkaradnej postaci wydob dzie upragnion miło .
43
Rozdział 8
W nocy rozszalała si burza. Bez deszczu, ale za to z piorunami. Powietrze
pachniało jak mokra stal.
Kirsty nigdy nie sypiała dobrze. Nawet jako dziecko, mimo e matka znała
kołysanki zdolne ukołysa do snu pułk kawalerzystów, nie potrafiła zapa w
spokojny sen. Nie, nie niły si jej koszmary, a w ka dym razie nie takie, które by
jeszcze rano pami tała. To była niech do snu samego w sobie. Co j
powstrzymywało od zamkni cia oczu i powolnego wyzbywania si kontroli nad
sob .
Była zatem szcz liwa dzisiejszej nocy dzi ki błyskawicom i gło no wal cym
piorunom. Miała wymówk , eby nie i do łó ka, tylko popija herbat i
podziwia spektakl za oknem.
Miała te dzi ki temu czas na my lenie, czas na przeanalizowanie problemu
dr cz cego j od czasu niefortunnej wizyty na Lodovico Street. Nadal wszak nie
była ani troch bli ej rozwi zania.
Jedna my l szczególnie nie dawała jej spokoju. A je li myliła si ? A je li le
oceniła sytuacj ? Co b dzie, je li Julia przedstawi doskonale tłumacz cy j
dowód niewinno ci? Utraci Rory'ego natychmiast.
Mimo wszystko, czy mogła milcze ? Nie zniosłaby my li, e ta kobieta mieje
si za plecami z jej naiwno ci. Na my l o tym krew gotowała si w jej yłach.
Jedynym mo liwym wyj ciem było czeka i patrze . Zobaczy , czy mo na
zdoby jaki niepodwa alny dowód. Je li jej najgorsze przeczucia zostałyby
potwierdzone, nie miałaby innego wyj cia, jak tylko powiedzie o wszystkim
Rory'emu.
Tak. To była odpowied . Czeka i patrze , patrze i czeka .
Burza przewalała si godzinami, odmawiaj c jej snu prawie do czwartej nad
ranem. Kiedy w ko cu zasn ła, był to sen cierpliwego obserwatora. Jasny i pełen
wizji.
Wichura zamieniła dom w poci g duchów. Julia usiadła na dole i liczyła
sekundy mi dzy kolejnym błyskiem a uderzeniem pioruna. Nigdy nie lubiła
burzy. Ona: morderczyni, z ywym trupem w obj ciach. Tak, to był kolejny
paradoks, oprócz tych, których kolekcja ostatnimi dniami rosła bardzo szybko w
jej yciu. Kilka razy my lała o tym, eby pój na gór i dogodzi sobie z
Frankiem, ale wiedziała, e byłoby to nierozs dne. Rory mógł wróci lada chwila.
Był na przyj ciu w firmie; pewnie wróci pijany i - jak wynika z jej do wiadcze -
nie najmilszy.
Wichura wzmagała si . Wł czyła telewizor, eby zagłuszy ryk burzy, ale na
niewiele to si zdało.
O jedenastej przyszedł Rory, rozpływaj cy si w u miechach. Miał dobre
wie ci. W rodku przyj cia wzi ł go na stron szef. Pochwalił go za dobr prac i
zacz ł roztacza przed nim wspaniałe perspektywy na przyszło . Julia słuchała
tej opowie ci ze znudzon min licz c, e podekscytowany Rory tego nie
dostrze e. W ko cu, kiedy sko czył gada , ci gn ł marynark i usiadł obok niej
na kanapie.
44
- Biedaczysko - powiedział. - Nie lubisz burzy...
- Wszystko w porz dku. Nie martw si - odparła.
- Jeste pewna?
- Tak. Czuj si dobrze.
Nachylił si do niej i pocałował w ucho.
- Jeste cały spocony - zauwa yła z niesmakiem. On jednak nie zaprzestał
zalotów.
- Prosz , Rory - powiedziała. - Nie chc .
- Dlaczego nie? Co ja takiego zrobiłem?
- Nic - powiedziała, udaj c zainteresowanie programem w telewizji. -
Wszystko z tob jest w porz dku.
- Aaa! Rzeczywi cie! - powiedział podniesionym głosem. - Ty jeste w
porz dku, ja jestem w porz dku. Ka de z nas jest w popierdolonym porz dku!
Wpatrywała si w migotaj cy ekran. Wła nie rozpocz ło si wieczorne
wydanie wiadomo ci: zwyczajna codzienna wi zka bólu i ludzkiego nieszcz cia.
Rory jednak mówił, zagłuszaj c swoim kazaniem głos spikera. Nie przejmowała
si tym wcale. Czy wiat miał jej cokolwiek do powiedzenia? Chyba nie. To raczej
ona miała troch nowo ci, które powinny by ciekawe dla wiata. Wie ci o yciu
przekl tych, o zagubionej i na powrót odnalezionej miło ci, o tym, co maj ze
sob wspólnego rozpacz i po danie.
- Julio, prosz - mówił Rory - po prostu rozmawiaj ze mn ...
Pro by m a spowodowały, e spojrzała na niego uwa nie. Wygl dał, jak ten
chłopiec z fotografii. Gruby i włochaty, ubrany jak dorosły m czyzna, ale w swej
istocie - ci gle jeszcze chłopi cy, patrz cy niepewnie przed siebie. Przypomniała
sobie pytanie, które zadał jej Frank: Jak mogła wyj za tego nudziarza? Kwa ny
u miech ozdobił jej twarz, kiedy o tym pomy lała. Spojrzał na ni ze
zdziwieniem.
- Do cholery! Co jest w tym takiego miesznego?
- Nic.
Potrz sn ł głow , zagniewany. Błyskawica pojawiła si niemal jednocze nie z
uderzeniem pioruna. W tej samej chwili usłyszeli jaki hałas na pi trze. Dla
odwrócenia uwagi Rory'ego, z udawanym zainteresowaniem wlepiła wzrok w
telewizor, ale to nic nie dało; Rory te usłyszał hałas.
- Co to, do cholery, było?
- Piorun. Wstał.
- Nie - powiedział. - Co jeszcze. Był ju przy drzwiach.
Dziesi tki mo liwo ci przebiegły jej przez głow , ale adna nie wydawała si
odpowiedni . Nieco oszołomiony alkoholem, zacz ł mocowa si z klamk .
- Mo e zostawiłam otwarte okno - powiedziała i te wstała. - Pójd zobaczy .
- Sam mog pój - odpowiedział. - Nie jestem kompletnym idiot .
- Nikt tego nie powiedział - zacz ła, ale on jej nie słuchał. Kiedy wyszedł na
korytarz, znowu błysn ło i zagrzmiało. Szła za nim. Nast pny piorun uderzył w
chwil potem. Musiał trafi w co w pobli u, bo usłyszała pot ny trzask. Rory
był ju w połowie schodów.
- To nic nie było! - krzykn ła za nim. Nie odpowiedział. Dotarł ju na szczyt
schodów. Szła za nim.
45
- Nie... powiedziała w przerwie mi dzy jednym piorunem a drugim. Kiedy
osi gn ła szczyt schodów, czekał tam na ni .
- Co nie w porz dku?
Pokryła zdenerwowanie wzruszeniem ramion.
- Zachowujesz si niem drze - odpowiedziała mi kko.
- Doprawdy?
- To był po prostu piorun.
Twarz Rory'ego, o wietlona now błyskawic , nagle zmi kła.
- Dlaczego traktujesz mnie jak szmat ? - zapytał.
- Jeste po prostu zm czony - odparła.
- No, dlaczego? - nalegał jak dziecko. - Co ja ci takiego zrobiłem?
- Ju dobrze - powiedziała. - Naprawd , Rory. Wszystko jest w porz dku. - W
kółko powtarzała hipnotyzuj ce banały.
I znów uderzył piorun. I tym razem te dał si słysze jaki inny d wi k.
Przeklinała nieostro no Franka.
- Słyszała ? - zapytał Rory.
- Nie.
Lekko zataczaj c si , odsun ł si od niej. Patrzyła, jak znika w cieniu. Błysk
pioruna na chwil o wietlił korytarz przez otwarte drzwi sypialni. Lecz po chwili
ciemno ci zapadły na nowo. Szedł w stron pokoju. W stron Franka.
- Czekaj... - powiedziała i ruszyła za nim. Nie zatrzymał si i przeszedł jeszcze
kilka metrów w kierunku drzwi. Kiedy si z nim zrównała, kładł wła nie r k na
klamce.
Panika, która j ogarn ła, nasun ła jej my l. Si gn ła r k i dotkn ła jego
policzka.
- Boj si ... - powiedziała. Spojrzał na ni , zaskoczony.
- Czego? - zapytał.
Poło yła mu dło na ustach, daj c mu posmakowa swego strachu na palcach.
- Burzy - powiedziała.
Widziała, jak wilgotniej mu oczy w ciemno ci. Albo połknie haczyk, albo
wypluje go.
I potem usłyszała:
- Biedne dziecko.
Połkn ł, a Julia odetchn ła. Wzi ła go za r k i odci gn ła j od klamki. Je li
Frank znów narobi hałasu, wszystko b dzie stracone.
- Biedaczysko - powiedział znowu i obj ł j ramieniem. Miał kłopoty z
utrzymaniem równowagi. Ci ył jej w ramionach jak ołów.
- Chod - powiedziała, odprowadzaj c go od drzwi. Uszedł z ni kilka
niepewnych kroków i stracił równowag . Musiała oprze si o cian , eby nie
dopu ci do upadku Rory'ego. W wietle błyskawicy ich oczy spotkały si . Wzrok
m czyzny poja niał z rado ci.
- Kocham ci - powiedział, krocz c przez korytarz. Przycisn ł si do niej
ci ko, ale nie opierała si . Oparł głow na jej ramieniu i szeptał co w jej szyj .
Całował j nami tnie. Chciała go z siebie zrzuci . Co wi cej, najch tniej wzi łaby
go za r k i pokazała, jak jest blisko potwora walcz cego ze mierci .
46
Ale Frank nie był gotów na tak konfrontacj . Jeszcze nie teraz. Musiała
znosi przez jaki czas pieszczoty swego m a, z nadziej , e wnet go opanuje
zm czenie.
