Nazwa typu: Operator
Męskość jednym słowem to: Działanie
Opis typu: Operator konstruuje swoją męskość w działaniu. Wykonuje zadania, wypełnia
powinności, dąży do osiągnięcia celów. Czuje się odpowiedzialny – za rodzinę, zespół, naród.
Musi zawsze brać sprawy w swoje ręce, zaciskać zęby i walczyć do końca. Próbuje nie
okazać emocji. Problemy, z którymi często mierzy się operator, to autoagresja wynikająca
z niemożności pokonania swoich słabości
Cytat: „Rodzice byli konsekwentni. Uczyli mnie, że zadaniem mężczyzny nie jest hulanka,
ale utrzymanie rodziny. Taka jest polska kultura. Teraz się kultura zmienia – fakt, ale dla mnie
mężczyzna, to mężczyzna, a kobieta, to kobieta. Mężczyzna nie odpuszcza. Rodzina wie, że
może na niego liczyć” (G. Kapla, Zimna woda, zimna krew. Paweł Ł, „Malemen” 2013, nr 7)
Miejsce spotkań: Drużyna Wojów, Przymierze Wojowników, Męskie Kręgi
Rytuały: spływy kajakowe, nocne wejścia na szczyt górski, paintball, męskie pielgrzymki,
spotkania dla mężczyzn – „Droga wojownika”
Wariacja na temat typu:
Drugi skok w rozdwojonym domu
ŁUKASZ ORBITOWSKI
Dla moich dwóch przyjaciół: Wita i Dobrosława
1.
Pogrzeby są nudne, wszystkie takie same, a jednak, zamiast smutku obejmuje mnie groza.
Mój brat idzie do ziemi. Ojciec jakoś się trzyma, mama nie trzyma się wcale, Kruszynka
chlipie wśród brzdąców, maciupki kondukt żałobny zaciska się jak głodny brzuch wokół pustki
po Dużym, liście ślizgają się po nagrobkach i zaraz z rodzinnego nieba polecą krople
wspomnień. Chciałbym wrócić do domu i trzeć uszy aż odlecą. Chciałbym siedzieć na łóżku.
Chciałbym nie robić nic, poza sprawdzaniem, że ciągle jestem. Macałbym sobie palce.
Rozdrapywał kolana. Ale stoję tutaj, owiany przez smutek innych i mokry wiatr. Mój brat już
się schował, a ja boję się, że zniknę. Wstąpię za nim do grobu i ponownie będziemy
zjednoczeni. Przecież kiedyś byliśmy.
2.
Nie pamiętam, ile mieliśmy lat, ja i on w jednym ciele, z jednym mózgiem, sercem i chujem,
który jeszcze nie nauczył się fruwać. Wolność nie zna wieku, nie znają jej pola poza granicami
Rykusmyku i ciemne schody poniemieckich kamienic, dzikie psy niewiele wiedzą o dzieciach,
ale za to o wolności – wszystko. Chodziliśmy nad rzekę i na grandę. Ręce, które rwały świeże
wiśnie należały do mnie i do brata jednocześnie.
Za miastem stał dom, gdzie nie wolno było nam chodzić. Nie, żeby był nawiedzony, czy coś,
choć starzy powiadali, że mieszkał tam człowiek tak zły, tak okropny, że piorun pozbawił go
życia. Sam Bóg pofatygował się w sprawie tego łajdaka, przy okazji chałupa pękła – tak to
bywa z Bogiem i z łajdakami. Dom mógł runąć w każdej chwili, przynajmniej tak słyszałem,
zresztą dawno go nie ma, ale w tamtych czasach przyciągał samą osobliwością kształtu
rozłupanych ścian i tajemnicą, czającą się pomiędzy.
Mówiono też, że piorun trafił głębiej i rozorał skałę – w piwnicznej podłodze wołała dziura
wiodąca do podziemnego jeziora bez dna, gdzie żyła wściekła ryba z oczyma jak sputnik.
W nocy za nic byśmy nie poszli, lecz dzień był piękny. Kierowaliśmy się na Piotrowice, potem
w las, pod górę ścieżynką i już był ten dom, większy niż przypuszczaliśmy, bez szyb w oknach
i bez niczego w środku, za to cały osmalony. Już mech się wdarł, już drzewka rozpierały reszki
desek. Pokręciliśmy się i chyba trochę chciało nam się wracać. Znaleźliśmy schody
o popękanych stopniach. Znaleźliśmy kawałki wosku wciśnięte między czerwone cegły
i znaleźliśmy ciemność tam na dole.
