Pilipiuk Andrzej Park Jurajski(1)

background image

Andrzej Pilipiuk

PARK JURAJSKI

Znany re

ż

yser rozło

ż

ył bezradnie r

ę

ce.

- Panie Skorli

ń

ski. Niech si

ę

pan postawi w mojej sytuacji. Rozumiem,

ż

e chce

pan film z dinozaurami. Akceptuj

ę

pomysł scenariusza, ale musi pan poj

ąć

,

ż

e

umie

ś

ci

ć

w filmie dinozaury mo

ż

na tylko na dwa sposoby. Albo wynaj

ąć

ameryka

ń

ców od efektów specjalnych, którzy je zmontuj

ą

na komputerze, albo

zbudowa

ć

atrapy naturalnej wielko

ś

ci, poruszane za pomoc

ą

silników i hydrauliki. Na

to wszystko potrzeba wielkich pieni

ę

dzy.

Stali na wzgórzu. W dolinie poni

ż

ej husaria

ś

cigała pierzchaj

ą

ce watahy

Mongołów, a mo

ż

e Kozaków. Jakub W

ę

drowycz siedział na składanym

krzesełku z napisem „Re

ż

yser" i chłon

ą

ł widowisko. Kr

ę

cenie filmu podobało mu si

ę

.

Kilka razy zdarzyło mu si

ę

by

ć

w kinie, ale przy filmowaniu jeszcze nigdy.

- Moje

ś

rodki, cho

ć

powa

ż

ne, nie s

ą

niesko

ń

czone - powiedział biznesmen. - Z

pewno

ś

ci

ą

budowa atrap dinozaurów pochłonie z milion dolarów...

- Raczej koło pi

ę

ciu. Min

ę

ły czasym gdy Godzill

ę

grał facet ubrany w gumowy

kombinezon, przewracaj

ą

cy tekturowe bloki mieszkalne. Obecnie kino stało si

ę

widowiskiem... Kosztownym widowiskiem.

Jakub zaci

ą

gn

ą

ł si

ę

wonnym skr

ę

tem z własnego tytoniu. Szary papier

pakowy w

ę

glił si

ę

pomału, wzbogacaj

ą

c aromat. Na dole co

ś

pokrzykiwali. Husaria

wróciła na miejsce. Uj

ę

cie b

ę

d

ą

powtarza

ć

. Po raz szósty tego dnia. Egzorcysta

ziewn

ą

ł. Mimowolnie zwrócił ucho w stron

ę

rozmawiaj

ą

cych.

- Cholera - powiedział Skorli

ń

ski. - Du

ż

o bym dał za niewielki rezerwat, z

którego mo

ż

na by wyłapywa

ć

dinozaury do filmów.

Brwi Jakuba uniosły si

ę

lekko do góry a na twarz wypełzł mu dziwny, oble

ś

ny,

kłusowniczy u

ś

miech. Rezerwat...

Znał to słowo.
- Spielberg te

ż

pewnie sporo by dał - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

re

ż

yser. - Na razie wyba-

czy pan, ale musz

ę

troch

ę

popracowa

ć

.

Biznesmen skin

ą

ł dłoni

ą

na Jakuba. Staruszek podniósł si

ę

z krzesełka i ruszył

w

ś

lad za nim.

- Jakie

ś

problemy? - zagadn

ą

ł, sadowi

ą

c si

ę

na tylnym siedzeniu opla.

- Ech. Chc

ę

nakr

ę

ci

ć

film z dinozaurami, a tu fachowcy od efektów specjalnych

za du

ż

o chc

ą

ze mnie zedrze

ć

.

- A co to takiego te dinozaury? - zainteresował si

ę

Jakub.

- Wielkie gady z zamierzchłej przeszło

ś

ci - cierpliwie wyja

ś

nił Skorli

ń

ski. -

Dawno temu wymarły.

- Jak du

ż

e były? - zaciekawił si

ę

egzorcysta.

- Takie mniejsze wielko

ś

ci kota. Ale te najwi

ę

ksze przekraczały wzrostem

słonia. Pasa

ż

er pokiwał w zadumie głow

ą

.

- To ja chyba widziałem - mrukn

ą

ł.

- Gdzie? - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

re

ż

yser.

- A u syna na video. „Park jurasicki". Przyleciał taki i ze

ż

arł faceta w

wygódce... I ile chc

ą

ci od grafiki komputerowej? - zaciekawił si

ę

.

- Kilka milionów dolarów.
Egzorcysta wyj

ą

ł z kieszeni odrapany kalkulator z p

ę

kni

ę

tym wy

ś

wietlaczem i

przez chwil

ę

co

ś

przeliczał.

- Zrobi si

ę

- powiedział. - Za dziesi

ęć

tysi

ę

cy.

background image

- Sk

ą

d we

ź

miesz tak tanich grafików komputerowych? - zdumiał si

ę

biznesmen. Jakub u

ś

miechn

ą

ł si

ę

lekko.

- Po co nam rysunkowe dinozaury? Albo kukłowe?
- Masz lepszy pomysł?
-

Ż

ywe s

ą

najlepsze.

-

Ż

ywe wymarły przed stu pi

ęć

dziesi

ę

ciu milionami lat. A mo

ż

e si

ę

myl

ę

?

- Chodzi ci o gada wielko

ś

ci ci

ęż

arówki z długimi z

ę

bami? - zdenerwował si

ę

.

-Tak.
- To b

ę

dziesz ich miał do wyp

ę

ku. Po dziesi

ęć

tysi

ę

cy dolarów za sztuk

ę

.

- Nie wierz

ę

ci - powiedział biznesmen. - Najpierw chc

ę

zobaczy

ć

towar.

- Mi nie wierzysz?
- Zapłac

ę

, jak zobacz

ę

.

- No to stówa z góry. Za tydzie

ń

spotkamy si

ę

w piwiarni koło pawilonu.

Biznesmen u

ś

miechn

ą

ł si

ę

i wr

ę

czył Jakubowi zielony banknot z dwoma zerami.

- Trzymam ci

ę

za słowo.

W zamierzchłej przeszło

ś

ci w Wojsławicach co

ś

budowano. Po budowla

ń

cach

pozostał zdezelowany barakowóz. Dłu

ż

szy czas stał na rynku, koło przekształconego

w hurtowni

ę

Ratusza. Pó

ź

niej

ś

ci

ą

gn

ą

ł go na swoje podwórko miejscowy kombinator.

Obił starannie wn

ę

trze płyt

ą

gipsowo - kartonow

ą

, wstawił bar z nieheblowanych

desek i podw

ę

dzon

ą

w parku ławk

ę

.

Ż

arówk

ę

pod sufitem ustroił w girlandy z krepiny,

a sam stan

ą

ł za barem i zacz

ą

ł obsługiwa

ć

wielbicieli niedrogich, a wysoko-

oktanowych trunków.

Paweł Skorli

ń

ski, biznesmen, wszedł po trzech nadgniłych schodkach i

pochyliwszy głow

ę

, bo drzwi były niskie, wkroczył do wn

ę

trza spełuny. W progu

potkn

ą

ł si

ę

o jakiego

ś

typa, le

żą

cego malowniczo na podłodze. Typ otworzył oko i

popatrzył na niego złowrogo, cho

ć

niezbyt przytomnie.

- Jeszcze raz to samo - wybełkotał i zasn

ą

ł.

Jakub siedział przy stoliku i siłował si

ę

na r

ę

k

ę

z barmanem. Na stoliku po obu

stronach le

ż

ały denka butelek przekształcone w tulipany. R

ę

ka barmana wolno, ale

nieubłaganie zbli

ż

ała si

ę

do ostrych szklanych drzazg.

-

Lito

ś

ci - j

ę

kn

ą

ł.

- Cztery kufle perły - Jakub bezlito

ś

nie wyznaczył cen

ę

.

Barman kiwni

ę

ciem głowy wyraził zgod

ę

. Egzorcysta pu

ś

cił go i dłoni

ą

wskazał

biznesmenowi kawałek wolnej ławki. Dosiadł si

ę

do niego i po chwili stukali si

ę

wygranym piwem.

- No i gdzie masz tego dinozaura? - zagadn

ą

ł Paweł.

- No przecie

ż

nie trzymam go w krzakach na zapleczu. Wkrótce powinien tu

by

ć

łowiec - wyja

ś

nił Jakub.

- Łowca dinozaurów?!
Wypili jeszcze po jednym. Zapadał zmrok, gdy przed knajp

ę

podjechał

wreszcie zdezelowany, trzydziestoletni mercedes na ukrai

ń

skich numerach.

