Balogh Mary Zatańczmy

background image

Balogh Mary

Zataoczymy

Rozdział pierwszy Uzdrowisko Bath w lecie było przepiękne, byd może nawet najpiękniejsze w całej
Anglii. Szlachetnie urodzony Frederick Sullivan zgadzał się z owym stwierdzeniem w zupełnoœci, a
jednak podczas spędzonego tu tygodnia wiele razy miał wrażenie, że wolałby byd gdziekolwiek
indziej, byle tylko nie w Bath. Była w tym oczywiœcie pewna przesada, ponieważ dobrze wiedział, że
bez trudu mógłby na poczekaniu wymyœlid przynajmniej kilkanaœcie różnych miejsc, w których czułby
się o wiele gorzej. Tak czy owak, Frederick generalnie nie był zadowolony z po­byt. Zajechał do hotelu
York, co było zresztš doœd ekstra­wagancki posunięciem, złożył uszanowanie mistrzowi ceremonii,
opłacił wpis do księgi subskrybcyjnej, który upoważniał go do udziału we wszystkich akcjach i
impre­zac towarzyskich w uzdrowisku oraz dawał wolny wstęp do ogrodów i czytelni, a także z
satysfakcjš odnotował pojawienie się anonsu w œKronice Bath", oznajmiajšcego o jego przybyciu.
Odwiedził dom zdrojowy, pijalnie i sale koncertowe, przespacerował się po Sydney Gardens i wo­kó
Royal Crescent, przeczytał gazety w jednej z czytelni - krótko mówišc zrobił wszystko, co powinno się
robid w Bath. I nudził się. Mógł oczywiœcie pojechad do Primrose Park w Glou­cestershir na œlub
kuzyna, hrabiego Beaconswood, z Juliš Maynard. O dziwo, został zaproszony. Może zresztš nie było to
takie dziwne, jeœli wzišd pod uwagę fakt, że rodzina zawsze utrzymywała œcisłe kontakty i ani Dan, ani
Jule nie chcieliby wprowadzid w rodzinnym gronie zamie­szani, ostentacyjnie pomijajšc go na liœcie
goœci. Ale Frederick i tak zaproszenia nie przyjšł. Przed opuszcze­nie Primrose Park skreœlił parę słów
usprawiedliwienia i był œwięcie przekonany, że czytajšc ten list po jego wyjeœdzie, para młodych
odetchnęła z takš samš ulgš jak on. Za żadne skarby nie chciał uczestniczyd w tym œlubie. Mógł też
pojechad do Londynu, chod spędzanie tam lata nie było ostatnio w dobrym guœcie. Mógłby też się
wybrad do Brighton. To było w dobrym guœcie i pewnie tam właœnie by się znajdował, gdyby miał
możnoœd wyboru. W Brighton spotkałby całš masę przyjaciół, zawarł mnó­stw interesujšcych
znajomoœci, nie mówišc już o wielu dostępnych tam rozrywkach i przyjemnoœciach. Ale nie mógł
pojechad do Brighton. Tuż przed wyjazdem, przed tygodniem z okładem, w Primrose Park odnaleœli
go wierzyciele. O ileż łatwiej zdołaliby go dopaœd i nękad, gdyby pojechał właœnie do Brighton! Ale
skoro tego nie zrobił, to jakie kroki ma teraz podjšd, by zdobyd pienišdze na spłacenie długów? W
każ­dy razie tych najpilniejszych - nikt nie oczekuje przecież, by dżentelmen nie miał długów w ogóle,
w takim przypadku przypuszczalnie uznano by go za niespełna rozumu. Cóż, w Bath można zdobyd
majštek w jeden tylko sposób. Próbował grad, i wyglšdało nawet na to, że szczęœcie mu sprzyja, ale
wygrane raczej go jeszcze bardziej frustrowały, niż pocieszały. W Bath gra o wyso- kie stawki była
surowo zakazana, ponieważ z założenia miała dostarczad grajšcym tylko przyjemnej rozrywki, a nie
przysparzad zmartwieo. Tak więc nawet wszystkie jego wygrane razem wzięte nie pokryłyby ułamka
naj­mniejszeg z długów. Nie, do Bath zdecydowanie nie przyjeżdża się po to, by odzyskad majštek
przy stoliku do gry. Do Bath przyjeżdża się, by znaleœd bogatš żonę. Rzecz jasna, najlepszym do tego
miejscem jest Londyn po otwarciu sezonu. Wielkie Targowisko Panien na Wy­dani, na którym -
wydawałoby się - Frederick powinien wybierad i przebierad. Istniały jednak dwa szczególne powody,
dla których nie mógł tak postšpid. Po pierwsze, nie mógł sobie pozwolid na czekanie aż do następnej
wiosny. Do tego czasu zapewne wylšduje w więzieniu za długi, chyba że spłaci je za niego ojciec. Na

background image

samš myœl o tym przeszły go ciarki. Po drugie, żaden ojciec lub opiekun dbajšcy o dobro córki ani
przez chwilę nie wzišł­b pod uwagę możliwoœci wydania jej za szlachetnie urodzonego Fredericka
Sullivana. Pozostawało jedynie żywid nadzieję, że w Bath reputa­cj jeszcze go nie dogoniła. A zresztš,
jeœli nawet tak się stało, to kogo tu można znaleœd? Opowieœci o przyjeżdża­jšcyc do Bath
zgrzybiałych starcach i ukrywajšcej swe nędzne położenie biedocie wcale nie wyglšdały na mocno
przesadzone. Wszystkie młode kobiety z najmniejszymi bodaj œladami urody, jakie zauważył po
przyjeœdzie, z całš pewnoœciš nie miały pieniędzy. W cišgu tygodnia dokonał selekcji negatywnej i
zawęził swe matrymonialne perspe­ktyw do trzech panien, z których żadna nie była szczegól­ni
pocišgajšca. No, ale w koocu nie liczył w tym zwišzku na miłoœd czy szczęœcie. Pomyœlał o Julii
Maynard oraz o tym, jak zmusił jš do małżeostwa w Primrose Park, i poczuł wstrzšsajšcy nim dreszcz.
Nie, lepiej o tym nie myœled. Tak więc w Bath były trzy możliwoœci. Pierwsza to Hortensja Pugh,
najmłodsza z tej trójki, siedemnastolatka, pulchna i ładniutka, jednak wyjštkowo nieinteresujšca. Była
córkš fabrykanta kapeluszy, który - doœd znacznie się wzbogaciwszy - zaczšł myœled o zajęciu wyższej
pozycji w hierarchii społecznej dzięki wydaniu jedynaczki za kogoœ z beau mondu. Zarówno ojciec, jak
i córka zabiegali o Fredericka całkiem otwarcie i mogłoby się wydawad, że z wdzięcznoœciš powinien
skorzystad z na­darzajšce się okazji. O to mu przecież chodziło! Nie mógł się jednak pozbyd
uporczywej myœli, że nawet więzienie za długi byłoby lepsze niż zwišzanie się na resztę życia z tš
wulgarnš, pustogłowš szczebiotkš. Jej głównym te­mate konwersacji był aktualny stan garderoby oraz
zawartoœd kasetki z biżuteriš. Lady Waggoner była już w lepszym guœcie. Atrakcyjna hoża wdówka, o
jakieœ siedem czy osiem lat od niego starsza, dysponujšca niezgorszš fortunkš. A do tego miała na
niego chrapkę! Znał się na kobietach wystarczajšco dobrze, by wiedzied, że do łóżka wdówki może się
wœlizgnšd w każdej chwili. Była to doœd ponętna perspe­ktyw. Ale czy lady Waggoner zechciałaby
wyjœd za niego? No właœnie, to zasadnicze pytanie. Podejrzewał, że to taka sama specjalistka w
dziedzinie flirtu jak on i że równie zręcznie potrafi wymigiwad się od małżeostwa. W ten sposób
mógłby zmarnowad całe lato na romansik, który byd może okazałby się satysfakcjonujšcy pod
wzglę­de fizycznym, ale, niestety, pod żadnym innym. Nie, nie stad go na takie ryzyko. Zostaje więc
panna Klara Danford - najmniej kuszšca perspektywa. I przypuszczalnie najbardziej intratna. Jej ojciec,
dżentelmen, dorobił się w Kompanii Wschodnioin-dyjskiej fortuny powszechnie uznawanej za
bajecznš i po œmierci zostawił wszystko córce. Frederick oceniał Klarę na jakieœ dwadzieœcia kilka lat,
w każdym razie chyba nie na więcej niż dwadzieœcia szeœd, a więc nie była od niego starsza. Podczas
spotkania, jakie Frederick zaaranżował któregoœ popołudnia w sali koncertowej, była dla niego
bardzo uprzejma, a potem codziennie rano w pijalni dosyd chętnie poœwięcała kilka minut na
konwersację. Nakłonie­ni jej do małżeostwa mogłoby się zatem okazad niezbyt trudne. Już od
pierwszego spotkania wysilał cały swój wdzięk, by oczarowad tę pannę. A mimo to, na myœl o
poœlubieniu Klary Danford oblewał go zimny pot. Pewnego ranka zjawił się w pijalni - o właœciwej pod
względem towarzyskim porze - i kon­wersujš z nowo poznanymi znajomymi, z rozbawieniem
obserwował skrzywienie i niesmak na twarzach kuracju­sz, unoszšcych do ust szklanki z wodš
mineralnš. Obser również pannę Danford, która rozmawiała w dru­gi koocu sali ze swš wiernš damš
do towarzystwa, młodš i œlicznš, chod nieprzyzwoicie biednš pannš Harriet Pope, oraz z pułkownikiem
i paniš Ruttlege. Pomyœlał, że powinien podejœd i porozmawiad z niš, nie ma przecież czasu na
długotrwałe zabiegi i zaloty. Powinien zapomnied o niechęci do małżeostwa i zaczšd działad. Klara
była najmniej pocišgajšcš kobietš, jakš kiedykolwiek widział. Była chuda, prawdopodobnie na skutek
kalectwa, za każdym razem bowiem gdy jš spotkał, siedziała na wózku inwalidzkim. Miała cienkie
ramiona, a jej nogi, odznaczajšce się pod lekkš wełnianš sukniš dziennš, wcale nie wyglšdały na
grubsze. Jej twarz była chuda, wšska i nienaturalnie blada. Z tego co słyszał, panna Danford spędziła z

background image

ojcem kilka lat w Indiach i tam właœnie nabawiła się choroby, która uczyniła z niej inwa­lidk. Miała za
dużo włosów. Pewnie na każdej innej kobiecie wyglšdałyby jak wieoczšca urodę korona: grube,
lœnišce i bardzo ciemne sploty. Ale dla niej były za ciężkie. A oczy miała zbyt ciemne do tak jasnej
twarzy. W pierw­sze chwili pomyœlał, że sš czarne, ale w rzeczywistoœci były ciemnoszare. Byłyby
piękne, ale w jakiejœ innej twarzy. A zresztš, może naprawdę były piękne. Może tylko był im
niechętny, ponieważ za każdym razem gdy się odzywał, spoglšdały wprost i tak głęboko w jego oczy,
że miał wrażenie, iż zdzierajš z niego starannie dobranš maskę i widzš całš prawdę. Zdecydowanie nie
była łakomym kšskiem dla żadnego mężczyzny - chyba że się wzięło pod uwagę jej olbrzymi majštek.
Frederick przeprosił towarzystwo i ruszył powoli ku niej, rozdajšc po drodze ukłony i uœmiechy
nowym znajomym. W Bath znalazł trzy możliwoœci zawarcia małżeostwa. A teraz bez dłuższych
przemyœleo zawęził je do jednej -i wstrzymał oddech czujšc przypływ paniki. Panna Klara Danford.
Zbliżajšc się patrzył na niš wzrokiem, który stopiłby jak wosk dziewięd z dziesięciu, lub nawet
dziewięddzie­siš dziewięd na sto kobiecych serc, a jego półuœmieszek przyprawiłby owe serca o
przyspieszone bicie. Ona zaœ spojrzała na niego tymi wszystkowidzš-cymi oczami i uœmiechnęła się.
Właœnie nadchodzi - powiedziała Harriet Pope, kiedy pułkownik z paniš Ruttledge wyruszyli na
promenadę wokół pijalni, a Frederick Sullivan niemal w tej samej chwili porzucił swe towarzystwo w
drugim koocu sali i zbliżał się do nich powoli. - Tak - potwierdziła Klara Danford. - Dokładnie tak, jak
przewidywałaœ, Harriet. A ja się z tobš nie spierałam, prawda? Musisz jednak przyznad, że to
najprzystojniejszy mężczyzna w tej sali. A właœciwie w całym Bath. - Nigdy temu nie zaprzeczałam -
odpowiedziała Harriet. - To prawda. - Klara uœmiechnęła się leciutko i popa­trzył na przyjaciółkę. -
Twoje zastrzeżenia dotyczyły jedynie tego, że jest to również najbardziej pozbawiony zasad
mężczyzna w Bath. Cóż, temu także nie zaprze­czyła. - A mimo to uparłaœ się, by dad mu szansę. -
Jest bardzo przystojny - podkreœliła Klara. - I doskonale zdaje sobie z tego sprawę - zauważyła Harriet
z dezaprobatš. - Zgadza się. - Klara ponownie się do niej uœmiech­nęł. Rozmawiały o nim już
wczeœniej. Dokładnie rzecz bioršc, wczorajszego wieczoru, po tym jak przysiadł się do nich na herbatę
w sali wypoczynkowej, spędziwszy chwilę z pannš Hortensjš Pugh. - To łowca posagów - powiedziała
wtedy Harriet z lekceważeniem. - Klaro, on szuka bogatej żony. Panny Pugh albo ciebie. Klara
przyznała jej rację. Zdawała sobie sprawę, że nawet gdyby nie była inwalidkš, to chod z daleka nie
przypomina kobiety, która byłaby atrakcyjna dla tak pięk­ni wyglšdajšcego dżentelmena jak pan
Sullivan. Gdyby miał zostad rażony afektem, to jego wzrok z pewnoœciš skierowałby się ku Harriet,
będšcej niezaprzeczalnš pięk­nœciš o jasnozłotych włosach i różanej karnacji. Mimo to, od czasu gdy
zostali sobie przedstawieni, Sullivan ledwo spojrzał na Harriet. Rzecz jasna, że poluje na posag. Klara
spotkała już kilku mu podobnych, zwłaszcza po œmierci ojca. Dopiero niedawno zrzuciła żałobę rocznš
po nim. - Wydaje mi się, Harriet, że małżeostwa z rozsšdku i dla zdobycia majštku sš dozwolone -
odpowiedziała przyjaciółce. - Mężczyzna albo kobieta, którzy tak postę­puj, niekoniecznie muszš byd
niegodziwcami. - Ale on jest - upierała się Harriet. - Klaro, te oczy, ten uœmiech... i cały ten wdzięk.
Istotnie, oczy Fredericka były ciemne i spoglšdały na œwiat spod ciężkich powiek. Uœmiech odsłaniał
bardzo Mary Balogh białe i mocne zęby. A wdzięk był niemal oszałamiajšcy. Jeszcze bardziej od
wdzięku zniewalał urok całej postaci. Wysoki, mocno zbudowany, z długimi nogami, wšskimi
biodrami i tališ, potężnš klatkš piersiowš i ramionami, stanowił niemal uosobienie ideału. Oraz
zdrowia i siły. - On jest piękny - powtórzyła. - Piękny?! - Harriet spojrzała na niš z zaskoczeniem, po
czym się rozeœmiała. - Tak się mówi o kobietach. Ale właœnie to okreœlenie najlepiej pasowało do
pana Sullivana. Aczkolwiek nawet z daleka nie dało się w nim zauważyd nic kobiecego. - Musisz mu
okazad nieprzychylnoœd - powiedziała Harriet. - Klaro, musisz mu powiedzied wprost, że się na nim
poznałaœ i wiesz, kim jest. Musisz go zniechęcid. Niech się zwróci do panny Pugh. Oboje sš siebie

background image

warci. - Czasami, Harriet - odparła Klara uœmiechajšc się -potrafisz byd bardzo złoœliwa. Biedna panna
Pugh próbuje dopiero zaistnied na tym œwiecie, natomiast pan Sullivan usiłuje zapewnid sobie
majštek. Dlaczego nie mój? I tak nie mam go na co wydawad. A w zamian zyskam cały ten urok i
powab. Rozeœmiała się na widok przerażenia malujšcego się na twarzy Harriet i rzuciła jakiœ następny
żart na ten temat. Ale gdy póœniej o tym myœlała, wcale nie miała pewnoœci, czy były to żarty.
Większoœd życia spędzała w domu na szezlongu lub na wózku inwalidzkim poza domem. Do
towarzystwa miała Harriet i kilkoro innych przyjaciół, przeważnie małżeostw i przeważnie starszych
od niej. Skooczyła już dwadzieœcia szeœd lat i widoki na zawarcie małżeostwa były coraz bardziej
mizerne. Perspektywa małżeostwa z miłoœci lub nawet z afektu była całkowicie nierealna. Mógł się
niš zainteresowad jedynie taki męż­czyzn, który miał na uwadze jej majštek. Klara była samotna.
Straszliwie samotna. Natomiast jej potrzeby w niczym nie różniły się od potrzeb innych kobiet,
chociaż nie była piękna i nie mogła chodzid. Odczuwała także pożšdanie. Czasami, mimo towarzystwa
Harriet oraz obecnoœci innych przyjaciół, Klara czuła się tak samotna, że ogarniała jš rozpacz. A
przecież może mied Fredericka Sullivana. Zrozumiała to już podczas pierwszego spotkania. Jeœli on
zamierza się do niej zalecad nienagannie i cierpliwie, to tylko traci czas. Od razu przecież wiedziała,
dlaczego zależało mu, by zostad jej przedstawionym, i dlaczego każdego ranka przy­chodz do pijalni
po jej codziennych kšpielach mineral­nyc w Queen's Bath. Po prostu chce się z niš ożenid. Chce
przejšd kontrolę nad jej majštkiem. Do tej pory od łowców posagów odwracała się plecami. Innymi
słowy, odwracała się plecami od każdego starajš­ceg się, jakiego mogła oczekiwad. Frederick Sullivan
był pierwszym mężczyznš, któremu okazała jakieœ względy, chod wiedziała, że wcale jej nie kocha,
pewnie nawet nie lubi i w ogóle nie ma o niej pochlebnego zdania. Możli­w, że nawet się jej obawia.
Cóż, takie sš fakty i trzeba będzie o nich pamiętad, jeœli okaże się na tyle szalona, by rozważad
możliwoœd wyjœcia za niego. Byd może on nigdy nie będzie żywił do niej żadnych cieplejszych uczud.
To nie byłoby dobre małżeostwo. Nigdy nie stałoby się takim, o jakim marzyła, tak jak każda inna
kobieta. Ale czy lepiej byłoby w ogóle nie wychodzid za mšż? To pytanie nurtowało jš przez całš noc.
Teraz, gdy zbliżał się do niej przechodzšc przez pijalnię i przywołujšc specjalnie na tę okazję cały swój
urok, pomyœlała, że nie jest w nim zakochana. W żadnym wypadku nie mogłaby się zakochad w
mężczyœnie, który nie jest sobš i odgrywa jakšœ rolę i który interesuje się niš wyłšcznie z powodu jej
majštku. Ale Frederick jest piękny, silny i zdrowy, a Klara była ciekawa, czy ta kombinacja okaże się
nieodparta. Podej­rzewał, że tak będzie. j - On jest taki piękny - zdšżyła jeszcze szepnšd do Harriet,
zanim się uœmiechnęła na jego powitanie. Był już zbyt blisko, by Harriet zdšżyła odpowiedzied.
Witam, panno Danford. - Ujšł jej chudš i zimnš dłoo nie unoszšc jej do ust, ale przytrzymujšc w obu
dłoniach odrobinę dłużej, niż to było konieczne. - Spodziewam się, że wczoraj nie przemarzła pani
zbytnio po drodze do sali koncertowej? - W taki ciepły dzieo? Nie, proszę pana. Dziękuję za troskę.
Wyprostował się, opuœcił jej dłoo i ukłonił się pannie Pope. Gdyby te dwie kobiety można było
zamienid ze sobš miejscami! Gdyby to panna Pope a była właœcicielkš ta­kie fortuny, nawet jeœliby to
ona siedziała na wózku! Ale panna Pope, jak się dyskretnie wywiedział, była córkš zubożałej wdowy, z
którš panna Danford poznała się i zaprzyjaœniła podczas pobytu z ojcem w Bath przed kilku laty. - Ze
swej strony - rzekł zwracajšc się ponownie do panny Danford - uważam zwyczaj picia herbaty w
salach koncertowych za czarujšcy. Bath bez wštpienia jest jed­ny z najbardziej uroczych miejsc na
œwiecie i trzeba z tego korzystad, na ile tylko to możliwe. - Całkowicie się z panem zgadzam - odparła.
- Her­bat jest jeszcze większš przyjemnoœciš, gdy spożywa się jš w stosownym towarzystwie. Klara
zwróciła się ku dżentelmenowi, który podszedł, by przywitad się z obiema damami i wymienid parę
uprzejmoœci przed zaproszeniem panny Pope do odbycia rundki wokół pijalni. - Ależ naturalnie -
przyzwoliła, gdy Harriet spojrzała na niš wyczekujšco. - Sprawi ci to przyjemnoœd, Harriet. Panna Pope

background image

popatrzyła z powštpiewaniem na Frederi-cka. - Do pani powrotu dotrzymam towarzystwa pannie
Danford - zapewnił Sullivan. - Jeœli dostanę pozwolenie - dodał. Panna Danford uœmiechnęła się do
niego. - Będę panu wdzięczna, sir - odpowiedziała. - Wdzięczna? - Skierował na niš całš uwagę. - To
ja powinienem żywid to uczucie, madame. Podziwiam pani odwagę. Jest pani tak promienna i
radosna pomimo tej wyraœnej i nieszczęsnej niedomogi. - Z trudem się po­wstrzyma przed
przykucnięciem obok niej. Wyglšdało na to, że Klara domyœliła się, w czym rzecz. - Jedynš niewygodš
wiecznego siedzenia w fotelu jest to, że bardzo często muszę zadzierad głowę, by spojrzed na kogoœ
stojšcego obok mnie. Czy zechciałby pan przy­sunš mój fotel bliżej tej ławki i spoczšd na niej? To było
zachęcajšce. Najwyraœniej miała ochotę na rozmowę. Uczynił zadoœd jej proœbie i po chwili mogli już
rozmawiad bez wspomnianego utrudnienia i bez zwyczaj­neg dotšd towarzystwa osób trzecich.
Doszedł do wnio­sk, że Klara ma jednak wspaniałe oczy, chod czuł, że wolałby nie byd wystawiony na
ich bardzo badawcze spojrzenie z tak niewielkiego dystansu. - Jak pani znajduje tutejsze wody, czy sš
skuteczne? -zapytał. - Działajš na mnie odprężajšco - odparła. - Zażywam kšpieli, ale wód nie piję. Na
szczęœcie nie cierpię na chorobę, którš można by leczyd tym sposobem. Przypusz­cza, że musiałabym
byd doprawdy bardzo, bardzo chora, by się codziennie nimi raczyd. A pan ich próbował? - Raz -
odparł patrzšc jej w oczy z uœmiechem. - Raz jeden. A właœciwie dwa razy, pierwszy i ostatni. Ale
cieszę się, że kšpiele pani pomagajš. Czy jest pani zadowolona z pobytu w Bath? - Jak słusznie pan
zauważył, jest tu bardzo pięknie, a do tego zawarłam kilka sympatycznych znajomoœci. Kiedy jeszcze
żył mój ojciec, przyjeżdżaliœmy tu razem kilkakrotnie. - Przykro mi z powodu jego œmierci. Musiała to
byd dla pani wielka strata. - Tak. A czy panu się tutaj podoba, panie Sullivan? - O wiele bardziej, niż
się mogłem spodziewad -pospieszył z zapewnieniem. - Zamierzałem spędzid tu zaledwie kilka dni,
pomyœlałem, że obejrzę sobie uzdro­wisk, skoro już bawię w tej częœci kraju. Ale obecnie mam
ochotę zabawid tu dłużej. - Istotnie? - Spojrzała mu prosto w oczy. - Czyżby było tu ładniej, niż pan
oczekiwał? -. Tak, sšdzę, że tak - potwierdził. - Ale to ludzie nadajš charakter miejscom, myœlę, że
zgodzi się pani ze mnš? Sš tu ludzie, ze względu na których nie mam ochoty wyjeżdżad. - Na moment
powędrował wzrokiem ku jej ustom, po czym ponownie spojrzał w oczy. - Właœciwie mógłbym nawet
powiedzied, że to jedna osoba. - Ooo? - Zamierzała jeszcze coœ dodad, ale się po­wstrzymał. -
Poruszyła mnie pani cicha cierpliwoœd, urok i zdrowy rozsšdek - kontynuował. - Od kilku lat obracam
się w towarzystwie młodych dam przybywajšcych tłumnie na sezon do Londynu. Stałem się niemal
odporny na ich wdzięki. Jak dotšd, nie spotkałem nikogo takiego jak pani, madame. Czy nie jestem
zbytnim impertynentem? Czy nie pozwalam sobie na zbyt wiele? Patrzył jej prosto w oczy,
obserwujšc jednak kštem oka zbliżajšcš się do nich pannę Pope i jej towarzysza. Usilnie pragnšł, by
zrobili drugš rundkę po pijalni, i jego życze­ni się spełniło, chod odniósł wrażenie, że panna Pope
przechodzšc obok nich bardzo dokładnie mu się przyglš­dał. - Nie - odparła panna Danford bardzo
cicho, niemal szeptem. Delikatnie musnšł dłoniš jej palce spoczywajšce na oparciu fotela na kółkach. -
Myœlałem już, że jestem zmęczony i odporny na wdzięki kobiet - zwierzył się. - Nie byłem
przygotowany na to, że tak silnie zareaguję na znajomoœd z paniš, madame. - Poznaliœmy się niecały
tydzieo temu, panie Sullivan - zaoponowała delikatnie. Jej ciemne oczy pałały w jas­ny obliczu. - A
jednak .czuję się tak, jakby to było przed wieczno­ciš. Nie przypuszczałem, że w cišgu jednego
tygodnia tak wiele może się wydarzyd. To znaczy tak wiele, jeœli chodzi o czyjeœ serce. - Ja nie mogę
chodzid - powiedziała Klara. - Nie mogę przebywad poza domem tak wiele, jak bym pragnęła. -
Głęboko patrzyła mu w oczy. - Trudno byłoby uznad mnie za urodziwš. To była sprawa, którš musiał
rozegrad bardzo ostrożnie. - Czy to właœnie ktoœ pani powiedział? - zapytał. -Czy to właœnie
podpowiada pani lusterko? Czasami, gdy patrzymy w lustro, czynimy to zupełnie bezosobowo, widzšc
tylko to, co jest na powierzchni. Czasami prawdzi­w piękno niewiele ma wspólnego z tym, co jest

background image

widoczne gołym okiem. Znam kobiety powszechnie uznawane za pięknoœci, a jednak kompletnie
niepocišgajšce, ponieważ pod tš urodš nie kryje się charakter. Pani nie jest piękna w ten sposób,
panno Danford. Pani uroda jest we wnętrzu. Widad jš w pani oczach. - Ach tak. - Lekko rozchyliła
wargi i na moment powędrowała wzrokiem ku jego ustom, po czym ponownie spojrzała mu w oczy. -
Czy wprawiłem paniš w zakłopotanie? - zapytał. -Czy w jakikolwiek sposób uraziłem? Za nic w œwiecie
nie chciałbym tego uczynid. Byd może nie wierzy pani w moje słowa, gdy mówię o pani urodzie czy o
mych uczuciach do pani, panno Danford. Jeszcze przed tygodniem sam bym sobie nie uwierzył.
Myœlałem, że nie jestem zdolny do zakochania się. - Zakochania? - zdziwiła się. - Sšdzę, że to
właœciwe okreœlenie - potwierdził. Uœmiechnšł się powoli, z rozmysłem. - Okreœlenie, z któ­reg dotšd
zawsze sobie drwiłem. - Zakochad się - powtórzyła. - To dobre dla młodych ludzi, panie Sullivan. Ja
mam już dwadzieœcia szeœd lat. - Ja tyle samo - powiedział. - Czy pani się czuje tak, jakby młodoœd
miała już za sobš? Bo ja przez cały ostatni tydzieo czułem się jak młody chłopiec. Byłem pełen
entuzjazmu, niepewnoœci, niezręczny i, tak właœnie, zako­chan. Klara otworzyła usta chcšc coœ na to
odpowiedzied, ale zaraz zamknęła je z powrotem. - Jakoœ trudno mi w to uwierzyd - wyszeptała po
dłuższej chwili. Frederick pomyœlał nagle, że panna Danford pędzi zapewne bardzo smutne i samotne
życie. Z pewnoœciš musiała mied do czynienia z wieloma łowcami posagów, ale z bardzo nielicznymi
prawdziwymi konkurentami, jeœli w ogóle jacyœ się pojawiali. Czy marzyła o miłoœci? O ko­chani?
Och, na tym polega jego kłopot, że za dużo myœli. Tak właœnie było z Jule, aczkolwiek w tym wypadku
trudno by mu było przyznad, że żałuje, iż przestał myœled. I tak czuł się wystarczajšco winny. Czy i
teraz powinien się czud winny? Czy oferuje jej marzenie, którego w gruncie rzeczy nie będzie mógł
urzeczywistnid? Ale właœciwie dlaczego nie? Jeœli jš poœlubi, będzie jš dobrze traktowad i okazywad
względy. Poœwięci jej częœd swego czasu i zainteresowania. Przecież nie ma zamiaru jej wcišgad w
jakiœ okropny zwišzek, w którym by jš całkowicie zaniedbywał. - Proszę uwierzyd - powiedział po
chwili, pochylajšc się i spoglšdajšc jej w oczy z dużo większym współczu­cie, niż sam mógł się tego po
sobie spodziewad. -Jesteœmy tu na oczach wszystkich, więc ani to miejsce, ani pora na formalne
deklaracje. Ale jeœli udzieli mi pani przyzwolenia, to znajdę i miejsce, i stosownš porę. Jak najprędzej.
Czy nie był zbyt porywczy? Przychodzšc dzisiejszego ranka do pijalni nie zamierzał się posunšd aż tak
daleko. Ale okazja, jakš stworzył dżentelmen, który odcišgnšł od nich pannę Pope, nawinęła się sama,
a panna Danford sprawiała wrażenie podatnej na jego zaloty. - Ma pan moje przyzwolenie, panie
Sullivan. Z poczštku pomyœlał, że się przesłyszał, tak cicho wyszeptała te słowa. Kiedy jednak
zrozumiał, że naprawdę tak powiedziała, poczuł przypływ uniesienia i... paniki! Miał wrażenie, jakby
uczynił jakiœ nieodwracalny krok. Odpowiedœ Klary sugerowała, że dobrze go zrozumiała, że jest
przygotowana na wysłuchanie formalnych oœwiad­czy i przypuszczalnie je zaakceptuje. Dlaczego
zgadza­łab się na rozmowę, gdyby nie miała zamiaru przyjšd oœwiadczyn? Po raz drugi się od niej
odsunšł. Zbliżała się ku nim panna Pope wraz ze swym towarzyszem. Prawdopodobnie nie zdecydujš
się już na trzeciš rundkę wokół pijalni. - Jutro? - zapytał. Odrzucił myœl o spotkaniu jeszcze tego
samego dnia. Musi mied trochę czasu na uporzšdko­wani myœli, chod między Bogiem a prawdš nic tu
nie było do uporzšdkowania. Musi się jak najszybciej bogato ożenid i teraz nadarzyła się okazja, jakiej
się nie spodzie­wa w najœmielszych marzeniach. - Czy mogę odwiedzid paniš jutro po południu,
madame? Zastanawiała się przez moment. - Dzieo póœniej, jeœli pan łaskaw - powiedziała po chwili. -
Jutro spodziewam się goœcia z Londynu. - A więc pojutrze - potwierdził wstajšc, po czym odwrócił jej
wózek w ten sposób, by Klara mogła widzied całš salę i nadchodzšcš przyjaciółkę. - Tej chwili będę
oczekiwał pełen niepokoju. Powiedział szczerš prawdę. Przypuszczał, że jego oœwiadczyny zostanš
przyjęte. Prawdopodobnie nie wszystko potoczyła się idealnie gładko, a do tego docho­dził jeszcze
ogarniajšca go panika. Spojrzał w dół na drobnš, chudš postad na wózku inwalidzkim, na bladš twarz i

background image

zbyt obfitš masę włosów pod pięknym czepecz-kiem. Perspektywa, że zostanie jego żonš, zaczęła
przy­biera realne kształty. Już na całe życie przywišże się do niej tylko dlatego, że narobił długów,
które przy dobrej passie mógłby zlikwidowad w jeden wieczór przy karcia­ny stoliku. Całe życie wobec
jednego wieczoru. Uniosła ku niemu oczy i jeszcze przed nadejœciem przyjaciółki zdšżyła się
uœmiechnšd. - Będę czekała, panie Sullivan. Rozdział drugi Następnego dnia Klara istotnie miała
goœcia. Wmasze-rował do bawialni wynajętego przez niš domu, depczšc pokojówce po piętach. -
Klaro, kochana! - zawołał i przemierzył cały salon z rękami wycišgniętymi na powitanie. -
Przyjechałem natychmiast po otrzymaniu wiadomoœci dostarczonej przez twego posłaoca. - Pochylił
się i pocałował jš w po­licze. - Witam, panie Whitehead. - Uœmiechnęła się serdecz­ni i odwzajemniła
uœcisk ršk. - Wiedziałam, że pan przyjedzie. Mam jedynie nadzieję, że nie była to zbytnia ucišżliwoœd.
Nie mogli jednak kontynuowad rozmowy, dopóki nie pożegnali panien Grover, bliœniaczek w bliżej nie
sprecy­zowany wieku, oraz pułkownika z paniš Rutledge, skła­dajšcyc popołudniowš wizytę. Klara
przedstawiła nowo przybyłego goœcia z Londynu, bliskiego przyjaciela jej zmarłego ojca. Harriet
odprowadziła goœci do wyjœcia. Przed drzwiami pokoju popatrzyła na Klarę. - Gdybyœ mnie
potrzebowała, Klaro, to będę u siebie. Mam nadzieję, że panu Whiteheadowi uda się nakłaœd ci
trochę oleju do głowy. - Doœd groœnie to zabrzmiało - powiedział Whitehead, kiedy Harriet zamknęła
za sobš drzwi. Usadowił się na fotelu obok Klary i uœmiechnšł się. - O co chodzi, moja droga? Masz
jakieœ kłopoty? - Przykro mi, że zmusiłam pana do tej podróży tak nagle - przeprosiła. - Nie zabrał
pan ze sobš pani Whitehead? Whitehead rozeœmiał się. - Miriam potrzebuje co najmniej tygodnia na
przygo­towani się nawet do nagłej i niespodziewanej podróży. Jest teraz zajęta przygotowaniami do
zamknięcia domu na resztę lata, ponieważ przenosimy się do Brighton. Jeszcze tydzieo, a twój
posłaniec by mnie nie zastał. W czym problem, Klaro? - Och, mój Boże - westchnęła. - Nie jestem
pewna, czy to w ogóle problem. Byd może, że jednak tak. Roz­waża propozycję zawarcia małżeostwa.
Whitehead uniósł brwi i ujšł szczupłš dłoo Klary. - Ależ to wspaniała wiadomoœd - powiedział. -
Miriam będzie bardzo żałowała, że nie mogła tu ze mnš przyje­cha. Kto jest tym szczęœliwym
wybrankiem? - Jeszcze się nie oœwiadczył, chod odnoszę wrażenie, że ma taki zamiar. Problem
polega na tym, że to łowca posagów. Sšdzę, że brak mu œrodków do życia. Pan Whitehead œcišgnšł
krzaczaste brwi. - Klaro, o co właœciwie chodzi? Zakochałaœ się w tym mężczyœnie? - zapytał. - Nie -
odparła. - Ale myœlę, że wyjdę za niego, jeœli mnie o to rzeczywiœcie poprosi. Harriet bardzo się na
mnie złoœci, co chyba zresztš sam pan zauważył. Pan Whitehead wypuœcił jej dłoo z uœcisku i oparł się
wygodnie w fotelu. - Chyba lepiej będzie, jeœli mi o wszystkim opowiesz. Wnioskuję, że po to właœnie
mnie tu wezwałaœ. - Wezwałam pana, ponieważ od œmierci taty uważam pana niemal za drugiego
ojca - odpowiedziała z uœmie­che. - Tak jak pan sobie tego życzył. Cóż, w gruncie rzeczy najbardziej mi
zależy na poradzie finansowej. Czy kiedy wyjdę za mšż, to cały mój majštek oraz pienišdze przypadnš
memu mężowi? - W normalnym postępowaniu, tak - potwierdził. -Ale, aby stało się inaczej, można
zawrzed przedmałżeoski kontrakt. - Aha. To właœnie chciałam wiedzied. Będzie pan musiał mi to
wytłumaczyd, jeœli się pan zgodzi. Pomógł mi pan w załatwianiu wszystkich spraw po œmierci taty,
sama nie wiem, jak bym sobie bez pana poradziła. Pan zajšł się stronš praktycznš, a paoska żona i
Harriet oto­czył mnie opiekš, jakiej potrzebowałam. Pan pomógł mi mšdrze zainwestowad pienišdze.
Rzecz w tym, że mam do pana absolutne zaufanie. - Tak powinno byd, Klaro. Twój ojciec był moim
wspólnikiem w Indiach, a w dodatku bardzo bliskim przyjacielem. No więc, kim jest ten człowiek? Czy
ja go znam? - To pan Frederick Sullivan - odpowiedziała. - Starszy syn lorda Bellamy. Zna go pan? -
Sullivan? - Whitehead zesztywniał. - Chyba nie mam powodu uważad, że nie mówisz poważnie, Klaro?
Nie œcišgałabyœ mnie z Londynu, gdyby tak było. Co ty o nim wiesz? - Że jest nieprzyzwoicie
przystojny - odparła z lekkim uœmiechem. - czarujšcy. Ach, i jeszcze coœ. Odczuwa do mnie

background image

niepohamowanš namiętnoœd. - Tak uważasz? - Whitehead wstał z fotela, stanšł przed Klarš i
popatrzył na niš z namysłem. - A to łajdak. Uœmiech zgasł na jej ustach. - Czy istotnie tak trudno w to
uwierzyd? - zapytała smutno, ale zaraz uniosła rękę i dodała: - Nie musi pan odpowiadad. Oczywiœcie,
że to niemożliwe. Nawet prze chwilę się nie łudziłam, że może byd inaczej. - A mimo to poważnie
rozważasz możliwoœd poœlubie­ni tego oszusta, Klaro? - zapytał. - To do ciebie całkiem niepodobne.
Czyżby istniało coœ, o czym nie wiem? - Owszem, całkiem sporo. A więc uważa go pan za łajdaka,
panie Whitehead? Co pan o nim wie? - Bellamy, ogólnie rzecz bioršc, jest doœd bogaty -odparł
Whitehead. - do tego całkiem hojny. Ałe Sullivan jest ekstrawagancki, Klaro. Do tego kompletnie
nieodpo­wiedzialn i lekkomyœlny. Hazardzista i, trzeba to powie­dzie, kobieciarz. Jak mniemam, nadal
jest przyjmowany w dobrym towarzystwie, ale doszły mnie słuchy, że ojco­wi córek na wydaniu,
zwłaszcza stanowišcych dobrš partię, trzymajš je od niego z daleka. Teraz uznaję ich postępowanie za
nader rozsšdne. - A więc jest tak, jak myœlałam. Nie powiedział mi pan nic, czego bym się sama nie
domyœlała. Jest zatem oczywiste, że przed œlubem muszę mied bardzo starannie sporzšdzonš
intercyzę. - Klaro - zaczšł Whitehead, po czym zamilkł i przy­glšda się jej przez dłuższš chwilę bez
słowa, aż wreszcie ponownie usiadł w fotelu. - Przecież znajšc już całš prawdę, z pewnoœciš nie
możesz dalej poważnie myœled o tych planach! Sama zrozumiałaœ, że dowody jego afektu wobec
ciebie sš nieszczere, a poza tym przyznałaœ, że nie jesteœ w nim zakochana. A może to nie była
prawda? Czy w grę wchodzš twoje uczucia? - W żadnym wypadku - zapewniła go. - Nie jestem œlepa,
dostrzegam wszystkie szczegóły, które mogłyby mnie doprowadzid do fałszywych wniosków i
oczekiwao. Nie będę więc rozczarowana, ponieważ niewiele się spo­dziewa i niewiele oczekuję. Ale
nie zmieniłam zamiaru. Whitehead przyglšdał się jej w milczeniu. - Widzi pan, w swych rozważaniach
pominšł pan jeden aspekt, a mianowicie czynnik ludzki - kontynuowała Kla­r. - Wcišż jestem dosyd
młoda i z całš pewnoœciš dosyd bogata, by stad się dla męża atrakcyjnš. Nie mogę ocze­kiwa, że jakiœ
mężczyzna mnie pokocha, przeciw temu przemawia zbyt wiele czynników. Nie, proszę nie próbo­wa
zaprzeczad, jest pan dla mnie bardzo uprzejmy, ale ja znam prawdę. Męża mogę tylko kupid za swój
majštek. Bez względu na to, jak nieprzyjemnie i okrutnie zabrzmi dla pana moja zgoda na takie
traktowanie, proszę jednak wzišd pod uwagę właœnie ów czynnik ludzki. Pragnę mied męża. Pragnę
zawrzed zwišzek małżeoski. - Ale nie taki, w którym brak uczud - zaoponował, ponownie ujmujšc jej
dłoo. - Nie taki, w którym nie ma racjonalnych perspektyw, że takie uczucia się rozwinš, Klaro. Nie rób
nic, czego żałowałabyœ do kooca życia. A tego byœ pożałowała, kochanie. - Może tak. A może nie. Lub
nie tak bardzo, jak się pan obawia. W każdym razie uważam, że jeœli nadal będę żyła tak jak dotšd, w
koocu stanie się to dla mnie nie do zniesienia. - Hm... Klaro. - Poklepał jš po dłoni. - Zamieszkaj z
nami, z Miriam i ze mnš. Będziesz dla nas córkš, a do tego towarzyszkš Miriam. Po œmierci ojca
odmówiłaœ nam, ale zgódœ się teraz. Nie musisz żyd sama. Nie musisz byd samotna. - Ależ ja nie
jestem ani sama, ani samotna - zaprote­stował. - A przynajmniej nie w ten sposób, który ma pan na
myœli. Harriet jest mojš ukochanš przyjaciółkš, a oprócz niej mam jeszcze innych znajomych. I chociaż
uwielbiam wychodzid z domu tak często, jak to tylko możliwe, to nie czynię tego z powodu potrzeby
towarzy­stw. Dzisiejsi goœcie u mnie nie byli niczym wyjštko­wy. Ale jeœli jutro on mi się oœwiadczy, a
zapowiedział oficjalnš wizytę na popołudnie, to zostanie przyjęty. - Ale, Klaro, dlaczego właœnie
Sullivan? - zapytał. - Możemy ci znaleœd dużo lepszego męża niż on. Kogoœ, kto byd może będzie
zainteresowany twym majštkiem, ale jednoczeœnie będzie człowiekiem właœciwie przygotowa­ny do
tego, by cię dobrze traktowad. Sullivan to darmo­zja. - Bardzo przystojny darmozjad - odparowała. -
Byd może mam ochotę kupid sobie trochę piękna, panie White­hea. Tak bardzo mało go w moim
życiu. Whitehead puœcił jej dłoo. - Chciałbym, żeby Miriam była tu z nami. - Wes­tchnš. - Nigdy nie
miałem talentu do udzielania rad osobistych, Klaro, ograniczałem się jedynie do finanso­wyc. Ale

background image

mam wrażenie, że przez ciebie przemawia ktoœ zupełnie obcy. Ty przecież zawsze byłaœ taka
rozsšdna. - Proszę się o mnie nie martwid - odpowiedziała z uœmiechem. - Ja potrzebuję od pana rady
z paoskiej specjalnoœci. Otóż musi mi pan powiedzied, jeœli łaska, jak mam się zabezpieczyd, by mój
piękny darmozjad nie uczynił ze mnie żebraczki. Ostatecznie rozmowa zeszła na konkretne kwestie
zwiš­zan ze sporzšdzeniem przedmałżeoskiej intercyzy, która zostanie przedstawiona panu
Sullivanowi, jeœli istotnie w dniu następnym złoży przewidywane oœwiadczyny. Kla­r zawsze miała
zaufanie do umiejętnoœci i przebiegłoœci pana Whiteheada w dziedzinie finansów, w tej mierze
polegała na nim bardziej niż na własnym nieżyjšcym już ojcu, tak więc i w tym wypadku zdała się na
niego. Z jednym wszakże wyjštkiem. Uparła się, że jej wiano musi byd na tyle wysokie, by całkowicie
pokryd długi pana Sullivana. W koocu nie ulega wštpliwoœci, że właœnie w tym celu ma zamiar jš
poœlubid. Rzecz jasna, że nie wiadomo, jak wielkie sš te długi, ale Klara odmówiła zarówno zwrócenia
się z tym pytaniem do pana Sullivana, jak i zasięgnięcia informacji z innych œródeł. - Nie wyjdę za
człowieka, którego już przed œlubem zdšżyłam upokorzyd lub zaczęłam go szpiegowad. - Ależ Klaro,
nie ma innego sposobu, by się o tym dowiedzied - nalegał pan Whitehead. - Czy możemy przypuœcid,
że jego długi nie przewyż­szaj sumy dziesięciu tysięcy funtów? - zapytała. - Miejmy nadzieję, że tak -
odparł Whitehead z kwaœ­n minš. - Nawet jak nš takiego człowieka to chyba za wiele. - A więc mój
posag wyniesie dwadzieœcia tysięcy funtów - zakomunikowała Klara i nie dała się odwieœd od tej
decyzji pomimo wielokrotnych zapewnieo pana Whiteheada, że to nierozsšdna, wręcz graniczšca z
sza­leostwe rozrzutnoœd. Pan Whitehead zgodził się wystšpid w charakterze dorad­c finansowego
Klary i przedyskutowad intercyzę z panem Sullivanem. Wyjaœnił, że trudno by mu było odgrywad rolę
jej opiekuna, ponieważ już kilka lat temu doszła do pełno­letnœci, ale œmiało może odegrad rolę
powiernika majštku jej ojca, zaznaczajšc, że Klara nie może nim dowolnie dysponowad wedle swego
życzenia. W małżeostwo wnosi bardzo hojny posag, natomiast reszta majštku będzie zapi­san na jej
nazwisko i zarzšdzana w jej imieniu. Klara zastanawiała się nad tym kłamstwem. Nie chciała, by jej
małżeostwo już od samego poczštku opierało się na oszustwie, aczkolwiek u przyszłego męża można
by się dopatrzed bardzo wielu oszustw. Do tego jeszcze nie chciała rozpoczynad nowego życia przy
boku męża, który czułby się upokorzony wiedzšc, że nie zaufano mu w spra­wi generalnej opieki nad
majštkiem, jak się zazwyczaj czyni. Nie chciała, by znał prawdę. A więc trzeba kłamad. Za radš pana
Whiteheada, jej spadkobierczyniš, przy­najmnie na razie, miała zostad daleka kuzynka. Pan
Whitehead w koocu wstał i zaczšł się zbierad do wyjœcia. Pochylił się nad Klarš i ucałował jš w
policzek. - Spotkam się z tym ladaco, jak tylko oœwiadczyny zostanš złożone i przyjęte - powiedział. -
Zastanów się dobrze, moje dziecko, i słuchaj rad panny Pope, która jest rozsšdnš młodš damš. Nie
czyo nic, czego miałabyœ póœniej żałowad przez całe życie. - Nie mam takiego zamiaru - oœwiadczyła z
uœmie­che. - Dziękuję, że zechciał pan przejechad taki kawał drogi, mimo iż wezwałam pana w
ostatniej chwili. Nigdy nie zdołam wyrazid panu swej wdzięcznoœci oraz podzię­kowa za to, że czuję
się o wiele lepiej przygotowana do stawienia czoła jutrzejszym wydarzeniom. Pan Whitehead smutno
pokiwał głowš i po zapewnie­ni, że wróci wieczorem, by towarzyszyd obu damom przy kolacji,
wyszedł z pokoju. Po jego wyjœciu Klara długo wpatrywała się w zamknię­t drzwi. Jeœli pan Sullivan po
tym wszystkim odstšpi od zamiaru złożenia jej wizyty lub jeœli owa wizyta będzie miała charakter
czysto towarzyski, to zanosi się na bardzo niemiłe rozczarowanie. Dzisiaj się nie widzieli, bo chociaż
jak zwykle zażywała kšpieli wczesnym rankiem, to póœniej nie odwiedziła pijalni. Poszła do powozu i
odje­chał prosto do domu. Teraz jego wizyta wydawała się Klarze prawie niemo­żliw. Trudno jej było
uwierzyd, że ujrzy go znowu. I czy wyjdzie to jej na dobre, jeœli rzeczywiœcie już go nie zobaczy? Cóż,
Harriet i pan Whitehead zapewne tak sšdzš. I jej zdrowy rozsšdek również tak podpowiadał. Ale Klara
wiedziała, że byłaby bardzo rozczarowana. Gorzko zawie­dzion. Ponieważ już podjęła decyzję, a wraz

background image

z postano­wienie w pełni uœwiadomiła sobie, jak puste i samotne było jej dotychczasowe życie,
zwłaszcza po œmierci ojca. Wszystko to wypłynęło teraz gwałtownie na powierzchnię, jakby puœciły
wszelkie tamy. Pragnęła go. Pragnęła Fredericka Sullivana. Pragnęła, by wszystko, co uosabia -
zdrowie, siła i uroda - należało do niej. W ten sposób te przymioty stawały się w jakimœ sensie także
jej udziałem! Jakby mogła się zmienid po­prze poœlubienie go. Zdrowy rozsšdek podpowiadał jej, że te
pragnienia sš szalone, ale serce i tak się do nich rwało. A serce bardzo trudno uciszyd, gdy się ma
dwa­dziœcia szeœd lat, jest się kalekš i osobš przez nikogo nie kochanš. Kiedy życie jest puste.
Absolutnie wyprane /. wszelkich uniesieo. Miała nadzieję, że pan Sullivan przyjdzie. Nie do kooca w to
wierzyła, ale miała nadzieję. Frederick ubierał się z nerwowš starannoœciš, odrzuca-išc jednš krawatkę
za drugš, gdy kunsztowny węzeł nie odpowiadał jego oczekiwaniom, aż ostatecznie wezwał lokaja,
aby go wyręczył w tej czynnoœci. Nie jest przecież dandysem i nigdy nim nie był. Gardził dandysami.
Tylko dandys wišże krawatkę w przemyœlny sposób, bo zwykły węzeł mu nie wystarcza. Pragnšłby
czud się trochę bardziej rzeœko. Przejrzał się uważnie w lustrze. Czy istotnie ma takie czerwone i
spu­chnięt oczy, czy tylko tak się czuje? Wczorajszy wieczór i częœd nocy spędził przy stoliku do kart,
chod w Bath nie było to dobrze widziane, i znowu wygrał nędznš sumkę. Póœniej zaœ odprowadził do
domu lady Waggoner, wyczu­wajš wczeœniej, że zezwoli mu na to i na coœ więcej. Nietrudno wyczud
coœ takiego, gdy człowiek ma doœwiad­czeni ze sztuczkami, jakimi posługiwała się owa dama. Uznał,
że nie ma powodu wyrzekad się chwili lekkomy­lnoœci, jako że nikogo nie skrzywdzi ostatnie
wytchnienie przed niemal pewnym przeznaczeniem. Skorzystał więc z nie wypowiedzianego
zaproszenia i spędził wyczerpujš­c, prawdziwie bezsennš noc w łóżku owej damy. W rze­cz samej,
byłaby to w pełni satysfakcjonujšca noc, gdyby następnego dnia nie był zobligowany do złożenia
oœwiad­czy innej damie. Pora rozpoczęcia owego romansu była zaiste niefortunna. A na romansie się
zaczęło i tylko na nim by się skooczyło. Kiedy wspomniał bowiem, jakby żartem, o małżeostwie, lady
Waggoner wsparła na nim swe obfite kształty i wydajšc senny pomruk satysfakcji całkowicie rozwiała
jego nadzieje. - Małżeostwo nie jest dla takich jak ty i ja, Freddie -powiedziała. - Po dwóch
tygodniach doprowadziłabym nas oboje do szaleostwa. Mojemu zgasłemu małżonkowi byłam wierna
akurat jakieœ dwa tygodnie. Wcale nie był ze mnie zadowolony. - Masz absolutnš rację - zgodził się,
leniwie całujšc jš, gdy układali się do jednej z króciutkich drzemek, jakie ucinali sobie w nielicznych
antraktach. - Dla ludzi nasze­g pokroju o wiele lepsze sš krótkie namiętne zwišzki. - Uhmm.
Wyczuwam w tobie, Freddie, bratniš duszę. Reasumujšc, opuœcił jš rankiem o wiele za póœno, by się
pojawid w pijalni, chociaż pewnie wyszło mu to na dobre. Teraz jednak był œpišcy i jednoczeœnie
niecierpli­wi wyglšdał nadejœcia nocy. I w żadnym wypadku nie miał takiego nastroju, jaki powinien
mied mężczyzna, który właœnie zamierza się oœwiadczyd. Cóż, należy to traktowad jak interes; po
prostu trzeba go załatwid. I cały czas o tym pamiętad. Bo w koocu te , oœwiadczyny nie sš niczym
innym jak interesem, chod nie należy tego tak sformułowad wobec panny Danford. Jej pienišdze za
jego nazwisko i opiekę. Ona stanie się kobietš zamężnš. Taki status ma dla kobiety duże znaczenie.
Oprócz tego pewnego dnia będzie mógł jej ofiarowad tytuł baronessy, chod, broo Boże, nie życzy ojcu
żadnej choro­b. Bardzo go lubi. Nawet za bardzo. Ech, czasami byłoby lepiej, gdyby rodzina w ogóle
nie istniała. Po raz ostatni obejrzał się w lustrze. Błękitny żakiet od Westona, najlepsza biała koszula,
piaskowe wšskie spod­ni, a do tego lœnišce wysokie buty z białymi chwaœcika-mi. Oczu nie miał
zaczerwienionych. Włożył cylinder, nacišgnšł rękawiczki i zabrał laskę. Pora iœd. Panna Dan-ford
będzie go oczekiwała. Kierujšc się ku jej domowi pomyœlał, że przecież, na litoœd boskš, ma dopiero
dwadzieœcia szeœd lat! Nie za­mierza myœled o małżeostwie przynajmniej przez najbliż­sz parę lat. I
zawsze gdy przychodziła mu na myœl przyszła narzeczona, wyobrażał sobie młodš dziewczynę,
nadzwyczaj czarujšcš, która będzie ozdobš jego życia i domu. Żadna miłoœd. Nie wierzył w miłoœd,

background image

dopuszczał jedynie pożšdanie i przyjaœo. Ale z owš narzeczonš na pewno łšczyłyby go przyjacielskie
stosunki. Z Jule zawsze byli przyjaciółmi. Ale teraz zdecydowanie odsunšł od siebie myœli o nowej
hrabinie Beaconswood. Za to z niesmakiem pomyœlał o pannie Klarze Danford, kiedy ujmował
mosiężnš kołatkę na drzwiach. Jest kalekš. Zastanowił się, czy to oznacza, że nie będzie zdolna do...?
Był absolutnie przygotowany na to, że właœnie tak jest. Bo przecież przy swojej wštłej budowie i
delikatnym zdrowiu nie będzie w stanie podoład wysiłkom małżeo­skieg łoża. Miał nadzieję, że
sprawy tak właœnie wyglš, chociaż nie czuł do niej niechęci. Zamierzał trakto­wa jš po œlubie z całš
uprzejmoœciš. Ale nie to, nic z tych rzeczy. Nigdy w życiu nie zmusiłby się do pójœcia do łóżka z
kobietš, która wydaje mu się odpychajšca. Nie skonsu­mowan małżeostwo będzie mu bardzo
odpowiadało. Ale nie jest to najwłaœciwszy moment na tego typu rozważania. Drzwi się otwarły i
Sullivan wszedł do œrodka. Harriet z uporem poruszała temat pogody i opowiadała o ludziach, których
spotkała w trakcie porannej wyprawy po zakupy na Milsom Street, dopóki najpierw Klara nie
popatrzyła na niš poważnym wzrokiem, a po niej Frede­ric, również z pełnš determinacjš patrzšc jej
prosto w oczy, nie zapytał, czy mógłby zamienid z pannš Dan­for kilka słów na osobnoœci. Harriet
opuœciła ich z bardzo wyraœnš niechęciš. Na Fredericka, który otworzył jej drzwi, popatrzyła z góry,
mocno zaciskajšc usta. - Obawiam się, że uraziłem pani towarzyszkę - powie­dzia cicho, zamykajšc
drzwi i wracajšc do pokoju. - Harriet uważa, że potrzebna mi przyzwoitka - wy­tłumaczył mu. Przez
chwilę stał i patrzył na niš, zanim zasiadł na krzeœle na wprost Klary. - Zależy jej na pani szczęœciu -
powiedział. - Mogę jš za to tylko cenid. Czy myœli pani, że poczułaby się lepiej, gdyby wiedziała, iż
podzielam jej troskę? Klara się nie odezwała. - Wyglšda pani dzisiaj czarujšco, madame - dodał po
chwili. Jej bardzo ciemne włosy bez czepka wyglšdały na jeszcze bardziej gęste i cięższe. Były bardzo
starannie uczesane w węzeł na czubku głowy, drobne loczki zdobiły kark i szyję, a faliste kosmyki
okalały twarz. Jasnobłękit-na suknia była starannie dobrana do bladej karnacji, dzięki czemu cera
Klary nie sprawiała wrażenia ziemistej. - Dziękuję panu. Taki komplement był rażšcym
pochlebstwem, zupełnie nie na miejscu. Mogłaby się mu zrewanżowad takim samym, w tym wypadku
absolutnie szczerym, ale w koo­c nikt nie prawi takich komplementów dżentelmenom. - Nie
spotkałem pani dziœ rano - kontynuował rozmo­w. - Przykro mi, że interesy zatrzymały mnie z dala od
pijalni wód. - Mnie tam również dzisiaj nie było - odpowiedziała. - Zmęczyłam się kšpielš, więc zaraz
po niej wróciłam do domu. - Mam nadzieję, że nie czuje się pani gorzej? - spytał z wyraœnym
zaniepokojeniem. - Nie - odparła kręcšc głowš. Pomyœlała, że to będzie niemożliwe. Różnica między
nimi była tak wielka, że aż œmieszna. Trzeba więc będzie znaleœd odpowiednie, uprzejme słowa na
osłodzenie mu odmowy. Siedzšc w jej bawialni wyglšdał jeszcze bardziej męsko i urodziwie niż w
pijalni. - Pani z pewnoœciš się domyœla, dlaczego poprosiłem o przyzwolenie złożenia tu wizyty -
zagaił ponownie, wstajšc z fotela z nagłym zdenerwowaniem. Z prawdziwym czy udawanym? -
zastanawiała się Klara. - Musi pani wiedzied, że przez cały ubiegły tydzieo mój podziw dla pani i
uwielbienie narastały, aż wreszcie mogłem nazwad moje uczucia miłoœciš do pani, madame. Kocham
paniš. Czy uważa pani moje wyznanie za obraœliwe? - Popatrzył na niš uważnie tymi ciemnymi
oczyma, które niechybnie już od lat łamały niewieœcie serca. Ale teraz czaiła się w nich obawa. - Nie,
proszę pana - odparła kręcšc głowš. Pochylił się ku niej i ujšł jš za rękę. Jego dłoo wyglš­dał na bardzo
dużš i bardzo ciemnš. I była bardzo ciepła. Klara spojrzała na niš i na swój wšski biały nadgarstek. -
Czy mogę mied nadzieję - kontynuował - że żywi pani do mnie jakieœ cieplejsze uczucia, madame?
Chod wiem, że wcale na nie nie zasługuję. Klara pragnęła spojrzed mu prosto w oczy, powiedzied, że
wszystko rozumie, i wytłumaczyd, że mogš się pobrad na uczciwych warunkach, każde z własnych,
innych po­wodó. Ale nie mogła. Należało zachowad konwenanse. - Nie jestem obojętna, panie
Sullivan. Chociaż moje uczucia nie sš tak gwałtowne jak te, które pan opisał. - Nie mogłem oczekiwad,