- Mo e by my poszli na dół? - zaproponowała.
Wymamrotał co do jej szyi, ale nie poruszył si . Jego lewa dło spoczywała
na jej piersi, a drug obejmował j w pasie. Pozwoliła, by wsun ł r k pod
bluzk . Gdyby mu teraz odmówiła, zezło ciłby si na nowo.
- Pragn ciebie - powiedział, podnosz c usta do jej ucha. Kiedy , przed laty,
na takie słowa serce by jej zacz ło skaka z rado ci. Ale teraz wiedziała lepiej.
Serce to nie akrobata. Serce to po prostu pompa ss co - tłocz ca. Jej ciało to
mechanizm wdychaj cy i wydychaj cy, w którym odbywa si kr enie krwi, a
pokarm jest trawiony, wchłaniany i wydalany. My lenie o sobie w taki wła nie,
pozbawiony romantyzmu sposób, sugerowało, e jej ciało jest tylko zestawem
ko ci i mi ni. Dzi ki temu jednak łatwiej było jej znie nieprzyjemne uczucie,
kiedy Rory zdj ł z niej bluzk i przywarł twarz do jej piersi. Zako czenia
nerwowe zareagowały obowi zkowo na ruchy jego j zyka. Ale dla niej nadal była
to tylko lekcja anatomii. Stała tak, zatopiona w my lach, i nie ruszała si .
Teraz Rory zacz ł si rozbiera . Spostrzegła nabrzmiałego członka, kiedy
uderzył nim z lekka o jej udo. Rozwarł jej nogi i zsun ł jej majtki tyle tylko, eby
mie do niej dost p. Nie sprzeciwiała si i bezgło nie przyzwoliła na to, eby w ni
wszedł.
On za od razu zacz ł j cze . Słuchała tego jednym uchem, daj c mu si
zabawia . Zamkn ła oczy i usiłowała wyobrazi sobie lepsze czasy, ale błyskawica
wybiła j z tych my li. Otwarła oczy na d wi k grzmotu i zauwa yła, e drzwi
pokoju na poddaszu s teraz lekko uchylone. W w skiej szczelinie mi dzy
drzwiami i futryn zauwa yła połyskuj c posta , obserwuj c par mał onków.
Nie widziała oczu Franka, ale czuła jego wyostrzony zło ci i zazdro ci
wzrok. Nie odwróciła oczu, ale wpatrywała si w cie nawet wtedy, gdy
poj kiwania Rory'ego zrobiły si bardzo gło ne.
I w ko cu w wyobra ni ta chwila stała si inn . I znowu le ała na łó ku
gniot c swoj sukni lubn . Mi dzy nogami czarna i wierzgaj ca bestia dawała
jej posmak miło ci.
- Biedna kruszynko - powiedział w ko cu Rory i zapadł w sen. Le ał na łó ku,
wci ubrany. Julia nie miała najmniejszej ochoty zajmowa si rozbieraniem go.
Kiedy chrapanie przybrało miarowy rytm, zostawiła go tam i poszła do pokoju na
poddaszu.
Frank stał koło okna, obserwuj c jak burza przesuwa si na południowy
wschód. Zerwał rolety. wiatło latarni zalało pokój.
- On ci słyszał - powiedziała.
- Musiałem zobaczy burz - odpowiedział. - Potrzebowałem tego.
- Do cholery! On ci prawie odnalazł. Frank potrz sn ł głow .
- Nie ma czego takiego jak „prawie” - powiedział, nie odrywaj c wzroku od
scenerii na zewn trz, I po chwili dodał: - Chc tam by . Chc mie to wszystko
znowu.
- Wiem.
- Nie, nie wiesz - powiedział. - Nie masz poj cia, jaki głód we mnie siedzi...
47
- Jutro - powiedziała. - Jutro zdob d nast pne ciało.
- Tak. Zrób to. I potrzebuj jeszcze troch innych rzeczy. Po pierwsze radio.
Musz wiedzie , co si tu dzieje. I jedzenie: odpowiednie jedzenie. wie y chleb...
- Czegokolwiek ci potrzeba.
-... i imbir. Wiesz, w zaprawach. W syropie.
- Wiem.
Rzucił na ni okiem, ale nie widział jej. Było zbyt wiele do zobaczenia.
- Nie zdawałem sobie sprawy, e jest jesie - powiedział i wrócił do okna i do
burzy.
48
Rozdział 9
Kirsty zauwa yła, e z okna na pi trze znikn ła roleta. Było to pierwsze jej
spostrze enie, kiedy nast pnego dnia pojawiła si na Lodovico Street. Zamiast
rolet do szyby poprzyklejane były stare gazety.
Bez trudu wyszukała sobie kryjówk w zaro lach, za ywopłotem, z której
chciała obserwowa dom, sama pozostaj c niewidoczna. Zaczaiła si i uzbroiła w
cierpliwo .
Niepr dko jednak cierpliwo jej miała zosta nagrodzona. Dopiero po dwóch
godzinach zobaczyła Juli , jak wyje d a do miasta samochodem. Po jakiej
godzinie wróciła. Kirsty była do tego czasu zzi bni ta do szpiku ko ci.
Julia nie wróciła sama. Był z ni m czyzna, którego Kirsty nie znała. Nie
wygl dał, jej zdaniem, na nikogo z paczki Julii. Z odległo ci wygl dał na faceta w
rednim wieku; z brzuszkiem i łysiej cy. Kiedy szedł za Juli do domu, ogl dał
si nerwowo za siebie.
Kirsty nie opuszczała swego dogodnego punktu obserwacji przez nast pny
kwadrans, nie wiedz c, co robi dalej. Czy czeka , a m czyzna sobie pójdzie i
zagadn go? A mo e powinna wej do rodka i rozmówi si z Juli teraz?
adna z mo liwo ci nie przypadła jej do gustu. Postanowiła wi c, e na razie nie
b dzie nic robi . Dostanie si tylko nieco bli ej domu i pomy li, co dalej.
Lecz na nic konkretnego nie wpadła. Podeszła w stron domu, ale zacz ło j
co korci , by zawróci i odej st d. Kiedy była o krok od takiej decyzji,
usłyszała nagle krzyk dobiegaj cy z wn trza domu.
M czyzna nazywał si Sykes, Stanley Sykes. Nie było to wszystko, co
powiedział Julii w samochodzie, kiedy jechali z miasta. Dowiedziała si , e ma
on (Maudie), e z zawodu jest chiroped . Pokazał jej nawet zdj cia dzieci:
Rebeki i Ethana. Zdawało si , e Julia traci ch uwiedzenia tego człowieka.
U miechała si z lekka. Powiedziała mu, e jest szcz ciarzem.
Ale skoro tylko weszli do domu, sprawy zacz ły si komplikowa . W połowie
drogi na gór Sykes nagle oznajmił, e post puj grzesznie, obra aj Pana Boga.
A On widzi ich serca i widzi ich po danie. Robiła, co mogła, by go uspokoi , ale
on nie dał si przekona , skoro ju raz zacz ł my le o Bogu. Stracił miłosny
zapał. Raczej wpadł w gniew. Rzucił si na Juli i bez w tpienia skrzywdziłby j ,
gdyby nie głos, który dobiegł do jego uszu z góry schodów. Przestał j bi
momentalnie, jakby to sam Bóg go napominał. Wtedy Frank pojawił si u szczytu
schodów, w całej swojej chwale. Sykesowi głos uwi zł w gardle, ale mimo to
próbował uciec. Julia była jednak szybsza. Chwyciła go i trzymała tak długo,
dopóki nie dopadł go Frank i przygwo dził swoj ci k r k .
Nie zdawała sobie sprawy, e Frank jest tak silny, do czasu, gdy usłyszała
trzask łamanych ko ci. Był z pewno ci silniejszy ni zwykli m czy ni. Sykes
wrzasn ł znowu. Aby uciszy Sykesa, złamał mu z trzaskiem szcz k .
Ponowny krzyk, który dobiegł Kirsty, zamarł znienacka. Usłyszała w nim
nut przera enia. Była gotowa rzuci si na pomoc, chciała podbiec do drzwi i
zadzwoni .
49
Po chwili doszła jednak do wniosku, e lepiej b dzie, gdy obejdzie dom od
drugiej strony. Tak te zrobiła - szła w tpi c w sens ka dego kroku. Była jednak
pewna, e ujawnienie si teraz nic by jej nie dało. Furtka do ogrodu na tyłach
domu nie była zamkni ta. Prze lizn ła si przez ni , czuła na ka dy odgłos,
szczególnie na hałas wywoływany przez własne stopy. Z wn trza domu nie
dobiegał teraz aden d wi k.
Zostawiła furtk otwart na o cie na wypadek ucieczki. Po pieszyła do
tylnych drzwi. Nie były zamkni te na klucz. Teraz jednak zwolniła nieco. Mo e
powinna zadzwoni po Rory'ego, sprowadzi go do domu? Ale do tego czasu,
cokolwiek si działo, ju by si zako czyło. Wiedziała doskonale, e je li Julia nie
zostanie złapana na gor cym uczynku, z łatwo ci uwolni si od jakiegokolwiek
oskar enia. Nie. Było tylko jedno rozwi zanie: wej do rodka. Tak
pomy lawszy, wkroczyła do domu.
Wewn trz było zupełnie cicho. Nie było nawet słycha kroków, dzi ki którym
mogłaby zlokalizowa aktorów, których sztuk przyszła ogl da . Podeszła do
kuchennych drzwi i przez kuchni dotarła do jadalni. Skr cało jej oł dek. W
gardle zaschło jej nagle tak, e nie mogła przełkn nawet liny.
Z jadalni przeszła do sieni, a stamt d na korytarz. Nadal nic - ani szeptów,
ani westchnie . Julia i jej towarzysz mogli by tylko na pi trze, ale to
sugerowałoby, i myliła si zgaduj c, e krzyk sprzed kilku minut był krzykiem
strachu. Mo e był to krzyk rozkoszy? J k orgazmu, a nie paniki? Łatwo si w
tym pomyli .
