Spistreści
Szczegółysprawy
Corazwięcejtajemnic
Porzucony
Pukanienieznajomego
Ustępdwudziesty
Zamkniętawschowku
Ellie
Egzorcyzmy
Czystezło
Shane
Nadalnic
Kobietanaulicy
Wymianainformacji
Bezpieczeństwo
Prawodopłaczu
Widealnymświecie
Honor
Dlaczegopłaczesz?
Nocnawizyta
Harrison
Najlepsześwięta
Młodszybraciszek
Spotkanie
Decyzja
Rozstanie
Zawód
Żegnaj,Harrisonie
Epilog
Przypisy
Wszystkierozdziałydostępnewpełnejwersjiksiążki.
Ty tułory ginału:ABaby’sCry
Originally publishedintheEnglishlanguageby
HarperCollinsPublishersLtd.
Copy right©Cathy Glass2012
Copy right©forthePolishedition
by HachettePolskasp.zo.o.,Warszawa2013
Allrightsreserved
Niektóreszczegóły,takiej akim iona,m iej scaidaty,zostały zm ienione,
żeby chronićdzieci,który chdoty czy tahistoria.
Redaktorprowadzący :MałgorzataDudek
Tłum aczenie:Patry kDobrowolski/M.T.Media
Redakcj a:JacekOkarm us/M.T.Media
Korekta:MagdalenaTy tuła,Alicj aZiem ska/M.T.Media
Składiłam anie:StefanŁaskawiec/M.T.Media
Proj ektokładki:PawełPasternak
Zdj ęcienaokładce:123RF/Picsel
Zautorkąm ożnasięskontaktowaćprzezj ej stronęinternetową:
Wy dawca:
HachettePolskasp.zo.o.
ul.Postępu6,02-676Warszawa
ISBN978-83-7849-107-1
Składwersj ielektronicznej :
VirtualoSp.zo.o.
DlaTaty,
zwyrazamimiłości.
W
ielkiewyrazywdzięcznościdlamojejredaktorkiAnne,agentaliterackiegoAndrew,atakżedlaCarole,Simona,Vickyicałegozespołu
HarperCollins.
D
o rodzin zastępczych trafiają dzieci w różnym wieku i zawsze jest to smutne wydarzenie, ale najbardziej boli, gdy mamy do czynienia
znoworodkami,któresąodbieranematkomnawetkilkagodzinpourodzeniu.
W celu ochrony prywatności opisanej rodziny niektóre szczegóły prezentowanej historii, takie jak: imiona, nazwiska, miejsca i daty, zostały
zmienione.
M
ogłabyśzaopiekowaćsięnoworodkiem?–spytałaJill.
–Noworodkiem?–zawołałamzniedowierzaniem.
–Nowiesz,zjednejstronykarmisz,zdrugiejwycierasz,itakprzezcałąnoc.
– Bardzo zabawne, Jill – odparłam. Jill była asystentką rodzin zastępczych z Homefinders, agencji adopcyjnej, dla której pracowałam.
Dobrzesiędogadywałyśmy.
– To wcale nie miało być zabawne, Cathy – jej głos spoważniał. – W tym momencie w miejskim szpitalu trwa poród. Opieka społeczna
wiedziałajużodmiesięcy,żedzieckotrafidorodzinyzastępczej,alenadalnieznaleźlinikogoodpowiedniego.
–AleJill!–zawołałam.–Odlatniezajmowałamsięmałymdzieckiem,acodopieronoworodkiem.Ostatniraz,gdyPaulabyłamalutka,
adziśmajużpięćlat.Chybamamjeszczenastrychuwózekiłóżeczko,aleniemamanibutelek,aniubranekczypościeli.
– Możesz dokupić to, czego ci brakuje, i dostaniesz od nas zwrot kosztów. Cathy, wiem, że zwykle nie zajmujesz się noworodkami, bo
zachowujemy cię dla bardziej wymagających dzieci. Ale nie prosiłabym cię o to, gdyby wszyscy inni opiekunowie nie byli zajęci. Pracownik
socjalnyodpowiedzialnyzatęsprawęjestzdesperowany.
Zamyśliłamsięchwilę.
– Kiedy maleństwo zostanie wypisane ze szpitala? – spytałam, a serce zabolało mnie na myśl, że wkrótce matka i jej dziecko zostaną
rozdzieleni.
–Jutro.
–Jutro?!
–Tak,przyzałożeniu,żeporódprzebiegnieprawidłowo.Pracowniksocjalnychciałbyodebraćdziecko,gdytylkopediatranatopozwoli.
Znówpogrążyłamsięwmyślach.Byłampewna,żemojedzieci–pięcioletniaPaulaidziewięcioletniAdrian–bardzobysięucieszyłyna
myśl,żebędąsięmogłyopiekowaćdzidziusiem,niemniejjednakogarnęłamniepanika.Niemowlętasątakiemaleńkieidelikatne,ajaoddawna
nie trzymałam żadnego na rękach, nie mówiąc już o stałej opiece. Czy instynktownie będę wiedziała, co mam robić? Jak trzymać dziecko,
sterylizowaćbutelki,przygotowywaćpokarm,przewijaćikąpaćmaleństwo?
–Toniefizykajądrowa–rzekłaJill,jakgdybyczytałamiwmyślach.–Poprostumusiszczytaćetykiety.
–Aledziecichybaniemająetykiet,prawda?
Jillzaśmiałasię.
–Nie,miałamnamyślietykietynaopakowaniachzmlekiem.
–Zjakiegopowodutenmaluchmatrafićdorodzinyzastępczej?–spytałampochwili.
–Niewiem.DowiemsięwięcejodCheryl,któraprowadzitęsprawę,jaktylkooddzwonię,bypowiedziećjej,żeweźmiesztodziecko.To
jak?Proszęcię,Cathy.Poproszęjeszczeładniej,jeślibędęmusiała.
–Nodobrze.Ale,Jill,będępotrzebowaławielewsparciai…
–Dzięki,cudownie.ZadzwoniędoCheryl,apóźniejdamciznać.Dziękuję,Cathy.Dousłyszeniawkrótce.
Rozłączyłasię,aja–zaskoczonaibezradna–stałamnaśrodkupokojuztelefonemwdłoni.Wciągudwudziestuczterechgodzinmiałam
otrzymaćpodopiekęniemowlę.
Ogarnęłamniepanika.Copowinnamzrobićwpierwszejkolejności?Musiałamiśćnastrychiodszukaćłóżeczko,wózekorazinnedziecięce
sprzęty, a następnie sporządzić listę zakupów. Było wpół do jedenastej, Adrian i Paula byli w szkole. Miałam zatem mnóstwo czasu na
zorganizowaniesięinasamezakupy,więctrochęsięuspokoiłam.
Najpierwzeschowkapodschodamiwyszperałamprętpotrzebnydootwieraniadrzwiczekodstrychu.Następnieweszłamposchodachna
górę, otworzyłam klapę i ostrożnie wysunęłam drabinkę prowadzącą na strych. Nie cierpię odwiedzać tego miejsca, ponieważ nienawidzę
pająków, a byłam pewna, że strych stanowi dla nich idealne siedlisko. Ostrożnie wspięłam się po drabinie, po czym wymacałam po ciemku
wyłącznikświatła.Zanimweszłamnagórę,rozejrzałamsięzapająkami.
Od razu zauważyłam łóżeczko i wózek przykryte chroniącą je przed kurzem folią. I pomyśleć, że kiedyś chciałam je już sprzedać.