Drzwiczki trzasn

ę

ły i odpadły, po czym ze

ś

rodka wygramolił si

ę

niewysoki typek w

okularach przeciwsłonecznych, ubrany w zało

ż

one na gołe ciało skórzane spodnie i

tak

ąż

kurtk

ę

. Typek, jak przystało na ukrai

ń

skiego biznesmena, obwieszony był

złotem. Z

ę

by oczywi

ś

cie te

ż

miał złote. Wtarabanił si

ę

do wn

ę

trza. Jakub na jego

widok wstał z namaszczeniem.

- Josif Kleszczak - przedstawił si

ę

przybysz Skorli

ń

skiemu, po czym zwrócił si

ę

do Jakuba. - Czego

ś

mnie kumplu wezwał, ha?

- Ty znasz co to dinozaury? - zapytał egzorcysta.
Go

ść

kiwn

ą

ł głow

ą

. Biznesmen zauwa

ż

ył,

ż

e brakuje mu jednego ucha.

background image

- Takie du

ż

e jaszczurki - powiedział. - No, jak autobus. A co? Jest jaki

ś

interes?

- Ten tu mój przyjaciel, biznesmen, chciałby kupi

ć

kilka takich. Ukrainiec nie

okazał zdumienia.

- Ile sztuk?
- Ze dwadzie

ś

cia - pospiesznie powiedział Jakub. - Potrzeba nam do filmu...

Tylko

ż

eby były jak w encyklopedii. Identyczne.

Kleszczak ze smutkiem pokr

ę

cił głow

ą

. ,

- Ci

ęż

ka sprawa - powiedział.

Wyj

ą

ł z kieszeni plik kolorowych fotografii.

- Nada si

ę

? - podsun

ą

ł je Skorli

ń

skiemu.

Na pierwszym zdj

ę

ciu obrzydliwy, pokryty jakimi

ś

glutami potwór czochrał si

ę

o brzoz

ę

. Był znacznie wi

ę

kszy ni

ż

autobus. Skór

ę

pokrywały mu kolorowe plamy.

- Co to jest? - zdumiał si

ę

biznesmen.

- Dinozaur. No, prawie dinozaur - wyja

ś

nił ochoczo przybysz. - Nie wida

ć

? S

ą

jeszcze dwa z tego gatunku. Albo takie - podsun

ą

ł nast

ę

pn

ą

fotk

ę

.

Wida

ć

było na niej olbrzymiego

ż

ółwia na pi

ę

ciu nogach. Pancerz porastało

mu co

ś

w rodzaju pierza.

- Co to jest u diabła? - zdziwił si

ę

biznesmen.

- Czarnobylskie mutasy - wyja

ś

nił Jakub. - A co, nie nadaj

ą

si

ę

?

- Wygl

ą

daj

ą

pokracznie - westchn

ą

ł Skorli

ń

ski.

- Pokracznie? - zdenerwował si

ę

przybysz, wyci

ą

gaj

ą

c z kieszeni granat.

- Spokój Kleszczak! - warkn

ą

ł Jakub rozkazuj

ą

co. - Nie trzymaj

ą

kształtu. Nie-

wymiarowe.

- To ja z bratem latamy pół roku po strefie,

ż

eby je sfotografowa

ć

, a wy nie

chcecie?

- Masz - W

ę

drowycz wcisn

ą

ł mu zielony banknot. - Na film do aparatu. Nie

zrozum nas

ź

le, ale potrzebujemy paskudztw identycznych, jak te, które kiedy

ś

ż

yły.

No i oczywi

ś

cie,

ż

eby, jak nasraj

ą

, nie trzeba było odchodów pakowa

ć

do ołowianych

pojemników i zakopywa

ć

na gł

ę

boko

ś

ci kilometra.

- Przecie

ż

na filmie nie wida

ć

,

ż

e one promienne - mrukn

ą

ł Kleszczak. - Ano

trudno. Nie chcecie, to id

ę

.

Jakub wr

ę

czył mu flaszk

ę

truskawkowej pryty „na drog

ę

" i przemytnik zmył si

ę

.

- Dobra - mrukn

ą

ł egzorcysta. - Załatwimy to inaczej.

Skorli

ń

ski odetchn

ą

ł z ulg

ą

. Ukrai

ń

ski „kolega po fachu" wyra

ź

nie nie przypadł

mu do gustu.

- Jak zamierzasz si

ę

za to zabra

ć

? - zapytał. - Poruszane hydraulicznie, czy

mechanicznie?

- Zaufaj mi - twarz W

ę

drowycza rozci

ą

gn

ę

ła si

ę

w szerokim, szczerym,

słowia

ń

skim u

ś

miechu.

U

ś

miech Jakuba nie wzbudzał w biznesmenie szczególnego zaufania.

- Gdzie jeste

ś

my? - zapytał Skorli

ń

ski.

Nie miał dot

ą

d poj

ę

cia,

ż

e pod jego hurtowni

ą

znajduj

ą

si

ę

takie kazamaty.

- Spokojnie, jeszcze kawałek - mrukn

ą

ł Jakub..

W

ś

wietle latarek wida

ć

było,

ż

e niektóre cegły, tworz

ą

ce sklepienie niskiego i

wilgotnego lochu, ledwo si

ę

trzymaj

ą

.

- To przej

ś

cie z ratusza do ko

ś

cioła - powiedział wreszcie niech

ę

tnie. - Dawno

tu nie byłem - o

ś

wietlił odnog

ę

korytarza, w której le

ż

ało kilka szkieletów.

- Co to za jedni? - wyszczekał z

ę

bami Skorłi

ń

ski.

- Nic si

ę

nie bój, oni nie

ż

yj

ą

.

background image

- Wła

ś

nie dlatego si

ę

boj

ę

- mrukn

ą

ł. - Nie wstan

ą

?

- Przykołkowani - egzorcysta o

ś

wietlił szkielety.

Ko

ś

cista dło

ń

jednego z nich zaciskała si

ę

na solidnym osikowym kołku,

wbitym pomi

ę

dzy

ż

ebra.

- Ten chyba próbował wyrwa

ć

- j

ę

kn

ą

ł biznesmen.

- Spoko. Dorosły człowiek, a boi si

ę

jak jaka

ś

baba - ofukn

ą

ł go Jakub. Ruszyli

naprzód i niebawem drog

ę

zagrodził im ceglany mur.

- Narz

ę

dzia - polecił egzorcysta.

Biznesmen podał mu łom. Jakub zr

ę

cznie wyskrobał cz

ęść

zaprawy i po chwili

zacz

ą

ł podawa

ć

mu cegły.

Paweł odkładał je na ziemi

ę

. Z otworu wion

ę

ło suchym, ciepłym powietrzem.

Po chwili weszli do

ś

rodka. W

ś

wietle latarek ukazała si

ę

ponura, półkoli

ś

cie skle-

piona krypta. Wypełniały j

ą

pot

ęż

ne, kamienne sarkofagi. Jakub starł kurz z pier-

wszego z brzegu. Zabłysn

ą

ł wykuty w kamieniu i obło

ż

ony listkami złota herb

Trzywdar.

- Jan, Mikołaj, Franciszek, Alojzy, Aureli, Leopold, Tytus - odliczał sarkofagi. -

Znaczy ten.

- Wydaje mi si

ę

,

ż

e nasze działania s

ą

nieco niezgodne z prawem - zauwa

ż

Skorłi

ń

ski.

- A kupowanie czarnobylskich mutasów od ukrai

ń

skiego przemytnika niby było

zgodne z prawem? - zdenerwował si

ę

egzorcysta.

- Przecie

ż

nie kupiłem.

- No wła

ś

nie.

Rozpi

ą

ł kufajk

ę

i zdj

ą

ł z głowy papach

ę

.

- Czemu tu jest ciepło?
- Bo kotłownia pracuje za

ś

cian

ą

. Trzeba przecie

ż

ogrzewa

ć

ko

ś

ciół. Czapk

ą

omiótł sarkofag z kurzu. Na wieku pojawiła si

ę

wyryta posta

ć

rycerza.

- Z jakiego to okresu? - zdziwił si

ę

Paweł.

- Zmarło mu si

ę

, na szcz

ęś

cie dla okolicy, w pocz

ą

tkach ubiegłego wieku, ale

to nie ma znaczenia. Zawsze miał szmergla na punkcie staro

ż

ytno

ś

ci swojego rodu.

Ano zobaczymy...

Pod wieko sarkofagu wbił samochodowy lewarek i powoli, z wyczuciem

zakr

ę

cił korbk

ą

. Z upiornym zgrzytem wieko zacz

ę

ło si

ę

unosi

ć

. Po chwili egzorcysta

przesun

ą

ł je z wysiłkiem na bok. W sarkofagu le

ż

ała trumna z czarnego d

ę

bu.