background image

że takie będš - powiedział przyklękajšc na jedno kolano. Klarze przyszło do głowy, że klęczšcy
mężczyzna podczas oœwiadczyn wcale nie wyglšda tak œmiesznie, jak zawsze sobie wyobrażała. W
rzeczywistoœci wyglšdał nad wyraz pocišgajšco. / - Przecież pani jest damš, madame - cišgnšł. -
Nawet pani nie podejrzewa, jak uradowało mnie pani wyznanie, że nie jestem jej obojętny.
Przyglšdała się, jak unosi jej dłoo do ust i przytrzymuje jš dłuższš chwilę. Usta miał ciepłe, cieplejsze
od jej ręki. Poczuła na skórze ciepło jego oddechu. Odruchowo prze­łknęł œlinę. - Panno Danford -
zaczšł Sullivan. - Czy uczyni mnie pani najszczęœliwszym z ludzi? Czy wyjdzie pani za mnie? - Tak -
odpowiedziała. Ta chwila wydała się jej dziw­ni nierealna. Czuła się niemal tak, jakby stała z boku i
obserwowała całš scenę. Miała wrażenie, że to ktoœ inny wypowiedział za niš to słowo. A więc, stało
się. Oœwiad­czy się, a ona go przyjęła. Sullivan spoglšdał w górę na jej twarz. - Tak? - zapytał. -
Powiedziała pani: tak? Ledwo œmiałem mied nadzieję. Nawet teraz trudno mi uwierzyd własnym
uszom. Proszę, niech pani zechce powiedzied to jeszcze raz. - Tak - posłusznie powtórzyła. - Wyjdę za
pana. Dziękuję. Wtedy zaczšł się uœmiechad, powoli, najpierw uœmiech zagoœcił w jego oczach,
przeszedł na usta, aż wreszcie objšł całš twarz. Klara bez trudu mogła sobie wyobrazid, że kobiecie
majšcej więcej powodów, by wierzyd w jego szczeroœd, w takiej chwili zaparłoby dech w piersiach.
Ogarnšł jš nagły smutek, że nie może nagle stad się piękna młodziutkš i zwinnš dziewczynš. Ale
postanowiła dłużc nad tym nie deliberowad. Trzeba się pogodzid z czekajšc, jš rzeczywistoœciš. -
Zrobiła to pani! - zawołał i rozeœmiał się, wzmac­niajš uœcisk dłoni na jej ręce. - Uczyniła mnie pani
najszczęœliwszym człowiekiem pod słoocem. Jakże... jak­ż jestem szczęœliwy! Klara również się
uœmiechała. Tak, on chyba rzeczywi- nie jest szczęœliwy. Ona również. Dobry Boże, ona również! - Ja
także, panie Sullivan - powiedziała. - Sullivan - powtórzył ze œmiechem. - Na imię mam Frederick,
madame. Freddie dla rodziny i przyjaciół. A pa­n będzie jednym i drugim. Freddie. A więc będzie
członkiem jego rodziny i jego przyjaciółkš. Tym pierwszym z pewnoœciš, byd może także tym drugim.
Przecież w koocu nie ma powodu, dla którego nie mogliby zostad przyjaciółmi. Pragnęłabym zostad
zarówno jednym, jak i drugim. Jestem Klara. - Ponownie się uœmiechnęła. - Dla mojej rodziny i
przyjaciół. A teraz, gdy pierwsza i największa przeszkoda zosta-ła już pokonana, zaczynam się
niecierpliwid - powiedział. Kiedy pani... Klaro, kiedy zostaniesz mojš żonš? Czy wkrótce? Nie mogę
nawet znieœd myœli, że muszę czekad mi zapowiedzi. Pojadę do Londynu po specjalne zezwole­ni.
Dobrze? Jutro? Tylko nie mów: nie! Zgadzam się na specjalne zezwolenie, Freddie -odpowiedziała. -
Ale nie jutro. Do Bath przyjechał mój doradca finansowy. Pojawił się u mnie już wczoraj, ale żadne z
nas nie przypuszczało, jak korzystny i potrzebny będzie jego przyjazd. Ten człowiek jest również
powier­nikie majštku mego ojca i z pewnoœciš będzie chciał / lobš porozmawiad o intercyzie
przedmałżeoskiej. Byd może lekki błysk, który dojrzała w głębi oczu Iredericka, był jedynie tworem jej
wyobraœni, ponieważ lego właœnie w nich poszukiwała. Jeœli jednak istotaie się pojawił, to został
znakomicie opanowany. Frederick roze­miał się. - Intercyza przedmałżeoska - powtórzył. - Jak to
zasadniczo brzmi. Czy to konieczne? Przypuszczam, że luk, ale w tej chwili mogę myœled tylko o tobie,
Klaro, o tobie jako pannie młodej. Czy zamierzasz pełnid w na- Mary Balogh szym małżeostwie rolę
głosu rozsšdku? A więc, niech tak będzie, mogę odczekad jeszcze jeden dzieo i porozmawiad z tym
wilkołakiem, który będzie mnie wypytywał, w jaki sposób mam zamiar cię utrzymywad. Zapewniam
cię, że mój ojciec okaże się hojny. Nie będziemy biedowad, ukochana. Ukochana! Nawet nie
przypuszczała, jak bardzo jej serce było spragnione takich słów, dopóki Freddie ich nie wypowiedział,
chociaż wcale tak nie myœlał. Tak bardzo chciała byd ukochanš jakiegoœ mężczyzny. Ale nie należy
myœled o gołšbku na dachu, gdy się ma wróbla w garœci. Tego przecież także nie oczekiwała.
Wychodzi za mšż za najpiękniejszego mężczyznę, jakiego w życiu spotkała. Powinna się z tego cieszyd.
- Nie, oczywiœcie, że nie - potwierdziła. - Mam olbrzymi majštek, Freddie, a pan Whitehead nie jest

background image

skš­p. Ale muszę cię ostrzec, że on bardzo dba o moje dobro i korzyœci. Prawdopodobnie potraktuje
cię jak łowcę po­sag, którego jedynym motywem małżeostwa jest pozba­wieni mnie fortuny. - Już go
polubiłem - zapewnił jš Sullivan. - Cieszę się, że masz kogoœ, kto cię chroni od czasu œmierci twego
ojca, Klaro, i będzie to czynił nadal nawet po naszych zaręczynach i œlubie. Już niebawem przekona
się, że jedynym skarbem, jakiego pragnę dzięki naszemu małżeostwu, jest ten, na który właœnie w tej
chwili spo­glšda. - Dziękuję ci, Freddie - odpowiedziała wysuwajšc ręce z jego uœcisku, zanim
zapomni, że to wszystko gra, zanim zapomni, że Freddie spędzi pełnš trwogi, bezsennš noc,
zastanawiajšc się, czy przypadkiem nie wpadł w pułapkę niepotrzebnego małżeostwa, i deliberujšc
nad jakimœ ho­norowy wyjœciem z tej sytuacji. - Dołożę starao, by stad się dla ciebie prawdziwym
skarbem. Wstał i z uœmiechem popatrzył na niš z góry. - Byłem tak zdenerwowany, że prawie nie
spałem wczorajszej nocy - powiedział. - Gdybyœ zechciał pocišgnšd za dzwonek za twymi plecami, to
Harriet zaraz się pojawi - poprosiła go Klara. Uważam, Freddie, że powinniœmy się z niš podzielid
naszš tajemnicš. - Ależ oczywiœcie - rzekł odwracajšc się szybko. - Nie powinienem cię zbyt długo
zostawiad samej, kochanie. -Pocišgnšł za taœmę i ponownie odwrócił się ku Klarze. -Ona nie przepada
za mnš, prawda? Podejrzewa mnie o niecne motywy. Już niedługo się przekona, jak jest naprawdę.
Kocham cię, Klaro. Rozdział trzeci Frederick nie wybiegał myœlami w przyszłoœd. Jeœli już myœlał o
œlubie, to tylko o tym, że powinien jak najszyb­cie wybrad się do Londynu po specjalne zezwolenie i
szybko mied to za sobš. Pomyœlał też, że w celu zacho­wani całej sprawy w sekrecie oprócz młodej
pary w ce­remoni powinni uczestniczyd jedynie œwiadkowie. Nie wszystko ułożyło się po jego myœli.
Głównie dlatego że pojawił się ten piekielny Whitehead, który okazał się tak całkowicie pozbawiony
poczucia humoru, jak Frederick się tego spodziewał, i tak bardzo oddany Klarze i jej interesom, jak
sama go ostrzegała. Mężczyœni spędzili razem trzy godziny następnego ranka po oœwiadczynach -
teoretycznie na œniadaniu w hotelu White Heart, gdzie stanšł Whitehead, i na konwersacji o
wszystkich ważnych tematach zwišzanych z interesami, ale praktycznie na wzajemnej obserwacji,
chłodnej ocenie, próbach zorientowania się, czy przypadli sobie do gustu i czy mogš sobie ufad.
Próbowali się nawzajem wybadad, na ile każdy z nich lubi i szanuje Klarę i ma na sercu jej dobro. Z
jednego tylko powodu Frederick poczuł ulgę. Ogro- mnš wręcz ulgę. Chociaż miał otrzymad jedynie
wia­n narzeczonej, to przekraczało ono znacznie sumę, jakš sobie wyobrażał podczas przyjemnej, lecz
wyczerpujš­ce drugiej nocy z lady Waggoner. Dwadzieœcia tysię­c funtów! Wystarczy na pokrycie
wszystkich długów i jeszcze trochę zostanie. Kusiło go z poczštku, by usta­li listę najpilniejszych
długów, wymagajšcych natych spłaty, oraz takich, o których można zapo­mnie, dopóki nie stanš się
tymi z pierwszej katego. Ale oparł się pokusie. Spłaci wszystkie, co do jedne­g. Będzie to całkiem
nowe uczucie, pozostad bez dłu! Równie nowym uczuciem będzie stan małżeoski, po­mœlał wchodzšc
w koocu na wzgórze, gdzie stał jego hotel. Nadal myœlšc o œlubie odczuwał coœ na kształt paniki. Ale
te sprawy należy rozważad chłodno i rozsšd­ni. Teraz nie ma już wyjœcia. Trzeba się będzie
ustatko­wa. Postanowił, że koniec z hazardem, no, przynajmniej z grš o wysokie stawki. Dostał już
nauczkę. I koniec ze spódniczkami, a w każdym razie nie będzie tak dokazy­wa, jak przez ostatnie
kilka lat. Powinien znaleœd sobie kochankę, czego do tej pory nie czynił, i mied tylko jednš. Będzie to
także o wiele zdrowsze niż chodzenie na dziwki. Po ostatniej nocy z lady Waggoner nie umawiał się
już na następne, nie jest to odpowiednia pora na dłuższy romans, chod nie wiadomo, jak przyjemna
byłaby jego kontynu­acj. Wchodzšc do hotelu i kłaniajšc się pełnišcemu służbę personelowi pomyœlał
ze zdumieniem, że chod jeszcze nie jest żonaty, to już planuje całkowite przeobrażenie włas­neg stylu
życia! Czy to możliwe? Czy to w ogóle możliwe? Na sofie w bawialni jego apartamentu siedziała
matka, a przy oknie stał ojciec Fredericka. Kto im, do diabła, powiedział? - zastanawiał się idiotycznie
w pierwszej chwili zaskoczenia. Matka wstała; uœciskał jš i ucałował w policzek, po czym wycišgnšł

background image

rękę do ojca. - A cóż to ma znaczyd? - zapytał ze œmiechem. - Wracaliœmy do domu z Primrose Park -
wyjaœniła lady Bellamy - i postanowiliœmy wpaœd po drodze do ciebie z wizytš, Freddie. - Cóż. Jestem
zachwycony. A gdzie Less? - Twój brat pojechał do Londynu - poinformował go lord Bellamy. - Ma
bzika na punkcie podróżowania. Pragnie spędzid zimę we Włoszech. Wyglšda na to, że Julia mu
wmówiła, że zawsze chciał podróżowad. Jule. Czyżby nie było ucieczki przed winš? - Zastanawialiœmy
się, dlaczego nie zostałeœ na œlubie, Freddie, tylko niemal bez słowa wyjechałeœ w takim poœpiechu -
wtršciła się matka. Uœmiechnšł się do niej. - Znasz mnie przecież, mamo. Zawsze był ze mnie
niespokojny duch. Zawsze podšżajšcy za nowš przygodš. Ojciec cicho odchrzšknšł. - Myœleliœmy, że
mogło to mied coœ wspólnego z Juliš - powiedział. Dobry Boże, czyżby coœ słyszeli? - Myœleliœmy, że
może sam się jej oœwiadczyłeœ i do­tknęł cię jej odmowa - odezwała się matka. - Wiedzie­lœmy,
Freddie, że zawsze bardzo jš lubiłeœ. A więc nie słyszeli. Znowu się uœmiechnšł, tym razem ; z ulgš, -
Wuj postšpił złoœliwie, zapisujšc Primrose Park temu z bratanków, którego Julia zgodzi się poœlubid -
zauważył. - Rzecz jasna, że przez pewien czas byłem tym zaintere­sowan, mamo. To bardzo
atrakcyjna posiadłoœd, a ja bardzo lubię Jule. I nawet się jej oœwiadczyłem. Ale nie miało to nic
wspólnego z moimi uczuciami. Życzę jej, żeby była szczęœliwa z Danem. Czy œlub się udał? I czy reszta
rodziny została, by wzišd w nim udział? Wszyscy, oprócz ciebie - poinformował go ojciec. Frederick
wzruszył ramionami. Obawiałem się, że moja obecnoœd będzie dla nich kłopotliwa. Bioršc pod uwagę,
że się jej oœwiadczałem i tak dalej, a Dan o tym wiedział... Sam byłbym mocno zakłopotany. -
Postanowił brnšd dalej, póki odwaga go nie opuœci. - Mam pewne ważne nowiny. - Pomyœlał, że
będzie to oœwiadczenie dziesięciolecia. Oboje spojrzeli na niego z uwagš. Wczoraj się zaręczyłem. W
cišgu tygodnia wezmę œlub. Matka nagle usiadła, a ojciec zesztywniał. Frederick rozeœmiał się. -
Nawet mi nie pogratulujecie? - zapytał. - Nie macie zaumiaru spytad, kim ona jest? - Kim ona jest? -
zapytała matka. - Zaskakujesz mnie, Freddie - powiedział ojciec. - Czy to ktoœ, kim już wczeœniej
byłeœ zainteresowany? I dowie­działœ się, że ta dama przebywa w Bath? I dlatego tak szybko
wyjechałeœ, nie zostajšc na œlubie? - Kim ona jest? - spytała ponownie matka, tym razem z lekkim
zniecierpliwieniem w głosie. - Panna Klara Danford - oznajmił. - Z Ebury Court w Kencie. Jej ojcem był
sir Douglas Danford. - Ale dlaczego nie powiedziałeœ nam o niej wczeœniej, Freddie? - nalegała
matka. - Jak długo się znacie? - Od tygodnia, mamo - odparł. - Poznałem jš tutaj i natychmiast się w
niej zakochałem. Przyznaję, że brzmi to niedorzecznie. Mnie to również zaskoczyło. Matka Fredericka
wzniosła oczy do nieba i złożyła dłonie na podołku. - Danford? - powtórzył lord Bellamy marszczšc
brwi. - Powiedz mi, Freddie, czy to ten Danford z Kompanii Wschodnioindyjskiej? Był bogaty jak
sułtan, prawda? - Myœlę, że tak. - Frederick wzruszył ramionami. - Mary Balogh Bioršc pod uwagę to,
co Klara wczoraj powiedziała, kiedy się jej oœwiadczałem, i co powiedział mi jej doradca finansowy, to
owszem. - Czy ona wszystko odziedziczyła? - dopytywał się ojciec. - Wydaje mi się, że tak. To doœd
nieprzyjemne w grun­ci rzeczy, ponieważ jest bogatsza ode mnie. Mężczyzna lubi mied wrażenie, że
żona jest od niego zależna pod każdym względem. Ale my nie pozwolimy, by taka sprawa zepsuła
nasz zwišzek. Ojciec przypatrywał mu się bacznie i przenikliwie. - Musimy póœniej odbyd męskš
rozmowę w cztery oczy, Freddie - odezwał się po chwili. - Teraz jednak nadeszła pora na lunch. -
Kiedy poznamy twojš narzeczonš, Freddie? - zapy­tał matka. - Och, Raymondzie, czyż to nie brzmi tak
dziwnie i wspaniale? Czy ona ma na imię Klara? To rozsšdne imię. Czy jest ładna? O, z pewnoœciš tak.
Co za głupie pytanie. Nikt nie jest większym znawcš kobiecej urody niż ty. Mam tylko nadzieję, że jest
również rozsšd­n. Och, no i proszę, okazało się, że to taki wspaniały dzieo! Właœnie zaczynam sobie
uœwiadamiad, o czym nas właœciwie poinformowałeœ, Freddie. - Rozeœmiała się. -A więc będzie
następny œlub. Tym razem naszego włas­neg syna. Będziemy mieli synowš. A może nawet i wnu­k za
rok. - Lunch, Eunice - powtórzył zdecydowanym tonem lord Bellamy bioršc żonę pod rękę. Krawat

background image

Fredericka nagle stał się trochę za mocno zawišzany. - No więc kiedy będziemy mogli jš spotkad,
Freddie? - zapytała matka po raz drugi. Gdy wczesnym popołudniem dostarczono z hotelu York list z
pytaniem, czy pan Sullivan będzie mógł póœniej złożyd wizytę wraz z rodzicami, lordem i lady Bellamy,
aby przedstawid ich swej narzeczonej, Klara była wstrzšœ­nięt. - Harriet - zwróciła się do przyjaciółki,
jeszcze bledsza niż zwykle - nie spodziewałam się, że tak wczeœnie poznam jego rodzinę. To chyba
oznacza, że oni się wszystkiego dowiedzš, prawda? Wystarczy, że na mnie popatrzš, a od razu się
domyœla, że wykorzystałam okazję zamażpójœcia kosztem ich syna. - Byd może domyœla się również,
że on wykorzystał okazję wzbogacenia się twoim kosztem - dodała gniew­ny tonem Harriet. -
Ciekawa jestem, co on im o mnie powiedział -zastanawiała się głoœno Klara. - Myœlisz, Harriet, że
wiedzš wszystko? Chyba nie mogę ich nie przyjšd, praw­d? Czy mogłabym udad nagłš chorobę? Na
przykład ospę? A może tyfus? - Wybuchnęła œmiechem. - W co ja się ubiorę? Znowu na niebiesko? I
co zrobię z włosami? Tak trudno je ułożyd. Tego się naprawdę nie spodziewała. Wyobrażała sobie
cichy œlub we własnej bawialni, w obecnoœci pastora oraz Harriet i ewentualnie pana Whiteheada w
charakterze œwiadków - nikogo więcej! Rzecz jasna, zdawała sobie sprawę z koniecznoœci poznania
rodziny Fredericka, ale ponieważ miało to według niej nastšpid w jakiejœ bliżej nie sprecyzowanej
przyszłoœci, wolała o tym nie myœled. Nawet nie wiedziała, jak wielka jest ta rodzina. Trzeba się także
liczyd z tym, że na œlub przybędzie pani Whitehead. Jej mšż podczas krótkiej wizyty przed lunchem,
majšcej na celu poinformowanie jej o przebie­gajšcyc w niemal przyjaznej atmosferze ustaleniach z
Frederickiem, zapewnił Klarę, że pani Whitehead za nic w œwiecie nie darowałaby sobie, gdyby nie
była obecna na tej ceremonii. Nagle cała prawda stanęła jej przed oczami. Uœwiado- MARY BALOGH
miła sobie, do czego doprowadziła w cišgu ostatnich kilku dni. Harriet była bardzo niezadowolona. -
Och, Klaro - powiedziała, gdy tylko zamknęły się drzwi za Frederickiem. - Coœ ty zrobiła? Czy dobrze
się nad tym zastanowiłaœ? Co on ma na myœli nazywajšc cię swojš ukochanš i patrzšc na ciebie tym
uwodzicielskim spojrzeniem? - Pragnie stworzyd wrażenie, że jest we mnie zakocha­n - odparła Klara.
- Och, Klaro. - Harriet była bardzo zasmucona. -Wyœlij go na scenę, gdzie jego miejsce. Po raz
pierwszy w życiu omal się nie pokłóciły. - Nie wolno ci więcej powtarzad takich opinii, Harriet -
upomniała jš cicho Klara. - To mój narzeczony. Wkrótce zostanie rtioim mężem. Nie życzę sobie, aby
ktokolwiek go obrażał. W oczach Harriet zabłysły łzy. Przygryzła dolnš wargę. - Przepraszam. Bardzo
cię przepraszam, Klaro. A więc mimo wszystko zależy ci na nim? - To nie jest istotne, Harriet. Ważne
jest to, że zostanie moim mężem. Od tego momentu nie spodziewaj się, że będę z tobš omawiała mój
zwišzek z Frederickiem. - Muszę więc poszukad sobie innego zajęcia. W Bath nie powinno to
nastręczad większych trudnoœci - powie­dział Harriet. - A poza tym jest tu moja mama, zamieszka ze
mnš przez ten czas, kiedy będę czegoœ szukała. Mogę byd jedynie wdzięczna, że przez ponad dwa lata
moja pracodawczyni była dla mnie przyjaciółkš. Klara pomyœlała nagle, że to właœnie Harriet powinna
wyjœd za mšż. To ona jest pięknoœciš. Fakt, że nie posiada majštku, jest doprawdy godny pożałowania.
To Harriet powinna wyjœd za Freddiego. Oboje bardzo pasowaliby do siebie. On byd może nawet
mógłby się zakochad w kimœ takim jak Harriet. - Nie odchodœ ode mnie, Harriet. Proszę. Zostao przy-
najmniej tak długo, dopóki nie dojdziesz do wniosku, że sytuacja staje się dla ciebie nie do
zaakceptowania. Po œlubie będę cię potrzebowała tak samo jak do tej pory. Mój mšż będzie miał
własne życie, tak jak wszyscy inni dżentelmeni, a ja nie podołam trudom towarzyszenia mu przy tak
wielu różnych okazjach jak inne żony. Będę z nim dzielid zaledwie czšstkę jego życia. Będzie mi
potrzebne twoje towarzystwo i przyjaœo. Zostao ze mnš. Tak więc ostatecznie obie sobie trochę
popłakały, za­pewniajš się przy tym wzajemnie, że więzy ich przyjaœni sn. zbyt mocne, by komuœ tak
łatwo udało się je rozerwad. Harriet zapewniła przyjaciółkę, że zostanie. Że zostałaby chodby ze
względu na przyjaœo, nawet gdyby nie miała otrzymywad wynagrodzenia. I że współczuje Klarze, że

background image

chod za niecały tydzieo zostanie mężatkš, to może mied nadzieję na zajęcie zaledwie czšstki życia
przyszłego męża. Klara jednak nie żałowała niczego. Osišgnęła więcej, niż tydzieo temu mogła sobie
zamarzyd. Samotnoœd sta­wał się już nie do zniesienia, a małżeostwo stawiało jej tamę. Przecież nie
kocha Fredericka, więc nie będzie to takie straszne. Zależy jej tylko na tym, by żyd w taki sposób, jaki
inni ludzie uważajš za naturalny. A jednak czuła zdenerwowanie na myœl o spotkaniu jego rodziców.
Lord i lady Bellamy. Sš przecież jedynie baronem i baronowš. A jej ojciec był baronetem! A więc nie
stojš o wiele wyżej od niej. Mimo to czuła pewien respekt wobec ich tytułów. Spodziewali się pewnie
dla syna lepszej partii. Zastanawiała się, co Freddie im o niej opowiedział. Okazało się, że niewiele.
Kiedy wszyscy wkroczyli do jej salonu, a Harriet wstała, by okazad im szacunek, nastšpiła ogromnie
kłopotliwa chwila. Baronowa, fałszy­wi odczytujšc ten gest, uœmiechnęła się do niej promien­ni i
wycišgnęła dłoo na powitanie. Gdy po chwili oboje, < baron i baronowa, dowiedzieli się, że to Klara
jest właœci­w osobš, obrzucili jš zdziwionym spojrzeniem nie rozu, dlaczego nie wstała na powitanie.
To pełne zakło­potani spojrzenie Klara wyraœnie wyczuła swym pełnym obaw sercem. Byli głęboko
wstrzšœnięci. Absurdalnie pożałowała, że nie ma na sobie ponownie tej niebieskiej sukni, lecz różowš.
Tak jakby suknia mogła cokolwiek zmienid. - Klara nie może chodzid - wytłumaczył Frederick.
Podszedł do jej fotela uœmiechajšc się serdecznie, ujšł dłoo Klary i uniósł do ust. - Jak się czujesz, moja
kochana? Była zbyt spięta obecnoœciš jego rodziców, by zdobyd się na coœ więcej poza sztywnym
uœmiechem. - Proszę mi wybaczyd, że przyjmuję paostwa w ten sposób - odezwała się wysuwajšc
dłoo z ręki Fredericka i wycišgajšc jš do jego matki. - Moja droga - lady Bellamy ujęła dłoo Klary i
pochy­lił się nad niš z zatroskanš twarzš - czy to był wypadek, czy choroba? Nie, nie próbuj się ruszad.
Przysišdę koło ciebie i pogawędzimy sobie przyjemnie. - To skutek choroby, madame - odpowiedziała
Klara. - Jako dziecko długo chorowałam w Indiach. Była to jedna z tych tajemniczych chorób
tropikalnych. Lekarze właœciwie nigdy do kooca jej nie rozpoznali. Klara pomyœlała z ulgš, że
baronowa jest bardzo miła; musiała przeżyd wstrzšs. Baron zaledwie skinšł głowš i zasiadł w fotelu
wskazanym przez Harriet. Przyglšdał się jednak badawczo przyszłej synowej. Frederick usiadł obok
Klary i ponownie wzišł jš za rękę. - Czy widzšc czarujšcš cierpliwoœd Klary możesz się dziwid, mamo, że
się w niej bez pamięci zakochałem? -spytał. No tak. Klara uzmysłowiła sobie, że Freddie musi byd tak
samo przestraszony tym spotkaniem jak ona. To oczywiste, że nie powiedział im całej prawdy, że
próbuje ich oszukad tak samo jak jš. Ale oni lepiej go znajš. Oni lepiej i prędzej niż ona zorientujš się,
jak niewiarygodne sš jego wyznania. Jakże by mogli uwierzyd w miłoœd Freddiego, widzšc Klarę na
własne oczy? - Harriet, bšdœ tak miła i zadzwoo, żeby przyniesiono herbatę, dobrze? - poprosiła
przyjaciółkę. Pomyœlała w koocu, że może i dobrze, że tak się stało. Zajęła się zabawianiem goœci,
czujšc na dłoni ciepło i siłę ręki narzeczonego. Byd może spotkanie baronostwa po cichym i sekretnym
œlubie byłoby jeszcze gorszym prze- żyeiem. W cišgu czterech następnych dni nie doszło do œlubu.
Frederick uznał, że nie ma potrzeby tak się spieszyd. (idyby którykolwiek z wierzycieli wytropił go w
Bath, to przecież nie okaże się natarczywy wiedzšc, że Frederick się żeni, a zwłaszcza - z kim się żeni.
Był więc bezpiecz­n. Nie pojechał nawet do Londynu, tak jak zaplanował następnego dnia po
spotkaniu z panem Whiteheadem. Ojciec Fredericka zjadł z nim wczesne œniadanie, zosta­wiajš lady
Bellamy w pokoju. To spotkanie nie było przyjemne dla Fredericka. Baron zażšdał wyjawienia prawdy.
- I nie opowiadaj mi farmazonów o zakochaniu się w pannie Danford, Freddie - ostrzegł syna. - Miej,
proszę, trochę więcej szacunku dla mej inteligencji. Nie chcę urazid tej damy, ale daleko jej do miana
pięknoœci. Ile wynoszš twoje długi? Frederick został zmuszony do wyjawienia mniej więcej połowy
wysokoœci długów. Przyjšł ojcowskš reprymendę oraz pouczenie i szczerze obiecał poprawę na
przyszłoœd. Była to przemowa i obietnice powtarzajšce się z bolesnš regularnoœciš od paru lat. - Ale
tym razem, Freddie, masz większy problem -powiedział w koocu ojciec. - Teraz już nie chodzi tylko| o

background image

ciebie, będziesz miał żonę. Moim zdaniem, ta kobieta już swoje wycierpiała i nie życzę sobie, by mój
syn przysporzył jej dodatkowych cierpieo. Frederick ponownie złożył obietnicę, tym
razem zjesz-cze większš gorliwoœciš. Czynił to całkiem szczerze -wierzył œwięcie w każde
wypowiadane słowo. Ale tak było zawsze. Za każdym razem, gdy ojciec wycišgał go za uszy z jakiejœ
groœnej pułapki, obiecywał sobie zmianę, rozpo- czecie nowego życia. Ale czy to w ogóle możliwe?
Gdyby znalazł się ktoœ, kto by mu udowodnił, że to się zdarza, byd może zaœwitałaby mu odrobina
nadziei. - Ale ja jš kocham, ojcze - oœwiadczył na koniec, czujšc potrzebę chodby częœciowej zmiany
swego wize-runku. Ten bezgranicznie cierpliwy i niezmiennie kocha­jšc ojciec w jakiœ sposób
sprawiał, że Frederick czuł się przy nim jak niegrzeczny chłopczyk. - Kocham jš ponad życie.
Poœlubiłbym jš, nawet gdyby była żebraczkš. Ojciec zmierzył go wzrokiem. Frederick nie cierpiał tego;
wolałby nawet burzę gniewu niż to mšdre, wszyst­kowiedzšc i niezadowolone spojrzenie. - Nie
posuwaj się za daleko, Freddie - powiedział ojciec. - Słowa niewiele znaczš. Okaż jej, że jš kochasz
ponad życie. Spraw, abym stał się z ciebie dumny, mój chłopcze. Mój Boże, to wystarczyło, by łzy
zapiekły go pod powiekami. Jeszcze tego brakowało, żeby się ostatecznie upokorzył przed ojcem,
płaczšc jak dziecko. W tej chwili niczego tak nie pragnšł jak tego, by ojciec naprawdę był z niego
dumny. Było to doœd œmieszne uczucie jak na dwudziestoszeœciolatka, nawet w jego przypadku. Po
południu nastšpiło ponowne spotkanie z panem Whiteheadem, który finalizował z baronem kontrakt
przedmałżeoski przy niemal milczšcej obecnoœci Frederi- cka jako trzeciego uczestnika spotkania.
Ustalono, że po œlubie wzroœnie jego roczny dochód - zwany odtšd właœnie dochodem, a nie pensjš
rodzicielskš - oraz omówiono koniecznoœd zakupienia domu w mieœcie. Pokoje kawaler­ski nie będš
się już nadawały dla żonatego mężczyzny, nawet jeœli wydaje się mało prawdopodobne, że Klara
zechce się z nim wybrad do Londynu. Natomiast na wiejskš rezydencję młodych małżonków wybrano
Ebury Court. Frederick pomyœlał, że to zabawne, jak po oœwiadczy­nac œlub przestaje byd jego
prywatnš sprawš. Matka większš częœd dnia spędziła w domu Klary, omawiajšc z niš takie sprawy jak
kwiaty i proszone œniadanie wesel­n. Z Klarš zobaczył się tylko przełomie, kiedy przyszedł po matkę,
by zabrad jš na kolację do hotelu. Ostatecznie dopiero następnego dnia wybrał się do Londynu po
specjalne zezwolenie. Tam zaœ musiał odna­lœd brata, by mu przekazad nowiny. Wtedy się okazało, że
Lesley również koniecznie pragnie przyjechad do Bath na œlub. Tłumaczył, że Włochy przecież mogš
zaczekad dzieo czy dwa, a on chce dzielid ze starszym bratem chwile zbliżajšcego się szczęœcia. W
słowniku Lesleya œlub i szczęœcie były synonimami. Tak więc minšł jeszcze jeden dzieo, zanim Lesley,
nie wiedzšc dokładnie, w co się powinien ubrad - czy to samo ubranie, które miał na sobie na œlubie
Dana i Jule, będzie wystarczajšce? - zapakował do dwóch wielkich kufrów prawie wszystko, co miał, i
dopiero po usilnych perswa­zjac Fredericka dał się namówid do zmniejszenia bagażu przynajmniej o
połowę. Po czym przypomniał sobie, że u Westona czeka na niego nowo uszyty żakiet. Frederick co
chwila wznosił oczy do nieba i œmiał się w kułak, co zdarzało mu się prawie zawsze, gdy przebywał z
Lesem. Ale ostatecznie znaleœli się w Bath. Podczas nieobecno­ci Fredericka wszystko zostało
pozałatwiane. Ze względu na stan zdrowia Klary œlub miał się odbyd w jej salonie, a nie w koœciele.
Baronowa omówiła wszystkie szczegóły. Na uroczystoœci oprócz paostwa młodych i pastora będš
obecni rodzice pana młodego z jego bratem, towarzyszka panny młodej, Harriet Pope, oraz
zaprzyjaœnieni z Klarš paostwo Whiteheadowie, pułkownik z paniš Ruttledge i panny Grover.
Frederick zastanawiał się, w jaki sposób cały ten tłum zmieœci się w salonie, ale musiał przyznad, że w
gruncie rzeczy to wcale nie tak wiele osób. Po prostu więcej, niż oczekiwał. Po œniadaniu weselnym
panna Pope przeprowadzi się na tydzieo do panien Grover, po czym przyjedzie do Ebury Court, dokšd
nowo poœlubieni baronostwo wybiorš się od razu, dzieo po œlubie. Tak więc Frederick przekonał się,
że miodowy miesišc, chod skrócony, spędzi z żonš samo­tni. O tym wczeœniej nie pomyœlał. Nadal w

background image

gruncie rzeczy nie wiedział, czy istnieje możliwoœd, by to małżeo­stw było normalne. Tej nocy, gdy
wrócił z Londynu, położył się do łóżka z głowš pełnš kłębišcych się uczud i myœli, na pół rzeczy­wistyc,
na pół nierealnych. Miał wrażenie, że matka opowiadała mu o wydarzeniu, które dotyczy kogoœ
obce­g, o czymœ, z czym on nie ma nic wspólnego. A do tego - dobry Boże - jutro o tej samej porze
będzie żonaty! Żałował poniewczasie, że zjadł tak obfitš kolację. Tej samej nocy Klara tak długo
wpatrywała się w bal­dachi nad łóżkiem, że kiedy zamknęła oczy, wcišż widziała fałdy draperii.
Wszystko to zaczęło byd naprawdę przerażajšce. Dopó­k ten œlub dotyczył tylko jej i Freddiego,
wydawał się całkiem rozsšdnym posunięciem. Każde z nich chciało go zawrzed z własnych
konkretnych powodów, oboje chcieli coœ dzięki niemu uzyskad. Mogło się udad. Ale teraz, gdy zostali
w to wmieszani inni ludzie, Klarę zaczęła ogarniad panika i uczucie, że zapoczštkowała coœ, co nabrało
realnego kształtu i zaczęło żyd własnym, nie­zależny życiem, wymykajšcym się spod kontroli. Nie ze
znajomych dowiedzieli się o zaręczynach i od­wiedzal jš z uœmiechami, pocałunkami, gratulacjami
oraz opiniami o urodzie i wdzięku pana Sullivana. Najbliżsi znajomi złożyli jej wizytę podczas
obecnoœci lady Bellamy i natychmiast zostali zaproszeni na œlub. Lady Bellamy była ogromnie miła i
dokładała wszel­kic starao, aby ten œlub stał się wydarzeniem godnym zapamiętania. Klara miała
wrażenie, że matka Fredericka jest rozczarowana faktem, że œlub nie będzie huczny i gromadny. Ale i
w tej sytuacji robiła, co mogła. Klara dowiedziała się, że wszędzie muszš byd kwiaty - nawet we
włosach panny młodej - i że po œlubie należy zaprosid goœci na uroczyste œniadanie weselne. Musiała
natychmiast wezwad i zapędzid do roboty szwaczki, ponieważ potrze­bował nowej sukni do œlubu i
nowej sukni podróżnej, w której nazajutrz po œlubie pojedzie z Freddiem do Ebury Court. Szkoda
tylko, że nie wystarczało czasu na przygo­towani całej nowej garderoby dla panny młodej. Lady
Bellamy załatwiła miejsce pobytu dla Harriet na dzieo œlubu i pierwszy tydzieo miesišca miodowego.
Słyszšc o tym nowym, nieoczekiwanym pomyœle, Klara była raczej przestraszona niż zakłopotana.
Zastanawiała się, jak Freddie będzie się zachowywał w pierwszych dniach po œlubie. Właœnie o tym
myœlała zamykajšc oczy. Mieli byd sami przez tydzieo. A więc będzie go miała, chociaż tak krótko.
Freddie z pewnoœciš zostanie z niš w Ebury Court do chwili przyjazdu rodziców; zjawiš się tam pod
koniec tygodnia i przywiozš ze sobš Harriet. A więc w wieku dwudziestu szeœciu lat Klara jutrzejszej
nocy wreszcie odkryje, co to naprawdę znaczy byd kobietš. Odkryje to w ramionach silnego i
wspaniałego mężczyzny. Była to podniecajšca myœl. I przerażajšca. I absolutnie nie pozwalała zasnšd.
A przecież trzeba spad. Jeœli nie zaœnie, jutro rano będzie jeszcze bledsza niż zazwyczaj. A pod oczami
pojawiš się cienie. I bez tych dodatkowych efektów będzie biała jak œnieg. Bardzo chciała zasnšd.
Kręciło jej się w głowie i czuła lekkie mdłoœci. Była straszliwie podekscytowana. Rozdział czwarty Ta
przeklęta krawatka znowu stawiała opór. Ponowne wezwanie lokaja, żeby sobie z niš poradził, wcale
nie poprawiło złego humoru Fredericka. Na szczęœcie matka nie kręciła się po domu, ponieważ
poœwięciła się własnym przygotowaniom. Ale z Lesleyem była inna para kaloszy właził pod nogi,
chichotał jak kretyn i opowiadał takie głupstwa, jakich można się było po nim spodziewad. Paplał o
tym, że lubi Klarę, chod widział jš tylko raz, i to krótko - wczoraj po południu - a także o tym, jak
bardzo mu się podoba fakt, że będzie miał bratowš. Cholerny Les. Frederick musiał jednak w duchu
przyznad, że Les w niczym nie zawinił. I że nazywanie brata kretynem -chodby tylko w myœlach - jest
niesprawiedliwe. Les jest powolny, ale jeœli daje mu się dosyd czasu, to zwykle osišga zamierzony cel.
A przy tym ma nadzwyczaj dobre i łagodne usposobienie. Nie, to wszystko jego wina. Sam jest
kretynem. Żeby skazywad się na całe życie z powodu kilku marnych długów! Jedwabne spodnie do
kolan z samego rana, o Bo­ż! Przyglšdał się im z niesmakiem, po czym obrzucił wzrokiem białe
jedwabne pooczochy i skórzane pantofle do taoca. Warknšł pod nosem, kiedy usłyszał pukanie do
drzwi. Przy pierwszym spojrzeniu na goœcia jęknšł w duchu, myœlšc, że salon Klary chyba pęknie! Czy

background image

naprawdę wszyscy postanowili byd obecni na tym œlubie? Widzšc minę przyjaciela uœmiechnšł się do
niego. - Archie! - zawołał. - W życiu nie spodziewałbym się zobaczyd cię w Bath! Lord Archibald
Vinney przeniósł wzrok z Fredericka na Lesleya i z powrotem. - To dziwne miejsce - zauważył
pocišgajšc tasiemkę przy monoklu, lecz nie przykładajšc szkła do oka. -Zostałem wyznaczony przez
rodzinę jako wysłannik z życzeniami dla ciotki, która lada dzieo skooczy osiem­dziesištk. A może
dziewięddziesištkę? W każdym ra coœ koło tego. Starsza dama zacišgnęła mnie o ja­kieœ
niechrzeœcijaoskiej rannej godzinie do pijalni wód, gdzie przypadkowo usłyszałem, że szlachetnie
urodzony Frederick Sullivan bawi w Bath. Żeby tylko bawił, całe miasto o tobie mówi, Freddie.
Pomyœlałem, że to jakaœ pomyłka, sam wiesz, jak plotki zmieniajš prawdę. Ale co ja widzę, spodnie do
kolan o tej porze dnia? I u Lesa także? - Dzisiaj mój œlub - odparł Frederick z krzywym \ uœmiechem.
- A cóż to, u diaska? - zdziwił się przyjaciel unoszšc monokl do oka. - Byłem przekonany, że razem się
poœmie- jemy z tych plotek, ale jak widzę, to wszysto szczera prawda. Freddie, mój chłopcze, kimże
ona jest? Nazwisko, które przy mnie wspomniano, nic mi nie mówi. Teraz nawet nie mogę go sobie
przypomnied. Czy jest to jakaœ znana mi pięknoœd? - Nie - odpowiedział krótko Frederick. - Poznałem
jš tutaj przed tygodniem. Słuchaj, Archie, dobrze będzie, jeœli przyjdziesz na œlub. Potrzebne mi teraz
każde wsparcie moralne. Lord Archibald cicho zagwizdał. Cóż za błyskawiczne zaloty! To zupełnie nie
w two-im stylu, Freddie. Nie mówišc już o małżeostwie. To znaczy, że nieœle wpadłeœ, prawda? Panna
musi byd bardzo bogata, mam rację? A ty wykorzystujšc swój znany wdzięk przekonałeœ tę dzierlatkę
i jej ojca, że szalejesz z miłoœci. Jej ojciec nie żyje - sprostował poirytowany Frede­ric. - A ona nie jest
żadnš dzierlatkš, ma dwadzieœcia szeœd lat. Potrzebowałem wyłšcznie jej zgody. Archie zagwizdał
ponownie. - Dwadzieœcia szeœd lat, powiadasz? Ty stary diable. A więc to antidotum, czyż nie?
Przyjmij wyrazy współ­czuci, mój stary. - Mówisz o mojej przyszłej żonie - powiedział Frede­ric
zaciskajšc pięœci. Lord Archibald uniósł ręce w geœcie poddania. - Ja jš lubię - wtršcił się Lesley z
uœmiechem kiwa­jš głowš i ratujšc tym samym sytuację grożšcš wybu­che. Zresztš i tak już dłużej nie
dało się rozmawiad. Do drzwi zapukała następna osoba. Okazało się, że baron i baronowa byli gotowi,
baronowa już ponod nerwowo kršżyła po pokoju w obawie, że sš spóœnieni. W każ­dy razie baron
oznajmił to Frederickowi powstrzymujšc chichot, po czym poœwięcił uwagę nowo przybyłemu
goœciowi. Frederick wzniósł oczy do nieba. - Ach, te matki! Do œlubu jeszcze prawie godzina, a czeka
nas zaledwie dziesięciominutowa przejażdżka -zauważył. - Mimo to, Freddie, lepiej już wyruszajmy -
odparł ojciec. - Matki dostatecznie cierpiš wydajšc synów na œwiat. Zwykła uprzejmoœd synów i
mężów wymaga? by czynili co w ich mocy, aby to cierpienie na coœ się zdało. Ale do Fredericka słowa
te nie dotarły. Słyszał jedyni echo własnych: do œlubu jeszcze prawie godzina! Prawie godzina.
Dziękował Bogu, ogromnie dziękował, że rano nie mógł zjeœd œniadania. Na sam widok opychajšcego
się Lesa żołšdek wywracał się mu na drugš stronę. Siedziała w wózku inwalidzkim. Wydawało się to
wy­godniejsz z powodu sporej liczby goœci oraz koniecznoœci przemieszczania się z miejsca na
miejsce. Czułaby się okropnie, gdyby na oczach wszystkich przenoszono jšł z fotela na fotel. Była
ubrana w nowš białš suknię z mu­linu, przy której uparła się lady Bellamy, i musiała przyznad, że jest
piękna i że dobrze się w niej czuje. Krótkie rękawki i dekolt były ozdobione lamówkš z haf­towanym
błękitnymi kwiatkami. Jedwabna szarfa pod biustem i pantofelki również miały kolor niebieski.
Włosy, zaczesane wyżej niż zwykle, były przyozdobione natural­nym kwiatami. - Czy nie wyglšdam
trochę głupio? - zapytała przyja­ciółk, gdy pierwsi goœcie zaczęli się schodzid. Siedziała w "jadalni
czekajšc na swe wielkie wejœcie, jak każda panna młoda. - Kwiaty we włosach to domena młodych
dziewczšt, nieprawdaż? Gdy Harriet nachyliła się nad policzkiem
przyjaciółki, jej oczy podejrzanie błyszczały wilgociš. - Wyglšdasz przepięknie - powiedziała. - Jesteœ
piękna. - Dziękuję ci, Harriet - odparła Klara ze œmiechem. -Podoba mi się jego rodzina, a tobie?

background image

Muszš byd straszliwie rozczarowani, ale cały czas byli bardzo mili i uprzejmi. A czy pan Lesley Sullivan
nie jest uroczy? - Owszem - zgodziła się Harriet. - On mi się spodobał. \ lady Bellamy to prawdziwa
dama. Przynajmniej z te­ciami i szwagrem będziesz szczęœliwa, Klaro. Klara uœmiechnęła się. Ale nie z
mężem. Harriet nie musiała mówid tego głoœno. I nie zrobiła tego. Klara była nieugięta pod względem
nieuznawania żadnej krytyki pod adresem Freddiego. Wreszcie do pokoju weszła gospodyni i
oznajmiła, że pan Sullivan właœnie przybył, a wszyscy oczekiwani goœcie zgromadzili się w salonie.
Pastor także już czeka. Do rozpoczęcia ceremonii pozostało zaledwie dziesięd minut. - A więc możemy
rozpoczynad - rzekła Klara, powoli i głęboko zaczerpujšc tchu. - Czy zechciałaby pani popro­si tu pana
Whiteheada? - Pan Whitehead zgodził się przejšd rolę ojca panny młodej w tej ceremonii. A więc
stało się. Harriet raz jeszcze pochyliła się, by ucałowad przyjaciółkę, po jej policzku spływała łza.
Potem szybko wyszła i zajęła swoje miejsce w salonie. Pan Whitehead zjawił się w jadalni, ujšł obie
dłonie Klary w mocnym uœcisku i także się pochylił, by jš ucałowad, po czym popchnšł fotel do salonu.
Klara zdobyła się na uœmiech. Salon był przepełniony; w powietrzu unosił się zapach kwiatów.
Pomieszczenie wyglšdało obco, ale Klara wła­ciwie go nie widziała, nie widziała również dokładnie
ludzi. Było tu mnóstwo obcych, nie znanych jej osób, zamiast rodziny i przyjaciół. Nikogo chyba nie
znała. Freddie stał przed kominkiem, tuż przy pastorze, i wyglš­da tak niewiarygodnie pięknie, ubrany
jak na dworski bal, że zaparło jej dech. Patrzył na niš uważnie, a jego spoj­rzeni było tak ogniste, że
nietrudno było uwierzyd, iż znaczy dokładnie to, co wyraża. Pan Whitehead ustawił fotel Klary przy
boku pana młodego i uroczystoœd się rozpoczęła. Była to krótka ceremonia, bez żadnych
dodatkowych atrakcji. Bez muzy- ki. Tak krótka, że zanim Klara zdšżyła uporzšdkowad myœli na tyle,
by się skoncentrowad, już było po wszyst­ki. Freddie włożył jej na palec złotš obršczkę, która
błyszczała nowoœciš i doœd dziwnie wyglšdała na dłoni Klary. Potem pochylił się i złożył na jej ustach
mocny pocałunek. - Moja ukochana - wymruczał, z uœmiechem patrzšc jej w oczy. Pomyœlała nagle,
że nie powinna tego zrobid. Pan Whitehead miał rację. Mogła sobie znaleœd innego męża, bardziej do
niej pasujšcego. Freddie jest tak upajajšco piękny, jakby pochodził nie z tego œwiata. Harriet także
miała rację. Nigdy nie będzie im dane zaznad wspólnego szczęœcia, Klarze i jej mężowi. Mężowi! -
Freddie - szepnęła w odpowiedzi. Miała nadzieję, że na jej twarzy nadal goœci uœmiech. Wyglšdało na
to, że chwila ta na dłuższy czas pozosta­ni ostatniš, jakš spędzajš wspólnie. Wokół rozległ się szum,
który po chwili przeszedł w wyraœne głosy; ode­zwał się sporadyczne wyrazy aprobaty oraz œmiech. ,
A potem Klara znalazła się w wirze objęd, uœcisków, j pocałunków i łez - otoczona przez Harriet, lady
Bellamy i paniš Whitehead. - Klaro, córko moja kochana - zawołała
lady Bellamy, - Tyle lat marzyłam, by móc kiedyœ wypowiedzied te słowa!
- Witaj w naszej rodzinie, moja miła - powiedział lord Bellamy, œciskajšc jej dłoo niemal do bólu. -
Dumni jesteœmy, że zostałaœ jej członkiem. - Klaro! - Harriet chwyciła jš w objęcia i
długo trzy­mał. - Życzę ci szczęœcia. Tak bardzo życzę ci szczꜭci!
- Siostro. - Lesley Sullivan pochylił się i ujšł jej dłonie. - Zawsze chciałem mied siostrę. Lubię cię, Klaro.
Poczuła, jak łzy napływajš jej do oczu. - Dziękuję ci, Lesley - odparła. - Ja także cię lubię. I zawsze
marzyłam o tym, by mied brata. Teraz już masz - zapewnił jš. - Mój brat jest szczęœciarzem. Przyszła
jej do głowy zwariowana myœl, że to właœnie Lesleya powinna poœlubid. Jest miły, uprzejmy i
prawdo­mówn, a przy tym tak mało podobny do Freddiego, jak to tylko możliwe. Ma jasne włosy,
przyjemnš powierz­chownœd, chod trudno powiedzied, by był przystojny, zwłaszcza że nie jest zbyt
wysoki. - Nadchodzi Archie, żeby cię poznad - uprzedził jš Lesley i gdy popatrzyła w górę, ujrzała
wysokiego blon­dyn o arystokratycznym wyglšdzie. - To lord Archibald Vinney, Klaro. - Pani Sullivan -
odezwał się nieznajomy unoszšc jej dłoo do ust. - Czy mogę pani złożyd serdeczne życzenia, madame?
Jestem przyjacielem pani męża, œwieżo i przy­padkow przybyłym do Bath. Mam nadzieję, że nie ma

background image

pani nic przeciw temu, że Freddie zaprosił mnie na wasz œlub, nie pytajšc uprzednio o pani zdanie w
tym wzglę­dzi. - Jest pan szczerze witanym i pożšdanym goœciem, milordzie - odpowiedziała Klara.
Pani Sullivan! Tak> to ona. Klara Sullivan. Jak to dziwnie brzmi. Ale nie pora teraz rozwodzid się nad
nowym nazwiskiem i pozycjš. Właœnie panny Grover przeciskajš się, by złożyd jej życzenia i ucałowad.
Przypomniała sobie z niejakim zdzi­wienie, że to przecież jej œlub i wesele! Tak, to dzieo jej wesela. -
Les, mój drogi - zagaił lord Archibald, kiedy odsu­nšwsz się od panny młodej zerknšł na swego
biednego przyjaciela, wcišż jeszcze zajętego odbieraniem życzeo i uœcisków - bšdœ tak dobry i
przedstaw mnie tej smako­wite małej blondynce w zielonej sukni. Mary Balogh Goœcie zaczęli
opuszczad dom wczesnym popołud­nie. Panny Grover zabrały ze sobš zasmuconš i pełnš lęku Harriet.
Paostwo Whitehead zostali trochę dłużej, a gdy nadchodziła pora kolacji, baronostwo wraz z
młod­szy synem wcišż jeszcze przebywali w domu Klary. Frederick zaczšł mied wielkš nadzieję, iż
zamierzajš zostad. Ale gdy Klara ich zaprosiła, wstali z foteli, by się pożegnad. Nagle opustoszały dom
zrobił się bardzo cichy. O Boże, pomyœlał Frederick wracajšc do salonu po odprowadzeniu rodziny.
Twarz go bolała od sztucznego uœmiechu, który przybierał niemal przez cały dzieo. I na­we teraz nie
mógł się go pozbyd! W dalszym cišgu należy odgrywad przedstawienie. - Cóż, ukochana - zaczšł
wchodzšc do pokoju i uœmie­chajš się do młodej żony, która spoczywała z wycišgnię nogami na
szezlongu, gdzie umieœcił jš pan White­hea po weselnym œniadaniu. œ Nareszcie możemy odpo. Były
to najbardziej zakłamane słowa, jakie wypowie­dzia w cišgu całego tygodnia. Podczas œlubu i
œniadania zamienił z Klarš zaledwie parę słów, poœwięcajšc się całkowicie rozmowom z goœdmi, i
wyglšdało na to, że Klara robiła to samo. Pozwoliło mu to na jakie takie odprężenie. Teraz jednak był
napięty jak struna. - Tak - zgodziła się. - To bardzo miło, Freddie, że przyszło aż tyle osób.
Wyobrażałam sobie ten œlub w obe­cnœci jedynie dwojga œwiadków. Było bardzo przyjemnie. -
Naprawdę? - zapytał przechodzšc przez cały salon do kominka, gdzie ustawił się plecami do ognia. -
Czy nie było to dla ciebie zbyt wyczerpujšce, Klaro? Mówišc do niej uœwiadomił sobie, że trudno mu
uwie­rzy, iż zwraca się do własnej żony. Ta blada i chuda, obca kobieta w pięknej sukni œlubnej i z
kwiatami w zbyt ob­fityc włosach to jego żona. Na resztę życia. Nie - odparła. - Ja nie jestem chora,
Freddie. Popatrzył na niš. Ten temat powinien byd omówiony przed nadejœciem nocy. Teraz nadeszła
odpowiednia pora, chod już kiedyœ o tym mówili. O Boże, sš już mężem i żonš! Dzisiaj jest dzieo ich
wesela i noc poœlubna zbliżała się w zastraszajšcym tempie. Co ci się właœciwie stało? - zapytał. - I do
jakiego stopnia zaszkodziło to twemu zdrowiu? - Oderwał się od kominka i podszedł do niej. Przysunšł
sobie krzesło i usiadł. - Przez wiele miesięcy byłam bardzo chora. Moja matka również. Po czterech
miesišcach choroby umarła, ta zaœ przez cały czas pobytu z ojcem w Indiach byłam słaba i złożona
chorobš połšczonš z nawrotami goršczki. Po przyjeœdzie do Anglii powróciłam do zdrowia. - Ale siły
nie odzyskałaœ - zauważył. - Nie. Tato bardzo się obawiał, że mnie utraci. Byłam wszystkim, co mu
pozostało. Wiem, że uwielbiał mojš matkę i był do niej bardzo przywišzany, chod sama pa­mięta jšjak
przez mgłę. Zrobił wszystko, żebym nigdy nie przebywała w miejscach, gdzie mogłabym się nabawid
jakiejkolwiek infekcji. Było to doœd dziwne uczucie, gdy na jego oczach obca osoba zmieniała się w
kogoœ bliższego. Miała smutne dzieciostwo. Ktoœ kochał jš bezgranicznie. Ta pozbawiona urody,
chuda kobieta, którš poœlubił nie liczšc się z jej przeżyciami, dla swego ojca była niegdyœ największym
skarbem na œwiecie. - Czy jesteœ sparaliżowana? - zapytał. Przebiegajšc wzrokiem po jej twarzy
zauważył, że ma wysokie i deli­katni uformowane koœci policzkowe. Mogłaby nawet byd urocza,
gdyby miała trochę więcej ciała i odrobinę rumieo­có. Klara pokręciła głowš. - Nie. Tylko całkowicie
pozbawiona sił - odparła. - Mary Balogh Ojciec nigdy nie pozwalał mi na żaden wysiłek ani na dłuższe
przebywanie na œwieżym powietrzu. Obawiał się, że może nastšpid nawrót choroby. Ale ja uważam,
że to klimat w Indiach mi nie służył. O Boże! I co dalej? - I nic cię nie boli? - zapytał. - Nie. Miewam

background image

czasami dolegliwoœci, gdy zbyt długo siedzę lub leżę w jednej pozycji. Twoja żona, Freddie, nie jest
chora. Jest tylko inna od ludzi, których ciało pracuje tak, jak sobie tego życzš. - Uœmiechnęła się do
niego. O Boże. A więc uzyskał odpowiedœ. Sięgnšł po jej rękę, przytrzymał chwilę w dłoniach, po czym
uniósł i przycis­nš do policzka. - Tak się cieszę, kochanie - zapewnił, patrzšc znaczšco w jej oczy. -
Gdybyœ musiała cierpied, cierpiałbym razem z tobš. Wyglšdasz dzisiaj przepięknie. Nie zdšżyłem ci
jeszcze tego powiedzied, prawda? - Ty także wyglšdasz wspaniale, Freddie. Do salonu weszła
gospodyni z wiadomoœciš, że kolacja gotowa. Do Klary podszedł krzepki sługa. - Robin zawsze zanosi
mnie do jadalni - wytłumaczyła jego obecnoœd Klara. Frederick wstał. - Dziękuję, Robin. Jesteœ już
wolny. Dziœ wieczorem ja zaniosę paniš Sullivan. - Kiedy para służšcych opuœciła salon, Freddie
zwrócił się do Klary z uœmiechem: -Niewielu mężów ma okazję tak bardzo zbliżyd się do żony poza
prywatnymi apartamentami. Wzišł jš na ręce. Klara objęła go za szyję. Ważyła tyle co nic. Boże, jest
tak krucha jak delikatna porcelana. Nie ma się co dziwid, że człowiek, który tak bardzo jš kochał, bez
przerwy drżał ze strachu o jej zdrowie i życie! Za­niós jš do jadalni i posadził z boku stołu, tuż u
szczytu, na krzeœle, które wskazała mu Klara. Jemu zaœ poleciła zajšd to samo miejsce u szczytu stołu,
co podczas wesel- nego œniadania. Ona siedziała wówczas po przeciwnej stronie. - Czy to zawsze
było twoje miejsce? - zapytał. - Zajmował je mój ojciec, dopóki nie umarł. Teraz należy do ciebie.
Podczas posiłku czarował jš, jak tylko potrafił. Opo­wiedzia jej o Londynie, którego w ogóle nie znała,
a tak parę zabawnych historyjek ze swej przeszłoœci - oczy­wœcie tylko te odpowiednie dla ucha
dobrze wychowanej kobiety. Obydwoje œmiali się i dobrze bawili. Zastanawiał się, czy Klara jest w
nim zakochana. W dniu oœwiadczyn wyznała, że nie jest jej obojętny, ale nic więcej. Zdawało mu się,
że to było przed wiekami. Miał nadzieję, że go nie kocha, ponieważ za nic w œwiecie nie chciał jej
skrzywdzid. Przeciwnie, pragnšł okazywad jej względy tak dalece, na ile tylko będzie to możliwe. W
gruncie rzeczy okazała mu wielkš pomoc. Kiedy minie już to dziwne napięcie dnia œlubu i nocy
poœlubnej, ogar­ni go wielka ulga, gdy wreszcie uœwiadomi sobie, że nie ma już żadnych długów. To
będzie tak, jakby ktoœ zdjšł mu z pleców ogromny ciężar. A uczucie to będzie za­wdzięcza Klarze.
Będzie dla niej dobry, ponieważ chce byd dobry. Ponie­wa jest jej to winien. Byd może to także w
jakiœ sposób uspokoi jego sumienie, ostatnio niemiłosiernie sponiewie­ran całš tš sprawš z Jule oraz
oszukiwaniem Klary. I musi byd dla niej dobry. Rodzice wyraœnie tego oczekujš. I musi udowodnid tej
małej, zimnej jak lód panience z zaciœniętymi ustami, że nie jest wilkołakiem. A do tego jeszcze ten
Archie! Oczywiœcie, nie powiedział ani słowa, ale wyraz jego oczu po œlubie - na pół rozbawiony, na
pół współczujšcy - dał mu do zrozumienia, że Archie wszystko pojšł w lot! Współczucie! Nie
potrze­buj niczyjego współczucia. Współczucie dla niego ozna­cz zniewagę dla Klary. Nikomu nie
pozwoli znieważyd Klary. To jego żona. Udowodni wszystkim, że potrafi dbad o żonę, nawet tak
nieciekawš i chorš. - Czy mam wezwad Robina, by zaniósł mnie z powro­te do bawialni? - zapytała,
gdy skooczyli kolację. - Tatę zazwyczaj zostawiałam samego, by mógł rozkoszowad się kieliszkiem
porto. - Nie dzisiaj - odparł kładšc ręce na jej dłoniach i œciskajšc palce. - Dzisiaj jest dzieo naszego
œlubu. Sam zaniósł Klarę do salonu i usiadł obok niej na sofie. Trzymał jš za ręce i opowiadał różne
historyjki, o które się dopraszała, dopóki pauzy pomiędzy nimi nie stały się coraz dłuższe i dopóki nie
wyczuł atmosfery napięcia. Wcišż było jeszcze doœd wczeœnie, ale przeżywanie mę­czarn jeszcze przez
godzinę czy dwie nie miało żadnego sensu. Chciał to już mied za sobš. Noc poœlubna powinna byd
żarliwie wyczekiwana, zgoda, zwłaszcza gdy chodzi o kobietę, której jeszcze nie posiadł. Ale w tym
przypadku nie chodziło o normalnš noc poœlubnš. - Czy chcesz, kochanie, bym cię zaniósł do twego
pokoju? - zapytał delikatnie, gdy nie zareagowała na jednš z najœmieszniejszych opowiastek.
Gwałtownie odwróciła głowę i popatrzyła mu w oczy, ale się nie odezwała. - Gdy już tam będziemy,
przywołam pokojówkę, aby ci usłużyła - kontynuował. - Czy tak zazwyczaj to przebiega? - Tak -

background image

powiedziała. - Klaro.... - Uniósł jej dłoo do ust. - Muszę to wiedzied. Czy pragniesz, aby to było
normalne małżeo­stw, moja miła, czy też wyłšcznie formalne? Będzie tak, jak sobie zażyczysz. Nie
chcę ci przysparzad żadnych zmartwieo. Chociaż raz rumieoce zagoœciły na jej policzkach. Cała stanęła
w pšsach. - Jestem twojš żonš, Freddie. Poszukał wzrokiem jej oczu i pokiwał głowš. A więc chciała
tego. Nie poœlubiła go wyłšcznie dla osišgnięcia statusu mężatki. A miał nadzieję... O Boże, miał
nadzieję, że się w nim nie zakochała. Poczuł się większym łajda­kie niż kiedykolwiek, jeœli w ogóle
było to możliwe. - A więc tej nocy zostaniesz w pełni mojš żonš, kochana Klaro - zapewnił patrzšc jej
w oczy, po czym wstał, by ponownie wzišd jš na ręce. W żaden sposób nie mógł sobie wyobrazid
czułej nocy z tš kruchš i wiotkš istotš. - Wreszcie nadszedł ten moment. Przez kilka ostatnich dni
myœlałem, że czas specjalnie się wlecze jak œlimak tylko po to, by mnie zamęczyd. Klara zarzuciła mu
ręce na szyję i rozeœmiała się. Kiedy pokojówka wyszła, leżała na łóżku i wpatrywała się w sufit,
próbujšc oddychad równo i powoli. Zastana­wiał się, jak długo będzie czekała. Kiedy Frederick usadził
jš na krzeœle w jej gotowalni i wezwał pokojówkę, powiedział, że pół godziny. Pół godziny. Chyba tyle
już właœnie upłynęło. Pomyœlała, że nie powinna rozpuszczad włosów, ale zostawid je zaplecione.
Było ich o wiele za dużo na poduszce, na ramionach i plecach. Ojciec nigdy nie po­zwoli ich obcišd.
Byd może uważał, że tak jak u biblij Samsona, resztka sił Klary tkwi we włosach. Uœmie­chnęł się na tę
myœl. Powinna zostawid zaplecione war, chociaż wyglšdałyby bardzo młodzieoczo i dzie­wicz.
Dziewiczo. Poczuła falę goršca na policzkach. To będzie dziwne, goœcid mężczyznę w tej sypialni. W
tym łóżku. Była to jej sypialnia od czasu, gdy ojciec zaczšł jš przywozid do Bath po powrocie z Indii.
Dzisiejszy dzieo był cudowny. Nie spodziewała się, że cały dzieo będzie tak cudowny, a nie jedynie
sam moment œlubu. A jednak było wspaniale. Wszyscy byli tacy ser-deczni i mili. Wszyscy sprawiali
wrażenie autentycznie szczęœliwych z jej powodu. Lord Bellamy przywitał jš w swej rodzinie.
Powiedział, że sš dumni, iż stała się jej członkiem. Uwierzyła mu. A Lesley - kochany Lesley -
powiedział, że jš lubi. Nazwał jš siostrš. Freddie był czarujšcy. Nawet wtedy gdy ceremonia się
skooczyła i wszyscy goœcie opuœcili dom, on, chod mógł, nie zrzucił maski i nie zakooczył całego tego
udawania. Bardzo dobrze bawiła się podczas kolacji, mimo chwili paniki, która jš ogarnęła, kiedy jego
rodzice odmówili za- proszenia i odeszli. Freddie był czarujšcy, zabawny i intere-sujšcy. Lubiła, gdy się
œmiał. Był to radosny, zabawny œmiech. Zastanawiała się, jak długo jeszcze Freddie będzie taki
czarujšcy. Może do rana? Gdy małżeostwo zostanie już skonsumowane? Poczuła dziwny skurcz
żołšdka. Dał jej szansę uniknięcia tego wszystkiego. Byd może uważał, że stan jej zdrowia wyklucza
możliwoœd normal- nego życia małżeoskiego. Byd może było mu to na rękę. Byd może wcale sobie
tego nie życzył. Ale ona nie zdołała oprzed się pokusie. Przecież dlatego za niego wyszła. Trudno jej się
do tego przyznad nawet przed własnym sercem. Z pewnoœciš żadna dama nie przyznałaby się do
tego. Ale ona nie wyszła za Freddiego tylko po to, by móc się nazwad mężatkš. Poœlubiła go, ponieważ
go pragnęła. Ponieważ pragnęła mężczyzny. Silnego i męskiego. Szczodrze zapłaciła za Freddiego.
Dwadzieœcia tysięcy funtów, a może w przyszłoœci nawet więcej. Byd może Freddie przepuœci nawet
większoœd jej majštku, jeœli nie będzie umiała mu odmówid. Ale wiedziała, za co płaci. Właœnie o to
chodzi. O to, co stanie się za chwilę. To samo czyni mężczyzna, gdy płaci fortunę za nadzwyczaj pięknš
kurtyzanę. Nie może oczekiwad, że Freddie stale będzie wobec niej taki czarujšcy ani że będzie nadal
utrzymywał pozory, nazywajšc jš ukochanš. Nie oczekuje po nim przyjaœni ani tego, że będzie jej
zawsze dotrzymywał towarzystwa. Tylko od czasu do czasu. Tak, to wyznanie jest żenujšce. Ale taka
jest prawda, a Klara zbyt długo była zdana na przebywanie tylko we własnym towarzystwie, by nie
wiedzied, że tylko szcze­rœd wobec siebie pozwoli jej żyd w komforcie psychicz­ny. Kupiła sobie urodę,
siłę i męskoœd Freddiego. Usłyszała pukanie do drzwi; wszedł, zanim Klara zdš­żył się na tyle
pozbierad, by zaprosid go do œrodka. Rozdział pišty Czuł się tak, jakby czekało go całkiem nowe