Jama w głębi piwnicy biła chłodem. Staliśmy przez chwilę na jej brzegu i wtedy wydarzyło
się coś, czego nie umiem opisać, ani nawet przywołać w pamięci. Straciłem przytomność.
Znalazłem siebie przy schodach. Krzyczałem, że w życiu tam nie wejdę, po prostu mowy nie
ma, a na mnie pogardliwie spoglądał Duży, mój brat, którego chwilę wcześniej nie było. Mnie
też nie było. Potem już tylko błagałem, żeby nie szedł, albo chociaż spuścił się ostrożnie na
rękach. Uśmiechem strącił ślad trwogi z ust i skoczył. Potem wróciliśmy do domu.
Rodzice, koledzy, wszyscy przeszli nad tą zmianą do porządku dziennego. Był jeden
chłopak, jest dwóch – to chyba jednak coś dziwnego. Sam nie zwracałem uwagi na opinie
innych, przejęty nagłą grozą swojego osobnego istnienia. Byłem częścią, jestem całością.
Jakby noga uzyskała swoje własne życie, tchórzliwe serce i niewielki rozumek. Nie wstydzę
się tego, kim jestem. Chcę jednak być. Nie chcę zniknąć. A, pod piwnicą rozdwojonego domu
nie było żadnego jeziorka, tylko loszek, płytki i zagracony. Duży zwichnął sobie kostkę.
3.
W podstawówce szliśmy łeb w łeb, ale w ogólniaku nie dało się już ukryć, jak bardzo się
różnimy. Wolałem trzymać się z boku i jeśli ktoś do mnie zagadał, to dlatego, że pomylił mnie
z Dużym. Tak do drugiej klasy byliśmy jeszcze podobni, potem Duży zaczął grać w kosza,
w siatkę, poszedł na siłownię, a ja pozostałem kruchy. Tylko szeptało we mnie.
Uczyłem się tak sobie, do dziewczyn nie miałem śmiałości, tymczasem Duży wziął sobie za
punkt honoru nie zejść poniżej piątki na świadectwie maturalnym, czego zresztą nie osiągnął.
Z perspektywy czasu myślę, że braki w wiedzy maskował inteligencją, urokiem i wyczuciem
chwili. Zawsze wiedział, co powiedzieć, zarazem, wydawał się niezwykle łagodny, niemal
bezbronny wobec świata.
Duży miał inne oblicze. Nie dość, że został prymusem, to jeszcze przewodził bandzie
urwisów i razem dokazywali co się zowie. Parę razy mnie wyciągnął i wiem, co robili, ale
niezbyt mi się podobało. Pili mnóstwo taniego wina, palili tanie papierosy i nieustannie
ganiali za panienkami. Szło im nawet nieźle z tym ostatnim. Prócz tego ukradli trochę
materiałów z zaplecza w sali chemicznej i zrobili z nich bombę, która nie wybuchła.
Wytrzasnęli trochę świerszczyków i Duży zadał sobie wiele trudu, przyklejając gołe babki do
kartek książek z katalogu lektur obowiązkowych w szkolnej bibliotece.
Wpadł bo przeholował, jak to on. Dyrektor naszej szkoły nie miał włosa na głowie, więc
Duży z resztą bandy zakradł się pod jego dom i białym sprejem wymazał ŁYSY CHUJ pod
samym oknem. Wpadł, bo ktoś go zobaczył, było ich kilku, lecz on jeden został rozpoznany.
Bałem się wówczas, żeby ta historia nie odbiła się na mnie. Duży zareagował po swojemu,
rzekł, że dom dyrektora obsmarował w pojedynkę. O dziwo, łysy chuj go nie wyrzucił,
proponując męskie załatwienie sprawy. Duży za własne pieniądze kupił farbę i zamalował
szkodę. Pędzel, wręczony przez dyrektora miał rozmiar szczoteczki do zębów. Maturalne
świadectwo Dużego zepsuła fatalna ocena z zachowania.
4.
Na studia chciałem iść do Legnicy lub Wrocławia, bo niedaleko. Duży wyciągnął mnie do
Warszawy, twierdząc, że to jedyne miasto w Polsce. Okazało się dla mnie za wielkie, zbyt
głośnie i pozbawione wyraźnego centrum – miejsca, które mógłbym wziąć za punkt
odniesienia względem innych. Mieszkanie razem również nie okazało się dobrym pomysłem,
choć Duży mnie kochał i dbał jak mógł. Pożyczał mi notatki, ponieważ często nie miałem siły
wyjść z domu i pisał za mnie prace zaliczeniowe.