Mosi

ęż

ne okucia pozieleniały lekko, a drewno pokryło si

ę

szarym nalotem. Jakub z

cholewki buta wyj

ą

ł bagnet od kałasznikowa i ostrym czubkiem zacz

ą

ł wykr

ę

ca

ć

zardzewiałe

ś

ruby.

- Szczerze mówi

ą

c, nie widz

ę

zwi

ą

zku pomi

ę

dzy moim filmem z dinozaurami,

a nasz

ą

tu działalno

ś

ci

ą

- zauwa

ż

ył Skorli

ń

ski.

- Gotowe - W

ę

drowycz wykr

ę

cił ostatni

ą

ś

rubk

ę

. - Pomó

ż

.

We dwóch podnie

ś

li wieko trumny i wyj

ę

li je z sarkofagu. Egzorcysta po

ś

wiecił

ciekawie do wn

ę

trza skrzyni. Hrabia Tytus le

ż

ał na spłowiałym atłasie ubrany w

pi

ę

kn

ą

zbroj

ę

rycersk

ą

i czerwony niegdy

ś

płaszcz. Spod zardzewiałej przyłbicy

błyszczały

ż

ółte z

ę

by.

- Co dalej? - zapytał Skorli

ń

ski.

- Trzymaj - Jakub rozpi

ą

ł sparciałe nieco, skórzane paski i podał

biznesmenowi przedni

ą

cz

ęść

pancerza. Po chwili wyci

ą

gn

ą

ł spod nieboszczyka

drug

ą

cz

ęść

.

- To chyba odrobin

ę

nieetyczne - zauwa

ż

ył Paweł, patrz

ą

c jak Jakub wytrz

ą

sa

z hełmu czaszk

ę

hrabiego. - Bezczeszczenie grobów...

background image

- Pó

ź

niej oddamy - mrukn

ą

ł jego towarzysz, wydłubuj

ą

c z r

ę

kawic ko

ś

ci

palców. Popatrzył krytycznie na blaszane buty z ostrogami i machn

ą

ł r

ę

k

ą

.

- Pakuj to do wora i spływamy.
Biznesmen posłusznie zacz

ą

ł wrzuca

ć

rynsztunek do parcianego worka, a

egzorcysta wstawił na miejsce wierzch od trumny i zasun

ą

ł płyt

ę

sarkofagu.

- Po co nam to wszystko? - Paweł a

ż

ugi

ą

ł si

ę

pod ci

ęż

arem worka.

- Potrzebne - uci

ą

ł. Wyszli przez korytarz.

Nieopodal starego miasta w Lublinie stał, bielej

ą

c w sło

ń

cu, niedu

ż

y, ładny

pałacyk. No dobra. Nie bielał w sło

ń

cu, bo o czwartej rano było jeszcze zupełnie

ciemno. Dwa cienie bezszelestnie prze

ś

lizgn

ę

ły si

ę

przez krzaki.

- Gdzie jeste

ś

my? - zapytał Skorli

ń

ski.

- To pałacyk wojewody Adama Tarły - wyja

ś

nił egzorcysta szeptem.

- Cholera, to na prowincji wojewodowie tak dobrze zarabiaj

ą

? - zdziwił si

ę

Skorli

ń

ski. - Ta buda musiała kosztowa

ć

...

- Uch, ty durny! Tarł

ę

zabił brat Stanisława Augusta Poniatowskiego przed

przeszło dwustu laty. Teraz w pałacu jest dom kultury. Z podeszwy buta wyj

ą

ł

ż

ydowski włos.

- Podsad

ź

mnie.

- Dlaczego mamy si

ę

włamywa

ć

do domu kultury? - zaniepokoił si

ę

biznesmen. - To zupełnie...

- Chciałe

ś

mie

ć

dinozaury, to nie m

ę

drkuj, tylko mnie podsad

ź

.

- S

ą

w

ś

rodku?

Po chwili Jakub wgryzł si

ę

w krat

ę

. Nie min

ą

ł kwadrans, a wypiłował w niej

dziur

ę

na tyle du

żą

,

ż

e mógł przez ni

ą

przele

źć

. Okno na szcz

ęś

cie było uchylone.

Obaj włamywacze wyl

ą

dowali wewn

ą

trz na solidnej, kamiennej posadzce.

- Nie ma alarmu? - zapytał Paweł.
- A po co? Tu nie ma nic cennego. No, mo

ż

e gdzie

ś

tam jest biblioteka i

magnetowid. Zaraz, i chyba projektor filmowy. Tam pewnie jest alarm. Ale tu nie ma
nic ciekawego.

- To po co si

ę

włamali

ś

my? - Skorli

ń

ski w wyra

ź

nie nie nad

ąż

ał.

- Zaraz zobaczysz.
Jakub sforsował wytrychem drzwi i weszli do niewielkiej sali, ozdobionej

postaciami rycerzy, wymalowanymi na

ś

cianach.

- Tu ma treningi Bractwo Miecza i Kuszy - o

ś

wiadczył z dum

ą

Jakub.

Duma brała si

ę

st

ą

d,

ż

e potwierdziły si

ę

jego informacje.

- Aha. Udaj

ą

rycerzy. Ale nadal nie rozumiem po co tu si

ę

włamali

ś

my?

Egzorcysta otworzył wytrychem spor

ą

skrzyni

ę

. Wyj

ą

ł z niej podłu

ż

ny kształt,

zawini

ę

ty w na-woskowane płótno. Odwin

ą

ł je ostro

ż

nie. W

ś

wietle latarki zabłysła

klinga wykonana z resoru od Stara. Miecz miał co najmniej półtora metra długo

ś

ci.

Jakub zr

ę

cznie wywin

ą

ł nim kilka młynków w powietrzu.

- Chy - powiedział. - Niezły. Tylko trzeba naostrzy

ć

.

- Po co ci to

ż

elastwo?

- Nie mnie, tylko tobie. Przyda si

ę

do... tego filmu.

- Do filmu mog

ę

zamówi

ć

w warsztatach. Zrobi

ą

na zamówienie. Nie musimy

kra

ść

rekwizytów...

- To czego

ś

wcze

ś

niej nie powiedział? Ano trudno. I tak nie ma czasu czeka

ć

,

a

ż

zrobi

ą

.

- Zostawi

ę

mo

ż

e troch

ę

pieni

ę

dzy - biznesmen wyj

ą

ł portfel.

- Nie trza. I tak za kilka dni oddamy.
W domu Jakuba cuchn

ę

ło. Biznesmen polerował zbroj

ę

nas

ą

czonymi w nafcie

background image

szmatkami. Semen siedział pod oknem i wycinał ze starej, obitej skór

ą

walizki nowe

paski do poł

ą

czenia wszystkich cz

ęś

ci rynsztunku.

- S

ą

dzisz,

ż

e mu si

ę

uda? - zagadn

ą

ł.

- Uda, uda - Jakub uruchomił szlifierk

ę

i ostrzył pot

ęż

ny miecz. - Hy, jak brzy-

tew b

ę

dzie.

- Ale po co to wszystko? - zdenerwował si

ę

Skorli

ń

ski.

- Dla dobra sprawy, b

ę

dziesz musiał jaki

ś

czas r

ż

n

ąć

rycerza - powiedział

Jakub.

- Nikogo nie b

ę

d

ę

zarzynał!

- R

ż

n

ąć

czyli udawa

ć

- wyja

ś

nił mu Semen, przewlekaj

ą

c rzemie

ń

przez dziur-

k

ę

w pancerzu. - Mógłby

ś

si

ę

nauczy

ć

mówi

ć

po naszemu.

- Mam wło

ż

y

ć

na siebie zbroj

ę

zdart

ą

z nieboszczyka?! Nigdy w

ż

yciu.

-

Ty

zobacz jaki si

ę

nagle wybredny zrobi! - zdenerwował si

ę

egzorcysta. - Co

ci za ró

ż

nica sk

ą

d wzi

ę

ta? A ty my

ś

lisz,

ż

e po co marnowałem pi

ęć

litrów samogonu?

Ż

eby j

ą

odkazi

ć

! Ciesz si

ę

,

ż

e to twój rozmiar.

- Ale po co to wszystko? - j

ę

kn

ą

ł biznesmen.

-

Ż

eby

ś

miał swoje dinozaury do filmu! - wrzasn

ą

ł Jakub, tym razem naprawd

ę

zły.

Znowu noc... Tym razem dwu włamywaczy otaczała miła dla oka zabudowa

Chełma.