Dostrzegłamrównieżkołyskę.Wszystkieteprzedmiotysłużyłymi,gdyAdrianiPaulabylimali.Bacznieobserwując,czywciemnościcośsię
nie porusza, schyliłam głowę, by nie uderzyć o drewniane belki, po czym ostrożnie ominęłam pozostałe leżące na podłodze przedmioty
izbliżyłamsiędoposzukiwanychsprzętów.Gdyuniosłamfolię,okazałosię,żewszystkojestwdobrymstanie.Poznosiłamwięcrzeczynadół
podrabinceiodstawiłamnapółpiętrze,byzłożyćjepóźniej.Schowałamdrabinkę,zgasiłamświatło,anastępniezamknęłamklapęiumieściłam
prętwschowkupodschodami.
Przysiadłamnastołkuwkuchni,wzięłamdorękikartkęidługopisizaczęłamrobićlistęzakupów.Potrzebowałam:materacadołóżeczka,
pościeli do łóżeczka i wózka, wanienki, przewijaka, butelek i mleka modyfikowanego, ubranek, pieluszek, chusteczek nawilżanych, płynu do
kąpieli itd. W miarę jak moja lista stawała się coraz dłuższa, zaczęło rosnąć we mnie napięcie i podekscytowanie na myśl, że będę się
opiekowała niemowlęciem, chociaż dobrze zdawałam sobie sprawę, że to, co zyskuję, zawdzięczam stracie innej kobiety. Rozłąka matki
idzieckajestzawszebardzoprzykrymwydarzeniem.
Gdylistazakupówwydawałasięzamkniętainiemiałampojęcia,czegojeszczemogępotrzebować,włożyłamkartkędotorebki,zamknęłam
tylnedrzwidomu,wsunęłamnanogisandały,wyszłamzdomuiudałamsiędomiasta.Byłpięknyletnidzień.Jadącsamochodem,myślałam
okobieciewłaśnierodzącejdziecko,którymmiałamsięzaopiekować.Wiedziałam,żedecyzjaoodebraniumatcedzieckatużpoporodzienie
mogłazostaćpodjętaprzezpracownikówsocjalnychzbytpochopnie,gdyżzregułyrobisięwszystko,bynierozdzielaćrodzin.Wyglądałowięc
nato,żeopiekaspołecznamusiałamiećpoważnewątpliwościcodobezpieczeństwadziecka.Możliwe,żematkawprzeszłościznęcałasięnad
innymi dziećmi, możliwe też, że była uzależniona od alkoholu lub narkotyków albo cierpiała na chorobę psychiczną. A może była nastolatką
niezdolną do wychowania własnego dziecka? Niezależnie od przyczyny miałam nadzieję (tak jak zawsze, gdy opiekowałam się cudzymi
dziećmi), że matka ostatecznie oprzytomnieje i będzie się potrafiła zająć swoim dzieckiem, a gdyby się okazało, że matką jest małoletnia –
otrzymaodpowiedniewsparciepozwalającejejuzyskaćwładzęrodzicielską.
Biorącpoduwagęmiesiąceplanowaniaiprzygotowańpoprzedzającezwyklenarodzinydziecka,niemogłamuwierzyć,żejużpogodzinnych
zakupach zmierzałam do kasy sklepu Mothercare z wózkiem pełnym wszystkich produktów z listy i z kilkoma dodatkowymi rzeczami. Nie
mogłamsięoprzećmilutkiemupluszowemusłonikowi,śliniaczkomzwyhaftowanyminazwamidnitygodniaipostaciamiDisneyaanizestawowi
grzechotekzżabką.Zateostatniemusiałamzapłacićwłasnymipieniędzmi,gdyżagencjarefundujetylkonajniezbędniejszerzeczy.
Gdy odchodziłam od kasy, był kwadrans po pierwszej. Pchając wózek, opuściłam sklep i wsiadłam do windy, która zawiozła mnie na
wielopiętrowyparking.LadachwilaspodziewałamsiętelefonuodJillzeszczegółowymiinformacjami,więcpogłośniłamdzwonekwtelefonie.
Niemyliłamsię.Telefonzadzwonił,gdytylkozatrzasnęłambagażniksamochoduimiałamsiadaćzakierownicę.Zobaczyłamnawyświetlaczu
numersłużbowyJill,agdyodebrałam,usłyszałam:
–Tochłopiec.JestzdrowyinazywasięHarrison.
–Doskonale–odparłam.–Czymatkateżczujesiędobrze?
– Tak mi się wydaje. Cheryl powiedziała mi tylko tyle, że masz go odebrać jutro po południu. Zadzwoni jeszcze jutro rano i powie ci,
októrejgodziniepowinnaśprzyjechać.
–Dobrze,Jill,będęgotowa.Właśniebyłamnazakupachichybakupiłamwszystko,czegomipotrzeba.
–Świetnie.Aha,jeszczejedno,Cathy.Mogęcięzapewnić,żedzieckojestzdrowe.Niestwierdzonouniegoobjawówodstawieniaalkoholu
aninarkotyków.Matkaniejestuzależniona.
–Bogudzięki–odparłam.–Cozaulga.
Wiedziałam, jakie cierpienia przechodzą dzieci, które rodzą się z uzależnieniem od substancji zażywanych przez matkę. Tuż po przecięciu
pępowiny,gdyustajedopływnarkotykudokrwiniemowlęcia,odczuwaonogłódnarkotycznypodobnydotego,jakimusząznosićnarkomanina
odwyku. Z dziećmi jest o tyle gorzej, że nie rozumieją, co się z nimi dzieje. Krzyczą wtedy godzinami z bólu powodowanego skurczami
i w żaden sposób nie można temu zaradzić. Trzęsą się, mają drgawki i wymioty, a nawet ataki padaczki, podobnie jak dorośli. To okropny
widok;czasempotrzebaikilkumiesięcy,bydolegliwościminęły.
–Bogudzięki–powtórzyłam.
– Jeszcze jedno, Cathy – rzekła Jill nieco poważniejszym tonem. – Musisz być przygotowana na spotkanie z matką Harrisona jutro
wszpitalu.Będzieszwtowarzystwiepołożnej,alepomyślałam,żepowinnamcięostrzec.
– Dziękuję, nie przyszło mi to do głowy. To nie będzie należało do przyjemności. Biedna kobieta. Dowiedziałaś się czegoś więcej na jej
temat?
– Nie. Pytałam Cheryl, ale jej odpowiedź była wymijająca. Powiedziałabym nawet: tajemnicza. Jutro będę z nią jeszcze rozmawiać, aby
poznaćszczegółyzwiązanezodebraniemdziecka,więcmamnadzieję,żewtedysięczegośdowiem.
Byłtopierwszyznakwskazującynato,żebędzietoprzypadekinnyniżwszystkie.Cherylbyłatajemnicza,aleaniJill,anijanigdybyśmysię
niedomyśliły,jakibyłtegopowód.
P
o powrocie do domu wyjęłam z bagażnika wszystkie torby z dziecięcymi rzeczami, a następnie zaniosłam zakupy na górę i umieściłam
w wolnej sypialni. Pokój ten przeznaczony był dla dzieci, dla których byliśmy rodziną zastępczą, i rzadko bywał pusty, gdyż zawsze jakieś
dziecko było w potrzebie. Tym razem postanowiłam jednak, że mały Harrison nie będzie mieszkał w tej sypialni przez pierwszych kilka
miesięcy,leczbędziespałwłóżeczku,któreustawięwmoimpokoju,takjaktobyło,gdyAdrianiPaulabylimali.Atowszystkozostrożności–
chciałam mieć dziecko pod stałą kontrolą i natychmiast reagować na jego płacz. Po raz kolejny moje myśli powędrowały ku matce chłopca,
którejniebędziedanesłyszećjegopłaczuwnocyaniradosnegogaworzeniawdzień.