Marketing niezbyt go interesował i uczył się raczej dla samej radości pozostawania
w czołówce, zresztą, jego studiowanie stanowiło przedłużenie ogólniaka. Do panienek, kumpli
i nauki doszedł biznes. Nie umiem powiedzieć, czym zajmował się w danej chwili. Pracował
jako ankieter i ochroniarz, pisał magisterki za kasę i instalował sieć osiedlową, handlował
ubraniami po sieci i dorabiał jako dziki taksówkarz, otworzył kafejkę internetową, zamkniętą
za nielegalne oprogramowanie i prowadził bar tlenowy, który padł sam z siebie. Czasem, gdy
zastanawiam się kim był mój brat, znajduję taką odpowiedź: Duży sprzedawał ludziom tlen,
coś co jest za darmo.
To nie byłaby prawda. Duży potrafił błyskawicznie zarobić górę forsy i jeszcze szybciej ją
stracić. Rozbijał swoje samochody, coraz starsze i lepsze, fundował weekendy za miastem
kolejnym panienkom i zamawiał whisky w knajpach, co w tamtych czasach naprawdę coś
znaczyło. Pamiętam łoskot miłości zza ściany i to coś, nienazwane i straszne, szepczące za
moimi plecami. Duży chodził na Krav Magę i skakał ze spadochronu. Ja niknąłem w lesie
i krzyczałem na drzewa.
Wraz z sesją, co pół roku, na niego spadała trwoga, na mnie melancholia. Duży porzucał
wszystko, odklejał się od kobiet i interesów, wyrzucał flaszki i przepędzał kumpli. Siedział
nad książkami, notował ręcznie, a mrowie jego liter przypominało potłuczone szkło. Spał po
trzy godziny, przed świtem wskakiwał w dres i robił parę rundek wokół osiedla. Pamiętam
jego sylwetkę niby ruchomy kawałek stali prujący naprzód przez świeży śnieg, aż w końcu
niknął w nim zupełnie. Wracał, czerwony na uśmiechniętej mordzie i robił dwie herbaty, dla
siebie i dla mnie.
Pomógł mi przebrnąć przez trzy lata i semestr czwartego roku. Potem nagle przestał, bardzo
w swoim stylu. Po prostu obudził mnie i powiedział, że już dosyć. Pożyczy notatki, ale nie
napisze prac zaliczeniowych. Zrobił dosyć i nie widzi efektów – tak mi rzekł. Wszystkiego nie
dźwignę – tak powiedział. Miesiąc później wróciłem do Rykusmyku, gdzie mieszkam do teraz,
a mój brat wiedział już, jak ważna jest sztuka poświęcania innych.
5.
Resztę jego życia składam z pogłosek i rzadkich rozmów, które odbywaliśmy, kiedy
przyjeżdżał na Boże Narodzenie. Tak wiele rzeczy mi się zlewa i wpełza pod łóżko. Chyba nie
zauważył, że skończył studia i żył jak wcześniej, od kobiety do interesiku. Kochał każdą
kobietę i każdy swój biznes. Porzucił je wszystkie, nie mówiąc dlaczego. Firmy zakładał, bądź
kupował półtrupki, reanimował, rozkręcał, dawał się rozszaleć i sprzedawał z zyskiem tylko
po to, by natychmiast wziąć się za następną. Powtarzał, że jest wojownikiem, a nie
biznesmenem.
Chodził po grotach i wspinał się bez zabezpieczenia. Bawił się w rajdy, a gdy go pytałem,
czemu robi to wszystko, odpowiadał, że życie jest krótkie i tylko mnie jednemu przecieka
między palcami. Nigdy nie umrę, powiedział, lecz raz był blisko. Poszedł do klatki, walczył
na gołe pięści i cóż rzec więcej, pojął wówczas, że nie można zdobyć wszystkich szczytów.
Połamali mu żebra, rozsmarowali nos na twarzy. Są miejsca, gdzie takich jak Duży zjadali na
śniadanie. Podobno – nie wiem czy to prawda – ocucony wyszedł o własnych siłach, by runąć
wśród przechodniów.
Walka w klatce zmieniła Dużego. Ożenił się i zaczął podróżować. Spoglądam teraz na jego
żonę i dzieci ryczące nad trumną. Kruszynka ma twarz pociągłą i bladą z natury, więc smutek
dodaje jej uroku, a brzdące różnią się tylko wzrostem, niczym więcej. Jest ich piątka. Duży
ledwo nałożył obrączkę i już zabrał się za płodzenie. Kruszynka rodziła co roku, gry kra szła
rzeką. Duży powtarzał mi, że prawdziwym wyzwaniem jest ojcostwo.