- Co my tu robimy? - j

ę

kn

ą

ł Skorli

ń

ski.

- Nie m

ę

drkuj, tylko pomó

ż

- warkn

ą

ł Jakub, mocuj

ą

c si

ę

z zardzewiałym wła-

zem do kanału.

Po chwili wahania Paweł naparł na łom. Klapa uniosła si

ę

ze szcz

ę

kni

ę

ciem. Z

otworu powiało dziwnym fetorem.

- Na dół - polecił egzorcysta.
Zle

ź

li po zardzewiałych klamrach. Jakub rozwin

ą

ł plan kanalizacji i wyj

ą

ł

kompas.

- Naprzód - zakomenderował. - Zakr

ę

camy w trzeci chodnik po lewej.

- Ja ju

ż

nie chc

ę

dinozaurów - wymamrotał Skorli

ń

ski. - Nakr

ę

c

ę

film o czym

ś

innym.

- Jeszcze mi potem b

ę

dziesz dzi

ę

kował - W

ę

drowycz popchn

ą

ł go. Ruszyli

betonow

ą

rur

ą

. Spod nóg w pewnej chwili wyskoczył im szczur. Jakub nie

ś

cigał go.

Wreszcie zatrzymali si

ę

w miejscu, oznaczonym na planie krzy

ż

ykiem.

- Gdzie jeste

ś

my? - zaciekawił si

ę

biznesmen.

- Pod muzeum. - o

ś

wietlił szyb prowadz

ą

cy do góry. - Wychodzi na ich

podwórze.

- Tego ju

ż

za wiele! Obrabiamy trupy, kradniemy dzieciom zabawki, a teraz

pewnie włamiemy si

ę

do muzeum?

- Jak zgadłe

ś

? No wła

ź

.

Po chwili znale

ź

li si

ę

na dziedzi

ń

cu.

- Je

ś

li mnie pami

ęć

nie myli, pilnuje tego interesu jeden wartownik - mrukn

ą

ł

egzorcysta. - Trzeba go b

ę

dzie wyeliminowa

ć

. Z nogawki spodni wyj

ą

ł kij bejsbolowy.

- Chcesz go zabi

ć

?

- No co ty. Po co? Chi

ń

sk

ą

narkoz

ę

mu dam i tyle.

- Sk

ą

d masz taki ładny kij?

- Le

ż

ał na podwórku, pomy

ś

lałem,

ż

e niepotrzebnie si

ę

marnuje.

- Tak po prostu le

ż

ał?

- Ni. Obok le

ż

ał dres.

- Dres?

background image

- Adidasa. W dresie był człowiek.
- A co on robił na twoim podwórzu?
- Nie wiem. Zapomniałem zapyta

ć

, zanim wystrzeliłem. - zeznał m

ę

tnie. - W

ka

ż

dym razie teraz si

ę

przyda.

Ciecia znale

ź

li w stró

ż

ówce. Drzemał a obok niego stały dwie opró

ż

nione

butelki po prycie.

- Sam si

ę

wyeliminował - Jakub zabrał mu p

ę

czek kluczy. - Rozs

ą

dny pacjent.

No to do dzieła.

- Wyj

ą

tkowo nieetyczne - mrukn

ą

ł biznesmen i ruszył za nim.

Po chwili sforsowali drzwi magazynu. Na solidnych, drewnianych regałach

stały dziesi

ą

tki kartonowych pudełek. Jakub mijał je oboj

ę

tnie. Zatrzymał si

ę

dopiero

na ko

ń

cu pomieszczenia, gdzie stały, wstawione w stela

ż

, obrazy. Z pomi

ę

dzy nich

wyj

ą

ł niewielk

ą

płyt

ę

z br

ą

zu. Jej

ś

rodkow

ą

cz

ęść

pokryto srebrem i wypolerowano.

- Mamy to - na obliczu egzorcysty zapłon

ą

ł u

ś

miech.

- Lustro secesyjne, udaj

ą

ce magiczne zwierciadło mistrza Twardowskiego -

Paweł odczytał przywieszk

ę

z opisem katalogowym.

- Ponie

ś

- Jakub obarczył go płyt

ą

, a sam zabrał si

ę

za zamykanie zamków.

Po chwili podrzucili klucze cieciowi i przez kanał opu

ś

cili go

ś

cinne progi muzeum.

- Ale po co to wszystko? - j

ę

kn

ą

ł biznesmen przygi

ę

ty do ziemi ci

ęż

arem płyty.

- Przecie

ż

chcesz mie

ć

dinozaury?

Ziemianka, w której Jakub zainstalował swoj

ą

bimbrowni

ę

wygl

ą

dała nieco

dziwnie. Dziwno

ść

owa polegała na tym,

ż

e na jednej ze

ś

cian zawieszono ci

ęż

k

ą

płyt

ę

z br

ą

zu. Cz

ęść

pokryt

ą

srebrem wypolerowali starannie radzieckim proszkiem

diamentowym, aby l

ś

niła jak lustro. Egzorcysta zapalił dwana

ś

cie

ś

wiec.

Skorli

ń

ski ubrany w zbroj

ę

wygl

ą

dał odrobin

ę

cudacznie. Pod przyłbic

ę

, która

bez przerwy spadała mu na oczy, wsadził star

ą

dwudziestozłotówk

ę

z Nowotkiem.

Dyskretny zapach nafty i

ś

wie

ż

o wypastowanej skóry niósł si

ę

wokoło. Piero

ń

sko

ci

ęż

ki miecz zarzucił na rami

ę

. Jakub W

ę

drowycz, ubrany w garnitur z jakiego

ś

syntetycznego tworzywa rodem z lat pi

ęć

dziesi

ą

tych, tak

ż

e wygl

ą

dał nieco dziwnie.

- Uhr hakau seczech - wymamrotał. - Ommne idi soten... Rozmyte sylwetki na

blasze... Odbicia płomyków

ś

wiec stawały si

ę

coraz bledsze, a

ż

zapadła ciemno

ść

.

Nagle biznesmen poczuł si

ę

nieco l

ż

ejszy. Jakub zapalił zapałk

ę

.

- Dobra - powiedział. - Udało si

ę

. Gdzie

ś

tu powinny by

ć

drzwi.

- Jakie drzwi? - zdziwił si

ę

Skorli

ń

ski. - Przecie

ż

weszli

ś

my włazem przez

sufit? Jakub zapalił kolejn

ą

zapałk

ę

i w słabym

ś

wietle ukazały si

ę

zbudowane z gła-

zów

ś

ciany.

- Gdzie my u diabła jeste

ś

my? - zdziwił si

ę

biznesmen.

- W

ś

wiecie równoległym. Tak twierdzi Semen, a on jest uczonym

człowiekiem, studiował jeszcze za cara na uniwersytecie. Gdzie

ś

tu s

ą

drzwi. O s

ą

!

Otworzył ci

ęż

kie, drewniane odrzwia. Wyszli na niewielki taras zbudowanego z

głazów zaniku. Wokoło ci

ą

gn

ę

ły si

ę

fantastycznie poszarpane, skalne turnie.

Powietrze było czyste i chłodne.

- O

ż

e

ż

k... - j

ę

kn

ą

ł zakuty w zbroj

ę

. - To...

- Idziemy - Jakub uj

ą

ł go pod rami

ę

.

Przeszli przez długi korytarz i znale

ź

li si

ę

przed kolejnymi pot

ęż

nymi wrotami.

Jakub zastukał w nie kołatk

ą

z br

ą

zu.

Otworzyli im dwaj ubrani w kolczugi stra

ż

nicy. Ukłonili si

ę

na widok obcego

rycerza. Skorli

ń

ski, dyskretnie kopni

ę

ty przez towarzysza, tak

ż

e si

ę

ukłonił.

- Prowad

ź

cie nas do króla - za

żą

dał egzorcysta.

- Macie zaproszenie na audiencj

ę

? - zapytał jeden z wartowników.

background image

- Po co te formalno

ś

ci? Powiedzcie królowi,

ż

e Jakub W

ę

drowycz ze Starego

Majdanu przywiózł wódk

ę

.

Jeden z wartowników znikn

ą

ł za zakr

ę

tem korytarza, a po chwili wrócił i wyko-

nał zach

ę

caj

ą

cy gest.

- Król oczekuje, szlachetni panowie - ukłonił si

ę

w pas. Jakub u

ś

miechn

ą

ł si

ę

.

- Stary nałogowiec. Sied

ź

cicho, dopóki nie zapytaj

ą

- rozkazał biznesmenowi.

-

Ż

eby

ś

czego nie paln

ą

ł.