Wypakowałamtorbyzzakupamizsamochoduizostawiłamjewszystkiewpustejsypialni.Niemiałamzbytwieleczasu,więcnapiłamsię
tylko czegoś zimnego i już musiałam jechać po Adriana i Paulę. Oboje chodzili do pobliskiej szkoły podstawowej oddalonej od domu o pięć
minutjazdy.Jeszczeniewiedzieli,żebędziemymielinowegopodopiecznego,ikiedyjechałamsamochodem,próbowałamsobiewyobrazićich
miny,gdyusłysząnowinę.Takbardzosięucieszą.Niektórzyzichszkolnychkolegówikoleżanekmielimałychbraciszkówimałesiostrzyczki,
a Paula (szczególnie ona) uwielbiała niańczyć swoje lalki. Karmiła je butelką, zmieniała im pieluszki i sadzała je na nocniku. Czasem Adrian
przyłączał się do niej, a ja byłam wzruszona, gdy słyszałam, z jaką troską zajmowali się swoim „maleńkim skarbem” i dyskutowali na temat
postępów w jego rozwoju. A teraz mieliśmy robić to naprawdę. Jednym z moich obowiązków było dopilnowanie, żeby Adrian i Paula
zrozumieli,żedzieckoniejestzabawkąiniemożnagobraćnaręcepodmojąnieobecnośćwpokoju.Byłamjednakpewna,żeotymwiedzą.
–Dzidziuś?–krzyknęłazzachwytemPaula,kiedyspotkałamjąnaplacuzabawiprzekazałamjejwiadomość.–Takiprawdziwy?
–Tak,prawdziwydzidziuś–uśmiechnęłamsię.–Jutroprzywiozęgozeszpitala.
–Niemogęsiędoczekać,żebysiępochwalićmojejwychowawczyni!–zawołałamojacóreczka.
MinutępóźniejzeswojejklasywybiegłAdrian.
–Dzidziuś?–zawołałzaskoczony,gdymupowiedziałam.
–Tak,urodziłsiędzisiajwmiejskimszpitalu–wyjaśniłam.–Jutropopołudniujadęgoodebrać.
–Wjakisposóbsięurodził?–spytałaniewinniePaula,kiedyruszyliśmyprzezplaczabaw.
–Takjakkróliki,którewidziałaśwzeszłymroku–rzuciłszybkoAdrian,oglądającsiędlapewności,czyczasemktóryśzjegokolegównie
słyszałpytaniaPauli.
–Fuj!–dziewczynkaskrzywiłasię.–Tookropne.
Poprzedniego lata odwiedziliśmy ze znajomymi gospodarstwo rolne, które urządzało dni otwarte, i przypadkowo byliśmy świadkami, jak
przychodziły na świat króliki. Wszystkie dzieci, które oglądały tę scenę, były zafascynowane i trochę zniesmaczone tym widokiem. Pewien
mężczyznastojącywtedyzamnąrzekł:„Przynajmniejdzieciomnietrzebajużbędzieopowiadaćopszczółkachiptaszkach!”.
–Jakmanaimiętodziecko?–Adrianzmieniłtemat.
–Harrison–odparłam.
–Harrison?–powtórzyłaPaula.–Aledługieimię.Myślę,żebędędoniegomówićHarry.
– W porządku – zgodziłam się. – „Harry” brzmi dobrze – przez chwilę zastanawiałam się, dlaczego matka nadała dziecku właśnie takie
imię,którejestowieleczęściejspotykanewAmeryceniżwWielkiejBrytanii.
Gdywróciliśmydodomu,AdrianiPaulapobiegliobejrzećwszystkiedziecięcerzeczy,którekupiłam.
–PrawiejakwBożeNarodzenie–zawołałaPaula,gdyżwidoktakwielutorebipakunkówniebyłwnaszymdomucodziennością.
Poobiedziedzieciniezamierzałyiśćsiębawićwogrodzie,takjaktozwykłyrobićostatniopodczaspięknejpogody,alechciałypomócmi
przygotować pokój dla Harrisona. Pomyślałam, że to dobry pomysł, by ich zaangażować, dzięki temu nie będą się czuły odrzucone, gdy już
przywiozęmałegoitojemubędępoświęcaławiększośćczasu.
Całą trójką poszliśmy na górę. Pauli kazałam zdjąć folię z nowego materaca, a ja i Adrian wnieśliśmy części łóżeczka do mojej sypialni.
Adrianpomógłmiteżzłożyćmebel,agdyramabyłagotowa,dzieciprzytaszczyłymaterac.Ułożyłamgonadniełóżka,poczymprzyniosłam
zzapasowejsypialninowąpościel.Rozpakowaliśmyprześcieradłaikocykiiprzygotowaliśmyposłanie.Przypomniałymisięczasy,gdywtym
samymłóżeczkuspałnajpierwAdrian,apóźniejPaula,iogarnęłomnierozrzewnienie.
–Niejestzbytduże–stwierdziłAdrian.–Ijasięwnimmieściłem?
– Tak. Wtedy byłeś o wiele, wiele mniejszy – odparłam z uśmiechem. Wyglądało na to, że Adrian będzie równie wysoki jak jego ojciec,
któryniestetyjużznaminiemieszkał.
–Czymogęwejśćdośrodka?–spytałAdrian,podnoszącnogę,jakbychciałprzejśćponadbarierkąłóżka.
–Nie,bomożesięzłamać–odparłam.–Iniechcięniekusipróbowaćjeszczeraz,gdymnieniebędzie.
Adrianskinąłgłową.
–Aja?–zawtórowałaPaula.–JestemmniejszaniżAdrian.Mogęwejść?
–Nie,tyteżjesteśzaciężka.Łóżeczkojestprzystosowanedowaginiemowlęcia.Ijeszczejedno:obojewiecie,żenigdyniewolnowam
podnosić Harrisona, gdy nie ma mnie w pokoju, prawda? – Dzieci przytaknęły. – Chcę, żebyście mi pomagali, ale będziemy robić wszystko
wspólnie,dobrze?
–Okej–odparłbezwahaniaAdrian,gdyżnajwyraźniejbyłotodlaniegooczywiste,aPauladodała:
–Ellenzmojejklasymamałąsiostrzyczkęijejmamapowiedziała,żedzieciniesązgumy.Tobardzogłupie,boprzecieżwiadomo,żedzieci
niesązgumy.Dzieckotoniepiłka.
–Taksiętylkomówi,kochanie–wyjaśniłam.–Chodzioto,żedziecisądelikatneitrzebasięznimiobchodzićbardzoostrożnie.
–PowtórzętoEllen–stwierdziłaPaula.–Onateżniezrozumiała.
–Bojestgłupolem–rzuciłAdrianidałsiostrzekuksańca.
–Wcalenie–żachnęłasięPaula.–Totyjesteśgłupolem.
WodpowiedziAdrianpokazałjejjęzyk.
–Jużdosyć–przerwałamim.–Pomagaciemiczynie?
–Pomagamy!–zawołalichórem.
–Wspaniale.
Zauważyłam, że odkąd Paula poszła do szkoły, różnica wieku między dziećmi jakby się zmniejszyła i czasami Adrian z ogromną
przyjemnościądrażniłsięzeswąsiostrą–tak,jaktoczęstobywawrodzeństwie.
Poprzygotowaniułóżeczkaiustawieniugonieopodalmojegołóżkaudaliśmysiędowolnegopokoju,gdziezostawiłamAdrianaiPaulę(już
pogodzonych) z zadaniem rozpakowania reszty toreb, podczas gdy sama zniosłam na dół trójfunkcyjny wózek. W zestawie była gondolka,
spacerówkaifoteliksamochodowy.Rozłożyłamwszystkowkorytarzuiponowniepoczułamprzypływnostalgii,gdyżprzypomniałomisię,jak
byłam dumna, wożąc w wózku Adriana i Paulę po pobliskim parku i sklepach. Stelaż wózka miał zatrzaski pozwalające na zamocowanie
fotelika samochodowego lub spacerówki. Wiedziałam, że na początku będę potrzebować fotelika, gdy pojadę odebrać Harrisona ze szpitala.