Drzwi wej ciowe były na prawo od niej, o kilka metrów. Wci mogła
spokojnie wyj . Tchórz w gł bi jej duszy kusił ci gle...
Ale pal ca ciekawo nie dawała jej spokoju. Chciała dowiedzie si , chciała
pozna tajemnic tego domu. Ciekawo rosła z ka dym krokiem. Dotarła do
szczytu i zacz ła posuwa si wzdłu korytarza. Nagle pomy lała sobie, e by
mo e ptaszki wyfrun ły i najspokojniej w wiecie wyszły drzwiami od frontu,
podczas gdy ona skradała si z tyłu.
Musiała to sprawdzi . Pierwsze drzwi na lewo prowadziły do sypialni; je li
kochali si gdzie , to tylko tutaj. Ale nie. Drzwi były uchylone. Zagl dn ła do
rodka. Łó ko było gładko po cielone.
I wtem usłyszała niewyra ny krzyk. Tak blisko, tak gło no... Serce zamarło jej
z niepokoju.
Wychyliła si z sypialni i zobaczyła posta sun c z jednego pokoju do
drugiego. Potrzebowała troch czasu, nim rozpoznała w niej m czyzn , który
przybył tu z Juli . Wła ciwie poznała go tylko po odzie y. Reszta zmieniona była
diametralnie. Wygl dał okropnie. Jaka wyniszczaj ca choroba dopadła go w
ci gu kilku minut, odk d Kirsty widziała, jak wchodzi do domu wraz z Juli .
Pozostała z niego tylko skóra i ko ci.
Zobaczywszy Kirsty, rzucił si ku niej w nadziei, e oto nadszedł dla
ratunek. Zrobił mo e jeden krok w jej stron , kiedy jaka posta pojawiła si za
nim. Te sprawiała wra enie, e toczy j jaka choroba. Ciało pokrywały
poplamione krwi banda e - od stóp do głowy. Jednak w sposobie poruszania si
nie mo na było dostrzec ladu choroby. Wr cz przeciwnie. Posta dopadła
uciekaj cego i pochwyciła za szyj . Kirsty wydała z siebie okrzyk, kiedy ten w
50
banda ach ciskał bez lito ci swoj ofiar . Pochwycony m czyzna zdobył si na
słaby jedynie sprzeciw, ale wtedy potwór wzmocnił uchwyt na szyi. Ciało
zatrz sło si i zachwiało, nogi ugi ły si bezładnie. Z oczu buchn ła krew. Zacz ła
wylewa si tak e z nosa i oczu. Krople krwi zdawały si wypełnia powietrze.
Kirsty poczuła je nawet na swej skroni. To wyzwoliło j z bezruchu. Nie miała
czasu do stracenia. Rzuciła si do ucieczki.
Potwór nie gonił jej. Dotarła bez trudu do schodów, ale kiedy postawiła stop
na stopniu, zawołał na ni .
Głos potwora... wydał jej si znajomy.
- A wi c tu jeste - powiedział.
Miał mi kki głos. Mówił tak, jakby j znał. Zatrzymała si .
- Kirsty - powiedział. - Poczekaj sekundk .
Co jej mówiło, eby ucieka , lecz mimo wszystko nie ruszyła si z miejsca.
Usiłowała sobie przypomnie , czyj to głos, głos dobiegaj cy zza banda y. Wci
jeszcze zd yłaby uciec, miała kilka dobrych metrów przewagi. Spojrzała na t
przedziwn posta . Zwłoki w jej ramionach skurczyły si , zwin ły, jakby zmi ły.
Bestia rzuciła nimi teraz o podłog .
- Zabiłe go - powiedziała.
Posta kiwn ła potakuj co. Nie wydawało si , eby chciała si usprawiedliwi .
- Nie czas, by go ałowa - powiedział i post pił w jej stron .
- Gdzie jest Julia? - zapytała Kirsty.
- Nie bój si . Wszystko jest w porz dku - powiedział głos. Kirsty prawie ju
rozpoznawała, do kogo nale ał.
Kiedy zastanawiała si , posta zrobiła kolejny krok. Jedn r k podparła si
o cian , jakby z ledwo ci utrzymuj c równowag .
- Widziałem ci - powiedział - i my l , e ty mnie te widziała . W oknie. -
Zaciekawienie Kirsty wzrosło. Czy by to co było tu tak długo? Je li tak, Rory
musiałby o tym wiedzie ...
W tym momencie rozpoznała głos.
- Tak. Pami tasz. Widz , e pami tasz...
A wi c był to głos Rory'ego, albo bardzo podobny. Bardziej gardłowy, pewny
siebie, ale podobie stwo było niezaprzeczalne. Przera enie sp tało jej nogi, a
potwór w tym czasie zbli ył si na niebezpieczn odległo .
W ko cu porzuciła swe fascynacje i zacz ła ucieka , ale była ju bez szans.
Słyszała jego kroki tu za swoimi plecami. Poczuła jego palce na swojej szyi. Na
usta wdarł si krzyk, ale natychmiast został zdławiony chropaw dłoni potwora.
Nie mogła ani krzycze , ani złapa oddechu.
Poci gn ł j z powrotem. Usiłowała wydrze si z u cisku, rozrywaj c
palcami banda e na jego ramionach. Nie zareagował na jej opór ani troch . Przez
jedn , przera aj c chwil haczyła pi tami o le ce na podłodze zwłoki. Została
wci gni ta wnet do pokoju, gdzie ł czyli si umarli z ywymi. Czuła zapach
wie ego mi sa i zsiadłego mleka. Popchn ł j na mokr i ciepł podłog .
Zbierało si jej na wymioty. Nie opierała si instynktowi i zwróciła cał
zawarto oł dka. Sparali owana swym zachowaniem oraz nadchodz cym
zagro eniem, nie była w stanie wykona adnego ruchu. Nie była w stanie
przewidzie , co j czeka. Zdawało si jej, e jeszcze kogo spostrzegła k tem oka
51
(Juli ?) na korytarzu. Drzwi zatrzasn ły si . Było zbyt pó no na wołanie o pomoc.
Była sam na sam ze zmor .
Wycieraj c usta, wstała z podłogi. wiatło dnia przedzierało si przez gazety
poprzyklejane do okien, zdobi c pokój słonecznymi plamami. Stwór przybli ył
si w chaj c jej ciało.
- Chod do tatusia - powiedział.
W swoim dwudziestosze cioletnim yciu nie słyszała jeszcze zaproszenia,
które odrzuciłaby z wi kszym wstr tem.
- Nie próbuj mnie dotyka ! - krzykn ła ostro.
Przekrzywił nieco głow , jakby zachwycił si tym pokazem niezale no ci.
Przybli ył si do niej, rechocz c z wyrazem - Bo e oka jej lito - po dania na
twarzy.
Wycofała si w róg pokoju, lecz wkrótce nie miała ju gdzie si wcisn .
- Czy mnie pami tasz? - zapytał.
Potrz sn ła głow .
- Frank - podpowiedział. - Jestem Frank... Spotkała Franka tylko raz, na
Alexandra Road. Przyszedł w odwiedziny pewnego dnia, na krótko przed lubem
Rory'ego i Julii. Niczego wi cej nie mogła sobie przypomnie . Poza tym, e
znienawidziła go od samego pocz tku.
- Zostaw mnie - powiedziała, kiedy si gn ł r k w jej stron . Wyczuła jednak
pewn subtelno w dotyku jego dłoni, gdy poczuła je na swoich piersiach.
- Nie! - wrzasn ła. - Raczej pomó mi...
- Co? - powiedział głos Rory'ego. - A co zrobisz?
- Nic - brzmiała odpowied . Nie mogła nic zrobi , tak jakby niła koszmar.
Było tak, jak w jej snach o przemocy i gwałcie, gdzie w podejrzanych zaułkach
miasta. Nigdy jednak, nawet w najmakabryczniejszych snach, nie przewidziała,
e tych koszmarów do wiadcza b dzie w pokoju, obok którego przechodziła
dziesi tki razy, w domu przyjaciół.
W bezowocnym ge cie protestu odepchn ła bł dz c po jej ciele r k .
- Nie b d okrutna - powiedziało potworzysko, na nowo dotykaj c jej ciała. -
Nie ma si czego ba .
- Tam, na zewn trz... - zacz ła, my l c o horrorze, jaki rozegrał si przed jej
oczami na korytarzu.
- Trzeba co je - odparł Frank. - Jestem pewien, e mo esz mi to wybaczy .
Zastanawiała si , dlaczego w ogóle czuje jego dotyk.
- To tylko sen - powiedziała do siebie gło no, ale bestia jedynie wybuchn ła
miechem.
- Te kiedy tak sobie mówiłem - powiedział. Dzie po dniu. Usiłowałem
walczy i uzna , e zło to tylko sen. Ale tak si nie da. Uwierz mi. Nie mo na tak.
Trzeba wszystko przej . Prze y .
Wiedziała, e mówi prawd . Prawd wcale nie wyzwalaj c . Tak , któr tylko
potwory mog swobodnie głosi . Na pewno nie chciał schlebia lub kadzi . Nie
miał adnej filozofii, z któr mo na dyskutowa , albo kazania do wygłoszenia.
Jego odra aj ca nago była w swoim rodzaju wyszukana. Ona jednak wiedziała,
e nie b dzie w stanie tego przetrzyma , e kiedy jej błagania nie poskutkuj , a
52
Frank po da jej b dzie nadal - wyda z siebie taki krzyk, e cała rozsypie si w
drobne kawałki.
Stawk był zdrowy rozs dek. Musiała walczy . I to szybko.
Zanim Frank przywarł do niej, jej r ce pow drowały do góry, do jego twarzy.
Palce Kirsty wpiły si w oczy i usta. Ciało pod banda ami miało konsystencj
ciepłej, pełnej grudek, galarety.
Bestia wrzasn ła z bólu, zwalniaj c u cisk. Wykorzystuj c dogodny moment
dziewczyna odepchn ła go od siebie i rzuciła si do ucieczki w stron drzwi, z sił
równ wiatrowi.