- To jest

ś

wiat alternatywny, gdzie meteoryt nie uderzył? - zapytał Paweł.

- Jaki znowu meteoryt? - Jakub łatwo si

ę

irytował, gdy czego

ś

nie rozumiał.

- No ten, od którego wygin

ę

ły dinozaury. Znaczy tu jeszcze nie wygin

ę

ły?

- Pó

ź

niej pogadamy!

Poprzedzani przez drugiego z wartowników weszli do sali tronowej. Król

siedział na tronie wykładanym złot

ą

blach

ą

i ko

ś

ci

ą

słoniow

ą

. Na głowie miał złot

ą

koron

ę

, w r

ę

ce dzier

ż

ył stalowe berło, a w drugiej złote jabłko. Ubrany był w kolorow

ą

szat

ę

z połyskliwego jedwabiu, a na nogach miał gumofilce.

Widocznie Jakub bywa tu od czasu do czasu - przemkn

ę

ło przez głow

ę

Skorli

ń

skiemu.

Słu

ż

ba zaraz przyniosła dwa krzesła dla czcigodnych go

ś

ci.

- Witaj kumplu - powiedział król odkładaj

ą

c berło. - Z czym przybywasz? Jakub

wyj

ą

ł z torby litrow

ą

flaszk

ę

ukrai

ń

skiej paprykówki.

- No przecie

ż

nie przyjd

ę

do króla w odwiedziny z pustymi r

ę

kami. Król skin

ą

ł

na dwork

ę

i po chwili przed tronem stan

ą

ł stolik ze szklankami i miska kiszonych

ogórków.

- Zdrowie waszej wysoko

ś

ci - powiedział Jakub, wznosz

ą

c pierwszy toast.

- Zdrowie wielkiego czarnoksi

ęż

nika Jakuba - król wzniósł drugi toast.

- Niech

ż

yje fizyka fałd czterowymiarowej zakrzywionej przestrzeni

nieeuklidesowej - przepił Skorli

ń

ski.

- O czym mówisz, czcigodny rycerzu? - zdziwił si

ę

władca.

- Pije za czary, które nas tu sprowadziły - wyja

ś

nił Jakub. - A wi

ę

c jest taki

problem. W naszym

ś

wiecie smoki zostały niemal całkowicie wyt

ę

pione, a tradycja

nakazuje,

ż

eby ka

ż

dy pasowany na rycerza czym pr

ę

dzej stoczył walk

ę

z tak

ą

besti

ą

.

Ten tu mój czcigodny towarzysz, sir Paweł, ju

ż

od dziesi

ę

ciu lat przeczesuje lasy

góry i bagna naszego

ś

wiata w poszukiwaniu bestii. I cały czas bezskutecznie,

- Smoków ci u nas dostatek - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

król, dolewaj

ą

c do szklanek. - Z

rado

ś

ci

ą

odst

ą

pimy jednego z nich, aby

ś

, drogi go

ś

ciu, mógł wypełni

ć

wasz

ą

tradycj

ę

...

- Dzi

ę

kuj

ę

- powiedział wzruszony Skorli

ń

ski, któremu po czwartej szklance

zacz

ę

ło wydawa

ć

si

ę

,

ż

e faktycznie jest rycerzem.

- Problem jest bardziej zło

ż

ony - wtr

ą

cił si

ę

Jakub. - Mój przyjaciel nie jest

jedynym, którego n

ę

ka ten problem.

- Potrzeba wam wi

ę

cej smoków - zafrasował si

ę

król. - To mo

ż

e zagrozi

ć

ich

populacji w naszym ekosystemie...

- Planowali

ś

my schwyta

ć

kilka małych i przenie

ść

je do nas - sprecyzował

żą

-

dania Jakub. - Tam mogłyby si

ę

rozmno

ż

y

ć

i za kilka lat, gdy odtworzymy nasze

stada potworów, tradycja znowu b

ę

dzie mogła rozkwitn

ąć

.

- Zamierzenia wasze s

ą

bardzo szlachetne - powiedział król. - Jednak sami

musicie zrozumie

ć

,

ż

e smoki s

ą

zwierzyn

ą

niezwykł

ą

i ka

ż

dy walcz

ą

cy z nimi musi

wnie

ść

do skarbca królewskiego stosown

ą

opłat

ę

...

Jakub u

ś

miechem dał do zrozumienia,

ż

e docenia dbało

ść

o finanse władcy.

- Nie dysponujemy miejscow

ą

walut

ą

- powiedział. - Ale s

ą

dz

ę

ż

e si

ę

background image

dogadamy. Z torby wyj

ą

ł nieco sfatygowany dres i par

ę

adidasów. Król w zadumie

zbadał faktur

ę

ubioru. Fakt,

ż

e tkanina rozci

ą

ga si

ę

i kurczy wzbudził jego

zainteresowanie.

- Dziurawy troch

ę

- zauwa

ż

ył.

- Nale

ż

ał do bardzo m

ęż

nego wojownika - wyja

ś

nił egzorcysta. - Stoczyłem z

nim dług

ą

i wyczerpuj

ą

c

ą

walk

ę

.

Król w zadumie przeło

ż

ył palec przez jedn

ą

z licznych dziur po kulach na

plecach dresu.

- Zaszedłe

ś

go od tyłu? - zdziwił si

ę

.

- Ni, gdy został

ś

miertelnie raniony na plecach zacz

ę

ły wyrasta

ć

mu kolce - ze-

łgał błyskawicznie egzorcysta. - Do tego doło

ż

ymy jeszcze magiczny ogie

ń

- pstryk-

n

ą

ł zapalniczk

ą

.

Król u

ś

miechn

ą

ł si

ę

i dolał wódki do szklanek.

- My

ś

l

ę

,

ż

e dojdziemy do porozumienia - powiedział. - Ile małych smoków b

ę

-

dzie wam potrzeba?

- Dwana

ś

cie. Zazwyczaj jest tuzin w miocie?

Król powa

ż

nie kiwn

ą

ł głow

ą

, potwierdzaj

ą

c wiadomo

ś

ci Jakuba.

- No to umowa stoi - egzorcysta wyci

ą

gn

ą

ł dło

ń

. U

ś

cisn

ę

li si

ę

.

Nast

ę

pnego dnia

ś

witem na go

ś

ci

ń

cu prowadz

ą

cym ku górom pojawiło si

ę

dwu je

ź

d

ź

ców na koniach. Pierwszy je

ź

dziec ubrany był w błyszcz

ą

ca zbroj

ę

, a przez

plecy przerzucony miał długi i paskudnie ostry miecz, wykuty z resoru od Stara. Obok
na koniu jechał staruszek w samych slipkach. (Garnitur z syntetyku przegrał
poprzedniego wieczora, graj

ą

c z królem w karty). Na szcz

ęś

cie było ciepło. Przy

siodle dyndała mu torba „z wyposa

ż

eniem". Za je

ź

d

ź

cami snuł si

ę

w krystalicznie

czystym powietrzu smród nafty i przetrawionego alkoholu.

- Nadal nie wiem, czy to był najlepszy pomysł - powiedział Skorli

ń

ski w

zadumie, lustruj

ą

c wzrokiem pos

ę

pne szczyty.'

- B

ę

dziesz miał dwana

ś

cie dinozaurów praktycznie za darmo - powiedział

Jakub. - Je

ś

li wolisz wywala

ć

w błoto miliony dolców to prosz

ę

bardzo, mo

ż

emy

zawróci

ć

.

- To nie to, ale nie pomy

ś

lałe

ś

czasem,

ż

e małe dinozaurzaki mog

ą

mie

ć

mamusi

ę

?

- E, to nie s

ą

stadne zwierz

ę

ta. Zreszt

ą

b

ę

dziemy si

ę

martwili jak dojedziemy.

O ile dojedziemy... - mrukn

ą

ł widz

ą

c trzech uzbrojonych w maczugi oprychów.

Tarasowali dalsz

ą

drog

ę

.

- I co dalej? - j

ę

kn

ą

ł biznesmen.

- Jak to co? Poucinaj im głowy mieczem.
- Jestem pacyfist

ą

!

- No to nas zaraz spacyfikuj

ą

- westchn

ą

ł Jakub. - E wy tam, zejd

ź

cie nam z

drogi, jeste

ś

my pot

ęż

nymi czarownikami - krzykn

ą

ł. Oprychy roze

ś

mieli si

ę

ponuro.

- Daj pistolet - powiedział do Skorli

ń

skiego.

- Zostawiłem w marynarce - poklepał si

ę

po pancerzu.