Wróciłamnagórę,gdziedzieciwłaśnieskończyłyrozpakowywaćzakupy.
–Dobrarobota–pochwaliłamje.–Bardzomipomogliście.
AdrianiPaulaprzyglądalisię,jakodstawiamnabokwanienkę,którąplanowałamwstawiaćdołazienkitylkonaczaskąpieli,anastępnie
kładęnałóżkuprzewijak,anaszafcejednorazowepieluszki,maści,kremyiworeczkinazużytepieluszki.Byłamjużdobrzezorganizowana,co
dało mi trochę więcej pewności siebie. O wszystkim pamiętałam. Jill miała rację: z jednej strony karmisz, z drugiej wycierasz. I jeśli mnie
pamięćniemyliła:bezprzerwy.
Gdyjużskończyliśmyrozpakowywanie,dzieciwyszłyprzeddompobawićsię,ajaposprzątałamwszystkietorbyiopakowania,apóźniejna
doleposegregowałamjeiwrzuciłamdoodpowiednichpudełdorecyklingu.NiemiałamżadnychwieściodJillodjejostatniegotelefonuiraczej
niespodziewałamsię,żesięodezwiewcześniejniżnastępnegodnia,jużporozmowiezCheryliustaleniuszczegółówdotyczącychodebrania
Harrisona.Miałamnadzieję,żewtedydowiemsięniecowięcejnatematdziecka.Naraziewiedziałamtylko,jakmanaimię,żemamodebrać
gojutropopołudniuorazżejegomatkaniejestuzależniona.Wprawdziebrakpodstawowychinformacjiodzieckunienależydorzadkości,gdy
sprawa jest nagląca, lecz w tym przypadku wcale tak nie było. Jill wspomniała, że pracownicy socjalni wiedzieli o matce od kilku miesięcy,
więcnierozumiałam,dlaczegowszystkieustaleniazostałyodłożonenaostatniąchwilę,ajanieotrzymałamjeszczeżadnychinformacji.Zwykle
gdy planuje się, że dziecko trafi do rodziny zastępczej, rodzina otrzymuje podstawowe informacje na temat dziecka, zanim je przyjmie pod
opiekę.Dokumentacjatazawieraistotneszczegółydotyczącemedycznejirodzinnejhistorii,powodówobjęciadzieckaopieką,atakże–jego
rytmudnia.Otoostatniejednakpowinnamzadbaćsama,boprzecieżHarrisonbyłnoworodkiem.Zakładałam,żeotrzymamodJillwszystkie
niezbędneformularzepodczasjejwizytynastępnegodnia.
Tej nocy Paula była niezwykle podekscytowana przyjazdem małego Harrisona. Tuż po tym, jak opowiedziałam jej bajkę na dobranoc,
zaczęłamiwymieniaćwszystko,cozamierzaładlaniegorobić:pomagaćmiprzykarmieniuiprzewijaniu,bawićsięznim,prowadzićwózek,
gdyweźmiemygodoparku,bynakarmićkaczkiitakdalej.Wszystkowskazywałonato,żeHarrisonbędzieotoczonydoskonałąopiekąinie
będzie się nudził. Ja też wiedziałam, że nie będę mogła narzekać na brak zajęć – zwłaszcza w kontekście kontaktu z rodzicami. Kiedy do
rodziny zastępczej trafia noworodek, zwykle początkowo kontakt jest bardzo intensywny, a rodzice spędzają z dzieckiem po kilka godzin
dziennie w obecności pracownika socjalnego, nawet przez sześć czy siedem dni w tygodniu. Dzięki temu tworzy się więź między rodzicami
a noworodkiem i można ocenić kompetencje rodzicielskie, co stanowi wymóg prawny i jest częścią toczącego się równolegle formalnego
procesu. Tak częsty kontakt ma jednak także i złe strony. Jeśli bowiem sąd postanowi nie przyznawać rodzicom praw do opieki i zdecyduje
oddać dziecko do adopcji, wytworzona w tym czasie więź musi zostać w bolesny sposób zerwana. Jednak jeśli dziecko wróciłoby do
biologicznych rodziców bez uprzedniego z nimi kontaktu, może to mieć negatywny wpływ na przyszłość takiej rodziny, a zwłaszcza na
przyszłośćdziecka.Dlategoteżspodziewałamsię,żeczekamniecodziennewożenieHarrisonadocentrumpomocyrodzinie.
KiedynastępnegorankazadzwoniładomnieJillzinformacją,żeżadnegokontaktuniebędzie,byłamzszokowanaizmieszana.
J
akto?–spytałamzniedowierzaniem.–Żadnegokontaktu?
–Żadnego–potwierdziłaJill,aleniepodałapowodu.
–AcozojcemHarrisona?Cozdziadkami?Jakieściotki,wujkowie?Musibyćktoś,ktochciałbygozobaczyć!
–Nicmiotymniewiadomo–rzekłaJill,apochwilidodała:–Posłuchaj,Cathy.DopierorozmawiałamzCheryl,któraprzekazałamitrochę
informacjinatematsprawy,alesąonebardzopoufne.Myślę,żebyłobylepiej,gdybympowiedziałaciosobiście,czegosiędowiedziałam.
–Nodobrze–odparłambezprzekonania.Zaintrygowałomnietowszystkoiwolałabymwiedziećodrazu.
–Niestety,dzisiajniemamczasunawyjaśnienia–ciągnęłaJill.–Mamysytuacjęwyjątkowąwinnejrodziniezastępczej.Zaginęłodziecko
ibędęmusiałaporozmawiaćzpolicją.Mogęwpaśćjutrorano,powiedzmyowpółdojedenastej?
–Tak,będęczekać.
–Dobrze.Ijeszczeustaleniacododzisiejszegopopołudnia.Cherylprosiła,żebyśodebrałaHarrisonazoddziałupołożniczegoopierwszej.
Pielęgniarkibędąsięciebiespodziewać,więcidźprostonaoddział.Iniezapomnijswojejlegitymacji.Będzieszmusiałająokazać–Jillmiałana
myślilegitymacjęrodzicazastępczego,którąmusimymiećzawszeprzysobiepodczaswykonywaniaobowiązkówsłużbowych.
–Będępamiętać–oznajmiłam.
–Jeślibędzieszmniepotrzebować,zadzwońnakomórkę.Będęjąmiaławyciszoną.Aleniespodziewamsiężadnychkomplikacji.
–CzywszpitaluzobaczęsięzmatkąHarrisona?–spytałam.Zaczynałamsięmartwićewentualnymspotkaniem.
–Toprawdopodobne–odparłaJill.–Zostaniewypisanaotejsamejporzecodziecko.Aleztego,cowiemodCheryl,matkaHarrisonato
bardzo miła kobieta i nie będzie sprawiać problemów. Poza tym spotkanie z tobą jej pomoże. Zobaczy wtedy, kto będzie się troszczył o jej
dziecko.
– No tak – powiedziałam nieco zaskoczona, bo to, co usłyszałam, nie pasowało do matki, która by zaniedbywała dziecko lub się nad nim
znęcała.–AmatkaHarrisonaniechcegowprzyszłościwidywać?–drążyłamtemat.