background image

przeżycie. Bo to było nowe przeżycie. Wydawało mu się niemal, że jest prawiczkiem, który nie wie,
jak się zbliżyd do kobiety, co jej powiedzied, co z niš robid. Nie wiedział dokładnie, czego Klara pragnie
poza dopełnieniem aktu małżeostwa. Nigdy w życiu nie był z kobietš w okolicznoœciach, które chod
trochę przypominałyby obecne. Uœmiechnšł się podchodzšc do łóżka. - Kiedy wyszedłem od ciebie,
omal nie zgubiłem drogi do swego pokoju - powiedział. - Wszystkie drzwi wyglš­daj tak samo. - Och! -
Rozeœmiała się. Kiedy się œmiała, wyglšdała o wiele młodziej. Młodszy wyglšd nadawały jej również
rozpuszczone włosy. Były gęste, lœnišce i zdrowe. Frederick przysiadł na skraju łóżka i okręcił sobie
jeden splot wokół palców. - Powinnam je zostawid zaplecione. - Nie - zaoponował. - Wyglšdajš
pięknie, gdy sš rozpuszczone. Bo istotnie wyglšdały czarujšco. O wiele lepiej niż upięte na głowie.
Patrzyła na niego uważnym, pytajšcym wzrokiem, a on uœwiadomił sobie, że żadne z minionych
przeżyd nie przygotowało go do tej chwili. Wszystko było dla niego nowe: zbliżenie z kobietš, którš
uważał za nieatrakcyjnš. A do tego był jej winien uprzejmoœd i tro­skliwœd. Czego ona oczekuje?
Bardzo chciałby to wie­dzie. Pochylił się i pocałował jš. Była ciepła i pozornie rozluœniona. Jej
zamknięte usta zadrżały lekko pod jego wargami, gdy wzmocnił siłę pocałunku. Och, zaczęła
odpowiadad na nie wypowiedziane pytania. Delikatnie odgarnšł jej włosy z policzka, a palcami drugiej
ręki obwiódł zarys brody, przesunšł po ustach i nosie. - Kochana moja - szepnšł, ponownie składajšc
poca­łune na jej wargach. - Jeœli zadam ci ból albo zrobię coœ, co będzie dla ciebie nieprzyjemne,
musisz mi natychmiast o tym powiedzied, dobrze? Ale ona znowu przycisnęła wargi do jego ust i
położyła mu dłonie na ramionach, po czym objęła go za szyję. Poczuł palce Klary we włosach. A więc
chce tego! Nie czyni tak z obowišzku ani z chęci uprawomocnienia mał­żeostw, tylko naprawdę tego
pragnie! W jej objęciu czuło się niespodziewanš i wstrzymywanš żšdzę. A więc niech się tak stanie. Da
jej to, czego pragnie. Jest jej to winien. Wstał, zdjšł brokatowy szlafrok i obserwował jej wzrok,
wędrujšcy po ciele okrytym jedynie nocnš ko­szul. O Boże, w tych oczach czaiło się pożšdanie. Pło. Z
niejakš ulgš poczuł oznaki podniecenia. Sytu­acj, gdy on był tak pożšdany, a sam nie pożšdał, miała w
sobie coœ lekko erotycznego. Odsunšł kołdrę, zdmuch­nš jedynš œwiecę stojšcš na stoliku nocnym i
położył się obok Klary. - Kochana - szepnšł gładzšc jš jednš rękš i nachyla­jš się, by ponownie jš
ucałowad. Rozchylił wargi, zastanawiajšc się, jak zareaguje. Klara niemal natych- miast również
rozchyliła usta pod naporem pocałunku. Były ciepłe i wilgotne. Miały wspaniały smak i cudowny
zapach. Skóra i włosy Klary pachniały czystoœciš i do­bry mydłem. Czuł jej palce błšdzšce po
ramionach i karku. - Freddie - szepnęła, gdy się przesunšł, by ucałowad jej oczy, skronie i szyję. Głos
miała niski i lekko gar­dłow. A więc mimo wszystko kochanie się z niš nie bę­dzi trudne. Była
niedoœwiadczona, ale nie nieœmiała czy wstydliwa. Miał jedynie nadzieję, że nie wyrzšdzi jej żadnej
krzywdy, kiedy już się na niej położy. Przesu­nš lekko dłoniš wzdłuż jej boku, wsunšł pod plecy. Jaka
ona szczupła! Przewrócił jš na bok, twarzš do siebie. Szczupła, ciepła i zaskakujšco jędrna. I o wiele
zgrabniejsza, niż przypuszczał. To dziwne, że nie zauwa­ży tego wczeœniej. Byd może dlatego, że tak
naprawdę nigdy nie patrzył na niš jak na kobietę, jak na obiekt pożšdania. Sprawdził dłoomi, czy nie
zmyliło go pierwsze wra- żenię; piersi Klary nie były duże, ale jędrne i foremne. Pieœcił je przez
delikatnš bawełnianš materię koszuli nocnej i przycisnšł kciuk do twardniejšcego czubka. - Mmmm...
- westchnšł, szukajšc wargami jej ust; tym razem miała je rozchylone. Delikatnie przesunšł koniusz-
kiem języka po górnej wardze, smakujšc jš od wewnštrz. - Pięknie! - Był już bardzo podniecony.
Okazało się, że to wcale nie było niemożliwe. Nawet nie trudne. Ogarnęła go niewymowna
wdzięcznoœd. Usta Klary, jej ręce i ciało mówiły mu, że dziewczyna go pragnie. Cieszył się, że będzie w
stanie dad jej rozkosz. Wyprostował rękę, uchwycił brzeg koszuli nocnej i podcišgnšł jš do góry.
Zamierzał podnieœd jš tylko do bioder, ale Klara nie stawiała żadnego oporu, nie krygo­wał się wcale.
Podcišgnšł więc tkaninę do talii, potem do biustu, a wtedy ona podniosła ręce; œcišgnšł więc z niej

background image

koszulę całkowicie i odrzucił na bok za łóżko. I nagle, ku wielkiemu zaskoczeniu - całkiem
przyjemnemu - poczuł, jak Klara œcišga jego koszulę. Pomógł jej i odrzucił zbędne odzienie na
podłogę. Nogi miała tak samo szczupłe jak ręce i całe ciało. Wyczuwał żebra pod błšdzšcš po jej ciele
dłoniš, ale skóra była ciepła i jedwabista, a piersi nabrzmiałe od pożšdania. Usta domagały się
pocałunków, więc spełniał to pragnie­ni, błšdzšc pó wargach, mocniej przywierajšc, wsuwajšc język
do œrodka. Klara jednš rękš pieœciła pierœ, drugš przesuwała po plecach Freddiego. Pomyœlał, że już
czas. Była gotowa, a i on w pewien sposób się do niej przekonał i zaczšł jej pragnšd. Byd może było to
zwišzane ze współczuciem i wdzięcznoœciš za to, co nieœwiadomie dla niego uczyniła. Zresztš
obojęt­ni, jaki był po temu powód, nie zmieniał faktu, że on także był gotów. Gotów, by dad jej
rozkosz. I pełen lęku, by jej nie skrzywdzid. Sprawiała wrażenie tak kruchej i tak bardzo wiotkiej, kiedy
odwrócił jš na plecy i się na niš wsunšł. - Kochana - wymruczał w trakcie pocałunku. - Nie chcę cię
skrzywdzid. Ale obawiam się, że będę musiał. Przez chwilkę będzie bolało, ale bardzo króciutko.
Zaled­wi chwilkę. Czy nie jestem dla ciebie za ciężki? - Mógłby jš ułożyd na sobie, ale nie utrzymałaby
się nad nim na kolanach. - Nie - szepnęła. - Nie, Freddie. - Po czym jęknęła cicho. Mała. Ciepła.
Dziewicza. Nie zbadana œcieżka. Nagle bariera. Nie można jej skrzywdzid! Tršcał jš delikatnie, chod
instynkt nakazywał mu pchnšd mocno. I nagle barie­r ustšpiła. Klara wydała w tym momencie prawie
niesły jęk, a on zagłębił się cały w jej goršcym i wilgot­ny wnętrzu. W kobiecie. Z niejakim
zaskoczeniem skonstatował, że Klara jest takš samš kobietš, jak najbar­dzie lubieżna ze znanych mu
kurtyzan. Obawiał się, że jest dla niej zbyt ciężki. Obawiał się, że będzie odczuwała ból w nogach,
które tak szeroko rozwierał udami. Uniósł się na łokciach i popatrzył na niš. Leżała z zamkniętymi
oczami, usta miała lekko rozchylo-ne. O Boże, jej to sprawia przyjemnoœd! Wyglšda tak, jakby za
chwilę miała przeżyd moment ekstazy! Poczuł nagły i niespodziewany przypływ czułoœci. Klara
otworzy­ł oczy. W półmroku sprawiały wrażenie ogromnych i za-mglonych. - Czy sprawiam ci ból,
kochanie? - zapytał. Pokręciła głowš i przycišgnęła go do siebie. Rozpoczšł więc powolnš
wędrówkę, wsuwajšc się i wysuwajšc na przemian, dopóki nie nabrał pewnoœci, że nie sprawia jej
bólu, po czym poruszał się w szybszym, równym rytmie. Czynił coœ, czego nie robił nigdy przed­te. Od
wielu lat, od czasu gdy nabrał pewnej praktyki, szczycił się zarówno czerpaniem przyjemnoœci, jak i
da­wanie jej kobiecie. Ale nigdy nie koncentrował się bardziej na dawaniu niż braniu. Teraz było
inaczej - nie dbał o własnš przyjemnoœd, którš osišgnšłby przecież jak najszybciej uwalniajšc nasienie,
czym udokumentowałby spełnienie małżeostwa. Pracował nad sprawieniem przyjemnoœci żonie,
piesz­czš jš, dopóki się całkowicie nie rozluœniła i dostosowała do jego rytmu, powoli zwiększajšc
szybkoœd i głębokoœd pchnięd; wykorzystywał doœwiadczenie pozwalajšce mu doprowadzid jš do
szczytu rozkoszy, przyciskajšc jej poœladki i trzymajšc mocno, póki ostatecznie nie zagłębił się w niej
głęboko, raz, drugi i trzeci, aż wreszcie wezbra­n napięcie wstrzšsnęło niš i opuœciło wraz z długim,
przecišgłym jękiem rozkoszy. Został w niej, dopóki się nie rozluœniła, szybko sam osišgnšł szczyt, po
czym zsunšł się z niej i położył obok. Klara odwróciła głowę i przytuliła policzek do jego ramienia.
Zobaczył, że oczy ma zamknięte, a na ustach leciutki uœmieszek. Uœmiech zaspokojonej kobiety.
Widywał taki uœmiech na obliczach kurtyzan i dzi­we, które brał do łóżka. W owym uœmiechu na tej
właœ­ni twarzy było coœ dziwnie wzruszajšcego. Na twarzy jego żony. Znowu pomyœlał, że taka sama z
niej kobieta jak one. To nie jej wina, że wyglšda mniej ponętnie. A przecież pod kołdrš okazywała nie
mniejsze pożšda­ni od tamtych, a jej pragnienie na swój sposób mu schlebiało. - Cóż - powiedział w
koocu cicho, tuż przy jej uchu. Pocałował delikatnie jej usta i policzek. - Teraz, Klaro, już pod każdym
względem jesteœ paniš Frederickowš Sullivan. Na całe życie. Żałujesz? Klara szybko otworzyła oczy. -
Nie, Freddie - zapewniła go. - Wcale. A ty? Znowu jš pocałował. - Kocham cię, moja miła. - Chciał,
żeby to była prawda. Tak bardzo próbował w to uwierzyd, jak tylko było to możliwe. Pragnšł, by była

background image

szczęœliwa. Uczynienie jej szczęœliwš stało się jednym z głównych celów jego życia. Klara przymknęła
oczy, westchnęła i zapadła w sen. Uœwiadomił sobie, że nie odpowiedziała na jego wy­znani.
Frederick nie wrócił do swego pokoju. To była jej pierwsza myœl po przebudzeniu. Obawiała się w
duchu, że jš opuœci. O ile się orientowała, to większoœd mężów i żon sypia w oddzielnych sypialniach.
Ale Frederick nadal leżał obok. Co prawda nie obejmował jej, ale policzek Klary był przyciœnięty do
jego ramienia; czuła wspaniałe męskie ciało. Naga męskoœd. Nagle przypomniała sobie, jak rozbierali
się wzajemnie, swój wstrzšs i zaciekawienie. O dziwo, nie czuła ani strachu, ani zakłopotania. Jedynie
poryw unie- sieniš i zachwytu nad umięœnionymi ramionami Freddiego i niemal obezwładniajšce
pożšdanie oraz pragnienie, by jš posiadł. W tym momencie niemal uwierzyła, że go kocha, że
pożšdanie, pragnienie, jakie budzi jego dotyk, obejmuje całego Freddiego, nie tylko jego ciało. Kilka
razy nawet wyszeptała jego imię. I naprawdę - myœlała teraz próbujšc się usprawiedliwid - to, co
czuła, nie ograniczało się wyłšcznie do wrażeo zmysłowych. Nie miała wštpliwoœci, że to
oszałamiajšce uczucie rozkoszy zawdzięcza Freddie-mu. Nie jakiemuœ tam mężczyœnie, ale właœnie
Freddiemu. Cudownemu ciału Freddiego. A więc nie Freddiemu, tylko jego ciału? Odwróciła głowę,
by dotknšd jego ramienia ustami. Pachniał przy- jemnie, mieszaninš mydła i potu. Ale w zapachu jego
potu nie było nic nieprzyjemnego, był przesycony męsko­ciš i seksem. Przywodził na myœl chwile, w
których powstawał. Rzecz jasna, że w uwielbianiu męskiego
ciała, a nie tkwišcego w nim mężczyzny jest coœ niestosownego. Tak' chyba czujš się mężczyœni z
dziwkami. Czy doprawdy nie ma nic więcej w jej uczuciach do męża? Gardziła nim, gardziła jego
decyzjš o poœlubieniu jej dla pieniędzy i udawaniu, że istniejš inne motywy. Wolałaby, by nie nazywał
jej ukochanš czy najdroższš. Wolałaby, żeby nie mówił, że jš kocha. A
jednak tak naprawdę nie pogardza nim. Była mu wdzięczna; budził w niej rodzaj czułoœci. Mimo braku
doœwiadczenia wiedziała, że mogło byd inaczej. Zdawała sobie sprawę, że postanowił sprawid, jej
rozkosz i w tym celu wykorzystał całe swoje doœwiadczenie i umiejętnoœci. A przecież nie musiał. W
gruncie rzeczy nawet się tego po nim nie spodziewała. Podejrzewała, że będzie zmuszo- na do
łapczywego poszukiwania i wychwytywania wszel­kic możliwych momentów rozkoszy. Ale on sam jej
to dał. Byd może było to coœ w rodzaju prezentu œlubnego. Wspaniałego prezentu. Podejrzewała, że
samo dotykanie nagiego ciała Freddiego sprawi jej rozkosz. Posiadanie tego piękna i siły, na sobie, w
sobie, było ukoronowaniem wszystkich wspaniałoœci. Nie przy­puszczał, że rozkosz zrodzi się w niej,
że poruszy jej ciało do głębi, sprawiajšc ból, pulsowanie i żarliwe pragnienie. Nie przypuszczała, że
odczucia te zostanš na koniec uwieoczone cudownym przypływem fali ukojenia i czy­steg szczęœcia.
No, nie na sam koniec. Prawie. To jeszcze jeden plus dla niego. Kiedy już się po wszystkim
zrela­ksował, niemal zatopiona w szczęœciu, poczuła w sobie ciepły strumieo jego nasienia. Zapytał jš,
czy nie żałuje. Nie żałowała. Boże do­pomó, ale dla takiego uczucia mogłaby oddad życie. Czuła się jak
prawdziwa kobieta - ciepła, pożšdana i piękna. Co za głupia myœl. Z pewnoœciš zresztš nie ostatnia.
Nawet dla tak niedoœwiadczonej kobiety jak ona umiejętnoœci i praktyka Freddiego w tym względzie
były oczywiste. I nie ulega wštpliwoœci, że Frederickowi nie wystarczy tylko to do kooca życia.
Zdecydowanie nie dopuszczała do siebie myœli, że to, co między nimi zaszło, mógł uznad za zgoła
nieprzyjemne. Cóż, z pewnoœciš będzie musiała się nim dzielid z innymi kobietami. Wie­lom innymi
kobietami. Nie może pozwolid, by ta myœl zaczęła jej sprawiad ból. Przecież w koocu nie jest w nim
zakochana. Nie, niczego nie żałuje. Jeœli czekajš jš od czasu do czasu takie noce jak ta, to w gruncie
rzeczy będzie zadowolona z życia, tak jak była do tej pory. Teraz już za póœno na marzenia o miłoœci.
Zawsze było za póœno. Nigdy nie należała do tego typu kobiet, które wzbudzajš miłoœd u mężczyzn, a
okolicznoœci i wydarzenia w jej życiu udaremniały nadzieje na znalezienie chodby zado­walajšceg
zwišzku. Ten jest zadowalajšcy. I to jej wystarczy. - Nie możesz spad, kochanie? - Przestraszyła się

background image

sły­szš jego głos. Nie zdawała sobie sprawy, że Frederick się obudził. - Czy będzie ci wygodniej, jeœli
wrócę do swego pokoju? Chyba zasnšłem. - Właœnie się obudziłam - odpowiedziała. - I bardzo mi
wygodnie. Dziękuję, Freddie. Przewrócił się na bok i wsunšł ramię pod jej głowę. Pocałował jš. Klara
do tej pory nie miała pojęcia o cało­wani się, ale te intymne pocałunki bardzo jej się spodo­bał. - Boli
cię? - zapytał Frederick. Natychmiast zrozumiała, o co jš zapytał. Tak, bolało. Bolało przyjemnie, i
teraz, w reakcji na jego pytanie, poczuła pulsowanie w obolałym miejscu. - Nie -
odpowiedziała. I nagle poczuła tam jego dłoo. Na moment zesztyw- niała,
ale on ponownie przykrył jej usta pocałunkiem i delikatnie pieœcił jš dłoniš, zataczajšc delikatne kręgi
wokół wrażliwej okolicy, masujšc jš i gładzšc. Łagodnie wsunšł w niš palec, potem drugi. Poczuła, jak
pulsujš jej skronie. - Przyjemnie ci, kochanie? - zapytał szeptem. - Tak. - Znowu napłynęło to
omdlewajšce uczucie. - Nie czujesz bólu? Tam, gdzie jej dotykał, czuła
pulsujšcy ból. Czuła go także w piersiach i w gardle. Oraz na ustach. - Nie. - Przesunęła
dłoniš po jego ręce, od nadgarstka do barku. Była twarda jak skała i pokryta delikatnymi włoskami.
- Freddie! Nie spodziewała się, że będzie to chciał zrobid jeszcze raz. Nawet o tym nie marzyła. Ale on
znowu był na niej i znowu w niej. Była naprawdę obolała. Bardzo obolała. i
Sprawiał jej taki ból, że musiała zagryzad wargi. Jednak wewnętrzne napięcie było silniejsze od bólu,
pulsujšce, wstrzšsajšce całym ciałem, ogłuszajšce. Ulga nadeszła niemal natychmiast. I tak jak
poprzednio, Frederick od­czeka, aż minie jej drżenie, i zrobił to samo co przedtem - wsuwał się
głęboko, częœciowo wysuwał i znowu wsu­wa do œrodka. Klara leżała spokojnie i rozkoszowała się
tym mimo narastajšcego bólu. To właœnie Freddie, powtarzała sobie w duchu, gdy nadal się z niš
kochał. Otoczyła go ramionami i serdecznie przytuliła. To ten czarujšcy, przystojny oszust, którego
rozszyfrowała od pierwszego wejrzenia, gdy został jej przedstawiony w sali koncertowej pokojów
wypoczynko­wyc. To on teraz kocha się z niš w zamian za posag w wysokoœci dwudziestu tysięcy
funtów. Zastanawiała się, czy Freddie już pożałował swej decyzji bšdœ czy jej pożałuje, gdy sobie
uœwiadomi, że perspektywa spędzenia z niš całego życia staje się nie do zniesienia. A jednak nic go
przecież nie zmuszało do pozostania z niš w łóżku po skonsumowaniu małżeostwa. Nie był także
zmuszony do zrobienia tego jeszcze raz. Kiedy głęboko westchnšł i przestał się poruszad, przy­tulił
policzek do jego ramienia. Byd może zdołajš się polubid, jeœli będzie im na tym zależało? W każdym
razie najważniejsze jest, żeby się nie czuł złapany w bezwzględ­n pułapkę, do której zagnały go nie
spłacone długi. I żeby ona, pragnšc mied dla siebie urodę, zdrowie i siłę Fred-diego, nie miała
wyrzutów sumienia z powodu swej lu-bieżnoœci i egocentryzmu. Frederick uniósł się i położył u boku
Klary, ale w dal­szy cišgu obejmował jš jednš rękš. Pocałował jš, przy­sunš do siebie i ułożył wygodnie,
po czym okrył kołdrš jej nagie ramiona. Tym razem nic nie powiedział i prawie natychmiast pogršżył
się we œnie. Była szczęœliwa, że nie wyznał jej znowu miłoœci. ' Była szczęœliwa, że w dalszym cišgu nie
miał zamiaru wracad do swego pokoju. Cicho westchnęła z sennš satysfakcjš. Lord i lady
Bellamy zjawili się nazajutrz wczeœnie, jeszcze przed œniadaniem, żeby pożegnad się z synem i nowš
synowš przed ich podróżš do Kentu. Zasiedli wspólnie do œniadania, tak więc młoda para nie miała
okazji do prywatnej rozmowy. Freddie uznał, że żona ma dobry gust. Znalazło się coœ, co mógł uznad
za zaletę. Jej jasnoniebieska suknia podróżna wyróżniała się elegancjš i była bardzo twarzowa.
Podczas œniadania matka Freddiego przyglšdała się młodej parze z zaciekawieniem. Podejrzewał, że
próbowa­ł odgadnšd, czy małżeoski obowišzek został spełniony. Popatrzył na Klarę. Czy da się to w
jakiœ sposób odczytad? Czyżby na jej policzkach pojawił się rumieniec, czy też jest to tylko odblask
ozdabiajšcych stół kwiatów, które zostały z wczorajszej uroczystoœci? Czy w jej oczach pojawił się
blask, czy też jest on wyłšcznie tworem jego wyobraœni? Klara opowiadała o Ebury Court, posiadłoœci
zakupionej przez jej ojca po powrocie z Indii, i o domu zbudowanym tam przez niego na miejscu

background image

dworu w stylu Tudorów, który poprzedni właœciciele doprowadzili do ruiny. A może to w jego twarzy
było coœ, co pozwalało matce wycišgnšd odpowiednie wnioski? Wydawało się to mało
prawdopodobne, bioršc pod uwagę fakt, że od jakichœ siedmiu, oœmiu lat doœd regularnie sypiał z
kobietami. A do tego wszystkiego matka jeszcze wpadła na pomysł, by go poprosid o chwilę rozmowy
po œniadaniu. Wykorzy­stał moment, gdy ojciec wypytywał Klarę o jej pobyt w Indiach. - Freddie -
zaczęła baronowa bioršc syna pod rękę i przyciskajšc mocno do boku. - Wszystko się dobrze
?\ ułoży. Od razu tak powiedziałam tacie, gdy tylko obwie­ciłeœ nam tę radosnš nowinę. Nie
interesuje mnie, jaka jest prawda o tych idiotycznych długach; chod mam na­dziej, mój drogi, że tym
razem dostałeœ nauczkę. Nie dbam także o to, że Klara nie należy do skooczonych pięknoœci, chod
takiego wyboru mogłabym się po tobie spodziewad, ani o to, że nie może chodzid. Dzisiaj rano
zobaczyłam, że jesteœcie sobie bliscy, i to jest w tym wszystkim najważniejsze. Ona jest ci bliska,
prawda, Freddie? Frederick poklepał jš po dłoni. - Ja jš kocham, mamo - zapewnił. Matka westchnęła.
- W każdym razie cieszę się, że nie ożeniłeœ się z Juliš. Wiem, że zawsze się lubiliœcie, ale uważałam,
że jest to uczucie bardziej braterskie niż innego rodzaju. Nie byłeœ rozczarowany, gdy wybrała
Daniela, a nie ciebie, skarbie? - Nawet gdybym był, mamo, to szybko bym się z tego otrzšsnšł. A
gdybym się ożenił z Juliš, to nigdy bym nie poznał Klary i nie zakochał się w niej, prawda? -
Najprawdziwsza prawda. A Julia sprawia wrażenie nadzwyczaj szczęœliwej z Danielem. On zresztš
także, chod mało kto mógłby się tego spodziewad. Nigdy nie przejawiał szczególnego zainteresowania
Juliš, więc oœwiadczenie o ich zaręczynach bardzo nas zaskoczyło. Chod właœciwie to on nas
powiadomił, bo kochana Julia tak to wymruczała, że nikt nie usłyszał i nie zrozumiał, co powiedziała.
Frederick pomyœlał, że jest chyba jedynš osobš, która nie została zaskoczona tym oœwiadczeniem.
Widział już wczeœniej, na co się zanosi, i dlatego zrobił to, co zrobił. Ale nie chciał teraz o tym myœled.
Ojciec Fredericka nie dał się tak łatwo zbyd jak matka. - Cóż, Freddie - zaczšł wycišgajšc rękę do syna,
gdy baronowa żegnała się z Klarš. - Poczekamy i zobaczymy, co poczniesz z tym małżeostwem.
Inwalidztwo twojej żony utrudni ci życie i uœwiadomi w pełni skutki tej decyzji. A jest to rozsšdna
kobieta i ma klasę. Sšdzę, że zasługuje na więcej, niż otrzymuje. Chyba że się mylę. Mam nadzieję, że
mnie zaskoczysz, synu. Frederick ujšł ojca za rękę i popatrzył mu w oczy. - Kocham jš, tato -
powiedział i prawie uwierzył we własne słowa. Klara pragnęła go tej nocy, dwukrotnie, a jego
ogarnęła dziwna tkliwoœd i czułoœd wobec tego oddania. To jego żona. Będzie o niš dbał. Fredericka
irytowało nawet powštpiewanie w jego dobre chęci. -Będę dbał o to, by w pełni na niš zasługiwad,
ojcze. Przekonasz się. Ojciec serdecznie potrzšsnšł jego dłoniš. - Najwyższy czas, byœ ty także zaczšł
się zbierad do drogi - poradził mu. - Twoja matka przepłakałaby cały dzieo z twojš żonš, gdybyœ na to
pozwolił. - Uœmiechnęli się do siebie porozumiewawczo. Frederick zaniósł żonę do czekajšcego
powozu, po czym ruszyli w drogę wyprzedzajšc drugi powóz, którym jechała pokojówka, służšcy, lokaj
Fredericka oraz cały bagaż. Klara ze łzami w oczach machała na pożegnanie teœciowej; baronowej łzy
otwarcie spływały po policz­kac. - Oni sš tacy mili. - Klara uœmiechnęła się w koocu do męża. - Wiesz,
Freddie, czuję się tak, jakbym znowu miała rodziców. - Bo ich masz - odparł bioršc jš za rękę. - Oboje
sš zdania, że spotkało mnie wielkie szczęœcie. Większe, niż zasługuję. Czy bardzo brak ci twoich
rodziców, ko­chani? - Zwłaszcza wczoraj mi ich brakowało. I może trochę dziœ rano. Chciałam, żeby
tato był z nami. - Opowiedz mi o nim - poprosił. Rozmawiali przez całš drogę do Kentu. Było to coœ,
co zaskoczyło Fredericka, który właœciwie nigdy dotšd nie rozmawiał poważnie z kobietami. Były dla
niego jedynie celem samym w sobie, nie majšcym nic wspólnego z kon­wersacj. Z całš pewnoœciš nie
podejrzewał się o zdolnoœd do długich rozmów z tš cichš, godnš szacunku i z pew­nœciš nudnš pannš
Klarš Danford. Paniš Klarš Sullivan, poprawił się w duchu. Ale nie ulegało wštpliwoœci, że lubiła i
umiała opowiadad o swoim ojcu oraz o ich życiu w Indiach i w Anglii. I z przyjemnoœciš słuchała

background image

opowie­ci o jego rodzinie - o ciotkach, wujach i kuzynach, którzy zawsze zjeżdżali się na lato do
Primrose Park, domu wuja Freddiego, hrabiego Beaconswood. Zmarłego hrabie­g. Dan przed paroma
miesišcami odziedziczył tytuł. Frederick nie spodziewał się, że żona będzie rozumiała i podzielała jego
poczucie humoru. A jednak okazała to wczorajszego wieczoru, tak samo jak podczas tej podróży.
Chichotała i niejednokrotnie wybuchała głoœnym œmie­che, słuchajšc jego opowiastek o psotach z
dzieciostwa - zazwyczaj popełnianych wraz z Danem. - Nie wiedziałam, że posiadasz aż tak licznš
rodzinę -powiedziała. - Sšdziłam, że oprócz ciebie i rodziców jest jeszcze tylko Lesley. To musi byd
cudowne, czud się członkiem tak dużej, zżytej ze sobš rodziny. - Jej głos był pełen tęsknego smutku. -
Teraz to także twoja rodzina, kochanie - zapewnił, unoszšc jej dłoo do ust. - Weœmiesz udział w
następnym zjeœdzie rodzinnym. Był ciekaw, czy Dan i Jule będš kontynuowali zwyczaj zapraszania
całej rodziny na lato. Primrose Park w zasa­dzi należy do Jule; Dan ofiarował go jej w prezencie
œlubnym, o czym Frederick dowiedział się od matki. Ale jeœli nawet tak będzie, Freddie nie będzie
mógł się do nich przyłšczyd. Jeżeli kiedykolwiek zdecyduje się spojrzed Mary Balogh tym dwojgu w
oczy, to na pewno nie tak prędko. Szkoda, naprawdę szkoda. Jednym aktem rozpaczliwej głupoty
odcišł się od własnej przeszłoœci i od dwojga najmilszych przyjaciół. - Co się stało? - spytała Klara
zaglšdajšc mu w oczy. - Nic. Przypomniałem sobie œmierd wuja przed kilko­m miesišcami. Trzeba ci
wiedzied, że był to człowiek trochę ekscentryczny. W testamencie nakazał, abyœmy na­tychmias
zrezygnowali z żałoby. - Noszenie czarnej garderoby przez cały rok jest doœd ucišżliwe - zauważyła. -
Wolałabym opłakiwad i wspo­mina tatę w myœlach niż byd zmuszonš pamiętad o nim w tak smutny
sposób. Nie cierpię czerni. Miałeœ szczęœcie w tym względzie, Freddie. Nagle przechylił się i pocałował
Klarę w usta, co wpra­wił jš w zdumienie nie mniej niż jego. Miał szczęœcie; mógł teraz jechad z zimnš
i kwaœnš, obcš kobietš. - Kocham cię - powiedział. Klara leciutko się uœmiechnęła i odwróciła do
okna. Była to przyjemna podróż, nudę rozpraszała konwersa­cj. Podczas okazjonalnych postojów
Frederick wynosił żonę z powozu, odrzucajšc pomoc służšcego. Klara była lekka jak piórko. - A poza
tym - mruknšł jej do ucha za pierwszym razem, gdy odesłał sługę - daje mi to okazję do obejmo­wani
cię w miejscu publicznym, Klaro. W takich miej­scac większoœd mężczyzn nie ważyłaby się na więcej
niż muœnięcie koocami palców łokcia damy, nawet gdy chodzi o własnš żonę. Klara spojrzała mu w
oczy obejmujšc go za szyję i wybuchnęła œmiechem. - Jakie głupstwa mówisz czasami, Freddie. Czy ty
nigdy nie bywasz poważny? - Czasami - odparł patrzšc jej w oczy tym swoim uwodzicielskim
spojrzeniem, rozmiękczajšcym kobiece serca. - Zwłaszcza gdy jestem zajęty sprawami, które nie
wymagajš słów. W oczach Klary zabłysło zrozumienie, a na policzkach zakwitł rumieniec. - Posadœ
mnie - poprosiła. - Stoisz przed tym fotelem już od dwóch minut, Freddie. Posadœ mnie. Frederick
rozeœmiał się i jeszcze chwilę przytrzymał jš na rękach, po czym umieœcił na fotelu i kazał
właœcicie­low gospody przynieœd herbatę. Rozdział szósty Z radoœciš obserwowała jego twarz, kiedy
zbliżali się do Ebury Court. Pofalowane łški, rozpoœcierajšce się na długoœci trzech mil po obu
stronach krętej drogi dojazdo­we, urozmaicały rozrzucone tu i tam drzewa. Klara zaw­sz myœlała, że
jazda konno przez te trzy mile, kiedy pod sobš czuje się szybkoœd i siłę, a na twarzy powiew wiatru,
musi byd kwintesencjš radoœci i poczucia wolnoœci. Sama jednak nigdy tak nie jechała. Ucieszyła jš
reakcja Fredericka na widok klasycz­ne symetrii domu, wraz z jego kolumnowym portalem i
marmurowymi schodami. Ojciec miał dobry gust i nie wykorzystał swego wielkiego bogactwa z
trywialnš ostentacjš. Było to piękne i stateczne domostwo, chociaż nie stare. - Właœciwie - odezwał
się Frederick - wyobrażałem sobie dworek skromnych rozmiarów umieszczony na kilku akrach. To jest
wspaniałe, Klaro. - Uwielbiam tę posiadłoœd ponad wszystko. I po tylu latach spędzonych w Indiach,
była dla mnie uosobietneiem go, co angielskie. Często siadywałam w oknie i napawa­ła się widokiem
zielonej trawy i drzew. Zawsze byłam egoistycznie zadowolona, że ojciec nie ma synów, więc to

background image

wszystko będzie należało do mnie. Muszę jednak przy­zna, że cena była wysoka. Chciałabym rosnšd w
towa braci i sióstr. Przeniósł jš po marmurowych schodach do wielkie­g hallu, gdzie panowało
zamieszanie oraz trochę œmie, gdy próbowano jš umieœcid na wózku inwalidz­ki, a ona wolała zostad z
Frederickiem podczas witania służby. Klara chciała także osobiœcie pokazad mu wielki salon z
pozłacanymi fryzami i plafonem, na którym na­malowan sceny z mitologii. Chciała mu pokazad
olbrzy­mi jadalnię i sale bankietowe. Sama doœd rzadko je widywała; większoœd życia spędziła w
salonach na piętrze lub we własnych pokojach na drugim piętrze. Tak bardzo chciałaby chodzid razem
z Freddiem, trzymajšc go pod rękę! Po podróży oboje byli zmęczeni, więc krótko zabawili na parterze,
jednak Klara zdołała się nacieszyd podziwem, jaki Frederick okazał swemu nowemu domowi. To
bardzo wiele dla niej znaczyło. - Jeœli pogoda się utrzyma, spędzimy jutro dzieo na dworze -
powiedział, gdy popijali w bawialni herbatę. -Pokażesz mi dokładnie cały park, kochanie. Rozeœmiała
się miękko, ale przemówiła poważniejszym i smutniejszym tonem. - Mogę ci pokazad tylko to, co
widad z tarasu, Freddie. Zapomniałeœ już, że nie mogę chodzid? - A więc weœmiemy bryczkę. I
zobaczymy to, co widad ze œcieżek. - Nie mamy tu bryczki - poinformowała go. - Tato zawsze się bał,
że się przeziębię. Frederick popatrzył na niš uważnie. - Nawet w lecie? - zdziwił się. - Po pobycie w
Indiach tutaj zawsze wydawało się, że jest chłodno - wytłumaczyła. - Ojciec wcišż się obawiał, że
znowu zachoruję. Czasami udawało mi się go przeko­na, by pozwolił Harriet poprowadzid mój wózek
wzdłuż tarasu, ale tylko wtedy, gdy było ciepło i nic nie zapowia­dał najlżejszego nawet wiatru. I tylko
wtedy, gdy miałam kolana okryte kocem, a wokół ramion owinięty szal. Nadal przyglšdał się jej
uważnie i bez słowa. - Czasami życie musiało byd dla ciebie nie do zniesie­ni - powiedział w koocu. -
Nigdy się nie buntowałaœ? Wyłšcznie ronišc w zaciszu sypialni goršce łzy. - Kochałam ojca. I
szanowałam jego opinie i polece­ni. Freddie, w stajni mamy konie. Jutro rano możesz pojechad konno
i sam wszystko obejrzed. A potem, gdy wrócisz, możesz mi wszystko opowiedzied. Jestem żarliwš
słuchaczkš. - Czy majš w stajni damskie siodła? - zapytał. - Tak. Czasami jeœdzi Harriet oraz różne
goszczšce tu damy. - A więc ty także jutro pojedziesz - zawyrokował. -Z pewnoœciš znajdzie się jeden
lub dwa konie na tyle mocne, by unieœd nas oboje. Ty przecież prawie nic nie ważysz. Umieszczę cię
na damskim siodle, a sam sišdę tuż za tobš. Obejrzysz sobie ten zakštek, który tak bardzo kochasz. -
Freddie! - Wpatrywała się w niego i œmiała w głos. Zatęskniła w duszy za tym szalonym,
niedorzecznym wyskokiem. - Ja nie mogę jeœdzid konno. Spadłabym. To zwariowany pomysł! -
Powinnaœ o tym porozmawiad z moimi kuzynami. Nigdy mi nie zbywało na zwariowanych pomysłach,
a większoœd z nich wcielałem w życie. - Uœmiechnšł się do niej. - Jesteœ podszyta tchórzem, Klaro?
Boisz się zaryzykowad? Wiesz przecież, że nie pozwolę ci upaœd. Masz na to moje słowo. Bała się. Była
przerażona! Serce waliło jej ze strachu - i z podniecenia! Nie, to niemożliwe. To wręcz niewyob-
rażalne. Ojciec nigdy nie pozwalał jej jeœdzid, nawet w otwartym powozie. Ale oczy Freddiego
uœmiechały się do niej, oœmielały. - Może przecież padad - zaoponowała. Frederick rozeœmiał się. -
Ale jeœli nie będzie, to pojedziesz? - zapytał. Nie miała stroju do konnej jazdy. - Nie mam się w co
ubrad - powiedziała. - Suknia podróżna będzie w sam raz - zapewnił jš. -Kochanie, oszczędœ sobie
wymówek na resztę wieczoru. Na każdš znajdę odpowiedœ. Mam płodny umysł. Dlaczego tak się
upierał? Dlaczego w ogóle o niej pomyœlał? Czy nie była mu miła myœl o spędzeniu kilku godzin bez
jej towarzystwa? Nie spodziewała się przecież, że Freddie będzie spędzał z niš większoœd czasu,
nawet podczas ich miodowego miesišca. Jej własny ojciec, który kochał jš ponad życie, jak jej się
zdawało, nigdy tego nie czynił. Spędzanie wielu godzin z kalekš było nudne i przygnębiajšce. Klara
bardzo często współczuła Harriet i wymyœlała dla niej preteksty do uwolnienia się od tego obowišzku.
- O czym myœlisz? - zapytał Frederick odstawiajšc na stolik filiżankę i talerzyk, po czym przysunšł się
do Klary, by dotknšd jej dłoni. - Przecież chcesz pojechad, prawda? - Och, Freddie, pragnę tego nade

background image

wszystko. - Przygryz­ł wargę czujšc gwałtowny napływ łez. Byd może to wcale nie taki dobry pomysł,
by wnieœd trochę życia w jej szarš egzystencję. To mogłoby się jej spodobad, a wtedy pra­gnęłab coraz
więcej i więcej i nigdy już nie byłaby zadowolona ani pogodzona z tym, co ma, i z tym, kim jest. Ale z
drugiej strony, właœciwie nigdy nie była szczęœli­w. Uczyła się cierpliwoœci, ale nigdy nie była
szczęœliwa. Nigdy. - No to pojedziesz, kochanie - postanowił Frederick. - I będziesz miała dla siebie
otwarty powozik, będziesz przesiadywad na œwieżym powietrzu, ile tylko zechcesz, nawet na wietrze.
A gdy tylko się przeziębisz albo ja zachoruję, to cóż, wezwiemy wtedy lekarza, i już. - Och, Freddie! -
zawołała ze œmiechem. - To takie niedbałe podejœcie do życia. Bardzo mi się to podoba! Frederick
wstał, pochylił się i pocałował jš. - Kocham cię - powiedział. - Dojrzałaœ już do pójœcia do
łóżka? Mam cię zanieœd do twego pokoju? - Tak, Freddie, proszę. - Kiwnęła głowš, ale wola­łab, aby
Frederick nie psuł przyjaznego nastroju skła fałszywych wyznao. To było zupełnie niepo­trzebn. - Czy
będę mógł cię póœniej odwiedzid? - Patrzył na niš tymi swoimi oczami w taki sposób, że miała
pewnoœd, iż większoœci kobiet w takiej chwili ugięłyby się kolana. Nawet jej zabrakło tchu w piersi. -
Czy może chcesz zostad sama po tak długiej i męczšcej podróży? Zadrżała na samš myœl o tym, co
może się zdarzyd między nimi za chwilę; pogłaskała męża po policzku. - Wolałabym nie zostawad
sama, Freddie - odparła. Uœmiechnšł się patrzšc jej głęboko w oczy. - Czuję dokładnie to
samo - zapewnił jš pochylajšc się, by wzišd jš na ręce. Objęła go za szyję i oparła policzek na ramieniu.
Zastanawiała się, jak bardzo Frederick liczył na innš odpowiedœ. A przecież patrzył na niš tak
uwodzicielsko! I wczoraj został z niš przez całš noc i kochał się z niš drugi raz! Pomyœlała, że w gruncie
rzeczy niełatwo go zrozumied. Spodziewała się, że nie będzie to wcale takie trudne, a jednak stało się
inaczej. I dlaczego Frederick chce jš zabrad jutro na przejażdżkę? Robinowi nigdy się nie udało wnieœd
jej po schodach tak szybko. Frederick sam nie był całkiem pewien, dlaczego namó- wił żonę na
przejażdżkę. Nie będzie to dla niej łatwe zadanie. Byd może przysporzy jej bólu. I z całš pewnoœciš
byłoby mu o wiele wygodniej jechad samemu, aby swo­bodni zwiedzid park oraz przyległš okolicę.
Przypuszczał, że po prostu zrobiło mu się jej żal. Zaczšł coraz lepiej poznawad jej dotychczasowe życie,
tak nie­znœnie ograniczone zakazami, nudne i samotne. Nado-piekuoczoœd ojca jeszcze bardziej
wszystko utrudniła i pogorszyła. A miłoœd i szacunek do ojca powstrzymy­wał Klarę przed.buntem lub
dochodzeniem swoich praw nawet po jego œmierci. Wypracowała więc w sobie cichš i cierpliwš
samodyscyplinę, chronišcš jš jak tarcza przed uczuciami. W jej życie trzeba wnieœd trochę szczęœcia.
Trochę przygody. œwieżego powietrza. Teraz rozumiał, dlaczego Klara zawsze jest taka blada.
Przynajmniej tyle może dla niej uczynid - od czasu do czasu wyjœd z niš z domu i umożliwid jej robienie
tego, na co zawsze miała ochotę. A poza tym musi przecież coœ udowodnid rodzicom. Oraz sobie
samemu. Zawsze był przekonany, że będzie w stanie porzucid swój nieokiełznany tryb życia i
ustatko­wa się, gdy tylko zechce. Wyglšda na to, że nadeszła właœciwa pora -. przynajmniej do
pewnego stopnia. Byd może Klara nie jest żonš, jakš by sobie wybrał, gdyby miał możliwoœd wyboru,
ale stało się i trzeba wszystko przyjšd za dobrš monetę. I w rzeczy samej - Klara okazała się nie tylko
wyborem z koniecznoœci, jak się tego spodziewał po pierwszym spotkaniu, a nawet po
oœwiadczynach. Była interesujšcš a nawet zabawnš towarzyszkš. I niespodziewanie satysfa­kcjonujšc
partnerkš w łóżku. Ponownie spędził z niš całš noc i znowu wzišł jš dwukrotnie. Byd może jej
nierucho­m, a mimo to reagujšce na pieszczoty ciało było dla niego podniecajšco nowym
doœwiadczeniem. Większoœd kobiet, z którymi się kochał, reagowała wybuchowo, często uda­jš
seksualnš ekstazę. ' W gruncie rzeczy był zadowolony z pierwszych dwu ;
nocy z żonš. Przy pomocy głównego stajennego wybrał mocnego czarnego rumaka i sam go osiodłał,
po czym podprowadził konia pod marmurowe schody tarasu. Zdawał sobie spra­w, że Klara jest
zdenerwowana. Przy œniadaniu próbowa­ł jeszcze znaleœd nowš wymówkę - twierdziła, że skoro

background image

sšsiedzi dowiedzieli się o jej przyjeœdzie, to zacznš skła­da wizyty. Zapytał więc, czy jest pewna, że
uczyniš to rankiem, na co nie zdołała już wymyœlid odpowiedzi. Zostawił konia przy schodach i wbiegł
na górę po żonę. Umieœcili Klarę na koniu we dwóch - służšcy Robin trzymał jš na rękach, a Frederick
usadowił się na grzbiecie konia tuż za siodłem, pochylił się, wzišł Klarę od Robina i posadził jš przed
sobš. Mocno objšł jš w pasie i uœmiechnšł się na widok przerażenia w jej oczach. - Nie pozwolę ci
upaœd, kochanie - zapewnił jš po odprawieniu Robina. - Cały czas będę cię mocno trzymał. W każdej
chwili możesz się o mnie wygodnie oprzed. - Ale stšd tak daleko do ziemi - poskarżyła się. Frederick
uchwycił wodze i ponaglił konia œciœnięciem kolan. Wyczuwał napięcie Klary. - Rozluœnij się. I zacznij
się cieszyd przejażdżkš. -Skręcił konia ku alejce parkowej. - Och! - jęknęła Klara. - Och! Przez kilka
następnych minut podchodził do tego jak do uczenia dziecka. Na poczštku Klara siedziała sztywno i
nieruchomo, nie odzywajšc się ani słowem. Bała się nawet odwrócid głowę. Potem stopniowo się
odprężała, zaczęła się rozglšdad - te trawniki i drzewa widziała dotšd jedynie z tarasu, okien domu lub
zamkniętego powozu na drodze dojazdowej. Freddie czuł i słyszał, jak głęboko oddycha œwieżym
powietrzem. Kiedy zbliżyli się do jed- nego z drzew, wycišgnęła do góry rękę i przeczesała liœcie
palcami, ale szybko jš cofnęła obawiajšc się utracid równowagę. A potem zdał sobie sprawę, że Klara
płacze. Bez słowa odwróciła od niego twarz, ale dojrzał strugę łez płynšcš po policzku. Nie odezwał
się; czekał, aż sama dojdzie do ładu z naporem emocji. Sięgnęła do kieszeni po małš chusteczkę i po
kilku minutach wyczyœciła nos. Mój Boże, pomyœlał przyciskajšc jš i udajšc, że nie zauważył tych łez, ta
kobieta znajduje upust dla swych skrzętnie skrywanych uczud. To jest człowiek. Ktoœ, kogo poœlubił z
niegodziwych powodów. Przejechali przez prawie cały park. Bardzo powoli. Koo przez cały czas szedł
stępa, ani razu nie przeszedł nawet w krótki kłus. - Zmęczyłaœ się, kochanie? - zapytał nachylajšc się
ku niej. - Zaraz cię zawiozę z powrotem. - Och, Freddie! - Klara odwróciła się do męża. Jej oczy, lekko
zaczerwienione, błyszczały. - W ogóle nie chcę wracad. Chciałabym, aby ta przejażdżka trwała
wiecznie. Pewnie myœlisz, że jestem głupiutka. Dla ciebie to chyba najnudniejsze zajęcie na œwiecie,
prawda? A poza tym musisz mied wrażenie, że poruszamy się w œlimaczym tempie. - Pojedziemy
jeszcze raz - zapewnił jš. - A potem jeszcze raz i jeszcze raz, Klaro. Nie będziesz już dłużej uwišzana w
domu. Będziesz wychodzid na dwór i oddy­cha œwieżym powietrzem. To rozkaz. A ja będę od ciebie
wymagał posłuszeostwa. Przez krótkš chwilę, zanim spuœciła wzrok i popatrzyła w drugš stronę,
widział w jej oczach cieo smutku. - Spodziewam się, że nigdy nie będę ci nieposłuszna, Freddie -
odpowiedziała po chwili. - Wobec taty też nigdy nie byłam. Frederick zawrócił konia i ruszył z
powrotem do domu. Mary Balogh Miał nadzieję, że Klara się w nim nie zakochała. O Boże, tylko nie
to. Owszem, miał zamiar byd dla niej miły i uprzejmy, chciał także wnieœd w jej życie trochę szczꜭci i
rozrywki. Ale nie wierzył, by mógł sprostad oczeki­wane wzajemnoœci w uczuciach. A właœciwie nie
tylko nie wierzył, ale był wręcz tego pewien. Klara była zmęczona, chod nie chciała się do tego
przyznad. Po kilku minutach odchyliła się i oparła ramie­nie o jego pierœ. Kiedy przycisnšł jš do siebie,
odwišzała wstšżki przytrzymujšce czepek i zdjęła go, by wygodniej ułożyd głowę na jego ramieniu. -
œwiat jest cudowny - rzekła. - Ciekawa jestem, czy ludzie, którzy zawsze cieszš się dobrym zdrowiem,
w peł­n zdajš sobie z tego sprawę. - Prawdopodobnie nie - odparł opierajšc policzek o czubek jej
głowy. - Na pewno nie. Nagle poczuł, że jest szczęœliwy. Dzieo był piękny, okolica urzekajšca, a dom
wspaniały. To jego dom, a ko­biet w jego ramionach, taka cicha i zauroczona cudami natury, jest jego
żonš. Byd może więc - mimo wszystko - jakoœ to się ułoży. Byd może w koocu zdoła uwierzyd, że w
życiu zdarzajš się cuda i że niemożliwe staje się możliwe. W cišgu następnego tygodnia Klara doœd
często przy­łapywał się na pragnieniu, by przyjazd lorda i lady Bellamy wraz z Harriet nie nastšpił tak
szybko. Równie często odczuwała na tę myœl wyrzuty sumienia. Harriet niejednokrotnie udowodniła,
że jest dobrš i troskliwš przyjaciółkš, a nie tylko damš do towarzystwa i opiekun­k, a i teœciowie Klary

background image

byli w Bath bardzo dobrzy i mili. Powinna więc cieszyd się z ich przyjazdu. If naprawdę się cieszyła! Ale
jednoczeœnie pragnęła, by jej miesišc miodowy trwał nadal, a wiedziała dobrze, że wraz z ich
przyjazdem wszystko skooczy się jak nożem ucišł. To przecież nie może długo trwad. Było zbyt piękne
i doskonałe. Mšż spędzał z niš każdy dzieo i każdš chwilę. Goœcił wraz z niš rozlicznych sšsiadów,
którzy na wieœd o ich przyjeœdzie, a zwłaszcza o najnowszej nowinie, czyli jej małżeostwie, zjeżdżali
się tłumnie. Klara zawsze utrzymy­wał przyjazne stosunki z sšsiadami, jako że była to jedna z
nielicznych dostępnych jej przyjemnoœci. Freddie ani razu nie okazał znudzenia, przeciwnie, był
układny wobec panów i czarujšcy dla dam. Wygrał więc z nimi na całej linii. Było wyraœnie widad, jak
na poczštku robiła na nich wrażenie uroda Fredericka, po krótkiej chwili cieszyło ich jego
zainteresowanie, a pod koniec byli zachwyceni wdziękiem. Któregoœ dnia Freddie zabrał jš na wizyty;
zaniósł Klarę do powozu i udali się do trzech okolicznych domów, po czym bez mrugnięcia powiekš
odbył trzy ceremonie picia herbaty. Było to popołudnie, które sprawiło jej nadzwy­czajn radoœd,
ponieważ do tej pory była przyzwyczajona do przyjmowania, a nie składania wizyt. W gruncie rzeczy
bardzo rzadko u kogoœ bywała. Ale Freddie obiecał jej, że wkrótce pojadš do Londynu i kupiš otwarty
powozik. Do tego czasu będš jeœdzid z szeroko otwartymi oknami powozu, co i tak stanowiło istotne
novum. Ojciec osłaniał jš zawsze przed każdym możliwym przecišgiem. Jeszcze raz pojechali na konnš
przejażdżkę. Mało tego, Freddie zabrał jš nawet w niedzielę do koœcioła, gdzie z radoœciš powitali ich
znajomi, którzy zdšżyli już złożyd im wizytę, a także pastor z żonš, zapowiadajšcy odwiedziny w cišgu
kilku najbliższych dni. - Chyba byłem w koœciele po raz pierwszy od ostatnich œwišt Bożego
Narodzenia - powiedział Frederick w drodze powrotnej do domu. - Czy myœlisz, Klaro, że znowu
uratowałem swš duszę? - Och, Freddie, przestao opowiadad takie głupstwa. Przynajmniej nie
przespałeœ całego kazania jak pan Soa­me. Widziałeœ, jak pani Soames dzgała go łokciem, gdy głoœno
chrapał? - To dziwne, że nie wrzasnšł. Ona ma bardzo spiczasty łokied. Wybuchnęli œmiechem.
Wyglšdało na to, że spędzili naprawdę wspaniały tydzieo. W niedzielę po południu Frederick zabrał
żonę w fotelu na taras i wręcz zabronił jej wzišd ze sobš ciepły szal, ostrzegajšc, że jeœli się nim okryje,
to po chwili roztopi się w tym upale. Klara wzdychała z zadowolenia, kiedy woził jš po tarasie,
odwracajšc twarzš do słooca. - Lada dzieo nadejdzie jesieo - zauważyła. - Można powiedzied, że
mieliœmy dużo szczęœcia trafiajšc tu na tak piękne lato w sierpniu, prawda, Freddie? - Wiesz co? Ten
letni domek, który widzieliœmy pod­cza konnej przejażdżki, jest niedaleko stšd. Pojedœmy tam -
zaproponował. Klara wiedziała, że w pobliżu znajduje się letni do­me. Już wczeœniej ktoœ jej go opisał,
ale sama po raz pierwszy zobaczyła go podczas drugiej przejażdżki z Freddiem. Była to przykryta
kopułš kamienna budow­l o podstawie oœmiokšta, z wielkimi szklanymi oknami na każdej z oœmiu
œcian. W słoneczne dni ojciec Klary lubił tam oddawad się lekturze, nawet gdy było bardzo chłodno.
Tłumaczył jej, że szklane tafle wychwytujš ciepło słooca. - Mój wózek nie pojedzie po trawie -
powiedziała z odcieniem zawodu w głosie. - Ale ty idœ, Freddie. Ja tu posiedzę i odpocznę. Albo jeœli
chcesz, to przed pójœciem zawieœ mnie do domu. Będę sobie mogła poczytad. Ale Freddie uœmiechnšł
się i pochylił, by wzišd jš na ręce. - Moje nogi pójdš po trawie - zapewnił jš ruszajšc ku drzewom,
które zasłaniały widok na letni domek. - Ale to za daleko - zaoponowała. - Jestem za ciężka. - Jesteœ
lżejsza niż piórko - zapewnił jš. - Chociaż zauważyłem, Klaro, że ostatnio zaczęłaœ więcej jadad.
Wystarczyłoby dla ciebie i dla konia. - O zgrozo! - zawołała. - Wydaje mi się, Freddie, że apetyt wzrósł
mi z powodu przebywania na œwieżym powietrzu. Jestem za chuda, prawda? - Nie było to
kokieteryjne domaganie się komplementu. Klara zawsze zdawała sobie sprawę z braku urody.
Czasami tylko ma­rzył, by uchodzid za możliwš do przyjęcia. Zwłaszcza teraz. Dla niego chciałaby byd
piękna. Cóż za głupie marzenie! - Jesteœ, jaka jesteœ - powiedział. - Dla mnie piękna, kochanie. Ale
cieszę się widzšc, że masz dobry apetyt, i nie będę się krzywił, jeœli przybędzie ci parę kilogramów.