Frank znowu zaryczał. Nie traciła czasu na kontemplowanie jego ran, ale
przesun ła si wzdłu ciany, nie na tyle ufaj c nogom, by i po otwartej
przestrzeni. Zbli yła si do drzwi. Skradaj c si , przypadkowo potr ciła nie
zakr cony słoik z syropem i z imbirem, sprawiaj c, e ciecz i owoce rozprysn ły
si po podłodze.
Frank skierował si w jej stron . Banda e zwisały z jego twarzy w nieładzie,
odsłaniaj c dziury przez ni wyszarpane. W kilku miejscach mogła zobaczy goł
ko . Nawet teraz trzymał si za rany dło mi i ryczał wniebogłosy. Czy o lepiła
go? Nie była pewna. Nawet je li tak, było to kwesti czasu, zanim zlokalizuje j w
pokoju, a kiedy mu si to uda, jego gniew nie b dzie miał adnych granic.
Musiała dotrze do drzwi, zanim potwór odzyska orientacj .
Płonne nadzieje! Nie miała nawet chwili dla siebie. Frank oderwał od oczu
r ce i zlustrował pokój. Widział j , nie miała w tpliwo ci. Chwil pó niej rzucił
si na ni ze zdwojon energi .
Wokół jej stóp le ało mnóstwo domowego miecia. Najci sza była
połyskuj ca kostka. Schyliła si i podniosła j do góry. Stan ła wyprostowana.
Frank ju był przy niej. Wydała z siebie bojowy okrzyk i z całej siły zdzieliła go
kostk w głow . Posłyszała trzask plastiku o ko . Bestia zatoczyła si do tyłu, a
Kirsty rzuciła si w kierunku drzwi, lecz zanim dosi gn ła klamki, cie skoczył
ku niej raz jeszcze i odci gn ł j w tył przez pokój. Frank oszalał ze zło ci.
Teraz nie my lał ju o niczym innym, tylko o zem cie. Jego ciosy miały zabi
dziewczyn . Je li jeszcze yła, to nie tyle dzi ki zwinno ci, ale raczej przez
niedokładno rozw cieczonej bestii. Tak czy inaczej, co trzecie uderzenie
odczuwała bole nie. Miała dotkliwie poranion twarz i piersi. Była bliska utraty
przytomno ci.
Przypomniała sobie raptem, e w jej r ku wci tkwi ozdobna kostka. Kiedy
uniosła j do góry, Frank nagle zaprzestał ataków.
Wyci gn ł do niej r k . Kirsty miała teraz chwilk na zastanowienie si , czy
mier nie b dzie lepszym rozwi zaniem ni walka. Wtedy Frank powiedział:
- Daj mi to...
Chciał jej odebra pami tk po swoich ranach, ale Kirsty nie zamierzała
pozbywa si jedynej broni, jaka jej pozostała.
- Nie - odpowiedziała.
Za dał po raz drugi. W jego głosie wyczuła wyra ny niepokój. Zdaje si , e
kostka była dla niego zbyt cenna, by miał ryzykowa odebranie jej sił .
- Ostatni raz - powiedział. - Bo ci zabij . Daj mi kostk .
Wa yła swoje szans . Co miała do stracenia?
53
- Powiedz „prosz ” - za dała.
Gor czkowo rozmy lał nad jej propozycj , warcz c gardłowo. A potem, jak
grzeczne, acz wyrachowane dziecko, powiedział:
- Prosz .
To słowo było dla niej wszystkim. Cisn ła kostk prosto w okno cał sił
swoich dr cych ramion. Skrzynka poszybowała ponad głow Franka,
roztrzaskała szyb i znikn ła z widoku.
- Nie! - wrzasn ł i w ułamku sekundy był przy oknie. - Nie! Nie! Nie!
Po pieszyła do drzwi. Ka dym krokiem ryzykowała, e po lizgnie si na
resztkach porozwalanych po podłodze.
Wydostała si na korytarz. Niemal potoczyłaby si po schodach, ale jako
przebiegła a do sieni bez upadku.
Na górze odezwała si bestia. Wołał j znowu. Ale tym razem nie da si
pochwyci . Przebiegła przez korytarz do drzwi. Otwarła je i wydostała si z
koszmarnego królestwa bestii.
Na dworze w tym czasie rozja niło si . Sło ce, krótko przed zaj ciem, wieciło
pełnym blaskiem. Zasłaniaj c oczy, Kirsty biegła w dół do ulicy. Pod stopami
usłyszała chrz st tłuczonego szkła. Spostrzegła te swoj bro . Podniosła kostk ,
dzi ki której uratowała ycie, i zacz ła biec. Kiedy dotarła do ulicy, zacz ły
nachodzi j słowa - beznadziejne mamrotanie, gaworzenie, bełkot idioty.
Fragmenty słów i zda , nazwy tego, co widziała i czuła. Ale na Lodovico Street
nie było ywej duszy. Zacz ła biec z całych sił, a nabrała przekonania, e jest
dostatecznie oddalona od zabanda owanej bestii.
W ko cu, bł kaj c si po nieznajomej ulicy, kto j zaczepił i zapytał, czy nie
potrzebuje pomocy. Odrobina uprzejmo ci pokonała j . Nie była w stanie
wydoby z siebie jakiejkolwiek składnej odpowiedzi. Jej wyczerpany umysł
stracił jasno widzenia.
54
Rozdział 10
Kirsty obudziła si we mgle. Przynajmniej takie było jej pierwsze wra enie.
Ponad sob widziała doskonale czyst biel: nieg na niegu. Była zasypana
niegiem, otulona niegiem. Zdawało si , e pustka przepełnia jej gardło i oczy.
Uniosła r ce. Zbli yła je do twarzy. Pachniały jakim nie znanym mydłem o
ostrym zapachu. Teraz zacz ła widzie . ciany, prze cieradła, lekarstwa obok
łó ka. Jest w szpitalu.
Zawołała o pomoc. W kilka godzin, a mo e minut pó niej - nie była pewna -
kto podobny do piel gniarki przyszedł i powiedział:
- Obudziła si pani - i poszedł poinformowa swoich przeło onych.
Nic im nie powie. Zdecydowała w czasie mi dzy znikni ciem piel gniarki a
przyj ciem lekarzy, e nie jest to opowie , któr mo na komu przekaza . Mo e
jutro spróbuje znale słowa, które mogłyby przekona ich, co widziała. Ale
dzisiaj? Je li spróbowałaby co tłumaczy , zmarszczyliby brwi i kazali przesta
opowiada bzdury. Spróbowaliby jej wmówi , e miała halucynacje. A je li
upierałaby si , na pewno daliby jej rodki odurzaj ce, co jeszcze pogorszyłoby
spraw . Potrzebowała czasu do namysłu.
Przemy lała to wszystko, zanim przyszli. Je li zapytaj , miała ju gotowe
kłamstwo pod r k . Powie im, e wszystko pami ta jak przez mgł . Nawet nie za
bardzo pami ta, jak si nazywa.
Lekarze kupili kłamstwa i stwierdzili, e pami wróci z czasem. A ona na to,
e ma nadziej . Kazali jej spa . Ona im powiedziała, e tylko o tym marzy.
Ziewn ła. Wyszli.
- Aha - powiedział jeden z nich, kiedy zbierali si do odej cia - byłbym
zapomniał.
Lekarz miał w r ku kostk Franka.
- Trzymała to pani w r ku, kiedy pani znaleziono. Mieli my cholerny
problem, eby to pani wydrze z r ki. Czy to si pani z czym kojarzy?
Powiedziała, e z niczym.
- Policja to obejrzała. Na kostce była krew. Mo e pani, mo e nie.
Zbli ył si do niej:
- Czy pani chce j ? - zapytał i dodał: - Została umyta.
- Tak - odparła. - Prosz .
- Mo e to pozwoli pani odzyska pami -powiedział i postawił kostk na
podłodze obok stolika.
Co teraz zrobimy? - zapytała Julia po raz setny. Człowiek siedz cy w k cie
nie odpowiedział. Jego zniszczona twarz nie wyra ała adnego uczucia.
- Czego ty wła ciwie od niej chciałe ? - zapytała, - Wszystko zepsułe .
- Zepsułem? - zapytał potwór. Nie wiesz chyba, co to słowo znaczy.
Przełkn ła gniew. Jego pouczanie denerwowało j .
- Frank, musimy st d znikn - powiedziała mi kkim głosem.
Rzucił jej lodowate spojrzenie.
- Przyjd szuka - powiedziała. - Ona im powie wszystko.
- Mo e...
Nic ci to nie obchodzi?
55
Kupa banda y wzruszyła ramionami:
- Obchodzi - powiedział. - Oczywi cie. Ale nie mo emy st d teraz wyjecha ,
kochanie.
Kochanie! Słowo uderzyło ich oboje. Jak oddech sentymentu i czuło ci w
pokoju, który znał tylko ból.
- Nie mog si tak nigdzie pokaza - wskazał na swoj twarz. - Powiedz sama!
- rzekł, patrz c na Juli wyczekuj co. - Po prostu spójrz na mnie.
Spojrzała.
- I co, mog ?
- Nie.
- Nie - wrócił do kontemplowania podłogi. -Julio! Ja potrzebuj skóry.
- Skóry?
- Wi c mo e... mo e pójdziemy razem pota czy . Czy nie tego chcesz?
Mówił o ta cu i o mierci z tak sam nonszalancj , jakby obie te rzeczy nie
miały dla niego prawie adnej warto ci. Słuchaj c, Julia uspokajała si .
- Jak? - zapytała w ko cu. Znaczyło to: jak mo emy ukra skór i jak
wytrwa przy zdrowych zmysłach?
- S sposoby - powiedziała rozmyta twarz i posłała jej całusa.
Gdyby ciany nie były tak przera aj co białe, nigdy by nie podniosła kostki.
Gdyby był jaki obraz, na którym mogłaby zatrzyma wzrok - wazon ze
słonecznikami, widok na piramidy - cokolwiek, co urozmaiciłoby monotoni
pokoju. Kirsty byłaby naprawd zadowolona, gdyby miała co , na co mogłaby si
gapi . Miała ju do pustki, wi c si gn ła pod stolik i podniosła kostk .
Była nieco ci sza ni j zapami tała. Musiała usi
i dokładnie j zbada .