Zabrzmiało to bardzo ponuro, a nawet troch

ę

pogrzebowo. Egzorcysta

westchn

ą

ł i z torby wyci

ą

gn

ą

ł rakietnic

ę

.

- Zejd

ź

cie nam z drogi, bo rzuc

ę

w was kul

ą

ognia - zagroził.

- Czary to tylko zabobon. Czarownicy s

ą

hochsztaplerami, podtrzymuj

ą

w nas

strach przed siłami lewej strony mocy,

ż

eby

ś

my si

ę

ich bali i płacili podatki -

o

ś

wiadczył z godno

ś

ci

ą

najwy

ż

szy z bandytów, zapewne b

ę

d

ą

cy przywódc

ą

.

- Atei

ś

ci - mrukn

ą

ł Jakub.

- Co to jest lewa strona mocy? - zdziwił si

ę

Paweł.

background image

- Taki lokalny zabobon.
Jakub wystrzelił rac

ę

, a potem razem ze Skorli

ń

skim obserwowali jak trzej

napastnicy wspinaj

ą

si

ę

bez

ż

adnych zabezpiecze

ń

po prawie pionowej skale.

Wygl

ą

dało na to,

ż

e bardzo im si

ę

spieszy.

- Miejscowi czarownicy powinni nam przynajmniej podzi

ę

kowa

ć

- powiedział

egzorcysta. - Wła

ś

nie trzej agnostycy ponownie uwierzyli w czary.

- Agnostycy to nie...
- W drog

ę

- Jakub pop

ę

dził swojego wierzchowca.

Przed wieczorem dotarli do niewielkiej karczmy na przeł

ę

czy. Jakub za

długopis kupił sobie skórzany kaftan i samodziałowe portki. Za nast

ę

pny długopis

zjedli sut

ą

wieczerz

ę

.

-

Ś

wiat nie jest taki zły - powiedział Skorli

ń

ski,

ś

ci

ą

gaj

ą

c z siebie zbroj

ę

.

Pokoik był niewielki, gustownie urz

ą

dzony. Dwie prycze zbite z desek, kulawy

stolik, okno przeszklone gomułkami,

ś

wieca w lichtarzu... Jakub przyssał si

ę

do

dzbana z miodem.

- Nie odkryli tu jeszcze destylacji - wyja

ś

nił. - A królisko lubi, oj lubi wypi

ć

.

- Naucz ich - zaproponował Skorli

ń

ski. - Niezł

ą

kas

ę

zarobisz.

- E, po co r

ę

ce brudzi

ć

. Jeszcze si

ę

zalkoholizuj

ą

jak ludzie z Wojsławic.

- Słuchaj, czego

ś

tu nie rozumiem - powiedział Paweł - Jak nie

ś

li

ś

my t

ę

zbroj

ę

korytarzem to była piero

ń

sko ci

ęż

ka, a teraz jest znacznie l

ż

ejsza. Ja te

ż

czuj

ę

si

ę

l

ż

ejszy. Od czego tak?

- Semen twierdził,

ż

e tu jest mniejsza planeta i grawitacja słabsza. A powietrze

dla odmiany g

ęś

ciejsze...

- Byłe

ś

tu z Semenem?

- A owszem. Par

ę

razy łaziłem po tej krainie. Wakacje sobie zrobili

ś

my. Tu

tanio-cha. Trzeba tylko zabra

ć

długopisów, breloczki z hologramem,

ś

wiec

ą

cych

papierków i gotowi za to złotem płaci

ć

. A pisemka

z

gołymi kobitkami... a

ż

im oczy

wypadaj

ą

. Tylko potem te m

ę

ty z Muzeum zaiwanili mi lustro i kicha. Na razie pora

spa

ć

...

- Słuchaj, jeszcze jedno pytanie. Dlaczego tu wszyscy mówi

ą

po polsku?

- Przecie

ż

jakby mówili inaczej to by

ś

my si

ę

z nimi nie dogadali! - ofukn

ą

ł go

Jakub.

Ponure wycie niosło si

ę

po

ś

ród gór. Drzwi pokoju otworzyły si

ę

z rozmachem.

Jakub i Skorli

ń

ski obudzili si

ę

od razu. Obok nich przebiegł karczmarz i zatrzasn

ą

ł

okiennice.

- Co. si

ę

stało? - zaniepokoił si

ę

biznesmen.

- Id

ą

- powiedział karczmarz i pobiegł zatrzaskiwa

ć

pozostałe okiennice.

- Co idzie? - zapytał bezradnie Jakuba.
- Elati - wyja

ś

nił W

ę

drowycz.

Skorli

ń

ski poskrobał si

ę

po głowie, a potem zało

ż

ył na wszelki wypadek zbroj

ę

.

- Co to s

ą

elati?

- Trudno jednoznacznie okre

ś

li

ć

- mrukn

ą

ł egzorcysta. - Chyba ogniwo

po

ś

rednie mi

ę

dzy ghulami i zombie.

- Zombie!
Wyszedł do głównej sali, a Skorli

ń

ski bezwiednie pod

ąż

ył za nim.

Przestraszeni go

ś

cie siedzieli zbici w kupk

ę

. Z zewn

ą

trz słycha

ć

było ponury,

przypominaj

ą

cy chichot hien, rechot.

- Du

ż

o ich? - zapytał Jakub.

- Ze dwadzie

ś

cia sztuk - powiedział ponuro karczmarz. - Ale mo

ż

e wi

ę

cej.

Na widok zakutego w zbroj

ę

Skorli

ń

skiego jego twarz rozja

ś

niła si

ę

w

background image

u

ś

miechu.

- Pan jest rycerzem. Chwała bogini Nefet!
- Co z tego,

ż

e jestem rycerzem? - zdziwił si

ę

biznesmen. Ludzie popatrzyli na

niego z nadziej

ą

i oczekiwaniem.

- Id

ź

i wyszlachtuj to tałałajstwo - wyja

ś

nił mu W

ę

drowycz. -

Ś

miało, zbroi nie

przegryz

ą

.

Skorli

ń

ski popatrzył na ludzi i w ich oczach wyczytał wyrok.

- Pójd

ę

i zobacz

ę

, co da si

ę

zrobi

ć

- powiedział.

Kto

ś

usłu

ż

nie podniósł belk

ę

, zabezpieczaj

ą

c

ą

drzwi. Paweł ostro

ż

nie wyszedł

przed karczm

ę

. W ciemno

ś

ci niewiele było wida

ć

. A potem pomi

ę

dzy drzewami za-

paliła si

ę

jedna para czerwonych oczu, a po chwili nast

ę

pna i jeszcze jedna. Zanim

doliczył do dwudziestu było ich zdecydowanie zbyt wiele. Ruszył wzdłu

ż

ś

ciany i po-

sługuj

ą

c si

ę

w

ę

chem odnalazł wychodek. Popatrzył z niepokojem na liche drzwi.

Mo

ż

e do

ż

yje do rana, je

ś

li si

ę

zabarykaduje w

ś

rodku...

Upiorny chichot ponownie rozdarł ciemno

ść

. Nieoczekiwanie obok pojawił si

ę

Jakub W

ę

drowycz.

- Jak ci idzie? - zapytał. - Zaszlachtowałe

ś

ju

ż

jakiego

ś

?

- Jeszcze nie - wyszczekał z

ę

bami rycerz. - Mo

ż

e same sobie pójd

ą

?

- Ech, dupa wołowa z ciebie, a nie biznesmen - warkn

ą

ł. - Zatkaj uszy! Z torby

wyj

ą

ł granat F1 i, wyrwawszy zawleczk

ę

, cisn

ą

ł w stron

ę

najwi

ę

kszego skupiska

czerwonych

ś

lepi. Granat eksplodował, odłamki zagwizdały we wszystkie strony.

- Tu powietrze jest g

ęś

ciejsze, wi

ę

c wybuch ma mocniejsze skutki - wyja

ś

nił.

-Chod

ź

, dobijemy rannych.

Egzorcysta o

ś

wietlał latark

ą

wij

ą

ce si

ę

w konwulsjach istoty, a rycerz dzielnie

przebijał je mieczem. Z karczmy wylegli uzbrojeni w pochodnie i tasaki go

ś

cie.

- Zwyci

ę

stwo - krzykn

ą

ł karczmarz. - Trzy razy hura na cze

ść

bohaterów!

Skorli

ń

ski ciekawie przyjrzał si

ę

jednej z zaszlachtowanych przez siebie postaci. A

potem zemdlał.