–Nie.Jutrowszystkowyjaśnię.Aha,jeszczejedno,Cathy.Harrisonmapodwójnepochodzenieetniczne.MamajestBrytyjkąazjatyckiego
pochodzenia,niejestempewna,kimjestojciec,alechłopczykniemażadnychspecjalnychpotrzebkulturowychczyreligijnych,więcopiekujsię
nimtak,jakkażdyminnymdzieckiem.
–Dobrze,Jill.Zrozumiałam.
Była10.30izaczynałamsięjużmocnoniecierpliwić.Zadwiegodzinymusiałamwychodzić,żebyzdążyćdoszpitalanapierwszą.Weszłam
nagórędopokojuHarrisonaijeszczerazsprawdziłam,czymamwszystko,czegopotrzebuję.Postanowiłamspakowaćdotorbynajważniejsze
rzeczy i zabrać je do szpitala. Chociaż szpital był oddalony jedynie o dwadzieścia minut jazdy, nie wiedziałam, kiedy Harrison był ostatnio
karmionyczyprzewijany,więcwolałambyćprzygotowana.Wzięłamkilkapieluszek,woreczkinapieluchyipaczkęnawilżanychchusteczek,
zeszłam na dół i w schowku pod schodami znalazłam małą podręczną torbę. Włożyłam do niej wszystkie zabrane z góry rzeczy, poszłam do
kuchni,skądwzięłamkartongotowegomlekamodyfikowanego.Kupiłamwcześniejkilkatakichkartonównawszelkiwypadek,ponieważtego
rodzaju mleko można podawać gdziekolwiek w temperaturze pokojowej. W szafce miałam też mleko w proszku i buteleczki, które rano
wysterylizowałam. Adriana i Paulę karmiłam piersią na żądanie i nie miałam określonych sztywnych pór karmienia, dlatego zakładałam, że
podobniebędziezHarrisonem.Wtymprzypadkuoczywiściewgręwchodziłotylkomlekomodyfikowane.
Umieściłam karton mleka i wysterylizowaną butelkę w czystym woreczku foliowym, który następnie włożyłam do podręcznej torby.
Przeszłamkorytarzemipołożyłamtorbęwfotelikusamochodowym.Niemiałampojęcia,jakieubrankamiałHarry,aledomyślałamsię,żenie
było ich wiele. Dzieci trafiające do rodzin zastępczych najczęściej pochodzą z biednych środowisk, więc robiąc poprzedniego dnia zakupy,
zaopatrzyłamsięwkilkaparśpioszkówwnajmniejszymrozmiarze,atakżewkocykdowózka.ChoćbyłolatoiHarrisonaczekaławygodna
podróżwsamymbecikuwfotelikusamochodowym,zdecydowałam,żezabioręcieplejszykocyk.
Upewniwszysię,żemamwszystkoconiezbędnedoprzewiezieniachłopca,zajęłamsiępracamidomowymi,stalekontrolującczas.Corusz
moje myśli biegły w kierunku Harrisona i jego matki i zastanawiałam się, co kobieta może teraz robić. Może karmi synka albo go przewija?
Siedzi przy nim i przygląda się, jak śpi, tak jak ja patrzyłam na Adriana i Paulę? A może trzyma go na rękach, by nacieszyć się nim przed
rozstaniem?Niepotrafiłamsobiejednakwyobrazić,oczymmogłamyśleć,przygotowującsiędopożegnaniazdzieckiem.
Krótkopodwunastejzdjęłampraniezesznurka,wypuściłamnasząkotkę,Toschę,bytrochępobiegała,izatrzasnęłamtylnedrzwi.Sercebiło
micorazszybciejzezniecierpliwienia.Stanęłamwkorytarzu,wzięłamswojątorebkę,torbępodręcznąifotelikiwyszłamzdomu.Umieściwszy
torbynatylnymsiedzeniu,usiadłamzakierownicąiuruchomiłamsilnik.Wzięłamgłębokiwdechiruszyłamzpodjazdu.
W ciągu dziesięciu lat opieki nad dziećmi w ramach rodziny zastępczej poznałam wielu rodziców takich dzieci, ale nigdy nie miałam
styczności z matką, której właśnie miano odebrać noworodka. Zazwyczaj jestem optymistką i umiem dostrzec coś pozytywnego w każdej
sytuacji,leczteraz,wyobrażającsobiewejścienaoddziałpołożniczy,niebyłotoproste.Comiałampowiedziećmatce,którejnieznałamnawet
imienia?Gratulacje,jakiezwykleskładamyświeżoupieczonymrodzicom,typu:„Aleślicznedziecko,musibyćpanibardzodumna”,napewno
tu nie pasowały. Nie mogłam też liczyć na to, że uda mi się wlać w serce kobiety choć odrobinę otuchy, zapewniając ją, że wkrótce znowu
zobaczy swoje dziecko. W tym wypadku nie przewidywano bowiem żadnych kontaktów. Matka Harrisona miała już nigdy nie zobaczyć
swojegodziecka.Acojeśliwszpitalubędzieteżojciec?Jillniemówiła,żemożesiętakstać,amnienieprzyszłodogłowyjązapytać.Więcco
jeślijednakspotkamojcadziecka,atenbędziewściekły?Miałamnadzieję,żeobejdziesiębezscen.Przytejsprawiebyłotakwieleznaków
zapytania, że martwiłam się, a samo zabranie dziecka rodzicom Harrisona było chyba najsmutniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek byłam
zmuszonazrobić.
Byłazadziesięćpierwsza,gdyzatrzymałamsamochódnaszpitalnymparkinguiwrzuciłammonetędoparkometru.Umieściłambilecikna
descerozdzielczejizostawiwszynatylnymsiedzeniutorbępodręczną,wzięłamzesobąswątorebkęifoteliksamochodowy.Następnieudałam
siędoszpitala.Byłpięknylipcowydzień,taki,którykiedyindziejwprawiłbymniewlepszynastrój,aleniewtejsytuacji.Gdyprzekroczyłam
prógszpitala,poczułamściskwżołądku.Chciałamtylkomiećjużtowszystkozasobą,wrócićdodomuizająćsięHarrisonem.
Podążyłamnaoddziałpołożniczy,schodamiwgórę,potemwzdłużkorytarza,zktóregoskręciłamwprawo.Stałamjużprzedzamkniętymi
drzwiami na oddział. Wzięłam głęboki oddech, by uspokoić nerwy, i sięgnęłam do torebki po legitymację. Po chwili nacisnęłam dzwonek.
Zacisnęłampalcenarączcefotelika,którytrzymałamwdłoni,sercezabiłomimocniejizrobiłomisięgorąco.
Zdomofonuusłyszałamgłos:
–Położnictwo.
–Dzieńdobry–rzekłamdomikrofonu.–NazywamsięCathyGlass.BędęsięopiekowaćmałymHarrisonem.
Odpowiedziałamiciszaipomyślałam,żekobietaodeszła,alegdyjużmiałamponownienacisnąćprzycisk,głosodezwałsięrazjeszcze:
–Proszęwejść–drzwiotworzyłysię.
Weszłam do środka i przeszłam krótkim korytarzem, który prowadził na sam oddział. Oddział położniczy urządzony był w starym stylu,
zrzędamiłóżekpokażdejstroniesali,akażdełóżkooddzielałodkolejnegoparawaniszafka.Przykażdymłóżkustałołóżeczkozdzieckiem.
Nerwoworozejrzałamsiędookoła,apochwilipodeszładomniepołożna.
–PaniGlass?–spytała.
–Tak–tomówiąc,okazałamswąlegitymację.Kobietakiwnęłagłową.
–PrzyszłapanipoHarrisona?
–Tak.
–Proszętędy.