Nie było wiele do ogl dania. Nie było dziurki na kluczyk. Nie było te zawiasów.
Bez wzgl du na to, czy ogl dała j tysi c razy, czy jeden raz - nie potrafiła jej
otworzy . Była pewna, e kostka nie jest wykonana z jednej cz ci. Musiał istnie
sposób, by j otworzy . Jaki?
Trzaskała ni o stolik, potrz sała, ci gn ła, naciskała. Wszystko bez rezultatu.
Dopiero kiedy obróciła si na bok, w jasnym wietle lampy zobaczyła drobne
szczegóły konstrukcji. Na cianie kostki były mikroskopijnej wielko ci przerwy,
gdzie jeden kawałek łamigłówki zachodził na inny. Byłyby całkiem niewidoczne,
ale zostały tam drobinki krwi, zdradzaj c skomplikowane poł czenia cz ci.
Pracuj c systematycznie, rozpoznawała konstrukcj , metod prób i bł dów
naciskała i popychała cz ci. Po liniach zorientowała si w ogólnej geografii
zabawki. Bez nich mogłaby si ni bawi bez rezultatu do ko ca. Mo liwo ci
manewru były jednak znacznie ograniczone dzi ki odkrytym kraw dziom
elementów składowych zabawki.
Przez jaki czas usiłowała rozpracowa układank , a w ko cu jej cierpliwo
została nagrodzona. Delikatny trzask i nagle oczom jej ukazały si
polakierowane, l ni ce cianki wewn trzne. W rodku była po prostu pi kna.
Wypolerowane powierzchnie, jak najszlachetniejsza perła, ukazywały kolorowe
cienie. Zdawało si , e poruszaj si w wietle.
Dała si te słysze muzyka. Prosta melodyjka, dobywała si z wn trza
elementów kryj cych mechanizm pozytywki. Zach cona sukcesem, pracowała
56
nad zabawk dalej. Mimo e udało jej si usun jedn cz , reszta ani drgn ła.
Ka dy segment stawiał wobec jej umysłu i palców nowe zadania. Ka de
zwyci stwo nagradzane było kolejn fraz melodii.
Zdejmowała ju czwarty element, kiedy usłyszała bicie dzwonu. Przestała si
bawi i spojrzała w gór .
Co było nie tak. Albo jej zm czone oczy myliły j , albo mglisto białe ciany
poruszyły si nieco. Odło yła kostk , wstała z łó ka i podeszła do okna. Dzwon
wci dzwonił jednostajnym biciem. Odsun ła nieco zasłony. Była noc. Za oknem
wiał przejmuj cy wiatr. Li cie przewalały si po trawniku przed szpitalem.
Jednak odgłos dzwonu nie dochodził z zewn trz. Raczej zza jej pleców.
Wypu ciła z r k zasłon i odwróciła si .
Kiedy spojrzała na pokój, lampka nocna przy łó ku zamigotała niczym ywy
ogie . Instynktownie si gn ła po kostk . Fragmenty jej i te dziwne znaki musiały
mie z sob co wspólnego. Kiedy dotkn ła kawałków kostki, wiatło całkiem
zgasło.
Nie znalazła si jednak w ciemno ciach. Nie była te sama. Na ko cu łó ka co
fosforyzowało. Dostrzegła jak posta . Ciało, które przekroczyło jej wyobra enie
- haki, blizny. Kiedy posta przemówiła, nie miała bynajmniej głosu
przepełnionego bólem.
- To si nazywa Konfiguracja Lemarchanda powiedziała posta , wskazuj c na
kostk .
Kirsty spojrzała. Kawałki kostki nie le ały ju na jej dłoni, ale unosiły si
kilkana cie centymetrów ponad ni . W cudowny sposób kostka składała si sama,
bez niczyjej pomocy. Kawałki wsuwały si na swoje miejsce po kolei i wreszcie
cała konstrukcja znów była cało ci . Na wypolerowanych płaszczyznach
dziewczyna dostrzegała pokrzywione odbicia twarzy duchów poskr canych przez
zawi albo nierówno cian kostki.
Przybysz znów zacz ł mówi :
- Kostka jest przeznaczona do rozłupywania powierzchni rzeczywisto ci -
powiedział. -Jest to rodzaj inwokacji, za pomoc której mo na powiadomi o
czym Cenobitów.
- Kogo?
- Ty to zrobiła nie wiadomie - powiedział go . - Prawda?
- Tak.
- To ju miało miejsce wcze niej - odpowiedział. - Ale jest na to sposób. Nie
mo na zamkn Schizmy, a nie we miemy tego, co do nas nale y...
- To chyba jaka pomyłka...
- Nie próbuj walczy . Nie masz na to wpływu. Musisz mi teraz towarzyszy .
Potrz sn ła głow . Miała ju do koszmarów na całe ycie.
- Nie pójd z tob , do cholery, nie pójd ...
Kiedy to mówiła, do pokoju weszła piel gniarka, której nie rozpoznała -
pewnie z nocnej zmiany.
- Czy pani mnie wzywała? - zapytała. Kirsty spojrzała na Cenobit , a potem
znowu na piel gniark . Stali mo e w odległo ci jednego metra od siebie.
- Ona mnie nie widzi - powiedziała posta . - Ani nie słyszy. Ja nale do ciebie,
Kirsty. A ty do mnie.
57
- Nie - powiedziała.
- Czy jest pani pewna, e nic nie potrzebuje? - zapytała piel gniarka. -
Wydawało mi si , e słyszałam...
Kirsty potrz sn ła przecz co głow . To były przywidzenia, tylko
przywidzenia.
- Prosz i do łó ka - powiedziała piel gniarka. - Przezi bi si pani. B d tu
za pi minut. - I wyszła.
Cenobita za miał si .
58
Rozdział 11
Rory stał w sieni i patrzył na Juli . Swoj Juli . Kobiet , której kiedy
poprzysi gł wierno i miło a do mierci. Zdawało mu si wówczas, e nie
b dzie zbyt trudno dotrzyma danego słowa. Odk d pami tał, zawsze idealizował
j . nił o niej po nocach, a w ci gu dnia pisywał miłosne poezje. Ale wszystko si
zmieniło. Z czasem najwi cej bólu przynosiły mu te cz ste drobne zmiany.
Ostatnio zdarzało mu si wr cz, e wolałby mier pod kopytami dzikich koni ni
gryz ce go podejrzenie, e dawno ju utracił rado ycia.
Nie mógł wr cz uwierzy , e kiedy wszystko szło tak doskonale, kiedy teraz
tak stał i patrzył na ni . Teraz wszystko spowite było cieniem w tpliwo ci. Ton ło
w brudzie.
Był zadowolony tylko z jednej rzeczy: wygl dała na zmartwion . Mo e
znaczyło to, e w powietrzu wisi jej spowied wobec niego. Mo e zechce wyrzuci
wreszcie z siebie swe tajemnice, a on b dzie mógł jej wszystko wybaczy .
- Wygl dasz na zasmucon - powiedział.
Wahała si przez moment, a potem powiedziała:
- To bardzo trudne, Rory...
- Co?
Wygl dała tak, jakby nawet nie miała siły zacz .
- Co? - powtórzył.
Mam ci tyle do powiedzenia. Zauwa ył, e tak mocno ciska por cz schodów,
a palce zbladły jej całkowicie.
- Słucham ci - zaofiarował si . Był gotów znów j pokocha , je li tylko
uczciwie powie mu, o co chodzi. - Powiedz mi.
- My l , e lepiej... lepiej jak ci poka - powiedziała. Wzi ła go za r k i
zaprowadziła po schodach na pi tro.
Wiatr przewalaj cy si po ulicach nie był zbyt ciepły, je liby s dzi po tym,
jak piesi podnosili kołnierze i chylili głowy. Ale Kirsty nie czuła chłodu. Czy by to
jej niewidoczny towarzysz nie dopuszczał zimna do niej, ogrzewaj c j ciepłem
ognia, w którym Pradawni palili grzeszników? A mo e była po prostu zbyt
przera ona, by czu chłód?
Ale ona wcale nie czuła strachu. To, co wywracało jej wn trzno ci, było
znacznie bardziej przejmuj ce. Otwarła drzwi - te same, które otwarł brat
Rory'ego. I teraz szła rami w rami z demonami. A u kresu swej w drówki
zasmakuje zemsty. Odnajdzie tego, który j zranił i przeraził. Sprawi, e poczuje
si bezradny tak jak ona wówczas dzi ki niemu. Chciała patrze , jak b dzie si
wił w m kach. Wr cz b dzie si cieszyła z tego widoku. Do wiadczenie bólu
nauczyło j sadyzmu.
Szła przez Lodovico Street i rozgl dała si za jakim znakiem Cenobity, ale
niczego nie spostrzegła. Mimo to zbli yła si do domu. Nie miała adnego
gotowego planu: było zbyt wiele spraw, których nie mogłaby przewidzie . Po
pierwsze, b dzie tam Julia. Kirsty nie miała poj cia, do jakiego stopnia ona była
w to wmieszana. Chyba nie była niewini tkiem. Ale by mo e działała pod
59
przymusem? Najbli sze minuty by mo e dadz jej odpowied . Zadzwoniła do
drzwi i czekała.
Drzwi otworzyła Julia. W r ku trzymała dług , biał koronk .
- Kirsty - powiedziała, wcale nie zmieszana jej widokiem. - Jest ju pó no...
- Gdzie jest Rory? - zacz ła Kirsty. Nie takie miały by jej pierwsze słowa, ale
jako tak ju wyszło.
- Jest tutaj - odpowiedziała Julia spokojnie, jakby chciała uspokoi roze lone
dziecko. - Czy co si stało?
- Chciałabym si z nim zobaczy - odpowiedziała Kirsty.
- Z Rory'm?
- Tak...
Przekroczyła próg bez czekania na zach t . Julia nie sprzeciwiła si i tylko
zamkn ła za ni drzwi.
Teraz Kirsty poczuła chłód. Stała w sieni i dr ała.
- Wygl dasz okropnie... - powiedziała wprost Julia.