W

ą

ska

ś

cie

ż

ka pi

ę

ła si

ę

w gór

ę

. Skorli

ń

ski j

ę

czał z cicha. Po festynie z okazji

zwyci

ę

stwa bardzo bolała go głowa. Jakub jechał w

ś

lad za nim i poci

ą

gał z g

ą

siorka

złocistego klina. Nad górami kr

ąż

yły jakie

ś

cienie. Zapewne ptaki, a mo

ż

e

pterodaktyle. Nieoczekiwanie przebyli przeł

ą

cz i ich oczom ukazał si

ę

kamienny

most, rozpi

ę

ty nad potokiem.

- Kurde - stwierdził Jakub, opuszczaj

ą

c dzban. Na mo

ś

cie stał obcy rycerz w

czarnej zbroi.

- Co to jest? - j

ę

kn

ą

ł biznesmen.

- Psychopata z mieczem - wyja

ś

nił egzorcysta. - Czasami si

ę

tu trafiaj

ą

. Przy-

puszczam,

ż

e aby jecha

ć

dalej trzeba go b

ę

dzie pokona

ć

- westchn

ą

ł.

- Mam z nim walczy

ć

?

- Jasne. Przecie

ż

to ty nosisz zbroj

ę

.

- Mo

ż

emy si

ę

zamieni

ć

!

- Dinozaurów si

ę

zachciało. Wyskakuj z tych blach, tylko z

ż

yciem.

Czekaj

ą

c a

ż

Skorli

ń

ski si

ę

rozbierze, zacz

ą

ł co

ś

majstrowa

ć

przy mieczu.

Okr

ę

cił r

ę

koje

ść

plastrem opatrunkowym i w zadumie popatrzył na swoje dzieło. A

potem, u

ś

miechni

ę

ty, ubrał si

ę

w zbroj

ę

i wsiadł na konia. Uj

ą

ł miecz w dło

ń

.

Tajemniczy rycerz na mo

ś

cie dobył swojego. Jakub wydał z siebie ponury okrzyk

bojowy, zło

ż

ony z ró

ż

nych wojsławickich powiedzonek i ruszył galopem na spotkanie

wroga. Paweł obserwował z niepokojem szar

żę

. Ku jego zdumieniu, ledwie

egzorcysta dotkn

ą

ł mieczem broni tamtego, wróg padł jak podci

ę

ty i, zwaliwszy si

ę

z

konia, zastygł w bezruchu.

background image

Podjechał ostro

ż

nie do miejsca potyczki. Jakub wła

ś

nie obszukiwał kieszenie

powalonego.

- Jak ty

ś

to zrobił? - zdziwił si

ę

biznesmen.

- Ot jak - egzorcysta pokazał pora

ż

acz elektryczny, podczepiony zr

ę

cznie do

klingi swojego miecza. - Jak mu wpakowałem trzy tysi

ą

ce wolt od razu si

ę

uspokoił.

- Ty to masz głow

ę

- powiedział biznesmen z podziwem. - Nie b

ę

dzie nas

gonił?

- Nie b

ę

dzie - uspokoił go Jakub.

Z torby wyj

ą

ł dwie tubki kleju poxipol i, wymieszawszy, nakapał we wszystkie

zawiasy zbroi czarnego rycerza.

- Zanim si

ę

z tego wypłacze upłynie troch

ę

czasu - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

zło

ś

liwie.

- A je

ś

li si

ę

nie wypłacze?

- S

ę

py b

ę

d

ą

miały konserw

ę

.

Ruszyli dalej pod gór

ę

.

Nocowali w korycie wyschni

ę

tego strumienia.

- Chyba ju

ż

jeste

ś

my niedaleko? - zauwa

ż

ył biznesmen.

- Dlaczego tak s

ą

dzisz?

- Rozgl

ą

dasz si

ę

po okolicy, jakby

ś

czego

ś

szukał. Jakub kiwn

ą

ł powa

ż

nie

głow

ą

.

- B

ę

dziemy potrzebowali przyn

ę

ty - powiedział. - Najlepsza byłaby dziewica,

ale uwa

ż

am,

ż

e to byłoby troch

ę

nieetyczne, ostatecznie kobieta te

ż

chce

ż

y

ć

... Mam

nadziej

ę

,

ż

e niebawem natrafimy na pasterzy. Kupimy od nich jedn

ą

owc

ę

.

- Pasterze pewnie s

ą

niepi

ś

mienni. Oddadz

ą

owc

ę

za długopis?

- Mam miejscow

ą

walut

ę

- egzorcysta pokazał p

ę

kat

ą

sakiewk

ę

. - Zabrałem

temu czarnemu

ś

wirowi.

- Je

ś

li b

ę

dziemy t

ę

dy wracali, to mo

ż

e b

ę

dzie chciał j

ą

odzyska

ć

.

- I tak b

ę

dzie chciał, wi

ę

c nie ma to wi

ę

kszego znaczenia. Skorli

ń

ski,

zasypiaj

ą

c, widział jak Jakub przelicza dziwne, trójk

ą

tne złote monety pokryte

hieroglifami.

- Dinozaurów mi si

ę

zachciało - mrukn

ą

ł. Od zapachu nafty bolała go głowa.

***

Pasterzy spotkali nast

ę

pnego dnia rankiem.

- Potrzebuj

ę

jednej owcy - wyja

ś

nił Jakub. - Dobrze zapłac

ę

. Przywódca

pasterzy u

ś

miechn

ą

ł si

ę

po słowia

ń

sku.

- Ceny owiec poszły w gor

ę

. Mamy spore straty w tym roku - powiedział. - To

b

ę

dzie du

ż

o kosztowało... Jakub rzucił mu sakiewk

ę

. Pasterz rozsupłał j

ą

i przeliczył

zawarto

ść

.

- De owiec potrzeba? - zapytał rzeczowo. - Dziewi

ęć

wypasionych czy tuzin

nieco chudszych?

- Jedn

ą

- wyja

ś

nił egzorcysta. - A za reszt

ę

mamony informacj

ę

.

- Jak

ą

informacj

ę

?

- Straty tegoroczne s

ą

spowodowane działalno

ś

ci

ą

du

ż

ych, zielonych,

lataj

ą

cych paskud?

- Tak.
- Gdzie najch

ę

tniej

ż

eruj

ą

?

- Widzieli

ś

my jedn

ą

samic

ę

. Chyba ma młode, bo atakowała niemal

codziennie. Jakub skin

ą

ł powa

ż

nie głow

ą

i wydobył z torby sztabówk

ę

drukowan

ą

na

pergaminie. Pasterz bez wahania wskazał odpowiednie miejsce.

Owca beczała rozpaczliwie, gdy W

ę

drowycz pakował jej co

ś

do gardła.

background image

Wreszcie zostawił j

ą

uwi

ą

zan

ą

na

ś

rodku ł

ą

czki, a sam cofn

ą

ł si

ę

do ukrytego pod

drzewami Skorli

ń

skiego.

- Musimy sobie wyja

ś

ni

ć

jedn

ą

rzecz - odezwał si

ę

ponuro biznesmen. - A

ż

do

tej pory mówiłe

ś

o dinozaurach. Teraz wyje

ż

d

ż

asz ze smokami. To na co w ko

ń

cu

polujemy?

- To s

ą

na dobr

ą

spraw

ę

dinozaury - powiedział Jakub. - Tylko,

ż

e lataj

ą

ce...

Amputujesz skrzydła i b

ę

d

ą

jak u Spielberga.

- Niech ci

ę

cholera. Ju

ż

lepsze byłyby te czarnobylskie mutanty. Przynajmniej

nie musieliby

ś

my si

ę

taki kawał fatygowa

ć

.

- To trzeba było z Kleszczakiem gada

ć

- zezło

ś

cił si

ę

Jakub. - Nawet przez

granic

ę

by ci je przerzucił. A tak, mnie nara

ż

asz...

- Dobrze, ju

ż

dobrze - mrukn

ą

ł pojednawczo. - A nie trzeba było tej owcy na-

dzia

ć

smoł

ą

i siark

ą

?

- Ach ty. Za du

ż

o bajek si

ę

w

ż

yciu naczytałe

ś

.

- To mo

ż

e granat wsadzi

ć

? Po co ci ta owca?

Zanim Jakub zd

ąż

ył odpowiedzie

ć

, z nieba run

ą

ł wielki, oble

ś

ny, zielony smok

i porwawszy nieszcz

ę

sne, zwierz

ę

wzniósł si

ę

w niebo.

- Łał - westchn

ą

ł Skorli

ń

ski. – Mo

ż

na by kr

ę

ci

ć

nie tylko Park Jurajski III, ale

nawet przygody szewczyka Dratewki.

- To ju

ż

twój problem, co nakr

ę

cisz. W drog

ę

. Wyj

ą

ł z kieszeni niewielki

przyrz

ą

d.