Wkręcił się w deweloperkę i zamierzał przy tym zostać, jak mówił – dla rodziny. Jeśli raz
na kwartał gdzieś nie wyskoczył, zaczynało nim trząść. Sprawdził gdzie bije serce Czarnego
Lądu, pojechał i w góry Ameryki Południowej, przewędrował Indie, lecz nie zaznał
oświecenia. Jego dom – widziałem na zdjęciach – wypełniały dziwaczne pamiątki w rodzaju
czarnych rzeźb i kawałków kości. Narzekał, że dzieci grają nimi w wojnę i bawią się w Pana
Boga, a w nocy, po Wigilii, kiedy wszyscy posnęli, przyszedł do mnie i oznajmił, że pierwszą
dekadę dorosłości przeżył dla siebie, drugą dla bliskich, trzecią przeznaczy dla świata. Świat
pozbył się go szybko, jakby w obawie, co też Duży dla niego przygotował.
6.
Rok po krachu tego banku w Stanach, firma Dużego ogłosiła upadłość i próżno było szukać
siły zdolnej ją podźwignąć. Duży dotąd myślał, że klęska to złamane żebro i rozkwaszony nos.
Rozpaczliwie szukał pocieszenia w dziwce i butelczynie, potem zrywał się do czynu niczym
wariat szukający Boga w zimnych murach opuszczonego klasztoru. Kruszynka zatrzasnęła
przed nim drzwi i Duży niby zranione zwierzę popełzł do jakiejś nory ze ślepą kuchnią, gdzie
miał telewizor, kochankę i żadnej nadziei.
Myślę, że picie i smutek zassały go podobnie jak biznes i rodzina – w swoich oczach
pozostał chłopem na schwał, tylko o brudnej twarzy. Chciałbym móc określić, jak długo tak
pełzał. Pół roku? Dwa lata? Nie wiadomo. Aż wreszcie wyszedł na miasto, trzeźwy i czysty,
kupił telefon i zaczął dzwonić. Do kogo tylko mógł, czyj numer pamiętał, z tą samą na pozór
fantastyczną bajką. Organizował wyprawę do Indii, biorąc na siebie również funkcję
przewodnika. Skreślił kosztorys, powymyślał jakieś zniżki i nawet proponował, że mnie ze
sobą zabierze – upatrywał w tym nadziei na moje ozdrowienie.
Odmówiłem, ale oni pojechali. Duży nie zarobił zbyt wiele, na następna wyprawę jednak
starczyło, potem na jeszcze jedną i w ten sposób stanął na nogi, wygrzebywał się z gówna siłą
robaka, co nie ma mózgu, skóry, serca, lecz jedynie upór. W końcu, dostrzegł słońce, a był to
blask telewizji. Zaprosili go tu i tam, zgłosili się sponsorzy – albo odwrotnie, naprawdę nie
wiem – i skończyło się tak, że mama wdarła się do mojego pokoju krzycząc, żebym schodził,
bo leci cały program o moim braciszku. Nie zszedłem. Wiedziałem, jak Duży wygląda.
Domyślałem się, co ma do powiedzenia. Mama tego dnia była taka bezkształtna. Taka
niebezpieczna.
Robakiem będąc, rodzinę ocalił – pełzał u stóp Kruszynki i dawał się deptać. Wylatywał za
drzwi, więc powracał oknem. Dopuszczony do dzieci pozwalał się kochać, przekupił je,
przemiłował i fundnął całoroczny disnejland. Dbał, by Kruszynka widziała ich razem,
dopilnował, by brzdące mówiły jej o ojcu. O miłości ojca. O jego śmiechu. O jego oddaniu.
Przysięgał, że wiele się nauczył i został dobrym człowiekiem. Dobre wspomnienia trwają
dłużej niż złe i na Wigilię zeszłego roku zjawili się wszyscy: Duży, dzieciarnia i Kruszynka
obwieszona biżuterią.
7.
Ogarnia mnie lęk. Trumna zniknęła pod ziemią, niedługo się rozejdziemy i nie wiem, czy
rozdzielenie jest trwałe, czy brat pociągnie mnie za sobą. Jak dotąd, śmierć była mi obojętna.
Teraz czuję dziwny niepokój. Jakby ząb mi kruszał od środka. Nie wiadomo który. Do zniczy
i flakonów na pobliskich grobach lepią się mokre liście. Najmłodszy z brzdąców przestępuje
z nogi na nogę, inny próbuje kucać, zaś matka podnosi go nerwowym gestem, jakby wyrywając
go z ziemi.