background image

Chociaż mogę dyszed i słabnšd noszšc je do letniego domku albo jeszcze Bóg wie gdzie. - Jeœli stracisz
oddech, to tylko z własnej winy -zapewniła go. - Nie prosiłam, byœ mnie niósł na rękach. W letnim
domku było goršco jak w piecu. Popatrzyli na siebie i wybuchnęli œmiechem, po czym Freddie
usa­dowi jš na ławeczce biegnšcej wokół œcian domku. - Na kolację życzy pani sobie duszone mięso?
-zapytał. - Czy to pani ulubiona potrawa? - Nieszczególnie. Mój wcišż rosnšcy apetyt jeszcze tak
daleko nie sięga. Frederick wyniósł jš z domku, posadził na trawie i sam usiadł obok. Klara odkryła, że
trawa może byd cudowna, miękka, chłodna i słodko pachnšca. - Tata nigdy by mi nie pozwolił
siedzied na trawie -powiedziała kładšc się na plecach. Zamknęła oczy i wy­cišgnęł ręce wzdłuż ciała,
dotykajšc trawy i delikatnie jš przeczesujšc palcami. - Obawiał się wilgoci. - Nie padało już od wielu
dni - stwierdził Frederick, opierajšc się na łokciu i patrzšc na leżšcš Klarę. - A może Mary Balogh nawet
tygodni? W każdym razie doktor Frederick Sullivan przepisuje ci mnóstwo trawy, œwieżego powietrza,
słooca i jedzenia. To wyjdzie ci tylko na dobre. Stawiam na to całš swš reputację doktora medycyny.
Klara wybuchnęła œmiechem i po chwili znowu się rozeœmiała, gdy krzywišc nos otworzyła oczy i
zobaczyła, że łaskotanie wywołało œdœbło trawy w dłoni Freddiego. - Jest cudownie. - Westchnęła. -
Cudownie. - Leżšc w milczeniu słuchała œpiewu ptaków. Owady bzyczały, a niewyczuwalny wietrzyk
poruszał gałęziami drzew. Na twarzy czuła promienie słooca. Wcišgnęła głęboko zapach trawy. To
wszystko żyje! Dlatego właœnie poza domem, na œwieżym powietrzu, jest tak inaczej. Wszystko żyje,
nawet ta trawa pod niš. Otaczało jš życie. I ona żyje. Oddycha życiem, czuje je w płucach i we krwi.
Czuje się niemal tak, jakby mogła wstad i iœd, a nawet biec, gdyby się tylko postarała! Próbowała
poruszyd nogš w kostce. Przecież jej nogi nie sš bezwładne, sš tylko słabe. Ale kostka nie poddała się
sile woli. Klara otworzyła oczy i popatrzyła w niebo, po którym przepływało kilka chmurek. - Kociak -
powiedziała. - Popatrz, Freddie. Popatrz na tę chmurkę. Frederick spojrzał w górę przygryzajšc œdœbło
trawy. - Kociak? - powtórzył. - Nie. To okręt. - Nie, nie ta. Ta obok. I ta druga, popatrz! - zawołała. -
Zaraz za niš płynie rozwinięty kwiat róży. - To koo, który stanšł dęba. Klara ponownie zaniknęła oczy i
uœmiechnęła się. - Bawi cię droczenie się ze mnš - zauważyła. Nagle jakiœ cieo przesłonił słooce. Usta
Fredericka dotknęły jej warg. - Chmury przedstawiajš zawsze to, co chcemy zoba­czy, kochanie -
powiedział. - Na tym polega ich urok. - Nigdy im się nie przyglšdałam - wyznała, otwierajšc oczy. - Jaki
wielki i wspaniały jest œwiat, Freddie. A my jesteœmy jego częœciš. Pomyœl, że Ziemia pod nami
wiruje. - Kręci mi się w głowie - mruknšł i znowu jš pocało­wa, wsuwajšc język w jej wargi. - Będziesz
musiała mnie mocno przytrzymad, Klaro. - Och, głuptasie - odparła, ale objęła go. Przez kilka minut
oddawali się ciepłym i rozleniwionym pocałunkom. Była to jedna z gier Freddiego, którš podczas tego
tygo­dni przyjmowała z wdzięcznoœciš. Zastanawiała się, dla­czeg mšż w dalszym cišgu utrzymuje
pozory. Dlaczego przyniósł jš tutaj, skoro mógł przyjœd sam albo pojechad gdzie indziej? Dlaczego od
dnia œlubu spędza każdš noc w jej łóżku, kochajšc się z niš po dwa razy przez wszyst­ki te noce? Klara
zaczęła się obawiad, że uzależni się od codziennej obecnoœci Freddiego przy swym boku. Obawiała
się, że stanie się zależna od kochania się z nim. Nie mogła go co prawda z nikim porównad, ale i tak
wiedziała, że Freddie jest ekspertem w sprawach miłoœci i że w trakcie ich miłosnych uniesieo
wykorzystuje całš swš wiedzę i umie­jętnœci. Uwielbiała się z nim kochad, bardziej niż kiedy­kolwie
mogła przypuszczad. Byd może nie byłoby to takie wspaniałe z innym mężczyznš. Nie potrafiła nawet
wyobrazid sobie, że mogłaby robid coœ tak intymnego z innym człowiekiem. - Jeœli zaœniesz, Klaro -
odezwał się, znów łaskoczšc jš po nosie trawkš - to obudzisz się z twarzš jak rak. I z nosem jak
skwarek. Będę musiał jak najszybciej zabrad cię w cieo. Klara westchnęła. Była zbyt rozespana, by się
odezwad. - Kto, jest twoim lekarzem? - zapytał. - Czy twój ojciec konsultował się z innymi lekarzami
oprócz niego? - Nazywał ich wszystkich głupcami i szarlatanami. Rzecz jasna, nigdy nie spotkał
doktora Fredericka Sulli- Mary Balogh vana. Coœ mi się jednak wydaje, że nie pochwalałby twoich

background image

metod, Freddie. - Ale był jakiœ konkretny lekarz? - wypytywał Freddie. - Doktor Graham. Był
przyjacielem ojca. Ale kiedy przybył tu przed kilku laty, żeby mnie zobaczyd, miał z ojcem poważnš
sprzeczkę. Nigdy potem go nie widzie­lœmy. - Czego dotyczyła ta sprzeczka? - zapytał. Klara pokręciła
głowš. - Nie wiem - odparła po chwili. - Tato mi nie powiedział. Zapowiedział jedynie, że nikt mu nie
zabierze jego małej dziewczynki tak jak jej mamy i nikt jej nie skrzywdzi ani nie zada jej bólu. Dla taty
zawsze byłam jego małš dziewczynkš. To œmieszne, prawda? - Nie - zaprzeczył. - Utrata żony musi
byd bardzo bolesnym przeżyciem, a jeszcze trudniej jest opiekowad się na wpół osieroconym
dzieckiem, które było niemal skazane na œmierd. Klara otworzyła oczy i uœmiechnęła się. Czyżby to
oznaczało, że Freddie może sobie wyobrazid, czym jest miłoœd ojcowska? Znowu pomyœlała o tym, o
czym my­lała od samego poczštku - czy byłaby zdolna urodzid jego dziecko. Pragnęłaby tego ponad
wszystko. Ale nie powinna robid sobie zbyt wielkiej nadziei. Życie jš na­uczył, by nigdy nie spodziewad
się za wiele. Ale mimo to była za bardzo szczęœliwa. I za bardzo martwiła się nadchodzšcym koocem
miodowego miesišca. Pocieszała się tylko myœlš, że jeden krótki tydzieo szczꜭci w życiu to lepiej niż
nic. A może gorzej niż nic? Może to tylko krótki i zwodniczy obraz tego, jak piękne może . byd życie?
Znowu poczuła na ustach jego wargi. - Chodœmy - powiedział. - Czas wracad, zanim wpad­ni mi do
głowy pomysł, by kochad się z tobš tu, na tej trawie. Ogrodnicy nie pracujš w niedzielę, prawda? - Nie.
- Rozeœmiała się i wycišgnęła ramiona, by objšd go za szyję, kiedy uklškł przed niš, by wzišd jš na ręce.
- Ale widziałyby nas ptaki i owady. Swojš drogš, byłoby to cudowne przeżycie, pomyœlała, gdy œcieżkš
poœród drzew ruszyli z powrotem na taras. Kochad się na trawie. Na œwieżym powietrzu. Poœród
wszystkiego, co żyje. Nagle z całš jasnoœciš uprzytomniła sobie, że musi byd bardzo ostrożna. Nie
może się zakochad! Może mimo wszystko przyjazd Harriet i teœciów okaże się wskazany? Tak czy tak,
nie da się zatrzymad czasu. Chodby nie wiadomo jak chciała. A tak bardzo chciała! Rozdział siódmy Ku
swemu sporemu zaskoczeniu Frederick skonstato­wa, że niemal żałuje, iż miesišc miodowy chyli się
ku koocowi. Postanowił poœwięcid ten tydzieo na to, by sprawid żonie trochę przyjemnoœci i
ofiarowad odrobinę szczęœcia, i odkrył, że przy okazji sam go niemało zako­sztowa. Uznał, że w
zwišzku seksualnym, a jednoczeœnie partnerskim z jednš kobietš jest coœ odprężajšcego, przy­jemneg
i w pewnej mierze wygodnego. Miał bowiem mnóstwo zwišzków miłosnych, z których jednak prawie
żaden nie był zarazem przyjacielski. Byd może z wyjšt­kie Jule, chod żadne nie zwierzało się drugiemu
ze swych myœli ani tajemnic. Z Klarš także nie odbywali szczerych rozmów, ale byd może z czasem do
tego dojdzie. Okazało się, że rozmowa nie sprawia im trudnoœci, a oboje interesujš się życiem
partnera. Jeœli nie do kooca odkrył się przed niš podczas tego tygodnia, to tylko dlatego, że nie
uważał się za szczególnie interesujšcego osobnika. A w dodatku nie był pewien, czy naprawdę zna
sam siebie. Czego oczekiwał od życia? Zaledwie przed tygodniem odparłby bez chwili wahania, że
przede wszystkim przy- jemnoœci. Pragnšł mied spłacone długi, by bez obaw pokazad się w mieœcie i
wkroczyd w wir życia w tym samym miejscu, w którym z niego wypadł. Kluby, wyœci­g, gry i kobiety -
zawsze to wszystko uwielbiał. Nadal uwielbia. Ale czy już do kooca życia? Czy te przyjemnoœci nigdy
mu się nie znudzš? A może już się znudziły? Czy oczekuje od życia czegoœ więcej? Może na przykład
własnej rodziny? Domu, gdzie spędzi większoœd swych dni? Żony, która zastšpi wszystkie inne kobiety
i stanie się towarzyszkš i przyjaciółkš? Czy tego właœnie pragnie? Wzdrygnšł się na tę myœl i
momentalnie przeleciały mu przez głowę wszystkie ste­reotypow okreœlenia, którymi od dawna się
posługiwał -kajdany, pułapka, niewola i tak dalej. Nie miał ochoty brad na siebie obowišzków i
odpowiedzialnoœci ani też tracid wolnoœci osobistej. Ale pojawiła się Klara i w chwili, kiedy została
jego żonš, automatycznie spadła na niego odpowiedzialnoœd i stracił sporš dozę wolnoœci. Po kilku
dniach zaczšł się nawet zastanawiad, czy byłaby w stanie rodzid dzieci, i właœciwie nie widział
powodów, by tak nie mogło byd! Gdyby Klara miała zastrzeżenia, z pewnoœciš by się o nich

background image

dowiedział. Dziecko! Na samš myœl o tym niemal ogarniała go panika, ale jednoczeœnie odczuwał
całkiem przyjemnš ciekawoœd, jakie to uczucie byd ojcem. Ojciec. Tato. Chciał uciec. Chciał wrócid do
Londynu, znaleœd się w znajomych miejscach i oddad się ulubionym zajęciom. Chciał byd bezpieczny.
A mimo to nie mógł się pogodzid z nieuchronnie nadchodzšcym koocem tygodnia z Klarš, który był
niezwykle przyjemnym interludium w jego ży­ci. Po oœmiu dniach zjawili się rodzice Fredericka i
przy­wiœli ze sobš Harriet Pope. Była cała masa uœcisków, pocałunków, objęd i łez - głównie u lady
Bellamy, która stwierdziła, że oboje wspaniale wyglšdajš. I że Ebury " Court to wspaniałe miejsce i
piękny dom. Skrócony miesišc miodowy się skooczył. Następne dwa dni Frederick spędził głównie z
ojcem - jeœdzili konno, spacerowali, zwiedzali stajnie i grali w bilard. Damy prze­siadywał w salonie,
rozmawiały, haftowały i zabawiały odwiedzajšcych je sšsiadów. Któregoœ dnia po obiedzie wyjechały
powozem z wizytš do Soamesów. Nowożeocy byli sami ze sobš właœciwie jedynie w nocy. Frederick
poczuł lekkš nostalgię na myœl o minionym tygodniu. Matka była zachwycona postawš syna i
powiedziała mu o tym od razu pierwszego wieczoru, gdy spacerowali po tarasie po kolacji. - Musiałeœ
byd nadzwyczajny, Freddie - powiedziała. - Kochana Klara jest zupełnie odmieniona. Ta uwaga
zatrwożyła go i zaintrygowała. Gdy weszli z matkš do salonu, popatrzył bacznie na żonę. Czy istotnie
się zmieniła? Próbował porównad jej obecny wyglšd z tym, który utkwił mu w pamięci po pierwszym
spotka­ni. Czy jest inna? Nie, oczywiœcie, że nie. Może jedynie z wyjštkiem twarzy, na której pojawiły
się lekkie rumieoce, prawdopo­dobni spowodowane przebywaniem na œwieżym powie­trz, na co
nalegał codziennie od przyjazdu do Ebury Court. Miał też niejasne wrażenie, że twarz Klary nie jest
tak bardzo wychudzona, ale był to chyba przejaw jego wybujałej wyobraœni, bo chociaż poprawił się
jej apetyt, to przecież nie mogła jeszcze przybrad na wadze. Oczy miała wielkie i lœnišce, ale przecież
od samego poczštku uważał, że właœnie oczy sš jej największš zaletš. Oczywiœcie, że wcale się nie
zmieniła. Nadal była niezbyt urodziwš chudš kobietš o której względy posta- ; nowił się ubiegad ze
sporym ocišganiem. Po prostu znał jš od pewnego czasu i nie mógł już patrzed na niš i obiektywnie.
Patrzył na Klarę - i widział Klarę. Swojš żonę. Kobietę, którš zaczšł poznawad podczas ubiegłego
tygodnia. Kobietę, która go przyjemnie zaskoczyła. Part­nerk seksualnš. Jej chudoœd, brak urody i
ogrom ciężkich włosów już mu nie przeszkadzały. Były po prostu częœciš Klary. Byd może Harriet
również dostrzegła zmianę u swej pani, bo jej zaciœnięte w chwili przyjazdu usta pod wieczór się lekko
rozluœniły. Mimo to nadal unikała męża przyja­ciółk. Freddie pomyœlał z niejakim rozbawieniem, że
pewnie się obawia, że gdy dojrzy jš w jakimœ ciemnym kšcie, to się na niš rzuci. W innych
okolicznoœciach bez wštpienia zaczšłby z niš flirtowad, bo panna była urodzi­w jak rzadko. Ale jego
nigdy nie bawiło uwodzenie niewiništek. Ze zniecierpliwieniem odrzucił od siebie myœl o Jule. - Masz
zamiar spędzid tu jesieo, Freddie? - zapytał go ojciec z wystudiowanš obojętnoœciš, kiedy grali w
bilard. - Matka chciałaby, żebyœcie przyjechali do nas na Boże Narodzenie. Czy Klara da radę
podróżowad? Jeœli będziesz mógł, to koniecznie przyjedœ. Les postanowił wyjechad za miesišc do
Włoch, a matka będzie się czuła bez was samotna. - Przyjedziemy - zapewnił go Frederick. - Co do
jesieni, to jeszcze nic nie zdecydowałem. Możliwe, że zostanę tutaj. I w tej chwili postanowił, że tak
uczyni. Właœciwie nie ma po co wracad do Londynu. Jeœli tam pojedzie, to znowu zacznie grad, a po
ostatnim kryzysie przysišgł sobie, że kooczy z hazardem. A poza tym interesujšca wydała mu się praca
nad własnym małżeostwem i oczekiwanie, co z tego wyniknie. Musiał przyznad, że bardzo polubił
Klarę. Byd może nawet trochę się w niej zakochał, chod po rozsšdnym przemyœleniu pomysł ten wydał
mu się absurdalny. Lubi jš. Zostanie z niš przynajmniej na trochg i zobaczy, jak się sprawy potoczš. Ale
już po kilku dniach jego plany gwałtownie się odmieniły. Rodzice wyjechali, ale Harriet została.
Spędza­ł każdš chwilę z jego żonš, stawiajšc go w niewygodnej sytuacji. Mimo to nie chciał
zaproponowad Klarze, by się pozbyli tej dziewczyny. Harriet była przyjaciółkš Klary, do tego zubożałš i

background image

samotnš, gdyby więc została zwolnio­n, nie miałaby się gdzie podziad. A poza tym może się okazad
przydatna, gdy on postanowi wyjechad do miasta na kilka tygodni lub miesięcy. Frederick musiał
wynajdywad sposoby, by znaleœd się z żonš sam na sam. Pewnego pochmurnego i chłodnego
popołudnia zabrał jš na przejażdżkę. Nie było to mšdre posunięcie, chod ta rozrywka sprawiała obojgu
przyjemnoœd. Po drodze zaczęło kropid i nie zdšżyliby wrócid do stajni przed ulewš. Frederick
skierował konia do letniego domku, szybko zsadził z niego Klarę, klepnšł wierzchowca po zadzie i
posłał galopem do domu, a sam wbiegł do œrodka. Oboje œmiali się do rozpuku. - W taki dzieo jak ten
tato nie pozwoliłby mi nawet otworzyd okna - zauważyła Klara. - Zaczynam zdawad sobie sprawę, że
pod pewnym względem twój tato był mšdrym człowiekiem - powie- dział siadajšc na ławie i bioršc
Klarę na kolana. - Masz mokre ubranie - poinformowała go strzšsajšc krople deszczu z jego ramienia,
po czym oparła na nim policzek. - Myœlałam, że spadniemy z konia. Jechaliœmy bardzo szybko. Nie
œmiej się, Freddie. Frederick rzeczywiœcie popędzał konia w obawie przed deszczem. Pocałował jš. -
Tu przynajmniej jest ciepło - zauważył. - Nagrzało się podczas słonecznego ranka. - Aha. Bardzo tu
przytulnie. Kilka minut upłynęło im na ciepłych, leniwych pocš- łunkach. - Tęskniłem za tobš podczas
pobytu rodziców - po­wiedzia. - A teraz cały czas kręci się tu Harriet. - Nie musisz teraz spędzad ze
mnš tyle czasu. Będziesz miał więcej swobody. - A kto powiedział, że mi na tym zależy? Klara nie
odpowiedziała. Znowu jš pocałował. - Jesteœ szczęœliwa, kochanie? - spytał po kilku minu­tac. - Uhm.
- Rozumiem, że mogę tę odpowiedœ zinterpretowad wedle swego uznania - rzekł ze œmiechem. - Cóż,
ja jestem szczęœliwy. - To była cudowna przejażdżka - zapewniła go. -Pomimo ulewy. - Dzięki ulewie
- poprawił jš. - Gdyby nie deszcz, nie wpadłoby mi do głowy, żeby cię tu przynieœd i posiedzied sobie z
tobš. - Przygryzał lekko koniuszek jej ucha i szepnšł: - Czy ty też cieszysz się, że pada? Poczuł, że
przełknęła œlinę. - Tak, Freddie. - Ty też za mnš tęskniłaœ? Klara odpowiedziała dopiero po dłuższej
chwili. - Tak. - Tym razem tak, a nie tylko uhm? - Popatrzył w jej przepełnione uœmiechem oczy. -
Wydaje mi się, że jesteœmy bliscy złożenia sobie pewnych wyznao, ko­chani. - Nie, Freddie -
zaprzeczyła. - Co, nie? - Dotknšł czołem jej czoła i pocałował jš w czubek nosa. - Chciałbym usłyszed
od ciebie te słowa. Ja mogę je wypowiedzied. Kocham cię. Proszę. To całkiem łatwo powiedzied. O
wiele łatwiej, niż można się było spodziewad. Kocham cię, Klaro. - Nie rób tego. - Klara odwróciła
twarz i wtuliła jš Mary Balogh w szyję męża. - To zupełnie niepotrzebne. Nie psuj wszystkiego.
Frederick zesztywniał. Położył dłoo na jej głowie. - Psuję? - zapytał zdumiony. - Mówišc własnej
żonie, że jš kocham? Nie chcesz, bym cię kochał, Klaro? Czy też chodzi ci o to, że nie możesz
odwzajemnid moich uczud? W takim razie w porzšdku. Mogę zaczekad. Klara uniosła głowę i wtedy
dostrzegł, że jest zasmu­con i rozgniewana. - Nie ma potrzeby utrzymywania pozorów, Freddie -
powiedziała. - Uważam, że i tak było nam razem zaska­kujšc dobrze. Czy nie możemy się tym
zadowolid? Czy potrzebne nam te wszystkie kłamstwa? - Kłamstwa? - Wyglšdało na to, że ciepło
wyparowało z letniego domku. Frederick poczuł chłód. - To wyznanie, że mnie kochasz - wyjaœniła. -
Nazy­wani mnie ukochanš, a czasami nawet twym najdroż­szy skarbem. Nie musisz tego mówid,
Freddie. Czy uważasz, że skoro jestem kalekš, to muszę od razu byd głupia? Myœlisz, że nie wiem, jak
jest naprawdę, i że od samego poczštku tego nie wiedziałam? Nie wiedziałam tylko jednego, nie
znałam wysokoœci twych długów. Czy posag je pokrył? Gdyby mogła chodzid, zostawiłby jš tutaj i
wybiegł na deszcz. Nie chciał patrzed jej w oczy. Ale byłby nikczem­nikie, gdyby teraz opuœcił wzrok. -
Tak - potwierdził. - Ale skoro wiedziałaœ, Klaro, to dlaczego za mnie wyszłaœ? - Mam dwadzieœcia
szeœd lat. Do tego jestem wstrętna i kaleka. Czy trzeba mówid więcej? - Nie jesteœ
wstrętna. - Miał wrażenie, że mówi nie swoim głosem. - Czy
uprzejmiej będzie powiedzied œpozbawiona uro­d"? - zapytała. - A więc dobrze, jestem pozbawiona
urody. Oboje pobraliœmy się z tego powodu, że chcieliœmy j zaspokoid swoje potrzeby, Freddie. I jak

background image

dotšd, nie było to takie straszne, prawda? Pozwól nam się tym cieszyd. Nie potrzebuję słuchad twych
zapewnieo o miłoœci wie­dzš, że sš kłamstwem. Nie jestem dzieckiem. - Proszę o wybaczenie,
madame. Popatrzyła na niego uważnie i westchnęła. Gniew znik­nš z jej twarzy. - Popełniłam właœnie
niewybaczalne głupstwo -stwierdziła. - To z powodu drobnej irytacji. Powin­na w dalszym cišgu
milczed na ten temat. Tak byłoby chyba lepiej. Niepotrzebnie wprowadziłam cię w zakło­potani. -
Przeciwnie - zaprzeczył. - Zawsze jest lepiej dla dwojga ludzi, gdy rozmawiajš ze sobš otwarcie. Tak,
moje długi zostały spłacone, madame. I więcej ich nie będzie, więc nic nie zagraża twemu majštkowi.
Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu, po czym ponownie westchnęła i z powrotem ułożyła
głowę na jego ramieniu. - Jestem głupia - powiedziała w koocu. - Wybacz mi. - Nie ma tu nic do
wybaczania. Trzymał jš na kolanach nieruchomo i w całkowitej ciszy ponad pół godziny, dopóki deszcz
nie ustał, po czym wzišł jš na ręce i milczšc zaniósł do domu, stšpajšc po mokrej od deszczu trawie.
Uœwiadomił sobie, że doznane upokorzenie i zakłopotanie sš dla niego cięższym brze­mienie niż
kobieta, którš niesie na rękach. A więc znała prawdę. Oczywiœcie, że znała. Nigdy właœciwie nie sšdził,
że jest inaczej. Musiała przecież mied doœwiadczenia z łowcami posagów. Ale z chwilš gdy przyjęła
oœwiadczy­n, przyzwoitoœd nakazywała obojgu utrzymywanie gry pozorów. Byd może słowa, które
wypowiedział, były fałszywe. Ale postępował zgodnie z nimi. Wszystko, co z niš robił i co dla niej
czynił, miało służyd temu, by okazad jej miłoœd, którš nie w pełni odczuwał. Próbował okazad żonie
serce i wdzięcznoœd. Zaniósł Klarę do domu, prosto do jej pokoju. Kiedy posadził jš na fotelu,
pocišgnšł za sznur dzwonka. - Polecę, by przygotowano ci goršcš kšpiel - powie­dzia. - Nie chcę, byœ
się przeziębiła. Potem musisz wypid coœ goršcego i przynajmniej godzinę spędzid w łóżku. Klara
próbowała się uœmiechnšd i przybrad lekki ton. - Czy to rozkaz, sir? - zapytała. Ale było już za póœno
na kontynuowanie gry. - Tak, to jest rozkaz, madame - potwierdził, po czym wydał polecenia
pokojówce, która skwapliwie pospieszyła na wezwanie. Po wysłaniu jej do kuchni po goršcš wodę
wyszedł z pokoju żony nie oglšdajšc się za siebie. Nie wrócił już ani do tego pokoju, ani do sypialni
Klary przed wyjazdem do Londynu następnego ranka. Pożegnał się oficjalnie po œniadaniu - z Klarš
była jej towarzyszka - i zapowiedział, że nie będzie go przez miesišc. W głębi duszy przekonany był, że
potrwa to jednak o wiele dłużej. Klara cišgle płakała i chociaż robiła to w samotnoœci, nie zdołała
ukryd œladów wielu przepłakanych godzin. Przynajmniej nie przed najbliższš przyjaciółkš. Harriet z
poczštku milczała z mocno zaciœniętymi ustami. - Zabroniłaœ mi mówid cokolwiek przeciw niemu -
wyrzuciła wreszcie z siebie kilka dni po wyjeœdzie Frede-ricka. - Ale ja już dłużej tego nie wytrzymam,
Klaro. Nienawidzę patrzed na to, jaka jesteœ nieszczęœliwa. Nie­nawidz go za to. - To wyłšcznie moja
wina - zapewniła jš Klara. - Nie winię za to Freddiego, Harriet. - I słowa te dały upust zwierzeniom,
podczas których cała spowiedœ popłynęła jak rzeka. Klara wyznała, że już od kilku dni zamierzała coœ
mu powiedzied. Coœ rozsšdnego i rozważnego. Myœla­ł, że już na tyle się poznali i polubili, by móc
powiedzied sobie prawdę i zrezygnowad z pozorów. Mogliby się wte­d skoncentrowad na budowaniu
przyjaœni. - Bo była możliwoœd zawarcia przyjaœni - zapewniła nastawionš sceptycznie przyjaciółkę. -
Przez cały tydzieo po œlubie bez przerwy ze sobš rozmawialiœmy, Harriet. I œmialiœmy się. Nigdy się
tyle nie œmiałam. Chciałam się pozbyd skrępowania. To, że się nie kochamy, wydawało mi się bez
znaczenia. Myœlałam, że jesteœmy co do tego zgodni. Ale popełniłam błšd. - Temu człowiekowi nie
spodobało się, że przejrzałaœ jego grę - stwierdziła gorzko Harriet. - Byd może - zgodziła się Klara ze
smutkiem. - Ale sposób, w jaki to powiedziałam, zniszczył wszystko do kooca. Byłam zirytowana,
ponieważ schroniliœmy się w letnim domku przed deszczem i było nam tak wygod­ni, tak miło i tak
cudownie. Ale on wszystko zepsuł powtarzaniem tych bzdur. Nie mogłam z nim rozsšdnie
porozmawiad, jak wczeœniej zaplanowałam. Byłam zła i mówiłam niemšdrze. - Było nam tak
cudownie - powtórzyła Harriet patrzšc na niš uważnie. - Dlaczego byłaœ zła, Klaro? Bo okłamy­wa cię

background image

nadal, chod to nie było konieczne? Czy dlatego, że zostałaœ skrzywdzona? - Skrzywdzona? - Klara
popatrzyła pustym wzrokiem na przyjaciółkę. Zapragnęła ukryd twarz w dłoniach. Prze­czuwał, co
Harriet powie, ale nie chciała tego słyszed. - Ponieważ on nie czuł tego, co mówił - wyjaœniła Harriet.
- Czy poczułaœ się skrzywdzona, ponieważ on cię nie kocha, a tylko tak mówi? Klara powoli
zaczerpnęła tchu. - Nie wyszłam za niego z miłoœci. Dobrze o tym wiesz, Harriet. I dostałam wszystko,
czego chciałam. Sza­cune i... szacunek. Ale w samotnoœci nadal płakała. Wyglšdało na to, że nie może
pozbierad się na tyle, by powrócid do trybu życia, Mary Balogh jaki prowadziła od dawna. Zwyczajne
życie zostało prze-; rwane tylko na krótkš chwilę. Przecież i tak wiedziała, że miesišc miodowy nie
będzie trwał wiecznie. Przyjmujšc oœwiadczyny Freddiego, nawet nie marzyła o tym wspól­ny
tygodniu. Aż tyle nie oczekiwała. Nie ustawała w oskarżaniu się o wszystko. Nawet jeœli Frederick
kłamał mówišc, że jš kocha, to przecież był dla niej dobry. Te dwa tygodnie były niewyobrażalnie
cudow­n. Boleœnie tęskniła za brzmieniem głosu męża, za jego œmiechem i spojrzeniem. W nocy
brakowało jej dotyku jego ciała i ciepła warg na ustach. Upokorzyła go. Dobrze o tym wiedziała.
Gniew spra­wi, że chciała go tak zranid, jak sama czuła się zraniona. O, tak, Harriet miała rację. Klara z
bólem musiała to przyznad. Poczuła się skrzywdzona jego wyznaniem, z gruntu fałszywym, więc sama
też chciała go skrzywdzid. Nie tylko powiedziała mu, że zna całš prawdę, ale jeszcze celowo
wspomniała o długach i zapytała, czy posag wy­starczy na ich pokrycie. Jak mogła mu to zrobid?
Widziała wstyd w jego oczach, a póœniej sztywnš maskę na twarzy. Sztywnš, nieprzejrzy­st maskę,
którš przybrał na resztę dnia oraz następny ranek, gdy przyszedł się z niš pożegnad. Po tym, co
powiedziała, ani razu nie nazwał jej po imieniu. Zwracał się do niej oficjalnie, używajšc słowa
madame. Nie spał z niš ostatniej nocy przed wyjazdem do Londynu, chociaż Klara prawie cały czas
czuwała, czekajšc na niego i wie­dzš, że nie przyjdzie. Opłakiwała swój postępek. Jakże głupie było z
jej strony oczekiwanie, że osišgnie satysfakcję z poœlubienia mężczyzny dla jego urody, siły i
męskoœci. Była wobec siebie tak samo nieuczciwa, jak Freddie wobec niej. Przecież musiała wiedzied,
że nie będzie potrafiła posišœd tych wszystkich skarbów i nacieszyd się nimi, nie pragnšc niczego
więcej. Chciała więcej. Chciała Freddiego. Nie jego miłoœci wprawdzie; zbyt się między sobš różnili, by
kiedykolwiek się pokochad. Ale podczas tych kilku dni małżeostwa coœ się między nimi zrodziło. Na
pewno. Była o tym przeko­nan. Przyjaœo. A nawet więcej. Czułoœd. Tak, czułoœd, jeœli nawet nie
miłoœd. To było to. I mo­głob tak zostad, gdyby nie była tak uparcie i beznadziej głupia i nie odrzuciła
tego wszystkiego w jednej chwi­l. Po tygodniu nadszedł od niego list. Krótka, formalna wiadomoœd,
którš otworzyła drżšcymi palcami i czytała ze strachem w oczach. Frederick miał nadzieję, że Klara
czuje się dobrze. Sam zamierza zatrzymad się na trochę w mieœcie. Ma pewne sprawy do
pozałatwiania. Przebiegła wzrokiem drugi, zarazem ostami akapit i przeczytała go ponownie. -
Otwarty powóz zostanie dostarczony za dzieo lub dwa - poinformowała potem przyjaciółkę. - Mam
nim jeœdzid codziennie, jeœli pogoda pozwoli. Mam ci polecid, abyœ mnie wystawiała na taras
codziennie, jeżeli nie będzie padad. Codziennie mam przynajmniej pół godziny spędzad na œwieżym
powietrzu i słoocu. - No, chod raz coœ sensownego - zauważyła zgryœliwie Harriet. - Z całym należnym
ci szacunkiem, Klaro, pragnę zauważyd, że twój ojciec przesadzał z tym dbaniem o cie­bi i byd może
nawet w ten sposób zaszkodził twemu zdrowiu, które tak bardzo chciał zachowad. Czy będziesz się
stosowad do rad pana Sullivana? - Tak - odparła Klara składajšc list i œciskajšc go w dłoni. - Od tej
chwili. Stęskniłam się już za œwieżym powietrzem. Przez tydzieo nie wychodziłam na dwór. Od
czasu... Od chwili gdy zmokłam na deszczu. Klara nie powiedziała przyjaciółce, co Freddie napisał w
dwóch ostatnich zdaniach listu. Poddanie się jego pole­cenio i tak nie ulegało wštpliwoœci. œOwszem,
madame Mary Balogh - napisał - to jest polecenie. Spodziewam się posłuszeo­stw w tym względzie."
Będzie mu posłuszna, tak jak była posłuszna ojcu. A ojca słuchała dlatego, że go kochała, szanowała i

background image

chcia­ł go zadowolid. Freddiemu będzie posłuszna, ponieważ... ponieważ jest jej mężem. W cišgu
następnego tygodnia jej łzy obeschły i życie potoczyło się utartymi koleinami, oprócz kilku zmian.
Wychodziła na dwór i pilnie baczyła, by każdy pobyt na œwieżym powietrzu nie był krótszy niż pół
godziny. Prze­ciwni, wielekrod, z wyjštkiem szczególnie chłodnych dni jesiennych, z własnej woli
sporo przekraczała zalecany czas pobytu na dworze. Pewnego dnia poleciła Robinowi, by jš zaniósł do
letniego domku, gdzie Harriet przesie­dział z niš całš godzinę. Klara jednak nie powtórzyła już tego
eksperymentu. Gdy tylko wróciła do domu i znalazła się sama, łzy popłynęły jej ze zdwojonš siłš.
Zaczęła składad wizyty niemal tak często, jak je przyj­mował, uczestniczyła nawet w kilku wieczornych
przy oraz jednym koncercie. Z zaciekawieniem i pew­ny smutkiem przyglšdała się taocom. Po dwóch
tygodniach od wyjazdu męża apetyt Klary wyraœnie znowu się poprawił. Kiedy pewnej nocy stanęła
przed lustrem i dokonała krytycznej lustracji, doszła do wniosku, że zmiany w jej wyglšdzie nie sš
wyłšcznie tworem wyobraœni. Policzki wyraœnie się wypełniły, a twarz była o wiele mniej blada niż
zwykle. Uœwiadomiła sobie, że wyglšda już na niebrzydkš, a nie zdecydowanie brzydkš, i uœmiechnęła
się do odbicia w lustrze. Jej życie składało się głównie z czekania na listy od Freddiego. Raczej krótkie
notki niż listy w większoœci zawierały zdawkowe pytania o zdrowie i zalecenia. Klara zawsze
odpowiadała na te listy - tak samo oficjalnie i prawie tak samo krótko - zapewniajšc męża o swym
dobrym zdrowiu i wyrażajšc przekonanie, iż on także jest zdrów, oraz zdajšc mu sprawozdanie ze
wszystkich wy­pra w cišgu tygodnia. Zapewniła go, że powozik jest jednym z najwspanialszych
prezentów, jakie kiedykolwiek otrzymała. Czuła przy tym leciutkie wyrzuty sumienia, myœlšc o
wszystkich drogocennych klejnotach, które po­darowa jej ojciec. Ale to, co wyznała Freddiemu, było
prawdš. Niemal dwa miesišce po wyjeœdzie Freddiego nadszedł - jak co tydzieo - list. Klara jak zwykle
przeczytała go zachłannie, po czym przeczytała ponownie, a potem jesz­cz raz. Zaczekała na powrót
Harriet z krótkiej przejaż­dżk. - Jedziemy do Londynu! - zawołała, gdy przyjaciółka weszła do
bawialni. Harriet w niemym zdziwieniu uniosła brwi. - Freddie przyjeżdża do domu w przyszłym
tygodniu - wyjaœniła Klara. - Tylko na jednš noc. Następnego dnia zabiera nas do Londynu. - Do
Londynu? - Harriet na moment przymknęła oczy, ale zaraz oprzytomniała i usiadła. - Ty pojedziesz,
Klaro. Jeœli będziesz z panem Sullivanem, to ja nie będę ci potrzebna. Zostanę tutaj lub jeœli wolisz,
odwiedzę matkę. - Nie - zaprotestowała Klara. - Ty też musisz poje­cha. Proszę! Nie chcę byd sama. A
prawdopodobnie będę tam jeszcze bardziej samotna niż tutaj. Nikogo tam nie znam. Z wyjštkiem
Freddiego, oczywiœcie. Ale on ma tam własne zajęcia. - No cóż, w takim razie zgoda - odpowiedziała
cicho Harriet. Klara doszła do wniosku, że ta wiadomoœd bardzo podnieciła jej młodš przyjaciółkę.
Biedna Harriet. Taka młodziutka i taka œliczna, a zmuszona do życia w smutku i ubóstwie. Byd może...
Chciałaby... Ale nie potrafiła znaleœd sposobu zainteresowania kogoœ tš dziewczynš. Nie znała nikogo
takiego. % Mary Balogh - Dziękuję. - Uœmiechnęła się do Harriet. Tej nocy leżała w łóżku patrzšc w
sufit; otwarty list przyciskała do piersi. Nie chciała, by Freddie przyjeżdżał do domu. Nie chciała także
jechad do Londynu. Jeœli on przyjedzie, to potem znowu odjedzie. Jeœli ona pojedzie do Londynu, to
potem znowu sama wróci do domu. Poniewczasie uœwiadomiła sobie, że nie jest stworzona do życia
pełnego zmian i niespodzianek. Była stworzona do nudy i monotonii. Nie chciała, by jej uczucia znowu
się rozbudziły. Nie chciała znowu go zobaczyd. I czujšc ucisk w gardle i swędzenie oczu postanowiła
nie płakad. Za nic w œwiecie nie będzie płakad. Dlaczego więc płacze? Gardziła sobš z całego serca.
Rozdział ósmy Frederick natychmiast po przyjeœdzie do miasta pogrš­ży się w wirze rozrywek i
przyjemnoœci, wkraczajšc w swój stary styl życia tak gładko, jakby nigdy go nie porzucał. Jedynym
wyjštkiem było to, że ten œwiat utracił jakby nieco ze swego blasku. Czegoœ mu brakowało, chod
trudno mu to było sprecyzowad. Byd może sprawił to wielki dom, zamiast użytkowanych dotšd
kawalerskich pokoi. Ale przecież dom mógł jedynie poprawid komfort. Więc może był to fakt, że

background image

póœne lato nie jest odpowiedniš porš na przebywanie w mieœcie. Ale przecież zawsze większoœd czasu
spędzał w Londynie, nie baczšc na porę roku. Przedtem nie robiło mu to nigdy żadnej różnicy. Stał się
entuzjastycznym uczestnikiem zakładów i gier w klubach, tak jak poprzednio. Brał udział we
wszystkich interesujšcych grach w karty, zarówno w klubach, jak i domach prywatnych. Interesujšca
gra dla Fredericka oznaczała takš, w której stawki były bardzo wysokie. Do tego spędził kilka nocy z
kobietami z towarzystwa oraz o wiele więcej z chętnymi kurtyzanami. Oprócz tego parę razy w
tygodniu odwiedzał luksusowy burdel. Odrzucił jednak myœl o utrzymaniu stałej kochanki, gdy pewna
? szczególnie uwodzicielska kurtyzana po drugiej spędzonej z nim nocy zapragnęła rozmowy. Jakby
druga noc dała jej prawo do poznania jego duszy. Kobieta była mu potrzebna do wszystkiego, ale na
pewno nie do rozmowy. Urok gry gdzieœ wywietrzał i nie udało się go odnaleœd, mimo że
Frederick goršczkowo gonił od jednej rozrywki do drugiej. Przegrał też zarówno w zakładach, jak i
przy stoliku, chod nie bardzo wysoko. Czasami wygrywał, czasami przegrywał, czego można się zresztš
spodziewad po doœwiadczonym graczu. Ale przegrane były zawsze wyższe i trochę częstsze niż
wygrane. Po kilku tygodniach zdał sobie sprawę, że jest już winien całkiem pokaœnš sumkę. Nie było
to coœ, z czym nie mógłby sobie poradzid. Jego przychody całkowicie wystarczały na pokrycie prze-
granych. Aby zagłuszyd nudę i pustkę upływajšcych dni i nocy, zaczšł pid. Nigdy za dużo, znał bowiem
granicę swych możliwoœci i się jej trzymał. Robił tak zawsze od czasu pijackiej orgii, w której
uczestniczył jako osiemnastolatek, a którš tak ciężko odchorowywał przez kilka dni, że pragnšł
umrzed, byle tylko się to skooczyło. Dostał wtedy nauczkę. Nigdy potem nie wypijał więcej niż dwa
drinki przy jednej okazji. O dziwo, bioršc pod uwagę jego inne wybryki, tego postanowienia stale
dotrzymywał - aż do tej pory. Teraz wypijał trzy, potem cztery drinki, wystar­czajšc iloœd, by mied
dobry nastrój, lecz za mało, by się upid. Ale rankiem budził się często w cudzym łóżku, z
przyprawiajšcym o mdłoœci zapachem perfum, z bólem głowy i niesmakiem w ustach. Nieustannie
myœlał o Klarze. Postšpił niegodnie, a ona o tym wiedziała i wyznała mu to w chwili, gdy robił z siebie
idiotę, mówišc jej, że jš kocha, i nawet niemal w to wierzšc. Znienawidził jš. Z całego serca żałował tej
głupiej decyzji o poœlubieniu Klary. Więzienie dla dłużni- ków byłoby lepszym rozwišzaniem. Ojciec z
pewnoœciš nie pozwoliłby mu tam długo przebywad. Ale więzienie dla dłużników byłoby także lepsze
niż smutek i rozgory­czeni ojca. Nigdy więcej nie chciał widzied żony. Będzie się przed tym bronił tak
długo, jak tylko będzie to możliwe. Będzie musiał wymyœlid jakieœ wymówki, kiedy odwiedzi matkę na
œwięta Bożego Narodzenia. Nie ma zamiaru patrzed Klarze w oczy i widzied w nich wzgardę. Ma
lusterko, które równie dobrze może mu posłużyd do tego celu. A mimo to martwił się o niš. Współczuł
żonie, rozu­miejš jej smutne i samotne życie, i odczuwał niemal œwieży, palšcy gniew na myœl o ojcu
Klary, który zadusił jš niemal swš miłoœciš i uczynił jej życie ciężarem prawie nie do zniesienia. Klara
cieszyła się ich przejażdżkami konnymi bardziej, niż inna kobieta cieszyłaby się z podró­ż po
najweselszych europejskich stolicach. Siedzšc i le­żš na trawie przed letnim domkiem była
szczęœliwsza, niż gdyby jš obdarował bezcennymi klejnotami. Napisała mu, że otwarty powozik był
najwspanialszym prezentem, jaki kiedykolwiek otrzymała. Klara potrzebuje œwieżego powietrza,
słooca i towarzy­stw. Do towarzystwa ma Harriet Pope i wielu zaprzyja­nionych sšsiadów. A czytajšc
jej cotygodniowe listy z satysfakcjš odnotowywał, że jest mu posłuszna. Posłu­szn! Ktoœ taki jak Klara
był posłuszny takiemu komuœ jak on? No tak, jest jej mężem. Ojcu też zawsze była posłuszna, a ten
człowiek nakazywał jej spędzanie życia w cieplarnianej atmosferze. Listy żony były krótkie i ofi­cjaln.
Próbował znaleœd w nich coœ osobistego, ale bez­skuteczni, poza jedynš wzmiankš o powoziku.
Próbował o niej nie myœled. Każde z nich ma własne życie. On ma pienišdze, których tak rozpaczliwie
potrze­bowa, a ona ma godnš szacunku pozycję, którš chciała osišgnšd. Teraz oboje już nic nie sš
sobie dłużni. Pod koniec wrzeœnia zjechał do Londynu lord Archibald Vinney i następnego dnia złożył

background image

wizytę przyjacielowi. - A więc wróciłeœ między ludzi, Freddie, mój chłopcze - powitał go apatycznym,
ospałym tonem, który lubił czasami przybierad. Rozejrzał się po salonie przykładajšc monokl do oka. -
Widzę, że warto poœlubid bogatš kobietę. - Dom jest prezentem œlubnym od mojego ojca -
wytłumaczył Frederick. Lord Archibald rozeœmiał się i pełnym gracji ruchem opadł na fotel. - A jak
tam szczęœliwy pan młody? - zapytał. - Żyje sam, bez swej ukochanej panny młodej? Czyżby życie
małżeoskie okazało się zbyt słodkie? - Miałem w mieœcie sprawy do załatwienia. A dla Klary
wygodniejsze jest życie na wsi. Przyjaciel Fredericka odchylił głowę do tyłu i wybuch­nš œmiechem. -
Sprawy! - zawołał. - Załatwiałeœ pienišdze, prawda? - Miałem trochę szczęœcia - potwierdził
Frederick. Zauważył, że błyszczšcy monokl lorda Archibalda skie­rowa się wprost na niego. - Takie
słowa zawsze oznaczajš, że towarzyszyło temu także sporo niepowodzenia - powiedział lord
Archibald. - Co innego, gdy ma się pod rękš bogatš żonę. Zazdrosz­cz ci, Freddie. Lord Archibald, nie
doœd że był bogaty jak Krezus, to miał odziedziczyd spory spadek. Kršżyły plotki, że jego dziadek od
roku lub dłużej walczy ze œmierciš. Frederick nalał przyjacielowi brandy, a sobie szklankę wody. -
Aha, milczysz. - Lord Archibald uniósł kieliszek na wysokoœd oczu, zanim się z niego napił. - Czyżby
moje uwagi były nie na miejscu, mój chłopcze? Czy uważasz się za żonatego mężczyznę? - Ja jestem
żonatym mężczyznš - poprawił go Frede­ric. - A więc me usta na zawsze pozostanš zamknięte w tym
względzie. A czy miałeœ tę smakowitš panienkę do towarzystwa? - Czyjš miałem? Pannę Pope?! -
Frederick zesztyw­nia. - Oczywiœcie, że nie, Archie. Za kogo ty mnie uważasz? Błyszczšcy monokl
ponownie skierował się ku niemu. - Tylko mi tego nie mów. Żonaty mężczyzna. Nie próbuj mi
wmówid, Freddie, że od czasu powrotu do Londynu żyjesz w celibacie. Sama ta myœl jest przeraża­jšc.
- Wzruszył ramionami. Frederick uœmiechnšł się po raz pierwszy podczas tej wizyty. - Niezupełnie -
powiedział. - Próbowałeœ tych dziew­czš u Anette, Archie? Sš nadzwyczajne. - Musisz mi doradzid
najładniejszš i najlepszš- odparł lord Archibald - a ja po wypróbowaniu jej wdzięków powiem ci, czy
się z tobš zgadzam. Panowie zadzierzgnęli więc na nowo więzy przyjaœni, a lord Archibald dotrzymał
słowa - nie wracał już więcej do tematu małżeostwa. Ale Frederick był lekko zirytowa­n. Wyglšdało na
to, że przyjaciel jest przekonany, iż w małżeostwie Fredericka nie ma nic, co mogłoby go zatrzymad w
domu. Była to zawoalowana i byd może nie zamierzona zniewaga wobec Klary. Frederickowi to się nie
podobało - nie lubił byd obrażany ani poœrednio, ani wprost. Klara zasługuje na lepszš opinię.
Dziesięciokrotnie lepszš. Pewnej nocy, gdy szczęœcie w kartach mu sprzyjało, wypił o wiele za dużo,
ponieważ nawet satysfakcja z wy­grane nie dała mu oczekiwanej radoœci. Ostatecznie upił się tak
bardzo, że trzeba go było odnieœd do domu. Dopiero następnego dnia zorientował się, że przegrał
całš wygranš Mary Balogh i jeszcze więcej. Tak bardzo œle się czuł przez cały dzieo, że wieczorem upił
się znowu. To samo powtórzyło się następnego dnia. Wydawało mu się, że kontynuowanie picia jest
jedynym sposobem, by jako tako utrzymad się w formie. Wreszcie nadszedł taki dzieo, gdy się upił do
nieprzytomnoœci. Po trzech dniach piekła i tortur nadeszła depresja tak głęboka, że nie miał ochoty
nawet podnieœd się z łóżka. Sama myœl o trunkach, kartach czy kobietach przyprawiała go o mdłoœci.
Wszystkie przyjemnoœci życia wydały mu się nic niewarte. Pewnego chłodnego i pochmurnego ranka,
będšcego idealnym odbiciem nastroju Fredericka, lord Archibald wycišgnšł go na przejażdżkę do
parku. W zasięgu wzroku nie było prawie nikogo. - Wszyscy mieli doœd rozumu, by w taki dzieo zo­sta
w domu przy kominku - mruknšł przez zęby Fredde-rick. - Kłopoty w małżeostwie, Freddie? - zapytał
jego przyjaciel po kilku minutach ciszy, tonem przepojonym niezwykłym u niego współczuciem. -
Żałujesz tego? Frederick zaœmiał się krótko. - Przecież nie możesz udawad, że to małżeostwo nie
istnieje - dršżył lord Archibald. - Bo istnieje. Ostrzegam cię, Archie, ani słowa o mojej żonie. Jestem w
takim nastroju, że odpowiedzi mogę udzielid jedynie pięœciš. - Hmm... istnieje, ale nie istnieje. I jeœli
nie da się go zignorowad, drogi chłopcze, to trzeba mu stawid czoło. To chyba w ogóle jedyna

background image

możliwoœd, nie sšdzisz? - Od kiedy to z ciebie taki mędrzec i doradca? -zdziwił się złoœliwie Frederick.
Jego przyjaciel uniósł monokl do oka i przyjrzał się dokładnie dobrze zbudowanej i pewnej siebie
pokojówce, która przechodziła obok nich prowadzšc psa na smyczy. Wydšł usta z uznaniem, a kiedy
na niego zerknęła, dotknšł ronda kapelusza. - Odkšd poczułem chęd ponownego ujrzenia tej małej
złotowłosej dziewczyny do towarzystwa - wyznał. - Jeœli zdecydujesz się na wyjazd do Kentu, Freddie,
to pojadę z tobš. Jako moralne wsparcie. - Tego mi tylko brakuje - zauważył Frederick. -Lubieżny i
rozwišzły arystokrata uwodzšcy damę do to­warzystw mojej żony tuż pod moim nosem. Jeœli tego
dotšd nie zauważyłeœ, to informuję cię, Archie, że to cnotliwa dziewczyna, która w dodatku nie ma
najlepszej opinii o ludziach z naszej sfery. - Dobrze się składa - powiedział lord Archibald. -Sypianie z
chętnymi dziewuchami może się czasem sprzy­krzy, Freddie. Nie znaczy to oczywiœcie, że należy
sypiad z tymi niechętnymi, ale w zmiękczeniu cnotliwego oporu istnieje pewne wyzwanie. A więc, czy
zamierzasz poje­cha do Kentu? - Nie. - Szkoda. - Lord Archibald westchnšł i zwrócił swe
zainteresowanie oraz monokl na zbliżajšcš się ku nim amazonkę, za którš jechał w odpowiedniej
odległoœci chłopiec stajenny. - Jak myœlisz, czy to pięknoœd, czy zwykłe szkaradzieostwo? Stawiam
pięd funtów na to, że jest piękna. - Stoi - zgodził się Frederick. - Moje pięd funtów na to, że jest
paskudna. Kto będzie sędziš? - Honor - odparł przyjaciel. - Nie będę udawał, że widzę pięknoœd, jeœli
ty nie będziesz udawał, że ujrzałeœ szkaradzieostwo. Frederick stracił pięd funtów, natomiast lord
Archibald uzyskał ponure spojrzenie starszego stajennego za przy­tknięci palców do kapelusza i zbyt
długie patrzenie w oczy młodej damy. Frederick pomyœlał, że za nic nie wróci do Ebury Court. Nie ma
powodu, by tam wracad. Nie chce jej więcej widzied. A ona z pewnoœciš też nie chce go oglšdad. A
gdyby pojechał, to jak powinien się zachowad? Jak autokratyczny małżonek? Skruszony mšż? Skrzywił
się na tę myœl. Czarujšcy mšż? Klara przejrzy go na wylot, drugi raz się nie uda. Nie, nie ma sensu
wracad. A jednak przez kilka następnych dni wiele razy przy­pomina sobie słowa
przyjaciela. Wyglšdało na to, że nie da się ignorowad faktu, iż ma żonę. Czy istotnie jedynym
wyjœciem było stawienie czoła temu wszystkiemu? Coœ jeszcze chodziło mu po głowie od pewnego
czasu. Nazwi- sko. Doktor Graham. Zaprzyjaœniony z Douglasem Dan-fordem lekarz, który został
wezwany do Ebury Court, by zbadad Klarę, i wyjechał stamtšd po głoœnej sprzeczce. Frederick nigdy
nie słyszał tego nazwiska, ale też rzadko zasięgał porad lekarskich. Po zaczerpnięciu kilku informacji
szybko się zorientował, że doktor Henry Gra­ha jest jednym z najbardziej znanych i najdroższych
lekarzy w Londynie. Cóż, należało się spodziewad, że dla sir Douglasa Danforda tylko najlepszy będzie
wystarcza- jšco dobry. Frederick zamówił wizytę w gabinecie le- karzš. Doktor Graham z poczštku
niechętnie odniósł się do rozmowy o byłej pacjentce z obcym i nie zwišzanym z niš człowiekiem.
- Powinienem to wyjaœnid od razu - usprawiedliwił się Frederick. - Panna Danford jest teraz paniš
Sullivan. Mojš żonš. Ten fakt oczywiœcie wszystko zmieniał. Frederickowi zaproponowano zajęcie
miejsca w fotelu oraz drinka. Pierwsze przyjšł, za drugie podziękował. - Nie słyszałem o tym, że
wyszła za mšż - powiedział doktor Graham. - Bardzo się cieszę - zapewnił, chod w jego oczach,
taksujšcych goœcia, dało się wyczud cieo niepewnoœci co do wypowiedzianych słów. -
Badał pan kiedyœ mojš żonę w Ebury Court - przy­pomnia mu Frederick. - Interesuje mnie, co pan
wtedy stwierdził. - To było dawno temu - zauważył doktor. - Jeœli nawet, to chciałbym wiedzied. Na
czym właœci­wi polega jej choroba? Doktor zacisnšł usta czujšc nawrót gniewu. - Pan nie znał
Danforda? - zapytał. - Był upartym głupcem, panie Sullivan, chod zaliczałem go niegdyœ do grona
przyjaciół. Bardzo mi było żal jego córki, tej nieszczęsnej dziewczyny. - Dlaczego? - Blada, chuda i
wštła. Czy wcišż jest taka? Danford oddychałby nawet za niš, gdyby tylko mógł. Poza tym robił za niš i
dla niej wszystko. - Z jej słów odniosłem wrażenie, że jš kochał -zauważył Frederick. - Jest taki rodzaj
miłoœci, mój panie, który zabija. To zdumiewajšce, że pani Sullivan jeszcze jest wœród ży­wyc. Musi

background image

mied wybitnie silny organizm. - Czy chce mi pan powiedzied, że właœciwie nic jej nie jest? - zapytał
zdumiony Frederick. - Nie widziałem jej już kilka lat - powiedział doktor Graham. - Niewštpliwie
chorowała podczas pobytu w In­diac. I to ciężko chorowała. Miesišce, a nawet lata, które musiała
spędzid w łóżku, bardzo jš osłabiły. Po powrocie do Anglii można jš było z powrotem postawid na
nogi, chod kosztowałoby to wiele czasu, wysiłku, niewygód, a nawet bólu. To zbrodnia, że nie została
odesłana do Anglii dużo wczeœniej, ale zorientowałem się, że Danford nie zniósłby rozłški z córkš. - A
więc mogła znowu chodzid? - zapytał Frederick. Doktor wzruszył ramionami. - Gdyby chciała - odparł
po chwili. - Gdyby miała motywację i dostatecznie silnš wolę. To nie jest paraliż, Mary Balogh panie
Sullivan. Wyłšcznie osłabienie na skutek trwajšcej latami, wycieoczajšcej choroby. - A teraz? -
Frederick wpatrywał się w lekarza. - Czy może chodzid? - Straciła następne lata, przez co jest jeszcze
słabsza. Poza tym zbliża się już chyba do trzydziestki. - Ma dwadzieœcia szeœd lat - poprawił doktora
Frederick. - Kto to może wiedzied? - zastanawiał się doktor Graham. - Nie mogę postawid diagnozy
pacjentce, której nie widziałem od wielu lat. - Czy zbada jš pan? - zapytał Frederick. - W Ebury
Court? - Doktor Graham zmarszczył brwi. - Panie Sullivan, jestem zajętym człowiekiem, a poza tym
nie wyniosłem stamtšd miłych wspomnieo. Zostałem znie­ważon. Usłyszałem, że chcę zabid córkę
przyjaciela, że chcę jej zadad zbyteczny ból i cierpienie. Lekarz nierad słyszy takie słowami -
Przywiozę jš do miasta - zapewnił Frederick. - Czy przyjmie jš pan, doktorze? Doktor znowu wzruszył
ramionami. - Jeœli pan sobie życzy. Nie jestem tylko pewny, czy pan sam wie, co chciałby ode mnie
usłyszed. Panie Sullivan, ja jestem już œmiertelnie zmęczony ulegajšcymi modzie pacjentkami, które
pragnš usłyszed, że majš tak modnie słabe zdrowie. Sš to zwłaszcza damy, które szu­kaj pretekstu do
spędzania całych dni na sofie i chcš budzid współczucie swym delikatnym wyglšdem. - Chcę, żeby mi
pan powiedział, doktorze, że moja żona może znowu chodzid - powiedział Frederick. -Przyjmę do
wiadomoœci wszystko, co pan powie. Jeœli nie będzie mogła chodzid, to trudno. Ona już się nauczyła
żyd cierpliwie i odważnie ze swym kalectwem. - O, tak - zgodził się doktor. - Pamiętam. Myœlałem
wtedy, jaka to wielka szkoda, że w tej biednej dziewczynie nie ma œladu buntu. - I nadal nie ma -
powiedział Frederick. - Była posłusznš córkš i jest posłusznš żonš, doktorze. Czy pan jš zbada? Doktor
Graham wstał z fotela i wycišgnšł rękę. - Proszę mnie poinformowad, kiedy żona będzie w mieœcie.
Muszę przyznad, że satysfakcjš napawa mnie fakt, iż ma ona męża, który wydaje się bardziej
zatroskany stanem jej zdrowia niż własnš wygodš. Frederick nie był szczególnie zachwycony tym
komple­mente. Czasami miał wrażenie, że jego życie jest jednym wielkim oszustwem. Oszukiwał
nawet wtedy, gdy próbo­wa tego nie czynid. Jeszcze tego samego dnia napisał do żony list, w któ
zapowiedział swój przyjazd do Ebury Court w następ­ny tygodniu oraz zabranie jej wraz z pannš do
towarzy­stw do Londynu dzieo póœniej. Frederick wyglšdał wspaniale, był nieziemsko przystojny i
męski. Rzecz jasna, dobrze pamiętała, że jest przystojny. Myœlała, że idealnie go pamięta. A jednak
przeżyła lekki wstrzšs na ponowny widok ciemnej głębi jego oczu, ciemne­g loku opadajšcego na
czoło, szerokich ramion i klatki piersiowej oraz długich nóg. Zaparło jej dech w piersiach na myœl, że z
tym mężczyznš przeżywała tak intymne chwile, zarówno na jawie, jak i w marzeniach. Twarz miał
poważnš, nie uœmiechał się, był oschły, acz uprzejmy. Czarujšco i oficjalnie uprzejmy w każdym ge­cie
- gdy pochylił się i uniósł jej dłoo do ust, ukłonił się Harriet, zajšł miejsce w fotelu i przyjšł filiżankę
herbaty. Opowiadał o Londynie i panujšcej tam ponurej pogodzie jesiennej. Mówił o swojej podróży i
o wypadku po dro­dz, gdy wywracajšcy się wóz wieœniaka wprowadził stangreta w paroksyzm gniewu
i rozdrażnienia. To doœd zabawne opowiadanie rozœmieszyło zarówno Klarę, jak i Harriet. Mary
Balogh Kochany, czarujšcy Freddie. Ale tym razem nie usiło­wa wywrzed dobrego wrażenia, a jedynie
wypełnid panu­jšc ciszę. Ani razu nie popatrzył jej w oczy. Nawet na Harriet spoglšdał częœciej niż na
niš. A więc nadal się gniewa. Albo wcišż jest zawstydzony i zakłopotany. Gdy z okna salonu

background image

obserwowały jego przyjazd, żało­wał poniewczasie, że nie odesłała Harriet. Byd może gdyby zostali
sami, sprawy ułożyłyby się poręczniej. Albo i nie. Nie mogła jednak znieœd myœli o znalezieniu się z
nim sam na sam i błagała Harriet o pozostanie. - Miałyœmy szczęœcie dziœ rano i zdšżyłyœmy się
prze­jecha powozikiem, zanim zaczęło padad - powiedziała. - Byłyœmy na dworze prawie całš godzinę.
Prawda, Harriet? Harriet skwapliwie poœwiadczyła jej słowa.
- Miło mi to słyszed, madame - powiedział. A więc jeszcze jej nie przebaczył. Nie wrócił do
domu z potrzeby serca. W takim razie dlaczego przyjechał? - Dobrze wyglšdasz - zauważył. - Tak.
Czuję się œwietnie. - Zastanawiała się, czy zauważył, że jej twarz się zaokršgliła, a bladoœd ustšpiła. Czy
wydaje mu się mniej brzydka niż przedtem? Jak gdyby to miało jakieœ znaczenie. - Zabieram cię do
miasta na konsultację lekarskš - poinformował. - Do doktora Grahama. - Doktora
Grahama? - powtórzyła ze zdziwieniem. - Ale ja się dobrze czuję, Freddie. A on ostatnio powiedział
tacie tylko to, że mam żyd spokojnie, unikad chłodu i wysiłków. Nie chcę, by powtórzył ci to samo.
Codzienne spacery sprawiajš mi wielkš przyjemnoœd. - Mimo to - kontynuował - odwiedzisz go,
madame. Tak szybko, jak to tylko możliwe. Czy jesteœ przygotowana na jutrzejszy wyjazd?
- Tak, oczywiœcie - potwierdziła. - Napisałeœ mi, że tak ma byd. -
Byd może wolałby pan, abym ja nie jechała, sir -odezwała się Harriet. Klara wiedziała, że jej
przyjaciółka ponad wszystko pragnie pojechad do Londynu. - Przeciwnie, panno Pope - zaprzeczył. -
Moja żona będzie potrzebowała w mieœcie pani towarzystwa, tak samo jak tutaj. Harriet skinęła
głowš w niemej zgodzie. Klara rozwa­żał nowy pomysł, który właœnie wpadł jej do głowy. No tak,
oczywiœcie. Frederick chce, by doktor Graham jš zbadał i orzekł, czy będzie mogła urodzid dziecko. Bo
przecież pewnego dnia Freddie będzie baronem i zechce mied syna, który zostanie jego dziedzicem. A
ona praw­dopodobni nie będzie mogła mu go dad. Chod nie zdawała sobie sprawy, że miała jakšœ
nadzieję, to jednak poczuła gorzkie rozczarowanie, gdy się zorientowała, że po niemal dwóch
tygodniach pożycia małżeoskiego nie zaszła w cišżę. Nie była pewna, czy zdoła znieœd chłodny
werdykt lekarza, że nigdy nie będzie przy nadziei. Jeszcze bardziej cišżyłaby jej myœl, że Freddie
będzie o tym wiedział. - Harriet - odezwała się - bšdœ tak dobra i pocišgnij za dzwonek, dobrze? Chcę,
żeby Robin zaniósł mnie do pokoju. Już pora przebrad się do kolacji, chyba że chcesz jeszcze
posiedzied z pół godziny, Freddie? - Nie - odparł wstajšc z fotela. - Proszę nie dzwonid, panno Pope. -
Pochylił się nad Klarš i wzišł jš na ręce. Nie spodziewała się tego, chociaż podczas jego pobytu w Ebury
Court sam jš przenosił z miejsca na miejsce. Była zaskoczona i nie zdołała obronid się przed wraże­nie,
jakie wywołał dotyk jego ciała. Objęła go za szyję. Włosy miał teraz znacznie dłuższe. Wyglšdał z nimi
jesz­cz atrakcyjniej. Frederick nie powiedział ani słowa i nie spojrzał na żonę, kiedy niósł jš na górę
schodami tak szybko jak zawsze. Chciała oprzed mu policzek na ramieniu, jaki zwykła była to czynid,
ale nie zrobiła tego. Trzymała głowę odchylonš, jak wtedy, gdy niósł jš Robin. Frederick posadził Klarę
na krzeœle w gotowalni i po­cišgnš za sznur dzwonka wzywajšcego pokojówkę. Za­waha się, jakby
wyczuwajšc, że wyjœcie z pokoju bez słowa będzie zbyt obcesowe. - Freddie - zaczęła. Witaj w domu,
chciała powie­dzie. Cieszę się, że cię widzę. Przebacz mi. Nie przebaœ mi jeszcze, prawda? Chciała, by
zapanowała mię­dz nimi harmonia, chciała zawrzed pokój. Ale nie mogła znaleœd właœciwych słów.
Ich oczy na sekundę się spotkały. Potem Frederick pochylił głowę, pocałował jš chłodno i krótko, nie
rozchy­lajš nawet warg. Wyszedł z pokoju, zanim pojawiła się pokojówka. Obiad i następujšce po nim
dwie godziny upłynęły o wiele przyjemniej, niż się spodziewała. Frederick posta­nowi byd zabawny i
czarujšcy i wspaniale mu się to udało. Nawet Harriet była pod wrażeniem. A mimo to cała atmosfera
była bardzo bezosobowa. Klara z pewnš nostal­gi wróciła myœlami do tygodnia po œlubie, kiedy to
Freddie rozbawiał jš w ten sam sposób, ale trzymał jš przy tym za rękę lub obejmował ramieniem. Nie
mówišc już o uœmiechach, pocałunkach i czułych słówkach, które tak jš irytowały. Gdyby tylko