- Dok

ą

d? - zdziwił si

ę

biznesmen. - Sk

ą

d wiesz, gdzie poleciał?

- Poleciała. To samica. I to chyba kotna. A gdzie poleciała - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

pokazuj

ą

c urz

ą

dzenie. - Wsadziłem w owc

ę

pluskw

ę

, tak

ą

, jak gliniarze pakuj

ą

pode-

jrzanym autom. Teraz doprowadzi nas prosto do gniazda.

Prowadzeni słabn

ą

cymi sygnałami pluskwy przedzierali si

ę

trzy dni przez

w

ą

wozy i przepa

ś

cie. Wreszcie zatrzymali si

ę

na kraw

ę

dzi bardzo gł

ę

bokiego

urwiska. Jakub zajrzał do

ś

rodka.

- Gniazdo - powiedział ucieszony. - No to teraz si

ę

obłowimy. Skorli

ń

ski

popatrzył do dziury.

- S

ą

- mrukn

ą

ł - Dziesi

ęć

małych. Wida

ć

słaby miot.

- Spoko. Oskara masz ju

ż

w kieszeni. Trzeba b

ę

dzie tylko troch

ę

popa

ść

sterydami i obciacha

ć

w diabły te niepotrzebne skrzydła. Rozwin

ą

ł zwój liny i spu

ś

cił

do

ś

rodka.

- Dziwne - westchn

ą

ł biznesmen. - Czuj

ę

,

ż

e o czym

ś

zapomniałem.

- Nie wybierałe

ś

nigdy smocz

ą

t z gniazda, st

ą

d ta trema - wyja

ś

nił egzorcysta.

- Zostaw tu t

ę

zbroj

ę

, tylko b

ę

dzie zawadzała.

Spu

ś

cili si

ę

na dół. Młode smoki były wielko

ś

ci mniej wi

ę

cej jamników. Bez

protestów dały si

ę

złapa

ć

i wpakowa

ć

do worka.

- To by było na tyle - powiedział Jakub. - Wsi

ą

kamy. Nieoczekiwanie co

ś

zasłoniło sło

ń

ce.

- Wiem ju

ż

, o czym zapomniałem - powiedział biznesmen. - Te smoki maj

ą

mamusi

ę

.

Z pochwy na plecach wydobył miecz i stan

ą

ł w postawie bojowej. Jakub popat-

rzył na niego z uznaniem, a potem złapał worek i zacz

ą

ł wspina

ć

si

ę

do góry.

Smoczyca nadleciała lotem nurkuj

ą

cym. Biznesmen uskoczył w bok i drasn

ą

ł j

ą

mieczem w podbródek. Potwór, machaj

ą

c ci

ęż

ko skrzydłami, zakr

ę

cił i ponownie

ruszył w jego stron

ę

. Nieoczekiwanie łeb bestii stan

ą

ł w płomieniach.

- Na gór

ę

- krzykn

ą

ł Jakub z wierzchołka urwiska.

Paweł pospieszył w jego

ś

lady. Smoczyca spadła na dno doliny. Płon

ę

ła jak

background image

pochodnia.

- Kurcze, jak ja to zrobiłem? - zdziwił si

ę

.

- Rozcharatałe

ś

jej przypadkowo zbiornik z glejem - wyja

ś

nił egzorcysta

ochoczo.

- Z czym?
- Glej. To taki naturalny napalm. Do

ść

g

ę

sty, zawiera wiele koloidów, zapala

si

ę

w kontakcie z powietrzem. Miała pełne wole i na twój widok zacz

ę

ła go

przetacza

ć

do kanałów jadowych. Gdy trafiłe

ś

, zacz

ą

ł wycieka

ć

na zewn

ą

trz i zapalił

si

ę

.

- Ekstra - westchn

ą

ł biznesmen. - To co, do domu? Egzorcysta energicznie

kiwn

ą

ł głow

ą

i podniósł worek.

EPILOG

Łomot do drzwi wyrwał Jakuba W

ę

drowycza ze snu. Otworzył leniwie oko, ale

zaraz je zamkn

ą

ł. Jaki

ś

sukinsyn w mundurze akurat zapalił

ś

wiatło.

- Oto podpisany przez prokuratora nakaz

ś

cisłej rewizji - darł si

ę

Birski. - Zaraz

wy

ś

wietlimy wszystkie twoje grzeszki.

- Kurde, nie wolno po nocy - j

ę

kn

ą

ł egzorcysta. - O co jestem oskar

ż

ony?

- Szefie, znalazłem co

ś

dziwnego - wrzeszczał kto

ś

z sadu. Birski poprowadził

Jakuba w tamt

ą

stron

ę

. W gł

ę

bokim dole le

ż

ało dziesi

ęć

małych, zdechłych smoków.

Ci

ąż

enie w naszym

ś

wiecie okazało si

ę

dla nich zbyt silne.

- Kłu-so-wni-ctwo! - hukn

ą

ł Birski. - Ty zgniły recydywisto! Pi

ęć

lat jak obszył.

- Co to jest? - zagadn

ą

ł Jakub, wskazuj

ą

c padlin

ę

.

- Smoki... - posterunkowy stracił nieco pewno

ść

siebie.

-

Ś

wietnie. Prosz

ę

to wci

ą

gn

ąć

do protokołu. Prowadz

ą

cy rewizj

ę

znajduje si

ę

w stanie naprania jakimi

ś

prochami.

- Ja te

ż

to widz

ę

- zauwa

ż

ył policjant. Jakub popatrzył na niego zimno.

- Takich zwierz

ą

t nie ma. A jak zwierz

ą

t nie ma, to znaczy,

ż

e nie mo

ż

na na

nie kłusowa

ć

. Lepiej zastanówcie si

ę

, jak to b

ę

dzie wygl

ą

dało w raporcie. Zdechłe

smoki znale

ź

li

ś

cie - parskn

ą

ł. - Kto w to uwierzy?

R

ę

ka Birskiego opadła. W tym momencie z wn

ę

trza domu wyszedł aspirant

Rowicki.

- Szefie, znale

ź

li

ś

my lustro ukradzione z muzeum i zbroj

ę

hrabiego Tytusa. Na

twarz Birskiego wypłyn

ą

ł szeroki, szczery, słowia

ń

ski u

ś

miech. Jeszcze szerszy i

bardziej słowia

ń

ski ni

ż

jakubowy.

- Rowicki, masz awans.
- Ku chwale ojczyzny. A za co?
- Udowodniłe

ś

wła

ś

nie w sposób nie budz

ą

cy zastrze

ż

e

ń

,

ż

e ten cały

W

ę

drowycz to zwyczajna hiena cmentarna! Jakub j

ę

kn

ą

ł.

- No, co powiesz? - zagadn

ą

ł Birski. - Sk

ą

d masz t

ę

zbroj

ę

?

- Wrogowie podrzucili - mrukn

ą

ł.

W barakowozie biznesmen Paweł Skorli

ń

ski pił truskawkow

ą

pryt

ę

z

ukrai

ń

skim biznesmenem Josifem Kleszczakiem.

- Mutasy czarnobylskie b

ę

d

ą

prosto na plan filmowy. Celnicy ju

ż

przekupieni.

Znale

ź

li

ś

my chyba dokładnie takie, o jakie chodzi.

Biznesmen popatrzył na fotografi

ę

przedstawiaj

ą

c

ą

młodego stegozaura,

czochraj

ą

cego si

ę

o wrak UAZa.

- Po prostu znakomite - powiedział. Truskawkowa pryta zaczynała mu

smakowa

ć

.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pilipiuk Andrzej Park Jurajski
Pilipiuk Andrzej Park Jurajski 2
Andrzej Pilipiuk Park Jurajski
Andrzej Pilipiuk Park Jurajski
Andrzej Pilipiuk Park Jurajski (www ksiazki4u prv pl)
Andrzej Pilipiuk Park Jurajski
Andrzej Pilipiuk Park Jurajski
Szaleństwo! Chcą stworzyć prawdziwy park jurajski. To się dzieje na naszych oczach, W ஜ DZIEJE ZIEMI
Pilipiuk Andrzej Kostucha
Pilipiuk Andrzej Kroniki Jakuba Wędrowycza rtf
Pilipiuk Andrzej Problemy
Pilipiuk Andrzej Brama 2
Pilipiuk Andrzej Pogromca Pierścienia
Lewandowski Konrad T i Pilipiuk Andrzej Rosyjska ruletka doc
Pilipiuk Andrzej Sprawa Filipowa
Pilipiuk Andrzej Atomowa ruletka

więcej podobnych podstron