- Byłam tu tamtego popołudnia - wyrzuciła z siebie. - Widziałam, co si stało.
Widziałam!
- A co tu było takiego do ogl dania? - padło pytanie. Wyraz twarzy Julii nie
zmienił si .
- Dobrze wiesz.
- Ale naprawd nie wiem, o co ci chodzi.
- Chc rozmawia z Rory'm...
- Oczywi cie - odpowiedziała Julia. - Ale ostro nie. Nie czuje si najlepiej.
Poprowadziła Kirsty przez jadalni . Rory siedział przy stole. Dło mi ciskał
szklank z alkoholem. Obok stała butelka. Na przystawionym obok krze le
zawieszona była lubna suknia Julii. Jej widok przypomniał Kirsty koronk w
r ku Julii.
Rory wygl dał bardzo le. Na twarzy i na włosach miał zaschni t krew.
U miechn ł si do niej ciepło, ale z wyra nym zm czeniem.
- Co si stało?... - zapytała.
- Teraz ju wszystko jest w porz dku, Kirsty - powiedział. Głos z ledwo ci
mo na było nazwa szeptem. - Julia powiedziała mi wszystko... ale teraz ju jest
w porz dku.
- Nie - powiedziała, przekonana, e Rory nie mo e zna całej prawdy.
- Przyszła tu wczoraj po południu.
- Tak jest.
- Troch niefortunnie.
- Przecie ty... ty mnie sam prosiłe ... Spojrzała na stoj c w drzwiach Juli i
potem przeniosła wzrok na Rory'ego:
- Zrobiłam to, o co mnie prosiłe .
- Tak. Ja wiem. Wiem. Przykro mi teraz, e przeze mnie wpakowała si w te
obrzydlistwa...
- Czy wiesz, co zrobił twój brat? - zapytała. - Czy wiesz, kogo wezwał?
- Wiem do du o - odpowiedział Rory. -Wa niejsze jest to, e ju po
wszystkim.
- Co chcesz przez to powiedzie ?
60
- Cokolwiek tobie zrobił, ja to naprawi ...
- Co masz na my li mówi c, e ju po wszystkim?
- Kirsty! On nie yje!
(„... dostarcz go ywego, a mo e nie rozedrzemy ci duszy”.)
- Nie yje?
- Zniszczyli my go. Ja i Julia. Nie było to zbyt trudne. My lał, e mnie mo e
zaufa . Widzisz, on my lał, e krew jest bardziej g sta ni woda. Ale nie jest. Nie
zniósłbym, eby taki człowiek nadal ył...
Czuła, e oł dek podszedł jej do gardła. Czy Cenobici ostrz swe haki na
ni ?
- Była tak dzielna, Kirsty. Tak wiele ryzykowała przychodz c tu...
(Co siedziało jej na ramieniu:
- „Oddaj mi swoj dusz ”.)
-... Pójd na policj , kiedy poczuj si troch lepiej. Spróbuj im to jako
wytłumaczy ...
- Ty go zabiłe ? - zapytała.
- Tak.
- Nie wierz - wyszeptała.
- We j na gór - powiedział Rory patrz c na Juli . - Poka jej.
- Chcesz zobaczy ? - zapytała Julia.
Kirsty skin ła głow i ruszyła za ni .
Na pi trze było cieplej ni na dole. Powietrze było jakby tłuste, jak paruj ca
woda po zmywaniu naczy . Drzwi do pokoju Franka były uchylone. Na gołej
podłodze le ała kupa banda y, spowijaj ca paruj ce jeszcze zwłoki. Szyja trupa
była roztrzaskana, głowa wyrwana z ramion. Od stóp do głowy pozbawiony był
skóry.
Kirsty odwróciła głow z obrzydzeniem.
- I co? Zadowolona? - zapytała j Julia.
Kirsty nie odpowiedziała, tylko wyszła z pokoju. Powietrze na jej ramieniu
kotłowało si .
(- „Przegrała ” - co powiedziało jej wprost do ucha.
- Wiem - wymamrotała.)
Zacz ł bi dzwon. Na ni , na pewno. Po pieszyła w dół schodami, modl c si ,
eby jej nie zabrali, zanim nie dosi gnie drzwi. Je li maj jej wydrze serce, niech
Rory tego nie widzi. Niech zapami ta j w dobrej formie: z u miechem na ustach,
a nie błaganiem.
Julia, id c za ni , zapytała.
- Dok d si pieszysz?
Skoro nie było na to adnej odpowiedzi, kontynuowała:
- Nie mów nic o tym nikomu - nalegała. -Jako sobie z tym poradzimy: ja i
Rory.
Jej głos odci gn ł Rory'ego od drinka. Pojawił si na korytarzu. Rany zadane
przez Franka wygl dały znacznie powa niej ni Kirsty my lała. Twarz była
poorana w kilkunastu miejscach, a skóra na szyi - pofałdowana. Kiedy do niego
podeszła, chwycił j za r k .
- Julia ma racj - powiedział. - Pozwól nam zło y meldunek, dobrze?
61
W tej chwili było wiele rzeczy, o których chciała mu powiedzie , ale nie miała
na to czasu. Bicie dzwonów przybrało na sile w jej głowie. Kto zarzucił jej p tl
na szyj i zaciskał z wolna.
- Jest ju za pó no... - wyszeptała do Rory'ego i wzi ła z powrotem r k .
- Co chcesz przez to powiedzie ? - zapytał, kiedy szła do drzwi. - Nie odchod ,
Kirsty. Jeszcze nie odchod . Powiedz mi, co ci dr czy.
Nie mogła powstrzyma si , eby raz jeszcze nie rzuci na niego okiem w
nadziei, e sam odczyta z jej twarzy cały jej al.
- Ju w porz dku - powiedziała słodko, maj c nadziej , e go tym uspokoi. -
Naprawd .
Rory rozwarł szeroko ramiona:
- Chod do tatusia - powiedział.
Nie zabrzmiało to naturalnie w jego ustach. Niektórzy chłopcy nigdy nie
dorastaj , by by tatusiami, bez wzgl du na to, ile dzieci mog spłodzi .
Kirsty oparła si r k o cian , eby si uspokoi .
To nie był Rory. Ten, kto to mówił, nie był Rory'm. To był Frank. Nie
wiedziała jak, dlaczego, ale... to był Frank.
Czaszk rozsadzał jej huk dzwonów, lecz starała si skupi my li na tym
odkryciu. Rory u miechał si , wyci gaj c do niej ramiona. Mówił te co , ale nie
była w stanie rozró ni słów. Mi kkie ciało jego twarzy nadawało słowom
brzmienie, ale dzwony zagłuszały wszystko. W efekcie była im za to wdzi czna.
Nie dała si zwie pozorom.
- Wiem, kim jeste ... - powiedziała nagle, niepewna, czy jej słowa s słyszalne,
czy nie. Miała jednak pewno , e mówi prawd . Ciało Rory'ego było na górze.
Spowite banda ami Franka. Ukradziona skóra była teraz nawleczona na ciało
jego brata. A mał e stwo zostało zerwane przelewem krwi. Tak! Tak było!
P tla na szyi zaciskała si . Zostały jej chwile, zanim zostanie zaci gni ta w
nico . Zdesperowana, skoczyła z powrotem w stron potwora o twarzy Rory'ego.
- To ty! - powiedziała.
Twarz u miechn ła si , nie trac c pewno ci siebie.
Zamierzyła si na niego r k i usiłowała uderzy . Cofn ł si , unikaj c jej
dotyku. Dzwony biły nieubłaganie, kotłuj c jej mózg pod sklepieniem czaszki.
Znowu wyci gn ła r k do przodu. Tym razem nie udało mu si odskoczy .
Schwyciła go za twarz. Paznokcie wpiły si w mi so policzka. Skóra, z tak
pieczołowito ci naci gana na kształty, zsun ła si troszk , niczym mi kki
jedwab. Oczom jej ukazało si silnie ukrwione ciało.
Julia za jej plecami zacz ła krzycze .
I nagle dzwony ucichły. Nie! Nie ucichły, ale nie biły ju w głowie Kirsty, lecz
w całym domu.
wiatła na korytarzu zaja niały nadspodziewanie mocno i nagle całkiem
zgasły. Przez chwil , kiedy zapadły całkowite ciemno ci, słyszała łkanie, by mo e
dobywaj ce si z jej własnych ust. A potem jakie przera aj ce widowisko, jakby
pokaz ogni sztucznych, zacz ło rozgrywa si na cianach i na podłodze. Korytarz
ta czył. ciany po kolei zacz ły gi si , łama i wywija . Wszystko w szale czym
tempie i w blasku ognia.
62
W pewnej chwili, w wietle kolejnego rozbłysku, zobaczyła, e Frank zbli a
si do niej. Z twarzy zwisały mu fragmenty fizjonomii Rory'ego. Odskoczyła i
umkn ła do du ego pokoju. U cisk na jej gardle zel ał. Najwidoczniej Cenobici
dostrzegli swój bł d. Wkrótce, miała nadziej , wkrocz do akcji. Czekała a
zaprowadz ład w tej farsie pomylonych to samo ci. Teraz ju nawet nie chciała
widzie m czarni Franka. Miała ju dosy . Zamiast tego chciała uciec tylnymi
drzwiami z domu i pozostawi Franka na ich pastw .
Ale jej optymizm był krótkotrwały. Fajerwerki z korytarza dotarły te i do
jadalni. W ich wietle zobaczyła, e ten pokój zwariował tak e. Co przesuwało
si po podłodze, jak kurz na wietrze. Krzesła wznosiły si i opadały. By mo e
była niewinna, ale tajemne siły nie miały głowy do takich bzdur. Wiedziała, e
je li zrobi jeszcze jeden tylko krok, to narazi si na ich zemst .
Jej wahanie ułatwiło Frankowi dotarcie do uciekaj cej dziewczyny. Kiedy
tylko wyci gn ł do niej r ce, rozbłyski w korytarzu ustały i wymkn ła si mu pod
osłon ciemno ci. Lecz jej rado trwała krótko. Nowe wiatła rozja niły
korytarz. Znów jej dopadał, tarasuj c drog ucieczki.