background image

zdołała wtedy przełknšd irytację i nic nie powiedzied! Ale prawdopodobnie i tak nic by to nie dało.
tak zmęczyłby się po kilku tygodniach tym udawaniem i wyjechał do Londynu. Możliwe, że trochę
póœniej. Ale ta chwila by niewštpliwie nadeszła. Nic by się nie zmie­nił. Może jedynie patrzyłby jej w
oczy i zwracał się po imieniu. Gdy nadeszła pora spoczynku, zaniósł jš do sypialni i wezwał pokojówkę.
Słowem nie wspomniał, czy wróci do niej póœniej. Ale Klara nie spała czekajšc na niego z nadziejš, że
przyjdzie, i zarazem wštpišc w to. Pragnęła go aż do bólu. Chciała go czud przy sobie. Chciała czud jego
ciało, ciepło warg, pragnęła głębokiego intymnego zespolenia. Po kilku długich i samotnych godzinach
w koocu za­padł w sen. Frederick ponad godzinę chodził tam i z powrotem po swej sypialni, zanim
położył się do łóżka i przeleżał bezsennie dalszš godzinę lub dwie. Klara jest jego żonš. Miał pełne
prawo pójœd do niej i jš posišœd. Nigdy nie okazała mu niechęci w tym wzglę­dzi. Przeciwnie, nawet w
noc poœlubnš była pełna pożš­dani i chętna. Po tej nocy jej radoœd i chęd kochania się tylko wzrastała.
Zawsze osišgała pełne zaspokojenie, na­we budził jš w œrodku nocy, żeby się po raz drugi kochad.
Nietrudno było jš zadowolid, ponieważ wychodziła naprzód oczekiwaniom i zawsze okazywała jedynie
za­chwy, niezależnie od tego, gdzie znalazły się jego usta lub ręka. Była całkowicie pozbawiona
zahamowao, czego mógł po niej oczekiwad, tak jak po każdej damie, którš wybrałby na żonę. Nic go
nie powstrzymywało przed pójœciem do Klary. Pragnšł jej, pragnšł niespodziewanie mocno. Nawet
myœl o owych doœwiadczonych kobietach, z którymi sypiał przez ostatnie dwa miesišce, nie zadmiła
faktu, że tej nocy pożšdał własnej żony. Wspomnienie tych wszystkich dziewczšt i kobiet, z którymi
oddawał się miłosnym igraszkom z takim entu­zjazme, zmusiło go do zastanowienia się nad swym
postępowaniem. Na szczęœcie nie jest chory. Wybierał sobie kobiety z daleko posuniętš ostrożnoœciš,
aby unik­nš ryzyka. Ale mimo to miał do zaoferowania żonie jedynie swe zbrukane ciało. Tę jego
częœd, którš dawał innej kobiecie przed dwoma dniami. I jeszcze poprzedniej nocy. I przez wszystkie
noce w cišgu ostatnich dwóch miesięcy. Klara zasługuje na coœ lepszego. Pomijajšc fakt, że nim
gardzi. Rozpoznała w nim łowcę posagu i oszusta, którym był w istocie. Musi go nienawi-; dzid,
chociaż potraktowała go z łagodnš uprzejmoœciš. Od | chwili powrotu doœwiadczał jej łagodnoœci i
pozbawionej ciepła uprzejmoœci. Mimo że bez dyskusji wykonywała wszystkie jego polecenia. Tak,
musi go nienawidzid. Jakże mogłoby byd inaczej? Bóg jeden wie, jak bardzo sam siebie nienawidzi.
Walczył z pożšdaniem, chod trudno mu to przychodzi­ł, jako że nie był do tego przyzwyczajony.
Walczył i wygrał. Kosztem paru godzin snu. Rozdział dziewišty Klara kilkakrotnie przejeżdżała przez
Londyn, ale nig­d nie zatrzymywała się tu na dłużej. Zawsze marzyła, by poznad to miasto, którego
nigdy tak naprawdę nie widziała. A może tęskniła za stylem życia, którego nigdy nie było dane jej
zaznad? Takie myœli przychodziły jej do głowy, kiedy powóz jechał ulicami miasta ku ich domowi.
Wokół tętniło życie, panował nieustanny ruch i hałas. - Och, jakie to cudowne! - zawołała wycišgajšc
szyję, by zobaczyd wszystko, co dało się zobaczyd z okna. -Popatrz, Harriet. Czy widziałaœ kiedyœ coœ
takiego? - Nie - odparła Harriet cicho, chod Klara wiedziała, że przyjaciółka jest tak samo
podekscytowana. - Zawsze mi się wydawało, że Bath jest zatłoczone i ruchliwe, ale w żaden sposób
nie da się tego porównad. - Żadna z pao nie była wczeœniej w Londynie? -zapytał Frederick. - Jedynie
przejazdem - odparła Klara. - Wiele lat temu, kiedy właœnie powróciliœmy z Indii, a ja wcišż byłam
chora. Natomiast Harriet nie była tu w ogóle. - Muszę więc dopilnowad, abyœcie zobaczyły wszyst­k,
co jest warte obejrzenia. Mary Balogh Po raz pierwszy w jego głosie zabrzmiała przyjazna nuta.
Czyżby ta wypowiedœ oznaczała, że zostanš w Lon­dyni dłużej niż dzieo lub dwa? Więc nie będzie to
tylko krótka wizyta u doktora Grahama? Będzie jakieœ zwiedza­ni? Coœ w rodzaju wakacji? Klara
spojrzała na męża i uœmiechnęła się z wahaniem. - Wszystko? - zapytała. - Nic nie zostanie
pominięte, Freddie? - Absolutnie nic. - Na moment, zanim zdšżył odwró­ci wzrok, dostrzegła w jego
oczach zapowiedœ uœmie­ch. Zastanawiała się, co robił w tym mieœcie przez dwa miesišce. Ale nie

background image

miała zamiaru dłużej o tym rozmyœlad. Jej ojciec także tu przyjeżdżał od czasu do czasu na parę
tygodni w interesach. Domyœlała się, co to za interesy, podobnie jak nawet jako dziecko wiedziała,
dlaczego piękna młoda Hinduska, pełnišca w ich domu nieokreœlo­n funkcję służšcej, przyjechała z
nimi do Anglii. Nie miała zamiaru myœled o Freddiem i innych kobie­tac. Od samego poczštku
wiedziała, że nie będzie jej wierny, i podchodziła do tego chłodno i spokojnie. Teraz, gdy jest jego
żonš i zdšżyła go dobrze poznad, stało się to trochę trudniejsze. Myœl, że robi to z innš kobietš,
sprawiała jej przykroœd. Z innymi kobietami. - Czy dom jest ładny? - zapytała go. - Za chwilę sama
zobaczysz - odpowiedział. - Będzie ci się wydawał dużo mniejszy niż Ebury Court, ale mnie się podoba.
Trzypiętrowy dom stał przy ładnym, cichym placyku. Frederick wniósł żonę do wysokiego hallu, z
którego na piętro wiodły dębowe schody. Gdy przedstawiał jej gospo­dyni, ta dygnęła z uœmiechem;
lokaj sztywno skłonił się w pas. - Czy chcesz obejrzed pokoje na parterze? - zapytał Frederick. - Mój
fotel jest w powozie bagażowym - odparła. -Jestem za ciężka, by mnie nosid, Freddie. Nie zważajšc na
te słowa zaniósł jš do pierwszego pokoju po lewej, poleciwszy uprzednio gospodyni, by wskazad
pannie Pope jej pokój. - Salon przyjęd - poinformował Klarę. - Matka wy­brał umeblowanie do
wszystkich pomieszczeo. Jeœli ze­chces cokolwiek zmienid, Klaro, zrób to bez wahania. Ale ona nie
będzie tu przecież mieszkad. Umeblowanie nie ma żadnego znaczenia. A może? Czyżby sugerował, że
będzie tu przez pewien czas przebywała? Mieszkała w Londynie? Będzie mogła pojechad do teatru i
na kon­cert? Jakież by to było cudowne! - O czym myœlisz? - zapytał. - Nie podoba ci się? - Ależ
bardzo - odparła. - Myœlę o tym, że jestem dla ciebie za ciężka, Freddie. - Ważysz tyle co piórko -
zapewnił jš. - No, może półtora piórka. Trochę przybrałaœ na wadze. - Przebywanie na œwieżym
powietrzu zaostrzyło mi apetyt - wytłumaczyła. - Teraz będę musiała uważad, żeby nie zostad
grubasem. - Do tego niebezpieczeostwa jeszcze bardzo długa droga przed tobš - uspokoił jš. -
Wyglšdasz œwietnie. Ten komplement rozgrzał jej krew w żyłach. Dwa mie­sišc temu powiedział jej,
że wyglšda pięknie i że jš kocha. I tamte słowa wcale jej nie poruszyły. Tym razem pochwała z jego ust
brzmiała o wiele bardziej szczerze. - A na policzkach masz rumieoce - dodał po chwili. - Nigdy jeszcze
nie czułam się tak zdrowo. Freddie, czy jesteœ pewien, że musimy zawracad głowę doktorowi
Grahamowi? To całe oglšdanie, osłuchiwanie i opukiwa­ni uważam za kłopotliwe i zawstydzajšce. -
Mimo to pójdziesz do niego na wizytę, Klaro. Wy­szed z salonu i ruszył w stronę gabinetu i biblioteki.
Mówił do niej po imieniu! MARY BALOGH Gabinet był urzšdzony w męskim stylu, chod komfor­tow -
na pierwszy rzut oka wydawało się, że jest tam tylko samo drewno i skóra. I znikoma liczba ksišżek. -
Biblioteka - powiedziała - prawie bez ksišżek. Frederick uœmiechnšł się pod wšsem. - Ksišżki nie sš
mojš mocnš stronš. Będziesz musiała zapełnid te półki, Klaro. Jesteœ zagorzałš czytelniczkš, w dodatku
obdarzonš dobrym smakiem. No tak, ale jeœli ma kupid ksišżki, a potem je przeczy­ta, to przecież musi
przez pewien czas tu pomieszkad. Frederick pokazał żonie jadalnię, w koocu posadził jš w fotelu w
bawialni. Klara rozejrzała się. Pokój był urzš­dzon w tonacji zielonej i złotej. - A teraz napijemy się
herbaty - zakomunikował Fre­deric. - Potem zaniosę cię do twojego pokoju, gdzie będziesz mogła
odpoczšd. Harriet nie zeszła na dół, siedzieli więc sami i to spo­glšdal na siebie, to odwracali wzrok.
Rozmawiali o tym pokoju, o całym domu, o smaku i jakoœci herbaty i smaku ciasta porzeczkowego. -
Freddie - odezwała się w koocu Klara zdobywajšc się na spojrzenie mu prosto w oczy - przebaczyłeœ
mi? - Czy przebaczyłem? - Miał absolutnie puste spojrze­ni. - Nie mam ci czego wybaczad. W koocu
powiedzieœmy sobie prawdę. Prawda zawsze jest lepsza od fałszy­wyc pozorów. Klara kiwnęła głowš i
ponownie zatopiła wzrok w fili­żanc. - Wyjechałeœ. Myœlałam, że jesteœ zły i rozgniewany. - Nasze
małżeostwo, Klaro, niczym się nie różni od tysišca innych - powiedział. - Jest to małżeostwo z
roz­sšdk, odpowiadajšce nam obojgu. Nie musimy jednak byd wrogami tylko dlatego, że nie łšczy nas
miłoœd. Wymuszona bliskoœd mogłaby doprowadzid do wzajemnej wrogoœci, a byłoby szkoda, gdyby

background image

tak się stało. Każde z nas potrzebuje okreœlonej swobody, by żyd własnym życiem. Miesišc miodowy
nigdy nie trwa wiecznie. Byli­my niemšdrzy oczekujšc, że tak będzie. Były to chłodne i rozsšdne słowa.
Nie pasowały do uwodzicielskiego Freddiego. Powiedział dokładnie to, o czym Klara myœlała przed
œlubem. Dlatego, że nie łšczy nas miłoœd. Te słowa nie powinny ranid. W żadnym wypadku, byłaby to
bowiem najwyższa głupota. Te słowa po prostu wyrażajš prawdę. Miłoœd ich nie łšczy. Muszš mied
swobodę, by żyd własnym życiem, ona w Ebury Gourt, on w Londynie. Tak, tego właœnie oczekiwała
od samego poczštku. Przecież powtarzała sobie, że będzie zadowolona, jeœli będzie go miała dla
siebie od czasu do czasu. Nic się więc nie zmieniło. Ale czy aby na pewno? - Nie zgadzasz się ze mnš?
- zapytał. - Uważasz, że jestem zbyt niegodziwy nawet na partnera w formalnym małżeostwie? - Nie.
- Ponownie spojrzała na niego. - Jesteœ moim mężem, Freddie. A poza tym zgadzam się z tobš.
Owszem, tego właœnie oczekiwałam po naszym małżeo­stwi. Nie pragnęłam tego, o czym
prawdopodobnie mylisz. - No cóż, w takim razie w porzšdku. - Odstawił fili­żank ze spodeczkiem i
wstał. - Sprawa ta została wyjaœ­nion ku naszemu obopólnemu zadowoleniu. Uważam, że równie
dobrze możemy rozwišzad następnš. Czy nadal będzie to prawdziwe małżeostwo, gdy od czasu do
czasu będziemy wspólnie przebywad pod jednym dachem? Czy też nie? Jakie masz zdanie na ten
temat? - To jest małżeostwo, Freddie - odparła. - Jestem twojš żonš. Pochylił się, by wzišd jš na ręce. -
œwietnie - stwierdził. - Ja również jestem tego zdania. Klara objęła męża za szyję i zamknęła oczy.
Czuła się jednoczeœnie szczęœliwa i spięta. A więc stanęło na tym, że to małżeostwo będzie dokładnie
takie, jak je sobie wyobrażała i jakiego pragnęła. Będš spędzali trochę cza­s i to w ten sposób, w jaki
powinien żyd mšż z żonš. Będš również takie chwile, straszliwie się dłużšce, które ona i Freddie spędzš
oddzielnie, kiedy będš nadal ko­munikowa się za pomocš krótkich, cotygodniowych listów. I to
powinno wystarczyd. To będzie musiało wystarczyd. - Jesteœ zmęczona? - zapytał. - Uhm...
Troszeczkę - przyznała otwierajšc oczy. - W takim razie musisz trochę odpoczšd. - Otworzył drzwi do
sypialni Klary, przytulnego pokoju urzšdzonego w różnych odcieniach niebieskiego. Frederick położył
żo­n na łóżku, œcišgnšł pantofelki i wsunšł poduszkę pod jej plecy. - Wydam polecenia, by nie
niepokojono cię przez najbliższš godzinę. - W takim razie spóœnię się na kolację - zauważyła
uœmiechajšc się. - Kolacja może zaczekad - zapewnił jš. Klara nagle uœwiadomiła sobie, że bardzo go
lubi. I że tęskniła za nim o wiele bardziej, niż była skłonna przy­zna; brakowało jej towarzystwa
Freddiego i jego troski ojej wygodę. Dobrze było znowu byd z nim. Miała tylko nadzieję, że potrwa to
dłużej niż dzieo lub dwa. Wycišg­nęł do niego rękę. - Dziękuję ci, Freddie. Uniósł jej rękę do ust,
ucałował wnętrze dłoni i zacisnšł na niej palce gestem, który był szczególnie serdeczny. Potem okrył
żonę watowanš kapš aż po brodę. - œpij dobrze, moja ko... - Urwał i uœmiechnšł się smutno. - œpij
dobrze, Klaro - powtórzył. Gdy wychodził, uœmiechała się; potem zamknęła oczy czujšc, jak coœ œciska
jš w gardle. Doktor Graham przyszedł następnego dnia po południu, o wiele szybciej niż Frederick
mógłby się spodziewad po tak uznanej sławie w dziedzinie medycyny. W zwišzku z tym posłał do lorda
Archibalda posłaoca z wiadomoœciš, że nie będzie mógł odbyd z nim zaplanowanej popołudnio­we
przejażdżki. Frederick wiedział, że Klara jest zaniepokojona ko­niecznœciš poddania się badaniu, chod
niewiele o tym mówiła. Przypuszczał, że kobieta tak skromna z tru­dnœciš zezwala na dotykanie jej i
oglšdanie przez le­karz. Do czasu nadejœcia doktora dotrzymywał żonie towarzystwa, opowiadajšc jej
i pannie Pope o miejscach i budynkach londyoskich, które zamierza im pokazad w cišgu najbliższych
dni. Ale Klara rzadko się uœmiecha­ł; podejrzewał, że niewiele do niej dotarło z tego, co opowiadał.
Kiedy oznajmiono przybycie doktora, Frederick zaniósł żonę do sypialni i tam jš zostawił, pełnš
napięcia i nie­szczœliwš, pod opiekš przyjaciółki. - Będę na dole w bibliotece - powiedział przed
ode­œciem, pochylajšc się nad niš z uœmiechem. - Przynaj­mnie nie stracę wiele czasu na wybieranie
ksišżki. Klara uœmiechnęła się słabiutko i z obawš w oczach spojrzała na doktora Grahama, który

background image

otwierał właœnie ustawionš na stoliku obok łóżka wielkš torbę z czarnej skóry. Frederickowi bardzo
było żal Klary, kiedy usiadł za biurkiem w bibliotece, nawet nie próbujšc sięgnšd po jakšœ ksišżkę. Była
przed chwilš taka blada jak dawniej. Frede­ric był zaskakujšco zadowolony z tego, że znów sš razem.
Przecież ani trochę nie wyładniała; nawet kilka dodatkowych kilogramów i lekki rumieniec na
policzkach nie uczyniły z niej nagle pięknoœci. Przez ostatnie dwa dni próbował patrzed na niš
obiektywnie i tak właœnie jš postrzegał. Nie było też w Klarze pod dostatkiem wital- MARY BALOGH
noœci, mogšcej zatuszowad brak urody. Jedynie cichy rozsšdek i spokojna łagodnoœd. Sam nie
wiedział, dlaczego jest mu z niš dobrze. Nawet w łóżku poprzedniej nocy było mu z niš dobrze, chod
także nie wiedział dlaczego. Doœd niechętnie po­czyni pewne porównania z najbardziej
satysfakcjonujš- cymi partnerkami z ubiegłych dwóch miesięcy. Powolne, ostrożne kochanie się z
Klarš powinno byd o wiele gorsze i nudniejsze, ale nie było. Byd może dlatego, że z niš zawsze się
starał, by dad jej maksimum zadowolenia, podczas gdy z innymi kobietami zazwyczaj koncentrował
się na własnej przyjemnoœci. Czyżby z natury nie był samolubem? Zaœmiał się w duchu ze swego
niezwykłego i nieprawdziwego wize­runk. Nie, to nie w tym rzecz. Prawdopodobnie próbował jedynie
zagłuszyd w sobie poczucie winy. Zadowolid żonę w łóżku i postarad się, by zapomniała o
niesprawiedliwo­ci i krzywdzie, jakš jej wyrzšdził. Cóż, wypadało się tylko cieszyd, że udało im się
porozmawiad, wyjaœnid pewne sprawy i zawrzed ponownie pokój, chod nie całko­wit. W gruncie
rzeczy wszystko ułożyło się pomyœlnie. Przez większoœd czasu będš żyd osobno, a ich krótkie
spotkania stanš się przyjemnym interludium. Czegóż wię­ce mógłby chcied od zwišzku małżeoskiego?
To konkretne interludium zamierzał trochę przedłużyd. Pokazanie Londynu żonie sprawi mu sporš
radoœd, a wspólne wyprawy wniosš trochę życia w nudę, jakiej doœwiadczał od dwóch miesięcy.
Zmarszczył czoło, uœwia­damiajš sobie, o czym właœnie pomyœlał. Nuda? Jego ulubiony styl życia? No,
w każdym razie na pewno będzie się dobrze bawił obwożšc Klarę po mieœcie i pokazujšc jej wszystko,
co warto zobaczyd. I z radoœciš będzie ponownie z niš dzielił łoże przez pewien czas. Obce pokoje,
silne perfumy i wyszukane akty seksualne mogš człowieka œmiertelnie zmęczyd. W skromnej
niewinnoœci i braku doœwiadczenia jest coœ pocišgajšcego i podniecajš­ceg. Przypuszczał, że zostanie
wezwany na górę natychmiast po zakooczeniu badania, i zaskoczył go widok doktora w bibliotece.
Frederick wstał z fotela i zdziwiony uniósł brwi. - Wyglšda na to, że pani Sullivan nie jest wielkš
zwolenniczkš lekarzy - powiedział doktor Graham. -Odniosłem wyraœne wrażenie, że chciała mnie
posład do wszystkich diabłów. Większoœd modnych dam wprost mnie uwielbia, zwłaszcza gdy
znajduję u nich ciężkie dolegliwoœci i przepisuję im lekarstwa o dœwięcznych i skomplikowanych
nazwach. - Czy podobnš diagnozę może pan postawid mojej żonie? - zapytał Frederick. - W żadnym
wypadku - odparł doktor sadowišc się w drugim fotelu i przyjmujšc proponowanego drinka. Fre­deric
sobie nalał czystš wodę. - Nie widzę żadnego pogorszenia od czasu, gdy widziałem japo raz ostatni.
Jak już panu wspomniałem, paoska żona musi mied niespożyte siły. Wyglšda na to, że całkowicie
wyleczyła się z tej dziecięcej choroby, która zabiłaby większoœd kobiet lub na zawsze zaważyła na ich
zdrowiu. I w istocie, ta choroba zabiła jej matkę. Frederickowi nagle zabrakło tchu. - A jej nogi? -
zapytał. - Czy istnieje możliwoœd, że kiedykolwiek będzie mogła chodzid? - Ależ oczywiœcie - zapewnił
go doktor Graham. -Chod po tylu latach będzie to długi i powolny proces. I przypuszczalnie bolesny. Z
pewnoœciš też dokuczliwy. Ale krótko mówišc, panie Sullivan, jeœli paoska żona będzie chciała
chodzid, to nic nie jest w stanie jej w tym przeszkodzid. - Jak ona zareagowała na tę wiadomoœd? -
spytał Frederick. Doktor zmarszczył brwi. - Nic jej nie powiedziałem. Decyzja o tym, co należy jej
powiedzied, należy do pana. Czy powinna usłyszed, że ma delikatne zdrowie, tak jak postanowił jej
ojciec? Czy też powinna wiedzied, że jeœli chce, to może zaczšd walkę o całkowity powrót do
normalnego życia? - I ja mam podjšd decyzję? - zapytał zdumiony Fre­deric zatrzymujšc w połowie

background image

drogi do ust szklankę z wo­d. - A niech to diabli! Czy to możliwe, że mamy takš władzę nad
kobietami? - Krótko mówišc, tak - odrzekł doktor Graham. -Danford wybrał swojš metodę i w
konsekwencji jego córka stała się taka, jaka jest. - Byd może należałoby dad kobietom trochę więcej
możliwoœci wpływania na ich losy. Albo przynajmniej kobiecie, która jest pod mojš całkowitš kontrolš.
Powiem żonie dokładnie słowo w słowo to, co pan mi zakomuni- kował, doktorze.
Doktor Graham dopił drinka i wstał z fotela. - Panie Sullivan, gdyby było więcej mężczyzn
podo­bnyc do pana, byd może kobiety zaczęłyby uważad, że słabowite zdrowie nie jest tak modne, i
byd może mężczyœni tacy jak ja mogliby poœwięcid swój czas i zdol­nœci tym, którzy sš naprawdę
chorzy. Muszę jednak przyznad, że nie znam nikogo, kto byłby ekspertem od nauki chodzenia dla
osoby, która nie chodziła od dziecka. Obawiam się, że jeœli paoska małżonka postanowi podjšd ten
trud, to jedynie zdrowy rozsšdek i determinacja zdo­łaj jej w tym dopomóc.
Frederick pokiwał głowš i odprowadził doktora do| drzwi. -
Jestem wdzięczny, że zechciał się pan pofatygowad - powiedział. - Zwłaszcza że pacjentka cieszy się
znako-mitym zdrowiem. Mam nadzieję, że już nigdy nie będę zmuszony pana do niej wzywad,
doktorze. Doktor Graham uœcisnšł mu dłoo i uœmiechnšł się. - W taki sposób nigdy bym
nie zarobił na chleb. Frederick odpowiedział mu uœmiechem. Klara lekko drżšcš dłoniš chwyciła
podanš jej przez Harriet szklankę wody. - Bogu dzięki, że już po wszystkim. - Westchnęła. -Cóż to za
dziwny, milczšcy człowiek. Pamiętałam, że był taki sam, kiedy ojciec krzyczał na niego w Ebury Court.
Ciekawe, czy to badanie wystarczy Freddiemu. I w ogóle zastanawia mnie, dlaczego właœciwie wpadł
na taki po­mys? Ta myœl dręczyła jš już od kilku dni. Czyżby myœlał, że jest ciężko chora, ponieważ nie
może chodzid? A może uważał, że wcale nie jest chora, tylko udaje? Ostatecznie odrzuciła
przekonanie, że Freddie chciałby się dowiedzied, czy jest zdolna urodzid mu dziedzica; doktor w ogóle
nie zbadał jej pod tym kštem. Czy Freddie wstydzi się tego, że ona nie może chodzid? Czy wstydzi się
żony kaleki? Nie, to idiotyczny pomysł. I tak nie ma w niej nic, co mogłoby napawad go dumš więc nie
ma dla niego znaczenia, czy może chodzid, czy nie. Doktor nic nie powiedział, a ona o nic nie zapytała.
- Myœlisz, że coœ nie jest ze mnš w porzšdku? - spytała Harriet. - To znaczy, poza tym wszystkim, co
jest oczy­wist. - Doktor Graham przybierze poważnš minę, zakomu­nikuj panu Sullivanowi to, o czym
od dawna dobrze wiesz, i odbierze swe słone honorarium - odpowiedziała Harriet. - Nie powinnaœ się
przejmowad takimi głupstwa­m, Klaro. - Cóż ja bym poczęła bez twego zdrowego rozsšdku, Harriet! -
zawołała Klara ze œmiechem. W rym momencie otworzyły się drzwi i uœmiech zgasł Mary Balogh na
jej ustach, ustępujšc miejsca obawie. Freddie miał bardzo poważnš minę. - Panno Pope, jeœli pani ma
ochotę, to proszę już zejœd na dół na herbatę i odprężyd się - powiedział. - Niedługo przyłšczymy się
do pani. Po wyjœciu Harriet Klara z jeszcze większš obawš obserwowała męża niespokojnym
wzrokiem. Freddie usiadł na brzegu łóżka i ujšł jej dłoo w obie ręce. - Co mi jest? - zapytała. - Czy to
jakieœ pozostałoœci po tej dziecięcej chorobie, Freddie? Czy to jej nawrót? Ale ja przecież czuję się tak
dobrze. - I nie ma się co dziwid - odparł œciskajšc jej dłoo. -Doktor Graham stwierdził, że jesteœ
absolutnie zdrowa, Klaro. - Mogłam ci to samo powiedzied za darmo, gdybyœ mnie tylko zapytał. -
Powiedziałem: absolutnie - powtórzył. - Masz bar­dz słabe nogi, Klaro, ponieważ nie używałaœ ich od
dziecka. I nie ma żadnego innego powodu, dla którego nie mogłabyd znowu chodzid. Och, nie. Już
dawno temu nakazała sobie porzucenie wszelkich nadziei. Nauczyła się żyd z tym kalectwem,
za­akceptował je i się przystosowała. Ta wiadomoœd nie jest jej potrzebna. Nie od Freddiego, który
nie wie nic o niej, nic o jej marzeniach i nadziejach, których musiała się pozbyd w obawie o utratę
zmysłów i zdrowego rozsšdku. - Przestao - szepnęła. - Możesz chodzid. - Mocniej œcisnšł jej dłoo. -
Będzie to długi, powolny i trudny proces, ale możesz to osišgnšd. Jeœli tylko będziesz tego chcied. -
Tatuœ mówił, że nigdy nie powinnam się męczyd -powiedziała. - Twierdził, że jeœli będę podejmowad

background image

wysi­łe, to osłabnę i nastšpi nawrót choroby. Doktor Graham to właœnie wtedy powiedział, Freddie.
Dlaczego teraz zmienił zdanie? ^\ ', Frederick zastanawiał się przez chwilę,
zanim jej odpo­wiedzia. - To było kilka lat temu. Doktor stwierdził, że od tamtej pory twoje zdrowie
polepszyło się do tego stopnia, że nie grozi ci żadne niebezpieczeostwo. Możesz chodzid, jeœli
będziesz tego chciała. Chodzid. Klara zamknęła oczy. I taoczyd. Była to pierwsza idiotyczna myœl, jaka
jej przyszła do głowy. Kilka tygodni temu na wieczorze towarzyskim przypatry­wał się taoczšcym
znajomym z sšsiedztwa i goršco za­pragnęł chod chwilę wyjœd ze swej cielesnej powłoki, opuœcid mdłe
ciało i zataoczyd wraz z nimi. Taniec jest chyba czymœ najcudowniejszym na œwiecie. - Nie płacz -
poprosił jš cicho. Czyżby płakała? Kiedy otworzyła oczy, były wilgotne. - Nie mogę, Freddie. Nie mogę
nawet poruszyd noga­m. - Trzeba na to trochę czasu - uspokoił jš. - I wysiłku. - I przypuszczalnie
wszystko będzie na próżno -stwierdziła z goryczš. - Czy dlatego mnie tu przywiozłeœ, Freddie? Czy to
właœnie miałeœ nadzieję usłyszed? - Tak - potwierdził. - Ale dlaczego? - zapytała. - Jakie to ma dla
ciebie znaczenie, czy ja chodzę, czy też nie? - Słuchała swych stów z pewnym zaskoczeniem. Dlaczego
po prostu nie powiedziała, że mu dziękuje? Przecież powinna mu byd wdzięczna. Bez niego mogłaby
się nigdy nie dowiedzied, że stan jej zdrowia uległ poprawie od tamtych czasów. - Jesteœ mojš żonš -
odparł. Na dodatek ułomnš. Niepełnym człowiekiem. Obrazš dla jego urody i siły. Piękny i bestia.
Wiedziała, że jest niesprawiedliwa, ale wpadła w panikę. - Czy to po to, by uratowad swe sumienie? -
zapytała. - Czujesz się lepiej wyrzšdzajšc mi przysługę, która może się w koocu okazad niedœwiedziš
przysługš? Mary Balogh Miała ochotę odgryœd sobie język. Słyszała jeszcze echo własnych słów w
ciszy pokoju. Dlaczego to powiedziała? Przecież wcale tak nie myœli. Wyglšdało na to, że
wypo­wiedział słowa, zanim zdšżyła się nad nimi zastanowid. Czy mogła mu to zrobid po raz drugi i w
dodatku tym razem bez cienia jego winy? Frederick wstał. - Decyzja należy do ciebie, madame -
powiedział. -Doktor niezbicie twierdzi, że możesz to uzyskad jedy­ni dzięki sile woli. Twojej woli, nie
mojej. Tego aku­ra nie mogę ci polecid ani nakazad. Wszystko zależy jedynie od ciebie. Mnie to nie
dotyczy. Niezależnie od tego, czy będziesz chodzid, czy nie, moje życie nie ulegnie zmianie. Dobrze. A
więc odpłacił jej pięknym za nadobne. Sš kwita. Chciała mu podziękowad za troskę i zorganizo­wani
wizyty doktora, ale nie mogła wydobyd z siebie słowa. - Pora już zejœd na herbatę. - Fredderick
pochylił się nad niš. - Jestem trochę zmęczona - odparła. - Chyba zostanę w łóżku, Freddie. Ale mšż
wzišł jš na ręce. - Decyzja o tym, czy będziesz chodzid, należy do ciebie, madame. Ale o tym, czy
będziesz zdrowa, czy nie, ja będę decydował. Nie pozwolę, byœ została całkowitš inwalidkš.
Obejmujšc go za szyję pomyœlała, że zabrzmiało to jak wypowiedzenie wojny. Czy kiedykolwiek stanie
na no­gac? Czy to naprawdę możliwe? Czy pewnego dnia będzie mogła iœd obok niego? Jechad konno
obok niego? Zataoczyd z nim? Pokusa, by w to uwierzyd, była niemal nieodparta. Westchnęła
obserwujšc mocno zaciœnięte w upartym grymasie usta męża. Byd może pewnego dnia nauczy się
również trzymad na wodzy swš skłonnoœd do agresji wobec innych, kiedy czuje się zagrożona,
skrzywdzona lub przestraszona. Nie podejrzewała się o takš reakcję, chod może jš usprawied­liwi
działaniem w samoobronie. A poza tym jak dotšd zachowywała się w ten sposób jedynie wobec
Freddiego. Może dlatego, że czuje się mniej od niego warta? Kiedy Freddie otworzył drzwi do salonu,
ponownie głęboko westchnęła, po czym na widok goœcia zmusiła się do uœmiechu. Rozdział dziesišty
Kiedy zaanonsowano przybycie goœcia, Harriet samot­ni siedziała w salonie i zastanawiała się, jakiej
odpo należy udzielid czekajšcemu lokajowi. Nie wie­dział przecież, jak długo pan Sullivan będzie
przeby z Klarš na górze, zanim zniesie jš do salonu. Z dru­gie jednak strony doœd często sama
przyjmowała go­ci, zarówno w Bath, jak i w Ebury Court. A poza tym znała już lorda Archibalda
Vinneya. Był obecny na œlu­bi Klary - wysoki dżentelmen o arystokratycznym wy, bez żenady
używajšcy monokla w celu onie­mielenia oglšdanej osoby i przypatrujšcy się Harriet w chwili, gdy pan

background image

Lesley Sullivan dokonywał ich wza­jemne prezentacji. Było to przenikliwe, ostre spojrze, które
przewiercało jš na wylot. Spojrzenie srebr­neg, dużego oka. Mogłaby przysišc, że miał srebrne oczy. -
Proszę wprowadzid jego lordowskš moœd - poleciła lokajowi, po czym wstała dokładajšc wszelkich
starao, by wyglšdad tak majestatycznie, jak mogła wyglšdad młoda dziewczyna ze zubożałej rodziny,
utrzymujšca się z posa­d damy do towarzystwa. Przypomniała sobie również, że lord Archibald jest
niezwykle atrakcyjnym mężczyznš. Zapamiętała także okazywane jej przez niego zainteresowanie. Ale
Harriet była osobš mocno stojšcš na ziemi i bardzo dobrze rozu­miał powody owego zainteresowania.
Gdyby była pannš Pope z dziesięcioma tysišcami dochodu rocznie i z tytu­łe arystokratycznym, byd
może sprawy wyglšdałyby inaczej. Ale nie była. Lord Archibald wkroczył do salonu przybierajšc pozę
wystudiowanego zaskoczenia i bawišc się monoklem, po czym złożył jej elegancki ukłon. - Ooo,
panna Pope - powiedział. - Cóż za nieoczeki­wan przyjemnoœd. Harriet dygnęła. O tak, niewštpliwie
nie myliła się, zapamiętujšc go jako atrakcyjnego mężczyznę. Nie jest tak uderzajšco przystojny jak
pan Sullivan, ale co najmniej dziesięd razy bardziej atrakcyjny. Przynajmniej w jej oczach. Był ubrany
modnie i elegancko - miał na sobie zielony żakiet, bufiaste spodnie i lœnišce buty do kolan z białymi
czubkami; sprawiał wrażenie człowieka nie przywišzujšcego specjalnej wagi do wyglšdu, jakby
do­biera ubrania na chybił trafił, a one jedynie przez przy­pade wspaniale na nim leżały i znakomicie
ze sobš harmonizowały. - Pan i pani Sullivan lada chwila się tu pojawiš, milordzie - poinformowała go
Harriet. - Coœ ich zatrzy­mał w pokojach na górze. -? Doprawdy? - zapytał wznoszšc brwi i
przykładajšc monokl do oka. - Jakież to czarujšce. Zaczynam niemal zazdroœcid memu przyjacielowi. -
Czy zechce pan spoczšd, milordzie? - Harriet wska­zał fotel. Dopiero gdy usiadła i spojrzała mu w oczy,
przygotowana do uprzejmej konwersacji, dotarło do niej, co miał na myœli. Poczuła palšcy rumieniec
na policzkach i przez chwilę nie mogła sobie przypomnied, , jaka właœciwie jest pogoda, by móc jš
skomentowad w rozmowie. Lord Archibald ponownie przyłożył
monokl do oka. - Jak uroczo się pani rumieni, panno Pope - zauwa- żył. - Niektórym damom nie udaje
się zaczerwienid tak, by nie mied równoczeœnie czerwonych plam na szyi i, ehm, dekolcie. Pani się
jednak do nich nie zalicza, Gratuluję. W ostatniej chwili ugryzła się w język, by nie powie­dzie:
dziękuję. - Jaki dziœ ładny dzieo mamy, nieprawdaż, milordzie? - zagaiła. - Powietrze jest œwieże i
orzeœwiajšce. - Wiatr jest doœd chłodny. - Owszem, zgadza się, ale słooce mocno œwieci. -
Tylko wtedy, gdy nie skrywa się za chmurami. ?- Tak - zgodziła się. - W takim razie jest to ładny; dzieo.
Harriet oderwała wzrok od krawata lorda Archibalda i przeniosła go na jego twarz. Przekonała się
wtedy, że znowu tak się jej przyglšda, jakby przez jej twarz widział włosy z tyłu głowy. O Boże, jak
łatwo wpadła w pułapkę! On sobie z niej żartuje. Z małej prowincjonalnej gšski. Wyprostowała plecy.
* - Spodziewam się, że znalazł pan ciotkę w dobrym zdrowiu w Bath, milordzie? - spytała. - Ona ma
zbyt zły charakter, by zachorowad - odparł. - I jest za bardzo uparta, by umrzed, chod ma już
osiem­dziesištk. A może nawet dziewięcdziesištkę? Nigdy nie jestem pewien. Przeżyje całš swojš i
mojš generację, panno Pope, a w dodatku uprzykrzy życie dalszemu po- . koleniu. - Ooo - mruknęła
Harriet. Takie wypowiedzi o ciot­c wydały się jej pozbawione szacunku. Zupełnie nie wiedziała, co ma
powiedzied. - Cieszę się, że jest zdrowa. W jego œwidrujšcym spojrzeniu dostrzegła cieo rozba­wieni.
A więc on się z niej naigrawa! Bawi się niš jak zabawkš. Dumnie uniosła podbródek. - Wyczerpaliœmy
już temat pogody - powiedział lord Archibald. - A także poruszyliœmy temat zdrowia. Co więc nam
jeszcze zostało, panno Pope? Moda? - Obawiam się, że niewiele wiem na ten temat -odparła. - Całe
życie spędzałam daleko od miasta. - Nie mówišc o tym, że nigdy nie miała dosyd pieniędzy, by móc
sobie pozwolid na modny strój. Obrzucił jš od stóp do głów badawczym spojrzeniem, chod, co
stwierdziła z niejakš ulgš, tym razem nie przy­łoży monokla. - Uważam za bezsporny fakt, panno
Pope, że uroda jest ważniejsza od mody. Niektóre damy w ogóle nie muszš byd modne. Harriet

background image

ponownie oblała się rumieocem. Chod komple­men nie był bezpoœredni, to jednak jego wzrok
zarówno się naœmiewał, jak i podziwiał jš. Nagle przyszło jej do głowy, że potrzebuje przyzwoitkk Nie
powinna była go przyjšd mimo przekonania, że Klara i pan Sullivan nieba­we pokażš się w salonie. Ale
przecież była tylko damš do towarzystwa, a one nie potrzebujš obecnoœci przy-zwoitki. - A więc
odgrywa tu pani dziwnš rolę wobec pa­r, która kontynuuje swój miesišc miodowy - orzekł lord
Archibald. - Niefortunna trzecia osoba w pas de deux. - Nie jestem nikim w tym rodzaju, milordzie -
odparła z oburzeniem. - Moim zadaniem jest dotrzymywanie to­warzystw pani Sullivan, gdy tylko
tego zapragnie. - Ale akurat w tej chwili nie pragnie - zauważył -skoro jest... ehm, zajęta z mężem na
górze. Cóż, ma raczej zły gust, panno Pope. Pani jest o wiele ładniejsza od Freddiego. Niektóre
komentarze nie nadajš się do konwersacji, ponieważ nie da się na nie odpowiedzied. Harriet nie
odpowiedziała. - Czwórka jest o wiele szczęœliwszš liczbš - cišgnšł. - Oferuję więc mojš osobę w
charakterze czwartego, panno Pope, aby wyzwolid paniš od haniebnej pozycji œtej trzeciej". Chwilami
trudno jej było zrozumied, o czym właœciwie on mówi. Czy proponuje jej swe towarzystwo w
Londy­ni? Ten pomysł wydał się Harriet niezwykle pocišgajšcy, nawet jeœli nie odpowiadał jej sposób,
w jaki lord się z niej naigrawał i wywoływał w niej poczucie, że jest prowin-cjuszkš. Ale marzyła o tym,
by zobaczyd Londyn, by zakosztowad modnego stylu życia, o którym do tej pory mogła jedynie œnid. A
móc tego doœwiadczyd w takim towarzystwie... Samego lorda. Spadkobiercy ksišżęcego tytułu.
Harriet uniosła się z fotela. - Zadzwonię po herbatę, milordzie. Czy życzy pan sobie, bym poszła na
górę i poinformowała pana Sullivana o paoskiej wizycie? - Ruszyła do drzwi. Lord Archibald wstał
również i podniósł monokl do! oka. - Byd może powinna pani. Trzeba pani wiedzied, że cieszę się
reputacjš pożeracza nie pilnowanych kobiet w cišgu dziesięciu minut spędzonych z nimi sam na sam.
A szczególnie pięknych kobiet. Cóż to za dziwny człowiek! Harriet znowu spiekła raka. Niewštpliwie
zasługuje na reputację człowieka dopro-wadzajšcego nie pilnowane przez nikogo kobiety do czer-
wienienia się w regularnych pięciominutowych odstępach.\ Właœciwie nie należy do idealnych
dżentelmenów. Ponów-nie odwróciła się do drzwi i poczuła niezmiernš ulgę, gdy otworzyły się z
drugiej strony i jej chlebodawcy zjawili; się w pokoju. Gdy dokonywano uprzejmoœci powitalnych,
Harriet zadzwoniła po herbatę i usiadła, tym razem jak najdalej od lorda Archibalda. Po herbacie
Frederick wyszedł z domu wraz z przyja­ciele. Zjedli kolację u White'a w towarzystwie kilku
znajomych, po czym przesiedzieli wspólnie kilka godzin rozmawiajšc i pijšc - Frederick pił wyłšcznie
wodę i ka­w. Męskie towarzystwo oraz znajomš atmosferę powitał z pewnym ukontentowaniem.
Czasami towarzystwo ko­bie może byd przytłaczajšce. Uœwiadomił sobie, że spędził z żonš zaledwie
dwa dni. Popełnił błšd. Trzeba było zostawid sprawy ich włas­nem biegowi. Widocznie Klara czuła się
szczęœliwa pędzšc pozornie nudne życie w Ebury Court, a on cieszył się swym kawalerskim stylem
życia, który zawsze mu odpowiadał. Błędem okazała się myœl, że byd może wy­rzšdz jej przysługę i
uprzejmoœd. Ona nie pragnie takiej dobroci. Zrobił to z poczucia winy. To jej słowa, które
doprowadziły go do szewskiej pasji. Frederick wcale tak nie uważał, ale skšd może mied pewnoœd?
Byd może Klara ma rację? A niech to wszystko szlag trafi, pomyœlał przyłšczajšc się do ogólnego
wybuchu œmiechu, wywołanego jakimœ nieprzyzwoitym dowcipem któregoœ z kolegów, i sam
opowiedział inny. Niech to wszystko szlag trafi, cokolwiek owo œto" oznacza, i do diabła z niš. Póœniej
zabrał lorda Archibalda do Anette. - Jesteœ w ponurym nastroju, Freddie - zauważył w drodze lord
Archibald. - Przez cały wieczór byłeœ zachmurzony. - A co mam robid według ciebie? œ zapytał
Frederick z irytacjš. - Bez przerwy przybierad błogi i głupi uœmiech? Lord Archibald wybuchnšł
œmiechem. - Wyglšda na to, że konfrontacja okazała się porażkš. Jak długo zamierzasz jš tu trzymad,
Freddie? Mam nadzie­j, że wystarczajšco długo, bym zdšżył zawrzed bliższš znajomoœd z tš pannš do
towarzystwa. Ona się tak cudow­ni czerwieni, co sprawia mi niesamowitš przyjemnoœd. Myœlisz, że

background image

dojrzała do zerwania, Freddie? - Po moim trupie - odparł Frederick. Lord Archibald obracał w palcach
monokl, ale nie przyłożył go do oka. - Sam jesteœ zainteresowany, mój stary? - zapytał. Frederick
zatrzymał się nagle. - Słuchaj, Archie - zaczšł. - Jeœli masz ochotę zarobid w nos, to jesteœ na
najlepszej drodze. Wydaje mi się, że tę sprawę omówiliœmy już dostatecznie jasno. - Cóż, ale czasami
można zmienid zdanie - powie­dzia lord Archibald. - Jeœli chcesz znad moje zdanie, mój chłopie, chod
jestem pewien, że nie chcesz, to mu­sz stwierdzid, że wbrew twej woli zrodziły się w to­bi pewne
uczucia do pani Sullivan. Mam wrażenie, że my, szczęœliwi kawalerowie, niedługo stracimy kom­pan. -
Masz słusznoœd - przerwał mu szorstko Frederick. -Nie interesuje mnie twoje zdanie. Kiedy
przyjdziemy do lokalu Anette, poproœ o Karolinę, jest najlepsza. Chod właœciwie wszystkie sš niezłe.
Starannie dobrane i bardzo dobrze wyszkolone. - Najlepszš poœwięcisz dla mnie? - zdziwił się lord
Archibald. - Doprawdy, prawdziwy z ciebie przyjaciel, Freddie. Szczerze mówišc Frederick nie był w
nastroju do od­wiedzi w burdelu, nawet z tak wyszkolonymi dziewczę­tam jak u Anette. Ale nie
chciało mu się także wracad do domu tylko po to, by spacerowad tam i z powrotem po pokoju i
zastanawiad się, czy resztę nocy ma spędzid u żony. W egzekwowaniu małżeoskich praw u żony, która
gardzi mężem, jest coœ wyraœnie upokarzajšcego. Nawet jeœli sprawia jej to radoœd. Pojawia się jakaœ
nieprzyjemna myœl o żigolakach. Karolina miała właœnie wolnš godzinkę i oddaliła się z lordem
Archibaldem. Lizzie również była wolna. Frede­ric prowadzšc jš do gabinetu na górze pomyœlał, że
jest pod każdym względem dobrze wyposażona. Za pięd lat, jeœli nie będzie uważad albo jeœli Anette
jej nie przypilnuje, Lizzie będzie gruba. Frederick często prosił o niš, ponie­wa była znakomita w
swoim fachu. Usiadł z ponurš minš w nogach łóżka; Lizzie przy­glšdał mu się trochę niepewnie,
oczekujšc dyspozycji, które nie nadchodziły, po czym zaczęła się rozbierad, odrzucajšc kolejne częœci
garderoby. Frederick jeszcze bardziej się zachmurzył. Gdy doszła w koocu do ostatniej częœci ubrania,
przezroczystej koszulki, wreszcie się ode­zwa. - Lepiej ubierz się z powrotem, Lizzie. Mam wrażenie,
że coœ złapałem, i nie chciałbym cię zarazid. Lizzie ubrała się znacznie szybciej, niż się rozbiera­ł, po
czym usiadła obok niego i pogłaskała go po wło­sac. - Nic nie szkodzi, mój kochany - uspokoiła go. -
Doktor wyleczy cię raz dwa i znowu możesz wrócid. Frederick pomyœlał ponuro, że w tym zakładzie
już spalił za sobš mosty. Lizzie sumiennie przekaże tę szcze­góln wiadomoœd patronce, która bardzo
grzecznie, acz stanowczo, raz na zawsze zabroni mu korzystad z jej interesu. Westchnšł. Lizzie
pocałowała go w policzek. - Szkoda. Miałam nadzieję na godzinkę dobrej zabawy. Jesteœ moim
ulubieocem. - Cóż, Liz. Przecież nie mógłbym ci tego zrobid, prawda? Straciłabyœ tu pracę i popadła w
tarapaty. - Jesteœ prawdziwym dżentelmenem - powiedzia­ł, znowu całujšc go w policzek. -
Zapłaciłeœ za usługę, więc powiedz, czy mogę cię zadowolid w jakiœ inny sposób? - Porozmawiaj ze
mnš - poprosił. Została co najmniej godzina, zanim Archie opuœci przybytek Karoliny. - Opo­wied mi o
sobie i twojej rodzinie, Liz. W jaki sposób zaczęło się to twoje aktualne życie? - Ojej - szepnęła. - To
jest zabronione. Frederick odwrócił głowę, pocałował dziewczynę w usta i patrzył na niš uważnie
spod na wpół przymknię­tyc powiek. To spojrzenie zawsze skutkowało. - Ale dla mnie złamiesz
przepisy, Liz. W ten sposób spędził swš ostatniš godzinę w lokalu Anette, słuchajšc i dowiadujšc się,
że dziwka także może byd człowiekiem, że miała własne dzieciostwo i młodoœd, pełnš nadziei i
marzeo, tak samo jak każdy. Była to interesujšca i na swój sposób nieprzyjemna lekcja. Łatwiej
bowiem myœled o nich jak o samych ciałach, których jedynym zadaniem jest zapewnienie mężczyœnie
przyje­mnœci. Był to dla Fredericka dzieo klęski. Dawno już nie czuł takiego przygnębienia. A
ukoronowaniem tego wszyst­kieg był błogi i głupi uœmiech na twarzy Archiego, gdy ten zszedł na dół.
- Boska - powiedział lord, kiedy wychodzili z burdelu. - Pozostawienie jej dla mnie było
nadzwyczajnym poœwię­cenie, dalece przekraczajšcym obowišzki przyjaœni, Freddie. Moje
najserdeczniejsze dzięki, chłopie. - Lizzie jest lepsza - odparł wœciekłym tonem Frede­ric. Lord

background image

Archibald dojrzał do pójœcia do domu; Frederick pomyœlał z irytacjš, że godzinka spędzona u Anette
może człowieka wykooczyd. Sam nie był jeszcze gotów do powrotu w domowe pielesze. Postanowił,
że zajrzy do któregoœ z klubów i sprawdzi, czy odbywa się tam jakaœ interesujšca gra, chod nie miał
zamiaru wzišd w niej udziału. Poprzysišgł sobie nie siadad do kart po ostatniej wpadce i serii długów,
na szczęœcie bardziej umiarkowa­nyc niż te, które zmusiły go do Zawarcia małżeostwa. Popatrzy sobie
tylko, aby jakoœ przetrwad te kilka godzin nocy. Oby jak najszybciej upłynęła. Przyglšdał się przez
godzinę i grał przez dwie, a wy­ruszy do domu dopiero wtedy, gdy wszyscy pozostali postanowili
zakooczyd grę. Co prawda wychodzšc z klu­b kieszeo miał troszkę bardziej wypchanš niż wczeœniej,
ale humor nie poprawił mu się ani na jotę. Przecież postanowił, że nie będzie grad. Ľ gdyby tak
wysoko przegrał? Czasami odnosił wrażenie, że nie potrafi w pełni kon­trolowa swoich poczynao.
Zupełnie tak, jakby jego umysł i wola działały odrębnie od ciała. Rzecz jasna, że to idiotyczna myœl.
Kiedy skooczy się tygodniowy pobyt Klary w Londynie, podczas którego, zgodnie z obietnicš, pokaże
jej wszystko co należy, odwiezie jš do Ebury Court, gdzie znowu będzie szczęœliwa, a on powróci do
kawalerskiego trybu życia i odzyska czyste sumienie. Próbował byd dla niej miły. Pokazał jej drogę do
lepszego życia i większej swobody, a ona jš odrzuciła. Niech więc tak będzie. Doktor powiedział, że
wszystko zależy od niej, a on jej to wytłumaczył. Jeœli Klara życzy sobie pogršżad się nadal w niedoli i
cierpieniu, proszę bardzo, niech się pogršża. On jej nie będzie przeszkadzał. Niech jš diabli porwš.
Położył się do łóżka, gdy brzask różowił się za oknami sypialni. I tak właœnie sprawy wyglšdajš -
powiedziała Klara, -Dasz wiarę, Harriet? Przez wszystkie te lata w Anglii mogłam chodzid, zamiast bez
ustanku siedzied na wózku i kazad się wozid z miejsca na miejsce. Przez resztę życia mogę chodzid. -
Siedziały w saloniku Klary. Mary Balogh - Ależ to cudowna nowina! - zawołała Harriet klasz­czš z
radoœci w ręce. - Klaro!? Przecież to wspaniałe! - Tak, tylko że ja w to nie wierzę. Nie mogę. Kiedy
dziœ rano spadłam z łóżka... - Na szczęœcie w gotowalni była pokojówka, która przyniosła dzban z
goršcš wodš do mycia i na odgłos upadku pospieszyła z pomocš. Klara, chod mocno potłuczona i
przestraszona, udawała, że właœnie się budzi ze snu. - Ja nie spadłam z łóżka. Próbowałam wstad. Ale
moje nogi okazały się całkowicie bezsilne. - Ależ to oczywiste - rzekła Harriet. - Mój Boże, mogłaœ się
bardzo groœnie poranid. Nie możesz przecież oczekiwad, że tak zwyczajnie sobie wstaniesz i będziesz
chodzid tylko dlatego, że ci powiedziano, że jesteœ w sta­ni to uczynid, Klaro. Nie chodziłaœ przecież
przez wiele lat. - Równo dwadzieœcia - poprawiła jš Klara.
Harriet prychnęła ze zniecierpliwieniem. - I postanowiłaœ wstad z łóżka i zejœd na œniadanie! Cóż za
nierozwaga! - Tak, to było raczej niemšdre. - Klara czuła się głupio. - Aczkolwiek nie sšdzę, że byłam
tak do kooca pozba- wionš rozsšdku, Harriet. Byłabym ogromnie szczęœliwa, gdybym mogła postad
chod przez kilka chwil. : - Czyż nie powiedziałaœ mi przed chwilš, że pan Sullivan uprzedzał
cię, iż będzie to powolny i ucišżliwy proces? - zapytała Harriet. - Owszem - potwierdziła Klara z
westchnieniem. -Jestem jednak znana z nieludzkiej wręcz cierpliwoœci. Ludzie zawsze mi mówiš, że
jestem niezwykle cierpliwa. Ale teraz nie mam pewnoœci, czy tak jest naprawdę. Chcę chodzid, już,
teraz. Wczoraj chciałam biegad. Przedwczo­ra taoczyd. Myœlę, że temu nie podołam. Jakże mogę
teraz żywid nadzieję, skoro rozwinęłam w sobie tę legendarnš cierpliwoœd, a mimo to w pewnej chwili
okaże się, że moje nadzieje sš płonne? To już lepiej w ogóle nie żywid nadziei. - Ale właœnie to robisz,
Klaro - powiedziała Harriet. - A ja znam cię na tyle, by mied pewnoœd, że nie zdołasz odrzucid tej
szansy. Klara znowu westchnęła. Oczywiœcie, Harriet ma rację. Zeszłej nocy leżšc w łóżku próbowała
poruszad palcami u nóg. I czuła je. Czuła nawet, że się ruszajš, chod wštpiła, czy ich ruchy sš widoczne
gołym okiem. Były takie słabe i tak bardzo oddalone od jej mózgu, że zdawało się, iż polecenia, które
im wydawała, nie mogły do nich dotrzed. Ogarnęła jš wtedy głęboka frustracja i długo w nocy płakała.
Skoro palce nóg nie sš posłuszne jej woli, to w jaki sposób będzie mogła zapanowad nad całymi

background image

nogami? - Jak to trzeba zrobid, Harriet? - zapytała. - Wiedzied, że to możliwe, to jedna sprawa, ale w
jaki sposób tego dokonad, to całkiem co innego. Jeœli nie potrafię wstad i chodzid, to co mam uczynid?
Harriet usiadła, złożyła ręce na podołku i zastanawia­ł się. - Dwiczyd - powiedziała po chwili namysłu.
- Musimy wymyœlid dwiczenia dla każdego odcinka nóg i stóp, aby je wzmocnid i nauczyd poruszania
się. To trzeba zrobid najpierw, zanim spróbujesz opierad na nich ciężar. Myœlę, że zaczniemy od
palców nóg. Potem weœmiemy się za kostki, a następnie za kolana. - Wyglšda mi to na bardzo,
bardzo długi proces -zauważyła Klara. - Palce do chwili, gdy będę miała trzydzieœci lat; kostki, gdy
czterdzieœci, kolana do pięd­dziesištk, stad będę po szeœddziesištce, a chodzid, gdy będę miała
siedemdziesišt lat. Zataoczę zaœ na swych osiemdziesištych urodzinach. Zaœmiała się gorzko, ale kiedy
po chwili Harriet także zaczęła się œmiad, obie dostały ataku nie kontrolowanej wesołoœci. - Dobrze
że chociaż potrafimy w tym wszystkim do­strze zabawnš stronę - wydusiła w koocu z siebie Har­rie. -
Och, Boże! - Klara otarła łzy chusteczkš. - Czy w tym w ogóle jest jakaœ œmieszna strona, Harriet? Czy
myœlisz, że powinnam od razu zaczšd dwiczenie palców? Dwie godziny dziennie? Zamiast haftowania?
Ponownie wybuchnęły œmiechem, ale w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi i Frederick je
otworzył. Klara momentalnie ochłonęła. Wyglšdało na to, że jej wczorajsza reakcja na jego słowa
oznaczała ponowne wykopanie topora wojennego. Zaraz po herbacie wyszedł z domu razem z
lordem Archibaldem i nie wrócił na kolację, chod kazała jš podad o pół godziny póœniej. Nie wrócił
również na noc. Klara nie zasnęła aż do œwitu, lecz nie słyszała kroków na schodach ani szczęku drzwi
do jego sypialni. Leżała w ciemnoœciach i marzyła o nim, wyobrażajšc sobie wszystkie możliwe
miejsca jego poby­t, a jednoczeœnie pogardzała sobš za typowe reakcje zazdrosnej żony. Nigdy
przecież nie oczekiwała, że Fre­deric będzie oddanym i wiernym mężem. Próbowała sobie wyobrazid
wyglšd tej kobiety, typ urody, jaki mu najbardziej odpowiada. Zastanawiała się, czy chodzi tu o
przypadkowš znajomoœd, czy też o stałš kochankę. Byd może gdzieœ w tym mieœcie jej mšż ma inny
dom, innš kobietę i rodzinę. - Obie panie sprawiajš wrażenie bardzo wesołych -powiedział Frederick
składajšc ukłon. - Co byœcie powie­dział na przejażdżkę do opactwa Westminster i byd może także
katedry œwiętego Pawła? Klara uznała, że jeœli nawet wrócił po nocy rozpusty, to tego po nim nie
widad. Jak zwykle był ubrany z nad­zwycza dobrym smakiem i wyglšdał wręcz niezwykle przystojnie.
Postanowiła, że zaakceptuje ich wzajemne stosunki na dowolnej płaszczyœnie, jak to zresztš zamie-
I rzała uczynid na samym poczštku małżeostwa. Kiedy Frederick zostanie w Londynie, ona będzie żyd
po swoje­m i korzystad z życia tyle, ile się da. Może nawet zacznie się uczyd chodzenia? - To
wspaniały pomysł, Freddie - powiedziała uœmie­chajš się do męża. - Ja zostanę w domu - odezwała
się Harriet. - Będzie mi tu bardzo dobrze. - Nie sšdzę, by lord Archibald Vinney był zadowolony z
popołudnia spędzonego w towarzystwie moim i mojej żony - powiedział Frederick. - Powinna pani
pojechad z nami, panno Pope, aby było do pary. Klara zauważyła z zaciekawieniem i jednoczeœnie
pewnym zaniepokojeniem, że Harriet spiekła raka. Chod dziewczyna pochodziła z dobrej rodziny, to
jednak zubo­żałe i nie liczšcej się w towarzystwie. Jej atutami wobec dziedzica tytułu ksišżęcego były
jedynie uroda i dobry charakter. Trudno to brad pod uwagę, zwłaszcza człowie­kow tak
wyrafinowanemu i œwiatowemu, jak lord Archi­bal Vinney. - W takim razie zgoda - cicho odparła
Harriet. -Dziękuję panu. Wszyscy zjedli wczesny lunch, po czym zaczęli się szykowad do wycieczki.
Klara wyglšdajšc przez okno zauważyła promienie słooca; był to piękny dzieo, chod przypuszczalnie
trochę chłodny. Uwielbiała ostre powie­trz jesieni, którego tak bardzo rzadko doœwiadczała w ży,
ponieważ o tej porze roku nie wolno jej było opusz­cza domu. Miała nadzieję, że do Westminsteru
pojadš odkrytym powozem. - Jestem podniecona jak małe dziecko - przyznała się przyjaciółce, gdy
Frederick wyszedł z pokoju. - To chyba strasznie niepoważne z mojej strony, prawda? - Ja bym
skakała do góry z radoœci, gdyby to nie było tak niestosowne - zapewniła jš Harriet. - - zapytała Klara i