Podążyłamzapołożnąwgłąbsaliipoczułam,żezasychamiwustach.Mamyleżałynałóżkachlubstałyprzyłóżeczkachizajmowałysię
dziećmi. Niektóre podniosły na mnie wzrok, gdy je mijałam. W sali było ciepło i zaskakująco cicho. Płakało tylko jedno dziecko. Wokół
panowała radosna atmosfera, a nad łóżkami rozwieszone były kartki z gratulacjami. Wszystko to – tak pomyślałam – musiało mocno
kontrastowaćznastrojemmamyHarrisona.
– Jest tutaj, żebyśmy mogły mieć na niego oko – rzekła położna, prowadząc mnie w kierunku ostatniego łóżka po prawej stronie,
znajdującegosięnajbliżejdyżurkipołożnych.
Parawanbyłodsłonięty.MójwzrokpowędrowałnajpierwwkierunkułóżeczkazHarrisonem,anastępniepustegołóżka.
–CzymatkaHarrisonajestwszpitalu?–spytałam.
–Nie.Wyszłaprzedgodziną,gdytylkozostaławypisana.
Słyszącto,poczułamulgę,aleizawód.Ulżyłomi,żeuniknęłamniezręcznego,przykregospotkania,zdrugiejjednakstronybyłomiszkoda,
żeniebędęmogłazapewnićmatki,iżdobrzezaopiekujęsięjejdzieckiem.Byłamteżpewnieciekawa–chciałampoznaćwięcejszczegółów
dotyczącychjejpochodzenia.
–Kochanybrzdąc–położnastanęłaprzyłóżeczkuipopatrzyłanaHarrisona.Chłopiecbyłzawiniętywbiałykocykispodbiałejczapeczki
wystawałatylkomaleńkatwarzyczka.Rysyjegotwarzybyłydoskonałe,ajasnobrązowaceranieskalana.Oczymiałzamknięte,ajednąpiąstkę
przyciskałdopodbródka,jakbybyłpogrążonywmyślach.
–Prześlicznedziecko–rzekłam.–Absolutnieprzepiękne.Zdrowowygląda.Ileważy?
–Pourodzeniuważyłtrzydwieścietrzydzieścijeden.Dzwoniłapanizpomocyspołecznejiprosiłaprzekazać,żedokumentydowypełnienia
przyniesiepaniwciągutygodnia.
Skinęłam głową i znów popatrzyłam na Harrisona, podczas gdy położna mówiła dalej: – W ciągu kilku dni odwiedzi też panią położna
środowiskowaidostarczyksiążeczkęzdrowiadziecka.
–Dziękuję–odparłam.
– Aha, mama Harrisona zostawiła dla niego kilka rzeczy – kobieta wskazała szarą walizkę na kółkach stojącą przy łóżku. – Rihanna nie
byłapewna,cosiępaniprzyda.
–Rihannatoimięmatki?–spytałam.
–Tak,touroczaosoba.Dlaczegodzieckoniezostanieuniej?–położnaspojrzałanamnietak,jakbymmiaławiedzieć.Janatomiastbyłam
zaskoczonajejniewiedzą.
–Niemampojęcia–odrzekłam.–Niemamżadnychinformacji.NawetnieznamnazwiskaHarrisona.
–NazywasięSmith.Zakładam,żetonazwiskoojca.
–Aonsiętutajpojawił?
–Nie,nie–kobietaponowniezdziwiłasię,żeotymniewiem.–Rihannanieżyczyłasobie,byktokolwiekjąodwiedzał.
Popatrzyłamnaniązjeszczewiększymzmieszaniemizaniepokojeniem,leczwtymmomenciekobietależącanałóżkuzanamizawołała:
–Proszęsiostry!
Położnaodwróciłasięiodrzekła:
– Podejdę do pani za minutkę, pani Wilson. – A następnie zwróciła się do mnie: – No cóż, życzę wszystkiego dobrego. Pomóc pani
przenieśćcośdosamochodu?
–Dziękuję,poradzęsobie–odparłam.
Położyłamnapodłodzefotelikitorebkę,poczympodeszłamdołóżeczka.
–Kiedybyłostatniokarmiony?–spytałaminachyliłamsię,chcącpodnieśćHarrisona.
–Rihannanakarmiłagoiprzewinęła,zanimwyszła,więcprzeznajbliższekilkagodzinniebędzieniczegopotrzebował.
–Dzięki–odrzekłam.Ostrożniewsunęłamdłoniepoddelikatneciałkochłopcaiuniosłamgodogóry.–Tojegokocyk?–zapytałam,gdyż
byłbardzopodobnydokocykówinnychdziecinaoddziale.
–Tak,kupiłagojegomama,podobniejakwszystkieubranka,któremanasobie.
Harrisonbyłubranywjasnoniebieskieśpioszkipodobnedotych,którekupiłamwsklepieMothercare.
Ostrożnieułożyłamchłopcawfoteliku,apołożnaodeszła,byzająćsięktórąśzmatek.Małabuźkachłopcaskrzywiłasięwreakcjinaruch,
ale nie obudził się i nie zapłakał. Był taki słodki, że zmiękło mi serce. Starannie zapięłam pasy bezpieczeństwa i okryłam go kocykiem. Jego
malutkapięśćzbliżyłasięznówdopodbródka,alesięnieobudził.
Wyprostowałamsię,zarzuciłamtorebkęnaramię,jednąrękąchwyciłamrączkęwalizkinakółkach,adrugąfotelikipowoliskierowałamsię
do wyjścia. Kilka mam odprowadziło mnie wzrokiem. Musiały się zdziwić, że przyjechałam do szpitala sama i opuściłam go z dzieckiem.
Zastanowiło mnie, czy Rihanna rozmawiała z którąkolwiek z kobiet na oddziale. Gdy ja byłam w szpitalu z Adrianem i Paulą, nawiązałam
trwałeprzyjaźnie,alejakośniepotrafiłamsobiewyobrazić,że wprzypadkuRihannymogłobybyćpodobnie.Położnapowiedziała,żekobieta
nieżyczyłasobieodwiedzin,acałatatajemniczośćwokółniejiHarrisonakazałamizakładać,żeRihannabyłabardzosamotnąosobą,podobnie
jakjejsyn.
Opuściłam budynek i wolnym krokiem przeszłam przez szpitalny parking, co chwila zerkając na Harrisona, który mrużył rażone światłem
oczy.
–Niedługobędziemywdomku–szepnęłam,gdyjużbyliśmyprzysamochodzie.
Otworzyłam drzwi i pochylając się, umieściłam fotelik na siedzeniu, po czym przymocowałam go pasem bezpieczeństwa. Dolna warga
Harrisonazaczęłasięporuszaćtak,jakpodczasssania.Tobardzoczęsteumałychdzieciwczasiesnu.Upewniłamsię,żewszystkiepasysą
dobrzezapięteiprzezmomentstałamwpatrzonawHarrisonaprzepełnionalękiem.Wjednejchwiliuderzyłomniepoczucieodpowiedzialności.
Właśniestałamsięjedynąosobąodpowiedzialnązategonoworodka,którybędzieodemniewstuprocentachzależny.Odemnie–obcejosoby.
Odpowiedzialność każdego rodzica jest wielka, ale w przypadku rodziny zastępczej jest chyba jeszcze większa, gdyż powierza się jej życie
czyjegośdziecka.Miałamnadzieję,żepodołamtemuwyzwaniu.
Cicho zatrzasnęłam drzwi, aby nie obudzić Harrisona, wrzuciłam do bagażnika walizkę i torebkę, po czym siadłam za kierownicą.