Dlaczego nie zabierali go, na miło bosk ? Czy nie przyprowadziła im go,
zgodnie z obietnic , i nie zdemaskowała?
Frank rozpi ł marynark . Za pasem miał okrwawiony nó . Wyci gn ł go i
skierował w stron Kirsty.
- Od tej chwili - powiedział nacieraj c na ni - jestem Rory...
Nie miała wyboru, tylko cofa si w stron drzwi.
- Rozumiesz? Jestem Rory. I nikt nigdy tego nie b dzie wiedział lepiej ode
mnie!
Pi tami dotkn ła brzegu schodka, lecz nagle poczuła na sobie jeszcze inne
dłonie. Wyci gały si do niej przez por cz i zaciskały na jej włosach. Odwróciła
twarz. To była Julia, oczywi cie. Odci gn ła z kamienn twarz głow Kirsty do
tyłu, odsłaniaj c gardło. Nó Franka był tu , tu .
W ostatniej chwili Kirsty wyci gn ła ramiona do góry i wykr ciła r k Julii.
Zwaliła j z jej stanowiska o trzy stopnie wy ej. Julia straciwszy równowag
zachwiała si i poleciała w dół. Ostrze no a w dłoni Franka było zbyt blisko, by
miał czas usun je. Nó przeszył jej pier jak masło. Julia j kn ła i skulała si ze
schodów z łomotem. Nó , wyrwany z r ki Franka, stoczył si wraz z ciałem.
On jednak prawie tego nie zauwa ył. Oczy skierował na o wietlan coraz to
nowymi błyskami Kirsty. Nie miała innej drogi ucieczki ni tylko na gór . Po ród
fajerwerków i bicia dzwonów ruszyła przed siebie, schodami pod gór .
Widziała, e Frank nie od razu za ni ruszył. Błagania Julii o pomoc
odwróciły jego uwag od dziewczyny. Podszedł do jej ciała, w połowie drogi
mi dzy drzwiami i schodami. Wyci gn ł nó z jej piersi. Krzyczała i płakała z
bólu. Frank na kl czkach obszedł j . Uniosła r k w oczekiwaniu na ostatni
u cisk miło ci przed skonaniem. Frank poło ył jej rami pod głow i przybli ył
si do niej. Kiedy ich twarze niemal zetkn ły si , Julia z przera eniem odkryła, e
jego zamiary dalekie s od współczucia. Otwarła usta do krzyku, ale on zamkn ł
je swymi i zacz ł wysysa po ywienie. Kopn ła powietrze. R kami usiłowała
chwyci pust przestrze . Wszystko na nic.
Oderwawszy oczy od tej przera aj cej sceny, Kirsty czołgała si na gór .
63
Na pi trze nie było jednak adnej prawdziwej kryjówki. Nie było te adnej
drogi na zewn trz, chyba e przez okno. Po tym, co Kirsty widziała przed chwil ,
była gotowa nawet na to. Upadaj c połamie sobie pewnie wszystkie ko ci, ale
przynajmniej nie dosi gnie jej mier z r ki potwora.
Zdawało si , e fajerwerki przygasaj . Korytarz spowijały g ste ciemno ci.
Człapała raczej wzdłu cian ni szła, palcami odnajduj c drog .
Na dole Frank sko czył z Juli i znów ruszył w po cig.
Kiedy wst pił na schody, znowu zacz ł powtarza swe obrzydliwe
zaproszenie:
- Chod do tatusia.
Była przekonana, e Cenobici obserwuj te sceny nie bez rozbawienia. Doszła
do wniosku, e nie wł cz si , dopóki na arenie nie pozostanie tylko jeden z
gladiatorów: Frank. Była tylko zak sk do ich prawdziwej przyjemno ci.
- Gnoje... - zaszlochała maj c nadziej , e j usłysz .
Doszła prawie do ko ca korytarza. Dalej była tylko graciarnia. Nie wiedziała,
czy okno jest tam dostatecznie du e, by mogła si przez nie wydosta . Je li tak,
skoczy. Skoczy i przeklnie ich wszystkich: Boga i Szatana, i wszystko, co
pomi dzy nimi. Skoczy w nadziei, e spadnie na beton. e jej koniec b dzie
szybki.
Frank znów j wołał; był prawie u szczytu schodów. Przekr ciła klucz w
zamku, otwarła drzwi do graciarni i weszła do rodka.
Tak. Było okno. Nie było na nim adnych zasłon, a wiatło ksi yca
przelewało si po zwaliskach niepotrzebnych nikomu rzeczy, pudeł i mebli.
Załamana ju kompletnie, przedarła si do okna. Było lekko otwarte, by pokój
mógł si wietrzy . Usiłowała odsun górn jego cz , by powi kszy szczelin ,
ale ło yska po bokach były przerdzewiałe. Okno ani drgn ło.
Szybko zatem rozejrzała si za kryjówk . Liczyła kroki na schodach - mniej
ni dwadzie cia, a wi c Frank jeszcze ma troch do przebycia. Wzi ła do r ki
worek le cy obok fotela, ale z przera eniem odkryła, e w rodku jest martwe
ciało. M czyzna, dokładnie po wiartowany, le ał tam wybałuszaj c na ni
dzikie, zastygłe w bezruchu oczy. Nogi stykały si z policzkiem. Ju miała
krzykn z przera enia, gdy posłyszała kroki Franka.
- Gdzie jeste ? - zapytał.
Zatkała sobie usta r k , by powstrzyma okrzyk obrzydzenia. W tym
momencie klamka w drzwiach została naci ni ta. Odskoczyła z pola widzenia i
ukryła si za przewróconym fotelem. Przełkn ła swój krzyk.
Drzwi otworzyły si . Słyszała zm czony oddech Franka. Słyszała mi kki
odgłos jego kroków na podłodze. Potem znowu usłyszała skrzypienie drzwi i
Frank wyszedł. Zamek trzasn ł, zaskakuj c. Cisza.
Czekała licz c do trzynastu, potem wychyliła si , niepewna, czy Frank
rzeczywi cie poszedł. Bała si , e zaczaił si tylko w oczekiwaniu na jej
niezr czno . Ale nie. Nie było go tu.
Zatrzymywanie oddechu i krzyku przyniosło teraz najmniej oczekiwany efekt
uboczny: czkawk . Pierwsze czkni cie było tak niespodziewane, e Kirsty nie
zd yła poło y sobie dłoni na ustach. Rozbrzmiało, jak ładowanie strzelby. Nie
słyszała te odgłosów wskazuj cych na to, e Frank zamierzał zej ze schodów.
64
Wydawało si , e jest poza zasi giem słuchu. Podeszła raz jeszcze do okna,
mijaj c po drodze trumn z worka. Czkn ła po raz drugi. Trzeci i czwarty raz
odezwało si czkni cie, kiedy bezskutecznie mocowała si z opornym oknem.
Przez moment rozwa ała ewentualne rozbicie szyby i wezwanie krzykiem
pomocy. Rychło jednak porzuciła ten zamiar. Frank przełykałby jej oczy w
momencie, w którym ktokolwiek z s siadów zdołałby si cho troch rozbudzi .
Powróciła do drzwi i uchyliła je złorzecz c skrzypi cym zawiasom. Ani ladu
po Franku. Przynajmniej na ile jej oczy mogły dostrzec cokolwiek w ciemno ci.
Ostro nie otwarła drzwi nieco szerzej i znowu była na korytarzu.
Ciemno ci zdawały si by ywym ciałem; czuła na sobie grobowe pocałunki.
Zrobiła trzy kroki. Nic. Czwarty. Te nic. Kiedy postawiła nog po raz pi ty,
ciało jej popełniło samobójcz gaf . Czkawka! R ka nie zd yła nawet drgn .
Tym razem odgłos dotarł do jej prze ladowcy.
- Aaaa! Tu jeste - odezwał si cie . Frank wypadł z sypialni i zagrodził jej
drog . Był złakniony po ywienia. Wydawał si szeroki jak cały korytarz. Cuchn ł
mi sem.
Nie miała nic do stracenia. Krzykn ła z całych sił, kiedy j dopadł. Jej
przera enie jakby dodatkowo podniecało potwora. Była o włos od ostrza no a, ale
rzuciła si w bok i zauwa yła, e raptem znalazła si w pobli u pokoju Franka.
Był tu za ni , zachwycony perspektyw łowów.
Wiedziała, e w tym pokoju jest okno. Sama je przecie rozbiła kilka godzin
temu. Ale ciemno ci były nieprzeniknione. Nie widziała kompletnie nic. Nie
docierał nawet blask ksi yca. Zdawało si , e Frank zagubił si tak samo.
Zawołał na ni ; wezwaniu towarzyszył wist przeszywanego no em powietrza. W
prawo i w lewo, w lewo i w prawo, Frank szukał Kirsty, tn c przestrze przed
sob . Post puj c do przodu nagle poczuła, e nog haczy o banda e. W nast pnej
chwili omal nie upadła, zatrzymawszy si na czym . Nagle utraciła równowag i
jednak zwaliła si ci ko na podłog . Nie. Nie na podłog . Pod ni le ało o lizłe,
zimne ciało Rory'ego.
- Tutaj jeste - powiedział Frank. Ci cia no a przybli yły si na kilka
centymetrów do jej głowy. Ale ona nie przejmowała si teraz nimi. Poło yła r ce
na ciele na podłodze. mier była niczym Wobec bólu po stracie ukochanego.
- Rory - zaj czała, z dum my l c, e jego imi b dzie na jej ustach, kiedy
umrze.
- Tak jest! - zawołał z triumfem Frank. -Rory!
Fakt, e imi Rory'ego zostało ukradzione wraz z jego skór , był
niewybaczalny. Zawrzał w niej gniew. Skóra to nic takiego; nawet winie i w e
j maj . Składała si przecie z martwych komórek, cieraj cych si i
wyrastaj cych na nowo. Ale imi ? To było zakl cie, które przywołało
wspomnienia. Nie pozwoli na to, by Frank uzurpował sobie prawo do imienia
Rory'ego.
- Rory nie yje - powiedziała. Własne słowa zaskoczyły j , ale te przywiodły
na my l pewien pomysł.
- No, mała! - zawołał Frank.