background image

obie raz jeszcze wybuchnęły œmiechem. Klara pomyœlała, że zachowujš się jak dwie wygłod­niał
dziewczynki, którym podsunięto pod nos misę ła­koc. Rozdział jedenasty Opactwo Westminster
pierwszego popołudnia, katedra œwiętego Pawła następnego, zamek Tower trzeciego, od­wiedzin
gabinetu Madame Tussaud i wizyty w licznych galeriach, kilka przejażdżek po Hyde Parku - i cišgle
pozostawało wiele miejsc, które należało jeszcze odwie­dzi. Czasami Klara i Frederick jechali sami,
lecz częœciej w towarzystwie Harriet. Od czasu do czasu wybierał się z nimi również lord Archibald.
Frederick zauważył, że żona i Harriet zachwycajš się wszystkim z nie ukrywanym entuzjazmem,
dlatego serce nie pozwalało mu na skrócenie ich wizyty w Londynie. Poza tym jemu także sprawiało
to radoœd i oglšdał stolicę całkiem innymi oczami. Na każdš wyprawę zamawiał otwarty powóz, nawet
gdy dni były chłodne i wietrzne. Jedynie w deszczowš pogodę wyruszali na miasto zamkniętš karetš.
Nie wiedział jed­na, jak pozostali znoszš te spartaoskie warunki, ponieważ nikt się nie skarżył. Archie
sprawiał nawet wrażenie zadowolonego. - Czy zauważyłeœ, Freddie, jak rumieoce na kobiecych
policzkach mogš rozpalad ogieo w zupełnie odmiennej Mary Balogh częœci męskiej anatomii? -
zapytał lord Archibald przyja­ciel, gdy któregoœ dnia zostali sami. Mówił oczywiœcie o pannie Pope.
Ale Frederick lubił widok zaróżowionych policzków żony, a nawet jej zaczer­wienion nos i błyszczšce
oczy. Postanowił traktowad swe małżeostwo tak, jak leci, z dnia na dzieo, nie spodziewajšc się po nim
za wiele i nie odrzucajšc tego, co daje. Na razie wyglšdało na to, że oboje sš rozsšdnie i ostrożnie
usatysfakcjonowani wspólnym życiem. Frederick nie wspomniał już ani sło­we na temat chodzenia, a
Klara także nie wracała do tego tematu. Trudno, niech tak zostanie. On jej powiedział o wszystkim i
dokładnie wyjaœnił, natomiast decyzja na­leżał do niej. Teraz będzie szanował tę decyzję. Albo jej
brak. Był trochę rozczarowany, że Klara nie ma tak silnego charakteru, jakiego się po niej spodziewał.
Ale z drugiej strony, trudno mu przecież postawid się na jej miejscu. W ogóle nie był w stanie sobie
wyobrazid, jak to jest. Spędzał z żonš wiele czasu i często zabierał jš do miasta. Czasami także spędzał
z niš noc. Ale nie każdš. Zdarzało się, że nie wracał na noc, bywało, że i dnie spędzał poza domem.
Dwiczył i toczył walki sparringowe w Salonie Bokserskim Jacksona; spotykał się z kolegami w klubach.
Grał, czasami wygrywał, czasami przegrywał. Gdy wygrywał, uspokajał sumienie mówišc sobie, że nic
złego się nie stało, natomiast przegrane pogršżały go w głębokiej depresji, chod zawsze przekonywał
się, że w każdej chwili może z tym skooczyd, tak jak to zrobił z piciem i kobietami. Klara była jedynš
kobietš, z którš sypiał w owym czasie. Nigdy nie wychodził z niš z domu wieczorami; nie zadał sobie
trudu wprowadzenia Klary do towarzystwa. Jesieo nie była odpowiedniš porš. A jednak sezon już się
zaczynał - coraz więcej ludzi zjeżdżało do Londynu i zaczynały się wieczorne spotkania, przyjęcia i
imprezy kulturalne. - Czy chciałabyœ któregoœ wieczoru pójœd dó teatru? -zapytał żonę pewnego
wczesnego poranka, gdy akurat skooczyli się kochad i leżeli wtuleni w siebie, ospali, lecz nie œpišcy. -
Och, Freddie. - Klara odwróciła głowę, i nawet w ciemnoœci mógł dostrzec blask jej oczu. -
Mogliby­my? Naprawdę możemy? Tato nigdy nie pozwalał mi wychodzid wieczorami, aczkolwiek
kilkakrotnie zdarzy­ł mi się bywad, gdy wyjechałeœ z Ebury Court i było ciepło i pogodnie. Tato zawsze
obawiał się chłodów wieczoru. - Ubierzemy cię ciepło i chłód nie będzie miał do ciebie dostępu. -
Teatr... Czy to jest wspaniałe, Freddie? Och, tak, z pewnoœciš. - Nagle jej ton się zmienił. - Ale ja nie
mam się w co ubrad! Mam tylko te suknie, w które ubieram się wieczorem do kolacji. - Ten problem
da się bez trudu rozwišzad - zapewnił jš. - Jutro każę wezwad do domu krawcowš. Musisz mied nowš
garderobę, Klaro. Teraz, wraz z nadejœciem zimy, wszyscy wracajš do miasta i zacznš się wieczorne
spotka­ni, na które będziemy zapraszani. Klara przez chwilę milczała. - A więc zostanę tu trochę
dłużej? - zapytała po chwili. Czy zostanie? Poczštkowo zamierzał zatrzymad jš przy sobie przez tydzieo
lub dwa, zanim odeœle jš do domu, a sam zacznie żyd po swojemu i używad swobody. Tym­czase
upłynęły już dwa tygodnie z okładem. - Zobaczymy, jak się sprawy ułożš, dobrze? Skinęła głowš i

background image

przytuliła policzek do jego ramie­ni, a on ułożył się do snu. Ale Klara znowu się ode­zwał. Mary Balogh
- Freddie - szepnęła - kiedy pójdziemy do teatru? Już wkrótce? Frederick odwrócił się na bok, wsunšł
jej rękę pod głowę, po czym pocałował w usta. - Niedługo - potwierdził. - Albo jeszcze prędzej.
Zadowolona? Klara rozeœmiała się cichutko. - Musimy jednak poczekad, aż moje suknie będš go­tow.
No i jak ja mam teraz zasnšd? - Zamknij oczy i odpręż się - poradził. O Boże, jakaż ona była
podekscytowana! Zbyt pod­niecon, by zasnšd. Tylko dlatego, że zaproponował jej pójœcie do teatru.
Poczuł, że w dziwny sposób zachcia­ł mu się płakad. Odwrócił Klarę na bok, przycisnšł do siebie i
pogłaskał kojšco po plecach. Jeszcze raz jš po­całowa. Westchnęła bardzo cichutko. Mogła zgišd palce
u nóg. - Co jest wierutnš blagš, kiedy porównam to z mojš zaciœniętš pięœciš. Po prostu nie mam siły
w palcach u nóg. - Z wielkim wysiłkiem i maksymalnš koncentracjš udawało jej się poruszad stopami
na boki. - Niemal wystarczajšco, by dostrzegło to ludzkie oko - powiedziała. Mogła nawet zgišd stopę
do góry o centymetr czy dwa, chod trudno by to nazwad ruchem. Natomiast kolana były zupełnie
nieposłuszne jej woli. - Czyja mówiłam, że palce dopiero około trzydziestki? - spytała przyjaciółkę
pewnego poranka, opadajšc z wy­czerpani na poduszki. - Sšdzę, że byłam zbyt optymisty­czni
nastawiona. To się nigdy nie stanie, Harriet. Jakże mogę mied nadzieję, że będę chodzid? - Byd może
powinnam zaczšd masowad ci nogi? Krew wtedy zacznie kršżyd żywiej, a to pomoże im nabrad sił.
Kiedyœ masowałam mamie barki i plecy, ponieważ cier- piała na reumatyzm. Zawsze mówiła, że mam
cudowne ręce. Były istotnie mocne i tarły oraz masowały z siłš, która sprawiała zarówno ból, jak i
ukojenie. - Och! - jęknęła Klara, pragnšc w pewnej chwili wyrwad nogę z żelaznych dłoni Harriet. -
Przynajmniej teraz wiemy, że mam w nich czucie. Jakież to musi byd dla ciebie nieprzyjemne zadanie.
Mam nogi jak patyki. Jak mogłam kiedykolwiek myœled, że zdołam na nich chodzid? Jej słowa
rozœmieszyły Harriet i obie znowu wybuch-nęły œmiechem. Od chwili gdy Klara rozpoczęła
œdwicze­ni", sporo się œmiały i chichotały. Klara doszła do wnio, że œmiech jest lepszy od myœlenia o
bólu, od znie­chęceni, a czasami nawet rozpaczy. A Harriet pewnie uznała, że jest lepszy od
współczucia, którego zapewne doœwiadczała. Klara nadal płakała w samotnoœci. Przede wszystkim ze
względu na szacunek dla siebie. Płakała w te noce, gdy Frederick nie wracał do domu. Upokarzajšce
łzy, wylewane z żalu nad sobš. Tak długo, jak była przekona­n, że nie będzie mogła chodzid,
akceptowała kalectwo z wystudiowanš łagodnoœciš i pogodš ducha. Teraz, gdy na horyzoncie
pojawiła się szansa, Klarę ogarnęła roz­pac. Postępy były tak minimalne, że prawie niezauwa­żaln. To
się nigdy nie zmieni. Niezależnie od tego, jak ciężko będzie pracowad, nic się nie zmieni. A przecież
kosztuje jš to tyle wysiłku, koncentracji i bólu! A rezul­tat sš nieosišgalne! Nic nie powiedziała
Freddiemu, pracowała w tajemnicy przed nim. Jeœli się nie uda, mšż nie dowie się nawet, że
próbowała. A jeœli się powiedzie - chod czasami myœlała, że nigdy - no, cóż, wtedy zrobi mu
niespodziankę. Czasami marzyła sobie, że pewnego dnia, gdy Freddie będzie siedział przy biurku w
bibliotece, wejdzie tam powoli i będzie obserwowad, jak mšż nosi głowę, a potem rozlega się zgrzyt
odsuwanego krzesła, gdy gwałtownie wstaje, okršża biurko, by chwycid jš w ramiona. Cóż to za
œmieszne marzenie, pomyœlała czyszczšc nos i ocierajšc zapłakane oczy. Chciało jej się z siebie œmiad.
Tak jakby to miało dla Freddiego jakiekolwiek znaczenie. Przecież jeœli nawet zacznie chodzid, to i tak
pozostanie chuda i brzydka. Nienawidziła swej brzydoty, uwielbiała piękno. Dla niej tylko czero nocy,
księżyc i gwiazdy. Nie należy porywad się z motykš na słooce, trzeba się zado­woli tym, co się ma.
Wyczyœciła nos. Nie, nie zadowoli się! Chce mied słooce! I nagle doznała olœnienia, jakby spojrzała w
samo serce słooca. O Boże! O dobry Boże. O Boże. Ale powtarzana inwoka­cj do niebios nie mogła
zagłuszyd myœli, która nie wymagała sformułowania. Pragnęła miłoœci! Całej, pełnej, prawdziwej
miłoœci. A dlaczego? Bo kocha Freddiego, oczywiœcie! Szalona, głupia, œmieszna kobieta. To jest
prawda tak oczywista, że nie ma sensu się nad niš dłużej zastanawiad. On nie wróci już tej nocy.

background image

Znowu spędzi jš z tamtš. Jeœli to w ogóle była jakaœ tamta, a nie inna za każdym razem. Tak czy tak,
wolał byd z innš niż z własnš żonš. Rozmyœlała o tym, co ci dwoje robiš, nawet nie próbujšc odpędzid
od siebie tej myœli, jak to czyniła do tej pory. œpiš? Czy... Nie, nie powie mu, że próbuje uczyd się
chodzid. Jeœli jej się uda, zyska większš swobodę i będzie bardziej niezależna od swego niewiernego
męża. W którym się właœnie zakochała. W każdym razie bliskoœd słooca może oœlepid. Do takich
spraw należy podchodzid filozoficznie. Czasami Klara rozmawiała z Harriet o Londynie, o tym, co już
widziały i co jeszcze je czeka. Na ten temat mogły rozmawiad bez kooca, wiecznie z takš samš
rado­ciš. - Freddie niedługo zabierze nas do teatru - powiedziała Klara tego ranka, gdy Frederick jš o
tym powiadomił. Harriet, która właœnie masowała jej nogi, spojrzała na Klarę rozmarzonymi,
tęsknymi oczami. - Pojedziecie we dwoje? - spytała. - Jak to cudownie, Klaro. Będziesz mi potem
musiała dokładnie o wszystkim opowiedzied. - Nie, głupia gšsko. Powiedziałam œnas", prawda?
Freddie ma zamiar zaprosid również lorda Archibalda. - Och, Klaro. - Harriet przerwała masaż. - To by
było zbyt cudowne. Ale ja nie mam odpowiedniej sukni. Klara rozeœmiała się głoœno. - Ja również
miałam takie obiekcje - zapewniła przy­jaciółk. - Dziœ po południu, przed naszym wyjœciem, przyjdzie
krawcowa, którš Freddie kazał wezwad. Chce, żeby mi uszyła kilka sukien. Uszyje jednš dla ciebie. -
Harriet chciała coœ powiedzied, lecz Klara jej nie pozwo­lił. - W podziękowaniu za wszystko, co dla
mnie uczyœ przez ostatnie dwa tygodnie. Nie, Harriet, nie odma­wia. To będzie dla mnie wielka
przyjemnoœd. - Dziękuję - szepnęła Harriet, opuszczajšc głowę, by z powrotem podjšd masaż, ale nie
na tyle szybko, by Klara nie zauważyła łez, błyszczšcych w jej oczach. - Czy ty lubisz lorda Archibalda?
- zapytała Klara. Nie rozmawiały o nim dotychczas, chod często im towarzy­szy. - On lubi sobie ze
mnie pożartowad. Lubi, gdy się czerwienię. Traktuje mnie jak zabawne dziecko. - Nie sšdzę. - Klara
spoważniała. - Czy zachował się wobec ciebie niewłaœciwie, Harriet? - Ależ skšd! - Dziewczyna
spojrzała na niš zaniepoko­jon. - Czy sšdzisz, że bym mu na to pozwoliła? - Nie. Ale uważam, że to
niebezpieczny mężczyzna. Przypuszczam, że postępuje według własnych zasad. Sš­dz, że jest tobš
zainteresowany. Mary Balogh Harriet zaczerwieniła się. - Cóż to za nonsens. - Harriet, jesteœ bardzo
rozsšdna. O wiele bardziej niż ja. Ale nie mogę sobie odmówid jednej jedynej matczynej rady. Bšdœ
ostrożna, dobrze? - Nie mam pewnoœci co do mojego rozsšdku, ale jestem realistkš - powiedziała
Harriet. - Wiem, że dla lorda Archibalda Vinneya jestem jedynie zabawnym prze­rywnikie. A teraz
uważaj, jeœli popchnę ci stopę do przodu, to czy zdołasz jš popchnšd z powrotem w mojš stronę i
odepchnšd mojš rękę? Prawdopodobnie powin­nœmy spróbowad najpierw tego, ponieważ nie robisz
wielkich postępów w zginaniu stawów. Możemy spróbo­wa? - Poganiacz niewolników - jęknęła Klara.
- No, do­brz, w takim razie próbujmy. Podczas ogromnego wysiłku każdego kawałeczka ciała i woli w
cišgu następnej godziny Klara pocieszała się na duchu myœleniem o teatrach i nowych sukniach, które
przemieniajš w olœniewajšcš pięknoœd. Jak na tę porę roku, teatr był nieoczekiwanie zapełnio­n. Kiedy
Frederick przywiózł żonę do prywatnej loży lorda Archibalda i rozejrzał się po widowni, zanim
prze­niós Klarę na fotel, było tam prawie pełno. W ich stronę skierowała się wielka liczba monokli i
sporo par lorgnon. Pomyœlał, że prawdopodobnie wiele osób nie słyszało jeszcze, że się ożenił oraz że
jego żona nie chodzi. Sadowišc jš na fotelu uœmiechnšł się pokrzepiajšco. W nowej niebieskiej sukni
było jej bardzo do twarzy, jak powiedział wczeœniej, w gotowalni, kiedy wręczył jej złoty łaocuszek z
wisiorkiem z szafiru, który teraz miała na szyi - kupiony za wygranš z ubiegłej nocy. Ale dojrzał, że
Klara nie potrzebuje pokrzepienia ducha. Podobnie jak panna Pope, jego żona rozglšdała się wokół z
zaciekawie- nieniem i zachwytem, zupełnie nie zdajšc sobie sprawy z faktu, że stała się oœrodkiem
powszechnego zaintereso­wani. - Tutaj będzie również sztuka do oglšdania, wiesz? -Usiadł obok żony
i uœmiechnš się do niej. - Zachowaj trochę podziwu i dla niej, Klaro. - Cieszę się każdš chwilš tego
wieczoru. Nie żartuj sobie ze mnie, bo czuję się jak mała dziewczynka. Wzišł jš za rękę, uœcisnšł dłoo i

background image

jej nie wypuœcił. Ponownie ogarnęło go uczucie, którego doœwiadczał pod koniec miodowego
miesišca, tuż przed pierwszš kłótniš małżeoskš. Uczucie sugerujšce, że mógłby się w niej zakochad.
Chciał jej sprawiad przyjemnoœd. Cišgle łapał się na tym, że obmyœla nowe sposoby. Lubił jš
uszczęœli­wia. - Szczęœliwa? - zapytał. - Głupie pytanie - odparła. - Czy można tu byd i nie byd
szczęœliwym? No, proszę, Freddie, œmiej się ze mnie. Rozeœmiał się. Kštem oka zauważył, że lord
Archibald powiedział pannie Pope coœ takiego, co wywołało jej rumieniec. Nie było w tym nic
szczególnego. Archie zapytał go, czy po sztuce mógłby odwlec moment zanie­sieni Klary do powozu
do chwili, gdy wszyscy już wyjdš z teatru. - I zostawid cię samego z pannš Pope? - zapytał Frederick. -
Mowy nie ma, Archie. - Chociaż na dziesięd minut - poprosił lord Archibald. - Czasami działam
poœpiesznie i przez to pozbawiam się całej masy przyjemnoœci, mój chłopcze, ale nie sšdzę, by
dziesięd minut wystarczyło na nawet minimalnie satysfa­kcjonujšc gwałt. Czy nie mam racji? Nie
byłoby to warte wysiłku i energii. Chcę jedynie porozmawiad z mojš małš zarumienionš œlicznotkš. -
Jedynie porozmawiad? - Frederick uniósł brwi. - Cóż, prawie jedynie - poprawił się jego przyjaciel
Mary Balogh uœmiechajšc się. - Ty, mój drogi, oraz pani Sullivan zazwyczaj stanowicie doœd ucišżliwe
towarzystwo w po­stac dwóch przyzwoitek. - No, dobrze, zobaczę, co się da zrobid, Archie. Ale nie
życzę sobie, by dziewczyna została przestraszona lub skompromitowana. - Freddie, mówisz jak
dziadek, który wychował pięt­nœcie córek, a teraz wzišł się do wychowywania wnu­cze. To w
najwyższym stopniu niepokojšce. Frederick miał nadzieję, że nie przystał na coœ, co mogłoby sprawid
towarzyszce żony jakiekolwiek kłopoty lub ból. Cholerny Archie. Dlaczego nie kieruje zaintere­sowani
ku bardziej dostępnym kobietom, albo przynaj­mnie ku tym, które znajš się na grze flirtu? Panna
Pope jest jak pijane dziecko we mgle. Klara chwyciła go za rękę w chwili rozpoczęcia przed­stawieni;
patrzyła na scenę z zachwytem, nie odrywajšc od niej wzroku aż do przerwy. Frederick pomyœlał z
pew­ny rozbawieniem, że gdyby teatr zaczšł się palid, wcale by tego nie zauważyła. Przez większoœd
czasu przyglšdał się żonie, a nie temu, co działo się na scenie. Nigdy zresztš nie był specjalnym
miłoœnikiem sztuki dramatycznej. Za­zwycza odwiedzał teatr po to, by zasišœd w towarzystwie innych
wolnych mężczyzn na parterze i strzelad oczami w stronę dam. Dziœ jednak zerkał jedynie na żonę,
chod nie czynił tego ostentacyjnie; raczej się jej przyglšdał i obserwował. Zauważył, że oczy Klary
błyszczš wewnę­trzny pięknem. Lord Archibald namówił Harriet do wyjœcia do foyer podczas
antraktu, by zaczerpnšd trochę powietrza i roz­prostowa koœci, okazało się jednak, że korytarz jest tak
zatłoczony, że ledwo mogli się ruszyd. Frederick został w loży, by dotrzymad towarzystwa żonie, cały
czas trzy­ma jš za rękę i słuchał z uœmiechem jej pełnej entuzjazmu analizy przedstawienia i gry
aktorów. - Zgadzasz się? - zapytała przerywajšc w koocu swš tyradę. - Zgadzam się, moja ko...
Zgadzam się. Wszystko, co powiedziałaœ, było mšdre i masz rację, Klaro. Popatrzyła na niego
podejrzliwiej - œmiejesz się ze mnie - zauważyła. - Podejrzewam, że okazywanie takiego entuzjazmu
w teatrze nie jest w modzie, prawda? Ale ja zupełnie nie dbam o modę. - A jednak, Klaro, włożyłaœ
suknię odpowiadajšcš wymogom najnowszej mody. - Tylko dlatego, że doradziła mi jš krawcowa -
wy­jœniła. - Gdyby to była suknia według mody obowiš dziesięd lat temu, to nawet bym tego nie
zauwa­żył. Frederick rozeœmiał się i odwrócił, by dojrzed, kto otwiera drzwi i wchodzi do ich loży, po
czym zerwał się na równe nogi. - Freddie! - zawołała jego kuzynka Kamilla Wilkes, wycišgajšc ku
niemu obie ręce i nadstawiajšc policzek do ucałowania. - Można by pomyœled, że całkowicie oœlepłeœ.
Kłanialiœmy się, machaliœmy i robiliœmy wszystko, by przycišgnšd twš uwagę, oprócz oczywiœcie
wejœcia na fotele i machania rękami nad głowš. Wszystko na próżno. Czyż nie mam racji, Malcolmie?
Malcolm Stacey, powinowaty Fredericka i narzeczony Kamilli, wysoki szczupły blondyn, stał obok niej
i uœmie­cha się. - Witaj Freddie. - Wycišgnšł rękę. - Nie wiedzieliœmy, że jesteœ w mieœcie. My
przyjechaliœmy w zeszłym tygo­dni. - Nasz œlub odbędzie się tuż przed œwiętami Bożego Narodzenia -

background image

oœwiadczyła Kamilla. - U œwiętego Jerzego. Dasz wiarę, Freddie? Malcolm i ja należymy do ludzi
unikajšcych wielkiego rozgłosu i nic nie odpowiadałoby nam bardziej niż cichy œlub na wsi. Ale rodziny
bywajš Mary Balogh w takich wypadkach straszliwie uparte. Gdy chodzi o œlub, to okazuje się, że
najmniej ważnymi osobami ze wszystkich sš paostwo młodzi. Frederick poczuł, że ogarnia go fala
wstydu. Odszukali go i sš tak bardzo przyjacielscy, a przecież dobrze wiedzš, co zdarzyło się w
Primrose Park wczesnym latem. Oni, Dan i Jule oraz, rzecz jasna, on. Tylko pięd osób. - Proszę,
poznajcie mojš żonę - powiedział. - Czy wiedzieliœcie o tym, że się ożeniłem? Kamilla spłonęła
rumieocem. - Tak, Freddie, słyszeliœmy - odparła przytłumionym głosem. Natychmiast zrozumiał,
jaka opinia panuje w ro­dzini na temat jego małżeostwa. Klara uœmiechała się spokojnie podczas
wzajemnej prezentacji. - Proszę wybaczyd mi, że nie wstaję - powiedziała. -Nie mogę chodzid. Z
wyrazu twarzy krewnych Freddiego nie dało się odgadnšd, czy o tym także wiedzš. Kamilla ujęła
dłonie Klary i usiadła obok niej. Malcolm stojšc z rękami zło­żonym na plecach przyglšdał się im z
poważnš minš. Frederick uœwiadomił sobie z niejakš ulgš, że cokolwiek o nim myœlš, to wobec jego
żony zachowujš się uprzej­mi. - Dużo o was słyszałam - rzekła Klara z uœmiechem radoœci na twarzy. -
Jesteœcie kuzynami Freddiego i zaw­sz spędzacie lato w Primrose Park z resztš rodziny. Opowiadał mi
o waszych grach i zabawach i o wszyst­kic figlach, jakie tam płataliœcie. - Z nim w roli czarnego
charakteru - odparła Kamilla ze œmiechem. - Jeœli tylko była do odegrania rola pirata, rozbójnika lub
bandyty, Freddie zawsze pierwszy zgłaszał się na ochotnika. Następny zjazd rodzinny odbędzie się
przy okazji naszego œlubu. Ty i Freddie, oczywiœcie, bę­dzieci tam również. Poznasz resztę rodziny.
Frederick czuł się coraz bardziej niezręcznie. - Jeœli mi wybaczycie, to pójdę po drinka dla Klary.
Wrócę za kilka minut. Do diabła, pomyœlał idšc spiesznie wzdłuż korytarza na poszukiwanie drinka.
Cóż za potworny pech! œlub w ro­dzini - znowu - i to w Londynie. Będzie musiał zniknšd. Będzie musiał
wrócid z Klarš do Ebury Court i wymyœlid jakšœ wymówkę. Niech to wszyscy diabli, Dan jest prze­cie
bratem Kamilli, a Jule jej bratowš. W wielkim poœpiechu przedzierał się przez tłum. Wpadł na trzy
osoby i za każdym razem musiał się zatrzymywad, by wymruczed przeprosiny. Za trzecim razem słowa
uwię-zły mu w gardle. Również dama, którš szturchnšł w ra­mi, była oszołomiona. - Jule - powiedział
w koocu chrapliwym głosem. O, dobry Boże, oczywiœcie, przecież mógł się spodziewad, że oni także
będš w teatrze razem z Kamillš i Malcolmem. Ale niewštpliwie odmówili sobie przyjemnoœci złożenia
mu wizyty w loży. - Witaj, Freddie - pozdrowiła go Julia Wilkes, hrabina Beaconswood. Jej ładna
zazwyczaj, pogodna twarz była pozbawiona uœmiechu. Frederick odchrzšknšł ujrzawszy towarzysza
Julii. - Dan? - powiedział skinšwszy głowš. - Witaj, Freddie. Czy Kamilla i Malcolm odwiedzili cię w
loży? Przez cały wieczór próbowali przycišgnšd twš uwagę. - Rozmawiajš właœnie z mojš żonš.
Wiedzieliœcie, że się ożeniłem? - Tak - odparł hrabia. Jego żona jakby straciła mowę, co w jej
przypadku było więcej niż niezwykłe. - Cóż... - Frederick uœmiechnšł się i próbował przy­bra
serdeczny wyraz twarzy. - Nie miałem jeszcze okazji, by złożyd wam życzenia. Przykro mi, że nie
Mary^alogh mogłem byd obecny na waszym œlubie. Byłem bardzo zajęty. Kštem oka dostrzegł, że
hrabina wbiła wzrok w po­dłog. - Rozumiemy to - odparł hrabia obejmujšc Jule w pa­si, jakby w
obawie, że kuzyn mu jš uprowadzi. - Czy mogę wam przedstawid mojš żonę? - zapytał Frederick.
Hrabia się wahał. Tym razem odpowiedziała hrabina. - Tak, Freddie, prosimy. - Mówišc to
wpatrywała się w węzeł na jego krawacie; wreszcie wzięła męża pod rękę. - Pójdziemy, Danielu? Tak
więc Frederick został obarczony trudnym i boles­ny zadaniem zaprowadzenia krewnych do swojej
loży i dokonania prezentacji. Dan oficjalnie ukłonił się Klarze, ale Julia zaskoczyła go, ujmujšc obie
dłonie Klary i po­chylajš się, by ucałowad jš w policzek. - Freddie już wszystko opowiedział o nas
Klarze -rzekła Kamilla ze œmiechem. - Ona zna wszystkie nasze grzeszki. Czyż to nie jest
niebezpieczne? Klara rozeœmiała się i spojrzała na hrabinę. - Czy twój mšż także ci o

background image

wszystkim opowiedział? zapytała. - Mieli cudowne dzieciostwo. Zazdroszczę imf tak bardzo, że nie
potrafię tego wyrazid. - Ależ ja byłam jednš z nich - odparła hrabina œmie­jš się. - I pod wieloma
względami najgorszš z całej paczki. Zapytaj Daniela. Przez całe dzieciostwo zżymał się na mnie i
powtarzał, że dziadek powinien mi sprawiad lanie. - Współczuję ci. - Klara sprawiała wrażenie
rozbawio­ne, ale Frederick marzył, by znaleœd jakiœ powód do opuszczenia loży. - Ale nie wydaje mi
się, by Freddie mówił mi o tobie. Julia? Nie, nie przypominam sobie tego imienia. Czy ty zawsze tam
byłaœ? - Tak - cicho odpowiedziała hrabina. Frederick zauwa- żył, że lekko przygryza dolnš wargę. -
Od pištego roku życia. œciœle mówišc, nie byłam członkiem rodziny, jedy­ni pasierbicš córki byłego
lorda. Był to raczej luœny zwišzek. - Czy podobała się wam sztuka? - zapytała z uœmie­che Klara. -
Uważam, że jest cudowna, chod Freddie œmiał się z moich zachwytów. Prawdę mówišc, to moja
pierwsza w życiu wizyta w teatrze, a więc nietrudno mnie zadowolid. Przez kilka minut konwersacja
dotyczyła bezpiecznych tematów, po czym nadeszła pora, by goœcie pożegnali się i powócili na
miejsca; jednoczeœnie w loży pojawili się lord Archibald i Harriet. Klara odwróciła się i uœmiechnęła
do męża. - Jak to cudownie, że częœd twojej rodziny jest w mie­cie - ucieszyła się. - Teraz nareszcie
mogłam zobaczyd, jak wyglšdajš twoi kuzyni, o których mi tyle opowia­dałœ. Frederick uœmiechnšł się
do żony i znów wzišł jš za rękę. - Freddie - odezwała się Klara po chwili. œ Czy popełniłam
niewybaczalny błšd? Zapomniałam o Julii? Kiedy powiedziała, że zawsze była z wami w Primrose Park,
poczułam się okropnie głupio. Ona nawet tam mieszkała. Ale nie przypominam sobie, abyœ
kiedykolwiek o niej wspominał. - Bo nigdy tego nie zrobiłem, Klaro - rzekł cicho. Oderwał wzrok od
ich splecionych dłoni i spojrzał prosto w rozszerzone ze zdziwienia oczy żony. Zawahał się. -Byłem w
Primrose Park tego lata, zanim przyjechałem do Bath. Poprosiłem jš, aby wyszła za mnie, ale ona
wybrała Dana. - Och. Ale w tym momencie rozpoczšł się drugi akt przedsta­wieni, nie było więc już
czasu na dalszš rozmowę. Nie Mary Balogh da się ukryd, że dokładnie spartaczył całš tę sprawę. Jak
Klara przyjmie to wyjaœnienie? Ale przecież nie mógł jej opowiedzied całej historii. Nienawistna była
mu nawet myœl o tej sprawie. Z twarzy jego żony zniknšł wyraz zachwytu, chod przez całš resztę
przedstawienia uparcie wpatrywała się w scenę. Zastanawiał się, czy tak samo jak on niewiele na niej
widziała. Rozdział dwunasty Gdy lord Archibald Vinney natychmiast po opadnięciu kurtyny wstał i
poprowadził Harriet do oczekujšcego ich powozu, dziewczyna była przekonana, że jej chlebodawcy
podšżajš tuż za nimi. A jednak długo nie pojawiali się w powozie. - Jestem pewny, że drogi Freddie
zauważył ten œcisk - powiedział lord Archibald zamykajšc drzwiczki - i do­szed do wniosku, że mšdrzej
będzie zaczekad, dopóki tłum się nie przerzedzi. - Może powinnam wrócid na górę? Zastanawiała się
Harriet. - Może Klara mnie potrzebuje? Ale lord Archibald położył wypielęgnowanš dłoo na jej
ramieniu. - Pływanie pod pršd bywa szalenie wyczerpujšce -zauważył. - Oni tu będš za kilka minut,
panno Pope. Uważam, że mam za mało czasu przed ich nadejœciem, by paniš pożred. Chod muszę
przyznad, że wyglšda dziœ pani doœd smakowicie. Harriet poczuła, że się rumieni. Nigdy jeszcze nie
miała na sobie sukni tak frywolnej i tak wspaniełej jak ta, którš Klara ofiarowała jej w prezencie. Mary
Balogh - Teraz, gdy pani chlebodawczyni wyszła za mšż, niewštpliwie obowišzki damy do
towarzystwa stały się dla pani mniej ucišżliwe, nieprawdaż? - zapytał. - Moje obowišzki nigdy nie były
takimi, milordzie -odparła. - Aha. - Uœmiechnšł się. - Oto słowa sumiennej i lojalnej pracownicy. W
pięknym stroju pani do twarzy, a bywanie w œwielkim œwiecie" ożywia paniš. Harriet milczała.
Zastanawiała się, czy powinna cofnšd swoje ramię, na którym wcišż spoczywała ręka lorda Archibalda.
- Byd może nadeszła pora, by na co dzieo zaczšd w ten sposób żyd - zasugerował. - A nie tylko od
czasu do czasu zaglšdad do tego œwiata, resztę życia spędzajšc w kosz­marne nudzie. Harriet zerknęła
na lorda i zauważyła, że jego srebrne oczy leniwie się jej przyglšdajš. Leniwie, ale uważnie. Mimo
wrodzonego zdrowego rozsšdku i zdolnoœci do stania obiema nogami na ziemi poczuła dreszczyk

background image

podnie­ceni. Czy to możliwe? Czy bajka o Kopciuszku czasami się sprawdza? - Znam kogoœ -
kontynuował lord Archibald - kto może zaoferowad pani życie na o wiele lepszym poziomie,
wygodniejsze i o wiele bogatsze. Będzie pani miała włas­n dom, powóz i służbę. Będzie pani mogła
bywad i wy­chodzi, kiedy tylko pani zechce, i w gruncie rzeczy sama decydowad o własnym życiu.
Serce waliło jej w gardle. - Taka praca nie istnieje - powiedziała zduszonym głosem. Ale w
rzeczywistoœci wcale nie o pracy myœlała. Znowu spojrzała mu prosto w oczy. - Kim jest osoba
proponujšca mi takie warunki, milordzie? - Ależ ja, oczywiœcie. - Ujšł dłoo Harriet i uniósł jš do ust. -
Możesz mied to wszystko, a nawet więcej. Suknie, klejnoty, podróże. Uczyniłaœ mnie swym nie-
wolnikiem. - Jego oczy łagodnie się do niej uœmiecha- ły. - Och - odrzekła. Serce omal wyskoczyło jej
z piersi. Chciało się jej skakad i krzyczed z radoœci, ale nie pozwo­lił jej na to poczucie godnoœci. Nagle
lord Archibald pochylił się i pocałował jš w usta, lekko, lecz z rozchylonymi wargami. Harriet nigdy
jeszcze nie całowała się z mężczyznš. Po przezwyciężeniu szoku odrzuciła głowę do tyłu, a jednak fala
podniecenia ogar­nęł jš od stóp po czubek głowy. - Dopóki będziemy ze sobš, będziesz miała
wszystko, czego zapragniesz - powiedział. - A ja jeszcze przedtem uczynię odpowiedni zapis dla ciebie
i wszystkich dzieci, które się zrodzš z naszego zwišzku, tak abyœ była zabez­pieczon. A teraz pocałuj
mnie, moja mała czarujšca różyczko, zanim nam przeszkodzš. Jutro będziemy konty­nuowa rozmowę.
Nigdy w życiu Harriet nie stała tak mocno obiema no­gam na ziemi, jak w tej chwili. A jej serce także
spłynęło do stóp. , - Nie - odparła. - I to dotyczy wszystkiego, milordzie. Mam już pracę, którš lubię i
która daje mi zabezpieczenie, dziękuję panu. - Ach. - Srebrne oczy œmiały się z niej. - Czarujšca
sztywna osóbka. Harriet, obiecuję ci, że będziesz zadowo­lon. Wierz mi, że mam reputację człowieka
znajšcego się na kobietach. Ty jesteœ stworzona do lepszego życia i większych przyjemnoœci niż te,
których doznajesz jako osoba towarzyszšca damie. - Wolę towarzyszyd damie niż dżentelmenowi,
dzięku­j, milordzie - zripostowała. Myœlała, że jest odporna na szaleostwa. Cóż, stało się, wpadła, i to
boleœnie. Ale człowiek uczy się na własnych błędach, a ona dostała dobrš nauczkę. Jej ojciec zawsze
powtarzał, żecierpienie bardziej uczy niż szczęœcie. Na poczštku była przekonana, że słucha
oœwiadczyn. Jakie to œmieszne. Byd może już jutro zdoła się œmiad z własnej naiwnoœci. Lord
Archibald przyglšdał się jej w milczeniu przez dłuższš chwilę. - Zastanów się nad tym - powiedział. -
Byd może perspektywa zostania mojš kochankš nie wyda ci się tak przerażajšca, kiedy to przemyœlisz.
Będziesz mogła żyd jak hrabina, Harriet. Wtedy, gdy będziemy razem, i po­te. Odsunęła się, kiedy
wycišgnšł rękę, by pogładzid jš po policzku, i zaczerpnęła tchu, żeby coœ powiedzied. Ale w tej właœnie
chwili drzwiczki powozu otworzyły się, więc zamknęła usta. Klara jeszcze zanim usiadła naprzeciwko
Harriet, za­częł z wielkim entuzjazmem mówid o przedstawieniu i przez całš drogę do domu
rozpływała się w zachwytach. Jednak Harriet, która dobrze znała przyjaciółkę, wyczuła w jej głosie
jakšœ fałszywš wesołoœd, a w wygłaszanych opiniach brak typowej dla niej inteligencji. Poza tym Klara
nie lubiła paplad. A jednak nikt z pozostałych nie przerwał jej mono­log. Nikt nie miał ochoty na
podjęcie konwersacji. Harriet zastanawiała się, co zaszło między Klarš a pa­ne Sullivanem.
Skoncentrowała się na tym pytaniu, starajšc się ignorowad milczšcego mężczyznę u jej bo­k i próbujšc
nie myœled o jego propozycji. Starała się także ze wszystkich sił nie pokazad po sobie, że została
wystawiona na pokuszenie. Straszliwe, grzeszne poku­szeni. Przygniatał jš całym ciałem i wchodził w
niš głęboko, poruszał się wolnym rytmem. Klara dostosowała się do niego, obejmowała go ciasno w
talii, wtuliła twarz w za- | głębienie ramienia, próbujšc skoncentrowad się na rozko­sz, powoli
ogarniajšcej całe ciało, tak jak zawsze. Usiło- | i wała odwlec jak najdłużej
moment spełnienia, a gdy nadszedł, najpierw niemal boleœnie, póœniej rozkosznie wstrzšsnšł jej
wnętrzem. To się zawsze udawało; Freddie był dla niej cudowny w łóżku. Tej nocy wszedł w niš bez
wstępnych pocałunków i pieszczot, za to dłużej i wolniej się z niš kochał. Było jej dobrze. Bardzo

background image

dobrze. Czasami marzyła, by to trwało i trwało, by móc się tym delektowad, tak żeby sam koniec, a
wraz z nim największa przyjemnoœd, wcišż był jeszcze przed niš. Czasami odnosiła wrażenie, że
większš rozkosz niż samo spełnienie daje jej bliskoœd Fredericka, to ich szczególne wzajemne
połšczenie. Nie, chyba nie większš. Takš samš, lecz w inny sposób. Jednak tej nocy jej umysł nie
odprężył się, by dad ciału możnoœd oddania się jedynie rozkoszy. Tej nocy nie mogła przestad myœled.
Zamknęła oczy i próbowała skoncentro­wa się na tym, co odczuwa ciało. Julia jest piękna. Szczupła,
gibka i bardzo, bardzo ładna. I zakochana we Freddiem. Było to widoczne na pierwszy rzut oka ze
sposobu, w jaki unikała patrzenia na niego, i niemal można było wyczud panujšce między nimi
napięcie. Klara nie wiedziała, dlaczego Julia poœlubiła hrabiego Beaconswood. Może właœnie dlatego,
że jest hrabiš i oprócz tytułu mógł jej ofiarowad dostatek i bezpieczeo­stw. Musi więc dobrze znad
Freddiego. Doskonale pew­ni zdawała sobie sprawę, że na wiosnę Freddie był po uszy pogršżony w
długach. Wiedziała zapewne, że to nałogowy hazardzista i kobieciarz. I zrobiła to, co wydało jej się
rozsšdne. Ale kochała Freddiego. A on kochał jš. To prawda niemal biła po oczach. œPoprosiłem jš,
aby wyszła za mnie, ale ona wybrała Dana." Klara gwałtownie odwróciła głowę i wydała z siebie
zduszony jęk, który brzmiał jak szloch. Mary Balogh Frederick uniósł głowę i popatrzył na Klarę
rozmarzo­ny wzrokiem spod na wpół przymkniętych powiek. - Zadałem ci ból? - zapytał. Klara
pokręciła głowš. - Jestem za ciężki? Ponownie zaprzeczyła. Frederick pocałował jš w usta. Powoli,
długo. - Czy dobrze ci, kochana? - zapytał szeptem. - Tak. - O, Boże, znowu jš tak nazwał! Ciekawa
była, czy tak samo mocno jak ona próbował przestad myœled o wydarzeniach dzisiejszego wieczoru.
Ciekawa była, czy wyobrażał sobie, że zamiast niej kocha się z Juliš. Podczas miodowego miesišca
opowiadał jej o wszyst­kic swoich kuzynach, kuzynkach, wujach i ciotkach. Wydawało jej się niemal,
że ich wszystkich znała. Ale o Julii nawet nie wspomniał, chod przecież każde lato spędzała wraz z całš
rodzinš w Primrose Park. Mieszkała tam ze starym hrabiš, jej przyszywanym dziadkiem. Ale w żadnej
opowieœci ani słowem nie wspomniał o Julii. Ponieważ jš kochał. Ponieważ poprosił jš o rękę, a ona
go odrzuciła i poœlubiła jego kuzyna. Ponieważ opowia­dani o niej sprawiłoby mu ból. - Hmmm -
mruknšł Frederick; splótł palce z dłoomi żony i przeniósł je ponad głowę Klary. Zaczšł jš całowad,
przygotowujšc jš do ponownego zbliżenia. Przyjechał do Bath z Primrose Park zaraz po
tym, jak dostał kosza. Tam jš zobaczył, dowiedział się, że jest! bogata, i rozpoczšł zaloty z większym
cynizmem, niż" podejrzewała. Poœlubił jš, chod miał obolałe serce, gdyż utracił kobietę, którš kochał.
Która jego kochała. Ciało Klary aż płonęło z pragnienia. Zacisnęła dłonie w pięœci i ponownie ukryła
twarz w ramieniu męża. Byd może w łóżku zawsze była dla niego Juliš. Zastępstwem. Ale dla niej on
zawsze, zawsze był tylko sobš. ~ Ach! - zawołała i na błogosławionš chwilę utraciła zdolnoœd
myœlenia. Całe napięcie ciała i cała miłoœd serca dygotały wokół niego, podczas gdy on szeptał jej coœ
kojšcego do ucha, a ona wykrzykiwała jego imię. Frederick obrócił Klarę, przytulił mocno do siebie i
okrył kocem, po czym zanurzył palce w jej włosach i bawił się nimi. Wiedział, że jest nieszczęœliwa, że
my­li o Jule i zastanawia się, dlaczego starannie omijał jej imię we wszystkich opowieœciach o
Primrose Park. œPo­prosiłe jš, aby za mnie wyszła, ale ona wybrała Da." Czy naprawdę wypowiedział
te słowa? Było to chy­b najgorsze możliwe wytłumaczenie, chod prawdziwe. Ale niecała prawda bywa
czasami gorsza od kłam­stw. Jeden Bóg raczy wiedzied, jak Klara zinterpretowa­ł sobie to zdanie. A
cały problem w tym, że nie może jej niczego więcej wyjaœnid, nie pogarszajšc jednoczeœnie sprawy.
Pocałował jš delikatnie. Próbował kochad się z niš bardzo czule, już na samym poczštku odrzucił myœl,
by wyjœd z domu zaraz po odprowadzeniu jej z teatru. Boże jedyny, gdyby znała całš prawdę,
odwróciłaby się od niego z pogardš i obrzydzeniem, jeszcze większym niż pod koniec miodowego
miesišca, gdy odkryła mu prawdę o jego oszustwie. A przecież pocišgała go i żywił do niej serdeczne
uczucia. Nie chodzi o to, że się w niej zakochał, ale że poznał jš lepiej i polubił. Zrodziła się w nim

background image

potrzeba chronienia Klary. Zależało mu na niej. Kiedy niecierpliwie poruszyła głowš, palce zaplštały
mu się w gęstwinie jej włosów. - Nienawidzę moich włosów! - powiedziała z gwałto­wnœciš, która go
zaskoczyła. Myœlał, że Klara już zasy. - Sš tak potwornie wstrętne! Tak jak ja cała. Niena­widz ich. -
Klaro? - Odsunšł się od niej na tyle, by dojrzed w mroku jej twarz. - Nie sš wstrętne. Sš gęste, lœnišce i
zdrowe. A ty też nie jesteœ wstrętna. - Sš straszne. - Głos jej drżał z emocji. - Wyglšdajš jak czarny,
wstrętny turban. Inne kobiety majš piękne włosy. - Krótkie fryzury sš teraz bardzo modne -
powiedział. - Twoje włosy sš z natury kręcone, jak sšdzę, może więc spróbujesz je obcišd? - Krótkie
też będš wyglšdały wstrętnie - odparła. Mówiła tonem rozdrażnionego dziecka, ale on się nie
uœmiechnšł. Wyraœnie było widad, że jest rozżalona, i to nie tylko z powodu włosów. - Uważam, że
wyglšdałyby œlicznie - zaoponował. - Tylko tak mówisz. Szkoda że w ogóle o tym wspo­mniała. Nie
wiem, dlaczego zaczęłam o tym mówid. Wcale nie chciałam. - Jutro każę wezwad kogoœ do domu,
żeby ci obcišł włosy według najnowszej mody - zapewnił jš. Wyglšdało na to, że fala gniewu już jš
opuœciła. - Tato nigdy mi nie pozwolił obcinad włosów - mruk­nęł. Gdyby spotkał jej ojca chod raz, to
z pewnoœciš ruszył­b na niego ze szpadš. Oczywiœcie, zaraz po tym, jak I podbiłby mu oko i wybił zęby.
- Twój mšż mówi ci, że możesz je obcišd,-jeœli tylko chcesz. Zrobisz to? - Tak - zgodziła się. - Tak,
Freddie, proszę, możesz to zorganizowad? - Jutro, z samego rana - zapewnił jš i mocno do siebie
przytulił. - A może nawet jeszcze wczeœniej. Rozeœmiała się. - Postaraj się zasnšd - poradził jej. - Chcę,
żeby moja œliczna odpoczęła. - Dobrze, Freddie - odpowiedziała skwapliwie. Frederick pomyœlał, że
gdyby ożenił się z Jule, nigdy nie spotkałby Klary. Ominęłoby go coœ bardzo cennego. Klara miała
pracowity ranek. Chciała byd zajęta, żeby nie myœled. Myœlenie o tym wszystkim nie miało sensu. Od
samego poczštku wiedziała, czego się po tym małżeostwie powinna spodziewad, a czego nie. Z
pewnoœciš nie było gorzej, niż mogła przypuszczad. Przeciwnie, pod wieloma względami było nawet
lepiej. Naprawdę, nie spodziewała się, że Freddie będzie dla niej taki dobry. Niemal zrezygnowała z
codziennych dwiczeo, ponie­wa przed lunchem miał ktoœ przyjœd, by zajšd się jej włosami, a poza tym
była zmęczona wczorajszš wizytš w teatrze. Nie mówišc już o tym, że ich nienawidziła, ponieważ jš
wyczerpywały i często sprawiały ból, a w do­datk codziennie napawały rozpaczš. Jeœli jednak nie
wypełni czymœ tych kilku godzin, to pogršży się w my­lach, na co zupełnie nie miała ochoty.
Przeprowadziły więc zwykłš porcję dwiczeo, a także wykonały kilka nowych. Harriet zginała jej nogę w
kolanie w ten sposób, że stopa zostawała oparta na materacu, a Klara próbowała ułożyd jš z
powrotem prosto na łóżku. Próbowała unieœd nawet biodra w górę, co okazało się absolutnie
niewykonalne, jednak materac wygišł się nie­znaczni pod naciskiem jej stóp. - Może powinnam
przerzucid nogi za łóżko - powie­dział Klara - i puœcid się biegiem. Może wtedy podziałam na nie przez
zaskoczenie i poniosš mnie truchtem wokół pokoju. Była to jedna z codziennie wygłaszanych
głupiutkich uwag, które zazwyczaj doprowadzały je do wybuchów œmiechu i stanowiły miłš przerwę
w bolesnych dwicze­niac. Ale nie dziœ. - Tak - powiedziała Harriet. Klara przyjrzała się jej uważnie,
któryœ już raz z ko­le. - Co się zdarzyło wczoraj wieczorem? - zapytała. -Przez chwilę byłaœ sama z
lordem Archibaldem, ponieważ Freddie bał się wynieœd mnie w tym tłoku. Czy lord zrobił coœ
niewłaœciwego, Harriet? - Złożył mi propozycję - odparła Harriet. - Harriet! - Zaproponował, bym
została jego kochankš. Obiecy­wa mi dom, powóz, suknie, klejnoty, podróże, słowem wszystko, czego
zapragnę. Była to bardzo nęcšca propo­zycj. - Harriet!! - Klara zesztywniała ze zgrozy. - Zabronię mu
tu przychodzid! Powiem Freddiemu, że lord nie ma wstępu do naszego domu. - To była bardzo
atrakcyjna propozycja. - Harriet uœmiechała się słabo. - Czułam wielkš pokusę. Całš noc nie spałam i
odczuwałam pokusę. - Harriet! - zawołała ponownie Klara. - Och, nie obawiaj się - uspokoiła jš
przyjaciółka. -Jestem nieodrodnš córkš swego ojca i umiem walczyd z pokusami. Ale prawdopodobnie
za jakieœ dwadzieœcia, trzydzieœci lat będę to wspominad i żałowad, że się nie zgodziłam. Lord jest

background image

niezwykle atrakcyjnym mężczyznš. - Harriet była blada jak œciana. - Nigdy już nie będziesz narażona
na cierpienie i ból na jego widok - zapewniła jš Klara. - Przerwiemy tę znajomoœd. - Nie -
zaoponowała Harriet. - To bez znaczenia. On nie był niegrzeczny. I była to w istocie propozycja.
Jestem pewna, że nie zamierzał okazad mi braku szacunku. Poza tym widocznie należę do kobiet,
które sš odpowiednim materiałem na kochanki. Lord nie zachował się nieprzy­jemni, kiedy mu
odmówiłam. - Wolałabym, żeby Freddie zerwał z nim przyjaœo! - zawołała gniewnie Klara. -
Chciałabym, żeby go wyzwał na pojedynek! Wstrętny, obrzydliwy mężczyzna! Harriet uœmiechnęła
się, po czym rozeœmiała niewe­soł. - A może postawimy twoje nogi na podłodze - zapro­ponował - a
ty pobiegniesz do niego i na sam twój widok padnie trupem ze zdumienia. - Do tego jeszcze z nie
obciętymi włosami, po­wiewajšcym za mnš jak chmura gradowa - dodała Klara. - Z zaciœniętymi
pięœciami - uzupełniła Harriet. - I z wałkiem do ciasta w ręce. Obie zwijały się ze œmiechu. Gdy
ochłonęły, Harriet szybko otarła łzy, które napłynęły jej w koocu do oczu, ze œmiechu i z żalu nad
sobš. Nadszedł czas, by zakooczyd dwiczenia i przygotowad się do obcięcia włosów. - Tak się tym
denerwuję, jakbym planowała obcięcie głowy - wyznała przyjaciółce. - Myœlisz, że nagle prze­istocz
się w pięknoœd? Nic takiego nie nastšpiło, jak stwierdziła godzinę póœniej, gdy monsieur Paul pozwolił
jej wreszcie spojrzed w lustro. Nic nie jest w stanie zmienid jej w pięknoœd. Twarz miała za chudš, rysy
zbyt brzydkie. Ale mimo to przyglšdała się sobie oszołomiona. - Och - powiedziała unoszšc drżšcš
rękę i dotykajšc opadajšcych na kark falistych loczków. Reszta włosów okalała głowę delikatnymi,
krótkimi lokami i zwisała na czole oraz skroniach. - Madame jest zadowolona? - zapytał monsieur
Paul, wywijajšc elegancko grzebieniem i palcami kilka centy­metró od jej głowy. - Tak. - Oderwała
spojrzenie od lustra spoglšdajšc na fryzjera. - Och, tak. Dziękuję panu. - Trudno było jej uwierzyd, że
to naprawdę ona. Nie była piękna, ale wyglšdała... normalnie. Jak normalna kobieta. Mary Balogh -
Monsieur Sullivan będzie chciał paniš obejrzed, ma­dam - powiedział monsieur Paul ruszajšc do drzwi
jej goto walni. Freddie? Nie wiedziała, że jest w domu. Co pomyœli? Czy nie uzna, że w tej fryzurze
wyglšda jeszcze koszmar-niej? Niespokojnie zerkała na odbicie drzwi za jej ple­cam. Frederick stał
przez chwilę w drzwiach i przyglšdał się. Następnie podszedł bliżej i oparłszy ręce na ramionach żony
poszukał jej wzroku w lusterku. Czekała na jego opinię, próbujšc sobie wmówid, że tak naprawdę nie
ma ona żadnego znaczenia. Frederick okršżył jš i stanšł z przodu, wzišł za ręce i przykucnšł obok. Jego
ciemne oczy uœmiechały się do niej, po czym uœmiech stopniowo zakwitał mu także na ustach. Klara
bezwiednie odpowie­dział mu uœmiechem. - No i co? - zapytał. - Jestem łysa - odpowiedziała. -
Jesteœ piękna. - Uniósł jej dłoo do ust. To było pochlebstwo. I to wysoce nieprawdziwe. Jed­na
rozgrzało jš od koniuszków palców u nóg aż do nowych, króciutkich loczków na głowie. Rozeœmiała
się, a on pochylił się i pocałował jš w usta, po czym wstał i zaczšł rozmowę z monsieur Paulem. Po
południu Frederick spędził kilka godzin na przejaż­dżc konnej w Hyde Parku w towarzystwie lorda
Archi-balda. Był pogršżony w myœlach. Doszedł do wniosku, że nie użył właœciwego słowa, chod nie
było to jedynie czcze pochlebstwo. Nazwał jš pięknš. Nie jest piękna. Nie jest nawet ładna. Ale gdy
usunięto nadmierny ciężar masy włosów i pozostały wdzięczne loczki, twarz Klary w ich obramowaniu
nabrała wyrazu; uwydatniły się jej klasyczne rysy i owal tak zdrowo teraz zaróżowionego oblicza.
Także oczy nabrały blasku i jakby się powiększyły. - Ach, te zimowe futra - powiedział lord Archi­bal
skinšwszy głowš ku nadjeżdżajšcemu powozowi, w którym obok starszej kobiety siedziała młoda
dama, szczelnie opatulona w futro. - Sam powiedz, Freddie, czy nie psujš całego widoku? No więc jak,
nadaje się do łóżka czy nie? - Nie - odparł Frederick. - Ten smok nie da ci się do niej zbliżyd nawet na
kilometr, Archie. - Och, ale ja do perfekcji opanowałem sztukę obłaska­wiani smoków - zapewnił go
lord Archibald, ilustrujšc tę wypowiedœ zdjęciem kapelusza i złożeniem głębokiego ukłonu w stronę
przejeżdżajšcego obok powozu. Przez dłuższš chwilę patrzył niemal poddaoczo w oczy starszej damy;

background image

ta w odpowiedzi sztywno skinęła głowš. - A jednak nadaje się, Freddie. Zdecydowanie się nadaje, jeœli
twarz może byd jakšœ wskazówkš. Słodka i najwyżej osiemna­stk, jak sšdzę. Ani o dzieo starsza. - Nie
wiedziałem, że lubisz dzieci - zauważył Frede­ric. Lord Archibald wybuchnšł œmiechem. - Bo też i nie
lubię - odrzekł. - Chętnie się im tylko przyglšdam i zawstydzam je. Lubię, gdy się czerwieniš. To urocze
dziecko spiekło przeze mnie raka. Ona dobrze wiedziała, że patrzšc na smoka widziałem tylko jš.
Fred­di, mój chłopcze, stajesz się trochę nudny. Jeszcze nie tak dawno stanšłbyœ ze mnš w zawody.
Musiałem szlifowad wszystkie umiejętnoœci, by sprostad urokowi twoich oczu. Widziałem, jak kobiety
całymi tuzinami padajš na ich widok. Frederick w odpowiedzi jedynie się uœmiechnšł. Park był prawie
pusty, nie było żadnego ruchu powozów i bar­dz mało spacerowiczów, więc puœcili się cwałem. -
Oglšdasz dziœ w mojej osobie człowieka ze złama­ny sercem - powiedział lord Archibald, gdy
wstrzymali konie i ponownie jechali stępa. - Wczorajszej nocy roz- ważałem nawet możliwoœd
przyłożenia sobie pistoletu do skroni i przestrzelenia mózgu. Ale na samš myœl o tym, że ten cholerny
spadek przypadnie temu pompatyczne­m głupkowi, który jest moim kuzynem, postanowiłem się
poœwięcid i żyd dalej. Wyobraœ sobie, mój chłopcze, że wczorajszego wieczoru dostałem kosza. Czy po
po­wroci do domu musiałeœ walczyd z ogólnie panujšcš histeriš? - Kosza? - Frederick przyjrzał się
uważnie przyjacie­low. - Przez pannę Pope? Oœwiadczyłeœ się jej, Archie? - Oœwiadczyłem? - Lord
Archibald uniósł brwi i sięg­nš po monokl, który schował w kieszeni. - Czy ty istotnie masz na myœli
małżeostwo, Freddie? Ożenię się dopiero wtedy, gdy konieczne się stanie urzšdzanie pokoju
dzie­cinneg. I zanim się zacznie ten horror, mam przed sobš jeszcze trzy albo cztery lata przyjemnego
życia. A gdy nadejdzie stosowna pora, to bez wštpienia wybiorę jakšœ młódkę, w której żyłach obok
lodu płynie bardzo, ale to bardzo błękitna krew. Dostałem kosza jako kochanek, mój chłopcze, i to
pięknie oprawionego w œnie, dziękuję, mi­lordzi". - Mogłem ci z góry powiedzied, co od niej usłyszysz
- powiedział Frederick. - Panna Pope ma dużo zdrowego rozsšdku. - Rozsšdku? - powtórzył lord
Archibald. - Wybierajšc życie pełne ponuractwa i niewdzięcznej harówki, nie ura­żajš twej żony, mój
stary, zamiast przygód, luksusu i zabezpieczenia? - I codzienne oraz conocne ujeżdżanie bez
błogosła­wieostw koœcioła? - uzupełnił Frederick. - Nie, Archie, istnieje pewien typ kobiet, które
uważajš, że to za wysoka cena. Jego przyjaciel parsknšł œmiechem. - Minšłeœ się z powołaniem,
Freddie. Powinieneœ zo­sta przedstawicielem wzmiankowanego koœcioła. Czy tym właœnie jest dla
ciebie małżeostwo? Na samš myœl można dostad gęsiej skórki. No, dobrze, co dalej? Kolacja u
White'a? A póœniej wizyta u Anette? A jeszcze póœniej może jakaœ mała gra? Jeœli dziewczynki u
Anette nie okażš się zbytnio wyczerpujšce. Propozycja była kuszšca. Zwłaszcza kolacja u White'a. Oraz
myœl, by nie wracad do domu i nie stanšd twarzš w twarz ze wspomnieniami, tajemnicami i
poczuciem utraty godnoœci. Ale jeœli pójdzie z Archiem na kolację, to będzie także zobligowany
towarzyszyd mu u Anette, a sie­dzeni w salonie i czekanie na niego będzie zbyt kłopot­liw i
zawstydzajšce. Chyba że Lizzie już powiedziała o wszystkim i Anette wykopie go za drzwi. Jeœli zaœ tak
się nie stało, to może wylšdowad na górze z któršœ dziewczynkš i zrobid z niš to, co wczoraj w nocy z
dużš czułoœciš robił z żonš. Wówczas niesmak i obrzydzenie do samego siebie zagnajš go do klubu i
zmuszš do gry o wysokš stawkę do samego rana. Jeœli wygra, to czy kupi Klarze następny klejnot, by
uspokoid sumienie? A co będzie, gdy przegra? - Zabieram Klarę na œwieże powietrze o pištej -
po­wiedzia. - Wybierzemy się kiedy indziej, Archie. Nie zapraszam cię do nas, bo panna Pope chyba
nie byłaby zachwycona. - Nie byłbym tego taki pewien - odparł lord Archi­bal z uœmiechem. - Poza
zwykłym œnie, dziękuję" wyœnie słyszałem słowa œi chciałabym mied na tyle od­wag, by powiedzied
tak, i zrobię to, jeœli będzie pan nalegał, milordzie". Ale dzisiaj z tobš nie pójdę, Freddie. Dajmy tej
małej zarumienionej œlicznotce kilka dni odpo­czynk, niech zatęskni i upewni się, że przyjšłem
od­mow. - Na twoim miejscu, Archie, skłaniałbym się raczej do pogodzenia się z myœlš, że u tej panny