Duży umarł, bo pojechał do Syrii. Podróże już mu nie wystarczały, dostrzegł siebie w roli
reportera, kupił aparat, chciał pisać i robić zdjęcia przestrzelonym głowom. Chciał zobaczyć
płonące kościoły. Chciał zobaczyć ciała nieodróżnialne od gruzu, szczupłych żołnierzy,
kolumny pędzące donikąd i nocne pożary. Uważał, że wyczyta z tego sens niedostępny innym.
W jakiś sposób sądził, że tę wojnę wywołano dla niego, tak samo, jak, być może obwiniał się
za coś niezrozumiałego, co nazywał moim nieszczęściem.
Przedostał się do ogarniętego wojną kraju, spędził tam tydzień, który na zawsze pozostanie
tajemnicą. Nie ma kogo zapytać, trupa ograbiono. Duży nie zginął jednak w walce, nie
dosięgnęła go kula. Trupa znaleziono w pokoiku na przedmieściach Aleppo. Leżał na łóżku,
bez jednej rany. Zmarł we śnie. Drzazga kości żebrowej, odłupana kilka lat wcześniej podczas
walki na gołe pięści, oderwała się od skrzepu i pożeglowała do serca.
Chciałbym już pójść. Sam nie odejdę. Poczekam jeszcze chwilę, żeby zmieszać się z innymi.
Duży zapewne życzyłby sobie innego pogrzebu. Ludzie wiedzą już, że każdy umiera tak samo,
ale nie pojęli jeszcze, że wszystkie pogrzeby są do siebie podobne i właściwie nie ma
znaczenia, kogo chowają. Łzy także są identyczne. Chłód idzie od ziemi, spieszy się ksiądz.
Nie chcę umrzeć. Nie ma już domu, w którym się narodziliśmy, Duży i Mały, postawieni przed
przepaścią. Przepaść była dołkiem, dołek była przepaścią. Mój brat w pierwszej chwili życia
skręcił kostkę. Mnie nic nigdy się nie stało. Idziemy. Oni idą, a ja z nimi. Mam nadzieję, że
wszystko będzie dobrze. Mam nadzieję. Droga biegnie łagodnie w dół, strzeżona przez rdzawe
drzewa. Za płotem stoją samochody. Nimi rozjedziemy się do domów. Ojciec musi
podtrzymać matkę, która...
Kopenhaga, wrzesień 2013
ŁUKASZ ORBITOWSKI – ukończył filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisarz,
publicysta, felietonista. Debiutował na łamach miesięcznika „Science Fiction”. Na swoim
koncie ma 12 książek, w tym Tracę ciepło, Święty Wrocław, zbiór opowiadań Nadchodzi,
głośne, Widma oraz ostatnio wydaną Szczęśliwą ziemię. Mieszka w Kopenhadze
Wyimki:
Chodził po grotach i wspinał się bez zabezpieczenia. Bawił się w rajdy, a gdy go pytałem,
czemu robi to wszystko, odpowiadał, że życie jest krótkie i tylko mnie jednemu przecieka
między palcami
Duży dotąd myślał, że klęska to złamane żebro i rozkwaszony nos. Rozpaczliwie szukał
pocieszenia w dziwce i butelczynie, potem zrywał się do czynu niczym wariat szukający Boga
w zimnych murach opuszczonego klasztoru.
Dla czytelników minibooków:
25% zniżki na zakup e-wydania 712 numeru
miesięcznika „Znak”
Wykorzystaj kod promocyjny
"miesiecznik"
na
Kod jest ważny
do 10.10.2014
Wszystkim autorom i spadkobiercom praw autorskich serdecznie dziękujemy za udostępnienie
tekstów do minibooków.
Prawa autorskie do tekstów zamieszczonych w minibooku przysługują ich autorom lub
spadkobiercom.
Dołożyliśmy wszelkich starań, by odszukać wszystkich właścicieli praw autorskich.
W przypadku ewentualnych niejasności zapewniamy, że prawa wszystkich właścicieli będą
respektowane. Jednocześnie informujemy, że projekt minibooków „Znaku” nie jest
komercyjny. Wykorzystane przychody przeznaczymy na dalszą działalność miesięcznika
„Znak”.
Projekt okładki: Piotr Cebo
Fotografia na okładce: © Jarosław Urbaniuk
Opracowanie techniczne i konwersja: Woblink
ISBN 978-83-240-3170-2
Plik opracował i przygotował Woblink
Table of Contents
Karta tytułowa
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
Łukasz Orbitowski
Karta redakcyjna