Czy przypadkiem Cenobici nie czekali, a Frank sam wypowie swoje imi ?
Czy przybysz nie wspomniał o tym, e Frank musi si wyspowiada ?
65
- Ty nie jeste Rory'm - powiedziała.
- Tylko my to wiemy - padła odpowied . -Nikt wi cej...
- Kim wi c jeste ?
- Biedaczysko. Tracisz zmysły, prawda?
- A wi c kim jeste ?
- Ale ty jeste ciekawska...
- Kim jeste ?
- Daj spokój, dziecino - odparł. Przybli ył si do niej w ciemno ci. Twarz
przysun ł do jej twarzy. - Wszystko idzie tak dobrze, jak tylko mo e...
- Tak?
- Tak. Frank jest tutaj, dziecinko.
- Frank?
- Wła nie tak. Bo Frank, to ja! Wypowiadaj c te słowa zadał jej pchni cie, ale
ona, przewidziawszy to, usun ła si w ostatniej chwili. W sekund pó niej dzwon
znowu zacz ł bi , a goła arówka na suficie zaja niała nowym wiatłem. Kirsty
zobaczyła Franka obok ciała brata.
Zerwał si na nogi i ju miał si na ni rzuci , gdy odezwał si głos.
Wypowiedział jego imi . Delikatnie, jakby uspokajał przestraszone dziecko:
- Frank.
Twarz Franka znieruchomiała po raz drugi tej nocy. Przemkn ł przez ni
wyraz zdziwienia. Był przera ony.
Powoli odwracał głow w stron , z której dobiegał głos. Był tam Cenobita.
Jego haczyki błyszczały. Za nim Kirsty dostrzegła trzy inne pokrzywione,
pokawałkowane postacie. Frank rzucił spojrzenie w stron Kirsty.
- Ty to zrobiła - powiedział.
Skin ła głow .
- Wyno si st d - powiedział do niej jeden z przybyłych. - Teraz to ju nie
twoja sprawa.
- Ty dziwko! - krzykn ł Frank. - Suko! Pierdolona, zakłamana kurwo!
Wyzwiska towarzyszyły jej a do drzwi. Kiedy poło yła r k na klamce,
usłyszała, e j goni. Odwróciła si i ze zgroz ujrzała go oddalonego mo e o
stop . Wzniesiony w gór nó mógł w ka dej sekundzie zatopi w jej ciele, gdy
wtem znieruchomiał, niezdolny do adnego ruchu. Nawet o milimetr.
Cenobici zatopili ju w nim swe haki. Wbili je w mi nie r k, nóg, twarzy. Do
haków przyczepili ła cuchy. Słycha było cichy odgłos, jak mi so stawiało opór
ci gn cym go ła cuchom i rozdzierało si z lekka. Usta Franka rozwarły si
nienaturalnie. Szyja i klatka piersiowa ziały otworami.
Nó wysun ł mu si z r ki i spadł na podłog . Wyrzucił z siebie ostatnie,
nieskładne przekle stwo pod jej adresem. Ciało kurczyło si i skr cało. Cal po
calu ci gn li go na rodek pokoju.
- Id - powiedział Cenobita. Kirsty i tak nic ju nie mogła zobaczy z
widowiska. Przesłaniała ich krwawa fontanna. Usłuchawszy rady otworzyła
drzwi, kiedy Frank za jej plecami zacz ł wrzeszcze z bólu.
Gdy wst piła na korytarz, tynk posypał si z sufitu. Dom chwiał si w
posadach. Musiała i szybko. Wiedziała, e skoro demony s na wolno ci, z
domu mo e nie pozosta nawet lad.
66
Mimo e nie miała zbyt wiele czasu, nie mogła odmówi sobie przyjemno ci
spojrzenia po raz ostatni na Franka. Jakby chciała si upewni , e ju nie b dzie
jej prze ladował.
Frank konał. Przeszyty hakami w dziesi ciu lub wi cej miejscach, ryczał
wniebogłosy. Nawet teraz na jego ciele pojawiały si nowe rany. Rozpostarte na
podłodze, pod arówk , jego ciało ponaci gane było do granic wytrzymało ci i
coraz bardziej było rozszarpywane.
Nagle krzyk ustał. Nast piła przerwa w katuszach. I wówczas, w ostatnim
akcie nieposłusze stwa, uniósł z wysiłkiem pokiereszowan głow i spojrzał na
ni . Ich oczy spotkały si . Jego wzrok zdawał si pała cał zło ci i nienawi ci
wiata.
W odpowiedzi ła cuchy zostały naci gni te mocniej, ale Cenobitom nie udało
si ju wydoby z Franka jakiegokolwiek krzyku. Wywalił tylko j zyk w stron
Kirsty i zaraz go schował.
Wtedy rozpadł si na cz ci.
Członki zostały oddzielone od torsu, głowa od ramion. Kirsty zatrzasn ła za
sob drzwi. Co ci kiego z łomotem uderzyło w nie zaraz potem. Pewnie jego
głowa.
Schodziła ostro nie po rozpływaj cych si schodach. Ze cian dobiegało j
wycie wilków, dzwony biły na trwog . Wsz dzie, w g stniej cym jak dym
powietrzu, pojawiały si duchy zranionych ptaków, pozszywanych, ale
niezdolnych do lotu.
Dotarła na dół i zacz ła i korytarzem na parterze, ale kiedy znalazła si w
bezpo rednim zasi gu wolno ci, usłyszała, e kto wypowiada jej imi .
To była Julia. Na podłodze wida było rozmazan smug krwi. Znaczyła ona
drog przebyt przez Juli po tym, jak Frank porzucił j pół yw .
- Kirsty!... - zawołała znowu. Był to głos pełen alu, bólu i bezradno ci. Kirsty
nie mogła si opanowa i pod yła za nim do jadalni.
Meble wydawały si poopalane. Popiół pokrywał zw glony dywan. Tam
wła nie, na rodku pobojowiska, siedziała panna młoda. Jakim nadludzkim
wysiłkiem Julia zdołała na siebie wło y sukni lubn i nało y na głow welon.
Suknia była potarmoszona i brudna, ale Julia wygl dała na swój sposób pi knie,
mo e cz ciowo poprzez fakt, e otaczała j brzydota ruiny domu.
- Pomó mi - powiedziała. Dopiero w tym momencie Kirsty zdała sobie
spraw , e głos nie dochodził spod woalki, ale spomi dzy nóg dziewczyny. Suknia
odsłoniła teraz głow Julii. Umieszczona była na poduszce z marszczonego
jedwabiu, otoczona nadpalonymi włosami. Jak mogła mówi , skoro odł czona
była od płuc i krtani?! Ale mimo to - mówiła.
- Kirsty - powiedziała błagalnym głosem i westchn ła. Głowa kołysała si na
łonie Julii to w jedn , to w drug stron .
Kirsty mogła jej pomóc. Mogła te rzuci głow o cian tak, e mózg
rozprysn łby si wkoło. Nagle welon podniósł si , jakby niesiony niewidzialnymi
palcami. Pod nim co wieciło. wiatło nat ało si coraz bardziej. Gdy wiatło
było ju zupełnie jasne, odezwał si głos.
- Jestem In ynierem - westchn ło wiatło. Nic wi cej. Tylko tyle.
wiatło nadal stawało si coraz silniejsze i coraz bardziej o lepiaj ce.
67
Kirsty nie czekała, a straci wzrok. Odwróciła si i skierowała z powrotem do
drzwi. Przebijała si przez cian ptaków. Dr ała ze strachu przed oszalałymi z
w ciekło ci wilkami. Wyszła przez frontowe drzwi w chwili, gdy sufit zacz ł si z
wolna obni a .
Powitała j noc - czysta ciemno . Oddychała gł bokimi haustami, biegn c w
stron ulicy. Była to jej druga ucieczka z tego domu. Prosiła Boga, eby nigdy nie
było trzeciej.
Na rogu Lodovico Street odwróciła si . Dom nie poddał si siłom szalej cym
wewn trz. Stał tak spokojnie jak grób. Nie... Spokojniej ni grób.
Kiedy znów zwróciła si przed siebie, jaki przechodzie potr cił j nagle.
Zawołała zdziwiona, ale piesz ca posta znikn ła ju w półmroku budz cego si
witu. Zanim znikn ł jej z oczu, obejrzał si i zobaczyła jego wiec c jasnym
wiatłem głow . Był to In ynier. Nie miała czasu, by si mu dobrze przyjrze ;
znikn ł w ciemno ci, pozostawiaj c tylko odbłysk w jej oczach.
Dopiero wtedy zrozumiała cel tego zderzenia. In ynier wcisn ł w jej dło
kostk Lemarchanda.
Elementy jej powierzchni były nieskazitelnie poł czone z sob i wypolerowane
na wysoki połysk. Nie sprawdzała tego nawet, ale była pewna, e tym razem nie
tak łatwo b dzie znale rozwi zanie zagadki. Nast pny odkrywca nie b dzie miał
adnych wskazówek. Czy jednak do czasu, gdy kto j rozwi e, jej wła nie
powierzono misj przechowywania kostki? Najwidoczniej tak.
Obróciła j w dłoni. Przez króciutki moment wydawało jej si , e dostrzega
zarysy duchów na lakierowanej powierzchni. Twarze Julii i Franka. Odwróciła j
znowu, szukaj c twarzy Rory'ego, ale bezskutecznie. Gdziekolwiek zatem był, nie
było go w kostce. Istniały jeszcze inne zagadki i łamigłówki. By mo e ich
rozwi zanie mogło naprowadzi j na lady Rory'ego. Mo e krzy ówka, której
hasło otwarłoby bramy raju; mo e laubzega, której zło enie dawało dost p do
Krainy Czarów.
B dzie jak zwykle czekała i obserwowała. ywi b dzie nadziej , e pewnego
dnia trafi w jej r ce taka łamigłówka. A je li nie uda si jej czego takiego zdoby ,
nie popadnie w rozpacz. Ze strachu, e kojenie złamanych serc nie jest zadaniem,
które mo na wykona . Bez wzgl du na to, ile ma si czasu. I bez wzgl du na to,
jak m dro si posi dzie.