Powiedziałamsobie,żenajgorszemamjużzasobą.Aprzynajmniejto,czegonajbardziejsięobawiałam.Cieszyłamsię,żeudałomisięodebrać
Harrisonaiuniknąćprzytymprzykrychscen.Pomyślałam,żezachwilębędęwdomuibędęmogłaopiekowaćsięchłopcem.Niewiedziałam
jednak,żewrazzodebraniemHarrisonazeszpitalarozpoczęłasięmojatraumatycznaibolesnapodróż,podczasktórejnierzadkobyłambliska
łez.Naraziejednakbyłambardzodumnymrodzicemzastępczymmałegokochanegochłopczyka.
H
arrison spał spokojnie w czasie jazdy do domu i obudził się dopiero, gdy zatrzymałam się na podjeździe i wyłączyłam silnik. Kiedy
usypiającewibracjeustały,chłopiecstęknąłcicho,apochwilizmarszczyłbrwi,jakgdybypróbowałzrozumieć,cosięwokółniegodzieje.
– Już dobrze, kochanie – uspokoiłam go łagodnym głosem, po czym wysiadłam z samochodu i otworzyłam tylne drzwi. – Jesteśmy już
wdomku.
Odpięłampas,ostrożniepodniosłamfotelikizatrzasnęłamdrzwi.Wjednejręcetrzymałamuchwytfotelika,adrugąotworzyłambagażnik.
Wyjęłamtorbyiwalizkę,poczymzamknęłamsamochód.Nawerandziepostawiłamwalizkęiotworzyłamdrzwi.Przypomniałomisię,żeprzy
małym dziecku jedna para rąk nie wystarczy. Harrison ponownie zapłakał, tym razem trochę głośniej, więc pomyślałam, że pomału zaczyna
odczuwaćgłód.Zostawiłamtorbywkorytarzuizaniosłamchłopcawfotelikudokuchni.
Wiedziałam, że nie powinno się pozwalać dziecku spać zbyt długo w takim foteliku, gdyż jest to szkodliwe dla dziecięcego kręgosłupa.
Foteliki są bowiem lekko wygięte, a nie płaskie. Dlatego tuż po nakarmieniu chłopca miałam zamiar włożyć go do wózka, gdzie mógł leżeć
płasko.Zesterylizatorawzięłamjednąbutelkęizgodniezinstrukcjaminaopakowaniupokarmuprzygotowałamporcjęmlekamodyfikowanego,
używając przegotowanej wcześniej wody. Choć moje dzieci karmiłam piersią, to malutkigo Adriana musiałam dokarmiać jeszcze mlekiem
modyfikowanym, ponieważ był dużym i wiecznie głodnym dzieckiem. Zrozumiałam, jak bardzo ten przyjazd do domu z nowo narodzonym
dzieckiem różnił się od tych, które przeżyłam z Adrianem i Paulą. Mój mąż, John, odbierał mnie ze szpitala, a w domu czekali moi rodzice
gotowipomócprzywnukach.TerazbyłtylkoHarrisonija,coczyniłojeszczewyraźniejszym,jaksamotnąistotąbyłchłopiec.
Ucieszyłam się, że udało mi się przygotować mleko tak jak trzeba, ostrożnie wyjęłam Harrisona z fotelika i zaniosłam go do salonu na
karmienie.Usiadłamnakanapieidelikatnieułożyłamgonaswojejlewejręce,poczymprzyłożyłamsmoczekbutelkidoustdziecka.Chłopiec
odrazuotworzyłbuzię,zassałsmoczekizacząłjeśćzapetytem.Siedzącnakanapie,trochęsięodprężyłamiobserwowałamjedzącedziecko.
Zdążyłam już zapomnieć, ile wysiłku kosztuje noworodka jedzenie. Pijąc ciepłe mleko, Harrison miał zamknięte, jakby w skupieniu, oczy,
drobniutkie mięśnie jego twarzy drgały, a piąstki i stópki prężyły się z zadowolenia. Jedzenie jest dla małego dziecka rzeczą najważniejszą,
wokółktórejkoncentrujesięjegocałyświat.
Wczasiekarmieniaczułamciepłoprzyciśniętegodomniedrobniutkiegociałka.Ontakżezpewnościączułmójdotyk.Bliskośćciałamatki
i dziecka w czasie karmienia jest bardzo ważna i sprzyja tworzeniu się więzi między nimi. Zastanawiałam się, jak musiała się czuć matka
Harrisona,karmiącgoporazostatni,zanimopuściłaszpital;gdyspojrzałanasynazeświadomością,żeponakarmieniuiprzewinięciudziecka
odłożyjedołóżeczkaijużnigdywięcejniedotkniegoaniniepoczuje.Byłotobardzo,bardzosmutneiniepotrafiłamsobietegowyobrazić.
Harrison wypił już pół zawartości butelki, gdy nagle przestał jeść, wykrzywił się i wypluł smoczek. Nie wiedziałam, czy powinnam
poczekać, aż mu się odbije przed dokończeniem butelki, więc delikatnie uniosłam go do pozycji siedzącej i podtrzymując prawą ręką jego
podbródek, zaczęłam masować go po pleckach drugą dłonią. Biała czapeczka zsunęła mu się lekko na bok, więc ją zdjęłam. W domu było
ciepło. Harrison miał śliczne ciemnobrązowe włoski pokrywające prawie całą głowę, przez co nie wyglądał na niemowlę. Po chwili mu się
odbiłoizkącikaustwypłynęłamumałastróżkamleka–prostonaśpioszki.Wówczaszdałamsobiesprawę,żezapomniałamwziąćzesobą
śliniaczek. Ostrożnie wstałam i zaniosłam Harrisona do kuchni, gdzie wyciągnęłam z szuflady jeden z kupionych wcześniej śliniaczków.
Następniewzięłampapierowyręcznikiwytarłamnimmlekozbuziiśpioszkówchłopca.Wróciłamnakanapęiponowniepołożyłamdzieckona
swojejlewejręce,zawiązałammuśliniaczekpodszyjąidałammuresztęmleka.
Naszakotka,Toscha,wślizgnęłasięprzezklapkęwdrzwiachileniwymkrokiemweszładopokoju,wyraźniezaciekawiona.Zamiauczała,
jaktomiaławzwyczajurobićnawidokmójlubdzieci,poczymzaczęłaocieraćsięomojenogi.
–Dobradziewczynka–powiedziałam.–AtojestHarrison.
Musiałam się jednak postarać, by Toscha nie zbliżała się do Harrisona. Mimo że bardzo ją kochaliśmy, miałam świadomość, że kontakt
noworodka ze zwierzęciem jest niehigieniczny i niebezpieczny. Toscha raz jeszcze miauknęła i oddaliła się – najwyraźniej zaspokoiła swoją
ciekawość.
Kiedybutelkazostałaopróżniona,przyszłomidogłowy,żebyćmożepowinnamzmienićHarrisonowipieluszkę.Wstałamwięciposzłamna
górędosypialni,gdzietrzymałamprzewijak,pieluszkiikremy.Zanimjednakdotarłamdodrzwi,zadzwoniłtelefon.Wróciłamnakanapę.
–Halo?
–Jaksięmiewanaszmałyczłowieczek?–spytałaJill.Dzwoniłazkomórki,wtlesłyszałamdźwiękiulicy.
–Doskonale–odparłam.–Trzymamgowłaśnienarękach.Nakarmiłamgo.Wypiłcałąbutlę,aterazbędęgoprzewijać.
– No widzisz! Mówiłam, że będziesz pamiętać, co i jak – powiedziała. – To jak jazda na rowerze. Jeśli raz się nauczysz, nigdy tego nie
zapomnisz.Maszwszystko,czegocipotrzeba?
–Takmisięwydaje.Wszpitalupowiedzielimi,żewciągukilkudniodwiedzimniepołożnaśrodowiskowa,więcbędęmogłajązapytać,czy
abyoczymśniezapomniałam.