background image

nie uzyskasz niczego poza koszem - powiedział Frederick. Mary Balogh - Załóżmy się - zaproponował
rozpromieniony lord Archibald. - Stawiam pięddziesišt gwinei, że jeszcze przed Bożym Narodzeniem
będzie moja, drogi Freddie. A nawet więcej, sto. Nie tylko się zgodzi, ale zostanie już skonsu­mowan.
- Stoi - zgodził się Frederick. - Sto gwinei. Podali sobie ręce, po czym rozjechali się w przeciw­nyc
kierunkach - jeden pojechał do White'a, drugi do domu. Zaraz po wejœciu do domu Frederick wyczuł
obecnoœd goœci, chod w hallu nie było żadnych œladów wskazujš­cyc wizytę. - Mamy goœci? - zapytał
kamerdynera. - Hrabina Beaconswood oraz szlachetnie urodzona panna Wilkes z wizytš do pani
Sullivan, proszę pana -odpowiedział kamerdyner z wyraœnym zadowoleniem, kłaniajšc się swemu
panu. Frederick skrzywił się. Rzecz jasna, zdawał sobie spra­w, że na wczorajszym wieczorze się nie
zakooczyło. Hrabiowska para i kuzynostwo zostanš w Londynie aż do œlubu podczas Bożego
Narodzenia. Wiedział również, że teraz, gdy wieœd o jego pobycie w Londynie się rozeszła, będzie
musiał złożyd kurtuazyjnš wizytę ciotce. Mimo to nie spodziewał się, że Jule i Kamilla przyjdš z wizytš
do jego żony. A przynajmniej nie tak prędko. Ponownie rozważył myœl o wyjœciu z domu. Mógł tak­ż
po cichu wejœd na górę, przechodzšc obok salonu na palcach. Ale robienie uników nie ma sensu.
Uprzytomnił sobie, że temu problemowi - cóż za eufemizm - prędzej czy póœniej będzie musiał stawid
czoło. Poza tym oni wszyscy należš przecież do rodziny - on, Dan i Jule -i zawsze byli ze sobš bardzo
zżyci. Frederick głęboko zaczerpnšł tchu i przeszedł przez hall stanowczym kro­kie. - Ooo, cóż za
przyjemnoœd, witam was, Kamillo i Jule - powiedział wchodzšc do salonu. Ukłonił się Harriet i
podszedł do Klary. Oparł dłoo na jej ramieniu i lek­k je uœcisnšł. Dwoma palcami pogłaskał żonę po
poli­czk. - Witaj, kochana. Zauważył, że Julia obserwuje ruch jego ręki. Ramię Klary zesztywniało.
Frederick z całego serca zapragnšł, by stał się cud i udało się jakoœ zmienid ostatnie wypowie­dzian
przez niego słowo. Rozdział trzynasty Ponieważ Freddie nie wspominał nic o wspólnym wyj-œciu z
domu po południu, Klara zamierzała wybrad się: z Harriet na krótkš przejażdżkę. Jednak plany te
zostały zniweczone niespodziewanym przybyciem goœci. Nieocze­kiwany, ponieważ jedynymi ludœmi,
którzy odwiedzili jš w Londynie, byli paostwo Whiteheadowie. Freddie nie przejawiał zamiaru
powiększenia grona jej znajomych, byd może uważajšc, że stan zdrowia żony utrudnia składanie i
przyjmowanie wizyt. Gdy się dowiedziała, kim sš goœcie, była zaskoczona i odrobinę zaniepokojona.
Wczorajszego wieczoru zdšży­ł polubid Kamillę Wilkes, ale nie miała szczególnej ochoty na ponowne
oglšdanie hrabiny Beaconswood. Zbyt wiele cierpienia kosztował jš wczorajszy wieczór i cała noc. Ale
mimo to uœmiechnęła się czarujšco. Jednak trzeba będzie coœ ustalid na temat przyjmowania goœci w
ogóle. Hrabina Beaconswood wyglšdała dziœ jeszcze piękniej niż wczoraj; Klara zauważyła to z
bolesnym drgnieniem serca. Julia miała na sobie granatowš suknię podróżnš z aksamitu oraz peliskę.
Jej twarz nie tylko była ładna, lecz promieniała życiem. Włosy miała obcięte jeszcze krócej niż Klara. -
Wyglšdasz inaczej - powiedziała hrabina po wymia­ni powitao. Usiadła i z przechylonš głowš
przyglšdała się gospodyni. - Dzisiejszego ranka obcięłam włosy, milady - odpo­wiedział Klara z
wypiekami na twarzy. Wcišż jeszcze miała wrażenie, że jest łysa. Hrabina wybuchnęła salwš œmiechu.
- Omal się nie obejrzałam, by zobaczyd, kto za mnš stoi - wyznała. - Cišgle jeszcze nie jestem
przyzwy­czajon, by mnie w ten sposób tytułowano. Mam wra­żeni, że będę musiała zaczšd nosid
fioletowy turban z satyny i używad lorgnon. Klaro, proszę cię, mów mi po imieniu. Poza wszystkim,
dzięki twemu małżeostwu zostałyœmy kuzynkami. Twoje włosy wyglšdajš czaru­jšc. Bardzo ci dobrze
w tej fryzurze. Prawda, Kamil­l? Kamilla, na którš Klara prawie w ogóle nie zwracała uwagi,
uœmiechnęła się łagodnie. - Obcięcie tak długich włosów musiało byd straszli­wy uczuciem -
zauważyła. - Tyle lat trzeba było czekad, aż tak urosnš. Ale zgadzam się, tak jest bardzo twarzowo. Czy
nie żałujesz pospiesznej decyzji, Klaro? - Nie - odparła Klara. - Ale czuję się niezręcznie, będšc
oœrodkiem zainteresowania. - Ach, w takim razie należy poruszyd temat pogody -odrzekła hrabina ze

background image

œmiechem. - To obowišzkowy temat. Kto chce zaczšd? Klara niespodziewanie szybko rozluœniła się.
Kuzynki Freddiego bardzo się od siebie różniły, ale obie były miłe i swobodne w zachowaniu. Odniosła
wrażenie, że traktujš jš raczej jak członka rodziny niż nowš znajomš. Kiwnęła głowš ku Harriet, by
zadzwoniła po herbatę. Tak, nawet Julia tak jš traktuje. Niezależnie od tego, co czuła do Mary Balogh
Freddiego, dokłada wszelkich wysiłków, by byd uprzejma dla jego żony. - Oczywiœcie przyjdziesz,
Klaro - powiedziała Kamilla gdy rozmowa nieuchronnie zeszła na temat jej zbliżajšce­g się œlubu. - Czy
wytłumaczysz Freddiemu, że powi­nie? Już najwyższy czas, by drobne nieporozumienia poszły w
niepamięd. Klara spojrzała na hrabinę. Ta wbiła wzrok w dłonie złożone na podołku; ożywienie na
krótko zniknęło z jej oblicza. Przestała się wpatrywad w dłonie i napotkała wzrok Klary. - Freddie nie
wspomniał ci o mnie - zagaiła. - Czy powiedział ci coœ wczorajszej nocy lub dziœ rano? Cokol­wie?
Klara zawahała się. - Tylko tyle, że poprosił cię o rękę, ale ty poœlubiłaœ hrabiego - powiedziała. -
Ach. - Hrabina rozchyliła usta, próbujšc się uœmiech­nš. Spojrzała na Kamillę. - Postanowiłyœmy, że ci
o wszystkim opowiemy, prawda, Kamillo? Obie podejrze­wałœmy, że wczoraj musiałaœ zauważyd
lekko napiętš atmosferę, i uznałyœmy, że Frederick prawdopodobnie nie opowie ci całej historii. Ale
teraz, gdy jesteœ naszš kuzyn­k, chcemy, byœ została również przyjaciółkš. Prawda, Kamillo? - Jej głos
z każdš chwilš stawał się coraz bardziej pogodny. - Tak - potwierdziła Kamilla z uœmiechem. -
Pragnie­m, byœ została naszš przyjaciółkš, Klaro. Freddie zacho­wa się wstrętnie, żenišc się z tobš w
takiej tajemnicy i nie zapraszajšc nikogo z rodziny. - Na œlubie był lord Bellamy z żonš - sprostowała
Klara. - A także Lesley. - Och, kochany Les. - Hrabina westchnęła. - Nawet cię nie zapytam, czy go
kochasz, Klaro. Nie ma nikogo, kto by nie kochał Lesa. Tak się cieszę, że pojechał do Włoch. To było
jego największe marzenie. No dobrze, ale odbiegamy od tematu. Mój dziadek umarł na wiosnę, Klaro,
i zabronił nam nosid po nim żałobę. Wyjaœniam to na wypadek, gdybyœ się dziwiła, dlaczego nikt z nas
nie chodzi w czerni. Właœciwie nie był moim naturalnym dziadkiem. Był ojcem mojej macochy, ale po
jej œmierci i œmierci mego ojca wzišł mnie do siebie. Jednak gdy sam umarł, znalazłam się w
kłopotliwym położeniu. Nie mia­ła prawa do jego majštku. I chod w koocu się okazało, że bardzo
dobrze o mnie zadbał, wówczas wyglšdało na to, że będę pozbawiona œrodków do życia. Wszyscy na
wyrywki oferowali mi swój dom i byli ogromnie dobrzy. Klara uœmiechnęła się. Przypomniała sobie
straszliwe uczucie samotnoœci, które jš ogarnęło po œmierci ojca. A przecież nie musiała się
dodatkowo martwid zagrażajšcš jej nędzš. - Przecież jesteœ naszš kuzynkš, Julio - powiedziała Kamilla.
- To zrozumiałe, że nie pozwolilibyœmy ci zginšd. Po twarzy hrabiny przemknšł uœmiech. - W każdym
razie - podjęła przerwany wštek, patrzšc na swe dłonie, zanim spojrzała Klarze prosto w oczy -moi
kuzyni płci męskiej ruszyli z propozycjami małżeo­stw. Czyż to nie najgłupsze i nie najmilsze zarazem?
Lesley poprosił mnie o rękę, i Gussie... nie poznałaœ jesz­cz Gussiego, prawda? Freddie. I Daniel,
oczywiœcie. To było nadzwyczaj uprzejme z ich strony. Aleja, rzecz jasna, mogłam poœlubid tylko
jednego. I wybrałam Daniela. Czy uwierzysz, że w œlubnym prezencie ofiarował mi Primrose Park?
Klara znowu się uœmiechnęła. Julia poœlubiła najbogat­szeg z nich wszystkich. Nietrudno to
zrozumied, wie­dzš, że sama nie miała nic. Sięgnęła więc po największe zabezpieczenie. -
Rozumiemy, że Freddie był zakłopotany - powie- i Mary Balogh działa Kamilla. - Wyjechał z Primrose
Park natychmiast po ogłoszeniu zaręczyn i nie został jak my wszyscy na œlubie. Myœlę, że obecnoœd na
œlubie kobiety, którš się prosiło o rękę, może byd bardzo krępujšca. Zgadzasz się ze mnš? - Tak -
odparła Klara. - Przypuszczam, że istotnie może byd niezręczna. A jednak Lesley i kuzyn Gussie
potrafili przezwyciężyd zakłopotanie i zostali. I właœciwie dlaczego czyn, dokonany z uprzejmoœci i
dobrego serca, ma byd kłopotliwy i krępujšcy? - Nie czuł się zraniony - powiedziała szybko hrabina.
Oczy jej błyszczały, a policzki zarumieniły się. - Nie wierzymy, że czuł się zraniony, Klaro. Żeby tak się
czud, musiałby mnie kochad lub żywid podobne uczucia, nie­prawda? Tymczasem Freddie i ja zawsze

background image

byliœmy przy, wspólnikami w psotach i grzeszkach. Jako dzie­cia byłam strasznym łobuziakiem, zresztš
teraz czasami też mi się to zdarza. Wydaje mi się, że gdy jesteœmy w parku, to Daniel stale się obawia,
że nagle zacznę się wspinad na drzewo i obrzucad spacerowiczów żołędziami. - Rozeœmiała się
wesoło. Zbyt wesoło. Była zbyt rozpro­mienion. To była historia, jakš obie postanowiły jej
opowiedzied. Wyglšdało to niemal tak, jakby wczeœniej zdšżyły jš sobie kilka razy przedwiczyd. Obie
się uœmiechały. Klara nagle uœwiadomiła sobie, że to jš chcš ochronid przed bólem, i poczuła wielkš
wdzięcznoœd. Obawiały się, że wczoraj­szeg wieczoru usłyszała prawdę, i ogarnięte współczu­cie
odwiedziły jš. Kiedy jednak dowiedziały się, co Freddie jej powiedział, poczęstowały jš doœd
wiarygodnie brzmišcš opowiastkš, przygotowanš na wypadek, gdyby mšż nie wyznał jej całej prawdy.
Musi więc teraz odegrad swš rolę, tak jak one to uczyniły. - Cieszę się, że wszystko skooczyło się
dobrze dla ciebie, Julio - powiedziała. - Przynależnoœd do tak zżytej i kochajšcej się rodziny musi byd
czymœ cudownym. -Również się uœmiechnęła. - Ooo, tak. - Sama się przekonasz - dodała Kamilla. -
Moja matka również pragnęła złożyd ci wizytę, ale my chciałyœmy wyjaœnid ci tę sprawę z Freddiem,
więc znalazłyœmy jakšœ wymówkę. Ale ty musisz nas odwiedzid. Czy sšdzisz, że będziesz mogła? -
Uœmiechnęła się do Harriet, która nalewała jej herbatę. - Dziękuję, Harriet. - Tam gdzie nie mogę się
dostad na fotelu inwalidzkim, Freddie zanosi mnie na rękach - odparła Klara. - Mam również
służšcego, który spełniał to zadanie przed moim zamšżpójœciem. -œA więc - hrabina upiła łyk herbaty -
poznałaœ Freddiego w Bath, wyszłaœ za niego po burzliwych zalo­tac i od tej pory żyjecie szczęœliwie.
To brzmi szalenie romantycznie. Klara zrozumiała, że one wiedzš. Oczywiœcie, że wie­dz. Obie znały
Freddiego od dziecka. Współczujš jej i przyszły zaproponowad swš przyjaœo. A przecież Julia musi
cierpied z zazdroœci. Jej uœmiech był słabiutki i wy­muszon. Ta wizyta jest dla niej pewnie bardzo
trudna, a mimo to Julia wykazuje tyle dobroci. Jak na to odpowiedzied? Kontynuowad grę pozorów,
którš wszyscy rozszyfrowali i uważajš za œmiesznš? Po­da jakieœ wytłumaczenie, ocierajšce się o
prawdę? Nic nie mówid? Została jednak uratowana z kłopotu - jeœli uznad to za właœciwe okreœlenie -
dzięki wejœciu Freddiego do salonu. Wyglšdał tak samo promiennie jak jej goœcie; przywitał się z nimi
i z Harriet, składajšc ukłony z wydwiczonš swobodš i wdziękiem. - Witaj, kochana - powiedział. œWitaj
kochana." Serce zabolało Klarę. Gdyby chciała mied jeszcze jakiœ dowód, że opowieœd o tym, co się
wydarzyło między nim a Juliš, mija się z prawdš - chod wcale nie potrzebowała dodatkowych
dowodów - to zawierał się on w słowach Freddiego. - Witaj, Freddie - odparła. Zapragnęła schowad
twarz w jego dłoni i krzyczed z bólu. - Jak się udała przejażdż­k? Freddie przyjšł od Harriet filiżankę
herbaty i następne dziesięd minut upłynęło im na przyjacielskiej pogawędce. Harriet była chyba
jedynš osobš, która pozwalała sobie na chwilowy brak uœmiechu na twarzy. Pod koniec wizyty Klara
mogłaby przysišc, że Julia i Freddie ani razu na siebie nie popatrzyli. Miała również wrażenie, że gdyby
mogła wstad i wzišd ostry nóż, to dałoby się przecišd nim powietrze między tymi dwojgiem - było aż
gęste od napięcia. I to tylko dlatego, że Freddie jako jeden z trzech kuzynów oœwiadczył się Julii, i tak
jak oni został odrzu­con? Klara nie była aż tak naiwna, by w to uwierzyd. Damy w koocu wstały, by się
pożegnad; Freddie pod­niós się również. Obie pochyliły się nad Klarš, ucałowały jš w policzek i
błagały, żeby złożyła im wizytę. Freddie czekał, by odprowadzid je do drzwi, ale w ostatniej chwili
Kamilla się odwróciła. - A może wybierzesz się z nami na przejażdżkę które­gœ popołudnia, Klaro, jeœli
będzie ładna pogoda? -zaproponowała. - Bardzo by mnie to ucieszyło i wiem, że mamę i Julię także.
Dołożę starao, byœ nie zmarzła w po­wozi i została ciepło okryta. - Nie jestem kalekš - odparła Klara
ze œmiechem. -Chociaż nie mogę chodzid. Freddie nalega, bym codzien­ni wyjeżdżała na œwieże
powietrze w odkrytym powozie, oprócz tych dni, gdy pada deszcz. Ale tak, chętnie się z wami
wybiorę, Kamillo. Dziękuję. - Tak czy tak, najpierw musisz odwiedzid mamę -powiedziała Kamilla. -
Może za parę dni? Będziemy mogły wtedy wszystko omówid. Och, to takie ekscytujšce, mied nowš

background image

kuzynkę. My wszyscy pożeniliœmy się między sobš, Daniel z Juliš, a ja z Malcolmem, chod ktoœ może
uznad, że jest to niewłaœciwe i niezdrowe. Ale tak napra­wd nikogo z nas w tych małżeostwach nie
łšczš więzy krwi. Ale nie mam teraz zamiaru dłużej się nad tym rozwodzid. - Rozeœmiała się cicho.
Rozmawiały jeszcze przez minutę czy dwie, zanim Kamilla wyszła. Klara doskonale zdawała sobie
sprawę, że tamtych dwoje szło razem do drzwi, gdy Kamilla zawróciła. Uœmiechnęła się promiennie
do Harriet. Frederick uœwiadomił sobie, że Kamilla nie towarzyszy im do drzwi, lecz wróciła do Klary,
by jej coœ jeszcze powiedzied; ogarnęła go panika. Po drodze Jule nie przy­jęł jego ramienia, chod je
podał. - Powiedziałam ci wtedy, że nigdy ci nie wybaczę, Freddie - przypomniała cicho głosem
drżšcym od emocji. - Nie przebaczyłam i nie przebaczę. Nienawidzę cię. - Nie mam o to do ciebie
pretensji, Jule. Żałuję tylko, że musieliœmy tak wpaœd na siebie. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by
zejœd ci z drogi. Zabiorę Klarę z powro­te do Ebury Court. . - O nie, nie zrobisz tego - odparła
gwałtownie. -Chcemy, by tu została do œlubu Kamilli. Chcemy jšprzyjšd do rodziny. Freddie, jak
mogłeœ to zrobid? Biedna Klara. Frederick odchrzšknšł. - Nie sšdzę, by moje małżeostwo powinno cię
intere­sowa, Jule. Ale, oczywiœcie, ta wypowiedœ nie zdołała powstrzy­ma Julii. - Jest bardzo bogata -
powiedziała. - Byd może jest najbogatszš kobietš w Anglii, tak przynajmniej twierdzi Daniel. Jest
również dobrš i miłš osobš. Człowiekiem. MarySalogh Czy kiedykolwiek zadałeœ sobie trochę trudu,
by to spo­strze? - Tak - odparł Frederick. - Podejrzewam, że z pieœniš na ustach pospieszyłeœ
pospłacad swe długi. A potem jeszcze szybciej i jeszcze radoœniej zaczšłeœ robid nowe, i to jeszcze
wyższe. Przy­puszcza, że tak było. Nie potrafisz się zmienid, chodbyœ tego chciał, Freddie. Ale ja ci
tego nigdy nie wybaczę. Nigdy. I nie waż się zabierad jej z powrotem na wieœ. Słyszysz, co mówię?
Żebyœ mi się nie ważył! Stali zwróceni twarzami do siebie tuż przed drzwiami frontowymi. Julia
niemal syczała przez zęby. - Będę to musiał skonsultowad z żonš i zrobię to, czego sobie zażyczy -
powiedział. - Och. - Popatrzyła na niego z pogardš. - To miało wywrzed na mnie wrażenie, Freddie?
Od kiedy to bierzesz pod uwagę czyjekolwiek życzenia, prócz własnych? Lubię jš. I nie jest to jedynie
współczucie, ponieważ jest kalekš i nie jest tak piękna, jak można się było spodziewad po wybranej
przez ciebie żonie. Ani dlatego, że została podstępnie wmanewrowana w małżeostwo przez hulakę,
darmozjada i rozpustnika. Lubię jš za to, jaka jest, i chcę zostad jej przyjaciółkš. I będę jej przyjaciółkš.
I jeœli zabierzesz jš na wieœ, to namówię Daniela, by mnie też tam zabrał. - Byłoby to bardzo
niezręczne dla nas trojga - zauwa­ży. - Jule, posłuchaj mnie. Nie mogę zmienid przeszłoœci, chod
bardzo bym chciał. I nie mogę uczynid nic ponadto, że przeproszę cię za to, co się stało. Chciałbym
móc. -Próbował się do niej uœmiechnšd. - Czy możemy wreszcie zawrzed rozejm? - Nie próbuj robid
do mnie tych słodkich oczu, Freddie. Odpowiedœ brzmi: nie. Nienawidzę cię. Uciekłam od ciebie i
jestem z Danielem bardziej szczęœliwa, niż mo­głaby sobie wymarzyd. Ale Klara nie może uciec. Nigdy
ci nie wybaczę, że prosto ode mnie uciekłeœ do niej, chod spodziewałam się, że będzie ci przykro i
okażesz skruchę za to, co uczyniłeœ. I nie wybaczę ci, że natychmiast ci się powiodło z kimœ, kto cię
nie znał i nic o tobie nie wie­dzia. Podejrzewam, że Klara zakochała się w tobie. By­łob dziwne, gdyby
tak się nie stało, skoro wszystkie inne kobiety ulegały twemu czarowi. Czy już jej złamałeœ serce? Czy
też potrwa trochę dłużej, nim nadzieja umrze, a serce pęknie? - Jule! - Fredericka zaczšł ogarniad
gniew. - Posuwasz się za daleko. Moje małżeostwo to nie twój interes. Julia z pewnoœciš
kontynuowałaby sprzeczkę i jak to zwykle ona wtršcałaby się w nie swoje sprawy, ostrzyła język i
wymachiwała pięœciami, ale w drzwiach salonu pojawiła się Kamilla, która zbliżała się do nich z
uœmie­che. Spokojnie i miło przeprosiła, że musieli na niš czekad. - Freddie - powiedziała chwytajšc
go za ręce i wspi­najš się na palce, by pocałowad go w policzek. - Klara jest zachwycajšca. Bardzo
jestem szczęœliwa, że tak ci się udało. Odwiedzi mamę pojutrze albo za trzy dni. Przynie­sies jš? -
Muszę się zastanowid - odparł wymijajšco, œciskajšc jej ręce. Kamilla przynajmniej oferuje mu szansę.

background image

-Dziękuję wam za wizytę. Wiem, że miała ona wielkie znaczenie dla Klary. Obie damy wyszły. Jule nie
zaszczyciła go już ani słowem, ani spojrzeniem. Wpatrywał się w zamknięte drzwi i rozmyœlał. Kłopot
w tym, że nie może nawet zapłonšd sprawiedliwym i słusznym gniewem. Miała ra­cj, mówišc o nim w
ten sposób. We wszystkim. Oprócz tego, że nie wiedział, iż Klara jest urocza i delikatna. A jemu na
niej zależy. œNie zdołasz się zmienid, nawet gdybyœ chciał, Fred­di." Zatrzymał się z jednš nogš na
stopniu. Skrzywił się boleœnie. W tym także się myliła. Myliła się w wielu sprawach. Myœlała, że go
zna, ale prawda wyglšda inaczej. Park był niemal pusty. Klara pomyœlała, że każdy, kto zobaczy ich w
otwartym powozie w taki zimny, wietrzny dzieo, uzna ich za szaleoców. Ale oboje byli ciepło ubrani, a
jej niewiele zależało, co sobie ktoœ pomyœli. Przez tyle lat była pozbawiona œwieżego powietrza, że
teraz uwiel­biał ten zimny powiew na twarzy, który sprawiał, że cerę miała tak czerwonš jak dojrzałe
jabłko. Zaczynała czud się zdrowo. Przepełniała jš energia. Pod okrywajšcš jej kolana ciepłš szubš
robiła doœwiadczenia i poruszała stopami. Udało się jej unieœd je trochę i prze­sunš bliżej siedzenia.
Czuła się tak, jakby odniosła wielkie zwycięstwo. Frederick ujšł jej dłoo okrytš rękawiczkš. Byli sami,
ponieważ Harriet wymówiła się od tej póœnej przejażdżki. Przez kilka minut jechali w milczeniu, jakby
uciekajšc -od trywialnej rozmowy. - Cóż, czy cieszysz się z poznania nowych kuzynek, Klaro? - zapytał
po chwili tonem zbyt obojętnym. - Tak. To bardzo przyjemne, zwłaszcza gdy nie ma się własnej
rodziny. Znała go na tyle dobrze, by rozpoznad napięcie w jego głosie. - Kamilla i Jule zjawiły się tuż
przed moim powrotem do domu? - zapytał. - Nie. Siedziały już przez dłuższš chwilę. - Ach. I co miały
ci do powiedzenia? - Podobała im się moja fryzura - powiedziała Klara ze œmiechem, modlšc się w
duchu, by rozmowa zawróciła z obranych torów. Z całej duszy pragnęła, by ta okropna tajemnica w
ogóle nie istniała. Chciałaby traktowad jš obojętnie. - Rozmawiałyœmy o pogodzie, o wczorajszym
przedstawieniu, o Bath i o œlubie Kamilli. - Przerwała na chwilę. - I o tym, co zaszło w Primrose Park
na poczštku lata. - Aaa. Nie mogła mu pomóc. Czy Freddie opowie jej resztę? Czy ona chce jš
usłyszed? O, jakże chciałaby przestad o tym myœled i zapomnied o całej tej sprawie. - Czy powiedziały
ci o wszystkim? - zapytał. - Tak. - Mmm. - Nastšpiła dalsza chwila ciszy. Frederick uniósł derkę,
wsunšł pod niš rękę Klary i starannie przy­kry. Teraz już w ogóle się nie dotykali. - Zawsze znałaœ
mnie jako łajdaka, Klaro. A jeœli miałaœ jakiekolwiek wštpliwoœci, to teraz możesz je skre­lid. Musisz
straszliwie mnš pogardzad. Za odejœcie od kobiety, którš kochał i oczarował, do małżeostwa z bogatš,
kalekš, wstrętnš i samotnš starš pannš? Nikt jej nie opowiedział całej historii, a ona nie miała zamiaru
wypytywad. Wcale nie była pewna, czy chce poznad prawdę. Czy Freddie i Julia byli kochankami?
Przypuszczała, że to możliwe, zważywszy na istniejšce między nimi napięcie. Ale Klara nie znała
prawdy. Byd może tylko mylnie zmterpretowała wszystko, co usłyszała i zaobserwowała. Możliwe, że
Julia i Kamilla powiedziały jej jednak prawdę. Ale szczerze w to wštpiła. Frederick rozeœmiał się
gorzko. - Nieuleczalnie uczciwa Klara - powiedział. - Nie chcesz kłamad, więc wolisz nic nie mówid. -
Jesteœ moim mężem, Freddie - odparła. - Potulna i posłuszna. W tym jesteœ dobra, niepraw­da? Nie
zniweczysz swego wizerunku dobrej żony, jeœli mi powiesz, że mnš gardzisz. Cóż, i tak o tym wiem.
Jeœli nawet nie gardzisz teraz, to niedługo zaczniesz. Ktoœ niedawno nazwał mnie rozpustnikiem i
hulakš. Oba te okreœlenia sš tramę. Klara nie chciała tego słuchad. Nie chciała niszczyd Mary Balogh i
tak już kruchego porozumienia, jakie udało im się ostat­ni wypracowad. Miała przecież tak niewiele.
Jeœli Freddie będzie rozwijad ten temat, między nimi powstanie mur nie do przebicia i utracš szansę
na utrzymanie w miarę nor­malneg zwišzku. - Freddie, jesteœ moim mężem. To jest dla mnie
naj­ważniejsz. - Ale nie jestem na tyle godny zaufania, by powierzyd mi twój majštek, prawda? -
zauważył z przekšsem. -Zrozumiałem to dobrze już dawno temu, Klaro. Nie życzyłaœ sobie po prostu,
by cały twój majštek był w mo­ic rękach. Byłaœ bardzo mšdra, bo prawie cały twój hojny posag
utraciłem zgodnie z twymi oczekiwaniami. Moje własne dochody także czeka taki sam los. Ale nie

background image

martw się, twój majštek nie wpadnie mi w ręce i nawet gdybyœ mi go ofiarowała, to nie wezmę ani
odrobiny. Zrobiłabyœ to, Klaro? Skoro jesteœ takš dobrš żonš? Przecież w koocu po to się z tobš
ożeniłem, prawda? Zawsze któregoœ dnia możesz przyjœd do mnie na widzenie w więzieniu dla
dłużników. Każesz się tam zanieœd Robinowi. - Freddie, proszę, przestao. - Ale już i tak było za póœno.
Wszystko zostało zrujnowane. - Od chwili naszego œlubu zdradziłem cię z kilkunasto­m kobietami -
powiedział. - A nawet było ich więcej. Ale przecież wiedziałaœ o tym, Klaro, prawda? Kiedy
wychodziłaœ za mnie, wiedziałaœ, że jestem rozpustnikiem. I wiedziałaœ, że kobieta nie zmieni
mężczyzny po œlubie. Byłaœ na tyle mšdra, by nawet nie próbowad. Boże. O Boże. O Boże. O Boże!
Zagryzła wargi i wbi­ł wzrok przed siebie. - Przypuszczam, że częœciowo winisz za to samš siebie -
kontynuował. - Myœlę, że uczciwe i cnotliwe kobiety często tak postępujš. Winisz siebie, ponieważ
jesteœ kalekš i ponieważ uważasz, że jesteœ brzydka. Wydaje ci się, że gdybyœ mogła chodzid i byłabyœ
piękna, to udałoby ci się œ zdobyd mojš miłoœd i wiernoœd oraz sprowadzid mnie na drogę cnoty. Zrób
coœ dla siebie, Klaro, i naucz się mnie nienawidzid. Na nic lepszego nie zasługuję. - Zawieœ mnie do
domu. - Archie i ja bardzo do siebie pasujemy, prawda? -zapytał. - Wiem, że wczorajszego wieczoru
złożył propo­zycj twej cnotliwej towarzyszce i został odrzucony. Ona ma więcej rozsšdku niż ty, Klaro.
- Jutro wracam do Ebury Court. - Szkoda, że nie możesz dostad rozwodu z powodu mojej
niewiernoœci - powiedział. - Miałabyœ mnie z gło­w, Klaro. Zamknęła oczy i ze wszystkich sił pragnęła,
by jak najszybciej znaleœli się z powrotem w domu. Przed kilko­m minutami wyjechali z parku. - Z
pewnoœciš chciałabyœ otworzyd teraz oczy i zna­lœd się na powrót w Bath oraz by się okazało, że te
kilka ostatnich miesięcy było jedynie złym snem - powiedział Frederick. - Tak - potwierdziła Klara.
Rozeœmiał się. - Pewnie obwiniasz mnie za jeszcze jednš słaboœd charakteru - dodał. - Gdybym tylko
trochę bardziej naciskał, to Jule wyszłaby za mnie, a ty byłabyœ uratowa­n, Klaro. Nigdy byœ mnie nie
spotkała. Problem jednak w tym, że ja wcale nie naciskałem. Wycofałem się, a ona wyszła za Dana. O
Boże. O Boże! Powóz w koocu zatrzymał się przed domem. Frederick wyskoczył i wycišgnšł ręce po
Klarę. Na' twarzy miał cyniczny uœmieszek. Klara zobaczyła go i natychmiast z powrotem zapatrzyła
się przed siebie. - Chcę, żeby Robin wniósł mnie do œrodka - powie­dział. Frederick mruknšł coœ ze
zniecierpliwieniem, sięgnšł po niš niezbyt delikatnie i przesunšł jš po siedzeniu ku sobie,
przygotowujšc się do wzięcia jej na ręce. - Chcę, żeby Robin wniósł mnie do œrodka - powtó­rzył
lodowatym tonem. Dopiero po chwili opuœcił ręce i bez słowa zniknšł za drzwiami. Po niecałej
minucie pojawił się Robin; zaniósł Klarę do jej prywatnych apartamentów. Nie zobaczyła już męża
przed wyjazdem do Ebury Court następnego ranka. *i Rozdział czternasty Poczucie odrazy do siebie
bywa czasami tak głębokie, że niebezpiecznie blisko graniczy z rozpaczš. Frederick mniej więcej to
właœnie odczuwał nazajutrz po przejaż­dżc. Wracał do domu, wcišż w tym samym wieczorowym
stroju, czuł się brudny, niechlujny i zaroœnięty. Ale przede wszystkim brudny. Ostatecznie przyłšczył
się do Archiego u White'a i wypił morze wina do kolacji oraz mnóstwo porto po posiłku. Następnie
wieczór przebiegał według przewidy­wane kolejnoœci. A raczej noc. Lizzie chyba nic nie powiedziała
Anette, ponieważ Frederick został przyjęty bez kłopotu i dostał nowš panienkę, młodziutkš i pracu­jšc
od niedawna. œwiadomie korzystał z jej wdzięków, a panienka głoœno protestowała, gdy zadawał jej
ból. Przed wyjœciem hojnie jš wynagrodził, chod wiedział, że dziewczęta majš absolutny zakaz
przyjmowania napiw­kó. Mimo to cały czas czuł się tak, jakby zbrukał nie­winnœd. - Kłopoty w raju? -
zapytał lord Archibald. - Nie chce mi się o tym nawet myœled, Arch, a co dopiero mówid. Nie
rozmawiali już więcej na ten temat. Potem zaczęły się karty i picie - woleli czynid to w prywatnym
domu, nie w klubach. Po czym obudził się, a raczej odzyskał przytomnoœd w łóżku, w tym sa­my
domu, kiedy już było jasno, z głowš jak dzwon i jeszcze cięższš duszš. Rozejrzał się ostrożnie.
Przy­najmnie obok niego ani nigdzie indziej w pokoju nie było tym razem żadnej nagiej kobiety. Było

background image

to pociesza­jšc, chod jedynie do chwili, kiedy przypomniał sobie młodš dziewczynę u Anette. I dopóki
nie przypomniał sobie gry, w której stracił poważnš sumę. Oraz całego tego picia. Karty, alkohol,
kobiety - wszystkich tych wstrętnych nałogów mógłby się pozbyd w jednej chwili. Była to jedynie
kwestia silnej woli. Przysłonił ramieniem oczy przed blaskiem dnia, który wzmagał ból. Znużonym
krokiem, zbrukany, wracał do domu. Wie­dzia, że nawet po goršcej kšpieli i goleniu nadal będzie się
czuł brudny. Wiedział, że prawdopodobnie nigdy nie poczuje się czysty. Albo nie stanie się czysty. Gdy
się obudził, a nawet trochę póœniej, kiedy się ubrał i wyszedł z domu, gdzie nikt jeszcze nie wstał i nie
zauważył jego wyjœcia, nie pamiętał o wydarzeniach po­przednieg dnia. Teraz wspomnienia uderzyły
go ze wszystkich sił i tłukły się w skroniach oraz w ciężkim sercu. Jule zemœciła się na nim i
opowiedziała o wszystkim Klarze. A on, tak niby skooczenie szlachetny, przeobraził swe poczucie
winy, upokorzenie i rozpacz w cynicznš furię, którš wyładował na najcenniejszym skarbie, jaki
posiadał. Na żonie. Powiedział, że jš zdradzał. Klara prawdopodobnie i tak o tym wiedziała. Nie jest
głupia. Ale obowišzujšce w to­warzystwi surowe konwenanse nakazujš chronid żonę przed poznaniem
prawdy, przed jawnym wyznaniem, że mšż nie dochowuje wiernoœci. Tym samym złamał jedno z
najważniejszych przykazao dobrego wychowa­ni. A co ważniejsze, i o wiele gorsze, niezmiernie jš
zranił. Jeœli go nawet nie kocha i ma œwiadomoœd, jak sprawy wyglšdajš, to tego rodzaju wyznanie
męża musiało byd dla niej bardzo bolesne i upokarzajšce. Przez niego poczuła się jeszcze bardziej
bezwartoœciowa, chod i tak nie miała wysokiego mniemania o własnej wartoœci. Już chodby tylko za
to zasłużył na kulę w łeb. Przeprosi jš. Powzišł takš decyzję zbliżajšc się do domu i patrzšc w zasłonięte
okna. Chod przeprosiny bę­d żałoœnie niewspółmierne do przewinienia, to jed­na musi to zrobid. I
złoży przysięgę, że się zmieni, jeœli Klara znajdzie w sobie tyle dobrej woli, by przezwy­cięży odrazę,
jakš niewštpliwie musi do niego żywid. On może się zmienid i się zmieni. Była to wyłšcznie kwestia
woli. A on tego chce. Jest już chory od takie­g życia. œmiertelnie chory. Sama myœl o wczorajszej nocy
bardziej go mdliła niż nie ustępujšcy ani na jotę ból głowy. Po wejœciu do domu poszedł prosto do
swoich po­ko, zażšdał goršcej wody na kšpiel i przyborów do golenia. Przed pójœciem do Klary
przynajmniej zmyje z siebie zewnętrzny brud, chod chciał się do niej udad bezzwłocznie. Pragnšł
rozpoczšd nowe życie i chciał to uczynid już, zaraz, natychmiast, z żonš przy boku. Z niš musi mu się
udad. Ale pójœcie do niej w tej chwili graniczyłoby z brakiem ogłady. Zaczeka, aż będzie czy­st. Po
godzinie, zbyt zdenerwowany, by pójœd samemu do jej bawialni, jak czynił to zazwyczaj, posłał lokaja
z za­pytanie, czy może mied ten zaszczyt i złożyd jej wizytę. Takie formalnoœci mogły się wydawad
przesadne wobec własnej żony, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że Klara może wcale nie chcied
go oglšdad. Może będzie musiał dwiczyd się w cierpliwoœci, która byłaby mękš, i posyład | lokaja do
żony przez cały dzieo, dopóki nie skruszeje i nie pozwoli się zobaczyd. Lokaj wrócił po chwili. - Pani
Sullivan nie ma w domu, proszę pana. Frederick zmarszczył czoło. Wyszła? Tak wczeœnie? -
Dowiedziałeœ się, dokšd poszła? - zapytał. - Do Ebury Court, jak sšdzę, sir - odparł lokaj z ka­mienn
twarzš. œJutro wracam do Ebury Court." Przypomniał sobie, co powiedziała wczoraj w powozie.
Zapomniał o tym. A więc mówiła poważnie. - Kiedy wyjechała? - spytał. - Ponad pół godziny temu,
sir. Był już wtedy w domu. Moczył się w mydlanej wodzie. Próbował się dla niej oczyœcid. Byd może
wiedziała, że wrócił do domu. A może nie. Może w ogóle jej to nie interesowało. - Dziękuję, Jerret -
powiedział. - Możesz odejœd. Przez pierwsze dwa tygodnie wydawało jej się, że nie ma po co żyd.
Absolutnie. Przerażajšca była myœl o czekajšcym jš pustym, tak pozbawionym wszelkie­g znaczenia
życiu. Nie warto było w ogóle wstawad z łóżka. Robiła to tylko po to, by utrzymywad pozo­r przed
Harriet i służbš. I dlatego, że sšsiedzi i przy­jaciel, dowiedziawszy się o jej przyjeœdzie, zaczęli składad
wizyty. Niektórych goœci należało także rewizy­towa. Musiała żyd dalej, ponieważ nie była także
przygoto­wan na odebranie sobie życia. Była to jedyna rzecz, której nie mogła uczynid. Ale jej życie

background image

ograniczało się do tego, że robiła tylko to, co musiała. Przestała wychodzid z do­m, poza nielicznymi
wizytami i sporadycznymi wypra- wami do koœcioła w zamkniętym powozie. Pogoda się zmieniła j
zamiast jesiennych chłodów nastała zimowa aura. Było za zimno na przejażdżki otwartym powozem i
przesiadywanie na tarasie. Poza tym nie miała ochoty na wysiłek, jakiego wymagało staranne i ciepłe
ubranie się, i nie chciała, by nosił jš Robin. Zastanawiała się, czy Freddie zacznie pisad listy, naka­zujš
jej każdego dnia zażywanie œwieżego powietrza. Gdyby tak się stało, to pewnie by go posłuchała.
Wcišż jest jej mężem i zawsze będzie, dopóki jedno z nich nie umrze. Ale listy nie nadchodziły.
Przestała też dwiczyd. Było to kłopotliwe zajęcie, za­bierajšc wiele czasu, a do tego bolesne. I
daremne. Nigdy nie będzie mogła chodzid. Nie ma sensu nawet próbowad. Spędzała całe dnie w
domu, wyszywajšc, czytajšc, rozma­wiajš z Harriet i sporadycznymi goœdmi - a czasami nie robiła w
ogóle nic. Minęły dwa tygodnie, podczas których próbowała sobie wytłumšczyd? że nie jest wcale
gorsza, niż była kilka miesięcy temu jako panna Klara Danford. Życie było takie samo jak wtedy, puste
i nudne, owszem, ale także wygod­n i na pewnym poziomie. Tysišce biedaków z całej Anglii dałoby
sobie ucišd prawš rękę, żeby znaleœd się na jej miejscu. Gdyby tylko zdołała wymazad z pamięci kilka
ostatnich miesięcy - od momentu poznania Freddiego -zdołałaby się pozbierad. Ale życie nie jest takie
proste. Tych miesięcy nie da się wyrzucid z pamięci ani z serca. Nie da się także zapo­mnie Freddiego.
Po dwóch tygodniach spojrzała w lusterko i zobaczyła siebie. Naprawdę się zobaczyła. Wyglšdała
podobnie, chod z innš fryzurš. Chuda twarz, tak blada, że niemal żółtawa. Wielkie, smutne oczy.
Zastanawiała się, czy przez ten czas odżywiała się dobrze lub chociaż wystarczajšco, ale nie mogła
Sobie przypomnied. Mary Balogh - Jaki miałam ostatnio apetyt? .- zapytała przyja­ciółk podczas
œniadania. Kamerdyner nałożył jej dwie kiełbaski i dwa tosty. Kiedy popatrzyła na tę porcję,
perspektywa zjedzenia wszystkiego wydała jej się przera­żajšc. Harriet przyglšdała się Klarze doœd
dziwnie. - Słaby - odparła. - Jak zwykle. - Kiedy ostatni raz byłam z wizytš? - Dwa dni temu. U
Goughsów. - Pojechałam karocš - przypomniała sobie Klara. -A kiedy ostatni raz byłam na powietrzu?
Harriet zastanawiała się przez chwilę. - Wydaje mi się, że jeszcze w Londynie. Tego popołudnia, gdy
pojechała z Freddiem do par­k. Całš wiecznoœd temu. Spojrzała za okno. Cięż szare chmury. Drzewa
kołyszšce się na wietrze. Zi­mow krajobraz. Zimna, brzydka zima, nie majšca nic wspólnego z uroczš,
bajkowš sceneriš œwišt Bożego Na­rodzeni. - Dziœ po południu pojadę otwartym powozem na
półgodzinnš przejażdżkę - poinformowała przyjaciółkę. -Ty możesz zostad w domu, jeœli chcesz,
Harriet. Jej przyjaciółka się uœmiechnęła. - Witaj z powrotem - powiedziała. Klara spojrzała na swój
talerz i z determinacjš wbi­ł widelec w kawałek kiełbaski. Przez te dwa tygodnie obie kobiety były jak
najdalsze od uznania, że dzieje się coœ niedobrego. Harriet przypuszczalnie nie miała w ogó­l pojęcia,
co zadecydowało o ich nagłym powrocie na wieœ. Witaj z powrotem. Tak, wróciła, myœlała ponuro,
odgryzajšc większy niż przystało na damę kawałek to-sta. Wróciła i zostanie. Może żałowad, że nie
jest już pannš Klarš Danford z Ebury Court. Może odczuwad ból na wspomnienie ostatnich kilku
miesięcy, które zmie- niły jš w paniš Frederickowš Sullivan. Ale czeka jš całe życie, które należy
porzšdnie przeżyd. Jedno dane od Boga życie; nie należy go marnowad na użalanie się nad sobš. -
Zastanawiam się, co Robin może wiedzied o uczeniu chodzenia - odezwała się. Robin był niegdyœ
bokserem z niezłymi widokami na wielkš karierę, dopóki jeden fatalny cios zadany przez czempiona
nie powalił go na deski. Po miesišcu spędzo­ny w stanie œpišczki lekarze zabronili mu ponownie
stawad na ringu, ale mógł się utrzymywad z uczenia i trenowania bokserów, wiedział więc sporo o
utrzymaniu formy i dwiczeniu ciała. Pomysł, aby dwiczył z niš mężczyzna, wydał jej się trochę
krępujšcy. Gdyby sšsiedzi się o tym dowiedzieli, uznaliby to za skandal, a ojciec chyba przewróciłby się
w grobie. Freddie prawdopodobnie wpadłby w szał. Har­rie zaœ była zaciekawiona. - Zawsze czułam
się przy tym taka bezradna - powie­dział. - Tak bardzo chciałam ci pomóc, Klaro, ale nie wiedziałam,

background image

jak się do tego zabrad. Cišgle robiłyœmy zbyt małe postępy. W swej bawialni Klara miała leżankę, którš
uznała za bardziej odpowiedniš do dwiczeo i mniej krępujšcš niż łóżko w sypialni. Do dwiczeo
starannie okrywała się od pasa w dół białym bawełnianym przeœcieradłem. W ba­wialn zawsze była
obecna Harriet, która szyjšc coœ lub robišc na drutach uœmiechała się dopingujšco, gdy uzna­wał, że
trzeba Klarze dodad otuchy. I w koocu okazało się, że te dwiczenia wcale nie sš krępujšce. Dotyk ršk
Robina był silny i bezosobowy. W rzeczy samej, do Klary docierały okruchy plotek z po­mieszcze dla
służby, spowodowanych faktem, że Robin - taki młody, postawny, muskularny i doœd przystojny
mimo złamanego kiedyœ nosa - sprawiał wrażenie abso- lutnie nie zainteresowanego żadnš z
pokojówek ani innych dziewczšt z sšsiedztwa. Ale Klara już dawno uznała, że jego preferencje
seksualne nie powinny jej interesowad. Przeciwnie, była zadowolona, że Robin nie reaguje na niš jak
mężczyzna. Bała się tych dwiczeo, które wyglšdały na niewyko­naln, lecz ku jej zaskoczeniu okazały się
prawie bezbo. Skooczyło się delikatne zaciskanie palców i zgina­ni nóg w kostkach, całe nogi były
zginane i prostowane, szybko i mocno, w pozycji na plecach i na brzuchu. Potem następował masaż, o
wiele mocniejszy i głębszy niż w wykonaniu Harriet - czasami Robin wsuwał ręce pod przeœcieradło
nie zdejmujšc go - dopóki nie czuła w nogach pulsujšcej krwi i napinajšcych się i rozluœnia­jšcyc
mięœni. Tylko czasami zagryzała wargi, powstrzy­mujš się od krzyku. I raz tylko płakała, głoœno i
niemal histerycznie. - Jak długo to potrwa, Robin? - zapytała go po tygodniu dwiczeo, gdy z
podnieceniem zauważyła spore postępy. - Według twojej opinii, jak długo? - Do Bożego Narodzenia,
pani Sullivan - odpowie­dzia. - Jeœli nie zabraknie pani odwagi i będzie się pani dobrze odżywiad.
Robin dał jej nawet instrukcje dotyczšce odżywiania się, zalecajšc zdrowe i odpowiednie,
wzmacniajšce orga­niz pokarmy. - Jeœli stad mnie na przetrzymanie tych tortur, to z pewnoœciš będę
miała odwagę zaczšd chodzid, gdy tylko nadejdzie właœciwa pora. Robin uœmiechnšł się; był to jeden z
rzadkich momen­tó, gdy tracił swój bezosobowy wyraz twarzy. - Na wiosnę będę musiał odejœd, pani
Sullivan -oœwiadczył. Tego się nie spodziewała. Robin sumiennie wywišzywał się ze swych
obowišzków. - Co będziesz robił? - zapytała. - Otworzę klub pięœciarski - odparł. - Zobaczę, może uda
mi się odcišgnšd trochę klientów od Jacksona. - Gdybyœ potrzebował referencji, skieruj swoich
klien­tó do mnie, Robinie. Zaczynała poruszad nogami siedzšc na wózku inwali­dzki. Mogła je nawet
na chwilę odrywad od podłogi. Ale Robin, dokładny i sumienny specjalista, nie pozwolił jej próbowad
wstawad, ponieważ mogłaby upaœd i zrobid sobie krzywdę, co z pewnoœciš podziałałoby na niš
depry­mujšc, i trzeba by znowu zaczynad wszystko od poczšt­k. Ale Klara czuła, że znowu żyje. Kiedy
budziła się rankiem, z podnieceniem myœlała o tym, że czeka janowy dzieo. W tych dniach miała troje
nieoczekiwanych goœci, ale Freddie się nie pojawił. Nie przysłał też listu. Powiedziała sobie, że może
tak nawet lepiej. Łatwiej budowad nowe życie nie oglšdajšc się za siebie. Wróciwszy pewnego
słonecznego popołudnia z prze­jażdżk Klara i Harriet ledwo zdšżyły usišœd w salonie, gdy kamerdyner
zaanonsował przybycie goœci. - Hrabia i hrabina Beaconswood, proszę pani - powie­dzia uroczyœcie.
Klara szybko zerknęła na Harriet. - Wprowadœ - poleciła. Serce mocno jej biło. Lubiła Julię. Nadal jš
lubi, ale nie miała ochoty jej widzied. Chciała patrzed w przy­szłœd, a nie w przeszłoœd. Uœmiechnęła
się, gdy ponownie wkroczył kamerdyner i ukłonił się goœciom wchodzš­cy do salonu. - Klaro! -
zawołała hrabina niemal przebiegajšc przez salon z wycišgniętymi rękami. - Jak to cudownie znowu
cię zobaczyd! - Chwyciła obie dłonie Klary, uœcisnęła je mocno i pochylajšc się ucałowała jš w policzek.
- Jak się masz, Harriet? - Witaj, Klaro - pozdrowił jš hrabia, trochę mniej spontanicznie, lecz niezwykle
uprzejmie. Ujšł prawš rękę Klary i uniósł do ust. Ukłonił się Harriet, gdy Klara dokonywała prezentacji.
- Przejeżdżaliœmy w pobliżu i postanowiliœmy zło­ży ci wizytę - wyjaœniła radoœnie hrabina, po czym
rozeœmiała się perliœcie i usadowiła się na sofie. - A wła­ciwie przyjechaliœmy prosto do ciebie,
prawda, Danie­l? - Tak - potwierdził. - Julia poczuła się ograbiona z towarzystwa swej nowej kuzynki,

background image

Klaro, gdy wyjechałaœ z miasta. A moja siostra jest przygnębiona myœlšc, że byd może nie wrócisz na
jej œlub za miesišc. Mimo to muszę przyznad, że jest to raczej długa podróż jak na wizytę na
popołudniowš herbatę. - Cieszę się, że poruszyłeœ ten temat, Danielu - powie­dział hrabina, znowu
się œmiejšc. - Jestem straszliwie spragniona. Oraz głodna jak wilk, chod wiem, że mówienie o tym jest
niedelikatne i że patrzysz na mnie karcšco, gdy myœlisz, że Klara i Harriet tego nie widzš. - Julio! -
napomniał jš surowo, kiedy Harriet wstała, by zadzwonid na służbę. - I tak miałyœmy zamiar wypid
herbatę - uspokoiła ich Klara z uœmiechem. - A to przecież wina Daniela, że jestem taka głodna -
rzekła hrabina. - Tylko jego. Nie moja. - Julio - powtórzył hrabia trochę ciszej. - Klara należy do
rodziny - odparła uœmiechajšc się do męża - a ty wiesz przecież, że mnie aż rozpiera, by powiedzied o
tym każdemu, komu mogę. Uważam się za niezwykle sprytnš i zdolnš, zupełnie jakbym była jedynš
kobietš na œwiecie, zdolnš do takiego wspania­łeg wyczynu. A poza tym, Danielu, to niedługo już
będzie dla wszystkich widoczne gołym okiem. Chyba że zachowasz się jak œredniowieczny magnat i
zam­knies mnie na cztery spusty, by zaoszczędzid rumieo­có tym młodym damom, które cišgle jeszcze
wierzš w bociany. Klaro, za pięd miesięcy będziemy mieli dziec­k! Klara powstrzymała odruch
położenia dłoni na własnym brzuchu. - Jakże się cieszę - powiedziała. - Przestao mnie mierzyd
wzrokiem, Danielu. I usišdœ koło mnie. - Hrabina wycišgnęła do męża rękę. - Przecież sam niemal
pękasz z dumy. Nie musisz udawad, że jesteœ na mnie zły. - Zły? - powtórzył kręcšc głowš po czym
wzišł żonę za rękę i usiadł obok niej. - Czy nie zauważasz, Julio, że krępujšce jest dla mnie
obwieszczenie zagrażajšcego mi ojcostwa w obecnoœci samych dam, oczywiœcie poza mnš? Hrabina
rozeœmiała się i popatrzyła na niego z czuło­ciš. Z czułoœciš. A więc zaczęła żywid do niego cieplej­sz
uczucia? Klara doszła do wniosku, że nie powinno jej to dziwid. Czasami po œlubie budzš się uczucia,
których przedtem nie było. A lord Beaconswood jest bardzo przystojnym mężczyznš - prawie tak
przystoj­ny jak Freddie. Klara przypuszczała, że musi uwielbiad Julię. Przy herbacie towarzystwo
prowadziło lekkš kon­wersacj, głównie zdominowanš przez hrabinę, chod hra­bi dbał o to, by
poruszano różne tematy, i był na tyle uprzejmy, że wcišgał do rozmowy Harriet, która za­zwycza w
takich sytuacjach starała się zostawad w cie­ni. - Panno Pope - zwrócił się do niej wstajšc po wypiciu
herbaty - mam wrażenie, że przyjeżdżajšc tu widziałem od zachodniej strony domu cieplarnię. Czy
jest tam wiele roœlin? Zechciałaby pani może mi je pokazad? Klara spojrzała na niego z zaskoczeniem.
Harriet właœ­ni wstawała, natomiast hrabina wyglšdała tak, jakby się w ogóle nie przejmowała, i cały
czas uœmiechała się do Klary. - To było z góry zaplanowane - przyznała się po ich wyjœciu. - Mam
nadzieję, że nie masz nic przeciw temu, iż Harriet przez pewien czas zostanie bez przyzwoitki. Daniel i
ja doszliœmy do wniosku, że lepiej będzie, jeœli porozmawiam z tobš na osobnoœci. Klara patrzyła na
niš ostrożnie i wyczekujšco. - Wyjechałaœ z Londynu następnego dnia po tym, jak z Kamillš
złożyłyœmy ci wizytę - kontynuowała hrabina. - Byd może oba te wydarzenia nie miały żadnego
zwišzku, a ty mi powiesz, żebym się w to nie wtršcała, jeœli tak było istotnie. A jeœli nawet nie, to też
możesz mnie uznad za impertynentkę, wœciubiajšcš nos w nie swoje sprawy. Daniel powiedział mi w
zeszłym tygodniu, że twoje mał­żeostw rzeczywiœcie nie jest mojš sprawš. Ale ja mimo to wcišż czuję
się odpowiedzialna za to, że zostałaœ tu zesłana. Jej twarz już w ogóle nie miała promiennego wyrazu;
patrzyła Klarze w oczy szczerze i smutno. - Zesłana? - powtórzyła ze zdumieniem Klara. - Fred­di mnie
tu nie zesłał, Julio. Przyjechałam na wieœ z włas­ne i nieprzymuszonej woli. - Ale pod wpływem
odruchowej decyzji. Przecież nie planowałaœ tego, prawda? Bo z pewnoœciš byœ nam o tym
powiedziała. Nie obiecywałabyœ, że złożysz wizytę mej teœciowej za dzieo lub dwa. Klara œcisnęła
dłonie na podołku i spuœciła wzrok. - Czasami działam impulsywnie - powiedziała. - Ale zachowałam
się bezmyœlnie, nie wysyłajšc wam wiadomo­ci. Przepraszam, Julio. To było takie miłe z twojej strony,
że mnie odwiedziłaœ w mieœcie. Powinnam was zawiado­mi podejmujšc decyzję o wyjeœdzie. -

background image

Przypuszczam, że tak się stało na skutek tego, co powiedziałam, prawda? - Hrabina była wyraœnie
zasmu­con. - I z powodu mojej kłótni z Freddiem przy drzwiach. Wrócił do salonu i pokłócił się z tobš,
czy tak? I tak cię zasmucił i unieszczęœliwił, że wolałaœ wyjechad. Jestem taka wscibska! Powinnam
zostawid sprawy ich własnemu biegowi. Nie powinnam była próbowad wytłu­maczy pewnych spraw,
których nie było potrzeby tłuma­czy. Należało to raczej zostawid Freddiemu, gdyby uznał to za
konieczne. - Julio, w niczym nie było twojej winy - zapewniła jš Klara. - I nic złego się nie stało.
Sprawy wyglšdajš tak, że ja po prostu wolę mieszkad tutaj, a Freddie w mieœcie. Odwiedziłam go
jedynie na kilka tygodni, po czym wró­ciła na wieœ. To wszystko. - I wrócisz do miasta na œlub? -
zapytała Julia. Klara zawahała się z odpowiedziš. Hrabina zerwała się na równe nogi. - Mam
wrażenie, że strasznie to wszystko pogmatwa­łœmy - powiedziała. - Chociaż rozmawiałam przed tym z
Kamillš, a ona zawsze jest rozsšdna, to jednak wszystko strasznie skomplikowałyœmy. Ty byłaœ
przekonana, że Freddie mnie kochał, prawda? I że dlatego mi się oœwiad­czy. - To nie ma znaczenia -
odparła Klara. - Nie powinno mnie interesowad nic, co wydarzyło się przed moim œlubem, Julio. -
Ach, ale to jest ważne! - Hrabinie łzy zakręciły się w oczach. - Bo gdyby mnie kochał, poprosił o rękę i
dostał kosza, a potem wyjechał do Bath i poœlubił cie­bi, Klaro, to byłoby straszne! Straszne dla
ciebie. Ale to wyglšdało inaczej. On mnie nie kochał, był jedynie szarmancki. I ja go także nie
kochałam. A może myœlisz, że kochałam, ale wyszłam za Daniela, dlatego że jest bogaty? Poœlubiłam
Daniela, ponieważ go kocham. Bo go uwielbiam. Nigdy nie było nikogo innego i nigdy nie będzie.
Klara z uwagš przyglšdała się swoim dłoniom. Nie chciała o nic pytad. Nie chciała nic więcej wiedzied.
Ale i tak zapytała. - W takim razie co zaszło między tobš a Freddiem? - Kłopotliwe nieporozumienie -
odparła szybko hra­bin. - Nie. Ale zostawmy to tak, jak jest. Myœlę, że nie chciałabym się dowiedzied.
Boję się dowiedzied. Za tym, co mi powiedziałaœ, kryje się o wiele więcej, praw­d? Hrabina z
powrotem usiadła i przez chwilę milczała. - Dlaczego tak nagle wyjechałaœ? - zapytała. - Kamilla i ja
specjalnie przyszłyœmy do ciebie po to, by ci wszystko ułatwid. Ponieważ jesteœ naszš kuzynkš.
Ponieważ polu­biłœmy cię i chciałyœmy, byœ została naszš przyjaciółkš. Dlaczego wyjechałaœ? -
Powiedziałam Freddiemu, że o wszystkim mi opo­wiedziałœ - odparła Klara. - Ale tak nie było. Wydaje
mi się, że nie opowiedziałaœ mi nawet ułamka tego, co naprawdę się zdarzyło. Ale wydaje mi się, że
Freddie mi uwierzył. Hrabina zamknęła oczy i pochyliła głowę. - Nic się nie wydarzyło, Klaro. Nic, co
miałoby jakie­kolwie znaczenie. Och, ten Freddie. Co za idiota! Mo­głaby go zabid. Ty go kochasz,
prawda? - Tak. - Podejrzewam, że sprawił, byœ się w nim zakochała już w pięd minut po waszym
spotkaniu - powiedziała gorzko hrabina. - W tych sprawach Freddie jest eksper­te. Mogłabym go
zabid. - Nie - zaprzeczyła Klara. - Nie byłam takš niewinnš, głupiš gšskš, Julio. Nie musisz się obawiad,
że mnie oszukał i namówił do małżeostwa, czynišc mi miłosne wyznania. - Uœmiechnęła się słabo. -
Chod muszę przy­zna, że próbował. Jednak wyszłam za niego z własnych powodów. Dopiero póœniej
go pokochałam. Hrabina pochyliła się ku niej. - W takim razie zapomnij o tym, co się wydarzyło w
Primrose Park - powiedziała. - Cokolwiek to było, nie musisz o tym wiedzied. Był to jedynie typowy dla
Fred-diego przejaw największej głupoty i nierozwagi, który ostatecznie okazał się nieszkodliwy i bez
znaczenia. Za­pomni o tym, Klaro, bšdœ szczęœliwa i ciesz się tym, co masz. Freddie nie jest złym,
zdeprawowanym człowie­kie, możesz mi wierzyd. Bywa nawet na swój sposób kochany. Zawsze go
kochałam, jako kuzyna i przyjaciela. Niemal jak brata. Zapomnij o tym wszystkim, Klaro, i wracaj do
Londynu. Zostao członkiem rodziny, wszyscy tego goršco pragniemy. - To miło z waszej strony -
odparła Klara z uœmie­che. - Ale myœlę, że Freddie nie zdoła zapomnied, Julio. Myœlę, że jest
nieszczęœliwy. Bo przecież cokolwiek za­szł, to jednak stało się to z jego winy, prawda? Uważam, że
on nie potrafi sam sobie przebaczyd. A ja nie mogę przebaczyd i dad mu tak potrzebnego
rozgrzeszenia. Nie mogę, bo ta sprawa mnie nie dotyczy. Hrabina zamknęła oczy. - Myœlę, że tylko ty