– Świetnie. Zobaczymy się więc jutro o wpół do jedenastej, a Cheryl ma zamiar odwiedzić ciebie i Harrisona w piątek rano. Mówiła, że
możebyćmiędzyjedenastąadwunastą.Pasujeci?
–Tak,niemaproblemu.
–Weźmiezesobądokumentację.Chcesz,żebymjateżprzyjechała?
–Niekoniecznie,chybażesamachcesz.Poradzęsobie.
–Super.Dozobaczeniajutro.
Gdyodłożyłamsłuchawkę,Harrisonuspokoiłsię,apochwilinajegotwarzypojawiłsięgrymasipoczułamnieprzyjemnyzapach.
– Chyba czas na zmianę pieluchy, maluszku – rzekłam, całując go w czubek noska. Harrison spojrzał mi w oczy i jakby się uśmiechnął.
Poczułamwzbierającąwemniemiłośćitroskliwość–uczuciaznanekażdejmatce.
Gdy byłam już na górze, weszłam do sypialni, w której znajdowały się wszystkie rzeczy dziecka, poza umieszczonym w moim pokoju
łóżeczkiem.PołożyłamHarrisonanaprzewijakuizaczęłamrozpinaćjegośpioszki.Patrzyłnamnietylko,leczpochwilimachnąłwpowietrzu
swymimaleńkimirączkami.Zdjęłammupieluszkęiwytarłampupęnawilżanymichusteczkami,poczymzałożyłammuczystąpieluchę.Przez
cały czas był tak grzeczny, jak gdyby wyczuł, że to dla mnie niecodzienne zajęcie, i w ten sposób mi pomagał. Zużytą pieluszkę i chusteczki
włożyłam do woreczka, który zawiązałam i już miałam wyrzucić do kosza, gdy o czymś sobie przypomniałam. W rodzinach zastępczych
mieliśmyobowiązekprzytakichczynnościachstosowaćjednorazowerękawiczkichroniąceprzedrozprzestrzenianiemchoróbzakaźnych.Był
to element polityki bezpiecznego rodzicielstwa zastępczego. Wirus HIV czy zapalenie wątroby tupu B i C mogą się przenosić przez płyny
ustrojowe,takiejakślina,krew,kałitd.Biologicznamatkazwyklemaświadomość,żeniejestnosicielemchorób,więcniemogłaprzekazaćich
dziecku pępowiną. Ja natomiast zwykle nie mam takiej wiedzy (chyba że zostanę o tym poinformowana), więc wolałam nie ryzykować. Co
prawdaJillpowiedziałami,żematkaHarrisonaniejestnarkomanką–więcprawdopodobieństwo,żedzieckojestnosicielem,byłoniewielkie–
leczniemogłambyćtegowstuprocentachpewna.UłożyłamHarrisonawkołysce,poszłamdołazienkiistarannieumyłamręcegorącąwodą
i mydłem. Następnie wróciłam do sypialni i wyjęłam z szuflady paczkę rękawiczek, które kupiłam poprzedniego dnia. Położyłam je przy
przewijakutak,bynastępnymrazemonichniezapomnieć.
Byłojużwpółdotrzeciej,więczapółgodzinymusiałamwyjść,byodebraćzeszkołyAdrianaiPaulę.ZniosłamHarrisonaikołyskęnadół
do salonu i wsadziłam do niej chłopca. Sama poszłam do kuchni i nalałam sobie wody. Nie miałam nawet czasu na lunch. Postanowiłam
uzupełnić niedobór kalorii podczas obiadu, ale byłam też spragniona. Wypiłam wodę i wróciłam do salonu. Zamierzałam wykonać jeszcze
szybki telefon do rodziców. Nie mówiłam im nic o Harrisonie, gdyż wszystko to się stało tak szybko. Nie chciałam też, by się martwili. Po
karmieniu i przewinięciu chłopiec najwidoczniej poczuł się bardzo błogo, gdyż zaczął przysypiać. Chwyciłam więc za słuchawkę
iprzycupnąwszynakanapie,wybrałamnumerrodziców.Odebrałamama.
–Cześć,mamo.MówiCathy–szepnęłam,bynieobudzićHarrisona.–Mammałegochłopca.
–Słucham?–odparła.–Niesłyszęcięwyraźnie,chybacośprzerywa.Zrozumiałam,żemaszmałegochłopca.
–Bomam–powiedziałamtrochęgłośniej,uśmiechającsiędosiebie.–Będęsięnimopiekować.Urodziłsięzaledwiedwadnitemu.
–Dwudniowedziecko?!–zawołałamama,zaskoczona.Jednaksłyszałamniewyraźnie.
–Tak,odebrałamgozeszpitalakilkagodzintemu.ManaimięHarrisonijestcudowny.
–DobryBoże!–wykrzyknęłamama.–Jaksobieznimradzisz?
–Naraziebardzodobrze.Nakarmiłamgo,przewinęłamijakośnienarzekał.ZarazzabieramgodosamochoduijadędoszkołypoAdriana
iPaulę.Jeślichcecie,możecienasodwiedzić.
–Odwiedzimy–powiedziałamamazprzejęciemwgłosie.–Porozmawiamzojcem,jaktylkowrócizpracy,ijakośniebawemsiędociebie
wybierzemy.Jakmyślisz,jakdługobędzieuciebiemieszkał?
–Tegojeszczeniewiem.JutromamspotkaniezJill,więcpowinnamsiędowiedzieć.
–Bardzosiędoniegoprzywiążesz–przestrzegłamnie.–Wiem,żedziejesiętakwprzypadkukażdegodziecka,którymsięopiekujesz,ale
niemowlę…Myślisz,żebędzieszjepotrafiłakiedyśoddać?
–Będęsięmartwić,kiedydotegodojdzie–odparłam,niejakounikająctematu.–Dopierocogodostałam.
Jednak po zakończeniu rozmowy z mamą zrozumiałam, że miała rację. Gdy przyjdzie się nam pożegnać, na pewno zaboli to nie tylko
Adriana,Paulęimnie,aleisamegoHarrisona.
Było wpół do trzeciej, więc miałam jeszcze dużo czasu na odebranie Adriana i Pauli ze szkoły. Ostrożnie podniosłam śpiącego jeszcze
Harrisonazkołyskiiwłożyłamgodofotelikasamochodowego.Walizkanakółkachzrzeczamiodmamychłopcanadalstaławkorytarzu,więc
zabrałamjąnagóręipostawiłamwpokojuHarrisona,żebyminieprzeszkadzała.Postanowiłamrozpakowaćjąpóźniej,gdybędęmiaławięcej
czasu.Zeszłamnadół,wzięłamstelażwózkaiwrzuciłamgodobagażnikasamochodu,poczymwróciłampoHarrisonaiprzypięłampasami
jegofotelik,dbającoto,byniepominąćżadnegozabezpieczenia.Chociażwszystkieteczynnościwymagałyczasuikoncentracji,wiedziałam,
żewkrótkimczasiestanąsiędlamnierutynąibędęjewykonywaćautomatycznie.TakprzynajmniejbyłozAdrianemiPaulą.
Tegopopołudnia,wchodzącnaterenplacuzabawzwózkiem, czułamsięstremowana,aleipodekscytowana.WprawdzieAdrianiPaula
wiedzieli,żemamodebraćHarrisonazeszpitala,alewszystkostałosiętakszybko,żeżadnazmoichprzyjaciółekanimatekinnychdziecinie
mogłysięspodziewać,żezobacząmniezniemowlęciem.Mojeprzewidywaniasięsprawdziły.Nieobyłosiębezkomentarzyizainteresowania,
takżejużpochwilicałauwagakoncentrowałasięnaHarrisonie.