background image

zdołasz to uczynid - dodała smutno Klara. Chod w głębi duszy poczuła także radoœd. Cokolwiek wtedy
się stało, a musiało to byd coœ strasz­neg, to jednak nie to, o czym myœlała. Mylnie odczyta­ł
wszystkie wskazówki. Julia go nie kochała. Kochała i kocha męża. I jeœli Julia ma rację, a wyglšda na
to, że jest absolutnie pewna, to Freddie także jej nie kochał. Nigdy nie kochał. Och, tak, ucieszyła jš ta
wiadomoœd. Jeœli tak było, to cała reszta w ogóle nie ma znaczenia. - Powiedziałam mu wtedy -
odezwała się hrabina -po naszej wizycie u ciebie, że nigdy mu nie wybaczę. Nie chodziło o to, co mi
uczynił. Po pewnym czasie uœwiadomiłam sobie bowiem, że to tylko pomogło mi i Danielowi zbliżyd
się do siebie. Ale powiedziałam tak z powodu tego, co wkrótce po tym zrobił tobie. Powie­działa mu
też, że go nienawidzę. Ale to było kłamstwo, wielkie kłamstwo. Jak w ogóle można nienawidzid Fred-
diego? - On mi nie zrobił nic złego - zapewniła jš Klara. -Ożenił się ze mnš i dał mi zaznad trochę
radoœci w życiu. - I całej masy trosk - dodała hrabina. - Tak. - Och, ten Freddie - westchnęła hrabina.
- Mogłabym go zabid. Klara tylko się uœmiechnęła. - Podejrzewam, że Daniel i Harriet do tej pory
dokład­ni już obejrzeli wszystkie listki każdej roœliny w cieplarni - powiedziała hrabina. - Muszę zejœd
na dół i wyratowad ich z opresji. A poza tym chyba już będziemy musieli ruszad w drogę. Gospoda, w
której zamówiliœmy nocleg, jest o co najmniej pięd mil stšd. - Ależ wy zostajecie tutaj! - zawołała
Klara. - To przecież zrozumiałe. Było to dla mnie tak oczywiste, że nawet nie pomyœlałam o
zaproponowaniu wam tego, gdy przyjechaliœcie. Wybacz mi, proszę. - Ale nie chcielibyœmy się w
żaden sposób narzu­ca. - Narzucad się? - Klara rozeœmiała się w głos. - Cišgle mi powtarzasz, że
jesteœmy rodzinš. Niech więc tak będzie. - Cudownie! - uradowała się hrabina, po czym wstała z sofy.
- Ale tak czy inaczej, muszę iœd im na ratunek. Zaraz wrócę. Czy to nie okropne uczucie, byd tak
przyku­ty do jednego miejsca? I czy nie zachowuję się grubiao- sko, wspominajšc o twej niedomodze?
Gdyby Daniel był tutaj, to zabiłby mnie wzrokiem. Klara znowu się rozeœmiała, a Julia nie czekajšc na
odpowiedœ na żadne z pytao wybiegła z pokoju. Hrabina ze wszystkich sił starała się rozproszyd
ponurš atmosferę i udało sięjej tego dokonad. Pod pewnym względem Klara czuła się tak, jakby z jej
ramion spadł ogromny ciężar. Sama jednak nie rozumiała, dlaczego tak zareagowała. Właœciwie
przecież nic się nie zmieniło. Zupełnie nic. Rozdział piętnasty Trzeci goœd pojawił się cztery dni
póœniej. Harriet nie odwiedzało wielu goœci, ale tym razem kamerdyner za­annsował wizytę właœnie
do niej. - Lord Archibald Vinney do panny Pope, madame -zwrócił się do Klary stajšc w drzwiach jej
prywatnej bawialni. - Do mnie? - Harriet zerwała się na równe nogi z nietypowym dla niej
poœpiechem. - Lord Archibald? Och, nie. To musi byd jakaœ pomyłka. - Masz zamiar go przyjšd? -
spytała Klara ze œcišg­niętym ustami. - Jeœli nie chcesz, to go odeœlę. Nie powinien się tu pojawid bez
zaproszenia i nawet bez zapowiedzenia wizyty. Harriet popatrzyła najpierw na Klarę, póœniej na
wy­czekujšceg kamerdynera. - Przyjmę go - powiedziała w koocu. - Proszę mu z łaski swojej wskazad
drogę do salonu, panie Bains. Po co przyszedł? Goršczkowo rozmyœlała o powodach wizyty lorda
biegnšc do swojego pokoju, by przynajmniej przejrzed się w lusterku, skoro nie było czasu na zmianę
sukni. A zresztš i tak nie ma ładniejszej. Zabrakło jej także czasu na zmianę fryzury. Uszczypnęła się
mocno w poli­czk, by nabrad rumieoców, i nagle wyprostowała się z zachmurzonš minš. Co ona robi?
Co ona robi?! Popada w histerię na wiadomoœd o wizycie lorda Archibalda Vinneya? Serce jej bije z
powodu mężczyzny, który chciał z niej uczynid kochankę? Harriet wyprostowała ramiona, głęboko
za­czerpnęł tchu i wyszła z pokoju. Stał oparty o gzyms kominka, w którym buzował ogieo, w pozie
pełnej wystudiowanej niedbałosci. Przypatrywał się jej z błyskiem rozbawienia w oku. - Ach, panna
Pope. Jak to miło, że uczyniła mi pani ten zaszczyt i przyjęła mš wizytę. Trochę się obawiałem, że
zostanę stšd wyprowadzony za ucho. Przyjechał do szanowanego domu, by złożyd jej wizytę.
Przejechał całš tę drogę z Londynu tylko po to. Dlaczego? Bo trudno się spodziewad, że męskie
intencje w tym względzie ulegajš zmianie. Ale Harriet znowu poczuła przypływ bolesnej nadziei. I jak

background image

tu mówid o zdrowym rozsšdku? - Co mogę dla pana zrobid, milordzie? - Była dumna, że udało jej się
postawid pytanie spokojnym głosem. - Możesz tu podejœd i dad mi buziaka, Harriet - odpo­wiedzia. -
Stęskniłem się za tobš. Została na miejscu, w drzwiach, złšczyła z przodu opu­szczon ręce. - Czy
pomyœlałaœ chod trochę o mojej propozycji, moja mała œlicznotko? - zapytał. Pomyœlała, i to nie tylko
trochę. - Otrzymał pan już mojš odpowiedœ, milordzie. - Która się nie zmieniła i jest niezmienna -
powiedział. Wyprostował się i zrobił krok do przodu. - Nie będę ci proponował lepszych warunków
materialnych, bo zdaję sobie sprawę, że niewiele dla ciebie znaczš, prawda? Ale jeœli zaoferuję ci
najgłębsze zainteresowanie, Harriet? Mary Balogh Mojš wiernoœd i niepodzielne zainteresowanie,
dopóki będziemy razem? Bylibyœmy œwietnš parš moja droga. Bardzo dobrš. W to nie wštpiła. -
Myœlę jedynie o tobie, Harriet. œnisz mi się. Budzę się z myœlš o tobie. Dobrze wiedziała, jak to jest. -
Harriet. - Łagodnoœd jego głosu działała jak piesz­czot. - Przyznaj przynajmniej, że czujesz pokusę.
Spojrzała na niego. - Byłoby bardzo dziwne, gdybym nie czuła - odparła. - Oraz niewiarygodne. Ale to,
co pan proponuje, jest grzeszne, milordzie. - A mimo to czujesz pokusę. - Uœmiechnšł się. - W tym
nie ma nic grzesznego. Dopiero w uleganiu jej. A ja nie ulegnę, milordzie. Przez chwilę oboje milczeli.
- Nie ulegniesz. Widzę to. Przeliczyłem się, prawda? No cóż, Harriet, możesz sobie poczytywad za
honor, że okazałaœ się mojš jedynš wpadkš. Ale też nigdy nie zdarzyło mi się wybierad sobie kochanki
spoœród cnotli­wyc kobiet. Serce pękało jej z bólu, gdy przyglšdała się swoim dłoniom. Zastanawiała
się, czy powinna wyjœd z salonu, czy też poczekad, aż on wyjdzie. Nie miała doœwiadczenia i nie
wiedziała, jak należy postšpid w takiej sytuacji. Lord Archibald podszedł bliżej, zatrzymał się tuż przed
niš i uniósł rękš jej podbródek. - Będziesz mogła opowiadad wnukom o łajdaku, który mógł cię
zniszczyd - powiedział - i porównywad go bardzo niekorzystnie z ich porzšdnym i odpowiedzialnym
dziadkiem. Ale byd może powiesz im także, a może wyznasz to tylko przed sobš, że temu łajdakowi
ofiarowa­łœ kawalštek serca. - Nie ofiarowałam... - zaczęła bardzo dumnie, ale jego usta nie dały jej
dokooczyd zdania. Tym razem fakt, że całował jš otwartymi, rozchylonymi wargami, nie zaszo­kowa
jej tak jak za pierwszym razem. Były ciepłe, wilgotne i pożšdliwe, tak samo jak jego język, wdzierajš­c
się głęboko w usta Harriet. A wtedy dostrzegła te srebrne oczy, które œmiały się do niej, ale ta radoœd
była zduszona odrobinš smutku. Albo Harriet widziała jedynie to, co chciała zobaczyd. - Masz moje
przyzwolenie, by opowiedzied im o tym, że on także ofiarował kawałek serca ich babci - rzekł. -Czy
teraz mogę cię prosid, byœ opuœciła me sny, panno Harriet Pope? (
Oby tylko on zechciał opuœcid jej sny. - A więc żegnaj - powiedział. - Oœmielam się przy­puszcza, że
spotkamy się jeszcze, jeœli Freddie kiedyœ postanowi z powrotem przywieœd paniš Sullivan do mia­st.
Byd może czas nadweręży twojš niezłomnš opinię na temat grzechu. Ale nie dałbym za to głowy. -
Czas niczego nie zmieni, milordzie. Przed oderwaniem ręki od jej policzka delikatnie prze­sunš
kciukiem po wargach Harriet. - Do widzenia, mała różyczko. - Do widzenia, milordzie. Zamknšł za
sobš drzwi tak cicho, że przez chwilę nawet nie wiedziała, że wyszedł. Nie poruszyła się. Jeœli powoli
policzy do dwudziestu - nie, lepiej do stu - bardzo powoli, jego już tu nie będzie. Odjedzie z tego
domu, będzie daleko na drodze, poza zasięgiem głosu. Jeœli zdołałaby wytrzymad tak długo, liczšc
bardzo wolno, wtedy byd może udałoby się jej zwalczyd przemożnš chęd pobiegnię­ci za nim i
zawołania go. Ale jak miałaby zawoład? Nigdy przecież nie zwracała się do niego po imieniu, więc jak?
A jak by go nazywała, gdyby została jego kochankš? Jeden, dwa, trzy - liczyła w duchu, poruszajšc
nieznacznie wargami. Czuła w sobie dotyk jego ciała, od ramion aż po kolana. Rozgrzał jš jak Mary
Balogh ciepłe okrycie. Cztery, pięd, szeœd. Gdy wsuwał język w jej usta, kolana się pod niš ugięły. Czy
była to zaledwie próbka tego, co mężczyzna może zrobid z kochankš? Siedem, osiem. Kocha go. Ona
go kocha! Dziewięd, dziesięd. Nie. Nie, nie, nie. Zakryła dłoomi twarz, energi­czni kręcšc głowš. To już
ostami moment. Już więcej go nie zobaczy. Nie powinna. Musi sobie uœwiadomid, że nigdy go już nie

background image

zobaczy. Nigdy jeszcze grzech nie wydawał się jej tak pocišgajšcy. Za każdym razem, gdy widziała
lorda, coraz bardziej pocišgajšcy. Siła woli ma także swoje granice, a to stawało się wręcz nie do
zniesienia. Musi mied pewnoœd, że już nigdy go nie zobaczy. Nie może już nigdy wrócid z Klarš do
Londynu. Widziała go ostatni raz. Ostatni raz w życiu. Tygodnie upływajšce po odjeœdzie Klary do
Ebury Court były okropne. Frederick w pierwszym odruchu chciał jechad za niš i prosid o
przebaczenie, którego tak rozpaczliwie potrzebował. Chciał spróbowad jej wytłuma­czy... ale co?
Próbowad jej wmówid, że chce zaczšd nowe życie? Ale byłoby to tak banalne w jego ustach! Czy byłby
do tego zdolny? I czy chce naprawdę poœwięcid się wyłšcz­ni Klarze? Zaczęło mu na niej coraz bardziej
zależed, zaczšł jš bardziej doceniad. Ale czy czuł do niej coœ więcej? Czy chce tego? Odczuwał lekki
strach na myœl o całkowitym oddaniu i podporzšdkowaniu się. Postanowił, że jeszcze zaczeka.
Oczyœci swe życie z brudów, odmieni je i dopiero wtedy spróbuje zebrad na powrót zerwane nici tego
małżeostwa. Koniec z piciem. To doœd łatwe zadanie. Picie w zasadzie nigdy nie było poważnym
problemem. Było to coœ, czemu od czasu do czasu się poddawał, kiedy cała reszta œle się układała.
Rzuci to w diabły. Kobiety także. Poza chwilowš zmysło­w rozkoszš z partnerkami, po œlubie nie
odczuwał pra- ktycznie żadnej innej przyjemnoœci w zadawaniu się z ko­bietam. Czuł się po tym
zawsze zbrukany, nieprzyjemnie pusty i zmęczony. Oraz winny. Na pewien czas zrezygnuje więc z
kobiet całkowicie, a potem podejmie racjonalnš decyzję bšdœ o normalnej kontynuacji małżeostwa -
jeœli Klara zechce go przyjšd - bšdœ o utrzymywaniu stałej kochanki. Ale koniec z uprawianiem seksu
na prawo i lewo. Zostaje otwarta sprawa hazardu. Ta jest najtrudniejsza. Gra w karty jest tak
przyjemnš, uznawanš w towarzystwie zabawš, a robienie zakładów i gra o wysokie stawki dajš wiele
radoœci i rozrywki. Chociaż czasami wyglšda na to, że wstępuje w niego demon hazardu. Wystarczy,
że zaczyna grad, że zasiada do gry, a już nie może się od niej oderwad. Nie wie, kiedy przestad, kiedy
skooczyd przegrywad albo odejœd z wygranš. W chwili gdy ogarnia go goršczka hazar­d, nie umie
racjonalnie ani ostrożnie myœled. Jedynym wyjœciem więc jest całkowite porzucenie tego nałogu. Po
wyjeœdzie żony poczuł się samotnie w pustym do­m, gdy owa samotnoœd przygniotła go wraz z
poczuciem winy oraz wyrzutami sumienia. Zaczšł odczuwad do siebie odrazę za to, co uczynił ze
swoim życiem. Wszystko w cišgu jednego roku, a nawet mniej. Do wczesnej wiosny był szczęœliwym
kawalerem, bez trosk pędzšcym życie w mieœcie poœród kilkudziesięciu podobnych mu znajo­myc. Żył
w ten sposób od lat i kochał to życie; miał zamiar żyd w ten sposób, dopóki nie nadejdzie czas -w
dalekiej, nieokreœlonej przyszłoœci - na ustatkowanie się, ożenek i założenie rodziny. Życie wydawało
się nie­skomplikowan i bardzo przyjemne. A potem nagle, bez żadnego ostrzeżenia, znalazł się w
matni, a im większe podejmował wysiłki, by się z niej wyzwolid, tym bardziej się pogršżał. Kilkakrotnie
z kło­potliwyc sytuacji wyratował go ojciec. To było jeszcze bardziej kłopotliwe niż owe sytuacje. A
póœniej umarł wuj i zaczęła się ta cała koszmarna sprawa z Jule. I paskudne oszustwo wobec Klary. I
nagle jego nałogi, które jeszcze tak niedawno wyglšdały na nieszkodliwe wybryki młodo­ci - bo młody
człowiek musi się przecież wyszumied -zaczęły boleœnie dotykad innych ludzi. Krzywdzid ich. Jule.
Klarę. Jule po prostu uciekła od niego i jest szczęœliwa z Da-nem. Ale Klara jest do niego przykuta.
Przypomniał sobie nagle, jak podczas tej okropnej przejażdżki po parku powiedział jej, że pewnie
chciałaby się obudzid i stwier­dzi, że te kilka minionych miesięcy było jedynie złym snem.
Odpowiedziała twierdzšco. Klara. Zamknšł oczy. Przez całe życie ojciec krzywdził jš swš samolubnš,
nadopiekuocza miłoœciš. A teraz czyni to jej mšż, który w dodatku nie może się usprawiedliwid
miłoœciš. Klara. Trzeciego dnia po wyjeœdzie żony nie mógł już dłużej znieœd samotnoœci. Kiedy jest
sam, zbyt wiele myœli kłębi mu się w głowie. Musi przebywad wœród ludzi, potrzebuje ich
towarzystwa. Najproœciej było je znaleœd w jednym z klubów. Tam jednak czyha niebezpieczeostwo
wcišgnię­ci się w grę. Wstajšc postanowił, że użyje całej siły woli, żeby się nie dad wcišgnšd. Ale ani

background image

chwili dłużej nie wytrzyma siedzenia w domu. Przez dwa dni nie wracał do domu w ogóle, a potem
pojawił się tylko po to, by się wykšpad, przespad i zmienid ubranie. Podczas następnych dni i tygodni
często zapomi­na nawet o tym, pogršżajšc się w szaleoczej orgii pijao­stw, hazardu i odwiedzin we
wszystkich porzšdnych burdelach, a nawet tych gorszych. Jego towarzysze byli raczej gronem luœnych
znajomych niż przyjaciół; jego styl życia stał się tak goršczkowy i dziki, że nawet najbliżsi przyjaciele,
nie wyłšczajšc lorda Archibalda Vinneya, nie zdołali dotrzymywad mu kroku. Jednak szaleostwo nie
przyniosło mu spokoju ducha. W różnych chwilach dopadały go myœli i wspomnienia, odzywało się
sumienie, niezależnie od tego, czy się przed tym bronił, czy nie. Czasami przychodziło mu do głowy,
że nie potrafił sobie poradzid nawet z prostym zobowiš­zanie, chod przecież mógł, gdyby naprawdę
chciał. Kiedy indziej przypominało mu się, że jest żonatym mężczyznš. Jego żona mieszkała na wsi, nie
tak znowu daleko. Powinien do niej napisad. Powinien wydad jej instrukcje i polecenia, nakazad
dbanie o zdrowie i zaży­wani œwieżego powietrza, gdy tylko pogoda pozwoli. Ale kimże on jest, by
wydawad jej takie polecenia? Kim jest, by w ogóle dawad jej jakieœ instrukcje? Z całš pewnoœciš
byłaby im posłuszna. Ale kim on jest, by wymagad posłuszeostwa? Nienawidził spad, bo œnił o niej.
Budził się sięgajšc po niš, a znajdował jedynie puste przeœcieradło i łomocšcy w głowie ból lub, co
gorsza, obce nagie ciało. Wynajmo­wan dziwki poinstruował, że nie liczšc się z niczym, za wszelkš
cenę nie mogš pozwolid mu zasnšd. Stracił wszelkš rachubę dni i tygodni. Gdy zapowie­dzian mu
wizytę hrabiostwa Beaconswood, nie miał pojęcia, ile czasu upłynęło od wyjazdu Klary. Odwiedzili go
wczesnym popołudniem, gdy istniało największe pra­wdopodobieostw zastania go w domu,
zanurzonego w goršcej wodzie podczas kšpieli. - Powiedz im, że nie ma mnie w domu - polecił
kamerdynerowi, któremu lokaj otworzył drzwi. - Powiedz im, że dziœ w ogóle mnie nie będzie. -
Przesunšł dłoniš po kilkudniowym zaroœcie - sam już nie pamiętał, kiedy golił się po raz ostatni, i
zamknšł piekšce z niewyspania oczy. - Tak, sir - odpowiedział kamerdyner, a lokaj zaczšł zamykad
drzwi. - Zaczekaj! - zawołał Frederick. Boże, już dawno temu Mary Balogh powinien był odwiedzid
ciotkę! Z pewnoœciš niedługo zacznie się pojawiad reszta rodziny z powodu tego zbliża­jšceg się
przeklętego œlubu. Kiedy to właœciwie ma byd? Boże, ależ to zaniedbał! Tak jak zresztš wszystko. -
Zaprowadœ ich do salonu, jeœli zechcš zaczekad pół go­dzin, zanim będę gotowy. - Tak, sir - powtórzył
kamerdyner. Dziesięd minut póœniej stał przed lustrem, jeszcze nie ubrany. Jakiż czarujšcy widok ujrzš
goœcie w jego osobie. Włosy, które należało przystrzyc już ze dwa lub trzy tygodnie temu, oblicze tak
blade, jak niegdyœ u jego żony, oczy podkršżone i podbiegnięte krwiš. Nawet po goleniu, do którego
przystępował, ten obraz niewiele się poprawi. Wyglšdał tak, jakby potrzebował przynajmniej tygodnia
nieprzerwanego snu. Właœciwie przedstawiał sobš obraz nędzy i rozpaczy. Czasami, pomyœlał gorzko
przerywajšc tę raczej boles­n kontemplację swego wizerunku, obraz nie kłamie. Wizyta owa nawet z
daleka nie przypominała tych, na których swobodnie plotkuje się i rozmawia o pogodzie, ale właœnie
od tego zaczšł Frederick po przywitaniu goœci z serdecznoœciš, od której aż skręciło go w œrodku, i
mo­mentalni pożałował, że nie może zaczšd powitania jesz­cz raz od poczštku. Goœcie odpowiedzieli
mu uprzejmie. Lordowskie moœcie zgodziły się z opiniš, że istotnie, jest bardzo chłodno. Hrabina
dodała jednak, że takie powietrze dodaje animuszu. Wspaniała pogoda na spacery. - Freddie -
zaczęła w koocu tonem wskazujšcym, że już nie może wytrzymad z wyjawieniem powodu ich wizyty,
która nie miała podłoża towarzyskiego i nie była przypadkowa. - Freddie, już dłużej nie mogę tego
wytrzy­ma. Powiedziałam to Danielowi, a on zgodził się ze mnš i zaproponował, że mnie tu
przyprowadzi. Tak się nie robi. To jest po prostu nie do zniesienia. Frederick, który najpierw posadził
goœci, po czym sam usiadł przed rozpoczęciem pogawędki o pogodzie, wstał i podszedł do okna. -
Myœlę, Jule, że jesteœmy kwita - odpowiedział jej. -Wydawało mi się, że nic gorszego ponad to, co ci
uczyniłem, nie można zrobid, ale okazało się, że można. Mogę zrozumied twš żšdzę zemsty, zgadzam

background image

się nawet, że zasłużyłem na większš karę, niż wówczas otrzymałem. Cios w szczękę od Dana trudno
nazwad karš. Ale twoja zemsta powinna byd wymierzona i skierowana na mnie, tylko na mnie. Nie na
niewinnš osobę, która więcej wycierpiała w życiu, niż ktokolwiek inny mógłby znieœd. Powiedziałaœ
mi, Jule, że nigdy mi nie przebaczysz. Cóż, ja teraz mogę ci odpłacid tym samym. Nie mogę ci
wybaczyd, że zraniłaœ Klarę. Tak więc wyrównaliœmy rachunki, a teraz poproszę was, byœcie opuœcili
mój dom. - Freddie! - To był głos starej Jule, oburzonej, wœcie­kłe i gotowej do walki. - O czym ty
mówisz, na litoœd boskš?! Danielu, o czym on mówi? Ależ tak, już wiem. Klara mi to wyjaœniła przed
paroma dniami w Ebury Court. Ty myœlisz, że ja jej o wszystkim opowiedziałam, prawda? Boże, ty
naprawdę uważałeœ, że byłabym do czegoœ takiego zdolna! Chyba postradałeœ zmysły. Gdy­by chciała
się na tobie zemœcid, przyszłabym tutaj i trzasnęła cię w nos. Powinieneœ pamiętad, że zawsze tak
rozwišzywałam tego rodzaju sprawy. Tak, złoœliwoœd nie leżała w naturze Jule. O tym wczeœ­nie nie
pomyœlał. - Wyznała mi, że opowiedziałaœ jej o wszystkim, co wydarzyło się w Primrose Park -
stwierdził. - Ona tak myœli - odparła zirytowanym tonem Julia. -Kamilla i ja wiedziałyœmy, że Klara
wyczuwała napiętš atmosferę między nami, wtedy w teatrze. Polubiłyœmy jš i chciałyœmy się z niš
zaprzyjaœnid. Wcale nie miałyœmy zamiaru jej zranid. Dlatego odwiedziłyœmy jš tutaj, żeby jej
powiedzied, że oœwiadczyłeœ mi się w rycerskim geœcie, ponieważ myœlałeœ, że po œmierci dziadka
zostanę bez œrodków do życia. Powiedziałyœmy jej też, że byłeœ zakło­potan i skrępowany, gdy
zamiast ciebie poœlubiłam Da­niel, i dlatego pojechałeœ do Bath, obawiajšc się mnie zobaczyd. To
wszystko, co ona wie, Freddie. Frederick pochylił się tak głęboko, że oparł się czołem o zimnš szybę
okna. Zamknšł oczy. - Częœciowa prawda może byd czasami gorsza od kłamstwa - zauważył hrabia. -
Wolałbym, aby Kamilla i Julia najpierw omówiły to ze mnš, Freddie, ale kiedy już coœ się stało,
nietrudno wyrokowad, co powinno byd powiedziane lub zrobione. Im się wydawało, że postępujš jak
najlepiej, i z pewnoœciš nie chciały doprowadzid do nieporozumienia między tobš a twojš żonš. Klara.
Wtedy w parku wylał na niš całš swš złoœd i obrzydzenie do siebie. - Wiedziałam, że coœ poszło nie
tak, kiedy Klara wyjechała na wieœ natychmiast po naszej wizycie - cišg­nęł hrabina - mimo że
obiecała odwiedzid mamę Daniela. Przed kilkoma dniami pojechaliœmy tam, żeby się z niš zobaczyd,
Freddie. Tysišce pytao kłębiły mu się w głowie. Jak ona się czuje? Czy jest szczęœliwa? Czy
nieszczęœliwa? Cały czas miał zamknięte oczy. - Klara sama doszła do wniosku, że nie wie o wszyst­ki
- kontynuowała hrabina. - Jednak nie uzupełniliœmy tej opowieœci i nic nie dodaliœmy, prócz
ponownego za­pewnieni, że mnie nie kochałeœ. Wiem, że to właœnie było jej największš troskš. -
Boże. O, dobry Boże, dlaczego oni sobie nie pójdš?! - Klara dobrze wyglšda, Freddie - dodał cicho
hrabia. To było przynajmniej coœ. A więc nie zniszczył jej doszczętnie. A jednak nawet teraz wykazał
przerażajšcy egoizm, myœlšc, że byłby w jakiœ sposób usatysfakcjo- nowany, gdyby usłyszał, że jest
chuda i blada oraz pogrš­żon w nieszczęœciu. - Freddie. - Hrabina dotknęła jego ramienia. - Prze­bac
mi, że stałam się przyczynš waszej sprzeczki. Frederick rozeœmiał się gorzko, nie zmieniajšc pozycji i
nie otwierajšc oczu. - Ty przepraszasz mnie, Jule? - zapytał. - Tak. I sama ci przebaczam. Myœlę, że
tego potrzebu­jes, Freddie. Wszystko ci wybaczam. To chyba oczywiste. I tak byłeœ za mało
nikczemny, by zrealizowad swój plan. Właœnie odwoziłeœ mnie do domu, jeœli pamiętasz, gdy wpadł
na nas Daniel z Kamillš i Malcolmem. Właœciwie nic złego się nie stało, a ty na swój sposób stałeœ się
œrodkiem prowadzšcym do połšczenia mnie z Danielem, chod wczeœniej czy póœniej i tak by do tego
doszło. Przebaczyłam ci natychmiast, gdy tylko ochłonęłam, i po­wiedziałaby ci o tym, ty głupcze,
gdybyœ nie zniknšł tak nagle i po kryjomu. Nie przypuszczałam, Freddie, że uciekasz, by nie stawid
czoła konsekwencjom. Powiedzia­ła przed kilkoma tygodniami, że ci nie przebaczę, bo chodziło mi o
to, że ożeniłeœ się z Klarš. Ale w gruncie rzeczy to nie moja sprawa, jak Daniel nie omieszkał mi
wytknšd. Przełknšł œlinę. Dwukrotnie. Boże, niech oni sobie wreszcie pójdš! Chciał sam się oskarżad i

background image

upokorzyd, jeœli oni tego nie uczyniš. - To był jeszcze jeden zwariowany wybryk w Primrose Park -
powiedziała hrabina. - Jeden z wielu, wprost niezliczonych przez te wszystkie lata. Zapomnijmy o tym,
Freddie. Zostaomy znowu przyjaciółmi. Och, ty głupi idioto, jak możemy się nie przyjaœnid, skoro całe
życie byliœmy sobie najbliżsi? - Myœlę, że powinniœmy już pójœd, Julio - odezwał się hrabia. -
Przyjdziemy kiedy indziej, Freddie. Albo jeszcze lepiej, przyjdœ zobaczyd mamę. Ona się zastanawia,
co się Mary Balogh właœciwie dzieje. Przyjechała też ciotka Roberta z wujem Henrym i Stellš, by
wesprzed Malcolma przed zbliżajš­cy się œlubem. Chodœ, kochanie, idziemy. Ale zanim zdšżyła zrobid
chod krok, Frederick gwał­towni oderwał się od okna i objšł jš mocno, chowajšc twarz w jej włosach. -
Ty głupi idioto! - jęknęła; przyciskał jš tak mocno, że ledwie mogła oddychad. - Och, Freddie, jesteœ
taki głupi. Mogłabym cię zabid. - Mów dalej do mnie tak czule - powiedział niepew­ny głosem - a Dan
zrobi to za ciebie, Jule. - Lepiej nie œciskaj mnie tak mocno - zaprotestowała. - Między nami spoczywa
czteromiesięczne dziecko. Praw­d, że jesteœmy sprytni, mój Daniel i ja? Czy to możliwe, że on się
rumieni? Naprawdę? - Podniosła uœmiechnięte oblicze, by spojrzed mu w twarz. - Lepiej byœ nam
pogratulował. Frederick pocałował jš w czoło. - Gratuluję, Jule. Zawsze wiedziałem, że jesteœ mšdrš
dziewczynkš. Moje gratulacje, Dan. - Popatrzył na stojš­ceg obok kuzyna, który obserwował go z
poważnš minš. Dan wycišgnšł do niego rękę. Frederick przyjšł jš i uœcisnšł mocno, drugš rękš wcišż
obejmujšc Julię. - Okropnie wyglšdasz, Freddie - zauważyła Julia. -Kiedy spałeœ ostatni raz?
Podejrzewam, że byłeœ... - Ciii, kochanie - przerwał jej mšż. - Freddie, wycho­dzim już. Odwiedœ
mamę, dobrze? I resztę rodziny. Ostatecznie to ja jestem teraz głowš rodziny i nie życzę sobie
żadnych zatargów. Przywieziesz Klarę na œlub? - Zobaczę - odparł Frederick. - Przywieœ jš - poprosiła
Julia. Rozeœmiała się i poca­łował go w policzek, po czym wzięła męża pod rękę. -Słyszałeœ, co
powiedział Daniel? To rozkaz. Kiedy prze­mawi do mnie w ten sposób, cała się trzęsę. Obaj mężczyœni
uœmiechnęli się do siebie. - Tak jedynie gwoli jasnoœci, Jule - powiedział Frede­ric, kiedy już
wychodzili i odprowadzał ich do drzwi. -Ja jš kocham. - Idiota - odparła uœmiechajšc się. - Nie musisz
mi mówid. Od chwili gdy tu przyszliœmy, mówiłeœ to po tysišckrod, chod nie słowami, Freddie. O Boże,
pomóż mi, pomyœlał, gdy rozpacz opuœciła go i odzyskał spokój ducha, otrzymawszy ich przebaczenie.
Boże, dopomóż, te słowa sš prawdziwe! Rozdział szesnasty Frederick dał sobie dwa dni na
regenerację, potrzeb­n do odzyskania ludzkiego wyglšdu, po czym wybrał się z wizytš do ciotki Sary,
wicehrabiny Yorke, matki hrabiego. Odwiedził również rodziców Malcolma. Ciotka Sylwia i wujek*
Paul lada dzieo mieli zjechad do mia­st wraz z Gussiem i Wiolš, a rodzice Fredericka napisa, że wrócš
do Londynu za tydzieo i przywiozš ciot­k Millie. Cały klan zbierał się więc tak jak zwykłe każdego lata
w Primrose Park, odkšd Frederick sięgał pamięciš. Rzecz jasna, że każdy, ale to każdy przejawiał
wielkie zainteresowanie jego żonš i wszyscy pytali, kiedy będš mogli jš zobaczyd. Czyżbyœ, ty
huncwocie, czekał na ostatni moment z przywiezieniem jej na œlub? Tłumaczył, że żonie wygodniej
mieszka się na wsi, ze względu na jej kalectwo. Frederick żywi nadzieję, że uda mu się namówid żonę
na przyjazd do miasta, ale nie może mied pewnoœci. Żona jest trochę wstydliwa i nieœmiała. Ostatnie
kłamstwo zostało wypowiedziane w obecnoœci lorda oraz hrabiny i tym większe odczuwał z tego
powodu zakłopotanie i za­wstydzeni. Frederick uœwiadomił sobie, że jeœli Klara nie pojawi się na
œlubie, jego ojciec z pewnoœciš będzie się domagał wyjaœnieo. Kiedy myœlał o tym, czuł znajome
łomotanie i zamieranie serca. Ostatnio jego serce zamiera co chwilę, właœciwie bez przerwy, aż dziw,
że jeszcze w ogóle nie odmówiło mu posłuszeostwa. Ojciec znowu będzie z nie­g niezadowolony i
rozczarowany. Frederick nie zdołał udowodnid, że stał się dorosły, że umie żyd jak człowiek, że potrafi
byd odpowiedzialny. Zawiódł, zawiódł ich wszystkich. Ale to prawda, że teraz może już zapomnied o
epizodzie z Jule. Przekonał się, że przebaczenie czyni cuda, zdejmuje ciężkie brzemię z sumienia. Ale
całe to zajœcie okazało się w gruncie rzeczy mniejszym przewinieniem niż to, co uczynił Kla­rz. Zawiódł

background image

i zniszczył ich małżeostwo. Tragicznie za­wiód. Wyrzšdził krzywdę nie do naprawienia osobie, która
ostatecznie okazała się kimœ najważniejszym w jego życiu. Właœnie to obezwładniajšce poczucie
porażki zaprowa­dził go pewnego wieczoru na prywatne przyjęcie, na którym, o czym bardzo dobrze
wiedział, będzie się grało w karty o wysokie stawki. Pomyœlał, że nie ma przecież sensu unikad gry, bo
jeœli nawet tę opuœci, to pójdzie następnego dnia lub dwa dni póœniej. Nie ma po prostu doœd silnej
woli, by zmienid swoje życie. Ani żadnej motywacji, żadnego celu. Byd może właœnie ten fakt był
głównym powodem? Nic właœciwie nie ma dla niego większego znaczenia. Postanowił, że
przynajmniej spróbuje nad sobš zapano­wa. Ograniczy przegrane; kiedy przegra okreœlonš sumę,
wróci do domu. Właœciwie nie powinien sobie pozwolid na żadnš stratę. Od czasu zawarcia
małżeostwa przegrał pokaœnš sumę i jeœli nie będzie ostrożny, bardzo ostrożny, to wkrótce znowu
znajdzie się w niebezpiecznej sytuacji i będzie musiał błagad ojca albo Klarę - chod wolałby Mary
Balogh umrzed niż to uczynid - lub stanie w obliczu więzienia dla dłużników. W trakcie wieczoru
pomyœlał, że jest w tym spora doza ironii, iż nie wyznaczył sobie granicy wygranej, z którš mógłby się
z czystym sumieniem udad do domu. Był to jeden z owych wspaniałych wieczorów, czuł to od samego
poczštku. Nie mogło pójœd œle. Nawet jeœli próbowałby przegrad, to by mu się nie udało. Albo
przynajmniej takie miał wrażenie. Nie pił. Mógł się w pełni napawad swym triumfem. Jak długo
powinien grad? œmiał się w duchu na myœl, że wygrał już chyba tyle, ile utracił od czasu œlubu z Klarš.
A więc grad, póki szczęœcie się nie odwróci, co jest nieuchronne? Wiedział dobrze, że co łatwo
przyszło, jeszcze łatwiej pójdzie. A mimo to przymus kontynuowa­ni gry, gdy wygrywał, był tak samo
silny jak zawsze, gdy przegrywał. Jeszcze jedno rozdanie, powtarzał sobie, aby zobaczyd, czy nadal ma
szczęœcie. Jeœli nie, to przerwie grę. A gdy przegrywał, to czekał na jeszcze jedno rozda­ni, by
sprawdzid, czy los się odmieni. Gdy tak się działo, grał jeszcze raz. I tak w kółko. Za każdym razem koło
się zamykało, wpadał w otchłao, która nieuchronnie wcišgała go w wir. Wieœd o jego nadzwyczajnym
szczęœciu obiegła pokoje graczy, co spowodowało, że Fredericka obstšpił milczšcy tłumek. Chciało mu
się œmiad z poczucia triumfu, ale okazywanie jakichkolwiek uczud przy stoliku karcianym należy do
złego tonu. Siedział więc na pozór obojętny i niewzruszony. Wszyscy się zgromadzili, by byd
œwiad­kam jego szczęœcia w kartach. I wtedy lord Archibald Vinney dotknšł jego ramie­ni. Było to
jedno, bezosobowe dotknięcie, bez słów, a mimo to informacja została przekazana. I z oczu
Frede­rick opadły łuski. Ten tłum nie zebrał się tu po to, by sekundowad jego szczęœciu. Czy tłum
kiedykolwiek się zbiera dlatego, że chce byd œwiadkiem cudzego szczęœcia? Nie, zawsze jest
odwrotnie. Nie byli tu z powodu dobrej passy Fredericka, ale po to, by oglšdad nieszczęœcie
Hancocka. Sir Peter Hancock, przystojny i nierozważny młodzie­nie, tracił właœnie swš umiarkowanš
fortunę. Nie, nie miał przed sobš żadnych widoków na przyszłoœd. Przegrał już właœnie wszystkie
pienišdze i stawiał teraz weksle, w nadziei na przyszłe wygrane. Następny kandydat do więzienia za
długi. Jego ojciec zmarł przed dwoma laty, zostawiajšc go z matkš i trzema siostrami, które musiał
utrzymywad. Ta odpowiedzialnoœd okazała się zbyt ciężka na jego młode barki. Frederick zerknšł na
stawkę przeciwnika, popatrzył w dół na swoje karty, nie do pobicia, postawił wszystko co miał, słyszšc
niemal westchnienie współczucia dla Hancocka, przyjrzał się krytym kartom przeciwnika i... złożył
swoje koszulkami do góry, po czym wstał z wyra­ze niesmaku i niezadowolenia. - Wygrałeœ, Hancock
- powiedział ziewajšc na oczach zdumionych gapiów. Jego przeciwnik patrzył na niego z takim
wyrazem twarzy, jakby mu właœnie zdjęto stryczek z szyi. - Spotkajmy się jeszcze na dole w hallu
przed moim wyjœciem, drogi kolego - zaproponował. Gdy Frederick prowadził go do salonu na
parterze, który odnalazł przypadkiem, otwierajšc po kolei wszyst­ki drzwi, sir Peter Hancock był
niemal pijany ze szczꜭci. Weszli do dużego pokoju, w którym krzesła i fotele były poustawiane pod
œcianami, a w œrodku było dużo wolnej przestrzeni. - Ile kobiet masz na utrzymaniu,

background image

Hancock? - za­pyta Frederick. Nie słyszał o zamšżpójœciu żadnej z sióstr. - Cztery - odparł Hancock. -
Matkę i trzy siostry. Mary Balogh - I tylko od ciebie zależy, czy nie będš całkowicie pozbawione
œrodków do życia? Hancock wzruszył ramionami. - Miałeœ pecha, Sullivan. Mam na myœli fakt, że całš
wygranš postawiłeœ na jednš kartę. Dla mnie, oczywiœcie, było to pomyœlne. Nie zdšżył jeszcze
dokooczyd ostatniego słowa, gdy runšł na podłogę i przez chwilę patrzył zamroczony w su­fi, zanim
uœwiadomił sobie, że powalił go cios Fredericka. Ten zaœ pochylił się nad nim, złapał go za klapy
surduta i postawił na nogi. - Ty i ja, Hancock, jesteœmy z jednej gliny - wycedził przez zęby. - Byd
może zgniatajšc ci gębę na miazgę ukarzę sam siebie. Możliwe także, że ty dostaniesz naucz­k,
ocierajšc sobie pięœci na mnie. A więc nadstawiaj je teraz, bo na miły Bóg, kiedy walczę, to muszę
mied godnego przeciwnika! Wœciekły z upokorzenia Hancock momentalnie skoczył na niego z
pięœciami. Przez kilka długich minut zajadle i wytrwale walczyli w milczeniu. W koocu Hancock
po­nowni wylšdował na podłodze. Nie stracił przytomœci, ale był wyczerpany, pobity i pokonany. Gdy
Frede­ric czekał nad nim z zaciœniętymi pięœciami, aż się podniesie i znowu zacznie bronid, przeciwnik
wycišgnšł do niego rękę. Frederick pochylił się, złapał go i pomógł mu wstad. - Całkiem dobrze ci to
idzie - powiedział wygładzajšc ubranie, po czym dotknšł czubkami palców obrzmiałego policzka. -
Dlaczego nigdy cię nie spotkałem u Jacksona, Hancock? Sir Peter zaœmiał się ponuro. - Dwa lata temu
obiecałem matce, że nigdy nie wplš-czę się w nic złego i niebezpiecznego - wyznał. - Bied­n matka,
nigdy nie wiedziała, jak łatwo składa się obietnice. Zawsze bardziej dbała o moje bezpieczeo- stwo niż
o własne. Masz szczęœcie, Sullivan. Gdybym wytrwale dwiczył, to ty byœ teraz leżał na dywanie i
wi­dzia wirujšce gwiazdy. Powiedz mi, co naprawdę miałeœ w ręku? - Kompletne zero - odparł
Frederick. - Blefowałem liczšc na to, że ty jeszcze bardziej blefujesz. Idziesz w mojš stronę? Sir Peter
kiwnšł głowš, poprawił ubranie i opuœcił dom gospodarzy wraz z Frederickiem. - Nazywam to
diabłem, który we mnie siedzi -powiedział po drodze. - Na szczęœcie nigdy nie podno­si łba wobec
przeciwnika o tak niesamowitym szczęœ. Zastanawiałem się, jak długo potrwa ta dobra pas­s. -
Skooczyła się doœd widowiskowo - zauważył Frede­ric. - Było lepiej, gdy trwała. Diabeł, mówisz?
Owszem, trafne okreœlenie. Można tylko mied nadzieję, że zastšpi go jakiœ anioł. - Anioł w duszy. -
Hancock rozeœmiał się. - Zapewne żeoskiego rodzaju? Frederick pomyœlał, że on wzgardził swoim
aniołem, jednoczeœnie wyrzšdzajšc mu wielkš krzywdę. I nie miał na tyle przyzwoitoœci ani odwagi, by
popatrzed jej w twarz i prosid o wybaczenie. Albo spróbowad jš uwolnid. Anioły powinny mied
swobodę latania. Harriet pojechała na konnš przejażdżkę. Klara siedzia­ł w bawialni przed kominkiem;
nie czytała i nie wyszy­wał. Było to jedno z owych sennych popołudni, gdy nie chciało się jej nic robid,
ale nie miała również ochoty dzwonid na służbę i kazad się zanieœd do łóżka. Nieobe­cny spojrzeniem
wpatrywała się w ogieo buzujšcy w ko­mink, trzymajšc jednš rękę na brzuchu, jak to często ostatnio
czyniła. Odbyła sesję wyczerpujšcych dwiczeo z Robinem, tak \ i) jak codziennie. Czuła, że nogi ma
silne i umięœnione, chod było to zwodnicze wrażenie. Tego ranka Robin po raz drugi postawił jš na
nogach, obejmujšc jš ciasno wokół talii, dzięki czemu wzišł na siebie cały jej ciężar. Ostrzegł, że
jeszcze za wczeœnie, by sama próbowała tej sztuki. Może za tydzieo lub dwa. Nie chciał, by upadła i
prze­straszył się. Niemniej, było to cudowne uczucie, wprost nie do opisania. Stała wyprostowana!
Czuła podłogę pod stopami, kostki i kolana podtrzymujšce jej ciało. Fantastyczne wra­żeni, mimo
œwiadomoœci, że wcišż jeszcze sš bardzo słabe. - Chciałabym zataoczyd na Boże Narodzenie, Robin -
powiedziała. - Zataoczysz ze mnš? - Szkockiego skocznego, pani Sullivan? - zapytał. -Bo to jedyny
taniec, jaki znam. Oboje się rozeœmiali, chod Robin nie był skory do żartów czy œmiechu. Klara jednak
podejrzewała, że ucze­ni jej chodzenia oraz obserwowanie, jak czyni pewne postępy, daje mu chod
namiastkę poczucia sukcesu. Po­żegnani się z marzeniami o karierze musiało )byd dla niego bardzo
ciężkim przeżyciem. Nie ulega wštpliwo­ci, że czekał na możliwoœd zwolnienia się u niej ze służby,

background image

która w najlepszym razie musiała byd dla niego nudna. Uœmiechnęła się. Nie powinna byd taka
zachłan­n. Samo chodzenie będzie już cudowne. Możliwoœd przechodzenia z pokoju do pokoju, bez
wzywania czy­jeœ pomocy. Możliwoœd wyjœcia na taras. Możliwoœd pójœcia do letniego domku. Ach!
Letni domek. I będzie mogła jeœdzid konno po parku. Ale nie trzeba byd za­chłann. Nawet nie
wiedziała, że usnęła, lecz po chwili ogarnę­ł jš nagłe wrażenie, że nie jest sama. Gdy powoli odwróciła
głowę, zobaczyła, że w otwartych drzwiach stoi Freddie, oparty ramieniem o framugę. Nie miała
pewnoœci, czy œni, czy się obudziła. Podszedł do niej cicho, jak zawsze w snach. Zgięła palce dłoni,
którš trzymała na brzuchu. Powoli uœmiech pojawiał się na jej ustach. - Przyszedłem, by dad ci
wolnoœd - powiedział. Były to dziwne słowa, z gatunku tych, które często słyszy się w snach. Ale w tej
chwili uœwiadomiła sobie, że wcale nie œni, a on naprawdę stoi w drzwiach. A więc wrócił do domu. -
Witaj, Freddie - powiedziała. - Niestety, nie można tego uczynid w pełnym zna­czeni tego słowa -
kontynuował. - Jesteœ zwišzana ze mnš na całe życie. Ale zrobię co w mojej mocy. Zabiorę cię ze sobš
do Londynu na œlub Kamilli i Malcolma. Poznasz mojš rodzinę, wszystkich bez wyjštku. To ser­deczn i
mili ludzie, Klaro, stanš się także twojš rodzi­n. Przygarnš cię i nigdy nie opuszczš. Nie będziesz już
nigdy samotna. A po œlubie wyjadę do Ameryki albo może do Kanady i nigdy już nie będziesz musiała
mnie oglšdad. - Nie możesz tego zrobid, Freddie - powiedziała wcišż uœmiechajšc się do niego, chod w
jej oczach krył się cieo smutku. - Będę miała dziecko. Oboje będziemy cię po­trzebowal. Jeœli
kiedykolwiek wyobrażała sobie, w jaki sposób oznajmi mu tę nowinę, to nigdy nie był on tak suchy i
rzeczowy. Obserwowała męża wcišż trzymajšc głowę opartš o fotel. Nie poruszył się. Ale zagryzał
wargę, a do oczu napłynęły mu łzy. Nagle podniósł głowę i patrzšc w sufit głoœno zaszlochał. - O mój
Boże, Klaro, cóż ja ci uczyniłem! Wybacz mi. Tak bardzo tego żałuję! - Czego? - spytała cicho ze
œciœniętym z bólu i współ­czuci sercem. - Że będę miała twoje dziecko? Będę je nosid i dam mu życie.
Będę trzymad przy piersi mojego syna lub córkę. Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się to
absolutnie niemożliwe, a teraz jest faktem. Dałeœ mi radoœd, Freddie. Nie żałuj. - Jakże ja mogę byd
ojcem dla tego dziecka? - zapytał. - Nie mam mu nic do zaoferowania. Nie ma we mnie nic, z czego
mogłoby brad przykład. Będzie lepiej, Klaro, jeœli zniknę. Jeœli wyjadę, jak zaplanowałem. - Freddie! -
Wycišgnęła ku niemu rękę, chod nie spodziewała się, że jš przyjmie. - Opowiedz mi o swoim
cierpieniu. Kiedy poznałam cię w Bath, byłeœ pełen życia i radoœci, ale także miałeœ diabła za skórš.
Nie wyczuwa­ła w tobie jednak nienawiœci do samego siebie. To rozwinęło się póœniej. Opowiedz mi,
co się zdarzyło w Primrose Park. Rozeœmiał się gorzko i założył ręce. - Dlaczego nie? Równie dobrze
możesz poznad całš prawdę. Kiedy jš poznasz, sama mnie wyœlesz do Ame­ryk, Klaro. Mój wuj zapisał
w testamencie Primrose Park temu ze swych pięciu bratanków, któremu uda się zdobyd rękę Julii. A
Primrose Park to bardzo dochodowy majštek. - Ach - szepnęła cicho. - Aby jš zdobyd, użyłem
wszystkich swoich sztuczek i wdzięków - kontynuował. - Ale, rzecz jasna, Julia mnie za dobrze znała, a
poza tym zakochiwała się właœnie w Danie, chod nie zdawała sobie jeszcze z tego sprawy. A on w niej.
Kiedy w koocu zrozumiałem, że Julia za mnie nie wyjdzie, uprowadziłem jš. Klara patrzyła na niego, w
milczeniu czekajšc na ko­nie tej opowieœci. - Chciałem jš zabrad do Gloucester, podstępnie zwa do
mego powozu, w którym byłem sam. Myœla­łe, że spędzenie dnia poza domem popsuje jej reputa­cj
na tyle, że uzyskam jej zgodę, ale Julia to uparta dziewczvna Mój ostateczny plan zakładał więc prze-
trzymaniejej przez noc poza domem, co już nie dałoby jej wyboru. Chociaż Jule i tale miałaby wtedy
jeszcze jakiœ wybór. Pozostawało mi już jedynie dokonanie Klara głęboko zaczerpnęła tchu. - Czy
Daniel zdšżył was przyłapad w samš porę? - -Tylko dlatego, że byliœmy w drodze powrotnej do domu-
powiedział Frederick. - Bo jednak nie mogłem tego zrobid. Łajdak bez kręgosłupa. - Niedoszły łajdak z
sercem i sumieniem - poprawiła go Klara. Frederick znowu się rozeœmiał. - Gdybyœ nie
miał sumienia, Freddie, to byœ nie cier- piał. - Tak więc uciekłem do Bath, nie skażony, czysty jak

background image

łza"wyszukałem tam bogate niezamężne kobiety, skoncen-trowałem się na tobie i przypuœciłem
zdeterminowany szturm do twego serca, ponowi wykorzystujšc cały swój urok, Klaro. Istotnie,
człowiek obdarzony sercem i sumie- niem. - Ale ty mnie nie oszukałeœ, Freddie, już wczeœniej ci to
powiedziałam. Wyszłam za ciebie z własneji woli bo sama tego chciałam. Podobnie jak ty, nie wzięłam
œlubu z miłoœci - powiedziała. - Nie kochałam cię, Freddie, kiedy wychodziłam za ciebie. - o nie ma
znaczenia. I tak wkrótce po tym odkryła- byœ pomyłkę. - Miłoœd narodziła się póœniej - tłumaczyła
Klara. -Podczas tego tygodnia, który tu spędziliœmy wspólnie, i myœlę, że potem rosła z każdym
dniem. Jesteœ o wiele bardziej wart miłoœci, niż ci się wydaje. - Mówiono mi, że jestem przystojny -
powiedział - Lusterko mówi mi, że wiara w to, co mi powtarzano, nie Mary Balogh jest z mej strony
zarozumiałoœciš. Zostałšœ więc oszukana wyglšdem, Klaro. Kochasz przystojne zero. - Podczas tego
tygodnia byłeœ dla mnie niezwykle dobry. Był to niewštpliwie najcudowniejszy tydzieo mojego życia. I
gdyby nic już potem mu nie dorównywa-ło, to dla tego tygodnia warto było żyd. Zrozumiałam, że
wreszcie wiem, czym jest szczęœcie. Wiem Frieddie że udawałeœ miłoœd, której nie czułeœ, ale ty żyłeœ
wtedy tš udawanš miłoœciš. Byłeœ cały czas ze mnš. Dałeœ mi zaznad cudownej przyjemnoœci, jakš
była jazda kon-na, i podarowałeœ mi owo wspaniałe popołudnie w let-nim domku. Cały czas
rozmawiałeœ ze mnš i uœmiechałeœ się do mnie. Przy tobie czułam się niemal piękna. I ko-chałeœ się
ze mnš. Nie potrafię opisad, jakie to było cudowne, że poznałam smak miłoœci po tylu pustych latach.
. , . - Klaro - przerwał jej - nie rób ze mnie œwiętego. Porzuciłem cię. I kiedy ty tu zostałaœ, ja wiodłem
w mie-œcie koszmarnie rozpustne życie. - Ale pisałeœ do mnie listy - zaoponowała - bo
chciałeœ, bym była zdrowa. Poszedłeœ też do doktora Grahama i zabrałeœ mnie do miasta, by mógł
mnie zbadad. Chciałeœ dad mi szansę całkowitego powrotu do zdrowia, chciałeœ, bym znów mogła
chodzid. Bez ciebie, Frieddie, nigdy bym się nie dowiedziała, że to w ogole jest możliwe. Nie pozwolę
ci myœled, że niszczyłeœ mi życie, skoro prawda jest dokładnie odwrotna. Byłeœ dla mnie wszyst-kim,
co najpiękniejsze i najlepsze. A co najważniejsze, sprawiłeœ, że poznałam smak miłoœci. Nie tylko
fizycznej, ale prawdziwej miłoœci. I co najlepsze ze wszystkiego, natchnšłeœ mnie życiem. Sprawiłeœ,
że poczułam się w peł-ni i pod każdym względem kobietš. Stał milczšc, nadal oparty o framugę; oczy
mu się szkliły. Nie udało jej się do niego dotrzec. - Wiem, że jestem tylko żałosnš istotš - powiedziała
- ale ty mi dałeœ szczęœcie, Freddie. Nie uważaj się za kompletnego łajdaka i wykolejeoca. - Żałosnš
istotš! - zawołał. - Klaro, jesteœ jedynš pięknš częœciš mojego życia. W moich oczach stałaœ się piękna.
Gdyby ciebie nie było, to myœlę, że do tej pory mógłbym się targnšd na swoje życie. Jej także łzy
napłynęły do oczu. - Och, Freddie. - Westchnęła. - Kocham cię. Potrze­buj cię. - Nie wyglšda na to, że
się zmienię. Nie wydaje mi się, że mógłbym tego dokonad samš siłš woli, Klaro. Szukałem możliwoœci
zagrania w karty z jakimœ chorob­liwy lękiem. Ganiałem za innymi kobietami, chociaż jedynš, której
pragnę, jest moja żona. Jakże mogę ci zaofiarowad siebie? Jak mogę się zobowišzad, że będę dobrym
mężem? - Ale czy chcesz tego, Freddie? - Tak - odparł. - Dlaczego? - Zamrugała, by usunšd łzy z oczu.
- Bo cię kocham - odparł. - W takim razie pozwól, że coœ ci powiem. Coœ, co właœciwie wcale nie jest
ważne, ale wydaje mi się, że powinieneœ to usłyszed. Freddie, jeœli kiedykolwiek postš­piłœ ze mnš
œle, to uważam, że zrobiłeœ to oszukujšc mnie na samym poczštku oraz zdradzajšc mnie bezustannie.
Owszem, skrzywdziłeœ mnie. Aleja ci przebaczam. I zaw­sz będę ci wybaczad, jeœli mnie znowu
skrzywdzisz. Dlatego, że cię kocham i wiem, że zawsze będziesz żałowad, gdy zbłšdzisz. Nie możesz się
już dłużej karad. Karzšc siebie, mnie również karzesz. - Czy cokolwiek osišgnę próbujšc, próbujšc i
znowu próbujšc? Poddawad się i znowu próbowad? I tak w kół­k? - zapytał. - Wydaje mi się, Freddie,
że nie ma łatwiejszej drogi - odparła. - Jedynie poprzez codzienny wysiłek. Chcę ci pokazad, że to
skutkuje. Obiecasz mi, że się nie poru­szys? Oparła ręce na podłokietnikach fotela i mocno je
za­cisnęł. Ustawiła lekko rozchylone stopy na podłodze i przesunęła się bliżej brzegu fotela.

background image

Obserwowała podło­g przed sobš i mocno się koncentrowała. Starała się zapomnied o tym, że oprócz
niej ktoœ jeszcze jest w po­koj. Próbowała zapomnied, że tak bardzo ważny jest teraz fakt, żeby się jej
udało. Odepchnęła od siebie ostrzeżenia Robina. Uniosła się odrobinę do przodu, cały ciężar ciała
opierajšc na rękach. A potem, gdy ręce miała już maksymalnie wycišgnięte, musiała zmusid do pracy
mięœnie nóg. I wreszcie stanęła. Prosto i spokojnie, nawet się nie chwiała. Odwróciła głowę, bardzo
powoli, żeby nie stracid równowagi, i promiennie uœmiechnęła się do Fre-dericka. - Nie mogę jeszcze
chodzid. Właœciwie nie powinnam nawet jeszcze stad. Robin byłby bardzo rozgniewany, gdyby się
dowiedział. I w dodatku nie mam pojęcia, w jaki sposób mam z powrotem usišœd. Freddie, proszę,
podejdœ teraz do mnie. Jesteœ mi potrzebny. Po raz pierwszy od chwili gdy się obudziła, Freddie się
poruszył. Lotem błyskawicy przemierzył pokój i chwycił jš w objęcia, zanim jeszcze skooczyła mówid.
œciskał jš tak mocno, że nie musiała się już podpierad. - Och, kochana moja - szeptał jej we włosy. -
Kocha­n, kochana, kochana! - To wszystko dzięki tobie - powiedziała ze œmiechem. - To, że sama
stoję, Freddie. I to, że jestem brzemienna. I kochana. Szczęœliwa. To wszystko dzięki tobie. Powiedz to
jeszcze raz. Proszę, powtórz to. - Że cię kocham? - zapytał. - Tak, proszę cię, powtórz. - Odchyliła
głowę, by spojrzed w jego ciemne oczy. - Kocham cię. Czy te słowa cię uszczęœliwiajš, Klaro? Czy tak
łatwo kogoœ uszczęœliwid? - Powiedz mi, że jesteœ szczęœliwy z powodu dziecka -poprosiła. Zarzuciła
mu ręce na szyję i przytuliła ze wszyst­kic sił. - Tak strasznie chcę ci dad syna. Albo córkę. Zdrowe
dziecko, Freddie. Powiedz mi, że jesteœ szczęœliwy. - Na samš myœl uginajš mi się kolana. Tak łatwo
robi się dziecko, prawda? - I całkiem przyjemnie - dodała ze œmiechem. Była niemal pijana ze
szczęœcia. - Nie możesz mied miękkich kolan, Freddie, bo to jedyna jak dotšd stabilna para kolan, jakš
mamy. - Jesteœ wyższa, niż myœlałem. - Uniósł jš, po czym usiadł na sofie i posadził jš sobie na
kolanach. - Klaro, kochana moja, tak bardzo chciałbym ofiarowad swe życie i oddanie tobie i naszemu
dziecku. Naszym dzieciom. Ale skšd mogę mied pewnoœd, że znowu nie ulegnę starym nałogom? -
Nie możesz mied pewnoœci, Freddie. Ani ja nie mogę przysišc, że zawsze będę dla ciebie kochajšcš i
do­br żonš. Myœlę, że nie zasługiwalibyœmy na szczęœcie, gdybyœmy nie musieli stale nad nim
pracowad. Za każdym razem, gdy rozdzieli nas sprzeczka lub cokolwiek innego, zawsze potem będzie
radoœd godzenia się i kojšce działa­ni przebaczenia. Ale nigdy nie pozwolę ci na to, byœ czuł się nic
niewart. Jesteœ dla mnie najwartoœciowszym skar­be na całym œwiecie. Kiedy przytulił głowę Klary do
swego ramienia i cicho westchnšł, poczuła w koocu, że odzyskał spokój i zado­woleni. - A poza tym -
dodała - chcę zataoczyd na Gwiazdkę i muszę to zrobid z tobš, Freddie, bo Robin przyznał się, że umie
taoczyd tylko szkockiego skocznego. Nie sšdzę, bym była na ten taniec przygotowana, przynajmniej
nie do tych œwišt. Rozeœmiali się, a potem całowali, długo, czule i namięt­ni. - Chcę także jeœdzid z
tobš konno - powiedziała. -Z tobš i obok ciebie, gdy już nabiorę więcej odwagi. I chcę leżed z tobš na
trawie koło letniego domku, gdy nadejdzie wiosna, w powodzi krokusów i przebiœniegów. Do tej pory
będę już ogromna. Och, Freddie, o tak wielu sprawach marzyłam w samotnoœci przez kilka ostatnich
miesięcy. - Możesz teraz marzyd przy mnie głoœno, ukocha­n - zapewnił jš. - A twoje marzenia stanš
się także moimi. - Chcę spędzad z tobš i obok ciebie całe i wszystkie noce. - Uhm. - Chcę, żebyœ był
tu ze mnš w domu, gdy nadejdzie rozwišzanie i urodzę nasze dziecko. I chcę, byœ natych­mias po tym
wzišł go w ramiona. Chcę widzied twoje oczy, gdy ujrzysz go po raz pierwszy. - Albo jš - powiedział. -
Albo jš. Chcę pojechad z tobš do Londynu i poznad twojš rodzinę. Chcę pojechad na œlub Kamilli. Chcę
pojechad do Primrose Park i obejrzed wszystkie miejsca, w których bawiłeœ się jako dziecko. Chcę
także, by nasze dzieci czasami się tam bawiły. Z dziedmi Daniela i Julii oraz Kamilli i Malcolma. - Klaro,
mam mokrš szyję. Czy ja się mylę, czy ty płaczesz? - Tak, Freddie, płaczę. Przez cały ten czas tłumiłam
w sobie wszystkie te marzenia. Teraz znalazły wreszcie ujœcie. - Głupia gšska - powiedział czule. Ale
gdy uniosła głowę, by spojrzed na niego, w jego oczach także dostrzegła łzy. - Para głupich gęsi -

background image

poprawiła go. - Pocałuj mnie jeszcze raz, proszę cię, Freddie. Ale najpierw powiedz to jeszcze raz. -
Kocham cię, głupia gšsko - powiedział. - I obiecuję ci, że w œwięta Bożego Narodzenia będziemy
taoczyd. Taoczyd i taoczyd, bez przerwy. Znowu jš pocałował. Koniec.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Balogh Mary Zatańczymy
Balogh Mary Zatańczymy 2
Balogh Mary Sullivan 02 Zatańczymy
Balogh Mary Sullivan 02 Zatańczymy
Balogh Mary Sullivan 02 Zatańczymy
Balogh Mary Sezon Na Panny Młode
Balogh Mary Bedwynowie 08 Niebezpieczny krok
Balogh Mary Bedwynowie 01 Noc miłości
Balogh Mary Szkoła Ms Martin 03 Magiczne oczarowanie
Balogh Mary Bedwynowie 07 Szczypta grzechu
Balogh Mary Mroczny Anioł 02 Ostatni walc
019 Balogh Mary Garść złota
Balogh Mary Huxtoble Quintet 01 Najpierw ślub
Tom 2 Gwiazdka Balogh Mary
Balogh Mary Gwiazda betlejemska
Balogh Mary Idealna żona
Balogh Mary Cykl Mroczny anioł 02 Ostatni walc

więcej podobnych podstron